Professional Documents
Culture Documents
Fleming, Ian - James Bond-1 - Casino Royale
Fleming, Ian - James Bond-1 - Casino Royale
Casino Royale
Załącznik A
Nazwisko: Le Chiffre
Pseudonimy: Warianty słowa cyfra lub numer w różnych językach,
np. „Herr Ziffer".
Pochodzenie: Nieznane
Po raz pierwszy napotkano go jako wysiedleńca w obozie w
Dachau w strefie amerykańskiej, czerwiec 1945. Zapewne cierpiał na
amnezję i paraliż strun głosowych (symulowane?). Niemota ustąpiła
dzięki terapii, ale osobnik w dalszym ciągu twierdził, że całkowicie
stracił pamięć, oprócz skojarzeń z Alzacją, Lotaryngią i Strassburgiem
dokąd przeniesiono go we wrześniu 1945 na paszporcie
bezpaństwowym nr 304-596. Przyjął nazwisko „Le Chiffre"
(„ponieważ jestem tylko numerem w paszporcie"). Żadnych imion.
Wiek: Około 45 lat.
Rysopis: Wzrost 173 cm. Waga 65 kg. Cera bardzo blada.
Starannie ogolony. Rudawy szatyn, ostrzyżony najeża. Oczy ciemno-
brązowe, białko widoczne wokół całej tęczówki. Małe, raczej kobiece
usta. Kosztowne sztuczne zęby. Uszy małe, z dużymi płatkami,
wskazującymi na domieszkę krwi żydowskiej. Dłonie małe, wypielęg-
nowane, owłosione. Stopy małe. Rasa prawdopodobnie śródziemno-
morska z domieszką pruską albo polską. Ubiera się bardzo starannie,
zwykle w ciemne garnitury dwurzędowe. Pali bez przerwy Caporale,
posługując się filtrem antynikotynowym. Często używa inhalatora z
benzedryną. Głos cichy i równy. Dwujęzyczny po angielsku i francusku.
Dobrze mówi też po niemiecku. Ślady akcentu marsylskiego.
Uśmiecha się rzadko. Nie śmieje się.
Nawyki: Na ogół dyskretnie kosztowne. Duża aktywność seksual-
na. Flagelantyzm. Doskonale prowadzi szybkie samochody. Biegły w
posługiwaniu się bronią ręczną i walce wręcz, także z nożem. Nosi
przy sobie trzy żyletki Eversharp: za wstążką kapelusza, w obcasie
lewego buta i w papierośnicy. Zna księgowość i matematykę. Dobry
hazardzista. Zawsze w towarzystwie dwóch agentów ochrony, Fran-
cuza i Niemca (szczegóły do wglądu).
Uwagi: Groźny i niebezpieczny agent sowiecki, kierowany przez
leningradzki Oddział III via Paryż.
Podpisano: Archiwista
Załącznik B
Sprawa: Smiersz
Źródła: Archiwa własne i skromne materiały udostępnione przez
Deuxieme Bureau i CIA z Waszyngtonu.
Nazwa Smiersz jest połączeniem rosyjskich słów smiert'
szpionam i znaczy: śmierć szpiegom.
Stoi w hierarchii ponad MWD (dawne NKWD) i prawdopodobnie
podlega bezpośrednio Berii.
Centrala: Leningrad (filia w Moskwie).
Ma na celu eliminację wszelkiego rodzaju zdrad i odstępstw w
różnych gałęziach sowieckiego wywiadu i tajnej policji w ZSRR i za
granicą. Najpotężniejsza i postrachem otoczona organizacja w Sowie-
tach. Powszechnie uważa się, że nigdy nie zawiodła w akcji odwetowej.
Smierszowi przypisuje się zamordowanie Trockiego w Meksyku
(22 sierpnia 1940) i możliwe, że istotnie temu zawdzięcza swą reputację
po tym, jak morderstwo, to nie powiodło się innym rosyjskim
organizacjom i pojedynczym agentom.
Ponownie usłyszano o Smierszu, gdy Hitler napadł na Rosję.
Został wtedy pośpiesznie rozbudowany, aby walczyć ze zdradą
i podwójnymi agentami w czasie odwrotu wojsk sowieckich w 1941 r.
Działał wtedy jako komórka egzekucyjna NKWD, nie pełniąc funkcji
tak wyspecjalizowanych i jasno określonych jak obecnie.
Po wojnie organizacja przeszła surową czystkę. Uważa się, że
dzisiaj złożona jest zaledwie z kilkuset agentów o bardzo wysokich
kwalifikacjach, podzielona na pięć oddziałów:
Oddział I: Kieruje kontrwywiadem w organizacjach sowieckich w
kraju i za granicą.
Oddział II: Operacyjny. Również egzekucje.
Oddział III: Administracja i Finanse.
Oddział IV: Śledczy. Także zagadnienia prawne i sprawy perso-
nalne.
Oddział V: Ściganie. Tu wydaje się definitywne wyroki na wszyst-
kie ofiary.
Od zakończenia wojny tylko jeden agent Smierszu dostał się w
nasze ręce: Gojczew vel Garrad-Jones. Zastrzelił on w Hyde Parku 7
sierpnia 1948 r. Peczorę, lekarza ambasady jugosłowiańskiej. W toku
przesłuchania popełnił samobójstwo połykając guzik od płaszcza z
cyjankiem potasu. Nie ujawnił niczego poza swoją przynależnością
do Smierszu, czym się wyzywająco chełpił.
Sądzimy, że ofiarą Smierszu padli podwójni agenci brytyjscy:
Donovan, Harthrop-Vane, Elizabeth Dumond, Ventnor, Mace,
Savarin. (Szczegóły: Kostnica, Sekcja Q.)
Wniosek: Należy dołożyć wszelkich starań, aby zdobyć więcej
wiadomości o tej potężnej organizacji i likwidować jej agentów.
Numer 007
Dziewczyna z Centrali
6
Dwaj w słomkowych kapeluszach
7
Rouge et noir
9
A więc bakarat
Bond rozejrzał się, ale nie było możliwości, żeby ktoś ich podsłu-
cha'!, a kawior pewnie czeka jeszcze na gorące grzanki z kuchni.
—Powiedz — w oczach mu błysnęła ciekawość.
—Złapali tego trzeciego Bułgara na drodze do Paryża. Jechał
Citroenem i dla niepoznaki wiózł dwóch angielskich autostopowi-
czów. Na blokadzie jego francuszczyzna była tak zła, że poprosili
o papiery, na co on wyciągnął pistolet i strzelił do policjanta z
patrolu motocyklowego. Drugi policjant jakoś go złapał i zdołał mu
przeszkodzić w popełnieniu samobójstwa. Potem zabrali go do
Rouen i wyciągnęli zeznanie: przypuszczam, że zwykłymi
metodami, jak to Francuzi.
Najwyraźniej stanowili część rezerwy trzymanej we Francji do
takich zadań: do sabotażu, mokrej roboty itp. Koledzy Mathisa już
próbują wygarnąć resztę. Za zlikwidowanie ciebie mieli dostać dwa
miliony franków, agent zaś, który im to nadał, oświadczył, że nie ma
absolutnie żadnej możliwości wpadki, jeżeli wypełnią dokładnie jego
instrukcje.
Pociągnęła wódki. — Ale najciekawsze teraz nastąpi!
Agent dał im te dwa futerały, które widziałeś. Powiedział, że z
jaskrawymi kolorami będzie łatwiej. Że w niebieskim futerale jest
potężna świeca dymna, a w czerwonym materiał wybuchowy. Kiedy
jeden rzuci czerwony futerał, drugi ma nacisnąć wyłącznik na niebies-
kim i obaj uciekną pod osłoną dymu. W rzeczywistości świeca dymna
była wymysłem, aby ci Bułgarzy pomyśleli, że zdołają uciec. W obu
futerałach były równie śmiertelne bomby. Żadnej różnicy między
czerwonym a niebieskim futerałem. Żeby śladu nie zostało jak z ciebie
tak i z twoich zabójców. Przypuszczalnie istniał jakiś osobny plan
rozprawienia się z tym trzecim.
—Mów dalej — rzekł Bond, pełen podziwu dla takiej pomysło-
wości.
—Więc Bułgarzy najwidoczniej sądzili, że zapowiada się wyśmie-
nicie, jednak okazali się dość sprytni, aby nie ryzykować.
Pomyśleli
sobie, że lepiej będzie najpierw odpalić bombę dymną, a potem rzucić
w ciebie tę drugą ze środka chmury. Ty właśnie zauważyłeś, jak
pomocnik tego, co miał cię zabić, naciska dźwignię rzekomej bomby
dymnej i naturalnie obaj wylecieli w powietrze.
Trzeci Bułgar czekał na tamtych w samochodzie za Splendidem.
Kiedy zobaczył, co się stało, uznał, że sfuszerowali. Ale policja
znalazła parę kawałków nie odpalonej czerwonej bomby i pokazała
mu je. Kiedy przekonał się, że ich oszukano i że tamci dwaj mieli zginąć
wraz z tobą, język mu się rozwiązał. Myślę, że dalej sypie. Ale nie
sposób powiązać to z Le Chiffrem. Robotę nadał im jakiś pośrednik,
może z obstawy Le Chiffre'a, którego nazwisko nic nie mówi
ocalałemu Bułgarowi.
Właśnie skończyła opowiadać, gdy pojawili się kelnerzy niosący
kawior, stertę gorących grzanek, naczynka z drobno posiekaną
cebulką i jajkiem na twardo: białko w jednym naczynku, a żółtko w
drugim.
Nałożono im kawioru na talerze. Jakiś czas jedli w milczeniu.
Wreszcie Bond się odezwał:
—To duża satysfakcja być za trupa, który zamienia się na miejsca
ze swymi mordercami. Ci to wpadli w dołek wykopany pod kimś
innym! Mathis musi być ogromnie zadowolony z dziennego
urobku: pięcioro przeciwników uziemionych w ciągu dwudziestu
czterech godzin! — i opowiedział, jak załatwiono Muntzów.
—A nawiasem mówiąc — zapytał — jak ty się wplątałaś w tę
sprawę? W której jesteś Sekcji?
—Jestem osobistą asystentką Szefa S — odparła Vesper. — Po-
nieważ to jego plan, chciał, żeby nasza Sekcja uczestniczyła w
całej operacji i poprosił, żeby M pozwolił mi się przyłączyć.
Wyglądało to na zwykłą robotę łącznikową, więc M zgodził się,
choć uprzedził mojego Szefa, że będziesz wściekły, gdy wpakują
ci do współpracy kobietę. — Przerwała, a kiedy Bond milczał,
podjęła: — Musiałam spotkać się z Mathisem w Paryżu i z nim tu
przyjechać. Moja znajoma jest vendeuse u Diora i potrafiła jakoś
wypożyczyć dla mnie ten strój i sukienkę, w której byłam dziś
rano, bo zupełnie bym nie mogła konkurować z nimi wszystkimi.
— Wskazała na salę.
—Wszyscy w biurze mi zazdrościli, chociaż nie wiedzieli, jakie to
będzie zadanie. Wiedzieli tylko, że mam pracować z kimś
noszącym podwójne 0. Oczywiście ubóstwiamy was. Byłam
zachwycona.
Bond zmarszczył brwi. — Nietrudno dostać podwójne zero w
numerze, jeśli gotów jesteś zabijać — powiedział. — Tylko tyle to
znaczy. Żaden powód do dumy. Ja swoje podwójne zero zawdzięczam
trupom japońskiego szyfranta w Nowym Jorku i norweskiego po-
dwójnego agenta w Sztokholmie. Pewnie całkiem przyzwoitych ludzi.
Po prostu światowa zawierucha poniosła ich jak tego Jugosłowianina,
którego sprzątnął Tito. Ciężko się połapać w tym interesie, ale jeżeli to
twój zawód, robisz, co ci każą i kropka. Jak ci smakuje tarte jajko do
kawioru?
—Cudowne zestawienie —; odparła. — Pyszna kolacja. Szkoda że
— i przerwała. Powstrzymał ją zimny błysk w oczach Bonda.
—Gdyby nie ta robota, nie byłoby nas tu — rzekł.
Wtem pożałował intymności tej kolacji i rozmowy. Chyba za dużo
powiedział i nagle pogmatwały mu się stosunki jak dotąd wyłącznie
służbowe.
—Zastanówmy się, jak to rozegrać — odezwał się rzeczowo. —
Lepiej ci wyjaśnię, co zamierzam i jak możesz mi pomóc. Obawiam
się, że niewiele — dodał.
—Główne fakty są takie. — Nakreślił plan działania i wymienił
czekające ich ewentualności.
Maitre d'hotel doglądał podawania kolejnych potraw; delektując
się nimi Bond kontynuował.
Słuchała go z chłodną uwagą i posłusznie. Wobec jego szorstkości
poczuła się jak przekłuty balonik, ale zarazem przyznała się przed
sobą, że należało zwrócić większą uwagę na przestrogi Szefa S.
— To człowiek oddany swej pracy — powiedział Szef przydziela-
jąc jej to zadanie. — Nie wyobrażaj sobie, że się przy nim rozerwiesz.
007 myśli tylko o bieżącej robocie i kiedy jest nią pochłonięty, praca
z nim to prawdziwe piekło. Jednak to ekspert, a nie mamy ich wielu,
więc nie zmarnujesz czasu. Przystojny, ale nie zakochaj się w nim. Nie
jest chyba zbyt uczuciowy. W każdym razie powodzenia i uważaj na
siebie.
Był to rodzaj wyzwania i zrobiło się jej przyjemnie, kiedy intuicyj-
nie wyczuła, że interesuje go i pociąga. Po czym na pierwszy sygnał, że
im ze sobą przyjemnie, na sygnał, ograniczający się do pierwszych słów
konwencjonalnego zwrotu, nagle zlodowaciał i z miejsca zawrócił
brutalnie, jakby ciepło było dla niego trucizną. Poczuła się dotknięta i
zrobiło się jej głupio. Potem wzruszyła w duchu ramionami i całą
uwagę skupiła na tym, co mówił. Dragi raz nie popełni tego samego
błędu.
— I cała nadzieja w tym, że przyjdzie dobra passa dla mnie albo zła
dla niego.
Bond wyjaśniał zasady gry w bakarata.
— Jest bardzo podobny do innych gier hazardowych. Bankier i
gracz mają mniej więcej równe szanse. Tylko seria na czyjąś
niekorzyść może być decydująca i albo rozbić bank, albo rozłożyć
grających.
Wiemy, że na dzisiejszy wieczór Le Chiffre kupił bank w bakaracie
od egipskiego syndykatu, który trzyma tutaj najdroższe stoły. Zapłacił
za to milion franków i tym samym zredukował swój kapitał do
24 milionów. Ja mam też coś około tego. Spodziewam się może z
dziesięciu graczy. Będziemy siedzieli wokół bankiera przy stole w
kształcie nerki.
Zwykle taki stół jest podzielony na dwie części zwane tableaux.
Bankier rozgrywa dwie partie jednocześnie przeciwko tym po lewej i
tym po prawej. Powinien w tej grze odnieść zwycięstwo wygrywając
jedno tableau przeciw drugiemu i wyśmienicie licząc. W Royale nie ma
jeszcze dość osób grających w bakarata i Le Chiffre po prostu spróbuje
szczęścia przeciw pozostałym graczom przy pojedynczym tableau.
Zwykle tak się nie gra, bo wtedy szanse bankiera nie są duże, ale jednak
odrobinę na jego korzyść: i oczywiście kontroluje on wysokość stawek.
Więc bankier siedzi sobie pośrodku z krupierem, który zgarnia
karty i za każdym razem ogłasza wysokość puli, i prowadzącym grę
jako arbitrem. Ja usiądę w miarę możliwości naprzeciwko Le
Chiffre'a. Przed nim leży but zawierający sześć dobrze potasowanych
talii. Z tymi nie da się nic zachachmęcić. Krupier tasuje karty, jeden z
graczy przekłada, po czym umieszcza się je w bucie, a cały stół się
temu przygląda. Sprawdziliśmy personel i wszyscy są bez zarzutu.
Przydałoby się poznaczyć wszystkie karty, ale to prawie niemożliwe,
bo co najmniej krupier musiałby w tym wziąć udział. W każdym razie
musimy dawać baczenie i na to również.
Bond łyknął szampana i mówił dalej.
— Gra toczy się następująco. Bankier na otwarcie ogłasza pulę w
wysokości 500 tysięcy franków, co wynosi obecnie 500 funtów.
Wszystkie miejsca są ponumerowane od bankiera na prawo i gracz
obok niego, czyli Nr 1, może przyjąć ten zakład i posunąć pieniądze na
środek stołu, albo spasować, jeśli to dla niego za wysoko albo nie chce
przyjąć zakładu. Następnie Nr 2 ma prawo do zakładu, a jeśli odmówi,
to Nr 3 i tak dalej. Jeżeli żaden gracz nie przyjmie całego zakładu,
oferuje się go wszystkim graczom łącznie i każdy stawia jakąś kwotę,
nieraz nawet przy współudziale kibiców, aż osiągnie się 500 tysięcy.
To niewielki zakład, który byłby natychmiast podjęty, ale jak
dojdzie do paru milionów i wydaje się, że bank ma szczęście, nieraz
trudno znaleźć nawet kilku graczy, którzy by weszli do gry. W takiej
chwili ja zawsze będę próbował wejść i podjąć zakład: inaczej mówiąc,
będę atakował Le Chiffre'a przy każdej okazji aż do chwili, kiedy albo
ja mu rozbiję bank, albo on mnie wykończy. Może to potrwać, ale w
końcu jeden z nas musi drugiego złamać, bez względu na innych
graczy, chociaż oni w międzyczasie, rzecz jasna, mogą wzbogacić go
albo zubożyć.
Jako bankier ma w tej grze lekką przewagę, ale trochę mu to pogra
na nerwach, że ja się na niego zawziąłem, a nie będzie wiedział,
spodziewam się, jaki mam kapitał do dyspozycji, więc liczę mniej
więcej na równy start.
Przerwał, bo przyniesiono truskawki i avocado.
Chwilę jedli w milczeniu, a potem, gdy podano kawę, rozmawiali
już o czym innym. Zapalili. Żadne nie piło koniaku ani likieru. W
końcu Bond uznał, że czas wyjaśnić jej zasady gry jako takiej.
— To proste — powiedział — i od razu wszystko zrozumiesz, jeśli
grałaś kiedykolwiek w oko, gdzie trzeba dostać sumę punktów bliższą
dwudziestu jeden niż ma rozdający. W tej zaś grze ja dostaję dwie
karty, bankier dostaje też dwie i jeśli żaden z nas od razu nie wygra,
jeden lub obaj możemy dobrać jeszcze po jednej karcie. Dążymy do
tego, aby mieć dwie lub trzy karty, których suma wynosi 9 punktów
lub jak najbliżej dziewięciu. Figury i dziesiątki nie liczą się; asy po
jednym punkcie; każda inna karta według liczby swych oczek. Tylko
ostatnia cyfra uzyskanej sumy jest ważna. Na przykład 9 plus 7 równa
się 6 a nie 16.
Wygrywa ten, komu wyszło najbliżej dziewięciu. Przy remisie gra
się od nowa.
Vesper słuchała uważnie, ale równocześnie obserwowała wyraz
abstrakcyjnej pasji malujący się na twarzy Bonda.
— Otóż kiedy bankier daje mi dwie karty — ciągnął Bond — i
suma ich wynosi 8 lub 9, to jest pewniak z ręki: wtedy
odkrywam te karty i wygrywam, chyba że on dostał z ręki to samo albo
lepiej. Jeżeli nie mam tyle z ręki, mogę stanąć na siedmiu lub sześciu;
przy pięciu poprosić o kartę albo nie; a już poniżej pięciu muszę
dobrać. Pięć to punkt zwrotny tej gry. Z rachunku wynika, że przy
pięciu szanse na poprawienie albo na pogorszenie są dokładnie
równe.
Bankier może zajrzeć do swoich kart dopiero wówczas, gdy ja
dobrałem albo stuknąłem w swoje karty na znak, że mam dość. Jeśli
dostał pewniaka, odwraca go i wygrywa. W przeciwnym razie stoi
przed tym samym problemem, co ja. Ale jemu w podjęciu decyzji:
dobrać trzecią kartę czy nie dobrać? pomaga już moje zagranie. Jeśli
stanąłem, to musi przyjąć, że mam pięć, sześć albo siedem; jeśli
dobrałem, wie, że miałem coś poniżej sześciu i karta, którą mi dał,
mogła poprawić mi rękę albo nie. A dostałem tę kartę obrazkiem do
góry. Widząc ją i znając szanse będzie wiedział, czy dobrać jeszcze
jedną, czy zostać na tym, co dostał.
Więc ma nade mną niewielką przewagę. Troszkę pomaga mu to
również w decyzji: dobrać czy stać. Ale jedna karta w tej grze zawsze
jest wątpliwa: to piątka. Dobrać czy zostać na niej? i co zrobi z piątką
przeciwnik? Niektórzy gracze zawsze dobierają albo zawsze zostają. Ja
kieruję się intuicją.
— W końcu jednak — Bond zdusił papierosa i zażądał rachunku
— najważniejsze są ósemki albo dziewiątki z ręki: więc
po prostu muszę się postarać, żebym dostał ich więcej niż on.
10
Gra o wysokie stawki
14
La vie en rosę?
Wejście do Roi Gallant stanowiła dwumetrowa złota rama od
obrazu, w której kiedyś, być może, tkwił ogromny portret jakiegoś
dobrze urodzonego Europejczyka. Mieściła się ona w dyskretnym
rogu „kuchni", czyli ogólnie dostępnej sali ruletki i gry w boule, gdzie
przy kilku stołach toczyła się jeszcze gra. Biorąc Yesper pod ramię i
wchodząc z nią na pozłacany stopień Bond przezwyciężył nagły
impuls, żeby pożyczyć trochę pieniędzy z caisse i obstawić maksymal-
nie najbliższy stół. Byłby to jednak zuchwały i tani gest pour epater la
bourgeoisie. Czy wygrałby, czy nie, byłoby to zagranie na nosie
łaskawemu losowi, który mu pomógł.
Nocny klub mały i ciemny, rozjaśniały tylko świece w pozłacanych
kandelabrach. Lustra ścienne, także osadzone w złotych ramach,
powtarzały ciepłe światło ich płomyków. Ściany obito ciemnoczerwo-
nym atłasem, fotele zaś i banąuettes pokrywał harmonizujący z nim
czerwony plusz. W głębi, w narożniku, trio składające się z fortepianu,
gitary elektrycznej i perkusji grało z przytłumioną słodyczą La vie en
rosę. Powietrze cicho pulsowało, aż kapiące od uwodzicielstwa.
Bondowi wydało się, że każda z par musi namiętnie dotykać się pod
stolikiem.
Dano im stolik w rogu przy drzwiach. Bond zamówił butelkę
Veuve Clicquot i jajecznicę na bekonie.
Siedzieli jakiś czas słuchając muzyki, wreszcie Bond zwrócił się do
Vesper:
— Wspaniale siedzieć tu z tobą i wiedzieć, że już po robocie. To
świetne zakończenie dnia: i teraz nagroda.
Czekał na jej uśmiech. Odrzekła dziwnie kruchym głosem:
— Rzeczywiście. — Sprawiała wrażenie zasłuchanej w muzykę.
Łokieć oparła na stole, a podbródek na grzbiecie dłoni i Bond
spostrzegł, że kostki jej palców pobielały, jakby tak mocno zacisnęła je
w pięść.
Między kciukiem a dwoma palcami prawej dłoni trzymała papie-
ros otrzymany od Bonda, jak artysta trzyma ołówek, i chociaż paliła z
widocznym spokojem, strzepywała od czasu do czasu papierosa do
popielniczki, mimo że nie było na nim popiołu.
Bond zauważył te drobiazgi, bo czuł dotkliwie jej obecność i chciał
wciągnąć ją w swój nastrój ciepła i zmysłowego odprężenia. Akcepto-
wał jednak jej powściągliwość. Sądził, że ona w ten sposób chce bronić
się przed nim, albo że to reakcja na oziębłość, którą jej okazywał tego
wieczora, na umyślny chłód, który zapewne potraktowała jako
upomnienie.
Teraz był cierpliwy.. Pił szampana, rozmawiał trochę o wydarze-
niach dnia, jacy są Mathis i Leiter, czym to może przypłacić Le Chiffre.
Był dyskretny i mówił tylko o tych aspektach sprawy, o których
Londyn ją na pewno poinformował.
Odpowiadała zdawkowo. Że oczywiście wyłapali obu rewolwe-
rowców, ale nic nie podejrzewali, kiedy ten z laską podszedł i stanął za
fotelem Bonda. Nie wierzyli, że tamci mogą się na coś porwać w
samym kasynie. Ledwie Bond i Leiter poszli do hotelu, zadzwoniła do
Paryża i powiadomiła łącznika z M o wyniku gry. Musiała mówić
ostrożnie i agent rozłączył się bez komentarza. Kazano jej to zrobić bez
względu na wynik. M prosił o przekazanie tej informacji do jego
osobistej wiadomości o dowolnej porze dnia i nocy.
To wszystko, co powiedziała. Sączyła powoli szampana i rzadko
spoglądała na Bonda. Nie uśmiechała się. Bond czuł się zawiedziony.
Pił dużo i zamówił jeszcze jedną butelkę szampana. Podano jajecznicę.
Zjedli w milczeniu.
O czwartej Bond już miał zażądać rachunku, kiedy przy ich stoliku
pojawił się maitre d'hotel zapytał o pannę Lynd. Podał jej karteczkę,
którą wzięła i spiesznie przeczytała.
— Ach, to tylko Mathis — powiedziała. — Chce, żebym wyszła do
holu. Ma dla ciebie wiadomość. Może nie jest odpowiednio ubrany czy
coś. Zaraz wracam. Potem moglibyśmy już iść do domu.
Uśmiechnęła się do niego z wysiłkiem.
— Chyba nie mam dziś nastroju do zabawy. Dzień był dosyć
nerwowy. Bardzo cię przepraszam.
Bond rzucił coś zdawkowego i wstał, odsuwając stolik. —Załatwię
rachunek — powiedział i odprowadził ją wzrokiem te kilka kroków do
wyjścia.
Usiadł i zapalił papierosa. Jakby powietrze z niego uszło. Nagle
zdał sobie sprawę, że jest zmęczony. Zaduch sali uderzył go tak jak
poprzedniego ranka w kasynie. Zażądał rachunku i wypił ostatni łyk
szampana. Okazał się gorzki w smaku, jak zawsze ten pierwszy
kieliszek ponad miarę. Chciałby ujrzeć rozradowaną twarz Mathisa i
usłyszeć, co nowego; może nawet jakieś słówko uznania.
Nagle kartka do Vesper wydała mu się dziwna. Mathis tak by nie
zrobił. Poprosiłby, żeby oboje przyłączyli się do niego przy barze, albo
sam przyłączyłby się do nich w nocnym klubie, nie bacząc na strój.
Pośmialiby się razem, a Mathis byłby podekscytowany. Miał wiele do
powiedzenia Bondowi, więcej niż Bond jemu. Aresztowanie Bułgara,
który zapewne coś jeszcze powiedział; pościg za człowiekiem z laską;
co robił Le Chiffre po wyjściu z kasyna.
Bond otrząsnął się. Czym prędzej zapłacił rachunek i nie czekał na
resztę. Odepchnął stolik i szybko wyszedł, nie odpowiadając na
życzenia dobrej nocy, wygłaszane przez maitre d'hotela i portiera.
Z pośpiechem przeszedł salę gry i rozejrzał się bacznie po długim
holu. Zaklął i przyspieszył kroku. Było tam zaledwie paru pracowni-
ków kasyna, a przy vestiaire odbierało swe rzeczy dwoje czy troje
eleganckich mężczyzn i kobiet.
Ani śladu Vesper. Ani Mathisa.
Niemalże biegnąc dopadł wyjścia i popatrzył wzdłuż schodów na
lewo i na prawo, rozejrzał się po niewielu pozostałych jeszcze
samochodach.
Commissionaire podszedł do niego.
— Taxi, monsieur?
Bond odprawił go machnięciem ręki i ruszył w dół po schodach,
wpatrując się w cienie. Na spotniałych skroniach czuł chłód nocnego
powietrza.
W połowie schodów usłyszał stłumiony krzyk, a potem trzasnęły
drzwiczki gdzieś z prawej. Ze zgrzytliwym ryknięciem silnika i strzela-
jąc z rury wydechowej wypadł z cienia w księżycową poświatę
nasępiony Citroen, buksując kołami z przednim napędem na sypkich
kamykach dziedzińca.
Tył samochodu podskakiwał na miękkich resorach, jakby na
tylnym siedzeniu zaciekle się szamotano.
Wypadł z rykiem za szeroką bramę wjazdową, pryskając fontanną
żwiru. Z otwartego okna tylnych drzwi wyleciało coś małego, czarnego
i głucho upadło w klomb. Dał się słyszeć pisk udręczonych opon, kiedy
po ostrym skręcie w lewo trafiły na bulwar, ogłuszający wydech z rury
na drugim biegu, zgrzyt przeskoku na czwórkę, a potem szybko
cichnący terkot, kiedy samochód wyrywał jak zając między sklepami
na głównej ulicy ku drodze wzdłuż wybrzeża.
Bond wiedział, że wśród kwiatów znajdzie wieczorową torebkę
Vesper.
Pobiegł z nią po żwirze z powrotem do jasno oświetlonych
schodów i przetrząsnął jej zawartość; zaniepokojony commissionaire
krążył w pobliżu.
Pośród zwykłego kobiecego bogactwa znalazła się zgnieciona
kartka:
15
Najprymitywniejsze fałszerstwo.
Bond rzucił się do swego Bentleya, błogosławiąc impuls, który
kazał mu tutaj nim przyjechać. Na pełnym ssaniu silnik natychmiast
zaskoczył i w jego ryku zginął głos bąkającego coś commissionaire,
który uskoczył, gdy fontanna żwiru trysnęła spod tylnych kół na jego
wieczorowe spodnie.
Samochód chybnął się w lewo za bramą, a Bond raptem zapragnął
mieć przedni napęd i niskie zawieszenie Citroena. Potem szybko
wrzucając biegi skupił się na pościgu, przez moment delektując się
grzmotem swego wydechu rozbrzmiewającym z obu stron wzdłuż
krótkiej głównej ulicy miasta.
Wnet wpadł na szeroką autostradę, wiodącą przez wydmy wzdłuż
wybrzeża. Już w czasie porannej przejażdżki stwierdził, że ma ona
doskonałą nawierzchnię i jest świetnie oznakowana światłami odblas-
kowymi na zakrętach. Ciągle zwiększał obroty, przyspieszając do stu
dwudziestu, potem do stu pięćdziesięciu, a potężne reflektory
Marchala drążyły prawie kilometrowy, bezpieczny, biały tunel między
ścianami nocy.
Citroen musiał tędy przejeżdżać. Bond słyszał, jak hałas jego
tłumika przebija się poza miastem, a na zakrętach wisiało jeszcze w
powietrzu trochę kurzu. Lada chwila spodziewał się zobaczyć dalekie
snopy jego reflektorów. Noc była cicha i powietrze przejrzyste.
Tylko gdzieś na morzu zalegał widocznie letni opar, bo co pewien
czas Bond słyszał wzdłuż brzegu rogi mgłowe, porykujące jak
żelazne bydło.
Podrywając maszynę do coraz większej prędkości, tylko pół uwagi
poświęcał prowadzeniu. Drugie pół zużywał na przeklinanie zarówno
Vesper, jak i M, że skierował ją do tej roboty.
Właśnie tego się obawiał. Te dziobane idiotki, myślące, że nadają
się do męskiej roboty. Dlaczego, u diabła ciężkiego, nie mogą siedzieć
w domu, pilnować swoich patelni, garnków, kiecek, zajmować się
plotkami i zostawiać męskich spraw mężczyznom? I właśnie coś
takiego przytrafia się jemu, akurat, kiedy cała robota wyszła tak
pięknie. To pasuje do Vesper! Nabrać się na taki stary chwyt, wleźć
w łapy porywaczom i siedzieć teraz w oczekiwaniu na okup, niby jakaś
pieprzona bohaterka z komiksu. Głupia suka.
Aż się w nim gotowało na samą myśl.
To jasne. Chodzi o wymianę i tyle. Dziewucha za jego czek na 40
milionów. No! ale nie z nim te numery! żadnej gry. Dziewczyna pracuje
w Służbie i wiedziała, czym to pachnie. Nawet nie zwróciłby się do M.
Ta robota jest ważniejsza niż ona. Trudno. Fajna dziewczyna, ale nie
jego brać na taki dziecinny chwyt. Nie ma mowy. Postara się dogonić
Citroena i załatwić to ze spluwą w ręku, a jak lalunia przy tym zarobi
w czapę, to trudną. On zrobi, co do niego należy — spróbuje
dziewczynę odbić, zanim ją gdzieś wywiozą — ale jakby ich nie
dogonił, to wróci do hotelu, pójdzie spać i kropka. Rano zapyta
Mathisa, co się z nią stało i pokaże mu kartkę. Gdyby Le Chiffre
próbował za dziewczynę wycisnąć z Bonda tę forsę, on nie zrobi nic i
nie piśnie. A dziewczyna niech ma za swoje. Jeśli zjawi się
commissionaire i opowie, co widział, Bond wykręci się bajeczką, że
pokłócił się z nią po pijanemu.
Umysł Bonda wściekle borykał się z tym problemem, kiedy tak
gnał potężnym samochodem wzdłuż brzegu, odruchowo biorąc zakrę-
ty i wypatrując wozów lub rowerzystów jadących z przeciwka do
Royale. Na prostych odcinkach sprężarka Amherst Yilliers wbijała
ostrogi w bok 25 koniom Bentleya i silnik wyrzucał w noc wysoki,
bolesny kwik. Obroty wzrastały aż poza 170 km i strzałka zbliżała się
do punktu oznaczonego 190 km na szybkościomierzu.
Był pewien, że szybko ich dogania. Z takim obciążeniem Citroen
nawet na tej drodze z trudem przekracza 130 km. Pod wpływem
nagłego impulsu zwolnił do stu dziesięciu, włączył światła przeciw-
mgłowe i zgasił reflektory Marchala. I rzeczywiście, już nie oślepiany
zasłoną własnych świateł, w odległości paru kilometrów dostrzegł
poświatę od innego samochodu.
Pomacał pod deską rozdzielczą, gdzie w ukrytej kaburze spoczywał
Colt Army Special z długą lufą kalibru 45. Wyjął go i położył obok na
siedzeniu. Mógł się spodziewać, że z każdej odległości do stu metrów
przy sprzyjającej nawierzchni trafi w opony albo w bak.
Po czym włączył znów reflektory i runął w pościg z rykiem silnika.
Czuł się spokojny i na luzie. Życie Vesper już nie stanowiło problemu.
W błękitnym świetle od deski rozdzielczej jego twarz była zacięta lecz
pogodna.
16
Ciarki
17
18
20
Istota
zła
22
Pędząca limuzyna
23
W przypływie namiętności
Fruit defendu
26
27
Krwawiące serce
Gospodarz przyniósł mu list rano.
Wpadł do pokoju Bonda, trzymając kopertę przed sobą, jakby
płonęła.
— Wydarzył się straszny wypadek. Madame ...
Bond wyskoczył z łóżka i rzucił się przez łazienkę, ale drzwi łączące
ją z pokojem Vesper były zamknięte na klucz. Popędził z powrotem
przez pokój i wzdłuż korytarza, obok kulącej się, przerażonej poko-
jówki.
Drzwi Vesper były otwarte. Sączące się przez okiennice słońce
oświetlało pokój. Nad przykryciem było widać tylko jej czarne włosy,
a jej ciało wyprostowane było i ułożone jak wizerunek na płycie
nagrobnej.
Bond upadł przy niej na kolana i odchylił przykrycie. Spała. Na pewno.
Oczy miała zamknięte. W jej ukochanej twarzy nic się nie zmieniło.
Wyglądała całkiem zwyczajnie, a jednak, a jednak była taka
nieruchoma, żadnego drgnienia, pulsu, oddechu. Właśnie. Nie
oddychała.
Później przyszedł gospodarz i dotknął jego ramienia. Wskazał
pustą szklankę na stoliku przy łóżku. Na dnie pozostał biały osad.
Stała obok jej książki, papierosów, zapałek i tego jej żałosnego
nieporządku: lusterko, szminka do ust i chusteczka do nosa. A na
podłodze pusta buteleczka po tabletkach nasennych, tabletkach, które
Bond widział tamtego wieczora w łazience.
Wstał i otrząsnął się. Gospodarz nadal wyciągał do niego list.
Wziął go.
— Proszę zawiadomić komisarza — rzekł Bond. — W razie
potrzeby będę w swoim pokoju.
Odszedł jak błędny, nie oglądając się za siebie.
Usiadł na brzegu łóżka i przez okno zapatrzył się na spokojne
morze. Potem spojrzał tępo na kopertę. Zaadresowana po
prostu okrągłymi dużymi literami: Pour Lui. Przemknęła mu przez
głowę myśl, że pewnie zostawiła polecenie, aby obudzić ją wcześnie,
żeby nie on ją znalazł. Odwrócił kopertę. Tak niedawno jej ciepły język
przesunął się po niej. Nagle wzruszył ramionami i rozdarł papier. List
nie był długi. Po pierwszych kilku słowach przeczytał go szybko,
oddychając głośno przez nos. Po czym rzucił go na łóżko jak skorpiona.
James, mój ukochany!
Kocham cię całym sercem i kiedy będziesz czytał te słowa, mam
nadzieję, że jeszcze mnie kochasz, bo teraz, przy tych słowach,, to
ostatnia chwila twej miłości. Więc żegnaj, mój ukochany, dopóki się
jeszcze kochamy. Żegnaj, kochanie.
Jestem agentką MGB. Tak, jestem podwójną agentką rosyjską.
Zwerbowali mnie rok po wojnie i odtąd pracuję dla nich. Zakochałam się w
Polaku z RAFu. Kochałam go aż do poznania ciebie. Możesz się
dowiedzieć, kim był. Dostał dwa razy Distinguished Seryice Order za
odwagę, a po wojnie przeszkolił go M i zrzucono go z powrotem do
Polski. Złapali go i torturami wiele z niego wydobyli, także i o mnie.
Trafili do mnie i powiedzieli mi, że go pozostawią przy życiu, jeśli ja będę
dla nich pracować. Nic o tym nie wiedział, ale pozwolili mu pisać do mnie.
List przychodził co miesiąc piętnastego. Okazało się, że nie mogę
przestać. Nie zniosłabym myśli o tym, że nadejdzie piętnasty bez jego
listu. Znaczyłoby to, że ja go zabiłam. Starałam się dawać im jak
najmniej. Musisz mi uwierzyć. Potem przyszła kolej na ciebie. Donios-
łam, że skierowano cię do tej roboty w Royale, jaką masz przykrywkę i
tak dalej. Dlatego wiedzieli o tobie, zanim przyjechałeś, i mieli czas
zainstalować mikrofony. Podejrzewali Le Chiffre'a, ale nie wiedzieli, na
czym polega twoje zadanie poza tym, że dotyczy jego osoby. Tylko tyle im
powiedziałam.
Potem kazali mi nie stawać za tobą w kasynie i przypilnować, aby nie
stanęli za tobą Mathis i Leiter. Dlatego rewolwerowiec omal cię nie
zdołał zastrzelić. Potem kazali mi zainscenizować to porwanie. Pewnie
zastanawiałeś się, dlaczego w nocnym klubie tak cicho się zachowywa-
łam. Nie zrobili mi krzywdy, bo pracowałam dla KGB.
Ale kiedy się dowiedziałam, co ci zrobili, mimo że zrobił to Le
Chiffre, który okazał się zdrajcą, postanowiłam, że dalej tak nie mogę.
Poza tym zaczynałam się .w tobie kochać. Chcieli, żebym powyciągała
z ciebie różne rzeczy podczas twej rekonwalescencji, ale odmówiłam.
Kierowali mną z Paryża. Dwa razy dziennie musiałam dzwonić pod
numer na Invalides. Grozili mi, wreszcie pozbawili mnie paryskiego
kontaktu i już wiedziałam, że mój kochanek w Polsce umrze. Ale chyba
obawiali się, że zacznę sypać i ostrzeżono mnie, że Smiersz po mnie
przyjdzie Jeśli nie będę posłuszna. Zignorowałam to. Zakochałam się w
Tobie. Potem zobaczyłam w Spłendide mężczyznę z czarną przepaską na
oku i dowiedziałam się, że pytał o mnie. To było w dniu przed naszym
przyjazdem tutaj. Miałam nadzieję, że go zgubię. Postanowiłam kochać
się z tobą i uciec przez Hawr do Ameryki Południowej. Spodziewałam
się, że urodzę twoje dziecko i gdzieś zacznę życie odnowa. Ale pojechali
za nami. Przednimi nie można uciec.
Wiedziałam, że jeśli się przyznam, będzie to koniec naszej miłości. .
Zdałam sobie sprawę, że mogę albo czekać, kiedy Smiersz mnie zabije i
przy tym również ty możesz zginąć, albo mogę się zabić sama.
Tak się to przedstawia, kochany. Będę cię tak nazywać i będę mówić,
że cię kocham, tego mi nie zabronisz. Zabieram ze sobą to i pamięć o
tobie.
Niewiele ci przyjdzie z tego, co mogę powiedzieć. Ten paryski numer
to Invalides 55200. W Londynie nigdy i nikogo z nich nie spotkałam.
Wszystko szło przez adres kontaktowy: kiosk z gazetami przy 450
Charing Cross Płace.
W czasie pierwszej kolacji, którą jedliśmy razem, mówiłeś mi, jak ten
Jugosłowianin, któremu udowodniono zdradę, powiedział: ,,Poniosła
mnie światowa zawierucha". To jedyne moje usprawiedliwienie. To i
miłość do człowieka, któremu starałam się ratować życie.
Już późno i jestem zmęczona, i tylko dwoje drzwi dzieli mnie od
ciebie. Ale muszę być dzielna. Mógłbyś uratować mi życie, ale nie
zniosłabym spojrzenia twych najdroższych oczu.
Ukochany mój, ukochany!
Twoja V.
„Bodzio”