Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 342

tom I

Ostrzeżenie
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, powie lanie i wykorzystywanie części lub całości treści zawar-
tych w niniejszym pliku zabronione.
Naruszenie praw autorskich będzie skutkowało odpowiedzialnością karną
określoną w przepisach prawa, w szczególności w przepisach ustawy
o prawie autorskim i prawach pokrewnych, ustawy o zwalczaniu nie uczci-
wej konkurencji, przepisach prawa prasowego oraz przepisach kodeksu
cywilnego.
Niniejszy plik przeznaczony jest wyłącznie do użytku osobiste go. Up u-
blicznia nie go w Internecie oraz przekazywanie osobom trzecim zabronio-
ne.

Niniejszy plik został zaszyfrowa ny indywidualnym kodem licencyjnym.

Licencja dla
Angelika Kuk
A7435N53452K
ANDREAS LANSKY

tom I

Przekład
Karolina Marchewka

MacPherson
Tytuł orygina łu:
The Mos t Wanted: Return to Rockport

Copyri ght © 2007 for ori ginal version by:


Andreas Lansky
(Andrew McPherson/Ma cPherson)

Published originall y by the Ma cPherson


Pri va te Publishing House
in Los Angeles , CA

Copyri ght © 2015 for polish edi tion by:


Ka rolina Ma rchewka
(Melora )

Projekt okładki :
Ra dos ław Mi cha ł Krawczak

Redakcja i korekta :
Ka rolina Ma rchewka
Da wid Ma rańda
Ka cper Tomczews ki
Hubert Supera

Promocja internetowa:
Da wid Ma rsza ł

ISBN 978-83-942783-1-1

Wyda wni ctwo:


Ma cPherson

www.mostwantedbooks.pl
PODZIĘKOWANIA

Myślę, że moje słowa nie będą zbyt banalne i wzniosłe, jeśli


stwierdzę, że książka nie jest dziełem wyłącznie jednej osoby. Oczywiście
autor to ta część całego projektu, która inicjuje jego rozpoczęcie, jednak
bez pomocy innych doprowadzenie go do końca byłoby niemożliwe.
Na początku pragnę serdecznie podziękować moim współpracow-
nikom ze studia Black Box. Drodzy przyjaciele, bez Waszego zaangażowa-
nia, pasji i chęci pomocy ta książka utknęłaby na poziomie topografii
Palmont. Wasz upór i wiara w powodzenie zaistnienia „The Most Wanted”
była dla mnie nieocenioną inspiracją. Dzięki Wam wiedziałem, że to, co
robię, ma sens. Dlatego tę książkę dedykuję przede wszystkim Wam.
W tym miejscu szczególnie dziękuję Marcowi De Vellisowi. To
dzięki Tobie zacząłem pracę przy grze, która zmieniła moje życie i która
stała się punktem wyjścia do stworzenia niesamowitego uniwersum - peł-
nego szybkich samochodów, niebezpiecznych wyścigów i pościgów pol i-
cyjnych. Uniwersum, które ma nie tylko dostarczać rozrywki, ale również
uczyć.
W dalszej części chciałbym podziękować tym osobom, które po-
mogły mi wydać książkę. Z przyczyn tylko mnie i Wam znanych, nie będę
tu wymieniał żadnych nazwisk. Moi drodzy, bardzo mnie zaskoczyliście,
kiedy dowiedziałem się o Waszej zbiórce na opłacenie druku. Powiem
szczerze, że na początku bałem się samodzielnie zainwestować taką sumę
pieniędzy w coś, co może się nie udać. Było mi nieprawdopodobnie głup io,
kiedy zrozumia łem, że Wy wierzyliście w sukces tej książki bardziej niż ja.
Byliście w stanie zainwestować własne pieniądze, nie licząc nawet na ich
zwrot. Dziękuję Wam jeszcze raz i przepraszam za mój brak wiary. Po raz
kolejny pokazaliście, że chcieć, to znaczy móc.
Na koniec obowiązkowe podziękowania, które należą się mojej
żonie i córce. Drogie Panie, Wasza cierpliwość do mnie przerastała tę, na
którą mogliby pokusić się aniołowie. Kochana żono, dziękuję za to, że nie
złościłaś się na mnie, kiedy zapominałem o zakupach albo ugotowaniu
makaronu. Przychodząc głodna z pracy, powinnaś mnie zabić. Tobie, Kaily,
dziękuję z kolei za to, że tak często przychodziłaś do mnie i mówiłaś:
„Tato, ta książka będzie świetna”. Mia łaś rację. Jest świetna. Między innymi
właśnie dzięki Tobie i Twoim pomysłom, które niejednokrotnie mi pod su-
wałaś.

Andreas Lansky,
maj 2007

6
Shiny green eyes
So full of sparkle and no lies
For your love I left my home
You will never have to be alone

7
8
Rozdział 1
PALMONT

Zbliżała się godzina siódma wieczorem - najbardziej sprzyjająca


pora dla nieustających tu samochodowych wyścigów ulicznych. Z oddali
dobiegały dźwięki silników i policyj nych syren.
Był właśnie początek sierpnia, co było równoznaczne z tym, że
upał dawał się we znaki, nawet o tej porze. Choć ciemność ogarniała po-
woli niebo, to wciąż można było dostrzec na horyzoncie zachodzące
słońce.
Thomas wszedł do swojego garażu. Zgodnie z przewidywaniami,
czekało tam już jego auto. Martwił się, że po długim czasie, kiedy nie wie-
dział nawet, co dzieje się z jego BMW, mogło być w nieco zaniedbanym
stanie. Na szczęście wszystko było w porządku, a od normy odbiegały
jedynie drobiazgi, które skorygować można w kilka minut.
Co do samochodu Thomasa, od dłuższego czasu panowała dość
dziwna sytuacja. Policjanci raczej mają to do siebie, że próbują zapuszko-
wać piratów drogowych, a tym bardziej wyścigowców. Jednak jak się oka-
zuje, nie wszyscy. Wyjątkiem był Cross.
Kiedy przyjechał za Thomasem do Palmont, miał ochotę go roz-
szarpać. Przez jego ucieczkę akcja łapanki kierowców Czarnej Listy została
uznana za nie do końca udaną, przez co reputacja Crossa w policji dość
mocno ucierpiała. Pomimo tego, że Razor i jego kumple poszli siedzieć,
nie został złapany „Najbardziej Poszukiwany” Czarnej Listy. Właśnie dlate-
go Cross chciał za wszelką cenę dopaść uciekiniera.
Na szczęście, bieg rzeczy ułożył się tak, że musia ł dać za wygraną.
Do całej sprawy wtrącił się Darius. Chciał, by policjant zatrzymał Thomasa
dopiero po jakimś czasie, kiedy ten odpracuje niby to ukradzione kiedyś
pieniądze i pomoże mu odzyskać panowanie nad miastem.
Zdarzenia nabrały jednak wyjątkowo dziwnego biegu około trzech
miesięcy temu. Thomas stał się znów królem ulic w Palmont i postanowił

9
zemścić się na Dariusie. Razem z Nikki zaczęli na poważnie dobierać się
mu do skóry. Nie to było jednak najważniejsze.
Cross wrócił z tygodniowego pobytu w Rockport i od razu dostał
od Dariusa polecenie, by zatrzymać Thomasa. Spoglądał z zadowoleniem,
jak policjant zakłada kajdanki jego rywalowi, a Nikki przyjeżdżając w tym
momencie na miejsce spotkania, zastanawiała się, co będzie dalej. Pewnie
znów wyląduje w niewoli swojego dawnego zwierzchnika, ale tym razem
będzie gorzej. W końcu zbuntowała się przeciwko niemu i chciała razem
z Thomasem odebrać mu władzę wśród wyścigowców w Palmont. Mogła
spodziewać się najgorszego. Znała go od wielu lat i wiedziała, do czego
jest zdolny.
Na szczęście wszystko ułożyło się zupełnie inaczej. Darius odj e-
chał z miejsca spotkania-pułapki z pewnością, że Thomas trafi za kratki
i nie będzie więcej wchodzić mu w drogę. Pomylił się jednak. Cross oddał
kluczyki do kajdanek Nikki i poprosił, by „uwolniła kole gę”.
Ta sytuacja była niezwykle zaskakująca. Mimo ściśle określonego
rozkazu policji oraz polecenia Dariusa, który chciał, by aresztować jego
dawnego kierowcę, Cross tego nie zrobił. Najprawdopodobniej była to
zasługa Nikki, która wielokrotnie namawiała policja nta, by ten zerwał swój
„kontrakt” z Dariusem i zgodził się na zapłatę przez Thomasa sumy, która
byłaby równa nagrodzie za jego aresztowanie i dostarczenie do Rockport.
Drugą zadziwiającą sprawą była współpraca policjanta z Dariusem.
Mógł aresztować Thomasa i wrócić z nim do Rockport w każdej chwili.
Mimo to był dziwnie posłuszny wobec Dariusa i czekał na jego rozkazy.
Prawdopodobnie był sowicie wynagradzany albo jego zleceniodawca wie-
dział coś, co mogłoby zaszkodzić jego dalszej karierze i szantażował go.
Był do tego zdolny. To człowiek, który oprócz nielegalnych wyścigów, miał
też na sumieniu kilkunastu ludzi. Nie bawił się z kimś, kto psuł mu szyki.
Thomas mógł być naprawdę zadowolony z tego, że jego rywal chciał jedy-
nie umieścić go w więzie niu.
Thomas i Nikki nie zastanawiali się długo. Mając teraz wolną drogę
do pokonania swojego wroga, postanowili nie tracić czasu.
Po około dwóch tygodniach Darius nie miał już czego szukać
w Palmont. Thomas pokonał go we wszystkich możliwych wyścigach
i zniszczył jego reputację wśród innych kierowców. Wywołało to ogólne
zadowolenie w mieście, gdyż Darius był tyranem, który niszczył prawdziwy
charakter wyścigów.

10
Jeszcze 3-4 lata temu za prawdziwego mistrza kierownicy
w Palmont uznawało się Thomasa. Był najlepszy. Zaczął ścigać się, kiedy
miał zaledwie szesnaście lat. W wyścigi wprowadził go Rog - kumpel już
z czasów dzieciństwa. Sam zajmował się wyścigami, ale bardziej w charak-
terze obserwatora i fana tego sportu.
Od momentu, kiedy Thomas wciągnął się w świat wyścigów, minę-
ło już około dziesięciu lat. Przez ten czas zdarzyło się bardzo wiele rzeczy.
Przez pierwsze 7-8 lat ścigał się w Palmont i okolicach. Już wtedy miał
problemy z Dariusem, ale walczył z nim zaciekle i dalej robił swoje. Kolej-
ne kilka miesięcy spędził w Rockport. Reszta czasu to okres od wyjazdu
z Rockport aż do obecnego pobytu w Palmont. Ostatni dzień tych dziesię-
ciu lat ma miejsce właśnie teraz.
Thomas z dokładnością maniaka sprawdza wszystkie, nawet naj-
mniejsze elementy swojego wozu. Interesuje go nawet to, czy na tapicerce
nie ma plam, a karoseria nie jest gdzieś zarysowa na. Samochód wydawał
się być w idealnym stanie. Cross obiecał, że auto znajdzie się w garażu
„w całości”. Trudno było nawe t sobie to wyobrazić, po tym, co spotkało je
zaraz po pojawieniu się w Palmont. Mimo to Cross całkowicie wywiązał się
z obietnicy. Najwyraźniej naprawił samochód na swój koszt. W każdym
razie nie było na nim nawet jednej rysy.
W tym momencie warto wspomnieć o kolejnym dziwnym zachowa-
niu policjanta. Choć z drugiej strony po tym wydarzeniu dla Thomasa
wszystko stało się jaśniejsze.
Pewnego razu popijał sok przy barze jednego z palmonckich klu-
bów. Miało to miejsce w kilka dni po pokonaniu Dariusa. W pewnym m o-
mencie odwrócił głowę w stronę wejścia. Zobaczył w nim Crossa. Ten
szybko zbliżył się, siadając obok Thomasa i zanim odezwał się choć sło-
wem, zamówił wodę gazowaną, wcześniej donośnie gwiżdżąc i pstrykając
palcami na barmana. Thomas obserwował towarzysza ze wzrokiem zato-
pionym w jego twarzy i cierpliwie czekał na dalsze rozwinięcie sytuacji.
Najpierw Cross nawijał o głupotach, a Thomas nadal czekał na to, aż
przejdzie do sedna sprawy. Od pierwszej chwili zrobił wrażenie kogoś, kto
ma coś konkretne go do powiedzenia. W pewnym momencie zapytał o da l-
sze plany Thomasa. Teraz, kiedy ponownie stał się królem ulic Palmont
i wyjaśnił wszystkie sprawy, między innymi tę z ukradzionymi pieniędzmi.
- W tym tygodniu mam imprezę wyścigową, co dalej... nie mam nic
w planie, ale jest tu jeszcze parę spraw do załatwienia. Darius pod moją

11
nieobecność dość poważnie namieszał. Może tym się zajmę – odpowie-
dział, upijając kolejny łyk soku.
Cross przez chwilę inte nsywnie się nad czymś zastanawiał, mrużył
oczy i przykładał dłoń do brody.
- Pamiętasz jeszcze swój pobyt w Rockport?
- Oczywiście, że tak. Tego nie da się zapomnieć, między innymi
dzięki tobie – uśmiechnął się.
- Tam też masz jedną sprawę do załatwienia. Ktoś na ciebie czeka.
Cross powiedział wreszcie coś konkretnego, ale cały czas jakby
stosował jakiś specjalny szyfr - to chyba takie policyjne schorzenie. Tho-
mas jednak świetnie domyślał się, o co chodzi albo raczej - o kogo.
Chodziło oczywiście o Mię. Wyjechał z Rockport bardzo gwałtow-
nie, nie miał nawet okazji się z nią pożegnać. Później wielokrotnie dzwonił
na numer, którego zawsze używał, by się z nią skontaktować. Niestety
najprawdopodobniej stracił ważność, bo ilekroć próbował zadzwonić już
z Palmont, głos automatu informował, że numer jest nieprawidłowy.
Nie mógł wybaczyć sobie tego, że stracił z nią kontakt. Był jej win-
ny przynajmniej jedno słowo podziękowania. Chociaż okazała się agentką
policji, od początku znajomości aż po dziś dzień żywił do niej głębokie
uczucia. Poza tym ostatecznie pomogła mu odzyskać auto i uciec z pułap-
ki. Nie mógł jednak wrócić do Rockport, był uwięziony przez Dariusa
w Palmont, nie miał żadnego pola manewru, a wszystkie plany przeciwko
niemu obmyślał wraz z Nikki w ukryciu.
Dlatego właśnie nie spotkał się więcej z Mią. Mimo że Palmont
mieści się w pobliżu wyżyny Kolorado, a Rockport obok Los Angeles i nie
jest to duża odległość, szczególnie dla człowieka, który w naturze ma
szybkie przemieszczanie się, nie mógł tam wrócić.
Na szczęście teraz ma już wolną rękę i może zrobić, co tylko ze-
chce. Miał jednak obawy, że Mia nie będzie chciała więcej na nie go spoj-
rzeć i słowa policjanta wywarły na nim dwojakie wrażenie. Nie wiedział,
czy Mia czeka na niego, bo chce się z nim znów zobaczyć, czy może dla-
tego, że chce się z nim policzyć.
Zastanawiając się teraz nad prawdziwym znaczeniem tych słów,
włożył ręce do kieszeni swojej skórzanej kurtki i spuszczając wzrok z twa-
rzy Crossa, przyglądał się blatowi baru.
- Wiem, że czeka, ale do tej pory nie wiedziałem czy... – Thomas
nie mógł znaleźć słów, by jak najlepiej ująć to, co myśli.

12
- Czy chce cię przytulić, czy może obić ci mordę – uprzedził go
Cross.
- Właśnie, ale tak w głębi duszy wydaję mi się, że to ta pierwsza
opcja - powiedział, znów patrząc Crossowi prosto w oczy. - Więc tak jak ci
powiedziałem, w tym tygodniu mam jeszcze kilka wyścigów, a później...
pojadę do Rockport.
- To do zobaczenia na miejscu - Cross wsta ł od baru i kładąc rękę
na ramieniu Thomasa, ruszył w stronę wyjścia.
- Poczekaj – zatrzymał go. – Właściwie dlaczego mnie nie zamkną-
łeś?
- Może kiedyś wszystko c i wytłumaczę, ale teraz muszę lecieć.
Cross nadal kierował się ku wyjściu, a Thomas znów pozostał sa-
motny, rozmyślając o dziwnym zachowaniu policjanta.
Ten jednak po chwili odwrócił się i dorzucił jeszcze jedno zdanie:
- Aha, byłbym zapomniał, twój samochód jest w garażu obok do-
mu.
- Zaraz! Jak to? Skąd wziąłeś klucze do mojego garażu?
- Zostawiłeś otwarte.
- Niemożliwe, ja zawsze zamykam – Thomas oburzył się odpowie-
dzią Crossa, ale ten wyszedł już z klubu.
Miał do niego wie le pytań. Chciał wiedzieć, skąd policjant wie,
gdzie mieszka, jak wszedł do garażu (był pewien, że wszystko dokładnie
zamknął), dlaczego oddaje mu samochód, dlaczego go po prostu nie
aresztował?
Nie pozostało już nic, jak tylko iść do domu i do garażu, by zoba-
czyć swoje biało-niebieskie BMW M3 GTR.
Właśnie tak wtedy zrobił, jednak bieg wydarzeń ułożył się w taki
sposób, że nie nacieszył się swoim samochodem zbyt długo. Najpierw
przez dwa dni był w Las Vegas. Miała tam miejsce duża impreza wyścigo-
wa, dlatego Nikki spontanicznie podejmując decyzję, załatwiła im obojgu
udział.
Kiedy wrócili już do Palmont, był to dzień, kiedy Thomas ścigał się
podczas spotkania wspomnianego przez niego podczas rozmowy z Cros-
sem. Wyścig mia ł mieć miejsce w Carbon Canyon znajdującym się na pół-
nocny-wschód od miasta. Turniej rozgrywał się między zespołami 21st
Street i Scorpions. Thomas wyjątkowo lubił się z ludźmi z zespołu Skor-
pionów, dlate go postanowił im pomóc i w wyścigu opowiedział się po ich

13
stronie, stając na linii startu biało-grana towym Mitsubishi Lancer Evolution
IX. Takie bowiem były ich zespołowe barwy. Jego rywalem był mężczyzna
w żółtym Dodge'u Cha llengerze.
Ruszyli. Jechali krętym szlakiem kanionu. Tej nocy zapadła gęsta
mgła i padał deszcz. Nawierzchnia drogi była mokra. Samochód Thomasa
nie był do te go przygotowany. Miał założone opony driftingowe, które
okazały się teraz przeszkodą i dodatkowym niebezpieczeństwem. Samo-
chód rywala - typowy muscle car był szybszy i bardziej przyczepny. Jadąc
na szerokich bieżnikach, zdobywał przewagę. Thomas jednak się nie pod-
dawał i pędził szybciej, niż wydawało się to możliwe. Doganiał rywala.
Kilkakrotnie podszedł do ataku i manewru wyprzedzania. W końcu udało
mu się.
Meta była niedaleko i Thomas był już bliski zwycięstwa. Sytuacja
jednak uległa zmianie. Dodge rywala zaatakował go w najmniej odpowied-
nim momencie. Weszli w zakręt. Thomas był po zewnętrznej. By nie wje-
chać w przeciwnika, musiał mocno przyhamować. Nieste ty opony samo-
chodu znów go zawiodły i mimo zażartej walki z prowadzoną maszyną,
nie udało mu się utrzymać na drodze. Przebijając się przez barierki, spadł
w około stumetrową przepaść. To było jedno z najtrudniejszych i zarazem
najbardziej niebezpiecznych miejsc w kanionach sąsiadujących z Palmont.
Kiedy kierowca Dodge’a zorientował się, co się stało, zawrócił
i wysiadając z samochodu spojrzał w dół, by zobaczyć, gdzie jest jego
rywal. Widział tylko przewrócone do góry kołami auto i wydobywający się
z niego dym. Po chwili wsiadł z powrotem do wozu i odjechał w kierunku
mety. Tam szybko wysiadł z samochodu, krzycząc:
- Dzwońcie szybko po karetkę! Thomas wypadł z drogi!
- Co ty mówisz? – pytał jeden ze Skorpionów.
Widząc, że coś jest nie tak i że jej przyjaciel nie dojechał na metę,
Nikki również podbiegła do kierowcy.
- Gdzie jest Thomas? – zapytała przestraszona.
- Rozwalił się. Wyleciał na zakręcie i wpadł w przepaść.
Nikki była przerażona, ale zachowała trzeźwość umysłu i szybko
postanowiła, co zrobi dalej.
- Dobra. Cody, weź mojego Forda. Ukryj go gdzieś u siebie, nie-
długo go odbiorę – zwróciła się do dowódcy Skorpionów. – A ty zawieź
mnie w miejsce, gdzie Thomas wypadł – powiedziała do kierowcy Dodge’a.
- OK, wsiadaj.

14
Zanim jednak znaleźli się w samochodzie, Nikki krzyknęła do
wszystkich na mecie, by się stąd zwijali, a ona zadzwoni po karetkę. Nie-
stety to wiązało się z pojawieniem policj i, co zdecydowanie nie odpowia-
dało znajdującym się tutaj kierowcom.
- Jedź – powiedziała, siadając już na miejscu pasażera żółtego
Dodge'a.
Kiedy dojechali na miejsce wypadku, Nikki wpadła w przerażenie.
Wiedziała bowiem, że w tym miejscu droga kanionu biegnie na wysokości
około dwustu metrów wyżej niż położone niżej tereny i spadając stąd, nie
ma się absolutnie żadnych szans na przeżycie.
- Nie żartuj, że to tutaj.
- Niestety. Widzisz rozwaloną barierkę? – kierowca dokładnie
wskazał miejsce, gdzie Thomas przebił się przez zabezpieczenia.
Nikki spojrzała w przepaść, upadła na kolana i ciężko odetchnęła.
- Zatrzymał się na skałach. Myślałam, że spadł na sam dół.
- To i tak wysoko. Nikki... a jeśli on nie żyje...
- Musi żyć! – krzyknęła.
W Mitsubishi nadal paliły się światła, więc wszystko na dole było
świetnie widoczne. Nie było jednak widać Thomasa. Schowany był gdzieś
głęboko w samochodzie.
Nikki wyjęła z kieszeni spodni telefon, wybrała numer i przez
chwilę czekała na odpowiedź po drugiej stronie. Wciąż spoglądała w prze-
paść, ciesząc się, że Thomas dość bezpiecznie się zatrzymał. Naprawdę
byłoby bardzo źle, gdyby spadł z całej wysokości wzgórza.
- Halo – odezwał się głos w słuchawce.
- Cross?
- Taa, co jest?
- Wyjechałeś już z Palmont? – zapytała, wiedząc o tym, że policjant
miał niebawem opuścić miasto.
- Nie, jeszcze nie. A co się dzieje?
- Thomas miał wypadek. Wypadł z drogi w Carbon Canyon. Za-
trzymał się na skałach, jakieś sto metrów niżej.
- Co ty mówisz? Żyje? – nerwowo dopytywał się Cross.
- Mam taką nadzieję, choć nie jestem pewna. Niestety go nie wi-
dzę. Cross... załatw jakąś karetkę i kogoś, kto go stamtąd wyciągnie.
- Dobra, nie martw się. Już jadę do ciebie. Powiedz mi tylko, gdzie
się to dokładnie stało.

15
- Niedaleko wiaduktu, w tym najwyższym punkcie.
- Jestem już w drodze, za parę minut będę – Cross rozłączył się,
a Nikki z powrotem schowała telefon do kieszeni spodni.
- Dobra, spadaj stąd. Zaraz przyjedzie karetka, lepiej, żeby cię tu
nie było.
- Dobra, powodzenia, Nikki – rzekł mężczyzna i pobiegł w stronę
swojego samochodu.
- Uciekaj, masz bardzo mało czasu – dodała.
Kierowca wsiadł do wozu i odjechał. Nikki wciąż spoglądała w dół,
obawiając się, że auto może wybuchnąć albo że skały obsuną się i Thomas
spadnie jeszcze niżej.
Kiedy usłyszała silnik nadjeżdżającego samochodu, podniosła się
wreszcie z kolan na proste nogi i spojrzała w stronę nasilającego się
dźwięku. To był Cross. Zatrzymał się obok niej i wysiadając nerwowo ze
swojej policyjnej Corvetty, trzasnął drzwiami.
- Gdzie on jest? – zapytał.
Odpowiedziała mu jedynie spojrzeniem w dół.
- Rany boskie – powiedział, patrząc na dymiący samochód.
- Dokładnie to samo sob ie pomyślałam, kiedy to zobaczyłam.
- A ty właściwie skąd się tu wzięłaś? – zainteresował się policjant,
nie widząc w pobliżu żadnego samochodu. – Jak się tu dostałaś?
- Podwiózł mnie facet, który ścigał się z Thomasem.
Cross i Nikki czekali na pomoc jeszcze przez kilka minut. W tym
czasie obserwowali, co dzieje się na dole.
Nagle usłyszeli dźwięk nadlatującego od strony miasta helikopte-
ra. Maszyna rozświetliła swoimi halogenami miejsce wypadku. Po chwili
wylądowała ostrożnie na szosie kanionu, tak by śmigłem nie uderzyć
w skały. Z helikoptera wybiegli trzej lekarze ubrani w płaszcze z czerwo-
nym krzyżem. Pilot wyłączył silnik, a śmigła zaczęły zwalniać.
- Witam państwa – powiedział jeden z lekarzy, podchodząc do
krawędzi drogi. – Zaraz przyjedzie karetka, która zabierze... – mężczyzna
spojrzał na dół i przeraził się widokiem dymiącego samochodu. – ...do
szpitala... tego pana.
Mężczyzna nadal spoglądał w dół, pocierając nerwowo brodę. Za
nim stali pozostali dwaj sanitariusze, przyglądając się dziwnie Crossowi
i Nikki.

16
- Bardzo się cieszę, ale jak macie zamiar go stamtąd wyciągnąć? –
zapytała.
- Za chwilkę będzie tu drugi śmigłowiec. Przylecą wspinacze.
Drugi helikopter rzeczywiście nadleciał. Pojawiła się też przeraźli-
wie głośno wyjąca karetka. Po chwili wspinacze zapinali już liny i zaczęli
zjeżdżać w dół. Było ich czterech. Mieli odpowiednie wyposażenie, by bez-
piecznie przetransportować Thomasa na górę.
Będąc już na dole, zajrzeli do samochodu. Zobaczyli go w środku.
Był przypięty pasem bezpieczeństwa, ale to niewiele mu pomogło, gdyż
pas się naderwał i w rzeczywistości był całkiem swobodny. Wszędzie było
stłuczone szkło szyb samochodu. Thomas miał kilka przecięć na twarzy
i dłoniach. Widać też było małe strumienie krwi płynące z nóg przez prze-
cięte spodnie. Na szczęście miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę, która
zatrzymała szkło przed wbiciem się w ręce, brzuch i klatkę piersiową.
Po chwili wspinacze wyjęli ostrożnie Thomasa z samochodu i uło-
żyli go na specjalnych noszach, które zwane były „Windą”. Na takim wła-
śnie urządzeniu wyciąga się rannych ludzi z trudno dostęp nych miejsc, np.
w górach.
Winda została przypięta do lin w czterech miejscach. Podczepili się
do nich również wspinacze i zaczęli wjeżdżać na górę. Thomas był nie-
przytomny, nie dawał żadnych znaków życia, ale to, czy żyje, stwierdzić
mieli już lekarze na górze.
Nikki była w szoku. Miała wrażenie, że chyba zaraz oszaleje. Nie
mogła się doczekać, kiedy Thomas zostanie przetransportowany na sam
szczyt.
Deszcz zaczął padać jeszcze mocniej, a na czarne niebo napływały
coraz ciemniejsze chmury. Czuła, że jest jej zimno. Nie miała na sobie
ubrania wierzchniego - żadnej kurtki a ni płaszcza, które zwykła była no-
sić.
Wspinacze znaleźli się już na górze. Odpięli siebie i Thomasa od
lin. Nikki natychmiast rzuciła się do niego i uklękła przy noszach, łagodnie
dotykając dłonią jego poranionej twarzy.
- Tommy – powiedziała po cichu, przesuwając dłoń od jego wło-
sów aż do policzka. – kochany... – dodała całkowitym szeptem, pochylając
się jeszcze niżej nad noszami.
W tym momencie bardzo mocno ucałowa ła jego czoło. Jej łzy
i rozpuszczone, czarne włosy opadły na jego policzki. Wciąż dotykała pra-

17
wą dłonią jego twarzy. W końcu samymi palcami zjeżdżając w dół poprzez
szyję, dotknęła jego klatki piersiowej, lekko rozsuwając srebrny zamek
kurtki.
Cross z niepokojem obserwowa ł jej poczynania. Stojąc za jej ple-
cami, wskazał lekarzom, by zajęli się Thomasem.
- Niech pani uważa, w ciało może być powbijane szkło – powie-
dział lekarz, który chyba jako jedyny z całej trójki potrafił mówić. – Proszę
pozwolić nam obejrzeć pani przyjaciela.
- Spadajcie! – krzyknęła.
- Nikki, to nic nie da – powiedział Cross. – Niech go obejrzą, ty nic
nie możesz tutaj zrobić – mówiąc te słowa, kucnął obok niej.
Oboje podnieśli się, patrząc na Thomasa. Jeden z lekarzy zajął się
usztywnianiem wszystkich kości i stawów, gdyż był pewien, że po takim
upadku coś na pewno jest złamane. Drugi zaś (jeden z tych androidów),
zajął się badaniem pulsu i oddechu Thomasa. Jeszcze jeden „robot” skon-
centrował się na szukaniu ewentua lnego szkła na ciele.
Cross trzymał dłoń na ramieniu Nikki na znak, że ją wspiera. Jej
uwagę przykuwał teraz zapach zmoczonego przez deszcz asfaltu. W ten
sposób zapominała, że patrzy na zakrwawionego T homasa.
Jej dłonie również były czerwone. Niebieskie, dżinsowe spodnie
poplamiły się, a krew była jedynie mniej widoczna na czarnej bluzce.
- Wyjdzie z tego? – zapytała lekarzy zdecydowanym i niskim gło-
sem, opanowując już nieco nerwy.
- Powiem tak... – zaczął jeden z „robotów" badających Thomasa. -
Czasami trupy mają lepszy puls.
- Niech pan nie robi sobie żartów – powiedziała jeszcze bardziej
zdecydowanym tonem. – Pytam, czy Thomas przeżyje?
- Więc... – teraz odezwał się ludzko-podobny lekarz – Pan Tho-
mas, jak pani mówi, ma bardzo słaby puls i niestety nie oddycha, ale jeśli
pospieszymy się do szpitala to... myślę, że go uratujemy.
Lekarze jeszcze przez kilka chwil robili wszystko, co możliwe, by
pacjent był jak najbezpieczniejszy podczas transportu. Po chwili umiesz-
czono go w karetce i kierowca ruszył w stronę miasta. Ludzie z e śmigłow-
ców również się już zebrali.
Nikki do szpitala zabrała się z Crossem. Jechali tuż za karetką.
Przez całą drogę nie powiedziała nawet jednego słowa, była zbyt zamyśl o-
na. Policjant postanowił jej nie przeszkadzać i również milczał.

18
W szpitalu Thomas został przeniesiony na inne nosze, przystos o-
wane bardziej do warunków medycznych. Na drugim piętrze został wynie-
siony z windy przez czterech mężczyzn. Za nimi wysiedli Nikki i Cross.
Korytarz był długi. Thomasa niesiono do sali, w której miano do-
konać wszystkich niezbędnych zabiegów. Niestety nadal nie oddychał,
a puls serca był bardzo słaby.
Cross podążał obok lekarzy. Nikki natomiast szła tuż za głową
Thomasa. Nie zwracała na nic uwagi, była jakby zaczarowana albo zahip-
notyzowana.
W korytarzu roz legał się cichy szmer, jednak najwyraźniej słychać
było rytmiczne kroki Nikki. Jej czarne buty na obcasie uderzające o podło-
gę dawały dźwięk jak puls serca, którego teraz tak bardzo brakowało jej
ukocha nemu. Mokre ubranie przylegało do niej kurczowo, jak gdyby to
była jej własna skóra, a z czarnych włosów wciąż spadały krople wody.
Ona jednak nie zwracała uwagi na to, że przemokła i jest jej zim-
no. Nie przejmowała się tym, że się przeziębi. Najważniejsze było to, by
Thomas przeżył. Im bliżej byli sali, tym bardziej oddalał się od swojego
życia. Jego puls wciąż zwalniał, jak gdyby ktoś ustawiał cora z większe
spowolnienie filmu. Nikki miała wrażenie, że jej serce zwalnia równomie r-
nie z sercem Thomasa, czuła, jakby umierała razem z nim.
Po chwili został wniesiony do sali. Nikki zauważyła, że jest tam
przygotowane mnóstwo różnych narzędzi służących do zabiegu. Przeraża-
ło ją to. Klimaty szpitali i klinik zawsze ją przygnębiały, a tym bardziej
widok tych wszystkich skalpeli i tym podobnych.
Weszła jednak do środka, za nią Cross. Przez chwilę spoglądali,
jak lekarze przenoszą Thomasa na stół operacyjny. Bardzo się spieszyli.
Po chwili lekarz, który usztywnia ł go nad przepaścią, podał Nikki
jego kurtkę, która zosta ła teraz z niego zdjęta . Dziewczyna mocno przytu-
liła ją do twarzy i zamknęła oczy. Trwała tak chwilę, a później ubrała ją na
siebie, zasuwając srebrny zamek pod samą brodę. Dało jej to trochę cie-
pła, choć niewie le. Thomas tracił również temperaturę ciała, więc już od
jakiegoś czasu kurtka się nie nagrzewała.
Nikki i Cross nie mogli dłużej przebywać na sali zabiegowej, więc
zostali wyprowadzeni na korytarz. Oboje usiedli na szerokiej ławce. Poli-
cjant nerwowo się wiercił. W końcu gdzieś zadzwonił, a później krążył bez
sensu po korytarzu w tę i z powrotem. Nikki nadal milczała, patrząc tylko
w jedno miejsce na ścianie. W pewnym momencie rozpięła kurtkę Thoma-

19
sa, zdjęła ją z siebie i położyła na kolanach. Przez następne minuty pa-
trzyła tylko na nią.
- Nikki, może przynieść ci coś ciepłego? – przerwał ciszę Cross. -
Może kawę? Zdaje się, że jest tutaj jakiś automat.
- Taa, przynieś mi mocną, czarną kawę – odpowiedziała.
- Dobra, zaraz wracam.
Nikki była tak bardzo zmęczona, że ten stan skłonił ją do wypicia
kawy, której nigdy nie lubiła. Opierając głowę o ścianę, zamknęła oczy.
Cały czas mocno trzymała kurtkę. Przez umysł przebiegało jej milion my-
śli, najważniejsza była jednak ta, by Thomas przeżył. Nie mogła nawet
wyobrazić sobie jego odejścia. Śmierć oznaczałaby, że nigdy więcej z nim
nie porozmawia, a miała mu do powiedzenia wiele rzeczy. Naprawdę waż-
nych rzeczy.
Kiedy wrócił do Palmont, wróciła do niej również nadzieja na od-
budowanie tego, co skończyło się między nimi jeszcze przed jego wyjaz-
dem do Rockport. Byli ze sobą prawie osiem lat i nie mogła darować sobie
tego, że to wszystko tak po prostu się skończyło. Thomas był tu taj już od
dwóch la t, ale nigdy nie miała odwagi, by porozmawiać z nim o tych spra-
wach. Teraz postanowiła, że kiedy tylko będzie to możliwe i o ile w ogóle
jeszcze będzie - porozmawia z nim.
Cross nadchodził już z kawą, ale okazało się, że trochę się sp óź-
nił. Nikki spała na ławce przykryta kurtką. Policjant uznał sytuację za dość
dobrą - Nikki śpi, nie męczy się złymi myślami, a rano może zbudzą ją
dobre wieści. Usiadł więc na ławce obok i zaczął popijać kawę z dwóch
kubków na przemian.
Rano blask słońca uderzał przez okna. Była naprawdę piękna po-
goda, godzina siódma. Nikki otworzyła oczy, budząc się w dość dziwnym
położeniu - nogi i głowę miała po zupełnie odwrotnych stronach ławki niż
w nocy i w dodatku usypiając na plecach, tera z zbudziła się, leżąc na
brzuchu. Kurtka była na ziemi. Widząc to, natychmiast ją podniosła i sia-
dając na ławce, położyła sobie ją na kolanach. Powoli się rozbudzając,
spojrzała przez okno. Ciemnobrązowe oczy rozświetlone blaskiem słońca,
przez chwilę stały się jakby złote.
Na korytarzu pojawił się nagle jakiś lekarz.
- Proszę pani! – zwrócił się do niej. – Chcia łbym przedstawić stan
pani przyjaciela.

20
- Słucham, co z nim? – zapytała, wstając z ławki z kurtką w ręku
i poprawiając nieco włosy.
- Niestety jest nieprzytomny, ale jego stan jest stabilny. Wreszcie
oddycha. Jednak jego puls jest bardzo słaby, właściwie znikomy - kilkana-
ście uderzeń na minutę.
- To fatalnie – stwierdziła Nikki.
Choć nie znała się zbyt dobrze na medycynie, wiedziała, że puls
serca powinien być dużo szybszy.
- Najgorsze jest jeszcze przed nami – zwiesił głowę lekarz. - Pani
przyjaciel jest w śpiączce, ponieważ doznał bardzo poważnego wstrz ą-
śnienia mózgu. Nie wiemy, co będzie, kiedy się już obudzi i czy w ogóle
się obudzi. Stan wydaje się być stabilny, ale bardzo szybko może ulec
zmianie.
I właśnie tej zmiany Nikki obawiała się przez kolejne dni. Krzątała
się po swoim domu, który znajdował się na obrzeżach Palmont. Czasami
odwiedził ją Cross, ale najczęściej ze swoim strachem i obawami o życie
Thomasa walczyła sama. Często zaglądała do szpitala i sprawdzała, jak się
miewa. Właściwie robiła to każdego wieczoru. Tak sytuacja wyglądała
przez około dwa tygodnie. Thomas nadal żył, ale jego stan wciąż był taki
sam.
Nikki znów odwiedziła szpital. Był z nią również Cross. Kręcili się
bez większego celu obok sali Thomasa, wciąż wypytując lekarzy o jego
stan zdrowia. Cały czas jednak dostawali tę samą odpowiedź – nie ma
zmian. Thomas żył, ale tak naprawdę nie było go wśród nich - zamknięte
oczy, całkowity brak kontaktu z rzeczywistością.
Wszyscy gdzieś odeszli, a Nikki zostając sama, zaglądała przez
szklaną szybę do sali - spoglądała na ukochanego. Chwilę później od e-
rwała od niego wzrok i spojrzała na ekran rejestrujący puls serca - bez
zmian, wciąż był bardzo słaby. To doprowadziło ją do płaczu. Czuła, że
nie może dłużej powstrzymywać łez i że wreszcie musi to z siebie wyrz u-
cić.
Zawsze była bardzo silna i właściwie nie znała płaczu. Często by-
wała smutna, szczególnie po utracie Thomasa, ale nigdy nie płakała. Jej łzy
były jak drogocenne brylanty, których nigdy nikt nie widział. Prócz Thoma-
sa, który pomimo ich nieudanego związku, kiedyś był bliżej Nikki i wie-
dział, że potrafi płakać. Teraz ten widok można było zobaczyć w pełnej
okazałości, ale na szczęście nikogo nie było w pobliżu. Zamknęła oczy,

21
słyszała tylko dźwięk monitora pulsu serca, który popiskiwał co parę se-
kund. Zaczęła się modlić.
To było równie niespotykane jak jej łzy. Nikki nie była nadmiernie
religij na. Nie chadzała co tydzień do kościoła, ale jak teraz się okazało, jej
wiara była na tyle mocna, że postanowiła prosić Boga o pomoc.
Czy to działanie Boga, czy też nie - Thomas zaczął odczuwać coś
dziwnego. Zobaczył silne, białe i rażące światło. Z biegiem czasu wszystko
zaczęło nabierać kontrastu i barw, a obraz stawał się ciemniejszy. To był
tylko sen, ale miał wrażenie, że wszystko dzieje się naprawdę. Działał wła-
ściwie każdy jego zmysł. Słyszał kroki, widział światło i wyłaniające się
z niego kszta łty. Odczuwał przyjemny chłód na twarzy. Czuł nawet nasila-
jący się zapach, który skądś sobie przypominał, ale teraz nie miał pojęcia
skąd.
Zorientował się nagle, że się porusza. Idzie w nieznanym mu kie-
runku, ale jednocześnie jest tak bardzo pewien swojego kroku. Z bieli
światła wyłaniały się kolejne kształty. Podążał miedzy jakimiś regałami lub
półkami. Były puste. Szedł dalej. Czyjeś kroki na chwilę umilkły, jak gdyby
się zatrzymał. Wciąż jednak nasilał się zapach. Zbliżał się do niego. Dotarł
do końca dwóch regałów. Wszystko stało się już bardzo wyraźne. Był
w jakimś sklepie.
Szedł, szedł, znalazł się na skrzyżowaniu kolejnych regałów. Serce
zabiło mu mocniej - był pewien, że stoi przed nim Mia. Była odwrócona do
niego plecami, ale poznał natychmiast jej włosy. Oglądała coś na półce.
Thomas nie ruszał się, obserwował ją tylko. Po chwili odwróciła się i od
razu spojrzała mu oczy. Oboje byli równie zaskoczeni, jak i rozradowani
swoim wzajemnym widokiem. Mia uśmiechnęła się i choć to był tylko sen,
Thomas poczuł, że również się do niej uśmiecha.
Była pięknie ubrana (jak to zresztą było w jej zwyczaju) - w długie
niebieskie dżinsy, czerwoną bluzkę i szary, długi aż za kolana płaszcz,
a do tego wszystkiego - brązowe buty na obcasie.
Mimo odwagi jaką Thomas miał w wyścigach, wciskaniu pedału
gazu i jeżdżeniu po ulicach z zawrotną prędkością, zawsze miał nieco
mniej odwagi w relacjach z kobietami, a Mia odbierała mu śmiałość całk o-
wicie. Nawet we śnie nie wiedział, co powiedzieć. Wpadł nagle na najprost-
szy pomysł i rzekł:
- Cześć, Mia.

22
Ona jednak nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko. Po chwili
ruszyła w lewo, gdzieś między kolejne półki. Thomas czuł, że musi ją za-
trzymać, ale jego nogi przez chwilę były jakby bezwładne. Nie mógł się
ruszyć, a Mia wciąż się oddalała. Stracił ją z zasięgu wzroku, a kiedy udało
mu się już odzyskać władzę nad nogami i spojrzał w jej stronę, dostrzegł,
że kieruje się do szklanych drzwi wyjściowych. Wtedy zaczął wołać jej imię.
Obejrzała się jeszcze raz przez ramię, spoglądając mu w oczy i wesoło się
uśmiechając.
Nagle sen zaczął się zamazywać. Wszystko znowu zaczęło przy-
bierać rażącą, białą barwę, a Mia widoczna już tylko przez mgłę, przeszła
przez szklane drzwi. Został jedynie biały blask i sen się skończył, a po tych
wszystkich obrazach znowu zapanowała ciemność.
Nikki wciąż obserwowała Thomasa przez szklaną szybę w ścianie.
Nadal się modliła. Nagle usłyszała, że dźwięki z monitora pulsu dobiegają
coraz częściej. Spojrzała na urządzenie. Słuch jej nie zwodził, na ekranie
pojawiała się coraz wyższa liczba uderzeń na minutę. Zobaczyła też, że
Thomas zaczyna się ruszać. Marszczył czoło, jak gdyby coś mu przeszka-
dzało w spokojnym śnie, krzywił brwi i poruszał palcami dłoni na niebie-
skim prześcieradle.
- Cross! – krzyknęła do policjanta rozmawiającego z jakimś leka-
rzem w odległości około piętnastu metrów od niej. – Thomas się budzi!
Policjant najpierw zrobił duże oczy, a potem zaczął bezsensownie
się rozglądać. Lekarze biegali jak poparzeni. Dopiero po paru chwilach
zebrał się zespół, który miał zająć się Thomasem. Natychmiast weszli do
sali. Za nimi udali się Nikki i Cross. Wszyscy w szeregu ustawili się po pr a-
wej stronie łóżka.
Thomas powoli otwierał oczy, co chwilę je z powrotem zamykając.
Blask lampy nad głową okropnie go raził. Jego oczy nie mia ły styczności z e
światłem przez dwa tygodnie, więc teraz trudno im było się przystosować.
Po chwili zaczęto zarzucać go serią pytań, na zasadzie których lekarze
mieli stwierdzić, czy nie stracił pamięci i czy z jego głową wszystko w po-
rządku.
- Jak się pan nazywa?
- Tomasz Spidowski – odpowiedział cicho.
- Ile ma pan lat?
- Dwadzieścia sześć.

23
- Pamięta pan, co się stało, jak doszło do wypadku? – pytał dalej
lekarz.
- Wypadłem z drogi – odpowiedział z zamkniętymi oczami.
- Dobrze. Wygląda na to, że wszystko jest w porządku. Proszę
odpoczywać – powiedział lekarz łagodnym głosem.
Choć Thomas rozumiał pytania i potrafił na nie odpowiedzieć, był
zupełnie wyczerpany. Czuł się tak, jak gdyby wpadł pod pociąg ekspreso-
wy. Słyszał głosy obok siebie, ale właściwie widział tylko lekarza zadające-
go pytania. Reszcie nie miał po prostu siły się przyjrzeć. Jego oczy się
zamykały. Wydawać by się mogło, że znowu zasypia i w rzeczywistości tak
właśnie było. Jego sen powstrzymał jednak gwałtowny dźwięk czyjegoś
głosu.
- Chwileczkę. – Był to głos młodego lekarza stojącego obok łóż-
ka. – A jak ma na imię pańska dziewczyna?
Lekarz spojrzał z uśmiechem na Nikki w przekonaniu, że Thomas
wymieni jej imię. Ona natomiast była przerażona tym pytaniem. Miała
pewność, że padnie odpowiedź typu „nie mam dziewczyny” albo „na razie
nie mam”, ale po krótkiej chwili jej nadzieja boleśnie się zakończyła.
- Mia... - odpowiedział spokojnym i niskim głosem.
Wywołało to ogólne zmieszanie. Lekarze spoglądali na siebie na-
wzajem. Wiedzieli, jak na imię ma Nikki i byli święcie przekonani, że ktoś,
kto tak się o niego martwi i wciąż siedzi w szpitalu, musi być jego dzie w-
czyną.
Nikki również poczuła się zmieszana. Spodziewała się nieco innej
odpowiedzi. Nie liczyła na to, że wymieni jej imię, ale miała szczerą na-
dzieję, że nie padnie żadne. Thomas jednak wspomniał o Mii. Poczuła
teraz, że serce jej pęka. Słyszała to imię kilkakrotnie. Pierwszy raz zaraz
po tym, jak Thomas wrócił z Rockport. Wiedziała, że dla niego to ktoś
bardzo ważny, ale nigdy nie zapytała, co tak naprawdę między nimi było.
Teraz dowiedziała się tego bardzo dosadnie.
W całym tym zamieszaniu tylko Cross wydawał się czuć inaczej. Na
jego twarzy widniał uśmiech. Najwyraźniej ucieszyła go odpowiedź Tho-
masa. Nikki widząc jego radość, nieco się zirytowała i przyjrzała groźnym
wzrokiem, ale on tego nie zauważył.
Następnego dnia Thomas był już w dużo lepszym stanie, choć nie
pozwalano mu jeszcze samodzielnie wstawać z łóżka. Kiedy wychodził do
łazienki, to tylko i wyłącznie z obstawą personelu.

24
Oczywiście również tego dnia w szpitalu pojawiła się Nikki. Czeka-
ła, kiedy będzie mogła zobaczyć swojego ukochanego. Siedziała obok sali,
opierając brodę o kolana wystawione na ławkę wraz z wysokimi, czarnymi
butami. Próbowała zapomnieć o wczorajszym dniu i o tym, że Thomas
wciąż myśli o Mii. Ubrała się ładnie, żeby zrobić na nim wrażenie.
Nagle drzwi sali otwarły się. Lekarz trzymał rękę na klamce i wciąż
coś mówił do swoich współpracowników w środku. Wewną trz również było
słychać szmer rozmowy.
- Już może pani wejść – powiedział, spoglądając na Nikki.
Wstała więc z ławki, zestawiając buty na ziemię i czekała. Czuła się
bardzo zestresowana. Nie wiedziała właściwie, jak zacząć rozmowę
z Thomasem i o czym z nim rozmawiać. O wypadku czy może lepiej
o czymś mniej nieprzyjemnym. Zastanawiając się, postanowiła oddać
wszystko w ręce losu.
Jej ukochany nie leżał w tej samej sali, co jeszcze wczoraj. Prz e-
niesiono go do innej, gdzie nie było możliwości zajrzenia przez szklaną
szybę w ścianie. Były tylko drzwi, w których teraz stał lekarz, czekając na
swoich współpracowników wciąż rozmawiających o czymś w głębi po-
mieszczenia. Nikki niecierpliwiła się coraz bardziej. Koniecznie chcia ła j uż
zobaczyć Thomasa.
Wreszcie lekarze wyszli. Było ich kilku. Dwóch niosło szyny
usztywniające. Nikki nie pozostało już nic, jak tylko wejść do środka. Ru-
szyła niepewnym krokiem. Nie wiedziała, jak Thomas zareaguje na jej
widok. Będąc już w drzwiach, oparła lewe ramię o futrynę i nieśmiało zaj-
rzała do środka. Przyglądała się chwilę ukochanemu siedzącemu na łóżku
i czekała na jego spojrzenie. Ten zauważając ją, wesoło i szczerze się
uśmiechnął.
- Cześć, Nikki, chodź – powiedział miłym głosem, dając przy tym
znak głową, by weszła.
Była onieśmielona, czuła, że robi się czerwona na twarzy, ale je d-
nocześnie cieszyła się, że tak otwarcie zareagował na jej obecność. Pod ą-
żyła w stronę krzesła znajdującego się koło okna.
Thomas obserwował całą jej drogę przez salę, zwrócił uwagę na
ubranie, choć ona tego nie zauważyła - była zbyt zajęta oglądaniem pod-
łogi. Cały czas miała spuszczoną głowę, by nie natrafić na jego wzrok.
Usiadła wreszcie na krześle, nadal patrząc tylko pod nogi.
- Czemu usiadłaś tak daleko?

25
Krzesło stało w odle głości około dwóch metrów od łóżka.
– Proszę z tym krzesełkiem tutaj – powiedział, wskazując palcem
na podłogę tuż przy łóżku.
Nikki była przerażona, już od chwili czuła się dziwnie podekscyt o-
wana, a zbliżenie się do samego łóżka wywołało dodatkowo mrowienie na
całej długości kręgosłupa.
- No, to rozumiem – powiedział, kiedy usiadła już bliżej. – Czemu
się tak trzęsiesz, zimno ci? – zapytał z troską.
- Nie, po prostu nie lubię szpitali – odpowiedziała, ukrywając, że
drży z wrażenia, jakiego dostarcza jej ta sytuacja.
- Wiem. Ja też nie lubię szpitali, ale podobno będę musiał tu jesz-
cze posiedzieć kilka lub nawet kilkanaście dni.
- A w ogóle, jak się czujesz?
- Jak na kogoś, kto wyjechał sobie z drogi i spadł z urwiska, to
świetnie. Trochę mnie kości bolą i mam parę siniaków, ale najważniejsze
jest to, że nie złamałem niczego – cieszył się, ponieważ było to w tych
okolicznościach wręcz nieuniknione. – No i niestety bardzo boli mnie gło-
wa – dodał z mniej zachwyconą miną.
- Lekarze mówią, że masz wstrząśnienie mózgu, więc głowa ma
prawo cię boleć. A jak z pamięcią, pamiętasz wszystko? Wczoraj, kiedy się
obudziłeś, pytali cię o nazwisko, żeby sprawdzić, czy wszystko w porzą d-
ku.
- Tak? Nie pamiętam tego – Thomas zmarszczył brwi, próbując
sobie przypomnieć. – Czyli jednak nie za dobrze ze mną – zaśmiał się.
W tym momencie Nikki pomyślała: „Nie pamięta swojej wczorajszej
rozmowy z lekarzami, czyli pewnie nie pamięta też, co odpowiedział na
pytanie dotyczące dziewczyny. Nie pamięta, że wspomniał o Mii”. To
znacznie poprawiło jej humor.
- Nie przejmuj się – zaczęła znów. – Ledwo się obudziłeś po
dwóch tygodniach, a oni ci już quiz zrobili. Też bym nie pamiętała, że
z nimi rozmawiałam – uśmiechała się. – Ważne, żebyś szybko wracał do
zdrowia i jak najszybciej stąd wyszedł.
- Racja, tylko chyba będę musiał wyjść oknem. Pewnie powiadomili
policję, że tutaj jestem.
- Chyba nie. Cross zajął się lekarzami, żeby nie rozpędzili się za
bardzo z tym powiadamianiem. Powiedział, że sam jest policjante m i że
się tobą tutaj opiekuje.

26
- No właśnie, jest policjantem, czemu nam pomaga? – zastanawiał
się. – Wiesz, że oddał mi BMW?
- Poważnie? No to świetnie, nie będziesz musiał się więcej męczyć
jakimiś gratami, masz swój samochód. A co do Crossa, też nie wiem do-
kładnie, o co tu chodzi.
Na chwilę przerwali rozmowę. Zaczęli zastanawiać się nad zacho-
waniem policjanta. Nikki znów spoglądała na podłogę, Thomas również
spuścił głowę, patrząc teraz na niebieską pościel swojego łóżka. Po chwili
jednak przerwał ciszę:
- Nikki?
- Tak?
- Paliłaś? – spojrzał na nią z wyrzutem, czując w powietrzu zapach
dymu.
Nikki paliła już od dawna, a jego zawsze to denerwowało. Niena-
widził samego zapachu papierosów, nie wspominając już o dymie. Sam
nigdy w życiu nie palił.
- Przepraszam cię, denerwowałam się – tłumaczyła się, wciskając
głowę miedzy ramiona i nieśmiało się uśmiechając.
- Czym się denerwowałaś? Spotkaniem ze mną? No dzięki – za-
śmiał się.
- No tak, ale oczywiście w pozytywnym sensie – uśmiechnęła się
znów nieśmiało.
Thomas rzeczywiście musiał zostać w szpitalu jeszcze przez kil-
kanaście dni. W tym czasie wszystkie rany po przecięciach (które i tak były
bardzo płytkie) zdążyły się zagoić. Przeprowadzono mu szereg badań.
Wszystko było w porządku - brak złamań i zwichnięć, wewnę trznych gu-
zów czy krwawie ń. Okaz zdrowia, gdyby nie głowa - nieste ty bardzo do-
kuczała Thomasowi. Lekarze przepisali mu piekielnie mocne tabletki prz e-
ciwbólowe. „Typowe wyjście lekarzy z ciężkich sytuacji”. – śmiała się wie-
lokrotnie Nikki.
Codziennie odwiedzała go przez te wszystkie dni. Nabierała coraz
większej odwagi i czuła, że już niebawem będzie w stanie porozmawiać
z nim o tych wszystkich ważnych rzeczach, o których mia ła mu powiedzieć
jeszcze przed wypadkiem.
Thomas wrócił z Rockport j uż dwa lata temu i Nikki przez cały ten
czas była przy nim. Oczywiście w trochę innym charakterze niż przed laty,

27
ale jednak znów była blisko niego i zna ła wszystkie jego problemy. Starała
się mu również pomagać najlepiej, jak tylko umiała.
Trzeba przyznać, że osiągnęła ogromny sukces. Kiedyś razem
jeździli dla Dariusa. Choć nigdy nie było to zbytnio zadawalające, tylko
w ten sposób można było wbić się do świata wyścigów. Darius i jego kum-
pel prowadzili wtedy największą grupę wyścigową. Byli świetną drogą do
rozpoczęcia kariery kierowcy. Potem Nikki i Thomas stali się szefami sami
dla siebie, wybili się jako kierowcy w Palmont i zaczęli jazdę na własny
rachunek. Nikt nigdy nie widział lepiej dobranej pary. Byli dla siebie na-
wzajem niesamowitym wsparciem podczas wyścigów, pewnego rodzaju
uzupełnie niem umiejętności. Choć tworzyli już parę za czasów pracy dla
Dariusa, dopiero pracując samodzielnie, okazało się, że są najlepsi. Sami
zaczęli przyjmować do grupy kolejnych kierowców i mechaników.
Jakiś czas później Darius przejął zespół kumpla. Gość trafił za
kratki, prawdopodobnie dlatego, że jego „szlachetny” współpracownik
wystawił go. Będąc teraz dowódcą potężnego zespołu, który był najwię k-
szą konkurencją dla Thomasa i Nikki, próbował ich zniszczyć wsze lkimi
sposobami i trzeba przyznać, że dobrze mu to szło.
Po jeszcze dwutygodniowym pobycie w szpitalu, pokój pacjenta
odwiedził Cross:
- Hej, jak się masz, chłopie? – zapytał, wpadając dynamicznie do
pomieszczenia i mocno ściskając dłoń siedzącego na łóżku Thomasa.
- Dobrze, dzięki. Dzisiaj mnie wypisują.
- Ja właśnie w tej sprawie. Ktoś nadgorliwy jednak zadzwonił na
policję i wiedzą, że tutaj jesteś. Na szczęście wcisnąłem im trochę kitu
i mam pomysł, jak cię z tego wyciągnąć.
- Słucham cię uważnie, co chcesz zrobić?
- Widzę, że Nikki przyniosła ci ubrania, spoko – stwierdził z zado-
woleniem, widząc, że cała góra ubrań leży na krześle obok łóżka. – Posłu-
chaj, zrobimy tak.
Cross wykładał teraz swój plan.
- Po pierwsze – zaczął. – musisz się ubrać na wyjściowo. Lekarze
myślą, że to ja mam cię stąd odebrać i przewieźć na policję, więc sprawa
jest w dużym stopniu ułatwiona. Kiedy będziemy wychodzić, założę ci na
ręce kajdanki, będą zamknięte, ale nie na klucz. W ustach musisz mieć
wsuwkę albo wytrych, żeby w odpowiednim momencie upozorować, że to
ty je otwarłeś i się uwolniłeś.

28
- A kiedy będzie ten „odpowiedni moment”? – zapytał Thomas.
- Zaraz do tego dojdziemy. Słuchaj dalej. Musisz uciec, ale nikt nie
może podejrzewać, że ci pomogłem. Dlatego, kiedy będziemy już na kory-
tarzu, muszą patrzeć na nas jacyś ludzie, mogą to być oczywiście lekarze.
To chyba będzie proste, bo tu zawsze ktoś się kręci – Cross przybliżył się
do Thomasa i zaczął mówić ciszej, bo sam sobie przypomniał, że tu „ktoś
może się kręcić” i słyszeć ich rozmowę przez drzwi. – Idąc przez korytarz,
zacznę powoli liczyć do trzech. Wtedy upozorujemy, że uderzyłeś mnie
w brzuch. Od tego momentu uciekasz, ja zostanę z tyłu i będę symulował
okropny ból brzucha. Nie będę cię gonił. Ty jed nak na chwilę musisz
gdzieś przystanąć i udawać, że otwierasz kajdanki wytrychem. Oczywiście
ktoś musi to widzieć, żeby później podczas ewentualnego zeznania nie
wysypał, że kajdanki były niezamknię te na kluczyk. Po tym wszystkim po
prostu wiejesz ze szpitala, droga wolna – Cross na zakończenie klasnął
w kolana.
- OK, ale jednak będzie przede mną kawałek szpitala, mogą mnie
złapać - Thomasowi bardzo podobał się plan Crossa, ale widział jeszcze
parę niedociągnięć.
- Nikki mówiła, że szybko biegasz.
- To prawda – przez chwilę się zastanawiał. – OK, dam radę, ale
jeszcze jedno pytanie: gdzie mam uciekać, kiedy będę już przed szpita-
lem?
- A leć sobie, gdzie chcesz, ale najprościej będzie wsiąść do sa-
mochodu Nikki. Będzie już na Ciebie czekać.
- Aha, widzę, że i ją w to wkręciłeś – roześmiał się Thomas.
- Długo nie musiałem jej namawiać – odpowiedział Cross z obo-
jętnością, gdyż Nikki właściwie sama zaproponowała pomoc.
- Dobra, wiem, co i jak. Do zobaczenia o siedemnastej.
To była bowiem dokładna godzina wypisania ze szpitala.
O siedemnastej Thomas był już prawie gotów. Zakładał właśnie na
siebie czarną kurtkę (ale nie tę samą, którą miał podczas wypadku, Nikki
kupiła mu nową). Wreszcie mógł ubrać się jak norma lny człowiek i prz e-
stać wyglądać jak wariat albo inwalida. Nie musiał już nosić swojego szp i-
talnego, jasnoniebieskiego wdzianka. Ubrany był teraz cały na czarno
i była to naprawdę duża, czarna powierzchnia. Thomas bowiem był bardzo
wysoki i do tego wszystkiego dochodziły jeszcze jego czarne włosy.

29
Zasuwając zamek czarnej bluzy znajdującej się pod kurtką, zbliżył
się do okna. Spojrzał, jak sytuacja wygląda na zewnątrz. Rozejrzał się,
gdzie może uciekać w razie jakiegoś niepowodzenia i gdzie mogłoby stać
auto Nikki, kiedy już dostanie sygnał, że akcj a się zaczęła.
Do sali wpadł Cross.
- Jestem – rzekł, zamykając za sobą drzwi. – Na korytarzu kręci się
kilku ludzi. Będą świadkowie, że sam się uwolniłeś. Gotów?
- Jasne.
- OK. Zaraz będzie lekarz, który ma cię wypisać. Musimy wyglądać
naturalnie. Dzwonię do Nikki. Niech się tu już kręci.
Policjant wyciągnął tele fon z kieszeni niebieskiej koszuli i wybier a-
jąc numer, przyłożył go do ucha:
- Hej, zaczynamy – przez chwilę słucha ł głosu w słuchawce. – OK,
to do zobaczenia – schował te lefon. – Nikki jest już w pobliżu. Kiedy bę-
dziesz na zewnątrz, będzie na ciebie czekać.
- Dobrze. Skorzystałem z planu ewakuacyjnego na korytarzu
i wiem już, jak mam uciekać. Jest dużo prościej, niż myślałem. A przed
szpitalem mam tylko do przebiegnięcia parking, później jest już wyjazd,
a tam pewnie będzie czekać Nikki.
- Nie sądzę, żeby stała na wjeździe, karetki nie mogłyby wyje ż-
dżać – Cross zaśmiał się. – Ale pewnie będzie w pobliżu. A tak w ogóle,
gdzieś ty znalazł jakiś plan ewakuacyjny, mają tu coś takiego?
- Akurat nie na tym korytarzu, ale jest. Dzisiaj urwałem się obsta-
wie i niepostrzeżenie poszedłem w stronę tego ich składu, tam jest plan.
- Aha, jeszcze jedno, masz tu ten wytrych, najmniejszy jaki znala-
złem – rzeczywiście był dość ma ły, najwyżej trzy centymetry długości. –
Czysty i nieużywany, możesz pakować do gęby.
- Dzięki, nie boję się tak bardzo zarazków – uśmiechnął się Tho-
mas.
W tym momencie do sali wszedł lekarz z kartą pacjenta i długop i-
sem, którym zresztą już coś bazgrał po kartce. Thomas natychmiast sch o-
wał wytrych pod język.
- Dzień dobry – powiedział leniwie lekarz, nadal coś pisząc i p o-
prawiając okulary na nosie. – To gdzie ten pan będzie przewieziony?
- Dzień dobry – odpowiedział Cross, a Thomas robił minę godną
seryjnego mordercy po to, by zachować wiarygodność. – Najpierw zabiorę

30
go na komisariat tutaj, w Palmont, a później zostanie przewieziony do Los
Angeles.
- Uuu, a czemu aż tam? – udawał zaciekawienie lekarz, nadal pi-
sząc coś na karcie.
- Bo w tamtych rejonach najbardziej narozrabiał – odpowiedział
Cross.
- No proszę, zameldowany tutaj, a rozrabia w Kalifornii. W sumie
to dobrze, nie robi bałaganu w naszej okolicy – lekarz chwilę się zastano-
wił, spoglądając na pacjenta i znów poprawił okulary na nosie. – Ale prze-
cież tutaj chyba też musia ł się ścigać, skoro tutaj miał wypadek?
- Tutaj też swoje zrobił.
- A wydawał się takim przyjemnym pacjentem, aż go wczora j
wreszcie sprawdziliśmy. I proszę - poszukiwany za niele galne wyścigi. Pan
chce go tak stąd zabrać? – zapytał widząc, że Thomas nie ma założonych
kajdanek i tak naprawdę w żaden sposób nie jest zabezpieczony przed
ucieczką.
- Nie. Muszę założyć mu kajdanki – co zresztą Cross w tej chwili
zrobił. Dla uła twienia założył je Thomasowi z przodu. – A co pan miał na
myśli z tym „przyjemnym pacjentem”? – zapytał lekarza z zaciekawieniem.
- A niech pan pielęgniarek zapyta.
- Aha – lekarz i policjant uśmiechnę li się do siebie.
W szpitalu było bowiem kilkanaście młodych pielęgniarek, które
zdążyły już założyć fanklub Thomasa. Lekarz świetnie o tym wiedział. Sam
często rozganiał tę zbieraninę, kiedy pielęgniarki zamiast pracować, plot-
kowały. Cross też wiedział, o co chodzi. Nie jeden raz będąc w szpitalu,
słyszał, jak kobiety rozmawiają o Thomasie.
Miał prawdziwy talent do niezamierzonego i oczywiście zamierzo-
nego również, podobania się kobietom. Nie należy się dziwić - był kultu-
ralny, miał poczucie humoru i przede wszystkim - co najważniejsze przy
pierwszym wrażeniu – był niezwykle przystojny. Robił wrażenie wyglądem,
a przy dalszym poznaniu okazywał się jeszcze mężczyzną nieprawdop o-
dobnie interesującym wewnętrznie.
Cóż więc dziwnego w tym, że wszystkie pielęgniarki powariowały
na jego punkcie. Wystarczyło, że któraś z nich weszła do jego sali choć na
chwilę, a wychodziła roześmiana, jakby wypiła litr napoju wyskokowe go,
a wszystko dlatego, że Thomas przed chwilą rozbawił ją jakimś kawałem.

31
- Proszę bardzo – lekarz podał Crossowi kawałek papieru. – To
jest dokument wypisa nia pacjenta ze szpitala.
- Dziękuję. – policjant poskładał kartkę i schował ją do kieszeni. –
To my się będziemy zbierać. Mam nadzieję, że nie będzie problemów. –
Cross spojrzał na Thomasa tak, by lekarz nie domyślił się, co za chwilę ma
się stać.
Lekarz wyszedł pierwszy, po chwili oddalił się do pokoju po prze-
ciwnej stronie korytarza. Cross zamknął drzwi sali Thomasa i kładąc rękę
na jego ramieniu, dał mu znak, że ruszają.
Idąc holem, cały czas trzymał dłoń na ramieniu kompana. Ten
stawiał kolejne kroki, spoglądając na drugi koniec korytarza. Przed nimi,
w odległości około dwudziestu metrów znajdowała się ściana. Aby Thomas
mógł uciec, musiałby przed nią skręcić w prawo – kierunku schodów pro-
wadzących na parter.
Miał wszystko dokładnie zaplanowane. Widział bowiem plan szp i-
tala i zapamiętał tak wiele, że nawet gdyby pierwszorzędny plan nawalił,
miał w głowie jeszcze dwie lub trzy drogi ucieczki. Każda z nich musiała
jednak kończyć się przy wyjeździe ze szpitala – tuż za parkingiem.
Na korytarzu zgodnie z planem Crossa, kręciło się kilka osób:
lekarze, pielęgniarki i kierowcy karetek ubrani w swoje charakterystyczne
uniformy.
Teraz panowie musieli zrobić wszystko w taki sposób, by obecni
tutaj ludzie nie domyślili się, że cała akcja została wcześniej zaplanowana.
- Cross, może powiesz mi wreszcie, o co w tym wszystkim chodzi?
Dlaczego mi pomagasz? – pytał szeptem Thomas.
- Cicho bądź, mówiłem ci, że kiedyś ci wytłumaczę – uciszył go
policjant. – A teraz lepiej się skup. Jeden...
Cross zaczął odliczać. Przez ciało Thomasa przeszedł dreszcz, ale
szybko się opanował i biorąc głęboki oddech, czekał na moment, w którym
ma się uwolnić spod ręki policjanta.
- Dwa...
Padło kolejne słowo odliczania. Obydwaj odeszli już trochę od
obecnych na korytarzu ludzi. Przed nimi po lewej stronie były tylko jakieś
dwie osoby. W końcu Cross szepnął:
- Trzy!
W tym momencie Thomas zasymulował, że uderzył policjanta
w brzuch obiema rękami, które były sk ute. Symulacja była na tyle dobra,

32
że Cross nic nie poczuł oprócz lekkie go dotyku, a Thomas dotykając go,
lekko wyszczerzył zęby, by pokazać, ile siły włożył w uderzenie.
Wyrywając się spod ręki policjanta, puścił się w ucieczkę. Za chwilę
miał skręcić w prawo. Cross w tym czasie trzymając się za brzuch, zaczął
krzyczeć:
- Łapać go!
Po chwili usiadł na krześle, symulując wyjątkowo dokuczliwy ból.
Obok nie go pojawiło się kilka osób, które chciały mu pomóc, a ten w głębi
ducha był bardzo zadowolony, bo po Thomasie już nawet nie było śladu.
Biegł jeszcze szybciej, niż mógł się tego spodziewać, nawet z „obrączk a-
mi” przemieszczał się niesamowicie szybko. Teraz tylko zastanawiał się,
czy uda mu się jeszcze zasymulować przed kimś, że zdejmuje kajdanki za
pomocą wytrycha. Jeśli nie – trudno, po prostu je zrzuci i pobiegnie dalej.
Thomasowi jednak się udało. Zaraz za rogiem korytarza zatrzymał
się. Z lewej strony nadbiegało kilka osób, ale były na tyle daleko, że w tym
czasie można by odegrać cały spektakl teatralny, a nie tylko scenę otwie-
rania kajdanek. Wyjął więc z ust wytrych i kilkakrotnie zakręcił nim w za m-
ku. Po chwili zrzucił kajdanki z rąk i spoglądając w stronę nadbiegających
mężczyzn, zaczął dalej uciekać. Pozostawił za sobą wyraźny ślad samo-
dzielnej ucieczki, na ziemię prócz kajdanek rzucił też wytrych, więc jeśli
ktoś to później znajdzie, nie będzie miał wątpliwości, że uwolnił się sam.
W ten sposób Cross jest zupełnie czysty.
Scena z uderzeniem w brzuch i kajdankami to dopiero połowa
sukcesu, teraz trzeba jeszcze uciec na zewnątrz. Przed Thomasem rozcią-
gnął się kolejny długi korytarz. Miał około dwudziestu metrów długości,
był dość ciemny i nie było w nim żywej duszy, prowadził on do schodów.
Po chwili dobiegł do jego końca, teraz był naprawdę szybki, kajdanki już
go nie ograniczały. Kiedy znalazł się przy schodach, zatrzymał się na
chwilę. Spojrzał w kierunku goniących go ludzi i z wyraźnym uśmiechem
na twarzy stwierdził, że nie mogą go dogonić i że nawet w połowie nie są
tak szybcy jak on.
Po chwili zbiegł na dół. Kilka osta tnich stopni pokonał, przeskaku-
jąc je. Rozłożył przy tym ręce, wyglądając jak drapieżny ptak.
Teraz przeszedł przez szerokie, szklane drzwi w lewo i był już na
prostej ku wyjściu ze szpitala. Jeszcze tylko kilkanaście metrów i b ędzie na
zewnątrz. Przy wyjściu minął dwie osoby, znalazł się na parkingu. Zauwa-

33
żył, że Nikki już na niego czeka, ale rzeczywiście nie na wjeździe na pa r-
king, lecz kilka metrów dalej, za żywopłotem ogradzającym teren szpitala.
Biegł więc dalej w kierunku wyjazdu. Już miał skręcić w prawo, by
biec do samochodu Nikki, ale ta zajechała mu drogę, cofając wóz wprost
przed niego. Już bez nerwów i pośpiechu (bo nikt go już nie gonił), wsiadł
do środka.
- Cześć - rzucił z szerokim uśmiechem.
- Cześć – odpowiedziała Nikki, czując się rozbawiona zachowa-
niem przyjaciela.
Po chwili przycisnęła nogę do ziemi, wciskając pedał gazu. Jej
bordowy Ford GT z piskiem opon ruszył z chodnika.
- Nie gonią nas – powiedział Thomas, śmiejąc się.
- A czym mają nas gonić? Ambulansem? – zażartowała.
Tyle ich widzieli. Odjechali daleko od szpitala, kierując się w stro-
nę południowych obrzeży miasta. Tam właśnie mieszkała Nikki i była to
naprawdę piękna okolica. (Thomas z kolei mieszkał na północy miasta,
właściwie już na wzgórzach obok kanionów).
Domek dziewczyny nie był duży: miała w nim małą kuchnię, salo-
nik, jeden pokój i łazienkę. Nie przeszkadzało jej to jednak - jednej osobie
nie potrzeba wiele miejsca. Poza tym Nikki mało kiedy przebywała w d o-
mu, ciągle wyścigi, wyścigi i jeszcze raz wyścigi. Do domu wracała właści-
wie tylko po to, by spać, ale i to nie zawsze.
- Napijesz się czegoś? Herbaty? – zapytała, przechodząc przez
próg i powoli zdejmując z siebie brązowy płaszcz.
- Tak, chętnie – odpowiedział Thomas, zamykając za sobą drzwi.
- Dobrze. Daj kurtkę.
Nikki odwiesiła swój płaszcz, a po chwili również okrycie jej go-
ścia.
Trzeba przyznać, że znała się na rzeczy. Kupiła mu kurtkę, która
wyjątkowo mu się podobała. Była trochę inna niż ta, którą miał na sobie
podczas wypadku, ale równie mocno przypadła mu do gustu.
- Proszę bardzo – powiedziała, przynosząc do salonu dwie filiża n-
ki i stawiając je na niskim stoliku. – Zaraz przyniosę ci ubrania.
- Jakie ubrania? – zdziwił się Thomas i wstał z kanapy, stając na-
przeciwko Nikki.
- No te, które dali mi po twoim wypadku. A według ciebie, po co
cię tu przywiozłam? Chciałam oddać ci ubrania.

34
- Daj teraz spokój z ubraniami – uśmiechnął się. – Usiądź. Tak
szczerze mówiąc to myślałem, że mnie tutaj zaprosiłaś, żeby ze mną po-
rozmawiać.
Usiedli na dwóch kanapach ustawionych po przeciwnych stronach
stolika.
- No tak, po to też – uśmiechnęła się Nikki nieśmiało.
Zaczęła planować, jak zacznie temat dotyczący ich przyszłości,
zastanawiała się nad kilkoma opcjami. Postanowiła zapytać najpierw, czy
Thomas chce jeszcze się ścigać. W końcu po takim wypadku mogło mu się
odechcieć tego na dobre.
Tematyka wyścigów i wszystkich spraw z tym związanych rozwi-
nęła się tak dobrze, że dyskusja zajęła obojgu dwie kolejne godziny.
- Dobra, czas się zbierać, strasznie się zasiedziałem – powiedział
Thomas, powoli wstając z kanapy.
Nikki chciała zaproponować, żeby został u niej na noc, ale ugryzła
się w język. Uprzytomniła sobie, że to nie są te czasy sprzed kilku lat,
kiedy byli parą. Poza tym Thomas nigdy nie był skory do nocowania gdzie-
kolwiek poza swoim własnym domem. W związku z tym złożyła inną pro-
pozycję:
- Odwiozę cię do domu.
- Dobrze – zgodził się.
Był zadowolony, gdyż nieciekawie byłoby iść na noga ch przez całe
miasto aż na północne obrzeże. Można by zadzwonić po taxi, ale tutaj
z kolei trzeba by sobie trochę poczekać.
Palmont nie było dużym miastem, mniej więcej rozmiarów
Rockport i mimo niedużej różnicy w klimacie, odróżnia ło się nieco kraj o-
brazem. Rockport było miastem portowym nad oceanem, a Palmont mie-
ściło się na wzgórzach kanionów wśród lądu.
Nikki i Thomas jadąc przez miasto, co chwilę się z czegoś śmiali.
Przypominały im się różne sytuacje z ostatnich miesięcy. Mimo tego, że
Darius, który poprzez swoją historię i sposób robienia kariery kierowcy
uzyskał przydomek „Devil”, to właśnie on był głównym obiektem naśmie-
wania. Pod ostrzał trafili też Sal i Neville z zespołu Thomasa i Nikki. Biedny
Sal był bardzo nieśmiały i zawsze bał się spojrzeć szefowi w oczy. Trząsł
się przy nim jak galaretka – nie wiadomo czemu. Thomas nigdy nie zrobił
mu nic złego. Neville natomiast był zbyt nerwowy. Trudno czasami było

35
zrozumieć, o co mu właściwie chodzi, a poza tym dość dobrze wyglądał,
przez co był jeszcze śmieszniejszy.
- Dzięki – powiedział Thomas, wysiadając z samochodu Nikki,
kiedy zatrzymali obok jego domu.
- Nie ma za co i do jutra – uśmiechnęła się na pożegnanie i po
chwili odjechała.
W domu przy herbacie, jak i po drodze do niego, oboje trochę się
pośmiali i pogadali, ale koniec końców Nikki nie porozmawiała z nim
o tym, co było najważniejsze. On również nie powiedział jej czegoś wa ż-
nego, co na pewno bardzo by ją zainteresowało.
Był już późny wieczór, a ponieważ Thomas był zmęczony i bolała
go głowa, niebawem położył się spać.
Jego domek również nie był duży. Można by powiedzieć, że jesz-
cze mniejszy niż ten, w którym mieszkała Nikki. Choć zdecydowanie cz ę-
ściej w nim przebywał, nie potrzebował w nim żadnych szczególnych ud o-
godnień. Dlate go była tam tylko łazienka, kuchnia i mały salono-pokoik,
w którym stało łóżko i w którym spał.
Następnego dnia wstał wypoczęty. Zrobił porządek w domu -
wszystko poukładał, odkurzył, przejrzał, posegregował. Choć wykona ł te
czynności już wcześniej, uznał, że po miesiącu nieobecności trzeba
wszystko poukładać jeszcze raz. Zajęło mu to kilka godzin, aż wreszcie
nadszedł wieczór.
W ten sposób dotarliśmy do tego dnia i tego wieczoru, w którym
Thomas poszedł do swojego garażu, by tam wziąć się za porządki. Ocz y-
wiście zaczął od BMW. Przeglądał je, wszystko sprawdzał, stwierdził, że
musi w środku odkurzyć, a tapicerka na szczęście jest czysta i nie będzie
trzeba jej czyścić. Oglądając tak wszystko, zauważył, że spoiler nieco się
rusza i że musi to jakoś skorygować. Wziął więc śrubokręt z półki i dokrę-
cając jedną ze śrubek, sprawił, że wszystko wróciło do dawnego porządku.
Thomas naprawdę szanował swój samochód. Pracował na niego
bardzo długo. Kiedy wyrwał się z zespołu Dariusa i zaczął już pracę na
własny rachunek, zwiększyły się zdecydowanie jego dochody. Zdobywał
teraz prawdziwą kasę i nie musiał nic oddawać żadnemu zwierzchnikowi.
Wtedy właśnie wzbogacił się na tyle, by zakupić sobie nowiutkie BMW M3
GTR. Później oczywiście poddawał je tuningowi, wydając na nie duże pie-
niądze. Z czasem stało się najszybszą maszyną, jaką kiedykolwiek widzia-
no w Palmont. Thomas zadbał nie tylko o silnik, hamulce, napęd, skrzynię

36
biegów, ale również o piękną, skórzaną, białą tapicerkę, odpowiednie fo-
tele, zegary, wskaźniki itp. Auto to mia ło niezwykłą wartość, między inny-
mi z powodu wizyty w Rockport, kiedy to Razor mu je odebrał. Ile wtedy
trzeba było się napracować, by je odzyskać. Przez kilka albo nawet kilk a-
naście miesięcy jedynym celem Thomasa było odzyskanie wozu. Kiedy
w końcu się udało, uciekł przed policją do Palmont. Jednak tu znów Darius
kazał Crossowi je zatrzymać, tak by nie mógł nim jeździć.
Teraz nareszcie czeka na niego w garażu i swoim widokiem kusi,
by znów do niego wsiąść i porządnie wcisnąć pedał gazu.
Choć samochód ten z powodu swojego malowania wyglądał tak,
jakby spadł z nieba i godzinami można by na nie patrzeć i podziwiać, to
tak naprawdę jego potęgę rozumiało się dopiero wtedy, kiedy rozwijało się
nim prędkość ponad 350 kilome trów na godzinę. Wszystkie pojedyncze
elementy wnętrza, ale również te zewnętrzne takie jak: spoiler, odpowie d-
nio ustawione nadwozie, czy nawet specjalne opony, sprawiały, że był to
absolutnie najszybszy wóz w okolicy.
Piękny, letni wieczór, BMW z kluczykami w stacyjce stojące w ga-
rażu, porządek w domu, porządek w garażu i perspektywa wolności – te
wszystkie rzeczy sprawiały, że Thomas czuł się świetnie. Wyjrzał na chwilę
z garażu. Ze wzgórza, na którym znajdował się jego dom i garaż można
było obserwować z góry całe Palmont. Naprawdę niesamowity widok roz-
ciągał się przed jego oczami.
Po chwili jednak ukrył się w głębi garażu i zaczął przeglądać sa-
mochód od nowa. Był perfekcjonistą, więc nie byłoby dziwne, gdyby szukał
rys na karoserii przy pomocy szkła powiększającego. Tego jednak nie ro-
bił, po prostu wszystko dla pewności przeglądał jeszcze raz.
Do garażu cicho weszła Nikki. Thomas najpierw w ogóle jej nie
zauważył, ponieważ w tym momencie był odwrócony do wejścia plecami
i zajmował się czymś na stole stojącym za jego samochodem.
- Co robisz? – zapytała.
Był zaskoczony jej obecnością. Zupełnie nie zauważył, kiedy prz y-
jechała - nie słyszał jej samochodu. Ford Nikki był bardzo cichy, a kiedy
Thomas już się odwrócił, rzucił okiem na zewnątrz i rzeczywiście zauważył
bordowy wóz zaparkowany koło wjazdu do garażu.
- Cześć, Nikki. Sprawdzam, czy wszystko w porządku z moim
samochodem. – odpowiedział z wyraźną radością.
- Dobrze się czujesz? Nic cię nie boli? – pytała zatroskana.

37
- W zasadzie czuję się dobrze, ale chwilami pobolewa mnie gło-
wa. – na znak tego, co mówi, potarł ręką czoło.
Nikki sta ła przy przednim lewym kole BMW. On zaś zbliżył się
teraz do niej, otwierając drzwi przy siedzeniu kierowcy i zaglądając w z e-
gary i wskaźniki. Dziewczyna bardzo spoważniała i spojrzała w ziemię. Po
chwili Thomas wyjął głowę z samochodu i patrzył teraz na otwarte drzwi
sprawdzając, czy wszystko z nimi w porządku. Nikki zebrała się na na j-
wyższy poziom odwagi, spojrzała mu prosto w oczy i powiedziała cichym,
drżącym głosem:
- Thomas, muszę z tobą porozmawiać.
Słysząc te słowa, spoważniał i skupił teraz całą uwagę na niej.
– Długo myślałam, jak zacząć, nie wiedziałam w ogóle... – spojrza-
ła w ziemię, kryjąc się przed jego wzrokiem.
- O czym chcesz ze mną porozmawiać, Nikki? – zapytał, wciąż
trzymając prawą dłoń na szybie otwartych drzwi samochodu.
- O nas – odpowiedziała, zbierając znów w sobie odwagę i spoglą-
dając w górę, prosto w oczy Thomasa.
- O nas? – zadziwił się, marszcząc brwi.
- Tak. Ja wiem, że to teraz głupio brzmi, ale ja...
- Nikki, nie ma już nas. Taki temat nie istnieje. Przykro mi, ale
chyba nie mamy, o czym mówić. – był zirytowany, dla niego ta sprawa była
już dawno zamknięta.
- Thomas... żałuję, że wszystko skończyło się w te n sposób. Kiedy
wyjechałeś, zrozumiałam, że brakuje mi ciebie i że bardzo cię kocham.
Z jednej strony, przez jakiś czas nie mogłam ci darować tego, że tak po
prostu uciekłeś, z drugiej czułam totalną pustkę. Dlatego chcę ci powie-
dzieć, że nadal bardzo mi na tobie zależy.
Nikki zużyła już swój dzisiejszy zapas odwagi. Była bliska płaczu.
Jej szczerość w ogóle nie trafiała do Thomasa. Z każdym słowem był coraz
bardziej rozgniewany i nawet nie chciał te go słuchać.
- Ale mnie na tobie nie. Gdzie byłaś, kiedy naprawdę cię potrz e-
bowałem?! – wyrzucił z żalem.
Dlaczego mimo tego, ile Nikki zrobiła ostatnio dla Thomasa, jak
bardzo dbała o niego przez te wszystkie dni w szpitalu, on reagował tak
ogromnym gniewem na jej słowa? Znów należy spojrzeć w przeszłość.
Thomas nie pracuje już dla Dariusa i jego grupy. Mając około
dwudziestu lat, zakłada własny zespół, a jego głównym wspólnikiem jest

38
oczywiście Nikki. Były szef jest wściekły, że odszedł i dodatkowo odbiera
mu jeszcze ją - była dla niego bardzo ważna, nie tylko jako kierowca...
Zespół się rozwijał, szybko stał się najlepszym w mieście. Thomas i Nikki
nadal byli parą i tak sytuacja wyglądała jeszcze przez kolejne lata.
Darius próbował zniszczyć ich uczucia właściwie od momentu,
kiedy dowiedział się, że są razem. Było to już bardzo dawno temu - Tho-
mas miał wtedy prawie siedemnaście lat, Nikki skończyła osiemnaście,
a Darius dwadzieścia jeden. Nie podobała mu się ta sytuacja i za wszelką
cenę chciał pozbyć się rywala ze swojej drogi. Przez kolejne prawie osiem
lat nie udało mu się nic zdziałać, aż w pewnym momencie problem roz-
wiązał się sam.
Thomas miał poważny wypadek, prawie tak poważny jak ten
ostatnio. Wjechał wtedy z ogromną prędkością w ciężarówkę. Cały przód
jego samochodu był zmiażdżony, a z silnika został pył. Na szczęście to nie
było biało-niebieskie BMW, lecz jeden z innych samochodów, które wtedy
posiadał.
Po tym zdarzeniu wylądował w szpitalu. Lekarze stwierdzili, że
nigdy nie będzie już mógł chodzić, bo uszkodził sobie w kręgosłupie od-
powiedzialne za to nerwy. Oprócz problemu z nogami, nie dole gało mu
właściwie nic, miał tylko kilka siniaków (głównie właśnie na nogach).
Pewnego dnia Nikki odwiedziła go i była to naprawdę bardzo przy-
kra wizyta. Najpierw milcząc, usiadła obok niego, a później wypowiedziała
kilka zdań, które skończyły między nimi wszystko. To był definitywny ko-
niec. Stwierdziła, że nie chce mieć chłopaka, który nie będzie chodził
i wyszła z sali. Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, Thomas zaczął głośno
krzyczeć. Nie mógł już znieść bólu, jaki sprawiała mu świadomość, że
będzie kaleką. Do tego Nikki postanowiła odejść. Po tylu latach okazało
się, że nic dla niej nie znaczył.
Gniew i żal przepełniły jego serce, nie mógł już poradzić sobie ze
swoimi myślami. Wszystko, co zbudowa ł do tej pory, po prostu upadło.
Trudno było pogodzić się z faktem, że mając dwadzieścia trzy lata nie
będzie się mogło chodzić. Siedząc więc na łóżku, krzyczał, płakał, wy-
szczerzał zęby, zaciskał pięści.
W końcu się uspokoił. Na szczęście w tym czasie nikt nie wszedł
do sali i nie widział go w tym stanie. Otarł łzy, pomyślał chwilę i bardzo
mocno się skoncentrowa ł. Za wszelką cenę próbował poruszyć nogami.
Próbował i próbował, długo nie dawało to żadnego skutku, irytował się

39
tym, ale wtedy zwiększał swoje wysiłki jeszcze bardziej. W końcu starania
przyniosły efekt! Nogi zaczęły go słuchać. Radość przepełniła jego twarz.
Lekarze zadziwieni tą sytuacją stwierdzili, że w takim razie to musiały być
chwilowe problemy w łączności nerwów z mózgiem.
Następnego dnia miał być wypisany ze szpitala. W tym czasie
przemyślał jeszcze parę spraw: „Nikki mnie zostawiła – trudno, kiedy zo-
baczy, że chodzę, będzie tego żałowała, ale to była jej decyzja”. Poza tym
i tak w ostatnim czasie nie zachowywała się zbyt dobrze – nadużywała
alkoholu, dużo paliła, nie słuchała żadnych rad ani próśb Thomasa, pra k-
tycznie z każdym dniem oddalała się od niego. Po przemyśleniu tego
wszystkiego, stwierdził, że „może i dobrze się stało. Nikki i tak nie była
dobrą dziewczyną”.
Wreszcie wyszedł ze szpitala. Tego samego dnia miał odbyć się
bardzo ważny wyścig. Wieczorem udał się oczywiście w miejsce spotkania
kierowców i stanął na starcie. Darius był w szoku. Był pewien, że nigdy
więcej nie zobaczy swojego rywala za kierownicą - przecież nie mógł cho-
dzić. Nikki natomiast nie była zadziwiona tym, że się zjawił. Spotka ła się
z nim na ulicy kilka godzin wcześniej. Nie rozmawiali ze sobą . Były chło-
pak spojrzał tylko na nią gniewnie i bez słowa ruszył dalej swoją drogą.
Teraz był gotów. Pojawił się na starcie biało-niebieską Toyotą
Suprą. Czekał na znak do startu. Nikki wyszła naprzeciwko czterem samo-
chodom, które za chwilę miały ruszyć. Na ramieniu zawieszoną miała
ogromną, czerwoną torbę. W środku były pieniądze, o które teraz mieli
ścigać się kierowcy. Thomas musiał spoglądać na swoją byłą dziewczynę,
by wiedzieć, kiedy ruszyć. Trzeba jednak przyznać, że nie sprawiało mu to
teraz zbyt wielkiej przyjemności.
Wreszcie ruszyli, najpierw wszystkie samochody jechały blisko
siebie. Chwilami któryś z nich wyjeżdżał nieco do przodu, a za chwilę już
inny był na prowadzeniu. W końcu na przód wysunął się Thomas. Trudno
mu było utrzymać się na pierwszej pozycji. Rywale byli naprawdę świetni.
Byli to Wolf, Angie i Kenji, których pokonał w ostatnim czasie, wracając do
Palmont. Już wtedy byli niezłymi kierowcami, jednak nie mie li jeszcze wła-
snych zespołów.
Thomas utrzymywa ł się na prowadzeniu do samego końca. Na
mecie jednak sprawy się skomplikowały. Pojawiła się policja. Bronią elek-
tryczną uszkodzili samochody rywali. Jedynie kierowca Toyoty dał radę
ustrzec się przed elektrycznym strzałem. Rozgorzało ogromne zamiesz a-

40
nie, wszyscy b iegali, uciekali, a policjanci ich łapali. Nikki stała gdzieś
pośrodku tego wszystkiego. Nadal trzymała torbę z forsą w rękach. Tho-
mas podjechał bliżej niej. Zaczęła biec w stronę jego samochodu, wrzuciła
kasę na miejsce pasażera, ale sama nie zdążyła wsiąść, ponieważ złapał ją
jakiś policjant. Kierowca wcisnął pedał gazu i nie starając się teraz jej p o-
móc, odjechał. Zresztą, po co miałby to robić? Kim ona dla niego była?
Teraz próbował wyjechać z tego kotła. Nagle spostrzegł tylko j e-
den radiowóz zastawiający wąski przejazd między dwoma budynkami
i postanowił jechać w tamtą stronę, uderzyć w samochód policji i przebić
się na zewnątrz. Kiedy podjechał bliżej, radiowóz cofnął się, umożliwiając
mu bezproblemowy przejazd. Zdziwił się tym nieco, ale nie miał teraz
czasu o tym rozmyślać. Uciekając swoją Toyotą, sprawdził zawartość tor-
by, którą wrzuciła do samochodu Nikki. W środku - zdziwienie – zamiast
pieniędzy znajdowały się tylko papierki. To jednak nieistotne, teraz na j-
ważniejsze jest to, by się z te go wszystkiego wydostać. Policja zbrojnie
wstąpiła do akcji, to bardzo nietypowe. Thomasa jednak nikt nie gonił – to
również go dziwiło. Wjechał Toyotą do garażu obok swojego domu, szyb-
ko przesiadł się do biało-niebieskiego BMW i nie zastanawiając się długo,
postanowił uciekać z miasta. Jak pomyślał, tak zrobił. W ten sposób jadąc
bez większego planu przed siebie, trafił do Rockport.
Wracając do Palmont, wszystkich złapanych podczas tego zamie-
szania, spotkał na wolności. Wpływy Dariusa w policji okazały się na tyle
duże, że udało mu się ich wszystkich wyciągnąć. Sam wtedy nie wpadł.
Nikki znów znalazła się pod jego władzą - taka była cena za to, że urato-
wał ją przed odsiadką w więzieniu. Sam w czasie nieobecności rywala
w mieście odbudował potężny zespół.
Po tym feralnym wyścigu, Thomas stracił swoją dobrą reputację.
Kierowcy obecni na miejscu byli pewni, że policja mu pomogła. Jak to
możliwe, że wszystkie samochody oprócz jego, zostały trafione prądem?
Dlaczego radiowóz przy przejeździe usunął mu się z drogi i dlaczego ani
jeden radiowóz później go nie ścigał? Te fakty złożyły się na stwierdzenie,
że wszystkich wystawił - zadzwonił na policję, by ich złapano, a sam bez
najmniejszych problemów uciekł. Nikki również tak myślała. On sam je d-
nak nie rozumiał, dlaczego policja zachowywała się w ten sposób.
Dopiero po powrocie do miasta, zagadka się rozwiązała. Wspólnie
z Nikki po kolei, małymi krokami dochodzili do prawdy. We wszystko za-
mieszany był Darius. On wtedy sprowadził policję i kazał jej nie ruszać

41
Thomasa tak, by wszyscy byli pewni, że to on ją sprowadził, a w zamian za
współpracę był pod ochroną i mógł po prostu uciec.
Tak samo wyglądała sprawa z pieniędzmi. Darius wynajął gościa,
który w chwili zamieszania miał podmienić torbę trzyma ną wtedy przez
Nikki. I tak też się stało. Teraz Darius chciał, by Thomas oddał mu niby
„ukradzione” przez niego pieniądze, ale po pewnym czasie zarówno on,
jak i Nikki odkryli, że wszystko było zaplanowane i tak naprawdę sam
świetnie wiedział, że w tej torbie nie ma żadnej kasy, a jedynie papierki.
Thomas wyjaśniając wszystkie sprawy, odzyskał szacunek wśród
kierowców w Palmont. Stracił go natomiast Darius, który musiał wynieść
się z miasta, by nie zostać zlinczowanym. Nie tylko Nikki i Thomas chcieli
się teraz na nim zemścić. Takich osób było d użo więcej.
Zrozumiałe więc jest, dlaczego mimo tego, ile razem ostatnio d o-
konali, jak bardzo Nikki pomagała Thomasowi w ostatnich dwóch latach
i jak martwiła się o jego zdrowie, on reagował z takim gniewem.
Nikki marzyła o tym, by do niego wrócić, on jednak nie chciał na-
wet o tym słyszeć. Nie było takiej możliwości, by znowu byli razem. Nie po
tym, co mu zrobiła - bezwzględnie od niego odeszła, kiedy dowiedziała
się, że nie będzie chodził. To w mniemaniu Thomasa było niewybaczalne.
Mogli być przyjaciółmi - takimi jak przez ostatnie dwa lata. To był dla
niego najlepszy układ. Ona jednak pragnęła czegoś więcej.
Powracając do ich rozmowy. Thomas po chwili zastanowienia mó-
wił dalej:
- Wiesz co, przynajmniej ja postaram się być względem ciebie
w porządku – rzekł, używając właśnie tych słów, by zwrócić uwagę na to,
że kiedyś Nikki zostawiając go, zachowała się bardzo źle. - Powiem ci coś
wprost. W Rockport poznałem dziewczynę. Kocham ją.
Natychmiast domyśliła się, że chodzi o Mię.
- Wrócę tam, znajdę ją i powiem jej to. W ogóle jestem głupi, że
do tej pory tego nie zrobiłem.
Nikki spuściła głowę. Thomas zaś żałował, że rzeczywiście już
dawno temu nie wrócił do Rockport i nie powiedział Mii, co do niej czuje.
Nie zrobił tego, ponieważ nie był pewie n, czy w ogóle chce go widzieć
i czy da radę ją odnaleźć. Był teraz wdzięczny Crossowi za motywację do
powrotu.
Wsiadł więc do samochodu i zamykając drzwi, przekręcił kluczyk
w stacyjce. Silnik wydał z siebie swój dawny, piękny dźwięk. Włączył świa-

42
tła, położył lewą dłoń na kierownicy, prawą zaś na skrzyni biegów. Kilk a-
krotnie jeszcze przycisnął pedał gazu, by ponownie usłyszeć dźwięk siln i-
ka.
Był naprawdę wściekły na Nikki. Przypomniała o dawnych czasach,
kiedy nie tylko go zostawiła, ale również jeszcze wcześniej była fata lną
dziewczyną. Która kochająca dziewczyna bawi się w towarz ystwie innych
facetów, swojego pozostawiając samotnie? Która porządna dziewczyna
szlaja się gdzieś całymi nocami, popijając przy tym nieźle i później nocu-
jąc u byle kogo?
Thomas spojrzał na nią ostatni raz. Zrobił to w dość nieprzyjemny
sposób, a w oczach widać było gniew i pogardę. Ona zaś patrzyła na niego
z niepokojem - nie wiedziała, co planuje teraz zrobić.
- Gdzie jedziesz? – zapytała, widząc, że wyjeżdża z garażu.
On jednak nic nie odpowiedział i odjechał.
Było już ciemno, ale nie przejmował się tym. Po prostu postanowił
jak najszybciej znaleźć się w Rockport. Przez chwilę rozmyślał o Nikki,
o tym, co powiedziała mu w garażu, o wszystkich dawnych i obecnych
sprawach, o tym, czego ostatnio razem dokonali i o tym, że mimo tego nie
miała prawa do niego wrócić.
Później zaczął myśleć o Rockport i o wszystkich tamtejszych spra-
wach sprzed dwóch lat - o Razorze, jego kumplach i Czarnej Liście. Przede
wszystkim zastanawiał się jednak, jak odnaleźć Mię. Nie miało teraz ża d-
nego znaczenia, co i kogo zostawił za sobą, teraz ważna była tylko ona.

43
Rozdział 2
WELCOME BACK

WITAJ PONOWNIE

Kiedy Thomas dotarł do Rockport, minęła godzina druga. Bez-


chmurne niebo rozświe tlały gwiazdy i księżyc.
Środek nocy nie jest najlepszą porą na jakiekolwiek poszukiwa nia,
dlatego postanowił zaczekać do rana. Przez pewien czas szukał odp o-
wiedniego miejsca, by bezpiecznie ukryć się ze swoim samochodem.
W końcu zjechał do lasu na północy miasta. Nieopodal znajdowała się dr o-
ga szybkiego ruchu, którą jeszcze dwa lata temu miał zwyczaj śmigać
podczas wyścigów lub ucieczek przed policją.
Czuł się świetnie, rozpoznając stare okolice. Przez drzewa, które
osłaniały go przed widocznością z drogi, sam niewiele mógł zobaczyć.
Widział jednak dom na wzgórzu, most biegnący nad małą rzeczką
i ogromny głaz po przeciwnej stronie szosy. Wszystko na swoim miejscu.
Podróżował już w głowie po całym mieście. Dokładnie pamiętał każdy jego
zakątek, dlatego wyobrażanie sobie kolejnych ulic przychodziło mu
z ogromną ła twością.
To jednak nie pomoże mu w odnalezieniu Mii. Z drugiej strony,
wyobrażając sobie kolejne miejsca, Thomas przypominał sobie też różne
sytuacje ze swojej przeszłości w Rockport i widział w nich między innymi
właśnie ją.
Kiedy poczuł się już zmęczony i śpiący, wyłączył muzykę, za blo-
kował drzwi, rozłożył fotel kierowcy i wygodnie się na nim ułożył. Przez
chwilę jeszcze rozmyślał o jutrze, czuł coraz większe podekscytowa nie
i zniecierpliwienie. Po pewnym czasie udało mu się zasnąć.
Rano obudził się wypoczę ty. Jego fotel był naprawdę wygodny. J uż
parę lat temu, podczas tuningu BMW, zadbał o to, by fotele były z najwyż-
szej półki.

44
Pogoda była piękna, godzina dziewiąta. Słońce świeciło niczym
ogromna żarówka, niebo było błękitne. Gdzieniegdzie pojawiały się tylko
białe obłoczki.
Thomas postanowił zadzwonić do Crossa i zapytać go, gdzie może
znaleźć Mię. Dzwonił kilkakrotnie, ale ten niestety nie odbierał. Nie tracąc
czasu, wsiadł do samochodu i wyjechał z lasu na szosę. Ruch jeszcze nie
był duży, ale przejeżdżający obok Thomasa ludzie przyglądali się ze za-
dziwieniem jego wozowi. Trzeba przyznać, że wśród tych wszystkich sa-
mochodów na drodze, biało-niebieskie, sportowe BMW wyglądało nieco-
dziennie.
Thomas postanowił zadzwonić do Crossa jeszcze raz później,
a na razie spróbować poszukiwań na własną rękę - a nuż mu się poszczę-
ści i zobaczy gdzieś Mię. Teraz pozostała tylko kwestia, czy jechać drogą
na wschód miasta, czy może na zachód. W końcu wcisnął pedał gazu i udał
się na zachód. Przypomniało mu się bowiem, że kiedyś Mia odebra ła go
z komisariatu, który był właśnie po zachodniej stronie miasta. Pomyślał, że
może w tamtych okolicach ją znajdzie.
Będąc już pod komisariatem w Rosewood, zadzwonił do Crossa
ponownie, znów jednak nie doczekał się odpowiedzi. Teraz pomyślał, że
jeżeli nie może dodzwonić się do policjanta, to może warto znaleźć kilku
innych, którzy będą mieli ochotę przypomnieć sobie, jak to było ścigać
Thomasa. W ten sposób ponownie zwróci na siebie uwagę w Rockport, Mia
usłyszy, że wrócił i spróbuje się z nim skontaktować.
To nie był zły pomysł, ale Thomasowi nie sprzyjało teraz szczę-
ście, nie było tu nawet jednego radiowozu. „W końcu jestem pod komisa-
riatem, tu muszą być jacyś policjanci. Może trzeba się im pokazać, bo
usnęli”. – pomyślał.
Kilkakrotnie wcisną ł klakson. Przenikliwy dźwięk zmusił kilka osób
do wyjrzenia przez okno, ale po chwili z powrotem schowały się bez śladu.
„Hej, Cross. Jestem w Rockport. Zadzwoń do mnie, jak będziesz
mógł. Nie wiem, gdzie mieszka Mia i nie mam jej numeru telefonu. Musisz
mi pomóc ją znaleźć. Trzymaj się”. – Thomas zostawił wiadomość poli-
cjantowi po tym, jak kolejny raz się do niego nie dodzwonił.
Jechał dalej, odwiedził centrum Rosewood, później rozległe Dow n-
town, Lyons, Hollis, Gray Point. Po drodze często zatrzymywał się, przy-
glądając się kobietom spacerującym ulicami. Szukał wśród nich Mii. Nig-
dzie jej nie dostrzegł, a żadna z widzianych kobiet nie była nawet w poł o-

45
wie tak piękna. Pomyślał wtedy, że Mia jest absolutnie wyjątkowa. Jeszcze
nigdy nie spotkał kobiety, która zrobiłaby na nim tak duże wrażenie jak
ona.
Po przeszukaniu większości miasta, Thomas czuł się już zmęczo-
ny. Wyjeździł wiele litrów benzyny. Zbliżał się wieczór, była godzina sz ó-
sta, słońce zaczęło się czerwienić, by już niedługo zniknąć za horyzontem.
Postanowił jednak szukać dalej i czekać na telefon Crossa. Teraz jechał na
wschód miasta. Znajdowała się tam dzielnica portowa zwana Coasta l -
dużo biedniejsza niż pozostałe części miasta. Przejeżdżał następnie przez
Bayshore, tuż przy brzegu oceanu. Później wjechał nieco w głąb miasta,
ale pomyślał, że musi wrócić na skrajny wschód, ponieważ tamtędy jesz-
cze nie przejeżdżał. Znów był przy oceanie, jechał przez Seaside, już miał
kierować się z powrotem do Bayshore, kiedy znajdując się na skrzyżowa-
niu, postanowił skręcić w lewo do Ocean Hill.
Już z daleka rozpoznał znajdujący się tu staw. Jak zawsze były tam
przycumowane małe łódki. Wspomnienia odróżniały się jednak nieco od
rzeczywistości. Kiedyś budowany był tu mały pałacyk, teraz na je go miej-
scu znajdował się rząd trzech wspaniałych domków jednorodzinnych.
Świetnie tu pasowały. Ocean Hill to cudowna dzielnica znajdująca się nad
oceanem i jak nazwa wskazuje - jest to wzgórze.
Thomas wjeżdżając tutaj, zachwycał się nie tylko domkami i s ta-
wem. Cudowne było tu również powietrze - świeże i czyste. Zapewne była
to zasługa znajdującego się nieopodal oceanu. Zachwycały tutaj również
drzewa i niesamowicie zielona trawa. Ocean Hill wyglądało po prostu jak
kawałek raju osadzony na obrzeżu Rockport.
Jechał bardzo powoli. Podjeżdżając bliżej, przyjrzał się dokładniej
pierwszemu z trzech domków, wyglądał zachwycająco. Jechał dalej, wszedł
w zakręt w prawo, delikatnie skręcając kierownicą.
Przejeżdżając koło środkowego domku, nagle ostro zahamował
i ślizgiem nawrócił auto, tak że jego przednie światła nakierowane były
wprost na ten dom. Wykonał tak gwałtowny manewr, gdyż wydawało mu
się, że zauważył Mię. Teraz czekał nieruchomo i spoglądał na nią zastana-
wiając się, czy wzrok go nie myli. Dziewczyna uśmiechnę ła się, ponieważ
rozpoznała kierowcę i samochód. Stała na chodniku prowadzącym do
domku.
Thomas będąc już absolutnie pewien, że to naprawdę ona, podj e-
chał bliżej. Zaparkował pod owym domkiem, wysiadł z samochodu

46
i uśmiechnął się widząc, że ona również uśmiecha się do niego. Obcho-
dząc samochód, podszedł do niej i bardzo mocno ją przytulił.
Mia była zaskoczona, ale jednocześnie cieszyła się niezmiernie, że
znów widzi Thomasa i że znajduje się teraz w jego objęciach. Sama bardzo
mocno wtuliła się w jego ramiona. Oboje trwali w tym objęciu przez dłuż-
szą chwilę. Na twarzy Thomasa widać było zadowolenie. Teraz jeszcze
mocniej wtulił twarz w jej włosy. Kiedy jednak oderwali się już od siebie,
powiedział:
- Cześć – rzekł to jedno słowo bardzo łagodnym i nieśmiałym
głosem, a na jego twarzy pojawił się rumieniec.
- Cześć. Widzę, że bardzo się za mną stęskniłeś – odpowiedziała
dziewczyna, uśmiechając się.
- Bardzo. Szukałem cię, no i proszę – udało się.
- A mogę zapytać, czemu tak właściwie mnie szukałeś?
Mia miała bardzo wnikliwy charakter. Swoim spojrzeniem w oczy
potrafiła wydobyć z drugiej osoby całą prawdę. Była to umiejętność prz y-
datna w policj i. Thomas nigdy nie okazał jej uczuć otwarcie, ale ona d o-
brze wiedziała i czuła, że jest w niej zakochany. Sama darzyła go miłością
od czasu, kiedy tylko go poznała.
Zrobił na niej ogromne wrażenie. Był inteligentny, odważny i ba r-
dzo honorowy. Razem z tymi szlachetnymi cechami charakteru w parze
szła również uroda, która nie pozwalała Mii oderwać od niego oczu. Tho-
mas rzeczywiście był bardzo przystojnym facetem - wysokim, dobrze
zbudowanym i niesamowicie wysportowanym. Wrażenie robiła też jego
twarz: czekoladowe spojrzenie, męskie, twarde rysy, ładne łuki brwiowe
i czoło, a zaraz nad nimi - gęste, czarne włosy.
Do tego pozytywnego wrażenia dochodził sposób ubierania się.
Thomas miał swój styl. Zawsze ubierał sportowe, ale jednocześnie ele-
ganckie buty – najlepiej koloru czarnego, jasnoniebieskie lub czarne dżin-
sy, czarny T-shirt lub czarną koszulę. Nie można też zapomnieć o kurtce -
skórzana, elegancka i koniecznie czarna, żaden inny kolor nie wchodził
w grę. Taki obraz Thomasa utrwalił się w głowie Mii. Teraz, po dwóch la-
tach mogła zobaczyć, że nic się nie zmieniło.
Czuła się bardzo podekscytowana jego obecnością. Miała wraże-
nie, że gdyby było tu krzesło, to na pewno by na nim usiadła. Przez kręgo-
słup przebiegały jej przyjemne dreszcze, a kolana same się uginały. Jej
serce szalało. Była pewna, że nigdy nie biło tak szybko jak teraz.

47
Thomas również czuł się niesamowicie ożywiony, a Mia dodatkowo
zadała mu niełatwe pytanie. Trzeba było teraz coś wymyślić, by nie zdr a-
dzić otwarcie swoich zamiarów.
- Szukałem cię, bo chcę z tobą porozmawiać – powiedział to jed-
nak w taki sposób, że od razu można było zauważyć, że to nie jest jego
jedyna intencja.
- Aha – uśmiechnęła się. - Więc jeśli chodzi o wyścigi, to jest kiep-
sko, prawie nikt się już tu nie ściga. Czasami ktoś umawia się poza mia-
stem, ale raczej bardzo rzadko.
Kiedy wypowiadała to zdanie, oboje podeszli wolnym krokiem do
samochodu i oparli się o niego. Mia była po prawej stronie Thomasa. Zało-
żyła ręce. On natomiast przyglądał się jej z uwagą, bo zauważył, że bardzo
mocno się nad czymś zamyśliła. Po chwili jednak znów rozbrzmiał jej głos:
- Mam jeszcze gorszą wiadomość – powiedziała, patrząc w ziemię.
- Jaką? – zaniepokoił się.
- Za miesiąc Razor, Sato i McCrea wychodzą z więzienia.
- Za miesiąc? – dziwił się. – Przecież minęły dopiero dwa lata, m y-
ślałem, że posadzą ich na dłużej.
- Masz rację. Ja też tak myślałam, ale Ronnie ma bardzo wpływo-
wych rodziców, mają kupę kasy i wielu znajomych w policji. Wszystko z a-
łatwili tak, żeby chłopaki posiedziały jak najkrócej.
- Rozumiem, że rodzice pomogli Ronniemu, ale czemu jego ko-
leżkom też?
- Dobre pytanie. Myślę, że Ronnie poprosił rodziców o pomoc
również dla kumpli, a że to jest ich jedyny, kochany synuś, to się zgodzili.
- Pewnie tak. Mieszkasz tu? – zapytał Thomas, zmieniając temat
i wskazując teraz na domek znajdujący się przed nimi.
- Tak, kupiłam ten dom rok temu, kiedy odeszłam z policji.
- Odeszłaś z policji? – zapytał, choć domyślał się już odpowiedzi.
- Tak, wyścigi się skończyły, moja praca nie miała już większego
sensu. Szkoda tylko, że zabrali mi samochód – powiedziała ze smutną
miną.
- Był służbowy? – tym razem Thomas nie był pewien odpowiedzi.
- Niestety.
- A z czego się utrzymujesz, jeżeli nie pracujesz już w policji?
- Mam pieniądze z zakładów, które wygrywałam właściwie... dzięki
tobie - zawstydziła się nieco.

48
- Aha.
Thomasowi również wydawało się to dość zabawne, ale niestety
teraz nie miał siły się nad tym zastanawiać. Nagle zawróciło mu się w gł o-
wie - miał wrażenie, jak gdyby ziemia obracała się o 360 stopni nie w 24
godziny, a w pięć sekund. Wypadek w kanionie nadal dawał o sobie znać.
Mia spojrzała na niego z niepokojem.
- Hej, co ci jest? – zapytała, widząc, że twarz Thomasa wyraźnie
pobladła, a nogi zaczęły się pod nim uginać, jak gdyby za chwilę miał
upaść.
- Miałem wypadek – odpowiedział osta tkiem sił, by wytłumaczyć,
skąd te dolegliwości.
- Chodź do domu, musisz usiąść, bo zaraz się przewrócisz. Przy
okazji opowiesz mi, co się stało – rzekła, chwytając Thomasa za ramię.
- Już mi trochę lepiej.
- No to chodź – ścisnęła jego ramię jeszcze mocniej i pomogła mu
iść. Nadal obawiała się, że zaraz może się przewrócić.
BMW pozostało na chod niku przed domem, jakieś pięć metrów od
wejścia. Wchodząc do środka, Thomas według rady Mii usiadł na kanapie,
ona sama poszła do kuchni, by przygotować obojgu coś do picia.
Z powodu zawrotów głowy, jej gość nie miał nawet siły zwrócić
uwagi na to, w jak zadbanym domu się znajduje, a Mia zdecydowanie mia-
ła się czym pochwa lić. Wszystko urządzone było w nowoczesnym stylu.
Salon był połączony z kuchnią, obok znajdowała się sypialnia, a koło
kuchni było wejście do łazienki. Wszystkie pomieszczenia zaprojektowane
były tak, jak gdyby zajmował się tym profesjonalny dekorator. Najwyra ź-
niej Mia miała dobry gust. Thomas siedział właśnie na kremowej, skórz a-
nej kanapie, która stała właściwie zaraz za drzwiami wejściowymi, była
jedynie trochę przesunięta w lewo. Przed kanapą stał niski, szklany stolik.
Przed stolikiem zaś duży, srebrny telewizor plazmowy. Na prawo znajd o-
wał się duży stół obiadowy, przy którym spokoj nie zmieściłoby się kilka
osób. Jeszcze dalej znajdowało się okno. Front domu również posiadał
dwa okna, więc w ciągu dnia wewnątrz nie brakowało światła. Okna te
dostarczały nie tylko światło, ale również widok na ten piękny staw, gdzie
przycumowane były łódki.
Thomas odzyskując już nieco więcej przytomności, spoglądał na
kuchnię. Były tam jasne drewniane meble i srebrna lodówka.
Po kilku minutach Mia wróciła do salonu.

49
- Trzymaj, napij się – powiedziała.
- Dzięki.
Kiedy podała mu kubek z herbatą, postanowiła usiąść naprzeciwko
niego. Dlatego przyniosła sobie jedno z krzeseł stojących przy stole. Cały
przebieg tego działania Thomas śledził wzrokiem i tylko i wyłącznie w tym
czasie zdążył wypić całą herbatę.
- Już wypiłeś? A ja myślałam, że pogadamy przy herbatce – zażar-
towała Mia, siadając przed nim.
- Zapatrzyłem się na ciebie i tak jakoś... poszło.
Sam teraz nie wierzył w to, co w ogóle wygaduje. Zdawało mu się,
że zbyt odważnie się wyraża. Nie mógł zrozumieć, skąd wzięła się w nim
ta dotąd nieznana, niekontrolowana odwaga.
Kiedy był w Rockport pierwszy raz, Mia tak bardzo go onieśmiela-
ła, że bał się wyksztusić do niej choćby najprostsze słowa typu: „Cześć”,
czy „Na razie”. Wrażenia względem niej się nie zmieniły, ale teraz czuł, że
są dla siebie kimś bliższym i z tego powodu mniej się stresował.
- Zrobiłeś się strasznie wygadany – odpowiedziała z zaczepnym
uśmiechem.
Ona również była zaskoczona słowami Thomasa. Czuła się uw o-
dzona i nie było teraz rzeczy, która mogłaby ją bardziej cieszyć.
Oboje uśmiechnę li się do siebie. Wreszcie Mia wyrywając się
z transu spojrzenia Thomasa, rzekła:
- Posłuchaj, pościelę ci tu. Wyśpisz się, to ci na pewno pomoże.
W ten sposób wpadła na genialny pomysł, jak zatrzymać go na
dłużej blisko siebie. Zresztą miała teraz wrażenie, że to nie jest ich ostat-
nie spotkanie.
- OK – odparł, kolejny raz zatapiając wzrok w jej oczach.
Nie miał najmniejszego zamiaru sprzeciwiać się Mii, był bardzo
zadowolony z jej propozycji. Wstał z kanapy, by umożliwić jej przygoto-
wanie posłania. Przez ten czas kręcił się po salonie, wyglądając przez
wszystkie okna. Za nimi widać było zachód słońca i był to naprawdę piękny
widok, którego urodę Thomas podziwiał jeszcze przez chwilę. Po minucie
odwrócił się w stronę wnętrza salonu i kolejny raz podziwiał urodę, lecz
tym razem urodę Mii. W kilku słowach - pięknie jest w Rockport, gdzie by
nie spojrzeć.
- Dobra, możesz się już położyć – powiedziała, spoglądając
w stronę okna, przy którym właśnie stał.

50
Ominą ł więc stół i ruszył wolnym krokiem w kierunku kanapy.
- Dzięki. Czuję się już lepiej, ale rzeczywiście muszę się wyspać,
bo zeszłej nocy nie spałem zbyt wiele.
- No widzisz. W takim razie, dobranoc – powiedziała, uśmiechając
się i kierując powoli do swojego pokoju.
- Dobranoc – odrzekł, spoglądając jeszcze raz na jej twarz.
Mia weszła do sypialni i zamknę ła drzwi. Thomas położył się. Był
tak zmęczony, że po pięciu minutach już spał. Przedtem jednak myślał
o wypadku w kanionie. Wciąż gnębiły go te obrazy, nie wiedział jak to się
mogło stać, że wypadł z drogi. Jest przecież bardzo dobrym kierowcą. Był
pewien, że ma absolutną kontrolę nad samochodem. Może jednak nie
wszystkie auta są mu jednakowo posłuszne.
Oprócz BMW, którym prawie zawsze jeździł, lubił też samochody
marek: Mitsubishi, Toyota, Nissan, Honda. Wszystkie azjatyki zawsze mu
się podobały i choć jego biało-niebieskie BMW jest autem europejskim,
tuningowa ne było na wzór japońskich ścigaczy typu tuner.
Około godziny trzeciej nad ranem, Mia wstała, żeby się napić.
Dlatego też skierowała się w stronę lodówki w kuchni. Nie było w tym nic
dziwnego, szczególnie biorąc pod uwagę to, że był właśnie trzeci sierpnia,
czyli inaczej mówiąc – środek lata. Również noce były bardzo gorące
i pewnie to był powód, dla którego Mia nie mogła spać spokojnie.
Przemierzając salon w drodze do lodówki, spojrzała na śpiącego
Thomasa. Pomińmy już fakt, że była bardzo skąpo ubrana i sytuacja ta
mogłaby być lekko mówiąc – nieco niezręczna, gdyby ten nie spał.
Gdy wypiła już szklankę wody, spojrzała na niego kolejny raz
i wyraźnie się zamyśliła. Wpadła na bardzo odważny i jednocześnie genia l-
ny pomysł.
- Śpij dobrze, już ja dobrze wiem, po co tu jesteś – powiedziała
szeptem, podchodząc do kanapy.
Postanowiła być nieco bezczelna, ale w końcu dla ich wspólnego
dobra. Położyła się delikatnie i bezszelestnie obok Thomasa, tak by rano
wpadł w pułapkę bez wyjścia.

51
Rozdział 3
THE OLD FRIENDS

STARZY ZNAJOMI

Rano Thomas rzeczywiście był w pułapce, choć jeszcze o tym nie


wiedział, bo spał. Jednak ten stan nie mógł trwać w nieskończoność i dla-
tego budząc się, wiercił się i kręcił. Kręcił się tak długo, że w końcu prz y-
padkiem położył rękę na biodrze Mii. Mimo że w połowie był jeszcze
w świecie snów, to zorientował się, że coś jest nie tak. W tym momencie
Mia również zaczęła się budzić. Thomas podparł głowę ręką, ale nadal
miał zamknięte oczy, nie wiedział jeszcze, co się właściwie dzieje. Mia
rozbudziła się już całkowicie i postanowiła jak najszybciej wykorzystać
sytuację, dlatego obróciła się na plecy, by tym ruchem obudzić Thomasa.
Tak też się stało, był zaskoczony widząc, że Mia leży obok niego. Ona
udawała, że nadal śpi. Zabrał rękę, gdyż uznał, że znajduje się w niewła-
ściwym miejscu. Mia w tym momencie obróciła się do niego twarzą
i przytuliła go, nadal udając, że śpi. Teraz był już w sz oku. Nie wiedział, co
ma zrobić, a temperaturę, która zapanowała w jego ciele, bezbłędnie
określił słowami:
- Robi się gorąco - powiedział prawie szeptem i odetchnął, wy-
puszczając powietrze z ust tak, że poruszyło ono delikatnie jego grzywką.
- Co mówisz? – zapytała Mia, udając, że nadal śpi i że mówi przez
sen.
Thomas przez dwie sekundy myślał, co powinien zrobić i w końcu
postanowił ją obudzić.
- Ej, dziewczyno, co ty tu robisz?
Mia otworzyła oczy, spojrzała na Thomasa i zdjęła z niego rękę.
Chwilę zastanawiała się, co odpowiedzieć.
- Mieszkam – rzekła z udawaną obojętnością.
52
- Konkretnie w tym miejscu, tak? – zapytał, wskazując palcem na
kanapę.
- Wstałam w nocy, żeby się napić... i nie miałam już siły iść do
siebie – powiedziała, dodając do tego wyjątkowo piękny i urzekający
uśmiech.
Thomas w odpowiedzi również się uśmiechną ł i stwierdził, że to,
co mówi Mia to:
- Nieprawda – wypowiadając te słowa, kręcił głową w prawo
i w lewo, zbliżając jednocześnie swoje usta do jej ust.
W tym mome ncie obdarował ją czułym pocałunkiem. Oboje zato-
pili się w nim bez pamięci. Na chwilę świat wokół nich przestał istnieć.
Dopiero po kilkunastu sekundach ich pocałunek przemienił się w wzaje m-
ne spojrzenie w oczy.
- Pewnie, że nieprawda – odpowiedziała teraz Mia.
Była bardzo szczęśliwa, dlatego przytuliła się mocno do Thomasa.
On również nie ukrywał radości, dlatego pocałował ją jeszcze raz.
Przez kilkanaście sekund cieszyli się swoim wzajemnym uśc i-
skiem. Chwilę później wstali z kanapy, przyglądając się sobie nawz ajem.
- Nie ugotowałeś się, śpiąc w dżinsach? - zapytała Mia, dostrzega-
jąc, że Thomas spał w długich spodniach.
- Nie, ale widzę, że tobie by się to nie udało – śmiał się, gdyż
dziewczyna odziana była w nieporównywalnie mniejszą ilość ubrania.
- Z czego się śmiejesz? Mnie jest gorąco.
- Nie no, OK, rozumiem – lecz śmiał się dalej.
Mia poszła do sypialni, by się ubrać. Thomas w tym czasie poskła-
dał pościel, w której spał dzisiejszej nocy, a po chwili usiadł na kanapie.
Zadzwonił telefon. Wyjął go więc z kieszeni swojej kurtki, która zawieszo-
na była na oparciu i odebrał. W słuchawce usłyszał wesoły głos Crossa:
- No hej, chłopie, jak się masz?
- Świetnie - odpowiedział krótko Thomas.
- Dzwonię do ciebie, bo widzę, że mi się nagrywałeś.
- Cieszę się, tylko szkoda, że dopiero teraz – powiedział z wyrz u-
tem, ale jednocześnie miłym tonem.
- Przepraszam, miałem urwanie głowy. Znalazłeś Mię?
- Tak, jestem właśnie u niej – spojrzał teraz w stronę zamknię tych
drzwi sypialni.

53
- No, no, widzę, że nie tracisz czasu. Tak się domyślałem, że
pewnie sam sobie poradziłeś. Dobra, to ja kończę, bo mam jeszcze coś do
zrobienia. Pogadamy kiedy indziej.
- Na razie, Cross i dzięki.
- Nie ma za co, narka.
Policjant rozłączył się, a Thomas schował telefon do kieszeni
spodni. Po jakiejś minucie Mia wyszła z sypialni.
- Widzę, że w dzień też jest ci gorąco – znów zaczął się śmiać,
gdyż ilość garderoby na niej nie zwiększyła się znacznie w porównaniu
z tą sprzed kilku minut.
- No przecież się ubrałam – odpowiedziała, ale sama też miała
świadomość, że jej ubranie nie jest zbyt bogate.
- No widzę – nadal śmiał się pod nosem.
- Ubrałam dżinsy i bluzkę.
- Raczej część dżinsów i kawałek bluzki.
Miał rację. Ubranie, które założyła na siebie Mia zakrywało może
wszystko to, co trzeba, ale nic więcej. W prawdzie zawsze podobało mu się
to, jak się ubierała, ale teraz postanowił trochę sobie pożartować.
- I wystarczy. Jest lato, można się przegrzać, a to jest gorsze niż
przeziębienie.
- Tak, powiedziała pani profesor i dostała kataru – teraz miał ubaw
nie tylko z powodu ubrania, ale również usprawiedliwień Mii.
Kiedy przestali się droczyć, Thomas na paręnaście minut udał się
do łazienki, a po powrocie do salonu zapytał:
- Co planujesz dzisiaj robić?
- Nic konkre tnego, ale może pochodzimy razem po mieście. Jeśli
chcesz zostać tu na dłużej, to potrzebujesz przewodnika, bo trochę się
pozmieniało.
- A może pojeździmy? – zaproponował.
- Pewnie.
Po zjedzeniu śniadania oboje wyszli z domu. Mia zamknęła drzwi
na klucz i podążyła w stronę BMW. Drzwi pasażera czekały już otwarte,
a Thomas wskazywał ręką wnętrze samochodu. Dziewczyna uśmiechnęła
się i wsiadła do środka, a on zamknął drzwi. Obchodząc wóz z drugiej
strony, sam znalazł się w środku.
- Co za elegancja – pochwaliła Mia. – Nie sądziłam, że ktoś będzie
mi kiedykolwiek otwierał drzwi.

54
- No widzisz, pomyliłaś się.
- Ale inny facet by tego nie robił.
- A ja jestem jakiś niezwykły?
- Tak, jesteś niezwykły – uśmiechnę ła się, spoglądając mu w oczy.
- Miło mi to słyszeć – czuł się nieco zawstydzony, więc schował się
przed wzrokiem Mii i dopiero po chwili na nowo spojrzał jej w oczy. – jed-
nak myślę, że z nas dwojga to ty jesteś zdecydowanie bardziej niezwykła.
Uśmiechnęli się do siebie. Thomas przekręcił kluczyk w stacyjce.
Z silnika wydobył się przyjemny dźwięk.
- Zadam ci jeszcze raz to samo pyta nie, co wczoraj, bo w końcu
nie odpowiedziałeś mi nic konkretnego. To po co tu właściwie przyjecha-
łeś? – zapytała Mia. Odpowiedź była oczywista, lecz chciała usłyszeć ją
z jego ust.
Thomas spoglądając przed siebie, po chwili rzekł:
- Bo chciałem ci powiedzieć, że cię kocham – dopiero po wypo-
wiedzeniu całego zdania, spojrzał Mii w oczy, dodając do tego uroczy
uśmiech.
- Tak właśnie myślałam – powiedziała z radością na twarzy. – To
gdzie chcesz jechać na początku?
- Na stację benzynową.
- Co?!!!
- Spokojnie, po prostu benzyna mi się kończy.
- Aaa.
Thomas śmiał się z Mii widząc, że potraktowała stację benzynową
na poważnie i że mogłoby to być miejsce, które chciałb y zwiedzać. Po
parunastu sekundach sama zaczęła się z tego śmiać.
Chwilę później BMW ruszyło z chodnika. Jego kierowca zastanawiał
się, gdzie może być stacja. Przypomniało mu się jednak, że dwa lata temu
można było znaleźć ją jakieś pięćset metrów od miej sca, w którym teraz
się znajdowali. Droga prowadziła w dół wzgórza, należało dojechać do
ulicy znajdującej się nad oceanem i tam skręcić w lewo. Tak też zrobił. Nie
pomylił się, już widział swój cel, gdy nagle coś odwróciło jego uwa gę.
- Po co zapinasz pasy? – zapytał. – Przecież jesteśmy prawie na
miejscu.
- Spójrz w lusterko.
- Ups, mamy problem – powiedział, widząc Corvettę Crossa. –
Z Crossem może nie będzie problemu, ale pewnie jest z nim ta czarna.

55
Jechał spokojnie, nie dodając gazu. Obserwował wóz policjanta,
ale ten się widocznie zniecierpliwił i wyprzedził Thomasa, zastawiając mu
drogę całą szerokością samochodu. On zaś zahamował, by nie uderzyć
w blokadę. Nie cofał, nie próbował uciekać, czekał, co dalej zrobi Cross.
Ten wysiadł z wozu, a z drugiej strony zgodnie z oczekiwaniami – pojawiła
się jego czarnowłosa partnerka.
Thomas odsunął szybę, by porozmawiać z policjantami, którzy
zbliżali się wolnym i pewnym krokiem do BMW. Cross jeszcze przed p o-
wiedzeniem czegokolwiek rzucił obojgu przyjacie lski uśmiech, a czarna
spojrzała pożądliwym wzrokiem na swój dawny cel. Mia to zauważyła
i nieco się zirytowała.
- Dzień dobry – powiedział w końcu Cross.
- Dzień dobry – odpowiedział mu Thomas, a Mia tylko się
uśmiechnęła.
Policjant oparł się teraz na drzwiach BMW, zaglądając do jego
wnętrza.
- No proszę, kogo my tu mamy - najbardziej poszukiwany i nasza
agentka, Mia Townsend, która miała nam pomóc go zapuszkować.
- Miałam, dobrze powiedziane. Złapaliśmy za to Razora i całą
resztę – odrzekła przekonującym tonem.
- Wiem już, dlaczego nie mogliśmy cię dorwać w żaden sposób.
Mia ci pomagała, co?
- Tak – odpowiedział Thomas spokojnym głosem.
- Wiesz co, nie chce mi się już ciebie ganiać. Mam zamiar iść na
taką nazwijmy to – emeryturę. Posadzą mnie w papierkach za biurkiem
i będę sobie spokojnie odpoczywał. Jeśli oczywiście pozwolisz?
- A czemu miałbym ci nie pozwolić?
- No wiesz, kiedy ludzie dowiedzą się, że wróciłeś... wyścigi mogą
się odrodzić – tłumaczył policjant odrywając się teraz od drzwi BMW.
Thomas wiedział, że policjant prowadzi rozmowę tak, by czarna
nie domyśliła się, że są ostatnio w lepszych relacjach niż dwa lata temu
i dlatego też postanowił na razie ukryć przed nią swoje zamiary.
- Mam inne plany.
- No to świetnie. Ale uprzedzam cię, moja droga partnerka -
Cross wskazał na nią ręką. – nie ma tak starych kości jak ja i będzie cię
o wiele chętniej ścigać.

56
- Właśnie – założyła ręce. – Jeszcze muszę się zastanowić, czy
mogę dać ci spokój, w końcu jesteś poszukiwany. – powiedziała, rzucając
na Thomasa kolejne pożądliwe spojrzenie.
- Spadaj – odpowiedział, wychylając się nieco z samochodu.
Czarna spojrzała najpierw bezczelnym wzrokiem na Mię, a później
sprzedała Thomasowi zawadiacki uśmiech, mówiąc:
- Wiesz co, podobasz mi się.
Słysząc te słowa, nieco go zemdliło, a Mia nie mogła już utrzymać
nerwów na wodzy.
- Ożeż ty! – krzyknęła, otwierając drzwi.
Chciała wysiąść i wytłumaczyć czarnej niektóre kwestie ręcznie.
Już zdążyła wystawić na zewnątrz jedną nogę, ale Thomas złapał ją za rękę
i spojrzał w oczy na znak, by została. Dziewczyna zamknęła drzwi. Czarna
najwyraźniej nieco się przestraszyła, bo cofnęła się kilka kroków. Po chwili
jednak zebrała się jeszcze na odwagę i postanowiła dokuczyć Mii jeszcze
bardziej.
- No, co? Każdej może się podobać, mnie też – powiedziała to
jednak mniej śmiałym głosem.
- No nie każdej – wtrącił Thomas wątpiącym tonem.
- A jej możesz? – Czarna wskazała na Mię palcem, co znowu ją
trochę zirytowało. – Uważaj, przejedziesz się kiedyś na niej.
- Ciekawe.
- Dobra, jeszcze zobaczymy – po tych słowach ruszyła nerwowo
w stronę Corvetty, po czym wsiadła do środka, trzaskając donośnie
drzwiami.
Cross od dłuższej chwili miał niezły ubaw.
- Nie przejmujcie się nią, jest trochę stuknięta – powiedział, prze-
kręcając palec na prawej skroni. – Ale zna się na swojej robocie, dlatego
lepiej na nią uważajcie.
- Dobrze. I jeszcze raz dzięki za wszystko – Thomas podał dłoń
Crossowi w ukryciu przed czarną.
- Nie ma za co. Powodzenia wam życzę. Cześć Mia – uśmiechnął
się na koniec.
- Cześć – odpowiedziała.
Policjant ruszył w stronę swojego wozu i po chwili zniknął w środ-
ku, zamykając drzwi i uruchamiając silnik. Corvetta odjechała, odblokow u-
jąc Thomasowi drogę.

57
- No dobra, Mia, teraz naprawdę jedziemy zatankować.
Jadąc przed wozem Crossa, Thomas musiał minąć zjazd na stację,
dlatego teraz nawrócił i ruszył w tamtą stronę.
Przed nimi zostało jeszcze około stu pięćdziesięciu me trów, by
dojechać na miejsce. Po chwili zjechali z drogi i zaparkowali koło zbiornika
z paliwem 98-oktanowym. Thomas wysiadł, nala ł do pełna i podszedł do
okienka kasjera. Mężczyzna w środku był wyraźnie zadziwiony widokiem
takiego samochodu. Kierowca zapłacił i wsiadł z powrotem do wozu.
- OK, jedziemy – powiedział, zapalając silnik.
- To gdzie teraz?
- Zaraz zobaczysz. To niedaleko stąd, dają tam bardzo dobre
napoje. No... przynajmniej dwa lata temu dawali.
- W porządku.
Odjeżdżając spod stacji, jechali cały czas prosto, w końcu skręcili
w lewo. Zatrzymali się pod budynkiem z neonowym szyldem „Nexon”. Była
to dyskoteka.
- Jesteśmy na miejscu – Thomas spojrzał przez szybę na czerwo-
no-połyskujący napis.
- Ciekawe, nigdy tu nie byłam, a to tak blisko mojego domu –
stwierdziła Mia.
Rzeczywiście - zarówno stacja benzynowa, jak i ta dyskoteka
znajdowały się jeszcze w Ocean Hill. Dzielnica nie była duża, dlatego
wszystko, co znajdowało się w tym obszarze, automatycznie znajdowało
się blisko domu Mii.
- Pewnie nigdy tu nie byłaś, bo nie szlajasz się po jakiś ciemnych
zaułkach. Jak widzisz, musieliśmy poważnie zboczyć z głównej drogi.
Thomas wysiadł z samochodu i natychmiast podbiegł z drugiej
strony, by otworzyć drzwi Mii. Kolejny raz nie mogła nadziwić się jego
elegancji. Chwycił teraz jej dłoń i ucałował ją. Zamknął zamki alarmem
w kluczykach i nadal trzymając dziewczynę za rękę, skierował się ku we j-
ściu.
Z dyskoteki wyszedł czarnoskóry chłopak. Spoglądając w stronę
nadchodzącej pary, zrobił wrażenie zainteresowanego. Kiedy podeszli
bliżej, zaczepił ich.
- Hej, poznaję cię. Jesteś Tomasz Spidowski, prawda?
- Zgadza się.

58
- Dwa lata temu rozwaliłeś wszystkich z Czarnej Listy, szacun –
ekscytował się.
- Dzięki – Thomas uśmiechnął się.
- Ja też kiedyś byłem na Czarnej Liście, ale od kiedy pojawił się
tam Razor i te jego chłopaczki, to zabrakło dla mnie miejsca i w ogóle nie
miałem jakoś chęci do dalszego udziału w tym wszystkim.
- Byłeś na Czarnej Liście? Muszę zobaczyć, jak jeździsz.
Thomas pomyślał, że skoro chłopak był kiedyś na Czarnej Liście,
to musi się znać na rzeczy.
- Poważnie?
- Pewnie, czym jeździsz?
- Na razie zwykłą osobówką. Moja wyścigówka stoi w krzakach za
domem, żeby gliny się do niej nie doczepiły. Ale jeśli pytasz, to jeżdżę
Lancerem Evo VIII.
- Spotkajmy się jutro o dziesiątej – zaproponował Thomas. – Mia,
mogę podać twój adres?
- Pewnie. Ocean Hill 12.
- O, to tutaj niedaleko – ucieszył się chłopak, wpisując adres do
telefonu.
Thomas podał mu również swój numer komórkowy.
- Dzięki, jutro na pewno będę. Na razie.
- Na razie.
Mężczyzna był zachwycony możliwością pokazania Thomasowi
swoich umiejętności. Podszedł do samochodu i choć rzeczywiście był to
typowy wóz osobowy, to dał swojemu idolowi pierwszą próbkę talentu,
paląc gumy podczas ruszania.
Thomas i Mia uśmiechnęli się do siebie, widząc, że gość naprawdę
zna się na rzeczy. Pozostawił ich w kłębie białego dymu, przez który ledwo
mogli dojrzeć swoje twarze.
Kiedy chmura opadła, Thomas chwycił Mię za rękę i oboje skiero-
wali się dalej w stronę wejścia.
W środku również unosił się dym, jak gdyby tutaj też ktoś przypalił
opony. Jednak to nie było to samo. Ten dym pochodził z papierosów.
Przeplatał się on ze światłami zielonych i czerwonych halogenów. Na
wprost wejścia znajdował się bar, barman przecierał szklanki, przy ladzie
nikt nie siedział. Po dwóch stronach pomieszczenia ustawiono wiele czte-

59
roosobowych, czerwonych stolików. Prawie wszystkie z nich były teraz
zajęte.
Thomas czuł się nieco zawiedziony. Kiedyś było tu znacznie przy-
tulniej. Przypominało mu się, że pomieszczenie było większe i wszystko
w środku było inaczej urządzone. Teraz praktycznie nie było tu żadnej
wolnej przestrzeni, mieściły się tylko te czerwone stoliki i bar. Na środku
był mały kwadratowy parkiet, na którym nawet nikt teraz nie tańczył.
Thomas zrozumiał, że to nie jest już ta dyskoteka, gdzie grała muzyka
klubowa i gdzie popijali kiedyś napoje wszyscy fani samochodów tuner.
Zmieniła się teraz w drugorzędny bar dla fanów motocykli Harley. Nawet
z głośników za barem pomrukiwała cicho muzyka rockowa.
- To chyba nie jest dobre miejsce. Zmieniło się tu – Thomas rozej-
rzał się jeszcze raz po sali. – Może chodźmy gdzieś indziej.
- Nie, zostańmy tu na chwilę – odpowiedziała Mia. – No chodź,
napijemy się czegoś i pójdziemy sobie. – pociągnęła go za rękę, widząc
niezdecydowanie w jego oczach.
Nie zdążyli jednak zrobić nawet jednego kroku. Drogę nagle z a-
stawiło im trzech facetów, którzy chwilę wcześniej wstali od jednego ze
stolików po prawej stronie wejścia.
- No proszę, Tomasz Spidowski – odezwał się jeden z nich. Z wy-
glądu można było wywnioskować, że najprawdopodobniej jest Japończ y-
kiem.
Był nieźle przypakowany i naprawdę można było się go przestra-
szyć. Jego twarz również nie wzbudzała sympatii. Pozostali dwaj mężczyź-
ni byli białoskórzy, a ich gęby były chyba jeszcze gorsze niż ta Japończyka.
Ogólnie wszyscy trzej wyglądali niezbyt przyjemnie.
- Czego? – powiedział Thomas mocnym głosem, dając jednocze-
śnie znak Mii, by stanęła za jego plecami.
- Pamiętasz może Minga? – zapytał Japończyk, zakładając ręce.
- Tak. Hector Domingo, jeździł czarno-srebrnym Lamborghini
Gallardo.
- Masz świetną pamięć. Pewnie pamiętasz też, co zrobiłeś z jego
reputacją.
- Po prostu z nim wygrałem, no i co z tego? – Thomas nie roz u-
miał, o co chodzi. Taki był bieg rzeczy na Czarnej Liście, lepszy wygrywał.

60
- Masz dwie możliwości: zgodzisz się z nim ścigać albo j uż stąd
nie wyjdziesz – mówiąc to, Japończyk obejrzał się na stojących za nim
kumpli.
Thomas zaśmiał się w duchu, jeszcze nigdy nie słyszał tak głupiej
deklaracji, a już na pewno nie we własnym kierunku. Kiedyś, dawno temu
odgrażał się Darius, odgrażali się niezadowoleni przegraną rywale, odgr a-
żał się później Razor, ale nigdy nikt nie groził mu, że go pobije albo nawet
zabije.
Rozbawienie Thomasa można było zobaczyć również na jego twa-
rzy, nie był w stanie zdusić w sobie śmiechu. Spoglądał facetom prosto
w oczy i śmiał się głośno. Trochę ich to zirytowało, nie spodziewali się
takiej reakcji.
Mia również zdziwiła się jego zachowaniem. W ogóle nie zrobił na
nim wrażenia fakt, że stało przed nim trzech przypakowanych gości.
- Straszne, normalnie się przestraszyłem – mówił Thomas z sz y-
derczym uśmiechem. – Ale coś ci powiem, chętnie się z nim spotkam,
dawno się nie widzieliśmy.
Faceci mieli go dość, ale zgodził się na spotkanie z Mingiem, co
znacznie ich uspokoiło.
- Tylko skąd ta pewność, że twój przyjaciel będzie chciał się ze
mną ścigać?
- Znam go dobrze. Gdyby wiedział, że tu jesteś, na pewno chciałby
cię rozwalić.
- No dobra, to sprawdzimy, kto kogo rozwali. Kiedy i gdzie mamy
się spotkać? - Thomas postanowił nie przedłużać tej rozmowy i jak na j-
szybciej przejść do sedna.
- W centrum Rosewood, na parkingu koło uniwersytetu, za dwa
tygodnie, o pierwszej po południu.
- OK, niech będzie – zakończył zdecydowanym głosem.
Po chwili wszyscy trzej mężczyźni zaczęli się oddalać w stronę
stolika, przy którym wcześniej siedzieli.
Thomas już miał złapać Mię za rękę, by dalej kierować się ku b a-
rowi, gdy nagle usłyszał za sobą znajomy głos.
- Hej, Tommy.
- Cześć, Rog.
Podali sobie ręce.

61
Rog był jego najlepszym kumplem. Znali się, od kiedy Thomas
wprowadził się do Palmont. Był to jego pią ty rok życia. Rog miał wtedy
dwanaście lat i mieszkał w bliskim sąsiedztwie, więc bardzo szybko się
poznali i polubili.
Był dobrze zbudowanym facetem średniego wzrostu. Charaktery-
zowały go zawsze krótko ścięte, brązowe włosy i bladoniebieskie oczy. Na
pierwszy rzut oka nie wyglądał na przyjazną osobę, ale ci, którzy go znali,
wiedzieli że jest w porządku.
- Cześć, Mia – teraz przywitał i ją, również podając jej rękę.
- Cześć, Rog.
- Co ty tu robisz, przecież byłeś w Palmont? – zwrócił się znów do
Thomasa.
Rog przeprowadził się do Rockport mniej więcej na pół roku przed
tym, gdy Thomas pojawił się tu po raz pierwszy.
- Tak, byłem, ale postanowiłem wrócić.
- Czego tu szukasz?
- Raczej, kogo szukałem – uśmiechnął się, spoglądając na Mię.
- A tak, widzę – Rog również się do niej uśmiechnął.
Kiedyś, na początku, nie przepadał za nią. Coś podejrzewał i nie-
długo potem okazało się, że miał rację. Mia była policjantką, ale natyc h-
miast po tym, jak pozwoliła Thomasowi uciec, zmienił o niej zdanie. Już
kiedyś uważał, że pasowaliby do siebie, ale właśnie ze względu na swoje
podejrzenia, natychmiast przestawał nawet myśleć w ten sposób.
Rog znał również Nikki i to w dużo większym stopniu niż Mię.
W końcu to on poznał z nią Thomasa. Zdawał sobie sprawę, że jeżeli z o-
stanie teraz z Mią, nigdy już do niej nie wróci. Nie widział jednak w tym nic
złego. Wręcz przeciwnie - po tym, jak go zostawiła, zasługiwał na inną
dziewczynę, której naprawdę będzie zależeć, zawsze, niezależnie od sytu-
acji.
- Idziecie się napić czegoś mocniejszego? – zapytał, wskazując
głową na bar.
- Rog, dobrze wiesz, że nie piję – oburzył się Thomas.
- Nie pijesz? – wtrąciła Mia.
- Nie.
- A palisz?
- Też nie.

62
Na ostatnią odpowiedź dziewczyna uśmiechnęła się, odruchowo
chwytając jego dłoń. Miło było jej słyszeć, że jest jeszcze bardziej idealny,
niż w ogóle mogła sobie wyobrazić. Pomyślała, że musi mieć chociaż jeden
nałóg, jedną wadę, przecież świat nie może być taki piękny. Jak na razie
jednak nie udało się jej niczego zauważyć.
- Mia, zwinęłaś najporządniejszego faceta na świecie – rzekł Rog,
śmiejąc się.
- Wiem, ale nie spodziewałam się, że najporządniejszy facet na
świecie jest aż tak porządny – po raz kolejny spojrzała na Thomasa z po-
dziwem.
- Zawstydzacie mnie – powiedział, spoglądając w podłogę.
- Jaki on jest uroczy.
- Thomas, napij się chociaż piwa – nalegał Rog.
- Daj spokój. Piwa nie lubię w szczególności, wiesz o tym.
- Ale trudno cię złamać – rzekł zawiedzionym głosem.
- Ale może ty się czegoś napijesz? – zapytał Mię Thomas.
- Nie, ja też nie piję – odpowiedziała, uśmiechając się.
- To dobrze, zależy mi na tym – powiedział mniej wesołym tonem.
- Czemu? – zaciekawiła się marszcząc brwi.
- Tak po prostu, bo to niedobry nałóg.
Miał teraz na myśli Nikki, która bardzo nadużywała alkoholu, co
często doprowadzało do różnych kłopotów. Wtedy zaczynała się kłócić
i wszystkim rzucać. Nienawidził takich zachowań. Na razie postanowił
jednak nie opowiadać o tym wszystkim Mii.
Rog widząc nagłe przygnębienie przyjaciela, domyślił się, o co
chodzi i o czym zapewne teraz myśli. Znał bowiem dawne wyczyny Nikki.
Jak zachowywała się w ostatnim czasie, niestety nie miał okazji zobaczyć,
ponieważ cały czas przebywał w Rockport. To, co jednak wiedział było
całkowicie wystarczające.
Mia była jednak bardzo inteligentna i spostrzegawcza, dlatego
natychmiast skojarzyła, że Thomas musi mieć jakieś złe wspomnie nia
związane z alkoholem. Nie wiedziała jednak, kto mógłby być ich sprawcą.
Postanowiła zmienić temat, by wyciągnąć siebie i Thomasa z tego
przykrego nastroju. Na szczęście miała pod ręką dobry temat.
- Thomas, musisz uważać z tym spotkaniem. Nie podoba mi się to
wszystko.

63
Od pierwszej chwili, kiedy zakończył rozmowę z kumplami Minga,
Mia martwiła się, czy jadąc na miejsce spotkania, nie stanie się coś złe go.
- Spokojnie, jakoś sobie poradzę – pocieszył ją, kładąc rękę na jej
ramieniu.
- Ktoś zaproponował ci wyścig? – zapytał Rog z ekscytacją.
- Tak. Pamiętasz Minga? Jego kumple umówili mnie z nim. To
właśnie ci, siedzą przy tamtym stoliku – Thomas wskazał na nich głową.
- Pamiętam go, ale czemu chce się z tobą ścigać?
- Podobno jest na mnie wkurzony.
- A co ty mu takiego zrobiłeś?
- Zepsułem reputację. No i... zabrałem samochód.
Thomasowi przypomniało się teraz, że wóz Minga powinien jesz-
cze być gdzieś w Rockport, w którejś z kryjówek z czasów Czarnej Listy.
- No tak, może być zdenerwowany. To był jego kochany samoch o-
dzik, podobno kiedyś nieźle się namęczył, żeby go zdobyć.
- No właśnie. Pewnie teraz chce się odegrać.
- Nie boisz się? A jeżeli będą cię tam chcie li załatwić? – ostrzegała
znów Mia.
- Możliwe, ale zobaczymy, może nie będzie tak źle.
- Uważaj, żebyś znowu w jakiś dziwny sposób nie stracił sam o-
chodu.
- Spokojnie. Najwyżej znów pomożesz mi go odzyskać – mówił,
śmiejąc się. - A poza tym nie planuję ścigać się o auto.
- Chodźmy do baru, ja się chociaż czegoś napiję, strasznie gorą -
co – powiedział Rog.
Wszyscy troje podeszli do blatu i usiedli na stołkach. Jeszcze przez
dobre pół godziny rozmawiali o wyścigach. Rog zapytał też, co słychać
w Palmont. W ten sposób Mia dowiedziała się co nieco o miejscu, z które-
go pochodził jej ukochany. Roga kusiło, by zapytać o Nikki, ale głupio
byłoby to robić przy Mii. Mówili więc dalej o wyścigach. Powiedział też, że
nudził się przez ostatnie dwa lata niesamowicie, ponieważ nic się tu nie
działo. Stwierdził, że jeżeli Thomas wróci na stałe, to wszystko może za-
cząć się od nowa i dla tego też życzył mu powodzenia w najbliższych
dwóch tygodniach - szczególnie w dniu spotkania z Mingiem. W końcu
pożegnał się z obojgiem, po czym wyszedł z baru, kierując się do swojego
domu.

64
Rog mieszkał w dzielnicy Downtown, która oddalona była od
Ocean Hill o około 5-6 kilometrów.
Thomas i Mia pozostali przy barze sami. On rozmyślał teraz
o Palmont. Gnębiło go wszystko, co było związane z tym miastem, a na j-
bardziej wspomnienie Nikki. Kiedy wcześniej rozmawiali z Rogiem o alko-
holu, zauważył, że Mia nie wyma gała innej odpowiedzi, ale domyśliła się,
że nie był do końca szczery. Postanowił więc wszystko jej wytłumaczyć, ale
nie w barze. Miał już dość hałasu i dymu papierosów, którego jak już wia-
domo - bardzo nie lubił.
- Pojedziemy nad ocean? – zaproponował.
- Po co? - zapytała, choć w sumie nie potrzebowała odpowiedzi.
Widziała, że Thomas od dłuższej chwili się nad czymś zastanawiał. Pewnie
chciał jej teraz o tym powiedzieć. Miała również świadomość, że plaża to
rzeczywiście świetne miejsce na spokojną rozmowę.
- Przy wodzie czuję się lepiej.
- Dobrze, to chodźmy.
Wyszli z klubu i wsiedli do samochodu. Thomas znów popisał się
elegancją, jednak teraz nie przynosiło im to już takiej radości jak wcze-
śniej. W tej chwili ich uwagę zwracało coś inne go. Jego męczyła prze-
szłość, a Mię to, co może za chwilę usłyszeć.
Jechali główną ulicą przez minutę lub dwie. Całą drogę milczeli.
Zatrzymali się w końcu przy mostku prowadzącym ku wodzie. Koła BMW
hamując, zaszumiały w piasku. Miejsce, w którym się zatrzymali znajdo-
wało się blisko domu Mii. Również znajdowało się w Ocean Hill, położone
było jednak nieco niżej niż dom i stawik, przy którym mieszkała. Gdyby się
dobrze przyjrzeć, można było zobaczyć też tę stację, na której wcześniej
tankowali.
Thomas wysiadając z wozu, wziął Mię za rękę i oboje podążyli
w stronę wody. Za chwilę siedzieli już na piasku. Słońce zachodziło, kryjąc
się powoli za oceanem.
- Ładnie tu, chociaż trochę się pozmieniało, nawet w Ocean Hill -
rzekł, spoglądając w stronę ulicy.
- Ja jestem tutaj cały czas i też zauważam zmiany, choć z drugiej
strony nie są one aż tak duże.
- Mnie nie było tu dwa lata, więc dla mnie są one ogromne.
Mia zauważyła, że Thomas nie może się zebrać do rozpoczęcia
zaplanowanego tematu. Postanowiła więc delikatnie mu pomóc.

65
- Gdzie dokładnie leży Palmont?
- Palmont znajduje się w rejonie wyżyny Kolorado, a dokładnie po
jej wschodniej stronie. – odpowiedział. – Mieszkałem tam od piątego roku
życia, a Rog przez wiele lat był moim sąsiadem.
- Powiedz mi, jak to wszystko tam wygląda?
- Ważniejsze wyścigi są organizowane w kanionach, a na co
dzień - na ulicach. A jeśli pytasz o krajobraz, to jest tam dużo wzniesień,
a na północy znajdują się właśnie kaniony. W Palmont płynie też rzeka,
która dzieli miasto na dwie części. Do tego dochodzą dwa dość rozległe
jeziora na obrzeżach. Jest tam naprawdę ładnie, ale miasto jako takie nie
jest zbyt duże. Kiedyś pojedziemy tam razem i zobaczysz wszystko na
własne oczy – zakończył uśmiechem, ale był on raczej wymuszony, bo
perspektywa powrotu do Palmont nie była dla niego zbyt przyjemna.
- Co robiłeś, kiedy się nie ścigałeś?
- Właściwie mało kiedy były takie chwile, kiedy się nie ścigałem.
Jeżeli już miałem odrobinę wolnego czasu, to tylko po to, by planować
kolejne wyścigi.
Thomas pogrążył się teraz w myślach, gdyż przypomniało mu się,
jak jeszcze niedawno wspólnie z Nikki planował kolejne kroki działania
przeciwko Dariusowi.
- Czemu tak spoważniałeś? – zapytała dziewczyna, widząc, że jej
ukocha ny posmutniał.
- Muszę ci coś powiedzieć – rzekł, spoglądając jej w oczy.
- Słucham.
- W Palmont... – Thomas opuścił na chwilę głowę. – mieszka moja
była dziewczyna, Nikki. Rozstaliśmy się kilka dni przed moim pierwszym
przyjazdem tutaj. Byliśmy ze sobą prawie osiem lat, a le na koniec po pro-
stu mnie zostawiła. – spojrzał w stronę oceanu, a oczy Mii nieco posmut-
niały. - Kiedy wróciłem do Palmont, pomagała mi. Był tam taki gość, który
strasznie się panoszył i musieliśmy go na uczyć porządku. Nikki też jest
kierowcą. Kiedy ją poznałem, ona była już szanowanym wyścigowcem.
Ostatnio udało nam się wygrać z tym facetem, znowu byliśmy najlepsi
w mieście jak dawniej. Dlatego pewnie pomyślała, że znowu możemy być
razem. Przedwczorajszego wieczoru byłem w swoim garażu, gdzie ukr y-
wałem BMW. Kręciłem się bez większego sensu. Wtedy przyszła do mnie.
Chciała pogadać o „nas”. Przekonywała mnie, że nadal jej na mnie zależy,

66
ale wtedy powiedziałem jej o tobie – Thomas znów spuścił głowę. – Wsia-
dłem do samochodu i po prostu tutaj przyjechałem.
Mia również spojrzała w piasek. Musiała poukładać sobie wszys t-
ko, co teraz usłyszała. Dowiedziała się, że Thomas miał dziewczynę i to
bardzo długo - osiem lat to szmat czasu. Odeszła od niego, co jak można
było zauważyć - bardzo go rozczarowało. Chciała go jednak teraz odzy-
skać, co oznaczało pewne niebezpieczeństwo dla związku Thomasa i Mii.
Gdyby jednak wiedziała, jak Thomas bardzo nienawidzi Nikki, może byłaby
spokojniejsza, ale nie znała jeszcze wszystkich faktów.
- Co się stało między wami? – spytała, podnosząc wzrok.
- Zawsze mówiła, że mnie kocha, ale to były puste słowa, bez
żadnego pokrycia. Byłem dla niej zabawką – opowiadał z coraz większą
pasją. – Nigdy nie traktowała mnie poważnie, byłem jej chłopakiem, a ona
wciąż uganiała się za innymi facetami. Często miała mi jeszcze za złe, że
się do niej nie odzywam. A mnie po prostu nigdy nie sprawiały przyjemno-
ści kłótnie z pijanymi kobietami.
Pasja w głosie Thomasa rosła, a Mia zaczęła rozumieć, o co ch o-
dziło z tym alkoholem.
– Nikki paliła i piła jak szalona - kontynuowa ł. - a następnego dnia
aplikowała sobie całe opakowanie tabletek przeciwbólowych, narzekając,
że głowa ją boli - teraz zniżył głos i mówił bardzo spokojnie. – Najgorsze
stało się dopiero na końcu. Miałem wypadek. Wjechałem w ciężarówkę.
Wylądowałem w szpitalu i nie mogłem ruszać nogami. Lekarze w ogóle
załamali ręce, mówiąc, że już nigdy nie będę chodził.
Mia zauważyła, że znów przypomniało mu się coś nieprzyjemne-
go.
– Kiedy Nikki się o tym dowiedziała, odwiedziła mnie w szpitalu po
raz ostatni. Na pożegnanie wypowiedziała dokładnie takie zdanie: „Nie
chcę mieć chłopaka, który nie może chodzić”. Rozumiesz, Mia? Zerwała ze
mną w takiej chwili...
Thomas bardzo się denerwował, przypominając sobie to wszystko,
o czym teraz mówił.
Mia czuła się dziwnie. Wiadomość o dawnej dziewczynie trochę ją
przygnębiła. Postanowiła jednak o niej zapomnieć, tak jak teraz próbował
to zrobić jej ukochany. Nie mogła zrozumieć, jak można traktować kogoś
w taki sposób, w jaki robiła to Nikki.

67
Postanowiła pocieszyć Thomasa i zapewnić go, że przy niej nigdy
nie spotka go takie rozczarowanie.
- Nie ważne, co zrobiła Nikki. Możesz być całkowicie pewien, że ja
cię bardzo kocham i nigdy bym cię nie opuściła w takiej sytuacji – mówiła,
patrząc mu prosto w oczy. - Ani w żadnej innej.
- Wiem.
- Teraz jesteś ze mną – powiedziała z uśmiechem. Chciała dać mu
do zrozumienia, że przeszłość jest już za nim, a teraz będąc z nią, czeka
go coś dużo lepszego.
- I nawet nie wiesz, jak bardzo się z tego cieszę – Thomas również
się rozweselił i bardzo mocno przytulił do Mii.
Oparł głowę na jej ramieniu, a ona głaskała jego włosy, przytulając
swój policzek do jego czoła. Oboje zamknęli oczy, ciesząc się sobą na-
wzajem. Trwali tak przez kilkanaście sekund. Na koniec Thomas powtórzył
pocałunek z dzisiejszego poranka.
- Powiedz mi jeszcze, jak to było z tym wypadkiem w kanionie?
- Ścigałem się z takim jednym gościem, właściwie to był mój zna-
jomy - tłumaczył. – Niestety padał deszcz, było strasznie mokro i ślisko.
Pokonywaliśmy kolejne zakręty, gdy w pewnym momencie nasze samo-
chody tak ułożyły się na drodze, że musiałem hamować, żeby nie uderzyć
w jego auto. Nie miałem szczęścia i wyniosło mnie poza drogę, a tam była
ponad stumetrowa przepaść.
- Byłeś w szpitalu?
- Tak, przez miesiąc.
- A policja?
- Nie uwierzysz, w Palmont był Cross. Nie wiem dlaczego, ale
przez ostatnie kilka naście miesięcy często mi pomagał. Kiedy byłem
w szpitalu, zadbał o to, by policja się o tym nie dowiedziała. Sam pozwolił
mi uciec.
- Skąd wiedział, gdzie cię szukać? – zapytała Mia ze zdziwieniem.
- Śledził mnie, wtedy, kiedy uciekałem po wyścigu z Razorem.
- Cross był w Palmont... – Mia zrobiła przerwę między zdaniami,
zastanawiając się nad zachowaniem policjanta. - Ale przecież uciekłeś,
przeskoczyłeś przez ten stary most.
- Tak, ale chyba nie doceniłaś wozu Crossa, musiał przeskoczyć za
mną.

68
- I co, Cross pomagał ci, będąc w Palmont? – zapytała, jakby nie-
dowierzając temu, co Thomas powiedział przed chwilą.
- Tak, ale do dziś nie wiem, o co chodzi.
Mia chwilę nad czymś rozmyśla ła. Ściągnę ła brwi, przypominając
sobie coś ważnego.
- Wiesz co, kiedyś Cross był u mnie. Pytał, czy ci pomagałam. Od-
powiedziałam mu, że tak. Zapewniał mnie, że jest moim przyjacielem
i mogę mu ufać. Przeprosiłam go za to, że przyczyniłam się do zepsucia
jego reputacji w policji. Powiedział, że to nic i że dobrze zrobiłam, pozwa-
lając ci uciec – słowa Mii wprawiały Thomasa w coraz większe zastanowie-
nie. – Porozmawiał ze mną chwilę i później wyszedł, odjeżdżając tą swoją
Corvettą. Tylko problem polega na tym, że to było jakiś rok temu.
- To nic. Z tego, co wiem, często wracał do Rockport – Thomas
również przez chwilę się zamyślił, pokiwał głową i mówił dalej. – Tu by się
coś zgadzało. Od jakiegoś roku był dla mnie szczególnie pomocny. Mie-
siąc temu spotkaliśmy się w jednym z klubów w Palmont i zapytał mnie
wtedy, jakie mam dalsze plany, skoro zrobiłem już porządek w mieście.
Odpowiedziałem, że nie mam nic konkre tnego na myśli. Wtedy powiedział,
że w Rockport ktoś na mnie czeka, od razu skojarzyłem, że musi chodzić
o ciebie. W ogóle to dwa lata temu nie pożegnałem się z tobą. Przepr a-
szam cię za to – chwycił obie dłonie Mii i ucałował je.
- Nie ma za co – dziewczynę niesamowicie ucieszył ten gest. –
Zablokowali mi numer telefonu, i tak byś się do mnie nie dodzwonił.
- Właśnie próbowałem – powiedział, uśmiechając się. – Wracając
do Crossa, powiedziałem mu, że wrócę do Rockport. Ucieszył się. Miałem
załatwić tylko jedną sprawę, ten wyścig w kanionie. I załatwiłem... lądując
w szpitalu – mówił z pogardą dla samego siebie.
- Moment – Mii znowu coś się przypomniało. – U mnie Cross był
ostatni raz dwa tygodnie temu. Powiedział, że moja cierpliwość wreszcie
zostanie wynagrodzona i że niedługo nie będę już samotnie spędzać ko-
lejnych dni. Nie wiedziałam, o co mu chodzi, ale teraz chyba rozumiem.
Oboje uśmiechnę li się do siebie, gdyż udało im się wspólnie roz-
wiązać zagadkę działań policjanta. Thomas na potwierdzenie swoich myśli
powiedział:
- Zgadza się. On po prostu chciał, żebym wrócił tu do ciebie –
zastanawiała go jednak jeszcze jedna rzecz. - Czemu on się tobą tak
przejmuje?

69
- Kiedyś nie był aż tak opiekuńczy, ale ogólnie ma prawo. To
przyjaciel mojej mamy - Mia uśmiechnęła się.
- No tak, rozumiem. Pewnie znacie się od dawna.
- Poznałam go, będąc małą dziewczynką.
- O właśnie! – Thomasowi przypomnia ło się teraz, że nie wie o Mii
jeszcze jednej, ważnej rzeczy. – Wiem, że nie wypada o to pytać, ale ileż ta
mała dziewczynka ma już latek?
- 27 lipca skończyłam dwadzieścia pięć – Mia spojrzała w piasek,
jak gdyby chciała zakopać w nim przynajmniej pięć z nich.
- Ja 24 stycznia skończyłem dwadzieścia sześć – powiedział,
uśmiechając się. – Wielka szkoda, miałaś urodziny 27 lipca, a dziś już
4 sierpnia. Nie przejmuj się, jeszcze dostaniesz prezent.
- Już dostałam i to chodzący. Dostałam ciebie – rzekła, uśmiecha-
jąc się i kładąc rękę na policzku Thomasa.
- Jaki ze mnie prezent, raczej udręka.
- Co ty opowiadasz? Jesteś prezentem, o jakim mogłam tylko ma-
rzyć.
Przez chwilę oboje spoglądali na siebie, trzymając się za ręce.
Bycie razem sprawiało im niezwykłą przyjemność.
- Jedźmy do domu – zaproponowała w końcu Mia.
- Dobrze.
Thomas odprowadził ją do samochodu, jak zwykle otwierając
i zamykając drzwi. Droga do domu była bardzo krótka. Podróż nie trwała
dłużej niż minutę. Kierowca znów zaparkował na chodniku na wprost
drzwi wejściowych. Mia wysiadła z wozu tak szybko, że tym razem nie
pozwoliła mu popisać się jego elegancją. Wysiadł sekundę później.
- No to dobranoc – powiedział, opierając się o dach samochodu.
- Co za „dobranoc”? – Mia ściągnęła brwi.
- No do jutra – odpowiedział, stając teraz tuż przed nią.
- Jakie „do jutra”? A gdzie ty się wybierasz? – Nie pozwoliła mu
jednak odpowiedzieć i złapała go za rękę. – Idziesz ze mną – dodała,
wskazując palcem na drzwi swojego domu.
- No ale...
Thomas stawiał opór, gdyż czuł, że ich znajomość nabrała zbyt
szybkiego tempa.
- Nie ma żadnego „ale” – złapała go za drugą rękę, jakby w oba-
wie, że zaraz ucieknie. – Proszę bardzo, to są kluczyk i do garażu, wstaw

70
tam samochód. – Włożyła mu do rąk pęk kluczy, był tam też ten od drzwi
domu.
Thomas przyglądał się Mii z niepewnością. Nadal był przeciwny jej
pomysłowi, ale z drugiej strony, nie chciał stawiać jej oporu.
- No, co tak patrzysz? Przecież tu go nie zostawisz.
Wsiadł więc do BMW. Podjechał do garażu, który znajdował się
w przybudówce za prawą ścianą domu. Użył alarmu i szerokie drzwi z a-
częły się podnosić.
To był naprawdę ogromny garaż. Jak Thomas stwierdził, m ógłby
zmieścić nawet trzy wozy. Nie było tu jednak ani jednego. Widocznie Mia
nie miała żadnego samochodu. Mimo dużej ilości najróżniejszych narzędzi
na półkach, panował tu idealny porządek, tak samo jak w domu. Garaż był
wyposażony chyba we wszystkie możliwe klucze, śrubokręty, itp., jakie
mogły być potrzebne mechanikowi.
Po chwili wyszedł z garażu. Znów użył alarmu. Skierował się
w stronę chodnika, na którym jeszcze chwilę temu stało jego BMW. Mia
siedziała na wyższym z dwóch schodków poprzedzających we jście do do-
mu. Kiedy go zobaczyła, wstała.
- Już?
- Tak – odpowiedział, oddając jej klucze.
Teraz użyła jednego z nich do otworzenia drzwi. Po chwili spoj-
rzała za siebie na Thomasa. Nadal widziała niezdecydowanie w jego
oczach. Znów złapała go za ręce i wręcz wciągnęła do środka.
- Nie bój się tak – rzekła, kierując się w stronę lodówki.
- Nie boję się – odpowiedział, zdejmując kurtkę.
- Zaraz zrobię kolację – położyła kilka pojemników na blacie
szafki.
- Pomogę ci – powiedział, energicznie kładąc kurtkę na oparciu
kanapy i ruszając w stronę kuchni.
Mia się odwróciła.
- Od kiedy mężczyźni pomagają w kuchni? – zapytała, dziwiąc się
zapałem Thomasa.
- Zwykli nie pomagają, niezwykli – od zawsze.
Po tych słowach przytulił się do jej pleców i ucałował ją w prawe
ramię. Był to kolejny gest, który sprawił, że dziewczyna poczuła się jak
w niebie.

71
Oboje umyli ręce. Mieli przy tym niezłą zabawę, ochlapując się
nawzajem wodą. Później zaczęli kroić chleb, warzywa, Thomas wlał sok do
dzbanka, układał na talerzu kanapki w jakiś oryginalny sposób.
- Postaw to tutaj – mówiła Mia, kiedy już ustawiali wszystko na
stoliku w salonie.
Po chwili podniosła z kanapy poskładaną pościel, w której jeszcze
zeszłej nocy spał jej ukochany.
- Dlaczego to zabierasz? – oburzył się.
- Myślisz, że będziesz tu spał? Zapomnij o tym. Śpisz ze mną –
Mia podążyła w kierunku sypialni, by odłożyć ją do szafy.
Thomas pozostał na chwilę sam. Czuł się teraz jak posąg. Z wra-
żenia nie mógł się ruszyć. Słowa Mii sprawiły, że był pewien jej miłości
i zaufania, ale z drugiej strony – czy przypadkiem nie za bardzo się spie-
szyła?
Thomas nie był takim „typowym facetem”. Nie zależało mu tylko
na jednym. Mia nie popełniła błędu, nazywając go kimś niezwykłym, miała
absolutną rację. Dlatego też jej deklaracja nieco nim wstrząsnęła. Zupełnie
nie wiedział, jak się teraz zachować.
Kiedy wróciła do salonu, już nieco nad sobą zapanował.
- Mia, tak szybko mi zaufałaś?
- Tak – pokiwała głową i uśmiechnęła się. – Usiądź, zjemy te twoje
piękne kanapki.
Thomas usadowił się na kanapie, w miejscu, gdzie parę minut
temu leżała poskładana pościel. Mia usiadła na fotelu po prawej stronie
stolika. Podczas jedzenia rozmawiali o wyścigach, wypadkach Thomasa
w Palmont, Crossie i o tym, że chyba trzeba kupić mu z wdzięczności bu-
telkę dobrego alkoholu.
- No dobra, to tak jak powiedziałam, śpisz ze mną – rzekła dziew-
czyna, podnosząc się z fotela, by odnieść naczynia.
Thomas zdążył jednak złapać ją za rękę.
- Tak à propos spania – Mia z powrotem usiadła. – Musimy
o czymś pomówić – zaczął, chwytając ją za obie ręce. – Widziałem, że nie
byłaś zadowolona, kiedy dowiedziałaś się o Nikki. Jednak chcę ci powie-
dzieć coś ważnego – spuścił na chwilę głowę, a ona czekała na jego dalsze
słowa. – Ja z nią nigdy nie...
Natychmiast zorientowała się, co chciał jej powiedzieć, a że nie
mógł wyksztusić z siebie tego ostatniego słowa, uprzedziła go:

72
- Wiem, co masz na myśli.
Thomas podniósł głowę i dodał:
- Ani z żadną inną kobietą.
- To tym bardziej śpisz ze mną.
Tym spontanicznie rzuconym zdaniem, Mia rozładowała ciężką
atmosferę, wywołując na twarzy ukochanego uśmiech. Zbliżyła się do nie-
go i czule go pocałowała. Jego wyznanie bardzo ją uszczęśliwiło. Po chwili
znów usiadła wygodnie w fotelu i powiedziała:
- Ja też nie miałam jeszcze żadnego faceta.
Nieco się zarumieniła, bo tak samo jak Thomas, nie lubiła mówić
o tych sprawach. Nigdy jednak wcześniej nie widziała na jego twarzy takiej
radości jak teraz. Odwdzięczył się jej cudownym pocałunkiem, klękając
przed jej fotelem.
- Mia, nawet nie wiesz, jak bardzo się z tego cieszę – powiedział,
opierając swoje czoło o jej czoło.
- Pewnie tak samo jak ja się cieszę z tego, co ty mi powiedziałeś –
rzekła, bawiąc się włosami ukochane go. – Do sypialni też nie zapraszam
cię od razu po nie wiadomo co. Chce tylko, żebyś był blisko mnie, cały
czas.
- Rozumiem – odpowiedział, całując Mię w policzek. – Ja to odnio-
sę. – Zebrał ze stolika talerzyki, szklanki oraz dzbanek i wstawił je do zle-
wu.
Zaraz po tym zabrał się za zmywanie. Mia znów popadła w za-
chwyt. Nie dość, że robi niesamowite kanapki, kroi warzywa jak prawdziwy
mistrz kuchni, to jeszcze zmywa. Idealny facet. Mia zaczęła się zastana-
wiać, czym zaskoczy ją w następnej kolejności.
Później oboje siedzieli jeszcze przez jakiś czas w salonie. Mia
dowiedziała się, kim był Darius i czym zaszedł Thomasowi za skórę.
W końcu stwierdziła, że musiał być jeszcze gorszy niż Razor.
Odnośnie Razora, dziewczyna widziała osobiście jego przewiezie-
nie do więzienia. Kiedy pracowała jeszcze w policji, wiedziała jak się spra-
wuje, ale kiedy odeszła, straciła o nim i jego kumplach jakiekolwiek wieści.
Thomasowi i Mii rozmawiało się tak dobrze, że zorientowali się,
która jest godzina dopiero o dwudziestej trzeciej. Wtedy wreszcie wstali
z kanapy i fotela.
- No to proszę ze mną – Mia złapała Thomasa za rękę i zaczęła
zmierzać w kierunku sypialni.

73
Wewnątrz było równie pięknie jak w innych pomieszczeniach do-
mu. Teraz jednak najbardziej chciałby pochwalić architekta, który sprawił,
że jego ukochana miała jedno wejście do łazienki z salonu, a drugie
z sypialni. Łazienka też była świetna, bardzo jasna i przestronna. Skorz y-
stał z jej standardów i wyszedł z niej z mokrą głową. Mia widząc to,
uśmiechnęła się.
- Ładna fryzura.

***

Następnego dnia Thomas obudził się o ósmej rano. Przyzwyczajo-


ny był niewiele spać. W ostatnim czasie każdą możliwą minutę poświęcał
na wyścigi albo planowanie kolejnych etapów w przejmowaniu Palmont
z rąk Dariusa. Zazwyczaj spał sześć, może siedem godzin na dobę. Teraz
aż osiem było w zupełności wystarczające.
Mia jeszcze spała, a on postanowił zrobić jej niespodziankę. P o-
szedł do łazienki, później do salonu, zabrał swoją kurtkę oraz klucze do
domu i garażu, które leżały na szafce przy drzwiach wyj ściowych. Skiero-
wał się za dom i wyprowadził BMW.
Zaciekawił go jeszcze jeden klucz znajdujący się w pęku. Zauważył
również ciemnobrązowe drzwi, które znajdowały się obok tych do garażu.
Od razu skojarzył, że jedno pasuje do drugiego.
Rzeczywiście, otwierając je, zobaczył ogromną piwnicę. Była rów-
nie duża jak salon domu, znajdowała się bowiem dokładnie pod nim. Żeby
zejść na dół, trzeba było pokonać około dziesięciu schodków.
Thomas jednak nie miał teraz czasu zajmować się piwnicą. Wsiadł
do samochodu i ruszył w stronę centrum. Odwiedził tam kilka sklepów.
Kupił coś na śniadanie, kilka rzeczy dla siebie, które są najpotrzebniejsze
do codziennego życia, oraz prezent dla Mii – ogromny bukiet żółtych róż.
Wracając, po cichu wszedł do domu i odłożył wszystko na swoje
miejsce. Sprawdził, czy Mia śpi i postanowił teraz wzbogacić poranny pre-
zent o śniadanie. Przygotował dla niej kanapki równie piękne jak te, które
zrobili wczoraj. Wziął dzbanek pomarańczowego soku i wszystko położył
na szafeczce po prawej stronie drzwi sypialni.

74
Po niedługim czasie Mia zaczęła się budzić, a Thomas uklęknął na
łóżku, trzymając w rękach bukiet kwiatów. Czekał, aż otworzy oczy.
- Jezu Chryste, co się dzieje?!!! – zerwała się żywiołowo.
- Nic, kochanie, to dla ciebie.
Mia usiadła i uśmiechając się, przyjęła prezent.
- Skąd wiedziałeś, że lubię akurat żółte kwiaty?
- Z tego samego źródła, które mówi mi, że lubisz pomarańcze –
rzekł, podając Mii talerz z kanapkami i szklankę soku. – I na pewno lubisz
też ogórki.
W obydwóch przypadkach strzelał. Miał nadzieję, że chociaż
w jednym będzie miał rację. W końcu, co robiłyby w lodówce, gdyby Mia
ich nie lubiła?
- Jesteś lepszy niż moja mama. Wiesz o mnie wszystko. Czy lubię
pomarańcze i ogórki, mogłeś się domyślić, ale żółte kwiaty?
- Po prostu pasują do ciebie, a teraz widzę to jeszcze wyraźniej.
- Jestem zaniepokojona twoją wiedzą. Może jesteś kosmitą? Na-
mieszałeś mi coś w głowie, kiedy spałam? – pytała, śmiejąc się.
- Musisz to zbadać.
- Jak?
- Nie wiem. Nie będę ci podpowiadał, bo mogę cię oszukać.
Mia spojrzała na Thomasa, uśmiechając się uwodząco.
- O nie, nawet o tym nie myśl – powiedział, przesiadając się nieco
dalej od niej.
- Skąd wiesz, o czym pomyślałam?
- Widać to w oczach.
- No przecież żartuję – powiedziała, kładąc rękę na jego ramieniu.
- Wiem. Zjedz śniadanie, trzeba wstawać, bo już dziesiąta. Zaraz
przyjedzie ten gość, którego wczoraj spotkaliśmy.
- O jasna cholera, strasznie późno.
Mia zjadła co nieco i odstawiła tackę na szafkę. Poszła do łaz ienki,
po chwili (dość krótkiej jak na kobietę), weszła do salonu. Tam czekał już
Thomas. Zauważył, że dzisiaj jest odziana w większą ilość ubrania niż
wczoraj - piękne, niebieskie dżinsy i czerwoną bluzkę z krótkimi ręka w-
kami.
- To może wyjdźmy na zewnątrz, żeby chłopak wiedział, gdzie się
zatrzymać – zaproponowała, zakładając właśnie swoje brązowe buty.
- OK, no to chodź.

75
Thomas ubrany był już w swoją skórzaną kurtkę. Mia również nie
żałowała sobie dzisiaj odzienia i wzię ła z wieszaka długi, szary płaszcz.
Chociaż na zewnątrz świeciło słońce, to wydawało się być nieco chłodniej
niż wczoraj.
Kiedy oboje byli już przed domem, spotkało ich niemiłe zaskocze-
nie. Ich nowy znajomy został zatrzymany i zakuty przez partnerkę Crossa.
Wóz policjantki, Mitsubishi tego chłopaka i oni sami b yli oddaleni od domu
Mii jakieś trzydzieści metrów. Znajdowali się dokładnie tam, gdzie kończ y-
ła się ulica biegnąca od oceanu w górę Ocean Hill.
- Ciekawe, gdzie jest Cross, nie widzę go tam – rzekł Thomas.
- Nie wiem.
- Pięknie, już po nim – zmartwił się widząc, że Czarna usadowiła
chłopaka w Corvetcie.
- Może jeszcze nie.
Mia wpadła na jakiś genialny pomysł. Weszła do domu i zaczęła
przekładać książki poukładane na regale znajdującym się po prawej stro-
nie wejścia do sypialni, czegoś tam szukała. Po chwili wyszła przez dom,
w ręku trzymając granat. Thomas spojrzał z przerażeniem.
- Chcesz tym rzucić?
- Tak, ale spokojnie, to tylko atrapa. Trochę hałasuje i robi sporo
dymu w miejscu wybuchu.
- No dobra, ale może ja rzucę?
- Myślisz, że ja nie umiem? Zapewniam cię, że umiem.
- No to rzucaj, bo zaraz odjadą i będzie po ptakach.
- No właśnie. A ty zamiast mi przeszkadzać, lepiej patrz.
Mia rzuciła granat i trzeba przyznać, że zrobiła to z mistrzowską
wprawą. Wybuchł jakieś 6-7 metrów od Corvetty. Czarna zdębiała. Młody
chciał to wykorzystać i uciec, ale niestety nie udało mu się, gdyż przewr ó-
cił się, biegnąc z rękami skutymi za plecami. Po chwili bruneta znów z a-
mknęła go w samochodzie i kazała mu nawet nie drgnąć. Sama ruszyła
w poszukiwaniu sprawców tego „bum”. Weszła z wyciągniętą bronią do
pobliskich zarośli. Myślała, że właśnie tam ktoś się schował. Thomasa i Mii
nawet nie zauważyła, byli zbyt daleko.
Kiedy oddaliła się na bezpieczną odległość, podbiegli do Corvetty.
Thomas pomógł chłopakowi wysiąść i za chwilę cała trójka wsiadła do jego
granatowego Mitsubishi. Thomas prowadził. Odjechali w stronę garażu za
domem Mii. Wjechali do niego i zaparkowali obok BMW.

76
- Dobra, poczekamy, aż ta wariatka odjedzie – powiedział, wysia-
dając z wozu.
Chwilę później wysiadła też Mia i zakuty w kajdanki chłopak.
Wszyscy troje wyglądali ostrożnie z garażu, obserwując Czarną. Wracając
na miejsce, przekonała się, jak to jest zostawiać złapanych samych. Ucie-
kają - to proste. Tylko jedna rzecz nie dawała jej spokoju - jak z rękami
zakutymi za plecami można jeździć samochodem? Po kilku minutach od-
jechała. Nie miała już czego tu szukać.
- Pewnie teraz szlag ją trafia – śmiał się Thomas.
- Pewnie tak, to straszny nerwus – zgodziła się Mia.
- Jak masz w ogóle na imię? Nie zapytałem cię o to wczoraj –
zwrócił się teraz do chłopaka.
- Frank – odpowiedział. – Co teraz?
- Teraz pewnie wyślą tu patrol, więc nie bardzo będzie się dało
pojeździć.
- Może pojadę do domu i spotkamy się kiedy indziej.
- Proszę bardzo, ale to żelastwo na rękach może ci nieco prze-
szkadzać – Thomas wskazał na kajdanki.
- No właśnie, co ja mam teraz z tym zrobić?
- Trzeba się tego jakoś pozbyć – rzekł, przykładając dłoń do bro-
dy.
- Ja mam pomysł – wyrwała się Mia.
- Mam nadzieję, że tym razem mniej wybuchowy.
- Zdecydowanie. Widzicie tę spawarkę? – wskazała na stół z narzę-
dziami. – Jest bardzo dobra. Jeżeli nią tego nie przetniecie, to możecie ją
rozwalić.
Chłopaki wzięły się do roboty. Mimo obaw Franka, jego rękom nic
się nie stało. Po chwili były już wolne.
- Dobra, to ja jadę do domu, póki się da. Jak zaczną tu patrol o-
wać, to będzie problem. Zadzwonię jeszcze do ciebie, mistrzu. Spotkamy
się może w innym terminie.
- Mistrzu... – Thomas uśmiechnął się, słysząc to słowo. – Na pew-
no się spotkamy.
- OK – Frank otworzył drzwi swojego wozu i wsiadł do środka.
- I uważaj na policję.
Chłopak wyjechał z garażu i odjechał. Wystawił jeszcze rękę na
pożegnanie. Thomas przez chwilę obserwował granatowe Mitsubishi

77
i stwierdził w końcu, że facet naprawdę umie jeździć. Pięknie wszedł
w zakręt na ręcznym.
- Mia?
- Tak?
- Pójdziesz ze mną na zakupy? Mam tutaj tylko to jedno ubranie. –
poprawił kurtkę na znak, że to rzeczywiście jego jedyne odzienie.
Mia słysząc to pytanie, osłupiała.
- Facet chce iść na zakupy, ja chyba oszalałam.
- A co jest w tym takiego nadzwyczajnego? – zapytał Thomas ze
zdziwieniem.
- Słyszałeś kiedyś o facecie, który lubi chodzić na zakupy?
- Rzeczywiście, chyba nie.
- No właśnie – uśmiechnę ła się. – Chodźmy.
Mia podeszła do BMW i otworzyła drzwi pasażera. Chciała wsiąść
do środka.
- Właśnie, „chodźmy”. Nie możemy teraz jechać samochodem, bo
będzie tu patrol. Czarna na pewno nie odpuściła sobie przyjemności poi n-
formowania centrali.
- Rzeczywiście, masz rację. W takim razie dzisiaj pospacerujemy
na nogach.
Zamknęła więc drzwi samochodu i razem z Thomasem ruszyli
w stronę centrum. Idąc ulicą, zauważył na wystawie futro. Mimo te go, iż
wiedział, że Mia nie lubi grubych ubrań, zapytał:
- Może futerko? – wskazał na wystawę.
- Boli cię głowa? – zapytała, postukując się w czoło.
- Przepraszam, zapomniałem, że nie lubisz nosić na sobie zbyt
wiele – śmiał się.
- Thomas! – Mia nie czuła się zdenerwowana, ale chciała go p o-
wstrzymać przed kolejnymi uwagami.
- Przepraszam – powiedział skarconym tonem.
- Rzeczywiście – mówiła teraz spokojniejszym głosem. – Nie lubię
się grubo ubierać, ale jest lato - jest gorąco.
- No wiem, wiem. Przepraszam.
- Nie przepraszaj mnie – powiedziała jeszcze milszym tonem.
- Dobrze. Przepraszam – zapomniał się nieco, dodając to drugie
słowo.
- Thomas! – krzyknęła, zatrzymując się.

78
- Dobrze, spokojnie – podniósł obie ręce na znak, że już zroz u-
miał.
Przytulił Mię mówiąc jej, że bardzo ją kocha. Za chwilę ruszyli
dalej. Weszli w tłum. Byli już o krok od centrum, w którym znajdował się
ogromny sklep z odzieżą. Thomas był pewien, że Mia zna ten sklep na
wylot, ale niestety daleko był od prawdy. Nie jest ona osobą należącą do
grona tych kobiet, które spędzają niezliczoną ilość godzin w przymierzal-
niach i na koniec nadal nie wiedzą, co kupić.
Zbliżało się południe. Pogoda znacznie się poprawiła od momentu,
w którym wychodzili z domu. Słońce odbijało się nawet od poręczy przy
schodkach prowadzących do kawiarenki obok dróżki, którą szli. Wchodząc
do sklepu, również zostali oślepieni odbiciem słońca od szyby. Dopiero
będąc głęboko we wnętrzu, ich oczy mogły odpocząć od tych wszędzie
obecnych promie ni światła.
Wydawać by się mogło, że tylko kobiety lubią robić zakupy, teraz
okazało się jednak, że również mężczyzna może czuć się dobrze pośród
wielkich półek ciuchów. Może nie miał w zwyczaju kupować wszystkiego
od razu, ale bardzo lubił oglądać wszelkie ubrania, szczególnie sportowe.
W końcu kupił chyba wszystko, co mogło być potrzebne. Teraz
postanowił zrobić kilka zakupów na luzie.
- Spójrz, Mia, fajnie wyglądam? - zapytał, przykładając do siebie
czarną koszulkę z pyszczkiem pieska.
Koszulka była ładna, ale zupełnie nie w jego stylu. Mia widząc, że
robi sobie żarty, uśmiechnęła się tylko. On odłożył ją na półeczkę znajd u-
jącą się na wysokości jego brzucha. Za chwilę chwycił jednak w dłonie
rzecz, która pasowała do niego idealnie. Był to czarny T -shirt, a na nim
wyszyty wielki, czerwony smok. Tego nie mógł sobie odp uścić, było to
jedno z ładniejszych ubrań, jakie kiedykolwiek widział.
Później nieco się rozdzielili. Thomas powiedział Mii, by również
sobie coś znalazła i nie przejmowała się kasą. W końcu obydwoje mieli jej
dość dużo, a on w szczególności - wciąż wygrywał różne wyścigi i turnieje.
Kiedy wybrał jeszcze kilka rzeczy, kierował się już w stronę kasy,
tam miał spotkać się z Mią. Przechodząc między kolejnymi re gałami, od-
nosił dziwne wrażenie, że już kiedyś był w tym miejscu, dokładnie tu. Idąc
dalej, zauważył Mię. Odwrócona była do niego plecami, oglądała coś na
półce. Kiedy usłyszała kroki za sobą, odwróciła się i uśmiechnęła, widząc,
że to jej ukochany.

79
W tym mome ncie doznał olśnie nia. Już wiedział, skąd wzięło się to
dziwne wrażenie znajomości tego miejsca i sytuacji. Widział je we śnie,
wtedy, kiedy obudził się po dwutygodniowej śpiączce w szpitalu. Wszystko
wyglądało identycznie jak wtedy. Nawet Mia była ubrana dokładnie tak jak
w tym śnie. Wrażenia również były podobnie. Thomas nie wiedział, co ma
teraz powiedzieć, czuł się tak samo zaskoczony jak wtedy.
Mia wyrwała go jednak z tego zamyślenia.
- No i jak, znalazłeś jeszcze coś?
Thomas czuł, że teraz jest inaczej niż w tym śnie, ale zbliżył się do
ukocha nej jakby w obawie, że za chwilę jego nogi go zawiodą i Mia ode j-
dzie, a on nie będzie mógł jej zatrzymać. Ubrania przełożył więc do jednej
ręki, a drugą chwycił jej rękę.
- Tak, mam jeszcze kilka rzeczy – oboje kierowali się teraz do
kasy. – A ty masz coś dla siebie?
- Tak. Już zapisane w zamówieniu i zapłacone.
- No to świetnie.
Po chwili zapłacili jeszcze za kilka ubrań Thomasa. Teraz kierowali
się ku wyjściu. Wszystkie rzeczy, które zamówili, miały być jeszcze dzisiaj
dostarczone do domu. Mogli więc wyjść ze sklepu bez jakichkolwiek baga-
ży.
Podążali powoli ulicą w stronę Ocean Hill, była naprawdę zatłocz o-
na. Oboje byli w bardzo dobrym nastroju, dlatego cały czas rozmawiali
o jakiś śmiesznych rzeczach. Wspomnieli też o Razorze i jego kumplach.
Mia opowiadała Thomasowi, jak pewnego razu Toru Sato mało nie rozj e-
chał jednej z dziewczyn Razora. Podobno później była wie lka awantura,
w której nawet posypały się zęby.
Teraz można by rzec - o wilku mowa, gdyż Thomasowi wydawało
się, że widzi w oddali Razora i jego dwóch kompanów. Byli po tej samej
stronie ulicy, zbliżali się z naprzeciwka.
- Mia, widzisz to, co ja? – zapytał, nadal spoglądając daleko przed
siebie.
- Chyba tak – odpowiedziała, rzucając spojrzenie w tę samą stro-
nę.
Razor i jego koledzy byli coraz bliżej, pozostało kilkanaście me-
trów, ich postacie nie mogły być przewidzeniem. Na chwilę się zatrzymali,
chyba wreszcie i oni zauważyli Thomasa i Mię. Wyglądali dokładnie tak jak

80
dwa lata temu. Na ich twarzach pojawiły się nawet te same, zarozumiałe,
pewne siebie i bezczelne uśmiechy.
Kiedy przecisnęli się już przez tłum, stanęli przed swoimi dawnymi
znajomymi. Thomas wyraźnie nie był zachwycony tym spotkaniem. W jego
oczach pojawił się gniew, a pięści same się zaciskały. Dał znak Mii, by
cofnę ła się i stanęła za jego plecami.
- Witaj, Spidowski, jak się masz? – zapytał wreszcie Razor.
Thomas nienawidził te go bezczelnego tonu. Nie bał się Razora, ani
jego koleżków. Teraz za wszelką cenę chciał, żeby to oni bali się jego.
Postanowił rozmówić się z nimi jak przystało na prawdziwego faceta. P a-
trzył swojemu rozmówcy prosto w oczy. Zaciskał szczęki tak mocno, że
można było zobaczyć jego ruszające się kości policzkowe.
- Czego chcesz? – jego głos zabrzmiał jak armata.
- Spokojnie. Nie chcę się bić – odpowiedział Razor, widząc zaci-
śnięte pięści Thomasa.
- To czego chcesz, idioto? – Mia wyskoczyła zza ramienia swojego
ukocha nego.
- Chcę tylko pogadać – odpowiedział spokojnie, starając się unikać
jej wzroku.
Thomas zauważył jakąś zmianę w jego zachowaniu. Odniósł wra-
żenie, że chyba tym razem nie ma złych zamiarów. Dla tego też postanowił
go wysłuchać.
- Czekaj, Mia, niech powie, co ma do powiedzenia – dał jej znak,
by się nie denerwowała.
- Zajmujesz się jeszcze wyścigami? – zapytał Razor.
- Oczywiście, że tak.
- Mam propozycję – zmienił teraz wyraz twarzy, wyraźnie się
uśmiechał. – Stwórzmy razem najpotężniejszy zespół wyścigowy w ca łych
Stanach, taki, którego nikt nie pokona – mówił z pasją. – Z tego, co wiem
Czarna Lista już nie istnieje, dlatego ściganie się każdy na swój rachunek
nie ma większego se nsu. Za to jazda w zespołach ma coraz większą prz y-
szłość. Słyszałem, że wie le osób idzie w tym kierunku. Więc, co ty na to?
Zgadzasz się?
Razor wyciągnął do Thomasa dłoń w nadziei, że ten ją uściśnie
i tym samym zgodzi się na propozycję. Z jego twarzy nie znikał przekon u-
jący uśmiech.

81
Thomas jednak zastanawiał się, czy może zaufać swojemu daw-
nemu wrogowi. Stojący za nim Toru i Ronnie zachowywali się równie prze-
konująco jak ich kolega. To wszystko mogło składać się na jakiś spisek
albo na prawdziwy, przyjacielski układ. Postanowił więc zaryzykować
i podał mu dłoń.
- Dobra, zgoda. Zawsze warto mieć silnego sprzymierzeńca.
- Raczej trzech - Razor obejrzał się na swoich kumpli, by dać do
zrozumienia, że oni też wchodzą w ten układ.
- Dobra, to my idziemy po samochód... o ile wciąż jest tam, gdzie
myślę – powiedział ze skwaszoną miną. – Na razie – pożegnał się, spoglą-
dając tylko na Thomasa, znów wolał uniknąć wzroku Mii.
Wszyscy trzej oddalali się teraz w kierunku chodnika po przeciw-
nej stronie ulicy. Thomas jeszcze przez chwilę przyglądał się im i zasta-
nawiał, czy dobrze zrobił, zgadzając się na współpracę. Jakiś głos we-
wnątrz mówił mu jednak, że podjął dobrą decyzję. Przypomniało mu się
teraz, że za dwa tygodnie ma się spotkać z Mingiem. Gdyby poszedł tam
sam - rzeczywiście mogłoby się stać coś nie oczekiwanego. Jeżeli jednak
uda się tam z obstawą, to jego rywal nawet nie będzie się ważył kombin o-
wać. Razor i jego kumple zawsze byli uważani za najmocniejszych, nie
tylko za kierownicą, ale też w pięściach.
Thomas spojrzał teraz na Mię, była nieco zszokowana. Nie mogła
uwierzyć w to, co tu przed chwilą zobaczyła.
- Wiem, co chcesz mi powiedzieć, ale czuję, że dobrze zrobiłem.
- Chyba rozumiem, o co chodzi. Razor pewnie znowu chce zacząć
swoje interesy, a że się ciebie boi, to woli być po twojej stronie albo chce,
żeby ci się przynajmniej tak wydawało.
- Możliwe. Jeżeli będzie coś kombinował, to po prostu się z nim
pożegnam – jeszcze przez chwilę patrzyli w stronę oddalających się Raz o-
ra, Toru i Ronniego.
– Dobra, chodźmy do domu.
Nadszedł wieczór. Oboje odebrali już swoje zakupy przysłane ze
sklepu. Teraz krzątali się po salonie bez większego se nsu, nadal będąc
pod wpływem emocji związanych z dzisiejszym dniem. Nagle usłyszeli
klakson. Wyjrzeli przez okno i zobaczyli Razora, a także jego kumpli w y-
siadających z czarnego Forda Mustanga. Wyszli więc przed dom.
- Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać? – zapytał Thomas, podcho-
dząc do Razora.

82
- Cross podał mi adres. Powiedział, że na pewno tu będziesz.
- Cross?!!! Jak to Cross? – pytał ze zdziwieniem, a Mia wydawała
się być nie mniej zdumiona.
- Normalnie, podał mi go dziś rano.
Thomasowi wydawało się dziwne, że Cross podaje adres Mii Raz o-
rowi. Przecież mógłby chcieć się zemścić i zrobić jej krzywdę. Teraz prz y-
pomniał sobie jednak, że wiedział o jego obecności już od wczorajszego
ranka, więc pewnie pomyślał, że Razor nie odważy się zrobić nic głupie go.
Gdyby jednak się tak stało, dostałby od Thomasa albo nawet od samej
Mii - w końcu już raz się przekonał, jak to jest.
Mia milczała. Cały czas próbowała rozszyfrować Razora. Nie mogła
dostrzec jednak niczego niepokojącego, zachowywał się pewnie i spokoj-
nie. Jedyne, co mogło wzbudzać jej podejrzenia, to fakt, że w ogóle na nią
nie patrzył i nic do niej nie mówił. Cały czas rozmawiał tylko i wyłącznie
z Thomasem.
- OK, nieważne – rzekł, myśląc o zachowaniu Crossa. – Widzę, że
samochód jest i jeździ – powiedział, spoglądając na Mustanga. – Zastana-
wia mnie jedynie, jak to się stało, że policja go nie skasowała. Przecież
z tego, co pamiętam, to był tam wtedy w dokach... – Thomas miał na myśli
dzień, w którym dwa lata temu się ścigali.
- Zgadza się, ale na szczęście rodzice Ronnie go mają przydatnego
znajomego w policji. Udało mu się jakoś uratować mojego Mustanga, po
czym odstawił go w umówione miejsce.
Ronnie na potwierdzenie tych słów pokiwał jedynie głową. Był ty-
pem bardzo małomówne go człowieka. Thomas z kolei nie czuł się zdz i-
wiony, Mia wspomniała już o wpływach jego rodziców.
- Ja też muszę sprawdzić, czy moje wozy są jeszcze w kryjówkach.
Zostawiłem je tutaj i wyjechałem. Podobno Cross je wszystkie odkrył, ale
jeszcze nie wiem, czy podzielił się z kimś tą wiedzą.
- Znając go, mógł zachować to dla siebie. Wydaje mi się, że ścigał
nas, ale miał jednocześnie do nas jakąś słabość. Według mnie twoje samo-
chody wciąż mogą być na swoich miejscach lub w gorszym wypadku –
Cross je wszystkie gdzieś wyprowadził na własną rękę.
- Sprawdzę to jutro.
- To w takim razie pogadajmy chwilę o naszych interesach - Razor
uśmiechnął się, bo spodobało mu się określe nie, którego użył.

83
- Jasne. Tylko najpierw musimy ukryć gdzieś twój wóz. Lepiej,
żeby jakiś zabłąkany patrol go nie dostrzegł.
- Najlepiej w garażu – stwierdziła Mia.
- Naprawdę? – Thomas zapytał dla pewności, bo wydawało mu się
to nieprawdopodobne.
- No pewnie, przecież tu go nie zostawi – Dziewczyna postanowiła
wziąć przykład z ukochanego i obdarzyć dawnego nieprzyjaciela odrobiną
zaufania. – Garaż jest otwarty, można wjeżdżać.
- Dzięki.
Razor po raz pierwszy spojrzał jej w oczy. Wcześniej się tego ob a-
wiał. Teraz jednak oprócz tego spojrzenia, obdarzył ją szczerym uśmie-
chem. Nie czuł do niej żadnego żalu za to, że przyczyniła się do jego
aresztowania. Co więcej, teraz chciałby jej za to podziękować, bo w wię-
zieniu przemyślał parę rzeczy i teraz postanowił je zmienić.
Po chwili wsiadł do samochodu i wjechał do garażu, parkując obok
BMW. Przyjrzał się mu, wspominając czasy, kiedy to on nim jeździł.
Wychodząc na zewnątrz, spojrzał na Thomasa i stojącą obok niego
Mię. Wyraźnie dręczył go fakt, że najprawdopodobniej są teraz razem.
Opuszczając więzienie, miał nadzieję, że pokaże się Mii z lepszej strony
i w ten sposób może uda mu się jakoś odzyskać jej sympatię. Mimo tego,
że była teraz dla niego całkiem uprzejma, doskonale zdawał sobie sprawę,
że w głębi duszy nadal jest do niego uprzedzona.
- Dobra, samochód jest bezpieczny – powiedział, będąc już obok
Thomasa, Mii i swoich kumpli. – Teraz możemy pogadać.
- Chodźcie do środka, usiądziecie sobie – zaproponowała.
Thomas znów był zadziwiony uprzejmością dziewczyny względem
Razora. Pomyślał, że chyba musi się nieco do tego zmuszać. On sam ró w-
nież był zaskoczony, ale jednocześnie bardzo się cieszył.
Wszyscy ruszyli w stronę wejścia. Pierwsza weszła Mia, za nią
Thomas, dopiero potem chłopaki. Razor jakimś dziwnym trafem zahaczył
lewą nogą o próg. Wszystkich to trochę rozśmieszyło, a jego samego naj-
bardziej.
- Nie utrąciłeś sobie nogi? – zapytała właścicielka domu, śmiejąc
się.
- Na szczęście nie – odpowiedział, spoglądając w stronę drzwi.
- Chyba za wysoki jest ten próg – stwierdziła.

84
- Jest w porządku. Przynajmniej już przy wejściu masz selekcję na
tych, którzy mogą wchodzić do twojego domu i na tych, którzy nie powi n-
ni – mówił, spoglądając Mii prosto w oczy. – Wychodzi na to, że ja nie po-
winienem.
- To akurat po części prawda – uśmiechnęła się, ale zerwała to
spojrzenie, bo czuła się z nim nieco niekomfortowo.
W końcu wszyscy usiedli przy stole.
- Dobra, to możemy pogadać o „interesach” – zaczął Thomas,
śmiejąc się.
- Ty ustalasz zasady, my tylko możemy się zgodzić – odpowie-
dział Razor, zakładając ręce.
- Jak to? Moment, to ma być zespół nas wszystkich, każdy z nas
musi mieć coś do powiedzenia.
- Proponuję, żebyś dowodził, a my będziemy twoją pomocą.
- A ja proponuję, żebyśmy nie dzielili się na dowódców i podwła d-
nych.
- OK, ale to ty będziesz podejmował decyzje, a my będziemy two-
imi doradcami.
- Dobra, powiedzmy, że tak może być. Jednak i tak wszystko będę
ustalał z wami. Zgadzacie się?
- Jasne – odpowiedział Razor. – To i tak dużo więcej niż oczekiwa-
łem. – uśmiechnął się.
- No to ustalone. W razie potrzeby będziemy się umawiali, co i jak.
- Dobrze jest, kiedy decyzje podejmuje ktoś rozsądny. Dlatego
pomyśleliśmy o tym, żeby stworzyć zespół z tobą. W ten sposób wszyscy
będziemy silniejsi. Ty chyba też na tym skorzystasz?
- Na pewno. Zawsze dobrze mieć potężnego sprzymierzeńca,
mówiłem ci to już dzisiaj.
- To racja, dlatego ja też chcę mieć potężnego sprzymierzeńca,
a nie znajdę nikogo lepszego niż ty.
- No to chyba wszystko mamy omówione.
- Raczej tak.
- W takim razie teraz jedźcie do domu, wypocznijcie, bo niedługo
bierzemy się do roboty.
- W więzieniu wypoczęliśmy sobie aż nadto – Razor zaśmiał się. –
A poza tym raczej kiepsko będzie z tym domem. Chyba masz na myśli
kryjówkę.

85
- No tak, nie pomyślałem.
Thomas zapomniał, że chłopcy na pewno nie mają domów. Prze-
cież dopiero co wyszli z więzienia. Teraz właśnie przypomniało mu się, że
miał zapytać, dlaczego opuścili je wcześniej.
- Czemu wyszliście z więzienia przed terminem?
- Za idealne sprawowanie – odpowiedział Razor, patrząc najpierw
na Thomasa, a później na Mię.
- Czyli mam rozumieć, że nikogo tam nie zabiliście? – zapytała.
- Ani byśmy śmieli – wtrącił wreszcie Ronnie, wyglądając prawym
okiem zza szkła swoich ciemnych okularów.
Razor spojrzał na swojego kumpla, a później na Mię i pokiwał
głową, by potwierdzić jego słowa.
Wszyscy trzej wstawali już z krzeseł. Thomas postanowił ich od-
prowadzić.
- Cześć, Mia – pożegnał się Razor.
- Cześć.
- Za chwilę wracam, pójdę z chłopakami na zewnątrz – oznajmił
Thomas.
- OK.
W drodze do garażu, kierowca Mustanga postanowił zapytać
o kilka rzeczy.
- To dom Mii?
- Tak. Kupiła go rok temu.
- Słyszałem, że wyjechałeś z Rockport tuż po naszym pojedynku.
Kiedy wróciłeś?
- Przedwczoraj.
Razor pokiwał głową. Kiedy weszli już do garażu, spojrzał na BMW.
- Jak samochód?
- Świetnie, trzyma się.
Toru i Ronnie niezgrabnie pakowali się już do Mustanga.
- Dobra, jedziemy chłopaki – powiedział, zaglądając do wnętrza
wozu, po czym obrócił się ponownie w stronę Thomasa. – To trzymaj się,
zobaczymy się pewnie niebawem – podał mu rękę.
Thomas ją uścisnął. Przypomnia ł sobie teraz o jednej rzeczy.
- Może weź mój numer telefonu?
- Mam już od Crossa – odpowiedział Razor, siadając za kierownicą
Mustanga.

86
Wycofa ł z garażu i odjechał, pozostawiając Thomasa w lekkim
szoku. „Cross podał adres Mii i jeszcze do tego mój numer. Co on znowu
wymyślił? Nie ważne, przecież na pewno nie chce niczego złego, ani dla
mnie, ani tym bardziej dla Mii”. - pomyślał.
Wrócił wolnym krokiem do domu. Zamknął za sobą drzwi.
- Co o tym myślisz, Mia, kombinują coś?
- Nie wiem. Nie mam złych przeczuć. Mam dziwne przeczucia.

87
Rozdział 4
RETURN TO THE ROCKPORT’S STREETS

POWRÓT NA ULICE ROCKPORT

Thomas i Mia wciąż czuli się zmieszani po wczorajszym dniu.


Bardzo trudno było odgadnąć, co kryje się w głowie Razora i jego kumpli.
Może rzeczywiście chcie li współpracować, a może po prostu w odpowie d-
nim momencie wykorzystać zaufanie Thomasa i na przykład wystawić go
policji albo ukraść samochód lub pieniądze. Możliwości są różne, ale pew-
ne jest to, że w ich obecnym położeniu przydałyby się im samochody
i kasa.
Thomas kończył śniadanie. Planował dzisiejszy dzień. Już wczoraj
postanowił odwiedzić swoje kryjówki sprzed dwóch lat i sprawdzić, czy
wciąż znajdują się tam samochody, które wygrał w pojedynkach Czarnej
Listy. Przypomniał sobie, że powinien mieć też wozy Ronniego i Toru.
- Mia, pojeżdżę dziś po mieście i sprawdzę kryjówki.
- No pewnie, bardzo dobry pomysł – odpowiedziała, siadając
w fotelu.
- Tak sobie pomyślałem, że przecież mam też wozy chłopaków.
Chyba je im oddam.
- A może im właśnie o to chodzi. Czekają, aż oddasz im samo-
chody i wtedy się okaże, że nie są już tak chętni do współpracy.
- Tak myślisz? Możliwe, ale jeżeli co krok będziemy szukać pod-
stępu, to nigdy się nie zorganizujemy. Nie mamy zbyt wie le czasu do sp o-
tkania z Mingiem, a jeżeli chłopaki mają dobre intencje, to na pewno damy
sobie radę. Tylko jest jeden problem - potrzebne im samochody. Po co
kupować nowe, jeżeli ja mam ich zaufane i odpowiednio wypracowane
maszyny.
- Racja. Gdyby kupili nowe wozy, trochę by jeszcze zajęło tuni n-
gowanie ich. Dobrze się złożyło, że nie musisz jechać do Minga sam.

88
- O tym samym pomyślałem, kiedy Razor zaproponował mi wspó ł-
pracę. W ten sposób będzie nas czterech.
- Ja też jadę – rzuciła szybko Mia, a Thomas poczuł się nieco
zdziwiony tym oświadczeniem.
- Moja droga, jeszcze tego brakuje, żeby w razie problemów coś ci
się stało.
- No przecież ustaliliśmy, że nie będzie żadnych problemów -
mówiąc to, uśmiechnęła się.
- No tak, ale nadal myślę, że powinnaś uważać na siebie.
- No i będę, ale tam na miejscu.
- Dobrze, nie będę cię powstrzymywał, bo i tak z tobą nie wyg-
ram – zaśmiał się. – A teraz biorę się do roboty, jadę szukać samochodów.
- Może pojadę z tobą? Przecież nie mam nic lepszego do roboty.
- Jeśli tylko chcesz, to pewnie.
- W takim razie jadę.
Po chwili oboje byli już na zewnątrz i podążali w kierunku garażu.
Mia wcisnęła przycisk w kluczu i brama zaczęła się powoli otwierać.
- Myślę, że warto by było skontaktować się z Crossem i zapytać
go, czy w ogóle jest sens czegokolwiek szukać. Może tych samochodów
już dawno tam nie ma.
- Zadzwoń do niego. On na pewno będzie wiedział, czy policja je
znalazła, czy nie.
Thomas wyciągnął telefon z kieszeni kurtki i wybrał numer do
Crossa. Przez chwilę czekał na odpowiedź.
- Słucham – odezwał się głos w słuchawce. - Jak tam u was leci?
- Cześć. Bardzo dobrze. Mam do ciebie pytanie. Wiesz może, czy
moje samochody są nadal w kryjówkach? Pytam, bo nie wiem, czy w ogóle
mam ich szukać.
- Dobrze, że pytasz. Zupełnie o tym zapomniałem. Wiesz... te
wszystkie sprawy w Palmont, twój wypadek, Darius i tak dalej... – tłuma-
czył się policjant. – Nie było czasu na takie drobiazgi. Zebrałem wszystkie
twoje wozy i sprowadziłem je do jednej kryjówki. Do tej, którą Mia poka-
zała ci na samym początku twojej kariery na Czarnej Liście.
- W Rosewood koło Diamond Park?
- Tak, właśnie tam.
- Pomieściły się wszystkie?
- Tak, bez problemu. To była chyba twoja największa kryjówka.

89
- A nie brakuje żadnego?
- Nie, wszystkie są. W niezmienionym stanie, tak jak je zostawiłeś.
- Bardzo się cieszę – chociaż była to tylko rozmowa telefoniczna,
to i tak Thomas uśmiechał się, rozmawiając z Crossem. – Powiedz mi,
dlaczego nie wydałeś moich kryjówek i nie pozwoliłeś tych samochodów
po prostu skasować?
- A po co? Szkoda takich pięknych wozów. Chyba by mi serce p ę-
kło... – śmiał się policjant.
- Jestem ci bardzo wdzięczny. Te samochody na pewno mi się
jeszcze przydadzą.
- Bez wątpienia. Jak tam Razor i jego koledzy?
- O właśnie, to jest druga sprawa, o której chciałem z tobą poga-
dać. Nie obawiałeś się nieco o Mię, kiedy podawałeś mu jej adres?
- Nie, przecież jesteś z nią. Spokojnie w razie draki w dwójkę b y-
ście się obronili. Śmiem nawet stwierdzić, że Mia sama również dałaby
sobie radę. Po drugie, Razor nie wyglądał na kogoś, kto chciałby się
w jakikolwiek sposób mścić. Raczej wychodził w ciupy z pozytywnym na-
stawieniem do świata.
- Tak, zgodzę się z tym. Wczoraj dwukrotnie się spotkaliśmy
i muszę stwierdzić, że zachowuje się zupełnie inaczej niż kiedyś. A tak
właściwie, powiedział ci, po co mu namiary na mnie?
- Tak. Na początku chodziło mu o Mię.
- O Mię? – zapytał Thomas, żeby upewnić się, że wszystko dobrze
rozumie. Ona z kolei przybliżała się do niego i próbowała usłyszeć choć
część rozmowy prowadzonej przez telefon. Miała coraz poważniejszą mi-
nę, słysząc że po raz kolejny wymie niono jej imię. Była ciekawa, o co ch o-
dzi, ale postanowiła zaczekać i zapytać go o wszystko później.
- Tak. O Mię – odpowiedział Cross. – Chcia ł się z nią spotkać, żeby
powiedzieć jej, że jest już na wolności i że jednocześnie nie musi się n i-
czego obawiać z jego strony, bo nie ma do niej żalu. Wtedy jeszcze nie
byłem taki chętny na dzielenie się jej adresem, ale w pewnym momencie
wspomnia łem o tobie. On wtedy stwierdził, że to może nawet lepiej, że
jesteś w Rockport, bo z tobą też chce pogadać. No i wtedy się zgodziłem.
Thomas przez chwilę nie odpowiadał, musia ł się zastanowić nad
tym wszystkim. Mia z kolei przestała się przybliżać – i tak nie mogła usły-
szeć nawet jednego słowa.

90
- A masz może jakiś pomysł, w jaki sposób Razor dał radę urato-
wać swój samochód przed kasacją? – zapytał, mając nadzieję, że policjant
nieco mu rozjaśni tę kwestię.
- Mam pomysł. Sprawa jest prosta. O wszystko zadbali rodzice
tego całego Ronniego. Zarówno o samochody, jak i o nich samych. Wyrok
był taki, a nie inny z powodu ich wpływów. Jeśli chodzi o wozy, to był
w policji taki facet, który szczególnie się nimi interesowa ł. Teraz już nawet
nie pracuje, ale pamiętam, jak wtedy chciał je wykupić. Prawdopodobnie
mu się to udało.
- Nawet na pewno. Razor mówił to samo. Czyli sugerujesz, że
Ronnie też może mieć gdzieś tę swoją Toyotę?
- Tak. To znaczy – bardzo możliwe.
- Wielkie dzięki, Cross. Jestem twoim dłużnikiem.
- Daj spokój, nie zrobiłem niczego wie lkiego – śmiał się. – A wra-
cając do Razora... – tu zrobił małą przerwę.
- Tak?
- Musisz na nie go uważać... Wydaje mi się, że ma słabość do Mii.
Trzymaj się i powodzenia.
Thomas był zaintrygowany ostatnimi słowami policjanta, jednak
postanowił już nie pytać, skąd u niego takie podejrzenia. - Jeszcze raz
dzięki i do usłyszenia. – powiedział, rozłączając się.
Z nieco zszokowaną miną spojrzał na Mię. Trudno mu było zebrać
teraz myśli, trochę było te go za dużo.
- Co powiedział? – zapytała.
- Wszystkie wozy są w kryjówce w Rosewood.
- To chyba dobrze.
- Bardzo dobrze – odpowiedział, lecz jego twarz wskazywała na
zdenerwowanie.
- Więc czemu wyglądasz na niezadowolonego?
- To nie o to chodzi. Cross powiedział mi, że chłopaki w głównej
mierze uratowały się od dłuższej odsiadki dzięki rodzicom Ronniego –
powiedział, próbując ukryć przed Mią ostatnią kwestię, o której wspomniał
policjant.
- To wiadome. Przecież ci mówiłam. Rozmawialiście też o mnie.
O co chodziło?
- O to, że Cross podał Razorowi twój adres. Według mnie to nie
był najlepszy pomysł.

91
- Może i nie najlepszy, ale jak widać – nic złego się nie stało.
- Jeszcze...
- Jeszcze? Obawiasz się czegoś z jego strony? Przecież sam mów i-
łeś, że wszystko będzie w porządku i że chyba się zmienił.
- No tak. W sumie... masz rację.
Thomas postanowił nie przejmować się tym, co powiedział Cross.
Może nie miał racji? A nawet jeśli, to raczej trudno będzie Razorowi osią-
gnąć swój cel.
Pozostawiając te myśli za sobą, postanowił kontynuować swój
zamiar odnalezienia samochodów.
- To co, jedziemy zobaczyć moje wózki? – zaproponowa ł z uśmie-
chem.
- Taki był plan. Jedziemy.
Po paru chwilach oboje znaleźli się we wnętrzu BMW. Wyjechali
z garażu i pojechali w kierunku Rosewood. Po drodze minęli skrzyżowanie,
na którym skręcić można było do doków – najczęstszego miejsca spotkań
wyścigowców za czasów Czarnej Listy. Później kierowali się już w stronę
centrum. W tamtych rejonach mieścił się też rockporcki szpital uniwersy-
tecki, a kilkaset metrów przed nim - główna kryjówka Thomasa. Tam wła-
śnie miały się znajdować ukryte przez Crossa samochody.
- Chyba przydałyby się nam jakieś klucze, żeby otworzyć te
drzwi – powiedziała Mia, kiedy dojechali już na miejsce. – Szkoda, że nie
pomyślałam o tym wcześniej, bo jestem prawie pewna, że nadal mam je
gdzieś w domu.
- Spokojnie. Ja też mam klucze. Od kiedy wyjechałem z Rockport,
cały czas mam je tutaj – powiedział, wyciągając je ze schowka przed sie-
dzeniem pasażera. – Mam tylko nadzieję, że Cross nie zmienił zamka.
Oboje wysiedli z samochodu i podążyli w stronę bramy. Po obu jej
stronach założone były kłódki. Dokładnie jak przed dwoma laty.
Thomas z miłym zaskoczeniem na twarzy otwarł je obie i podcią-
gnął bramę do góry. Oczom obojga ukazały się dwa szeregi aut. Uśmiec h-
nęli się do siebie nawzajem, widząc znajome maszyny. Ustawione były po
dwóch stronach garażu, a na środku wciąż znajdowało się dużo pustego
miejsca. Thomas natychmiast to wykorzystał, wjeżdżając swoim BMW do
środka. Po tym podszedł do bramy i zaciągnął ją od wewnątrz do samej
ziemi. W ten sposób oczy przypadkowych ciekawskich lub nawe t policyj-

92
nych patroli nie były w stanie zobaczyć, co kryje w swoim wnętrzu ten
ogromny garaż.
- Pamiętam to wszystko, jakby to było wczoraj – powiedział Tho-
mas, podchodząc do tablicy, gdzie dwa lata temu Mia wypisała mu wszys t-
kich kierowców Czarnej Listy.
- Ja też. Pamiętam dzień, kiedy pokazałam ci ten garaż i powie-
działam, że czeka cię dużo pracy, jeśli chcesz odzyskać samochód – rze-
kła, spoglądając z sentymentem na biało-niebieskie BMW. – Teraz to
wszystko jest już dawno za tobą. Odzyskałeś swój wóz, a przy tym zdob y-
łeś wiele innych.
Oboje spoglądali to na jedną stronę garażu, to na drugą. Nie mogli
oprzeć się widokowi tych wszystkich samochodów, szczególnie ustawi o-
nych jeden przy drugim.
- To co w końcu zrobisz z autami Ronniego i Toru? Oddasz je
im? – zapytała Mia.
- Chyba jednak nie. Przynajmniej na razie.
- Nie? Wcześniej mówiłeś coś innego. Czemu zmieniłeś zdanie?
- Razor ma swój samochód. Od Crossa dowiedziałem się dzisiaj,
że Ronnie też najprawdopodobniej ma swoją Toyotę.
- Tak? Nie chwalił się tym wczoraj.
- Może jeszcze nie wiedział, gdzie na niego czeka. W każdym
razie jeśli ją znajdzie, to nie ma na razie potrzeby dawania mu kolejnego
wozu. Problem pojawia się jedynie z Toru, ale i on może się chwilowo obyć
bez swojego własnego auta. Przynajmniej do czasu spotkania z Mingiem.
To będzie ich pierwszy test na współpracę. Jeśli się dobrze spiszą, wtedy
powiem im, że mam ich samochody. Tymczasem umówmy się, że nie m u-
szą o tym wiedzieć, dobrze?
- Oczywiście. Całkowicie cię popieram – odpowiedziała Mia, pod-
chodząc do Thomasa i całując go w policzek.
- Jestem taki rozsądny – śmiał się, przypominając sobie wczoraj-
sze słowa Razora.
- Owszem, jesteś – potwierdziła, przytulając się do niego.
Trwali tak przez chwilę, ciesząc się po raz kolejny swoją wzajemną
obecnością. Oboje dziękowali losowi, że pozwolił im się znów spotkać. Mia
przez te dwa lata zdążyła prawie całkiem stracić nadzieję, że ponownie
ujrzy swojego ukochane go. On z kolei żył w t ym czasie tak intensywnie, że

93
jakiekolwiek myśli o Rockport zostawały natychmiast wypierane przez
codzienne problemy.
Teraz jednak już nic nie stało im na drodze do szczęścia. Byli tutaj
razem i wszystko wskazywało na to, że już tak pozostanie.
- Który najładniejszy? – zapytał Thomas, patrząc na samochody. –
Mnie najbardziej podoba się Mitsubishi Evo Earla.
- Mitsubishi Eclipse Big Lou’a też jest niezłe. Mnie jednak najba r-
dziej podoba się Mazda RX-8 Izzy. Chyba już zawsze będę mieć senty-
ment do tego auta. W końcu miałam identyczne.
- Wychodzi na to, że wszyscy będą mieć swoje dawne auta, a ty
swoje straciłaś bezpowrotnie.
- Raczej tak. Do tej pory policja już je sprzedała albo nawet ska-
sowała – powiedziała ze smutkiem.
- Nie przejmuj się. W razie czego możesz wziąć tę Mazdę – po-
wiedział Thomas, wskazując na wóz swojej dawnej rywalki z Czarnej Listy.
- To już nie będzie to samo, ale w razie czego wezmę ją – powie-
działa, nieco się rozweselając. – Co zrobisz z autami? Zabierasz je gdzieś,
czy zostawiasz tutaj?
- Zostawiam. Jeżeli przez tak długi czas nigdzie stąd nie zniknęły,
to myślę, że nadal są tu bezpieczne. Właściwie tylko ja, ty i Cross wiemy,
gdzie ich szukać.
- Ja też myślę, że to dobre rozwiązanie. Poza tym nie mam za
bardzo pomysłu, gdzie mógłbyś je wszystkie zabrać. W moim garażu nie
ma aż tyle miejsca – roześmiała się Mia.
Oboje przez chwilę jeszcze spacerowali po garażu i oglądali sa-
mochody ze wszystkich stron. Rzeczywiście były w idealnym stanie, a ich
oryginalne malowania zachwycały oczy. Była to kolekcja czternastu wozów,
które za czasów Czarnej Listy były pożądaniem każdego kierowcy. Wsz y-
scy znali je perfekcyjnie, były legendami, tak samo jak ich właściciele.
- Chodź na zewnątrz. Usiądziemy sobie w parku. Skoro już tu
jesteśmy, trzeba skorzystać z okazji – zaproponował Thomas.
Wyszli na zewnątrz, korzystając z bocznych drzwi znajdujących się
obok bramy wyjazdowej z garażu. Zamknęli je na klucz i skierowali się na
drugą stronę ulicy. Tam znajdował się Diamond Park – najmniejszy i jed-
nocześnie najpiękniejszy park w całym Rockport. Po chwili oboje siedzieli
na jednej z ławeczek, za którą rosły wysokie drzewa i krzewy.

94
- Życie jest piękne. Gorące lato, wolność, piękny park i ukochana
kobieta tuż obok – powiedział Thomas, całując dłoń Mii. – Niczego więcej
do szczęścia mi nie potrzeba.
- A wyścigi? Tego chyba ci jeszcze brakuje.
- Po tym, co ostatnio przeszedłem w Palmont, mały urlop by mi
nie zaszkodził. Z drugiej strony masz rację, w głębi duszy czuję tę potrz e-
bę prędkości.
- No właśnie. Nie ma się jednak czym przejmować, już niedługo
spotkasz się z Mingiem. To będzie początek. Już czuję, że później posypie
się lawina i nie będzie takiego dnia, w którym ktoś w Rockport by się nie
ścigał. Wszyscy kierowcy wrócą na ulice i będą marzyć o tym, by móc się
z tobą zmierzyć.
Thomas na chwilę się zamyślił. Mia zaszczepiła w jego umyśle
cudowną wizję Rockport, które znów będzie pełne wyścigowców i szybkich
samochodów, a on sam będzie mógł teraz stworzyć potężny zespół, który
wyznaczałby zasady w tym nowym świecie wyścigów.
Wszystko teraz zależało od Razora i tego, co kryje się w jego gło-
wie. Jeśli okazałoby się, że jest szczery i naprawdę szuka współpracowni-
ka, to wizja potężnego zespołu szybko by się spełniła. Jeśli jednak kłamie
i liczy z jakiegoś powod u na łatwowierność Thomasa, to w tym miejscu
zaczyna się poważny problem. Ponowna walka z nim nie jest tym, o czym
marzy Thomas. Teraz postanowił zrobić kolejny krok w wielką przyszłość.
- Tak odnośnie przygotowań do spotkania z Mingiem, muszę za-
dzwonić do Razora i spytać o tę Toyotę Ronniego.
- Dobry pomysł. Bardzo ciekawe, czy rzeczywiście ją ma.
Wyciągnął więc te lefon z kieszeni spodni i wybrał numer. Po kilku
sekundach doczekał się odpowiedzi.
- Halo.
- Cześć Razor. Mam pytanie. Słyszałem, że ktoś wykupił z policji
nie tylko twoje auto, ale też Suprę Ronniego. To prawda?
- Tak, zgadza się. Wszystko załatwił jakiś jego znajomy. Ja osob i-
ście nie znam gościa, ale wiem, że dawniej miał spore możliwości w po-
licji – tłumaczył. - A skąd wiesz o tym facecie?
- Cross wspomniał, że kiedyś ktoś chciał kupić wasze auta.
- Tak. Co najlepsze, ja znalazłem mój wózek dość szybko. Jeszcze
w więzieniu dostałem info, gdzie mam go szukać. Ronnie natomiast teraz
musiał się trochę poużerać ze swoimi starszymi, żeby w ogóle chcie li mu

95
wydać jego brykę – roześmiał się Razor. – Dziwaczni ludzie, niby zawsze
dawali mu kasę na auta, części i wyścigi, a teraz zrobili mu zadymę o tę
Suprę.
- Może ich wkurzyło to, że Ronnie z powodu wyścigów wylądował
w ciupie. Dla bogatych ludzi taka wpadka jest trudna do zniesienia.
- Chyba tak. Powiedz, Thomas, co dziś porabiasz? Może chciałbyś
razem z nami pojeździć? – zaproponował. – Musimy trochę poćwiczyć, bo
chyba wypadliśmy nieco z formy przez te dwa lata – znów się zaśmiał.
W tej chwili Thomas skojarzył, że z parku, w którym właśnie siedzi
z Mią do miejsca, gdzie umówił się z Mingiem jest bardzo niedaleka droga.
Dobrze byłoby tam jechać i rozejrzeć się, co i jak. Tam też mógłby ścią-
gnąć Razora i chłopaków i powiedzieć im o planowanych wyścigach. Na
pewno zmotywowałoby ich to do wzmożonego treningu.
- Słuchaj, Razor. Spotkajmy się na parkingu koło uniwersytetu
w Rosewood. Ja akurat jestem w okolicy. Zaraz mogę się tam pojawić.
- Super. No to my też się zbieramy z chłopakami. Będziemy za
piętnaście minut.
- OK. To do zobaczenia.
Rozłączył się, wkładając z powrotem telefon do kieszeni.
- Co jest? Planujesz przeszkolić chłopaków przed spotkaniem
z Mingiem? – zapytała Mia.
- Właśnie tak. Za piętnaście minut będą koło uniwersytetu. Musimy
się zbierać.
Po kilku minutach wyjeżdżali już z garażu kryjącego samochody
z Czarnej Listy. Wszystko dokładnie za sobą zamknęli tak, by nikt się tam
nie dostał. Skierowali się teraz drogą na północ. Po chwili mijali już szpital
uniwersytecki.
- Pamiętaj, żeby się nie wysypać z samochodami. Nie muszą na
razie o nich wiedzieć.
- Pamiętam.
- To samo tyczy się spotkania z Mingiem. Niech myślą, że umów i-
łem się z nim dopiero dzisiaj.
Po chwili byli na miejscu. Wjeżdżali na prawie pusty parking znaj-
dujący się koło frontowego wejścia do uniwersytetu. Thomas zatrzymał się
na jego środku tak, by Razor go nie przeoczył. Oboje wysiedli z BMW
i usiedli na jego masce, czekając na przybycie chłopaków.

96
- Mam tylko nadzieję, że nie zainteresuje się nami policja. Trochę
ludzi się tu kręci, ktoś może postanowić uprzykrzyć nam życie.
- Nie martw się. Chociaż z drugiej strony mogłoby być ciekawie –
zaśmiała się Mia.
Dwie minuty później po drugiej stronie parkingu pojawił się czarny
Mustang i Toyota Supra. Oba samochody podjechały na odległość kilku
metrów od BMW. Z Toyoty wysiadł rozbawiony Ronnie, a z Mustanga Razor
i Toru. Wszyscy trzej podeszli, podając Thomasowi rękę.
- Cześć wam – powiedział ściskając akurat dłoń Razora.
- Cześć – odpowiedzieli Razor i Toru. Ronnie z kolei podniósł je-
dynie rękę do góry. Jak to było w jego stylu – nie chciało mu się odzywać.
- Słuchajcie, chłopaki. Mam świetną wiadomość. Spotkałem kole-
gów Minga. Pamiętacie go jeszcze?
- No jasne, że tak – odpowiedział Toru. – Strasznie się rozpychał
podczas wyścigów. Dopiero mu trochę przeszło, kiedy zaczął jeździć tym
swoim odpicowanym Gallardo.
- Otóż to – wtrącił Razor. – Poza tym był strasznie zarozumiałym
gościem. Chociaż... nie wiem, czy powinienem go oceniać, skoro sam nie
byłem wcale lepszy – uśmiechnął się, patrząc teraz na Mię.
- No właśnie – zgodziła się, kiwając głową i również się uśmiecha-
jąc.
- Dobra, te kwestie odstawcie na bok. Najważniejsze jest to, że
gość chce się ścigać.
- Dzisiaj? – ożywił się nagle Ronnie.
- Nie, za dwa tygodnie. Umówiłem się na spotkanie z nim tutaj.
Dlatego jeśli mamy ćwiczyć, to powinniśmy zacząć właśnie w tych okol i-
cach.
- Nie ma problemu – powiedział Razor.
- Co prawda Ming myśli, że będę sam, ale zrobimy mu małą nie-
spodziankę.
- Już my mu przypomnimy, kim jesteśmy – mówił z pasją
Ronnie. – Będzie miał do czynienia z czterema najlepszymi kierowcami
Czarnej Listy. – dodał z dumą.
- Ronnie, mów za siebie – oburzył się Toru. – Ja raczej z nim nie
wygram, chodząc na nogach.
- Spokojnie, Toru. Nie denerwuj się – uspokajał go Razor. – Zaro-
bimy jakąś kasę na wyścigach, to kupimy ci auto. Cierpliwości, bracie.

97
Thomas w tym czasie próbował za wszelką cenę wyglądać na ob o-
jętnego, tak by nie wydać się z tym, że wciąż ma jego Mercedesa. Tak jak
postanowił, powie chłopakom o ich samochodach dopiero po spotkaniu
z Mingiem.
- Albo znowu pomęczę trochę ojca – roześmiał się Ronnie.
Kilka minut później panowie usadowili się w swoich wozach. Toru
towarzyszył Razorowi na miejscu pasażera w jego Mustangu. Ronnie
sprawdzał głośność silnika, paląc jednocześnie gumy. Thomas z Mią za-
siedli w BMW.
Po chwili wszyscy opuścili parking. Najpierw postanowili przej e-
chać się kilka razy wokół uniwersytetu, żeby poznać teren. Budynek ota-
czało ogromne rondo, które było dość wąskie, a strony jezdni były roz-
dzielone pasem zieleni. Trudno było znaleźć idealny tor jazdy, co chwilę
trzeba było zmieniać pas tak, by omijać jeżdżące tu samochody. Ruch był
dość duży. Ludzie ze zdziwieniem przyglądali się sportowym samocho-
dom. Tempo jazdy stawało się coraz szybsze. Prowadzące kolumnę BMW
jechało z każdą chwilą szybciej i szybciej. Chłopaki jadący za nim dawały
sobie jednak świetnie radę.
Thomas miał już wizję pojedynku z Mingiem. Trzeba wyzwać go
na wyścig właśnie na tym rondzie. Jeździ się tu bardzo trudno i łatwo
o błąd skreślający zwycięstwo. Jeśli Ming nie będzie przygotowany, na-
tychmiast poniesie porażkę. Z kolei teraz trzeba zrobić wszystko, by sa-
memu być perfekcyjnie przygotowanym na ten slalom między samoch o-
dami i zadbać o to, by również chłopaki czuły się tu pewnie.
Po kilku następnych kółkach wokół uniwersytetu, Thomas zjechał
wreszcie w jedną z uliczek sąsiadujących z rondem. Tam minęli parking,
na którym dziś się spotkali. Później pokonali dwa długie za kręty, które
były jednocześnie drogą biegnącą między dwoma częściami budynku
szpitala. Następnie znaleźli się w okolicach odwiedzonego dziś przez Mię
i Thomasa Diamond Parku. Stamtąd skierowali się wąskimi uliczkami
w stronę stadionu. Cały czas wymijali kolejne samochody, często korzy-
stając z chodników.
Thomas był zachwycony tym, w jak dobrej jest formie. Wypadek
w kanionach odebrał mu nieco pewności siebie. Teraz okazało się jednak,
że prędkość nie sprawia mu żadnych problemów. W jeszcze większe z a-
dowolenie wprawiał go fakt, że chłopaki mimo tak długiej przerwy od wy-
ścigów, również świetnie dają sobie radę.

98
Przez paręnaście minut jeździli jeszcze po ulicach sąsiadujących
z uniwersytetem, aż w końcu Thomas ponownie wjechał na otaczające go
rondo i po chwili pokierował kolumnę na parking – miejsce dzisiejszego
spotkania. Wyhamował teraz samochód, a kolejne zatrzymały się w bliskiej
odległości od niego. Wszyscy wysiedli ze swoich wozów z rozradowanymi
twarzami.
- Idzie nam świetnie – pochwalił Thomas. – Jeśli poćwiczymy jesz-
cze trochę, to Ming będzie mógł się schować.
- Rzeczywiście, jest dobrze. Nie sądziłem, że tak szybko się po-
zbieramy – powiedział Razor.
- Hej, Toru! – krzyknął Ronnie. – Trzymaj. Teraz ty prowadzisz,
a ja będę twoim pilotem – powiedział, rzucając kluczyki swojego wozu
w stronę przyjaciela.
- Dzięki – odpowiedział, łapiąc je.
- To co, ćwiczymy dalej? – zaproponował Thomas.
- Jeśli się nie obrazicie, to ja na razie pauzuję – powiedział Ra-
zor. – Muszę zajrzeć pod maskę, silnik łapie zbyt wysoką temperaturę.
- Nie ma problemu. Mia, jedziesz?
- Nie, ja też chwilowo pasuje. Muszę rozprostować nogi. Poza tym
już mi się zakręciło w głowie od tego jeżdżenia po rondzie.
- No dobrze.
Thomas nie był jednak zachwycony. Musiał zostawić Mię na par-
kingu razem z Razorem. Od razu przypomniało mu się to, o czym wsp o-
mniał wcześniej przez telefon Cross. Co prawda sam nie zauważył jeszcze
nic podejrzanego, ale policjant mógł mieć rację. Z drugiej jednak strony,
nie należy się przejmować. Mia tak strasznie nie lubi Razora, że w ogóle
przebywanie w jego towarzystwie jest dużym wysiłkiem dla jej dobrej woli.
Nie było absolutnie mowy o tym, by Razor mógł cokolwiek zdziałać.
- W takim razie pakujcie się do auta – powiedział do Ronniego
i Toru. - Pojeździmy jeszcze chwilę i na dziś koniec. Mamy jeszcze sporo
czasu do spotkania z Mingiem.
Po tych słowach sam wsiadł do BMW i uruchomił silnik. Widząc, że
Toru i Ronnie są już gotowi, ruszył i skierowa ł się w stronę północnego
wyjazdu z parkingu. Spojrzał jeszcze w lusterko, by zobaczyć oddalających
się Mię i Razora, po czym znalazł się już na ulicy. Po raz kolejny zwiedzał
z chłopakami ulice Rosewood, zwiększając z każdą minutą prędkość, tak
by sprawdzić, jak daje sobie radę Toru.

99
Tymczasem na parkingu, zgodnie ze wcześniejszą zapowiedzią,
Razor otworzył maskę swojego Mustanga. Zaglądał teraz z uwagą do
chłodnicy. Chciał sprawdzić, czy to ona jest powodem przegrzewania się
silnika. Nie mógł jednak jednoznacznie tego stwierdzić. Usterka wydawała
się być czymś bardziej skomplikowanym. Na krótką metę nie utrudniała
ona jazdy, jednak po kilkunastu minutach silnik osiągał temperaturę, która
martwiła Razora. Najwyraźniej jego auto nie miało tyle szczęścia co
Ronnie go i w czasie, kiedy nie było używane, coś się zepsuło.
Ani Mia, ani Razor nie przerywali ciszy panującej na parkingu.
Oboje czuli się dość dziwnie ze swoją wzajemną obecnością. Żadne z nich
nie wiedziało, jak zacząć rozmowę. Kiedyś zdecydowanie nie pałali do
siebie sympatią. A przynajmniej Mia do Razora na pewno nie. Teraz sytu-
acja nieco się zmieniła. Postanowił stanąć po stronie Thomasa i razem
z nim się ścigać, co w pewnym stopniu wymazywało jego dawne występki.
Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że to tak łatwo nie odmieni jego wiz e-
runku w oczach Thomasa i Mii. Postanowił więc starać się ze wszystkich
sił, by kiedyś zyskać ich pełne, niewymuszone zaufanie.
Mia przez cały czas obserwowała Razora, spacerując jednocześnie
po parkingu. Nie oddalała się jednak zbyt daleko od jego wozu. On z kolei
w chwilach, kiedy była odwrócona do niego plecami, spoglądał na nią
ukradkiem. Po chwili znów patrzył pod maskę tak, by nie dostrzegła jego
spojrzeń. W końcu postanowiła przełamać tę ciszę i jako pierwsza od e-
zwała się.
- Wiesz już, co jest nie tak? – zapytała, podchodząc bliżej Mustan-
ga.
Jej głos zaskoczył Razora. Przez jego ciało przeszedł przyjemny
dreszcz. Kiedy zapanował już nad emocjami, odpowiedział:
- Niestety nie – zaczął łagodnym głosem, wciąż zaglądając pod
maskę. – Na początku wydawało mi się, że to chłodnica, ale to jednak coś
poważniejszego.
- Masz jeszcze jakiś inny pomysł?
Teraz wyprostował się, przecierając ręce w białą ścierkę.
- Termostat. Nie przesyła odpowiednich impulsów do układu
chłodzenia. Padł całkowicie albo już ledwo zipie.
Mia znów zaczęła krążyć w tę i z powrotem. Wyraźnie się nad
czymś zastanawiała. Z oddali dobiegały niesione echem dźwięki silników.
Po chwili znów przerwała ciszę.

100
- Clarence – zwróciła się do niego imieniem zamiast używanym
przez wszystkich pseudonimem.
- Tak? – spojrzał na nią z zaciekawieniem.
- Przesadziłam wczoraj. Przepraszam za tego „idiotę” na ulicy.
- Nie gniewam się – uśmiechnął się pod nosem sam do siebie. –
Zasłużyłem sobie.
Przetarł ręce do końca, wsadził ścierkę do tylnej kieszeni spodni
i zatrzasnął maskę.
- Dwa lata temu naprawdę zachowywałem się idiotycznie – konty-
nuował, siadając teraz na niej. – Będąc w więzieniu przemyśla łem sporo
spraw. Kilka rzeczy do mnie dotarło – mówił, spoglądając w dal. – Muszę je
teraz naprawić.
Mia przyglądała mu się z coraz większym zaciekawieniem. Czeka-
ła, co powie dalej.
- Mam nadzieję, że kiedyś zdobędę twoje zaufanie – spojrzał na
nią. – I Thomasa również. Bardzo żałuję, że zamiast uczynić z was swoich
przyjaciół, doprowadziłem do tego, że byliśmy wrogami.
- Tak jak sam powiedziałeś, teraz wszystko możesz zmienić.
- I tak zrobię. Obiecałem to już sobie, teraz obiecuję również
tobie.
W tej chwili ich rozmowę przerwał nasilający się dźwięk silników
samochodowych. Gdzieś niedaleko było też słychać syrenę radiowozu.
Razor z wrażenia wstał na równe nogi. Chwilę później po zachod-
niej stronie parkingu, za plecami Mii pojawiły się samochody Thomasa
i Ronniego. Jechały w ich kierunku.
- Już myślałem, że to ich ściga policja – powiedział z uśmiechem
Razor. – Byłoby nieciekawie, gdyby tu za nimi wpadli.
- Nie, ten radiowóz jedzie gdzieś zupełnie indziej – powiedziała,
przysłuchując się jego dźwiękowi. – A co, boisz się, że znowu cię złapią? –
zapytała, uśmiechając się.
- Nie. Nie tym razem – mówił, przechodząc obok niej i kierując się
w stronę Toyoty Ronnie go. – Nie teraz, kiedy ty już nie jesteś w policji.
Mia pozostała sama przy Mustangu Razora uśmiechając się na
jego ostatnie słowa. On podszedł już do wysiadających z samochodów
chłopaków.
- I jak, Toru? – zapytał.
- Jest dobrze. Niedługo będę w dawnej formie – pochwalił się.

101
- Rzeczywiście – wtrącił Thomas. – Nie zrobił nawet jednego
błędu.
- Super.
- A teraz proponuję się stąd zwijać, ktoś chyba zadzwonił po
policję.
- Popieram. Tym bardziej, że muszę nieco głębiej zajrzeć pod
maskę. Albo chłodnica, albo termostat nawala.
- Zajmiemy się tym. A teraz zbieramy się.
Wsiedli zatem do samochodów. Toru nadal prowadził Toyotę. Mia
usiadła na miejscu pasażera BMW, uśmiechając się do Thomasa .
Po chwili wszyscy opuścili parking, kierując się w stronę Ocean
Hill.

***

Mijały kolejne dni. Mustang Razora został doprowadzony do pe r-


fekcyjnego sta nu. Temperatura już nie wzrastała do zbyt wysokiego p o-
ziomu, a wymiana opon na nowe sprawiła, że auto stało się zdecydowanie
bardziej przyczepne. Równie wiele czasu Ronnie spędził pielęgnując swoją
Toyotę. Z braku własnego, Toru postanowił pomagać kolegom przy ich
samochodach.
Thomas w tym czasie nie musiał zajmować się żadnymi renowa-
cjami swojego wozu. Był on w idealnym stanie. Miał jednak na głowie inne
sprawy. Między innymi zastanawiał się, jakie kroki jeszcze podjąć, by być
lepiej przygotowanym do wyścigów z Mingiem. Drugą rzeczą, która z a-
przątała mu myśli, był samochód dla Mii. Miał wystarczająco dużo pienię-
dzy, by kupić jej nawet najdroższe auto, ale jak sama powiedziała – „to już
nigdy nie będzie to samo”. Dla niej najważniejszym wozem w życiu na
zawsze stała się Mazda RX-8 z czasów pracy w policji. Jak Thomas zauwa-
żył zaraz po przyjeździe do Rockport, oddanie go było dla Mii wielką stra-
tą.
Będąc obecnie w garażu w Rosewood i przeglądając po raz kolejny
wozy kierowców z Czarnej Listy, wpadł nagle na genia lny pomysł. Posta-
nowił zadzwonić do Crossa.
- Witaj ponownie.

102
- Cześć. W czym mogę pomóc? – zapytał wesoło policjant.
- Zastanawiam się, co stało się z samochodem Mii po tym, jak go
oddała. Masz może jakieś informacje na ten temat?
- Szczerze mówiąc nie, ale mogę spróbować coś się dowiedzieć.
Tylko od razu uprzedzam, że to trochę może potrwa ć.
- Zdaje sobie z tego sprawę.
- A jeśli mogę zapytać, co właściwie kombinujesz? – zapytał Cross
z zaciekawieniem.
- Chcia łbym zrobić Mii niespodziankę – mówił Thomas, uśmiecha-
jąc się. – Gdyby ten samochód gdzieś jeszcze stał, a byłaby możliwość go
stamtąd wyciągnąć... chętnie bym go przygarnął i podarował byłej właści-
cielce.
- Aaaaha. Bardzo dobry pomysł. Tym bardziej postaram się coś
dowiedzieć.
- Dzięki wielkie. W takim razie do usłyszenia.
- Do usłyszenia.
Teraz Thomas powrócił do przeglądania samochodów. Wciąż tak
samo mocno go fascynowały. Za trzymał się przy Lamborghini Gallardo
Minga. Założył ręce i przez chwilę intensywnie się nad czymś zastanawiał.
- Mam pomysł – zaczął mówić sam do siebie. – Zagramy na sta-
rych zasadach. Jeśli jakimś sposobem wygra, dostanie swoje Gallardo. Jeśli
przegra, w tym garażu pojawi się kolejne cacko.
W ten sposób chciał zachęcić Minga do bardziej brawurowej jazdy,
ale jednocześnie zdecydowanie bardziej niebezpiecznej. Jeśli zobaczy swój
dawny, ukochany wózek, wytrąci się z równowagi i będzie łatwiej go p o-
konać. Prosta psychologia.
Thomas nie mogąc nacieszyć się swoim genialnym pomysłem,
opuścił garaż i skierował się BMW w stronę Ocean Hill. Jak najszybciej
chciał podzielić się swoim pomysłem z Mią.

***

Kiedy nadszedł już dzień spotkania z Mingiem, Thomas umówił się


z Razorem na parkingu obok uniwersytetu o 12:30 – na pół godziny przed
pojawieniem się tam ich rywala.

103
Thomas wraz z Mią udali się do garażu w Rosewood. Zgodnie
z planem chcieli wyprowadzić Minga z równowagi poprzez pokazanie mu
jego dawnego auta. Dlatego usta lili, że w odpowiednim momencie Mia
podjedzie jego Gallardo na parking.
- Za pół godziny Ming powinien być na miejscu – mówił Thomas,
patrząc na zegarek na ręce. – Ja muszę jechać pod uniwersytet. Teraz po-
zostaje tylko kwestia, czy poczekasz tutaj, czy gdzieś bliżej.
- Mogę zaparkować koło szpitala na tym wyższym poziomie.
- Dobry pomysł, tylko trzeba uważać, żeby cię nie zauważył, jeśli
będzie tamtędy przejeżdżał.
- Spokojnie, nie zauważy.
- OK, no to zbierajmy się.
Mia wsiadła do czarno-srebrnego Gallardo i wyjechała przed ga-
raż. Obok niej pojawił się Thomas w BMW. Wysiadł z auta i zamknął bramę.
Po chwili oboje odjechali w stronę uniwersytetu.
Thomas wjechał na parking. Czekali tam już Razor, Toru i Ronnie.
Wysiadł z samochodu, podchodząc do nich.
- Cześć, chłopaki – wita ł się, podając im rękę.
- Cześć. Mii nie będzie? – zapytał Razor.
- Będzie, będzie. Tylko po prostu w odpowiedniej chwili – odpo-
wiedział Thomas z uśmiechem. – Zobaczycie, o co chodzi już niedługo.
- No dobra, w takim razie o nic nie pytam.
- Mamy jeszcze jakieś 20-25 minut. Trzeba posprawdzać wszyst-
ko bardzo dokładnie. Wy przez ostatnie kilkanaście dni nie odchodziliście
od swoich samochodów, ja z kolei nie zajrzałem do swojego wcale.
Po tych słowach Thomas wziął się za sprawdzanie wszystkiego, co
możliwe. Jego uwadze nie uciekły nawe t najmniejsze szczegóły.
Chłopcy mimo wszystko wzię li przykład z Thomasa i również po-
stanowili wszystko przejrzeć. Kiedy skończyli, wrócili do rozmowy.
- Nie wiem, co dokładnie planuje Ming – zaczął Thomas. – Trudno
mi nawet powiedzieć, w jaki sposób on chciałby się ścigać. Jestem pewien,
że on myśli, że będę sam. Ja z kolei jestem pewien, że on będzie w towa-
rzystwie. Muszę was uprzedzić, że raczej pokojowo do mnie nie jest na-
stawiony. A przynajmniej tak wynika z rozmowy z jego koleżkami.
- Właśnie nad tym się zastawiałem – mówił Razor. – Czy będziemy
się z nim obchodzić delikatnie, czy raczej nie. W takim razie już znam
odpowiedź.

104
- Spokojnie. Nie nastawiajmy się negatywnie już na starcie. Nie
mamy pewności, czy Ming jest tak samo nabuzowany jak jego koledzy.
Najlepiej po prostu zobaczyć, jak się będzie zachowywał, kiedy się tu p o-
jawi.
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Z przeciwnej strony
parkingu nadjeżdżały właśnie trzy samochody. Dwa z nich to czarne
Hummery H2. Między nimi dostrzec można było czarnego Mercedesa -
Benza CLK 500.
- Toru – mówił Thomas, patrząc na nadjeżdżające samochody. –
Chyba widzę fajny wózek dla ciebie.
- No, byłby – odpowiedział, zakładając ręce i kiwając głową.
Po chwili samochody zatrzymały się, a z ich wnętrza wyła niały się
kolejne postacie. Z Mercedesa wysiadł Ming. Wyglądał na mocno zadziwi o-
nego. Po pierwsze nie spodziewał się, że Thomas będzie czekał na niego
w towarzystwie. Po drugie nie przypuściłby nigdy, że tym towarzystwem
mogą być Razor i jego kumple. Dwa lata temu wszyscy wiedzieli, że owi
panowie raczej za sobą nie przepadają i teraz widok ich wszystkich w jed-
nym miejscu był naprawdę niewiarygodny.
- Witam panów – powiedział Ming, zbliżając się do swoich daw-
nych rywali. Za jego plecami podążali czterej „ochroniarze”. – Nie spodzie-
wałem się, że zastanę tutaj panów razem.
Ming podał wszystkim rękę, jednak w jego zachowaniu było moż-
na wyczuć wrogość i jednocześnie wciąż nieustępujące zaskoczenie.
- Tak samo ja się nie spodziewałem, że kiedyś będzie nam dane
jeszcze się spotkać – odpowiedział Thomas. – Jest mi również niezmiernie
miło, że twój znajomy postanowił umówić nas na to spotkanie – dodał
z ironią w głosie.
- Jestem mu za to nieprawdopodobnie wdzięczny. Mam teraz oka-
zję się odegrać.
- Możesz spróbować odegrać się na nas wszystkich – wtrącił Ra-
zor. – W końcu wszyscy wygraliśmy kiedyś z tobą, idąc w górę Czarnej
Listy.
- Ja nie tylko spróbuję, ale po prostu to zrobię. Wy siedzieliście
w pace i jakoś nie wierzę teraz w wasze umiejętności. Najgorzej będzie
z tobą – pokazał palcem na Thomasa. – ale i tobie dam radę.
- Odnoszę wrażenie, że jesteś zbyt pewny siebie – odpowiedział,
zakładając ręce. – Myślisz, że wygrasz z nami?

105
- Tak właśnie myślę. Poza tym widzę, że macie jakieś braki w sa-
mochodach. Cztery osoby, a tylko trzy samochody.
- A może byłbyś chętny zobaczyć piątą osobę i czwarty samo-
chód?

W tym czasie Mia czekała na parkingu obok szpitala. Siedziała za


kierownicą Gallardo. Przyglądała się wnętrzu samochodu, w końcu zn u-
dzona oczekiwaniem zaczęła przeglądać płyty, które znalazła w schowku.
- Czego ten człowiek słuchał – mówiła do siebie, odrzucając jedną
po drugiej na siedzenie pasażera. – Może to będzie dobre.
Włożyła jedną z płyt do odtwarzacza, a po chwili z głośników roz-
legła się muzyka rockowa.
Kilka minut później gitarę elektryczną i krzyk woka listy rozdarł
dźwięk telefonu. Thomas wysłał Mii sygnał, dając jej tym samym znak, że
już czas pojawić się na uniwersyteckim parkingu.
Nie wyłączając muzyki, a rozkręcając ją jeszcze głośniej, ruszyła w
stronę miejsca spotkania.

- A teraz pora porozmawiać poważnie – mówił Thomas do


Minga. – O co się ścigamy? Przygotowałeś sobie jakąś kasę?
- Eee, szczerze mówiąc, to nie – odpowiedział z zażenowaniem.
- Czyli rozumiem, że zgodnie z zasadami Czarnej Listy będziemy
się ścigać o samochód.
- Chyba żartujesz – oburzył się Ming.
- Nie, mówię całkowicie poważnie.
Za plecami Thomasa rozległ się teraz dźwięk nadjeżdżającego sa-
mochodu i głośnej muzyki. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. Ich oczom
ukazało się czarno-srebrne Lamborghini.
- Tym bardziej, że mam dla ciebie świetną propozycję – dodał po
chwili.
- Moje Gallardo! – krzyknął Ming.
Wszyscy na parkingu byli zdumie ni. Razor, Toru i Ronnie przyglą-
dali się zbliżającemu autu z ciekawością. Jedynie Thomas będąc zoriento-
wany w tym, co się dzieje, zachował spokój. Lamborghini za trzymało się,
ustawiając się w rzędzie z wcześniej zaparkowanymi tutaj samochodami

106
chłopaków. Po chwili otwarły się drzwi kierowcy. Muzyka z wnętrza ud e-
rzyła jeszcze głośniej i wyraźniej. W końcu ku zdziwieniu wszystkich,
z auta wyłoniła się Mia. Najpierw spojrzała w stronę Minga, potem skiero-
wała się w stronę zebranych.
- Cześć, chłopaki – powiedziała, stając między Thomasem a Razo-
rem.
- Cześć – odpowiedział Razor. – Ładne wejście.
- Wiem – odpowiedziała z uśmiechem, cały czas patrząc w stronę
zaszokowanego Minga.
- Ty też tutaj? – zapytał. – Muszę przyznać, że jeszcze nigdy
w życiu nie zostałem tyle razy zaskoczony i to w tak krótkim czasie.
- Chyba nie spodziewałeś się, że będziemy tutaj wszyscy.
- Zdecydowanie się nie spodziewałem. W ogóle, to o co tu chodzi?
Co to za szopka? Po co ten samochód tutaj?
- Nie chciałbyś go odzyskać? – odpowiedział pytaniem Thomas.
- Oczywiście, że tak. Jednak domyślam się, że nie oddasz mi go
tak po prostu.
- To chyba jasne. Tak jak powiedziałem, będziemy się ścigać
zgodnie z regułą Czarnej Listy. Postawimy na szali samochody – Gallardo
i twojego Mercedesa.
Ming spojrzał na Thomasa z przerażeniem.
- A jakie są zasady zwycięstwa? – zapytał.
- Proste i z korzyścią dla ciebie. Jeśli pokonasz jednego z nas –
mnie, Razora, Ronniego lub Toru, dostaniesz swoje Gallardo. Jeśli jednak
każdy z nas wygra swój wyścig z tobą, będziesz musiał oddać swojego
Mercedesa.
- Dobra, zgadzam się – powiedział Ming z chytrym uśmiechem na
twarzy.
- Za chwilę będziesz inaczej śpiewał – wtrącił Razor. – Każdy by
się zgodził na takie zasady. Ale to i tak cię nie uratuje. Szykuj papiery
Ming, ten Merc jest już nasz.
- A wy macie papiery do Gallardo?
- Tak – odpowiedziała Mia, wyciągając je z tylnej kieszeni spodni
i pokazując je tak, by nie było wątpliwości, że wszystko jest w porządku. –
Zaufasz mi na tyle, żeby pożyczyć mi swoje na czas wyścigów. Po wszyst-
kim oddam je zwycięzcy.

107
- Nie widzę problemu – odpowiedział, wręczając Mii swoje doku-
menty, które chwilę wcześniej wyciągnął z kieszeni ukrytej po wewnętrznej
stronie kurtki. – To który z Was pierwszy?
- Ja – odpowiedział natychmiast Thomas.
- Świetnie. Jaką trasą będziemy jechać?
- Wyjeżdżając z parkingu, pojedziemy w stronę stadionu. Obj e-
dziemy go na około zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Będąc pod sta-
dionem pojedziemy w lewo, potem na autostradę, a później z powrotem
pod uniwersyte t i na parking. Kto wjedzie tu jako pierwszy, wygrywa.
- OK. Z którego wyjazdu ruszamy?
- Z tego za twoimi plecami.
Nie odpowiadając już na ostatnie słowa Thomasa, Ming skierował
się w stronę swojego Mercedesa. Po chwili znajdował się już w jego wnę-
trzu.
W tym samym czasie Thomas odwrócił się do Mii i chłopaków.
- Pokażę mu, jak się powinno jeździć. W czasie naszego wyścigu
Mia wytłumaczy wam, co zrobić, żebyśmy wygrali.
- Nie wiem, czy dobrze robisz tak bardzo wierząc w nasze umie-
jętności – powiedział cicho Razor. – Jeśli któryś z nas przegra, a jest to
bardzo możliwe, to stracisz Gallardo i możliwość zdob ycia tego Merca.
- Jestem całkowicie pewny tego, że każdy z was wygra – odpowie-
dział, otwierając drzwi swojego BMW. – Toru, dasz radę zapanować nad
tym potworem? – zapytał, wskazując na dawne auto Minga.
- Jasne. To będzie czysta przyjemność – odpowiedział z ekscytacją
w głosie.
- W takim razie wszystko załatwione – Thomas usiadł za kierowni-
cą swojego wozu. – Mia, gdybyś mogła, wyłącz już tę muzykę. Uszy od niej
bolą. Mingowi też już chyba wystarczy – powiedział, śmiejąc się.
- Też mi się tak wydaje. Zaraz to wyłączę.
Thomas ruszył w stronę wyjazdu po drugiej stronie parkingu. Ming
czekał już na niego, próbując zrobić wrażenie na przeciwniku dźwiękiem
zwiększania obrotów silnika. Biało-niebieskie BMW ustawiło się po lewej
stronie Mercedesa. Obaj kierowcy opuścili szyby, by ustalić, kiedy ruszą.
- Startujemy, kiedy te światła – Thomas wskazał na świa tła znaj-
dujące się na wprost od główne go wejścia do uniwersytetu. – znowu zapa-
lą się na zielono.
Ming na potwierdzenie pokiwał głową.

108
Teraz uwagę obu kierowców przykuwał tylko i wyłącznie kolor
oświetlenia przed ich wozami. Światła zmieniły się na czerwone. Po par u-
nastu sekundach na pomarańczowe. Thomas wcisnął sprzęgło i wbił
pierwszy bieg. Z niecierpliwością czekał na znak do startu. Powoli spusz-
czał nogę ze sprzęgła. Auto zaczęło drgać, przypominając tym uwięzione
zwierzę, które próbuje zerwać się z łańcucha. Jedyne, co wciąż trzymało je
na wodzy to zaciągnięty hamulec ręczny.
Ming w tym czasie wciąż zwiększał i zmniejszał obroty silnika.
Thomas już wiedział, że jego przeciwnik w ten sposób nie będzie miał
szans na dobry start.
Światła zmieniły się na zielone. BMW wyrwało się do przodu, poz o-
stawiając ślady spalonej gumy na asfalcie.
Zgodnie z podejrzeniami Thomasa, Ming nie trafił w dobre obroty
i już na samym początku został kilka metrów w tyle. Przewaga została
natychmiast odpowiednio wykorzystana. Thomas zajechał drogę Mingowi,
utrudniając mu tym samym możliwość wyprzedzenia. Żeby tego dokonać
musiałby jechać na rondzie pod prąd, co raczej o tej p orze dnia nie byłoby
proste.
Oba samochody skręciły teraz w lewo, kierując się w stronę sta-
dionu. Znajdujące się tutaj wąskie zakręty sprawiły, że Thomas jadąc
optymalnym torem, zdobył nad rywalem jeszcze większą przewagę. Ciasne
rondo również sprawiło Mingowi sporo problemów, przez co jego szanse
na wygraną drastycznie spadły.
Tymczasem Mia przedstawiała chłopakom strategię, która miała
zapewnić zwycięstwo każdemu z nich.
- Jak chyba każdy z nas wie, Ming jest specem od autostrad, dłu-
gich prostych i rozwijania dużych prędkości. Jednak kiedy musi ścigać się
na trasie o ciasnych lub ostrych zakrętach, nie jest już taki sprytny.
- Kiedy ścigałem się z nim podczas pojedynku Czarnej Listy, za-
uważyłem, że gość lubi się rozpędzać do dużej prędkości, ale później za
wcześnie hamuje i na tym dużo traci – dodał Toru.
- Otóż to. Dlatego musicie wyciągnąć go właśnie na takie trasy,
gdzie będzie musiał dużo używać hamulca.
- Dla Toru i Ronniego to będzie bułka z masłem – powiedział Ra-
zor. – Toyota Ronniego jest stworzona do takiej jazdy, Gallardo zdaje się
również dobrze sprawować na takich trasach, jeśli tylko ma dobrego kie-

109
rowcę. Ja z kolei ze swoim Musta ngiem jestem spisany na szerokie ulice.
Sama wiesz, jak jest – dodał rozkładając ręce.
- Wiem, ale myślę, że coś wykombinujesz – odpowiedziała, uśmie-
chając się przy tym znacząco.
- Sugerujesz, że powinienem zadrapać mu lakier?
- Tak. Jeśli nie swoim własnym autem, to przynajmniej spychając
go na jakieś przeszkody. W końcu on jeździł właśnie w taki sposób.
- No, mnie zepchnął kiedyś w parasolki pod barem. Jedna z nich
jakoś dziwnie zaczepiła się do dachu mojego wozu i jeździłem jak ta
pierwsza oznaka lata – emocjonował się Ronnie.
Wszystkich to rozśmieszyło. Nawet Ronnie nie będąc zbytnio za-
dowolony z tego, co mu się przypomniało odnośnie Minga, teraz poczuł
się rozbawiony.
- W takim razie – zaczął znów Razor. – zabiorę go w podróż po
ciasnych i trudnych skrótach. Jeśli będzie chciał ze mną wygrać, będzie
musiał nimi jechać. Jak nic wystraszy się o lakier na swoim Mercu i zwolni.
- Bardzo dobrze. – pochwaliła Mia. – A ty, Toru, jak widzisz swój
wyścig?
- Trzy rundki wokół uniwersytetu – tak jak nas uczył Thomas.
Ming całkowicie się tu pogubi.
- Ronnie?
- Ja zabiorę go tam, gdzie jego miejsce – na dworzec autobusowy.
Mia ze śmiechu aż złapała się za brzuch, Razor zaczął ocierać łzy,
a Toru poklepał przyjaciela po ramieniu na znak poparcia jego pomysłu.
- Ronnie - zaczęła znów Mia, wciąż głośno się śmiejąc. – Musisz
uważać. Na tej trasie będzie sporo prostych odcinków, gdzie Ming może
poczuć się zbyt pewnie.
- No i bardzo dobrze. Ciekawe, czy spakował sobie walizki… -
powiedział, teatralnie przykładając dłoń do brody i spoglądając w niebo na
znak zastanowienia.
- Proszę cię, skończ już chłopie, bo nie mogę oddychać ze śmie-
chu – powiedział Razor.
Parę chwil później w oddali zaczęły rozbrzmiewać dźwięki sam o-
chodowych silników. Choć wszyscy zebrani na parkingu byli wręcz pewni
zwycięstwa Thomasa, z ciekawością i ekscytacją spoglądali w stronę wja z-
du. Po chwili ku radości Mii i chłopaków, na miejscu pojawiło się biało-
niebieskie BMW. Dopiero po kilkunastu sekundach na parking wjechał

110
Ming. Wysiadając z wozu, wyglądał na mocno zdenerwowanego, co tylko
ułatwiało zadanie jego kolejnym rywalom.
- Thomas, teraz moja kolej – powiedział Razor, gdy ten już do
nich podszedł.
- OK. Pamiętaj, że jesteś lepszy od niego. Panuj nad samochodem
i nad samym sobą. To wszystko, co musisz zrobić, żeby z nim wygrać.
- Nie obraź się, Toru, ale lakier na twoim nowym wozie po tym
wyścigu nie będzie w najlepszym stanie.
- Spoko. Później się tym zajmiemy – odpowiedział.
Razor wsiadł do Mustanga i uruchomił silnik. Ming siedząc w swo-
im wozie, wyglądał na bardzo pewnego siebie. Prawdopodobnie również
postanowił wyprowadzić rywala z równowagi.
- Clarence - zaczęła Mia, podchodząc do jego auta. – pamiętaj, co
ustaliliśmy parę minut temu.
W odpowiedzi uśmiechnął się i kiwną ł głową.
- Już wiem, jak go załatwię. Mam nadzieję, że żaden chory nie
dostanie zawału z mojego powodu.
- Co wykombinowa łeś? – zaciekawiła się Mia.
- Jak mi się to uda i wrócę tu w całości, to ci powiem.
Kierowca czarnego Mustanga ruszył w stronę wyjazdu. Obok niego
zatrzymał się Ming.
- Jaka trasa? – zapytał.
- Szpital, Diamond Park, stadion i powrót tutaj.
- Dobra, ruszamy na zielonym.
Razor już od kilku sekund obserwował palące się na czerwono
światło.
- Hej, tylko niech ci silnik nie zgaśnie – dodał jeszcze po chwili
Ming, śmiejąc się przy tym bezczelnie.
W odpowiedzi kierowca Mustanga obdarzył go jedynie spojrzeniem
godnym seryjne go mordercy i nie dając się wyprowadzić z równowagi,
znów skierował wzrok w stronę świa teł.
Te zmieniły się teraz na pomarańczowe. Razor poczuł miłe ukłucie
w sercu i gdy po ulicy rozlał się zielony blask, ruszył wciskając ga z do
dechy i zmuszając swoje auto do kilkusekundowej jazdy tylnym zderz a-
kiem po ziemi.
Ming w swojej pewności siebie, znów popełnił błąd i po raz kolejny
mógł tylko oglądać dym, który pozostał po jego rywalu.

111
Zgodnie z ustaleniami, Razor pojechał w stronę szpitala. Ming co
nieco odrobił i dla tego udało mu się go dogonić. Nie cieszył się jednak
z tego długo. Razor postanowił wykonać numer, którego bałby się zrobić
nawet za czasów Czarnej Listy. Zbliżając się do szpitala, nie skręcił - poje-
chał prosto. Z szaleńczą prędkością przepruł przez kolejne poziomy, d o-
słownie lecąc nad szpitalnym parkingiem. Ming był w szoku, jechał krętą
uliczką, a tymczasem jego rywal był już na prostej drodze do Diamond
Park.
Przejeżdżając koło parku, Razor już nieco ochłoną ł po swoim wy-
czynie i z radością stwierdził, że po Mingu nie ma ani śladu. Teraz skier o-
wał się w stronę stadionu i przejeżdżając koło niego, skręcił w prawo, by
znów jechać w kierunku uniwersyteckiego parkingu. Po krótkiej chwili był
na miejscu.
Zatrzymał się kilka me trów od zebranych i wysiadł z samochodu,
podnosząc zaciśnięte pięści do góry na znak zwycięstwa. Z jego twarzy nie
znikał uśmiech.
Mniej zadowoleni byli koledzy Minga, którzy z coraz większym
niepokojem obserwowali to, co działo się tu już od dwudziestu paru m i-
nut.
- Gdzie go zgubiłeś? – zapytała Mia.
- Wiedziałem, że nie pojedzie za mną. Jest na to za cienki, prz e-
cież nie chciałby sobie porysować autka.
- Czy mnie się dobrze wydaje, że pojechałeś pod szpitalem pro-
sto? – zapytała, patrząc na swojego rozmówcę badawczo.
- Dokładnie tak – odpowiedział, po raz kolejny zaciskając pięści
z radości. – A on oczywiście pojechał na około.
Dopiero w tej chwili na parkingu pojawił się Ming. Natychmiast
wysiadł z samochodu i żywiołowo podszedł do zebranych.
- Tego nie było w zasadach – powiedział z gniewem w głosie.
- W jakich zasadach? – roześmiał się Razor. – Czy my ustalaliśmy
jakieś zasady? – zapytał, rozkładając ręce. – Widziałeś, gdzie jadę. Mogłeś
pojechać za mną.
- Chyba cię pogrzało, człowieku.
- Dlaczego? Co prawda raz uderzyłem głową w sufit auta, spadając
na ulicę za szpitalem, ale jak widać – żyję. Moje auto też jest całe. Więc,
w czym widzisz problem?

112
Mingowi zabrakło argumentów do dalszych sprzeciwów. Mia,
Thomas, Ronnie i Toru stojący za Razorem mieli równie rozbawione twa-
rze, co on.
- Teraz pora na mnie – powiedział Ronnie, poprawiając swoje oku-
lary przeciwsłoneczne.
- Teraz pora na was obu – odpowiedział Ming. – Mam już powoli
dość tej zabawy. Chcę jechać z wami oboma na raz.
Na te słowa Ronnie i Toru uśmiechnę li się idealnie w tym samym
czasie, jak gdyby byli częściami tego samego zegarka.
- Powracając do naszej początkowej umowy - zwrócił się teraz do
Thomasa. – jeśli wjadę na metę przed którymś z nich, Gallardo jest moje.
- Oczywiście – odpowiedział, dodając do tego raczej średnio miły
uśmiech.
Ming wsiadł do swojego Mercedesa i znów ruszył w stronę wyjazdu
z parkingu.
- Jaki to jest bałwan – roześmiał się Ronnie. – Przecież to jest
oczywiste, że z nami oboma naraz nigdy nie wygra. Jak on w ogóle na to
wpadł?
- Zielonego pojęcia nie mam, dlaczego na koniec postanowił sobie
zaszkodzić, ale odnoszę wrażenie, że teraz on spróbuje coś wykombin o-
wać – mówił Thomas. – I to w dodatku coś wrednego.
- Według mnie - zaczął Razor. – Toru jest bezpieczny, bo nie bę-
dzie chciał porysować Gallardo, ale Ronnie go może próbować gdzieś z e-
pchnąć tak, by nie mógł dalej jechać albo przynajmniej dużo stracił i doje-
chał na metę jako trzeci.
- O nie, nie tym razem – oburzył się Ronnie. – Teraz to ja już
znam te jego sztuczki. Nie wepchnie mnie w parasolki.
- Co? – zaciekawił się Thomas.
- To długa historia.
- Dobra, nie wnikam. Skupmy się lepiej na trasie.
- Ja to proponuję zrobić tak, jak powiedział Toru – trzy rundki
wokół uniwersyte tu. Ja będę się trzymał z przodu, a Toru będzie mnie od
niego oddzielał, tak żeby nie miał mnie jak zaatakować.
- Dobrze gadasz. Mnie wtedy też nie zaatakuje, bo będzie się bał
o lakier na Gallardo.

113
- I w dodatku na rondzie będzie jeździł raczej powoli, bo boi się
też o lakier na swoim Mercu – dodał Thomas. – Teraz tylko trzymać kciuki,
żeby ten plan wypalił.
Trzy minuty później Toru i Ronnie sta li już na starcie po dwóch
stronach Mercedesa Minga. Jak wcześniej, ruszyć należało na zielonym
świetle.
Ming zdawał się być całkowicie zdekoncentrowany widokiem sw o-
jego dawnego wozu. Co chwilę spoglądał w prawo, by się mu przyjrzeć.
Gdy zaświeciło się zielone światło, auta ruszyły z piskiem opon.
Początkowo Ming wysunął się na prowadzenie, ale bardzo szybko obok
znalazł się Toru. Zgodnie z podejrzeniami, jechał tak, by nie uszkodzić
nawet w najmniejszym stopniu Gallardo i swojego Mercedesa. Ten brak
agresji szybko wykorzystał Toru, wysuwając się na prowadzenie i zaje ż-
dżając przeciwnikowi drogę. Teraz postanowił niepozornie blokować
Minga i nadzorować prędkość, tak by Ronnie mógł ich obu wyprzedzić.
Znajdując się już na drugim kółku, chłopakom udało się wykonać
ten plan. Żółta Supra znalazła się na prowadzeniu, będąc jednocześnie
zabezpieczoną przed atakiem Minga.
Ta sytuacja nie spodobała mu się i kiedy domyślił się, co jest gra-
ne, postanowił jak najszybciej wyprzedzić Toru.
Zaczęło się trzecie kółko, a Ming z coraz większą zaciętością pró-
bował wyprzedzić swój dawny wóz. Nie mogąc skorzystać z chodnika po
prawej stronie jezdni, którym poruszał się właśnie Toru, postanowił zj e-
chać do środka.
Ronnie spoglądając w lusterko, zorientował się w sytuacji i posta-
nowił zwolnić, tak by razem z przyjacielem wziąć Minga w kleszcze.
Jego atak skończ ył się tym, że chłopaki uwięziły go między swoimi
autami, zmuszając do jazdy po pasie zieleni dzielącym strony jezdni. R o-
snące tam krzewy zmusiły go do zwolnienia i zjechania za wóz Toru.
Toyota i Lamborghini wjechały na parking jako pierwsze, tym sa-
mym niszcząc jakiekolwiek nadzieje Minga na odzyskanie dawnego wozu.
Thomas i Razor z radością na twarzach ruszyli w kierunku nadje ż-
dżających wozów, przybijając jednocześnie piątkę. Mia szła tuż za nimi,
wyciągając dokumenty z kieszeni.
Po chwili wręczyła je Ronniemu, który natychmiast oddał papiery
do Mercedesa Toru.

114
- Jesteś całkowicie pewny, że mogę sobie wziąć to auto? – zapytał
Thomasa.
- Jasne, że tak. Jeszcze postaramy się o kluczyki do niego – odpo-
wiedział, robiąc kilka kroków w stronę wysiadającego właśnie z wozu Mi n-
ga.
– Trzeba wam przyznać, że wiedzieliście, jak sobie ze mną pora-
dzić - zaczął z rezygnacją w głosie. - I widzę też, że zdecydowanie bar-
dziej ode mnie lubicie ryzyko. Kluczyki są w środku – zakończył sucho
i odszedł w kierunku swoich kolegów.
Toru do tej pory starał się powściągać emocje, ale teraz wybuchł
radością i przybił głośną piątkę z Ronniem.
- Widzisz bracie, już masz swoją własną furę.
- I to jaką – odpowiedział, wsiadając teraz do swojego nowego
nabytku.
- To nie koniec radosnych nowin – zaczął teraz Thomas. – Mam
dla was jeszcze niespodziankę. Dowiecie się, o co chodzi jutro. Spotkajmy
się o pierwszej po południu na placu w Diamond Park.
- OK. A możesz nam chociaż w jakimś małym ułamku zdradzić, co
nas tam czeka? – zapytał Razor.
- Wtedy to przestanie być niespodzianka – odpowiedział z uśmie-
chem. – Generalnie chodzi o nasz dalszy rozwój jako zespołu.
- Zmiłuj się, przecież nie zasnę w nocy – wtrącił Ronnie, poprawia-
jąc okulary.
- Skąd ty w ogóle wziąłeś to jego Lambo? – przypomniał sobie
teraz o tej zagadce Razor.
- Tego też dowiecie się jutro.
W czasie tej rozmowy, Ming wraz ze swoimi kolegami zapakował
się do jednego z Hummerów i cała ekipa zniknęła z parkingu, jadąc
w stronę stadionu.
- Nic tu po nas – kontynuował Thomas. – My zbieramy się z Mią do
domu. Pamiętajcie o jutrzejszym spotkaniu. Miłej jazdy Toru – dorzucił na
koniec.
- Dzięki. Do jutra.
Thomas wsiadł do swojego BMW, a Mia do Gallardo i po chwili
wyjeżdżali już z parkingu. Skierowali się w stronę szpitala, potem Dia-
mond Park, doków i stamtąd już wprost do Ocean Hill. Tam umieścili oba

115
samochody w garażu za domem Mii i udali się do jego wnętrza , by przy-
gotować i zjeść obiad.
Chłopaki wiedziały już o tym, że następnego dnia będzie ich cze-
kać niespodzianka ze strony Thomasa. Mia nie spodziewała się jednak, że
i dla niej szykuje równie miłą niespodziankę.
Wieczorem Thomas dostał wiadomość SMS od Crossa:
„Panie Tomaszu, samochód dla Pana ukochanej zgodnie z naszą umową
znalazł się właśnie w garażu przy parku. Pozdrawiam was oboje i życzę
dużo szczęścia oraz szerokości”.
Thomasa rozbawił oficjalny styl, który przybrał Cross. Postanowił
więc odpisać policjantowi: „Dziękuję Panu bardzo i cieszę się, że udało się
Panu ku radości mej ukochanej wykup ić to auto i doprowadzić je do na-
szego garażu. Również pozdrawiam i życzę skuteczności w łapaniu dr o-
gowych piratów”.
- Z kim piszesz? – zaciekawiła się Mia.
- To Cross. Pozdrawia nas i życzy nam dużo szczęścia.

***

Następnego dnia chłopcy pojawili się na placu w parku o umówio-


nej godzinie, parkując swoje wozy w równym rzędzie. Wysiadając
z nich, rozglądali się z ciekawością zastanawiając nad powodem, dla któ-
rego Thomas posta nowił ich tu ściągnąć. Toru przez cały czas przyglądał
się swojemu nowemu wozowi, wciąż nie mógł się nim nacieszyć.
Chwilę później na placu zjawiło się biało-niebieskie BMW i Lam-
borghini Gallardo. Z ich wnętrza wyłoniły się postacie Mii i Thomasa.
- Cześć – przywitali się.
- Jak wóz? – zapytał Thomas, wskazując na czarnego Mercedesa.
- Bardzo dobrze. Jeździ jak demon – roześmiał się Toru.
- Wczoraj ciężko było to zauważyć, ale według mnie to kwestia
kierowcy.
- Ming to cieniarz – wtrącił Ronnie. – Jeździ jak rencista.
Wszyscy wybuchli śmiechem, a kiedy rozbawienie nieco ustąpiło,
Thomas kontynuował:

116
- Tak jak wczoraj powiedziałem, mam dla was niespodziankę.
Widzicie ten garaż? – zapytał, wskazując na bramę do swojej kryjówki.
- Kupiłeś nam garaż? – zapytał Razor.
- Nie, to coś znacznie lepszego. Zostawmy tu wozy i zapraszam
was do środka.
Thomas ruszył pierwszy, a Mia i chłopcy poszli jego śladem, prze-
chodząc na drugą stronę ulicy. Zatrzymali się na chwilę przed bramą.
- Trzymajcie się mocno – powiedział. – Mam nadzieję, że macie
mocne serca.
Mia przyglądała się chłopakom z pokerową miną. Wiedziała, co ich
czeka po otworzeniu garażu.
- Mia - zwrócił się teraz do niej. – ty też się przygotuj.
- Ja? Dlaczego?
- Zobaczysz – odpowiedział, uśmiechając się do niej.
- Facet, otwieraj już tę bramę – zniecierpliwił się Ronnie. – Bo za-
czynam się bać, że trzymasz tam jakiś czołg albo bombę atomową.
- OK.
Thomas podszedł do bocznych drzwi i po otworzeniu ich, zniknął
we wnętrzu garażu. Po chwili usłyszeć można było dźwięk otwieranych
kłódek.
W końcu brama uniosła się i oczom wszystkich ukazało się kilka-
naście samochodów. Mia widząc jeden z nich, natychmiast weszła do
środka, przyglądając się mu z niedowierzaniem i jednocześnie ekscytacją
w oczach. Zobaczyła bowiem stojącą na samym środku garażu Mazdę
RX-8, którą jeździła dwa lata temu. Chodziła wokół samochodu, wciąż nie
wierząc w to, co widzi. Parę kroków za nią znajdowali się Razor, Ronnie
i Toru. Ich miny wskazywały na równie wielkie zaskoczenie. Po chwili zo-
rientowali się w końcu, że i ich dawne samochody również się tutaj zna j-
dują.
- Mój Aston! – krzyknął Ronnie, spoglądając na rząd samochodów
znajdujących się po lewej stronie garażu.
- I mój Mercedes! – ucieszył się Toru.
Panowie trzymali się za głowę, oglądając samochody ze wszyst-
kich stron. Razor dołączył do nich, przyglądając się dokładnie to jednemu,
to drugiemu autu.

117
- Kochanie, mieliśmy zrobić niespodziankę chłopakom - zaczęła
Mia. – ale nie spodziewałam się, że i mnie miała tu czekać niespodzianka.
Skąd ono się tu wzięło? Przecież jeszcze wczoraj go tu nie było.
- W największym skrócie? Cross – rzekł Thomas, robiąc kilka kro-
ków w stronę Mii i jej samochodu.
- W sumie, mogłam się tego spodziewać – odpowiedziała, przytu-
lając się do niego. – Piękna niespodzianka, dziękuję.
- Nie ma za co. Podziękuj raczej Crossowi.
- Obydwaj jesteście kochani.
Razor po raz kolejny poczuł się zazdrosny o to, jak Mia i Thomas
są sobie bliscy. Postanowił to jednak znieść i ukryć swoje emocje.
Toru i Ronnie w tym czasie nerwowo kręcili się wokół swoich da w-
nych aut. Wyglądali dokładnie tak jak małe dzieci, które czekają na ten
moment, kiedy będą mogły otworzyć prezent znaleziony pod cho inką.
- A wy, panowie, czemu się tak przyglądacie? – zwrócił się do nich
Thomas. – Wsiadajcie do środka, w końcu to wasze samochody - zakoń-
czył z uśmiechem.

118
Rozdział 5
POWERFUL TEAM NEEDS POWERFUL DRIVERS

SILNY TEAM POTRZEBUJE DOBRYCH KIEROWCÓW

Kolejne dni upływały pod znakiem porządków w garażu w Dia-


mond Park. Thomas i Mia postanowili wszystko poukładać w taki sposób,
by zrobić w jego wnętrzu jak najwięcej wolnego miejsca. Ponadto, znajd u-
jące się tam auta wymagały odkurzenia – w sensie dosłownym i przeno-
śnym jednocześnie. Dlatego Mia najpierw myła każdy samochód, Thomas
odkurzał jego wnętrze, a później Toru lub Ronnie zabierał go na prz e-
jażdżkę po mieście.
W tym samym czasie Razor postanowił przyczynić się do rozwoju
zespołu w nieco inny sposób. Siedział właśnie na trybunie dawnego sta-
dionu baseballowego, który kilka lat temu został rozmontowany, a jed y-
nym śladem jego istnienia jest właśnie ta trybuna. W miejscu boiska zna j-
dowała się teraz wielopasmowa szosa. Biegła w sąsiedztwie ogromnego
i niezwykle pięknego parku. W ten sposób miejsce to nabrało niepowta-
rzalnego charakteru. Spacerowicze często zatrzymywali się tu, by usiąść
na trybunie i poprzyglądać się przechadzającym się ludziom lub po prostu
zachwycać się widokiem parku.
To miejsce miało jednak szczególne znaczenie z inne go powodu.
Trybuna stadionu pełniła teraz funkcję punktu obserwacji i kibicowa nia
ścigającym się tutaj kierowcom. Szeroka i równa nawierzchnia drogi kusiła
możliwością organizowa nia na niej wyścigów, w których zwyciężał ten, kto
najlepiej dawał sobie radę z ruchem ulicznym i ostrymi zakrętami. Tutaj
mimo pozorów, nie liczyła się duża prędkość, a raczej technika jazdy
i refleks.
Razor obserwował kibiców zebranych na placu znajdującym się
między trybuną a drogą. Ludzie kłębili się, pokrzykując i czekając, aż sa-
mochody ruszą na start. Było ich siedem: czerwona Toyota Supra z białymi

119
smokami na bokach, czarny Chevrole t Chevelle SS, srebrne BMW Z4 M
Coupé, biały Ford Mustang wyprodukowany najprawdopodobniej w latach
siedemdziesiątych, czerwony Nissan 350Z, żółta Acura NSX z szerokim,
czarnym pasem biegnącym przez długość całego auta oraz białe Porsche
Cayman.
Razor nie zdążył przyjrzeć się kierowcom, gdyż ci schowali się
w swoich wozach jeszcze na kilka minut przed jego przybyciem.
W końcu wyjechali na ulicę. Ustawili się w dwóch rzędach.
W pierwszym znalazły się: Mustang, Toyota, Acura oraz Porsche, w dr u-
gim: Chevrolet Chevelle, srebrne BMW i Nissan 350Z.
Jeszcze przez chwilę samochody trwały w bezruchu. Kiedy jednak
na pobliskim skrzyżowaniu zapaliły się zielone światła, kierowcy ruszyli,
zostawiając za sobą kłęby dymu.
Razor nie miał pojęcia, jaką trasę wybrali i gdzie znajduje się linia
mety. Szybko okazało się jednak, że nie jest to zwykły wyścig, w którym
głównym zadaniem byłoby zdobycie pierwszej pozycji. Była to pokazówka
dla kibiców, którzy widząc wchodzące bokiem w zakręty samochody, d o-
słownie piszczeli z zachwytu.
Kierowcy robili kolejne okrążenia wokół parku i co paręnaście
sekund na nowo ukazywali się kibicom na placu i na trybunie. Ci robili im
zdjęcia i nagrywali filmy.
W końcu samochody zatrzymały się, zajmując te same pozycje na
starcie, co przedtem.
- Teraz będą ścigać się już na poważnie – stwierdził jeden z kibi-
ców.
Słysząc te słowa, Razor postanowił jeszcze mocniej się skoncen-
trować i obserwować ścigające się auta.
Kierowcy zwiększali i zmniejszali obroty silników, obserwując po
raz kolejny światła na najbliższym skrzyżowa niu. Kiedy zapaliło się ziel o-
ne, ruszyli ostro wyrywając do przodu. Ci, którzy byli w drugim rzędzie, od
razu starali się przebić do przodu. Nie było to jednak takie łatwe. Mimo
dość szerokiej jezdni, brakowało już miejsca, gdzie można by się wcisnąć.
Tym razem samochody zataczały nieco większe okrążenia wokół
parku, przejeżdżając przez bardziej oddalone przecznice.
Po pierwszym kółku stawka znacznie się przetasowała. Na osta t-
niej pozycji znalazło się Porsche, a paręnaście metrów przed nim jechał
czarny Chevelle. Pierwsze miejsce utrzymywał teraz kierowca w czerwo-

120
nym Nissanie. Środek stawki również walczył zaciekle. Srebrne BMW przy-
spieszyło i zjeżdżając na chodnik, wyprzedziło od wewnętrznej Toyotę
Suprę. Później wchodząc pięknym driftem w zakręt, znalazło się przed
Acurą. Drugie kółko nie przyniosło prawie żadnych zmian. Jedynie dwaj
pierwsi kierowcy oddalili się jeszcze bardziej od pozostałych. Walka tocz y-
ła się między BMW a Nissanem. Kierowcy mieli jednak małego pecha, p o-
nieważ znajdując się już na ostatnim zakręcie przed trybuną i placem,
musieli znacznie zwolnić, by nie uderzyć w przejeżdżającą na skrzyżowa-
niu ciężarówkę. W ten sposób do prowadzących zbliżył się biały Mustang,
od razu próbując atakować BMW. Prawie mu się udało, ale na zakręcie
kierowca srebrnego Z4 po raz kolejny popisał się pięknym driftem i odparł
atak, uciekając nieco do przodu.
Rozwój akcji na trzecim kółku był naprawdę ekscytujący, ale Razor
stracił na chwilę obserwowane samochody z pola widzenia. Zniknęły
gdzieś za budynkami. Po chwili wyłoniły się na sekundę i znów zniknę ły.
W końcu można było zobaczyć je na nowo, kiedy jechały po drugiej stronie
parku i migały między drzewami.
O ile wzrok nie mylił Razora, Nissan nadal był pierwszy, a tuż za
nim z zawrotną prędkością pędziło BMW. Po chwili ukazały się obserwato-
rom w pełnej okazałości. Przy zjeździe ze skrzyżowania na ostatnią prostą,
kierowca Nissana postanowił wjechać wąsko, bez driftu, by stracić na
prędkości jak najmniej. Nie wyszło mu to jednak najlepiej. Jadące tuż za
nim BMW wpadło w lekki poślizg i wjeżdżając w ten zakręt bardzo szer o-
ko, dogoniło rywala.
Przed kierowcami pozostała ostatnia prosta – miała jakieś 500-
600 metrów długości. Ruch uliczny wciąż się zwiększał. W którymś m o-
mencie zmusiło to srebrne BMW do zjazdu za samochód przeciwnika.
W końcu jego kierowca zdecydował się na ryzykowny manewr i redukując
bieg, wjechał na lewy pas jezdni. Choć z naprzeciwka zbliżały się już k o-
lejne samochody, to jadąc pod prąd, wyprzedził rywala w Nissanie. Szybko
zjechał przed niego, by zablokować mu możliwość ataku i uniknąć kraksy.
Jadąc jeszcze przez parę sekund prostą, udało mu się zdobyć kilkunast o-
metrową przewagę.
Przejeżdżając pod trybuną, zaciągnął mocno hamulec ręczny
i ślizgiem wjechał na plac. Zatrzymał się przed szalejącymi kibicami.
Wszyscy natychmiast rzucili się do auta, by robić mu zdjęcia i zobaczyć
kierowcę, który zwyciężył w wyścigu.

121
Razor wstał z trybuny i pokonał już kilka stopni schodów w dół.
Chciał wmieszać się między zebranych ludzi i zobaczyć z bliska, a może
nawet porozmawiać ze ścigającymi się dzisiaj kierowcami.
Kolejne samochody zjeżdżały z ulicy na plac. Żółta Acura dotarła
na miejsce w opłakanym stanie – spoiler praktycznie wisiał za samocho-
dem, a karoseria była w kilku miejscach poważnie wgnieciona.
Ludzie wciąż klaskali i pokrzykiwali, przyglądając się srebrnemu
BMW. Czekali z niecierpliwością, aż z jego wnętrza wyłoni się kierowca.
Z powodu przyciemnianych szyb nie mogli go zobaczyć, co jeszcze ba r-
dziej zwiększało ich ciekawość i ekscytację.
W końcu drzwi srebrnego Z4 otwarły się, a odbite od nich promie-
nie słońca poraziły kibiców.
Mimo tego, że wszyscy kierowcy wysiadali właśnie ze swoich w o-
zów, Razor w ogóle nie zwracał na nich uwagi. Chciał zobaczyć jedynie
właściciela BMW. Popisał się on naprawdę ogromnymi umiejętnościami –
najpierw jazda po krawężnikach i wyprzedzanie od wewnętrznej, później
kilka zakrętów pokonanych naprawdę imponującym driftem, a na koniec
rozwijanie bardzo dużych prędkości i jazda pod prąd. Te ostatnie w sp o-
sób szczególny dawały do zrozumie nia, że jest to kierowca, który nie b oi
się prędkości i ryzykownej jazdy.
Do samochodu zwycięzcy zbliżali się dwaj mężczyźni, jeden z nich
trzymał w ręce nieduży plecak.
Kierowca postanowił wreszcie wysiąść, dając w ten sposób upust
ekscytacji i ciekawości zebranych kibiców, a także obserwującego wszyst-
ko Razora. Z wozu wyłoniła się postać mająca około stu sześćdziesięciu
centymetrów wzrostu. Ubrana była w ciemnoniebieskie dżinsy, czarne,
sportowe buty, niebieski T-shirt, czarną, skórzaną kurtkę i czarną czapkę
basebolówkę. Dodatkowo, oczy zasłania ły okulary przeciwsłoneczne. Po
chwili kierowca zamknął za sobą drzwi i zrobił kilka kroków w stronę
oczekujących mężczyzn. Ci wręczyli mu plecak i odeszli, znikając między
kibicami.
Razor z jeszcze większą ekscytacją spoglądał na kierowcę, który
otworzył teraz plecak i zajrzał do jego wnętrza. Choć postać była dość
dobrze ukryta pod swoją garderobą i okularami, zauważyć można było, że
jest to ktoś bardzo młody. Powściągliwe zachowanie oraz poważna i sko n-
centrowana twarz nie były w stanie stłumić tego wrażenia.

122
Po chwili kierowca odwrócił się w stronę swojego wozu, otwarł
drzwi od strony pasażera i wrzucił plecak do środka. Razor doznał lekkie-
go szoku, widząc, że spod czapki wyglądają długie, blond włosy związane
w kucyk. Pomyślał, że obserwowany przez niego kierowca to najprawdo-
podobniej dziewczyna.
Po chwili znalazł się tuż przy srebrnym BMW i przywitał się, m ó-
wiąc:
- Siema.
- Cześć – odpowiedział mu zdecydowany, ale jednocześnie ła god-
ny głos.
- Nazywam się Clarence Callahan – przedstawił się, podając jed-
nocześnie rękę. – ale wszyscy wołają na mnie Razor.
- Miło mi. Jestem Kate.
- Mogę zapytać, po co ta czapka i okulary? To taki image, czy
ukrywasz się przed kimś?
- Powiedzmy, że zależy mi na tym, żeby rozpoznawało mnie jak
najmniej osób – odpowiedziała, zdejmując okulary i ujawniając tym samym
swoje niebieskie oczy.
- Ile masz lat?
- Piętnaście.
- Piętnaście? – pytał Razor z niedowierzaniem. – Patrząc na to, jak
jeździsz i jak wyglądasz, dałbym ci trochę więcej.
- Dużo osób tak mówi.
- I mają rację – odpowiedział. – Udało ci się wygrać z sześcioma
kierowcami, którzy według mnie całkiem dobrze jeżdżą. No, może z wy-
jątkiem tego w Acurze – dodał, spoglądając w stronę pokiereszowanego
auta.
- Może jeżdżę odrobinę lepiej od nich, ale to i tak nie są jakieś
wielkie umiejętności.
- Nie doceniasz się. Boję się nawe t pomyśleć, jak dobrze będziesz
jeździć za kilka albo kilkanaście lat – mówił Razor z ekscytacją.
- Musiałabym dużo ćwiczyć.
- Zgadza się. Mawia się, że trening czyni mistrza. Powiedz, jak
często wygrywasz wyścigi, na przykład w przeciągu miesiąca?
- Od kilku do kilkunastu razy. Wszystko zależy od tego, jak często
się ścigam.
- A jak często się ścigasz?

123
- Odpowiedź jest dokładnie taka sama, jak przed chwilą –
uśmiechnęła się.
Kibice powoli opuszczali plac i trybunę. Kierowcy, którzy się dziś
ścigali, wsiadali na nowo do swoich wozów i opuszczali miejsce spotkania.
Początkowo Razor planował porozmawiać z nimi wszystkimi, je d-
nak umiejętności Kate tak bardzo mu zaimponowa ły, że skoncentrował się
ostatecznie tylko na niej.
- Słuchaj, mam dla ciebie propozycję – zaczął. – Prowadzimy ze
znajomymi team. Na razie jest nas pięcioro, ale szukamy nowych, uta le n-
towanych kierowców, którzy wnieśliby coś nowego od siebie i pomogli
nam przebijać się wciąż w górę.
- Od dawna jeździcie razem? – zaciekawiła się Kate.
- Jako zespół – dosłownie od parunastu dni – tłumaczył Razor. –
Jednak znamy się wszyscy już prawie trzy lata. To co, mogę zadzwonić do
naszego szefa i powiedzieć mu, że nas odwiedzisz? – pytał z przekonują-
cym uśmiechem.
- Zanim osta tecznie stwierdzisz, że nadaje się do waszego teamu,
powinieneś wiedzieć jedną rzecz. Pytałeś o mój ubiór, czapkę, okulary
itd. – po prostu w razie jakiś komplikacji nie chcę, żeby policja miała mój
rysopis. Zależy mi na tym, żeby moje życie wyścigowca było całkowicie
oddzielone od życia prostego, niewinnego obywatela.
- Rozumiem. Nam to nie przeszkadza. Co prawda kilkoro z nas
jest już policji świetnie znane, ale mamy też wśród nas jedną uroczą p a-
nią, której znajomi i rodzina myślą, że nadal jest policjantką.
- Serio? – zaśmiała się Kate – Ale rozumiem, że tak naprawdę nią
nie jest?
- Już dawno to rzuciła.
- OK. Nie obiecuję, że na pewno się do was przyłączę, ale możesz
skontaktować się z szefem i powiedzieć, że się z nim spotkam. To znaczy,
z wami wszystkimi – powiedziała, uśmiechając się i wkładając ręce do kie-
szeni spodni.
- Super. W takim razie już do niego dzwonię – odpowiedział Ra-
zor, wyraźnie się ciesząc.
- Pozwolisz, że w tym czasie pogadam z organizatorami na temat
kolejnych wyścigów?
- Jasne.

124
Kate odeszła w stronę dwóch mężczyzn, którzy wcześniej wręczyli
jej czerwony plecak. W tym czasie Razor próbował skontaktować się
w Thomasem.
Zarówno on, jak i Mia wciąż krzątali się po garażu w Rosewood.
Porządki szły im świetnie. Za sprawą wyrzucenia kilku niepotrzebnych
mebli udało im się wygospodarować więcej wolnego miejsca. W końcu
stwierdzili też, że muszą wezwać kogoś, kto wymieni oświetle nie na now-
sze. Obecne co prawda działało bez zarzutu, ale dawało zbyt mało światła
i dłuższe przebywanie w tym półmroku po jakimś czasie stawało się mę-
czące.
Kiedy Thomas i Mia tak przyglądali się żarówce wiszącej nad ich
głową, do garażu wjechał Toru Eclipsem Big Lou’a, a tuż za nim Ronnie
Lexusem Taza. Chłopaki wysiadły z wozów stwierdzając, że są w idealnym
stanie. Tym sposobem sprawdzone zostały ostatnie auta z dawnej Czarnej
Listy.
W tej samej chwili rozległ się dźwięk telefonu Thomasa. Wyciągnął
go więc z kieszeni spodni i odpowiedział:
- Słucham.
- Cześć. To ja – przywitał się Razor. – Znalazłem kogoś ciekawego.
Według mnie niewiarygodny talent.
- Skuteczny jesteś – śmiał się Thomas. – Pierwszy dzień poszuki-
wań i już sukces. Kto to taki?
- Na pewno nie znasz, to ktoś zupełnie nowy w świecie wyścigów.
Ma na imię Kate i teraz uważaj – ma piętnaście lat.
- Piętnaście? – dziwił się Thomas.
- Tak, piętnaście. Też nie mogłem uwierzyć, tym bardziej, że z a-
chowuje się jak ktoś dużo starszy.
- Gdzie ją znalazłeś?
- W San Pedro. Skrajne południe, niedaleko od oceanu. Już od
kilku miesięcy orga nizowane są tu wyścigi, głównie odbywają się one na
szosie Paseo del Mar.
- Chyba nigdy tam nie byłem – powiedział Thomas.
- Żałuj, piękne widoki – park, plaża – mówił Razor z wyraźnym
rozmarzeniem z głosie. – Ale najważniejsze jest to, że prawdopodobnie
regularnie odbywają się tutaj wyścigi i trzeba przyznać, że biorący w nich
udział kierowcy znają się na rzeczy.

125
- Czyli jest możliwość upolowania większej ilości utalentowanych
ludzi?
- Pewnie, ale myślę, że większego talentu niż ta dziewczyna nie
znajdziesz.
- Możesz ją do nas zaprosić? – pytał Thomas, a wszyscy w garażu
przyglądali mu się z coraz większym zaciekawieniem.
- Bez problemu. Już nawet zgodziła się nas odwiedzić. Musimy się
tylko umówić na konkretny dzień i godzinę.
- Super. W takim razie załatwiaj już wszystko według swojego
uznania.
- OK. Powiedz mi jeszcze, jak samochody?
- Wszystkie na chodzie – odpowiedział Thomas z radością. – Ża-
den nie wymaga nawet najmniejszej naprawy. Będziemy mieli z nich uży-
tek, mam nadzieję już niebawem. Może któreś z nich dostanie się nawet
naszemu nowemu kierowcy.
- Nie wiem, czy jest taka potrzeba. Kate ma naprawdę potężny
wóz. Widziałem, co nim wyprawiała podczas wyścigów.
- Czym jeździ? – zaciekawił się Thomas.
- BMW Z4 M Coupé.
- BMW… - westchnął. – Już wiem, że się dogadamy – dodał, śmie-
jąc się.
Po chwili panowie zakończyli rozmowę. Thomas ustalił z Mią, że
jutro rano wezwą tu jej znajomego, który wymieni oświetle nie. Niedługo
potem wszyscy opuścili garaż, zamykając go na wszystkie możliwe zamki.
Ronnie i Toru już od kilku dni jeździli swoimi dawnymi wozami,
pozostawiając żółtą Suprę i Mercedesa CLK w garażu.
Teraz każdy ruszył w stronę swojego domu. Thomas i Mia poje-
chali do Ocean Hill. Chłopaki natomiast do Downtown, gdzie Ronnie miał
ogromne mieszkanie kupione przez jego rodziców jeszcze kilka lat temu.
W związku z tym, że było tam bardzo dużo miejsca, a Ronnie był dobrym
kolegą - pozwolił Razorowi i Toru zająć sobie po jednym pokoju.
W tym samym czasie Razor czekał, aż Kate zakończy rozmowę
z organizatorami i będzie się mógł umówić z nią na konkretny termin sp o-
tkania. Po chwili pożegnała się z mężczyznami i podeszła w miejsce, gdzie
zaparkowane było jej auto, mówiąc:
- Następne zawody są już jutro.
- O której? – zapytał Razor.

126
- Pierwsze z nich zaczynają się o czwartej po południu, kolejne
zaplanowane są na dziewiątą wieczorem.
- Dasz radę spotkać się z nami o dwunastej?
- Pewnie. Gdzie mam przyjechać?
- To pewnie będzie wiadome dopiero jutro, ale możemy zała twić
sprawę inaczej. Ja mieszkam w Rockport, w dzielnicy Downtown. Wiesz,
gdzie w Downtown jest stadion?
- Wydaje mi się, że tak, ale w razie czego sprawdzę na mapie.
- OK, w takim razie umówmy się na parkingu koło stadionu. Stam-
tąd podjedziemy we wskazane przez szefa miejsce. Możliwe, że zaprosi
nas do kryjówki w Rosewood albo do domu w Ocean Hill.
Na zakończenie rozmowy wymienili się numerami telefonów i p o-
dali sobie rękę. W chwilę później Kate opuściła plac, wyjeżdżając swoim
srebrnym BMW na ulicę i kierując się w stronę San Pedro. Razor natomiast
podszedł do swojego Mustanga, który zaparkowany był za trybuną i po
chwili jechał już w stronę Rockport.

***

Następnego dnia Thomas i Mia wstali trochę wcześniej, by jechać


do garażu w Rosewood i nadzorować wymianę oświe tlenia prowadzoną
przez jej znajomego. Zajęło mu to około dwóch godzin i trzeba przyznać,
że efekt był niesamowity. Mężczyzna zamienił zwykłe żarówki na ele ganc-
kie lampy o niebieskawym odcie niu, które umieszczone zostały w kilkuna-
stu miejscach. Garaż od razu stał się dużo jaśniejszy, a niebieski odcień
światła sprawiał, że miejsce to stało się zdecydowanie bardziej przytulne.
Elektryk montował już osta tnią lampę, gdy do garażu wjechali
Toru i Ronnie.
- A gdzie Razor? – zapytał Thomas, podając im rękę na przywita-
nie.
- Pojechał spotkać się z Kate – odpowiedział Toru. – Umówili się
w Downtown koło stadionu. Mają tu razem przyjechać.
- O której godzinie?
- Koło dwunastej.

127
- OK, więc jest jeszcze trochę czasu. Jak widzicie, zakładamy nowe
oświetlenie.
- Zajebiste lampy – pochwalił Ronnie.
Paręnaście minut później mężczyzna zakończył pracę i odbierając
od Mii zapłatę, poprosił ją, by przy najbliższej okazji pozdrowiła swojego
brata. Potem opuścił garaż, wsiadł do auta i ruszył w stronę San Pedro.
Toru i Ronnie stwierdzili, że chętnie spotkają się z nowym kiero w-
cą, ale zanim nadejdzie godzina dwunasta, wyjadą na miasto i pościgają
się trochę ze sobą.
Thomas i Mia zostali w garażu. Przez chwilę przyglądali się jesz-
cze nowym lampom. Po minucie usiedli przy stoliku, który ustawiony był
nieopodal tablicy, na której wciąż wypisani byli kierowcy Czarnej Listy.
- Co sądzisz o zachowaniu chłopaków? – zapytał Thomas. – Minęło
już trochę czasu, a oni wciąż nie zrobili niczego głupiego.
- Szczerze mówiąc, jestem pod wrażeniem. Obserwuję ich bardzo
uważnie i odnoszę wrażenie, że naprawdę mają dobre intencje. Nawet po
tym, jak oddałeś im auta, wciąż się ciebie trzymają.
- Razor na samym początku powiedział jedno ważne zdanie: „Do-
brze jest mieć potężnego sprzymierzeńca”. Ja bym je przerobił na: „Lepiej
być po twojej stronie niż przeciwko tobie”. Myślę, że świetnie zdają sobie
sprawę z tego, że gdyby nawet chcieli prowadzić inte resy na własną rękę,
to prędzej czy później musieliby zmierzyć się ze mną, a raczej nie mieliby
większych szans.
- Cóż za pewność siebie – powiedziała Mia, uśmiechając się uwo-
dząco.
- To tylko i wyłącznie twoja zasługa – odpowiedział, przechylając
się przez stolik i całując ją w usta.
O godzinie jedenastej czterdzieści Toru i Ronnie wrócili do garażu,
parkując swoje wozy pomiędzy autami dawnych kierowców Czarnej Listy.
Wysiadając z nich, chwalili się, że uciekali przed policją. Jechali jednak tak
szybko, że po parunastu sekundach zgubili ją.
Kilka minut po dwunastej pod garażem rozległ się warkot, który
wszyscy natychmiast skojarzyli z dźwiękiem silnika w Mustangu Razora.
Nie mylili się, wjechał teraz do środka, parkując po lewej, tuż za bramą
wjazdową. Za jego autem sunęło powoli srebrne BMW Z4 M Coupé, które
mruczało donośnie niczym zadowolony kot. Zachwycającemu dźwiękowi

128
silnika towarzyszył styl – sposób wykonania karoserii w tym aucie sprawiał,
że wyglądało ono imponująco i jednocześnie odrobinę agresyw nie.
Wszyscy przyglądali się mu z ciekawością i ekscytacją. Chcieli już
zobaczyć kierowcę, który miał szansę stać się jednym z nich.
BMW zatrzymało się na środku garażu, a silnik po chwili zgasł,
wydając z siebie kolejny przyjemny dźwięk. Razor wysiadł ze swojego wo-
zu i zmierzał w stronę zebranych. W tej samej chwili drzwi srebrnego Z4
otworzyły się, a z jego wnętrza wyłoniła się postać w czarnym sportowym
ubraniu, czarnej czapce i okularach przeciwsłonecznych.
- To jest właśnie Kate – zaczął Razor. – Poznaj naszego szefa –
dodał, wskazując na Thomasa.
- Thomas Spidowski. Miło mi cię poznać – przedstawił się, podając
rękę.
Dziewczyna uścisnęła ją, zdejmując jednocześnie okulary i odp o-
wiadając:
- Kate Milewski.
Uśmiechnęli się do siebie, nawzajem kojarząc, że ich nazwiska
wskazują na środkowo-europejskie pochodzenie.
- Chyba nie mieszkasz w Stanach od urodzenia? – zapytał Thomas.
- Nie. Wprowadziłam się tutaj jakieś półtora roku temu.
Rozmowę przerwał na chwilę Ronnie, który również postanowił
przedstawić się Kate. Zdjął na chwilę okulary, podał jej rękę, a wszyscy
pozostali poszli w jego ślady i również przywitali się z nowym kierowcą.
- Piękne auto – pochwalił Thomas, patrząc na srebrne BMW.
- Dzięki. Bardzo dobrze mi się nim jeździ, ale wciąż wymaga ulep-
szeń – odpowiedziała Kate, spoglądając na swój wóz. – Mogłoby lepiej
przyspieszać i osiągać większą prędkość maksymalną.
- Każdy kierowca marzy o tym, by jego auto było wciąż szybsze.
Wszystko przed tobą, możesz liczyć na naszą pomoc w tuningowani u go.
Na poparcie tych słów, Ronnie przyłożył dłoń do skroni i zasalut o-
wał, uśmiechając się przekonująco.
- Przechodząc do sedna sprawy - zaczął znów Thomas. – Razor
powiedział, że masz nadzwyczajny talent. Nie mam zamiaru sprawdzać,
czy to prawda. Ufam mu całkowicie, więc jeśli tak mówi, to nie mam co do
tego żadnych wątpliwości. W związku z tym chcemy zaproponować ci d o-
łączenie do nas. Wszyscy tutaj jesteśmy bardzo dobrymi kierowcami –

129
mówił, patrząc na zebranych. – ale wciąż szukamy nowych, którzy wniosą
coś od siebie i pomogą nam się rozwijać.
- Rozumiem. Muszę cię jednak na początku uprzedzić o jednej
rzeczy. Teraz są wakacje i mam nieograniczoną swobodę, ale we wrześniu
wracam do liceum i będę musiała zmniejszyć ilość czasu poświęcanego na
wyścigi na rzecz nauki. Nie zmienia to jednak faktu, że ściganie się jest
moją pasją i raczej nic i nikt mnie nie skłoni do zrezygnowania z niej.
- Ja kiedyś wagarowałem, a później całkiem rzuciłem szkołę , żeby
się ścigać – wtrącił Ronnie.
- Jest jeszcze jedna rzecz – powiedziała Kate. – Wiem już od Razo-
ra, że większość z was ma wyrobioną reputację wśród policji i znają nawet
wasze nazwiska. Mnie zależy na tym, żeby takiej reputacji nie posiadać.
Chce całkowicie oddzielić moje życie codzienne od wyścigów. Stąd też to
ubranie, czapka i okulary. Po prostu muszę się ukrywać i starać, by nigdy
mnie nie rozpoznano.
- Rozumiem – odpowiedział Thomas, zakładając ręce. – Nam to
nie przeszkadza. A co do szkoły, nie mamy żadnych konkretnych termi-
nów wyścigów, kiedy moglibyśmy cię potrzebować, więc po prostu bę-
dziesz się ścigać wtedy, kiedy będziesz mieć takie życzenie.
- Super, właśnie o taki układ mi chodziło.
- Więc mogę cię już uznać za część naszego zespołu? – zapytał
Thomas, uśmiechając się.
- Możesz. Zobaczymy, jak będzie się nam powodziło.
Podali sobie ponownie rękę na znak zawartej umowy.
- W takim razie, witam w naszym teamie. Bardzo się cieszę, że się
zgodziłaś. Już w pierwszej chwili odniosłem wrażenie, że będziemy się
świetnie dogadywać – dodał ze szczerym uśmiechem. – Wracając do ściga-
nia się, Razor powiedział, że dziś też są organizowane wyścigi w miejscu,
gdzie się spotkaliście.
- Zgadza się. Bardzo możliwe, że się na nich zjawię.
- Pojedziemy z tobą. Pokażesz nam, jak to wszystko wygląda.
- Nie ma problemu. Jedziemy na te o godzinie czwartej czy
o dziewiątej?
- Najlepiej na te i na te – uśmiechnął się Thomas. – Masz dzisiaj
tyle czasu?
- Pewnie.

130
- W takim wypadku na razie zapraszam wszystkich na obiad. P o-
czekamy do wpół do czwartej i ruszamy do Sa n Pedro – powiedział, zacie-
rając ręce.
Wszyscy zebrani ucieszyli się na tę wiadomość, po czym zaczęli
kierować się ku wyjściu z garażu.
- Zostaw auto tutaj – powiedział Thomas do Kate. – Restauracja
jest kilka kroków stąd.
- Mam do was jeszcze jedno pytanie – rzekła, rozglądając się po
raz kolejny po garażu. - Skąd macie tyle samochodów?
- To bardzo długa historia - odpowiedział z uśmiechem. – ale
chętnie ci ją opowiemy. Przy okazji dowiesz się o nas kilku rzeczy i lepiej
nas poznasz.
Po chwili wszyscy byli na zewnątrz i po zamknięciu bramy, ruszyli
w stronę sąsiedniej ulicy.

***

O godzinie czwartej, wszyscy jadąc swoimi wozami za srebrnym


BMW Kate, wjeżdżali właśnie na plac koło trybuny przy drodze Paseo del
Mar. Na parkingu znajdowały się już inne samochody sportowe, które za-
chwycały swoimi malowaniami.
- Teraz odbędzie się ta część imprezy, która przeznaczona jest
bardziej dla fanów driftu – tłumaczyła Kate, kiedy wszyscy wysiedli już ze
swoich wozów i stanęli w grupie. – Na dziewiątą są zaplanowane wyścigi
na ¼ mili.
- Radzisz sobie ze wszystkimi rodzajami wyścigów? – zapytał
Thomas.
- Generalnie tak, ale najbardziej odpowiadają mi okrążeniówki
z driftem. Sprinty też są w porządku, bo na zakrętach zawsze zdobywam
przewagę. Najgorzej wypadam w dragach, tam zawsze pojawiają się p o-
tężnie przerobione maszyny, które zostawiają moje BMW w tyle.
- Umówiłaś się wczoraj na udział w tej części imprezy? – zapytał
teraz Razor.
- Tak. Kiedy wszyscy zgłoszeni się pojawią, zapewne zostaniemy
wezwani na start.

131
- Sporo tu wypasionych fur – powiedział Ronnie, zdejmując na
chwilę swoje okulary przeciwsłoneczne.
- Duża część z nich ładnie wygląda, ale nie są aż tak szybkie –
odpowiedziała Kate. – Moje auto z większością z nich daje sobie świetnie
radę.
- Zapomniałem o to wcześniej zapytać - zaczął Thomas. – czy
twoje auto jest w jakikolwiek sposób przerabiane?
- Tak, ale niewiele zosta ło zmie nione. Jeszcze poprzedni właściciel
zamontował tu inne hamulce, felgi i podobno zmienił wahacze, ale nie
mam co do tego pewności, bo według mnie wyglądają jak oryginalne.
- Poprzedni właściciel? – zapytał ze zdziwieniem Thomas. – Więc
to nie jest twój samochód od samego początku?
- Nie. Wygrałam go – odpowiedziała Kate, uśmiechając się.
- W jaki sposób?
- Już ponad rok temu, po wygraniu przeze mnie kilku wyścigów
podczas jednej z większych imprez, pewien gość wpadł w furię. Był fawo-
rytem i wielu jego znajomych stawiało duże pieniądze na jego wygraną
w całym turnieju. Przegrał ze mną i nie potrafił te go zaa kceptować. Wyzwał
mnie na pojedynek. Po raz kolejny przegrał i w związku z tym, że postawi-
liśmy na szali nasze auta, musiał mi swoje oddać. To właśnie było moje
BMW.
- Wow – szepnął Ronnie.
- A czym ty wtedy jechałaś?
- Mam jeszcze jedno auto, zupełnie niepozorne. Jeżdżę nim co-
dziennie do szkoły. Po wprowadzeniu się do Stanów, rodzice dołożyli mi
część kasy i kupiłam wtedy Chevroleta Camaro Z28 Cabrio z zasuwanym
dachem. Wyprodukowany został w 1989 roku.
- To niesamowity wózek – powiedział z ekscytacją Razor. – Miałem
kiedyś okazję się takim przejechać. Szkoda, że po 1990 roku przestali je
produkować. Domyślam się, że masz wersję IROC-Z. Jeśli tak, to rzeczywi-
ście – auto może wyglądać niepozornie, ale to prawdziwa rakieta.
- Zgadza się. Dlatego facet boleśnie przekonał się o tym, że nie
należy lekceważyć starszych samochodów.
Na parkingu pojawiły się dwa kolejne wozy, które miały najpra w-
dopodobniej wziąć udział w dzisiejszych wyścigach. Po chwili zebrani kib i-
ce zaczęli wiwatować któremuś kierowcy, co niezaprzeczalnie wskazywało
na to, że wyścigi zaraz się rozpoczną.

132
- Wybaczcie mi - zaczęła Kate. – ale muszę tam podejść i wpłacić
swój udział.
Po tych słowach otwarła drzwi swojego BMW od strony pasażera
i wyciągnęła ze schowka plik banknotów. Potem zniknęła na chwilę wśród
tłumu szalejącego pomiędzy dwoma czerwonymi samochodami organiza-
torów.
Dwie minuty później znów znalazła się przy swoim wozie i stwie r-
dziła, że musi już ruszać na start. Thomas i reszta życzyli jej powodzenia
i zapewniali, że będą ją dopingować z trybuny.
Chwilę później ruszyli schodami w górę w poszukiwaniu wolnych
miejsc, a Kate wyjechała swoim BMW na ulicę. Inni kierowcy również usta-
wiali się na starcie, szukając dla siebie jak najlepszego miejsca. Dzisiaj
nowa członkini zespołu Thomasa miała więcej szczęścia i wylosowała
miejsce w pierwszym rzędzie. Po jej prawej stronie ustawił się czarny Nis-
san Skyline z motywami tygrysa na bokach i białymi emblematami rekla-
mującymi znane firmy produkujące części do samochodów sportowych.
Z kolei po lewej stronie znalazła się czerwona Toyota Supra, która brała
udział już we wczorajszych wyścigach. W tylnym rzędzie ustawił się biały
Nissan 240SX, białe Porsche Cayman i czerwony Mustang GT.
Organizatorzy usta lili, że dzisiejsza trasa będzie miała cztery
okrążenia i będzie biegła następująco: ruszając spod trybuny na ulicy
Shepard, kierowcy będą musieli skręcić w lewo w South Gaffey Street i tam
jechać aż do skrzyżowania, gdzie skręcą w prawo w bardzo ciasną prz e-
cznicę West 39th. Przejeżdżając przez nią, na skrzyżowaniu po raz kolejny
będzie trzeba skręcić w prawo w ulicę South Carolina i stamtąd wyjechać
na Shepard Street.
Kierowcy rozgrzewali silniki w oczekiwaniu na zielone światło,
które miało za chwilę zapłonąć nad przednimi szybami ich aut. Kate ukła-
dała w głowie plan, jak najlepiej przejechać tę trasę. Zastanawiała się, któ-
re zakręty i ulice pomogą jej w wyprzedzaniu poszczególnych rywali. Miała
już wstępną wizję, ale postanowiła w końcu uzależnić wszelkie manewry
na drodze od swojego refleksu i umiejętności podejmowania szybkich
decyzji.
Zapaliło się pomarańczowe światło. Wbiła więc pierwszy bieg
i wcisnęła przycisk blokujący opuszczanie hamulca ręcznego. Płynnym
ruchem popuszczała sprzęgło, a BMW zaczęło wydawać z siebie przyjemny
i jednocześnie groźny dźwięk.

133
W końcu światło zielone, hamulec w dół i gaz do dechy. Samoch o-
dy ruszyły z linii startu z piskiem opon, po czym od razu skręciły w lewo
w Shepard Street. Kate przepuściła przed sobą tylko czerwoną Suprę, która
na starcie stała po jej lewej stronie. Starała się teraz blokować przeciwni-
ków za sobą i możliwie jak najbliżej trzymać się pierwszego kierowcy. Ten
po przejechaniu kilkudziesięciu metrów, skręcił w przecznicę West 39th
w perfekcyjnym stylu – lekko hamując i wąsko wchodząc w zakręt. Kate
poszła jego śladem. Pędzili teraz ulicą znajdującą się pomiędzy dwoma
rzędami domów jednorodzinnych. Do srebrnego BMW zaczął zbliżać się
czerwony Mustang. Nie miał jednak teraz szans wyp rzedzić rywala. Na
skrzyżowaniu Toyota skręcając w prawo, poleciała driftem dość szeroko,
zostawiając tym samym sporo miejsca Kate. Ona postanowiła jednak od-
puścić i zaatakować Suprę dopiero przed samą trybuną. Zdawała sobie
sprawę z tego, że to auto nie jest zbyt szybkie i że wyprzedzenie go na
długiej prostej będzie dziecinnie łatwe. Szcze gólnie biorąc pod uwagę to,
że Kate udało się zablokować prawą część jezdni i zmusić kierowcę Supry
do jazdy pod prąd. Wyjeżdżając na prostą na Shepard Street, cały czas
trzymała się wewnętrznej strony jezdni i pilnowała, by kierowca Toyoty nie
próbował zjechać na jej pas. Gość miał sporo szczęścia, ponieważ akurat
w tej chwili z naprzeciwka nie nadjeżdżały żadne auta. To jednak mu nie
pomogło, samochód Kate był dużo szybszy i tuż przed samą trybuną ud a-
ło jej się wyprzedzić rywala. Kolejny zakręt był dość ciasny, ale weszła
w niego perfekcyjnym driftem i tym samym zostawiła czerwoną Suprę
kilkanaście metrów za sobą.
Widząc cały ten manewr z trybuny, Razor pokiwał głową z uzna-
niem i jednocześnie założył ręce, czując się dumnie, że polecił Kate Tho-
masowi. Widział bowiem, że i on jest teraz zachwycony jej umiejętnościa-
mi i stylem jazdy.
Mia spostrzegając zachowanie Razora, spojrzała na niego, śmiejąc
się.
- Co? – zapytał rozkładając ręce.
- Jaki pewniak – odpowiedziała.
- Razor ma rację – wtrącił Thomas. – Powinien być z siebie dumny.
Znalazł naprawdę świetnego kierowcę. Co prawda nie wątpiłem w to, że
mówisz prawdę - zwrócił się teraz do niego. – ale w tej chwili mamy naj-
lepsze możliwe dowody na potwierdzenie twoich słów.

134
Kolejne dwa okrążenia nie przyniosły żadnych zaskakujących
zmian, a przynajmniej nie z perspektywy Kate. Utrzymała prowadzenie do
samego końca i jako pierwsza wjechała na plac pod trybuną. Wszyscy za-
częli klaskać i podskakiwać wokół jej wozu. Po chwili wyłoniła się z jego
wnętrza. Spojrzała w stronę widowni w poszukiwaniu Thomasa i reszty
zespołu. Ci dostrzegając, że patrzy w ich stronę, podnieśli najpierw kciuki,
a później bili jej brawo. Kate widząc ich gesty, odpowiedziała uśmiechem
i podążyła w stronę organizatorów.
Na plac zjeżdżały właśnie dwa ostatnie samochody. Wszyscy kie-
rowcy zebrali się teraz w grupie, ustalając coś między sobą. W końcu p o-
deszli do nich organizatorzy. W ręku trzymali kilka urządzeń podobnych
do dużego telefonu komórkowego. Szybko okazało się jednak, że jest to
nawigacja, która wskazywać będzie kierowcom trasę, jaką mają jechać
w kolejnym wyścigu. Postanowiono zastosować takie rozwiązanie ze
względu na trudność w zapamiętaniu wszystkich ulic, którymi należy
przejechać, by zaliczyć tę rundę. Po raz kolejny miał to być wyścig od
punktu A do A, lecz tym razem znacznie bardziej rozciągnięty w prze-
strzeni i tylko jedno okrążeniowy.
Każdy kierowca uruchomił swoje urządzenie, a jego oczom ukaz a-
ła się mapa okolicy z zaznaczoną kolorem niebieskim trasą przejazdu
i białą kropką oznaczającą lokalizację danego samochodu.
Jeden z organizatorów również posiadał takie urządzenie, lecz
jego ekran wskazywał trasę i sześć różnokolorowych kropek, które ozna-
czały poszczególnych kierowców. W ten sposób organizatorzy mogli na
odległość nadzorować przebieg wyścigu.
Po paru chwilach wyścigowcy na nowo zasiedli za kierownicami
swoich wozów. Kate położyła swoje urządzenie tuż za dźwignią zmiany
biegów. Na ekranie pojawiły się teraz dodatkowe, mniejsze kropki, które
oznaczały położenie rywali. Urządzenie wyświetliło również informację
o długości wyścigu. Liczył on pięć kilometrów.
Kiedy wszystkie samochody znalazły się na swoich pozycjach sta r-
towych, do każdego z nich podchodził jeden z organizatorów, pytając
kierowców, czy nawigacja działa i wyświetla prawidłowo wszystkie infor-
macje.
Po sprawdzeniu każdego z urządzeń, jeden z mężczyzn wyszedł
naprzeciw ścigającym się wozom. Miał dać znak do startu. Podniósł więc
w górę obie ręce, w których trzymał czerwone chorągiewki. Kate wbiła

135
pierwszy bieg i zaczęła delikatnie popuszczać sprzęgło. Przód BMW uniósł
się lekko, a silnik zaczął wydawać z siebie cichy pomruk.
Dwie sekundy później organizator opuścił ręce. Samoc hody rusz y-
ły. Kate spoglądała co chwilę w tylne lusterko, obserwując rywali znajduj ą-
cych się za jej wozem. Wiedziała, że na długiej prostej, którą teraz muszą
pokonać, może mieć problem z obroną pozycji, gdyż jej samochód mimo
bardzo dobrych osiągów, nie ma najlepszego przyspieszenia. Zgodnie z jej
obawami, do BMW zaczął zbliżać się czerwony Mustang. Teraz Kate mu-
siała skupić się na obronie, zapominając o jakichkolwiek próbach ataku na
Toyotę i Nissa na, które jechały na pierwszej i drugiej pozycji.
Razor spojrzał z niepokojem na oddalające się auta. Pomyślał je d-
nak, że Kate jest niesamowicie utalentowana i odrobienie stra t nie będzie
dla niej dużym problemem. Tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, że wyścig
jest długi i będzie miała na to bardzo dużo czasu.
Kiedy wyścigowcy oddalili się na tyle daleko, że nie było ich już
widać, Ronnie i Toru zaczęli rozmawiać o Mingu i jego samochodach, kt ó-
re stracił na rzecz Thomasa. Stwierdzili w końcu, że ten gość chyba nigdy
nie nauczy się pokory.
- Ej, Thomas - zaczął Ronnie, wyglądając znad swoich ciemnych
okularów. – Mam pomysł. Kiedy Ming kupi sobie nowe auto, to wyzwiemy
go na powtórny pojedynek. Będziemy mieli jeszcze jeden wózek do ko-
lekcji – powiedział, głośno chichocząc.
- Myślę, że Ming ma na razie dość wyścigów z nami – odrzekł
Thomas, uśmiechając się. – Minie wiele czasu, zanim znowu się na to zd e-
cyduje. Jeśli w ogóle.
- A co planujesz w sprawie Franka? – zapytała teraz Mia. – Mieli-
śmy się z nim spotkać.
- Masz rację. Wyleciało mi to zupełnie z głowy – odpowiedział,
przykładając dłoń do czoła. – Zadzwonię dziś do niego.
- Co za Frank? – zaciekawił się Razor.
- Kiedyś był na Czarnej Liście. Ja go nie kojarzę, ale może ty go
znasz? Podobno zrezygnował z wyścigów mniej więcej w tym samym cza-
sie, kiedy wy zaczęliście iść w górę listy.
- Niech pomyślę… - rzekł, patrząc w dal. – Czy on przypadkiem
nie był kiedyś w pierwszej piątce?
- Szczerze mówiąc, nie wiem.

136
- Chodzi mi po głowie tylko jeden gość. Wszyscy mówili do niego
Frankie. Nazywał się bodajże… Bonds. Tak, Frankie Bonds. Na sto procent.
Czarnoskóry, trochę młodszy od nas, jeździł Lancerem.
- Zgadza się, to właśnie on – potwierdził Thomas.
- W takim razie znam go, ale tylko z widzenia. Rozmawiałem
z nim może raz i to w dodatku bardzo krótko. To było jeszcze za czasów,
kiedy on był prawie na samym szczycie Czarnej Listy, a my dopiero zacz y-
naliśmy.
- Jeżeli był tak wysoko, to znaczy, że musiał być dobry – stwierdził
Thomas.
- Nawet bardzo. Choć wiele osób mówiło, że ma więcej szczęścia
niż rozumu. Ale cóż – liczy się efekt końcowy – rzekł Razor z uśmie-
chem. – W każdym razie widzę, że mamy do dyspozycji kolejnego dobrego
kierowcę.
- Zgadza się – odpowiedział Thomas, patrząc na organizatorów
siedzących w pierwszym rzędzie. – Ciekawe, jak idzie Kate. Już dość długo
jadą.
Wszyscy spojrzeli na ulicę przed placem. Wyczekiwali z ekscytacją
nadjeżdżających wyścigowców.
- Masz odpowiedź – powiedział Razor z szerokim uśmiechem.
Zobaczył już bowiem w oddali srebrne BMW, które pędziło z za-
wrotną prędkością, a za nim nie było nawet śladu któregokolwiek z rywali.
- Wiedziałem, że wygra – dodał z niekrytą dumą.

***

Zgodnie ze wcześniejszym posta nowieniem, Thomas zadzwonił do


Franka. Umówił się z nim na spotkanie o ósmej trzydzieści wieczorem przy
trasie Paseo del Mar w San Pedro. W ten sposób mieli możliwość poroz-
mawiać o jego ewentualnym przyłączeniu się do zespołu i przy okazji
przyjrzeć się organizowanym tutaj wyścigom.
- Już widzę jego minę, kiedy zobaczy nas wszystkich razem – za-
śmiał się Razor.
- Głosujmy - zaczął Ronnie. – Czy Frankie będzie miał bardziej
zaskoczoną minę niż Ming? Ja myślę, że Minga nikt nie pobije.

137
- A ja myślę, że też będzie mocno zdziwiony – odpowiedział Ra-
zor, śmiejąc się z ankiety Ronnie go.
- Nie bardzo wiem, o czym mówicie, ale wnioskuję, że nikt nie
spodziewa się tego, że możecie należeć do jednego zespołu – rzekła Kate.
- Zdecydowanie nie – odpowiedział Toru.
- I to jest właśnie w nas najlepsze – zaczął Thomas. – Ludzie już
na samym początku spotkania z nami głupieją i później nie potrafią skon-
centrować się na wyścigach – śmiał się.
- Znasz już naszą historię, Kate - mówił Razor. – Kiedyś byliśmy
z Thomasem największymi rywalami. Dlatego teraz tak ciężko uwierzyć
w naszą współpracę.
Na plac wjeżdżały kolejne maszyny. Zdecydowanie różniły się od
tych, które zobaczyć można było tutaj po południu. Większość z nich to
typowe muscle cary, które wyglądają na mocno zmodyfikowane.
Między tymi wszystkimi „czołgami” niepozornie zakręcił się Frank.
Skręcał właśnie pod trybunę. Po chwili wysiadł ze swojego grana towego
Lancera i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu Thomasa. W tym tłumie nie
miał jednak szans szybko go zauważyć.
- Hej, Frank – krzyknął, by chłopak spojrzał w jego stronę. – Tutaj
jesteśmy.
- A, OK. Idę – odpowiedział z uśmiechem.
Kiedy był już kilkanaście kroków od Thomasa i jego zespołu, za-
trzymał się nagle i zrobił minę, jak gdyby zobaczył ducha.
- Cześć, Frankie – przywitał go Razor.
- Cze… Cze… Cześć – jąkał się chłopak, wciąż patrząc na wszyst-
kich z lekko otwartymi ustami.
- Kolo, ale ci kopara opadła – zaśmiał się Ronnie. – Nie bój się tak.
To tylko my – twoi dawni kump le z Czarnej Listy.
- Co wy tu robicie? Wyszliście już z ciupy?
- A ile można tam siedzieć? Już trochę się nam nudziło.
- Może ci co nieco wyjaśnię – zaczął teraz Thomas. – Pamiętasz,
kiedy ostatnio się widzieliśmy i ta czarna cię zatrzymała? Następnego dnia
spotkaliśmy się z Razorem, Toru i Ronniem. Chłopaki zaproponowały mi
założenie wspólnego zespołu. Zgodziłem się i dlatego teraz wszyscy tutaj
jesteśmy.
- Rozumiem – odpowiedział Frank, choć jego twarz wciąż wskazy-
wała na wielkie zaskoczenie. – Czyli szukacie kierowcy do zespołu, tak?

138
- Tak. Jesteś zainteresowany?
- Dlaczego nie. Pewnie. Byleby się znowu coś działo – rzekł, zacie-
rając ręce.
- Na pewno będzie. W takim razie, witam w naszym zespole –
powiedział uśmiechając się i podając rękę Frankowi. – Nas wszystkich już
znasz, ale musisz poznać jeszcze naszego nowego kierowcę. To jest
Kate – rzekł, wskazując na jej postać.
- Cześć – przywitała się, wyciągając rękę.
- Siema – odpowiedział.
Po tej rozmowie wszyscy usiedli na trybunie, przyglądając się
z ciekawością wszystkim pojawiającym się tutaj samochodom. Wyglądały
naprawdę imponująco. Wiele z nich posiadało poszerzaną karoserię
i ogromne wloty powietrza na masce. Każdy kierowca starał się zaimp o-
nować widzom swoim wozem, wciskając gaz do dechy, paląc gumy i two-
rząc w ten sposób chmurę dymu wokół siebie.
Kilka sekund później na placu pojawili się organizatorzy. Wszyscy
zaczęli klaskać, widząc ich dwa czerwone, identycznie wyglądające
Chevrole ty Camaro.
- My swoimi samochodami nawet nie mamy tu czego szukać –
stwierdził Frank.
- A ja może bym się z nimi spróbował – powiedział Razor. – Kate,
dałoby się jeszcze teraz załatwić udział?
- Nie mam pojęcia, ale pójdę na dół i zapytam.
- Dzięki.
- Spoko – odpowiedziała i podnosząc się z fotela, ruszyła w kie-
runku organizatorów.
Wszyscy spoglądali na Razora ze zdziwioną i jednocześnie nieco
przerażoną miną.
- Czemu tak patrzycie? – zapytał. – W końcu moje auto to muscle
car. Zobaczymy, czy Kate uda się załatwić mi udział – dodał, spoglądając
w jej stronę.
- Panowie - zaczęła, zwracając się do organizatorów. – mój zna-
jomy chciałby się wpisać na listę startową. Da radę to ja koś załatwić?
- Ma facet szczęście. Gdyby był komplet, musielibyśmy odmówić,
ale już od wczoraj wiemy, że nie będzie gościa do dwunastej pary. Może
wystartować w jego miejsce. Zaraz będziemy losować, kto z kim pojedzie.
Jakie ma auto?

139
- Forda Mustanga GT z 2005 roku.
- OK. Nazwisko albo pseudonim?
- Razor.
- Dobra. Za dziesięć minut będzie losowanie – mówił organizator,
zapisując sobie wszystkie dane na kartce. – Niech się pokaże swoim wo-
zem, żeby wszyscy wiedzieli, że startuje.
- Dzięki – odpowiedziała Kate, po czym ruszyła schodami w górę
trybuny.
Kiedy znalazła się już na miejscu i usiadła w fotelu pomiędzy
Thomasem i Toru, powiedziała:
- Razor, grzej silnik. Wpisali cię na listę.
- Super – odrzekł, zaciskając pięść.
- No, chłopie, powodzenia – powiedział Ronnie, klepiąc przyjaciela
po ramieniu.
- Dam sobie radę.
Po tych słowach wstał i udał się schodami w dół, a następnie za
trybunę, by przyprowadzić swój wóz na plac. Parę chwil później zaparko-
wał między dwoma czarnymi Chevroletami Chevelle SS z wymalowanymi
na bokach i maskach motywami płomieni. Razor ze swoim wozem świetnie
wpasował się w ich towarzystwo.
- Ale się facet wpakował – powiedział Frank, patrząc na całą sytu-
ację z góry. – Przecież te wszystkie samochody wyglądają jak połączenie
odrzutowca i czołgu na kołach.
- Szczególnie ten niebieski Dodge z wielkim spoilerem – dodał
Toru.
- A mnie się wydaje, że objedzie większość z nich – wtrąciła
Kate. – Może nie dojdzie do finałowej trójki, ale na pewno wygra kilka
rund.
Równo o dziewiątej rozpoczęło się losowanie. Każdy z kierowców
podchodził do organizatora i wyjmował z sześcienne go pudełka kartkę ze
swoim numerem. W dwie minuty później pierwsza para kierowców wsiadła
do swoich samochodów i zaczęła grzać opony.
Tymczasem Razor szedł schodami w górę.
- Mam numer 19. To dopiero dziesiąta para – powiedział, siadając
na swoim miejscu. Na razie mogę się spokojnie poprzyglądać z góry.

140
- Pewnie. Dobrze, że nie wylosowa łeś którejś z pierwszych par –
powiedziała Kate. – Przynajmniej masz szansę zobaczyć, jak to wszystko
wygląda, zanim nadejdzie twoja kolej.
Organizatorzy wyjechali swoimi Chevrole tami na ulicę. Jeden
z nich skierował się w prawo i zatrzymał po około trzystu metrach, park u-
jąc na poboczu. Tym samym pokazał wszystkim kierowcom, gdzie znajd u-
je się linia startu. Drugi mężczyzna pojechał ulicą w lewo i po pokonaniu
stu metrów, również zjechał na krawężnik. Tam znajdować się miała meta.
Pierwsza para kierowców ruszyła w stronę start u. Po dojechaniu na
miejsce, zawrócili i ustawili się przed pasami dla pieszych. Znajdujący się
tam organizator zamie nił z nimi parę zdań, po czym skontaktował się za
pomocą krótkofalówki z tym, który czekał na mecie.
Po chwili wyszedł naprzeciw niebieskiemu Mustangowi oraz czar-
nemu Plymouthowi. Uniósł ręce w górę. Trzymał w nich duże, czerwone
chorągiewki. Oba samochody zaczęły wydawać z siebie przeszywający ryk.
Kierowcy wciskali gaz do dechy, trzymając wciąż swoje wozy na hamulcu
ręcznym. Wokół nich unosiły się kłęby dymu, które szczególnie dobrze
były widoczne teraz - wieczorową porą.
Mężczyzna opuścił ręce. Samochody ruszyły, zostawiając za sobą
ślady spalonej gumy. Wypruły ze startu niczym rakiety, jadąc przez kilka
sekund wyłącznie na tylnych kołach. Czarny P lymouth wyszedł na prowa-
dzenie. Zdobywał coraz większą przewagę. Po kilkunastu sekundach minął
auto organizatora znajdującego się przy linii mety.
- O ja pierdzielę… - rzekł Frank, otwierając usta z wrażenia. – To
było niesamowite. Co oni mają pod maskami?
- Teraz już chyba rozumiecie, czemu nigdy nie biorę udziału w tej
części imprezy – powiedziała Kate.
- Rozumiemy – odrzekł Thomas, mając nie mniej zadziwioną m i-
nę, co Frank.
Kolejne pary jechały swoje pojedynki. Niektóre z wozów zd awały
się jeździć nieco wolniej niż te, które ścigały się w pierwszym wyścigu. Te
obserwacje przywróciły Razorowi nieco nadziei na możliwość wygrania
chociaż jednej rundy.
Wreszcie nadeszła jego pora. Dziesiąta para. Zszedł więc na plac
i wsiadł do swojego Musta nga. Odpalił silnik i wcisnął kilka razy gaz.
- Damy radę. – powiedział sam do siebie, zaciskając mocno ręce
na kierownicy.

141
Potem ruszył w kierunku skrzyżowania będącego miejscem p o-
czątku wyścigu. Tuż za nim na ulicę wyjechał czerwony Dodge Charger
R/T z ogromnymi wlotami powietrza na masce. Po minucie oba wozy stały
obok siebie, a ich kierowcy czekali na sygnał do startu. Organizator wy-
szedł naprzeciw nim. Uniósł ręce w górę. Właściciel Chargera wcisnął gaz
do ziemi. Tylne koła kręciły się w miejscu, wytwarzając chmurę białego
dymu.
Razor obawiał się, że jego rywal wyleci z linii startu niczym strzała
i że będzie mógł jedynie oglądać jego tylny zderzak. Kilkukrotnie wcisnął
gaz, rozgrzewając silnik. Opony jego auta nie wytwarzały jednak przy tym
tak spektakularnego dymu jak w przypadku czerwonego Dodge’a.
Organizator opuścił ręce. Samochody ruszyły. Wbrew wcześnie j-
szym obawom, Razor wysuną ł się na prowadzenie. Jadący na dwóch kołach
Charger zbliżał się, jednak po utracie startowego pędu, zdawał się jechać
dużo wolniej niż Mustang. Ostatecznie czarny Ford przekroczył linię mety
jako pierwszy.
- Nieźle – skomentowała Kate, obserwując wszystko z trybuny. –
Jest tu jeszcze kilka aut, które według mnie da się objechać. Teraz wszys t-
ko jest kwestią szczęścia w losowaniu.
Po jedenastym i dwunastym pojedynku kolejny raz dobierano pary,
które będą się teraz ścigać w ćwierćfinale. Razor znalazł się w pierwszej
parze, dlatego jego przejazd odbył się w kilka minut później. Choć wię k-
szość osób patrząc na niebieskiego Dodge’a jego rywala, była całkowicie
pewna tego, że to on wygra, Razor po raz kolejny nie dał żadnych szans
swojemu przeciwnikowi. W ten sposób zagwarantował sobie miejsce
w półfinale, gdzie pozostało już tylko sześciu najlepszych kierowców.
- Niesamowite. On w końcu wygra cały turniej. Idzie jak burza –
ekscytował się Frank.
- Widzisz te dwa SS’y? – zapytała Kate, wskazując mu miejsce,
gdzie zaparkowane były dwa czarne Chevrolety. – To bracia de Silva. Oni
zawsze zmiatają wszystkich z powierzchni ziemi. Mają absolutnie najszyb-
sze wozy. Wygrana z nimi jest cudem.
- Jeśli Razor zaszedł już tak daleko, to może i z nimi da sobie ra-
dę – powiedział Ronnie z nadzieją.
- Przed nim jeszcze jeden wyścig, zanim dotrze do finału. Zo-
baczmy, jak mu pójdzie – odpowiedziała Kate, spoglądając na Mustanga
i żółte go Pontiaca GTO z 2006 roku, które wyjeżdżały właśnie z placu.

142
Razor czuł, że jego serce bije coraz szybciej. Nie mógł uwierzyć
w to, że przed nim już tylko jeden wyścig dzielący go od finału. Po chwili
zatrzymał swój wóz na linii startowej. Jego rywal ustawił się po prawej
stronie. Obaj kierowcy czekali spokojnie na sygnał do startu. Właściciel
Pontiaca ukryty był za czarnymi szybami swojego wozu. Razor nie mógł
dostrzec jego twarzy, co wzbudzało w nim lekki niepokój. Nie wiedział też,
dlaczego nie rozgrzewa opon tak jak inni jego rywale. Czyżby miał przy-
gotowaną jakąś specjalną strategię na ten pojedynek?
W końcu organizator opuścił chorągiewki i samochody ruszyły.
Żaden z nich nie wysuwał się na prowadzenie, jechały zderzak w zderzak.
Przy każdej zmianie biegu Razor odnosił jednak wrażenie, że jego prz e-
ciwnik jest szybszy. Po chwili Pontiac rzeczywiście zdobył przewagę dłu-
gości ok. me tra. Sytuacja była coraz gorsza, żółte GTO oddalało się. Wy-
ścig zdawał się być już przegranym, gdy Razor zauważył nagle, że zbliża
się do rywala. Jadąc na najwyższym biegu i osiągając maksymalną prę d-
kość, okazało się jednak, że Mustang jest szybszy. Teraz kwestią było
wyprzedzenie przeciwnika jeszcze przed linią mety. Wozy jechały tuż obok
siebie. Pozostało sto metrów. Razor zacisnął ręce na kierownicy jeszcze
mocniej. Nie spoglądał na auto jadące po jego prawej stronie. Całą swoją
uwagę skupił na linii mety. Pomyślał teraz, że pozostawi kwestię wygr anej
losowi. Jeśli wjedzie na metę tuż za Pontiacem – trudno. Jeśli przed nim –
finał będzie jego. Do ostatniej chwili skonce ntrowany był tylko i wyłącznie
na ulicy rozciągającej się przed jego wozem.
Kibice na placu i trybunie spoglądali na ścigające się samochody
z zapartym tchem. Zdecydowanie był to najbardziej porywający wyścig
tego wieczoru. W końcu kierowcy przekroczyli linię me ty. Na tablicy pod a-
jącej wyniki pojawił się komunikat: Razor wygrywa! Shadow - strata 0,17s.
Cały zespół Thomasa zaczął krzyczeć z radości. Emocje były zbyt
silne, by je powstrzymywać. Wszyscy przybijali między sobą piątki i zaci-
skali pięści, ciesząc się z naprawdę spektakularnego zwycięstwa Razora.
On z kolei nie będąc jeszcze pewnym swojego sukcesu, nawrócił wóz
driftem i spojrzał w stronę trybuny. Ludzie wiwatowali. Podjechał bliżej,
spojrzał na tablicę rozłożoną tuż przy ulicy.
- Jest! – krzyknął, uderzając rękami w kierownicę. – Udało się!
Po chwili zaparkował na środku placu i wysiadł z wozu, wciąż p o-
krzykując ze szczęścia. Kibice zbiegali się ze wszystkich stron i głośno mu
klaskali.

143
- Naprawdę imponujący debiut – usłyszał nagle niski głos za sw o-
imi plecami. Obrócił się, by sprawdzić, kto wypowiedział te słowa. Zob a-
czył mężczyznę będącego mniej więcej tego samego wzrostu, co on. Jego
bezwłosa głowa i czarne oczy połyskiwały w blasku znajdującej się nad
nimi lampy.
- Dzięki – odpowiedział Razor.
- Miło będzie nam zmierzyć się z tobą w finale – powiedział męż-
czyzna, szczerze się uśmiechając.
- Nawzajem.
- Życzę ci powodzenia – rzekł, oddalając się w stronę innego go-
ścia, który był łudząco do niego podobny.
Przed finałowym wyścigiem kierowcy mieli kilkanaście minut na
odpoczynek po poprzednich rundach i przygotowanie się do najważnie j-
szego wyścigu. W związku z tym Razor pobiegł na górę trybuny, gdzie
czekała na niego reszta zespołu.
- Facet, jesteś w finale – ekscytowa ł się Ronnie.
Nie odpowiedział jednak na pochwałę swojego przyjaciela, będąc
teraz zajętym spoglądaniem na uśmiech Mii, która nie kryła, że jest pod
wielkim wrażeniem. Usiadł w końcu na jednym z foteli, głośno wypuszcz a-
jąc powietrze.
- Ostatnio serce waliło mi tak szybko, kiedy ścigaliśmy się
o pierwszą pozycję na Czarnej Liście – rzekł do Thomasa, śmiejąc się.
- Co ciekawego powiedział ci de Silva? – zapytała Kate.
- Kto?
- Ten łysawy gościu, który zaczepił cię na dole.
- A, ten. Ogólnie życzył mi powodzenia w finale. Czemu pytasz?
- Bo to właśnie z nim i jego bratem bliźniakiem będziesz się ści-
gał. Podobno od ponad roku nikt z nimi nie wygrał. Stoisz przed histo-
ryczną szansą – zaśmiała się Kate.
- To będzie trudne.
- Nawet bardzo. Chyba sam już widziałeś, że ich wozy to rakiety.
Pojedynek z nimi będzie tym bardziej trudny, że jadą obaj naraz. Zawsze
jeden z nich rozprasza przeciwnika tak, by brat dotarł na metę pierwszy.
Choć z drugiej strony nie muszą wykorzystywać tego triku zbyt często, bo
zazwyczaj ich rywale zostają daleko w tyle już na starcie.
- Muszę chociaż spróbować. W najgorszym wypadku będę miał
trzecie miejsce.

144
W kilka minut później bracia de Silva i Razor czekali już na sygnał
do startu. Czarne Chevrole ty Chevelle ryczały niczym dzikie bestie. Ich
kierowcy rozgrzewali opony, wciskając gaz do ziemi. Spod tylnych kół obu
wozów unosiły się szare chmury dymu.
Razor był zadowolony z tego, że udało mu się zająć pozycję po
lewej stronie jezdni i nie będzie musiał jechać pomiędzy tymi dwoma po-
tworami. Wtedy możliwe byłoby to, że jeden z nich zajedzie mu drogę
i zwycięstwo w wyścigu będzie przesądzone. Mimo wszystko sytuacja nie
wyglądała najlepiej. Praktycznie każdy kibic czy kierowca obserwujący ten
pojedynek był pewien sukcesu jednego z braci de Silva. Razor miał jednak
nadzieję, że mimo słabszego samochodu da radę wywalczyć pierwszą
pozycję. Liczył teraz na odrobinę szczęścia alb o… pecha jego rywali.
W końcu organizator opuścił ręce, dając tym samym znak do sta r-
tu. Wszystkie wozy wyleciały do przodu niczym wystrzelone z procy.
Zgodnie z obawami Razora, jego rywale już na samym początku zdobyli
ogromną przewagę, pozostawiając go za sobą w odległości około dziesię-
ciu metrów. Z każdą sekundą oddalali się coraz bardziej. Dopiero po wb i-
ciu przez wszystkich kierowców najwyższego biegu, sytuacja zdawała się
powoli zmieniać. Mustang po raz kolejny zaskoczył prędkością maksyma l-
ną. Zbliżał się konsekwentnie do Chevroletów, strasząc braci de Silva wa r-
kotem swojego silnika. Oni jednak byli już pewni swojego zwycięstwa,
znajdując się zaledwie pięćdziesiąt metrów od mety. Razor nie miał szans
ich dogonić. Żeby tego dokonać, trasa musiałaby być d łuższa przynajmniej
o sto me trów. Ostatecznie czarne Chevrolety przekroczyły linię mety jako
pierwsze, rejestrując prawie identyczne czasy. Dopiero po niecałej sekun-
dzie na mecie znalazł się Mustang Razora.
W chwilę później wszyscy kierowcy zatrzymali się na placu i wysie-
dli ze swoich wozów. Ludzie wokół nich krzyczeli, gwizdali i głośno kla-
skali. Choć zwycięstwo na leżało do braci de Silva, to widać było, że duża
część kibiców wiwatuje Razorowi. Byli zachwyceni jego przejazdami. Poj a-
wił się na tej imprezie po raz pierwszy i od razu zdobył podium. Ten wy-
czyn nie mógł zostać niezauważonym.
Występ Razora został doceniony również przez jego finałowych
rywali.
- Piękny przejazd – powiedział jeden z braci, kiedy podeszli już
bliżej. – Gdyby trasa była dłuższa, mielibyśmy z tobą poważne problemy.

145
- No cóż, moje auto nie ma aż tak potężnego przyspieszenia jak
wasze – odpowiedział z uśmiechem. – A sama prędkość maksymalna nie
daje zbyt dobrych wyników w dragach.
- Twoje auto jest pomalowane prawie identycznie jak nasze – mó-
wił de Silva, patrząc na Mustanga. – To nie może być przypadek. Słuchaj,
gdybyś był chętny do nas dołączyć… myślę, że tworzylibyśmy świetny
zespół – na potwierdzenie tych słów drugi z braci pokiwał głową.
- Dzięki, ale bez obrazy chłopaki – należę już do zespołu.
- Eh, szkoda. Wasz zespół też zajmuje się dragami?
- Nie, generalnie wyścigami, różne go typu.
- Może wymieńmy się numerami? Umówimy się kiedyś na jakieś
spotkanie.
- Jasne – odpowiedział Razor.
Kilka minut później wszyscy trzej panowie zaproszeni zostali na
podium, które przygotowane zostało przez organizatorów.
Thomas i reszta zespołu zeszli już z trybuny, stojąc teraz obok
Mustanga należącego do ich przyjaciela i przyglądając się, jak organizato-
rzy wręczają mu właśnie niedużą, czarną walizkę.
Po chwili mężczyźni zeszli z podium, kierując się w stronę swoich
samochodów. Już z daleka zauważyć można było, że Razor jest niesamo-
wicie uradowany swoimi dzisiejszymi osią gnięciami. Wszyscy z zespołu
klaskali mu, a kiedy znalazł się już obok nich, zaczęli zasypywać go p o-
chwałami.
- Pięknie, Razor. Nieźle ich postraszyłeś – powiedziała Kate.
- Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem – dodał Thomas.
On jednak nie odpowiadał, uśmiechał się tylko i spoglądał w zie-
mię. Nadal był w szoku.
- No, pochwal się, ile wygrałeś – wyrwała go z tego transu Mia.
Spojrzał jej w oczy, po czym otworzył walizkę. W środku znajd o-
wało się kilka grubych plików studolarowych banknotów.
- Jasna cholera… - zaklął z wrażenia Frankie.
- Podejrzewam, że jest tu dziesięć tysięcy. Zazwyczaj tyle dają za
trzecie miejsce – powiedziała Kate.
Jeszcze przez chwilę wszyscy chwalili Razora. Podeszło do niego
nawet kilkoro nieznajomych ludzi, którzy chcieli pogratulować mu dzisiej-
szego osiągnięcia.
- To chyba koniec wyścigów na dzisiaj? – zapytał Thomas.

146
- Tak, koniec – odpowiedziała Kate.
- W takim razie zbierajmy się. Pora odpocząć.

***
Następnego dnia Thomas po raz kolejny pojechał do garażu
w Rosewood. Umówił się tam z Kate. Mieli razem zaplanować pierwsze
modyfikacje jej samochodu. Niedługo potem na miejscu zjawili się też
Razor, Ronnie i Toru. Cała czwórka kręciła się wokół srebrnego BMW, de-
batując, jakie ulepszenia będą najbardziej skuteczne. W tym czasie Kate
siedziała w środku i prezentowała chłopakom, jak pracuje system audio.
W całym garażu rozlegały się dźwięki muzyki elektronicznej, a jej regular-
ne uderzenia wywoływały drgania poruszające narzędziami na półkach.
Po kilkunastu minutach w garażu zjawiła się również Mia, parkując
swoją Mazdę tuż obok biało-niebieskiego BMW.
- Robicie imprezę? – zapytała, próbując przebić się przez rumor
muzyki.
- Nie, sprawdzam tylko, jak działają elementy tuningu dźwiękowe-
go w moim wozie – odpowiedziała Kate, śmiejąc się i wyłączając jednocze-
śnie odtwarzacz.
W chwilę potem wszyscy przyglądali się tablicy, na której wciąż
wypisani byli kierowcy z Czarnej Listy. Thomas opisywa ł każdego z nich
i wskazywał Kate wóz, który do niego należał. W momencie, kiedy rozma-
wiali o Victorze Vasquezie – trzynastym na liście, na ulicy, tuż przy wjeź-
dzie do garażu rozległ się cichy szmer samochodowego silnika. Thomaso-
wi ten dźwięk wydał się dziwnie znajomy. Wszyscy spojrzeli w tamtą stro-
nę. Za otwartą bramą zatrzymał się bordowy Ford GT. Zebrani przyglądali
mu się z ciekawością, zastanawiając się, kto znajduje się w środku. Tylko
Thomas wiedział, kogo się spodziewać. Spojrzał na samochód oczami
pełnymi niedowierzania i gniewu jednocześnie.
Z jego wnętrza wyłoniła się wreszcie Nikki. Weszła pewnym kro-
kiem do garażu i stając naprzeciwko Thomasa, spojrzała na wszystkich
zebranych. Ci przyglądali się jej w milczeniu, zupełnie nie rozumiejąc, co
się dzieje. Jedynie Mia domyśliła się, kim jest ich niespodziewany gość
i odpowiedziała swojej rywalce groźnym spojrzeniem.
- Co ty tu robisz? – zapytał Thomas, wydając z siebie głos ciężki
niczym wystrzał z armaty. – Skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?

147
- Śledziłam te n uroczy, czerwony samochód - mówiła, wskazując
na Mazdę. - który, jak się domyślam, należy do twojej dziewczyny.
- Zgadza się – odpowiedział, zakładając ręce. – Czego chcesz?
- Możemy porozmawiać?
- Nie. Myślę, że wszystko już sobie wyjaśniliśmy podczas na szej
ostatniej rozmowy.
- A ja myślę inaczej. Nie pozwoliłeś mi wtedy powiedzieć jednej
ważnej rze…
- Nikki! – krzyknął, przerywając jej. – Nie chcę już niczego od cie-
bie słyszeć. Wyjedź stąd natychmiast i nie pokazuj mi się więcej na oczy.
- Wiesz, ile czasu zajęło mi szukanie tego twojego Rockport?
- Nie obchodzi mnie to. Nie zapraszałem cię tutaj.
Kate przyglądała się Nikki badawczym wzrokiem. Próbowała roz-
szyfrować jej intencje i zrozumieć, co dokładnie ją tu sprowadza. Przecież
jest BYŁĄ dziewczyną Thomasa. Czego więc teraz od niego chce? Nie mniej
zainteresowany jej osobą był Razor. Lustrował Nikki, przypominając sobie,
że Thomas już kiedyś o niej wspominał i o tym, że rozstali się po pewnym
„niemiłym incydencie ” jeszcze przed jego pierwszym przyja zdem do Rock-
port.
Nikki spuściła wzrok.
- Co z samochodami, które zostawiłeś w Palmont? – zapytała ci-
chym głosem.
- Weź je sobie. Nie potrzebuję ich.
Kolejny raz rozejrzała się po garażu. Spojrzała na te wszystkie
auta, które Thomas zdobył dwa la ta temu. Zdała sobie sprawę z tego, że
jakieś dwa czy trzy samochody pozostawione w Palmont są niczym w p o-
równaniu z tą kolekcją.
- I ciebie również tu nie potrzebuję – dodał po krótkiej chwili. –
Wracaj do Palmont. Możesz wziąć sobie też mój dom. Klucze chyba masz.
- Mam gdzieś twoje samochody i dom – odpowiedziała, patrząc
w ziemię.
Thomas nie odezwał się już nawet jednym słowem, założył tylko
ręce w oczekiwaniu, kiedy Nikki opuści garaż.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak beznadziejna jest jej sytu-
acja. Thomas ma tutaj, w Rockport kilkanaście samochodów, kryjówkę,
zespół i dziewczynę. Tak, dziewczynę - to było zdecydowanie najtrudniej-
sze do przełknięcia.

148
Nikki spojrzała jeszcze raz na ludzi stojących obok Thomasa, póź-
niej jeszcze raz na te wszystkie samochody i stwierdziła w końcu, że chyba
rzeczywiście nie jest w stanie tu nic zdziałać. Obróciła się więc i bez słowa
wyszła z garażu. W chwilę później siedząc już za kierownicą swojego wo-
zu, odjechała.
Thomas trwał przez chwilę bez ruchu, patrząc jedynie w stronę
wyjazdu z garażu. Wciąż nie docierało do niego to, co przed chwilą się tu
stało.
- Więc to była Nikki? – zapytał po chwili Razor.
- Tak, to właśnie była Nikki – odpowiedział, wciąż patrząc w jeden
punkt. – Nie obraźcie się, ale chyba dziś nic nie zrobimy. Nie potrafiłbym
się teraz na niczym skupić – dodał. – Spotkajmy się jutro.
- Jasne, nie ma problemu – odrzekła Kate. – I nie dręcz się. Już jej
tu nie ma – dodała, poklepując go po ramieniu.
On jednak odpowiedział tylko kwaśną miną, która świadczyła
o tym, że ciężko mu było zastosować się do tej rady.
Wkrótce wszyscy opuścili garaż, kierując się do swoich domów.

***

Nazajutrz Razor po raz kolejny jechał do Rosewood , by spotkać się


z Thomasem oraz Kate i ustalić, co wymienić w jej aucie tak, by było jesz-
cze szybsze. Pierwszą myślą, która pojawiła się w jego głowie było zai n-
stalowanie systemu wykorzystującego podtlenek azotu. Później pomyślał
o spoilerze i obniżeniu karoserii tak, by auto stało się bardziej aerodyna-
miczne.
Jechał kolejnymi ulicami, myśląc teraz o swoim wczorajszym su k-
cesie. Zastanawiał się, jak zainwestować te dziesięć tysięcy, które wygrał.
Może w ulepszenia wozu, które dadzą mu więcej mocy na starcie? Wtedy
wyścigi drag nie byłyby dla nie go już żadnym problemem.
Wjeżdżając do Rosewood, po prawej stronie ulicy mignął mu nagle
przed oczami jakiś samochód. Odniósł wrażenie, że skądś go zna i dlatego
natychmiast zjechał na pobocze. Spojrzał w tylne lusterko - stał zaparko-
wany pod restauracją. Wysiadł z auta i zwrócił wzrok w tamtą stronę, by

149
jeszcze raz sprawdzić, czy oczy go nie mylą. Nie myliły – naprawdę widział
bordowego Forda GT.
Przez umysł Razora przebiegło teraz tysiąc myśli. Nagle wpadł na
pomysł. Postanowił skorzystać z okazji, że Nikki nadal jest w Rockport
i porozmawiać z nią. Wsiadł więc do swojego Mustanga i zaparkował pod
tym samym budynkiem, co ona. Chwilę później był już w środku i rozglą-
dał się w jej poszukiwaniu.
Przy ladzie, gdzie obsługa serwowała drinki, siedziała kobieta
o drobnej budowie ciała z rozpuszczonymi, długimi, czarnymi włosami.
Dokładnie takimi samymi, jakie widział już wczoraj. Odwrócona była ple-
cami, jednak Razor był przekonany, że to musi być Nikki.
Podszedł więc do lady, siadając na krzesełku obok.
- Cześć – powiedział cichym głosem, będąc już pewnym, że zna j-
duje się przy właściwej osobie.
- Cześć – odpowiedziała, mając nieco zaskoczoną minę.
- Może na początek się przedstawię. Clarence Callahan – rzekł
wyciągając rękę. – Widzieliśmy się już wczoraj – dodał z uśmiechem.
- Nicole Westmore. Miło mi cię poznać – odpowiedziała, odstawia-
jąc drinka i ściskając dłoń rozmówcy. – Ale zaraz, zaraz… Czy ty przypad-
kiem nie jesteś Razor?
- Tak, to ja – zaśmiał się. – Słyszałaś o mnie?
- Owszem i w związku z tym zastanawiam się, czy w ogóle powi n-
nam z tobą rozmawiać – rzekła, zaglądając z obojętnością do prawie p u-
stej szklanki. – Thomas raczej niezbyt dobrze cię wspominał.
- Spokojnie, nie jestem już taki głupi, jak dwa lata temu – przeko-
nywał. – Słuchaj… chciałbym z tobą pogadać.
- Właśnie. Już miałam spytać, po co właściwie się tu ze mną sp o-
tkałeś.
- Mam pewien pomysł. Sprawa jest bardzo delikatna – tłumaczył
z poważną miną. – ale możesz na tym skorzystać. A właściwie - oboje
możemy.
- Co masz na myśli? – zaciekawiła się Nikki.
- Zależy ci na Thomasie, prawda?
- Bardzo.
- A mnie zależy na Mii – rzekł, spoglądając Nikki prosto w oczy. –
Teraz już chyba rozumiesz.

150
- Rozumiem, całkowicie. Powiedz mi tylko, co w związku z tym
planujesz?
- Na początek przekonam Thomasa, żeby pozwolił ci tu zostać.
Kompletujemy zespół, dlatego powiem mu, że ze względu na twoje umie-
jętności powinnaś do nas dołączyć. Słyszałem, że jesteś bardzo dobrym
kierowcą i mechanikiem.
- Thomas tak powiedział?
- Tak.
- Jestem zaskoczona. Cieszę się, że ceni mnie przynajmniej jako
kierowcę.
- I to jest właśnie twoja przepustka – umiejętności, których po-
trzebujemy. Musisz tu zostać, Nikki.
- Chcesz, żebyśmy rozdzielili Thomasa i Mię?
- Tak.
- Myślisz, że damy radę?
- Z czasem - na pewno.
- W takim razie mamy umowę – powiedziała Nikki, wyciągając po
raz kolejny dłoń w stronę Razora.
- Mamy umowę – potwierdził, ściskając ją. – Skoro wszystko jest
już jasne, zostawiam ci swój te lefon – rzekł, podając Nikki małą karteczkę,
na której zapisał właśnie numer. – Zadzwoń do mnie za jakieś dwie godzi-
ny. Powiem ci wtedy, czy udało mi się coś załatwić.
- Dobra – powiedziała, chowając kartkę do torebki.
Przez kilka minut rozmawiali jeszcze o ich wspólnym planie
i o umiejętnościach Nikki, które stawały się teraz jej przepustką do zesp o-
łu Thomasa.
- Masz się gdzie zatrzymać? – zapytał Razor.
- Hotel, ale powiedzmy, że w razie potrzeby wymyśli się coś le p-
szego.
- Jasne. W takim razie lecę, bo jestem właśnie umówiony z Tho-
masem – rzekł, kierując się już w stronę wyjścia.
- Życzę ci powodzenia… i sobie przy okazji.
- Pamiętaj, nie ruszaj się nigdzie z Rockport – dodał, odwracając
się jeszcze na chwilę w stronę Nikki.
- Nie mam najmniejszego zamiaru – odpowiedziała, dopijając po
chwili ostatni łyk drinka.

151
Parę minut później Razor wjeżdżał już do garażu w Rosewood.
Wewnątrz znajdował się tylko Thomas.
- Cześć – przywitał się, wysiadając z Mustanga i podając mu
dłoń. - Kate jeszcze nie ma?
- Nie. Dzwoniła, że będzie za pół godziny. Coś musi jeszcze zała-
twić.
- Może to nawet lepiej, bo mam do ciebie sprawę.
- Jaką, słucham? – odrzekł Thomas, zakładając ręce.
- Wiem, że możesz się zezłościć, ale uważam, że to bardzo dobry
pomysł – przekonywał Razor, mówiąc spokojnym głosem. – Dosłownie
kilkanaście minut temu spotkałem Nikki.
- No niech to szlag! – krzykną ł Thomas. – Przecież powiedziałem
jej, żeby natychmiast stąd wyjechała.
- Chciała wyjechać, ale ją zatrzymałem.
- Po co?
- Słuchaj, mówiłeś kiedyś, że jest bardzo dobrym kierowcą i me-
chanikiem. Nie uważasz, że naszemu zespołowi przydałyby się jej umie-
jętności?
- Jak się okazuje, świat, a nawet samo Rockport i okolice pełne są
dobrych kierowców. Mechaników też możemy znaleźć, jeśli będziemy mieli
takie życzenie. Nikki nie jest niezastąpiona.
- To czemu nie zastąpiłeś jej nikim innym przez tyle la t? Skoro nie
układało się wam jako parze, nie rozumiem, czemu nadal ją przy sobie
trzymałeś.
Thomas długo nie odpowiadał. Zawiesił jedynie wzrok na twarzy
Razora i wyraźnie się nad czymś zastanawiał.
- Szczerze mówiąc… sam nie wiem – odrzekł w końcu całkowicie
zrezygnowanym tonem.
- Widocznie jednak nie znalazłeś dla niej zastępstwa. Mówiła, że
podczas wyścigów korzysta z techniki draftingu. Nie bardzo orientuję się,
co to w ogóle może znaczyć i choćby właśnie z tego powodu uważam, że
jej umiejętności i wiedza mogą nam naprawdę dużo pomóc.
- Drafting to umiejętność korzystania z tunelu aerodynamicznego.
Nic wielkiego – odpowiedział Thomas z obojętnością.
- Ty wiesz, o co chodzi – mówił Razor, wskazując teraz na Thoma-
sa. – Twoi przeciwnicy niekoniecznie. A tym bardziej nie ma mowy o tym,

152
żeby umieli z te go korzystać. Ja też nie umiem. Chciałbym się nauczyć.
A po drugie sam mówiłeś, że silny team potrzebuje naprawdę dobrych
kierowców. Nie przekonuj mnie, że ona takim nie jest, bo po tym, co usły-
szałem od was obojga, nigdy w to nie uwierzę.
- Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, do czego mnie namawiasz?
Mam pozwolić Nikki na to, żeby tu została? Nie odnosisz wrażenia, że
będzie trochę dziwnie? Poza tym zdążyłeś już chyba zorientować się, po
co tu przyjechała.
- Wiem, Thomas. Rozumiem twoją niechęć i obawy, ale obiecuję,
że zadbam o to, żeby trzymała się od ciebie i od Mii możliwie jak najdalej.
- Właśnie – zaczął znów Thomas. – Zgodzę się na to, żeby Nikki tu
została, ale tylko pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Załatwisz to z Mią. Ja nie mam najmniejszego zamiaru ją o to
prosić. Jeśli powie ci, że się zgadza na to, żeby Nikki tu została, wtedy i ja
się zgodzę. W przeciwnym wypadku nawet nie ma mowy. Musiałbym być
ostatnim idiotą i łajdakiem, żeby wbrew jej woli zatrzymywać tu swoją byłą
dziewczynę.
- Cholera, to trudny warunek – odpowiedział Razor.
- Trudny, to prawda, ale jeżeli ci zależy, a widzę, że tak jest, to
musisz przekonać Mię. Tak jak powiedziałem, bez jej zgody nie mamy
o czym rozmawiać.
- Dobra, postaram się to załatwić.
- Powodzenia – rzekł Thomas, zakładając ręce. – Pamiętaj jednak,
że mimo wszystko mam obawy, co do tego pomysłu i nawet jeśli uda ci się
przekonać Mię, to nie obiecuję, że w razie jakiś problemów po prostu tego
wszystkiego nie przerwę.
W odpowiedzi Razor pokiwał głową.
- W takim razie, kiedy zjawi się Kate, zajmijcie się jej wozem sami,
a ja jadę pogadać z Mią.
- Dobrze, tylko nie męcz jej bardzo.
- Spokojnie, nie będę.
Po tych słowach Razor wsiadł do swojego wozu i opuścił garaż,
kierując się w stronę Ocean Hill.

153
Rozdział 6
TRIANGLES

TRÓJKĄTY

Wakacje dobiegły końca. Po Święcie Pracy, które w tym roku wyp a-


dło trzeciego września, wielu uczniów zmuszonych było do powrotu do
nudnej, szkolnej rzeczywistości. Do ich grona należała również Kate, która
zatrzymała się właśnie nieopodal głównego wejścia do liceum mieszczące-
go się w północno-wschodniej części San Pedro.
Z rozmarzoną miną spoglądała na park po drugiej stronie ulicy.
Rozmyślając o minionych wakacjach, włożyła ręce do kieszeni swoich bia-
łych spodni. W ostatnim czasie wydarzyło się tak wie le rzeczy. P o pierwsze
ścigała się częściej niż kiedykolwiek wcześniej. Po drugie w znacznym
stopniu zmodyfikowała swój samochód, a do pełnego efektu brakowało
już tylko drobnych poprawek. Po trzecie poznała Thomasa i jego zespół.
Po czwarte… już zdążyła się z nimi zżyć. W tak krótkim czasie stali się dla
niej drugą rodziną. Kilkanaście wspólnie spędzonych dni sprawiło, że nie
potrafiła już sobie wyobrazić życia bez nich.
W pewnym sensie był to ogromny problem. Głównie dlate go, że
ich towarzystwo jeszcze bardziej wciągało ją w niebezpieczną grę, jaką są
uliczne wyścigi. Nie przejmowała się jednak złymi stronami tej sytuacji.
Skupiła się tylko i wyłącznie na pozytywach. Największym z nich z pewn o-
ścią była znajomość z Thomasem, który stał się dla niej wzorem, nauczy-
cielem i przede wszystkim – przyjacielem.
Właśnie dlatego ze szczególną siłą martwiła się o niego. Zauważyła
bowiem, że jest w lekkich tarapatach. Pojawienie się byłej dziewczyny i to
w dodatku tak nagle, wstrząsnęło nim i wytrąciło z równowagi. Najgorszy
nie był jednak jej nagły przyjazd, co raczej ciągnące się już od kilku dni
przepychanki między dawną parą. Razor co prawda obiecał, że będzie

154
trzymał Nikki z dala od Thomasa, ale chyba tylko głupiec uwierzyłby
w powodzenie takiego planu.
Na ulicy przed dziedzińcem szkoły zatrzymał się ciemnozielony
samochód osobowy. Z jego wnętrza energicznie wyłonił się piętnastoletni
chłopak średniego wzrostu, o brązowych oczach i ciemnych włosach. Zał o-
żył na ramię niebieski plecak i z uśmiechem na twarzy podążał w stronę
Kate.
- Cześć – przywitał się.
- Cześć, Jack. Jak się miewasz po wakacjach?
- Przecież już wczoraj mnie o to pytałaś – odrzekł, szeroko się
uśmiechając.
- Wiem, ale dziś jest chyba gorzej niż wczoraj. Poza tym zaczynać
zajęcia o ósmej rano i to jeszcze w dodatku od matematyki…
- Nie narzekaj. Ty wszystko ogarniasz. Ja mam większe prawo
marudzić.
Jack Lindson był dobrym znajomym Kate. Poznali się już ponad
rok temu, kiedy razem zaczynali pierwszą klasę liceum. Jak można w y-
wnioskować, nie lubił zbytnio matematyki, ale mimo to był bardzo zdol-
nym uczniem i inne przedmioty nie sprawiały mu najmniejszego proble-
mu. Jego rodzice byli dobrze sytuowani. Kiedy rodzina przeprowadziła się
z Południowej Dakoty do Kalifornii, ojciec Jacka rozpoczął karierę naukow-
ca i został dyrektorem w swoim własnym centrum badań genetycznych.
Mama z kolei po odchowaniu młodszej z dwóch córek Lindsonów – trzyna-
stole tniej Jessie, rozpoczęła pracę w renomowanej kwiaciarni.
- Wchodzimy do środka? – zapytał Jack. – Czy czekasz na kogoś?
- Czekam – odpowiedziała Kate z ekscytacją w głosie. – Zaraz
powinien tu być Brian.
- No tak. Przez ten jego wyjazd w ogóle zapomniałem, że taki
gość istnieje - mówił Jack, patrząc w chodnik. – To ja idę do środka. Spo-
tkamy się w sali.
- OK.
Po zakończonej rozmowie chłopak oddalił się w stronę wejścia,
a Kate pozostała na miejscu, wciąż czekając na przybycie jej drugiego
przyjaciela. Minęło jeszcze kilka minut, gdy wreszcie na podjeździe szkol-
nego dziedzińca znalazł się srebrny wóz należący do ojca Briana. Chłopak
wysiadł z niego, po raz kolejny oszałamiając swoją urodą wszystkie prze-
chadzające się po dziedzińcu dziewczyny. On jednak mimo dziesiątek par

155
oczu zwróconych ku niemu, swoje spojrzenie koncentrował tylko na jedne j
osobie. Szedł pewnym krokiem w stronę Kate, spoglądając jej prosto w
oczy i uśmiechając się przy tym nieśmiało.
- Dzień dobry pięknej pani – rzekł cicho, zatrzymując się tuż obok
niej.
- Dzień dobry przystojnemu panu – odpowiedziała Kate.
- Jak się miewasz? – zapytał, przysuwając się do niej jeszcze bar-
dziej.
- Bardzo dobrze. A ty?
- Też bardzo dobrze.
- Jak ci minęła podróż i co najważniejsze – jak babcia?
Prawie całe wakacje Brian spędził w Anglii, skąd pochodziła jego
rodzina. Mimo tego, że razem z rodzicami i starszą siostrą mieszkali
w USA już od kilku lat, babcia pozostała na starym kontyne ncie. Ostatnimi
miesiącami dość mocno chorowała i po odbytej operacji wnuczek posta-
nowił ją odwiedzić, by móc się nią opiekować przynajmniej w czasie wak a-
cji.
- Podróż była długa i nudna. Dobrze, że już jestem na miejscu.
A babcia ma się zdecydowanie lepiej. Myślę, że jeszcze długie życie przed
nią.
- To dobrze. Chodź do środka, bo zaraz nas tu pozjadają wzr o-
kiem.
- A niech patrzą – odpowiedział, chwytając Kate za rękę i ruszając
w stronę wejścia. – Przecież i tak większość ludzi tutaj wie, że jesteśmy
parą.
- Nie o to chodzi. Po prostu wkurza mnie to, kiedy ktoś tak up o-
rczywie się przygląda.
- Ja nie zwracam na to uwagi – rzekł chłopak spokojnym tonem,
otwierając jednocześnie drzwi wejściowe szkoły.
Brian był bardzo poukładanym i rozsądnym młodzieńcem. Nigdy
nie wplątywał się w żadne problemy – ani w szkole, ani poza nią. Poza tym
dobrze się uczył i nieprawdopodobnie kochał się w Kate. Taki stan rzeczy
trwał już od ponad roku, od mome ntu, kiedy oboje poznali się na waka-
cjach jeszcze przed rozpoczęciem liceum.
Wiele osób w szkole śmiało się z „miłosnej nadgorliwości” Briana,
która spotykała się raczej ze stonowanym wyrażaniem uczuć przez Kate.

156
Nikt nigdy nie twierdził, że nie pasują do siebie, ale zawiść innych dzie w-
czyn była ogromna.
Szczególnie z powodu jego urody. Większość nie znała go nawet
osobiście (ze względu na uczęszczanie do innych klas), ale zachwycała się
jego gęstymi, jasnymi blond włosami, czarnymi oczami i ładną budową
ciała.
Nawet teraz, kiedy razem z Kate idą korytarzem, wszyscy przyglą-
dają mu się z ciekawością i zachwytem.
Po chwili oboje znaleźli się w klasie, gdzie za piętnaście minut
miała rozpocząć się ich pierwsza lekcja w tym roku szkolnym.
Już przy samym wejściu przywitał Briana szczery uśmiech Jacka,
który stęsknił się bardzo za swoim kumplem.
- Kopę lat – rzekł, podając mu rękę. – Jak się masz?
- Dobrze – odpowiedział Brian, ściskając przyjaciela i klepiąc go
po plecach. – Brakowało mi was. Cieszę się, że jestem już w domu.
- No, tylko szkoda, że wakacje się skończyły – stwierdził Jack
z zasępioną miną.
- Ale marudzisz – wtrąciła Kate z uśmiechem. – Chodźcie, usią-
dziemy sobie.
Po chwili siedziała już przy swojej ławce, która znajdowała się
mniej więcej po środku sali, a chłopaki przysunęły sobie krzesła i usiadły
po jej dwóch stronach.
W klasie pojawiały się kolejne osoby. Wiele z nich miało równie
mocno skwaszoną minę, co Jack. Ci, którzy kolegowali się z Kate i jej
kumplami, podchodzili i witali się z nimi, po czym zasiadali do swoich
ławek, wyciągając z plecaków książki, notatniki i piórniki.
Jack zauważając u jednego z kolegów podręcznik do matematyki,
mało nie wpadł w stan przedzawałowy. Ten przedmiot sprawiał mu drobne
problemy, co dość mocno go stresowało. W chwilę później poszedł w ślady
obserwowanego chłopaka i również wyciągnął podręcznik. Najpierw poło-
żył go sobie na kolanach, a po minucie zaczął przeglądać spis treści.
- Czy pani Roseville nie zapowiadała nam, że po wakacjach za-
czniemy od obwodu i pola trójkąta? – zapytał.
- Chyba tak – odrzekła Kate obojętnie. – Nie mów mi, że masz
zamiar się tego teraz uczyć?
- Tylko przejrzę. Warto mieć przynajmniej taki ogólny zarys tema-
tu.

157
- Ciesz się, że to tylko takie teoretyczne trójkąty, a nie prawdzi-
we - takie jak u Thomasa. Tego chyba nikt nie jest w stanie ogarnąć.
- O, o, o, o - zaczął podskakiwać na krześle Jack. – Opowiedz
Brianowi, co robiłaś, kiedy był w Anglii – dodał z ekscytacją, zamykając
podręcznik i odkładając go na ławkę.
- Powinie nem się bać? – zapytał Brian.
- Nie. Nie robiłam niczego, o czym byś jeszcze nie wiedział. Op o-
wiadałam ci przecież przez telefon o Thomasie i jego zespole.
- No tak – potwierdził. – Tylko co do te go mają pole i obwód trój-
kąta?
- Pole i obwód nic. Tu chodzi o sam trójkąt i to raczej w nieco
innym znaczeniu – odpowiedziała Kate, wsuwając dłonie do kieszeni swo-
ich białych spodni. – Jak już wiesz z moich opowiadań, Thomas ma dziew-
czynę. Bardzo dobrze się im układa, tylko ostatnio mają jeden mały pro-
blem…
- Jaki? – zaciekawił się Brian.
- Do Rockport przyjechała jego była. I jeszcze w dodatku dołączyła
do naszego zespołu.
- O kurde, grubo – podsumował. – No ale tak właściwie, to dlacze-
go się zgodził? Przecież mógł jej powiedzieć, żeby spadała.
- Niby tak, ale Clarence przekonał go, żeby dał jej szansę, bo jej
umiejętności są nam potrzebne. W sumie ma rację, bo Nikki jest naprawdę
utalentowana i rzeczywiście zna się na wyścigach i tuningowaniu samo-
chodów.
- A czemu się rozeszli? – pytał dalej Brian.
- Podobno Nikki zostawiała go, kiedy miał wypadek i nie mógł się
ruszyć z łóżka.
- Franca – wtrącił Jack.
- Mało powiedziane. Nikki to palaczka, pijaczka, cudzołożnica
i jeszcze diabli wiedzą co. Makabra – mówiła Kate, kręcąc głową. - Dobrze,
że Thomas trafił teraz na dużo lepszą dziewczynę.
Kate i chłopcy zamyślili się przez chwilę nad całą sprawą. W mię-
dzyczasie do klasy weszła dziewczyna średniego wzrostu o długich, pro-
stych blond włosach i brązowych oczach. Była to Jessica Turner – najlepsza
szkolna koleżanka całej trójki. Choć nie spotykali się z nią właściwie ni g-
dzie poza szkołą, lubili ją bardzo i jej towarzystwo zawsze było mile w i-
dziane.

158
- Cześć. Jak żyjecie? – zapytała wesoło, podchodząc do ławki Kate.
- W porządku. Tylko Jack ma znowu spinę przed matmą – odpo-
wiedziała, śmiejąc się.
- A to jak zawsze. Standard – machnęła ręką Jessica. – Jak twoja
babcia, Brian?
- Wyzdrowiała. Przed moim powrotem do Stanów powiedziała, że
czuje się jak trzydziestolatka i że mogę spokojnie ją zostawić.
- No to super.
- A ty jak spędziłaś wakacje? – zapytał.
- Nie ma o czym mówić – zaczęła z kwaśną miną. – Prawie cały
czas siedziałam u ciotki w Santa Cruz. Wynudziłam się jak nigdy.
- Aż tak źle?
- Bardzo źle. Dobra, idę na swoje miejsce. Muszę jeszcze zajrzeć
do podręcznika – powiedziała dziewczyna, oddalając się ku swojej ławce.
Słysząc słowa koleżanki, Jack zrobił duże oczy, bo przypomniało
mu się, że i on przecież miał przeczytać o tym nieszczęsnym polu i obwo-
dzie trójkąta. Natychmiast chwycił podręcznik w dłonie i zaczą ł wertować
strony w poszukiwaniu odpowiedniego działu.
- Czemu ta cała Nikki przyjechała do Rockport? – wrócił do wcze-
śniejszego tematu Brian. – Ze względu na Thomasa?
- No jasne, że tak. Przypomniało się jej nagle, że chciałaby znowu
z nim być – odpowiedziała Kate. – Może w kilku procentach chodzi jej
o wyścigi, ale jej główny cel jest oczywisty.
- No to rzeczywiście niezły trójkąt się zrobił – podsumował Brian.
- Ej, a ten cały Razor to właściwie skąd wiedział, że Nikki zna się
na wyścigach? – zapytał zaaferowany Jack, po raz kolejny odkładając pod-
ręcznik na ławkę.
- Spotkali się gdzieś podobno na mieście i ucięli sobie przyjacie l-
ską pogawędkę. No i wtedy właśnie Clarence przekonał ją, żeby została
w Rockport mimo tego, że dzień wcześniej Thomas kazał jej iść do diabła.
- Po co to zrobił? – pytał Brian.
- Dobre pytanie. Właśnie mnie też tak nie do końca się wydaje,
żeby chodziło mu tylko i wyłącznie o wyścigi, zespół i tak dalej. Mam takie
wrażenie, że się po prostu w niej zabujał. Tym bardziej, że już kilka razy
zdarzyło mi się widzieć, jak stali bardzo blisko siebie i coś sobie szeptali
na ucho.
- Czyli coś może w tym być – stwierdził Jack.

159
- Tak, tylko z drugiej strony przez cały czas, aż do momentu p o-
jawienia się Nikki w Rockport, wydawało mi się, że Clarence leci na Mię.
- Na tę obecną dziewczynę Thomasa? – zapytał szybko Brian.
- Tak.
- No nie, koniec świata – rzekł, śmiejąc się i zakrywając twarz
dłońmi.
- No to ja już nic nie rozumiem – dodał zdezorientowany Jack.
- Ja też nie, ale będę ich wszystkich bardzo uważnie obserwować.
Zobaczymy, co będzie dalej.
- A tak odnośnie wyścigów - zaczął ponownie Brian, zakładając
ręce. – mówiłem ci już chyba, że mam potężnego stracha za każdym ra-
zem, kiedy słyszę, że masz zamiar się ścigać. Kiedyś to się może bardzo
źle skończyć.
- Mówiłeś mi wie le razy – odpowiedziała Kate pewnym tonem. –
Ale nie jestem w stanie z tym walczyć.
- Jak tak dalej pójdzie, to będziesz sobie mogła zafundować k o-
lejny wózek. Tym razem taki wiesz… z napędem na obie ręce – dodał
z szerokim uśmiechem.
- Jeśli będzie trzeba…
Rozmowę przerwał dzwonek na lekcję. Wszyscy w klasie aż zawyli
z bólu, słysząc ten dźwięk.
- O, Boże – westchnął Jack, wstając z krzesła i kierując się ku swo-
jej ławce.
Kate i Brian spojrzeli na niego z rozbawieniem w oczach.
- No dobra, to i ja idę na swoje miejsce.
Dźwięk sygnalizujący początek lekcji sprawił, że wszyscy w klasie
prawie natychmiast znaleźli się w swoich ławkach, przerywając tym samym
rozmowy ze znajomymi. Towarzyszył temu głośny jęk żalu i tęsknoty za
minionymi już wakacjami.
Choć jeszcze chwilę temu wszyscy uczniowie wydawali się być
pełni energii, teraz leżeli na ławkach, kładąc głowy na skrzyżowanych r ę-
kach. W ich oczach widać było smutek i brak jakichkolwiek chęci do nauki.
Dwie minuty później w klasie pojawiła się Pani Roseville, witając
wszystkich głośnym „dzień dobry”. Uczniowie podnosili powoli głowy,
przecierając zamykające się oczy.
- Czemu jesteście tacy zmęczeni? Mieliście tyle dni, żeby się w y-
spać – zapytała, przyjaźnie się uśmiechając.

160
Pani Susan Roseville, wychowawczyni klasy i nauczycielka mate-
matyki, słynęła w całej szkole z nadzwyczajnej sympatii wśród uczniów.
Była bardzo empatyczną, wyrozumiałą i uprzejmą osobą. Jej pozytywne
cechy charakteru podkreślał dodatkowo piękny wygląd. Miała bowiem dł u-
gie blond włosy zawsze upięte w jakiś ele gancki, wymyślny kok, niebieskie
oczy i niezwykle gładką skórę o ładnym, lekko brązowym odcieniu. Była
najmłodszą nauczycielką w szkole (bo tylko 32-letnią), co sprawiało, że jej
uczniowie mogli traktować ją nie tylko jako swoją opiekunkę, ale również
jako przyjaciółkę. I tak zresztą było. Prawie każda osoba w klasie przy-
najmniej kilka razy rozmawiała z nią nawet poza szkolnymi murami i na
tematy zupełnie ze szkołą niezwiązane.
- Nie przejmujcie się. Ja mam tak samo – dodała po chwili naucz y-
cielka, siadając na krześle za biurkiem. - To może na początek sprawdzi-
my listę obecności. Czy mamy jakiegoś nowe go ucznia? – zapytała, rozglą-
dając się po klasie.
Nowego ucznia nie było, a jej pytanie spotkało się jedynie z niemą
odpowiedzią podopiecznych, kręcących przecząco głową.
- To w takim razie sprawdzimy, czy ktoś nie zniknął – powiedziała,
wyciągając długopis z małego piórniczka i kładąc przed sobą listę.
Sprawdzanie obecności to ten moment, kiedy znów na chwilę
można się wyłączyć i zareagować jedynie wtedy, kiedy zostanie się wywo-
łanym.
Kate oglądała się za siebie, spoglądając na Briana. Ten uśmiechał
się do niej i wskazywał jej na siedzącego po ich lewej stronie Jacka, który
z pasją w oczach przeglądał gruby podręcznik do matematyki.
- Jack Lindson? – wywołała go wreszcie wychowawczyni.
Ten najpierw nie odpowiadał, będąc w zbyt głębokim transie ma-
tematycznym, a gdy zorientował się wreszcie, że zostało wymienione jego
nazwisko, odrzekł niepewnie:
- Yyyy eeee, jestem.
Kilka osób w klasie zaśmiało się, widząc, że Jack dryfuje w zupe ł-
nie innym świecie.
- Katherine Mileski?
- Jestem – odpowiedziała zdecydowanie pewniejszym tonem niż
przed chwilą jej przyjaciel.

161
Wymieniane były kolejne nazwiska, a Brian i Kate spoglądali na
Jacka, który z uporem maniaka studiował te wszystkie trójkąty i patrzył
w nie tak, jak gdyby poza nimi nie istniał żaden inny świa t.
- Brian Stamford?
- Jestem – rzekł, podnosząc głowę i wyłaniając się tym samym zza
pleców Kate.
- Jak tam twoja babcia? Lepiej?
- Tak, zdecydowanie. Jak sama powiedziała, czuje się jak nowo
narodzona.
- No to dobrze, bardzo się cieszę. Choć już widzę z d aleka, to
jednak dla zachowania wszelkich formalności zapytam. Czy jest taka pani
jak Jessica Turner?
- Tak, oczywiście jestem, proszę pani – odpowiedziała wesoło
dziewczyna.
Po sprawdzeniu jeszcze kilku nazwisk, nauczycielka odłożyła dłu-
gopis i listę, po czym wstała z krzesła.
- No dobrze. Widzę, że Jack już nie może doczekać się naszej
pierwszej matematyki w tym roku – powiedziała, spoglądając na niego
i jego otwarty podręcznik. – więc chyba pora zaczynać.
W sali rozległ się jęk niezadowolenia.
- Tak, wiem, że to trudne – kontynuowała nauczycielka. – Musicie
się jednak jakoś przełamać i przyzwyczaić na nowo do szkolne go trybu
życia.
- Nie mamy nic przeciwko matematyce - zaczęła Jessica. – ale
wolelibyśmy zacząć rok szkolny od nieco lżejszego przedmiotu.
Wszyscy w klasie pokiwali głową.
- No cóż, pewnie moje słowa was nie pocieszą, ale jesteście
w klasie astronomicznej i ani matematyka, ani fizyka na pewno nie będą
was oszczędzać.
W sali po raz kolejny rozległ się ogólny szmer niezadowole nia.

***

162
11:30. Nikki i Razor umówili się na godzinę dwunastą w kawiarni
w Downtown. Chcie li porozmawiać o dalszych wspólnych działaniach, któ-
re w finale miałyby doprowadzić do rozdzielenia Thomasa i Mii.
Clarence znajdując się w łazience mieszkania R onniego, poprawiał
ubraną na siebie czarną koszulę i perfumował się wodą kolońską. Po tych
czynnościach jeszcze przez chwilę przyglądał się sobie w lustrze.
- A gdzie ty się wyb ierasz? – zapytał nagle Ronnie, zaglądając do
łazienki.
- No wiesz, zespół sam się nie zbuduje. Jadę do San Pedro szukać
nowych kierowców.
Razor postanowił okłamać przyjaciela, uznając, że na razie nie
musi znać prawdy.
- Tutu rutu, taki wystrojony? Coś mi się nie wydaje. Ty, a może
wybierasz się na spotkanie z tą twoją Nikki?
Razor opuścił głowę, uśmiechając się pod nosem.
- Ależ ty jesteś wścibski – odpowiedział, spoglądając z uśmiechem
w stronę Ronniego. – No dobra, masz rację. Nikki też tam będzie.
- No widzisz. Jak ja cię dobrze znam, przyjacielu.
Clarence opuścił łazienkę, zbierając swój komplet kluczy z komo-
dy stojącej w korytarzu.
- Słuchaj - zaczął ponownie Ronnie. – a ty z tą Nikki to tak,
wiesz… ten?
- To znaczy?
- No, czy masz jakieś plany wobec niej?
- No cóż, Nikki jest ładna i w ogóle… ale nie wiem, czy Thomas
byłby zachwycony, gdyby się o tym dowiedział.
- A dlaczego miałby być niezachwycony? Przecież już dawno nie
są razem.
- No tak, ale wiesz, jak jest – odpowiedział Razor z kwaśną miną.
- No wiem.
- No właśnie. Dlatego nie będę przeginał.
- Może i racja.
- Dobra, idę – rzekł Clarence, naciskając klamkę drzwi wyjści o-
wych.
- To na razie.
- Na razie.

163
Chwilę później był już w garażu za mieszkaniem i wsiadał do swo-
jego Mustanga. Obok stały Aston i Mercedes jego kumpli.
Usadawiając się wygodnie za kierownicą, uruchomił silnik. Przez
kilka minut nie odjeżdżał, a jedynie patrzył przed siebie, zastanawiając się
nad tym wszystkim, co ostatnio robi. Coraz częściej nachodziły go wyrzuty
sumienia spowodowane próbą odebrania dziewczyny przyjacielowi, j akim
był dla nie go teraz Thomas. Z drugiej strony, przecież od samego począ t-
ku miał właśnie taki plan, a pojawienie się Nikki wzmocniło tylko jego wia-
rę, że to może się udać. Poza tym pragnienie bycia z Mią było silniejsze od
wszystkiego, nawet od zdrowego rozsądku i przyjaźni.
Na chwilę myśli Clarence’a odbiegły w trochę inną stronę. Zasta-
nawiał się teraz, co z Ronniem i Toru. Czy powinie n przyznać się im do
swojego planu? Jak na razie o niczym nie wiedzieli i nawet nie domyślali
się, że tak naprawdę w tym wszystkim chodzi o Mię. Ostatnie dni upew-
niały ich raczej w przekonaniu, że Clarence zakochał się w Nikki.
W końcu postanowił, że na razie jego kumple nie dowiedzą się
prawdy. Po pierwsze dlatego, że na pewno w żaden sposób nie będą mu
w stanie pomóc. Po drugie dlatego, że mogą zareagować na tę wieść
negatywnie i możliwe, że nawet uprzedzić o wszystkim Thomasa.
Jego myśli na nowo skupiły się wokół planu, który razem z Nikki
wciąż opracowywali. „Jesteśmy w dokładnie takiej samej sytuacji – nawalili-
śmy w przeszłości i teraz musimy to naprawić. Gdyby chociaż jednemu
z nas się udało… później to drugie miałoby łatwiej. I koniec końców wsz y-
scy byliby szczęśliwi”. Taka wizja przyszłości rysowała się w głowie Cla-
rence’a. Zdawał sobie sprawę z tego, że na razie to tylko piękne marzenia,
a że marzeniom trzeba pomagać, wyjechał wreszcie z garażu i ruszył
w stronę kawiarni, gdzie umówił się z Nikki.
W kilka chwil później był już na miejscu. Na dobrą sprawę mógłby
pokonać ten dystans pieszo, ale wolał zabrać samochód chociażby ze
względu na ściemę, którą sprzedał Ronniemu.
Zaparkował między tylną ścianą budynku, a murem, który otaczał
teren kawiarni. Tutaj policyjne patrole nie miały szans dostrzec czarnego
Mustanga. Clarence wysiadł z wozu. Nieopodal sta ł bordowy Ford Nikki.
Najwyraźniej jego wspólniczka czekała już w budynku. Nie pozostało już
nic, jak tylko wejść do środka.
Wewnątrz unosił się silny aroma t świeżo parzonej kawy. Przy ki l-
kunastu niewielkich stolikach znajdowało się w sumie około piętnastu

164
osób. Przy jednym z nich, tuż obok ogromnego okna, siedziała Nikki.
W odróżnieniu od innych klientów, na jej blacie nie znajdowała się ani
kawa, ani kawałek ciasta, była tam jedynie wysoka szklanka z parasolką
i jakąś ciekłą, pomarańczową zawartością. Nikki upijała właśnie kolejny
łyk, siedząc tyłem do wejścia i nie widząc jeszcze swojego nowego przyj a-
ciela.
- Cześć – przywitał się, podchodząc do niej.
- Cześć. Proszę, siadaj – odpowiedziała, wskazując na krzesło po
przeciwnej stronie stolika.
- Dzięki – rzekł, usadawiając się na wskazanym miejscu. – To mo-
że i ja zamówię sobie sok pomarańczowy. Jakoś nie mam chęci na kawy
i tym podobne – dodał, obracając się za siebie i spoglądając w stronę ob-
sługi za ladą.
- Ekhem, tak właściwie to nie jest sok pomarańczowy, tylko wódka
z dodatkiem soku pomarańczowego – powiedziała Nikki, bawiąc się i pa-
trząc na parasolkę w szklance.
Razor zaśmiał się.
- Tak à propos, nie obraź się. Thomas mówił, że lubisz ostro tan-
kować. To prawda?
- Prawda. A mówił ci też, że lubię dużo dokładać do pieca?
- Tak.
- No właśnie. To są dwie rzeczy, za które najbardziej mnie niena-
widził – powiedziała Nikki, dopijając ostatni łyk swojego drinka. – W sumie
jest jeszcze jedna, ale nigdy głośno o tym nie mówił, więc pewnie nikt
poza nami o tym nie wie.
- Co to takie go? – zapytał Clarence, ściągając brwi.
- Nieważne – odpowiedziała Nikki, kręcąc głową i zaglądając do
pustej szklanki. – Lepiej skupmy się na naszych sprawach – dodała, próbu-
jąc odciągnąć jak najszybciej uwagę swojego wspólnika od jej przeszłości,
którą raczej nikomu nie chciałaby się chwalić.
- Jasne, nie ma problemu. Na początek mam dla ciebie ciekawą
wiadomość. Może będziesz zainteresowana.
- Tak?
- Sąsiedni dom do tego, w którym mieszkają Mia i Thomas jest
pusty i ktoś chce go sprzedać. Widziałem wczoraj ogłoszenie. Jeśli tylko
chciałabyś go kupić, to mogę postarać się o jakąś kasę.
- Spokojnie, nie ma takiej potrzeby. Ile ten dom kosztuje?

165
- 280 tysięcy.
- W takim razie kupię go. Już trochę znudziło mi się mieszkanie
w hote lowym pokoju – powiedziała Nikki z nieco wymuszonym uśmie-
chem. – Poza tym będzie jak znalazł jako prezent na urodziny.
- Urodziny? A kiedy dokładnie je masz?
- 11 września.
- No to już bardzo blisko. Musisz się pospieszyć.
- Tak zrobię. Nie darowałabym sobie, gdyby ktoś zwinął mi sprzed
nosa dom o tak dogodnej lokalizacji – rzekła, chytrze się uśmiechając.
- Aż już ci zazdroszczę.
Rozmowa została na chwilę przerwana pojawieniem się przy stoli-
ku kelnerki.
- Dzień dobry. Czym mogę służyć?
- Poproszę duży sok pomarańczowy.
- A ja jeszcze jednego drinka – dodała Nikki, stawiając z hukiem
pustą szklankę na tacy kelnerki.
- Dobrze. Proszę zaczekać trzy minuty – odpowiedziała kobieta,
po czym oddaliła się w stronę zaplecza.
Razor przyjrzał się Nikki zaskoczonymi i jednocześnie przerażo-
nymi oczami. Przechylił się przez stolik i zapytał cicho:
- Czy ty jesteś pewna tego, co robisz? Jak później chcesz jechać
autem?
- Spokojnie. Mam to opanowane do perfekcji. Lata praktyki.
- No nie wiem. Już teraz jesteś ostro dziabnięta, a zamówiłaś jesz-
cze kolejnego drinka.
- Trzeba opijać urodziny, prawda? – pytała przekonującym tonem
Nikki.
- Prawda, tylko nie powinno się przesadzać – pouczał Clarence. –
Zmieniając temat, wiem, że to może niebezp ieczne pytanie, ale które to
już urodziny?
- A jak obstawiasz?
- Dwudzieste piąte.
- Mało – odpowiedziała Nikki, kręcąc coraz cięższą głową.
- Dwudzieste szóste? – pytał niepewnie, odnosząc wrażenie, że tak
dobrze wyglądająca osoba, nie może mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat.
- Nadal za mało. Dwudzieste ósme.
- Co?! – krzyknął wręcz z niedowierzania.

166
- No tak, dwudzieste ósme.
- W życiu bym ci tyle nie dał. Wychodzi na to, że jesteś niewiele
ode mnie młodsza, bo ja skończyłem dwadzieścia osiem na początku ro-
ku.
- Jak tak teraz na ciebie patrzę, to też bym ci tyle nie dała… no
chyba, że już oczy mnie zawodzą.
- No chyba tak – odpowiedział Clarence z uśmiechem pełnym po-
litowania. – Wracając do kupna domu, nie wiem, czy któreś z nich – Tho-
mas albo Mia nie wpadnie w furię, jak się o tym dowiedzą. Trochę się tego
boję.
- Jeśli Thomas się zdenerwuje, to będzie mi trochę przykro, a jeśli
Mia – to trudno. Szczerze mówiąc, mam to w nosie.
- Gdyby pytali cię, skąd wiesz o tym domu, nie przyznawaj się, że
ode mnie. Mogą zacząć coś podejrzewać.
- Jasne, wiadomo. O, zbliżają się nasze napoje – ucieszyła się Nik-
ki, dostrzegając nadchodzącą kelnerkę.
- Bardzo proszę – drink i sok – rzekła kobieta, stawiając szklanki
na stoliku, a następnie oddalając się.
- No to, przyjacielu – zaczęła Nikki, podnosząc swojego drinka do
góry. – twoje zdrowie i oby nasz plan się udał.
- Twoje zdrowie. I wszystkiego najlepszego – odpowiedział
Clarence, stukając lekko swoją szklanką o szklankę Nikki.

***

Następnego dnia, zaraz po zakończeniu lekcji, Kate pojechała


swoim czerwonym Camaro do domu. Przebrała się, zjadła obiad i już po
niespełna godzinie ruszała do garażu w Rosewood. Tym razem jednak
siedziała za kierownicą BMW, które w ostatnich dniach zostało poddane
kilku modyfikacjom. Po pierwsze teraz w jego bagażniku kryła się butla
z podtlenkiem azotu. Po drugie Nikki stwierdziła, że auto jest zbyt wysoko
osadzone i w ten sposób mniej aerodynamiczne niż mogłoby być po drob-
nym zabiegu. Na szczęście amortyzatory (które okazały się być modyfiko-
wane przez poprzedniego właściciela) były na tyle dobrze zrobione, że
wystarczyło dodać do nich odpowiednio skonfigurowane sprężyny i prz e-

167
świt auta bez większego problemu zmniejszył się o dobre trzydzieści mi-
limetrów. Poza tym Nikki w ostatnich dniach sporządziła całą listę modyf i-
kacji, które wciąż można by zastosować w srebrnym BMW.
Po dwudziestu minutach Kate wjechała do garażu w północnym
Rockport. Wewnątrz czekali na nią Thomas i Mia.
- Cześć, Kate – przywitał się, podając jej rękę.
- Cześć! – krzyknęła z drugiego końca garażu Mia.
- Cześć wam. Gdzie reszta?
- Kręcą się gdzieś na zewnątrz. Nawiewają za każdym razem, kie-
dy Mia wspomni tylko o tym, że trzeba by tu trochę sprzątnąć.
- No tak – zaśmiała się Kate. – A tak w ogóle, to jak się trzymasz?
- O co pytasz?
- O Nikki.
- Szczerze mówiąc, nie najlepiej. Mam już powoli dość – odpowie-
dział, kryjąc twarz w dłoniach.
- A ja już nawet jakoś się przyzwyczaiłam – powiedziała Mia, pod-
chodząc do samochodu Kate. – Wytrzymuję towarzystwo Razora, wytrzy-
mam i Nikki.
- Czemu się zgodziłaś? – pytał Thomas z kwaśną miną na twarzy
i lekkim wyrzutem w głosie.
- Dlatego, że Clarence ma rację. Ona jest ci potrzebna.
- Wcale nie.
- A mnie się wydaje, że tak. Jest bardzo dobrym mechanikiem i to
widać. Obejrzała samochód Kate i mimo tego, że jest w idealnym stanie,
znalazła w nim jeszcze kilkanaście rzeczy do poprawki. Po drugie, jest
drafterem. Nie ma wśród nas osoby, która znałaby się na tym, a skoro
przez tyle lat korzystaliście z tej techniki ścigania się w Palmont, to chyba
musi być skuteczna.
- Zgadzam się z tym wszystkim, ale wyścigi nie są ważniejsze od
nas. A chyba zauważyłaś już, że jej nie chodzi tylko i wyłącznie o ściga nie
się. Poza tym jeśli już coś, to nasz zespół jej potrzebuje, a nie ja – tłuma-
czył Thomas, patrząc Mii prosto w oczy. – Byłbym szczęśliwy, gdyby trzy-
mała się ode mnie możliwie jak najdalej.
- Ja też nie do końca jestem zadowolona z towarzystwa Clare n-
ce’a, ale na szczęście on akurat jakoś się ogarnął i nie wchodzi mi w dro-
gę. Może i Nikki w końcu się uspokoi.

168
- I tak nie ma szans nic zdziałać – dodała Kate. – Jesteście tak
dobrą parą, że nic i nikt was nie zniszczy.
Thomas i Mia spojrzeli sobie w oczy, uśmiechając się przy tym
radośnie, a następnie łapiąc się za obie ręce.
- A co to za sielanka? – zapytał z zaskoczenia wchodzący właśnie
do garażu Ronnie. – Ładna z was para – dodał po chwili.
- No właśnie to samo im powiedziałam. Cześć, Ronnie – przywitała
się Kate, podając mu rękę. – Gdzie twój kumpel?
- Poszedł jeszcze do marketu po jakieś butelki. Straszny upał dz i-
siaj.
- Zadzwoń do niego i powiedz mu, że jak się tu nie pospieszy, to
zaraz nie znajdzie swojego Mercedesa, bo wybiorę się nim na przejażdżkę
– żartowała Kate.
- Na pewno nie obraziłby się na ciebie.
- Nie wiesz, czy Clarence dziś będzie? – zapytał Ronniego Thomas.
- Nie mam pojęcia. On ostatnio jest jakiś zaczarowany. Nie chcę
nic sugerować, ale według mnie to z powodu Nikki.
- O proszę, o wilkach mowa – odpowiedział Thomas, spoglądając
groźnym wzrokiem w stronę bramy wjazdowej do garażu.
Do wnętrza wjeżdżały powoli dwa Fordy. Jako pierwszy czarny
Mustang, a następnie bordowy GT. Po chwili z obu wozów wyłoniły się
postacie Razora i Nikki.
- Słuchajcie, mam zajebistą wiadomość – zaczął Clarence, idąc
w stronę zebranych.
Nikki szła za nim, kryjąc się nieco przed Thomasem i Mią za jego
plecami.
- Jesteście w ciąży? – zapytał Ronnie, patrząc na domniemaną
dziewczynę swojego kumpla.
- Nie, Ronnie – oburzył się Razor. – Uspokój się, chłopie. Dzwonił
do mnie jeden z braci de Silva – mówił dalej, zwracając się teraz do Tho-
masa. – Chcieliby się z nami spotkać na jakieś wyścigi. Gotowi są nawet
przyjechać tutaj, do Rockport.
- Super – odpowiedział Thomas. – Kiedy?
- Tego jeszcze nie ustalaliśmy. Powiedzieli, że jak się zdecyduj e-
my, to mamy dać znać.

169
- No dobra. W takim razie trzeba coś zrobić z twoim wozem, tak
żebyś tym razem z nimi wygrał. Myślę, że Nikki coś wymyśli – rzekł, spo-
glądając na nią.
- Nie ma problemu – odpowiedziała. – ale musimy trzymać się
kolejki. Najpierw wóz Kate.
- Spokojnie, mój wóz nie ucieknie. Możesz najpierw zająć się au-
tem Clarence’a.
- Hej, hej – wtrącił Razor. – Nie zapędziliście się trochę? Przecież
nie będę tam sam. Cały zespół musi być przygotowany.
- Co się dzieje? – zapytał Toru, wchodząc teraz do garażu z prze-
zroczystą reklamówką pełną butelek z sokami.
- Cześć, Toru – przywitał go Clarence. – Bracia de Silva chcą się
z nami ścigać.
- Aha. No to chyba mamy mały problem, bo nasze samochody
w porównaniu z ich samochodami…
- No właśnie. Dlate go musimy coś wymyślić. Po pierwsze, dali nam
możliwość wybrania tras. Trzeba wybrać takie, gdzie ich szanse spadną.
Po drugie, proponuję zamontować w naszych wozach jakieś dopalacze na
przyspieszenie.
- Podtlenek azotu? – zapytała Nikki.
- Tak, tylko taki, którego można użyć przy drugim, trzecim biegu.
- Da się zrobić.
Toru postanowił rozdać wszystkim soki, które przed chwilą przy-
niósł.
- Proszę, Mia – rzekł, zaczynając od niej. – Pomarańczowy.
- Dzięki.
- A masz może wiśniowy? – zapytała Nikki.
- Yyyy, nie – zaprzeczył Toru, zaglądając do reklamówki. – Po-
rzeczkowy.
- Dobra, może być.
- Widzę, że przed nami sporo roboty. Dzięki – zaczął Thomas,
odbierając swoją butelkę. – Założenie takich dopalaczy do każdego samo-
chodu zajmie trochę czasu.
- Przecież nie musimy się spieszyć – rzekł Razor. – Powiedzieli, że
możemy się spotkać wtedy, kiedy będziemy chcieli.

170
Rozmowę przerwał dźwięk zbliżającego się samochodu. Za bramą
garażu zatrzymała się czarno-biała Corvetta. Silnik zgasł, a po chwili
z wnętrza wozu wyłoniła się postać Crossa.
- Łoł. Jak was tu dużo – zaśmiał się, wchodząc do garażu i zdej-
mując okulary przeciwsłoneczne.
- Witamy, panie sierżancie – przywitał go jako pierwszy Clarence.
- Dajże spokój z tym sierżantem. Cross jestem. Albo Nathan La-
wrence, jeśli wolisz.
- Nathan Lawrence?
- Tak. Moja mama nie mogła się zdecydować, które imię bardziej
się jej podoba i w końcu dała mi dwa. Wiesz, jak tym Meksykanom, co
mają podwójne imiona typu Juan Antonio albo coś w tym stylu.
- Aha – odpowiedział Clarence, śmiejąc się.
- Nikki? – zapytał zaskoczony policjant, dostrzegając ją teraz
wśród wszystkich zebranych. – Co ty tu rob isz?
- Wiesz, trochę mi było smutno po tym, jak obydwaj wyjechaliście
tak nagle z Palmont – odpowiedziała, zakładając ręce i spoglądając na
niego z wyrzutem.
Cross i Thomas spojrzeli na siebie. Obaj w głębi duszy mie li drob-
ne wyrzuty sumienia.
- Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem wam w niczym, pojawiając
się tutaj. Przejeżdżałem tędy, zobaczyłem, że brama jest otwarta i posta-
nowiłem was odwiedzić.
- Nie przeszkodziłeś – odpowiedział Thomas. – Rozmawialiśmy
o wyścigach. Nic ważnego.
- Dobrze, że o tym wspomniałeś. Policja zaczyna się niezdrowo
interesować tym, gdzie się zapodziałeś po tej ucieczce ze szpitala. Co
prawda nie zorientowa li się jeszcze, że wróciłeś do Rockport, ale jeśli na
nowo będziesz się tutaj promował, np. poprzez wyścigi, to na pewno prę-
dzej czy później zaczną cię ścigać. I wtedy mnie też do tego przymuszą.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Co z czarną?
- Właściwie nie wiem, co tam siedzi w jej głowie, ale nie zgłosiła
tego ostatniego spotkania z tobą.
- Jeśli każą ci mnie ścigać, będziesz to robił. Czy kiedykolwiek uda
ci się mnie złapać, to już inna kwestia – powiedział Thomas z chytrym
uśmiechem na twarzy, który sugerować miał policjantowi, że będą działać
w takim samym układzie jak do tej pory.

171
- Otóż to – potwierdził Cross. – Nikt nie powiedział, że muszę cię
złapać. Tym bardziej, że zgłosiłem już chęć przejścia na pracę biurową
i zaprzestania łapania wyścigowców.
- Słuchaj, właściwie dobrze, że nas odwiedziłeś, bo mam do ciebie
sprawę. Wpadliśmy z Mią na taki pomysł, żeby zrobić tu remont. A właśc i-
wie, żeby kupić te budynki, które otaczają nasz garaż i połączyć wszystko
w jedną, dużą halę. Tutaj nikt nie mieszka i wydaje mi się, że zrobienie
takiej dużej kryjówki w tym miejscu nikomu nie będzie przeszkadzać, ani
nie będzie zwracać niczyjej uwagi.
- Chcielibyście, żeby pomóc wam w kupieniu tych budynków?
- Tak, a po drugie potrzebujemy na czas remontu przenieść
gdzieś samochody. Masz może jakiś pomysł?
- Hmm - Cross przyłożył dłoń do brody. – chwilowo nie, ale po-
staram się coś wymyślić. A budynki… zajrzę do bazy danych i dowiem się,
do kogo należą.
- Dzięki. Za każdym razem, kiedy coś kombinujemy, spadasz nam
jak z nieba. – dodał Thomas, uśmiechając się.
- Dla was wszystko – odpowiedział wesoło policjant, rozkładając
przy tym ręce.
- Za co ty ich bardzo kochasz, Cross? – zapytała ze złością Nikki.
- Otóż widzisz… - zaczął, podchodząc do Mii i obejmując ją ra-
mieniem. - Mia jest córką mojej najlepszej przyjaciółki. Jest dla mnie jak
prawdziwa siostrzenica…
- OK, OK – przerwała mu. – Teraz już wszystko rozumiem. Cwany
jesteś jak cholera. A ja myślałam, że dałeś Thomasowi spokój, bo ci zapła-
ciłam…
Nikki była wściekła. Odwróciła się plecami i zakładając ręce, pod e-
szła do bramy wyjazdowej. Tam oparła się o ścianę i wygląd ała na ulicę,
nie odzywając się już nawet jednym słowem.
Ronnie z kolei, słysząc słowa policjanta, zrobił duże oczy. Razor
i Toru czuli się nie mniej zaskoczeni. Teraz i oni zrozumieli, dlaczego tak
właściwie Mia i Thomas znajdują się pod protekcją Crossa.
- Ale ze mnie gapa – zaczął Thomas, przykładając dłoń do czoła. –
Zapomniałem przedstawić ci naszego nowego kierowcę. To jest Kate Mi-
leski.
- Witam – przywitała się, dodając do tego miły uśmiech.

172
- Witam – odpowiedział policjant, podając jej dłoń. – Mileski? Zno-
wu jakieś takie europejskie nazwisko.
- Zgadza się – potwierdził Thomas. – Jak się okazuje, pochodzimy
z tych samych okolic. Świat jest mały – zaśmiał się.
- Muszę sobie zapamiętać, że jest jeszcze jedna osoba, której
mam nigdy nie złapać.
Wszyscy w garażu wybuchli głośnym śmiechem. Jedynie Nikki
nadal stała niewzruszona przy bramie wyjazdowej.
- Tak jest. Także zapamiętaj sobie to auto. Co prawda w najbliż-
szym czasie jego wygląd się zmieni, bo Kate planuje go przemalować
i dorobić do niego parę drobiazgów, ale mimo wszystko i tak będziesz już
znał markę i model.
Dopiero teraz Nikki oderwała się od ściany przy wyjeździe i pod e-
szła powoli do srebrnego BMW. Rozmowa Thomasa z Crossem przyp o-
mniała jej o tym, że miała zająć się wozem Kate. Zaczęła go teraz oglądać
ze wszystkich stron, zastanawiając się, od jakiej modyfikacji zacząć.
- Mogę cię prosić na ma łą rozmowę w cztery oczy? – zapytał Tho-
masa policjant.
- Tak, jasne. Chodźmy na zewnątrz.
Panowie kierowali się ku placowi przed garażem. Wszyscy przy-
glądali się im podejrzliwie, próbując domyślić się, o czym będą rozmawiać.
- Powiedz mi, co ona tu robi? – zapytał szeptem Cross, gdy zna-
leźli się już na zewnątrz.
- Właśnie nie wiem. To znaczy… wiem, to jest akurat oczywiste.
Tylko zastanawiam się, jak ona mnie tu znalazła. Co gorsza, Clarence na-
mówił Mię, żeby pozwoliła jej tu zostać. Miałem nadzieję, że się nie zgodzi
– powiedział, kryjąc twarz w dłoniach.
- A Razor co ma do tego?
- Rozmawiał z Nikki i ona nagadała mu, na czym to ona się nie
zna… Stwierdził, że potrzebujemy kogoś takiego w naszym zespole i p o-
tem jeszcze przekonał Mię.
- Żartujesz? Ona jest chyba niepoważna. Przecież Nikki będzie was
chciała rozdzielić. To jest akurat pewne jak słońce.
- No właśnie, ale Mia najwidoczniej się nie boi.
- Może i ma rację – szepnął policjant, przykładając dłoń do bro-
dy. – A jak Razor? – kontynuował. – Spokojnie?

173
- Tak. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że będzie aż tak
spokojny. Nawet Mia stwierdziła, że idzie z nim wytrzymać.
- To dobrze, bo wydawało mi się, że będzie coś kombinował.
- A tak właściwie to co miałeś na myśli? Że leci na Mię?
- Tak.
- Może dawniej na nią leciał, ale wiesz... to taki typowy kobieciarz,
nie ta to inna. Teraz, wyobraź sobie, że spodobała mu się Nikki – powie-
dział Thomas z kwaśnym uśmiechem.
- O, Boże – Cross złapał się za głowę. – To może dlatego chciał,
żeby tu została.
- Myślę, że po jakiejś części też.
- Wiesz co, może dla ciebie i Mii to nawet lepiej.
- Też tak uważam. Trudno to wytrzymać… - westchnął Thomas. –
ale może jakoś się przyzwyczaję.
- Dobra. Ja będę spadał. Zajmę się tymi waszymi budynkami. P o-
żegnaj wszystkich ode mnie.
Po tych słowach policjant wsiadł do swojej Corvetty i odjechał.
Thomas wrócił do garażu, uśmiechając się do Mii.
- O czym rozmawialiście? – zapytała.
- Nic wielkiego. Nawet nie wiem, czemu chciał rozmawiać na
osobności. Zapytał tylko, co tu robi Nikki – odpowiedział, całując Mię
w policzek.
- Co ja tu robię?! – krzyknęła Nikki. – Nic mu do tego. Zakichany
cwaniak.
- Nikki, spokojnie – upomniał ją Clarence. – Zajmij się samocho-
dem Kate – dodał tonem, którym miał sugerować, że tą złością może na-
robić sobie problemów.
W odpowiedzi Nikki założyła ręce na bokach, wzdychając przy tym
ciężko.
- OK. Przepraszam – powiedziała jakby od niechcenia. – Podaj mi
tę moją listę, Kate.
- Moment – odrzekła, otwierając drzwi od strony pasażera i wycią-
gając ze schowka białą kartkę i długopis. – Proszę – dodała, podając obie
rzeczy Nikki.
- Na początek powiedz mi, jaką chcesz mieć skrzynię biegów,
najniższe biegi mają być krótkie czy długie?
- Długie. Możliwie jak najdłuższe.

174
- Widzę, że masz ten sam gust, co Thomas. Musimy tylko uważać,
żeby nie przesadzić, bo auto straci dobre przyspieszenie - powiedziała,
zapisując sobie wszystko na kartce. – Opony. Maksymalnie przyczepne,
poślizgowe, lekko poślizgowe?
- Lekko poślizgowe. Niektóre zakręty aż proszą się, żeby przej e-
chać przez nie bokiem.
- Znowu tak samo jak Thomas – śmia ła się Nikki. – Sprzęgło jest
w porządku. Silnik też. Zawieszenie ostatnio już przejrzeliśmy. Hamulce
tak samo. Jedyna rzecz, którą musimy jeszcze zrobić, to zmniejszyć wagę
samochodu. BMW są bardzo ciężkie. Kiedy Thomas kupił swoje auto, p o-
wyrzucaliśmy z niego kilka rzeczy. A tak swoją drogą, czemu wstawiłeś
z powrotem fotel pasażera i te inne duperele z oryginalnego pakietu? –
zapytała teraz Thomasa.
- To Cross. Po tym małym wypadku w kanionie miał do dyspozycji
tylko oryginalne części.
- Ach, no tak. Czy masz wrażenie, że auto długo odzyskuje ciąg
po zmianie biegu? – zwróciła się ponownie do Kate.
- Nie. Właściwie mogę powiedzieć, że nie czuję, kiedy zmieniam
biegi.
- Czyli turbosprężarka chodzi dobrze. W takim razie to tyle. Jutro
zamówię wszystkie części.
- Dzięki. A masz może jakieś katalogi z felgami, spoilerami itd.?
- Są w Internecie. Podeślę ci później linki. Przejrzysz sobie
wszystko na spokojnie w domu, bo jest tego naprawdę dużo.
- OK – rzekła Kate, przyjmując z powrotem listę z zaplanowanymi
modyfikacjami. – Teraz narysuję sobie mój samochód i zaplanuję jakieś
fajne malowanie.
- Zacznij od boku wozu. To jest najważniejsza perspektywa – do-
radzała Nikki.
Kate ponownie zajrzała do schowka w swoim samochodzie. Odło-
żyła kartkę i długopis, które oddała jej Nikki, po czym wyciągnęła z niego
mały piórniczek i zeszyt. Po chwili oddaliła się od swojego wozu i opier a-
jąc się o ścianę, zaczęła odrysowywać jego bok.
- Wracając do braci de Silva - zaczął Thomas. – zastanawiam się,
jak mamy się przygotować. Ich samochody są tak szyb kie na starcie, że
praktycznie można jedynie obejrzeć dym po nich.

175
- Są szybkie na starcie, ale z prędkością maksymalną jest już go-
rzej – odpowiedział Clarence. – Wystarczy zaprosić ich na wystarczająco
długi odcinek drogi albo tak jak mówiłem wcześniej – wyciągnąć ich na
zakręty.
- No jasna cholera! – krzyknęła nagle Kate. – Jakie ze mnie bezta-
lencie artystyczne. Nawet nie umiem narysować samochodu.
Nikki na tychmiast zareagowała, podchodząc do niej i zaglądając
do zeszytu.
- Poczekaj, pomogę ci – rzekła Mia, ruszając prawie w tej samej
chwili.
Na jej drodze stanęła jednak Nikki, zakładając ręce i spoglądając
na nią groźnie.
- Ja to zrobię. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale byłam pierwsza. –
powiedziała.
Kate stojąc za jej plecami, spojrzała z uśmiechem na Ronniego,
który chyba jako jedyny miał ubaw, obserwując całą tę sytuację.
- Zauważyłam – odpowiedziała Mia. – Chciałam tylko pomóc.
- Super, ale jeśli chcesz poszpanować swoim talentem rysown i-
czym, to może innym razem.
- Przeginasz, Nikki – powiedziała cicho, ale bardzo dosadnie Mia.
- Ej, dziewczyny, spokojnie – wkroczył między nie Clarence. – Nie
kłóćcie się, bo naprawdę nie ma o co.
Kate powoli odsuwała się od całej trójki, mając nadzieję, że wszy-
scy przeżyją. Szła wolnym krokiem w stronę Ronniego, który dopijał ostat-
ni łyk soku ze szklanej butelki.
- Nie wiedziałam, że wybuchnie taka afera z powodu mojego sa-
mochodu – szepnęła, znajdując się już obok niego.
- To nie wina twojego samochodu. Po prostu Nikki jest w bardzo
kiepskim nastroju – odpowiedział, nadal się śmiejąc.
Jeszcze przez chwilę trwały przepychanki. W końcu Thomas nie
wytrzymał.
- Wynocha stąd. Natychmiast! – krzyknął, patrząc z gniewem na
Nikki i wskazując jej bramę wyjazdową.
Clarence stał nadal między dziewczynami, mając teraz bardzo
niezadowoloną minę. Spojrzał na Nikki z wyrzutem. Ona z kolei patrzyła
na Thomasa. Widząc, że jest naprawdę wściekły, podeszła do swojego
Forda, wsiadła do niego i po chwili odjechała.

176
- Daliśmy jej szansę, Clarence – mówił Thomas. – Ale sam widzisz,
że nic z tego nie będzie.
W odpowiedzi pokiwał tylko głową, patrząc smutnymi oczami
w ziemię.
- Pojadę za nią. Niech przynajmniej załatwi te części do samoch o-
du Kate.
Po tych słowach również i on wsiadł do swojego Forda i wyjechał
z garażu.
- No i widzisz, Mia? Mówiłem ci, że to bez sensu.
- W sumie... to Cross ją zdenerwował – odpowiedziała. – Chyba
nawet miał taki zamiar.
- Nie no, daj spokój. Nie szukaj dla niej usprawiedliwienia, bo
sama sobie zasłużyła na to, żeby stąd wylecieć. Ona cię nie znosi. Bę-
dziesz jej jeszcze bronić?
- Nie, nie będę. Miałeś chyba rację. Nasz spokój jest ważniejszy od
wyścigów.

Nikki była w drodze do hotelu, w którym zatrzymała się, przyje ż-


dżając do Rockport. W pewnym momencie zorientowała się, że jedzie za
nią czarny Musta ng Razora. Zjechała więc z ulicy, zatrzymując się na pa r-
kingu obok kawiarni, w której wczoraj się spotkali. Nie wysiadła jednak
z auta. Sytuacja w garażu w Rosewood całkowicie ją załamała i odebrała jej
wszelkie siły.
- Nikki, co ty wyprawiasz? – zapytał Clarence, otwierając drzwi jej
wozu i zaglądając do środka.
Ona jednak nie odpowiadała. Patrzyła jedynie na kierownicę sw o-
jego Forda.
- Nikki?
- Daj mi spokój – rzekła w końcu.
- Posłuchaj - zaczął, kucając przy aucie, tak by dokładniej widzieć
jej twarz. – spróbuję ich ugadać, żeby dali ci jeszcze jedną szansę, ale
musisz się opanować. W te n sposób niczego nie osiągniemy. Trzeba się im
próbować przypodobać, a nie denerwować ich. Ja teraz tam pojadę, p o-
wiem im, że jest ci przykro i że chcesz ich przeprosić. Jeśli zgodzą się,
żebyś wróciła, to zadzwonię do ciebie. Wtedy przyjedziesz, przeprosisz
Mię i Thomasa i zaprosisz wszystkich na urodziny. W końcu chyba powin-

177
naś nas zaprosić, skoro jesteśmy w jednym zespole, co nie? – zapytał,
uśmiechając się przy tym przekonująco.
Nikki przez chwilę rozmyślała nad tym wszystkim, co zapropono-
wał jej Clarence i powoli zaczęła się rozchmurzać. Jego plan wydawał się
być całkiem dobry. Chciała jednak dodać do niego jeszcze jeden punkt.
- To będzie zaproszenie na urodziny i parapetówkę w jednym.
- No i bardzo dobrze. Mam tylko nadzieję, że nie wpadną w furię,
kiedy dowiedzą się, gdzie masz zamiar mieszkać.
- Nie powiem im tego. To będzie niespodzianka.
- I jeszcze jedna ważna rzecz. Staraj się o sympatię Kate. Bardzo
mocno trzyma się z Thomasem i możliwe, że kiedyś może nam w jakiś
sposób pomóc.
- Z tym nie będzie problemu. Wydaje mi się, że już się lubimy.
- No właśnie. A jak zrobicie wszystko przy BMW, będziecie się
lubić jeszcze bardziej. Tak samo postępuj z resztą, ktoś będzie potrzeb o-
wał pomocy, pomagaj. Musisz tylko pamiętać, żeby nikogo nie denerwo-
wać. To jak? Jechać do nich?
- No pewnie, że tak. W ogóle to przepraszam cię za to dzisiaj.
Wiem, że nawaliłam.
- Spokojnie, wszystko da się naprawić.
- Mam nadzieję. Jeśli znowu ich przekonasz do mnie, to jesteś
mistrzem.
Clarence uśmiechnął się, słysząc słowa Nikki. Wyprostował się,
stając na równych nogach. Oparł się teraz o dach bordowego Forda.
- Rzeczywiście nie jest to łatwe, ale czego nie robi się dla miłości –
zaśmiał się. – W takim razie jadę do Rosewood, a ty w tym czasie może
zjedz jakiś obiad albo idź na kawę – mówił, idąc tyłem w stronę swojego
wozu. – Tylko na kawę, a nie na drinki – dodał, grożąc przy tym palcem.
- Nie lubię kawy – odpowiedziała z uśmiechem Nikki.
- To na herbatę albo sok. Zero alkoholu, bo skończysz jeszcze
gorzej niż teraz.
- OK, będę pamiętać.
Clarence obrócił się przodem do swojego wozu i po chwili był już
w jego wnętrzu. Wyjechał z parkingu, kierując się w stronę Rosewood.

***

178
W garażu Mia pomagała Kate w rysowaniu już ostatniej potrzebnej
perspektywy do projektu malowania BMW. Wszyscy zebrali się wokół
i z ciekawością zaglądali do zeszytu, gdzie powstawał akurat tył auta.
- Dorysuję jeszcze jakiś prowizoryczny spoiler – rzekła Kate. –
Dziękuję ci bardzo. Ty masz talent, nie tak jak ja...
- Za to ty masz talent do rzeczy, o których ja nie mam zielonego
pojęcia. Gdyby ktoś zapytał mnie teraz o coś nawet dość prostego z a stro-
nomii, nie wiem, czy byłabym w stanie odpowiedzieć.
Za bramą garażu rozbrzmiał nagle dźwięk Forda Musta nga.
W chwilę potem jego kierowca zaparkował między Astonem Ronniego
a BMW Thomasa.
- Rozmawiałeś z nią? – zapytał Thomas, gdy Clarence wysiadł już
z auta.
- Tak – odpowiedział z poważną miną. – Powiedziała, że głupio się
zachowała i że chce was przeprosić.
- Serio? – zapytał Thomas z niedowierzaniem w głosie.
- Tak, serio. Tym bardziej, że naprawdę chciałaby pomóc nam
przy tuningowaniu samochodów. Obiecała Kate, że zamówi i zamontuje
nowe części w jej BMW, chciałaby dotrzymać obietnicy.
- Akurat w dotrzymywaniu obietnic to ona najlepsza nie jest. No
chyba, że tylko ja miałem takiego pecha – mówił Thomas z powątpiewa-
niem w głosie, choć słowa Clarence’a zaczęły powoli go przekonywać.
- Dajcie jej jeszcze jedną szansę. Za kilka dni ma urodziny. Zanim
się rozpętała ta cała afera dzisiaj, miała zamiar nas wszystkich zaprosić na
imprezę.
Thomas spojrzał na twarz Clarence’a. Potem wyglądając na ulicę
przed garażem, myślał intensywnie nad jego słowami. Ta część z urodz i-
nami uderzyła go w sposób szczególny. Zrobiło mu się trochę żal Nikki, bo
wiedział, że jeśli wróci do Palmont, nie będzie miała ich z kim obchodzić.
Rodzice już od kilku la t mieszkali w południowej Kanadzie, a jej jedyne
rodzeństwo – młodszy brat, umarł czternaście lat temu.
- Powiedz jej, że ma szczęście i może podziękować Kate. Tylko
i wyłącznie ze względu na jej samochód dostaje jeszcze jedną szansę.
Niech dobrze ją wykorzysta, bo następnej już nie dostanie – powiedział
w końcu groźnym tonem, który ukryć miał jego współczucie dla Nikki.
- Jasne, dzięki. Zadzwonię do niej.

179
- Dzwoń, dzwoń. Ronnie zdaje się, jest chętn y na tę imprezę –
dodał Thomas, uśmiechając się do niego.
- Ja też – wyrwał się Toru, podnosząc rękę.
- Nikki - zaczął Clarence, gdy ta odebrała telefon. – Thomas po-
wiedział, że masz przyjechać i skończyć to, co zaczęłaś. Tak. I podzięko-
wać Kate za to, że dzięki niej dostałaś drugą szansę. OK, czekamy.
- Zaraz tu będzie – poinformowa ł po zakończeniu rozmowy.

Zgodnie z zapowiedzią, piętnaście minut później bordowy Ford GT


pojawił się w garażu. Nikki wysiadła z niego, spoglądając z nadz ieją na
wszystkich zebranych. Ci aktualnie stali obok samochodu Kate.
- Bardzo cię przepraszam, Mia – zaczęła bez zbędnych wstępów. –
Muszę popracować nad samokontrolą, bo ostatnio mam z tym problem.
Obiecuję, że nie będę już przeginać.
- OK, nie gniewam się – odpowiedziała z uśmiechem.
- A tobie bardzo dziękuję – zwróciła się teraz do Kate.
- Nie ma za co. Bardziej to ja muszę podziękować tobie za to, że
mi pomagasz.
- Podziękujesz, jak wóz będzie gotowy. Słuchajcie - zaczęła Nikki,
patrząc na wszystkich wokół niej. – chciałam to zrobić wcześniej, ale
oczywiście musiałam wplątać się w zadymę… - pokręciła głową z dez-
aprobatą dla samej siebie. – Zapraszam was wszystkich na moje urodziny
i parapetówkę w jednym. 11 września, o siódmej wieczorem.
- Kupiłaś sobie mieszkanie? – zapytał zaskoczony Thomas.
- Yyyy, dokładniej to jest dom – odpowiedziała Nikki, nieśmiało się
uśmiechając.
- Gdzie?
- To na razie niech będzie tajemnicą – odrzekła, zacierając ręce.
- OK. To w takim razie zajmijcie się z Kate jeszcze tymi spoilera-
mi, malowaniami i tak dalej, a my pomyślimy, jak poradzić sobie z braćmi
de Silva.
- Dobrze – zgodziła się Nikki.
Thomas i reszta oddalili się nieco, zatrzymując się w końcu przy
stoliku, który znajdował się tuż obok tablicy z kierowcami Czarnej Listy.
Mia rozłożyła na nim mapę miasta i zaczęła wykładać coś chłopakom.

180
Prawdopodobnie miała pomysł na trasę, która mogłaby utrudnić życie ich
przeciwnikom.
W tym czasie Kate malowała zielonym pisakiem po rysunku, który
prezentował bok jej samochodu.
- Pokaż, co tu tworzysz – Nikki przybliżyła się, zaglądając z cie-
kawością do zeszytu. – O, bardzo ładnie – pochwaliła. – I po co kłóciłam
się z Mią, przecież te rysunki są idealne. Na pewno nie zrobiłabym le p-
szych.
- Dzięki! – krzyknęła Mia, która mimo bardzo cichej rozmowy,
i tak dosłyszała pochwałę w swoim kierunku.
Nikki odpowiedziała jej uśmiechem.
- Ma dobry słuch – szeptała teraz na ucho Kate. – Muszę uważać,
co mówię, nawet jeśli robię to bardzo cicho.
- No, też tak radzę – odszepnęła Kate, malując nadal bok swojego
samochodu. Tym razem jednak czarnym pisakiem.
- To też słyszałam! – krzyknęła znów Mia, uśmiechając się przy-
jaźnie.
- Też bym chciała mieć taki słuch – stwierdziła Nikki. – Rozumiem,
że twoje auto będzie zielono-czarno-białe, tak? – zapytała Kate, spogląda-
jąc na jej projekt.
- Tak. Tylko powiedz mi, czy to, co tu rysuję, ma jakikolwiek sens?
- No pewnie. A ten spoiler tutaj, taki chcesz mieć? – pytała dalej,
wskazując palcem na rysunek.
- W sumie… mógłby być. Mimo wszystko i tak jeszcze przejrzę te
katalogi od ciebie.
- Dobrze. I jak sobie coś upatrzysz, to dorysuj tutaj ołówkiem.
Będziesz wiedzieć, czy pasuje do całego auta. A jak nie będzie dobry, to
wymażesz i dorysujesz inny. I tak do skutku, aż stwierdzisz, że to jest to.
Tak samo z felgami.
- OK – pokiwała głową Kate.
- Tak właściwie, jadąc tutaj, wpadł mi do głowy ciekawy pomysł.
Mamy z Thomasem w Palmont dobrego znajomego, który specjalizuje się
w wizualnym tuningu samochodów. Moglibyśmy zadzwonić do niego
i może przyjechałby do nas chociaż na kilka dni. Z ko mpletnym projektem
malowania i przygotowanymi częściami, machnąłby wszystko w dwa dni.
- O kim mówisz? – zainteresował się Thomas, podchodząc bliżej
wozu Kate.

181
- O Salu. Przecież on uwie lbia taką robotę.
- To prawda. Tylko czy będzie chciał tu pruć tyle mil…
- Właśnie dlatego zadzwonię do niego i zapytam.

***

11 września, o godzinie szóstej wieczorem, wszyscy ponownie


spotkali się w Rosewood. Nikki umówiła się z resztą zespołu, że stąd p o-
prowadzi ich do swojego nowego domu.
Tym razem Mia nie przyjechała do garażu Mazdą, a jako pasażer
biało-niebieskie go BMW. Toru i Ronnie również skurczyli się do jednego
wozu, przyjeżdżając na miejsce spotkania czarnym Mercedesem. Clarence
z kolei obiecał Nikki, że dzisiaj będzie jej kierowcą i może zostawić swoje-
go Forda w garażu obok domu. W ten sposób kolumna sportowych aut
jadących przez miasto miała być krótsza i nie powodować tak dużego
zainteresowania wśród ludzi przechadzających się ulicami. Niedługo po
Thomasie, Mii i chłopakach w Rosewood pojawiła się również Kate. Tym
razem swoim czerwonym kabrioletem.
W garażu jako ostatni pojawił się samochód prowadzący kolumnę.
Clarence wjechał do jego wnętrza tyłem, zatrzymując się na środku. Wsz y-
scy z niecierpliwością oczekiwali ich obecności, chcieli jak najszyb ciej zo-
baczyć dom Nikki.
Po chwili zarówno ona, jak i jej kierowca, wyłonili się z czarnego
Mustanga.
- Łooooł, no proszę, Razor w garniturze – zachwyciła się Mia, wi-
dząc jego czarny, połyskliwy ubiór. – Przystojny jak nigdy dotąd – dodała
z uroczym uśmiechem.
- Dziękuję – odpowiedział, ciesząc się niezwykle jej pochwałą.
- Ej, bo będę zazdrosny – zażartował ze sztucznie smutną miną
Thomas.
W odpowiedzi Mia spojrzała mu w oczy i mrugnęła szybko kilka
razy, po czym pocałowała go w policzek.
- To co, jedziemy? – zapytała Nikki, próbując ukryć zirytowanie.
- Jedziemy! – krzyknął radośnie Ronnie, który również zdobył się
dzisiaj na wyżyny swojej elegancji i ubrał białą koszulę.

182
- No to jazda – rzekł Clarence, otwierając drzwi pasażera swojego
Mustanga i czekając, aż Nikki wsiądzie do środka.
Następnie obszedł auto i usiadł za kierownicą. Po chwili wyjechał
powoli z garażu, a kolejne wozy szły w jego ślady. Ostatni wyjechał Th o-
mas. Szybko zamknął bramę i ruszył dalej.
Kolumna jechała miastem z prędkością około sześćdziesięciu
kilometrów na godzinę. Opuszczając Rosewood, znalazła się w okolicy
dworca autobusowego, a niedługo potem na skrzyżowaniu dróg do Dow n-
town i doków w Camden. Clarence skręcił w tę drugą, co spowodowało
u Thomasa lekkie dreszcze. Czyżby Nikki mieszkała tak blisko Ocean Hill?
Kolejne minuty wprawiały kierowcę biało-niebieskiego BMW
w coraz większe przerażenie.
- Czy ty widzisz, to co ja? – zapytał Mię z irytacją w głosie. – Prze-
cież jedziemy do Ocean Hill. Jaja sobie robią?
- Nie wiem, ale rzeczywiście coś jest nie tak.
W końcu samochody zatrzymały się, a dom, który kupiła Nikki
okazał się znajdować w bezpośrednim sąsiedztwie z domem Mii.
Thomas szybko wysiadł ze swojego wozu, podchodząc energicznie
do czarnego Mustanga. Otwarł drzwi pasażera i natychmiast zaatakował:
- Powiedz mi, że to jest żart.
- Nie. To nie jest żart – odparła Nikki, wysiadając pewnie z samo-
chodu.
Widząc, co się dzieje, Clarence również wysiadł z wozu i szybko
znalazł się po jego drugiej stronie, by rozdzielić kłócących się Thomasa
i Nikki.
- Hej, spokojnie. Proszę was.
- Wiedziałeś o tym? – zapytał zdenerwowany.
- Dowiedziałem się kilka godzin temu – skłamał Clarence.
- Od czasu tego wypadku w kanionie jesteś strasznie nerwowy.
Nie poznaję cię – powiedziała Nikki.
- Wiesz co - zaczął Thomas, mrużąc oczy. – byłbym dużo spokoj-
niejszy, gdybyś nie dawała mi tylu powodów do zdenerwowania.
- Dobra, pokłócicie się kiedy indziej – wtrącił Clarence. – Dzisiaj…
spokój.
- Thomas - zaczęła za jego plecami Kate. – Clarence ma rację. Daj
spokój, zluzuj trochę. – powiedziała, gdy obrócił się do niej twarzą.

183
- OK. Już się uspokajam – odrzekł, kryjąc na chwilę twarz w dło-
niach.
- Zapraszam do środka – powiedziała Nikki, wskazując na schody,
które prowadziły do drzwi jej domu.
Ruszyła pierwsza, pokonując powoli kolejne stopnie. Tuż za nią
był Clarence. Co chwilę oglądał się do tyłu, sprawdzając, czy Thomas na
pewno się już uspokoił. Na szczęście szedł za rękę z Mią i wszystko wsk a-
zywało na to, że już poradził sobie z tą niemiłą niespodzianką, którą
sprawiła mu Nikki.
Po włożeniu klucza do zamka, przekręciła go i otwarła drzwi,
wchodząc następnie do środka. Gdy ostatnia osoba znalazła się wewnątrz,
a był to Toru, zamknął je za sobą. Wszyscy z ciekawością rozglądali się po
salonie, który był połączony z kuchnią, a po jego wschodniej stronie zna j-
dowało się szklane przejście, które prowadziło na taras.
- Zanim zaczniemy imprezę - zaczęła Nikki. – chciałabym wam
kogoś przedstawić.
Nagle drzwi znajdujące się po lewej stronie salonu otworzyły się,
a w nich ukazał się młody mężczyzna średniego wzrostu, o czarnych wł o-
sach i szarych oczach.
- Cześć wszystkim – przywitał się nieśmiało, podnosząc rękę.
Thomas spojrzał na niego z radością.
- To jest Sal Muste lla – przedstawiła go Nikki, podchodząc bliżej. –
Specjalista w zakresie tuningu wizualnego i wielki fan wyścigów – dodała,
poklepując go po ramieniu.
Wszyscy zebrani spoglądali w jego stronę z przyjaznym uśmie-
chem, a Thomas podszedł do niego, podając mu rękę.
- Miło cię widzieć, Sal. Kiedy przyjechałeś?
- Dwie godziny temu, ale Nikki powiedziała, że do końca zatrzy-
mamy to w tajemnicy i zrobimy ci niespodziankę.
- To nie jest jej pierwsza niespodzianka dzisiaj - powiedział, spo-
glądając na nią z lekką złością. - ale tym razem muszę przyznać, że je-
stem bardzo zadowolony.
Przez kolejne piętnaście minut Nikki oprowadzała wszystkich po
swoim domu. Był on zbudowany według takiego samego stylu, co dom Mii.
Nawet ilość metrów kwadratowych była prawie identyczna, choć układ
pomieszczeń nieco inny. Drzwi, w których przed chwilą pojawił się Sal,

184
okazały się być wejściem do sypialni. Po jej lewej stronie znajdowała się
łazienka, a po prawej – wyjście na taras.
Kolejnym punktem było oczywiście składanie życzeń Nikki, które
Thomasowi sprawiło szczególnie duży problem. Był tak zdenerwowany, że
zmuszenie się do kilku miłych słów wobec jego byłej dziewczyny było pra-
wie niemożliwe. Mimo to zebrał się w sobie i jakoś się udało. Zdobył się
nawet na przytule nie jej, co wszystkich dość mocno zaskoczyło, a Nikki
w szczególności.
Później był tort, drinki, ciastka, ciasteczka i wszystkie inne rzeczy,
którymi częstuje się gości na imprezie urodzinowej. Z czasem wszyscy
mieli coraz lepsze humory, co bez wątpienia było zasługą drinków. Jedynie
Kate, Mia i Thomas poili się tylko i wyłącznie napojami bezalkoholowymi.
- Rozumiem, że Kate nie pije ze względu na swój wiek i cenne,
szare komórki - zaczął Clarence. – ale wy? – zapytał.
- Boimy się, że później nie dojedziemy do domu – odpowiedział
Thomas, zakładając ręce i śmiejąc się pod nosem.
Wszyscy wybuchli śmiechem.
- A tak na serio, to po prostu nie piję – dodał, mówiąc teraz zu-
pełnie poważnie.
- Ja tak samo – dodała Mia.
Gdy impreza dobiegała końca, Thomas wyszedł na chwilę przed
dom Nikki, przyglądając mu się z niedowierzaniem. Ja k mogła odstrzelić
taki numer? Przy prawej ścianie budynku znajdował się garaż. Prawdop o-
dobnie można by pomieścić w nim dwa samochody.
Po chwili na zewnątrz pojawiła się również Kate.
- Ja też muszę się przewietrzyć – rzekła, schodząc ze schodów. –
Widzę, że jesteś wściekły – dodała, wkładając ręce do kieszeni czarnych
dżinsów.
- To mało powiedziane. Wyjechałem z Palmont, żeby się od niej
uwolnić. I co?
- Słuchaj, prędzej czy później wywinie taki numer, że nawet Mia
jej tego nie popuści. Po prostu czuję to po kościach. Co prawda jest ba r-
dzo cierpliwa, ale i ona kiedyś się w końcu zdenerwuje. Wtedy sama powie
ci, żebyś się jej pozbył. Musisz tylko cierpliwie na to poczekać.
- Teraz to już nie będzie takie łatwe. Kupiła sobie tutaj dom i nikt
nie zabroni jej w nim mieszkać.

185
- Z drugiej strony to nie jest takie złe. Przynajmniej będziesz miał
na nią oko. A przecież nie będzie do was przychodzić i przystawiać się do
ciebie w obecności Mii. Tak naprawdę jesteś zupełnie bezpieczny, nawet
jeśli mieszka kilkanaście metrów od was.
- To akurat prawda. Jesteś bardzo mądrym człowiekiem, Kate –
mówił Thomas szeptem. – Cieszę się, że należysz do naszej paczki.
- Dzięki. Jest jeszcze jedna rzecz – mówiła, zatrzymując się bliżej
swojego rozmówcy. – Bardzo uważnie obserwuj Nikki i Clarence’a. Albo ja
mam jakąś paranoję, albo w tym wszystkim coś nie gra.
- To znaczy?
- Już od kilku dni trzymają ze sobą bardzo mocno. Ronnie twie r-
dzi nawet, że chyba są ze sobą. Ale mnie coś tu nie pasuje... Jeszcze nie
wiem, co, ale będę się im przyglądać. I tobie też to radzę.
- Jasne. Dzięki.
- Spoko. Wracamy do środka? – zapytała już nieco głośniej Kate.
- Tak, chodźmy.
W domu Nikki żegnała się z kolejnymi osobami, które nieco
chwiejnym krokiem podchodziły do drzwi wyjściowych. Thomas i Kate
minęli właśnie totalnie zaćmionego Ronnie go, który idąc po schodach,
musiał korzystać z pomocy Toru.
- To co? Jutro zabieramy się do pracy? – pytał Sal, zacierając ręce.
- Tak. Kate przyjedzie po szkole do Rosewood i będziecie mogli
zająć się jej wozem – odpowiedziała Nikki.
- Super. To trzymajcie się. Do jutra – rzekł, idąc w stronę
wyjścia. – Muszę się porządnie wyspać, bo jestem padnięty – dodał, otwie-
rając drzwi.
Chwilę potem Sal znalazł się w garażu, skąd wyjechał swoim cza r-
no-srebrnym Mercedesem i ruszył w stronę centrum.
- Dzięki za to, że świętowaliście ze mną moje urodziny – Nikki
zwróciła się teraz do Mii i Thomasa. – Pierwszy raz od wielu lat tak dobrze
się bawiłam.
- Trochę za mało wypiłaś – odpowiedział oschle. – Wtedy bawiła-
byś się jeszcze lepiej.
Clarence, który siedział przy stole i postukiwa ł palcami o blat,
spojrzał teraz na Thomasa. Było mu trochę głupio, że brał udział w tym
niecnym planie kupna domu w Ocean Hill. Co gorsza, przyniosło to raczej

186
odwrotny skutek, niż planował, bo Thomas był po prostu wściekły i Nikki
jeszcze bardziej straciła jego zaufanie.
Ona czując się znokautowana słowami byłego chłopaka, spojrzała
w podłogę.
- Dobra, chodźmy już – powiedziała Mia, ciągnąc Thomasa w str o-
nę drzwi.
W ich ślady poszła Kate. Jednak zanim jeszcze wyszła, p owiedzia-
ła:
- Dzięki za sprowadzenie Sala, Nikki.
- Nie ma za co – odpowiedziała, podnosząc głowę.
W domu pozostał już tylko Clarence. Spojrzał na Nikki smutnymi
oczami, czując, że ich plan wcale nie jest tak dobry, jakby sobie tego ż y-
czyli.

Kiedy Thomas i Mia zna leźli się już u siebie, zapalili świa tło
w salonie i zaczęli przygotowywać kolację.
- I co o tym myślisz? – zapytał. – W życiu nie podejrzewałbym, że
odwali taki numer – dodał, rozpinając najwyżej położony guzik swojej
czarnej koszuli.
- No cóż, kupiła sobie dom i teraz będzie w nim mieszkać.
- I ty to mówisz tak spokojnie?
- Tak. A czym tu się denerwować?
- Tym, że będzie mieszkać tak blisko nas.
- Oj, kochanie. Chyba nie słuchałeś uważnie Kate, kiedy mówiła
nam, że nic i nikt nas nie rozdzieli – powiedziała Mia, całując ukochanego
w policzek.
- No tak, racja – odpowiedział, opierając głowę na jej ramieniu.
Kiedy przygotowali już posiłek, ruszyli z talerzami w stronę stołu,
który znajdował się tuż za ich plecami. Thomas zupełnie nieświadomie
spojrzał przez okno w stronę domu Nikki. Dostrzegł, że nadal stoi obok
niego wóz Clarence’a.
- Zobacz, on tam cały czas siedzi.
- Dopijają te drinki, których wcześniej nie wypili – zaśmiała się
Mia.
- No chyba tak. Przecież u Nikki niezakrapiana impreza to nie jest
impreza.

187
Po zakończonej kolacji, Thomas siedział na kanapie. Obracając się
do tyłu, ponownie spojrzał przez okno. Czarny Mustang nadal stał obok
sąsiedniego domu. Czując, że lekko podnosi mu się ciśnienie, rozpiął ko-
lejny guzik u swojej koszuli.
- Czemu się tak denerwujesz? – zapytała Mia, układając szklanki
na szafce kuchennej. – Zaraz pomyślę, że jesteś o nią zazdrosny – dodała
z uśmiechem.
- Daj spokój. To jest ostatnia rzecz, która mogłaby mi się przyda-
rzyć w życiu – odpowiedział, wstając z kanapy i robiąc kilka kroków ku
swojej ukochanej.
- Słuchaj - zaczęła Mia, zakładając ręce na bokach. – widzę, że
jest ci gorąco. Może rozpiąć ci resztę tych guziczków? – zaproponowała
uwodzącym tonem.
Thomas spojrzał na swoją koszulę, a następnie na Mię, odwzajem-
niając jej uśmiech.
- Rzeczywiście, jest mi gorąco – mówił niemalże szeptem. –
A tobie?
- Mnie też – odpowiedziała, robiąc kilka kroków w jego stronę.
Patrząc sobie w oczy, złapali się za ręce, a następnie objęli. Tho-
mas zaczął całować Mię po ramieniu i szyi. Ona z kolei szukała guzików
jego koszuli, próbując rozpiąć pierwszy z nich. Chwytając jej ręce, całował
je i przytulał do swojej klatki piersiowej.
- Uparte te twoje guziczki – powiedziała szeptem, próbując je
rozpiąć. – Chyba inaczej sobie z nim poradzę – dodała, chwytając czarną
koszulę po dwóch stronach kołnierza.
Jedno, silne szarpnięcie sprawiło, że srebrne guziki rozsypały się
po podłodze, ginąc pod kanapą i fotelem.
- Co ty robisz? – zapytał Thomas, uśmiechając się.
- Nie przejmuj się, jutro je pozbieramy – odpowiedziała, całując
go namię tnie.
Po chwili Thomas chwycił ją na ręce i śmiejąc się głośno, zaczął
kierować się ku drzwiom prowadzącym do sypialni.

***

188
Następnego dnia Kate szła szkolnym korytarzem, kierując się do
klasy, gdzie za chwilę mia ła odbyć się lekcja kinetyki. Kilkanaście metrów
za nią biegł Jack, próbując ją dogonić.
- Hej, Kate! – krzyknął.
Dziewczyna obróciła się, spoglądając z uśmiechem na swojego
przyjaciela.
- Cześć, Jack. Czemu tak pędzisz?
- Chciałem cię złapać.
- Przecież nigdzie nie uciekam – śmiała się.
- No wiem, ale chciałem pogadać o Thomasie. Jak tam u niego?
- Właściwie to trudno jednoznacznie oce nić, ale raczej dobrze.
- Hej – przywitał się Brian, który również przybył na miejsce. –
O czym mówicie?
- O Thomasie – odpowiedziała Kate. – Wczoraj była urodzino-
parapetówka u Nikki. Mówię wam, co tam się wyprawiało... – dodała, przy-
kładając dłoń do prawej skroni.
- Wczoraj? – dopytywał się Jack. – 11 września? Przecież w takim
dniu wszyscy myślą o World Trade Center, a nie o imprezach.
- No i właśnie było trochę tak jak w World Trade Center. Do same-
go końca nie miałam pewności, czy wszyscy to przeżyją.
- A co się stało? – ciekawił się Brian, ciągnąc oboje swoich przyja-
ciół za rękawy, by usiedli obok niego na ławce – Opowiadaj.
- Okazało się, że Nikki kupiła dom, który znajduje się dwadzieścia
kroków od domu Thomasa i Mii.
- O ja… – ekscytował się Jack, przykładając dłoń do ust.
- Thomas chciał ją zatłuc na miejscu. Dobrze, że Clarence zaczął
ich rozdzielać.
- I co teraz? – pytał dalej Jack.
- Nic – rzekła Kate pewnym tonem. – Rozmawiałam już dzisiaj
z Thomasem przez telefon i z jego tonu jednoznacznie wynika , że ma to
wszystko dokładnie tam, gdzie nie dociera słońce.

189
Rozdział 7
DRAGONS

SMOKI

Pojedyncze obłoki przesuwały się powoli na niebie, gdy do garażu


w Rosewood wjechał srebrno-czarny Mercedes.
- Nie spóźniłem się? – zapytał Sal, wysiadając ze swojego wozu.
- Nie – odpowiedziała Nikki. – Kate jeszcze nie ma.
- A gdzie reszta?
- Nie będzie ich. Ćwiczą na mieście. Wiesz… przygotowują się do
tego spotkania z braćmi de Silva, którzy mają podobno mega odstawione
bryki. Mają też zamiar jechać do San Pedro i trochę ich poobserwować. Im
lepiej znasz przeciwnika, tym ła twiej go pokonać.
- A tak, coś wczoraj o tym słyszałem – odpowiedział bez emocji.
W chwilę potem zaczął rozglądać się po garażu. – Czyje są te wszystkie
samochody?
- Thomasa.
- Thomasa? Wszystkie?
- Tak – rzekła Nikki, spoglądając akurat na Lancera, który kiedyś
należał do Earla. – Tutaj panowały inne zasady niż u nas w Palmont. Nie
liczyło się posiadanie terytorium ani zespołu. Najlepszy był ten, kto za j-
mował najwyższą pozycję wśród najbardziej poszukiwanych przez policję.
- Rozumiem, ale to nadal nie wyjaśnia, skąd tyle aut.
- Najbardziej poszukiwanych zawsze było piętnastu. Jeśli przesko-
czyło się w rankingu notowań jakiegoś kierowcę, można było wyzwać go
na pojedynek. Stawką był samochód... przeciwnika i twój własny.
- Zaraz, zaraz, już rozumiem – ekscytował się Sal. – T homas za-
czął od samego dołu i pokonując kolejnych kierowców, zdobył te wszys t-
kie auta.
- Dokładnie tak, Sal.

190
- To niesamowite. On naprawdę ma ogromny talent, większy niż
kiedykolwiek przypuszczałem. Zdobyć tyle samochodów w zaledwie nieca-
ły rok… Teraz już rozumiem, dlaczego tak chętnie znowu tu przyjechał.
- Niestety to nie jest jedyny powód – dodała z goryczą w głosie
Nikki.
Sal przybliżył się do niej, domyślając się, co jego przyjaciółka ma
na myśli.
- Chodzi o tę Mię? – zapytał niemal szeptem.
- Tak. To jest prawdziwy powód. Samochody to pestka.
- Cieszyłbym się, gdyby wrócił do Palmont. Jesteś pewna, że nie
dasz rady jakoś… no nie wiem… odbić go?
Nikki spojrzała na Sala z uśmiechem, ciesząc się, że ma w pobliżu
kolejną osobę, która popiera jej działania. Już chciała wtajemniczyć go
nieco w swój plan, gdy na ulicy rozległ się delikatny dźwięk samochod o-
wego silnika.
- Twój wózek do roboty – rzekła beznamiętnie, spoglądając na
srebrne BMW.
Po chwili samochód zatrzymał się na środku garażu, a z jego wnę-
trza wyłoniła się Kate.
- Cześć – przywitała się, zdejmując jednocześnie okulary przeciw-
słoneczne.
- Cześć – odpowiedziała Nikki. – Czy jesteś gotowa na rozbebe-
szenie twojego auta aż do podwozia? – zapytała, a stojący obok niej Sal
zaczął zacierać ręce.
- Pewnie, tylko pod warunkiem, że mi je później poskładacie –
zaśmiała się Kate.
- O to się nie bój.
- W takim razie oddaję auto w wasze ręce.
- Postaramy się zrobić wszystko jak najszybciej – rzekł Sal. – Tak
żebyś miała jeszcze czas potrenować z resztą zespołu przed spotkaniem
z waszymi przeciwnikami.
- Akurat ja znam ich aż za dobrze. Przejechałam z nimi już ze sto
dragów i nigdy nie udało mi się wygrać.
- Obiecuję, że teraz będzie inaczej – zapewniła z uśmiechem
Nikki.
- Trzymam cię za słowo. To jak, może wam pomogę? W końcu to
mój samochód i warto byłoby brać przynajmniej częściowy udział w jego

191
tuningu. A poza tym mam nadzieję, że przy okazji czegoś się od was na-
uczę.
- Nie ma problemu – odpowiedział Sal. – Łap się za zestaw kluczy.
Po podniesieniu samochodu odkręcamy koła.
- Odkręcamy koła? – zapytała z zaskoczeniem Kate. – Przecież
Nikki już wymieniła sprężyny przy amortyzatorach.
- Tak, ale mamy dla ciebie nowe, jeszcze lepsze. Poza tym bez
tego nie dostanę się do hamulców.
- OK, ja już nie będę z wami dyskutować – rzekła, podnosząc ręce
i kierując się w stronę półek znajdujących się z tyłu garażu. – Ufam wam,
że wiecie, co robicie.
- Oczywiście, że tak – zapewniła Nikki. – Sal, słyszałeś, ten samo-
chód ma być lepszy od każdej, nawet najbardziej odstawionej drag-
rakiety.
- A jej największą zaletą będzie to, że nikt nie będzie się tego po
niej spodziewał.
- Dokładnie tak. Bo widzisz Sal, zapamiętaj moje słowa: Jeśli
chcesz pokonać swojego rywala, musisz znać wszystkie jego słabe strony,
zrobić wszystko, by samemu mieć jak najwięcej mocnych i na koniec prze-
konać go, że nie jesteś dla niego żadnym zagrożeniem.
Sal spojrzał na Nikki, zastanawiając się, czemu mu to mówi. Na
pewno dlatego, że jest wyścigowcem i taka strategia jest bardzo skutecz-
na, by wygrywać z innymi, ale czy to wszystko?
Teraz pomyślał o ich rozmowie sprzed kilku chwil. Zrozumiał, co
planuje Nikki. Po prostu się przyczaiła, obserwuje Mię, szuka jej słabych
stron. Sama w tym czasie próbuje zdobyć zaufanie Thomasa i pokazać się
mu w jak najlepszym świe tle. Do tego ten cały Razor – sposób, by przeko-
nać Mię, że jej pozycja przy Thomasie jest niezagrożona, bo przecież NIBY
interesuje się kimś innym. „Sprytne”. – pomyślał Sal.
Kate obróciła się w ich stronę, zbliżając się ze skrzynką pełną na j-
różniejszych kluczy. Słuchając słów Nikki, zmrużyła oczy. Od razu odnio-
sła wrażenie, że jej wypowiedź ma drugie dno… i wiedziała nawet jakie.
Wczoraj na urodzinach Sal ze szczególną ciekawością obserwował
Mię. Zdecydowanie nie było to spojrzenie, którym może obdarzyć kobietę
zauroczony mężczyzna. To było raczej coś w stylu – „patrzę i nie wierzę”
albo „patrzę, ale nie rozumiem”. I tu nie chodziło o samą Mię, ale o to, że
była bardzo blisko Thomasa.

192
Kate pokojarzyła kilka faktów. Sal to wielole tni, wspólny przyjaciel
Nikki i Thomasa. Był przyzwyczajony do tego, że zawsze byli razem. Nie
tylko jako kierowcy w jednym zespole, ale również jako para. Pojawienie
się przy Thomasie innej kobiety było dla Sala tak samo trudne do zaakce p-
towania, jak dla ortodoksyjnego judaisty przyjęcie do wiadomości, że Bóg
nie istnieje.
Kate pomyślała teraz, że Sal i Nikki musieli o tym dyskutować,
zanim zjawiła się w garażu i przerwała im ich konwersację. Postanowiła
teraz udawać, że nie zrozumiała prawdziwego znaczenia tych słów.
- Masz rację – przyznała. - Tylko trzeba też pamiętać o różnych,
zewnętrznych czynnikach, które mogą wpłynąć na twój plan – dodała rów-
nie dwuznacznie, by delikatnie dać swojej rozmówczyni do zrozumienia,
że nie powinna być taka pewna siebie.
Nikki spojrzała na Kate z lekkim przerażeniem w oczach. Uświa-
domiła sobie, że chyba nie powinna w jej obecności mówić takich rzeczy
i że chyba właśnie się zdradziła. Mimo to zachowała zimną krew i odp o-
wiedziała:
- Na to też jest sposób – zaczęła z czarującym uśmiechem. –
Trzeba zawczasu zadbać o to, by nawet czynniki zewnętrzne były ci prz y-
chylne albo nawet działały na twoją korzyść.
- Ach, tak – szepnęła Kate, wbijając wzrok prosto w czarne oczy
swojej rozmówczyni i lekko się do niej przybliżając. – Coś ci powiem –
kontynuowała cichym, niskim i pewnym głosem. – Są takie „czynniki ze-
wnętrzne”, które nie będą działać na twoją korzyść, nawet gdybyś obiecała
im w zamian cały świat.
- I są też takie „czynniki zewnętrzne”, którym tylko wydaje się, że
są takie nieugięte.
- Nie wiem, o czym mówicie - wtrącił nagle Sal. – ale proponuję,
żebyśmy może zajęli się naszą robotą.
- Tak – zgodziła się Kate, nadal nie zrywając kontaktu wzrokowe-
go z Nikki. – Teorie oparte na słowach nie mają żadnego znaczenia, dop ó-
ki nie zamieniają się w działanie, a to już zupełnie inna bajka – powiedzia-
ła prawie szeptem. – Zajmijmy się moim wozem – dodała, spoglądając
wreszcie w stronę Sala.

***

193
Mia zastanawiała się, jak bracia de Silva poczują się podczas wy-
ścigu na ulicy pełnej samochodów. Wszystko wskazywało na to, że lubią
długie, proste i puste ulice, gdzie ich samochody mogą osiągać wysokie
prędkości i gdzie nie ma potrzeby przejmowania się czymkolwiek innym
niż trzymaniem nogi na pedale gazu i zmienianiu biegów w odpowiednich
momentach.
Tym razem nie będzie tak łatwo. Pozwalając zespołowi Thomasa
wybrać miejsce spotkania, wpakowali się w małą pułapkę. Będą musieli
przygotować się na pojedynek w zupełnie innych warunkach, niż są prz y-
zwyczajeni. Po pierwsze warto zadbać o to, by trasa była długa – ich sa-
mochody mają dobre przyspieszenie, ale na dłuższą metę tracą ze wzglę-
du na słabszą prędkość maksymalną. Wtedy wyprzedzenie ich nie będzie
większym problemem. Drugim czynnikiem, który zdecydowanie nie działa
na ich korzyść, jest prowadzenie. Są mistrzami w wyścigach na prostych,
pustych ulicach, więc zakręty i potrzeba omijania ruchu drogowego na
pewno nie będzie dla nich miła.
Zbliżała się godzina dziewiąta wieczorem. Już niebawem bracia de
Silva, jak i inni drag-wyścigowcy powinni zjawić się na parkingu dawnego
stadionu przy ulicy Shepard w San Pedro. Na miejscu spotkania pojawili się
już organizatorzy, którzy, jak to było w ich zwyczaju – zaparkowali swoje
wozy obok siebie, na samym środku placu. Kilkanaście sekund później na
ulicy dostrzec można było niebieskie go Dodge’a Chargera R/T.
Thomas i reszta zespołu siedzieli na trybunie, próbując ukryć się
za innymi kibicami, tak by bracia de Silva nie dostrzegli ich obecności i nie
zorientowali się, że są obserwowani.
Nikki miała rację – przeciwnik nie powinien wiedzieć, że jest ob-
serwowany. Jeśli to odkryje, staje się bardziej ostrożny, a to zdecydowanie
utrudnia sprawę.
Wśród zebranych na trybunie brakowało Franka, który musiał w y-
jechać na kilka dni, a także Nikki, Sala i Kate, którzy pracowali aktualnie
w garażu w Rosewood.
- Jadą – rzekł Razor, widząc samochody braci de Silva. – Nas tu nie
ma – dodał, śmiejąc się.
- Myślicie, że dowiemy się o nich czegoś nowego, obserwując ich
tutaj? – zapytał Thomas.
- Wydaje się, że tak sobie jeżdżą po prostu do przodu i nie ma
w tym nic szczególnego - zaczęła Mia. – ale trzeba przyjrzeć się, jak ru-

194
szają, jak długo się rozpędzają i po jakim czasie osiągają prędkość ma k-
symalną. Wtedy będziemy wiedzieli, jak długiej trasy potrzebujemy, żeby
ich wyprzedzić podczas naszego spotkania.
- Zgadza się – potwierdził Razor.
- No tak, macie rację. W takim razie patrzmy.
Po wylosowaniu par okazało się, że jeden z braci de Silva będzie
jechał w pierwszej parze, a drugi dopiero w ósmej. Samochody ich prz e-
ciwników wydawały się być całkiem nieźle stuningowane, ale to, czy będą
miały jakiekolwiek szanse, okaże się dopiero za chwilę.
Pierwsza para wyjechała na ulicę. Czarny Chevrole t Chevelle SS
zatrzymał się po prawej stronie srebrnego Chevroleta Camaro, który
z pewnością wyprodukowany został nie wcześniej niż pięć lat temu.
Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że pojedynek wygra
nowszy wóz, ale takie stwierdzenie mógłby wysunąć tylko ktoś, kto nie
zna braci de Silva i ich samochodów.
Po sygnale do startu oba samochody ruszyły, zostawiają c za sobą
kłęby dymu i ślady spalonej gumy. Już w pierwszej chwili czarny Cheve lle
wysunął się na prowadzenie, pozostawiając swojego rywala w odległości
kilku metrów za sobą. Nie było absolutnie żadnych wątpliwości co do te go,
że pojedynek wygra de Silva. Tym bardziej, że srebrny Camaro nie za-
chwycał a ni przyspieszeniem, ani prędkością maksyma lną. Dystans między
samochodami zwiększał się aż do samego końca wyścigu.
- Jest szybki. Będzie potrzebny naprawdę długi odcinek drogi, jeśli
myślimy o wygranej – powiedział Thomas.
- I jakieś delikatne doładowanie – dodał Razor.
- A właśnie, czy oni w ogóle używają jakiegoś dopalacza? Szczerze
mówiąc, nie zauważyłem nic takiego.
- Wydaje mi się, że nie.
- Więc będziemy raczej mało uczciwi, jeśli podczas naszego spo-
tkania będziemy czegoś używać.
- Słuchaj, ich samochody z takim przyspieszeniem na starcie są
już same w sobie mało uczciwe. Jeśli my też zrobimy coś, co sprawi, że
będziemy tak startować, wtedy dopiero będzie można mówić o sprawie-
dliwości.
- Podoba mi się twoja definicja sprawiedliwości – odpowiedział
Thomas, śmiejąc się.

195
- Clarence ma rację – wtrąciła Mia. – Jeśli oni mogą tak startować,
to i nam wolno. Rzeczywiście byłoby dobrze włożyć do naszych wozów
jakieś nitro, które nie uszkodzi silnika przy użyciu go na niskich biegach.
- Nikki coś wymyśli – odpowiedział Razor.
Rozmowę przerwał dźwięk telefonu dobiegający z kieszeni kurtki
Thomasa.
- Kto dzwoni? – zaciekawiła się Mia.
- Cross – odpowiedział, spoglądając na wyświetlacz. – Zobaczymy,
co chce – dodał odbierając i przykładając telefon do ucha.
- Siema, co u was? – zapytał policjant wesołym głosem.
- Dobrze. Jesteśmy w San Pedro na imprezie wyścigowej.
- O, to super. O ile się dziś wzbogacicie?
- O nic. Tylko oglądamy.
- Eh, szkoda. Myślałem, że coś zarobicie, bo kasa się wam przyda.
Załatwiłem kryjówkę na twoje wózki.
- Serio, tak szybko?
- Tak. Facet odsprzedał mi hangar. Miał w nim jakiś zakład pro-
dukcji maszyn, czy coś takiego… nie dopytywałem się. W każdym razie na
pewno wszystko się pomieści.
- Jesteś cudotwórcą – powiedział Thomas, uśmiechając się. –
Gdzie jest ten hangar?
- Z tego, co mi się wydaje, to to miejsce należy już do miasta
Wilmington. W każdym razie to jest jakieś pół mili od kanału Dominquez.
- Nie wiem, gdzie biegnie kanał Dominquez, ale Wilmington coś
mi mówi.
- Spokojnie, zaraz ci prześlę namiary.
- Po raz kolejny muszę ci bardzo serdecznie podziękować. To ile
cię kosztował ten hangar?
- Facet wziął piętnaście tysięcy i obiecał, że zabierze jutro stamtąd
parę rupieci, żeby zrobić jeszcze więcej miejsca.
- Super. W takim razie razem z namiarami prześlij mi swój numer
konta. Najdalej pojutrze znajdziesz tam dwadzieścia tysięcy ode mnie.
Przez chwilę w słuchawce słychać było jedynie śmiech policjanta.
- Robienie interesów z tobą to czysta przyjemność – odpowiedział
w końcu.
- I wzajemnie.
- Gdybyś jeszcze czegoś potrzebował, to dzwoń.

196
- Jasne.
- No to trzymaj się i miłego zwiedzania nowej kryjówki.
- Dzięki – odpowiedział Thomas, śmiejąc się.
- Pozdrów Mię. Trzymaj się.
- Na razie – pożegnał się i rozłączył. – Masz pozdrowienia od
Crossa – powiedział, zwracając się do niej.
- Co chcia ł?
- Załatwił nam kryjówkę.
- Heh, gdyby Cross był wyścigowcem - zaczął Razor. – i jeździł tak
szybko, jak załatwia te wszystkie twoje interesy, to nawet ty byś z nim nie
wygrał.
- To prawda – zgodził się Thomas. – Jest bardzo skuteczny.
- A gdzie jest ta kryjówka? – zapytała Mia. – W Wilmington?
- Tak. Niedaleko jakiegoś kanału Dominquez. Wiesz, gdzie to j est?
- Myślę, że tak.
- W takim razie jutro tam pojedziemy i przyjrzymy się temu na-
szemu, nowemu nabytkowi.
- Na razie przyjrzyjcie się de Silvie – wtrącił Razor. – Zdaje się, że
teraz jego kolej.
Drugi z identycznie wyglądających Chevroletów Cheve lle wyjechał
na ulicę, by zmierzyć się z Dodgem Viperem SRT. Pojedynek był wyjątkowo
krótki. Oba samochody jechały naprawdę szybko, ale to de Silva był znów
górą.
Impreza zbliżała się do finału. Pozostało już tylko kilka przeja z-
dów. Oczywiście nie było najmniejszych wątpliwości co do tego, że trium-
fatorami będą po raz kolejny właściciele dwóch czarnych Chevroletów
Chevelle. By stało się inaczej, musiałby się im przytrafić jakiś wypadek albo
awaria.
Jednak dzisiaj czekała na nich, jak i na innych kierowców jeszcze
gorsza niespodzianka. Ze wszystkich stron zaczęły nadjeżdżać radiowozy.
Aby uniknąć wykrycia do samego końca, jechały bez włączonego sygnału.
Ich nagłe pojawienie się tak bardzo zaskoczyło zebranych, że przez kilka
chwil zachowywa li się tak, jak gdyby niczego nie zauważyli. Nie uciekali,
nie krzyczeli, a ścigający się kierowcy nie przerwali nawet swojego prz e-
jazdu.
Dopiero po kilkunastu sekundach wszyscy zaczęli rozbiegać się
w swoje strony. Kierowcy i organizatorzy do swoich samochodów, a kibice

197
w kierunku parkingu za trybuną, gdzie wielu z nich zaparkowało swoje
wozy.
W tym zamieszaniu wydostanie się stąd byłoby praktycznie nie-
możliwe, ale na szczęście Thomas i reszta jego zespołu zareagowali na
tyle szybko, że byli jednymi z pierwszych osób, które znalazły się za try-
buną i wsiadły do swoich samochodów.
Ruszyli w stronę ulicy, gdzie spodziewali się najmniejszej ilości
radiowozów i skierowali się w stronę centrum San Pedro w nadziei, że tam
uda się im zgubić ścigających ich funkcjonariuszy. Jechali jeden za drugim
szeroką ulicą, mijając kolejne skrzyżowania. Slalom między samochodami
ruchu drogowego wychodził Thomasowi i reszcie zespołu zdecydowanie
lepiej niż policjantom. Dlatego z czasem pozostawili radiowozy daleko za
sobą.
Sytuacja zdawała się całkowicie uspokoić, gdy nagle na kolejnym
skrzyżowaniu, z lewej strony, na ulicę z zawrotną prędkością wjechało
kilkunastu wciąż ściganych wyścigowców. Wśród nich dostrzec można było
dwa czarne Chevrolety Chevelle. Wszystko wskazywało na to, że bracia de
Silva wciąż walczyli o to, by uwolnić się od pościgu. Teraz Thomas miał ich
przed sobą i mógł z bardzo bliska przyjrzeć się temu, jak radzą sobie
w takiej sytuacji. Choć zdrowy rozsądek podpowiadał mu, by poprowadzić
swój zespół w którąś z bocznych ulic i tym samym zniknąć policj i z tylnych
lusterek, chęć obserwowania czarnych Chevroletów była silniejsza. Dlatego
jechał wciąż główną ulicą, patrząc na wozy braci de Silva.
Wrócił na ziemię dopiero wtedy, gdy w jego lusterkach rozbłysły
kilkukrotnie światła drogowe, jadącego za nim Forda Musta nga. Najwyra ź-
niej Razor już nieco się zniecierpliwił i postanowił przypomnieć Thomaso-
wi, że najwyższa pora oderwać się od te go strumienia ściganych i ścigaj ą-
cych.
W odpowiedzi włączył prawy kierunkowskaz, dając tym samym
pozostałym znak, że na najbliższym skrzyżowaniu będą skręcać. Chwilę
później jechali już autostradą prowadzącą do Rockport. Jedynie z oddali
dobiegały ich dźwięki policyjnych syren.

***

198
Nikki przecierała ręce, kończąc pracę przy silniku srebrnego BMW.
Kate podeszła bliżej, spoglądając pod maskę swojego wozu.
- Będzie śmigać – zapewniała Nikki.
- Nie wątpię. Po tylu godzinach pracy nie ma innej możliwości.
- Jutro zajmiemy się jeszcze butlami z podtlenkiem. Przewody już
są założone, trzeba tylko napełnić butle i wstawić je do bagażnika.
W odpowiedzi Kate pokiwała głową.
- Dzięki – rzekła cicho.
- Nie ma za co.
- Jeszcze nie dziękuj – wtrącił Sal. – Wciąż pozostało nam malowa-
nie.
- To już robota w całości dla ciebie – odpowiedziała Nikki.
- Już nie mogę się doczekać.
W tej chwili za plecami Sala rozległ się dźwięk kilku silników.
Thomas wjechał do garażu. Omijając wóz Kate, zaparkował po lewej str o-
nie. Za nim Razor, Mia i chłopaki.
- Jak trening? – zapytała Nikki.
- Dobrze – odpowiedział Thomas. – Byliśmy też w San Pedro. Wy-
daje mi się, że już wiem, jak poradzić sobie z braćmi de Silva. Jeśli zawi o-
dą wszystkie konwencj onalne środki, to pomóc nam może policja.
- Policja? – zaciekawiła się Kate.
- Tak. Mieliśmy okazję zobaczyć, jak radzą sobie podczas pości-
gu. Według mnie w ogóle sobie nie radzą. Ich auta nie mają przyczepności,
wchodzą w zakręty bardzo szeroko, często zmusza ich to do zdjęcia nogi
z gazu. Mają też problem z wychodzeniem z zakrętów. Kiedy przyspiesza-
ją, wpadają w poślizg.
- Rozumiem, odkryłeś słabe strony ich samochodów, ale co ma do
tego policja?
- Nie wiem, czy ich nieporadność podczas ucieczki wynika ła tylko
i wyłącznie z konfiguracji ich wozów, czy może też po części ze strachu
przed złapaniem. Dlatego proponuję, by w momencie, gdy jakimś dziw-
nym sposobem nie będziemy mogli dać im rady, wyciągnąć ich tam, gdzie
do zabawy włączy się też policja.
- Myślę, że nie będzie takiej potrzeby – wtrąciła Nikki. – Mam za-
miar doprowadzić wasze samochody do takiego stanu, by to oni oglądali
unoszący się za wami dym.
- A właśnie, jak twój samochód, Kate?

199
- Prawie gotowy. Zostało tylko malowanie.
- Jutro albo najdalej pojutrze wszystkie samochody wyjeżdżają do
nowej kryjówki – zapowiedział Thomas. – Musimy jeszcze wymyślić jakąś
lawetę – dodał, spoglądając na Mię.
- Cross już coś znalazł? – zapytała Nikki.
- Tak.
- Daleko stąd?
- Pięć, może sześć mil.
- Czyli my też się przenosimy? – zapytał Sal.
- Nie, możecie spokojnie tutaj zostać, aż skończycie malowanie.
I tak musimy jeszcze znaleźć jakąś dobrą ekipę budowlaną. No i szczerze
mówiąc, jest tutaj jeden budynek, który chciałbym kupić, ale kontakt
z właścicielem jest raczej kiepski – powiedział ze zmartwieniem w głosie. –
Mimo to mam nadzieję, że w końcu się z nim dogadam.
Następnego dnia Kate wyszła ze szkoły dwie godziny wcześniej,
niż wskazywałby jej plan zajęć. Czasami i nauczyciel może się pochor o-
wać. Oznaczało to, że zamiast siedzieć jeszcze na zajęciach, mogła wcze-
śniej jechać do Rockport i zająć się malowaniem swojego BMW.
Choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że najważniejsze
w samochodach jest to, co kryje się pod maską, to tuning wizualny cieszył
ją równie mocno, co mechaniczny, a może nawet bardziej.
- Cześć, Nikki. Dasz radę przyjechać do Rosewood wcześniej? –
pytała Kate, trzymając w lewej ręce telefon, a w prawej kierownicę swojego
Chevrole ta. – Jestem już po zajęciach.
- Jasne, nie ma problemu, ale może jedź chociaż na chwilę do
domu. Zjedz jakiś obiad, przebierz się.
- Taki mam zamiar, ale to zajmie mi najwyżej pół godziny.
- OK, to do zobaczenia w garażu.
W tym samym czasie Thomas prowadził kolumnę samochodów
kierujących się w miejsce, gdzie według danych od Crossa znajdować się
miała nowa kryjówka.
Przejeżdżając mostem położonym nad kanałem Dominquez, zna-
leźli się na szerokiej drodze, która biegła pośrodku portowej dzielnicy
zupełnie podobnej do tej, która znajduje się w Rockport. Po obu stronach
ulicy aż po horyzont rozciąga ł się widok towarowych statków, typowych
konstrukcji portowych i hangarów, które służyły zapewne przechowywaniu

200
transportowanych towarów. Wśród nich miał znajdować się również ten,
który był nową kryjówką zespołu Thomasa.
Zgodnie z tym, co wskazywał system GPS, budynek znajdował się
pół mili dalej i wyglądało na to, że jest nieco odosobniony od reszty tutej-
szych zabudowań. Ten fakt ucieszył Thomasa, gdyż posiadanie kryjówki
w tak silnie uczęszczanym miejscu, jakim był ten port, można by określić
raczej nierozsądnym.
Na szczęście Cross wykazał się wyobraźnią i zakupiony przez nie-
go hangar zdawał się być całkowicie bezpieczny. Dojazd do niego nie był
zbyt łatwy, gdyż wymagał zjazdu na nieubitą, wąską drogę, gdzie przejeż-
dżające samochody zostawiały za sobą chmurę brązowego kurzu, ale to
była cena prywatności i gwarancji, że nikt niepowołany nie będzie się tutaj
zapuszczał.
Kiedy kolejne wozy zatrzymywały się obok zamkniętych wrót ha n-
garu, ich kierowcy wysiadali, spoglądając na siebie z zaskoczeniem. Bud y-
nek był ogromny. Zdecydowanie przewyższał wszelkie, nawet najśmielsze
oczekiwania.
W końcu Thomas wyciągną ł z kieszeni kurtki pęk kluczy do
wszystkich znajdujących się tutaj zamków i kłódek. Było ich około dziesię-
ciu. Do tego dochodziły dodatkowe zabezpieczenia przy dwuskrzydłowych
drzwiach, które mogły służyć jednocześnie za mniejszy wjazd do środka.
Odblokowanie tych wszystkich zamków zajęło Thomasowi ponad
minutę. Gdy wreszcie się udało – widok był powalający. Otwarte wrota
odsłoniły widok na wnętrze hangaru, które zdawało się nigdzie nie koń-
czyć. Gdzie nie spojrzeć rozciągała się nieograniczona przestrzeń. W środ-
ku panował idealny porządek. Poprzedni właściciel wywiązał się z umowy
w każdym najmniejszym szczególe.
Choć Thomas zapalił światła wewną trz, głównym oświetleniem
nadal było wpadające przez wrota pomarańczowe słońce.
- Jesteś pewien, że nie powinniśmy przenieść się tutaj na stałe? –
zapytał Razor, otrząsając się już nieco z szoku. – Mielibyśmy bardzo dużo
miejsca. Przecież tutaj zmieściłby się okręt.
- Kiedy złączymy wszystkie kupione budynki w Rosewood i zrob i-
my z nich jeden wielki garaż, też będziemy mieli dużo miejsca.
- To kiedy sprowadzamy tutaj wózki? – zaciekawił się Ronnie.
- Dziś w nocy – odpowiedział Thomas z uśmiechem.

201
Sal kończył właśnie lakierować ostatnie centymetry nowej karoserii
wozu Kate. Zielony barwnik zdobił nie tylko samochód, ale również podło-
gę wokół niego.
- O ile udało nam się położyć główny lakier bez biegania po całym
garażu, to raczej wzory będą wymagały większej przestrzeni – rzekł. –
Pasowałoby, żeby te wszystkie wózki zniknęły stąd jak najszybciej, bo
możemy niechcący trochę je pobrudzić.
- Jeśli wszystko wypali, nie będzie ich tutaj już jutro rano – odpo-
wiedziała Kate. – Thomas załatwił lawetę na dzisiejszą noc.
- Super. Do jutra to wszystko przeschnie i będziemy mogli kłaść
biały i czarny lakier. Muszę wyciąć jeszcze wzory w folii.
- Pomogę ci – zaproponowała Nikki.
- OK, przyda mi się pomoc.
- Dobrze, że robimy to malowanie przed remontem – zaczęła Ka-
te. – Nie wiem, czy Thomas nie urwałby nam głów za tę podłogę – dodała,
patrząc na zielony lakier rozpryskany wokół jej wozu.
- Nie wiesz, kiedy to wszystko ma się zacząć? Chciałbym wiedzieć,
ile mamy czasu.
- Spokojnie, Thomas obiecał, że remont zacznie się dopiero wte-
dy, gdy skończymy robotę przy moim aucie.

***

Laweta pojawiła się w Rosewood o godzinie drugiej w nocy – ide-


alnej porze, by mieć pewność, że całej akcji nie będzie widziało zbyt wielu
ludzi.
Pojazd mógł pomieścić na swojej podwójnej naczepie cztery auta
jednocześnie. Na szczęście żaden z samochodów nie był zbyt długi, więc
układanie ich na lawecie było dziecinnie proste.
Ponadto „parkującym” na naczepie był kierowca pojazdu, który
wykazywał się profesjona lizmem i doświadczeniem w tego typu zadaniach.
Zarówno Thomas, jak i reszta zespołu (z wyjątkiem Kate, która musiała
zrezygnować z udziału w tej nocnej akcji ze względu na szkołę) znajdowali
się w garażu, obserwując z ekscytacją kolejne, znikające z kryjówki samo-
chody.

202
Przetransportowanie wszystkich aut wymagało trzech kursów.
Każde z nich skrupulatnie przykryte było ogromną czarną płachtą. Zdecy-
dowanie niebezpiecznym i ryzykownym zabiegiem byłoby przewożenie
sportowych samochodów pamiętanych wciąż jeszcze przez policję
w Rockport i okolicach bez zamaskowania ich. Nawet jeżeli jest środek
nocy… nigdy nie ma pewności, że nie znajdzie się jakiś zabłąkany lunatyk
lub znudzony stróż prawa, który zgłosi całą sprawę do odpowiednich i n-
stancji.
Mimo trzech przejazdów lawety, dwa samochody nadal się nie
mieściły. W związku z tym Thomas odprowadził je osobiście, siedząc za
ich kierownicą w drodze do nowej kryjówki.
Aby nie zwracać niepotrzebnej uwagi na lawetę, przy obu swoich
przejazdach trzymał się od niej w odległości 100-150 metrów. W te n spo-
sób miał całą sytuację pod kontrolą, ale jednocześnie nie sugerował, że
jego auto jest w jakikolwiek sposób powiązane z transportem tamtych -
w uznaniu zwykłych obywateli - osobowych samochodów.
Takie rozwiązanie mogło okazać się również skuteczne w przy-
padku, gdyby jednak w pobliżu pojawił się jakiś policyjny patrol. Laweta
wioząca zakryte samochody mogłaby wzbudzić podejrzenia. Jeśli jednak
policja będzie miała do wyboru spokojnie jadącą lawetę i wóz, który już na
pierwszy rzut oka wygląda na nielegalnie zmodyfikowany, decyzja kogo
skontrolować będzie oczywista. Wtedy Thomas będzie miał świetną oka-
zję, by nieco się zabawić, a tymczasem transport spokojnie dotrze do
Wilmington.
Z tego właśnie powodu wybrał dwa samochody, które miał osob i-
ście odprowadzić według określonych kryteriów. Po pierwsze musiały być
szybkie i zwrotne, by dobrze sprawować się podczas ewentualnej ucieczki,
a po drugie musiały w sposób szczególny zwracać uwagę policji. Dlatego
też wybór padł na wozy Big Lou i Vica.
O godzinie czwartej nad ranem laweta wyjechała do Wilmington po
raz drugi. Tuż za nią jechał Thomas, prowadząc granatową Toyotę Suprę .
Ulice były puste. Tylko gdzie niegdzie przejeżdżały pojedyncze samochody,
kierując się w różne strony miasta. Gdyby niedochodzące z oddali dźwięki
lądujących samolotów i zbliżających się do miasta statków, wokół pano-
wałaby całkowita cisza.
Przejeżdżając mostem wylotowym z Rockport, Thomas dostrzegł
na horyzoncie helikopter zbliżający się w jego stronę. Serce zabiło mu

203
mocniej, kiedy pomyślał, że może to być policja. Tym bardziej biorąc pod
uwagę fakt, że mogą patrolować okolicę ze zwiększoną zaciętością z p o-
wodu ostatniej akcji w Sa n Pedro. Może sprawdzają właśnie most, który ze
względu na swoją długość i szerokość mógłby być idealnym miejscem na
nielegalne wyścigi?
Czas zmienić trasę i oderwać się od lawety. Jeśli mają na kogoś
zwrócić uwagę, niech to będzie jego Toyota. Zjechał więc na lewy pas
i mocno wcisnął pedał gazu. Chciał w ten sposób wyprzedzić lawetę i jed-
nocześnie zjechać jak najszybciej z mostu, jadąc na najbliższym skrzyż o-
waniu prosto. Tymczasem laweta skręci w prawo i pokieruje się wprost do
ich nowej kryjówki.
Będąc już przy pierwszym skrzyżowaniu, helikopter zbliżył się na
tyle, że Thomas bez problemu mógł mu się dokładnie przyjrzeć. W najle p-
szym wypadku mogła to być telewizja, ale na pewno nie policja. Śmigł o-
wiec przeleciał nad jego autem, jak gdyby go tam wcale nie było - bez
najmniejszego zainteresowa nia. Poleciał dalej na północ, prawdopodobnie
kierując się do Los Ange les.
Z jednej strony była to dla Thomasa ulga, a z drugiej… poczuł
ukłucie żalu. Miał nadzieję, że pokaże wreszcie policji, że nadal żyje i że
znowu tu jest. Choć nie jechał swoim najbardziej rozpoznawalnym wozem,
każdy wyścigowiec i policjant z czasów Czarnej Listy wiedział, że po wy-
granym pojedynku z Vicem ta Supra należała do niego. Któż więc inny
mógłby ją teraz prowadzić?
Thomas zatrzymał się tuż za skrzyżowaniem. Spojrzał w tylne
lusterko. Laweta zjechała właśnie z mostu i skręciła w stronę Wilmington.
Skoro nie pozostało mu nic innego do roboty, wcisnął mocno gaz, szar p-
nął ostro kierownicę w lewo i potężnym ślizgiem nawrócił, po chwili na
nowo tworząc konwój z lawetą.
Po niespełna godzinie panowie na nowo znaleźli się w Rosewood.
Thomas wyskoczył z miejsca pasażera i wszedł do garażu. Tuż za nim
kierowca. Do przetransportowa nia pozostały już tylko: żółta Supra
Ronnie go, Mercedes Toru, który dostał po spotkaniu z Mingiem, Porsche
Barona, Mitsubishi Evo Earla i Eclipse Big Lou. Zgodnie z planem te n osta t-
ni miał być poprowadzony przez Thomasa.
Przez kilkanaście kolejnych minut kierowca lawety parkował wozy
na naczepie i z pomocą osób zebranych w garażu nakrywał je czarnymi
płachtami.

204
Niedługo potem kolejny kurs wyruszył w drogę. Thomas jechał
powoli swoim Eclipsem, od czasu do czasu wyprzedzając pojedyncze auta,
które wyjechały już na ulice miasta.
Po raz kolejny konwój wjechał na most prowadzący na zachodnią
stronę rzeki o nazwie, która pochodzi od największego miasta, przez któ-
re przepływa – Los Angeles. Na horyzoncie wschodziło już słońce, które
było tak ogromne, że wydawać by się mogło, że pojawiło się tuż za tylną
szybą samochodu Thomasa.
Mimo budzącego się już do życia miasta, przeja zd był spokojny
i po zaledwie dwudziestu minutach panowie ponownie otwierali ogromne
wrota hangaru.
Wewnątrz – zupełnie tak samo jak wcześniej w Rosewood – samo-
chody zostały ustawione w dwóch równych rzędach, maskami na przeciw-
ko siebie. Po lewej stronie stały: Volkswagen Golf, Mazda RX-8, Mercedes
CLK 500, Lexus IS 300, Toyota Supra należąca kiedyś do Vica, Ford Mu-
stang i Dodge Viper. Po prawej stronie: Lamborghini Gallardo, Chevrolet
Corvette i przetransportowa ne przed chwilą: Porsche Cayman, Mitsubishi
Lancer Evo VIII, Supra Ronniego i Mercedes, który jeszcze do niedawna
należał do Minga.
Po zaparkowaniu Eclipse’a w rzędzie po prawej stronie, Thomas
ponownie wskoczył na miejsce pasażera lawety i po wręczeniu kierowcy
odpowiedniej sumy należącej się za jego usługi, poprosił, by odwiózł go
do Ocean Hill.
Gdy znalazł się wreszcie obok swojego domu, spojrzał na wscho-
dzące słońce, a potem na dwa samochody, które jechały w stronę Camden.
„Wy już wsta liście, a ja właśnie się kładę”. – pomyślał. Przekręcił klucz
w zamku i nacisnął klamkę. Tuż za nimi stała Mia.
- Cześć, kochanie – przywitała go, uroczo się uśmiechając.
- Cześć. Nie śpisz jeszcze?
- Nie – odpowiedziała. – Czekałam na ciebie – dodała szeptem.

***

205
Kate wjechała do garażu swoim czerwonym Chevroletem, wysiadła
z niego i przyłożyła rękę do czoła, jednocześnie otwierając szerzej oczy.
- Jaka tu pustka – rzekła w końcu. – Jakby nas okradli.
W odpowiedzi Nikki zaśmiała się i zrobiła kilka kroków w jej stronę .
- Spokojnie, to chwilowe – uspokajała.
- Przynajmniej w ten sposób mamy cały garaż dla siebie – dodał
Sal, rozkładając szeroko ręce. – Zaparkuj swój wóz gdzieś pod bokiem.
Chyba nie chcemy go upaćkać jakimś lakierem, prawda?
- Jasne. Robi się – odpowiedziała Kate, wsiadając ponownie do
swojego wozu.
Po paru chwilach na samym środku tej nienaturalnej pustki znala-
zło się świeżo pomalowane BMW Z4 M Coupé. Limonkowo-zielony lakier
zachwycał głębią i połyskiem pojedynczych, malusieńkich, srebrno-
metalicznych drobinek. Już w półmroku garażu dostrzeżenie ich nie było
trudnością. Jednak prawdziwy efekt widoczny będzie dopiero w pełnym
świetle słońca.
To nie był koniec wizualnych modyfikacji. Dzisiaj na samochodzie
miały znaleźć się czarno-białe wzory, które najpierw Kate bardzo staran-
nie rozrysowała na kilkunastu kartkach i które następnie Sal przeniósł na
odpowiednią folię, w której wycina się pożądany wzór, a następnie prz y-
czepia się ją do auta i lakieruje. Po zakończeniu tej operacji odrywa się ją
i vinyl na wozie jest gotowy.
W tym wypadku nie było to jednak tak proste. Wzór Kate był
skomplikowany i składał się z wielu części. Dlatego operacja przyczepiania
i zdejmowania folii powtarzana była wielokrotnie. Dodatkowym utrudnie-
niem była również potrzeba odczekiwania, aż kolejne warstwy lakieru nie-
co przeschną. Inaczej folia nie przyczepiłaby się do wozu lub, co gorsze,
w którymś momencie wszystko po prostu by się rozmazało.
Pierwszym etapem pracy było stworzenie podwójne go czarnego
pasa biegnącego przez całą długość a uta – od przedniego zderzaka, po-
przez dach, aż do tylnego zderzaka. Grubszemu pasowi towarzyszyły dwa
białe, dużo cieńsze, które otaczały go po lewej i prawej stronie.
W dalszej części pracy należało zająć się bokami karoserii. Tutaj
sprawa przedstawia się zdecydowanie trudniej. Sal nie znał jednak ża d-
nych granic, które mogłyby go powstrzymać przed stworzeniem prawdz i-
wego, samochodowego dzieła sztuki. Korzystając więc z pomocy Nikki,
wspólnie przyłożyli do BMW długą folię, która biegnąc od samego przodu

206
aż do tyłu wozu, tym razem miała jedynie zabezpieczać zielony lakier
przed zamalowaniem go w nieodpowiednich miejscach czarnym. Kolejnym
krokiem było naniesienie drugiej części czarnego pasa, który zaczynając
się po boku wozu, kończył się na dachu. Po kilkunastu minutach na wóz
naniesione zostały osta tnie dwa czarne elementy. Był to cie nki pas, który
biegł od koła do koła na wysokości progów i ukośnie biegnący szeroki pas,
którego wykona nie było wyjątkowo trudne ze względu na znajdujące się
tutaj logo BMW.
Przechodząc do przedostatniego stadium pracy, Sal musiał nanieść
na auto jeszcze cztery białe elementy. Były to cienkie pasy, które sąsiad o-
wały z czarnym vinylem kończącym się na dachu. Ponadto – szeroki, uko-
śny, przerywany pas, który znalazł się na wcześniej nałożonym czarnym
i jeszcze jeden – dużo cieńszy, który biegł od tyłu wozu do mome ntu, aż
spotkał się z tym przerywanym.
Kiedy elementy wykonane lakierami wyschły, Sal obszedł auto
dookoła, po raz setny sprawdzając, czy wszystko wygląda tak, jak należy.
Nikki i Kate wtórowały mu, chodząc krok w krok za nim. Właścicielka BMW
patrzyła na nie z coraz większym podekscytowaniem. Tak bardzo zmieniło
się od wczoraj. Wtedy jeszcze widniał na nim srebrny lakier, teraz nie ma
po nim nawet śladu, a nowy zielony lakier wręcz nie pozwala oderwać od
siebie oczu.
Był już późny wieczór, kiedy Sal przeszedł do ostatniego etapu
swojej pracy. Była to zdecydowanie najłatwiejsza część, chodziło mianow i-
cie o naklejenie firmowych emblematów, które kilka dni temu zostały wy-
brane przez Kate.
Tuż nad białym pasem po boku wozu, mniej więcej na wysokości
tylnego koła, znalazło się duże, białe logo firmy Alpine, które wykonało
sprzęt audio znajdujący się w jej aucie. Dodatkowo na bokach, między
przerywanym czarno-białym pasem a tylnym kołem naklejone zostały
zdecydowanie mniejsze, białe emblematy firm: Enkei – wykonawcy felg
i AEM – producenta elektronicznych komponentów.
Na następny dzień zaplanowane było już tylko polakierowanie
i przykręcenie spoilera, a także założenie neonów. Co prawda Sal mógłby
pracować dalej, ale Kate chciała być przy każdym, nawet najmniejszym
zabiegu przy jej wozie, a niestety mając na głowie szkołę, musiała jechać
już do domu i chociaż spróbować usnąć.

207
Nie było to jednak takie łatwe. Będąc pod wpływem tak wielkich
emocji, sen przestaje istnieć. Tym bardziej, kiedy Kate pomyślała, że już
niedługo jej auto będzie mogło się sprawdzić podczas spotkania z braćmi
de Silva.
Teraz, po przeniesieniu samochodów do nowej kryjówki, Thomas
jest zdecydowany spotkać się z nimi jak najszybciej. Już jutro ma zamiar
rozpocząć treningi w miejscach, które wybrała Mia jako te, które na pewno
zatrzymają ich przeciwników. Kate chciała więc, by do tego czasu jej auto
było gotowe.
W związku z tym następnego dnia przyjechała do Rosewood naj-
szybciej, jak tylko było to możliwe. Choć próbowały zatrzymać ją różne
inne sprawy, wyścigi i tuning jej wozu były teraz najważniejsze.
Kiedy wjechała do garażu, Sal lakierował już spoiler.
- Zostawimy go do przeschnięcia, a w tym czasie przykręcimy
neony – powiedział, przecierając ręce szarą ścierką.
BMW zostało podniesione na czterech podnośnikach na wysokość,
która pozwoliła Salowi położyć się pod nim i wyciągnąć ręce na całą ich
długość. Po chwili pierwszy neon, który znaleźć się miał pod przednim
zderzakiem, był już przykręcony. Kiedy Sal przeniósł się do tyłu, Nikki
zaczęła wpinać przewody.
Po przymocowaniu i połączeniu z elektroniką wszystkich neonów,
należało sprawdzić, czy działają poprawnie. Dlatego Kate wsiadła za kie-
rownicę swojego wozu i wcisnęła przycisk znajdujący się tuż obok włącz-
nika systemu audio. W półmroku garażu rozbłysnął zielony blask. Na twa-
rzy Kate mimowolnie pojawił się uśmiech. „Jeszcze spoiler i jadę do do-
ków”. – pomyślała, ponownie przypominając sobie o dzisiejszym treningu.
W czasie, kiedy przykręcane były neony, spoiler wyschną ł i był
gotowy do założenia. Dlatego Sal wywiercił dwie nieduże dziury w bagaż-
niku, a następnie umieścił w nich „nóżki” spoilera. Przykręcił je jeszcze
dodatkowymi śrubkami i szarpnął kilka razy, by sprawdzić, czy się dobrze
trzymają. W chwilę później przymocował do nich lotkę i znów przykręcił
małymi śrubkami.
Absolutnie ostatnim krokiem do pełnego ukończenia wozu było
przymocowanie i połączenie z elektroniką maleńkiego neonu, który zna j-
dować się miał pod lotką. Dlatego najpierw Sal go przykręcił, a następnie
zlutował przewody z kabelkami, które wychodziły z wozu dwoma, jeszcze
mniejszymi otworami w tylnej klapie.

208
- Kate – zaczęła Nikki.- Wsiadaj i odpalaj silnik.
- Nareszcie… - odpowiedziała i wsiadając za kierownicę, przekrę-
ciła kluczyk w stacyjce.
BMW zaryczało niczym wściekły tygrys - wibrującym, głębokim
tonem, który sprawił, że Kate czuła, jak pod jego wpływem drży cały garaż.
Kilka razy wcisnęła gaz. Drganiom uległo też jej ciało. Serce zaczęło bić
szybciej, kiedy uświadomiła sobie, ile mocy ma teraz jej auto. Tym razem
z braci de Silva zostanie tylko pył…
- Włącz jeszcze muzykę i neony – kontynuowała Nikki.
W odpowiedzi Kate wcisnę ła dwa sąsiadujące ze sobą przyciski
i sekundę potem garaż znów rozświetlił zielony blask, a z głośników w y-
dobyły się mocne, równomierne, basowe dźwięki.
- OK, wystarczy – jęknęła Nikki, zatykając uszy. – Wyłącz.
Kate uśmiechnęła się pod nosem, widząc, że jej rozmówczyni
ciężko znosi głośną muzykę. Nie miała jednak zamiaru jej męczyć i posł u-
chała prośby, wciskając ponownie odpowiedni przycisk.
Muzyka umilkła. Nikki zbliżyła się do otwartych drzwi kierowcy,
oparła się o karoserię i zaczęła niemalże szeptem:
- A teraz wsłuchaj się w dźwięk silnika. To serce twojego samo-
chodu. Kiedy twój wóz drży, ty drżysz razem z nim. Kiedy twój wóz pędzi
z zawrotną prędkością, ty pędzisz razem z nim. Twój wóz jest częścią
ciebie i ty jesteś częścią niego. Jeśli więc chcesz zwycięstwa, on chce go
razem z tobą. Tylko wtedy, kiedy uświadomisz sobie, że jesteście jedno-
ścią, naprawdę nią będziecie. A wtedy nic i nikt wa s nie zatrzyma.
Patrząc przed siebie, Kate słuchała tych słów w całkowitym sk u-
pieniu. Jakże to wszystko było jej bliskie. Każdego dnia jej wóz stawał się
coraz bardziej nierozłączną częścią jej samej. To tylko maszyna. – często
tłumaczyła sobie, stawiając na rozum, ale zawsze w chwilę potem przy-
chodziła zupełnie przeciwna myśl. – To moje auto. Tylko moje. Jest moim
przyjacielem. Wygrywamy wyścigi… razem. Za to je kocham. A czy można
kochać coś, co jest tylko maszyną? Coś, co jest martwe? Nie. A to znaczy,
że mój wóz w pewnym sensie żyje. Żyje tak długo, jak bije moje i jego
serce.
Kate wcisnęła gaz, by ponownie usłyszeć ten piękny dźwięk. Obr ó-
ciła głowę w stronę Nikki i spojrzała jej w oczy.
- Jesteśmy jednością od pierwszego metra, który razem przej e-
chaliśmy.

209
- Właśnie dlatego jesteś tak dobrym kierowcą – odpowiedziała,
kiwając głową. – A teraz, za to jak bardzo o nie dbasz, twoje auto ci się
odwdzięczy.
Nikki odsunęła się od wozu Kate i zrobiła kilka kroków w tył.
- Pora jechać na trening – rzekła, odwracając się plecami i kierując
w stronę swojego Forda.
- Nikki! – krzyknęła Kate, by jeszcze na chwilę ją zatrzymać. –
Dziękuję – powiedziała, gdy ta obróciła się ponownie w jej stronę. – Sal,
tobie też – dodała, patrząc teraz na niego. – Jestem waszym dłużnikiem.
- Zamień braci de Silva na mokre plamy i będziemy kwita – odpo-
wiedziała Nikki, otwierając drzwi swojego wozu, a następnie do niego
wsiadając.
Po chwili wszyscy troje wyjechali z garażu i po zamknięciu bramy,
wyruszyli w stronę doków, by tam dołączyć do reszty zespołu.

***

Razor i Thomas pędzili z zawrotną prędkością, zbliżając się do


punktu nawrotu. Pokonali go ślizgiem i wymijając się, zamienili się pasa-
mi, którymi wracali teraz do miejsca startu. Tam zatrzymali się i wysiad a-
jąc ze swoich wozów, przybili piątkę. Pomysł Mii był świetny. Bracia de
Silva już są załatwieni.
Wymyśliła ona bowiem, że pierwszy wyścig odbędzie się w dokach,
gdzie po przejechaniu odcinka około ½ mili będzie trzeba zawrócić i prz e-
jechać ten sam odcinek, tyle, że w drugą stronę. Trudność polega na tym,
że nawrócić trzeba tak, by nie uderzyć w swojego partnera lub któregoś
z oponentów. Kiedy cztery samochody będą próbowały wykonać manewr
nawracania w tym samym czasie i w tym samym miejscu naraz, wszystko
może się wydarzyć. Dlatego warto zrobić kilka symulacji, które pokażą, jak
to wszystko może wyglądać w praktyce.
Pierwszy przejazd wyszedł perfekcyjnie, ale na razie test odbył się
na dwóch samochodach, co będzie, kiedy pojadą cztery?
- Bardzo ładnie, panowie – pochwaliła Mia. – Teraz dołożymy po-
zostałe dwa wozy. Kto jedzie?

210
Najszybciej z całego grona wyrwał się Frank, który po swojej dłu-
giej przerwie w wyścigach aż palił się do jazdy.
- Ja! – krzyknął, podnosząc rękę do góry niczym uczeń w szkole.
- Dobrze. Kto jeszcze? Toru? Ronnie?
- A możemy obaj? – zapytał Ronnie, pokazując dwa palce u lewej
ręki.
Toru przyłożył dłoń do czoła i kręcąc głową, zaczął śmiać się ze
swojego kumpla. Mia natomiast odrzekła:
- Nie, plan przewiduje maksymalnie czterech kierowców.
- Szkoda. To niech Toru jedzie.
- W takim razie Thomas i Frank startują po prawej, Clarence i Toru
po lewej. Clarence i Thomas, nadal jesteście w tym samym zespole. Chło-
paki są przeciwko wam.
Po minucie wszyscy sta li na linii startu i obserwowali słupek na
drugim końcu odcinka. Był ledwo widoczny, ale skupienie się na nim było
bardzo istotne. W odpowiednim momencie będzie trzeba obok niego
przejechać i zmieniając swój pierwotny pas jazdy, pruć do mety.
Mia stanęła po środku pasa, który rozdzielał obie strony jezdni.
Miał szerokość około czterech metrów. Podniosła ręce i następnie opusz-
czając je, dała znak do startu. Wszystkie wozy ruszyły z piskiem opon.
Mniej więcej w połowie odcinka na lekkie prowadzenie wysunął się Tho-
mas. Jednak jego partner – Razor, walczył po swojej stronie z Toru, który
jadąc po wewnętrznej, bardzo utrudniał mu zaplanowanie odpowiedniego
wykonania nawrotu. Thomas widział, jak wygląda sytuacja i miał ogromną
chęć, by w jakiś sposób dać znać Clarence’owi, żeby po prostu próbował
blokować i spychać przeciwnika jeszcze bardziej do wewnętrznej, a on
w tym czasie spokojnie nawróci, ominie ich od zewnętrznej i popruje do
mety.
Nie mieli jednak możliwości przekazywania sobie informacji
i trzeba było teraz zaufać własnemu instynktowi i refleksowi, a także liczyć
na szczęście.
Pozostawiając Franka w bezpiecznej odległości za sobą, Thomas
zjechał do wewnętrznej. Ale teraz jak nawrócić, by nie zderzyć się z Cla-
rencem albo Toru? Spojrzał w lewo, by sprawdzić jak wygląda sytuacja na
ich pasie. Jechali zderzak w zderzak, Razor po zewnętrznej.
Thomas wcisnął pedał gazu jeszcze mocniej. Na ułamek sekundy
dotknął przycisk aktywujący dopływ podtlenku azotu. Auto szarpnęło le k-

211
ko do przodu, zdobywając kolejne dziesięć mil. Chłopaki na przeciwnym
pasie zostały z tyłu, co dawało kierowcy BMW więcej czasu na odpowiednią
reakcję przy nawracaniu. Spojrzał jeszcze raz w lewo. Razor wysunął się
nieco na prowadzenie, ale nadal nie mógł zjechać do wewnętrznej. Plan Mii
przewidywał, że partner na przeciwnym pasie nie będzie utrudniał nawr a-
cania drugiemu kierowcy i możliwie jak najszybciej będzie próbował zj e-
chać do środka. Toru okazał się jednak idealną osobą do tej symulacji –
utrudnił ten wyścig do granic możliwości, nie pozwalając zostawić się
z tyłu.
Słupek oznaczający koniec pasa był coraz bliżej. Trzeba było coś
szybko wymyślić. Kolejne szybkie spojrzenie w lewo. Sytuacja bez zmian.
Szarpiąc mocno kierownicę w lewo, Thomas wpadł w kontrolowany p o-
ślizg. Leciał chwilę bokiem, po czym skontrował. Nadal będąc w lekkim
poślizgu, minął się o centymetry z wozem Razora. Wyprostował tor jazdy
i dodając gazu, popruł już bez dalszych przeszkód w stronę mety.
Tymczasem Clarence nadal walczył z Mercedesem Toru. Teraz to
on był w sytuacji, w której będzie trzeba minąć się z kierowcą w przeciw-
nego pasa. Frank był już me try od nawrotu. Wszyscy trzej znaleźli się przy
słupku. „Teraz ktoś musi wpaść na pomysł, by jechać całkowicie po ze-
wnętrznej, inaczej się tu pozabijamy”. – pomyślał Razor. Obserwował całą
sytuację w wyjątkowym skupieniu. Teraz okazało się, że Toru trzymając go
po zewnętrznej stronie pasa, zrobił mu ogromną przysługę. Gdy czarny
Mercedes i granatowy Lancer pędziły zawzięcie przy wewnętrznych krawę-
dziach pasów, Razor na nawrocie odbił na chwilę w lewo i mijając wóz
Franka, wyjechał na prostą. Spojrzał w tylne lusterko. Tak jak podejrzewał
– Toru i Frank musie li zwolnić i wzajemnie przepuścić się na przeciwne
pasy. Manewr ten wyglądał wręcz śmiesznie, gdy porównało się go z tym,
co zrobił Thomas czy nawet przed chwilą Razor.
Czasami próba zdobycia lepszej pozycji okazuje się całkowicie
zbyteczna, bo nagle okazuje się, że to my jesteśmy w lepszym położeniu.
Właśnie tej rzeczy nauczył się teraz Clarence. Wewnętrzna strona pasa
okazała się być pułapką, w którą zupełnie nieświadomie wpadł Toru.
Po chwili wszystkie samochody zatrzymały się na mecie, tuż obok
Mii i Ronniego.
- Całkowita dominacja – pochwalił wysiadających z wozów Thoma-
sa i Razora. – To było piękne – dodał, poprawiając okulary.
- Tak, to było piękne, ale też trudne – zgodził się Clarence.

212
- Właśnie o to chodziło – rzekła Mia, czując dumę z wymyślonego
przez siebie planu. – Wam było trudno, choć macie całkiem skrętne bryki.
Teraz pomyślcie o braciach de Silva.
Wszyscy zebrani zaczęli się śmiać. Mia miała rację. Dla nich taki
wyścig to ewidentny koniec. Prawdopodobnie załatwią sami siebie nawz a-
jem i będzie to wyglądało jeszcze dużo gorzej niż w przypadku Toru
i Franka.
- W czasie wyścigu odczułem brak pewnego, bardzo przydatnego
ułatwienia… - zaczął Thomas, choć nie udało mu się dokończyć, gdyż
uwagę wszystkich odwrócił nagle dźwięk nadjeżdżających samochodów.

Nikki wysiadła na chwilę ze swojego wozu, by zamknąć bramę


garażu. Gdy wróciła za kierownicę swojego Forda, wcisnęła klakson.
Chciała dać Kate znak, by to ona prowadziła kolumnę.
Tak też się stało. Zanim jednak ruszyli, kierowca limonkowego
BMW wcisnął kilkukrotnie gaz do ziemi, wsłuchując się w symfonię graną
przez silnik. Dźwięk zachwycał swoją siłą i tonem przypominającym rycze-
nie rozwścieczonego lwa.
W końcu wyjechali na ulicę, kierując się w stronę doków. Nikki
obserwując jadące przed nią BMW, czuła się zadowolona ze swojej pracy
i miała nadzieję… Nie, to nie była nadzieja. To była pewność. Pewność, że
teraz Kate będzie wygrywać wszystkie wyścigi, na których się pojawi. Na-
wet jeżeli jej rywalami będą bracia de Silva.
Jechali tak, aż znaleźli się przy wjeździe do doków. Minutę później
dostrzegli czerwony słupek, który stał pomiędzy dwoma pasami asfaltu.
Skręcili w lewo i zauważyli wreszcie samochody pozostałych członków
zespołu. Jadąc prostą, Kate dodała gazu i z zawrotną prędkością zbliżyła
się do miejsca spotkania.
Wszyscy spoglądali z zaskoczeniem w stronę jej samochodu. Ch y-
ba nie spodziewali się aż tak dobrych efektów i to w tak krótkim czasie.
Limonkowy lakier lśnił w słońcu milionem maleńkich, srebrnawych drob i-
nek. Vinyle i jakość ich wykonania zachwycały oczy. Wrażenie dodatkowo
potęgował odpowiednio wyprofilowany, stylowy spoiler koloru czarnego
i srebrne, pięcioramienne felgi od Enkei.
Gdy Kate wysiadła ze swojego „nowo narodzonego” wozu, zebrani
na miejscu zaczęli klaskać i wiwa tować.

213
- Wszelkie gratulacje należą się Salowi – rzekła, podchodząc bliżej
i witając się z każdym poprzez podanie ręki.
W tym czasie mężczyzna wysiadł ze swojego Mercedesa i teraz
spojrzenia wszystkich przeniosły się na nie go.
- Sal, świetna robota – pochwalił Thomas, poklepując go po ra-
mieniu.
- Dzięki – odpowiedział nieśmiało.
- Prawdziwe efekty naszej pracy zobaczycie dopiero podczas sp o-
tkania z tymi, waszymi de Silvami – wtrąciła Nikki, pojawiając się niespo-
strzeżenie tuż obok Kate. – Bo rozumiem, że Kate weźmie udział w wyści-
gach z nimi, prawda? – zapytała Thomasa, krzyżując ramiona i spoglądając
mu prosto w oczy.
- Oczywiście, że tak – odpowiedział bez chwili zawahania.
Z powodu raczej oczywistych intencji Nikki, Kate średnio za nią
przepadała. Musiała teraz jednak przyznać, że nie jest taka zła. Włożyła
naprawdę dużo pracy w modyfikacje jej samochodu i nie chcia ła za to
absolutnie nic w zamian. Jak się zdaje, jej nagrodą miała być duma z wy-
granych w przyszłości przez Kate wyścigów. Teraz nadarzała się idealna
sytuacja, by zacząć wdrażać to pragnienie w życie.
Dlatego Nikki stanę ła w imieniu Kate przed Thomasem i wręcz
narzuciła mu swoje zdanie, co do jej udziału w zbliżającym się wielkimi
krokami spotkaniu. Po pierwsze chciała pokazać wszystkim, jak wielką ma
wiedzę w dziedzinie tuningu i do jakich efektów może prowadzić jej praca,
a po drugie uważała, że Kate jest idealną osobą, by dać radę braciom de
Silva. W końcu to właśnie ona ścigała się z nimi, jeszcze zanim spotkała
Thomasa i dołączyła do jego zespołu. Ma największe doświadczenie
w walce z nimi, a teraz… też odpowiednio szybki samochód.
Thomas również zdawał sobie sprawę z tego, że Kate najlepiej
wie, jak poradzić sobie z ich przeciwnikami. Nawet nie przeszłoby mu
przez głowę, żeby oddalić ją od udziału w wyścigach z nimi. Dlate go jego
odpowiedź była tak szybka i zdecydowana. Po chwili kontynuował:
- Kate ma zagwarantowany udział. Zastanawiam się jedynie nad
pozostałymi osobami.
- Clarence – rzuciła szybko Nikki. – Też już się z nimi ścigał
i z tego, co wiem, poszło mu dobrze. Poza tym ma najbardziej odpowie d-
nie auto z nas wszystkich, w końcu to muscle car.

214
Mia poirytowała się lekko zachowaniem Nikki. Założyła ręce i za-
częła delikatnie stukać o asfalt prawym obcasem. Spojrzała na nią groźnie,
ale ona tego nie zauważyła. „Powiesz jeszcze jedno słowo tym swoim
przemądrzałym tonem, a cię zatłukę”. – pomyślała w duchu, a szczęka
mimowolnie zacisnę ła się jej jeszcze mocniej.
- To prawda – zgodził się Thomas, kiwając głową.
- Ile osób ma się z nimi ścigać? Dwie?
- Zaplanowaliśmy z Mią – mówił spoglądając teraz na nią. – dwa
wyścigi. Dlate go potrzebujemy w sumie czterech kierowców.
- Ach, więc to proste – ucieszyła się Nikki. – W jednym pojedzie
Kate i Clarence, a w drugim ty i ja.
Thomas skrzywił brwi na ten pomysł. Nie odpowiedział już nic,
a jedynie założył ręce i pokręcił przecząco głową. Jego rea kcja była jednak
zdecydowanie spokojniejsza niż Mii.
- Czy możesz przestać się rządzić? – rzuciła groźnym tonem
w stronę Nikki. – Planujemy to wszystko od kilku dni, a ty pojawiłaś się
tutaj dopiero chwilę temu i już wydaje ci się, że wszystko wiesz. Nawet nie
masz pojęcia, jak mają wyglądać te wyścigi – dodała, robiąc dwa kroki
w jej stronę.
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, Kate pojawiła się pomiędzy
Mią a Nikki, rozkładając ręce na boki, tak by je rozdzielić i nie pozwolić
zbliżyć się im do siebie jeszcze bardziej. Kiedy udało się jej zapanować
nad tym, co wydawało się już nie uniknione, sp ojrzała Mii w oczy. Przechy-
lając nieco głowę i podnosząc lewą brew, dała jej niemy znak, by się usp o-
koiła i nie pozwalała Nikki w tak prosty sposób wyprowadzać się z równ o-
wagi.
Mia odpowiedziała długim spojrzeniem, z którego jednoznacznie
wynika ło, że wszystko jest już w porządku, a następnie cofnęła się o dwa
kroki.
Teraz Kate spojrzała na Nikki, która podnosząc do góry obie ręce,
chciała dać do zrozumienia, że nie miała zamiaru wywoływać kłótni.
Widząc, że sytuacja jest już całkowicie opanowana i niczyje zdro-
wie nie jest zagrożone, Kate opuściła ręce, mówiąc:
- Mamy jeszcze dużo pracy przed sobą. Musimy współpracować,
jeśli chcemy wygrać. Niezależnie od tego, kto pojedzie w tych wyścigach.
- Racja – zgodziła się Mia, opuszczając głowę.

215
- Przepraszam – zaczęła Nikki, patrząc w jej stronę. – Rzeczywi-
ście przesadziłam. Nie mam pojęcia, co właściwie wymyśliliście, więc nie
będę się już więcej wtrącać.
- Nie chodzi o to, żeby się nie wtrącać – zaczął Thomas. – Po pro-
stu musimy dalej trenować, sprawdzać wszystkie opcje i wybrać tych, któ-
rym będzie szło najlepiej.
W odpowiedzi Nikki pokiwała głową, czując, że rzeczywiście z a-
chowała się głupio, wybierając tych, którzy mają jechać w zbliżających się
wyścigach i jednocześnie skreślając resztę, nie dając im nawet szansy na
wykazanie się.
Przez kolejne dwie godziny asfalt w dokach nie stygł, wciąż na
nowo rozgrzewany przy starcie ścigających się samochodów. Kierowcy
wciąż zmienia li się, testując różne strategie, które wykorzystać można by
było przeciwko braciom de Silva. Wszystko wskazywało jednak na to, że
plan idealny nie istnieje i jedynym sposobem jest wiara w intuicję i umie-
jętność szybkiego podejmowania decyzji.
Kiedy zespół opuścił wreszcie doki, wszyscy kierowcy udali się do
Rosewood, gdzie odbyć się miał drugi z zaplanowanych wyścigów. Miejsce
startu znajdować się miało dokładnie obok remontowanego obecnie gar a-
żu, natomiast meta na skrzyżowaniu obok dworca autobusowe go. Trasa
wydawać by się mogła prosta i przyjemna, ale na pewno nie będzie taką
dla braci de Silva. Kryje ona bowiem pułapki, które dla nich mogą okazać
się absolutnie niemożliwe do pokona nia. Po pierwsze ulica nie jest zbyt
szeroka, po drugie – poruszają się po niej samochody ruchu drogowe go,
po trzecie jest bardzo długa, co prawdopodobnie pozwoli ich wyprzedzić
już mniej więcej w połowie przejazdu, po czwarte – na jej całej długości
znajdują się trzy zakręty, po piąte – w razie poważnych problemów obok
znajduje się posterunek policji, który przy odpowiednim sygnale ze strony
Crossa może wysłać na ulicę dwa lub trzy radiowozy.
Trening przebiegał zgodnie z planem. Im była późniejsza godzina,
tym mniej samochodów poruszało się po ulicy, co znacznie ułatwiało
przejazdy wszystkim ścigającym się kierowcom. Ale nie o to chodziło.
Wręcz przeciwnie. Thomas i jego zespół liczyli na porażkę braci de Silva,
do której doprowadzić mogą między innymi właśnie samochody ruchu
drogowego. Ich wozy mają poważny problem z szybkim poruszaniem się
po zakrętach i slalomem między przeszkodami. Dlatego spotkanie z nimi

216
musi odbyć się po południu… kiedy wszyscy wracają z pracy albo ze szko-
ły.
Wyścigi w tym miejscu były świetną okazją ku temu, by Nikki mo-
gła pokazać całemu zespołowi, jak działa technika draftingu. Kolejni kie-
rowcy, jadąc swój przejazd, ustawiali się w tunelu aerodynamicznym za
bordowym Fordem GT. Wyniki były nieprawdopodobne. Każdy, kto skorz y-
stał z tego sposobu, natychmiast okazywał się najszybszy. „A więc to jest
sposób”. – pomyślał Thomas.
W jego głowie pojawił się już kompletny pomysł tego, ja k pokonać
braci de Silva. Postanowił jednak przedstawić go zespołowi dopiero jutro,
kiedy spotkają się w garażu w Wilmington. Na jutro bowiem zaplanowany
był ostatni element przygotowań – instalacja systemu doprowadzającego
podtlenek azotu, którego użyć będzie można na niskich biegach tak, by
bardzo szybko osiągnąć dużą prędkość.

***

Zmierzchało już, gdy do nowej kryjówki w Wilmington wjechało


biało-niebieskie BMW, a za nim kolejno Mazda RX -8, granatowy Lancer
i limonkowe BMW. Pozostała część zespołu już znajdowała się na miejscu,
pracując obecnie przy Mustangu Razora.
Instalacja systemu NOS zajmowała bardzo dużo czasu, przy je d-
nym wozie zajmowało to od dwóch do trzech godzin, uwzględniając, że
pracują przy nim dwie osoby jednocześnie. W tym wypadku była to Nikki
i Sal, którzy wykonywali takie zadania wręcz na pamięć.
- Cześć, Thomas – przywitał go Clarence, oddalając się od swoje-
go wozu. – Podjąłeś już decyzję, co do składu na spotkanie z de Silvami?
Pytam z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że rozmawiałem dzisiaj
z nimi i bardzo zależało im na szybkim terminie, dlatego umówiłem nas na
pojutrze. Po drugie, co za tym idzie – możemy nie zdążyć ze zrobieniem
wszystkich wozów, dlatego powinniśmy chyba zająć się przede wszystkim
tymi, które będą potrzebne podczas spotkania.
- Tak, skład jest już ustalony – odpowiedział, spoglądając na Mię,
która była współodpowiedzialna za podjętą decyzję. – Nikki ma rację. Po-
jadą te osoby, które wczoraj wymieniłaś – rzekł poważnym tonem, patrząc

217
teraz w jej stronę. – Wprowadzę jednak drobną zmianę. Po wczorajszym
treningu chyba nikt z was nie ma wątpliwości, że w dokach, gdzie na na-
wrocie sprawdza się drifting, najlepiej dawaliśmy sobie radę ja i Kate –
tłumaczył, patrząc na wszystkich zebranych. - Dlatego my pojedziemy
jako pierwsza para. W drugiej parze pojedzie Clarence i ty, Nikki – rzekł,
ponownie spoglądając w jej stronę. – Bardzo dobrze wychodziło wam
wczoraj robienie tune lu aerodynamicznego.
Oboje uśmiechnęli się do siebie, ciesząc się z tego, że Thomas im
zaufał i powierzył odpowiedzialność za wygranie drugie go wyścigu. Dow o-
dziło to w najbardziej oczywisty sposób, że są wartościowi jako członk o-
wie zespołu i że Thomas na nich polega.
- Mustang Clarence’a jest już prawie gotowy – zaczęła Nikki. –
Jutro rano zajmiemy się moim Fordem i twoim BMW. Przy wozie Kate p o-
pracujemy popołudniu, kiedy skończy już zajęcia w szkole.
- Bardzo dobrze – zgodził się na ten plan Thomas. - Tych, którzy
nie jadą w wyścigach z braćmi de Silva również zapraszam na spotkanie.
Możliwe, że po oficjalnej części po prostu pościgamy się na luzie i wtedy
już każdy będzie mógł się przejechać.
- To super, bo ja też chcę im nakopać – powiedział Ronnie.
- Prawdopodobnie będziesz miał okazję. Słuchajcie, jest jeszcze
jedna rzecz – mówił dalej Thomas. – Wczoraj podczas wyścigów w dokach
odczułem brak jednej, bardzo ważnej rzeczy. Nie mamy między sobą ża d-
nej komunikacji. Kiedy jesteśmy już na trasie, nie możemy przekazywać
sobie informacji.
- Na to da się zaradzić – rzekła Nikki. – Przecież zawsze tak sobie
radziliśmy w Palmont. Wystarczy ustawić telefon na tryb głośnomówiący,
zadzwonić do siebie i gotowe.
- Wydaje mi się, że mam jeszcze lepszy pomysł – wtrąciła Kate. –
Potrzeba na zorganizowanie tego trochę więcej czasu i pieniędzy, ale efekt
będzie bardzo dobry. W dodatku cały zespół będzie mógł komunikować
się w tym samym czasie.
- Co proponujesz? – zaciekawił się Thomas.
- Każdy z nas musi mieć w telefonie połączenie internetowe, na-
stępnie zainstalujemy specjalny program do komunikacji, gdzie może brać
udział w rozmowie nawet dwadzieścia osób na raz.
- Wiesz, jak to wszystko załatwić?
- Tak. Mogę zająć się tym jutro po szkole.

218
- Po szkole musisz przyjechać tu swoim BMW – przypomniała
Nikki. – Im szybciej, tym lepiej.
- Zostawię je tutaj już dziś, żeby nie musieć się jutro spieszyć.
- Dobra, w takim razie odwiozę cię do domu swoim wozem – rzekł
Thomas. – Wracając do tych telefonów, jak chcesz to załatwić?
- Pójdę do salonu operatora telefonicznego i wezmę je na abona-
ment. Tak będzie najszybciej. Później zainstaluje na każdym program do
komunikacji i przywiozę je tutaj.
- Myślisz, że dadzą ci tyle telefonów na jedno nazwisko?
- Pewnie, jeśli zapłacę im abonament za parę miesięcy z góry.
- Weź moją kartę płatniczą, korzystaj z niej za każdym razem,
kiedy będzie trzeba coś zapłacić – powiedział Thomas, wyciągając z port-
fela plastikową kartę i wręczając ją Kate.
- Dzięki, obiecuję, że nie wydam wszystkiego – odpowiedziała,
śmiejąc się.
- Wiem. Ufam ci. Poza tym… chyba musiałabyś kupić całe San
Pedro.

***

Gdy nadszedł dzień spotkania z braćmi de Silva, wszystko dopięte


było na ostatni guzik. Samochody uzbrojone były w dwa systemy dopr o-
wadzania podtlenku azotu. W ten, którego można używać standardowo –
na najwyższych biegach i te n, który miał wspoma gać przyspieszenie na
dwójce i trójce.
Komunikacja również działała bez zarzutu. Pomysł Kate okazał się
strzałem w dziesiątkę.
- Joł, jak mnie słyszycie? – zapytał Ronnie, spoglądając na ekran
telefonu, który spoczywał obok skrzyni biegów jego Astona.
- Głośno i wyraźnie – odpowiedział mu Thomas.
Cały zespół czekał już w dokach. Ekscytacja sięgała zenitu, gdy
zbliżała się godzina czwarta po południu – pora ich spotkania z rywalami.
Wreszcie nadjechali. Ich wozy buczały niczym stado pszczół. Po
chwili obaj bracia wysiedli ze swoich czarnych Chevrole tów.

219
Choć ich wozy były modelami Chevelle z 1969 roku, naprawdę nic
nie wskazywało na tak sędziwy wiek. Lakier na nich b łyszczał jakby był
położony zaledwie wczoraj. Silniki wydawały dźwięki godne najnowocz e-
śniejszych muscle carów. Wnętrza wykonane były z pięknej, białej skóry.
Oba wozy miały – choć różne wzorem – to równie szpanerskie felgi.
Obaj mężczyźni podeszli najpierw do Razora, rozpoznając w nim
człowieka, z którym niedawno się ścigali. Szybko zostali przedstawieni
Thomasowi i reszcie zespołu.
Choć Kate już wiele razy starała się stanąć im na drodze do kole j-
nego zwycięstwa podczas turniejów w San Pedro, z powodu całkowitej
zmiany wyglądu jej samochodu, nie rozpoznali jej. „Może to nawet le-
piej”. – pomyślała. – „Nadmierna rozpoznawalność może prowadzić do
nadmiernej popularności wśród policji”.
W kilka minut później, po wytłumaczeniu braciom de Silva, na
czym polega wyścig, cała czwórka ustawiła się na linii startu. Kate znajd o-
wała się na prawym pasie, po zewnętrznej stronie. Thomas na lewym, rów-
nież po zewnętrznej. W ten sposób kierowcy czarnych Chevelle cieszyli się,
że startując po wewnętrznych stronach pasów, będą mieli lepszą sytuację.
To, czy mieli powód do radości, okazać się miało dopiero za chwilę.
- Kate, słyszysz mnie? – zapytał Thomas, wkładając telefon do
uchwytu umieszczonego obok deski rozdzielczej, tuż nad wlotami klima-
tyzacji.
- Tak, słyszę.
- Pamiętaj, co ustaliliśmy.
- Jasne.
Kierowcy samochodów zaczęli rozgrzewać opony. Oczywiście jak
zawsze, zdecydowanie bardziej spektakularnie wychodziło to de Silvom.
Nie palenie gum jest jednak najważniejsze. Tutaj przede wszystkim chodzi
o wygraną.
A nagroda nie jest byle jaka. Bliźniacy pojawiali się w dokach
z dwoma walizkami, gdzie każda z nich zawiera pięćdziesiąt tysięcy dola-
rów. A to znaczy, że od dwóch wyścigów zależy, czy zespół Thomasa
wzbogaci się o sto patyków, czy też może właśnie tyle straci.
Mia wyszła naprzeciw ścigającym się samochodom. Gdy opuściła
ręce, ruszyły. Bracia de Silva wypruli w swoim stylu, jadąc przez trzy se-
kundy tylko i wyłącznie na tylnych kołach. Oba BMW zostały paręnaście
metrów w tyle. Ale to był dopiero początek. Zarówno Thomas, jak i Kate

220
użyli systemu, nad którym pracowali wczoraj Nikki oraz Sal i dodając siln i-
kom swoich wozów więcej mocy, odzyskali kilka cennych metrów.
Czarne Chevrolety mknęły niczym rakiety, niesione siłą przyspie-
szenia na starcie. Ich kierowcy z pewnością nie spodziewali się takiego
obrotu spraw, gdy spoglądając w tylne lusterka, dostrzegli szybko zbliż a-
jące się do nich samochody rywa li.
Kate wysunęła się nieco przed Thomasa, podchodząc już do ataku
na jadącego przed nią de Silvę. Wbiła piąty bieg. Jej wóz wciąż przyspie-
szał. Tymczasem czarny Chevrolet był już u szczytu swoich możliwości.
Na drugim pasie, gdzie Thomas również dogonił rywala, sytuacja
była nieco trudniejsza. Zgodnie z ustalonym wcześniej planem, chciał zj e-
chać do wewnętrznej strony pasa. Wymagało to więc zajechania drogi de
Silvie i nie pozwolenia mu na kontratak. Wcisnął więc na dwie sekundy
aktywator podtlenku azotu i wyrwał do przodu, zyskując potrzebną prz e-
wagę. Zjechał do wewnętrznej. Teraz poruszał się delikatnym slalomem,
tak by jego przeciwnik nie mógł skorzystać z tunelu aerodynamicznego
albo przynajmniej maksymalnie mu to utrudnić.
Po wyjechaniu na bezpieczne prowadzenie, oba BMW zbliżały się
do nawrotu.
- Kate, mamy to, co chcieliśmy. Objeżdżam cię od zewnętrznej.
- Uważaj na mój nowy spoiler – zaśmiała się.
Zostały już tylko metry od czerwonego słupka. Kate szarpnęła
kierownicę w lewo i ślizgiem weszła w nawrót. Przedni zderzak jej wozu
minął się ze słupkiem o kilka centymetrów. Tuż za nią Thomas wykonał
ten sam manewr, omijając ją po zewnętrznej stronie. Nowy spoiler nie
ucierpiał, choć przedni zderzak biało-niebieskiego BMW przez ułamek
sekundy znajdował się zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od niego.
Thomas i Kate wyszli już z poślizgu na prostą, omijając je dnocze-
śnie czarne Chevrolety po zewnętrznej. Te teraz starały się pokonać na-
wrót, jednak była to próba całkowicie nieudana. Ich kierowcy postanowili
najwyraźniej pojechać tym samym torem i mało brakło, a zderzyliby się ze
sobą. Mocno przyhamowując, wyminę li się wreszcie i wyjechali na prze-
ciwne pasy.
Tymczasem Kate i Thomas pruli niezagrożeni w stronę mety. Ich
auta jechały zderzak w zderzak. Kierowca limonkowego Z4 czuł się pewnie
za kierownicą swojego nowo narodzonego wozu i postanowił rzucić nie-
oficjalne wyzwanie swojemu mistrzowi. Dlatego wcisnął przycisk dopływu

221
podtlenku azotu i kiedy auto zdobyło wystarczająco wysokie obroty, wbił
piąty bieg.
Thomas przyglądał się z zaskoczeniem i jednocześnie zadowole-
niem, jak Kate szybko się oddala. Postanowił odpowiedzieć na wyzwanie
i również przyspieszył. Do samej jednak mety nie udało mu się wystarcz a-
jąco rozpędzić, by chociaż zagrozić swojej przyjaciółce.
Ostatecznie Kate przejechała przez linię mety jako pierwsza, p o-
nownie wpadając w potężny poślizg, a następnie zatrzymując się. Nikki
zaczęła jej klaskać. Po chwili reszta zebranych poszła w jej ślady.
Dwie sekundy później na mecie znalazł się też Thomas. Radość
całego zespołu nie znała granic. Zwycięstwo było niepodważalne, a jedna
z walizek przywiezionych przez de Silvów już do nich nie należała.
Po kolejnych pięciu sekundach i oni zakończyli wyścig.
- To było niesamowite. Jak wy to robicie? – zapytał jeden z nich,
będąc wyraźnie zafascynowany.
- I przede wszystkim, co wyście powkładali do tych samochodów?
– zapytał drugi.
- Oj, długo by mówić. Sporo różnych bajerów – postanowił wytłu-
maczyć od niechcenia Ronnie.
Kiedy sprawy w dokach były już załatwione, a jedna z walizek braci
de Silva znalazła się na fotelu pasażera wozu Kate, Thomas zaprosił ich na
drugi wyścig, tłumacząc uprzednio, jak będzie on wyglądał. Bliźniacy ucie-
szyli się, słysząc, że tym razem nie będzie żadnych nawrotów.
Ale i teraz plan Mii przewidywał dla nich kilka niespodzianek.
Prawdopodobnie nawet więcej niż przed chwilą.
Kiedy wszyscy kierowcy znaleźli się obok garażu w Rosewood,
zaparkowali obok jego bramy wjazdowej, która teraz była zamknię ta. J e-
dynie ci, którzy mieli się ścigać, wyjechali na ulicę.
Clarence i Nikki ustawili się obok siebie. Clarence przy prawej
krawędzi jezdni, Nikki po jego lewej stronie.
Po raz kolejny Mia znalazła się pomiędzy startującymi samoch o-
dami. Podniosła ręce. Razor wbił pierwszy bieg, obserwując ją uważnie.
Serce biło mu niczym młot. Noga drżała nerwowo na wciśniętym sprzęgle.
W końcu ruszyli.
Bliźniacy de Silva znowu wyrwali do przodu, pozostawiając swoich
rywali z tyłu. Teraz ważne było to, by nie zajechali drogi Nikki. Na szcz ę-

222
ście wszystko wskazywało na to, że mają zamiar trzymać się swoich p a-
sów.
Kiedy bordowy Ford wysunął się przed wóz Clarence’a na całą jego
długość, ten zjechał za nią, wpadając w tunel aerodynamiczny. Oba samo-
chody natychmiast przyspieszyły.
Bracia de Silva byli już w połowie drogi do mety, gdy nagle zbliż a-
jąc się do pierwszego skrzyżowania, od lewej wyjechał im biały Buick
Regal. Jeden z czarnych Chevroletów na tychmiast skręcił na chodnik po
lewej stronie jezdni, jednak drugi nie miał już tyle szczęścia. Próbując
ratować się przez wypadkiem, przyhamował i skręcił w prawo, na pas
Nikki.
Wcześniej jednak zarówno ona, jak i jadący za nią Razor, śmignęli
obok tego wszystkiego, oglądając swoich rywali już tylko w lusterkach.
Przez chwilę Clarence zamarł, widząc, że jeden z Chevroletów praktycznie
skręca w niego, jednak sekundę później to uczucie opuściło go, gdy d o-
strzegł, że wyszli razem z Nikki z tej sytuacji bez najmniejszego szwanku.
Pozostawiając pogubionych rywali za sobą, wylecieli niczym rakie-
ty w stronę mety. Gdy parę sekund później minęli dworzec autobusowy,
zatrzymali się na poboczu tuż za skrzyżowaniem.
- Załatwione – powiedziała Nikki pewnym tonem.
- Nie przewidywałem innego finału – odpowiedział jej głos Tho-
masa dochodzący z telefonu leżącego obok skrzyni biegów. – Brawo.
- Ha, ha, wygraliśmy! – krzyczał w swoim wozie Razor, zdecydo-
wanie bardziej emocjonując się wygraną niż Nikki.
Bracia de Silva dojechali na me tę, choć z tempa ich jazdy jasno
wynika ło, że są całkowicie zrezygnowani. Minutę później wszystkie wozy
po raz kolejny znalazły się obok garażu.
Clarence wysiadł szybko ze swojego Mustanga, zaciskając pięści
i podnosząc je ku niebu. Wszyscy bili mu brawa. Po chwili ze swojego For-
da wysiadła też Nikki. Jej twarz nie wskazywała na żadne emocje.
- To była bułka z masłem – rzekła, zakładając ręce na bokach.
Kierowcy Chevroletów również opuścili swoje wozy, kierując się
w stronę Thomasa z drugą walizką.
- Gratuluję. Jesteście świetnymi kierowcami – mówił jeden z nich
z uśmiechem na twarzy, podając jednocześnie rękę swojemu rozmówcy. –
Nawet jeśli przegraliśmy, to przyjazd tutaj był dla nas przyjemnością. Ma-

223
my nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy i dacie nam szansę na r e-
wanż.
- Jasne, nie problemu – odpowiedział Thomas. – Możecie dzwonić
do Razora i jeśli tylko będziemy mieli czas, chętnie się z wami pościgamy
po raz drugi.
- Chyba będziemy musieli się lepiej przygotować – rzekł de Silva,
patrząc teraz na swojego brata.
- Czy chcielibyście przejechać jeszcze parę wyścigów dzisiaj? Bez
żadnych finansowych zobowiązań oczywiście. Reszta zespołu też chciałaby
mieć szansę się sprawdzić – rzekł Thomas, oglądając się za siebie, gdzie
stał Toru, Ronnie, Frank i Mia.
- A czy oni też jeżdżą tak dobrze? – zapytał jeden z braci, głośno
się śmiejąc.
- Tak.
- To dobrze, że nie mamy więcej walizek, bo pewnie byśmy je
stracili.
Aby uniknąć zainteresowania ze strony policj i, kierowcy ponownie
znaleźli się w dokach. Tam wyznaczali różne trasy, które należy przej e-
chać. Tym razem nie jeździli już wyścigu z nawrotem, który dla braci de
Silva był od dzisiaj najgorszym koszmarem.
Mia i Frank pojechali w jednej parze, zabierając kierowców cza r-
nych Chevroletów na przejażdżkę wokół doków. Oczywiście nie pozosta-
wili im nawet cienia szans. Ich skrętne wozy pokonywały każdy zakręt
z perfekcyjną dokładnością, tymczasem niezgrabne muscle cary zostawały
z każdą chwilą coraz bardziej w tyle.
Ronnie i Toru wykorzystali podobną strategię. Zaprosili braci de
Silva na slalom pomiędzy różnymi przeszkodami znajdującymi się w d o-
kach. Podobnie jak w poprzednim wyścigu, czarne Chevrolety traciły na
każdym dohamowaniu i zakręcie. Natomiast Aston i Mercedes radziły so-
bie z nimi bez najmniejszego problemu.
Godzinę później bliźniacy byli już w drodze powrotnej do San
Pedro. Z pewnością rozmyślali, jak to możliwe, że do tej pory wygrywali
praktycznie z każdym rywalem, a teraz zostali pokonani przez osiem osób
na raz. W czym tkwił sekret?
W końcu zaczęli się domyślać, że kierowcy Thomasa musieli moc-
no zmodyfikować swoje wozy, długo rozmyślać nad wykorzystanymi stra-

224
tegiami i na koniec… współpracować. Tak – nie pokonali ich poszczególni
kierowcy. Pokonał ich zespół.

***

Następnego dnia cały team spotkał się ponownie w kryjówce


w Wilmington. Jak już wcześniej zaplanowano - wozy, które nie brały
udziału w głównych wyścigach z braćmi de Silva, też miały teraz zostać
wyposażone w system wczesnego doprowadzania podtlenku azotu.
Nikki i Sal pracowali aktualnie przy Mercedesie Toru, gdy do gar a-
żu wjechali Thomas, Mia i Kate. Teraz, gdy wszyscy byli już na miejscu,
dowódca zespołu po raz kolejny pogratulował swoim kierowcom wczoraj-
szego zwycięstwa.
- Moi drodzy - zaczął przemowę, zatrzymując się przed zebrany-
mi, którzy ustawili się teraz w rzędzie. – wczorajsze spotkanie z braćmi de
Silva jednoznacznie pokazało, że nie ma z nami żartów. Z pewnością będą
teraz wspominać o nas wszędzie, gdzie spotkają się z innymi wyścigo w-
cami. Ale to nie koniec. Nie zatrzymujemy się. Będziemy szukać kolejnych
rywali, zdobywać reputację i już niebawem cała Kalifornia będzie huczeć
o naszych wyczynach.
W odpowiedzi cały zespół zaczął klaskać i uśmiechać się do swo-
jego lidera. Jego słowa były budujące, dawały im siłę i pewność siebie.
- W związku z tym – kontynuował Thomas. – potrzebujemy dla
naszego zespołu nazwy, dzięki której będziemy rozpoznawani. W Palmont
właściwie każda grupa wyścigowa wymyślała sobie jakąś nazwę, tutaj,
w Kalifornii też już to zauważyłem. W Los Angeles rządzą Sharks Shakers,
w San Pedro słyszałem o Averill Riders. Myślę, że najwyższa pora, żebyśmy
i my coś wymyślili.
- A nie myślałeś po prostu o tym, by wykorzystać nazwę naszego
zespołu z Palmont? – zaproponowała Nikki. – Wiem, że może nie jest naj-
bardziej wymyślna, ale zawsze idealnie pasowała do ciebie. A jeśli jesteś
naszym liderem, to będzie pasować też do nas.
- A jak ona brzmiała? – zainteresował się Clarence.
- Dragons – odpowiedziała Nikki, wzdychając z sentymentem.
- Łoł, dobre – stwierdził Ronnie.

225
Nie tylko jemu spodobała się ta nazwa. Reszta zespołu zaczęła
kiwać głową, czując wewnątrz siebie, że to rzeczywiście jest to.
- Myślałem nad tym - odpowiedział Thomas. – ale tamten zespół
już nie istnieje. Dlatego chciałbym wymyślić coś nowe go.
- Ale Dragons jest bardzo dobre – wtrąciła Kate.
- No właśnie – poparł ją Ronnie.
- Czy wszyscy tak uważają? – zapytał Thomas, spoglądając
z osobna na każdego z zebranych.
W odpowiedzi zobaczył zgodnie kiwające głowy, co znaczyło, że
decyzja jest już właściwie podjęta.
- Dobrze, w takim razie od dziś będziemy znani jako Dragons.
- Sal - zwróciła się do niego Kate. – chyba będziesz musiał doma-
lować co nieco na moim wozie.
- Spoko. Zrobi się – odpowiedział z uśmiechem.
- Skoro już wspomnie liśmy o Palmont - mówił Thomas. – chcia łem
zapytać cię, Sal, jak mają się sprawy? Na przykład, co porabiają nasi starzy,
dobrzy znajomi: Kenji, Angelina i Victor?
- No cóż, Kenji cały czas kręci się po mieście bez jakiegoś wię k-
szego celu. Nie ma zespołu a ni stałych znajomych, z którymi by się ścigał.
Ogólnie widać, że facetowi się nudzi. Angie? Po zrezygnowaniu z dowód z-
twa w 21st Street już nie chcą o niej więcej słyszeć. Czasami widzę ją, jak
gania z jakimiś innymi fanami starych muscle carów, ale równie często
słyszę, że wyjeżdża na dłużej z Palmont. Po co? Nie wiem. Co do Wolfa,
w sumie dobrze, że o niego pytasz, bo mam ciekawą informację. Strasznie
wkurzył się na Dariusa po tym, jak dowiedział się, że ta ukradziona kasa
trzy lata temu to nie twoja sprawka. Spotkałem się kiedyś z nim i pytał,
gdzie jesteś. Chciał ci powiedzieć, że w związku z tym, że zna już prawdę,
chce cię przeprosić za to, że cały czas oskarżał ciebie i że ma zamiar zna-
leźć Dariusa, chociażby na drugim końcu świata, i nakopać mu do dupy.
- Serio? – uśmiechnął się Thomas.
- Całkowicie serio. Wolf wyjechał z Palmont i szuka Dariusa. Nie
chcę wiedzieć, co mu zrobi, jak go znajdzie.
- Bardzo dobrze. Należy mu się – wtrąciła Nikki. – A teraz jeszcze
ja chciałabym powiedzieć coś w kwestii Palmont i tamtejszych spraw –
rzekła, patrząc na Thomasa. – Po tym jak wyjechałeś, ja zostałam liderem
naszego zespołu. Sal i inni wybrali mnie – powiedziała, spoglądając w jego
stronę.

226
- Zgadza się – potwierdził młody mężczyzna.
- Ale niedługo i ja wyjechałam z Palmont i postanowiłam, że reszta
zespołu dołączy do Scorpions. Oczywiście Cody przyjął ich z otwartymi
ramionami.
Sal pokiwał głową na potwierdzenie.
- Więc rozumiem, że musimy oddać Sala? Nie może tu zostać?
- To nie jest tak, że nie mogę zostać. Cody na pewno pozwoliłby
mi do ciebie dołączyć. Przecież już teraz zgodził się na mój przyjazd do
Rockport i nie robił mi żadnyc h problemów. Ale w Palmont mam bliskich,
z którymi chcę zostać. Oczywiście mogę przyjeżdżać tu tak często, jak
będziecie potrzebowali mojej pomocy, ale jako moje stałe miejsce wybie-
ram Palmont i Scorpions.
- Jasne, cieszę się, że Cody się wami zaopiekował – powiedział
Thomas.
- Cody zaopiekował się nie tylko kierowcami – zaczęła znów
Nikki. – Zanim wyjechałam, oddałam pod jego kontrolę również nasze
dzielnice. Mam nadzieję, że uważasz moje decyzje za dobre.
- Tak. Nawet bardzo dobre, Nikki.

227
Rozdział 8
FIRST ON THE BLACKLIST

PIERWSZY NA CZARNEJ LIŚCIE

Thomas stał pośrodku remontowanego garażu. Pył z burzonych


właśnie ścian gryzł go w oczy i gardło. Około dwudziestu robotników
ubranych w niebieskie uniformy i żółte kaski ochronne przemieszczało się
po całym pomieszczeniu, które poprzez połączenie z sąsiednimi budyn-
kami stało się teraz znacznie większe.
Choć wszystko było całkowicie rozkopane, Thomas był pewien, że
już niebawem garaż znowu będzie gotowy do użytku. Jednak tym razem
nie będzie to tylko kryjówka na samochody. Wszystkie zakupione budynki
wokół pozwoliły mu na stworzenie jednego, ogromnego gmachu, w którym
mieścić się będzie kilka pomieszczeń – większych i mniejszych. Miał się tu
znajdować nie tylko garaż, ale również profesjonalny warsztat samocho-
dowy.
Przedwczoraj jednak w głowie Thomasa pojawił się jeszcze inny
pomysł. Oczywiście garaż i warsztat nadal były w nim uwzględnione, ale to
nie wszystko. Chciał również urządzić tutaj klub dla fanów motoryzacji –
z barem, muzyką, parkietem do tańca i tarasami, z których z góry będzie
można obserwować wszystko, co dzieje się w głównej sali.
Na szczęście ekipa remontowa nie zburzyła jeszcze wszystkich
ścian, co pozwoliło na tę niespodziewaną zmianę planu. Pierwotnie b o-
wiem zaplanowano stworzenie jednego, ogromnego pomieszczenia, nie-
dzielonego żadnymi ścianami. Teraz okazało się, że niektóre z nich będą
jednak potrzebne.
Obok główne go pomieszczenia, po obu jego stronach biec mają
dwa długie, przylegające do niego korytarze. One z kolei prowadzić będą
do toalet i do pomieszczeń-garażów, gdzie będzie można wjeżdżać sa-
mochodami.

228
Jak powiedziała Kate, byłoby świetnie, gdyby oba skrzydła kryjówki
były symetryczne wobec siebie. Jednak niestety rozkład budynków zaku-
pionych przez Thomasa na to nie pozwala. Dlatego korytarz po lewej stro-
nie, oprócz toalety będzie wiódł również do dużego garażu, gdzie mieścić
się będzie około 25-30 wozów. Natomiast prawy korytarz będzie prowa-
dził do toalety i mniejszego garażu mieszczącego około 10 samochodów,
który stanie się prywatną częścią budynku przeznaczoną jedynie dla Tho-
masa i jego zespołu. Z tego pomieszczenia z kolei przejechać będzie
można do warsztatu mechanicznego, gdzie najprawdopodobniej zmiesz-
czą się jednocześnie dwa lub trzy auta.
Thomas rozgląda się wokół siebie, myśląc o tym, jak szybko mija
czas i jak wiele zmieniło się od dnia, kiedy pierwszy raz przyjechał do
Rockport. Ilekroć pojawia się w swojej starej kryjówce, tyle razy przypomi-
na sobie te dni, kiedy starał się pokonać wszystkich kierowców Czarnej
Listy i tym samym odzyskać swój samochód.
Zadanie nie było łatwe. Zdobycie pierwszej pozycji wymagało cza-
su, cierpliwości, uporu i w dużej mierze szczęścia. A tego zdecydowanie
mu nie brakowało. Kolejni rywale musieli oddawać mu swoje wozy i uzna-
wać jego wyższość nad sobą. W końcu nadeszła pora na Razora. Oczywi-
ście do samego końca utrzymywał, że jest lepszy i już niebawem kolejne
auto Thomasa wpadnie w jego ręce. Jednak gdy doszło już do pojedynku,
bardzo szybko musiał pożegnać się z tą myślą.
BMW wróciło do swojego prawowitego właściciela, choć towarzy-
szyły temu ogromne problemy. Między innymi siłowe zmuszenie Razor a
do oddania wozu czy późniejsza konieczność ucieczki przed policją.
Policja - to właśnie te n element całej tej zabawy stał się na jwięk-
szym strapieniem i jednocześnie największym szczęściem Thomasa
w drodze po pierwszą pozycję wśród najbardziej poszukiwanych. Ich nie-
ustanne pościgi i pojawianie się w najmniej odpowiednich momentach
i miejscach utrudniały koncentrację na tym, co najważniejsze - wygrywa-
niu kolejnych wyścigów i rzucaniu wyzwań tym, którzy znajdowali się na
wyższych pozycjach. Z drugiej strony „sympatia" policji do Thomasa spra-
wiała, że nigdy nie brakowało mu notowań, by móc te wyzwania rzucać.
Te wszystkie myśli przemknęły przez umysł właściciela garażu
właśnie w momencie, gdy po raz kolejny zatrzymał się w miejscu, gdzie za
czasów Czarnej Listy parkował swoje granatowe Audi. Tego samochodu
niestety już nigdy więcej nie widział. Po starciu z Razorem pozostał w do-

229
kach i jak można się domyślić - niebawem trafił na policyjny parking,
a później do kasacji.
Dla Thomasa była to ogromna strata. Zakupiony w salonie w Rock-
port model A4 3.2 FSI Quattro kosztował go trzydzieści pięć tysięcy dola-
rów. Kolejne trzydzieści zainwestowa ł w tuning. Jeśli chciało się myśleć
o tym, by jakkolwiek zagrozić rywalom z Czarnej Listy, szczególnie tym
z najwyższych pozycji, musiało się posiadać potężny wóz. Dlatego p o-
święcił swojemu nowemu nabytkowi wiele czasu i e nergii i właśnie dlatego
strata była tym bardziej bolesna.
Z drugiej strony, to miało być tylko narzędzie - auto, którym uda
mu się dostać na szczyt i odzyskać to, o które naprawdę toczyła się gra.
Może właśnie z tego powodu już nigdy nie zastanawiał się, co spotkało
jego Audi, po tym jak zostawił je za sobą, uciekając z Rockport.
Na koniec Thomas pomyślał jeszcze o Mii. To właśnie ona, kiedy
starał się odzyskać swój wóz, była żywym wcie leniem jego szczęścia.
A właściwie teraz, gdy sprawa jest już dawno zakończona, nadal nim jest.
„I niech tak zostanie już na zawsze”. - pomyślał, uśmiechając się sam do
siebie.

***

Tymczasem Sal znajdując się w kryjówce w Wilmington, wycina


skomplikowany wzór w folii. Składa się on z wielu większych i mniejszych
elementów, które w efekcie końcowym mają tworzyć vinyl smoka. Następ-
nie zostanie on naniesiony na wóz Kate przy pomocy srebrnego lakieru,
który już wczoraj został przygotowany przez Nikki.
Smok tworzony przez Sala jest odwzorowaniem logotypu, który
kilka dni temu zosta ł zaprojektowany przez Thomasa jako znak rozp o-
znawalny jego zespołu.
Tak właściwie przekonała go do tego Kate, mówiąc, że skoro w y-
brali już nazwę, powinni mieć też logo. Poza tym po umieszczeniu go na
samochodach, natychmiast staną się bardziej rozp oznawalne i łatwiejsze
do zapamiętania jako te, które należą do kierowców z zespołu Thomasa.

230
Pierwsza w kolejce do tego zabiegu ustawiła się oczywiście Kate.
Była pewna tego, że chce mieć smoka na swoim wozie, zanim jeszcze p o-
wstał pomysł stworzenia logotypu.
Właśnie dlatego Sa l wycina teraz kolejny otwór w folii, który odp o-
wiedzialny jest akurat za lewe skrzydło smoka. Będąc w tym względzie
absolutnym perfekcjonistą, każdemu szczegółowi poświęca tak wiele cz a-
su, by efekt końcowy był nie mniej imponujący jak w przypadku vinyli,
które już wcześniej naniósł na zielone BMW.
Wykonanie logo jest naprawdę czasochłonne. Jego głównym ele-
mentem jest smok ukazany od przodu, o rozpostartych szeroko skrz y-
dłach, dumnie wyciągniętej szyi zakończonej wysoko uniesionym łbem
oraz o długim, zakręconym ogonie. Całość otacza cienki pierścień. Doda t-
kową trudnością jest napis „Dragon”, który ma widnieć na poziomo bie-
gnącym szerokim pasie, przecinającym smoka mniej więcej w połowie jego
tułowia.
Przez pewien czas Sal rozważał, czy nie byłoby łatwiej zlecić w y-
cięcia wzoru komuś, kto ma odpowiednią maszynę. Oczywiście znał kilka
takich osób, ale po dłuższym zastanowieniu doszedł do wniosku, że
z powodu ilości różnorakich, czasami bardzo małych elementów, które
składają się na logo, elektroniczna wycinarka nie podoła temu zadaniu.
Dlatego znajdując się w Wilmington już prawie pięć godzin, był
dopiero w połowie swojej pracy. Bez wątpienia cały proces zmusi go do
zarwania nocy. Jednak dla Sala to czysta przyjemność. Już wiele raz y
w jego życiu trafiały się takie dni (lub właściwie noce), kiedy pracował bez
przerwy, chcąc, by wóz był gotowy jak najszybciej. Najprawdopodobniej
wynika ło to z tego, że sam nie mógł nigdy doczekać się końcowego efe k-
tu.
Wokół jego stanowiska pracy znajdowało się kilkanaście samocho-
dów, które kilka dni temu zostały tu przytransportowane na czas remontu
garażu w Rockport. Wśród nich znajdowało się też BMW Kate, które według
optymistycznego planu Sala, już jutro rano miało być uzupełnione o vinyl-
logotyp przedstawiający smoka.
W momencie gdy akurat wycinał w folii literę "R", zadzwonił tele-
fon. Odłożył więc wycinarkę i sięgną ł po nie go na sąsiedni stolik. Ekran
wyświe tlał imię Thomasa.
- Słucham - rzekł, odbierając połączenie.
- Cześć, Sal. Jak ci idzie?

231
- Myślę, że dobrze. Ten wzór jest cholernie trudny, ale już dałem
sobie z nim radę. Jeszcze godzina, może półtora i nanoszę go na samo-
chód Kate.
- Nie musisz się spieszyć. Kate przez parę dni nie będzie go p o-
trzebować. Właściwie to dzwonię właśnie w tej sprawie. Albo dokładniej
mówiąc, w trochę innej, ale bardzo zbliżonej.
- Czyli? - zapytał Sal, śmiejąc się z tego, jak Thomas zakręcił się
w swojej ostatniej wypowiedzi.
- Czy Nikki zostawiła swojego Forda tam u ciebie?
- Tak - odpowiedział chłopak, spoglądając przez prawe ramię
w kierunku, gdzie zaparkowany był wspomniany wóz. - Ma tu przyjechać
później i będziemy uzupełniać butle z podtlenkiem.
- Później, to znaczy kiedy?
- Nie wiem dokładnie. Może za dwie albo trzy godziny. Generalnie
obiecała, że pomoże mi przy malowaniu wozu Kate, ale wcześniej nie da
rady tu wpaść, bo jest z kimś umówiona.
- Z KIMŚ umówiona... - prychnął Thomas. - Tak ci powiedziała?
- Tak.
- Mistrzyni ściemniania... Mniejsza o to. Chodzi mi o jej samo-
chód. Najwyższa pora, żeby pozbyć się tego paskudnego malowania, które
nigdy nie powinno pojawić się na jej wozie. W me talowej szafie za Cayma-
nem są butle z lakierem. Dasz radę przemalować wózek zanim wpadnie
tam Nikki?
- Eeeee - zaczął jąkać się Sal. - Ale... No... A ona o tym wie?
- Nie.
- No to przecież mnie za to zabije.
- Robisz to na moją prośbę. I w razie czego powiedziałem ci, że
ona o tym wie. Wtedy najwyżej to mnie się dosta nie.
- No... dobra... To w takim razie odstawiam tymczasowo robotę
przy vinylach i biorę się za Forda.
- Zdaje się, że Nikki jest przywiązana do tego swojego bordowego
lakieru, dlatego zamówiłem taki sam. W szafie są też butle z czarnym
i białym lakierem, które zostały po malowaniu BMW Kate. Jeśli zdążysz, to
domaluj jeszcze z powrotem ten pas, który bie gnie przez środek wozu. To
akurat jest niezłe w tym malowaniu, więc niech zostanie. Najważniejsze to
tej szóstki się pozbyć.

232
- Mogę zapytać, czemu tak właściwie ci to przeszkadza? Przecież
to tylko zwykła cyferka.
- Nie do końca, ale to długa historia. W każdym razie Nikki zdecy-
dowanie już tego nie potrzebuje.
- W porządku. W takim wypadku zadzwonię do niej i powiem,
żeby się nie spieszyła albo nawet w ogóle nie przyjeżdżała, bo może wóz
Kate będę malował dopiero jutro.
- Przepraszam, stary, że tak co chwilę obarczamy cię nową robotą.
Coś mi się wydaje, że jak tak dalej pójdzie, to jednak zostaniesz z nami na
dłużej - zaśmiał się Thomas.
- Spoko. Wiesz, że nie ma dla mnie nic przyjemniejszego niż za-
bawa przy autach. Mogę ich wymalować nawet jeszcze sto. A ta mała
przesiadka na Forda Nikki bardzo mi się przyda. To będzie zdecydowanie
bardziej relaksujące. Choć trochę boję się jej reakcji...

***

Kiedy obie walizki były już spakowane, Kate zeszła z nimi do sal o-
nu, stawiając je przy drzwiach wyjściowych. Zdjęła z wieszaka i założyła na
siebie białą bluzę i czapkę z daszkiem.
Dom, w którym mieszkała był naprawdę ogromny. Składał się
z parteru i jednego piętra, na które prowadziły aż dwie pary schodów.
Największą część parteru stanowił salon. Z niego przejść można było do
kuchni, garażu, łazienki albo po prostu wyjść z domu po jego frontalnej
stronie. Na piętro można się było dostać tuż obok drzwi wyjściowych. Te
schody prowadziły wprost do pokoju Kate. Kolejne znajdowały się nieopo-
dal wejścia do kuchni i po ich pokonaniu, po prawej można było wejść do
łazienki lub skręcić nieco w lewo i wejść do sypialni rodziców.
Generalnie cały dom składał się z ośmiu pomieszczeń - salonu,
kuchni, dwóch łazienek i czterech pokoi, z czego tylko dwa z nich były
zamieszkiwane. Wszystko wystrojone zostało bardzo gustownie i z prz e-
pychem jeszcze przez poprzednich właścicieli domu, czyli wujka i ciotkę
Kate od strony taty, którzy zapisali jej ten dom przed swoją śmiercią.
Trudno w ten sposób mówić o śmierci członków swojej rodziny,
ale Kate miała niesamowite szczęście, dziedzicząc tak drogi i piękny dom.

233
Zdecydowanie mogłoby się to nie udać, gdyby wujek nie spisał zawczasu
testamentu. Był młodym człowiekiem i zapewne nie spodziewał się jeszcze
śmierci, ale cóż - życie jest przewrotne. Zmarł razem ze swoją żoną
w szpitalu po bardzo poważnym wypadku samochodowym, którego
sprawca odszedł na drugą stronę jeszcze na kilka godzin przed nimi.
Z drugiej strony, czy odziedziczenie majątku wujka było dla Kate
takim szczęściem? Ona zdecydowanie by się z tym nie zgodziła. Choć
prowadziła w Europie zupełnie przeciętne życie, w którym nie jeden raz
brakowało jej i jej rodzicom pieniędzy, była z niego bardzo zadowolona.
Nie będąc materialistką, zupełnie nie zwracała uwagi na wyposażenie do-
mu czy ubrania, które nosiła. Paradoksalnie - tamto życie nadal wydaje się
Kate łatwiejsze niż to, które prowadzi teraz. Ogromny dom, gdzie nikt
właściwie nie ma pojęcia, jak go zagospodarować, pieniądze, obcy kraj,
nowa szkoła, nowi znajomi...
Nowi znajomi - to był właśnie ten czynnik, który sprawił, że ży-
ciowy przewrót Kate z czasem przestał być aż taki straszny.
Po wprowadzeniu się do San Pedro trzeba było znaleźć jakąś
szkołę. Wybór padł na liceum astronomiczne położone w tym samym mie-
ście. Kate ma ogromny tale nt do przedmiotów ścisłych, a szczególnie do
fizyki i astronomii, która jest jej pasją. Dlatego wybór był raczej oczywisty.
Jak to często bywa, szkoły przed rozpoczęciem pierwszej klasy,
organizują dla swoich przyszłych uczniów obozy integracyjne. Właśnie
w ten sposób Kate poznała swoich przyszłych przyjaciół - Briana i Jacka,
którzy znali się już z poprzedniej szkoły. Oczywiście była tam też „wiecz-
nie roześmiana Jessica" i kilka innych osób, które sprawiły, że w tym cie m-
nym tunelu beznadziejności pojawiło się wreszcie światełko. „Może nie
będzie tak źle”. - myślała sobie.
Szybko okazało się, że szkoła, jak i ludzie są świetni. Wtedy jed-
nak nie wiedziała jeszcze, jak bardzo przywiąże się do swojego nowego
życia rok później. Udział w wyścigach i spotkanie Thomasa i jego ekipy -
to sprawia, że już nigdy nie myśli o swoim dawnym życiu. Oczywiście
nadal tęskni za swoim PRAWDZIWYM domem, miejscem, w którym się ur o-
dziła
i w którym się wychowała, ale nie jest to już taka tęsknota, która odbiera
jej chęć do życia.
Wszystko nabrało nowego sensu od tamtego dnia, kiedy Clarence
przedstawił ją Thomasowi, a ten nie tylko zaproponował jej przynależność

234
do jego teamu, ale też stał się kimś bardzo bliskim, jakby bratem. Może to
kwestia sentymentu do osoby, która pochodzi z tego samego kraju?
A może przeznaczenie, które doprowadziło do spotkania dwóch bratnich
dusz? Cokolwiek to było, Kate wiedziała wreszcie, że jest w odpowiednim
miejscu i zaczęła dziękować Bogu za to, że się tutaj znalazła.
- Jedziesz już? - zapytała mama Kate, widząc, że córka szykuje się
do wyjścia. - Masz jeszcze trzy godziny.
- Tak, mamo, ale chcę pożegnać się przed wylotem z Thomasem
i Mią.
Mama Kate to średniego wzrostu czterdziestola tka o włosach
i oczach koloru brązowego. Właściwie nikt, kto o tym nie wie, nie przyp u-
ściłby, że są ze sobą tak blisko spokrewnione. Jeśli chodzi o urodę, Kate
zdecydowanie bardziej przypomina swojego tatę, który jest wysokim blo n-
dynem o niebieskich oczach i niezwykle pięknych rysach twarzy. Niektórzy
powiedzieliby zapewne, że są zbyt delikatne jak na mężczyznę, ale w rz e-
czywistości dodawały mu jeszcze większego uroku.
- Ale mam nadzieję, że nie masz dzisiaj żadnych wyścigów - kon-
tynuowała mama Kate.
- Nie. Chcę tylko z nimi pogadać, a później pojadę na lotnisko.
- Dobrze - odpowiedziała kobieta, posępnie spuszczając głowę.
Na chwilę zapadła cisza. Mama Kate bardzo nie lubi sytuacji, kiedy
jej córka na dłużej znika z domu. Po pierwsze zawsze martwi się, czy
wszystko jest w porządku. Po drugie, mimo powściągliwości w wyrażaniu
uczuć, bardzo tęskni i czuje, że bez niej po prostu czegoś jej brakuje.
Może gdyby Kate miała rodzeństwo, miłość matki rozdzielałaby się
na więcej osób, ale w tej sytuacji cała jej siła skupiała się tylko na niej.
Poza tym pani Mileski po raz kolejny poczuła niepokój, kiedy usł y-
szała o spotkaniu z Thomasem. Natychmiast skojarzyła to z wyści gami,
o których myśl ją paraliżowała. To niebezpieczna gra, a mimo setek próśb
ze strony mamy, Kate nie chce z tego zrezygnować.
- Uważaj na siebie, dziecko. Niech ci się nic tam nie stanie.
- Spokojnie, mamo - uspokajała dziewczyna, jednocześnie mocno
ją przytulając. - Leci cała moja klasa. Będzie z nami pani Roseville. Poza
tym to tylko trzy dni. Wytrzymasz - dodała, uśmiechając się.
- Jakoś muszę.
- Pociesz się myślą, że tam przynajmniej nie będę się ścigać.
- Rzeczywiście, to jest jakieś pocieszenie.

235
***
Czarny Mustang zjechał z drogi i mijając garaż, zatrzymał się za
domem, parkując obok drzew pobliskiego lasku.
Nikki wyjrzała przez szerokie, szklane drzwi prowadzące na taras,
dostrzegając zatrzymujący się wóz Clarence’a. Nie zastanawiając się dłu-
go, przekręciła klucz i nacisnęła na klamkę. Po chwili, pokonując kilka
stopni, kierowca Mustanga znalazł się na tarasie.
- Cześć - przywitał się.
- Cześć. Wchodź - zaprosiła Nikki, wskazując ręką na wnętrze
domu.
Ponownie przekręciła klucz i ruszyła w stronę kuchni.
- Co pijesz? - zapytała w momencie, gdy Clarence siadał w jednym
z czarnych foteli znajdujących się przy niedużym, drewnianym stoliku
w salonie.
- Cokolwiek - odpowiedział obojętnie.
- Czemu jesteś taki zgaszony?
- A czy mam jakieś powody do radości? Raczej nie. I ty też nie.
- Dzięki za przypomnienie - rzekła, nalewając colę do jednej ze
szklanek, które przed chwilą wyciągnęła z szafki nad swoją głową. - Rze-
czywiście nie jest dobrze. Zdaje się, że Thomas i Mia mają zupełnie gdzieś
to, że tutaj jesteśmy i że ze sobą kręcimy.
- No właśnie. Ten pomysł udawania, że jesteśmy sobą zaintereso-
wani, nie daje żadnych efektów.
- Na razie, ale będzie dawał efekty, kiedy przejdziemy do kolejne-
go etapu tej zabawy - powiedziała Nikki pewnym tonem, podając swojemu
gościowi jedną ze szklanek, a następnie siadając w fotelu naprzeciwko
niego.
- Kolejnego etapu? To znaczy?
- Wprowadzisz się do mnie.
Słysząc te słowa, zakrztusił się. Przez kilka kolejnych sekund pró-
bował odkaszleć colę, która wpadła mu do płuc.
- Co takiego? - zapytał w końcu.
- Uwierz mi, to musi ich ruszyć - powiedziała Nikki ze spokojem
w głosie.
- Bez wątpienia. Thomas pourywa nam łby. A przynajmniej mnie
na pewno - rzekł, nadal lekko pokasłując.
- A to niby czemu?

236
- Bo się wkurzy. Dlatego.
- No właśnie - Nikki klasnęła w ręce i uśmiechając się, mówiła
dalej. - Właśnie o to chodzi.
- O to, żeby Thomas urwał mi łeb?
- Nie. O to, żeby się zdenerwował.
- Chyba nie nadążam za tobą - rzekł z rezygnacją.
- Zrozum. Jeśli się wkurzy, to znaczy, że jest zazdrosny. A jeśli
jest zazdrosny, to znaczy, że mu zależy.
- Może i to ma sens, ale nie wiem, jak spojrzy na to Mia. Z te go co
wiem, kobiety nie są zainteresowane facetami, którzy mają jakąś inną
i jeszcze w dodatku u niej mieszkają.
Nikki nie odpowiadała. Rzeczywiście to była słaba strona jej planu.
Może ta wprowadzka to zbyt drastyczny sposób? - zastanawiała się. Ale
z drugiej strony, może to wreszcie wzbudzi w nich jakiekolwiek emocje,
bo na razie wydaje się, że nic ich to nie obchodzi.
- Dobra - zaczęła w końcu. - zaczekamy z tym jeszcze kilka dni.
W tym czasie musimy jeszcze bardziej postarać się z tym byciem razem.
- Co proponujesz?
- Za każdym razem, kiedy będziemy w obecności Thomasa i Mii
musimy zachowywać się wobec siebie... bardziej emocjonalnie.
- Myślę, że rozumiem, co masz na myśli - Clarence zrobił poważ-
ną minę i pokiwa ł głową. - Nie będzie ci to przeszkadzać?
- Co?
- To, że będę aż tak blisko ciebie.
- Przecież to wszystko nie jest naprawdę. A poza tym... nie jesteś
aż tak bardzo obrzydliwy, żebym miała mdleć pod wpływem twojego dot y-
ku - zaśmiała się.
- Oh, dziękuję - odpowiedział, również się śmiejąc. - To dla mnie
prawdziwy komplement.
- Ależ proszę bardzo.
W salonie rozległ się dźwięk dzwoniącego tele fonu. Nikki podni o-
sła się z fotela i podchodząc do szafy obok wejścia do sypialni, odebrała
połączenie.
- Co jest, Sal? Mam już przyjechać?
- Nie - odpowiedział szybko. - Właśnie biega o to, że nie musisz
w ogóle dziś przyjeżdżać, bo cały czas jestem na etapie wycinania smoka,
także malować go na wozie będę dopiero jutro.

237
- Dobra. Rozumiem. Coś się stało? Wydaje mi się, że jesteś zd e-
nerwowany - zapytała, rzeczywiście dostrzegając drżenie w głosie Sala.
- Nie... nie. Nic się nie stało.
- W porządku. W takim razie widzimy się jutro. Cześć - rzekła,
kończąc rozmowę.
- Coś nie tak? - zainteresowa ł się Clarence.
- Sama nie wiem. Wydawało mi się, że jest zdenerwowany, bo głos
mu się łamał, ale powiedział, że wszystko w porządku, więc pewnie to ze
mną coś nie tak.
Gdy Nikki udzielała odpowiedzi, kierowca czarnego Mustanga
wstał z fotela, poprawiając ubraną na siebie skórzaną kurtkę.
- A ty gdzie się wybierasz?
- W sumie już chyba wszystko omówiliśmy...
- Spieszysz się gdzieś?
- Nie.
- No to siadaj.
Oboje uśmiechnęli się do siebie i po chwili znów siedzieli po
dwóch stronach drewniane go stolika.
- Oj, Clarence, widzę, że jestem dla ciebie bardzo obrzydliwa,
skoro starasz się tak szybko ode mnie uciec - powiedziała Nikki, głośno
się śmiejąc.
- Nic z tych rzeczy. Wręcz przeciwnie.

***

Kate jechała kolejnymi ulicami Rockport, aż znalazła się wreszcie


w Ocean Hill. Odbicie zachodzącego słońca lśniło w tafli wody pobliskiego
stawu.
Zjeżdżając z drogi, czerwone Camaro znalazło się na podjeździe
prowadzącym do garażu za domem Mii. Obecnie znajdowała się tam tylko
Mazda. Najwyraźniej Thomas gdzieś pojechał.
Kate nie była tym faktem zachwycona, gdyż miała nadzieję na
osobiste pożegnanie się z obojgiem. Po drugie chciała jeszcze z nimi po-
rozmawiać. Tym bardziej, że przed chwilą zwróciło jej uwagę coś, co zd e-
cydowanie warte jest omówienia.

238
Pozostawiając swój wóz obok Mazdy, ruszyła w stronę wejścia do
domu. Pokonując dwa stopnie znajdujące się przed drzwiami, zapuka ła.
- Wejdź, Kate - odezwał się głos wewnątrz.
Nacisnęła więc klamkę i robiąc dwa kroki, znalazła się w środku.
- Nie boisz się mieć niezamknię te drzwi, będąc sama w domu?
- Nie - odpowiedziała szybko Mia, odwracając się właśnie w stronę
swojego gościa.
- Gdzie Thomas?
- W Rosewood. Pojechał jeszcze bardziej skomplikować robotę
budowlańcom - zaśmiała się.
Po chwili znalazła się w salonie, stawiając dwie wysokie szklanki
z sokiem pomarańczowym na szklanym stoliku.
- Proszę, usiądź, Kate - rzekła, wskazując na kanapę. Sama usia-
dła po przeciwnej stronie, na fotelu.
- Pewnie zanim wyjedziesz chcesz jeszcze pogadać z Thoma -
sem? - zapytała, choć raczej odpowiedź była oczywista.
- Właściwie to chcę pogadać z wami oboj giem - odrzekła Kate,
uśmiechając się przyjaźnie.
- Zadzwonię do niego, bo inaczej może tu nie przyjechać jeszcze
przez parę godzin, a chyba ci się spieszy.
- Nie bardzo, ale rzeczywiście, gdyby to miało potrwać parę go-
dzin... - zaśmiała się dziewczyna.
Mia wstała z fotela i ruszyła w stronę sypialni. Po chwili pojawiła
się ponownie w salonie, tym razem miała jednak w dłoni telefon. Wyb ier a-
jąc numer, przyłożyła go do prawego ucha.
- Thomas, słuchaj, przyjedź, jeśli możesz, bo Kate chciałaby
z nami pogadać i pożegnać się zanim wyleci do Phoenix... tak... no to
w takim razie czekamy na ciebie.
Po zakończonej rozmowie odłożyła telefon na stolik i ponownie
usiadła w fote lu.
- Będzie za pół godziny. Powiedział, że Cross jest w Rosewood
i muszą coś tam jeszcze obgadać w sprawie tych kupionych budynków.
- Spokojnie, mam jeszcze bardzo dużo czasu. A gdyby samolot
próbował mi uciec, zawsze mogę go zatrzymać.
- Zatrzymać? - uśmiechnęła się Mia. - Jak?
- Na przykład włamując się do systemu komputerowe go lotniska
i robiąc tam małe zamieszanie.

239
- Kate, myślałam, że jesteś fizykiem, a nie hakerem - Mia nadal
śmiała się, myśląc, że jej gość po prostu próbuje ją rozbawić.
- Tak gwoli ścisłości, bardziej celuję w astronomię niż typową
fizykę, ale na hakowaniu różnych systemów też się znam. Chyba mogę ci
się do tego przyznać, skoro jesteśmy przyjaciółmi.
- Pewnie, że tak. Poza tym ja też nie mam całkowicie nieskazite l-
nej historii życia. Ja z kolei przez rok studiowałam medycynę. W tym cza-
sie Cross załatwił mi praktykę, a potem stałą pracę w policji jako znawca
od uszkodzeń fizycznych, które zostały zadane ofiarom przestępstw. Z u-
pełnie nieświadomie zaczęłam interesować się też innymi działami działal-
ności policji. W końcu poprosiłam Crossa, żeby wtajemniczył mnie nieco
w sprawę nielegalnych wyścigów. Jak się to skończyło? Chyba się domy-
ślasz. Rzuciłam studia po zaliczeniu jednego roku i na stałe zostałam
w policji, próbując rozbić szajkę wyścigowców, którzy charakteryzowali się
robieniem bardzo dużych szkód publicznych. Musie li zostać złapani. P o-
wodowali wypadki, rozbijali wystawy sklepów, kosili znaki drogowe i cz ę-
sto rozjeżdżali ludzi. Później powstała Czarna Lista. A jeszcze później
pojawił się Thomas... - rzekła z rozmarzoną miną.
- I wtedy skończyła się twoja nieskazitelna historia życia - dokoń-
czyła Kate.
- Tak. Oczywiście nie od razu zostałam wyścigowcem. Właściwie
nadal nie do końca nim jestem, ale masz rację. Pomagałam Thomasowi,
robiłam swoje prywatne interesy i oszukiwałam nawet Crossa, który był
moim zwierzchnikiem. Gdyby policja o tym wiedziała... prawdopodobnie
nie skończyłoby się tylko na wyrzuce niu mnie z pracy.
Kate pokiwała głową ze zrozumieniem. Ta historia była insp iracją,
która jeszcze bardziej przekonywała do wyścigów. Jeśli nawet Mia, która
jest prawdopodobnie najporządniejszą osobą, którą zna, też zrezygnowała
z normalnego życia na rzecz „bycia przestępcą”, to znaczy, że i Kate może
nim być.
- No dobra, już nie nudzę moim życiorysem - zaczęła ponownie
Mia. - O czym właściwie chciałaś z nami pogadać?
- Kiedy wychodziłam z domu, nie miałam jeszcze nic konkretnego
na myśli. Po prostu chciałam się pożegnać, ale kiedy mijałam staw, zob a-
czyłam coś ciekawego.
- Co takiego? - Mia pytając, poprawiła się w fotelu, jak gdyby
chciała być przygotowana na coś bardzo ważnego.

240
- Może i to nic nowe go, a właściwie to właśnie w tym rzecz, że to
nic nowego. Mustang Razora stoi za domem Nikki - powiedziała dziew-
czyna z poważną miną.
- Ach... - Mia machnęła ręką. - To rzeczywiście nic nowego.
- Nie wierzę w to, że są sobą w jakikolwiek sposób zainteresowa-
ni. Raczej coś razem kombinują - dodała jeszcze poważniejszym tonem.
- A ja sama nie wiem - odrzekła Mia. - Z jednej strony może masz
rację, ale z drugiej... zarówno Razor, jak i Nikki nic sobie nie robią z mo-
ralności. Może spotykają się po kryjomu, żeby... chyba nie muszę kończyć.
- Niestety wszystkie opcje są możliwe. Dlatego powinniście
z Thomasem mieć się na baczności. Nie podoba mi się to wszystko - rze-
kła Kate, mrużąc oczy i przykładając dłoń do brody.
- Nie martw się. Sama kiedyś powiedziałaś, że nie mają szans nic
zdziałać - uśmiechnęła się Mia.
- W pojedynkę nic, ale obawiam się trochę ich współpracy. Diabli
wiedzą, co mogą razem wymyślić.

***

Thomas stał przed wejściem do garażu w Rosewood. Obok niego


znajdowała się policyjna Corve tta i jak łatwo się domyślić - również jej
właściciel.
- „Kumple” z policji po skontrolowaniu moich działań mogliby
zacząć się dziwić, po co mi tyle budynków, dlatego zakupu dokonałem
przez pośrednika. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Gość miesz-
ka w San Francisco, więc raczej nie będzie się interesował tutejszymi spr a-
wami.
- Nie ma problemu. Poza tym myślę, że dobrze zrobiłeś. Gdyby
kiedyś w przyszłości to miejsce zdobyło sławę, byłbyś pierwszą osobą, na
którą policja by się rzuciła.
- Dobrze, że o tym wspomniałeś. Mam nadzieję, że zdajesz sobie
sprawę z tego, że niedaleko stąd znajduje się komisariat?
- Tak - odpowiedział Thomas z uśmiechem. - Ale słyszałem też,
że ma być zlikwidowany.

241
- To prawda, ale to zajmie jeszcze parę tygodni. Dlatego w tym
czasie lepiej nie przesadzaj.
- Oczywiście. Zresztą na razie jest remont. Wszystko, co mogłoby
interesować policję jest w Wilmington.
- No i proponuję, żeby przez te kilka tygodni tak zostało.
- Jeśli skończymy remont wcześniej, uruchomię tu tylko i wyłącz-
nie klub i bar. To może nawet ich trochę zmylić. Nie będą podejrzewać, że
mają tu być też samochody.
- Dobry pomysł - pochwalił Cross, klepiąc Thomasa po ramieniu. -
Przechodząc jeszcze na chwilę do twojej osobistej sławy, wysyłają mnie do
Palmont, żeby przeszukać miasto - dodał, głośno się śmiejąc.
- W poszukiwaniu mnie?
- Tak. Uważają, że prawdopodobnie nadal tam siedzisz.
- Eh... mają bardzo przestarzałe informacje.
- Masz zamiar zareklamować swoją obecność tutaj?
- Coraz częściej kusi mnie taka możliwość. W ogóle coraz częściej
myślę o starej Czarnej Liście i o tym, by przywrócić to do życia.
- Łoł, poważne plany. Masz na to jakiś pomysł?
- Do tego potrzebna jest policja - uśmiechnął się chytrze Thomas.
- Rozumiem, że proponujesz mi stałą pracę. Super, nie widzę
przeciwwskazań, ale co niby my, policjanci, mielibyśmy dokładnie robić?
- Prowadzić pościgi i ponownie spisywać notowania kierowcom,
którzy będą się ścigać w Rockport.
- W porządku, ale jest jeden problem. Inni policjanci nie są raczej
nastawieni na „niełapanie” wyścigowców. Jak chcesz ich ustrzec przed
paką?
- Czy powiedziałem, że macie ich „nie łapać”? Wręcz przeciwnie -
uczestnicy tej zabawy muszą się liczyć z możliwością wylądowania w pace.
Na tym polega Czarna Lista. Tworzą ją nie tylko wyścigowcy, ale policjanci
też.
- A co z tobą i twoim zespołem?
- Też będziemy ścigani. Z tym, że my mamy przewagę w postaci
ciebie - zaśmiał się Thomas. - Za stałą, miesięczną opłatą będziesz na-
szym informatorem. Właściwie już możesz zacząć się zastanawiać, ile
chcesz.
- Łoł, chłopie, spokojnie. Jeszcze nie ma Czarnej Listy, a już pro-
ponujesz mi pensję - zaśmiał się policjant. - Ale ja też mam was ścigać?

242
- Oczywiście, że tak. Właściwie na tobie najbardziej mi zależy.
Będziesz nam dorabiał sławy. Słynny sierżant Cross potrafi złapać każd e-
go, ale Smoki wciąż mu uciekają... - powiedział Thomas rozmarzonym
głosem.
- Widzę, że masz już konkretną wizję.
- Po prostu chcę, żeby to wyglądało jak dawniej. Z tym, że mój
zespół będzie pewnie stanowił dużą część tej listy.
- A ty będziesz na jej szczycie - stwierdził bez chwili zastanowie-
nia Cross.
- Zapewne - zaśmiał się Thomas, zakładając jednocześnie ręce na
klatce piersiowej.
- Jaką rolę w tym wszystkim będzie pełnić Mia?
- Taką, jaką będzie chciała - może być na Czarnej Liście, a jeśli
nie... to może się trzymać na dystans od tego wszystkiego. Wybór należy
do niej. Zresztą jak i do każdego z zespołu. Na przykład Kate prawdop o-
dobnie będzie brać udział we wszelkiego rodzaju wyścigach, ale raczej
unikając policji. Podobnie może zrobić Mia.
- Wiesz... trochę się o nią boję. Wolałbym nie oglądać jej przez
kratki.
- Ja też nie, dlatego będę ją raczej przekonywał do pozostania
w cieniu.
- Jeszcze jedno pytanie - zaczął znów Cross. - Skąd weźmiesz
tych kierowców, którzy będą na liście? Rockport ostatnio świeci pustkami,
jeśli chodzi o wyścigi. Jedyna aktywność, o której wiem właściwie tylko ja,
to wasze spotkanie z de Silvami.
- Jestem pewien tego, że w Rockport nadal są wyścigowcy. Mam tu
na myśli tych, którzy ścigali się dawniej albo nawet tych, którzy byli na
liście za moich czasów i wyszli już do tej pory z paki. Pierwszy przykład -
Hector Domingo.
- Ach, ten palant - skrzywił się policjant.
- Poza tym Kate ma spore kontakty w Sa n Pedro. Gdyby tamtejsi
kierowcy usłyszeli o naszym systemie rywalizacji, mogliby się tym zainte-
resować.
- Tak swoją drogą, jak właściwie wyczaiłeś tę Kate?
- Właśnie w Sa n Pedro. Dokładniej mówiąc, to Razor ją tam sp o-
tkał.
- Ale mam nadzieję, że w razie czego będzie po twojej stronie?

243
- To znaczy?
- Jakby ci to powiedzieć... nie do końca wierzę w te szlachetne
inte ncje Razora. Jeśli mu coś odwali, Kate będzie za nim czy za tobą?
- Zdecydowanie za mną. Ona sama mówi, że Clarence chyba nie
jest całkowicie szczery.
- Czyli i ona coś zauważyła. To znaczy, że to nie są tak po prostu
zwidy starego dziada - zaśmiał się Cross.
- Nie - odpowiedział Thomas, śmiejąc się równie głośno. - Wła-
ściwie dobrze, że wspomniałeś o Kate, bo muszę jechać do Ocean Hill.
Chciała pożegnać się z Mią i ze mną przed odlotem do Phoenix.
- A ta tam po co?
- Ma trzydniowe praktyki z liceum. Może kiedyś będzie tam pra-
cować - w NASA.
- Ach, tak, więc już teraz rozumiem, czemu chce omijać policję
szerokim łukiem. Gdyby była karana, nawet nie wpuściliby jej do tego ich
gmachu, nie mówiąc już o pracy.
- Otóż to.

***

Kate i Mia znajdując się w sypialni, oglądały wspólnie urządzenie,


które podobne było do nawigacji lub telefonu z dużym wyświetlaczem.
- Spójrz, Kate - zaczęła Mia, wyciągając je z komody obok okna. -
To jest taki mały komputerek, za pomocą którego w czasach Czarnej Listy
można było sprawdzić notowa nia kierowców, wszystkie dane na ich temat
i wie le, wiele innych rzeczy, które niekiedy były naprawdę dobrze strzeż o-
ne.
- Ach, Smart Display od Microsoftu albo dokładniej mówiąc, jego
przeróbka. Rozumiem, że to sprzęt policyjny?
- Tak. Nadal jest sprawny, ale niestety login i kod dostępu zostały
zablokowane, gdy Cross postanowił wziąć sobie wolne od pracy w policji.
W odpowiedzi Kate się zaśmiała i nadal patrząc na wręczone jej
przed chwilą urządzenie, zapytała:
- Czyżbyś nie miała własnych danych i musiała podkraść je Cros-
sowi?

244
- Dokładnie tak - odpowiedziała Mia z rozbawieniem. - Myślisz,
że można by jeszcze z tego skorzystać? Jakoś obejść to hasło i dostać się
do bazy?
- Obejście hasła nie byłoby raczej problemem, ale obawiam się, że
ten sprzęt może nie kontaktować się już z bazą. Prawdopodobnie policja
zablokowała nie tylko dostęp, ale też połączenie. Inaczej mówiąc, nawet
jeśli to uruchomię, to będę mieć tam tylko ostatnie dostępne dane sprzed
zablokowania. Aktualizować raczej się nie będą. Chociaż oczywiście mogę
spróbować coś z tym zrobić.
Przed domem rozległ się dźwięk nadjeżdżających samochodów.
Dziewczyny spodziewały się Thomasa, jednak trudno byłoby, by przejechał
tu więcej niż jednym samochodem na raz. Dlatego Mia podeszła do okna
i z ciekawością spojrzała na zewnątrz.
- Niech to diabli! - krzyknęła.
- Co się stało? - zapytała Kate, również przybliżając się do okna.
- To Hector Domingo. Gość z Czarnej Listy. Thomas zabrał mu
dwa samochody. Chyba nie przyjechał tu z przyjacielskimi zamiarami. Tym
bardziej, że są z nim ci przypakowani łysole.
- Próba zemsty?
- Tak myślę - odpowiedziała Mia, obserwując jednocześnie trójkę
mężczyzn wysiadających z ich czarnych wozów. - Pytałaś, czy nie boję się
mieć otwarte drzwi? Jesteś prorokiem? - dodała, kierując się do salonu.
- Stój! - krzyknęła Kate, łapiąc ją za rękę. - Już nie zdążysz ich
zamknąć. Słuchaj, ukryję się tu - rzekła, wskazując na przestrzeń między
komodą a drzwiami sypialni. - W razie problemów, spróbuj któregoś
z nich tu ściągnąć. Przywalę mu drzwiami, a jak zostanie tylko dwóch, to
może już jakoś sobie poradzimy.
- Mówisz poważnie? Znasz się na tym?
- Trochę. Mam nadzieję, że to nie będzie konieczne, ale w razie
czego jestem tutaj.
- OK.
Pod wpływem naciśnięcia klamki przez Minga, drzwi wejściowe
otwarły się.
- O, widzę, że już na nas czekałaś. Nawet zostawiłaś otwarte -
zaśmiał się, spoglądając na Mię, która oparła się lewym ramieniem o futr y-
nę drzwi sypialni.
- A ty tu czego? - zapytała bez cienia emocji w głosie.

245
- Ja w sprawie moich samochodów.
- Tych, które stoją przed domem?
- Nie! - zirytował się Ming.
- W takim razie, nie wiem, o jakich samochodach mówisz - cią-
gnęła dalej ze spokojem, poprawiając teraz jak gdyby nigdy nic książki na
półce znajdującej się po jej prawej stronie.
- O tych, które zabrał mi Thomas.
- Przecież wygrał je w uczciwy sposób. Wszystko załatwione było
zgodnie z ustalonymi zasadami, zarówno za pierwszym razem, jak i za
drugim.
- Z tą uczciwością bym nie przesadzał. Trzy lata temu we wszyst-
ko wtrąciła się policja. Podejrzewam zresztą, że to sprawka któregoś
z was. Teraz z kolei przygotowaliście sobie trasy, przećwiczyliście taktykę
i jeszcze w dodatku ten szaleniec Razor...
- Zupełnie nie rozumiem, o co ci chodzi. Sam wybrałeś miejsce
spotkania...
- Koniec tej głupiej dyskusji! - krzyknął Ming. - Thomas jest idio-
tą - dodał znacznie spokojniejszym tonem. - Zostawił cię tu samą...
- I co z tego? - zapytała Mia, nadal stojąc w drzwiach sypialni.
- Nie obraź się, to nic osobistego, ale Thomas musi mieć nauczkę.
Pójdziesz z nami. Wypuszczę cię, kiedy odda mi wozy.
W odpowiedzi Mia zaczęła się głośno śmiać.
- Chyba żartujesz...
- Nie. Bierz ją - rzekł, dając znak ochroniarzowi po jego lewej
stronie.
Ten ruszył leniwie do przodu, przechodząc między szklanym sto-
likiem a kanapą. Mia zrobiła krok w tył. Wyprostowała się, przygotowując
się do obrony. Pomyślała o Kate, która ukrywa się w sypialni z nadzieją, że
przyłoży gościowi na tyle mocno, że nie będzie w stanie j uż nic zrobić.
- Śmiało - rzekła w stronę łysego gościa, próbując tym samym
nieco go wyprowadzić z równowagi i jednocześnie zmusić do szybkiego
i nieprzemyślanego ruchu. Zrobiła jeszcze dwa kroki w tył, cały czas ob-
serwując twarz agresora.
W końcu rozległo się ciche skrzypienie drewna, z którego zrobiony
był niski próg u wejścia do sypialni. Kate zareagowała natychmiast. Z całą
siłą pchnę ła drzwi. Najpierw poczuła lekki opór, a później jego zwolnienie,

246
co niezaprzeczalnie świadczyło o tym, że ten atak zaskoczył mężczyznę
i prawdopodobnie dość mocno wybił z równowagi.
Drzwi wróciły do swojej poprzedniej pozycji, jednak siła ich zd e-
rzenia z ciałem intruza sprawiła, że górny zawias się wyłamał, czyniąc je
teraz całkowicie bezużytecznymi. Kate wyjrzała zza nich w nadziei, że
teraz wystarczy szybki atak, jakiś skuteczny cios ze strony Mii i jeden gość
będzie już załatwiony.
Mia jednak nie miała już nic do roboty. Mężczyzna leżał nieprzy-
tomny na podłodze z zakrwawioną twarzą i nienaturalnie wygiętą lewą
ręką. Zatem zostało już tylko dwóch przeciwników. Mia założyła ręce,
śmiejąc się z zaskoczonej miny Minga. W tym czasie Kate wyłoniła się zza
drzwi, robiąc dwa kroki tak, by stanąć tuż obok niej. Poprawiła czapkę
i okulary przeciwsłoneczne, które przed chwilą założyła, mówiąc pewnym
tonem:
- Dzień dobry panom.
Stojący w salonie mężczyźni trwali bez ruchu, spoglądając na Kate
z przerażeniem. „Kto to jest? Skąd się tu wziął?” - zastanawiał się Ming.
Choć cała postać ubrana była na biało, ciemne okulary za słaniające
oczy sprawiały, że bał się jeszcze bardziej. Czapka zakryła włosy, co zm y-
liło go, naprowadzając na myśl, że to zapewne chłopak.
- Widzę, że nie jesteś już taki cwany - zaczęła właścicielka domu.
- Kto to u diabła jest? - zapytał drżącym głosem Ming.
- Nie wiem... - mówiła Mia, przykładając dłoń do brody i udając,
że się zastanawia. - Może mój anioł stróż - zakończyła, głośno się śmie-
jąc.
- To w takim razie bardzo realistyczny jest ten anioł - rzekł męż-
czyzna, opanowując nieco emocje. - Nadal mamy przewagę.
- Możecie spróbować z niej skorzystać.
- David, zajmij się tym aniołem.
Ochroniarz spojrzał na swojego szefa zakłopotanymi oczami, ale
nie sprzeciwił się. Ruszył więc bardzo powoli do przodu, co spotkało się
z natychmiastową odpowiedzią ze strony Kate. Zrobiła duży krok, prze-
chodząc nad leżącym w progu ciałem i ustawiła się do rywala bokiem, cały
czas obserwując jego kolejne działania. Mężczyzna zatrzymał się, próbując
wymyślić jakieś rozwiązanie dla tej raczej niełatwej sytuacji.

247
W tym czasie Mia również ominęła cia ło nieprzytomnego ochr o-
niarza i stanęła twarzą w twarz z Mingiem, zachowując odległość najwyżej
dwóch metrów od niego.
Choć ten całkowicie stracił panowanie nad sytuacją, postanowił
brnąć w swoich zamiarach do końca.
- No dalej, rusz się - popędzał swojego skrzydłowego.
Mia w pierwszej sekundzie nieco się przestraszyła, myśląc że to
musi skończyć się źle, ale po chwili uświadomiła sobie, że jej „anioł stróż”
zna się na obronie dużo lepiej, niż do tej pory przypuszczała . Kate przyję-
ła pozycję obronną. Ugięła lekko nogi w kolanach, nadal stojąc bokiem do
wroga. Lewa noga była nieco wysunięta do przodu, ale bez przesady - tak,
by nie dało się założyć haka. Głowa lekko pochylona. Obie pięści uniesi o-
ne. Lewa tak, by chronić nos i podbródek. Druga poziomo na wysokości
oczu, na mocno ugiętym łokciu.
Ochroniarz od razu zwrócił uwagę na prawą pięść. Spodziewał się
ewentualnego ataku właśnie z tej strony. Takie ustawienie musi być nakie-
rowane na atak twarzy. Tymczasem Kate bardzo szybko wymierzyła w cel
i do tej pory cofnięta prawa noga w całej siły kopnęła przeciwnika w bok
kolana.
Rozległo się głośne chrupnięcie, które niezaprzeczalnie świadczyło
o złamaniu kości. Mężczyzna zawył z bólu i lekko uginając się na uszko-
dzonej nodze, złapał się za kolano, pochylając tym samym głowę do prz o-
du.
Właśnie o to chodziło Kate. Drugi cios był jeszcze szybszy. Wysoko
uniesiona prawa pięść z ogromną siłą uderzyła mężczyznę w gardło, tuż
poniżej ucha. Krzyk bólu zamienił się nagle w charcze nie. Jeszcze przez
dwie sekundy słaniał się na uginających się nogach, aż runął w końcu do
tyłu na szklany stół, rozbijając go na tysiące ostrych jak brzytwa kawa ł-
ków.
Kiedy Ming z przerażeniem obserwował niepowodzenie swojego
ochroniarza, Mia wykorzystała jego nieuwagę i również zaatakowała. Bo-
kiem otwartej prawej ręki uderzyła go w szyję - wprost w jabłko Adama,
powodując tym samym, że zaczął się dusić. Wtedy szybko podeszła do
niego, łapiąc go za kark i ciągnąc jego głowę ku ziemi. Drugim i ostatecz-
nym ciosem było uderzenie kolanem w podbródek. Podobnie jak przed
chwilą jego kumpel, Ming również padł na podłogę nieprzytomny.
- Nieźle - pochwaliła Kate. - Tylko stołu szkoda.

248
- Jakoś to przeżyję.
- Ten chyba jeszcze nie ma dość - powiedziała dziewczyna, wi-
dząc, że jej przeciwnik jeszcze lekko się porusza.
Kucnęła obok jego twarzy, która podobnie jak cała czaszka, była
mocno zakrwawiona. Nagle mężczyzna machnął żywiołowo lewą ręką tuż
przed jej oczami. Nie czekając długo, złapała go za ramiona, uniosła ki l-
kanaście centymetrów do góry i szybko z powrotem pchnęła ku podłodze.
Głowa zadzwoniła o szkło i tym razem sprawa była już naprawdę zakoń-
czona.

***

Razor ubierał na siebie zdjętą wcześniej kurtkę, gdy usłyszał nagle


dziwny dźwięk dobiegający z zewnątrz. Wydawało mu się, że ktoś rozbił
jakiś duży, szklany przedmiot. Podszedł więc do okna i ujrzawszy otwarte
drzwi domu Mii oraz trzy czarne samochody zaparkowane przed nim,
z przerażeniem krzyknął:
- O jasna cholera!
- Co jest? - zapytała Nikki.
- Słuchaj, kiedy wyjdę, zamknij drzwi na klucz i w żadnym wypa d-
ku nie wychodź - powiedział, zatrzymując się przy wyjściu.
- Ale dlaczego?
- Nie ma teraz czasu na wyjaśnienia. Zamknij i nie ruszaj się
stąd - poprosił jeszcze raz, a po chwili był już na schodach.
Nikki zupełnie nie rozumiała, co jest grane. Zamknęła więc drzwi
na dwa zamki i ruszyła w stronę okna, przez które przed chwilą wyglądał
jej gość. Jej oczom ukazały się trzy wozy zaparkowane na chodniku tuż
przed domem Mii - dwa Hummery i Maserati Quattroporte. Spojrzała jesz-
cze na biegnącego w tamtą stronę Razora i posta nowiła zastosować się do
jego rady. Usiadła więc na parapecie i czekała na dalszy rozwój akcji.
Tymczasem Clarence był już prawie u celu. Wpadł z impetem do
domu Mii i zatrzymał się nagle, widząc, co tu się sta ło. Kate pochylała się
nad nieprzytomnym, łysym gościem, który leżał na grubej warstwie rozb i-
tego szkła. W progu sypialni znajdował się kolejny. Taki sam los spotkał
faceta, którego rozpoznał od razu - Ming.

249
- Boże święty, co tu się działo? - zapytał w końcu.
- Wyobraź sobie, że chciał mnie wziąć na zakładnika. Miał mnie
wymienić na swoje samochody - odpowiedziała mu Mia.
- Idiota. Nic wam nie jest?
- Nie, gorzej z nimi - rzekła, wybuchając śmiechem.
- Chyba jednak... Kate, masz rozciętą brew.
- Co?
- Twoja lewa brew.
Dziewczyna zdjęła okulary, przyłożyła dłoń do czoła, a następnie
przyglądając się jej, rzeczywiście dostrzegła krew.
- No niech to. Musiał mieć szkło w ręce.
Obok natychmiast znalazła się Mia i ujmując jej twarz w dłonie,
uważnie przyjrzała się ranie.
- Rzeczywiście, rozcięta na głębokość około trzech milime trów -
stwierdziła. - Będzie trzeba to zszyć.
- Cholera - zaklęła dziewczyna. - Nie bardzo mam czas jeździć
teraz po szpitalach.
- Spokojnie, ja się tym zajmę.
- Serio?
- Pewnie. W końcu rok studiowa łam medycynę, tak? - rzekła Mia
z uśmiechem, kierując się teraz do sypialni, gdzie najprawdopodobniej
przechowywała odpowiednie narzędzia.
Zrobiła więc duży krok i przechodząc nad leżącym w progu mę ż-
czyzną, znalazła się przy komodzie za drzwiami.
Obserwując to, Kate uświadomiła sobie, że chyba najwyższa pora
pozbyć się tych gości albo... wręcz przeciwnie - zatrzymać ich tu do cza-
su, aż pojawi się Thomas. „On zadecyduje, co z nimi zrobić. Zapewne ma
z nimi do pogadania”. - pomyśla ła.
- Mia, musimy ich czymś powiązać - rzekła. - Inaczej po odzyska-
niu przytomności znowu będą się rzucać.
- Masz rację. Myślę, że coś tu znajdę.
Po wyciągnięciu kilku drobiazgów z komody, Mia podeszła do
dużo wyższej szafki, która znajdowała się przy wejściu do łazienki. Z naj-
wyżej położonej półki wyciągnęła dwa skórzane paski, a następnie z rega-
łu w salonie stare, lekko rozklekotane kajdanki.
- To chyba powinno starczyć - powiedziała. - Clarence, zajmiesz
się tym?

250
- Jasne, przynajmniej na tyle się wam przydam - rzekł, odbierając
paski i kajdanki z prawej ręki Mii.
Jej lewa ręka była z kolei zajęta trzymaniem niedużej, białej
skrzynki, uszytej ze śliskiego materiału.
- Teraz módlmy się, żebym miała tutaj zestaw igieł - powiedziała
do Kate, która stojąc teraz za kanapą, wsparła się na jej oparciu.
- Będziesz szyć bez znieczulenia? - zapytał Clarence, zabierając
się właśnie za związywanie rąk faceta leżącego na rozbitym stole.
- No co ty... mam maść znieczulającą.
- Ty chyba masz wszystko w tym domu - zaśmiał się.
- Zgadza się - potwierdziła. - I powiem ci w tajemnicy, że mam
nawet granat - dodała szeptem, jak gdyby rzeczywiście chciała to ukryć
przed całym światem.
- Trzeba było ich wysadzić - rzekła Kate.
- Myślałam o tym, ale szkoda salonu - odpowiedziała, głośno się
śmiejąc.
Razor wiązał paskiem ręce drugiego z ochroniarzy, gdy za oknem
rozległ się dźwięk nadjeżdżającego samochodu.
Po parunastu sekundach, podobnie jak wcześniej Clarence, tak
teraz do domu wpadł nerwowo Thomas.
Pierwsze, co zauważył - to trzy leżące ciała nieprzytomnych męż-
czyzn. Jednym z nich był Ming. Dalej - Kate i krew sącząca się maleńkim
strumykiem z jej lewej brwi. Natychmiast pokojarzył to z rozbitym, szkla-
nym stołem.
Po chwili opanował zaskoczenie, które ustąpiło miejsca gniewowi.
„Jak ten dureń śmiał tutaj przychodzić?” - pomyślał.
- Przeklęty dupek... - wyrwało mu się wręcz mimowolnie. - Czego
tu chciał?
- Porwać mnie, a później wymienić na samochody.
- Chyba go porypało! Żyje jeszcze? Bo jeśli tak, to go zabiję.
- No to już możesz zastanawiać się nad sposobem - odrzekła Kate
i choć nieco bolała ją rozcięta brew, zdobyła się na uśmiech pełen satys-
fakcji.
Niecałe pół minuty po tym, jak Thomas znalazł się w domu, z ze-
wnątrz usłyszeć można było nasilający się głos Nikki. Zbliżając się, już
z daleka pytała:

251
- Dlaczego, do cholery, najpierw Clarence, a teraz ty biegniesz tu
tak, jakby cię stado diabłów goniło? Dowiem się wreszcie, co tu się
dzie... - zawiesiła nagle głos, gdy znalazła się już w progu i zajrzała do
środka. - Co to za typy? - zapytała po chwili, gdy już nieco oswoiła się
z tym widokiem.
- Te typy to Hector Domingo i jego kumple. Gość był moim rywa-
lem na Czarnej Liście. Najwyraźniej nie może się pogodzić z tym, że stracił
dwa auta na moją rzecz - odpowiedział Thomas.
- I dlatego postanowił napaść na Mię?
- Jak widać.
- Widzę też, że dziwnym trafem, to Kate jest bardziej poszkod o-
wana - stwierdziła, podchodząc do niej i przyglądając się ze zmartwieniem
jej ranie.
- Przecież to nic takiego - odpowiedziała dziewczyna. - Mogłoby
być dużo gorzej.
- Tak w ogóle, Kate, muszę ci bardzo podziękować - powiedziała
Mia, smarując maścią okolice przecięcia.
- Nie ma za co. Cieszę się, że tu byłam. Chyba rzeczywiście jestem
prorokiem.
- A tak właściwie - zaczęła znów Nikki. - to jak to zrobiłyście? -
zapytała, wskazując palcem w stronę, gdzie leżeli mężczyźni.
- Jednym z działów szkolenia w policji są techniki walki wręcz -
odpowiedział jej Thomas.
- Nic by mi te techniki nie dały, gdyby nie Kate - stwierdziła Mia. -
Ja położyłam tylko Minga. Kate załatwiła tych dwóch dryblasów.
Dziewczyna uśmiechnęła się ponownie, czując dumę z tego, co
udało się jej zrobić.
- Serio? - zapytała Nikki, a pozostali zdawali się być nie mniej
zaskoczeni.
- Serio. Jednego tak walnęła drzwiami, że od razu padł nieprzy-
tomny. Drugiego załatwiła kopem w bok kolana, a później pięścią w szyję
pod uchem. Tak właściwie, to skąd ty się tak dobrze na tym znasz, Kate?
- Ojciec mnie nauczył. Jest oficerem Marynarki Wojennej i jak ka ż-
dy człowiek w Marynarce, musi znać się na różnych formach walki.
- No widzisz, Thomas, nie tylko ty umiesz karate - uśmiechnęła
się Mia.
- To nie karate - oświadczyła Kate. - To krav maga.

252
- Co takiego? - zaciekawił się Clarence.
- Krav maga. To system walki, który nastawiony jest na obronę,
ale bardzo często też na atak i to taki, który prowadzi do śmierci rywala.
Teoretycznie to całkowite zaprzeczenie karate, które koncentruje się
z kolei na unikaniu zabijania - wytłumaczył Thomas.
Mia przygotowała już igłę i nić medyczną do zszycia rany. Na rę-
kach ubrane miała białe rękawiczki.
- Czy to boli? - zapytała, dotykając ranę nasączonym spirytusem
gazikiem.
- Nie. Właściwie, to nawet nie czuję, że coś mnie dotyka. Albo
inaczej - czuję, ale jakoś tak... dziwnie.
- Dobrze, to znaczy, że znieczulenie działa.
W chwilę później Mia zaczęła zszywać przecięcie. Przez cały ten
czas Kate opierała się o kanapę i mając zamknięte oczy, od czasu do czasu
krzywiła się, co niewątpliwie świadczyło o tym, że ból chwila mi był silniej-
szy od znieczulenia.
W tym czasie Clarence zakuł Minga. Wszyscy trzej intruzi nie mieli
szans na jakiekolwiek niepożądane działania, mając ręce unieruchomione
za plecami.
- Co teraz z nimi zrobimy? - zapytał.
- Minga zabieramy na pogawędkę do Rosewood. A tych dwóch
wsadzimy do ich Hummerów i gdzieś wywieziemy. Może być nad rzekę.
- Chcesz ich utopić? - ucieszyła się Kate.
- Nie. Oni nie są tu nic winni. Gorzej z Mingiem.
- A co z jego wozem? - zapytał ponownie Clarence.
- Zabieramy razem z nim do Rosewood, a później pewnie znajdzie
się wśród innych samochodów w Wilmington. Jest całkiem niezły, więc
dlaczego by nie - zaśmiał się.
- W takim razie dzwonię po Toru i Ronniego. Przyda się nam ich
pomoc.
- Zdecydowanie - zgodził się Thomas.
Kiedy rana Kate była już zszyta i zaklejona, a kumple Razora d o-
tarli na miejsce, rozpoczęło się załadowywanie ochroniarzy do ich wozów.
Wszyscy panowie musieli wziąć udział w tej czynności, bowiem nie była
ona łatwa. Skrzydłowi Minga liczyli sobie sporo kilogramów. Ich szef
z kolei trafił do bagażnika BMW. W tym czasie żaden z nich nie odzyskał

253
przytomności, ale to, że żyją było pewne, bowiem Mia bardzo dokładnie to
sprawdziła. Niedługo potem wszyscy byli już gotowi do drogi.
- Jadę z wami - oświadczyła Kate, ciesząc się na myśl zobaczenia
miny Minga, gdy ten odzyska przytomność.
- Zaczekaj - zatrzymała ją Nikki. - Czy ty przypadkiem nie lecisz
dziś do Phoenix? Chyba powinnaś jechać na lotnisko.
- Pojadę, ale po egzekucji - odpowiedziała dziewczyna, kierując
się do garażu za domem, gdzie zostawiła wcześniej swój wóz.
- Moment! Po jakiej egzekucji, do cholery? - zapytała, ale nie uz y-
skała już odpowiedzi.
Kolejne osoby wsiadały do samochodów. Thomas i Mia usadowili
się w jego BMW. Razor miał prowadzić jednego z Hummerów, drugiego zaś
Ronnie. Toru swojego Mercedesa, a Nikki czarne Maserati. Po kilku min u-
tach kolumna wozów ruszyła w kierunku Rosewood.

***

Thomas otwarł wrota, a następnie wjechał do środka. Garaż był


pusty. Pracownicy budowlani zakończyli dzisiejszą pracę już ponad godz i-
nę temu. Wszędzie leżały cegły ze zburzonych ścian. Przebywanie tutaj
w tej chwili nie kojarzyło się raczej z przyjemnością. Ale właśnie o to ch o-
dziło. Ming nie powinien miło wspominać tego spotkania.
Kilka chwil później w garażu znalazła się również Kate. Mimo jej
obecności, Thomas czuł się na tyle swobodnie, że bez dłuższego zastano-
wienia objął mocno Mię i pocałował ją w czoło.
Choć do tej pory starał się trzymać emocje na wodzy, te raz widać
było, że jest naprawdę przejęty tym, co się stało.
- Chwała Bogu za to, że nic ci się nie stało - rzekł, przytulając
policzek do jej głowy. - Powinienem był się pospieszyć. Może dotarłbym
przed nimi.
- Daj spokój. Skąd mogłeś wiedzieć? Zastanawiam się tylko, jak
ten dureń dowiedział się, gdzie mieszkamy.
- Zaraz się tego dowiemy.
Mówiąc to, ruszył w kierunku bagażnika swojego wozu, a nastę p-
nie otworzył go. Ming nadal był nieprzytomny.

254
- Kate, dasz radę go ze mną wyciągnąć?
- Pewnie.
- To łap za nogi.
Po chwili mężczyzna był już na ziemi. Thomas przeciągnął go
jeszcze trochę, a następnie puścił, kierując się do sąsiedniego pomiesz-
czenia, by przynieść stamtąd krzesło. Postawił je z hukiem na środku ga-
rażu, tuż przy Mingu. Ten nadal nie reagował.
- Może jest z nim gorzej, niż się nam wydawało - stwierdziła Kate.
- Niemożliwe - odpowiedziała Mia. - Wca le mocno nie oberwał.
Bardziej obawiałabym się o tych, którzy mieli do czynie nia z tobą.
Thomas złapał Minga za zakute za plecami ramiona i ponownie
dźwignął w górę, sadzając go na krześle. Oparcie znalazło się między kor-
pusem a rękami.
Gdy szykował się już, by strzelić go w twarz, do garażu wjechało
Maserati i Mercedes. Z ich wnętrz wyłonili się kolejno Nikki, która prowa-
dziła wóz Minga, Razor, Toru i Ronnie.
- Co z tamtymi? - zapytał Thomas.
- Zostawiliśmy ich w autach - odpowiedział Clarence. - Potem
zadzwoniłem po karetkę.
- Świetnie. Myślę, że ta cała sytuacja nauczy ich rozumu i nie będą
dłużej trzymać z Mingiem.
- A on jak?
- Dalej nieprzytomny. Przygotujmy się co nieco i możemy go
ocucić.
- Co planujesz? - zaciekawiła się Nikki.
- Już tłumaczę. Zaparkuj jego samochód na wprost przed nim.
Jakieś pięć metrów przed krzesłem. Najlepiej przodem - wydał polecenie.
- Ty Kate, przestaw swój samochód bardziej na tyły garażu. To samo Toru.
Mia, przynieś z zaplecza kanister z benzyną. Widziałem dzisiaj, że budow-
lańcy tam je wepchnęli. Ja też przestawię mój samochód i na koniec z a-
mknę wrota.
- Co ty mu chcesz zrobić? - zapytała Nikki ze strachem w głosie.
- Zobaczysz - odpowiedział obojętnie, wsiadając za kierownicę
BMW.
Kiedy wszystkie czynności zostały wykonane, zespół ustawił się
przed Mingiem. W czasie, gdy Kate zakładała okulary i czapkę, Thomas

255
zrobił kilka kroków do przodu i podchodząc do krzesła, strzelił siedzącego
na nim mężczyznę w twarz.
Ten zaczął nieznacznie kręcić głową, to w lewo, to w prawo. Oczy
cały czas miał zamknięte. Dostał drugi raz. Skrzywił się, jakby zjadł coś
kwaśnego. W końcu przy użyciu całej siły woli zaczął otwierać oczy, ale te
nie chciały go słuchać. Wciąż się zapadał.
Thomas tracił cierpliwość. Założył ręce na bokach i odwrócił się
w stronę zespołu.
- Nie denerwuj się. I tak się nam nie wywinie - zapewniła go Kate.
- Racja - zgodził się. - O proszę, witamy - rzekł do Minga, po-
nownie na niego spoglądając.
Mężczyzna nie odpowiadał. Przyglądał się tylko tępo zebranym
przed nim ludziom. Dostrzegł w szeregu Kate, która stała z założonymi
rękami, a jej twarz nie wyrażała najmniejszych emocji. Wystrasz ył się, bo
od razu przypomniał sobie, że to właśnie ona była głównym źródłem jego
porażki. W końcu spojrzał na Thomasa i uświadamiając sobie, że jest
w beznadziejnej sytuacji, opuścił bezradnie głowę.
- Nie chciałbyś ze mną porozmawiać? - zapytał go nowy właściciel
Maserati.
Nadal brak odpowiedzi.
- Hej! - krzyknął, kopiąc w nogę krzesła. - Słucham. Skąd wie-
działeś, gdzie mieszka Mia?
- Śledziłem cię... - wymamrotał Ming, nadal lekko odlatując.
- Gadaj, wszystko od początku. Kiedy mnie śledziłeś?
- Trzy dni temu widziałem, jak jedziesz z centrum. Postanowiłem
jechać za tobą i zobaczyć, gdzie się zatrzymasz. Tak trafiłem do Ocean
Hill. Domyśliłem się, że w tym domu musi mieszkać też Mia.
- I postanowiłeś na nią napaść?
Ming nie odpowiedział.
- Jesteś idiotą... Czy w ten sposób załatwia się interesy między
kierowcami? - zapytał, kucając przed krzesłem. - Powiem ci coś. Miałem
w życiu kilku wrogów. Naprawdę poważnych wrogów, ale od dziś to ty
zajmujesz pozycję numer jeden na mojej osobistej czarnej liście - rzekł,
patrząc mu prosto w nadal zamglone oczy. - A wiesz, co robi się z takimi
ludźmi?
- Domyślam się...

256
- Tak? To w takim razie chyba wiesz, co cię czeka? - zapytał, sta-
jąc teraz na równe nogi.
- Zabijesz mnie?
- Zastanawiałem się na tym, ale to by było za proste. Poza tym nie
uznaję zabijania. Myślę, że można dokuczyć wrogom w znacznie lepszy
sposób.
Po tych słowach, odwrócił się w stronę Mii i odebrał od niej kani-
ster z benzyną.
- Nikki, masz zapalniczkę? - zapytał, zatrzymując się przy niej.
Ona odpowiedziała mu jednak tylko zdziwionym spojrzeniem.
- Nie podpuszczaj mnie - rzekła w końcu. - Przecież nie powin-
nam palić.
- Ale palisz. To jak, masz?
- Mam. Proszę - wyciągając ją, zrobiła niezadowoloną minę.
- Dziękuję - odpowiedział Thomas, stając ponownie przed
Mingiem.
- A jednak chcesz mnie zabić...
- Nie. Ta benzyna wyląduje na twoim piękniutkim Maserati.
- Dlaczego?
- Bo musisz dostać nauczkę. Nie lubię przemocy, więc nie będę się
nad tobą znęcał fizycznie, ale założę się, że widok palącego się auta bę-
dzie dla ciebie wystarczająco dużym cierpieniem psychicznym.
- Nie wydurniaj się, nie niszcz go. Po prostu sobie je weź.
- O, dziękuję. Nagle sam jesteś chętny oddawać mi samochody -
zadrwił Thomas. - Posłuchaj mnie uważnie.
- Tak?
- Mam zamiar rozruszać miasto na nowo. Na razie policja zacho-
wuje się, jakby zasnęła, ale kiedy wyścigi znowu będą tu codziennością,
zapewne stworzą Czarną Listę. Jestem pewien, że będziesz chciał wrócić
do zabawy.
- Chyba tak... jeśli mnie stąd wypuścisz.
- Już ci powiedziałem, że nie chcę cię zabić, choć szczerze mó-
wiąc, po tym, co dziś zrobiłeś, powinie neś zginąć w ciężkich męczarniach,
a potem jeszcze przez tysiąc lat palić się w piekle.
- Jeśli mnie puścisz, obiecuję, że nie będziesz miał już ze mną
problemów.

257
- To jest akurat pewne - rzekł Thomas, stawiając kanister na zie-
mi, a następnie oddając Nikki zapalniczkę. - Jeśli znowu coś odwalisz, to
gwarantuje ci, że to będzie twój ostatni wybryk.
- Jasne.
- A teraz jeszcze jedna rzecz. Nie chciałbym, żeby kiedykolwiek
u Mii w domu pojawiła się policja. Jeśli po nas przyjadą, będę wiedział,
czyja to sprawka, a wtedy skończysz jeszcze gorzej niż teraz.
- Spokojnie, już nauczyłeś mnie, jak załatwia się sprawy między
wyścigowcami.
- Bardzo się cieszę. A teraz, kolego, czas żebyś już stąd spadał.
W czasie, gdy Thomas wypowiadał te słowa, Mia ustawiła się kilka
kroków za krzesłem Minga.
- Zbieraj na nowy samochód, bo już niedługo zaczynamy zabawę.
- Więc nie oddasz mi tego?
- Ależ skąd... - zaśmiał się Thomas. - Straciłeś je w wyniku kary
za napaść na Mię. A poza tym sam powiedziałeś, że mogę sobie je wziąć.
- No tak... - zgodził się mężczyzna, ponownie opuszczając be z-
radnie głowę. - To może ja już będę się zbierał... - rzekł niepewnie w na-
dziei, że to już koniec tej nieprzyjemnej sytuacji.
- Pomożemy ci - powiedział Thomas. - Mia? - zwrócił się teraz do
niej.
Ta podeszła do krzesła i szybko, obiema rękami na raz, uderzyła
Minga po obu stronach szyi, tak by trafić w tętnice. Głowa opadła mu bez-
władnie, zanim jeszcze zdążył zorientować się, co go czeka.
- O co chodzi z tym uderzaniem w szyję? - zainteresowała się
Nikki. - Już drugi raz dzisiaj ktoś używa tego ciosu.
- Trafne uderzenie w tętnice odcina całkowicie na sekundę dopływ
krwi do mózgu, co powoduje utratę przytomności - wytłumaczyła jej Kate.
W tym czasie Mia zawiązała czarną opaskę na oczach Minga, tak
by nie był w stanie zobaczyć, gdzie się znajduje. Nawet jeśli za chwilę
odzyskałby świadomość, nie powinie n wiedzieć, gdzie znajduje się kry-
jówka zespołu.
- A teraz nad rzekę z nim - powiedział Thomas.

258
Rozdział 9
MATTER OF TIME

KWESTIA CZASU

Promienie słońca odbijały się od przyciemnia nych szyb jadącego


ulicą Maserati. Czarny lakier lśnił, zachwycając przechadzających się po-
boczami mieszkańców Wilmington. Rozbłysło czerwone światło. Samochód
zatrzymał się tuż przed przejściem dla pieszych.
Po kilku sekundach na pas weszły dzieci - dwie dziewczynki
i chłopiec, który od pierwszego momentu, gdy tylko zobaczył czarny wóz,
nie mógł oderwać od niego wzroku. Przechodząc przed jego maską, p a-
trzył jak zaczarowany, próbując dostrzec kierowcę.
Ku jego radości, właścicie l Maserati wychylił się przez odsuniętą
szybę i uśmiechając się przyjacielsko, pomachał mu. Ten odpowiedział
podobnym gestem i poprawiając założony na plecy niebieski plecaczek,
przeszedł na drugą stronę ulicy.
Gdy włączyło się zielone światło, Maserati ruszyło i skierowało się
na północ. Przejeżdżając mostem nad kanałem Dominquez, mijało kolejne
samochody, zostawiając je w bardzo szybkim tempie daleko za sobą.
W końcu wóz zjechał z drogi głównej i znalazł się na nieasfaltowa-
nej ścieżce biegnącej między ogromnymi kontenerami towarowymi. Poma-
rańczowy piasek połączony z kurzem unosił się wysoko za jadącym wo-
zem, tworząc ogromną, nieprzeniknioną chmurę.
Mniejsze z dwóch wrót hangaru były otwarte. Thomas wjechał do
środka, parkując swój nowy nabytek na końcu rzędu po prawej stronie, tuż
obok inne go wozu należącego kiedyś do Minga - Lamborghini Gallardo.
Po tym jak Hector Domingo postanowił w zupełnie niehonorowy
sposób odzyskać swoje samochody, w efekcie stracił jeszcze jeden.
Początkowo Thomas chciał porządnie pokiereszować lub nawet
zabić swojego dawnego rywala. Ostatecznie jednak postanowił zatrzymać

259
jego wóz, a jego samego wyrzucić nad rzeką. Od tamtej pory jego los już
go nie interesował.
Hangar był prawie pusty. Jedynym źródłem ruchu w tej ogromnej
przestrzeni był Sal, który kręcił się energicznie przy dużym blacie znajdu-
jącym się na rzędzie niskich szafek położonych przy lewej ścianie kryjów-
ki.
Zgodnie z umową, Ford Nikki był już gotowy. Chłopak niezwykle
się postarał, zachowując samochód w prawie niezmienionym stanie. P o-
zbył się jedynie cyfr 6 i przerobił nieco czarno-białe vinyle. Z zaokrąglo-
nych kształtów na masce przeszedł do bardziej prostokątnych, które mimo
tej przeróbki, nadal płynnie łączyły się z vinylami bocznymi. W ten sposób
patrząc na wóz od przodu, wydawało się, że malowanie tworzy odwróconą
literę T.
Thomas podszedł do Sala, witając się podaniem ręki.
- Cześć - rzekł, patrząc na to, przy czym pracował chłopak.
- Cześć.
Wzór smoka wycięty w folii o rozmiarach około trzydzieści na
trzydzieści centymetrów miał za chwilę znaleźć się na stojącym kilka me-
trów dalej limonkowym BMW. Dlatego Sal chwycił przezroczysty ma teriał
i ruszył powoli w tamtą stronę.
Po chwili folia znalazła się między boczną a tylną szybą, po lewej
stronie wozu. Tam właśnie wylakierowany miał być smok. Oczywiście Kate
chciała, by wszystko było zrobione symetrycznie, więc w planie było też
namalowanie wzoru po drugiej stronie.
- Gdzie jest Nikki? - zapytał Sal z lekką irytacją w głosie. - Miała
tu być już pół godziny temu.
- Może znowu jest z kimś umówiona - zaśmiał się Thomas.
- Może - zgodził się chłopak. - Teraz już chyba rozumiem, czemu
od niej odszedłeś. Czasami zachowuje się... dziwnie.
- Nie czasami. Ona zachowuje się dziwnie całe swoje życie. Poza
tym to nie ja odszedłem - rzekł zdecydowanie mniej rozbawionym tonem.
- Mogę zapytać, dlaczego się tak właściwie rozstaliście?
- Zapytaj Nikki. Ona wie lepiej. Ja tak szczerze mówiąc, do dziś nie
do końca rozumiem, co się wtedy stało.
Jak gdyby w odpowiedzi na pytanie Sala, w hangarze pojawiła się
Nikki. Weszła cicho, nie zwracając na siebie uwagi. Na jej twarzy wyryso-
wany był smutek.

260
Przypominając sobie o przemalowanym Fordzie, chłopak ze stra-
chu zrobił duże oczy. Co będzie, kiedy to zauważy - zaakceptuje zmianę
czy może będzie awantura?
Nikki zdawała się jednak nie zwracać na nic uwagi. Minęła swój
wóz, podchodząc wolnym krokiem do BMW. Widząc, że Sal zaczął już przy
nim pracę, rzekła:
- Cześć. Przepraszam, że jestem dopiero teraz, ale nie mogłam
doczekać się na taksówkę.
- A już miałem zapytać, jak się tu dostałaś - powiedział Thomas.
- Szkoda, że nie pochwaliłeś mi się, że też tutaj jedziesz. Chyba
byłoby łatwiej po prostu zabrać się z tobą.
- Nie przypuszczałem, że będziesz jeszcze w domu. Według mo-
ich informacji, od pół godziny powinnaś być tutaj.
- Wieczne nieporozumienia... - westchnęła Nikki. - Nigdy nie mo-
żemy się dogadać.
- To akurat prawda - odpowiedział, zakładając ręce i robiąc groź-
ną minę.
Nikki spuściła wzrok z jego twarzy i po chwili uporczywego wp a-
trywania się w ziemię, spojrzała na Sala. Chłopak wyglądał na nieco zakł o-
potanego. Nie wiedział, czy powinien zostać, czy może wyjść gdzieś na
chwilę i pozwolić porozmawiać im na osobności.
W końcu postanowił, że po prostu zajmie się swoją robotą i nie
będzie zwracał na nich uwagi. Już zrobił jeden krok w stronę szafy, gdzie
znajdowały się butle z lakierem, gdy znów rozle gł się głos Nikki.
- Wymieniłeś tarcze, tak jak cię prosiłam? - zapytała, rzucając
przez lewe ramię przelotne spojrzenie na swojego Forda.
- Ta... tak - zająknął się. - Zrobiłem to już wczoraj rano.
Nikki ściągnęła brwi. Trwała tak przez chwilę, a następnie ponow-
nie spojrzała na swój wóz. Odwracając się, zrobiła kilka kroków w jego
stronę. Założyła ręce na bokach i tak stała bez ruchu przez kolejne kilk a-
naście sekund.
Sal przełknął nerwowo ślinę. Thomas natomiast uśmiechnął się
pod nosem i jak gdyby nigdy nic, zaczął poprawiać kołnierz swojej niebie-
skiej koszuli.
- Co jest, do cholery... - rzekła cicho Nikki, nadal stojąc plecami
do obu mężczyzn. - Kto to zrobił?
- Ja - przyznał się nieśmiało Sal.

261
- Dlaczego? - zapytała, odwracając się.
- Ja go o to poprosiłem - odpowiedział Thomas pewnym tonem.
- Mogę wiedzieć, dlaczego?
- Zdaje się, że nie potrzebujesz tych szóstek. Nie należysz już do
zespołu Dariusa. - przekonywał.
- To prawda, ale nie uważasz, że należałoby zapytać mnie o p o-
zwolenie? W końcu to mój samochód i może wyglądać tak, jak mi się p o-
doba.
- Otóż to - może wyglądać tak, jak ci się podoba. A ja wiem, że
tobie te szóstki się nie podobały - powiedział, uśmiechając się uroczo.
Nikki poczuła przyjemny dreszcz biegnący wzdłuż jej kręgosłupa.
Sama często łapała się na tym, że wystarczy jeden malusieńki uśmiech
Thomasa, żeby stracić nad sobą kontrolę. Cóż jednak mogła zrobić? Jego
spojrzenie paraliżowało ją od zawsze. Już pierwszego dnia ich znajomości,
gdy po raz pierwszy pojawił się na spotkaniu wyścigowców, serce zaczęło
bić jej mocniej. Od tamtego czasu aż po dzisiaj nie ma w jej życiu waż-
niejszej osoby.
Dlatego widząc jego szczery uśmiech, całkowicie mimowolnie
odwzajemniła go. Nie miała już najmniejszej chęci dalej dyskutować na
temat tej małej zmiany w malowaniu jej wozu. Zresztą , jakie ma to zna-
czenie? Najważniejsze to być w zespole Thomasa, trzymać się blisko niego
i starać się przekonać go, że warto dać jej drugą szansę.
- Rzeczywiście, nie podobały mi się - odpowiedziała w końcu,
przybierając nieco uwodzicielski ton głosu.
Ich wzajemne spojrzenie przerwał głos Sala.
- Powiedzcie mi wreszcie, o co biega z tymi szóstkami - rzekł ze
zniecierpliwieniem.
- Wszystko zaczęło się w 1997 roku - rzekła Nikki. - Wtedy po-
znaliśmy się z Thomasem. Szybko zostaliśmy parą, więc Darius zarz ucił mi
„niewierność”. Chodziło mu o to, że w kwestii wyścigów nagle zaczęłam
popierać Thomasa zamiast niego. Później, jak sam wiesz, założyliśmy
samodzielny zespół i zaczęliśmy ścigać się przeciwko niemu. Dopiero
kiedy w 2003 roku wrobił Thomasa w ukradzioną forsę, kontakty z policją
i zmusił go do wyjazdu z miasta, a mnie po wyciągnięciu z paki do powr o-
tu do jego zespołu, uznał, że znowu jestem wobec niego „wierna”.
Patrząc na Sala, Thomas pokiwał głową na potwierdzenie słów
Nikki.

262
- Więc te szóstki to pomysł Dariusa? - zapytał chłopak.
- To nie pomysł. To nakaz - odpowiedziała. - Darius chciał, że-
bym miała na swoim wozie cyfrę oznaczającą ilość lat, kiedy nie byłam
wobec niego wierna. Tak... żeby zawsze przypominała mi o tym, że źle
zrobiłam, wyrywając się kiedyś spod jego skrzydeł.
- Ale to jest stuknięty człowiek... - podsumował Thomas, przykła-
dając dłoń do twarzy. - Na szczęście jest już po nim. Koniec ze Stacked
Deck. Koniec z jego kontaktami w Palmont i przede wszystkim - koniec ze
zmuszaniem kogokolwiek do czegokolwiek - mówił, patrząc na Nikki. -
Teraz należysz do mojego zespołu i jeśli będziesz chciała, to możesz so-
bie w miejsce tej szóstki wstawić smoka - zakończył, ponownie czarująco
się uśmiechając.
- Tak! Ja to zrobię - ucieszył się Sal. - Jak tylko skończę z wozem
Kate oczywiście - dodał dla sprostowania.
Nikki jednak nie odpowiedziała na propozycję swojego przyjaciela.
Ponownie wpadła w trans, patrząc w oczy Thomasa. Nie potrafiła wyrwać
się z tego stanu przez dłuższą chwilę. Po raz pie rwszy od dłuższego czasu
poczuła, że nie jest do niej wrogo nastawiony. Nawet jeśli nie zamierzał do
niej wrócić, na pewno uważał ją za przyjaciółkę.
A jak wiadomo - od przyjaźni do miłości droga jest bardzo krótka,
więc prędzej czy później plan Nikki musi zakończyć się powodzeniem. To
tylko kwestia czasu.
Jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że musi być cierpliwa.
Ostatnia próba "dotknięcia" kwestii ich dawnej relacji zakończyła się ca ł-
kowitym niepowodzeniem. Thomas wpadł w furię, wyjechał z Palmont i już
nigdy nie dał jej szansy na powiedzenie tego, co tak właściwie powinno
być powiedziane już bardzo dawno temu.
Teraz wydaje się, że te wszystkie wspomnienia dotyczące Dariusa
i jego panowania w Palmont, skłoniły go do refleksji. One z kolei do uzna-
nia wartości Nikki - nie tylko jako kierowcy, ale również partnerki i przyj a-
ciółki. Niejednokrotnie bowiem kryła go przed Dariusem, kłamiąc, że jej
chłopak nie wiedział, iż ściga się z kierowcami Stacked Deck albo że two-
rząc własny zespół, nie planował działać przeciwko swojemu dawnemu
szefowi.
Oczywiście prawda była zupełnie inna, ale czy zawsze to, co rob i-
my musi pokrywać się z tym, co mówimy? Według Nikki niektóre kłamstwa

263
są wręcz konieczne. Często pozwalają wyratować się z trudnych sytuacji
albo nawet im zapobiegają.
Choć Thomas gardzi wszelkiego rodzaju oszustwami, pogląd Nikki
był dla niego całkowicie zrozumiały. Sam uważał, że takie postępowanie
nie jest niczym złym, szczególnie jeśli stosuje się je przeciwko ludziom,
którzy na co dzień oszukują innych.
Nikki wyrwała się wreszcie z transu, spoglądając teraz na Sala.
- Dobrze. Dziękuję bardzo - powiedziała. - Właściwie planowałam
to już wcześniej, tylko nie wiedziałam jeszcze, gdzie można by go umie-
ścić. Teraz już chyba wiem - dodała, ponownie spoglądając na Thomasa.
Wciąż się do niej uśmiechał, a ona zrozumiała, że musi lepiej się
kontrolować. W innym wypadku może dopuścić się jakiegoś jednego nie-
przemyślanego ruchu i wszystko nim zepsuć. „Na razie jesteśmy przyja-
ciółmi”. - pomyślała. - „Na razie”.
- Dobra, bierzmy się do roboty - powiedział Thomas, spoglądając
na limonkowe BMW. - Pomogę wam. W trójkę będzie szybciej.
- Serio? - zdziwił się Sal. - Myślałem, że nie znasz się na malowa-
niu wozów.
- Bo się nie znam - zaśmiał się. - Ale zawsze jest dobra chwila,
żeby nauczyć się czegoś nowego. To jak, mogę?
- No pewnie - odpowiedziała Nikki z wyraźnym zadowoleniem
w głosie.

***

Mia weszła do garażu. W środku znajdowała się jej Mazda, a obok


biało-niebieskie BMW.
W związku z tym, że Thomas chciał odstawić swój nowy nabytek
do Wilmington, jego wóz mia ł dzisiaj wolne.
Mia podeszła do niego, zatrzymując się przy drzwiach kierowcy.
Spojrzała na wóz, wpadając w przyjemne zamyślenie. Wiąże się z nim tak
wiele pięknych wspomnień: przyjazd Thomasa do Rockport, pojedynki
Czarnej Listy, te wszystkie starania, by go odzyskać i ostatecznie niesp o-
dziewany powrót jej ukochanego. Czasami wydaje się wręcz, że cały świat
kręci się wokół tego wozu.

264
Dla wszystkich kierowców ścigających się w Rockport jeszcze dwa
lata temu to absolutna le genda - samochód, który kojarzy się z najwyższą
pozycją na Czarnej Liście. Najpierw przy jego pomocy znalazł się tam R a-
zor, a potem odebrał mu je kolejny Najbardziej Poszukiwany. Ostatecznie
prawowity właściciel zbiegł nim z miasta, gubiąc największy i najbardziej
zażarty pościg, jaki kiedykolwiek widziano.
Dla Mii to jednak coś więcej - materialny symbol jej szczęścia,
maszyna, która poprzez te wszystkie wydarzenia stała się czymś znacznie
ważniejszym niż zwykłym samochodem. Jest w nim coś tak niesamowitego
i hipnotyzującego, że chwilami można odnieść wrażenie, iż jest żywy.
A może po prostu jest tak bardzo uwielbiany przez Thomasa, że
z czasem stał się częścią niego samego?
Cokolwiek powodowało jego niezwykłość, Mia czuła do niego
ogromny sentyment. Nie potrafiła nawet wyobrazić sobie tego, by jej uko-
chany mógł jeździć innym wozem.
Patrząc więc na niego, dotknęła prawą ręką karoserii tuż nad sz y-
bą drzwi kierowcy. Choć kryjąc się w cieniu garażu, metal był raczej
chłodny, Mia poczuła przyjemny dreszcz przenikający przez jej ciało.
W końcu pochyliła się nieco i pocałowała delikatnie miejsce, w którym
przed chwilą znajdowała się jej ręka. Na koniec przytuliła do niego prawy
policzek i tak mając zamknięte oczy, trwała bez ruchu przez dobrą minu-
tę.
W końcu do jej uszu dobiegł dźwięk pukania do drzwi domu. Na j-
wyraźniej ktoś postanowił ją odwiedzić. Któż to może być? - zastanawiała
się.
Wychyliła się więc z garażu i krzyknęła:
- Tutaj jestem!
Przez chwilę słychać było ciche, delikatne kroki, aż wreszcie jej
oczom ukazał się Clarence.
Jak się zdaje, dzisiejsza temperatura przekonała go do ubrania
mniejszej ilości garderoby, niż było to chociażby wczoraj. Miał na sobie
białe jeansy sięgające zaledwie kolan i czarny T-shirt z krótkimi rękawami.
Do tego dochodziły jedynie czarne, połyskujące buty.
Mężczyzna uśmiechnął się, dostrzegając, że Mia najprawdopodob-
niej nie spodziewała się jego przybycia, ale jednocześnie, gdy znalazł się
w jej polu widzenia, zareagowała bardzo pozytywnie.
- Cześć - przywitał się.

265
- Cześć. Co cię skłoniło do przyjścia tutaj? - zapytała z ciekawo-
ścią i jednocześnie radością w głosie.
- Widziałem, jak Thomas odjeżdża. Znowu jesteś sama, a ja trochę
się o ciebie boję. Może lepiej, żebym był w pobliżu - stwierdził z troską.
- Clarence, proszę cię... - zaczęła Mia, uśmiechając się i zakłada-
jąc ręce. - Kto jak kto, ale ty chyba wiesz o tym, że potrafię się sama
obronić - dodała, ponownie wchodząc do garażu.
Jej rozmówca ruszył za nią.
- Tak, wiem, ale co innego położyć jednego gościa, a co innego
kilku. A co, jeśli Ming nie dotrzyma słowa i dziś albo jutro pojawi się tutaj
w jeszcze liczniejszym towarzystwie?
- Jest taka możliwość, ale w takim razie mam teraz zawsze zamy-
kać drzwi na dziesięć zamków i wszędzie wychodzić z obstawą?
- Nie, to by była przesada. Po prostu musisz być ostrożniejsza
i starać się nigdy nie zostawać całkiem sama.
- Czemu tak bardzo się o mnie martwisz? - zapytała, przybierając
poważny wyraz twarzy.
Clarence nie odpowiadał. Patrzył tylko Mii prosto w oczy, jakby
próbując samym spojrzeniem powiedzieć jej to, co trudne było do wyp o-
wiedzenia ustami.
- Wiem, że w ten sposób bardzo ryzykuję, ale zapytam: czy ty nie
martwiłabyś się o mnie, gdybyś wiedziała, że grozi mi jakieś niebezpie-
czeństwo?
- Mimo wszystko... martwiłabym się.
- Co znaczy „mimo wszystko”?
- To znaczy, że mimo tego, że nie jesteśmy szczególnie dobrymi
przyjaciółmi, martwiłabym się o ciebie. Chyba musiałabym bardzo cię nie-
nawidzić, żeby nie obchodziło mnie to, co się z tobą dzieje.
- Ale nie jest aż tak źle? - zapytał, uśmiechając się.
- Nie, nie jest. Bardzo się zmieniłeś. Nie mam powodu, żeby cię
nienawidzić. Kiedyś rzeczywiście nie przepadałam za tobą, ale do tego już
nie wracajmy.
- Jak już kiedyś powiedziałem - żałuję tego, jaki byłem. Nie chcę
się usprawiedliwiać, ale to z powodów osobistych. Miałem problemy r o-
dzinne. Ojczym co prawda był bardzo dobry dla mamy i mojej przyrodniej
siostry, ale mnie traktował jak psa. Odszed łem z domu. Wyjeżdżając
z Nowego Jorku, chciałem uciec jak najdalej. Wtedy postanowiłem zostać

266
skurwielem, którego nikt nie będzie w stanie zranić. Właśnie dlatego te
kilka lat temu poznałaś Razora - wrednego typa, który nie mógł liczyć na
twoją sympatię. Teraz widzisz mnie takim, jakim byłem wcześniej. To jest
moje prawdziwe ja - bez pancerza, bez udawania, bez ściemy.
- Zaskoczyłeś mnie... - westchnęła głęboko Mia. - Teraz już
wszystko rozumiem. Według policyjnych danych, o ile dobrze pamiętam,
twój prawdziwy ojciec miał częściowe pochodzenie żydowskie. Czy ojczym
tępił cię z tego powodu?
- Też, ale głównie dlatego, że nie byłem jego dzieckiem.
- No tak...
Na chwilę zapadła całkowita cisza. Mia próbowała poukładać sobie
to wszystko, co powiedział jej o sobie Clarence. Jego słowa miały sens -
w bazie danych policj i rzeczywiście widniały informacje o tym, że urodził
się w Nowym Jorku i o tym, że jego prawdziwy ojciec umarł kilkanaście lat
temu. Kto by jednak przypuścił, że taki gość jak Razor mógłby prz eżyć to
tak mocno? Jak się okazuje, czasami pozory mylą.
- Ale dajmy już temu spokój - zaczął ponownie. - Powiedz lepiej,
co tutaj robisz? Jak się domyślam, nie przyszłaś do garażu bez żadnego
celu.
- Muszę wymienić opony w mojej Maździe. Te pamiętają jeszcze
czasy twojego pierwszego pojedynku z Thomasem.
- Żartujesz? - uśmiechnął się. - W takim razie rzeczywiście trzeba
je wymienić i to czym prędzej. Masz nowy komplet?
- Tak. Jest tam pod ścianą - odpowiedziała, wskazując na duże
pudło przykryte czarną płachtą.
- Jeśli chcesz, mogę ci pomóc.
Mia ponownie spojrzała na twarz Clarence’a. Uśmiechał się do niej
szczerze, a jego jasnobrązowe oczy, mimo półmroku garażu, wręcz lśniły
z radości. Nie można było teraz dostrzec w nich nawe t jednego proce nta
z tego człowieka, którego znała jeszcze dwa lata temu.
- Chcę - odpowiedziała. - ale najpierw skoczymy do środka i zr o-
bimy sobie kawę.
- W porządku - zgodził się szybko.
Wychodząc z garażu, Mia ruszyła w stronę drzwi wejściowych d o-
mu. Clarence szedł tuż obok niej, patrząc w stronę pobliskiego stawu.
Gorąca, słoneczna pogoda jeszcze bardziej podkreślała piękno nadmor-

267
skiej okolicy, która jak się wydaje, przypadła do gustu również dawnemu
kierowcy Czarnej Listy.
Idąc tak razem, rzucili na siebie nawzajem ukradkowe spojrzenie
i uśmiechnę li się, dostrzegając, że zdecydowali się na ten ruch dokładnie
w tym samym czasie.
Pokonując dwa stopnie schodów, Mia przekręciła klucz w zamku
i otworzyła drzwi. Po chwili oboje byli w środku.

***

Po raz kolejny tego dnia ulice Wilmington przemierzało czarne


Maserati. W związku z tym, że pogoda dopisywała, a przed Salem i jego
pomocnikami były jeszcze długie godziny pracy, Thomas postanowił poj e-
chać do restauracji i zamówić obiad na wynos, a później do marketu po
zapas zimnych napojów.
Na miejscu pasażera ekskluzywnego wozu siedziała Nikki, która
postanowiła dotrzymać towarzystwa swojemu przyjacielowi. Oczywiście
swoją chęć przejażdżki z Thomasem umotywowała faktem, że sama p o-
trzebuje kilku rzeczy do swojego nowego domu i że chciałaby je kupić
najszybciej jak to możliwe.
Będąc już w drodze powrotnej do kryjówki, oboje dyskutowali na
temat jego zdrowia.
- A jak twoja głowa? Nadal masz zawroty? - pytała z troską.
- I tak, i nie. Cały czas muszę brać te tabletki, które przepisali mi
w Palmont. Wystarczy, że jeden dzień o tym zapomnę i jest kiepsko.
- Wydaje mi się, że powinieneś iść na kontrolę, tylko jak to zr o-
bić... - zastanawiała się.
W przypadku Thomasa pójście tak po prostu do szpitala albo na-
wet do pojedynczego lekarza mogłoby zakończyć się wezwaniem policji
i aresztowaniem. Dlatego jedynym rozsądnym rozwiązaniem wydawało się
znalezienie prywatnego, zaufanego specjalisty, który w zamian za odp o-
wiednią sumkę będzie dyskretny.
- Spokojnie. Kiedy Cross wróci z Palmont, pogadam z nim. On na
pewno będzie wiedział, jak powinienem to załatwić - odpowiedział nowy
właściciel Maserati, skręcając teraz w wąską uliczkę po lewej stronie.

268
- Wracając do malowania naszych wozów - zaczęła ponownie
Nikki. - rozmawiałam dzisiaj rano z Codym. Co prawda nie pytał o Sala, ale
sama obiecałam mu, że już niedługo go puścimy.
- Byłoby dobrze. Jutro zorientujemy się, kto jeszcze potrzebuje
jakichś modyfikacji wizualnych. Uwiniemy się z tym szybko i chłopak poj e-
dzie do domu.
- Jeśli mamy to zrobić szybko, to chyba rzeczywiście będziesz
musiał nam pomóc. I to nie tylko dzisiaj - powiedziała Nikki z niekrytą
radością.
- Nie widzę problemu - odrzekł, uśmiechając się. - Podejrzewam,
że większość osób będzie chciała mieć na wozie nasze logo, ale raczej nie
w takich rozmiarach jak Kate. Sal powiedział, że można ten vinyl przenieść
na komputer i zapisać w formie elektronicznej, a potem drukować. Jedyny
warunek to rozmiar druku piętnaście na piętnaście centyme trów maksi-
mum.
- Tak, to prawda. Jest do tego odpowiednia folia, ale tak jak po-
wiedział Sal - ma limit wielkości. Bardziej jednak martwi mnie fakt przeno-
szenia logo do komputera. Kto to zrobi?
- Może Kate?
- Kate, owszem, zna się na komputerach i elektronice, ale tu trz e-
ba plastyka.
- No tak... cholera - zaklął cicho Thomas.
Myślał jeszcze przez chwilę o tym, kto mógłby zająć się tym niet y-
powym zadaniem, gdy zjeżdżając z głównej ulicy, zauważył, że ktoś p raw-
dopodobnie go śledzi. Do jego Maserati coraz szybciej zbliżał się ciemn o-
granatowy, sportowy wóz, którego marki nie można było rozpoznać.
Przez chwilę Thomas wahał się, czy powinien dodać gazu i ucie-
kać, czy może wręcz przeciwnie - zatrzymać się i sprawdzić, kim jest śle-
dzący go człowiek.
W końcu zdecydował się na to drugie rozwiązanie. Zwolnił więc,
a granatowy wóz minął go, zatrzymując się w poprzek drogi.
Po chwili z dziwnie wyglądającego samochodu wyłonił się średnie-
go wzrostu, dobrze umięśniony mężczyzna. Jego uroda wskazywała na
meksykańskie pochodzenie. Miał ciemne oczy i włosy, a przy tym wyraźnie
brązową skórę, którą okrywała granatowa koszulka bez rękawów i czarne
spodnie.

269
Mężczyzna ruszył energicznie w stronę Maserati. Na jego twarzy
wymalowa na była złość. Thomas odniósł dziwne wrażenie, że skądś go
kojarzy, ale nie miał pojęcia skąd. Gość wyglądał groźnie i z coraz wię k-
szym impetem zbliżał się do czarnego Quattroporte.
- Mam cię, gnojku! - krzyknął, robiąc kilka kolejnych, długich
kroków. - Dzisiaj bez tych twoich przydupasów? Co się stało? - drwił. -
Wysiadaj! Natychmiast!
Będąc pewnym, że to pomyłka, kierowca Maserati dał znak Nikki,
by się nie ruszała, a sam wysiadł z wozu, zamykając za sobą drzwi. Facet
nieco się zmieszał i zwolnił kroku. Thomas po raz kolejny odniósł wraże-
nie, że skądś go zna.
- Thomas Spidowski? - zapytał w końcu mężczyzna, przyglądając
się badawczo stojącej przed nim osobie. - Co ty tu rob isz? Myślałem, że
już nigdy się tu nie pokażesz - dodał z przyjacielskim uśmiechem.
- A ty to... - próbował przypomnieć sobie Thomas.
- No co ty - mówił mężczyzna. - kumpla z Czarnej Listy nie po-
znajesz? To ja, Vic - rzekł, wyciągając rękę na powitanie.
- No oczywiście! Victor Vasquez - odpowiedział Thomas, ściskając
ją. - Trochę się zmieniłeś.
- Wiem. Postarzałem się.
- Nie to miałem na myśli. Chyba masz dłuższe włosy.
- I dłuższą brodę - zaśmiał się.
- Być może. W każdym razie miło cię znowu widzieć.
- I wzajemnie.
Podanie sobie ręki przez panów przekonało Nikki do stwierdzenia,
że chyba jednak nie grozi nikomu żadne niebezpieczeństwo. Otwarła więc
drzwi pasażera i wysiadła na zewnątrz.
Victor natychmiast spojrzał w jej stronę, wpadając w lekkie osł u-
pienie. Jeśli nawet po prostu mu się nie spodobała, to na pewno zrobi ła na
nim potężne wrażenie. Eleganckie ubranie, a także piękne, czarne włosy
i ciemne oczy sprawiły, że mężczyzna zawiesił się na chwilę, patrząc na
Nikki z otwartymi ustami.
Czując się rozbawiony zachowaniem Vica, Thomas również od-
wrócił się w jej stronę i mrugając do niej porozumiewawczo, uśmiechnął
się.
Nikki zamknęła drzwi wozu i zrobiła kilka kroków do przodu. P a-
trząc Vicowi prosto w oczy, porażała go swoim przenikliwym spojrzeniem.

270
- To moja przyjaciółka, Nicole Westmore - przedstawił ją Tho-
mas. - A to jest Victor Vasquez, stary znajomy z Czarnej Listy.
- Miło mi cię poznać - rzekła Nikki, wyciągając rękę na powitanie.
Vic uścisnął ją i dopiero po kilku sekundach, gdy wyrwał się nieco
z osłupienia, odpowiedział:
- Mnie również.
Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, aż w końcu przypomniał sobie
o nurtującym go pytaniu.
- Skąd masz ten samochód? - zwrócił się do Thomasa, wskazując
na stojące za nim Maserati.
- To dość długa historia, ale robiąc duże streszczenie, to wóz
Hectora Domingo.
- Wiem - rzekł żywiołowo Vic. - Gnojek wisi mi i moim kumplom
kupę kasy.
- Za co?
- Mamy kilku znajomych w policji stanowej. Ming chciał, żeby
wyciągnąć go z paki. Umówiliśmy się na sto patyków. Dał nam zaliczkę
i na tym się skończyło. Nadal jest winny osiemdziesią t tysi i ani myśli pła-
cić. Co gorsza, obstawia się jakimiś gorylami i nawet nie da się do niego
podejść. Dlatego tak zareagowałem, widząc twoje auto. Swoją drogą jak to
się stało, że teraz ty nim jeździsz?
- I to jest właśnie ta długa historia. Wszystko zaczęło się jeszcze
na Czarnej Liście. Kiedy wróciłem do Rockport, spotkałem się z Mingiem.
Chciał odbić swoje Gallardo, ale przegrał i stracił kolejny wózek.
- Mercedesa?
- Tak, dokładnie. Wtedy najwyraźniej postanowił zmienić taktykę
i teraz słuchaj uważnie: wczoraj napadł na Mię. Chcia ł ją porwać, a później
wymienić na swoje Gallardo i Mercedesa.
- Mówisz o Mii Townsend? - zaciekawił się Vic.
- Tak.
- Więc jednak jesteście razem? Przepraszam, że się tak dopytuję,
ale zawsze mnie to ciekawiło.
- Tak, jesteśmy razem, ale dopiero od kilkunastu tygodni. Wtedy,
dwa lata temu nie byliśmy parą. Zapytasz, czemu. Najprościej - bo byłem
głupi. Wracając jednak do Minga, oczywiście nic nie udało mu się zdziałać,
a ja, żeby dać mu nauczkę, zabrałem mu jeszcze to Maserati - tłumaczył
Thomas, wskazując teraz na swój nowy nabytek.

271
- No i dobrze mu tak - cieszył się dziko Vic. - Mimo wszystko
i tak mu nałożę przy najbliższej okazji.
- Wczoraj już trochę mu się dostało, ale możliwe, że nadal za ma-
ło - zaśmiał się teraz Thomas.
- Słuchaj, może podjedziemy do jakiejś knajpy? Napijemy się cze-
goś, pogadamy.
- Bardzo chętnie, ale raczej nie dzisiaj. Mamy małą robotę.
- Nie zajmę wam dużo czasu. Najwyżej pół godziny.
- Nikki, jak myślisz, może Sal się nie obrazi?
- Myślę, że o pół godziny na pewno nie - odpowiedziała z uśmie-
chem.
- No to prowadź, Vic - rzekł Thomas.
Po chwili czarne Maserati ruszyło w ślad za dziwnie wyglądającym
pojazdem. Jego nietypowość pole gała na bardzo mocno poszerzanej kar o-
serii z tyłu wozu, nienaturalnie wysoko zamontowanym spoilerze i przede
wszystkim - dorabianym przedzie, który wyglądał tak, jakby składał się
z dwóch zespawanych kawałków pochodzących z dwóch różnych samo-
chodów. I zdaje się, że tak właśnie było, bowiem połowa konstrukcji bliż-
sza kierowcy nie była nawet przykryta maską, a po jej bokach znajdowały
się puste miejsca po zdemontowanych kołach. Jedynie dalsza część przodu
wyglądała naturalniej, ponieważ posiadała koła i maskę. Z drugiej jednak
strony, była osadzona tak nisko, że Thomas jadąc za Vicem, cały czas miał
wrażenie, że jego dawny znajomy zawiesi się na pierwszym napotkanym
podwyższeniu jezdni. Samochód nie posiadał też żadnych oznaczeń - ani
marki, ani modelu. Jedynymi elementami tego dziwnego wozu, które mo-
głyby się spodobać były: połyskujący w różnych odcieniach granatowy
lakier i drzwi otwierające się do góry - dokładnie tak samo jak w Lam-
borghini Murcièla go czy starym Diablo.
Po przejechaniu kilku kilometrów, Victor zatrzymał się po prawej
stronie ulicy, parkując swój samochód na chodniku. Thomas zatrzymał się
tuż za nim i po chwili oboje, razem z Nikki wysiedli z Maserati, podch o-
dząc do ich przewodnika.
- No dobra, jesteśmy na miejscu. Chodźcie do środka.
Wewnątrz znajdowały się duże, drewniane stoły i krzesła, a przy
nich w sumie około dziesięciu osób rozmieszczonych w różnych częściach
sali. Pod ścianą znajdującą się po przeciwnej stronie do wejścia sta ła długa

272
lada, a za nią dwóch kelnerów i kasjer. Po ich prawej stronie mieściły się
drzwi prowadzące do WC, a po lewej na zaplecze.
Vic wybrał stolik położony obok ogromne go okna dającego bardzo
dogodny widok na ulicę i zaparkowane tam samochody.
- Siadajcie. To moje ulubione miejsce. Można zjeść coś fajnego
i porządnie się napić. A to wszystko po rozsądnych pieniądzach.
Thomas ominął Victora i podążając za Nikki, uprzedził ją, chwyta-
jąc za oparcie krzesła jako pierwszy. Odsunął je od stołu, czekając, aż jego
przyjaciółka usiądzie. W odpowiedzi na jego elega ncki gest, uśmiechnęła
się nieśmiało. Sam usiadł plecami do okna, znajdując się teraz po lewej
stronie Vica.
- To w takim razie opowiadaj - zaproponował Thomas. - co cie-
kawego dzieje się w okolicy?
- Na początek może wrócę jeszcze do Minga. Facet wozi się do
Los Angeles i tam namawia młodych, bogatych szczyli na wyścigi. Dziecia-
ki nie wiedzą, w co się pakują, więc momentalnie tracą wózki. A Ming
zbiera je jak grzyby po deszczu. Stąd miał te dwa dla ciebie. Powiem ci
w tajemnicy, że na pewno ma ich jeszcze więcej.
- A ty jak się miewasz? Dawno wyszedłeś zza kratek?
- Parę miesięcy temu. Na szczęście mam dobrych znajomych
i trochę mi w tym pomogli - mówił Vic z zadowoleniem. - Teraz trzymam
się kumpli. Tuningujemy wózki dla frajdy i od czasu do czasu ścigamy się
w swoim gronie. Gdybyś potrzebował jakichś przeróbek samochodu, mo-
żesz zgłosić się do nas. Patrz na moje cudeńko - wskazał ręką przez szy-
bę za plecami Thomasa. - Promujemy nowy styl.
- Trochę nietypowy - stwierdziła Nikki.
- To, co nietypowe, łatwo zapada w pamięć. Właśnie o to nam
chodzi.
- Ilu was jest? - zapytał Thomas.
- Razem ze mną ośmiu.
- Chcielibyście się pościgać?
- Z wielką chęcią. Przecież od czasu zakończenia Czarnej Listy
zupełnie nic się tu nie dzieje - emocjonował się Vic. - Kiedy? Gdzie?
- Jutro. Na naszym starym terenie, w Rockport.
- Jutro? - zapytał, robiąc duże oczy. - No dobra... myślę, że damy
radę. Gdzie konkretnie?

273
- Panowie, przepraszam was na chwilę - zaczęła Nikki, podnosząc
się z krzesła. - Zadzwonię do Sala powiedzieć mu, że trochę się spóźnimy.
- Dobrze. I przeproś go ode mnie za to, że znowu utrudniam mu
życie.
- W porządku - odpowiedziała, mrugając uroczo, a następnie ru-
szyła w stronę wyjścia.
Thomas odprowadził ją wzrokiem, aż znalazła się na ulicy, tuż
obok zaparkowanych tam samochodów.
Vic szybko przechylił się przez stolik i zapytał szeptem:
- Ej, ona też jest twoja?
Thomasowi przez chwilę brakowało pomysłu na dobrą odpowiedź.
Po pierwsze nie spodobało mu się to, jak jego rozmówca wyraża się
o kobietach - najwyraźniej traktuje je jak przedmioty, które mogą do ko-
goś należeć. Po drugie, pytanie tego typu zazwyczaj pada w chwilach, gdy
ktoś ma chęć „wejść w posiadanie” danej osoby. „Jeszcze tego brakuje,
żeby on się do niej przyczepił”. - pomyślał.
Choć Thomas tego nienawidził, postanow ił nieco zablefować i co
gorsze - użyć takiego samego języka jak Vic.
- Tak, ona też jest moja - odpowiedział dumnie, zakładając ręce.
- No, no, stary, ostry z ciebie zawodnik. Widzę, że nie tylko
w wyścigach. Dwie takie kobiety... - mówił z zachwytem Victor. - Nie kłócą
się o ciebie?
- Kłócą się jak cholera, ale nawet nie wiesz, jakie to przyjemne -
rzekł Thomas z nieco sztucznym uśmiechem.
Odwracając się za siebie, zauważył, że Nikki zakończyła rozmowę.
Po chwili otworzyła drzwi knajpy i weszła do środka. Zanim jednak je
zamknęła, przeciąg rozwiał jej długie, czarne włosy. Odgarniając je z r a-
mion, spojrzała na Thomasa. Ruszyła w stronę stolika i siadając na krześle,
spojrzała mu prosto w oczy.
- Ustaliliście już wszystko? - zapytała, wciąż patrząc tylko na nie-
go.
- Zostało nam konkretne miejsce spotkania.
- Proponuję parking koło colle gu, tuż obok Diamond Park. Tam
jest długa, prosta ulica. Będzie się można porządnie rozpędzić - rzekła,
mrugając porozumiewawczo do swojego przyjaciela.
Miała nadzieję, że Thomas połapie się w jej pomyśle. Ulica biegną-
ca obok collegu ma bardzo wysokie pobocza i wydzielony z ruchu pas po

274
środku jezdni. Jeśli wszyscy kumple Vica pojawią się na spotkaniu tak
stuningowanymi wozami jak on, to już są załatwieni.
- Tak, myślę, że propozycja Nikki jest bardzo dobra - odpowie-
dział głośno, jednocześnie patrząc jej w oczy w taki sposób, by dać jej
znak, że zrozumiał jej intencje.
- No dobra - zgodził się Vic. - O której godzinie?
- Powiedzmy, że o szóstej po południu. Może być?
- Jasne.
- W takim razie, do jutra.
Thomas zaczął podnosić się z krzesła, jednocześnie wyciągając
dłoń do Vica na znak zawartej umowy. Mężczyzna uścisnął ją i również się
podniósł. Już miał kierować się do wyjścia, gdy zatrzymał go głos jego
rozmówcy.
- Zanim jutro pojawisz się w Rockport, muszę jeszcze uprzedzić
cię o jednej rzeczy.
- Tak?
- Oprócz mnie, Nikki i Mii spotkasz tam jeszcze wiele innych
osób. Wśród nich będą też twoi inni dawni znajomi.
- Kto taki? - zaciekawił się Vic.
- Razor, Ronnie, Sato, a nawet Frankie Bonds, jeśli go pamiętasz.
- Chyba żartujesz... - odrzekł mężczyzna, mimowolnie opuszcza-
jąc dolną szczękę.
- Nie. Wszyscy czterej należą teraz do mojego zespołu.
- Widzę, że planujesz coś poważnego, skoro zbierasz wszystkich
najlepszych kierowców z okolicy.
- O tym pogadamy jutro.
- Dobra. To ja będę leciał. Chyba powinniśmy z chłopakami nieco
się przygotować - zaśmiał się Vic. - Trzymajcie się - dodał, podając rękę
najpierw Nikki, potem Thomasowi.
Wychodząc z knajpy, spojrzał jeszcze raz do środka, a następnie
wsiadł do swojego dziwne go wozu i odjechał.
- Co to za potwór? - zapytała Nikki, patrząc na oddalający się
samochód.
- Nie no, w sumie Victor nie był aż taki zły. Nie miałem z nim żad-
nych problemów.
- Nie o Victorze mówię. Chodzi mi o jego auto.

275
Thomas zaczął się śmiać. Rozbawiło go to, co przyszło mu do
głowy po usłyszeniu słowa „potwór”. Był święcie przekonany, że Nikki m ó-
wi o właścicie lu, a nie o wozie.
- Rzeczywiście, to jakiś trup, a nie samochód - odpowiedział,
przecierając łzy śmiechu z oczu. - Zbierajmy się. Pora wreszcie zająć się
naszą robotą. Mam tylko nadzieję, że Sal nas nie zabije.
- Sal i zabijanie? - zaśmiała się Nikki, spoglądając na Thomasa. -
Błagam cię...

***

Przez opuszczone szyby Mazdy wydobywały się ciche dźwięki


muzyki i głosu wokalistki:

You must not know 'bout me


You must not know 'bout me
I could have another you in a minute
Matter fact he'll be here in a minute 1

Mia i Clarence upili po kolejnym łyku kawy i odstawiając filiżanki


na blat za ich plecami, chwycili razem kolejną nową oponę, która założona
miała być na przednią oś, po lewej stronie wozu.
- Jeszcze tylko dwie - cieszyła się Mia.
- Bardzo dobrze nam idzie. Wymieniliśmy już połowę opon, a ka-
wy wypiliśmy dopiero jedną czwartą - zaśmiał się Clarence.
- Rzeczywiście - odrzekła, rzucając za siebie krótkie spojrzenie. -
Wypijemy do reszty po robocie.
Nagle rozległ się dźwięk dzwoniącego w samochodzie telefonu.
Dwie melodie - ta wydobywająca się z radia i ta, która grała jako dzwonek
złączyły się w jeden kakofoniczny hałas.
Mia podniosła się na równe nogi i sięgając do wozu przez odsu-
niętą szybę, chwyciła leżący na siedzeniu kierowcy telefon.

1 Słowa pochodzą z piosenki Beyoncé "Irreplaceable" wydanej w 2006 roku.

276
- To Thomas - oświadczyła, patrząc na wyświetlacz. - Tak? - rze-
kła, odbierając połączenie.
- Cześć, słońce. Mam dla ciebie ciekawą wiadomość. Spotka łem
Vasqueza.
- Naprawę? - ożywiła się. - Gdzie?
- Pojechałem w Wilmington po zakupy i wracając do kryjówki,
zauważyłem, że ktoś za mną jedzie. To był Vic.
- Co u nie go?
- Trzyma się drań - zaśmiał się Thomas. - Należy do zespołu go-
ści, którzy zajmują się „nowoczesnym, nietypowym stylem tuningowa nia
samochodów”.
- A wyścigami też się zajmują?
- Oczywiście, że tak. Już nawet umówiliśmy się na jutro. I ja wła-
śnie dzwonię w tej sprawie. Trzeba się przygotować. Za pół godziny będę
w domu. Wymie nimy wtedy opony w twojej Mazdzie.
- Eee, trochę się spóźniłeś. Dwie są już wymienione.
- Kochanie... mówiłem, że ci pomogę.
- Spokojnie, nie ma takiej potrzeby. Clarence mi pomaga - rzekła,
spoglądając na niego z uśmiechem.
- A ten skąd się tam wziął? - zastanawiał się głośno Thomas. -
A zresztą, mniejsza o to. W takim razie zostanę dłużej w Wilmington. P o-
mogę Salowi z robotą. Musimy go wreszcie puścić do Palmont. I tak jest
tutaj już dosyć długo.
- To prawda. W takim razie miłej pracy. Do zobaczenia wieczorem.
- Tobie też. Do zobaczenia - rzekł na koniec, rozłączając się.
Mia wrzuciła te lefon do samochodu. Urządzenie ponownie znala-
zło się na siedzeniu kierowcy.
Clarence odetchnął z ulgą. Przez chwilę obawiał się, że Thomas
dzwoni, żeby powiedzieć, że zaraz wróci do domu. Wtedy sielanka prz e-
bywania sam na sam z Mią szybko by się skończyła.
Wnioskując jednak z ich rozmowy, wychodzi na to, że ten piękny
stan będzie mógł trwać jeszcze bardzo długo.
- Co powiedział? - zainteresował się. - Słyszałem coś o wyścigach.
- Thomas spotka ł Victora Vasqueza. Jesteśmy umówieni z nim
i jego kumplami na spotkanie jutro.

277
- Super - ucieszył się Clarence. - Nie ma to jak ścigać się ze sta-
rymi, dobrymi znajomymi. Przynajmniej wiadomo, czego się po nich sp o-
dziewać.
- I można mieć nadzieję, że nie przyjadą do twojego domu, żeby
cię porwać.

W czasie, gdy Thomas rozmawiał z Mią, Sal przeniósł się na drugą


stronę BMW i lakierując srebrnego smoka, co chwila spoglądał to na nie go,
to na Nikki.
Ona z kolei stała przy blacie i układała znajdujące się tam narzę-
dzia. Choć Thomas maksymalnie odsunął się od dwójki swoich przyjaciół,
Nikki bez problemu mogła usłyszeć treść jego rozmowy telefonicznej.
„Słońce ”, „Kochanie ” - denerwowała się, słysząc te zwroty, które
niestety - kierowane były do innej kobiety.
Postanowiła jednak poskromić złość i nie dać po sobie poznać, że
w jakikolwiek sposób jej to przeszkadza. „W końcu jesteśmy tylko przyja-
ciółmi”. - pomyślała.
Kończąc rozmowę, Thomas ponownie znalazł się obok BMW.
- Podejrzewam, że będziesz chciała się jutro ścigać z Vicem i jego
kumplami? - zapytał Nikki, choć jak sam zaznaczył swoim tonem głosu,
odpowiedź była raczej oczywista.
- Tak, w szczególności właśnie z Vicem - odpowiedziała, obraca-
jąc się w stronę swojego rozmówcy.
- Perfekcyjnie - ucieszył się.
Zrobił kilka kroków w stronę Sala i tak, by przebić się przez szum
wydawany przez węża do lakierowania, powiedział głośno:
- Słuchaj, nie wiem jeszcze, ile tych smoków będziesz miał do
roboty, ale po skończeniu te go tutaj musimy podnieść amortyzatory
w Fordzie.
- To prawda - rzekła Nikki. - Wymyśliłam idealną pułapkę na
Vasqueza, zapominając, że sama mogę w nią wpaść. Swoją drogą, czemu
tak bardzo się ucieszyłeś, kiedy powiedziałam, że chcę się z nim ścigać?
- No wiesz, wysokie krawężniki mogą być niewystarczające. Warto
trochę go zdekoncentrować na starcie - odpowiedział z chytrym uśmie-
chem Thomas.

278
- Ach tak, już wiem, co kombinujesz - zaśmiała się Nikki. - No
dobrze. Myślę, że to może wypalić.
- Pojedziecie razem z Mią.
- Ojej, w takim razie wątpię, czy Vic w ogóle da radę ruszyć ze
startu. Coś mi się wydaje, że będzie zajęty czymś zupełnie inny m.
- I właśnie o to chodzi.
- To będzie bułka z masłem. Może i on umie jeździć, ale samo-
chód, który jest zespawany z dwóch w jeden raczej mu sprawy nie ułatwi.
- On i tak traktuje to wszystko jak zabawę. Przecież nie umówil i-
śmy się nawet na żadną kasę.
- Może ścigajcie się o samochody - zaproponował drżącym od
śmiechu głosem Sal.
- O nie! - krzyknęła Nikki, zakrywając twarz obiema rękami. -
Tylko nie to. Nawet gdyby dawali mi taki samochód za darmo, kazałabym
iść z tym w cholerę. Sal, auto Vica jest... paskudne.
- Mimo wszystko chciałbym dostać taki wózek w swoje ręce. Zo-
baczyłbym, jak to wszystko jest poskładane.
- Chyba, że... - w głowie Thomasa zaczął kreować się pomysł. -
Jeśli przegrają, Vic będzie musiał zgodzić się na wypożyczenie swojego
wozu. Nie chcę mu go zabierać, więc w razie porażki po prostu pożyczy
nam go na kilka dni. Przejrzymy go dokładnie i oddamy.
- Dobry pomysł. A co zaproponujesz im na wypadek, gdyby wy-
grali? - zapytała Nikki tonem, który świadczył o tym, że absolutnie nie
wierzy w taki obrót spraw.
- Mogę zaproponować mu jego wóz z Czarnej Listy.
- Na zawsze?
- No chyba tak - rzekł niepewnie Thomas, opierając się o BMW.
- Nie jesteś dla niego za dobry? Przecież to twój dawny rywal.
- Tak samo jak Clarence - odpowiedział, zakładając ręce.
Sal podszedł na chwilę do blatu znajdującego się obok Nikki
i chwytając wycięte wzory liter tworzących napis "Dragon", ponownie zna-
lazł się przy BMW. Przykleił do wozu folię ochronną, a następnie przyłożył
pierwszy ze wzorów i zaczął lakierować.
- Chciałbyś wciągnąć Vica do naszego zespołu? - zapytała Nikki.
- Nie wiem. Będę miał możliwość zastanowienia się nad tym d o-
piero po jutrzejszym dniu. Gdyby okazało się, że dobrze jeździ, to jego
szanse znacznie się zwiększą. Z drugiej strony...

279
- Co?
- Zachowuje się trochę... głupkowa to. Sama widziałaś.
- To prawda. W takim razie może niech lepiej zostanie w swoim
zespole i w ten sposób będziemy mieli pierwszych konkurentów w drodze
po najwyższe miejsca na Czarnej Liście.
Thomas zaczął się śmiać.
- I wtedy wygrywając pojedynki z nimi, będziesz zabierać im ich
zespawane samochody - powiedział.
- Chryste Panie...
- Nie przejmuj się - rzekł, kładąc rękę na jej ramieniu. - I tak nig-
dy do tego nie dojdzie. Vic w jego obecnej formie i jeszcze w dodatku
jeżdżąc takim samochodem, nie ma szans na Czarną Listę. Nawet na te
najniższe pozycje. Myślę, że to samo tyczy się jego kumpli.
- Może lepiej ich nie lekceważyć - wtrącił Sal, zaczynając lakiero-
wać kolejną literę. - Sam wiesz, jak skończył Darius, lekceważąc swoich
rywali.
- Tak, masz rację - zgodził się Thomas, robiąc kilka kroków
w stronę BMW. - ale tutaj nie chodzi tylko o umiejętności. W grę wchodzi
też kasa. Bardzo duża kasa - podkreślił. - Jeśli ktoś jej nie ma, nie stać go
na dobry samochód, utrzymywanie go i na opłacanie udziału w wyścigach.
W takiej sytuacji nawet nie wystartuje, nie mówiąc już o próbie przebicia
się na wyższe pozycje Czarnej Listy.
- I właśnie o to chciałam zapytać - zaczęła Nikki. - Co jeśli ktoś
mimo znajdowania się na Czarnej Liście, nie będzie chciał ścigać się
o samochody?
- Można wtedy o kasę? - zapytał szybko Sal.
- Teoretycznie można - odpowiedział Thomas. - Domyślam się
jednak, że Nikki chodziło o coś innego - dodał, obracając się w jej stronę.
- Zgadza się. Załóżmy, że ktoś jest na liście, bo porządnie naroz-
rabiał i policja go poszukuje, ale jednocześnie nie ma najmniejszej chęci
na pojedynki z innymi kierowcami. Co wtedy?
- Podobnie jak kilka lat temu, trzeba zadbać o to, by listę tworzyli
tylko i wyłącznie zdecydowani kierowcy.
- Da się tym jakoś kierować?
- Nie mam pojęcia, czy wtedy ktoś tym pokierował, ale wiem na
pewno, że teraz jest to możliwe. I to właśnie my się tym zajmiemy.

280
- Kiedy policja utworzy na nowo Czarną Listę, na sto procent ty
znajdziesz się na pierwszej pozycji. Skoro szuka cię cały kraj, raczej nie
ma innej możliwości. Teraz pozostaje tylko pytanie, co z resztą miejsc?
- W dużej części będą zajęte przez naszych ludzi. Resztę oddaję
w ręce losu.
- Kto oprócz ciebie znajdzie się na liście?
- Każdy, kto tylko będzie chciał i da radę wciąż uciekać przed
policją. Jak wiesz, lista jest tworzona na podstawie notowań.
- Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale ten system elim i-
nuje jednego z naszych najlepszych kierowców.
- Mówisz o Kate?
- Tak. Założę się o milion dolarów, że nie będzie brać w tym
udziału. Za duże ryzyko.
- Wiem - odpowiedział Thomas ze smutną miną. - Niestety takie
jest życie wyścigowca. Zawsze wiąże się z ryzykiem i możliwością złapania
przez policję. Mam jednak nadzieję, że Kate nie straci zapału i że będzie
pomagać naszemu zespołowi na inne sposoby, np. biorąc udział w zawo-
dach w San Pedro i w ten sposób promować nas, a przy okazji Rockport
i tutejsze imprezy wyścigowe.
- To jest jakieś rozwiązanie - zgodziła się Nikki. - Kate będzie
działać tam, gdzie policja nawet nie będzie zaglądać, bo będzie zbyt zaj ę-
ta Czarną Listą.
- Otóż to.
Sal przyłożył do BMW kolejny wzór z wyciętą literą i po chwili za-
czął go lakierować.
- Już kończę - oświadczył. - Jeszcze dwie może trzy minuty i bie-
rzemy się za Forda.
- Super - ucieszył się Thomas.
- Muszę przyznać, że jeszcze nie wszystko tutaj rozumiem - za-
częła Nikki, robiąc dwa kroki w stronę swojego dawnego chłopaka. - Tu-
tejsza tradycja wyścigowa jest zupełnie inna niż w Palmont. Nie liczy się
terytorium, nawet zespół nie jest aż tak ważny. Wszystko opiera się na jak
największej liczbie notowań. Trochę dziwne... U nas raczej zawsze unikali-
śmy policj i.
- Masz rację. Tu jest zupełnie inaczej, choć jak widzisz, postano-
wiłem przenieść jeden element z naszej tradycji do Rockport.
- Zespół?

281
- Tak - rzekł Thomas, podchodząc bliżej swojej rozmówczyni. -
Bez niego czuję się jakoś... samotnie, pusto.
- Jednak zostało w tobie wiele z tego człowieka, którego znałam
jeszcze trzy lata temu - rzekła Nikki z uśmiechem, choć był on raczej nie-
co wymuszony.
W głębi duszy była bardzo przygnębiona. Najlepsze chwile jej ż y-
cia odeszły bezpowrotnie wraz z momentem, kiedy rozstała się z Thoma-
sem, upadł ich zespół, a kilka dni później jej ukochany opuścił Palmont.
Gdy po roku wrócił do miasta, był już zupełnie inną osobą. Może
zmiana ta nie dotyczyła jego charakteru czy zachowania, ale na pewno
miała ogromny związek z tym, co zdarzyło się w tym czasie w Rockport.
Poznał tutaj nowych ludzi, wcią gnął się w tutejszy sposób rywal i-
zacji między kierowcami, walczył o odzyskanie swojego samochodu i co
najbardziej istotne - poznał Mię.
Nawet kiedy był w Palmont, cały czas o niej myślał. Czasami moż-
na było odnieść wrażenie, że bardzo żałuje swojej ucieczki z Rockport
i tego, że musiał się z nią rozstać.
Początkowo Nikki nie wiedziała, że tam gdzieś w Kalifornii miesz-
ka kobieta, która całkowicie zawładnęła sercem jej byłego chłopaka. Nie-
stety taka szczęśliwa nieświadomość nie mogła trwać bez końca. Po wy-
padku w kanionie Thomas całkowicie nieświadomie wyjawił jej imię i p o-
wiedział nawet, że to jego dziewczyna.
Kiedy wrócił do Palmont, Nikki nie miała najmniejszego zamiaru
ponownie się z nim wiązać. Nie po tym, co powiedzia ł jej o nim Darius.
Kontakty z policją, które w rezultacie miały doprowadzić do zapuszkowa-
nia wszystkich jego rywali, a nawet próba zemsty na Nikki, która również
miała dla niej zakończyć się więzieniem.
Później okazało się, że to wszystko kłamstwa. Darius zawsze
chciał ich rozdzielić i w końcu udało mu się. Miał wreszcie świetną okazję
ku temu, by porządnie oczernić swojego dawnego kierowcę.
Kiedy Nikki przejrzała na oczy, posta nowiła po raz kolejny w sw o-
im życiu wystawić Dariusa do wiatru i wrócić do swojego chłopaka.
Niestety nie było takiej możliwości. Nawet jeśli jej żal do Thomasa
po odkryciu prawdy zniknął bez śladu, on nadal jej nie przebaczył. Zosta-
wiła go w najbardziej nieodpowiednim momencie, ja ki tylko można sobie
wyobrazić. Zrobiła to bez najmniejszych skrupułów. Thomas wciąż pamię-

282
tał te n dzień, te n moment, kiedy weszła do jego sali w szpitalu i powie-
działa, że odchodzi. Tak po prostu.
Oczywiście z czasem jego uprzedzenie nieco malało. Postanowił,
że w ramach wdzięczności za pomoc w pokonaniu Dariusa i jego zespołu,
spróbuje zapomnieć o tym, co kiedyś zrobiła i że zgodzi się na to, by m o-
gli być przyjaciółmi.
- Więc uważasz, że od tamtego czasu trochę się zmieniłem? -
zapytał.
- Tak, ale nie mówię, że na gorsze. Jesteś bardziej pewny siebie
i tego, co robisz. Nie boisz się ryzykownych decyzji. Według mnie jesteś
teraz lepszym liderem niż kiedykolwiek wcześniej.
- Dobra, malowanie jest gotowe - powiedział Sal. - Wezmę butel-
kę wody i wyjdę na zewnątrz umyć ręce z tego lakieru.
Odstawiając więc przypominające odkurzacz urządzenie do lakie-
rowania, spojrzał jeszcze szybko na efekt swojej pracy. Kiedy stwierdził,
że wszystko jest w porządku, ruszył z przezroczystą butelką w stronę
bramy wyjazdowej.
- Zaraz wracam - rzekł, spoglądając już tylko przez ramię na
Thomasa i Nikki.
Ci odprowadzili go wzrokiem, aż znalazł się na zewnątrz i zniknął
im z pola widzenia.
- A co zostało we mnie ze starego Thomasa? - zapytał, uśmiecha-
jąc się i poprawiając kołnierz koszuli.
- Właśnie to. - zaśmiała się Nikki. - Nadal jesteś tak samo pedan-
tyczny we wszystkim, co robisz. Nawet koszula musi leżeć idealnie. Poza
tym wciąż wierzysz w siłę zespołu. Ściganie się na własny rachunek z cz a-
sem staje się nudne i mało satysfakcjonujące. Bycie członkiem zespołu
sprawia, że nawet jeśli ty już zdobyłeś wszystko, nadal masz obok siebie
ludzi, którym możesz pomóc osiągnąć to samo. Według mnie, tylko w ten
sposób można zostać naprawdę świetnym kierowcą. Nawet jeśli masz
wrodzony talent, do perfekcji dochodzisz dopiero wtedy, gdy masz obok
siebie nauczycie li, którzy zechcą wtajemniczyć cię w to, co już sami wie-
dzą.
- To prawda - zgodził się Thomas. - Muszę przyznać, że mimo iż
nigdy nie lubiłem Dariusa, nauczyłem się od niego i jego ludzi naprawdę
wiele.

283
- Pamiętam, jakby to było wczoraj - dzień kiedy do nas dołączy-
łeś - powiedziała Nikki z sentymentem.
- A ja jeszcze lepiej wspominam dzień, w którym Rog zabrał mnie
na wyścigi, a tam spotkałem ciebie.
- Nadal jesteś tym samym czarującym chłopakiem, którego p o-
znałam tamtego wieczoru - rzekła Nikki, patrząc Thomasowi w oczy.
- Dziękuję - odpowiedział nieco onieśmielony.
Choć Nikki przez chwilę się zawahała, przytuliła się na gle do Th o-
masa, mocno obejmując obiema rękami jego tułów. Oparła głowę o jego
klatkę piersiową i wsłuchując się w bicie jego serca, zamknęła oczy. Teraz
miała tylko nadzieję, że jej ukochany jej nie odtrąci.
Thomas był zaskoczony jej zachowaniem. Tym bardziej, że było
tak nieprzewidywalne i praktycznie niemożliwe do powstrzymania. N a-
tychmiast pomyślał o tym, że powinien wyrwać się z jej uścisku, ale nie
miał w sobie na tyle siły. Nie tej fizycznej, lecz mentalnej. W bliskości
i dotyku Nikki było coś tak zniewalającego, że nie mógł, a może po części
też nie chciał się przed nimi bronić. Dlatego sam obją ł ją w tułowiu i opie-
rając prawy policzek na jej głowie, również zamknął oczy.
W tym czasie Sal umył ręce z lakieru, który na szczęście nie przy-
legł zbyt mocno do jego skóry. Wymachując radośnie pustą butelką,
wszedł do kryjówki. Zatrzymał się natychmiast jak zaczarowany, widząc
Thomasa i Nikki w wzajemnych objęciach.
Nie zauważyli go. Trwali bez ruchu przytuleni do siebie z wciąż
zamkniętymi oczami. Sal postanowił im nie przeszkadzać. Dlatego wycofał
się cicho i ponownie znikną ł za bramą.
- Umyję ręce jeszcze raz - szepnął sam do siebie. - Albo lepiej
nawet dwa razy.

***

Następnego dnia Thomas i jego zespół pojawili się na parkingu


obok collegu. Czekali na przybycie ich rywali. Minęło już kilkanaście minut
po szóstej, gdy wreszcie od zachodu usłyszeć się dało dźwięk silników
nadjeżdżających samochodów.

284
Nikki skrzywiła się, ponownie widząc paskudny samochód Vica.
Tym razem nie było jednak tak źle. Oprócz niezidentyfikowane go, grana-
towego wozu, pojawiło się tutaj jeszcze kilka innych, naprawdę ładnie
odstawionych bryk - Nissan Skyline, Nissan 200SX S14, Volkswagen Golf
Mk3 w wersji kabrio, Ford Mustang Coupé najprawdopodobniej wyprodu-
kowany jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, Ford Escort Cosworth, Acura
RSX i Toyota Celica 2000. Na szczęście żaden z nich nie przypominał
dziwnego prototypu, którym jeździł Vic. Raczej kojarzyły się one z typo-
wymi tunerami - obklejone były emblematami firm produkujących sprzęt
do tuningu, prawie każdy posiadał neon pod podwoziem i lekko przycie m-
niane szyby w różnych kolorach.
Gdy kolumna samochodów z granatowym „stworem” na czele za-
trzymała się na parkingu, z ich wnętrz zaczęły wyłaniać się kolejne osoby.
Vic już z daleka szczerzył zęby, widząc grupę swoich dawnych, dobrych
znajomych: Razora, Ronnie go, Bulla, Frankiego, Mię i Thomasa. Swoim
zawadiackim spojrzeniem zaszczycił również Nikki, a następnie stojącego
obok niej Sala.
- Cześć - przywitał się mężczyzna, zatrzymując się przed Thoma-
sem i podając mu rękę.
- Cześć. Witamy w Rockport - zaśmiał się lider Smoków.
- To moje chłopaki - rzekł Victor, wskazując ręką na siedmiu
mężczyzn stojących za jego plecami.
Każdy z nich wyglądał na najwyżej trzydzieści lat, a ich uroda p o-
dobnie jak w przypadku Vica, wskazywała na meksykańskie pochodzenie.
Stali obok swoich wozów, z ciekawością spoglądając na przeciwny zespół.
Choć w składzie Smoków brakowało dzisiaj Kate, Thomas posta-
nowił zaproponować udział w spotkaniu Salowi. Ten zgodził się bez chwili
zawahania.
- Vic, mam dla ciebie propozycję - powiedział Thomas.
- Tak?
- Co prawda wczoraj nie umówiliśmy się na żadną stawkę, ale
myślę, że nadal nie jest za późno.
- Hej, powoli. Nie mamy ze sobą żadnej kasy - rzekł Vic, rozkła-
dając ręce.
- Spokojnie, nie o to mi chodziło. Umówmy się w te n sposób: jeśli
my będziemy lepsi, pożyczysz nam na kilka dni swój samochód. Jesteśmy

285
ciekawi, jak go poskładałeś. Przejrzymy, co i jak i wózek wraca do ciebie.
Natomiast jeśli wy wygracie, dostaniesz z powrotem swoją Toyotę.
- Nadal ją masz? - zapytał Victor, robiąc duże oczy.
- Tak i jeśli okażecie się lepsi, trafi do ciebie na zawsze.
- Przecież to nie będzie sprawiedliwe.
- To nic. Trzeba być łaskawym dla swoich dobrych znajomych. To
jak, pasuje?
- No pewnie - ucieszył się Meksykanin.
- W takim razie bierzmy się do roboty. Widzę, że was też jest
ośmioro, dlatego proponuje system dwa na dwa. W sumie cztery wyścigi.
Punkt za przejazd dostaje ten zespół, którego kierowca wjedzie na metę
jako pierwszy. Pozostałe miejsca nie mają żadnego znaczenia. Jeśli będzie
remis, zorganizujemy dogrywkę. Wybierzemy po jednym kierowcy. Ci
przejadą piąty i jednocześnie ostatni wyścig.
- Dobra, podoba mi się ten pomysł.
- Żeby było sprawiedliwie, dwie pary od was, a następnie dwie
pary od nas wybiorą trasy, którymi pojedziemy.
- OK.
- Powodzenia - rzekł Thomas, podając rękę Vicowi.
- Dzięki, powodzenia - odpowiedział Vic.
- Teraz dziesięć minut na ustalenie par.
Obaj mężczyźni oddalili się w kierunku swoich zespołów i już po
chwili zaczęły się żywiołowe dyskusje.
- Chyba nie spodziewałeś się, że przyjedzie ich tu aż tylu -
szepnęła Nikki, kiedy Thomas zatrzymał się obok niej.
- Nie. I nie sądziłem też, że mają tak dobre bryki. Tylko Vic się
wydurnił.
- Rzeczywiście ciekawy ten jego wózek - rzekł Sal, spoglądając
w jego stronę.
- Zajmijmy się podziałem na pary - zaproponował lider Smoków. -
Już wczoraj ustaliliśmy, że Mia i Nikki pojadą razem. Niestety musimy
wprowadzić małą zmianę. Nie będziecie ścigać się z Victorem. Najlepiej,
żebyście trafiły na Skyline'a i 200SX'a. Wydaje mi się, że te dwa wozy są
najlepsze i w dodatku ich właściciele to chyba bracia. Mogą bardzo dobrze
ze sobą współpracować.
- A co z rzucaniem uroku? - zapytała Mia.
W odpowiedzi Thomas głośno się zaśmiał.

286
- To zostaje bez zmian. Jeśli tylko uda się wam coś zdziałać w ten
sposób, to nie widzę przeszkód.
- My chcielibyśmy jechać razem - rzekł Ronnie, wskazując na sie-
bie i stojącego tuż za nim Toru.
- Tak też myślałem. Wasz duet zawsze dobrze wypada. A pozo-
stałe dwie pary widzę tak: Clarence z Frankiem i ja z Salem.
Wszyscy trzej mężczyźni pokiwali głowami na znak zgody. Im
również ten układ wydawał się rozsądny.
- Teraz ustalmy kolejność startów i kto będzie wybierał trasy -
kontynuował Thomas. - Dobrze byłoby, gdybym pojechał z Salem
w czwartej parze i żebyśmy mogli wybrać trasę. Sal nie zna terenu, więc
trudno, żeby połapał się w szlaku wyznaczonym przez ludzi Vica. Kto
jeszcze chce mieć możliwość wyboru?
- Niech dziewczyny wybiorą - zaproponował Clarence. - Nikki też
nie jest jeszcze całkowicie zaznajomiona z miastem.
- Dam sobie radę - odpowiedziała.
- Clarence ma rację. Dobrze byłoby, żebyś miała możliwość poj e-
chania taką trasą, którą już znasz - przekonywał Thomas. - Chłopaki po-
łapią się wszędzie, w końcu ścigają się tutaj od dawna.
- No dobra - zgodziła się w końcu.
- Pojedziecie z Mią w trzeciej parze. Liczę na was dziewczyny. Jeśli
tylko chłopaki wygrają swoje wyścigi, wasz przejazd będzie decydujący.
Wtedy my z Salem przejedziemy się już tylko dla zabawy.
- Cwaniak - rzekła cicho Nikki, zakładając ręce i robiąc przy tym
sztucznie niezadowoloną minę. Po chwili zaczęła się śmiać.
Thomas spojrzał na mężczyzn zebranych po przeciwnej stronie
parkingu. Próbował rozszyfrować, kogo Vic wystawi w trzeciej parze. Mo-
dlił się, żeby byli to dwaj kierowcy Nissanów. Wtedy Nikki i Mia pozbędą
się najtrudniejszych rywali. Pojedynek prawdopodobnie będzie bardzo
wyrównany. Oczywiście nie licząc startu...
- Teraz pozostają do ustalenia tylko trasy, ale na to mamy jeszcze
czas. Panowie, którzy z was jadą pierwsi?
- My. Pokażemy im już w pierwszym wyścigu, kto tu rządzi - po-
wiedział dumnie Ronnie, zakładając ręce.
- Dobrze - odpowiedział Thomas, śmiejąc się. - W takim razie
życzę wszystkim szerokiej drogi. Na koniec sprawdźmy, czy działa nasza
komunikacja.

287
W odpowiedzi na polecenie lidera, wszyscy członkowie zespołu
wydobyli z kieszeni swoje telefony, w których uruchomili odpowiedni pr o-
gram.
- Dobra, mam wszystkich na liście dostępnych - rzekł Thomas.
- Jest nawet Kate - zaśmiał się Frank.
- Ach, ja dzisiaj jestem Kate - powiedział Sal.
Po chwili wszyscy kierowcy ustawili się w rzędzie, czekając na
zgłoszenie gotowości przez przeciwny zespół.
Widząc to, Vic zrobił kilka kroków w stronę Thomasa, mówiąc:
- Możemy ruszać. Nasza pierwsza para to Diego i Raul.
Mężczyźni podeszli bliżej, stając obok swojego lidera. Na przeciw
im wyszli Ronnie i Toru. Rywale podali sobie ręce.
- Chłopaki proponują dosyć dowolny przejazd - kontynuował
Vic. - Pod salon samochodowy w Downtown i z powrotem.
Toru i Ronnie uśmiechnęli się do siebie. Mieszkając w ostatnim
czasie w Downtown, znali tam każdą ulicę i każdy zakręt.
- A skąd przeciwny zespół będzie wiedział, że ktoś tam na pewno
dojechał, jeśli już wcześniej zniknie pozostałym z pola widzenia?
- Jeśli uda mu się urwać wcześniej, wtedy jego szczęście. Będzie
mógł trochę przykombinować.
- No dobra. Niech będzie - zgodził się w końcu Thomas.
Wszyscy ścigający się teraz mężczyźni ruszyli do swoich samo-
chodów. Thomas podążył za swoimi kierowcami, szepcząc:
- Chyba odpowiada wam ta trasa.
- No pewnie - rzekł Toru.
- Jak dobrze pójdzie, to po drodze wskoczymy do mieszkania po
piwko. - zaśmiał się Ronnie, poprawiając okulary.
- No to powodzenia, panowie.
Po chwili czarny Mercedes i żółto-zielony Aston Martin stały już na
ulicy. Minutę później dołączył do nich czarny Ford Escort Cosworth
i srebrna Toyota Celica. Sygnałem do startu miało być drugie zielone świa-
tło. Szczęśliwie dla zebranych zespołów, o tej porze nie było tu praktycz-
nie żadnego ruchu. Ulica była pusta, a jedynymi świadkami spotkania wy-
ścigowców byli pojedynczy przechodnie.
Oczywiście ich obecność wiązała się z tym, że ktoś nadgorliwy
może zadzwonić po policję, ale jak się na razie zdaje - bardziej są oni

288
zafascynowani widokiem tylu odbajerowanych aut niż tym, że odbywają się
tu wyścigi.
Toru i Ronnie rozgrzewali opony, wciskając delikatnie gaz na z a-
ciągniętym hamulcu.
- Hej, którędy jedziemy? Koło dworca czy autostradą? - pytał
przez komunikator właściciel Astona.
- Jedźmy koło dworca, a wrócimy autostradą - zaproponował jego
przyjaciel.
W końcu zaświeciło się zielone światło. Mężczyźni ruszyli, gwa ł-
townie wyrywając do przodu. Ich rywale zostali kilkanaście metrów za
nimi. Spóźnili start, a co gorsze - należące do nich wozy nie miały abso-
lutnie żadnych szans z Astonem i Mercedesem.
- No i to by było na tyle - podsumował Ronnie. - To jak, skoczymy
po to piwo?
- Pewnie, że tak - rzekł Toru. - Kiedy oni dojadą na metę, my
będziemy już pić.
Jak powiedzieli, tak też zrobili. Ich przewaga rzeczywiście pozwo-
liła im na szybkie odwiedzenie mieszkania i zabranie kilku butelek. Pano-
wie wrócili na parking i wysiadając z wozów, otwarli swoje piwa, upijając
po łyku. Dopiero po kilku minutach na miejsce dotarli ich rywa le.
- To był nokaut - pochwalił ich Thomas.
Teraz przyszła kolej na Clarence’a i Frankiego. Tuż obok ich Mu-
stanga i Lancera na ulicy ustawiły się Acura RSX i Volkswagen Golf. Trasa
miała prowadzić pod uniwersytet i z powrotem.
- Mam nadzieję, Clarence, że tym razem nie zrobisz te go samego,
co w przypadku Minga - powiedziała Mia przez komunikator. - To tro-
chę... niebezpieczne - dodała, śmiejąc się.
- Kusi mnie ta opcja - odpowiedział. - Zobaczymy, jak rozwinie
się sytuacja. Obiecuję, że zrobię to w ostateczności.
W końcu samochody ruszyły. Czarny Mustang od razu znalazł się
na prowadzeniu. Frank trzymał się blisko niego. Rywale zostali nieco
z tyłu, ale postanowili nie oddawać zwycięstwa bez walki. Acura zbliżała
się szybko do granatowego Lancera, strasząc dawnego kierowcę Czarnej
Listy świszczącym dźwiękiem silnika. Jedynie Golf zdawał się coraz ba r-
dziej tracić. Kierowca wciskał gaz do ziemi i ścinał wszystkie możliwe z a-
kręty, ale jego wóz najwyraźniej był zbyt wolny.

289
Z drugiej strony trudno było się dziwić. Od razu można było od-
nieść wrażenie, że jest typową zabawką - samochodem stuningowanym na
pokaz, zupełnie nieprzeznaczonym do ścigania się.
Acura nadal atakowała. Frank postanowił nieco ją blokować, zje ż-
dżając maksymalnie do wnętrza każdego zakrętu, który pokonywa ł. Choć
sam nie był w stanie uciec rywalowi, znacznie ułatwiał sprawę Cla -
rence’owi. Ten oddalał się szybko i będąc już na prostej pod uniwersyte-
tem, spojrzał w tylne lusterko, by zorientować się w sytuacji. Zaciągnął
mocno hamulec ręczny i nawracając, ruszył z powrotem w stronę Diamond
Park i znajdującego się obok collegu. Miną ł ze świstem Lancera i Acurę.
Podjeżdżając bliżej szpitala, zorientował się, że z naprzeciwka zbliża się
jeszcze Volkswagen. „Jeśli pojadę w jego kierunku, mogę się z nim zd e-
rzyć”. - pomyślał. - „No trudno...”
- A teraz módlcie się za mnie - rzekł przez komunikator.
- No nie, wariat - powiedziała Mia.
Volkswagen wyjechał na prostą prowadzącą pod uniwersytet. Le d-
wo wyminął się z pędzącym Lancerem. Ułamek sekundy później przed
maską przefrunęła mu Acura.
W tym czasie Clarence znajdował się nad szpitalem. Dosłownie.
Powtórzył swój manewr sprzed kilku tygodniu i przelatując nad szpitalem,
wylądował na ulicy. Szybko szarpnął kierownicę w prawo i już po paru
sekundach wjechał ślizgiem na parking pod collegem.
- No, dziękuję - rzekł z uśmiechem, wysiadając ze swojego wozu.
- Jesteś walnięty - powiedziała Mia, kiedy podszedł bliżej.
- O nie, tym razem nawet nie walną łem o sufit - zaśmiał się.
Kilkanaście sekund później na parkingu zatrzymał się wciąż ściga-
ny przez niebieską Acurę Lancer. Oba samochody zjawiły się na miejscu
prawie w tej samej chwili. Dopiero po dwóch minutach dołączył do nich
Volkswagen.
- Moje drogie panie, teraz wasza kolej - rzekł Thomas. - Jedźcie
ostrożnie. Mamy przewagę. Jeśli coś się nie uda, nadal możemy rozstrz y-
gnąć to z Salem.
- Wszystko się uda - zapewniła go Nikki. - Panowie chyba się
rozdzielili - dodała, spoglądając w stronę rywali. - Teraz pojedzie jeden
z Nissanów i Vic tym jego stworem.

290
- To chyba nawet lepiej - odpowiedział Thomas, również rzucając
spojrzenie w tamtą stronę. - Zdaje się, że Vic sam próbuje wpakować się
w waszą pułapkę.
- Oczywiście, że tak - rzekła Nikki. - Zasrany kobieciarz.
- Niech więc ma, czego chciał.
Mia ruszyła już w stronę swojej Mazdy i po chwili znalazła się w jej
wnętrzu. Nikki podążyła w jej ślad, jednak Thomas zatrzymał ją jeszcze na
chwilę i powiedział cicho:
- Musisz jej trochę pomóc. To jej debiut.
- Co? - zapytała Nikki, będąc nieco zaskoczona. - Jeszcze nigdy
się nie ścigała?
- Nie. Umie bardzo dobrze jeździć. To jest akurat pewne, ale za w-
sze była tylko obserwatorem. Nie brała udziału w wyścigach. Jeśli będzie
tylko taka możliwość, może spróbuj pociągnąć ją na drafcie.
- Dobrze, nie ma problemu.
- Dzięki. W takim razie powodzenia.
Po kilku sekundach Nikki znalazła się w swoim Fordzie.
Rywale wyjechali już na ulicę. Vicowi towarzyszył kierowca w Nis-
sanie 200SX.
Trasa opracowana przez dziewczyny prowadziła pod uniwersyte t.
Tam należało skręcić w prawo i objechać go naokoło, a następnie tym
samym zjazdem z ronda skierować się na parking pod collegem. „Nawet
jeśli Vic nie zawiesi się na żadnym krawężniku w drodze pod uniwersytet,
na sto procent dojdzie do tego podczas jazdy po rondzie”. - pomyślała
Nikki.
Obie panie wyjechały na drogę, zbliżając się powoli do swoich
rywali. Mia zatrzymała się po prawej stronie jezdni, zajmując miejsce obok
żółtego SX'a. Nikki natomiast wcisnę ła hamulec w momencie, gdy znalazła
się na równi z granatowym wozem Vica. Uśmiechając się zawadiacko,
spojrzała na swojego przeciwnika. Mrugnęła do niego i wciskając delikat-
nie gaz, zmusiła swojego Forda do pojedynczego, cichego pomruku siln i-
ka.
Vic natychmiast uległ urokowi i całkowicie zapomniał o tym, by
kontrolować zmieniające się światła. Po drugiej stronie sytuacja wyglądała
podobnie. Chłopak siedzący za kierownicą Nissana przyglądał się upo-
rczywie Mii, a kiedy odwzajemniła jego spojrzenie, zarumienił się i spuścił
głowę, patrząc w podłogę swojego wozu.

291
W przeciwieństwie do Vica i jego kumpla, dziewczyny całkowicie
panowały nad sytuacją. Choć cały czas zajmowały się uwodzeniem ich, co
chwilę ukradkiem rzucały spojrzenie na światła.
Zapaliło się czerwone. Mia wbiła pierwszy bieg. Trzymając zacią-
gnię ty hamulec ręczny, wcisnęła gaz. Spod jej wozu zaczęła unosić się
biała chmura dymu. Dla chłopaka w Nissa nie było to absolutnie imponują-
ce. Uśmiechnął się do Mii i ponownie spojrzał w podłogę.
- Widzę, że postanowiłaś trochę rozgrzać nowe opony - powie-
dział Clarence przez komunikator.
- Tak jest - potwierdziła.
Zapaliło się zielone światło. Mia wcisnęła gaz do ziemi i ponownie
paląc gumę, odjechała z piskiem. Jej samochód szarpnął gwałtownie do
przodu, jadąc przez ułamek sekundy jedynie na tylnych kołach.
Nikki ruszyła w nieco mniej imponujący sposób, aczkolwiek jedna-
kowo skuteczny. Obie panie jechały ulicą, zbliżając się szybko do szpitala.
Rywale zostali daleko za nimi. A dokładniej mówiąc - po prostu zostali na
starcie. Wszystko poszło zgodnie z planem.
Nikki spojrzała w tylne lusterko.
- Ha! Już jest po nim. A nawet nie wjechałyśmy na rondo - rzekła,
widząc, że Vic ma problem z pokonywaniem podwyższeń na drodze.
Podwozie jego wozu raz za razem zgrzytało, harując o krawężniki.
Kierowca Nissana dość szybko zorientował się w sytuacji. Pomyślał o tym,
że jeżeli teraz żaden z nich nie wjedzie na metę jako pierwszy, całe spo-
tkanie będzie przegrane.
Dlatego zostawił swojego szefa i wciskając gaz do ziemi, zaczął
bardzo szybko przyspieszać. Mimo to nie stanowił praktycznie żadnego
zagrożenia dla dziewczyn z zespołu Smoków.
Mia pokonała już szykanę biegnącą pomiędzy dwoma poziomami
szpitala i wyjechała na prostą pod uniwersyte tem.
- Thomas zasugerował mi, żebym pokazała ci, jak jeździ się na
draftingu - powiedziała Nikki, zwracając się do Mii. - W związku z tym, że
jesteś pierwsza, to ja podczepię się do ciebie - dodała, zbliżając się do
tylnego zderzaka jej wozu.
Mia zaśmiała się i odpowiedziała:
- W porządku. Ty też lepiej uważaj na swoje zawieszenie. Chłopaki
zostały z tyłu, więc chyba nie musimy szaleć.

292
- Nie musimy. W takim razie jedź cały czas zewnętrznym pasem
i nie rób żadnych gwałtownych ruchów.
- OK.
W ten sposób panie pokonały rondo, ponownie kierując się na
prostą prowadzącą w stronę szpitala. Skręcając, ominęły dwa samochody,
których kierowcy ze strachu odruchowo zjechali na pobocze.
W międzyczasie gdzieś po lewej migną ł im jadący po rondzie żółty
Nissan. Po Vicu nie było nawet śladu.
- No dobra, odłączam się. Nie wolno jechać na draftingu na zakr ę-
tach, bo można wylecieć.
- Jasne - odpowiedziała Mia.
Dziewczyny pokonały szykanę i wyjeżdżając na ulicę, kierowały się
w stronę parkingu pod collegem. Po lewej, na poboczu sta ł Vic, a obok
niego jego wóz, w którym najwyraźniej coś się zepsuło. No cóż, można się
było tego spodziewać...
Przemknęły ze świstem tuż obok jego nóg i po dwóch sekundach
znalazły się na parkingu. Na darmo byłoby kłócić się, która z nich wjechała
pierwsza. Różnica praktycznie nie istniała.
Dziewczyny wysiadły ze swoich samochodów. Nikki podeszła do
Mii i podniosła rękę do przybicia piątki. Po chwili obie zbliżały się dumnie
do Thomasa i stojących obok niego pozostałych członków zespołu.
- Dziewczyny, pięknie - pochwalił lider Smoków. - Nie sądziłem,
że współpraca między wami będzie aż tak dobra.
Dopiero teraz na parkingu pojawił się żółty Nissan. Kierowca za-
trzymał się obok wozów swoich kolegów i wysiadając ze swojego, miał
wyraźnie przybitą minę. Widać było, że jest mu wstyd tego, w jaki sposób
przegrał. Oczywiście nie miał zielonego pojęcia, z kim tak naprawdę ma do
czynienia, ale to, co stało się na starcie, było karygodne.
Do tego ich lider stał właśnie na poboczu ulicy nieopodal parkin-
gu. Jego samochód najwyraźniej odmówił posłuszeństwa już na pier w-
szych metrach trasy.
- Nie zostawiłyście nam nic do roboty - dodał po chwili Thomas.
- No cóż, nasi rywale nie byli nawet przeciętni - rzekła z lekką
pogardą Nikki. - Ten w Nissa nie coś tam próbował - kontynuowała, wska-
zując na załamanego kierowcę. - ale nie wiele mu z tego wyszło. A Vic...
Boże... wisi tam nadal na krawężniku.
- Teraz nasza kolej, Sal. Zakończmy sprawę.

293
- Już nie mogę doczekać się chwili, kiedy zajrzę pod maskę wozu
Vica. - odpowiedział chłopak, zacierając ręce.
- Raczej pod jej brak - zaśmiała się Nikki. - Przecież pod maską
to tam akurat nic nie ma. Tylko raczej powyżej maski jak coś.
- Mniejsza o to - machnął ręką. - Jaką trasą pojedziemy, Thomas?
- Wiesz, jak dojechać pod stadion?
- Eee, chyba tak. To tam koło autostrady?
- Tak. Pojedziesz za mną. Prowadzą tam same wąskie uliczki
i trzeba przejechać po bardzo małym rondzie. Wydaje mi się, że to trasa
dla ciebie idealna.
- No pewnie. W końcu jestem specem od skrótów, więc wąskie
uliczki to dla mnie codzienność.
- No właśnie. Wrócić moglibyśmy tą samą trasą, ale wtedy nie
wiadomo, czy się z nimi nie zderzymy. Dlatego proponuję wyjechać na
autostradę po drugiej stronie stadionu i tam po trzystu metrach skręcić
w lewo. Wtedy już prostą drogą dojedziemy tutaj.
- Super - podsumował Sal.
Chłopak wyraźnie podekscytowany był zbliżającym się wyścigiem.
Choć w ostatnim czasie bardzo często ścigał się w wyścigach pod szta n-
darem Skorpionów, przejazd w nowym mieście, gdzie nie znał tak dobrze
ulic, powodował u niego duże emocje.
W międzyczasie na parkingu znalazł się Vic. Oczywiście przyszedł
pieszo. Szybko znalazł się koło Thomasa i bez zbędnych wstępów rzekł:
- Już możesz zadzwonić po jakąś lawetę. Samochód jest nie do
użytku. Jeśli nadal chcecie go pożyczyć, to oczywiście nie widzę prz e-
szkód. Przejrzyjcie go i dajcie mi znać, kiedy mogę go odebrać.
Po tych słowach spojrzał jeszcze na stojące obok siebie Nikki i Mię
i uśmiechając się do nich głupkowato, ruszył w stronę swojego zespołu.
Nikki odpowiedziała mu pokerową miną, a kiedy się odwrócił, wystawiła
język.
Mia zaczęła się śmiać.
- Eh... co za dureń - powiedziała, zakładając ręce. - To ja za-
dzwonię po tego gościa, który transportował wozy do Wilmington, a wam
życzę powodzenia - dodała po chwili.
- Dziękujemy - odpowiedział Sa l, a po chwili znalazł się już
w swoim Mercedesie.

294
Thomas również ruszył w stronę swojego wozu, a kiedy obaj p a-
nowie zatrzymali się pomiędzy srebrnym Nissanem i Musta ngiem, prze d-
stawił im trasę, którą wybrał.
Kilkanaście sekund później zapaliło się zielone światło. Wszystkie
samochody ruszyły w prawie jednakowym tempie. Thomas postanowił jak
najszybciej wysunąć się na prowadzenie, tak by Sal mógł jechać za nim. Po
kilkuset metrach udało mu się osiągnąć cel. Teraz skręcił gwałtownie
w uliczkę po prawej stronie. Jego wspólnik podążył za nim.
Goniący ich rywale wybrali dokładnie ten sam sposób dojechania
w wyznaczone miejsce, jednak zostali z tyłu, a ich strata regularnie się
powiększała.
Biało-niebieskie BMW znalazło się na rondzie. Omijając zręcznie
znajdującego się tam Cadillaca DeVille’a, skierowało się w stronę stadionu.
Mercedes cały czas utrzymywał się kilka metrów za nim.
Panowie minęli stadion, wykorzystując znajdujący się obok niego
parking i za chwilę byli już na autostradzie. Prując z zawrotną prędkością,
ominęli kilka kolejnych samochodów i skręcili w lewo.
Ich rywale zniknęli z pola widzenia, a przed nimi rozciągnęła się
ulica, którą dojechać mieli na parking pod collegem. Przejechali obok k a-
wiarni, która już od kilku lat słynie z najlepszej kawy i pączków w Rock -
port, a następnie pokonując kilka skrzyżowań, dostrzegli zaparkowany na
poboczu wóz Vica.
Po srebrnym Mustangu i Nissanie nie było nawet śladu, a tymcza-
sem Thomas i Sal wjeżdżali już na miejsce spotkania z zespołem Vica.
Wysiedli ze swoich wozów i klepiąc się wzajemnie po ramionach, zatrzy-
mali się obok pozostałych Smoków.
- Proszę państwa, zrobiliśmy z nich miazgę - rzekł z zadowole-
niem w głosie Thomas.
- Gdzie te wasze ofiary? - zapytała Nikki, śmiejąc się.
Nie zdążyła jednak uzyskać odpowiedzi, gdyż obok nich znalazł
się teraz Vic.
- Gratuluję - powiedział z niezadowoloną miną i podał dłoń Tho-
masowi. - Nie sądziłem, że jesteście tak dobrzy. Chyba mam szczęście,
jeśli chcecie tylko pożyczyć mój wózek.
Na parking wjechał teraz Nissan, a kilka sekund później Mustang.
Kierowcy zatrzyma li się obok swoich kolegów i wysiedli z wozów. Choć

295
wiedzieli, że jedyne, co im pozostało, to ratowanie honoru zespołu, byli
załamani tym, że nie udało im się wygrać swojego wyścigu.
- Oddamy ci go za kilka dni. Laweta już jedzie, więc nie musisz się
o niego martwić. Dziękujemy bardzo za przyjechanie do Rockport i mamy
nadzieję, że będziecie zainteresowani Czarną Listą.
- Jeśli tylko znajdzie się na niej miejsce dla nas, dlaczego nie.
- Świetnie. W takim razie jesteśmy w kontakcie.
- Trzymajcie się - odpowiedział Vic, spoglądając na wszystkich
kierowców Thomasa.
Tym razem nie miał już chęci na uśmiechanie się do Mii i Nikki. Był
zbyt zdołowany porażką swojego zespołu. Odwrócił się więc i ruszył
w kierunku swoich kolegów.
Po chwili wszyscy odjechali, a Thomas i jego zespół pozostali na
parkingu, oczekując przybycia lawety.

Pół godziny później kolumna sportowych wozów kierowała się


w stronę Wilmington. Na jej czele jechała laweta z jednym samochodem na
pokładzie, który przykryty był czarną płachtą.
Słońce czerwieniło się już nad horyzontem, gdy zatrzymali się
przed bramą kryjówki. Zdjęty z transportowca wóz został wprowadzony
przez Thomasa do wnętrza hangaru. Tam zaparkował go na środku,
w miejscu, gdzie jeszcze kilka godzin wcześniej znajdowało się BMW Kate.
- To tyle na dzisiaj, proszę państwa - rzekł, gdy wysiadł już
z dziwnego samochodu Vica i zatrzymał się przed swoimi kierowcami,
którzy zostawili swoje wozy na zewnątrz i weszli do środka, by jeszcze raz
przyjrzeć się dokładnie granatowemu stworowi. - Już niedługo będzie
wiedzieć o nas cała Kalifornia. To tylko kwestia czasu - cieszył się Tho-
mas. - Jestem z was bardzo dumny, a szczególnie z tego, jak potraficie ze
sobą współpracować - dodał z uśmiechem na twarzy.
- No cóż, bez współpracy nie byłoby zespołu - podsumowała
Nikki.

296
Rozdział 10
STILL COULD BE EVEN WORSE

WCIĄŻ MOŻE BYĆ JESZCZE GORZEJ

Pani Roseville podążała szkolnym korytarzem, rozmawiając z id ą-


cym obok niej nastolatkiem.
Christopher Harrison - nowy uczeń lice um słuchał uważnie słów
nauczycie lki, starając się jednocześnie zapamiętać drogę do sali, w której
już od jutra będzie się uczył.
Chłopak miał około stu siedemdziesięciu pięciu centymetrów
wzrostu, gęste, czarne włosy i ciemnobrązowe oczy. Jego budowa ciała
jednoznacznie wskazywała na to, że regularnie trenował jakiś sport. Był
bowiem szczupły, ale jednocześnie jego mięśnie ramion i brzucha były
wyraźnie zarysowane.
- Dzisiaj klasa nie ma regularnych zajęć - rzekła nauczycielka. -
Wszyscy są na próbie do występu na Dzień Kolumba - dodała, otwierając
drzwi do sali. - Proszę, wejdź - wskazała na wnętrze pomieszczenia.
Christopher wszedł do środka, a kiedy znalazła się tam również
pani Roseville, zamknęła za sobą drzwi i usiadła za biurkiem. Wyciągnęła
z czarnej aktówki dziennik i piórnik, a następnie znajdujący się w jego
wnętrzu długopis i rzekła:
- Wielka szkoda, że nie udało ci się przenieść jeszcze przed roz-
poczęciem roku szkolnego. - Nauczycielka wertowała kartki w poszukiwa-
niu listy uczniów klasy. - W zeszłym tygodniu byliśmy na trzydniowych
praktykach w Phoenix. Będzie trzeba wymyślić jakiś sposób, żebyś je zali-
czył, ponieważ są obowiązkowe. Takie są rozporządzenia państwowe.
- Jeśli to były praktyki państwowe, to chyba mam rozwiązanie -
powiedział chłopak, uśmiechając się. - Jeszcze pod koniec pierwszej klasy
byliśmy w Toronto, w obserwatorium uniwersyteckim Dunlapa, a później

297
przez kilka dni w Victorii. Tam z kolei mieliśmy zajęcia i warsztaty w Inst y-
tucie Astrofizyki Herzberga.
- Rzeczywiście, to powinno rozwiązać sprawę. Przynieś dokume n-
ty potwierdzające udział w praktykach. Dostarczymy je razem do dyrekcji
i wyjaśnimy twoją sytuację. Myślę, że wtedy będzie po problemie.
- Dziękuję, pani Roseville - rzekł Christopher, lekko się kłaniając.
- Nie ma za co - odpowiedziała, podnosząc się z krzesła. - A te-
raz zapraszam cię na próbę - dodała, otwierając drzwi.
Chłopak wyszedł na korytarz. Po chwili obok niego znalazła się
również nauczycielka.
- Co prawda nie dostaniesz żadnej roli, bo wszystkie są już prz y-
dzielone - kontynuowała. - ale możesz chociaż popatrzeć.
- Może to nawet lepiej - rzekł nastolatek, idąc długim korytarzem
obok swojej nowej wychowawczyni. - Jeszcze nikogo nie znam, więc mo-
głoby być nam trochę trudno ze sobą współpracować.
- Zgadzam się. Chcę ci jednak od razu powiedzieć, że klasa jest
bardzo przyjazna i otwarta, dlatego myślę, że szybko się tutaj zadomo-
wisz. Proszę bardzo - rzekła, otwierając drzwi prowadzące do niezwykle
dużego pomieszczenia. - To nasze audytorium. Tu odbywają się wszystkie
występy i wykłady ogólnoszkolne.
Sala była ogromna. Przypomina ła te, które zobaczyć można
w teatrach albo operach. Na dole znajdowała się scena wykonana z pię k-
nego, połyskującego drewna w kolorze piasku, a przed nią ponad dwa-
dzieścia coraz wyżej położonych rzędów czarnych foteli.
W pomieszczeniu panował teraz prawie całkowity mrok. Świa tło
reflektorów padało tylko i wyłącznie na scenę i znajdujące się na niej oso-
by.
- Na razie muszę cię opuścić. Rozgość się. Wrócę za pół godziny -
dodała nauczycielka i zamykając drzwi audytorium, ruszyła korytarzem
w stronę pokoju dyrekcji.
Chris zrobił kilka kroków w głąb pomieszczenia. Cały czas obser-
wował, co dzieje się na scenie. Były tam ustawione przeróżne makiety.
Największa z nich imitowała średniowieczny sta tek płynący na morzu. Na
jego pokładzie stały trzy osoby przebrane za żeglarzy.
Cała sala obwieszona była flagami Stanów Zjednoczonych i obra-
zami przedstawiającymi historię kraju.

298
Chris pokonał kilka stopni schodów i skręcił w jeden z rzędów
foteli. Usiadł nieopodal ściany, gdzie został zawieszony obraz prezentuj ą-
cy uchwalenie Konstytucji.
Z pokładu statku zszedł chłopak o ciemnych, lekko kręcących się
włosach. Wyraźnie śmiał się ze staromodnego stroju, w który był ubrany.
Po chwili na deskach sceny pojawiły się dwie osoby, które weszły
na salę bocznymi drzwiami znajdującymi się na wysokości pierwszego
rzędu przed sceną.
Jedną z tych osób był wysoki, jasnowłosy chłopak. Podobnie jak
jego kolega, również był przebrany w średniowieczny strój. Towarzyszyła
mu dziewczyna średniego wzrostu, o nieco tylko ciemniejszych, blond
włosach, morskich oczach i budowie ciała godnej atletki.
Nie miała na sobie żadnego charakterystycznego stroju, a jedynie
czarne jeansy, białą bluzkę i czarną marynarkę.
Chris zawiesił na niej wzrok. Obserwował ją uważnie. Ona tymcz a-
sem zaczęła rozmowę ze swoimi kumplami.
- Gdzie pani Roseville? - zapytała.
- Była tu przed chwilą, ale znowu gdzieś poleciała - odpowiedział
Jack, gładząc śmieszne fałdy na swojej średniowiecznej kamizelce.
- Mamy sobie sami zrobić tę próbę czy jak?
- Na to wychodzi - rzekł ponownie, opuszczając ręce na znak
bezsilności.
- No dobra. Chodźmy, Brian - powiedziała Kate, chwytając za rękę
swojego przyjaciela. - Ładujcie się na statek i zaczynamy. Może pani
Roseville przyjdzie w międzyczasie. Muszę jej powiedzieć, że te moje kwe-
stie są strasznie...
- Głupkowate? - zapytał szybko Jack.
- Nie, nie o to chodzi. Po prostu to wszystko, co mówię o Kolu m-
bie i jego podróży jest tak oczywiste, że każdy słyszał to j uż z tysiąc razy.
Może warto byłoby wymyślić coś nowego, powiedzieć o czymś, czego l u-
dzie jeszcze nie wiedzą.
- Z tymi uwagami to już rzeczywiście do pani Roseville - podsu-
mował Brian.
- Nie rozumiem, co ona taka dzisiaj zabiegana - zaczął Jack. - Nie
ma jej i nie ma, potem zjawia się na dziesięć sekund i znowu znika.
- Może ma jakieś sprawy do załatwienia - wykazała się wyrozu-
miałością Kate.

299
- Raczej na pewno - szepnął Jack. - Przyprowadziła tu jakiegoś
chłopaka. Siedzi w piętnastym rzędzie, dwudzieste siódme miejsce od
lewej. Może to nowy uczeń - rzekł znowu cicho, maksymalnie przybliżając
się do swoich rozmówców.
Brian i Kate rzucili krótkie, wręcz niezauważalne spojrzenie
w stronę tajemniczej postaci.
- Jack, nie byłoby łatwiej powiedzieć, że siedzi na czwartym mie j-
scu od prawej? - zapytał z politowaniem w głosie Brian.
- Nie, mnie się lepiej liczy od lewej.
Cała trójka ponownie skierowała wzrok w stronę siedzącego na
widowni chłopaka. Kate dostrzegła, że jest przez niego obserwowana.
Bardzo intensywnie obserwowana. Odwzajemniła w końcu jego spojrzenie.
To był ten rodzaj pola bitwy, na którym musiała wygrać. Patrzyła
więc prosto w oczy chłopaka, próbując go onieśmielić. Efekt był wręcz
natychmiastowy. Chris skrzyżował ręce na oparciu znajdującego się przed
nim fotela, a następnie oparł na nich podbródek. Wyglądało to tak, jak
gdyby próbował się ukryć. Choć nadal patrzył na Kate, był teraz zdecyd o-
wanie mniej pewny siebie. Uśmiechnął się w końcu nieśmiało i zerwał
spojrzenie, kryjąc twarz za fotelem.
Kate wygrała. Musiało tak być. Jej morskie oczy rażące pociągaj ą-
cym i jednocześnie niebezpiecznym blaskiem spod długich rzęs zmusiły
chłopaka do kapitulacji.
Spojrzała teraz na Jacka i Briana. Zastanawiała się, czy jej chłopak
zauważył tą wzajemną, bardzo intensywną wymianę spojrzeń z nieznaj o-
mym. A jeśli tak, to czy zareaguje w jakikolwiek sposób?
Zdaje się, że zauważył, ale jednocześnie nie wyczuł w tej sytuacji
niczego niepokojącego.
- Niech sobie siedzi - rzekł od niechcenia. - Pewnie już niedługo
dowiemy się, o co tu chodzi. Zróbmy wreszcie tę próbę - dodał, ruszając
w stronę sta tku. W jego ślady podążył Jack.
Kate również zrobiła dwa kroki w stronę makiety, ale po chwili
obróciła się i jeszcze raz spojrzała na widownię.
Patrzył na nią.
W odpowiedzi uśmiechnę ła się, a następnie ponownie odwróciła
wzrok w stronę statku.
Wydawać by się mogło, że gdy kochają cię jednocześnie dwie os o-
by, to już jest za wiele. Za wiele by temu podołać - myślała sobie Kate. -

300
Miłosne trójkąty są bardzo częste. Thomas się w takim znalazł i ja w takim
jestem. Albo raczej... byłam. Ten chłopak... nie znam nawet jego im ienia.
Nie wiem, kim jest, ale już wiem, że... będzie mnie kochał tak samo jak
Jack i Brian. Boże, dlaczego? - zapytała w myślach, próbując zrozumieć. -
Ach, tak... więc chciałeś mi pokazać, że miłość dwóch osób w tym samym
czasie nie jest jeszcze żadną tragedią? Że wciąż może być jeszcze gorzej.

***

Porywisty wiatr szarpał pożółkłe liście na gałęziach rozhuśtanych


drzew. Nad parkiem w Rosewood zebrały się gęste, czarne chmury, spr a-
wiając, że jesienne wieczorne niebo stało się jeszcze ciemniejsze. Zbliżała
się burza.
Brama do wciąż remontowane go garażu była otwarta. Z jego wnę-
trza na ulicę wylewał się blask prowizorycznych lamp, które zawieszone
były na ścianach.
W środku, obok swojego srebrno-czarnego Mercedesa stał Sal.
Obok niego Nikki. Rozmawiali ze sobą. Byli w tej chwili jedynymi osobami
obecnymi w garażu.
Niebawem jednak przy bramie znalazły się dwa wozy marki BMW.
Z nich wyłoniły się trzy osoby: Thomas, Mia i Kate.
W ciągu następnych kilku minut pojawiły się kolejne samochody.
Wkrótce na miejscu zebrał się prawie cały zespół.
- Co się stało, Sal? - zaczął Thomas. - Dlaczego nas tutaj wszyst-
kich ściągnąłeś?
- Muszę się z wami pożegnać - odpowiedział chłopak ze smut-
kiem w głosie. - Dzwonił do mnie Cody.
No tak. Szef Skorpionów upomniał się wreszcie o swojego kiero w-
cę i mechanika. „To musiało w końcu nastąpić”. - pomyślał Thomas.
- Powiedział, że mógłbym jeszcze tutaj zostać - kontynuował
Sal. - ale mamy problem.
- Jaki? - zapytał szybko Thomas.
- Stacked Deck się rozpadło, ale bardzo dużo osób z ich składu
znalazło sobie nowe miejsce. Tym miejscem jest zespół, który dopiero się
tworzy. I tu właśnie pojawia się problem - powiedział chłopak, po czym

301
zamilkł na chwilę, zebrał myśli i zaczął mówić dalej. - Nie mają jeszcze
nazwy, terytorium ani bazy. Dlatego kręcą się po całym mieście i tylko
szukają okazji do naciągnięcia kogoś na wyścigi. Panoszą się też w San
Juan, a nawet w Santa Fe. Inaczej mówiąc, wszędzie ich pełno. Jeżdżą ca ł-
kiem dobrze, a przy tym mają drogie i szybkie samochody. Przeważnie
europejskie. Skorpiony już nie dają rady... - urwał, nie kończąc zdania.
Nie było potrzeby, by kończył. Wszystko było jasne. Jakiś nowy
zespół zaczął zalewać Palmont i okolice, tymczasem kierowcy Cody’ego
nie są zbyt liczni. Ich „uzbrojenie” również nie jest imponujące. Jeśli kie-
rowcy tego tajemniczego zespołu wożą się drogimi, szybkimi wozami
z najwyższej półki europejskiej motoryzacji, to tunery Skorpionów rzecz y-
wiście nie mają większych szans.
- Cody wzywa na pomoc każdego, kogo się da - kontynuował
Sal. - Muszę jechać. Przykro mi - rzekł przepraszającym tonem.
- Sal, i tak trzymaliśmy cię tu zbyt długo - odpowiedział Tho-
mas. - Jedź do Palmont najszybciej, jak tylko będziesz mógł - dodał, spo-
glądając teraz w stronę Nikki.
Ich oczy spotkały się w porozumiewawczym spojrzeniu. Oboje
zdawali sobie sprawę z tego, że sytuacja w ich rodzinnym mieście jest
poważna. Oboje czuli też, że... powinni tam teraz być.
Żadne jednak nie wypowiedziało tej myśli na głos. Thomas nawet
nie potrafił sobie wyobrazić wyjazdu z Rockport. Wszystko, co tutaj miał,
było zbyt ważne, by mógł opuścić miasto choćby na jeden dzień.
Nikki natomiast nie chcia ła zostawić Thomasa samego, bez jej
nadzoru. Dlatego mimo wewnętrznego głosu, który podpowiadał jej, by
jechała do Palmont, postanowiła zostać przy ukochanym. Kto wie, jak roz-
winęłyby się jego relacje z Mią pod jej nieobecność? Co prawda sytuacja
już teraz była raczej beznadziejna, ale Nikki wierzyła, że jej obecność
w końcu wpłynie na Thomasa.
I chyba miała rację. Ostatnio jego nastawienie do byłej dziewczyny
uległo poprawie. Znowu byli w sta nie współpracować ze sobą bez kłótni
i niedomówień. Dokładnie tak jak wyglądało to dawniej - w czasach, gdy
ich zespół w Palmont dopiero powstawał, kiedy byli razem i kiedy oboje
byli w stanie zrobić dla siebie wszystko. Nawet oddać życie.
Spojrzeli na siebie jeszcze raz. Ponownie przekazali sobie myśli
i emocje. Rozumieli się bez słów.

302
Ich rozterki dostrzegła Kate. Na twarzach wyp isany mieli smutek.
Smutek i tęsknotę połączoną ze strachem. Widać było wyraźnie, że Pa l-
mont ich wzywa.
Nie to jednak martwiło nastolatkę. Problemem były te wzajemne
spojrzenia - rozmawianie ze sobą bez słów, które charakteryzuje ludzi
będących w bardzo bliskich relacjach. I tą właśnie myślą Kate dotarła do
sedna.
„Coś się między nimi zmieniło”. - pomyśla ła. - „Ale kiedy i jak to
się stało? Czyżby Nikki już go omotała?”
Dziewczyna spojrzała ponownie na Thomasa. Mówił coś do Sala.
Była jednak tak zamyślona, że trudno było jej zarejestrować choćby jedno
słowo. Ignorowane wpadały jej do uszu, jednak nie niosły za sobą żadnego
znaczenia.
Chyba już wiem - szepnęła do siebie w duchu. - Nie było mnie tu
przez trzy dni. Pewnie to wykorzysta ła. Doskona le zdaje sobie sprawę
z tego, że w mojej obecności nie jest w stanie nic zrobić.
Rzuciła teraz szybkie spojrzenie w stronę obiektu swoich przemy-
śleń. Nikki te go nie zauważyła. Oczy miała szkliste, jakby gotowe do pła-
czu. Niewątpliwie sytuacja w Palmont bardzo ją martwiła.
Podobne emocje zapanowały nad Thomasem. Choć jego oczy nie
wskazywały na zmartwienie, widać było, że szczękę ma mocną zaciśniętą.
Tak mocno, że jego i tak wydatne kości policzkowe były teraz wręcz nie-
naturalnie kanciaste i groźne.
Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, wsłuchując się w dalszą
opowieść Sala.
- Tak to wszystko wygląda - rzekł chłopak, chcąc podsumować
w ten sposób swoją wypowiedź. - Bardzo wiele samochodów jest w kiep-
skim stanie. Będę miał sporo roboty i to nie tylko jako kierowca.
- Rozumiem - odpowiedział Thomas ciężkim głosem. - W takim
razie wyśpij się porządnie i jutro rano ruszaj w drogę.
- Ruszam jeszcze dzisiaj, za chwilę.
- Teraz, w nocy? - zapytał zaskoczony.
- Tak. Chyba sam wiesz dobrze, że najlepszą porą dla wyścigow-
ca, by się przemieścić niepostrzeżenie, jest noc.
- Tak, to prawda, ale nie taka jak ta. Zbliża się burza. Jest bardzo
ciemno, a za chwilę będzie też ślisko.

303
- Trudno. Nie chcę marnować czasu. Im szybciej znajdę się w Pa l-
mont, tym lepiej - tłumaczył Sal, a Thomas pokiwał tylko głową, nie sprze-
ciwiając się dłużej.
- Mam do ciebie jedną prośbę - rzekł poważnie szef Smoków.
- Tak?
- Zrób wszystko, co będzie w twojej mocy, by obronić nasze te -
reny.
- Oczywiście. Taki właśnie mam zamiar.
- I za każdym razem, kiedy będziesz się ścigał, wyobraź sobie, że
ja również tam jestem i jadę obok ciebie. Może to doda ci jeszcze więcej
pewności siebie.
- Z pewnością - zgodził się Sal. - Mam jednak nadzieję, że... za-
stanowisz się... - chłopak próbował dobrać odpowiednie słowa. - Może...
może też pojedziesz do Palmont i sam zrobisz z tym wszystkim porządek.
- Nie mogę - odpowiedział Thomas prawie szeptem, patrząc swo-
jemu rozmówcy prosto w oczy.
W garażu zapadła cisza. Nikki spojrzała na swojego byłego chł o-
paka. Najwyraźniej przez chwilę miała nadzieję, że Thomas inaczej odp o-
wie na propozycję Sala, jednak równie szybko, jak się pojawiła, tak szybko
też znikła. Opuściła głowę.
Clarence odwrócił wzrok w jej stronę. Zarejestrował emocje na jej
twarzy. Podobnie jak ona, również miał nadzieję na wyjazd Thomasa
z miasta. Choćby na parę dni. Wtedy mógłby jakoś zbliżyć się do Mii.
A Thomas... w tym czasie byłby pewnie mocno atakowany przez Nikki,
która naturalnie - powinna być z nim w Palmont.
Ronnie i Toru stali obok siebie, z uwagą słuchając opowieści Sala
o sytuacji w Palmont. Choć nie podchodzili do te go tak emocjona lnie jak
Thomas czy Nikki, bardzo ich to ekscytowało. Wyścigi, nieznany przeciw-
nik, obrona terytorium - czysta adrenalina.
Jakby w odpowiedzi na ich rozmyślania, Thomasowi wpadł do gło-
wy pewien pomysł. Pomyślał, że przecież mógłby kogoś wysłać do Pa l-
mont. Na przykład właśnie ich. Szybko jednak zwątpił w sens takiego dzia-
łania ze względu na ich brak wiedzy o mieście. Nie mieliby większych
szans, próbując się ścigać na ulicach, których nie znają. Potrzebowaliby
paru tygodni, by porządnie poznać okolicę. W tym czasie jednak mogłoby
się okazać, że jest już za późno.

304
Thomas pomyślał teraz o Nikki. To ona była najodpowiedniejszą
osobą do tego zadania. Miała odpowiednie umiejętności, doświadczenie
i co najważniejsze - znała okolicę wręcz na pamięć.
Był jednak pewien, że nie będzie chciała jechać. Nie będzie chciała,
dopóki on nie postanowi jechać. Dlatego w końcu odrzucił i ten pomysł.
- Sal, poradzicie sobie - rzekł po chwili. - Cody ma wielu świe t-
nych kierowców. Jedyne, czego wam potrzeba, to szybsze samochody. I to
jest ta kwestia, w której mogę wam pomóc. Kiedy będziesz już w Palmont,
powiedz mu, żeby się ze mną skontaktował. Prześlę wam pieniądze.
- Daj spokój, wiesz ile byłoby potrzebne? Co najmniej...
- Wiem - przerwał mu Thomas. - Wiem. To nie problem. Dam
wam tyle, ile będzie trzeba. To dla mnie ważne, więc proszę, poproś Co-
dy’ego, by nie odmawiał.
- W porządku. Teraz ja mam jedną prośbę - rzekł spokojnie Sal. -
Nie zdążyłem obejrzeć tego dziwacznego w ózka od Vica. Jeśli będziecie
mieć czas i chęci, rozmontujcie go. Zróbcie jakieś zdjęcia, schematy co
i jak jest połączone, spis użytych materiałów i tak dalej. Będę wdzięczny.
- Zajmę się tym - odezwała się niespodziewanie Nikki. - Przy naj-
bliższym spotkaniu, dowiesz się o tym samochodzie wszystkiego, co tylko
uda mi się znaleźć.
- Dzięki.
- Nie ma za co. To my dziękujemy tobie. Przejechałeś prawie
dziewięćset mil, by się tu znaleźć. Opuści łeś rodzinę i zespół, który jak
widać, pod twoją nieobecność wpadł w niemałe tarapaty - mówiła Nikki,
podchodząc bliżej i poklepując Sala po ramieniu. - Jedź do Palmont i pa-
miętaj, że myślami jesteśmy z tobą.
- I że możesz do nas dzwonić nawet sto razy dziennie, jeśli tylko
będziesz czuł taką potrzebę - dodał od siebie Thomas. - Mogę cię prosić
o to, byś robił mi takie dzienne sprawozdania? - zapytał, uśmiechając się.
- Jasne.
Przez kolejne kilka minut wszyscy członkowie zespołu żegnali się
z Salem, prosząc go o to, by jeszcze kiedyś odwiedził Rockport. Zapewniali
go, że zawsze będzie tu mile widziany. Dziękowali mu za pracę przy ich
samochodach i za udział w wyścigach z teamem Vica.
Nawet Kate, która miała w zwyczaju powścią gać wszelkie emocje,
teraz wyściskała Sa la i zapewniła o dozgonnej wdzięczności za tuning jej
wozu.

305
Kiedy kolejka chętnych do uścisków skończyła się, wsiadł do swo-
jego wozu i wb ijając wsteczny bieg, wyjechał na ulicę. Jego pasażerem była
Nikki, z którą ruszył teraz w stronę jej domu.
Jako że mieszkał w niedużym, wynajętym mieszkanku, nie miał
nawet garażu, gdzie mógłby ukryć samochód czy narzędzia potrzebne
mechanikowi. Dlatego większość swoich rzeczy przechowywał właśnie
u Nikki. Chciał je teraz zabrać.
Ci, którzy pozostali w garażu, szybko zebrali się i opuszczając go,
ruszyli w stronę swoich domów. Chcieli zdążyć przed burzą, która zbliżała
się nieubłaganie. Pierwsze krople deszczu opadały już na szyby samocho-
dów. Wtórowały im potężne podmuchy wiatru i błyski uderzających w od-
dali piorunów.

Sal zatrzymał swój wóz, parkując w garażu, tuż obok bordowego


Forda. Wysiadł i szybko zabrał się za pakowanie kluczy, śrubokrętów,
wiertarki, butelek z różnymi cieczami i kilku innych, mniejszych prze d-
miotów.
- Sal, może rzeczywiście powinieneś zaczekać do rana. Pogoda
jest fatalna - przekonywała Nikki, gdy już znalazła się obok niego.
- Nie trzeba. Będę jechał ostrożnie - zapewniał, nie odrywając
wzroku od pakowanego właśnie do auta pudełka z narzędziami.
- Sal... - zaczęła niepewnie.
- Tak?
- Nie miej mi za złe, że nie jadę do Palmont.
- Daj spokój. Przecież wiem, jaka jest sytuacja - odrzekł tonem
pełnym zrozumienia. - Walcz o nie go - dodał szeptem, choć był on tak
silny, że rozległ się echem po całym garażu.
- A może powinnam przestać biec za czymś, co już dawno mi
uciekło i zająć się tym, co jeszcze da się uratować... - rzekła z rezygnacją
w głosie.
- Nawet nie waż się tak myśleć. Nikki, popatrz na mnie.
Ta podniosła głowę, spoglądając w oczy swojego rozmówcy.
- Obiecaj mi, że go stąd wyciągniesz - poprosił. - Obiecaj, że
kiedyś znowu zobaczę was w Palmont, razem.
- Nie mogę ci tego obiecać, Sal.
- W takim razie obiecaj mi chociaż, że będziesz próbować.

306
- Będę próbować. Obiecuję.
- Dobrze. Życzę ci powodzenia. Wierzę, że się uda. Będę z tobą
myślami - uśmiechnął się, bo przypomniał sobie, że zaledwie kilkanaście
minut temu Nikki powiedziała mu dokładnie to samo.
- Sal, dziękuję ci. Twoje pojawienie się tutaj dodało mi wiary. Wie-
działam, że chociaż ty jeden stoisz po mojej stronie.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz - rzekł, obejmując ją. -
Jesteś dla mnie jak siostra. Choćbyś szła drogą wprost do p iekła, zawsze
będę szedł za tobą.
- Idę drogą do piekła, Sal.
- Nieprawda - odpowiedział szybko, patrząc jej w oczy. - Ty tylko
walczysz o swoje. Masz prawo.
- Żegnaj. Będziemy w kontakcie - powiedziała smutno, wyślizgu-
jąc się delikatnie z objęć przyjaciela.
- Do zobaczenia. Mam nadzieję szybkiego - odrzekł, otwierając
drzwi swojego Mercedesa.
Wsiadł za kierownicę i przekręcił klucz w stacyjce. Silnik zaryczał
głośno, zagłuszając nawet szum ciężkich kropli deszczu opadających na
asfalt. Wyjechał z garażu i machając jeszcze na pożegnanie, odjechał. Po
kilkunastu sekundach nie było po nim już nawe t śladu.

***

Następnego dnia pogoda znacznie się poprawiła. Świeciło słońce,


a drzewa zdawały się być mniej żółte. Jesień cofnęła się, pozwalając na
powrót ciepłych, jasnych dni.
Kate zatrzymała wóz na parkingu przed liceum. Wysiadając ze
swojego czerwonego Chevroleta, chwyciła znajdujący się na miejscu pasa-
żera plecak i założyła go na prawe ramię. Zamknęła drzwi, przy pomocy
kluczyka włączyła alarm i ruszyła w stronę wejścia do szkoły.
Po drodze minęła kilka osób, które żywiołowo o czymś dyskut o-
wały. Pośród nich była Jessica, która wręcz natychmiast po dostrzeżeniu
Kate, uśmiechnęła się i pomachała jej na przywitanie.

307
Właścicielka sportowego wozu ściągnęła okulary przeciwsłoneczne
i odpowiedziała jej podobnym gestem. Pomyślała o roli swojej przyjaciółki
w tej dyskusji. Zapewne była głównym prowadzącym - zresztą jak zawsze.
Wchodząc do szkoły, Kate poczuła przyjemny chłód. Na zewnątrz
temperatura sięgała trzydziestu pięciu stopni Celsjusza. Tymczasem
w środku było dużo chłodniej. Bez wątpienia była to zasługa niezwykle
skutecznie działającej klimatyzacji i licznie porozstawianych wiatraków
chłodzących.
Jeden z nich, dosyć duży w porównaniu z innymi, ustawiony był
nieopodal wejścia do sali, gdzie przebywała teraz klasa Kate. Mijając go,
dziewczyna poczuła powiew, który poruszył jej włosami i na chwilę zmroził
prawy policzek.
W środku znajdowało się kilka osób. Byli tam już między innymi
Brian i Jack. Jak to było w ich zwyczaju, siedzieli obok siebie, omawiając
poprzedni dzień.
Ich głównym tematem było oczywiście pojawienie się na wczoraj-
szej próbie chłopaka, którego jak się szybko okazało, nikt w szkole nie
zna. Drugą równie ważną sprawą, którą szczególnie emocjonował się
Brian, był wieczorny wypad Kate do Rockport. Chłopak był przerażony tym
pomysłem. Pogoda nadawała się najwyżej do tego, by schować głowę pod
poduszkę i najlepiej ją przespać, a tymczasem jego przyjaciółka postano-
wiła odpowiedzieć na wezwanie Thomasa i wziąć udział w jakimś dziwnym
spotkaniu pożegnalnym, którego celu i sensu nie mógł zrozumieć.
Gdy zobaczył, że Kate wchodzi do klasy, postanowił natychmiast
zaatakować i dowiedzieć się, o co właściwie chodziło.
- Cześć, Kate. Jak spotkanie? - zapytał z wyraźnym wyrzutem
w głosie.
Dziewczyna zbliżyła sie do ławki, gdzie siedzieli obaj jej kumple.
Początkowo nic nie odpowiadała. Położyła plecak na blacie i przysuwając
swoje krzesło, usiadła na nim.
- Co mam ci dokładnie powiedzieć? - odrzekła sucho, wiedząc już,
że to nie będzie łatwa rozmowa.
- Na przykład to, kogo tak żegnaliście.
Brian piorunował Kate spojrzeniem. Był wściekły o to, że w taką
pogodę postanowiła wsiąść do samochodu i ryzykować zdrowiem albo
nawet życiem, by żegnać jedną z tych osób, które tylko niepotrzebne od-

308
ciągały ją od najważniejszych spraw. Naturalnie tymi najważniejszymi
sprawami według chłopaka były szkoła i... on sam.
Niezaprzeczalnie spotkanie Thomasa, odwróciło uwa gę Kate od jej
dotychczasowego życia i nakłoniło do robienia rzeczy, które Brianowi wy-
jątkowo się nie podobały.
Siedzący obok Jack zdawał się być bardziej wyrozumiały. Patrzył
na Kate w nadziei, że zaraz wyjaśni motywy swoich wczorajszych działań,
ale jednocześnie w jego spojrzeniu nie było widać złości. Co najwyżej cie-
kawość.
Dziewczyna nie miała zamiaru niczego przed nimi ukrywać. Za w-
sze zwierzała się im ze swoich poczynań i tym razem również uważała to
za stosowne.
Była jednak nieco zirytowana tym, jak ostro zaczął rozmowę Brian.
Nawet się nie przywitał. Od razu przeszedł do konkretów. Do tego to
oskarżycielskie spojrzenie. „Za kogo on się uważa?” - pomyślała. - „Ale
niech mu będzie. Odpowiem na jego pytania i zniosę cierpliwie kolejny
nudny wykład na temat mojej nieodpowiedzialności”.
- Żegnaliśmy Sala - zaczęła delikatnym tonem. - Tego mecha nika,
który pracował przy moim wozie.
W odpowiedzi Brian jedynie coś pomruczał pod nosem i pokiwał
od niechce nia głową. Zdecydowanie nie obchodziło go to, kogo konkretnie
żegnano poprzedniego wieczoru. Raczej zbierał właśnie myśli, które z e-
chce wygłosić w swoim „wykładzie”.
W tym czasie do rozmowy włączył się Jack, który był szczerze za-
interesowa ny całą sprawą.
- Pojechał do Palmont? - zapytał.
- Tak. Znajomi Thomasa mają tam... małe problemy i ściągają do
pomocy każdego, kogo się da.
- Co za ludzie... - kontynuowa ł Brian jeszcze ostrzejszym to-
nem. - Czy nie ma lepszych momentów na podróże niż noc i burza? Prze-
cież to jest igranie ze śmiercią!
- Ależ ty masz z tym problem. Jakoś nic złego się nie stało. Sal
dzwonił już do nas dzisiaj i powiedział, że dotarł do domu bez najmnie j-
szego szwanku - odpowiedziała mu ze złością w głosie Kate. - I przestań
się drzeć - dodała jeszcze mniej miłym tonem.
- Nie no, nie kłóćcie się - poprosił Jack.

309
Jego słowa zostały jednak zignorowane. Brian postanowił brnąć
dalej w obronę swoich racji.
- No pewnie! Proponuję nowy rodzaj rywalizacji - wyścigi podczas
burzy. Wygrywa ten, kto najlepiej omija nie tylko przeciwników, ale też
uderzające w ulicę pioruny.
- Zamknij się wreszcie! - krzyknęła Kate.
Wszyscy w klasie odwrócili głowy w ich stronę. Brian zamilkł.
- Mam już dość słuchania twojego zrzędzenia - dodała, wstając.
Chwyciła krzesło za oparcie, odwróciła je do swojej ławki, a następnie
ponownie na nim usiadła. Obrócona była teraz do Briana plecami. Nie
spojrzała już na niego więcej.
Inni uczniowie powrócili do swoich wcześniejszych zajęć. Kłótnie
między Kate a jej chłopakiem (jak tytułował siebie Brian) nie były niczym
nowym, dlatego nie warto było zwracać na to szczególnej uwagi.
Jack siedział obok Briana, przyglądając mu się oskarżycielskim
spojrzeniem. Ten milcząc, rozłożył pytająco ręce. Przyjaciel jednak nie
odpowiedział. Wstając, ruszył w stronę swojej ławki.
W międzyczasie Kate próbowała opanować zdenerwowanie. Odd y-
chała głęboko, próbując zapomnieć choć na chwilę o tym, że Brian siedzi
tuż za jej plecami.
W klasie zbierały się kolejne osoby. Pora rozpoczęcia zajęć zbliż a-
ła się nieubłaganie, dlatego wszyscy zasiadali powoli na swoich miejscach.
Przy wejściu pojawiła się Jessica. Nie weszła jednak do środka. Stojąc
w przejściu, wyglądała z podekscytowaniem na korytarz. Coś musiało ją
bardzo zafascynować. W końcu czmychnęła w głąb klasy, uśmiechając się
od ucha do ucha. Usiadła szybko w swojej ławce i prawie w tej samej chwili
odwróciła się do tyłu, by podzielić się jakimiś rewelacjami z siedzącą za
nią Rose.
Kate odwróciła głowę w ich stronę. Chciała usłyszeć, czym jej ko-
leżanka jest tak bardzo podekscytowana. Szybko okazało się, że bardziej
odpowiednim słowem od „czym” jest raczej „kim”.
Do klasy wszedł nieznajomy chłopak. Wszyscy spojrzeli z zasko-
czeniem w jego stronę. Jessica wstrzymała oddech. Kate podniosła głowę.
Jej oczom ukazał się czarnowłosy młodzieniec o brązowych oczach. Był
nieco niższy od Briana, lecz jak się wydaje, nie mniej wysportowany.
Znali się już. Wczorajsze „spotkanie” w audytorium było raczej
trudne do zapomnienia. Podobnie jak wtedy i tym razem Chris uśmiechnął

310
się do Kate uroczo, ukazując przy tym rząd idealnie prostych, śnieżnobia-
łych zębów.
Dziewczyna zmrużyła oczy. Przybrała ten sam zniewalający wyraz
twarzy, co wczoraj. Lewy kącik jej ust uniósł się nieznacznie, zamieniając
się z czasem w delikatny uśmiech. Lustrowała sunącego między ławkami
Chrisa z taką intensywnością, że zapomniała nawet o mruganiu.
Chłopak zbliżał się szybko. Mijając ławkę Kate, rzekł cicho:
- Cześć.
- Cześć - odpowiedziała mu równie cicho, starając się przybrać
przy tym jak najpewniejszy ton głosu.
Chris usiadł w rzędzie pod ścianą, w ławce, która ustawiona była
równolegle do tej, przy której znajdował się Brian. Kate śledziła dyskretnie
każdy jego ruch. W końcu odpowiedział jej przelotnym spojrzeniem i r u-
mieniąc się wyraźnie, zaczął wypakowywać plecak. Na jego ławce znalazł
się gruby zeszyt i kilka przyrządów do pisania i rysowania.
Zadzwonił dzwonek. Wszyscy bez wyjątków zasiedli w swoich ła w-
kach w oczekiwaniu na pojawienie się profesora prowadzącego zajęcia
z astrofizyki. Niespodziewanie oprócz niego do klasy weszła również pani
Roseville.
- Dzień dobry - przywitała się z klasą. - Ponieważ mamy wyjątk o-
wą sytuację, postanowiliśmy zamienić się z panem Perry godzinami zajęć.
Dlatego teraz będziecie mieć ze mną matematykę.
- Tak jest - potwierdził profesor. - My w tej sytuacji widzimy się
o pierwszej. Tymczasem, do zobaczenia - dodał, uśmiechając się, a na-
stępnie wychodząc na korytarz.
- Moi drodzy - kontynuowała wychowawczyni. - jak widzicie ma-
my nowego ucznia w klasie - rzekła, wychodząc na środek. - Właśnie dla-
tego postanowiłam spotkać się z wami teraz. Chris, czy mogę cię prosić,
żebyś przedstawił się nam i powiedział coś o sobie?
- Oczywiście - odpowiedział chłopak, podnosząc się z krzesła.
Kate odwróciła się w jego stronę, nie bawiąc się już w ukrywanie
zainteresowania jego osobą. Podobnie postąpili pozostali uczniowie.
Wszyscy czekali ze zniecierpliwieniem na to, co zaraz powie.
- Nazywam się Christopher Harrison - zaczał, spoglądając na na-
uczycie lkę. - Przeprowadziłem się tutaj niecały tydzień temu. Wcześniej
mieszkałem w Edmonton niedaleko Calgary. Nie mam żadnego rodze ń-
stwa. Interesuję się hokejem. Już od kilku lat gram w lidze. Mam nadzieję,

311
że tutaj również uda mi się znaleźć jakiś klub, w którym będę mógł kont y-
nuować swoją pasję.
- No cóż, tutaj hokej nie jest tak popularny jak w Kanadzie, ale
myślę, że przy odrobinie szczęścia i chęci uda ci się znaleźć coś godnego
twojego ta lentu - zapewniła go pani Roseville. - Powiedz w takim razie,
jak podoba ci się tutejsza pogoda?
- Pomijając dzisiejszą noc... muszę powiedzieć, że jestem za-
chwycony. Jest ciepło, świeci słońce. Może będę nieco tęsknił za śniegiem
w zimie, ale z czasem pewnie się przyzwyczaję.
- Jeśli mogę zapytać, co sprowadza tutaj twoją rodzinę?
- Stan zdrowia mojej mamy - odpowiedział Chris ze zdecydowanie
poważniejszą miną. - Ma łatwość w przeziębianiu się. Od kilku lat jest to
już wyjątkowo uciążliwe i częste. Szczególnie właśn ie w zimie. Z tego po-
wodu dostała zalecenie, by przenieść się gdzieś, gdzie jest cieplej.
- Dlaczego akurat Kalifornia?
- Po pierwsze dlatego, że mama zawsze marzyła o tym, by odwie-
dzić te okolice, a po drugie dlatego, że jest tutaj dobra szkoła astrono-
miczna - zakończył z uśmiechem chłopak.
- I tym niezwykle miłym stwierdzeniem przejdźmy do naszej le k-
cji. Mam nadzieję, Chris, że spodoba ci się u nas - powiedziała nauczyciel-
ka, siadając za swoim biurkiem. - Klasa na pewno dobrze cię przyjmie.
Mogę się o to założyć - dodała, rozglądając sie po sali. - Mam rację? -
zapytała, patrząc na swoich podopiecznych.
Uczniowie pokiwali zgodnie głowami, a niektórym z nich wyrwało
się nawet głośne „Tak!”, które chyba najbardziej przekonująco wyszło
Jackowi.

Podczas przerw między lekcjami Chris był oblegany przez licznie


zebranych nowych kole gów i koleżanki. W zadawaniu pytań przodowała
oczywiście Jessica. W jej udziale znalazło się również mocno podkolor o-
wane opowiadanie o tym, jak ciekawa jest nauka i ogólne życie szkolne
w ich lice um. W końcu przeszła do plotek i mniej realistycznych opowieści,
które niezaprzeczalnie bawiły Chrisa.
Jego postacią zainteresowany był również Jack, który przedstawił
się mu jako pierwszy i natychmiast zaprosił na spotkanie po szkole, pod-

312
czas którego będą mogli pogadać o ciekawych miejscach w Sa n Pedro
i okolicy, a niektóre z nich nawet odwiedzić.
Kate również planowała jak najszybciej porozmawiać z Chrisem,
jednak w jej przypadku dokonanie tego było bardzo utrud nione. Wsz ystkie
przerwy zajął jej Brian, który raz próbował przeprosić za swoje zachowa-
nie, to znowu wypomina ł Kate, że zachowuje się nieodpowiedzialnie,
przepraszał, narzekał, przepraszał i tak w kółko. Ostatecznie nie dała się
przekonać i po ostatniej lekcji wypruła z klasy najszybciej, jak to było
możliwe, tak by nawet nie zdążył jej ponownie zaczepić.
Już nie próbował. Wiedział, że „nawywijał” dzisiaj tak bardzo, że
Kate nie będzie chciała z nim gadać przez kolejny tydzień. Postanowił dać
jej ten czas na ochłonięcie i przemyślenie wszystkiego. Oczywiście nie
oznaczało to, że nie będzie się do niej w ogóle odzywał, lecz po prostu
zostawi „ich sprawy” w spokoju. Nie będzie też absolutnie komentował
w jakikolwiek sposób tego, co robi po lekcjach. Zrozumiał, że nic tym nie
zdziała dobrego, a jedynie może sobie zaszkodzić.
Uczniowie opuszczali leniwie klasę, podążając korytarzem do wyj-
ścia. Wizja ponownego zna lezienia się na zewnątrz, gdzie panuje, zdawać
by się mogło, piekielnie wysoka temperatura, raczej nikogo nie cieszyła.
Dlatego wiele osób decydowało się na opóźnienie tego przykrego mome n-
tu i pozostając na korytarzu szkoły, zajmowali się omawianiem ostatnich
testów albo, co bardziej naturalne i jednocześnie przyjemne, opowiad a-
niem plotek.
Na korytarzu znajdował się też Jack. Szedł wolnym krokiem ramię
w ramię z Chrisem. W którymś momencie minął ich Brian. Trudno jedno-
znacznie określić, czy szedł, czy może już biegł. Jego ruchy były bardzo
gwałtowne i nerwowe. Bez słowa podążył w stronę wyjścia i po chwili znikł
za szeroko rozwartymi, szklanymi drzwiami.
- Kim jest ten chłopak? - zapytał Chris.
- To Brian Stamford. Najlepszy matematyk w szkole.
To jednak nie była odpowiedź, która satysfakcjonowałaby nowego
ucznia liceum. Nazwisko tej osoby było mu już znane dzięki sprawdzanym
przez nauczycieli listom obecności. Zdecydowanie bardziej interesowało
go to, jakie relacje łączą go z Kate. Liczył teraz na to, że Jack powie coś na
ten temat.
- Znasz go dobrze? - zapytał, by zachęcić swojego rozmówcę do
kontynuowania.

313
- Tak, to mój najlepszy kumpel.
- O! - wyrwało się cicho Chrisowi.
- Nie gniewaj się na niego za to, że się z tobą nie przywitał. Był
dziś bardzo zdenerwowany... - usprawiedliwiał przyjaciela Jack.
- Zauważyłem. Wyglądało to tak, jakby zaszedł tej dziewczynie -
Katherine za skórę, a teraz próbował ją za coś przeprosić.
- Bo tak właśnie było - rzekł Jack w momencie, gdy obaj znaleźli
się przy szklanych drzwiach wyjściowych.
Nie wyszli jednak na zewnątrz. Podobnie jak inni uczniowie szkoły,
ociągali się z opuszczaniem budynku tak długo, aż zabrakło im tematów
do rozmowy.
- Są ze sobą? - zapytał Chris.
- Tak - odpowiedział szybko Jack. Po chwili dopiero przemyślał
swoją odpowiedź i postanowił się poprawić. - To znaczy... Brian mówi, że
są parą. Uważa się za jej chłopaka. Ona się temu nie sprzeciwia, ale...
- Tak? - niecierpliwił się Chris.
- Kate widzi to trochę inaczej. W jej mniemaniu są po prostu prz y-
jaciółmi.
- Czyli go nie kocha? - cieszył się w duchu chłopak.
- Kocha. Chociaż... cholera. To zbyt skomplikowane. Nie umiem ci
tego wytłumaczyć
- Spokojnie, nie ma takiej potrzeby. Nie mam w zwyczaju wtrącać
się w cudze sprawy - stwierdził Chris, choć w przypadku Kate i Briana miał
potężną chęć złamać tę zasadę.
- Myślę, że Brian cię polubi. Tak jak ja - oświadczył ze szczerym
uśmiechem Jack. - W poniedziałek będzie pewnie w lepszym nastroju.
Wtedy sobie porozmawiacie. Trzymaj się - dodał, podając Chrisowi rękę na
pożegnanie. - Do zobaczenia.
Rzeczywiście, Chris miał ogromną chęć porozmawiać z Brianem,
ale to, czy się polubią, stało pod ogromnym znakiem zapytania. Jednak już
niedługo może mieć powód, by go raczej nienawidzić.
Chłopak stał jeszcze przez chwilę na korytarzu, patrząc jedynie na
oddalającego się Jacka. Zastanawiał się teraz poważnie, jakie dokładnie
relacje lub uczucia łączą Katherine i Briana. O co w tym wszystkim chodzi?
Dlaczego tylko on uważa, że są parą?
Dłuższe przebywanie w szkole nie mia ło już sensu. Rozgadana
Jessica już dawno temu wyszła, a razem z nią większość pozna nych dziś

314
przez Chrisa osób. Dlatego przeszedł w końcu przez szklane drzwi i ruszył
w stronę parkingu, gdzie rano zostawił swój samochód. Szedł chodnikiem
wzdłuż budynku. Po chwili zna lazł się na rogu i dostrzec już mógł tył swo-
jego Chryslera Sebringa. Obok, po lewej stronie zaparkowany był czerwony
kabriolet. Na jego tylnym zderzaku znajdował się duży, srebrny napis
„IROC-Z”.
Gdy Chris podszedł jeszcze bliżej, spostrzegł, że ktoś siedzi na
masce wozu. „Boże, to ona!” - omal nie wykrzyknął głośno, gdy zoriento-
wał się, że to Kate. „Co teraz? Muszę jakoś do niej zagadać”. - pomyślał.
Był podekscytowany i przerażony jednocześnie. Zastanawiał się, jakie roz-
poczęcie rozmowy będzie najlepsze. Mógłby tak po prostu powiedzieć
„cześć”, ale to byłoby okropnie banalne. Tak witają się wszyscy, a jak Chris
już zdążył zauważyć, Kate była nieprzeciętną osobą i robiły na niej wraż e-
nie tylko i wyłącznie równie nieprzeciętne rzeczy i ludzie.
Nagle wpadł mu do głowy dosyć prosty pomysł. „Dlaczego od razu
na to nie wpadłem?” - miał do siebie pretensje.
Ruszył więc energicznie w stronę zaparkowanych obok siebie
Chevrole ta i Chryslera. Gdy był już zaledwie kilkanaście kroków od wciąż
odwróconej do niego plecami Kate, rzekł pewnym tonem:
- Widzę, że miałem niesamowite wyczucie, parkując akurat tutaj.
W odpowiedzi na jego słowa dziewczyna obejrzała się przez prawe
ramię. Była nieco zaskoczona nagłym pojawieniem się Chrisa, ale jedno-
cześnie jej spojrzenie świadczyło o pozytywnym nastawieniu do jego
osoby.
Podnosząc się z maski swojego kabrioletu, stanęła naprzeciwko
chłopaka i przywitała go przyjacielskim uśmiechem.
- Cześć, Chris. A więc to twój samochód? - zapytała, wskazując na
niebieskiego Chryslera Sebringa.
- Tak - odpowiedział niepewnie, gdyż wydawało mu się, że jego
wóz wygląda raczej mało imponująco w porównaniu z Chevroletem Kate.
- Bardzo ładny - pochwaliła.
Na twarzy chłopaka pojawił się szeroki uśmiech. A jednak jego
auto nie było jeszcze takie najgorsze. Jeśli Kate uważa, że jest w porząd-
ku... Chyba nie powinno się z tym dyskutować.
- A przy tym dość dobrze się zbiera - pochwalił się cechą swojego
wozu, z której był akurat wyjątkowo dumny.

315
Kate pokiwała głową z uznaniem. Jeszcze przed pojawieniem się
Chrisa na parkingu, zastanawiała się, kto jest właścicielem tego samoch o-
du i czy wie, na jak wiele je stać. Wszystko wskazywało jednak na to, że
niebieski Chrysler Sebring był w dobrych rękach.
- Skąd go masz? Kupiłeś?
- Tak. Wujek pomógł mi przy wyborze. Trochę zna się na samo-
chodach - tłumaczył Chris. - Kiedy chciałem kupić jakiś dla siebie, było
kilka ciekawych opcji. Dlatego poprosiłem go o pomoc.
- Na jak długo zostaniecie w San Pedro, ty i twoja rodzina? - zapy-
tała Kate, patrząc chłopakowi prosto w oczy.
Pod wpływem przeszywającego spojrzenia serce znów zaczęło bić
mu szybciej. Przez dłuższą chwilę nie był w stanie wyksztusić z siebie
nawet słowa. Dopiero po upływie kilku sekund odpowiedział:
- Na bardzo długo. Możliwe, że już na stałe.
- Świetnie - ucieszyła się wyraźnie Kate. - W takim razie mam
nadzieję, że ci się tu spodoba.
- Już mi się podoba.
- W ogóle to przepraszam cię za dzisiaj. Wiem, że pewnie już
znasz moje nazwisko, a le pozwól, że przedstawię ci się osobiście. Kate
Milewski - rzekła, wyciągając przed siebie prawą dłoń.
Chris chwycił ją i uścisnął delikatnie. Osłupiał nagle, gdy jego sk ó-
ra dotknęła skóry Kate. Czuł dziwne mrowienie na całym ciele. Przez chwi-
lę nie mógł nic zrobić. Był zniewolony, zaczarowany, obezwładniony. Tym
bardziej jeśli wziąć pod uwagę to, że uścisk Kate był zdecydowanie silnie j-
szy, niż się tego spodziewał.
Uśmiechnęła się szelmowsko, gdy zauważyła, jak bardzo jej roz-
mówca jest oszołomiony. Tym razem wcale nie miała zamiaru doprowa-
dzać go do takiego stanu, ale to i tak działało...
W końcu sama wyciągnęła dłoń z tego przeciągającego się w nie-
skończoność uścisku.
- Miło mi cię poznać - rzekła prawie szeptem.
- Chris Harrison. Miło cię poznać, Kate - odpowiedział, gdy już
udało mu się powrócić na ziemię.
Niezaprzeczalnie - poznanie Kate było dla niego miłe. Sam prze-
raził się myślą, jak bardzo miłe. Teraz jednak jego uwagę odwróciło coś
inne go. A właściwie była to rzecz, która interesowała go już od rana.

316
- Milewski... - zaczął, wypowiadając to nazwisko z nadzwyczajną
dokładnością. - Ty chyba też nie jesteś ze Stanów - bardziej stwierdził, niż
zapytał.
- Nie jestem, to prawda. Pochodzę z Europy.
- Poczekaj, pozwól mi zgadnąć, z jakiego państwa.
Chris przyłożył dłoń do brody. Wyraźnie się nad tym głowił. Po
chwili rzekł:
- To będzie jakieś państwo słowiańskie.
- Zgadza się - potwierdziła Kate, uśmiechając się radośnie.
- Słowenia albo Słowacja - rzekł, nadal pocierając brodę. - Albo
Czechy - dorzucił szybko.
- Jesteś już blisko, ale to jeszcze nie to.
- Moment, chyba już wiem - stwierdził.
Nie mówił jednak nic jeszcze przez kilka długich sekund. Najwy-
raźniej potrzebował czasu, by przeanalizować swój trop. W tym czasie
inte nsywnie wpatrywał się w oczy Kate, jak gdyby to właśnie w nich posz u-
kując odpowiedzi.
- Kościuszko? Wojtyła? Chopin? Miłosz? - wystrzelił w końcu sze-
regiem nazwisk, które zdawać by się mogło, wyczytał właśnie z jej mor-
skiego spojrzenia.
- Wałęsa, Skłodowska-Curie, Słowacki i ten, który urodził się
w tym samym mieście, co ja - Kopernik - odpowiedziała spokoj nie Kate. -
Tak, Chris, trafiłeś.
- Polska - rzekł dla potwierdzenia.
- Polska - zawtórowała mu, a w jej głosie wyczuć można było
smutek i ogromną tęsknotę. - Widzę, że jesteś obeznany w polskich sła-
wach - dodała, zmieniając wyraz twarzy na nieco pogodniejszy.
- Może to wydawać się trochę dziwne w przypadku osoby, która
chodzi do liceum astronomicznego, ale interesuję się historią i to nie tylko
amerykańską.
- To wszystko wyjaśnia.
- Ja też już teraz rozumiem, dlaczego jesteś tak wyjątkowym
człowiekiem.
- Słucham? - zapytała Kate, nie rozumiejąc, co ma na myśli jej
rozmówca.

317
- Polska to kraj bohaterów, ludzi, którzy kochają go ponad
wszystko. Nawet ponad samych siebie. „Bóg, honor, ojczyzna”, czy to nie
polskie hasło?
- Tak. „Bóg, honor, ojczyzna” - to właśnie te wartości, którymi
kieruję się w moim życiu - rzekła Kate, ponownie siadając na masce swo-
jego wozu.
Chris poszedł w jej ślad i również oparł się o maskę swojego
Chryslera.
- Ale mimo wszystko nie widzę w tym nic wyjątkowego - kontynu-
owała, zakładając ręce.
- Bo dla ciebie to normalne, ale nie każdy wyznaje takie wartości.
A dokładniej mówiąc... mało kto teraz wyznaje jakiekolwiek. - rzekł smut-
no Chris, robiąc znaczącą pauzę w swojej wypowiedzi. - Cieszę się, że cię
poznałem, Kate. - rzekł, uśmiechając się przy tym szczerze.
- Wzajemnie. Dobrze wiedzieć, że są ludzie, którzy szanują tych
mających zasady i ideały. W świecie, gdzie modne jest samolubstwo, roz-
wiązłość i pieniądze jako główny wyznacznik wartości człowieka, taki ktoś
jak ty jest niezwykle ważny.
- Czy ty też mieszkasz w San Pedro? - zapytał, zmieniając temat.
- Tak.
- Pokażesz mi jakieś ciekawe albo ważne miejsca w mieście? Pe w-
nie orientujesz się co i jak.
- Jasne, nie ma problemu - odpowiedziała Kate, podnosząc się na
równe nogi. - A przy okazji sprawdzimy, jak szybki jest ten twój Chrysler.
- Serio?
- Pewnie. Zobacz, jaką masz konkurencję - rzekła, wskazując na
swojego Chevroleta, a następnie siadając za jego kierownicą. - Oczywiście
żartuję. Przecież nie będziemy się ścigać. Po prostu pojedziemy teraz ra-
zem na taką jedną ulicę. Tam jest coś ciekawego - dodała roześmianym
i jednocześnie nieco tajemniczym tonem.
W porządku - zgodził się Chris i przekręcając kluczyk w zamku
drzwi, również po chwili znalazł się w fotelu kierowcy swojego Chryslera.
W tym czasie Kate uruchomiła już silnik i zapięła pasy. Sprawdziła
jeszcze, czy telefon-komunikator, które go używa podczas wyścigów
w zespole Thomasa jest na swoim miejscu. Wiedziała, że już niedługo ktoś
na pewno będzie próbował się z nią skontaktować.

318
- To jak, gotowy? Możemy już jechać? - zapytała, przekrzykując
pracujące silniki.
- Tak, prowadź. Będę jechał za tobą.
Po chwili oba wozy opuściły szkolny parking, kierując się na poł u-
dnie. Zwiedzanie miasta trwało w sumie kilka godzin i przyniosło obojgu
naprawdę dużo frajdy.

***

Wraz z nadejściem wieczoru, pogoda znów zaczęła się pogarszać.


Niebo nabrało ciemnoszarej barwy, a z gęstych chmur co jakiś czas pokr a-
pywały krople deszczu.
Dzisiejsze plany na promowanie Czarnej Listy w San Pedro musiały
poczekać. W takich warunkach atmosferycznych znalezienie jakichkolwiek
wyścigowców byłoby raczej cudem.
Z tego właśnie powodu Thomas spędził prawie cały dzień w domu.
Jedynie rano udał się na paręnaście minut do Rosewood, by ocenić postępy
w remoncie kryjówki.
Po powrocie do domu nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Był sam,
ponieważ Mia pojechała do Los Angeles, by odwiedzić rodziców i brata.
W ten sposób miał wyjątkowo dużo czasu na snucie dziwnych, katastr o-
ficznych myśli.
Sytuacja w Palmont nie pozwalała mu o sobie zapomnieć, tym
bardziej, że Sal przekazał mu telefonicznie kolejną porcję druzgocących
informacji. Tajemniczy zespół podkupuje policjantów. Płaci im grubą kasę
w zamian za nietykalność. Z dziwnych przyczyn policja odkryła też kilka
znaczących kryjówek Skorpionów. Pięciu kierowców trafiło do aresztu,
a Cody’emu i kilku jego najbliższym kumplom ledwo udało się uciec po
wczorajszej łapance.
Thomas wiedział, że za tym zespołem-widmem stoi ogromna
kasa. Zastanawiał się tylko, kto jest jej dostawcą. Czyżby Darius? Z drugiej
jednak strony, dlaczego nie ogłosił powrotu Stacked Deck? Chce zniszczyć
swoich rywali z ukrycia?
To wszystko nie ma sensu. Cody twierdzi, że po Dariusie nie ma
nawet śladu. Wszyscy z kole i mówią, że ten zespół to nowy twór, a na jego

319
czele stoją jacyś Europejczycy, którzy większą część swoich fur sprowa-
dzili właśnie ze starego kontyne ntu.
Thomas chodził w kółko, zataczając nieregularne kręgi wokół stołu
w salonie. Głowę miał lekko zwieszoną. Prawa dłoń spoczywała na brodzie.
Rozmyślał nad wszystkimi możliwościami - skąd wziął się ten zespół?
Drugą rzeczą, która zakrzątała jego umysł, było znalezienie sp o-
sobu na pomoc Skorpionom. Pieniądze, które im proponował nie rozwią-
zywały sprawy. Doskonale wiedział bowiem, że Cody’emu brakuje kierow-
ców. Tylko jak rozwiązać ten problem?
Nagle rozległ się dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Po chwili
w drzwiach stanęła Mia. Jej włosy delikatnie zwilżone były maleńkimi kro-
plami deszczu.
- Cześć. Co porabiasz? - zapytała, ściągając z siebie brązowy
płaszcz.
- Zupełnie nic. Nudzę się jak cholera.
- Widać - odrzekła, uśmiechając się i robiąc kilka kroków w jego
stronę.
Ujmując twarz ukochane go w dłonie, pocałowała go w policzek.
- Czemu jesteś taki markotny? I czemu, na Boga, tak ściskasz ten
telefon? - zapytała, wyjmując go z jego dłoni, a następnie odkładając na
stół znajdujący się za jej plecami.
Thomas nie odpowiadał. Spojrzał z przerażeniem na wyświetlacz
urządzenia. Wyglądał tak, jak gdyby ktoś odebrał narkomanowi jego ostat-
nią działkę.
W rzeczywistości czuł się podobnie. Telefon był źródłem wszelkich
informacji na temat sytuacji w Palmont. Stracenie go równało się utracie
kontroli nad miastem. Chociaż z drugiej strony...
W tej chwili uświadomił sobie, że tak naprawdę te wszystkie roz-
mowy telefoniczne i czekanie na kolejne informacje nic nie zmieniają.
Przez telefon nie jest w stanie pomóc swoim kumplom. Musi podjąć ba r-
dziej radykalne kroki.
Choć do tej pory bronił się przed tym na wszystkie sposoby, zro-
zumiał już, że nie ma innego wyjścia - musi jechać do Palmont.
„Teraz pojawiał się odmienny problem - czy Mia też powinna je-
chać? Jeśli tak, to kto będzie się opiekował pod ich nieobecność sprawami
w Kalifornii? Czy Nikki też pojedzie? Nie, to głupie pytanie. Oczywiście, że
pojedzie. Tylko na to czeka”. - pomyślał Thomas.

320
W jego głowie kłębiły się jeszcze dziesiątki podobnych pytań. Nie
miał absolutnie żadnego pomysłu na to, jak poukładać sprawy w razie
wyjazdu do Palmont.
- Mia, musimy pogadać - rzekł w końcu poważnie.
- Oho, wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Wystarczyło, że spojrz a-
łam na ciebie, kiedy weszłam.
- Spokojnie, to nic poważnego. Nikogo nie zabiłem ani nic w tym
stylu - uspokajał, uśmiechając się. - To może poczekać. Powiedz, jak uda-
ła się wizyta u rodziców?
- No cóż... - zaczęła Mia, jednak trudno było jej dobrać słowa. -
Oczywiście nadal są przekonani, że pracuję w policji. Mój brat zapytał
nawet, czy udało się nam wreszcie coś ustalić w sprawie wzmożonej
w osta tnim czasie aktywności jednego z zespołów wyścigowych w Los
Angeles.
- Co odpowiedziałaś?
- Odpowiedziałam, że nie zajmujemy się w Rockport sprawami Los
Angeles. Od tego są inne jednostki.
- To chyba prawda - rzekł Thomas, chwytając Mię za rękę i pro-
wadząc ją w stronę kanapy. - Usiądźmy sobie. Nie rozmawiajmy na stoją-
co.
- Racja. Oczywiście, że prawda. Zastanawiam się tylko, dlaczego
mój brat w ogóle interesuje się takimi sprawami.
- Może usłyszał coś w telewizji albo przeczytał w gazecie.
- Może.
Na chwilę zapadła cisza. Oboje zatracili się w myślach dotyczących
dzisiejszego dnia. W końcu Mia przypomniała sobie o tajemniczej sprawie
Thomasa i postanowiła jak najszybciej przejść do konkretów:
- To co to za sprawa, która według ciebie może poczekać, a ja po
twojej minie wnioskuję, że jednak nie bardzo?
- Chodzi o Palmont.
- Domyślam się. A dokładniej?
- Pojedziesz tam ze mną? - zapytał, maksymalnie skracając roz-
mowę do tej najważniejszej kwestii.
Mia najpierw zrobiła duże oczy. Potem z tym samym wyrazem
twarzy odchyliła nieco głowę do tyłu. Zamrugała kilka razy i powiedziała
spokojnym tonem:
- Muszę przyznać, teraz mnie zaskoczyłeś.

321
- Wiem, ale obawiam się, że nie ma innego wyjścia i muszę tam
jechać. Cody potrzebuje kierowców. Szybko - powiedział lider Smoków,
kładąc szczególny nacisk na to ostanie słowo.
- Jest aż tak źle?
- Jest tragicznie.
- Rozumiem - rzekła Mia, nie pokazując nawet cienia emocji. - Co
dokładnie planujesz zrobić?
- Po pierwsze będę się dla nich ścigał. Po drugie... muszę znaleźć
ludzi, którzy dobrze jeżdżą i jednocześnie znają miasto - powiedział
Thomas, uświadamiając sobie teraz, że czeka go trudne zadanie.
- W takim razie razem z tobą w Palmont musi znaleźć się też Ni k-
ki.
- To, że ona tam pojedzie, gdy tylko ja to zrob ię, jest pewne.
Znów zapadła cisza. Mia nadal nie okazywała żadnych emocji.
Siedziała spokojnie na przeciwko Thomasa, zastanawiając się nad możli-
wością powodzenia jego planu.
- Powiedz mi, po co ja właściwie jestem ci tam potrzebna? Nie
znam miasta. - rzekła, rozkładając ręce.
- Nie obraź się, ale to było durne pytanie. Nie wyobrażam sobie
rozstania z tobą nawet na jeden dzień. A co, jeśli będzie trzeba zostać
w Palmont przez kilka tygodni? Wytrzymamy tyle bez siebie? Ja się tego nie
podejmuję.
I znowu cisza. Dosyć długa. Wypełniona jedynie delikatnym dźwię-
kiem spadających za oknem kropli deszczu.
- Nie chcesz ze mną jechać? - zapytał w końcu Thomas, patrząc
Mii prosto w jej olśniewające, zielone oczy.
- To nie tak, że nie chcę jechać. Po prostu mamy za dużo spraw
tutaj, w Rockport. Jeśli wyjedziesz, to kto dopilnuje remontu? Przecież ci
wszyscy pracownicy mają umowę ze mną. Nie mogę tak nagle zniknąć
i przestać ich nadzorować. Co powiem rodzicom i bratu? Co z zespołem?
Kto będzie promował Czarną Listę, którą tak bardzo chcesz przywrócić do
życia?
- To wszystko dałoby się jakoś poukładać. Nasz zespół nie składa
się tylko ze mnie i z ciebie. Jest tu też Clarence, Toru, Ronnie, a nawet
Kate, która na pewno zgodziłaby się zająć niektórymi sprawami.
Mia westchnęła ciężko.
- Kiedy chciałbyś wyjechać?

322
- Jak najszybciej będzie to możliwe. Gdyby jutro poprawiła się
pogoda...
- Jutro?! - wyrwało się głośniej Mii.
Thomas spojrzał na nią z przerażeniem. „Teraz to już się wkurzy-
ła”. - pomyślał. Nie miał pomysłu, co w tej chwili powinie n powiedzieć,
więc po prostu milczał.
- Widzę, że bardzo się spieszysz - stwierdziła, odzyskując już
panowanie nad głosem. - Thomas, ja nie mam do ciebie pretensji o to, że
chcesz jechać. Na twoim miejscu zrobiłabym pewnie to samo. Tutaj chodzi
jedynie o to, że nie można teraz tak nagle wszystkie go rzucić i liczyć na
to, że bez ciebie sprawy będą się układać równie dobrze. Jeżeli chcesz
wyjechać, musisz wszystko dokładnie rozplanować i parę rzeczy załatwić.
Jak jednak widać, nie masz na to czasu, więc rozsądnie będzie, gdy pod
twoją nieobecność ja zajmę się naszym zespołem.
Thomas zwiesił głowę. Mia oczywiście miała rację i trudno było
z tym dyskutować. Gdyby opuścił teraz miasto i pozostawił władzę nad
zespołem kilku osobom, mogłoby się to skończyć może nie tyle tragicznie,
co po prostu nieprzewidywalnie. A on nie lubił zbytnio niespodzianek.
Dlatego oddanie kierownictwa Mii było bardzo dobrym pomysłem,
z tym, że niestety wiązało się to z dłuższą, może nawet kilkunastotyg o-
dniową rozłąką.
- Więc mam cię tu zostawić? - zapytał. - Już raz przez to przeszli-
śmy i nie chciałbym powtórki.
- Właśnie dlate go, że już raz przez to przeszliśmy, teraz też damy
radę. Tym bardziej, że tym razem będzie to trwało zdecydowanie krócej.
Thomasowi przypomniała się teraz jeszcze jedna rzecz, o której
natychmiast musia ł wspomnieć. A nuż to miało przekonać Mię do zmiany
decyzji.
- Kochanie, ona też pojedzie. Ja nie chcę być tam z nią sam - rzekł
szeptem, który wyrażał większy strach niż najgłośniej szy krzyk.
Mia uśmiechnęła się z politowaniem. Przyłożyła dłoń do jego pra-
wego policzka i powiedziała:
- Thomas, nie jesteś małym chłopcem, tylko prawie dwumetro-
wym, dorosłym facetem. Myślę, że nie da rady cię zgwałcić.
Oboje wybuchli śmiechem. Przytulili się do siebie i tak trwali przez
dłuższą chwilę.

323
- Naprawdę masz do mnie ogromne zaufanie - stwierdził, z jednej
strony ciesząc się tym faktem, a z drugiej będąc zawiedzionym, że jego
ostatnia deska ratunku nie przyniosła oczekiwanego skutku.
- Oczywiście, że mam.
„Mome nt! Jasna cholera! A Clarence? Przecież Mia zostanie tu sama
- pomyślał nagle. - Nie wiem, co dokładnie chodzi mu po głowie, ale jest
taka możliwość, że będzie coś kombinował. Nie no, chwila. Spokojnie,
Thomas. Przecież do tanga trzeba dwojga. Nic mu z tego nie wyjdzie”. -
uspokajał sam siebie.
- Mia, kocham cię - rzekł, całując jej usta.
- Wiem, ja ciebie też - odpowiedziała, ponownie się do niego
przytulając. - To co? Dzisiaj drugie spotkanie pożegnalne?
- Tak. Zaraz wyślę wszystkim SMS’a i poproszę o spotkanie
w Wilmington.
- Czemu nie w Rosewood?
- Po pierwsze dlatego, że dzisiaj jest tam wyjątkowo dużo różnych
rzeczy, które zostawili budowlańcy i trudno byłoby nawet wejść do środka,
a po drugie - Kate będzie mieć bliżej. Już naprawdę jest mi głupio, że ją
tak ciągle gdzieś wyciągam. Przez nas chyba nawet nie ma się kiedy uczyć.
- O Kate to ty się nie martw - rzekła Mia, wstając z kanapy. - Nie
sądzę, żeby lubiła siedzieć w podręcznikach - dodała, kierując się do
kuchni. - Nie żebym zarzucała jej lenistwo czy coś w tym stylu. Wręcz
przeciwnie - wydaję mi się, że świetnie radzi sobie w szkole nawet bez
uczenia się.
- To jest bardzo możliwe. Ma głowę nie od parady.
Przez kolejne kilka minut Thomas rozsyłał wiadomości tekstowe
do wszystkich członków zespołu. Wspominał w nich o wyjeździe i o tym,
że jeszcze dziś chciałby omówić kilka spraw.
Odpowiedzi nadeszły bardzo szybko. Choć większość osób była
zadziwiona nagłą decyzją ich lidera, bez żadnego protestu zgodziły się na
spotkanie.

O dziewiątej Thomas i Mia zbliżali się już swoimi wozami do ha n-


garu w Wilmington. Kiedy znaleźli się na miejscu, lider Smoków otworzył
wrota, a następnie wjechał do środka.

324
W przeciągu kilkunastu minut w kryjówce pojawili się już wszyscy
członkowie zespołu, z wyłączeniem Franka, który był obecnie trzysta mil
od Kalifornii.
- Na początku chciałbym was wszystkich przeprosić za to, że po
raz kolejny ściągam was w taką pogodę - zaczął Thomas. Poza tym jest
już dosyć późno, więc tym bardziej dziękuję wam za wyrozumiałość.
- Spokojnie, jest piątek - odpowiedziała Kate. - Po drugie... kiedy
asfalt jest mokry, samochód fajnie zachowuje się na zakrętach.
Ronnie uniósł w górę oba kciuki, chcąc tym znakiem pokazać, że
i on tak uważa.
- Słuchajcie - kontynuował Thomas, wkładając ręce do kieszeni
spodni. - Muszę jechać do Palmont. Próbowałem to jakoś inaczej rozwią-
zać, ale widzę, że się nie da. Tu już nawet nie chodzi o kasę. Problemem
jest brak kierowców. Scorpions zawsze był raczej małym zesp ołem i teraz
widać to aż za bardzo.
Właściciel biało-niebieskiego BMW zamilkł na chwilę. Szukał
w głowie odpowiednich słów, by wyrazić swoje kolejne myśli. Podszedł
bliżej do zebranych w kryjówce kierowców. Wyciągnął ręce z kieszeni.
Krzyżując je na klatce piersiowej, znów zaczął:
- Zgodnie z moim pierwszym planem, chciałem, żeby Mia poj e-
chała ze mną. Jednak w związku z tym, że postanowiła zostać i zająć się
sprawami naszego zespołu, proszę was o to, żebyście jej pomogli.
- Oczywiście - odpowiedział szybko Clarence. - Rozumiem, że
jako priorytet trzeba potraktować ukończenie remontu.
- Tak jest. A kiedy to już będzie gotowe, przerzućcie wszystkie
siły na San Pedro i ściąganie ludzi na Czarną Listę.
- Ja się tym zajmę - powiedziała zdecydowanym tonem Kate. -
San Pedro to mój teren. Myślę, że mnie pójdzie to najsprawniej.
- W porządku - ucieszył się Thomas.
- Skoro Kate rezerwuje San Pedro, my z chłopakami zajmiemy się
innymi miastami. W tym również Rockport ma się rozumieć - rzekł Claren-
ce.
- W tym układzie, tobie powierzam pełną kontrolę nad remon-
tem - powiedział Thomas do Mii, stając tuż przed nią. - Myślę, że kiedy ty
będziesz ich nadzorować, będą pracować jeszcze szybciej - dodał, uśmie-
chając się znacząco.

325
Choć do tej pory skutecznie unika ł kontaktu wzrokowego z Nikki,
teraz musiał porozmawiać również z nią.
Odwrócił się więc w jej stronę, lecz spoglądając na nią, nie rzekł
nawet jednego słowa. Jeszcze nie miał pomysłu, jak właściwie zacząć.
Wyprzedziła go.
- A dla mnie jakie masz zadanie? - zapytała.
Thomas ściągną ł brwi. Zaskoczyła go tym pytaniem.
- Nie sądziłem, że w ogóle zapytasz. Wydawało mi się, że to ocz y-
wiste - odpowiedział, uśmiechając się.
- Rozumiem - powiedziała, opuszczając głowę, by ukryć wyraz
zadowolenia na swojej twarzy.
Clarence spojrzał na nią w sposób, który trudno właściwie opisać.
Na pierwszy rzut oka wydawał się zaskoczony, na drugi - zasmucony, na
trzeci - chyba właśnie o to mu chodziło. Nikki i Thomas wyjeżdżają. P o-
trzebował jednak jeszcze jednej, istotnej informacji.
- Jak myślisz, Thomas, długo będziecie w Palmont?
- Nie mam pojęcia, ale obstawiam, że co najmniej dwa tygodnie.
W odpowiedzi pokiwał głową. W głębi duszy miał nadzieję, że to
wszystko potrwa znacznie dłużej niż tylko dwa tygodnie. Najlepiej gdyby
trwało na tyle długo, że postanowią już nigdy nie wracać.
Chociaż z drugiej strony, trochę przykro było mu z myślą, że mo-
że już nie spotkać się z Nikki. Polubił ją. To samo dotyczyło Thomasa.
Musiał jednak odłożyć sentymenty na bok. Najważniejsza w tym
wszystkim była Mia i właśnie teraz pojawiła się szansa na zastąpienie
Thomasa u jej boku. Musiał to wykorzystać.
Kate spojrzała najpierw na Nikki, później na Clarence’a. Nie wy-
glądali na zbytnio przejętych tym, że już za paręnaście godzin będą mu-
sieli się rozstać. „Mam was! Więc tak wygląda ta wasza wielka miłość”. -
pomyślała.
- Wyjeżdżamy jutro w południe - oświadczył Thomas, ponownie
spoglądając w stronę Nikki.
- Dobrze - zgodziła się.
- W takim razie żegnam się z wami - dodał, patrząc teraz na
wszystkich. - Obiecuję się pospieszyć i wrócić do Rockport najszybciej, jak
to będzie możliwe. Wtedy rozkręcimy tę naszą Czarną Listę.
W odpowiedzi na jego ostatnie słowa, podszedł do niego Ronnie.
Podając mu dłoń, poklepał go po ramieniu i powiedział:

326
- Wracaj szybko. Powodzenia.
- Dzięki. Przyda się.
W ślad za swoim kumplem poszedł Toru. Wyciągając przed siebie
dłoń, ukłonił się. Thomas odpowiedział mu identycznym gestem.
- Jeśli ci to nie przeszkadza, ja pożegnam się jutro - powiedziała
nagle Kate.
- Nie, absolutnie mi to nie przeszkadza - odrzekł.
- Ja też nie będę się jeszcze żegnał. Zostawię to do jutra -
oświadczył Clarence.

Mia wysiadła ze swojej Mazdy jako pierwsza. Kiedy Thomas rów-


nież wyszedł z garażu, zamknęli wrota i ruszyli w stronę wejścia do domu.
Księżyc lśnił wysoko ponad koronami drzew znajdujących się za
stawem. Przypominał ogromną, białą piłkę - był idealnie okrągły, a zasła-
niające go wcześniej chmury, teraz gdzieś odpłynęły.
- Chyba wreszcie doczekamy się lepszej pogody - podsumował
ten widok Thomas.
- Nareszcie. Ta szaruga wpędza ludzi w depresję - odpowiedziała
Mia, przekręcając klucz w zamku.
Kiedy oboje znaleźli się już w środku, nie zdejmując nawet z sie-
bie płaszcza, ruszyła w kierunku lodówki.
- Będziesz jadła drugą kolację? - zapytał Thomas, śmiejąc się.
- Nie, muszę się czegoś napić. Jest mi strasznie gorąco.
- Może to dlatego, że jesteś w płaszczu. Co o tym sądzisz?
- Nie, to nie to - odpowiedziała, upijając kilka łyków zimnego
soku pomarańczowego. - Jest mi gorąco jakoś tak od środka.
- Heh, nie dziwi mnie to - rzekł Thomas, ruszając w stronę drzwi
do łazienki. - To przez to, że jesteś bardzo gorącą kobietą.
Mia spojrzała na nie go z ukosa. Wyp iła jeszcze łyk soku z wys o-
kiej, przezroczystej szklanki, nie spuszczając wzroku z jego oczu.
- Naprawdę? - zapytała w końcu uwodzicielskim tonem.
- Naprawdę, uwierz mi na słowo - odpowiedział, przykładając
prawdą dłoń do serca.
- Dobrze, wierzę ci - rzekła, dopijając sok do końca.
- Ja idę wziąć kąpiel. Mogę?

327
Odwróciła się i spojrzała na niego z zaskoczeniem, a następnie
rozkładając ręce, powiedziała:
- Nie wiem, czemu pytasz. Pewnie, że możesz iść.
- Mia?
- Słucham?
- A... - zawahał się. - nie chciałabyś iść ze mną?
W odpowiedzi zaczęła się śmiać. Śmiała się coraz głośniej. Wyd a-
wać by się mogło, że zaraz zabraknie jej powietrza. Dopiero po chwili
odrzekła:
- Koteczku, nie obraź się, ale ja już na dzisiaj mam dość wody.
Najpierw deszcz, a potem przecież byłam pod prysznicem, zanim poje-
chaliśmy do Wilmington.
- No tak, szkoda - podsumował Thomas, a następnie otworzył
drzwi do łazienki.
- Thomas?
- Tak? - odpowiedział, odwracając się.
Mia uśmiechnęła się do niego radośnie.
- Będę w sypialni.
- Dobrze. Ja też zaraz tam będę.

- Jesteś absolutnie pewna tego, że nie chcesz ze mną jechać? -


zapytał, gdy już przeszedł z łazienki do sypialni. - Miałem ci pokazać Pal-
mont.
- Innym razem, kochanie. - odpowiedziała Mia, wstając z parape-
tu, na którym siedziała, wyglądając przez okno na staw i odbijający się
w nim księżyc. - Ktoś musi tego wszystkiego przypilnować. Widzisz, co się
stało w Palmont po tym, jak ty i Nikki wyjechaliście? Nie można dopuścić
do tego, żeby teraz w Rockport wszystko się rozleciało. Jedno z nas musi
zostać.
- Niestety, masz rację - przyznał Thomas, obejmując Mię. - Będę
za tobą tęsknił - dodał, wtulając twarz w jej włosy.
- Ja za tobą też - odpowiedziała.
- Tak bardzo cię kocham - rzekł, całując namiętnie jej usta. -
Naprawdę jesteś gorąca. Ty chyba zawsze masz gorączkę - dodał po
chwili, uśmiechając się łobuzersko.

328
- Nie, tylko wtedy, gdy jesteś blisko mnie. Dwa lata temu, kiedy
musiałeś uciekać, czułam się tak, jakbym była bryłą lodu.
- To niesamowite jak miłość zmienia człowieka. Spotykasz nagle
w swoim życiu kogoś, kto wywraca je do góry nogami, a ty już nigdy nie
chcesz wracać do tego, co było wcześniej.
- To prawda - odrzekła Mia, bawiąc się włosami T homasa. - Kiedy
jeszcze cię nie znałam, moje życie wydawało mi się zupełnie normalne
i absolutnie niczego mi w nim nie brakowało. Teraz nie potrafię już bez
ciebie żyć.
- Obiecuję, że nigdy nie zniknę z twojego życia - powiedział, bio-
rąc Mię na ręce.
- Uważaj, co obiecujesz - uśmiechnęła się, ponownie go całując.
- Akurat te go jestem pewien. To najpiękniejsza obietnica, jaką
można złożyć - rzekł, kładąc ją delikatnie na łóżku.
Mia przyciągnęła go do siebie. Zatracili się nagle we wzajemnych
pocałunkach - gorących i niekontrolowanych. Teraz jedyną siłą, która mia-
ła władzę nad nimi obojgiem, było pragnie nie bycia razem.
Nakryli się po chwili lekką, letnią pościelą, spod której niepostrz e-
żenie wysunęła się i spadła na podłogę cieniutka, różowa koszulka nocna
wykonana z połyskliwego materiału.
Mia przyciągnęła Thomasa jeszcze mocniej. Zacisnęła dłoń na jego
włosach, tuż nad szyją. Jeszcze silniej poczuła emanującego od niego cie-
pło. Był bardzo delikatny, skoncentrowany. Każdy jego ruch wydawał się
być głęboko przemyślany.
Znów całował jej ramiona i usta. Delektował się delikatnością jej
skóry, zapachem, miękkością warg, gęstością włosów, blaskiem zielonych
oczu. Była ideałem, na który zawsze podświadomie czekał - piękną i mą-
drą kobietą, która obdarzyła go szczerym i silnym uczuciem.
- Mogę cię poprosić, żebyś obiecał mi jeszcze jedną rzecz? - za-
pytała, głośno, nieregularnie oddychając.
- Oczywiście. Słucham.
- Obiecaj mi, że to nie jest nasza ostatnia wspólna noc.
- Obiecuję. To dopiero początek - powiedział cicho tuż przy jej
lewym uchu. - Pamiętasz, kiedy poprzednim razem było mi tak bardzo
gorąco i rozpięłaś mi koszulę siłą?
- Pamiętam - odpowiedziała Mia, uśmiechając się z zadowole-
niem.

329
- To nie pomogło. Dopiero wtedy zrozumiałem, co to znaczy pło-
nąć. A z każdą kolejną minutą było gorzej i gorzej... Teraz znów to czuję -
ogień, którego nie chcę nigdy gasić.
- Thomas...
- Tak, kochanie?
- Nie spiesz się - rzekła łamiącym się głosem. - Niech to trwa jak
najdłużej.
- Taki właśnie miałem plan - odpowiedział szeptem, który przy-
jemnie zawibrował w jej uszach. - Chciałbym tak bardzo, żebyś jechała ze
mną, ale z drugiej strony wiem, że masz rację i że powinnaś zostać. Wrócę
do ciebie najszybciej, jak tylko będę mógł - dodał, całując namiętnie jej
usta.
- Będę czekać.

Następnego dnia, gdy słońce już prawie górowało, Thomas pako-


wał ubrania i osobiste drobiazgi do dwóch niedużych walizek.
Udał się z nimi następnie do garażu i umiejscowił je w bagażniku
swojego BMW.
Gdy wyjechał nim przed dom i ponownie znalazł się na trawniku,
usłyszał dźwięk zbliżających się samochodów.
Od południa nadjeżdżał czarny Mustang i limonkowo-czarne Z4.
Obaj kierowcy zatrzymali się na chodniku, wysiadając ze swoich maszyn.
- Spotkaliśmy się w drodze do ciebie - wyjaśnił Clarence, spoglą-
dając najpierw na Thomasa, a później na Kate. - Witaj - przywitał się po-
przez podanie ręki, gdy znalazł się już wystarczająco blisko.
- Witaj - odpowiedział lider Smoków. - Cześć, Kate - dodał, gdy
i ona znalazła się obok nie go.
- Cześć. Kiedy wyjeżdżasz?
- Właściwie to już za chwilę. Cieszę się, że jeszcze wpadliście się
ze mną pożegnać.
W międzyczasie na chodniku przed domem pojawiła się również
Mia.
- Gdzie Nikki? Chyba nie pojechała bez ciebie - zaciekawiła się
Kate.
- Jest jeszcze w domu. Widziałem ją parę minut temu. Wchodziła
do garażu. Pewnie zaniosła walizki do samochodu tak jak ja.

330
- Więc teraz już naprawdę pora się żegnać? - zapytał Clarence.
- Niestety.
- W takim razie życzę ci powodzenia. Obyś szybko zrobił porzą-
dek w Palmont - rzekł, podając Thomasowi dłoń.
Panowie uścisnęli się mocno i poklepali po ramionach.
- Dzięki, Clarence. I pamiętaj o Czarnej Liście.
- Pamiętam, pamiętam.
W czasie, gdy Thomas udzielał mu jeszcze ostatnich porad, do
zaparkowanych przed domem wozów dołączył bordowy Ford GT.
- Widzę, że nie możecie się rozstać. A podobno kiedyś się nie
lubiliście - powiedziała Nikki żartem, gdy już wysiadła ze swojego wozu.
- Gotowa do drogi? - zapytał Thomas.
- Tak. Możemy ruszać w każdej chwili.
W tym momencie obok niej znalazł się Clarence. Patrząc na niego,
zdawać by się mogło, że ma chęć się rozpłakać. Oczy mu się szkliły,
a z ust nie wydobyło się nawet jedno słowo.
Nikki spojrzała na niego ze zdziwieniem. Szybko jednak połapała
się w tym, co powinna teraz zrobić. Odwracając się więc, stanęła z nim
twarzą w twarz.
Nagle przytulił się do niej, a po chwili oparł też głowę na jej lewym
ramieniu. Nikki uśmiechnęła się i objęła go, zaciskając ręce wokół jego
szyi.
Wyglądało to tak prawdziwie, że Kate aż przybliżyła się do nich
o dwa kroki, by przyjrzeć się tej scenie dokładniej. Ich objęcia zdawały się
być szczere. Szczególnie ze strony Clarence’a.
Postanowiła jednak dać temu spokój i pożegnać się z Thomasem.
Spojrzała na niego. Patrzył na obejmującą się parę z dziwnym wyrazem
twarzy. Chyba go to lekko śmieszyło.
- Thomas, trzymam kciuki za Palmont i za twój szybki powrót -
rzekła, wyciągając do niego dłoń.
Uścisnął ją mocno. Wyglądało to tak, jak gdyby siłowali się na ręce.
- Dzięki. Obiecuję, że nie będę się ociągał.
- Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Powodzenia - zakoń-
czyła Kate.
Wkładając ręce do kieszeni, odwróciła się w drugą stronę. Tam
stała Nikki, która najwyraźniej już uwolniła się z objęć Clarence’a. Uśmie-
chała się nieśmiało, patrząc w jej niebieskie oczy.

331
Ta zrobiła kilka kroków do przodu i wyciągnęła do niej dłoń. Nikki
uścisnęła ją szybko i myśląc, że to na tyle, jeśli chodzi o uprzejmości ze
strony Kate, już chciała ruszyć w stronę swojego wozu.
Natychmiast spotka ła się jednak z oporem. Jej dłoń nadal była
uwięziona w uścisku, który jak sama musiała przyznać... był całkiem prz y-
jemny.
- Nikki, wrócisz? - zapytała właścicie lka Z4, uśmiechając się przy-
jaźnie.
To pytanie nieco ją zaskoczyło. Miała trudność ze znalezieniem
odpowiednich słów. Uścisk dłoni nadal ją dekoncentrował. Dekonce ntrował
w dość... dziwny sposób. W końcu postanowiła odpowiedzieć pytaniem:
- A według ciebie, powinnam wrócić?
Przechylając nieco głowę, Kate zmrużyła oczy. Lewy kącik jej ust
uniósł się w nieznacznym uśmiechu.
Przez kilka sekund jedyną odpowiedzią z jej strony był właśnie ten
uśmiech. Patrzyła Nikki prosto w oczy, zastanawiając się, co powiedzieć,
by uwierzyła w jej szczere intencje.
Po chwili dopiero, nadal ściskając delikatnie jej dłoń, przysunęła
się do niej jeszcze bliżej i rzekła półszeptem:
- Wróć.
Nikki zadrżała. Dźwięk głosu Kate, który wydobył się tuż przy jej
lewym uchu sprawił, że poczuła dziwną falę powietrza uderzającą w jej
klatkę piersiową. Straciła na chwilę oddech. Jej dłoń nadal była uwięziona.
Płynął przez nią niepokojący, ale jednocześnie zniewalający prąd, który
rozchodził się po całym jej ciele.
- Wrócę - odpowiedziała w końcu, z trudnością odzyskując pano-
wanie nad oddechem.
- Obiecujesz? - zapytała Kate, po raz kolejny mówiąc bardzo
cicho.
- Tak. Obiecuję.
- Dobrze, wierzę, że tak będzie.
Po tych słowach odsunęła się od Nikki, powoli wypuszczając jej
dłoń z uścisku. Spojrzała jeszcze na nią i uśmiechnę ła się czarująco.
Jej czarne oczy wyrażały zaskoczenie. Chyba nie rozumiała, co tak
właściwie się stało. Pozostała nieruchoma, próbując jakoś przywrócić ten
prąd, który przepływał przez jej rękę jeszcze przed chwilą, jednak bez

332
dotyku Kate, nie było to już możliwe. Nie podejmując już kolejnej próby,
wsiadła do swojego Forda.
Thomas postanowił zrobić to samo. Zanim jednak ruszył w stronę
swojego BMW, zatrzymał się przed Mią. Ujął jej twarz w dłonie i spojrzał jej
smutno w oczy. Zamykając powieki, przyłożył swoje czoło do jej czoła. Po
chwili pocałował ją delikatnie w usta.
- Zadzwonię do ciebie, kiedy będę na miejscu - powiedział cicho.
- Dobrze - odrzekła, przytulając się do niego mocno.
- Kocham cię - dodał, obejmując ją w talii. - Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Po tych słowach odszedł powoli i zatrzymał się jeszcze na chwilę
przy swoim wozie. Cały czas patrzył na Mię. Nie potrafił zmusić się do
zostawienia jej samej. Teraz w wyjątkową siłą poczuł ból, który sprawia
mu rozstanie.
- Pojadę z wami do Los Alamitos - oświadczył nagle Clarence. -
I tak jadę w tamtą stronę. Toru mówi, że spotkali tam z Ronniem paru
gości z niezłymi brykami.
- W porządku - zgodził się Thomas, po czym wsiadł wreszcie za
kierownicę BMW.
- Cześć. Do zobaczenia później - pożegnał się Clarence z Mią
i Kate.
- Do później - odpowiedziały mu prawie jednocześnie.
Samochody ruszyły. Jako pierwsze BMW, a za nim bordowy Ford
i czarny Mustang. Szybko rozmyły się w oddali, pośród budynków i drzew
znajdujących się przy ulicy prowadzącej w głąb miasta.
Mia jeszcze długo spoglądała w tamtą stronę. Nic nie mówiła, stała
nieruchomo, prawie jak posąg. Kate nie chciała jej przeszkadzać. Sama
rzuciła jeszcze spojrzenie w kierunku, gdzie przed chwilą widać było trzy
lśniące w słońcu wozy.
W końcu zbliżyła się do Mii, stanę ła obok niej. Widać było wyraź-
nie, że jest smutna, a może też odrobinę zła? Trudno było odgadnąć, co
tak naprawdę kryje się za tą kamienną twarzą. Jedno było jednak pewne -
nie była z tego zadowolona, a Kate zastanawiała się teraz, dlaczego wła-
ściwie na to pozwoliła. Gdyby chociaż pojechał sam...
Wszystko wydawało się być na dobrej drodze do tego, by zespół
zapanował nad okolicą, a może nawet nad całym stanem. Thomas miał
wielkie plany, które wszyscy pomagali mu realizować z zaangażowaniem

333
i wiarą w ich powodzenie. Teraz to wszystko nie wydawało się już takie
proste.
A powodem tego jest jego nagły wyjazd i problemy w Palmont. Na
początku można było przypuszczać, że pomoc finansowa załatwi problem
Skorpionów. Później okazało się, że brakuje im kierowców. Jeszcze póź-
niej, że zaczyna wyłapywać ich policja. Życie po raz kolejny pokazało, że
zawsze, niezależnie od tego jak już jest źle, wciąż może być jeszcze go-
rzej.
- Nie obraź się, ale głupio zrobiłaś - rzekła w końcu Kate.
- Nie, Kate, wszystko jest w porządku.
- Jak to? A jeżeli on już nie wróci? Nikki będzie na niego naciskać.
Wiesz o tym.
- Wiem.
- I nic, nie martwi cię to?
- Powiedzmy, że sama zdecydowałam się na ten test - zaczęła
wyjaśnienia Mia. - Jeżeli mnie kocha, to wróci tu i wszystko będzie po
staremu. A jeżeli nie kocha, to nie wróci i to będzie znaczyło, że nawet nie
mam czego żałować.
- W sumie... masz rację - zgodziła się Kate, kiwając głową z uzna-
niem dla jej pomysłu.
Mia ruszyła w stronę wejścia do domu. Odwracając się jednak,
zapytała:
- Może chcesz napić się ze mną kawy?
- Pewnie.
- To zapraszam.
Kate wyjęła ręce z kieszeni swoich białych spodni i podążyła za
nią.
- Powiedz mi, co ty tam właściwie nagadałaś Nikki, kiedy się z nią
żegnałaś? Wyglądała tak, jakby była zahipnotyzowana - zapytała Mia.
- Poprosiłam, żeby obiecała mi, że tu wróci.
- Serio? - zatrzymała się zaskoczona. - Dlaczego?
- Po pierwsze dlatego, że w ten sposób zobowiązała się wobec
mnie i istnieje cień nadziei, że słowa dotrzyma, a wtedy nie b ędzie za-
trzymywać Thomasa w Palmont, bo przecież będzie tutaj.
- A po drugie?

334
- A po drugie... nie wydaje ci się, że Clarence potrzebuje towarz y-
stwa? Przynajmniej może w te n sposób odczepiłby się od ciebie - odpo-
wiedziała Kate z zadowoleniem w głosie.
- Ty to masz łeb, Kate. I do tego umiesz korzystać z magii. Nigdy
nie widziałam, żeby ktoś był tak oczarowany, jak przed paroma minutami
była Nikki. I jeszcze ta obietnica, którą ci złożyła. Wiesz co, mam nadzieję,
że jej dotrzyma.
- Ja też.

Koniec tomu pierwszego

335
336
I JESZCZE SŁÓW KILKA OD TŁUMACZA

Myślę, że i ja mam komu podziękować. Książka została wydana


w Stanach Zjednoczonych, ale bez wątpienia nigdy albo przynajmniej jes z-
cze bardzo długo nie powstałaby w wersji polskiej, gdyby nie wkład pew-
nych osób, które teraz postaram się wymienić.
Bardzo serdecznie dziękuję Panu Adamowi Łukasikowi, który na
początku mojej „kariery” tłumacza dał mi kilka cennych wskazówek i co
najważniejsze - skontaktował mnie z autorem książki. Od tego momentu
zaczęła się dla mnie prawdziwa gorączka. Możliwość pozostawania w sta-
łym kontakcie z twórcą świata, który zawładnął moim życiem jeszcze
w wieku nastole tnim, jest absolutnym cudem. Właściwie do tej pory, choć
minęło już wiele miesięcy, nie wierzę, że to dzie je się naprawdę.
Skoro jednak polska wersja powstała, a moje nazwisko zostało
w niej wymienione, to chyba nie może być tylko sen. Dlatego w dalszej
kolejności dziękuję autorowi - Panu Lansky’emu za zaufanie i wiarę
w moje umiejętności, za bardzo sympatyczne i otwarte podejście do mojej
osoby i przede wszystkim - za pozwolenie na wydanie tego dzieła w na-
szym kraju. To zaszczyt nie tylko dla mnie, ale również dla moich wspó ł-
pracowników i wszystkich czytelników, którzy sięgną po tę książkę.
Jak się już rzekło, nie jestem jedyną osobą, która odpowiada za to
dzieło w Polsce. Oczywiście są ludzie, którzy z czystej pasji (podobnie
zresztą jak ja) spędzili przy nim wiele godzin. Tu serdecznie dziękuję Da-
widowi Marańdzie za czytanie i poprawianie ze mną błędów w kolejnych
publikowanych na stronie internetowej rozdziałach. Następną osobą, która
dołożyła swoją cegiełkę (a raczej ogromną cegłę) do te go dzieła jest Rad o-
sław Michał Krawczak, który zaprojektował okładkę dla naszej polskiej
wersji książki. Dziękuję również Dawidowi Marszałowi za wspieranie mnie
w promowaniu książki na portalach społecznościowych.
Podziękowania należą się też Przemysławowi Gdańskiemu - wła-
ścicie lowi strony www.nfszone.pl, który od początku wspierał nasz projekt

337
oraz Mariuszowi Bartoszewiczowi ze strony www.e-nfs.eu, a także Tom-
kowi Wojcickiemu, Kamilowi Kosowskiemu i Karolowi Tutaj za promowanie
nas na swoich kanałach YouTube.
Na końcu wymie nię osoby, które przyczyniły się do powstania
książki w wersji polskiej w sposób pośredni, jednak nie mniej ważny. Bar-
dzo serdecznie dziękuję paniom: polonistkom - Dorocie Maciejczyk oraz
Monice Grudzień, a także anglistkom - Elżbiecie Żurek, Teresie Czai i Ewie
Zarzyckiej-Piskorz. Drogie Panie, składam Wam ogromne wyrazy wdzięcz-
ności za to, ile mnie nauczyłyście.

Karolina Marchewka,
lipiec 2015

338
SPIS TREŚCI
PODZIĘKOWANIA............................................................................5

Rozdział 1 PALMONT.....................................................................9

Rozdział 2 Welcome back


WITAJ PONOWNIE.........................................................................44

Rozdział 3 The old friends


STARZY ZNAJOMI.........................................................................52

Rozdział 4 Return to the Rockport’s streets


POWRÓT NA ULICE ROCKPORT.....................................................88

Rozdział 5 Powerful team needs powerful drivers


SILNY TEAM POTRZEBUJE DOBRYCH KIEROWCÓW.......................119

Rozdział 6 Triangles
TRÓJKĄTY..................................................................................154

Rozdział 7 Dragons
SMOKI........................................................................................190

Rozdział 8 First on the Black List


PIERWSZY NA CZARNEJ LIŚCIE.....................................................228

Rozdział 9 Matter of time


KWESTIA CZASU.........................................................................259

Rozdział 10 Still could be even worse


WCIĄŻ MOŻE BYĆ JESZCZE GORZEJ.............................................297

I JESZCZE SŁÓW KILKA OD TŁUMACZA........................................337

339
PARTN ERZY WYMIENIENI NA ODWROCIE KSIAŻKI:

Strona www.nfszone.pl

Strona www.e-nfs.eu

KidKobon - kanał YouTube

kemot5647 - kanał YouTube

Pan Tutaj - kanał YouTube

340

You might also like