Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 141

Nixon Audrey

Zabójcze ciało

Pełna czarnego humoru, szokująca i przezabawna historia pięknej


Jennifer, która w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności,
przechodzi na dość specyficzną dietę… Na zabitej dechami
amerykańskiej prowincji, nawiedzana przez demony cheerleaderka
zaczyna pożerać kolejnych szkolnych kumpli. Apetyt wyraźnie jej
dopisuje. Miarka przebiera się, gdy na półmisek trafia chłopak Needy,
przyjaciółki Jennifer. Wkurzona dziewczyna bierze sprawy w swoje
ręce.
ZANIM ZACZNIEMY
Mówią na mnie Needy. To zdrobnienie od pełnego imienia, jak na
przykład Barbie czy Betty. Moje prawdziwe imię brzmi Anita, ale
chyba nikt go już nie pamięta. Jako pierwsza Anitę do Needy skróciła
Jennifer. Przyjęło się od razu.
Nie doszukujcie się jednak w tym, że mówią na mnie Needy,
żadnych podtekstów. Nie ma to bowiem żadnego związku ani z tym,
co się wydarzyło, ani z tym, co mnie czeka. Nie sądzę, żeby
kierowały mną jakieś szczególne potrzeby... z wyjątkiem żądzy
zemsty. Tak, zemsta smakuje słodko. A ja pragnę się nią nasycić.
Ale na razie siedzę w swoim pokoju, a raczej w swojej celi, i
oplatam dwa patyki pomarańczową włóczką. Robię oko Boga, takie
samo, jakie robiłam w szkole podstawowej. No, może nie całkiem
identyczne, bo widzę, że od tamtej pory moje zdolności manualne
nieco się rozwinęły.
Zresztą trudno tu o ciekawsze zajęcia. W mojej celi stoi jedynie
łóżko, za pościel służą poduszka i drapiący koc, a pod ścianą
ustawiono mebel, będący skrzyżowaniem biurka z toaletką,
wyposażony w kilka szuflad. Jest też okratowane okno, przez które
nawet nie próbuję wyglądać, bo wiem, że tuż za nim znajduje się
trzymetrowe ogrodzenie zakończone drutem kolczastym. W zasadzie
miejsce, w którym przyszło mi spędzić jakiś czas, przypomina raczej
nie więzienie, lecz poprawczak i wariatkowo w jednym. Rygor
niewielki, tyle że faszerują cię prochami, a jak zaczynasz świrować,
zamykają w izolatce. W gazetach piszą, że przebywam w więziennym
szpitalu psychiatrycznym dla młodocianych kobiet w Leech Lake.
Kiedy już nie mogę znieść własnych myśli, przeglądam pocztę.
Przychodzi tego mnóstwo: listy, paczki, zdjęcia, bielizna.
Podejrzewam, że dostaję więcej listów niż święty Mikołaj i Zac Efron
razem wzięci.
Tylko że ja pochodzę z innej bajki.
Niektórzy piszą, że się za mnie modlą. Według nich wszystko
będzie okej, jeśli przyjmę do serca Jezusa Chrystusa. Czasem nawet
odmawiam na głos pacierz, ale jak do tej pory nie doczekałam się
efektów. Nikt mnie nie nawiedził. Nikt nie zstąpił z krzyża. Sama nie
wiem. Może najpierw powinnam pójść do kościoła.
Zdarza się, że dostaję prezent od jakiegoś pomyleńca, który
zobaczył moje zdjęcie w gazecie i chce się ze mną ożenić. Zapewnia,
że z jego pomocą udałoby mi się pozbierać i wyjść na prostą. No cóż,
musiałabym chyba lecieć na dewiantów, którym staje na myśl o
nieletniej. Litości! Może i jestem stuknięta, ale na pewno nie
zdesperowana.
Na biurku ustawiłam fotografię Chipa. Pewnie dziwi was, że
potrafię wytrzymać taką torturę. Otóż potrafię, a nawet więcej,
wpatruję się w jego zdjęcie codziennie, starając się wymazać z
pamięci ostatni raz, gdy go widziałam - z otwartą klatką piersiową,
ręką oderwaną od tułowia i wypadającymi na ziemię wnętrznościami.
Ktoś puka do drzwi. Raymundo wtyka głowę, by poinformować
mnie, że spacer trwa już od pięciu minut. Goń się, Raymundo.
Kładzie na biurku tabletki, zamyka drzwi. Ponieważ nie chcę i nie
muszę już nic czuć, zawsze łykam mój przydział prochów. Mimo
wszystko przynoszą ulgę.
Ściągam spodnie od piżamy, żeby przebrać się w sportowe
wdzianko i przyglądam się moim bliznom. Lubię na nie patrzeć. Dają
mi niezłego adrenalinowego
kopa. Gładzę przez chwilę głębokie, nabrzmiałe szramy na udzie -
pamiątkę po piekielnie męczącej walce.
Wskakuję w krótkie spodenki oraz kapcie-króliczki. No co, nie ma
się z czego śmiać. Uważam, że są słodkie. W każdym razie doskonale
pasują do pomarańczowego T-shirtu oraz bojówek, które są tu
ostatnim krzykiem mody.
Wypuszczają nas na plac, żebyśmy, biegając w kółko, pozbywały
się naszego wariactwa. Na boisku do badmintona nadają przez
głośniki muzykę operową. Właśnie w tym miejscu można spotkać
najbardziej odjechane dziewczyny. Najdziwniejsze dziewczyny.
Jedna z nich przerywa grę i szczerzy się do mnie w bezzębnym
uśmiechu, by zaraz potem grzmotnąć swoją partnerkę rakietką w
nogę. Po drugiej stronie siatki inna biedaczka, której najwyraźniej
nikt nie objaśnił zasad badmintona, wali rakietką w ścianę. A
wszystko pod czujnym okiem idiotycznie uśmiechniętych
psychologów.
Witajcie na Olimpiadzie dla Psycholi. W Leech Lake sport traktuje
się bardzo poważnie. Pewnie chodzi im o to, że dzięki niemu my,
pacjentki, możemy dać upust agresji. Zamiast siekierami,
wymachujemy rakietkami do badmintona. Na przykład świruski w
rogu skaczą sobie grzecznie przez podwójną skakankę, choć
normalnie zajmowałyby się raczej konstruowaniem bomb z
udrażniacza do kibla. Nawet „pocięte" włączają się do zabawy, jeśli
akurat są przytomne. Jednej pannie, podczas skoków, efektownie
powiewa bandaż na wietrze.
Według mnie chodzi o to, żeby nas porządnie zmęczyć. Jeśli
będziemy padnięte, nie zaczniemy się buntować. Niegłupio
pomyślane, owszem, ale niestety na mnie nie działa. Jestem
narowista. Tak nawet napisano, czerwonym długopisem, w mojej
karcie: narowista.
I jeszcze podkreślono. W trakcie składania wizyt tutejszemu
lekarzowi wyczytałam tam jeszcze inne ciekawe rzeczy.
Pod Anita „Needy" Lesnicki zanotowano: halucynacje oraz mania
wielkości. Z czego płynie prosty wniosek: jestem nienormalna. Nie
można mnie winić za morderstwo. Tak mówi mama. Dobrze, ale jeśli
cierpię na manię wielkości, to czy nie spróbowałabym zdobyć sobie
tutaj jakichś fanek? Lub stworzyć sekty i stać się jej przywódczynią?
W zasadzie mogłabym. Wystarczy, że opowiedziałabym
dziewczynom co nieco o krwawej orgii, w której brałam udział.
Wielbiłyby mnie potem na kolanach. Ale ja wolę, żeby nie zwracano
na mnie uwagi. Tylko nie zawsze mi się to udaje.
W stołówce panuje zwyczaj dobierania się w pary. Nawet
Szczerbata znalazła sobie koleżankę. Ja biorę metalową tacę ze słodką
bułką i siadam z dala od reszty.
Lecz im bardziej staram się być niezauważalna, tym mniej mi to
wychodzi. Dzisiaj na przykład wypatrzyła mnie dietetyczka. Kieruje
się prosto do stołu, przy którym siedzę, jakby się szykowała, żeby
zwędzić mi bułkę.
- Tylko jedna? - pyta.
- Smakuje mi.
Właśnie w ten sposób udaję niewidzialną - poprzez unikanie
awantur. Po prostu czekam, aż sobie pójdzie.
- Cieszę się - stwierdza - ale nie jestem pewna, czy jedna bułka
zapewni ci wystarczającą ilość energii na cały dzień. Doradzałabym
więcej węglowodanów.
Nie wiem, dlaczego, może dlatego, że mnie poucza albo dlatego, że
jest brzydka, lub może dlatego, że jej głos brzmi, jakby ktoś
przeciągał paznokciami po tablicy,
zresztą wszystko jedno jaki jest powód - tracę nad sobą kontrolę.
Odbija mi. Ostatnio zdarza się to dość często.
- A ja doradzałabym, żebyś się zamknęła! - krzyczę.
W tej samej chwili skaczę, robię szybki wymach nogą i serwuję jej
kopa prosto w facjatę. Wciąż mnie zaskakuje, jak szybko potrafię się
poruszać.
Ta suka dietetyczka pada na kolana, z jej złamanego nosa leje się
krew. Wokół narasta wrzask. Podbiegają dwaj porządkowi i
przytrzymują mnie za ręce. Wyrywam się im na tyle długo, żeby
zdążyć jeszcze odcharknąć i splunąć flegmą w oko dietetyczki. Po
jaką cholerę zaczynała? Potrzeba jeszcze dwóch porządkowych, żeby
wyciągnąć mnie na korytarz. Drę się: „czterech osiłków na jedną małą
dziewczynkę". Udaje mi się odwrócić w stronę dietetyczki w samą
porę, by zobaczyć, jak wypluwa ząb.
Naturalnie, ląduję w izolatce. Płaczę. Znalazłam się tu, bo tak
zapewne jest dla mnie najlepiej. Przestałam już rozumieć samą siebie.
Wcześniej nie zdarzały mi się takie chore akcje, przysięgam. Nawet
muchy bym nie skrzywdziła. Byłam normalna. W każdym razie na
tyle, na ile normalna może być nastolatka pod wpływem rozszalałych
hormonów. Ale kiedy zaczęła się ta cała rzeźnia, coś się we mnie
rozchwiało. Zaczęłam puszczać w szwach, jak dżinsy, które uszyłam
na zajęciach z gospodarstwa domowego. Rozpadać się na włókna, jak
gotowana wołowina. Umarłam wewnętrznie.
No cóż, w mojej szkole nadal chodzi się na zajęcia z gospodarstwa
domowego.
To nie pierwszy mój pobyt w izolatce. W sumie nie jest tu tak źle,
wbrew temu, co zapewne myślicie. Moja betonowa celka ma całkiem
przyzwoite rozmiary. Leżę sobie na plecach i jeśli przyjdzie mi
ochota, mogę się
nawet wyciągnąć. Wysoko, pod sufitem, znajduje się niewielkie
okno, ale na tyle duże, że pewnie udałoby się przez nie przecisnąć
osobie, pod warunkiem, że jakimś paranormalnym sposobem
uniosłaby się wcześniej na wysokość ponad czterech metrów.
Kiedy mnie tu zamykają, próbuję spać, ale okazuje się to gorsze niż
bezsenność. Moje sny nie przynoszą ukojenia. Wypełniają je upiorne
sylwetki, kłapiące zębami czaszki, nadjedzone ludzkie twarze. No i
słyszę, nieustająco, w kółko od nowa, tę piosenkę. Jak tylko zamykam
oczy, włącza się ten cholerny hit z listy Top Forty, a perkusja wali w
mój mózg.
Pośród drzew odnajdę ciebie Ukoję twój ból
Przypomnę ci gwiazdy na niebie Spotkamy się znów

Pieprzony szlagier.
Dla zabicia czasu odtwarzam wszystko w pamięci. Fragment po
fragmencie, bez końca. Czy historia, którą opowiem, ma sens? Nie.
Czy wydarzyła się naprawdę? Tak. Czy ktokolwiek mi uwierzy?
Wszystko wskazuje na to, że nie.
Przypuszczam, że chcielibyście poznać tę historię. Dobrze się
składa, bo ja prawdopodobnie chcę się nią z wami podzielić. Przecież
nie nudziłabym bez powodu. A tak przynajmniej nie zasnę.
Lecz najpierw pozwólcie, że sobie coś wyjaśnimy. Wielu ludzi pyta
mnie, czy żałuję tego, co zrobiłam.
Otóż nie. Żałuję tylko jednego: że nie zrobiłam tego wcześniej.
Rozdział pierwszy

Za siedmioma lasami
Na znaku drogowym, przed wjazdem do naszego miasteczka,
widnieje napis: „Witaj w Devil's Kettle. Liczba mieszkańców 7037.
Sprawdź, co dziś na obiad". Przysięgam, tak właśnie napisali. Jedno
liceum, jedna pizzeria, jeden sygnalizator świetlny, a poza tym lasy,
lasy, lasy. Krótko mówiąc: Totalne Zadupie w stanie Minnesota. I
tutaj właśnie wszystko się zaczęło.
Wiem, że Devil's Kettle może wam się kojarzyć z jakąś czarną
magią, ale nazwa wzięła się od niewinnego wodospadu. Ściśle rzecz
biorąc, to nie jest zwykły wodospad, z tych, co to kończą się
strumieniem lub rzeką. Nasz spływa do dziury w ziemi i nigdzie nie
wypływa. W promieniu mili nie pojawia się nawet strużka, woda po
prostu znika. Naukowcy od lat głowią się nad tym zjawiskiem.
Wrzucali do wodospadu, bądź wlewali, mnóstwo rzeczy -
nadmuchiwane piłki, czerwony barwnik, jakąś radioaktywną ciecz,
dzieci... Dobra, dobra, żartowałam z tymi dziećmi. Jezu, dajcie
spokój, to zwykłe miasteczko. W każdym razie nic z tego, co do
wodospadu wrzucili, nigdy nigdzie nie wypłynęło. Chyba że trafiło do
innego wymiaru. Albo ta dziura jest, no wiecie, bardzo głęboka...
Okej, pewnie chcielibyście w końcu dowiedzieć się czegoś o
Jennifer. To normalne, wszyscy chcą. Taka śliczna dziewczyna,
biadolą, odeszła przedwcześnie. A do tego była wprost urodzoną
czirliderką.
Lecz wierzcie mi, suka prosiła się o to, co ją spotkało.
Pod koniec jej ciało, pożółkłe i wynędzniałe, wyglądało naprawdę
fatalnie. Ale kilka miesięcy wcześniej
Jen była najseksowniejszą sztuką w naszej zapadłej dziurze.
Czas na prezentację: Jennifer, ja i mój chłopak, Chip - trójka
zupełnie przeciętnych nastolatków. Tacy właśnie byliśmy. Dokładnie,
jak na zdjęciu ze szkolnego albumu: Jennifer - kapitan drużyny
czirliderek, Needy - mózgownica, Chip - apetyczny perkusista.
Niektórzy próbują mi wmówić, że Chip Dove nie przekroczył
poziomu kiepskiego pałkarza z podrzędnego bandu. Nie słucham ich.
Dla mnie wszystko, co z nim związane, jest jak muzyka.
No dobra, niech wam będzie. Może i nie wymiatał jak szatan. Znał
tylko Land of a Thousand Dances - jeden z tych prehistorycznych
smętnych kawałków z dużą ilością na-na-na w refrenie. Ale na
szczęście granie przed meczami szkolnymi nie wymagało szczególnej
finezji. A przywalić w gary potrafił.
Trzeba jednak przyznać, że kiedy czirliderki wychodziły na boisko
w obcisłych żółto-fioletowych kostiumach, wybijały równiejszy rytm
swoimi białymi kozaczkami niż Chip na bębnach. Na czele drużyny
kroczyła, panie i panowie... Jennifer Check!
Totalnie zjawiskowa. Lśniące kasztanowe włosy, konkretny biust,
wąska talia. Jednym słowem: cudo. W niczym nie przypominała
reszty naszych koleżanek z liceum. Wyglądała, jakby zeszła z
rozkładówki Playboya. Mecze odbywały się u nas stanowczo za
często i czasami zastanawiałam się, czy przypadkiem nie po to, żeby
wszyscy mogli popatrzeć, jak Jennifer, w super krótkiej plisowanej
spódniczce, wymachuje flagą. W owym czasie łączyła nas
szczególnie bliska więź, niemal siostrzana. Ludziom nie mieściło się
w głowach, że taka lalka jak Jennifer może zadawać się z takim
dziwadłem jak ja. Nosiłam kujońskie okulary, a moje włosy nie
miewały częstych kontaktów z suszarką, nie mówiąc o prostownicy.
Lecz stałyśmy się nierozłączne, zanim jeszcze zaczęłyśmy mówić.
Miłość, która rodzi się w piaskownicy, nie umiera nigdy. Tak w
każdym razie wtedy myślałam.
Był luty, wtorek, całą szkołą wylegliśmy na mecz. Jen pomachała
do tłumu, a ja odmachałam do niej. Siedząca obok mnie Chastity,
laska, z którą chodziłyśmy na biologię, podniosła wzrok ku niebu i
prychnęła:
- Ale z was lesby.
- Co ty bredzisz?! - odpowiedziałam ze złością. - To moja najlepsza
przyjaciółka!
Chastity sparodiowała moje machnięcie.
- Gapisz się na nią, jakbyś chciała ją przelecieć, bez gry wstępnej i
zdejmowania ciuchów. Przyznaj, zdarzyło się wam jakieś pukanko
przez ubranko?
- A co, zazdrościsz? - rzuciłam i podrapałam się w nos pod
okularami.
- O kogo? O tę bogatą pindę?
- Ona nie jest bogata - odparłam.
Biedna Jennifer Check - daleko jej było do bogactwa. Jej jedynym
dorobkiem były nacięcia na słupkach przy jej łożu z baldachimem.
Nacięcia w sensie symbolicznym, oczywiście. Żaden zaliczony przez
nią koleś nie wart był, żeby Jennifer niszczyła własne łóżko.
Jakiś czas później, tego samego dnia, grzebałam w niebieskiej
metalowej szafce w poszukiwaniu podręcznika, gdy zza drzwiczek
wynurzyła się Jennifer i zaczęła poprawiać włosy przed moim
lusterkiem na magnes.
- Co tam, Monistat? - rzuciła przyjaźnie.
- Co tam, Vagisil? - odpowiedziałam, zgodnie z naszym
zwyczajem.
Jennifer odwróciła głowę od lusterka, akurat w chwili, gdy Jonas
Kozelle, szkolny król wysportowanych dupków, szczypał w cycek
jakąś pannę. Nienaganny nosek mojej przyjaciółki zmarszczył się z
obrzydzenia. Już dawno skończyła z przedstawicielami tej subkultury,
by przerzucić się na starszych panów.
- Wychodzimy dziś w nocy - stwierdziła, podciągając rękawy
kusego sweterka.
Jej koszulka w biało-różowe prążki uniosła się do góry, odsłaniając
idealnie płaski brzuch.
- Dziś? Dokąd?
- W Melody Lane gra Low Shoulder, niezła kapela. Tym razem
impreza bez ograniczeń wiekowych, co oznacza, że wyjątkowo nie
będziemy musiały przeciskać się przez żadne szpary.
Chociaż Chip grał na perkusji, nie bardzo interesowały mnie
najnowsze trendy w muzyce.
- A co to za jedni, ci Low Shoulder? - zapytałam.
- Chłopaki z miasta. Grają indie rocka. Widziałam ich na MySpasie.
Wokalista jest zajebiście soczysty. Dla ciebie też wyhaczymy coś
smakowitego. Needy, wyluzuj, mamy weekend.
- Jest czwartek - poprawiłam ją, trzaskając drzwiczkami od szafki.
- Na studiach czwartek zalicza się do weekendu. A my już za
jedenaście miesięcy będziemy studentkami.
Uśmiechnęła się. Obydwie z utęsknieniem czekałyśmy, kiedy
nareszcie wyrwiemy się z naszej dziury. Oczywiście, razem.
Zamierzałyśmy pozostać najlepszymi przyjaciółkami na wieczność.
Wojowniczym gestem wyciągnęłam w powietrze pięść.
- Uniwersytet Północna Minnesota, Duluth. Uuuu!
- No więc? - spytała powoli, czysto formalnie, bowiem na ogół nie
dochodziło między nami do żadnych dyskusji. Ona prowadziła, a ja
podążałam za nią jak owieczka.
- E... nie mogę - odwróciłam wzrok, starając się pozostać twardą.
Obeszła mnie dookoła i spojrzała mi w oczy wzrokiem
nieszczęśliwego szczeniaka.
- Proszę cię, bo będę płakać.
- Obiecałam Chipowi, że spędzimy dzisiejszy wieczór razem. Sami
- zaczęłam się tłumaczyć.
Jennifer skrzywiła się i nakreśliła w powietrzu, tuż przed moją
twarzą, znak „X".
- Buu! Skreślam cię, Needy.
Rozejrzałam się, żeby sprawdzić, czy ktoś to zauważył. Nie
cierpiałam, gdy robiła takie rzeczy publicznie. Nie cierpiałam również
jej odmawiać. Naprawdę chciałam zostać z Chipem, czułam się winna
za każdym razem, kiedy odwoływałam nasze spotkanie. Ale wie-
działam, że w końcu i tak ulegnę Jennifer. Postanowiłam skrócić tę
farsę. Wzruszyłam ramionami i przestałam się opierać.
- O której zaczynają? - spytałam.
- Przyjadę po ciebie o ósmej trzydzieści. Moja mama spotyka się
dziś z tym kolesiem od sklepu mięsnego, więc postaram się przejąć
brykę.
- Facet wydaje się w porządku. Jennifer uśmiechnęła się znacząco.
- Tak, mama twierdzi, że to mężczyzna o wieeelkim... sercu. Jego
uczucie osiągnęło taką głębię, że aż obdarował ją nawracającą
infekcją pęcherza.
Fuj, mogła darować sobie tego typu szczegóły.
Jennifer odwróciła się na pięcie, rzucając przez
ramię:
- Tylko załóż coś przyzwoitego, okej?
- Okej - westchnęłam, patrząc, jak odchodzi.
W języku Jennifer sformułowanie „załóż coś przyzwoitego" miało
bardzo specyficzne znaczenie. A mianowicie: nie mogłam wyglądać
jak totalne zero, ale też nie wolno mi było przyćmić jej. Odsłonięcie
kawałka brzucha - spoko, ale zbyt głęboki dekolt już nie. Pamiętacie,
co wam powiedziałam o biuście Jennifer? Otóż byłam wobec niej
niezwykle wspaniałomyślna. Przeżywałam prawdziwe męki, na
wszelkie możliwe sposoby ukrywając swoje wielkie piersi, żeby tylko
Jennifer nie musiała martwić się o swój status sekskociaka numer
jeden. Kiedy wychodziłyśmy razem, to ona miała być gwiazdą. Nie
ośmieliłabym się zepchnąć jej na dalszy plan.
W łazience, przed zmatowiałym lustrem, przymierzyłam kilka
bluzek, ale wszystkie odrzuciłam. Za duży dekolt, zbyt
pomarańczowa, zjechana na maksa. W końcu zdecydowałam się na
prosty czarny T-shirt oraz szarą bluzę z kapturem. I po namyśle
zsunęłam dżinsy dużo poniżej linii bioder.
Chip czekał cierpliwie, rozwalony na moim łóżku. Świadomość, że
jest obok, podczas gdy ja szykuję się do wyjścia, sprawiała mi
przyjemność. Miłe było, że ktoś dla odmiany zabiega o mnie, a nie o
Jennifer. Zaczęliśmy się spotykać jakiś rok wcześniej. Po którymś
meczu Chip podszedł do mnie, żeby zaproponować randkę. Byłam w
takim szoku, że po prostu stałam jak wryta i gapiłam się na niego z
bezmyślnym wyrazem twarzy. Jennifer zgodziła się za mnie, co
odbijała sobie później przy każdej okazji, całkowicie ignorując Chipa
i utrudniając nasze
spotkania. Poniekąd zasłużyła więc na moją wdzięczność, ale też
zrobiła dużo, żebym czuła się z niej zwolniona.
Kiedy wyszłam z łazienki, Chip na mój widok znacząco uniósł
brew.
- Te dżinsy opadają piekielnie nisko. Wszystko ci widać.
- Chip! Idę na koncert rockowy, więc muszę odpowiednio
wyglądać.
- Rozumiem, ale wiesz, wydaje mi się, że widzę twoją macicę.
Westchnęłam i podciągnęłam dżinsy, podczas gdy on mówił dalej:
- Nigdy jeszcze nie słyszałem o Low Shoulder. Na którego z nich
ostrzy sobie zęby Jennifer?
- Na wokalistę, oczywiście - odpowiedziałam, próbując okiełznać
szczotką plątaninę moich włosów barwy mysi blond.
Przeważnie zaczesywałam je do tyłu i związywałam gumką te,
które opadały mi na oczy. Moje włosy są bardzo gęste, więc trudno
zebrać wszystkie w koński ogon.
- Dziewczęta takie jak ona nie umawiają się z perkusistami -
dodałam.
- Wielkie dzięki - udał głęboko urażonego.
- Nie chciałam być niemiła - powiedziałam. - Na pewno zrobiłaby
wyjątek dla perkusisty, który oprócz tego jest też wokalistą. Ten koleś
ma ze dwadzieścia dwa lata, więc w zasadzie mogliby go
zapuszkować, gdyby do czegoś doszło. Lecz Jennifer twierdzi, że jest
niezwykle soczysty, więc...
- Soczysty? Zamierzacie kiedyś skończyć z tą waszą dziwną gadką?
- „Soczysty" znaczy „bardzo atrakcyjny" - wyjaśniłam, a Chip
złapał mnie wpół i pociągnął za sobą na łóżko. Zaczął pieścić
językiem moje ucho.
- W takim razie ty musisz być dojrzałą brzoskwinką, skarbie -
powiedział i pocałował mnie. /
Odwzajemniłam pocałunek jego miękkich ust. Brązowe włosy
Chipa łaskotały mnie w nos. Były dość długie, ale nie za bardzo. Na
tyle, że czasami musiałam odgarniać mu je z oczu. Brakuje mi
naszych pieszczot. Boskie uczucie. Nieporównywalne z niczym,
czego doświadczyłam. Zresztą w życiu nie pocałowałam innego
faceta. Chip przygryzł delikatnie moją wargę i zaczął rozpinać pasek.
Pełna poczucia winy, że zamierzam zostawić go samego,
próbowałam nawiązać dialog w chwilach, gdy na moment odsuwał
swoje usta od moich:
- Na pewno nie chcesz pójść z nami do Melody Lane? Dają tam
teraz darmowy popcorn. Ustawili maszynę do popcornu i można sobie
brać, ile kto chce.
Jak tylko odpiął sprzączkę paska, zaczął mocować się z
rozporkiem.
- Obiecałaś mi wspólny wieczór. Nastawiłem się już na odrobinę
czułości. Potem obejrzelibyśmy sobie film. Wypożyczyłem Orkę. Coś
w rodzaju Szczęk, tyle że z nieszkodliwym wielorybem w roli
głównej.
- Ale przecież ty bez przerwy jesteś, jak to określasz, nastawiony. A
czułością obdarzamy się nieustająco. Czekaj - zatrzymałam się i
odepchnęłam go lekko. Usiadłam. Zachowywałam się jak pies
myśliwski, który wyczuł lisa. - Jennifer przyszła - powiedziałam.
- Skąd wiesz? - spytał i znowu spróbował przyciągnąć mnie do
siebie.
Wtedy już oboje mogliśmy usłyszeć dobiegający z dołu głos:
- Needy, wyjmij sobie nareszcie ten tampon i złaź tu natychmiast.
Chipa przytkało.
- Dziwne - mruknął pod nosem.
Wstałam, żeby dokończyć czesanie włosów. Chip nigdy nie
rozumiał więzi łączącej mnie i Jennifer. Byłyśmy jak siostry, jak
jedna istota w dwóch ciałach.
- Zawsze robisz, co każe ci Jennifer - narzekał, zapinając spodnie.
Może jednak rozumiał więcej, niż sądziłam. W każdym razie tym
razem trafił w punkt.
- Nieprawda - odburknęłam, zaprzeczając, choć powiedział rzecz
oczywistą. - Ja po prostu lubię robić te same rzeczy, co ona. Mamy ze
sobą wiele wspólnego. Dlatego jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami.
Wyjęłam spod bluzki łańcuszek z serduszkiem i pokazałam go
Chipowi. Na serduszku wygrawerowane było BFF - Best Friends
Forever. Wisiorek zdobiła malutka cyrkonia. Cóż, tak naprawdę
zawsze wydawało mi się, że chcę robić to samo, co Jennifer.
Chip prychnął.
- Nie macie ze sobą nic wspólnego. Tym razem już mnie porządnie
wkurzył.
- Okej, Chip. Jak uważasz.
Założyłam okulary, wyszłam z pokoju. Jennifer czekała na mnie
przy drzwiach wejściowych. Miała na sobie tonę makijażu i niewiele
poza tym. Standard, jeśli chodzi o wypady do Melody Lane. No
dobrze, założyła też białą puchową kurtkę, którą przykryła
wystrzępioną czerwoną bluzkę i dżinsową mini. Kołnierz kurtki
wykończony był sztucznym futerkiem, co wyglądało po prostu
świetnie. Zawsze chciałam mieć tę kurtkę, w każdym razie zanim
została zbryzgana krwią. Całość wieńczył pasek z wyćwiekowanym
napisem „Love".
Jennifer pomachała mi przed nosem kluczykami.
- Zgadnij, jaką furę zdobyłam na dzisiejszy wieczór? Chrysler
Sebring, rocznik 2003, wyłącznie do mojej dyspozycji. Szczęściara z
ciebie, zadasz szyku, podjeżdżając ze mną pod klub.
Zakołysała lekko biodrami, ale uspokoiła się, gdy zobaczyła Chipa
schodzącego za mną po schodach.
- O, cześć, Chip - przywitała się. - Lubisz pomarańcze? - spytała i
ścisnęła piersi, pochylając się w stronę Chipa. Zachichotała.
- Chyba przeoczyłaś tak ze dwa guziki - odparł Chip, dzielnie
starając się nie patrzeć, choć przychodziło mu to z trudem.
- Wydaje mi się, że raczej przeoczyła pozostałe - włączyłam się do
rozmowy i podeszłam do niej, żeby zasłonić Chipowi widok.
Jennifer pociągnęła nosem.
- Czy wy się pieprzyliście?
- Jesteś nieprzyzwoita! Wstyd mi za ciebie! - udałam oburzoną.
Popchnęłam ją dla żartu, a ona mnie. Przez chwilę się
tarmosiłyśmy, przez co piersi Jennifer nieomal wyskoczyły spod
koszulki. Gdy spostrzegłam, jak Chip się na nie gapi, natychmiast
przestałam.
- Okej, jedziemy do klubu - zarządziła zadowolona, że jej
magnetyzujący wpływ na mężczyzn został kolejny raz potwierdzony.
Kiedy zamykałam drzwi, Chip uznał, że warto trochę się pokłócić.
- Melody Lane nie jest klubem - zaczął. - Właściwie to nawet nie
bardzo jest bar. Najbliżej mu do salonu bingo z koncesją na piwo.
- Ugryź mnie, Chip. Zazdrościsz, bo nie zostałeś zaproszony -
odpysknęła Jennifer.
- Ja zazdroszczę?! - złościł się dalej, idąc za nami do samochodu. -
To obleśne miejsce. Przyłażą tam (wyłącznie brzuchaci kolesie z
wąsami.
- Zazdrościsz, zazdrościsz! Zzieleniałeś z zazdrości i nawet sam
przed sobą nie potrafisz się do tego przyznać.
Wskoczyłyśmy do auta, Jennifer uruchomiła silnik. Opuściłam
szybę i pomachałam Chipowi na pożegnanie. Ale jego nadal
pochłaniała kłótnia z Jennifer.
- Przestań wreszcie porywać moją dziewczynę! - krzyczał, gdy
wyjeżdżałyśmy z podjazdu.
Biedny, kochany Chip. Powinnam była zostać w domu i
poprzytulać się do niego. Powinnam była obejrzeć tę głupią Orkę.
Powinnam była powstrzymać Jennifer od wyprawy do Melody Lane.
Gdybym to zrobiła, nie zginęliby ci wszyscy ludzie. No, czworo
ludzi, ściślej mówiąc.
Rozdział drugi

Robi sie gorąco


Chip miał rację. Trudno było Melody Lane Tavern nazwać klubem.
Kluby to miejsca w dużych miastach, gdzie spotykają się atrakcyjni
ludzie. W klubach rezydują DJ-e i leje się szampan. W Melody Lane
jest za to zepsuta szafa grająca i oklejony nalepkami kibel.
Wysiadłyśmy z samochodu na żwirowym parkingu. Nad wejściem
do baru migał zepsuty neon. Tak, mój chłopak miał absolutną rację:
miejsce było przyozdobioną kołpakami, rozwalającą się drewnianą
budą, która znajdowała się na odległym krańcu naszej mieściny. Facet
przy wejściu narysował nam na wierzchu dłoni wielkie czarne „X".
Jennifer przyjrzała się temu z niesmakiem. Nie lubiła, gdy ktoś ją
skreślał.
W środku panował półmrok. Barman właśnie podawał przez
kontuar skrzynkę piwa gościowi w wyświechtanym T-shircie.
- Nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła legalnie schlać się w
miejscu publicznym - westchnęła Jennifer. - Piłaś kiedyś
brzoskwiniowego Boone'sa?
- Aha, świetna rzecz - skłamałam.
- Pogięło cię? To obrzydlistwo! - zaprotestowała i wzdrygnęła się
lekko, ponieważ mijał nas właśnie jeden ze szkolnych piłkarzy, ze
wzrokiem przyklejonym do jej cycków.
- Cześć, Jennifer. Ładnie wyglądasz - powiedział.
- Co tam, Craig? - Jennifer uniosła znacząco brwi. Kiedy piłkarz
zniknął, trąciła mnie ramieniem i prych-nęła: - A ten co sobie
wyobraża? Ze jest dla mnie
wystarczająco przystojny? Teraz już rozumiem, dlaczego nie
nadąża na matmie.
- No - zgodziłam się, ledwie jej słuchając. Kiedy rozglądałam się
wokół, zauważyłam kumpla ze szkoły. - Zobacz, przyszedł Ahmet.
Wiesz, ten koleś z wymiany zagranicznej, z Indii.
Jennifer spojrzała w tym samym kierunku.
- Dlaczego znowu wzięli tego? - spytała zirytowana i skrzywiła się.
- Pewnie dyrektor Lundquist uznał, że on dobrze robi na tak zwaną
różnorodność.
Jennifer skrzywiła się jeszcze bardziej.
- Nie mogę uwierzyć, że wymieniliśmy mega dorodnego hokeistę
na takie coś.
- Ja bym się go nie czepiała - wzruszyłam ramionami. -
Podejrzałam, że trzyma w szafce odjazdową figurkę słonia.
Już od dawna chciałam ją sobie dokładniej obejrzeć. Byłam pewna,
że ma jakiś związek z religią. Niezła sprawa - idziesz na mszę i
modlisz się do słonia. Fascynowało mnie, że Ahmet samą swoją
obecnością wpływał na świadomość wielości kultur.
Ruszyłyśmy dalej, torując sobie drogę ku scenie, choć w tym
przypadku lepiej byłoby użyć słowa podest. Miejsce dla zespołu
wyznaczono bowiem platformą, zamontowaną jakieś dwadzieścia
centymetrów nad podłogą. Lokal pękał w szwach, ale głównie za
sprawą stałych klientów. Poza tym zespół nie przyciągnął jakichś
strasznych tłumów, oprócz nas i Ahmeta.
Jennifer wyciągnęła papierosy z kieszeni dżinsowej spódnicy.
Potem, powoli, wysunęła jednego z paczki i, trzymając go pomiędzy
dwoma palcami, czekała na ogień. Nie martwiłam się zbytnio ani o jej
płuca, ani
jako bierna palaczka, o własne. Jen stosowała tę sztuczkę, żeby
przyciągnąć mężczyzn i rzadko zdarzało jej się wciągnąć więcej niż
jednego macha, ponieważ z miejsca gziła się z właścicielem
zapalniczki.
Również i tym razem sztuczka zadziałała. Roman Duda, w swej
czapce moro, zbliżył się wolnym krokiem i stanął odrobinę zbyt
blisko niej. Koleś liczył sobie chyba z ćwierć wieku, zboczeniec.
Łyknął haust piwa i odebrał Jen paczkę.
- Masz siedemnaście lat - pouczył ją. - W tej chwili twoje płuca
wyglądają jak dwa idealne różowiutkie kotlety jagnięce. Nie niszcz
ich tym gównem.
W odpowiedzi włożyła papieros w usta i wydęła je w jego stronę.
Tego też jej zabrał.
- Wiesz, że mógłbym cię aresztować za ich posiadanie?
- Aresztować, mówisz? Chciałoby się. Jeszcze nawet nie skończyłeś
akademii.
A właśnie, czy wspominałam już, że ten nieskazitelny przykład
człowieczeństwa uczęszczał do akademii policyjnej? Wkrótce miał
chronić porządnych obywateli Devil's Kettle. Wątpię, by udało mu się
uchronić mysz przed kotem. Nie mówiąc o chronieniu wiecznie napa-
lonej nastolatki przed nią samą.
- Jeszcze tylko dwa miesiące - odciął się urażonym tonem - i
zaczynam normalną służbę.
Jennifer przysunęła się do przyszłego policjanta.
- Zakujesz mnie w kajdanki? - szepnęła, ocierając się o niego.
Wprawdzie wiedziałam, że go bzykała, ale starałam się o tym nie
myśleć. Pomimo że nie jestem cnotką, trochę jednak mnie ta sytuacja
brzydziła.
Roman jęknął i odpowiedział również szeptem:
- Zlituj się. Muszę dbać o reputację.
- Spójrzcie! - zawołałam zadowolona, że pojawiła się dogodna
okazja, by odwrócić ich uwagę. - Zespół!
Wyglądali jak typowe gwiazdki indie rocka. W skład zespołu
wchodzili czterej kolesie: wokalista, bębniarz, basista i gitarzysta.
Byli tak chudzi, że można by policzyć im żebra. Włosów nie myli
chyba od tygodni, być może odkąd wyruszyli w trasę. Nosili podarte
dżinsy lub bojówki oraz obcisłe T-shirty.
Wokalista, istotnie, był zdecydowanie soczysty. Miał na sobie
brązowy T-shirt, naciągnięty na biały podkoszulek z długim rękawem,
i bardzo dopasowane dżinsy. Jego wielkie oczy o przenikliwym
spojrzeniu kojarzyły się z basenem wypełnionym atramentem.
Wyglądał... groźnie.
Stojąca obok mnie Jennifer najwyraźniej podzielała moje zdanie.
- Od razu widać, że pochodzą z miasta. Wskazała głową
publiczność, która składała się
głównie z podstarzałych miśków w kowbojkach, którym brzuchy
wylewały się znad znoszonych dżinsów.
Roman przyjrzał się podejrzliwie chłopakom z zespołu.
- Wyglądają jak banda...
- Daruj sobie, bo za cienki jesteś - zgasiła go Jennifer. - Marzy mi
się chociaż kilka takich stylowych egzemplarzy w Devil's Kettle.
Nie mogłam oderwać od nich wzroku.
- Są fantastyczni - wymamrotałam, poprawiając okulary.
Przyglądałam się, jak gitarzysta wyciąga z futerału lśniący
instrument. Podniósł wzrok i wyłapał moje spojrzenie, a następnie
przeciągnął językiem po wargach.
Z miejsca mnie sparaliżowało. Z trudem przełknęłam ślinę.
- Wiesz co, moim zdaniem chłopaki potrzebują dwóch groupies -
powiedziała Jennifer, łapiąc mnie za ramię. - Chodź. To będzie
zupełnie jak w U progu statuy. Ja będę Penny Lane, a ty tą drugą.
- Zapomnij - odpowiedziałam odruchowo. Miałam problemy z
oddychaniem.
- Nie panikuj, Needy. Przed tobą zupełnie normalni kolesie. Zwykłe
kąski. To my tu rządzimy - odwróciła mnie do siebie i spojrzała mi w
oczy. - Nie wiedziałaś? - Położyła dłonie na moich piersiach. - One
działają jak bomby samonaprowadzające. Wystarczy, że ustawisz je
we właściwym kierunku i spokojnie poczekasz na efekty.
Czułam bardzo wyraźnie, że kilku stojących obok nas facetów nie
spuszcza wzroku z jej rąk na moich cyckach, jakbyśmy lada chwila
miały zacząć się migdalić, a oni nie chcieliby przegapić takiego
przedstawienia. Wywinęłam się, ale w duchu przyznałam jej rację.
Zbyt często oglądałam, jak osiąga cel, korzystając ze swych
niewątpliwych atutów. Tyle że ja nie potrafiłam w ten sposób. Ona
była seksbombą, ja - tylko sobą. Jednak gdy ruszyła w stronę sceny -
czyli podestu - grzecznie podreptałam za nią.
Wokalista zauważył nas i spojrzał wyczekująco na Jennifer. Na
pewno przerobił już dziesiątki podobnych sytuacji.
- Cześć! Pomyślałyśmy, że fajnie byłoby was poznać. Ja jestem
Jennifer Check, a to moja przyjaciółka - zatrzepotała rzęsami.
Mówiła, nadając zdaniom intonację pytań.
W odpowiedzi wokalista odsłonił zęby, co miało chyba imitować
uśmiech.
- Nikolai, a to mój zespół.
Podał jej rękę. Na palcach nosił mnóstwo ciężkich srebrnych
pierścionków, na jego bladej szyi widniał tatuaż przedstawiający
czarny księżyc. Widziałam, że Jennifer napaliła się na maksa. Mnie
spodobało się jego imię - Nikolai. Brzmiało jak imię seksownego
łowcy wampirów z nocnego seansu na Starz.
- Low Shoulder, prawda? Słyszałam, że jesteście nadzwyczajni w...
w grze na swoich instrumentach.
Muszę przyznać, że Jennifer posiadała, poza wyglądem,
fantastyczną zaletę - miała tupet. Nigdy nie spotkałam odważniejszej
laski. Mogła podejść do dowolnej osoby i urobić ją po swojemu. Po
prostu taka była. W zasadzie nie miała temu kolesiowi nic do
powiedzenia, ale zdołała w kilku słowach zwrócić na siebie jego
uwagę. A jej „bomby samonaprowadzające" załatwiły resztę. No
dobra, one też należały do jej niewątpliwych zalet. Tylko że jej
bezczelność nie miała sobie równych.
- No cóż, gitara rzeczywiście jest przedłużeniem mojego ciała -
odpowiedział Nikolai.
W końcu udało mi się sklecić w myśli sensowną wypowiedź, więc
postanowiłam zaryzykować:
- Chciałabym cię spytać o jedną rzecz: co was skłoniło, żeby
wystąpić na końcu świata? Zazwyczaj gracie w dużych miastach,
prawda?
Wydawało mi się to uczciwym pytaniem. Nie da się ukryć, że
Devil's Kettle to wygwizdów.
Nikolai uznał za stosowne obdarzyć mnie spojrzeniem swych
wielkich czarnych oczu.
- Wiesz, staramy się dbać o naszych fanów, nawet jeśli utknęli w
takim gównie, jak ta wasza dziura.
Cóż, dostałam uczciwą odpowiedź.
- Fantastycznie! Mogę postawić ci coś do picia? - wtrąciła się
Jennifer.
Najwyraźniej uważała, że trzeba kuć żelazo, póki gorące. Ciekawa
byłam, jak zamierza zrealizować swoją propozycję. Zadupie
zadupiem, ale przestrzega się u nas zakazu sprzedaży alkoholu
młodzieży szkolnej.
- Przyrządzają tu świetnego jedenastego września. Jest
czerwono-biało-niebieski. Tylko trzeba go pić szybko, bo inaczej
brązowieje.
Nikolai skrzywił się lekko.
- Aha, obleci.
- Wracam za minutkę!
Jennifer, kołysząc biodrami, ruszyła w stronę baru. Przesunęłam się
trochę w kąt, żeby kontrolować sytuację.
Poza tym nie bardzo wiedziałam, o czym miałabym rozmawiać z
Nikolaiem. Jego oczy napawały mnie autentycznym strachem.
Wysoki koleś w dżinsach i kowbojkach podszedł do szafy grającej,
którą widocznie w końcu naprawiono, i wybrał kawałek Loretty
Lynn. Jakaś para natychmiast wyległa na parkiet, dając pokaz country
co się zowie, tuż przed sceną, jak gdyby na złość rockmenom.
Do Nikolaia podszedł basista i panowie zaczęli coś sobie szeptać na
ucho. Nie mogłam się powstrzymać, musiałam ich podsłuchać.
Trudno, co lepszego miałam do roboty? Obserwowanie Jennifer,
hipnotyzującej biustem barmana, nie kręciło mnie szczególnie.
- Dirk, pasuje ci ta mała? - spytał Nikolai. Poczułam, że moje tętno
przyspiesza. Czyżby mówił
o mnie?
- Kto? Jan Brady?
Tak! Rozmawiali o mnie! Wciągnęłam brzuch i starałam się
wyglądać sexy.
- Nie, ta druga, która poszła kupić mi drinka. Nadaje się, stary.
No tak, jasne. Chodziło o Jennifer. Bo niby o kogo?
- Czy ja wiem? - zawahał się Dirk. Aha, może przynajmniej temu
podobam się bardziej. - Jesteś pewien, że to...
- Słuchaj, wychowałem się w podobnym skansenie. Dobrze znam
ten typ: najseksowniejsza cizia w szkole, miss dorocznego festynu i
takie tam. Marzy sobie, że pewnego dnia zostanie aktorką lub
piosenkarką, chociaż nie ma pojęcia, że światem rządzą inne prawa
niż w jej wiosce. A później nagle orientuje się, że wcale nie jest taka
wyjątkowa.
W tym momencie zupełnie się pogubiłam. Widział ją przecież, tak?
Jennifer nie była żadną miss festynu.
- A mówiłeś, że pochodzisz z Brooklynu - wkurzył się Dirk.
- Zmierzam do tego - kontynuował Nikolai - że na pewno jest
dziewicą.
Tu już opadła mi szczęka.
- Spotykałem się z takimi królewnami, co zadzierają nosa jak ona.
Będzie się z tobą droczyć w nieskończoność, ale nigdy ci nie da. A w
końcu, bez mrugnięcia okiem, puści cię kantem.
Koleś! Jennifer nie była żadną królewną, co zadziera nosa, a już z
pewnością nie dziewicą.
- No, nie wiem - powtórzył Dirk. Przynajmniej ten kumał, o co
chodzi. Nie poddawaj
się, kolego.
- Dirk, nie wlekliśmy się taki kawał po nic!
- Dobra, dobra. Przypominam ci tylko, żebyś nie traktował mnie
wyłącznie jak basistę ze swojego zespołu. Jestem przede wszystkim
człowiekiem, obdarzonym uczuciami, który przy okazji gra na basie. I
więcej szacunku, poproszę...
Coś tam jeszcze marudził, ale już nie słuchałam. Ogarnęła mnie
wściekłość. Jak oni śmieli wyrażać się w ten sposób o mojej
najlepszej przyjaciółce! Ponownie wciągnęłam brzuch i podeszłam do
tego czegoś, co udawało scenę.
- Przepraszam - bąknęłam, klepiąc ostrożnie Ni-kolaia.
- Co? - warknął.
- Rozmawiacie o mojej najlepszej przyjaciółce. I... macie rację...
jest dziewicą. Tylko puszczalskie szkarady sypiają z takimi mendami
jak wy - rzuciłam. Następnie, odwróciwszy się plecami, machnęłam
mu włosami przed nosem. Czułam się jak karząca ręka
sprawiedliwości.
Owszem, skłamałam na temat jej dziewictwa. A co, miałam im się
zwierzyć, że moja najlepsza przyjaciółka to puszczalska?
Podeszłam do baru. Jennifer udało się jednak zdobyć drinki.
Podawali je w menzurkach i naprawdę były w barwach
czerwono-biało-niebieskich.
- Do pierwszej wieży wlali za mało - poskarżyła się. - I w dodatku
musiałam pokłócić się o nie z Romanem.
- Przyjrzała się mojej skwaszonej minie. - Co? Przestraszyłaś się
rockmenów?
- Ci kolesie to gnoje, Jen. Lepiej o nich zapomnij.
- Wokal chyba ma na mnie ochotę - odpowiedziała, zerkając ponad
moim ramieniem.
- Dlatego, że bierze cię za dziewicę. Słyszałam, jak ze sobą
rozmawiali.
- Co takiego? Bardzo wątpię - wyprostowała się.
- No cóż, jeśli Nikolai ma ochotę na niewiniątko, służę uprzejmie.
Dla niego zmienię się w małą miss - powiedziała zdecydowanym
tonem.
- On jest za stary!
Spojrzała na mnie z politowaniem. Nikt nie mógł stawać pomiędzy
nią a mężczyzną. Nigdy.
Nagle z głośników popłynął przerażający, przeszywający uszy pisk.
Skrzywiłam się. Nikolai wziął mikrofon i uśmiechnął się do
publiczności.
- Dobry wieczór, Devil's Lake. Gitarzysta zagrał przeraźliwy akord.
- Devil's Kettle! - poprawił ktoś. Rozejrzałam się, bo wydawało mi
się, że mógł to być
Ahmet, ale nie wypatrzyłam go w tłumie.
- Przepraszam. Nieważne. Nazywamy się Low Shoulder i
pragniemy dać wam trochę szczęścia.
Nad podestem wisiał ich emblemat przedstawiający pochylony
nieco w prawo tył samochodu. Nie bardzo łapałam, o co w nim
chodzi, tak samo zresztą, jak nie rozumiałam, czemu wybrali dla
zespołu tak dziwaczną nazwę.
Na mój gust, brzmiała zbyt alternatywnie. Wtedy też po raz
pierwszy zaświtało mi, że chłopcy z zespołu mogą nam przysporzyć
kupę naprawdę poważnych problemów. Zwłaszcza Nikolai, z tym
swoim diabelskim błyskiem w oku. Ale wówczas sądziłam jeszcze, że
wokalista Low Shoulder jest po prostu seksualnie niewyżyty.
Gitarzysta znowu brzdąknął rozdzierająco, po czym zespół zagrał
najbardziej rockowy, niesamowity i przejmujący kawałek wszech
czasów. Teraz to już tylko przebrzmiały hit minionego sezonu, ale
wtedy brzmiał rewelacyjnie.
Pośród drzew odnajdę ciebie...

Słuchając tej piosenki po raz pierwszy, uległam bez reszty jej


obezwładniającej mocy. Nikolai przyciąga! wzrok niczym magnes.
Jedną nogę oparł o wzmacniacz
i zdzierał gardło do mikrofonu. Gitarzysta, z wyrazem bolesnego
skupienia na twarzy, sprawiał wrażenie, jakby cierpiał fizyczne męki.
Jennifer zupełnie odleciała. Ściskała moje ramię, wpatrując się w
Nikolaia. Zresztą wszyscy weszliśmy na orbitę. Cała publiczność
zapyziałego baru oddała się zbiorowej hipnozie. Zespół Low Shoulder
roztaczał wokół jakiś potężny czar wudu. Rozpięłam bluzę. Zrobiło
mi się gorąco. W kąciku moich okularów coś zamigotało.
Ludzie obok wznieśli ręce i zaczęli nimi kołysać wysoko, wysoko.
No, po prostu obłęd. Jennifer i ja też falowałyśmy w rytm muzyki,
razem z innymi. Na chwilę zamknęłam oczy. Pozwoliłam, by głos
Nikolaia wypełnił moją głowę.
W końcu ocknęłam się i rozejrzałam wokół. Pod ścianą, po mojej
lewej stronie, dostrzegłam jakiś dziwny ruch, jakby tańczące światło.
Pomyślałam, że może ludzie w ekstazie unieśli zapalniczki. Lecz
nagle zdałam sobie sprawę, co widzę. Po ścianach pięły się płomienie.
Ogromne jęzory ognia. Pożar!
Przyglądałam się temu nieruchomo, jakbym oglądała film. Ogień
wspinał się po murach, skręcał przybite do drewnianych ścian
plakaty. Zwisające z sufitu flagi zajmowały się niczym zapałki. Cała
ściana stanęła w płomieniach. Wszystko rozegrało się błyskawicznie -
bar płonął. Ludzie przepychali się, chcąc uciec możliwie najdalej od
ściany. Jakaś kobieta zaczęła krzyczeć.
Barman, skończony kretyn, przecisnął się przez tłum z dzbanem
piwa i chlusnął na ścianę, tylko pogarszając sprawę. Nie uczyli go w
szkole, że alkohol jest łatwopalny?
Pomału do każdego z obecnych docierał sens rozgrywającej się na
naszych oczach sceny. Nikt już się nie
kołysał ani nie nucił. Staliśmy w milczeniu. Kryła się w tym jakaś
upiorność, chyba po prostu wszyscy czekaliśmy, aż wydarzy się coś
więcej; aż ogień się rozprzestrzeni. Chłopaki w końcu skapowali, że
nikt ich nie słucha, więc raptownie skończyli grać. Wsłuchiwaliśmy
się w trzask ognia, pożerającego kolejną ścianę, ogarniającego sufit.
I wiecie, co wydarzyło się w decydującym momencie? Uważajcie,
bo będzie to ważne później. Oto, jak postąpili fantastyczni
członkowie zespołu Low Shoulder: porzucili instrumenty i dali nogę!
Możecie mi wierzyć, byłam naocznym świadkiem, wszystko
widziałam. Wzmacniacze i gitary pozostały na scenie, podczas gdy
muzycy zmykali w podskokach. Z wyjątkiem Nikolaia, który stał na
podwyższeniu i uśmiechał się do siebie. Ten koleś nie był normalny.
Ocenił wzrokiem sytuację, a potem spojrzał na Jennifer. Wyglądał,
sama nie wiem, jakby wszystko było w porządku. Jakby czuł się
usatysfakcjonowany tym, co się dzieje. Ale po chwili on też zwiał.
Powtarzam: członkowie zespołu uciekli jako pierwsi.
Dopiero ich ucieczka zdjęła czar z publiczności. Wybuchła panika.
Kiedy wszyscy rzucili się do drzwi wejściowych, jedynych drzwi w
tym przybytku, zapanował totalny chaos. Płomieni jakby przybyło.
Fryzura jakiejś blondyny stanęła w ogniu. Kobieta podniosła krzyk i
rzuciła się na ziemię. Naciągnęła dżinsową kurtkę na głowę, próbując
ugasić płonące włosy. Sekundę później, nie spojrzawszy nawet pod
nogi, przeskoczył nad nią mężczyzna, biegnący w stronę wyjścia.
Uderzył mnie w nozdrza gryzący swąd palonych włosów i dopiero to
wyrywało mnie z odrętwienia.
Tuż obok mnie, pośrodku otaczającego nas szaleństwa, stała
Jennifer, spokojna niczym oko cyklonu.
- Idziemy! - złapałam ją i zaczęłam ciągnąć w stronę łazienki.
Czułam się tak, jakbym taszczyła manekina. Jennifer chyba nadal
pozostawała pod wpływem hipnozy lub czarów, czymkolwiek to było,
bo jej kończyny po prostu się nie zginały.
- Hmmm? - mruknęła, jakby nie zauważyła, że znalazłyśmy się w
samym środku ognistej kuli.
- Chodź! Szpara!
Z uwieszoną na szyi Jennifer ruszyłam na tyły baru. Brnęłam pod
prąd, po drodze musiałam odepchnąć łokciami kilku zataczających się
pijaczków. Wcisnęłyśmy się do ciasnej łazienki, oznaczonej napisem
„Panie". Weszłam na sedes oblepiony naklejkami, wśród których
zresztą znalazł się również emblemat Low Shoulder, i wciągnęłam
Jennifer za sobą.
Zachwiałam się, gdy podsadzałam ją do małego okienka. Tamtędy
zazwyczaj wkradałyśmy się do Melody Lane, ale owej nocy okienko
stało się jedyną szansą ucieczki. Podciągnęłam się za Jennifer i
przecisnęłam przez okienko. Wylądowałyśmy na trawie, później zaś,
potykając się o własne nogi, zmykałyśmy jak najdalej od budynku.
Spojrzałam jeszcze za siebie, ogarniając wzrokiem potężny, gorejący
stos, z którego właśnie się wydostałyśmy. Wiedziałam, że wewnątrz
wciąż tłoczy się spory tłum. Przez drzwi wypadali ci, którym się
udało i którzy - co oczywiste - musieli, biegnąc, tratować ciała
innych. Na przykład ciało blondynki ze spalonymi włosami. Tam, w
środku, ginęli ludzie, zadeptywani na śmierć. Zasłoniłam rękami
twarz, nie mogłam dłużej na to patrzeć.
Ale, niestety, w moich uszach wciąż brzmiał krzyk... krzyk wielu
osób. Mogłam przecież być jedną z ofiar. Potem zawyły syreny. Lecz
nadal nie milkł chrzęst
kości i świst przenikających przez nie płomieni. Ponadto w środku
bez przerwy coś wybuchało i strzelało, jakby składowali tam petardy.
Tak palą się ludzie, pomyślałam. Słyszałam, jak krztuszą się i rzężą.
Jennifer, kaszląc, opadła na mnie całym ciężarem. Podczas
przeciskania się przez okno podarła rajstopy, ale obydwa szare
kozaczki za kostkę pozostały na swoim miejscu. Jej złoty łańcuszek z
serduszkiem migotał w blasku ognia bijącego od budynku. Objęłam ją
mocno i podtrzymałam.
- Już w porządku - wyszeptałam. - Jesteśmy bezpieczne. Zaraz ci
się polepszy.
Nagle jakaś chuda ręka złapała Jennifer za ramię. Nikolai.
- Dzięki Bogu, nic ci nie jest. Szukałem cię wszędzie - zapewnił.
Nie mogłam uwierzyć, że ten dureń nadal próbował ją poderwać.
- Może powinieneś poszukać swoich kumpli? - zasugerowałam.
- Tych tam? - machnął ręką. - Uciekli na samym początku. Gnali do
vana jak wystraszone cioty.
Widzicie? Nikolai sam przyznał, że zwiali. Wpatrywałam się w
niego, łowiąc ludzkie krzyki w płonącym za mną budynku. Jennifer
wzdrygnęła się i zasłoniła uszy.
- Słuchajcie, dziewczyny, tu jest naprawdę niebezpiecznie -
stwierdził Nikolai. No co ty, stary, poważnie?
- Wiecie co, lepiej chodźcie ze mną do vana, tam nic wam nie grozi.
- Ze jak?! - oburzyłam się. Chciał nas wyciągnąć do siedliska
rozpusty?
Przemówił do mnie, jakbym ogłuchła:
- Niebezpiecznie. Van. Bezpiecznie. Idziemy. Jennifer,
odepchnąwszy mnie, wpadła w jego ramiona.
- Dobrze, dobrze - wymamrotała.
- Jesteś w szoku, Jenny - zaczął do niej gruchać, objąwszy ją jedną
ręką, podczas gdy drugą sięgnął po coś do kieszeni. Wyciągnął
piersiówkę. - Masz, napij się.
Naturalnie, golnęła sobie. Moja najlepsza przyjaciółka nigdy nie
odmawiała darmowego alkoholu.
- Czy ciebie to w ogóle nie rusza? - krzyknęłam, próbując jakoś do
niego trafić. - A co z waszymi mikrofonami i wzmacniaczami?
Pewnie się właśnie topią, więc przez resztę trasy będziecie musieli
korzystać z jakiegoś gównianego sprzętu. Masz na to ochotę?
- Wkrótce postaramy się o nowy. Mam przeczucie, że już niedługo
nastąpi wielkie bum.
Nie wiedziałam do końca, czy mówi o zespole, czy o budynku.
- Chodźmy, Jen - zaczęłam błagać.
- Właśnie, chodźmy do mojego vana - powiedział Nikolai i
skierował ją w stronę obskurnego białego samochodu, zaparkowanego
niedaleko Melody Lane. Przez zaciemnione okna nic nie było widać,
więc nie wiedziałam, czy siedzi tam reszta zespołu.
- Chcę do ich wypasionego vana - bełkotała Jennifer. - No chodź,
Needy, idziemy do vana.
Jezu, co było w tej piersiówce?
- Ale po co? Musimy zabrać Sebringa. Mogłybyśmy pojechać do El
Ojo i zamówić sobie nachosy z podwójnym sosem. Proszę, umieram z
głodu.
Ona zawsze miała ochotę na nachosy. - Proszę, Jen, błagam.
- Needy, przestań! Zamknij się w końcu!
Moja najlepsza przyjaciółka wsiadała do białego vana z liderem
zespołu Low Shoulder. Z bladym, chudym i strasznym kolesiem,
przypominającym uschnięte drzewa, których bałam się w
dzieciństwie. Kiedy pomagał jej wsiąść do samochodu od strony
pasażera, odwrócił się na chwilę w moją stronę. A wtedy odsłonił
zęby i warknął na mnie. Dosłownie, przysięgam!
Nie weszłam za nimi do środka. Odwróciłam się i zaczęłam biec w
stronę lasu. Dokładnie w tym samym momencie usłyszałam, jak za
moimi plecami eksploduje Melody Lane.
Nigdy nie byłam tak odważna jak Jennifer.
Rozdział trzeci

Nocny głód
Przez całą drogę powrotną biegłam. Prawie się poryczałam,
próbując trafić kluczami w zamek. Chciałam już znaleźć się u siebie.
W mgnieniu oka dopadłam drzwi swojego pokoju. Włączyłam światło
i stałam przez chwilę, usiłując złapać oddech. Weszłam do łazienki,
napiłam się wody prosto z kranu. Spojrzałam na swoje odbicie w
lustrze. Zakopcona twarz, sypiący się z włosów popiół, ubranie w
strzępach. Mój mózg wykonywał ogromny wysiłek, żeby ogarnąć
ostatnie wydarzenia.
Wróciłam do pokoju, złapałam komórkę i nacisnęłam przycisk
szybkiego wybierania.
- Mrphshhh - wymamrotał Chip. Pewnie wolał spać, zamiast
samotnie oglądać Orkę.
- Chip! Jennifer przepadła! Uciekła z tym zespołem rockowym. A
Melody Lane poszło z dymem. O, Boże, Chip...
Przemierzałam pokój jak nakręcona, od ściany do ściany, a z moich
włosów nadal sypał się popiół.
- Jak to poszło z dymem? W całości? Chyba nic się nikomu nie
stało?
Wybuchnęłam histerycznym śmiechem, który nie wiadomo kiedy
przeszedł w szloch.
- Przeciwnie, sądzę, że większość ludzi zginęła.
- Ale tobie nic nie jest, prawda?
- Prawda - chlipnęłam. - Przecisnęłyśmy się przez szparę.
- Co zrobiłyście?
Och, Chip, zacznij nareszcie kojarzyć.
- No, wiesz, przez okno w łazience, którym nieletnie przekradają
się do środka. Reszta próbowała wydostać się drzwiami. Wybuchła
panika. Ci, którzy stracili przytomność, zostali stratowani, słyszałam
trzask pękających kości. Miałam wrażenie, że wystrzeliło naraz
milion petard. Potworny wrzask, jeden wielki huk. Ludzie... w
płomieniach... i ta woń...
W końcu się zamknęłam. Nie mogłam przecież jednocześnie
oddychać, szlochać i zdawać relacji z pożaru.
- To jakieś szaleństwo... - skomentował Chip.
No nie, cóż za spostrzegawczość! Siedziałam na łóżku, próbując
złapać trochę powietrza. Mój wzrok zatrzymał się na zdjęciu
ustawionym na stoliku nocnym; przedstawiało całą naszą trójkę.
Cholera. Co te kanalie wyprawiały teraz z Jennifer?
- Tylko że Jennifer jest wciąż z tymi typami! Wywieźli ją gdzieś
tym swoim okropnym vanem, który ma przyciemnione szyby...
- Zapamiętałaś markę i model?
Pięknie. Akurat w tej chwili zebrało mu się na zabawę w Prawo i
Porządek. Kto normalny zapamiętuje takie rzeczy?
- Nie mam pojęcia! Biały Gwałciciel, rocznik osiemdziesiąty
ósmy?! Musimy ją odnaleźć!
- Co mnie obchodzi Jennifer? Albo jakaś banda lanserów, co to
noszą kretyńskie fryzurki i maskarę na rzęsach? Ludzie z naszego
miasteczka spłonęli żywcem!
Och, Chip, ty i twój lokalny patriotyzm. Rozległ się dzwonek do
drzwi. W tamtym momencie zabrzmiał niemal jak syrena alarmowa.
- Ratunku! Ktoś przyszedł! - piszczałam do słuchawki, ze
wszystkich sił powstrzymując się od krzyku. - Jestem sama, Chip!
Boję się!
- Gdzie twoja mama?
- Dziś pracuje po południu. Zostań przy telefonie, dobrze? Dobrze?!
- Dobrze!
Wybiegłam z pokoju, zatrzymałam się na chwilę przy schodach.
Nasza fretka chrobotała pazurkami o klatkę, ale poza tym nie
zarejestrowałam żadnego innego dźwięku.
- Cicho, Spector! - ofuknęłam Bogu ducha winnego zwierzaka.
Na palcach, stopień po stopniu, zeszłam na dół, sztywniejąc przy
każdym skrzypnięciu drewnianych schodów. Dotarłam do kuchni,
wymacałam palcami chłodny blat i w całkowitych ciemnościach
przesuwałam się dalej. Głupia lodówka hałasowała głośniej niż piła
mechaniczna.
Kiedy znalazłam się w holu, spróbowałam dostrzec coś przez szybę
w drzwiach wejściowych, ale z tak dużej odległości nie było nic
widać.
Powolutku zbliżyłam się do drzwi i wyjrzałam na zewnątrz. Nic.
Zapaliłam światło na werandzie. Pusto. Z powrotem wyłączyłam
światło.
- Nikogo tu nie ma - powiedziałam do słuchawki. - To... to bardzo
dziwne. Pewnie zaczyna mi odbijać. Zadzwonię do ciebie później.
- Hej!
Rozłączyłam się. Kto dzwonił do drzwi? Otworzyłam szafę,
włożyłam rękę między płaszcze i rozsunęłam je. Ze środka wypadła
rakieta tenisowa. Podskoczyłam jak oparzona, ale przynajmniej
zyskałam pewność, że nikt się tam nie ukrywał. Drzwi od szafy
miękko kliknęły, kiedy je zamykałam.
Co tu się u licha działo? W życiu nie miałam koszmarniejszej nocy.
Przez chwilę wsłuchiwałam się
w brzęczenie lodówki. Nagle zdałam sobie sprawę, że z kuchni
dobiega jeszcze jakiś odgłos. Kap, kap, kap.
Odwróciłam się, ale nie dostrzegłam nic, co mogło być źródłem
tego dźwięku. Nasłuchując, zrobiłam kilka kroków w głąb kuchni.
Tym razem odniosłam wrażenie, że tajemnicze kapanie nie dobiega
stamtąd, lecz zza drzwi wejściowych.
Kap, kap, kap. Odwróciłam się powoli, włączyłam światło i
wyjrzałam ponownie na korytarz. W drzwiach stała Jennifer. Ociekała
krwią.
Wyglądała koszmarnie. Miała kompletnie skołtunione włosy. Biała
kurtka z futerkiem zmieniła kolor na ciemnoczerwony. Przyszło mi do
głowy, że skręciła nogę w kostce, bo jej prawy kozaczek zakrzywiał
się do góry pod dziwnym kątem. Stała ze zgarbionymi ramionami i
spuszczoną głową, jakby wpatrywała się w podłogę.
- Je-Jennifer?
Nie doczekałam się odpowiedzi. Natomiast nadal wyraźnie
słyszałam równomierne uderzenia kropli o twardą nawierzchnię. Po
chwili uświadomiłam sobie, że z Jennifer nieprzerwanie skapuje
krew. Spływała po rękawach jej kurtki, tworząc kałuże na podłodze z
linoleum. Jennifer uniosła leciutko głowę. Przeszedł mnie zimny
dreszcz, gdy zobaczyłam, że się uśmiecha.
- Co się stało? - wyszeptałam.
Znowu cisza. Przyglądała się kroplom, jakby kontemplowała fakt,
że jej ciało powoli się wykrwawia. Potem podniosła głowę i
przyjrzała mi się uważnie.
- Jen?
Niespodziewanie ruszyła w moją stronę, lecz w ostatniej chwili
ominęła mnie i podeszła do lodówki.
Odskoczyłam machinalnie - równie dobrze mogłam gościć
Boogymana. Ale wizytę składała mi przecież Jennifer, moja najlepsza
przyjaciółka. Podjęłam intensywny wysiłek myślowy - musiałam coś
zrobić! Zadzwonić do Chipa, do swojej mamy, do mamy Jennifer,
pod 112... gdziekolwiek. Niewątpliwie odniosła poważne rany i
potrzebowała natychmiastowej pomocy lekarskiej.
Wtedy Jennifer zrobiła coś niespodziewanego, o ile w ogóle w tego
typu sytuacjach można się czegoś spodziewać. Otworzyła lodówkę i
zrzuciła z półki pieczonego kurczaka, prosto na zielone linoleum.
Usiadła w kucki, po czym, odrywając strzępy mięsa, zaczęła
łapczywie wpychać je sobie do ust. Oglądałam całą scenę w świetle
padającym z otwartej lodówki. Słyszałam już wcześniej o nocnym
podjadaniu, ale to, czego właśnie byłam świadkiem, wykraczało poza
moje dotychczasowe wyobrażenia. Wyrzuciłam z siebie pierwszą
myśl, która przyszła mi do głowy.
- Och, Jen, moja mama kupiła tego kurczaka w Boston Market. Nie
powinnam go...
Jennifer krzyknęła. I to nie byle jak. Włosy stanęły mi dęba.
Cofając się, wyrżnęłam o stół. Wyciągnęłam za siebie rękę i złapałam
za oparcie metalowego krzesła, żeby nie upaść.
W tym momencie sytuacja przybrała naprawdę zły obrót. Jennifer
zwymiotowała. Niestety, nie kurczakiem. Z jej ust chlusnęła czarna
maź, z ogromną siłą, która gwałtownie wstrząsnęła jej ciałem.
Nie była to nawet żółć. Jennifer puściła pawia najbardziej
obrzydliwą, cuchnącą substancją, jaką zdarzyło mi się w życiu
widzieć. Gęstą, oleistą, śmierdzącą jak zdechły opos, który po zgonie
przez tydzień gnił w kuble pełnym serowego sosu do nachosów.
Wyrzygała
tego hektolitry. A przynajmniej pięć litrów. Chociaż pewnie jednak
z piętnaście.
Potem ta czarna maź... zaczęła się poruszać. Sama nie wiem, w
sumie było ciemno, ale mogłabym przysiąc, że rzygi Jennifer się
przemieściły. Rozbryzgnęły się wszędzie w postaci małych,
kolczastych glutów, rozprzestrzeniły po podłodze i ścianach.
Właściwie, gwoli ścisłości, to coś falowało. Żyło. Poczułam dziwną
miękkość w kolanach, przed oczami zawirowały mi mroczki, ale
zebrałam się w sobie i ruszyłam do akcji. Dopadłam Jennifer i
spróbowałam przysłonić jej usta ręką. Nie zamierzałam przecież
pozwolić, żeby zarzygała kuchnię, urządzoną przez mamę z takim
pietyzmem w stylu retro-kiczu. Mama całymi tygodniami szukała
właściwego odcienia zielonej farby do pomalowania szafek, by zgrały
się z oryginalnym linoleum z epoki.
Udało mi się złapać Jennifer, ale pośliznęłam się na czarnej mazi, a
wtedy ona osunęła się na kolana i pociągnęła mnie za sobą.
Wstrząsnął nią konwulsyjny śmiech. Kiedy spróbowałam się
podnieść, Jen rzuciła się na mnie i jednym zwinnym ruchem
przygwoździła do ściany.
Była niewiarygodnie silna! Nie mogłam się poruszyć. Moje ręce
zsunęły się po ramionach Jennifer, zacisnęłam palce na jej
nadgarstkach. Wpadłam w panikę, że zaraz rzygnie tą ohydną breją
prostą w moją twarz. Zamknęłam oczy, zacisnęłam mocno wargi,
jednocześnie starając się wymyślić jakiś sposób na zasłonięcie nosa.
Po kilku sekundach uzmysłowiłam sobie coś niezwykłego. Kiedy
trzymałam Jennifer za przegub dłoni, wyczuwałam jej puls - był
nieprawdopodobnie wolny.
- Co jest...?
Zbliżyła twarz do mojej. Powoli przesuwała nosem po moich
włosach i uchu. Nie wyciągajcie pochopnych
wniosków. Nie było w tym nic lesbijskiego. Raczej coś zupełnie
innej natury. Jennifer przypominała dzikie zwierzę, obwąchujące swój
posiłek. Gdy przytknęła wargi do mojej szyi, poczułam pulsowanie
własnej tętnicy - tym szybsze, im szybciej biło mi serce. Otworzyła
usta i przesunęła zębami po mojej skórze. Niespodziewanie jej kieł
otarł się o łańcuszek z serduszkiem, który miałam zawieszony na szyi.
Zawahała się, lecz nie zwolniła uścisku. Zamarła w takim bezruchu,
że nie miałam pewności, czy wciąż oddycha.
Potem odepchnęła mnie z całej siły i pobiegła przez hol w stronę
drzwi. Zniknęła.
Próbowałam zrozumieć, co się właściwie wydarzyło. No właśnie,
co to takiego było? Senny koszmar? Halucynacje? Uszczypnęłam się.
Nie, nie spałam.
Wróciłam do kuchni, gdzie od razu mój wzrok padł na wielką,
czarną kałużę. Nie miałam wątpliwości - była prawdziwa. Nie miałam
również wątpliwości, że ktoś będzie musiał sprzątnąć ją przed
powrotem mamy.
Rozdział czwarty

Strefa mroku
Przez całą noc na przemian zdzierałam mopa, szorowałam podłogę
na kolanach i wymiotowałam. Maź śmierdziała potwornie. Niestety,
nie posiadałyśmy w domu masek, które ludzie kupowali sobie na
wypadek ataku terrorystycznego. Mama powtarzała, że zanim
człowiek odnajdzie taką maskę w szafie, na pewno zdąży wciągnąć w
płuca wystarczającą porcję owego czegoś, co na nas zrzucą, więc i tak
wszyscy przeniesiemy się na tamten świat. Najpierw spróbowałam
użyć suchego mopa, ale metoda okazała się zupełnie nieskuteczna.
Poddałam się i przeszłam na ścierki. Harowałam całą noc. Jedynie
przemysłowy odkurzacz z funkcją zmywania podłogi na mokro, który
widziałam kiedyś w telezakupach, sprawdziłby się w tej sytuacji.
Dobrze chociaż, że maź przestała się poruszać - o ile wcześniej
faktycznie się poruszała. Nie miałabym nic przeciwko, żeby cała ta
historia okazała się wytworem mojej bujnej wyobraźni. Niestety,
worek na śmieci pełen zużytych mopów i czarnych szmat dowodził
czegoś innego.
Następny dzień w szkole rozpoczynał się od lekcji biologii. Chcąc
nie chcąc, przełączyłam się na tryb autopilota. Bolało mnie całe ciało.
Miałam siniaki w okolicach żeber, nie wiedziałam tylko, czy od
przeciskania się przez szparę, czy z powodu miażdżącego uścisku
Jennifer. Być może z obydwu powodów. Rozmazywał mi się obraz,
chociaż jak zwykle włożyłam okulary.
Wiadomość o pożarze już się rozeszła, lecz nawet szacunek dla
zmarłych nie mógł powstrzymać lasek z mojej klasy od kretyńskiej
paplaniny, a ja nie miałam dość siły, żeby się odwrócić i spiorunować
je wzrokiem.
- Słyszałam, że Needy i Jennifer były w środku. Podobno musiały
torować sobie drogę maczetą - szeptała siedząca za mną blondi.
- Spójrz na nią, nawet nie drgnie - odpowiedziała jej koleżanka.
- To się nazywa trauma pourazowa - mądrzyła się blondyna już
trochę głośniej. - Mój tata walczył w Afganistanie i...
- Wiesz, gdzie leży Afganistan, Monistat?
To była ona. Jennifer. Stała tuż przede mną, przy stole
doświadczalnym. Uśmiechała się promiennie, jakby nic na świecie nie
mogło zepsuć jej humoru. Przez chwilę gapiłam się na nią oniemiała.
Dałabym sobie rękę uciąć, że po wizycie u mnie Jennifer umarła.
Pogodziłam się z tym, że już nigdy jej nie zobaczę, ponieważ n i e
żyje.
A tu proszę - stoi sobie wystrojona w wystrzałową bluzę z
kapturkiem w biało-żółte paski, obowiązkową dżinsową mini, do tego
biały plastikowy pasek oraz, co jednak było już lekkim przegięciem,
przypięty do suwaka brelok z gumową kaczuszką. Włosy, naturalnie,
gładkie i lśniące.
- Dobrze... dobrze się czujesz?
- Pewnie. Czemu miałabym czuć się inaczej? - spytała.
- Bo dziś w nocy byłaś u mnie... Machnęła ręką.
- Needy, masz skłonność do urojeń. Stuknęłam się tu i ówdzie,
kiedy przepychałaś mnie przez szparę, ale generalnie nic mi nie jest.
Przepychałam ją? Ja jej uratowałam życie!
- Musiałyśmy tamtędy wyjść! Wszystko wokół płonęło!
Usiadła obok mnie i przewróciła oczami.
- Lubisz przesadzać. Pamiętasz, jak na obozie złapałaś paranoję, że
nastąpiło trzęsienie ziemi, a to dwóch kolesi słuchało po prostu
magnetofonu?
Siedzące za nami ropuchy zarechotały, co Jennifer przyjęła
uśmiechem zadowolenia.
- Zginęło bardzo wielu ludzi, Jennifer - wysyczałam, posyłając
ropuchom zabójcze spojrzenie. - Spłonęli, zaczadzieli lub zostali
stratowani. Ponad połowie nie udało się wydostać. Donoszą o tym we
wszystkich wiadomościach. W całym kraju! Ci ludzie nie żyją!
- Zginął ktoś znajomy?
- Znałyśmy ich wszystkich! Wzruszyła ramionami.
- No to dali ciała, nie?
Zaczęła grzebać w torebce ze skaju, wyciągnęła błyszczyk do ust.
Zaaplikowała go sobie i potarła wargą o wargę.
- Co z tobą?
- Raczej z tobą? - odparowała. - To znaczy, poza tym, co widać
gołym okiem.
Przetarłam oczy i spojrzałam na moje dłonie. Pod paznokciami
wciąż miałam krew oraz czarną maź. Z oczywistej przyczyny -
spędziłam całą noc na zeskrobywaniu tego świństwa z linoleum. Nie
pojmowałam, czemu Jennifer zachowuje się, jakby nic się nie
wydarzyło.
- Kurde - pomyślałam i natychmiast uświadomiłam sobie, że
powiedziałam to na głos.
- Nie mów sama do siebie - zwróciła mi uwagę Jennifer. - Przez te
twoje chore nawyki wychodzimy na stuknięte lesby.
Odwróciłam się do niej i podniosłam dłonie. Myślałam, że kiedy
spojrzy na zaschniętą krew, obudzą się w niej jakieś ludzkie uczucia.
Jennifer zmarszczyła nos.
- Fuj! Twoje paznokcie błagają o manikiur! Ktoś powinien pomóc
ci oczyścić teren.
Do klasy, ciężkim krokiem, wszedł pan Wróblewski. Miał protezę
ręki, która wyglądała jak metalowe kleszcze robota. Na sam widok
człowiekowi ciarki przechodziły po plecach.
Nikt nie wiedział, co stało się z jego prawdziwą ręką.
- Z pewnością ci z was, którzy dzisiaj szczęśliwie dotarli do szkoły,
słyszeli już o tragicznym pożarze - zaczął. - Devil's Kettle przeżyło
właśnie najczarniejszy dzień w swojej historii. Wiem, co mówię,
możecie mi wierzyć, niejedno w życiu przeszedłem.
Jego mechaniczna łapa uniosła się nieznacznie do góry. Cała klasa
wpatrywała się w nią jak urzeczona.
Gdzieś na końcu klasy rozległ się szloch. Spojrzałam za siebie -
Jonas Kozelle płakał jak dziecko. Łzy kapały mu na modelkę w
kostiumie kąpielowym, widniejącą na okładce jego zeszytu. Jonas był
największym mięśniakiem wśród szkolnych piłkarzy, co matka natura
wyrównała, obdarzając go znikomą ilością szarych komórek. Nie
wiedziałam o nim zbyt wiele, poza tym, że mieszkał tuż obok Chipa.
Jennifer prychnęła, lecz zdołała opanować atak wesołości.
Rzuciłam jej znaczące spojrzenie.
- Dyrekcja postanowiła odwołać w dniu dzisiejszym wszystkie
normalne zajęcia. Uczcimy pamięć zmarłych,
a także udzielimy wsparcia tym, którzy ocaleli. Straciliśmy ośmioro
utalentowanych uczniów, wśród nich również naszego gościa z Indii,
Ahmeta, kilkoro rodziców oraz naszą ukochaną nauczycielkę
hiszpańskiego, seńoritę 0'Halloran.
Pod koniec załamał mu się głos. Ja sama uroniłam kilka łez nad
Ahmetem.
- Niech skonam! - wypaliła Jennifer. - 0'Halloran schrupała pana
W.?
- Ciii! - fuknęłam na nią. Nauczyciel opanował wzruszenie.
- Nie sposób ogarnąć umysłem rozmiaru tej tragedii - kontynuował.
- Teraz, bardziej niż kiedykolwiek, powinniśmy trzymać się razem i
czerpać od siebie wzajemnie siły. Odłóżcie na bok młodzieńcze
animozje. Nieważne, że ten jest luzakiem, a tamta kujonem. Przyszedł
czas, żeby się zjednoczyć. Musimy być twardzi, prężni i gotowi do
wspólnych działań.
Siedząca obok mnie Jennifer rozchichotała się na dobre, co
próbowała ukryć, pozorując kaszel. Nie najlepszy dobór słów, panie
W. Na kilka minut zapanowała cisza. Nauczyciel wyciągnął
metalowymi szczypcami chusteczkę z kieszeni i przetarł nią oczy. W
najmniej spodziewanym momencie wydarł się na cały głos:
- Nie możemy pozwolić, żeby ten cholerny pożar nas pokonał!
Tego można się było spodziewać.
- Za późno! - rzuciła Jennifer.
- Niech was Bóg błogosławi, dzieci - nauczyciel uśmiechnął się i
usiadł, pociągając nosem.
Jonas rozbeczał się na dobre. Mała wątła kujonka pochyliła się nad
nim i przytuliła. Pierwszy i zapewne ostatni raz w życiu przyszło mi
oglądać taką scenę.
- Och, spójrz, zespolili się w smutku - skomentowała moja
najlepsza przyjaciółka, której serce zmieniło się w sopel lodu.
Kiedy zadzwonił dzwonek, czym prędzej opuściłam klasę.
Musiałam w końcu pogadać z kimś normalnym. Z kimś, kto
upewniłby mnie, że nie zwariowałam. Pobiegłam szkolnym
korytarzem i skręciłam za róg. Dzięki Bogu, Chip stał przy swojej
szafce. Właśnie wkładał pałki do plecaka, gdy wpadłam na niego z
impetem. Zrobiło mi się głupio, lecz on tylko spojrzał na mnie i
powiedział:
- Nie ma dziś próby.
- Nic dziś nie ma.
- Dziwne, co? - potrząsnął głową. - Kiedy w Devil's Kettle ktoś
umiera, wydaje się, że czas się zatrzymał.
Przysunęłam się do niego.
- Czuję się winna tylko dlatego, że oddycham - westchnęłam.
- Dokładnie - zatrzasnął szafkę i przerzucił plecak przez ramię.
Nareszcie ktoś mnie rozumiał. Problem polegał na tym, żeby
zechciał zrozumieć wszystko. Chip ruszył korytarzem, a ja
powlokłam się za nim.
- Wiesz, muszę opowiedzieć ci o czymś trochę strasznym. To
dotyczy Jennifer.
- No?
Zatrzymałam go i odciągnęłam na stronę.
- Pamiętasz, wieczorem, kiedy rozmawialiśmy przez telefon, ktoś
do mnie przyszedł - zaczęłam bibliotecznym szeptem. - To była ona.
Nie odezwała się do mnie ani słowem. Stała tylko i uśmiechała się
takim złym uśmiechem. A wyglądała, jakby coś ją pogryzło albo
ktoś postrzelił. Ociekała krwią! Poza tym rzygała taką obrzydliwą
mazią, jakby zjadła wcześniej rozjechanego kota nafaszerowanego
igłami do szycia.
Wzdrygnęłam się. Na samą myśl o wczorajszym smrodzie żółć
podchodziła mi do gardła.
- Ble! Jak te najeżone pulpety, które robi moja mama? Te z
wystającym ryżem?
- Właśnie! Prawie tak samo wstrętne!
Poważnie, człowiek zmuszony do zjedzenia pulpetów jego matki,
odkrywał zupełnie nowy wymiar pawia.
- To chyba od dymu, którego musiała się nawdychać
- Chip podjął próbę racjonalnego wyjaśnienia problemu.
Potrząsnęłam głową.
- Nie. To coś było naprawdę złe.
I choć brzmiało to nieprawdopodobnie, wiedziałam, że mam rację.
Czarne rzygi Jennifer cuchnęły gorzej niż skunks, szczurze odchody
czy jakakolwiek ze znanych mi obrzydliwości.
- Może chciałabyś o tym pogadać ze szkolnym psychologiem,
Needy? Nie bierz mnie, proszę, za przemądrzałego dupka. Po prostu
martwię się o ciebie
- położył rękę na moim ramieniu.
- Chip, ja nie ściemniam i nie oszalałam.
- Nie twierdzę, że oszalałaś. Tylko po tym, co się stało, wszyscy
jesteśmy trochę skołowani. Nic dziwnego, że czujesz się...
- Oszołomiona?
Ze złością odwróciłam głowę i spostrzegłam, że zbliża się Colin
Gray. Colin był słodkim chłopcem, ale trochę za bardzo wciągnął się
w gotyckie klimaty. Czarny eyeliner i lakier do paznokci, kilogramy
wyćwiekowanych bransolet. Miał nawet kolczyk w dolnej
wardze, ale podejrzewam, że nieprawdziwy. W końcu mieszkał w
Devil's Kettle. Matka zabiłaby go, gdyby przekłuł sobie wargę.
- Cześć, Needy - przywitał się.
- O, cześć, Colin.
Chip stanął bliżej mnie, żeby zaznaczyć swoją obecność.
Colin nachylił się i wyszeptał dramatycznie:
- Słyszałem, że byłaś tam wczoraj w nocy. W szponach ognia.
Aha, gotycka dusza łaknęła historyjek o śmierci. Niestety, nie
bawiło mnie zaspokajanie tego typu potrzeb.
- Yhm, tak.
Gapił się na mnie wyczekująco, ale wytrzymałam jego spojrzenie.
- Cieszę się, że nie zginęłaś. Poważnie. Och, sama słodycz. On
naprawdę tak myślał.
- Dzięki.
Kiedy w końcu sobie poszedł, Chip odprowadził go wzrokiem, a na
jego twarzy malowała się podejrzliwość.
- Przyjaźnisz się z Colinem Grayem? - zapytał.
- Myślałem, że on gada wyłącznie z Martwicami.
Nie mogłam się powstrzymać i zerknęłam w kierunku stojących po
drugiej stronie korytarza dziewczyn, od stóp do głów w czerni,
ćwiekach, skórze i całym tym badziewiu. Goci utworzyli w naszej
szkole odrębne kółko, ale pewnego dnia ich panienki o coś się
wkurzyły, stały się zadeklarowanymi feministkami i powołały własną
frakcję o nazwie Martwice. Czasami urządzały wieczorki poetyckie w
szkolnej kawiarni. Jedna z nich nawet akompaniowała sama sobie na
akordeonie. Trish
- tak chyba było jej na imię.
- Jakoś tak wyszło - odpowiedziałam. - Chodzę z nim na kreatywny
reportaż. Całkiem nieźle sobie radzi. Wiesz, jest taki mroczny i
emocjonalny.
- Nie, no oczywiście. Ja właściwie również posiadam te cechy,
chociaż nie obnoszę się z nimi, żeby nie wyjść na pozera.
Uśmiechnęłam się do niego i założyłam mu za ucho kosmyk
włosów. Jako zazdrośnik był taki uroczy.
- Odprowadzisz mnie do domu? - spytałam.
- Przecież znasz odpowiedź, maleńka. Objął mnie i ruszyliśmy do
wyjścia.
Jak na luty, w Devil's Kettle panowały wyjątkowo wysokie
temperatury, ale być może zawdzięczaliśmy to globalnemu
ociepleniu. Śnieg stopniał, odsłaniając suche liście, których nie
wygrabiono jesienią. Kiedy tak razem szliśmy przez miasto,
chrzęściły nam pod stopami. Chip starał się poprawić mi nastrój.
- Wczorajsza noc pewnie zlewa ci się w jedną wielką, rozmazaną
plamę.
- Problem polega na tym, że sprawa wygląda dokładnie odwrotnie.
Nic mi się nie zlewa ani nie rozmazuje. Pamiętam wszystko, z
najdrobniejszymi szczegółami, jakbym oglądała film na dużym
ekranie. Zwłaszcza to, co stało się później.
- No właśnie, tę część nie do końca ogarniam.
- Proszę cię, tak bardzo potrzebuję, żeby ktoś mi uwierzył. Jennifer
była... w agonii. Konała w moim przedpokoju, Chip. Widziałam na
własne oczy. Miała takie słabe tętno. Poza tym czułam, to znaczy
miałam wewnętrzną pewność, że Jennifer umiera. Znam ją tak długo,
że czasem potrafię doznawać tego samego, co ona. Jesteśmy jak E.T. i
Elliott.
- Wierzę ci - powiedział, ściskając moją dłoń. Niczego więcej nie
pragnęłam usłyszeć.
- Dzięki, Chipper.
- Jezu - spojrzał w dół - twoja ręką jest strasznie gorąca.
Przyjrzałam się jej. Czułam się zmęczona i trochę rozpalona.
Nieprzespana noc dawała mi się we znaki.
- Możliwe, że coś mnie bierze.
- Wszystko będzie dobrze - pocieszył mnie Chip. Objął mnie i
mocno przytulił, a ja wtuliłam się
w niego. Na te słowa również czekałam. Nawet jeśli miały się
okazać zupełnie nieprawdziwe.
Rozdział piaty

Dreszcze
Po powrocie do domu wyjęłam Spectora z klatki i zabrałam go ze
sobą do kuchni. Nikt by się nie domyślił, że jeszcze niedawno
wszystko tu było zarzygane czarną mazią.
- Chcesz grzankę z mortadelą, Spector? - spytałam, lecz zdaje się
interesowało go wyłącznie uganianie się za piłeczką. Pewnie nie był
głodny. Wyciągnęłam z lodówki chleb i mortadelę, później
postawiłam patelnię na gazie. Kiedy chleb zaczął skwierczeć na
maśle, włączyłam radio. Zgadnijcie, jaką piosenkę puszczali?
Ukoję twój ból...
Odłożyłam łopatkę i odsunęłam się od kuchenki. Nie wiedziałam,
jak zareagować. Piosenka sprawiła, że poczułam się... kompletnie
bezwolna. Na szczęście, zaraz dobiegła końca i na antenę wszedł DJ.
- Słuchaliście grupy Low Shoulder, lokalnego zespołu, którego
członkowie bezwiednie wyrośli na bohaterów w trakcie wczorajszej
tragedii, jaka dotknęła Devil's Kettle.
Co takiego? Na bohaterów? Nie sądzę. Wyłączyłam gaz i zdjęłam
talerz z suszarki. Słuchałam dalej.
- Naoczni świadkowie twierdzą, że chłopcy ryzykowali własnym
życiem, pomagając wielu osobom wydostać się z piekła. Oto
zaangażowany rock'n'roll, panie i panowie.
Teraz już wiecie, dlaczego tak się wkurzałam, gdy wcześniej
opowiadałam wam o pożarze. Ci dranie pomogli co najwyżej
wyłącznie sobie.
Położyłam kanapkę na talerzu i powoli przekroiłam ją po przekątnej
na pół. Czy wszystkim wokół mnie
odebrało rozum? Czy tylko ja zapamiętałam, co naprawdę się
wydarzyło?
- Wciąż napływają liczne pytania z związku z tą sprawą. Dlatego
przygotowaliśmy dla was niespodziankę. Mam zaszczyt gościć w
studio zespół Low Shoulder! Dajecie radę, chłopaki?
O, teraz dopiero zacznie się jazda. Ugryzłam kawałek gorącej
mortadeli, przeżuwałam powoli, słuchając wypowiedzi Nikolaia.
- Jakoś się trzymamy, stary. Chociaż nie jest nam łatwo. Chcę
powiedzieć, że prawdziwymi bohaterami stali się mieszkańcy Devil's
Kettle. Mamy nadzieję, że w naszym najnowszym albumie będziemy
umieli odzwierciedlić, oddać choć drobną cząstkę ich nadzwyczaj-
nego hartu ducha.
Wyłączyłam radio. Nie mogłam dłużej. Usiadłam ciężko, upuściłam
kanapkę na podłogę. Zaraz pojawił się Spector i zaczął ją ogryzać.
Nie czułam się dobrze, było mi ciężko na żołądku. Może naprawdę
złapałam grypę.
Do kuchni weszła ubrana w piżamę mama.
- Mamo! Nie wiedziałam, że już wstałaś!
- Znowu męczył mnie jeden z tych moich nocnych koszmarów -
rozejrzała się wokół, mrugając nieprzytomnie oczami.
- Jest czwarta po południu, więc, ściśle rzec ujmując, śniłaś dzienny
koszmar.
- No owszem, owszem. Wszystko mi się miesza, od kiedy znów
podjęłam pracę na dwie zmiany.
Mama usiadła na obitym pomarańczowo-zielonym skajem krześle.
Wyglądała na bardzo zmęczoną. Włosy sterczały jej w nieładzie na
wszystkie strony. Spod wypłowiałego blond przebijało więcej siwizny
niż zazwyczaj.
- Co ci się śniło? - spytałam.
- Ze jacyś okropni ludzie z młotkami i wielkimi kołkami chcieli
przybić cię do drzewa. Zupełnie jak Jezusa - przeżegnała się. Mama
nadal chodziła do kościoła. - Ale nie pozwoliłam im dorwać mojej
córeczki. Jestem waleczna jak niedźwiedzia mama.
Uśmiechnęłam się do niej. Była najlepszą z mam, starała się
chronić mnie nawet we śnie.
- Potrafię się o siebie zatroszczyć - zapewniłam ją. Od kiedy tata
nas zostawił, robiłam to dość często. Wiedziałam, że mama ma
wystarczająco dużo problemów w pracy.
- Jeszcze się przekonasz - odparła - nadejdzie taki dzień, gdy
zapragniesz, bym przy tobie stanęła.
Ujęła mnie za rękę i ścisnęła.
Czułam się podle, bo musiałam jej powiedzieć o pożarze, kiedy
akurat była taka wymęczona, ale nie miałam wyjścia.
- Mamo, czy zanim rano wyszłaś z pracy, dotarły do ciebie jakieś
wieści?
Gdy streszczałam jej przebieg wypadków, gapiła się, jak Spector
wyciąga z kanapki plaster mortadeli, by potem zanieść go w kąt.
Ograniczyłam relację do faktu, że wybuchł pożar, w którym zginęli
ludzie. Uznałam za zbędne roztrząsanie koszmarnych szczegółów.
Wieczorem mama wyszła do pracy, a ja zaszyłam się w swoim
pokoju, gdzie próbowałam czytać pożyczony od Chipa komiks. Lepiej
wychodziło mi jednak wchłanianie jednego ciastka za drugim.
Wcześniejsze dolegliwości minęły jak ręką odjął. Czułam się
wściekle głodna. Jadłam szybko, niemal bez przeżuwania. Mogła-
bym pożerać nawet cedrowe szczapy z ogródka i nie zauważyć
różnicy. Opróżniłam torebkę, po czym wytrząsnęłam na biurko
okruszki w poszukiwaniu resztek czekolady.
Zawibrował mój telefon. Dzwoniła Jennifer. Ledwie ją słyszałam,
ponieważ w tle w radio ryczał jakiś obciachowy przebój z Top Forty.
- Czuję się przepysznie! - wyznała na powitanie.
- Cieszę się.
- Wiesz, to jest tak, jak wtedy, gdy całujesz się po raz pierwszy z
facetem i całe twoje ciało przeszywają delikatne dreszcze.
- Aha.
- Właśnie tak. Niewiarygodne.
- Miło mi. Jeśli jednak chodzi o mnie, jestem nieco przygnębiona,
ponieważ nie umiem wymazać z pamięci wielkiego stosu
pogrzebowego tlącego się całkiem niedawno w naszym miasteczku.
Być może i ty coś pamiętasz...
- Weź się w garść, kropka, com, Needy! Już po wszystkim. Zycie
jest za krótkie, żeby rozczulać się nad zgrają upieczonych wieprzy.
- Urocze, Jen - odwarknęłam.
- Mówię ci tylko, jak jest. Poza tym, powinnaś się cieszyć, skoro ja
się cieszę. Nie przypominam sobie cudowniejszego dnia od chwili,
gdy wynaleziono kalendarz - zachichotała po wariacku.
Naprawdę martwił mnie jej stan. Ktoś uprowadził moją najlepszą
przyjaciółkę i podstawił w jej miejsce androida. Usłyszałam w
telefonie sygnał rozmowy oczekującej.
- Mam drugi telefon.
- To go zrzuć! - zażądała.
W innej sytuacji pewnie bym się podporządkowała, ale tego dnia za
bardzo mnie wkurzała.
- Poczekaj minutkę.
- Buu, skreślam cię.
Puściłam uwagę mimo uszu i odebrałam oczekującą rozmowę.
Dzwonił Chip, bardzo zdenerwowany.
- Muszę się z tobą zaraz spotkać! - krzyknął.
Z tła dobiegał jakiś łomot i przeraźliwe brzdąkanie klawiszy
pianina. Pewnie jego młodsza siostra, ona potrafiła być nieznośna.
- Ledwie cię słyszę - wrzasnęłam.
- Camille gra na pianinie - wyjaśnił.
Ha! Miałam rację. Chwilę później wyłowiłam w słuchawce, jak
Chip mówi do siostry, żeby się zamknęła, na co ona odpowiedziała,
żeby sam się zamknął. No cóż, dzieci.
- Możesz spotkać się ze mną za dziesięć minut w parku? - rzucił do
słuchawki.
- Za piętnaście - odpowiedziałam i rozłączyłam się, słysząc jeszcze,
jak jego siostra wszczyna dziką awanturę.
- Jen, muszę lecieć.
- Posiadam boską moc - stwierdziła z satysfakcją. Nie zamierzałam
tracić czasu na wysłuchiwanie tego
typu tekstów.
- Tak, oczywiście. Ale teraz pędzę do parku, żeby spotkać się z
Chipem.
- Wiesz, Chip wydał mi się ostatnio całkiem smakowity. Mogłabyś
mi wyjawić, jak stoją sprawy pomiędzy wami, dajmy na to, w skali od
jednego do dziesięciu? Bardzo mnie ciekawi, czy prawidłowo
oceniam jego ukryte walory.
O, Boże. Zupełnie nie miałam siły, żeby zmagać się z Jennifer,
którą nagle naszła ochota na Chipa. On był wyłącznie mój, mój, nie
jej.
- Muszę kończyć - rzuciłam i rozłączyłam się. Siedziałam przez
chwilę, modląc się, żeby o nim
zapomniała, żeby zostawiła go w spokoju. Potem sięgnęłam po
sweter i poderwałam się z miejsca.
Dziesięć minut później byłam już w parku. Znajdowało się tu
boisko do siatkówki, duży trawnik oraz parking o żwirowej
nawierzchni. Otaczały go gęste drzewa, dzięki którym nocą panowały
wokół egipskie ciemności. Właśnie z tego powodu parking zaliczał
się do popularnych miejsc szybkich randek, ale nie sądziłam, żeby
akurat dziś telefon Chipa wywołała nieprzeparta żądza.
Przeszłam po trawniku na wzgórze. Zobaczyłam stamtąd, że
między położonymi w dole domami panuje jakieś zamieszanie.
Zjechało się mnóstwo samochodów policyjnych na sygnale, a spory
kawałek terenu opasany został żółtą taśmą. Chip stał nieopodal i gapił
się na radiowozy.
Nagle dotarło do mnie, na co patrzę.
- Co robią gliny przed twoim domem? - przerażona, złapałam go za
ramię.
Chip stoi przed tobą, jest bezpieczny, nie panikuj, uspokajałam się
w myśli.
- Nie moim. Jonasa Kozelle'a.
Uff, chodziło o Jonasa. Właściwie nawet mnie to nie zdziwiło.
- A co, znowu sprzedawał podrabianą meskalinę uczniom ósmej
klasy?
- Nie, Needy - głos mu się załamał. - Został zamordowany.
Moje palce zacisnęły się na jego ramieniu.
- Co?!
- Au - wymamrotał Chip, zdjął moją dłoń ze swojego ramienia i
przytrzymał. Potem wziął głęboki oddech, by się uspokoić i streścił
mi, co wiedział. - Ktoś rozerwał go na strzępy w lesie, za szkołą. I...
częściowo zjadł.
- Częściowo zjadł? - powtórzyłam zszokowana. Ktoś zeżarł Jonasa
Kozelle'a? - Ale kto byłby zdolny do czegoś tak potwornego?!
- Nie mam pojęcia - odparł cicho Chip. - Wiadomo tylko, że
wszystko rozegrało się po lekcjach. Na razie nie podano oficjalnego
komunikatu, ale mój tata poszedł pogadać z glinami. Mama Jonasa
wpadła w katatonię. Nic, tylko stoi i gapi się przez okno, jak jakiś
posąg, manekin czy inne zombie.
Spojrzałam w stronę domu Jonasa i wydało mi się, że dostrzegam w
oknie zarys postaci. Miałam dość.
- Wykluczam przypadek - stwierdziłam stanowczo. Chip spojrzał
na mnie.
- Co ty masz na myśli, Needy?
- Wczoraj śmiercionośny ogień, a dziś jakiś psychopata-kanibal
ukatrupił największego osiłka w szkole? No, bez jaj!
- Nie strasz, kotku - poprosił Chip. Faktycznie, wyglądał na
przerażonego. We mnie natomiast narastała złość.
- Daj spokój, Chip. W małych miasteczkach, jeśli w ogóle wydarzy
się coś makabrycznego, to góra raz na dziesięć lat. Tymczasem nam
funduje się dwa koszmary pod rząd w ciągu jednej zaledwie doby! Aż
mi skóra cierpnie!
- Twoim zdaniem zdarzyło się coś anormalnego?
Potrząsnęłam głową.
- Nie wiem. Jestem wprawdzie ponadprzeciętnie inteligentna, ale
najwyraźniej nie ogarniam wszystkiego.
Uśmiechnęłam się do niego blado i wzruszyłam ramionami.
- No cóż, miejmy nadzieję, że pech już nas opuścił. Gorzej być nie
może, prawda? Jasne, że nie może. Zgadzasz się ze mną? Nie będzie
więcej ofiar.
Chip nie krył paniki.
- Ty drżysz! - stwierdziłam zaskoczona.
- Yhm, zimno mi - odpowiedział, oplatając się ramionami. -
Strasznie dziś zimno.
Żeby ożywić nieco atmosferę, podałam mu swój sweter.
- Ale on jest różowy! - zaprotestował.
- Czyli bardzo modny - wyjaśniłam mu. - To ulubiony kolor
raperów, nie wiedziałeś?
Ja też zaczęłam dygotać. Pocieszanie się nawzajem jakoś nie bardzo
nam wychodziło. Oboje byliśmy zbyt przerażeni. Chip przyciągnął
mnie do siebie i pocałował. Wtulając się w niego, próbowałam się
uspokoić, ale nie umiałam. Czułam całą sobą, że zbliża się coś
potwornego.
Rozdział szósty

Szybkie wybieranie
W kolejnym tygodniu odbywało się nocne czuwanie przy gruzach
Melody Lane. Stawiło się całe miasto, każdy w plastikowym kubku
niósł zapaloną świeczkę. Pomarańczowy płotek, ustawiony przez
policję wokół zwęglonej ruiny, stał się czymś w rodzaju tablicy
wspomnień, pod którą ludzie składali upominki: białe krzyże, kwiaty,
pluszowe misie oraz zdjęcia. Zupełnie jakby w naszym barze spłonęła
księżna Diana.
Jennifer nie pokazała się, a mama musiała iść do pracy. Chip i ja
stanęliśmy z tyłu, lecz nie zabawiliśmy długo. Żałobnicy zaczęli
śpiewać tę cholerną piosenkę, która wywoływała we mnie gwałtowną
potrzebę rzucania mięsem.
Przypomnę ci gwiazdy na niebie...
Potem odbył się pogrzeb Jonasa. Ani myślałam w nim
uczestniczyć, bo nie chciałam wyjść na jedną z panienek, chlipiących
przy trumnie kogoś, z kim w życiu nie zamieniły słowa. Tylko że
Chip był sąsiadem Jonasa i zależało mu, bym z nim poszła w
charakterze duchowej podpory.
Jak się okazało, nie musiałam się przejmować. Stawili się niemal
wszyscy z naszej szkoły. Pochówek Jonasa trudno byłoby więc uznać
za rodzinną imprezę.
Wiedzieliśmy wszyscy, że ciało znalazł pan Wróblewski.
Nauczyciel siedział z przodu i płakał rzewnymi łzami. Biedny pan W.
Taki wrażliwy człowiek.
Potem wszyscy wrócili do szkoły. Dni upływały w miarę
normalnie. Większość z nas czuła się zbyt odrętwiała, by szukać
rozrywek. Tylko Jennifer, niczym
królowa, niezmiennie przemierzała szkolne korytarze. Wyobraźcie
ją sobie: różowa bluza z kapturem, cała w serduszka, różowe kolczyki
w kształcie serc, breloczek z pandą w stylu anime przypięty do
dżinsów. Wyglądała jak Barbie. Unikatowy egzemplarz, z ciemnymi
włosami.
Ludzie ze szkoły wciąż wtykali kwiaty w otwory szafki Jonasa i
kładli pod nią misie. Kwiaty w końcu zwiędły, lecz nikt ich nie
sprzątnął. Po prostu zwisały smętnie i gniły. Chociaż mijał już
marzec, policji nadal nie udało się znaleźć żadnego podejrzanego.
Staliśmy się sławni. Devil's Kettle nareszcie zaistniało na mapie
świata. Jeden jedyny bar, jaki mieliśmy, doszczętnie spłonął, a młody
futbolista stał się czyjąś przekąską.
Cały kraj emocjonował się naszą tragedią. Nie było gazety, która
odpuściłaby sobie nagłówek informujący o „makabrycznym ogniu"
lub o „kanibalu - zabójcy z Devil's Kettle". Wokół szkoły i za każdym
rogiem naszego miasta czaił się jakiś kamerzysta lub dziennikarz.
Ameryka wciąż łaknęła widoku prowincjonalnych głupków
płaczących do kamery.
Dopiero po mniej więcej miesiącu zauważyłam, że Jennifer nie
wyglądała już tak olśniewająco, jak kiedyś. Starałam się omijać ją
teraz szerokim łukiem, za bardzo zszokowało mnie jej zachowanie tuż
po pożarze. Ale pewnego dnia, podczas lekcji biologii, obejrzałam ją
sobie dokładniej. Zdawała się chudsza niż zwykle - wręcz chorobliwie
chuda. Jej skóra poszarzała. Pod oczami pojawiły się wielkie, ciemne
kręgi. Zaczęłam wierzyć, że może w końcu odezwały się w Jennifer
ludzkie uczucia, że choć po dłuższym czasie, ją także przygniótł
ciężar minionych wydarzeń.
- Pragnę przekazać wam pewną informację - zakomunikował pan
Wróblewski. - Jak wiecie, od dnia tragicznego pożaru w Melody
Lane, a także od śmierci Jonasa Kozelle'a z rąk mordercy, upłynął
równy miesiąc.
Jennifer, ubrana w fioletowy strój czirliderki, pokładała się na
blacie stołu, przytrzymując oburącz głowę.
- Nuuudyyy - jęknęła, ale wyłowiłam z tonu głosu mej przyjaciółki,
że dokucza jej coś zupełnie innego.
- Dobrze się czujesz? - szepnęłam. Pan Wróblewski odchrząknął.
- Jak wspominałem, Needy i Jennifer, nareszcie przynoszę wam
dobre wieści. Członkowie rock'n'rollowej grupy Low Shoulder
postanowili wyciągnąć ku naszej społeczności ofiarną dłoń.
Po klasie przeszedł pełen ekscytacji szmer. Z dnia na dzień wszyscy
stali się zapalonymi fanami tej bandy parszywców. Na wprost mnie,
w koszulce z ich logo, siedziała Chastity. Wyprostowana niczym
struna, pstrykała palcami, domagając się dla siebie uwagi, jakby co
najmniej wstąpiła do pododdziału młodzieżowego Low Shoulder.
- Wiecie zapewne, że ich przebój Pośród drzew stał się
nieoficjalnym hymnem, upamiętniającym straszliwy pożar, i
symbolem wsparcia. Zamierzają więc wydać tę piosenkę w postaci
singla, z którego zysk przeznaczony zostanie na cele dobroczynne.
Trzy procent sumy trafi do rodzin, które straciły w tej tragedii bliskie
osoby.
Radosny szmer przybrał na sile, jakby sam Święty Mikołaj miał
zawitać do naszego miasta. Nie podzielałam entuzjazmu klasowych
kretynów.
- A co z pozostałymi dziewięćdziesięcioma siedmioma procentami?
- rzuciłam pytanie.
- Słucham? - pan W. zamrugał oczami i spojrzał zdziwiony.
- Co stanie się z pozostałą częścią zysku? Według mnie
dopuszczają się zwykłego zdzierstwa. - Rozejrzałam się po klasie, ale
najwyraźniej nikt nie załapał. - Zdzier-stwo? To znaczy pazerność,
wyzysk, draństwo. Czy jestem jedyną osobą w tej klasie, która
pracuje nad swoim słownictwem?
- Istotnie - odparł pan Wróblewski.
Chastity odwróciła się i prychnęła w moją stronę:
- Oni są bohaterami narodowymi, Needy.
- Nie, nie są. Byłam tam, Chastity. Zapewniam cię, nie pomogli ani
jednej osobie. Nie mam pojęcia, skąd w ogóle wzięła się taka bzdura.
- Bzdura? - krzyknęła. - Bzdura? To święta prawda! Sprawdź sobie
w Wikipedii!
Odwróciłam się ku Jennifer, szukając potwierdzenia, ale ona, z
głową opartą o blat, najwyraźniej odpłynęła w inny wymiar.
Po lekcji ruszyłam za Jennifer na korytarz.
- Nie obraź się, ale wyglądasz na nieco zmęczoną - zagadnęłam. -
Wszystko w porządku?
- Nie, nic nie jest w porządku. Czuję się okropnie, chce mi się
ryczeć. Dostałam jakiejś cholernej wysypki, a do tego - spójrz tylko
na moje włosy! Całkiem oklapły i zmatowiały. Przeraża mnie myśl,
że mogłabym upodobnić się do którejś z naszych klasowych
koleżanek. Jedna w drugą tak przeciętna i byle jaka, że aż strach
patrzeć.
Założyłam za ucho kosmyk moich „przeciętnych i byle jakich"
włosów.
- A nie dopadł cię przypadkiem zespół napięcia
przedmiesiączkowego? - spytałam.
- Taki zespół nie istnieje, Needy. Został wymyślony przez
szowinistyczne media, żeby z czystym sumieniem strugać z nas
wariatki.
Przez okulary zmierzyłam ją badawczym wzrokiem. Faktycznie,
nieciekawie wyglądała.
- Nie gap się tak na mnie! Nic mi nie jest - powiedziała. - Po prostu
mam ostatnio wyjątkowo kiepską fazę, okej?
Kiepską fazę? Przyszło mi na myśl rozwiązanie, które wyjaśniłoby
całą zagadkę.
- Ćpałaś?
- Nie ćpałam! Zapomnij, że w ogóle cokolwiek mówiłam.
Colin Gray, odziany w czerwoną bluzę z kapturem w czarne pasy,
podszedł, żeby się ze mną przywitać. Nawet przedstawiciele
gotkultury nosili u nas bluzy z kapturem. Stanowiły już właściwie coś
w rodzaju szkolnego mundurka. Colin zerknął nerwowo na Jennifer,
następnie wydusił „cześć" również i w jej stronę.
- Cześć - odpowiedziała. - Dasz spisać pracę z anglika? Nie udało
mi się doczytać Hamleta do końca. Czy dobrze zrozumiałam, że koleś
sypiał ze swoją mamą?
Zatkało mnie. Po pierwsze, Jennifer nigdy wcześniej nie odezwała
się do Colina. Choćby słowem. Po drugie, zawsze przepisywała moje
prace z angielskiego.
- Nie, raczej nie sypiał - odparł Colin. - A tak w ogóle, zamierzałem
cię o coś spytać.
- Uhm, chciałbyś się dowiedzieć, czy się z tobą umówię?
- Nie... to znaczy tak. Skąd wiedziałaś? - zaczął gmerać przy
czarnej, skórzanej bransolecie.
Przysłuchiwałam się rozmowie, która w ogóle nie powinna mieć
miejsca. To wszystko musiało mi się śnić.
Nie dowierzałam własnym oczom i uszom. Kompletnie
oszołomiona, przenosiłam wzrok z jednego na drugie.
- Śmiało, wal - zachęciła go.
Colin zaczerpnął głęboko powietrza i poszedł na całość:
- Pomyślałem, że skoro tak dobrze się bawimy na lekcjach, ty i ja,
to może wybralibyśmy się gdzieś razem. Na przykład do kina. W
przyszły weekend dają w Bijou Rocky Horror na nocnym seansie.
- Nie lubię filmów o bokserach - odparła Jennifer.
- Tylko że to nie jest... ech, no nic, nieważne
- Colin na szczęście w porę powstrzymał się od wyjaśnień. Dostał
bezlitosnego kosza, więc pozostało mu jedynie wziąć nogi za pas.
- Ale akcja - wyjąkałam.
- Bez przesady. Nie takich już spławiałam - odparła, wzruszając
ramionami.
Tyle akurat sama wiedziałam, a w szoku byłam, bo Colin okazał się
kolejnym z wielu. Szczerze mówiąc, zawsze myślałam, że ma słabość
do mnie. Zresztą, w ogóle jakim cudem mały got stał się do tego
stopnia rezolutny, że ośmielił się wystartować do pierwszej w szkole
czirliderki?
- Colin jest milusi - zauważyłam ostrożnie.
- Dobre określenie. Słucha pedalskiej muzyki i maluje sobie
paznokcie. Nawet ja mam wyższy poziom testosteronu niż on -
rzuciła lekceważąco.
- A ja go lubię - nim zdążyłam się połapać, że lepiej tego nie robić,
broniłam go dalej.
Spojrzała na mnie z nagłym zainteresowaniem.
- Poważnie? Ciekawe, dlaczego... - odszukała wzrokiem oddalającą
się korytarzem postać i zawołała:
- Colin, zaczekaj! Może wpadniesz do mnie dziś wieczorem? -
ciągnęła, gdy się zatrzymał i odwrócił do niej.
- Właśnie zdobyłam Akwamarynę na DVD. To o jednej lasce, która
jest od połowy sushi, jeśli dobrze pamiętam.
Twarz gota - o zgrozo! - rozjaśnił uśmiech.
- Super! - powiedział. - Okej!
- Wyślę ci smsa z adresem - dodała.
- Ekstra! - zawołał i puścił się pędem przed siebie, żeby
przypadkiem Jennifer nie zmieniła zdania.
Zagotowało się we mnie. Tym razem przegięła. Przecież
kompletnie olewała Colina. Chciała tylko udowodnić, że może go
mieć, jeśli przyjdzie jej ochota. Jawnie mi go odbierała.
Chip zaszedł nas od tyłu, kładąc mi rękę na ramieniu. Wzdrygnęłam
się, zaskoczona. Tak zaabsorbowało mnie rozgrywające się przed
moimi oczami widowisko, że nie usłyszałam, jak podchodzi.
- Hej!
- O, cześć, Chip! - przywitała się zalotnie Jennifer. Flirciarski
nastrój jeszcze jej nie opuścił.
Położyłam rękę na biodrze Chipa, przyciągając go ku sobie
zdecydowanym gestem.
- Ojej, spadajcie do hotelu - rzuciła z przekąsem, zanim sobie
poszła.
Ulżyło mi, kiedy nareszcie zostaliśmy sami.
- Kolejna miła pogawędka z twoim „przyjacielem", Colinem? -
spytał Chip.
- Niezupełnie, próbował umówić się z Jennifer.
Chipowi wyraźnie ulżyło. Moje serce zabiło mocniej - naprawdę
mnie kochał! Jennifer nie mogła mi go odebrać, nie było takiej opcji.
Wtuliłam się w Chipa.
- Wpadniesz do mnie dziś wieczorem? - spytał.
- Pewnie, że wpadnę.
- W Super Target kupiłem kondomy - wyszeptał z dumą. Uniosłam
lekko brwi. - Eee, nie żeby to miało jakiś związek z twoimi
odwiedzinami.
Jasne, Chip. Ale nie miałam mu za złe. Przynajmniej dopóki
kupował je z myślą o mnie.
Wieczorem, łagodnie kołysana przez fale, wylegiwałam się na
łóżku wodnym Chipa. Jego pokój, bardzo przytulny, dawał mi
poczucie bezpieczeństwa. Ściany, pokryte panelami z drewna, a
właściwie z imitacji drewna, oblepione były plakatami zespołów ro-
ckowych. Oparta o brązowy sztruksowy podgłówek, leniwie
celowałam rzutkami w tablicę. Chip sięgnął ręką do ściany i włączył
elektryczny odświeżacz powietrza.
- Będzie bardziej nastrojowo - wyjaśnił. - Nazywa się „Jaśminowe
odprężenie".
Pochylił się, żeby mnie pocałować. Łóżkiem gwałtownie
zakołysało, więc niechcący uderzyłam go w nos. Poczekałam, aż
przestaniemy się bujać i odwzajemniłam pocałunek.
- Mama kolekcjonuje też zapachy letnie, jeślibyś sobie życzyła -
wymamrotał.
- Nie trzeba - odparłam. - Ten mi pasuje. Wkrótce Chip był już bez
koszulki, a ja leżałam
rozebrana do białego, gładkiego stanika. Wyciągnął pomarańczową,
fluorescencyjną prezerwatywę. Przyjrzałam się opakowaniu.
- „Zakręcony poślizg"? - przeczytałam nazwę.
- Ma zapewnić kobiecie większą przyjemność - wyjaśnił
zakłopotany.
Czyż nie był słodki?
- Cudownie - westchnęłam i pocałowałam go jeszcze raz.
Kiedy sytuacja zaczynała nabierać rumieńców (nie zamierzam
dzielić się wszystkimi szczegółami, to są prywatne sprawy!), zaczęło
się ze mną dziać coś dziwnego. Czułam, że mam ochotę pochłonąć go
- zjeść, właściwie - i to wcale nie w sensie erotycznym. Ogarnęła
mnie jakaś dzikość, gwałtowna potrzeba przemocy. Miałam wrażenie,
że coś wniknęło w moje ciało. Wczepiłam się w Chipa, wbijając mu
paznokcie w plecy. Zaczęłam krzyczeć, przekonana, że bez reszty
przejęła nade mną kontrolę jakaś obca moc, przed którą nie umiałam
się bronić.
Brutalnie przyciągnęłam Chipa i ugryzłam go w ramię, mocno.
Skrzywił się, odsuwając mnie.
- Co się dzieje? Sprawiam ci ból? - zapytał z troską w głosie.
Rozpłakałam się, a potem zaczęłam wyć. Doświadczałam czegoś
absolutnie nierzeczywistego. Nie miałam pojęcia, co dzieje się z
moim ciałem i nie mogłam tego powstrzymać. Nawiedziły mnie
wizje: czarna maź, z której wyrastały kolce, spływała po ścianach,
wlewała się przez okna... czaszki... demony. Jak w najgorszym
kwasowym tripie. To znaczy, tak mi się wydawało, bo nigdy nie
brałam LSD. Wyobraźcie sobie, że oglądacie horror, który nakręcono
specjalnie z myślą o was i waszych najgorszych lękach, a
zrozumiecie, co przeżywałam. Zobaczyłam palących się ludzi. Znowu
wydałam z siebie niekontrolowany wrzask.
Jak opętana tarłam oczy. Chip potrząsnął mną.
- Needy, co się z tobą dzieje?
Nie odpowiedziałam, bo nie mogłam przestać wrzeszczeć. Zdarłam
sobie gardło, już bardziej chrypiałam, niż krzyczałam. Zerwałam się z
łóżka i w panicznym pośpiechu zaczęłam się ubierać. Poczułam
dławienie w gardle, więc złapałam się za szyję.
Chip zaniepokoił się na dobre.
- Robiłem coś nie tak? - dociekał. - Potrzebujesz dłuższej gry
wstępnej?
Biedaczysko, myślał, że źle się poczułam przez niego. I wtedy
prawda poraziła mnie niczym grom z jasnego nieba. Jennifer. Tylko
jej mogłam zawdzięczać koszmar, który właśnie się rozgrywał.
Dopadłam do drzwi.
- Needy! - zawołał Chip.
- Muszę iść - wychrypiałam.
Zaskoczył mnie dźwięk własnego głosu - zabrzmiał, jakby należał
do sfiksowanej osiemdziesięcioletniej nałogowej palaczki,
posiadaczki dwudziestu kotów. - Mam przeczucie, że coś... coś
strasznego...
- Masz przeczucie? - Chip zupełnie się pogubił. - Nic nie
rozumiem, wyjaśnij mi... Możemy przestać. Słuchaj, martwię się o
ciebie!
Wyciągnął ku mnie ręce, wstając z łóżka. Zatrzymałam go
zdecydowanym gestem.
- Przykro mi, Chip. Bardzo mi przykro. To wszystko staje się coraz
straszniejsze.
Odwróciłam się od biednego, gołego Chipa i wybiegłam z pokoju.
Kiedy już znalazłam się w niedużym zagranicznym aucie mojej
mamy i zatrzasnęłam za sobą drzwi, ręce trzęsły mi się tak bardzo, że
nie mogłam trafić kluczykiem do stacyjki.
W końcu zdołałam uruchomić silnik, lecz równocześnie włączyło
się rozkręcone na cały regulator radio. Znowu puszczali tę przeklętą
piosenkę.
Spotkamy się znów...
Zaczęłam walić pięściami w deskę rozdzielczą.
- Kurka! Kurka! Kurka mać! - wydzierałam się.
Znajdowałam się w stanie takiej histerii, że nie powinnam
prowadzić, ale mimo to wrzuciłam bieg, wcisnęłam gaz i z piskiem
opon zjechałam z krawężnika.
Na ulicy panowały kompletne ciemności. Światła reflektorów
omiatały rosnące na poboczu drzewa. Otarłam łzy, wzięłam głęboki
oddech. Skupiłam się na tyle, by utrzymać tor jazdy pomiędzy
namalowanymi na drodze liniami. Niespodziewanie z mroku
wynurzył się jasny kształt, który jak światło błyskawicy przeszył mój
mózg. Na tle drzew po prawej stronie ulicy, stała, wpatrując się we
mnie, moja najlepsza przyjaciółka. Blada, w białej bluzce na
ramiączka oraz w dżinsach; twarz i piersi zachlapane krwią.
Uśmiechała się demonicznie. Wrzasnęłam, gwałtownie skręciłam w
lewo, przecinając ulicę w poprzek. Samochodem zarzuciło,
wylądowałam w rowie. Przez chwilę walczyłam z pedałem gazu,
chcąc jak najszybciej znaleźć się znowu na jezdni, po czym zebrałam
się w sobie i spojrzałam na drugą stronę ulicy.
Jennifer zniknęła. Poczułam na skórze kropelki lodowatego potu.
Co tu się, do cholery, działo? Czyżbym znowu miała urojenia?
Wcisnęłam gaz do dechy. Silnik zawył, lecz opony tylko ślizgały się
po ziemi. Przypomniała mi się zasłyszana gdzieś rada, żeby w
podobnych sytuacjach ruszać od razu z drugiego biegu. Postanowiłam
spróbować, ale chyba coś mi się poplątało lub po prostu źle to
wykonałam, bo samochód ani drgnął. Ponownie wrzuciłam jedynkę i
z duszą na ramieniu, rozejrzałam się wokół.
Pusta jezdnia połyskiwała w świetle księżyca. Powietrze przesycała
wilgotna, lepka mgła. Nagle coś śmignęło w powietrzu. Serce omal
nie wyskoczyło mi z piersi.
Jennifer, jak jakiś obłąkany gigantyczny nietoperz albo
kobieta-ćma, z rozpostartymi ramionami i rozdziawionymi w okrzyku
ustami, leciała wprost na przednią szybę mojego samochodu.
Wylądowała z siłą wstrząsu sejsmicznego, czego szyba nie miała
prawa wytrzymać. Jennifer przykucnęła na masce i uśmiechnęła się
do mnie przez popękane szkło. Dostrzegłam jej zakrwawione zęby.
Miałam przed sobą jakiegoś upiora, harpię, latającą bestię z piekła
rodem - w każdym razie na pewno nie siedemnastolatkę.
Z oddali dobiegł mnie ostrzegawczy wrzask, ale już po chwili
wiedziałam, że sama stanowię jego źródło. Przerażona, darłam się
wniebogłosy.
Opony złapały w końcu kawałek solidniejszego podłoża.
Samochodem szarpnęło, jakimś cudem wyjechałam z rowu. Jennifer
stoczyła się na jezdnię. Nie spojrzawszy nawet w jej stronę, ruszyłam
przed siebie z rykiem silnika. Trzęsłam się jak galareta, więc nie
panowałam nad kierownicą i samochód znosiło we wszystkie strony.
Radio grało przez cały ten czas.
- Słuchaliśmy oczywiście chłopaków z Low Shoulder, którzy w
przyszłym miesiącu wystąpią honorowo w Devil's Kettle. Uważają, że
powinni odwdzięczyć się jego mieszkańcom. Wielkoduszni faceci,
bez dwóch zdań.
Ktoś powinien zamordować tego DJ-a. Bez dwóch zdań.
Rozdział siódmy

Lalki w piaskownicy
Wpadłam do pogrążonego w ciemnościach
domu.
- Mamo! Mamusiu! Błagam, bądź! Naturalnie, moje błagania zdały
się psu na budę.
Wykrakała mi to w stu procentach: zabrakło jej w chwili, kiedy
pragnęłam nade wszystko, żeby przy mnie była. Osunęłam się na
podłogę w kuchni i zwinęłam w kłębek. Leżałam w tej pozycji przez
jakiś czas, szlochając spazmatycznie. Kiedy trochę się w końcu
uspokoiłam, zaczęłam analizować całą tę upiorną historię.
Zawsze potrafiłam odczuwać podobnie jak Jennifer, choć nigdy aż
tak intensywnie. Najprawdopodobniej stąd wzięły się moje
makabryczne doznania, które zawładnęły mną wcześniej u Chipa. Nie
znajdowałam lepszego wytłumaczenia. Tylko co wywołało aż tak
silne emocje? Co przydarzyło się Jennifer? Dlaczego znowu
widziałam ją całą umazaną krwią? I gdzie podziała się później? Czy
potrąciłam, a potem przejechałam moją najlepszą przyjaciółkę? Czy
tym razem przegięłam i zabiłam Jennifer?
Wróciło do mnie pewne wspomnienie. Pewnego dnia, dawno temu,
gdy byłyśmy małymi dziewczynkami, bawiłyśmy się w piaskownicy
na tyłach jej domu.
- Ja będę Betty, królową balu, a ty będziesz nią
- zarządziła Jennifer, wręczając mi gołą lalkę, pozbawioną ręki i
włosów.
- Dlaczego muszę być Brzydką Ashley? - Posmutniałam.
- Możesz być albo nią, albo Kevinem, wybieraj.
- Chcąc pokazać, że daje mi czas do namysłu, odchyliła
się do tylu i podparła na rękach. Ale zrobiła to zbyt szybko.
- Au! - krzyknęła. - Cholera jasna!
Już będąc pięcioletnim dzieckiem, miała ambicję, żeby kląć jak
dorośli.
- Co się stało, Jennifer? - zapytałam. Podniosła dłoń, z której
sterczała pinezka. Miałyśmy
zwyczaj wbijać je lalkom w uszy, udając w zabawie, że to kolczyki.
Wzięłam Jennifer za rękę i powoli wyciągnęłam pinezkę. Ponieważ
rana krwawiła, przytknęłam usta do jej dłoni i zaczęłam ssać.
Stosowałam tę metodę, gdy mnie samej się coś stało, więc uznałam,
że jej też pomoże. Po pewnym czasie odsunęłam jej dłoń od swoich
ust.
- Już lepiej, ale powinnyśmy poszukać bandaża. Jennifer przez
moment siedziała cicho, po czym
bardzo uroczystym tonem stwierdziła:
- Wiesz, teraz jesteśmy siostrami. Skinęłam głową.
- Nie mów nic mojej mamie, bo mnie zabierze na zastrzyk.
- Nigdy na ciebie nie poskarżę - przysięgłam. Otworzyłam szybko
oczy. Czyżbyśmy właśnie wtedy
związały się poprzez jej krew? Trudno uwierzyć w coś równie
nieprawdopodobnego. Chyba powinnam zdecydowanie mniej się
mazać, a bardziej przyłożyć do myślenia.
Podniosłam się z podłogi i powlokłam na górę do sypialni. Zdjęłam
spodnie, sweter i walnęłam się na łóżko. Gdy tylko przyłożyłam
głowę do poduszki, od razu dopadła mnie gonitwa myśli. Nagle, tuż
obok mnie, ktoś powiedział:
- Cześć.
Usiadłam błyskawicznie i włączyłam lampkę nocną. W
przytłumionym ciepłym świetle zobaczyłam Jennifer,
rozciągniętą swobodnie na moim łóżku. Sądząc po tym, że miała
mokre włosy, a po plamach krwi nie został żaden ślad, pewnie wzięła
prysznic. W dodatku przebrała się w mój T-shirt. Krzyknęłam i
wyskoczyłam z łóżka, pociągając za sobą pościel.
- Starczy już tych wrzasków na dziś! Okaż nareszcie trochę klasy -
skarciła mnie.
Leżała sobie, oparta wygodnie o wezgłowie, zupełnie jakby
przebywała we własnym domu.
- Wynoś się! - zażądałam.
- No, co ty, przecież zawsze sypiamy u ciebie, gdy urządzamy
piżama party - przekomarzała się kokieteryjnie.
Poddałam się, zbyt zmęczona na kłótnie. Poza tym miała rację - ile
można się drzeć? Powoli wsunęłam się z powrotem do łóżka. W
mojej głowie na nowo zapanował mętlik. Najpierw oglądam, jak cała
we krwi fruwa w powietrzu, a chwilę później zastaję świeżą i
pachnącą Jennifer w moim własnym pokoju. Czy ktoś mógłby mi
wreszcie oddać moją najlepszą przyjaciółkę?
Wyciągnęła rękę, delikatnie dotykając mojego policzka.
- Widzisz? Nie gryzę - mruknęła.
Dygotałam na całym ciele. Przyciągnęła mnie do siebie i utuliła. Jej
złote serduszko wgniotło się w mój policzek. Ja też miałam swoje na
szyi. Ogarnęło mnie uczucie bezradności.
- Czy założyłaś mój T-shirt z Martwego Zła? - spytałam.
- Ciiii - szepnęła.
Uniosła moją głowę i dotknęła palcami ust. Odpłynęłam. Podobnie
jak wtedy, kiedy Low Shoulder odprawiali swoje czary-mary na
publiczności w Melody
Lane. Jennifer pochyliła się i pocałowała mnie. Jej wargi były
miękkie, delikatniejsze niż wargi Chipa. Zerwałam się na równe nogi,
otrząsając z odrętwienia.
- W mordę jeża! Co tu jest, kurde, grane?
- Uuu, ktoś zaczął używać brzydkich słów.
- Widziałam cię! Widziałam! Samochód... ja...
- Ostrożnie, bo się zapowietrzysz - droczyła się ze mną.
- Dzwonię na policję - zagroziłam.
- Proszę bardzo, kabluj. Przypominam ci tylko, że trzymam w
garści jedną z policyjnych pałek.
No tak. Roman Duda sypiał z Jennifer. W tym mieście nie
szanowano żadnych świętości.
- Czego chcesz? - spytałam, doprowadzona do rozpaczy.
- Chcę ci naświetlić kilka spraw. Widziałaś za dużo, a poza tym
najlepsze przyjaciółki nie mają przed sobą tajemnic, prawda?
Wydawało się, że mówi poważnie. Pokiwałam głową, ponieważ nie
miałam już siły, by wydusić z siebie choćby jedno słówko. Nie
wyobrażałam sobie, jakim cudem zdoła mi wyjaśnić całe to
szaleństwo.
- Tej nocy, kiedy wybuchł pożar - zaczęła - myślałam, że już po
mnie. Tak, zaliczyłam wyjątkowo nieciekawą jazdę. - Umilkła na
chwilę, a potem wyrzuciła z siebie: - Kojarzysz kolesi z Low
Shoulder? Totalne zło. Właściwie, słudzy szatana uzależnieni od
fryzjera stylisty. Doznałam objawienia, gdy tylko wsiadłam do tego
ich burdelu na kółkach.
Cała Jennifer. Dopóki nie zamknęły się za nią drzwi samochodu,
nie wiedziała, że ładni chłopcy wcale nie muszą być mili.
Rozdział ósmy

Jagnię ofiarne
Oto, co się wtedy wydarzyło, według Jennifer. Sami zdecydujecie,
czy jej wierzyć. Ja na początku miałam pewne wątpliwości, ale teraz
jestem przekonana, że mówiła prawdę.
Wróćmy do nocy, kiedy spłonął bar. Jennifer, która ledwie chwilę
wcześniej otarła się o śmierć, zmaltretowana i przerażona, skuliła się
z tyłu vana. Za kierownicą siedział Nikolai. Nikt się nie odzywał.
Jennifer wsłuchiwała się w chrzęst opon na żwirowej nawierzchni.
- Panowie, dokąd jedziemy? - spytała.
- Do lasu - poinformował ją Nikolai wesołym tonem.
- Do lasu? - powtórzyła. - A co tam będzie, jakaś imprezka?
- Jasne! Jedź z nami do lasu, bo w lesie jest czadersko! - zanucił
sobie Nikolai.
Jego kumple zaśmiali się, ubawieni. Jennifer rozejrzała się po
wnętrzu vana. Ściany pokrywały wykonane odblaskową farbą
malunki przedstawiające głowy kozła, pentagramy oraz jakieś inne
tajemnicze znaki. Na którymś zakręcie, pod jej stopy przesunęło się
kilka książek. Zaklęcia i inkantacje, Przywoływanie Bestii oraz
Czarna Msza.
Jennifer zerwała się i złapała za klamkę. Perkusista chwycił ją za
kostki, szarpnięciem powalając na ziemię.
- Zamierzacie mnie zgwałcić? - wykrzyknęła.
- Chciałabyś - odpowiedział Nikolai z uśmieszkiem. Próbowała się
wyrwać, ale perkusista trzymał ją
mocno. Po chwili wraz z kolegą rozpoczęli gadkę
o domniemanym dziewictwie Jennifer. Moja przyjaciółka, podobnie
jak ja w Melody Lane, źle ich zrozumiała: myślała, że szukali lubiącej
ostrą jazdę blachary. Żadnej z nas nie przyszło do głowy, że ci faceci
potrzebowali właśnie dziewicy. W dzisiejszych czasach? Przecież
ofiary z dziewic od dawna już nikogo nie kręcą. Tak czy inaczej, ona
też ich okłamała.
- Oczywiście, że jestem dziewicą! Nigdy w życiu nie uprawiałam
seksu, przenigdy! Nie wiedziałabym nawet, jak się do tego zabrać.
Może lepiej poszukajcie sobie jakiejś laski z dużym przebiegiem.
- Mówiłem wam - skomentował Nikolai z uśmiechem
samozadowolenia. - Te małomiasteczkowe dziunie lubią wodzić
facetów za nos. Na przykład moja dziewczyna z liceum, Amy.
Twierdziła, że pragnie czekać do samego ślubu. Potem okazało się, że
po prostu czekała na kogoś z lepszą furą. Smętna dziwa - zaśmiał się
jak psychol.
Dirka obleciał strach.
- Stary, ale ta sprawa to ciężki kaliber - zauważył.
- Nie pytałem cię o opinię! - wydarł się na niego Nikolai.
Van zatrzymał się z piskiem opon. Kiedy chłopaki wypakowali się
na zewnątrz, Nikolai złapał Jennifer za ramię i pociągnął za sobą.
Weszli na leśną polankę. Nikolai spojrzał na księżyc.
- Pełnia. Dokładnie tak, jak wymaga rytuał.
- Ty tu jesteś mistrzem ceremonii - stwierdził perkusista.
We czterech otoczyli Jennifer. Przez chwilę stali nieruchomo jak
posągi, skąpani w księżycowej poświacie. Jennifer, pomimo strachu,
pomyślała, że wyglądają naprawdę seksownie. I wtedy Nikolai
wyjechał jej z bańki.
Jennifer z krzykiem zwaliła się na ziemię. Nie spodziewała się tak
miażdżącego ciosu w czaszkę. Zobaczyła gwiazdy.
Nikolai rozmasowywał głowę.
- Zawsze chciałem to zrobić, ale nie wiedziałem, że to tak boli.
Dirk nadal zdradzał objawy zaniepokojenia.
- Nie jestem pewien, czy powinniśmy się w to pakować -
zaryzykował.
Już wcześniej podejrzewałam, że akurat ten koleś nie był zepsuty
do cna. Nikolai uciszył go.
- Co ty, jaja sobie ze mnie robisz? Chcesz do końca życia zasuwać
w Moosewood Coffee? Ja już skończyłem z napiwkami w wysokości
pięćdziesięciu centów, sprzątaniem kibli i przelatywaniem panienek
pracujących w Costco, dotarło? Koniec!
- Ale stary... - powiedział tylko Dirk i wskazał leżącą na ziemi
Jennifer, która powoli odzyskiwała przytomność i próbowała wstać.
- Chcesz być piękny i bogaty, jak ten gość z Maroon Five? Czy
może wolisz na zawsze pozostać życiowym złamasem o
samobójczych skłonnościach?
Na twarzy Dirka zagościła melancholia.
- Maroon Five - przytaknął. Ech, ten jednak też był gnojkiem.
- Więc weź się w garść i idź po tekst rytuału! Jennifer zaczęła się
wiercić, więc Nikolai przytrzymał
ją znowu za ramię. Jego palce niemal wrzynały się w jej ciało. Dirk
wrócił do samochodu i wziął się do przeszukiwania książek, wśród
których wyszperał w końcu pojedynczą kartkę papieru. Przyniósł ją
Nikolaiowi.
- To wszystko? - zakpił jeden z nich.
- No co? Ściągnąłem z netu - wytłumaczył się Nikolai.
Wspólnymi siłami zawlekli Jennifer w stronę skałek, których użyli
jako czegoś w rodzaju ołtarza. Później uświadomiła sobie, że
znajdowali się bardzo blisko wodospadu. Tego, którego wody spadają
do piekła. Skądś przecież wzięła się nazwa Devil's Kettle.
Jennifer, mimo że wciąż otumaniona, walczyła zaciekle, kopiąc i
wzywając pomocy. Dirk zdzielił ją w twarz. Trzech pozostałych gości
przytrzymywało Jennifer, gdy Nikolai czytał z kartki:
- Zebraliśmy się tej nocy, żeby poświęcić ciało... - zamilkł na
chwilę, nie mogąc przypomnieć sobie jej imienia - ...tej oto
miejscowej dziwki.
- Mam na imię Jennifer - wyszeptała. To go wkurzyło.
- Masz na imię „Morda w kubeł, kiedy rozmawiam z Szatanem"!
- Proszę - jęczała. - Proszę, puśćcie mnie. Zrobię, co tylko będziecie
chcieli.
- Pieprzę tylko dziesiątki, skarbie - rzucił ironicznie. - A ty w
najlepszym razie jesteś dziewiątką z Minnesoty, nawet z tymi
gumowymi cyckami.
To był cios powyżej pasa. Do bólu skuteczny. Włożył rękę do jej
stanika i wyjął żelowe wkładki, które Jennifer nosiła dla uwypuklenia
swej atrakcyjności. Słowo daję. Mówiłam wam przecież, że z nas
dwóch, to ja przodowałam w tej dziedzinie.
Miarka się przebrała. Jennifer splunęła mu w twarz, ale nie trafiła i
ślina wylądowała na jego włosach. Przygładził je i powiedział
spokojnie:
- Wykroję cię jak dynię. Nie masz pojęcia, z kim zadzierasz.
Sprzymierzyliśmy się z Bestią.
A potem zrobił to, co każdy czarny charakter zrobić powinien.
Uderzył w monolog:
- Wiesz, jak ciężko grać indie rocka w dzisiejszych czasach? -
spytał, wymachując kościstym palcem przed jej nosem. - Istnieją
tysiące podobnych do nas, jeden w drugiego zajebiście seksowny.
Jeśli nie trafisz do Lettermana albo na jakąś zasraną ścieżkę
dźwiękową, to jesteś w dupie. A my chcemy brać najlepsze dragi i
mieć groupies, które mają swoje własne groupies. Chcemy
występować na wszystkich największych stadionach. Chcemy podbić
świat. Zgodzisz się chyba ze mną, że szatan jest naszą jedyną
nadzieją. Dlatego zamierzamy sprawić mu frajdę, Jenny. Musimy cię
zarżnąć. A potem obecny tu Dirk sprawdzi, jak na nim leży twoja
twarz.
Basista oniemiał z wrażenia.
- Żartowałem, Dirk.
Spokój Nikolaia, jeszcze bardziej niż jego słowa, wprowadzał
atmosferę autentycznej grozy.
- Może wystarczyłoby zatrudnić jakiegoś speca od marketingu -
zasugerowała Jennifer, zdecydowana walczyć do końca. -
Wyprodukować własne T-shirty albo coś takiego. Właśnie, chętnie
wstąpiłabym do waszego fanklubu.
Nikolai zdawał się rozważać przez chwilę ten koncept.
- A wiesz, że to niegłupi pomysł. Faktycznie, przydałaby się jakaś
reklama, co nie, chłopaki? Tylko że... e, nie, wolę jednak rozpruć ci
brzuch i zobaczyć, co masz w środku.
Muzycy wybuchnęli śmiechem. Udzieliła im się wielkościowa
jazda Nikolaia. Ten świrus wywiózł swoich kumpli w podróż poza
granice normalności. Odczekał chwilę, aż się uspokoją, i zabrał się za
czytanie rytuału.
- Przepojeni złem, ofiarujemy ci tę dziewicę.
Wyciągnął ogromny, lśniący nóż, podniósł go i zatrzymał na chwilę
w powietrzu. Z upodobaniem przyjrzał się własnemu odbiciu w
ostrzu.
- Zajebiście piękne narzędzie zbrodni - wypalił Dirk. Najwyraźniej
całkowicie już przeszedł na ciemną stronę.
- Nóż typu bowie - wyjaśnił Nikolai.
- Cudo.
Nikolai uniósł nóż i wycelował w ciało Jennifer.
- No dobra, do dzieła.
Jennifer wierzgnęła ponownie, rozpaczliwie próbując się uwolnić.
Musieli przytrzymać ją wszyscy czterej.
- Och, Jenny, ooooch, Jenny - zanucił.
Kiedy Nikolai zaczął wbijać w nią nóż, wszyscy nucili razem z
nim. Rozegrała się wyjątkowo brutalna scena. Dźgali i bili Jennifer
dopóty, dopóki nie mieli pewności, że nie żyje, że wyzionęła ducha,
że umarła.
Rozdział dziewiąty

Czarny humor
Jennifer czyściła paznokcie patyczkiem do skórek, który wzięła z
mojej toaletki. Opowiadała tę potworną historię i ani razu nie zadrżał
jej głos.
- Wątpię, by którakolwiek ze znanych mi lasek zniosła takie tortury.
Ale mnie niełatwo pokonać, a co dopiero wykończyć. Przez cały czas
byłam przytomna. Czułam, jak ostrze wrzyna mi się pod żebra, w
brzuch i prosto w serce. Po wszystkim wyrzucili nóż do wodospadu...
i tyle.
Gapiłam się na nią z niedowierzaniem.
- Oni... oni cię zabili!
- Ale przecież tu siedzę, tak? - potrząsnęła głową, zirytowana. -
Chociaż, do pewnego stopnia, mogę się z tobą zgodzić. Sprawili mnie
żywcem jak japoński kucharz rybę. Fakt, właściwie powinnam już nie
żyć. Z jakiegoś powodu jednak tak się nie stało.
- Może się stało - wyszeptałam.
- Wszystko jedno. Wracając do tematu, nie bardzo pamiętam, co
działo się później, poza tym, że ocknęłam się po kilku godzinach i
jakimś cudem wróciłam do domu.
- Tak, pamiętam - rzuciłam sucho. Jak mogłabym zapomnieć?
- Nie byłam w stanie cię skrzywdzić. Przecież jesteś moją
przyjaciółką. Ale czułam się tak głodna, że musiałam coś
wykombinować. Od tamtej pory po prostu wiem, że muszę być silna.
A kiedy się nasycę, jak ostatnio, staję się niezniszczalna. Potrafię na
przykład robić tego rodzaju sztuczki.
Przyłożyła ostry koniec patyczka do ramienia, zamachnęła się i
przebiła je na wylot. Aż mną wstrząsnęło z obrzydzenia.
- To drobiażdżek - stwierdziła jak gdyby nigdy nic. - Popatrz teraz.
Wyciągnęła patyczek. Rana momentalnie zagoiła się na moich
oczach. Podeszłam i przejechałam palcem po jej skórze. Nie został
najmniejszy ślad.
- Kurczę, jak superbohater z filmu, prawda? - spojrzałam jej w
oczy. - Co to znaczy, „kiedy się nasycę"?
Wzruszyła ramionami.
- Zwyczajnie, nasycę. No wiesz, smakowitymi kąskami.
Nadal nie rozumiałam lub raczej upierałam się, żeby nie rozumieć.
Potrząsnęłam głową, bo to, co mówiła, nie miało przecież
najmniejszego sensu. O jaki rodzaj smakowitych kąsków jej
chodziło? Ogarnęło mnie przerażenie na myśl, że mogę znać
odpowiedź.
- Zapomnij lepiej. Na pewno zaraz byś poleciała naskarżyć. I tak
nikt by ci nie uwierzył, bo ty zawsze dopatrujesz się we wszystkim
końca świata. - Zrobiła taką minę, jakby miała do czynienia z
rozhisteryzowa-nym dzieciakiem. Tylko dlatego, że nie lubię, kiedy
giną ludzie.
Wciąż jednak miałam do niej kilka pytań.
- A wtedy, gdy jechałam samochodem mamy? Dlaczego mnie
zaatakowałaś? I byłaś cała wymazana krwią? I wyglądałaś jak... jak...
Na pewno nie jak człowiek!
Poklepała mnie po ramieniu.
- Powinnaś porozmawiać z kimś o dręczących cię myślach.
Wszyscy się o ciebie martwimy. A zwłaszcza Chip. Według mnie, on
zaczyna zmieniać o tobie zdanie.
Tutaj już przesadziła.
- Wyjdź! - rozkazałam jej.
- O rany! A nie lepiej: do zobaczenia we wtorek?
- Wynocha! - wrzasnęłam. Uśmiechnęła się do mnie uwodzicielsko.
- Proszę, pozwól mi zostać na noc. Możemy pobawić się w
zakochaną parę, jak za dawnych czasów.
Odsunęłam się od niej. Westchnęła, podniosła się z łóżka i podeszła
do okna. Otworzyła je szeroko.
- Co zamierzasz zrobić? - spytałam.
Mój pokój znajduje się na pierwszym piętrze, trudno po prostu
wymknąć się przez okno.
- Kazałaś mi wyjść. Więc spadam - wspięła się na parapet i
przykucnęła. - Widzimy się w szkole.
I wyskoczyła, przez okno! Podbiegłam, wyjrzałam na zewnątrz, ale
w ogródku było pusto. Zniknęła. Powoli oswajałam się z jej
nadludzkimi umiejętnościami.
Następnego dnia w szkole dowiedziałam się o Coli-nie. Biedny,
posępny Colin. Znaleźli to, co z niego zostało, na budowie tuż za
granicami miasta - na jednym z tych szkaradnych osiedli, gdzie z
powodu niepojętej fantazji dewelopera, wszystkie domy wyglądają
identycznie. Strażnik, robiący objazd terenu, trafił na zaparkowany
samochód Colina. Jego tułów został rozpruty i częściowo pożarty, tak
jak Jonasa. Policja nie ustaliła, czemu Colin się tam znalazł, ani kto
posilił się jego wnętrznościami.
Podejrzewałam, że umiałabym wytypować osobę, która mogłaby
reflektować na takie „smakowite kąski". Jennifer sama mi przecież
mówiła, że czasami potrzebuje się nasycić, prawda? To by
tłumaczyło, czemu niekiedy wygląda fatalnie, by wkrótce potem
znowu
błyszczeć olśniewającą urodą. Zaczynałam też pojmować
przyczyny mojego dziwacznego samopoczucia. Najpierw bowiem
odczuwałam wraz z nią jej głód i słabość, a potem euforię i
zadowolenie, jakie wyzwalało w niej mięso nastoletnich chłopców.
Nie do końca jeszcze ogarniałam umysłem całość zagadnienia, ale
poszczególne elementy stopniowo układały się w całość. Powoli
wchodziłam w rolę Nancy Drew, która wpadła na właściwy trop.
Pogrzeb Colina odbył się na cmentarzu, tuż obok kościoła Marii
Zawsze Dziewicy. Ciekawy zbieg okoliczności. Pośród
marmurowych pomników biegły żwirowe alejki, zawsze starannie
zamiecione. Na tyłach cmentarza teren lekko opadał i tam właśnie
odbywała się uroczystość.
Dotarłam na miejsce za wcześnie, więc musiałam chwilę poczekać.
Czułam się winna. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób mogłam
powstrzymać Jennifer, ale i tak wydawało mi się, że w pewnym
sensie zdradziłam Colina. Członkowie jego rodziny wyglądali
okropnie. Trudno się dziwić. Stali wokół grobu z nietęgimi minami,
podczas gdy niewielka grupka pozostałych żałobników trzymała się
nieco na uboczu. Przybyło kilku fotografów z prasy. Świat znowu
miał usłyszeć o Devil's Kettle.
- Zebraliśmy się tu dzisiaj, żeby uczcić pamięć Colina Graya,
którego młode, obiecujące życie...
Gdzieś z oddali dobiegło jakieś buczenie i kwilenie. Spojrzeliśmy
wszyscy w górę i zobaczyliśmy kilkanaście ciemnych postaci
dostojnie maszerujących gęsiego. Gotycka procesja, w tym gang
Martwic w pełnym składzie, zmierzała w naszą stronę. Prezentowali
się jak zwykle
szykownie: czarne peleryny, łańcuchy, kabaretki, wojskowe buty
oraz imponujące ilości eyelinera na powiekach.
A do tego wszyscy pochlipywali. Po prostu, grecka tragedia na
żywo.
Jedna z dziewcząt rzucała na ziemię płatki czerwonych róż. Goci
podeszli do samego grobu i ustawili się tuż obok rodziców Colina.
Ksiądz odchrząknął.
- Czy to są...?
Pani Gray skinęła głową.
Wtedy got imieniem Kevin rzucił się na świeżo wykopaną ziemię.
- Colin! Weź mnie ze sobą! Moje miejsce jest tam, w ciemnościach!
Goci lubują się w tego rodzaju przedstawieniach. Jedna z Martwic,
chyba Chloe, pomogła mu wstać.
- Nie, Kevin. To są jedynie jego ziemskie szczątki. On sam
przebywa już w królestwie czarnych aniołów. Leć, Colinie. Leć, aż po
nieboskłon.
Chloe zapaliła pęczek szałwii i rozpyliła dym w powietrzu. Pani
Gray zaczęła kasłać. Moim zdaniem, dziewczę grubo się myliło, jeśli
sądziło, że wie cokolwiek o mrocznych klimatach. Ja zaś czułam się
w nich ekspertką.
Kevin zwrócił się do pani Gray:
- Czy możemy rozbić tu obóz na kilka dni? Chcielibyśmy przez
jakiś czas obcować z jego ciałem.
Pani Gray opadła szczęka, dosłownie. Wtedy do akcji wkroczyła
Chloe:
- Muszę panią o coś spytać, pani Grey. Pan Feely - zna go pani,
nasz szkolny psycholog - uważa, że powinnam wyrażać swoje
emocje.
- Młoda damo, to chyba nie jest odpowiedni moment - upomniał ją
ksiądz.
Pani Grey powstrzymała go ruchem ręki.
- W porządku - westchnęła.
- A więc: czy to prawda, że Colin miał randkę z Jennifer Check
tego wieczoru, kiedy został zamordowany? - Wypowiedziała
nazwisko mojej przyjaciółki jak najgorsze przekleństwo.
Odruchowo podniosłam ręce do twarzy. Nie do wiary, wyjechać z
czymś takim na pogrzebie! I to do matki nieboszczyka!
- Jennifer Check jest po prostu obrzydliwa. Ma się za nie wiadomo
co, bo wszyscy ją znają i tak zwany „ogół" uważa, że jest atrakcyjna.
Ale w gruncie rzeczy to zwykła, pospolita, głupia dziwka, która
słucha Fergie i robi zakupy w Hollister. Poza tym cierpi na
opryszczkę wargową. I na tę drugą też - tu mnie zaskoczyła, o ile w
ogóle coś było na rzeczy, fuj! - Więc, żeby wyjaśnić w końcu sprawę,
czy on miał z nią randkę?
Rodzice Colina utkwili wzrok w ziemi. Chloe puściły nerwy.
- O, Boże, wiedziałam! Z tą szmatą!
Amen, siostro. Kevin dotknął ramienia dziewczyny, próbując ją
uspokoić.
- Chloe, może powinnaś być raczej zła na kogoś, kto zamordował
Colina? Jennifer Check zaprosiła go tylko na oglądanie Akwamaryny.
Lament Chloe przybrał na sile.
- Tym gorzej! - krzyknęła i tym razem ona rzuciła się na ziemię,
waląc pięściami jak rozwydrzony bachor.
Pani Gray rozpłakała się i ukryła twarz w dłoniach. Pan Gray objął
ją ramieniem.
- Colinowi by się to nie spodobało - stwierdził Kevin, kręcąc głową.
Wtedy dopiero zaczął się prawdziwy spektakl. Pani Gray nie
wytrzymała i rzuciła w stronę Kevina jadowite spojrzenie.
- Och, tak sądzisz? - krzyknęła, a jej głos przesycony był
sarkazmem. - Wiesz co? Masz rację! Z pewnością mojemu synowi nie
spodobałoby się, że został zjedzony przez jakiegoś kanibala i
pochowany, nim zdążył skończyć osiemnaście lat! No, popatrz, jak ty
go dobrze znałeś! - Wymachiwała rękami, z jej ust bryzgały kropelki
śliny.
- Jill... - odezwał się pan Gray, próbując objąć żonę. Kevin zrobił
się trupioblady z przerażenia. Nie
spodziewał się, że swoją bezmyślną odzywką spuści ze smyczy
dziką bestię.
- Kiedy go znaleźli w tym piekielnym domu, wyglądał jak lasagne!
Wiem, bo to ja musiałam zidentyfikować zwłoki! - Jej wrzaski
przeszły w niskie warczenie, od którego włosy stawały dęba. - Mój
chłopczyk nie trafił do żadnego królestwa aniołów. Nie lata sobie po...
po nieboskłonie z czarodziejskimi ognistymi skrzydłami. Leży w
bardzo drogiej, palisandrowej trumnie, sześć stóp pod ziemią! -
Pochyliła się w stronę Kevina i wykrzyczała mu w twarz: - I wiesz, co
możesz sobie zrobić z tym swoim bólem? Wsadź go sobie w dupę! To
ja mam monopol na ból, ja!
Łkając, opadła w ramiona męża. Złożyłam ręce do oklasków, ale
zdałam sobie sprawę, że byłoby to niestosowne.
Rozdział dziesiąty

Piekielnie trudne zadanie


Parę dni później szkoła zorganizowała dzień poświęcony pamięci
Colina. Musieliśmy obejrzeć kolejną prezentację, tym razem na temat
zasad obowiązywania godziny policyjnej, dwójkowego systemu
wzajemnej pomocy wraz z instrukcją, jak sobie radzić po stracie. Bla,
bla, bla. Tak naprawdę nikogo już to nie obchodziło. Smutek, jako
obowiązujący stan emocjonalny, przeminął wraz z końcem tygodnia.
Natomiast ja sama przestałam sypiać w nocy, a z Jennifer nie
rozmawiałam od czasu jej wizyty w moim pokoju.
Właściwie, nie rozmawiałam z nikim. Zajęłam się badaniami
naukowymi. Koniec marca upłynął mi na szperaniu w sieci, ale
Google okazały się niezbyt pomocne w interesującej mnie dziedzinie.
Jeśli wpiszesz do wyszukiwarki: „demon dziewica nóż typu bowie",
wyskoczą ci hity w stylu Sweeney Todd, Thomas Hardy oraz Casa de
Coolio Ted (blog, naprawdę żenujący). W końcu zdecydowałam się
działać metodą naszych przodków, czyli spędzałam całe popołudnia i
weekendy w maleńkiej bibliotece miejskiej, gdzie ukryta w kącie,
przeglądałam szeleszczące, pożółkłe książki o czarownicach,
demonach oraz innych mitycznych stworach. Liczyłam, że jeśli
porządnie przyłożę się do nauki, zdam egzamin. Szczególny egzamin,
od którego zależało ludzkie życie.
Budynek był stary i zatęchły, podłogi wyłożone jasnobrązową
wykładziną, tu i ówdzie ustawiono kilka zdezelowanych stołów.
Wyszukałam miejsce ukryte wśród regałów, najdalej od drzwi.
Bibliotekarz, pan Stein, myślał, że piszę pracę
o historii miasta, bo chcę poprawić stopnie, więc bez przerwy
donosił mi różne nudziarskie księgi o dawnych szlakach
komunikacyjnych i lokalnych zasobach wodnych. Zadeklarowałam
chęć zapoznania się z każdym dziełem na temat okultyzmu, a także z
każdą teorią, wywodzącą nazwę naszego miasta od kultu szatana,
czarnej magii lub innych tego typu rzeczy. Pan Stein zawsze cmokał
na mój widok, ale zazwyczaj zostawiał mnie w spokoju. Każdy, kto
szukał informacji w książkach, stawał się dla niego bratnią duszą.
Przestudiowałam w dużym stopniu historię starożytną, czytałam o
plemionach germańskich, zabójstwach rytualnych w Afryce, a także
Biblię. Poznałam każdą opowieść o duchach, każdy opisany
przypadek czarów w Nowej Anglii i na Środkowym Zachodzie.
Stałam się chodzącą Wikipedią okultyzmu. Poświęciłam mnóstwo
czasu, żeby dowiedzieć się, co dokładnie przytrafiło się mojej
przyjaciółce oraz dlaczego, ni z tego ni z owego, zaczęła pożerać
kolegów z klasy.
Ostatecznie oswoiłam się z myślą, że Jennifer stała się nastoletnią
seryjną kanibalką. To ona załatwiła Jonasa. Najpierw obie czułyśmy
się rozbite i wycieńczone, ale kiedy już podjadła, znowu wstąpiła w
nas energia. Gdy ja szalałam w sypialni Chipa, ona rozprawiała się z
Colinem. Stąd mój napad wściekłego głodu. Nie wiem, czemu, ale
byłam pewna, że pożarła również Ahmeta. Choćby z tego powodu, że
ją drażnił.
Jednak w głębi duszy nie wierzyłam, że została opętana, czy też
zmieniła się w demona. Posiadała wprawdzie potworną moc, którą
musiała karmić, ale przecież wciąż pozostawała dawną Jennifer
Check. Nadal była moją przyjaciółką. Tak przynajmniej sądziłam...
Po marcu, siłą rzeczy, nastał kwiecień. Każdego ranka, gdy szłam
do szkoły, otulona w bluzę z kapturem,
mijałam boisko oraz ogromny transparent z napisem „Bal
maturalny". Trenujące tam czirliderki, wśród nich również Jennifer,
trajkotały sobie w najlepsze, jakby nie pamiętały już, że całkiem
niedawno ktoś wypatroszył dwóch naszych kolegów.
Niekiedy, podczas lekcji, gdy przyglądałam się Jennifer zbyt długo,
zaczynałam mieć wizje. Czaszka Jennifer szczerząca się w uśmiechu.
Gnijące ciało Jennifer. Jennifer jako potwór o wielkiej, zębatej
paszczy. W uszach pulsowała mi krew, słyszałam bzyczące wokół
muchy.
Moje nerwy popadały w coraz gorszy stan. Zaniedbywałam Chipa,
który usilnie starał się zachowywać tak, jakby nic się między nami nie
zmieniło. Łączył mój parszywy nastrój ze śmiercią Colina. Straciłam
kumpla, więc miałam doła. Skąd mógł wiedzieć, że o zamordowanie
Colina podejrzewałam moją demoniczną przyjaciółkę.
Dużo rozmyślałam o Jennifer, Colinie i Chipie. Wiedziałam, że jeśli
naprawdę kocham Chipa, powinnam trzymać się od niego z daleka.
Zupełnie jak w tych wszystkich żałosnych romansidłach. Musiałam
odtrącić Chipa, żeby go chronić. A przecież, do cholery, to nie ja
posiadałam paranormalne i niebezpieczne moce.
Pewnego ranka, podczas joggingu, Chip postanowił wyrwać mnie z
głębokiej zadumy.
- Hej - podbiegł i dał mi delikatnego kuksańca w bok - właśnie
kupiłem bilety na bal. Zarezerwowałaś stolik w Cheesecake Factory?
Wbiłam wzrok w ziemię.
- Jakiego koloru sukienkę założysz? - nie poddawał się. - Co
powiesz na magentę? Według mnie na pewno jesteś zimą. Moja
mama mówi, że zimy powinny nosić
się w królewskich odcieniach, takich jak magenta lub
szmaragdowy.
- No tak. Zapomniałam, że twoja mama jest akwi-zytorką Avonu.
- Teraz mówimy „konsultantką" - poprawił mnie. Nie ułatwiał mi
zadania. Ale wiedziałam, że muszę
z tym skończyć, jeśli chcę go ocalić.
- Nie mogę iść z tobą na bal. W ogóle nie mogę się już z tobą
spotykać.
- Co? Dlaczego?
- Ponieważ ona chce odebrać mi wszystko, co mam.
- O czym ty mówisz? - zdziwił się Chip. Spojrzałam tęsknie na jego
zmierzwione brązowe
włosy i silne ramiona. Zasługiwał na wyjaśnienia. Wiedziałam, że
to, co usłyszy, nie spodoba mu się, ale musiałam mu powiedzieć,
chociażby ze względu na szacunek, jaki wobec niego żywiłam.
- Nie tu, chodź ze mną - złapałam go za ramię, odciągnęłam Chipa
w stronę głównego holu.
- Co się dzieje? Chyba nie chcesz ze mną zerwać?! - w jego głosie
zabrzmiała nuta paniki.
Znalazłam ustronną ławkę w rogu, pod dużym fikusem.
Popchnęłam go lekko, żeby usiadł, i zajęłam miejsce obok.
- No, dobrze - zaczęłam i umilkłam, nie wiedząc, o czym
poinformować go najpierw. W końcu postawiłam na prostotę i
bezpośredniość: - Jennifer jest zła.
- Aha. - Chip pokiwał głową. Gdzieś już to słyszał.
- Nie rozumiesz. Nie mówię o tym, że się puszcza. Ona jest
wcielonym złem. Zaczekaj, pokażę ci coś.
Otworzyłam torbę i wyciągnęłam z niej duży czarny segregator,
podpisany przeze mnie na grzbiecie: Przypadek Jennifer. Zawierał
zbiór kserokopii bibliotecznych
oraz wydruki z Internetu. Zaczęłam je przeglądać. Chip cofnął się
kawałek.
- Needy, zależy mi na tobie. Nawet bardzo. I jestem przerażony
tym, co się z tobą dzieje.
Mój kochany Chip. Niestety, sytuacja wymagała, żeby się zamknął
i wysłuchał, co miałam do powiedzenia.
- Proszę, tylko ci to pokażę.
Wyczuł, że nie odpuszczę, więc skinął głową.
- Pięć razy przejrzałam w bibliotece dział poświęcony
okultyzmowi.
Znalazłam kserokopię, o którą mi chodziło, i podałam mu.
- To w naszej bibliotece istnieje dział poświęcony okultyzmowi? -
zaciekawił się.
- Nieduży, ale jest - przyznałam. - Znajdziesz tam rzeczy typu Go
Ask Alice, biografię Sammiego Davisa Juniora, lecz także parę
naprawdę mrocznych tekstów ezoterycznych. Kto by pomyślał,
prawda? Zresztą, mniejsza, zerknij sobie na ten kawałek - ponieważ
zawiesił się zaraz przy pierwszej linijce, przeczytałam sama: -
Wstąpienie demona. Dochodzi do tego wtedy, gdy chcesz poświęcić
dziewicę szatanowi, ale nie wiesz, że twoja ofiara nie jest dziewicą.
Chip gapił się na mnie jak na kogoś, kto nosi czapkę z folii
aluminiowej dla ochrony przed promieniowaniem kosmicznym. Ale
ja nie zamierzałam się wycofywać.
- To właśnie spotkało Jennifer! Ci kolesie z zespołu odprawili w
lesie rytuał, lecz nie wiedzieli, że Jennifer od niepamiętnych czasów
nie jest już dziewicą. Wszystko jest teraz jasne! Spójrz.
Wyjęłam mu z rąk segregator i przeczytałam:
- Jeśli poświęcenie ludzkie jest nieczyste, cel zostanie osiągnięty,
lecz demon na zawsze pozostanie
w duszy ofiary. Odtąd będzie musiała żywić się ludzkim mięsem,
żeby nakarmić demona. Rozumiesz?
- No... - wykrztusił Chip. Najwyraźniej wciąż nie łapał związku.
- Ona pożera facetów! Dzięki temu ma takie świetne włosy i w
ogóle wygląda fantastycznie. A ponadto jest, jakby to powiedzieć,
niepokonana. Sama nie wiem. Ale kiedy jest głodna, staje się brzydka
i słaba. To znaczy brzydka jak na nią. Dlatego musi jeść ludzi!
Potrzebuje ich sił witalnych!
- Czy ty naprawdę wierzysz, że ona zabiła Jonasa i Colina? - spytał
Chip powoli.
Żarliwie pokiwałam głową.
- I być może Ahmeta. Ona przestała być sobą. Nie rozumiesz, bo
nie widziałeś tego, co ja. Zademonstrowała mi próbkę swoich
możliwości.
- Needy, uważam, że potrzebujesz pomocy. Zamilkłam. Nie
uwierzył w ani jedno słowo. Cholera.
- Powinnaś porozmawiać z panem Feely. Chociażby po to, żeby
uporządkować myśli. Przecież wiem, przez co przeszłaś - tłumaczył
łagodnie.
- Nie wierzysz mi. Uważasz, że jestem stuknięta. Wyjął mi z rąk
segregator i zamknął.
- Nie chodzi o to, że nie wierzę tobie. Ja nie wierzę w to.
Popukał palcem w tekturową okładkę.
Rozumiałam Chipa. Mój wywód potraktował w kategoriach
czystego szaleństwa, od którego wolał trzymać się z daleka. Tyle
tylko, że to nie ja byłam szalona. Wszyscy wokół byli szaleni. Lecz
jeśli jesteś jedyną normalną osobą we własnym otoczeniu, musisz
liczyć się z tym, że to ciebie wezmą za wariatkę. Kwestia
subiektywnej oceny.
- Śnię koszmarny sen - szepnęłam - z którego niedługo się obudzę. -
Odwróciłam głowę i spojrzałam mu głęboko w oczy. - Nie
powinniśmy się teraz spotykać, to zbyt niebezpieczne.
Chip zmarszczył brwi.
- Zaraz, zaraz. Więc jednak ze mną zrywasz? Już nie jesteśmy
razem?
- Czuję, że będziesz następny. Po prostu wiem.
- A co z naszym balem?
- Kogo obchodzi jakaś głupia potańcówka? - wybuchnęłam.
- Mnie - powiedział. - Zamówiłem już dla ciebie kwiat do sukienki.
Orchideę. Kosztowała mnie dwanaście dolców.
Złagodziłam ton:
- Posłuchaj, będę na tym balu. Muszę mieć ją na oku. Nie chcę
tylko, żebyś się do mnie zbliżał.
Spojrzał na mnie jak porzucony na poboczu szczeniak. Poczułam
ucisk w żołądku. Zrobiło mi się niedobrze. Ale za nic w świecie nie
mogłam dopuścić, żeby Jennifer zanurzyła w nim swoje zębiska.
- Ja chyba też tego nie chcę - szepnął.
Podał mi segregator i odszedł. Patrzyłam za nim, czując, jak pęka
mi serce. Kochałam go z całych sił, a doprowadziłam do takiej
sytuacji.
I wtedy, wtedy wreszcie, choć po bardzo długim czasie, przyjęłam
do wiadomości, że Jennifer Check była skończoną suką.
Rozdział jedenasty

W balowym nastroju
Bal odbywał się pod hasłem „Pośród drzew". Zbiorowe uwielbienie
dla tej przeklętej piosenki nie mijało. Komitet organizacyjny
potraktował temat dosłownie i pierwsze dwa tygodnie kwietnia
poświęcono na wykonanie drzew z papier-mache. Sala gimnastyczna
miała przeobrazić się w las. Jakby mało tego cholerstwa rosło w
okolicy.
Dzień balu nastał zaskakująco szybko. Minął mniej więcej miesiąc
od śmierci Colina i dwa, od kiedy zginął Jonas. Wiedziałam, że
Jennifer musiała już zgłodnieć. Wyglądała nieszczególnie.
Podejrzewałam, że tej nocy zamierza zabawić się na całego i
wybierze sobie kogoś spośród uczestników balu. Typowałam Chipa,
ponieważ bardzo nie chciałam, żeby to był on. Po stalowych
mięśniach i ćwiekowanej skórze mogła nabrać apetytu na miękkie
mięsko.
Owego wieczoru stroiłam się w moim pokoju. Tydzień wcześniej
mama pożyczyła od koleżanki z pracy totalnie odjechaną kieckę z lat
osiemdziesiątych. Mieniła się wszystkimi odcieniami magenty. W
ogóle wiele się na niej działo: miała bufiaste rękawki, ogromną
kokardę na wysokości bioder, koronkę na plecach, a z przodu krótką,
falbaniastą tiulową spódniczkę, która wydłużała się z tyłu.
Wiedziałam, że Chip oniemieje na jej widok. Szkoda, że nie szliśmy
na bal razem.
Spector pałętał mi się pod nogami, podskubując długi tiul.
Za mną stała mama, uzbrojona w bardzo gorącą lokówkę.
- Wyglądasz pięknie - powiedziała. Przyjrzałam się sobie w lustrze.
- Wyglądam jak wystrojony prosiak.
- Co ty pleciesz! - zaprotestowała. - Masz talię modelki. Zawsze
uważałam, że jesteś podobna do Cindy Crawford.
- Do kogo?
- Jednej z największych piękności naszych czasów. Ona też ma
pieprzyk, jak ty, tyle że na twarzy.
Poczułam pieczenie na szyi.
- Au, nie trzymaj tego tak blisko mnie.
- Ale za to, jeśli Chip zrobi ci malinkę, będziesz mogła się
tłumaczyć, że mama przypaliła cię lokówką.
- Mamo, przecież wiesz. Rozstaliśmy się z Chipem.
- Tym bardziej powinnaś wyglądać olśniewająco. Nie ruszaj się.
Nawinęła następny kosmyk moich mysich włosów na lokówkę.
- Co ty tam właściwie robisz?
- Robię cię na lafiryndę.
- Mamo!
- Oj, przestań. Ja tylko wyrównuję proporcje pomiędzy twoim
biustem, a tym, co masz na głowie.
Kiedy skończyła, wyglądałam jak pudel. Nie, raczej jak narzeczona
Frankensteina. Zdjęła mi okulary, co odebrałam niemal z ulgą, bo
ostatnio źle znosiłam swój widok w lustrze. Nie mogłam patrzeć na
złoty łańcuszek z serduszkiem, którego nadal nie zdejmowałam, bo z
jakiegoś powodu uważałam, że powinnam nosić go do samego końca.
Przeszłyśmy do salonu, gdzie mama pstryknęła mi kilka fotek na tle
fotela w szkocką kratę. Potem stanęła obok mnie i z wyciągniętej ręki
sfotografowała nas obie. Kiedy później oglądałyśmy te zdjęcia na
ekranie kom-
putera, okazało się, że na większości mama miała zamknięte oczy, a
ja wyglądałam na zdołowaną. Cóż, ostatecznie byłam zdołowaną.
Smutne, że takie są właśnie ostatnie zdjęcia, jakie zostały po mnie
mamie.
Od patrzenia na wystrój sali gimnastycznej bolały oczy. Drzewa,
pomalowane na zielono i fioletowo, wyglądały jak posiniaczone.
Generalnie całość przywodziła na myśl sklep papierniczy po
eksplozji: wszędzie poniewierały się balony i bezładne stosy
serpentyn. Wielki transparent oznajmiał: „Pośród drzew - bal
maturalny".
DJ puszczał fatalną muzykę, a na dodatek każdy kawałek kończył
przeraźliwym zgrzytem. Koleś nie miał za grosz wyczucia.
Po sali, całą paczką, plątały się Martwice. Chloe, z ponurym
upodobaniem, przebijała pinezką balony. Przy każdym balonie
wygłaszała tekst w stylu: „To jest moje serce". Bach! „To jest moja
dusza". Bach! „To jest wszystko, w co kiedyś wierzyłam". Bach!
Przeciskałam się przez tłum, szukając wzrokiem Jennifer. Kilku
matołków zaczęło nabijać się z mojej sukienki. Olałam ich, przyszłam
tu z misją. Nie znalazłam ani Jennifer, ani Chipa, więc napełniłam
sobie plastikowy kubek sokiem żurawinowym, oparłam się o ścianę i
czekałam. Zamierzałam czekać choćby całą noc - ciekawiło mnie,
kogo, jeśli w ogóle, upolowała sobie na tę noc Jennifer.
Z nudów obserwowałam pary tulące się do siebie w tańcu. Czas
wlókł się niemiłosiernie. Spojrzałam na zegarek. Ręce myszki Miki
pokazywały, że oboje byli już spóźnieni.
Pan Wróblewski podszedł do stanowiska DJ-a i wziął do ręki
mikrofon. Tej nocy wystroił się w smoking z lat siedemdziesiątych,
do którego założył błękitną koszulę z żabotem. Jego metalowy hak
odbijał migotliwie strobo-
skopowe światło. Kiedy muzyka ucichła na tyle, że słychać było
jedynie dudniące basy, nauczyciel pochylił się do mikrofonu:
- Czy mogę prosić wszystkich o uwagę?
Głosy na sali wprawdzie umilkły, ale większość osób nie kryła
niezadowolenia.
- Witam was na balu maturalnym. Mam nadzieję, że każdy miał już
okazję skosztować ciasteczek i soku owocowego, którymi tak
szczodrze obdarował nas komitet rodzicielski.
Rozległy się pojedyncze oklaski, zresztą za sprawą dyżurujących na
sali rodziców.
- Jednakże prawdziwa uczta dopiero przed nami. Tej nocy
odwiedzą nas specjalni goście. Ci wspaniali młodzi dżentelmeni
okazali się na tyle uprzejmi, by przerwać krajowe tournée i zagrać dla
nas, nieodpłatnie, naszą piosenkę!
Podniósł się gwar, Chastity wręcz piała z zachwytu. Ja natomiast
zakrztusiłam się sokiem, którym tak szczodrze mnie obdarowano.
Pan W. odczekał chwilę, by dodać swemu wystąpieniu
dramatyzmu. Następnie wzniósł do góry protezę i radośnie
wykrzyknął:
- Chłopcy i dziewczęta, przywitajmy zespół Low Shoulder!
Wszystkie laski rzuciły się z piskiem w stronę sceny, gdzie w
świetle reflektorów stali już ci zblazowani gamonie i zaczynali grać
wciąż ten sam pieprzony kawałek, tyle że w nieco zmienionej wersji.
Na kurtynie za nimi wisiało ich logo. Nareszcie załapałam, że
przechylony samochód jest po prostu znakiem drogowym,
ostrzegającym przed niebezpiecznym poboczem. Kto im wymyślił tę
żenującą nazwę?
Po raz kolejny rozejrzałam się wokół, lecz nie dostrzegłam ani
Jennifer, ani Chipa. W głowie zaświeciła mi się nagle mała
żaróweczka i niewiele brakowało, by na moim białym bawełnianym
staniku pojawił się żurawinowy zaciek.
- Chip! - wyrwało mi się bezwiednie.
Przepychałam się ku wyjściu, kuśtykając w tych idiotycznych
pantoflach na wysokich obcasach, przefarbowanych przez mamę pod
kolor sukienki.
Wypadłam na zewnątrz. Powietrze było ostre. Lekka mgła
spowijała latarnie upiorną poświatą. Na parkingu zrzuciłam ze stóp
satynowe czółenka i sprintem pobiegłam w stronę parku.
Mało kto wie, że biegam naprawdę szybko. Nigdy nie
udowodniłam tego na bieżni, ponieważ kiepsko wyglądam w
szortach. Poza tym, Jennifer wmawiała mi zawsze, że bieżnia jest dla
lesbijek. W każdym razie, to prawda. To znaczy, że jestem szybka.
Nawet teraz, w tym dziwnym stroju oplatającym mnie niczym błony
płodowe, gnałam jak strzała, po prostu palił się pode mną asfalt.
Musiałam się spieszyć. To był przecież bieg o jego życie.
Rozdział dwunasty

Wewnętrzne rozdarcie
Najpierw popędziłam do domu Chipa. Może najzwyczajniej w
świecie późno wyszedł, myślałam, żywiąc ostatni strzęp nieśmiałej
nadziei. Wbiegłam po schodkach werandy i pod samymi drzwiami
padłam na kolana. Dysząc ciężko, całym ciężarem ciała naparłam na
dzwonek.
Otworzyła Camille, młodsza siostra Chipa. Słodki dzieciak o
twarzy jak księżyc w pełni, przysłoniętej uroczą grzywką. Właśnie
zajadała lody na patyku, które zostawiły na jej policzkach czerwone
lepkie smugi.
- O, cześć, Camille! Chip w domu?
Miałam nadzieję jej nie wystraszyć, ale niestety widok skłębionych
powłok w kolorze magenty wyściełających werandę, pośrodku
których tkwiłam ja, zrobił swoje. Patrzyła na mnie jak na człowieka,
który w Halloween proponuje jej kupno brzytwy. Ponownie polizała
lody. Utknęłyśmy w martwym punkcie.
Na szczęście do drzwi podeszła jej mama i odsunęła ją na bok.
- Needy! Stało się coś? - obrzuciła szybkim spojrzeniem moją
żałosną postać.
- Gdzie jest Chip? - spytałam błagalnym tonem. Proszę, bądź w
domu, proszę, proszę!
- Wyruszył na bal co najmniej dwadzieścia minut temu - odparła
zmieszana. - Z całą pewnością do tego czasu powinien już tam
dotrzeć.
Cholera.
- Poszedł na piechotę? Pani Dove, czy usiłuje mi pani wmówić, że
w tych niebezpiecznych, bezbożnych
czasach pozwoliła pani swojemu jedynemu synowi włóczyć się
samotnie po nocy?
Chwiejąc się, powoli stawałam na nogi.
- To tylko pięć przecznic stąd - zaprotestowała, przyglądając mi się
z bliska. - Mój Boże, twoje włosy...
- Którędy poszedł? - przerwałam jej. Nie było czasu na rozmowę o
fryzjerskiej prowokacji mojej mamy.
- Zwykle idzie na skróty przez park. Może powinnaś spróbować...
Nie dałam jej skończyć, rzuciłam się pędem w stronę parku.
Usłyszałam jeszcze, jak bezgranicznie zdumiona pani Dove krzyczy
za mną:
- Anita!
Dobiegłam do parku spocona i ze zdartymi do krwi stopami. A
może tylko zafarbowanymi od butów. Kto by pamiętał takie rzeczy?
Dyszałam przez chwilę, rozglądając się wokół w poszukiwaniu Chipa.
- Chip! - nawoływałam.
Z prawej strony doleciał mnie jakiś krzyk. Zadarłam spódnicę i z
prędkością światła pognałam w stronę starego basenu.
Kiedyś był to basen publiczny, ale dawno temu zamknięto go,
ponieważ przez większość czasu w Minnesocie panuje przenikliwy
ziąb i nikt z niego nigdy nie korzysta. Teraz zakradają się tam młodzi
ludzie, żeby jeździć na desce, robić graffiti, ewentualnie zażywać
dragi. Basen wprawdzie ogrodzono, ale bez problemu można było
pokonać tę przeszkodę górą. W każdym razie było to idealne miejsce
na popełnienie zbrodni.
Nie zdążyłam w porę wyhamować i grzmotnęłam o siatkę, aż
brzdęknęło. W szaleńczym tempie wpycha-
łam gołe stopy w oka siatki. Przecięłam sobie dłoń o wystający
drut, ale nie zatrzymałam się nawet na chwilę. Głupie ogrodzenie
okazało się naprawdę wysokie. Znowu usłyszałam krzyk, to był Chip.
- Już idę! - wydyszałam.
Tuż przy górnej krawędzi przechyliłam się na drugą stronę i z
bolesnym huknięciem wylądowałam na betonie. Z ręki leciała mi
krew, w dodatku szczypało jak nie wiadomo co, ale nie poddawałam
się. Ominęłam śmietnik oraz zdewastowane stoliki i krzesła, których
pełno walało się wokół basenu.
Chwiejnym krokiem podążałam przed siebie, starając się
przyzwyczaić wzrok do panujących wokół ciemności. Nad mętną
wodą unosiła się delikatna poświata. Na bocznej ścianie basenu ktoś
wypisał sprejem: BEZNADZIEJA. Diabli nadali proroka.
Wtedy usłyszałam jęk Chipa, a chwilę potem go zobaczyłam.
Musiałam zakryć usta ręką, żeby nie zwymiotować.
Basen do połowy wypełniała obrzydliwie brudna woda, zapewne
pozostałość po rozpuszczonym śniegu i kwaśnych deszczach. Jennifer
przytrzymywała opartego o schodki Chipa. Jego koszula, a także
klatka piersiowa były rozdarte, z wyszarpanej dziury sterczały żebra.
Pomimo tej krwawej jatki, zauważyłam - Boże, dopomóż - że miał na
sobie muszkę koloru magenty oraz orchideę w butonierce. Uniósł
wykrzywioną w agonii twarz i wtedy nasze spojrzenia się spotkały.
Jego wargi drgnęły, jakby wypowiadał moje imię, ale nie wydobył z
siebie żadnego dźwięku.
- Cholera jasna! - Jennifer nie zauważyła mojego przybycia. Była
zbyt pochłonięta wgryzaniem się w Chipa. Weszłam na trampolinę i
przeżegnałam się. Uznałam, że w tej sytuacji nie zaszkodzi odwołać
się do opieki świętych.
- Święty Judo Tadeuszu, patronie od beznadziejnych przypadków,
proszę, obdarz mnie siłą, żebym zdołała wykończyć tę sukę.
Potem rozbujałam trampolinę i skoczyłam, dokładnie w chwili, gdy
Jennifer spojrzała w górę. Szybowałam przez moment, a potem z
głośnym plaśnięciem wylądowałam na jej ramionach. Trafiłam w
punkt! Ciężarem ciała odciągnęłam ją od Chipa. Owinęłam nogi
wokół jej szyi i ściągnęłam pod wodę, która okazała się lodowata.
Jennifer wyrwała się z mojego uścisku i równocześnie
wychyliłyśmy się na powierzchnię, dysząc z zimna. Najpierw
złapałam ją za włosy, potem trzasnęłam parę razy w twarz.
Rozejrzałam się wokół i zauważyłam różowy pojemniczek z gazem
pieprzowym leżący tuż obok mnie. Świetnie! Podniosłam gaz,
psiknęłam Jennifer prosto w oczy. Wrzeszcząc, zgięła się w pół. Z ust
trysnęła jej czarna maź, która zalała mnie i Chipa.
- Pieprzę, nie zamierzam zniżać się do waszego poziomu! -
wrzasnęła.
Wystrzeliła jak rakieta na wysokość dziesięciu stóp i zawisła w
powietrzu niczym Baba Jaga. Nareszcie mogłam przyjrzeć się jej
sukience. Była biała, z cienkimi jak spaghetti ramiączkami i czarnymi
koronkowymi wstążkami biegnącymi pod biustem. Jennifer musiała
w niej ładnie wyglądać, zanim upaprała tkaninę wnętrznościami
mojego chłopaka. Miała również długie za łokcie rękawiczki, niegdyś
białe, które teraz zmieniły barwę na czerwoną.
Choć wbita w niezłą kieckę, Jennifer prezentowała się nie najlepiej.
Wyglądała jak trup. Najwyraźniej głód mocno jej już doskwierał.
Oczy Jen miały dziwny kolor, jaśniejszy niż zwykle. Z ust sterczały
wstrętne spiczaste zębiska.
- To ona umie latać? - wychrypiał Chip.
- Nie, Chip, ona tylko zadziera wysoko nosa. Ale my to olewamy.
Pomogłam mu zsunąć się na stopień znajdujący się pod
powierzchnią wody, żeby mógł wygodniej usiąść.
- Boże, czy ty musisz umniejszać wszystko, co robię?
- odezwała się Jennifer. Jej głos brzmiał inaczej niż zwykle, był
metaliczny, wręcz upiorny. - W ogóle nie umiesz przegrywać.
Zmiażdżyłam ją wzrokiem.
- A ty jesteś kretynką.
- Och, co za straszna obelga, Pollyanno. Znasz jeszcze jakieś
brzydkie słowa?
Coś się we mnie załamało. Wiem, wiem, upłynęło dużo czasu, ale
mówiłam wam przecież - miłość z piaskownicy nie umiera nigdy. W
każdym razie do czasu, gdy rzygająca czarną mazią po spożyciu
twojego chłopaka dziwka z piekła rodem nie postanowi jej uśmiercić.
- Wiesz co? Ty nigdy nie byłaś dobrą przyjaciółką. Nawet gdy
byłyśmy małe, kradłaś moje zabawki, wylewałaś lemoniadę na moje
łóżko i kazałaś mi być brzydką Ashley, kiedy bawiłyśmy się lalkami.
- A teraz skubnęłam ci chłopaka! - zaśmiała się.
- Widzisz? Przynajmniej jestem konsekwentna.
- Dlaczego chcesz właśnie jego, co? - Nie mogłam się
powstrzymać. Spojrzałam na Chipa i z oczu pociekły mi łzy. -
Dlaczego wybrałaś jedynego faceta, któremu się podobam? Możesz
mieć każdego, Jennifer! Największego przystojniaka w szkole,
listonosza, nauczyciela. Mogłabyś mieć nawet gwiazdora, jak Chad
Michael Murray! Więc dlaczego Chip? Dlaczego on? Tylko po to,
żeby mnie wkurzyć? - brnęłam do krawędzi basenu.
- Czy może dlatego, że tak naprawdę zupełnie nie masz poczucia
własnej wartości?
Jennifer sfrunęła na ziemię, lądując koło basenu. Wyszłam z wody i
stanęłam naprzeciw niej.
- Ja nie mam poczucia własnej wartości?! - syknęła.
- To chyba żart! To kto miałby je mieć, jak nie ja? Wybrano mnie
Królową Śniegu!
- Tak - prychnęłam. - Dwa lata temu. Ale wtedy nie byłaś jeszcze
monstrualną wychudzoną zołzą.
Skrzyżowałam ramiona ociekające brudną wodą.
- Wcale nie jestem monstrualną zołzą! - wrzasnęła z taką złością, że
aż zmrużyłam oczy, by nie opluła mnie żółcią. Wiedziałam, że
uderzyłam w czuły punkt. Postanowiłam dokręcić śrubę.
- Byłaś też zgrabna!
Na twarzy Jennifer odmalowało się przerażenie. Zatoczyła się na
siatkę, aż jęknęło. Oczy jej płonęły.
- Zjem twoją duszę, a potem ją wysram, Lesnicki
- warknęła.
Naprawdę warknęła. Zupełnie jak zwierzę. Usłyszałam za sobą
jakieś szuranie, więc odwróciłam się szybko. Chipowi, cudem chyba,
udało się wygramolić po schodkach z wody. Powoli, z widocznym
bólem, próbował przyciągnąć do siebie siatkę do czyszczenia basenu,
taką na długim metalowym kiju. Jego rękę zdobiły ślady kłów.
Odwróciłam się do mojej byłej najlepszej przyjaciółki, starając się
jednocześnie zasłonić jej ten widok.
- Sądziłam, że zabijasz wyłącznie chłopaków - zwróciłam się do
niej.
- Nieważna płeć, ważne uczucie - oświadczyła i odsłoniła w
uśmiechu potworne zębiska. Później rozdziawiła tę swoją nieludzką
paszczę i wydała z siebie ogłuszający ryk. Myślałam, że już po mnie.
Wtedy Chip znienacka zasłonił mnie sobą. Trzymał kij od siatki
wycelowany przed siebie niczym harpun.
Resztę zrobiła sama Jennifer. Zakończyła swój lot, nadziewając się
na kij, po czym runęła na beton. Krzyknęłam, a Chip, wyczerpany,
osunął się na ziemię.
Nachyliłam się i podtrzymałam go ramieniem. Ciężko było na
niego patrzeć, z tą wielką dziurą w piersi. Mój bohater. Miałam go
ratować, a tymczasem właśnie on uratował mnie. Gdzie się podział
mój feminizm?
Jennifer podniosła się powoli, a następnie, centymetr po
centymetrze, wyciągnęła z siebie metalowy kij.
- Auć, auć, auć.
- Jesteś ranna! - stwierdziłam zaskoczona. No proszę, a myślałam,
że mam do czynienia z żeńską wersją Niezniszczalnego. Kij zostawił
w jej brzuchu otwór, z którego wyciekała krew. Jen podniosła na
mnie wzrok.
- Masz tampon? - spytała. Zaprzeczyłam ruchem głowy. -
Pomyślałam, że zapytam. Sprawiasz wrażenie, jakby coś cię uwierało.
Zaczęła wspinać się na ogrodzenie, krzywiąc się z bólu.
- Dokąd to? - wykrzyknęłam.
- Pieprzę, zmywam się stąd - rzuciła przez ramię. Obejrzała się na
nas. - Więcej z wami zachodu, niż jesteście tego warci.
- Teraz nagle sobie odpuszczasz? - wrzasnęłam histerycznie. - On
jest już prawie martwy! Rusz tę swoją bulimiczną dupę i wracaj tu,
żeby z nami skończyć.
- E tam - rzuciła. - Sama przecież powiedziałaś, że nigdy nie byłam
dobrą przyjaciółką. W końcu chyba powinnam zostawić ci jakąś kość
do ogryzienia.
Uśmiechnęła się szelmowsko i przeskoczyła na drugą stronę
ogrodzenia. Patrzyłam przez siatkę, jak oddala się chwiejnym
krokiem. Czułam, że nienawidzę jej każdą komórką swojego ciała.
Wyrwało mnie z tego stanu ciche jęknięcie Chipa.
Podtrzymywałam go w ramionach, utytłana we krwi i czarnej mazi.
To, co Jennifer zrobiła z moim chłopakiem, oddaje tylko jedno słowo
- masakra. Rozszarpana klatka piersiowa, wyrwana ręka, szyja
krwawiąca w miejscu, gdzie próbowała go ugryźć. Przytknęłam tam
dłoń, starając się powstrzymać krwawienie, chociaż wiedziałam, że to
nie może pomóc.
- Och, Chip! - jęknęłam w rozpaczy. Tak bardzo się spóźniłam.
- Needy - szepnął Chip. - Jak zwykle miałaś rację.
- Nie zdążyłam na czas. To wszystko moja wina! - Po policzkach
spływały mi gorące łzy. - Pozwoliłam, żeby cię dopadła.
- Nie - wyjaśnił. - To ja nie powinienem z nią iść. Przyszedł tu z
nią? Boże, jakich bzdur musiała mu
naopowiadać?
- Zadzwonię po pomoc - powiedziałam. Może przynajmniej raz, do
cholery, policja na coś się przyda. Włożyłam rękę do kieszeni Chipa i
wyjęłam telefon, oblepiony czarną mazią. Spróbowałam wytrzeć go o
sukienkę, ale odniosłam wrażenie, że stał się od tego jeszcze
brudniejszy.
- Och, nie - jęknął. - Zostało mi na koncie parę minut!
Uśmiechnęłam się do niego.
- Według mnie pod 112 dzwoni się za darmo. Chip odwzajemnił
uśmiech.
- No tak, znowu masz rację.
Nacisnęłam klawisze, ale telefon nie zareagował. Potrząsnęłam
nim, popukałam o ziemię i ponownie wybrałam numer. Żadnego
sygnału, żadnego podświetlenia, nic. Zdechł.
- Nie działa. Pełno na nim tej brei z Jennifer.
Niech ją szlag.
Chip zakasłał i zakrztusił się własną krwią. Jego powieki zaczęły
gwałtownie trzepotać.
- Wiesz, idę właśnie...
Mówił coraz ciszej. Chwyciłam go mocniej i wyszeptałam
rozpaczliwie do ucha:
- Nie ma mowy! Nigdzie nie idziesz!
Za nic nie chciałam dopuścić do świadomości tego, co zaraz miało
się stać. Chip spróbował jeszcze się do mnie uśmiechnąć, ale wyszedł
mu w rezultacie tylko przejmujący, bolesny grymas.
- To koniec, Needy. Ja umieram. Wydaje mi się nawet, że byłem
już martwy, zanim przyszłaś, ale twój głos przywrócił mnie do życia.
Moim ciałem wstrząsnął spazmatyczny szloch. Nigdy i od nikogo
nie słyszałam słodszych słów. Nie, niemożliwe, to nie mogło się dziać
naprawdę.
- Kocham cię - wykrztusiłam.
Wyznałam mu miłość, a przy okazji zasmarkałam go od stóp do
głów. Niezbyt romantyczne, wiem, ale to było prawdziwe życie, a nie
bajka ze szczęśliwym zakończeniem. Co więcej, nawet w moich
koszmarach nigdy nie przyśniło mi się gorsze zakończenie.
- Tak, ja ciebie też - powiedział. - Wyglądasz zabójczo w tej
sukience.
Zaśmiałam się przez łzy.
- Masz omamy.
Wyciągnął zdrową rękę i dotknął mojej twarzy. Patrzył mi prosto w
oczy, źrenica w źrenicę.
- Nie, kiedy umierasz, widzisz wszystko dużo wyraźniej.
Odróżniasz prawdę od kłamstwa. To, co prawdziwe, otacza jasna
poświata, taka, jaką masz wokół siebie w tej
chwili. I wiem na pewno, że jesteś nieprawdopodobnie seksowna.
Rozbeczałam się na dobre. Łzy już dawno powinny mi się
skończyć, ale najwyraźniej tej nocy ich zasoby były niewyczerpane.
Zbyt wiele czasu zajęło mi zrozumienie pewnych spraw. Mój chłopak
musiał umrzeć w moich ramionach, żebym w końcu uwierzyła, że
jestem coś warta. Nie potrzebowałam Jennifer i jej wspaniałości,
ponieważ nigdy mi nic nie brakowało.
- Powinnaś stąd iść - powiedział. - Policja niedługo tu będzie, a nie
chciałbym, żeby popełnili błąd.
Przytuliłam go mocniej.
- Nie zostawię cię.
- Na mnie już czas - szepnął.
- Nie! - krzyknęłam ochryple.
Chip zamknął oczy. Jego ciało opadło bezwładnie. Moja miłość
odeszła.
Zawyłam z rozpaczy. Przycisnęłam twarz do jego piersi. Otwartej,
zmasakrowanej piersi. Namaściłam się jego krwią i poprzysięgłam
ukrócić żywot tej bezdusznej suki, Jennifer, niegdyś mojej
przyjaciółki.
Chip, wybacz mi, proszę.
R o z d z iał trzynasty

Dance Macabre
Po jakimś czasie dotarło do mnie, że Chip udzielił mi zbawiennej
rady. Pod koniec życia okazał się bardzo bystry. Gdybym została,
gliniarze z całą pewnością aresztowaliby mnie, a na to przecież nie
mogłam sobie pozwolić - miałam sprawy do załatwienia.
Pocałowałam go ostatni raz i opuściłam delikatnie na ziemię.
Stałam nad nim przez chwilę, starając się zapamiętać jego twarz, a
potem odeszłam. Pokonałam jakoś ogrodzenie, lecz tym razem
przyczyniła się do tego głównie grawitacja. Kuśtykając, szłam wolno
w stronę szkoły. Nie było się już po co spieszyć. Chip zatańczył swój
ostatni taniec.
Okolica tonęła w ciemnościach. W Devil's Kettle nie mamy zbyt
wielu latarni na ulicach. Dotarłam do szkolnego parkingu skąpanego
w brudnym, żółtym świetle. Przy miejscach dla kierowców
uprzywilejowanych migdaliła się jakaś parka. Stanęłam i zaczęłam się
im przyglądać. To, że dwoje ludzi mogło się tak po prostu cieszyć
sobą, wydawało mi się wówczas czymś niewyobrażalnym. W końcu
zostałam dostrzeżona.
- Na co się gapisz, tłuściochu? - spytała dziewczyna.
- Ciekawa jestem, czy uda mu się zlizać szpetotę z twojej gęby -
odpowiedziałam złośliwie.
Gorycz przepełniła już moje serce i rozlała się po całej duszy.
- Coś ty powiedziała? - spytał koleś. Opuściłam wzrok i po dłuższej
chwili zdałam sobie
sprawę z własnego wyglądu. Sukienka, która od początku
pozostawiała wiele do życzenia, teraz była podarta
i złachana; włosy zbite w jeden wielki kołtun. Moje nogi, twarz i
ramiona oblepiała czarna maź. Ociekałam krwią. Kiedy spróbowałam
odkaszlnąć, moim ciałem wstrząsnęły torsje, ale udało mi się je
powstrzymać.
Pochyliłam się do przodu, przyłożyłam palec do nosa i
wydmuchałam wielkiego krwawego gluta. Znowu mogłam normalnie
oddychać.
Chłopak przyjrzał mi się uważniej.
- Jesteś jedną z tych gotek? - spytał. Wyprostowałam się i
przechyliłam głowę.
- Czy wiecie, że prawdziwi Goci byli germańskim plemieniem,
które osiedliło się w Rzymie? Nie ubierali się na czarno. Nosili proste
lniane tuniki. Nie mam pojęcia, czemu nikt już o tym nie pamięta.
Gapili się na mnie przez chwilę, a potem znowu uderzyli w migdał.
Ludzie nie potrzebują już wiedzy. Pokuśtykałam dalej.
Wśliznęłam się do sali i pozwoliłam, by drzwi zamknęły się za mną
z trzaskiem. Nieśmiałość nie miała już dłużej racji bytu. Kroczyłam
po wyfroterowanej podłodze, rozcierając krwawe ślady moich stóp
trenem sukienki. Byłam królewną, błądzącą po ciemnym i groźnym
lesie, jak w którejś z dawnych, mało znanych baśni. Dziś tego rodzaju
opowieści zostały zmonopolizowane i złagodzone przez studia
filmowe, ale zanim do tego doszło, bracia Grimm stworzyli kilka
zdrowo zakręconych historyjek.
Szłam przez roześmiany, roztańczony tłum. Nikt nawet na mnie nie
spojrzał. Przypomniały mi się ulice Nowego Jorku, którymi zdarzyło
mi się spacerować. W tym mieście co krok spotykasz dowolny
przypadek wariactwa, a na nikim nie robi to najmniejszego wrażenia.
Utkwiłam wzrok w zespole. Grali jakiś potwornie długi i nierówny
kawałek instrumentalny, okraszony perkusyjną młócką. W każdym
razie było to coś niewiarygodnie marnego. Najpierw zauważył mnie
Nikolai. Czarna marynarka, czerwony krawat, złota koszula -
wyglądał jak król glamrockowego podziemia. Pamiętam, że w
Melody Lane wywarł na mnie podobne wrażenie, więc widocznie pod
tym względem osiągnął już szczyt swoich możliwości. Kiedy mnie
zobaczył, szturchnął łokciem Dirka. Basista występował tej nocy w
rozpiętej do połowy czerwonej koszuli oraz czarnym, poluzowanym
krawacie. Włosy miał starannie wystylizowane na irokeza.
Podeszłam do sceny i spojrzałam na Nikolaia. Skierowałam ku
swoim oczom dwa rozstawione palce jednej ręki, a potem wykonałam
ten sam gest w jego kierunku. Styl De Niro. Napędziłam tym
Nikolaiowi strachu. Złapał mikrofon:
- Dziękujemy wam! Jesteście wspaniali! - nachylił się do Dirka i
powiedział ciszej: - Spadamy stąd.
Dirk, zupełnie skołowany, popatrzył pytająco na kumpla. Nikolai
wskazał na mnie ręką. Sprawiło mi pewną przyjemność, że Dirkowi
wystarczyło jedno krótkie spojrzenie na moją twarz, by odłączyć
gitarę. Potem na migi dali znać dwóm pozostałym chłopakom, żeby
się zbierali. Publiczność zaczęła marudzić, niezadowolona z faktu, że
skończyła się muzyka. Kiedy zespół schodził ze sceny, Nikolai
ponownie zmierzył mnie wzrokiem. Podeszłam do niego, co sprawiło,
że się wzdrygnął.
- Może zagracie dla nas jeszcze raz swój wielki przebój? - spytałam
z uśmiechem.
Uciekali, przestraszeni jak małe dzieci. Odwróciłam się twarzą do
tłumu. Nikt się nie odezwał. Pokuśtykałam sobie spokojnie do domu.
Przynajmniej raz nie wysilałam się, żeby znaleźć w torebce klucze.
Po prostu walnęłam pięścią w szybę, przełożyłam rękę przez rozbite
szkło i otworzyłam drzwi.
Weszłam do ciemnej kuchni. Najpierw przyłożyłam ścierkę w
kurczaczki do rany na ramieniu. Potem resztkami sił doczłapałam do
swojego pokoju i opadłam plecami na łóżko. Przez jakiś czas leżałam
nieruchomo, starając się ułożyć jakoś w głowie wydarzenia ostatnich
godzin. Bezskutecznie. Musiały przepalić mi się neurony. Pewnie był
to jeden z objawów stresu pourazowego. Przewróciłam się na bok i
zwinęłam w kłębek. Światło stojącego na szafce nocnej budzika
padało na zdjęcie w ramce. Ja, Chip i Jennifer. Uśmiechnięci.
Szczęśliwi.
Nie było mi łatwo zasnąć.
Wpatrywałam się w zdjęcie aż do wschodu słońca. Po powrocie do
domu mama podjęła próbę wyrwania mnie z katatonicznego
odrętwienia. Nie udało się jej - było mi zbyt dobrze w tym stanie.
Mama zmyła ze mnie gąbką największy brud, a potem zabandażowała
ranę na ręce. Na koniec pocałowała mnie w czoło i zostawiła samą.
Wiedziała już o Chipie. Mówili o tym w porannych wiadomościach.
Znalazł go świeżo upieczony oficer policji, Roman Duda. Wybrał
sobie świetny moment na rozpoczęcie służby. Przypuszczam, że
policja nie miała pojęcia, jak się ustosunkować do czarnej wydzieliny
Jennifer, dopóki nie zaczęto o tym mówić w wiadomościach. Nie
chcieli ryzykować zbiorowej histerii. Trzy trupy i zero podejrzanych.
Nie mam im tego za złe.
Gdy w końcu postanowiłam opuścić łóżko, nie pałałam chęcią
rozmowy. Nie wysłano też nikogo z po-
licji, żeby mnie przesłuchać. Wydaje mi się, że raz ktoś zadzwonił
do drzwi, ale został przegoniony przez mamę. Potrafi być ostra, kiedy
musi. Pomimo że cała szkoła widziała mnie na balu ociekającą krwią,
zauważono również, że byłam tam przez jakieś piętnaście minut na
początku imprezy. Zapewniło mi to alibi. Przypuszczalnie wszyscy
uznali, że postradałam zmysły po tym, jak znalazłam martwego
Chipa. Poniekąd słusznie.
Rozdział czternasty

Damski bokser
Nie poszłam na pogrzeb Chipa. Nie mogłabym znieść tej bandy
pozerów, którzy go w ogóle nie znali i generalnie mieli gdzieś. Co
najwyżej wiedzieli, że grał na perkusji. Nie mieli natomiast pojęcia,
że był najlepszym człowiekiem pod słońcem.
Nie wróciłam do szkoły. Znalazłam sobie inne zajęcia i miałam
zaledwie kilka tygodni, żeby przygotować się do egzaminu
końcowego. Gdy mama była w pracy lub drzemała na kanapie pod
obrazkiem z wyhaftowanym napisem: „Boże, błogosław temu
domostwu", ja przygotowywałam się do bitwy. Nie wykazałam się
przy basenie i drogo mnie to kosztowało. Następnym razem
zamierzałam sprostać wyzwaniu.
Odnalazłam w garażu pudło z narzędziami, które zostawił tata.
Przejrzałam wszystko w poszukiwaniu odpowiedniej broni. Najlepsza
byłaby siekiera, ale musiałam zadowolić się młotkiem i nożem introli-
gatorskim. Przez chwilę rozważałam, czy nie kupić nowego ostrza,
ale ostatecznie uznałam, że zardzewiałe też ma swój urok.
Codziennie chodziłam na siłownię. Nie mieliśmy w Devil's Kettle
nowoczesnego klubu sportowego. Nasza prymitywna pakernia
mieściła się w jednym pomieszczeniu z powycieraną szarą
wykładziną, jarzeniowym oświetleniem oraz pewną ilością
zdekompletowanych han tli.
Zaczęłam od pięciofuntowego ciężarka w lewej ręce i
siedmiofuntowego w prawej. Później zrobiłam zmianę.
Moją jedyną towarzyszką podczas wyciskania tego żelastwa była
babcia w czerwonym dresie. Liczyła sobie nie mniej niż
siedemdziesiąt lat. Nie używała ciężarków. Wystarczająco dużo
wysiłku wkładała w podnoszenie do góry własnych nóg.
Nocą, kiedy mama wychodziła do pracy, wybierałam się do domu
Jennifer. Ale nie po to, żeby się z nią spotkać, jak dawniej. Czaiłam
się w pobliskich krzakach i zaglądałam przez okna. Obserwowałam
ją, żeby wyczekać moment, aż zacznie tracić siły. Te, które ukradła
Chipowi. Musiałam ją dorwać, zanim zapragnie pożreć następną
osobę.
Po kilku tygodniach uznałam, że jestem gotowa. Wyciągnęłam
nowe oficerki, zaplotłam włosy w warkoczyki. Założyłam szarą bluzę
z kapturem i rękawiczki bez palców. Mimo że nastał już maj,
powietrze było chłodne, zwłaszcza po zmroku. Wsunęłam nóż intro-
ligatorski za pasek i zabrałam młotek. Ostatni raz rozejrzałam się po
pokoju. Podejrzewałam, że mogę go więcej nie zobaczyć.
Zeszłam po schodach do pokoju mamy. Na szafce przy jej łóżku
walała się sterta wytartych zdrapek i fiolka Valium. Zasmucił mnie
ten widok.
Zamierzałam przecież zrobić coś, co jeszcze bardziej skomplikuje
jej życie, ale nie miałam wyboru. Nadszedł czas. Musiałam wystawić
rachunek Jennifer Check.
Gdy dotarłam do domu mojej byłej przyjaciółki, dałam sobie
chwilę, żeby w spokoju posiedzieć na stosie drewna pod jej oknem.
Pośród gałęzi szeleścił wiatr. Zza przesuwających się szybko chmur
przeświecał księżyc otoczony mglistą poświatą. Niebo
wyglądało niespokojnie. Przyznaję otwarcie, denerwowałam się.
Nawet słaba, Jennifer wciąż pozostawała bestią z piekła rodem, o
niespotykanych mocach. Nie wiedziałam, na co jeszcze ją stać.
Musiałam wykorzystać moment zaskoczenia, a on, jak wiadomo, nie
trwa długo.
Zajrzałam przez okno, żeby sprawdzić, czy jest w pokoju. Leżała, w
bluzce na ramiączka i krótkich dżinsowych spodenkach, wyciągnięta
na swoim białym łóżku z kolumienkami, przykrytym różową narzutą.
Miała poszarzałą cerę i włosy posklejane w strąki. Kiedy zaglądałam
do środka, zdałam sobie sprawę, jak idiotycznie w gruncie rzeczy
wygląda pokój Jennifer - jakby mieszkała w nim pięcioletnia
królewna. Różowa tapeta w kwiatki, białe mebelki, brokatowe maski
karnawałowe na ścianie. Wystrój wnętrza Jennifer zawdzięczała ma-
mie, która zrobiła kiedyś taki prezent urodzinowy swej małej
dziewczynce. Od tamtej pory nic się nie zmieniło. Zawsze
zazdrościłam jej tej bajkowej sypialni. Kiedy przebywałyśmy tu
razem, czułam się, jakby Jennifer była królewną, a ja trollem.
Po chwili wstała i zgasiła światło. W pokoju zapanowała ciemność.
Słyszałam bicie własnego serca oraz szelest liści poruszanych
wiatrem. Wspięłam się po stercie drewna i ostrożnie podniosłam
okno. Przykucnęłam. Dyszałam tak głośno, że Jennifer w każdej
chwili mogła mnie usłyszeć. Nie było na co dłużej czekać.
Trzy, dwa, jeden. Teraz!
Przeskoczyłam przez okno z takim wrzaskiem, że krew ścinała się
w żyłach. Jennifer zdążyła tylko podeprzeć się na łokciu i zapytać:
„Co...?", zanim znalazłam się przy łóżku z młotkiem wycelowanym w
jej głowę.
Chybiłam i wbiłam się w ścianę. Młotek utknął w tynku. Przyszła
pora na plan B. Rzuciłam się na Jennifer, usiadłam okrakiem na jej
udach, tak żeby nie mogła się ruszyć, i zaczęłam ją dusić. Czułam
nagły przypływ adrenaliny, nie mogłam przestać krzyczeć.
- Zabiłaś go! Ty potworze! Ty wampiryczna zdziro! - darłam się.
Jej palce wbiły się w moje ramię jak szpony, kiedy próbowała mi
się wyrwać.
Przytrzymując ją jedną ręką za gardło, drugą sięgnęłam za pasek,
wyjęłam nóż i wysunęłam ostrze. Wymachiwała nogami, waląc mnie
kolanami w plecy.
- Zaopatrujesz się w narzędzia zbrodni w Home Depot? -
wrzasnęła. - Ale z ciebie tandetna lesba.
Zacisnęłam ręce na jej szyi tak mocno, że zaczęła się krztusić.
Zawsze musiała rzucić jakiś dowcipny komentarz. A mnie zawsze to
wkurzało. Uniosłam nóż z zamiarem posiekania jej na drobne
kawałki. Moja ręka już leciała w dół, gdy Jennifer w przypływie
desperacji nagle podniosła się i ugryzła mnie w szyję. Trzymając ją za
gardło, naparłam całym ciężarem ciała i przygniotłam z powrotem do
łóżka. Potem wyprostowałam się, błyskawicznym ruchem noża
wycinając wielkie X na klatce piersiowej Jennifer. W nacięciach
pojawiła się krew.
- Skreślam cię, Jennifer!
Zachłysnęła się z bólu. Zszokowana, spojrzała najpierw na siebie, a
potem na mnie. A mnie przepełniało uczucie triumfu. Jednak istniał
sposób pozwalający dołożyć Jennifer.
Nagle wszystko zawirowało. Zobaczyłam, że podłoga oddala się w
zastraszającym tempie. Po chwili zrozumiałam, że unosimy się w
powietrzu. Ta cholerna diablica znowu lewitowała, w dodatku ze
mną. Instynk-
townie zacisnęłam kolana na jej biodrach, złapałam jedną ręką za
kudły, a drugą próbowałam trafić ją nożem.
Znowu spróbowała mi się wyrywać i prawie jej się to udało, ale ja
wytrzymałam. Walnęłam wprawdzie głową o sufit, lecz nie traciłam
czasu na ściągnięcie nas w dół. Kontynuowałyśmy walkę powietrzną,
gdy nagle chmury odsłoniły niebo i w oknie pojawił się księżyc. Na
szyi Jennifer zamigotało złote serduszko. Niewiele myśląc,
zacisnęłam łańcuszek wokół jej szyi tak mocno, że na skórze odcisnął
się cienki, czerwony ślad. Rozwścieczył mnie widok tego serduszka.
Cholerna pozerka! W furii zerwałam jej łańcuszek i rzuciłam w kąt.
Spadając, brzęknął o lustro. Nasze oczy spotkały się na ułamek
sekundy, który wydał się wiecznością. Przypomniałyśmy sobie, że
kiedyś byłyśmy przyjaciółkami. Dawno temu dwie małe dziewczynki,
jedna o jasnych, druga o ciemnych włosach, ślubowały sobie
wierność na zawsze. Cóż, widocznie „na zawsze" zmieniło swoje
znaczenie. Mignęła mi przed oczami twarz Chipa. Westchnęłam, na
moment poluźniając uścisk, co spowodowało, że oderwałam się od
Jennifer i spadłam na łóżko. Runęła na mnie spod sufitu.
Chciała mnie zmiażdżyć swoim ciężarem, ale ja to przewidziałam.
Błyskawicznie przewróciłam ją na plecy i, tak jak wcześniej, siadłam
na niej okrakiem. Tym razem zamierzałam trafić.
Nie było żadnych pożegnań, podsumowań ani sentymentalnych
wynurzeń. Obsesyjnie dążyłam do celu i w pełni wierzyłam, że
postępuję właściwie. Zamachnęłam się, dźgnęłam ją raz jeszcze - w
samo serce. Na białe łóżko, na różową pościel w szczeniaczki
bryznęła krew. Dość makabryczny widok. Siedziałam, przyglądając
się jej drgającemu ciału. Nie bardzo wiedziałam, co robić dalej.
Nagle oślepiło mnie jasne światło.
- Jennifer? Kochanie? O, Boże!
Ujrzałam panią Check. Weszła do pokoju, włączyła światło,
zastając mnie z zakrwawionym nożem introligatorskim w dłoni,
pochyloną nad umierającą Jennifer. Wpadła w histerię. I trudno się
dziwić. Nie wiedziała przecież, że jej córkę opętał demon.
- Needy? - zepchnęła mnie z łóżka, zaczęła tulić do siebie Jennifer,
która wciąż oddychała, choć coraz słabiej. Gdzieś już chyba
widziałam podobną pietę. Rzuciłam nóż na walający się na podłodze
numer Flag Team Quarterly.
- Pani Check? - spytałam spokojnie. - Czy ona umarła?
Wykończyłam ją nareszcie?
Jennifer zrobiła gwałtowny wdech, po czym chlusnęła na matkę
strumieniem krwi. To była ostatnia rzecz, jaką w życiu zrobiła. Jej
głowa poleciała bezwładnie do tyłu, z ust wyciekła strużka czarnej
mazi. Panią Check ogarnęła rozpacz. Uśmiechnęłam się - mój cel
został osiągnięty. Poczułam się wolna. Przepełniała mnie duma.
Zwyciężyłam i ocaliłam świat.
Męczyło mnie tylko jedno: Jennifer nie przyłożyła się do walki.
Oczywiście broniła się i w ogóle, ale tuż przed tym, gdy miałam
zadać jej śmiertelny cios, spojrzała na mnie i na jej twarzy pojawiło
się coś w rodzaju uśmiechu. Jak gdyby mnie zachęcała. Nawet w
ostatniej minucie swojego życia potrafiła mnie zmusić, żebym zrobiła
to, czego ode mnie chciała. A najwyraźniej chciała, żebym ją zabiła.
Tak wygląda prawda. Przynajmniej raz chciałyśmy tego samego.
Muszę przyznać, że śmierć korzystnie wpłynęła na jej wygląd.
Odeszła, zostawiając po sobie nieziemsko seksownego trupa.
Skoro już wiecie
Tym razem gliniarze przyjechali, kiedy trzeba, i aresztowali mnie.
Pani Check zadzwoniła pod 112, a ja nie uciekłam. Czekałam przy
zwłokach Jennifer, na wypadek gdyby ożyły. Zbyt wiele widziałam
filmów, w których bohaterka dostaje łomot od wskrzeszonego jakimś
cudem nieboszczyka. Na szczęście, Jennifer nawet nie drgnęła.
Kiedy mnie zakuwali w kajdanki i wsadzali do radiowozu, wciąż
nakręcona zwycięstwem, przechwalałam się, jaka byłam ostra w tej
walce i że ich wszystkich uratowałam. Moja wina nigdy nie
wzbudzała wątpliwości. Na szczęście, moja poczytalność przeciwnie.
Tak naprawdę, nie wiem już, kim jest Needy Lesnicki. Na pewno
bardzo się zmieniłam. Stałam się osobą, która przeklina, kopie ludzi
w twarz i widzi rzeczy, których nie ma. Kimś o mocno zaburzonej
psychice.
Jednak niekiedy zmiany wychodzą na dobre. Uczą cię czegoś
nowego o samej sobie. Na przykład, gdy czytałam w książkach czy w
necie o siłach tajemnych, nie trafiłam na informację, że kiedy
zostaniesz ukąszona przez demona i przeżyjesz, przejmujesz niektóre
z jego właściwości. Jeśli więc twoje dotychczasowe życie było
pasmem upokorzeń, możesz uznać to za uśmiech losu.
Przez dziurę w drzwiach wsuwają mój obiad - ochłap podejrzanie
wyglądającego mięsa. Zalatuje tak, że aż wykręca nos. Odruchowo
drapię się po szyi w miejscu, gdzie zostałam ugryziona przez Jennifer.
Okropnie mnie
swędzi. Chyba wdała się tam infekcja, ale antybiotyki, które mi
dali, nie pomagają.
Siadam po turecku, zamykam oczy i próbuję się skoncentrować.
Ostatnio ćwiczę regularnie, moim zdaniem idzie mi już całkiem
nieźle. Powoli odrywam się od betonowej podłogi i unoszę wyżej, aż
do wąskiego okna pod sufitem. Wybijam szybę. Tak, zdecydowanie
czegoś się nauczyłam.
Na niebie świeci księżyc. Ponieważ jeszcze nie opanowałam dobrze
lądowania, raczej walę się na ziemię, niż na nią opadam. Turlam się
kawałek, a potem wstaję. Czas załatwić sprawy do końca. Idę przez
boisko w stronę ogrodzenia zakończonego u góry drutem kolczastym.
W siatce powstaje dziura mojego kształtu, przez którą wydostaję się
na zewnątrz. Docieram do drogi. Wygodnie idzie mi się w
kapciach-króliczkach. Niekiedy unoszę kciuk, jak przystało na
autostopowiczkę, chociaż ruch na drodze nie jest zbyt duży tej nocy.
Po przejściu kilku mil słyszę niedaleko drogi szemrzący strumień.
Jestem pewna, że właśnie odkryłam miejsce, gdzie woda z
wodospadu wypływa na powierzchnię. W świetle księżyca błyska
jakiś przedmiot.
Biegnę nad brzeg strumienia, przykucam i wyjmuję z wody nóż, jak
się domyślam, typu bowie. Wniosek z tego taki, że piekielna otchłań
jednak nie pochłania wszystkiego. Wsuwam nóż za pas i wracam na
drogę.
Widzę nadjeżdżające kombi, więc podnoszę kciuk. Kierowca
zwalnia, zatrzymuje się i opuszcza szybę. Obcina mnie wzrokiem od
góry do dołu. No tak, trafiłam na zboka. Chyba podkręcił go widok
moich kapci.
- Dokąd się wybierasz, młoda damo, w tę romantyczną noc?
- Na wschód. W okolice Madison - odpowiadam.
- Na wschód? Właśnie jadę w tamtym kierunku. Ale będziesz
musiała mi się jakoś odwdzięczyć. Masz do wyboru tankowanie,
jaranie albo bzykanie. Kapujesz?
- Kasy ani jointów nie posiadam, więc zostaje ci to ostatnie -
rzucam niespeszona.
- Wchodzę w to - mówi zbok. - Pakuj się do bryki. Obchodzę
samochód i wsiadam od strony pasażera.
Kiedy ruszamy, włączam radio. Znowu nadają tę piosenkę. Tym
razem ja sama ją sobie nucę.
Pośród drzew odnajdę ciebie Ukoję twój ból
Przypomnę ci gwiazdy na niebie Spotkamy się znów
- Po co jedziesz na wschód? - pyta zbok.
- Na koncert tego zespołu, jestem ich fanką - tłumaczę.
- Zazdroszczę gościom, tacy to pożyją - wpada w zadumę.
Kiedy piosenka dobiega końca, na antenę wchodzi
DJ:
- Co za kawałek! Pozdrawiamy naszych wspaniałych chłopaków z
Low Shoulder, którzy zagrają dziś w Madison. Zapowiada się
pamiętna noc.
- Zgadza się - przytakuję. - To będzie ich ostatni występ.
Uśmiecham się i rozpieram wygodnie na siedzeniu. Jestem gotowa.

You might also like