Jenny Han - Do Wszystkich Chłopców, Których Kocham

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 355

Jenny Han

Do wszystkich chłopców, których kochałam

Tłumaczenie: Aleksandra Kamińska


Lubię gromadzić skarby. Nie chodzi bynajmniej o żadne
drogocenne przedmioty ze złota czy z diamentów. Nic z tych
rzeczy. Ot, takie tam, zupełnie niepotrzebne drobiazgi, klasyczne
„przydasie”: miniaturowe porcelanowe dzwoneczki, które można
kupić w sklepach z pamiątkami, foremki do wykrawania ciastek,
których nigdy nie używam (po co komuś ciastka w kształcie
stopy?), wstążki do włosów i… listy miłosne. Te ostatnie są tak
naprawdę najcenniejszymi eksponatami mojej kolekcji.
Listy miłosne trzymam w kartonowym pudle na kapelusze,
które mama kupiła mi kiedyś na targu staroci. Nie są to przelane na
papier wyznania od wielbicieli (nikt nigdy nie napisał dla mnie
czegoś takiego), tylko listy miłosne mojego autorstwa, których
adresatami są wszyscy chłopcy, w których swojego czasu byłam
zakochana. W sumie pięć.
Pisząc je, za każdym razem powielałam ten sam schemat,
bez cienia zażenowania opisując szczegółowo wszystkie swoje
myśli, obserwacje i uczucia. To, czego nigdy nie ośmieliłabym się
powiedzieć na głos, jakby adresat nie miał nigdy poznać treści tej
korespondencji. Bo nie miał. Na koniec zaklejałam kopertę,
adresowałam ją i wkładałam do pudła na kapelusze.
Tak naprawdę moje listy miłosne nie były więc typowymi
listami miłosnymi, pisałam je bowiem wtedy, gdy zaczynałam
czuć, że już nie chcę być zakochana. W ten sposób zamykałam
pewien etap mojego życia, ponieważ gdy list był gotowy, cała
moja namiętność zostawała na papierze, a w środku byłam już
całkiem pusta. Jedząc rano płatki z mlekiem, nie zastanawiałam
się, czy on woli czekoladowe, czy te z miodem. Nucąc pod nosem
miłosną piosenkę, nie śpiewałam jej w myślach dla niego. Jeśli
miłość porównać do opętania, to moje listy byłyby jak
egzorcyzmy, które uwalniały mnie od męki. A przynajmniej miały
uwolnić.
rozdział pierwszy

Josh jest chłopakiem Margot, ale tak naprawdę kocha się w


nim cała moja rodzina. Trudno nawet określić, kto najbardziej.
Zanim Josh został chłopakiem Margot, był po prostu Joshem. Od
zawsze kręcił się w pobliżu. Mówię tak, chociaż to nie do końca
prawda, ponieważ przeprowadził się do naszej okolicy dopiero
siedem lat temu, ale nie pamiętam już, jak było, kiedy go nie było,
więc wydaje mi się, że jest z nami od zawsze.
Mój tata kocha Josha, ponieważ Josh jest mężczyzną, a mój
tata żyje jak w haremie, otoczony wyłącznie przez kobiety.
Dosłownie. Cały dzień ma do czynienia z samymi dziewczynami.
Nie dość, że jest ginekologiem-położnikiem, to w dodatku los
obdarzył go trzema córkami, więc gdziekolwiek się obróci,
wszędzie widzi kobiety. Tata lubi Josha również za to, że Josh
uwielbia komiksy i chodzi z nim na ryby.
Pamiętam, że kiedyś zabrał na wędkowanie nas, czyli córki, i
źle się to skończyło. Ja się rozryczałam, kiedy zamulona woda
nalała mi się do butów, Margot zaczęła płakać, bo zamoczyła
książkę, a Kitty − jak to małe dziecko − płakała praktycznie przez
cały czas.
Kitty uwielbia Josha za to, że w nieskończoność gra z nią w
karty i nigdy mu się ta zabawa nie nudzi, a przynajmniej bardzo
dobrze udaje, że go nie nudzi. Przy każdym rozdaniu zakładają się.
Kitty zwykle wymyśla coś w stylu „gdy wygram, musisz mi
przygotować kanapkę z masłem orzechowym z chrupkami, ale bez
chrupek”.
Jeśli w domu nie ma masła, a Kitty go ogrywa, oczywiście
Josh idzie do sklepu i kupuje masło orzechowe z chrupkami. Cały
on.
Gdyby ktoś zapytał mnie, dlaczego Margot kocha Josha,
odpowiedziałabym, że chyba dlatego, że po prostu wszyscy go
uwielbiają.
Tamtego wieczoru siedzieliśmy w salonie. Po całym dywanie
walały się kawałki papieru i ścinki po naklejkach z psami, którymi
Kitty uzupełniała wielką wyklejankę. Pochłonięta zabawą nuciła
pod nosem i mruczała do siebie. W pewnej chwili usłyszeliśmy, jak
mówi, że jeśli tatuś zapyta ją, co chce dostać na Gwiazdkę, to
odpowie, żeby wybrał jednego z tych piesków i to absolutnie
wystarczy.
Margot i Josh siedzieli na kanapie. Ja oglądałam telewizję z
poziomu podłogi. Josh zrobił wielką michę popcornu, do której co
chwilę sięgałam.
W telewizji leciała reklama perfum. Na filmie
rozpromieniona dziewczyna w zwiewnej letniej sukience biegła
ulicami Paryża. Pomyślałam, że oddałabym wszystko, żeby nią w
tej chwili być. To podsunęło mi pewną genialną myśl. Gwałtownie
zerwałam się z podłogi, przez co kawałek popcornu wpadł mi w
złą dziurkę, zakrztusiłam się i zaczęłam kasłać.
− Margot – wydusiłam w końcu. – Spotkajmy się podczas
ferii wiosennych w Paryżu!
Oczami wyobraźni już widziałam siebie przemierzającą w
podskokach paryskie ulice, z porcją pistacjowych lodów w jednej i
malinowych w drugiej dłoni.
− Myślisz, że tata ci pozwoli? – powiedziała wyraźnie
podekscytowana moim pomysłem.
− Pewnie, przecież Paryż to oaza kultury. Musi się zgodzić.
Jej obawy nie były bezpodstawne − jeszcze nigdzie sama nie
leciałam. Co więcej nigdy nawet nie byłam za granicą. Od razu
zaczęłam się zastanawiać, czy Margot odbierze mnie z lotniska,
czy też sama będę musiała znaleźć hostel?
Josh najwyraźniej dostrzegł w moich oczach cień niepokoju.
− Nie martw się. Jeśli ja z tobą polecę, tata na pewno się
zgodzi – powiedział.
− Właśnie! – podchwyciłam z entuzjazmem. – Możemy się
zatrzymać w jakimś hostelu. Przez cały pobyt będziemy się żywić
ciastkami i serem.
− Możemy pójść na grób Jima Morrisona – dorzucił Josh.
− Albo do perfumerii i kupić sobie perfumy robione na
zamówienie – powiedziałam.
Josh prychnął.
− Myślę, że perfumy na zamówienie będą kosztować tyle, co
tygodniowy nocleg w hostelu – odparł, po czym szturchnął Margot
i dodał: − Twoja siostra ma wielkopańskie zapędy.
− Jest najbardziej elegancka z nas wszystkich – stwierdziła
Margot.
− A ja? – zapytała Kitty.
− Co ty? – fuknęłam. – Ty jesteś najmniej elegancką
Songówką. Co wieczór muszę cię błagać, żebyś przed snem umyła
chociaż nogi, nie mówiąc o prysznicu.
− Nie o tym mówię – odparowała Kitty, czerwieniąc się jak
burak. – Chodziło mi o Paryż.
− Jesteś za mała na mieszkanie w hostelu – odpowiedziałam,
a żeby podkreślić słuszność swoich słów, lekceważąco machnęłam
ręką.
Mimo że Kitty ma dziewięć lat i jest już całkiem dużą
dziewczynką, podpełzła na czworaka do Margot i zrobiła coś, co
zupełnie nie przystoi dziewięcioletnim dziewczynkom, czyli
wdrapała się jej na kolana.
− Margot, ja też będę mogła z wami pojechać, prawda? –
zapytała przymilnie.
− Myślę, że to świetny plan na rodzinne wakacje –
odpowiedziała Margot, całując ją w policzek. – Wszyscy pojadą. I
ty, i Lara Jean, i tata.
Słysząc to, zamarłam, ponieważ zupełnie nie takie paryskie
wakacje miałam na myśli. Po chwili dostrzegłam jednak, że Josh
macha do mnie ponad głową Kitty i bezgłośnie mówi
„porozmawiamy potem”, na co z ulgą odpowiedziałam dyskretnym
uniesieniem kciuków.
Późnym wieczorem, kiedy Josh dawno poszedł do swojego
domu, a Kitty i tata położyli się spać, przeniosłyśmy się z Margot
do kuchni. Moja siostra włączyła laptop i zajęła się swoimi
sprawami, a ja wzięłam się za pieczenie ciasteczek dla Kitty
(biszkoptowych kuleczek obtoczonych w cynamonie i cukrze), aby
wkupić się ponownie w jej łaski. Wcześniej, kiedy poszłam jej
powiedzieć dobranoc, odwróciła się do mnie plecami. Wciąż
uważała, że knuję przeciwko niej, żeby nie pojechała do Paryża.
Stwierdziłam, że świetnym pomysłem będzie przygotowanie
słodkości i postawienie talerzyka na jej nocnym stoliku, tak żeby
obudził ją zapach świeżo upieczonych ciastek.
Margot przez cały czas była dziwnie cicha. W końcu
spojrzała na mnie znad monitora i wypaliła:
− Dzisiaj po kolacji zerwałam z Joshem.
Byłam tak zaskoczona jej wyznaniem, że upuściłam kuleczkę
ciasta do cukiernicy.
− Wiesz, myślę, że po prostu nadszedł czas i musiałam to
zrobić – dodała Margot.
Kiedy na nią spojrzałam, na jej twarzy nie zauważyłam
cienia rozpaczy: żadnych zaczerwienionych oczu ani śladów łez.
Mówiła spokojnie i zachowywała się całkiem normalnie. Ktoś, kto
jej nie znał, stwierdziłby, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Tyle że Margot zawsze wyglądała normalnie, nawet jak nic nie
było w porządku.
− Nie rozumiem, dlaczego podjęłaś taką decyzję –
powiedziałam. – To, że idziesz na studia, wcale nie oznacza, że
musicie się rozstać.
− Wyjeżdżam do Szkocji, a nie na uniwersytet w Wirginii. St
Andrews jest prawie sześć i pół tysiąca kilometrów stąd. Czy taki
związek miałby sens? – odparła Margot, poprawiając okulary.
− Czy miałby sens? – powtórzyłam z niedowierzaniem. –
Oczywiście, że tak. Nie mówimy o kimś przypadkowym, tylko o
Joshu. O Joshu! Chłopaku, który kocha cię tak jak jeszcze żaden
facet nigdy nie kochał żadnej kobiety.
Margot skrzywiła się. Najwyraźniej uważała, że dramatyzuję,
ale tak nie było. Josh naprawdę kochał Margot do szaleństwa. I
nigdy w życiu nie spojrzałby na inną dziewczynę.
− Wiesz, co kiedyś powiedziała mi mama? – odezwała się
Margot.
− Co? – zapytałam, natychmiast zapominając o temacie
naszej rozmowy.
Zawsze tak było. Nieważne, co akurat robiłam. Nieważne,
czy się kłóciłyśmy, czy za chwilę miałam wpaść pod samochód.
Kiedy Margot wspominała o mamie, wszystko inne przestawało
mnie interesować. Chciałam dzielić z siostrą każde najdrobniejsze
wspomnienie o mamie. I tak byłam w lepszej sytuacji niż Kitty,
która − gdyby nie my − nie wiedziałaby o niej niczego. Tysiąc razy
opowiadałyśmy jej te same historie, aż w końcu, kiedy mówiła o
mamie, rozpoczynała od słów „A pamiętacie…”, jakby osobiście
uczestniczyła w wydarzeniu, które zaraz miała przytoczyć.
− Powiedziała, żebym idąc na studia, postarała się być jak
czysta karta i nie ciągnęła za sobą przeszłości. Powiedziała, że nie
chce, żebym spędzała czas, wisząc na telefonie z chłopakiem i
płacząc mu przez słuchawkę, bo wtedy będę do wszystkiego
negatywnie nastawiona, zamiast cieszyć się tym, co przyniesie
nowy etap w moim życiu.
Wychodziło na to, że Margot traktowała Szkocję jak nowy
etap w życiu. Byłam tak zatopiona w myślach, że bezwiednie
wsunęłam do ust przygotowaną właśnie cukrowo-cynamonową
kulkę.
− Nie powinnaś jeść surowego ciasta – zganiła mnie Margot.
− Josh nigdy by cię nie zostawił – powiedziałam, zupełnie
ignorując jej słowa. – Zawsze chciał wszystko z tobą dzielić. Jest
wyjątkowy. Pamiętasz, jak startowałaś w wyborach na
przewodniczącą szkolnego samorządu? Zajął się prowadzeniem
twojego sztabu. Zawsze ci we wszystkim kibicował!
Na te słowa kąciki ust Margot wyraźnie zadrżały i nieco
opadły. Podeszłam do siostry i objęłam ją za szyję.
− Nic mi nie jest – powiedziała z uśmiechem, przytulając się
do mnie, ale wiedziałam, że to nieprawda.
− Jeszcze nie jest za późno – stwierdziłam. – Nawet teraz
możesz do niego pójść i powiedzieć, że jednak zmieniłaś zdanie.
− Nie, Laro Jean – oznajmiła Margot, kręcąc głową. – To już
skończone – dodała, a kiedy zwolniłam uścisk, zamknęła laptop i
zapytała: − Kiedy będzie gotowa pierwsza partia ciasteczek?
Jestem głodna.
Spojrzałam na minutnik na lodówce.
− Jeszcze cztery minuty – odparłam. – Nieważne, co mówisz.
Nic nie jest skończone. Za bardzo go kochasz.
− Laro Jean… − powiedziała tym swoim spokojnym głosem i
pokręciła głową, jakbym była maluchem, który nie chce czegoś
pojąć, a ona − dojrzałym, cierpliwym rodzicem.
Kiedy jednak podsunęłam jej pod nos cynamonowe kuleczki,
otworzyła buzię i połknęła je z lubością, jakby wciąż była małym
dzieckiem.
− Zobaczysz, że mam rację. Ani się obejrzysz, a znowu
będziecie razem – powiedziałam, ale wcale nie byłam tego pewna.
Margot nie należy do osób, które z minuty na minutę
zmieniają zdanie. Jeśli już podejmie decyzję, to koniec. Nie ma
rozkminiania, rozpaczy, żałoby. Klamka zapada i cześć.
Myśl o tym, że chciałabym być do niej pod tym względem
podobna, pojawiała się w mojej głowie milion razy. Nigdy jednak
nie byłam tak konsekwentna, jak moja siostra, choć bardzo
chciałam.
Kiedy skończyłam piec ciasteczka, umyłam naczynia i
zaniosłam talerzyk z cynamonowymi kuleczkami do pokoju Kitty,
a potem poszłam do swojej sypialni. Zanim włączyłam lampkę,
podeszłam do okna. W pokoju Josha świeciło się światło.
rozdział drugi

Następnego ranka spotkałyśmy się w kuchni. Margot jak


zwykle parzyła kawę, a ja zajęłam się przygotowaniem śniadania.
− Zdajesz sobie sprawę, że tata i Kitty będą wściekli, kiedy
się dowiedzą? – powiedziałam, nasypując chrupki do miseczki.
Nieco wcześniej, kiedy spotkałyśmy się z Kitty w łazience na
wspólnym szorowaniu zębów, w pierwszej chwili chciałam jej
wszystko wyznać, ale okazało się, że chociaż ciasteczka zniknęły z
talerza (wiem, bo sprawdziłam, zostały same okruszki) mała była
na mnie nadal zła, więc ostatecznie nic nie powiedziałam.
Margot westchnęła.
− Uważasz, że powinnam być z Joshem ze względu na tatę i
Kitty?
− Nie, po prostu stwierdzam fakt.
− I tak nie odwiedzałby was już tak często, skoro mnie nie
będzie.
Spojrzałam na nią zdziwiona. Miałam zupełnie inne zdanie
na ten temat. Przecież przychodził do nas bardzo często, zanim
zostali parą. Dlaczego teraz miałoby się to zmienić?
− Mylisz się. On naprawdę uwielbia Kitty.
Margot włączyła ekspres. Przygotowanie porannej kawy
należało do jej obowiązków. Za sześć dni miała jednak wyjechać,
więc obserwowałam ją, wiedząc, że za niecały tydzień przejmę jej
rolę domowego baristy.
− Zastanawiam się, czy w ogóle im o tym mówić –
powiedziała Margot wciąż odwrócona do mnie plecami.
− Yy… No wiesz, Gogo… Myślę, że i tak się zorientują,
choćby po tym, że nie będzie Josha na lotnisku – stwierdziłam. –
Ile wlewasz wody do ekspresu? I ile kawy wsypujesz?
− Zapiszę ci wszystko w notesie – odparła Margot.
Na blacie przy lodówce leży zawsze nasz rodzinny notes, w
którym zapisujemy wszystkie istotne informacje. Oczywiście to
pomysł Margot. Znajdowały się w nim ważne numery telefonów,
tygodniowy plan wizyt pacjentek taty oraz plan zajęć Kitty.
− Pamiętaj też o numerze nowej pralni.
− Już wpisałam – odparła Margot, krojąc i wrzucając do
swoich płatków plasterki banana. Każdy plasterek był takiej samej
grubości. – A Josh i tak nie pojawiłby się na lotnisku. Wiesz, że nie
znoszę pożegnań – dodała i podkreśliła wagę swoich słów
odpowiednią miną.
Tak, wiedziałam.
Chociaż Margot od zawsze planowała wyjazd na studia,
kiedy zdecydowała się na uniwersytet w Szkocji, poczułam się
zdradzona. Nieważne, że jej wyfrunięcie z domu było absolutnie
przewidywalnym etapem w naszym rodzinnym życiu i prędzej czy
później musiało nadejść. Nie pomagała mi również świadomość,
że Margot − od zawsze zafascynowana geografią, podróżami i
mapami − z pewnością wybierze kierunek związany ze swoimi
zainteresowaniami, na przykład antropologię, i to na uczelni
znajdującej się bardzo daleko od domu. I tak się wściekłam.
Nadal byłam na nią zła, chociaż zdążyłam się oswoić z myślą
o jej wyjeździe z domu. Oczywiście, że była to naturalna kolej
rzeczy, ale nie mogłam się pogodzić z faktem, że zamieszka tak
daleko. W końcu przysięgałyśmy sobie, że zawsze będziemy
trzymać się razem – najstarsza Margot, ja i najmłodsza Kitty. Kitty
tak naprawdę ma na imię Katherine, ale nigdy jej tak nie
nazywamy. Czasami mówimy do niej Kitten-Kociaczek. To ja tak
ją nazywałam, kiedy się urodziła, bo wyglądała jak malutki,
chudziutki, łysy kotek.
W swoim siostrzanym gronie nazywamy się Songówkami.
Song to panieńskie nazwisko mamy. Dopóki mama, czyli Eva
Song, żyła, byłyśmy we cztery. Tata nazywał mamę Evie, my –
mamą, a wszyscy inni Evą. Po tacie nosimy nazwisko Covey, ale
mama zawsze mówiła, że nigdy nie przestała się czuć Songówną,
dlatego stwierdziłyśmy z Margot, że my również nigdy nie
przestaniemy. Poza tym wszystkie trzy mamy drugie nazwisko
Song, a w naszych żyłach płynie więcej koreańskiej krwi Songów,
niż białej Conveyów, co widać po wyglądzie; przynajmniej moim i
Margot, ponieważ Kitty wdała się w tatę i jego rodzinę. Kitty ma
włosy w kolorze jasnego brązu.
Wszyscy mówią, że ja jestem najbardziej podobna do mamy,
ale uważam, że to nieprawda, bo najbardziej podobna jest Margot.
Ma tak samo wystające kości policzkowe i ciemne oczy jak mama.
Od śmierci mamy minęło już sześć lat. Czasami wydaje mi
się, jakby jeszcze wczoraj z nami była, a kiedy indziej
zastanawiam się, czy naprawdę istniała i nie jest tylko moim
marzeniem sennym.
Tamtego ranka mama sprzątała. Cały dom lśnił, a świeżo
umyta podłoga pachniała cytrynową świeżością. Kiedy zadzwonił
telefon w kuchni, mama pobiegła odebrać, ale poślizgnęła się,
przewróciła, uderzyła głową o podłogę i straciła przytomność. Po
chwili jednak ocknęła się i wszystko wydawało się w porządku.
Lekarze powiedzielie, że to się nazywa chwilowe odzyskanie
świadomości. Niedługo potem mama powiedziała, że boli ją
głowa, więc zdrzemnie się na kanapie. Nigdy już się nie obudziła.
To Margot ją znalazła.
Miała wtedy dwanaście lat, ale poradziła sobie ze wszystkim
– zadzwoniła po pogotowie, a potem do taty. Kazała mi
przypilnować Kitty, która miała wtedy zaledwie trzy latka.
Wzięłam małą i włączyłam jej bajkę w telewizji. Nic więcej nie
zrobiłam. Wszystkim zajęła się Margot.
Nie wiem, jak bym się zachowała, gdyby Margot nie było
wtedy w domu. Jest ode mnie starsza tylko o dwa lata, ale jestem
w nią wpatrzona jak w obrazek. Siostra jest dla mnie absolutnym
wzorem.
Kiedy ktoś dowiadywał się, że tata został sam z trzema
dziewczynkami, zwykle kręcił z niedowierzaniem głową i pytał,
jak poradził sobie w tej sytuacji. Jak ogarnął wszystko?
Odpowiedź brzmi: bo miał Margot. To ona przejęła domowe
obowiązki. Ona organizowała nasze życie i dbała o najdrobniejsze
szczegóły.
Margot jest dobrą i poukładaną dziewczyną, a ja i Kitty
staramy się ją naśladować.
Nigdy nikogo nie okłamałam, nigdy się nie upiłam ani nie
zapaliłam papierosa. Nigdy nawet nie miałam chłopaka. Czasami
drażnimy się z tatą, mówiąc mu, jakie ma szczęście, że wszystkie
jesteśmy takie grzeczne, ale prawda jest taka, że to my mamy
szczęście, bo nasz tata jest świetnym ojcem. I bardzo się stara. Nie
zawsze nas rozumie, ale mimo wszystko nie poddaje się, nie
odpuszcza i to jest najważniejsze. A my, trzy Songówki,
zawarłyśmy niepisany milczący pakt, że będziemy się starały
odciążyć go na wszelkie możliwe sposoby.
No, może nie do końca milczący, ponieważ niejednokrotnie
Margot uciszała nas, kiedy za bardzo się rozbrykałyśmy, mówiąc
„Bądźcie ciszej, tata uciął sobie drzemkę przed dyżurem w
szpitalu” albo „Nie zawracajcie tym głowy tacie, spróbujcie same
sobie z tym poradzić”.
Kiedyś zapytałam Margot, jak jej zdaniem wyglądałoby
nasze życie, gdyby mama nie umarła. Czy wtedy spędzałybyśmy
więcej czasu z naszą koreańską rodziną i obchodziłybyśmy także
ich święta, a nie tylko Święto Dziękczynienia albo Nowy Rok?
Margot przerwała moje dywagacje, mówiąc, że nie ma sensu
się nad tym zastanawiać. Nasze życie wygląda, tak jak wygląda, i
szkoda czasu na myślenie o tym, co by było gdyby. Powiedziała
też, że na takie pytanie nie ma odpowiedzi.
Staram się patrzeć na wszystko jak ona, ale nie przychodzi
mi to łatwo. Wciąż spędzam całe godziny na rozmyślaniu, co by
było, gdyby życie potoczyło się inaczej.
Tata i Kitty weszli do kuchni jednocześnie.
Margot nalała mu filiżankę czarnej kawy, a ja zajęłam się
śniadaniem dla Kitty. Gdy dolałam mleka do chrupek i postawiłam
przed nią jej miseczkę, ostentacyjnie odwróciła głowę i wstała,
żeby wyciągnąć jogurt z lodówki, a potem poszła do salonu i
usiadła przed telewizorem. Wyglądało na to, że nadal jest wściekła.
− Dziewczynki, wybieram się dzisiaj po pracy do sklepu,
więc przygotujcie listę zakupów – powiedział tata, biorąc łyk
kawy. – Kupię steki na kolację, zrobimy grilla. Czy mam wziąć
porcję więcej, dla Josha? – zapytał.
Spojrzałam na Margot.
Otworzyła usta, po czym zawahała się i zamknęła je, aby
ostatecznie wydusić:
− Nie, nie trzeba, tato. Kup tylko dla nas.
Posłałam jej pełne wyrzutu spojrzenie, ale zignorowała mnie.
Nigdy nie podejrzewałabym jej o tchórzostwo. Po chwili jednak
stwierdziłam, że jeśli w grę wchodzą sprawy sercowe, nigdy nie
można być pewnym, jak ktoś się zachowa.
rozdział trzeci

Nadeszły ostatnie dni lata i ostatnie dni pobytu Margot w


domu. Pomyślałam, że jej zerwanie z Joshem miało również
pozytywne strony, ponieważ dzięki temu mogłyśmy spędzić więcej
czasu razem.
Jestem pewna, że Margot również o tym myślała i dlatego
zerwała z Joshem na kilka dni przed wyjazdem, a nie w ostatniej
chwili.
Ubiegłego roku Josh wprost zakochał się w bieganiu i od
tamtej pory regularnie trenuje. Kiedy z naszego podjazdu
wyjechałyśmy na główną ulicę, zobaczyłyśmy go na ścieżce. Kitty
zawołała do niego, ale okna w samochodzie były zamknięte, więc
nie zareagował. Mimo to miałam wrażenie, że tylko udawał.
− Zawróć – powiedziała Kitty do Margot. – Może będzie
chciał z nami pojechać.
− Dzisiaj jest dzień Songówek, Kitty – powiedziałam.
Cały ranek spędziłyśmy w drogerii, kupując ostatnie
niezbędne rzeczy, które miały się przydać Margot podczas lotu.
Były to między innymi słodkie przekąski, dezodorant w sztyfcie i
gumki do włosów. Pozwoliłyśmy Kitty pchać sklepowy wózek,
ponieważ zawsze miała z tego niesamowity ubaw – najpierw
rozpędzała się na początku alejki, a potem wskakiwała na tylną oś i
jechała jak na rydwanie. Margot pozwalała jej powtórzyć ten
manewr tylko kilka razy, żeby nie denerwować pozostałych
klientów.
Po powrocie do domu zdążyłyśmy tylko zjeść sałatkę z
kurczakiem i zielonymi winogronami i już trzeba było wychodzić,
żeby zawieźć Kitty na zawody pływackie. Spakowałyśmy do torby
kanapki z serem i szynką, sałatkę owocową oraz laptop Margot.
Zawody trwały bardzo długo, często kończyły się późnym
wieczorem, więc żeby nam się nie dłużyło, postanowiłyśmy
obejrzeć film. Zabrałyśmy również transparent z napisem „Brawo,
Kitty!” ozdobiony wizerunkiem psa. Okazało się, że tata nie
przyjdzie, ponieważ właśnie odbierał poród. Co prawda wszystko
odbyło się bez komplikacji, ale na zawody nie zdążył. Później się
dowiedziałam, że urodziła się dziewczynka. Dostała imiona
Patricia Rose, po obu swoich babciach. Tata zawsze prosił
pacjentki, aby zdradziły mu, jak będzie się nazywało dziecko,
ponieważ pierwsze, o co go pytałam, kiedy wracał do domu, to
właśnie imiona maluchów.
Kitty dwukrotnie wygrała i raz zajęła drugie miejsce. Po
zawodach − z głową owiniętą ręcznikiem i medalami
zawieszonymi na uszach jak kolczyki − wskoczyła na tylne
siedzenie samochodu. Była tak podekscytowana zwycięstwami, że
dopiero w drodze do domu przypomniała sobie o Joshu.
− Ej! A może zaprosimy Josha? – zaproponowała.
Znowu zobaczyłam wahanie na twarzy Margot, więc
odpowiedziałam za nią.
− Josh musiał dzisiaj iść do pracy w księgarni, ale bardzo
żałował, że się nie spotkacie.
Przynajmniej w kłamstwach byłam lepsza od siostry.
Margot złapała mnie za rękę i lekko ścisnęła w geście
wdzięczności. Kitty wydęła dolną wargę i powiedziała:
− To ostatnia szansa na wspólne spotkanie. Poza tym Josh
obiecał, że przyjdzie na zawody.
− Ale w ostatniej chwili okazało się, że nie może – odparłam.
– Jego koledze z pracy coś wypadło i musiał wziąć za niego
zmianę.
Wciąż naburmuszona Kitty kiwnęła głową na znak, że
rozumie. Chociaż była mała, doskonale wiedziała, jak to bywa z
nagłymi zmianami w pracy.
− Chodźmy na mrożony krem1 – wtrąciła nagle Margot.
Kitty szybko się rozpromieniła i natychmiast zapomniała o
Joshu.
− Hura! Ja chcę w rożku! Będę mogła zjeść dwie porcje?
Miętowy i orzechowy. Albo nie. Tęczowy sorbet z podwójną bitą
śmietaną. Albo nie…
− Nie zjesz dwóch porcji w wafelku – przerwałam jej. – W
kubeczku tak, ale w wafelku nie dasz rady.
− Dam, dzisiaj dam. Jestem potwornie głodna.
− Dobrze, ale pamiętaj, że nikt nie będzie po tobie dojadał –
powiedziałam, udając, że grożę Kitty palcem, na co ona
przewróciła oczami i zachichotała.
Sama miałam jak zwykle ochotę na krem wiśniowy z
kawałkami czekolady.
Margot zajęła kolejkę do okienka.
− Założę się, że w Szkocji nie mają mrożonego kremu.
− Pewnie nie – odparła.
− A więc nie będziesz miała okazji go jeść aż do Święta
Dziękczynienia – dodałam.
− Do Gwiazdki – poprawiła mnie Margot, patrząc przed
siebie. – Na Święto Dziękczynienia nie będzie mi się opłacało
przylatywać. To tylko jeden dzień. Pamiętasz?
− No, to Święto Dziękczynienia będzie do kitu – stwierdziła
Kitty.
Nic nie powiedziałam. Jeszcze nigdy nie obchodziliśmy
Święta Dziękczynienia bez Margot. To ona zawsze
przygotowywała indyka, zapiekankę z brokułami i duszoną
cebulkę. Do moich zadań należało pieczenie ciast (dyniowego i
orzechowego) oraz purée z ziemniaków. Z kolei Kitty była naszym
testerem i zajmowała się przygotowaniem stołu. Nawet nie
wiedziałam, jak się piecze indyka, a na kolację zawsze
przychodziły obie nasze babcie. Margot była ulubienicą babci
Covey, która zawsze powtarzała, że Kitty ją męczy, a ja ciągle
bujam w obłokach.
Pod wpływem tych wszystkich myśli wpadłam w panikę.
Zaczęło mi być duszno i przestałam mieć ochotę na mrożony krem
wiśniowy z kawałkami czekolady. W ogóle nie byłam w stanie
wyobrazić sobie Święta Dziękczynienia bez Margot. Tak naprawdę
to nie mogłam sobie wyobrazić ani jednego dnia bez niej. Zdarza
się, że siostry nie żyją ze sobą w zgodzie, ale Margot była dla mnie
najbliższą osobą na świecie. Jak my sobie bez niej poradzimy?
rozdział czwarty

Moja wieloletnia koleżanka Chris pali jak smok, umawia się


z chłopakami, których ledwo zna, i już dwukrotnie była
zawieszona w prawach ucznia. Kiedyś nawet zwołano radę szkolną
w sprawie jej wagarowania. Zanim poznałam Chris, nie
wiedziałam, co to wagary. I nie mówię tu o jednodniowej
nieobecności, ale takiej długiej, w wyniku której popada się w
kłopoty z prawem.
Różnimy się do tego stopnia, iż jestem pewna, że gdybyśmy
poznały się teraz, nie zaprzyjaźniłabym się z nią. Ale kiedyś było
inaczej. Jeszcze w szóstej klasie Chris była domatorką,
wielbicielką piżamowych imprez i całonocnych wieczorów
filmowych. Za to w ósmej, kiedy tylko mój tata szedł spać,
wymykała się na spotkania z chłopakami, których poznała na
przykład w centrum handlowym, a którzy potem, zanim zrobiło się
jasno, odwozili ją z powrotem pod drzwi naszego domu.
Oczywiście ja czuwałam przerażona, że zanim zdąży wrócić, tata
się obudzi i zauważy jej nieobecność. Na szczęście nigdy tak się
nie stało.
Chris nie należy do osób, z którymi codziennie jada się
obiad, a wieczorami plotkuje przez telefon. Jest jak kot-dachowiec,
który przychodzi i znika, kiedy mu się podoba. Nie przywiązuje się
ani do osób, ani do miejsc. Bywało, że widywałyśmy się
codziennie, a potem nie spotykałyśmy się w ogóle przez parę
tygodni.
Chris i Margot się nie znoszą. Chris uważa, że Margot jest
sztywna, trzyma mnie pod pantoflem i ciągle kontroluje. Z kolei
moja siostra twierdzi, że Chris jest dwulicowa i mnie
wykorzystuje. Ja uważam, że każda z nich ma trochę racji, ale dla
mnie liczy się przede wszystkim to, że rozumiemy się z moją
przyjaciółką bez słów.
W drodze do domu zadzwoniła do mnie Chris. Powiedziała,
że jej mama zachowała się jak ostatnia suka i się pokłóciły, więc
wpadnie do nas na trochę. Na końcu zapytała, czy mamy coś do
jedzenia.
Akurat siedziałyśmy razem z Chris w salonie, dojadając
resztki wczorajszych klusek, kiedy wróciła Margot. Musiała
zawieźć Kitty na grilla zorganizowanego dla drużyny pływackiej.
− O, cześć! – powiedziała. A kiedy spostrzegła stojącą na
stoliku, bez podkładki, puszkę coca-coli, którą piła Chris, zaraz
dodała: − Mogłabyś użyć podkładki?
− Rany, czy twoja siostra musi być taką suką? – powiedziała
do mnie Chris, gdy tylko Margot poszła na górę.
− Dzisiaj wszyscy są dla ciebie sukami – odparłam,
podsuwając podkładkę pod puszkę.
− Bo są – stwierdziła Chris, przewracając oczami. – A twoja
siostra mogłaby wyciągnąć w końcu ten kij z tyłka.
− Słyszałam to! – krzyknęła z góry Margot.
− I bardzo dobrze! – odkrzyknęła Chris, po czym włożyła do
ust ostatni klusek.
− Za chwilę Margot wyjeżdża – oznajmiłam, wzdychając.
Chris prychnęła.
− Rozumiem, że w związku z tym drogi Josh będzie co
wieczór palił dla niej świeczkę w oknie? – powiedziała ironicznie.
Zawahałam się. Nie byłam pewna, czy informacja o rozstaniu
Margot z Joshem nadal miała status tajemnicy, ale z pewnością
moja siostra nie chciałaby, aby Chris wiedziała cokolwiek o jej
osobistych sprawach.
− No, nie wiem – skwitowałam ostatecznie.
− Jak to? Nie mów, rzuciła go? – zapytała Chris.
Z ociąganiem kiwnęłam głową i szybko dodałam:
− Tylko ani słowa na ten temat przy Margot. Wciąż jest
smutna z tego powodu.
− Margot? Smutna? – powiedziała Chris, oglądając swoje
paznokcie. – Margot w odróżnieniu od nas wszystkich jest
pozbawiona ludzkich uczuć.
− Nie znasz jej – odparłam. – Poza tym nie wszyscy muszą
być tacy, jak ty – dodałam.
Chris wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Miała duże i ostro
zakończone trójki, dlatego zawsze, kiedy tak się uśmiechała,
wyglądała trochę drapieżnie.
− To prawda – stwierdziła.
Chris jest ekstrawertyczką. Emocje po prostu w niej buzują, a
co nosi w sercu, natychmiast ma na języku. Jest bardzo
ekspresyjna i głośna. Jednym słowem wciąż się wydziera, a to
dlatego, że − jak sama twierdzi − trzeba dawać upust emocjom,
aby nie osłabły. Pamiętam, jak pewnego razu nawrzeszczała na
kobietę, która niechcący nadepnęła jej na stopę. Jej emocjom
zdecydowanie nie groziło osłabnięcie.
− Nie mogę uwierzyć, że za kilka dni Margot już z nami nie
będzie – powiedziałam, czując, że się rozklejam.
− Przecież ona nie umiera. Przestań się mazać – stwierdziła
Chris, zaciskając ściągacz swoich czerwonych spodenek.
Były tak krótkie, że kiedy usiadła, widać jej było bieliznę,
oczywiście dopasowaną kolorem do szortów.
– Poza tym uważam, że dla ciebie to dobrze − kontynuowała
Chris. − Najwyższa pora, żebyś zaczęła sama o sobie decydować,
zamiast ciągle słuchać tego, co powie królowa Margot. Jesteś w
klasie maturalnej, suko. To czas na szaleństwa, zabawy, całowanie
się z chłopakami. Pożyj trochę!
− Ale ja żyję – odparłam.
− Jasne, w domu opieki – prychnęła Chris, na co posłałam jej
mordercze spojrzenie.
Kiedy Margot zrobiła prawo jazdy, zgłosiła się jako
wolontariuszka do Belleview, pobliskiego domu spokojnej starości.
Do jej obowiązków należało organizowanie mieszkańcom czasu
wolnego w godzinach popołudniowych. Często jej w tym
pomagałam. Przygotowywałyśmy przekąski i drinki, a Margot
zasiadała do pianina, ale tylko czasami, ponieważ zwykle robiła to
Stormy, tamtejsza diwa, wiodąca prym wśród pensjonariuszy.
Bardzo lubiłam słuchać snutych przez nią opowieści. Lubiłam
również spędzać czas z panną Mary, która z powodu demencji
gubiła się w opowiadaniach, ale za to genialnie robiła na drutach, a
ja z przyjemnością uczyłam się od niej.
Wiedziałam, że ostatnio w Belleview pojawili się nowi
wolontariusze, co bardzo mnie ucieszyło, ponieważ w większości
mieszkańcy domu opieki byli samotni i nikt ich nie odwiedzał.
Dlatego każdy człowiek z zewnątrz był na wagę złota. Sama
miałam zamiar wrócić tam w najbliższym czasie i bardzo mi się
nie podobało, że Chris robiła sobie z tego żarty.
− Ludzie, którzy tam mieszkają, przeżyli więcej niż my
wszyscy razem wzięci – powiedziałam. – Na przykład Stormy
udzielała się w organizacji działającej na rzecz walczących w
Wietnamie i ich rodzin! Codziennie dostawała setki listów od
zakochanych w niej żołnierzy. Pewien weteran, który w walce
stracił nogę, wysłał jej nawet pierścionek z brylantem.
− Zatrzymała go? – zapytała nagle z nieukrywanym
zainteresowaniem Chris.
− Tak.
Uważałam wprawdzie, że Stormy nie powinna była tego
robić, skoro nie zamierzała wyjść za tego człowieka za mąż, ale
pierścionek był naprawdę piękny. Kiedyś mi go pokazała. Był to
cudowny klejnot z bardzo rzadkim różowym diamentem. Z
pewnością warty mnóstwa pieniędzy.
− Ta cała Stormy to jakaś niezła numerantka – skomentowała
Chris.
− Mogłabyś kiedyś tam ze mną pójść – zaproponowałam. −
Pan Perelli uwielbia tańczyć i zawsze wyciąga na parkiet nowe
dziewczyny. Nauczyłby cię fokstrota.
Chris zrobiła taką minę, jakbym zaproponowała jej
wycieczkę na miejskie śmietnisko.
− Nie, dzięki. Lepiej, żebym to ja ciebie zabrała na tańce –
odparła. – Teraz, kiedy twoja siostra wyjeżdża – dodała i, wskazała
głową w stronę pokoju Margot na górze − będziemy mogły
naprawdę zaszaleć. Wiesz, że uwielbiam się bawić.
To prawda. Chris zawsze lubiła zabawę. Czasami poświęcała
na to za dużo czasu, ale bez wątpienia bawiła się świetnie.
rozdział piąty

Ostatniego wieczoru przed wyjazdem razem z Kitty


pomagałyśmy Margot w pakowaniu.
Kitty zajęła się kosmetykami i przyborami do kąpieli, które
troskliwie układała w świeżo kupionym pudełku, a Margot
przeglądała swoją garderobę, żeby wybrać najodpowiedniejszą
kurtkę.
− Jak myślisz, powinnam wziąć dodatkowo puchówkę czy
tylko płaszczyk? – zapytała.
− Tylko płaszczyk. Zawsze będziesz mogła założyć coś
jeszcze pod spód, żeby ci było ciepło – odparłam z poziomu jej
łóżka, z którego dyrygowałam procedurą pakowania. – Kitty,
upewnij się, że butelka z balsamem jest porządnie dokręcona.
− Oczywiście, że jest. Przecież dopiero go kupiłyśmy –
warknęła Kitty, ale sprawdziła nakrętkę.
− W Szkocji robi się zimno o wiele wcześniej niż tutaj –
powiedziała Margot, składając płaszcz i kładąc go na stercie rzeczy
obok walizki. – Chyba jednak wezmę też puchówkę.
− Po co mnie pytasz, skoro już i tak podjęłaś decyzję –
odparłam. – Poza tym przecież przyjedziesz na Boże Narodzenie,
prawda? Wtedy ją zabierzesz. Chyba że już zdążyłaś zmienić
zdanie?
− Nie, nic się nie zmieniło, przyjadę. Ale mogę zmienić
zdanie, jeśli nie przestaniesz być wredna.
Bagaż Margot był naprawdę skromny. Moja siostra nigdy nie
potrzebowała wiele do szczęścia. Gdybym to ja wyjeżdżała,
pewnie spakowałabym cały swój pokój, ale Margot zachowała
umiar. W jej sypialni praktycznie niczego nie ubyło.
Margot usiadła obok mnie. Po chwili również Kitty wspięła
się na łóżko i przycupnęła w nogach.
− Teraz wszystko będzie inaczej – powiedziałam.
− Wcale nie – zaprotestowała Margot. – Przecież zawsze
będziemy Songówkami, prawda?
W progu pokoju stanął tata.
Drzwi były otwarte i doskonale go widziałyśmy, mimo to
grzecznie zapukał.
− Zacznę pakować rzeczy do samochodu – powiedział, po
czym wziął z łóżka jedną walizkę i zszedł na dół.
Kiedy wrócił po następną, a my nadal trwałyśmy w tych
samych pozycjach, rzucił sucho:
− Ależ nie, nie wstawajcie. Nie róbcie sobie kłopotu, żeby mi
pomóc.
− Nie martw się, nie mamy zamiaru – odparłyśmy razem.
Kilka tygodni temu tacie włączyła się opcja wiosennych
porządków, chociaż do wiosny było jeszcze daleko. Z zapałem
wysprzątał cały dom, pozbywając się wszystkich zbędnych rzeczy,
na przykład wypiekacza do chleba, którego nigdy nie używałyśmy,
płyt kompaktowych, starych koców czy też maszyny do pisania
należącej do mamy. Zamierzał wszystko przekazać jakiejś
organizacji charytatywnej.
Psychiatra powiązałby zapewne tę nagłą aktywność z
wyjazdem Margot na studia, ale ja nie umiałam tego w żaden
sposób wytłumaczyć. Cokolwiek to znaczyło, zachowanie taty
ostatnio było naprawdę irytujące. Już dwa razy musiałam go
odganiać od mojej kolekcji szklanych jednorożców.
− Na pewno przyjedziesz na Gwiazdkę? – zapytałam Margot,
kładąc jej głowę na kolanach.
− Na pewno.
− Szkoda, że nie mogę pojechać z tobą. Jesteś o wiele
fajniejsza od Lary Jean – wtrąciła Kitty. W odpowiedzi
uszczypnęłam ją w rękę. – No, widzisz? – dodała płaczliwym
głosem.
− Lara Jean będzie dla ciebie miła, jeśli będziesz grzeczna.
Poza tym musicie obie zadbać o tatę. Przypilnujcie go, żeby nie
brał za dużo sobotnich dyżurów. Pamiętajcie też, żeby w
przyszłym miesiącu oddał samochód do przeglądu. I pamiętajcie o
filtrach do kawy, o których bez przerwy zapominacie.
− Tak jest, sierżancie! – odpowiedziałyśmy z Kitty.
Wpatrywałam się w twarz Margot, próbując dostrzec cień
smutku, strachu czy niepokoju przed wyjazdem tak daleko od
domu. Szukałam jakiejś oznaki, że będzie za nami tęskniła tak
bardzo, jak my za nią, ale niczego takiego nie zobaczyłam.
Tamtej nocy wszystkie trzy spałyśmy w pokoju Margot.
Kitty jak zwykle zasnęła pierwsza. Ja leżałam cicho,
wpatrując się w ciemności. Nie mogłam znieść myśli, że kiedy
jutro wejdę do sypialni Margot, jej tu nie będzie. Chyba
najbardziej w życiu nienawidziłam zmian.
W pewnej chwili w ciemnościach usłyszałam szept mojej
siostry.
− Laro… Czy kiedykolwiek byłaś zakochana? Ale, tak
naprawdę?
Zbiła mnie z tropu tym pytaniem. Nie wiedziałam, co mam
odpowiedzieć. Zanim zdążyłam coś wymyślić, Margot odezwała
się znowu.
− Szkoda, że nie zakochałam się więcej niż jeden raz. Myślę,
że w liceum powinno się przeżyć miłość przynajmniej dwa razy –
powiedziała tęsknym tonem, po czym westchnęła cicho i zasnęła.
Cała Margot. W jednej chwili była przytomna, a zaraz potem
westchnęła i zasnęła.
Kiedy obudziłam się w środku nocy, jej strona łóżka była
pusta. Leżała tam zwinięta w kłębek Kitty. W pokoju było ciemno
jak w grobie. Tylko księżyc niemrawo przeświecał przez grube
zasłony. Wstałam ostrożnie, podeszłam do okna i wyjrzałam przez
uchyloną zasłonę. Na podjeździe przed naszym domem
zobaczyłam Margot i Josha. Josh płakał. Margot wpatrywała się w
księżyc. Nie dotykali się. Stali daleko od siebie, co utwierdziło
mnie w przekonaniu, że moja siostra nie zmieniła zdania.
Powoli opuściłam zasłonę i wróciłam do łóżka. W tym czasie
Kitty zdążyła już przewędrować na środek łóżka, więc delikatnie
przesunęłam ją na brzeg, żeby zrobić miejsce dla Margot.
Żałowałam, że przed chwilą byłam świadkiem sceny przed naszym
domem. To był bardzo intymny moment, tylko dla nich dwojga, i
taki powinien pozostać. Gdybym mogłam cofnąć czas, nie
wyjrzałabym przez okno.
Wślizgnęłam się na swoje miejsce do łóżka i zamknęłam
oczy, ale nie mogłam zasnąć. Zastanawiałam się, jak to jest mieć
chłopaka, który z tęsknoty i miłości do mnie tak by płakał. I to nie
byle jakiego chłopaka, ale Josha. Naszego Josha.
Miałam odpowiedź na wcześniejsze pytanie Margot. Tak,
byłam kiedyś naprawdę zakochana. Jeden jedyny raz. W Joshu.
rozdział szósty

Oto historia związku Margot i Josha.


Byliśmy z Joshem w bibliotece. Oboje mieliśmy przerwę w
lekcjach i Josh pomagał mi w matematyce, z którą świetnie sobie
radził. Razem pochylaliśmy się nad moim zeszytem. Był tak
blisko, że czułam zapach mydła, którego używał.
− Potrzebuję twojej rady – powiedział nagle. – Ktoś mi się
podoba.
W pierwszej chwili pomyślałam, że chodzi o mnie. To znaczy
miałam nadzieję, że chodzi o mnie. Był początek roku szkolnego.
Przez cały sierpień widywaliśmy się praktycznie codziennie.
Często pływaliśmy, więc zdążyłam się bardzo ładnie opalić przez
ten miesiąc. Niekiedy spędzaliśmy czas w towarzystwie Margot,
ale najczęściej byliśmy sami, ponieważ moja siostra trzy dni w
tygodniu miała praktyki na plantacji Montpellier. Przez tę jedną,
jedyną sekundę myślałam, że zaraz usłyszę swoje imię.
Jednak gdy zobaczyłam, że Josh się rumieni i odwraca
głowę, już wiedziałam, że nie o mnie mówił.
W myślach wymieniałam nazwiska wszystkich dziewczyn, z
którymi znał się Josh, starając się zgadnąć, o którą chodzi. Lista
nie była długa, ponieważ Josh nie kolegował się z wieloma
osobami. Miał tylko dwóch przyjaciół − Jerseya Mike’a, który w
połowie szkoły przeprowadził się do naszej okolicy z New Jersey,
oraz Bena. I to wszystko.
Najpierw pomyślałam o Ashley z drużyny siatkarskiej,
ponieważ Josh powiedział kiedyś, że jest najładniejszą dziewczyną
ze swojego rocznika. Sama byłam sobie winna, bo wymusiłam na
nim, aby wymienił wszystkie najpiękniejsze uczennice z danego
roku. Jeśli chodzi o mój rocznik, to najładniejsza wydawała mu się
Genevieve. Mimo że nie było w tym nic zaskakującego, to
poczułam w sercu małe ukłucie.
Drugą dziewczyną, która przyszła mi na myśl, była Jodie,
koleżanka Josha z pracy. Josh bardzo często podkreślał, jaka jest
mądra i wykształcona, ponieważ przez jakiś czas studiowała w
Indiach, a teraz jest buddystką. A co ze mną? Przecież byłam pół-
Koreanką. To ja nauczyłam go posługiwać się pałeczkami. To w
moim domu po raz pierwszy w życiu jadł kimchi2.
Kiedy w końcu zdecydowałam, że po prostu zapytam, o kogo
mu chodzi, podeszła do nas bibliotekarka i zwróciła nam uwagę,
żebyśmy byli ciszej, więc wróciliśmy do matematyki. Josh nie
powiedział już ani słowa, a ja nie ciągnęłam tematu. Chyba tak
naprawdę nie chciałam wiedzieć, skoro nie dotyczyło to mnie.
Nawet do głowy mi nie przyszło, że Josh mówił o Margot.
Nie to, żebym uważała, że moja siostra nie może się podobać
chłopakom. Po prostu wcześniej umawiała się na randki ze
specyficznymi facetami, zwykle kolegami z laboratorium albo
społecznikami. W sumie nic dziwnego, że Josh się nią
zainteresował, skoro był takim samym mądrym i lubiącym naukę
typem jak tamci.
Gdybym miała opisać Josha, powiedziałabym, że niczym się
nie wyróżnia. Wygląda jak typowy informatyk, a komiksy nazywa
powieściami w obrazkach. Ma jasnobrązowe włosy i zielone oczy
z brązowymi plamkami na tęczówce. Jest szczupły, ale
wysportowany i silny. Wiem to, bo gdy skręciłam sobie kostkę na
treningu baseballu, niósł mnie na plecach całą drogę do domu. Jest
też piegusem, przez co wygląda na mniej niż swoje siedemnaście
lat. Ma poważną twarz, a na lewym policzku − dołeczek, który
bardzo lubię.
Zaskoczyło mnie, że Margot też była nim zainteresowana. To
było zupełnie niepodobne do niej. Nigdy wcześniej nie słyszałam,
żeby moja siostra mówiła, że podoba się jej jakiś chłopak. To ja
byłam zawsze tą „szczebioczącą, rozmarzoną dziewczyną”, jak
mówiła babcia, mama taty. Ale nie Margot. Ona była ponad tym.
Żyła w innej, wyższej rzeczywistości, gdzie w ogóle nie mówiło
się o chłopakach, makijażu czy ciuchach.
Wszystko wydarzyło się zupełnie niespodziewanie.
Tamtego chłodnego październikowego dnia Margot jak
zwykle wróciła ze szkoły późnym wieczorem. Po lekcjach
pracowała nad jakimś projektem.
Była akurat pora kolacji. Przygotowałam kurczaka w
parmezanie z makaronem w sosie pomidorowym.
Kiedy Margot weszła do kuchni, zauważyłam, że oczy jej
błyszczą. Miała zaróżowione od chłodu policzki, rozwiane włosy i
ciepły szalik na szyi.
Kitty siedziała przy kuchennym stole i odrabiała lekcje, tata
był w drodze do domu, a ja kończyłam podgrzewać sos.
− Muszę ci coś powiedzieć – oświadczyła Margot, ściągając
szalik.
− Co? – zapytałyśmy z Kitty jednocześnie.
− Podobam się Joshowi – powiedziała Margot, przykładając
dłonie do policzków.
Zamarłam, ale po chwili doszłam do siebie i pozwoliłam, aby
drewniana łyżka znowu zanurzyła się w sosie.
− Joshowi? Naszemu Joshowi? – zapytałam, nie patrząc jej w
oczy.
Nie mogłam tego zrobić. Bałam się, że dostrzegłaby w nich
prawdę.
− Tak. Czekał na mnie po szkole, żeby mi powiedzieć, że…
Że jestem dziewczyną jego marzeń. Niesamowite, prawda? –
powiedziała Margot, uśmiechając się niepewnie.
− O rany! − odparłam.
Bardzo chciałam, żeby zabrzmiało to radośnie, ale nie wiem,
czy mi się udało. W sercu czułam rozpacz. I zazdrość. Zazdrość
tak ogromną i intensywną, że myślałam, iż zaraz się nią uduszę.
Jednak zebrałam się w sobie, przywołałam na usta wymuszony
uśmiech i spróbowałam jeszcze raz:
− O rany, Margot!
− O rany! – zawtórowała mi Kitty. – Czy to znaczy, że
jesteście teraz parą?
Margot odczekała chwilę.
− Cóż… Chyba tak – powiedziała w końcu, po czym
uśmiechnęła się promiennie.
Jej spojrzenie było słodkie i miękkie jak płynny miód.
Dopiero wówczas zdałam sobie sprawę, że Margot odwzajemniała
uczucia Josha.
W nocy napisałam do niego list.
Zaczynał się od słów „Drogi Joshu…”.
I płakałam.
Płakałam za tym, co się skończyło, zanim się zaczęło.
Płakałam nie dlatego, że Josh wybrał Margot, ale ponieważ to ona
wybrała jego.
I tyle.
Wypłakałam z siebie wszystko, potem przelałam swoje
uczucia na papier i odłożyłam do pudełka na kapelusze. Od tamtej
pory ani razu nie myślałam o Joshu jak o potencjalnym chłopaku.
On i Margot byli dla siebie stworzeni. Josh i Margot równa się
WNM. Wielka Nieśmiertelna Miłość.
Kiedy Margot wróciła do pokoju, nadal nie spałam, ale
zamknęłam oczy i udawałam. Kitty przytuliła się do mnie przez
sen.
W pewnej chwili usłyszałam dziwny dźwięk, więc
niepostrzeżenie uniosłam lekko jedną powiekę i spojrzałam na
siostrę. Leżała odwrócona plecami. Jej ramiona rytmicznie
podrygiwały. Margot płakała.
Ale przecież Margot nigdy nie płakała.
Kiedy zobaczyłam, jak rozpacza po Joshu, upewniłam się, że
to nie jest koniec ich historii.
rozdział siódmy

Następnego dnia odwieźliśmy Margot na lotnisko. Kiedy


załadowaliśmy wszystkie walizki na wózek bagażowy, Kitty
wspięła się na górę i zaczęła tańczyć, ale po chwili tata ściągnął ją
na dół. Margot nalegała, żebyśmy dalej jej nie odprowadzali.
− Pozwól chociaż podejść z tobą do odprawy – poprosił tata,
z trudem manewrując wózkiem. – Chcę zobaczyć, że bezpiecznie
przechodzisz przez kontrolę.
− Dam sobie radę – odparła. – Przecież nie pierwszy raz lecę
i wiem, co mam robić – dodała, po czym wspięła się na palce, aby
uścisnąć tatę. – Zadzwonię, gdy tylko dotrę na miejsce.
− Masz dzwonić codziennie – wyszeptałam.
Poczułam, jak w gardle rośnie mi wielka gula, aż w końcu z
oczu pociekły łzy. Nie chciałam płakać, ponieważ wiedziałam, że
Margot powstrzyma się od łez, a głupio jest ryczeć samemu, ale
nie dałam rady.
− Nie waż się o nas zapomnieć – powiedziała Kitty groźnym
tonem.
− Jak bym mogła – odpowiedziała z uśmiechem Margot, po
czym jeszcze raz uścisnęła nas wszystkich po kolei, a mnie na
samym końcu.
Trzymałam ją mocno, nie chciałam puścić. Wciąż czekałam
na jakiś znak, że będzie za nami tęskniła. W końcu Margot
roześmiała się i wtedy pozwoliłam jej wysunąć się z moich objęć.
− Cześć, Gogo – powiedziałam, ocierając łzy brzegiem
koszulki.
Patrzyliśmy, jak znika w głębi lotniska, popychając przed
sobą wózek z bagażem. Rozpłakałam się na dobre. Koszulka już
nie wystarczała, musiałam pomagać sobie wierzchem dłoni. Tata
objął mnie i Kitty.
− Poczekamy, aż minie bramki.
Margot przeszła przez odprawę bagażową i szklane drzwi.
Odwróciła się, odnalazła nas wzrokiem i pomachała, a potem
ruszyła w kierunku odprawy celnej. Myśleliśmy, że jeszcze raz się
odwróci, ale tego nie zrobiła. Już teraz wydawała się taka odległa.
Niezwyciężona Margot, zawsze dzielna. Pomyślałam, że kiedy ja
będę wyjeżdżać, na pewno nie będę się trzymać tak dzielnie, jak
moja siostra. Ale kto by jej dorównał?
Płakałam całą drogę do domu. Kitty mówiła, że zachowuję
się gorzej niż dziecko, ale potem wychyliła się do przodu z tylnego
siedzenia i ścisnęła mnie za rękę. Jej również było smutno.
Chociaż Margot nigdy nie hałasowała, kiedy tym razem
weszliśmy do domu, panowała w nim dziwna cisza. I niesamowita
pustka. Zaczęłam się zastanawiać, co będzie, kiedy za dwa lata ja
wyjadę na studia. Co wtedy zrobią tata i Kitty? Nie byłam w stanie
znieść myśli, że codziennie będą wracać do smutnego domu, w
którym nie ma nas obu. Może po prostu wybiorę uczelnię w
pobliżu, żebym chociaż przez pierwszy semestr nie musiała
mieszkać w kampusie. Tak, to bardzo dobry pomysł.
rozdział ósmy

Po południu zadzwoniła Chris. Zaproponowała, żebyśmy


spotkały się w centrum handlowym. Powiedziała, że chce kupić
skórzaną kurtkę i potrzebuje podpowiedzi. Ucieszyłam się, że tak
bardzo liczy się z moim zdaniem. Poza tym nie chciałam siedzieć
w domu i rozmyślać o wyjeździe Margot, ale bałam się samotnej
podróży do centrum.
Byłam jeszcze niedoświadczonym kierowcą, więc
poprosiłam Chris, żeby po prostu przesłała mi swoje zdjęcie w tej
kurtce.
− O, nie – odparła moja przyjaciółka. – Zbieraj się i
natychmiast przyjeżdżaj. Nigdy w życiu nie nauczysz się dobrze
prowadzić, jeśli nie będziesz jeździć.
No więc wsiadłam do samochodu Margot i pojechałam.
Tak naprawdę nie chodzi o to, że źle prowadzę, tylko nie
jestem zbyt pewna siebie. Mimo wielu godzin spędzonych za
kierownicą pod okiem taty lub Margot najzwyczajniej w świecie
boję się jeździć sama. A już najbardziej przeraża mnie zmiana
pasa. Nie cierpię patrzeć w boczne lusterko, bo obawiam się, że
przegapię coś na jezdni przede mną. Dlatego nie jeżdżę zbyt
szybko.
Najgorsze jest to, że bardzo często gubię się w mieście.
Trafiam bez problemu tylko do szkoły i pobliskiego sklepu. Nigdy
wcześniej nie jechałam sama drogą do centrum, zawsze prowadziła
Margot.
Teraz jednak musiałam ze wszystkim radzić sobie sama,
ponieważ do moich obowiązków należało również odwożenie
Kitty w różne miejsca.
Szczerze mówiąc, mała miała o wiele lepszą orientację w
terenie niż ja i bez problemu potrafiłaby mnie poprowadzić. Nie
chciałam jednak, aby to robiła – w końcu to ja byłam starszą
siostrą. Chciałam zapewnić jej takie samo poczucie
bezpieczeństwa, jakie odczuwałam, jadąc z Margot. Kitty miała
spokojnie siedzieć na tylnym siedzeniu i o nic się nie martwić. To
ja byłam za nią odpowiedzialna.
Oczywiście mogłam włączyć GPS, ale trochę mi było głupio
korzystać z nawigacji na drodze, którą pokonywałam już setki
razy. Powinnam znać tę trasę na pamięć.
Niestety przy każdym zakręcie i znaku informacyjnym serce
mi zamierało i zastanawiałam się, czy na pewno dobrze skręciłam.
Czy to właściwy zjazd z autostrady? W prawo czy w lewo?
Na północ czy na południe? Nigdy wcześniej nie zwracałam uwagi
na znaki.
Na szczęście tamtego dnia nie szło mi tak źle. Postanowiłam
dodać sobie animuszu. Włączyłam muzykę i nuciłam pod nosem.
Prowadziłam jedną ręką. Okazało się, że całkiem nieźle to działa −
im bardziej udawałam pewniaka, tym lepiej mi się jechało.
Poczułam się tak świetnie, że zamiast pojechać autostradą,
wybrałam drogę na skróty. Kiedy skręcałam, zaczęłam się
zastanawiać, czy to dobra decyzja. Po kilku minutach okazało się,
że nie bardzo.
Przestałam rozpoznawać okolicę. Szybko zdałam sobie
sprawę, że pomyliłam kierunki i zamiast pojechać w prawo,
skręciłam w lewo. Zaczęłam panikować, ale zebrałam się w sobie,
opanowałam nerwy i zawróciłam, żeby po własnych śladach
dojechać do skrzyżowania.
W myślach wciąż powtarzałam sobie, że dam radę.
W pewnej chwili zobaczyłam znak stopu oraz znak
informujący o skrzyżowaniu, ale ponieważ w pobliżu nie
widziałam żadnego samochodu, nawet nie zwolniłam.
Nadjeżdżający z prawej strony samochód najpierw poczułam, a
dopiero potem zobaczyłam.
Krzyknęłam, a po chwili wyczułam w ustach metaliczny
smak. Czyżbym krwawiła? A może odgryzłam sobie język? Nie,
nadal tam był, ale za to serce mało nie wyskoczyło mi z piersi i
cała zlałam się potem. Na trzęsących nogach wysiadłam z
samochodu, żeby ocenić zniszczenia. Próbowałam wziąć kilka
głębokich oddechów, ale nie byłam w stanie.
Ten drugi kierowca zdążył już wysiąść i z założonymi rękami
oglądał swoje auto. Był starszy od taty, miał siwe włosy i szorty z
czerwonym homarem. Jego samochód nie był w ogóle uszkodzony,
za to mój miał z boku wielkie wgniecenie.
− Nie widziałaś znaku stopu? – zapytał mężczyzna. – A może
akurat pisałaś esemesa?
Nie mogłam wydobyć głosu, więc tylko pokręciłam głową.
Byle się nie rozpłakać. Jeśli się rozpłaczę…
Tamten kierowca wyczuł chyba mój nastrój, ponieważ jego
twarz nagle straciła surowy wyraz i odezwał się o wiele
łagodniejszym tonem.
− Wygląda na to, że z moim samochodem wszystko w
porządku. Nic ci się nie stało?
Znowu pokręciłam głową.
− Przepraszam – wydusiłam w końcu.
− Dzieciaki muszą bardziej uważać – powiedział tamten,
jakby w ogóle nie słyszał mojego jęknięcia.
− Naprawdę bardzo, bardzo pana przepraszam –
powiedziałam głośniej, mimo że czułam w gardle coraz większą
gulę.
Mężczyzna zamruczał.
− Powinnaś powiadomić kogoś, co się stało, i poprosić, żeby
ktoś po ciebie przyjechał. Chcesz, żebym z tobą poczekał?
− Nie, dziękuję bardzo – odparłam natychmiast.
A jeśli to jakiś szaleniec? Seryjny morderca? Albo
zboczeniec? Nie chciałam sama z nim zostać.
Mężczyzna wsiadł do samochodu i odjechał.
Gdy tylko jego auto zniknęło na horyzoncie, stwierdziłam, że
jednak powinnam była zadzwonić po policję. Czy nie tak powinno
się zrobić, jeśli zdarzy się wypadek? Podczas kursu na prawo jazdy
sto razy powtarzali nam, żeby zawsze wzywać policję. Popełniłam
kolejny błąd.
Usiadłam na krawężniku i wpatrywałam się w samochód
Margot. Wystarczyły dwie godziny, żebym go rozbiła. Objęłam
kolana ramionami i schowałam głowę tak nisko, że zaczął mnie
boleć kark. Rozpłakałam się. Pomyślałam, że tata na pewno nie
będzie zachwycony. Ani Margot. Z pewnością oboje stwierdzą, że
nie powinnam jeździć sama, i niestety będą mieli rację.
Prowadzenie samochodu to ogromna odpowiedzialność. Może po
prostu nie jestem jeszcze gotowa? Może nigdy nie będę? Może
będę musiała zawsze jeździć w towarzystwie taty lub siostry, bo
jestem beznadziejna.
W końcu postanowiłam do kogoś zadzwonić. Wyciągnęłam
komórkę i wybrałam numer Josha.
− Cześć, Josh, czy mógłbyś mi pppomóc?
Głos mi drżał i zaczęłam się jąkać. Było mi wstyd, ponieważ
na pewno to usłyszał.
Nie inaczej, nie byłby przecież Joshem, gdyby od razu się nie
zorientował, że coś jest nie tak.
− Co się stało? – zapytał wyraźnie zaniepokojony.
− Właśnie miałam wypadek. Nawet nie wiem, gdzie jestem.
Czy możesz po mnie przyjechać?
Znowu ten jękliwy ton.
− Czy coś ci się stało? – dopytywał się.
− Nie, wszystko w porządku. Ja tylko… − urwałam.
Wiedziałam, że jeszcze jedno słowo i po prostu rozpłaczę się
na dobre.
− Znajdź tabliczkę z nazwą ulicy i powiedz, jakie sklepy
widzisz w pobliżu.
Rozejrzałam się. Na pobliskim budynku dostrzegłam to, co
kazał mi znaleźć Josh.
− Falstone – powiedziałam. – Jestem na Falstone Road 8109.
− Już po ciebie jadę. Może wolisz, żebym się nie rozłączał?
− Nie, nie ma problemu – powiedziałam, po czym sama się
rozłączyłam i zaczęłam płakać.
Nie wiem, ile czasu tak siedziałam, kiedy obok zatrzymał się
samochód. Gdy podniosłam głowę, zobaczyłam czarne audi Petera
Kavinskiego. Jedna z przyciemnianych szyb zjechała w dół i
usłyszałam jego głos:
− Wszystko w porządku?
Kiwnęłam głową, po czym gestem dałam do zrozumienia,
żeby odjechał. Szyba powędrowała w górę, silnik zaryczał i już
myślałam, że mam go z głowy, ale nie – Peter podjechał do
krawężnika, zaparkował, wysiadł i zaczął oglądać mój samochód.
− No, nieźle go załatwiłaś – powiedział w końcu. – Wzięłaś
numer ubezpieczenia od kierowcy?
− Nie, z jego samochodem było wszystko w porządku –
odparłam, ocierając policzki dłonią. – To moja wina.
− Masz wykupione ubezpieczenie z holowaniem?
Kiwnęłam głową.
− I dzwoniłaś już po nich?
− Nie, ale ktoś po mnie jedzie.
− Jak długo tak tu płaczesz? – zapytał Peter, siadając obok
mnie na krawężniku.
− Nie płaczę – odparłam.
Odwróciłam głowę i wytarłam twarz dłońmi.
Kiedyś kumplowałam się z Peterem Kavinskim, ale wtedy
nazywaliśmy go Peterem K. Tworzyliśmy w gimnazjum jedną
paczkę. Oprócz Petera należeli do niej: John Ambrose McClaren
oraz Trevor Pike, a także Genevieve, ja, Allie Feldman z sąsiedniej
ulicy i czasami Chris.
Gdy byliśmy młodsi, Genevieve mieszkała dwie ulice dalej.
To niesamowite, jak dzieciństwo zależy w dużej mierze od tego,
kto jest twoim sąsiadem w każdym tego słowa znaczeniu. Na
przykład o tym, kto zostanie twoim najlepszym przyjacielem,
często decyduje to, jak blisko znajdują się wasze domy, a to, z kim
będziesz siedzieć na lekcjach muzyki, zależy od kolejności
nazwisk na liście w dzienniku. Właściwie to wszystko kwestia
przypadku.
W siódmej klasie Genevieve przeprowadziła się do innej
dzielnicy, ale jeszcze przez jakiś czas pozostawałyśmy w bardzo
bliskich relacjach. Nadal przyjeżdżała do nas, żebyśmy mogli się
spotkać, ale już było inaczej.
Genevieve zupełnie zniknęła z towarzystwa, kiedy poszliśmy
do liceum. Wciąż kolegowała się z chłopakami z paczki, ale
dziewczyny poszły w odstawkę. Allie i ja przyjaźniłyśmy się do
ubiegłego roku, kiedy to Allie też się przeprowadziła. Gdy z naszej
paczki na dobre zniknęła Genevieve, miałam wrażenie, że w tej
naszej przyjaźni z Allie jest coś żałosnego. Byłyśmy jak dwie
lekko podeschłe kromki chleba próbujące udawać świeżą kanapkę.
Od dawna się nie kumplujemy, ani ja i Genevieve, ani ja i
Peter. Dlatego, kiedy tak siedzieliśmy razem na krawężniku,
poczułam się dziwnie. Zupełnie, jakbym cofnęła się do czasów
gimnazjum i nic między nami się nie zmieniło.
W pewnej chwili w jego kieszeni zadzwonił telefon.
− Muszę już iść – powiedział.
− Gdzie jechałeś?
− Do Gen.
− To leć, bo jak znam Genevieve, będzie wściekła, jeśli się
spóźnisz.
Peter prychnął lekceważąco, ale dość nerwowo zerwał się z
miejsca. Widząc jego reakcję, pomyślałam: „Jak to jest, kiedy ma
się nad chłopakiem taką władzę?”. Chyba nie chciałabym być w
podobnej sytuacji. Wyłączność na czyjeś serce to ogromna
odpowiedzialność. Peter już miał wsiąść do samochodu, ale
zawahał się, odwrócił i zapytał:
− Chcesz, żebym zadzwonił po pomoc drogową?
− Nie, dam sobie radę. Dziękuję, że się zatrzymałeś. To
bardzo miło z twojej strony.
Peter się uśmiechnął. Jeszcze z czasów naszego dzieciństwa
pamiętałam, że zawsze lubił pomagać innym.
− Lepiej się czujesz? – zapytał. Kiwnęłam głową. Naprawdę
było mi lepiej. − To dobrze – dodał.
Patrząc na niego, stwierdziłam, że ma urodę amanta z
zamierzchłych czasów.
Był tak przystojny, że gdyby był odważnym żołnierzem
walczącym podczas II wojny światowej, z pewnością niejedna
dziewczyna zgodziłaby się czekać na niego całe lata, aż wróci z
frontu. Świetnie wyglądałby również w starej corvetcie z
opuszczonym dachem. Widzę w wyobraźni, jak prowadzi ją
nonszalancko jedną ręką, pędząc po dziewczynę, którą obiecał
zabrać na tańce.
Peter miał w sobie coś z dawnego dżentelmena, dzięki czemu
podobał się wielu dziewczynom.
To właśnie z nim przeżyłam swój pierwszy pocałunek.
Zdawało mi się, jakby to było całe wieki temu, choć tak naprawdę
minęły zaledwie cztery lata.
Minutę później zjawił się Josh. Pisałam akurat esemesa do
Chris, że jednak nie dam rady przyjechać.
− Trochę to trwało – powiedziałam, wstając z krawężnika.
− Podałaś mi adres 8109, a to jest 8901!
− Nieprawda, na pewno powiedziałam 8901.
− Nie, 8109, na sto procent. A w ogóle, dlaczego nie
odbierałaś telefonu? – zapytał Josh, wysiadając z samochodu i
zerkając w stronę mojego auta. – O, jasna cholera! Wezwałaś już
pomoc drogową?
− Nie. Mógłbyś po nich zadzwonić?
Oczywiście zadzwonił, a potem wsiedliśmy do jego auta i
czekaliśmy. Odruchowo chciałam usiąść na tylnym siedzeniu, ale
przypomniałam sobie, że Margot nie ma z nami. Wiele razy
jechałam samochodem Josha, lecz jeszcze nigdy nie siedziałam
obok kierowcy.
− Zdajesz sobie sprawę, że Margot cię zamorduje? – Bardziej
stwierdził, niż zapytał Josh.
− Margot w ogóle o tym się nie dowie. Nie waż się
wspominać jej o wypadku – rzuciłam i obróciłam głowę w jego
kierunku tak szybko, że poczułam na twarzy tylko smagnięcie
grzywki.
− A niby kiedy miałbym jej o tym powiedzieć? Przecież
zerwaliśmy ze sobą. Już zapomniałaś?
− Nie znoszę, kiedy ludzie zamiast odpowiedzieć twierdząco
albo przecząco, mówią: „A niby komu miałbym powiedzieć?”.
− Nie powiedziałem: „A niby komu”!
− Po prostu przytaknij albo zaprzecz, to wystarczy. Nie
odpowiadaj pytaniem na pytanie.
− Nic nie powiem Margot – odparł w końcu. – Obiecuję.
Okej?
− Okej.
Zapanowało milczenie. Żadne z nas więcej się nie odezwało.
Jedynym towarzyszącym nam dźwiękiem był cichy szum
klimatyzacji w samochodzie.
Na myśl o tym, co powiem tacie, poczułam skurcz w
żołądku. Zaczęłam się zastanawiać, jak to zrobić. Może powinnam
uderzyć w płacz, żeby zrobiło mu się mnie żal? Albo użyć fortelu z
dobrą i złą wiadomością? Dobrą wiadomością byłoby to, że nic mi
się nie stało, a złą, że samochód jest zmasakrowany. No, może
jednak „zmasakrowany” to przesada.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Josha.
− Czy mam rozumieć, że w związku z tym, że rozstaliśmy się
z Margot, ty również nie będziesz ze mną rozmawiać? –
zażartował gorzko.
Nie wiem, czy istnieje wyrażenie „gorzko zażartować”, ale
tak to właśnie zabrzmiało.
− Nie bądź idiotą – powiedziałam, patrząc na niego ze
zdziwieniem. – Oczywiście, że będę z tobą rozmawiać, ale nie
przy ludziach – dodałam.
Zawsze lubiłam się z nim drażnić, zgrywając upierdliwą
młodszą siostrę. Zachowywałam się jak Kitty. Zupełnie jakby
dzieliło nas kilka lat różnicy, a nie tylko rok.
Josh nie zrozumiał jednak mojego dowcipu i przybrał żałosną
minę.
– To był żart, głupku! – powiedziałam, stukając czołem o
jego głowę.
− Uprzedziła cię, że ma zamiar to zrobić? Chodzi mi o to,
czy planowała to wcześniej? – zapytał niespodziewanie, a kiedy
nie odpowiedziałam, dodał: − No, nie udawaj. Przecież wiem, że
mówicie sobie wszystko.
− Wcale nie. A przynajmniej nie tym razem. Serio. Nie
miałam pojęcia, przysięgam – powiedziałam w końcu, kładąc dłoń
na sercu.
Uwierzył.
− A więc możliwe, że jeszcze zmieni zdanie, prawda? –
zapytał, przygryzając dolną wargę.
Nie wiedziałam, czy większym okrucieństwem z mojej
strony byłaby odpowiedź twierdząca, czy przecząca, ponieważ w
obu wypadkach sprawiłabym mu ból. Chociaż byłam pewna
prawie na sto procent, że do siebie wrócą, zawsze pozostawał ta
jedna setna niepewności, a nie chciałam na próżno rozpalać jego
nadziei. Postanowiłam więc milczeć.
Josh głośno przełknął ślinę.
− Nie. Masz rację. Przecież wiadomo, że kiedy Margot
podejmie decyzje, nie ma odwrotu – powiedział.
„Błagam, tylko nie zacznij płakać”, pomyślałam.
− Nigdy nie mów nigdy – odparłam i oparłam głowę na jego
ramieniu.
Josh nie skomentował. Wpatrywał się w wielki dąb rosnący
przy drodze, po którym skakała wiewiórka. Przez dłuższą chwilę
podziwialiśmy jej zwinność.
− O której ląduje samolot Margot? – odezwał się w końcu.
− Za dobrych kilka godzin.
− Czy… czy przyjedzie na Święto Dziękczynienia?
− Nie. W tym dniu nie mają tam wolnego. To Szkocja, Josh.
W Szkocji nie obchodzi się amerykańskich świąt – odparłam.
Próbowałam powiedzieć to żartobliwym tonem, ale mi nie
wyszło.
− Racja – skwitował.
− Ale przyjedzie na Boże Narodzenie – dodałam szybko, po
czym oboje westchnęliśmy.
− Czy mogę nadal was odwiedzać? – zapytał Josh.
− Żeby spotkać się ze mną i z Kitty?
− I z waszym tatą.
− Nigdzie się nie wybieramy.
− To dobrze. Nie chciałbym stracić również was.
Kiedy to powiedział, moje serce na chwilę się zatrzymało,
przestałam oddychać i zakręciło mi się w głowie.
A potem ta chwila minęła tak samo szybko, jak nadeszła.
Dziwne uczucie drżenia w piersi zanikło, a na ulicy zobaczyłam
holownik.
rozdział dziewiąty

Tata nie zareagował tak źle, jak się spodziewałam.


Ostatecznie zdecydowałam się na wersję z dobrą i złą
wiadomością, a kiedy skończyłam opowiadać, jedynie westchnął i
powiedział:
− Najważniejsze, że nic ci się nie stało.
Oczywiście samochód wymagał naprawy.
Musieliśmy czekać na część, którą trzeba było zamówić aż w
Indianie czy też Idaho. Do tego czasu w razie konieczności tata
miał się podzielić swoim samochodem ze mną.
Do szkoły musiałam jednak jeździć autobusem albo prosić
Josha o podwiezienie.
Planowałam oczywiście to drugie.
Wieczorem, kiedy oglądałyśmy z Kitty telewizję, zadzwoniła
Margot. Od razu zawołałam tatę i zaczęła się wojna o słuchawkę.
Każdy chciał jak najdłużej porozmawiać z Margot.
− Margot, nie zgadniesz, co się dzisiaj stało – odezwała się
nagle Kitty.
Nerwowo pokręciłam głową. „Nie mów jej o samochodzie”,
powiedziałam bezgłośnie, posyłając Kitty znaczące spojrzenie.
− Lara Jean… − zaczęła Kitty wyraźnie rozbawiona moją
miną. – Lara Jean pokłóciła się dzisiaj z tatą. Naprawdę. Była dla
mnie wredna, więc tata jej powiedział, żeby przestała, i zaczęli się
kłócić.
− To nieprawda, Gogo! – wykrzyczałam, wyrywając
słuchawkę Kitty. – Mała jak zwykle drażni się ze mną.
− Co jedliście na kolację? Zrobiłaś kurczaka, którego
odmroziłam przedwczoraj? – zapytała Margot.
Z powodu dzielącej nas odległości jej głos był
zniekształcony, jakby mówiła z ustami zasłoniętymi chusteczką. W
ogólnym rozgardiaszu musiałam się bardzo dobrze wsłuchiwać,
żeby ją zrozumieć.
− Tak, ale nie zawracaj sobie głowy takimi drobiazgami –
przekonywałam ją, po raz kolejny podkręcając głośność w
słuchawce. – Lepiej powiedz, co u ciebie. Urządziłaś się już? Jaki
pokój dostałaś? Jest duży? I jak twoja współlokatorka?
− Bardzo fajna. Przyjechała z Londynu. Mówi z takim
eleganckim akcentem. Nazywa się Penelope Saint George-Dixon.
− O, kurde, imię też ma bardzo eleganckie – stwierdziłam. –
A pokój?
− Identyczny jak ten w akademiku na uniwerku w Wirginii,
tylko trochę bardziej w stylu vintage.
− Która jest teraz godzina w Szkocji?
− Za chwilę będzie północ. U nas jest pięć godzin do przodu.
Pamiętasz?
U nas? Minął zaledwie jeden dzień, a Margot już mówiła o
Szkocji jak o domu.
− Tęsknimy za tobą – powiedziałam.
− Ja za wami też.
Po kolacji napisałam do Chris. Zapytałam, czy ma ochotę
wpaść, ale nie odpisała. Pewnie umówiła się z którymś ze swoich
chłopaków.
Postanowiłam, że w tej sytuacji zajmę się pracą nad
pamiątkowym albumem.
Myślałam, że uda mi się skończyć go dla Margot, zanim
wyjedzie, ale każdy, kto kiedykolwiek robił coś podobnego, dobrze
wie, że nie od razu Rzym zbudowano. Nad albumem tego typu
można spędzić rok albo i więcej.
Włączyłam ulubioną muzykę i rozłożyłam wszystkie
niezbędne akcesoria w półkolu na podłodze: całą gamę
papierowych serduszek, arkusze kolorowego papieru, zdjęcia
wycięte z gazet, klej i rolki różnokolorowej taśmy samoprzylepnej,
a także pamiątki (na przykład bilety na musical Wicked, który
widziałyśmy w Nowym Jorku, paragony i zdjęcia oraz wstążki,
naklejki, charmsy i inne ozdóbki). Dobrze wykonany pamiątkowy
album musi być gruby, okładka powinna mieć odpowiednią fakturę
i nie może się do końca zamykać.
Teraz pracowałam nad stroną poświęconą Joshowi i Margot.
Nie obchodziło mnie w ogóle, co mówiła siostra – byłam pewna,
że ona i Josh i tak do siebie wrócą. Poza tym, nawet jeśli nie miało
to nastąpić szybko, Margot i tak nie mogła wykreślić go ze swojej
przeszłości. Większą część ostatniego roku spędzili razem zarówno
w szkole, jak i prywatnie. W tej kwestii jedynym ustępstwem z
mojej strony było to, że samoprzylepną taśmę w serduszka, której
początkowo zamierzałam użyć do ozdobienia tej strony,
postanowiłam zastąpić taśmą ze wzorkiem w szkocką kratę. Kiedy
jednak na próbę przyłożyłam ją do zdjęcia, stwierdziłam, że
zupełnie nie pasuje kolorystycznie, więc wróciłam do taśmy w
serduszka. Kiwając się w rytm muzyki, zrobiłam z niej piękną
ramkę wokół zdjęcia Margot i Josha z balu maturalnego. Byłam
zachwycona efektem i stwierdziłam, że moja siostra też będzie.
Właśnie ostrożnie przyklejałam płatek róży z bukieciku,
który Margot miała ze sobą na balu, kiedy tata zajrzał do pokoju.
− Masz na dzisiaj jakieś plany? – zapytał.
− Tak, to – odpowiedziałam, wskazując na album. – Jeśli
będę systematycznie nad nim pracować, powinien być gotowy na
Gwiazdkę.
− Aha… − odparł tata, ale nie ruszył się z miejsca, tylko
oparł o framugę i przez chwilę obserwował mnie przy pracy. –
Wiesz – odezwał się w końcu – postanowiłem obejrzeć dzisiaj ten
dokument Kena Burnsa, więc jeśli masz ochotę, zapraszam.
− Może się skuszę – odparłam, ale tak naprawdę chciałam
być po prostu miła. Targanie tego całego majdanu z albumem na
dół i rozkładanie go od nowa pochłonęłoby zbyt dużo czasu. Poza
tym nie chciałam wybijać się z rytmu, ponieważ dobrze mi szło. –
Może zacznij beze mnie, a ja potem dojdę, dobrze? –
zaproponowałam.
− No, dobra – stwierdził. – W takim razie zostawiam cię z
tym wszystkim – dodał i wyszedł.
Pracowałam praktycznie cały wieczór. Udało mi się skończyć
stronę Josha i Margot; byłam zadowolona z efektu. Potem
zabrałam się za strony z siostrami. Najpierw wykleiłam tło
papierem w kwiaty, a potem dokleiłam zdjęcie, które dawno temu
zrobiła nam mama. Na zdjęciu stałyśmy pod dębem rosnącym przy
naszym domu, ubrane w eleganckie stroje do kościoła. Wszystkie
trzy miałyśmy na sobie białe sukienki, a we włosach różowe
kokardy. Najfajniejsze są nasze miny: ja i Margot uśmiechamy się
słodko, a Kitty dłubie w nosie.
Patrząc na fotografię, uśmiechnęłam się do siebie.
Wiedziałam, że Kitty dostanie szału, kiedy zobaczy, że wybrałam
właśnie to zdjęcie. Nie mogłam się już doczekać.
rozdział dziesiąty

Margot powiedziała, że klasa maturalna to najważniejszy i


najbardziej pracowity czas w życiu ucznia. I niezmiernie dla
uczniów ważny. Tak ważny, że wszystko inne przestaje mieć
znaczenie.
Postanowiłam więc wykorzystać ostatnie dni przed
rozpoczęciem nauki na czytanie. Wzięłam pod pachę zakupiony na
wyprzedaży w bibliotece stary egzemplarz brytyjskiej powieści
kryminalno-romantycznej z lat osiemdziesiątych i usiadłam na
schodach przed domem.
W kulminacyjnym momencie − kiedy Cressida uwodziła
Nigela, aby zdobyć tajne kody − na podjeździe przed swoim
domem pojawił się Josh, który − jak się okazało chwilę później −
wyszedł po pocztę do skrzynki. Na mój widok pomachał wesoło.
Stwierdziłam, że skoro przywitał się na odległość, pewnie już do
mnie nie podejdzie, ale na szczęście moje obawy okazały się
niesłuszne i po chwili zobaczyłam, że zmierza w moim kierunku.
Serce natychmiast zaczęło mi szybciej bić. Aby ukryć drżenie
rąk, wcisnęłam dłonie pod uda.
− Cześć, ładne śpiochy – powiedział, patrząc na mój
jasnoniebieski strój w słoneczniki, który też kupiłam na
wyprzedaży.
− To nie śpiochy, tylko kombinezon – odparłam, wracając do
lektury i starając się niepostrzeżenie zasłonić okładkę.
Tego jeszcze brakowało, żeby Josh zepsuł mi piękne
popołudnie, kpiąc, że czytam tandetną literaturę. Czułam jednak,
że nie zamierza tak szybko odejść i uporczywie na mnie patrzy.
− No, co? – spytałam w końcu, podnosząc głowę.
Tak jak się spodziewałam, wciąż stał nade mną z założonymi
rękami.
− Chcesz iść dzisiaj do kina? Grają film Pixara, więc
będziemy mogli zabrać Kitty.
− Jasne. Wyślij mi esa, o której – odpowiedziałam,
odwracając stronę książki.
Nigel akurat dobierał się do bluzki Cressidy, a ona się
zastanawiała, kiedy zacznie działać pigułka nasenna, którą
wrzuciła mu do wina.
Jednocześnie miała nadzieję, że środek nie zadziała zbyt
szybko, ponieważ okazało się, że Nigel świetnie całował.
Josh pochylił się i zajrzał mi przez ramię. Trzepnęłam go w
rękę, ale zdążył przeczytać kilka zdań.
− „Serce Cressidy zabiło szybciej, kiedy Nigel przeciągnął
dłonią po jej opiętym pończochą udzie” – zacytował. – Co ty
czytasz, na litość boską?
− Oj, przymknij się – odparowałam, czując, że się rumienię.
Josh się roześmiał.
− Okej, w takim razie zostawiam cię z Cressidą i Noelem.
− Nigelem, jeśli chodzi o ścisłość! – krzyknęłam za nim.
Kitty była zachwycona perspektywą spędzenia wieczoru z
Joshem. Kiedy tłumaczył dziewczynie sprzedającej popcorn, jak
ma lać masło do torebki („trochę na dno, trochę w środek i trochę
na wierzch”), obie z Kitty kiwałyśmy głowami z aprobatą. Moja
najmłodsza siostra siedziała między nami, a podczas
najzabawniejszych scen śmiała się tak bardzo, że zadzierała nogi
do góry. Ponieważ Kitty mało waży, przy każdym takim ataku
śmiechu jej siedzenie się składało. Uśmiechaliśmy się wtedy z
Joshem do siebie ponad jej głową.
Gdy chodziliśmy do kina z Margot, to ona zawsze siadała w
środku, tak żeby móc rozmawiać i ze mną, i z Joshem. Nie chciała,
abym poczuła się przez nią odtrącona tylko dlatego, że miała
chłopaka. Pod tym względem zachowywała się tak ostrożnie, że
zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nie domyśla się prawdy o
moich uczuciach, ale ostatecznie stwierdziłam, że nie, ponieważ
gdyby coś podejrzewała, po prostu spytałaby mnie o to. Nie lubiła
niedomówień ani kłamstw. Była dobrą, troskliwą siostrą.
Najlepszą, jaką mogłabym sobie wymarzyć.
Bywały jednak chwile, gdy czułam się samotna, ale nie jako
dziewczyna, tylko koleżanka. Josh i ja przyjaźniliśmy się
praktycznie od samego początku znajomości. Czasami jednak,
kiedy obejmował Margot w kolejce do kasy albo kiedy rozmawiali
ze sobą półsłówkami w samochodzie, czułam się trochę jak małe
dziecko niedopuszczone do dyskusji dorosłych. Siedząc na tylnym
siedzeniu, marzyłam wtedy, żeby też mieć kogoś do poszeptania.
Teraz, kiedy w końcu zajęłam fotel pasażera z przodu,
dziwnie się poczułam. Widok różnił się nieznacznie od tego z tyłu.
Tak naprawdę niewiele się zmieniło, ale było fajniej. Cudowne
uczucie.
Chris zadzwoniła wieczorem. Akurat malowałam sobie
paznokcie u stóp różowymi lakierami w różnych odcieniach. W tle
jej słuchawki panował taki hałas, że moja przyjaciółka musiała
krzyczeć.
− Zgadnij, co się stało!
− Co? Bardzo źle cię słyszę! – odkrzyknęłam, ozdabiając
paznokieć wściekle różowym kolorem o nazwie „Walnij Mnie z
Całych Sił”.
− Poczekaj – powiedziała Chris. Po chwili usłyszałam, jak
przechodzi do innego pomieszczenia i zrobiło się znacznie ciszej. –
Teraz lepiej?
− Tak, zdecydowanie.
− Zgadnij, kto z kim się rozstał.
− Kto? – zapytałam i sięgnęłam po buteleczkę z lakierem w
mlecznym odcieniu różu, zabarwionym kroplą czerwonego.
− Gen i Kavinsky! Rzuciła go.
− Wow! Dlaczego? – zapytałam, robiąc wielkie oczy.
− Chyba w pracy poznała jakiegoś gościa z uniwerku w
Wirginii. Dam sobie głowę uciąć, że zdradzała Kavinskiego cały
czas – odparła przekonanym tonem Chris. W tej samej chwili
usłyszałam, że ktoś zawołał ją po imieniu. – Muszę już iść. Teraz
moja kolej. Gramy w bule – dodała, po czym jak zwykle
rozłączyła się bez pożegnania.
Tak naprawdę poznałam Chris właśnie dzięki Genevieve.
Chris jest jej kuzynką. Ich mamy to rodzone siostry. Ale
dziewczyny nigdy nie przepadały za sobą. Ciągle się kłóciły.
Pamiętam, jak się żarły o to, czyja Barbie upoluje Kena, bo Ken
był tylko jeden. Nawet nie próbowałam się wtrącać do ich batalii,
chociaż Ken był mój. A raczej Margot.
W szkole mało kto wiedział, że Chris i Gen były
spokrewnione, tym bardziej że nie były do siebie podobne.
Gen, mała i drobna, z blond włosami o maślanym odcieniu,
bardzo się różniła od wysokiej i postawnej Chris. Chris również
była blondynką, ale farbowaną. Tylko ja dostrzegam między nimi
podobieństwo.
W pierwszej klasie Chris dawała czadu. Chodziła na
wszystkie imprezy, upijała się i umawiała ze starszymi
chłopakami. Któregoś razu jeden koleś z drużyny lacrossa3
rozpowiedział, że uprawiała z nim seks w męskiej szatni, chociaż
to nie była prawda.
Genevieve kazała Peterowi postraszyć tego chłopaka, że
skopie mu tyłek, jeśli nie odwoła swoich słów. Moim zdaniem
ładnie się wtedy zachowała, ale Chris twierdziła, że Gen nie miała
czystych intencji i zrobiła to dlatego, żeby nie wyszło, że jest
spokrewniona z puszczalską.
Od tamtej pory Chris odcięła się od nas i spędzała czas z
uczniami z innej szkoły.
rozdział jedenasty

Wniedzielę tata zrobił lasagne. Zawsze dodawał do niej salsę


z czarną fasolą, żeby potrawa była ostrzejsza. Takie połączenie
może się wydawać ohydne, ale w rzeczywistości smakuje bardzo
dobrze, a fasoli w ogóle się nie czuje. Przyszedł też Josh, więc tata
był zachwycony, że ma do pomocy trzy pary rąk.
Kiedy w trakcie rozmowy przy kolacji ktoś rzucił imię
Margot, Josh momentalnie zesztywniał, aż zrobiło mi się go żal.
Kitty też musiała to zauważyć, ponieważ natychmiast zmieniła
temat i zaczęła dopytywać o deser.
Po obiedzie zjedliśmy ciasto orzechowe, które upiekłam po
południu.
Tata gotował, więc na nas spadł obowiązek pozmywania
naczyń po kolacji. Niestety podczas przygotowywania lasagne
zwykle używał wszystkich dostępnych w kuchni naczyń, więc za
każdym razem było to najgorsze zmywanie, jakie można sobie
wyobrazić, ale pyszna kolacja rekompensowała wysiłek.
W końcu zrelaksowani usiedliśmy przed telewizorem. Była
niedziela, ale nie cieszyliśmy się nią jak zwykle, ponieważ
następnego dnia wypadało Święto Pracy obchodzone zawsze w
pierwszy poniedziałek września, a to oznaczało, że we wtorek
zaczyna się szkoła.
Kitty zajęła się ponownie wyklejanką z psami.
− Który najbardziej ci się podoba? – zagadnął ją Josh.
− Akita – odpowiedziała natychmiast.
− A wolałabyś suczkę czy psa?
− Psa.
− Wiesz, jak byś go nazwała?
Kitty zawahała się, a ja wiedziałam dlaczego. Pochyliłam się
w jej stronę i połaskotałam w stopę.
− A ja wieem – powiedziałam, śpiewnie modulując głos.
− Cicho! – zapiszczała Kitty.
Oczywiście nasze przekomarzanki wzbudziły w Joshu
ciekawość.
− Ej, to powiedz, jak wiesz.
Kitty rzuciła mi pełne nienawiści spojrzenie.
− Nieważne – odparłam.
Może i Kitty była dzieckiem, ale nie należało z nią zadzierać.
Josh pociągnął mnie za kucyk i powiedział:
− No, dalej, Laro Jean! Teraz to już musisz powiedzieć.
Oparłam się na łokciu i zaczęłam chichotać, kiedy Kitty
próbowała zasłonić mi usta ręką.
− Dałaby mu imię pewnego chłopca, który bardzo się jej
podoba – wydusiłam z rączką Kitty na ustach.
− Zamknij się, natychmiast! – krzyknęła Kitty i chciała mnie
kopnąć, ale niefortunnie stanęła jedną nogą na wyklejance i kiedy
machnęła drugą nogą, rozdarła swój kolaż.
Wydała z siebie zduszony krzyk, po czym opadła na kolana,
aby ocenić szkodę.
Spostrzegłam, że zrobiła się cała czerwona i
powstrzymywała łzy. Było mi głupio.
Szybko podniosłam wyklejankę i przymierzyłam oddarte
fragmenty. Chciałam zobaczyć, czy da się je ładnie skleić, ale
Kitty wyrwała mi kolaż z rąk i podała go Joshowi.
− Josh, napraw. Lara Jean wszystko zepsuła.
− Kitty, ja tylko zażartowałam – powiedziałam
przepraszającym tonem.
Nie miałam zamiaru zdradzić jej sekretu, nigdy bym tego nie
zrobiła bez jej zgody, ale Kitty nie zwracała uwagi na moje słowa.
Josh wygładził pognieciony arkusz za pomocą podkładki pod
szklankę i z precyzją chirurga zabrał się do sklejania obu
fragmentów.
− Phi, to pestka. Da się naprawić – stwierdził.
Klasnęłam w ręce i spojrzałam na Kitty, ale mała w ogóle na
mnie nie patrzyła. Wiedziałam, że na to zasłużyłam, ponieważ tym
chłopcem, o którym mówiłam, był Josh.
Kiedy reanimacja się udała, Kitty delikatnie wzięła
naprawiony kolaż.
− Idę dokończyć na górze. Dobranoc, Josh – powiedziała
zimno.
− Cześć, Kitty – odparł.
− Dobranoc – rzuciłam cicho, ale mała nie odpowiedziała i
wbiegła po schodach na górę.
Gdy usłyszeliśmy, jak zamyka za sobą drzwi sypialni, Josh
powiedział:
− Chyba narobiłaś sobie poważnych kłopotów.
− Wiem – odparłam.
Czułam nieprzyjemny ucisk w żołądku. Dlaczego tak się
zachowałam? Po co zaczęłam się z nią drażnić? To nie było w
porządku. Margot nigdy tak się nie zachowała w stosunku do mnie.
Starsze siostry nie powinny w ten sposób traktować młodszego
rodzeństwa. Zwłaszcza że byłam już na tyle dorosła, żeby zdawać
sobie sprawę, jaką sprawiam jej przykrość.
− Kto jest tym dzieciakiem, o którym mówiłaś?
− Kolega ze szkoły.
− Czy ona nie jest przypadkiem za mała na to, żeby się
zakochiwać? – zapytał z westchnieniem Josh. – Chyba jeszcze
trochę na to za wcześnie.
− Ja też zakochiwałam się w chłopcach, kiedy miałam
dziewięć lat – powiedziałam.
Nie mogłam jednak przestać myśleć o Kitty. Zaczęłam się
zastanawiać, co zrobić, żeby ją udobruchać. Cynamonowe
ciasteczka już by chyba nie pomogły.
− W kim? – zapytał Josh.
− Co w kim?
Może uda mi się namówić tatę, żeby kupił jej szczeniaka?
− W kim się zakochałaś po raz pierwszy?
− Hm. Tak naprawdę?
W przedszkolu zakochiwałam się kilka razy, ale żadna z tych
miłości nie była prawdziwa.
− Tak.
− Cóż… Chyba w Peterze Kavinskim – powiedziałam.
− W Kavinskim? – zapytał zdziwiony Josh. – Serio? Ale on
jest taki nijaki! Spodziewałbym się, że zainteresujesz się kimś
bardziej… Nie wiem, jak to nazwać… Bardziej wyszukaną
osobowością. Peter Kavinsky jest pospolity. Jak typowy bohater
filmu dla nastolatków.
− Chciałeś wiedzieć, to ci powiedziałam.
− O rany! – jęknął Josh, kręcąc z niedowierzaniem głową. –
Po prostu, o rany!
− Kiedyś był zupełnie inny. To znaczy, nie zmienił się
całkiem, ale pod pewnymi względami bardzo – powiedziałam.
Josh nadal patrzył na mnie z niedowierzaniem, więc dodałam
szybko:
− Jesteś facetem, więc nie zrozumiesz, o czym mówię.
− Masz rację! Zupełnie tego nie rozumiem!
− Ej, przecież sam podkochiwałeś się w pannie Rothschild!
− Wtedy była jeszcze całkiem ładna – odpowiedział Josh,
czerwieniąc się jak burak.
− Aha, jasne. Przepiękna – oznajmiłam z przekąsem.
Nasza sąsiadka z naprzeciwka, panna Rothschild, zawsze
pieliła swój ogródek w króciutkich szortach i skąpej górze od
bikini. Przed domem Josha zbierali się wówczas wszyscy jego
koledzy, oczywiście pod pretekstem wspólnej zabawy.
− No tak, ale panna Rothschild nie była moją pierwszą
miłością.
− Naprawdę?
− Naprawdę. Ty nią byłaś.
Słowa Josha wprawiły mnie w takie osłupienie, że przez
kilka sekund nie byłam w stanie wydusić słowa, a kiedy doszłam
do siebie, udało mi się wyartykułować tylko jakiś dziwaczny
dźwięk wyrażający krańcowe zdumienie.
− Hę?
− Kiedy się tutaj przeprowadziliśmy i zanim poznałem twoje
prawdziwe oblicze… − zaczął Josh, za co natychmiast kopnęłam
go w łydkę. – Auć! − jęknął. – Miałem wtedy dwanaście lat, a ty
jedenaście. Pozwoliłem ci jeździć na swoim skuterze, pamiętasz?
Moim wychuchanym skarbie. Odkładałem na niego przez dwa lata,
a mimo to pozwoliłem ci się przejechać.
− Myślałam, że po prostu już taki jesteś, że lubisz się dzielić.
− Rozbiłaś mój skuter i obtarłaś sobie cały bok przy upadku.
Pamiętasz?
− Tak. Pamiętam, jak płakałeś.
− Nie płakałem, tylko się wściekłem. Nie bez przyczyny.
Właśnie wtedy skończyła się moja miłość do ciebie – dodał Josh,
po czym wstał i skierował się w stronę drzwi.
Odprowadziłam go do przedpokoju.
Zanim wyszedł, odwrócił się w moją stronę.
− Nie wiem, co bym zrobił bez ciebie teraz, kiedy… kiedy
Margot mnie rzuciła – powiedział.
Na jego piegowatych policzkach wykwitł rumieniec.
– Radzę sobie tylko dzięki tobie – stwierdził, patrząc mi
prosto w oczy.
I przez to jedno spojrzenie w jednej chwili wszystko wróciło.
Przypomniałam sobie każdą spędzoną z nim chwilę. A potem Josh
mocno mnie przytulił i zniknął w ciemnościach.
Jeszcze przez jakiś czas nie byłam w stanie ruszyć się z
miejsca. W mojej głowie zaczęła kiełkować myśl, nad którą nie
byłam w stanie zapanować.
„Gdybyś był mój, nigdy w życiu bym cię nie zostawiła.
Nigdy”.
rozdział dwunasty

Poznaliśmy Josha podczas dziecięcego pikniku


zorganizowanego w ogrodzie na tyłach naszego domu. Miałam
jedenaście lat i byłam zdecydowanie za stara na tego typu
dziecinadę. Margot miała dwanaście lat, więc już czuła się prawie
dorosła, ale dała się namówić na zabawę ze względu na Kitty.
Mama nie żyła od roku i Margot próbowała ją we wszystkim
zastąpić.
O pikniku przeczytałam w książce i chciałam spróbować, jak
to jest. Przygotowałyśmy prawdziwą herbatę i babeczki.
Wyniosłyśmy do ogrodu sprany błękitny kocyk w wiewiórki, który
należał kiedyś do Margot, i rozłożyłyśmy na nim poczęstunek.
Herbatę podawałam w plastikowych filiżankach, które też były
starą zabawką Margot. Na moją prośbę w pobliskiej cukierni tata
kupił babeczki posypane kolorowymi granulkami. Oprócz tego
każda z nas miała do towarzystwa własnego misia.
− Podczas pikniku musisz mieć nakrycie głowy –
stwierdziłam i tak długo wierciłam Margot dziurę w brzuchu, że w
końcu zgodziła się założyć stary kapelusz mamy.
Kitty dostała czapeczkę z daszkiem, a ja wcisnęłam na głowę
wełniany kapelusz babci, ozdabiając go wcześniej na czubku
plastikowym kwiatem.
Kiedy wlewałam do filiżanek letnią herbatę z termosu,
zobaczyłam Josha, który wspiął się na płot oddzielający nasze
domy i zaczął się nam przyglądać z zaciekawieniem. Miesiąc
wcześniej widziałyśmy, jak do domu obok ktoś się wprowadził.
Liczyłyśmy na nowe koleżanki, ale kiedy zobaczyłyśmy, że
panowie od przeprowadzek wyjmują z samochodu chłopięcy
rowerek, straciłyśmy zainteresowanie sąsiadami.
Josh usiadł na płocie, ale nie odezwał się słowem.
Margot zesztywniała i zrobiła się czerwona na twarzy, mimo
to nie zdjęła kapelusza.
Milczenie, jak można było się spodziewać, przerwała Kitty.
− Cześć! – krzyknęła.
− Cześć! – odkrzyknął nieznajomy.
Miał gęste, potargane włosy, które ciągle odruchowo
odgarniał z czoła, i był ubrany w czerwoną koszulę z wielką dziurą
na ramieniu.
− Jak masz na imię? – zapytała Kitty.
− Josh.
− Zapraszamy do zabawy, Josh.
I tyle.
Oczywiście nie miałam wówczas pojęcia, że nieznajomy
chłopiec odegra w naszym życiu tak ważną rolę, ale gdybym
wiedziała, czy mogłabym wpłynąć na bieg wydarzeń?
Widocznie miało być tak, jak się stało. Josh i ja nie mieliśmy
nigdy zostać parą. Ale może? Gdyby…
rozdział trzynasty

Myślałam, że to, co czułam do Josha, dawno minęło.


Pisząc do niego list i żegnając się z nim w ten sposób,
naprawdę chciałam przestać go kochać. Serio. Szczerze mówiąc,
nie było to trudne.
Na pewno bardzo pomogła mi myśl o Margot oraz
świadomość, że moja siostra odwzajemnia jego uczucia i bardzo
jej zależy na Joshu. Jak mogłabym wkroczyć między nią a jej
pierwszą miłość?
Kiedy zmarła mama, Margot poświęciła się dla dobra naszej
rodziny. Zawsze, ale to zawsze liczyło się dla niej przede
wszystkim dobro moje i Kitty. Siebie stawiała na końcu.
Rezygnując z miłości do Josha, odwdzięczałam się jej za to, co dla
nas robiła przez wszystkie lata. Częściowo spłacałam dług. Tym
razem liczyło się jej szczęście.
Teraz jednak, siedząc na kanapie w domu, zaledwie
kilkanaście metrów od Josha, podczas gdy moja siostra znajdowała
się ponad sześć i pół tysiąca kilometrów stąd, nie mogłam się
powstrzymać od myśli, że ja też miałam do niego prawo. To ja
pierwsza się w nim zakochałam. Josh był mój. Gdybyśmy byli
parą, wyjeżdżając, spakowałabym go razem z dobytkiem do
walizki i zabrała ze sobą albo bym nie wyjechała. Nigdy w życiu
bym go nie zostawiła. Nigdy. Nic nie byłoby ważniejsze niż on.
Miałam świadomość, że czując to, co czułam, i myśląc to, co
myślałam, byłam skrajnie nielojalna wobec Margot. Więcej – to
była zdrada. Choć nikt o tym nie wiedział, czułam się obrzydliwie.
Wystarczył zaledwie tydzień nieobecności Margot, a ja już
kopałam pod nią dołki. Szybko mi poszło. Najgorsze było to, że
chodziło o moją siostrę. Dopuściłam się najbardziej zdradzieckiej
ze wszystkich zdrad. Zaczęłam się zastanawiać, co zrobić z tym
wszystkim. Co zrobić ze swoimi uczuciami?
Stwierdziłam, że jest na to tylko jeden sposób – muszę
napisać do Josha jeszcze jeden list. Rodzaj postscriptum, które
może zająć nawet sto stron. Nieważne, będę pisać tak długo, aż
wszystkie, ale to absolutnie wszystkie uczucia pozakumpelskie,
które kiedykolwiek do niego żywiłam, znikną. Raz na zawsze
zamknę ten rozdział i nie będę do niego wracać.
Poszłam do swojej sypialni, wzięłam pióro − takie ze
szlachetnym atramentem, którego używałam do notowania
najważniejszych rzeczy − otworzyłam notes i zaczęłam pisać.
PS Wciąż cię kocham.

Wciąż cię kocham i na tym właśnie polega mój problem. Nie


ukrywam, że jest to dla mnie spora niespodzianka. Przysięgam, nie
zdawałam sobie z tego sprawy. Przez cały ten czas myślałam, że
już dawno mam to za sobą. Jak mogłoby być inaczej, skoro twoją
prawdziwą miłością jest Margot.

To zawsze była Margot…

Gdy skończyłam, włożyłam list do pamiętnika, a nie jak


zwykle do pudełka na kapelusze. Miałam przeczucie, że to nie
koniec i że mam mu jeszcze do powiedzenia o wiele więcej. Ale
nie teraz. Najpierw musiałam to wszystko na spokojnie
przemyśleć.
rozdział czternasty

Oaferze z Kitty przypomniałam sobie dopiero rano, kiedy ją


zobaczyłam. Nadal była na mnie wściekła. Przez Josha zupełnie o
niej zapomniałam.
Kitty ignorowała mnie przez cały ranek, a kiedy zapytałam,
czy chce, żebyśmy pojechały do sklepu po szkolne przybory,
warknęła:
− A czym? Przecież rozbiłaś samochód Margot.
Zabolało.
− Poczekamy, aż tata wróci, i pożyczymy jego samochód –
powiedziałam, po czym odwróciłam się i odeszłam kawałek, a
kiedy znalazłam się poza zasięgiem jej ramion i nóg, dodałam: −
Nie musisz być taka zgryźliwa, Katherine.
Kitty znowu zareagowała stłumionym warknięciem. Właśnie
o to mi chodziło. Wolałam, żeby wykrzyczała złość, niż tłumiła
gniew i cierpiała w milczeniu. Niestety moje zwycięstwo
ogłosiłam przedwcześnie, ponieważ po chwili rzuciła:
− Nie odzywam się do ciebie. Dobrze wiesz, co zrobiłaś,
więc nie próbuj teraz wkupić się moje łaski. – Po czym odwróciła
się na pięcie i ruszyła w kierunku schodów.
Poszłam za nią i próbowałam sprowokować ją do rozmowy,
ale nie dała się namówić. Zostałam chłodno odprawiona i
musiałam pogodzić się z porażką. Wróciłam do swojego pokoju,
włączyłam muzykę i właśnie zaczęłam szykować rzeczy do szkoły
na następny dzień, kiedy dostałam esemesa od Josha. Na widok
jego imienia na wyświetlaczu po plecach przeszedł mi przyjemny
dreszcz, ale sekundę później przypomniałam sobie o
postanowieniu. Josh nie należy do mnie, tylko do Margot. To, że
zerwali ze sobą, nie ma znaczenia. Był jej pierwszą miłością i już
na zawsze będzie należał do niej.
Masz ochotę na przejażdżkę rowerem ścieżką wokół parku?

Margot bardzo lubiła jeździć na rowerze. Tak samo, jak


wspinać się i chodzić po górach.
Z kolei ja − wręcz przeciwnie, a Josh o tym wiedział. Nie
miałam nawet roweru, a rower Margot był dla mnie za duży. Pod
względem figury zdecydowanie bliżej było mi do drobnej Kitty niż
wyrośniętej Margot.
Odpisałam, że nie mogę, ponieważ muszę pomóc tacie w
ogrodzie. Było w tym trochę prawdy, ponieważ tata rzeczywiście
poprosił mnie o pomoc przy przesadzaniu kwiatów. Zgodziłam się
pod warunkiem, że nie będzie mnie pytał o radę, co, gdzie i jak
posadzić.
A co będziecie robić?

No i co miałam mu odpisać? Nie mogłam skłamać, ponieważ


w każdej chwili mógł wyjrzeć przez okno swojego pokoju i
zobaczyć, co rzeczywiście robię.
Standardowe prace porządkowe, odpisałam, starając się, aby
moja odpowiedź była bardzo ogólnikowa, w przeciwnym razie
natychmiast zjawiłby się z łopatą albo grabiami, potem został na
kolację i znowu spędzilibyśmy razem całe popołudnie.
Josh powiedział, że trzyma się dzięki mnie. Dzięki mnie! Nie
chciałam, żeby coś się zmieniło między nami. Zależało mi, aby
pomóc mu przetrwać ciężki czas, chciałam zaopiekować się nim
do powrotu Margot, ale było to dla mnie trudne. Bardzo trudne.
Trudniejsze niż się spodziewałam.
rozdział piętnasty

Obudziłam się szczęśliwa. Zawsze lubiłam pierwszy dzień


szkoły, ponieważ oznaczał początek czegoś nowego. Nie
przepadałam za zakończeniami. Początki zdecydowanie bardziej
mnie cieszyły.
Miałam tak świetny humor, że zanim tata i Kitty skończyli
się myć, zdążyłam przygotować dla małej całą furę jej ulubionych
naleśników z krojonymi bananami.
Kiedy żyła mama, zawsze świętowałyśmy pierwszy dzień
szkoły pysznym i obfitym śniadaniem. Po jej śmierci ten zwyczaj
przejęła Margot, a teraz nadeszła moja kolej. Naleśniki wyszły
trochę omletowate. Nie były tak cieniutkie i puszyste, jak te, które
smażyła Margot. A kawa?… Cóż… Powinna być ciemniejsza niż
kakao, prawda? Tata zbiegł na dół z radosnym okrzykiem:
− Czuję kawę!
Nalał sobie filiżankę, a kiedy upił pierwszy łyk, spojrzał na
mnie i uniósł oba kciuki do góry, ale widziałam, że udawał.
Pieczenie ciast wychodziło mi o wiele lepiej niż gotowanie i
parzenie kawy.
− Wyglądasz jak wieśniara – powiedziała na mój widok
Kitty.
Najwyraźniej złość jeszcze jej nie przeszła.
− Dziękuję − odparłam.
Miałam na sobie sprane ogrodniczki i wydekoltowaną
bluzeczkę. Rzeczywiście stylistyka trochę wiejska, ale moim
zdaniem urocza. Pasowały do niej brązowe botki w stylu
wojskowym, których Margot nie zabrała do Szkocji. Były na mnie
o pół numeru za duże, ale wystarczyło założyć grube skarpety i
problem z głowy.
− Zapleciesz mi warkocz? – zapytałam Kitty.
− Nie zasługujesz na to – odparła mała, oblizując widelec. –
Poza tym warkocz do tej stylizacji to już przesada.
Moja młodsza siostra pomimo młodego wieku ma świetne
wyczucie stylu.
− Zgadzam się – powiedział nagle tata, nie unosząc oczu
znad gazety.
Włożyłam swój talerz do zlewu i postawiłam na stole
papierową torebkę z drugim śniadaniem dla Kitty.
− Udanego pierwszego dnia w szkole – powiedział wesoło
tata, nadstawiając policzek do ucałowania.
Pochyliłam się, aby dać mu całusa. Chciałam też cmoknąć
Kitty, ale odwróciła policzek.
− Włożyłam ci do torebki same twoje przysmaki: sok
jabłkowy, kanapkę z serem brie, bekonowe chipsy i tęczowe
ciasteczka – powiedziałam przymilnym tonem.
Nie chciałam, żebyśmy rozpoczynały nowy rok szkolny
pokłócone.
− Dziękuję – mruknęła.
Bez ostrzeżenia rzuciłam się na nią i zanim zdążyła
zareagować, uścisnęłam ją tak mocno, aż jęknęła, a potem wzięłam
z blatu moją nową torbę szkolną w kwiaty i ruszyłam w kierunku
drzwi.
Był pierwszy dzień nowego roku szkolnego, a ja miałam
przeczucie, że to będzie naprawdę szczęśliwy rok.
Josh czekał na mnie w samochodzie, więc szybko dobiegłam
do niego i wsiadłam.
− Nie spóźniłaś się – powiedział, unosząc dłoń do piątki, a
kiedy nasze ręce głośno plasnęły, dodał: − Pięknie.
− No, osiem na dziesięć punktów za tę pionę – stwierdziłam.
Po chwili już byliśmy w drodze.
Kiedy minęliśmy basen, a potem restaurację U Wendy, Josh
zapytał:
− Czy Kitty już ci wybaczyła?
− Nie do końca, ale mam nadzieję, że wkrótce tak się stanie.
− Potrafi być naprawdę uparta. Nie znam drugiej osoby, która
żywiłaby urazę tak długo – odparł Josh, co potwierdziłam
kiwnięciem głowy.
Nie lubiłam się długo gniewać, za to Kitty była zacięta.
− Zrobiłam jej pyszne drugie śniadanie, więc może to w
końcu zadziała.
− Dobra z ciebie siostra.
− Tak dobra, jak Margot? – zapytałam, po czym oboje
jednocześnie odpowiedzieliśmy:
− Nikt nie jest tak dobry, jak Margot.
rozdział szesnasty

Szybko przyzwyczaiłam się do szkolnego trybu życia. W


ciągu paru pierwszych dni w szkole panuje zwykle mały
rozgardiasz.
Wszyscy wypożyczają potrzebne podręczniki i słowniki,
ustalają plany zajęć, miotają się między klasami, zastanawiając się,
w której sali i z kim przyjdzie im siedzieć podczas kolejnej lekcji.
Dopiero kiedy emocje opadną i wszyscy się już zorganizują,
zaczyna się nauka.
Była piękna pogoda, więc na pierwszą lekcję WF trener
White zabrał nas na boisko.
Biegnąc po bieżni obok Chris, wysłuchiwałam jej relacji z
ostatniej imprezy, na której była w weekend.
− Prawie pobiłam się z tą laską, która ciągle wszystkim
wmawia, że doczepiam sobie sztuczne pasma. Nie moja wina, że
mam tak piękne naturalne włosy – nawijała Chris.
Gdy kończyłyśmy trzecie okrążenie, zauważyłam, że Peter
Kavinsky wciąż się na mnie gapi. Na początku sądziłam, że tylko
mi się wydawało, ale już trzeci raz przyłapałam go na spojrzeniu.
Peter grał z chłopakami we frisbee. Kiedy ich mijałyśmy, podbiegł
do nas i zapytał:
− Możemy chwilę porozmawiać?
Chris odezwała się pierwsza.
− Z kim chcesz rozmawiać? Z nią czy ze mną?
− Z Larą Jean.
Chris objęła mnie i powiedziała:
− No dalej, nie krępuj się, słuchamy.
− Chcę porozmawiać z nią sam na sam – odparł Peter.
− No dobra – rzuciła Chris i odeszła na bok.
Kilka kroków od nas obejrzała się. „O co mu chodzi?”,
spytała spojrzeniem. „Nie mam pojęcia”, odpowiedziałam
wzruszeniem ramion.
− Chciałem tylko, żebyś wiedziała – Peter ściszył głos – że
nie mam żadnej choroby wenerycznej.
Co?
− Nigdy nie powiedziałam, że masz – odparłam szczerze
zdumiona.
− I że zawsze zżeram ostatni kawałek pizzy. To też nie jest
prawda – dodał.
Wyraźnie usłyszałam wściekłość w jego głosie.
− O czym ty mówisz?
− Tak napisałaś w swoim liście. Że jestem egoistą, który
umawia się z dziewczynami i zaraża je syfilisem. Pamiętasz?
− W jakim liście? Nigdy w życiu nie napisałam do ciebie
żadnego listu!
Zaraz, chwileczkę. Błąd. Napisałam. Milion lat temu, ale to
niemożliwe, żeby mówił o tym liście.
− Owszem, napisałaś. Ja byłem odbiorcą, a ty nadawcą.
O, Boże! Nie, nie. To niemożliwe. To nie dzieje się
naprawdę. Chyba śnię. Tak, tak, na pewno. Jestem w swojej
sypialni, śpię i śni mi się Peter Kavinsky. Patrzy na mnie
wściekłym wzrokiem, dlatego zamknęłam oczy. Czy to sen, czy
jawa?
− Laro Jean?
Niestety kiedy otworzyłam oczy, nic się nie zmieniło. To
jednak nie był sen, tylko koszmar na jawie. Peter Kavinsky nadal
stał przede mną, trzymając list. Od razu rozpoznałam kopertę i mój
charakter pisma.
− Skąd? Skąd to masz?
− Dostałem wczoraj pocztą – odpowiedział Peter. Po czym
westchnął i dodał: − Słuchaj, nic się nie stało. Mam tylko nadzieję,
że nie będziesz wszystkim rozpowiadała…
− Dostałeś pocztą? Gdzie? Do domu?
− No tak.
Zrobiło mi się słabo. Naprawdę myślałam, że zaraz zemdleję.
Szczerze mówiąc, bardzo na to liczyłam, ponieważ był to jedyny
sposób, aby wybrnąć z sytuacji, w której niespodziewanie się
znalazłam. Zupełnie jak w filmach: dziewczyna mdleje i
rozpoczyna się jatka. Ponieważ ona leży i nie uczestniczy w walce,
unika koszmaru, a kiedy budzi się w szpitalu, ma na ciele tylko
kilka zadrapań. W tej chwili marzyłam, żeby być bohaterką takiego
scenariusza.
Zamiast tego poczułam jednak, że zlewa mnie zimny pot.
− Powinieneś wiedzieć, że napisałam ten list bardzo dawno
temu.
− Okej.
− Naprawdę całe wieki temu. Tak dawno, że nie pamiętam,
co tam napisałam – powiedziałam, natychmiast przypominając
sobie fragment: Z bliska nie jesteś już taki przystojny. – Serio. To
było jeszcze w gimnazjum. Nie mam pojęcia, kto ci go wysłał. Czy
mogę zobaczyć ten list? – Wyciągnęłam rękę, próbując zachować
pozory absolutnego spokoju.
Peter zawahał się, po czym uśmiechnął się zabójczo.
− Nie. Chcę go zatrzymać. Nigdy nie dostałem takiego listu.
Ze zwinnością atakującego węża wyrwałam mu kopertę.
Zaśmiał się i podniósł obie ręce do góry w geście poddania.
− No dobra, nie ma problemu, weź go. Rany…
− Dzięki – powiedziałam.
Czułam, że zaczynają drżeć mi ręce, i chciałam odejść, ale
wtedy odezwał się Peter.
− Poczekaj. Słuchaj, naprawdę nie wiedziałem, że kradnę ci
pierwszy pocałunek. To znaczy, nie chciałem…
Teraz to ja zaczęłam się śmiać. Nerwowym, udawanym
śmiechem, który − sama to słyszałam − brzmiał sztucznie. Kątem
oka zauważyłam, że zaczęli się nam przyglądać inni uczniowie.
− Przeprosiny przyjęte. To stare dzieje – powiedziałam
szybko i uciekłam.
Biegłam tak prędko, jak jeszcze nigdy w życiu. Zatrzymałam
się dopiero przed drzwiami do przebieralni.
Jak to możliwe?
Osunęłam się na podłogę. Śniło mi się kiedyś, że przyszłam
do szkoły goła na egzamin, do którego w ogóle nie byłam
przygotowana. Egzamin był z wykładów, na które nie chodziłam, i
miałam go pisać z grupą zupełnie mi nieznanych uczniów, a
dodatkowo w tym czasie ktoś próbował mnie zabić. Wydawało mi
się, że ten sen trwał w nieskończoność, a ja nie mogłam się
obudzić. Teraz czułam się podobnie.
Nie wiedziałam, co robić. Wyciągnęłam list z koperty i
zaczęłam czytać.
Drogi Peterze K.

Po pierwsze, nie mam zamiaru nazywać Cię Kavinskim.


Pewnie myślisz, że to takie super przedstawiać się po nazwisku, ale
jeśli chcesz wiedzieć, to Kavinsky kojarzy mi się od razu ze
starcem z długą, białą brodą.

Czy kiedy mnie całowałeś, wiedziałeś, że się w Tobie


zakocham? Czasami myślę, że wiedziałeś. Nawet jestem tego
pewna. Dlaczego? Ponieważ uważasz, że WSZYSCY Cię kochają,
Peter. Tego właśnie w Tobie nie znoszę. Nie znoszę, bo to prawda,
a ja kocham Cię najbardziej. To znaczy kochałam. Ale z tym już
koniec.

Moim zdaniem masz same wady. Oto najgorsze z nich:

• Bekasz i nigdy nie przepraszasz. Zapewne wydaje Ci się, że


wszystkim bardzo się to podoba. A jeśli nie, to udajesz, że Cię to
nie obchodzi. Właśnie, że bardzo Cię obchodzi! Nieustannie
zastanawiasz się nad tym, co ludzie o Tobie myślą.

• Zawsze zjadasz ostatni kawałek pizzy. Nigdy nie pytasz, czy


ktoś inny miałby ochotę. To niegrzeczne.

• Zawsze musisz być we wszystkim najlepszy. Czasami


mógłbyś dać szansę innym chłopakom. Nigdy tego nie robisz.

Nie rozumiem, dlaczego mnie pocałowałeś. Przecież oboje


wiemy, że podoba Ci się Gen. Gen też wie, że Ci się podoba. Mimo
to pocałowałeś mnie. Pocałowałeś, ponieważ nadarzyła się okazja.
Naprawdę chciałabym wiedzieć, dlaczego to zrobiłeś. Mój
pierwszy pocałunek miał być czymś wyjątkowym. Czytałam, co
powinnam wtedy poczuć: motyle w brzuchu, fajerwerki i anielskie
chóry. Tyle że ja nic takiego nie poczułam ani nie usłyszałam.
Przez Ciebie był to pocałunek tak zwyczajny, jak tylko można to
sobie wyobrazić.

Najgorsze jest to, że przez ten głupi, nic nieznaczący


pocałunek zacząłeś mi się podobać, chociaż nigdy wcześniej nie
patrzyłam na Ciebie jak na ewentualnego chłopaka. Nawet przez
myśl mi to nie przeszło. Gen zawsze mówi, że jesteś
najprzystojniejszy z naszego rocznika, i absolutnie ma rację, bo
jesteś, tyle że nigdy mnie nie pociągałeś. W końcu wokół jest
mnóstwo ładnych ludzi, co wcale nie czyni ich interesującymi,
intrygującymi czy też fajnymi.

Może właśnie dlatego mnie pocałowałeś – żeby zdobyć nade


mną władzę. Żeby zmusić mnie do zainteresowania się Tobą.
Podziałało. Ta twoja mała sztuczka sprawiła, że dopiero w tamtej
chwili tak naprawdę Cię zobaczyłam. Z bliska Twoja twarz wydała
mi się piękna. Ilu pięknych chłopaków można zobaczyć w życiu?
Ja widziałam tylko jednego. Ciebie. Myślę, że ma to związek z
Twoimi rzęsami – są naprawdę długie. Wręcz nieprzyzwoicie
długie.
Nie zasługujesz na to, ale niech Ci będzie – wymienię
również wszystkie cechy, które w Tobie lubię(-łam):

• Pamiętam, że podczas zajęć praktycznych z fizyki zgodziłeś


się być w parze z Jeffreyem Suttlemanem, chociaż nikt inny nie
chciał, bo Jeffrey śmierdzi. Od tamtej pory wszyscy zaczęliśmy
patrzeć na niego łaskawszym okiem.

• Nadal uczęszczasz na zajęcia chóru, chociaż inni chłopcy


przenieśli się do orkiestry albo szkolnego zespołu. Czasami nawet
śpiewasz solówki. I nie wstydzisz się tańczyć, co wychodzi Ci
bardzo dobrze.

• Ostatni wśród chłopców z naszego rocznika zacząłeś


rosnąć, a teraz jesteś najwyższy ze wszystkich. Uważam, że
zasłużyłeś, żeby być najwyższy, chociaż kiedy byłeś jeszcze niski,
dziewczyny i tak Cię uwielbiały, a chłopcy zawsze wybierali Cię do
swoich drużyn, kiedy chcieli zagrać w koszykówkę.

• Od chwili, gdy mnie pocałowałeś, aż do tej pory, czyli do


przełomu siódmej i ósmej klasy, byłam w Tobie zadurzona. Ciężko
znosiłam widok Ciebie i Gen trzymających się za ręce, gdy szliście
w kierunku przystanku autobusowego. Jestem pewna, że dzięki
Tobie Gen czuła się jak ktoś wyjątkowy. Masz do tego talent.
Sprawiasz, że ludzie czują się wyróżnieni.

Czy wiesz, jak to jest, kiedy ktoś podoba Ci się tak bardzo, że
nie jesteś w stanie tego znieść, a jednocześnie masz pewność, że
twoje uczucia nie zostaną odwzajemnione? Pewnie nie. Ludzie
Twojego pokroju nie mają takich problemów. Odkąd Gen się
wyprowadziła, było mi trochę łatwiej. Przynajmniej nie musiałam
wysłuchiwać w nieskończoność jej zwierzeń.

Teraz, kiedy rok się kończy, jestem z Ciebie wyleczona.


Uodporniłam się na Ciebie. Stwierdzam z całą pewnością i nie bez
dumy, że jestem jedyną dziewczyną w szkole zupełnie uodpornioną
na urok Petera Kavinskiego. A to wszystko dlatego, że w siódmej i
częściowo w ósmej klasie miałam Cię w nadmiarze. Na szczęście
nie muszę się już martwić, że znowu złapiesz mnie w swoje sidła.
Co za ulga! Założę się, że gdybym miała Cię jeszcze kiedyś
pocałować, to raczej ja bym coś od Ciebie złapała. I nie byłaby to
miłość, ale choroba weneryczna!

Lara Jean Song


rozdział siedemnasty

Gdybym mogła zakopać się w jamie z gwarancją spokojnego


życia w podziemiach do końca świata, właśnie teraz bym to
zrobiła.
Dlaczego w ogóle wspominałam o tym pocałunku? Po co to
zrobiłam?
Pamiętałam jak dziś, że to wydarzyło się w piwnicy domu
Johna Ambrose’a McClarena. Pachniało tam pleśnią i środkami do
prania. Miałam na sobie białe szorty i wiązaną na szyi bluzkę w
niebiesko-białe paski, którą podkradłam z szafy Margot. Po raz
pierwszy w życiu założyłam też stanik bez ramiączek. Pożyczyłam
go od Chris i ciągle poprawiałam, bo czułam się w nim bardzo
nieswojo.
To było nasze pierwsze babsko-męskie wieczorne spotkanie
weekendowe. Też wydawało mi się dziwne, ponieważ nie
spotkaliśmy się w żadnym konkretnym celu. Zwykle, kiedy
szliśmy po lekcjach do domu Allie, byliśmy na sto procent pewni,
że zastaniemy tam całą bandę kolegów jej brata bliźniaka. Tak
samo, kiedy wybieraliśmy się do centrum handlowego, wiadomo
było, że spotkamy tam chłopaków. Tym razem wszystko
wyglądało jakoś inaczej. Opracowaliśmy misterny plan
obejmujący dojazd do domu Johna, stanik bez ramiączek i piwnicę
tylko dla nas. Rodzice Johna wyszli. Miał nas pilnować jego
starszy brat, ale John zapłacił mu dziesięć dolców, żeby dał nam
spokój i nie wychodził ze swojego pokoju.
Nie robiliśmy niczego niewłaściwego. Żadnych gier w
butelkę ani podobnych zabaw, do których nie przystępowałyśmy z
dziewczynami bez podstawowych narzędzi, czyli gumy do żucia i
błyszczyka. Chłopcy grali na konsoli, a my trochę ich
obserwowałyśmy, trochę plotkowałyśmy i bawiłyśmy się swoimi
telefonami. A potem nagle zaczęli się pojawiać rodzice i kolejni
uczestnicy imprezy wychodzili. Nasz misterny plan stracił sens.
Byłam zawiedziona. Nie dlatego, że ktoś konkretny mi się
podobał i nic z tego nie wyszło, ale dlatego że uwielbiam dramaty i
romanse i miałam nadzieję na scenę jak z dziewiętnastowiecznej
powieści. Sama jednak nie chciałabym wziąć w niej udziału.
Mimo to coś się wydarzyło.
I to ja byłam bohaterką tego wydarzenia.
W końcu zostaliśmy z Peterem sami. Już tylko my
czekaliśmy na rodziców. Siedzieliśmy na kanapie.
Peter bawił się telefonem, a ja pisałam rozpaczliwego
esemesa do taty: „Gdzie jesteś?”.
− Twoje włosy pachną kokosem – powiedział
niespodziewanie Peter.
− Naprawdę? Czujesz to z takiej odległości? – zapytałam
zdziwiona, bo siedzieliśmy dość daleko od siebie.
− Taa… − potwierdził, przysuwając się bliżej i wąchając
powietrze. – Ten zapach przywodzi mi na myśl Hawaje.
− Dzięki – powiedziałam. Nie byłam pewna, czy to miał być
komplement, ale stwierdziłam, że za coś takiego trzeba
podziękować. – Ostatnio eksperymentowałam z szamponami:
kokosowym i mojej młodszej siostry, żeby sprawdzić, po którym
włosy będą bardziej miękkie.
I wtedy Peter Kavinsky pochylił się w moją stronę i mnie
pocałował, a ja zamarłam.
Nigdy wcześniej nie widziałam w Peterze chłopaka z krwi i
kości. Zawsze wydawał mi się jakiś taki za ładny, za gładki,
zupełnie nie w moim typie, ale od tamtej chwili myślałam o nim
nieustannie przez kilka kolejnych miesięcy.
A jeśli Peter to dopiero początek? Jeśli… jeśli pozostałe listy
również zostały wysłane?
Ten do Johna Ambrose’a McClarena, ten do Kenny’ego z
obozu i Lucasa Krapfa?
I do Josha.
O, Chryste! Do Josha!
Zerwałam się z podłogi i puściłam biegiem. Musiałam
natychmiast sprawdzić zawartość mojego tajnego schowka w
pudle na kapelusze i odnaleźć te listy.
Kiedy znalazłam się z powrotem na boisku, Chris już nie
było. Uznałam, że pali na tyłach budynku szkoły. Kiedy
zobaczyłam trenera, podeszłam do niego i zapytałam:
− Czy mogę iść do pielęgniarki? Źle się czuję.
− Jasne – odparł, nie przerywając rozmowy, którą prowadził
przez telefon.
Gdy tylko zniknęłam mu z oczu, znowu puściłam się
biegiem. To była ostatnia lekcja dzisiejszego dnia, a do domu
miałam kilka kilometrów, więc popędziłam, ile sił w nogach.
Chyba jeszcze nigdy w życiu tak szybko nie biegłam i pewnie
nigdy już nie pobiegnę. Parę razy musiałam się zatrzymać, żeby
ochłonąć, bo z wysiłku chciało mi się wymiotować. A potem
przypominałam sobie o listach, o tym, co w nich napisałam, o
Joshu i biegłam dalej.
Kiedy w końcu dotarłam do domu, pędem wbiegłam na górę,
do swojego pokoju, i dopadłam do szafy, gdzie było schowane
pudło, ale okazało się, że zniknęło. Nie było go ani na najwyższej
półce, na której zwykle stało, ani na podłodze, ani za stertą gier
planszowych ułożonych w kącie jedna na drugiej. Po prostu
zapadło się pod ziemię. Na kolanach zagłębiłam się w czeluście
szafy i zaczęłam przerzucać góry swetrów oraz pudełek z butami i
akcesoriami. Zaglądałam nawet w miejsca najbardziej
nieprawdopodobne, w których moje wielkie pudło na kapelusze z
pewnością nie zmieściłoby się ze względu na wielkość, ale nie
przyniosło to żadnego skutku. Pudło przepadło. Zrezygnowana
rzuciłam się na podłogę. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało.
Poczułam się nagle jak bohaterka filmowego horroru. Mój telefon
zawibrował i na ekranie pojawiła się ikonka nowej wiadomości. To
był Josh.
Gdzie jesteś? Wróciłaś z Chris?

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego wyłączyłam komórkę,


zeszłam na dół i wybrałam stacjonarny numer Margot. Z każdym
problemem szłam zawsze w pierwszej kolejności do niej.
Stwierdziłam, że pominę Josha i skupię się na Peterze. Margot na
pewno będzie wiedziała, co robić. Margot zawsze wiedziała, co
robić. Szykowałam się, żeby z miejsca wykrzyknąć: „Gogo,
strasznie za tobą tęsknię i w ogóle wszystko tutaj bez ciebie się
pokiełbasiło”, ale kiedy wreszcie moja siostra odebrała telefon,
odezwała się tak rozleniwionym głosem, że byłam pewna, iż ją
obudziłam.
− Spałaś? – zapytałam.
− Nie, tylko leżałam – skłamała.
− Owszem, spałaś! Ależ Gogo, przecież u was nie ma nawet
dziesiątej, prawda? A może pomyliłam się w obliczeniach?
− Nie, masz rację. Po prostu jestem zmęczona. Od piątej
jestem na nogach, bo… − zaczęła, ale urwała nagle i zapytała: −
Co się stało?
Chociaż w pierwszym odruchu pomyślałam o Margot, kiedy
miałam jej wyjawić, z czym dzwonię, zawahałam się. Może lepiej
nie obarczać jej swoimi problemami? W końcu dopiero zaczęła
studia. Jej marzenia się spełniły. Właśnie po to tak ciężko
pracowała przez ostatnie kilka lat. Powinna się bawić i nie myśleć
o tym, co się dzieje w domu. Poza tym, co tak naprawdę miałam
jej powiedzieć? Że napisałam kilka listów miłosnych, które ktoś
niespodziewanie wysłał, w tym jeden do jej chłopaka?
− Nic – odparłam, robiąc dokładnie to, co zrobiłaby w
podobnej sytuacji Margot.
− Przecież słyszę. Gadaj, co się stało – rzuciła moja siostra,
lekko ziewając.
− Śpij dalej, Gogo – powiedziałam.
− Dobra – odparła Margot i rozłączyłyśmy się.
Wyciągnęłam z zamrażalnika deser lodowy i zaczęłam go
jeść prosto z pudełka. Po chwili poszłam z powrotem do pokoju,
położyłam się na łóżku i wyjadłam cały deser, aż do ostatniej
łyżeczki, jakby to było lekarstwo ratujące życie.
rozdział osiemnasty

Później, kiedy się obudziłam, przy moim łóżku stała Kitty.


− Pobrudziłaś pościel lodami – wytknęła mi z miejsca.
− To akurat najmniejszy z moich aktualnych problemów –
warknęłam, przewracając się na bok.
− Tata pyta, czy na kolację chcesz kurczaka, czy
hamburgery? Ja wolę kurczaka.
Ta informacja natychmiast postawiła mnie na nogi.
Skoro tata był w domu, to może coś się za chwilę wyjaśni!
Może w tej fazie porządkowania przełożył moje pudło w
bezpieczne miejsce, a ten list do Petera to tylko wypadek przy
pracy?
Zerwałam się z łóżka i z bijącym sercem popędziłam na dół.
Tata siedział w gabinecie. Na nosie miał okulary i przeglądał
album Audubona4.
− Tato, czy widziałeś gdzieś moje pudło na kapelusze? –
wyrzuciłam z siebie jednym tchem.
Tata podniósł głowę i spojrzał na mnie, ale po oczach
poznałam, że jego myśli wciąż krążą wokół twórczości Audubona.
− Jakie pudło?
− Pudło na kapelusze, które dała mi mama!
− Ach, to… − odparł, po czym zdjął okulary i dodał: − Nie
jestem pewien, ale mogło podzielić los twoich wrotek.
− Co ty mówisz? Co to znaczy?
− Wywiozłem do kontenera pomocy społecznej.
Najprawdopodobniej – stwierdził z wahaniem. A kiedy zobaczył,
jak nadymam się ze złości, szybko dorzucił: − Przecież te wrotki
od dawna były za małe i tylko zajmowały miejsce.
− Były różowe, vintage i trzymałam je dla Kitty… −
powiedziałam, osuwając się na podłogę. – Zresztą nie o to chodzi.
Nie obchodzą mnie wrotki, tylko pudło na kapelusze. Tato, nie
masz pojęcia, co zrobiłeś.
Tata podszedł do mnie i próbował mnie podnieść, ale
specjalnie mu w tej czynności nie pomagałam. Po chwili
zrezygnował, a ja upadłam na plecy, jak rybka wyrzucona z
akwarium.
− Nie jestem pewien, czy rzeczywiście je oddałem. Chodź,
rozejrzyjmy się po domu. Dobrze? Nie panikuj na zapas.
− Ale pudło mogło być tylko w jednym miejscu, a nie ma go
tam. Zniknęło.
− W takim razie jutro w drodze do pracy zajrzę do kontenera
– zaproponował, siadając obok mnie na podłodze.
Patrzył na mnie tym swoim sympatyczno-współczującym
spojrzeniem wyrażającym jednocześnie skrajne zdumienie, że
pochodną jego zrównoważonego i zdroworozsądkowego DNA
może być tak zwariowana córka.
− Za późno. Za późno. Teraz nie ma już sensu tego robić.
− A co takiego ważnego było w tym pudle?
Nagle poczułam, jak całe pudełko deseru lodowego
podchodzi mi do gardła. Drugi raz tego dnia myślałam, że zaraz
zwymiotuję.
− Zaledwie wszystko.
Tata zrobił smutną minę.
− Nie wiedziałem, że dała ci je mama i było takie ważne –
powiedział, po czym wstał i ruszył w kierunku kuchni. – Hej, a
może masz ochotę przed kolacją na deser lodowy na poprawienie
humoru? – zapytał, jakbym nie była prawie dorosłą
siedemnastolatką, tylko małą dziewczynką jak Kitty, której w
chwili rozpaczy pomoże deser zjedzony przed kolacją.
Stwierdziłam, że to pytanie nie zasługuje nawet na
odpowiedź, więc leżałam w milczeniu. Poza tym i tak nie było
sensu wstawać, ponieważ żadnego deseru już nie było, o czym tata
miał się zaraz dowiedzieć.
Nawet nie próbowałam wyobrazić sobie Josha czytającego
mój list. Nie! Nie chciałam nawet o tym myśleć. To straszne.
Właśnie zmywałam naczynia po kolacji (był kurczak, jak
chciała Kitty), kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Tata poszedł
otworzyć i po chwili usłyszałam w korytarzu głos Josha:
− Dobry wieczór, panie Covey. Jest może Lara Jean?
O nie, tylko nie to! Nie, nie, nie! Nie mogłam teraz widzieć
się z Joshem. Kiedyś oczywiście będę musiała stawić czoło temu
koszmarowi, ale nie dzisiaj. W tym momencie nie dam rady.
Odłożyłam talerz do zlewu i wybiegłam przez tylne drzwi. W
ogrodzie skierowałam się w stronę posesji Pearce’ów. Po
drewnianej drabinie weszłam na drzewo i schowałam się w
dziecinnym domku Carolyn Pearce. Nie byłam w środku od czasu
gimnazjum. Wtedy często się tu ukrywaliśmy: Chris, Gene- vieve,
ja i czasami chłopaki.
Przylgnęłam twarzą do drewnianej ściany i przez szparę
między deskami zobaczyłam, jak Josh wraca do swojego domu.
Gdy się upewniłam, że wszedł do środka, zeszłam z drzewa i
wróciłam do siebie. Tamtego dnia dużo się nabiegałam, ale dopiero
wówczas poczułam, że jestem naprawdę wykończona.
rozdział dziewiętnasty

Następnego ranka obudziłam się w świetnym nastroju i z


gotowym planem: od tej pory już do końca świata będę unikać
Josha. Proste. A jeśli nie do końca świata, to przynajmniej do
czasu, gdy wszystko się uspokoi, a Josh zapomni o moim liście. W
sumie nadal istniała maleńka szansa, że go nie dostał. Może ten,
kto wysłał list do Petera, nie wrzucił do skrzynki reszty
korespondencji?
Nigdy nic nie wiadomo.
Mama zawsze powtarzała, że mój wieczny optymizm to
wspaniała cecha. Co prawda zarówno Chris, jak i Margot zawsze
twierdziły, że to okropnie irytujące, ale moim zdaniem odrobina
optymizmu jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Kiedy zeszłam na dół, tata i Kitty jedli już w kuchni tosty.
Przygotowałam sobie płatki z mlekiem i usiadłam przy stole.
− W drodze do pracy zatrzymam się przy kontenerze –
powtórzył znad gazety tata to, co mówił poprzedniego wieczoru. –
Jestem pewien, że pudło na kapelusze się znajdzie.
− Zginęło twoje pudełko? – zapytała Kitty. – To od mamy?
Nie przerywając jedzenia, kiwnęłam głową. Myślami byłam
już gdzie indziej. Jeśli nie chcę wpaść na Josha, powinnam szybko
się zebrać do szkoły.
− A co w nim było? – drążyła Kitty.
− Moje prywatne rzeczy. Bardzo dla mnie ważne.
− Będziesz zła na tatę, jeśli pudło się nie znajdzie? – zapytała
Kitty. I sama sobie od razu odpowiedziała: – Wątpię, ponieważ
nigdy się na nikogo zbyt długo nie złościsz.
Miała rację – nigdy nie trzymałam w sobie urazy zbyt długo.
− Co takiego mogło być w tym pudełku? – zapytał tata Kitty,
zerkając ponad gazetą.
Kitty wzruszyła ramionami.
− Może francuskie berety – stwierdziła pytająco z ustami
pełnymi tostowego ciasta.
− Nie, nie chodzi o żadne berety – odparłam, rzucając im
obojgu nienawistne spojrzenie. – A teraz przepraszam. Nie chcę się
spóźnić do szkoły, więc muszę już iść.
− Nie za wcześnie?
− Jadę dzisiaj autobusem – powiedziałam.
Sądziłam, że tak będzie do czasu, gdy odbierzemy samochód
Margot z naprawy, ale o tym moja rodzina nie musiała wiedzieć.
rozdział dwudziesty

Od zawsze fascynowało mnie znaczenie przypadku w


ludzkim życiu. Ciekawe, że te niezbyt szczęśliwe zbiegi
okoliczności zawsze następują po sobie lawinowo. To jak
katastrofa kolejowa oglądana w zwolnionym tempie – zanim do
niej dojdzie, musi się wydarzyć kilka mniej groźnych zdarzeń,
których efekty po skumulowaniu nabierają mocy bomby
atomowej.
Gdyby kierowca autobusu nie miał problemów z
wyjechaniem ze ślepej uliczki, przez co droga do szkoły zajęła mi
cztery minuty więcej niż zwykle, nie wpadłabym na Josha. Gdyby
samochód Josha normalnie zapalił i Josh nie musiałby prosić taty o
podwiezienie, nie przechodziłby akurat w tamtej chwili obok mojej
szafki. A gdyby pani Wooten nie zatrzymała Petera w sekretariacie,
nie szedłby wtedy korytarzem.
Jednym słowem – gdyby przez te kilka minut wydarzenia
potoczyły się inaczej, nie doszłoby do tego wszystkiego. Niestety
nie potoczyły się inaczej.
Już od kilku chwil mocowałam się z szafką. Kiedy w końcu
zamek zaskoczył i udało mi się ją otworzyć, zupełnie
niespodziewanie wyrósł obok mnie Josh.
− Laro Jean… – zaczął. Od razu zauważyłam na jego twarzy
ten specyficzny grymas wyrażający jednocześnie zdumienie i
niedowierzanie. – Chciałem o tym z tobą porozmawiać wczoraj
wieczorem, ale nikt nie wiedział, gdzie jesteś… − powiedział i
wyciągnął z kieszeni mój list. – Nic nie rozumiem. Co to ma
znaczyć?
− Nie wiem… − Słyszałam swój głos jakby z bardzo daleka.
Miałam wrażenie, że nie jestem w swoim ciele, ale obserwuję
całą scenę gdzieś z wysoka.
− Jest od ciebie, tak?
− O rany! – Wzięłam głęboki oddech i wyrwałam list z ręki
Josha. Resztką woli powstrzymałam się, aby nie porwać go od razu
na strzępy. – Skąd to masz?
− Przyszedł pocztą – odparł Josh, wkładając ręce do kieszeni.
− Kiedy go napisałaś?
− Chyba całe wieki temu – odpowiedziałam. Udało mi się
roześmiać. – Nawet już nie pamiętam kiedy. Może to było w
gimnazjum.
Świetnie ci idzie. Tak trzymać!
− Dobrze… Ale wspominasz tam o wyprawie do kina z
Margot, Mike’em i Benem, a to wcale nie było tak dawno.
− To prawda – powiedziałam i zagryzłam dolną wargę. –
Rocznikowo rzeczywiście to niezbyt odległy czas, ale biorąc pod
uwagę, ile od tamtej wyprawy się wydarzyło, mam wrażenie, że
minęły całe wieki.
Czułam, że jestem na granicy łez. Wiedziałam, że jeśli
pozwolę sobie na sekundkę dekoncentracji, jeśli tylko się
zawaham, nie uda mi się powstrzymać od płaczu, a wtedy, o ile to
w ogóle możliwe, będzie jeszcze gorzej. Muszę zachowywać się
naturalnie, jakby się nic niestało. Łzy wszystko zepsują.
Josh wpatrywał się we mnie tak intensywnie, że musiałam
odwrócić wzrok.
− A więc… Czy ty coś czujesz?… To znaczy, czy czułaś coś
do mnie? Czy…
− Jasne, pewnie. Wtedy, gdy to pisałam, byłam w tobie
zadurzona, ale to było, zanim zaczęliście się spotykać z Margot.
Milion lat temu.
− Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? No, bo widzisz…
Boże, sam już nie wiem… – Josh zaczął się jąkać, a ja dostrzegłam
jego oczach coś więcej niż tylko zagubienie. – To jakieś
wariactwo. Jestem w szoku!
Kiedy tak na mnie patrzył, myślami wróciłam do pewnego
dnia z przeszłości.
Miałam wtedy czternaście lat, Josh piętnaście i właśnie skądś
wracaliśmy. Josh wpatrywał się we mnie tak samo mocno i byłam
pewna, że zaraz mnie pocałuje. Poczułam się nieswojo, więc
sprowokowałam przepychankę. Nastrój prysł i Josh nigdy więcej
tak na mnie nie spojrzał.
Do teraz.
„Nie, błagam…”, pomyślałam.
Cokolwiek chodziło mu po głowie, cokolwiek chciał mi
powiedzieć, nie chciałam tego usłyszeć. Stwierdziłam, że jestem w
stanie zrobić wszystko, absolutnie wszystko, byle tylko nie
wypowiedział tych słów. Zanim więc zdążył ponownie się
odezwać, wypaliłam:
− Spotykam się z kimś.
Joshowi opadła szczęka.
− Co? – zapytał z niedowierzaniem.
Jakie co? Skąd to zdziwienie?
− Tak. Spotykam się z kimś, kto bardzo, bardzo mi się
podoba, więc w ogóle nie przejmuj się tym listem – powiedziałam
i lekceważąco machnęłam kopertą, jakby jej zawartość nie
stanowiła dla mnie żadnej wartości i jakbym swojego czasu nie
przelała do listu zawartości całego mojego serca. – Kiedy go
pisałam, naprawdę byłam nieźle zakręcona – dodałam, wpychając
list do kieszeni. – Nie mam pojęcia, jakim cudem znalazł się na
poczcie. Serio, nie ma o czym mówić, więc błagam cię, ani słowa
Margot. Dobrze?
Josh kiwnął głową, ale niezbyt pewnie. Wolałabym usłyszeć
odpowiedź głośno i wyraźnie.
− Obiecujesz? Przysięgasz? Na swoje życie? – zapytałam.
Gdyby Margot kiedykolwiek się o tym dowiedziała… Chyba
nie chciałabym dłużej żyć.
− Dobrze, przysięgam, chociaż nie wiem po co, bo odkąd
Margot wyjechała, nie rozmawialiśmy ani razu.
− Świetnie. Dziękuję – odparłam z ulgą i już miałam odejść,
ale Josh mnie zatrzymał.
− Kim jest ten chłopak?
− Który?
− Ten, z którym się spotykasz?
Kiedy się zastanawiałam, co powiedzieć, na horyzoncie
pojawił się Peter. Piękny, zjawiskowy, ciemnowłosy Peter
Kavinsky. Prezentował się tak cudnie, że kiedy wyłonił się zza
rogu, zdziwiłam się, że nie zaśpiewały chóry anielskie.
− To Peter Kavinsky – rzuciłam. W tym momencie zadzwonił
dzwonek. – Muszę lecieć. Porozmawiamy później, Josh!
− Poczekaj! – zawołał za mną, ale udałam, że go nie słyszę.
Podbiegłam do Petera i wprost rzuciłam się na niego.
Owinęłam ręce wokół jego szyi, a nogi wokół bioder. Nie mam
pojęcia, skąd wiedziałam, jak to zrobić. Nigdy w życiu tak się nie
zachowywałam. Czułam się, jakbyśmy byli bohaterami filmu.
Brakowało tylko muzyki i romantycznego szumu fal rozbijających
się o brzeg. Może tylko mina Petera, zupełnie zaskoczonego, ale i
rozbawionego (Peter zawsze był w dobrym nastroju), nie pasowała
do tego obrazka.
− Laro Jean, co… − zaczął i uniósł w zdziwieniu brwi, ale
zamiast odpowiedzieć, pocałowałam go.
Najpierw pomyślałam, że nasze usta świetnie się dopasowały,
jakbym wciąż pamiętała układ jego warg. Potem miałam nadzieję,
że Josh widział moją akcję. Jeśli nie, wszystko na nic.
Serce biło mi tak mocno, że w ogóle nie zastanawiałam się,
co robię, ale wystarczyły trzy sekundy, żeby Peter, bożyszcze
wszystkich dziewczyn, odwzajemnił mój pocałunek.
Nie miałam doświadczenia w całowaniu. Do tej pory robiłam
to tylko z Peterem oraz Johnem Ambrosem McClarenem, kuzynem
Allie Feldman. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że Peter
patrzy na mnie, ale nic w jego spojrzeniu nie wskazywało na to, że
zrobiłam coś nie tak.
− Dziękuję – powiedziałam uprzejmym tonem.
− Nie ma za co – odparł.
Zeskoczyłam z Petera i uciekłam do klasy.
Zanim moje serce odzyskało normalny rytm, minęły prawie
dwie lekcje. Pocałowałam Petera Kavinskiego. Na środku
korytarza. W obecności wszystkich. Na oczach Josha.
Oczywiście nie planowałam akcji z Peterem wcześniej. To
było takie „oczywiście” wypowiedziane tonem Margot. Gdybym
zaplanowała, co zrobię, kiedy natknę się na Josha, wymyśliłabym
jakiegoś nieistniejącego faceta. Na pewno nie wybrałabym Petera
K., bo był to chyba najgorszy z możliwych wyborów. Przecież to
Peter Kavinsky! Na litość peterską! Wszyscy znali Petera
Kavinskiego. To przecież ten Kavinsky, z duetu Gen i Kavinsky.
Co z tego, że zerwali – wszyscy w szkole nadal uważali ich za
parę.
Resztę dnia spędziłam w ukryciu. Nawet obiad zjadłam w
łazience.
Na ostatniej lekcji znowu był WF, niestety razem z klasą
Petera. Trener White tym razem zabrał nas na siłownię. Peter i jego
koledzy już umieli korzystać z przyrządów, więc zostawili mniej
zaawansowanych uczniów i zaczęli ćwiczyć sami, dlatego nie
musiałam z nim rozmawiać.
W pewnym momencie Peter przyłapał mnie, jak się na niego
gapię, i puścił do mnie oko.
Znowu wstyd.
Po zajęciach postanowiłam poczekać na Petera pod drzwiami
męskiej przebieralni. Tylko jak mam zacząć rozmowę? Jak mu to
wszystko wyjaśnić? Ostatecznie uznałam, że najlepiej obrócić
wszystko w żart.
Peter wyszedł z szatni ostatni. Włosy miał jeszcze mokre po
prysznicu.
Dziwne, że chłopcy zawsze brali prysznic w szkole, a
dziewczyny nigdy. Zastanawiałam się, czy w męskiej łazience są
oddzielne kabiny, czy jedno duże pomieszczenie z rzędem sitek i
zero prywatności.
− Cześć – powiedział Peter, ale nie zatrzymał się.
− Słuchaj, wracając do dzisiejszego poranka… − zaczęłam,
chociaż zwracałam się do jego pleców.
Mimo to zgodnie z planem zaczęłam się śmiać.
Peter odwrócił się i spojrzał na mnie.
− A tak, właśnie. O co ci wtedy chodziło?
− To tylko głupi dowcip – odparłam.
Peter skrzyżował ręce i zapytał:
− Czy to miało coś wspólnego z listem, który do mnie
wysłałaś?
− Nie. To znaczy tak. Pośrednio.
− Słuchaj – zaczął Peter. – Jesteś na swój dziwaczny sposób
urocza, ale dopiero zerwałem z Gen i naprawdę nie czuję się na
siłach, żeby z kimś teraz być, więc…
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam – Peter Kavinsky
dawał mi kosza! Z wrażenia opadła mi szczęka. Ale zaraz…
Przecież on nawet mi się nie podobał, więc dlaczego w ogóle
odbierałam to jako kosz?! I co to znaczy „na swój dziwaczny
sposób”? Jaki „dziwaczny”? To brzmiało jak potwarz!
− To znaczy… Bardzo mi pochlebiasz… – kontynuował
Peter. – To miłe, że ciągle ci się podobam. Chciałbym, żebyś to
wiedziała.
Tego już było za wiele. Zdecydowanie przegiął.
− Wcale mi się nie podobasz – powiedziałam. – Dlatego nie
bardzo rozumiem, jak może ci to pochlebiać.
Teraz Peter wyglądał na zaskoczonego. Szybko się rozejrzał,
czy ktoś przypadkiem nie kręci się w pobliżu i nie słyszy naszej
rozmowy, a potem się pochylił i wyszeptał:
− W takim razie dlaczego mnie pocałowałaś?
− Bo mi się nie podobasz – odparłam, jakby to było
oczywiste. – Widzisz, to nie ja wysłałam te listy. Nie wiem, kto to
zrobił, ale na pewno nie ja.
− Zaraz, zaraz… Jak to listy? To ilu nas w sumie jest?
− Pięciu. W tym ktoś, na kim naprawdę mi zależy.
− Czyli kto? – wtrącił gwałtownie Peter.
− Nie twoja sprawa – odparłam, bo to było zbyt osobiste.
− Ej, chyba mam prawo wiedzieć, skoro wciągnęłaś mnie w
tę aferę, no nie?
− Dobrze – powiedziałam po chwili wahania. – Chodzi o
Josha Sandersona.
− Czy on przypadkiem nie chodzi z twoją siostrą?
W odpowiedzi skinęłam głową. Nie spodziewałam się, że
Peter w ogóle wie o Joshu i Margot.
− Chodził, ale zerwali. Nie chcę, żeby się dowiedział, co do
niego czuję… Chyba nie muszę wyjaśniać dlaczego, więc…
Powiedziałam mu, że jesteśmy parą.
− Czyli wykorzystałaś mnie jako zasłonę dymną?
− Nie do końca.
A raczej absolutnie do końca.
− Ale z ciebie numerantka.
Najpierw urocza na swój dziwaczny sposób, a teraz
numerantka? Wiem, co to znaczy.
− No cóż, dzięki za pomoc, Peter. Na razie – powiedziałam,
posyłając mu triumfalny uśmiech, po czym obróciłam się na pięcie
i chciałam odejść, ale Peter złapał mnie za rękę.
− Poczekaj. A więc Sanderson myśli, że jestem twoim
chłopakiem, tak? Co zamierzasz mu powiedzieć?
Próbowałam wyzwolić się z uścisku Petera, ale kiepsko mi
szło.
− Akurat tego jeszcze nie przemyślałam, ale coś
wykombinuję. Wiesz, coś w moim stylu – dziwacznego.
Peter spojrzał na mnie, a potem roześmiał się głośno.
− Naprawdę niezła z ciebie numerantka.
rozdział dwudziesty pierwszy

Na wyświetlaczu mojego telefonu pojawiło się imię „Chris”.


− Czy to prawda, Laro Jean? – zapytała, wydmuchując dym z
papierosa.
− Ale co?
Zawsze, kiedy bolał mnie brzuch, mama radziła mi położyć
się na łóżku właśnie na brzuchu. Zwykle mi to pomagało, ale
najwyraźniej ta metoda nie zawsze się sprawdzała, ponieważ
dzisiaj leżałam na brzuchu bardzo długo, a ból w ogóle nie chciał
ustąpić.
− Podbiegłaś do Kavinskiego, wskoczyłaś mu na biodra i
szaleńczo go pocałowałaś?
Zamknęłam oczy i jęknęłam. Bardzo chciałam odpowiedzieć,
że to nieprawda, ponieważ ja tak się nie zachowuję, tym razem
jednak było inaczej. Może to nie do końca nie w moim stylu? Ale
przecież miałam wytłumaczenie! Chciałam wyznać Chris całą
prawdę, ale sytuacja była okropnie żenująca.
− Tak. Podbiegłam do Kavinskiego, wskoczyłam na niego i
pocałowałam. Szaleńczo.
− A niech to – westchnęła Chris.
− No, wiem.
− Co ty sobie, do cholery, myślałaś?
− Szczerze? Nie mam pojęcia. Po prostu to zrobiłam.
− Kurde, nawet nie zdawałam sobie sprawy, że drzemie w
tobie potwór. Jestem pod wrażeniem.
− Dzięki.
− Wiesz, że Gen ci tego nie daruje? Zerwała z Peterem, ale
nadal uważa go za swoją własność.
− Wiem – odparłam i poczułam, jak mój żołądek zaciska się
w kolejnym skurczu.
− Zrobię, co w mojej mocy, żeby cię przed nią ochronić, ale
sama wiesz, jaka jest Gen. Lepiej miej się na baczności – ostrzegła
mnie Chris i się rozłączyła.
Po rozmowie z Chris poczułam się jeszcze gorzej.
Gdyby była tu Margot…
Z pewnością najpierw wytknęłaby mi bezsens tych listów,
potem objechałaby mnie za kłamstwo, ale na końcu pomogłaby
znaleźć wyjście z sytuacji. Niestety nie dość, że Margot wyjechała
do Szkocji, to jeszcze w tym przypadku była ostatnią osobą, z
którą powinnam się podzielić problemami. Nigdy, ale to przenigdy
nie mogła się dowiedzieć, co czułam do Josha.
Po jakimś czasie wstałam w końcu z łóżka i powlokłam się
do sypialni Kitty. Moja młodsza siostra przekopywała się akurat
przez swoje szuflady z bielizną i, nie podnosząc głowy, zapytała:
− Nie wiedziałaś gdzieś mojej piżamy w serduszka?
− Wczoraj ją uprałam, wisi w suszarni – odpowiedziałam. –
Masz ochotę obejrzeć wieczorem jakiś film i zagrać w Uno?
− Nie mogę. Idę do Alicji Bernard na urodziny. Zapisałam to
w notesie.
− Kto to jest Alicja Bernard? – zapytałam, kładąc się na
niepościelonym łóżku Kitty.
− Nowa koleżanka z klasy. Zaprosiła na urodziny wszystkie
dziewczyny. Jej mama zrobi nam na śniadanie francuskie
naleśniki. Wiesz, co to jest?
− Tak.
− Jadłaś kiedyś? Słyszałam, że robi się je na słono albo
słodko.
− To prawda. Ja jadłam na słodko, z nutellą i truskawkami.
Kiedyś pojechaliśmy z Margot i Joshem do muzeum Edgara
Allana Poego w Richmond. Jedliśmy francuskie naleśniki na
słodko w tamtejszej kawiarni.
− Może mama Alicji zrobi takie same – powiedziała Kitty z
zachwytem, po czym pobiegła do suszarni po piżamę.
Wzięłam jej pluszową świnkę i mocno przytuliłam.
Wychodziło na to, że nawet moja dziewięcioletnia siostra ma
plany na piątkowy wieczór. Gdyby Margot była w domu, z
pewnością wybrałybyśmy się z Joshem do kina albo Belleview. Z
kolei, gdyby w domu był tata, może zebrałabym się na odwagę,
pożyczyła od niego samochód i sama bym gdzieś pojechała albo
poprosiła go o podwiezienie. Niestety to również nie wchodziło w
grę.
Kiedy Kitty już wyszła, postanowiłam zrobić porządek ze
swoimi butami. Co prawda było jeszcze za wcześnie na
pochowanie letniego obuwia i wyciągnięcie zimowego, ale skoro
nie miałam nic innego do roboty, postanowiłam wykorzystać
wolny czas. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie zabrać się
również za ubrania, ale to jednak o wiele poważniejsze wyzwanie,
więc po uporządkowaniu butów wzięłam się za napisanie listu do
Margot. Wyciągnęłam papeterię, którą babcia kupiła mi w Korei.
Kartki były bladoniebieskie, otoczone na brzegach wzorkiem z
puchatymi owieczkami. Pisałam o szkole, nowym nauczycielu
Kitty, lawendowej spódnicy, którą zamówiłam przez internet w
Japonii i którą z pewnością będzie chciała ode mnie pożyczyć, ale
poza tym nie wspomniałam o żadnych istotnych sprawach: że
bardzo za nią tęsknię, że bez niej nic już nie jest takie samo, że
właśnie zdałam sobie sprawę, jak smutny będzie ten rok. Bez
Margot i Josha zostałam zupełnie sama. Oczywiście miałam
jeszcze Chris, ale na nią nie zawsze mogłam liczyć. Szkoda, że
wcześniej nie postarałam się o więcej prawdziwych przyjaciół.
Gdybym miała liczniejszą grupę bliskich znajomych, nie
musiałabym całować Petera na środku szkolnego korytarza, żeby
wmówić Joshowi, że Peter jest moim chłopakiem.
rozdział dwudziesty drugi

Wsobotę rano obudził mnie warkot kosiarki do trawy. Nie


mogłam potem zasnąć, więc leżałam w łóżku i rozglądałam się po
pokoju.
Pomyślałam, że przydałby się remont. Może szybkie
malowanie? Ale na jaki kolor? Lawendowy? Pastelowy róż? A
może bardziej wyrazisty, na przykład turkusowy? A gdyby tak
pomalować ściany na różne kolory: jedną na pomarańczowo, a
drugą na łososiowo? Muszę to jeszcze przemyśleć.
Ostatecznie jednak stwierdziłam, że powinnam z decyzją
poczekać na przyjazd Margot, chociażby dlatego, że nie miałam
przecież żadnego doświadczenia w malowaniu. Margot jako
wolontariuszka malowała kiedyś ściany w budynku pewnej
organizacji społecznej, więc doskonale będzie wiedziała, od czego
zacząć.
W soboty na śniadanie zwykle przyrządzałyśmy coś
pysznego, na przykład naleśniki albo omlet z mrożonymi tartymi
ziemniakami i brokułami, ale skoro nie było ani Margot, ani Kitty,
zjadłam płatki z mlekiem. Komu by się chciało smażyć naleśniki
dla jednej osoby. Sądząc po odgłosach dochodzących z zewnątrz,
tata nie spał od dłuższego czasu. Nie miałam ochoty na prace
ogrodowe, więc zajęłam się porządkami w domu i wysprzątałam
cały parter. Nawet wypolerowałam blaty stołów. Nie pomogło mi
to zapomnieć o tym, co się wydarzyło w szkole. Ciągle wracałam
myślami do Petera i tej żenującej sytuacji. Głowa mi parowała, ale
nie wymyśliłam żadnego sensownego rozwiązania.
Kiedy Kitty wróciła od koleżanki, zabrałam się za
prasowanie. Mała pacnęła brzuchem na kanapę i zapytała:
− Co wczoraj robiłaś?
− Nic. Zostałam w domu.
− I co robiłaś?
− Porządki w szafie.
Kiedy wypowiedziałam to głośno, zdałam sobie sprawę, jak
smutno spędziłam piątkowy wieczór, więc szybko zmieniłam
temat.
− Co z francuskimi naleśnikami? Mama Alicji zrobiła je na
słodko czy na słono?
− I takie, i takie. Najpierw zjadłyśmy te z serem i szynką, a
potem z nutellą. Dlaczego my nigdy nie kupujemy nutelli?
− Ponieważ Margot ma uczulenie na orzechy i drapie ją w
gardle.
− A teraz, gdy nie ma Margot?
− Dobrze, poproszę tatę, żeby kupił nutellę. Tylko będziemy
musiały zjeść cały słoik, zanim Margot wpadnie na święta.
− Żaden problem – odparła Kitty.
− W skali od jednego do dziesięciu − jak bardzo brakuje ci
Margot?
− Na sześć i pół – powiedziała Kitty po chwili wahania.
− Tak mało?
− To dlatego, że byłam bardzo zajęta i nie miałam czasu
zatęsknić – odparła Kitty, po czym przekręciła się na plecy i
uniosła nogi. – Może gdybyś się czymś zajęła, też nie tęskniłabyś
za nią tak bardzo.
W odpowiedzi rzuciłam w nią skarpetkami zwiniętymi w
kulkę, a Kitty zaczęła chichotać.
Kiedy tata wszedł do domu, siedziałam na niej i gilgotałam ją
pod pachami.
− Poczta do ciebie. Jakiś zwrot – powiedział tata, podając mi
kopertę.
Natychmiast rozpoznałam swój charakter pisma.
Zerwałam się z kanapy i wyrwałam mu kopertę z ręki. To był
list do Kenny’ego.
− Kim jest Kenny? – zapytał tata.
− Chłopak, którego dawno temu poznałam na obozie –
odparłam, rozrywając kopertę.
Drogi Kenny,

dziś jest ostatni dzień obozu i pewnie nigdy więcej się nie
zobaczymy. Pamiętasz, jak pierwszego dnia podczas zajęć z
łucznictwa bałam się strzelać, a Ty opowiedziałeś dowcip o
płotkach? Ze śmiechu prawie posikałam się w majtki.

Dowcip o płotkach… Czy dowcip o płotkach mógł być aż tak


śmieszny?

Naprawdę strasznie się bałam, ale dzięki Tobie poczułam się


lepiej. Gdyby nie Ty, chyba nie zostałabym do końca turnusu.
Dziękuję. Uważam, że jesteś świetnym pływakiem, i bardzo lubię,
kiedy się śmiejesz. Marzyłam, żebyś w tamtą noc przy ognisku
całował mnie, a nie Blaire H.

Trzymaj się, Kenny. Życzę ci udanych pozostałych dni


wakacji i powodzenia w życiu.

Z wyrazami miłości

Lara Jean

Kiedy skończyłam czytać, z sentymentem przycisnęłam


kartkę do piersi.
To był pierwszy list miłosny, jaki napisałam. Cieszyłam się,
że go odzyskałam. Chociaż nie stałoby się nic złego, gdyby Kenny
Donati się dowiedział, że tamtego lata pomógł na obozie dwóm
osobom – nie tylko tonącemu chłopcu, którego uratował, ale też
dwunastoletniej Larze Jean Song Covey.
rozdział dwudziesty trzeci

Wdni wolne od pracy tata często gotuje koreańskie jedzenie.


Czasem jedzie do sklepu z koreańską żywnością i kupuje gotowe
półprodukty, na przykład sosy i marynowane mięso. Innym razem
dzwoni do naszej babci z prośbą o przepisy i stara się przyrządzić
coś tradycyjnego od początku do końca sam. I właśnie to jego
staranie najbardziej się liczy. Nigdy o tym nie mówi, ale wiem, że
trudzi się ze względu na nas, żebyśmy nie straciły kontaktu z
kulturą ojczyzny naszej mamy. Kuchnia jest najlepszym sposobem
na podtrzymanie tradycji. Po śmierci mamy tata próbował
organizować nam zabawy z rówieśnikami koreańskiego
pochodzenia, ale te spotkania wychodziły sztucznie. Co prawda po
jednym zadurzyłam się kiedyś na krótko w Edwardzie Kimie, ale
na szczęście nie przerodziło się to w prawdziwe uczucie. Na
szczęście − ponieważ do niego też napisałabym list i teraz
musiałabym unikać kolejnej osoby.
Tym razem tata przygotował bossam, czyli plastry łopatki
wieprzowej zawijane w liście sałaty. Poprzedniego wieczoru natarł
mięso cukrem i solą, a potem cały dzień piekł w piekarniku. Kitty i
ja ciągle zaglądałyśmy do środka – pachniało naprawdę
smakowicie.
Kiedy mięso było gotowe, tata zaprosił nas do pięknie
nakrytego stołu. Stała na nim srebrna misa ze świeżo umytymi
liśćmi sałaty maślanej, na których wciąż połyskiwały krople wody.
Obok, w salaterce z ciętego szkła, stało kimchi, które tata kupił w
sklepie z orientalną żywnością, oraz dwie miseczki − jedna z pastą
pieprzową, a druga z sosem sojowym z posiekaną szalotką oraz
imbirem.
Zanim usiedliśmy, tata wyciągnął telefon i zrobił kilka zdjęć.
− Wyślę je Margot, żeby zobaczyła, jak pięknie wygląda stół
– powiedział.
− Która jest tam teraz godzina? – zapytałam.
To był bardzo leniwy dzień. Zegar pokazywał prawie szóstą
po południu, a ja nadal chodziłam w piżamie.
Nawet kiedy już przyszłam do stołu, nie myślałam o
etykiecie, tylko usiadłam na krześle w kucki i objęłam kolana
ramionami.
− Jedenasta w nocy, ale Margot na pewno jeszcze nie śpi –
powiedział tata. – Dlaczego nie zaprosisz Josha? Przygotowałem
tyle jedzenia, że sami nie damy rady zjeść.
− Pewnie jest zajęty – odparłam szybko.
Nadal nie wymyśliłam, co mu powiem, gdy się spotkamy.
− Może najpierw zapytaj? Josh uwielbia koreańskie jedzenie
– powiedział tata i przesunął półmisek z mięsem na środek stołu. –
Tylko szybko, zanim moje bossam wystygnie!
Nie miałam wyjścia. Wzięłam swój telefon i udawałam, że
piszę esemesa. Głupio mi było oszukiwać tatę, ale pocieszałam się
myślą, że gdyby znał okoliczności, na pewno by mnie zrozumiał.
− Nie pojmuję, dlaczego wciąż do siebie piszecie, zamiast po
prostu zadzwonić. Wówczas od razu znałabyś odpowiedź, zamiast
bez sensu czekać.
− Jesteś okropnie staroświecki, tato – odparłam, po czym
spojrzałam na telefon, niby odczytując wiadomość, i dodałam: −
Josh nie może przyjść. Jemy. Kitty! Kolacja!
− Idę! – odkrzyknęła mała ze swojego pokoju.
− Może wpadnie później. Coś mu zostawimy.
− Tato, Josh też ma swoje życie. Po co miałby przychodzić,
skoro nie ma Margot? Tym bardziej że już nie są razem.
− Jak to nie są razem? – zapytał tata ze zdziwieniem.
Wyglądało na to, że Margot nie powiedziała tacie prawdy.
Myślałam, że skoro Josh nie pojawił się na lotnisku, tata sam się
domyślił. Czasem ojcowie bywają tacy niedomyślni. Nie mają
uszu i oczu?
− Po prostu nie są – powiedziałam. – A ja nie jestem nią,
tylko Larą Jean. Margot, dla której Josh tu przychodził, studiuje w
Szkocji. Pamiętasz?
− Dobrze, już dobrze. Nie miałem pojęcia, ale zrozumiałem
aluzję. Wiem, jestem zupełnie niezorientowany, lecz nie musisz
mnie aż tak dręczyć – odparł tata, drapiąc się po policzku. – Rany!
Ani słowem się nie zająknęła…
− Mniam, mniam – powiedziała Kitty, która w tym
momencie pojawiła się przy stole.
Zajęła swoje zwykłe miejsce i od razu sięgnęła po półmisek z
mięsem.
− Kitty, najpierw modlitwa – upomniał ją tata.
Modliliśmy się przed posiłkami tylko wtedy, gdy jedliśmy w
jadalni.
A jedliśmy w jadalni w Święto Dziękczynienia, Boże
Narodzenie i zawsze, kiedy tata gotował koreańskie potrawy. Gdy
byłyśmy małe, mama zabierała nas w niedziele do kościoła. Po jej
śmierci tata próbował podtrzymać tę tradycję, ale często miał w
weekendy zmiany w szpitalu, więc chodziliśmy na msze coraz
rzadziej.
− Panie Boże, dziękujemy ci za te dary, którymi tak hojnie
nas obdarzyłeś. Dziękuję za moje piękne córki i proszę, miej w
opiece Margot. W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Amen.
− Amen – powtórzyłyśmy.
− Wygląda smakowicie, prawda, dziewczynki? – stwierdził
tata z uśmiechem, kładąc na talerz liść, na którym następnie ułożył
mięso, ryż i kimchi. – Kitty, poradzisz sobie? Musisz to zrobić tak,
jakbyś szykowała tortillę.
Kitty kiwnęła głową, po czym powtórzyła ruchy taty.
Po pierwszym kęsie o mało wszystkiego nie wyplułam.
Mięso było tak strasznie słone, że prawie łzy pociekły mi z oczu,
ale udałam, że mi smakuje, i zaczęłam powoli jeść.
Kitty rzuciła mi ponad stołem spojrzenie pełne cierpienia, ale
wzrokiem dałam jej do zrozumienia, żeby milczała.
Tata jeszcze nie ruszył swojej porcji. Zamiast tego robił
zdjęcia talerza.
− Bardzo dobre, tato. Jak w restauracji – powiedziałam.
− Dziękuję. Wygląda dokładnie tak samo, jak na zdjęciu w
przepisie. Nie mogę uwierzyć, że udało mi się tak pięknie przypiec
mięso – odparł tata, po czym w końcu ugryzł kawałek i zamarł. –
Nie wydaje wam się przypadkiem trochę zbyt słone?
− Nie – powiedziałam.
Tata ugryzł kolejny kęs i stwierdził:
− Jest naprawdę słone. Kitty, a ty jak uważasz?
− Nie, bardzo dobre, tato – odparła Kitty, sięgając po wodę, a
ja ukradkiem podniosłam do góry kciuk w geście aprobaty.
− Hm… Nie, jest zdecydowanie przesolone – stwierdził tata,
przełykając bossam bez gryzienia. – Dziwne, bo zrobiłem
dokładnie tak, jak było w przepisie. A może do nacierania użyłem
złego rodzaju soli? Laro Jean, spróbuj jeszcze raz.
Zakryłam usta sałatą i wzięłam malutkiego gryza:
− Mm…
− Może w środku będzie lepsze – myślał głośno tata.
W tym momencie zawibrował mój telefon.
Wracałem z biegania i zobaczyłem, że w jadalni świeci się
światło.

To był Josh. Zdziwiłam się, że nie wyczułam w jego


wiadomości nic nienormalnego. Jakby wczorajszy dzień w ogóle
się nie wydarzył.
Jecie koreańskie jedzenie???

To nieprawdopodobne, ale Josh szóstym zmysłem wyczuwał,


kiedy tata gotował, i zawsze przychodził, gdy tylko siadaliśmy do
stołu. Uwielbiał koreańskie potrawy.
Gdy odwiedzała nas babcia, nie odstępował jej na krok.
Oglądali nawet razem koreańskie melodramaty. Babcia traktowała
go jak wnuka, kroiła mu jabłka na kawałki i obierała ze skórki
mandarynki.
Babcia zawsze wolała chłopców niż dziewczynki.
Kiedy o tym pomyślałam, zdałam sobie sprawę, że wszystkie
kobiety w naszej rodzinie kochały Josha. Z wyjątkiem mamy, która
nie zdążyła go poznać, ale jestem pewna, że z nią byłoby tak samo.
Na pewno pokochałaby każdego, kto pokochał Margot.
Kitty wyciągnęła głowę w moją stronę.
− Czy to Josh? Przyjdzie?
− Nie – odparłam szybko i odłożyłam telefon na stół, ale po
chwili znowu zawibrował.
Mogę wpaść?

− Pisze, że chciałby wpaść! – wykrzyknęła Kitty.


− Zaproś go. Chciałbym usłyszeć jego opinię na temat tego
bossam.
− Słuchaj, tato, Josh już nie jest członkiem naszej rodziny.
Odkąd on i Margot nie są już… − urwałam. Czy Kitty nadal nie
wiedziała o ich rozstaniu? I czy powinnam to wciąż trzymać w
sekrecie? − Teraz, kiedy Margot wyjechała tak daleko…
− Wiem, że zerwali ze sobą – przerwała mi Kitty, zawijając
sam ryż w kolejny liść sałaty. – Margot powiedziała mi, kiedy
rozmawiałyśmy na Skypie.
Zobaczyłam, jak tata ze smutną miną wpycha sobie sałatę do
ust.
− Nie rozumiem, dlaczego nie możemy się przyjaźnić jak
dawniej – kontynuowała Kitty z pełną buzią. – Przecież wszyscy
go lubimy, prawda? Tato? Prawda?
− Prawda – odpowiedział tata. – Poza tym jeśli chodzi o
relacje międzyludzkie, to nic nigdy nie jest pewne do końca.
Możliwe, że jeszcze do siebie wrócą albo po prostu zostaną
przyjaciółmi. Kto wie, co przyniesie przyszłość? Uważam, że nie
powinniśmy pochopnie wykluczać Josha z naszej rodziny.
Kiedy kończyliśmy kolację, dostałam kolejnego esemesa.
Dobra, już nieważne.

Jedliśmy tę przesoloną wieprzowinę do końca weekendu.


Następnego dnia tata zrobił smażony ryż i wkroił do niego resztę
mięsa, stwierdzając, że potraktujemy je jak bekon. Na kolację
zmiksowałam to mięso do makaronu z serem. Smakowało jak
pomyje i skończyło się na tym, że wyrzuciłam z siebie całą
zawartość żołądka w toalecie.
− Szkoda, że nie mamy psa… − powtarzała Kitty.
W końcu przyrządziłam normalny makaron.
Po kolacji wzięłam Słodką Sadie na spacer. Tak nazywamy z
Kitty labradorkę naszych sąsiadów. Shahsowie poprosili mnie,
żebym się nią zajęła, ponieważ pojechali wieczorem do miasta.
Normalnie Kitty błagałaby mnie, żebym wzięła ją ze sobą, ale w
telewizji był film, na który polowała od dłuższego czasu, więc
poszłam sama. Kiedy skręciłam z psem w pobliski zaułek,
wpadłam na Josha, który właśnie wracał z biegania. Przykucnął,
aby pogłaskać Sadie, i zapytał:
− Jak tam z Kavinskim?
„Dziwne, że o to pytasz, Josh, bo wszystko skończone.
Akurat rano, kiedy rozmawialiśmy przez Skype’a, strasznie się
pokłóciliśmy (to tak na wszelki wypadek, gdybyś zauważył, że
przez cały weekend nie wychodziłam z domu) i zerwaliśmy ze
sobą. Jestem zdruzgotana, ponieważ kochałam się w nim od
siódmej klasy, ale cóż… C’est la vie”, stwierdziłam w myślach.
− Zerwaliśmy ze sobą dzisiaj rano – powiedziałam w końcu i
zagryzłam usta, starając się przybrać smutny wyraz twarzy. – Jest
mi ciężko. Zwłaszcza że tak długo o nim marzyłam, a kiedy
wreszcie odwzajemnił moje uczucia… Widocznie tak miało być.
Myślę, że jeszcze nie pogodził się z rozstaniem z Gen. Chyba
wciąż coś do niej czuje, więc w jego sercu nie ma dla mnie
miejsca.
− Kiedy dzisiaj spotkaliśmy się w McCallsie, mówił zupełnie
co innego – odparł Josh i rzucił mi wesołe spojrzenie.
Peter w księgarni? Niemożliwe. To zupełnie nie w jego stylu.
− A co mówił? – zapytałam, starając się, aby mój głos
brzmiał normalnie, chociaż serce biło mi bardzo mocno.
Josh wciąż ją głaskał, ale nie odpowiadał.
− Co powiedział? – powtórzyłam. Tym razem nie udało mi
się ukryć emocji. Wzdrygnęłam się na dźwięk własnego
piskliwego tonu. – Co dokładnie mówił?
− Kiedy zapytałem go, od kiedy jesteście razem, powiedział,
że od niedawna. I że bardzo mu się podobasz.
Że co? Moja twarz najwyraźniej wyrażała krańcowe
zdumienie, bo kiedy Josh spojrzał na mnie, natychmiast wstał i
dodał:
− Tak, ja też byłem zdziwiony.
− Jak to zdziwiony? Zdziwiło cię, że mu się podobam?
− Trochę. W ogóle do siebie nie pasujecie. W życiu bym nie
powiedział, że będzie chciał z tobą być. To znaczy… − dodał
szybko, kiedy posłałam mu mordercze spojrzenie. – Chodzi mi o
to, że nie jesteś taka… No wiesz…
− Jaka nie jestem? Taka ładna jak Genevieve?
− Nie! Nie to miałem na myśli. Chciałem powiedzieć, że
jesteś słodką, niewinną, ciepłą dziewczyną, która lubi spędzać czas
w domu z rodziną i… Nie wiem. Nie widzę w tym Kavinskiego.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, mój telefon zawibrował w
kieszeni.
− Właśnie dzwoni – poinformowałam Josha. – Wygląda na
to, że jednak podobają mu się zapyziałe domatorki.
− Nie powiedziałem, że jesteś zapyziałą domatorką!
Stwierdziłem, że lubisz spędzać czas w domu.
− Na razie, Josh – odparłam i ruszyłam dalej, ciągnąc za sobą
biedną Sadie. – Cześć, Peter.
rozdział dwudziesty czwarty

Na chemii Peter zajmował ławkę przede mną. Podczas lekcji


postanowiłam napisać do niego liścik.
Dlaczego powiedziałeś Joshowi, że…

Zawahałam się.
…że coś między nami jest?

Kiedy skończyłam, kopnęłam w jego krzesło, a gdy się


odwrócił, podałam mu karteczkę.
Pochylił się nad nią, a po chwili sięgnął po długopis i zaczął
odpisywać. Następnie złożył liścik i rzucił mi na blat, nawet na
mnie nie patrząc.
Coś między nami jest?

Ha, ha.

Nagle poczułam taką złość, że kiedy przycisnęłam ołówek do


papieru, złamałam grafit.
Odpowiedz, proszę, na moje pytanie.

Porozmawiamy później, odpisał.


Fuknęłam zniecierpliwiona, a Matt, mój kolega z ławki,
rzucił mi rozbawione spojrzenie.
Po lekcji Peter wyszedł z klasy w towarzystwie kolegów, ale
po chwili, gdy pakowałam zeszyty do plecaka, wrócił. Sam.
− Dobrze, pogadajmy – powiedział i usiadł na ławce.
Zebrałam do końca swoje rzeczy, odchrząknęłam i zapytałam
cicho:
− Dlaczego powiedziałeś Joshowi, że… − urwałam. O mały
włos znowu nie wypowiedziałam: coś między nami jest. − …że
jesteśmy razem.
− Nie wiem, dlaczego się tak wściekasz. Zrobiłem ci
przysługę. Przecież równie dobrze mogłem cię wydać i wyjawić
twój plan.
Miał rację. Rzeczywiście mógł tak zrobić.
− Dlaczego więc tego nie zrobiłeś?
− Dziękujesz w bardzo dziwny sposób, choć nie ma za co.
− Dziękuję – odpowiedziałam odruchowo. Po chwili dotarło
do mnie, że nie mam mu za co dziękować. – Doceniam, że
pozwoliłeś mi się pocałować, ale…
− Nie ma za co – powtórzył Peter.
Ach!!! Jakiż on był nieznośny.
Natychmiast postanowiłam przy pierwszej możliwej okazji
utrzeć mu nosa.
− To naprawdę… bardzo miłe z twojej strony, ale już
wyjaśniłam Joshowi, że między nami nic nie będzie, ponieważ
Genevieve nadal trzyma cię na smyczy. Nie musisz już udawać.
− Nikt mnie nie trzyma na żadnej smyczy – powiedział Peter
i posłał mi spojrzenie pełne złości.
− Czyżby? Jesteście razem od siódmej klasy. Praktycznie
stałeś się jej własnością.
− Nie masz pojęcia, o czym mówisz – wysyczał Peter.
− W ubiegłym roku krążyła plotka, że zmusiła cię, żebyś w
ramach prezentu urodzinowego dla niej wytatuował sobie na
pośladku jej inicjały. To prawda? – Udawałam, że chcę mu
podciągnąć koszulkę, którą miał na sobie. Peter warknął i
zeskoczył z ławki. Zaczęłam chichotać. − A więc to prawda!
− Nie! – krzyknął. – I nie jesteśmy już razem, więc czy
mogłabyś, z łaski swojej, przestać pieprzyć te bzdury? Zerwaliśmy.
To koniec. Nic mnie już z nią nie łączy.
− Zaraz, zaraz. Zerwaliśmy? Czy to przypadkiem nie ona
zerwała z tobą?
− To była wspólna decyzja – odparł Peter, patrząc na mnie
spode łba.
− Jestem pewna, że wkrótce znowu będziecie razem.
Przecież już wcześniej się rozstawaliście, prawda? Tylko po to,
żeby chwilę później do siebie wrócić. Pewnie dlatego, że wspólnie
przeżyliście swój pierwszy raz. Założę się, że właśnie z tego
powodu tak trudno jest się wam rozstać. Słyszałam, że tak to
zwykle działa, zwłaszcza w przypadku facetów.
Peterowi opadła szczęka.
− Skąd o tym wiesz? – zapytał zszokowany.
− Wszyscy o tym wiedzą. Zrobiliście to w pierwszej klasie
liceum, w piwnicy jej domu, prawda?
Peter kiwnął głową.
− Widzisz? Nawet ja o tym wiem, a jestem nikim. Nawet jeśli
nie wrócicie do siebie, co jest raczej mało prawdopodobne, i tak
żadna inna dziewczyna się z tobą nie umówi. Pamiętasz, co się
przydarzyło Jamili Singh?
To było rok temu. Peter i Genevieve rozstali się na miesiąc.
W tym czasie Kavinsky zaczął się spotykać z Jamilą Singh. Jamila
była bardzo ładna, może nawet ładniejsza niż Gen, a już na pewno
bardziej ponętna. Miała długie, kręcone, czarne włosy, wąską talię
i apetyczny tyłek.
Randkowanie z Peterem, delikatnie mówiąc, nie wyszło jej
na dobre. Genevieve nie tylko postarała się o to, aby od Jamili
odwrócili się wszyscy znajomi, ale jeszcze rozpuściła plotkę, że jej
rodzina trzyma w domu niewolnika z Indonezji, choć tak naprawdę
chłopak był jej kuzynem i u nich mieszkał. Dam sobie rękę uciąć,
że plotka o tym, że Jamila myje włosy tylko raz na miesiąc, była
również sprawką Gen. To jednak nie wszystko. Pewnego dnia
rodzice Jamili dostali anonimowego e-maila, w którym ktoś
poinformował ich, że córka sypia z Peterem. W efekcie zabrali
Jamilę z naszego liceum i umieścili w szkole prywatnej, a Gen i
Peter wrócili do siebie jeszcze przed końcem semestru.
− Gen mówi, że nie miała z tym nic wspólnego – powiedział
Peter.
− Błagam cię… I ja, i ty znamy ją wystarczająco dobrze,
żeby wiedzieć, jaka jest prawda. Przynajmniej kiedyś dobrze ją
znałam, ale ludzie się raczej nie zmieniają, a przynajmniej nie tak
gruntownie.
− Przecież kiedyś byłyście najlepszymi przyjaciółkami –
powiedział Peter po chwili milczenia.
− Przyjaciółkami, zgadza się, ale nie najlepszymi – odparłam.
Zaraz… Dlaczego znowu rozmawialiśmy o mnie? – Wszyscy
wiedzą, że to Genevieve wysłała tego e-maila do rodziców Jamili.
Nie trzeba być detektywem, aby się domyślić, że zrobiła to z
zazdrości. Jamila była najładniejszą dziewczyną w naszym
roczniku, a Gen od zawsze − okropną zazdrośnicą. Pamiętam, jak
kiedyś tata kupił mi… − urwałam nagle. Peter patrzył na mnie tak
dziwnie, że zaczęłam czuć się nieswojo. – No co?
− Pociągnijmy to jeszcze jakiś czas.
− Co mamy pociągnąć?
− No… Niech ludzie myślą, że jesteśmy parą.
Zaraz… Czy ja się przesłyszałam?
− Genevieve szaleje z niepewności. Niech się jeszcze trochę
pomęczy, dobra? Wszystko idealnie się składa. Kiedy zaczniesz się
ze mną umawiać, Gen na pewno zrozumie, że to naprawdę koniec.
Będziesz takim włącznikiem gastrofazy. Wiesz, co to jest
gastrofaza?
− Pewnie, że wiem − odparłam, chociaż nie miała pojęcia, o
czym mówił.
Postanowiłam przy pierwszej lepszej okazji zapytać o to
Chris.
Peter podszedł do mnie, a ja odruchowo zrobiłam krok do
tyłu. Roześmiał się, przechylił głowę na bok i położył mi ręce na
ramionach.
− A więc uruchom moją gastrofazę?
− Przykro mi, Peter – powiedziałam, śmiejąc się nerwowo. –
Nie jestem tobą zainteresowana.
− Wiem. Właśnie o to chodzi. Ja też nie jestem tobą
zainteresowany. W ogóle – odparł, po czym wzdrygnął się lekko. –
A więc? Wchodzisz w to?
Ruchem ramion zrzuciłam jego dłonie.
− Halo? Czy przypadkiem przed chwilą nie wspomniałam o
tym, że Gen jest gotowa wykończyć każdą dziewczynę, która się
do ciebie zbliży?
− Gen tylko dużo gada. Tak naprawdę nigdy by nikogo nie
skrzywdziła. Po prostu nie znasz jej tak dobrze, jak ja – oznajmił
Peter.
Nie odpowiedziałam, a on najwyraźniej uznał to za dobry
znak, ponieważ po chwili dodał:
− Ty też na tym skorzystasz. Jeszcze niedawno martwiłaś się,
że się skompromitujesz w oczach Josha. To zaoszczędzi ci
większego upokorzenia, czyli bycia z nim. Po co ci związek z
Joshem, skoro możesz być ze mną? Przynajmniej na niby. To tylko
interesy, nic więcej. Przecież się we mnie nie zakochasz.
− Peter, ale ja nie chcę być twoją dziewczyną nawet na niby,
a co dopiero naprawdę – odparłam słodkim głosem.
Kiedy to powiedziałam, patrząc w tę jego piękną twarz,
odczułam ogromną satysfakcję.
− Dlaczego? – zapytał.
− Czytałeś mój list. Nie jesteś w moim typie. Nikt nigdy nie
uwierzy, że mogłabym się zadurzyć w kimś takim jak ty.
− Jak wolisz. Chciałem tylko wyświadczyć nam obojgu
przysługę – powiedział, a potem wzruszył ramionami i rzucił
znudzone spojrzenie gdzieś w przestrzeń za moimi plecami, jakby
miał już dosyć tej rozmowy. – Josh na pewno by to łyknął – dodał.
I to podziałało.
− Dobra, zróbmy to.
Kilka godzin później, kiedy leżałam już w łóżku, moje myśli
wciąż krążyły wokół naszej rozmowy. Ciekawiło mnie, jaka będzie
reakcja innych, gdy zobaczą mnie na korytarzu idącą za rękę z
Peterem Kavinskim.
rozdział dwudziesty piąty

Następnego ranka spotkałam go na przystanku.


− Cześć. Naprawdę codziennie przyjeżdżasz do szkoły
autobusem?
− Przecież mój samochód jest w warsztacie. Miałam
wypadek. Pamiętasz?
Peter westchnął, jakby to, że jeżdżę autobusem, uwłaczało
jego godności, po czym złapał mnie za rękę i ruszyliśmy w stronę
szkoły.
Po raz pierwszy w życiu przekroczyłam próg naszego liceum,
trzymając za rękę chłopaka. Pomyślałam, że powinnam zapamiętać
tę wyjątkową chwilę i intensywnie ją przeżywać, ale nie czułam
nic, ponieważ wszystko było grą. Naprawdę.
Serce nawet mi nie zadrżało.
Gdy zobaczyła nas Emily Nussbaum, najlepsza przyjaciółka
Gen, niemal padła trupem na miejscu. Uparcie gapiła się na nas,
dopóki jej nie minęliśmy. W pewnej chwili pomyślałam, że zaraz
pstryknie fotkę, żeby wysłać ją do Genevieve.
Peter zatrzymywał się po drodze przy znajomych, a ja się
uśmiechałam, jakby w tym, że jesteśmy razem, nie było nic
dziwnego.
Poczułam, że poci mi się ręka, więc spróbowałam uwolnić
dłoń z uścisku Petera, ale on tylko jeszcze wzmocnił chwyt.
− Masz strasznie gorącą rękę – syknęłam do niego.
− Nie, to ty masz gorącą – odparł przez zaciśnięte zęby.
Pomyślałam, że Genevieve z pewnością nie miała takiego
problemu i jej ręce nigdy się nie pociły. Zapewne nawet po kilku
dniach w ciągłym uścisku nie zmieniłyby temperatury.
Kiedy w końcu doszliśmy do mojej szafki, bałam się, że
zostawię na podręcznikach mokre plamy. Gdy zamykałam
drzwiczki, Peter niespodziewanie pochylił się w moją stronę, żeby
mnie pocałować. Zaskoczona wykonałam głową jakiś dziwny ruch
i uderzyliśmy się czołami.
− Auć! – jęknął Peter i z wściekłym wyrazem twarzy zaczął
rozcierać swoje czoło.
− Zaskoczyłeś mnie! Nie rób tak więcej – powiedziałam.
Naprawdę nieźle się walnęliśmy. Gdybym teraz spojrzała w
górę, nad swoją głową zobaczyłabym latające w kółko ćwierkające
ptaszki, jak w kreskówce.
− Ciszej, głupku – wysyczał Peter.
− Nie nazywaj mnie głupkiem, głupku – odsyczałam.
Peter westchnął z irytacją. Już miałam na niego warknąć,
żeby przestał stroić fochy, kiedy kątem oka zobaczyłam na końcu
korytarza Genevieve.
− Muszę lecieć – rzuciłam i podreptałam w przeciwnym
kierunku.
− Poczekaj! – zawołał za mną Peter, ale nie zatrzymałam się.
Kilka godzin później leżałam na łóżku z twarzą wciśniętą w
poduszkę. Chciałam zapomnieć o tej niefortunnej próbie
pocałunku.
Niestety bez skutku.
Przyłożyłam rękę do czoła i pomyślałam, że nie dam rady.
Wszystko było takie… Całowanie, spocone dłonie, spojrzenia
ludzi wokół nas… To ponad moje siły.
Będę musiała powiedzieć Peterowi, że zmieniłam zdanie i
wycofuję się z naszej umowy. Nie mogłam tego ciągnąć. Nie
miałam numeru telefonu Petera, a nie chciałam pisać do niego e-
maila, co oznaczało, że będę musiała odwiedzić go w domu.
Pomyślałam, że to dziwne, ale wciąż pamiętałam, gdzie on
mieszka.
Biegnąc po schodach, minęłam Kitty, która szła do swojej
sypialni z talerzykiem herbatników w jednej ręce i szklanką mleka
w drugiej.
− Pożyczam twój rower! – krzyknęłam w locie. – Niedługo
wrócę!
− Tylko uważaj, żeby nic się z nim nie stało! – zawołała za
mną Kitty.
Założyłam kask, wskoczyłam na rower i na pełnym gazie
wyjechałam z garażu. Pedałowałam, ile sił w nogach. Rower był
już za mały, ale tylko trochę, ponieważ byłam niewiele wyższa od
Kitty. Peter mieszkał dwie dzielnice dalej, więc założyłam, że
droga do niego nie powinna mi zająć dłużej niż dwadzieścia minut.
Kiedy dotarłam na miejsce, na podjeździe nie zobaczyłam ani
jednego samochodu. Najwyraźniej nikogo nie było w domu.
Zrobiło mi się niedobrze. Co teraz? Miałam usiąść na schodkach
prowadzących do drzwi i filować na niego jak jakaś zwariowana
maniaczka? A co, jeśli to jego mama wróci pierwsza?
Ostatecznie postanowiłam przynajmniej chwilę odpocząć. Ze
zmęczenia brakowało mi tchu. Byłam cała spocona, łącznie z
głową. Próbowałam przeczesać włosy palcami, ale nic z tego.
Właśnie miałam zamiar napisać do Chris i poprosić ją, żeby
po mnie przyjechała, kiedy usłyszałam warkot silnika i na ulicy
zobaczyłam samochód Petera. Z wrażenia upuściłam telefon.
− Proszę, proszę. Moja czarująca dziewczyna – powiedział,
gdy wysiadał.
− Możemy chwilę porozmawiać?
Peter niespiesznie wyciągnął z wnętrza audi swój plecak,
zarzucił go na ramię, zatrzasnął drzwi i ruszył w moją stronę.
Kiedy rozsiadł się jak udzielny książę na najwyższym stopniu
schodów, stanęłam przed nim. Poczułam się jak poddany na
audiencji, z kaskiem w jednej dłoni i telefonem w drugiej.
− Co jest? – zapytał. – Niech zgadnę – przyjechałaś, żeby
powiedzieć mi, że się wycofujesz?
Jego pewność siebie dodała mi odwagi. Nie zamierzałam dać
mu satysfakcji.
− Postanowiłam, że powinniśmy omówić plan działania,
zanim ludzie zaczną zadawać nam pytania – odpowiedziałam i
usiadłam obok.
− Aha. – Był trochę zaskoczony. – Całkiem sensowna myśl.
Zacznijmy od tego, jak to się stało, że jesteśmy razem.
Uderzyłam dłońmi w kolana i wyrecytowałam jak z karabinu
maszynowego.
− W zeszłym tygodniu, kiedy miałam wypadek, akurat
przejeżdżałeś obok i zatrzymałeś się, żeby mi pomóc. Zaczekałeś
ze mną na holownik, a potem odwiozłeś mnie do domu. Trochę się
denerwowałeś sytuacją, ponieważ już od gimnazjum coś do mnie
czułeś. Kiedyś cię pocałowałam, a że był to twój pierwszy
pocałunek, to teraz, kiedy nadarzyła się okazja…
− Ty mnie pocałowałaś? – wtrącił Peter. – Chyba raczej na
odwrót. Będzie brzmiało bardziej wiarygodnie.
Zignorowałam jego uwagę i brnęłam dalej.
− …kiedy nadarzyła się okazja, stwierdziłeś, że to twoja
wielka szansa i nie możesz jej zmarnować, więc zaprosiłeś mnie na
randkę. Od tamtej pory się spotykamy.
− Nie sądzę, żeby Gen to kupiła. – Pokręcił głową.
− Peter. – Starałam się zapanować nad głosem. – Najbardziej
wiarygodne kłamstwo to takie, które zawiera ziarno prawdy.
Prawdą jest, że miałam wypadek. Prawdą jest, że akurat tamtędy
przejeżdżałeś i się zatrzymałeś, żeby mi pomóc. Również to, że się
całowaliśmy w gimnazjum, jest prawdą.
− Nie o to chodzi.
− A o co?
− Tamtego dnia widziałem się z Gen.
− Dobrze. – Westchnęłam. – Oszczędź mi szczegółów. To
niczego nie zmienia. Moja historyjka jest nadal wiarygodna. W
takim razie po tej akcji z wypadkiem nie mogłeś o mnie zapomnieć
i kiedy tylko Genevieve cię rzuciła… To znaczy, kiedy zerwaliście,
zaprosiłeś mnie na randkę, okej? Skoro ustaliliśmy wstęp,
chciałabym również ustalić żelazne zasady.
− Jakie?
Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam:
− Na przykład takie, że nie chcę, żebyś jeszcze kiedyś
próbował mnie pocałować.
− Ja też nie mam na to ochoty. – Skrzywił się Peter. – Poza
tym czoło nadal mnie boli. Chyba będę miał siniaka. Zobacz –
dodał i podniósł grzywkę. – Jest?
− Nie, ale łysiejesz.
− Słucham?!
Wiedziałam, że to go ruszy – był przewrażliwiony na punkcie
swojego wyglądu.
− Spokojnie, żartowałam. Masz kartkę i długopis?
− Chcesz to zapisać?
− Tak będzie łatwiej wszystko zapamiętać.
Peter przewrócił oczami, ale sięgnął do plecaka i podał mi
notes.
Na samej górze czystej kartki napisałam „Umowa”. Potem
pod jedynką zanotowałam „Żadnego całowania”.
− Czy ludzie to łykną, skoro nie będziemy się migdalić
publicznie?
− Związek nie polega tylko na migdaleniu się. Jest mnóstwo
sposobów na okazanie uczuć bez używania ust – powiedziałam.
Peter się uśmiechnął.
Byłam pewna, że zaraz rzuci żarcik, więc szybko dodałam:
− Ani innych części ciała.
− Pamiętaj, że muszę dbać o swoją reputację. Nikt z moich
znajomych nie uwierzy, że nagle przy tobie stałem się mnichem.
Może chociaż będę mógł od czasu do czasu włożyć rękę do tylnej
kieszeni twoich spodni. Zaufaj mi. To oczywiście będzie pełna
profeska.
Nie skomentowałam, chociaż miałam ochotę powiedzieć mu,
że zdecydowanie za bardzo przejmuje się opinią innych. Zamiast
tego kiwnęłam głową i zapisałam „Peter może od czasu do czasu
włożyć rękę do tylnej kieszeni spodni Lary Jean”.
− Ale nie ma mowy o całowaniu. – Nie podniosłam głowy,
żeby nie zobaczył rumieńca zażenowania na mojej twarzy.
− Sama zaczęłaś – powiedział. – I pamiętaj, że nie mam
choroby wenerycznej, więc nie musisz się niczego obawiać.
− Wcale nie uważam, że ją masz. − Chodzi o to, że… Nigdy
w życiu nie miałam chłopaka. Nigdy nie byłam na prawdziwej
randce. Nigdy nie szłam korytarzem, trzymając chłopaka za rękę.
To wszystko jest dla mnie zupełnie nowe, dlatego przepraszam za
ten wypadek dzisiaj rano. Po prostu… chciałabym to wszystko
przeżywać naprawdę, ale nie z tobą.
Peter milczał przez chwilę.
− Hm. No dobrze – zgodził się w końcu. – W takim razie
darujmy sobie pewne rzeczy.
− Serio?
− Tak.
Proszę, proszę. Kto by się tego spodziewał?
− Nie mam zamiaru za ciebie nigdzie płacić. Chciałbym,
żebyś to też przeżyła z kimś, z kim będzie cię łączyło prawdziwe
uczucie.
Uśmiech natychmiast spełzł mi z twarzy.
− Nie mówiłam, że masz za coś płacić!
− Nie będę też odprowadzał cię do klasy ani kupował ci
kwiatów.
− Rozumiem.
Wyglądało na to, że Petera bardziej obchodził stan jego
portfela niż moich uczuć. Ale z niego sknera.
− Co lubiła Genevieve, kiedy byliście razem? – zapytałam.
Byłam pewna, że odpowie żartem, ale zaskoczył mnie.
− Zawsze mnie męczyła, żebym pisał do niej liściki –
wyznał, wpatrując się w jakiś punkt przed nim.
− Liściki?
− Tak. W trakcie lekcji w szkole. Nie rozumiałem, dlaczego
nie wystarczy jej szybszy i wygodniejszy esemes.
Ja doskonale rozumiałam. Genevieve zależalo na
prawdziwych, pisanych odręcznie liścikach, ponieważ zawsze
będzie mogła do nich wrócić, na przykład w chwilach kryzysu.
Takie listy są prawdziwym dowodem, że komuś naprawdę na niej
zależy, że ktoś o niej myśli.
− Będę pisał do ciebie liściki – oświadczył nagle Peter. – To
doprowadzi ją do szału.
Natychmiast zapisałam „Peter codziennie będzie pisał liściki
do Lary Jean”.
− Zanotuj też, że czasami będziesz ze mną chodziła na
imprezy – powiedział Peter i zajrzał mi przez ramię. – I że nie będę
musiał oglądać z tobą romantycznych komedii.
− Czy ktoś mówił o romantycznych komediach? Nie
wszystkie dziewczyny je lubią.
− Założę się, że ty lubisz.
Wkurzyło mnie, że tak dobrze mnie wyczuwał. I że miał
rację. Żeby nie pozostać dłużną, zapisałam również „Żadnych
kretyńskich filmów akcji”.
− W takim razie, co nam zostaje? – zapytał Peter.
− Filmy o superbohaterach, horrory, seriale, dokumenty,
filmy zagraniczne…
Peter się skrzywił, po czym wyjął mi z ręki notatnik i
długopis i dopisał „Żadnych filmów zagranicznych” oraz „Lara
Jean wrzuci na tapetę swojego telefonu zdjęcie Petera”.
− Dopisz „I vice versa” – zażądałam, po czym wyciągnęłam
komórkę i dodałam: − Uśmiech.
Uśmiechnął się, a ja znowu pomyślałam, że jest niemożliwie
przystojny.
Po chwili wyciągnął swój telefon, ale go powstrzymałam.
− Nie teraz, proszę. Wyglądam fatalnie.
− To prawda – odparł, a ja ostatkiem sił powstrzymałam się,
żeby go nie szturchnąć.
− Czy mógłbyś również dopisać, że żadnemu z nas nie wolno
wyjawić naszego sekretu?
− To pierwsza zasada „Podziemnego kręgu”5 – potwierdził
Peter.
− Nie widziałam tego filmu.
− Nie dziwię się – odparł.
Pokazałam mu język, notując w głowie, żeby zobaczyć
Podziemny krąg.
Peter zapisał, o co go prosiłam.
Gdy skończył, zabrałam mu długopis i podwójną linią
podkreśliłam „pod żadnym pozorem”.
− A co z datą końcową? – zapytałam.
− Jak to?
− Do kiedy będziemy to ciągnąć? Dwa tygodnie? Miesiąc?
Dwa?
− Dopóki będzie warto – odparł Peter.
− Ale… Nie uważasz, że powinniśmy określić termin?
− Wyluzuj, Laro Jean. Życie nie polega na ciągłym
planowaniu. Po prostu daj się porwać i niech wszystko toczy się
własnym rytmem.
− Słowa mądrości wielkiego Kavinskiego – powiedziałam z
westchnieniem. – Dobra, ale nie dłużej niż do Bożego Narodzenia.
Moja siostra przyjeżdża na święta, a ona zawsze wie, kiedy kłamię.
− Spoko, do tego czasu będzie po wszystkim – stwierdził
Peter.
− Świetnie – odparłam, po czym oboje złożyliśmy oficjalne
podpisy, aby uprawomocnić naszą umowę.
Byłam zbyt dumna, żeby zniżyć się do prośby o odwiezienie
do domu, a Peter sam tego nie zaproponował, więc założyłam kask
i wsiadłam na rower.
W połowie drogi zorientowałam się, że nawet nie
wymieniliśmy numerów telefonów. Nie znałam numeru własnego
chłopaka!
rozdział dwudziesty szósty

Na lekcjach literatury mieliśmy przerabiać Szklaną


menażerię Tennesseego Williamsa. Wybrałam się więc do
księgarni McCallsa, żeby kupić książkę.
Rozglądając się po półkach w poszukiwaniu tytułu,
niepostrzeżenie skanowałam otoczenie, aby namierzyć Josha.
Kiedy zawarłam układ z Peterem, mogłam oficjalnie mówić, że
jesteśmy parą.
Postanowiłam dać Joshowi nauczkę za słowa o domatorce, z
którą nikt nie chce się umówić.
Dostrzegłam go w dziale literatury faktu. Był zajęty
układaniem na półkach nowych książek, więc nie zauważył, kiedy
ukradkiem podeszłam do niego od tyłu.
− Buu! – krzyknęłam, a Josh podskoczył i upuścił książkę na
podłogę.
− O mało co nie dostałem przez ciebie zawału!
− O to właśnie chodziło, Josh – powiedziałam ze śmiechem,
zadowolona z przerażenia na jego twarzy.
Okropnie mnie bawiło straszenie ludzi.
− Świetny żart. Czy szukasz czegoś konkretnego? – zapytał
Josh.
Podniosłam rękę, w której trzymałam książkę Williamsa, i
pomachałam mu nią przed nosem.
− W tym roku mam zajęcia z panem Radnorem. Też do niego
chodziłeś?
− Tak. Jest świetnym nauczycielem. Wymagającym, ale
sprawiedliwym. Mogę ci pożyczyć notatki, które robiłem podczas
jego zajęć.
− Dzięki. Wiesz, jednak nie rozstaliśmy się z Peterem. To
było tylko chwilowe nieporozumienie.
− Ach tak… − odparł Josh, układając książki w stosik.
− Tak. Widzieliśmy się wczoraj i pogadaliśmy.
Rozmawialiśmy kilka dobrych godzin. Uwielbiam te nasze
niekończące się dyskusje. Naprawdę się wkręciłam.
Josh nieznacznie zmarszczył czoło.
− A o czym tak rozmawiacie?
− O wszystkim. O filmach, książkach i różnych takich.
− Hm. Nigdy bym nie podejrzewał, że on lubi czytać –
skomentował Josh, spoglądając gdzieś ponad moim ramieniem. –
Słuchaj, wygląda na to, że muszę pomóc Janice przy kasie. Kiedy
już znajdziesz wszystko, czego potrzebujesz, podejdź do mnie.
Dam ci pracowniczy rabat.
Szczerze mówiąc, nie na taką reakcję z jego strony liczyłam.
Miałam się rozgadać o Peterze i o mnie, a nie powiedziałam
praktycznie nic.
− Dobra – odpowiedziałam rozczarowana, ale chyba mnie już
nie usłyszał.
Teraz, kiedy Josh wiedział, że nic do niego nie czuję, bo
jestem z Peterem, wszystko powinno wrócić do normy, jakby
nigdy nie czytał mojego listu.
rozdział dwudziesty siódmy

Gdy cię nie było, dzwoniła Margot – oznajmił tata przy


kolacji.
Jedliśmy sałatkę, a Kitty − płatki z mlekiem. Miałam
przygotować pierś z kurczaka, ale rano zapomniałam wyjąć mięso
z zamrażalnika, więc musieliśmy się zadowolić mieszanką
świeżych warzyw z sosem balsamicznym. Tata wkroił do swojej
porcji dwa jajka gotowane na twardo, a ja upiekłam sobie tost. To
ci wyżerka! Sałatka i płatki z mlekiem. Chyba będę musiała
wybrać się wreszcie na zakupy.
Odkąd Margot wyjechała, rozmawiałam z nią zaledwie dwa
razy, w tym raz przez Skype’a, ale wówczas tata i Kitty stali obok,
więc nie mogłam zapytać jej o wiele spraw, na przykład jak spędza
czas, co ciekawego się przydarzyło, odkąd mieszka w Szkocji, albo
czy poznała fajnych ludzi. Podobno w pubach w Wielkiej Brytanii
pije się absynt, dlatego byłam bardzo ciekawa, czy miała już
okazję go spróbować. Pisałam do niej często, ale do tej pory
odpowiedziała mi na zaledwie jednego e-maila. Domyślałam się,
że jest zajęta, mimo wszystko mogłaby znaleźć czas, żeby
codziennie napisać chociaż krótką wiadomość. Przecież mogło mi
się coś stać, a ona by nawet o tym nie wiedziała.
− Co mówiła? – zapytałam, krojąc marchewkę do swojej
sałatki.
− Zastanawia się nad wstąpieniem do drużyny shinty –
odpowiedział tata, wycierając sos z policzka.
− Co to jest shinty? – zagadnęła Kitty, ale ja też nie
wiedziałam, więc tylko wzruszyłam ramionami.
− Dyscyplina sportu, którą uprawia się w Szkocji. Trochę
podobna do hokeja na trawie – wyjaśnił tata. – Wynaleziono ją
jeszcze w średniowieczu. Wywodzi się z treningów dla
początkujących rycerzy. W ten sposób uczono władania mieczem.
Ale nuda. Zanim tata zdążył się zagłębić w monolog na temat
tradycji średniowiecznej Szkocji, powiedziałam:
− Wyślijmy Gogo paczkę! Włożymy do niej wszystkie
rzeczy, których na pewno nie można dostać w Szkocji.
− Tak! – podchwyciła Kitty.
− Pomyślmy, co to może być – kontynuowałam. – Niech
każdy z nas rzuci pomysł.
Tata popukał palcami w policzek i powiedział:
− Żelki witaminowe. I advil6. Wzięła ze sobą tylko małą
buteleczkę, a wiecie, że gdy dopada ją migrena, jest ledwo żywa,
więc musi mieć lekarstwo.
− Zgadza się – przytaknęłam. – A ty? – zapytałam Kitty.
− Mam coś, co mogłabym jej wysłać. Pójść po to?
− Pewnie – odpowiedzieliśmy z tatą.
Kitty wróciła parę chwil później z rysunkiem, na którym
Margot głaskała psa jej ulubionej rasy akita.
Zaczęłam się śmiać.
− Co cię tak bawi? – zapytała naburmuszona Kitty.
− Nic, nic – odparłam.
− Podoba się wam? Myślicie, że jest na tyle ładny, żeby go
powiesić na ścianie?
− Pewnie – odparłam.
− Nie zbywaj mnie, tylko popatrz na niego jeszcze raz i
powiedz prawdę. Mogę się bardziej postarać. Jeśli nie będzie dość
dobry, nie spodoba się Margot.
− Kitty, jest naprawdę super. Dlaczego myślisz, że cię
okłamuję?
− Nie jestem pewna, czy czegoś nie brakuje na rysunku.
− To już kwestia inwencji twórczej artysty – powiedział tata.
− A pies? Co o nim myślisz? – zwróciła się do niego Kitty. –
Jest słodki, prawda?
Tata wziął ode mnie rysunek i przyjrzał się z bliska.
− To bez wątpienia bardzo ładny pies.
Zadowolona Kitty usiadła z powrotem na krześle i zabrała się
za dokończenie płatków. Z całych sił powstrzymywała uśmiech.
Wiedziałam dlaczego. Kitty właśnie zaczęła wojnę podjazdową o
psa. W ten sposób starała się zaszczepić w głowie taty pozytywne
skojarzenia. Była naprawdę niezmordowana.
− Co jeszcze włożymy do paczki? – drążyła.
− Tampony, ponieważ nie wiem, czy w Szkocji można kupić
te, których używa Margot, flanelową piżamę, ciasteczka Girl
Scout7…
− Ciekawe, gdzie je dostaniesz? Można je kupić tylko latem
– powiedział tata.
− Mam ukrytą paczkę miętowych w zamrażalniku –
odparłam.
− A przed kim ja ukrywasz? – zapytał z przekąsem.
Uwielbiał miętowe ciasteczka. Na sam dźwięk nazwy
zamieniał się w ciasteczkowego potwora.
− Wyślę jej też paczkę kulkopisów, które tak lubi. –
Wymieniałam dalej, udając, że nie słyszę złośliwości taty. – I… I
to chyba tyle.
− Nie zapomnij o jej ulubionych brązowych butach. Prosiła,
żebyśmy je wysłali.
− Naprawdę? Kiedy?
Miałam nadzieję, że o nich zapomniała na dobre.
− Wczoraj wysłała mi e-maila.
− Poszukam ich.
− Czy przypadkiem nie chodziłaś w nich w ostatni weekend?
– zapytał tata.
− Są w twojej szafie – wtrąciła Kitty.
− Dobra, dobra – powiedziałam, podnosząc obie ręce w
geście poddania.
− Jeśli uda się wam przygotować paczkę jeszcze dzisiaj,
mogę ją wysłać w drodze do pracy – zaproponował.
Pokręciłam głową i powiedziałam:
− Chciałabym jeszcze wrzucić do niej szalik, który robię dla
Margot, a do jutra go nie skończę. Potrzebuję może tygodnia albo
dwóch.
− Daj sobie spokój z drutami, bo zupełnie ci nie to wychodzi
– skwitowała Kitty, siorbiąc mleko z miseczki.
Zamierzałam się odgryźć, ale ostatecznie stwierdziłam, że ma
rację. Jeśli będziemy czekać z wysyłką paczki, aż skończę szalik,
możemy nie zdążyć, zanim Margot skończy studia.
− Dobrze, wyślemy paczkę bez szalika. Co nie znaczy, że
rzucam robienie na drutach. Podaruję ci ten szalik w prezencie na
Gwiazdkę, Kitty. Jest w twoim ulubionym różowym kolorze –
powiedziałam ze złośliwym uśmiechem.
− O nie! To już lepiej daj go Margot – odparła Kitty z
przerażoną miną.
Chociaż był dopiero wrzesień, późnym wieczorem Kitty
wsunęła pod moje drzwi liścik do Świętego Mikołaja. Na samej
górze grubymi drukowanymi literami napisała „Szczeniaczek”.
Wśród pozostałych propozycji znalazły się mrówcza farma,
deskorolka i telewizor do sypialni. Telewizor odpadał, ale farma
mrówek to całkiem niezły pomysł. Postanowiłam też porozmawiać
z tatą o szczeniaku. Kitty o tym nie mówiła, ale wiedziałam, że
bardzo tęskni za Margot. Tak naprawdę siostra była dla niej jak
mama, której nigdy nie znała. Wyjazd Margot musiał być ciężkim
przeżyciem.
Powinnam zawsze o tym pamiętać, poświęcać jej więcej
czasu, lepiej się nią zajmować, być blisko i wykazywać w stosunku
do niej więcej cierpliwości.
Bardzo mnie teraz potrzebowała.
Poszłam do pokoju Kitty i położyłam się na jej łóżku.
Chociaż Kitty zgasiła lampę zaledwie przed chwilą, już prawie
zasnęła.
− A może kotek? – wyszeptałam jej do ucha.
Kitty natychmiast oprzytomniała i szeroko otworzyła oczy.
− Nie ma mowy.
− Nie uważasz, że kot bardziej pasowałby do naszej rodziny?
Taki niezdarny szaro-biały kociaczek z puszystym ogonem.
Nazywałby się Książę. Albo nie! Lepiej Gandalf Szary. Czy to nie
urocze? Z kolei kotkę mogłybyśmy nazwać Agata lub Tilly. Albo
Szefowa. Zależy od tego, jaki miałaby charakter.
− Daj spokój – mruknęła Kitty. – Nie chcę żadnego kota. Są
okropne i interesowne.
− Gdzie się tego nauczyłaś? – zapytałam szczerze zdumiona
słowami siostry.
− Z programu telewizyjnego.
− Przy szczeniaku jest mnóstwo roboty. Kto będzie go
karmił, wychodził z nim na spacery i szkolił?
− Oczywiście ja. Wszystkim się zajmę. Jestem
odpowiedzialna i nie mam zamiaru zrzucać na kogoś swoich
obowiązków.
Z rozkoszą wtuliłam twarz w jej włosy. Uwielbiałam ich
zapach po kąpieli.
− Doprawdy? Nigdy nie zmywasz po sobie naczyń i nie
sprzątasz w pokoju. A pranie? Czy kiedykolwiek pomogłaś
wieszać albo składać pranie? Skoro nie obchodzą cię podstawowe
sprawy domowe, jak możesz wziąć odpowiedzialność za żywą
istotę?
− W takim razie od dzisiaj zacznę ci pomagać! –
wykrzyknęła Kitty.
− Pożyjemy, zobaczymy.
− Jeśli się zajmę pracami domowymi, pomożesz mi
przekonać tatę, żeby kupił pieska?
− Jeśli rzeczywiście będziesz pomagać, to tak – odparłam. –
Ale musisz mi udowodnić, że jesteś już wystarczająco dorosła –
dodałam.
Zawsze uważałam, że Margot za bardzo rozpieszcza Kitty.
Miała już prawie dziesięć lat i powinna więcej pomagać w domu.
– Będziesz opróżniać raz w tygodniu wszystkie śmietniki na
piętrze. I pomożesz mi przy praniu.
− Czy dostanę za to więcej kieszonkowego? – zapytała Kitty.
− Nie. Nagrodą będzie to, że pomogę ci przekonać tatę do
zakupu psa. A bonusem będzie to, że przestaniesz wreszcie
zachowywać się jak dziecko. A tak w ogóle to dzisiaj śpię z tobą –
dodałam, ugniatając sobie poduszkę.
− O nie! Sama zachowujesz się jak dziecko! – krzyknęła
Kitty i odepchnęła mnie nogą, tak że prawie zleciałam z łóżka.
− Tylko jedną noc!
− Zawsze zabierasz mi całą kołdrę – jęknęła Kitty i znowu
próbowała mnie zepchnąć, ale trzymałam się całym ciałem i
udawałam, że zasnęłam.
Wkrótce faktycznie obie zasnęłyśmy.
Kiedy w niedzielę wieczorem odrabiałam lekcje, zadzwonił
mój telefon. Nie rozpoznałam numeru, który się wyświetlił.
− Halo?
− Cześć. Co robisz?
− Yy… Przepraszam, ale kto mówi?
− Peter!
− O kurczę… Skąd masz mój numer? – zapytałam.
− Nie twoja sprawa – odparł, po czym zapadła niezręczna
cisza.
Wydawało mi się, że te kilka sekund wlokło się w
nieskończoność, aż w końcu udało mi się wykrztusić:
− Czego chcesz?
Peter się roześmiał.
− Ale z ciebie dzikus. Twój samochód jest w warsztacie, tak?
Może przyjadę po ciebie jutro i razem pojedziemy do szkoły?
− Dobrze.
− Siódma trzydzieści?
− Okej…
− To na razie – rzuciłam i się rozłączyłam.
rozdział dwudziesty ósmy

Następnego ranka obudziłam Kitty trochę wcześniej.


Chciałam, żeby zaplotła mi włosy.
− Zostaw mnie w spokoju – jęczała. – Jeszcze śpię.
− Kitty… Zapleciesz mi koronę? Proooszę…
− Nie. Co najwyżej francuski warkocz – odparła mała, po
czym na wpół śpiąca zabrała się do pracy.
Kiedy skończyła, wróciła do łóżka, a ja otworzyłam szafę.
Skoro jestem z Peterem, powinnam lepiej się ubierać. Najpierw
przymierzyłam sukienkę w groszki z bufiastymi rękawami i
legginsy, ale stwierdziłam, że to nie najlepszy pomysł. Mój
ukochany sweterek z małymi guzełkami również nie prezentował
się najlepiej. Nagle wszystkie moje ulubione ubrania wydawały mi
się zbyt dziecinne. Ostatecznie zdecydowałam się na cukierkową
sukienkę w kwiatki, którą zamówiłam przez internet z Japonii, i
kozaki. Podobał mi się styl londyńskiej ulicy z lat
siedemdziesiątych.
Kiedy zbiegłam na dół o siódmej dwadzieścia pięć, Kitty
siedziała przy stole gotowa do wyjścia. Na kolanach trzymała
swoją dżinsową kurteczkę.
− Dlaczego już zeszłaś? – zapytałam, ponieważ do odjazdu
jej autobusu zostało jeszcze dużo czasu.
− Przecież jadę dzisiaj na wycieczkę. Pamiętasz? Muszę być
wcześniej w szkole.
Podeszłam do lodówki i spojrzałam na zawieszony na
drzwiach kalendarz. Jasne. Pod dzisiejszą datą było zapisane
„Wycieczka Kitty”. Moim charakterem pisma. Cholibka.
Umawiałyśmy się, że odwiozę ją do szkoły tego dnia, ale to
było jeszcze przed wypadkiem.
Tata miał nocną zmianę i nie zdążył jeszcze wrócić do domu,
więc zostałyśmy bez samochodu.
− A może mogłaby przyjechać po ciebie mama którejś
koleżanki z basenu?
− Trochę za późno. Autobus odjeżdża za piętnaście minut –
powiedziała Kitty.
W jej oczach zobaczyłam strach, a policzki zaczęły drżeć.
– Nie mogę się spóźnić!
− Dobrze, spokojnie. Nie denerwuj się. Ktoś po mnie
przyjedzie, więc poprosimy go, żeby cię podrzucił. Nie martw się
– powiedziałam, starając się uspokoić Kitty, po czym z patery z
owocami wzięłam zielonkawego banana i dodałam: − Poczekajmy
na zewnątrz.
− Kto ma po ciebie przyjechać?
− Pośpiesz się.
Usiadłyśmy z Kitty na ganku i podzieliłyśmy się bananem.
Od żółtych przejrzałych bananów z brązowymi plamkami, którymi
zwykle zajadała się Margot, zawsze wolałyśmy te zielonkawe, nie
do końca dojrzałe. Natomiast Margot zjadała te zupełnie już
zbrązowiałe i bardzo miękkie. Nie mogłam na to patrzeć.
Chociaż był jeszcze wrzesień i teoretycznie wciąż trwało
kalendarzowe lato, w powietrzu wyczuwało się wyraźny chłód.
Tego roku Kitty zamierzała nosić krótkie spodenki aż do
października, ale o tej porze dnia nie obyło się bez rozcierania
kolan, żeby trochę je rozgrzać.
Kiedy o siódmej trzydzieści nadal nie było Petera, zaczęłam
się niepokoić, ale nie chciałam denerwować Kitty, więc nie
powiedziałam słowa.
Stwierdziłam, że jeśli Peter nie zjawi się w ciągu dwóch
minut, poproszę Josha, żeby odwiózł małą.
Na progu domu naprzeciwko pojawiła się pani Rothschild,
nasza sąsiadka. W jednej ręce trzymała wielki termiczny kubek z
kawą. Skierowała się w stronę samochodu. Kiedy nas zobaczyła,
wesoło pomachała na powitanie.
− Dzień dobry, pani Rothschild – powiedziałyśmy zgodnie,
po czym szturchnęłam Kitty łokciem i dodałam: − A teraz
odliczamy: pięć, cztery, trzy…
− Niech to szlag! – krzyknęła pani Rothschild, oblewając się
kawą.
Zdarzało jej się to przynajmniej dwa razy w tygodniu.
Zawsze się zastanawiałam, dlaczego nasza sąsiadka nie stara się w
żaden sposób unikać tej wciąż powtarzającej się sytuacji. Mogła
przecież iść wolniej albo użyć wieczka do kubka, albo po prostu
nie nalewać kawy po sam brzeg.
Gdy po raz tysięczny analizowałam zachowanie pani Roths-
child, zza zakrętu wyłoniło się lśniące czarne audi Petera. W
porannym świetle prezentowało się jeszcze lepiej niż zwykle.
− Idziemy, Kitty – powiedziałam.
− Kto to jest? – wyszeptała mała.
Kiedy podeszłam do auta, jedna z szyb zjechała w dół.
− Podrzucisz moją siostrę do szkoły? Musi być dzisiaj
wcześnie, bo jedzie z klasą na wycieczkę – zapytałam przez okno.
− Nie mogłaś mi o tym powiedzieć wczoraj? – Peter był
wyraźnie poirytowany.
− Wczoraj jeszcze o tym nie wiedziałam.
Czułam, jak stojąca za mną Kitty zaczyna nerwowo
przestępować z nogi na nogę.
− To dwuosobowy samochód – powiedziała Peter, jakbym
tego wcześniej nie zauważyła.
− Wiem. Wezmę Kitty na kolana. Pasa wystarczy, aby objąć
nas obie.
Gdyby tata usłyszał, co zamierzałam zrobić, wściekłby się,
ale oczywiście nie miałam zamiaru mu o tym mówić. Kitty raczej
też nie.
− Genialny plan, po prostu genialny. I bardzo bezpieczny –
odparł z sarkazmem Peter. − To tylko trzy kilometry!
− Dobrze, wsiadajcie – zgodził się w końcu.
Otworzyłam drzwi, usiadłam i położyłam swoją torbę na
podłodze.
− Wskakuj, Kitty – powiedziałam, rozsuwając nogi, aby
zrobić małej miejsce na środku siedzenia. Objęłam ją mocno i
zapięłam nas obie pasem. – Tylko ani słowa tacie – dodałam.
− Serio? – skomentowała zjadliwie mała.
− Cześć. Jak masz na imię? – zapytał Peter.
Kitty jak zwykle nie odpowiedziała od razu. Zawsze, kiedy
kogoś poznawała, zastanawiała się, czy się przedstawić jako Kitty,
czy Katherine.
− Katherine – powiedziała w końcu.
− Chyba wszyscy nazywają cię Kitty, prawda?
− Wszyscy znajomi. Ale dla ciebie jestem Katherine –
odparła.
W oczach Petera mignął błysk rozbawienia.
− Twarda z ciebie sztuka – powiedział.
Kitty nie odezwała się już ani słowem, ale widziałam, że
obserwuje Petera kątem oka. Na wszystkich działał tak samo. To
znaczy na wszystkie dziewczyny. Kobiety też.
Kiedy ruszyliśmy, przez chwilę panowało milczenie, które w
końcu przerwała moja siostra.
− Kim jesteś?
Spojrzałam na Petera, ale nie odwrócił wzroku od przedniej
szyby.
− Mam na imię Peter i jestem… Hm… Chłopakiem twojej
siostry.
Nigdy nie ustaliśmy, czy w naszą intrygę wciągamy również
rodziny, więc na słowa Petera opadła mi szczęka. Wydawało mi
się, że nasza umowa przeznaczona była jedynie dla kolegów ze
szkoły.
Kitty zdębiała, a po chwili odwróciła się, spojrzała mi prostu
w oczy i zapiszczała:
− To twój chłopak? Od kiedy?
− Od ubiegłego tygodnia – odparłam.
Przynajmniej to było prawda. Tak jakby.
− Dlaczego nic nie powiedziałaś? Nie zająknęłaś się
cholernym słowem!
− Nie przeklinaj – upomniałam Kitty odruchowo.
− Ani jednym cholernym słowem – powtórzyła, kompletnie
ignorując moją uwagę i kręcąc głową z dezaprobatą.
Peter parsknął, ale rzuciłam mu nienawistne spojrzenie, więc
natychmiast umilkł.
− Wiesz, to wszystko wydarzyło się tak niespodziewanie −
odezwał się Peter. − Praktycznie nikomu nie zdążyliśmy o tym
powiedzieć i…
− Czy ja mówiłam do ciebie? Raczej nie. Rozmawiam z moją
siostrą – warknęła Kitty.
W pierwszej chwili oczy Petera rozszerzyły się, ale sekundę
później skrajne zdumienie zastąpił wesoły błysk w oku. Resztką
woli powstrzymywał się, aby nie wybuchnąć śmiechem.
− Czy Margot o tym wie? – zapytała Kitty.
− Jeszcze nie i nie waż się pisnąć choćby słówka. Chcę jej to
sama przekazać.
− Mm – odparła Kitty wyraźnie zadowolona, że chociaż raz
usłyszała nowinę wcześniej niż Margot.
Dojechaliśmy do szkoły. Całe szczęście autobus wciąż stał na
parkingu przed wejściem. Przed drzwiami zgromadziły się już
dzieci. Poczułam, jak opada ze mnie napięcie. Kitty wyplątała się z
pasa i moich objęć i pomknęła w stronę kolegów.
− Miłej zabawy na wycieczce! – krzyknęłam za nią.
Kitty obróciła się na pięcie i rzuciła mi ostre spojrzenie, po
czym wskazała groźnie palcem w moim kierunku.
− Kiedy się spotkamy w domu, masz mi wszystko
opowiedzieć! – krzyknęła, po czym pognała do autobusu.
− Nie przypominam sobie, żebyśmy ustalili coś o wciąganiu
w nasz układ rodziny – powiedziałam do Petera, zapinając z
powrotem pas.
− I tak by się zorientowała. Trudno żeby nie, skoro będę po
ciebie przyjeżdżał lub cię odwoził.
− Nie musiałeś mówić, że jesteś moim chłopakiem.
Wystarczyłoby, że kolegą – odparłam.
Podjeżdżaliśmy do szkoły, co oznaczało, że za chwilę znowu
znajdę się pod obstrzałem tysiąca spojrzeń, więc nerwowo
ścisnęłam warkocz i dodałam:
− Rozmawiałeś już z Genevieve?
− Nie – odparł chłodno Peter.
− W ogóle cię o nas nie zagadnęła?
− Nie, ale jestem pewien, że niedługo to zrobi.
Peter wjechał na parking i zgrabnie zaparkował na wolnym
miejscu. Gdy już wysiedliśmy i skierowaliśmy się do wejścia,
poczułam, jak jego palce oplatają moją dłoń. Myślałam, że znowu
odprowadzi mnie do tej części korytarza, w której znajdowała się
moja szafka, ale ruszyliśmy w odwrotnym kierunku.
− Gdzie idziemy? – zapytałam.
− Do kafejki – odparł Peter. Zanim zdążyłam zaprotestować,
dodał: − Musimy trochę więcej się pokazywać, a tam będzie tłum.
Wiedziałam, że na pewno nie będzie tam Josha – kafejka
była miejscem spotkań szkolnej elity – ale z pewnością spotkamy
tam Genevieve.
Kiedy weszliśmy do środka, zobaczyłam ją przy stoliku.
Siedziała jak królowa otoczona przez swoich dworzan – Emily
Nussbaum oraz Gabe’a i Darrella ze szkolnej drużyny lacrossowej.
Jedli śniadanie i pili kawę. Szóstym zmysłem musiała wyczuć w
pobliżu obecność Petera, ponieważ z miejsca zlustrowała nas
wzrokiem. Mimowolnie zwolniłam, ale Peter udawał, że nic go nie
obchodzi spojrzenie Genevieve. Bez wahania skierował się w
stronę jej stolika. Natomiast ja nie wytrzymałam napięcia i w
ostatniej chwili stchórzyłam.
− Usiądźmy tam – powiedziałam, ciągnąc go za rękę i
wskazując stolik w innej części sali.
− Dlaczego?
− Proszę. To świństwo afiszować się z nową dziewczyną przy
stoliku, przy którym siedzi była laska. Zwłaszcza że zerwaliście
tak niedawno. Z tamtego miejsca też będziemy dobrze widoczni.
Dzięki temu Genevieve będzie miała zagwozdkę i więcej czasu na
przemyślenie sytuacji.
Oczywiście nie wspomniałam, jak bardzo byłam przerażona.
Kiedy pociągnęłam go w stronę wybranego stolika, Peter
pomachał swoim znajomym i wzruszył ramionami w wymownym
geście bezsilności. Usiadłam, a on usadowił się obok i przyciągnął
moje krzesło do siebie.
− Naprawdę, aż tak się jej boisz? – zapytał, unosząc brwi.
− Wcale nie.
A właśnie, że tak.
− W końcu i tak będziesz musiała stawić jej czoło –
powiedział, po czym chwycił mnie za rękę i zaczął gładzić wnętrze
mojej dłoni.
− Przestań – odparłam. – Przerażasz mnie.
− Dziewczyny uwielbiają, kiedy tak robię – powiedział z
miną smutnego psiaka.
− Nie dziewczyny, tylko Genevieve, a to różnica. Teraz tak
sobie myślę, że tak naprawdę wcale nie jesteś super doświadczony
w kwestiach damsko-męskich. Przecież od zawsze byłeś z jedną
dziewczyną – odpowiedziałam, wyrywając dłoń z jego uścisku. –
Wszyscy sądzą, że z ciebie taki ogier, ale przecież byłeś tylko z
Genevieve i przez chwilę z Jamilą.
− Okej. Zrozumiałem. Przestań. Patrzą na nas.
− Kto patrzy? Tamci?
− Wszyscy.
Potargałam włosy ręką, a kiedy grzywka zasłoniła mi twarz,
ukradkiem rozejrzałam się po sali. Peter miał rację. Wszyscy się na
nas gapili. Tylko że w odróżnieniu od niego nie byłam
przyzwyczajona do takiego zainteresowania. Czułam, jakbym
nałożyła zupełnie nowy, jeszcze niesprany sweter, którego twarde
włókna drażnią mi skórę.
W tej samej chwili spotkałam się wzrokiem z Genevieve. Jej
oczy mówiły „Znam cię”. Choć trwało to zaledwie sekundę, bo
zaraz odwróciła głowę i wyszeptała coś do Emily, zamieniłam się
w leżącego na półmisku kurczaka, który zaraz zostanie zjedzony
żywcem, a jego kości zostaną przeżute i wyplute. Po chwili
zobaczyłam na twarzy Genevieve pozorowany uśmiech.
Przeszedł mnie dreszcz. Szczerze mówiąc, Gen przerażała
mnie już wtedy, gdy byłyśmy dziećmi. Pamiętam, jak pewnego
razu bawiłyśmy się u niej, kiedy zadzwoniła Margot. Poprosiła,
żebym przyszła do domu na obiad. Genevieve powiedziała jej, że
mnie u niej nie ma, i nie pozwoliła mi wyjść, ponieważ chciała się
bawić domkiem dla lalek. Zatarasowała drzwi, aż w końcu
musiałam poprosić o pomoc jej mamę.
Spojrzałam na zegar na ścianie. Wskazywał pięć po ósmej,
co oznaczało, że za chwilę rozlegnie się dzwonek na pierwszą
lekcję.
− Powinniśmy już iść – powiedziałam do Petera. Nie dałam
po sobie poznać, że uginają się pode mną kolana. – Jesteś gotowy?
− Tak, jasne – odparł Peter, wyraźnie rozkojarzony. Gapił się
na stolik, przy którym siedzieli jego znajomi, ale wstał, położył mi
dłoń na karku i miękkim ruchem popchnął mnie w stronę drzwi. –
Uśmiech – wyszeptał mi do ucha, po czym jeszcze raz pomachał
swojej paczce, a ja wyszczerzyłam do nich zęby.
Muszę przyznać, że to miłe uczucie, kiedy jest się holowaną
w tłumie przez chłopaka. Ktoś się o mnie troszczył. Było trochę
jak we śnie. Wszystko wokół zdało mi się nieco odległe i
nierealistyczne. Identyczne uczucie towarzyszyło mi, kiedy w
sylwestra wypiłyśmy z Margot po lampce szampana.
Wcześniej byłam dla większości z tych tłoczących się w
kafejce ludzi niewidzialna, przezroczysta. Po prostu jedna z wielu.
Teraz, kiedy wszyscy uznali mnie za dziewczynę Petera
Kavinskiego, nagle zostałam dostrzeżona. Z pewnością dużo osób
zaczęło się zastanawiać, co takiego Peter we mnie zobaczył, czego
oni wcześniej nie widzieli? Czym się wyróżniałam? Co czyniło
mnie wyjątkową? Co więcej – ja również zaczęłam się nad tym
zastanawiać.
Wcześniej byłam cichą myszką. Teraz, dzięki układowi z
Peterem, stałam się tajemnicza.
Peter miał trening lacrossa, więc wróciłam do domu
autobusem. Jak zwykle zajęłam miejsce z przodu i na tym
skończyła się codzienna rutyna. Na ogół nikt mnie nie zaczepiał,
jednak dzisiaj było inaczej. Oczywiście nie mam na myśli
szkolnych gwiazd, ponieważ one rzadko jeżdżą autobusami, za to
większość tak zwanych normalnych uczniów była mną bardzo
zainteresowana.
− Co jest między tobą a Kavinskim? – zapytała Manda,
dziewczyna z pierwszej klasy, ale udałam, że tego w ogóle nie
słyszałam.
Zamiast tego wcisnęłam się w siedzenie i zabrałam za
czytanie liściku, który Peter zostawił w mojej szafce.
Droga Laro Jean,

świetnie się dzisiaj spisałaś.

Peter

Kiedy w końcu dojechałam do domu, byłam wycieńczona.


Natychmiast pomaszerowałam do swojej sypialni, przebrałam się
w piżamę i rozpuściłam warkocz. Gdy moje włosy swobodnie
opadły na ramiona, poczułam ulgę, a skóra głowy zaczęła
przyjemnie mrowić. Wślizgnęłam się pod kołdrę. Leżałam i
gapiłam się w okno, aż na zewnątrz zaczęło się ściemniać.
Mój telefon wciąż wibrował. Byłam pewna, że to Chris, ale
nie chciało mi się odbierać. I tak nie czułam się na siłach, żeby jej
teraz cokolwiek wyjaśniać. Nie chciało mi się nawet unieść głowy.
Życie tajemniczej dziewczyny okazało się bardzo trudne.
− Jesteś chora? – zapytała Kitty. – Dlaczego leżysz w łóżku?
Zupełnie jak mama Brielle, ale ona miała raka.
− Potrzebuję ciszy – odparłam i zamknęłam oczy. – Ciszy i
spokoju.
− No dobrze… Ale co będziemy dzisiaj jedli na kolację?
Natychmiast oprzytomniałam. O kurczę, racja. Był
poniedziałek, a w poniedziałki przypadał mój kolacyjny dyżur. Do
diaska! Margot, gdzie jesteś? Skoro na dworze było już ciemno,
oznaczało to, że raczej nie zdążę niczego rozmrozić. Przyszło mi
do głowy, że może nadarza się świetna okazja, żeby
zapoczątkować nową tradycję − poniedziałki z pizzą.
− Masz jakieś pieniądze? – zapytałam Kitty.
Obie co tydzień dostawałyśmy od taty kieszonkowe – ja
dwadzieścia dolarów, a Kitty pięć, ale to ona zawsze miała więcej
pieniędzy. Gromadziła wszystko jak zapobiegliwa wiewiórka
orzechy na zimę. Nie miałam pojęcia, gdzie trzyma kasę, ponieważ
gdy sięgała do swojej skarbonki, zawsze zamykała drzwi do swojej
sypialni. Nigdy nie odmawiała pożyczki, ale liczyła sobie
lichwiarski procent. Margot mogła korzystać z karty kredytowej
taty, kiedy robiła zakupy lub tankowała samochód, ale gdy
wyjechała, zabrała kartę. Uznałam, że teraz, kiedy zostałyśmy z
Kitty same i to ja przejęłam obowiązki najstarszej siostry, też
powinnam poprosić tatę, żeby mi wyrobił taką kartę.
− Po co ci pieniądze?
− Zamówię pizzę na kolację.
Kitty otworzyła usta, bo chciała zapewne wynegocjować
odpowiedni procent od pożyczki, ale zanim zdążyła wypowiedzieć
słowo, dodałam:
− Tata odda ci wszystko, jak wróci do domu, więc nawet nie
próbuj. Ty też będziesz jadła, prawda? Dwadzieścia dolców
powinno wystarczyć.
Kitty skrzyżowała ręce.
− Dam ci pieniądze, ale najpierw musisz mi opowiedzieć o
swoim chłopaku.
− O, matko! Co chcesz wiedzieć? – jęknęłam.
− Chcę wiedzieć, jak to się stało, że jesteście razem.
− Znamy się jeszcze z gimnazjum. Nie pamiętasz go?
Czasami bawiliśmy się w nadrzewnym domku Pearce’ów –
powiedziałam, ale po minie Kitty wywnioskowałam, że nie ma
pojęcia, o czym mówię. – Nieważne. Pamiętasz ten dzień, kiedy
miałam wypadek? – Mała kiwnęła głową. – Peter akurat tamtędy
przejeżdżał i zatrzymał się, żeby mi pomóc. I w ten sposób na
nowo nawiązaliśmy kontakt. Przeznaczenie – dokończyłam.
Pomyślałam, że w sumie dobrze, że Kitty zmusiła mnie do
opowiedzenia tej historii. Wymyśloną naprędce bajeczkę mogłam
sprzedać również Chris.
− I to wszystko? Nic więcej?
− Jak to nic? Przecież to całkiem ładna historia. Mamy
dramatyczny wypadek, a do tego wątek dziecięcej przyjaźni i
odnowienia kontaktów po latach, w kryzysowej sytuacji.
Kitty skomentowała moją odpowiedź wymownym „Hmm”,
ale nie ciągnęła tematu.
Zamówiłyśmy pizzę z grzybami i pepperoni, a kiedy
zaproponowałam tacie, żebyśmy co poniedziałek kupowali pizzę
na kolację, skwapliwie przystał na moją propozycję. Zapewne nie
zapomniał jeszcze weekendowej przygody z bossam i makaronem
z serem.
Cieszyłam się, że przez większą część kolacji Kitty nawijała
o wycieczce. Dzięki temu mogłam się skupić na beznamiętnym
przeżuwaniu.
Nadal czułam zmęczenie wydarzeniami w szkole i
konieczność prowadzenia rozmowy przy stole byłaby dla mnie
udręką.
Kiedy Kitty przerwała swój monolog, żeby ugryźć w końcu
kawałek pizzy, tata zwrócił się w moją stronę i zapytał:
− A tobie jak minął dzień? Wydarzyło się coś interesującego?
− Raczej nie – odparłam, przełykając kolejny kęs.
Po kolacji stwierdziłam, że mam ochotę na kąpiel z pianą.
Nalałam wody do wanny i na tak długo zniknęłam w łazience, że
Kitty dwukrotnie dobijała się do drzwi, żeby sprawdzić, czy
przypadkiem nie zasnęłam. Nie ukrywam, że w pewnej chwili
nieomal tak się stało.
Właśnie zamierzałam się zdrzemnąć, kiedy zabuczał mój
telefon. Zignorowałam wibracje, ale ktoś tak nieustępliwie się
dobijał, że odebrałam. To była Chris.
− Czy to prawda? – wykrzyknęła.
− Tak – odparłam, odsuwając komórkę od ucha.
− O jasna! Opowiadaj.
− Jutro, Chris. Dobrze? Jutro na pewno ci wszystko
opowiem. Dobranoc.
− Poczekaj…
− Dobranoc!
rozdział dwudziesty dziewiąty

Wpiątek po raz pierwszy w życiu poszłam na mecz futbolu.


Nigdy wcześniej nie interesowałam się tą dyscypliną sportu i
szczerze mówiąc, nic się pod tym względem nie zmieniło, ale Peter
wybierał się na mecz w towarzystwie znajomych, więc poszłam z
nim.
Siedziałam wysoko na trybunach i stwierdziłam, że to
naprawdę nic ciekawego. Było bardzo dużo przerw i zapasów na
boisku, ale poza tym nic się specjalnie nie działo. Wyglądało to
zupełnie inaczej niż mecze, które miałam okazję oglądać na
filmach albo w telewizji.
Około dziewiątej trzydzieści, podczas kolejnego ziewnięcia
skrywanego w połach płaszcza, kiedy − jak mi się zdawało − gra
miała się już ku końcowi, Peter tak niespodziewanie mnie objął, że
prawie się zadławiłam śliną.
Na boisku, wśród skaczących i wymachujących pomponami
cheerleaderek, zobaczyłam rozradowaną Genevieve. W pewnej
chwili musiała nas zauważyć, ponieważ na sekundę zamarła i
miałam wrażenie, jakby z jej oczu posypały się iskry. Sekundę
później znowu podskakiwała z koleżankami z drużyny.
Zerknęłam na Petera. Na jego twarzy dostrzegłam uśmiech
pełen satysfakcji. Kiedy Genevieve zbiegła z boiska, natychmiast
opuścił rękę.
− U Eli zbiera się dzisiaj spora banda. Masz ochotę pójść?
Nie miałam pojęcia, kim jest Eli, więc ziewnęłam
ostentacyjnie i odparłam:
− Jestem naprawdę zmęczona. Dzięki za propozycję, ale nie.
Mógłbyś mnie podrzucić do domu?
Peter się nie upierał. Kiedy przejeżdżaliśmy obok restauracji,
powiedział:
− Zgłodniałem. Masz ochotę coś przekąsić czy jesteś zbyt
zmęczona? – zapytał.
− Jasne, bardzo chętnie – odparłam, udając, że nie słyszałam
złośliwego tonu w jego głosie.
Peter zaparkował i weszliśmy do restauracji. Usiedliśmy przy
barze pod oknem. Kiedy wpadaliśmy tu z Joshem i Margot, zawsze
wybieraliśmy stolik blisko szafy grającej, żeby puszczać ulubioną
muzykę. Dziwnie się czułam bez ich towarzystwa w tym miejscu.
Wiązało się z nim tyle wspomnień i zwyczajów. Oprócz stolika
przy szafie, zawsze zamawialiśmy to samo: dwie grillowane
kanapki z serem i zupę pomidorową. Kanapki kroiliśmy na
kawałki i maczaliśmy w zupie. Na deser zawsze zamawialiśmy
gofr z bitą śmietaną, który zjadałam na spółkę z Joshem. Margot
wolała pudding z tapioki.
Obsługiwała nas Kelly, studentka. Nie widziałam jej przez
całe lato, ale najwyraźniej wróciła już z wakacji. Stawiając przed
nami szklanki z wodą, łypnęła na Petera, po czym zwróciła się do
mnie:
− Gdzie twoi przyjaciele?
− Margot wyjechała do Szkocji, a Josh… nie przyszedł –
odparłam, na co Peter zrobił obrażoną minę.
Jak zwykle zdecydowałam się na kanapkę, tym razem w
zestawie z frytkami, i napój wiśniowy. Peter zamówił naleśniki z
jagodami, bekonem i jajkiem sadzonym.
Kiedy Kelly przyjęła od nas zamówienie i poszła do kuchni,
zapytałam:
− Dlaczego tak nie lubisz Josha?
− Skąd ten wniosek? Przecież w ogóle go nie znam, to jak go
mogę nie lubić?
− Jestem pewna, że właśnie tak jest.
− Dobrze, powiem. Raz, w siódmej klasie przyłapał mnie na
zrzynaniu i wydał nauczycielowi.
Peter i ściąganie?
− Jak to na zrzynaniu? Spisałeś od kogoś pracę domową?
− Nie, ściągałem na teście z hiszpańskiego. Zapisałem
odpowiedzi w kalkulatorze, a on to zauważył i mnie wsypał.
Wyobrażasz sobie? Kto tak robi?
Próbowałam dostrzec na twarzy Petera choćby cień
zażenowania sytuacją, ale bezskutecznie.
− Skąd to oburzenie? Przecież to ty ściągałeś?
− To było w siódmej klasie.
− Nadal ci się to zdarza?
− Nie. Raczej nie. Okej, czasami. Możesz przestać tak na
mnie patrzeć?
− Jak?
− Takim karcącym wzrokiem. I tak jedyne, co się dla mnie
liczy, to lacrosse. Dzięki temu mam stypendium, więc jakie to ma
znaczenie, czy ściągam, czy nie?
− Słuchaj… − powiedziałam, ściszając głos. – Czy ty w
ogóle umiesz czytać?
Peter wybuchnął śmiechem.
− Jezu! Laro Jean… Czy musisz się wszędzie doszukiwać
sekretów? Po prostu jestem leniwy – dodał, ponownie parskając
śmiechem. – Czy umiem czytać? Przecież zostawiłem ci mnóstwo
liścików! Jesteś niemożliwa.
− To wcale nie było zabawne. – Czułam, jak twarz oblewa mi
rumieniec. – Czy dla ciebie wszystko musi być żartem?
− Nie wszystko, ale często.
− Może to kwestia twojego charakteru, nad którym
zdecydowanie powinieneś popracować. Nie wszystko jest żartem.
Niektóre rzeczy trzeba traktować serio. I wybacz, jeśli moje słowa
brzmią oskarżycielsko.
− Owszem, brzmią. W ogóle taka jesteś. Ciągle wszystko i
wszystkich oceniasz. Moim zdaniem to kwestia charakteru, nad
którym powinnaś popracować. Czasami warto odpuścić,
wyluzować się i po prostu dobrze się bawić.
Właśnie zamierzałam wymienić całą listę rzeczy, które
sprawiają mi przyjemność: jazda na rowerze (tak naprawdę jej
nienawidziłam), pieczenie ciast, czytanie, nawet robienie na
drutach (z ujawnienia tego zrezygnowałam, ponieważ na pewno
Peter zacząłby się ze mnie nabijać), kiedy pojawiła się Kelly z
naszym zamówieniem. Natychmiast wgryzłam się w swoją ciepłą
kanapkę.
− A więc kto jeszcze? – zapytał Peter, podkradając mi frytkę.
− Kto jeszcze co?
− Kto jeszcze dostał list?
− To prywatna sprawa, nie powiem ci – odparłam i
pokręciłam głową z dezaprobatą, jakby Peter popełnił straszną
gafę.
− No co? – zapytał, widząc moją reakcję. – Po prostu jestem
ciekaw – dodał, podbierając kolejną frytkę. – Dawaj, nie ma się
czego wstydzić. Możesz mi powiedzieć. Oczywiście to ja jestem
numerem jeden, ale chciałbym wiedzieć, kim są pozostali łamacze
serc.
Był tak pewny siebie, że sprawiał wrażenie, jakby go to w
ogóle nie obchodziło osobiście, tylko z powodu zwykłej
ciekawości. Stwierdziłam, że jeśli tak bardzo chce wiedzieć, po
prostu mu powiem, a co mi tam.
− Josh, wiesz…
− Jasne.
− Kenny.
− Kenny? Jaki Kenny?
− Chłopak, którego poznałam na obozie sportowym. –
Oparłam łokcie na blacie i podparłam twarz dłonią. – Był
najlepszym pływakiem. Uratował tonącego kolegę. Zanim
ratownicy zorientowali się, że dzieje się coś złego, Kenny był już
na środku jeziora.
− Jak zareagował na list?
− Nie dostał go. List wrócił do mnie.
− Okej. Kto jest następny?
− Lucas Krapf – powiedziałam, po czym ponownie wgryzłam
się w kanapkę.
− Lucas jest gejem.
− Wcale nie!
− Dziewczyno, ogarnij się. Jest. Wczoraj w szkole miał na
szyi apaszkę.
− Jestem pewna, że to tylko prowokacja. Poza tym nie każdy,
kto nosi apaszkę, musi być gejem – odparłam i posłałam mu
wymowne spojrzenie mówiące: „Ty homofobie!”.
− Ej, przestań tak patrzeć. Mój ukochany wujek jest
najbardziej gejowatym gejem świata. Jestem pewien, że gdybym
pokazał Eddiemu zdjęcie Lucasa i zapytał o jego orientację, wujek
nie zawahałby się ani przez sekundę z odpowiedzią.
− To, że Lucas interesuje się modą, wcale nie znaczy, że jest
gejem – nie dawałam za wygraną. Peter chciał coś powiedzieć, ale
powstrzymałam go gestem. – To jedynie czyni go prawdziwym
światowcem na tle tej całej podmiejskiej szarzyzny. Jestem pewna,
że spokojnie dostanie się na Uniwersytet Nowojorski albo do
jakiejś innej uczelni w mieście. Ma aparycję aktora. Mógłby
występować w telewizji. Szczupły, o wyrazistych, ale łagodnych
rysach… Wygląda jak… jak anioł.
− I co ten anioł powiedział na twój list?
− Nic… Lucas jest dżentelmenem i na pewno nie chciał mnie
zawstydzać. – „W odróżnieniu od niektórych”, mówiło moje
spojrzenie.
− Już dobra, dobra – stwierdził Peter. – Nieważne, mam to
gdzieś – dodał, przeciągając się. – To już czterech. A piąty?
− John Ambrose McClaren – odparłam zdziwiona, że tak
skrupulatnie wszystkich liczył.
− McClaren? – Zdziwił się Peter. – Kiedy ci się podobał?
− W ósmej klasie, tuż przed tym, zanim się przeprowadził.
Pewnego razu podczas lekcji WF… Zostaliśmy oboje, żeby
pozbierać piłki z boiska. W tym czasie zaczął padać deszcz. To
chyba jedno z najbardziej romantycznych wspomnień mojego
życia.
− O co wam chodzi z tym deszczem, dziewczyny?
− Nie wiem. Może w deszczu wszystko nabiera dramatyzmu.
− Coś się wtedy między wami wydarzyło czy tylko
zbieraliście piłki? W deszczu.
− I tak byś nie zrozumiał – odparłam.
Tacy jak on nigdy nie rozumieli.
Peter znowu zrobił głupią minę i zapytał:
− Czy list do Johna była zaadresowany na jego stary adres?
− Chyba tak. Do tej pory nie ma odpowiedzi – powiedziałam,
upijając łyk wody.
− Czy mi się wydaje, czy w twoim głosie słyszę smutek?
− Wcale nie! – zaprotestowałam, chociaż naprawdę było
inaczej.
Spośród wszystkich moich chłopców najbardziej zależało mi
właśnie na Johnie McClarenie. Było w nim coś wyjątkowo
uroczego. Jakaś obietnica, że może kiedyś, pewnego dnia… John
Ambrose McClaren był tym utraconym.
– Myślę, że albo nie dostał mojego listu, albo dostał, ale…
Często zastanawiam się, jaki teraz jest, chociaż na pewno dużo się
nie zmienił − dodałam.
− Wiesz? Gdy teraz o tym myślę, przypominam sobie, że
kiedyś coś o tobie przebąkiwał. Taak… Na pewno. Powiedział, że
jego zdaniem jesteś najładniejszą dziewczyną z naszego rocznika i
że żałuje, że przed przeprowadzką nie poprosił cię o chodzenie.
Wydawało mi się, że cały świat wokół mnie stanął. I moje
ciało też. Miałam wrażenie, że przestałam oddychać.
− Serio? – wyszeptałam w końcu.
− Rany, ale z ciebie naiwniara! – powiedział Peter i parsknął
śmiechem.
− To było naprawdę wredne! – wykrzyknęłam. – Dlaczego to
powiedziałeś? – Poczułam nieprzyjemny skurcz rozczarowania w
dole brzucha.
− Przepraszam – odpowiedział Peter, przestając się śmiać. –
Żartowałem…
− Ale z ciebie palant – warknęłam, nachyliłam się przez stół i
uderzyłam go pięścią w ramię.
− Au! To bolało – jęknął Peter, pocierając ramię.
− I bardzo dobrze. Zasłużyłeś.
− Przepraszam – powiedział, chociaż w jego oczach wciąż
czaił się uśmiech. – Ej, daj spokój. Nie bądź na mnie zła – dodał,
kiedy odwróciłam głowę. – Kto wie? Może naprawdę mu się
podobałaś? Możemy do niego zadzwonić i zapytać.
− Masz jego numer? – zapytałam i wbiłam wzrok w twarz
Petera. – Masz telefon do Johna Ambrose’a McClarena?
− Pewnie. Dzwonimy. – Wyciągnął komórkę z kieszeni.
− Nie! − krzyknęłam, próbując zabrać mu telefon, ale Peter
był szybszy. Uniósł rękę i trzymał ją tak wysoko, że nie mogłam
dosięgnąć jego dłoni. – Ani się waż!
− Dlaczego? Przecież przed chwilą bardzo cię interesowało,
co u niego słychać?
W milczeniu pokręciłam głową.
− Czego się tak boisz? Że cię nie pamięta? – zapytał Peter.
Nagle coś zmieniło się w jego twarzy. W jego oczach dostrzegłam,
że odkrył moją tajemnicę. – A może, że cię pamięta?
Znowu pokręciłam głową.
− Ależ tak. Właśnie o to chodzi, prawda? – Wyciągnął się na
krześle i założył ręce za głowę.
Nie podobało mi się jego spojrzenie. Miał taki wyraz twarzy,
jakby mnie rozgryzł.
− Daj mi telefon – powiedziałam w końcu, wyciągając dłoń
w jego stronę.
− Zadzwonisz do niego? Teraz? – zapytał zdumiony.
Ucieszyłam się, że udało mi się go zaskoczyć. Poczułam, że
znowu szala zwycięstwa przechyliła się na moją stronę.
Stwierdziłam, że zaskakiwanie Petera zaczynało mi się podobać.
Mogłabym to potraktować jako nowe hobby.
– Dawaj telefon! – powiedziałam rozkazującym tonem.
Kiedy Peter podał mi komórkę, przepisałam numer Johna do
mojego telefonu i dodałam: − Zadzwonię do niego, kiedy poczuję,
że jestem na to gotowa, a nie dlatego, że ty tak chcesz.
W oczach Petera dostrzegłam podziw. Oczywiście nie
miałam zamiaru nigdy dzwonić do Johna, ale Peter nie musiał o
tym wiedzieć.
Leżąc w łóżku tamtej nocy, wciąż myślałam o Johnie.
Zabawnie było analizować przeszłość na zasadzie „a co, jeśli”.
Trochę strasznie, ale i zabawnie. Pomyślałam, że to tak, jakby w
zabitych do tej pory na głucho drzwiach pojawiła się szczelina. A
co, jeśli? Ciekawe, jakby to było, gdybyśmy byli razem… Ja i John
Ambrose McClaren. Widziałam to oczami wyobraźni.
rozdział trzydziesty

Wsobotę miałam w końcu okazję porozmawiać dłużej z


Margot. U nas było popołudnie, a w Szkocji już wieczór.
− Załatwiłaś sobie wiosenne praktyki?
− Jeszcze nie.
− Myślałam, że postarasz się o staż w Montpelier –
powiedziała Margot z westchnieniem. – Podobno poszukują kogoś
do archiwum. Jak chcesz, mogę zadzwonić do Donny.
Margot pracowała w Montpelier przez dwa lata z rzędu i
bardzo lubiła swoje zajęcia. Kiedy znaleziono fragmenty talerza z
porcelanowej zastawy Dolley Madison, żony Jamesa Madisona,
jednego z amerykańskich prezydentów, wyznaczono ją do
wyszukania ważnych informacji w archiwum. Narobiono wokół
tego tyle szumu, jakby odkryto co najmniej złoże diamentów albo
szkielet dinozaura, choć w rzeczywistości chodziło zaledwie o
porcelanowy talerzyk. Oczywiście Margot świetnie się spisała i od
tamtej pory była ulubienicą całego personelu Montpelier. Kiedy
odchodziła, dostała w prezencie specjalną pamiątkową tabliczkę,
którą tata powiesił w salonie.
− Montpelier jest za daleko – powiedziałam.
− To może szpital? Mogłabyś się zabierać z tatą. Odpadłby
problem dojazdów.
− Wiesz, że nie lubię szpitali.
− W takim razie biblioteka. Biblioteki lubisz!
− Już złożyłam podanie – skłamałam.
− Czyżby?
− Dobrze, nie złożyłam, ale zamierzam to zrobić.
− Dlaczego muszę cię do tego nakłaniać? Powinnaś sama
chcieć zrobić coś ze swoim życiem, przejąć inicjatywę. Pamiętaj,
że nie zawsze będę obok, żeby cię do czegoś zmobilizować.
− Wiem o tym.
− Chodzi mi o to, Laro Jean, że ten rok jest bardzo ważny.
Zdajesz sobie z tego sprawę? Od twoich wyników zależy
wszystko. Już nie będzie można niczego powtórzyć ani naprawić.
Jesteś w klasie maturalnej.
Nagle poczułam, jak wzbiera we mnie panika, a do oczu
napływają łzy. Wiedziałam, że jeśli usłyszę jeszcze jedno pytanie,
wybuchnę płaczem.
− Halo? Jesteś tam?
− Jestem – odpowiedziałam cieniutkim głosem.
Byłam pewna, że Margot rozpozna ten ton.
− Słuchaj – powiedziała po dłuższej przerwie. – Masz jeszcze
mnóstwo czasu. Po prostu nie chcę, żebyś za długo z tym zwlekała,
ponieważ inni zajmą najlepsze miejsca i wówczas zostanie ci
mniej możliwości do wyboru. Martwię się o ciebie, nic więcej.
Wszystko się na pewno ułoży. Będzie dobrze.
− Okej – wydusiłam, chociaż nawet wypowiedzenie tego
krótkiego słowa wymagało nadludzkiego wysiłku.
− A w ogóle co słychać?
Rozpoczynałam naszą rozmowę z nadzieją, że opowiem jej
wszystko o Peterze i o tym, co się działo ostatnio w moim życiu, a
skończyło się na tym, że cieszyła mnie myśl o dzielącej nas
odległości. Dzięki temu Margot nie widziała, co wyprawiam.
− Wszystko w porządku.
− Co u Josha? Rozmawiałaś z nim ostatnio?
− Nie mieliśmy okazji – odparłam zgodnie z prawdą.
Rzeczywiście, obecnie tak pochłaniała mnie afera z Peterem,
że nie miałam kiedy pogadać z Joshem.
rozdział trzydziesty pierwszy

Siedząc na schodkach przed domem, robiłam na drutach


szalik dla Margot, a Kitty popijała swój ulubiony koreański jogurt.
Każda z nas na kogoś czekała. Ja na Petera, a moja siostra na tatę,
który tego dnia miał ją podrzucić do szkoły.
Pani Rothschield musiała być chora albo spóźniona do pracy
bardziej niż zwykle, ponieważ jeszcze nie wyszła z domu.
Obydwie z Kitty z napięciem obserwowałyśmy drzwi jej
domu, kiedy nagle zza zakrętu wyłonił się wolno jadący minivan.
Chwilę później zatrzymał się przed naszym domem. Okazało się,
że to Peter. Peter Kavinsky w złocistym minivanie.
− Wsiadacie czy nie? – zawołał przez okno.
− Dlaczego przyjechałeś tym czymś? – zapytała Kitty.
− Nieważne, Katherine. Po prostu wsiadajcie.
Zdziwione spojrzałyśmy na siebie.
− Ja też? – spytała Kitty.
W odpowiedzi wzruszyłam ramionami, po czym wstałam,
wsunęłam przez próg głowę do domu i krzyknęłam:
− Tato, Kitty pojedzie ze mną!
− Dobrze! – odkrzyknął tata.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi domu pani Roths-
chield i wyłoniła się z nich nasza sąsiadka w swoim granatowym
uniformie, teczką w jednej i nieodłączną kawą w drugiej dłoni. Bez
słowa spojrzałyśmy na siebie z Kitty i z uśmiechem chochlika
zaczęłyśmy standardowe odliczanie.
− Pięć, cztery, trzy…
− A niech to!
Chichocząc, pobiegłyśmy do samochodu Petera. Kitty
wdrapała się na tylne siedzenie, a ja zajęłam miejsce obok
kierowcy.
− Z czego się tak śmiejecie? – zapytał.
W tej chwili otworzyły się drzwi sąsiedniego domu i na
progu pojawił się Josh. Przez chwilę bez słowa patrzył w naszym
kierunku, aż w końcu uniósł dłoń i pomachał nam na powitanie.
Odpowiedziałam podobnym gestem, a Kitty wychyliła się przez
okno i krzyknęła:
− Cześć, Josh!
− Siemano – powiedział Peter, wychylając się przez moje
okno.
− Cześć – odparł Josh, wsiadając do auta.
Peter porozumiewawczo pacnął mnie w bok i zaczął
wycofywać z podjazdu.
− No dobra, mówcie, z czego się tak śmiałyście.
− Pani Rothschild wybiegając z domu, notorycznie oblewa
się kawą. Taka sama sytuacja powtarza się przynajmniej dwa razy
w tygodniu – odparłam, zapinając pas.
− To najbardziej zabawny widok na świecie – dodała Kitty.
− Ale z was sadystki – skomentował Peter i parsknął
śmiechem.
− Co to znaczy sadystka? – Kitty wcisnęła głowę między
nasze siedzenia.
− Zapnij pas.
Odepchnęłam ją na tylne siedzenie.
− To osoba, której czyjeś cierpienie sprawia radość.
− Aha – skomentowała Kitty. – Sadystka, sadystka… −
powtarzała pod nosem.
− Nie ucz jej takich dziwactw – powiedziałam do Petera.
− Ale ja lubię dziwactwa – wtrąciła się Kitty.
− Widzisz? Mała lubi dziwactwa. – Peter spojrzał na mnie,
po czym nie odwracając się, uniósł dłoń do piątki, co Kitty
ochoczo podchwyciła i mocno przybiła dłoń. – Ej, nie wiem, co
tam popijasz, ale daj łyka.
− Już prawie nic nie zostało, ale jeśli chcesz, możesz wypić
do końca.
Kitty podała Peterowi kubek z jogurtem.
Peter jednym haustem wlał sobie resztkę jogurtu do gardła.
− Ale dobre – stwierdził.
− To jogurt ze sklepu z koreańską żywnością – powiedziała
Kitty. – Można go włożyć do zamrażalnika. Kiedy podmarznie,
jest jak lody albo mrożony krem.
− Dla mnie bomba. Laro Jean, czy mogłabyś jutro rano
poczęstować mnie koreańskim jogurtem? W ramach zapłaty za
świadczone usługi – powiedział Peter. − Chodziło mi o
podwożenie do szkoły! Rany! − dodał szybko, kiedy rzuciłam mu
wściekłe spojrzenie.
− Ja ci jeden przyniosę, Peter – wtrąciła Kitty.
− Swój człowiek – odparł.
− Pod warunkiem, że jutro znowu podrzucisz mnie do szkoły
– dodała moja siostra, na co Peter wybuchnął śmiechem.
rozdział trzydziesty drugi

Podczas przerwy przed czwartą lekcją stwierdziłam, że moja


fryzura wymaga drobnych poprawek, więc poszłam do swojej
szafki, żeby skorzystać z zawieszonego na jej drzwiczkach
lusterka.
Właśnie usiłowałam poprawić włosy, który wysunęły się z
korony misternie zaplecionej przez Kitty, kiedy nagle ktoś
wypowiedział moje imię.
− Lara Jean?
− Tak? – odparłam.
Kiedy odwróciłam twarz od lusterka, zobaczyłam Lucasa
Krapfa. Miał na sobie sweter w serek, w pięknym błękitnym
odcieniu, oraz spodnie w kolorze khaki.
− Dostałem to jakiś czas temu… Nie chciałem ci nic mówić,
ale potem stwierdziłem, że może chciałabyś go odzyskać –
powiedział i podał mi różową kopertę.
To był mój list. A więc korespondencja dotarła również do
Lucasa.
Wzięłam kopertę, wrzuciłam do szafki, zrobiłam do siebie
minę w lusterku, po czym zamknęłam drzwiczki.
− Pewnie się zastanawiałeś, o co w tym chodzi – zaczęłam. –
Więc… Cóż, napisałam go bardzo dawno temu i…
− Nie musisz się tłumaczyć – przerwał Lucas.
− Naprawdę? Nie jesteś ani trochę ciekaw?
− Nie. Ale chcę, żebyś wiedziała, że sprawił mi ogromną
przyjemność. Czułem się naprawdę zaszczycony, kiedy go
czytałem.
Poczułam, jak schodzi ze mnie napięcie. Ramiona mi opadły
i z westchnieniem ulgi oparłam się plecami o szafkę. Dlaczego
tylko od Lucasa usłyszałam te właściwe słowa? Dlaczego tylko on
wiedział, jak się zachować?
− Cały problem polega na tym, że… − ciągnął Lucas,
wykrzywiając usta ni to w grymasie, ni w uśmiechu. – Hm, cóż…
Wiesz, że jestem gejem, prawda? – dodał półszeptem.
− Jasne – odpowiedziałam natychmiast, starając się ukryć
pobrzmiewającą w moim głosie nutę rozczarowania. – Pewnie, że
wiem.
A więc Peter miał rację.
− Jesteś urocza – powiedział Lucas z uśmiechem. – Słuchaj,
czy mógłbym cię prosić, żebyś nikomu o tym nie mówiła? To
znaczy, niby wszyscy wiedzą, ale oficjalnie nigdy się do tego
publicznie nie przyznałem… Wiesz, o co chodzi?
− Oczywiście, nie ma sprawy – odparłam konspiracyjnym
szeptem.
− Moja mama o tym wie, ale tata nie do końca. Jeszcze mu o
tym nie powiedziałem.
− Kumam.
− Po prostu nie komentuję tego, co mówią o mnie ludzie.
Niech sobie myślą, co chcą. Nie uważam, żebym był im winien
jakiekolwiek wyjaśnienia. Rozumiesz, o co mi chodzi, prawda?
Jestem pewien, że tak. Założę się, że z racji tego, iż w twoich
żyłach płynie mieszana krew, ludzie ciągle cię pytają o twoje
pochodzenie.
Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, ale teraz,
kiedy Lucas zwrócił mi na to uwagę, stwierdziłam, że było
dokładnie tak, jak mówił! On znajdował się w identycznym
położeniu.
− Masz rację – powiedziałam. – Zawsze się zastanawiam,
jakie to ma znaczenie.
− Właśnie.
W jednej chwili połączyła nas nić wręcz namacalnego
porozumienia. Uśmiechnęliśmy się do siebie i ramię w ramię
ruszyliśmy korytarzem. Lucas miał teraz lekcje mandaryńskiego, a
ja szłam na francuski. Kiedy zagadnął mnie o Petera, bliskość,
która tak niespodziewanie się między nami wytworzyła,
spowodowała, iż w pierwszej chwili nieomal wyznałam mu
prawdę, ale potem przypomniałam sobie o przyrzeczeniu, że
absolutnie nikt nie może się dowiedzieć o naszym pakcie z
Peterem. Nie chciałam go łamać, więc na pytanie Lucasa tylko
wzruszyłam ramionami i tajemniczo się uśmiechnęłam.
Drogi Lucasie,

jeszcze nigdy w życiu nie spotkałam tak dobrze


wychowanego chłopca. Brakuje Ci tylko brytyjskiego akcentu.
Kiedy na ostatniej szkolnej imprezie zobaczyłam Cię w krawacie,
pomyślałam, że fantastycznie do Ciebie pasuje i że powinieneś
zawsze go nosić.

Ach, Lucasie… Tak bardzo chciałabym wiedzieć, jaki typ


dziewczyn Ci się podoba. Jak dotąd chyba jeszcze z nikim Cię nie
widziałam, więc nie mam pojęcia… Chyba że masz dziewczynę w
innej szkole. Jesteś bardzo tajemniczy. Tak naprawdę nic o Tobie
nie wiem.

Moje informacje na Twój temat ograniczają się tylko do tego,


że zawsze jesz na lunch kanapkę z kurczakiem i jesteś członkiem
szkolnej drużyny golfistów, ale to przecież zupełne błahostki.
Jedynym znaczącym faktem jest to, że świetnie piszesz, co dla mnie
jest jednoznaczne z tym, że nosisz w sobie ogromny ładunek
emocji.

Na przykład opowiadanie, które napisałeś ostatnio… To o


zatrutej studni, w którym narratorem jest sześcioletni chłopiec. Co
za niezwykła wrażliwość! Jakże niezwykła przenikliwość postaci!
Mam wrażenie, że dzięki niemu nieco lepiej Cię poznałam, ale to
wciąż za mało, a bardzo bym chciała wiedzieć więcej.

Uważam, że jesteś absolutnie wyjątkową osobą, z pewnością


najbardziej niezwykłą postacią w naszej szkole.

Pragnęłabym, aby inni też się na Tobie poznali. A może lepiej


nie… W końcu to całkiem przyjemne wiedzieć o czymś, o kim nie
wie nikt inny.

Z wyrazami miłości

Lara Jean
rozdział trzydziesty trzeci

Po szkole wpadła do mnie Chris. Mama zrobiła jej awanturę,


ponieważ nie wróciła na noc do domu, więc postanowiła
przeczekać u mnie, aż jej mama wyjdzie na spotkanie klubu
książki.
Siedziałyśmy w moim pokoju, wcinając ulubione chrupki
Kitty. Zakodowałam sobie w myślach, żeby je odkupić, bo nie
chciałam w poniedziałek słuchać denerwującego marudzenia
małej.
− Dobra – powiedziała Chris, wpychając sobie całą garść
chrupek do buzi. – Masz mi natychmiast powiedzieć, jak daleko
już między wami zaszło.
Zakrztusiłam się z wrażenia.
− Nic nie zaszło! – odparłam, kiedy udało mi się złapać
oddech. – I nie mam zamiaru zmieniać tego stanu rzeczy w
najbliższym czasie.
− Serio? Nawet nie dobierał się do twojego stanika? Żadnego
macanka?
− Nie! Mówiłam ci, że ani ja, ani moja siostra takie nie
jesteśmy.
− Chyba żartujesz, Laro Jean – parsknęła Chris. – Naprawdę
myślisz, że Margot i Josh do tej pory nie uprawiali seksu? Aleś ty
naiwna.
− Wcale nie. Ja po prostu wiem, że to się nie wydarzyło.
− A skąd niby ta pewność? Jestem bardzo ciekawa.
− Nie powiem ci.
Gdybym to zrobiła, moja przyjaciółka by mnie wyśmiała.
Chris miała tylko młodszego brata, więc nie rozumiała, jak to jest
między siostrami. Jeszcze w gimnazjum zawarłyśmy z Margot
umowę, że nie pójdziemy z nikim do łóżka aż do ślubu. Chyba że
połączy nas z kimś naprawdę głębokie uczucie; ale i tak dopiero po
ukończeniu dwudziestego pierwszego roku życia. Margot może i
przeżyła taką miłość, ale ani nie wyszła za mąż, ani nie ukończyła
dwudziestu jeden lat, i na pewno nie złamałaby danego słowa.
Taka umowa między siostrami to nie byle co.
− Weź, muszę wiedzieć.
− Nie powiem ci, bo będziesz się z tego nabijać.
− Dobra – powiedziała Chris trochę zła. – Ale i tak nie
uwierzę, że do tej pory się nie bzyknęli.
Wiedziałam, że Chris próbuje mnie sprowokować.
Uwielbiała to robić, ale nie miałam zamiaru dać jej satysfakcji.
− Mogłabyś przestać o tym mówić? Wiesz, że tego nie lubię
– powiedziałam spokojnie.
Chris wyciągnęła ze swojej torby niezmywalny flamaster,
którym zaczęła malować sobie paznokcie.
− Przestań być taką panikarą. Mówię serio. Ubzdurałaś sobie,
że pierwszy raz to wielkie wydarzenie w życiu, a tak naprawdę to
żadne halo.
− Wiesz, że możesz sobie zniszczyć paznokieć? −
powiedziałam, kompletnie ignorując jej słowa.
Chris spojrzała na mnie i pokręciła głową, co miało znaczyć,
że moje podejście do tych spraw jest absolutnie beznadziejne.
A ja zaczęłam się zastanawiać, jakie to uczucie być już po…
rozdział trzydziesty czwarty

Uważasz, że każda para, która ze sobą chodzi, musi uprawiać


seks? – zapytałam Petera.
Siedzieliśmy na podłodze w szkolnej bibliotece, w dziale
encyklopedycznym, do którego nikt zwykle nie zaglądał, tym
bardziej po lekcjach. Byliśmy sami. Zajęcia dawno się skończyły,
ale my zostaliśmy, żeby odrobić prace domowe. Peter miał bardzo
słabe oceny z chemii, więc postanowiłam pomóc mu w nauce.
Peter uniósł głowę znad książki i spojrzał na mnie lekko
zaciekawiony.
− To zależy od tego, jak długo się spotykają – stwierdził.
− Długo. Na przykład dwa lata.
− W jakim są wieku? W naszym?
− Mniej więcej.
− To pewnie tak, ale stuprocentowej pewności nigdy nie ma.
Wszystko zależy od konkretnych ludzi. Ale raczej tak.
− A jeśli nie chodzi o przeciętną parę, tylko o jakieś
wyjątkowe osoby?
− O kim rozmawiamy?
− To tajemnica – powiedziałam. – Chris uważa, że nie ma
szans, żeby jakaś para tego nie robiła. Jej zdaniem to raczej
niemożliwe.
− Chris? Dlaczego w ogóle pytasz o zdanie akurat ją? Ta
laska to kompletne dno.
− Nieprawda!
− Litości… – Peter spojrzał na mnie znacząco. – Już w
pierwszej klasie zdarzało jej się upić drinkami z puszki, a raz
wspięła się na dach domu Tylera Boylana i zrobiła striptiz.
− Byłeś tam? Widziałeś to?
− Na własne oczy. I jak na prawdziwego dżentelmena
przystało wyławiałem jej ubrania z basenu.
− O kurczę – powiedziałam, ze zdziwienia nadymając
policzki. – Chris nigdy mi o tym nie wspominała, więc nie będę
tego komentować. Poza tym czy tych drinków nie wycofano ze
sprzedaży?
− Nie, nadal można je kupić, tyle że teraz robią je
zdecydowanie słabsze, ale jeśli zmieszasz je z napojem
energetyzującym, efekt będzie taki sam. O czym wy właściwie ze
sobą rozmawiacie? Przecież jesteście tak różne. Nic was nie łączy.
− A nas? – odgryzłam się.
Peter się roześmiał.
− Punkt dla ciebie – powiedział, po czym zmienił pozycję i
nagle jego głowa znalazła się na moich kolanach.
Zamarłam.
− Jesteś dzisiaj w bardzo dziwnym humorze. – Starałam się,
aby mój głos brzmiał normalnie.
− Czyli w jakim? – zapytał, unosząc brwi.
Wiedziałam, że Peter uwielbia słuchać o sobie. Zwykle mi to
nie przeszkadzało, ale dzisiaj nie miałam ochoty łechtać jego ego. I
tak na co dzień miał wokół siebie wystarczająco dużo wielbicieli,
którzy utwierdzali go w przekonaniu, jaki to jest cudowny.
− W okropnym – odpowiedziałam, na co Peter roześmiał się
głośno.
− Jestem śpiący. Opowiedz mi bajeczkę na dobranoc, Covey
– poprosił i zamknął oczy.
− Przestań próbować ze mną tych swoich zalotnych gadek.
− Wcale tego nie robię – zaprotestował.
− Owszem, robisz. Flirtujesz ze mną. Zresztą jak z każdą
dziewczyną. To silniejsze od ciebie.
− Z tobą nigdy nie flirtowałem – powiedział Peter, po czym
wstał i ponownie oparł się o regał, a ja pożałowałam swoich słów.
rozdział trzydziesty piąty

Podczas lekcji francuskiego jak zwykle gapiłam się przez


okno. Zdziwiłam się, widząc Josha idącego w kierunku trybun
szkolnego stadionu. Trzymał tacę z jedzeniem. Ale dlaczego był
sam? Przecież miał kolegów z kółka wielbicieli komiksów i
Jerseya Mike’a…
Po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że ich
kontakty musiały w ciągu ostatniego roku ulec lekkiemu
rozluźnieniu – przecież Josh cały wolny czas spędzał z Margot i ze
mną. Byliśmy jak nierozłączne trio, ale teraz Josh został sam.
Częściowo winna temu była Margot, kiedy zdecydowała się tak
daleko wyjechać na studia, ale ja też przyłożyłam do tego rękę.
Gdyby nie moje uczucia do Josha, nie musiałabym odgrywać
przedstawienia z Peterem i moglibyśmy dalej po prostu normalnie
się przyjaźnić.
Może właśnie dlatego mama radziła Margot, żeby nie
zabierała ze sobą na studia bagażu w postaci chłopaka? Kiedy się
zakochasz, jedynym twoim pragnieniem jest ciągłe przebywanie z
ukochaną osobą. Wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Potem,
kiedy dojdzie do zerwania, okazuje się, że nie masz już również
przyjaciół.
W każdym razie, siedząc na szczycie szkolnych trybun z
kanapką w ręku, Josh wyglądał na bardzo samotnego.
Ponieważ Peter miał dziś mecz i wcześniej wyszedł ze
szkoły, wróciłam do domu autobusem.
Właśnie wyjmowałam pocztę ze skrzynki, kiedy Josh
podjechał pod swój dom.
− Cześć! – zawołał i podbiegł do mnie. – Widziałem cię w
autobusie. Machałem, ale jak zwykle tak się zamyśliłaś, że na nic
nie zwracałaś uwagi. Jak długo jeszcze twój samochód będzie w
warsztacie?
− Nie wiem, ciągle przekładają termin odbioru. Czekają na
część, którą musieli zamówić w Indianie.
− Pewnie w głębi duszy się cieszysz?
− Wcale nie! Dlaczego?
− Daj spokój, przecież wiem, że nie znosisz prowadzić.
Cieszysz się, bo teraz masz wymówkę, żeby tego nie robić.
Chciałam znowu zaprotestować, ale stwierdziłam, że to
przecież bez sensu – Josh za dobrze mnie znał.
− Może masz trochę racji – powiedziałam.
− Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, gdybyś
potrzebowała podwiezienia?
Kiwnęłam głową. Oczywiście, że o tym wiedziałam. Nie
miałam zamiaru prosić go o pomoc ze względu na siebie, ale
gdyby chodziło o Kitty, byłby pierwszą osobą, do której bym się
zwróciła.
− Wiem, że teraz masz Kavinskiego, ale w razie czego
pamiętaj, że mieszkam zaledwie kilka metrów stąd. O wiele
wygodniej byłoby, gdybym to ja podwoził cię do szkoły. I bardziej
ekologicznie. Mniej spalin i tak dalej… − powiedział Josh. − Stał i
drapał się w po głowie. − Muszę ci coś powiedzieć… Hm, czuję
się trochę dziwnie, wracając do tego tematu… Ale przecież zawsze
bez problemu rozmawialiśmy o wszystkim.
− Pod tym względem nic się nie zmieniło – powiedziałam.
Chyba jeszcze nigdy wcześniej tak nie okłamałam Josha.
Łgałam w żywe oczy. To było nawet gorsze od historii o mojej
siostrze bliźniaczce Marceli, rzekomo zmarłej na białaczkę, którą
mu wmówiłam, gdy byliśmy dziećmi. Josh przestał w nią wierzyć
dopiero niedawno.
− Dobrze, mam wrażenie, że… Mam wrażenie, że unikasz
mnie, odkąd… − jąkał się, a ja wiedziałam, co się za chwilę stanie,
czułam to. Zażenowana, opuściłam głowę. − Odkąd Margot ze
mną zerwała…
Co? Naprawdę myślał, że unikam go ze względu na Margot?
Czy mój list nie zrobił na nim żadnego wrażenia?
− Nie unikam cię. Po prostu mam mnóstwo zajęć. – Mówiąc
to, starałam się zachować kamienną twarz.
− I Kavinskiego. Wiem. Tylko że znamy się od bardzo dawna
i zawsze byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Nie chciałbym stracić
również ciebie, Laro Jean.
To „również” było jak ostatnia kropla goryczy w dzbanie.
Nagle wszystko się skończyło. Gdyby nie owo „również”,
wypowiedziane przez Josha zdanie miałoby zupełnie inny sens.
Odnosiłoby się tylko do mnie i do niego. Tymczasem wychodziło
na to, że w jego świadomości nigdy nie funkcjonowaliśmy jako
duet. Był on, ja… i Margot.
− Twój list… − kontynuował Josh, ale dla mnie nie miało to
już żadnego znaczenia.
Nie chciałam rozmawiać o liście.
− Zawsze będę twoją przyjaciółką, Joshy – wtrąciłam, zanim
zdążył dokończyć myśl.
A potem się uśmiechnęłam, choć ten uśmiech bardzo dużo
mnie kosztował. Wiedziałam jednak, że nie mam wyjścia,
ponieważ jeśli się nie uśmiechnę, to zacznę płakać.
− Okej. Super. W takim razie… Czy możemy od czasu do
czasu się spotkać?
− Jasne.
− Czyli mogę cię jutro podrzucić do szkoły? – zapytał Josh.
− Jasne.
Czy właśnie o to mi chodziło? Czy chciałam spotykać się z
Joshem bez widma listu wiszącego nam nad głowami jak chmura
gradowa?
Czy chodziło mi o to, żebyśmy się znowu normalnie
przyjaźnili?
Po kolacji dałam Kitty lekcję prania. Oczywiście początkowo
mocno protestowała, ale przypomniałam jej, że miałyśmy się
dzielić obowiązkami, więc musi się z tym pogodzić.
− Kiedy usłyszysz pikanie, a światełko zgaśnie, oznacza to,
że suszenie się skończyło. Musisz wówczas jak najszybciej wyjąć
rzeczy i rozwiesić je, bo inaczej okropnie się pogną.
Ku zdziwieniu mojemu i taty, szybko się okazało, że Kitty
bardzo polubiła swoje nowe obowiązki. Zwłaszcza że składanie
wysuszonych ubrań może się odbywać przed telewizorem, dzięki
czemu Kitty nie traciła ulubionych programów i łączyła przyjemne
z pożytecznym.
− Następnym razem pokażę ci, jak się prasuje.
− Prasuje? Czy ja wyglądam na Kopciuszka?
− Na pewno świetnie ci pójdzie – powiedziałam, kompletnie
ignorując jej uwagę. – Przecież jesteś bardzo dokładna, lubisz
symetrię i równe brzegi. Jestem przekonana, że będziesz to robić
lepiej ode mnie.
Podziałało.
− Może masz rację. W końcu twoje rzeczy i tak zawsze
wyglądają jak wyciągnięte psu z gardła.
Kiedy skończyłam pokaz prania, poszłyśmy obie umyć się
przed spaniem.
Wcześniej dzieliłyśmy łazienkę z Margot, która miała tylko
dla siebie lewą umywalkę, podczas gdy ja i Kitty zawsze
walczyłyśmy o prawą. Teraz każda miała swoją.
Nałożyłam na twarz maskę z aloesem, a Kitty zajęła się
myciem zębów.
− Myślisz, że gdybym poprosiła Petera, to zabrałby nas jutro
w drodze do szkoły do McDonalda? – zapytała nagle Kitty.
− Nie chcę żebyś nadużywała uprzejmości Petera i za bardzo
się do niego przyzwyczajała – odparłam, nakładając na buzię
kolejną porcję maski. – Od jutra znowu jeździsz autobusem,
zgoda?
− Ale dlaczego?!
− Dlatego. Poza tym jutro Peter po mnie nie przyjeżdża, bo
jadę do szkoły z Joshem.
− Peter nie będzie z tego powodu zły?
Maska zdążyła już zaschnąć na mojej twarzy, więc nie
bardzo mogłam mówić, mimo wszystko udało mi się wycedzić:
− Nie, Peter nie jest typem zazdrośnika.
− A kto jest?
Nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie. Właśnie, kto był
zazdrośnikiem? Wciąż się nad tym głowiłam, kiedy Kitty spojrzała
na mnie, po czym zachichotała i powiedziała:
− Wyglądasz jak zombi.
Zasłoniłam jej buzię ręką, a kiedy odskoczyła, wycharczałam
jak zombi:
− Chcę zjeść twój mózg.
Kitty wybiegła z łazienki z piskiem.
Gdy wróciłam do swojej sypialni, wzięłam telefon i
napisałam Peterowi esemesa, że jutro nie potrzebuję podwiezienia.
Nie wspomniałam jednak o Joshu.
rozdział trzydziesty szósty

Wszkolnej szafce znalazłam kolejny liścik od Petera. Pytał,


czy mam ochotę coś zjeść po szkole. Pod pytaniem narysował dwa
kwadraciki. Przy jednym napisał „tak”, a przy drugim „nie”.
Zaznaczyłam „tak” i wrzuciłam karteczkę do jego szafki.
Po lekcjach spotkaliśmy się przy jego samochodzie i razem z
całą bandą lacrossowców poszliśmy do knajpki. Zamówiłam
koktajl z truskawkami, kiwi, ananasem i posypką. Peter
zdecydował się na wersję o smaku cytrynowym, z kruszonymi
ciasteczkami. Kiedy wyciągnęłam portfel, żeby zapłacić, złapał
mnie za rękę, mrugnął do mnie i powiedział:
− Ja stawiam.
− Przecież powiedziałeś, że nie masz zamiaru wydawać na
mnie pieniędzy – wypomniałam Peterowi jego słowa nie bez
złośliwości.
− To ze względu na chłopaków. Nie chcę wyjść przed nimi na
sknerusa – wyszeptał, po czym objął mnie i już normalnym głosem
dodał: − Moja dziewczyna nie będzie sama za siebie płaciła.
Zrobiłam głupią minę, ale nie odmówiłam sobie darmowego
deseru. Jeszcze nigdy w życiu żaden chłopak za mnie nie zapłacił.
Stwierdziłam, że to bardzo miłe uczucie i mogłabym się do tego
spokojnie przyzwyczaić.
Z niepokojem rozglądałam się za Genevieve, ale się nie
pojawiła. Myślę, że Peter też miał nadzieję, że w końcu się zjawi,
ponieważ co chwila zerkał w stronę drzwi. Jeśli chodzi o
Genevieve, w każdej chwili spodziewałam się wybuchu, tym
bardziej że do tej pory zachowywała niepokojący spokój w
stosunku do zaistniałej sytuacji. W porze lunchu przestała
przychodzić do szkolnej kafejki. Jadła poza kampusem w
towarzystwie Emily Nussbaum, a kiedy mijałyśmy się na
korytarzu, za każdym razem uśmiechała się do mnie. Nigdy jednak
nie był to szeroki uśmiech. Ograniczała się do nieznacznego
rozciągnięcia ust, co mnie przerażało.
Nieustannie spodziewałam się ataku i wciąż się
zastanawiałam, czy spotka mnie ten sam los, co Jamilę Singh.
Chłopcy złączyli kilka stolików, żebyśmy wszyscy mogli
usiąść razem, przez co praktycznie opanowaliśmy całą kafejkę.
Było zupełnie jak w szkole podczas lunchu – tłoczno i gwarno – a
głównym tematem rozmowy stał się najbliższy piątkowy mecz
naszej szkolnej drużyny futbolowej.
Nie wiem, czy w trakcie całego pobytu w knajpce
wypowiedziałam więcej niż dwa słowa. Nie miałam nic do
powiedzenia o sporcie, więc skoncentrowałam się na koktajlu.
Cieszyłam się, że nie spędzam tego popołudnia jak
zazwyczaj, czyli na porządkowaniu szafy albo oglądaniu z tatą
golfa w telewizji.
− Laro Jean – odezwał się Gabe, kiedy szliśmy do
samochodów. – Czy zauważyłaś, że kiedy szybko wypowie się
twoje imiona, wychodzi Large. Duża. Posłuchaj: Larajean.
− Larajean. Larajean… – powtórzyłam. – Wydaje mi się, że
raczej Largy. Większa, nie Duża.
Gabe przytaknął i powiedział:
− Od dzisiaj będę do ciebie mówił Duża. To zabawne, bo
przecież jesteś taka maleńka. Fajnie, nie? Zupełnie jakby jakiś
mięśniak miał ksywkę Mały.
− Jak chcesz – odparłam.
− Jest taka mała. Mogłaby zostać nasza maskotką –
powiedział Gabe, zwracając się do Darrella.
− Ej! Aż taka mała nie jestem – zaprotestowałam.
− Ile masz wzrostu? – zapytał Darrell.
− Metr pięćdziesiąt pięć – odparłam, chociaż tak naprawdę
było to ledwo ponad półtora metra.
− Jesteś taka malutka, że mógłbym cię schować w kieszeni –
stwierdził Gabe, kiedy wyrzucał do kosza plastikową łyżeczkę.
Wszyscy się roześmiali, tylko Peter miał dziwną minę. A
potem, zupełnie niespodziewanie Gabe podniósł mnie i przerzucił
sobie przez ramię.
− Gabe, puszczaj! – krzyknęłam, machając w powietrzu
nogami i tłukąc go w klatkę piersiową.
Oczywiście nie tylko nie zareagował na moje protesty, ale
jeszcze zaczął biegać ze mną w kółko, wywołując tym ogólną
wesołość.
− Chyba cię adoptuję, Duża! Zostaniesz moim pupilem i
zamieszkasz w klatce dla chomika.
− Postaw mnie! – wydusiłam.
Kręciło mi się w głowie i śmiałam się tak bardzo, że
brakowało mi tchu.
− Stary, zostaw ją w spokoju – odezwał się Peter, ale
zauważyłam, że też się śmiał.
Gabe dopadł w końcu do czyjejś furgonetki i wsadził mnie na
pakę.
− Ej, zdejmij mnie stąd! – krzyknęłam, ale Gabe ani myślał
mi pomagać.
Odszedł parę metrów od samochodu i nadal zanosił się od
śmiechu. Po chwili wszyscy zaczęli wsiadać do swoich aut, a ja
stałam na pace furgonetki.
− Cześć, Duża! – krzyczeli po kolei.
W końcu Peter podszedł do mnie i wyciągnął ręce, żebym
mogła zejść.
− Ale masz zwariowanych kumpli – powiedziałam i
zeskoczyłam na ziemię.
− Lubią cię – stwierdził.
− Naprawdę?
− Pewnie. Nie znosili, kiedy Gen gdzieś z nami szła, ale nie
mają nic przeciwko twojemu towarzystwu. Chodź, Duża, odwiozę
cię do domu – powiedział, po czym objął mnie i poszliśmy tak do
jego samochodu.
Opuściłam głowę, ale kiedy włosy opadły mi na twarz, nie
odgarnęłam ich – nie chciałam, żeby Peter zauważył, że
mimowolnie się uśmiechnęłam. Naprawdę fajnie było mieć
świadomość przynależności do jakiejś grupy.
rozdział trzydziesty siódmy

Obiecałam Kitty, że na spotkanie rady rodziców upiekę sześć


tuzinów babeczek. I tylko dlatego, że przez ostatnie dwa lata tak
samo robiła Margot. Nie chciałam, żeby ktoś zarzucił Kitty, że jej
rodzina za mało angażuje się w życie szkolnej społeczności.
Co prawda Margot piekła zwykle murzynka, ale ja
stwierdziłam, że babeczki będą fajniejsze.
Specjalnie dokupiłam kilka rodzajów błękitnej posypki i
paczkę malusieńkich flag z napisem „Akademia Blue Mountain”,
czyli Niebieska Góra. Chciałam na szczycie każdej babeczki
umieścić jedną flagę. Sądziłam, że Kitty z chęcią pomoże mi przy
dekorowaniu.
W trakcie pracy doszłam do wniosku, że Margot wybrała
lepiej – wystarczyło wlać ciasto do brytfanki, upiec, a potem
pokroić. Natomiast przy babeczkach było mnóstwo roboty:
musiałam ponad siedemdziesiąt razy odmierzyć idealną porcję
ciastka, po upieczeniu poczekać, aż babeczki wystygną, a potem
mozolić się z lukrowaniem i posypywaniem.
Właśnie odmierzałam ósmą szklankę mąki, kiedy zadzwonił
dzwonek do drzwi.
− Kitty! Otwórz!
Znowu dzwonek.
− Kitty!
− Nie mogę! Jestem w trakcie bardzo ważnego
eksperymentu!
Nie mogłam liczyć na wsparcie, więc pobiegłam otworzyć.
Nawet nie spojrzałam przez wizjer, kto przyszedł.
A był to Peter. Peter Kavinsky.
− Masz całą buzię w mące – powiedział.
Uśmiechał się i delikatnie ścierał biały pył z mojej twarzy.
Odsunęłam się i zaczęłam wycierać policzki fartuchem.
− Co ty tu robisz? – zapytałam.
− Przecież idziemy na mecz. Nie czytałaś mojego
wczorajszego liściku?
− O kurczę, miałam klasówkę i zapomniałam –
powiedziałam, a kiedy zobaczyłam, że Peter marszczy czoło,
dodałam szybko: − I tak nie mogłabym pójść, bo muszę upiec na
jutro siedemdziesiąt dwie babeczki.
− W piątkowy wieczór?
− Tak.
− Czy to na kiermasz organizowany przez radę rodziców? –
zapytał Peter. Wyminął mnie i zaczął ściągać buty: − U was się
chodzi na bosaka, prawda?
− Tak – odparłam zaskoczona, że o tym pamięta. – Czy twoja
mama też coś szykuje?
− Ryżowe kule – odpowiedział, a ja zanotowałam w głowie
kolejny pomysł praktyczniejszy od babeczek.
− Przykro mi, że trudziłeś się nadaremnie. Możemy pójść na
mecz w następny piątek – powiedziałam.
Byłam pewna, że w tym momencie Peter zacznie z powrotem
wkładać buty. Jednak ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, nie
zrobił tego, tylko pomaszerował do kuchni i rozsiadł się na krześle.
− Twój dom wygląda dokładnie tak, jak go zapamiętałem –
stwierdził, rozglądając się. – Słodkie – dodał i wskazał na zdjęcie,
na którym razem z Margot, jeszcze jako małe dzieciaki, pluskamy
się w wannie.
Poczułam, jak na policzki wypływa mi rumieniec. Szybko
podeszłam do zdjęcia i odwróciłam je do ściany.
− A kiedy byłeś w moim domu?
− W siódmej klasie. Kiedy najpierw poszliśmy wszyscy do
parku, a potem wpadliśmy do ciebie.
Dziwnie było widzieć w naszej kuchni innego chłopaka niż
Josh. Nie wiadomo dlaczego, nagle zaczęłam się denerwować.
− Jak długo zajmie ci pieczenie? – zapytał Peter z rękami w
kieszeniach spodni.
− Kilka godzin – odpowiedziałam.
Znowu sięgnęłam po szklankę. Niestety zdążyłam
zapomnieć, ile mąki już odmierzyłam.
− Czy możemy po prostu pójść do sklepu i kupić babeczki? −
jęknął Peter.
− Myślisz, że którakolwiek z mam tak by zrobiła? –
zaczęłam, odmierzając na nowo mąkę, która już była w misce. – Ja
też nie zrobię tego Kitty.
− Skoro robisz to dla niej, dlaczego ci nie pomaga? – zapytał
Peter, po czym wstał, podszedł do mnie, objął mnie w talii i zaczął
odwiązywać fartuch. – Gdzie ten dzieciak?
− Co… ty robisz?
− Mam zamiar ci pomóc, więc potrzebny mi będzie fartuch –
stwierdził, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. – Nie
mam zamiaru ubabrać sobie ubrania.
− Na pewno nie zdążymy skończyć przed meczem.
− To pójdziemy tylko na pomeczową imprezę – odparł Peter.
– Nie… – dodał z niedowierzaniem. – O tym też nie przeczytałaś?
Rany, dlaczego w ogóle mnie to nie dziwi?
− Miałam dzisiaj mnóstwo zajęć – powiedziałam skruszona.
Było mi głupio. Peter bez zarzutu wywiązywał się z naszej
umowy. Zostawiał mi liściki w szafce, a ja nie poświęciłam
zaledwie paru chwil na ich przeczytanie.
– Nie wiem, czy będę mogła tak późno pójść na imprezę.
− Czy twój tata jest w domu? Zapytam go.
− Nie, jeszcze nie wrócił ze szpitala. Poza tym nie mogę
zostawić Kitty samej – dodałam, ponownie sięgając po szklankę.
− A o której zwykle wraca?
− Różnie. Czasami bardzo późno – odparłam, choć
wiedziałam, że może się zjawić w ciągu godziny. Ale Petera już
pewnie wtedy nie będzie. – Idź sam. Nie chcę cię zatrzymywać.
− Covey, potrzebuję cię. Gen jeszcze ani razu nie zająknęła
się na nasz temat, a przecież chodzi o to, żeby w końcu jakoś
zareagowała. Poza tym jest szansa, że przyjdzie na imprezę z
tym… Z tym dupkiem, z którym zaczęła się ostatnio spotykać. –
Peter wysunął dolną wargę w geście udawanego smutku. –
Przecież pomagam ci z Joshem.
− Tak, ale ja naprawdę muszę upiec te babeczki.
− To ci pomogę, tylko daj mi fartuch.
Zaczęłam grzebać w kuchennych szufladach. W końcu udało
mi się znaleźć fartuch z idealnie pasującym do sytuacji
rysunkiem… babeczki.
− Chcę założyć ten, który masz na sobie – powiedział na
widok tego drugiego fartucha.
− Ale ten jest mój – odparłam. Bardzo lubiłam swój fartuch
w biało-czerwoną kratkę i z brązowymi niedźwiadkami. Babcia
przywiozła mi go z Korei. – Zawsze piekę właśnie w nim. Weź ten.
Peter wolno pokręcił głową i wyciągnął rękę.
− Daj mi swój. Jesteś mi coś winna za to, że nie przeczytałaś
liściku.
Rozwiązałam tasiemki i podałam mu swój fartuch, po czym
wróciłam do przesypywania mąki.
− Jesteś jeszcze większym dzieciakiem niż Kitty –
stwierdziłam poważnie.
− Nie gadaj tyle, tylko powiedz, co mam robić.
− W ogóle masz o tym pojęcie? Składników wystarczy na
dokładnie sześć tuzinów babeczek, więc jeśli coś zepsujesz…
− Znam się na pieczeniu!
− Dobrze. W takim razie wrzuć te kostki masła do miski i
zmiksuj na gładką masę.
− A potem?
− Jak skończysz, to ci powiem, co dalej.
Peter skrzywił się, ale posłusznie zajął się miksowaniem
masła.
− Tak spędzasz piątkowe wieczory? – zapytał. – W domu, w
piżamie, zajmując się pieczeniem ciasta?
− Robię też inne rzeczy – odparłam, związując włosy w
ciasny kucyk.
− Na przykład?
− Jezu, nie wiem! Co to, przesłuchanie? Przestań, Peter! –
Dmuchnięciem odgarnęłam pasma włosów opadające mi na oczy.
W kuchni zaczynało się robić naprawdę gorąco. Właściwie to
powinnam wyłączyć piekarnik, ponieważ nagłe pojawienie się
Petera opóźniło przygotowanie ciasta. Jak tak dalej pójdzie,
pieczenie zajmie mi całą noc.
– Przez ciebie pogubiłam się w odmierzaniu mąki i muszę
zacząć od początku.
− Poczekaj, ja to zrobię.
Peter stanął za mną.
− Nie, nie, sama sobie poradzę – odparłam.
Uciekłam z zasięgu jego ramion. Peter pokręcił głową, ale się
nie poddał, sięgnął w stronę mojej dłoni, żeby odebrać mi
szklankę. Zaczęliśmy się siłować, w efekcie tuman białego pyłu
wzbił się w powietrze, obsypując nas od stóp do głów.
– Peter! – krzyknęłam.
Nie odpowiedział. Śmiał się tak bardzo, że nie był w stanie
wydusić słowa.
− A jak się okaże, że nie mam więcej mąki… −
Skrzyżowałam ręce i przybrałam groźną minę.
− Wyglądasz jak babcia – wydusił w końcu Peter, nie
przestając się śmiać.
− A ty jak dziadek – odgryzłam się, wsypując mąkę z miski z
powrotem do torby.
− Serio. Jesteś mega podobna do mojej babci – powtórzył
Peter. – Nie przeklinasz, lubisz piec ciasta, w piątkowe wieczory
nigdzie nie wychodzisz. Randkuję z własną babcią! Ohyda.
Jedna szklanka… Druga…
− Nie zawsze siedzę w domu.
Trzecia…
− Nigdy nie spotkaliśmy się na żadnej imprezie. A przecież
kiedyś ciągle gdzieś chodziliśmy. Dlaczego nagle przestałaś się
bawić?
Czwarta…− Właściwie nie wiem. W gimnazjum było jakoś
inaczej.
Co tak naprawdę miałam mu powiedzieć? Że w pewnej
chwili Genevieve stwierdziła, że nie jestem fajna i mnie olała?
Dlaczego sam na to nie wpadł?
− Zawsze się zastanawiałem, dlaczego tak nagle zerwałaś z
nami kontakt.
To już szósta czy dopiero piąta?
− Peter! Przez ciebie znowu się pogubiłam!
− Co ja na to poradzę, że tak działam na kobiety.
Podniosłam oczy do góry, a Peter się uśmiechnął i chciał coś
dodać, ale zanim zdążył coś powiedzieć, wrzasnęłam w kierunku
schodów:
− Kitty! Natychmiast zejdź na dół!
− Pracuję nad…
− Przyszedł Peter!
Wiedziałam, że to podziała.
Tak jak się spodziewałam, Kitty zjawiła się w kuchni jakieś
pięć sekund później. Wpadła jak burza, po czym, nagle
onieśmielona, stanęła jak wryta na progu.
− Po co przyjechałeś?
− Żeby zabrać Larę Jean. Dlaczego jej nie pomagasz?
− Robię eksperyment. Chcesz mi pomóc?
− Pewnie, że chce – odpowiedziałam za Petera. – Nie mogę
się przez ciebie skupić. Idź z Kitty – poprosiłam go.
− Nie wiem, Katherine, czy chcesz, żebym ci pomagał.
Widzisz, moja obecność rozprasza kobiety. Przeze mnie gubią się
w obliczeniach. – Peter puścił oko do Kitty, co ja skomentowałam
westchnieniem zniecierpliwienia. – A może jednak to ty nam
pomożesz? – dodał.
− Nuuda! – krzyknęła Kitty i pognała z powrotem do swojej
sypialni.
− W takim razie nawet nie myśl o tym, że potem pozwolę ci
dekorować babeczki! – krzyknęłam za nią. – Nie zasłużyłaś na to!
Kiedy ubijałam masło, a Peter wbijał jajka do miski, wrócił
tata.
− Czyj samochód stoi na podjeździe? – zawołał jeszcze z
przedpokoju.
Kiedy wszedł do kuchni i zobaczył Petera, zatrzymał się na
progu zupełnie jak Kitty. W ręku trzymał torbę wypełnioną
zakupami ze sklepu z orientalną żywnością.
− O, witam – powiedział zaskoczony.
− Cześć, tato – odparłam, jakby obecność Petera w naszym
domu nie była niczym nadzwyczajnym. – Chyba jesteś zmęczony,
prawda?
− Dzień dobry, doktorze Covey – powiedział Peter,
odruchowo prostując plecy.
− Ojej, to ty, cześć – odparł tata. Postawił torbę na blacie, po
czym odchrząknął i dodał: – Miło cię widzieć. Peter, prawda?
− Owszem.
− Stary znajomy – powiedział tata. – Co robicie, dzieciaki?
− Piekę babeczki na kiermasz w szkole Kitty, a Peter mi
pomaga.
− Jesteś głodny? Kupiłem mnóstwo żarcia. Krewetki lo mein,
kurczak kung pao…
− Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, chciałbym zabrać
Larę Jean na urodzinową imprezę do naszego kolegi. Obiecuję, że
odwiozę ją o przyzwoitej porze.
− Mówiłam ci, że muszę się zająć babeczkami – wtrąciłam,
zanim tata zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
− Dokończymy pieczenie razem z Kitty – powiedział tata. –
Idźcie na imprezę.
− Naprawdę nie trzeba, tato. – Poczułam dziwny skurcz w
brzuchu. – Poza tym to ja jestem mistrzem dekorowania ciast w
tym domu.
− Damy sobie radę z Kitty. Leć się przebrać. Sami
dokończymy babeczki.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co, więc
ostatecznie zamilkłam.
− Dobrze – bąknęłam w końcu, nie ruszyłam się jednak z
miejsca. Bałam się zostawiać tatę i Petera samych.
− Słyszałaś, mamy błogosławieństwo twojego taty –
powiedział Peter, uśmiechając się szeroko.
Popatrzyłam na niego z lękiem. Przestraszyłam się, że tata
potraktuje tę poufałość jako wyraz arogancji, ale nic na to nie
wskazywało.
Z pewnością każda dziewczyna ma ulubione ciuchy, w
których zawsze czuje się dobrze. Nosi je wówczas tak często, że w
pewnej chwili zaczynają wyglądać jak łachy, a nie ubrania. Kiedy
otworzyłam swoją szafę i zlustrowałam jej zawartość,
stwierdziłam, że mam w niej same łachy. Moją frustrację
pogłębiała świadomość, że Gen będzie wyglądać bosko. Gen
zawsze wyglądała bosko, więc ja również powinnam się postarać.
Przecież gdyby Peterowi nie zależało na tej imprezie, nie
naciskałby, żebyśmy poszli.
Założyłam dżinsy i zaczęłam szukać odpowiedniej bluzki.
Przymierzyłam brzoskwiniowy top z falbankami, który nagle
zaczął mi się wydawać zbyt oficjalny, oraz tunikę z rysunkiem
pingwina z przodu − ale ta wydała mi się zbyt dziecinna. Właśnie
wbijałam się w szare szorty i czarne zakolanówki, kiedy ktoś
zapukał do pokoju. Spanikowana zasłoniłam się tuniką.
− Laro Jean?
To był Peter.
− Tak?
− Gotowa?
− Prawie! Idź… Poczekaj na mnie na dole, zaraz zejdę.
− Zobaczę, co robi mała. − Westchnął głośno.
Kiedy się upewniłam, że Peter odszedł spod drzwi mojej
sypialni, rzuciłam tunikę na łóżko i sięgnęłam po kremową
bluzeczkę w kropki. Pasowała do szortów i zakolanówek. Ale czy
nie wyglądałam zbyt słodko? A może zamiast zakolanówek
powinnam założyć podkolanówki? Margot zawsze mówiła, że taki
zestaw jest bardzo chic, a skoro kojarzył jej się z paryską
elegancją, to chyba dobrze. Był jednocześnie szykowny i
romantyczny. Pomyślałam, że może przydałby się jeszcze beret,
ale kiedy założyłam go na głowę, odwidziało mi się. Nie. Beret to
już zdecydowana przesada.
Szkoda, że miałam tak mało czasu. Zawsze lubiłam na
spokojnie dobierać stroje. Chociaż gdybym wiedziała o imprezie
wcześniej, to pewnie bym się wymigała. Co innego koktajl po
szkole, a co innego impreza u kolegi Petera, tym bardziej że będzie
tam Genevieve.
Szybko obleciałam pokój w poszukiwaniu zakolanówek i
truskawkowego błyszczyka do ust.
Przy okazji stwierdziłam, że moja sypialnia wymagała
gruntownych porządków. Panował w niej taki bałagan, że już
niczego nie mogłam znaleźć.
Kiedy pobiegłam do pokoju Margot, żeby odnaleźć wielki
sweter po dziadku, minęłam sypialnię Kitty. Moja siostra i Peter
leżeli na podłodze i coś kombinowali przy jej dziecięcym zestawie
laboratoryjnym.
W szufladzie, w której Margot trzymała zwykle cieplejsze
ubrania, leżały teraz koszulki i krótkie spodenki. Większość rzeczy
zabrała do Szkocji. Nigdzie nie mogłam znaleźć swetra dziadka, za
to na dnie szuflady leżała koperta. Był w niej list od Josha.
Wiedziałam, że nie powinnam tego robić, ale po chwili
wahania powoli, wręcz z namaszczeniem, otworzyłam kopertę i
rozwinęłam kartkę.
Kochana Margot,

powiedziałaś, że musimy się rozstać, ponieważ nie chcesz


zaczynać studiów z bagażem w postaci chłopaka. Pragniesz
wolności i nie chcesz, aby cokolwiek Cię ograniczało, ale oboje
wiemy, że wcale nie o to chodzi. Zerwałaś ze mną, ponieważ po
tym, jak się kochaliśmy, przestraszyłaś się bliskości i tego, że się ze
mną za bardzo zwiążesz.
W tym momencie przestałam czytać.
A więc Chris miała rację – Margot i Josh uprawiali seks.
Okazało się, że wszystko wyglądało zupełnie inaczej, niż mi się do
tej pory wydawało. Myślałam, że znam swoją siostrę, ale
wychodziło na to, że nie znam jej wcale.
− Laro Jean! Jesteś już gotowa? – zawołał Peter.
Z ociąganiem złożyłam list i z powrotem wsadziłam go do
koperty, a potem odłożyłam dokładnie w to samo miejsce.
− Tak, już idę!
rozdział trzydziesty ósmy

Steve Bledell, u którego odbywała się impreza, należał do


szkolnej drużyny futbolowej i był jedną ze szkolnych gwiazd.
Niewątpliwie również dlatego, że jego ojczym był na tyle bogaty,
żeby mieć samolot.
− Gotowa? – zapytał Peter.
− Średnio – odpowiedziałam, wycierając spocone ręce w
nogawki szortów.
Żałowałam, że przed wyjściem nie miałam więcej czasu,
żeby zrobić porządek z włosami.
− Omówmy strategię działania. Jedyne, co musisz robić, to
sprawiać wrażenie we mnie zakochanej, a to przecież nic trudnego.
− Jesteś największym zadufkiem, jakiego znam –
powiedziałam i wzniosłam oczy do nieba.
Peter się uśmiechnął i wzruszył ramionami, po czym
wyciągnął rękę w kierunku drzwi wejściowych. W ostatniej chwili
zawahał się.
− Jeszcze moment. – Ściągnął mi z włosów frotkę i rzucił na
ziemię.
− Ej! – zaprotestowałam.
− Tak wyglądasz o wiele lepiej, zaufaj mi – powiedział,
przeczesując mi włosy palcami.
Odruchowo odepchnęłam jego dłoń. Peter wyciągnął z
kieszeni telefon i niespodziewanie strzelił mi fotkę.
− To na wypadek, gdyby Gen dobrała się do mojego telefonu
– wyjaśnił, kiedy spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
Ustawił sobie moje zdjęcie jako tło wyświetlacza.
− Możemy zrobić jeszcze jedno? – zapytałam, kiedy
zobaczyłam fotkę.
Miałam na niej okropną fryzurę.
− Nie, to jest fajne. Ładnie na nim wyszłaś – odparł.
Natychmiast pomyślałam, że powiedział tak na odczepnego,
ale i tak zrobiło mi się miło.
Nie ukrywam, że świadomość, iż przychodzę na imprezę w
towarzystwie Petera, napawała mnie specyficznym poczuciem
dumy. Był tu ze mną. A może bliższe prawdy było stwierdzenie, że
to ja byłam z nim?
Zobaczyłam Genevieve, gdy tylko weszliśmy do środka.
Siedziała na kanapie w otoczeniu swojej świty. Wszyscy trzymali
szklanki z czerwonym napojem. Nic nie wskazywało na to, że
przyszła z chłopakiem. Na mój widok nachyliła się w kierunku
Emily i coś wyszeptała.
− Czeeeść, Laro Jean – zawołała Emily w moją stronę. –
Chodź i usiądź z nami.
Przekonana, że Peter idzie za mną, ruszyłam w ich kierunku.
Jednak okazało się, że Kavinsky zatrzymał się, aby z kimś się
przywitać.
Rzuciłam mu przerażone spojrzenie, na co on tylko
zachęcająco skinął ręką i bezgłośnie dał do zrozumienia, żebym na
niego nie czekała.
Te kilka metrów dzielące mnie od kanapy, na której siedziały
bezlitośnie lustrujące mnie dziewczyny, wydały mi się odległością
na miarę kontynentu.
− Cześć – powiedziałam.
Od razu zganiłam się w duchu za brak kontroli nad głosem,
który wydał mi się zbyt piskliwy i dziecięcy. Na kanapie nie było
już miejsca, więc przycupnęłam na bocznym oparciu jak ptaszek
na linii wysokiego napięcia. Spojrzałam na Petera, który właśnie
przemierzał pokój w towarzystwie kolegów z drużyny lacrosse’a.
Pomyślałam, że Peter Kavinsky ma fajne życie.
Był taki wyluzowany i pewny siebie. Ewidentnie cieszyła go
świadomość, że wszyscy na niego czekali i dopóki się nie zjawi,
impreza tak naprawdę się nie rozpocznie. Rozejrzałam się po
pokoju. W drugim końcu dostrzegłam Gabe’a i Darrella.
Pomachali do mnie wesoło, ale nie podeszli do nas.
Wyglądało na to, że wszyscy w napięciu oczekiwali, jak
zachowa się Genevieve.
Bardzo szybko pożałowałam, że zgodziłam się pójść na tę
imprezę.
− Wszystkie umieramy z ciekawości, jak naprawdę jest z
tobą i Kavinskim – wyszeptała Emily, nachylając się w moją
stronę.
Wiedziałam, że to Gen kazała jej to powiedzieć, chociaż nie
zdradziła się żadnym gestem. Siedziała jak gdyby nigdy nic,
sącząc powoli swój drink. Zaczęłam się zastanawiać, czy jest już
pijana. Dochodziły mnie słuchy, że miała mocną głowę. Z braku
doświadczenia nie wiedziałam, co w jej przypadku znaczy „mocna
głowa”, ale ludzie plotkowali o jej możliwościach nie od dzisiaj.
− Peter na pewno już wszystko wam powiedział –
wydukałam, nerwowo oblizując usta.
Emily machnęła lekceważąco ręką, jakby słowa Petera nie
były dla nich wiarygodne.
− Ale my chcemy usłyszeć twoją wersję – powiedziała. – To
zupełna niespodzianka. Jak do tego doszło, że jesteście razem? –
Nachyliła się w moją stronę z udawaną poufałością.
Zawahałam się i mimowolnie zerknęłam na Genevieve.
− Nie przejmuj się, Laro Jean – powiedziała Gen,
uśmiechając się z rezerwą. – Nic nas już nie łączy. Nie wiem, czy
Peter ci mówił, ale to ja z nim zerwałam, więc naprawdę nie ma
żadnego problemu.
− Mówił. – Skinęłam głową.
Oczywiście nic podobnego nie miało miejsca, ale i tak
znałam prawdę.
− To kiedy się spiknęliście? – zapytała Gen pozornie
obojętnym tonem, ale wiedziałam, że to tylko gra i tak naprawdę
próbuje mnie podejść.
− Całkiem niedawno – odparłam.
− To znaczy? – Nie dawała za wygraną.
− Tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego – powiedziałam.
Taką wersję uzgodniliśmy z Peterem.
Oczy Genevieve rozbłysły. Serce mi zamarło.
Natychmiast się zorientowałam, że popełniłam błąd, ale było
już za późno. Niestety nie ustrzegłam się przed jej urokiem i
straciłam czujność.
Genevieve była osobą, o której zainteresowanie wszyscy
zabiegali. Każdy chciał, żeby go polubiła.
Wszyscy wiedzieli i widzieli, jak potrafiła być okrutna, ale
kiedy skupiała na kimś uwagę, każdemu zależało, żeby ta chwila
trwała wiecznie.
Bez wątpienia istotnym czynnikiem była jej uroda, ale nie
jedynym i najważniejszym. Myślę, że przede wszystkim chodziło o
jej szczerość. Wystarczyło spojrzeć na jej twarz, żeby od razu się
zorientować, co myślała, a po kilku sekundach usłyszeć to z jej ust.
Genevieve zawsze otwarcie i bez zastanowienia mówiła to,
co myśli.
Wreszcie zrozumiałam, dlaczego Peter od tak dawna był pod
jej urokiem.
− Aha – powiedziała w końcu, po czym rozmowa
natychmiast zeszła na temat koncertu, który dziewczyny bardzo
chciały zobaczyć.
Przysłuchiwałam się ich szczebiotaniu w milczeniu. Byłam
szczęśliwa, że nie muszę mówić nic więcej. Zaczęłam się
zastanawiać, jak tata radzi sobie z babeczkami. Miałam nadzieję,
że nie potrzyma ich zbyt długo w piekarniku. Nie było nic
gorszego niż babeczka wysuszona na wiór.
Kiedy dziewczyny zaczęły rozmawiać o wyborze kostiumów
na najbliższą imprezę z okazji Halloween, wstałam i poszłam do
łazienki. Gdy wróciłam, Peter siedział w skórzanym fotelu,
popijając piwo i rozmawiając z Gabem. Nigdzie w pobliżu nie
widziałam wolnego krzesła. Moje miejsca na oparciu kanapy
również było już zajęte. Zupełnie nie wiedziałam, co ze sobą
zrobić.
Po chwili zastanowienia postanowiłam zebrać się na odwagę
i zrobić dokładnie to, czego się oczekuje od zakochanej
dziewczyny. Tak na pewno zrobiłaby Genevieve. Ruszyłam więc
dziarsko w stronę Petera i jakby to była najnormalniejsza rzecz na
świecie, usiadłam mu na kolanach.
− O, hej – powiedział kompletnie zdumiony Peter, krztusząc
się z zaskoczenia piwem.
− Hej – odparłam, delikatnie szczypiąc go w nos, tak jak
zrobiła bohaterka starego filmu, który kiedyś widziałam.
Peter poruszył się niespokojnie na fotelu i rzucił mi
rozbawione spojrzenie, jakby zaraz miał wybuchnąć śmiechem.
Poczułam się nieswojo. Wydawało mi się, że łagodne
uszczypnięcie w nos jest bardzo romantyczne. Czyżbym się
myliła? Sekundę później kątem oka pochwyciłam wściekłe
spojrzenie Genevieve, która nachyliła się w stronę Emily, znowu
coś do niej wyszeptała, po czym wstała i wyszła z pokoju.
A więc sukces!
Jakiś czas później postanowiłam rozejrzeć się za czymś do
picia. Nalałam sobie szklankę coli i sącząc płyn małymi łyczkami,
obserwowałam z daleka rozmawiających w kuchni Petera i
Genevieve.
Gen mówiła coś cichym, ale wyraźnie stanowczym tonem. W
pewnej chwili złapała Petera za ramię. On próbował się wyrwać,
ale Genevieve nie dawała za wygraną.
Byłam tak zafascynowana rozgrywającą się na moich oczach
sceną, że nie zauważyłam Lucasa Krapfa, który wyrósł przy mnie
jak spod ziemi, po czym delikatnie stuknął swoją butelką piwa w
moją szklankę.
− Cześć, Laro Jean – powiedział.
− O, cześć! – odparłam zachwycona widokiem przyjaznej
znajomej twarzy.
− O co tamci się kłócą?
− A kto to może wiedzieć. – Uśmiechnęłam się tajemniczo.
Miałam nadzieję, że kłócą się o mnie, ponieważ oznaczało to,
że nasz plan podziałał. Peter będzie zadowolony.
Lucas przywołał mnie palcem, a kiedy przybliżyłam twarz do
jego ust, wyszeptał:
− Kiedy dwoje ludzi się kłóci, to nie jest dobry znak, Laro
Jean. To znaczy, że komuś z tej pary wciąż zależy.
Hm. Genevieve na pewno na nim zależało, Peterowi na niej
pewnie też.
Lucas delikatnie poklepał mnie po skroni i dodał:
− Bądź ostrożna.
− Oczywiście – odparłam.
W tej samej chwili Peter wypadł z kuchni jak burza.
− Idziemy? – rzucił w przelocie, nie czekając na moją
odpowiedź i kierując się w stronę drzwi.
Spojrzałam na Lucasa i wzruszyłam ramionami.
− Do zobaczenia w poniedziałek, Lucas – powiedziałam, po
czym ruszyłam za Peterem.
Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo jest zły.
Z wściekłością wepchnął kluczyki do stacyjki i je szybko
przekręcił.
− Boże, ona doprowadza mnie do szału! – wykrzyknął.
Był tak nabuzowany, że zupełnie nie panował nad sobą.
– Co ty jej powiedziałaś?! − wykrzyknął.
− Zapytała, kiedy zaczęliśmy się spotykać. Powiedziałam, że
kilka tygodni temu, przed rozpoczęciem roku szkolnego.
Peter jęknął.
− Przecież wpadliśmy na siebie dopiero w ostatni weekend
wakacji.
− Tak, ale już wtedy nie byliście razem.
− Niby tak… − przyznał Peter. – Nieważne. Co było, to było.
Z westchnieniem ulgi sięgnęłam po pas, zapięłam go, po
czym ściągnęłam buty i podwinęłam nogi na siedzeniu.
− O co się kłóciliście? – zapytałam.
− Nie zawracaj sobie tym głowy – odparł Peter. – A tak w
ogóle to świetnie się dzisiaj spisałaś. Genevieve mało nie pękła z
zazdrości.
− Hura – powiedziałam radośnie. − Powinnam się cieszyć, że
jeszcze żyję.
Przez jakiś czas jechaliśmy w milczeniu, aż w końcu
zapytałam go:
− Peter… skąd wiedziałeś, że to, co czujesz do Genevieve, to
miłość?
− Chryste, Laro Jean. Dlaczego ciągle zadajesz takie dziwne
pytania?
− Bo jestem z natury ciekawska. – Odchyliłam osłonę
przeciwsłoneczną z ukrytym lusterkiem. – A ty powinieneś się
zastanowić, dlaczego boisz się tych dziwnych pytań – dodałam,
poprawiając włosy.
− Wcale się nie boję!
− To dlaczego po prostu nie odpowiesz?
Peter zamilkł. Nie odzywał się tak długo, że byłam pewna, iż
nie pociągnie tematu.
− Nie wiem, czy w ogóle kiedykolwiek kochałem Genevieve.
Skąd niby miałbym to wiedzieć? Mam dopiero siedemnaście lat.
− Siedemnaście to nie tak mało. Sto lat temu młodzi w
naszym wieku zakładali rodziny.
− Tak, ale to było przed wynalezieniem elektryczności i
internetu. Sto lat temu osiemnastoletni chłopcy walczyli też na
wojnie i bagnetami zabijali innych osiemnastoletnich chłopców, a
zanim w ogóle osiągnęli nasz wiek, mieli już za sobą
doświadczenia życiowe, o jakich nam się nawet nie śniło. A co my
dzisiaj wiemy o życiu i miłości?
Nigdy wcześniej nie słyszałam z ust Petera takich słów.
Mówił, jakby naprawdę zastanawiał się poważnie nad życiem.
Pomyślałam jednak, że to tylko pokłosie jego niedawnej kłótni z
Gen.
Zwinęłam włosy w koczek i podpięłam je spinką.
− Po pierwsze mówisz jak mój dziadek – powiedziałam. – A
po drugie robisz uniki, żeby tylko nie odpowiedzieć na moje
pytanie.
− Odpowiedziałem ci, tylko nie spodobało ci się to, co
usłyszałaś – odparł Peter.
W tej chwili znaleźliśmy się pod moim domem. Peter
zatrzymał się i wyłączył silnik. Zawsze tak robił, kiedy chciał
jeszcze porozmawiać, więc nie ruszałam się z miejsca i czekałam,
co powie.
Bezczynność i panująca między nami cisza sprawiły, że
poczułam się nieswojo, więc sięgnęłam po torebkę i mimo że w
oknach na piętrze mojego domu wciąż świeciło się światło,
zaczęłam szukać w niej kluczy.
Nagle przyszło mi do głowy, że zupełnie niezamierzenie
znalazłam się w sytuacji, której pozazdrościłaby mi niejedna
dziewczyna w szkole – jak gdyby nigdy nic siedziałam w czarnym
audi Petera Kavinskiego. Czy nie o tym marzyła większość z nich?
Peter oparł głowę o siedzenie i zamknął oczy.
− Wiesz, że kiedy ludzie się kłócą, oznacza to, że wciąż im
na sobie zależy – powiedziałam, ale Peter milczał. – A to oznacza,
że nie jesteś obojętny Genevieve – dodałam.
Spodziewałam się, że w tym momencie zaprzeczy, ale nie
zrobił tego.
− Wiem, ale chciałbym, żeby było inaczej – stwierdził w
końcu. – Nie chcę być czyjąś własnością. Nie chcę do
kogokolwiek należeć.
Słysząc naszą rozmowę, Margot zapewne stwierdziłaby, że
należy do siebie samej, Kitty, że do nikogo, a ja, że chyba do sióstr
i taty, chociaż może nie zawsze. Dopiero w tamtej chwili, gdy
zaczęłam się nad tym zastanawiać, zdałam sobie sprawę, że
zawsze chciałam do kogoś należeć − ale tak naprawdę, całym
sercem. Być czyjąś i czuć, że ktoś jest mój.
− A więc dlatego to wszystko robisz – stwierdziłam po chwili
milczenia, choć tak naprawdę znałam odpowiedź. – Chcesz
udowodnić, że do niej nie należysz i nie jesteś jej własnością.
Myślisz, że w ogóle jest jakaś różnica między należeniem do
kogoś a byciem czyjąś własnością?
− Oczywiście. To pierwsze robisz z wyboru, w drugim twoje
zdanie nie ma znaczenia.
− Musisz ją naprawdę kochać, skoro tak zaprzątasz sobie tym
głowę.
− Jesteś niepoprawną marzycielką. – Peter prychnął lekko
zniecierpliwiony.
− Dziękuję – odparłam, chociaż wiedziałam, że to był
komplement, bo chciałam go sprowokować.
Kiedy znowu się odezwał, wiedziałam, że mi się udało.
− Co ty możesz wiedzieć o miłości, Laro Jean? Przecież
nawet nigdy nie miałaś chłopaka – powiedział z kwaśną miną.
W pierwszej chwili miałam ochotę skłamać. Wymyślić kogoś
z obozu, z innego miasta, skądkolwiek. Na końcu języka miałam
jego imię (Clint), ale w ostatniej chwili stwierdziłam, że to nie ma
najmniejszego sensu, a w dodatku byłoby upokarzające, ponieważ
Peter od razu zorientowałby się, że kłamię. Poza tym wcześniej
sama mu powiedziałam, że nigdy nie miałam chłopaka, ale nawet
gdybym tego nie zrobiła, i tak bardziej żałosne wydawało mi się
opowiadanie o jakimś wyimaginowanym ukochanym niż
przyznanie mu racji.
− To prawda, nie miałam chłopaka, ale znam całe mnóstwo
dziewczyn, które ich miały, a nigdy w życiu nie były zakochane. A
ja byłam – oznajmiłam.
To właśnie był mój powód uczestnictwa w tej farsie.
− Niby w kim? – zapytał Peter z drwiną w głosie. – W Joshu
Sandersonie? Tym ośle?
− Josh nie jest osłem. Nie masz prawa tak mówić, bo w ogóle
go nie znasz.
− Naprawdę nie trzeba być geniuszem, żeby zauważyć, że to
idiota.
− Sugerujesz, że moja siostra jest ślepa albo głupia? –
Czułam rosnącą irytację.
Stwierdziłam, że jeśli powie choćby jedno złe słowo na
Margot, zerwę naszą umowę. Nie jestem aż tak zdesperowana.
Tymczasem Peter roześmiał się i powiedział:
− Nie, ale ty jesteś!
− Zmieniłam zdanie. Ty nikogo w życiu nie kochałeś, z
wyjątkiem siebie – rzuciłam, po czym szarpnęłam za klamkę, żeby
wysiąść, ale okazało się, że drzwi są zablokowane.
− Laro Jean, to był tylko żart. Daj spokój.
− Do zobaczenia w poniedziałek.
− Poczekaj. Czekaj! Powiedz, jak to możliwe, że nigdy w
życiu się z nikim nie spotykałaś? – zapytał.
− Nie wiem – odparłam, wzruszając ramionami. – Chyba
dlatego, że nikt nigdy nie chciał się ze mną spotykać.
− Bzdura. Wiem, że Martinez chciał, ale mu odmówiłaś.
− O co wam, chłopakom, chodzi z tym mówieniem do siebie
po nazwisku? – zapytałam zdziwiona, że wiedział o Martinezie. –
To ma być… − urwałam, szukając odpowiedniego słowa. – To ma
być fajne czy szpanerskie?
− Nie zmieniaj tematu.
− Odmówiłam mu, ponieważ się bałam – odpowiedziałam,
patrząc w okno i bezmyślnie kreśląc na szybie literę „M” jak
Martinez.
− Bałaś się Tommy’ego? – zapytał Peter, specjalnie
akcentując imię Martineza.
− Nie, lubię Tommy’ego. Nie o to chodzi. Po prostu, kiedy to
się dzieje… Kiedy to się dzieje naprawdę, zaczynam się bać.
Kiedy sytuacja wykracza poza sferę moich marzeń… Kiedy nie są
to już tylko kłębiące się w mojej głowie myśli i wyobrażenia, ale
człowiek z krwi i kości, który ma wobec mnie oczekiwania i
pragnienia, wtedy zaczyna mnie to przerażać. – Odwróciłam głowę
w stronę Petera. Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam, jak na mnie
patrzy. Słuchał mnie. Miał taką minę, jakby naprawdę był
zainteresowany tym, co mówię. – Dlatego nawet kiedy ktoś mi się
podobał… Nawet kiedy się w nim zakochałam, zawsze ostatecznie
wybierałam siostry, ponieważ uważałam, że moje miejsce jest przy
nich. Należę do nich.
− Poczekaj. A teraz? – zapytał Peter, kiedy skończyłam długi
wywód.
− Teraz? Teraz już mi się tak nie podobasz, więc…
− Bardzo dobrze – wtrącił. – Nie zakochuj się we mnie
znowu. Nie zniosę kolejnej zadurzonej we mnie dziewczyny. To
zbyt wyczerpujące.
− Ale jesteś napuszony – powiedziałam, nagle wybuchając
śmiechem.
− Żartowałem – dodał od razu Peter, ale ja wiedziałam, że nie
żartował. – Powiedz, dlaczego ci się podobałem? – zapytał,
uśmiechając się i znowu przyjmując postawę czarusia.
− Szczerze? Nie potrafię ci na to odpowiedzieć.
Uśmiech Petera nieco przygasł, ale tylko na sekundę, choć
Kavinsky nie wydawał się już tak pewny siebie.
− Napisałaś, że sprawiam, iż ludzie zaczynają się dzięki mnie
czuć wyjątkowi. I że… dobrze tańczę i że zgodziłem się być w
parze z Jeffreyem Suttlemanem!
− Jejku, nauczyłeś się tego listu na pamięć? – zapytałam nie
bez złośliwości.
Kiedy uśmiech zupełnie znikł z twarzy Petera, poczułam
satysfakcję. Wreszcie udało mi się mu dogryźć, ale chwilę później
zrobiło mi się głupio, ponieważ zdałam sobie sprawę, że zupełnie
bez powodu zabawiłam się jego kosztem i zraniłam jego uczucia.
Co się ze mną działo? Dlaczego wciąż dążyłam do tego, żeby
sprawić mu ból? Chcąc zatuszować efekt moich słów, szybko
dodałam:
− Tak serio to naprawdę wtedy miałeś coś w sobie.
Gdyby sądzić po wyrazie jego twarzy, ostatnie zdanie
zamiast pomóc, tylko pogorszyło sytuację. Peter zrobił dziwny
grymas, ale nie miałam już kompletnie żadnego pomysłu, jak
mogłabym naprawić swoją gafę, więc otworzyłam drzwi i
rzuciłam:
− Dzięki za podwiezienie.
Po wejściu do domu pierwsze kroki skierowałam do kuchni.
Wszystkie babeczki stały pięknie zapakowane w pudełka. Co
prawda dekoracja nie wyglądała idealnie i tata z Kitty przesadzili z
posypką, ale ogólnie babeczki prezentowały się dobrze.
Odetchnęłam z ulgą.
Bez względu na to, co się stało dzisiejszego wieczoru, Kitty
przynajmniej nie będzie musiała się wstydzić.
Od: Margot Covey mcovey@st-andrews.ac.uk
Do: Lara Jean Covey larajeansong@gmail.com
Jak tam w szkole? Zapisałaś się na wiosenne praktyki?
Myślę, że powinnaś się zastanowić nad Lit Magiem albo Model
UN. Nie zapomnij, że w tym tygodniu jest koreańskie Święto
Dziękczynienia. Zadzwoń do babci, bo będzie wściekła! Tęsknię
za Wami.
PS Błagam, wyślij mi moje ulubione herbatniki! Brakuje mi
naszych zabaw z maczaniem ciastek w mleku.
Kocham, M.
Od: Lara Jean Covey larajeansong@gmail.com
Do: Margot Covey mcovey@st-andrews.ac.uk
W szkole wszystko w porządku. Nie jestem na żadnych
praktykach, ale pomyślę o tym. Już wcześniej wpisałam sobie do
notesu, że mam zadzwonić do babci. Nie martw się, wszystko jest
oczywiście pod kontrolą!
Buziaki
rozdział trzydziesty dziewiąty

Mama Petera ma sklep z antykami. Nazywa się Linden &


White i mieści się w pięknej starej kamienicy. Pani Kavinsky
sprzedaje w nim głównie meble, ale w sklepie można również
kupić biżuterię. Wszystkie klejnoty są wyeksponowane w
szkatułkach uporządkowanych według epok. Mnie najbardziej
podoba się biżuteria z pierwszej dekady dwudziestego wieku,
szczególnie piękny złoty medalion w kształcie serca, z maleńkim
diamencikiem na samym środku, który, gdy odbija światło,
wygląda jak eksplodująca gwiazda. Medalion kosztuje czterysta
dolarów. Sklep pani Kavinsky znajduje się tuż obok księgarni
McCalls, dlatego zawsze, gdy wpadam po jakąś książkę, zaglądam
do sklepu mamy Petera, żeby na niego popatrzeć. Za każdym
razem spodziewam się, że już nie zobaczę medalionu, ale on wciąż
tam jest. Nikt go nie kupuje.
Kiedyś wpadłyśmy na pomysł kupienia mamie w prezencie
na Dzień Matki złotej broszki w kształcie koniczynki. Piękna
ozdoba pochodziła z lat czterdziestych. Razem z Margot przez
miesiąc, co sobotę, sprzedawałyśmy lemoniadę, aby uzbierać na
nią pieniądze. Udało nam się zgromadzić szesnaście dolarów.
Pamiętam, jakie byłyśmy dumne, kiedy wręczałyśmy tacie nasze
oszczędności z przekonaniem, że to większa część kwoty
niezbędnej do zakupu broszki, a tata po prostu tylko trochę się
dorzuci.
Dopiero później zdałam sobie sprawę, że prezent dla mamy
musiał kosztować o wiele więcej, jednak nigdy nie zapytałam ile. I
może dobrze. Broszka była ulubioną ozdobą mamy, więc kiedy
umarła, pochowaliśmy ją razem z nią.
Gdy stałam nad gablotką, kolejny raz podziwiając złoty
medalion, z zaplecza nagle wyszedł Peter.
– O, cześć – powiedział zdziwiony.
– Cześć. A co ty tu robisz?
– Yyy… To sklep mojej mamy. Pamiętasz? – odparł, patrząc
na mnie tak, jak zwykle patrzy się na niezbyt mądre osoby.
– Oczywiście, że pamiętam, ale nigdy wcześniej cię tu nie
widziałam. Pracujesz tu?
– Nie, chciałem tylko coś podrzucić mamie. A teraz okazuje
się, że jutro muszę pojechać do Huntsburgha po komplet krzeseł –
powiedział, robiąc kwaśną minę. – W obie strony to ponad dwie
godziny drogi. Na samą myśl o tym robię się zły.
Współczująco pokiwałam głową i odsunęłam się od gablotki,
udając, że zainteresował mnie czarno-różowy globus. Wiedziałam,
że podoba się Margot. Z pewnością ucieszyłaby się, gdyby dostała
go na Gwiazdkę. Lekko nim zakręciłam.
– Ile to kosztuje? – zapytałam.
– Nie wiem. Zobacz na metce – powiedział Peter, opierając
się na ladzie. – Powinnaś ze mną pojechać.
– Gdzie?
– No po te krzesła.
– Przed chwilą powiedziałeś, że robisz się zły na samą myśl
o podróży, a ja nie wiem, czy mam ochotę spędzić sobotni poranek
w towarzystwie wkurzonego gbura.
– No tak, ale będę w trochę lepszym humorze, jeśli
wybierzesz się ze mną.
– Rany, dzięki.
– Nie ma za co – powiedział Peter.
„Nie ma za co” było jego ulubionym powiedzonkiem. Ciągle
w ten sposób ripostował. Miałam ochotę mu uświadomić, że to
akurat nie było „dziękuję” wymagające uprzejmego „nie ma za
co”, ale dałam sobie spokój.
– No to jedziesz czy jak? – zapytał po chwili.
– Czy jak.
– No weź! Przecież ludzie wyprzedają cały dom. Właściciel
od lat był obłożnie chory, więc wszystkie jego rzeczy mają
przynajmniej jakieś pięćdziesiąt lat. Założę się, że znalazłabyś tam
kilka interesujących okazów dla siebie. Lubisz starocia, prawda?
– Tak – przyznałam zdziwiona, że o tym wiedział. – Szczerze
mówiąc, zawsze chciałam pojechać na taką domową aukcję. Jak on
umarł? Właściciel. To znaczy, ile czasu leżał w domu, zanim go
znaleziono?
– Boże, jesteś naprawdę szurnięta – odparł Peter, wzdrygając
się. – Nie znałem cię od tej strony.
– Mam całkiem sporo stron – powiedziałam, pochylając się
w jego kierunku. – No? To jak umarł?
– Wcale nie umarł, wariatko. Jest po prostu leciwy i rodzina
załatwiła mu miejsce w domu opieki. No to co? Jestem po ciebie
jutro o siódmej, tak?
– O siódmej?! Nie wspominałeś o konieczności zrywania się
o tej porze w sobotę!
– Przykro mi, ale musimy tam być jak najwcześniej, zanim
zgarną nam sprzed nosa najlepsze kąski.
Wieczorem zabrałam się za przygotowanie kanapek na drogę,
z pieczenią, serem i pomidorem.
Moje posmarowałam dodatkowo majonezem, a te dla Petera
musztardą. On nie lubił majonezu. To zabawne, że nawet w
udawanym związku można było tyle się dowiedzieć o tej drugiej
osobie.
W pewnej chwili do kuchni niepostrzeżenie wślizgnęła się
Kitty i próbowała zwinąć jedną kanapkę, ale przyłapałam ją i
pacnęłam w rękę.
– To nie dla ciebie.
– A dla kogo?
– Dla mnie i dla Petera. Na drogę.
Kitty wspięła się na stołek i z zainteresowaniem przyglądała
moim zabiegom z kanapkami.
– Lubię Petera. Jest zupełnie inny niż Josh, ale i tak go lubię
– powiedziała w końcu.
– Co masz na myśli? – zapytałam.
– Czy ja wiem… Jest bardzo zabawny, ciągle żartuje i się
śmieje. Musisz być w nim naprawdę zakochana, skoro szykujesz
dla niego kanapki. Kiedy Margot i Josh zaczęli być razem, Margot
ciągle szykowała dla niego makaron cztery sery, bo to jego
ulubione danie. A jakie jest ulubione danie Petera?
– No… Nie wiem. On właściwie lubi wszystko.
– Jesteś jego dziewczyną, więc powinnaś wiedzieć takie
rzeczy – skwitowała Kitty, patrząc na mnie z ukosa.
– Wiem, że nie lubi majonezu.
– Majonez jest ohydny. Josh też go nie lubi.
Rzeczywiście. Josh naprawdę nie lubił majonezu, ale dopiero
teraz zdałam sobie z tego sprawę.
– Kitty, tęsknisz za nim?
Mała pokiwała głową.
– Chciałabym, żeby do nas przychodził tak jak dawniej –
powiedziała. Miała tak żałosną minę, że chciałam ją przytulić, ale
już po chwili przybrała swoją standardową, buntowniczą pozę z
rękami na biodrach i dodała: – Tylko nie zużyj całego mięsa, bo
nic nie zostanie na przyszły tydzień i nie będę miała co zjeść na
obiad.
– Oj, cicho bądź. Jeśli nawet zużyję, to mogę zrobić sałatkę z
tuńczykiem.
– Już ja cię przypilnuję – odparła Kitty, po czym wybiegła z
kuchni.
– Już ja cię przypilnuję? – mruknęłam pod nosem. – Skąd
ona bierze te teksty?
Warowałam przy oknie od siódmej trzydzieści. Na stole
leżała torba z kanapkami i mój aparat, który postanowiłam ze sobą
zabrać na wypadek, gdyby trafiło się coś okropnego albo fajnego
warte uwiecznienia. Lubiłam fotografować ruiny, stare, szare domy
jak z horrorów, z wielkimi bramami wjazdowymi i stawami albo
żywopłotami w formie labiryntu.
Minivan mamy Petera pojawił się na naszym podjeździe za
piętnaście siódma. Byłam trochę zła, że Peter znowu się spóźnił.
Wskoczyłam do środka, ale zanim zdążyłam to jakoś
skomentować, Peter zawołał:
– Przepraszam! Naprawdę bardzo, bardzo mi przykro. Ale
zobacz, co dla ciebie mam! – Podał mi jeszcze ciepłego pączka. –
Zatrzymałem się specjalnie w cukierni. Jest z czekoladą.
Oderwałam kawałeczek pączka i włożyłam go do ust.
– Mmm… Pycha!
– A więc dobrze, że się spóźniłem? – zapytał Peter,
wycofując samochód.
W odpowiedzi pokiwałam z zapałem głową i wgryzłam się w
aromatyczną bułę.
– Bardzo dobrze – dodałam z buzią pełną drożdżowego
ciasta. – Masz może wodę? – zapytałam. Peter podał mi do połowy
opróżnioną butelkę, z której pociągnęłam solidny łyk. – To
najlepszy pączek, jakiego jadłam.
– Super – powiedział Peter, zerkając na mnie. – Masz całą
buzię w lukrze! – dodał, wybuchając śmiechem, a kiedy wytarłam
usta serwetką, dorzucił: – Policzki też.
– No już dobra, dobra – odparłam.
Po chwili ciszy poczułam się nieswojo.
– Mogę włączyć jakąś muzykę? – zapytałam, wyciągając
telefon.
– Wiesz co, a moglibyśmy jeszcze przez chwilę posiedzieć w
ciszy? Zanim kofeina zacznie działać, muzyka mnie drażni.
– Yyy… No jasne – odparłam, zastanawiając się, czy
„posiedzieć w ciszy” odnosiło się również do mojego gadania.
Gdybym wiedziała, że podczas naszej wyprawy nie będę się
mogła odzywać, odmówiłabym współuczestnictwa.
Twarz Petera wyrażała kompletny spokój. Zupełnie jakby nie
prowadził samochodu, tylko łódkę odbijającą się leniwie od fal
spokojnego morza. Tyle że jego mina była absolutnym
przeciwieństwem prędkości, z jaką się poruszaliśmy. Peter
prowadził jak wariat.
Po dziesięciu sekundach nie wytrzymałam.
– Czy ja też mam się nie odzywać?
– Nie, chodziło mi tylko o muzykę. Możesz gadać, ile dusza
zapragnie.
– Okej – odparłam, milknąc. Nie wiem dlaczego, ale zwykle
dzieje się tak, że kiedy ktoś daje nam pełną swobodę gadania,
nagle okazuje się, że nie mamy nic do powiedzenia. – Ej, jaka jest
twoja ulubiona potrawa? – rzuciłam w końcu.
– Wszystko, co da się zjeść.
– No dobra, ale co ci najbardziej smakuje? Makaron z
serem… Smażony kurczak… A może stek lub pizza?
– Wszystko, co wymieniłaś, lubię tak samo.
Westchnęłam niecierpliwie. Jak można nie umieć się określić
w kwestii ulubionego jedzenia?
Peter spapugował moje westchnienie i roześmiał się, po czym
dodał:
– No dobra. Bardzo lubię cynamonowe tosty. To jest moje
ulubione żarcie.
– Cynamonowe tosty? Naprawdę smakują ci bardziej niż
paluszki krabowe albo cheeseburger?
– Tak.
– Bardziej niż jedzenie z grilla?
Peter zawahał się, ale w końcu powiedział:
– Tak! I przestań podawać w wątpliwość mój wybór. Obstaję
przy tym, co powiedziałem.
– No dobra – odparłam, wzruszając ramionami.
Odczekałam chwilę z nadzieją, że zapyta, jakie jest moje
ulubione jedzenie, ale tak się nie stało, więc w końcu sama
przerwałam ciszę.
– A ja najbardziej lubię ciasto.
– Jakie ciasto?
– Wszystko jedno jakie. Każde.
– Przed chwilą opieprzyłaś mnie za to, że nie jestem w stanie
się określić – odciął się Peter.
– Bardzo trudno jest mi wybrać coś konkretnego! No bo
wiesz, na przykład ciasto kokosowe, takie z lukrem, który wygląda
jak śnieg – uwielbiam je. Ale tak samo lubię sernik, ciasto
cytrynowe i marchewkowe. Smakuje mi również tort z kremem i
ciasto czekoladowe z polewą czekoladową… Jadłeś kiedyś ciasto
na oliwie z oliwek?
– Nie. Co to za wynalazek?
– Jest naprawdę dobre, bardzo wilgotne w środku. Pycha!
Zrobię ci takie.
– Przez ciebie staję się głodny – jęknął Peter. – Powinienem
był kupić więcej pączków.
Natychmiast sięgnęłam do brązowej torby i wyciągnęłam z
niej zawiniętą w papier kanapkę z literą „P”. Wcześniej w domu
opisałam każdą paczuszkę, żeby bez rozwijania papieru wiedzieć,
która jest dla kogo.
– Chcesz kanapkę? – zapytałam.
– Zrobiłaś mi kanapki?
– Dla siebie też. A skoro robiłam dla siebie, to chyba trochę
niegrzecznie by było nie zrobić dla ciebie i ostentacyjnie obżerać
się na twoich oczach.
Peter wziął ode mnie kanapkę i zaczął jeść.
– Bardzo dobra – stwierdził. – Co to za musztarda?
– Piwna. Tata zamawia ją w jakimś katalogu. Bardzo lubi
gotować, więc interesuje się różnymi nowinkami kulinarnymi.
– A ty nie jesz?
– Nie, zjem później.
W połowie drogi trafiliśmy na korek. Peter robił, co mógł,
żeby jak najszybciej z niego wyjechać i ciągle zerkał na zegarek.
– Dlaczego się tak spieszymy? – zapytałam.
– Z powodu Epsteinów – odparł, niecierpliwie bębniąc
palcami w kierownicę.
– Kim są Epsteinowie?
– Takie małżeństwo, które prowadzi antykwariat w
Charlottesville. Ostatnio Phil przyjechał na aukcję pięć minut
przede mną i sprzątnął mi wszystko sprzed nosa. Dzisiaj będzie to
samo.
– Kurczę, nie miałam pojęcia, że to taka agresywna branża.
Peter uśmiechnął się protekcjonalnie i powiedział:
– Chyba każda branża jest w jakimś stopniu agresywna,
prawda?
Przewróciłam oczami i spojrzałam za okno. Cały on, zawsze
i wszędzie pewny siebie i mający coś do powiedzenia.
Gdy staliśmy na światłach, Peter nagle podskoczył w fotelu i
wykrzyknął:
– O cholera! Epsteinowie!
– Gdzie?! Gdzie?! – krzyknęłam lekko nieprzytomna,
niespodziewanie wyrwana z drzemki.
– Tam, w tym czerwonym SUV-ie, dwa samochody przed
nami, na prawym pasie.
Wychyliłam się przez okno, ale nie zobaczyłam twarzy, tylko
dwie siwe głowy. Z tej odległości trudno było ocenić, czy mieli
sześćdziesiąt, czy siedemdziesiąt lat.
Kiedy tylko włączyło się zielone, Peter wcisnął gaz do dechy
i ruszył z piskiem opon.
– Dawaj! – krzyknęłam. Udało nam się minąć SUV-a. Byłam
tak podekscytowana, że niewiele myśląc, wystawiłam głowę przez
okno, i nie zważając na wiatr wyczyniający jakieś koszmarne tańce
w moich włosach, wrzasnęłam: – Hurrraaa!!!
– Jesteś nienormalna – powiedział Peter, łapiąc mnie za tył
bluzki i wciągając do środka.
Kiedy na niego spojrzałam, zobaczyłam, że miał taką samą
minę, jak tego dnia, gdy pocałowałam go na środku szkolnego
korytarza, jakby chciał powiedzieć: „Jesteś inna, niż mi się do tej
pory wydawało”.
Kiedy dojechaliśmy pod właściwy adres, pod domem stało
już kilka samochodów. Z zaciekawieniem wystawiłam głowę przez
okno. Spodziewałam się mrocznego dworzyszcza z zardzewiałą
bramą strzeżoną przez gargulce, ale moim oczom ukazała się
całkiem zwyczajna budowla. Musiałam mieć bardzo zawiedzioną
minę, ponieważ parkując naszego minivana, Peter powiedział:
– Nie oceniaj wyprzedaży po fasadzie domu. Nie raz
znajdowałem prawdziwe skarby w zupełnie niepozornych
lokalizacjach i kompletne śmieci w teoretycznie historycznych
pałacach.
Wyskoczyłam z samochodu i przykucnęłam, aby zawiązać
sznurówkę.
– Szybciej, Laro Jean, Epsteinowie będą tu dosłownie za
chwilę! – powiedział Peter, po czym złapał mnie za rękę i razem
popędziliśmy w stronę drzwi wejściowych. Trudno było mi za nim
nadążyć, więc mocno się zasapałam.
Kiedy tylko weszliśmy do środka, Peter od razu podszedł do
człowieka w garniturze, a ja wykorzystałam ten moment na
złapanie oddechu. Po domu krążyło już kilka osób. Na samym
środku pokoju stał wielki stół zastawiony porcelanową i szklaną
zastawą oraz różnymi drobiazgami. Zaciekawiona podeszłam
bliżej i zaczęłam oglądać wystawione przedmioty. Spodobała mi
się biała sosjerka w pączki róż, ale nigdzie nie było widać metki z
ceną. Pewnie była bardzo droga. Nie wiedziałam, czy mogę jej
dotknąć, więc w końcu dałam sobie spokój.
W pokoju stał również wielki kosz ze starymi gadżetami
bożonarodzeniowymi: plastikowymi Mikołajami, reniferami
Rudolfami oraz bombkami. Właśnie lustrowałam jego zawartość,
kiedy obok mnie pojawił się uśmiechnięty Peter.
– Misja wykonana – powiedział, po czym skinął głową w
kierunku pary starszych ludzi, którzy właśnie oglądali drewniany
kredens. – Epsteinowie – wyszeptał.
– Masz te krzesła? – zawołał pan Epstein pozornie
normalnym głosem.
W jego postawie wyczuwało się jednak lekką irytację.
– Zna pan odpowiedź – oznajmił Peter. – Powodzenia
następnym razem – dodał, po czym zwrócił się do mnie: –
Znalazłaś coś ciekawego?
– Całkiem sporo rzeczy – odparłam, wskazując na
jaskraworóżowego renifera. Był cały ze szkła, a zamiast nosa miał
zamontowaną niebieską żaróweczkę. – Wspaniale by się
prezentował na mojej toaletce. Zapytasz tego pana, ile kosztuje?
– Nie, ale sama możesz to zrobić. To będzie świetna lekcja
negocjacji – powiedział Peter, po czym złapał mnie za rękę i
poszliśmy w stronę stolika, przy którym prowadzący aukcję
mężczyzna w garniturze uzupełniał jakieś dokumenty.
Wyglądał bardzo dostojnie i najwyraźniej pochłaniała go
praca. Nie chciałam mu przeszkadzać. Poczułam się okropnie
onieśmielona i zaczęłam się zastanawiać, czy ten cały renifer jest
mi naprawdę potrzebny do szczęścia, ale Peter posłał mi znaczące
spojrzenie, więc w końcu zebrałam się na odwagę, odchrząknęłam
i zapytałam:
– Bardzo pana przepraszam, ile kosztuje ten renifer?
– Niestety nie mogę go sprzedać oddzielnie. To element
zestawu.
– Zestawu?
– No tak, do sprzedania jest cały zestaw, czyli zaprzęg, w
którym jest kilka reniferów oraz inne ozdoby. Kosztuje
siedemdziesiąt pięć dolarów. W końcu jest vintage – powiedział
mężczyzna, po czym wrócił do wypełniania papierów.
– No cóż, dziękuję bardzo – odparłam i już zaczęłam się
wycofywać, ale Peter przytrzymał mnie i uśmiechając się
przymilnie do człowieka w garniturze, zapytał:
– A czy mógłby go pan dorzucić jako gratis do tych krzeseł?
– Nie chciałbym zdekompletować całego zestawu – odparł
tamten.
Peter znowu na mnie spojrzał, dając mi do zrozumienia
wzrokiem, że skoro mi zależy na reniferze, powinnam wkroczyć
do akcji. Ja odpowiedziałam spojrzeniem mówiącym, że aż tak
bardzo mi nie zależy, ale Peter pokręcił głową i znowu popchnął
mnie w stronę kontuaru.
– Proszę, niech pan się zgodzi. Zapłacę za niego dziesięć
dolarów. Nikt nie zauważy, że brakuje jednego renifera. Poza tym
proszę spojrzeć – jedno kopytko jest trochę ukruszone –
powiedziałam, podsuwając mu pod nos różowego rogacza.
– No dobra, niech go pani weźmie – burknął mężczyzna, a
kiedy rozpromieniona wyciągnęłam portfel, znacząco machnął
ręką, dając mi do zrozumienia, że nie chce pieniędzy.
– Dziękuję! Bardzo panu dziękuję – powiedziałam,
przyciskając renifera do piersi.
No cóż, okazało się, że targowanie się nie jest aż tak trudne,
jak mi się wydawało.
Peter mrugnął do mnie, po czym zwrócił się ponownie do
mężczyzny za ladą:
– Podjadę trochę bliżej, żeby łatwiej było zapakować krzesła.
Razem wyszli na zewnątrz, a ja zostałam w środku i znowu
zaczęłam się rozglądać. Mój wzrok tym razem przyciągnęły
zdjęcia wiszące na ścianie. Zaciekawiło mnie, czy też są na
sprzedaż. Niektóre z nich wyglądały na bardzo stare. Na jednym
zobaczyłam dziewczynkę w białej koronkowej sukience do
komunii. Uśmiechała się, ale w jej oku dostrzegłam taki sam
figlarny błysk, jaki niekiedy widywałam u Kitty.
– To moja córka Patricia – powiedział nagle ktoś za moimi
plecami.
Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam starszego mężczyznę w
niebieskim swetrze i spranych dżinsach. Opierał się o balustradę
schodów i patrzył wprost na mnie. Wyglądał bardzo krucho. Jego
skóra była blada i cienka jak bibułka.
– Mieszka w Ohio. Jest księgową – dodał, nie spuszczając ze
mnie wzroku.
Wpatrywał się we mnie tak, jak zwykle patrzy się na osobę,
którą skądś się zna, ale trudno sobie przypomnieć skąd. A może
kogoś mu przypominałam?
– Ma pan piękny dom – powiedziałam, chociaż nie było to do
końca zgodne z prawdą.
Dom był stary i zaniedbany. Zdecydowanie przydałoby się
mu porządne sprzątanie, ale wszystkie zgromadzone w nim
przedmioty ogromnie mi się podobały.
– Nie zostało w nim nic poza ścianami. Wszystkie moje
rzeczy zostały wyprzedane. Wiesz, niestety nie mogę ich ze sobą
zabrać.
– Mówi pan zabrać. W sensie – na drugą stronę? Kiedy pan
umrze? – zapytałam.
– Nie, do domu opieki.
Ups.
– No tak – powiedziałam i zaśmiałam się nerwowo.
Zawsze tak reagowałam, kiedy strzeliłam jakąś gafę.
– Co tam masz? – zapytał mężczyzna.
– To – odparłam, pokazując renifera. – Ten pan w garniturze
mi go dał. Chce go pan z powrotem? Dostałam go za darmo. Jest
jednym z elementów zestawu.
Mężczyzna uśmiechał się, przez co zmarszczki na jego
twarzy jeszcze bardziej się pogłębiły.
– To był ulubiony renifer Patty.
– W takim razie może ona chciałaby go zatrzymać? –
zapytałam, wyciągając w stronę mężczyzny rękę, w której miałam
swoją zdobycz.
– Nie, weź go. Jest twój. Patty nawet nie pofatygowała się,
żeby pomóc mi w przeprowadzce, więc… Może coś jeszcze ci się
podoba? Mam cały kufer pełen jej starych ubrań.
O kurczę. A więc trafiłam na jakiś rodzinny dramat. Lepiej
trzymać się z daleka od takich sytuacji. Ale te ubrania vintage! Nie
mogłam się oprzeć pokusie.
Kiedy Peter w końcu mnie odnalazł, siedziałam po turecku w
pokoju muzycznym, przekopując się z zapałem przez stos ciuchów,
które pan Clark dał mi do przejrzenia. On sam zdrzemnął się na
stojącej nieopodal kanapie. Zdążyłam już wyszukać rewelacyjną
sukienkę mini w kolorze pudrowego różu, na punkcie której z
miejsca zwariowałam, oraz zapinaną od góry do dołu na maleńkie
guziczki i przewiązywaną w talii koszulkę bez rękawów w
stokrotki.
– Patrz, Peter! – powiedziałam, pokazując mu sukienkę. –
Pan Clark pozwolił mi wziąć trochę ubrań.
– Kto to jest pan Clark? – zapytał Peter, a jego głos zadudnił
w pustym pokoju.
Przyłożyłam palec do ust i wskazałam śpiącego staruszka.
– Lepiej zmywajmy się stąd, zanim gość od aukcji zorientuje
się, że pan Clark rozdaje rzeczy za darmo.
– Do widzenia, panie Clark – powiedziałam cicho, wstając z
podłogi.
Nie chciałam go budzić. Nieco wcześniej, kiedy opowiadał
mi o swoim rozwodzie, był bardzo przybity.
Pan Clark otworzył oczy i zapytał:
– To twój facet?
– Nie do końca – odparłam.
W tej samej chwili Peter objął mnie i powiedział:
– Tak, proszę pana, jestem jej chłopakiem.
Nie podobał mi się jego ton, kiedy to mówił. Jakby trochę się
nabijał ze mnie i starszego człowieka.
– Dziękuję za ubrania – powiedziałam.
Pan Clark podniósł się powoli do pozycji siedzącej, po czym
wyciągnął ramię w stronę mojej dłoni, a kiedy mu ją podałam,
pocałował mnie w rękę. Dotyk jego ust był jak muśnięcie skrzydeł
ćmy.
– Nie ma za co, Patty.
Podniosłam rzeczy, które dla siebie wybrałam, i ruszyłam z
Peterem w kierunku drzwi. W progu jeszcze raz się odwróciłam i
pomachałam naszemu gospodarzowi na pożegnanie. Kiedy tylko
wyszliśmy na zewnątrz, Peter zapytał mnie, kim jest Patty, ale
udałam, że tego nie słyszałam.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo byłam
podekscytowana, a przez to zmęczona wydarzeniami tego dnia,
dopóki nie obudziłam się na podjeździe własnego domu. Musiałam
zasnąć jakieś dwie sekundy po tym, jak ruszyliśmy, ponieważ w
ogóle nie pamiętałam drogi powrotnej.
– Jesteśmy na miejscu, Laro Jean – powiedział Peter.
Kiedy otworzyłam oczy, nadal ściskałam w rękach sukienkę i
koszulę. Niebieskonosy renifer leżał na moich kolanach. Patrząc na
te rzeczy, znowu poczułam radość. Zupełnie jak złodziej, któremu
właśnie udało się obrabować bank i umknąć przed pościgiem.
– Dziękuję ci za dzisiejszy dzień, Peter.
– To ja dziękuję, że ze mną pojechałaś – odparł. – Ach tak,
zupełnie bym zapomniał – moja mama zaprasza cię do nas jutro na
kolację.
– Powiedziałeś o nas mamie? – zapytałam z wyrzutem, kiedy
udało mi się już pozbierać szczękę z podłogi.
– Przecież Kitty też o nas wie. Poza tym jestem bardzo blisko
z mamą. Mam tylko ją i mojego brata Owena. Jeśli nie chcesz
przyjść, to nie przychodź. Moja mama najwyżej pomyśli, że jesteś
źle wychowana.
– Nie chodzi o to, że nie chcę. Po prostu im więcej osób o
tym wie, tym trudniej będzie nam zachować wiarygodność. Nie
można okłamywać naraz tylu ludzi. Prędzej czy później ktoś coś
zauważy. Im będzie ich mniej, tym lepiej.
– Taka jesteś dobra w teorii kłamstwa?
– Kiedy byłam mała, ciągle ściemniałam.
Oczywiście wówczas wcale nie uważałam tego za kłamstwo.
Traktowałam to raczej jako zabawę w udawanie. Kiedyś
powiedziałam Kitty, że jest adoptowana, a jej prawdziwi rodzice
byli akrobatami w cyrku. To właśnie dlatego tak się zaangażowała
w sport.
rozdział czterdziesty

Zupełnie nie wiedziałam, co mam na siebie włożyć. Po


pierwsze mama Petera ubierała się do pracy bardzo elegancko, a
po drugie nie chciałam przy pierwszym oficjalnym spotkaniu
wypaść jak łachmyta i sprowokować ją tym samym do myślenia o
tym, jak wiele brakuje mi do Genevieve. Tak naprawdę to w ogóle
nie chciałam jej oficjalnie poznawać, ale skoro już miało do tego
dojść, zależało mi, żeby mnie polubiła.
Przejrzałam całą swoją szafę, a potem ubrania Margot i w
końcu zdecydowałam się na kremowy sweterek i bluzkę z
kołnierzykiem oraz sztruksową spódnicę w kolorze
musztardowym. Do kompletu dobrałam rajstopy i baleriny.
Postanowiłam również się umalować, ale ponieważ zupełnie nie
miałam wprawy, skończyło się na zmyciu całej twarzy i
rozpoczęciu wszystkiego od początku, tym razem już tylko w
wersji z odrobiną różu na policzkach i pomalowanymi rzęsami.
Na koniec poszłam zaprezentować się Kitty.
– Wyglądasz jak w mundurku – skwitowała.
– Czyli ładnie?
– Czyli jak pracownica jakiegoś eleganckiego sklepu.
Zanim Peter po mnie przyjechał, zdążyłam jeszcze na
wszelki wypadek sprawdzić w internecie, którym widelcem co się
je.
Siedząc w kuchni Petera, czułam się dziwnie, jakbym nagle
zaczęła żyć nie własnym, ale czyimś życiem. Okazało się, że jego
mama zrobiła pizzę, więc kwestię doboru odpowiedniego widelca
miałam z głowy.
Dom Petera wyglądał w środku całkiem normalnie i był
bardzo przytulny. W kuchni dominował wzór w czerwono-białą
kratkę, na blacie stała prawdziwa ubijaczka do masła, a na
ścianach wisiały zdjęcia Petera i jego brata, oprawione w
eleganckie ramki.
Do pizzy mama Petera przygotowała całą gamę dodatków –
kiełbasę pepperoni, bekon, grzyby, karczochy, oliwki kalamata,
świeżo startą mozzarellę i czosnek. Była też bardzo miła. Podczas
kolacji ciągle dokładała mi sałatki i chociaż nie miałam już siły
jeść, głupio mi było odmówić, więc bez grymaszenia wcinałam
kolejne porcje. Kiedy w pewnej chwili spotkałyśmy się oczami,
uśmiechnęła się do mnie ciepło. Teraz już wiedziałam, po kim
Peter odziedziczył tę magiczną zdolność czarowania uśmiechem.
Okazało się, że Owen, brat Petera, ma dwanaście lat i
wygląda jak jego miniaturka, chociaż nie był tak wygadany i
ewidentnie nie odziedziczył po bracie stylu bycia i łatwości w
nawiązywaniu kontaktów. Nagle chwycił jeszcze gorący kawałek
pizzy i wsadził go do buzi. Po chwili szeroko otworzył usta i
podjął próbę ostudzenia go wydychanym powietrzem, ale
widocznie nie podziałało, więc sięgnął po serwetkę, najwyraźniej z
zamiarem wyplucia go.
– Ani się waż, Owen. Mamy gościa – powiedziała pani
Kavinsky.
– Przestań – mruknął.
– Peter mówił, że masz dwie siostry – zagadnęła, tym razem
zwracając się do mnie z miłym uśmiechem. – Na pewno twoja
mama bardzo się z tego cieszy.
– Mama Lary Jean zmarła parę lat temu – powiedział Peter,
zanim zdążyłam otworzyć usta.
Mama Petera wyraźnie się zawstydziła, tym bardziej że ton
jego głosu wskazywał na to, iż nie powinna to być dla niej nowina.
– Ojej, bardzo przepraszam. Rzeczywiście teraz sobie
wszystko przypominam.
– To prawda. Mama zawsze bardzo cieszyła się, że ma nas aż
trzy – powiedziałam szybko, aby rozładować napięcie. – Podobno
kiedy miała się urodzić Kitty, podejrzewano, że będzie to chłopiec.
Mama, przyzwyczajona do dziewczynek, trochę się denerwowała,
czy poradzi sobie z synem, więc bardzo się ucieszyła, kiedy
okazało się, że jednak będzie miała trzecią córkę. Podobnie jak ja i
moja siostra Margot co wieczór modliłyśmy się, żeby urodziła nam
się siostra, a nie braciszek.
– Ej, a co jest złego w chłopakach? – oburzył się Peter.
Pani Kavinsky znowu się uśmiechnęła.
– Jesteście dzikusami – odparła, nakładając Owenowi
kolejny kawałek pizzy. – Żywe srebra. Jestem pewna, że Lara Jean
i jej siostry są jak aniołki.
Peter parsknął śmiechem.
– No cóż, może nie odnosi się to zbytnio do Kitty, ale ja i
Margot byłyśmy grzeczne.
– Mamo! – jęknął Owen, kiedy pani Kavinsky zaczęła
wycierać mu z twarzy sos pomidorowy.
Gdy wstała, aby wyjąć z piekarnika kolejną pizzę, Peter
powiedział cicho:
– Widzisz, jak go niańczy?
– Ciebie jeszcze bardziej – odgryzł się Owen. – Peter nie
umie nawet zrobić zupki z proszku.
– A ty potrafisz? – zapytałam ze śmiechem.
– No pewnie! Od lat sam sobie robię jedzenie – powiedział
Owen.
– Ja też lubię gotować. Powinniśmy razem dać Peterowi parę
lekcji.
Owen spojrzał na mnie, po czym niespodziewanie zmienił
temat.
– Malujesz się jeszcze bardziej niż Genevieve.
To było jak policzek, tym bardziej że zaledwie musnęłam
policzki różem!
Genevieve codziennie używała korektora i fluidu, a ponadto
malowała oczy, rzęsy i usta!
– Zamknij się, Owen – warknął Peter.
Mały zaczął chichotać. Kiedy mu się przyjrzałam, zdałam
sobie sprawę, że był zaledwie kilka lat starszy od Kitty. Pochyliłam
się w jego stronę, aby mógł lepiej przyjrzeć się mojej twarzy, po
czym wskazałam na nią ręką i powiedziałam:
– Po prostu mam taką cerę, ale dziękuję za komplement,
Owen.
– Nie ma za co – odpowiedział tak jak brat.
***

– Peter? – zagadnęłam w drodze do domu.


– Słucham?
– Już nic.
– No co? Po prostu to powiedz.
– Hm… Twoi rodzice są rozwiedzeni, tak?
– Taaa.
– Często widujesz się z tatą?
– Niezbyt.
– Aha. Tak tylko pytam, z ciekawości.
Peter spojrzał na mnie wyczekująco.
– No co? – W końcu nie wytrzymałam.
– Szykuję się na kolejne pytanie. Nigdy nie zadajesz ich
pojedynczo.
– No dobrze. Brakuje ci go?
– Kogo?
– Taty!
– A no tak. Sam nie wiem. Chyba bardziej tęsknię za
czasami, gdy byliśmy razem niż konkretnie za nim – powiedział. –
Brakuje mi tego, jak wyglądało nasze życie. Byliśmy jak jedna
wielka zgrana drużyna. Przychodził na każdy mecz lacrosse’a. No
i… – urwał. – No i zawsze się o wszystko troszczył.
– W końcu od tego są ojcowie – wtrąciłam.
– Teraz troszczy się o swoją nową rodzinę – powiedział
Peter, ale w jego głosie nie wyczułam goryczy. Po prostu
stwierdzał fakt. – A ty? Tęsknisz za mamą?
– Czasami, kiedy dłużej o tym myślę. Wiesz, czego mi
najbardziej brakuje? Kąpieli. Bardzo lubiłam, kiedy myła mi
włosy. Nie uważasz, że to najlepsze uczucie na świecie? Kiedy
ktoś myje ci włosy. No wiesz, ciepła woda, piana i delikatny dotyk
czyichś palców na twojej głowie. Uwielbiam to.
– To prawda.
– Bywa, że przez dłuższy czas w ogóle o niej nie pamiętam, a
potem nagle zaczynam się zastanawiać, co by teraz o mnie
myślała, gdyby żyła. Wiesz, znała mnie, kiedy byłam dzieckiem.
Ciekawa jestem, czy by mnie poznała, gdybyśmy spotkały się na
ulicy?
– No pewnie, że tak. W końcu mama to mama.
– No tak, ale przecież bardzo się zmieniłam – stwierdziłam.
Na twarzy Petera na ułamek sekundy pojawił się dziwny grymas.
Chyba pożałował tego, co wcześniej powiedział o tacie. W końcu
on przynajmniej żył. Spojrzał na mnie, jakby nagle zrobiło mu się
mnie żal, więc natychmiast się wyprostowałam i żartobliwym
tonem dodałam: – Jestem już taka dorosła.
– Czyżby? – odparł, uśmiechając się.
– No pewnie. I bardzo wytworna.
Kiedy podjechaliśmy pod mój dom i jedną nogą byłam już
poza samochodem, Peter powiedział:
– Moja mama cię polubiła.
Zrobiło mi się bardzo przyjemnie. Zawsze zależało mi na
tym, żeby mamy moich znajomych mnie lubiły. W czasach, gdy
jeszcze przyjaźniłam się z Genevieve i chodziłam do niej do domu,
najbardziej cieszyły mnie chwile spędzone z jej mamą. Wendy była
niezwykle elegancką kobietą. Nawet kiedy siedziała w domu,
zakładała eleganckie spodnie, jedwabne bluzki i biżuterię. Włosy
też miała zawsze pięknie ułożone. Genevieve ma włosy po mamie.
Są tak samo gładkie i proste. Nie odziedziczyła natomiast jej
perfekcyjnego nosa, chociaż moim zdaniem to lekkie zaokrąglenie
na czubku nosa Gen tylko dodaje jej uroku.
– A tak w ogóle to wcale nie malujesz się więcej niż
Genevieve – dodał. – Ona zawsze brudziła mi białe koszulki
swoim bronzerem.
Pomyślałam, że jak na kogoś, kogo już nie obchodzi
Genevieve, Peter bardzo często ją wspominał. Ale nie tylko on – ja
też. Genevieve była ciągle obecna. Ta dziewczyna w jakiś sposób
emanowała sobą na odległość.
rozdział czterdziesty pierwszy

Na chemii Peter napisał do mnie liścik.


Mogę wpaść do ciebie wieczorem i pouczyć się z tobą do
klasówki?

Po chwili zastanowienia odpisałam:


Nie przypominam sobie, żeby to było w umowie.

Kiedy Peter przeczytał odpowiedź, odwrócił się i spojrzał na


mnie smutnym wzrokiem. Uśmiechnęłam się i bezgłośnie
powiedziałam: „Żartowałam”.
Przy kolacji poinformowałam moją rodzinę o wieczornym
gościu, naszych planach edukacyjnych i konieczności zwolnienia
dla nas kuchni.
– Tylko zostawcie otwarte drzwi – zażartował tata.
Nie mieliśmy drzwi do kuchni.
– Tato – jęknęłam, a Kitty mi zawtórowała.
– Czy chodzicie ze sobą? – dopytywał się.
– Tak jakby – odparłam dyplomatycznie.
Po kolacji umyłyśmy z Kitty naczynia, a ja zajęłam się
przygotowaniem stołu do nauki. Na środku położyłam swój
podręcznik i notatnik, upstrzone rzędem kolorowych zakładek,
miskę z popcornem i talerz z czekoladowymi babeczkami z
dodatkiem masła orzechowego, które upiekłam po południu.
Pozwoliłam Kitty podkraść dwie.
Peter powiedział, że będzie około ósmej. Kiedy minęła
ustalona godzina, przez pierwsze kilka minut nie przejmowałam
się jego nieobecnością, ponieważ zawsze się spóźniał, ale po
jakimś czasie zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle przyjdzie. W
końcu zdecydowałam się wysłać mu wiadomość, ale nie odpisał.
W przerwie reklamowej do kuchni weszła Kitty i wysępiła
kolejną babeczkę.
– Peter nie przyjdzie? – zapytała.
Udałam, że nauka pochłania mnie tak bardzo, że nie słyszę
jej pytania.
Około dziesiątej dostałam wiadomość:
Przepraszam, coś mi wypadło. Nie mogę dzisiaj przyjść.

Nie napisał, gdzie ani z kim jest, ale tak naprawdę nie musiał
tego robić. Wiedziałam, że spotkał się z Genevieve. Już podczas
przerwy obiadowej był bardzo roztargniony i ciągle z kimś
esemesował, a później widziałam ich razem przed przebieralnią dla
dziewczyn. Nie zauważyli mnie. Tylko rozmawiali, ale w
przypadku Genevieve to nigdy nie kończy się na samej rozmowie.
Znowu trzymała go za rękę, a on w pewnej chwili odgarnął
opadające jej na twarz pasmo włosów. Może i nie byłam jego
prawdziwą dziewczyną, ale mimo wszystko dotknęło mnie to, co
zobaczyłam.
Próbowałam się uczyć, ale trudno się skoncentrować, kiedy
ktoś zrani twoje uczucia. Zaczęłam sobie wmawiać, że wyszło tak
przez to, że za bardzo się postarałam – zrobiłam babeczki i w
ogóle… Kurczę, przecież to bardzo niegrzecznie tak najpierw się
umawiać, a potem nie przyjść.
Czyżby Peter był aż takim ignorantem, aby o tym nie
wiedzieć? A co, jeśli to ja bym się tak zachowała? Jak by się wtedy
czuł? Poza tym skoro ciągle wraca do Genevieve, to po co w ogóle
ta szopka? A ja? Tak naprawdę dlaczego ciągle w tym tkwię? Moje
relacje z Joshem bardzo się poprawiły, praktycznie wróciły do
normy. Właściwie to mogłabym w każdej chwili wycofać się z
tego układu.
Kiedy obudziłam się następnego ranka, wciąż czułam złość.
Zadzwoniłam do Josha, żeby zapytać, czy mogę się z nim zabrać
do szkoły. Przeszło mi przez myśl, że skoro nie widzieliśmy się tak
długo, może w ogóle nie odebrać ode mnie telefonu, ale
niepotrzebnie się martwiłam – Josh odebrał i powiedział, że nie ma
żadnego problemu.
Zastanawiałam się, jaką minę zrobi Peter, kiedy po mnie
przyjedzie i okaże się, że nie ma mnie w domu.
W połowie drogi zaczęłam mieć wyrzuty sumienia. Może
jednak Peter miał jakiś naprawdę ważny powód i dlatego nie
przyszedł? Może wcale nie był z Genevieve, a ja, zakładając
najgorsze, profilaktycznie postąpiłam wobec niego podle?
W pewnej chwili zauważyłam, że Josh przygląda mi się
podejrzliwie.
– Co się stało? – zapytał.
– Nic.
– Pokłóciłaś się z Kavinskim?
– Nie.
Josh westchnął.
– Po prostu uważaj, dobrze? – powiedział mentorskim tonem
starszego brata, czym kompletnie wyprowadził mnie z równowagi.
– Nie chciałbym patrzeć, jak cierpisz przez jakiegoś faceta.
– Josh! On mnie nie skrzywdzi. Rany…
– To cymbał. Przepraszam, że to mówię, ale taka jest prawda.
Wszyscy chłopcy z drużyny lacrossowej uważają się za gwiazdy.
Facetom takim, jak Kavinsky, zależy tylko na jednym, a kiedy to
dostaną, tracą zainteresowanie.
– Peter taki nie jest. Byli z Genevieve prawie cztery lata!
– Zaufaj mi. Wiem, co mówię. Nie miałaś zbyt dużo
doświadczeń z chłopakami.
– Skąd wiesz?
Josh spojrzał na mnie znacząco i powiedział:
– Po prostu wiem.
– Nie bądź taki pewny siebie.
Resztę drogi nie odzywaliśmy się do siebie.
Stwierdziłam, że właściwie to przecież nie ma dramatu –
kiedy Peter dowie się, że mnie nie ma w domu, po prostu odjedzie
i tyle. Wielkie rzeczy. Nadrobi niecałe pięć minut drogi i to
wszystko. Pięć minut! Ja wczoraj czekałam na niego dwie cholerne
godziny.
Zaraz po wejściu do szkoły rozdzieliliśmy się z Joshem. Idąc
korytarzem, niepostrzeżenie lustrowałam twarze przewijających
się uczniów w poszukiwaniu Petera, ale nigdzie go nie
zobaczyłam. Nie spotkałam go ani przy jego, ani przy swojej
szafce, chociaż przeczekałam przy niej aż do dzwonka, przez co
musiałam pędzić do klasy na złamanie karku, żeby się nie spóźnić.
Kiedy pan Schuller sprawdzał listę, w drzwiach do klasy
pojawił się Peter. Był zły. Gestem dał mi do zrozumienia, żebym
wyszła. Przełknęłam ślinę i spojrzałam na swoje notatki, udając, że
go nie widzę, ale kiedy wysyczał moje imię, nie miałam już
wyjścia.
– Panie Schuller, czy mogę wyjść do łazienki?
– Miałaś na to czas przed lekcją – burknął, ale ostatecznie
przytaknął i pozwolił mi wyjść.
Wypadłam na korytarz i szybko odepchnęłam Petera od
drzwi, żeby pan Schuller go nie zauważył.
– Co się z tobą stało dzisiaj rano? – zapytał wyraźnie
poirytowany.
– A co się z tobą stało wczoraj wieczorem? – odcięłam się.
Skrzyżowałam ramiona i starałam się przybrać groźną
postawę. Było to bardzo trudne przy moim wzroście, tym bardziej
że Peter był bardzo wysoki.
Peter prychnął jak wściekły kot.
– Przynajmniej wysłałem ci wiadomość, że nie przyjdę!
Dzwoniłem do ciebie chyba z siedemnaście razy! Wyłączyłaś
telefon?
– Wiesz, że w szkole nie wolno używać telefonów!
Peter prychnął ponownie.
– Laro Jean, czekałem pod twoim domem przez dwadzieścia
minut.
O kurde.
– No cóż, przykro mi.
– Jak się dostałaś do szkoły? Sanderson cię przywiózł?
– Tak.
Peter westchnął.
– Słuchaj, skoro tak się wkurzyłaś z powodu wczorajszego
wieczoru, trzeba było zadzwonić i mi to powiedzieć, zamiast
odpieprzać jakieś sceny z samego rana.
– A jakie sceny ty odpieprzałeś wczoraj wieczorem?
Kącik ust Petera zadrżał wesoło.
– Czy ty właśnie powiedziałaś „odpieprzałeś”? Dziwnie to
brzmi w twoich ustach.
– No? To gdzie wczoraj byłeś? – zapytałam, ignorując jego
ostatnie słowa. – Z Genevieve?
Nie miałam odwagi zapytać o to, co najbardziej mnie
interesowało, czyli czy wrócili do siebie.
Po chwili wahania Peter odpowiedział.
– Potrzebowała mnie.
No nie. Jak on mógł być takim idiotą? Nie mogłam na niego
patrzeć. Dlaczego ona wciąż miała na niego taki wpływ? Czy
chodziło o przywiązanie i te wszystkie lata, które spędzili razem?
A może o seks? Nie byłam w stanie tego zrozumieć. To
rozczarowujące, że pod pewnymi względami faceci w ogóle nie
umieją nad sobą panować.
– Peter, jeśli będziesz na każde jej skinienie, to wszystko w
ogóle nie ma sensu.
– Kurczę, Covey, daj spokój! Powiedziałem, że mi przykro.
Nie wkurzaj się na mnie.
– Ani słowem się nie zająknąłeś, że ci przykro. Kiedy to niby
powiedziałeś?
– Przepraszam – powiedział ze skruchą.
– Nie chcę, żebyś więcej spotykał się z Genevieve. Jak
myślisz, jak ja przez to wyglądam?
– Nie proś mnie o to. Nie mogę jej odmówić, kiedy mnie
potrzebuje.
– Ale do czego cię potrzebuje, skoro ma nowego chłopaka? –
zapytałam. Peter skrzywił się, a ja natychmiast pożałowałam
swoich słów. – Przepraszam.
– W porządku. Nie oczekuję, że to zrozumiesz, ale Gen i ja
po prostu się rozumiemy.
Byłam pewna, że Peter o tym nie wiedział, ale za każdym
razem, gdy mówił o Genevieve, jego twarz łagodniała i przybierała
specyficzny wyraz, ni to czuły, ni to wyrażający zniecierpliwienie.
I coś jeszcze. Miłość. Peter mógł zaprzeczać, ile mu się żywnie
podobało, ale to nie miało żadnego znaczenia – wciąż ją kochał.
Westchnęłam.
– Zajrzałeś chociaż do książki? – zapytałam. Peter pokręcił
głową. – Dobrze, podczas obiadu dam ci swoje notatki do
przejrzenia – dodałam, po czym odwróciłam się na pięcie i
weszłam z powrotem do klasy.
W końcu zaczęło do mnie docierać, o co w tym wszystkim
chodziło, dlaczego Peter zaproponował ten układ, dlaczego wybrał
akurat mnie i spędzał ze mną czas. Nie chodziło o to, żeby
zapomnieć o Genevieve, ale żeby o niej nie zapomnieć. Byłam jej
substytutem, zamiennikiem. Moim zadaniem było grzanie miejsca,
które niegdyś zajmowała, po to, żeby pewnego dnia mogła znowu
na nie wrócić. Kiedy w końcu to zrozumiałam, wszystko inne też
zaczęło mieć sens.
rozdział czterdziesty drugi

Rodzice Josha bardzo często się kłócą. Nie wiem, może to


jest normalne. Nie mnie to oceniać, ponieważ od paru dobrych lat
wychowywałam się w niepełnej rodzinie, ale szczerze mówiąc, nie
pamiętam, żeby moi rodzice tyle się kłócili, kiedy jeszcze żyła
mama.
Nasze domy stoją na tyle blisko, że czasami, gdy mam
otwarte okno, wszystko słyszę.
Zarzewiem ich kłótni jest zwykle jakaś błahostka, na
przykład fakt, że pani Sanderson nie domknęła drzwi w
samochodzie, przez co rozładował się akumulator, ale potem
rozpętuje się huragan wzajemnych oskarżeń i wszystko zwykle
kończy się na tym, że pan Sanderson pracuje za dużo, jest
całkowicie skupiony na sobie i za mało uwagi poświęca rodzinie.
Kiedy jest naprawdę źle, Josh przychodzi do nas.
Gdy byliśmy młodsi, zwykle, nie wiem, jakim cudem,
wymykał się w piżamie, z poduszką pod pachą i siedział u nas,
dopóki jego mama po niego nie przyszła. Nigdy jednak o tym nie
rozmawialiśmy. No, może Josh poruszał ten temat z Margot, ale
nigdy ze mną. Pamiętam tylko, jak jeden jedyny raz powiedział, że
chciałby, aby jego rodzice się rozwiedli i żeby był już spokój. Jak
do tej pory jego życzenie jednak się nie spełniło.
Wieczorem znowu ich usłyszałam. Już raz, po wyjeździe
Margot, była awantura, ale tym razem zapowiadało się na
prawdziwy tajfun. Było na tyle źle, że zdecydowałam się zamknąć
okno i przenieść z nauką na dół. Zapaliłam światło w salonie, żeby
Josh wiedział, że w razie czego może przyjść.
Pół godziny później rozległo się pukanie do drzwi.
Opatulona w swój ulubiony błękitny kocyk poszłam
otworzyć.
– Cześć. Mogę u was trochę posiedzieć? – zapytał Josh z
nieśmiałym uśmiechem.
– No pewnie – odparłam, otwierając szerzej drzwi, po czym
odwróciłam się i poszłam z powrotem do salonu. – Nie zapomnij o
zasuwie.
Josh rozsiadł się przed telewizorem, a ja wróciłam do nauki i
pracy domowej. Właśnie zgłębiałam kolejne fascynujące wątki
naszej historii, kiedy nagle zapytał:
– Zagrasz w wiosennym przedstawieniu? Wczoraj ogłosili, że
w tym roku będziemy wystawiać Arkadię.
– Nie – odpowiedziałam, odkładając zakreślacz. – Dlaczego
miałabym w niej grać?
Nie znosiłam publicznych wystąpień i bycia w centrum
uwagi. Josh o tym wiedział.
– No może dlatego, że to twoja ulubiona sztuka? Myślę, że
byłabyś świetna w roli Thomasiny.
– Dzięki, ale nie.
– Dlaczego? Dobrze by to wyglądało w podaniu na studia.
– Ale nie wybieram się na żaden kierunek artystyczny.
– Nic by się nie stało, gdybyś raz na jakiś czas wyszła ze
swojej skorupki – powiedział Josh, przeciągając się. – Zaryzykuj.
Popatrz, gdzie dzięki temu dotarła Margot.
– Nie jestem Margot.
– Nie mówię, że masz się przenosić na drugi koniec świata.
Wiem, że nigdy byś tego nie zrobiła. W takim razie może
uczniowska rada szkoły? W końcu uwielbiasz oceniać ludzi! –
zażartował Josh, na co zrobiłam do niego minę. – Albo uczniowski
ONZ? Jestem pewien, że by ci się podobało. No wiesz… Chodzi
mi o to, że mogłabyś spędzać czas, nie tylko grając w szachy z
Kitty albo rozbijając się autem Kavinskiego.
Słowa Josha sprawiły, że moja ręka dzierżąca zakreślacz
zatrzymała się w połowie zdania. Czyżby mój świat był naprawdę
tak ograniczony, jak mówił Josh? Ale jakim prawem tak mówił?
Jak wyglądało jego życie?
– Josh – zaczęłam, ale jego imię było jedynym
wypowiedzianym przeze mnie słowem, ponieważ nie wiedziałam,
jak sformułować to, co chciałam powiedzieć.
Zamiast tego rzuciłam w niego zakreślaczem i trafiłam w
czoło.
– Ej! Mogłaś trafić w oko!
– I bardzo dobrze. Zasłużyłeś na to.
– No już dobra, dobra. Nie chciałem, żeby tak to zabrzmiało.
Chodziło mi o to, że powinnaś dać ludziom szansę na to, żeby cię
poznali. Gdyby wiedzieli, jaka jesteś, pokochaliby cię – powiedział
pewnym głosem.
„Łamiesz mi serce, Josh. I w dodatku kłamiesz. Kłamiesz,
ponieważ znasz mnie, znasz mnie jak nikt inny, a mimo to mnie
nie kochasz”.
rozdział czterdziesty trzeci

Dziewczyny pochodzenia azjatyckiego nie mają zbyt dużego


wyboru, jeśli chodzi o strój na Halloween. Pamiętam, jak pewnego
razu przebrałam się za Velmę z filmu o Scooby-Doo, a ludzie i tak
pytali, czy jestem mangą. A przecież nawet założyłam perukę!
Jestem więc skazana na postaci związane z kulturą azjatycką.
Margot nigdy nie przebierała się za konkretną postać, tylko
za jakiś obiekt albo ideę. W ubiegłym roku wystąpiła jako
„formalne przeprosiny”. Miała na sobie koszulę nocną do kostek,
którą kupiłyśmy w ciuchlandzie za dziesięć dolarów, a wokół szyi
wykaligrafowany napis „Przepraszam”. Dzięki temu przebraniu
zdobyła drugą nagrodę w szkolnym konkursie halloweenowych
kostiumów. Pierwsza trafiła do chłopaka przebranego za Obcego w
stylu rasta.
Kitty zdecydowała się na strój wojownika ninja, co pasowało
do mojej teorii kostiumu w duchu kultury wschodniej.
Z kolei ja zdecydowałam się na postać Cho Chang z
Harry’ego Pottera. Szarfę domu Krukonów i szatę kupiłam na
Ebayu, a krawat pożyczyłam od taty. Udało mi się również
przygotować różdżkę. Wiedziałam, że nie wygram żadnego
konkursu, ale przynajmniej ludzie będą wiedzieli, kim jestem. Nie
chciałam znowu odpowiadać na pytanie, za kogo się przebrałam.
Czekałam na Petera przed domem i właśnie walczyłam z
podkolanówkami, które ciągle mi zjeżdżały, kiedy ktoś wykrzyczał
moje imię.
– Lara Jean!
– Josh! – odkrzyknęłam automatycznie.
To była taka nasza zabawa.
Kiedy w końcu podniosłam głowę, zobaczyłam stojącego
przy samochodzie Josha przebranego za… Harry’ego Pottera. Miał
na sobie czarną pelerynę, okulary i namalowany znak błyskawicy
na czole, a w ręku dzierżył różdżkę.
Na swój widok wybuchnęliśmy śmiechem. Przecież każde z
nas miało tyle możliwości, a oboje, zupełnie tego ze sobą nie
uzgadniając, wybraliśmy postaci z tej samej książki.
– Chłopaki z klubu komiksowego idą przebrani za różne
postaci z gatunku fantasy – powiedział Josh. – Na początku
miałem się przebrać za Khala Drogo z Gry o tron. No wiesz, górną
częścią ciała trochę go przypominam, ale… – dodał, ale nie
pozwoliłam mu skończyć, ponieważ zaczęłam się histerycznie
śmiać.
Próbowałam sobie wyobrazić, jak wyglądałby z makijażem
na oczach, warkoczykami i nagim torsem, i o mało nie pękłam z
uciechy. Nie powiedziałabym, że Josh był kościsty, ale…
– Ej! Przestań się śmiać! – krzyknął. – To wcale nie jest aż
tak śmieszne – dodał, po czym zabrzęczał kluczykami i zapytał: –
Potrzebujesz podwózki, Cho?
Spojrzałam na telefon. Peter spóźniał się pięć minut, ale nie
było w tym nic dziwnego. Oczywiście nie narzekałam na jego
spóźnienia, w końcu jazda samochodem była lepsza niż
autobusem, ale gdybym pojechała z Joshem, zdążyłabym
spokojnie wziąć swoje rzeczy z szafki, zrobić siku, kupić napój…
Ale Peter pewnie był już niedaleko. Poza tym ostatnim razem, gdy
pojechałam z Joshem, pokłóciliśmy się, więc w końcu odparłam:
– Dzięki, ale poczekam na Petera.
– Aha, no tak – skwitował Josh, po czym otworzył drzwi i już
miał wsiąść do samochodu, kiedy krzyknęłam:
– Expelliarmus!
Josh obrócił się kilka razy wokół własnej osi, po czym
zawołał:
– Finite!
A potem uśmiechnęliśmy się do siebie jak dwa głupki.
Kiedy Josh odjechał, usiadłam na schodach przed domem,
podkuliłam kolana i zaczęłam wspominać czasy wspólnego
czytania Harry’ego Pottera. Ja byłam wówczas w szóstej klasie, a
Josh w siódmej. Oczywiście Margot zdążyła już przeczytać
wszystkie trzy dostępne wówczas części i niecierpliwiła się, kiedy
ją dogonimy, żeby w końcu wymienić opinie.
Im dłużej czekałam na Petera, tym bardziej głupio się
czułam. Kilka razy wkładałam i zdejmowałam strój – poliester nie
przepuszcza powietrza i jest niemiły w dotyku. Kiedy w końcu się
zjawił, wsiadłam bez słowa do samochodu. Na mój widok Peter
wyraźnie się zdziwił.
– Wyglądasz seksownie – stwierdził z niedowierzaniem w
głosie, jakby to było coś zupełnie nieprawdopodobnego. – Za kogo
się przebrałaś? Za jakąś postać anime?
– Nie – warknęłam. – Za Cho Chang – odparłam, a kiedy
wciąż nie dostrzegłam na jego twarzy zrozumienia, dodałam: – Z
Harry’ego Pottera.
– A no tak! Fajnie.
– Gdzie twój kostium? – zapytałam, patrząc na Petera, który
miał na sobie zupełnie normalne ubranie.
– Przebieramy się z chłopakami na miejscu. Zrobimy lepsze
wrażenie, jeśli pojawimy się wszyscy razem, w tym samym
momencie.
Czułam, że bardzo chciał, abym drążyła temat i dopytywała,
za kogo się przebierają, ale specjalnie tego nie zrobiłam.
Siedziałam w milczeniu i patrzyłam przez okno. Liczyłam na to, że
w końcu dostrzeże, że coś jest nie tak, i zapyta, co się stało, ale nie
wiem, czy w ogóle zauważył, że jestem wściekła. W końcu jednak
nie wytrzymałam.
– Bardzo bym chciała, żebyś w końcu przestał się spóźniać.
– Jejku, przepraszam. Musiałem ogarnąć swoje przebranie.
– Dzisiaj chodzi o kostium, ale normalnie i tak ciągle się
spóźniasz.
– Nie spóźniam się!
– Wczoraj też się spóźniłeś i przedwczoraj, i w czwartek tak
samo – powiedziałam, nie odwracając wzroku od szyby i patrząc
na spadające z drzew jesienne liście. – Jeśli wciąż masz zamiar się
spóźniać, to rezygnuję z twojej uprzejmości w kwestii podwózek.
– Świetnie – odparł. Czułam w jego głosie złość i
wiedziałam, że taksuje mnie wściekłym spojrzeniem. – To daje mi
dodatkowe pięć minut każdego ranka na sen. Dla mnie nie ma
problemu.
– I bardzo dobrze.
Podczas konkursu zajęłyśmy z Chris miejsca na balkonie
szkolnej sali teatralnej. Moja przyjaciółka przebrała się za
Courtney Love. Miała na sobie różową halkę i dziurawe
podkolanówki, a twarz ozdobiła niechlujnym makijażem oczu.
– Powinnaś zejść na dół i wziąć udział w konkursie –
powiedziałam. – Jestem pewna, że coś byś wygrała.
– Ludzie nawet nie wiedzą, kim jest Courtney Love – odparła
Chris, chociaż widziałam, że mimo wszystko miałaby na to ochotę.
Peter i jego koledzy przebrali się za superbohaterów. Jeden
był Batmanem, drugi Supermanem, trzeci Iron Manem, czwarty
Hulkiem. Widać było, że każdy z nich bardzo się postarał. Peter, a
jakże by inaczej, przebrał się za sekretne wcielenie Petera Parkera,
czyli Spidermana. Jego kostium był dopracowany w każdym
szczególe – oprócz kombinezonu miał też maskę, rękawiczki i
buty. Widać było, że na scenie jest w swoim żywiole. Kiedy jego
koledzy symulowali walkę, Peter próbował wspiąć się na kolumnę,
ale pan Yelznik kazał mu zejść. Ucieszyłam się, kiedy chłopcy
zwyciężyli w kategorii najlepszego przebrania drużynowego.
Genevieve przebrała się za Kobietę Kota. Miała na sobie
legginsy ze sztucznej skóry, top bez ramiączek i kocie uszy.
Zaczęłam się zastanawiać, czy Peter wtajemniczył ją w plany
swoje i chłopaków i z tego względu wybrała właśnie ten kostium,
czy też sama wpadła na ten pomysł. Kiedy weszła na scenę, jako
jedna z nominowanych w kategorii najlepszego przebrania
uczniów młodszych klas, wszyscy zgromadzeni na widowni
chłopcy zaczęli gwizdać.
– No rzeczywiście, wielkie mi halo – mruknęła Chris, ale
zabrzmiało to dosyć tęsknie.
Oczywiście Gen zwyciężyła. Kiedy spojrzałam na Petera,
zobaczyłam, że gwiżdże i tupie razem z resztą chłopaków.
Po wszystkim poszłam do swojej szafki po podręcznik do
chemii.
Chwilę później pojawił się Peter.
– Cześć – powiedział, opierając się o szafkę obok.
– Cześć – odparłam. Peter milczał, więc kiedy znalazłam
książkę i zamknęłam szafkę, postanowiłam sama go zagadnąć. –
Gratuluję wygranej.
– I to wszystko, co masz mi do powiedzenia?
– A co jeszcze miałabym powiedzieć?
W tej samej chwili zza rogu wyłonił się Josh w towarzystwie
Jersey Mike’a w stroju hobbita.
Minęli nas, po czym Josh nagle się odwrócił, wycelował we
mnie różdżkę i wykrzyknął:
– Expelliarmus!
– Avada Kedavra! – krzyknęłam, odruchowo wyciągając dłoń
w obronnym geście.
Josh skulił się i przycisnął dłonie do piersi w udawanym
geście bólu.
– Ostro! – powiedział, znikając za rogiem z przyjacielem.
– Yyy… Nie uważasz, że to trochę dziwne, że moja
dziewczyna ma kostium idealnie dopasowany do kostiumu innego
faceta? – zapytał Peter.
W odpowiedzi przewróciłam oczami. Wciąż byłam na niego
wściekła.
– Przepraszam, ale nie jestem w stanie prowadzić poważnej
konwersacji z osobą ubraną od stóp do głów w lateks.
– Mówię serio! – powiedział Peter, ale podciągnął dolną
część maski, tak że teraz widziałam jego usta i kawałek nosa. – Jak
ja wyglądam w tym momencie?
– Po pierwsze tego nie planowaliśmy, a po drugie nikogo nie
obchodzi mój kostium! Nikt nawet nie zwraca na niego uwagi.
– Nieprawda. Ludzie zwracają uwagę. I ja też.
– Przykro mi. Przykro mi, że przypadkowo wyszło, jak
wyszło.
– Wątpię, żeby to był przypadek – mruknął Peter.
– No to co mam zrobić? W przerwie obiadowej skoczyć do
sklepu z kostiumami i wypożyczyć strój Mary Jane?
– Mogłabyś? Byłoby super – powiedział Peter łagodnym
głosem.
– Nie, nie mogłabym. A wiesz dlaczego? Dlatego że jestem
Azjatką i bez względu na to, co na siebie włożę, ludzie będą
myśleli, że jestem przebrana za mangę – powiedziałam, podając
mu różdżkę. – Potrzymaj to chwilę – dodałam, schylając się, aby
znowu poprawić niesforne podkolanówki.
– Gdybyś powiedziała mi wcześniej, przebrałbym się za
jakąś postać z książki.
– Jasne, do twojego dzisiejszego nastroju świetnie
pasowałoby przebranie za Jęczącą Martę.
Peter zamrugał wyraźnie zdezorientowany.
– Poczekaj… Nie mów, że nie czytałeś Harry’ego Pottera?
– Przeczytałem tylko dwie pierwsze części.
– No to powinieneś kojarzyć Jęczącą Martę!
– To było naprawdę bardzo dawno temu. Czy to jedna z
postaci z tych magicznych obrazów?
– Nie! Poza tym jakim cudem po przeczytaniu Komnaty
Tajemnic nie miałeś ochoty dowiedzieć się, co było dalej? Trzecia
część jest najlepsza z całej serii. Absolutnie odlotowa! Czy ty nie
masz duszy?
– Bardzo przepraszam, że nie przeczytałem Harry’ego
Pottera! – krzyknął Peter. – Przepraszam, że mam życie i nie
należę do klubu Wielbicieli Final Fantasy czy jak tam się te matoły
nazwały…
W tym momencie wyrwałam mu różdżkę z ręki,
wycelowałam w jego twarz i krzyknęłam:
– Silencio!
Peter skrzyżował ramiona na piersi i uśmiechnął się trochę
niemrawo.
– Nie wiem, jakim zaklęciem mnie właśnie potraktowałaś,
ale nie zadziałało, więc wróć lepiej do Hogwartu – powiedział
ewidentnie dumny ze swojej riposty, przede wszystkim ze względu
na odniesienie do Hogwartu, a było w tym coś uroczego.
Błyskawicznym ruchem ściągnęłam mu maskę, zatykając
jednocześnie usta drugą dłonią.
– Silencio! – powtórzyłam. – Co? Co takiego? – zapytałam,
kiedy zaczął coś bełkotać. – Nie słyszę cię, Peterze Parker.
Peter wziął mnie w objęcia i zaczął łaskotać. Śmiałam się tak
bardzo, że prawie upuściłam różdżkę. W końcu udało mi się
uwolnić i odskoczyć na pewną odległość, ale Peter zasymulował,
że strzela mi w nogi kulą pajęczej sieci. Chichocząc jak opętana,
rzuciłam się do ucieczki wzdłuż korytarza, klucząc między
grupkami uczniów. Jakiś nauczyciel krzyknął za nami, żebyśmy
zwolnili. Posłuchaliśmy, ale za rogiem znowu rzuciłam się do
ucieczki, i wznowiliśmy gonitwę. Peter ścigał mnie aż do klasy, w
której mieliśmy zaraz lekcję chemii.
Kiedy w końcu dopadłam do swojego miejsca, byłam ledwo
żywa. Peter usiadł na swoim krześle, po czy odwrócił się i znowu
udał, że strzela we mnie pajęczyną, więc ponownie zaczęłam
chichotać. Pan Meyers spojrzał na nas groźnym wzrokiem i kazał
nam się uspokoić. Kiwnęłam głową, ale kiedy tylko odwrócił się
do tablicy, zasłoniłam usta peleryną, aby ukryć rozbawienie.
Chciałam być zła na Petera, ale nie potrafiłam.
W połowie zajęć dostałam od niego liścik.
Jutro będę punktualnie.

Kiedy go przeczytałam, mimowolnie się uśmiechnęłam.


Włożyłam go do podręcznika od francuskiego, żeby kartka się nie
pogięła. Chciałam go zachować na pamiątkę, aby kiedyś, kiedy to
wszystko się skończy, móc sobie przypomnieć, jak to było być
dziewczyną Petera Kavinskiego.
Nawet tą udawaną.
rozdział czterdziesty czwarty

Kiedy zatrzymaliśmy się na naszym podjeździe, z domu


wypadła Kitty.
– Spiderman! – krzyknęła, podbiegając do samochodu.
Wciąż była w swoim stroju wojownika ninja, chociaż zdjęła już
maskę. – Wejdziesz do środka? – zapytała.
– Peter nie może zostać – powiedziałam za niego. – Musi iść
na trening.
Peter codziennie miał godzinny trening lacrosse’a i nie
odpuszczał żadnego z nich.
– Trening? – zapytała Kitty.
– Mogę zostać na chwilę, jeśli chcesz – odparł Peter, gasząc
silnik.
Usiedliśmy w salonie. Nalałam nam mrożonej herbaty, a na
stole postawiłam miskę chipsów, które właśnie kończyliśmy.
– Pokażmy mu taniec!
– Nie, Kitty.
Nasza rodzinna, rytualna wersja tańca narodziła się kilka lat
temu, pewnego letniego wieczoru na plaży. Obie z Margot bardzo
się nudziłyśmy. Żeby wyjaśnić, co to za taniec, wystarczy
nadmienić, że żadna z nas nie grzeszyła talentem z choreografii.
W oczach Petera natychmiast dostrzegłam znajomy błysk.
Zawsze był chętny do udziału lub oglądania czegoś, z czego będzie
można się potem pośmiać, szczególnie, jeśli dotyczyło to mnie.
– Chcę zobaczyć ten taniec! – oświadczył.
– Zapomnij – odparłam.
– No weź! Proszę, proszę, prooooszęęę!!!
– Bez szans, Peter. Nie myśl, że to na mnie zadziała.
– Co takiego miałoby zadziałać?
– To – powiedziałam, wskazując palcem na jego twarz. – Ta
mina. Jestem absolutnie uodporniona na twój urok. Czy
zapomniałeś?
Peter uniósł brwi w geście podchwyconego wyzwania.
– A na wyzwania? Wyzywasz mnie? Jeśli tak, to cię
ostrzegam, że nie chcesz ze mną zaczynać. Wgniotę cię w ziemię,
Covey – powiedział.
Nie spuszczał ze mnie wzroku tak długo, aż w końcu
przestałam się uśmiechać, a na moje policzki wykwitł rumieniec
emocji.
– Nie daj się prosić, Laro Jean!
Krzyk Kitty wyrwał mnie z tej hipnozy. Zupełnie
zapomniałam, że wciąż tu z nami była.
– Kitty – muzyka. Peter wyzwał nas na taneczny pojedynek.
Kitty zapiszczała z uciechy i podbiegła do wieży, a ja
przesunęłam stolik pod ścianę. Zajęłyśmy miejsce przed
kominkiem, plecami do siebie, ze spuszczonymi głowami i z
rękami złączonymi na plecach.
Kiedy rozbrzmiały basy, podskokiem odwróciłyśmy się do
siebie.
Najpierw wymach biodrami, potem obrót i w końcu wślizg
na kolanach. Następnie wymyślony przez Margot bieg w miejscu,
po czym chwila przerwy w muzyce, podczas której zamarłyśmy w
pozach, a potem znowu szaleństwo – kaczuszki i kolejny wślizg.
Nie wiedziałam, co dalej, ale kątem oka zerknęłam na Kitty.
No tak – obłąkańcze drgawki, klaskanie i w końcu efektowny
finisz z rękami skrzyżowanymi na piersiach i groźnymi minami.
Peter dosłownie pokładał się ze śmiechu, jednocześnie
próbując klaskać i tupać nogami w aplauzie.
Kiedy udało mi się odzyskać oddech, zdołałam wydusić:
– No dobra, teraz twoja kolej, Kavinsky.
– Nie ma mowy – odpowiedział, ledwo dysząc. – Po tym, co
widziałem, nie mam szans! Kitty, nauczysz mnie tego numeru z
ruchami robota?
Nagle onieśmielona Kitty przysiadła na rękach, spuściła oczy
i pokręciła głową.
– No proooszęęę… – nie ustępował Peter.
W końcu mu się udało.
Myślę, że tak naprawdę Kitty chodziło właśnie o to, żeby ją
prosił.
Przez całe popołudnie obserwowałam popisy mojej siostry
ninja i mojego niby-chłopaka Spidermana.
Na początku się śmiałam, ale potem nagle przyszła mi do
głowy myśl, że niepotrzebnie stwarzam sytuacje, poprzez które
Kitty nawiązuje z Peterem coraz bliższą więź i przywiązuje się do
niego. Już teraz patrzyła na niego z uwielbieniem graniczącym z
czcią. Nie mogłam na to pozwolić. Co będzie, kiedy to wszystko
się skończy?
Gdy zbliżała się godzina treningu, odprowadziłam Petera do
samochodu.
Zanim wsiadł, powiedziałam:
– Myślę, że nie powinieneś już przychodzić do nas do domu.
Kitty będzie się czuła zagubiona.
– Zagubiona? Nie rozumiem.
– No… kiedy… kiedy to wszystko się skończy, będzie za
tobą tęskniła – wydusiłam w końcu.
– No przecież i tak będziemy się widywali – odparł Peter,
sprzedając mi delikatnego kuksańca w brzuch. – Chciałbym
niekiedy spędzić z nią trochę czasu.
Nie byłam w stanie zapomnieć o tym, jaki był w stosunku do
niej miły, cierpliwy i uroczy.
Wspięłam się na palce i pocałowałam go w policzek.
Odsunął głowę i spojrzał na mnie zdziwiony.
– A to za co? – zapytał.
– Za to, że byłeś taki miły dla Kitty – odparłam, czując, jak
moje policzki płoną.
A potem machnęłam ręką na pożegnanie i szybko uciekłam
do domu.
rozdział czterdziesty piąty

Wiedziałam, że jeśli nie zrobię zakupów, na kolację znowu


będziemy jedli jajecznicę.
Naprawiony samochód Margot już od jakiegoś czasu stał na
podjeździe, więc mogłam pojechać do sklepu w każdej chwili i
bardzo tego chciałam. Tylko jak to zrobić, aby obyło się bez
konieczności prowadzenia? Już przed wypadkiem bardzo
denerwowałam się za kierownicą, a tamto zdarzenie tylko
wszystko pogorszyło. Poza tym po co się zmuszać? A jeśli zrobię
komuś krzywdę? A jeśli będzie to Kitty? Jednak zdobycie prawa
jazdy nie powinno być takie łatwe. Przecież samochód może się
stać naprawdę niebezpiecznym narzędziem, a w niepowołanych
rękach – najgorszą bronią. Jednocześnie sklep jest zaledwie
dziesięć minut od naszego domu i żeby tam dojechać, nie muszę
wjeżdżać na autostradę. Naprawdę miałam już dosyć smażonych
jajek. Poza tym jeśli Peter i Genevieve się zejdą, skończą się
podwózki. I co wtedy? Muszę zacząć radzić sobie sama. Nie mogę
wciąż liczyć na to, że w każdej sytuacji ktoś mi pomoże.
– Jedziemy do sklepu, Kitty – powiedziałam.
Moja młodsza siostra leżała rozciągnięta na kanapie i
oglądała telewizję, podpierając głowę na rękach. Dopiero teraz
zauważyłam, jaka jest długa. Ostatnio rosła jak na drożdżach.
Zapewne wkrótce będzie wyższa ode mnie.
– Nie chce mi się. Chcę obejrzeć ten program – odparła Kitty,
nawet nie odwracając głowy w moją stronę.
– Jeśli ze mną pojedziesz, pozwolę ci wybrać lody.
W tej kwestii Kitty nigdy nie trzeba było długo namawiać.
Jechałyśmy tak wolno, że w końcu Kitty zaczęła zwracać na
to uwagę.
– Wiesz, że za zbyt małą prędkość też można dostać mandat?
– Kto ci to powiedział?
– Nikt, po prostu wiem, że tak jest. Założę się, że będę sto
razy lepszym kierowcą niż ty.
– Z pewnością – odparłam, mocniej zaciskając dłonie na
kierownicy.
Wstrętny bachor. Mogłam się założyć, że Kitty będzie
jednym z tych szalonych kierowców, którym niestraszna jest żadna
prędkość, a inni, gorsi, nie mają prawa bytu na drodze, co wcale
nie znaczy, że będzie jeździła źle. Wręcz przeciwnie. Poza tym
lepszy pirat drogowy niż niedzielny kierowca, w dodatku
przestraszony.
– Ja się nie boję. W odróżnieniu od ciebie.
– Widzę, że jesteś bardzo pewna siebie – odparłam,
poprawiając lusterko.
– Po prostu stwierdzam fakt.
– Czy tam coś jedzie, czy mogę zmienić pas?
Kitty odwróciła głowę i spojrzała przez tylną szybę.
– Możesz, ale szybko – powiedziała Kitty.
– Ile mam czasu?
– Już za późno. Poczekaj… Teraz! No dawaj!
Kiedy znalazłyśmy się na lewym pasie, spojrzałam w
lusterko i powiedziałam:
– Dobra robota, Kitty. Jesteś jak druga para moich oczu i nie
przestawaj nią być!
W trakcie zakupów wciąż myślałam o drodze powrotnej.
Nawet gdy zastanawiałyśmy się, czy wybrać zielony groszek, czy
zucchini do kolacji, na samą myśl o konieczności ponownej jazdy
byłam podenerwowana. W dziale z nabiałem Kitty nie wytrzymała.
– Możesz się pospieszyć? Nie chciałabym przegapić
kolejnego programu!
Aby ją obłaskawić, powiedziałam:
– Idź i wybierz jakieś lody.
Kitty natychmiast zniknęła w alejce z mrożonkami.
W drodze do domu kurczowo trzymałam się prawego pasa.
Przed nami żółwim tempem jechała jakaś starsza pani, co bardzo
mi odpowiadało, więc przykleiłam się do niej z zamiarem
niezmieniania pasa, dopóki się da, chociaż Kitty mnie o to błagała.
Zignorowałam ją i dalej jechałam po swojemu. Tak ściskałam
kierownicę, że aż zbielały mi knykcie.
– Lody się rozpuszczą, a ja przegapię wszystkie swoje
programy. Czy mogłybyśmy zmienić pas i wyprzedzić ten
samochód?
– Kitty! Pozwolisz mi jechać czy nie?
– No to w końcu jedź! – odgryzła się mała.
Przechyliłam się w jej stronę, żeby pacnąć ją w czoło, ale
uciekła mi, przytulając się do szyby.
– Nie dosięgniesz mnie! – krzyknęła, chichocząc.
– Przestań się ze mną drażnić i znowu bądź moimi
dodatkowymi oczami.
Nagle zobaczyłam, że od prawej strony zbliża się samochód.
Najwyraźniej właśnie zjechał z autostrady. Z przerażeniem zdałam
sobie sprawę, że najprawdopodobniej za chwilę wskoczy na mój
pas. Musiałam szybko coś zrobić. Błyskawicznie rzuciłam okiem
w bok (chociaż nienawidzę tego robić, ponieważ za każdym
razem, gdy w trakcie jazdy muszę oderwać wzrok od tego, co
dzieje się z przodu, wpadam w panikę), aby zobaczyć, czy w
martwym punkcie nie mam żadnego samochodu, wstrzymałam
oddech i odbiłam na lewo. Nic się nie stało, więc po paru
sekundach z ulgą wypuściłam powietrze z płuc.
Przez całą drogę serce waliło mi jak młotem, ale udało się
dojechać do domu. Nikogo nie zabiłam, nie spowodowałam
żadnego wypadku i nikt na mnie nie trąbił – tylko to się liczyło. W
dodatku lody przetrwały drogę powrotną w całkiem dobrym stanie.
Stwierdziłam, że z pewnością kolejnym razem będzie lepiej.
Chyba. Taką przynajmniej miałam nadzieję. Nie mogę się jednak
poddawać. To niedopuszczalne, żeby Kitty miała mnie za taką
lebiegę. W końcu byłam starszą siostrą, powinnam być dla niej
przykładem, tak jak Margot była dla mnie. Jednak jak Kitty miała
brać ze mnie przykład, skoro byłam taka słaba?
Wieczorem przygotowałam dla siebie i małej lunch na
następny dzień. Postanowiłam zrobić danie, które mama zawsze
nam przyrządzała, kiedy jechałyśmy na piknik do winnicy w
Keswick. Pokroiłam w kostkę marchewkę i cebulkę i usmażyłam
ją na oleju sezamowym z odrobiną octu. Następnie dodałam ryż, a
kiedy wszystko było gotowe, uformowałam małe kulki, po czym
każdą z nich owinęłam w tofu. Kuleczki ryżu wyglądały jak małe
piłeczki w torebkach z tofu. Chociaż nie miałam maminego
przepisu, smakowo wyszło tak, jak miało wyjść. Kiedy
skończyłam, wspięłam się na drabinę w poszukiwaniu specjalnych
pudełek z przegródkami, w które mama zawsze pakowała ryżowo-
tofowe kieszonki. W końcu udało mi się je znaleźć, chociaż były
wciśnięte na sam tył.
Nie miałam pewności, czy Kitty będzie pamiętać kuleczki,
ale miałam nadzieję, że jej serce tak.
rozdział czterdziesty szósty

Podczas obiadu Peter i jego koledzy wciągali ryżowe kulki,


aż im się uszy trzęsły. Ja zjadłam tylko trzy.
– Ale to dobre – powtarzał co chwila Peter.
Gdy w pudełku została tylko jedna jedyna kieszonka, Peter
odruchowo sięgnął po nią, ale w ostatniej chwili się zawahał. Jego
ręka zatrzymała się w połowie drogi, a oczy strzeliły w moją
stronę. Spojrzał, czy zauważyłam, a ja wiedziałam, o czym myślał
– o ostatnich kawałkach pizzy.
– Proszę, częstuj się – powiedziałam.
– Nie, dziękuję, już się najadłem.
– No weź.
– Nie chcę!
Delikatnie wzięłam kulkę w palce i trzymając parę
centymetrów od twarzy Petera, poprosiłam:
– Powiedz „Aaa…”.
– Nie. Nie dam ci tej satysfakcji, żebyś potem nie mówiła, że
miałaś rację.
Darrell ryknął śmiechem.
– Zazdroszczę ci, Kavinsky. Chciałabym mieć dziewczynę,
która by mnie karmiła. Laro Jean, jeśli on nie chce, to ja jestem
chętny – powiedział, otwierając szeroko usta i pochylając się w
moją stronę.
Peter go odepchnął.
– Wynocha, jest moja! – powiedział, po czym otworzył buzię,
a ja włożyłam mu ryżową kulkę.
– Pyszota! – stwierdził z pełnymi ustami, jednocześnie
zamykając oczy.
Wyglądało to uroczo, więc uśmiechnęłam się i na sekundę,
na jedną krótką chwilkę naprawdę zapomniałam, że jedynie
udawaliśmy.
Kiedy Peter przełknął jedzenie, popatrzył na mnie z
zainteresowaniem i zapytał:
– Co się stało? Dlaczego jesteś smutna?
– Nie jestem smutna, tylko głodna, bo zjedliście cały mój
obiad – odparłam, po czym zrobiłam zeza, żeby wiedział, że to
tylko żart, ale i tak zerwał się z krzesła.
– Przyniosę ci kanapkę.
– Nie trzeba – odpowiedziałam, łapiąc go za rękaw i ciągnąc
do dołu, aby z powrotem usiadł.
– Na pewno? – zapytał i usiadł dopiero wówczas, gdy
skinęłam głową. – Ale jak będziesz później głodna, to powiedz.
Zatrzymamy się gdzieś w drodze ze szkoły.
– No właśnie, a propos – przypomniało mi się. – Mój
samochód jest gotowy, więc nie będę już potrzebowała twojej
pomocy w kwestii podwózki.
– Tak? – zapytał, odchylając się do tyłu. – Ale dla mnie to
naprawdę żaden problem, że po ciebie przyjeżdżam. Wiem, że nie
znosisz prowadzić.
– I nigdy się nie nauczę, jeśli nie będę ćwiczyć –
powiedziałam. Poczułam się, jakbym nagle zmieniła się w Margot.
Margot Najlepszą. – Poza tym dzięki temu zyskasz te swoje
dodatkowe pięć minut snu rano.
– To prawda – odparł Peter z uśmiechem.
rozdział czterdziesty siódmy

Wsobotę postanowiłam zorganizować wirtualną kolację. Na


środku stołu ułożyłam stosik z książek i postawiłam na nim laptop.
Razem z tatą i Kitty usiedliśmy naprzeciwko, każde z
talerzykiem gorącej pizzy.
U nas była co prawda dopiero pora obiadu, ale Margot jadła
już kolację.
Zasiadła przy swoim biurku w piżamie, z miseczką
wypełnioną sałatką.
– Znowu jecie pizzę? – zapytała, patrząc z wyrzutem na mnie
i na tatę. – Kitty nie urośnie, jeśli wyeliminujecie z jej jadłospisu
zieleninę.
– Wyluzuj się, Gogo, to pizza z papryką – powiedziałam, na
co wszyscy zaczęli się śmiać.
– Na kolację będzie sałatka ze szpinakiem – poinformował ją
tata.
– Czy mogłabym dostać swoją porcję szpinaku w formie
koktajlu? W ten sposób przetworzony szpinak zachowuje
najwięcej wartości odżywczych.
– Skąd ty wiesz takie rzeczy? – zapytała Margot.
– Peter mi powiedział.
Moja ręka z kawałkiem pizzy zatrzymała się w połowie drogi
do ust.
– Jaki Peter?
– Chłopak Lary Jean.
Oczy Margot rozszerzyły się ze zdumienia.
– Zaraz… Z kim się spotyka Lara Jean? – zapytała.
– Z Peterem Kavinskim – zaćwierkała Kitty.
Kiedy spojrzałam na Kitty, z moich oczu wystrzeliły gromy.
„Dzięki, że wszystko wypaplałaś”, mówił mój wzrok.
„Powinnaś był sama jej to powiedzieć milion lat temu”,
mówiło spojrzenie Kitty.
– Coś takiego? Jak to się stało? – zapytała Margot, patrząc to
na mnie, to na Kitty.
– Nooo… – zaczęłam z ociąganiem. – Po prostu jakoś się
stało.
– Serio? Nie robicie sobie ze mnie żartów? Jakim cudem
zainteresowałaś się kimś takim jak Peter Kavinsky? On jest taki…
– powiedziała Margot, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Wiesz,
że Josh przyłapał go kiedyś na ściąganiu na klasówce?
– Peter oszukuje w szkole? – wtrącił się tata.
– Zrobił to raz i to w siódmej klasie! – odparłam, patrząc na
niego. – Jakie to teraz ma znaczenie? Poza tym to nie była
klasówka, tylko kartkówka.
– Uważam, że to nie jest chłopak dla ciebie. Cała drużyna
lacrosse to gamonie. Z ledwością prześlizgują się z klasy do klasy.
– Peter nie jest taki jak tamci – odparłam.
Nie mogłam zrozumieć, dlaczego Margot nie mogła po
prostu zaakceptować mojego szczęścia, tylko wszystko
krytykowała. Ja się cieszyłam, kiedy zaczęła być z Joshem. To
znaczy udawałam, że się cieszyłam, z wiadomych względów, ale
mimo wszystko próbowałam. Poza tym złościło mnie, że mówiła
te wszystkie rzeczy przy tacie i Kitty.
– Gdybyś z nim porozmawiała, gdybyś dała mu szansę, sama
byś się o tym przekonała – tłumaczyłam.
Nie rozumiałam, dlaczego bronię Petera i całej tej sytuacji,
skoro i tak nie miało to potrwać zbyt długo. Jednak zależało mi,
żeby Margot dobrze o nim myślała, bo Peter był dobrym
człowiekiem. Moja siostra posłała mi jednak pełne niedowierzania
spojrzenie i zapytała:
– A co z Genevieve?
– Zerwali ze sobą kilka miesięcy temu?
– Peter i Genevieve byli parą? – zapytał ze zdziwieniem tata.
– Oj, nieważne, tato – odparłam.
Margot w milczeniu żuła swoją sałatkę. Miałam nadzieję, że
jest po temacie, ale niestety się przeliczyłam.
– Chyba nie jest zbyt bystry, prawda? To znaczy nie za
dobrze radzi sobie w szkole?
– Czy każdy musi być najlepszy i od razu mieć stypendium?
Poza tym są różne rodzaje inteligencji, wiesz? A Peter ma bardzo
wysokie IQ emocjonalne – powiedziałam.
Mina Margot sprawiała, że zaczęłam mieć wyrzuty sumienia
z powodu swojego „wyboru”, przez co robiłam się coraz bardziej
zła. Nie, nie zła – wściekła.
Jakim prawem mówiła to wszystko i w ogóle wtrącała się w
nieswoje sprawy? Tym bardziej że nawet jej tu nie było? Bardziej
liczyła się dla mnie ocena Kitty, a wiedziałam, jakie jest zdanie
małej o Peterze.
– Kitty, lubisz Petera? – zapytałam, choć oczywiście znałam
odpowiedź.
Kitty natychmiast się ożywiła, ewidentnie zachwycona
faktem, że została przeze mnie zaproszona do rozmowy na dorosłe,
dziewczyńskie tematy.
– Tak – odparła z uśmiechem.
– Jak to? Kitty, poznałaś go? – zdziwiła się Margot.
– Oczywiście. Bardzo często do nas przychodzi. I podwozi
nas do szkoły.
– Swoim dwuosobowym autem? – zgromiła mnie wzrokiem
Margot.
– Nie, minivanem swojej mamy! – odpowiedziała Kitty, po
czym ze wzrokiem niewiniątka dodała: – Ale chciałabym, żeby
kiedyś przewiózł mnie swoim autem. Jeszcze nigdy w życiu nie
siedziałam w takim samochodzie.
– A więc już nie jeździ swoim audi? – zwróciła się do mnie
Margot.
– Kiedy zabiera nas obie, to nie – powiedziałam.
– Hm… – skwitowała Margot, a ja, widząc jej minę,
zapragnęłam nagle zakończyć połączenie.
rozdział czterdziesty ósmy

Po szkole dostałam esemesa od Josha.


Ty, ja i kolacja jak za starych dobrych czasów?

W starych dobrych czasach byłaby z nami Margot, ale


najwyraźniej nadeszły nowe. I w sumie bardzo dobrze. Nowe jest
dobre.
Okej, ale pod warunkiem, że zamówię dla siebie dodatkową
porcję sera, bo zawsze wyżerasz więcej, niż ci się należy.

Umowa stoi.

Usiedliśmy na swoim standardowym miejscu, blisko szafy


grającej.
Szafa co chwilę się zawieszała, ale nie miało to żadnego
znaczenia.
Zaczęłam się zastanawiać, co robi Margot. W Szkocji był już
wieczór. Może akurat razem z koleżankami szykowały się do
wyjścia na imprezę? Podczas jednej z rozmów powiedziała, że
tamtejsze puby są bardzo duże, a większość Szkotów w trakcie
jednego wieczoru odwiedza kilka z nich, oczywiście w każdym
pijąc co nieco. Margot nie przepadała za alkoholem. Nigdy nie
widziałam jej pijanej. Miałam nadzieję, że tam w końcu się
przełamała.
W ręku miałam ćwierćdolarówkę. To też był element tradycji
– Josh zawsze dawał mi monetę do szafy grającej. W samochodzie
przechowywał pełno drobniaków na opłaty autostradowe. Z kolei
ja nienawidziłam miedziaków, więc rzadko je miałam.
Nie mogłam się zdecydować, którą piosenkę puścić, ale w
końcu wybrałam Video Killed the Radio Star, którą bardzo lubiła
Margot. Dzięki temu poczułam się trochę tak, jakby była z nami.
– Wiedziałem, że puścisz właśnie to – powiedział Josh z
uśmiechem.
– Nie mogłeś tego wiedzieć, bo nawet ja sama tego nie
wiedziałam – odparłam, biorąc do ręki menu, chociaż znałam je na
pamięć.
– Po co w ogóle zaglądasz do menu, skoro i tak wiemy, co
zamówimy – zapytał Josh, nie przestając się uśmiechać.
– Ponieważ może w ostatniej chwili zmienię zdanie i na
przykład zamówię tuńczyka albo burgera z kurczakiem albo
sałatkę. Wiesz, lubię poznawać nowe rzeczy.
– Jasne – odparł Josh, ale wiedziałam, że dokucza mi tylko
dla śmiechu.
– Poproszę kanapkę z grillowanym serem, zupę pomidorową
i czekoladowy koktajl – powiedział, kiedy podeszła kelnerka, po
czym spojrzał na mnie wyczekująco.
W jego kącikach ust czaił się uśmiech.
– Yyy… – zaczęłam, wciąż przeglądając menu, chociaż tak
naprawdę wcale nie miałam ochoty ani na tuńczyka, ani na
burgera, ani na sałatkę. W końcu się poddałam. – Też poproszę
kanapkę z serem. I napój wiśniowy – powiedziałam. – Ani słowa –
dodałam, kiedy kelnerka odeszła zrealizować nasze zamówienie.
– Nawet nie miałem zamiaru nic powiedzieć.
Na chwilę zapadła cisza.
– Rozmawiałeś ostatnio z Margot? – zapytałam w końcu.
– Jak tam sprawy z Kavinskim? – zawtórował mi w tym
samym momencie Josh.
Odpowiedział pierwszy. Uśmiech natychmiast znikł z jego
twarzy.
– Tak, czasami rozmawiamy na czacie. Myślę… Myślę, że
Margot bardzo tęskni za domem.
– Wczoraj wieczorem z nią rozmawiałam i nic na to nie
wskazywało – odparłam z lekkim rozbawieniem. – Zachowywała
się całkiem normalnie. Opowiedziała nam o Rodzynkowym
Weekendzie. Coraz bardziej mi się podoba to Saint Andrews.
– Jakim znowu Rodzynkowym Weekendzie?
– Nie jestem pewna na sto procent, ale chyba ma to jakiś
związek z wypiciem dużej ilości alkoholu i gadaniem po łacinie.
Jakaś szkocka tradycja.
– Zrobiłabyś to? – zapytał Josh. – Ty też wyjechałabyś tak
daleko?
– Pewnie nie – odparłam z westchnieniem. – To bardziej w
stylu Margot, a ja nią nie jestem. Ale fajnie byłoby ją tam
odwiedzić. Mam nadzieję, że tata pozwoli mi do niej polecieć na
wiosnę.
– Jestem pewien, że bardzo by się ucieszyła. Jak myślisz?
Nasze plany wspólnej wycieczki do Paryża są już raczej
nieaktualne, co? – zapytał, śmiejąc się wymuszenie. – No dobra,
ale jak tam z Kavinskim?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, pojawiła się kelnerka z
naszym zamówieniem. Josh postawił miskę z zupą na środku stołu.
– Chcesz pierwszy łyk? – zapytał, wyciągając do mnie rękę,
w której trzymał szklankę z koktajlem.
Skinęłam głową i pochyliłam się nad stołem.
– Pyyycha – powiedziałam, odchylając się z powrotem na
oparciu.
– To miał być łyk? Chyba łyczysko – skwitował. – Dlaczego
nigdy nie weźmiesz całej porcji?
– Po co, skoro wiem, że wypijemy twoją na spółkę? –
odparłam, odrywając kawałek grillowanego sera i zanurzając go w
zupie.
– No to co chciałaś powiedzieć? – zapytał, a kiedy
spojrzałam na niego zdziwiona, dodał: – O Kavinskim.
Miałam nadzieję, że już o tym zapomniał. Nie chciałam go
okłamywać.
– Wszystko dobrze – odparłam, ale widząc jego pytające
spojrzenie, szybko dodałam: – Jest naprawdę uroczy.
Josh parsknął.
– Nie jest taki, jak myślisz. Ludzie zbyt szybko go oceniają, a
jest zupełnie inny, niż wydaje się na pierwszy rzut oka.
Sama się dziwiłam własnym słowom, ale to była najszczersza
prawda. Peter nie był taki, za jakiego go uważano. No dobrze,
może za mało poważnie podchodził do życia, czasem zachowywał
się okropnie i ciągle się spóźniał, ale miał w sobie mnóstwo dobra
i cechy, których nikt by się po nim nie spodziewał.
– Jest zupełnie inny – powtórzyłam.
Josh rzucił mi pełne wątpliwości spojrzenie, po czym
zanurzył połowę swojej kanapki w zupie.
– Już to mówiłaś.
– Bo to prawda – powiedziałam.
Wzruszył ramionami, jakby mi nie wierzył.
– Szkoda, że nie widziałeś, jak Kitty się przy nim zachowuje.
Ma fizia na jego punkcie!
Dopóki nie wypowiedziałam tych słów na głos, nie
zdawałam sobie sprawy, że w rzeczywistości miałam tylko jeden
cel – zranić Josha.
– Mam nadzieję, że za bardzo się do niego nie przywiąże –
stwierdził Josh, odrywając duży kawałek grillowanego sera.
Mimo iż sama miewałam podobne myśli, chociaż zapewne z
innych względów niż Josh, zabolało mnie to, co powiedział.
Dopiero w tamtej chwili tak naprawdę poczułam, jak dużo
się zmieniło między nami. Josh siedział zdołowany i w ogóle się
nie odzywał, a ja trawiłam swój ból.
Oboje udawaliśmy, że jest tak jak dawniej, ale było to tylko
udawanie. Jak mogłoby być tak samo bez Margot? To ona
stanowiła opokę naszego trio.
– Ej, nie chciałem tego powiedzieć. To było wredne –
stwierdził nagle Josh. – Chyba… No nie wiem… Może po prostu
jestem zazdrosny, ale jakoś nie przywykłem do dzielenia się
Songówkami.
Atmosfera zdecydowanie zelżała, kiedy wypowiedział te
słowa. Znowu poczułam, że jestem pełna ciepłych uczuć w
stosunku do niego.
Nie powiedziałam jednak tego, co myślałam, czyli że choć on
nie był przyzwyczajony do dzielenia się nami, to my
przyzwyczaiłyśmy się do dzielenia się nim. Zamiast tego
odparłam:
– Wiesz, że Kitty i tak najbardziej na świecie kocha ciebie.
– W końcu kto nauczył ją charchać… – powiedział Josh z
uśmiechem. – Nie można tak po prostu zapomnieć o kimś, kto
uczy cię tak bezcennych rzeczy – dodał, pociągając koktajl. – W
Bess będzie w ten weekend maraton Władcy Pierścieni. Masz
ochotę pójść?
– Przecież to dziewięć godzin filmu!
– Tak, dziewięć godzin genialnego filmu.
– To prawda – zgodziłam się. – No dobra, chętnie bym
poszła, ale muszę najpierw obgadać to z Peterem. Też wspominał
coś o kinie i…
– Nie ma sprawy – przerwał mi Josh. – Mogę pójść z
Lucasem. A może zabiorę Kitty? Chyba już najwyższa pora, żeby
poznała genialnego pana Tolkiena.
Zamilkłam. Zaczęłam się zastanawiać, jak to naprawdę
wyglądało. Czy w jego umyśle ja i Kitty funkcjonowałyśmy
zamiennie? A ja i Margot?
Kiedy jedliśmy gofry, do knajpki weszła Genevieve.
Prowadziła za rękę małe dziecko, zapewne swojego braciszka. To
znaczy nie rodzonego. Gen była jedynaczką, ale zarazem
przewodniczącą szkolnego programu Młodsze Rodzeństwo, w
ramach którego starsi uczniowie co któryś weekend zajmowali się
dzieciakami z podstawówki – organizowali im dzień, zabawy,
zabierali do kina.
Skuliłam się w krześle, ale Gen i tak mnie wypatrzyła.
Spojrzała najpierw na mnie, a potem na Josha, po czym pomachała
mi na przywitanie. Nie wiedziałam, jak się zachować, więc
odmachałam. Coś w jej uśmiechu sprawiło, że zaczęłam się czuć
nieswojo.
Zadowolona mina Genevieve oznaczała, że coś jest nie tak.
Podczas kolacji dostałam esemesa.
Skoro już koniecznie musisz się spotykać z Sandersonem, to
czy mogłabyś wybierać jakieś bardziej ustronne miejsca?

Schowałam telefon pod stołem i kilkakrotnie przeczytałam


wiadomość od Petera. Czy to możliwe, że był zazdrosny, czy też
martwił się o swój wizerunek ze względu na Genevieve?
– Co tam ciągle czytasz? – zapytała Kitty.
– Nic – odparłam, odkładając telefon i nie podnosząc głowy.
– Założę się, że chodzi o jakąś wiadomość od Petera –
powiedziała Kitty do taty.
– Lubię go – stwierdził nagle tata, smarując bułkę masłem.
– Naprawdę? – zapytałam.
Tata kiwnął głową.
– To dobry dzieciak. I naprawdę jest tobą zafascynowany,
Laro Jean.
– Zafascynowany? Mną?
– Zamieniłaś się w papugę? – wtrąciła Kitty. – Co to znaczy
„zafascynowany”? – zapytała, patrząc na tatę.
– To samo, co „oczarowany” – odparł tata. – Zadurzony.
– Co to znaczy „zadurzony”?
Tata się roześmiał, po czym wepchnął bułkę w otwarte usta
Kitty.
– To znaczy, że Lara Jean bardzo mu się podoba.
– No na pewno – stwierdziła Kitty z pełną buzią. – Bardzo
często na ciebie patrzy. Wtedy, gdy tego nie widzisz. Patrzy tak,
jakby chciał się upewnić, czy miło spędzasz czas w jego
towarzystwie.
– Naprawdę? – zapytałam, czując, że robi mi się gorąco.
Mimowolnie zaczęłam się uśmiechać.
– Cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Swojego czasu martwiłem
się, że Margot wzięła sobie na głowę za dużo obowiązków, i w
domu, i w szkole, i przez to nie doświadczy tego, czego w tym
wieku powinno się doświadczać. Ale wiesz, jaka jest Margot –
chodząca ambicja – powiedział tata, po czym wyciągnął rękę i
uścisnął moją dłoń. – Patrząc na ciebie, obserwując, jak zmieniło
się twoje życie, kiedy zaczęłaś w końcu wychodzić na imprezy i
nawiązywać nowe przyjaźnie, twój staruszek czuje się bardzo, ale
to bardzo szczęśliwy.
Poczułam, jak w gardle rośnie mi wielka gula. Gdyby tylko
to wszystko nie było udawane…
– Tylko nie płacz, tato – powiedziała Kitty, na co tata kiwnął
głową i przytulił ją do siebie.
– Możesz mi coś obiecać, Kitty? – zapytał.
– Co?
– Że nigdy nie dorośniesz.
– Dobrze, jeśli kupisz mi szczeniaczka – odparła natychmiast
mała.
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
Naprawdę uwielbiałam Kitty za to, jaka była. Za to, że tak
wytrwale, niezmordowanie i śmiało dążyła do swoich celów.
W tamtej chwili podjęłam solenne postanowienie pomóc jej i
porozmawiać z tatą. Wiedziałam, że jeśli obie go przyciśniemy, na
pewno się zgodzi. Kitty dostanie na Gwiazdkę upragnionego
szczeniaczka. Już moja w tym głowa.
rozdział czterdziesty dziewiąty

Następnego wieczoru kilka godzin uczyliśmy się z Peterem


w kawiarni. To znaczy ja się uczyłam, a on nieustannie odchodził
od naszego stolika i zagadywał znajomych ze szkoły.
W drodze do domu zapytał:
– Zapisałaś się na wyjazd na narty?
– Nie, jestem fatalną narciarką.
Na wyjazd jechała tylko ekipa Petera i im podobni, fajni
ludzie. Co prawda zastanawiałam się nad tym, czy nie przycisnąć
Chris, ale w końcu doszłam do wniosku, że nie ma sensu, bo mnie
na pewno wyśmieje. Chris nigdy nie jeździła na szkolne wyjazdy.
– Przecież nie musisz jeździć na nartach, możesz na snow-
boardzie tak jak ja.
– Ja i snowboard? – zapytałam, posyłając mu znaczące
spojrzenie. – Wyobrażasz to sobie?
– Nauczę cię. No weź, będzie superzabawa – powiedział
Peter, łapiąc mnie za rękę. – Proszę, Laro Jean. Proszę? Zaszalej
trochę na sportowo. Obiecuję, że będziemy genialnie się bawić.
Peter zupełnie mnie zaskoczył tym pytaniem. Wyjazd na narty był
zwykle organizowany dopiero po feriach zimowych, a to
oznaczało, że chce jeszcze długo ciągnąć sprawę między nami. Z
jakiegoś powodu świadomość tego sprawiła, że odczułam ulgę.
– Słuchaj, jeśli nie odpowiadają ci ani narty, ani snowboard,
to może zachęci cię informacja o tym, że w domkach, w których
mieszkamy, są kominek i wygodne fotele. – Peter się nie
poddawał. – Miałabyś całe godziny na czytanie. A w tamtejszej
kawiarni serwują najlepszą czekoladę na świecie. Obiecuję
zafundować ci filiżankę – dodał, ściskając lekko moją rękę.
– No dobra, przekonałeś mnie – powiedziałam. – Ale módl
się, aby ta czekolada była tak dobra, jak mówisz.
– Kupię ci jej tyle, ile będziesz chciała.
– No to zacznij oszczędzać – odparłam. Peter parsknął
śmiechem. – No co?
– Nic – powiedział.
Kiedy Peter wysadził mnie pod domem i odjechał, okazało
się, że zostawiłam w samochodzie swoją torbę. Tata i Kitty byli na
zebraniu w szkole, więc nie miałam jak dostać się do domu.
Przez chwilę na ślepo grzebałam pod jedną z desek tarasu w
poszukiwaniu zapasowych kluczy, zanim przypomniałam sobie, że
po tym, jak ostatnio z niej korzystałam, zapomniałam ją tu z
powrotem odłożyć i teraz klucze leżały w domu w jednej z szafek
w suszarni. Nie mogłam więc ani dostać się do domu, ani
zadzwonić do kogoś z prośbą o pomoc.
W pewnej chwili przypomniałam sobie, że jeszcze jedna para
kluczy jest u Josha. Parę razy, kiedy wyjeżdżaliśmy na wakacje,
tata prosił go, aby zaopiekował się jego ogrodem i zostawił mu
zapasowy komplet.
Na podjeździe znalazłam niewielki kamyk, po czym
obeszłam dom Josha i stanęłam pod oknem jego pokoju. Za
pierwszym razem nie trafiłam, więc znalazłam drugi i ponownie
wycelowałam w okno. Tym razem się udało, chociaż kamień
ledwo musnął szybę. Dopiero po trzecim trafieniu w oknie pojawił
się Josh.
– Cześć, Kavinsky już pojechał?
– Tak – odparłam zaskoczona. – Zostawiłam w jego
samochodzie torbę. Możesz mi zrzucić klucze?
Josh westchnął, jakby moja prośba wymagała nie wiadomo
jakiego wysiłku, po czym powiedział:
– Poczekaj chwilę.
Czekałam, ale długo się nie pojawiał się w oknie. W końcu
wyszedł do mnie. Miał na sobie bluzę z kapturem i spodnie od
dresu. Margot bardzo lubiła tę bluzę. Kiedy zaczęli się spotykać,
ciągle w niej chodziła.
Wyciągnęłam rękę, a Josh podał mi klucze.
– Dzięki, Joshy – powiedziałam, po czym odwróciłam się na
pięcie i chciałam odejść, ale powstrzymał mnie jego głos.
– Poczekaj chwilę. Słuchaj, martwię się o ciebie.
– Co? Dlaczego się martwisz?
Josh westchnął i poprawił okulary.
– Ta cała sprawa z Kavinskim…
– Nie, Josh, tylko znowu nie to…
– On tylko udaje. Nie zasługuje na ciebie. Ty jesteś… Jesteś
taka niewinna, zupełnie inna niż reszta dziewczyn. A on jest
typowym facetem. Nie ufaj mu.
– Myślę, że jednak znam go lepiej niż ty.
– Po prostu troszczę się o ciebie – powiedział Josh, po czym
odchrząknął i dodał: – Jesteś dla mnie jak siostra.
– To nieprawda – odparłam.
Chciałam go uderzyć.
Josh miał dziwny wyraz twarzy. Wiedziałam, o czym myślał,
bo ja myślałam dokładnie o tym samym.
W tej samej chwili mrok ulicy rozświetliły mocne światła
nadjeżdżającego samochodu. To był Peter. Wrócił. Oddałam
Joshowi klucze i biegiem ruszyłam w stronę domu.
– Dzięki, Joshy! – krzyknęłam przez ramię.
Kiedy podeszłam do audi od strony kierowcy, szyba zaczęła
się opuszczać.
– Zapomniałaś torby – powiedział Peter, rzucając okiem w
stronę domu Josha.
– Tak, wiem – odparłam, lekko dysząc. – Bardzo dziękuję, że
wróciłeś.
– Czy on ciągle tam sterczy?
– Nie wiem. Przed chwilą na pewno jeszcze był.
– No to na wszelki wypadek… – Peter wychylił głowę i
pocałował mnie prosto w usta. Naprawdę pocałował. Pewnie i po
męsku. Zamurowało mnie. – Dobranoc, Laro Jean – powiedział,
uśmiechając się do mnie, po czym wycofał samochód z naszego
podjazdu i zniknął w ciemnościach.
Nie było już nawet widać świateł jego samochodu, a ja wciąż
stałam przed domem, przyciskając palce jednej dłoni do ust. Peter
Kavinsky właśnie mnie pocałował. Pocałował. A mnie bardzo się
to podobało. Bardzo. Naprawdę. I on też mi się podobał. I też
bardzo. I też naprawdę.
Kiedy następnego dnia zobaczyłam go w szkole, serce
zaczęło mi bić jak szalone i tak głośno, że jego uderzenia odbijały
się echem w moich uszach. Peter jeszcze mnie nie zauważył, więc
szybko schowałam głowę do szafki, pozorując zapamiętałe
poszukiwania kolejnych podręczników.
– Nie będę cię więcej całował, Covey, nie martw się o to –
powiedział na dzień dobry. – Chciałem cię tylko uspokoić.
Aha. Czyli to by było na tyle. To, czy Peter mi się podoba,
czy nie, nie ma najmniejszego znaczenia, ponieważ on
najwyraźniej nie odwzajemnia moich uczuć. To bardzo dziwne i
niefajne rozczarować się z powodu czegoś, na czym nam zależy,
chociaż dopiero chwilę wcześniej zdaliśmy sobie sprawę, że tak
jest.
Żeby tylko nie dostrzegł wyrazu rozczarowania na mojej
twarzy.
– Nie martwię się – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
– Owszem, martwisz. Spójrz na siebie. Jesteś spięta jak
spinka – odparł ze śmiechem, a ja zaczęłam walczyć z mięśniami
własnej twarzy, aby w końcu się rozluźniły i nadały jej spokojny
wyraz. – To się już nie powtórzy – powiedział ponownie. –
Zrobiłem to tylko ze względu na Sandersona.
– Świetnie.
– No to świetnie – zawtórował mi, po czym chwycił mnie za
rękę, zamknął drzwi mojej szafki i jak gdyby nic, jakbyśmy byli
prawdziwą zakochaną parą, poprowadził mnie w stronę klasy.
Chociaż… w jaki sposób miałam rozróżnić, co jest
prawdziwe, a co nie? Wyglądało na to, że jestem jedyną osobą,
która ma z tym problem.
rozdział pięćdziesiąty

Tata był zachwycony, kiedy poprosiłam go o podpisanie


zgody na zimowy wyjazd.
– Ach, to cudownie. Peter cię przekonał, żebyś pojechała?
Kiedy miałaś dziesięć lat, wywróciłaś się i nie mogłaś się
podnieść. Od tej pory nie chciałaś słyszeć o nartach.
– Tak, pamiętam – odparłam.
To było koszmarne. Buty przymarzły mi wtedy do nart.
Wydawało mi się, że w oczekiwaniu na pomoc leżę na śniegu całą
wieczność.
– A może po Bożym Narodzeniu pojechalibyśmy wszyscy do
Wintergreen? Peter też – zaproponował tata, oddając mi podpisany
formularz. A więc to tak. Pogrążał mnie mój własny ojciec
marzyciel. – Mogłabyś wziąć kombinezon Margot. I jej
rękawiczki.
Nie miałam zamiaru mówić mu, że większą część wyjazdu
zamierzam spędzić w nie na stoku, ale w domku, przed
kominkiem, z filiżanką pysznej czekolady w jednej dłoni i książką
w drugiej. Dobrym pomysłem byłoby też chyba zabranie drutów i
włóczki.
Kiedy wieczorem rozmawiałam z Margot i powiedziałam jej
o wszystkim, zdziwiona zapytała:
– Jak to? Przecież ty nienawidzisz nart.
– Będę jeździć na snowboardzie.
– Tylko… uważaj na siebie – powiedziała z wahaniem w
głosie Margot.
Myślałam, że boi się, żebym za bardzo się nie poobijała, ale
kiedy następnego wieczoru wpadła do mnie Chris, żeby pożyczyć
sukienkę, podsunęła mi całkiem inną myśl.
– Wiesz, że na wyjeździe zimowym wszyscy się bzykają?
Ten wyjazd to jedna wielka, w dodatku sankcjonowana przez
szkołę bzykalnia.
– Co?
– To właśnie na wyjeździe w pierwszej klasie straciłam
dziewictwo.
– Myślałam, że straciłaś je w męskiej przebieralni!
– A, no tak. Nieważne. Chodzi o to, że na wyjeździe
uprawiałam seks.
– Ale przecież tam są nauczyciele! – stwierdziłam. – Jak
ludzie mogą uprawiać seks, mając za ścianą swoich opiekunów?
– Oni są starzy i wcześnie chodzą spać – uświadomiła mnie
Chris. – A wtedy wszyscy się wymykają. Poza tym na zewnątrz
przy domku jest wielki basen z gorącą wodą. Wiedziałaś o tym?
– Nie, Peter mi nic nie mówił – odparłam.
Co z tego? Po prostu nie wezmę kostiumu ani szlafroka i
tyle. Przecież nie zmuszą mnie, żebym weszła do basenu, jeśli nie
będę chciała.
– Na moim wyjeździe ludzie siedzieli w nim na waleta.
Na waleta?!
– Jak to? – zapytałam, a oczy o mało nie wyszły mi z orbit. –
Na golasa?
– Dziewczyny pozdejmowały góry od kostiumów. Przygotuj
się na to, że tym razem może być podobnie – powiedziała Chris. –
W ubiegłym roku podobno pan Dunham poszedł do basenu razem
z uczniami. To akurat trochę dziwne.
– To jakieś dzikusy – wymamrotałam.
– Raczej dzikuski. Głównie dziewczynom odwala.
Nie martwiłam się o to, że Peter będzie próbował ze mną
jakichś numerów. Wiedziałam, że tego nie zrobi, ponieważ w ogóle
nie rozpatrywał naszej relacji w tych kategoriach.
Martwiło mnie co innego, a mianowicie to, że ludzie będą od
nas tego oczekiwali. Czy żeby uwiarygodnić naszą relację, będę
musiała nocami przemykać chyłkiem do jego pokoju, udając, że
coś między nami było?
Nie chciałam narobić sobie kłopotów, ale już nie raz się
przekonałam, że Peter jest w stanie namówić mnie do robienia
rzeczy, na które wcześniej nie miałam ochoty.
– Błagam cię, jedź z nami – powiedziałam do Chris, łapiąc ją
za rękę. – Proszę!
– Wiesz, że nie jeżdżę na szkolne wyjazdy – odparła, kręcąc
głową.
– Kiedyś jeździłaś!
– Kiedyś. W pierwszej klasie. Ale już nie jeżdżę.
– Ale ja cię potrzebuję! – krzyknęłam, w desperacji miażdżąc
jej dłoń. – Pamiętasz, jak w ubiegłym roku kryłam cię, kiedy
pojechałaś do Coachelli? Przez cały weekend niby cię
odwiedzałam, żeby twoja mama myślała, że jesteś w domu. Nie
zapominaj, co dla ciebie robiłam! Teraz ja potrzebuję twojej
pomocy.
Niewzruszona Chris wyplątała się z kleszczy moich dłoni i
pomaszerowała do lustra, aby skontrolować stan swojej skóry na
twarzy.
– Kavinsky nie będzie na ciebie naciskał w kwestii seksu,
jeśli nie będziesz chciała. Poza faktem, że spotykał się z tą
diablicą, jest całkiem normalny. Powiedziałabym nawet, że to
bardzo przyzwoity gość.
– Jak to przyzwoity? Co masz na myśli? Że nie zależy mu na
seksie?
– O Boże, nie o to chodzi. Ciągle bzykali się z Gen. Brała
pigułki na długo przede mną. Szkoda, że w naszej rodzinie
wszyscy uznają ją za takiego aniołka – powiedziała Chris, biorąc
się za jakiegoś pryszcza na policzku. – Ściemniara. Powinnam
wysłać anonimowy donos do naszej babci. Oczywiście nie zrobię
tego, bo nie jestem taką żmiją, jak Gen. Pamiętasz, jak kiedyś
powiedziała babci, że chodzę do szkoły na bani? – zapytała, wcale
nie czekając na odpowiedź. Kiedy Chris zaczynała monolog na
temat Gen, nie można było jej zatrzymać. – Babcia chciała
przeznaczyć oszczędności, które odkładała dla mnie na studia, na
odwyk! Z mojego powodu zorganizowano naradę rodzinną!
Bardzo się cieszę, że ukradłaś jej Kavinskiego.
– Wcale nie ukradłam. Już ze sobą nie byli, kiedy to się
zaczęło!
– Jasne. Tak sobie to tłumacz – prychnęła Chris. – Gen też
jedzie na narty. Jest przewodniczącą klasy, więc zajmuje się
organizacją wszystkiego. Miej się na baczności i nigdy nie chodź
sama na narty.
– Chris, błagam cię, jedź z nami – jęknęłam. – Jeśli
pojedziesz, doprowadzisz ją tym do spazmów – dodałam,
chwytając się ostatniej deski ratunku. – Skoro to organizuje,
zapewne uważa, że to jej wyjazd, więc będzie bardzo
niezadowolona, kiedy ty się tam pojawisz.
Usta Chris rozciągnęły się w uśmiechu.
– Wiesz, jak mnie podejść – powiedziała. – Myślisz, że tego
syfa można już wycisnąć?
rozdział pięćdziesiąty pierwszy

W Święto Dziękczynienia tata zostawił mnie z indykiem, a


sam pojechał po naszą babcię od strony mamy.
Druga babcia spędzała święto z rodziną swojego faceta, co
wcale mnie nie martwiło, ponieważ wiedziałam, że z jej ust nie
padłoby ani jedno miłe słowo na temat jedzenia.
Postanowiłam zaserwować wymyślone przeze mnie danie,
czyli zielony groszek z dodatkiem skórki pomarańczy i kopru.
Kitty, nasz oficjalny domowy tester, stwierdziła, że całość smakuje
jak pomarańczowa marynata.
– Dlaczego nie możemy zrobić po prostu zapiekanki z
zielonego groszku z podsmażaną cebulką? – zapytała, przebierając
w różnokolorowych indyczych piórkach, którymi zamierzała
ozdobić stół.
– Ponieważ staram się być kreatywna i chcę zrobić coś
nowego – odparłam, wlewając sos do rondla.
– A co z zapiekanką z brokułami? Wszyscy ją bardzo lubią –
nie poddawała się Kitty.
– A widzisz tu jakieś brokuły? Jedyną zieleniną w tym daniu
będzie groszek.
– A tłuczone ziemniaki? Zrobisz je, prawda?
Tłuczone ziemniaki. Zupełnie o nich zapomniałam!
Zajrzałam do spiżarki.
Mleko było, masło też, nawet szczypiorek do posypania, ale
ziemniaków ani śladu.
– Zadzwoń do taty i poproś go, żeby w drodze powrotnej
kupił kartofle.
– Nie mogę uwierzyć, że o nich zapomniałaś – powiedziała
Kitty, kręcąc głową.
– Zajmij się dekorowaniem stołu, dobrze? – odparłam,
rzucając jej wściekłe spojrzenie.
– Nie. Gdybym nie zapytała, kolacja byłaby zupełnie do kitu.
Powinnaś mi podziękować – stwierdziła Kitty, po czym wstała i
poszła do telefonu, żeby zadzwonić do taty.
– Powiedz tacie, że te indyki wyglądają raczej na pawie –
więcej tu piór niż mięsa!
Kitty zbyła mnie milczeniem, a ja postanowiłam sama
spróbować groszku. Rzeczywiście smakował jak pomarańczowa
marynata.
Po pierwsze źle ułożyłam drób w piekarniku. Po drugie –
przejęta wykładem Kitty na temat salmonelli – przesuszyłam
mięso, ponieważ piekłam je za długo. Ziemniaki wyszły nieźle,
chociaż od czasu do czasu można było trafić na jakąś grudkę, bo za
szybko wyjęłam je z wody.
Za to Kitty bardzo ładnie udekorowała stół w jadalni.
Widząc, że babcia zjadła wielką porcję mojego groszku,
posłałam Kitty triumfalne spojrzenie.
Przez krótki czas po śmierci mamy babcia mieszkała z nami.
Powstał nawet plan, że wprowadzi się do nas na stałe. Martwiła
się, że tata sam sobie nie poradzi.
Kiedy zagadnęła go przy deserze, wymieniłyśmy z Kitty
porozumiewawcze spojrzenia – wiedziałyśmy, jakie będzie
następne pytanie.
– Powiedz mi, Danny, jak tam twoje sprawy sercowe?
Spotykasz się z kimś?
– Yyy… – zająknął się tata, czerwieniejąc jak burak. – Nie
bardzo mam kiedy. Praca zupełnie mnie pochłania.
Babcia cmoknęła z dezaprobatą.
– Niedobrze, żeby mężczyzna był sam, Danny.
– Przecież mam dziewczynki – odparł tata, udając, że w
ogóle nie zrozumiał, do czego pije babcia.
– Wiesz, że nie o takie towarzystwo mi chodzi – powiedziała,
mierząc go zimnym spojrzeniem.
Podczas zmywania babcia zagadnęła mnie w kuchni.
– Czy miałabyś coś przeciwko temu, gdyby tata znalazł sobie
dziewczynę?
Wiele razy rozmawiałyśmy o tym z Margot. Niejednokrotnie
zastanawiałyśmy się, jaką kobietę chciałybyśmy ewentualnie
widzieć u jego boku. Na pewno powinna mieć poczucie humoru i
być po prostu dobrym człowiekiem, ale to raczej oczywiste.
Powinna również mieć rękę do Kitty, być konsekwentna, ale
jednocześnie wyrozumiała, tak aby przesadną stanowczością nie
stłamsić wyjątkowych cech jej charakteru. Ale najważniejsze, aby
nie próbowała nam matkować. Margot zawsze podkreślała, że
Kitty jak najbardziej potrzebuje matczynej opieki, ale my jesteśmy
już na to za duże.
Byłam pewna, że z całej naszej trójki najbardziej krytyczna
w stosunku do potencjalnej partnerki taty byłaby właśnie Margot.
Nie bez znaczenia pozostawał fakt, że najlepiej pamiętała mamę i
była w stosunku do niej absolutnie lojalna. Bardzo dbała o to,
abyśmy nigdy nie zapomniały o mamie. Nie chodziło o to, że mi
na tym nie zależało, ale z biegiem lat coraz częściej łapałam się na
tym, że w sumie fajnie byłoby, gdyby w naszym domu pojawiła się
jakaś kobieta. Ktoś starszy i doświadczony. Ktoś, z kim mogłabym
porozmawiać o kobiecych sprawach i kogo mogłabym się poradzić
chociażby w kwestii tego, jak się malować albo jak, wykorzystując
wrodzony kobiecy urok, wymigać się od mandatu. Takie tam różne
przydatne w życiu drobiazgi. Od śmierci mamy nie pojawił się
jednak nikt taki. Tata, owszem, niekiedy umawiał się na randki, ale
do tej pory z żadną kobietą nie związał się na tyle poważnie, żeby
ją nam przedstawić. Z jednej strony czułam z tego powodu ulgę,
ponieważ bałam się, jak by to wszystko ułożyło się między nami a
nią, ale z drugiej strony, szczególnie ostatnio, kiedy nieuchronnie
zbliżał się nowy etap w moim życiu i wciąż nachodziły mnie myśli
o tym, jak tata i Kitty poradzą sobie, kiedy wyjadę na studia, coraz
częściej wracałam do tego tematu. Poza tym za kilka lat i Kitty
wyfrunie z rodzinnego gniazda. I co wtedy? Nie chciałam, żeby
tata został sam.
– Nie, nie miałabym nic przeciwko temu – odpowiedziałam z
przekonaniem.
– Mądra dziewczynka – powiedziała babcia, kiwając głową z
aprobatą.
rozdział pięćdziesiąty drugi

Wraz z początkiem grudnia w naszym domu zaczyna się


szaleństwo wypieków. Wyciągamy wszystkie książki kucharskie
mamy i stare numery kulinarnych magazynów, rozkładamy je na
podłodze w salonie i puszczamy płytę Charliego Browna z
bożonarodzeniowymi piosenkami. Nie wiem, kto to wymyślił, ale
zazwyczaj w naszym domu obowiązuje całkowity zakaz muzyki
świątecznej aż do pierwszego grudnia i od lat tego przestrzegamy.
Kiedy wszystko jest już przygotowane, kładziemy się na podłodze
i zaczynamy wybierać przepisy. Zadaniem Kitty jest spisanie
agendy z naszego ciastkowego zebrania. Kitty zapisuje, które
ciastka na pewno zrobimy, a nad którymi możemy się zastanowić.
Zawsze staramy się przygotowywać kilka rodzajów wedle
preferencji każdego z nas. Co roku na liście jest kilka pozycji
obowiązkowych, na przykład orzechowe księżyce dla taty, które
zajmują honorowe miejsce. Trzeba też przygotować trochę
ciasteczek cukrowych będących nieodłącznym elementem
świątecznej tradycji prezentowej w przypadku, gdy wybieramy się
do kogoś w gości, ciasteczka w cukrze dla Kitty, z melasą dla
Margot i z czekoladowymi dropsami dla mnie. Z kolei Josh
uwielbia te z białą czekoladą i żurawiną.
W tym roku postanowiłam, że zdecydowanie powinnyśmy
wypróbować kilka nowych przepisów. Oczywiście nie ma mowy o
diametralnej zmianie całego ciasteczkowego jadłospisu, ale
przydałby się powiew świeżego powietrza.
W tym roku miałyśmy dodatkowe ręce do pracy, ponieważ
przyłączył się do nas Peter. Przyjechał razem ze mną zaraz po
szkole, żeby pouczyć się chemii, i w końcu został na ciasteczkowej
naradzie. Tata poszedł do kuchni, włączył radio i wziął na swoje
barki obowiązek przygotowania dla nas obiadu na następny dzień.
– Tylko nie kanapka z indykiem, błagam! – krzyknęłam.
Peter delikatnie szturchnął mnie nogą, a kiedy na niego
spojrzałam, dał mi do zrozumienia, żebym nie marudziła.
„Jesteście rozpuszczone”, powiedział bezgłośnie, wskazując na
mnie i Kitty.
– No i co z tego, że marudzę – oznajmiłam szeptem. – Poza
tym nie wtrącaj się – przecież tobie obiad codziennie szykuje
mama.
– Ja też mam już dosyć! – odkrzyknął tata. – Ale tyle jeszcze
zostało… Co mam z tym zrobić? Wyrzucić?
– Dokładnie tak – zamruczałam, patrząc na Kitty.
Wiedziałam, że mała absolutnie mnie popiera.
Tata miał hopla na punkcie niemarnowania jedzenia.
Zaczęłam się zastanawiać, czy zauważyłby, gdybym dzisiejszej
nocy po kryjomu wślizgnęła się do kuchni i wyrzuciła resztki
mięsa. Pewnie tak.
– Gdybyśmy mieli psa, problem by się sam rozwiązał –
stwierdziła głośno Kitty, puszczając do mnie oko.
– Jakiego psa chciałabyś mieć? – zapytał Peter.
– Po co zaczynasz ten temat? – powiedziałam, ale Peter zbył
mnie machnięciem ręki.
– Akitę – odparła natychmiast Kitty. – Rudą z ogonem w
odcieniu cynamonowym. Albo owczarka niemieckiego.
Wyszkoliłabym go na asystenta osoby niewidomej.
– Przecież nie jesteś niewidoma – zdziwił się Peter.
– Ale kiedyś mogę być – odparła Kitty.
Peter z uśmiechem pokręcił głową.
– Ta mała jest niemożliwa. Nie mam z nią szans –
powiedział, ponownie szturchając mnie w stopę.
– Szkoda wysiłku – potwierdziłam, po czym podniosłam
jeden z magazynów kulinarnych, odwróciłam go, tak aby Kitty
zobaczyła zdjęcie, i zapytałam: – Co powiesz na ciasteczka
lodowe?
Kitty zapisała je na swojej liście ewentualnych pozycji do
sprawdzenia.
– Ej, a to? – zapytał Peter, podsuwając mi książkę i
wskazując na przepis na ciasteczka keksowe.
– Żartujesz? – odparłam zdziwiona. – To żart, tak? Keks?
Ohyda.
– Trzeba po prostu umieć je robić. Wtedy są bardzo dobre.
Moja cioteczna babcia Trish zawsze kładła na wierzch kulkę lodów
i były pyszne.
– Wszystko jest pyszne, jeśli położysz na tym kulkę lodów –
wtrąciła Kitty.
– Nie mam z nią szans – stwierdził ponownie Peter,
wymieniając ze mną uśmiech ponad głową Kitty. – Punkt dla
ciebie, ale ja nie mówię o zwykłym keksie wypełnionym całą masą
obrzydliwych owoców nafaszerowanych chemią, kandyzowanych
albo zalanych obślizgłą galaretką. Chodzi o ciastka z prawdziwymi
bakaliami – orzechami, suszonymi wiśniami, jagodami i różnymi
innymi. Ciocia chyba miała na nie nawet jakąś nazwę… Zdaje się,
że Bożonarodzeniowe Wspomnienie.
– Uwielbiam tę historię! – krzyknęłam. – To moje ulubione
opowiadanie. Bardzo smutne, ale świetnie napisane – dodałam, ale
widząc zdziwiony wzrok Kitty i Petera, stwierdziłam, że potrzebne
będą szersze wyjaśnienia. – Bożonarodzeniowe Wspomnienie to
opowiadanie Trumana Capote. Jego bohaterem jest chłopiec o
imieniu Buddy i pewna pani, jego krewna, która go wychowywała.
Każdego roku odkładali wspólnie pieniądze, aby w święta zrobić
ciastka z bakaliami i wysłać je w prezencie przyjaciołom albo na
przykład prezydentowi.
– Dlaczego mówisz, że jest smutne? – zapytała Kitty.
– Ponieważ chłopiec i ta pani bardzo się kochają, są
najlepszymi przyjaciółmi, a pod koniec opowiadania zostają
rozdzieleni. Jego rodzina uznaje, że kobieta źle się nim
opiekowała, i chociaż jest w tym trochę racji, to tak naprawdę nie
ma to żadnego znaczenia, ponieważ Buddy i jego krewna są
bratnimi duszami. W końcu ona umiera, a chłopiec nie ma nawet
szansy, żeby się z nią pożegnać. W dodatku to historia oparta na
faktach.
– To dołujące – stwierdził Peter. – Dobra, zapomnijcie o tych
ciastkach z bakaliami – dodał, a Kitty wykreśliła je ze swojej listy.
Kiedy przeglądałam kolejny numer jednego z magazynów,
zadzwonił dzwonek u drzwi. Kitty zerwała się i popędziła do
przedpokoju.
– Sprawdź, kto to, zanim otworzysz! – krzyknęłam za nią, bo
zawsze o tym zapominała.
– To Josh! – usłyszałam jej radosny pisk.
Peter gwałtownie odwrócił głowę w moim kierunku.
– Przyszedł do Kitty – powiedziałam.
– Jasne – mruknął.
Kiedy Josh wszedł do salonu, Kitty wisiała mu na szyi jak
mała małpka.
– Cześć – powiedział, patrząc na Petera.
– Siema, stary. Proszę, siadaj – odparł Peter przyjaznym
głosem.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Przed chwilą jeszcze
był nachmurzony, a teraz tryskał entuzjazmem. Trudno jest
nadążyć za facetami.
– Przyniosłem oddać wasze naczynie na zapiekankę –
powiedział Josh, unosząc plastikową torbę.
– Czy to Josh? – zawołał z kuchni tata. – Josh, masz ochotę
na kanapkę z indykiem?
Byłam pewna, że odmówi. Z pewnością od Święta
Dziękczynienia indyk był stałym elementem jadłospisu również w
jego domu, ale ku mojemu zdziwieniu przystał na propozycję taty.
– Pewnie, bardzo chętnie! – odpowiedział, przekręcając
wiszącą na nim Kitty tak, aby znalazła się z przodu, i siadając na
kanapie. – Ciasteczkowa narada? – zapytał, patrząc na mnie.
– Ciasteczkowa narada – potwierdziłam.
– Ale zrobicie moje ulubione? – zapytał, posyłając mi
spojrzenie smutnego szczeniaka.
To było tak bardzo nie w jego stylu, że zawsze parskałam
śmiechem na ten widok.
– Ale z ciebie głupek – odparłam, kręcąc głową.
– A jakie lubisz najbardziej? – zapytał Peter. – Bo
dziewczyny już chyba zamknęły listę.
– Jestem pewien, że moje ulubione ciastka się na niej
znalazły.
Przysłuchując się tej krótkiej wymianie zdań, spoglądałam to
na jednego, to na drugiego. Nie byłam pewna, czy to żarty, czy
jakaś utajniona próba sił pod pozorem uprzejmości.
Peter wyciągnął rękę i połaskotał Kitty po piętach.
– Przeczytaj nam listę, Katherine.
Kitty zachichotała, po czym przewertowała swój notatnik do
początku i wyrecytowała:
– Ciastka z M&M’s-ami – tak, ciastka cappuccino – może,
mrożone – może, ciastka z bakaliami – absolutnie nie…
– Zaraz, zaraz, chyba ja też mam tu coś do powiedzenia –
wtrącił Peter. – A wy tak od razu zrezygnowałyście z mojego
pomysłu na ciastka z bakaliami.
– Przecież jakieś pięć sekund temu powiedziałeś, żebyśmy o
nich zapomniały! – przypomniałam mu.
– Owszem, ale chciałbym, żebyśmy jeszcze raz
przegłosowali tę kwestię – odparł.
– Przykro mi, ale przegrałeś, bo ja i Kitty obydwie głosujemy
na „nie” – powiedziałam. – A to oznacza dwa przeciwko jednemu.
– Ja głosuję „za” – powiedział niespodziewanie tata, na
chwilę wsadzając głowę do pokoju.
– Dziękuję, doktorze Covey! – zawołał Peter. – Widzisz?
Wiedziałem, że wasz tata mnie poprze – powiedział, przyciągając
mnie do siebie.
– Jesteś beznadziejnym lizusem – odparłam, wybuchając
śmiechem.
W tej samej chwili mój wzrok padł na Josha. Patrzył na nas
jakoś tak dziwnie, z lekkim, ale smutnym uśmiechem, jak
zazwyczaj patrzą osoby wyobcowane. Pożałowałam, że na niego
spojrzałam. Odsunęłam się od Petera i zaczęłam znowu wertować
książki.
– Lista jest wciąż otwarta – powiedziałam do Josha. –
Ciasteczkowa rada weźmie pod uwagę pana prośbę o ciastka z
białą czekoladą i żurawiną.
– Jestem ogromnie wdzięczny radzie – odparł Josh. – Boże
Narodzenie bez waszych ciastek czekoladowo-żurawinowych w
ogóle nie ma racji bytu.
– Ej, Josh, ty też jesteś beznadziejnym lizusem –
podchwyciła Kitty, ale już po chwili zwijała się ze śmiechu od
gilgotek, które jej zafundował.
Po wyjściu Josha Kitty poszła na górę oglądać telewizję, a ja
zajęłam się ogarnianiem salonu.
Peter siedział na kanapie i mnie obserwował.
Myślałam, że też zaraz wyjdzie, ale najwyraźniej się na to nie
zanosiło.
– Pamiętasz, jak w Halloween przebrałaś się za Cho Chang, a
Sanderson za Harry’ego Pottera? – zagadnął nagle. – Jestem
przekonany, że to nie był przypadek. Dam sobie głowę uciąć, że
wypytał Kitty o twoje kostiumowe plany i dopasował się do ciebie.
Jest w ciebie wpatrzony jak w obrazek.
– Nieprawda, wcale nie jest – odparłam po chwili, gdy już
otrząsnęłam się z pierwszego szoku. – Kocha moją siostrę. Zawsze
ją kochał i zawsze będzie.
– Sama zobaczysz. Gdyby tylko dowiedział się, że ze sobą
nie jesteśmy, odegrałby jakąś melodramatyczną scenkę i wyznał ci
miłość wierszem albo coś takiego. Mówię ci. A wiem, co mówię,
bo znam się na facetach.
Niezbyt czułym gestem wyrwałam Peterowi spod pleców
poduszkę i położyłam ją na oparciu.
– Niedługo ferie i przyjedzie moja siostra. Założę się o
milion dolców, że nie minie dzień, a znowu będą razem.
Peter wyciągnął rękę, ale kiedy przypieczętowaliśmy nasz
zakład uściskiem dłoni, nie puścił, tylko przyciągnął mnie do
siebie. Usiadłam obok niego tak, że dotykaliśmy się nogami. W
jego oczach zobaczyłam coś tak dziwnego, że od razu pomyślałam,
że chyba zaraz mnie pocałuje. Poczułam strach, ale też ekscytację.
Niestety w tej samej chwili na schodach rozległ się tupot małych
stópek Kitty i niezwykła chwila uleciała.
rozdział pięćdziesiąty trzeci

Czy moglibyśmy ubrać choinkę już w ten weekend? –


zapytała Kitty.
Tata powoli podniósł głowę znad miseczki z owsianką (fuj!) i
powiedział:
– Dlaczego nie.
– Margot może być zła, że na nią nie poczekaliśmy –
wtrąciłam, chociaż tak naprawdę sama bardzo chciałam, żeby już
była choinka.
Zapach cukru, masła i pieczonych ciastek wypełniający cały
dom wspaniale komponował się z bożonarodzeniowymi melodiami
i ciepłym światłem choinkowych lampek, tworząc niepowtarzalną i
cudowną świąteczną atmosferę, którą uwielbiałam.
– Brielle’owie ubrali swoje drzewko następnego dnia po
Święcie Dziękczynienia – powiedziała Kitty.
– W takim razie do dzieła – stwierdziłam. – Tato? Możemy?
– No skoro Brielle’owie już mają choinkę…
Pojechaliśmy po drzewko do szkółki oddalonej aż godzinę
drogi od nas. Już nie raz kupowaliśmy tam choinkę. Kitty upierała
się, żebyśmy obejrzeli wszystkie, które były w ofercie, żeby na
pewno wybrać to najładniejsze. Spodobała mi się rozłożysta jodła
balsamiczna, ponieważ miała najbardziej wonne igliwie, ale Kitty
stwierdziła, że jest za mała. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na
jodłę olbrzymią i rzeczywiście był to doskonały wybór – przez całą
drogę do domu w samochodzie pachniało choinką. Ten zapach
niezmiennie kojarzył mi się ze świątecznym porankiem.
Kiedy wypakowywaliśmy drzewko, Josh wybiegł z domu,
żeby nam pomóc. Razem z tatą wnieśli je do domu. Josh pilnował,
aby się nie przechyliło, kiedy tata dokręcał śruby w stojaku.
Miałam wrażenie, że chciał zostać, aby razem z nami ubrać
choinkę. W tej chwili od razu pomyślałam o tym, co powiedział
Peter.
– Jeszcze trochę na lewo, bo krzywo stoi – komenderowała
Kitty.
Przyniosłam pudełka ze światełkami i z ozdobami i zaczęłam
je sortować. Moim ulubionym elementem choinkowej dekoracji
była niebieska gwiazda z ciasta solnego, którą zrobiłam jeszcze w
przedszkolu. Lubiłam ją tak bardzo ze względu na to, że miała
trochę nadgryzione jedno ramię, ponieważ kiedyś dla żartu
powiedziałam Kitty, że jest z ciasta, a mała wgryzła się w nią
natychmiast jak Ciasteczkowy Potwór.
– Które lampki w tym roku wybieramy? Kolorowe czy białe?
– zapytałam.
– Białe – powiedziała Kitty. – Są bardziej eleganckie.
– Ale za to kolorowe są bardziej finezyjne – stwierdził Josh.
– No… bardziej nostalgiczne.
– Finezyjne? Josh, litości… – odparłam, przewracając
oczami.
Zaczęliśmy się sprzeczać.
W końcu tata postanowił interweniować i zadecydował, że
powiesimy i te kolorowe, i te białe.
Wtedy pomyślałam, że skoro jesteśmy w stanie się
przekomarzać jak za starych dobrych czasów, to między mną a
Joshem wszystko się unormowało. Peter nie miał racji – Josh nic
do mnie nie czuł.
Choinka była tak wielka, że niemal dotykała sufitu. Okazało
się, że nie wystarczyło lampek, żeby udekorować ją w całości,
więc tata wsiadł w samochód i pojechał do sklepu po nowy
komplet.
Josh wziął Kitty na barana, aby mogła przymocować gwiazdę
na czubku.
– Bardzo się cieszę, że w tym roku kupiliśmy takie wielkie
drzewko – wyznałam, opadając z westchnieniem na kanapę i nie
odrywając wzroku od pięknej jodły.
Nic nie mogło wprawić mnie w lepszy nastrój niż choinka
rozświetlona lampkami.
Jakiś czas później tata pojechał do szpitala, a Kitty poszła do
sąsiadów na pieczenie s’morów8. Zostaliśmy z Joshem sami i
zajęliśmy się uprzątnięciem całego bałaganu. Kiedy pakowałam
haczyki na bombki do odpowiednich torebek, Josh wziął pudełka z
ozdobami, które nie zmieściły się na choince, i chciał je wynieść,
ale po drodze zawadził o gałąź. Jedna z bombek zachwiała się, a
potem osunęła i roztrzaskała na podłodze w drobny mak.
Josh wydał z siebie zduszony jęk.
– Jooosh. Zrobiłam tę bombkę własnoręcznie na zetpetach.
– Przepraszam.
– No trudno, nic się nie stało. I tak mi nie wyszła. Użyłam za
dużej ilości piórek.
Rozbita bombka była z przezroczystego szkła. Ozdabiało się
ją, wrzucając do środka różne drobiazgi. Kiedy ją robiłam,
zdecydowałam się na białe pióra i białe cekiny.
Poszłam do kuchni przynieść szczotkę i zmiotkę, a kiedy
wróciłam, Josh niespodziewanie powiedział:
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że przy Kavinskim
zachowujesz się zupełnie inaczej niż zwykle?
– Nie – odparłam, podnosząc głowę znad szklanego
bałaganu.
– Jesteś zupełnie inna. Jak nie ty. Zachowujesz się… tak jak
zachowują się wszystkie inne dziewczyny, kiedy tylko na
horyzoncie pojawi się Kavinsky. To nie w twoim stylu.
– Zachowuję się tak samo, jak zwykle – odparłam ze złością.
– Ale co ty o tym wiesz, Josh? Przecież od dłuższego czasu
praktycznie w ogóle się nie widujemy – dodałam, schylając się,
aby podnieść ostatnie kawałki szkła, które przeoczyłam,
zamiatając podłogę.
– Uważaj – powiedział Josh. – Poczekaj, ja to zrobię – dodał,
schylając się po kolejny kawałek. – Auć!
– To lepiej ty uważaj – stwierdziłam. – Leci ci krew? –
zapytałam, zaglądając mu przez ramię.
– Nie, wszystko w porządku – odparł. – Wiesz, czego w tym
wszystkim nie rozumiem?
– Czego?
– Dlaczego nic nigdy nie powiedziałaś – stwierdził,
czerwieniejąc, ale nie spuścił wzroku z mojej twarzy. – Przez cały
ten czas czułaś do mnie to, co czułaś, i nie zająknęłaś się ani
słowem.
Słysząc te słowa, zesztywniałam. Nie spodziewałam się tej
rozmowy i w ogóle nie byłam na nią przygotowana. Przełknęłam
ślinę i wydusiłam:
– Byłeś z Margot.
– Ale nie od zawsze. Według tego, co napisałaś, spodobałem
ci się na długo przed tym, zanim cokolwiek zaczęło łączyć mnie z
Margot. Dlaczego po prostu mi o tym nie powiedziałaś?
– A jakie to ma w tej chwili znaczenie?
– Ma. Powinnaś była mi powiedzieć. Powinnaś była chociaż
dać mi szansę.
– To niczego by nie zmieniło!
– Zapewniam cię, że to zmieniłoby wszystko – odparł, robiąc
krok w moją stronę.
Wlepiłam w niego wzrok.
Po co w ogóle o tym mówił, szczególnie teraz, kiedy
wszystko między nami wróciło do normy?
– Gadasz głupoty. Nigdy nic do mnie w tym sensie nie
czułeś, więc przestań opowiadać, że było inaczej. W dodatku teraz,
kiedy w końcu się z kimś związałam.
– Nie wmawiaj mi, co czułem, a czego nie, bo nie masz o
tym pojęcia – powiedział Josh.
– Owszem, mam. Znam cię lepiej niż ktokolwiek inny. A
wiesz dlaczego? Bo jesteś przewidywalny. Jestem w stanie
przewidzieć każde twoje posunięcie. Każde. A teraz mówisz to
wszystko, bo jesteś zazdrosny. I to nie o mnie. Nie obchodzi cię
tak naprawdę, z kim się spotykam. Jesteś zazdrosny o to, że Peter
zajął twoje miejsce i Kitty lubi go bardziej od ciebie.
Twarz Josha pociemniała. Przez chwilę mierzyliśmy się
wzrokiem.
– Dobra! Świetnie! – krzyknął w końcu. – Jestem zazdrosny!
Zadowolona?
A potem niespodziewanie złapał mnie za szyję, przyciągnął
do siebie i pocałował. Naprawdę pocałował. W usta.
Jego oczy od początku były zamknięte, ale moje oczy w
końcu też się zamknęły i przez chwilę, przez jedną krótką chwilę,
odwzajemniłam jego pocałunek.
Oprzytomniałam kilka sekund później i odepchnęłam go od
siebie.
– A to? To też przewidziałaś? – zapytał z triumfem w głosie.
Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa.
W końcu rzuciłam szczotkę i pobiegłam na górę. Wpadłam
do swojej sypialni i zamknęłam drzwi na zamek.
Josh właśnie mnie pocałował. W moim własnym domu. Na
kilka tygodni przed tym, jak moja siostra przyjeżdża na święta. A
w dodatku przed chwilą zdradziłam swojego udawanego chłopaka.
rozdział pięćdziesiąty czwarty

Jakiś czas temu, zupełnie tego nie planując, stworzyliśmy z


Lucasem pewien rytuał. Otóż codziennie po trzeciej lekcji Lucas
czekał na mnie przy mojej szafce i razem szliśmy do wschodniego
skrzydła na kolejne zajęcia.
Tego dnia Lucas miał na sobie koszulkę w serek i wąski
krawat. Trzymał wielką torbę chipsów. Kiedy wepchnął do buzi
pełną garść, chmura pomarańczowego pyłu opadła mu na pierś.
Przy okazji ubrudził też twarz.
– Słuchaj, muszę ci coś powiedzieć – stwierdził Lucas.
– Nie mogę uwierzyć, że swojego czasu uważałam cię za tak
schludnego – oznajmiłam ze śmiechem, zdmuchując okruszki z
jego koszulki. – Co takiego chciałeś mi powiedzieć? – zapytałam,
kradnąc mu z torby kilka chipsów. Kiedy nie odpowiedział,
dodałam: – Lucas, nienawidzę, kiedy ktoś mówi coś takiego, a
potem nie chce dokończyć. Albo jak powie, że ma do
opowiedzenia coś śmiesznego. Kurczę, niech najpierw opowie
historię i pozwoli mi ocenić, czy jest śmieszna, czy nie!
Lucas zlizał okruszki z ust.
– Wiesz, że mieszkam niedaleko Genevieve, prawda? –
zapytał, a kiedy skinęłam głową, dodał: – Wczoraj widziałem, jak
wychodził od niej Kavinsky.
– Aha – odparłam.
– Nie mówię, że to coś znaczy, ale biorąc pod uwagę sagę
Gen–Kavinsky… Uznałem, że powinnaś o tym wiedzieć.
Nie miałam zamiaru mówić Peterowi o tym, co wydarzyło
się między mną a Joshem. Naprawdę nie miałam, ale kiedy razem
z Lucasem wyszliśmy zza rogu korytarza i zobaczyłam go znowu
w towarzystwie Genevieve, zmieniłam zdanie. Lucas spojrzał na
mnie i uśmiechnął się współczująco. Udałam, że tego nie
zauważyłam.
Na chemii napisałam liścik do Petera.
Miałeś rację co do Josha.

Puknęłam go palcem w plecy i podałam mu złożoną


karteczkę. Kiedy przeczytał, co napisałam, wyprostował się, a po
chwili zaczął coś skrobać na papierze.
Jakieś szczegóły?

Po chwili wahania napisałam:


Pocałował mnie.

Peter przeczytał moją odpowiedź i momentalnie się spiął.


Może to niegodne, ale nie powiem, że nie odczułam lekkiej
satysfakcji. W pewien sposób odwdzięczyłam mu się za tajne
spotkanie z Genevieve. Myślałam, że coś odpisze, ale tak się nie
stało. Za to gdy tylko zadzwonił dzwonek, odwrócił się do mnie i
wysyczał:
– Jak to, do cholery? Kiedy to się wydarzyło?
– Josh przyszedł pomóc nam obsadzić i ubrać choinkę.
– I co? Pocałował cię przy Kitty?
– Nie! Kiedy zostaliśmy sami.
Peter był naprawdę zły. Zaczęłam żałować, że powiedziałam
mu o tej sytuacji.
– Co on sobie myśli, do cholery? Że może tak po prostu
pocałować moją dziewczynę? To jakiś pieprzony żart. Powiem mu
coś.
– Co? Nawet o tym nie myśl.
– Nie mogę tego tak zostawić.
– Ani się waż, Peter. Mówię serio – powiedziałam, wstając i
pakując książki do plecaka.
Peter przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu.
– Odwzajemniłaś ten pocałunek? – zapytał w końcu.
– A jakie to ma znaczenie?
Peter nie spuszczał ze mnie oka. Nagle coś do niego dotarło.
– Jesteś na mnie o coś zła?
– Nie – odparłam. – Ale będę, jeśli coś powiesz Joshowi.
– Świetnie.
– Świetnie!
rozdział pięćdziesiąty piąty

Od czasu incydentu z pocałunkiem nie widziałam się z


Joshem, ale kiedy wieczorem wróciłam z biblioteki, zastałam go
siedzącego na schodkach do naszego domu.
W oknie świeciło się światło, a więc tata był w domu. Kitty
też, bo w jej sypialni również było jasno. Nie miałam jak się
wymigać od tej rozmowy.
– Cześć. Możemy porozmawiać? – zagadnął.
Usiadłam obok niego i wlepiłam wzrok przez siebie.
Pani Rothschild też już ubrała choinkę. Zawsze stawiała ją
tak blisko okna, żeby z ulicy widać było drzewko z kolorowymi
światełkami.
– Musimy się zastanowić, co dalej, zanim wróci Margot. To,
co się stało, to moja wina, więc uważam, że ja powinienem jej o
tym powiedzieć.
– Oszalałeś? – zapytałam, patrząc na niego z
niedowierzaniem. – Powiedzieć jej? Margot nigdy nie może się o
niczym dowiedzieć. Tym bardziej że to nic wielkiego.
– Nie chcę nic przed nią ukrywać.
– Trzeba było o tym pomyśleć, zanim mnie pocałowałeś! –
wysyczałam. – A jeśli już ktoś miałby jej o tym powiedzieć, to ja.
To moja siostra. Ty byłeś tylko jej chłopakiem. Właśnie – byłeś,
więc…
Na twarzy Josha pojawił się grymas bólu.
– Nigdy nie byłem tylko chłopakiem Margot – wtrącił. – Ja
też nie jestem w stanie do końca tego pojąć, ale odkąd dostałem
ten list… Nieważne, zapomnij o tym.
– Po prostu to powiedz.
– Odkąd dostałem ten list, wszystko się między nami
zepsuło. To nie w porządku. Musisz powiedzieć mi wszystko, co
chciałaś kiedyś wyznać. Poukładanie sobie tego wszystkiego w
głowie to już mój problem. Całkiem mnie tym zaskoczyłaś i nie
dając szansy, z miejsca odtrąciłaś. Zaczęłaś spotykać się z
Kavinskim i przestałaś być moją przyjaciółką – wyrzucił z siebie
jednym tchem. – Odkąd dostałem ten list… Nie mogę przestać o
tobie myśleć.
Spodziewałam się usłyszeć różne rzeczy, ale na pewno nie
coś takiego. Absolutnie nie coś takiego.
– Josh… – zaczęłam, ale nie pozwolił mi dojść do słowa.
– Wiem, że nie chcesz tego słuchać, ale pozwól mi, bo muszę
to z siebie wyrzucić, dobrze? – powiedział, a kiedy skinęłam
głową, dodał: – Nie mogę znieść, że jesteś z Kavinskim. Stać cię
na kogoś lepszego. Przepraszam, że tak mówię, ale to prawda. W
moich oczach żaden facet nie będzie nigdy dla ciebie
wystarczająco dobry. A już na pewno nie ja. – Josh przechylił
głowę i popatrzył na mnie. – Pamiętam, jak pewnego razu
wracaliśmy od kogoś na piechotę do domu, chyba od Mike’a…
Od razu wiedziałam, do czego chce nawiązać. To było bardzo
gorące i suche lato. Byłam strasznie zła, bo starszy brat Mike’a,
Jimmy, obiecał nas odwieźć do domu, ale w pewnym momencie
gdzieś wyszedł i bardzo długo nie wracał, więc zdecydowaliśmy
się iść na piechotę. Miałam na nogach espadryle, które poobcierały
mi nogi, a Josh ciągle mnie poganiał.
– Byliśmy sami. Miałaś tę beżową, zamszową bluzkę, którą
bardzo lubiłaś, z frędzelkami. Sięgała ci do połowy brzucha.
– Wiem którą. Tę w stylu strojów Cher z lat
siedemdziesiątych – wtrąciłam.
Uwielbiałam ją.
– Prawie cię wtedy pocałowałem. Bardzo chciałem to zrobić.
To był impuls. Nagle poczułem, że muszę to zrobić. Chciałem
zobaczyć, jak to jest.
– I? – zapytałam, czując, jak zamiera mi serce.
– I… nie wiem. Po prostu o tym zapomniałem.
– Przykro mi, że dostałeś ten list – powiedziałam,
wypuszczając powietrze z płuc. – Nigdy nie miałeś go przeczytać.
Napisałam go dla siebie.
– Może to było przeznaczenie. Może właśnie tak miało się
stać, ponieważ… Ponieważ mieliśmy być razem.
– Nieprawda – powiedziałam, wyrzucając z siebie pierwsze
słowa, jakie przyszły mi na myśl, a po chwili zdając sobie sprawę,
że oto przypadkowo znalazłam w końcu odpowiedź na swoje
rozterki.
Zrozumiałam, że nie kocham Josha i prawdopodobnie nigdy
nie kochałam. Był tuż obok, na wyciągnięcie ręki, wystarczyło
sięgnąć. Mogłam go pocałować, jeśli chciałam, mógł być mój. Ale
ja wcale tego nie pragnęłam, ponieważ moje serce należało do
kogoś innego. To bardzo dziwne uczucie, kiedy przez długi czas
niesamowicie się czegoś albo kogoś pragnie, a potem, w jednej
chwili to pragnienie znika.
– Nie możesz powiedzieć Margot o tym, co się stało –
stwierdziłam, wciskając ręce do kieszeni kurtki. – Musisz mi
obiecać, że tego nie zrobisz.
Po dłuższej chwili w końcu skinął głową.
– Mieliście ostatnio kontakt ze sobą? – zapytałam.
– Tak. Zadzwoniła do mnie parę dni temu. Powiedziała, że
chciałaby się ze mną spotkać, kiedy będzie w domu. Chciałaby,
żebyśmy pojechali razem do Waszyngtonu zobaczyć muzeum
Smithsonian i na kolację do Chinatown.
– Świetnie. I to właśnie zrobisz – powiedziałam, klepiąc go
w kolano. – Josh, musimy się zachowywać, jak gdyby nigdy nic.
Jakby nic się nie stało. Jeśli się postaramy, wszystko będzie
dobrze.
Powtórzyłam to zdanie w myślach. „Wszystko będzie
dobrze”.
rozdział pięćdziesiąty szósty

Po zajęciach ruszyłam na poszukiwanie Petera. Znalazłam go


w siłowni. Stwierdziłam, że lepiej porozmawiać tutaj niż w
samochodzie. Będzie mi brakowało tych naszych przejażdżek.
Zaczynałam się już do nich przyzwyczajać. Będzie mi też
brakowało bycia czyjąś dziewczyną, choćby udawaną. A właściwie
nie czyjąś – Petera. Polubiłam też Darrella, Gabe’a i innych
chłopaków z drużyny. Byli dobrymi ludźmi. Ich też będzie mi
brakowało.
W siłowni nie było nikogo, poza Peterem. Ćwiczył na ławce
ze sztangą. Na mój widok uśmiechnął się.
– Śledzisz mnie? – zapytał, ścierając brzegiem koszulki pot z
czoła.
– Nie, przyszłam z tobą zerwać – powiedziałam, czując w
sercu ból. – To znaczy zerwać na niby.
– Poczekaj. Jak to? – odparł zaskoczony Peter.
– Nie ma sensu dalej tego ciągnąć. Masz to, co chciałeś,
prawda? Wyszedłeś ze swojej sytuacji z twarzą. Ja też.
Rozmawiałam z Joshem. Wszystko sobie wyjaśniliśmy i znowu
jest między nami okej. Moja siostra wkrótce przyjeżdża na święta.
Misja wykonana.
– No cóż, chyba tak – przyznał, powoli kiwając głową.
– No to super – powiedziałam z uśmiechem, chociaż w
środku wszystko we mnie wyło. Wyciągnęłam z torby nasz
kontrakt. – Jesteśmy kwita. Obie strony bez zarzutu wywiązały się
ze swoich zobowiązań i niniejsza umowa wygasa.
– Nosiłaś to ze sobą?
– Oczywiście. Kitty lubi grzebać w nie swoich rzeczach. Na
pewno w trymiga by to znalazła.
Już miałam zamiar podrzeć kartkę, kiedy nagle Peter złapał
mnie za rękę.
– Poczekaj, a zimowy wyjazd?
– Co z nim?
– Chyba nie zmieniłaś zdania? Jedziemy razem, prawda?
W ogóle nad tym się nie zastanawiałam. Zdecydowałam się
pojechać tylko ze względu na Petera. W obecnej sytuacji nie
pozostawało mi nic innego, jak się wycofać. Nie chciałam być
świadkiem radosnego pojednania Petera i Genevieve. Niech to się
odbędzie tak, jakby po prostu jakimś magicznym sposobem zeszli
się na wyjeździe i wrócili z niego jako para. Wszystko będzie jak
dawniej, a te ostatnie kilka miesięcy wykasuję z pamięci, jakby się
nigdy nie wydarzyły albo były tylko snem.
– Nie jadę, Peter.
– No co ty?! Chyba mnie nie wystawisz? Załatwiliśmy już
przecież zgody rodziców i wpłaciliśmy zaliczki. Jedźmy razem w
ramach uczczenia wspólnego sukcesu. Jedziesz i już – powiedział
Peter, nie dopuszczając mnie do słowa. – Zabieraj tę umowę –
dodał, wyjmując mi z rąk kartkę i wkładając z powrotem do torby.
Dlaczego zawsze było mi tak trudno mu odmówić? To
właśnie na tym polega zakochanie?
rozdział pięćdziesiąty siódmy

Ten pomysł przyszedł mi do głowy na szkolnym apelu,


podczas którego ogłoszono, że w najbliższy weekend w naszej
szkole odbędzie się posiedzenie uczniowskiego ONZ. Pamiętałam,
że przewodniczącym rady był John Ambrose McClaren. Zaczęłam
się zastanawiać, czy w swojej szkole też pełni tę funkcję.
– Czy John Ambrose McClaren jest nadal w uczniowskim
ONZ? – zapytałam Petera podczas przerwy obiadowej, zanim do
naszego stolika dosiadła się cała reszta.
– A skąd mam niby wiedzieć? – odparł z rozbawieniem.
– Tak tylko pytam.
– Dlaczego cię to interesuje?
– Postanowiłam, że pójdę na posiedzenie w najbliższy
weekend. Mam przeczucie, że go tam spotkam.
– Serio? – zapytał Peter, wybuchając śmiechem. – A jeśli tak,
to co masz zamiar zrobić?
– Jeszcze tego nie przemyślałam. Może do niego podejdę i
się przypomnę, a może nie. Jestem ciekawa, czy się zmienił.
– Mogę pokazać ci jego zdjęcie w internecie.
– Nie, to byłoby za łatwe – odparłam. – Chcę go zobaczyć na
żywo. Chcę zafundować sobie niespodziankę.
– Tylko nie proś, żebym poszedł z tobą. Nie mam zamiaru
marnować soboty na posiedzenie uczniowskiego ONZ.
– Nawet mi to przez myśl nie przeszło – odparłam.
– Jak to? – zapytał Peter, posyłając mi urażone spojrzenie.
– Chcę pójść sama.
– Niezła jesteś. Ciało jeszcze nawet nie wystygło – stwierdził
Peter.
– Co?
– No niezła z ciebie graczka. Jeszcze nawet oficjalnie ze sobą
nie zerwaliśmy, a ty już rozglądasz się za innymi facetami. Gdyby
nie fakt, że mi zaimponowałaś, czułbym się zraniony – powiedział
Peter, na co ja mimowolnie się uśmiechnęłam.
W ósmej klasie całowałam się z Johnem McClarenem na
imprezie. Nie był to jednak taki prawdziwy, romantyczny
pocałunek. Po prostu graliśmy w butelkę i kiedy przyszła kolej
Johna, wypadło na mnie. Pamiętam, że wtedy bardzo tego
chciałam. Kiedy zakręcił butelką, wstrzymałam oddech i modliłam
się, żeby wypadło na mnie. I wypadło! Co prawda szyjka
wskazywała między mną a Angie Powell, ale tamtego dnia
szczęście mi dopisywało i wszyscy zgodnie stwierdzili, że jednak
butelka zatrzymała się na mojej części podłogi. John był mój.
Starałam się zachować kamienną twarz, żeby nikt się nie
zorientował, jak bardzo ucieszył mnie werdykt. Wypełzliśmy z
Johnem na kolanach na środek kółka i na oczach kolegów
cmoknęliśmy się w usta. Wszyscy jęknęli rozczarowani, a John
zrobił się czerwony jak burak. Ja też byłam zawiedziona. Chyba
oczekiwałam czegoś więcej – prawdziwego, zdecydowanie
bardziej namiętnego pocałunku, ale niestety nie było mi dane go
posmakować. No cóż, może teraz nadarzy się okazja. Może dzięki
temu zapomnę o Peterze.
rozdział pięćdziesiąty ósmy

Wsobotę, w drodze do szkoły, cały czas zastanawiałam się,


co powiem Johnowi, jeśli go spotkam. Może niepotrzebnie tyle
kombinowałam i wystarczyłoby zwykłe: „Cześć, John, jak się
masz? Jestem Lara Jean”.
Ostatni raz widzieliśmy się pod koniec szkoły podstawowej i
byłam ciekawa, czy John mnie rozpozna.
A co, jeśli nie?
W szkole szybko przeskanowałam wzrokiem stół
cateringowy w holu i ku swojej wielkiej radości przy jednym z
talerzy znalazłam nazwisko Johna.
Miał uczestniczyć w Zgromadzeniu Ogólnym jako
przedstawiciel Chin.
Zgromadzenie obradowało w audytorium. Każdy z delegatów
miał własny stolik i krzesło. Na scenie stało podium, z którego
dziewczyna w czarnym kostiumie wygłaszała właśnie mowę na
temat zakazu rozpowszechniania broni jądrowej. Chciałam
niepostrzeżenie wślizgnąć się gdzieś na tył sali i przycupnąć w
kącie, ale nigdzie nie było wolnych miejsc, więc stanęłam pod
ścianą z rękami skrzyżowanymi na piersiach i zaczęłam rozglądać
się po sali w poszukiwaniu Johna. Nie byłam jednak w stanie
niczego ustalić, ponieważ w audytorium zebrało się mnóstwo
ludzi, a w dodatku twarze wszystkich zwrócone były w kierunku
sceny i prelegentki.
W pewnej chwili jakiś chłopak w garniturze odwrócił się w
moją stronę.
– Jesteś asystentem? – zapytał szeptem, po czym podał mi
kartkę.
Zdołałam jedynie odpowiedzieć „Yyy…” i wlepiłam w niego
oczy. Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi, ale po chwili
dostrzegłam dziewczynę, która bez przerwy krążyła po sali i
przekazywała różnym ludziom kartki od innych uczestników
zgromadzenia.
Chłopak wcisnął mi złożoną kartkę zaadresowaną „Od:
Francja Do: Brazylia”, po czym odwrócił się i zaczął coś skrobać
w notesie. Wyglądało na to, że właśnie zostałam asystentem.
Stoły poszczególnych krajów nie zostały ustawione w
porządku alfabetycznym, więc zaczęłam krążyć po sali w
poszukiwaniu Brazylii. Po drodze zebrałam niezły plik nowych
liścików i chodziłam po sali.
W pewnej chwili zobaczyłam kolejną, wyciągniętą w moim
kierunku rękę z kartką złożoną na pół.
Kiedy podeszłam, chłopak na chwilę uniósł głowę i…
O mój Boże! To był John Ambrose McClaren, reprezentant
Chińskiej Republiki Ludowej we własnej osobie.
Miał jasne, ładnie ostrzyżone włosy. Ubrany był w
eleganckie spodnie khaki, błękitną koszulę i granatowy sweter.
Był bardzo skupiony i miał niezwykle poważną minę, jakby
całe to zgromadzenie było światowym wydarzeniem.
Wyglądał dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam, że powinien
teraz wyglądać.
John trzymał rękę w górze, a sam coś notował. Kiedy
podeszłam i chwyciłam kartkę, spojrzał na mnie i zamrugał.
– Lara Jean? – wyszeptał.
– Cześć – odparłam.
Po kilku chwilach John zamrugał znowu i w końcu puścił
kartkę, a ja szybko odeszłam.
Miał ładny charakter pisma.
Doręczyłam jego notatkę adresatowi, czyli Stanom
Zjednoczonym, po czym wyszłam z sali, kompletnie ignorując
machającą do mnie Wielką Brytanię.
A więc w końcu, po tylu latach, udało nam się spotkać.
I John mnie rozpoznał.
Nie zawahał się nawet przez sekundę – od razu wiedział, kim
jestem.
Przed obiadem dostałam esemesa od Petera.
Spotkałaś McClarena?

Odpisałam, że tak, ale w końcu nie wysłałam tej wiadomości.


Wykasowałam ją i napisałam, że nie, nie spotkałam.
Sama nie potrafię wyjaśnić, dlaczego to zrobiłam. Chyba
chciałam zachować to dla siebie i w samotności cieszyć się
świadomością, że jednak mnie pamiętał.
To mi absolutnie wystarczało.

E.H.
rozdział pięćdziesiąty dziewiąty

Całą rodzina pojechaliśmy na lotnisko odebrać Margot. Kitty


przygotowała wielką tablicę z napisem „Witaj w domu, Gogo”.
Kiedy w końcu wypatrzyłam siostrę w tłumie, w pierwszej
chwili jej nie poznałam. Nowa fryzura na boba bardzo ją
odmieniła. Margot pomachała do nas, na co Kitty rzuciła tablicę na
ziemię i pognała w kierunku wyjścia z sali przylotów. Przez kilka
chwil były tylko uściski i radosne okrzyki. Tata bardzo się
wzruszył.
– No i jak? – zapytała Margot.
Wiedziałam, że chodzi jej o fryzurę.
– Postarzyłaś się – odparłam.
Margot uśmiechnęła się. Oczywiście nie była to prawda,
wręcz przeciwnie, ale wiedziałam, że Margot nie chciała tego
usłyszeć.
W drodze do domu na prośbę Margot zatrzymaliśmy się w
barze Clouds na cheesburgera.
– Ale mi tego brakowało – powiedziała.
Nie była głodna, chodziło jej o sam smak, więc po kilku
gryzach oddała kanapkę Kitty.
Nie mogłam się doczekać, kiedy pokażemy jej nasze
wypieki, ale gdy zaciągnęłam ją do salonu, na widok świątecznych
pudełek z ciastkami stanęła jak wryta.
– Nie poczekaliście na mnie z ciasteczkową naradą? –
zapytała urażonym tonem.
Zrobiło mi się trochę głupio, ale szczerze mówiąc, nie
spodziewałam się, że będzie miała coś przeciwko temu. Jejku,
przecież była w Szkocji, gdzie zajmowały ją o wiele ciekawsze
sprawy niż pieczenie ciastek.
– No tak. Musieliśmy. Jutro koniec zajęć w szkole.
Gdybyśmy czekali na ciebie, nie zdążylibyśmy ze wszystkim.
Zamroziłam jednak część ciasta, żebyś mogła upiec z nami
ciasteczka dla sąsiadów – odparłam. Otworzyłam wielkie
niebieskie pudełko i pokazałam jej ułożone równiutko ciastka.
Byłam bardzo dumna z tego, że wszystkie wyszły takiej samej
wielkości. – W tym roku postanowiliśmy zrobić kilka nowych
rodzajów. Spróbuj tych z masą pomarańczową. Są pyszne.
Margot zlustrowała zawartość pudełka.
– Nie zrobiliście ciastek z melasą? – zapytała.
– W tym roku nie. Zdecydowaliśmy się na te z pomarańczą.
Dobre, prawda?
– Mmm… – zamruczała w odpowiedzi, wcinając ciastko.
– Kitty je wybrała.
– Kiedy ubraliście choinkę? – zapytała Margot, zaglądając do
salonu.
– Kitty nie mogła się doczekać – odparłam. Zabrzmiało to
trochę jak usprawiedliwienie, ale przecież nie kłamałam. – Fajnie,
że będziemy mogli cieszyć się nią tak długo.
– Ale kiedy ją ubraliście?
– Kilka tygodni temu.
Nie mogłam zrozumieć, dlaczego moja siostra była w złym
humorze.
– Czyli dawno. Pewnie do świąt wyschnie – stwierdziła
Margot, po czym podeszła do choinki i przewiesiła jedną z ozdób
na inną gałązkę.
– Codziennie dolewam do stojaka wody z napojem
gazowanym, jak radziła babcia.
Miałam poczucie, jakby ta niepozornie normalna rozmowa
nabrała znamion kłótni, a przecież my nigdy się nie kłóciłyśmy.
W końcu Margot ziewnęła, przeciągnęła się i oznajmiła:
– Muszę się chwilę przespać. Zmiana czasu mnie
wymęczyła.
Zwykle, kiedy długo się kogoś nie widzi, gromadzi się w
pamięci wszystkie informacje, którymi chce się podzielić z daną
osobą. Niestety z czasem robi się ich tak dużo, że w końcu jedna
po drugiej zaczynają umykać jak ziarenka piasku. To niemożliwe,
aby je wszystkie zapamiętać. Ostatecznie, kiedy przychodzi
wyczekiwane spotkanie, i tak porusza się tylko najważniejsze
tematy, a tymi drobniejszymi nie zawraca się już głowy. Tyle że to
właśnie z drobnostek składa się życie. Na przykład kilka tygodni
temu Kitty upuściła na podłogę w kuchni skórę od banana, a tata
się na niej poślizgnął, zupełnie jak w filmowej komedii. Bardzo
długo zaśmiewałyśmy się z Kitty do łez, a później nie mogłyśmy
się uspokoić. Powinnam była od razu napisać o tym Margot.
Powinnam była zrobić zdjęcie skórki i je wysłać. Teraz
stwierdziłam, że nie ma już sensu jej o tym mówić. Poza tym nie
było jej przy tym, więc pewnie ta sytuacja nie wydałaby jej się tak
śmieszna, jak nam.
Czy to właśnie w taki sposób rozluźniają się łączące nas z
bliskimi osobami i bardzo silne więzi? Nie spodziewałam się, że
coś takiego może się wydarzyć również między siostrami. W
przypadku obcych, niespokrewnionych osób – jak najbardziej, ale
nie w przypadku najbliższej rodziny. Zanim Margot wyjechała,
byłyśmy tak blisko, że niemal czytałyśmy sobie w myślach.
Znałam ją na wylot. Teraz nie wiedziałam o niej nic. Nie
wiedziałam, jaki ma widok z okna. Nie wiedziałam, czy nadal
wstaje trochę wcześniej, niż musi, żeby zjeść porządne śniadanie,
czy może teraz, na studiach, jej zwyczaje się zmieniły. Może
Margot baluje do późna, a potem odsypia. Nie wiedziałam też, czy
jej zdaniem fajniejsi są faceci w Szkocji, czy w Stanach, ani czy
współlokatorka chrapie. Wiedziałam tylko tyle, że podoba się jej
na studiach i raz była w Londynie. Czyli praktycznie nic.
To działało również w drugą stronę. Nie powiedziałam jej
przecież o wielu ważnych sprawach. Nie wspomniałam o tym, że
jakimś cudem moje listy zostały wysłane. Nie powiedziałam
również prawdy o mnie i Peterze. Ani o mnie i Joshu.
Ciekawiło mnie, czy Margot też to tak odbierała. Czy
wyczuwała dystans, jaki się między nami wytworzył. O ile w ogóle
zauważyła, że tak się stało.
Na kolację tata zrobił spaghetti. Kitty zjadła swoją porcję,
zagryzając ją kiszonym ogórkiem i popijając szklanką mleka.
Brzmi okropnie, ale kiedy sama spróbowałam tego połączenia,
okazało się, że smakowo wszystko bardzo do siebie pasuje.
– Co kupisz Peterowi na Gwiazdkę? – zapytała mnie Kitty,
nakładając sobie dodatkową porcję makaronu.
Odruchowo zerknęłam na Margot. Patrzyła na mnie.
– Jeszcze nie wiem. Nie myślałam o tym.
– Czy mogłabym pojechać razem z tobą i pomóc ci coś
wybrać?
– Oczywiście, o ile w ogóle zdecyduję się coś mu kupić.
– Musisz mu coś kupić. Przecież to twój chłopak.
– Nadal nie mogę uwierzyć, że spotykasz się z Peterem
Kavinskim – wtrąciła nagle Margot.
Nie powiedziała tego normalnym tonem, ale z wyrzutem, tak
jakbym robiła coś złego.
– Mogłabyś… przestać? – odparłam.
– Przepraszam, ale nie podoba mi się ten chłopak.
– Tobie nie musi, wystarczy, że mi się podoba.
W tym momencie tata klasnął w dłonie i wstał.
– Na deser mamy trzy rodzaje lodów: czekoladowe,
karmelowe i truskawkowe. Same twoje ulubione smaki Margot –
powiedział. – Kitty, przyszykuj miseczki – dodał, zbierając
naczynia.
Kiedy razem wyszli do kuchni, Margot spojrzała przez okno
w kierunku domu Josha.
– Josh chce się ze mną później spotkać – oznajmiła. – Mam
nadzieję, że po takim czasie w końcu dotarło do niego, że nie
jesteśmy już razem i podczas mojego pobytu nie będzie do nas
codziennie przychodził. Powinien się ogarnąć.
To było naprawdę podłe. Przecież sama do niego zadzwoniła!
– Jeśli myślisz, że Josh cały ten czas wył do księżyca z
tęsknoty za tobą, to grubo się mylisz – odparłam. – I dotarło do
niego, że nie jesteście razem.
Margot posłała mi zdumione spojrzenie.
– No cóż, mam nadzieję, że to prawda.
rozdział sześćdziesiąty

Powinniśmy zorganizować w tym roku Fortepianową


Imprezę – stwierdziła Margot.
Każdego roku w okolicach świąt Bożego Narodzenia mama
organizowała przyjęcie, które nazywała Fortepianową Imprezą.
Przygotowywała tony jedzenia i zapraszała mnóstwo znajomych, a
my z Margot, ubrane w identyczne sukienki, odpowiadałyśmy za
oprawę muzyczną, czyli cały wieczór grałyśmy na pianinie i
śpiewałyśmy bożonarodzeniowe piosenki. Goście wchodzili i
wychodzili, czasem przyłączając się do nas, a czasem tylko
przysłuchując. Co jakiś czas zmieniałyśmy się z Margot przy
pianinie. Od zawsze nie znosiłam publicznych wystąpień. Na
lekcjach gry na pianinie w swojej grupie wiekowej byłam
najgorsza, podczas gdy Margot oczywiście najlepsza. Inne dzieci
od dawna grały już Liszta, a ja wciąż musiałam ćwiczyć Dla Elizy.
To było upokarzające.
Fortepianowych Imprez również nie znosiłam. Zawsze
błagałam mamę, żeby nie kazała mi grać.
W ostatnie wspólne święta mama kupiła nam aksamitne
czerwone sukienki. Były piękne i bardzo mi się podobały, ale
mimo to rzuciłam sukienkę na podłogę i powiedziałam, że jej nie
założę. Nie chciałam znowu grać na pianinie w towarzystwie
Margot. Zaczęłam wrzeszczeć, a potem uciekłam do swojego
pokoju, zatrzasnęłam drzwi i nie chciałam wyjść. Mama próbowała
mnie przekonać, żebym ją wpuściła, ale byłam nieugięta. Po
jakimś czasie dała sobie spokój i już drugi raz nie wróciła. Kiedy
schodzili się goście, Margot zaczęła grać sama. Siedziałam w
swojej sypialni, płakałam i myślałam o pysznym jedzeniu, które
przygotowali rodzice, o tym, że na pewno nic dla mnie nie zostanie
i że po tym, jak się zachowałam, mama nie zechce mnie widzieć.
Po jej śmierci ani razu nie urządziliśmy Fortepianowej
Imprezy.
– Mówisz serio? – zapytałam.
– No pewnie. Będzie super – odpowiedziała Margot. –
Wszystkim się zajmę. Nie będziesz musiała niczego robić.
– Wiesz, że nie znoszę grać na pianinie.
– No to nie graj.
Kitty nerwowo wodziła oczami, patrząc to na mnie, to na
Margot.
– Mogę zrobić mały pokaz taekwondo – wyjąkała, zagryzając
wargę.
Margot przytuliła ją.
– To świetny pomysł. Ja będę grała na pianinie, ty zrobisz
pokaz taekwondo, a Lara Jean będzie tylko…
– Patrzyła – dokończyłam.
– Chciałam powiedzieć zajmowała się gośćmi, ale jak nie, to
nie – powiedziała Margot.
Nie odpowiedziałam.
Wieczorem usiadłyśmy na kanapie przed telewizorem.
Po jakimś czasie Kitty zwinęła się w kłębuszek jak kot i
zasnęła. Margot chciała ją obudzić i nakazać iść do łóżka, ale
powiedziałam, żeby ją zostawiła, i przykryłam Kitty kocem.
– Pomożesz mi przekonać tatę, że kupił Kitty na Gwiazdkę
szczeniaczka? – zapytałam.
– Ze szczeniakami jest mnóstwo kłopotu – jęknęła Margot. –
Trzeba wypuszczać je milion razy dziennie na siku i wciąż linieją.
Nie będziesz mogła już nigdy w życiu założyć czarnych spodni.
Poza tym, kto będzie go karmił, zajmował się nim i wychodził na
spacery?
– Kitty. A ja jej pomogę.
– Kitty jeszcze nie dorosła do takiej odpowiedzialności –
stwierdziła Margot, a jej wzrok mówił, że ja też.
– Kitty bardzo się zmieniła, odkąd wyjechałaś – odparłam. „I
ja też”, dodałam w myślach. – Wiesz, że teraz sama szykuje sobie
obiad? I robi pranie? Nie muszę też przypominać jej o innych
obowiązkach domowych, bo sama o nich pamięta.
– Serio? No to jestem pod wrażeniem.
Kurczę, wystarczyłoby: „Świetna robota, siostrzyczko”.
Tylko tyle, nic wielkiego. Krótki dowód wdzięczności za to, że po
jej wyjeździe staram się jak mogę, aby rodzina normalnie
funkcjonowała. Ale nie. Raczej nie było szans na podobne słowa z
ust Margot.
rozdział sześćdziesiąty pierwszy

Wdzień wycieczki na narty tata podwiózł mnie do szkoły o


szóstej trzydzieści. Na dworze było jeszcze ciemno. Zdawało mi
się, że z każdym dniem słońcu było coraz trudniej podnieść się
znad horyzontu.
Zanim wysiadłam z samochodu, tata wyciągnął z kieszeni
jasnoróżową czapkę z wielkim pomponem i włożył mi ją na głowę.
– Znalazłem ją w szafie w korytarzu. Należała do mamy.
Mama świetnie jeździła na nartach – powiedział.
– Wiem, pamiętam.
– Obiecaj mi, że chociaż raz pójdziesz na stok.
– Obiecuję.
– Bardzo się cieszę, że zdecydowałaś się pojechać. Dobrze,
że próbujesz nowych rzeczy.
W odpowiedzi uśmiechnęłam się niewyraźnie. Gdyby tylko
tata wiedział, co się dzieje na wyjazdach, z pewnością nie byłby
już taki zadowolony.
W pewnej chwili namierzyłam Petera i jego kolegów, którzy
kręcili się przy autokarze.
– Dzięki za podwiezienie, tato. Do zobaczenia jutro
wieczorem – powiedziałam.
Dałam tacie buziaka i schyliłam się po torbę.
– Zapnij kurtkę – zawołał, kiedy zamykałam drzwi.
Zapięłam i pomachałam mu na pożegnanie.
Kiedy odwróciłam się w stronę autokaru, zobaczyłam, że
Peter rozmawia z Genevieve. Musiał powiedzieć coś zabawnego,
bo Gen zaczęła się śmiać. Kiedy mnie zauważył, pomachał do
mnie i przywołał gestem. Genevieve odeszła ze wzrokiem
wlepionym w kartkę, którą trzymała.
Gdy podeszłam, Peter zdjął mi z ramienia torbę i postawił
obok swojej.
– Włożę je do luku – powiedział.
– Strasznie zimno – odparłam, szczękając zębami.
Peter przyciągnął mnie do siebie i przytulił.
– Rozgrzeję cię.
Podniosłam głowę i posłałam mu kpiące spojrzenie, ale nie
patrzył na mnie, tylko na Genevieve. Wtulił twarz w moją szyję, a
kiedy odsunęłam głowę, zapytał:
– Co z tobą?
– Nic – odparłam.
Pani Davenport i trener White przeglądali bagaże. Pani
Davenport lustrowała zawartość toreb damskiej części grupy, a
trener White – męskiej.
– Czego oni szukają? – zapytałam Petera.
– Alkoholu – powiedział.
Natychmiast wyciągnęłam telefon i napisałam esemesa do
Chris: „Nie bierz ze sobą alko! Sprawdzają torby”.
Chris nie odpowiedziała. Zaniepokojona wysłałam kolejną
wiadomość: „Wstałaś??? Pobudka!!!”.
W tym samym momencie na parking wjechał samochód jej
mamy. Po chwili wysiadła z niego Chris. Wyglądała, jakby jeszcze
spała.
Co za ulga! Teraz Peter może sobie do woli rozmawiać z
Genevieve. Usiądę z Chris. Będziemy gadać i wcinać przekąski,
które zapakowałam na drogę. Wzięłam żelki truskawkowe,
orzeszki w polewie wasabi, które Chris bardzo lubiła, i paluszki.
– Chris też jedzie? – jęknął Peter.
Nie skomentowałam i pomachałam do mojej przyjaciółki.
Genevieve stała przy wejściu do autokaru. Na podkładce
miała listę uczestników wyjazdu. Kiedy zobaczyła Chris,
zmarszczyła czoło, podeszła do niej i powiedziała:
– Chris, nie zgłaszałaś chęci uczestnictwa w wycieczce. Nie
ma cię na liście.
Podbiegłam do nich i stanęłam obok Chris.
– Na ogłoszeniu, które wczoraj widziałam w szkole, było
napisane, że zostało jeszcze kilka wolnych miejsc.
– Owszem, ale i tak trzeba się było wpisywać na listę.
Przykro mi, ale ona nie może jechać, jeśli się nie zgłosiła i nie
wpłaciła zaliczki.
– O co chodzi? – zapytał Peter, podchodząc do nas.
– Chris nie zapisała się na wyjazd, więc niestety nie może
pojechać.
Przez cały ten czas Chris nie odezwała się ani słowem. Stała
tylko i uśmiechała się ironicznie.
– Gen, daj spokój – powiedział Peter, przewracając oczami. –
Co z tego, że się nie zapisała?
Policzki Genevieve zapłonęły gniewem.
– To nie ja ustalam zasady, Peter! Może powinna w ogóle
pojechać za darmo? Nie uważasz, że to nie w porządku w stosunku
do innych?
– Rozmawiałam z Davenport i powiedziała mi, że nie ma
żadnego problemu – odezwała się w końcu Chris. – Masz pecha,
Gen – dodała, posyłając jej złośliwego buziaka.
– Dobra, nieważne. Mam to gdzieś – odparła Genevieve, po
czym odwróciła się na pięcie i poszła w stronę pani Davenport.
Uśmiechnięta od ucha do ucha Chris odprowadziła ją
wzrokiem. Sprzedałam jej kuksańca w bok i wyszeptałam:
– Dlaczego od razu tego nie powiedziałaś?
– Przecież tak było zabawniej – odparła Chris, obejmując
mnie. – To będzie bardzo interesujący weekend.
– Mam nadzieję, że nie spakowałaś żadnego alkoholu –
zapytałam szeptem. – Sprawdzają torby.
– Nie martw się, wszystko pod kontrolą – powiedziała, a
widząc moje pełne wątpliwości spojrzenie, wyszeptała: – Na
samym dnie torby mam butelkę po szamponie wypełnioną po
brzegi tequilą.
– Ale wyszorowałaś ją porządnie? Przecież możesz się
rozchorować! – zapytałam, mając już przed oczami wizję Chris i
całej reszty, pociągających tequilę z mydlanymi bąbelkami, a
potem leżących w szpitalu.
– Ach… – powiedziała Chris, czochrając moje włosy.
Kiedy wsiedliśmy do autokaru, Peter zdecydował się na
siedzenie mniej więcej pośrodku korytarzyka, a ja ruszyłam dalej.
– Ej! Nie siedzisz ze mną? – zapytał, łapiąc mnie za rękę.
– Usiądę z Chris – odpowiedziałam, robiąc krok, ale Peter
przytrzymał mnie i nie pozwolił się ruszyć.
– Chyba żartujesz? Musisz ze mną usiąść – powiedział,
rozglądając się, czy w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby nas
podsłuchać. – Jesteś moją dziewczyną.
– Przecież wkrótce mamy się rozstać, tak? – przypomniałam
mu, wyrywając rękę. – Już teraz możemy zacząć demonstrować, że
coś między nami się psuje. Będzie wyglądało bardziej
realistycznie.
Kiedy klapnęłam na miejsce obok Chris, moja przyjaciółka
pokręciła głową.
– No co? Przecież nie mogłam cię zostawić samej. W końcu
jedziesz ze względu na mnie – powiedziałam, otwierając plecak i
wyjmując przekąski. – Widzisz? Wzięłam same twoje ulubione
rzeczy. Na co masz ochotę? Żelki czy paluszki?
– Ledwo świta – odparła Chris. – Daj żelki.
– Bierz, ile tylko chcesz – oznajmiłam z uśmiechem,
rozrywając torebkę.
Uśmiech znikł z mojej twarzy kilka sekund później, kiedy do
autobusu weszła Genevieve i usiadła na fotelu obok Petera.
– Sama jesteś sobie winna – stwierdziła Chris, widząc moją
minę.
– Zrobiłam to dla ciebie!
Ale sama nie byłam pewna, czy to prawda. Może byłam już
po prostu tym wszystkim zmęczona i tyle.
– Doceniam, że stawiasz mnie na pierwszym miejscu, ale
gdybym była tobą, uważałabym na moją jadowitą kuzynkę –
odparła Chris, przeciągając się.
Włożyłam żelka do ust i zaczęłam go gryźć. Miałam tak
ściśnięte gardło, że ciężko było mi przełykać. Genevieve szeptała
coś do Petera, a Chris zasnęła w ciągu sekundy, z głową na moim
ramieniu.
Domek wyglądał dokładnie tak, jak go opisywał Peter. Był w
nim wielki kominek, mnóstwo kobierczyków z niedźwiedzich skór
i zakamarków. Na dworze drobnymi płateczkami padał śnieg.
Chris była w bardzo dobrym nastroju. Obudziła się w połowie
drogi i zaczęła flirtować z Charliem Blanchardem, który obiecał
zabrać ją na czarną trasę. Dodatkowo trafił nam się dwuosobowy
pokój, co bardzo nas ucieszyło. Reszta dziewczyn zarezerwowała
sobie trójki.
Chris poszła jeździć razem z Charliem na snowboardzie.
Zachęcała, żebym wybrała się z nimi, ale odmówiłam. Kiedyś z
Margot wspólnie zjeżdżałyśmy na nartach i snowboardzie. Każda z
nas robiła to w innym tempie, więc skończyło się na tym, że ciągle
czekałyśmy na siebie na dole i zmarnowałyśmy praktycznie cały
dzień.
Pewnie gdyby Peter chciał mnie ze sobą zabrać, to bym
poszła, ale nie zaproponował mi wspólnej jazdy. Zrobiłam się
głodna, więc wróciłam do domku coś zjeść.
W środku była pani Davenport. Jadła zupę, jednocześnie
przetrząsając swój bagaż w poszukiwaniu telefonu. Pani Davenport
jest młodą osobą, ale wygląda bardzo poważnie. Myślę, że nie bez
znaczenia jest jej dość korpulentna figura. Nie jest mężatką, ale
Chris powiedziała mi, że widziała, jak pani Davenport kłóciła się
kiedyś przed restauracją z jakimś facetem, więc pewnie ma
chłopaka.
Kiedy zobaczyła, że sama jem kanapkę przy kominku,
przywołała mnie do siebie machnięciem ręki. Zabrałam talerzyk i
usiadłam przy stole naprzeciwko niej. Co prawda nie miałam
ochoty na towarzystwo, ponieważ planowałam trochę poczytać, ale
raczej musiałam to zrobić.
– Czy pani cały czas powinna być w domku? – zagadnęłam.
– Szkoda byłoby nie skorzystać z okazji na odrobinę śniegowego
szaleństwa.
– Niestety przydzielono mi opiekę nad domkiem. Stok
obstawia trener White – powiedziała pani Davenport.
– To trochę nie w porządku.
– Nie przeszkadza mi to – odpowiedziała. – Szczerze
mówiąc, lubię tu siedzieć, bo jest cicho i spokojnie. Poza tym
gdyby coś się stało, jestem na miejscu – dodała. – A ty? Dlaczego
nie jesteś na stoku razem ze wszystkimi?
– Nie umiem za dobrze jeździć na nartach – odparłam z
lekkim zażenowaniem.
– Naprawdę? Słyszałam, że Kavinsky świetnie jeździ na
snowboardzie. Powinnaś poprosić go, żeby cię pouczył. Przecież
jesteście parą, prawda?
Pani Davenport uwielbiała szkolne dramaty. Twierdziła, że
chce o wszystkim wiedzieć, żeby trzymać rękę na pulsie, ale w
rzeczywistości po prostu lubiła plotkować. Poza tym wiedziałam,
że jest blisko z Genevieve.
Kiedy w autokarze obserwowałam Gen i Petera, serce
ściskało mi się z bólu. Skoro nasza umowa nadal obowiązywała,
dlaczego miałam pozwolić jej zabrać mi go nawet na ułamek
sekundy przed jej wygaśnięciem?
– Tak – odpowiedziałam. – Jesteśmy razem – dodałam,
wstając. – Wie pani co? Chyba jednak pójdę na ten stok.
rozdział sześćdziesiąty drugi

Odziana w różowy kombinezon narciarski Margot, czapkę z


pomponem i kurtkę, czułam się, jakby mnie ktoś napompował.
Kiedy wpinałam narty, minęła mnie grupka dziewczyn ze szkoły,
ubranych w ładne, obcisłe stroje do jeżdżenia, przypominające
kostiumy do aerobiku. Nawet nie wiedziałam, że takie robią.
Zawsze wydawało mi się, że lubię narty, ale za każdym
razem, gdy wyjeżdżałam gdzieś pojeździć, przypominało mi się, że
tak naprawdę tego nienawidzę. Wszyscy inni jeździli na czarnej
trasie, tylko ja jedyna na zielonej. Zielona trasa pełniła
jednocześnie funkcję oślej łączki. Cały czas jechałam „pługiem”,
w dodatku co chwila mijały mnie małe dzieci, przez co wciąż się
stresowałam, że we mnie wjadą. Oczywiście dzieciaki jeździły jak
zawodowi narciarze, większość z nich nie używała nawet kijków.
Kitty też ich nie używała i jeździła tak dobrze, że spokojnie
poradziłaby sobie nawet na czarnej trasie. Oboje z tatą uwielbiali
narty, podobnie jak Margot, tyle że ona w pewnym momencie
przerzuciła się na snowboard.
Rozglądałam się za Peterem, ale nigdzie go nie było. Powoli
zaczynałam tracić dobry humor.
Już przymierzałam się do wypróbowania jakiejś trudniejszej
trasy, kiedy w końcu go dostrzegłam. Szedł z kolegami. Wszyscy
trzymali pod pachami swoje deski. Nie dostrzegłam w grupie
Genevieve. Na jego widok poczułam ulgę.
– Peter! – zawołałam.
Odwrócił głowę i spojrzał w moim kierunku, ale się nie
zatrzymał.
Dziwne.
Byłam pewna, że mnie rozpoznał.
Po kolacji Chris znowu poszła na stok. Powiedziała, że jest
kompletnie uzależniona od adrenaliny towarzyszącej jeździe.
W drodze do pokoju natknęłam się na Petera. Był w
spodenkach kąpielowych i bluzie z kapturem. Towarzyszyli mu
Gabe i Darrell. Obaj mieli ręczniki przewieszone na szyi.
– Cześć, Duża – powiedział Gabe i lekko smagnął mnie
ręcznikiem. – Gdzie się podziewałaś przez cały dzień?
– Tu i tam – odparłam, po czym spojrzałam na Petera. W
ogóle na mnie nie patrzył. – Widziałam was na stoku.
– To dlaczego nas nie zawołałaś? – zapytał Darrell. –
Chciałem ci pokazać, jak świetnie wychodzi mi trik „ollie”.
– Zawołałam Petera, ale chyba mnie nie usłyszał –
powiedziałam uszczypliwym tonem.
– Nie, nie usłyszałem – odparł zimnym tonem, w końcu
patrząc mi w oczy.
To było zupełnie do niego niepodobne. Na widok jego miny
natychmiast przestałam się uśmiechać.
Gabe i Darrell wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
– Będziemy w gorącym basenie – powiedział w końcu Gabe i
odeszli.
Przez jakiś czas panowało milczenie.
– Jesteś na mnie zły? – zapytałam w końcu.
– A dlaczego niby miałbym być na ciebie zły? – odparł, po
czym znowu zapadła cisza.
– Słuchaj, w końcu to ty namówiłeś mnie na ten wyjazd –
powiedziałam, ponownie przerywając krepujące milczenie. –
Mógłbyś chociaż ze mną pogadać.
– A ty mogłabyś chociaż usiąść ze mną w autobusie!
– Naprawdę o to chodzi? Aż tak cię to rozzłościło?
– Kiedy z kimś jesteś, obowiązują pewne oczywiste i
niepisane zasady. Jedną z nich jest wspólne siedzenie w autokarze,
w drodze na wycieczkę.
– Nie bardzo rozumiem, o co ta cała awantura – stwierdziłam
rozczarowana.
Czy to możliwe, żeby taka błahostka rozwścieczyła go do
tego stopnia?
– Nieważne – stwierdził i już chciał odejść, ale złapałam go
za rękaw bluzy.
Nie chciałam się z nim kłócić. Chciałam, żeby było miło i
fajnie, tak jak to do tej pory między nami bywało. Skoro to
wszystko miało się wkrótce skończyć, chciałam, żebyśmy mogli
się przyjaźnić.
– Daj spokój, nie bądź zły. Nie zdawałam sobie sprawy, że to
dla ciebie takie ważne. Obiecuję, że w drodze powrotnej usiądę z
tobą, dobrze?
Peter nadal był naburmuszony, ale jego głos nie brzmiał już
tak lodowato.
– Czy przynajmniej rozumiesz, dlaczego się tak wkurzyłem?
– Tak – powiedziałam, zapalczywie kiwając głową.
– Wiedz, że straciłaś okazję na zjedzenie pączka z czekoladą.
– Skąd je wykombinowałeś? Przecież otwierają dopiero o
wpół do ósmej!
– Wczoraj wieczorem po nie pojechałem. Kupiłem je
specjalnie dla nas, żebyśmy mogli razem je zjeść w autokarze.
Kurczę! To było naprawdę urocze.
– Zostawiłeś coś dla mnie?
– Nie – odparł, ale w jego oczach już czaił się uśmiech.
Wyglądał słodko.
– Ty poczwaro – powiedziałam z czułością, pociągając go
lekko za sznurki od kaptura.
Peter nie spuszczał ze mnie wzroku. Widziałam, że coś w
sobie dusi.
– Chcesz usłyszeć coś zabawnego? – zapytał w końcu.
– Co takiego?
– Chyba zaczynasz mi się coraz bardziej podobać.
Jak zwykle w sytuacjach kompletnego zaskoczenia
roześmiałam się nerwowo. Nie chciałam tego, ale nie byłam w
stanie przestać.
– To rzeczywiście bardzo śmieszne.
– Ale ja wcale nie żartowałem.
Zakręciło mi się w głowie. Czy to działo się naprawdę?
– Ale… Przecież ty ciągle kochasz Genevieve?
– Dlaczego wciąż o niej mówisz? – zapytał Peter, kręcąc
głową. – Staram się porozmawiać o nas, a ty zaczynasz gadać o
Gen. Tak, zgoda, sporo razem przeżyliśmy i zawsze będę się o nią
troszczył, ale teraz… Teraz zależy mi na tobie – dodał, sam
ewidentnie nieco zaskoczony tą konkluzją.
W domku zaczęło robić się coraz bardziej tłoczno. Coraz
więcej ludzi kręciło się po korytarzu.
Jakiś chłopak ze szkoły mijając nas, klepnął Petera
przyjaźnie w plecy.
– Siemka, stary – powiedział Peter, a kiedy chłopak zniknął,
spojrzał z powrotem na mnie i zapytał: – No? I co ty na to?
W jego oczach dostrzegłam iskierki nadziei. Peter chciał,
żebym powiedziała „tak”. Sama chciałam to powiedzieć, ale
jednocześnie nie mogłam być z chłopakiem, którego serce należało
do kogoś innego. Chciałam w końcu być dla kogoś numerem
jeden.
– Wydaje ci się, że ci się podobam, ale tak nie jest. Gdyby tak
było, nie zależałoby ci na Gen.
– To, co łączy mnie z Gen, to zupełnie co innego niż to, co
czuję do ciebie.
– Jak to możliwe, skoro to wszystko wydarzyło się właśnie z
jej powodu?
– Jesteś niesprawiedliwa – stwierdził. – Przecież oboje
zaczynaliśmy to wszystko ze względu na kogoś. Tobie chodziło o
Sandersona.
– Ale już mi nie chodzi – powiedziałam, głośno przełykając
ślinę. – Za to ty wciąż kochasz Genevieve – dodałam.
Peter z frustracją przeczesał włosy.
– Boże, taki z ciebie ekspert w sprawach sercowych? W
twoim życiu było pięciu chłopaków. Jeden jest gejem, drugi
mieszka w Indianie czy też Montanie, McClaren zdążył się
wyprowadzić, zanim do czegokolwiek między wami doszło, a
czwarty jest facetem twojej siostry. No i na końcu ja. Hm…
Pomyślmy, co nas wszystkich łączy? Jest jakiś wspólny punkt
zaczepienia?
– To nie w porządku – powiedziałam, czując, że robię się
czerwona jak burak.
– Zależy ci tylko na chłopakach, którzy z jakiegoś względu
są dla ciebie poza zasięgiem. A wiesz, dlaczego to robisz? Dlatego,
że się boisz – powiedział Peter, przybliżając się do mnie. – Czego
się tak boisz?
– Niczego się nie boję – odparłam hardo, robiąc krok w tył i
opierając się o ścianę.
– No jasne, ni cholery się nie boisz. To pewnie dlatego
tworzysz sobie w głowie jakieś fantastyczne, wyidealizowane
wizje, zamiast związać się z prawdziwą osobą.
– Mówisz tak, bo jesteś wściekły, że nie umarłam ze
szczęścia na wieść o tym, że podobam się wielkiemu Peterowi
Kavinskiemu. Twoje ego naprawdę jest niezmierzone.
– Przepraszam, że nie pojawiłem się pod twoimi drzwiami z
bukietem kwiatów i nie wyznałem dozgonnej miłości – powiedział
Peter, mierząc mnie wściekłym wzrokiem. – Ale wiesz co? To jest
prawdziwy świat i prawdziwe życie, a nie jakaś cholerna bajka.
Dorośnij.
Tego już było za wiele. Nie chciałam dłużej słuchać tych
bzdur. Odwróciłam się na pięcie i odeszłam.
– Przyjemnej kąpieli! – rzuciłam przez ramię.
– Nigdy nie jest nieprzyjemna! – zawołał za mną Peter.
Nie byłam w stanie zapanować nad własnym ciałem. Cała się
trzęsłam.
Czy to prawda? Czy Peter miał rację?
Kiedy wróciłam do pokoju, od razu przebrałam się w piżamę,
a na nogi założyłam grube skarpety. Nawet nie poszłam się umyć.
Zgasiłam światło i zakopałam się pod kołdrą, ale nie byłam w
stanie zasnąć. Za każdym razem, gdy zamykałam oczy, widziałam
twarz Petera.
Jak śmiał powiedzieć, że powinnam dorosnąć? A on co, taki
niby dojrzały?
Czy Peter miał rację w tym, co mówił? Czy rzeczywiście na
obiekty swoich uczuć zawsze wybierałam chłopców, których nigdy
nie mogłam mieć? On sam był zawsze poza moim zasięgiem.
Wiedziałam, że nigdy nie będzie mój. A dzisiaj wyznał, że mu się
podobam. Że zależy mu na mnie. Wyznał to, o czym marzyłam.
Dlaczego więc, kiedy miałam szansę, nie powiedziałam mu, że
mnie również na nim zależy? Bo zależało. Oczywiście, że zależało.
Której by nie zależało? Która dziewczyna nie zakochałaby się w
Peterze Kavinskim, najprzystojniejszym z przystojnych? Teraz,
kiedy naprawdę go poznałam, wiedziałam, że jego uroda nie
ogranicza się tylko do ładnej twarzy.
Nie chciałam się dłużej bać. Chciałam być odważna.
Chciałam… zacząć żyć. Chciałam się zakochać i być kochaną.
Wstałam, narzuciłam na siebie swoją puchówkę, do kieszeni
wsunęłam kartę do pokoju i wyszłam. Lepiej zrobić to od razu,
zanim stracę odwagę i znowu zacznę się z tego wycofywać.
Niewiele myśląc, skierowałam swoje kroki w stronę gorącego
basenu.
rozdział sześćdziesiąty trzeci

Gorący basen zbudowano na drewnianej platformie, w lesie


za domkiem. Po drodze natknęłam się na kilka osób, które z
mokrymi głowami pędziły do swoich pokoi, aby zdążyć przed
godziną ustaloną przez opiekunów, czyli przed jedenastą. Była
dziesiąta trzydzieści, więc nie zostało mi wiele czasu. Miałam
nadzieję, że Peter wciąż tam jest. Oby, bo jeśli nie, to nie
wiedziałam, czy potem znowu nie stchórzę. Przyspieszyłam i po
chwili go zobaczyłam. Siedział w basenie sam. Miał zamknięte
oczy.
– Cześć – powiedziałam, a mój głos odbił się echem po lesie.
Peter natychmiast otworzył oczy i z niepokojem spojrzał, czy
nikt za mną nie idzie.
– Co tu robisz? – zapytał.
– Przyszłam do ciebie.
W zetknięciu z powietrzem mój oddech zamieniał się w białe
obłoczki. Zaczęłam ściągać buty i skarpetki. Z nerwów trzęsły mi
się ręce.
– Yyy… Co ty robisz? – zapytał Peter, patrząc na mnie jak na
wariatkę.
– Tak jak obiecywałam, mam zamiar zanurzyć stopy –
odparłam.
Trzęsąc się, rozpięłam kurtkę i położyłam ją na ławce.
Zanurzyłam stopy w wodzie i usiadłam na krawędzi parującego
basenu. Woda była cieplejsza niż w wannie, ale nie parzyła.
Przyjemne uczucie. Peter obserwował mnie z niepokojem. Moje
serce waliło jak oszalałe, dlatego z trudnością patrzyłam Peterowi
w oczy. Chyba jeszcze nigdy tak się nie bałam.
– To, co wcześniej powiedziałeś… Zaskoczyłeś mnie, więc
nie wiedziałam, jak się zachować ani co odpowiedzieć, ale… mnie
też na tobie zależy – odezwałam się drżącym głosem. Zabrzmiało
to bełkotliwie i bardzo niepewnie, a nie chciałam, żeby Peter
odebrał to jako wahanie, więc zebrałam się w sobie i mocny
głosem powtórzyłam: – Zależy mi na tobie.
Peter mrugnął. Nagle jego twarz przybrała zupełnie inny
wyraz. W jednej chwili jakby odmłodniał o kilka lat.
– Nigdy nie zrozumiem dziewczyn. Czasami mi się wydaje,
że już was rozgryzłem, a potem… potem…
– Potem co? – zapytałam, wstrzymując oddech w
oczekiwaniu na to, co powie.
Byłam ledwo żywa z nerwów. Co chwila przełykałam ślinę, a
każde przełknięcie dudniło mi w uszach. Podobnie jak każdy
oddech i uderzenie serca.
Peter patrzył na mnie, jakby widział mnie po raz pierwszy w
życiu.
– …potem sam już nie wiem – powiedział w końcu.
Na dźwięk tych słów – „nie wiem” – serce stanęło mi w
miejscu. Czyżbym aż tak nabroiła? Czyżbym zawaliła sprawę do
tego stopnia, że sam już nie wiedział, co myśleć? Nie. To nie
mogło się tak skończyć. Nie teraz, kiedy w końcu znalazłam w
sobie dość odwagi. Nie mogłam na to pozwolić. W chwili, gdy
przesuwałam się w stronę Petera, moje serce biło z prędkością stu
tysięcy uderzeń na minutę. W końcu pochyliłam się i przytknęłam
usta do jego ust. W pierwszej chwili zareagował całkowitym
zaskoczeniem, wyczuwałam to w napięciu jego ciała, ale później
odwzajemnił mój pocałunek, delikatnie i miękko. Moje
początkowe zdenerwowanie zniknęło, gdy dotknął z tyłu mojej
głowy, wplatając dłoń we włosy. Dobrze, że siedziałam, bo
ugięłyby się pode mną kolana.
Peter wciągnął mnie do basenu. Moja piżama zaczęła
natychmiast nasiąkać ciepłą wodą, ale w ogóle nie zwracałam na to
uwagi. Nie przypuszczałam, że pocałunek może być czymś tak
cudownym.
Trzymałam ręce blisko ciała, aby woda nie uniosła zbyt
wysoko dolnej części mojej koszulki.
Dotykając rękami mojej twarzy, Peter wyszeptał:
– Wszystko w porządku?
Jego głos brzmiał zupełnie inaczej niż zwykle. Nie był ani
przymilny, ani znudzony czy rozbawiony, ale niepewny,
zaniepokojony i w pewien specyficzny sposób delikatny. Kiedy
spojrzałam w jego oczy wiedziałam, że w tamtym momencie był
gotów zrobić dla mnie wszystko, o co bym poprosiła. To było
bardzo dziwne, wręcz przytłaczające uczucie.
Zarzuciłam mu ręce na szyję. Jego skóra pachniała chlorem.
Ten zapach kojarzył mi się z basenem, latem i wakacjami. Nie, nie
było jak w filmie – było sto razy lepiej, bo to wszystko działo się
naprawdę.
– Jeszcze raz dotknij moich włosów – powiedziałam, a kąciki
jego ust lekko się uniosły.
Przysunęłam się do niego i znowu pocałowałam. Kiedy
poczułam jego palce w swoich włosach, zrobiło mi się tak
przyjemnie, że nie byłam w stanie racjonalnie myśleć. Nawet w
salonie fryzjerskim nikt nigdy nie wprowadził mnie w stan tak
wszechogarniającej błogości. Moja ręka powędrowała w dół jego
pleców, wzdłuż kręgosłupa. Peter zadrżał lekko i jeszcze mocniej
przyciągnął mnie do siebie. Po raz pierwszy w życiu dotykałam
męskich pleców. Były takie silne i solidne.
Między kolejnymi pocałunkami Peter powiedział:
– Jest już po jedenastej. Powinniśmy wracać.
– Nie chcę wracać – odparłam.
Nie liczyło się dla mnie nic innego, jak tylko ta chwila, tu i
teraz, z Peterem.
– Ja też nie, ale nie chciałbym, żebyś miała przeze mnie
kłopoty – odparł.
Jego troska naprawdę mnie wzruszyła.
Wierzchem dłoni dotknęłam policzka Petera. Miał
niesamowicie gładką i miękką skórę. Mogłabym patrzeć na jego
piękną twarz godzinami.
Kiedy wynurzyłam się z wody, natychmiast zrobiło mi się
zimno. Zaczęłam wyżymać piżamę, a Peter wyskoczył z basenu,
wziął ręcznik i okrył moje ramiona, po czym podał mi rękę przy
wychodzeniu. Kiedy wycierał mi ręce i nogi, z zimna szczękałam
zębami. Usiadłam, żeby założyć skarpetki i buty, a Peter opatulił
mnie kurtką i zapiął suwak.
A potem pobiegliśmy do domku. Zanim rozeszliśmy się do
swoich pokojów, znowu go pocałowałam. Miałam wrażenie, że
unoszę się kilka centymetrów nad ziemią.
rozdział sześćdziesiąty czwarty

Następnego ranka zobaczyłam Petera przy autokarze w


otoczeniu kolegów z drużyny. Z początku nie wiedziałam, jak się
zachować. Byłam onieśmielona i zdenerwowana. Na mój widok
twarz Petera się rozpromieniła.
– Chodź tu – powiedział, a kiedy podeszłam, wziął ode mnie
bagaż i zarzucił sobie na ramię.
– Siedzisz ze mną, prawda? – wyszeptał mi do ucha.
Kiwnęłam głową.
Kiedy weszliśmy do autokaru, ktoś zagwizdał. Miałam
wrażenie, że wszyscy się na nas gapili.
Na początku myślałam, że to tylko moja wybujała
wyobraźnia, ale po chwili zobaczyłam, że Genevieve patrzy wprost
na mnie, a potem szepcze coś do ucha Emily Nussbaum. Przeszedł
mnie dreszcz.
– Genevieve się na mnie gapi – szepnęłam do Petera.
– To dlatego, że jesteś taka urocza – odparł, kładąc mi rękę
na ramieniu.
Kiedy dał mi buziaka w policzek, zapomniałam o Gen.
Usiedliśmy z tyłu razem z Gabem i resztą chłopaków z
drużyny. Gestem dałam znać Chris, żeby się do nas przysiadła, ale
wolała zostać z Charliem Blanchardem. Nie miałyśmy kiedy
porozmawiać o ubiegłej nocy, ponieważ gdy wróciłam do pokoju,
Chris już spała, a rano zaspałyśmy, więc też nie starczyło czasu.
Zdecydowałam, że później jej wszystko opowiem. Na razie fajnie
się czułam ze świadomością, że tylko ja i Peter wiemy, co się
wydarzyło.
W drodze jedliśmy paluszki i graliśmy w Uno.
Po godzinie zatrzymaliśmy się w przydrożnym barze na
śniadanie. Zjadłam bułeczkę cynamonową. Cały czas trzymaliśmy
się z Peterem za ręce pod stołem.
Kiedy poszłam do łazienki, zastałam w niej Genevieve.
Byłyśmy tylko we dwie. Gen właśnie malowała usta malutkim
pędzelkiem. Weszłam do kabiny z nadzieją, że kiedy z niej wyjdę,
Gen już nie będzie. Niestety przeliczyłam się.
– Wiesz, że kiedy byłyśmy dziećmi, chciałam być tobą? –
zagadnęła, gdy myłam ręce. – Chciałam, żeby twój tata był moim
tatą, a Margot i Kitty moimi siostrami. Uwielbiałam do was
przychodzić. Zawsze marzyłam o tym, żebyś zaprosiła mnie na
noc. Nienawidziłam zostawać ze swoim tatą.
– Nie wiedziałam o tym – odparłam, ale cały czas miałam się
na baczności. – Z kolei ja bardzo lubiłam przychodzić do ciebie.
Twoja mama była zawsze taka miła.
– Bardzo cię lubiła – powiedziała Genevieve.
Postanowiłam zebrać się na odwagę i zapytać o to, co
nurtowało mnie od lat.
– W takim razie dlaczego kiedyś przestałaś się ze mną
kolegować?
– Naprawdę nie wiesz? – zapytała Gen, mrużąc oczy.
– Nie.
– Kiedy byłyśmy w siódmej klasie, pewnego dnia
pocałowałaś Petera. W moim domu. Wiedziałaś, że mi się podoba,
a mimo to go pocałowałaś. Zawsze czułam, że ta twoja anielska
dobroć jest udawana. Nie dziwię się, że przyjaźnisz się z moją
kuzynką. Chociaż Chris przynajmniej nie kryje się z tym, że jest
puszczalska, i nie udaje.
– O czym ty mówisz? – zapytałam zaniepokojona, coraz
bardziej sztywniejąc.
Genevieve zaczęła się radośnie śmiać.
Na dźwięk tego śmiechu przeszedł mnie dreszcz, ponieważ
mógł on oznaczać tylko jedno – już po mnie. Przygotowałam się
na to, że teraz nastąpi uderzenie, ale i tak nie spodziewałam się
usłyszeć tego, co usłyszałam.
– Mówię o tym, że wczoraj w nocy uprawiałaś seks z
Peterem w gorącym basenie.
Osłupiałam. Nie wiem, czy na sekundę nie straciłam nawet
świadomości. Czułam, jak uginają się pode mną nogi. Bardzo
chciałam, żeby jakimś cudownym sposobem pojawił się ktoś z
solami trzeźwiącymi, bo myślałam, że zaraz zemdleję.
– Kto ci to powiedział? – zapytałam dławiącym się głosem. –
Kto rozpowiada takie rzeczy?
– Wszyscy o tym mówią – odparła Gen, przechylając głowę
na bok.
– Ale… ale my nie…
– Przepraszam, ale moim zdaniem to obrzydliwe. No wiesz,
seks w gorącym basenie, w publicznym gorącym basenie, jest po
prostu… – przerwała mi Genevieve. – Mogę sobie tylko
wyobrazić, co tam teraz pływa. Do tego basenu przychodzą
rodziny z dziećmi. Może nawet w tej chwili któraś zażywa kąpieli.
– Tylko się całowaliśmy. Nie wiem, dlaczego ludzie mówią
coś takiego – powiedziałam, czując napływające do oczu łzy.
– Yyy… No bo Peter im powiedział, że to zrobiliście –
odparła Gen. W ułamku sekundy zrobiło mi się zimno. To nie
mogła być prawda. – Wszyscy chłopcy uważają go teraz za Boga,
bo przeleciał słodką Larę Jean Covey w gorącym basenie. A tak w
ogóle do twojej wiadomości – Peter spotykał się z tobą tylko po to,
żebym była zazdrosna. Nie mógł przeżyć, że rzuciłam go dla
starszego chłopaka. Wykorzystywał cię. Przynajmniej mu się
opłaciło. Peter kocha mnie i nigdy nie będzie bardziej kochał
żadnej innej dziewczyny – dodała. Nie wiem, co zobaczyła na
mojej twarzy, ale najwyraźniej ją to usatysfakcjonowało, ponieważ
się uśmiechnęła. – Teraz, kiedy skończyłam z Blakiem… No cóż,
zobaczymy jak będzie, prawda?
Stałam otępiała i milcząca.
Genevieve poprawiła włosy.
– Ale nie martw się. Jestem pewna, że teraz, kiedy jesteś już
oficjalnie puszczalską, będziesz miała całe mnóstwo chętnych na
randki. Nocne randki.
W tym momencie nie wytrzymałam i uciekłam z łazienki.
Nie zatrzymałam się jednak przy stoliku, tylko pognałam prosto do
autokaru i się rozpłakałam.
rozdział sześćdziesiąty piąty

Wszyscy zaczęli wracać na swoje miejsca. Czułam, że się na


mnie gapili, więc nie odwracałam wzroku od okna. Przeciągnęłam
palcem po zimnej szybie, zostawiając na niej cienki ślad.
Chris wślizgnęła się na miejsce obok mnie i powiedziała
cichym głosem:
– Wrony właśnie mi coś wykrakały.
– Co? Że uprawialiśmy z Peterem seks w gorącym basenie?
– Tak. Dobrze się czujesz?
Wciąż czułam ucisk w piersiach. Wiedziałam, że wystarczy
jeden za głęboki oddech i się rozpłaczę. Zamknęłam oczy.
– To nieprawda. Kto ci to powiedział?
– Charlie.
W tym momencie do autokaru wszedł Peter.
– Ej, dlaczego nie wróciłaś do stolika? Wszystko w
porządku? – zapytał, przyglądając mi się z niepokojem.
– Wszyscy gadają o tym, jak to wczoraj uprawialiśmy seks w
basenie – odparłam cichym głosem.
Peter jęknął.
– Powinni się zająć własnymi sprawami – stwierdził, ale
wydawało się, że wcale nie był zaskoczony tą informacją.
– A więc wiedziałeś?
– Paru chłopaków pytało mnie o to dziś rano.
– Ale… Skąd w ogóle ten pomysł? – zapytałam.
Zrobiło mi się niedobrze.
– Nie wiem, może ktoś nas widział. Ale właściwie, jakie to
ma znaczenie. Przecież to nieprawda.
Zagryzłam usta.
Nie mogłam znowu zacząć płakać. Wiedziałam, że jeśli
pozwolę sobie na choćby jedną łzę, nie będę w stanie przestać i
przeryczę całą drogę do domu. Wszyscy to zobaczą, a nie
chciałam, żeby tak się stało. Zawiesiłam wzrok gdzieś ponad
ramieniem Petera.
– Nie rozumiem, dlaczego wściekasz się na mnie? – zapytał
Peter.
Za jego plecami utworzył się już mały korek.
– Przepuść innych – powiedziałam.
– Chris, czy mógłbym odzyskać swoje miejsce? – zapytał
Peter.
Chris spojrzała na mnie, a kiedy pokręciłam głową,
powiedziała dobitnie:
– Teraz to moje miejsce, Kavinsky.
– Daj spokój – zwrócił się do mnie Peter, dotykając mojego
ramienia.
Kiedy się od niego odsunęłam, spojrzał na mnie zszokowany.
Ludzie zaczęli zerkać w naszą stronę i coś szeptać.
Peter obejrzał się i poczerwieniał. W końcu ruszył dalej
korytarzykiem.
– Wszystko okej? – zapytała Chris.
– Nie za bardzo – odparłam.
Czułam, że zaczynają puchnąć mi oczy.
– To niesprawiedliwe, ale niestety w tej kwestii bycie
chłopakiem jest łatwiejsze – stwierdziła z westchnieniem Chris. –
Jestem pewna, że wszyscy mu gratulowali i poklepywali go po
plecach.
– Myślisz, że to on rozpowiedział tę plotkę? – zapytałam,
pociągając nosem.
– Nie. Ale nie zrobił nic, żeby ludzie przestali gadać, kiedy
do niego dotarła. Wiesz, o co mi chodzi – powiedziała, a kiedy
pokręciłam głową, dodała: – Chodzi o to, że zapytany z pewnością
zaprzeczył, ale z tym swoim bezczelnym uśmieszkiem na twarzy.
Tacy właśnie są faceci w typie Petera. Uwielbiają pozować na
mężczyzn i mieć wokół siebie stadko wpatrzonych wielbicieli.
Martwią się bardziej o własną reputację niż naszą – stwierdziła z
wyraźnie wyczuwalną goryczą w głosie. – Ale co się stało, to się
nie odstanie. Trzymaj głowę wysoko i udawaj, że cię to nie
obchodzi. Nic innego ci nie pozostało, dzieciaku – powiedziała
Chris, głaszcząc mnie po włosach.
Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam.
Genevieve weszła do autokaru ostatnia. Na jej widok
wyprostowałam się i wytarłam oczy. Nie poszła prosto na swoje
miejsce, tylko zatrzymała się przy fotelu Betty Morgan. Szepnęła
jej coś do ucha. Betty skomentowała to głośnym, przeciągłym
„ach” i popatrzyła na mnie.
O mój Boże.
Patrzyłyśmy z Chris, jak Genevieve wędruje od fotela do
fotela. Za każdym razem cały rytuał się powtarzał.
– A to suka – powiedziała Chris.
Łzy znowu zaczęły palić mi oczy.
– Idę spać – wydukałam.
Położyłam głowę na ramieniu Chris i rozpłakałam się, a
przyjaciółka mnie objęła.
rozdział sześćdziesiąty szósty

Pod szkołą czekały na mnie Margot i Kitty. Oczywiście, gdy


tylko wsiadłam do samochodu, zaczęły wypytywać mnie o wyjazd.
Starałam się zachować pozory entuzjazmu. Wymyśliłam nawet
historyjkę o zjeździe niebieską trasą.
– Czy wszystko okej? – zapytała łagodnie Margot.
– Tak. Jestem po prostu zmęczona. Gadałyśmy z Chris do
późna.
– Kiedy dojedziemy do domu, powinnaś się zdrzemnąć.
Gdy mój telefon zawibrował, spodziewałam się, że to Peter.
Możemy porozmawiać?

Natychmiast skasowałam wiadomość.


– Najlepiej by było, gdybym przespała całe ferie świąteczne.
Dzięki Bogu i wszystkim świętym za ferie świąteczne. Będę
miała dziesięć dni na oswojenie się z sytuacją oraz na to, żeby
odpowiednio się nastawić i móc stawić czoła całej szkole. A może
w ogóle tam nie wrócę? Może poproszę tatę, żeby uczył mnie w
domu?
Kiedy tata i Kitty poszli spać, razem z Margot wzięłyśmy się
za pakowanie prezentów. Po jakimś czasie Margot powróciła do
tematu Fortepianowej Imprezy. Stwierdziła, że lepiej będzie
zorganizować ją dzień po świętach. Miałam cichą nadzieję, że
zapomniała o swoich planach, ale niestety jej pamięć była zabójczo
niezawodna.
– To będzie impreza poświąteczno-przednoworoczna –
oznajmiła Margot, zawiązując wstążkę na jednym z prezentów,
który tata kupił dla Kitty.
– Jest za późno – powiedziałam znudzona, ostrożnie tnąc
papier w galopujące koniki. Bardzo się starałam, aby nie zużyć go
więcej, niż trzeba. Chciałam wykorzystać kawałek do
pamiątkowego albumu dla Margot. Był prawie gotowy. – Nikt nie
przyjdzie.
– Owszem, przyjdzie! Nie organizowaliśmy przyjęcia od
wieków, a zawsze przychodziło mnóstwo ludzi – odparła Margot,
po czym wstała i zaczęła ściągać z półki książki kucharskie mamy.
– Musisz być taką pesymistką? Ze względu na Kitty powinnyśmy
zrobić wszystko, aby wskrzesić tę tradycję.
– Znajdź przepis na kurczaka po śródziemnomorsku, którego
robiła mama. Tego z dipem miodowo-jogurtowym –
powiedziałam, odcinając kawałek zielonej wstążki.
Może przyjęcie to w sumie nie był taki zły pomysł?
Miałabym czym zająć myśli.
– Świetny pomysł! A pamiętasz ten dip z kawiorem?
Wszyscy go uwielbiali. Musimy go przygotować. Jak myślisz,
lepsze będą serowe paluszki czy ser w cieście francuskim?
– W cieście.
Margot była tak podekscytowana wizją przyjęcia, że pomimo
kiepskiego nastroju nie miałam serca jej tego psuć.
Przyniosła z kuchni długopis i kartkę i zaczęła spisywać
kulinarne pomysły.
– Czyli tak: kurczak, dip z kawiorem, ser w cieście, poncz…
Powinnyśmy upiec ciasteczka albo zrobić ciasto czekoladowe.
Zaprosimy wszystkich sąsiadów – Josha z rodzicami, Shahsów,
panią Rothschild. Kogo ze swoich znajomych chciałabyś zaprosić?
Chris?
– Chris wyjeżdża do krewnych w Boca Raton.
– A Petera? Razem z mamą i bratem. Peter chyba ma
młodszego brata, prawda?
Naprawdę się starała.
– Daj sobie spokój z Peterem.
Margot zmarszczyła czoło i popatrzyła na mnie.
– Czy na wyjeździe coś się wydarzyło?
– Nie, nic – odparłam nieco zbyt szybko, aby brzmiało
wiarygodnie.
– No to dlaczego nie chcesz go zaprosić? Chciałabym go
lepiej poznać.
– Peter chyba też wyjeżdża – powiedziałam.
Dałabym sobie uciąć rękę, że Margot mi nie uwierzyła, ale
nie naciskała.
Jeszcze tego samego wieczoru wysłała zaproszenia e-mailem
i od razu dostała pięć potwierdzeń. Ciocia D., koleżanka mamy,
napisała, że nie może się doczekać, aby usłyszeć, jak Margot
wykonuje razem z tatą Baby It’s Cold Outside! Deana Martina.
Była to kolejna z imprezowych tradycji. Tata i Margot śpiewali
właśnie te piosenkę, a ja Santa Baby. Zwykle wykonywałam ją,
leżąc na pianinie, w szpilkach mamy na nogach i lisie babci na
szyi, ale w tym roku nie miałam zamiaru robić z siebie idiotki.
Następnego dnia Margot nalegała, żebym razem z nią i Kitty
wybrała się do sąsiadów z cukrowymi ciasteczkami, ale
wymigałam się zmęczeniem. Przy dźwiękach najsmutniejszych
piosenek ze ścieżki dźwiękowej do filmu Dirty Dancing
kończyłam album dla Margot.
W nadziei, że Peter znowu do mnie napisze, ciągle
sprawdzałam telefon, ale nie odzywał się. Dostałam za to
wiadomość od Josha.
Słyszałem, co się stało. Jak się trzymasz?

A więc nawet Josh wiedział? Przecież był o rok wyżej. Czyli


rozniosło się już po całej szkole.
To nieprawda.

Nie musiałaś tego pisać. Nie wierzyłem nawet przez sekundę.


Od chwili przyjazdu Margot spotkała się z Joshem tylko raz.
Nie pojechali jednak na wycieczkę do Waszyngtonu, o której mi
mówił. Stwierdziłam, że najlepiej będzie, jeśli usunę ich stronę z
albumu dla siostry.
To samo powinnam zrobić z liścikiem od Petera.
Zaboli, ale jeśli go sobie zostawię, będzie bolało jeszcze
bardziej. Wykasuję też jego zdjęcie z telefonu i jego numer. Może
dzięki temu uda mi się wyrzucić go z mojego życia i będzie tak,
jakby to wszystko w ogóle się nie wydarzyło.
Wtedy nie będzie mi tak źle.
rozdział sześćdziesiąty siódmy

Wświąteczny poranek Kitty tradycyjnie obudziła wszystkich


przed świtem, a tata tradycyjnie zrobił gofry. Jadaliśmy je tylko w
Boże Narodzenie, ponieważ zgodnie stwierdziliśmy, że
czyszczenie opiekacza i ciągłe odkładanie go i zdejmowanie z
najwyższej półki kredensu jest po prostu bardzo kłopotliwe. Poza
tym w ten sposób gofry zyskiwały status dania specjalnego.
Aby wydłużyć do granic możliwości najprzyjemniejszy
moment świątecznego poranka, każde z nas po kolei
rozpakowywało po jednym prezencie.
Kiedy przyszła kolej Margot, była zachwycona szalikiem i
albumem.
– To prezent marzeń – powiedziała, przyciskając go do piersi,
a ja poczułam, jak całe napięcie wyczuwalne między nami od dnia
jej przyjazdu po prostu znika.
Margot podarowała mi różowy kaszmirowy sweter.
Natychmiast go przymierzyłam, wciągając na piżamę. Był bardzo
elegancki i delikatny w dotyku.
Kitty dostała zestaw do malowania i rysowania, w którym
były pastele, akwarele i specjalne markery. Odwdzięczyła się
Margot skarpetkami w małpki. Ode mnie dostała koszyk do roweru
i farmę mrówek. Sama sprezentowała mi książkowy kurs robienia
na drutach.
– Żebyś była w tym coraz lepsza – oznajmiła.
We trzy zrzuciłyśmy się na prezent dla taty – gruby sweter w
stylu norweskich rybaków. Był nieco za duży, ale tata się upierał,
że właśnie taki mu się podoba.
Margot dostała od niego bajerancki czytnik do e-książek,
Kitty kask rowerowy (z napisem Katherine, a nie Kitty), a ja
voucher na zakupy w Linden & White.
– Chciałem kupić ten naszyjnik, który tak bardzo ci się
podobał, ale niestety już go nie było. Jednak pomyślałem, że na
pewno znajdziesz tam coś równie ładnego – powiedział tata.
Zerwałam się i rzuciłam tacie na szyję. O mało nie
popłakałam się ze wzruszenia.
Oprócz tego tata, Święty Mikołaj, przyniósł mi mnóstwo
bezużytecznych drobiazgów, na przykład woreczek cukierków-
węgielków czy pistolet wodny nabijany znikającym tuszem, ale też
praktycznie skarpetki sportowe, tusz do drukarki i moje ukochane
długopisy. Najwyraźniej Mikołaj zaopatrywał się też w
supermarketach.
Kitty była rozczarowana brakiem szczeniaczka, ale nie
powiedziała ani słowa.
– Pamiętaj, że masz jeszcze urodziny – wyszeptałam, tuląc ją
mocno.
Gdy tata poszedł sprawdzić, co z goframi, ktoś zadzwonił do
drzwi.
– Kitty, czy mogłabyś otworzyć? – zawołał.
Kitty pobiegła otworzyć, a chwilę później usłyszeliśmy pisk
radości.
Pognałyśmy z Margot do przedpokoju.
Na wycieraczce stał koszyk, w którym siedział brązowo-
biały szczeniak z kokardą na szyi. Wszystkie zaczęłyśmy skakać i
piszczeć z radości.
Kitty wzięła pieska na ręce i pobiegła do salonu, gdzie czekał
na nią uśmiechnięty tata.
– Tato! Tato! Tato! Dziękuję! Dziękuję!
Okazało się, że tata ubiegłego wieczoru pojechał do
schroniska, a pani Rothschild zgodziła się przechować
szczeniaczka. Nie minęło parę chwil, a on zdążył już obsiusiać całą
naszą kuchnię.
Szczeniak był mieszanką psa gończego z beaglem. Kitty
stwierdziła, że bije na głowę nawet akitę i owczarka niemieckiego.
Nazwała go Rzygacz, ponieważ według słów taty pierwsze, co
zrobił w samochodzie, to właśnie zwymiotował.
Nigdy w życiu nie widziałam Kitty tak szczęśliwej.
Zaimponowała mi również cierpliwością. Przez cały dzień
bez marudzenia wyprowadzała go na spacer i uczyła różnych
sztuczek. Jej oczy błyszczały z radości. Patrząc na nią,
pomyślałam, jak to by było fajnie znowu być małą dziewczynką.
Wówczas wystarczyłby prezent w postaci szczeniaka, żeby
zniknęły wszystkie moje problemy.
rozdział sześćdziesiąty ósmy

Wdniu przyjęcia zeszłam na dół po dziesiątej, aby stwierdzić,


że praca wre najwyraźniej od bladego świtu.
W kuchni zarządzała Margot, a tata jej pomagał – kroił
cebulę, seler i zmywał garnki.
– Laro Jean, sprzątnij łazienkę na dole. Kitty, ty odpowiadasz
za dekoracje – powiedziała na dzień dobry Margot.
– Czy możemy chociaż zjeść śniadanie? – zapytałam.
– Tak, ale szybko – odparła Margot, wracając do zagniatania
ciasta.
– Ale ja nie chciałam tego przyjęcia – szepnęłam do Kitty. –
A muszę szorować kibelek. Dlaczego ty dostałaś fajną robotę?
– Ponieważ jestem najmłodsza – odparła mała, wspinając się
na stołek.
– Ej, łazienka i tak prosi się o sprzątanie! – wtrąciła się
Margot. – Poza tym gra jest warta świeczki. Tak dawno nie
urządzaliśmy Fortepianowej Imprezy – dodała, wkładając ciasto do
piekarnika. – Tato, będę cię prosić, żebyś niedługo pojechał do
sklepu, bo skończyła się śmietana. Będziemy też potrzebowali
duży worek lodu.
– Tak jest, kapitanie – odparł tata.
Jedyny niezaangażowany przez Margot do pracy był Rzygacz
drzemiący pod choinką.
Założyłam krawat w czerwono-zieloną ukośną kratkę, białą
koszulę zapinaną na guziki i spódnicę w szkocką kratę.
Przeczytałam na jakimś blogu modowym, że mieszanie różnych
kratek jest w modzie. Poszłam do Kitty błagać ją, żeby zaplotła mi
koronę. Na mój widok mała się skrzywiła.
– Nie wyglądasz zbyt seksownie.
– Słucham? Nie miałam zamiaru wyglądać seksownie, tylko
odświętnie.
– A wyglądasz jak szkocki kelner albo barman z Brooklynu.
– Co ty możesz wiedzieć o barmanach z Brooklynu?
– Przecież oglądam HBO – odparła, mierząc mnie
spojrzeniem pełnym politowania.
Kurczę, chyba będziemy musieli założyć w telewizorze
rodzicielską blokadę.
Kitty podeszła do mojej szafy i wyciągnęła z niej czerwoną
sukienkę z wełnianą górą i rozkloszowanym dołem.
– Załóż to. Jest odświętne, ale nieprzesadzone.
– Dobra, ale i tak przypnę moją broszkę z puszką na cukierki.
– Dobra, przypnij. Ale nie związuj włosów. A już na pewno
zapomnij o koronie – stwierdziła Kitty, a kiedy zrobiłam smutną
minkę, pokręciła głową i dodała: – Podwiniemy końce, żeby nadać
fryzurze kształt, ale nie będziemy ich zaplatać.
Podłączyłam lokówkę do kontaktu i usiadłam na podłodze, z
Rzygaczem na kolanach. Kitty kłapnęła na łóżku i zaczęła
rozdzielać poszczególne pasma włosów, nawijając je na wałek jak
profesjonalistka.
– Czy Josh przyjdzie? – zapytała.
– Nie jestem pewna – odparłam.
– A Peter?
– Nie.
– Dlaczego?
– Nie może przyjść.
Margot akompaniowała naszemu nauczycielowi od pianina,
panu Choi, który śpiewał Blue Christmas. Na drugim końcu
pokoju tata pokazywał Shahsom nowego kaktusa, a Josh w
towarzystwie Kitty i paru innych dzieciaków uczyli Rzygacza
komendy „siad”. Właśnie omawiałam z ciocią D. jej rozwód,
popijając żurawinowo-imbirowy poncz, kiedy do pokoju wszedł
Peter. Miał na sobie ciemnozielony sweter, spod którego
wystawała biała, elegancka koszula z kołnierzykiem. W ręku
trzymał pudełko z ciastkami. Na jego widok nieomal się
zachłysnęłam.
W tym samym momencie zobaczyła go Kitty.
– Jesteś! – krzyknęła radośnie, rzucając się w jego stronę.
Peter odstawił pudełko, wziął Kitty na ręce i wykonał z nią
kilka piruetów.
W końcu postawił ją na podłodze, a wtedy mała wzięła go za
rękę i podprowadziła do stołu, przy którym z zapałem
przestawiałam talerze z ciastkami.
– Zobacz, co przyniósł Peter! – powiedziała Kitty,
popychając go do przodu.
– Proszę – powiedział, podając mi pudełko. – Ciastka z
bakaliami od mamy.
– Co ty tu robisz? – szepnęłam.
– Mała mnie zaprosiła – odparł, wskazując głową na Kitty,
która zdążyła już profilaktycznie się oddalić. Josh patrzył na nas z
kamienną twarzą. – Musimy porozmawiać.
– Nie, nie musimy – odparłam. Peter złapał mnie za rękę i
wyprowadził do kuchni. Próbowałam się wyrwać, ale nie dawał za
wygraną. – Wyjdź stąd – powiedziałam, kiedy znaleźliśmy się w
kuchni.
– Nie, dopóki mi nie powiesz, dlaczego jesteś na mnie zła.
– Dlatego! Wszyscy plotkują o tym, jak to niby uprawialiśmy
seks w basenie. Mają mnie za puszczalską, a ciebie w ogóle to nie
obchodzi.
– Powiedziałem chłopakom, że to nieprawda.
– Czyżby? Powiedziałeś „Chłopaki, tylko się całowaliśmy,
nic więcej” czy może tylko „Chłopaki, nie uprawialiśmy seksu”,
po czym porozumiewawczo do nich mrugnąłeś?
– Chciałbym, żebyś w końcu zaczęła trochę bardziej we mnie
wierzyć.
– Jesteś śmieciem – odezwał się ktoś nagle. Na progu kuchni
stał Josh, rzucając Peterowi wściekłe spojrzenie. – To przez ciebie
ludzie gadają bzdury o Larze Jean. Ona nigdy by czegoś takiego
nie zrobiła.
– Ciszej, Josh – wyszeptałam, zerkając z niepokojem w
stronę salonu.
Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę.
Nie teraz. Nie na Fortepianowej Imprezie, w obecności wszystkich
znajomych.
– Josh, rozmawiam z moją dziewczyną – powiedział Peter
przez zaciśnięte zęby. – To prywatna rozmowa, więc może idź
pograć w jakąś grę na komputerze albo sprawdź, czy w telewizji
nie puszczają maratonu Władcy Pierścieni, dobra?
– Pierdol się, Kavinsky – odparł Josh. Z moich ust wydobyło
się westchnienie zgrozy. – Laro Jean – dodał, zwracając się do
mnie – właśnie o to mi chodziło. Przed czymś takim próbowałem
cię uchronić. On nie jest ciebie wart. Ciągnie cię ze sobą w dół.
Peter zesztywniał.
– Daj sobie spokój, dobra? – powiedział. – Już jej na tobie
nie zależy. To koniec. Pogódź się z tym.
– Nie masz pojęcia, o czym mówisz – odparł Josh.
– Nie obchodzi mnie to, ale ona powiedziała mi o tym, co się
między wami wydarzyło. Spróbuj jeszcze raz ją pocałować, a
skopię ci tyłek.
Josh parsknął śmiechem.
– Śmiało, próbuj.
Zaczęłam panikować i właśnie wtedy zobaczyłam Margot.
Stała zaledwie kilka kroków za Joshem, przyciskając dłoń do ust w
geście skrajnego zdumienia. Zapadła cisza, a cały świat stanął w
miejscu. Margot wszystko usłyszała.
– Przesłyszałam się, tak? Proszę, powiedz mi, że to
nieprawda. – Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale nie
wiedziałam co. – Jak mogłaś? – spytała z wyrzutem.
W jej oczach dostrzegłam nieprawdopodobny ból. Chciałam
umrzeć. Nigdy wcześniej nie widziałam jej w takim stanie.
– Margot… – zaczął Josh, ale nie dała mu dojść do słowa.
– Wyjdź stąd – powiedziała łamiącym się głosem. – Jesteś
moją siostrą – dodała, zwracając się do mnie. – Ufałam ci jak
nikomu innemu na świecie.
– Gogo, poczekaj… – zaczęłam, ale już jej nie było.
Usłyszałam tylko pospieszne kroki na schodach, a potem
trzask zamykanych drzwi sypialni.
Rozpłakałam się.
– Tak bardzo mi przykro – powiedział Josh. – To wszystko
moja wina – stwierdził i wyszedł tylnymi drzwiami.
Peter chciał mnie objąć, ale powstrzymałam go ruchem ręki.
– Czy mogę… Czy mogę cię prosić, żebyś wyszedł?
Patrzył na mnie z niedowierzaniem i bólem w oczach.
– Oczywiście – powiedział w końcu, po czym odwrócił się na
pięcie i zniknął.
Uciekłam do łazienki i rozpłakałam się na dobre. W pewnym
momencie ktoś zapukał do drzwi.
– Chwileczkę! – zawołałam.
– Och, przepraszam, kochanie – powiedziała pani Shah.
Wstałam i przemyłam twarz zimną wodą, ale moje oczy
nadal były czerwone i spuchnięte. Zmoczyłam mały ręcznik i
zrobiłam sobie kompres na buzię. Mama zawsze tak robiła, kiedy
byłam chora – kładła mi na czoło lodowaty kompres, a kiedy
ocieplał się pod wpływem żaru bijącego z mojego ciała, zmieniała
go na nowy.
Bardzo chciałam, żeby w tamtej chwili przy mnie była.
Gdy wróciłam do salonu, przy pianinie siedział pan Choi i
grał Have Yourself a Merry Little Christmas.
Tata siedział na kanapie w towarzystwie pani Rothschild,
która właśnie krztusiła się szampanem. Tata patrzył na nią z lekkim
zdziwieniem.
Gdy tylko mnie zobaczył, zerwał się na równe nogi, podszedł
i zapytał:
– Dzięki Bogu, że jesteś. Gdzie Margot? Została nam jeszcze
jedna piosenka do zagrania.
– Margot nie najlepiej się czuje – odparłam.
– Hm. Pójdę zobaczyć, co jej jest.
– Chyba chce być sama, tato.
– Pokłócili się z Joshem? – zapytał, marszcząc czoło. –
Widziałem, jak wychodził.
– Chyba tak – odparłam, przełykając ślinę. – Pójdę z nią
porozmawiać.
– Jesteś dobrą siostrą, kochanie – powiedział tata, klepiąc
mnie po ramieniu.
– Dziękuję, tato – odparłam, siląc się na uśmiech.
Poszłam na górę i zapukałam do drzwi.
– Margot, czy mogę wejść? – Cisza. – Margot, proszę,
pozwól mi wszystko wyjaśnić. – Nadal cisza. – Tak bardzo, bardzo
mi przykro. Proszę, porozmawiajmy.
W końcu usiadłam na podłodze i się rozpłakałam. Moja
siostra doskonale wiedziała, jak mnie zranić. Jej milczenie i
oziębłość były najgorszą karą.
rozdział sześćdziesiąty dziewiąty

Zanim zmarła mama, byłyśmy z Margot najgorszymi


wrogami. Bez przerwy się kłóciłyśmy, głównie z tego powodu, że
ciągle brałam bez pozwolenia jej rzeczy.
Rochelle była ukochaną i jedyną lalką mojej siostry. Miała
ciemne, lśniące włosy i, tak jak Margot, nosiła okulary. Dostała ją
od rodziców na siódme urodziny. Pamiętam, że niejednokrotnie
prosiłam ją, żeby dała mi chociaż na chwilę potrzymać Rochelle,
ale nigdy nie chciała się zgodzić. Pewnego razu, kiedy z powodu
przeziębienia zostałam w domu i nie poszłam do szkoły, zakradłam
się do jej sypialni i bawiłam Rochelle przez całe popołudnie.
Udawałam, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. W pewnej
chwili doszłam do wniosku, że twarz Rochelle jest trochę
niewyraźna i lepiej by wyglądała z pomalowanymi ustami. Dzięki
temu będzie jeszcze piękniejsza, co na pewno bardzo ucieszy
Margot. Wzięłam z łazienki szminkę mamy i pomalowałam usta
Rochelle. Natychmiast zorientowałam się, że nie był to najlepszy
pomysł, ponieważ wyjechałam poza krawędzie jej warg, przez co
zaczęła wyglądać jak klaun, a nie elegantka. Do powrotu Margot
schowałam ją pod kocem. Kiedy usłyszała, co się stało, zaczęła
strasznie krzyczeć.
Po śmierci mamy musiałyśmy jakoś dojść do porozumienia.
Zaczął obowiązywać nowy podział obowiązków. Ze względu na
Kitty zawiesiłyśmy topór wojenny. Mama zawsze nam powtarzała,
żebyśmy opiekowały się sobą nawzajem i tak właśnie robiłyśmy.
Kiedy żyła, robiłyśmy to pod przymusem, ale kiedy jej zabrakło,
już z własnej nieprzymuszonej woli.
Mijały dni, a sytuacja się nie poprawiała. Margot omijała
mnie wzrokiem i odzywała się do mnie jedynie w ostateczności.
Kitty obserwowała to wszystko z niepokojem. Niewtajemniczony
w aferę tata wciąż dopytywał, o co chodzi, ale nie naciskał w
kwestii wysondowania prawdy.
Między nami nagle wyrósł mur. Czułam, że z każdym dniem
coraz bardziej się od siebie oddalamy. Siostry zawsze się kłócą i
godzą, taka już jest siostrzana natura, ale zawsze w końcu potrafią
jakoś dojść do porozumienia. Zaczęłam się jednak bać, że tym
razem może się nam nie udać.
rozdział siedemdziesiąty

Padał śnieg. Trawnik przed domem zaczynał coraz bardziej


przypominać pole bawełny. Miałam nadzieję, że będzie padało non
stop. A najlepiej, jakby była zamieć.
W pewnej chwili usłyszałam pukanie do drzwi.
– Proszę – powiedziałam, unosząc głowę z poduszki.
Do pokoju wszedł tata i usiadł przy moim biurku. Jak zwykle
w sytuacjach, kiedy czuł się niekomfortowo, nerwowo drapał się
po policzku.
– Musimy porozmawiać – powiedział w końcu.
Usiadłam na łóżku i objęłam kolana rękami. W żołądku
poczułam nieprzyjemny skurcz.
– Margot ci powiedziała?
Tata odchrząknął.
– Tak – odparł. Nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy. – To
dziwne. Nigdy nie rozmawiałem o tym z Margot, więc… – ciągnął,
ponownie odchrząkując. – A wydawałoby się, że skoro jestem
profesjonalistą, to powinno mi być łatwiej. Powiem tylko, że moim
zdaniem jesteś za młoda, żeby uprawiać seks. Uważam, że to
jeszcze nie czas – dodał takim tonem, jakby miał się zaraz
rozpłakać. – Czy Peter… czy Peter w jakiś sposób cię zmusił?
– Tato, ale my nie uprawialiśmy seksu – powiedziałam,
czując, że się rumienię.
Kiwnął głową, ale chyba mi nie uwierzył.
– Jestem twoim tatą, więc oczywiście najchętniej
poradziłbym ci, żebyś poczekała z tym do pięćdziesiątki, ale… Nie
chciałbym, żeby coś ci się stało. W poniedziałek umówię cię na
wizytę u doktor Hudecz.
– Nie pójdę na żadną wizytę, ponieważ nic się nie stało! –
krzyknęłam i rozpłakałam się. – Nie uprawiałam seksu! –
mówiłam przez łzy. – Ani w gorącym basenie, ani nigdzie indziej.
Ktoś rozpuścił plotkę. Musisz mi uwierzyć.
– Wiem, że nie jest łatwo rozmawiać o takich sprawach z
ojcem. Żałuję, że nie ma z nami mamy. Z nią byłoby ci łatwiej
przez to przejść.
– Ja też żałuję, że jej nie ma, ponieważ ona na pewno by mi
uwierzyła.
Łzy płynęły mi po policzkach. To, że mnóstwo obcych ludzi
miało o mnie teraz złe mniemanie, absolutnie wystarczało. Nie
spodziewałam się, że mój tata i moja siostra uwierzą w te bzdury.
– Przepraszam, kochanie – powiedział tata i przytulił mnie
mocno. – Przepraszam. Oczywiście, że ci wierzę. Skoro mówisz,
że nic nie zaszło, to nie zaszło. Po prostu nie chciałbym, żebyś
zbyt szybko wkraczała w dorosłe życie. Patrząc na ciebie, wciąż
widzę małą dziewczynkę pokroju Kitty. Wciąż jesteś moją małą
córeczką, Laro Jean.
Jeszcze mocniej wtuliłam się w ramiona taty. Było to moim
zdaniem najbezpieczniejsze miejsce na świecie.
– Wszystko się poplątało – powiedziałam. – Ty mi już nie
ufasz, mój związek z Peterem się rozpadł, a Margot mnie
nienawidzi.
– Ależ ufam ci. Oczywiście, że ci ufam. Między tobą a
Margot prędzej czy później wszystko jak zwykle się ułoży. Po
prostu martwiła się o ciebie, dlatego przyszła z tym do mnie.
Nie, nieprawda. Specjalnie to zrobiła. To jej wina, że tata źle
teraz o mnie myślał.
W końcu delikatnie odsunął mnie od siebie, wytarł dłońmi
łzy i zapytał:
– Bardzo ci zależy na Peterze, prawda?
– Nie – chlipnęłam. – A może tak. Już sama nie wiem.
– Wszystko się ułoży – powiedział tata, głaszcząc mnie po
głowie.
Kiedy dochodzi do kłótni między siostrami, wygląda to
zupełnie inaczej niż podczas awantur z innymi osobami. Podczas
siostrzanych kłótni często padają bardzo poważne, bolesne,
ostateczne słowa, których nie można później cofnąć. Siostry
mówią je mimowolnie, w ataku furii, która wypełnia je od
czubków głowy po koniuszki palców u stóp. Ta wściekłość potrafi
zupełnie zaślepić.
Gdy tylko tata zszedł na dół i poszedł do swojego gabinetu,
popędziłam do pokoju Margot. Bez pukania otworzyłam drzwi i
wpadłam do środka.
– Możesz być na mnie zła, ale nie miałaś prawa powiedzieć o
wszystkim tacie bez porozmawiania ze mną!
– Nie zrobiłam tego złośliwie – odparła Margot. Jej głos był
napięty jak struna. – Ale najwyraźniej straciłaś zdolność
rozsądnego myślenia i nie wiesz, co robisz, a nie chciałabym,
żebyś powiększyła jakieś smutne, patologiczne statystyki. Bardzo
się zmieniłaś – ciągnęła lodowatym tonem. – Zupełnie cię nie
poznaję.
– Masz rację! Skoro uwierzyłaś, że mogłam uprawiać seks
podczas szkolnego wyjazdu, publicznie, w gorącym basenie, to
rzeczywiście zupełnie mnie nie znasz! To, że ty przespałaś się z
Joshem, nie oznacza, że ja to samo zrobię z Peterem.
Margot ze świstem wciągnęła powietrze.
– Ciszej – wysyczała.
Ucieszyłam się, że udało mi się trafić w czuły punkt.
Zraniłam ją.
– Dlaczego mam być ciszej? Skoro tata zawiódł się na mnie,
niech dowie się od razu, co robi druga córeczka! – krzyknęłam, po
czym odwróciłam się na pięcie i poszłam do swojego pokoju.
Margot rzuciła się za mną.
– Wracaj tu! – wrzasnęła.
– Nie! Wynocha! – krzyknęłam, starając się zatrzasnąć za
sobą drzwi, ale Margot zablokowała je nogą.
Naparłam na nie, ale była ode mnie silniejsza. W końcu udało
jej się wejść. Zamknęła za sobą drzwi i ruszyła w moją stronę.
Cofnęłam się. Teraz ona była górą. Poczułam, że moja odwaga
słabnie.
– Skąd wiesz, że spałam z Joshem? Powiedział ci, kiedy
knuliście za moimi plecami?
– Nigdy nie knuliśmy za twoimi plecami! To nie tak.
– W takim razie jak? – zapytała.
Z mojego gardła mimowolnie wyrwał się szloch.
– Pierwsza się w nim zakochałam. W wakacje po ósmej
klasie. Myślałam… Myślałam, że odwzajemnia moje uczucia. A
potem ty wróciłaś ze szkoły i oznajmiłaś, że jesteście razem, więc
nic nie powiedziałam. Zagryzłam zęby i napisałam pożegnalny list.
– Naprawdę sądzisz, że będę cię teraz żałować? – zapytała
kpiącym tonem Margot.
– Nie. Próbuję tylko wyjaśnić, jak to wyglądało. Potem
przestałam go kochać, przysięgam. Już nigdy nie spojrzałam na
niego tak jak wcześniej. Ale kiedy wyjechałaś, zrozumiałam, że w
głębi serca nadal coś czułam. A potem jakimś cudem mój list trafił
na pocztę i…
rozdział siedemdziesiąty pierwszy

Apotem Josh o wszystkim się dowiedział, więc dla


niepoznaki zaczęłam spotykać się z Peterem i…
– Przestań – przerwała mi Margot. – Nie chcę tego słuchać.
W ogóle nie rozumiem, o czym mówisz.
– Nie masz pojęcia, jaką masz nade mną władzę –
powiedziałam trzęsącym się głosem. – Jak bardzo liczę się z twoim
zdaniem. Jesteś dla mnie wzorem.
Twarz Margot wykrzywił grymas. Ostatnim wysiłkiem woli
powstrzymała łzy.
– Wiesz, co zawsze powtarzała mi mama? Dbaj o siostry. I to
właśnie robiłam. Dla mnie zawsze byłyście najważniejsze, ty i
Kitty. Masz pojęcie, jak trudno mi było znieść dzielącą nas
odległość? Jaka się czułam samotna? Przez cały czas myślałam
tylko o tym, żeby wrócić do domu. Ale nie mogłam tego zrobić.
Musiałam być silna. Musiałam… Musiałam dawać dobry przykład.
Nie było miejsca na słabość. Muszę być silna dla was, żebyście i
wy stały się silne, bo… Bo mama nie może was tego nauczyć.
– Wiem – powiedziałam, ocierając łzy płynące strugami po
moich policzkach. – Nie musisz mi tego mówić, Gogo. Wiem, ile
dla nas poświęciłaś.
– Tylko, że kiedy wyjechałam, to nagle okazało się, że
poradziłaś sobie o wiele lepiej, niż się spodziewałam. Nie byłam
tak niezbędna, jak mi się wydawało – mówiła dalej Margot
łamiącym się głosem.
– To dlatego, że wszystkiego mnie nauczyłaś! – krzyknęłam,
a twarz Margot wykrzywił spazm. – Przepraszam – łkałam. – Tak
bardzo mi przykro.
– Potrzebowałam cię, Laro Jean.
A potem obie, w tym samym czasie, postąpiłyśmy krok do
przodu i padłyśmy sobie w objęcia. Płakałyśmy, ale wraz ze łzami
uchodziło z nas napięcie. Poczułam nieprawdopodobną ulgę.
Byłyśmy siostrami i bez względu na to, co byśmy powiedziały
albo zrobiły, nic nie mogło zniszczyć łączącej nas więzi.
– Dziewczynki, wszystko w porządku? – rozległ się zza
drzwi zaniepokojony głos taty.
Spojrzałyśmy na siebie i odpowiedziałyśmy jednocześnie:
– Wszystko w porządku, tato.
rozdział siedemdziesiąty drugi

Sylwestra zawsze spędzaliśmy w domu, wspólnie, całą


rodziną. Robiliśmy popcorn, popijaliśmy cydr, a o północy
wychodziliśmy odpalić sztuczne ognie.
W tym roku koledzy Margot z liceum zorganizowali wyjazd
w góry. Początkowo Margot nie chciała jechać; powiedziała, że
wolałaby zostać z nami, ale zmusiłyśmy ją i w końcu się
zdecydowała.
Miałam nadzieję, że Josh też pojedzie. Może dzięki temu
będą mieli szansę spokojnie porozmawiać i kto wie, co się stanie.
W końcu był sylwester – noc początków.
Tatę wypchnęłyśmy na imprezę organizowaną przez jego
kolegę z pracy. Kitty starannie wyprasowała mu ulubioną koszulę i
dobrała do niej elegancki krawat. Babcia chyba miała rację –
samotność nikomu nie służyła.
– Dlaczego jesteś ciągle smutna? – zapytała w pewnej chwili
Kitty, kiedy zostałyśmy same. Siedziałyśmy w kuchni, szykując
popcornową wyżerkę na wieczór. – Przecież pogodziłyście się z
Margot, więc o co chodzi?
Już miałam zaprzeczyć, powiedzieć, że wcale nie jestem
smutna, ale w końcu westchnęłam i odparłam:
– Nie wiem, Kitty.
– Jak to nie wiesz? – zapytała mała, pakując do ust pełną
garść prażonej kukurydzy.
– Czasami tak jest, że jest ci smutno, ale nie umiesz
wytłumaczyć dlaczego.
– Może masz PMS?
W myślach odliczyłam, ile czasu minęło od mojego
ostatniego okresu.
– Nie. To nie PMS. To, że dziewczyna jest smutna, wcale nie
musi od razu oznaczać, że ma PMS.
– No to o co chodzi?
– Nie wiem! Może o to, że za kimś tęsknię.
– Za Peterem czy za Joshem?
– Za Peterem – odparłam po chwili wahania.
Mimo wszystko za Peterem.
– No to do niego zadzwoń – powiedziała Kitty.
– Nie mogę.
– Dlaczego?
Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć.
Czułam się zażenowana, ale chciałam być dla małej wzorem.
Kitty z niecierpliwością czekała na moją odpowiedź. Kiedy
na nią spojrzałam, nie mogłam nie wyznać jej prawdy.
– Kitty, to wszystko było udawane. Tak naprawdę nigdy nie
byliśmy parą, a Peterowi nigdy na mnie nie zależało.
– Jak to udawane? – zapytała mała, marszcząc czoło.
– Wszystko zaczęło się od tych listów. Pamiętasz, jak
zniknęło moje pudło na kapelusze? W środku schowałam listy. Po
jednym do każdego z chłopców, w którym kiedyś byłam
zakochana. Były przeznaczone tylko dla moich oczu, nigdy nie
planowałam ich wysyłać, ale jakimś cudem trafiły na pocztę i
zaczął się ten cały bałagan. Josh i Peter też je dostali. To było takie
upokarzające… Razem z Peterem zdecydowaliśmy, że zaczniemy
udawać parę. Dzięki temu ja mogłam wyjść z twarzą z tej historii z
Joshem. Z kolei jemu zależało, żeby wzbudzić zazdrość w byłej
dziewczynie, ale nagle wszystko wymknęło się spod kontroli.
– Laro Jean – powiedziała Kitty, nerwowo przygryzając
wargę. – Jeśli coś ci powiem, to obiecasz, że się na mnie
wściekniesz? Nie będziesz na mnie zła?
– A o co chodzi? Powiedz.
– Najpierw obiecaj.
– Dobrze, obiecuję – stwierdziłam, chociaż narastał we mnie
niepokój.
– To ja wysłałam te listy – wypaliła w końcu Kitty.
– Co?! – wrzasnęłam.
– Obiecałaś, że nie będziesz wściekła!
– Co?! – powtórzyłam. – Kitty, jak mogłaś mi to zrobić?
– Byłam na ciebie zła – odparła mała, opuszczając głowę. –
Dokuczałaś mi w sprawie Josha. Chciałaś przy nim powiedzieć, że
nazwę psa jego imieniem. Strasznie się na ciebie wściekłam, więc
kiedy poszłaś spać, wślizgnęłam się do twojego pokoju,
wykradłam pudło na kapelusze, przeczytałam wszystkie listy, a
potem je wysłałam. Od razu tego pożałowałam, ale było już za
późno. Nie mogłam nic zrobić.
– Skąd w ogóle o nich wiedziałaś?
– Czasami, kiedy nie ma cię w domu, grzebię w twoich
rzeczach – wyznała Kitty, zezując w moją stronę.
W pierwszej chwili miałam ochotę na nią nawrzeszczeć, ale
potem przypomniałam sobie, jak znalazłam list Josha do Margot,
więc zagryzłam wargi.
– Kitty, czy masz w ogóle pojęcie, jakiego narobiłaś
bałaganu? Jak mogłaś postąpić wobec mnie tak podle?
– Przepraszam – wyszeptała mała, a z oka popłynęła jej
wielka łza.
Chciałam ją przytulić, uspokoić, ale wciąż byłam na nią
wściekła.
– Już dobrze – powiedziałam głosem, który bynajmniej nie
wskazywał, żeby tak istotnie było.
Gdyby nie Kitty, wydarzenia ostatnich kilku miesięcy w
ogóle nie miałyby miejsca.
Mała zerwała się z krzesła i pobiegła na górę.
Pewnie musiała się wypłakać w samotności. Wiedziałam, że
powinnam jej wybaczyć. Nadszedł czas, kiedy to ja powinnam stać
się dla kogoś wzorem postępowania. W końcu byłam starszą
siostrą.
Kiedy chciałam pójść na górę, Kitty niespodziewanie
wbiegła z powrotem do kuchni. W rękach miała moje zaginione
pudło na kapelusze.
rozdział siedemdziesiąty trzeci

Kiedy Kitty nie było jeszcze na świecie, mama zawsze


kupowała mnie i Margot te same rzeczy, tylko że w różnych,
ulubionych dla każdej z nas kolorach – niebieskim dla Margot i
różowym dla mnie. Miałyśmy identyczne kocyki, przytulanki i
koszyczki na święconkę. Wszystko musiało być sprawiedliwie i po
równo. Nawet jedzenie – tyle samo marchewki, tyle samo frytek,
takie same gumki do ścierania czy identyczna ilość szklanych
kulek. Tylko, że ja zawsze gubiłam swoje gumki i wcześniej
kończyłam frytki, a wówczas żebrałam u Margot. Zdarzało się, że
mama zmuszała siostrę, żeby się ze mną podzieliła, co oczywiście
było w stosunku do niej niesprawiedliwe, ponieważ w pewnym
sensie była karana za to, że wolniej jadła i była bardziej porządna,
jeśli chodzi o traktowanie przedmiotów. Kiedy urodziła się Kitty,
mama przydzieliła jej kolor żółty, ale o ile łatwo było znaleźć takie
same rzeczy w dwóch kolorach, o tyle w trzech stanowiło już spore
wyzwanie. Na szczęście dzieląca nas różnica wieku sprawiła, że
nie chciałyśmy już takich samych zabawek, jakie mama kupowała
dla Kitty.
Pudło na kapelusze było chyba jedynym prezentem od mamy,
który dostałam tylko ja. Nie musiałam z nikim się nim dzielić.
Było moje i tylko moje.
Kiedy otworzyłam je za pierwszym razem, spodziewałam się,
że w środku będzie kapelusz, ale ono było zupełnie puste.
– To pudło na twoje skarby – powiedziała poważnie mama. –
Możesz tu schować wszystkie najcenniejsze, najbardziej sekretne
rzeczy.
– Na przykład co? – zapytałam.
– Wszystko, co się zmieści. Wszystko, co będziesz chciała
zachować tylko dla siebie.
***

– Naprawdę bardzo mi przykro – wystękała Kitty.


Policzki wciąż lekko jej drżały.
Nie byłam w stanie się na nią złościć. Nie, kiedy zobaczyłam
jej minę. A skoro nie mogłam się wściekać, to przytuliłam siostrę.
– Już dobrze, nic się nie stało – powiedziałam, a Kitty wtuliła
się we mnie jak małe dziecko. – Jeśli chcesz, możesz zatrzymać to
pudło. I włożyć tam wszystkie swoje skarby.
– Nie – powiedziała Kitty, kręcąc głową. – Jest twoje. Nie
chcę go. Ale włożyłam tam coś dla ciebie – dodała.
Gdy otworzyłam pudło, zobaczyłam w środku cały stos
karteczek. Mnóstwo liścików. Od Petera. To były listy, które
całkiem niedawno wyrzuciłam.
– Znalazłam je, kiedy opróżniałam twój kosz na śmieci –
powiedziała Kitty. – Przeczytałam tylko kilka. Słowo. A potem
schowałam je, ponieważ uznałam, że to coś naprawdę ważnego,
wyjątkowego.
Dotknęłam jednego z listów. Peter złożył go w samolocik.
– Kitty, wiesz, że ja i Peter nie będziemy parą, prawda?
Mała wzięła ze stołu miskę popcornu.
– Po prostu je przeczytaj – powiedziała, po czym
pomaszerowała do salonu i włączyła telewizor.
Wzięłam pudło i poszłam do swojej sypialni, a tam usiadłam
na podłodze i rozłożyłam wokół siebie wszystkie karteczki.
Większość z nich zawierała zupełnie nieistotne treści.
Czekaj na mnie po lekcjach przy swojej szafce.
Pożyczysz mi notatki z wczorajszej lekcji chemii?

Na widok listu, który dostałam w Halloween, tego z


rysunkiem pajęczej sieci, uśmiechnęłam się pod nosem.
Mogłabyś dzisiaj wrócić do domu autobusem? Chciałbym
zrobić niespodziankę Kitty i odebrać ją ze szkoły – wiem, że
chciała mnie przedstawić swoim kolegom i pokazać im mój
samochód.

Dziękuję, że pojechałaś ze mną w weekend na tą wyprzedaż.


Świetnie się z Tobą bawiłem. Mam u Ciebie dług.

Nie zapomnij o koreańskim jogurcie dla mnie!

Kiedy przeczytałam jeden z ostatnich listów, zaczęłam się


głośno śmiać:
Jeśli upieczesz żurawinowo-czekoladowe ciastka dla Josha, a
nie zrobisz tych z bakaliami, to z nami koniec.

Jeden z listów czytałam wiele razy:


Bardzo ładnie dzisiaj wyglądasz. Podobasz mi się w
niebieskim. Pasuje ci.

Do tamtej chwili wydawało mi się, że nigdy w życiu nie


dostałam listu miłosnego. Tymczasem czytając wiadomości od
Petera, zdałam sobie sprawę, że jak najbardziej dostałam i to całe
mnóstwo. Nagle uświadomiłam sobie, że przed Peterem w moim
życiu tak naprawdę nie liczył się żaden inny chłopak. Wszyscy
pozostali, ci, którzy przewijali się przez nie w przeszłości, pojawili
się tylko po to, żeby przygotować mnie na spotkanie z nim, po
latach. W końcu zrozumiałam, na czym polega różnica między
wzdychaniem do kogoś a miłością. Między kochaniem
wyobrażenia a żywego człowieka. Kiedy jesteś z kimś blisko,
widzisz go takim, jaki naprawdę jest, i to działa w obie strony,
ponieważ ty też pokazujesz swoje prawdziwe oblicze. Tak było z
Peterem. Zobaczył moją prawdziwą twarz, a ja zobaczyłam jego.
Miłość jest przerażająca, bo przynosi zmiany. Nie jest też
wieczna i niesie ze sobą duże ryzyko. Tyle że ja nie chciałam się
już więcej bać. Chciałam być odważna jak Margot.
Wyciągnęłam moje specjalne pióro, ulubioną papeterię i
zaczęłam pisać. Ale nie, nie list pożegnalny. Miłosny.
Kochany Peterze…
1
Rodzaj lodów z dodatkiem jajek; popularne lokalnie w
Stanach Zjednoczonych (przyp. red.).
2
Tradycyjna ostra koreańska przystawka z kiszonych (lub
fermentowanych) warzyw: kapusty pekińskiej, cebuli, papryczek
chili, imbiru, czosnku (przyp. red.).
3
Gra sportowa indiańskiego pochodzenia, uważana za
pierwowzór hokeja na lodzie. W sporcie międzynarodowym
przyjęła się dzięki kanadyjskim Francuzom, który sklasykowali
ostatecznie obowiązujące zasady (przyp. red.).
4
John James Audubon (1785−1851) – amerykański ornitolog
i malarz. Autor słynnego albumu ornitologicznego The Birds of
America (przyp. red.).
5
Thriller w reżyserii Davida Finchera z 2000 r. (przyp. red.).
6
Lek przeciwbólowy i przeciwgorączkowy; ibuprofen
(przyp. red.).
7
Ciasteczka robione przez amerykańskie harcerki, które
zbierają fundusze na działalność swoich zastępów (przyp. tłum.).
8
S’more to słodka kanapka zrobiona z dwóch herbatników,
zwykle owsianych, między które wkłada się różne dodatki,
tradycyjnie czekoladę i pianki (przyp. red.).

You might also like