Altinyeleklioglu Demet - Tajemnice Dworu Sułtana 01 - Hurrem. Słowiańska Odaliska

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 215

Demet Altinyeleklioğlu

HÜRREM.
SŁOWIAŃSKA ODALISKA.
KSIĘGA I

Tajemnice dworu sułtana


przełożyła Agnieszka Erdoğan
Dżejhanowi…
Nagle cienie zniknęły. Umilkły głosy. Przygasło rażące oczy światło. Ogarnęła ją
ciemność. Z radości miała ochotę klaskać. Dopiero w ciemnościach mała dziewczynka mogła
opuścić ciało leżące na łóżku. Dopiero wtedy okno w jej umyśle otwierało się na światło
bezkresnych łąk. To był ten czas. Ciemność była tak gęsta, że można było jej dotknąć. Słychać
było, o czym opowiada cisza.

– Pospiesz się – wyszeptała. – Chodź już.

Próbowała usłyszeć własny głos, ale nie mogła. Była jednak pewna, że dociera do niej
głos dziewczynki. Teraz tylko ona mogła ją usłyszeć. Może tym razem z nią porozmawia. Poczuła
nagłą ekscytację. Tak bardzo tego pragnęła. Za każdym razem… Biegła za motylami, a jej
okrywające plecy włosy tańczyły. Nagle przystanęła i już tylko patrzyła. Chciała wyciągnąć rękę
do dziewczynki, objąć ją, ale nie mogła.

Kochała jej niebieskozielone oczy, maleńkie dołeczki w policzkach i zagadkowy uśmiech.

– Chodź – powtórzyła. – Nie każ motylom czekać.

Więc nie kazała. Nagle w ciemnościach ukazała się bezkresna łąka pełna żółtych kwiatów
żarnowca. Westchnęła do tańczących ponad kwiatami motyli: „Tęskniłam za wami”. Później
przyszła dziewczynka, unosząc niebieską sukienkę i biały fartuszek. Mama nie związała jej
włosów. Tańczyły na jej plecach niczym rude, morskie fale, ścigając się z wiatrem. Motyle
natychmiast utonęły w czarze pięknych loków. Teraz dziewczynka śpiewała chyba radosną
piosenkę, trącając włosami maleńkie skrzydła motyli nad jej głową. Nie mogła jej usłyszeć.
Świergotu ptaków też nie. Jakby z ciemności patrzyła na bezgłośny raj.

Tańcząca z motylami mała, piegowata dziewczynka o rudych włosach zauważyła ją.


Tempo jej tańca się zmniejszyło. Ich spojrzenia się spotkały. Boże, jakże była piękna! Piękna
i niewinna. I jakże bezbronna! Ujrzawszy ją, chciała przegonić smutek z jej oczu. Była
zdecydowana spróbować. Gdy dziewczynka zamierzała się odwrócić i podążyć za motylami,
odezwała się:

– Nie odchodź.

Mała dziewczynka zatrzymała się wśród żółtych kwiatów. Odwróciła się i spojrzała na
nią. Smutek w jej oczach zastąpiła ciekawość.

– Porozmawiaj ze mną.

Niebieskozielone oczy rozbłysły, ale nie zmąciła ciszy.

– Powiedz mi, kim jesteś.

Dziewczynka nachyliła się i zerwała kwiatek.

– Aleksandra. Jestem Aleksandra.


– Aleksandra! Jakie piękne imię. Pasuje do ciebie.

– A ty, kim jesteś? Wydaje mi się, że cię znam.

Nie odważyła się powiedzieć, że ona też ma takie wrażenie.

– Jestem sułtanka Hürrem, moja śliczna.

– Sułtanka Hürrem? A kto to?

– Jestem żoną władcy całego świata, sułtana Sulejmana Wspaniałego.

Trzymając brzeg niebieskiej sukienki, dziewczynka ugięła jedno kolano i delikatnie się
przed nią skłoniła, wyciągając do niej zerwany kwiatek.

Hürrem starała się wydostać z ciemności i przyjąć go, ale nie mogła. Czuła, jak jej gardło
się zaciska. Chciała już wymknąć się z mroku i zatańczyć z Aleksandrą motyli taniec w morzu
żarnowców, lecz nie potrafiła uratować się z ciemności.

Na twarzy dziewczynki pojawił się figlarny uśmiech.

– Hürrem, kochasz Sulejmana?

– Oczywiście.

– Pewnie Sulejman też cię kocha?

Hürrem uśmiechnęła się do siebie.

– Skąd wiedziałaś?

– Jesteś bardzo piękna.

Uwaga dziewczynki się rozproszyła. Znów zaczęła pląsać z motylami. Oddalała się,
szczebiocząc pośród żółtych kwiatów żarnowca. Nagle zatrzymała się, jakby o czymś sobie
przypomniała.

– Masz koronę i tron?

Nie wiedziała, co odpowiedzieć.

– Dobrze jest być sułtanką Hürrem – powiedziała dziewczynka i znów zaczęła biec. –
Zdecydowałam. Ja też zostanę Hürrem.

Chciała wydostać się ze zniewalających ją ciemności, zerwać się z miejsca, w którym


leżała. Ale nie mogła.
– Nie waż się! – krzyknęła. – Lepiej zostań sułtanką tych łąk.

Ale Aleksandra dawno już zniknęła pośród kwiatów, tańcząc z motylami. Hürrem nagle
usłyszała słowa piosenki. „Oby nigdy się nie skończyła”, pomyślała, ale nagle wszystko zaczęło
zanikać. Najpierw wyblakły kolory. Zniknęły kwieciste łąki. A później góry, których szczyty
okrywała mgła. Jako ostatnie ucichły szum wiatru i piosenka Aleksandry. Zamknęły się okna jej
umysłu. Hürrem znów została sama w ciemnościach.

Nie mogła przestać myśleć o pytaniu dziewczynki. „Kochasz Sulejmana?”. Jej ciałem
wstrząsnął nagły dreszcz.

– Sulejmanie, czy to ty? – zapytała, sprawdzając drugą stronę łóżka.

Nikogo nie było. Tęskniła za oplatającymi ją w żelaznym uścisku ramionami męża.


Pragnęła ich. Czuła, jak gorące usta sułtana Sulejmana dotykają płatków jej uszu, szyi, piersi.
Czuła, że brak jej tchu. „Czy to możliwe? – pytała siebie co chwila. – Czy to możliwe?”. Czy tu,
pomiędzy światłem a cieniem, prawdą a ułudą, piekłem a rajem, jej ciało mogło miotać się w tym
nieokreślonym pragnieniu?

Przestraszyła się. Próbowała się wyprostować. W jej wnętrzu rozległ się bezgłośny krzyk.
Czyje to palce? Zamarła w przerażeniu. W ciemnościach usiłowała dostrzec, do kogo należą
palce, które wędrując między jej nogami, przyprawiały ją o utratę zmysłów. Nic nie widziała.
Nikogo nie było. Bezpańskie palce jak pająk wędrowały między jej udami a łonem!

– To ty? – jęknęła.

Nikt nie odpowiedział. Hürrem ze wszystkich sił próbowała odsunąć się od tych palców,
które dotarły już do wszystkich intymnych miejsc, wzbudzając pożądanie i pieczętując grzech.

– Nie! – krzyknęła. – Nie! Nie!

Zerwała się, myśląc, że ucieknie w ciemności. Biegła, aby się ratować. Nie było rąk ani
nóg. Pajęcze palce zniknęły. Teraz gonił ją młody, przystojny mężczyzna.

– Ty! – krzyczał. – Ty, ty, ty! To ty mnie zabiłaś! A tak ci ufałem. – Już miał ją złapać, gdy
nagle stanął przed nimi dęba rumak z rozwianą grzywą.

Hürrem ujrzała olbrzyma majestatycznie dosiadającego wierzchowca. Wydawało się, że


rozpraszał ciemność.

– Wskakuj, dziecko! – powiedział olbrzym.

Bez zastanowienia rzuciła się w jego silne ramiona.

– Zabierz mnie stąd… – wyszeptała, obejmując go. – Zabierz mnie na moje łąki. Motyle
na mnie czekają.
Rumak rzucił się naprzód niczym burza. Hürrem czuła, jak jego grzywa miesza się z jej
lokami i oplata twarz.

W ciemnościach zaczęły się poruszać jakieś ciała. Nie mogła dostrzec ich twarzy. Do jej
uszu dochodziły niezrozumiałe szepty.

– Trawi ją gorączka – powiedział jeden.

Wydawało jej się, że zaczyna dostrzegać twarze swoich dzieci. To był Mehmed.

– Ach, mój Mehmedzie – wyszeptała. – Nie udało im się zabić twojej matki, więc
poświęcili ciebie.

Następnie podeszła do niej Mihrimah. Jedyna córka. Jasne włosy Selima… Żarliwe
spojrzenie Bajazyda, które odziedziczył po sułtanie Sulejmanie. Zbliżył się do niej też smukły
Dżihangir. Dokładnie w chwili, gdy miała go przytulić, młodszy syn wymknął się z jej objęć.

Ujrzała parę przerażających oczu. Pamiętała je. Zadrżała pod wpływem posępnego,
a zarazem przenikliwego spojrzenia. Usta kobiety nie poruszały się, ale Hürrem słyszała jej
świdrujący głos.

– To trucizna! Trucizna! – krzyczała kobieta skrzekliwym głosem.

Nagle ciemność się rozproszyła. Cienie nabrały kształtów. Głosy odnalazły właścicieli.
„Przekażcie padyszachowi dobre wieści. Sułtanka Hürrem się obudziła”.

Za mgłą rzęs dostrzegła troskę na twarzy swojego męża. Gdy próbowała się uśmiechnąć,
dręczyło ją pytanie Aleksandry: „Masz koronę i tron?”.

– Przywołajcie do mnie Dżafera – powiedziała cicho. – Natychmiast. Natychmiast!


I
Jesień 1558

Między drzewami poruszało się kilka niespokojnych cieni. Sylwetki te należały do


dziesięciu mężczyzn o paskudnych twarzach, którzy przygarbieni, w strugach deszczu, powoli
poruszali się naprzód, co krok zatrzymując się i nasłuchując. Cienie drzew wypełniły las
ciemnością głębszą niż noc. Gdyby nie błysk zimnej stali dzierżonych przez nich mieczy, nie
sposób byłoby ich dostrzec. Mimo kiepskiej pogody mieli do wykonania zadanie, równie
złowrogie jak oni.
Chociaż szli już od wielu godzin, do miejsca zasadzki było jeszcze daleko. Przemokli do
suchej nitki. Nie tylko z powodu deszczu, ale także strumieni wody spływających z liści dębów,
pod których grubymi gałęziami znajdowali schronienie.
Na znak dany przez podniesienie ręki wszyscy zamarli w bezruchu. Dziesięć par uszu
wsłuchiwało się w leśną ciszę. Dziesięć par oczu starało się dostrzec coś przez ścianę deszczu.
Nikogo nie widzieli. Niczego nie słyszeli.
Las nigdy nie był aż tak milczący. Pewne było, że nawet jelenie i zające pochowały się do
swoich kryjówek. Tych dziesięciu czekało krwawe zadanie. Wszystkich rozgrzewała myśl
o sakwach wypełnionych złotem.
Ręka opadła i dziesięć cieni ruszyło do przodu z mieczami gotowymi w każdej chwili
rozpłatać komuś brzuch. Cień, obserwujący ich z odległości kilku metrów, zrobił to samo.
Gdy doszli do miejsca, gdzie drzewa rosły rzadziej, byli naprawdę zmęczeni. Dziesięciu
mężczyzn przystanęło. A podążający ich śladem cień ukrył się za jednym z drzew. Musiał być
czujny. Nie mógł zanadto się zbliżyć.
Mężczyźni rzucili się na mokrą ziemię, żeby złapać trochę oddechu. Peleryny, pod
którymi się skrywali, okleiły ich ciała. Człowiek, którego twarz szczelnie okrywał kaptur,
mruknął:
– Niech to szlag! To zadanie będzie cięższe niż sumienie giaura. Jeśli nie zdejmiemy
peleryn, trudno będzie wymachiwać mieczem.
Jeden z nich, leżący nieco z tyłu z twarzą przy ziemi, ściągnął z głowy kaptur.
– Za to łatwo będzie napełnić kieszenie złotem. – Zasłonił ręką usta, aby stłumić chytry
śmiech, i otarł wodę spływającą po twarzy.
– W taką pogodę nawet diabeł nosa nie wystawi. Myślę, że na darmo się trudzimy. Eloglu
nie jest tak głupi jak my. Na pewno schronili się w jakimś chanie. Przeczekają tam do rana,
chrapiąc w ciepłych łóżkach – przemówił w ciemności inny cień.
– Kto wie, może wysuszyli się przy kominku i popijają wino?
Mężczyzna, który niedawno podniesieniem ręki dał znak do zatrzymania się,
wyprostował się gniewnie.
– Jaki chan? Jakie wino? O czym bredzicie, głupcy?! Ludzie Hürrem dostali rozkaz i nie
zatrzymają się bez względu na pogodę. Skończcie to babskie zawodzenie i w drogę. Już niewiele
zostało.
Rozległy się pomruki niezadowolenia. Dziewięciu mężczyzn znów ruszyło przed siebie,
a w niedługim czasie pochłonęła ich ściana deszczu.
Dowódca bandy został nieco z tyłu. Poczekał, aż zbliży się ten, który podążał ich śladem.
Mężczyzna owinięty skórzaną peleryną, sięgającą do ziemi, próbując zetrzeć spływającą wodę,
wycedził:
– Prawdziwe oberwanie chmury!
– Dzięki temu zmyje się przelana przez nas krew.
Mężczyzna w skórzanej pelerynie zadrżał.
– Zmyjemy krew, ale zwłoki zostaną. Wszyscy rozpoznają ludzi Hürrem. A ci twoi?
Upewniłeś się, że nie ściągną na nas niczyich podejrzeń?
– Nie martw się. Moi ludzie są czyści.
Dowódca bandy przystanął, śmiejąc się na te słowa.
– Czyści? Nie rozśmieszaj mnie! Na tym świecie wszystko może być czyste, ale nigdy
ludzie.
– Mimo wszystko bądź ostrożny – poprosił mężczyzna. – Nie zapomnij o umowie. Nie
zostawiamy rannych. Jeśli któryś przeżyje, nie mów, że i tak umrze. Dokończ robotę.
– Jeśli przeżyję – powiedział i spojrzał za siebie. – Jeśli mnie zabiją, kto to zrobi? Ty?
Mężczyzna udał, że nie słyszy.
– Wciąż nie zauważyli, że za wami idę?
– Jak mieli zauważyć? – burknął przywódca. – Są przemoczeni do suchej nitki. Wszyscy
myślą tylko o tym, żeby jak najszybciej się stąd zabrać i znaleźć jakiś suchy, ciepły kąt. Komu
w głowie oglądanie się? – Nagle zamilkł. – To ty chciałeś za nami iść. Po wszystkim
dostarczylibyśmy ci to, czego chcesz. Nie musiałeś brudzić sobie rąk.
Kilka kropel spłynęło mu po szyi pod ubranie. Zakapturzony mężczyzna wzdrygnął się
i jeszcze szczelniej owinął peleryną. Ta noc nie będzie jedynie mokra, ale długa i krwawa. Nawet
nie chciał myśleć o tym, co go czeka, jeśli nie znajdą ludzi Hürrem. Koniecznie musi zdobyć tę
sakiewkę.
– Człowiek, który wydał mi ten rozkaz, jest dokładny – mruknął. – Musi dostać to, czego
chce. Ale to nie wystarczy. Chce mieć pewność, że wykonaliście zadanie i nie zostawiliście po
sobie znaku.
– I ty właśnie po to tu jesteś. Żeby się upewnić, że nie pozostał żaden ślad.
Mężczyzna nie odpowiedział. Spojrzał tylko w przeciwnym kierunku, chociaż nie można
tego było dostrzec w ciemności.
– Kto wydał ci ten nieszczęsny rozkaz? – wymsknęło się z ust dowódcy.
Mężczyzna przeklął w duchu. Cóż za głupie pytanie. Wręcz śmieszne.
Ale jego rozmówca się nie uśmiechnął, tylko jeszcze raz otarł dłonią wodę spływającą mu
po twarzy.
– Człowiek, który kazał mi go wykonać – powiedział tylko.
– A jeśli się okaże, że mieli rację? Jeśli zamiast jechać konno w deszczu, gdzieś się
zatrzymali? Wiesz, że wraz z przyjściem świtu niebezpieczeństwo porażki wzrośnie.
Mężczyzna pokręcił głową.
– W dzień czy w nocy, w deszczu czy w śniegu, zadanie ma zostać wykonane. Taki jest
rozkaz! – syknął, dając mężczyźnie znak, żeby odszedł. – Przyjdą. Sam powiedziałeś, że konni
Hürrem się nie zatrzymają.
Miał rację. Ludzie sułtanki Hürrem nie przystanęli. Pięciu jeźdźców, ubranych w czerń,
zostawiając za sobą stepy, zagłębiło się w las. Nawet jeśli ciemność i drzewa ich spowalniały,
byli zdecydowani kontynuować podróż. Mocno ściągając wodze, posuwali się naprzód,
pochylając głowy przed nisko rosnącymi gałęziami. W ogromnym lesie słychać było tylko
parskanie wyczerpanych koni.
Gdy doszli do miejsca, gdzie drzewa były rzadsze, znów przyspieszyli. Mieli do
pokonania jeszcze tylko czwartą część drogi przez las.
Wszystko wydarzyło się błyskawicznie. Nagle drogę pięciu jeźdźców przecięło drzewo
walące się z hałasem. Spłoszone zwierzęta zaczęły rżeć i stawać dęba, a mężczyźni krzyczeli
rozgniewani.
W tej samej chwili ciemność przecięło dziesięć strzał. Dwóch z pięciu jeźdźców padło na
ziemię bez życia. Pozostali chwycili za miecze i zeskoczyli z koni.
– Pokażcie się, szatańskie pomioty! – wykrzyknął jeden.
Bandyci nie mieli powodu zwlekać. Dziesięć cieni wychynęło zza dziesięciu drzew.
Dziesięciu mężczyzn otoczyło trzech kawalerzystów sułtanki Hürrem. Przez krótką chwilę
jeźdźcy wymieniali przerażone spojrzenia. Przysunęli się do siebie, jakby chcieli się wzajemnie
ochronić. Zaraz potem wymieszały się ze sobą różne dźwięki – szczęk mieczy, krzyki
i przekleństwa.
Wśród rozświetlających nocną ciemność iskier uderzającej o siebie stali krzyki zaczęły
się zmieniać w jęki. Najpierw dwóch napastników twarzą w dół runęło na ziemię i już więcej się
nie poruszyło.
Jeden z ludzi Hürrem rzucił się na pozostałych zbirów, krzycząc:
– Wynoście się stąd, sługusy Sokollu! – Zamachnął się mieczem, zabierając jeszcze dwa
życia, lecz został raniony w ramię.
Chwycił miecz w zdrową rękę i uderzał dalej. Rozpruł brzuch jednego z atakujących go
mężczyzn. Drugiemu odciął rękę. Zbyt późno jednak spostrzegł mężczyznę, który zbliżał się do
niego od tyłu. Ogromny miecz, przecinając powietrze, oddzielił jego głowę od tułowia.
Bezgłowym ciałem wstrząsnął spazm, po czym runęło na ziemię. Odcięta głowa potoczyła się po
mokrej ziemi i zniknęła w ciemności.
Jeźdźcy walczyli dzielnie. Okolica zamieniła się w morze krwi. Ciała dziewięciu łotrów
i czterech ludzi Hürrem leżały rozciągnięte na ziemi. Strugi deszczu obmywały krew sączącą się
z ran. Zostało tylko dwóch ludzi – przywódca bandy i ostatni z konnych Hürrem. Gdy ostatkiem
sił ruszyli na siebie, powietrze przeciął nagły świst. Strzała przeszyła serce człowieka Hürrem. Za
nią podążyła następna. I jeszcze jedna. Jeździec potoczył się w błoto i wszystko się skończyło.
Nie słychać było nic oprócz deszczu.
– O mały włos, ta świnia by mnie wykończyła – burknął przywódca do mężczyzny
wychodzącego zza drzew. – Twoje strzały uratowały mi życie.
– Daruj sobie – powiedział mężczyzna w skórzanej pelerynie, który całą noc śledził
bandę. – Walczą lepiej niż wy. Gdybym nie zdążył, cała zasadzka poszłaby na marne. Przeszukaj
ich. Przy jednym z nich znajdziesz purpurową sakiewkę.
Podczas gdy przywódca przeszukiwał jeźdźców, drugi mężczyzna chodził pomiędzy
ciałami. Od czasu do czasu pochylał się i sprawdzał, czy ktoś oddycha.
– Nie ma tu żadnej sakiewki – powiedział herszt, lecz mężczyzna nie przerwał
poszukiwań.
– Jak to nie ma? Musi tu być. Poszukaj jeszcze raz. Może gdzieś ją rzucili? Pewnie ją
schowali.
Jego głos zdradzał narastającą panikę.
Powtórne przeszukanie również nie przyniosło rezultatów. Do trzeciego sam się
przyłączył. Porozbierał nawet zwłoki, aby upewnić się, że nic nie jest do nich przywiązane, ale
i to nie pomogło.
– Niech to szlag! – wykrzyknął gniewnie. – To pułapka!
– Pułapka?
– Pułapka! Ci mężczyźni byli podstawieni. Celowo powiedzieli nam, którym szlakiem
będą jechać. Podczas gdy my zastawialiśmy pułapkę, sakiewka dotarła do miejsca przeznaczenia
inną drogą. Wpadliśmy w pułapkę twojej sułtanki Hürrem. Ta ruska pluskwa nawet samego
diabła wyprowadziłaby w pole.
– Tylko pomyśl, ilu moich ludzi zginęło na marne.
Mężczyzna w skórzanej pelerynie odwrócił się ze złością.
– Trzech jeszcze żyje. Przeniosłem ich pod drzewo. Dokończ robotę.
Miecz przywódcy bandy odebrał ostatni dech trzem mężczyznom stojącym na krawędzi
życia i śmierci. Gdy wykonawszy zadanie, chciał się odwrócić, usłyszał złowróżbny świst. Było
już jednak za późno. Pierwsza strzała trafiła go w brzuch. Mężczyzna z przerażeniem patrzył na
powiększającą się krwawą plamę. Druga strzała zakończyła jego żywot.
Człowiek w pelerynie wiedział, że trzecia strzała jest zbędna.
– Obyś trafił do piekła – burknął. – Wiadomość Hürrem pewnie dotarła już do celu.
Dwóch posłańców w ciemności skierowało spienione konie do bram pałacu oświetlonych
wielkimi pochodniami. Po obu stronach drogi, niczym drzewa cyprysowe, stały rzędem straże.
Mknęli jak burza wśród stukotu końskich kopyt. Padający cały dzień deszcz utworzył na drodze
małe jeziorka. Mokre od deszczu, szarpane wiatrem końskie grzywy chłostały twarze
kawalerzystów. Rozpryskując dookoła krople wody, ruszyli jak strzała do bram, nad którymi
wznosiły się dwie wieże. Chcąc popędzić konia, jeździec wymachiwał w powietrzu prawą ręką,
uderzając długimi wodzami boki zwierzęcia. Wyglądał przy tym, jakby ciął mieczem wroga.
– Z drogi! Rozsuńcie się! Przepuśćcie posłańców sułtanki Hürrem!
Pośród zapadającego zmroku zmęczone kamienie dziedzińca ożywił odgłos pospiesznych
kroków. Zmierzały ku nim pałacowe straże. Otoczyły przybyłych, kierując w ich stronę kopie.
Wyciągnięto miecze. Kilku żołnierzy, uzbrojonych w broń palną, przyjęło pozycje do strzału.
Wojsko, które wylało się z bram otwierających się na zewnętrzny dziedziniec, nie spowolniło
jeźdźców. Dwa wierzchowce, wyciągnąwszy głowy, parły naprzód.
Głos odzianego w czerń jeźdźca zagrzmiał niczym grom:
– Przepuśćcie posłańców sułtanki Hürrem!
W jednej chwili spłoszeni żołnierze rozpierzchli się na dwie strony przed pędzącymi na
nich rumakami. Dwa konie, gniady i siwy, pomknęły jak wiatr, wprost na drugi dziedziniec. Iskry
spod uderzających o kamienie kopyt błyszczały jak świetliki. Tym razem żołnierze podbiegli,
aby złapać konie, chrapliwie wyrzucające powietrze przez nozdrza. Jeden z koni, spłoszony
nagłym zgiełkiem, stanął dęba. Opierając się na tylnych nogach, przednimi energicznie uderzał
powietrze. Z pyska dobywało się gniewne parskanie. Jego śladem podążył gniadosz, wypełniając
dziedziniec rżeniem. Podczas gdy czterech stajennych próbowało ujarzmić konie, dwóch
posłańców, pokrytych ziemią i kurzem, energicznym ruchem wyciągnęło nogi ze strzemion
i zsunęło się na ziemię. Dwaj mężczyźni stanęli przed bramą noszącą tugrę1 Mehmeda Zdobywcy
i próbowali się ochłodzić, łapczywie popijając wodę, którą w dzbanie przynieśli im ze studni
pałacowi słudzy.
Dowódca czauszy2, zastanawiając się, kto zmącił wieczorną ciszę, wyskoczył nagle
z wartowni zwieńczonej dwiema stożkowymi kopułami, oddzielającej plac od drugiego
dziedzińca, i krzyknął:
– Nie wiecie, że do pałacu nie wchodzi się jak do stajni?
Jeden z kawalerzystów włożył rękę pod koszulę, wyciągnął purpurową sakiewkę i uniósł
ją. Widząc to, czausz pasza się uspokoił.
Głos drugiego jeźdźca rozległ się echem wśród wysokich pałacowych murów.
– Mamy wieści z pałacu w Edirne. Chcesz dowodu? Oto on.
Czausz pasza nie mógł opanować rozbieganego spojrzenia. Skręcając w palcach koniec
bujnego, czarnego wąsa, który co rano nacierał olejkiem z orzechów laskowych, próbował
zachować resztki honoru przed sługami. Zniżył głos, choć jego ton wciąż brzmiał jak rozkaz.
– Mówcie więc. Co tak stoicie?
– Wiadomość przekażemy tylko Dżaferowi Adze. Takie mamy rozkazy.
– Głupcze, chcesz stanąć tak przed wielkim agą haremu? Może nie znasz panujących tu
reguł, ale czy nie masz wstydu? Powiedz mi, co miałeś przekazać, zabierz swojego przyjaciela
i odejdź.
Dowódca czauszy ze strachem i z szacunkiem spojrzał na sakiewkę, którą posłaniec wciąż
trzymał nad głową. Od razu ją rozpoznał. Purpura była symbolem sułtanki Hürrem. W Imperium
Osmańskim nie było drzwi, których nie otworzyłaby ta purpurowa sakwa. Nie było też życia,
którego nie mogła odebrać. Mimo to nie mógł się powstrzymać. Wyciągnął rękę, próbując
odebrać sakiewkę. Odziany w czerń posłaniec o sokolim wzroku błyskawicznie odskoczył do
tyłu. Dłoń jego towarzysza sięgnęła po zakrzywiony sztylet, który miał u boku.
– Nie rób tego, czausz paszo – wycedził głosem pełnym groźby. – Powiedziałem ci, jaki
dostaliśmy rozkaz. Mamy przekazać to Dżaferowi Adze. Choćbyś wysłał na nas całą armię, nie
złamiemy rozkazu.
Dowódca czauszy i otaczający go słudzy nawet w ciemnościach mogli dostrzec ich
zaiskrzone spojrzenia. Na usta mężczyzny cisnęły się obelgi. „Przeklęci głupcy, chamy,
prostackie nasienie, ruskie sługusy”, przemknęło mu przez głowę. Nie miał jednak zamiaru
wypowiadać ich na głos. Wiedział, co znaczy ściągnąć na siebie gniew Hürrem.
– Chodźcie za mną – powiedział i odwrócił się.
Ruszył dumnie, jedną rękę opierając na zakrzywionej szabli. Frędzel białego filcowego
fezu kołysał się w rytm jego kroków. Kroczył pewnie w czerwonych skórzanych baczmagach3,
jakby próbując zatrzeć swoją wcześniejszą niepewność.
Najpierw czausz pasza, a za nim dwóch odzianych w czerń posłańców, w otoczeniu
ubranych w czerwono-białe stroje, uzbrojonych w kopie strażników, ruszyli w stronę bramy
otwierającej się na drugi dziedziniec. Dwóch stajennych zostało przy koniach. Na drugi
dziedziniec nikt oprócz padyszacha, choćby sam chan czy król, nie mógł wjechać konno.
Jeden z posłańców odwrócił się i spojrzał za siebie. Stajenni wciąż starali się uspokoić
konie gniewnie uderzające kopytami o ziemię. Wierzchowce wyciągały głowy, próbując uwolnić
się z uprzęży.
Gdy przechodzili przez bramę zwieńczoną z obu stron stożkowymi, drewnianymi
kopułami, dołączyło do nich jeszcze czterech służących trzymających pochodnie.
Minęli Wieżę Sprawiedliwości, w której każdego dnia po porannej modlitwie zbierał się
Dywan – rada wezyrów, żeby dyskutować o sprawach państwa. Poza pojedynczymi pochodniami
przy wartowni budynek spowijały ciemności. Wysokie mury sprawiały wrażenie, jakby w mroku
próbowały ukryć wszystkie sekrety. Czausz pasza, strażnicy oraz słudzy szli swobodnie
i bezszelestnie. Natomiast odziani w czerń dwaj posłańcy Hürrem sprawiali teraz wrażenie
zdenerwowanych. W świetle pochodni ich cienie padały na podłogi pokryte białym marmurem.
Byli obserwowani ze wszystkich stron.
W przeciwieństwie do Wieży Sprawiedliwości budowla po prawej stronie od bramy była
rzęsiście oświetlona. Kilku służących szybkim krokiem wchodziło do środka, jeden równie
pospiesznie wychodził, trzymając ogromne tace. Cudowne zapachy dziesiątek różnych,
przygotowywanych każdego dnia w pałacowej kuchni potraw, słodkości, syropów i szerbetów
przypomniały dwóm jeźdźcom, że od poprzedniego wieczoru nie mieli nic w ustach.
Idąc przez wąskie uliczki, przez ogrody, nad którymi mimo jesieni unosiły się tajemnicze
zapachy, minęli fontannę, przy której mieszkańcy seraju szukali ochłody w ostatnich letnich
dniach. W końcu, przechodząc przed szkołą Enderun, gdzie dzieci i młodzież niemuzułmańska
sprowadzona do imperium pobierała nauki w zakresie religii, nauk ścisłych, historii, dyplomacji,
języka tureckiego, perskiego, handlu i dworskiej etykiety, dotarli do drzwi haremu. Dalej nie
wolno było wchodzić.
Jeden ze służących, mimo iż miał na stopach ciżmy z podwiniętym czubkiem, w które
można było wcisnąć tylko palce, pobiegł do haremu, żeby jak najszybciej przekazać Dżaferowi
Adze, że czekają na niego posłańcy sułtanki Hürrem. Chłopiec biegł bez tchu między
pałacowymi zabudowaniami i pawilonami przez długie, kręte uliczki i wąskie korytarze
wykładane kamieniami. Kusiło go, żeby zawołać: „Czarny Ago, Czarny Ago, wiadomość!”, ale
ze strachu był w stanie wydusić z siebie tylko szept, który mógł usłyszeć jedynie on sam.
Dżafer Aga, do którego Hürrem wysłała wiadomość, był najważniejszy w haremie.
Nazywano go tak, mimo iż wcale nie miał na imię Dżafer. Znany był też jako Czarny Aga.
Oczywiście nie zdobył tego przezwiska, ponieważ był czarny jak bezgwiezdne noce. Ten
Sudańczyk o dużym nosie, wielki i brzydki jak baśniowy olbrzym, od pierwszego dnia pobytu
Hürrem w pałacowym haremie, jeszcze jako odaliski, stał się jej powiernikiem i zaufanym.
Czasem był jej sługą, ale najczęściej szpiegiem. To właśnie było przyczyną lęku, jaki wzbudzał.
Jego szyja nikła zupełnie w wielkich ramionach. Odnosiło się wrażenie, jakby jego
olbrzymia głowa osadzona była bezpośrednio na nich. Nocą nietrudno było na niego wpaść. Po
tym, jak przydarzyło się to kilku odaliskom, które przeraźliwym krzykiem zbudziły cały harem,
Dżafer postanowił nosić białe ubrania.
Także i tej nocy Czarny Aga, niczym bezgłowa, odziana w szarawary zjawa, przechadzał
się korytarzami haremu wypełnionymi nocnym mrokiem. Znał ten pałac jak własną kieszeń. Nie
pamiętał nawet, kiedy zabrano go z ojczyzny. Nazywano go Sudańczykiem, ale chyba pochodził
z Abisynii. Z dzieciństwa pozostały mu tylko dwa wspomnienia: piracki okręt i cuchnąca
stęchlizną piwnica, gdzie pozbawiono go męskości. Dżaferowi wciąż rozbrzmiewał w uszach
własny krzyk.
Hürrem przybyła do pałacu właśnie wtedy, gdy Dżafer przeżywał swoje samotne
i przepełnione bólem dni. Miała na imię Aleksandra, ale tę rudą dziewczynę nazywano też
Rusłaną. Byli chyba w tym samym wieku. Służący wyśmiewali się z niej: „Piętnastoletnia
kociczka!”. Z Dżaferem było podobnie.
O ile niewola stłamsiła Dżafera, o tyle w Aleksandrze, nazywanej przez wszystkich ruską
odaliską, wzniecała coraz większy bunt. Ta pochodząca z Rusi dziewczyna nie dała się stłamsić.
Błyszczała na każdym kroku, wprawiając wszystkich w zakłopotanie. Nie słuchała ani
padyszacha, ani Sułtanki Matki. Nawet zabranie jej do pałacowej łaźni okazało się problemem.
Usiadła w rogu razem z tatarską dziewczyną Merzuką, którą razem z nią przywieziono z Krymu,
i tam została. Czasami, przechodząc nocą pod drzwiami jej komnaty, Dżafer słyszał płacz. Kiedy
indziej, nocami, gdy księżyc wstępował na niebo i unosił się nad wodami, gdzieś nad Wieżą
Leandra, a jego światło delikatnie sączyło się przez okratowane okna pokoju, do jego uszu
dobiegały dźwięki pieśni nuconych w obcym języku. Niekiedy jej głos huczał jak woda
wydobywająca się ze źródła, innym razem drżał jak zraniony w skrzydło ptak, tylko był bardziej
żałosny. Szeptem kładł się na jej ustach. Było jasne, że śpiewała o tęsknocie. Może tęskniła za
swoim krajem, swoją wioską. Może wspominała rodziców. Kto wie, może śpiewała do
ukochanego, który został w odległych krainach? Dżafer krył swoje ogromne ciało w mroku lub
kręcił się w pobliżu, udając, że ma do wykonania bardzo ważne zadanie, i czekał, aż wybrzmią
ostatnie dźwięki pieśni Aleksandry.
Właśnie w jedną z takich nocy stanęli przed sobą twarzą w twarz. Gdy z ust dziewczyny
wydobyły się ostatnie wersy pieśni, ze swojej kryjówki Dżafer dostrzegł łzy niczym perły
kapiące na jej policzki. A ona ujrzała jego.
Otrząsnął się i chciał jak najszybciej się stamtąd oddalić, jednak dziewczyna, która
dopiero zaczynała uczyć się tureckiego, powiedziała niepewnie:
– Nie odchodź. Kim jesteś?
– Dżafer.
– A ja Aleksandra Lisowska.
– Dlaczego płaczesz?
– Po plostu płakać. Ja nie mówić.
Dżafer się uśmiechnął.
Dziewczyna nie potrafiła wymawiać „r”. Z jej ust wydobywało się urocze „lll…”. Tak
było przez lata. Nawet teraz, gdy sułtanka Hürrem wpadała w gniew i uderzając obcasem
o podłogę, krzyczała na poddanych, jej „r” brzmiało jak „l”: „Przekażcie to agom! To mój
lozkaz!”.
Ale teraz już nikt nie mógł się z tego śmiać.
Tamtej nocy Aleksandra powiedziała:
– Nie mówić nikomu. Niech to będzie seklet. Nasz seklet.
Był to pierwszy sekret ruskiej odaliski Aleksandry i Dżafera. A miało ich być jeszcze
więcej. Dzięki tym tajemnicom zyskał nie tylko wzbudzającą grozę reputację Czarnego Agi
w haremie, ale również mały majątek, który gromadził.
Ile to już lat minęło? Trzydzieści, czterdzieści? Teraz ta haremowa dziewka była
najpotężniejszą kobietą na świecie. Dżafer też nie był już tym biednym eunuchem, popychanym
i wyrzucanym za drzwi, z którego naśmiewały się odaliski: „Urwali ci całego? Naprawdę?
Pokaż”. Harem też nie był już haremem. Odkąd na prośbę sułtanki Hürrem sułtan Sulejman
odesłał dziewczęta, harem stał się domem sułtana i jego rodziny. Chociaż dziewczęta radujące
serca młodych książąt nie całkiem zniknęły, to harem nie był już taki jak dawniej. Uciekinier
z Abisynii, Dżafer Aga, od dawna stał na czele takiego właśnie haremu.
Siedzącego w wartowni i odbywającego podróż w czasie Dżafera sprowadziło na ziemię
wtargnięcie młodego sługi.
– Czarny Ago! Czarny Ago!
Policzki chłopca były czerwone od biegu. Mówiąc, starał się nie podnosić głosu.
– Hola! Co to za krzyki? Życie ci niemiłe?! Jak śmiesz krzyczeć w domu padyszacha?
Ucisz się albo każę wytargać cię za uszy.
– Ago, przyszła wiadomość od sułtanki Hürrem. Posłańcy powiedzieli, że albo przekażą
wieści Dżaferowi Adze, albo ktoś odpowie za to głową.
Chłopiec dodał trochę od siebie do tego, co usłyszał, jednak słowa, które wydyszał,
wystarczyły, żeby Dżafer Aga natychmiast udał się w kierunku bramy.
„Skoro przyszła wiadomość od mojej sułtanki, dlaczego zwlekałeś, żałosny Bośniaku?
Dlaczego nie posłałeś po mnie, gdy tylko wymówili moje imię?”.
Mężczyźni, widząc zbliżającego się pospiesznym krokiem Dżafera, wyszli z wartowni
znajdującej się na parterze, wznoszącej się po prawej stronie wieży. Jeden z nich odezwał się
surowo:
– Ty jesteś Dżafer?
– Tak, ja. A ty, kim jesteś?
– Czy to twoja sprawa, kim jestem?
– Jeśli twierdzisz, że masz wieści od mojej sułtanki, to moja.
– Skoro tak, ago, nazywają mnie Błyskawica. A to Piorun. – Wskazał swojego
towarzysza.
Gdy mężczyzna szyderczo uśmiechnął się pod wąsem, odezwał się Piorun.
– Zniszczymy każdego wroga sułtanki Hürrem.
Błyskawica podjął przerwany wątek.
– Jeśli ktokolwiek będzie złorzeczył naszej sułtance, wyrwiemy mu język.
Dżafer Aga zabrał mężczyzn ze światła pochodni pod cień drzewa. Jedynymi białymi
punktami były teraz białka jego oczu i na przemian znikające i pojawiające się zęby. Starając się,
na ile to możliwe, aby jego cienki głos przybrał złowieszczy ton, wysyczał:
– Nie potrzeba innych języków. Na szczęście wasze są wystarczająco cięte.
Czując, że ciała mężczyzn są napięte jak cięciwa łuku, rozłożył ogromne dłonie
i uśmiechnął się.
– W porządku, ja jestem Dżafer. Ty jesteś Błyskawica, a ty – Piorun. Zniszczycie
każdego. Oczywiście. Ale skąd ten Dżafer może mieć pewność, że przysyła was sułtanka
Hürrem? Macie jakiś dowód?
Odziany w czerń mężczyzna nie kazał na siebie czekać. Wyciągnął jedwabną, purpurową
sakiewkę bijącą blaskiem połączenia kobiecej pasji i gracji. Czarny Aga z szacunkiem przejął
sakiewkę i ją powąchał.
Odezwał się drugi mężczyzna:
– Podaj hasło. Sułtanka Hürrem poleciła cię zapytać, jak miała na imię jej pierwsza
służka. „Jeśli będzie wiedział, przekażcie mu wiadomość, jeśli nie, odbierzcie mu życie”,
poleciła.
– Merzuka.
Mężczyźni spojrzeli na siebie. Jeździec, który przedstawił się jako Błyskawica, rozejrzał
się dookoła, sprawdzając, czy w pobliżu nie znajduje się ktoś, kto mógłby ich usłyszeć, po czym
nachylił się do ucha Dżafera Agi.
– Jutro przed wieczorną modlitwą sułtanka Hürrem przybędzie do pałacu.
„Hura! – pomyślał aga. – Po to były wszystkie te podchody i hasła? Całe to zamieszanie
było tylko po to, żeby powiedzieć, że sułtanka Hürrem wraca z Edirne?”.
– Tylko tyle? – zapytał, przypatrując się im podejrzliwie.
Tym razem Piorun schylił się do jego drugiego ucha.
– Czy twoja czarna jak węgiel głowa zawsze tak wolno myśli? – burknął. – Myślisz, że
wielka sułtanka tylko po to wysyłałaby posłańców? Masz dostarczyć tę sakiewkę wielkiemu
wezyrowi Rüstemowi Paszy. To pilne i ważne, dlatego niezwłocznie musisz wykonać ten rozkaz.
Resztę będzie wiedział Jego Wysokość Wielki Wezyr.
Twarz Dżafera spochmurniała.
– Dobrze, ale ta sakiewka jest pusta.
Drugi odziany w czerń mężczyzna patrzył na Dżafera płonącym wzrokiem. Dżafer
również skierował na niego swoje błyszczące w ciemności oczy. Wiedział, co Błyskawica mu na
to odpowie. Na twarzy mężczyzny pojawił się nerwowy uśmiech.
– Kto słyszał, żeby przekazywać wielkiemu wezyrowi pustą sakiewkę?
Drugi mężczyzna wtrącił się do rozmowy, uśmiechając się szeroko.
– Ago, zapewne wiesz, co włożyć do sakiewki.
Tym razem Dżafer zrozumiał zaszyfrowaną wiadomość sułtanki Hürrem. „Trucizna –
przeszło mu przez myśl. – Znowu śmierć, znowu nieszczęście”. Te słowa paliły mu mózg,
chociaż w tej samej chwili jego ręce stały się zimne jak lód.
A więc wszystko zaczyna się od nowa.
Noc jeszcze nie opuściła Stambułu, gdy dwaj przybyli z Edirne odziani w czerń
mężczyźni ruszyli konno w drogę powrotną.
Dżafer natychmiast przystąpił do swoich złowrogich obowiązków. Przemykał spowitymi
nocną ciemnością pałacowymi uliczkami, kryjąc się w cieniu murów i podstrzeszy. Głowę ukrył
pod czarną peleryną. Teraz na czarnej jak węgiel twarzy nie widać było nawet białek jego oczu.
Był sprytny jak lis, podstępny jak skorpion i niebezpieczny jak wilk. Co chwila zatrzymywał się,
nasłuchując w ciszy. Z zewnętrznego dziedzińca dochodziły głosy pełniących wartę janczarów,
a z uchylonego okna haremu, przez które sączyło się światło, niosły się niezrozumiałe szepty
dwóch kobiet.
Upewniwszy się, że jest bezpiecznie, powoli ruszył do przodu, aby po chwili znów
przystanąć. Przez nikogo niezauważony musiał dostarczyć zawartość sakiewki do męża
ukochanej córki sułtana Sulejmana, sułtanki Mihrimah, utrapionego zięcia sułtanki Hürrem,
wielkiego wezyra Rüstema Paszy. Nikt nie mógł go zobaczyć. Nikt nie mógł się dowiedzieć, że
purpurowa jedwabna sakiewka, którą włożył do kieszeni swoich przepastnych szarawarów,
niosła za sobą śmierć. W sakiewce, w maleńkiej buteleczce znajdowała się trucizna, która mogła
uśmiercić cały regiment – jad czterdziestu żmij.
Czyje życie było celem? „Nieważne”, mruknął Dżafer Aga. Już się przekonał, że jeśli
mieszka się w pałacu, najbardziej niebezpieczna jest nadmierna ciekawość. Przeżył tu tak długo
tylko dlatego, że nie był zbyt ciekawski lub raczej starał się, aby ta cecha nim nie zawładnęła.
„Kto mniej wie, dłużej żyje”, mawiał początkującym służącym. Dżafer Aga wiedział bardzo
dużo, ale od razu o wszystkim zapominał.
Korzystając z sekretnego przejścia, minął otaczające pałac zewnętrzne mury
i z zadziwiającą szybkością zanurzył swoje ogromne ciało w czarnych jak smoła ciemnościach.
Był pewien, że porusza się bezszelestnie, ale jego własne kroki były dla niego jak uderzenia
bębna. „Niech to szlag”, mruknął. Nerwy miał napięte jak postronki. Gotów był teraz bić, zabić
lub rozerwać na strzępy.
W mroku bezgwiezdnej nocy ruszył w stronę rozklekotanego powozu stojącego
w zagajniku po przeciwnej stronie. Dorożkarze, którzy wiedzieli o odbywających się niekiedy
sekretnych ucieczkach z haremu, czekali tu, licząc na sowity zarobek. Na szczęście tej nocy był
tu jeden powóz. Blade światło świecy stojącej w oknie powozowych drzwi to pojawiało się, to
znikało w rytm wiatru kołyszącego osłaniającymi wszystko gałęziami. Dżafer Aga schował się za
jednym z drzew. Długo sprawdzał, czy nikt go nie śledzi. Upewniwszy się, że nie jest
obserwowany, dokładnie ukrył swoje potężne ciało pod peleryną i przemknął w stronę małego
dwukonnego powozu. Bezgłośnie otworzył drzwi i wsiadając do środka, powiedział:
– Jedź prosto. Powiem ci, gdzie masz się zatrzymać.
„Znów jakiś haremowy amator”, pomyślał dorożkarz, chwytając za lejce. Dwa konie
ruszyły i zaczęły iść ospałym, bezwolnym krokiem.
Gdy powóz ruszył, Dżafer po raz kolejny upewnił się, że buteleczka znajduje się w jego
kieszeni. Przeszył go dreszcz. Tam czaiła się śmierć. Podczas gdy powóz toczył się do celu,
Dżafer rozmyślał o tym, jak bardzo nienawidził trucizn. Sama idea śmierci od trucizny wydawała
mu się przerażająca. Bał się, że umrze otruty. Sam też nie zamierzał nikogo otruć. Śmierć
powinna być wzniosła – zarówno dla ofiary, jak i mordercy. Powinna przyjść z naprzeciwka,
patrząc w oczy. Wyciągnął spod peleryny ogromne ręce. Każda z nich była wielka jak kłoda.
Gdy jego dłonie zamknęły się na czyjejś szyi, nie było już ratunku. Dżafer dobrze znał odgłos
gruchotanych kości. Wiedział też, jak bezwładne stawało się ciało pozostawione bez tchu. Nie
pamiętał, ilu ludzi straciło życie z jego rąk.
Dżafer spojrzał przez okno na zewnątrz. Zaczął rytmicznie uderzać pięścią w drzwi
powozu.
– Ago, nie stukaj tak. To nic nie pomoże. – Dorożkarz się roześmiał.
Jego słowa zawisły w powietrzu. Wbrew jego oczekiwaniom podróżnego nie rozśmieszył
ten żart.
– Zatrzymaj się po prawej stronie, przy ruinach.
Powóz pojechał jeszcze kawałek do przodu.
– Ho, ho! – krzyknął na konie i ściągnął cugle. Zmęczone z ulgą się zatrzymały. – A któż
to wybiera się o tej porze do tych opuszczonych ruin? – zapytał dorożkarz i odwrócił się,
próbując zobaczyć podróżnego.
Jednak ostatnią rzeczą, którą zobaczył w tych ciemnościach, był przeraźliwy błysk
i zakrzywiony sztylet, który z prędkością błyskawicy ugodził go w serce.
Teraz nie pozostali już żadni świadkowie. Dżafer oczyścił nóż, wycierając go o zabitego
mężczyznę. Wyskoczył z powozu i wszedł do opuszczonego budynku. W tym tajemnym
przejściu miał się spotkać z tym, komu doręczy przyniesioną przez siebie śmierć.
II

Haremowy konwój od dawna był w drodze. Słońce stało już wysoko.


Mimo iż była połowa października, słońce mocno przygrzewało. Wśród wzniecanych
przez wozy i konie tumanów kurzu wijąca się między polami droga stawała się niewidoczna.
Nawet oślepiający czarny blask sułtańskiego powozu znikł pod warstwą szarego pyłu.
Sześciokonny zaprzęg mimo napiętej uwagi woźnicy podskakiwał na dziurach niewidocznych
zza ściany kurzu.
Sułtankę Hürrem znudziło oglądanie nieustannie patrzącej jej w oczy służącej, która
w tym ciasnym wnętrzu wachlowała ją niestrudzenie, próbując ochłodzić. Wyrzuciła ją z powozu
i została w nim sama. Nie wzięła do siebie nawet Merzuki. Oddana przyjaciółka patrzyła na nią
z następnego zaprzęgu. Hürrem chciała zostać sama. Miała już tego dość. Od długotrwałego
tkwienia na siedzisku wyściełanym jedwabnymi kobiercami bolało ją całe ciało. Przód jej
purpurowego kaftana ozdobionego złotą nicią, wysadzanego brylantami i rubinami był
rozsznurowany. Jeden brzeg spódnicy był zawinięty, drugi zwisał z siedzenia nad wyłożoną
jedwabiami podłogą. Sztywny kołnierzyk wołoskiej krepowej bluzki sięgał jej pod samą brodę.
Piękna żona sułtana Sulejmana ze znudzeniem zdjęła misternie upięty na jej rudych włosach
hotoz4, zdobiony drogocennymi kamieniami wielkości ziaren bobu, i rzuciła go na siedzenie
naprzeciwko.
Zasłony były szczelnie zaciągnięte. Pomimo zwisającej z dachu powozu jedwabnej
pozłacanej siatki, mającej ochronić wnętrze pojazdu przed kurzem, chmura pyłu dostała się do
środka. Nawet rude włosy Hürrem stały się białe od kurzu. Jednak ta pokrywająca wszystko
szarożółta chmura nie przyćmiła czaru głębokich jak ocean niebieskozielonych oczu kobiety.
Sułtanka Hürrem odchyliła czarne skórzane zasłony i oglądała widok za oknem. Oficer
jadący na czele uzbrojonych w miecze kawalerzystów, którego biały pas wskazywał na wysoką
rangę, nie odstępował powozu nawet na chwilę. Jego brwi były napięte jak cięciwa łuku. Bujne,
błyszczące wąsy nadawały ogorzałej na słońcu twarzy majestatyczny wygląd.
„Jest nawet przystojny”, przemknęło jej przez głowę. Od razu zauważyła, że jego wąsy są
farbowane orzechami. Nie widziała wcześniej tego smagłego młodzieńca. Służył na zamku
w Edirne czy został przysłany jako dowódca straży ze Stambułu? Oficer kątem oka zauważył
rozchyloną zasłonę i obserwującą go sułtankę Hürrem. Zawstydzony nie wiedział, co zrobić.
Popędził lekko konia, upewniając się, że zniknął z pola widzenia kobiety.
Hürrem była rozkojarzona. Głowa jej ciążyła. Serce miała ściśnięte. Ostatnio często czuła,
że serce łopocze jej w piersi, traci dech, a ręce i nogi odmawiają posłuszeństwa. I jeszcze te nagłe
skurcze w żołądku. Dzięki Bogu nie trwało to długo. „O tej porze roku noce w Edirne robią się
chłodne. Pewnie się przeziębiłam”, pomyślała.
Sułtanka Hürrem była zaniepokojona. I to bardzo zaniepokojona. Misterny jak
szydełkowy haft plan, który układała przez lata, był o krok od niepowodzenia.
– Dlaczego to robisz, Selimie? – wyszeptała. – Nie widzisz, że tron sułtana Sulejmana jest
dla ciebie za duży? Zbyt duży tron może odebrać życie. Dlaczego nie posłuchasz matki i nie
utorujesz drogi do tronu swojemu bratu Bajazydowi?
Przez chwilę rozglądała się w zamyśleniu. „Niech ten tron, na którym nie pozwoliłam
zasiąść Mustafie, synowi Gülbahar, przypadnie mojemu dzielnemu Bajazydowi”, modliła się.
Już na samą myśl o Gülbahar i Mustafie wpadała w złość. Tak było od lat. Jej odebrała
sułtana Sulejmana, jemu – tron Osmanów, ale nie zostawiła za sobą ani nienawiści do Gülbahar,
ani przekleństwa Mustafy.
Hürrem kochała obu swoich synów, którzy pozostali przy życiu. Nie wyróżniała ani
jednego, ani drugiego. Gdy przywodziła na myśl jasne włosy Selima, które podobno odziedziczył
po sułtanie Bajazydzie Błyskawicy, i jego brązowe oczy, na jej twarzy malował się ciepły
uśmiech. Gdyby ktoś ją zapytał, powiedziałaby, że Selim jest podobny do niej, a Bajazyd do ojca.
Każdy wiedział, że jedyne, co Selim odziedziczył po Sulejmanie, to jego zamiłowanie do poezji.
Uwielbiała ich obydwu, ale państwo potrzebowało Bajazyda. Selim był dobry, ale kobiety
i trunki przedkładał nad sprawy kraju. Gdyby przejął tron, państwem nie rządziłby Selim, ale
wezyrowie.
„Hm… – mruknęła. – Ten góral Sokollu i Kara Mustafa Pasza5 wiedzą, że jeśli Selim
zostanie padyszachem, będą mogli kierować tym koniem, jak będą chcieli. Nie daj Boże, mogliby
nawet wywołać bunt i przejąć tron”.
Jeśli ktoś ma prowadzić tego konia, musi to być Hürrem, a jeźdźcem ma być Bajazyd. Był
zdolny. Miał barki wystarczająco silne, aby unieść panowanie państwem. Był wystarczająco
mądry, aby wiedzieć, że jego matka sułtanka ma równie duże zasługi dla państwa co jego ojciec
padyszach. Był też na tyle lojalny, aby pozostać wierny celom swojej matki.
Hürrem westchnęła ze znużeniem. Musiała wcielić w życie układany latami plan, zanim
całkiem się rozpadnie. Powinna znaleźć nowe pionki i zadbać o to, żeby zanim przyjdzie
powiedzieć „szach”, sułtan Sulejman nie był bezstronny wobec swoich synów. Chciała utorować
drogę Bajazydowi, a jednocześnie ocalić życie Selima. Właśnie dlatego uciekła od pałacowego
zgiełku. Wyjechała do pałacu w Edirne, żeby być z dala od uszu chciwych wezyrów, od oczu
obserwujących każdy jej krok z ukrycia, szpiegów i haremowych utyskiwań. Przez kilka
miesięcy odpoczywała i na nowo obmyślała plan, który pozwoliłby uniknąć krwawej walki o tron
między jej synami.
Nie żałowała niczego, co do tej pory zrobiła, żeby posadzić na tronie swojego syna.
Walczyła przez lata. Niestrudzenie. Balansowała na krawędzi śmierci. Wśród wielu pułapek.
Wielu po drodze zginęło, ona przetrwała. Była teraz bardzo blisko celu. Będąc sam na sam
z własnym sumieniem, mówiła, że nic nie leży jej na sercu. Dlaczego miało być inaczej? Takie
były reguły. Droga do władzy była usłana krwią. Co miała robić? „Ale krew, która wsiąkła w tę
drogę, nie będzie należała do moich synów – postanowiła ze złością. – Czy nie wystarczy, że dla
jednego tronu poświęciłam już dwóch synów? Nie chcę więcej przeżywać bólu po stracie
dziecka”.
Edirne zawsze przypominało Hürrem jej ojczyznę, tę niewielką ruską wioskę,
dzieciństwo, które tak szybko minęło. Pamiętała zapach chrupiącego chleba wypiekanego przez
matkę na ogniu z sosnowych szyszek. Myślała o tamtejszych zimach i szalonym wichrze.
Świszczał między pokrytymi śniegiem i lodem szczytami gór, hulał w dolinach, uderzał w ściany
domów. Miotał dymem unoszącym się z kominów, porywał wszystko, co stanęło mu na drodze.
Huczenie wiatru zagłuszało nawet wycie głodnych wilków.
– Szybko, wejdź do środka. Chyba że chcesz stać się pożywieniem dla wilków.
Hürrem podskoczyła. Zupełnie jakby ktoś krzyczał obok niej. Jednak język był inny. Nie
był to turecki ani perski, ale znała go i rozumiała. Oczywiście, że rozumiała. To był język jej
snów. Chociaż od wielu lat nie mówiła po rusku, wciąż śniła w tym języku. Nawet jeśli się w nim
nie mówiło ani go nie słyszało, nie można było zapomnieć języka ojczystego.
Kto do niej mówił? Matka? Nie pamiętała ani jej twarzy, ani głosu. Zapomniała. Serce
Hürrem palił ból.
– Pół wieku – powiedziała.
Minęło prawie pięćdziesiąt lat od dnia, w którym po raz ostatni słyszała ten głos. Ale
nawet dziś był on tak znajomy i żywy… Słyszała go tysiące razy.
„Aleksandro Anastazjo Lisowska, szybko, wejdź do środka…”, głos był władczy, ale
przede wszystkim pełen miłości.
Hürrem się zaniepokoiła. Teraz powóz zdawał się sunąć po gładkiej powierzchni.
Wstrząsy ustały. A może to jej się tak wydawało? Machnęła ręką, jakby chciała kogoś przegonić.
Coś bez przerwy kołatało w jej głowie. Jednak Hürrem nie mogła zrozumieć, co ją tak
niepokoiło.
Nocami, słuchając podmuchów wiatru, kuliła się pod połataną narzutką mamy. Była tak
mała, że nie wiedziała, czy trzęsie się ze strachu, czy z zimna. Obawiała się, że w każdej chwili
do domu może wejść zły olbrzym – taki jak w bajkach. „Najświętsza Panienko – szeptała wtedy
– miej mnie w swojej opiece”.
Przed oczami Hürrem pojawił się obraz modlącej się, malutkiej dziewczynki, klęczącej
przy łóżku i wpatrującej się w wyrzeźbioną z drewna figurkę Matki Bożej. Włosy miała starannie
splecione. Warkocze spływały na plecy po obu ramionach. Ich końce przewiązane były
czerwono-niebieskimi wstążkami. Rączki miała malutkie. Jej palce nieustannie tańczyły wokół
ust. Kim była ta mała, piegowata dziewczynka o zadartym nosku? To ona? Nie mogła sobie
przypomnieć.
Sułtanka Hürrem westchnęła. Znów nie mogła odnaleźć przyczyny swojego niepokoju.
Jedyne, co się nie zmieniło, to niesforne oczy zerkające na nią z pękniętego lustra. Nikt
nie potrafił powiedzieć, czy są niebieskie, czy zielone. Były pełne głębi i uczucia, głodne,
rozmarzone, nieśmiałe, wyniosłe i beztroskie. Miały taki wyraz, jakby chciały zapytać:
„Pobawisz się ze mną?”.
Hürrem wyciągnęła z kieszeni, misternie ukrytej w rękawie kaftana, małe lusterko
w czerwone kropki, z krótką rączką. W swojej pałacowej komnacie miała wiele cennych luster.
Już samo brylantowe lustro, sprowadzone przez sułtana Sulejmana z Indii, było skarbem. Lustro
weneckie, które admirał Hajraddin Barbarossa zdobył jako łup w bitwie pod Prevezą i jej
podarował. To małe, niepozorne lusterko, którego jedyną ozdobą były czerwone kropeczki,
wypadało przy nich dość blado, jednak to właśnie je zawsze nosiła przy sobie. Był to prezent,
który przed laty dostała od Fryderyka.
„Nieszczęsny Fryderyk…”, pomyślała i westchnęła głęboko.
Mimo iż w powozie było gorąco, sułtanką Hürrem wstrząsnął dreszcz. Jakby nagle
poczuła na policzku zimny oddech śmierci.
– Ukochany Fryderyk – wyszeptała.
Przed jej oczami stanęła młodzieńcza twarz polskiego handlarza. Z jakiegoś powodu
miała w pamięci jego obraz z dnia, gdy spotkali się na targu po raz pierwszy. Opadające na czoło
potargane, jasne włosy, grube, nieustannie napięte brwi, rozbawione spojrzenie, wąski, zadarty
nos i usta, które z powodu wiecznie goszczącego na nich uśmiechu wyglądały jak dwie grube
linie. Usta – słodkie, wilgotne usta.
Gdyby wiedział, co się wydarzy, pewnie przekląłby dzień, w którym ich drogi się
skrzyżowały. Ale Hürrem też tego nie wiedziała… Tylko to pierwsze spojrzenie, pierwsza iskra,
nagle budząca się w sercu, skradziony pocałunek i rozstanie. Skąd mogła wiedzieć, że po latach
na swojej drodze znów spotka te oczy i wiecznie uśmiechnięte usta. Fryderyk biegł do niej jak
świadoma śmierci ćma rzucająca się w płomień. Może patrząc w oczy śmierci, również się
uśmiechał? Hürrem bardzo chciała, żeby tak było. Może wówczas ból gryzącego ją grzechu
byłby nieco słabszy.
Podniosła lusterko i długo patrzyła na przyglądającą jej się kobietę.
„Nie, nie jestem tą małą dziewczynką”, przemknęło jej przez głowę. Nie miała tej
piegowatej twarzy ani pełnych życia oczu. Tak, wciąż były równie piękne i głębokie, ale nie było
w nich już tego ożywienia, czułości, beztroski i oddania, które gościło w spojrzeniu tej małej
dziewczynki.
– Nie jestem nią – wyszeptała. – Jestem sułtanką Hürrem.
Nie mogła oderwać wzroku od lusterka. Jeśli ona była sułtanką Hürrem, to kim była ta
kobieta przyglądająca się jej z błyszczącej powierzchni lustra?
– Kim jesteś? – spytała odbicia w lustrze.
Już miała odwrócić spojrzenie od lusterka, gdy znów usłyszała ten sam głos.
„Aleksandro Anastazjo… Podejdź tu, dziecko”.
Głos nieustannie powtarzał:
„Aleksandro… Aleksandro… Aleksandro…”.
Hürrem wzdrygnęła się, jakby przebudziła się z jakiegoś koszmaru. Rzuciła lusterko na
siedzenie.
– Nie – powiedziała. – Nie jestem Aleksandrą. Mam na imię Hürrem. Jestem ukochaną
żoną sułtana Sulejmana, który obalał i wywyższał królów, przed którym klękają chanowie
i królowie. Jestem matką jego synów i jego ukochanej córki.
Jej ciało pokrył pot. Czoło płonęło. Ciągnięty przez sześć silnych koni powóz znów
zaczął się trząść, jakby wjechał w burzę. Pojazd wydawał z siebie żałosne jęki, ilekroć najeżdżali
na dziurę.
Właśnie wtedy nadała imię tej ukrytej w zakamarkach umysłu rzeczy, która niepokoiła ją
od wielu dni, miesięcy, a może nawet lat.
Całe swoje istnienie spędziła, walcząc o to, żeby przetrwać. W pewnym okresie swojego
życia popadła w zapomnienie. Zniknęła. Zupełnie jakby nigdy nie istniała. Nie chciała zostać
zapomniana. Nie chciała zniknąć. Chciała pozostawić po sobie jakiś ślad. Tego dnia, gdy będzie
się żegnać z tym światem, nie chciałaby stać się tylko garścią ziemi. Nie mogła tego nazwać
pragnieniem nieśmiertelności, raczej chciałaby, żeby o niej pamiętano… Tak, właśnie o to
chodziło. Ale czy to możliwe? Kto wie, podczas ilu nieprzespanych nocy, dłużących się od
zmroku do brzasku nocy, pełnych cierpienia, szukała odpowiedzi swoim dziecięcym rozumem.
W końcu Hürrem odkryła ten sekret. Żeby nie zostać zapomnianym, trzeba być silnym.
Noc dobiegała końca. Ciemności powoli ustępowały miejsca światłu poranka. Hürrem
wydawało się, że już świta. Gdy przypomniała sobie, jak wydawało się jej, że w końcu
rozwiązała zagadkę i znajdzie drogę do potęgi i sławy, na jej twarzy pojawił się bolesny grymas.
Myślała, że to koniec trosk, strachu, samotności i ciężkich prób.
– Dopiero teraz przyszła kolej na prawdziwy ból – wyszeptała do siebie.
Wiele razy zastanawiała się, czy gdyby wiedziała, że droga do potęgi i sławy będzie tak
długa i ciężka, pełna śmiertelnych pułapek, zdecydowałaby się nią wyruszyć. I za każdym razem
odpowiadała: „Oczywiście. Zapłacę tę cenę, choćby nie wiem jak wysoką”.
Znów wzięła lusterko i spojrzała na swoje odbicie.
– Cokolwiek zrobiłaś, uczyniłaś to, aby osiągnąć ten cel – powiedziała. – Nieważne, kim
byłaś wczoraj. Dziś jesteś potężną władczynią. Jutro twój syn wstąpi na tron Osmanów. Słońce
i księżyc, niebo i ziemia, Mahomet i Jezus są moimi świadkami. Tak będzie, przysięgam ci.
Ale gdy patrzyła wstecz, zdawała sobie sprawę, że nie wszystko poszło tak, jak powinno.
Owszem, została sułtanką, ale była tylko nieznaną królową.
– Nie mam nawet imienia – stwierdziła, uderzając pięścią. – Hürrem to nie imię. To tylko
przydomek, i tyle. To tylko mój przydomek, nic więcej.
Hürrem już teraz była najpotężniejszą sułtanką w historii świata, równie potężną co sam
padyszach, ale w dokumentach państwowych, notach fundacyjnych, inskrypcjach zleconych dzieł
nie wymieniano jej imienia. Pisano na przykład „matka księcia Bajazyda” albo „matka księcia
Mehmeda”. To wszystko… Władczyni bez korony, a nawet bez imienia!
Jej twarz ściągnął grymas bólu. Będzie znana jedynie jako Sułtanka Matka i zniknie jak
ktoś niepotrzebny. Wspomną o niej jedynie w kilku słowach. Cały ten ból, męka, strach, łzy
i śmierć pójdą na marne? Tylko po to, żeby na jej temat pojawiła się jedynie krótka notatka?
Przecież Hürrem miała zostać niezapomniana, nie mogła zniknąć. Tej strasznej nocy, gdy
wrzucona na koński grzbiet została uprowadzona, próbowała unieść głowę i krzyknąć: „Nie
zapomnijcie o mnie! Nie zapomnijcie o mnie!”.
Barbarzyńca, który ją porwał, wepchnął jej w usta jakiś gałgan, więc nikt nie słyszał jej
błagania. Ale od tamtej nocy każdą częścią swojego ciała odczuwała własny krzyk. W czasie,
gdy żyła na skraju dziczy, gdy po jej ciele niczym ogromne pająki krążyły wielkie, obrzydliwe
łapska, gdy zamykały się na niej obślinione usta, gdy jako odaliska, oddana do pałacowego
haremu, dostawała po plecach razy dereniowym kijem, gdy była bita i popychana, w jej wnętrzu
wzbierał ten sam krzyk: „Nie zapomnijcie o mnie!”.
Nawet jeśli oni zapomnieli, to Hürrem pamiętała.
Nagle odezwała się do lustra:
– Jednak odchodzisz zapomniana. Jeszcze przez kilka lat będą potajemnie ci urągać,
nazywając ruską żoną padyszacha. Gdzieś napiszą coś o matce padyszacha, Sułtance Matce,
i wszystko się skończy. Nie będą pamiętać ani o Aleksandrze, ani o Hürrem.
Jej oczy pokryła wilgotna chmura. Skąd się teraz wzięły te łzy? Od dawna już nie płakała.
Od czasu, gdy jej serce stało się twarde jak kamień, nie uroniła ani jednej łzy. Czy ostatni raz
płakała w dniu, gdy dostała tragiczną wiadomość o księciu Dżihangirze? Tylko przez chwilę,
tylko przez jedną chwilę patrzyła mokrymi od łez oczami na kobietę, która przyglądała się jej
z lustra. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, jednak nie wiadomo było, czy krył on radość, czy
może cierpienie.
– Powiedz – odezwała się do niej. – Tyle lat, tyle bólu, tyle ciężkich prób, strachu
i upokorzenia, tylko po to, by zostać zapomnianą? O to tak walczyłaś? Żeby pojawić się na
chwilę i przeminąć?
Odwróciła głowę do okna. Rozchyliła zasłony i oczami mokrymi od łez spojrzała na
ciągnące się po horyzont pola słoneczników. Wyglądające jak wielkie talerze słoneczniki
z miłością obracały swoje głowy do słońca.
Właściwie przez całe życie chciano od niej, żeby zapominała. Najpierw Taczam Nojan
w starym pokoju chanu w okolicach Bachczysaraju powiedział jej:
– Zapomnij o tym, co się stało, mała dziewczynko.
Później w pałacu na Krymie matka chana Mehmeda Gireja oznajmiła:
– Zapomnij o tym, dziecko. To już przeszłość. Teraz czas spojrzeć w przyszłość. To twoja
przyszłość.
Przyszłość? Wówczas Aleksandra nie znała jeszcze znaczenia tego słowa. Miała jakąś
przyszłość?
Nawet gdy trafiła do haremu, dziewczęta w pałacu chciały, żeby zapomniała, i mówiły do
niej:
– Aleksandra? To trudne imię. Zapomnij o nim. Od tej pory będziesz miała na imię
Rusłana.
Pewnego dnia jedna z kobiet w haremie zapytała Rusłanę:
– Słyszałaś, co mówią, moja śliczna, która przekraczasz granice impertynencji? Na
zagranicznych dworach mawiają, że skoro ruska nałożnica sułtana Sulejmana jest tak piękna i tak
drapieżna, powinna nazywać się Roksolana.
I tak dostała jeszcze jedno imię.
Świdrujący śmiech plotkujących kobiet znów rozdźwięczał w uszach Hürrem.
Aleksandry nikt nie pamiętał. O Rusłanie szybko zapomniano, gdyż pewnego dnia sułtan
Sulejman oznajmił:
– Zapomnij.
Nie była już Aleksandrą, Rusłaną czy Roksolaną. Nie zostało jej ani dobywające się z ust
matki imię Aleksandra, ani z trudem przywdziana nowa tożsamość Rusłany czy Roksolany.
Teraz była Hürrem, ukochaną żoną padyszacha, sułtanką Hürrem.
Przez skórzane zasłony w oknach powozu sączyły się promienie słońca. Na chwilę
Hürrem zanurzyła się w smudze pyłu wyglądającej w słońcu jak kolumna światła. Poruszała
ustami, ale nie było słychać jej głosu. Tak naprawdę rozbrzmiewał on tylko w jej głowie:
„Aleksandra umarła, niech żyje Hürrem!”.
Nagle przypomniała jej się rada szejka islamu Alego Dżemali Zembilli Efendiego:
– Zmieniłaś się, dziecko. Stałaś się nowym człowiekiem. Co było, pozostaw
w przeszłości, niech nie rzuca cienia na twoją przyszłość. Padyszach jest z ciebie zadowolony.
Nie uchybiaj wierze i religii, niech Bóg też będzie z ciebie zadowolony. Trzeba zapomnieć
o przeszłości, żeby żyć przyszłością. Niech pamiętają o tobie nie w przeszłości, ale
w przyszłości.
Tego właśnie chciała – być wspominaną nie w przeszłości, ale w teraźniejszości
i przyszłości.
Znów mocno zatrzęsło sułtańskim powozem. Hürrem zdążyła się jednak przytrzymać,
aby nie uderzyć się głową. Mimo niesprzyjających warunków podróży kontynuowała swoją
wyprawę po oceanie wspomnień.
Zapomnieć!
„Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić”, pomyślała. Ani cierpienie, ani przerażenie, ani
radość nie dawały o sobie zapomnieć. Przeszłość nie opuszczała człowieka. Nawet jeśli powiesz,
że zapomniałeś, krew nie zapomni. Choćby krew nie dochodziła swoich praw, innym twoje
pochodzenie zawsze będzie stawało kością w gardle. Dlaczego, mimo iż dała osmańskiemu
padyszachowi czterech synów i córkę, wciąż za plecami Hürrem szeptano: „ruskie nasienie”?
– Nawet ten wężowy pomiot Sokollu – mruknęła Hürrem, a z jej twarzy można było
wyczytać nienawiść. – Jakby sam pochodził z Osmanów, nienawistny Chorwat6.
To właśnie Sokollu Mehmed Pasza powtarzał nieustannie na spotkaniach Dywanu:
„Niedaleko pada jabłko od jabłoni, panowie. To pewne, że jabłko zawsze spadnie na dół”.
Wszyscy zdawali sobie sprawę, że miał na myśli sułtankę Hürrem starającą się po śmierci
Sulejmana umieścić na tronie swojego syna Bajazyda.
„Dobrze – pomyślała Hürrem – ruskie jabłko spada na dół. A chorwackie? Skacze? Toczy
się do przodu? Za kogo się uważasz, chorwackie nasienie?”.
– Tak, właśnie – powiedziała Hürrem do lusterka. – Widzisz, nawet góral Sokollu tak
mówi. Człowiek nie zmienia się tylko dlatego, że ktoś mu tak powiedział. Krew ciągnie do krwi,
dusza do duszy.
Przypomniało jej się, jak przed laty zapytała swojego zięcia Rüstema Paszę, który sam był
z pochodzenia Chorwatem:
– Myślisz, że jeśli ktoś zmieni imię, religię, pismo, stronę, w którą się modli, to stanie się
kimś innym, Rüstemie?
Pamiętała strach malujący się w jego oczach. Po chwili zniknął, a jego miejsce zastąpiła
podstępna, diabelska iskra. Rüstem też czekał na właściwy czas. Jeśli tylko nadarzyłaby się
okazja, niczym skorpion podniósłby swój odwłok, a z kolca na nim uwolniłby truciznę.
Hürrem oczami wyobraźni zobaczyła wiecznie rozbiegane oczy swojego zięcia i to, jak
bezszelestnie przemyka pałacowymi korytarzami, próbując ukryć swoje kalectwo pod ciągnącym
się po ziemi, sobolowym futrem. Próbowała uciec od ogarniających ją myśli. „Ciekawe, co zrobił
Czarny Aga. Czy przesyłka dotarła do celu?”.
– Zmiażdżę głowę węża – wycedziła Hürrem, podczas gdy powóz nadal podskakiwał na
nierównościach drogi. – Dopóki tego nie zrobię, ani ja, ani moi synowie nie zaznają spokoju.
Nagle rozległ się jakiś dźwięk.
Sułtanka Hürrem odchyliła skórzaną zasłonę i spojrzała na jeźdźców przy powozie.
– Straż, co się dzieje? – zapytała.
Mężczyzna ściągnął wodze i zbliżył się do powozu.
– To orkiestra janczarów, pani – powiedział. – Żołnierze świętują wasz powrót. Grają
wasze ulubione melodie.
Jak widać, podczas robienia sobie rachunku sumienia dojechała aż do przedmieść
Stambułu. Gdy chmura pyłu opadła, Hürrem ujrzała strzelisty minaret meczetu, który jej mąż
kazał wybudować na cześć ich syna zmarłego na czarną ospę w wieku dwudziestu dwóch lat,
księcia Mehmeda. Ich najmłodszy syn – Dżihangir – leżał obok swojego starszego brata.
– Zatrzymamy się przy meczecie – powiedziała Hürrem do oficera. – Moi książęta
czekają na moją modlitwę.
Oficer natychmiast posłał ludzi, żeby podjęli odpowiednie działania. Za grupą żołnierzy
sułtanka Hürrem ujrzała dwóch uzbrojonych jeźdźców. Koń jednego z nich był siwy, a drugiego
gniady. Pięciu strażników nie było widać. Wymienili spojrzenia. Hürrem czytała z ich oczu.
Wiedziała, że wiadomość dotarła do Dżafera. Na jej twarzy pojawił się podstępny uśmiech.
Wszystko poszło zgodnie z planem. Rozgłosiła, że strażnicy wiozą do pałacu ważne informacje,
żeby uchronić się przed zasadzką. Tak naprawdę w pułapkę wpadli ci, którzy próbowali ich
zatrzymać. Co prawda pięciu mężczyzn poświęciło życie, ale dwóch jeźdźców wiozących
wiadomość inną drogą przekazało Dżaferowi Adze jej rozkaz.
„Bój się teraz, Sokollu. A i ty każ kopać sobie grób, Lala Mustafo”, pomyślała. Bezradna,
słaba kobieta, która od tylu godzin robiła sobie rachunek sumienia i przeżywała kryzys
tożsamości, zniknęła. Z całą mocą wróciła sułtanka Hürrem.
W jej oczach pojawiała się iskra, która nigdy nie wróżyła nikomu nic dobrego. Teraz jej
spojrzeniem zawładnęła czerwień jesiennych liści. „Zobaczycie, na co stać ruskie nasienie”.
Zasłoniła kotarę. Próbowała się pozbierać, żeby żołnierze nie zauważyli jej zmęczenia,
gdy wysiądzie z powozu. Włożyła na głowę spiczasty hotoz.
Gdy sześciokonny powóz zatrzymał się przed meczetem, rozległ się głos pospiesznych
kroków. Z jadących z tyłu powozów natychmiast wyskoczyli haremowi słudzy, przyzwoitki,
służki.
Drzwi do powozu się otworzyły. Sułtanka Hürrem spojrzała ciskającym błyskawice
wzrokiem na żołnierza, który wyszedł jej naprzeciw. Lekceważąc wyciągniętą ku niej pomocną
dłoń, majestatycznie wysiadła z powozu. Ruszyła dumnym krokiem prosto do grobowca,
w którym wiecznym snem spali jej dwaj nieszczęśni synowie.
Nikt nie mógł zauważyć szalejącej w jej wnętrzu burzy. Gdyby ktoś usłyszał dwa
kołaczące się w umyśle Hürrem zdania, struchlałby ze strachu. „Oko za oko. Ząb za ząb”.
Tak właśnie minęło całe życie Hürrem.
III
Zima 1514

Słaby, drżący płomień rozpalonego przez barbarzyńców ogniska nie wystarczał, aby
rozświetlić ciemności spowijające jaskinię. Straszliwa burza ciskała piorunami w wejście jaskini,
nawiewając do środka śnieg. Na dźwięk grzmotu drżące ze strachu serduszko Aleksandry,
rzuconej w kąt jaskini, zaczęło łomotać.
Czterech barbarzyńców wprowadziło swoje konie do środka jaskini. Sami też próbowali
ogrzać się przy ognisku. Aleksandra nie mogła się zdecydować, czy bardziej bała się koni, czy
tych mężczyzn. Mocno obejmowała swoje nogi. Mężczyzna, który ją przyniósł, zostawił ją przy
ogniu w jaskini. Wciśnięty w usta gałgan, który od brudu dawno już stracił swój kolor, nie
pozwalał Aleksandrze oddychać. Wszędzie unosił się paskudny odór zwierzęcych odchodów
i mokrych skór, w które ubrani byli mężczyźni. Mogła dostrzec pozostałe trzy kobiety, które
przylgnąwszy do siebie, płakały bezgłośnie.
Jeden z zebranych przy ogniu olbrzymów ściągnął wielki kołpak, który zasłaniał mu
oczy. Zmatowiałe od brudu włosy sięgały mu do ramion. Mężczyzna zdjął kołczan i łuk i położył
przy sobie. Aleksandrze wydawało się, że przypomina sowę. W porównaniu z twarzą jego nos,
prawie niewidoczny spod wąsów i brody, wydawał się maleńki. Opadające wąsy sięgały mu aż
do piersi. Dziewczynka próbowała odgadnąć jego wiek, ale ponieważ nie widziała wyraźnie
twarzy, nie udawało jej się to. Ginące pośród włosów usta poruszyły się.
– Twoje szczęście biega szybciej niż ty, Taczamie Nojanie.
Barbarzyńca, który ją porwał, wyciągnął ręce do ognia, żeby się ogrzać. „Więc nazywa
się Taczam Nojan”.
Odwrócił głowę i mruknął:
– A to dlaczego?
Jego towarzysz wskazał głową na Aleksandrę.
– Tylko spójrz. Złapałeś najbardziej figlarną łanię – powiedział i roześmiał się głośno.
Taczam nie zareagował. Zupełnie jakby tego nie słyszał. Jednak mężczyzna o włosach
sztywnych jak kozia szczecina zmącił ten spokój. Śmiejąc się w głos, wyciągnął rękę i wskazał
wtulone w siebie trzy kobiety.
– Patrz na nie! Nasze przypominają stare kurczaki, które uciekły spod noża.
Dwaj inni barbarzyńcy dołączyli do swojego towarzysza i również wybuchli gromkim
śmiechem.
Mężczyzna czekał, aż śmiechy ucichną, przez chwilę mierząc spojrzeniem swoich
towarzyszy.
– Wszelkie szczęście pochodzi od Boga. Czego zazdrościsz, Berkul Dżanie?
Aleksandra się zdziwiła. Tym razem głos barbarzyńcy nie przypominał syku węża. Teraz
sprawiał wrażenie, jakby dochodził z bardzo daleka. Po chwili odezwał się ponownie:
– To Bóg daje i odbiera życie. Każdemu swojemu słudze daje to, na co zasłużył.
Jaskinię wypełniła przejmująca cisza. Aleksandra już całkiem skostniała. Otworzyła
szeroko oczy, starając się, aby nie umknął jej żaden szczegół. Było jasne, że trzej mężczyźni
dokładnie ważą te słowa. Mimo iż była jeszcze dzieckiem, czuła w powietrzu narastające
napięcie. Niebezpieczną ciszę zmącił drapiący się pod wełnianą czapką skośnooki.
– Czego się wściekasz, kozacki wilku?
– Zazdrość jest zła. Jest haram7. To ci mówię.
– To nic złego popatrzeć na świeżutką łanię.
– To dziecko. Małe dziecko.
– Jeśli siedząc, dotyka nogami podłogi, nie ma problemu. – Wybuchnął śmiechem
szczeciniasty Berkul.
– To dziecko – powtórzył Taczam, ale tym razem jego głos był ostry jak brzytwa.
Na to odezwał się trzeci mężczyzna:
– Mówili, że Kozacy to głupcy, ale nie wierzyłem.
Pozostali na potwierdzenie tych słów pokiwali głowami.
Ręka Taczama przesunęła się do oplatającego go w talii wełnianego pasa.
– A słyszałeś, gdy mówili, jak ostre są ich noże?
Aleksandra zauważyła, że szczeciniasty mężczyzna również sięgnął za pas. W tej samej
chwili skośnooki Tatar z radością skoczył na równe nogi i zaczął śpiewać zmyśloną piosenkę.
– Każdy dba o swoje!
Podczas gdy dwaj mężczyźni dołączyli do niego, klaszcząc w dłonie, szczeciniasty
uśmiechnął się szeroko do Taczama siedzącego po przeciwnej stronie ogniska.
Aleksandra spostrzegła w jego oczach ukrytą przebiegłość.
– Dżygitom krymskiego chana zazdrość nie przystoi – powiedział szczeciniasty.
Drugi odjął rękę od pasa i zaczął grzebać patykiem w ognisku.
Z miejsca, w którym leżała, starała się mu uważnie przyjrzeć. Ściągnął z głowy chustkę.
Mężczyzna, którego nazywali Taczam Nojan, miał długie włosy jak pozostali. Jednak jego włosy
sprawiały wrażenie czystszych. W blasku ogniska Aleksandra nie potrafiła ocenić, jakiego są
koloru. Czarne? Płowe? Rude? A może siwe jak wujka Władimira? Na pewno jego grube brwi,
których końce, napięte jak cięciwa łuku, sięgały brody, były kruczoczarne. Podobnie jak
w chwili, gdy zobaczyła go po raz pierwszy, jego oczy ciskały błyskawice. W ich źrenicach
tańczyły ogniki, dlatego trudno jej było stwierdzić, jakiego są koloru. Jednak była przekonana, że
też są czarne. Jego nos przypominał orli dziób. Spod brody okrywającej policzki i szczękę widać
było grube usta. Jego ciało było tak wielkie, że nigdzie nie mógł się ukryć. Wyglądał na jakieś
czterdzieści lat. Był prawie jak ojciec Aleksandry.
Pierwszy raz go zobaczyła, gdy ze skrzypieniem otworzył drzwi do jej pokoju. Była
między snem a jawą, dlatego pomyślała, że ta olbrzymia sylwetka w drzwiach to tylko sen.
Szczelnie otuliła się kołdrą. Olbrzymia postać się zbliżyła. Zatrzymała się, nasłuchując. Gdy
olbrzym pochylił się nad nią, poczuła na twarzy jego odrażający oddech.
„Nie, to nie sen”, przeszło jej przez myśl. Starała się krzyknąć, ale nie mogła. W tej samej
chwili, ruchem szybkim jak błyskawica, wielki mężczyzna zasłonił jej usta.
– Milcz albo poderżnę ci gardło. – Głos mężczyzny przypominał syk węża.
Czarnobrody barbarzyńca, okryty wielką niedźwiedzią skórą, zarzucił ją sobie na plecy
jak pusty worek i skierował się prosto do schodów. Aleksandra walczyła, żeby wydostać się
z jego stalowych objęć. Drobnymi dłońmi biła go po twarzy.
– Mamo, tato, pomocy! Ratujcie mnie! – krzyczała, ile sił w płucach.
Ale nikt nie przybiegł jej z pomocą.
– Tato! Ratuj mnie! – zawołała ostatkiem sił.
Barbarzyńca zrozumiał, że dziewczyna nie zamilknie. Ściągnął ją z pleców i wymierzył
siarczysty policzek. Aleksandra znów usłyszała wężowy głos:
– Zamknij się, bo cię zabiję!
Dziewczynka czuła, że jej twarz płonie. Pod wpływem nagłego uderzenia obróciła się
i upadła na podłogę. Jej ciało skręcał ból, z trudem łapała powietrze. Mężczyzna doskoczył do
niej z prędkością błyskawicy i wetknął jej w usta jakiś gałgan. Mimo iż próbowała walczyć,
kawałkiem skóry związał jej nogi i ręce. Gdy Aleksandra zobaczyła żarzące się jak węgle oczy
mężczyzny, była jeszcze bardziej przerażona. Ten barbarzyńca był wcielonym diabłem.
Wieczorami ojciec, który był kapłanem, opowiadał jej historie o Złym. To na pewno ten diabeł,
o którym co niedziela jej ojciec prawił zgromadzonym w małym wiejskim kościółku,
wykrzykując przy tym:
– Bójcie się! Każde zło, każdy grzech od niego pochodzi!
Zarzuciwszy sobie Aleksandrę na plecy, szybkim krokiem zszedł po schodach. Otworzył
drzwi kopniakiem i rzucił się w burzę smagającą lodowatym wiatrem. Właśnie wtedy Aleksandra
zobaczyła pozostałych mężczyzn. Przychodząca od strony gór wichura z przeraźliwym wyciem
ciskała śniegiem. Cienie mężczyzn, w których dłoniach błyszczały ostrza zagiętych sztyletów,
popychając przed sobą z trudem utrzymujące się na nogach kobiety, starały się dotrzeć do
miejsca, w którym pozostawiły konie.
Gdy olbrzym zaczął popędzać wierzchowca, aby osłonić się przed burzą, podskakująca na
końskim grzbiecie Aleksandra jęknęła: „Matko nasza, Maryjo…”. Może wśród tych kobiet jest
także jej mama? Z całych sił próbowała krzyknąć: „Mamo!”, ale jej rozpaczliwy krzyk stłumił
wciśnięty w usta gałgan. Nocą zawładnęło ogłuszające wycie wichru. W miotanej wiatrem
chmurze śniegu Aleksandra i sześć, może siedem, ciągniętych przez mężczyzn kobiet wyglądały
jak zjawy. Koronkowe chusty zsunęły im się z głów, a w ciemnościach ich jasne, szarpane
wiatrem włosy zdawały się błagać o pomoc. Jeśli któraś próbowała uciec, jadący z tyłu
mężczyzna zagarniał ją z powrotem. Kobiety się nie poddawały. Próbowały się oddalić, czołgając
się po śniegu. Ciekawe, gdzie podziewał się tata. Na pewno razem z mężczyznami z wioski
zaczaił się za jedną ze ścian i czekał na właściwy moment, żeby wyskoczyć stamtąd i je ocalić.
Nigdzie nie widać było też Sibignijewa pomagającego ojcu w kościele.
„Nawet o tym nie myśl”, zganiła się, bo przez chwilę miała straszne przeczucie. Martwiła
się, że mogli zabić jej ojca. Aleksandra aż zadrżała, ale po chwili odrzuciła te czarne myśli.
Barbarzyńca, który ją porwał, dotarł do zarośli, gdzie przywiązał konia. Stanęli twarzą
w twarz. Z jego ust wydobywały się wściekłe kłęby pary. Rzucił dziewczynę twarzą do dołu, na
tylne siodło siwego konia. Zwierzę było przemoczone. Odwróciło łeb, jakby chciało sprawdzić,
co będzie dźwigać na swoim grzbiecie. Aleksandra wyczytała smutek w jego wielkich, czarnych
oczach. Rumak zarżał, jakby chciał powiedzieć: „Nie rozumiem, ale nie płacz. Nie bój się”.
Jedną nogą grzebał w śniegu. Gdy ze złością potrząsnął łbem, jego mokra, bujna grzywa
połączyła się z włosami Aleksandry.
Kiedy mężczyzna zwinnym ruchem wskoczył na siodło, zwierzę stanęło dęba. Przednimi
nogami uderzało powietrze. Dziewczyna myślała, że zsunie się i spadnie, ratując się z rąk tego
potwora, ale tak się nie stało. Olbrzym trzymał ją w żelaznym uścisku.
Łzy Aleksandry zaczęły zamarzać. Patrzyła na wszystko zza cienkiej zasłony
z kryształków lodu tworzących się na jej rzęsach. Czarni mężczyźni walczyli z sunącymi przez
śniegi białymi duchami. Co jakiś czas w powietrzu błyskało ostrze. Za każdym razem duch,
rozkładając ręce, padał na ziemię. Nawet jeśli któryś krzyknął, nie słyszał go nikt oprócz wiatru.
Nikt nie przybiegł na pomoc. Pozostałe trzy duchy, podobnie jak Aleksandra, już dawno zostały
wrzucone na siodła.
– Jazda! Odjeżdżamy!
Głos przekrzyczał nawet wycie wiatru. Grube skórzane buty mocno wbiły się w końskie
boki. Konie ruszyły kłusem, aby po chwili galopem przemierzać ciemność.
Aleksandra spojrzała na ludzi leżących bez ruchu na ziemi. Nie było wśród nich jej matki.
Ale w sercu nie poczuła nawet cienia radości. Rozpoznała wśród nich Annę, Tatianę i Natalię,
która niecały rok temu wyszła za mąż… I Dunjaszkę… Przyjaciółka, z którą jeszcze dziś bawiły
się przy kominku, teraz nie żyła. Jej łzy spadały na derkę, którą mężczyzna położył pod siodło.
– Nigdy o was nie zapomnę – mówiła przez łzy. – Przysięgam. Nie zapomnę.
Odwróciwszy głowę, patrzyła na blade żółte światło domu znikającego jej z oczu.
„Mamo! – krzyczała. – Mamo! Tato! Nie zapomnijcie!”. Nie było słychać jej głosu, ale
Aleksandra słyszała go w głowie i czuła w sercu. „Nie zapomnijcie o mnie! Nie zapomnijcie! Ja
o was nie zapomnę!”.
Aleksandra była wyczerpana od płaczu i ze strachu. Od leżenia bez ruchu bolało ją całe
ciało. Było jej zimno. Z całych sił walczyła ze snem.
„Nie mogę zasnąć. Nie mogę zasnąć”, nieustannie powtarzała w myślach. Jednak o wiele
łatwiej było nakazać coś innym niż sobie. Trzej mężczyźni zasnęli. Nie zauważyła, kiedy
barbarzyńca wstał od ognia i położył się przy niej. Patrzył na nią, ale jego myśli były gdzieś
daleko. Powoli wyciągnął z jej ust brudny gałgan i przykrył je ogromną dłonią. Przyłożył palce
do ust, nakazując jej ciszę.
– Jeśli obiecasz, że nie będziesz krzyczeć, zabiorę rękę.
Mężczyzna, nie odwracając wzroku od Aleksandry, powoli odsłonił jej usta. Po wielu
godzinach dziewczyna wreszcie mogła wziąć głęboki oddech.
– Jeśli krzykniesz, zabiją cię – wyszeptał mężczyzna.
Aleksandra pokiwała głową.
Taczam Nojan spojrzał na trzech mężczyzn leżących przy ognisku. Spali mocno,
pochrapując.
Znów odwrócił się do dziewczyny. Gdy wyciągnął rękę w stronę jej nóg, Aleksandra
odskoczyła z przerażeniem. Ich spojrzenia się spotkały. Z oczu mężczyzny zniknął dziki błysk.
A może tylko jej się tak wydawało? Barbarzyńca oswobodził jej ręce i nogi. Aleksandra zaczęła
nimi poruszać, bo były zdrętwiałe. Poczuła w nich nieprzyjemne mrowienie.
– Postaraj się zasnąć. – Głęboki głos nie wydawał się jej już przerażający. – Tylko nie
myśl o ucieczce – powiedział, wskazując na śpiących mężczyzn. – Nawet jeśli uda ci się wyjść
z jaskini, zanim postawisz trzy kroki, staniesz się pożywieniem dla stada wygłodniałych wilków
albo zamarzniesz.
– Nie ucieknę – wyszeptała Aleksandra.
Zdawało jej się, że na twarzy mężczyzny pojawił się cień uśmiechu.
– Śpij. Do rana musisz być wypoczęta.
Skórzane pęta ułożył na jej rękach i nogach tak, żeby wyglądały na związane. Ponownie
przykładając palec do ust, tak bezgłośnie, jak się pojawił, wrócił do ogniska. Upewniwszy się, że
wszystko jest pod kontrolą, oparł plecy o siodło. Głowa opadła mu na ramię. Po chwili swoim
chrapaniem dołączył do pozostałych mężczyzn.
Jej powieki stawały się coraz cięższe. Obrazy przed oczami zaczęły się zamazywać.
Ostatnią myślą Aleksandry było: „Dokąd?”. Nawet gdyby spróbowała uciec i wydostać się z tego
piekła, dokąd miałaby pójść? Nie wiedziała, gdzie jest. Jechali godzinami w nieustannie
szalejącej burzy. Nie było widać ani gwiazd, ani księżyca. W nocnych ciemnościach i tak
straciłaby orientację. Dziewczynka westchnęła cichutko. Była to jej pierwsza noc z dala od
zapachu matki.
We śnie na zielonych łąkach bawiła się w berka z kolorowymi motylami. Nagle
zobaczyła Dunjaszkę. Włosy obydwu dziewczynek powiewały na wietrze.
– Nie umarłaś! – krzyknęła Aleksandra z radością.
– Umrzeć? – Śmiech Dunji rozniósł się echem dookoła. – Człowiek umiera, gdy zostaje
zapomniany – odpowiedziała jej droga przyjaciółka. – Jeśli o mnie nie zapomnisz, nie umrę.
Trzymając się za ręce, pobiegły ukwieconą łąką za motylami, które trzepotały żółtymi
skrzydłami.
Z daleka dobiegał głos mamy. Śpiewała jej ulubioną piosenkę:
Wołżańskie dziewczęta, wołżańskie dziewczęta,

Głowy niczym góry wysoko trzymają.

W ręku sierp dzierżąc, złote kłosy ścinają.

Jakże pięknie pośród łanów tańczą i śpiewają.

Dunjaszka też śpiewała piosenkę, klaszcząc w ręce:


Hej, wołżańskie dziewczęta, hej, hej!

Ludzie zebrali się nad wodą naprzeciwko kościoła. Młodzi tańczyli przy skocznych
dźwiękach wydobywających się z bałałajki Sibignijewa. Dziewczęta, jedną rękę oparłszy na
biodrze, drugą potrząsały dzwoneczkami tamburynu. Rytmicznie uderzając stopami o ziemię,
krążyły wokół chłopców. Aleksandra i Dunja również tańczyły. Dźwięki zaczęły się oddalać,
a obrazy blaknąć. I wtedy zobaczyła matkę stojącą w drzwiach kościoła. Obok niej stał tata.
Oboje wyciągali ręce.
– Aleksandro Anastazjo Lisowska, chodź tu, dziecko.
Aleksandra chciała do nich pobiec, ale nie mogła. Na jej drodze stanął czarny mężczyzna.
Oczy mu płonęły. Jego ramiona, przypominające węże, oplotły całe jej ciało. Cuchnący oddech
przyprawiał ją o mdłości. Przysunął jej do twarzy usta ociekające śliną. Jego szorstkie jak kora
drzewa wilgotne, zuchwałe ręce w przepełnionym pożądaniem pośpiechu podciągnęły jej
spódnicę.
Nagle Aleksandra obudziła się z przerażeniem. Próbowała uwolnić się spod ciężkiego
cielska skośnookiego mężczyzny o łasicowatej twarzy. Zasłaniając jej usta, żeby nie krzyczała,
mężczyzna szeptał do niej chropowatym głosem:
– Uwielbiam oporne młode łanie. Zobaczysz, tobie też się spodoba.
Aleksandra z całej siły ugryzła go w rękę, którą zasłaniał jej usta. Barbarzyńca z bólu
osunął się na kolana i wrzasnął:
– Ty mała dziwko!
W jednej chwili wszystko stanęło do góry nogami. Pierwszy na jej wołanie o pomoc
zerwał się „jej” barbarzyńca. Ten dziki mężczyzna, który porwał ją z domu, był jej jedynym
ratunkiem. Dopadł do śpiącego przy ognisku brzydkiego, szczeciniastego mężczyzny. W tej
samej chwili obudziły się konie oraz śpiące nieco dalej pod ścianą trzy na wpół przytomne
kobiety. Wnętrze wypełniło się płaczem, krzykiem i rżeniem wystraszonych koni.
Mężczyzna, który rozwiązał nogi Aleksandry, usłyszawszy jej krzyk, skoczył jak
sprężyna, chwycił za kark odrażającego osobnika i cisnął nim o ścianę jaskini.
– Nie mówiłem ci?! – ryknął. – To jeszcze dziecko. Małe dziecko.
Mężczyzna podniósł się ze złością.
– W naszych stronach dziewczyny takie jak ona rodzą dzieci!
W jego ręku błyszczała wielka, zakrzywiona szabla. Jego towarzysze także dobyli broni
i dołączyli do Tatara.
Taczam Nojan sięgnął po broń, zasłaniając Aleksandrę.
– Do reszty kobiet! – krzyknął.
Aleksandra natychmiast wykonała jego polecenie i pobiegła do trzech kobiet płaczących
ze strachu.
Mężczyźni rzucili się na siebie.
Podczas wieczornej kłótni zorientowała się, że szczeciniasty mężczyzna ma na imię
Berkul. Kreśląc szablą koła w powietrzu, krzyknął:
– Od kiedy to łupy są własnością jednego?! – Wściekły, że nie udało mu się osiągnąć
celu, dodał, ściskając szablę: – Wszystkie łupy są wspólne. Delikatne mięso młodych łań też. Tak
mówi tradycja.
Milczący aż do tej chwili łysy barbarzyńca, uśmiechając się z zadowoleniem, podniósł
włócznię zakończoną żelaznym grotem. Ciesząc się, że będzie miał możliwość rozłupania mu
czaszki, obserwował Taczama.
– Na ziemiach Złotej Ordy nie przeżył jeszcze nikt, kto nie szanował tradycji. Bądź
przeklęty – powiedział.
Szczeciniasty Berkul i jego towarzysze próbowali obejść Taczama Nojana z dwóch stron
i dosięgnąć Aleksandry. Jednak długa szabla kozackiego wojaka, zakończona rękojeścią
w kształcie głowy wilka, za każdym razem przecinała im drogę. Łasicowaty nie był tak głupi jak
pozostali. Był sprytny i przebiegły. Wiedział, że jeśli rozpocznie się bójka, mężczyzna nie odda
życia, zanim go nie odbierze. Nie wiadomo było tylko, czyje to będzie życie. Próbując nastraszyć
przeciwnika, krzyknął:
– Nie pozwolimy ci samemu cieszyć się tą łanią! My też mamy do niej prawo! Albo
zgodzisz się, żebyśmy razem nakarmili się jej mięsem, albo zostawisz ją nam i pójdziesz w swoją
stronę. Możemy też zabrać i to, co nam się należy, i twoją duszę. Tak nakazuje tradycja.
– Nie wolno wyciągać ręki po dziecko! – ryknął Taczam Nojan. Jego głęboki głos odbił
się echem od ścian jaskini. – Tak mówi moja wiara i tradycja.
W jednej chwili skrzyżowały się ich miecze wykonane z podwójnie hartowanej stali.
Wymieszały się płacze i groźby. Aleksandra modliła się, żeby mężczyzna, który ją uprowadził,
wyszedł z tej bójki zwycięsko. Ten barbarzyńca stał się jej wybawcą.
– Zejdź mi z drogi, nikczemniku – grzmiał Taczam Nojan. – Nie będę patrzył na to, że
jesteście potomkami Czyngis-chana, mężami Dżocziego, dżygitami Toka Temura8. Gdyby nasi
przodkowie, nasi chanowie, nasz pan Temur zobaczył, czego się dopuściliście, sam odebrałby
wam życie.
– Zabijcie tego zdrajcę! – krzyknął łasicowaty, lecz nie dokończył.
Kozak obrócił się na jednej nodze i zatopił ostrze w jego żołądku. Ciężka szabla upadła
na ziemię. Ręce ze zdziwieniem powędrowały ku ranie. Z przerażeniem dotknął dłońmi swoich
wnętrzności i osunął się na ziemię bez życia.
– Niech diabli wezmą twoją duszę! – huknął kozacki dżygit i przeraźliwym ruchem
pchnął szablą napierającego na niego drugiego mężczyznę.
Ostrze dosięgło jego szyi i bez tchu padł na ziemię.
Teraz został już tylko on i Berkul. Ich miecze znów się skrzyżowały. W powietrze znów
wyleciał snop iskier. Ponownie rozległy się groźby i przekleństwa, wybuchł lament. Gdy szabla
szczeciniastego dosięgła ramienia Taczama, Aleksandra i trzy kobiety krzyknęły ze strachu.
Mężczyzna błyskawicznym ruchem zgiął się i zatopił swoją szablę w brzuchu wroga.
– Idź do diabła! – Cofnął się Berkul.
Umęczone ramię nie mogło dłużej utrzymać szabli.
Bitwa się skończyła. Taczam natychmiast chwycił leżące przy ognisku siodło i podbiegł
do Aleksandry.
– Szybko! Jedziemy! – krzyknął.
Osiodławszy konia, posadził na nim dziewczynę i zajął miejsce za nią. Chwycił wodze
i ruszył przed siebie. Odwrócił się przez ramię i spojrzał na trzy uprowadzone kobiety.
– Nie zatrzymujcie się! Uciekajcie! Wszędzie pełno zbójów. Jeśli dopisze wam szczęście,
przeżyjecie!
Prowadząc konia, na którego wsadził Aleksandrę, ruszył w stronę śnieżnego blasku
widocznego u wyjścia z jaskini.
IV

Szalejąca w nocy przeraźliwa burza ucichła. Zostały po niej śnieżne zaspy sięgające
kolan. Zimno cięło twarz jak lodowe ostrze. Pod wpływem lekkich podmuchów wiatru
i delikatnych uderzeń skrzydeł, na próżno szukających pożywienia wyczerpanych szpaków,
leżący na gałęziach sosen śnieg opadał na głowy trzech przechodzących pod nimi podróżnych.
Gniewny oddech z trudem brnącego przez śniegi rumaka rozpuszczał powstające wokół jego
pyska sople lodu. Zanim jednak zdążył wyrzucić z siebie kolejny kłąb gorącej pary, zbierająca się
wokół wilgoć ponownie zmieniała się w lód.
Aleksandrze było zimno. Obejmując się ramionami, robiła wszystko, żeby rozgrzać swoje
małe ciało, ale bez rezultatów. Przylgnęła do końskiego grzbietu i tym razem tak próbowała się
ogrzać. Wszystko na próżno. Śnieg spadający na nią z gałęzi drzew całkiem przemoczył jej
ubranie. Trzęsła się z zimna.
Grzęznący w śniegu mężczyzna wyciągnął z końskiego juku olbrzymią skórę i podał jej.
– Masz. Owiń się.
Aleksandra udała, że nie słyszy. Nie mogła mu wybaczyć, że zabił tamtych trzech
mężczyzn. Gdyby ten barbarzyńca jej nie uprowadził, spałaby teraz w domu, w cieplutkim łóżku,
otulona zapachem chleba pieczonego na sosnowym ogniu.
Nie zatrzymując się, mężczyzna szturchnął dziewczynę łokciem.
– Masz. Owiń się.
Aleksandrze przeszło przez myśl, że może jednak dobrze by było, gdyby nie gardziła jego
dobrym gestem. Rozum podpowiadał „Weź”, ale jej cierpiąca dusza nie chciała przyjąć pomocy
od mężczyzny, który był przyczyną całego tego nieszczęścia. Jednak okropnie marzła. Miała
wrażenie, że ogarnia ją śmiertelny sen. Chciała zasnąć. Natychmiast. Głębokim, słodkim snem.
Gdyby zasnęła, może we śnie ponownie ujrzałaby swój dom. Mamę, tatę, Dunję, złotego koguta
na wieży zegarowej kościoła pomalowanego na biało. Ale już poprzedniej nocy Aleksandra
zrozumiała, jak pełen niebezpieczeństw może być sen.
– Nie śpij! – Naprawdę to słyszała czy tylko tak jej się wydawało?
Bujając się na końskim grzbiecie między jawą a snem, z całych sił próbowała
powstrzymać opadające powieki.
Olbrzymi barbarzyńca myślał, że dziewczyna go nie słyszała, dlatego znów ją trącił. Tym
razem mocniej.
– Masz. Owiń się.
– Nie chcę.
– Zamarzniesz.
– Nieprawda. Jestem przyzwyczajona.
Po raz pierwszy dała o sobie znać rodząca się w jej dziecięcym duchu zawziętość.
Ukradkiem zerknęła na próbującego przedrzeć się przez śniegi mężczyznę. Jego
wystające spod chusty włosy i broda były zamarznięte. Krzaczaste brwi, a nawet rzęsy były białe
od lodu. Wśród spowijającej wszystko bieli widać było tylko jego czarne oczy.
Nagle Aleksandra zaczęła się zastanawiać, dlaczego, mimo że śnieg sięgał mu już do
pasa, mężczyzna nie wsiadł na konia. Wczorajszej nocy związał ją i rzucił na koński grzbiet, po
czym sam wskoczył na siodło, żeby zagrzać do biegu wierzchowca pędzącego jak błyskawica
pośród huczącej burzy. Teraz mógł zrobić to samo. Dlaczego nie wsiadł na konia?
Barbarzyńca zatrzymał konia i wyciągnął skórę w stronę Aleksandry. Tym razem jego
głos był bardziej srogi:
– Weź to natychmiast i się owiń. Inaczej przełożę cię przez kolano i porządnie stłukę.
Czy to ze strachu, czy dlatego, że z zimna nie miała już siły dłużej się opierać, Aleksandra
pochyliła się i wzięła od mężczyzny skórę.
– Okropnie śmierdzi.
– Przyzwyczaisz się. Smród jest lepszy od zamarznięcia.
Podczas gdy z obrzydzeniem próbowała owinąć skórą swoje drobne ciało, dostrzegła
w rękach mężczyzny długą linę.
– Zwiążesz mnie?
– Nie, sama się zwiążesz.
Podał linę dziewczynie. Na ściętej zimnem twarzy mężczyzny pojawił się buńczuczny
grymas.
– Dobrze przewiąż tym skórę, żeby się nie otworzyła. Tak jak ja. Spójrz. Zrozumiałaś?
Oczywiście, że zrozumiała. Za kogo uważał się ten dzikus? Dokładnie przewiązała się
w talii. Powoli jej ciało zaczęło ogarniać cudowne ciepło.
Tym razem mężczyzna wyciągnął z juków niewielkie skrawki futra. Zatrzymał konia.
– Nie wierć się.
– Co chcesz zrobić?
Kawałkiem futra dokładnie owinął prawą stopę dziewczyny. Czubki palców już zaczęły
jej zamarzać. Przeszedł na drugą stronę i to samo zrobił z drugą stopą.
– Teraz w stopy też będzie ci ciepło.
Aleksandra szukała ratunku dla swoich marznących dłoni. Przykładając palce do ust,
próbowała rozgrzać je ciepłym oddechem. W końcu wsunęła je pod skórę.
Mężczyzna zauważył, że dziewczynkę ogarnia spokój. Pociągnął konia i ruszył w drogę.
– Dlaczego mnie nie związałeś?
– To niepotrzebne.
– Ale wczoraj w nocy to zrobiłeś.
– Wczoraj byłaś moim łupem.
– A dziś?
– Towarzyszem drogi.
– Uderzyłeś mnie i związałeś.
– Gdybyś się nie darła i nie próbowała uciekać, nie zrobiłbym tego.
– A jeśli znów spróbuję uciec?
– Uciec? Dokąd?
Koń, wyrzucający z pyska i nozdrzy kłęby gorącej pary, nagle się zatrzymał. Głęboko
wciągnął zimne powietrze. Coś wyraźnie go zaniepokoiło. Mężczyzna też zaczął nasłuchiwać.
W chwili gdy wykonał krok naprzód, powietrze przeciął świst, a w jego lewym ramieniu utkwiła
strzała. Gdyby się nie poruszył, strzała pewnie trafiłaby go w brzuch lub przeszyła mu serce.
Z jego ust wydobył się krzyk pełen bólu. Na widok ogromnej strzały sterczącej z ramienia
mężczyzny Aleksandrę ogarnęło przerażenie. Co miała robić?
– W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. – Aleksandra pospiesznie wyciągnęła krzyż. –
Święta Maryjo, Matko Boża, miej mnie w swojej opiece.
– Zeskakuj! Szybko! – nakazał jej mężczyzna.
Aleksandra ze strachem ześlizgnęła się z końskiego grzbietu. Podczas gdy on próbował ją
osłonić, ze świstem przemknęła nad nimi druga strzała i wbiła się w pień wielkiej sosny.
Mężczyzna pociągnął konia za uzdę i położył na śniegu. Zwierzę jakby zwietrzyło
niebezpieczeństwo, bo bez sprzeciwu ułożyło się na ziemi. Kozak ukrył dziewczynę za końskim
ciałem i kazał jej się nie wychylać. Dobywszy zza pasa szabli zakończonej rękojeścią w kształcie
wilczej głowy, krzyknął:
– Niech cię szlag! Czy dżygit chowa się jak kobieta w gałęziach drzew? Pokaż się,
diabelski pomiocie!
Spomiędzy drzew dało się słyszeć paskudny śmiech. Aleksandra natychmiast poznała ten
okropny głos. „Szczeciniasty barbarzyńca!”.
Tak, to był on, Berkul, którego Taczam przeszył szablą, a myśląc, że nie żyje, pozostawił
w jaskini.
– Gdybym wiedział, że tak jak kot masz dziewięć żyć, od razu wyrwałbym ci głowę,
Berkul Dżan.
Ponownie rozległ się śmiech. Tym razem był znacznie bliżej.
– Nie ma więcej strzał – wyszeptał mężczyzna do Aleksandry.
– Skąd wiesz?
– Gdyby było inaczej, już dawno próbowałby mnie nimi przebić.
Mężczyzna chciał uspokoić Aleksandrę, ale zdawał sobie sprawę, że są teraz w większym
niebezpieczeństwie niż w nocy. Wciąż krwawił i opadał z sił. W każdej chwili mógł zemdleć.
Ten łotr pewnie zwlekał z pokazaniem się, aż ten całkiem osłabnie. A to miało nastąpić już
wkrótce. Taczam tracił przytomność.
Nie stało się jednak to, czego się obawiał. Szeroko się uśmiechając, Berkul wyszedł ze
swojej kryjówki. Jak przypuszczał Taczam, nie miał już strzał. Zrzucił z pleców pusty kołczan
i łuk, po czym chwycił długą zakrzywioną szablę. Ranę, którą otworzył mu Taczam, przewiązał
niebieskim suknem. Taczam rozpoznał ten zakrwawiony materiał. Był to kawałek sukienki jednej
z trzech porwanych kobiet, którym tej nocy kazał uciekać. Czyja krew była na suknie –
szczeciniastego czy tej biednej kobiety?
– Nie zamierzam oddać ci tej młodej łani – warknął Berkul. – Moje kwoki okazały się
nieświeże.
Szczeciniasty oparł się plecami o drzewo. Gdy wstrząsnął gałęziami, na głowę posypał
mu się śnieg.
„On także jest bez sił”, pomyślał Taczam. Nie brał pod uwagę kolejnej walki. Skoro
mimo rany doszedł tak daleko, mogli być z nim pozostali. Może też kryli się za drzewami.
Możliwe, że to oni wystrzelili te dwie strzały. To oczywiste, że mogli czekać na znak Berkula,
żeby zarzucić go gradem strzał.
Mężczyźni stali tak jeszcze przez jakiś czas, mierząc się wzrokiem. Taczam starał się
usłyszeć choćby najcichszy dźwięk, dostrzec najmniejszy ruch.
W końcu szczeciniasty znów się odezwał:
– Gdybyś nie próbował zniweczyć naszej grabieży, rozwiązując kobiety, może
sprzedałbym te kwoki jakiemuś głupiemu handlarzowi niewolników. Ale kto zapłaci za trupy?
Mężczyzna jeszcze raz wybuchnął śmiechem, ale jego twarz natychmiast wykrzywił
grymas bólu. Uniósł rękę, wskazując na Aleksandrę.
– Teraz muszę zabrać tę młodą łanię. Oddaj mi dziewczynę.
Taczam zauważył, że głos mężczyzny jest coraz cichszy. Tym razem Berkul odezwał się
do Aleksandry:
– Chodź do mnie, kurczaczku.
Ukryta za koniem Aleksandra widziała, jak iskry w oczach mężczyzny gasną. Nagle
Berkul zaniósł się głośnym kaszlem. Jego ciałem wstrząsnął spazm, a twarz wykrzywiła się
z bólu. Gwałtownie oparł się o sosnę i tym samym zmącił jej spokój. W odpowiedzi spadła na
niego porcja śniegu. Berkul spojrzał do góry na puch. Jego twarz na chwilę rozświetlił dziecięcy
uśmiech. Dwie z pozostawionych przez Taczama kobiet zatrzymał strzałami, trzeciej odebrał
wszystko, co mógł, i również posłał do piekła. Pomimo rany pragnienie zemsty doprowadziło go
aż tutaj, ale to był już koniec. Śmierć wyciągnęła rękę po szczeciniastego jeźdźca. Nie było
ucieczki.
Widząc drżącego Berkula, Taczam postanowił spróbować szczęścia. Jeśli byli przy nim
pozostali, i tak się nie uratują. Zabiją go i zabiorą dziewczynę. Jednak jeśli szczeciniasty jest
sam… Odwrócił się i spojrzał na Aleksandrę. Upewnił się, że ukryta za końskim ciałem
dziewczynka jest bezpieczna. Jej drobne ciało nikło za potężnym zwierzęciem. Ponownie
odwrócił się do Berkula.
– Ty niegodziwcze! – wykrzyknął i rzucił się w jego stronę.
Udało mu się dotrzeć do mężczyzny, choć miał wrażenie, że dzieli ich większa odległość
niż do góry Kaf9. Mężczyzna stał nieruchomo. Nikt też nie przybiegł mu z pomocą.
– Ty niegodziwcze – powtórzył Taczam. – Nie wiesz, co mówi prawo Złotej Ordy?
Berkul nie był w stanie już dłużej utrzymać się na nogach. Najpierw wypuścił w śnieg
szablę, aby po chwili paść do stóp dawnemu towarzyszowi.
– Wiem – mruknął. – Nie podnoś szabli na błagających i bezbronnych.
– Co jeszcze?
– Nie gwałć.
Aleksandra, próbując usłyszeć przechodzący w szept głos mężczyzny, wyszła ze swojej
kryjówki i podbiegła do Taczama Nojana.
„Jakże dziwni byli ci barbarzyńcy. Rozmawiali, walcząc i umierając”.
– A co ty zrobiłeś? – Taczam też z trudem utrzymywał się na nogach.
Powoli odwrócił głowę. Kapiąca z jego ramienia gorąca krew roztapiała śnieg, drążąc
czerwoną dziurę.
– Podniosłem szablę na błagających i bezbronnych – jęknął Berkul.
Drugi wojak również osunął się na kolana. Na czole perlił mu się pot. Mimo
przejmującego zimna jego ciało płonęło.
– Co jeszcze?
– Gwałciłem.
– Nie podeptałeś prawa Złotej Ordy?
– Podeptałem.
Berkul spojrzał martwymi oczami na mężczyznę. Spojrzał ze zdumieniem na strzałę
w jego ramieniu, jakby dopiero ją zauważył. Na jego twarzy pojawiła się radość.
– Ty też za mną podążysz, kozacki wilku – powiedział, uśmiechając się z wysiłkiem. –
W drodze do piekła nie zostawisz towarzysza samego. Ty też umierasz.
Słysząc to, Aleksandra drgnęła. Mieszały się w niej uczucia radości i strachu. Śmierć
obydwu mężczyzn oznaczała jej ocalenie. Ale co zrobi, jeśli umrze Taczam? Dokąd pójdzie?
Pomyślała o rumaku. Koń na pewno dokądś ją zabierze. Nagle przepełniła ją nadzieja. Poczuła
się silniejsza.
Taczam został zraniony w lewe ramię, lecz ból ogarniał już całe jego ciało. Szabla stała
się tak ciężka, że nie mógł jej unieść. Było gorzej, bo nie mógł nawet poruszyć ręką. Chciał
jednak pozostać wierny stepowym tradycjom. Rozłożył palce i upuścił szablę o rękojeści
w kształcie głowy wilka. Zdrową ręką chwycił szczeciniastego.
– A wiesz, jak nasz przodek Czyngis-chan kazał postępować z tymi, którzy nie szanują
prawa, Berkul Dżan?
Mężczyzna bezskutecznie starał się otworzyć oczy.
– W-wie-em… – wyjąkał szeptem. – Cze-e-ka i-ich ś-śmie-erć.
Taczam puścił mężczyznę. Jego ręka powoli przesunęła się w kierunku pasa. Aleksandra
na widok zakrzywionego sztyletu, który zeszłej nocy barbarzyńca przyłożył jej do gardła,
zatrzęsła się ze strachu.
Nastąpiła długa cisza. Oddech Berkula stał się szybszy. Jego pierś poruszała się jak miech
kowalski. Głowa mu opadła. Uniósł ją resztkami sił. Otworzył półprzytomne oczy i…
z nieoczekiwaną zwinnością położył rękę na krwawiącym ramieniu Taczama.
– Rozkaz to rozkaz – wyszeptał. – Musi być wykonany.
Aleksandra ze zdziwieniem obserwowała, jak Taczam Nojan z wielkim wysiłkiem unosi
ranną rękę i kładzie ją na ramieniu Berkula. Z każdej zmarszczki na jego twarzy można było
wyczytać ból. Aleksandra poczuła, że zaciska zęby, jakby i ona odczuwała ten ból.
Dwaj mężczyźni trwali teraz we wzajemnym uścisku. Ich oddechy się połączyły. Koń,
jakby przeczuwając nadchodzące nieszczęście, ciągnąc za sobą uprząż, powoli zbliżył się do
swojego pana, powąchał go i próbował odepchnąć. Jakby chciał powstrzymać mężczyznę przed
tym krwawym ciosem. Obrócił głowę i skupił wzrok na Aleksandrze. Teraz podszedł do
dziewczynki, jakby chciał jej zasłonić ten potworny widok. Aleksandra zrozumiała, co miało się
zaraz wydarzyć, ale nie mogła odwrócić wzroku od dwóch barbarzyńców. Niezależnie od
wszystkiego chciała to zobaczyć. Zwierzę zrobiło się niespokojne, potrząsnęło łbem. Postąpiło do
przodu, lecz widząc, że dziewczyna nie rusza się z miejsca, wróciło.
Ta scena ciągnęła się w nieskończoność. Tym razem ciszę przerwał Taczam Nojan.
– Masz rację, Berkul Dżan… Czyngis-chan nie na próżno ustanowił prawa.
Mężczyźni jeszcze raz skrzyżowali spojrzenia. Ku ponownemu zdziwieniu Aleksandry na
twarzy Berkula pojawił się wyraz spokoju i radości. Nagle zobaczyła, jak bezsilne ciało
szczeciniastego osuwa się na ziemię. W tej samej chwili nieszczęsny sztylet błyskawicznie
zatopił się w jego wnętrznościach. Oczy Berkula otworzyły się szeroko, a z jego ust wydobyło się
westchnienie.
– Boże... – padło ostatnie słowo z jego ust.
Obaj mężczyźni przewrócili się w śnieg. Z drzewa znów posypał się biały puch. Dwa
ptaki poderwały się z gałęzi. Później nastała cisza.
Aleksandra nie bała się i nie krzyczała. Jej serce stało się twarde jak kamień. Niemająca
nawet dziewięciu wiosen Aleksandra od wczorajszego wieczora stała się świadkiem pokłosia
śmierci. Wciąż miała przed oczami sąd Taczama nad szczeciniastym.
– Ja też będę dochodzić sprawiedliwości, jeśli ktoś mi zawini – wyszeptała dziewczyna.
Spojrzała na leżącego nieruchomo na Berkulu wielkiego barbarzyńcę. Zastanawiała się,
czy naprawdę nie żyje. Nawet jeśli nie umarł, z olbrzymią raną na ramieniu nie przeżyje długo na
tym zimnie. Nawet jeśli żyje, wilki nie dadzą mu spokoju. Ale Aleksandra Anastazja Lisowska
przeżyje. Musi przeżyć, żeby wymierzyć sprawiedliwość.
Chwyciła za końską uprząż. Małą rączką pogłaskała czoło rumaka. Koń nie chciał
opuszczać swojego pana.
– Od teraz będziesz nazywał się Nadzieja – powiedziała Aleksandra. – Teraz tak bardzo
potrzebuję nadziei.
Jej słodki głos był jak muzyka, miękki i ciepły.
Koń spojrzał na rozciągniętego na ziemi Taczama Nojana, a później na gładzącą go po
głowie dziewczynkę. Aleksandra wyczytała z jego oczu smutek.
– Wiem – wyszeptała do końskiego ucha. – Smutno ci, że musisz rozstać się ze swoim
panem. Nie był takim złym człowiekiem, na jakiego wyglądał. Spójrz, czym obwiązał mi stopy.
Aleksandra jeszcze raz spojrzała na kawałki futer, którymi niedawno Taczam obwiązał jej
stopy, żeby nie zmarzły. Życie tak szybko mijało wśród dzikiej przyrody. Miała dopiero osiem
lat, ale wydawało jej się, że przez tę jedną noc przeżyła tysiąc lat. Olbrzymi jeździec też. Jeszcze
przed chwilą ryczał w pełni majestatu, a teraz nie żył albo zaraz miał umrzeć. Serce dziewczyny
ścisnął ból. Czy smutno jej było z powodu śmierci barbarzyńcy, który ją uprowadził i wywrócił
jej życie do góry nogami? „Daj spokój – przemknęło jej przez myśl – niech umiera”.
Długo to trwało, ale w końcu Aleksandrze udało się osiodłać konia.
– Dalej, zabierz mnie stąd. Tylko ty znasz drogę do mojego domu.
Zwierzę najpierw spojrzało na swojego pana, jakby chciało się pożegnać, po czym od
niechcenia ruszyło do przodu.
W tej chwili wydarzyło się coś, czego Aleksandra się nie spodziewała.
– Nie odchodź – usłyszała.
Siedząc na końskim grzbiecie, odwróciła się i spojrzała za siebie.
Taczam Nojan wyciągał do niej rękę. Spadający z drzewa śnieg zaczął już okrywać go
puchową kołdrą.
– Nie zostawiaj mnie – wyszeptał, ale Aleksandra całą sobą słyszała jego słowa jak krzyk.
– Nie zostawiaj mnie, dziecko.
V
Wiosna 1518

Stojąc w oknie, ubrana jak panna młoda Aleksandra spoglądała na drzewa. Wiosna
w całej krasie zadomowiła się w ogrodach pałacu na Krymie. Wszędzie latały motyle. Zupełnie
jak wtedy, gdy była dzieckiem. Były czerwone i żółte. Radośnie uderzały skrzydełkami. Z jedną
tylko różnicą, teraz Aleksandra musiała patrzeć na nie z okna, zza tiulowej zasłony. Tak bardzo
chciała latać razem z nimi. Gdy na nie patrzyła, z jednej strony jej serce przepełniała radość,
a z drugiej odczuwała głęboki smutek. Od tamtej ciemnej nocy minęły już cztery zimy, a dwa
lata, odkąd została oddana do pałacu na Krymie. Teraz Aleksandra miała już dwanaście lat.
Jeszcze przez chwilę z radością obserwowała gałęzie, które zdobiły białe i fioletowe
kwiaty. Wyglądały tak, jakby były dumne ze swojego piękna. Delikatnie kołysały się na wietrze.
Judaszowce miały swój czar. Przenosiły Aleksandrę do innego świata. Czasami były tajemnicze,
innym razem pełne majestatu. Niekiedy były jak głośny krzyk, a czasem jak kobiecy śmiech.
Uwielbiała żółte kwiaty, ale dwa lata temu, tego gorącego, letniego dnia, gdy przyjechali do
Bachczysaraju, ujrzała wspinające się po białych ścianach purpurowe judaszowce, bugenwille
i bielunie. Urzekła ją okazałość tego koloru. Dzięki nim świat stawał się piękniejszy,
subtelniejszy, bardziej żarliwy i litościwy. Zawsze, gdy zakwitały, miała ochotę śpiewać.
Aleksandra wyraziła swoje pragnienie sułtance Güldane, matce swojego pana, chana
krymskiego Mehmeda Gireja.
– Jeśli mój pan pozwoli, chciałabym wyhaftować chusteczkę z purpurowego muślinu.
– Umiesz haftować?
– Tak, mama mnie nauczyła.
– Czy koniecznie musi być purpurowa?
– Bardzo lubię ten kolor.
Starsza kobieta z uwagą spojrzała w niebieskozielone oczy dziewczyny. Lubiła tę małą
uśmiechniętą Rusinkę. Natychmiast odnalazła purpurową krepę. Podając ją dziewczynie,
uważnie na nią spojrzała i powiedziała:
– Purpura to kolor władzy, chwały, cesarzy i cesarzowych. Życzę ci, aby twoje życie
upłynęło w purpurze.
Od tego dnia purpura stała się kolorem Aleksandry.
Gdy tylko przywieziono ją do pałacu, smutek w oczach dziesięcioletniej wówczas
dziewczynki, w którym można było wyczytać wszystkie jej bolesne przeżycia, ujął serce sułtanki
Güldane. Choć chcieli ją mieć wszyscy kupcy, mężczyzna, który ją uprowadził, w żadnym
wypadku nie chciał jej sprzedać. Kobieta nie mogła tego zrozumieć. Dlaczego mężczyzna, który
porwał dziewczynę, łamał ręce tym, którzy chcieli ją kupić za dobre pieniądze? Kazała ich
obserwować.
Pewnego dnia sama potajemnie ich śledziła. Od pierwszej chwili polubiła dziewczynę.
Wezwała mężczyznę do pałacu. Wtedy opowiedział jej, że uprowadzoną dziewczynę kocha jak
córkę i wolałby umrzeć niż ujrzeć ją w rękach handlarzy niewolników.
– Ale ja nie chcę, żeby była niewolnicą, dżygicie Nojanie.
– Aleksandra przyzwyczajona jest do wolności, gór, lasów, rzek. Tu będzie się czuła jak
w niewoli, Sułtanko Matko.
– Jak długo jeszcze będziesz ją chronił? Zastanawiałeś się nad tym? Dziewczyna dorasta.
Owszem, często o tym myślał. Tego dnia Sułtanka Matka i Taczam Nojan długo
rozmawiali, a następnego mężczyzna przekazał dziewczynę ludziom przysłanym przez sułtankę.
– Sprzedałeś mnie! Sprzedałeś! – wykrzykiwała do mężczyzny.
Zupełnie jak pierwszej nocy okładała olbrzyma małymi piąstkami. Opierała się
strażnikom przybyłym z pałacu. Nawet podrapała kilku z nich, ale w końcu się poddała.
Gdy powóz mający ją zawieźć do pałacu ruszył, dziewczyna usłyszała głos Taczama
Nojana:
– Bądź szczęśliwa, dziecko.
– A ty bądź przeklęty!
– Zrobiłem to dla ciebie.
– Nie zostawiaj mnie… Ja ciebie nie zostawiłam. Ty też mnie nie zostawiaj.
Powóz odjechał, jednak Taczam nadal stał w tym samym miejscu. Potężny Tatar
z przejęciem patrzył, jak dziewczynka, która wywróciła jego życie do góry nogami, odjeżdża.
„Czyżbyś płakał, dżygicie? – zapytał siebie. – Niech jedzie, gaduła. Mężczyźni nie
płaczą. Nie widzisz? Kurz wleciał mi do oczu”.
Płakał. W jego skostniałym sercu wzbierały gniewne fale. Taczam Nojan patrzył, dopóki
powóz nie zniknął mu z oczu.
– Nigdy cię nie zostawię, dziecko – wyszeptał i pospiesznie otarł zbierające się w jego
oczach łzy.
Gdy Aleksandra dojechała do pałacu, jej oczy były spuchnięte od płaczu. Podobnie jak
wtedy, gdy wsadzano ją do powozu, tak i przy wysiadaniu dzielnie walczyła. Ucierpiało kilku
strażników i trzej słudzy Sułtanki Matki.
Przez wiele dni przerażona cichutko siedziała w kącie. Gdy ktoś próbował otworzyć
drzwi, rzucała w niego, czym popadnie. Służące opowiadały sułtance, że nocami Aleksandra
modli się: „Proszę, Matko nasza, Maryjo, miej mnie w swojej opiece”. Zupełnie jakby
wyczekiwała nowych cierpień.
Tego dnia pochłonięta myślami Aleksandra usłyszała na zewnątrz pospieszne kroki. Gdy
wstała i otworzyła drzwi, ujrzała sułtankę Güldane idącą pod rękę ze swoją synową Aj Balą
otoczoną zastępem służących. Na widok Aleksandry zasłona smutku, która przysłaniała twarz
kobiety od dnia śmierci jej męża, chana Mengli Gireja przed trzema laty, na chwilę ustąpiła
miejsca radości. Dzieląc to szczęście, Aleksandra pokłoniła się z szacunkiem i pozdrowiła
staruszkę. Ponieważ sułtanka Güldane rzadko opuszczała swoje komnaty, nieczęsto można było
ją spotkać. Kobieta czasem wzywała Aleksandrę i rozmyślała, słuchając śpiewanych przez nią
pieśni.
W pierwszych dniach po przybyciu do pałacu służące uprzedziły ją:
– Nigdy nie odzywaj się pierwsza. Nie wolno ci się odezwać ani przed żoną chana
Mehmeda Gireja, ani przed jego matką sułtanką Güldane.
– Dlaczego?
– Bo to nie uchodzi. Nie unoś nawet głowy, dopóki nie przemówią.
– A to dlaczego?
– Bo takie są konwenanse.
– Co to są konwenanse?
– Szacunek, wychowanie, dobre maniery, zasady.
Jednak gdy sułtanka Güldane po raz pierwszy wezwała do siebie Aleksandrę, ta
z przekory postąpiła zupełnie inaczej. Uważnym wzrokiem patrzyła na piękną skośnooką
staruszkę.
– Dlaczego mnie kupiłaś?
– Źle zrobiłam?
Aleksandra zdziwiła się, że kobieta ma tak czysty, łagodny i miękki głos.
– Nie podoba mi się tutaj.
– Dlaczego? – spytała ze współczuciem staruszka dziesięcioletnią dziewczynkę, która
przyglądała się jej ze śmiałością.
– Pobili mnie. Powyrywali mi włosy.
Starając się udowodnić, że to, co mówi, jest prawdą, próbowała pokazać swoje sięgające
talii, rude, falowane włosy.
Słysząc tę skargę, sułtanka Güldane zdecydowanym ruchem odwróciła głowę i spojrzała
na służące. Jedna z nich padła na ziemię i ucałowała szatę kobiety.
– Nie chciała się umyć, Sułtanko Matko – wyszeptała. – Nie mogłyśmy po dobroci
doprowadzić jej do łaźni. Niech Bóg…
Sułtanka Güldane gestem uciszyła drżącą przed nią ze strachu kobietę.
„Teraz mnie się dostanie”, pomyślała Aleksandra.
Ale tak się nie stało.
– Co ci zrobiły? – spytała staruszka łagodnym głosem.
– Biły mnie po rękach i głowie, wbijały mi grzebień, polewały mnie wrzątkiem.
Kobieta, widząc, że oczy dziewczynki napełniają się łzami, wyszeptała:
– Zbliż się. Usiądź przy mnie.
Aleksandra, zemściwszy się za otrzymane razy, wśród zdziwionych spojrzeń służby
podeszła pewnym krokiem i usadowiła się wygodnie obok matki chana krymskiego. Była wysoka
jak na swój wiek, ale gdy usiadła na dużej sofie, jej nogi nie sięgały podłogi.
– Nie lubisz się myć?
– Bardzo lubię – odpowiedziała bez namysłu Aleksandra.
– Skoro tak, to dlaczego nie chciałaś iść do łaźni?
– Nie mogłam myć się przy innych. Patrzyły na mnie.
Kobieta odwróciła głowę i zakryła ręką usta, starając się ukryć śmiech. Służące, widząc,
że gniew Sułtanki Matki minął i że się uśmiecha, również się uspokoiły.
– Dobrze – powiedziała sułtanka Güldane. – Skoro jednak lubisz się myć, od tej pory
będziesz zostawała sama. Nikt nie będzie na ciebie patrzył. Zgoda?
Aleksandra pokiwała głową.
– Chcesz wiedzieć, dziecko, dlaczego cię tu sprowadziłam?
Dziewczynka przytaknęła.
– Miałam taką córkę jak ty. Gdyby żyła, może byłaby podobna do ciebie. Bóg kochał ją
bardziej niż nas i zabrał ją do siebie. Nie miała nawet pięciu lat. Druga moja córka, Aisze, jest
bardzo daleko, na dworze sułtanów osmańskich. Została żoną sułtana Selima. – Przełknąwszy
łzy, staruszka mówiła dalej. – Uważam, że obskurne izby w chanach i winiarniach, w których roi
się od pijaków i rozbójników, to nie miejsce dla pięknych, młodych dziewcząt. Potrzebne im
matczyne ramiona. Oczywiście nie zastąpię ci prawdziwej mamy, ale potrzebujesz kogoś, kto cię
ochroni.
Mówiąc to, kobieta chciała pogłaskać Aleksandrę po jedwabistych włosach, ale
dziewczynka ze strachem odchyliła głowę.
– Mój dżygit mnie ochroni – ucięła zdecydowanie.
Sułtanka Güldane wyczytała w oczach dziewczynki ból i przerażenie.
„Nie ma jeszcze dziesięciu wiosen, a kto wie, ile już doświadczyła cierpienia i strachu”,
pomyślała.
– Wiem – powiedziała miękkim głosem. – Słyszałam, że na targu handlarze niewolników
ze strachu przed dżygitem Nojanem bali się nawet do ciebie zbliżyć. Przekonała go dopiero moja
prośba.
– Sprzedał mnie!
– Sprzedał?
– Nie sprzedał mnie handlarzom niewolników, ale tobie tak.
Sułtanka Matka pokręciła głową.
– Mylisz się – stwierdziła i spojrzała dziewczynie w oczy. – Taczam Nojan nie przyjął
ode mnie za ciebie nawet jednego akcze, Aleksandro. On cię nie sprzedał. Uratował cię.
Aleksandra milczała.
– Nie możesz nienawidzić Taczama Nojana, wręcz przeciwnie, powinnaś go kochać. Czy
nie tak?
Kochać? Nigdy nie przyszło jej to do głowy. Miała pokochać barbarzyńcę, który wyrwał
ją z własnego domu? Czy to w ogóle możliwe?
„Nie! Nigdy!”, coś w niej krzyknęło.
Dlaczego nie czuła do niego wrogości? Czy to właśnie była miłość? Niebycie wrogami?
– Odpowiedz, dziecko – poprosiła sułtanka.
Aleksandra nieświadomie pokiwała głową.
Mając na uwadze, że dziewczyna znów może się przestraszyć, Sułtanka Matka, tym
razem bardzo powoli, wyciągnęła rękę i pogłaskała ją po włosach. Aleksandra już zapomniała,
jak to jest czuć kobiecy dotyk. Minęły cztery lata, odkąd mama głaskała ją po włosach. Ręka
sułtanki stała się dla niej ręką matki. Nie chciała, żeby kiedykolwiek wypuszczała jej włosy.
Kobieta podniosła palcem wskazującym podbródek Aleksandry i odwróciła jej twarz w swoją
stronę. Długo patrzyła jej w oczy. Głębokie niebieskozielone oczy zaczęły zachodzić łzami. Była
pod wrażeniem, jak ta mała dziewczynka walczy, zagryzając usta, żeby pokonać płacz. Z trudem
się powstrzymała, żeby nie wziąć jej w ramiona. W tej samej chwili Aleksandra wyczytała
współczucie w oczach starszej kobiety.
– Zdaje mi się, że obydwoje się za sobą stęskniliście – powiedziała sułtanka Güldane,
odwracając się do służących. – Prześlijcie wiadomość, niech dżygit Nojan przyjdzie odwiedzić
swoją córkę. Uśmierzą swoją tęsknotę, a wojak, widząc, że dziewczynie nie dzieje się krzywda,
uspokoi serce.
„Córkę?”, pomyślała Aleksandra.
– On nie jest moim ojcem – szepnęła cicho. – Porwał mnie. Mój tata został bardzo daleko.
Tego dnia coś drgnęło w twardym jak kamień sercu Aleksandry. Delikatne uderzenie,
którego nie czuła od lat. Drżenie.
– Jeśli nie chcesz, nie poślę po niego – oznajmiła kobieta.
– Niech przyjdzie – powiedziała pospiesznie, obejmując dłonie staruszki.
– Dobrze, w takim razie ustalone. Poślemy po dżygita Nojana. Ale mam warunek.
Opowiesz mi o przygodach, jakie mieliście. Dobrze?
Ach, jak bardzo zmiękło to zhardziałe serce.
– Dobrze – obiecała Aleksandra.
– Obiecujesz?
– Obiecuję. Ale co się stało z Aisze?
W tej chwili nic nie mogło bardziej zdziwić sułtanki Güldane. Była pod wrażeniem uwagi
dziewczynki. Powiedziała jej tyle różnych rzeczy, jedynie wspominając Aisze, ale o tym
pamiętała. Co więcej, spoglądając na nią, czekała na odpowiedź. Myśli kobiety powędrowały
daleko, aż na drugi brzeg Morza Czarnego.
– To długa historia – wyszeptała.
– Nie szkodzi. Posłucham. Lubię długie historie.
– Ale ta jest smutna.
Dziewczynka ściągnęła usta.
– Jestem przyzwyczajona do smutku.
Upór i słowa dziewczynki wstrząsnęły staruszką. Próbowała się uśmiechnąć.
– Ale ta historia jest smutna dla mnie. Nie chcesz, żebym się smuciła, prawda?
Dziewczynka pokręciła głową.
Sułtanka Güldane powiedziała powoli:
– Obiecuję ci, że pewnego dnia opowiem ci historię Aisze. Dobrze?
Przytaknęła.
Tego dnia sułtanka Güldane zabrała Aleksandrę z pomieszczeń dla służby i przeniosła ją
do własnych komnat. Kazała przygotować dla niej pokój i wyznaczyła tatarską służącą, która
miała zająć się dziewczynką. Właściwie służąca też była jeszcze dzieckiem. Merzuka była tylko
siedem lat starsza od dziesięcioletniej Aleksandry. Nie można było jej nazwać brzydką, piękna
też nie była, ale za to była bardzo zdolna. Od tego dnia sułtanka Güldane, piękna żona chana
krymskiego Mehmeda Gireja – Aj Bala Hatun i Merzuka starały się zrobić prawdziwą damę z tej
małej Rusinki, która mimo swojego młodego wieku przeżyła tyle bólu i strachu. Dziewczynka
była bardzo pojętna i szybko wszystkiego się nauczyła.
Taczam Nojan często ją odwiedzał. Siedząc naprzeciw siebie, godzinami rozprawiali na
różne tematy.
Gdy przyszedł do niej po raz pierwszy, Aleksandra zapytała szorstko:
– Dlaczego mnie zostawiłeś?
Taczam milczał. Nie spuszczał oczu z dziewczyny.
– Ty… dorastasz.
Ta dziewczyna, niegdyś wiecznie gotowa do walki z każdym, kto stanął jej na drodze,
wreszcie znalazła miejsce, gdzie czuła się bezpieczna. W spokoju przechadzała się korytarzami,
szurając klapkami. Zasypywała mieszkańców pałacu gradem pytań. Przesłuchiwała nawet
samego chana – Mehmeda Gireja. Czas mijał, a ona przestała już być dzieckiem.
Pewnego dnia pałac wypełnił się radosnym śmiechem przywodzącym na myśl wiosenny
potok. Od dnia, gdy ją tu sprowadzono, pomimo całej uwagi i opieki, jaką była otoczona, nie
udało się przywołać na jej usta uśmiechu. Teraz jednak biegała radośnie po ogrodzie, goniąc
motyle przelatujące z kwiatka na kwiatek. Jej szarawary i śliczny kaftan rozwiewał wiatr.
– Ta dziewczyna jest szalona! – wołała z trudem łapiąca oddech Merzuka, która usiłowała
ją dogonić.
Odbijający się od ścian śmiech Aleksandry był tak piękny, że motyle nawet przed nią nie
uciekały. Trzepocząc kolorowymi skrzydłami, bawiły się w jej włosach. Oczy stojącej w oknie
sułtanki Güldane, długo obserwującej radość i szczęście dziewczynki, wypełniły się łzami.
– Spójrz, źrenico mojego syna chana, matko moich wnuków, moja piękna i dobra synowo
Aj Balo – powiedziała. – Ja tego nie zobaczę, ale ty tak. Nie było to dane mojej córce Aisze, ale
pewnego dnia ta dziewczyna zdobędzie tron i koronę. Chcę, żebyś zaopiekowała się nią po mojej
śmierci. Zajmiesz się moją dziewczynką.
Staruszka wysunęła rękę spod ramienia synowej. Spojrzała na dziewczynkę i wyciągnęła
do niej ręce. Aleksandra podbiegła do kobiety, po raz pierwszy obdarzając ją szczerym uczuciem
wdzięczności i miłości. W tej samej chwili zdała sobie sprawę, że od pierwszego dnia pobytu
w pałacu podziwiała spacerujące krymskie kobiety. Ich długie suknie sięgały do ziemi,
zasłaniając stopy. Wykonując na palcach drobne kroki, wyglądały tak, jakby płynęły. Teraz
Aleksandra również nosiła spódnice długie do ziemi, ale chociaż wiele razy próbowała, nie
potrafiła poruszać się w ten sposób. Nie umiała chodzić inaczej niż jej matka, biorąc spódnicę
w ręce i podnosząc ją ponad kolana, unosząc przy tym dwa palce.
– Aleksandro, moja śliczna, tyle dni cię nie widziałam.
Przytuliły się. Czując różano-jaśminowy zapach kobiety, Aleksandra na nowo poczuła
dawno zapomniane uczucia i oddała się słodkiemu ciepłu matczynych ramion.
Nadszedł czas, żeby sułtanka Güldane usłyszała historię Aleksandry. Kobieta znów
siedziała na wspaniałej sofie. Na zewnątrz ściskał mróz. Wydawało się, że śnieg nie ma zamiaru
przestać padać. Choć służący nieustannie dorzucali drewno, kominek nie był w stanie ogrzać
dużej komnaty. Aj Bala przykryła kolana teściowej olbrzymią skórą. Aleksandra natomiast
siedziała naprzeciwko sofy na grubym kocu.
– Aleksandro – odezwała się kobieta, przerywając ciszę – opowiedz mi o tym, co
przeżyliście z Taczamem Nojanem.
Dziewczyna o wszystkim opowiedziała. O uprowadzeniu, o burzliwej nocy, o tym, jak
zginęły kobiety, które próbowały uciec z rąk barbarzyńców, o ukrywaniu się w jaskini. Sułtanka
Güldane i jej synowa słuchały tej opowieści z szeroko otwartymi ustami i zapartym tchem.
Jak ten czas gonił. Od tej nocy, kiedy Taczam Nojan wyszeptał za nią: „Nie zostawiaj
mnie, dziecko”, minęły już dwie zimy. Na samo wspomnienie Aleksandrę przeszedł dreszcz.
Tego dnia wskoczyła na konia barbarzyńcy, który ją porwał i wywrócił jej życie do góry
nogami.
– Jedź – powiedziała do zwierzęcia. – Zabierz mnie stąd.
I odwróciła się, jakby miała zamiar odjechać, nie słysząc tej błagalnej prośby i nie
odwracając się. Ale dokąd? Sama nie wiedziała. Pojedzie tam, gdzie zabierze ją Nadzieja. Może
ku życiu, a może ku śmierci. Ale czy mogła odjechać, usłyszawszy jego głos? To znaczyło, że
nie umarł. Żył. Jej małe serce podpowiadało jej, że jeśli go tam zostawi i odjedzie, niczym nie
będzie się różniła od tego barbarzyńcy, który uprowadził ją w góry. Nawet gdyby nie chciała
wracać, Nadzieja by na to nie pozwolił. Gdy tylko zwierzę usłyszało głos swojego pana, od razu
stanęło. Zawrócili.
Aleksandra ześlizgnęła się z końskiego grzbietu i podeszła do Taczama leżącego twarzą
w dół na zwłokach szczeciniastego barbarzyńcy. Wyciągnął rękę, jakby za wszelką cenę pragnął
przytrzymać się życia. Jego wielkie palce utonęły w mroku. Z ogromnym wysiłkiem obrócił
głowę. Jego twarz, czarne brwi i rzęsy pokryte były śniegiem. Gdy ujrzał owinięte w skóry stopy
Aleksandry, na jego ściśniętej bólem twarzy pojawił się uśmiech.
– Wiedziałem, że wrócisz – wyszeptał.
– Co mam zrobić?
– Nie zostawiaj mnie!
– Nie zostawię.
– Zabierz mnie stąd.
Aleksandra rozejrzała się bezradnie dookoła i przyklękła przy mężczyźnie.
– Jestem mała, a ty ogromny. Nie podniosę cię.
Na twarzy mężczyzny znów pojawił się uśmiech.
– Powiem ci, co robić. Pomogę ci.
Słowa z trudem wydobywały się z jego ust. Gdy się odzywał, jego twarz wykrzywiał ból.
– Musisz mnie wsadzić na Burzę.
– Teraz ma na imię Nadzieja – odpowiedziała Aleksandra.
Taczam Nojan uśmiechnął się szeroko.
– Dobrze, niech tak będzie. Musisz mnie wsadzić na Nadzieję. Tu w okolicy jest jeszcze
jedna jaskinia. Pojedziemy tam.
Obserwowała, jak zostawiając na śniegu krwawy ślad, podczołgał się do najbliższego
drzewa i jak jęcząc z bólu, podnosi się, trzymając się kurczowo chropowatego pnia. Z podziwem
patrzyła, jak Nadzieja podszedł do pana i przykląkł, żeby wziąć go na grzbiet, oraz jak olbrzymi
mężczyzna chwiejnie postąpił dwa kroki do przodu, po czym, zagryzając z bólu usta, wdrapał się
na siodło.
Siedząc na końskim grzbiecie, odetchnął i powoli odezwał się do dziewczyny:
– Podaj mi szablę.
Zakończona rękojeścią w kształcie wilczej głowy broń była tak ciężka, że dziewczynka
musiała ją podnieść obiema rękami.
– Teraz ty wsiadaj.
Po kilku nieudanych próbach Aleksandra w końcu usadowiła się przed Taczamem na
końskim grzbiecie.
– Dalej, Burzo – jęknął olbrzym.
Dziewczyna odwróciła głowę i spojrzała na niego nieustępliwym wzrokiem.
– Dalej, Nadziejo. Zabierz nas stąd – poprawił się.
Zwierzę ciężko ruszyło do przodu. Aleksandrze wydawało się, że mężczyzna wdycha
zapach jej włosów. Próbując powstrzymać krzyk, odwróciła się szybko. Zobaczyła łzy płynące
z oczu mężczyzny. Barbarzyńca płakał. Płakał w głos.
„Czyżby płakał z bólu? – zastanawiała się. – A może przyczyną jego łez było co
innego?”.
– Nie opowiedziałaś, co się stało w jaskini tej nocy, kiedy cię porwali – odezwała się
nagle sułtanka Güldane.
Aleksandra się zawstydziła. Nie chciała o tym mówić.
– Co się stało?
Dziewczyna spojrzała przed siebie, wodząc palcem po zdobieniach kaftana.
– Dlaczego zamilkłaś, dziecko? – odezwała się Sułtanka Matka. – Opowiedz. Musisz
dotrzymać słowa.
– Nie chcę o tym mówić.
– W jaskini zrobili ci coś jeszcze gorszego?
Starsza kobieta spojrzała ukradkiem na synową. Aj Bala odpowiedziała na spojrzenie
teściowej pytającym wzrokiem. „Co jeszcze gorszego można zrobić tak małej dziewczynce?”. Po
chwili zrozumiała dręczące kobietę wątpliwości. Przebiegł ją dreszcz… „To niemożliwe –
pomyślała. – Taką małą dziewczynkę? Nie, to wykluczone”. To prawda, że życie rozbójników
upływało w górach. Żyli z łupów wojennych. W ich życiu nie było miłości, nie było kobiet, ale
było prawo. Wolno było odbierać bogactwo, ale nie cnotę i honor. Poza tym Aleksandra była
jeszcze małym dzieckiem.
Ze współczuciem pogłaskała pochyloną głowę dziewczynki.
– Opowiedz, kochanie. Teraz jesteś bezpieczna. Nie bój się. Pozwól nam poznać całą
prawdę, aby ci, którzy na to zasłużyli, zostali ukarani.
– Ci, którzy zawinili, dostali już to, na co zasłużyli.
W oczach dziewczyny pojawiło się coś, czego kobiety nie mogły zrozumieć, a co
jednocześnie je przerażało.
– Jak to? Czy ty…?
Dziewczyna pokręciła głową i ze szczegółami opowiedziała, co się stało tamtej nocy
w jaskini. Gdy opowiadała, jak szczeciniasty ją zaatakował, słowa z trudem przechodziły jej
przez gardło. Policzki płonęły. Na jej słowa: „Podciągnął mi spódnicę i dotknął mnie tutaj”,
obydwie kobiety ze wstydu, strachu i z podekscytowania wydały z siebie krótki krzyk: „Mój
Boże! Mój Boże, czy on…?”. Jednak gdy usłyszały, jak dopadł do nich Taczam Nojan, zerwał
z niej mężczyznę i rzucił nim o ścianę, poczuły ogromną ulgę. Prawdziwe życie tak bardzo
różniło się od tego, które one wiodły.
Sułtanka Güldane również poczuła gorzki smak niewoli. Ponieważ jej mąż, Mengli Girej,
złamał obietnicę daną sułtanowi osmańskiemu Bajazydowi i nie przysłał wojsk, ten wywiózł ich
z Chanatu Krymskiego i zabrał do Stambułu jako zakładników.
– Krew się przelała, ale jednak coś z tego miałem – stwierdził.
Wprawdzie miała wówczas do dyspozycji dom, służące i służących, ale niewola to
niewola. Gdyby nie byli w niewoli u Osmanów, czy oddałaby Selimowi Aisze?
– Ach, moja Aisze… – westchnęła tęsknie. – Kto wie, czego do tej pory doświadczyła?
A co jeszcze ją spotka?
Słysząc, że Taczam Nojan ocalił Aleksandrę przed gwałtem, Aj Bala nie mogła się
powstrzymać. Klasnęła w ręce, wydając z siebie okrzyk. Tymczasem Sułtanka Matka zatopiła się
w myślach. Ujęła rękę dziewczynki.
– Na pewno bardzo się bałaś.
– Yhy, bałam się.
– Nieznane są wyroki boskie. Mężczyzna, który niegdyś wyrwał to nieszczęsne pisklę
z gniazda, teraz chroni ją jak ojciec. Opowiedz, kochanie, co było dalej.
Aleksandra spojrzała na kobiety.
– Zabił tych trzech mężczyzn. Właściwie zabił dwóch, trzeci jeszcze żył. To on nas
znalazł.
Obie kobiety przywarły do siebie i z ciekawością pomieszaną z ekscytacją czekały na
dalszy ciąg historii. Również służące, nie wiadomo, czy dlatego, że w pokoju wciąż było
chłodno, czy za sprawą opowiadania Aleksandry, drżały i kuliły się na swoich miejscach.
Nagle Aleksandra szybko przecięła ręką powietrze.
– Wzzz, przeleciała strzała i utkwiła w jego ramieniu – opowiadała z przejęciem.
– Co było dalej? Co dalej?
Dziewczyna znów była skupiona. Dziecięce wspomnienia przeniosły ją do tamtego
miejsca. Palcem wskazującym kreśliła znaki na jedwabnym obiciu sofy.
– Co dalej? Co dalej? – dopytywała Aj Bala Hatun.
Aleksandra wzruszyła ramionami.
Sułtanka Matka, zauważywszy, że ta zabawa całkowicie pochłonęła dziewczynkę, powoli
wzięła ją za rękę i pogłaskała.
– Co się później stało, dziecko?
Aleksandra znów wzruszyła ramionami.
– Taczam Nojan go zabił?
– Jak mógł to zrobić z ogromną strzałą tkwiącą w ramieniu?
Kobiety zadrżały. Jak taka mała dziewczynka mogła z takim spokojem mówić o śmierci
i zabijaniu? Podczas gdy kobiety z przerażeniem wymieniały spojrzenia, Aleksandra podniosła
się ze swojego miejsca. Udając, że wyciąga zza pasa sztylet, rzuciła się na kolana, niezgrabnymi
ruchami odegrała scenę, w której sztylet Taczama Nojana zatapia się w ciele szczeciniastego.
Kobiety nie wiedziały, czy na widok tego przedstawienia powinny się śmiać, czy płakać.
Taka właśnie była śmierć. Jeśli zbyt często spoglądało się jej w oczy, nawet dziecko się z nią
oswajało. Prędzej czy później stawała się po prostu grą.
– Dzięki Bogu, w końcu zginął. Niewierny… – wyszeptała bezwiednie przejęta sułtanka
Güldane.
– A co z tym drugim, dżygitem Nojanem? Co się z nim stało? On też był ranny? –
dopytywała jej synowa.
Aleksandra, wciąż klęcząc na podłodze, zupełnie jak Taczam Nojan, który przewrócił się
w śnieg, rzuciła się na podłogę twarzą w dół i pozostała bez ruchu.
Kobiety z zapartym tchem obserwowały leżącą dziewczynkę. Po długim oczekiwaniu
staruszka wyszeptała:
– Zemdlał?
Przez chwilę Aleksandra nie odpowiedziała. A potem powoli uniosła głowę i spojrzała na
sczepione ze sobą kobiety.
– Zemdlał. – Następnie, ku wielkiemu zaskoczeniu sułtanki Güldane i Aj Bali, poderwała
się z podłogi i zawołała z radością: – Pobawimy się w teatr cieni?
– W teatr cieni?
– Tak, teatr cieni. Ptaki, motyle, wilki i inne stwory. Umiem też zrobić księdza Wasilija…
Mama mnie nauczyła…
Jej spojrzenie było pełne szczęścia i radości, zupełnie jakby to nie ona przed chwilą
przeżywała na nowo te okropne wspomnienia.
– Proszę, proszę. – Skakała wokół nich i tańczyła.
Tak dziecięca radość ocaliła staruszkę i jej synową przed ogarniającym je przerażeniem.
Były w pałacu. Niczego im nie brakowało. Nie obawiały się ani rozbójników, ani tego, że padną
ofiarą gwałtu. Los dla jednych był tak łaskawy, podczas gdy innym ukazywał swoje
najstraszniejsze oblicze. Jedni śmiali się i bawili, inni przeżywali największe tragedie. Jak wiele
było na tym świecie bólu i cierpienia, a jak mało szczęścia. Jak to wszystko jest urządzone? Aj
Bala Hatun była głęboko wierzącą muzułmanką, ale nie mogła się oprzeć pytaniu: „Boże,
dlaczego sprowadziłeś na to dziecko tyle bólu? Czym zawiniła?”. Próbowała pocieszyć się
myślą, że skoro na ziemi przeżyła piekło, po śmierci będzie czekał na nią raj. Ta dziewczynka
balansowała na krawędzi śmierci, była świadkiem krwawych walk, była prześladowana przez
dzikich i widziała więcej trupów, niż miała lat. Synowa chciała, aby udzieliła jej się ta dziecięca
radość.
– Nigdy nie słyszałam o zabawie w teatr cieni, Aleksandro.
– Jest cudowna. Mama mnie jej nauczyła.
Dołączyła do nich także Sułtanka Matka, próbując wyprostować obolałe plecy.
– Gdzie zrobimy ten teatr cieni?
– Tutaj.
– Tutaj?
– Oczywiście, ale najpierw przeniesiemy te świece.
Zrobiła tak, jak powiedziała. Sama w odpowiedni sposób ustawiła na stole świece. Pod
uważnym okiem kobiet dokładnie wszystko sprawdziła.
– A teraz zamknijcie oczy i nie otwierajcie, dopóki wam nie powiem. Inaczej zepsujecie
zabawę.
Synowa uśmiechnęła się, a teściowa westchnęła: „Ach, słodkie dziecko”, wydymając usta
w udawanej skardze, po czym obydwie zrobiły to, o co poprosiła je Aleksandra.
Dziewczynka, nadając pewien kształt swoim dłoniom i palcom, ustawiła je przed
świecami i obserwowała powstający na ścianie cień.
– Otwórzcie oczy! – krzyknęła z przejęciem. – Spójrzcie, motyl!
Kobiety z podziwem oglądały motyla poruszającego skrzydłami.
– Wilk.
Teraz na ścianie pojawił się głodny wilk. Otwierał paszczę i strzygł uszami.
– A to ojciec Wasilij – roześmiała się Aleksandra.
Teraz po ścianie przechadzał się cień długobrodego popa z wielkimi uszami.
Tej nocy cały pałac wypełnił się radosnym śmiechem Aleksandry. Towarzyszyły mu
krótkie, nieśmiałe, pełne zachwytu okrzyki Sułtanki Matki i Aj Bali Hatun.
VI

Pewnej nocy dał się słyszeć okrzyk sułtanki Güldane:


– Nie mogę w to uwierzyć!
Gdy Aleksandra opowiedziała, jak Taczam Nojan chciał, żeby wyciągnęła strzałę z jego
ramienia, sułtanka nie mogła tego pojąć. To nieprawdopodobne, że takie małe dziecko potrafiło
sprostać tak trudnemu i krwawemu zadaniu.
Aleksandra, przesuwając malutkie dłonie po purpurowym jedwabiu, zgodnie z tym, czego
nauczyły ją kobiety, ozdabiała materiał przeróżnymi haftowanymi kwiatami. Haftowanie to tylko
jedna z czynności, jakich nauczyła się w Bachczysaraju. Powoli zaczynała również mówić po
tatarsku. Uczono ją także, jak dama dworu powinna siadać i rozmawiać. Brała też lekcje gry na
oudzie10 i kanunie11 u pewnej grubej matrony. Ilekroć kobieta wchodziła do komnaty z oudem
w rękach, Aleksandra z trudem powstrzymywała śmiech. Za każdym razem zastanawiała się, co
jest większe – brzuch kobiety czy pudło oudu. Gdyby tylko Nurben Kalfa jej pozwoliła, wzięłaby
oud w dłonie i próbowała zagrać piękne wołżańskie przyśpiewki lub szarpiąc struny kanunu,
starałaby się odtworzyć miłosne pieśni, które chłopcy z jej wioski wygrywali na bałałajkach. Ale
kobieta uparła się, żeby grała wprawki i gamy. Na szczęście wieczory miała dla siebie. Kilka
miesięcy po tym, jak zaczęła lekcje muzyki, co wieczór z pokoju Aleksandry słychać było proste,
ale wzruszające melodie. Swoim zachwycającym wszystkich, pięknym głosem Aleksandra
wyśpiewywała uralskie pieśni:
Myśliwi matce Katji powiedzieli,

że jej córy nigdzie nie widzieli.

Teraz wody naszej Wołgi

samotnie będą płynęły.

Powiedzcie mi wielkie, ośnieżone,

skute lodem szczyty,

jak na tym świecie bez Dunji

mają otwierać się kwiaty?

– Jak mógł tego od ciebie żądać? – zapytała tamtego wieczoru sułtanka Güldane.
W jej głosie można było wyczuć gniew, niedowierzanie, strach i chęć wymierzenia kary.
Aleksandra nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć. Nie mogła stwierdzić: „Nie było
innego wyjścia”. Chciała wyjaśnić: „Gdybym tego nie zrobiła, na pewno by umarł”, ale
zrezygnowała. Odpowiedź byłaby równie głupia co pytanie. Po prostu wzruszyła ramionami.
Oprócz lamp i świec pokój sułtańskiej synowej rozświetlały płomienie palących się
w kominku dwóch wielkich polan. Aj Bala Hatun również wyszywała, ale ona używała koła. Za
każdym razem wprawnymi palcami zanurzała igłę w materiale i wyciągnąwszy nitkę od końca,
robiła to samo w drugą stronę. Była bardzo skupiona na swojej pracy.
– Chciał, żebyś wyciągnęła strzałę z jego ramienia? Naprawdę?
– Tak.
– Ale nie zrobiłaś tego?
– Zrobiłam.
– Co? Przecież nie miałaś wystarczająco dużo siły, żeby wyciągnąć tę strzałę.
– Wyciągnęłam. – Głos dziewczynki był stanowczy. – A on mi pomógł – mruknęła.
Na twarzach kobiet znów wymalowało się przerażenie.
– „Posłuchaj mnie. Oboje chwycimy za strzałę. Wyciągaj ją powoli. Nie machaj ręką
w prawo i lewo. Wyciągaj powoli – powiedział. – Jeśli będziesz poruszała strzałą, koniec się
złamie i zostanie w środku. Jeżeli się złamie, nie będzie ratunku” – relacjonowała Aleksandra
z drżeniem w głosie, ponownie przeżywając tę chwilę.
Sułtanka Matka uważnie przyglądała się dziewczynce.
– Dobrze, dziecko. A nie przeszło ci przez myśl, żeby ułamać strzałę?
– Przeszło – odpowiedziała Aleksandra bez zastanowienia.
Nie odrywając oczu od robótki, synowa zapytała:
– Więc dlaczego tego nie zrobiłaś?
– Wtedy umarlibyśmy oboje. – Z przerażeniem przypomniała sobie wycie wilków
podchodzących aż do samego wejścia jaskini. – Na zewnątrz było zimno. Leżał śnieg. Było pełno
głodnych wilków. A może i niedźwiedzi. Wielkich, głodnych niedźwiedzi.
– Byłaś mała. Jak znalazłaś w sobie tyle siły?
Siły? Właściwie to jak udało jej się wyciągnąć wbitą w ciało strzałę?
Przed jej oczami stanęła mokra od potu twarz Taczama Nojana. „Zaprzyj się nogami
o moją pierś”, jego głos znów rozbrzmiewał w jej uszach. Ponownie słyszała ten okropny
dźwięk, kiedy płaski, ostry grot strzały szarpał mięśnie i nerwy, ślizgając się po kościach.
– Znalazłam – powiedziała, chciwie wbijając igłę w jedwabny materiał. – Wyciągnęłam
ją powoli. Bardzo powoli. Nawet nie krzyknął, choć wiedziałam, że to go bardzo boli.
Tym razem przypomniała sobie, jak z bólu zaciskał zęby i to, że jego cierpienie budziło
w niej uczucie radości. Jak to możliwe? Jak pomagając komuś, kto stoi twarzą w twarz ze
śmiercią, mogła czuć radość z powodu jego cierpienia? Jak to możliwe, że w jednym sercu mogły
się zrodzić dwa sprzeczne uczucia?
Wtedy w jej głowie pojawiło się ważniejsze pytanie: „Jak w ciągu zaledwie półtora dnia
człowiek może tak zdziczeć?”.
Gdy mężczyzna zemdlał z bólu, Aleksandra wyciągnęła krzyż i zaczęła modlić się
w myślach: „Święta Maryjo, dopomóż nam obojgu. Jezusie, nasz Ojcze, dopomóż mi i temu
niewiernemu. Nie karz go za to, że mnie uprowadził. Niech nie umiera. Przynajmniej nie teraz.
Proszę… Boże, przez wzgląd na mnie, pozwól mu żyć”.
– Co się stało, gdy wyciągnęłaś strzałę?
Podczas gdy Aleksandra znów przeżywała te okropne chwile, Aj Bala Hatun zadała to
głupie pytanie, szeroko otwierając swoje ciemnobrązowe oczy. Kobieta odłożyła robótkę na bok
i spojrzała uważnie na dziewczynę.
– Nic. – Wzruszyła ramionami. – Z rany trysnęła czarna krew. A gdy udało się wyjąć
strzałę, która rozszarpała ciało, wyszeptał: „Mój Boże”.
Dla Aleksandry ten szept brzmiał jak krzyk.
– Czarna krew cały czas płynęła. Nie przestawała. Powiedział mi wtedy…
– Co?
Tym razem pytanie Aj Bali zdenerwowało jej teściową.
– Co mógł powiedzieć, dziecko? Pewnie jej podziękował.
Aleksandra klapnęła językiem o podniebienie i pokręciła głową.
– Chciał, żebym dobrze rozgrzała jego sztylet i przycisnęła do rany.
– Tego już za wiele! – uniosła się Aj Bala. – Taka mała dziewczynka. Co ten mężczyzna
sobie wyobrażał? To jak tortury. Jak mogłaś zrobić coś tak okropnego? To jego rana. Niech sam
ją przypala.
– Nie mógł tego zrobić – ucięła Aleksandra.
Taczam Nojan wciąż tracił przytomność. Aleksandra odchodziła od zmysłów, obawiając
się, że mężczyzna umrze.
– Otwórz oczy – płakała. – Nie umieraj! Nie umieraj! Nie może teraz umrzeć! Święta
Maryjo, proszę, pomóż mu!
– Co zrobiłaś, dziecko? – Pytanie starszej kobiety przywołało ją do rzeczywistości.
– Błagałam Boga.
– Bóg wysłuchał modlitw małej dziewczynki. Twoje modlitwy ocaliły ciebie i dżygita
Nojana.
Aleksandra ponownie przeżywała tę chwilę. Jej łzy skapywały na jedwabny materiał. Zza
wilgotnych rzęs spojrzała na dwie kobiety.
– Włożyłam sztylet do ognia. Ostrze rozgrzało się do czerwoności. Ze strachu cała się
trzęsłam. Odwróciłam się i spojrzałam na niego. Oczy miał szkliste. Nie wiem, czy mnie widział,
ale z jego rany wciąż wypływała krew. Jego twarz była kredowobiała. Podeszłam do niego
i przyklękłam. Wpatrywał się we mnie. Poruszał ustami. Mówił coś, ale nie słyszałam.
Przysunęłam ucho do jego ust i wsłuchiwałam się w szept. Dopiero wtedy go zrozumiałam.
– A co mówił?
Aleksandra przełknęła ślinę.
– „Wybacz mi. Wwy-y-ba-cz mi-i”, jęczał, a głos mu się łamał.
– A ty co powiedziałaś?
– Nic.
Co miała powiedzieć? Żelazo podniesionego przez nią sztyletu wciąż żarzyło się pod
wpływem gorąca. Aleksandrze wydawało się, że twarz Taczama Nojana rozjaśnił uśmiech.
– Znów będziesz bardzo cierpiał – mruknęłam.
W tych dziecinnych, głupich słowach kryła się płonna nadzieja, że mężczyzna powie:
„Skoro tak, przestań. Nie rób tego”.
– Tylko nie umieraj. Wytrzymaj – wyszeptałam mu do ucha.
Aleksandra nie wiedziała, jak inaczej oznajmić balansującemu na krawędzi życia
i śmierci mężczyźnie, że mu wybaczyła. Ale chyba to zrozumiał. Gdy z przerażeniem przysuwała
do rany rozgrzany do czerwoności sztylet, na twarzy mężczyzny zagościł słaby uśmiech.
Dziewczynka nie miała pojęcia, że wijąc się z bólu, mężczyzna rozpamiętywał tę
nieszczęsną noc, gdy wtargnął do jej pokoju. Przypomniał sobie, jak zamarł, gdy ujrzał, że
dziewczynka obudziła się przerażona. W pierwszej chwili chciał się odwrócić i wyjść. Nie
zamierzał jej zabierać. Ale co by to zmieniło? Gdyby nie on, uprowadziliby ją ci bezlitośni
i okrutni. W ich twardych jak kamień sercach nie ostało się już żadne ludzkie uczucie. Może sam
Bóg postawił go na drodze Aleksandry jako jej wybawcę…? Kto wie?
Nagle rozległ się ryk świdrujący wnętrzności. Aleksandra poczuła okropny zapach
przypalanego mięsa. Czuła go całym ciałem. Krzyk Taczama Nojana odbił się echem w jej
uszach:
– O, matko! O, matko! – krzyczał.
Mężczyzna zamknął drobny nadgarstek dziewczyny w żelaznym uścisku. Obawiając się,
że Aleksandra pod wpływem litości zbyt wcześnie odejmie sztylet, mocno przycisnął go do rany.
Poświęcił na to resztkę sił. Po chwili palce na jej nadgarstku się rozluźniły, a jego ramię opadło.
Wyglądał żałośnie. Aleksandra płakała, odejmując od rany żarzące się ostrze. Płakała
z przerażenia, obrzydzenia i ze strachu przed popełnieniem błędu. Ale przede wszystkim płakała
dlatego, że zadała drugiemu człowiekowi tyle bólu. Czuła cierpienie mężczyzny całym swoim
sercem. Miała wrażenie, że to swoje ciało przypala rozgrzanym żelazem.
Kobietom słuchającym jej opowieści z zapartym tchem opowiedziała później, jak ze
swojego fartuszka zrobiła opatrunek. Mówiła o tym, jak opatrzyła ranę i przepełniona strachem
godzinami siedziała na brzegu jego posłania.
– W końcu zasnęłam – powiedziała wolno. – Podskoczyłam ze strachu, gdy po jakimś
czasie poczułam dotyk na mojej ręce.
Taczam Nojan wpatrywał się w nią wyczerpany. Nagle w jego oczach pojawił się
nieśmiały, przepełniony sympatią uśmiech. Dziewczyna nie wiedziała, czy wielka twarz
mężczyzny się rozjaśniła, czy zbladł z powodu utraty dużej ilości krwi. Ale na pewno
zrozumiała, że uśmiechał się do niej z wdzięcznością.
– Wybacz mi, dziecko. Wwy-y-ba-cz mi-i. Wwy-y-bacz – usłyszała znowu.
VII

Aleksandra z małej dziewczynki stała się panienką. Najpierw zaczęły rosnąć jej piersi.
Wstydziła się tego. Próbowała nawet je ukrywać, ale się nie udawało, więc po jakimś czasie
zrezygnowała.
Gdy po raz pierwszy zobaczyła między nogami krew, zamarła ze strachu. A potem
przerażona pobiegła do Merzuki.
– Ja umieram! – zaczęła krzyczeć. – Biegnij po medyka. Daj znać Sułtance Matce.
Wbrew jej oczekiwaniom Merzuka była opanowana.
– Uspokój się, szalona dziewczyno. Powiedz powoli, co się stało.
Słuchając Aleksandry, tatarska dziewczyna zaciskała wąskie oczy ze śmiechu.
– Niech cię Bóg błogosławi! – krzyknęła i objęła Aleksandrę za szyję. – Nie umierasz,
tylko stajesz się kobietą.
Pierwsza od Merzuki dowiedziała się o tym Aj Bala Hatun. To ona pobiegła do teściowej.
– Aleksandra stała się kobietą!
Bardzo już postarzała sułtanka Güldane rozczesywała rzadkie włosy grzebieniem z kości
słoniowej, który dostała w prezencie od męża. Najpierw na jej twarzy pojawiła się radość, zaraz
jednak ustąpiła miejsca niepokojowi.
– Teraz nasze zadanie stanie się trudniejsze, droga synowo – powiedziała drżącym
głosem. Ujęła jej ręce w pomarszczone dłonie. – Dziś jestem, jutro mnie nie będzie. Moja wizyta
na tym świecie dobiega końca. Wiedz, że nawet w przyszłości będę bacznie się przyglądać
dziewczynie. Ona rozkwita z każdym dniem. Musisz ją chronić. Chociaż to mój syn, chroń ją
nawet przed własnym mężem. Bóg mi ją powierzył, a teraz ja powierzam ją tobie, Aj Balo.
Kobieta długo patrzyła w oczy teściowej liczącej już osiemdziesiąt wiosen.
– Matko – zaczęła powoli. – Czy wiesz coś, czy może coś widziałaś, że chcesz, żebym
chroniła Aleksandrę przed swoim mężem?
– Ojciec chana Mehmeda Gireja prawość wyssał z mlekiem matki. Ja też. Wpoiłam to też
mojemu synowi i mojej córce Aisze, która została odaliską chana Osmanów – Selima. Twój mąż
za żonę uważa tylko ciebie, a za wroga jedynie księcia moskiewskiego Iwana, który sądzi, że
uwolnił się z cienia Złotej Ordy.
Te słowa uspokoiły synową.
– Ale Aleksandra jest zupełnie inna – mówiła dalej staruszka. – Obie wiemy, jak wiele
wycierpiała. W tym wieku widziała więcej cierpienia niż ja, stara kobieta. To, co przeżyła,
ukształtowało w niej silną wolę, ale schłodziło jej serce. Jest tu od trzech lat. Bezpieczna
i spokojna. Po tym, jak musiała ukrywać się w grotach i jaskiniach, po strachu, jakiego
doświadczyła w podrzędnych chanach, tu wreszcie znalazła spokój. Nie musi też obawiać się
głodu. Postaw się na jej miejscu. Chciałabyś teraz stracić wszystko, co masz, i wrócić do tamtych
dni?
Aj Bala pokręciła głową.
– Ona też nie chce. Zrobi wszystko, żeby tego nie stracić. Wszystko.
Staruszka się zatrzymała. Dostrzegła kryjący się w oczach synowej niepokój.
– Musisz chronić Aleksandrę przed wszystkimi. Nawet przed nią samą.
Następnego dnia sułtanka Güldane wezwała Taczama Nojana, żeby przekazać mu wieści.
Dzięki Sułtance Matce mężczyzna porzucił zbójeckie życie i dostał pracę w pałacowych
stajniach. Zarówno koń, którego Aleksandra nazywała Nadzieją, a on Burzą, jak i dżygit Nojan
byli zadowoleni z nowego życia. Nie musieli już walczyć o przetrwanie. I obaj byli przy
Aleksandrze, którą bardzo kochali. Taczam często widywał się z dziewczyną i chociaż niewiele
rozmawiali, to cieszyli się, wiedząc, że oboje mają się dobrze. Aleksandra jeździła teraz konno
tak dobrze jak tatarskie dziewczęta. Dosiadała Nadziei i pędziła z wiatrem przez stepy, jakby
stanowili jedność. Różnili się tylko tym, że ona miała włosy rude, a on białą grzywę.
Między nią a Taczamem Nojanem istniało nienazwane, tajne porozumienie. Ani Taczam,
ani Aleksandra nie rozmawiali o przeszłości. Nie wspominali o nocy, kiedy Aleksandra została
porwana, o tym, co się wydarzyło w jaskini, a także o tym, jak dziewczyna wyciągnęła strzałę
z ramienia mężczyzny, ratując mu życie. Jednak zawsze, gdy się spotykali, oboje przypominali
sobie każdy dzień z tych dwóch trudnych, wspólnie spędzonych lat.
Minął tydzień, zanim Taczam Nojan mógł stanąć na nogi. Przez ten czas próbowali
zaspokoić głód suszonym mięsem, które było w końskich jukach. W pierwszych dniach
dziewczyna wkładała Taczamowi do ust niewielkie kawałki, a on długo je przeżuwał, jakby
nigdy nie miały się skończyć. To samo radził Aleksandrze.
– Żuj je długo. Nie będziesz czuła takiego głodu.
Początkowo Aleksandra nie chciała jeść mięsa twardego jak cholewka. Gdy nie miała już
innego wyjścia, z trudem je przełykała. Robiła tak, jak nauczył ją Taczam.
Pewnego ranka, gdy się obudziła, Taczama i Nadziei nigdzie nie było. Aleksandra wpadła
w panikę. Mężczyzna zostawił ją na pewną śmierć? Jak mógł zrobić coś takiego? „Dlaczego
nie?”, przeszło jej przez myśl. Niewierny barbarzyńca był zdolny do wszystkiego. Powinna była
ułamać strzałę w ranie.
Ale nie stało się tak, jak się obawiała. Taczam wrócił do jaskini z ogromnym zającem
i urządzili sobie prawdziwą ucztę. Aleksandra jadła z takim apetytem, że aż jej się uszy trzęsły,
a potem po raz pierwszy się roześmiała. Miała wrażenie, że minęły lata, odkąd słyszała swój
śmiech. Zauważywszy, że mężczyzna uważnie jej się przygląda, zapytała:
– Dlaczego tak na mnie patrzysz?
– Podziwiam twój uśmiech. Do twarzy ci z nim. Życzę ci, żebyś zawsze się uśmiechała.
Aleksandra bardzo dobrze to pamiętała. Następnego dnia wyruszyli w drogę. Było zimno,
ale słonecznie. Wieczorem dotarli do jakiegoś chanu. Skierowali się prosto do pokoju wynajętego
przez Taczama. Właściciel chanu był gruby i łysy. Nawet Aleksandra dostrzegła czające się
w jego oczach zło. Tej nocy nic się nie wydarzyło. Łóżko było brudne, ale Aleksandrze wydało
się tak wygodne, że gdy tylko położyła głowę na poduszce, której kolor trudno było rozpoznać
spod warstwy brudu i tłuszczu, zapadła w głęboki sen. Rano zeszli na dół. Napełnili żołądki
serem i twardym jak kamień chlebem, który przyniosła im leniwa żona gospodarza. Podzielili się
miską bawolego mleka.
Nie minęło dużo czasu, gdy gospodarz przysiadł się do Taczama. Jego chciwe oczka bez
przerwy się poruszały. Nawet na chwilę nie oderwał wzroku od dziewczyny.
– Gdzie znalazłeś tę smarkulę, mój dżygicie?
W odpowiedzi usłyszał groźne warknięcie.
– Nie denerwuj się. Na pewno ci zawadza. Jeśli chcesz, możesz mi ją sprzedać i spokojnie
ruszyć w dalszą drogę.
– Nie jest na sprzedaż.
– Dam ci za nią całe trzy akcze.
– Nie jest na sprzedaż.
– Mają rację ci, którzy mówią, że twardo się targujesz.
Wrócił do żony i zapytał:
– Co myślisz, kobieto? Damy za to chuchro pięć akcze?
Brzydka żona gospodarza wydęła usta.
– A co mnie to obchodzi? Twoje pieniądze. Tylko nie przychodź do mnie, jeśli nie
znajdziesz na targu głupca, który ją od ciebie odkupi.
Mężczyzna sięgnął po schowaną za paskiem sakiewkę. Rozwiązał ją i wcisnął palce do
środka.
– Co takie dziecko ma robić u boku grabiącego wioski dżygita? Wyświadczę mu
przysługę. Zobaczysz, jeszcze pewnego dnia wynagrodzi mi moją dobroć.
Gospodarz uśmiechnął się zuchwale. Między zębami, których w większości brakowało,
pojawiał się i znikał gruby język.
– Nie będę miał z niej pożytku, ale niech stracę.
Oglądając każdą monetę, położył na stole pięć akcze. Próbował przesunąć je w kierunku
Taczama Nojana, ale nie udało mu się. Taczam z prędkością błyskawicy zacisnął rękę na
owłosionym nadgarstku mężczyzny. Odpychając go wraz z pieniędzmi, ryknął:
– Powiedziałem ci, że nie jest na sprzedaż!
Cofając się ze strachu, mężczyzna próbował wyswobodzić rękę z uścisku Taczama. Na
koniec jęknął:
– Niech będzie dziesięć! – Ale widząc iskry w oczach gościa, zrezygnował. – Dobrze.
Cóż zrobić. Nie chcesz sprzedać, to nie. Dziesięć akcze zostanie w mojej kieszeni.
Aleksandra widziała, jak złorzecząc im pod nosem, rozciera nadgarstek z trudem
wyciągnięty z uścisku Taczama Nojana.
Wieczorem zjedli kolację, siedząc przy kominku. Sala była wypełniona typami o gębach
brzydkich jak noc. Przy stołach można było znaleźć najróżniejsze elementy. Aleksandra kątem
oka dostrzegła, jak za kolumną gruby, łysy gospodarz rozmawia z równie brzydkim mężczyzną,
gestykulując energicznie. Jego paskudna żona roznosiła w sali wino. Co chwila dało się słyszeć
pijackie śmiechy. Kobieta kokieteryjnie pochylała się nad stołami. Mężczyźni, którzy od
miesięcy nie widzieli kobiety, ślinili się na widok tłustej, brudnej, karłowatej gospodyni
o ogromnym biuście. Klepali ją po ogromnych pośladkach i głaskali po łydkach. W odpowiedzi
na te zaczepki kobieta śmiała się obrzydliwie. Kto wie, z którym z tych dzikusów wyląduje
w łóżku, nabijając mężowską kiesę.
Taczam Nojan nie chciał, żeby Aleksandra dłużej była świadkiem tego pokazu zwierzęcej
chuci. Gdy odchodzili do pokoju, obydwoje czuli na sobie spojrzenia siedzących przy stole
mężczyzn. Próbując zasnąć, dziewczyna zobaczyła, jak Taczam ustawia kulawe krzesło przy
drzwiach i siada. Wyglądało na to, że i on nie ufał tym podejrzanym typom siedzącym na dole.
Aleksandra szybko zasnęła, wsłuchując się w gwizd wiatru pomiędzy drewnianymi
okiennicami.
Obudził ją szept Taczama Nojana:
– Nie ruszaj się i bądź cicho.
Przyłożył palec wskazujący do ust.
Ktoś był na korytarzu. Śmierć znów zapukała do drzwi. Aleksandra też słyszała te dziwne
głosy. Przybyli starali się nie wydawać dźwięku, stąpając na palcach. Nie mogli jednak
zapanować nad szelestem ubrań i skrzypieniem podłogi. Taczam Nojan bezgłośnie wrócił pod
drzwi. Najpierw w ciemnościach pojawił się zimny błysk szabli zakończonej rękojeścią
w kształcie orła, później Aleksandra ujrzała mgnienie znajomego sztyletu.
Gdy drzwi zaczęły powoli się otwierać, serce Aleksandry waliło jak szalone. W drżącym
świetle świec dostrzegła dwa ogromne zakapturzone cienie. Nojan został za drzwiami. Cienie
były coraz bliżej. Aleksandra mocno zacisnęła powieki. W jej sercu rozbrzmiewała teraz cała
orkiestra. „Dlaczego barbarzyńca chowa się za drzwiami? Niech wyjdzie i złapie tych
bandytów”, pomyślała. Dokładnie w tej chwili zrozumiała, co zamierzał. Aleksandra była
przynętą. Wykorzystując ją jako wabik, Taczam Nojan wciągnął tych dwóch nieproszonych gości
w śmiertelną pułapkę.
Gdy mężczyźni, stąpając na palcach, coraz bardziej się zbliżali, Aleksandra zauważyła, że
mają w rękach wielką płachtę. Już nachylali się nad dziewczyną, chcąc nakryć jej głowę, gdy
Taczam z głośnym trzaskiem zamknął drzwi. Następnie rzucił się z miejsca, krzycząc głośno:
– Ach, wy szatańskie pomioty!
Ściany się zatrzęsły. Aleksandra nie wiedziała, czy powodem tego była siła, z jaką
zatrzasnęły się drzwi, które aż wypadły z zawiasów, czy przywodzący na myśl grzmot, krzyk,
jaki dobył z siebie Taczam. Najpierw rozłupał czaszkę pierwszemu mężczyźnie, a później
rozpłatał sztyletem drugiego. Wśród tryskającej na wszystkie strony krwi Aleksandra dostrzegła
przy drzwiach trzeci cień.
– Za tobą! – krzyknęła z całych sił.
Taczam Nojan, zupełnie jak podczas pierwszej nocy w jaskini, błyskawicznie obrócił się
na pięcie. Wyciągniętą szablą ciął brzuch czającego się z tyłu mężczyzny. Wszystko skończyło
się w mgnieniu oka. Zostawiając za sobą trzy trupy, Taczam wziął Aleksandrę za rękę i ją
podniósł. Twarz dziewczyny była umazana krwią. Z pękniętego dzbana nalał sobie na rękę trochę
wody i ją obmył. Wcisnął za pas zakrwawiony sztylet. Wypadł na korytarz, w jednej ręce
trzymając szablę, a w drugiej Aleksandrę. Poruszał się tak szybko, że dziewczynka musiała biec,
żeby za nim nadążyć.
Mężczyzna zatrzymał się przed drzwiami na szczycie schodów. Aleksandra oddychała
bardzo szybko, jej pierś poruszała się jak miech kowalski. W oczach olbrzyma dziewczyna
zobaczyła ten sam dziki błysk co pierwszej nocy. Taczam wyważył drzwi ramieniem. W ich
nozdrza uderzył potworny odór. Mężczyzna odsunął dziewczynę na bok i ruszył do środka.
W pokoju na brudnym łóżku, z szeroko otwartymi z przerażenia oczami siedział gospodarz. Jego
gruba, ohydna żona próbowała sięgnąć po leżący obok sztylet. Jednym uderzeniem Taczam
odrzucił kobietę w drugi koniec pokoju, po czym przyłożył szablę do szyi mężczyzny.
– Jesteś mi winien dziesięć akcze, świnio.
Nawet stojąc przy drzwiach, Aleksandra zauważyła, że twarz gospodarza stała się
kredowobiała.
– Dla-dla-cze-go n-nie sprze-e-da-dałeś mi…
– Milcz, świnio! – ryknął Taczam, mocniej przyciskając ostrze. – To zapłata za krew.
Spójrz, w jakim stanie jest moja córka przez te trzy szatańskie pomioty, które na nas nasłałeś.
Twarz mężczyzny wykrzywił grymas bólu. Czerwony ślad na jego szyi w miejscu, gdzie
miał przyłożone ostrze, coraz bardziej się powiększał. Podczas gdy gospodarz próbował wcisnąć
rękę pod poduszkę, Taczam sięgnął po brudną sakiewkę. Zawołał Aleksandrę. Położył na jej
dłoni dziesięć akcze i rzucił sakiewkę mężczyźnie w twarz.
– Teraz będziesz mi jeszcze winien życie, tchórzliwa świnio – powiedział. – Przyjdzie
czas, że też ci je odbiorę.
Zaczynało już świtać, gdy opuszczali Czarny Chan w Sarok. Grzywa Nadziei powiewała,
a oni kierowali się na południe.
VIII

W samotne noce w pałacu na Krymie w głowie Aleksandry jak echem odbijało się słowo
„córko”. Dlaczego ten dziki mężczyzna, który ją porwał – a może raczej powinna nazywać go
swoim wybawicielem – ta maszyna do zabijania, wszczynająca bójki, gdy tylko jakiś handlarz
niewolników na nią spojrzał, nazywał ją „córką”?
Pewnej nocy sułtanka Güldane, słuchając opowieści Aleksandry i głaszcząc ją po
włosach, powiedziała:
– Kochanie, kto uwierzy, że taki ciemny góral, o czarnych oczach i kruczoczarnych
brwiach jest ojcem takiej pięknej, rudowłosej, niebieskozielonookiej dziewczynki jak ty?
Aleksandra rozłożyła małe rączki i bawiąc się palcami, odpowiedziała:
– Nie wiem.
Nikt w to nie wierzył. W każdej wiosce, którą odwiedzili, w każdej osadzie, a także
w każdym chanie mieli kłopoty. Taczam Nojan nieustannie był zmuszony sięgać po sztylet.
Nieważne, gdzie to było. Zdarzało się nawet na środku wsi.
Właściwie ta wioska spodobała się Aleksandrze. Były tu piętrowe domy poprzecinane
wąskimi, krętymi uliczkami. W pewnym miejscu między domami wznosiła się ku niebu wysoka,
smukła wieża.
– Co to jest?
– Minaret.
– Minaret? Do czego służy minaret?
– Do wzywania muzułmanów na modlitwę.
– Jak ich wzywają?
– Jeden wchodzi na minaret. Widzisz tamten występ? Właśnie stamtąd nawołuje ludzi.
Podczas gdy Aleksandra zastanawiała się, czy wejście tak wysoko nie jest niebezpieczne,
Taczam Nojan mocno trzymał ją za rękę i szedł, bacznie rozglądając się na wszystkie strony.
Na wiejskim rynku panował ogromny zamęt. Na stołach, osłoniętych markizami
mającymi chronić przed deszczem i słońcem, jak okiem sięgnąć rozłożone były kolorowe
materiały, różnokolorowe przyprawy, jakich nigdy wcześniej nie widziała, miedziane naczynia,
koraliki, szable, noże, tarcze i wszystko inne, co tylko może przyjść do głowy. Każdy coś mówił,
każdy starał się kupić najlepszy materiał, najbardziej aromatyczne zioła i wszystko, co mogło się
przydać.
Nagle Aleksandra się zatrzymała. W rogu bazaru, w wielkim żółtym turbanie stał
mężczyzna wkładający do ust płonące pochodnie, połykający ogień i zionący płomieniami.
Wokół zebrali się gapie i z podziwem oglądali pokaz. Niektórzy wrzucali pieniądze do leżącego
na ziemi brudnego materiału.
– Nie oparzy sobie ust?
– Kiedyś próbowałem i się oparzyłem.
– Próbowałeś?
– Yhy. – Mężczyzna pokiwał głową. – Byłem wtedy dzieckiem. Jeszcze zanim włożyłem
go do buzi, płomień sparzył mi usta. Ale jego nie parzy. Ma jakiś sekret, ale nikomu go nie
zdradzi.
Aleksandra zachichotała, starając się sobie wyobrazić, jak taki olbrzymi mężczyzna,
próbując połknąć ogień, parzy sobie usta.
Przez chwilę, stojąc w tłumie, podziwiali połykacza ognia. Mężczyzna odłożył pochodnie
i chwycił wielki miecz. Podniósł go.
– A teraz połknę ten miecz! – wykrzyknął.
Wśród tłumu dało się słyszeć okrzyki niedowierzania.
„Tego już za wiele – pomyślała Aleksandra. – Nie można połknąć takiego wielkiego
miecza”.
– Nie zrobisz tego! – zawołała.
Połykacz ognia odwrócił się, szukając w tłumie właściciela tego cienkiego głosu. Kilka
stojących z przodu osób również się odwróciło i spojrzało na nich.
Połykacz ognia już przy nich stał.
– Nie wierzysz mi, malutka?
– Nie wierzę. Nie połkniesz go – odpowiedziała bez skrępowania Aleksandra.
Wokół nich utworzył się krąg. Kilku mężczyzn poparło dziewczynkę, kiwając głowami.
Inni trącali się łokciami i uśmiechali do siebie.
– Dlaczego miałbym go nie połknąć?
– Dlatego, że miecz przetnie ci język i gardło.
– W takim razie – powiedział połykacz ognia. – Niech ten olbrzym, który trzyma cię za
rękę, rzuci tu kilka miedziaków. Wtedy ci pokażę.
Aleksandra uniosła głowę i spojrzała na Taczama Nojana. Po raz pierwszy zobaczyła, jak
w jego oczach tańczą radosne błyski. Nie puszczając ręki dziewczyny, sięgnął za pas i rzucił dwa
miedziaki do leżącego przed mężczyzną zawiniątka.
– Za dwa miedziaki mam połknąć wielki miecz? – zaśmiał się butnie. – Wielki jak słoń
mężczyzna, ale w kieszeni nosi węża. Nie znajdziesz jeszcze kilku miedziaków, dżygicie?
Przekonaj mnie, żebym pokazał tej chudzinie, jak połykam miecz.
Przy akompaniamencie wzbierających wśród publiczności śmiechów do zawiniątka
wpadło jeszcze kilka monet.
Mężczyzna w skupieniu uniósł miecz, trzymając za ostrze. Miał go dokładnie na
wysokości ust. Najpierw Aleksandra patrzyła na niego zuchwale: „I tak tego nie zrobi”. Jednak
gdy miecz powoli zaczął zanurzać się w ustach mężczyzny, Aleksandra szeroko otworzyła oczy
ze zdumienia. To było niewiarygodne. Na próżno czekała, aż poleje się krew. W końcu zniknęło
całe ostrze. Wśród oklasków mężczyzna powoli wyciągnął miecz i pozdrowił Aleksandrę.
– Teraz uwierzyłaś, rudzielcu?
Mimo że połykacz ognia już odszedł, tłum wokół nich wcale się nie przerzedził. Otaczała
ich grupa mężczyzn. Taczam Nojan, trzymając Aleksandrę, chciał jak najszybciej stamtąd odejść.
Było jednak za późno. Drogę zastąpił im potężny mężczyzna.
– Poczekaj, dżygicie. Skąd ten pośpiech? Porozmawiajmy.
– Ani ja nie znam ciebie, ani ty mnie. Nie mamy o czym rozmawiać.
Taczam chciał utorować sobie drogę, odpychając mężczyznę. Jednak człowiek stojący
obok zatrzymał kozackiego wojaka, łapiąc go za rękę. Za nimi stało jeszcze trzech typów
o groźnych twarzach.
– Myślę, że mamy. Co to za dziewczyna? Co tu robi?
– To moja córka.
– Patrzcie na to – roześmiał się mężczyzna, spoglądając ponad jego ramieniem na
stojących z tyłu. – Czarnowłosy mężczyzna ma rudą córkę.
Stojący wokół mężczyźni roześmiali się obleśnie. Aleksandra poczuła, jak mięśnie
trzymającego ją teraz mocniej Taczama napinają się. Osobnik, który zaszedł im drogę, znów się
odwrócił i spojrzał na niego.
– Kłamstwo tego dżygita jest równie wielkie co on sam – powiedział do pozostałych, nie
odrywając wzroku od Nojana. – Co robimy z kłamcami?
– Odcinamy im język i oddajemy im do ręki.
– Nie, mój drogi – zaprzeczył mężczyzna. – To się tyczy zatwardziałych kłamców. Myślę,
że jakoś się dogadamy.
Zrobił krok do przodu i powiedział:
– Słyszałeś, jakie jest prawo. Jeśli lubisz swój język, zostaw dziewczynę i odejdź.
Paskudny mężczyzna wyciągnął rękę, żeby pochwycić Aleksandrę chowającą się za
plecami Taczama Nojana i z przerażeniem przysłuchującą się tej rozmowie. Tego było już za
wiele. Olbrzymia pięść kozackiego wojaka jak błyskawica trafiła mężczyznę. Typ przewrócił się,
jakby dostał w głowę ciężkim głazem. W następnej chwili Taczam uzbrojony w sztylet
o rękojeści w kształcie głowy wilka ruszył do walki z napierającymi na niego z nożami
i sztyletami pozostałymi trzema mężczyznami.
– Wynoście się stąd, diabelskie bękarty!
Walka nie trwała długo. Jeden z mężczyzn zalał się krwią i padł bezwładnie na ziemię.
Drugi nieszczęśnik, który krzyczał, żeby obciąć kłamcy język, zaczął uciekać, lamentując.
– Już po nas!
Ostatni, po tym, jak Taczam go uderzył, padł na kolana obok leżącego mężczyzny i błagał
o litość.
Zawsze to samo. Ogromny mężczyzna wędrujący z małą dziewczynką przykuwał uwagę
wszystkich handlarzy niewolników. Robili wszystko, żeby odebrać góralowi ten smaczny kąsek.
Za każdym razem mieli do czynienia ze sztyletem Taczama. Zostawili za sobą tyle trupów, że
musieli się trzymać z daleka od miasteczek i wsi. Ich miejscem były lasy i góry. Niektórzy ludzie
byli bardziej niebezpieczni niż głodne wilki czy niedźwiedzie.
Aleksandra myślała, że wszędzie, dokąd się udawała, sprowadzała śmierć. Co gorsza,
ciągły rozlew krwi stał się dla niej czymś normalnym. Nie miała już w sobie ani strachu, ani
współczucia dla umierających. Podczas jednej z walk Taczam dał jej mały sztylet.
– Masz, broń się.
Nawet nie wiedziała, co się stało z mężczyzną, którego ugodziła tym sztyletem. Zresztą
jakie to miało znaczenie? Ona przeżyła. Tylko to się liczyło. Przeżyć, a nie współczuć. Ważne,
żeby być silnym i odważnym, a nie słabym i bojaźliwym.
Pewnego dnia niespodziewanie Aleksandra zapytała:
– Dlaczego mnie nie zostawisz? Zabierz mnie do mojej wioski, do mamy. Ty się uwolnisz
i ja będę wolna. Najświętsza Panienka ci to wynagrodzi.
Taczam Nojan długo patrzył na dziewczynkę, nic nie mówiąc. Aleksandra nie prosiła go
już więcej, żeby ją zostawił. Nagle coś się między nimi zmieniło. Dawno już zapomnieli, że
jedno z nich jest zwierzyną, a drugie myśliwym. Te słowa przypomniały im o tym, o czym
próbowali zapomnieć, jakby nigdy się nie wydarzyło. Stanęli twarzą w twarz z prawdą. Od tej
pory nie rozmawiali już ze sobą tak często jak kiedyś.
Gdy wiosenne kwiaty zaczęły rozkwitać, Taczam długo szykował konia. Wymienił mu
nawet podkowy. Usadowiwszy się wygodnie na końskim grzbiecie, Aleksandra wbiła pięty
w boki zwierzęcia. Minęły cztery dni i cztery noce. Jechali przez ciemne lasy, przez pokryte
resztkami śniegu skaliste szczyty. Przeprawiali się przez dzikie górskie rzeki. Piątego dnia, gdy
słońce stało już prawie w zenicie, łąki i drzewa zaczęły wydawać się Aleksandrze znajome.
Nagle zobaczyła motyle. Łopocząc kolorowymi skrzydłami, przelatywały z kwiatka na kwiatek.
Dziewczyna wydała z siebie okrzyk radości. Odwróciła się do siedzącego za nią
mężczyzny i z radości połączonej z wdzięcznością uraczyła go soczystym buziakiem. Oznaczało
to, że barbarzyńca zabiera ją do domu. Z przejęciem ześlizgnęła się z końskiego grzbietu i rzuciła
się w pogoń za motylami.
– Motyle, piękne motyle… – Z radości zaczęła śpiewać wymyślone piosenki.
Nagle się zatrzymała. Miała wrażenie, że coś jest nie tak. Czegoś brakowało. Ta
świadomość raniła ją niczym ostrze sztyletu. Oczywiście Aleksandra już wiedziała, na czym
polega różnica.
Motyle! Dawniej wokół niej latały. Machały nad głową jej kolorowymi skrzydłami
i tańczyły, jakby chciały powiedzieć: „Chodź! Złap nas!”. Ale teraz wszystkie uciekały. Zdała
sobie sprawę, że nie słyszy śpiewu ptaków. One też stamtąd uciekły.
Ze smutkiem rozejrzała się wokoło. Pszenica dopiero zaczęła kiełkować, kłosów
jęczmienia też nigdzie nie było widać. W tym roku nikt nie robił zasiewów? Przyklękła
i dotknęła ziemi. Była czarna, twarda i sucha. Najwyraźniej nikt się nią nie zajmował. Nie widać
też było żadnego ziarna, które tchnęłoby w nią życie. Ziemia była martwa. Umarła!
Aleksandra podniosła głowę i spojrzała na wyprostowanego na koniu Taczama Nojana.
Zdawał się przybity tym widokiem. Mężczyzna płakał. Pochyliwszy się, podał dziewczynce rękę
i wciągnął ją na koński grzbiet. Milczał. Koń pochylił łeb i wąchając ziemię, szukał w niej
śladów życia.
Tak przejechali przez wzgórze. Dostrzegłszy malujący się przed nimi krajobraz,
Aleksandra nie była w stanie nawet krzyknąć. Wieś była spalona, zrównana z ziemią.
A dokładniej ktoś ją spalił i zrównał z ziemią. W miejscu pomalowanego na biało kościoła
sterczało kilka czarnych nadpalonych belek. Nie było też dzwonnicy. Z domu, który stał tuż przy
kościele – z domu, w którym się urodziła – zostało tylko trochę wznoszących się ku niebu
okopconych desek. Każda z nich wyglądała jak wyciągnięte buntowniczo ramiona. W ciszy
przejechali przez napawające smutkiem zgliszcza.
Aleksandra ujrzała ścianę stojącą pewnie niczym świadek tragicznych wydarzeń. W oknie
wciąż wisiała powieszona przez mamę zasłonka delikatnie poruszana powiewami wiatru. Jej
brzegi były nadpalone. Biała tkanina całkiem poczerniała od sadzy. Kwiatowe wzory wyblakły.
Mężczyzna pomógł Aleksandrze zsiąść z konia. Na pogorzelisku domu, który jeszcze dwa
lata wcześniej wypełniał radosny śmiech, dziewczyna szukała śladów po swojej rodzinie.
Drewniana łyżka, potłuczone talerze, nadpalony stół – nic oprócz tego nie zostało. Rozbójnicy
zabrali nawet miedziane talerze. Nie było też widać małego brązowego krzyża.
Nagle wśród ruin zobaczyła coś znajomego. Z trudem przedarła się przez zniszczone
sprzęty i wyciągnęła małą, pękniętą ikonę. Spośród sczerniałej farby do Aleksandry uśmiechała
się Najświętsza Panienka. Z dzieciątka, które miała w ramionach, została tylko twarz i połowa
unoszącego się nad nim złotoskrzydłego anioła. Aleksandra pokazała ikonę Taczamowi
Nojanowi.
– To jedyne, co pozostało po moim domu i wiosce – wyszeptała.
Jej łzy spadały na okopconą twarz Najświętszej Panienki. Najpierw otarła ikonę dłońmi,
później rąbkiem spódnicy i z troską schowała ją pod ubranie.
Chwyciwszy wyciągniętą rękę mężczyzny, wskoczyła na koński grzbiet. Jej bezgłośne łzy
zmieniły się w głośny szloch. Zupełnie jak tej burzliwej nocy zaczęła okładać pierś Taczama
małymi pięściami. Mężczyzna pozostał w bezruchu, nie powstrzymując gradu rozpaczliwych
ciosów. W końcu Aleksandra ukryła twarz w jego szerokiej piersi i wybuchła głośnym płaczem.
Mężczyzna nieśmiało pogłaskał jej włosy.
– Córeczko moja śliczna – usłyszała zrozpaczony głos kozackiego jeźdźca.
W wieczornym słońcu, jadąc przez porośnięte lasem, skąpane w czerwonopurpurowym
blasku wzgórza, opuścili wioskę Aleksandry, przypominającą senną marę.
W torbie przytwierdzonej do grzbietu Nadziei był teraz cały posag dziewczyny:
nadpalona zasłonka, dwie drewniane łyżki, ocalały kawałek talerza jej matki i kawałek ikony
z wizerunkiem Najświętszej Panienki.
IX

Merzuka wpadła do pokoju Aleksandry, tańcząc z radości.


– Wstawaj, młoda damo! – krzyknęła z przejęciem. – Szykuj się. Jedziemy.
– Jedziemy? Dokąd?
– Na targ.
– Na targ? – spytała zdziwiona.
Merzuka niecierpliwie ściągnęła z niej kołdrę i wybuchnęła śmiechem.
– Tak, na targ. Pojedzie z nami dżygit Nojan. Nie możemy się spóźnić. Aj Bala Hatun
i zastęp służących nie będą na ciebie czekać.
Niedługo po tym byli już na targu. Aj Balę Hatun otaczał wianuszek służących. Merzuka
mocno ściskała rękę Aleksandry. Tuż przy nich, przedzierając się przez tłum, majestatycznie
kroczył Taczam Nojan.
Słońce mocno przyświecało. Targ był większy niż ten wiejski bazar, na którym wraz
z Taczamem Nojanem podziwiała połykacza ognia. Otaczało ich więcej ludzi i barw. Z każdej
strony dochodziły ich nawoływania i krzyki:
– Chińskie jedwabie, indyjskie atłasy!
– Zobaczcie koniecznie! Osmańskie serwety!
– Moje naczynia są ładne i trwałe!
– Tylko u mnie przyprawy z Indii i Chin!
Przed jednym z namiotów Aleksandra zobaczyła kobietę o biuście tak ogromnym, że
trudno było od niego oderwać wzrok. Tańczyła, a jej pulchne ciało rytmicznie falowało. Merzuka
również nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Z otwartymi z przejęcia ustami wpatrywała się
w piersi kobiety. Kątem oka Aleksandra zerknęła na Taczama Nojana. Nieustraszony jeździec
starał się nie dać po sobie poznać, ale tylko ślepy nie zauważyłby, jak rozmarzył się na widok
olbrzymiego biustu. Dziewczęta trącały się łokciami i chichotały.
Ze śmiechem pobiegły do innego namiotu. Nojan też musiał porzucić rozkoszne marzenia
o hojnie obdarzonej przez naturę kobiecie i pobiec za nimi.
Tym razem półnagi mężczyzna przywoływał ludzi krzykiem:
– Zobaczcie bestię!
Przed namiotem na wielkiej płachcie rozwieszone były podobizny zwierząt. Jedna z nich
przedstawiała przerażającego dzika z dwoma olbrzymimi kłami. Ale inne? Aleksandra nigdy nie
widziała takich zwierząt. Jedno było bardzo, ale to bardzo duże. Miało wielkie uszy. Ale jak
nazwać taki nos? Sięgał do samej ziemi. Po dwóch stronach tego przedziwnego nosa wyrastały
długie jak rogi, zakręcone, ostre, dwa lśniące kły. Drugi olbrzym przypominał kota. Wokół
głowy miał bujną grzywę. Na jeszcze innym była wspaniała, olbrzymia jaszczurka.
Taczam Nojan, zauważywszy, że dziewczęta wpatrują się w obrazy jak zaczarowane,
wcisnął w rękę mężczyzny kilka miedziaków i wprowadził je do namiotu. Aleksandra nie
zdawała sobie sprawy, że może istnieć taki odór. Zakrywając nos, chciała jak najszybciej dotrzeć
do wyjścia. Nagle, jakby czegoś chcąc, słoń wyciągnął w ich kierunku długą trąbę. Lew,
spoglądając na dziewczyny wygłodniałymi ślepiami, otworzył paszczę najszerzej, jak potrafił.
Aleksandra, widząc dwa ostre, przypominające sztylety kły, przywarła do Merzuki i jeszcze
bardziej przyspieszyła kroku. Krokodyl leżał nieruchomo. Czyżby był martwy? Był przerażający
i wielki. Z długich szczęk wystawały rzędy ostrych jak brzytwa zębów.
Pospiesznie opuścili odrażający, ale wzbudzający podziw namiot. Wszyscy troje
łapczywie chwytali w płuca świeże powietrze.
Gdyby nieco dalej nie zauważyli mężczyzny bawiącego się z małpą, pewnie by tak stali,
zastanawiając się, czy nie przesiąknęli tym paskudnym zapachem. Taczam Nojan, przepychając
się przez otaczający mężczyznę tłum, utorował dziewczętom drogę. Sam również skrzyżował
ręce na piersiach i stanął obok. Kilka osób, które znajdowały się za nim, nie mogąc dostrzec
niczego poza ramionami przypominającymi mury twierdzy, krzyknęło:
– Hej, ty! Przesuń się!
Jednak gdy Taczam odwrócił się i spojrzał na nich wzrokiem nieznającym sprzeciwu,
zamilkły.
Cóż to za dziwaczne stworzenie z tej małpy. Skakała, ślizgała się i bujała na linie
rozpiętej przez właściciela między dwoma słupami. Wskakiwała na ramiona tym, którzy
nagradzali jej pana drobnymi monetami. Widzowie wybuchnęli śmiechem, gdy uciekła,
zabrawszy czapkę jednemu z dzieci. Dopiero, gdy jej właściciel dostał kolejną monetę,
wskoczyła na linę i oddała czapkę. Na koniec ukradła mężczyźnie sakiewkę, do której wkładał
zebrane od widzów pieniądze. Po tym, jak nieszczęśnik gonił za małpą i wrzeszczał: „Moje
pieniądze!”, a później zniknął w namiocie, przedstawienie nagrodzono gromkimi brawami.
Najgłośniej krzyczącą i najżarliwiej klaszczącą była Aleksandra. Nie mogła ustać
spokojnie, a z radości wciąż podskakiwała. Policzki miała zaczerwienione z emocji i od słońca,
a w jej oczach igrały iskierki szczęścia. Nagle zauważyła na sobie spojrzenie Taczama Nojana.
Mężczyzna patrzył na jej radość z uśmiechem rozświetlającym jego ciemną twarz. Czy oczy
zaszły mu łzami, czy tylko tak jej się wydawało?
Skręcili w uliczkę, w której Aj Bala Hatun oglądała przeróżne piękne materiały. Nieco
dalej z niewielkiego placu dochodziły dźwięki muzyki. Aleksandra pobiegła za nimi, a za nią
podążyła Merzuka. Nie zatrzymał ich nawet okrzyk Taczama.
Przed podwyższeniem otoczonym tiulowymi czerwonymi i niebieskimi, żółtymi
i zielonymi zasłonami zebrała się grupa mężczyzn. Byli wśród nich uzbrojeni w miecze wojacy,
młodzieńcy, brzuchaci starcy, szpetni służący i mężczyźni czarni jak noc. Po raz pierwszy
w życiu Aleksandra ujrzała czarnoskórego człowieka. Tylko białka oczu i zęby miał białe. Poza
tym miał ogromne usta.
Mężczyźni stanęli przed podwyższeniem, całkowicie je zasłaniając. Aleksandra nie mogła
prawie niczego zobaczyć. Ponad tłumem udało jej się dostrzec jedynie jakąś łysą głowę
i usłyszeć płynącą stamtąd muzykę.
– Chodźcie! Chodźcie! Czegoś tak pięknego jeszcze nie widzieliście!
Dokładnie w tej chwili z miejsca, które wskazywał mężczyzna, wyszła dziewczyna.
W tłumie dało się słyszeć pożądliwe, lubieżne pomruki.
– Spójrzcie tylko na te włosy, te oczy, smukłą szyję, piersi, wąską talię, krągłe biodra
i długie nogi.
Mężczyźni patrzyli.
Dziewczyna podniosła ramiona i zaczęła tańczyć w rytm muzyki. Był to niechętny
i smutny taniec. Wpatrywały się w nią dziesiątki głodnych, dzikich oczu.
– Pięćdziesiąt akcze! – wykrzyknął łysy. – Kto da więcej?
W jednej chwili Aleksandra wszystko zrozumiała. „Mój Boże! – pomyślała. – To targ
niewolników. Sprzedają tu ludzi”. Ciągnąc za sobą Merzukę, próbowała dostać się bliżej sceny,
przepychając się łokciami.
– No, dalej! Otwórzcie sakiewki! – krzyczał łysy mężczyzna. – Ta perska piękność warta
jest co najmniej sto akcze!
– Pięćdziesiąt pięć! – dało się słyszeć.
– Sześćdziesiąt! – krzyknął inny.
– Sprzedana! – rzucił łysy, tłusty typ. – Sprzedana szanownemu panu za sześćdziesiąt
akcze! A może ktoś da siedemdziesiąt?
Nikt. „Szanowny pan” o szatańskiej twarzy przeszedł do przodu. Rzucił na scenę
sakiewkę. Łysy, odpychający osobnik, śliniąc się, zaczął zbierać rozsypane monety, popychając
półnagą dziewczynę w łapy patrzącego na nią łapczywie jegomościa.
Gdy mężczyzna o szatańskiej twarzy oddalił się, zabierając ze sobą kupioną dziewczynę,
na scenę wypchnięto osiem dziewczynek, których nogi spięte były łańcuchami. Niektóre z nich
były młodsze od Aleksandry. Były tak małe jak ona, gdy uprowadził ją Taczam Nojan. Nie miały
na sobie nawet porządnych ubrań. Brudne spódnice starszych dziewczynek były poszarpane.
Wygłodniałe spojrzenia męskiej części publiczności skierowane były na nogi pojawiające się
między skrawkami materiału. Można było odnieść wrażenie, że zanim je tu wepchnięto, czyjeś
niezdarne łapska próbowały ugładzić ich fryzury. Jednak z brudu i zaniedbania ich rozczochrane
włosy sterczały w różne strony. Wszystkie, jakby się umówiły, wpatrywały się w przestrzeń.
Wstydziły się? Tak, wstydziły. To było widać. Dobrze, ale czego? Tego wpatrującego się głodnie
tłumu? Może wstydziły się same przed sobą. Pewnie tego, jak nieludzko wyglądały. Ale to nie
one powinny się wstydzić, tylko ta pożerająca je wzrokiem, podpita gromada.
Aleksandra poczuła, że za chwilę z jej oczu popłyną łzy. Przygryzła wargi. Dziewczynka
stojąca z przodu była rudowłosa. „Zupełnie jak ja – przemknęło jej przez głowę. – Wygląda jak
ja tamtej nocy!”.
Ustawiwszy dziewczynki w szeregu, łysy, odpychający mężczyzna krzyknął:
– Dalej! Decydujcie się szybko, bo towar przejdzie wam koło nosa! Nigdzie takich nie
znajdziecie! Każda z nich jest jak pałacowa piękność!
W tłumie dał się słyszeć głos:
– Daj spokój, handlarzu! Jakie pałacowe piękności? Wszystkie są zawszone! Nie
sprzedajesz dziewczyn, tylko wszy!
Na te słowa zgromadzeni wybuchnęli śmiechem. Natomiast małe niewolnice patrzyły
z jeszcze większym skrępowaniem.
– Co ty wiesz o pałacowych pięknościach, handlarzu końmi? Lepiej idź popatrzeć na osły
i muły – odgryzł się łysy tłuścioch.
Zgromadzeni znów odpowiedzieli śmiechem.
– Dalej! – ryknął znów handlarz. – Kto da więcej? Olga!
„Olga? Rusinka! Moja krajanka!”. Aleksandra z trudem stłumiła krzyk. Nie usłyszała
nawet, gdy odezwał się do niej Nojan:
– Chodźmy stąd.
Ten człowiek sprzedawał jej rodaczkę jak dwa arszyny płótna.
Stojąca z przodu rudowłosa dziewczynka o pszenicznej cerze wystąpiła przed szereg.
Handlarz niewolników przytrzymał ją za podbródek, próbując unieść jej głowę. Olga energicznie
się temu sprzeciwiła.
– To prawdziwa ruska księżniczka. Patrzcie tylko na te oczy, na to ciało. To ośmioletni,
nietknięty jeszcze pączek. Sięgnijcie do kieszeni! Gdzie indziej zażądałbym za nią dwieście, ale
polubiłem was. No, dalej! Sto akcze za Olgę! Kto da więcej?
– Sto jeden! – krzyknął ktoś z tłumu.
– Sto pięć! – odparł inny.
– Sto piętnaście! – zawołał jeden ze stojących z tyłu.
W tej chwili stało się coś, czego nie spodziewał się nikt, nawet Aleksandra.
– Ty! – krzyknęła Aleksandra ze wszystkich sił, wskazując palcem handlarza
niewolników. Czuła, że wszystkie spojrzenia skierowały się na nią. – Nie wstyd ci sprzedawać tę
małą dziewczynkę?
Podczas gdy Taczam złapał ją i próbował wydostać się z tłumu, handlarz ryknął
śmiechem. Dał jej znak, żeby podeszła, i zawołał:
– Spójrzcie! Jest między nami jeszcze jeden pączek. Chodź tu, ślicznotko. Ciebie też
sprzedamy. Jesteś warta więcej niż one wszystkie razem wzięte.
Aleksandra, próbując wydostać się z żelaznych objęć Nojana, zaklęła:
– Niech cię szlag!
Ale jej słowa nie dotarły do handlarza. Zagłuszył je zanoszący się śmiechem tłum.
Aleksandra zauważyła, że Olga na nią patrzy. W oczach małej dziewczynki dostrzegła
wdzięczność, wstyd i bezradność. Aleksandra była załamana.
Mogła przypuszczać, jakim miejscem jest targ niewolników. Gdy nocami nawiedzały ją
senne koszmary, w jej głowie malowały się przeróżne obrazy. Ale teraz to nie był sen, tylko
prawda. A stanięcie twarzą w twarz z prawdą okazało się przerażające. Miała ostre i mordercze
niczym sztylet myśli. „Czy mnie też by tak sprzedali, gdyby nie Taczam Nojan…?”. Może na
tym samym bazarze ten sam odpychający tłuścioch wykrzykiwałby, żeby ją sprzedać:
„Aleksandra. Rusinka. Dziewięcioletni pączek. Jest tu ktoś, kto chciałby go powąchać? Dalej,
licytujcie! Licytujcie!”. Kto wie, w czyje brudne łapska by wpadła, gdyby nie tata Taczam.
Nie zdawała sobie sprawy, że z oczu popłynęły jej łzy. Właśnie zobaczyła, od jakiego
losu uchronił ją ten silny mężczyzna.
Przytuliła się do niego.
– Dziękuję – wyszeptała. – Dziękuję.
Nie przypuszczała, że kiedykolwiek wybaczy mu grzech, jakiego się dopuścił, i z taką
wdzięcznością rzuci mu się na szyję.
Kozacki jeździec z miłością całował mokre od łez dłonie Aleksandry. Olbrzymi
mężczyzna z sercem skamieniałym od wielu krwawych walk płakał, a łzy zdawały się
oczyszczać jego sumienie.
– Chodź – powiedział, wycierając nos i wyprowadzając Aleksandrę z tłumu. – Spójrz,
tam są kuglarze.
Nie mógł pozwolić, żeby jego dziewczynka płakała.
Oglądając kuglarskie sztuczki, Aleksandra z trudem mogła zdobyć się na śmiech. Mocno
ściskała rękę Merzuki. Obie wciąż trzęsły się po okropnych przeżyciach. Aleksandra otarła oczy
wierzchem dłoni. Nie docierały do niej zabawne anegdoty dwóch kuglarzy, nie śmieszyło jej, gdy
turlali się po ziemi czy wzajemnie okładali po karkach. „Czy Olga została sprzedana?”,
zastanawiała się.
Właśnie wtedy Aleksandra zauważyła, że wśród tłumu ktoś bacznie się jej przygląda.
Para ciemnoniebieskich oczu wpatrywała się w nią bez skrępowania. Dziewczyna odwróciła
wzrok. Ze wszystkich sił próbowała skupić uwagę na scenie, gdzie popisywało się dwóch
kuglarzy, ale na próżno. Nie mogła przestać myśleć o parze bezkresnych, niebieskich jak niebo
oczu. Kim był ten młody mężczyzna? Dlaczego się jej przyglądał?
Jego futrzana czapka i dziwny strój wskazywały na to, że nie jest stąd. „Nie daj mu
poznać, że na niego patrzysz, Aleksandro. Nie może tego zauważyć”, powtarzała sobie w duchu.
Po chwili jednak stłumiła nakazy zdrowego rozsądku. I co z tego, jeśli zauważy?! Nie
poruszyła głową, ale wytężała wzrok tak mocno, jak tylko mogła. Nie udało się. Futrzana czapka
wciąż nie znalazła się w jej polu widzenia. A może odszedł? Znów skupiła wzrok, ale i teraz go
nie zobaczyła. „A zresztą – żachnęła się w duchu – co mnie to obchodzi. Jak chce iść, to niech
idzie”.
Nagle Merzuka trąciła ją łokciem.
– Pst, widziałaś?
– Co? – zapytała.
– Tamtego mężczyznę – wyszeptała dziewczyna.
– Nikogo nie widziałam – skłamała Aleksandra.
– Cały czas na ciebie patrzy.
Dziewczyna poczuła dziwne poruszenie. Zupełnie jakby w jej niewielkim sercu trzepotał
skrzydłami wielki motyl.
– Nie odrywa od ciebie wzroku.
– Naprawdę? Jak wygląda? – szepnęła.
Z jednej strony modliła się o to, żeby stojący za nimi Taczam Nojan nie usłyszał, o czym
rozmawiają, a z drugiej, żeby nie zobaczyć mężczyzny w czapce.
– Jest bardzo młody… i… Dlaczego tak mnie wypytujesz? Sama zobacz! – odparła
Merzuka z nagłą złością.
– Cii! – szturchnęła ją Aleksandra. – Nie mogę. Zauważy, że na niego patrzę – szepnęła.
– I co z tego? Niech zauważy. Nawet na chwilę nie odwraca głowy.
Taczam już dawno zauważył młodego przybysza niemogącego oderwać wzroku od
Aleksandry. Z pełnych przejęcia dziewczęcych szeptów domyślił się, że i one dostrzegły to
spojrzenie, ale nic nie dał po sobie poznać. Co złego w tym, że serce jej szybciej zabije? „Mój
Boże! – dotarło do niego. – Ona dorasta”.
Przez chwilę dziewczęta nie rozmawiały. W tym czasie Aleksandra głośno się śmiała,
udając, że kuglarskie popisy bardzo ją śmieszą. Nie odrywając oczu od sceny, szeptem zapytała
Merzukę:
– Wciąż patrzy?
– I to jak. Co się stanie, jeśli ty też na niego spojrzysz?
Miała rację. Co złego było w spojrzeniu?
Aleksandra powoli obróciła głowę i zobaczyła mężczyznę w czapce. Teraz tysiące motyli
z przejęciem trzepotało skrzydłami.
Był przystojny? „Nie wiem – powiedziała sama do siebie. – Chyba tak”.
Żyjąc w społeczności, gdzie mężczyźni prześcigali się w swojej brzydocie, właściwie nie
wiedziała, co to znaczy „być przystojnym”. Gdy mężczyzna zauważył, że Aleksandra na niego
spojrzała, uśmiechnął się.
„Mój Boże! Taczam Nojan to zobaczy!”, pomyślała Aleksandra, a jednocześnie
odwzajemniła uśmiech. Młody mężczyzna zdawał się całkiem oczarowany jego ciepłem. Nigdy
przedtem nie widział czegoś tak pięknego. Dyskretnie ją pozdrowił.
Taczam Nojan od razu to dostrzegł, jak również to, że Aleksandra mu odpowiedziała.
Nagle poczuł, że odbiera mu dech. Czyli to zainteresowanie nie było nieodwzajemnione.
Aleksandra nie wiedziała, co robić. Ponownie zaczęła patrzeć na artystów.
– Może już pójdziemy? – zapytał Taczam.
– Proszę, zostańmy jeszcze trochę – odpowiedziała pospiesznie. – Jeszcze trochę.
Znów na niego spojrzała, próbując uspokoić rozedrgane serce. Młodzieniec w futrzanej
czapce dał jej znak głową.
– Widziałaś?
– Tak.
– Co on robi?
– Chyba chce, żebyś za nim poszła.
– Nie mogę tego zrobić. Chyba oszalał!
– Z pewnością. Oszalał na twoim punkcie.
Młodzieniec w czapce powtórzył znak i zaczął się kierować na prawo od namiotu
kuglarzy, w stronę długiego straganu, na którym wyłożone były przeróżne słodycze.
Jednocześnie obserwując dziewczynę, chciał mieć pewność, że za nim idzie.
Zdaje się, że motyle w sercu Aleksandry uciekły, za to teraz w jej sercu uderzały wielkie
bębny. „To niemożliwe – przekonywała siebie. – Nie mogę zrobić czegoś takiego”.
Nagle Merzuka zapytała Taczama Nojana:
– Pójdziemy do słodyczy?
Aleksandra czuła, że jej serce zaraz się zatrzyma. Ogromny mężczyzna pochylił się nad
nią i spojrzał jej głęboko w oczy. Nastała długa, mrożąca krew w żyłach cisza. W końcu się
odezwał:
– Nie.
„Wszystko skończone”, pomyślała Aleksandra.
– Nie lubię słodyczy. Idźcie same. Dogonię was – mruknął.
Cud! Tak, to musiał być cud! Dziewczyny już się przygotowywały, aby ruszyć w stronę
straganu ze słodyczami, gdy kozacki jeździec zamknął ramię Merzuki w stalowym uścisku.
– Uważaj na moją córkę!
Z blasku w oczach mężczyzny Merzuka rozumiała, że zgadza się na to spotkanie.
Młodzieniec w futrzanej czapce czekał. Dziewczyny pospiesznie przeszły na drugą stronę
straganu. Wystarczyło na nie spojrzeć, żeby się domyślić, że interesują się zupełnie czymś innym
niż słodycze. Taczam również wiedział, co im chodzi po głowie, może dlatego nie spuszczał
z nich oczu.
Młodzieniec nieprzerwanie i z przejęciem obserwujący dziewczynę zdjął czapkę.
Aleksandra podniosła głowę znad słodyczy i uśmiechnęła się nieśmiało. Był bardzo młody. Może
o trzy–cztery lata starszy od niej. Gdy zdjął czapkę, na czoło opadły mu niesforne blond loki.
Grube brwi były napięte jak cięciwa łuku. Ciemnoniebieskie oczy błyszczały. Miał wąski,
zadarty nos. Jego rozciągnięte w uśmiechu usta wyglądały jak dwie cienkie linie. Jego podbródek
porośnięty był młodzieńczym zarostem.
„Boże – pomyślała Aleksandra – jaki on przystojny”.
W tej samej chwili usłyszała głos młodzieńca.
– Jesteś bardzo piękna, młoda damo.
„Mój Boże! Mój Boże! Mój Boże!”, bezgłośnie krzyczała Aleksandra.
Mężczyzna mówił w jej języku.
– Pochodzisz z Rusi? – zapytał nieśmiało.
– Można tak powiedzieć. Jest mi trochę bliżej do polskiej granicy.
Tego już było za wiele. Mężczyzna, który z nią rozmawiał, pochodził z jej stron.
– Mnie też – odpowiedział z radością.
– Naprawdę? Skąd jesteś?
– Z Rusi. A ty?
Aleksandra rozmawiała z młodzieńcem, a jednocześnie przebierała w naczyniach ze
słodyczami.
– Ja bardziej na północy. Z okolic Kowla.
Merzuka odeszła trochę na bok, żeby zostawić ich samych. Młodzieniec znów zatopił się
w oczach dziewczyny i za chwilę, jakby budząc się ze snu, powiedział z szacunkiem:
– Wybacz mi. Utonąłem w twoim pięknie i zapomniałem się przedstawić. Jestem
Fryderyk… Fryderyk Lubański.
Aleksandra patrzyła w jego ciepłe oczy, uśmiechając się do siebie.
– Aleksandra – powiedziała powoli. – Aleksandra Anastazja Lisowska.
Jak mogła to powiedzieć? Naprawdę to powiedziała? A może tylko jej się wydawało.
„Ach, serce”, pomyślała. Z przejęcia z trudem łapała oddech. Zachwycała się pięknem swojego
konia Nadziei, gór i równin, ale nie odbierały jej tchu jak on. Bała się, że nie mogąc znaleźć
właściwych słów, zacznie się plątać.
Fryderyk był taki jak ona. W kilku słowach opowiedział jej, że jest synem pewnego
handlarza, który przyjechał tu w interesach. Następnie uprzejmie podał jej i Merzuce talerze
z budyniem z wodą różaną. Ręce trzęsły mu się z przejęcia. Deser skropiony kolorowym
syropem przypominał Aleksandrze serce. „Moje serce też tak się trzęsie i drży”, pomyślała.
Aleksandra również coś przebąknęła na swój temat, ale nie mogła się przyznać, co tu
robiła ani jak tu trafiła. Miała zdradzić, że ją uprowadzili, a teraz jest niewolnicą? Kim tak
naprawdę była? Kim była Aleksandra w krymskim pałacu? Niewolnicą? Czym różniła się od
Olgi, którą niedawno sprzedawał ten odpychający handlarz? „Różnicę widziałaś przed chwilą.
Nie bądź niewdzięczna. Powinnaś się cieszyć, że cię to spotkało”, skarciła się w myślach.
Handlarz mógł sprzedawać teraz właśnie ją, a przystojny Fryderyk mógł stać pośród dzikich
mężczyzn rozbierających ją wzrokiem i patrzeć na nią. Patrzyłby?
Jedyne, co była w stanie powiedzieć, to, że należy do dworu sułtanki Güldane.
– Muszę już iść – oznajmiła niechętnie.
Nagle Fryderyk wyciągnął z kieszeni jakiś przedmiot i podał go Aleksandrze.
– Co to jest?
– Lusterko.
Dziewczyna spojrzała na małe lusterko w czerwone kropki, z krótką rączką.
– Czy uczynisz mi ten zaszczyt i przyjmiesz ode mnie to lusterko?
– Dlaczego chcesz mi je dać?
– Żebyś patrząc na swoje piękno, przypominała sobie o mnie.
Na twarzy Aleksandry znów pojawił się ten czarujący uśmiech. Wsunęła lusterko do
malutkiej torebki przywiązanej do nadgarstka.
– Będę o tobie pamiętać – wyszeptała.
Jej twarz znów zapłonęła ogniem.
– Muszę już iść. Czekają na mnie.
– Czy będę mógł cię jeszcze zobaczyć?
– Nie wiem.
– Co tydzień będę cię szukał na targu. Z nadzieją i ekscytacją.
– Nie sądzę, żeby pozwolili mi przyjść.
– I tak będę tu czekał, Aleksandro Anastazjo.
Obszedł stół i zbliżył się do dziewczyny. Sięgnął po jeden z kwiatów rozsypanych na
straganie, podał go jej… i złożył na ustach Aleksandry krótki pocałunek, po czym wsunął na
głowę futrzaną czapkę i rozpłynął się w tłumie.
Z nikim już więcej nie rozmawiała o tych dwóch wydarzeniach, które miały miejsce na
bazarze. Ani o sprzedaży Olgi na targu niewolników, ani o krótkim, ale niezapomnianym
pocałunku Fryderyka – młodzieńca w futrzanej czapce. Mimo to obydwa epizody na zawsze
wyryły się w jej pamięci. Taczam Nojan nie zawstydzał Aleksandry rozmową o skradzionym
pocałunku. Starał się jedynie zrozumieć, jakie wrażenie zrobił na niej ten gorący, wilgotny dotyk
drugich ust. Na twarzy Aleksandry malował się wyraz, którego nigdy wcześniej nie widział.
Szczęścia, ale też dojrzałości. Jakby dziewczyna w jednej chwili dorosła.
Tego wieczoru Aleksandra wyciągnęła tobołek ze swoim posagiem. Długo patrzyła na
lusterko, które dostała od Fryderyka. To małe lusterko w czerwone kropki było dla niej jak
pierścionek zaręczynowy. Wraz z kwiatkiem, który dostała od młodzieńca, delikatnie włożyła je
do tobołka.
Fryderyk Lubański dotrzymał słowa. Od tego dnia co tydzień przychodził na targ w to
samo miejsce. Czekał godzinami, ale dziewczyna się nie pojawiała. Może dlatego, że na kartach
przeznaczenia Aleksandry widniało inne imię.
X

Aleksandra, płynąc do Stambułu galerą, której ogromne żagle nadymał wiatr Morza
Czarnego, miała ze sobą tobołek. Leżał na honorowym miejscu, w skrzyni wypełnionej
prezentami od Aj Bali Hatun i kilkoma sukniami, które przed śmiercią ofiarowała jej sułtanka
Güldane.
Sułtanka Matka któregoś dnia usiadła przy niej i powiedziała:
– Dzieciństwo się skończyło, Aleksandro. Dziś zrobiłaś pierwszy krok w dorosłość.
Niedługo po tym, jak Sułtanka Matka przeprowadziła z nią pierwszą rozmowę
o kobiecości, umarła.
Pewnego dnia Merzuka przyszła do Aleksandry z oczami pełnymi łez.
– Chodź – powiedziała do niej.
Zrozumiała. Od dawna czekała z przerażeniem na ten dzień. Staruszka była bardzo chora.
Wchodząc do pokoju, Aleksandra od razu zauważyła, że śmierć już dawno naznaczyła kobietę
leżącą w łóżku.
– To ja, Sułtanko Matko.
Na bladej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
Przy wezgłowiu jej łóżka składano modlitwy. Odkąd po raz pierwszy usłyszała, jak
recytowano Koran, ten dźwięk poruszał struny jej duszy. Pewnej nocy wyciągnęła ze swojego
tobołka pękniętą ikonę i modliła się w drżącym świetle świec.
– Matko nasza, Maryjo, wybacz mi. Pozwoliłam, aby miała na mnie wpływ inna religia.
Jezusie, Ojcze nasz, wybacz mi.
Ale tak właśnie było. Nawet nie rozumiejąc znaczenia wypowiadanych słów, wzruszała
się, słuchając Koranu. Może działo się tak dlatego, że inne kobiety, słuchając Koranu, również
płakały. Myślała więc, że musi to być coś wzruszającego. Nie potrafiła tego określić.
Sułtanka Güldane wyciągnęła słabe ramię. Aleksandra ujęła jej kruchą dłoń, która teraz
wyglądała jak kości powleczone skórą. Przyłożyła ją do ust i ucałowała. Z wdzięcznością
spojrzała w oczy staruszki, która uratowała jej życie i nawet jeśli Aleksandra się do tego nie
przyznawała, stała się dla niej jak matka.
– Aleksandro – wyszeptała kobieta. – Zbliż się, dziecko.
Dziewczyna przysunęła ucho do ust kobiety.
– Czas się dopełnił. Nadszedł dla mnie Dzień Sądu. Módl się za mnie, żeby Bóg przyjął
mnie do raju.
– Ale ja nie należę do was. Wiecie o tym.
– Dla Boga nie ma was i nas. Wszyscy pochodzimy od niego.
Oddech starszej kobiety nie dochodził nawet do ucha Aleksandry.
– Wyciągnij Matkę Maryję ze swojego węzełka. Módl się za mnie do niej. Niech twoja
Najświętsza Panienka się za mną wstawi. Byłaś dla mnie jak córka.
„Ona wie – przemknęło Aleksandrze przez myśl. – Sułtanka Güldane wie, że wieczorami
klęczę przed ikoną i płaczę”.
Jeszcze raz ucałowała rękę kobiety.
– Powierzam cię Aj Bali Hatun – wyszeptała z trudem Sułtanka Matka. – Zanim odejdę,
muszę ci coś powiedzieć, Aleksandro. Wysłuchaj mnie dobrze i zapamiętaj, co ci powiem. Nigdy
nie zapominaj, czego cię nauczyłam. Ta wiedza będzie ci potrzebna.
Kobieta umilkła. Kilka razy odetchnęła chrapliwie.
– Nie-nie bój się… Twoja prze-przeszłość je-jest mroczna, ale przy-przyszłość peł-pełna
blasku… Jasna jak gwiazdy, Aleksandro. Nigdy nie og-oglądaj się za siebie… Nie czekaj, aż ktoś
da ci to, czego pragniesz… Sięgaj po to… Wydzieraj, choćby siłą… Trzymaj i nie puszczaj…
Widzę twoją dro-drogę… Jesteś białą gołębicą, która pochwyci orła… To twoje przeznaczenie…
Nie pozwól, aby ktoś to zmienił…
Głos sułtanki Güldane był coraz cichszy. Aleksandra, Aj Bala i wszystkie kobiety
w komnacie płakały.
Nagle ręka kobiety napięła się z niewiarygodną siłą. Próbowała unieść głowę z poduszki.
– Synowo! – Z jej gardła dobył się chrapliwy głos. – Gdzie jesteś, dziecko?
– Tu, matko.
– Podaj mi rękę, żono mojego syna chana, matko moich wnuków, królowo Krymu i Złotej
Ordy…
Kobieta natychmiast wyciągnęła rękę do teściowej. Sułtanka Matka połączyła dłonie
synowej i Aleksandry. Trzy dłonie splotły się ze sobą.
– Moja piękna, moja dobra. Powierzam ci państwo mojego męża, chwałę tronu mojego
syna, los moich wnuków i los tego nierozwiniętego jeszcze kwiatu, który Bóg zesłał mi w tak
późnym wieku.
Synowa spojrzała na Aleksandrę oczami pełnymi łez.
– Będę jej strzegła bardziej niż własnego życia, Sułtanko Matko. – Aj Bala Hatun głosem
przerywanym łkaniem mówiła dalej: – Moim obowiązkiem będzie dbałość o państwo mojego
małżonka chana, o chwałę władcy Krymu i Złotej Ordy, o los moich dzieci. Karą za
niedotrzymanie go będzie życie. Wiedz, że twoja córka od dziś będzie moją siostrą. Siostra nigdy
nie zostawi siostry w potrzebie.
Sułtanka Matka kościstymi palcami ścisnęła dłonie Aleksandry i swojej synowej.
– Niech ci Bóg dopomoże. Nie zawiedź mnie. Dopilnuj, aby dostała swoją koronę. Moja
rodzona córka Aisze urodziła sułtanowi osmańskiemu Selimowi dwie córki, lecz żadna z nich nie
nosiła korony. Selim włożył koronę na głowę innej piękności, która dała mu syna. Spraw, aby ta
dziewczyna nosiła taką koronę, której blask rozświetli nie tylko ziemie Złotej Ordy, spadku po
Tuka Timurze, wnuku Czyngis-chana, ale cały świat. Niech ruscy książęta chylą głowę przed jej
chwałą. Powiedz sułtance Hafsie, matce Sulejmana – syna sułtana Selima, że matka Aisze wysyła
do niej swoją najmłodszą córkę. Niech pomoże białej gołębicy pochwycić orła.
Tej nocy Sułtanka Matka odeszła do swojego męża, chana Mengli Gireja.
– Stęskniłam się za nim – powiedziała.
Aleksandra płakała całą noc.
„Spotkali się? – zastanawiała się. – Widziała moich rodziców?”.
Później miała wyrzuty sumienia, że tak pomyślała. Może jej rodzice nie umarli, może
udało im się przeżyć? Jeśli żyli, czy myśleli czasem o Aleksandrze?
W tamtych dniach Aleksandra po raz pierwszy zdała sobie sprawę, jak silna może być
kobieta. „Nie mogę w to uwierzyć”, przeszło jej przez myśl. Potrafiła poradzić sobie z chanem
krymskim. Bez zająknienia wykonywał jej polecenia. Aj Bala Hatun również miała wpływ na
Mehmeda Gireja. Ostatnie słowo zawsze należało do niej.
Nagle przypomniała sobie jedną z rad Sułtanki Matki:
– Zapamiętaj to dobrze. Za każdym, nawet najsilniejszym mężczyzną musi stać kobieta.
Kobieta, która będzie wiedziała, jak nim pokierować.
Jak miała kierować mężczyzną? Sułtanka Güldane odeszła, zanim zdradziła jej tę
tajemnicę.
Od śmierci staruszki minęły dwa lata, od narodzin Aleksandry piętnaście zim i piętnaście
wiosen. Dziewczyna rozkwitła, wypiękniała, jej włosy mieniły się czerwienią. Jej uroda i czar
oczu okryły się sławą wśród krymskich panów i dżygitów. Pan twierdzy Azak przyjechał do
samego Bachczysaraju, żeby oficjalnie prosić chana Mehmeda Gireja o jej rękę. Tej samej nocy
chan opowiedział o wszystkim Aj Bali. Kobieta nie miała wątpliwości.
– Wykluczone.
– Dlaczego?
– Inna była wola Sułtanki Matki. Nie rzucę jej na pastwę lokalnym panom. Sprawię, że
założą jej na głowę koronę, której blask rozświetli nie tylko Krym, ale cały świat. Taka była wola
Sułtanki Matki.
– A gdzież jest ta korona?
– Bardzo blisko. Na przeciwległym brzegu Morza Czarnego.
Mehmed Girej nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
– Mówisz o Osmanach?
– Tak, o Osmanach. Sulejman już dawno zasiada na tronie. Od razu wyruszył na wojnę
i zdobył twierdzę w Belgradzie. Czy nie wypada, aby chan Krymu, brat pierwszej żony jego ojca,
przesłał sułtanowi Sulejmanowi prezent z okazji zwycięstwa?
– Wypada. Wydałem już rozkazy. Czynią przygotowania.
– W takim razie wraz z podarkami wyślij Aleksandrę.
– Co? – Chan z niepokojem spojrzał na żonę. W jego oczach pojawił się gniew. – To
twoja lojalność wobec dziewczyny, którą powierzyła ci Sułtanka Matka, Aj Balo? Chcesz, żebym
oddał ją jako odaliskę Osmanom? Mój świętej pamięci ojciec Mengli Girej oddał sułtanowi
Selimowi moją siostrę, gdy ten był jeszcze księciem, i wiesz, co się stało. Nie wystarczyło, że
urodziła Selimowi dwoje dzieci. Wziął sobie za żonę sułtankę Hafsę. Harem stał się jej
więzieniem. Chcesz oddać dziewczynę w niewolę do haremu? Nie wystarczy, że nasz syn jest
więziony w Stambule jako zabezpieczenie naszej wierności Osmanom?
Kobieta spojrzała mężowi w oczy.
– Nie – powiedziała. – Takie było marzenie twojej matki. Biała gołębica pochwyci orła.
Aleksandra nie zostanie więźniarką w haremie, ale najważniejszą kobietą w państwie osmańskim.
Aleksandra będzie nosiła koronę Imperium Osmańskiego, której nie udało się zdobyć twojej
siostrze. Zobaczysz, przyjdzie dzień, kiedy Osmanowie, pewni naszej lojalności, uwolnią
naszego syna.
Mehmed Girej spojrzał na żonę z niedowierzaniem i się zamyślił.
– Osmanowie nie wypuszczą mojego syna. Dziewczyna też przepadnie w haremie. Albo
się zestarzeje, zanim w ogóle będzie miała okazję zobaczyć Sulejmana, albo zmarnują jej życie,
wydając ją za jakiegoś podstarzałego wezyra. Oczywiście, jeśli nie wymyślą czegoś innego. Czy
zwykła odaliska może zostać władczynią państwa osmańskiego?
– Zostanie. To jest jej pisane.
– Próżne twoje nadzieje, żono. Sulejman wziął za żonę czerkieską piękność. Na inną
nawet nie spojrzy.
– Co z tego? Nasza dziewczynka jest ruską pięknością. Aisze też była piękna, ale to
sułtanka Hafsa zdobyła Selima. Poza tym Aleksandra to jeszcze nierozwinięty kwiat. Jest mądra,
ambitna, konsekwentna i umie walczyć o swoje.
– Ale ta Czerkieska dała Sulejmanowi syna, zanim jeszcze został padyszachem. W życiu
Sulejmana są tylko dwie kobiety, jego matka i faworyta. Twierdzisz, że oprócz prowadzenia
wojen i tych dwóch kobiet jego uwagę przykuje jeszcze jakaś haremowa odaliska?
– Zrób, jak ci radzę, chanie Mehmedzie, a nie będziesz żałował. Nie tylko wypełnisz wolę
swojej matki, lecz także postąpisz jak mądry ojciec.
Aj Bala Hatun, mówiąc „ojciec”, próbowała przekazać mężowi pewne ukryte przesłanie.
Zamilkła na chwilę, po czym, próbując odnaleźć zgodę w oczach męża, mówiła dalej:
– Dzięki temu nie będziesz już musiał śledzić każdego kroku Aleksandry.
Mehmed chan, zły sen ruskich książąt, zmuszony przymykać oczy na łupieskie wyprawy,
mając na względzie dobre stosunki z Królestwem Polskim, spadkobierca dżygita Tuka Timura,
wnuka Czyngis-chana i innych bejów i chanów znajdujących się w rękach Kozaków, jako nowy
władca Złotej Ordy starał się zawsze chodzić z podniesioną głową. Słysząc słowa żony, nie mógł
uwierzyć własnym uszom. A więc Aj Bala wiedziała, że ta ruska dziewczyna nie jest obojętna
jego sercu. Nie mógł dać tego po sobie poznać, jako władcy nie wypadało mu odesłać matki
swoich dzieci i cieszyć serce ruską pięknością w wieku jego własnej córki. Najpierw próbując
okazać skruchę, patrzył przez chwilę w przestrzeń, udając, że się nad czymś zastanawia.
Następnie podniósł oczy na kobietę, z którą od tylu lat składał głowę na jednej poduszce.
Zrozumiał, że w każdej chwili gotowa jest mu przebaczyć. Zawstydził się.
– Co się stanie, jeśli ją tu zatrzymasz? – zapytała potulnie żona. – Gdy już jej
zasmakujesz, oddasz jakiemuś śmierdzącemu końmi wojakowi. Pozwól, żeby wyruszyła
w drogę, którą przepowiedziała jej Sułtanka Matka. Niech spróbuje pochwycić orła, a ty bądź
ojcem swoich dzieci, moim mężczyzną i władcą krymskim, a nie chanem odaliski.
Mężczyzna ujrzał niepokój w oczach Aj Bali i wzbierające w nich łzy. Do tej pory
Mehmed Girej tylko dwa razy widział, jak oczy jego żony napełniają się łzami. Po raz pierwszy
w dniu śmierci jej matki i później, gdy teściowa oddała ducha w jej ramionach.
Skinął głową.
– Moja małżonka jeszcze nigdy nie wskazała mi złej drogi – powiedział drżącym głosem.
– Żona mojego ojca, chana chanów, matka matek, mawiała: „Synu, słuchaj mojej drogiej
synowej, a będziesz szczęśliwy”. Nigdy się nie myliła. Tym razem też miała rację. Pozwólmy,
aby każdy podążał drogą swojego przeznaczenia.
Aleksandra, dowiedziawszy się, że ma jechać jako odaliska na dwór osmański, podniosła
rumor.
– Nie znam Osmanów i nie chcę ich syna. Tu jest mój dom. Sułtanka Matka to moja
matka, Aj Bala to moja siostra. Tak bardzo przeszkadzam chanowi, synowi mojej Sułtanki Matki,
że chce mnie wyrzucić z domu? – rozpaczała dniami i nocami. Jej lament stawiał na nogi
wszystkich dookoła. – Co ja takiego zrobiłam, że moja siostra się ode mnie odwróciła?
Próby Merzuki, żeby ją uspokoić, nie przyniosły nic oprócz zadrapań na twarzy.
Zbliżał się dzień odjazdu, a opór Aleksandry nie malał.
– Chcą mnie wepchnąć do łóżka jakiegoś starego sułtana, Sułtanko Matko. Wstań
i zobacz.
Te słowa sprawiły, że cierpliwość Merzuki się wyczerpała.
– Jakiego starca, głupia dziewczyno. Sulejman nie skończył jeszcze nawet trzydziestu
wiosen. Europejskie dwory przysyłają mu najpiękniejsze dziewczęta, żeby zdobyć jego serce.
A ty odrzucasz taką szansę. Skończ już te dąsy i szykuj się.
Nie krzyk Merzuki, ale jej słowa o tym, że sułtan „nie skończył jeszcze trzydziestu
wiosen”, przemówiły Aleksandrze do rozumu. Otarła łzy i przypomniała sobie słowa sułtanki
Güldane: „Zapamiętaj, co ci powiem. Wydzieraj, choćby siłą. Sięgaj po to, czego pragniesz, i nie
wypuszczaj”. A może władca osmański był wart tego, żeby go zdobyć? Może Merzuka miała
rację? Co będzie, jeśli odrzuci tę szansę? A jeśli chana krymskiego, który od miesięcy zachodzi
jej drogę, zdenerwuje jej opór i ją odprawi? Czy znów wróci w góry na końskim grzbiecie? Te
rozważania dały jej wiele do myślenia. Przed oczami stanęły jej obrazy okopconych izb
w chanach, brudnych łóżek, nieokrzesanych, śliniących się na jej widok mężczyzn.
Gdy Aleksandra zakończyła swoje grymasy w pałacu na Krymie, znowu zapanował
spokój. Aj Bala, która ostatnio nie odwiedzała dziewczyny, obawiając się jej gniewu, wreszcie
zebrała się na odwagę i poszła do Aleksandry, która wybierała się w podróż do Stambułu. Objęły
się, lecz był w tym jakiś chłód. Właściwie kobiety dzieliły ten sam los. W końcu Sułtanka Matka
swego czasu również była nałożnicą Megli Gireja. Ona również, mimo płaczów i błagań
dziewczyny, wysłała swoją córkę, sułtankę Aisze, do haremu sułtana Selima Groźnego. Mimo że
ta urodziła Selimowi dwie córki, to miejsce w sercu sułtana zajęła inna kobieta, ta, która urodziła
mu syna. Została żoną padyszacha, a teraz była matką wielkiego sułtana. A Aj Bala? Ile łez
wylała, zanim dając Mehmedowi Girejowi syna, uchroniła się od życia odaliski? A co miała
powiedzieć Gülbahar, obecna faworyta sułtana Sulejmana? W końcu ona też była nałożnicą, ale
dała Sulejmanowi syna. Dzięki temu stała się najpotężniejszą kobietą w państwie osmańskim, po
matce padyszacha sułtance Hafsie. Aleksandra wyruszała teraz w tę samą drogę. Albo skończy
zapomniana tak jak nieszczęsna córka sułtanki Güldane, albo jak sułtanka Hafsa zostanie żoną
padyszacha i matką przyszłego sułtana.
Jakby obie myślały o tym samym. Chłód między nimi przeszedł w ocieplenie. Objęły się
mocno jak siostry. Wdychały głęboko swój zapach, żeby nigdy go nie zapomnieć.
– Jedź, Aleksandro – powiedziała powoli Aj Bala, głaszcząc ją po włosach. – Zawierz
Bogu. Sięgnij po swoje przeznaczenie. Wierzę w ciebie. Nie zawiedź Sułtanki Matki ani swojej
siostry. Te, które wchodzą do pałacu jako odaliski, rodzą książęta. Niech dusza sułtanki Güldane,
która cierpiała, gdyż jej córka Aisze nie zdobyła korony, zazna spokoju.
Galerą, w której żagle dął północny wiatr, Aleksandra ruszyła na spotkanie swojego
przeznaczenia. Spod pokładu dało się słyszeć rytmiczne jęki niewolników, którzy całą siłę
wkładali w poruszanie wiosłami, oraz regularny plusk, gdy jednocześnie zanurzali wiosła.
Opierając się o reling, podziwiała, jak słońce znika na horyzoncie w złotych morskich
wodach niczym wielka czerwona piłka.
– Przybywam, synu Osmanów – wyszeptała, patrząc w fioletowe chmury. – Czekaj na
mnie, Sulejmanie. Przybywam, żeby dzielić z tobą koronę i tron.
XI
Zima 1521

Wiosna była dla Aleksandry jak koszmarny sen, z którego nie mogła się obudzić. Gdy
tylko przybyły do pałacu, czarnoskórzy mężczyźni o kobiecych głosach zabrali ją i Merzukę do
wielkiej sali otoczonej antresolami wspieranymi przez marmurowe kolumny. Mimo że był to
środek dnia, wnętrze spowijał półmrok. Nie wiadomo skąd do wewnątrz sączyło się smugami
światło dnia. Gdy ich oczy przyzwyczaiły się do panujących wkoło szarości, dostrzegły, że
balkony pełne są pięknych kobiet. Stukając bogato zdobionymi klapkami, przeszło przed nimi
kilka dziewcząt. Nawet nie spojrzały na Aleksandrę i Merzukę. Po chwili przyszła jeszcze jedna.
Towarzyszyła jej czarnoskóra kobieta o ogromnych ustach. Uroda i wdzięk pierwszej
dorównywały brzydocie i tuszy drugiej. Szeleszcząc połami długiego kaftana i szerokimi
szarawarami, dziewczyna minęła Aleksandrę. Próbowała ukryć twarz za zwisającym
z wymyślnego nakrycia głowy jedwabnym czerwonym woalem. Jednak na próżno. Obie
z Merzuką od razu zauważyły jej przekrwione od płaczu oczy.
Przysiadły przy jednej z kolumn i czekały. Aleksandra nie rozstawała się ze swoim
tobołkiem. Nie wiedziała, co się stało ze skrzynią, w której znajdowały się prezenty podarowane
przez Aj Balę. Tobołek był jedyną rzeczą, która jej pozostała w tym obcym miejscu. A w nim
kilka zniszczonych pamiątek, jakieś ubrania i tkaniny.
Rozglądały się ze zdziwieniem. Czy to właśnie był harem? Nie mogły dostrzec schodów
prowadzących na piętro. Czy schodząc na niższe piętra, nie można było dostać się na górę? Jeśli
tak było, czym różnił się harem od lochów?
Krążąc po kamiennej posadzce, spojrzała na górę. Każde piętro było otoczone
antresolami. Pustą przestrzeń w środku wypełniały płacz i marudzenie dzieci oraz kobiecy krzyk.
Aleksandra wsłuchała się w te odgłosy, ale nie mogła ich rozróżnić. Słyszała tylko nieznaną
sobie mowę. Fakt, że głosy obijały się echem w tej pustej przestrzeni, czynił je jeszcze bardziej
niezrozumiałymi.
Czekały, aż ktoś przyjdzie i zajmie się nimi. Ale na marne. Ile czasu minęło? Godzina,
może pięć? Wiedziały jedynie, że teraz światło słoneczne wpadało do środka pod innym kątem.
Gdy tu przybyły, smugi światła oświetlały pokoje z lewej strony, a teraz z prawej. Zdawało im
się, że światło zaczęło zmieniać barwę ze złotej na czerwoną. Czy nadszedł już wieczór?
Aleksandra czuła, że wzbierająca w niej złość zaraz wybuchnie. Ruszyła w stronę dziewczyny,
która niosła przed sobą misę pełną rozgrzanych węgli.
– Nikt się mną nie zainteresuje?
Dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na nią z przejęciem. W jej oczach krył się niepokój.
Była dość brzydka, a jej spojrzenie Aleksandra mogła określić jako nieco głupie. Zauważyła, że
dziewczyna nie rozumie jej języka. Przykładając palec do piersi, powiedziała cierpliwie:
– Mam na imię Aleksandra. A-lek-san-dra. A to jest Merzuka. Mer-zu-ka.
Gdy zanurzała w węglach dżezwe12 z długą rączką, w jej oczach na chwilę pojawiło się
światło, które zaraz zgasło. Podobnie jak Aleksandra przyłożyła palec wskazujący do piersi.
– Io Sophia. Sop-hi-a.
Słysząc rozmowy, pojawiła się jeszcze jedna dziewczyna. Jej kruczoczarne włosy
okrywał biały welon.
„Czy te dziewczyny są piękniejsze ode mnie?”, zastanawiała się Aleksandra. Jeśli
wszystkie kobiety w haremie były tak piękne, jej zadanie było trudne.
Dwie dziewczyny szeptały coś do siebie w niezrozumiałym języku.
– Czekamy tu od wielu godzin. Jesteśmy głodne, spragnione i zmęczone. Nikt się nami
nie zajmie?
Głos Aleksandry stawał się coraz donośniejszy. Nie mogła powstrzymać wzbierającego
w niej gniewu. Dziewczyny szepczące przy piecyku nie zwróciły nawet uwagi, gdy podniosła
palce do ust, pokazując, że chce jej się pić.
– Mam na imię Aleksandra! – krzyknęła. – Aleksandra Anastazja Lisowska. Przybyłam
z Krymu.
Na wyższych piętrach słychać było narastające poruszenie. Głos Aleksandry niósł się
echem po wszystkich kondygnacjach. Po trwającej kilka sekund ciszy z antresoli wychyliła się
jakaś piękna kobieta. Jednak nie było słychać nic oprócz szelestu jej szat. Na próżno podbiegła
do niej Merzuka. Aleksandra uniosła głowę i odezwała się do przyglądającej jej się z ciekawością
kobiety:
– To tak Osmanowie witają córkę sułtanki Güldane, matki chana krymskiego Mehmeda
Gireja, i siostrę jej synowej Aj Bali Hatun?
Na wyższych piętrach rozległy się przyciszone kobiece rozmowy.
„Nie rozumieją mnie. Niepotrzebnie stoję tu i krzyczę”, pomyślała Aleksandra.
– Czy jest tu ktoś, kto zna mój język?
Wyglądające z ciekawością kobiety zniknęły tak samo szybko, jak się pojawiły.
– Jest! – Przypominający ryk głos był tak potężny, że Aleksandrze i Merzuce serca
podeszły do gardeł. – Popatrz tutaj, ty, która ośmielasz się mącić spokój i ciszę haremu.
Po ryku, który usłyszała przed chwilą, teraz rozkaz ten brzmiał niczym szept. Aleksandra
nie mogła ich dostrzec, ale czuła, że kobiety wypełniające piętra haremu z ukrycia obserwowały
to, co się działo. Dwie dziewczyny parzące przy piecyku herbatę z lipy również zniknęły, ale
Aleksandra była pewna, że też gdzieś się ukryły.
Obie kobiety powoli odwróciły się w stronę, z której dochodził głos.
Mężczyzna stał w mroku przy drzwiach wejściowych. Aleksandra nieśmiało postąpiła
kilka kroków w stronę ogromnej sylwetki. Ciemna skóra mężczyzny niemal nie odróżniała się od
ciemnego kaftana i szarawarów. Gdyby nie dziwne, białe nakrycie głowy, może w ogóle byłby
niewidoczny. Początkowo wydawało jej się, że jest sam, lecz po chwili ujrzała u jego boku drugą,
mniejszą sylwetkę. Była równie czarna, widać było tylko białka oczu. To patrzące z ciekawością
dziecko.
„Jakie ma wielkie usta – pomyślała Aleksandra. – To chyba typowe dla czarnych”.
– Kim jesteś? – Szept olbrzyma przeciął powietrze jak bat.
– Aleksandra Anastazja Lisowska.
– Kim jesteś?
„Pewnie nie usłyszał”, pomyślała Aleksandra.
– Aleksandra Anastazja Lisowska. A to Me…
– Kim jesteś? – przerwał jej ten sam szept.
Bawił się z nią? Na twarzy Aleksandry pojawił się uśmiech. Próbowała odczytać intencje
z jego oczu, ale były pozbawione blasku. Natomiast w spojrzeniu czarnoskórego chłopca czaił się
cień niepokoju. Jakby próbował coś jej przekazać.
Na Krymie Aleksandra nauczyła się dobrych manier i dworskich zwyczajów. Wiedziała,
jak siadać i wstawać, jak rozmawiać ze starszymi, ale nie mogła zrozumieć, dlaczego ten służący
zwracał się do niej, córki sułtanki Güldane, z takim brakiem szacunku.
– Powiedziałam już. Nie słyszałeś?
– Nie słyszałem. Kim jesteś?
Aleksandra nie wytrzymała. Gdy wykrzykiwała mu w twarz: „Aleksandra Anastazja…”,
stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewała. Ramię mężczyzny ruchem błyskawicy
powędrowało w górę i cienki kij uderzył ją w rękę. Dziewczyna krzyknęła z bólu.
– Jesteś odaliską.
Podczas gdy Aleksandra rozcierała palącą jak żywy ogień dłoń, ramię mężczyzny znów
się uniosło i opadło. Tym razem kij dosięgnął jej ramienia.
– Kim jesteś?
Niemogąca powstrzymać łez Aleksandra była w stanie wykrztusić tylko dwie sylaby:
– Alek…
Znowu poczuła cios.
– Jesteś odaliską. Słyszałaś, ruska odalisko?
Dopiero po piątym uderzeniu Aleksandra pokiwała głową na znak, że zrozumiała.
Merzuka klęczała u jej stóp i łkała. Jedna płakała z bólu, a druga ze strachu. Pomiędzy
wilgotnymi rzęsami Aleksandra ujrzała kobiety obserwujące je z ciekawością pomieszaną ze
strachem. Wszystkie patrzyły, jak dostawała razy. Wstyd jeszcze spotęgował ból. Spojrzała na
mężczyznę. Zza zasłony łez próbowała zapisać w pamięci każdy szczegół jego twarzy.
„Nie zapomnij tej twarzy, Aleksandro – powiedziała do siebie. – Nie zapomnij”.
Mężczyzna zdawał się czytać jej w myślach.
– Mówiłaś coś?
Dziewczyna pokręciła głową.
– Jesteś ruską odaliską. Zrozumiałaś? Właściwie nawet tym jeszcze nie jesteś. Umyjesz
się i przebierzesz, a potem wyuczysz. Zniknie ruska latawica, a jej miejsce zajmie pałacowa
odaliska. Jeśli Sułtanka Matka uzna, że pasujesz do haremu naszego władcy – zostaniesz, jeśli nie
– odejdziesz. – Zamilkł. Ujął dziewczynę pod brodę i uniósł ją. Po chwili dodał: – Jeśli będziesz
miała szczęście, pójdziesz na służbę do domu wezyra lub beja, jeśli nie – niech ci Bóg dopomoże.
Spojrzał z uwagą w mokre od łez niebieskozielone oczy.
– Jeszcze jedno. Tutaj się nie krzyczy. Cisza w pałacu jest święta. Nie wolno jej mącić.
Zamiast niszczyć ten spokój i ciszę, lepiej idź i rzuć się do morza. Zrozumiałaś, ruska odalisko?
Aleksandra chciała umrzeć. Nie! Najbardziej pragnęła poderżnąć gardło temu
mężczyźnie. Nagle zatęskniła za Taczamem Nojanem. Gdzie podziewał się jej dżygit? Gdyby był
tu teraz, wrzuciłby ją na grzbiet Nadziei i znów uprowadził w góry.
– Zrozumiałaś? – powtórzył mężczyzna.
W jego głosie pobrzmiewała znana jej już groźba. Za chwilę mógł jej wymierzyć kolejny
cios.
– Zrozumiałam. – Aleksandra pokiwała głową.
– Przejdźmy zatem do drugiej lekcji.
Potrząsnął brodą dziewczyny i puścił ją.
– Niepytana nie będziesz podawała swojego imienia. Nawet jeśli się do ciebie zwrócą, nie
podniesiesz głowy i nie spojrzysz na naszego władcę padyszacha, Sułtankę Matkę ani na Haseki
Hatun, dopóki ci tego nie nakażą.
„Gdzie ja jestem?”, zastanawiała się Aleksandra. Jaki błąd popełniła, że Aj Bala Hatun
posłała ją do tego więzienia? A może to było piekło? A ta złowieszcza twarz należała zapewne
do demona. „Nie wyjdę stąd cała”, przez głowę przemknęła jej rozpaczliwa myśl.
– Będziesz robiła, co ci każą. Nie będziesz uparta. Sama będziesz sobie prała i zmywała
po sobie naczynia, dopóki nikt ci nie powie, że ma być inaczej. Jeśli każą ci prać i zmywać po
kimś innym, też nie będziesz kręciła nosem.
Mężczyzna dalej wyliczał, ale teraz jego głos wydawał się Aleksandrze bardzo daleki.
Słyszała, co mówił, ale nie rozumiała. Nie chciała rozumieć. Trąciła klęczącą u jej stóp Merzukę.
Tatarska dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na Aleksandrę. Łzy pozostawiły na jej twarzy
brudne smugi.
– Zrozumiałaś mnie? – Ocknęła się, gdy mężczyzna nią potrząsnął.
Zapewne zadał to pytanie kilka razy, ale go nie słyszała. Pokiwała głową. Teraz na twarzy
stojącego przy Czarnej Twarzy dziecka malował się zupełnie inny wyraz. Aleksandra nie
potrafiła rozszyfrować jego spojrzenia. Czy to była litość? Nie wyglądało na to. A może chciał jej
powiedzieć: „Nie smuć się”? Nieważne. Przynajmniej nie patrzył na nią tak złowieszczo jak
Gromowe Ramię.
Czarna Twarz już miał się odwrócić, gdy zauważył tobołek, który trzymała Merzuka.
Tobołek z posagiem Aleksandry.
– Co to jest? Nie wolno tu trzymać takich brudów. Daj mi to.
Mężczyzna chciał wziąć zawiniątko z rąk dziewczyny. Aleksandra, odpychając próbującą
uratować tobołek Merzukę, stanęła mężczyźnie na drodze.
– Nie dotykaj tego!
Wśród kobiet oglądających to, co się działo, wzniósł się pełen przerażenia okrzyk. Czarna
Twarz stał z wyciągniętą ręką całkiem zbity z tropu.
– Co powiedziałaś? – Tym razem w jego oczach malowały się gniew i niedowierzanie. –
Co powiedziałaś?
– Nie dotykaj. To moje.
Aleksandra była gotowa na kolejny cios. Ich spojrzenia się spotkały. Przez chwilę
Aleksandra bez strachu intensywnie wpatrywała się w oczy rzucające gromy. Zacisnęła powieki,
czekając na uderzenie.
Ale nic takiego się nie stało. Przez chwilę mężczyzna przyglądał się stojącej naprzeciw
niego dziewczynie. Prostując się, powiedział:
– Dobrze, niech tak będzie, ale nie chcę tego więcej widzieć.
Aleksandra ze zdziwieniem otworzyła oczy. Mężczyzna i towarzyszący mu chłopiec
skierowali się w stronę drzwi. Czarna Twarz odwrócił się i spojrzał na dziewczynę.
– To wszystko na dzisiaj. Jeszcze do tego wrócimy. Teraz mam inne rzeczy na głowie.
Znów się odwrócił i stawiając wielkie kroki, ruszył w stronę drzwi. Zanim wyszedł,
zapytał niespodziewanie:
– Kim jesteś?
Głos dziewczyny, podobnie jak wtedy, gdy pytał ją o to wcześniej, rozbrzmiał echem
wśród ścian. Do uszu Aleksandry dotarły pełne przerażenia szepty kobiet stojących na
antresolach.
Mężczyzna stanął jak wryty. Ciemnoskóry chłopiec obok niego odwrócił się i spojrzał na
Aleksandrę, jakby chciał zapytać: „Dlaczego to zrobiłaś?”. Tym razem czarny olbrzym nie
odwrócił się, ale sam udzielił odpowiedzi:
– Aga haremu nazywa mnie ruską odaliską. Zapytaj, odpowie ci, kim jestem.
Mężczyzna postąpił krok do przodu i rzucił przez ramię:
– Już niedługo bardzo dobrze się poznamy.
Odszedł, zostawiając Aleksandrę i Merzukę na kamiennym dziedzińcu haremu, pośród
niezliczonej liczby cynicznych, pełnych współczucia, ale i zazdrosnych kobiecych spojrzeń.
Tak właśnie wyglądało przybycie do haremu Aleksandry, która wyruszała w drogę ze
słowami: „Czekaj na mnie, Sulejmanie. Przybywam, żeby dzielić z tobą koronę i tron”. Było
bolesne, upokarzające i rozczarowujące.
Aleksandra powoli pochyliła się nad wciąż tkwiącą na podłodze Merzuką. Pogłaskała
włosy towarzyszki niedoli. Jakby to nie ona była tą dziewczyną, która przed chwilą dostała
bolesne razy. Wyprostowała się i dumnie ruszyła w stronę piecyka, na którym jeszcze przed
chwilą dwie dziewczyny próbowały zaparzyć lipową herbatę. Dziewczęta, usłyszawszy głos agi
haremu, zostawiły dżezwę i ukryły się. Lipowy proszek stwardniał. Po dziedzińcu roznosił się
odurzający i rozgrzewający zapach wylanego na węgle wywaru. Woń lipowej herbaty w jednej
chwili rozwiała okropne wrażenia z haremu. Ten aromat zawsze kojarzył się Aleksandrze
z domem. Teraz tu był jej dom. Uniosła głowę i rozejrzała się po otaczających dziedziniec
antresolach. W celach zaczynały palić się lampy, świece i latarenki. Kilka kobiet pospiesznie się
schowało. Aleksandra i Merzuka przysiadły przy piecyku. Dziewczyna przycisnęła tobołek do
piersi.
– Ruska odaliska – mruknęła gniewnie. – Ruska odaliska zostanie panią tego domu.
XII

Była całkiem załamana. Dowiedziała się, że aga haremu ma na imię Sümbül. Ból razów,
które od niego dostała, wrył się głęboko w jej umysł. Po wyjściu mężczyzny pojawiły się dwie
czarnoskóre kobiety. Obydwie były wysokie i smukłe. Gdyby była w innym nastroju, umarłaby
ze śmiechu, widząc ich spiczaste nakrycia głowy, upięte na kruczoczarnych, kręconych jak
owcza wełna włosach. Jednak teraz nie było jej do śmiechu. Ubrane były w zielone koszule, na
które zarzuciły białe kaftany, oraz luźne żółte szarawary. Były w skórzanych pantoflach.
Aleksandra jeszcze nie wiedziała, że harem był pełen ciemnoskórych niewolnic
pomagających odaliskom, których najważniejszym obowiązkiem było w rzeczywistości
obserwowanie innych kobiet i przekazywanie informacji o wszystkim, co zobaczyły i usłyszały,
adze haremu – Sümbülowi.
Jedna z kalf13, wyglądająca dosyć młodo, trąciła Aleksandrę, jakby chciała powiedzieć:
„Chodź”. Niestety żadna z dziewcząt nie znała jej języka.
– Co jest? – mruknęła Aleksandra. – Jesteśmy głodne. Gdzie będziemy spać?
Czarnoskóre kobiety też jej nie rozumiały. Na marne poszedł wysiłek, z jakim na Krymie
uczyła się tatarskiego. Ciekawe, gdzie Gromowe Ramię nauczył się ruskiego. Co prawda jego
ruski był fatalny, ale mogli się porozumieć.
Widząc, że dziewczęta nie ruszają się z miejsca, druga kobieta chwyciła Aleksandrę za
ramię. Obolała dziewczyna energicznym ruchem wyrwała rękę i wstała.
Pierwsza służąca wskazała na siebie palcem, mówiąc: „Setaret”, następnie przedstawiła
drugą kobietę: „Gülbejaz”.
Gdyby Aleksandra rozumiała ich język, słysząc słowa gül i beyaz14 w odniesieniu do
kobiety o hebanowej skórze, na pewno wybuchnęłaby śmiechem.
– Se… ta… Gül… be… az – próbowała wymówić Aleksandra.
Kobieta poprawiła ją, uśmiechając się:
– Setaret. Gülbejaz.
Ona również się przedstawiła:
– Aleksandra – powiedziała, po czym wskazała na tatarską dziewczynę. – Merzuka.
Kobieta w jednej chwili nauczyła się imienia „Merzuka”, ale nijak nie mogła wymówić
„Aleksandra”.
Udało im się nawiązać nić porozumienia, choćby nawet bardzo cienką. Haremowy
dziedziniec znów wypełnił zgiełk. Były to głosy mówiących jednocześnie ciekawskich kobiet.
Aleksandra, unosząc rękę do ust, próbowała pokazać, że chce im się jeść. Wskazując
żołądek, powiedziała:
– Umieramy z głodu.
Kobieta o imieniu Gül-coś-tam podniosła obie ręce do głowy i zaczęła w komiczny
sposób poruszać nimi, jakby prała surową wełnę. Widząc, że nowo przybyłe patrzą na nią ze
zdziwieniem, powtórzyła ruch i powiedziała:
– Łaźnia… Łaźnia…
O czym ona mówiła?
– Co?
Służąca ponownie zaczęła masować głowę rękami i odezwała się:
– Najpierw łaźnia, później jedzenie.
Cierpliwość kobiety się skończyła. Popychając dziewczyny, próbowała je zmusić do
ruszenia się z miejsca. Czując opór, pchnęła je nieco mocniej, pokazując swoją determinację.
W końcu ruszyły tam, dokąd je prowadzono.
Mijając długi, ciemny korytarz, weszły do pomieszczenia z wysokim sufitem,
wyłożonego marmurem. Teraz zrozumiały, o co chodziło kobiecie. Miały się umyć.
Na marmurowej półce leżały śnieżnobiałe grube ręczniki, a na nich cienkie kolorowe
szmatki. Na podłodze stały drewniane klapki na koturnach.
– Ręcznik – powiedziała Setaret, wskazując biały gruby materiał. – To przepaska, a to
drewniaki.
Widząc, że dziewczęta patrzą na drewniane klapki ze zdziwieniem, zdjęła buty i wsunęła
w nie stopy. Aleksandra i Merzuka obserwowały ją z niedowierzaniem. Jak można chodzić
w czymś tak wysokim? Kobieta, jakby rozumiejąc ich wątpliwości, podciągnęła żółte szarawary
i zaczęła się przechadzać, stukając po marmurowej posadzce. Aleksandra pomyślała, że nigdy nie
będzie w stanie chodzić w czymś takim. Cóż to za dziwna rzecz? Setaret, spacerując po łaźni,
chichotała cicho, mówiąc coś do drugiej kobiety. Musiało to być coś śmiesznego, bo Gül-coś-tam
również się roześmiała. Przykryła usta ręką, jakby chciała zasłonić białe zęby wystające
spomiędzy grubych warg.
Podeszła do Aleksandry i zatrzymała się. Wskazała na jej ubranie.
– Rozbierzcie się!
– Co?
Zdejmując kaftan, kobieta pokazała, o co jej chodzi.
– Rozbierzcie się!
Później zapanował chaos. Aleksandra próbowała im wyjaśnić, że nie rozbierze się w ich
obecności. Jeśli chcą, żeby się umyły, niech zostawią je same, a wtedy umyją się z Merzuką po
kolei. Jednak jej tłumaczenia nie przyniosły efektów.
Czarnoskóre kobiety zaczęły się denerwować, że nowo przybyłe wszystkiemu się
sprzeciwiają. Gdy Gül-coś-tam wyciągnęła rękę, próbując rozebrać Aleksandrę, dziewczyna
podniosła krzyk. Zrobił się okropny zamęt. Nagle otworzyły się drzwi i do środka weszły jeszcze
dwie kobiety. Opór dwóch dziewcząt na nic się zdał wobec siły czterech ciemnoskórych kobiet.
Nie minęło dużo czasu, a Aleksandra i Merzuka były gołe. Zmęczone wyczerpującą walką
kobiety nie zwróciły szczególnej uwagi na Merzukę, ale stały jak zaczarowane, patrząc na białe
jak kość słoniowa delikatne ciało Aleksandry. Wydawało się, że wnętrze wypełniło się
księżycowym blaskiem. Setaret Kalfa, przewracając oczami, nieustannie wyrażała swój zachwyt:
– Maszallach! Maszallach!15
Oblana rumieńcem Aleksandra próbowała zasłonić się rękami. Na próżno. Spojrzenia
kobiet wzbudzały w niej jeszcze większy wstyd.
– Niech was szlag! – krzyknęła, zamykając oczy i odwracając się. – Czarne wiedźmy!
Wielkie mi rzeczy!
Poczuła na swoim płonącym jak ogień ciele chłodne, cienkie szmatki. Gül-coś-tam
powoli pocierała jej ciało. Dziewczyna nie wiedziała, jak uciec przed wielkimi łapami
dotykającymi jej delikatnych, dopiero co rozkwitłych piersi. Kobieta mierzyła ją wzrokiem.
Aleksandra cofnęła się pod wpływem jej szorstkiego dotyku.
Tym razem kobieta przyklękła i chwyciła maleńkie stopy dziewczyny. Unosząc jej
szczupłą kostkę, delikatnie wsunęła klapki, powoli pocierając również jej łydkę. To samo zrobiła
z drugą nogą. Włożywszy drewniane klapki na koturnie, Aleksandra stała się nagle bardzo
wysoka.
Klęcząc na podłodze, kobieta podniosła wzrok na Aleksandrę.
Dlaczego tak dziwnie patrzyła? Czy w jej oczach czaiła się tęsknota? Skąd się wzięło to
błagalne spojrzenie? Dlaczego kobieta, która jeszcze przed chwilą na nią krzyczała, teraz
z czułością głaskała jej stopy i łydki?
„Na pewno dostrzegła moje zmęczenie”, pomyślała Aleksandra.
Dotyk gorliwych rąk kobiety na jej porcelanowej skórze zaczynał być bolesny.
W końcu osłonięta przepaską Merzuka zrobiła dwa chwiejne kroki w wysokich
drewnianych klapkach. Musiała ukrócić nachalne zachowanie kobiet. Dobrze znała te spojrzenia.
– Zostawcie ją w spokoju! Odejdźcie!
Gülbejaz Kalfa jakby obudziła się ze snu. Wydawało się, że wróciła z bardzo daleka.
Zdezorientowana spojrzała na Merzukę. Dziewczyna dostrzegła w jej wzroku gniew…
i zazdrość.
Setaret Kalfa podeszła do znajdujących się po drugiej stronie pomieszczenia wielkich
drewnianych drzwi i je otworzyła. Do wnętrza wdarła się chmura gorącej pary.
Aleksandra w wysokim drewnianym obuwiu powoli podeszła do drzwi. Nogi jej się
trzęsły. Klapki nieustannie zsuwały się z jej stóp, więc musiała się zatrzymywać i je poprawiać.
Co to za głupota, żeby chodzić po marmurze w drewnianych butach? Cóż za dziwne zwyczaje
panowały u Osmanów?
Trzymając się za ręce, z pomocą Gülbejaz Kalfy dziewczęta dotarły do drzwi łaźni. W ich
twarze uderzył podmuch gorąca. Pod wielką kopułą znajdowało się wysokie, marmurowe
podwyższenie. Setaret Kalfa podeszła i położyła się na nim. Chciała pewnie pokazać, do czego
służy. Aleksandra usiadła na ciepłym kamieniu i skierowała wzrok na sklepienie. W niektórych
częściach kopuły dostrzegła okrągłe, kolorowe szyby. Nad znajdującym się naprzeciwko
marmurowym basenem również zauważyła okno. Wydawało jej się, że za szybą pali się
latarenka. Nad drzwiami wejściowymi także wisiała latarnia, w której płonęły dwie duże świece.
Gülbejaz pobiegła do pomieszczenia, w którym przed chwilą rozebrała Aleksandrę, i przyniosła
jeszcze dwie latarnie. Teraz, dotąd spowite mrokiem wnętrze łaźni, napełniło się skąpym
blaskiem. Setaret Kalfa pomogła Aleksandrze wejść do basenu. Odkręciła błyszczący w blasku
latarni kran i napełniła ciepłą wodą zdobiony marmurowymi płaskorzeźbami zbiornik. Następnie
wzięła cynową miskę pełną wody i opłukała nią głowę dziewczyny.
Mycie również nie mogło się obyć bez udziału Gülbejaz. Wszystkie próby wyjaśnienia
Marokance, że Aleksandra sama może się umyć, okazały się daremne. Silna kobieta zdjęła
z siebie kaftan i koszulę. Aleksandra z niedowierzaniem spojrzała na parę ogromnych, czarnych
piersi. Były większe niż ludzka głowa. Zawstydzona odwróciła wzrok. Gülbejaz domyśliła się,
o czym myślała dziewczyna. Jej piersi były ogromne, a brodawki miały wielkość orzechów.
Kobieta silnymi dłońmi mydliła ciało Aleksandry. Robiła to powoli, jakby nie chciała sprawić jej
bólu. W pewnej chwili, niby przypadkiem, mistrzowskim ruchem zsunęła krawędź przepaski
osłaniającej dziewczęce wdzięki. Pod wpływem wcześniejszych przeżyć i odprężenia
spowodowanego przez obmywające jej ciało strugi ciepłej wody Aleksandra nie zwróciła uwagi
na to, że jej twarde, wielkością przypominające pomarańcze piersi zostały odsłonięte. Dopiero
gdy zauważyła rozmarzone spojrzenie Gül-coś-tam, zdała sobie sprawę, że jej przepaska została
zsunięta. Kobieta z prawdziwą czcią patrzyła na jej jasne, twarde i kształtne piersi. Wyglądały jak
dwie małe śnieżne kule z różowymi truskawkami na czubkach. Przypominające łebki od szpilek
brodawki sterczały. Kobieta pieściła je spojrzeniem, a potem jej ciężkie ręce zaczęły się zsuwać
z ramion dziewczyny w kierunku tych jędrnych piersi. Aleksandra natychmiast zareagowała.
Podciągnęła przepaskę i dokładnie ją zawiązała. Wilgotna szmatka powędrowała między jej nogi,
odsłaniając kryjący jej największe tajemnice niewielki trójkąt. Aleksandra odepchnęła kobietę.
Zrzuciła z nóg drewniaki i zdecydowanie ruszyła w stronę drzwi. Setaret, zwracając się gniewnie
do Gülbejaz, z trudem otworzyła ciężkie drewniane drzwi, a dziewczyna błyskawicznie rzuciła
się do sąsiedniego pomieszczenia.
Zakwaterowanie nowo przybyłych w izbach także nie obyło się bez incydentów.
W zajmowanym przez siedem, może osiem kobiet pomieszczeniu Setaret wskazała dwa materace
rozciągnięte na podłodze. Pełne sprzeciwu krzyki dziewczyny zakończyły się mocnym
uszczypnięciem w ramię i spowodowały tumult wśród kobiet znajdujących się w dormitorium.
Krzyczały ze swoich łóżek w niezrozumiałym dla niej języku. A leżąca na najbliższym posłaniu
jasnowłosa dziewczyna rzuciła w Aleksandrę klapkiem. Ona też nie pozostała jej dłużna.
Chwyciła but i odrzuciła do właścicielki. Gdyby nie Setaret, ich pierwsza noc w haremie
zakończyłaby się wielką awanturą. Zamiast tego, przyciskając mocno do piersi swój tobołek,
dziewczyna przywarła do okna nad łóżkiem i cichutko płakała. Niewiele mogła dostrzec przez
okratowaną szybę, ale wiedziała, że na zewnątrz istniała wolność. Gdzieś tam były góry i rzeki.
Daleko, bardzo daleko.
W odpowiedzi na jej szloch rozległy się gniewne pomruki. Czuła się bezradna, zmęczona
i zła. Naciągnęła kołdrę na głowę, starając się zdusić płacz. To żaden pałac, tylko prawdziwe
więzienie.
„Kto mnie wyzwoli z tego więzienia?”, myślała, mocząc poduszkę łzami. Nie było tu
Taczama Nojana, który wyciągnąłby sztylet z rękojeścią w kształcie wilczej głowy i obrócił
w perzynę to miejsce przyprawiające ją o płacz.
„Gdzie jesteś, Nojanie, ojcze? Przyjdź, spójrz, co spotkało twoją córkę”. Aleksandra nie
mogła uwierzyć w krążące jej po głowie myśli. Poczuła ucisk w sercu. Nojan miał być jej ojcem?
Doszło do tego, że nazywała ojcem tego barbarzyńcę, który zmienił jej życie. Nie miała nikogo
innego na tym wielkim świecie. Ani matki, ani ojca, ani wioski, ani domu, ani nawet ciepłego
kąta. Nikt tak jak Taczam Nojan nie ryzykował dla niej życia. I to ile razy. „Gdzie jesteś,
Nojanie, ojcze?”, pomyślała znowu.
Czekała, aż ogromny mężczyzna z głową owiniętą chustą, spod której wystają szarpane
wiatrem kruczoczarne włosy, wedrze się do pałacu, z dumą dosiadając Nadziei, i ryknie,
przyprawiając Osmanów o drżenie: „Przyjechałem po ciebie, córko!”. Wiedziała, że jej nadzieja
jest płonna. Nikt nie odpowiedział na jej bezgłośny krzyk. Haremową ciszę mąciły jedynie szepty
rozmawiających ze sobą kobiet, nie uwzględniając wybuchającego od czasu do czasu dziecięcego
płaczu oraz odgłosów kroków strażników składających raporty:
– Północ. Godzina pierwsza… Nic się nie dzieje.
W pałacu, do którego przybyła, aby zdobyć osmańską koronę i tron, była zwykłą
niewolnicą. Była bita, popychana, rozbierana, oglądana jak sprzedawani na targu niewolnicy,
podszczypywana i poniżana. Co innego mogło spotkać niewolnicę? Wynagrodzeniem za niewolę
miały być piękne stroje i buty, które dostała po wyjściu z łaźni?
– Nie chcę ich – mruknęła Aleksandra.
Wolała te proste sandały z niewyprawionej skóry, które wkładał jej Taczam Nojan.
– To nie może tak wyglądać – żaliła się.
Podjęła decyzję, że pierwszą rzeczą, jaką zrobi następnego dnia, będzie pójście do
Sulejmana i opowiedzenie mu o wszystkim: „Nie przybyłam tutaj po to, żeby być traktowana jak
niewolnica. Ty jesteś Sulejmanem, a ja Aleksandrą z Rusi. Wychowywała mnie Sułtanka Matka
– matka pierwszej żony twojego ojca. Czy tak należy mnie traktować?”.
Wzbierała w niej tak wielka złość i ogromny żal, że była pewna, iż nie będzie w stanie
zasnąć. Ale sen to sen, umiejscowiony gdzieś między życiem a śmiercią. Nikt nie był w stanie
oprzeć się tej sile, nawet Aleksandra.
We śnie ujrzała ogromnego orła o czarnych skrzydłach.
XIII

Aleksandra nie miała okazji spotkać sułtana Sulejmana ani kolejnego dnia, ani
w następnych. Mieszkała w tym samym domu co padyszach, pod jednym dachem. Nie tylko go
nie widziała, ale też nie słyszała jego głosu.
Dlatego nie miała okazji, żeby wymówić ułożone w głowie zdanie: „Ty jesteś
Sulejmanem, a ja Aleksandrą z Rusi”. Nie tylko nie widziała Sulejmana, nie pojawiła się również
matka padyszacha – sułtanka Hafsa, której imię tak często słyszała, oraz Gülbahar Haseki, której
zamierzała odebrać miłość i pozycję. Co by było, gdyby stało się inaczej? Jej życie mijało jak
burza.
Co rano przeżywała te same udręki w łaźni. Była rozbierana przez czarnoskóre kobiety.
Raz poskarżyła się Sümbülowi Adze: „Te kobiety mnie dotykają”, za co dostała trzy dodatkowe
razy. Nie mogła więc sprzeciwić się temu, że pośród zdradzieckich ciemności przypominające
szpony, niecierpliwe palce Gül-coś-tam dotykały jej najintymniejszych miejsc, których ona sama
nawet jeszcze nie odkryła.
Po łaźni przychodziła pora na lekcje.
Wszystkiego uczono od początku, zaczynając od tego, jak stać, siedzieć, rozmawiać, jeść,
a skończywszy na tym, jak chodzić w obecności padyszacha. Aleksandra największą wagę
przykładała do nauki języka. Pewnego dnia miała przecież stanąć twarzą w twarz z Sulejmanem.
To, co chce mu oznajmić, musi powiedzieć w jego języku.
Jedyne, co odróżniało od siebie kolejne dni w haremie, to nieustanne kłótnie między
dziewczętami rywalizującymi ze sobą o to, która z nich zdobędzie względy sułtana. Ponieważ
każda z nich mówiła w swoim języku, nie wiadomo było, kto co powiedział. Zresztą nie miało to
żadnego znaczenia, gdyż i tak nikt nikogo nie słuchał. Przez pierwsze kilka dni zgiełk i zamęt
bardzo przeszkadzały Aleksandrze. Najczęściej nie rozumiała, co było powodem kłótni.
Krzyczące dziewczyny też nie. W danej chwili było to nieistotne. Aleksandra mogła zasnąć
dopiero wtedy, gdy dziewczęta się godziły.
Tak naprawdę odkąd Aleksandra przybyła do haremu, kłótnie i spory wybuchały znacznie
częściej. To ona była główną bohaterką większości z nich. Nigdy się nie poddawała, nie słuchała
tego, co się do niej mówi, i wystarczył jej nawet błahy powód, żeby zaatakować inne dziewczęta.
Wbrew ostrzeżeniom, jakie pierwszego wieczoru dostała od Sümbüla Agi, zawsze wszystkiemu
się sprzeciwiała. Ale każdego dnia dołączała do swojego słownika kilka tureckich słów. Mówiła
na przykład: „Bitka rzecz”. Ten, kto wiedział, że „bitka” oznacza „brzydka”, rozumiał. Do
czarnoskórych haremowych czarownic, od których dostawała łokciem lub pięścią w brzuch, jeśli
im się sprzeciwiała, nauczyła się mówić: „Niech ci się ręce połamią”.
Po każdym sporze na jej ciele pojawiały się nowe zadrapania. Na miejscu wyrastał zaraz
Sümbül Aga, którego opasły brzuch podskakiwał rytmicznie podczas biegu. Jednak przed jego
przybyciem Aleksandra dawała popalić dziewczętom. Później przychodziła pora, aby nie
wydając najmniejszego dźwięku, znosić bolesne uderzenia Gromowego Ramienia kijem po
plecach.
Największa awantura wybuchła, kiedy Aleksandra przyłapała jedną z dziewczyn, gdy ta
szperała w jej tobołku. Dziewczyna wysypała wszystkie zniszczone przedmioty na podłogę:
– Patrzcie! Patrzcie! – krzyczała ze śmiechem.
Cztery czarne wiedźmy nie dały rady wyrwać jej z rąk Aleksandry. Właśnie tego dnia
poznała falakę16. Mimo że po każdym uderzeniu w bose stopy z oczu tryskały jej łzy, nie wydała
z siebie żadnego, choćby najmniejszego dźwięku. Mocno ściskała swój tobołek. Po wszystkim
rozłożyła ręce i spytała:
– Co ja zrobiła? Co zrobiła?
Przez trzy dni Aleksandra nie mogła stanąć na nogach. Chodzenie również przychodziło
jej z trudem. Gdy już nie miała innego wyjścia, wspierając się na ramieniu Merzuki,
w niewyobrażalnym bólu szła chwiejnym krokiem. Nawet nie przeszło jej przez myśl, żeby
poruszać się na czworakach. Merzuka płakała, smarując jej stopy olejkiem. Płakała Setaret Kalfa.
Ale jej łez nikt nie widział. Powiedziała tylko jedno:
– Jeszcze zybaczą.
Pod największym wrażeniem postępów Aleksandry w nauce tureckiego był Sümbül Aga.
Dziewczyna już dawno wyprzedziła nowicjuszki, które przybyły do haremu wiele miesięcy przed
nią. W zasadzie aga śmiało mógł powiedzieć Sułtance Matce, że Rusinka jest gotowa opuścić
pawilon nowicjuszek. Jednak mężczyzna mówił sobie: „Poczekaj, niech jeszcze nabierze pokory.
Niech zrozumie, kim jest Sümbül”. Dlatego właśnie, słysząc pewnego dnia słowa Sułtanki Matki:
„Z pałacu pierwszej żony mojego świętej pamięci męża sułtana Selima, Aisze, przybyła jakaś
dziewczyna. Podobno przysłała ją synowa jej matki. Gdzie ona jest? Jak postępy?”, skłamał bez
skrupułów.
– Nie jest jeszcze gotowa na sułtańskie komnaty, moja pani. – Widząc, że starsza kobieta
uważnie waży jego słowa, dodał pospiesznie: – Jak by to powiedzieć… To trudna dziewczyna.
Ma za długi język. Jest kłótliwa. Powoduje zamieszanie wśród dziewcząt. Nie ma w niej krzty
posłuszeństwa. Ale nie martwcie się, wasz sługa Sümbül zmiękczał już twardsze kamienie. Na
nią też przyjdzie czas.
Te słowa usatysfakcjonowały sułtankę Hafsę.
– Liczę na ciebie, Sümbülu. Pokaż, na co cię stać. Chcę zobaczyć tę dziewczynę. Aj Bala
Hatun przesłała wiadomość: „Powierzyła mi ją moja teściowa, teraz ja powierzam ją tobie”. Nie
możemy pozostawić jej samej sobie. To grzech.
Aga haremu, kłaniając się z szacunkiem matce padyszacha, pomyślał: „Będzie lepiej, jeśli
przestanę bić tę ruską dziewczynę”. Musiał przyznać, że dziewczyna była zdolna jak mało kto.
Zachowywała się, jakby urodziła się i wychowała w pałacu. Jej figura oczarowywała każdego,
kto na nią spojrzał. Miała w sobie niezłamaną dumę. Gdy bijące z jej oczu światło łączyło się ze
szlachetną postawą, nikt nie mógł się z nią równać. W muzyce też wszystkie przewyższała.
Biorąc w ręce oud, poruszała najczulsze struny duszy. Gdy grała, kamienie z dziedzińca wznosiły
się do pięter. Jej melodie zapierały dech w piersiach nawet największym pięknościom w haremie.
Jednym z nielicznych mężczyzn, którzy mieli prawo wstępu do haremu, był nauczyciel
muzyki Kemali Efendi. Uwielbiał Aleksandrę. Haremowe dziewczęta zaczęły nawet rozsiewać
złośliwe plotki, że ten podziw związany jest z niebieskozielonymi oczami dziewczyny, ale żadna
z nich nie odważyła się powiedzieć, że gra piękniej od niej. Palce żadnej z nich nie poruszały się
z taką szybkością i mistrzostwem po strunach kanunu. Gdy grała na sazie17, miało się wrażenie,
że robi to od lat, a nie dopiero zaczyna się uczyć. Nikt nie potrafił wydobyć z instrumentów
równie wzruszających dźwięków.
Jej głos wywoływał drżenie u Sümbüla Agi. Nie skłamałby, mówiąc, że nie słyszał
równie pięknego kobiecego głosu. Gdy nastawał wieczór, a harem spowijała nocna cisza,
dziewczęta przybyłe z czterech stron świata, jedna od drugiej piękniejsza, słuchały jej z rosnącą
tęsknotą. Gdy wszyscy wraz z wieczorną modlitwą odpływali do własnych światów, harem, który
był świadkiem wielkich marzeń, ambicji i rozczarowań, wypełniał się delikatnym, wzruszającym
głosem Aleksandry, dochodzącym z pawilonu dla nowicjuszek. Nawet zlodowaciałe serce
Sümbüla rozgrzewało się, gdy słuchał pieśni dziewczyny. Pod wpływem tych dźwięków wracał
pamięcią do przeszłości, a w gardle dławiła go tęsknota. Gdy zdawał sobie sprawę, że oczy
zachodzą mu mgłą, natychmiast starał się otrząsnąć, powtarzając: „Ruska wariatka, ruska
wariatka”. Dlatego udawał, że nie widzi, gdy towarzyszący mu od trzech lat abisyński pomocnik
Dżafer nocami jak zaczarowany wsłuchiwał się w pieśni Aleksandry. Nie reagował nawet, gdy
zauważył, jak szepczą o czymś potajemnie. Czy chłopak płakał? Niech płacze. Skoro Sümbül
Aga nie mógł opłakiwać swojego losu, niech chociaż Dżafer nad sobą rozpacza. Płacz oczyszczał
duszę. Od dawna już nic nie oczyszczało duszy Sümbüla. Nie pamiętał nawet, kiedy płakał po raz
ostatni. Może tej nieszczęsnej nocy, gdy wpadł w ręce handlarzy niewolników, a może wtedy,
gdy przeklęte kleszcze zacisnęły się pomiędzy jego nogami, miażdżąc jego wszystkie marzenia?
Nie pamiętał.
XIV

Aleksandra straciła rachubę czasu. Od jak dawna była w haremie? Od dziesięciu dni? Od
piętnastu? A może od dwudziestu? Kto wie… Nie miała świadomości, że minęły już prawie dwa
miesiące. Każdy kolejny dzień niczym nie różnił się od poprzedniego.
Gdy pod czujnym okiem Setaret Kalfy i Merzuki wyszła do ogrodu, powietrze cięło jak
nóż. Pomiędzy nagimi gałęziami drzew widziała niebo. Było pochmurnie, więc i morze
wyglądało jak pomalowane na szaro. Pośrodku wody wznosiła się biała wieża. W oddali pływały
czerwone, niebieskie i zielone łodzie. Po lewej stronie stały ogromne drewniane żaglowce, na
jednym ze wzgórz widać było okrągłą strzelistą wieżę.
Zimno jej nie przeszkadzało. Przypominało jej ojczyznę, nawet je lubiła. Spacerowała
pomiędzy krzewami różanymi czekającymi z utęsknieniem na wiosnę, żeby rozkwitnąć.
Ciekawe, jaki będą miały kolor. Biały? Czerwony? Gdy tylko wypuszczą pąki, nie będzie już
potrzeby, żeby dla zabicia czasu zadawała sobie tak nieistotne pytania. Co wtedy będzie robiła?
Tym razem będzie się zastanawiać, ile wydadzą kwiatów?
Czy w ogrodzie były również jej ukochane judaszowce? Jeśli nie, koniecznie musi komuś
o tym powiedzieć. Ale komu? Komu miała to powiedzieć? Gromowemu Ramieniu Sümbülowi
Adze? A może tej bezwstydnej czarnej wiedźmie? W miarę jak jej turecki stawał się lepszy,
w ukryciu szeptała jej imię: „Gülbejaz… Gülbejaz…”. Głośno wciąż nazywała ją Gül-coś-tam,
jednak kobieta się tym nie przejmowała.
Myśli Aleksandry powróciły do judaszowców. Co miała powiedzieć? „Sümbül Ago,
Sümbül Ago, tak bardzo je lubię. Gdzie moje judaszowce? Jeśli powiesz o tym sułtanowi
Sulejmanowi, każe posadzić tu kilka drzew”. Ile razów dostałaby jako odpowiedź?
– Pssst… Dziewczyno…
Kobiecy głos. Ruski. I to w haremowym ogrodzie. Natychmiast odwróciła się w stronę,
z której dobiegł.
– Mówisz do mnie?
Była piękna. Bardzo piękna. Barwy jej loków pozazdrościłyby jej najdorodniejsze kłosy.
Jak to często robiły ruskie dziewczyny, splotła swoje długie włosy i upięła je na głowie jak
koronę. Głowę przykryła futrzanym kapturem. Miała piękne oczy, niebieskie jak wiosenne niebo.
Jej gładkie, jędrne policzki były czerwone z zimna.
– Tak, do ciebie. To ty jesteś tą nową ruską dziewczyną?
– Tak, to ja. To ja nią jestem.
Wiedziała, że z radości mówi bez sensu.
– Nie spodziewałam się, że jest tu jeszcze ktoś z Rusi. Jestem taka podekscytowana.
Dziewczyna o blond włosach poruszyła się na wyłożonym wielkimi poduszkami fotelu
ogrodowym.
– Jak masz na imię?
– Aleksandra. Aleksandra Anastazja Lisowska.
– Jesteś Ukrainką?
– Yhy. Pochodzę z Rusi.
– Mam na imię Ekaterina Iwanowa. Jestem z okolic Moskwy.
Serce Aleksandry z radości omal nie wyskoczyło z piersi. Teraz już nie była tu sama.
Miała w haremie rodaczkę.
Nie zastanawiając się, czy jest to dozwolone, usiadła obok Ekateriny. Nieco dalej
Merzuka i Setaret Kalfa, wymachując rękami, próbowały się wzajemnie porozumieć. Na próżno,
ale skoro nie rezygnowały, musiało to być coś ważnego.
Aleksandra chciała opowiedzieć o wszystkim, co przychodziło jej do głowy. Pragnęła
nasycić się ojczystym językiem. Miała ochotę położyć głowę na piersi dziewczyny i się
wypłakać. Ucałować ją, poczuć jej zapach. Po wielu latach spotkała kogoś ze swoich stron.
Nowicjuszki nie mogły przechodzić na piętra odalisek, a odaliski do dormitorium nowych
dziewcząt. Być może nie wolno im było również ze sobą rozmawiać. Jednak Aleksandra gotowa
była ponieść karę dziesięciu, dwudziestu, stu, a nawet tysiąca razów z ręki Gromowego
Ramienia.
Już miała zacząć opowiadać jej całą swoją historię, gdy Ekaterina zapytała:
– Od jak dawna tu jesteś?
– Nie wiem. Chyba dziesięć dni. A może piętnaście? Może dwa miesiące? Nie wiem.
A ty?
– Trzy…
– Co? – Zdziwiona Aleksandra przerwała wypowiedź dziewczyny. – Więc jesteś tu krócej
ode mnie? – W jej głosie dało się słyszeć rozczarowanie.
– Nie, moja śliczna. Nie trzy dni... Trzy lata...
Aleksandra otworzyła usta ze zdumienia. Trzy lata? Mój Boże! Trzy lata!
– Trzy długie zimy, trzy długie wiosny, trzy długie…
– Ile masz lat, Aleksandro? – spytała niespodziewanie dziewczyna.
– To moja piętnasta zima.
Ekaterina się uśmiechnęła.
– Gdy tu przyjechałam, byłam o rok młodsza od ciebie.
Czyli miała teraz siedemnaście lat. Była zaledwie dwa lata starsza od niej, ale
Aleksandrze wydawała się dużo starsza, przynajmniej tak wyglądała. Była wyższa, dojrzalsza,
bardziej doświadczona. Uniosła głowę i czule spojrzała w niebieskie oczy dziewczyny.
– Jak tu trafiłaś?
– To proste – odpowiedziała Ekaterina z drwiącym uśmiechem. – Mój ojciec był kupcem.
Przewoził towary z Moskwy do Kijowa. Byłam z nim. Tatarzy napadli na nasz transport…
Reszta była oczywista. Gdzieś w okolicach twierdzy Azak Tatarzy sprzedali ją
genueńskiemu kapitanowi, a on sprzedał dziewczynę handlarzowi niewolników. Najpierw trafiła
do domu jakiegoś beja, a stamtąd jako prezent dotarła do osmańskiego pałacu.
– A ty? – zapytała Ekaterina, nawet jeśli miała wysłuchać takiej samej historii.
Choć wiele je łączyło, Aleksandra stwierdziła, że jej sytuacja nie była aż tak zła. Przede
wszystkim nie została sprzedana. Powierzyła ją Osmanom matka wielkiego chana krymskiego.
Uznała, że ma prawo nieco się pochwalić.
– Chan krymski podarował mnie sułtanowi Sulejmanowi. Zobaczę się z nim.
Tym razem to Ekaterina otworzyła szeroko oczy. Ze zdziwieniem patrzyła na Aleksandrę.
W jej spojrzeniu nie było nawet cienia przewrotności. Dziewczyna uwierzyła w jej słowa.
– A więc zobaczysz się z sułtanem Sulejmanem – wyszeptała.
– Tak, ale do tej pory nie było takiej sposobności.
– Wiesz, jak on wygląda?
Aleksandra pokręciła głową.
– Posłuchaj, moja śliczna – powiedziała cicho Ekaterina, mocniej ją do siebie przytulając.
– W haremie panują pewne zasady. Nie ty zobaczysz sułtana, ale on ciebie. Dostąpisz zaszczytu
bycia oglądaną przez padyszacha. Myślisz, że można zapukać do drzwi władcy i powiedzieć:
„Przyszłam się z tobą zobaczyć”? Nie przechwalaj się, że jesteś jego prezentem czy nie wiadomo
czym. Wszystkie tu jesteśmy prezentami.
Spojrzenie Aleksandry się zachmurzyło.
– Jak mam dostąpić zaszczytu bycia oglądaną przez sułtana Sulejmana?
– Musisz mieć dobre układy z Sümbülem Agą. Tu mieć z kimś dobre układy znaczy tyle,
że trzeba dać mu pieniądze albo…
Gdy blondynka zamilkła, Aleksandra wykrzyknęła z przejęciem:
– Albo co?!
– Musisz się z nim pobawić.
– Merzuka powiedziała, że oni nie są już mężczyznami.
– Nie są, ale niektórzy z nich uwielbiają gry miłosne. „Miło jest obcować z pięknem”,
mawiają. – Dziewczyna zamilkła. Rozejrzała się wokół, jakby chciała sprawdzić, czy ktoś może
je usłyszeć, po czym dodała cicho: – Większość dziewcząt w haremie, jeszcze zanim zobaczyły
twarz sułtana, przeszła przez ich ręce. Tacy właśnie są eunuchowie. I nie myśl, że kalfy są inne.
Te czarnoskóre babska też uwielbiają zabawy z dziewczętami.
Aleksandra nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Nigdy by na coś takiego nie pozwoliła.
Co z nią będzie, skoro nie miała pieniędzy? Czy to znaczy, że nie zobaczy sułtana Sulejmana? Tu
miała się skończyć droga przepowiedziana jej przez Sułtankę Matkę?
Ekaterina bezbłędnie odczytała myśli dziewczyny. W pierwszych miesiącach swojego
pobytu w pałacu ona również jak ta niewinna dziewczyna musiała wybrać między marzeniami
a moralnością.
– A co ty zrobiłaś?
Słysząc to, Ekaterina się zamyśliła. Wstała i spojrzała głęboko w jej piękne oczy.
– Myślisz, że jak zdobyłam ich przychylność i trafiłam do sułtańskiego łoża?
W jednej chwili krew uderzyła Aleksandrze do głowy.
– Ty… – wyjąkała. – Trafiłaś do łoża sułtana?
Twarz Ekateriny zmieniła wyraz. Aleksandra odczytała z niej zarówno dumę, jak i wstyd,
złość, a także zawiedzione nadzieje.
– Tak – wyszeptała, kiwając głową. – Na jedną noc.
Co innego miała robić odaliska, jeśli nie rozpalać zmysły swojego pana, zadowalać go,
napełniać dumą, poddawać się jego woli i spełniać życzenia? Czy nie wszystkie były tu po to,
żeby urodzić mu syna lub chociaż córkę? To oznacza, że Ekaterinie się nie udało.
– Więcej mnie nie wezwał.
Aleksandra nie wiedziała, co powiedzieć. Było jej przykro? Tak, czuła wewnętrzny ból,
ale jednocześnie cieszyła się. Jeśli Ekaterina nie spodobała się władcy, ona wciąż miała szansę.
Wstydziła się swoich sprzecznych uczuć. Wyciągnęła ręce i nakryła małe, zmarznięte dłonie
dziewczyny swoimi, jakby chciała ją pocieszyć.
Wraz z zaszczytem obcowania z władcą Ekaterina zyskała wyższą pozycję. Dzień
wcześniej wyprowadzono ją z dormitorium dla nowicjuszek, a teraz w haremie miała swój mały
pokój. Nosiła przepiękne stroje. Dostawała nawet pieniądze na drobne wydatki. Nieważne, że nie
wystawiała nosa za drzwi haremu. Wolno jej było posyłać służące, aby kupiły jej to, co chciała.
Miała też pieniądze, które w razie potrzeby mogła dać ukradkiem haremowym agom.
Tygodniami czekała na ponowne zaproszenie. Ale było jasne, że sułtan o niej zapomniał. Dała
nawet łapówkę Sümbülowi Adze, żeby dyskretnie przypomniał o niej władcy, ale na próżno. Aga
nie miał dla Ekateriny dobrych wieści ani tego, ani następnego dnia. Jeszcze kilka razy
przekazywała mu pewne sumy, ale ponieważ nie przynosiło to żadnych efektów, zrezygnowała
z dalszych prób przypominania władcy o sobie.
– Nie chciał mnie więcej – powiedziała, nie podnosząc twarzy.
Wstydziła się spojrzeć Aleksandrze w oczy. Dlaczego? Aleksandra nie mogła tego pojąć.
Czy dlatego, że dzieliła łoże z sułtanem, czy dlatego, że nie spodobała mu się na tyle, żeby
zaprosił ją tam ponownie? Przecież wszystkie dziewczęta w haremie wyczekiwały, pragnęły,
modliły się nocami, marzyły o tym, żeby spędzić noc z sułtanem Sulejmanem. Ekaterinie się to
udało. Nie miała zatem powodów do wstydu. Chciała tego. Pragnęła.
„Ja też po to tu jestem. Po to, by dzielić z nim łoże”, przeszło jej przez myśl. Jeśli
powodem wstydu Ekateriny było to, że mu się nie spodobała, nic nie mogła na to powiedzieć. „Ja
nie będę się wstydzić – pomyślała. – Będę dzielić z nim łoże i będzie chciał tylko mnie”.
Jednak co powinna zrobić, żeby mu się spodobać, aby jej zapragnął? Jak mogła zadowolić
mężczyznę, przed którym drżał cały świat? Co w ogóle znaczyło dać mężczyźnie przyjemność?
Jak powinna się zachowywać w łożu? Oprócz rzeczy zasłyszanych ukradkiem nic nie wiedziała
o takiej miłości. Zmartwiła się. A jeśli jej też się nie uda?
Obie milczały przez chwilę. W końcu Aleksandra z przerażeniem pomyślała, że może ona
też nie spodoba się sułtanowi.
– Co teraz zrobisz? – szepnęła.
Dziewczyna gorzko się uśmiechnęła.
– Nie mam już złudzeń, że nasz władca sobie o mnie przypomni. Nie oczekuję tego. Mam
nadzieję, że wydadzą mnie za mąż za jakiegoś agę, beja albo janczara, który niedawno ukończył
Enderun, i wyrwę się z tego haremu.
Tej nocy Aleksandra nie mogła zasnąć z niepokoju. Musiała zadbać o swoje
przeznaczenie. Przede wszystkim powinna zobaczyć Sulejmana lub sama mu się pokazać,
a reszta pójdzie jak z płatka. Najpierw zamierzała otworzyć drogę do swojego szczęścia. W łożu
też da z siebie wszystko. Przypomniała sobie radę Sułtanki Matki: „Nie czekaj, aż ktoś da ci to,
czego pragniesz. Sięgaj po to, wydzieraj, choćby siłą, trzymaj i nie puszczaj…”. Tak właśnie
zrobi. Żeby utorować sobie drogę do szczęścia, zgodziłaby się nawet na zabawy i głaskanie przez
tych obrzydliwych haremowych agów, a jeśli będzie trzeba, nawet przez tę wiedźmę Gülbejaz.
XV

Aleksandra i Ekaterina spotkały się kilka razy. Pewnego dnia jasnowłosa odaliska tak
zaczęła rozmowę:
– Wiesz, musimy zmienić ci imię.
– Moje imię? Dlaczego?
– Aleksandra Anastazja Lisowska to bardzo trudne. Turcy nie potrafią nawet poprawnie
wymówić „Aleksandra”.
Dziewczyna się zdziwiła. Nie wiedziała, co powiedzieć.
– Potrzebujesz prostego, łatwego do wymówienia imienia.
– Na przykład?
– Na przykład… Na przykład… Wiem! Rusłana. Tak, odtąd będziesz Rusłaną.
– Rusłana?
– Yhy… Rusłana. Łatwo je wymówić i pasuje do ciebie.
– Rusłana… Rusłana… – powtarzała Aleksandra. – Myślisz, że to konieczne?
– Myślę, że tak, moja śliczna. Sułtan nie może mieć trudności z wypowiedzeniem
twojego imienia. Nie może go zapomnieć. Na „Aleksandrze” połamie sobie język.
– Rusłana… Rusłana…
– Tak. Nie podoba ci się? W końcu jesteś z Rusi.
Właściwie Aleksandrze podobało się to imię. Ładnie brzmiało.
– Jak zmienić imię? Mam po prostu powiedzieć, że od teraz jestem Rusłaną?
– Powiesz to tej świni Sümbülowi. Gdy będzie wołał na ciebie Aleksandra, nie będziesz
reagować. Odpowiesz, jeśli zwróci się do ciebie Rusłana.
– Wtedy to dopiero złoi mi skórę.
– Ten człowiek to diabeł. A nawet gorzej. Musisz mieć z nim dobre układy, moja śliczna.
Jeśli zechce, może utorować ci drogę, ale może też pozbyć się ciebie z pałacu i nawet nikt się
o tym nie dowie.
Aleksandra postanowiła, że zostanie Rusłaną. Przy pierwszej okazji oświadczyła to
Sümbülowi Adze.
– Zmieniam imię.
– Co robisz?
– Nie jestem już Aleksandrą, tylko Rusłaną.
– Kim jesteś?
Hebanowa twarz mężczyzny była nieodgadniona. Zaczął się bawić trzymanym w ręku
kijem.
„Zaraz pewnie spadną na mnie razy”, pomyślała.
– Rus-ła-na. Rus-ła-na – przesylabizowała z naciskiem.
– Rusłana – mruknął Sümbül Aga. Zdawało się, że po jego twarzy przemknął uśmiech. –
Dobrze. Trudno było mówić „Aleksandra”, uderzając cię kijem. – I odszedł.
Później poszła do Merzuki.
– Nie nazywaj mnie już Aleksandrą, tylko Rusłaną.
Słysząc to, tatarska dziewczyna bardzo się zdziwiła. Reszta patrzyła na nią w milczeniu.
– Mam na imię Rusłana, a nie Aleksandra. Rusłana. Zrozumiałaś? Dziewczyna z Rusi.
Rusłana.
Setaret Kalfa i Gül-coś-tam także były zdziwione, ale nie zadawały pytań. Tylko przez
dłuższą chwilę jej się przyglądały. Gdy Setaret próbowała wymówić nowe imię dziewczyny,
szeroko otwierając ogromne, czarne usta, wszystkie wybuchnęły śmiechem.
Stało się tak, jak przypuszczała. Ponieważ nie reagowała na imię „Aleksandra”, dostała
od Sümbül Agi kilka razów, ale to nie złamało jej uporu. W końcu aga haremu i jego pomocnik
Dżafer też zaczęli nazywać ją Rusłaną.
Po kilku dniach wszyscy zapomnieli o Aleksandrze. Leżąc w swoim łóżku w dormitorium
dla nowicjuszek, nakrywała się kołdrą po czubek nosa i całymi nocami powtarzała: „Rusłana.
Rusłana”. Przyszła jej do głowy pewna myśl: „Zabiłam Aleksandrę”. Teraz w jej ciele miała
zacząć nowe życie w osmańskim pałacu. Zapomniała o Aleksandrze Anastazji Lisowskiej. Kilka
razy zdarzyło się, że nie zareagowała, gdy ktoś powiedział do niej Rusłana, ale szybko się
przyzwyczaiła.
– Życie Aleksandry zaczęło się w górskiej wiosce na Ukrainie, a piętnaście zim później
dobiegło końca w Stambule, w pałacu Sulejmana – wyszeptała pewnej nocy pośród ciemności
spowijających sypialnię nowicjuszek.
Wraz z imieniem odrzuciła swoją przeszłość. Swoją wioskę, dom, wspomnienia, głos
matki, dźwięk dzwonu w małym kościółku. Wszystko wymazała z pamięci. Mroki przeszłości,
nieszczęścia, krzywdy, ból, łzy miały zniknąć razem z Aleksandrą.
Dziewczyną o wielkich marzeniach i celach była Rusłana.
Przetarła wierzchem dłoni mgłę zachodzącą jej na oczy. Stłumiła szloch dławiący jej
gardło.
Ekaterina była dla Rusłany pierwszą nauczycielką miłości. Ona pytała, a Ekaterina
odpowiadała:
– Co najbardziej lubi Sulejman?
– A jak myślisz, moja śliczna. Najbardziej lubi, gdy ptaszek wlatuje do gniazda.
– Ptaszek? Jaki ptaszek?
Ekaterina tak na nią spojrzała, że w pierwszej chwili Rusłana pomyślała, że jej pytanie
było bardzo głupie i nie na miejscu. Ale widząc figlarne i znaczące spojrzenie przyjaciółki, od
razu pojęła, co oznacza ptaszek.
– Ja… Yyy… Przepraszam. Ale jestem głupia, prawda?
Obydwie zaczęły chichotać. Tak naprawdę Rusłana jeszcze nigdy go nie widziała.
– Merzuka nazywała go „jednookim dżygitem”. Jest trochę dłuższy niż dłoń –
powiedziała dziewczyna.
Rusłana kilka razy przełknęła ślinę.
– Ekaterino… – zaczęła, ale nie mogła się zdobyć na to, żeby zadać pytanie.
Wstydziła się nawet spojrzeć przyjaciółce w twarz.
– Pytaj, moja śliczna.
– Zastanawiałam się, jak to powiedzieć… Jest trudny? Ten pierwszy raz… Jest trudny?
– Trochę tak – mruknęła dziewczyna.
Nie pamiętała swojego pierwszego razu. Z przejęcia i ze strachu odwracała głowę.
Patrzyła na wszystko jak przez mgłę. Robiła, co jej kazano. Gdy miała rozłożyć nogi, zrobiła to.
Reszty nie pamiętała. Zupełnie jakby straciła przytomność.
„Gdybym się kontrolowała – myślała za każdym razem – może udałoby mi się oczarować
padyszacha”. Gdyby trzymała się w ryzach. Przez ból, a może ze strachu, wszystko było
niewyraźne. Czy naprawdę bolało?
– Jak było? Jak było? – wypytywały potem kobiety w haremie. – Pewnie cię bolało.
Oczywiście. Pierwszy raz dla czternastolatki musi być trudny i bolesny. Dziewczęta przed
nią przecież też tak mówiły.
Później Rusłana zapytała o coś, co ją okropnie przerażało.
– Czy… czy bardzo się krwawi?
Dziewczyna czuła, że jej policzki płoną.
– Módl się, żebyś krwawiła. Jeśli zakrwawisz, sułtan będzie wiedział, że wcześniej nikt
cię nie dotknął, i napełnisz go dumą. Jeśli zakrwawisz, Sümbül Aga zabierze prześcieradło do
Sułtanki Matki jako dowód zdolności syna, przekazując jej dobrą nowinę.
– Dobrą nowinę?
– Tak, moja śliczna. O tym, że padyszachowi się udało i że dziewczyna była czysta. Jeśli
taka dziewczyna da mu dziecko, zostanie haseki18.
– Haseki? Co to znaczy?
– O rety, ty naprawdę o niczym nie masz pojęcia. Haseki to faworyta sułtana, jego
ulubienica.
– A jeśli nie zakrwawię?
– Musisz. Na pewno zakrwawisz.
– A jeśli nie?
– Wtedy, nawet jeśli urodzisz mu dziecko, nie będzie to miało znaczenia. Zabiorą
dziecko, a ciebie oddadzą komuś i wyrzucą z pałacu. Żeby zostać faworytą władcy, musisz
chronić swoją cnotę, moja śliczna.
Rusłana już nic nie wiedziała. Skoro ma chronić cnotę, to jak ma zabawiać haremowych
agów? Ekaterina każdej nocy zdradzała Rusłanie tajniki tej gry.
To z pewnością musiało pozostać tajemnicą. Co prawda wszyscy wiedzieli, że zdolne
palce i wilgotne języki niektórych mieszkańców haremu, nawet eunuchów i czarnoskórych
służących, bywały lekarstwem szczególnie dla cierpiących na brak miłości odalisek, które po
nocy spędzonej z sułtanem nie zostały przez niego powtórnie przywołane, nikt jednak nie miał
odwagi mówić o tym głośno. Taki sekret mógł być śmiertelny. Nie wiadomo, jaka kara
spotkałaby tego, kto dopuściłby się takich czynów.
– Najniebezpieczniejszą bronią w pałacu jest język – powiedziała pewnego dnia
Ekaterina. – Wszędzie roi się od szpiegów, wszyscy na siebie donoszą. Będziesz trzymała buzię
na kłódkę, moja śliczna. Tutaj nie należy nic mówić, jeśli nie ma takiej potrzeby. Problemy
trzeba rozwiązywać na migi.
Rusłana otworzyła usta ze zdumienia. To dlatego, gdy zadawała jakieś pytanie,
dziewczęta, zamiast odpowiedzieć, gestykulowały, poruszały brwiami i oczami.
Po lekcjach miłości Ekateriny świat Rusłany stanął na głowie. Gdy sama teoria nie
wystarczała, dziewczyna dawała też lekcje praktyczne. Na początku Rusłana bardzo się
wstydziła. Próbowała uciekać z ramion przyjaciółki. Ale gdy poczuła dłonie, palce i wargi
Ekateriny, jej opór zelżał. Błądzące po jej szyi usta doprowadzały ją do szaleństwa. Czując
zaciskające się na jej piersiach pożądliwe dłonie, widziała gwiazdy. Szczególnie wtedy, gdy
zdolne palce Ekateriny wyruszały na poszukiwanie jej najsekretniejszych miejsc, Rusłana traciła
oddech. Nagle jej ciałem wstrząsnął spazm. Gdy dziewczyna odnalazła miejsce, którego szukała,
jej palce zaczęły poruszać się szybciej. Fala rozkoszy rozlała się po jej ciele. Zasłoniła usta, aby
stłumić pragnienie krzyku. Kolejny spazm. I jeszcze jeden! Palce Ekateriny nie ustawały, tak jak
jej stłumione jęki. Na drżących nogach powróciła do łóżka. Zdała sobie sprawę, że sączy się
z niej coś ciepłego. Sprawdziła z przerażeniem. Czy to krew? Czy mogły to sprawić kobiece
palce? Zobaczyła na materiale coś lepkiego i przezroczystego. Mimo że widziała to po raz
pierwszy, uspokoiła się i poprzysięgła sobie, że to był ostatni raz. Więcej nie pozwoli na to
Ekaterinie. Ale jakiś wewnętrzny głos wyśmiewał to postanowienie. Jej opór na nic się zdał i nie
powstrzymał pasji Ekateriny. Gdy burza namiętności ustała, Rusłana wyszeptała:
– Nie powinnyśmy tego robić.
– Nie bądź głupia. – Wybuchła bezgłośnym śmiechem dziewczyna. – Tak to wygląda
w haremie. Jak myślisz, co mogą zrobić te wszystkie kobiety bez żadnego mężczyzny?
– Ale to nieprzyzwoite.
– Nie było ci przyjemnie?
Rusłana próbowała zmienić temat, ale Ekaterina nie ustępowała:
– Nie było ci przyjemnie?
Gdy znów nie uzyskała odpowiedzi, chwyciła pierś dziewczyny i ścisnęła jej sutek.
– Nie udawaj, moja śliczna. Umierasz z rozkoszy. Czekasz, aż do ciebie przyjdę.
Umilkła na chwilę, a potem spojrzała w piękne oczy dziewczyny, w których odbijały się
następujące po sobie fale rozkoszy.
– Ty też doprowadzasz mnie do szaleństwa.
Twarz Rusłany się rozjaśniła.
– Ja też umiem dawać przyjemność? – wyszeptała wstydliwie do Ekateriny.
– Jeśli uda ci się znaleźć w sułtańskim łożu, oszołomisz władcę.
– Naprawdę?
– Tak. Ale uważaj. Nie waż się krzyczeć w łożu padyszacha. Nigdy tego nie rób. I nigdy
nie gryź mężczyzny, tak jak mnie ugryzłaś.
Rusłana delikatnie pogłaskała fioletowe plamy, które jej zęby pozostawiły na szyi
dziewczyny.
Była zdziwiona, że namiętność może tak zniewolić człowieka. Zamieniała spokojnie
wypływającą ze źródła wodę w kipiący wodospad. Czy będzie też w stanie zadowolić sułtana?
Na samą myśl serce waliło jej jak młotem. W długie samotne noce nie dawało jej to spokoju.
Wszystko wydarzyło się tak nagle. W mgnieniu oka. Sama dokładnie nie wiedziała, jak to
się stało.
Pewnego dnia silne ramiona Sümbül Agi ścisnęły jej talię. Mężczyzna pociągnął ją do
sekretnego pomieszczenia pod schodami. Jego wielkie ręce zacisnęły się na jej piersiach.
– Nie wolno ci – opierała się Rusłana, zupełnie tak jak uczyła ją Ekaterina.
Jej sprzeciw wzbudził jeszcze większe pożądanie mężczyzny. Grubymi ustami zaczął ssać
jej szyję.
– Nie udawaj niedostępnej. Wiesz, że beze mnie tu zgnijesz. Nawet nie zobaczysz twarzy
sułtana – mruknął.
„Chcesz, żebym dała ci zapłatę w miłości, Sümbül Ago?”, pomyślała.
Mężczyzna wyszeptał coś, próbując pocałować ją w usta, ale Rusłany to nie obchodziło.
– Jeśli zrobię to, czego chcesz, zagwarantujesz mi, że Sulejman mnie zobaczy? Opowiesz
mu o mnie?
Rusłana próbowała zamknąć usta mężczyzny dłonią, ale jej drobne ciało zaczęło słabnąć
wobec jego siły.
– Powiedz sułtanowi takie rzeczy, żeby zapragnął mnie zobaczyć.
Sümbül Aga łapał powietrze tak, jakby miał się zaraz udusić.
– Dobrze – burknął.
Rusłana była gotowa dać mu oczekiwaną zapłatę, jednak nadal go kokietowała, udając, że
próbuje się wymsknąć.
– Obiecaj. Przysięgnij. Powiedz, że przyrzekasz.
Sümbül Aga płonął. Gdy Rusłana odsłoniła jedną ze swoich pełnych, mlecznobiałych
piersi, oszalał z pożądania. Chwyciwszy ją w swoje hebanowe dłonie, szeptał:
– Przysięgam. Przyrzekam ci. Chodź.
Rusłana miała świadomość, że teraz to ona przejęła kontrolę. A więc tak łatwo było
zdobyć mężczyznę.
– Co przyrzekasz? Nie pójdę, dopóki nie powiesz.
– Opowiem sułtanowi o tobie takie rzeczy, że nawet nie zechce spojrzeć na inne.
Przyrzekam.
– Tylko tyle?
– Tak szybko, jak to możliwe, zabiorę cię do Sułtanki Matki.
– Przyrzekasz?
– Tak.
Nagle Rusłana przypomniała sobie radę Ekateriny – nie pogrywaj zbyt długo. Przywarła
do mężczyzny. Jej twarde piersi dotykały jego owłosionego torsu. Jęczała, jakby sprawiało jej to
przyjemność. A może rzeczywiście sprawiało? Zrobiła wszystko, czego nauczyła ją Ekaterina,
żeby dostarczyć eunuchowi jak najwięcej rozkoszy.
Gdy było po wszystkim, zapewniła siebie: „Przysięgam. To się nigdy więcej nie
powtórzy”.
Aleksandra zrozumiała, że martwy ptak nikomu nie przyniesie korzyści. Tego dnia po raz
pierwszy bez przymusu powiedziała do Setaret Kalfy:
– Zabierz mnie do łaźni.
Brzydziła się tego, co zrobiła. Czuła się zbrukana. Czy tak samo będzie się czuła, gdy
znajdzie się w łożu z sułtanem?
Dokładnie w chwili, gdy Rusłana zyskała pewność, że wszystko stoi przed nią otworem,
drogę zagrodziło jej nieoczekiwane nieszczęście. To była wysoka i zgrabna Greczynka
o kruczoczarnych włosach, czarnych oczach i gibkiej talii. Despina, podobnie jak Rusłana,
znajdowała się wśród nowicjuszek. Z tego, co słyszała, przybyła do pałacu kilka miesięcy przed
nią. Mówili, że ma trzynaście lat, ale nie mogła w to uwierzyć. Jej ciało było bardziej rozwinięte
niż ciało Rusłany. Jej duże piersi wyglądały, jakby miały wyskoczyć z kaftana. Biodra też były
bardzo kobiece.
– Moim zdaniem ma z osiemnaście zim – twierdziła jej tatarska przyjaciółka.
– Nie, to mała dziewczynka. W ciepłym klimacie ciało dziewczyny szybciej się rozwija.
Jest taka gorąca wyspa Kreta. Piraci ją stamtąd porwali.
Krążyły różne historie dotyczące wieku Despiny, ale jej uroda była bezsprzeczna. Zresztą
w haremie nie było brzydkich dziewcząt. Niektóre plotkowały o niej, bo były o nią zazdrosne.
Despina poruszała się jak marzenie. Jej czarnooliwkowe oczy były niewiarygodnie piękne, ale
dziewczyna jakby nie zdawała sobie z tego sprawy. Patrzyła bez wyrazu. W jej spojrzeniu nie
było ani śladu zadumy, zalotności czy pragnienia. Była po prostu piękna. To wszystko.
W haremie mówiono o niej Helena Trojańska. Była zdolna. Szybko uczyła się tureckiego. Przy
akompaniamencie dziwnego sazu o długim gryfie i pudle w kształcie gruszki, który nazywała
buzuki, wyśpiewywała greckie pieśni. Pieśni te były piękne, ale nie można było powiedzieć tego
samego o jej głosie. Sułtan znosił go pewnie ze względu na rytmiczne melodie, gdy pewnego
dnia wezwał ją do swojej komnaty, żeby mu zaśpiewała. Rusłana nie uważała jej za
niebezpieczną. Była pewna, że sułtan Sulejman wybierze ją. A gdy już tak się stanie, Rusłana
dopilnuje, aby nie spojrzał już na żadną inną. Uda jej się. Zrobi wszystko, żeby oczarować
Sulejmana.
W pawilonie dla nowicjuszek trwała cicha, ale zażarta rusko-grecka rywalizacja, która
wybuchła w najmniej oczekiwanym momencie, gdy Rusłana, pięknie wystrojona, czekała na
audiencję u sułtanki Hafsy. Kiedy przyszli haremowi słudzy, aby zabrać dziewczynę do Sułtanki
Matki, zobaczyli szarpiące się z wściekłością Rusłanę i Despinę. Co mogło się stać? Nikt nie
wiedział. Nawet postawne ciała Setaret Kalfy i Gülbejaz oraz ich przypominające szpony ręce nie
wystarczyły, żeby rozdzielić bijące się, ciągnące za włosy, drapiące i turlające się po podłodze
dziewczyny. Rusłana krzyczała po rusku, Despina po grecku, co jakiś czas wtrącając tureckie
przekleństwa. Obie wykrzykiwały te same groźby: „Zabiję cię! Zamorduję!”. Walczyły z taką
zaciętością, jakby od razu chciały wcielić swoje groźby w życie.
Ponieważ starania Setaret i Gülbejaz nie przyniosły efektu, na pomoc przybiegło kilku
czarnoskórych eunuchów, ale i oni pozostali bezradni.
Gdy Despina nazwała Rusłanę „ruską ulicznicą”, kłótnia wybuchła na nowo. Rusłana
rzuciła się na dziewczynę i zacisnęła dłonie na jej szyi.
– Powtórz to, jeśli dasz radę! – wrzeszczała, coraz bardziej zaciskając ręce.
Gdyby nieobce jej już ramiona Sümbüla Agi nie chwyciły jej i nie uniosły, pewnie
Despina faktycznie straciłaby życie. Na jej szyi odbiło się pięć palców Rusłany. Widać było, że
pozostanie po nich fioletowy ślad. W miejscach, gdzie wbiły się paznokcie dziewczyny, pojawiła
się krew. Aga w stalowym uścisku trzymał wierzgającą Rusłanę.
– Puść mnie! Już ja pokażę tej prymitywnej Greczynce!
Tymczasem Despina wiła się po podłodze, z wysiłkiem łapiąc oddech.
– Co się stało? – ryknął, przekazując Rusłanę swojemu młodemu pomocnikowi
Dżaferowi.
Nikt nic nie odpowiedział. Rusłana przyłożyła rękę do piersi unoszącej się i opadającej
niczym miech kowalski. Sümbül starał się zachować cierpliwość. Na myśl przychodziły mu
białe, twarde jak kamień piersi dziewczyny.
– Co się stało? – powtórzył, próbując wymazać z pamięci te obrazy.
Rusłana milczała. Pomyślała, że Gromowe Ramię zaraz się na nią zamierzy, ale razy jej
nie obchodziły. Jedyne, czego się bała, to tego, że przez tę kłótnię zrezygnuje z pokazania jej
Sułtance Matce. Zacisnąwszy powieki, czekała na uderzenie, ale nic takiego się nie wydarzyło.
Gdy otworzyła oczy, zobaczyła, że Sümbül Aga trąca nogą wciąż wijącą się na podłodze
Greczynkę.
– Ty mi powiedz, co tu się stało.
Ale Despina nie była w stanie mówić.
Aga nie dowiedział się też niczego od Setaret Kalfy i pozostałych dziewcząt.
Ze złością zwrócił się do Rusłany:
– Później sobie z tobą porozmawiam! – wrzasnął, plując na wszystkie strony. – Zabierzcie
ją stąd! Nie chcę jej widzieć!
Gdy Dżafer i Setaret prowadzili ją do drzwi, Rusłana usłyszała świst kija. Odwracając się,
zobaczyła, jak Sümbül Aga wymierza karę Despinie. Dumna dziewczyna, aby Rusłana jej nie
słyszała, nie wydała z siebie nawet jęknięcia. Dopiero gdy drzwi się za nią zamknęły, Greczynka
zaczęła krzyczeć.
– Teraz będzie wiedziała, z kim ma do czynienia – mruknęła Rusłana.
Nawet nie próbowała ukryć malującej się na jej twarzy satysfakcji.
Setaret Kalfa, Merzuka i Gül-coś-tam uwijały się jak pszczółki. Biegały tam
i z powrotem. Ponownie zaprowadziły Rusłanę do łaźni. Dokładnie ją umywszy, starały się nadać
jej fryzurze odpowiedni kształt. Przycięły jej grzywkę. Zakręciły loki nad uszami na cieniutkie
wałki. Przymierzyły nowe ubranie, po które pobiegł młody Dżafer. Na zwiewne, uszyte
z lejącego materiału szarawary włożyły sięgającą aż do kostek białą szatę, a na to trzy pięknie
zdobione, czerwone, aksamitne spódnice. Rusłana nienawidziła skórzanych trzewików
z podniesionymi czubkami. Nie potrafiła w nich chodzić. Chciała je ściągnąć, zanim zrobiła
w nich dwa kroki. W rezultacie wcisnęła na nogi buty zdobione tym samym aksamitem,
z którego były uszyte spódnice.
Merzuka zmarszczyła czoło, patrząc na dziewczynę.
– Co?
Rusłana obawiała się, że znowu coś źle zrobiła.
– Oby połamała ręce. Masz na twarzy ślady pazurów tej prostaczki.
Rusłana chwyciła lusterko. Nie wiedziała, czy to z niepohamowanej złości, czy z powodu
gorącej wody, ale jej twarz była cała czerwona. Jej oczy ciskały iskry. Widząc dwa zadrapania,
na policzku i skroni, pomyślała, że wszystko skończone. Jak miała stanąć z taką twarzą przed
Sułtanką Matką? To wykluczone.
– Nie idę – załkała bezradnie.
Co powie jej przyszła teściowa, jeśli zobaczy ją całą posiniaczoną i podrapaną?
– Nie idę! Nie idę! – Uderzała pięściami o sofę.
– Milcz, szalona dziewczyno! – rzuciła Setaret Kalfa. – Znajdę rozwiązanie. Nic nie
będzie widać.
Kobieta dotrzymała słowa. Pomieszała trochę pudru, różu i kilka specyfików, o których
pochodzeniu Rusłana nie miała pojęcia, i nałożyła je dziewczynie na twarz. Wszystkie ślady po
paznokciach znikły. Na opadające na ramiona włosy nałożyła mały jedwabny czepek. Na niego
zarzuciła zdobioną z czterech stron kolorowymi haftami mięciutką, tiulową woalkę. Loki na
czole upięła tak, aby zasłoniły zadrapania. Gdy skończyła pracę, odsunęła się i niczym malarz
z dystansu podziwiała swoje dzieło.
– Udało się. Ani śladu po zadrapaniach.
Rusłana nawet nie miała czasu obejrzeć się w lustrze, gdyż drzwi się otworzyły i do
środka wszedł potężny Sümbül Aga.
– Dalej, dalej, pospieszcie się! Matka naszego pana nie będzie czekała cały dzień, żeby
zobaczyć jakąś smarkulę! – ryknął.
Zatrzymał się z wrażenia. O rety! Czy to była ta przypominająca drapieżnego tygrysa
dziewczyna o bujnych brwiach? Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, Sümbül Aga nadal nie mógł
wyjść z podziwu. Ta dziewczyna nie tylko jemu zapierała dech w piersiach. Gdy tylko sułtan ją
zobaczy, będzie pod wrażeniem. Znał go. Wiedział, czego szukał w kobietach, co lubił i co go
pociągało. Musiał wiedzieć. Taką miał pracę. W jego głowie zaczął kiełkować niepokój. Co
będzie, jeśli dziewczyna spodoba się Sulejmanowi? Wówczas może zmienić się też jego los. Jeśli
stanie się faworytą sułtana i opowie o tym, co działo się pod schodami, Sümbül zapłaci głową.
Jeśli zachowa ten sekret dla siebie, wtedy zapewne do wypchanych kies Sümbüla dołączy kilka
nowych. Miał przed sobą tylko dwie możliwości: albo przeszkodzić w spotkaniu sułtana z ruską
nowicjuszką, albo odwrotnie – znaleźć sposób, aby jak najszybciej podsunąć padyszachowi
Rusłanę. Doświadczony aga w jednej chwili podjął decyzję.
Pierwszy szedł Sümbül Aga, za nim ostrożnie kroczyła Rusłana, uważając, żeby się nie
poślizgnąć w niewygodnych butach lub nie zgubić żadnego z nich. Po prawej stronie szli
Merzuka, Setaret i Gül-coś-tam oraz inni, białoskórzy i czarnoskórzy eunuchowie. Szybkim
krokiem przemierzali długi korytarz, udając się na spotkanie z sułtanką Hafsą. Nagle Sümbül
Aga zwolnił nieco i zapytał po rusku:
– Co się stało? Dlaczego poszarpałaś się z tą dziewczyną?
– Powiedziała mi, że widziała nas pod schodami – wyszeptała Rusłana.
Dobrze, że aga miał czarną skórę. W przeciwnym razie z pewnością wszyscy by
zauważyli, jak krew wystąpiła mu na twarz. Jego ciało stało się ciężkie. Rusłana próbowała
udusić dziewczynę, a on razami dodatkowo podsycił jej zazdrość i złość.
„Dobry Boże – przemknęło mu przez głowę. – Dlaczego to zrobiłem? Dlaczego dałem się
ponieść pożądaniu i zaciągnąłem tę dziewczynę pod schody?”. Ale nie czas teraz na użalanie się
nad sobą. Musi dokończyć to, czego nie zrobiła Rusłana.
– Co teraz będzie? – Głos Rusłany był pełen niepokoju.
Wszystkie marzenia mogły legnąć w gruzach.
Otwierając eleganckie, wykonane z drewna różanego drzwi na końcu korytarza, prychnął:
– Nic nie powie.
Próbując wymazać z głowy wszystkie przerażające możliwe rozwiązania, Rusłana weszła
do środka. Teraz całą uwagę musiała skupić na tym, aby wywrzeć wspaniałe wrażenie na starszej
kobiecie. Zależało od tego jej życie, przyszłość, marzenia. Po prostu wszystko. Musiała spodobać
się teściowej.
Tej nocy dwa mroczne przemykające pod murami cienie wrzuciły do morza coś
wielkiego. Worek przez chwilę unosił się na spienionych falach, po czym zniknął w głębinach.
Despina nie będzie mogła już nic powiedzieć.
XVI

Służące, które stały przed dwuskrzydłowymi rzeźbionymi drzwiami, zaniepokoiły się na


widok Sümbüla Agi. Jedna z dziewcząt delikatnie uchyliła drzwi i szybko zajrzała do środka.
Rusłana była tak zdenerwowana, że wydawało jej się, iż wszyscy dookoła słyszą, jak
mocno bije jej serce. W końcu nadeszła chwila prawdy. Jeśli spodoba się przebywającej za tymi
drzwiami kobiecie, będzie o krok bliżej do realizacji swojego celu. W przeciwnym razie jej
przeznaczenie znów znajdzie się w ślepej uliczce, a ona pogrąży się w strachu i bezradności.
Powtarzając sobie, że koniecznie musi się jej przypodobać, nagle poczuła, że jest jej
gorąco. A jeśli Sułtanka Matka słyszała o tej kłótni? Jeśli nie pozwoli, aby ta rzucająca się na
wszystkich z pazurami ruska kotka trafiła do alkowy jej syna? Wtedy nie będzie miało znaczenia,
że ktoś ją polecił. Rusłana zostanie rzucona w jakiś ciemny kąt pałacu i pozostawiona samej
sobie albo jeszcze gorzej – oddana komuś i wystawiona za drzwi seraju. Czy obiecała komuś, że
odda ją swojemu synowi za żonę, że zrobi z niej haseki? Nie. Rusłana wyobrażała sobie, że przez
lata będzie gniła w pałacu. W końcu stanie się starą posiwiałą odaliską. „Wolałabym raczej
umrzeć”, pomyślała.
– Rób to co ja. Nie waż się bez rozkazu spojrzeć w twarz sułtance Hafsie. Nie otwieraj
ust, dopóki ci nie każą. Nie próbuj podnosić głosu – polecił jej Sümbül Aga i tym samym
sprowadził ją na ziemię.
„Wiem”, przeszło jej przez myśl. Ile to już dni siedziała przed czarnymi wiedźmami
i razem z nimi powtarzała: „Nie spojrzę w twarz władcy bez rozkazu. Nie odezwę się niepytana.
Mówiąc, nie będę podnosiła głosu”. Czasem nawet przez sen powtarzała: „Nie spojrzę w twarz
władcy bez rozkazu”.
A może to w ogóle okaże się niepotrzebne. Możliwe, że za chwilę drzwi się otworzą
i dziewczyna, która tam weszła, wystawi głowę i powie: „Sümbül Ago, Sułtanka Matka mówi, że
nie ma ochoty widzieć tej ruskiej dziewczyny. Odejdź i zabierz ze sobą tę latawicę”.
„Nie waż się podnosić głowy. Nie waż się odzywać. Nie waż się patrzeć jej w oczy,
nawet jeśli dostaniesz rozkaz. Nie waż się zapomnieć, aby nisko się skłonić, przekraczając próg
drzwi i naruszając jej spokój”. Niech to szlag! Lista „Nie waż się…” była tak długa. Ile z tych
zakazów zostanie jej w pamięci? Co się stanie, jeśli o czymś zapomni? Sułtan każe pozbawić ją
głowy, mówiąc: „Ta dziewczyna spojrzała mi w oczy”? To wszystko jest takie głupie.
Gdzie ta dziewczyna? Dlaczego nie wychodzi? Niech stanie się już to, co ma się stać. Nie
mogła wytrzymać tego napięcia. Teraz nie tylko miała rezedrgane serce, ale także dzwoniło jej
w uszach. Znów ogarnęły ją te potworne wątpliwości. Czy sułtanka Hafsa naprawdę mogła
słyszeć o tej kłótni? „Oczywiście, że słyszała – odpowiedziała sobie w duchu. – Jeśli nie matka
wielkiego padyszacha, to kto miał o tym słyszeć? Te czarne haremowe wiedźmy już dawno do
niej przybiegły”, myślała z przekonaniem. Czy możliwe, że poznała również jej powód? A jeśli
Despina powiedziała, że zauważyła, jak Rusłana zabawiała się z Sümbülem Agą: „Widziałam,
jak obściskiwali się pod schodami. Przysięgam”. Wtedy już po niej.
– Weź się w garść – szepnęła stojąca za nią Merzuka. – Gdyby ktoś na ciebie spojrzał,
pomyślałby, że idziesz na ścięcie. Jesteś blada jak ściana.
Rusłana natychmiast uszczypnęła się w oba policzki. Spojrzała na Merzukę, jakby chciała
zapytać: „Teraz lepiej?”, ale Tatarka w odpowiedzi tylko mruknęła.
Dokładnie w chwili, gdy zaczęły ją nachodzić nowe wątpliwości, ogromne
dwuskrzydłowe drzwi się otworzyły. Sümbül Aga, idąc z przodu z dumą posiadacza wszystkich
gór i dolin, szepnął przez ramię:
– Rusz się.
Mężczyzna, skrzyżowawszy ręce, położył prawą dłoń na lewym ramieniu, a lewą na
prawym, po czym zatrzymał się przed wysokim progiem drzwi. Zapomniawszy o całej
wyniosłości, skłonił się głęboko i postąpił krok naprzód.
Rusłana drżała przed progiem. Próbowała skrzyżować ręce na wzór Sümbüla Agi, ale nie
mogła tego zrobić. Łącząc dłonie na brzuchu, przeszła przez próg. Zrobiła kilka kroków.
Ukłoniła się? „Niech to szlag! Czyżbym zapomniała? Gdzie jest ta kobieta? Nie mogę podnieść
głowy i spojrzeć? A może idę w złą stronę?”. Czuła, że znajdujące się za nią drzwi zamknęły się
równie bezgłośnie, jak się otworzyły. Czyli reszta została na zewnątrz. Gdzie podział się Sümbül
Aga? Jest przy mnie? Po mojej prawej czy lewej stronie? Chcę wreszcie podnieść głowę i się
rozejrzeć!
Nie wiedziała, jak długo wytrzyma, wpatrując się w podłogę. Nie podniosła głowy, więc
czuła tylko światło słoneczne padające na nią z okna. W tej samej chwili, dokładnie naprzeciwko
niej, usłyszała kobiecy głos:
– Sümbülu… – Ton nie był zbyt głośny, ale władczy. Nie był cienki, ale kobiecy. – Czy
w pawilonie nowicjuszek coś się dzisiaj wydarzyło?
„Niestety! Wszystko skończone! Ta kobieta wie! Już po mnie!”. Wszystkie te słowa
w jednej chwili wypełniły jej myśli. Ogarnięta paniką Rusłana nie słyszała nawet odpowiedzi
Sümbüla Agi. Jednak było oczywiste, iż dla Sułtanki Matki nie była ona wystarczająca.
– Nie wiesz, ago, że harem to dom naszego pana, padyszacha, i nikt nie ma prawa
zakłócać jego ciszy i spokoju? Co to były za hałasy? Cóż to za nieposłuszeństwo?
– Wiem, pani.
– Skoro o tym wiesz, to dlaczego do tego dopuściłeś?
– Sułtanka Matka lepiej ode mnie wie, jak trudne jest zarządzanie nowicjuszkami.
– Co ja słyszę, Sümbülu? Czy nowicjuszki powierzono adze, który nie potrafi sprawować
nad nimi władzy?
Głos kobiety był teraz bardziej surowy.
„Sprawy się komplikują – zadrżała Rusłana. – Moje marzenie skończy się, zanim się
zaczęło”.
– Nie jeden Sümbül, ale tysiące poświęcą się dla naszego władcy. Jestem gotów ponieść
karę, jeśli te krzyki dotarły do waszych uszu i wzbudziły wasz gniew.
Rusłana nie zrozumiała połowy z tego, co mówił mężczyzna, ale spokój i pewność siebie
bijące z jego wypowiedzi uspokoiły ją.
– Kto nie zna podstawowych zasad? Co taki ktoś robi w haremie?
W głowie Rusłany znów coś zadźwięczało ostrzegawczo. Ta kobieta nie odpuści.
Wszystko wyjdzie na jaw.
– To nowicjuszka, moja pani.
– To wiem, Sümbülu. Nie waż się więcej dopuścić do czegoś takiego. Kto to?
Sümbül Aga milczał. Nie mógł teraz zrobić nic innego. Miał powiedzieć: „To ta, która
stoi przed wami”? A może zanim to nastąpi, Rusłana powinna podnieść odważnie głowę
i krzyknąć: „To ja! To ja!”. „To ja przemierzyłam góry i doliny z Taczamem Nojanem. To ja
stawiałam czoła niewierzącym dzikusom. Mam bać się jakiejś Greczynki? Może dzięki temu
przestanę się kulić ze strachu. Zatrzymam rozdygotane serce”, przeszło jej przez myśl.
Dokładnie wtedy, gdy podjęła tę szaloną decyzję i chciała otworzyć usta, Sümbül Aga
odezwał się cicho:
– To pewna Greczynka z Krety. Wołają na nią Despina.
Rusłana zacisnęła mocno usta, aby nie wydać z siebie okrzyku radości. Czy Sümbül o niej
nie wspomni?
– Jak długo ta Despina jest w haremie?
– Prawie rok.
– Przez prawie rok nie nauczyła się nie krzyczeć w domu sułtana?
Cisza. Pewnie Sümbül Aga podobnie jak ona wpatrywał się teraz w podłogę.
Kolejne pytanie sułtanki Hafsy sprawiło, że świat Rusłany się zawalił.
– Z kim kłóciła się ta nieokrzesana nowicjuszka?
W głowie Rusłany natychmiast pojawiły się znane już myśli: „Niestety! Wszystko
skończone! Ta kobieta wie! Już po mnie!”.
Sümbül Aga nie miał teraz innego wyjścia. Na pewno powie, że to Rusłana wywołała
kłótnię i omal nie udusiła dziewczyny. Rusłana jeszcze niżej pochyliła głowę i zacisnęła powieki.
Jej serce dudniło w piersi.
– A z kim się nie kłóciła, moja pani. Atakuje wszystkich. Myślę, że jest szalona. Nic do
niej nie dociera.
„Hurra! Znów jestem uratowana!”. Sümbül Aga postanowił nie wspominać o miłosnych
uniesieniach pod schodami. „Oczywiście – pomyślała – gdyby wszystko się wydało, on też
straciłby głowę”.
– Czego chciała ta Despina?
– Czegóż mogła chcieć, moja pani? Nie smakują jej posiłki, łóżko jest niewygodne…
Dokucza dziewczętom, które odwiedzają sułtańskie komnaty. Wszystkim wydaje rozkazy… –
Mężczyzna zamilkł. – Jeśli można, powiem… – nie dokończył.
– Mów, Sümbülu Ago. Dlaczego milczysz? Czego trzeba, aby zachować spokój i ciszę
w haremie syna mojego świętej pamięci męża, sułtana Selima Groźnego – sułtana Sulejmana?
Rusłana pojęła taktykę doświadczonego haremowego agi. Sümbül Aga mówił tylko to, co
chciała usłyszeć Sułtanka Matka. Gdyby mogła unieść głowę, zobaczyłaby triumf bijący z jego
oczu. Rusłanie spodobała się ta gra. Koniecznie musiała opanować tę umiejętność.
– Pozwolę sobie stwierdzić, że ta dziewczyna nie zasługuje na łaskę i protekcję naszego
sułtana.
– Co to ma znaczyć?
– Jeśli wyrazicie zgodę, zwolnię ją ze służby. Niech szuka szczęścia poza murami pałacu.
Cisza.
Rusłana obserwowała wzory na dywanach leżących na podłodze. Czekając na odpowiedź
kobiety, miała wrażenie, że czas się zatrzymał. Ponieważ Sułtanka Matka zwlekała, Sümbül Aga
zmuszony był wykonać kolejny ruch.
– Obawiam się, że… Nie daj Boże! Pewnego dnia ta dziewczyna może targnąć się na
życie naszego… – aga nie dokończył.
– Tfu, tfu, tfu… – wyrwało się z ust sułtanki Hafsy. – Oby twoje słowa nigdy się nie
ziściły. Co taka obłąkana kobieta robi w haremie? Masz moje pozwolenie. Zajmij się tym.
„Zwycięstwo! Zwycięstwo! Zwycięstwo!”, wykrzykiwała Rusłana w myślach.
Tymczasem na twarzy Sümbüla Agi nie było nawet cienia uczucia. W końcu już się tym
zajął. Skoro zapadła decyzja o wydaleniu dziewczyny z pałacu, nikt nie będzie jej szukał. Gdy
ktoś jednak zapyta, miał już gotową odpowiedź: „O kogo pytacie, pani? O tę szaloną Greczynkę?
Kto wie, gdzie jest? Mam nadzieję, że szczęście się do niej uśmiechnęło”.
Ale Rusłana nie miała pojęcia, o czym myślał Sümbül. Cieszyła się, sądząc, że Despina
zostanie wyrzucona z seraju. Na zewnątrz mogła mówić, co tylko chciała. Kto by uwierzył
dziewczynie, która została wyrzucona z pałacu.
– Jestem matką sułtana. Zbliż się. – Głos kobiety tym razem zabrzmiał w uszach Rusłany
jak wersy pieśni szczęścia. – Przez tę bezczelną dziewuchę zapomniałam o tobie. Ale skoro ta
kwestia została już załatwiona, możemy porozmawiać.
Rusłana nie miała nawet odwagi się poruszyć. Kobieta, której twarzy jeszcze nie widziała,
chciała, żeby postąpiła krok w stronę szczęścia. Od osiągnięcia celu dzielił ją już tylko ten mały
krok? Nie, na pewno nie. Nawet jeśli spodoba się tej kobiecie, to jeszcze nie oznacza, że zda test
w obliczu sułtana Sulejmana.
Sułtanka Hafsa, widząc, że dziewczyna nawet nie drgnęła, powiedziała z czułością:
– Zbliż się, dziecko.
Rusłana, jak ją uczono na Krymie, z wdziękiem ruszyła do przodu.
– A więc to ty jesteś Aleksandra, protegowana Aj Bali, żony chana krymskiego?
Dziewczyna, nie odzywając się ani słowem, lekko pokręciła głową. Jak miała powiedzieć
matce wielkiego sułtana, że teraz ma na imię Rusłana?
Z pomocą znów przyszedł jej Sümbül Aga.
– Pani, wasza sługa chce, żeby nazywano ją Rusłaną. Uznała, że imię Aleksandra może
być trudne dla mieszkańców pałacu.
– Czyli chcesz, żebym mówiła do ciebie Rusłana?
Dziewczyna znów bezgłośnie poruszyła głową, tym razem na potwierdzenie.
– Niech tak będzie. Pasuje do tego miejsca. Sprytnie pomyślane. Dziewczyna z Rusi,
Rusłana…
Cisza.
Dziewczyna dobrze wiedziała, co oznacza ta cisza. Matka padyszacha uważnie mierzyła
ją wzrokiem od stóp do głów. Być może porównywała właśnie kobietę, którą tak bardzo
zainteresował się sułtan, z Gülbahar Haseki. Przed wielką próbą musiała jeszcze zyskać uznanie
w oczach Sułtanki Matki.
„Jest taka delikatna – pomyślała sułtanka Hafsa. – Nie jest tak wysoka jak Gülbahar, ale
jej gracja dodaje jej tyle uroku. Poza tym jest bardzo młoda. Dużo młodsza niż Gülbahar. Jest
świeża jak kwiat”.
– Unieś głowę, dziecko.
Nadeszła ta chwila. W końcu spojrzy w oczy matce osmańskiego sułtana, którego miłość
i koronę chciała zdobyć. Doskonale wiedziała, jak ważne jest to pierwsze spojrzenie. Najpierw
powoli ukłoniła się z szacunkiem.
Setaret Kalfa wielokrotnie ją przestrzegała:
– Moja śliczna. Jeśli Sułtanka Matka o coś cię poprosi, nie rób tego od razu. Najpierw
ukłoń się jej w pozdrowieniu.
– Dlaczego?
– Pokłon oznacza: „Wasze słowo jest dla mnie rozkazem”. Najpierw się ukłoń, a potem to
zrób.
– Skoro to rozkaz, od razu go wykonam.
– Wykluczone. Takie zasady obowiązują kobiety w seraju.
„To bez sensu”, pomyślała Rusłana, ale skoro w pałacu obowiązują takie zasady, musi
przestrzegać ich przed Sułtanką Matką.
Skłoniła się lekko. Uniosła głowę wprost do źródła światła, którego do tej chwili nie
widziała, wpatrując się w jedwabny dywan. Ich spojrzenia po raz pierwszy się spotkały.
Oślepiała ją jasność. Starsza kobieta siedziała wyniośle na wspaniałej sofie przed oknem, które
wyglądało jak perła na tle ściany wyłożonej zielonymi i białymi kafelkami. Ponieważ słońce
miała za plecami, dziewczyna w pierwszej chwili nie mogła zobaczyć jej zacienionej twarzy.
Wydała z siebie króciutki jęk. Ten nieoczekiwany dźwięk sprawił, że ze strachu serca dam dworu
i czekających na rozkazy sułtanki Hafsy służących podeszły do gardeł. Rusłana, zasłaniając usta
dłonią, próbowała nie dopuścić, aby znów stało się coś niewłaściwego.
– Co się stało, dziecko?
Rusłana nie odpowiedziała.
Bezwiednie postąpiła dwa kroki w stronę Sułtanki Matki. Kilka dam dworu patrzyło na
nią z zazdrością. Dziewczyna wyglądała, jakby płynęła nad ziemią.
Poruszyło to także struny w sercu sułtanki Hafsy. Przypomniała sobie siebie jako młodą
dziewczynę. „Ach – pomyślała – gdybyś widziała, jak ja wtedy płynęłam”. Przypomniały jej się
nagle dni, gdy z Krymu przybyła Aisze, aby zostać odaliską sułtana Selima. Aisze Hatun nie
mogła dać Selimowi syna. Nie czuła urazy wobec swojej następczyni Hafsy, wręcz przeciwnie –
wszystkiego ją nauczyła. Również tego, jak płynąć, zamiast iść, z czego znane były kobiety na
Krymie. Z odaliski awansowała na haseki, później na Sułtankę Matkę, ale już zapomniała, jak to
się robi. „Stare dobre czasy”, pomyślała sułtanka Hafsa. Ile to lat minęło? Trzydzieści?
Czterdzieści? Ciekawe, czy wciąż by umiała tak sunąć na czubkach palców. Kto nauczył tego tę
dziewczynę? Sułtanka Güldane czy jej synowa Aj?
Odejmując drobną dłoń od ust, Rusłana spojrzała na kobietę z mniejszej odległości. Kilka
dam dworu siedzących u stóp sułtanki i stojące pod ścianą służące szeptały między sobą
z przejęciem. „To niewiarygodne! Jak śmiała podchodzić tak blisko matki sułtana? Skąd miała
odwagę patrzeć jej prosto w oczy? Jeszcze nigdy żadna z kobiet nie okazała takiego braku
szacunku”.
Jedna z nich spojrzała na Sümbüla Agę, jakby chciała powiedzieć: „Nie nauczyłeś jej, jak
się należy zachować?”.
– Powiedz, dziecko. Co cię tak zdziwiło?
Starsza kobieta przyglądała się jej z równie wielką uwagą. Była taka piękna, taka młoda.
Bujne rude włosy opadały falami na ramiona. Biała zdobiona woalka, którą miała na głowie,
zdawała się okrywać tajemnicą jej dziewicze piękno.
„Mój Boże”, westchnęła. Co było w oczach tej dziewczyny? W migoczącym świetle jej
oczy czasem były niebieskozielone, a czasem stawały się ciemne jak noc. Czy to te oczy
oczarowywały człowieka, czy ich spojrzenie? A co miała powiedzieć o tych znajdujących się pod
zdradzającym silną wolę nosem, pełnych, tryskających pasją i namiętnością ustach, które
odebrałyby rozum każdemu mężczyźnie? Łabędzia szyja, wąskie ramiona proporcjonalne do
drobnego ciała, ukryte pod ubraniem, jędrne, jak na jej wiek duże piersi. Wąska talia
i zapraszające krągłe biodra. „Może nie jest aż tak piękna, ale ma w sobie jakiś wyjątkowy czar”,
pomyślała.
Uznawszy, że przyjrzała się dziewczynie wystarczająco dokładnie, kobieta zauważyła, że
Rusłana wciąż jej nie odpowiedziała. Uniosła głowę i patrząc jej w oczy, nie mogła uwierzyć.
Powiodła wzrokiem po innych obecnych, jakby chciała się upewnić, czy oni też to widzą. Tak,
wszyscy to widzieli. Ruska nowicjuszka cichuteńko płakała. „To dopiero niesłychane”, szeptały
między sobą służące. Przez chwilę Sułtanka Matka, damy dworu i służące wpatrywały się
w perłowe łzy wypływające z przypominających bezdenne studnie oczu Rusłany.
Pierwsza ocknęła się sułtanka Hafsa:
– Co się stało, dziecko? Dlaczego płaczesz? Powiedz. Nie bój się.
– Tak bardzo przypominacie mi matkę Güldane.
Nawet jeśli nie powinna zwracać się w ten sposób do matki sułtana, w jej
przypominającym muzykę głosie było wszystko: ból, tęsknota, zdziwienie, radość. Sułtanka
Matka, która zadrżała, słysząc imię matki pierwszej wybranki swojego męża, próbowała
odnaleźć w jej głosie choć cień fałszu czy obłudy. Na próżno. Jak bardzo musiała kochać tę
kobietę?
– Mówią, że ludzie są do siebie podobni, dziecko. Nie bez powodu tak twierdzą.
Próbowała sobie przypomnieć te kilka razy, kiedy widziała twarz sułtanki Güldane
podczas przymusowego pobytu chana Mengli Gireja w Stambule. Zapadły jej w pamięć jedynie
piękne skośne oczy.
– Sułtanka Güldane zwiędła jak róża19, dziecko.
Rusłana potrząsnęła głową i cichutko załkała.
– Płaczesz tak za kobietą, z którą nawet nie łączyły cię więzy krwi?
– Yhy.
– Wylewasz łzy po staruszce, która nawet jeśli ci matkowała, była obca. Doprawdy?
– Yhy – wydobyła z siebie Rusłana, pochlipując.
Starsza kobieta znów długo jej się przyglądała. Ponownie próbowała odnaleźć
w załzawionych oczach coś fałszywego. Nie znalazła. Dziewczyna płakała z głębi serca.
Wylewała łzy tylko dlatego, że sułtanka przypominała jej kobietę, która zastąpiła jej matkę.
– Łzy nadają ci szlachetności – powiedziała powoli.
Ani Sümbül Aga, ani damy dworu nie słyszeli wcześniej, aby najważniejsza kobieta
w seraju zwracała się do kogoś w taki sposób. Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że głos jej
drżał, a oczy się zaszkliły. Spojrzeli na siebie przekonani, że łzy matki padyszacha nie wróżą nic
dobrego.
Kobieta głęboko westchnęła. Wzruszenie Rusłany przypomniało sułtance Hafsie jej
własną matkę. Nie nacieszyła się nią.
– Zbliż się – powiedziała. – Płaczesz po kobiecie, którą uznałaś za matkę. Ja od dawna
nawet nie pomyślałam o swojej. Zbliż się, niech spojrzę z bliska w te piękne oczy. Może odnajdę
w nich jakiś ślad mojej matki i zapłaczę przez własną niepamięć i nielojalność.
Kobieta, spostrzegłszy, że Rusłana spogląda niepewnie na Sümbüla Agę, odwróciła się do
niego.
– Jeszcze tu jesteś, Sümbülu? Podczas gdy jakaś prymitywna dziewucha próbuje zakłócić
spokój domu mojego syna, ty stoisz tu i wysłuchujesz westchnień starej kobiety?
Sümbül Aga nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. Zbierając się w pośpiechu, usłyszał
głos sułtanki Hafsy:
– Odejdź, Sümbülu. Zrób to, co konieczne. Zostaw nas same z drogą protegowaną matki
Güldane.
Gdy Sümbül Aga wycofywał się w stronę drzwi, kobieta dodała:
– Później się wytłumaczysz, dlaczego dopiero teraz przyprowadziłeś do mnie naszą
dziewczynkę.
W jej głosie bardziej niż gniew słychać było wesołość pomieszaną ze szczęściem. Co
więcej, wydawało się, że gdy niewielką chusteczką ocierała łzy z policzków Rusłany, na jej
twarzy pojawił się wyraz tęsknoty.
Sümbül Aga był szczęśliwy. Trzykrotnie kłaniając się i pozdrawiając Sułtankę Matkę,
pomyślał: „Strzeliłeś w dziesiątkę, Sümbülu. Niedługo dla tej ruskiej dziewczyny straci głowę
również sam sułtan. Ach, strzeż się, Mahidevran Gülbahar Haseki!”.
XVII

Wiadomość o tym, że sułtanka Hafsa przyjęła u siebie przybyłą z Krymu Rusinkę, dotarła
do Gülbahar Haseki jak na skrzydłach. Gülbahar, która składała głowę na tej samej poduszce co
sułtan Sulejman od czasów, gdy ten był jeszcze sandżakbejem w Manisie, podeszła do sofy,
szurając po podłodze wspaniałymi spódnicami, i usiadła. Służące natychmiast pospieszyły, aby
ułożyć jej poduszki za plecami i poprawić spódnice.
– Czy dziewczyna jest bardzo piękna?
Służąca, która opuściwszy komnatę Sułtanki Matki, natychmiast pobiegła przekazać
wiadomość drugiej najważniejszej kobiecie w seraju, nie wiedziała, co odpowiedzieć. Jeśli
powie, że tak, będzie źle. Jeśli powie, że nie, jej kłamstwo i tak w końcu wyjdzie na jaw i będzie
jeszcze gorzej.
Znającej pałacowe obyczaje służącej nieobca też była obłuda. Kłaniając się głęboko przed
haseki, odpowiedziała:
– Moja sułtanko, czy istnieje piękniejsza od ciebie? Czy jakaś ruska dziewczyna może
równać się z moją haseki?
Gülbahar była piękna. Najpiękniejsza z pięknych. Nie bez przyczyny nadano jej imię
Mahidevran20. W jej żyłach płynęła krew przodków wychowanych wśród kaukaskich gór,
lodowatych wód i świeżego powietrza pachnącego tymiankiem. Była wysoką i smukłą
Czerkieską21. W jej czarnych, sięgających do pasa włosach nawet najmniejszy promień światła
odbijał się blaskiem gwiazd. Z tego powodu sułtan Sulejman zwykł nazywać ją swoją Gwiazdą.
Rzeczywiście wraz z Gülbahar rozbłysła gwiazda Sulejmana. Gülbahar dała mu wspaniałego
syna. Gdy umarł jego ojciec, sułtan Selim, Sulejman w młodym wieku zasiadł na tronie
osmańskim.
Oczy Gülbahar były duże i ciemne jak czarne winogrona. Ich kąciki wyglądały jak
namalowane. Sulejman widział w tych oczach zarówno subtelne drżenie miłości, jak i delikatną,
ale gotową do walki w obronie swojego potomstwa łanię. Była dumna ze swojej pozycji.
W pałacu pełnym przepięknych dziewcząt władca świata nie chciał powąchać żadnego innego
kwiatu.
– Nie kłam. Mówią o niej, że jest piękna. Swoją urodą i słodkimi słowami oczarowała
nawet Sułtankę Matkę. Jeśli jest obdarzona tymi obiema cechami, to znaczy, że jest
niebezpieczna.
„Służące też nie są głupie – przeszło jej przez myśl. – W końcu mówiono o niej także, że
jest świeża i przejrzysta jak źródlana woda”.
Dziewczyna wiedziała, że Gülbahar Haseki czeka na jej odpowiedź.
– Ależ, pani, cóż z tego, że jest ładna? – lawirowała. – Moja haseki jest jak słońce. Jeśli ta
dziewczyna jest iskrą, to wy jesteście płomieniem świecy. Ona rozbłyśnie i zgaśnie. Poza tym to
jeszcze dziecko.
– Co ty opowiadasz? Nazywasz piętnastoletnią dziewczynę dzieckiem? Gdy nosiłam pod
sercem księcia Mustafę, miałam czternaście lat.
Gülbahar pamiętała tamten zimowy dzień. Noc, którą spędziła z synem sułtana Selima,
księciem Sulejmanem. Nie myślała wówczas ani o tronie, ani o godności władcy. Kto wtedy
mógł przypuszczać, że miażdżący wrogów w bitwach Selim, będący największym utrapieniem
szacha Ismaila22 i mameluckiego Tumanbaja23, nie zginie z ręki jednego ze swoich licznych
wrogów, ale zostanie pokonany przez czyrak na plecach, a niemający nawet dwudziestu pięciu
wiosen Sulejman obejmie władzę w imperium rozciągającym się od gór Kaukazu po węgierskie
stepy?
Cieszyli się wtedy jak dzieci. Gdy jej mąż wyruszył w bezkresną podróż, sułtanka Hafsa
przeniosła się do syna, do Manisy. Uwielbiała Gülbahar. Jej uczucie do niej nabrało mocy, gdy
ujrzała szczęście swojego syna. A gdy dowiedziała się, że Gülbahar spodziewa się dziecka, nie
miało sobie równych. W rzeczywistości Sulejman, sprawując władzę bejlerbeja w ejalecie
Kaffy24, po raz pierwszy jako siedemnastolatek zasmakował pożądania i dał dowód swojej
męskości w łożu tatarskiej dziewczyny, Fulaje Hatun. Mieli też syna o imieniu Mahmud, ale
wówczas on sam był jeszcze dzieckiem. Dlatego ani on, ani sułtanka Hafsa nie uznali dziecka,
które miał z odaliską.
Ale teraz wszystko wyglądało inaczej. Młody, dwudziestopięcioletni książę był męski
niczym orzeł, a do tego zakochany. Stracił zainteresowanie Tatarką, która dała mu syna. Teraz
liczyła się tylko Gülbahar. Zdarzało się nawet, że zaniedbywał swoje obowiązki namiestnika, aby
nie opuszczać jej ramion. Całymi dniami przesiadywał u niej, co było tematem cichych żartów
wśród jego straży przybocznej:
– Widział ktoś księcia?
– Nie słyszałeś, wyjechał na podbój Czerkiesji.
Służące Gülbahar szeptały między sobą i śmiały się ukradkiem.
– Słyszałaś, że Gülbahar jest w ciąży?
– Pojedynczej czy mnogiej?
– Jak to?
– Sama popatrz, książę nie opuszcza jej łoża. Zobaczysz, urodzi bliźniaki, a może nawet
trojaczki.
Szepty niosły się echem po wszystkich zakątkach miasta, zamieniając się w gromki
śmiech. W niedługim czasie dotarły również do uszu sułtanki Hafsy. Ale Sułtance Matce nie było
do śmiechu.
– Ciemnota. Cóż to za zuchwałość. Nie wstyd wam oczerniać bejlerbeja, który was
karmi? Mam wam poobcinać języki?
Przerażone służące padały ze strachu na twarz. Niewzruszona płaczem i błaganiami
o wybaczenie sułtanka Hafsa, która uznawała Gülbahar za swoją synową, chociaż ta nie miała
ślubu z jej synem, ukarała chłostą wyśmiewające się z niej służące. Co więcej, aby uśmierzyć
swoją gorycz, sama wzięła witkę i wymierzyła kilka razów.
– Tym razem chłosta, ale wiedzcie, że jeśli jeszcze raz usłyszę coś podobnego, każę
powyrywać wam języki. Nieme nie będziecie rozpowiadać takich oszczerstw.
Właściwie plotki, które w jednej chwili się wyciszyły, wcale nie obchodziły ani
Sulejmana, ani Gülbahar. Przepełniona miłością, wyczerpana namiętnością Czerkieska siedziała
naprzeciw okna wychodzącego na mieniący się wszystkimi odcieniami zieleni las, dziergając
ubranka dla dziecka, które już zaczynało kopać. Tymczasem książę wsłuchiwał się w wycie
wiatru odbijającego się echem o strome skały gór Manisy, wpatrując się we wzgórza porośnięte
morzem drzew. Chwytał za pióro i pisał wiersze sławiące ciemnobrązowe oczy i czarne włosy
Gülbahar.
Wieczory w domu bejlerbeja miały teraz inny czar. Nocami Sulejman i Gülbahar siedzieli
przytuleni, wpatrując się w szalejący w kominku ogień. Książę, biorąc łyk wina z wykonanego
z ciętego kryształu kielicha, pytał: „Czy mogę też zasmakować tych czereśniowych ust?”. Udając
zawstydzoną, Gülbahar oddawała się czasem delikatnym i pełnym uczucia, czasem bezwstydnym
i pożądliwym pocałunkom jego silnych ust. Jęcząc z rozkoszy, którą dawały jej śmiałe ruchy
młodego mężczyzny, szeptała: „Mój książę”. Ten przepełniony namiętnością szept rozniecał
w nim jeszcze większy ogień i sprawiał, że poruszał się w niej coraz szybciej. Oplatająca nogami
talię mężczyzny Gülbahar osiągała z nim szczyty. Gdy ich zmęczone i mokre od potu, ale
zaspokojone ciała spoczywały obok siebie wśród jedwabnej pościeli, Sulejman szeptał jej do
ucha wiersz, który napisał tego dnia:
Czym jest jedno życie za pocałunek.

Oddałbym tysiąc żyć

Za jeden krótki pocałunek z ust mej ukochanej.

Czternastoletnia Gülbahar często się zastanawiała, czego więcej mogłaby chcieć od życia.
„Chyba to właśnie jest pełnia szczęścia. Mój mężczyzna jest młody, przystojny, noszę jego
dziecko. Jeśli los będzie mu sprzyjał, wstąpi na tron. Mój syn zostanie księciem, a ja matką
padyszacha”.
Właściwie w owym czasie Gülbahar nawet nie obchodził tytuł sułtański. Wystarczało jej,
że Sulejman należy do niej.
Sułtanka Hafsa cieszyła się z tego związku. Sulejman nie dostrzegał niczego poza
czerkieską dziewczyną. Poświęcał jej całą swoją energię. Cóż mogło być lepszego niż to, że
umysł następcy tronu państwa osmańskiego zamiast sprawami państwa był pochłonięty miłością?
Hafsa nie chciała nawet myśleć o strasznych rzeczach, które wydarzyłyby się, gdyby zaczął się
interesować państwem: „Co robi nasz padyszach? Przez wojny społeczeństwo jest wyczerpane
i biedne. Czy ojciec tego nie widzi?”. Odkąd jej małżonek wstąpił na tron, robiła wszystko, aby
trzymać Sulejmana z dala od jego oczu. Wiedziała, że gdy chodziło o państwo, okrutny25 władca
nie liczył się ani z żoną, ani z synem. Gdyby ktoś powiedział mu: „Twoja prawa ręka zdradza
twoje państwo”, bez zastanowienia wyciągnąłby szablę i obciąłby ją. Sułtanka Hafsa nie mogła
zapomnieć tego, jak jej małżonek wystąpił przeciw swojemu ojcu, sułtanowi Bajazydowi.
– Jest naszym ojcem, ale nie potrafi kierować państwem – powiedział wtedy.
Pewnego dnia zapytał nawet:
– Jak myślisz, Hafso, czy nasz książę Sulejman będzie taki jak ja i pewnego dnia wystąpi
przeciwko mnie?
To pytanie uderzyło młodą kobietę. Natychmiast próbowała go uspokoić, mówiąc:
– Oby twoje słowa nigdy się nie spełniły. Któż mógłby wystąpić przeciw wspaniałemu
Selimowi Groźnemu, który przez całe życie walczył, aby powiększyć swoje państwo? Kto
odważyłby się źle na niego spojrzeć? Krew z jego krwi i ciało z jego ciała?
Wiedziała jednak, że ta wątpliwość głęboko wryła się w serce Selima Groźnego. Sułtanka
Hafsa obawiała się, że jeśli popełni choćby najmniejszy błąd, jej mąż będzie próbował zgładzić
Sulejmana. Dlatego, modląc się co wieczór, dziękowała Bogu, że jej syn spędza czas
w ramionach Gülbahar.
Gdy wraz z pierwszymi skurczami do Gülbahar wezwano akuszerkę, Manisę ogarnęło
nowe szczęście. Po wielu godzinach po korytarzach rozniósł się echem pierwszy płacz
dobywający się z maleńkiego ciałka chłopca, który przyszedł na świat o wschodzie słońca.
Posłańcy biegli, wołając z przejęciem:
– Dobre wieści, książę! Dobre wieści! Macie syna!
Ulice miasta wypełniły się okrzykami heroldów:
– Niech wszyscy usłyszą dobrą wiadomość! Władca świata, nasz padyszach sułtan Selim
Groźny z woli Bożej po raz drugi został dziadkiem! Niech wszyscy o tym usłyszą! Nasz książę
Sulejman ma drugiego syna! Imię małego księcia to Mustafa. Niech nam żyje długo
i szczęśliwie!
Na drugim końcu miasta inny herold też przekazywał dobrą nowinę:
– Niech nam żyje chan Mustafa, długo i szczęśliwie! Boże Wszechmogący, chroń
naszego chana Mustafę! Niech nasz prorok Mahomet będzie orędownikiem Mustafy!
Za radą sułtanki Hafsy również Gülbahar robiła wszystko, co w jej mocy, aby trzymać
Sulejmana z daleka od spraw państwowych.
Gülbahar Haseki pamiętała dzień, w którym usłyszeli, że ze Stambułu przybyli posłańcy.
Serca obydwu kobiet zamarły ze strachu. Czyżby jeźdźcy przynieśli jakąś złą wiadomość?
– Niech żyje padyszach! – wykrzyknęli.
Gdy mężczyźni padli do stóp Sulejmana, wszyscy zrozumieli, że przeznaczenie
wytyczyło nową drogę. Sułtanka Hafsa bezgłośnie płakała po zmarłym mężu. Dziękowała Bogu,
że jej syn cały i zdrowy zasiadł na tronie, a Gülbahar milczała.
– Należy natychmiast wyruszyć w drogę – odezwał się do posłańców Sulejman. Przytulił
syna, a później odwrócił się do niej i rzekł: – Spójrz, byłaś kobietą księcia, a teraz stałaś się
sułtańską haseki. Jesteś, po mojej matce, najważniejszą kobietą w państwie osmańskim. Twój syn
– książę Mustafa – jest moim następcą.
Było pewne, że Sulejman wykreślił ze swojego życia pierworodnego syna, którego
urodziła mu Fulaje. Nie wiedziała, co było tego przyczyną. Nikt też o to nie pytał.
Gülbahar wciąż pamiętała długie spojrzenie Sulejmana, zanim na grzbiecie siwego
rumaka wyruszył w drogę, i jego słowa:
– Nie przejmuj się tronem. Zawsze będziesz moją Mahidevran. Pamiętaj o tym, Gülbahar.
Bezwiednie pogłaskała się po policzku, który Sulejman ucałował, zanim galopem ruszył
do Stambułu.
Od tego czasu minęło jakby tysiąc lat. Od dnia, w którym wstąpił na tron, miłość
Sulejmana się rozproszyła. Od tej chwili Gülbahar musiała się nim dzielić z państwem
niezliczoną liczbą wezyrów, tysiącami paszów, bejów i agów, ale godziła się na to. Jeśli nie
liczyć kilku nocnych przygód z dziewczętami z haremu, za każdym razem to do niej wracał. Gdy
tylko wzywał ją do siebie, z radością biegła w ramiona swojego mężczyzny. Młody padyszach
całował jej policzki i delektował się jej zapachem:
– Policzki masz jak róża i pachniesz jak róża. Chodź do mnie.
„Nie – powiedziała sobie – ta Rusinka może być tak piękna i tak młoda, jak tylko chce.
Sulejman nie odsunie na bok swojej róży, aby powąchać jakiś kłujący krzak”.
Jeśli tak, to skąd ten wewnętrzny niepokój? Skoro sułtan niezmiennie obsypuje mnie
komplementami, to dlaczego ten podstępny strach wyniszcza moje wnętrze? Jak powinna
rozumieć tamte koszmary? Od dnia, w którym usłyszała, że ruska dziewczyna oczarowała
sułtankę Hafsę, co noc śniła to samo. Kruczoczarny cień wchodził do jej pokoju z tłustym
powrozem i wydzierał Mustafę z jej ramion. Ze strachu z nikim o tym nie rozmawiała.
„Żywię ten sam lęk, który swego czasu sułtanka Hafsa o Sulejmana – powiedziała
w duchu Gülbahar. – Czyje życie jest w niebezpieczeństwie? Moje czy Mustafy? A może ten
nawiedzający ją w snach cień to ta ruska pluskwa, którą nazywają Rusłana?”.
W tamtych dniach nie tylko Gülbahar poszukiwała znaczenia swoich snów. Sułtanka
Hafsa również próbowała odgadnąć znaczenie snu, w którym widziała Gülbahar. Na pewno
miało to związek z Rusłaną. Ale jaki?
Sułtanka Matka pamiętała każde słowo listu, który przesłała Aj Bala.
Wybranko sułtana Selima Groźnego, czcigodna matko sułtana Sulejmana – zaczęła swój
list Aj Bala. – Chciałabym, żebyś wiedziała, że Rusinka Aleksandra, którą mój mąż chan krymski
Mehmed Girej przysłał do władcy świata sułtana Sulejmana, została mi powierzona przez moją
świętej pamięci teściową na łożu śmierci. Opowiedziała mi swój sen, tak jak ja teraz opowiem go
Tobie. W myślach ujrzała dziewczynę w stambulskim seraju. Była piękna jak nimfa. Zupełnie jak
Aleksandra. Nagle ukazał się orzeł. Ptak krążył nad głową dziewczyny. Wtedy ona wyciągnęła
ręce ku niebu i pochwyciła go. Orzeł objął dziewczynę ogromnymi skrzydłami i odlecieli razem.

Słowa Aj Bali odbijały się echem w pamięci sułtanki Hafsy. Co to mogło oznaczać? Jak
to tłumaczyć? Co symbolizował orzeł? Jakie znaczenie miało złapanie orła przez dziewczynę? To
dobry znak czy zły omen?
Ty i córka mojej teściowej dzielicie ten sam los. Oddałyście serca temu samemu
mężczyźnie i dałyście mu dzieci. Matka Twojej współtowarzyszki, a moja teściowa, wyszeptała mi
na łożu śmierci, że przeznaczenie dziewczyny związane jest z rodem Osmanów. Powiedziała:
„Wyślij Aleksandrę do matki sułtana Sulejmana. Jeśli ma tak dobre serce, jak mówiła moja
córka, przyjmie ją”. To wszystko. Resztę znasz. Jeżeli nie zechcesz tego zrobić, postąpisz według
swojej oceny. Możesz pozwolić jej odejść, o ile takie będzie twoje życzenie. Może powróci w góry,
skąd przybyła. Nie, jeśli nie zdobędzie Twojego serca, wiedz, że wolą Matki Güldane było, abym
traktowała ją jak siostrę – odeślij Aleksandrę do mnie, na Krym. Jeśli jednak zechcesz, aby
dziewczyna pochwyciła orła, z Boskim przyzwoleniem, spełnisz ostatnie życzenie mojej teściowej.
Moja droga sułtanko, szlachetna matko Sulejmana, pozwól, aby wypełniła się wola Boża.
Podejmij właściwą decyzję.

Hafsa długo wszystko rozważała, jednak nie potrafiła temu snowi nadać jakiegokolwiek
znaczenia. W końcu wezwała do siebie szejka islamu, Alego Dżemali Zembilli Efendiego.
– Miałam sen, hodżo – zaczęła, westchnęła głęboko i zmarszczyła brwi. – Jednak boję się
kogokolwiek o to pytać.
Mężczyzna siedzący naprzeciw niej był biały jak mleko. Tuż przy krawędzi turbanu
można było dostrzec jego śnieżnobiałe, bujne brwi. Taką samą barwę miały rzęsy. Z jego
wyblakłych już oczu wciąż biła mądrość.
– Oby zwiastował pomyślność – powiedział przymilnie, choć jego głos był pełen rezerwy.
– Sny to wąskie przejście między naszą wiarą a grzechami, które skrywamy głęboko w swojej
duszy. Przenikają do naszego umysłu i mówią nam to, czego nie wypowie język. Czasem szepczą
o sekretach z przeszłości, kiedy indziej z przyszłości. W snach, Sułtanko Matko, mierzą się ze
sobą moc Boska i niewiara szatana. Komentowanie snu to próba zrozumienia jego znaczenia.
Można go odczytać dobrze lub źle. Twierdzenie, że interpretacja jest na pewno słuszna, jest jak
próba zrównania się z Bogiem. Oby Bóg ukazał nam prawdę i sprawił, abyśmy ją pojęli. Oby nie
pozwolił nam zbliżyć się do szatana.
Ali Dżemali Hodża przymknął oczy i poruszając ustami, wypowiadał modlitwy.
Następnie dmuchnął w cztery strony pokoju.
Sułtanka Hafsa, która słuchała mężczyzny, kiwając głową, cierpliwie czekała, aż skończy
swoje modlitwy.
– Stąd mój strach – powiedziała. – Czy powinnam pokładać tak wielką nadzieję w tym
objaśnieniu i postąpić zgodnie z nim? Czy jeśli będzie złudne, popełnię grzech i doprowadzę do
nieszczęścia? A przeciwnie? Czy nie jest grzechem zignorować rozkazy płynące ze snów? Co się
wówczas stanie?
Mianowany przez sułtana Selima szejkiem islamu mądry Ali Dżemali Efendi zaniepokoił
się, widząc, że kobieta wciąż rozważa swój sen. Cóż to mógł być za sen, skoro wzbudził lęk
w sercu potężnej Sułtanki Matki? Może gdy wysłucha i zinterpretuje sen, pozwoli mu to poznać
jakąś tajemnicę. „Muszę to szybko rozważyć, a jeśli trzeba, to nawet postawić wróżbę”, przeszło
mu przez myśl. Odwrócił się do czekającej na odpowiedź kobiety.
– Pani, czy w życiu można trzymać się z dala od snów? Czy można uniknąć próby ich
interpretacji? Jest wiele snów, które wskazują właściwą drogę. Czy wiecie, że sułtan Alp Arslan
stawił czoła armii bezbożników Bizantyjskiego Diogenesa pod Manzikertem za sprawą słów
białobrodego mędrca, który powiedział mu: „Ruszaj na zachód, zabierz słońce wschodu na
zachód”.
Zembilli zamilkł. Tuż przed nim na stoliku z macicy perłowej stała karafka z wodą, po
której pływały różane płatki. Napełnił szklankę i upił dwa łyki.
– Powiem więcej. Gdyby nasz przodek Bajazyd Błyskawica usłuchał snu nie swojego,
lecz tego, który ujrzała jego małżonka, być może nie poniósłby upokarzającej porażki i nie
zakończyłby życia w niewoli. Również nasz prorok opowiadał swoje sny swoim towarzyszom,
komentował je i wyciągał naukę.
Ali Dżemali Hodża upił jeszcze jeden łyk.
– Chcę powiedzieć, moja pani, że nie należy bać się snów ani ich interpretacji. Bóg
obdarzył swój lud rozumem, aby nie postępował źle. Jeśli źle postąpicie, to również będzie wola
boska.
Powoli odstawił szklankę i zapytał:
– O czym był wasz sen?
Sułtanka Hafsa, przysiadłszy na kolanach, zaczęła powoli opowiadać sen sułtanki
Güldane tak, jakby to był jej własny sen.
– Widziałam orła. Wielkiego orła o barwie popiołu.
– Orzeł oznacza państwo. To siła i władza. Oby oznaczał pomyślność. Czy ten orzeł
leciał?
– Tak. Leciał nieprzerwanie. Leciał ponad najwyższymi wzgórzami, ponad ośnieżonymi
szczytami, wśród gwiazd.
Twarz szejka islamu rozbłysła radością.
– W takim razie to dobre wieści. Bóg chciał przekazać je matce naszego władcy. Nasz
pan dokona kolejnych podbojów. Głowa naszego państwa dosięgnie gwiazd, słońca. Czy orzeł
gdzieś wylądował?
– Nie.
Widząc wahanie kobiety, ciekawość szejka islamu jeszcze bardziej wzrosła.
– A później, sułtanko?
– Nagle pojawiła się dziewczyna spacerująca po wychodzących na morze murach pałacu.
– Dziewczyna?
– Tak, bardzo piękna.
– A potem?
– Orzeł zaczął krążyć nad głową dziewczyny.
– To na pewno oznacza szczęście, sułtanko.
– Szczęście? Dla kogo? Dla orła czy dziewczyny?
– Mów dalej, sułtanko.
– Naraz dziewczyna wyciągnęła ręce i pochwyciła orła.
– Złapała orła lecącego nad jej głową? Naprawdę?
– Tak. Orzeł rozłożył skrzydła, objął ją i odlecieli.
Usta szejka islamu Alego Dżemali Zembilli Efendiego otworzyły się ze zdziwienia.
Szczerze mówiąc, nie spodziewał się takiego zakończenia snu. Co to mogło znaczyć? Co
oznaczała dziewczyna? Co symbolizowało pochwycenie orła?
Widząc, że nauczyciel zamyślił się głęboko, sułtanka Hafsa zapytała ponownie:
– Co oznacza ten sen? Zwiastuje pomyślność czy nieszczęście?
Przez chwilę Zembilli siedział w milczeniu. Później jego usta znów zaczęły się poruszać.
Przymknął oczy. Jego białe rzęsy drżały ze strachu i z podniecenia, jakby obawiał się ujrzeć to,
co dzieje się w innym świecie. Białą brodę uderzyła czerwień słońca szykującego się do zachodu.
A szata wydawała się zanurzać w złotej wodzie.
Jeszcze przez chwilę sułtanka Hafsa z szacunkiem czekała, aż Ali Dżemali Efendi
powróci ze światów, w których się zanurzył. W końcu nie wytrzymała i mruknęła niewyraźnie:
– Hodżo…
Drżące powieki Zembillego otworzyły się. Oczami, niegdyś stalowymi, teraz
poszarzałymi ze starości, długo patrzył na kobietę, która z przejęciem pomieszanym ze strachem
czekała na to, co powie. Nie omieszkał najpierw rozejrzeć się dookoła, jakby w obawie, że ktoś
mógłby ich usłyszeć.
– Sułtanko – wyszeptał. – Nasz władca z łatwością dokona nowych podbojów, jednak…
Gdy mężczyzna zamilkł, zaniepokojona Hafsa zapytała:
– Czy coś mu się stanie, Hodżo? Powiedz.
Ali Dżemali Efendi powoli pokiwał głową. Zachowując należyty dystans, zbliżył się
i wyszeptał Hafsie do ucha:
– Nasz władca zdobędzie wiele nowych ziem, ale miłość pewnej dziewczyny zdobędzie
jego.
Po wyjściu szejka islamu sułtanka Hafsa zatopiła się w myślach. Co to znaczyło?
– Mój Boże! – szepnęła do siebie. – Jeśli sen matki Aisze Hatun zapowiada chwałę, mam
przed sobą dwie drogi. Którą mam pójść? Czy pozwolić dziewczynie pochwycić orła? Czy
powinnam ochronić orła przed sidłami miłości? Wskaż mi drogę. Co mam robić?
Jasne było, że polubiła Rusłanę. Tak podpowiadało jej serce. „A może dałam się nabrać
na niewinność dziewczyny?” – to pytanie nie dawało jej spokoju od chwili, gdy Rusłana opuściła
jej komnatę.
„Nic podobnego – przemknęło jej przez myśl. – Być może postarzałam się, ale moje oczy
wciąż widzą wystarczająco ostro, aby dostrzec cienką linię między niewinnością
a zakłamaniem”. Gdy tylko na nią spojrzała, zrozumiała, że pod niewinnością dziewczyny kryje
się żelazna wola i bezgraniczna ambicja. Ona też wiele przeszła, żeby w końcu urodzić syna
i odebrać Selima Aisze. Poza tym Rusłana była na tyle szlachetna, że nie miała potrzeby, żeby to
ukrywać. W przeciwnym razie, gdy zapytała ją: „Czy masz jakieś życzenie, dziecko?”, czy bez
zająknięcia odpowiedziałaby matce sułtana:
– Moim jedynym pragnieniem jest zdrowie, spokój, szczęście i sukces naszego władcy.
Jeśli zostanę jego niewolnicą, będę szczęśliwa.
Kto nauczył tych wielkich słów dziewczynę, która nie potrafiła nawet poprawnie mówić
po turecku? Sümbül?
– To diabeł wcielony – mruknęła sułtanka Hafsa, kręcąc głową.
A może ujęły ją jej oczy? Te tajemnicze, mieniące się błękitem i zielenią, głębokie jak
morze, wielkie oczy.
Trudno było temu zaprzeczyć. Być może nie były to najpiękniejsze oczy, jakie widziała
w życiu, ale Rusłana miała oczy, które w jednej chwili potrafiły zniewolić, związać ręce, uderzyć
swoim pięknem, pochłonąć. „Skoro jej spojrzenie wywarło takie wrażenie na kobiecie, kto wie,
co mogą zrobić z Sulejmanem”, rozważała sułtanka Hafsa, nieświadoma, że na jej twarzy pojawił
się dziwny uśmiech. Nikt lepiej niż ona nie znał jej syna.
– Gdy Sulejman ujrzy Rusinkę, nie będzie potrafił się jej oprzeć – zachichotała.
Zaraz jednak zawstydziła się pod wpływem swoich myśli. Czyżby zdradzała Gülbahar,
która nazywała ją matką? Tak, najwyraźniej to właśnie robiła. Uparcie próbowała znaleźć
współtowarzyszkę dla Gülbahar. Jak to możliwe? Czy Gülbahar miała podzielić jej los?
Jednak gdy sułtanka Hafsa przypomniała sobie oczy Rusłany, jasność, która biła z jej
twarzy, kiedy się uśmiechała, dołeczki w jej policzkach i śnieżnobiałą szyję, natychmiast
zapomniała o wstydzie.
„Jestem tego pewna – pomyślała. – Odkąd Sulejman został padyszachem, żył pod dużą
presją. Nie minął rok, odkąd został sułtanem, gdy stojąc na czele armii, zdobył Belgrad. Pomścił
krew sułtana Murada I. Kto wie, co jeszcze planuje. Nawet jego spojrzenie się zmieniło”.
W oczach syna nie widziała już tego dawnego błysku szczęścia. „Dobrze znam to spojrzenie”,
pomyślała starsza kobieta. Jej mąż Selim Groźny patrzył na ludzi tym samym orlim wzrokiem.
Nie bez powodu nazywano Selima „orłem pól bitewnych”. Teraz jej syn też tak patrzył. Zupełnie
jak orzeł. Nieszczęśliwy orzeł.
To właśnie oznaczało bycie sułtanem. Wymagało poświęceń. Sprawiało, że człowiek
sięgał gwiazd, ale jednocześnie tracił szczęście.
Pewnego dnia jej ojciec powiedział:
– Widzisz, Hafso, naród nie jest taki, jak mu rozkażesz. Sam się tworzy. Możesz osadzić
na jego czele wszystkich sułtanów, chanów, królów i bejów, ale to on jest prawdziwym władcą.
Hafiza, którą Osmanowie w skrócie nazywali Hafsą, nigdy wcześniej nie widziała, żeby
w oczach jej ojca było tyle cierpienia. Nie znała powodu, choć oczywiście widziała, że nastały
trudne dni. Gdyby tak nie było, czy matka zamykałaby się w pokoju i płakała? Dlaczego zawsze,
gdy ogłaszano przybycie posłańca, kobieta przyciskała rękę do piersi? Dlaczego ostatnio twarz
ojca była taka blada?
Ojciec zamilkł i długo patrzył w oczy córki.
– Teraz ty musisz służyć narodowi.
– Jak mała dziewczynka ma służyć narodowi? Powiedz mi, co mam zrobić.
– Wysyłam cię do haremu księcia Selima. Jeśli dasz mu synów, szczęście się do ciebie
uśmiechnie.
Tak więc zrobiła. Została kobietą Selima Groźnego, przed którym wszyscy drżeli. To ona
powiła sułtanowi Selimowi syna, którego nie dała mu przybyła z Krymu Aisze. Szczęście się do
niej uśmiechnęło, jak przepowiedział jej ojciec. Została żoną padyszacha i zobaczyła, jak jej syn
również zasiada na tronie.
A teraz była świadkiem smutku Sulejmana. Naród odebrał życie jej synowi. Był taki
młodziutki, ale wiedziała, że cierpi. Śmierć księcia Mahmuda dwa miesiące wcześniej
wstrząsnęła nim bardziej, niżby się tego spodziewała. Odkąd wstąpił na tron, żył dla państwa.
Nie interesował się haremem. Nawet Gülbahar przestała go interesować. W jego życiu byli tylko
wielki wezyr Piri Mehmed Pasza, wezyrowie, agowie i żołnierze. I jeszcze ten sokolnik,
nawrócony Chorwat, Ibrahim26. Nienawidziła tego człowieka nieustannie zachęcającego jej syna
do nowych wojen. Nikt jej tego nie mówił, ale przez te wszystkie lata widziała wystarczająco
wiele, żeby to zrozumieć. Padyszach nie zdążył nawet porządnie odpocząć po zdobyciu
Belgradu, a już szykował się do kolejnych wypraw. Była tego pewna jak własnego imienia.
Codziennie godzinami rozmawiał z Ibrahimem, spotykał się z wielkim wezyrem, wezyrami
i dowódcą janczarów. Nieustannie sprawdzał armię i flotę.
Czy dźwigając tak wielki ciężar, Sulejman nie miał prawa do odrobiny szczęścia?
Gülbahar była dobra, piękna, była matką jej wnuka, ale nie potrafiła już wzniecić w sercu jej syna
nowych uniesień i szczęścia. Rusłana była świeża, dziecinna i pełna życia.
Gdy pierwsze promienie słońca przesączyły się przez kratę, sułtanka Hafsa wyprostowała
się w łóżku i podjęła decyzję. Opowie Sulejmanowi o Rusłanie. Postara się, żeby ją zobaczył.
Reszta to wola boska. Albo dziewczyna pochwyci orła, albo orzeł odleci w stronę ośnieżonych
szczytów.
– Ach, mój pąku róży27, ty, która dzielisz mój los, matko Aisze – westchnęła sułtanka
Hafsa. – Jeśli tak jest, jeśli mimo że odebrałam twojej córce mężczyznę, przyszłość, koronę
i tron, wciąż myślisz, że jestem dobra. Jesteś mi jak matka. Czuwaj nade mną.
XVIII

Na zewnątrz rozległ się gwar. Słychać było rytmiczne uderzenia bębnów unoszące się pod
niebo, przenikliwe dźwięki surm i dzwonki. Wszystkie odaliski pobiegły z dziedzińca do swoich
pokoi, gdzie przez zakratowane okna próbowały dostrzec to, co zaraz miało się wydarzyć.
Właściwie ta sama scena powtarzała się w każdy piątek. Pieczołowicie odtwarzana uroczystość
po piątkowej modlitwie.
– Szybko, moja śliczna, szybko – powiedziała Merzuka. – Chodź, zobacz.
Rusłana przerwała przechadzanie się po westybulu i pobiegła do środka. Gdy zbliżyła się
do krat, zobaczyła go. Z jej ust wydobył się okrzyk:
– Mój Boże, Jezusie nasz ojcze, Najświętsza Maryjo, to on! On! Mężczyzna, który
odmieni mój los. Ten, z którym pragnę dzielić szczęście i tron! Sułtan Sulejman!
Młody padyszach wyglądał zdumiewająco w wielkim turbanie i niesłychanie wytwornym
sobolowym kaftanie.
– Jakiż on przystojny – wyszeptała uroczyście Merzuka.
– Wcale nie. Ma haczykowaty nos. Do tego taki wielki.
Rusłana wiedziała, że to nieprawda, ale z jakiegoś powodu wstydziła się przyznać, że jest
przystojny. Pod ogromnym turbanem, ozdobionym perłami, błyszczącymi w słońcu diamentami
i płonącymi w jego promieniach rubinami, widać było ciemne brwi i pokrywającą twarz brodę.
Z pewnością rozsiewał wśród stojących naprzeciw siebie strach i wzbudzał szacunek. Jednak
było coś dziwnego w jego oczach. „Są czarne czy brązowe, a może mają barwę popiołu?”,
zastanawiała się Rusłana. Te oczy sprawiły, że jej serce zapłonęło po raz pierwszy, odkąd
spotkała Fryderyka. Wydatny nos zwisał jak dziób nad dwiema wyraźnymi kreskami ust, ale to
nadawało jego wyglądowi siły wzbudzającej strach.
W życiu nie widziała tak idealnie dobranego męskiego stroju. Kaftan, począwszy od
kolorowo zdobionego kołnierza, aż po brzeg był obszyty sobolowym futrem. Pod kaftanem
sułtan miał filcowy kontusz, a talię opasywał mu czerwony, jedwabny pas. Wzrok przyciągała
pokryta diamentami rękojeść wetkniętego za pas, wartego fortunę sztyletu. Wśród dźwięków
bębnów i kotłów, odwracając głowę to w prawo, to w lewo, wyniośle spoglądał na
rozkrzyczanych mieszkańców seraju.
„Jest zadufany w sobie”, przeszło przez myśl Rusłanie i nagle ogarnęła ją panika. Po co
takiemu przystojnemu i potężnemu mężczyźnie wiejska dziewczyna, która nawet nie potrafi
porządnie mówić po turecku? Ta myśl przeszyła jej umysł niczym strzała. „Do tego jesteś ruską
dziewką”, zmartwiła się. Zupełnie tak, jak z grymasem określiła ją jedna z odalisek, która
przechodząc obok niej, rzuciła: „Jesteś giaurem”. Właśnie tego dnia dowiedziała się, że Turcy
nazywali innowierców giaurami.
Rusłana postanowiła nie poddawać się wewnętrznemu głosowi.
– Jestem piękna.

– Cóż z tego, że jesteś piękna? Wokół niego jest wiele piękności. Chyba nie wiesz, co to
znaczy być piękną.

– Jestem też mądra.

– Na co twój rozum mężczyźnie, przed którym drży cały świat?


Być może Rusłana dalej prowadziłaby wewnętrzny spór, ale właśnie przed kamienne
podwyższenie, na którym niczym pomnik stał Sulejman, przyprowadzono rumaka o białej
grzywie, równie majestatycznego i dumnego co jeździec, który miał go dosiąść. Zebrany na
dziedzińcu tłum w jednej chwili zakrzyknął jednym głosem:
– Niech nam żyje długo i szczęśliwie! Niech Bóg obdarzy naszego władcę długim
życiem! Niech nam żyje sułtan!
Na widok rumaka Rusłana poczuła ukłucie w sercu. Przypomniał jej się koń Taczama
Nojana, który niósł ją przez góry i rzeki, z dala od rąk zbójców i handlarzy niewolników. Gdzie
teraz podziewał się Nadzieja? Znów przemierzał z Taczamem Nojanem wolne wyżyny Uralu?
Gasił pragnienie w chłodnych wodach Dniepru i Wołgi? Kroczył przez ukraińskie równiny
i polskie pachnące łąki? Po raz pierwszy żałowała, że zmieniła mu imię na Nadzieja. Burza
bardziej do niego pasowało. Dodawało mu siły i dostojeństwa. „Oby tata Nojan tak nie uważał”,
przemknęło jej przez myśl. Obserwując, jak Sulejman z godnością odbija się od podestu i sadowi
na końskim grzbiecie, przed oczami miała białą, tańczącą na wietrze grzywę Burzy.
Do pokoju weszła Setaret i również podeszła do okratowanego okna.
– Maszallah, Maszallah! – powiedziała. – Niech Bóg broni go przed złymi urokami. Tfu,
tfu.
– Gdzie wybiera się nasz padyszach? Na wojnę?
– Ach, moja głupiutka. Jaką wojnę? Nasz pan dopiero wrócił ze zwycięskiej wyprawy na
Belgrad.
Kobieta zauważyła, że dziewczyna, słysząc, że sułtan nie wybiera się na wojnę, uspokoiła
się. Uśmiechnęła się do siebie.
– Jaki mamy dziś dzień?
Rusłana zapomniała już o dniach, tygodniach i miesiącach.
– Jaki?
– Piątek, moja śliczna. Piątek.
– Eee, i co z tego?
– W piątki wszyscy mężczyźni modlą się razem w meczecie. Nasz władca jedzie właśnie
do meczetu.
Podczas gdy sułtan Sulejman z wprawą sadowił się na koniu, podbiegło do niego kilku
stajennych i rozłożyło na końskim grzbiecie kaftan obszyty sobolowym futrem. Inny pomagał
padyszachowi umieścić stopy w strzemionach. Koń również był dostojny i pasował do jeźdźca.
Głowę miał wyprostowaną, a uszy postawione. Mimo iż stajenni z dwóch stron przytrzymywali
konia, nie mógł ustać w miejscu. Szczupłymi nogami cały czas uderzał w kamienie.
Rusłana spojrzała na stojącego u boku padyszacha pełnego godności jeźdźca. Na prawym
ramieniu mężczyzny spoczywała wielka, drogocenna szabla. Jej zdobiona diamentami,
szmaragdami i rubinami pochwa lśniła w słońcu.
– Kto to jest? – zapytała z ciekawością.
– To mieczownik – odpowiedziała Setaret. – Nosi szablę, której nasz władca używa, żeby
odnosić zwycięstwa.
– Nie może sam nosić swojej szabli?
Kobietę zdziwiło to pytanie.
– To taki zwyczaj. Skąd mam to wiedzieć?
Gdy rumak Sulejmana wraz z siedzącym na nim jeźdźcem pełni majestatu ruszyli przez
dziedziniec, znów rozległy się okrzyki:
– Niech żyje padyszach!
„Mój Boże – pomyślała Rusłana i wyciągnęła krzyż dokładnie w chwili, gdy przejeżdżał
przed nią Sulejman. – Jest taki przystojny. Wspaniały”.
W zasadzie nie było to ich pierwsze spotkanie.
Pierwsze miało miejsce trzy dni po spotkaniu z sułtanką Hafsą. Nawet nie pamiętała, jak
minęły dwa kolejne dni. Sułtan Sulejman w otoczeniu służby przechodził przez dziedziniec
odalisek. Wszystko odbyło się tak szybko, że zanim Rusłana usłyszała szepty: „Idzie sułtan”
i wybiegła przed przydzieloną jej celę, było już po wszystkim. Rusłana dojrzała jedynie
obszywany sobolowym futrem kołnierz mężczyzny.
Gdy opuściła komnatę Sułtanki Matki, natychmiast przeniesiono ją z pawilonu dla
nowicjuszek. Mieszkała teraz na wyższym piętrze wraz z dziewczętami, które z nowicjuszek
awansowały na odaliski. Dostała dwupokojowy apartament. Jeden z pokoi otwierał się na
otoczoną balustradą galerię wychodzącą na dziedziniec nowicjuszek, na którym dostała
nieskończoną ilość razów od Sümbüla Agi. Pokój w głębi był większy i miał dwa duże
zakratowane okna wychodzące na wewnętrzny dziedziniec. Na ich widok Rusłana podskoczyła
z radości. Co prawda przez kraty, ale będzie mogła widzieć słońce, a może nawet patrzeć na
ścigające się ze sobą chmury.
Jeszcze tego samego wieczoru jej izbę wypełniły kobiety, które rozłożyły przed nią
przeróżne kolorowe tkaniny. Jednak Rusłana nie była w nastroju, żeby oglądać materiały.
Haremowi agowie nie wyrazili zgody na przeniesienie Merzuki na górę. Rusłana wpadła
w gniew. Uderzała pięściami w drzwi, wyszła na galerię i krzyczała.
W końcu pojawił się przed nią Sümbül Aga z twarzą zlaną potem.
– Co znowu? Dlaczego krzyczysz? Czy to, co spotkało Despinę, niczego cię nie
nauczyło? Tutaj się tak nie krzyczy – powiedział mężczyzna powoli.
Sümbül był wściekły, ale tym razem obyło się bez razów. Widać było, że ze wszystkich
sił stara się kontrolować swój gniew.
„Ach, Sümbülu – powiedział do siebie – panuj nad sobą. Żebyś czasem, zapomniawszy,
że sułtanka Hafsa nazwała ją córką, nie próbował skręcić karku tej ruskiej dziewce. Ta głowa
jeszcze ci się przyda”.
Rusłana szybko dostrzegła różnicę w zachowaniu Sümbüla. Przyczyną tej zmiany nie
mógł być jedynie zapłacony ciałem haracz. Sümbül na własne oczy widział i na własne uszy
słyszał, jaką bliskość okazała dziewczynie sułtanka Hafsa.
Rusłana, tupnąwszy nogą, krzyknęła:
– Gdzie moja towarzyszka?!
Haremowego agę ogarnęła wściekłość. Czuł się dotknięty do żywego. Jak ta nic
nieznacząca dziewucha śmiała patrzeć na niego z góry i zwracać się do niego w ten sposób? I to
na środku haremu? Był bliski stracenia nad sobą kontroli. Nie miał ze sobą kija, ale wystarczyło
uderzyć ją zaciśniętą pięścią w oko.
Zrozumiawszy, że mężczyzna lada moment wymierzy cios, Rusłana spojrzała na niego
w taki sposób, że Sümbül natychmiast odzyskał rozum. „Co robisz, Sümbülu?”, skarcił się
w duchu. Jednak z pewnością słyszały to wszystkie odaliski. Trzeba jakoś ratować sytuację.
Podjął decyzję, że również podniesie głos.
– Jak śmiesz?! Nie wiesz, jak ciężka jest kara za zakłócanie spokoju w haremie? Cicho
bądź, nie krzycz tak.
Zupełnie jakby powiedział: „Krzycz”. Rusłana ponownie uderzyła o podłogę obcasem.
– Chcę moją towarzyszkę, ago. Natychmiast. Teraz. Co to za odaliska bez służącej?
– Jutro przydzielą ci nową służącą.
Trzecie tupnięcie było jeszcze mocniejsze.
– Nie chcę nikogo innego. Moją służącą jest Merzuka. Przydzieliła mi ją matka Aisze
Hatun, sułtanka Güldane, dzieląca los z matką Hafsą. Niech natychmiast przyślą Merzukę.
Wypowiedziała ich imiona w taki sposób, że zrobiło to duże wrażenie zarówno na
podsłuchujących odaliskach, jak i na Sümbülu Adze. Rusłana, widząc zmieszanie mężczyzny,
przysunęła się do niego i zamruczała niczym kotka:
– Proszę, Sümbülu. O tak wiele proszę?
Aga po raz kolejny podziękował w duchu, że jego skóra jest czarna. W przeciwnym razie
wszyscy mieszkańcy haremu zauważyliby, jak twarz mu zapłonęła. Krew w jego żyłach zawrzała
od jej głosu przepełnionego namiętnością. Swoimi słodkimi gierkami dziewczyna podniecała
nawet eunucha. Wymownie spojrzał na Rusłanę. Jego usta poruszyły się, jakby chciał coś
powiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Co miał powiedzieć? Rusinka była już
nieosiągalna. Nowe przygody pod schodami mógł przeżywać tylko we śnie. Nie mógł zabawiać
się z dziewczyną, którą objęła opieką sama matka wielkiego padyszacha. Obdarto by go za to ze
skóry, a mięso rzucono by na pastwę psom i kotom. Albo skręcono by mu kark.
Złość wyładował na zebranych w westybulu odaliskach.
– Na co tak patrzycie?! Wynoście się stąd, ale już!
Odwrócił się i odszedł.
Po godzinie Merzuka była w izbie Rusłany. Przyjaciółki rzuciły się sobie na szyje. Tej
nocy tatarska dziewczyna zwinęła się w nogach łóżka Rusłany – nie leżała już na posłaniu
rozłożonym na podłodze – i zasnęła. Następnego ranka Setaret Kalfa przyszła z grupą
krawcowych. Cały dzień upłynął im na braniu miar do nowych strojów. Wieczorem, gdy
zaczynało się ściemniać, nad łóżkiem Rusłany wisiały już trzy nowe suknie, jedna piękniejsza od
drugiej.
Przez chwilę wydawało się Rusłanie, że widzi pomocnika Sümbüla Agi – Dżafera, jednak
gdy ponownie spojrzała, chłopaka nie było. Czyżby ją obserwował? Nagle przypomniała sobie,
jak Dżafer płakał, ukradkiem słuchając pieśni, którą śpiewała pierwszej nocy, gdy trafiła do
pawilonu nowicjuszek. Gdy pieśń przerwał szloch dziewczyny, wyszeptał:
– Nie płacz, Aleksandro, ochronię cię.
Rusłana w całym tym zamieszaniu podjęła decyzję, że zdobędzie Dżafera, i nagradzając
go promiennym uśmiechem, gdy tylko go zobaczyła, wykonała pierwszy krok, aby wcielić tę
decyzję w życie.
XIX

Tego dnia wydarzyły się niewiarygodne rzeczy. Sümbül Aga zaprowadził przystrojoną
w piękną suknię Rusłanę na wyższe piętro. Sala pełna była rozmawiających ze sobą kobiet
rozłożonych na wielkich poduszkach umieszczonych wzdłuż ścian. Przy niektórych z nich stały
wielkie butle. Kobiety brały do ust koniec połączonej z butlą rurki i wypuszczały kłęby dymu.
Rusłana po raz pierwszy w życiu widziała coś takiego. Dokładnie w chwili, gdy również
zamierzała usiąść, zrobił się zamęt. Panika w haremie zawsze sprawiała, że serce podchodziło jej
do gardła. Podczas gdy kroczące na przedzie służące rozpychały stojące dziewczyny, krzycząc:
„Przesuńcie się, uciekajcie!”, na szczycie westybulu, pośród dam dworu, ukazała się tysiąc razy
od nich piękniejsza kobieta.
Była przepiękna. Wysoka. Kruczoczarne włosy sięgały jej talii. Okrągłe wilgotne oczy
okalały gęste i długie niczym strzały rzęsy. Kości policzkowe nadawały jej okrągłej twarzy
niezwykłej atrakcyjności. Usta miała wąskie, ale kształtne. Nie licząc odrobiny różu na
policzkach, nie miała na twarzy makijażu. Było to prawdziwe, naturalne piękno. Pewne siebie,
świadome swojej siły piękno. Stateczne i pełne dumy piękno. Szła zdecydowanym krokiem, nie
patrząc przed siebie, jakby próbowała dostrzec coś, co znajdowało się na suficie.
Wszystkie zebrane na dziedzińcu dziewczęta kłaniały się, gdy przechodziła. Kobieta
nawet nie odwróciła głowy, żeby na nie spojrzeć.
Rusłana tak się na nią zapatrzyła, że pomimo szturchnięcia Setaret zbyt późno się
ukłoniła. Ale nie mogła już naprawić swojego błędu. Dokładnie w chwili, gdy mijały Rusłanę,
jedna z dam dworu szepnęła kobiecie coś do ucha. Ta obróciła głowę i spojrzała wprost na nią.
„Może się mylę – pomyślała. – Nie, nie mylę się. Spojrzała na mnie”. To trwało krótko,
ale kobieta zapisała w pamięci wszystko, co zobaczyła. Było to bardzo znaczące spojrzenie.
Kryły się w nim ciekawość, złość, zazdrość i wszystko inne.
Potem kobieta i jej damy tym samym żołnierskim krokiem, którym przybyły, odeszły
w stronę przeciwnego końca sali. Tylko przez jedną chwilę znów patrząca w sufit wysoka kobieta
zawahała się, jakby chciała się zatrzymać. Jednak gdyby to zrobiła, idąca tuż za nią dziewczyna
wpadłaby na nią. W końcu zrezygnowała, ponownie utkwiła wzrok w suficie i oddaliła się.
Rusłana miała wrażenie, że z dziedzińca dla odalisek zdjęto jakiś wielki ciężar. Westybul
znów ogarnęło wcześniejsze rozprężenie.
Odezwała się do wciąż pochylonego Sümbüla Agi:
– Kto to?
Wielki mężczyzna podskoczył jak oparzony.
– Ciii… – wydał z siebie pełen strachu świst, szybko przykładając palec do ust. – To
faworyta naszego władcy. Matka księcia Mustafy.
No, proszę, proszę! A więc to była Mahidevran Gülbahar Haseki! Kobieta, której
postanowiła odebrać Sulejmana!
Znów ogarnęły ją czarne myśli. „Trudne zadanie”. Te dwa słowa nie dawały jej spokoju.
„Kobieta jest piękna – pomyślała. – Bardzo piękna. Wysoka i pełna wdzięku. Liczne spódnice,
a nawet opasujący ją gorset, nie mogły ukryć jej piękna. Skoro Gülbahar była tak wysoka,
jakiego wzrostu musiał być Sulejman? Czy będę przy nim wyglądała jak dziecko?”.
Rusłana jeszcze bardziej zagłębiła się w swoich czarnych myślach.
„Kobieta miała tak jędrną skórę. A oczy? Jakie były ciemne i zimne. Ile trwało nasze
spojrzenie? Sekundę? Pięć? Wyraz jej oczu zmroził mnie do szpiku kości. Czy na Sulejmana
również patrzyła w ten sposób? W takim razie mam szansę. Po co mężczyźnie kobieta o tak
chłodnym spojrzeniu? Nie, moja droga, na niego tak nie patrzyła. Właściwie w tych oczach była
mistyczna głębia ciemności. O czym ja mówię? Skoro dała sułtanowi syna, to oczywiste, że wie,
jak rozpalić mężczyznę. Mimo że dwa razy starsza ode mnie, wciąż jest pełna życia i zdrowa.
Czego się spodziewałam? – zastanawiała się, dochodząc do siebie. – Że zobaczę ślepą,
niedołężną, zezowatą staruszkę? To oczywiste, że faworyta sułtana Sulejmana jest piękna”.
To myśląc, wyraźnie posmutniała.
– Rusłano! – zawołał ktoś.
Na jednym z siedzisk pośród kilku kobiet zobaczyła machającą do niej Ekaterinę.
Dziewczyna natychmiast do niej podbiegła.
– Widzę, że dobrze przyswoiłaś lekcję, moja śliczna.
Wpadły sobie w ramiona, śmiejąc się do siebie. Ekaterina wzięła ją za rękę i zabrała
trochę dalej od Sümbüla. Posadziła ją przy piecyku ustawionym nieopodal balustrady. Przez
chwilę, mieszając popiół szczypcami, próbowała ożywić ogień. Od ciepła bijącego od węgli
twarz Rusłany nabrała rumieńców.
– Widziałaś go?
– Kogo?
– Sułtana.
– Nie, jeszcze go nie widziałam.
– W jaki sposób tak szybko zostałaś odaliską? Sümbülowi się udało?
Ekaterina rzuciła Rusłanie znaczące spojrzenie. Uśmiechając się szeroko, mówiła dalej:
– Żartuję. Cały harem mówi o tym, jak zdobyłaś sułtankę Hafsę. Kobieta nazwała cię
córką. Nic więcej nie trzeba.
– Polubiła mnie. – Rusłana zamilkła na chwilę. – Ja też ją polubiłam – dodała. – Bardzo
przypomina matkę Güldane.
Ekaterina przerwała jej, zakrywając ręką usta.
– Daj spokój, dziewczyno. Jeśli polubiła cię matka padyszacha, odniosłaś sukces. Ale
wiedz, że to tylko kwestia czasu, aż faworyta sułtana cię znienawidzi i staniesz się celem jej
strzał.
– Przecież nic jej nie zrobiłam.
Ekaterina się uśmiechnęła.
– Co więcej miałabyś zrobić, moja śliczna? Odebrałaś jej względy matki padyszacha. To
dla niej wielkie niebezpieczeństwo. Nie widziałaś? Przeszła jak burza.
– Widziałam.
– Przyszła tu tylko po to, żeby cię zobaczyć. Zrozumiałaś to? Kobieta to czuje.
Mahidevran zaczęła traktować cię jak rywalkę. Sułtanka Hafsa po raz pierwszy okazała taką
bliskość dziewczynie z haremu. Gülbahar z pewnością wie, że kobieta opowie o tobie swojemu
synowi. Co więcej, wie również, że sułtan będzie chciał cię zobaczyć. Jeśli spodobasz się
padyszachowi, co się stanie z Gülbahar?
– Sułtan przez te wszystkie lata nie dzielił łoża z inną dziewczyną? – Rusłana nagle
zamilkła i spojrzała w oczy przyjaciółce, a potem ujęła jej dłonie. – Nie zrozum mnie źle. Z tobą
też dzielił łoże, bo mu się spodobałaś. Jeśli mu się spodobam, w jaki sposób stanę się
niebezpieczeństwem dla Gülbahar? Dziś mu się podoba, a rano nie. Ty mi to powiedziałaś.
Wydawało się, że Ekaterina posmutniała na chwilę, ale szybko się pozbierała.
– Tak, ale – zaczęła cicho – Gülbahar nigdy wcześniej nie przyszła do odalisek, aby
obejrzeć dziewczynę, która jest kandydatką na sułtańską nałożnicę. Zobaczyła cię i uznała za
zagrożenie. Radzę ci, uważaj. Miej oczy otwarte i nie wpadnij w pułapkę Czerkieski.
W haremie znów zapanowało poruszenie. Na przedzie szło kilka arabskich służących.
Uwijały się, machając rękami, i pokrzykiwały:
– Rozsuńcie się! Zróbcie przejście dla Sułtanki Matki!
Sułtanka Hafsa w całej wspaniałości kroczyła w towarzystwie dam dworu. Sümbül Aga
podbiegł natychmiast i skłonił się nisko. Sułtanka Hafsa wraz z otaczającymi ją służącymi
zatrzymała się przy stojącym na wprost piecyku i zamieniła kilka słów z kłaniającymi się jej
z szacunkiem odaliskami. Nagle Rusłana kątem oka zauważyła, że stojąca pośród tłumu kobieta
szuka jej wzrokiem. Ich spojrzenia się spotkały. Podczas gdy oddawała kobiecie pokłon,
Ekaterina zachichotała:
– Idzie twoja teściowa, moja śliczna.
– Jak się dziś czuje nasza dziewczynka?
Gdy tak stała pochylona, mogła jedynie dostrzec buty kobiety. „Niech to szlag! –
pomyślała Rusłana. – Mam dość tych ciągłych ukłonów. Nienawidzę tego”. Ale na razie nie
miała innego wyjścia. Powinna się kłaniać, dopóki to przed nią nie zaczną się kłaniać.
Nie prostując się, Rusłana powiedziała:
– Modlę się za zdrowie naszej Sułtanki Matki. – Jej głos znów popieścił uszy sułtanki
Hafsy niczym słodka melodia.
Powoli wyciągnęła rękę i wzięła dziewczynę za łokieć. Wykonała ruch mówiący o tym,
że chce, aby dziewczyna się wyprostowała.
– Nie zasłaniaj swojej pięknej twarzy przed starszą kobietą, dziecko – stwierdziła. –
Patrząc na ciebie, przypominam sobie dzieciństwo, kiedy wczesną wiosną biegałam po łąkach
wśród rozkwitających krokusów.
Rusłana uniosła głowę i wyprostowała się. Spojrzała w pełne miłości oczy kobiety. Nie
wiedziała, czy robi to naturalnie, czy ktoś ją tego nauczył. Nagle podniosła naznaczoną wiekiem
dłoń kobiety do ust i ucałowała ją, a następnie przytknęła ją do policzka. Jej oczy znów zaszły
mgłą.
Odaliski nie mogły wyjść ze zdumienia. Tym bardziej nie spodziewały się, że może
wydarzyć się coś jeszcze bardziej niezwykłego. Sułtanka Hafsa wyciągnęła rękę i otarła
chusteczką pojedynczą łzę, która wypłynęła ze źródlanych oczu Rusłany. Czterdzieści, a może
pięćdziesiąt zebranych wokół odalisek w jednej chwili wydało z siebie westchnienie pełne
zaskoczenia i zazdrości. Aby lepiej widzieć, co się dzieje, dziewczęta zaczęły się wzajemnie
przepychać.
– Uśmiechaj się, dziecko – powiedziała starsza kobieta z radością. – Uśmiech do ciebie
pasuje.
Widząc, że twarz Rusłany się rozświetla, dodała:
– Właśnie tak. Wiedz, dziecko, że twoja matka Güldane też jest mi matką. Moim
pragnieniem jest widzieć cię tak samo szczęśliwą, jak chciała tego twoja matka.
Wszyscy byli w szoku. Oczy Sümbüla Agi poruszały się nerwowo. Ta Rusinka
z pewnością była czarownicą. Przebywał w haremie od czterdziestu lat, ale nigdy czegoś takiego
nie widział ani o czymś takim nie słyszał.
Ekaterina otworzyła usta ze zdumienia. „Dobrze, że zaprzyjaźniłam się z Rusłaną –
pomyślała. – Dziewczyna ma ogromne szczęście. Pewnie dla przyjaciół też będzie mogła coś
zrobić”.
Sułtanka Hafsa odezwała się do dam dworu:
– Usiądźmy.
Natychmiast zrobiono przejście do piecyka.
Rusłana przyszykowała dla Sułtanki Matki najgrubsze siedzisko, a pod plecy podłożyła
poduszki. Kobieta, trzymając dziewczynę za rękę, usadziła ją u swoich stóp.
– Sümbülu – odezwała się, nie odrywając wzroku od Rusłany.
Haremowy aga ruszył w jej stronę, rozpychając się między odaliskami, i wypełnił
przestrzeń przed Sułtanką Matką.
– Czy mogłabym zamienić z moją córką kilka słów na osobności, Sümbülu? Okropny tu
ścisk. Nie można nawet oddychać.
Mężczyzna przepchnął tłum odalisek i dam dworu do tyłu. Dziewczęta rozbiegły się,
próbując zająć miejsca na najbliżej rozłożonych poduszkach w nadziei, że będą mogły usłyszeć
ich rozmowę.
Sułtanka Hafsa, głaszcząc dłoń Rusłany, zaczęła powoli:
– Wczoraj wieczorem zachwyciłaś nas swoją pieśnią. Nie myśl, że tylko mnie. Cały
harem spowiła cisza. Nawet niemowlęta w kołyskach jej słuchały. Również i sułtan nie mógł
pozostać głuchy na tak piękny głos.
Słysząc to, Rusłana była bliska omdlenia. Sulejman ją słyszał? Co zrobił? Co pomyślał?
Czy zapytał, kto to śpiewa?
– Bóg dał ci tak cudowny głos, moje dziecko. Nie chodzi tylko o piękną barwę. Twój
śpiew jest bardzo wzruszający. Nie tylko ty przeżywasz tę pieśń. Sprawiasz, że ci, którzy jej
słuchają, również ją przeżywają. Wczorajszego wieczoru nawet ci, którzy nie znają twojego
języka, słuchali cię w milczeniu.
„Nie mów już o tym. Nie mów już o tym – buntowała się Rusłana. – Nie to chcę usłyszeć.
Co powiedział Sulejman? Czy Gülbahar też tego słuchała? Jaka była jej reakcja? Czy to dlatego
Gülbahar odwiedziła dziś dziedziniec odalisek? Żeby zobaczyć tę, która śpiewała? Boże, czy to
możliwe, że tylko po to przyszła?”.
Hafsa, nieświadoma pytań pojawiających się w głowie dziewczyny, zapytała:
– Co to była za pieśń?
– Piosenka nadwołżańskich wieśniaków, Sułtanko Matko.
– Jej słowa są przepełnione tęsknotą. Dobrze znam to uczucie. Wiem, jak potrafi niszczyć
człowieka od środka. Twoja pieśń porwała mnie i przeniosła w dawne czasy.
Sułtanka Hafsa wiedziała, co to tęsknota, ale jak mogła znać tęsknotę wielkich jak
olbrzymy nadwołżańskich chłopów, o ogromnych rękach i stopach? Ustawieni rzędem wzdłuż
wybrzeża przeprowadzali znajdujące się na rzece statki, ciągnąc grube liny przewieszone przez
ich ramiona. Stojąc na brzegu, walczyli z wściekłymi wodami Wołgi. Spienione, tworzące wiry
fale, rozbijające się z całą mocą o skały, nie pozwalały przepłynąć łodziom. Złotowłosi,
niebieskoocy mężczyźni toczyli morderczą walkę, aby uciągnąć statek na linach. Kto wie, kogo
opuścili i skąd przybyli do tej pracy? Nie wiedzieli, czym są wypełnione ładownie statków, ale
ich serca zawsze były przepełnione tęsknotą. To właśnie ta tęsknota wkładała pieśni w ich usta.
Śpiewali je, aby ukoić żal, który sprawiał, że ich praca stawała się jeszcze cięższa.
Sułtanka Matka zaczęła cicho nucić słowa pieśni dziewczyny, która wzruszyła ją do łez:
Ciągnij, ha, ciągnij, ha, ciągnij, ciągnij!

Rusłana z promiennym uśmiechem dołączyła do niej.


Połączcie siły, ramię w ramię, ciągnij!

Jeszcze trochę, a pokonamy Wołgę, ciągnij!

Wody Wołgi zabiorą nas do domu, ciągnij!

Ciągnij, ha, ciągnij, ha, ciągnij, ciągnij!


Nagle zamilkły i spojrzały na siebie.
Po chwili Rusłana zaśpiewała dalej.
Spieniaj się, wściekaj, uderzaj falami.

Twój gniew mnie nie zatrzyma, Wołgo.

Nawet czarna tęsknota nie wygrała z nami.

Mamy ugiąć się przed tobą, Wołgo?

Rusłana to podnosiła głos, to ściszała go prawie do szeptu. Czasem jego barwa


przywodziła na myśl skrzypce, kiedy indziej brzmiał jak kanun. W końcu ucichła. Rusłana
i pozostali zatopili się w ciszy. Sümbül Aga zauważył, jak Ekaterina ociera oczy. Pozostałe
odaliski nie zrozumiały słów pieśni, ale jej melodia i przejmujący głos Rusłany zniewoliły
wszystkich.
Rusłana czekała, aż kobieta powróci ze światów, do których wyruszyła.
– Wiesz – odezwała się znów staruszka, przepełniona dziecięcą radością – dziś rano
sułtan powiedział, że…
„Moje serce już więcej tego nie zniesie – drżała Rusłana. – Boże, co powiedział? Co
powiedział? Co powiedział?!”.
– Powiedział dokładnie tak: „Matko, wieczorem słyszałem przepiękny głos. Zapewne
cały harem go słyszał. Cóż to był za cudowny ton. Wiesz, kto to śpiewał?”.
Sułtanka Hafsa zamilkła. Dziecięca radość w jej oczach ustąpiła miejsca spojrzeniu
doświadczonej kobiety, która niejedno już widziała i przeżyła. Patrzyła tak, jakby chciała
odczytać to, co kryło się w oczach Rusłany. Co takiego myślała dziewczyna? Przez chwilę
odaliska odważnie stawiła czoła temu spojrzeniu. Potrzebowała nadludzkiej siły, żeby nie okazać
rosnącej w niej radości. Skoro padyszach zapytał, kto śpiewał tę pieśń, sułtanka Hafsa
z pewnością mu powiedziała. „Co powinnam zrobić? – pytała się w duchu. – Powinnam rzucić
się kobiecie na szyję czy podskoczyć i krzyknąć z radości? Już o mnie wie. Sulejman już wie, że
istnieję!”.
Była bliska przegrania walki, którą toczyła ze sobą, aby zapanować nad radością
i podekscytowaniem. Nie mogła natomiast ukryć rumieńców, które pojawiły się na jej twarzy.
Gdy ogień wystąpił na jej policzki, pochyliła głowę, próbując uciec przed spojrzeniem kobiety.
Ale Sułtanka Matka zobaczyła wystarczająco dużo.
– Odpowiedziałam, że wiem. Jakże mogłabym nie wiedzieć, że do haremu mojego sułtana
przybyła piękna dziewczyna.
Nagle starsza kobieta podniosła się ruchem tak zwinnym, że sama się tego po sobie nie
spodziewała. Pogłaskała Rusłanę po policzku.
– Na twoim miejscu, moja śliczna, natychmiast zaczęłabym wyszywać chusteczkę.
Natychmiast.
Odwróciła się i podeszła do dam dworu. Oddalając się, jeszcze raz spojrzała na
pozdrawiającą ją Rusłanę.
– Dalej – powiedziała szeptem sułtanka Hafsa. – Leć, gołębico, pochwyć orła.
XX

Rusłana natychmiast się dowiedziała, co sułtanka Hafsa miała na myśli, mówiąc


o haftowaniu chusteczki. Równie szybko te skierowane do Rusinki słowa Sułtanki Matki dotarły
do Gülbahar. Zgodnie z panującym zwyczajem dziewczyna, która miała być zaproszona przez
padyszacha do jego alkowy, musiała oddać chusteczkę. Jeśli jakimś sposobem chustka wróciła do
odaliski, była to wiadomość od sułtana: „Czekam na ciebie dziś wieczorem”. Rusłana,
dowiedziawszy się o tym, omal nie zemdlała z podekscytowania. Gdy minął pierwszy szok,
zabrała się do pracy. Ostrożnie wycięła kawałek z purpurowej krepy, którą miała w tobołku, po
czym zaczęła go wyszywać jedwabnymi nićmi, to zanurzając, to wyciągając igłę z materiału.
Zarówno Setaret, jak i pozostałe służące nieustannie sprawdzały postępy Rusłany w pracy.
W końcu Setaret nie wytrzymała.
– Pospiesz się, dziewczyno. Nie każ mężczyźnie zbyt długo czekać.
Mówiąc to w obecności wszystkich, zdradziła cel powstania chusteczki.
W każdym kącie haremu aż wrzało od plotek. Wieści o tym, że sułtanka Hafsa udała się
na dziedziniec odalisek, aby prawić komplementy Rusince i poprosić ją o chusteczkę, dotarły
w końcu do uszu wielkiego wezyra Ibrahima Paszy28. Ibrahim był drugim po sułtanie Sulejmanie
najpotężniejszym człowiekiem w państwie. Był na tyle potężny, że ściągał na siebie cały gniew
niecierpliwych, czekających w kolejce na stanowisko wielkiego wezyra, życzących mu rychłego
popadnięcia w niełaskę wezyrów i plotkarzy głoszących: „Szczęśliwie doczekaliśmy czasów, gdy
państwem osmańskim rządzi dwóch sułtanów”, oraz na tyle bliski władcy, że jego komnata
znajdowała się tuż przy apartamentach Sulejmana. Ibrahim Pasza, zdając sobie sprawę, że
padyszach zza krat obserwuje spotkania odbywające się tego dnia w Dywanie i przysłuchuje się,
jak omawia z wezyrami kwestie państwa, dowiedziawszy się o epizodzie z chustką, nie mógł
o tym nie wspomnieć.
– Musimy się pospieszyć, agowie. Mam przeczucie, że wkrótce nasz władca będzie
poważnie pochłonięty sprawami związanymi z haremem.
Wezyrowie, którzy już wcześniej słyszeli te plotki, aby ukryć uśmiechy, dyskretnie
zakrywali usta dłonią. Ci, którzy nie słyszeli o chusteczce, spoglądali na siebie zdziwieni.
Gülbahar też nie próżnowała. Wysłała pełen żalu list do sułtana Sulejmana: „Czy mój
władca zapomniał o swojej wiernej słudze? Ileż to czasu minęło, odkąd pośród spraw
państwowych nie może znaleźć chwili dla swojej Gülbahar? Czy popełniłam jakiś błąd, że
odebrał mi źródło życia? Czemuż to skąpi mi radości oglądania jego twarzy?”.
Gdy Gülbahar przyszła do komnaty sułtanki Hafsy, z trudem panowała nad gniewem.
– Słyszałam, że Sułtanka Matka jest ostatnio bardzo zmęczona. Przyszłam ucałować jej
dłoń i zapytać o zdrowie.
Kobieta od razu zauważyła drżenie w głosie Gülbahar i iskry w jej oczach, ale wolała
sprawiać wrażenie, że ich nie dostrzega. Wyciągnęła rękę, aby faworyta syna mogła ją ucałować.
W odpowiednim momencie wzburzona Gülbahar gestem dała znać służącym, aby
opuściły komnatę. Widząc, że kobiety ociągają się z decyzją, czy powinny wypełnić ten rozkaz,
staruszka zabrała głos:
– Czy możecie zostawić mnie samą z matką mojego wnuka? – zapytała. – Gülbahar, jak
się miewa mój wnuk, książę Mustafa?
– Wiesz, Matko, że jest niesforny. Doprowadza swoich nauczycieli do rozpaczy, ale
żaden z nich ze strachu nic nie mówi.
– Niech wiedzą, że nie pozwolę nikomu powiedzieć złego słowa o moim wnuku.
Nieposłuszne dzieci są mądre. Ma to po Sulejmanie. Nasz sułtan też nie mógł usiedzieć
w jednym miejscu. Kto powiedział, że bycie matką następcy tronu jest łatwe? Nie narzekaj na
mojego wnuka.
Odpowiadając uśmiechem, Gülbahar nie wiedziała, jak przejść do sedna.
Sułtanka Hafsa przeczuwała cel jej przybycia, ale czekała, aż sama rozpocznie temat.
Przez jakiś czas kobiety gawędziły o nic nieznaczących sprawach, w końcu Gülbahar zagadnęła:
– Czy dziewczęta w haremie zakłócają twój spokój, Matko?
– Nie mogę tak powiedzieć, Gülbahar. Kilka dni temu pewna Greczynka źle się
zachowała. To wszystko.
– Słyszałam, że doszło do awantury.
– Czy w domu sułtana może mieć miejsce coś podobnego? W jakich czasach przyszło
nam żyć? Powiedziałam Sümbülowi Adze: „Uwolnij dziewczynę, wypuść ją, niech idzie i szuka
szczęścia na zewnątrz”. On zaś zrobił to, co należało.
Gülbahar pomyślała, że kobieta ukrywa fakt, że Greczynka pokłóciła się z tą przeklętą
ruską dziewką.
– Twierdzisz, Matko, że tylko ona była winna?
– Nie rozumiem.
– Chodzi mi o to, z kim pokłóciła się ta Greczynka?
– Wypytujesz mnie, Gülbahar? Czyżbyś miała zastrzeżenia do naszej decyzji?
Gülbahar natychmiast się wycofała, ale była zdecydowana dalej drążyć ten temat.
– Ależ skąd. Nie to miałam na myśli, Sułtanko Matko. Jednak w każdej kłótni musi być
też ta druga. Z kim pokłóciła się ta bezczelna dziewucha?
Hafsa spojrzała w oczy kobiety siedzącej naprzeciwko niej. Dostrzegła w nich niepokój.
Odcięła się tą samą odpowiedzią, której udzielił jej haremowy aga Sümbül:
– A z kim się nie kłóciła, Gülbahar? Z kim się nie kłóciła? Atakowała wszystkich.
– Jest jakaś nowa. Mówią o niej Rusinka. To z nią się pokłóciła.
Sułtanka Hafsa była wstrząśnięta, że Sümbül Aga ukrył to przed nią, ale nie dała nic po
sobie poznać.
– Źle słyszałaś.
– Mówią, że ta Rusinka jest dość nieokrzesana…
– Gülbahar, czy mamy wierzyć w haremowe plotki?
„Jakaż ona zaślepiona – pomyślała Gülbahar. – Jak chroni tę dziewuchę. Nie pozwoli
powiedzieć na nią złego słowa”.
– Podobno nawet do łaźni z trudem ją zaprowadzili. Odaliski skarżą się na nią. Kto wie,
co to za brudaska. W końcu giaurzy niezbyt często się myją.
– Nie widziałaś Rusłany, Gülbahar? – spytała oburzona sułtanka Hafsa.
Kobieta nie wiedziała, co powiedzieć, ale cisza nie trwała długo.
– Podobno odwiedziłaś dziś dziedziniec odalisek. Dziewczyna też tam była. Przeszłaś
obok niej. Na pewno ją zauważyłaś.
Kobieta najwyraźniej chciała wyróżnić ruską dziewuchę, sugerując, że nie można jej nie
zauważyć. Zbita z tropu Gülbahar próbowała zachować kamienną twarz i wzruszając ramionami,
odparła:
– Nie wiem. Nie przykuła mojej uwagi.
– Jak to możliwe? To teraz najmłodsza i najpiękniejsza dziewczyna w haremie. Na pewno
ją widziałaś.
– Jak przybyła do seraju? Nic o tym nie wiedziałam. Trafiła tu jako piracki łup czy
kupiono ją od handlarzy niewolników? Wiesz, Matko, że takie często roznoszą choroby… Nie
daj Boże…
– Gülbahar! – Miękki głos staruszki stał się nagle donośny i szorstki. – Rusłana została
nam powierzona. Sułtanka Güldane, która dla mnie też jest jak matka, przed śmiercią oddała ją
pod opiekę swojej synowej Aj Bali, a ona zawierzyła ją mnie. Uważam tę sierotę za spadek po
kobiecie, którą też powinnaś uważać za matkę.
Nie pozostało nic do dodania. „Już wszystko jasne – pomyślała Gülbahar. – Więc to
dlatego zabrała dziewczynę do komnaty i godzinami z nią rozmawiała. Dlatego zapomniawszy,
że jest matką sułtana, siedziała pośród służących i gawędziła z byle odaliską jak matka z córką”.
Podniosła się, a gdy skłoniwszy się lekko, pozdrawiając sułtankę Hafsę, szykowała się do
wyjścia, pomyślała: „Na pewno wciśnie tę dziewczynę do łoża swojego syna”. Wtedy jej serce
zapłonęło gniewem.
Podczas gdy Gülbahar siedziała załamana w swojej komnacie, Rusłana uwijała się, aby na
czas doręczyć sułtance Hafsie jedwabną chusteczkę. Z pośpiechu igła wielokrotnie wbijała jej się
w palec. Wydając za każdym razem krótki okrzyk bólu, ssała czubek palca, po czym wracała do
pracy. Na chwilę przed wieczorną modlitwą purpurowa chusteczka dotarła do sułtanki Hafsy.
Gdy po wieczornej modlitwie wszyscy rozeszli się do swoich komnat, a w spowitym drżącym
światłem świec seraju słychać było już tylko ciche rozmowy strażników, wszystkie pałacowe
zakamarki wypełniły się rzewną pieśnią Rusłany. Sułtanka Hafsa, wiedząc, że tę noc jej syn
spędza samotnie, przemierzyła haremowe korytarze, w których echem odbijał się cudowny głos
dziewczyny, aby udać się do jego komnaty.
Sułtan Sulejman, leżący na ustawionej naprzeciw okna sofie w samej tylko bieliźnie,
zdziwił się, lecz natychmiast otrząsnął. Miał nadzieję, że matka nie zauważy kielicha z winem na
stoliku znajdującym się przy łożu inkrustowanym złotem i kością słoniową. Kobieta dostrzegła
go od razu, ale nic nie powiedziała. Odkąd przebywając w Manisie, Sulejman zaczął pić,
stanowiło to stały element ich matczyno-synowskiej tradycji. Sulejman ukrywał, że pija wino,
choć spożywał go niewiele, oraz że lubuje się w greckiej raki sprowadzanej z Wysp Egejskich.
Jego matka natomiast przymykała oko na fakt, że syn umilał sobie w ten sposób niektóre
wieczory. Tak było i tym razem. Padyszach ucałował rękę matki i przyłożył ją do czoła. Kobieta
zaś pogłaskała syna po plecach.
– Słyszysz, prawda?
– Jakże mógłbym nie słyszeć, matko?
– Czy kiedykolwiek słyszałeś równie piękny głos?
– Dziś wieczorem wydaje się jeszcze piękniejszy.
– Powiedziałam jej dziś, że naszemu władcy bardzo spodobał się jej głos. Gdybyś
widział, jak się ucieszyła. Pewnie to ze szczęścia teraz śpiewa jeszcze piękniej.
– Czy jest równie urodziwa co jej głos?
– Szczerze mówiąc, nie mogę się zdecydować, synu, co jest piękniejsze, jej głos czy ona
sama. Pomyślałam, że sam podejmiesz decyzję.
Jedna kruczoczarna brew sułtana Sulejmana wygięła się w łuk. Z frywolnym uśmiechem
pogłaskał się po brodzie. Stał bez ruchu, aby sułtanka Hafsa nie mogła dostrzec kielicha z winem.
Jeszcze przez chwilę matka i syn wsłuchiwali się w głos Rusłany. Sułtanka Hafsa wyciągnęła
chusteczkę, którą starannie ukryła pod kaftanem. Trzymając ją oburącz, podała synowi.
– Spójrz, co ci przesłała.
Sulejman przez chwilę wpatrywał się w jedwabną purpurową tkaninę w dłoniach matki
oraz zdobiące ją czerwone, fioletowe, zielone i karminowe kwiaty. Podniósł głowę i długo
przyglądał się matce.
Kobieta starała się odczytać jego myśli.
Kto kocha samotność, ach, kto?

Czy góry, czy rzeki, nie wiem.

Czekam zawsze na ciemną noc.

Dzięki gwiazdom samotność odchodzi w zapomnienie.

Sulejman wyciągnął dłoń i wziął od matki chusteczkę. Bezwiednie uniósł ją i powąchał.


Gdy ją rozłożył, na ręce posypały mu się suche płatki w tym samym kolorze.
– Judaszowiec – powiedziała kobieta.
– Słucham?
– To płatki judaszowca. Rusłana bardzo lubi te kwiaty. Ususzyła je i przechowała.
– Ma na imię Rusłana?
XXI

Rusłanę wyrwał ze snu panujący w komnacie zgiełk. Aby ją obudzić, Setaret otworzyła
okiennice. W wypełniających wnętrze promieniach słońca Merzuka biegała w tę i z powrotem.
– Co tu się dzieje?
Rusłana zasłoniła ręką oczy, aby uchronić je przed drażniącym światłem.
– Natychmiast wstawaj, młoda damo. – Głos Setaret również był pełen ekscytacji.
– Dlaczego? Jeszcze wcześnie.
Nagle usłyszała dochodzące z zewnątrz odgłosy. Zupełnie jakby cały harem był już na
nogach. Kobiety rozmawiały podniesionymi głosami, wszędzie panował harmider.
– Idzie padyszach – oznajmiła Merzuka.
– Co?!
Rusłana nie zauważyła nawet, gdy z jej ust wydobył się ten okrzyk. Wewnętrzny krzyk
nie milknął. „Idzie padyszach? On? Mój Boże! Mój Boże!”.
– Natychmiast wstajesz i zaczynasz się szykować. A może chcesz, żeby sułtan zastał cię
w powijakach?
Gdyby nie te słowa Tatarki, być może pod wpływem doznanego szoku Rusłana wciąż
powtarzałaby: „Mój Boże”.
Po chwili przybiegł również Dżafer, a za nim zlany potem, z podskakującym od biegu
brzuchem, Sümbül Aga.
Gdy tylko wszedł do pokoju, klaszcząc w ręce, krzyknął:
– Szybko, szybko, szybko! Co tak stoicie?!
Haremowy aga nie był nawet w stanie uspokoić się na tyle, aby zobaczyć ubierającą się
Rusłanę. Nie przestając klaskać, wybiegł na dziedziniec. Teraz jego głos dochodził z zewnątrz.
– Co to za lenistwo? Tak źle mi życzycie? Za chwilę zaszczyci nas nasz władca, a nikt nie
jest jeszcze gotowy.
Właściwie wszyscy byli gotowi. Szczególnie Rusłana. Podobnie jak pozostałe dziewczęta
ona również włożyła najpiękniejszą suknię. Nie przestawała zarzucać Ekateriny i Merzuki
pytaniami: „Pasuje mi? Jest dobrze? Ładnie mi w tym?”. Chociaż za każdym razem dostawała
odpowiedź twierdzącą, w żaden sposób jej to nie uspokajało. „A może powinnam była włożyć
żółty kaftan? A może ładniej byłoby mi w czarnym? Czy nie podkreślałoby to koloru moich
włosów? To umiłowanie do purpury mnie ogranicza. Nie ma innych kolorów? Nie zawsze
wszystko musi być purpurowe. A czy sułtan lubi ten kolor? A co, jeśli go nie znosi?”.
Teraz było już za późno. Nadeszła chwila prawdy. Co ma być, to będzie. „Matko nasza,
Maryjo – pomyślała – dokonaj cudu. Pomóż mi. Spraw, abym spodobała się sułtanowi
osmańskiemu. Spraw, abym dzieliła z nim tron i koronę”.
Przyłożyła rękę do piersi, jakby to mogło jej pomóc uspokoić bijące w szaleńczym tempie
serce. „Jezusie, nasz Ojcze – modliła się dalej – wiesz, że od dawna nie byłam w kościele. Ale
w świątyni, którą mam w sercu, zawsze jestem przy Tobie. Teraz, w tej chwili, potrzebuję Twojej
pomocy. Przyjdź, napełnij moje serce. Nie zostawiaj mnie samej. Niech Sulejman nie będzie
w stanie oderwać ode mnie wzroku. Proszę, Boże, dopomóż mi”.
Rusłana nie słyszała już nawet zgiełku wypełniającego dziedziniec. Wydawało jej się, że
uwijające się dziewczęta i nadzorcy haremu unoszą się nad ziemią. Nie słyszała słów Ekateriny.
Bała się, że jej serce nie wytrzyma tego podniecenia. Nagle na przeciwnym krańcu dziedzińca
rozległ się dźwięk przypominający grzmot. Nie wiedziała, co to było, ale zauważyła, że
rozsadzający dziedziniec gwar natychmiast ustał. Wszystkie dziewczęta i nadzorcy opuścili
głowy. Ona również zrobiła to samo, jednak nie mogła powstrzymać się od spojrzenia kątem oka
w stronę, z której dobiegł hałas.
„Mój Boże! – znów odezwał się w niej ten sam głos. – To on! To on! To on!”. Teraz nie
miał już na głowie tego wielkiego turbanu. Sułtan Sulejman nie włożył również kaftana. Miał na
sobie luźną, czerwoną, jedwabną koszulę, a jego talię oplatał skórzany pas. Miał białe jedwabne
szarawary. Tym razem nie naciągnął butów na łydki. Wykonane ze skóry gazeli ciżmy
z zadartymi noskami były tego samego koloru co koszula. „Dlaczego nie ma turbanu? Dlaczego
nie włożył kaftana? – pytania przelatywały przez głowę Rusłany. – To głupie. To jego dom, a to
jego domowe ubranie. Po co miałby nosić takie ciężkie ubranie w domu?”.
Wcześniej zastanawiała się, czy nie jest łysy, ponieważ przez turban, który miał na
głowie, nie widziała jego włosów. Okazało się, że padyszach miał czarne, falowane włosy. Gdy
widziała z daleka jego brodę, wydawała jej się rzadsza. W rzeczywistości Sulejman miał bujny
czarny zarost. Czy jest przystojny? Rusłana tak często zadawała sobie to pytanie. Teraz
z łatwością mogła udzielić na nie odpowiedzi. Tak, przystojny, i to bardzo. A do tego wielki. Jak
olbrzym.
Właściwie wiedziała, że sułtan Sulejman nie był aż tak wysoki, ale chciała go takim
widzieć. W przyszłości Rusłana stanie się równie wspaniała i nieśmiertelna co on. Może była to
siła wiary, ale głos w sercu, nawet jeśli był tylko wątłym szeptem, podpowiadał jej to samo.
Rusłana widziała, że Sulejman, którego określała mianem dumnego, pełnego majestatu
i wspaniałego, był pochłonięty myślami. Z jakiegoś powodu przykładał do ust i wąsów zgięty
palec wskazujący prawej ręki. „Jest coś, z czego nie chce się roześmiać?”, zastanawiała się
Rusłana. Więcej nie zdołała zobaczyć. Prawie dostała zeza od przyglądania się mu, pochylona
w głębokim ukłonie.
Teraz mogła już usłyszeć odgłos jego kroków. Sułtan Sulejman szedł wzdłuż dziedzińca
w stronę spieszących do niego haremowego agi Sümbüla i pozostałych nadzorców. Ani przez
chwilę się nie zawahał, ani nie zatrzymał przed żadną z dziewcząt. Znowu zwróciła oczy jak
najdalej w prawą stronę. Tak, szedł wprost do niej. Na perskich dywanach pokrywających
posadzkę dziedzińca zobaczyła czerwone, wykonane ze skóry gazeli ciżby o zadartych noskach.
Czerwone buty były coraz bliżej… Coraz bliżej… Coraz bliżej… Z każdym jego krokiem serce
Rusłany biło coraz mocniej, jakby miało wyskoczyć jej z piersi.
Jednak stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewała. Czerwone, wykonane ze skóry
gazeli ciżmy, zamiast zatrzymać się przed nią, przeszły dalej. „Boże, nie zatrzymał się! Nawet na
mnie nie spojrzał! To koniec, wszystko się skończyło!”. Rusłana była zrozpaczona. Wciąż zgięta
w ukłonie smętnie przeniosła wzrok na lewą stronę. Czerwone, wykonane ze skóry gazeli ciżmy
oddalały się, a wraz z nimi znikała jej nadzieja. A może był to jeden z tych dziwnych osmańskich
zwyczajów? Może tak miało wyglądać ich poznanie się? Może Rusłana miała zobaczyć jego
buty, a sułtan plecy zgiętej przed nim w głębokim ukłonie dziewczyny?
Zdała sobie sprawę, że jej oczy zaczynają przesłaniać deszczowe chmury. „Nie płacz –
skarciła się w duchu. – Nie pokazuj nikomu swojej rozpaczy. Nawet sobie. Dobrze? Nawet
sobie”.
Z tego, co mogły dostrzec jej oczy, wynikało, że czerwone ciżmy i towarzyszące im inne
buty za chwilę miały opuścić salę. Nagle czerwone ciżmy się zatrzymały. Dlaczego padyszach
stanął? Jego stopy zmieniły kierunek i znów zaczął iść. Cofnął się i zmierzał w jej stronę. „Boże
– modliła się Rusłana w myślach. – Jezusie, nasz Ojcze, Matko nasza, Maryjo, proszę, niech
mnie zobaczy. Zapalę świecę w pierwszym napotkanym kościele. Nie, dwie świece… Nie, nie,
całe mnóstwo świec!”. Czerwone ciżmy o zadartych noskach zbliżały się… Były tuż przy niej…
Tym razem zatrzymały się dokładnie przed nią. „Niech żyje!”, w głowie Rusłany rozległ się
okrzyk radości. Gdyby podniosła wzrok, jej oczy spotkałyby się z oczami Sulejmana, ale nie
mogła tego zrobić. Czuła jego oddech, ale nie mogła dostrzec nic oprócz czubków jego butów
i szarawarów. „Niech to szlag! – przeklęła w duchu. – Muszę czekać na rozkaz, żeby móc go
zobaczyć?”. Jak miała się powstrzymać? Sułtan z pewnością usłyszy, jak mocno bije jej serce.
Z podekscytowania może nie będzie nawet w stanie z nim porozmawiać. A może jej serce się
zatrzyma. Czy takie małe serce może znieść tak wielkie poruszenie? Dlaczego mężczyzna nie
każe jej podnieść głowy? Rusłanie wydawało się, że upłynęło nie kilka sekund, ale dwa stulecia.
Nie mogła tego znieść.
„Co ma być, to będzie”, powiedziała sobie. Nie była już w stanie słuchać zwyczajów,
rozkazów ani zasad. Wyprostuje się i spojrzy w oczy Sulejmana. Nawet nie mrugnie.
– Czy to ty wyśpiewujesz nocami te piękne pieśni? – spytał.
Rusłana miała ochotę krzyknąć. Był to gruby, ale ciepły głos. A do tego mówił w jej
języku. Co prawda niewłaściwie używał niektórych słów, ale mogła zrozumieć, co mówi. Do
kogo należał ten głos? Do sułtana czy do kogoś innego? Po raz kolejny poczuła nienawiść do
głębokich ukłonów. Tkwiąc w bezruchu, zapytała cicho:
– Kto o to pyta?
Cisza, która zapanowała wśród zgromadzonych wokół Sulejmana, zastanawiających się,
w jaki sposób padyszach ukarze tę bezczelność, wydawała się Rusłanie trwać w nieskończoność.
– Jestem padyszachem, a kim ty jesteś?
Nie mogła już dłużej wytrzymać. Nie mogła czekać na rozkaz. To była ta chwila.
Wyprostowała się powoli.
Dwie pary oczu spotkały się. Jedne czarne, a drugie zielone, a może niebieskie –
Sulejman w żaden sposób nie mógł się zdecydować. Rusłana szukała jakiegoś uczucia w oczach
mężczyzny o bujnych brwiach. Sulejman zanurzył się w oczach dziewczyny. Obydwoje milczeli
przez chwilę. Gdy ciemnobrązowe oczy Sulejmana, z trudnością ratując się z głębin oczu
dziewczyny, ześlizgnęły się na jej złotorude włosy, Rusłana odezwała się majestatycznie:
– Aleksandra. Aleksandra Anastazja Lisowska.
Właśnie wtedy dziewczyna po raz pierwszy zauważyła, że sułtan Sulejman również był
podekscytowany. Jego mgliste spojrzenie z włosów znów przeniosło się na jej głębokie,
niebieskozielone oczy. „Mój Boże – pomyślał młody padyszach – czy mogą istnieć tak piękne
oczy? Są jak ocean. Ocean, w którym płoną pochodnie, błyszczą drogie kamienie, odbijają się
gwiazdy i skrzy się światło księżyca”.
– Ale mówią na ciebie Rusłana… Tak słyszeliśmy…
Ponownie odezwał się grubym, ciepłym głosem, ale tym razem z trudem wypowiadał
słowa. Nie mógł oderwać wzroku od oczu dziewczyny. Rusłana patrzyła na niego tak samo. Bez
strachu, pewnie, a nawet wyzywająco. Nagle na zapłonionych policzkach dziewczyny zagościł
uśmiech, a przy kącikach ust pojawiły się dwa małe dołeczki.
– Sama tego chciałam, panie – odpowiedziała po chwili wahania. – To lepsze, niż gdy
nazywali mnie Rusinką.
Uśmiech rozświetlał teraz całą twarz Rusłany.
– Spodobało mi się to imię.
Sułtan Sulejman przyznał matce rację. Nigdy wcześniej nie widział równie pięknego
uśmiechu. Rozświetlał wnętrze człowieka, ogrzewał je, odpędzał troski. Nikt nie byłby w stanie
go nie odwzajemnić. Ten uśmiech rozpraszał wszystkie złe myśli, czy to o problemach, czy
nawet o Kawalerach Rodyjskich.
– Naprawdę? Dlaczego? – zapytał Sulejman, pozbierawszy się w sobie.
– Ponieważ przypomina mi moją ojczyznę, wioskę, matkę i ojca, mój panie.
Rusłana odpowiadała, ale wewnątrz nieustannie wydawała z siebie okrzyki radości:
„Spodobałam mu się! Spodobałam mu się! Spodobałam mu się! Spodobałam mu się! Niech
żyje!”.
Na twarzy sułtana Sulejmana wzbudzającego drżenie i lęk tak wielki, że nikt z obecnych
nie ważył się nawet podnieść głowy, również pojawił się uśmiech.
– To co teraz zrobimy? Jak mamy cię nazywać? Aleksandra czy Rusłana?
Tak! Jej modlitwy zostały wysłuchane. Nie przeszkadzało jej nawet, że mężczyzna mówił
o sobie „my”, choć wydawało jej się to śmieszne. Sułtan Sulejman zobaczył ją, co więcej,
spodobała mu się. Rozmawiał z nią jak z przyjaciółką. Skupiona na padyszachu Rusłana wciąż
jeszcze nie zauważyła zdziwionych i pełnych zazdrości spojrzeń otaczających ich odalisek
i nadzorców haremu. Nawet jeśliby je zauważyła, i tak by jej to nie obchodziło. Nareszcie czuła,
że jej życie, które począwszy od nocy, gdy została porwana z pewnej górskiej wioski, pędziło ku
nieznanemu i wypełnione było cierpieniem, wydarło się z ciemności i podążało ku światłu.
W końcu nastał świt jej życia. Budził się dzień. Jeśli zechce, może być Aleksandrą Lisowską,
jeśli zechce, może być Rusłaną. To był on. Chciała, żeby Sulejman pokochał ją do szaleństwa.
„Ja też będę go kochała – przeszło jej przez myśl. – Sprawię, że zapomni o Gülbahar. Dam mu
synów”.
Wciąż wpatrywali się w siebie. Na twarzy Rusłany znów pojawił się uśmiech odbierający
Sulejmanowi zmysły.
– Jakie znaczenie ma imię waszej poddanej? Niech będzie takie, jakie zechce sułtan, jakie
mu się podoba.
Rusłana zamilkła. Ich oczy znów się spotkały. Padyszach zauważył, że dziewczyna
przełyka ślinę.
– Chciałaś coś powiedzieć. Nie wstydź się. Powiedz.
– Zdziwiło mnie, że mówicie w moim języku.
– Przez trzy lata pełnili my obowiązki bejlerbeja w ejalecie Kaffy, na Krymie. Wielu
mieszkańców Krymu zna ruski. Nasza matka też mówi.
Dziewczyna z trudem powstrzymała śmiech – ruski padyszacha był tragiczny. Żeby się
nie roześmiać, odparła:
– Moja świętej pamięci Sułtanka Matka też rozmawiała ze mną w tym języku.
– Nikt tu nie potrafić mówić w twoim języku. Trochę Sümbül Aga, ale tylko trochę. Dużo
nie mówić, nie mówić i człowiek zapomina.
Rusłana nie wytrzymała i zaczęła chichotać.
– Co się stało? Powiedziałem coś niewłaściwego? – zaniepokoił się.
Odpowiadając, dziewczyna ponownie, bez cienia strachu, spojrzała w oczy padyszacha
z iskrzącym uśmiechem.
– Powiedzieliście: „Nikt tu nie potrafić mówić w twoim języku. Dużo nie mówić, nie
mówić i człowiek zapomina”. Niektóre słowa są błędne.
– Naprawdę? A jak jest poprawnie?
– Lepiej byłoby powiedzieć: „Nikt tu nie potrafi mówić w twoim języku. Gdy człowiek
długo nie rozmawia, zapomina”.
Sulejman powoli powtarzał słowa dziewczyny, a ona niektóre słowa wymawiała razem
z nim.
Sułtan Sulejman nie ukrywał rozbawienia.
– Z tobą rozmawiać po rusku źle nie będzie…
– Nie będzie źle móc rozmawiać z tobą po rusku – poprawiła go Rusłana.
Sulejman powtórzył poprawne zdanie.
– I jak? Chyba nieźle?
Nie przestając się śmiać, Rusłana odpowiedziała:
– Nie najgorzej.
Nagle twarz Sulejmana spoważniała.
– Po raz ostatni kilka razy rozmawialiśmy w twoim języku podczas wyprawy na Belgrad.
Ruski przypomina język Serbów. Ale od tamtej pory nie rozmawiali my. Teraz pierwszy raz.
W jednej chwili padyszach zrobił się chłodny. Jego twarz przybrała ponury wyraz.
– Ale twój turecki jest większa tragedia niż mój ruski.
Właśnie wtedy Rusłana odkryła dziecięcą stronę Sulejmana. Władca rządzący państwem
tak wielkim, że nikt dokładnie nie wiedział, gdzie są jego granice, miał w sobie coś z radosnego,
chętnego do uczenia się nowych rzeczy, czasem żartującego, a czasem nawet niebezpiecznie
niecierpliwego chłopca. Nagle pojęła, że powinna coś na to odpowiedzieć.
– Macie rację. Myślę, że jesteście bardzo zdolni. Znacie mój język. A ja jestem tu już tyle
czasu, a jeszcze nie nauczyłam się waszego języka.
Ponura twarz Sulejmana rozjaśniła się. Rusłana nauczyła się jeszcze czegoś. Padyszach
lubił, gdy głaskano jego dumę. „Nie zapomnij o tym, Rusłano”, zapisała to sobie w pamięci.
Nigdy nie zapominaj, żeby często go chwalić.
– W takim razie zrobimy tak: ty naucz nas ruskiego, a my nauczymy cię tureckiego.
Tym razem Rusłanie nie udało się powstrzymać śmiechu. Rozpromieniona spojrzała na
młodego mężczyznę. W ich spojrzeniach było wszystko: akceptacja, oddanie, miłość, strach,
wyzwanie, duma… I pożądanie. „Padyszach mnie pożąda? – przeszło jej przez myśl. – Czy
w tych oczach naprawdę widać pożądanie, czy tylko tak mi się wydaje?”. Tak było. W tej chwili
myślał o tym, aby pocałować jej delikatne, wilgotne, pełne usta. „A może widzę w jego oczach
odbicie moich własnych pragnień?”, zastanawiała się.
Nagle sułtan Sulejman zauważył, że trochę się zagalopował. Miał jej tak wiele do
powiedzenia, mógł nawet usiąść i napisać kuplet, ale nie był to właściwy moment. Zaraz pojawią
się plotki i żarty. Nawet w Dywanie będą szeptać o tym, czy to właściwe, że padyszach okazywał
takie zainteresowanie jakąś ruską dziewczyną. Gülbahar pewnie znów będzie robić mu wyrzuty.
Zapewne dotknęło ją to, że nie odpowiedział jej na list, który wczoraj do niego wysłała. „Co
zrobić – mruknął w duchu – mam się zastanawiać teraz, gdy łoże już gotowe do podboju? Daj
spokój… – skarcił się. – Jednak jeśli tak jest, to skąd ten ogień, który zaczyna płonąć w moim
wnętrzu? Dlaczego nie mogłem oderwać wzroku od oczu dziewczyny? A ten uśmiech? Gdy
Rusłana się uśmiechała, wydawało się, że na jej twarzy wschodzi słońce, rozkwitają róże. Co się
ze mną dzieje? Zostałem zaczarowany? Pan wielkiego świata został zniewolony przez
piętnastoletnią ruską dziewczynę?”.
– Muszę już iść – powiedział niechętnie.
Pozostawiając Rusłanę z drżącym sercem, zaczął się oddalać. Nie postąpił nawet trzech
kroków, a już się odwrócił.
– Nie pozbawiaj nas przyjemności słuchania nocami twojego głosu. Piosenka, którą
wczoraj śpiewałaś, była piękna. Ta wcześniejszej nocy też. Jak to było? A, Ciągnij, ha…
Gdy Sulejman odchodził, Rusłana ukłoniła się prawie do samej ziemi. Po raz pierwszy
ukłon sprawił jej przyjemność.
XXII

Niech to szlag! Niech to szlag! Niech to szlag”. Z każdym przekleństwem Rusłana


uderzała obcasem o podłogę. Minęły dwa dni i nic. Sulejman przepadł. Sułtanka Hafsa również
nie opuszczała swojej komnaty.
Po tym, jak padyszach wyróżnił ją komplementami, wszystkie oczy w haremie były
zwrócone na Rusłanę. Nie trzeba dodawać, że były to oczy pełne zawiści.
Gdy najpierw sułtanka Hafsa, a następnie sułtan Sulejman okazali jej swoje względy,
powstał wokół niej mur szacunku i strachu. Rusłana to uwielbiała.
Do przeszłości należały dni, gdy inne dziewczęta na dziedzińcu mijały ją, zadzierając
nosy i nawet na nią nie patrząc. Teraz rozpoczął się wyścig o jej zainteresowanie. Ilekroć wyszła
na dziedziniec, w jednej chwili robiło się wokół niej tłoczno. Arabskie służące biegały dookoła
i wpatrywały się w nią, pytając, czy czegoś potrzebuje.
Nawet pomocnik Sümbüla Agi, Dżafer, bez wstydu przychodził nocami i zwijał się na
poduszce w holu przed komnatą Rusłany.
Rusłana z niecierpliwością wyczekiwała dnia, w którym znów porozmawia z sułtanem
Sulejmanem. Po wieczornej modlitwie, gdy zapadała noc, śpiewała pieśni, których oczekiwał.
Czyżby śpiewała głośniej, aby jej głos, przenikając kraty, korytarze, drzwi i mury, dotarł do
Sulejmana, czy to Dżaferowi się tak wydawało? Śpiewała jeszcze piękniej i bardziej
wzruszająco. W tym słowiczym śpiewie były tęsknota, miłość, nienawiść, gniew, błaganie, duma
i wszystko inne. Dżafer w żaden sposób nie mógł zrozumieć magii głosu Rusłany. Wiele
dziewcząt w haremie śpiewało wieczorami. Co prawda, odkąd pierwszy raz dało się słyszeć głos
Rusłany, wszystkie przestały, ale zanim się pojawiła, słyszał tu wiele pięknych głosów. Jednak
żaden z nich nie porywał człowieka tak jak głos Rusłany. Dżafer zatopił się w cienie rosnące
w świetle pochodni. W tej samej chwili cienie zniknęły, a przed jego oczami pojawiły się tak
bardzo odległe, bezkresne, czerwone ziemie Sudanu. Zobaczył chłopca biegającego w cieniu
daktylowca rosnącego pośrodku morza piasku. Kto to był? On sam? Wielką dłonią próbował
otrzeć łzy i w tej samej chwili zasnął, rozmyślając o chłopcu. Dziecko pozostało w jego śnie aż
do rana.
Głos Rusłany niósł się do komnaty padyszacha. Z myśli sułtana Sulejmana, który cały
dzień rozprawiał z wezyrami o przygotowaniach do wyprawy na Rodos, znikł obraz wykonanej
z czarnego kamienia twierdzy Kawalerów Rodyjskich. Starał się zapomnieć o bólu, jaki ogarnął
jego duszę, gdy dowiedział się, że pierwszy książę – Mahmud, umarł w Manisie. Miał dopiero
dziewięć lat. Urodził się, gdy Sulejman był bejlerbejem w Kaffie. To prawda, on sam był wtedy
jeszcze dzieckiem, nie potrafił pokochać syna, ale śmierć tak małego dziecka ogromnie nim
wstrząsnęła. Na szczęście książę Mustafa był jak młody lew. Padyszach uniósł kielich w stronę
trzaskających w kominku płomieni. Słuchając to rosnącego, to cichnącego, czasem
przepełnionego bólem, czasem pieszczącego, a czasem radosnego głosu dziewczyny,
w zamyśleniu wpatrywał się w odbijające się w kielichu szkarłatne skrzydła ognia.
„Mój Boże, jakiż ona ma piękny głos – myślał. – Jak miała na imię? Aleksandra…
Chciała, żeby nazywano ją Rusłana. Czy nie tak?”. W jego myślach miejsce rodyjskiej twierdzy
zajęła nagle twarz Rusłany. Pięknie się uśmiechała. Jej uśmiech rozpromieniał wszystko dookoła.
A te dołeczki przy kącikach ust? Tak bardzo do niej pasowały. Przypomniał sobie oczy Rusłany.
Nie mógł się zdecydować, czy są niebieskie, granatowe, czy zielone. Jakiego koloru były jej
oczy? Miała takie głębokie, przenikliwe spojrzenie.
Zanurzył się w myślach. Nie mógł oderwać oczu od rudych wstęg światła tańczących
w kielichu z winem, który trzymał zwrócony w stronę ognia w kominku. Pieśni Rusłany pełne
były tęsknoty i skargi. „Miała prawo się skarżyć – pomyślał sułtan Sulejman. – Ktoś uprowadził
dziewczynę z domu. Kto wie, co przeżyła? Ile wycierpiała?”.
Padyszach wiercił się niespokojnie. Po raz pierwszy zastanawiał się nad przeszłością
dziewczyny z haremu. Zdziwił się. Tak, odaliski też miały kiedyś rodzinę. Były przysyłane do
seraju jako prezenty, ale co było wcześniej? Większości z nich nikt o nic nie pytał, po prostu je
porywano. Trafiały na pirackie statki, do handlarzy niewolników… Racja, część z nich była mu
darowana przez rodziny, za ich własną zgodą. Chcieli dzięki temu uzyskać protekcję sułtana. Ale
ile takich było? „Na cóż im było wyjeżdżać w dalekie kraje”, pomyślał. Tak było z jego matką.
I z Gülbahar Haseki. Za zgodą swoich rodzin trafiły do pałacu. A pozostałe?
Te przemyślenia sprawiły, że stał się jeszcze bardziej niespokojny. Podniósł się. Podszedł
do kominka. Ciepło płomieni dotarło do jego ciała. Upijając łyk wina, ponownie wsłuchał się
w głos Rusłany. Czy dziewczyna cieszyła się z obecności tutaj? Dlaczego nie? Która nie
chciałaby znaleźć się w haremie władcy olbrzymiego imperium przyprawiającego o drżenie cały
świat, sułtana Sulejmana. Z pewnością ona też cieszyła się z tego, że tu jest. Lecz jeśli tak było,
dlaczego jej pieśni były tak poruszające? Jakie uczucie tak bardzo ją przygnębiało, wylewało się
łkaniem z jej ust? Dlaczego jej pieśni zawsze opowiadały o dalekich krainach? „Tęsknota”,
wyszeptał młody padyszach, kładąc się na leżącej przed kominkiem tygrysiej skórze pochodzącej
z Indii. Dziewczyna na pewno tęskniła do tego, co zostawiła za sobą. „Taki już jest porządek
świata – pocieszał się. – Gdyby Rusłany nie było dziś tutaj, kto wie, gdzie by się podziewała.
Jeśli jest aż tak nieszczęśliwa, wyjście jest proste. Zapytam ją. Jeżeli chce odejść, odeślę ją.
Niech wróci do swojej ojczyzny, do swojej rodziny, skoro wówczas będzie szczęśliwa…”.
Sulejman zapisał to sobie w pamięci.
Podczas gdy padyszach za głosem Rusłany przemierzał światy marzeń, Gülbahar
siedziała w komnacie zła i nieszczęśliwa. Jej gniew odbił się na wszystkich służących. Gdy
dziewczęta uchyliły drzwi, aby lepiej słyszeć głos Rusłany, wpadła w szał.
– Prostaczki! – krzyczała. – Dlaczego otwieracie te drzwi?! Kto to słyszał, żeby drzwi do
komnaty sułtanki haseki zostawiać uchylone?! Myślicie, że to chan?
Kilka służących natychmiast pobiegło zamknąć drzwi. Nie ukoiło to jednak gniewu
haseki.
– Która je otworzyła bez pozwolenia? Kto tu rządzi, wy czy ja?
Wściekła podniosła się i zaczęła nerwowo przechadzać się po pokoju. Brak odpowiedzi
jeszcze bardziej ją rozjątrzył.
– Więc wszystkie jesteście winne, tak? Jak chcecie. Dostaniecie razy i dowiecie się, co
znaczy sprzeciwiać się faworycie sułtana Sulejmana, Gülbahar Haseki!
Nabrała powietrza i krzyknęła:
– Kij!
Jedna z dziewcząt pobiegła i przyniosła z izby dereniowy kij. Pierwsze uderzenie
przypadło właśnie jej. Gałąź ze świstem przecięła powietrze i trafiła w ramię dziewczyny.
Służąca zawyła z bólu.
Tymczasem kij jeszcze kilkakrotnie świsnął w powietrzu i za każdym razem rozlegał się
kolejny wrzask.
– Wy bezczelne!
Krzyki Gülbahar niosły się daleko wzdłuż korytarzy. Wydobywające się z Gülbahar
głośne i ostre dźwięki stanowiły przeciwieństwo pięknego głosu Rusłany. Piękno i brzydota.
Białe i czarne. Miłość i nienawiść. Ale Gülbahar nie zdawała sobie sprawy, że swoim gniewem
i zawiścią oszpeca się, traci względy i przysparza sobie wrogów. Sulejman był już z wieloma
dziewczętami, ale po raz pierwszy Gülbahar ogarnęła taka zazdrość. Szczególnie że władca
nawet nie zaprosił jej jeszcze do swojej alkowy.
Wszyscy wiedzieli, dlaczego Gülbahar jest taka wściekła. Trzykrotnie słała listy do
padyszacha, ale nie dostała nawet jednej wiadomości. Przez te trzy dni władca ani razu nie
przyszedł do jej komnaty. Sułtanka Hafsa również przestała ją odwiedzać. Wysłała jej tylko
krótką wiadomość: „Przeziębiłam się”. Do tego jeszcze sprawa z tą ruską dziewką. To, że za
sprawą Sułtanki Matki dołączyła do odalisek sułtana Sulejmana, również rozwścieczyło
Gülbahar. „Jak to możliwe? Jak to możliwe?”. Nie dawało jej to spokoju. Wielki padyszach,
ojciec księcia Mustafy, fatyguje się osobiście, żeby zobaczyć jakąś odaliskę, a do tego rozmawia
z nią na oczach wszystkich. Co to za pogaduszki i obsypywanie komplementami? „Jaki masz
piękny głos. Nie pozbawiaj haremu tego pięknego głosu”. Co takiego szczególnego było w tym
głosie? Zanim ona się pojawiła, mój głos też był piękny.
Sama nie wierzyła w to, co mówi. Pięknie grała na oudzie, ale jej głos nie był
zachwycający. Nigdy nawet nie zaśpiewała porządnie żadnej piosenki. Po raz pierwszy
spróbowała tej nocy, ale nie udało jej się. Zawstydziła się i przerwała.
– Zawiść i niepokój zmieniły mnie w wariatkę. Robię rzeczy, których powinnam się
wstydzić – mruknęła do siebie.
Ale co mogła zrobić? Coś się działo. Czuła to. Nocami Gülbahar miała okropne sny.
Budziła się zdjęta strachem, ale co dziwne, rano niczego nie pamiętała.
Z trudem poznawała siebie. Nigdy taka nie była. Była łagodna i cierpliwa. Jeszcze kilka
tygodni temu nikt nawet raz nie słyszał, żeby krzyczała na służące. Ale przybycie tej Rusinki
wywróciło wszystko do góry nogami. Nie mogła już dostrzec swojej przyszłości. Było to dziwne,
ale prawdziwe. Nie poznawała również Sulejmana. Dobrze, jego głowa zajęta była sprawami
państwa, ale dlaczego w ciągu ostatnich dziesięciu dni ani razu nie chciał się zobaczyć ze swoją
haseki?
A co miała powiedzieć Sułtance Matce? Od kilku dni właściwie się ze sobą nie widziały,
ale ilekroć ich spojrzenia się spotkały, kobieta uciekała od niej wzrokiem. Jakby czuła się winna.
Była winna. Była winna, gdyż starała się wepchnąć Rusinkę do łoża swojego syna. Była winna,
gdyż próbowała nakłonić Sulejmana, żeby powąchał inną różę niż Gülbahar. Była winna, gdyż
dała się obezwładnić uczuciu, przez które swoją pozycję traciła matka jej wnuka.
Nie mogła znieść tego głosu. Nie chciała słyszeć głosu tej dziewczyny. Diabelski głos.
Tak, to z pewnością był głos diabła. Diabła, który przybył, aby odebrać jej szczęście i przyszłość.
Gülbahar rzuciła się na łóżko i wybuchnęła głośnym płaczem. Płakała i krzyczała. Płakała do
utraty tchu. Była zrozpaczona.
Trzeciego dnia burza gniewu Rusłany rozszalała się na dobre. Każdego wieczoru
śpiewała, aby Sulejman usłyszał jej głos, co rano czekała na niego, lecz na próżno. Najwyższy
czas, żeby coś z tym zrobiła. „Później – myślała. – Mówili, że przekazali mu chusteczkę.
Następnego dnia przyszedł sułtan. Dobrze, pięknie. Obsypał ją komplementami. A później?”. Nie
było żadnego „później”. „Zostałam porzucona”, powiedziała sobie. A może nie spodobała się
padyszachowi? Być może robił sułtance Hafsie wyrzuty: „Matko, jak możesz myśleć, że
wpuszczę do swojej alkowy tę wiejską dziewkę”? Dobrze, zgoda, jeśli mu się nie spodobała, to
niech tak będzie, więc po co prawił jej komplementy? Rusłanę przepełniał ból. Gdzieś
w zakamarkach jej umysłu pojawiło się pytanie: „A może chciał mnie zranić?”.
– Zawołajcie do mnie Sümbüla Agę! – krzyknęła do Setaret i Merzuki.
Tatarka widziała, że niepokój obezwładnia Rusłanę. Starała się ją uspokoić, jakoś ją
pocieszyć, ale ku swojemu zdziwieniu usłyszała tylko:
– Zatrzymaj dla siebie te rady. Nie zapominaj, że jesteś tu dzięki mnie. Natychmiast zrób
to, co powiedziałam. Znajdź Sümbüla i przyprowadź go. Natychmiast!
Słowa Rusłany, którą uważała za przyjaciółkę, bardzo zraniły Merzukę, ale nie odezwała
się. Aby ukryć napływające do oczu łzy, odwróciła się i pobiegła szukać Sümbüla Agę.
W zwykłych okolicznościach haremowy aga chwyciłby wzywającą go w ten sposób
odaliskę i podarował kilka pięknych razów, ale wziąwszy pod uwagę to, co przeżył z Rusinką
pod schodami, oraz względy, jakimi darzyli ją Sułtanka Matka i padyszach, postanowił trzymać
ręce przy sobie.
Gdy wszedł do środka, atmosfera zrobiła się niezwykle gęsta. Rusłana nerwowo chodziła
po pokoju pełnym ciemnych cieni. Zobaczywszy agę, dopadła do niego:
– Co się dzieje, Sümbülu Ago?
Mężczyzna od razu zrozumiał, co dziewczyna miała na myśli, ale wolał udać, że tego nie
wie.
– Jak to, co się dzieje?
– Ktoś próbuje stanąć mi na drodze.
– Jakiej drodze?
– Nie widuję się ani z Sułtanką Matką, ani z sułtanem.
– To, czy się z nimi widujesz, zależy od ich woli.
– Przecież właśnie o tym mówię. Czy ktoś próbuje mi zaszkodzić? Rozsiewa plotki, aby
ochłodzić moje relacje z sułtanką Hafsą i naszym panem?
Sümbül zrozumiał, że dziewczyna podejrzewa, że jedynie on mógł coś takiego zrobić.
– Podejrzewasz, że cię oczerniam?
– Kto oprócz ciebie mógłby to zrobić? – Z wściekłości głos Rusłany stał się świszczący.
– Nie zrobiłbym czegoś takiego.
– Ha! Skąd mam to wiedzieć?
– Wiesz, że bym tego nie zrobił.
Rusłana spojrzała mężczyźnie w oczy. Sümbül Aga bał się nawet wspomnieć o tym, co
się wydarzyło pod schodami. Mówiąc to, miał na myśli jedno: „Gdybym coś powiedział, ty też
byś to zrobiła”.
W pokoju spowitym ciemnością przywarła do haremowego agi.
– Nigdy nie mów, że się mnie boisz – wycedziła. – Wiesz, że ja też nie mogłabym tego
zrobić. Nasza przyszłość zależy od tego, czy będziemy trzymali język za zębami.
– Co mam zrobić? – Głos Sümbüla Agi był tak cichy, że gdyby dziewczyna nie stała
blisko, nie usłyszałaby go.
Wieloletnie doświadczenie nauczyło mężczyznę, że w haremie niczego nie można było
ukryć. Ściany miały oczy i uszy.
– To, co trzeba. Spraw, żeby sułtan mnie zaprosił.
– Ale jak mam to zrobić? Jak haremowy aga ma mówić wielkiemu padyszachowi, co
powinien zrobić? – jęknął bezradnie mężczyzna.
Dziewczyna przywarła do niego mocniej. Sümbül tkwił między ścianą a unoszącą się
i opadającą w rytm oddechu piersią Rusłany.
W ciemnościach, w których białka jego oczu wydawały się jeszcze większe, spojrzała
w jego błyszczące oczy.
– Ty już wiesz, jak to zrobić – powiedziała wolno.
Nagle rozdrażniona odwróciła się plecami do mężczyzny i pełna gniewu, jakby uderzała
w podłogę, wbiła obcas w stopę mężczyzny.
– I to już! – wykrzyknęła.
Z bólu oczy Sümbüla wypełniły się łzami. Aby stłumić krzyk, zakrył usta ogromną
dłonią.
Rusłana upojona myślą, że nareszcie zemściła się na mężczyźnie za te wszystkie razy,
które od niego dostała, ruszyła w stronę dziedzińca. „Dobrze mu tak”, mruknęła do siebie. Ile to
nocy snuła plany, jak uśmierzyć ten ból. W końcu się udało.
Olbrzym jeszcze przez chwilę wił się z bólu. Idąc w stronę dziewczyny, kulał, a twarz
wykrzywiał mu ból. Przechodząc tuż przed Rusłaną, wycedził przez zęby:
– Drżyj, ruska dziewko! Jeśli nie weźmie cię do łoża, wypiję karminowy szerbet z twojej
krwi.
Rusłana zdawała sobie sprawę, że stoi na krawędzi przepaści. Jeśli okaże choćby cień
strachu wobec tej groźby, wszystko będzie skończone. Uśmiechnęła się, jakby te słowa nie
wywarły na niej żadnego wrażenia.
– Ale jeśli weźmie… – Nie dokończywszy zdania, jeszcze raz spojrzała w oczy Czarnej
Twarzy. Ujrzała w nich gniew i ból. – Ale jeśli weźmie, Sümbül Aga będzie miał więcej akcze,
niż będzie w stanie zliczyć.
XXIII

Sümbül wtarł maść w stopę, w którą dziewczyna dźgnęła go ostrym obcasem, i owinął ją
bandażem. Z bólu nie spał całą noc. Zastanawiał się, jak nie siedzieć pod pantoflem Rusłany.
Jeśli spróbuje to zrobić teraz, może to przynieść niebezpieczne skutki. Nie ucichły jeszcze plotki
o nagłym zniknięciu z haremu Greczynki Despiny. Nie mógł teraz narażać się na drugi incydent.
Ponadto, gdyby coś złego spotkało dziewczynę znajdującą się pod opieką Sułtanki Matki
i samego sułtana, nie przypominałoby to sprawy z Despiną. Najlepiej było zrobić to, czego chce.
Tylko jak? Nie mógł pójść do sułtanki Hafsy i oznajmić jej: „Powiedz synowi, żeby zaprosił
dziewczynę do alkowy”. A może miał pobiec do sułtana i kłaniając się uniżenie, poprosić:
„Sułtanie, wpuść tę dziewczynę do łoża”? Co za ruskie utrapienie!
Gdy tylko zaczęło świtać, Sümbül podjął decyzję. Wymyślił taki plan, dzięki któremu
zarówno przypomni o istnieniu Rusłany, jak i mszcząc się za zranioną stopę, pokaże jej, że to on
wciąż tu rządzi. Nie było innego sposobu, aby uniknąć ciągłych żądań dziewczyny
i niebezpieczeństwa wiszącego nad jego głową. Sümbül szanował swoją głowę. Latami
przypochlebiał się i płaszczył, żeby ją chronić. Nie liczył już nawet, ile żyć odebrał z tego
powodu. Kto wie, jakie ryby pożywiały się właśnie ciałem Greczynki Despiny. Ale jak widać,
Rusłana nie wyciągnęła z tego nauki. Nie mógł jej już uciszyć kijem ani zamknąć w pokoju
o głodzie do czasu, gdy zmądrzeje. Gdyby ni stąd, ni zowąd zniknęła, Sümbül ściągnąłby na
siebie niebezpieczeństwo. Gdyby nagle umarła, szukano by śladów trucizny… „Niech to szlag!”,
zaklął w myślach, próbując utrzymać ciężkie jak z ołowiu powieki. Co takiego było w uciechach
pod schodami? Po co robił coś tak głupiego. Przez te kilka minut ściskania, ocierania się i lizania
stał się mężczyzną? Gdyby nie ta kilkuminutowa eskapada, skręciłby ruskiej dziewce jej wąski
kark. Ale stało się. Teraz musiał nie tylko zapewnić jej pozycję faworyty padyszacha, ale też
przekonać ją, że jeśli on pójdzie na dno, to pociągnie ją za sobą.
Gdy tylko wstał, kuśtykając, udał się do komnaty Sułtanki Matki.
Sułtanka Hafsa, widząc zabandażowaną stopę mężczyzny i to, jak próbuje się przed nią
skłonić, zatroskała się.
– Co się stało, Sümbülu?
– Drobny wypadek, sułtanko.
– Jaki wypadek?
– Nic ważnego, pani. Wasza troska o sługę sprawiła, że zapomniał już o bólu.
– Powiedz, Sümbülu, co to był za wypadek?
– To… Sułtanko… Rusłana… Nasza…
Ciekawość kobiety wzrosła. Gdy usłyszała imię Rusłany, jej głos stał się ostrzejszy.
– Co się stało Rusłanie? Czy spotkało ją coś złego?
– Broń Boże, sułtanko. Jak mi życie miłe, nie pozwoliłbym, aby coś złego spotkało naszą
dziewczynkę, którą upodobali sobie Sułtanka Matka oraz nasz władca. Dziewczyna jest cała
i zdrowa.
– W takim razie, co się stało?
– Ostatnio… Nie wiem, jak to powiedzieć.
Aby wzbudzić w starszej kobiecie jeszcze większą ciekawość, jak najdłużej ociągał się
z odpowiedzią.
– Co ostatnio? Mów, człowieku!
Sümbül Aga odparł jednym tchem:
– Jest nieznośna, moja pani.
– Jak to nieznośna?
– Nie wiem, po prostu nieznośna. Łatwo wpada w złość, a jej gniew, maszallah, jest
niebezpieczny i ostry jak miecz.
Sümbül, mierząc kobietę przebiegłym wzrokiem, próbował oszacować, jakie wrażenie
wywarły na niej jego słowa, ale niczego nie mógł się dopatrzyć.
– Maszallah! – powtórzył, nie odrywając oczu od kobiety. – Gdy wpada w gniew, znika
ta piękna złotousta dziewczyna, a na jej miejscu pojawia się wojowniczka z północnych krain.
Chcę powiedzieć, moja pani, że nie można dać sobie z nią rady.
W końcu Sümbül Aga zauważył w spojrzeniu kobiety wyczekiwany błysk. Gdy porównał
dziewczynę do wojowniczki, w oczach sułtanki na chwilę zapłonęło światło. „Tak, staruszka
chce, żeby dziewczyna taka była. Właśnie. To dlatego sułtanka Hafsa chce, aby Rusłana zajęła
miejsce Gülbahar u boku Sulejmana”, przeszło mu przez myśl.
Gülbahar była zbyt uładzona. Nikt nie słyszał, aby wpadała w gniew, krzyczała czy
sprzeciwiała się czemuś. Była uległa. W Rusince sułtanka Hafsa od razu dostrzegła silną wolę.
Dziewczyna była delikatna jak róża, ale jak każda róża miała ostre jak sztylety kolce. Wiedziała,
jak walczyć o swoje. Potrafiła wspierać. Nie skrywała swoich zdolności pod kocem. Była
kobieca, ale przede wszystkim mądra. Była piękna, ale wyglądało na to, że wie, iż rozum jest
ważniejszy niż uroda. „Mój syn potrzebuje właśnie takiej kobiety, której silna wola będzie dla
niego oparciem – pomyślała. – Niech okaże Sulejmanowi serce, gdy będzie samotny. Niech
rozświetli jego życie i duszę”.
– Co ma wspólnego gniew Rusłany z twoim stanem? – Kobieta wskazała palcem na stopę
haremowego agi.
– Znów nagle wpadła w złość… Wykrzykując swój gniew, przycisnęła mi stopę obcasem.
– Zrobiła to specjalnie?
– Myślę, że to był wypadek, moja pani. Zgadza się, była zła, ale gdy się odwracała,
nieopatrznie stanęła na mojej stopie.
Sułtanka Hafsa zrozumiała. To nie był żaden wypadek. Było jasne, że dziewczyna celowo
nadepnęła na stopę mężczyzny ciężkim, drewnianym obcasem.
– Dlaczego była zła? Wiesz, co było tego przyczyną?
– Właśnie tego próbowałem się dowiedzieć. Nasza dziewczyna wyglądała na smutną
i zamyśloną…
– Smutną? Od jak dawna?
– Podskakiwała ze szczęścia po waszych ciepłych słowach, pani, ale…
– Jakie „ale”? Powiedz, Sümbülu. Ale co?
– Po spotkaniu z naszym władcą zmieniła się. Siedziała w rogu i rozmyślała. Jedna ze
służących wspomniała, że przestała jeść i pić…
Sümbül Aga tak starannie dobierał słowa, wymawiał je tak znacząco, że każdy
zrozumiałby, że dziewczyna zakochała się w padyszachu. Sułtanka Hafsa też to wywnioskowała
i jej serce dostało skrzydeł. Wygląda na to, że wszystko stanie się za zgodą serca. Dziewczyna
pokochała jej syna. To było oczywiste. Przez te kilka dni stęskniła się za nim. To było powodem
braku humoru i złości. Dlatego zmiażdżyła obcasem stopę biednego Sümbüla. Czyżby
dziewczyna potrafiła rozgrzać stygnące popioły w sercu Sulejmana? „Znam swojego syna”,
pomyślała kobieta. Wystarczyła iskra, żeby rozpalić w nim płomień miłości. Wystarczył tylko
ktoś, kto tę iskrę wznieci.
Ale teraz powinna zainteresować się stopą Sümbüla Agi.
– Zawołaj ją, Sümbülu Ago. Zawołaj naszą córkę, niech powie, co było przyczyną jej
gniewu.
– To nic, moja pani. Nie gniewaj się na nią – zaczął fałszywie przebąkiwać aga, a potem,
zapominając o utykaniu, pospiesznie wyszedł.
Udało się. Nie tylko sprawił, że Rusłana dostanie reprymendę, lecz także spełnił jej
żądanie widzenia się z sułtanką Hafsą.
Rusłana, wchodząc do komnaty, skłoniła się przed Sułtanką Matką. Kobieta ponownie
zachwyciła się jej urodą i posturą. Jednak teraz powinna wyglądać na surową.
– Podobno ostatnio stałaś się nerwowa, dziecko. Nie wiesz, że nie życzymy sobie w domu
naszego pana żadnych scysji?
Nie odpowiedziała. Postąpiła przeciwnie do tego, co po tysiąckroć jej nakazywano,
wyprostowała się, nie otrzymawszy takiego rozkazu, i z miłością spojrzała kobiecie w oczy.
Sułtanka Hafsa nie mogła oderwać wzroku od dziewczyny.
– Ponadto – powiedziała ostro – słyszałam, że zraniłaś stopę Sümbüla Agi, który tak
bardzo o was dba. To grzech. Nie wstyd ci?
Pytanie Sułtanki Matki znów pozostało bez odpowiedzi. Kobieta zyskała pewność. Nie
sposób było się nie wzruszyć, patrząc w te oczy. „To spojrzenie oczaruje Sulejmana”, przeszło jej
przez myśl.
– Co tak bardzo cię rozzłościło? Ktoś ci coś zrobił? Usłyszałaś coś?
Tym razem Rusłana jedynie nieznacznie pokręciła głową na znak, że nie taki był powód.
Okrywająca jej włosy wyszywana woalka delikatnie zafalowała. Pukiel jej rudych włosów
poruszył się wraz z nią.
Sułtanka Hafsa starała się przybrać surową postawę, ale nie chciała zbytnio zranić
dziewczyny.
– Powiedz, dziecko, co ci się stało?
Teraz w głosie kobiety pojawiła się matczyna czułość.
Rusłana, nie odrywając od niej oczu, wyszeptała tylko:
– To nic takiego, Sułtanko Matko.
– Ale wiesz, że to, co zrobiłaś Sümbülowi Adze, bardzo mnie zaskoczyło. Zasmuciłam
się. Sümbül jest podporą całego haremu. Oczekujemy, aby nasze dziewczęta szanowały go i były
my posłuszne.
Dziewczyna znów poruszyła głową. Ponownie biały, wyszywany tiul lekko drgnął. Tym
razem Rusłana pokiwała głową, jakby chciała powiedzieć: „Dobrze. Jak rozkażecie, pani”.
– Przepraszam, matko – odezwała się powoli.
Nie było potrzeby, aby Sümbül Aga towarzyszył im w dalszej części rozmowy. Kobieta
wykonała ruch głową, na co Sümbül Aga, kulejąc, opuścił komnatę. Sułtanka Hafsa przestała się
silić, aby jej głos brzmiał surowo.
– Jesteś smutna, dziecko?
– Yhy… Smutna i nieszczęśliwa…
– Tęsknisz za swoją ojczyzną, za rodziną?
Gdy tym razem Rusłana pokręciła głową, biały tiul zsunął się na jej ramiona. Rude włosy
były teraz całkiem odkryte.
– Teraz to wy jesteście moją rodziną – odpowiedziała i po raz pierwszy odwróciła wzrok
od oczu sułtanki Hafsy. – Tu jest teraz mój dom i moja ojczyzna…
Minęły kolejne dwa długie dni, odkąd rozmawiała z sułtanką Hafsą. Sułtan nadal się nie
pojawił, ale tym razem Rusłana była pełna nadziei. W pamięci wciąż miała słowa kobiety, które
usłyszała, gdy już miała opuścić komnatę:
– Miłość wymaga cierpliwości, dziecko. I to kobieta musi się nią wykazać.
Co więcej mogła powiedzieć matka wielkiego padyszacha? Nie martw się, sprawię, że
trafisz do łoża mojego syna? Jeśli chodzi o Sümbüla, wciąż kulał, ale nie patrzył już na
dziewczynę z wrogością. Wydawało się, że Rusinka nareszcie zdała sobie sprawę z tego, kto tak
naprawdę rządzi w haremie do czasu, gdy zostanie faworytą sułtana.
Na dziedzińcu wybuchł gwar i zaczęły rozbrzmiewać okrzyki:
– Idzie sułtan! Idzie sułtan!
Rusłana była w swojej izbie.
– Mój Boże – powiedziała i wstała.
Złapała z dwóch stron spódnice z tafty i wybiegła na dziedziniec. O mały włos nie wpadła
na sułtana. Natychmiast, tak jak stała, pokłoniła się. Widząc ją, Sulejman się odwrócił.
– Czyżbyśmy was niepokoili?
– Wasz widok może sprawić nam jedynie szczęście.
Te słowa mile połechtały padyszacha. Jakiż piękny był głos tej dziewczyny.
– Czy coś jest na podłoga?
Rusłana się uśmiechnęła.
– Czy coś jest na podłodze? – wyszeptała tak cicho, że tylko Sulejman mógł ją usłyszeć.
– Dobrze, zapamiętamy. Czy coś jest na podłodze?
– Słucham? Nie rozumiem.
– Skoro cały czas wpatrujesz się w podłogę…
Powoli uniosła głowę. Z pośpiechu zapomniała okryć włosy. Ich oczy się spotkały.
Sulejman, uwalniając się od spojrzenia dziewczyny, tym razem wpatrywał się w jej złotorude
kręcone włosy. Spływały po jej ramionach aż do talii jak promienie zachodzącego słońca. Później
ponownie utkwił wzrok w jej oczach.
– Każdy powinien kłaniać się przed sułtanem, prawda?
– Lecz sułtan powinien widzieć oczy tego, z kim rozmawia. Szczególnie jeśli są tak
piękne, prawda?
Wydawało się, że jej twarz zapłonęła żywym ogniem. Jakby na jej policzkach osiadły
dwie płomienne kule.
– To wielki zaszczyt słyszeć takie słowa.
Gdy to mówiła, na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech.
– Wiesz… – powiedział nagle sułtan Sulejman. – Wymyśliliśmy dla ciebie imię.
– Mój sułtan myślał o mnie?
– Tak. Znaleźliśmy imię, które będzie pasowało do słońca.
– Powiedzieliście „słońca”?
– Tak. Gdy się uśmiechasz, przypominasz słońce.
Omal nie zemdlała ze szczęścia. Słońce? Ona – słońce?
– Pomyśleliśmy: niech nasze słońce ma takie imię, które będzie do niego pasowało.
– Wszystko, co podoba się padyszachowi, pasuje do jego niewolnicy.
– Nie ma już ani Aleksandry, ani Rusłany. Dobrze? Od teraz będziesz miała na imię
Hürrem.
– Hürrem, panie?
– Tak, Hürrem.
Sułtan Sulejman pospiesznie położył na ramieniu dziewczyny coś purpurowego, co
wyciągnął zza pasa. „Mój Boże! Mój Boże! – krzyczała w myślach dziewczyna o nowym imieniu
Hürrem. – Moja chusteczka. Chusteczka, którą wyszyłam i przesłałam sułtanowi”.
Nieświadomy okrzyków szczęścia i radości w głowie dziewczyny padyszach przez chwilę
spojrzał na nią płonącymi oczami. W jego spojrzeniu dziewczyna od razu wyczytała pożądanie
i zawstydzenie, które odzwierciedlało to samo, co ona czuła.
Padyszach ponownie błyskawicznie się odwrócił i szybkim krokiem, a właściwie
biegiem, a raczej jakby uciekał, odszedł.
Hürrem została sama z bijącym sercem pośród pełnych zazdrości spojrzeń. Wielokrotnie
powtarzała sobie: „Hürrem, Hürrem. Od teraz będziesz miała na imię Hürrem”.
– Boże, jaka jestem głupia – mruknęła. – Nie przyszło mi nawet do głowy, żeby zapytać
padyszacha, co znaczy Hürrem.
Gdy sułtan odszedł, pośród pełnych zazdrości szeptów zgromadzonych na dziedzińcu
dziewcząt zdjęła chusteczkę z ramienia. Jej serce wciąż tłukło się jak oszalałe. „To chusteczka,
którą wyszyłam i mu przesłałam – rozległ się w jej głowie okrzyk przerażenia. – Czyżby mu się
nie spodobała? Boże, nie spodobała mu się?”.
Tymczasem radość Setaret nie miała sobie równych. Jej pani właśnie stawała się faworytą
sułtana. Ze szczęścia nie mogła usiedzieć w miejscu. Jej wielkie usta rozciągały się w szerokim
uśmiechu.
– Gratulacje, moja śliczna – zaszczebiotała, klaszcząc w ręce. – Nasz władca dał ci
chusteczkę.
Rusłana, jeszcze przed chwilą upojona komplementami, zdziwiona nagłym odwrotem
Sulejmana po tym, jak położył na jej ramieniu chusteczkę, nie rozumiała powodów tej radości.
Chcąc usłyszeć z jej ust prawdę, zapytała:
– Z czego tu się cieszyć, kalfo? Pewnie mu się nie spodobała. Wyszła brzydko, powie…
Setaret weszła jej w słowo.
– Ależ skąd! Spodobała mu się, spodobała. I to bardzo. Twoja chusteczka bardzo mu się
spodobała. Tak bardzo mu się spodobała, że wieczorem nasz pan zaprasza cię do swojej alkowy.
– Co?!
– Oczekuje cię tej nocy, moja śliczna. To taki zwyczaj. Padyszach wysyła chusteczkę tej,
którą chce mieć w nocy przy sobie. Co więcej, twoją chusteczkę przyniósł ci osobiście.
„Tak, dobrze to zrozumiałam”, w jej głowie rozległy się okrzyki radości. Ta wiadomość
niemal ścięła ją z nóg. Po chwili znów ogarnęły ją wątpliwości. Czy dobrze usłyszała?
– Mówisz prawdę, kalfo?
Spoglądając figlarnie czarnymi oczami, Setaret zbliżyła się do niej.
– Tak, tak – zachichotała. – Nie udawaj, że nie zrozumiałaś, moja śliczna. Dostałaś
chusteczkę. Tej nocy spotkasz się z padyszachem.
Zostawiając dziewczynę, wymachując chusteczką, pobiegła na dziedziniec, na którym aż
huczało od plotek wśród odalisek i służących.
– Nie udawajcie, że nie słyszałyście. Niech te, które nie słyszały, usłyszą, a te, które nie
widziały, zobaczą. Niech zazdrośnice skręcają się z zawiści. Nasz władca dał mojej pani
chusteczkę. Powiedział: „Od teraz nie będziesz miała na imię Rusłana, ale Hürrem”.
Zapamiętajcie to i żebyście się nie pomyliły. Rusłana odeszła, przyszła Hürrem. Wiwat, Hürrem!
Setaret pobiegła, wymachując chusteczką, na drugi koniec dziedzińca, a jej głos niósł się
echem pod kopułą haremu.
– Tej nocy odbędzie się schadzka, dziewczęta. Schadzka! Schadzka mojej pani Hürrem…
Okrzyki Setaret, rozgłaszającej wszem wobec pomyślne wieści, dotarły do komnaty
Gülbahar. Jej reakcja była taka, jakiej spodziewały się służące.
Czerkieska piękność, w której żyłach płynęła zmieszana z lodem i popiołem krew,
wychowana wśród ostrych wiatrów gór Kaukazu, rozszalała się jak burza. Wszystkie
rozpierzchły się po kątach, ale niektórym służącym nie udało się uciec przed furią haseki.
Targana gniewem udała się do komnaty sułtanki Hafsy, ale dostała odpowiedź, że Sułtanka
Matka nie czuje się dobrze i nie chce się z nikim widzieć.
– Natychmiast przekażcie jej, że przyszła matka jej wnuka, faworyta jej syna! – podniosła
głos, ale nie osiągnęła zamierzonego efektu.
Służąca wróciła z odpowiedzią, żeby przyszła jutro. Szeleszcząc spódnicami, wróciła do
komnaty. „Świnia – przemknęło jej przez głowę. – Dobrze wie, że jutro będzie za późno”.
Gdy tylko wróciła do komnaty, rozkazała:
– Natychmiast zawołajcie do mnie szejka islamu.
Jednak to również nie przyniosło rezultatu. Ali Dżemali Zembilli Efendi, nie szczędząc
słów, odpowiedział na zawoalowane pytanie Gülbahar.
– Jest wyłączną wolą naszego pana, kogo w haremie zaszczyca komplementami i z kim
się spotyka. Jest niewłaściwe, aby rozprawiali o tym jego słudzy. Jest tak, dziecko, już od czasów
naszego wielkiego przodka Osmana Beja, syna Ertogrula29. Jest to także zgodne z prawami
szariatu.
Mężczyzna zamilkł na chwilę i spojrzał na siedzącą naprzeciw niego kobietę. Z jej oczu
tryskały iskry. Szeptem, powoli wycedził słowa:
– Gdyby, nie daj Boże, było to możliwe, niezależnie od tego, że jest matką księcia
Mustafy, życie haseki w haremie byłoby w niebezpieczeństwie.
Czy było coś więcej do powiedzenia? „Ach, co mnie spotkało”, pomyślała Gülbahar.
Mężczyzna bez owijania w bawełnę przypomniał jej, jaką ma pozycję. Co prawda dała
Sulejmanowi wspaniałego syna, dzięki czemu stała się, po sułtance Hafsie, drugą kobietą
w seraju, ale to wszystko. Nie miała prawa żądać, aby w życiu padyszacha nie było innej kobiety
niż ona. Poza tym jej życiu zagrażało niebezpieczeństwo, mimo iż była matką następcy tronu.
Czy wiązał ich ślub, żeby mogła powoływać się na prawo, sprawiedliwość czy szariat? Takie
były zwyczaje i tak miało być. Była faworytą, a serce sułtana ciągnęło go do nowej wybranki. To
wszystko. Tak było, dopóki nie została matką padyszacha.
Ale może niepotrzebnie się niepokoiła. Padyszach weźmie dziewczynę do łoża i zaspokoi
swoje pożądanie, a potem prawdopodobnie wystawi ją za drzwi.
– Nie prawdopodobnie, na pewno tak będzie. Sulejman nie postawi faworyty ponad
Gülbahar – westchnęła.
Bardzo chciała, żeby tak się stało, ale kobieca intuicja podpowiadała jej zupełnie co
innego. Cokolwiek zobaczył sułtan Sulejman w tej dziewczynie z Rusi, choć pewnie nie było to
nic szczególnego, spodobało mu się. Jednak było to coś więcej niż tylko pożądanie. Gdyby była
to tylko żądza, nie obawiałaby się. To było coś innego, czuła to. Bo niby dlaczego padyszach
osobiście przyszedł do dziewczyny i wręczył jej chusteczkę? Czy było to coś spotykanego? Od
czego był Sümbül Aga? Powinien dać mu chusteczkę i polecić, aby przyprowadził dziewczynę
do alkowy. To wszystko. Ale nie zrobił tego. Całemu haremowi pokazał, że dziewczyna mu się
podoba. Nie przejmował się, że będą o tym mówić agowie, paszowie i wezyrowie. Obsypał ją
komplementami i, jakby tego było mało, nadał jej jeszcze imię. Cały pałac rozbrzmiewał
imieniem Hürrem.
Rozsierdzona Gülbahar przysiadła na piętach i spojrzała na haftujące służące, których
plecy wciąż były obolałe po razach otrzymanych niedawno od niej.
– Co powiedział sułtan? – zapytała. – Jak macie się zwracać do tej ruskiej bezbożnicy?
– Hürrem – odpowiedziała jedna.
Wszystkie zgromadzone w komnacie kobiety, oprócz Gülbahar, słyszały w głosie
dziewczyny urazę spowodowaną niedawną torturą. Ta odpowiedź była niczym zemsta.
Gülbahar zatopiła się w myślach. Gdyby to wypadało haseki sułtana Sulejmana i matce
księcia Mustafy, płakałaby w głos, ale nie zrobiła tego. Nie zrobiła. Nie pozwoli, aby ktokolwiek
mówił, że dziewczyna z Rusi zmusiła Gülbahar Haseki do płaczu. „Hürrem, tak? Ach, że też
mnie to spotkało”, pomyślała znowu. Zapłakała bezgłośnie, a jej łzy wsiąkały w złamane serce.
XXIV

Gdy recytowano wieczorną modlitwę, ona wciąż nie była gotowa. Nawet nie zauważyła,
kiedy nadszedł wieczór. Dzień pełen krzątaniny minął w mgnieniu oka. Kobiety w łaźni
godzinami tarły myjkami jej ciało. W żadnym miejscu nie pozostawiły nawet jednego włoska. Jej
skóra stała się gładka jak u niemowlęcia. Sama siebie nie poznawała. Ale jak to bolało. Ponadto
skóra w delikatnych miejscach prawie krwawiła. Z oczu popłynęły jej łzy. Z trudem się
powstrzymywała, żeby nie krzyczeć i nie powiedzieć im, że to, co robią, to są tortury.
Postanowiła milczeć, dlatego niczemu się nie sprzeciwiała. Nie krzyczała do nikogo: „Nie
patrzcie na mnie”. Nie podrapała nawet dotykających ją tu i ówdzie niewolnic. Była tak cicho, że
nawet czekający na zewnątrz Sümbül Aga, obawiający się rychłej awantury, nie wiedząc, co się
dzieje, wkroczył do łaźni. Czyste jak kryształ ciało Rusinki siedzącej przy basenie pośród
licznych niewolnic, którego widok odebrał mu dech, nie wystarczyło, aby pokonać jego
zdziwienie. Zniknęła gdzieś drapieżna ruska kotka, a pojawiła się życzliwa dziewczyna.
Żartowała z niewolnicami, a jej śmiech roznosił się echem po łaźni. Próbowała nawet dołączyć
do śpiewających dziewcząt:
Jakże piękny korowód młodej panny.

Dalej, dziewczęta, ruszajcie w tany!

Z powodu radości i myśli, którymi była pochłonięta, Rusłana nie zauważyła nawet
Sümbüla Agi, który uchylając na chwilę wielkie drewniane drzwi, zajrzał do środka. Była
skupiona tylko na tym, żeby ładnie wyglądać. Musiała być piękna. I to bardzo piękna. Jeśli
w tym celu mieli zedrzeć z niej skórę, niech zdzierają. Tej nocy będzie na nią czekał sułtan
Sulejman. Tej nocy miała stać się kobietą. Co więcej, to sułtan Sulejman miał zrobić z niej
kobietę. „Muszę zawrócić mu w głowie, muszę go oczarować. Nie mogę być miłością na jedną
noc. Muszę odwzajemnić mu się z całym uczuciem drzemiącym we mnie. Niestety nic nie wiem
o sztuce miłości. Boże, dopomóż mi. Spraw, abym w oczach mojego sułtana była czysta jak
anioł, ale zmysłowa jak tancerka brzucha”.
Obmywając się po raz kolejny pachnącymi wodami, setki, a może tysiące razy powtarzała
w duchu te same słowa: „Mam na imię Hürrem. Jestem Hürrem”. Dobrze, ale co oznacza
Hürrem? Pytała już wszystkich, ale nie umieli odpowiedzieć.
Gdy Sümbül Aga wszedł do jej komnaty, właśnie skończono ją ubierać. Odziano ją
w białą bieliznę z chińskiego jedwabiu. Oprócz tego nic na sobie nie miała. Nie wiedziała, czy to
dlatego, że wstydziła się swojej nagości, czy z zimna, ale twarz jej płonęła żywym ogniem. Do
tego jej nagie ciało drżało od dotyku chłodnego jedwabiu. Zupełnie, jakby w jej skórę wbijało się
tysiące igieł. Spod cienkiego materiału widać było nawet jej stwardniałe od chłodu sutki.
Z przodu, od szyi aż do brzucha bielizna miała długie rozcięcie odsłaniające jej nagą skórę. Przy
najmniejszym kroku jej ruchliwe piersi, mogące pozbawić zmysłów stojącego naprzeciw niej
mężczyznę, mogły wysunąć się przez to rozcięcie. Jej podniesione od długiego rozczesywania
grzebieniami z kości słoniowej kręcone rude włosy opadały na ramiona.
Podobała jej się narzutka w stylu nomadów, którą miała włożyć na wierzch. Na
aksamitnej materii w odcieniu purpury srebrnymi nićmi wyszyte zostały wielkie gałęzie i kwiaty.
Trabzoński delikatny pasek ściskał jej i tak wąziutką talię. „Przez ten pasek nie będę w stanie
oddychać”, pomyślała, ale armia wylewających siódme poty, próbujących ją wyszykować
służących nie przejęła się tym.
– Popamiętacie, jeśli z braku tchu padnę trupem u stóp sułtana.
Jej groźba też na nic się zdała. Musiała jakoś znieść ten pasek.
Setaret i Merzuka, odepchnąwszy na bok zastępy krawcowych, szwaczek i krzątających
się służących, mierzyły dziewczynę wzrokiem.
– Tfu, tfu, tfu – splunęła Setaret, jak zawsze, gdy coś jej się podobało. – Maszallah,
Maszallah – zachwycała się.
Na widok, który roztaczał się przed nią, Merzuka zareagowała długą ciszą.
– Jesteś piękna, Aleksandro – wyszeptała jak zaczarowana.
Zauważywszy iskry gniewu w oczach dziewczyny, pospiesznie próbowała naprawić swój
błąd.
– Chciałam powiedzieć, Rusłano…
Gdy posypały się kolejne iskry, Tatarka pokręciła głową.
– Powinnam powiedzieć Hürrem, prawda? – Zamilkła na chwilę. – Co mam zrobić?
Twoje imię zmienia się każdego dnia. Już nie wiem, które mam pamiętać.
Dziewczyna odwróciła się, szeleszcząc spódnicami.
– Nie zapominaj o Hürrem – oznajmiła. – O Hürrem będą pamiętać Osmanowie i cały
świat. Zobaczysz.
Zostawiając za sobą recytujące modlitwy kobiety, pełna majestatu ruszyła w stronę
westybulu, gdzie czekał zniecierpliwiony Sümbül Aga.
– Pospieszcie się! Dalej, dalej! Jeśli spóźnicie się jeszcze bardziej, sułtan każe ściąć
głowy nam wszystkim.
Nie zważając na modlące się służące i obrzucające ją pełnymi zawiści spojrzeniami
odaliski, które wystawiwszy głowy ze swoich izb, nie czuły nawet potrzeby, aby się ukryć,
podążyła za Sümbülem. Nie obchodziły jej nawet pogardliwe słowa odalisek:
– Dokąd to, ruska dziewko?
Chcąc uspokoić bijące jak szalone serce, nieustannie powtarzała w duchu: „Jak to dokąd?
Hürrem idzie na spotkanie z osmańskim sułtanem”.
Wydawało jej się, że długie korytarze nie mają końca. Każdemu jej krokowi towarzyszyło
głośne uderzenie serca. Wreszcie haremowy aga zatrzymał się przed drzwiami, przed którymi
stali groźni żołnierze uzbrojeni w szable i tarcze. Grube, czarne jak węgiel, zwisające aż do brody
wąsy strażników w jednej chwili przypomniały jej Taczama Nojana. Właściwie jego wąsy nie
były aż tak czarne. Patrząc na nie z daleka, wydawało się, że przyprószył je śnieg, ale mimo
wszystko wyglądały tak jak te. Gdy jeden ze strażników o surowym spojrzeniu powoli otwierał
ciężkie drzwi, w głowie Hürrem pojawiło się pytanie: „Gdzie się podziewasz, ojcze Taczamie?”.
Wywrócił jej życie do góry nogami, ściągnął na nie mrok, a potem nadał mu nowy początek. Jej
serce przeszył ból tęsknoty, a oczy zaczęła zasnuwać mgła. W popłochu starała się pozbierać.
– Posłuchaj. Nie waż się płakać – powiedziała jedna z przygotowujących ją kobiet. – Jeśli
się rozpłaczesz, węgiel, którym wysmarowałyśmy twoje brwi i rzęsy, spłynie ci po twarzy
czarnymi strugami. Twoja twarz zmieni się w kawałek węgla, a nasz pan wystawi cię za drzwi.
Gdy drzwi się uchylały, Hürrem, aby pozbyć się łez, szeroko otworzyła oczy. Teraz
ukazywał im się kolejny korytarz. Po obydwu stronach płonęły wielkie pochodnie. Bezgłośnie
ruszyła z Sümbülem w kierunku drzwi widocznych na końcu korytarza. Tak jak jej nakazano,
Hürrem cały czas patrzyła przed siebie. Kątem oka dostrzegła strażników ustawionych
w równych odstępach. Stali w cieniu, tam gdzie nie docierało światło pochodni. W ciemnościach
ich oczy żarzyły się jak węgle.
Gdy Hürrem modliła się, aby drzwi, które przed sobą widziała, stanowiły ostatnią
przeszkodę na jej drodze do Sulejmana, nagle, nie wiadomo skąd, pojawiła się przed nimi starsza
kobieta. Nigdy wcześniej jej nie widziała. Sądząc po tym, że Sümbül ją pozdrowił, kłaniając się
z szacunkiem, musiał to być ktoś ważny. Kobieta zachowywała się tak, jakby Hürrem tam nie
było, jednak dziewczyna czuła na sobie jej spojrzenie, uważnie badające każdy centymetr jej
ciała, poczynając od czubka głowy aż do pięt.
– Daje Hatun – wyszeptał Sümbül powoli. – Niańka naszego sułtana. To ona zajmowała
się nim i go wychowywała. Wciąż mu służy. Nasz pan traktuje ją jak matkę…
Hürrem zrozumiała, co chciał jej przekazać. Nie czekając, aż Sümbül Aga skończy
mówić, z szacunkiem ukłoniła się staruszce. Jej twarz rozświetlał nieznośnie piękny, pełen
miłości uśmiech. Daje Hatun odpowiedziała na to pozdrowienie lekkim skinieniem głowy. Była
taka, jak ją opisywali. Piastunka nigdy wcześniej nie widziała tak szczerego i pięknego uśmiechu.
Nic dziwnego, że dziewczyna wywarła na Sulejmanie wielkie wrażenie. Daje Hatun ze
zdziwieniem zauważyła, że ogarnęło ją uczucie, jakby znała dziewczynę od dawna. Poczuła do
niej sympatię. Nie odrywając oczu od Hürrem, powiedziała coś do haremowego agi. Jej głos był
niczym szept, ale Hürrem pojęła, że osobą, do której adresowane są jej słowa, nie był Czarny
Sümbül, ale ona sama.
– Co mówi? – zapytała szeptem.
– Gdy wejdziesz do komnaty, natychmiast padniesz na ziemię i pozdrowisz sułtana. Gdy
powie, żebyś wstała, podniesiesz się i pójdziesz prosto do łoża. Ucałujesz kołdrę w nogach łóżka
i nakryjesz sobie nią głowę.
– Co?
– Ucałujesz kołdrę i nakryjesz sobie nią głowę.
– Dlaczego?
Sümbül Aga również nie wiedział dlaczego, ale taki panował zwyczaj.
– Zrób, jak ci powiedziano – oznajmił wolno.
Daje Hatun nie była zadowolona, że rozmawiają w niezrozumiałym dla niej języku, ale
z jakiegoś powodu spodobało jej się to szeptanie. Ponownie patrząc na Sümbüla, odezwała się do
Hürrem.
– Gdy nasz pan pozwoli ci odejść, opuszczając łoże, nie wyjdziesz od razu. Przyjdą
i zdejmą pościel, zabiorą ciebie i prześcieradło.
– Prześcieradło?
– Tak, prześcieradło. Nie zadawaj pytań, tylko zrób, jak ci powiedziano.
Hürrem, lekko ugiąwszy kolano, okazała Daje Hatun szacunek i obdarzyła ją
najszczerszym uśmiechem.
– Nie martwcie się, Hürrem nie przysporzy wam wstydu – rzekła.
Staruszka ze zdumieniem spostrzegła, że głaszcze dłoń dziewczyny. Nigdy wcześniej
niczego takiego nie zrobiła. Kto wie, ile dziewcząt wpuściła przez te drzwi, jednak prawdą było,
że z żadną z nich nie poczuła takiej bliskości. Na znak kobiety pojawił się strażnik i zaczął
otwierać drzwi. Wtedy Daje Hatun odwróciła się i oddaliła. Sümbül Aga postąpił za nią dwa
kroki, po czym odwrócił się i spojrzał na Hürrem.
– Dalej nie mogę ci towarzyszyć. Od teraz jesteś sama.
Hürrem przeszła przez wysoki próg. Słysząc, jak drzwi za nią bezgłośnie się zamykają,
zrobiła dokładnie odwrotnie, niż jej polecono. Zamiast paść na twarz i czekać na rozkaz
Sulejmana, który pozwoli jej się podnieść, stała wyprostowana.
Naprzeciwko znajdował się stożkowy kominek, w którym z trzaskiem paliły się polana.
W wydobywającym się z niego drżącym świetle dostrzegła, że wnętrze pomalowane jest na żółto.
Przed ogromną lustrzaną konsolą również paliły się świece. Światło kominka i świec odbijało się
od znajdujących się naprzeciwko żółtych, czerwonych, niebieskich i białych szybek oraz
pokrywających ściany kafelków. Bursztynowo żółte płomienie nadawały zielonym kafelkom
rudy odcień lub barwę buku. Dalej stało wielkie łoże, a przed oknem duża, szeroka sofa, stół
pokryty licznymi dokumentami i mapami oraz kilka krzeseł. Na stoliku przed sofą znajdowały się
odbijająca światło karafka, kilka butelek i duża misa pełna rzadkich zimowych owoców.
To wszystko. To była komnata sułtana Sulejmana, przed którym drżał cały świat? Gdzie
były złoto, diamenty, szmaragdy, rubiny? Czy miejsce, w którym mieszkał władca, którego
potęgę sławili poeci, mogło być tak zwyczajne?
Nagle w półmroku zauważyła stojący nieruchomo przy wezgłowiu łóżka wielki cień
z turbanem na głowie. „Matko Boska – pomyślała pospiesznie. – To on. On!”. Natychmiast
delikatnie się ukłoniła. „Czy zdenerwował się, że nie padłam przed nim na ziemię, gdy tylko
przekroczyłam próg? – zastanawiała się. – Skoro się nie odzywa, na pewno się zdenerwował.
Teraz wystawi mnie za drzwi. Dlaczego nic nie mówi? Czy powinnam rzucić mu się do stóp,
błagając o przebaczenie? No dalej, mów. Powiedz coś. Gniewaj się, krzycz, ale nie milcz! Mów,
do jasnej cholery!”.
– Czy mój sułtan mi przebaczy? – wyszeptała, prostując się.
Majestatyczny cień w wielkim turbanie nawet nie drgnął.
Hürrem, próbując przybrać możliwie najsłodszy głos, mówiła dalej:
– Jestem tylko prostą wiejską dziewczyną. Po raz pierwszy widzę sułtańską komnatę.
Moją niestosowność przypiszcie zdziwieniu. Wybaczcie mi.
W tej samej chwili stało się coś, czego się nie spodziewała. Podczas gdy majestatyczny
cień w wielkim turbanie wciąż milczał, zza stojącego przy lustrzanej konsoli parawanu z macicy
perłowej wyszedł sułtan Sulejman i zapytał:
– Czy tak wyobrażałaś sobie sułtańską komnatę?
Nie wiedziała, co się dzieje. Nie odrywając wzroku od straszącego ją ogromnego cienia
w wielkim turbanie, wydusiła z siebie:
– Wy! Wy! Myślałam, że wy… To znaczy on…
Sulejman, śmiejąc się, odłożył na bok ręcznik, którym osuszył dłonie.
– Czyżbyś pomyliła mnie z tych strachem, którego ubrano w mój kaftan i turban?
Starając się pozbierać i próbując naprawić swoje potknięcie, Hürrem pospiesznie
wyrzucała z siebie słowa:
– Tak, ja… To znaczy nie…
Nagle przypomniała sobie, że wciąż nie ukłoniła się przed padyszachem. Gdy się kłaniała,
mamrocząc coś, czego sama nie była w stanie zrozumieć, śmiech Sulejmana zabrzmiał jeszcze
głośniej.
– Spójrz, nie ma się czego bać. Sułtan to turban i kaftan. To w nich tkwi władza.
Nieważne, co jest w środku.
Wciąż jeszcze pochylona w ukłonie Hürrem oburzyła się:
– Jak to możliwe? Czym są turban i kaftan? To kilka metrów materiału, trochę złotych
nici i kamienie. Moim zdaniem liczy się to, co jest w środku.
– Doprawdy?
– Jeśli mój pan się nie zdenerwuje, powiem, co myślę. Kaftan i turban są bez wartości.
Sulejman spojrzał na włosy Hürrem płonące w czerwonym blasku ognia migoczącego
w kominku, na Hürrem, która wciąż tkwiła w ukłonie. Wciągnął jej zapach. Ponieważ od tyłu
oświetlał ją blask ognia, spod cieniuteńkiej bielizny prześwitywały kontury jej sylwetki.
– Czyżby? Nie uwierzę w to, jeśli nie podniesiesz głowy i nie powiesz tego, patrząc na
mnie. Podnieś głowę, niech zobaczę twoje oczy, żebym mógł zrozumieć, czy mówisz prawdę.
Język jest obłudny, ale oczy nie kłamią.
„Ojcze nasz, Jezusie”, krzyknęła bezgłośnie z radością. Nie zdenerwował się. Sulejman
nie gniewał się na nią. Natychmiast uniosła głowę. Przez chwilę przyglądała się stojącemu
naprzeciw niej młodemu mężczyźnie odzianemu jak ona w białą bieliznę. Wyglądał zupełnie
inaczej bez kaftana i turbanu. Wcale nie był takim olbrzymem. Można nawet powiedzieć, że był
szczupły. Poza tym bez turbanu był o wiele przystojniejszy, ponieważ teraz wyraźnie widać było
jego kruczoczarne brwi i oczy ciskające błyskawice.
Młody padyszach obejmował wzrokiem jej wspaniałe, osnute jedwabiem, kształty, które
teraz, gdy się wyprostowała, były wyraźnie widoczne. Głębokie rozcięcie koszuli odsłaniało
szybko poruszającą się pierś dziewczyny. Z trudem odwracając spojrzenie od pojawiających się
i znikających pod koszulą obfitych, jędrnych piersi, Sulejman skoncentrował się na jej
spojrzeniu. Gdy był bliski zatopienia się w tych mieniących się wszystkimi odcieniami morza
oczach, Hürrem nagle podbiegła do sofy.
– Co się stało? Co robisz?
Zamiast odpowiedzieć, przyklękła w nogach sofy i zrobiła to, co poleciła jej Daje Hatun.
Trzykrotnie ucałowawszy atłasową kołdrę, trzy razy przykryła nią głowę.
Padyszach podszedł do Hürrem, wyciągnął rękę i pomógł jej wstać.
– Widzę, że nauczyła cię tego matka Daje. Robiono tak od czasów naszych przodków
i tak się utarło. Jeśli kobieta nie ucałuje kołdry mężczyzny, to łoże nie przyniesie obfitych
plonów.
Gdy Sulejman, nie wypuszczając jej ręki, prowadził ją do ustawionej przed oknem sofy,
serce Hürrem szamotało się jak gołębie skrzydła. Co takiego powiedział Sulejman? Plony łoża?
A może to jej się tak wydawało? Czy sułtan sugerował, że na tym łóżku spłodzi z nią dziecko?
Myślała, że zemdleje z radości. Jeśli było coś, czego nie powinna w tej chwili robić, to mdleć
i płakać.
– Mój sułtan w to wierzy?
– Wola boska. Jest tak, jak On chce. Widzisz, tak szybko odebrał nam księcia Mahmuda,
którym nas obdarzył. Aby go uratować, nie wystarczyła ani moja potęga, ani wiedza moich
medyków. Dlatego jeśli chce dać swojemu słudze potomka, zrobi to, jeśli nie chce, to nie. Pragnę
powiedzieć, że los nie ma nic wspólnego z całowaniem kołdry.
– Mnie również bardzo zmartwiła śmierć księcia. Niech Bóg da naszemu panu długie
życie. Szczęśliwie macie jeszcze jednego syna.
– Dzięki Bogu, mój książę Mustafa rośnie i rozkwita z każdym dniem. Niech Bóg chroni
go przed złem. Niech da mu długie życie.
– Życzę wam, aby wszystko było zgodne z sercem mojego sułtana.
Hürrem starała się trzymać język za zębami, ale pewne było, że jej się to nie uda.
W zasadzie znała odpowiedź, jednak nie mogła się powstrzymać. Padyszach od razu zauważył jej
zmieszanie.
– Czy Uśmiechnięta Buzia chce nam coś powiedzieć?
– Niech mój sułtan wybaczy mi moją niewiedzę. W końcu stoi przed wami wiejska
dziewczyna. Niech Bóg da wam długie życie, kto po was… Jak to powiedzieć… Książę?
W żaden sposób nie umiała wyrazić słowami tego, co czuła, ale Sulejman zrozumiał.
Spodobała mu się jej wstydliwość i niewinność zawarta w tym pytaniu. Uśmiechnął się
bezwiednie.
– Chcesz zapytać, kto po mnie stanie na czele Osmanów. To jest oczywiste. Moim
następcą jest książę Mustafa. Ale ma dopiero sześć lat.
Nagle zamilkł. Spojrzał na zatroskane oczy dziewczyny. Na jego twarzy pojawił się
przewrotny uśmiech.
– A cóż to? Hürrem tak szybko się nami znudziła, że chciałaby osadzić na tronie naszego
następcę?
Mówiąc to, Sulejman zauważył, że po raz pierwszy od śmierci księcia Mahmuda był tak
pełen radości. Gdyby nie uśmiech na jego twarzy, Hürrem umarłaby z obawy, że swoją
zuchwałością obraziła sułtana Sulejmana. Ale mężczyzna uśmiechał się, patrząc jej w oczy.
Młody padyszach ponownie dostrzegł w nich zakłopotanie.
– Bądź spokojna. Nie bój się. Przecież już ci mówiłem. Padyszach stoi tam.
Śmiejąc się, Sulejman wskazywał kaftan i turban, przed którymi jeszcze przed chwilą
dziewczyna kłaniała się z szacunkiem, mówiąc: „Mój sułtanie”.
Hürrem odwróciła się, znowu coś mamrocząc.
– Masz jeszcze jakieś pytanie?
– Tak – odparła Hürrem, wstrzymując oddech.
– W takim razie pytaj.
– Dlaczego zmieniłeś mi imię?
– Rusłana albo to drugie… Co to było… To na „A”…
– Aleksandra. Aleksandra Anastazja Lisowska.
W jej głosie dało się słyszeć urazę, a nawet gniew.
– Tak, właśnie to. Nie pasowało do ciebie.
– Co oznacza Hürrem? Nawet tego nie wiem.
– Dlaczego wtedy o to nie zapytałaś?
Dziewczyna pochyliła głowę.
– Ja… – zaczęła powoli. – Wstydziłam się. Widząc was, byłam tak podekscytowana, że
zapomniała zapytać.
Sułtan Sulejman spojrzał na nią ze zrozumieniem. Spodobała mu się jej szczerość.
– Jesteś tak piękna… Twoje oczy są tak piękne… A gdy się uśmiechasz, to tak, jakby
wschodziło słońce. Pomyślałem, że to imię będzie do ciebie pasowało. Opisywało całe twoje
piękno. Będzie tylko twoje. Żeby nawet słońce ci zazdrościło.
Prawie zemdlała ze szczęścia. „Czy naprawdę to słyszę, Najświętsza Panienko? –
pomyślała. – Czy to sułtan Sulejman mówi mi to wszystko?”. Zatrzymała się, przenosząc wzrok
z podłogi na mężczyznę.
– Wybaczcie, że wasza niewolnica narzeka, ale wciąż nie powiedzieliście, co to znaczy –
uśmiechnęła się.
– To właśnie ten uśmiech – ucieszył się sułtan Sulejman. – Uśmiech, który odbiera mi
rozum. To właśnie oznacza Hürrem. Hürrem oznacza piękna, uśmiechnięta, o pięknych oczach.
Każde z osobna i wszystko razem.
Padyszach z trudem odwrócił wzrok od dziewczyny, która ze szczęścia gotowa była
rozłożyć skrzydła i odlecieć, a potem pochylił się nad stolikiem. Z butelki o wąskiej szyjce nalał
czerwony płyn do kryształowego kielicha, który w świetle migotał tysiącem gwiazd. Uniósł go
i zwrócił się w stronę ognia. Hürrem podziwiała blask kryształu.
– Rodos – powiedział Sulejman, podając jej kielich. – Mówią, że najlepsze na świecie
wina to te z rodyjskich winogron.
Hürrem zerwała się pospiesznie. Wielki sułtan jej usługiwał, podczas gdy ona usadowiła
się na sofie i patrzyła na mężczyznę rozmarzonym wzrokiem. To było nie do pomyślenia.
Sulejman, widząc niepokój dziewczyny, zapytał:
– A co to? Czyżby moja piękna o pięknych oczach bała się wina?
– Ja niczego się nie boję – odparła dziewczyna.
– Doprawdy? Mnie też nie?
– Dlaczego miałabym się was bać? Nie gniewacie się nawet na moje niewłaściwe
zachowanie.
– Skoro tak, skąd ten niepokój?
Hürrem zawstydzona spojrzała na Sulejmana.
– Podczas gdy ja tu siedzę, wy napełniacie mój kielich. Jeśli sułtan pozwoli, wasza
niewolnica was obsłuży.
Sułtanowi Sulejmanowi bardzo spodobała się ta odpowiedź. Usiadł na sofie. Jedną nogę
zgiął w kolanie, a drugą wsunął pod nią. Hürrem, napełniając drugi kielich, czuła na sobie
spojrzenie padyszacha. Bardzo się starała, aby z podniecenia nie wylać wina, ale w żaden sposób
nie mogła powstrzymać drżenia rąk. W końcu udało jej się i podchodząc do sofy, podała
Sulejmanowi kielich z winem. Młody mężczyzna nie mógł się powstrzymać, ażeby nie spojrzeć
na piersi zgiętej w ukłonie dziewczyny, które w każdej chwili gotowe były wysunąć się przez
głębokie rozcięcie jej bluzki. Hürrem zauważyła to spojrzenie. Jej policzki ponownie pokryły się
rumieńcem. Złapany na gorącym uczynku Sulejman również spłonił się ze wstydu. Z uśmiechem
wziął kielich z drobnych dłoni dziewczyny.
– Nie pijesz?
– Nigdy wcześniej nie piłam.
– Masz ochotę spróbować?
– Czyżby nasz władca chciał, aby wasza niewolnica się upiła?
Padyszach wolał, aby dziewczyna nie odkryła jego intencji.
– Chciałem tylko, żebyś spróbowała. Powiedziałem, że to wino rodyjskie. Bardzo rzadkie
i smaczne. Najlepsze wino na świecie.
– Nawet jeśli nie jest smaczne, z rąk swojego padyszacha Hürrem wypiłaby truciznę.
Uniosła kielich do ust. Pełna wątpliwości upiła niewielki łyk. Poczuła, jak czerwony płyn,
pozostawiając w ustach lekko kwaśny smak, spływa jej do gardła i rozgrzewa ciało.
Również Sulejman, nie odrywając oczu od Hürrem, upił łyk wina.
– I jak? Smakuje ci?
– Wydawało mi się, że ogarnia mnie ogień – powiedziała.
Nie mogła dłużej wytrzymać i zawstydzona zaniosła się kaszlem.
Sulejman uśmiechnął się zadowolony.
– Właśnie w tym ogniu tkwi sekret wina. Rozgrzewa i zmusza do kaszlu.
Hürrem zastanawiała się, dlaczego zaczęło jej się kręcić w głowie. Pierwszy raz w życiu
piła wino i nie wiedziała, czy można się upić jednym maleńkim łykiem. Czy podniecenie,
szczęście, radość, niepokój, strach i pożądanie mogły być tego przyczyną? Dlaczego jej usta
wydawały się suche?
Sulejman wziął z misy wielkie czerwone jabłko i podał je Hürrem. Gdy dziewczyna
wyciągnęła rękę, Sulejman podsunął owoc do jej czerwonych jak żar pełnych ust. Kiedy tylko
musnął jabłkiem jej wargi, poczuła w ciele wspaniałe drżenie. Hürrem płonęła. Odgryzła
niewielki kawałek. Ich oczy znów się spotkały. Zamarli, patrząc na siebie. Sulejman, wpatrując
się w te piękne, zniewalające oczy, próbował ułożyć w wersy galopujące w jego głowie słowa.
Hürrem natomiast starała się odnaleźć w oczach człowieka, który miał się stać jej mężczyzną,
błysk miłości. Kiedy to miało się stać? Kto powinien wykonać pierwszy ruch? Czy padyszach
czekał, aby to ona przeszła do czynów? Czy taka była tradycja? A jeśli jest inaczej? Ekaterina nic
o tym nie wspomniała. Jakby mało było, że wcale się nie znali, jej brak doświadczenia w tych
sprawach jeszcze bardziej wszystko utrudniał. Zostawiał człowieka bez tchu, bez wyjścia, a ona
nie lubiła nie mieć wyjścia. Nawet tej nocy, gdy porwali ją barbarzyńcy, nie czuła się taka
bezradna.
Upiła kolejny łyk wina. Tym razem dużo większy. Nie odrywając oczu od Sulejmana,
wypiła następny.
– Poczekaj, nie śpiesz się tak.
– Dlaczego mój pan nie chce, żebym się upiła?
Padyszach wybuchnął śmiechem.
– Nie chce, ponieważ pragnąłby usłyszeć ten piękny głos, którego zazdroszczą mojej
pięknolicej nawet słowiki.
– Ale nie mam instrumentu… – powiedziała cicho Hürrem.
Sulejman natychmiast się podniósł i z powrotem zniknął za parawanem wykonanym
z macicy perłowej, zza którego niedawno wyszedł, zaskakując Hürrem. Z trudem
powstrzymywała się, aby nie klasnąć w dłonie i nie podskoczyć z radości.
– Mój Boże, jakie to piękne.
– Cieszę się, że ci się podoba. Jest twój.
Hürrem powoli i delikatnie, jakby bała się, że złamie jego długi gryf, wzięła saz z rąk
padyszacha.
– Dzię… Dzię… Dziękuję… – wyjąkała.
Nie mogła się powstrzymać. Przytuliła bałałajkę. Wydawało jej się, że trzyma
w ramionach ojczyznę. Stepy, łąki, ośnieżone szczyty, huczące górskie potoki. Jakby
obejmowała matkę, której już więcej nie zobaczy, a za której widokiem i zapachem tak bardzo
tęskniła. Pociągnęła nosem. Jej oczy napełniły się łzami. Sulejman wzruszył się szczęściem
dziewczyny i próbował odczytać jej myśli. Musiał natychmiast powstrzymać nadciągającą
powódź.
– Skoro Hürrem ma już swój instrument, możemy posłuchać jej pieśni.
Z wdzięczności chciała paść przed mężczyzną na podłogę, ale on ją powstrzymał.
Przycisnął filigranowe ciało dziewczyny do piersi.
– Jak sądzisz, Hürrem, dlaczego nam się spodobałaś? Tylko dlatego, że nie mogłem się
nasycić widokiem twojej ślicznej twarzy, twoim pięknem i tym spojrzeniem?
Zanim odpowiedziała, wtuliła się i schowała głowę w piersi Sulejmana. Młody padyszach
głęboko wciągnął w płuca zapach jej włosów.
– Jest jeszcze jeden równie ważny powód, dla którego nam się spodobałaś – twoja duma
i wysoko uniesiona głowa.
– Ale odkąd tu przyjechałam, wcale nie unoszę wysoko głowy. Dlatego podczas naszego
spotkania, kłaniając się, widziałam głównie wasze buty.
Początkowo padyszach nie był pewien, czy powinien na tę skargę zareagować śmiechem,
czy strapieniem.
– Jesteś niczym strome szczyty gór pokrytych śniegiem. Szczyty gór nie mogą się kłaniać
– powiedział wolno.
Delikatnie unosząc podbródek dziewczyny, spojrzał jej w oczy.
– Teraz, kiedy jesteśmy sami… Śmiało, Hürrem… Zagraj i zaśpiewaj… Niech cały pałac
cię usłyszy.
– Jaką piosenkę życzy sobie mój pan?
– Hm… Najpierw zaśpiewaj piosenkę pełną miłości.
Chwilę później głos Hürrem zaczął się nieść po murach seraju. Żeby jej posłuchać,
otwierano okna i uchylano drzwi. Tylko w komnacie Gülbahar zostały szczelnie zamknięte.
Gdyby mogła, wzniosłaby wokół siebie gruby mur, byleby tylko nie słyszeć tego dźwięku. Palił
jej uszy. Głos przeklętej ruskiej odaliski, która odebrała jej synowi ojca, jej mężczyznę, wyrył się
w jej umyśle i nie chciał zamilknąć.
Wołżańskie dziewczęta, wołżańskie dziewczęta,

Głowy niczym góry wysoko trzymają.

W ręku sierp dzierżąc, złote kłosy ścinają,

Jakże pięknie pośród łanów tańczą i śpiewają.

Hürrem śpiewała i śpiewała, a Sulejman słuchał jej, popijając czerwone wino. Podniósł
się powoli. Zgasił rozświetlające komnatę lampy. Teraz wnętrze rozjaśniała jedynie czerwień
stożkowego kominka, którego trzaskający płomień roznosił wokół miłe wonie. Podszedł do
Hürrem. Delikatnie wyjął z jej rąk bałałajkę i odłożył na bok, a następnie ją podniósł.
– Dziękuję, moja pięknolica… Wiem, że sprawiłem ci ból, przenosząc cię w krainę
wspomnień, ale twój głos przynosi mi ukojenie.
Nie pozostawił Hürrem możliwości, aby coś odpowiedziała. Wziął dziewczynę
w ramiona. Ich oddechy przyspieszyły, a usta się zjednoczyły. Długi, płomienny pocałunek
pozbawił ich tchu. Później jeszcze jeden i jeszcze jeden. Namiętnie przygryzali się i całowali.
Padyszach nie mógł już powstrzymać, podsycanej niedoświadczeniem dziewczyny, fali
pożądania. Podniósł odaliskę i ruszył w kierunku łoża.
Usta dziewczyny błagalnie szepczące: „Mój panie, mój panie…” przykrył swoimi ustami.
XXV

Hürrem unosiła się ponad chmurami. Czy wszystko mogło się zmienić przez jedną noc?
Tak właśnie się działo. Zupełnie jakby otworzyły się przed nią drzwi, przez które weszła do
całkiem innego świata. Jej ciało wciąż drżało pod wpływem pocałunków i uścisków. Nie mogła
zapomnieć, jak wiła się z pożądania pod ciałem Sulejmana.
„Najświętsza Panienko – zatrzęsła się – wybacz mi mój grzech. Sulejman nie wierzy
w naszego Ojca, Jezusa, ale spowiadam się. Jestem młodą dziewczyną. W jego ramionach
doznałam wielkiej rozkoszy. Osiągałam szczyty, płonęłam, zatracałam się”.
Właśnie tak było. Gdy jędrne usta Sulejmana zsuwały się po jej szyi, Hürrem wydawało
się, że jej ciało trawi ogień, kiedy twarda broda i wąsy padyszacha wprawiły ją w drżenie, a jego
gorętszy niż płomień oddech przesuwał się po jej szyi. Od czasu do czasu brał w aksamitne usta
płatki jej uszu. A potem, dotykając jej językiem, przesuwał się w stronę ramion.
„Mój Boże! Mój Boże! Mój Boże! Zaraz oszaleję”. Przypomniała sobie słowa Ekateriny:
„Nie powstrzymuj się. Pozwól, aby z twoich ust wydobyło się wszystko, co ma się wydobyć.
Mów, jęcz, mrucz, skaml, ale nigdy nie milcz. Mężczyźni lubią kobiety, które milczą w dzień,
a przemawiają wieczorem”.
Hürrem, nawet jeśliby chciała, nie mogła być cicho. Najpierw przez jakiś czas jęczała:
„Mój panie, mój panie…”. Kobieca intuicja podpowiadała jej, że zwierzęcą wręcz przyjemność,
jaką przeżywała, powinna pokazać w sposób subtelny i wyrafinowany jak dzieło sztuki. Z jej ust
wydobyły się króciutkie okrzyki i cichutkie chichoty. I dała się ponieść burzy zmysłów. Jej język
to spotykał się z językiem mężczyzny w jego ustach, to krążył po jego uszach i szyi. Zauważyła,
że od jego delikatnych ugryzień jej usta stają się coraz bardziej nabrzmiałe. To roznieciło w niej
jeszcze większy ogień. Dotyk potężnych dłoni padyszacha na jej twardych piersiach zamienił jęki
w krzyk. Ciało naprężyło się w spazmach. Mocno objęła mężczyznę. Gdy usta padyszacha
błądziły po jej piersiach, nagle nastąpił wybuch. Hürrem pośród krzyków zaczęła wić się jak
górski potok. „Mój panie, mój panie…”, jęczała nieustannie. Gdy skręcała się z rozkoszy, jej
ciałem zawładnęła kolejna fala. Głowa Sulejmana przeniosła się niżej, aż do pachwin. Teraz do
szału doprowadzały ją rozpalone jak węgiel usta Sulejmana. Delikatne ciało trzepotało jak
gołębie skrzydła.
W tej chwili Hürrem przestała myśleć o czymkolwiek. Niech będzie, co ma być. Ani
mężczyzna leżący na niej nie był władcą, przed którym drżał cały świat, ani ona nie była
bezbronną niewolnicą. Teraz byli po prostu sługami miłości. On był mężczyzną, a ona kobietą.
To wszystko. Stało się to, co dzieje się między mężczyzną a kobietą. W łożu nie było miejsca na
nakazy i reguły. Nie wsłuchiwała się w zasady, ale w swój wewnętrzny głos. Pójdzie tam, dokąd
zaprowadzi ją żądza. W tamtej chwili odrzuciła wszelkie zakazy.
Nagle chwyciła prącie mężczyzny. Jej świszczący oddech wymieszał się z jękiem
Sulejmana. Był taki twardy. Pulsował w jej dłoni. W tej burzy namiętności rozległ się głos
Ekateriny: „Bój się – powiedziała dziewczyna. – Gdy zobaczysz jego narzędzie, powinnaś się
bać. I nieważne, czy jest mały, czy duży. Uwielbiają, gdy im się mówi, że jest duży”.
– Jest bardzo duży – powiedziała Hürrem.
Nie wiedziała, czy powiedziała to, aby zastosować się do rad Ekateriny, czy dlatego, że
naprawdę taki był. Gdy powoli poruszyła ręką, zauważyła, że Sulejman z rozkoszy odchodzi od
zmysłów. Zrobiła to jeszcze raz i jeszcze raz… Pierś młodego padyszacha zaczęła gwałtownie
podnosić się i opadać. Nagle Hürrem podjęła decyzję. Schyliła się do członka mężczyzny.
Najpierw dotknęła go czubkiem języka. Później jej język zaczął po nim błądzić. Następnie
płonącymi niczym ogień ustami ucałowała jego sterczącego członka.
Teraz padyszach chwycił oburącz głowę dziewczyny i ją przycisnął. Czując napierającą
na nią jego gorącą, grubą męskość, posłusznie otworzyła usta. Zrozumiała, czego od niej chciał.
Głos, jaki wydała z siebie Hürrem, zmieszał się z jękiem mężczyzny i nagle… jakby wybuchł
wulkan. Ciałem Sulejmana wstrząsnął potężny spazm. Jego jęki zamieniały się w krzyk:
– Nie przerywaj, nie przerywaj!
Jego oddech odbijał się echem od ścian. W tej samej chwili również Hürrem porwał ten
wir. Silne palce błądzące między jej nogami zaprowadziły ją na szczyty rozkoszy.
Ta chwila przeszła niczym burza. Dwa ciała spoczywały obok siebie. Sulejman uniósł się
i wypił łyk wina. Dał również łyk Hürrem. Wylał trochę wina na ciało dziewczyny. Powoli zlizał
płyn spomiędzy jej ruchliwych, pachnących piersi. Językiem wysuszył strużkę płynącą po
brzuchu. Śledząc zmierzające w stronę jej łona czerwone jak krew krople, dotarł do skarbu.
Hürrem odpowiedziała mu głośnym jękiem. Złapała jego głowę i ją przytrzymała.
– Nie przestawaj, mój Sylejmanie – jęczała.
Kiedy miała osiągnąć szczyt, on nagle przestał. Podczas gdy bliska utraty zmysłów
Hürrem wiła się z rozkoszy, Sulejman wszedł w nią. Nadeszła ta chwila.
– Miej litość, panie – jęczała Hürrem. – Miej litość.
Jej błagalny głos był jednocześnie tak zapraszający, że Sulejman zauważył, że chce
powiedzieć: „Dalej, nie przestawaj. Nie przerywaj. Bierz mnie. Miej litość”. Tak też zrobił.
Opętany żądzą jeszcze raz spojrzał w oczy dziewczyny.
– Nie bój się – wyszeptał.
Trzymając ją za biodra, pchnął. Wypełniając ją, słuchał krzyku wydobywającego się z ust
Hürrem. Odczekał chwilę. Dziewczyna czuła, jak jego gruba męskość pulsuje w jej wnętrzu.
Sulejman wszedł jeszcze głębiej. Hürrem patrzyła na niego. Chciała widzieć jego reakcję. Czy
dała mu przyjemność? Udało jej się? Jednak oczy mężczyzny, który wchodził w nią i wychodził,
były zamknięte.
– Tak… – jęknęła Hürrem. – Mój panie. Mój Sylejmanie. Mój mężczyzno.
Sulejman otworzył oczy. Hürrem zauważyła, że mężczyzna patrzył na nią z rozkoszą. Co
teraz się z nim działo?
Nie mogli się zatrzymać. Burza musiała trwać.
Gdy pierwszy ból zaczął mijać, owinęła nogami talię padyszacha. Silnymi ramionami
przycisnęła do siebie mężczyznę.
Sulejman z każdym ruchem wchodził coraz głębiej. Nagle jęcząc, opuścił głowę
i z wielkim westchnieniem, przypominającym krzyk, osiągnął szczyt. Nie ustawał pomimo
zmęczenia. Przyciągając biodra dziewczyny do siebie, nie przestawał się poruszać.
„A więc to było to”, pomyślała Hürrem, przekonana, że spaceruje wśród gwiazd. To
właśnie była namiętność. Ani muskanie Ekateriny, ani zwiędnięty dotyk Sümbüla nie wywołały
w jej ciele takiej burzy. Rozkosz rozlewająca się od pachwin do mózgu, od piersi do serca,
docierała do każdego zakamarka jej ciała. Odnalazła ustami wargi mężczyzny. Podczas gdy się
całowali, dogoniła Sulejmana w wyścigu rozkoszy.
Nie pamiętała nawet, co się wydarzyło po tym pierwszym razie. Całą noc spędziła
w ramionach Sulejmana. Nie, spędziła ją w chmurach. Ile razy tej nocy szalała ta burza
rozkoszy? Nie potrafiła zliczyć. O świcie wciąż jeszcze się kochali. Młody padyszach nie mógł
się nasycić jej świeżym, płomiennym ciałem. Hürrem natomiast, pokonawszy napięcie
nowicjuszki, z pasją doprowadzała go do obłędu.
Z ostatnią kroplą rozkoszy padyszach padł przy niej. Ona również była wykończona.
Z powodu miłosnego wyczerpania z trudem naciągnęli jedwabne przykrycie na swoje spocone
ciała. Zanim zawładnął nimi sen, sprawdziła dłonią swoje krocze. Wiedziała, czym jest ciepła
ciecz między jej nogami. To krew. Mała wiejska dziewczynka przywitała się z życiem jako
Aleksandra Anastazja Lisowska, a w łożu sułtana Sulejmana zrobiła pierwszy krok ku kobiecości
jako Hürrem. Hürrem była teraz kobietą. Kobietą sułtana Sulejmana. Były w niej jego życiodajne
soki.
Pozwoliła, aby z jej oczu popłynął deszcz łez, które powstrzymywała przez całą noc.
Płakała bezgłośnie, głaszcząc włosy leżącego przy niej mężczyzny. Nie wiedziała, dlaczego
płacze. Z radości czy ze strachu? A może przez wyrzuty sumienia, że spała z mężczyzną innego
wyznania? Nie wiedziała. Po prostu nie wiedziała. Jedyne, czego była pewna, to to, że była
kobietą padyszacha. Ale co będzie, jeśli jej los będzie podobny do losu Ekateriny? Jeśli po
trwającej jedną noc burzy namiętności Sulejman zapomni o niej i porzuci w jakimś kącie
haremu?
– Nie, nie pozwolę na to – mruknęła Hürrem. – Nie pozwolę, żeby o mnie zapomniał.
Podczas gdy Hürrem oddała swoje ciało zmęczone zdobywaniem szczytów rozkoszy
ciepłemu snowi, Sulejman krążył między snem a jawą. Podczas przebudzenia przeczesywał
palcami jej włosy, a wtedy zdał sobie sprawę, że cieszy się z obecności Hürrem. To uczucie
zdziwiło młodego padyszacha. Nie pamiętał, aby któraś z dziewcząt odwiedzających jego łoże
dała mu tyle przyjemności. Mimo iż był to jej pierwszy raz, oszołomiła Sulejmana swoją odwagą.
Cóż takiego zrobiła? Okazywała wszystko, co czuła. Mówiła, co tylko chciała. Jej głos, szept,
jęki, mruczenie, krzyki odbierały mu rozum.
Młody mężczyzna zauważył, że przez cały czas zupełnie bezwiednie porównywał Hürrem
z Gülbahar, matką swojego syna. Było to dziwne uczucie. Nigdy wcześniej tego nie robił. Co to
miało znaczyć? Było coś jeszcze, co zdziwiło sułtana Sulejmana. Wcześniej zawsze czuł
wewnętrzne rozbicie, ponieważ spał z inną kobietą niż matka jego syna. Ale teraz poczucia winy
nie było.
Dzień rozpoczął się słowami:
– Wstawaj, wstawaj. Natychmiast wstań i idź prosto do komnaty Sümbüla Agi.
Hürrem, otworzywszy oczy, spostrzegła miękkie, ale też oskarżycielskie spojrzenie Daje
Hatun. Rozejrzała się wokół siebie. Sulejmana nie było. Kilka służących sprzątało wokoło.
Podczas gdy Daje Hatun ściągała z niej atłasową kołdrę, Hürrem w pośpiechu próbowała
odnaleźć swoją bieliznę. Wstydziła się. Nie chciała, żeby kobieta zobaczyła jej nagość.
Właściwie pośpiech był zbędny, ponieważ jedna ze służących, zanim jeszcze podniesiono kołdrę,
owinęła ją jakimś materiałem. Hürrem poczuła, że żołądek skręca jej się z głodu. Gdy wziąwszy
z misy jabłko, skierowała swoje kroki w stronę stożkowego kominka, usłyszała polecenia Daje
Hatun:
– Szybko, podnieście tę kołdrę. Zabierzcie prześcieradło i włóżcie do purpurowego
tobołka, żeby Sułtanka Matka wiedziała, że Hürrem stała się kobietą.
Kobieta obdarzyła Hürrem znaczącym spojrzeniem.
– Widziałam prześcieradło. Dziewczyna była czysta. Ruska dziewczyna w łożu sułtana
stała się ruską kobietą. A ty, moja kobieto, pospiesz się – powiedziała do Hürrem. – Masz dziś
dużo pracy. Najpierw pójdziesz do łaźni, a później się przeniesiesz.
Daje Hatun, obserwując, jak służące zwijają poplamione krwią prześcieradło i pakują do
tobołka, mruknęła cicho:
– Tylko nie słyszałaś tego ode mnie, moja droga. Nasz pan postanowił cię wynagrodzić.
Odtąd będziesz dostawała pieniądze na swoje wydatki.
– Pieniądze na wydatki?
– Tak, taki jest zwyczaj.
Hürrem szybko dopadła do Daje Hatun i wyszeptała jej do ucha:
– Zwyczaj? Każda dziewczyna, która spędziła noc w łożu sułtana, dostaje pieniądze na
wydatki?
Staruszka zrobiła się czerwona, a po chwili szybko odsunęła głowę i żachnęła się:
– Ależ skąd. Te zuchwałe słowa przypiszę twojej niewiedzy, Hürrem. Padyszach
nagradza, kogo chce.
Na jej twarzy pojawiło się figlarne spojrzenie.
– Powiedzieć ci coś? Gdyby każda, która tu przychodzi, była nagradzana przez sułtana,
skarbiec byłby już pusty.
Daje Hatun zażegnała kryzys chrząkającym śmiechem, jednak ta sytuacja nie podobała
się Hürrem. Czyli przez to łoże przewijało się tak wiele dziewcząt? A ona była jedną z nich.
– To się skończy – mruknęła przez zaciśnięte zęby.
– Słucham? Co powiedziałaś?
– Powiedziałam, że to się skończy, matko. – Nachyliła się nad staruszką. – To się
skończy. Żadna inna nie przekroczy więcej tego progu.
Odwróciła się i ruszyła w kierunku drzwi.
Sümbül Aga jej oczekiwał. Na twarzy mężczyzny dwie linie ogromnych warg rozciągały
się w paskudnym uśmiechu sięgającym uszu. Stał przy nim zawstydzony pomocnik Dżafer.
– Twoje rzeczy już przeniesiono – powiedział Sümbül. Głosem, w którym kryła się
delikatna aluzja, mówił dalej: – W jednym końcu korytarza są komnaty Gülbahar Hatun,
w drugim będą twoje. Zobaczymy, czy spodoba ci się nowy dom.
Spodobał się. Jej mieszkanie składało się w sumie z czterech komnat, w tym jednej dużej.
Jedno z wykuszowych okien wychodziło na ogród różany, a drugie na morze. Widać było nawet
białą wieżę stojącą pośrodku morza niczym panna młoda w welonie.
Merzuka i Setaret objęły ją, roniąc łzy szczęścia. Przy drzwiach stały jeszcze dwie
kobiety. Jedna skórę miała czarną, a druga białą. Czarna miała na imię Kamer, a biała – Emine.
Zobaczyła jeszcze Dżafera. Chłopiec był teraz na rozkazy Hürrem. Gdy patrzył na nią, białka
jego oczu i białe zęby przypominające perły błyszczały, kontrastując z jego ciemną twarzą.
Czas w łaźni upłynął jej bardzo przyjemnie. Zgodnie ze zwyczajem tego ranka również
Gülbahar Haseki miała być w łaźni, ale nie przyszła do kadiny30. Nie było tu żadnej panny
młodej. Z jakiegoś powodu następnego poranka po tym, jak odaliska osiągnęła dojrzałość w łożu
sułtana, zaczęto ją tak nazywać. Dla Gülbahar jej pójście do łaźni miało oznaczać, że akceptuje tę
wspólnotę. Choćby miała zapłacić za to głową, nie zamierzała zrobić czegoś takiego. Nie miała
ochoty słuchać chichotu tej ruskiej bezbożnicy.
Pomimo nieobecności Gülbahar w łaźni Hürrem skakała ze szczęścia. W gruncie rzeczy
nie obchodziło jej, że haseki nie przyszła. Była nawet zadowolona. Nie sądziła, że po tak pięknej
nocy rankiem zniosłaby pogardliwe spojrzenia tej kobiety. Reakcja Gülbahar była dobrym
znakiem. Oznaczało to, że kobieta jest o nią zazdrosna. Było jasne, że uważała Hürrem za swoją
rywalkę. „To dziwne – pomyślała dziewczyna – po wczorajszej nocy nie uważam jej już za swoją
rywalkę”.
Mała rodzina Hürrem, składająca się z Merzuki, Setaret Kalfy, Kamer i Emine, spotkała
Dżafera przy drzwiach łaźni. Setaret Kalfa, aby rozsierdzić pozostałe odaliski, krzykiem
podniosła na nogi wszystkich dookoła. Jej głos niósł się echem pod kopułą łaźni.
– Uuu! Otwierać! Panna młoda Hürrem idzie do łaźni! Zróbcie przejście! Zróbcie miejsce
dla kadiny Hürrem przy głównym podeście. Wieczorem znów uda się do prywatnych komnat.
Hürrem, której ze szczęścia aż kręciło się w głowie, z jednej strony starała się pozbyć
miłosnego zmęczenia i zebrać siły, żeby sprostać kolejnej burzy namiętności, a z drugiej modliła
się do Najświętszej Panienki, aby ta ochroniła ją przez zawistnymi spojrzeniami innych odalisek.
Przy jednej z wanien ujrzała polewającą sobie głowę Ekaterinę. Oczy dziewczyny również były
zwrócone w jej stronę. Hürrem zdziwiła się, zauważywszy w spojrzeniu przyjaciółki tę samą
zazdrość. Gdy radośnie do niej pomachała, ta nawet jej nie odpowiedziała. Jedynie wpatrywała
się w Hürrem. Spędzenie nocy z padyszachem było ważne, ale nie stanowiło gwarancji. Ona
sama też dzieliła łoże z Sulejmanem, jednak została zapomniana. Teraz czekała na dzień, gdy
usuną ją z pałacu i będzie zdana na łaskę jakiegoś posępnego starca. Kto wie, czy Hürrem nie
spotka ten sam los? Jednak padyszach przydzielił jej komnatę. I to pod samym nosem Gülbahar
Haseki. Więc ta mała wiejska dziewka, nauczywszy się od niej paru sztuczek, zdobyła sułtana
Sulejmana. To było jasne.
Potwierdziła to oficjalna wiadomość Sümbül Agi:
– Nasz pan oczekuje dziś wieczorem Hürrem.
Hürrem była wystrojona jak marzenie. W jej odzieniu znów przeważał kolor purpurowy,
a towarzyszące mu żółcie, czerwienie, zielenie, błękity i róże sprawiały, że tym razem wyglądała
jak kwiatowy ogród. Włosy splecione w dwa warkocze zostały zebrane we wspaniały kok. Jej
oczy przepełnione były wolą miłości i głodem namiętności. Aby nadać kolor ustom spuchniętym
od nocnych pocałunków i kąsań Sulejmana, przez cały dzień je przygryzała. Jej ramiona, piersi
i krocze były pełne znaków po miłosnych ugryzieniach mężczyzny, jednak nie miała szansy ich
pokazać, za to fioletowe plamy na szyi prezentowała z dumą.
Drugiego wieczoru Sulejman oczekiwał jej, siedząc przy wspaniale zastawionej, wielkiej
miedzianej tacy. Minęła próg i weszła do środka. Już miała pokornie się skłonić, ale
zrezygnowała. Przypomniała sobie słowa padyszacha: „Spodobałaś nam się nie tylko dlatego, że
jesteś piękna, lecz także dlatego, że jesteś równie dumna i nosisz wysoko uniesioną głowę. Jesteś
niczym strome szczyty gór pokrytych śniegiem. Szczyty gór nie mogą się kłaniać”.
Tak też zrobiła Hürrem. Tym razem nie ukłoniła się, widząc mężczyznę.
Sułtan Sulejman wstał i wziął Hürrem za rękę. Objęli się z pasją, jakby tęsknili za sobą
przez tysiąc lat, jakby to nie oni ubiegłej nocy ugasili ogień miłości, splatając swoje płonące
namiętnością ciała. Hürrem bez oporów poddała się silnym ramionom młodego padyszacha.
– Mój sułtanie – wyszeptała i ich usta się spotkały.
Po długim, trwającym do utraty tchu pocałunku Sulejman powiedział:
– Jeśli nie przestaniemy, obawiam się, że tego wieczoru będziemy głodni.
– Wystarczy mi miłość mojego pana.
– Czyżby Hürrem nie znała mojego imienia?
Hürrem z uwagą spojrzała w oczy padyszacha.
– Znam je.
– W takim razie powiedz. Spójrz, kaftan i turban znów tam są. Nie ma tu padyszacha ani
pana. Ty i ja. Jesteśmy tylko my dwoje. Ty masz na imię Hürrem, a ja?
– Sylejman.
Sułtan Sulejman ze śmiechu nieomal oblał ją trzymanym w ręku winem.
– Ach, żyj nam długo. Jak?
– Sylejman.
Hürrem zdawała sobie sprawę, że nie potrafi dokładnie wymówić imienia padyszacha, ale
co mogła zrobić? Miała odpowiedzieć sułtanowi, który nalegał, aby powiedziała jego imię, że nie
może? Podczas gdy ona zawstydzona patrzyła przed siebie, mężczyzna na chwilę przestał się
śmiać i zawtórował jej:
– Sylejman, Sylejman. Wczoraj wieczorem też tak mówiłaś, ale byłem tak upojony
rozkoszą, iż pomyślałem, że pewnie się przesłyszałem.
Po tych słowach znów zaniósł się śmiechem.
– Ja nie śmieję się z waszych błędów – odcięła się nagle Hürrem. – A popełniacie ich, ho,
ho, bardzo dużo…
– Naprawdę? Robię dużo błędów?
– Tak. Dużo. – Wydęła usta.
– Na przykład?
– Na przykład mówisz: uwilbiam.
– Uwilbiam… Tak. Gdzie tu błąd?
– Nie uwilbiam. U-wiel-biam.
– U-wiel-biam. Uwielbiam, tak?
Twarz padyszacha wydała jej się nieco pochmurna, więc Hürrem postanowiła go
udobruchać.
– Sylejman, mój mężczyzna. Sylejman, mój mężczyzna – szczebiotała.
Znów zalała go fala radości.
– Sylejman uwilbia Hürrem.
Ich usta ponownie się spotkały.
Do późnych godzin nocnych z komnaty padyszacha niósł się echem wesoły śmiech.
Sulejman pił wino z rąk Hürrem, a Hürrem próbowała najwyśmienitszych potraw z rąk
Sulejmana. Śmiali się radośnie i popijali przy tym rodyjskie wino.
Przez dwie noce sułtanka Hafsa wysyłała służące na piętro sułtana:
– Idźcie i sprawdźcie, co tam się dzieje.
Dziewczęta przyniosły Sułtance Matce wieści, że padyszach po raz pierwszy od dnia,
w którym dostał wiadomość o śmierci księcia Mahmuda, jest radosny. Blada twarz starszej
kobiety jeszcze bardziej się rozświetliła. To było to. To był ten powiew świeżości, którego
wyczekiwała i pragnęła dla swojego syna. Świeżość jest wielką siłą, której potrzebuje każdy
człowiek. Szczególnie dla władcy świata była ona równie ważna co armia.
Wkrótce w korytarzach rozbrzmiały pieśni Hürrem. Dało się nawet słyszeć, że przy
niektórych pieśniach próbował jej towarzyszyć niewprawny, gruby głos padyszacha. Pochodnie
i lampy zaczęły gasnąć, a korytarze pustoszeć. Cisza ogarnęła nawet komnatę wielkiego
osmańskiego sułtana. Z wewnątrz dało się słyszeć już tylko miłosne szepty.
– Kocham Sylejmana.
– Hürrem zabiera Sulejmana pod niebiosa.
– Sylejman jest mój, tylko mój. Prawda?
Pełen szczęścia i radości padyszach odpowiedział jej skinieniem głowy.
Tej nocy i następnej, i jeszcze następnej, cztery noce z rzędu, zmęczone miłością ciało
Hürrem znajdowało ukojenie w ramionach mężczyzny. Dziewczyna budziła się co jakiś czas,
sprawdzając, czy Sulejman jest przy niej. Gdy dotykała ciała mężczyzny, myślała: „On jest mój.
Tylko mój”.
Ale piątej nocy zrozumiała, że tak nie jest.
Piątej nocy sułtan Sulejman nie wezwał jej do siebie. Ani szóstej… Ani siódmej…
„Skończyło się – płakała Hürrem w swojej komnacie. – Rzucił mnie w kąt jak Ekaterinę”.
Miłość tak bardzo zawróciła jej w głowie, że Hürrem nie zauważyła nawet pełnej
niepokoju krzątaniny, która ogarnęła pałacowe korytarze.
Sułtan Sulejman, wielki wezyr Piri Mehmed Pasza oraz pozostali wezyrowie nieustannie
odbywali spotkania w Dywanie. Sulejman wiele godzin spędzał nad mapami, rozmawiając
z serdecznym przyjacielem jeszcze z czasów jego pobytu w Manisie, sokolnikiem Ibrahimem. Po
pałacu krążyły pogłoski, że padyszach zszedł do Złotego Rogu. Mówiono: „Podobno sułtan
zrobił przegląd floty. Nocami wchodzi na galery i rozmawia z Lewantyńczykami”, ale ona nie
była w stanie słuchać tych szeptów.
Cały Stambuł aż wrzał.
Ambasador Republiki Weneckiej, Marco Ketto, przesłał swojemu rządowi raport:
– Coś się tutaj dzieje. Wygląda na to, że młody Sulejman szykuje się do kolejnej
wyprawy. Obawiam się, że po klęsce pod Belgradem świat chrześcijański czeka nowa turecka
burza.
Jednak dokąd wybierała się ta armia? Galery, galeony i inne najprzeróżniejsze statki
cumowały w Złotym Rogu.
Marco Ketto nie mógł uzyskać żadnych informacji od szpiegów rozesłanych po mieście.
Stambuł był jak beczka prochu, ale nikt nie otwierał ust. W końcu postanowił, że sam się tym
zajmie. Opuścił rezydencję ambasadora w Galacie. Z okna powozu obserwował małe i wielkie
okręty floty osmańskiej, które niczym las otoczyły Złoty Róg. Wmieszał się w tłum w nadziei, że
coś podsłucha. Właśnie wtedy Marco Ketto usłyszał plotki, że sercem padyszacha zawładnęła
dziewczyna z Rusi. Historie o miłosnych podbojach Sulejmana wcale go nie interesowały! Dokąd
miały płynąć te statki? Jako ambasador nadmorskiego państwa musiał się tego dowiedzieć.
Przygotowania, które spowodowały, że ambasador wenecki z ciekawości odchodził od
zmysłów, zupełnie nie interesowały Hürrem. Jej oczy były spuchnięte od płaczu. Merzuka
i pozostałe służące próbowały ją pocieszać, opowiadając o tym, co się dzieje wokół, ale Hürrem
to nie obchodziło. Tylko pociągała nosem, wzruszając ramionami.
– Chcę Sylejmana.
Zastanawiała się jedynie, co powinna zrobić, żeby mu o sobie przypomnieć.
Pewnego wieczoru podczas modlitwy Hürrem znalazła wreszcie rozwiązanie. Wstała
powoli. Przed piecem stojącym pośrodku sali upadła niczym zemdlona. Opadając na podłogę,
przewróciła piecyk. Leżąc pomiędzy węglami żarzącymi się na dywanach i kilimach, modliła się:
„Miej mnie w opiece, Najświętsza Panienko. Niech ktoś tu wejdzie. Niech ktoś tu wejdzie”.
Żarzący się kilim szybko zajął się ogniem. Płomień, wijąc się niczym wąż, ogarnął
jedwabne pokrycie sofy. Hürrem miała spłonąć we własnej komnacie. Ogień rozprzestrzenił się
na zasłony. Podczas gdy coraz większe płomienie przemieszczały się do miejsca, w którym leżała
niby w omdleniu, wydobywający się na zewnątrz dym zwrócił uwagę Dżafera. Jego krzyk jako
pierwszy rozniósł się po haremie.
– Pożar!
Po nim dało się słyszeć wrzask Setaret:
– Płoniemy! Czy ktoś nas uratuje?! Płonie pani Hürrem!
Gdy otworzono drzwi, płomienie podpełzały już pod spódnice Hürrem. Dżafer
natychmiast ku niej pospieszył. Hürrem otworzyła oczy, jakby dopiero odzyskała przytomność.
Krzyknęła przerażona, widząc płomienie. Dżafer wyciągnął z płomieni swoją panią. Obejmowała
go za szyję w strachu i pełna wdzięczności.
Podczas gdy mieszkańcy haremu próbowali ugasić trawiący komnatę ogień, czoło
Hürrem zraszano wodą i starano się ją ocucić.
– Trzeba było mnie tam zostawić – padły jej pierwsze słowa. – Trzeba było mnie tam
zostawić, a wtedy trawiona bólem miłości dusza dosiadłaby płomieni i odeszła z tego świata.
XXVI

Haremem zawładnęły plotki. Każdy mówił coś innego. Niektórzy twierdzili, że


dziewczyna sama się podpaliła, co częściowo było prawdą. Inni zaprzeczali temu, mówiąc, że to
był wypadek i dziewczyna przypadkiem zahaczyła spódnicą o piecyk, co było oczywiście
kłamstwem. Pojawiły się nawet pogłoski, że to Gülbahar podłożyła ogień. Na szczęście pałac
osmański, który wiele wycierpiał przez ogień, tym razem został oszczędzony. Ogień szybko
ugaszono i zabezpieczono okolicę. Nic się nikomu nie stało. Jedynym następstwem pożaru był
swąd unoszący się w haremie. Pomimo zimowego chłodu okna i drzwi otwarto na oścież
i pozostawiono otwarte, żeby brzydki zapach uleciał.
Ale ogień Hürrem płonął nadal. Pomimo epizodu, który postawił na nogi cały harem, już
dziesięć dni minęło od spotkania Sulejmana z dziewczyną, a on nadal nie wysłał jej żadnej
wiadomości. Sümbül Aga powiedział, że widział, jak sułtan od czasu do czasu zatrzymuje się
z sokolnikiem Ibrahimem Agą w pawilonie w Sarajburnu. Kim był ten Ibrahim Aga? Co było
w nim takiego szczególnego, że podczas gdy Hürrem czekała na Sulejmana z całą miłością
i pożądaniem, ten spędzał czas z tym przeklętym mężczyzną?
„Więc nawet to, że prawie tu spłonęłam, nie przypomniało naszemu panu o jego
niewolnicy Hürrem”, nieustannie się zadręczała.
Z czasem nawet odaliski zaczęły plotkować za jej plecami. Żeby jeszcze bardziej
rozsierdzić Hürrem, krzyczały do siebie z daleka:
– Ile to już dni?
– Dziesięć, a może piętnaście?
– Rok, moja piękna. Rok.
„W istocie każda noc jest dla mnie niczym rok”, pomyślała.
– Jak ta dziewka grzeje się teraz w nocy? Nikt nie dokłada drewna do jej piecyka.
– Wystarczy mi ogień miłości. Spójrz, biją ode mnie płomienie.
Po tych słowach rozległ się śmiech, a później zagniewany głos Setaret:
– Dość! Wracajcie do pracy! Wracajcie do pracy!
Później włączył się w to Dżafer. Jego głos był cieniutki, ale ciało potężne i aż za bardzo
pasujące do niego groźne spojrzenie sprawiły, że naigrywające się z jego pani odaliski
rozpierzchły się jak stado dzikich ptaków.
Teraz zmieniło się nawet spojrzenie Ekateriny, która w łaźni spoglądała na nią zawistnym
wzrokiem. Dziewczyna, ujrzawszy Hürrem, uśmiechnęła się, jakby chciała ją pocieszyć: „Ciebie
też porzucił, podobnie jak mnie. Nie martw się, moja słodka. Zobaczysz, wezwie cię. Bądź
cierpliwa”.
Na wieść o tym, że Sulejman od wielu dni nie wzywał do siebie Hürrem, w komnacie
Gülbahar zapanowała radość. Razem z nią cieszyły się służące, które już nie musiały się obawiać
jej gniewu i dereniowego kija. Ich dawna pani wróciła. Gülbahar wstawała wcześnie, czekała, aż
służące ją wystroją, i w otoczeniu kilku z nich wychodziła do ogrodu różanego. Jak dawniej
śmiała się, rozmawiała, a nawet dawała prezenty swoim służącym. Wrócił jej też apetyt.
Wszystko było tak, jak oczekiwała. Sulejman powąchał ruską różę i ją wyrzucił. Co
prawda w dalszym ciągu nie wezwał jej do siebie, ale to nic. Zbliżał się dzień wyprawy, do której
przygotowywał się padyszach. Kto to widział, aby w przeddzień wojny sułtan zostawił armię
i paszów dla kobiety.
Jedenastego dnia Gülbahar odwiedziła Sułtankę Matkę.
– Przyszłam, aby zobaczyć, jak się miewa nasza Sułtanka Matka.
Starsza kobieta wiedziała, jakie zamiary kryły się pod tą wizytą, ale nic nie powiedziała.
Serdeczna i uśmiechnięta przywitała matkę swojego jedynego wnuka. Zignorowała spojrzenie
Gülbahar, które mówiło: „Masz, stara wiedźmo! Widziałaś? Twój syn porzucił tę twoją ruską
bezbożnicę. Jak się czujesz? Jesteś zadowolona?”, i udała, że nie rozumie ukrytej w jej słowach
aluzji.
Dwie kobiety usiadły obok siebie i haftując, rozmawiały o armii ponownie szykującej się
do wyprawy.
Sułtanka Matka powiedziała nagle:
– Stęskniłam się za widokiem twarzy mojego syna.
Gülbahar nie zmarnowała okazji:
– A kto się nie stęsknił, matko?
Początkowo staruszka pomyślała, że puści to mimo uszu. Jednak po chwili podjęła
decyzję, że powinna pokazać opętanej zazdrością Gülbahar, gdzie jest jej miejsce. Spojrzała
głęboko w oczy matce swojego wnuka.
– Tęsknota jest trudna, Gülbahar – oznajmiła. – Ty wiesz o tym najlepiej. Już tyle
miesięcy nie widziałaś twarzy swojego mężczyzny.
Haseki wzdrygnęła się, jakby ugodzona nożem w pierś. „Stara wiedźmo – pomyślała –
przyjdzie dzień, gdy odejdziesz z tego świata, a ja wciąż tu będę. Gdy Mustafa wstąpi na tron, od
miesięcy zapomniana Gülbahar zostanie Sułtanką Matką”.
Opuszczając komnatę Sułtanki Matki, Gülbahar czuła, że w jej wnętrzu szaleje burza.
Pierwsze grzmoty uderzyły w służące, które plotkowały, czekając na zewnątrz na swoją panią.
Haseki ruszyła zdecydowanym krokiem, głośno stukając obcasami. Przechodząc obok nich,
krzyknęła:
– Nie stójcie jak głupie!
Co mogło się wydarzyć? Dlaczego ich piękna pani znów kipiała od gniewu?
Gülbahar z trudem się uspokoiła. Stara wiedźma rzuciła jej w twarz, że Sulejman nie chce
jej już widzieć. Trudno. Prawda była oczywista. Na razie musiała się zadowolić tym, że sułtan
porzucił ruskiego giaura. Prędzej czy później nadejdzie dzień, w którym wróci do niej, do matki
swojego jedynego syna.
Jednak sprawy nie układały się tak, jak oczekiwała Gülbahar. Po długich czternastu
dniach, które upłynęły od ich ostatniej miłosnej nocy, sułtan Sulejman zaprosił do siebie Hürrem.
Gdy wiadomość ta dotarła do Hürrem, wbrew oczekiwaniom nie skakała z radości. W ciszy
obserwowała, jak służące przygotowują ją na wieczór. Nie czuła nawet bólu, gdy Kamer ciągnęła
ją za włosy podczas rozczesywania. Hürrem zatopiła się głęboko w myślach. „Nikt nie ma prawa
odstawiać mnie na bok – powtarzała przez te wszystkie dni. – Nie jestem Ekateriną. Nikt nie ma
prawa mnie odpychać. Nikt, choćby był sułtanem”. Podczas nieprzespanych nocy w jej głowie
niezmiennie kołatało się to zdanie. Nie dostrzegała, co dzieje się wokół niej. Nie dochodziły do
niej słowa. Przestała jeść i pić. Nie miała ochoty wstawać z łóżka. Gdy Merzuka, trzymając
bałałajkę, którą Hürrem dostała w prezencie od padyszacha, prosiła ją, żeby zagrała, ta pustym
wzrokiem patrzyła w oczy przyjaciółki. Co miała zagrać? Co zaśpiewać? Dla kogo? Kto miał
słuchać jej pieśni?
Pomimo nalegań Merzuki, Setaret, a nawet Sümbüla Agi ani razu nie wysłała
padyszachowi błagalnej wiadomości: „Przywołaj mnie. Stęskniłam się za tobą”. Dlaczego miała
go błagać? Głowę trzymała wysoko jak ośnieżone szczyty. Czy Sulejman nie mówił, że właśnie
dlatego mu się spodobała? Więc co się stało? Żadnym sposobem nie umiała znaleźć odpowiedzi.
Co takiego zrobiła, że sułtan nagle się od niej oddalił? I to bez słowa wyjaśnienia. A może
zdenerwował się, że śmiała się z tego, jak mówi po rusku? Ale przecież nie wyglądało na to, żeby
tak było. Przecież śmiał się razem z nią. Czyż nie mówił: „Hürrem zabiera Sulejmana pod
niebiosa”? Skoro tak, to dlaczego teraz opuścił Hürrem? Miał prawo upokorzyć ją przed całym
haremem?
„Co mam zrobić?”, zastanawiała się, gdy pośród wieczornych ciemności przygniatał ją
natłok myśli. On był sułtanem Sulejmanem, a ona córą gór, stepów i rzek. Czuła się zraniona,
bardzo zraniona. Nagle zdała sobie sprawę, że nic nie znaczy w tym wielkim pałacu. Tu kończyły
się jej dziecięce marzenia. Miała być panią tego pałacu. Wiejska dziewka z ruskich stepów,
Aleksandra Anastazja Lisowska, miała urodzić następcę osmańskiego tronu. Pewnego dnia tron
Sulejmana miał przejść na jego syna, w którego żyłach płynęłaby jej krew, a ona miała zostać
Sułtanką Matką. Choć jej wioska i góry o niej zapomniały, to cały świat miał pamiętać imię
Hürrem.
Po co znów ją wzywał, teraz, gdy pogodziła się już z myślą, że wszystkie jej marzenia
przepadły? Po to, żeby się zabawić i znów ją porzucić? Miała stać się miłosną zabawką
tureckiego sułtana, który od czasu do czasu będzie sobie o niej przypominał? Co zrobiłby tata
Taczam, gdyby o tym usłyszał? Chroniący ją nawet przed wiatrem olbrzymi wilk, który traktował
ją jak swoją córkę. Co by powiedział, co by zrobił, dowiedziawszy się, że stała się miłosną
zabawką osmańskiego władcy? Jak miałaby spojrzeć w oczy mężczyźnie, który powiedział jej:
„Jedź i zostań żoną padyszacha”. Na myśl o tym uśmiechnęła się do siebie. „Jakbym
kiedykolwiek jeszcze miała oglądać twarz taty Taczama”, westchnęła.
Tak, miłość była wspaniała. Nie mogła się nią nasycić. Uwielbiała być kobietą
padyszacha, ale to wszystko. Chciała być kochana równie mocno, jak kochała, ponadto chciała
być tą jedyną, a nie zabawką, którą najpierw się przytula, a później wyrzuca. Nie, nie zostanie
miłosną zabawką. Niczyją. Nawet Sulejmana. Powie mu to. Jeszcze nie wiedziała, jak to zrobi,
ale zrobi.
Zmierzając do komnaty padyszacha, zauważyła, że po raz pierwszy jej serce nie tłucze się
tak mocno w piersi z podniecenia. Dumnie minęła Daje Hatun. Gdy otwarto wielkie ciężkie
drzwi, równie dumnie przekroczyła próg i stanęła przed obliczem sułtana Sulejmana.
Władca siedział przy stole. Nie zdjął z siebie jeszcze kaftana i turbanu. To znaczy, że on
również niedawno przybył. Usłyszawszy otwierające się drzwi, uniósł głowę znad dokumentów
i map i spojrzał na Hürrem. Gdy ją ujrzał, jego zamyślona twarz się rozjaśniła. Ruszył w jej
kierunku.
– Hürrem, za której blaskiem od tylu dni tęskniły moje oczy, która rozjaśniasz moje serce,
cieszę się, że przyszłaś.
Powoli uniosła rękę i go zatrzymała.
– Wiem, że niewolnica nie ma prawa żądać niczego od swojego pana, ale ta niewolnica
ma coś do powiedzenia sułtanowi.
Te słowa zdziwiły padyszacha. Przez jego twarz przemknął uśmiech. Patrzył na nią
z zaciekawieniem. Jeszcze nikt, a w szczególności żadna kobieta nie odważyła się mówić do
niego takim tonem. Nawet wielki wezyr Piri Mehmed Pasza, choć był już sędziwego wieku,
chcąc sprzeciwić się jakiejś jego idei, nie uchybiał mu szacunku, mówiąc: „To do was, panie,
nasz władco, należy decyzja, lecz jeśli pozwolicie, chciałbym coś powiedzieć…”. A teraz ta
piękna, młoda dziewczyna tonem, z którym nigdy się nie spotkał, gotowa była robić mu wyrzuty.
Czy to właśnie była ta ekscentryczność, bezgraniczna duma i niezłomność, która pociągała go
w Hürrem? Nie całowała jego dłoni i szat, nie chyliła się w ukłonach, tylko po prostu mówiła, co
miała do powiedzenia. W całym jego życiu jedynie Ibrahim zwracał się do niego, nie owijając
w bawełnę, a teraz jeszcze ta ruska piękność. Padyszach spragniony był jej szczerej twarzy
i słów.
– Wyraź to, co chcesz, Hürrem – zachęcał ją. – Mam nadzieję, że dzięki twoim słowom
zrozumiem przyczynę smutku bijącego z tych pięknych oczu. Jeśli tak się stanie, twój uśmiech
znów da mi sposobność do śmiechu.
– Pierwsze, co chciałam powiedzieć, to to, żeby nasz pan najpierw zdjął ten turban
i kaftan.
Padyszach zdumiał się jeszcze bardziej.
– Turban i kaftan? Chcesz, żebym je zdjął?
– Tak – odparła Hürrem. – Czy to nie Sylejman stwierdził, że padyszach to ten turban
i kaftan? To, co mam do powiedzenia, chcę przekazać mojemu mężczyźnie Sylejmanowi, a nie
padyszachowi.
Sułtan był bliski wybuchnięcia śmiechem, ponieważ mimo całego trudu ogarnięta
gniewem Hürrem wciąż nie potrafiła wymówić jego imienia, lecz się powstrzymał. Dziewczyna
była poważna, a sposób, w jaki wymawiała jego imię, podniecał go. Zrobił to, co chciała. Zdjął
turban i kaftan i powiesił je na strachu, a następnie odwrócił się do Hürrem.
– Sylejman jest gotowy, żeby cię wysłuchać.
Dziewczyna udała, iż nie zauważa, że padyszach próbuje obrócić wszystko w żart.
W końcu stawką było jej życie. Albo wygra, albo przegra. Nie było nic pośrodku.
– Chciałam powiedzieć, że dziś jest czternasty dzień.
– Czternasty dzień czego?
– Odkąd mnie porzuciliście.
– Tęskniłaś za mną.
Sulejman znów próbował nadać swojemu głosowi słodki ton, ale Hürrem nie zwracała na
to uwagi.
– Jakie znaczenie ma dla naszego pana moja tęsknota za nim? Nie zostałam wezwana.
Zostałam wystawiona na pośmiewisko haremu. To znaczy, że mój sułtan nie tęsknił za swoją
niewolnicą, której imię zmienił.
– Ty również mnie nie wezwałaś.
– Czy odaliska ma do tego prawo?
Sułtan Sulejman zbliżył się do Hürrem. Ujął twarz dziewczyny w dłonie, pochylił się
nieco i obdarzył ją przenikliwym spojrzeniem. W tych czarujących, głębokich oczach ujrzał
smutek.
– Czy nie jesteś Hürrem Sylejmana? Oczywiście, że możesz mnie wezwać i przesłać mi
wiadomość. Nawet jeśli Sylejman nie odpowie, będzie się cieszył, że jego Uśmiechnięta Buzia
o nim myśli.
Chmury w jej oczach rozpierzchły się, ale Hürrem nie miała zamiaru od razu spuszczać
żagli.
– Słyszałam, że lepsze od towarzystwa Hürrem były spotkania z jakimś sokolnikiem czy
gołębiarzem Ibrahimem. Sułtan cały swój czas spędzał z nim.
Padyszach nie mógł dłużej się powstrzymać i wybuchnął śmiechem.
– Nie słyszałaś wszystkiego. Był jeszcze Piri Mehmed Pasza.
Objął Hürrem i przytulił ją do piersi.
– Ach, moja pięknolica, największą miłością władcy jest państwo. Państwo jest nawet
o ciebie zazdrosne. Nie może być zaniedbywane. Od razu chwyta za kołnierz i wyciąga
konsekwencje. Osąd państwa nie przypomina twojego. Kara jest o wiele wyższa.
Hürrem, wtuliwszy się w pierś mężczyzny, wolała milczeć. Wszystko już mu wyznała,
a on się nie zdenerwował. Wręcz przeciwnie, przytulił ją.
– Nie myśl, że w ciągu tych czternastu dni choć przez chwilę przestaliśmy o tobie myśleć.
Ale sprawy państwa są najważniejsze. Nie zapominaj o tym i nigdy nie oczekuj od nas, aby było
inaczej. Nie zapominaj o jednym: Sylejman uwilbia Hürrem. Nie chce, aby jej twarz była
przygaszona, a oczy patrzyły ze smutkiem. Chcielibyśmy, żebyś to wiedziała. To wszystko.
Hürrem wydawało się śmieszne, że w pałacu nieustannie używano liczby mnogiej. Co
mogło być śmieszniejszego niż mówienie „my” zamiast „ja”? Ale taki był zwyczaj. Najpierw
dziwiło ją to i śmieszyło, dostała nawet przez to kilka razów od Sümbüla Agi, ale w końcu
zaczęła się przyzwyczajać. Dlatego nie wydawało jej się śmieszne, gdy Sulejman często mówił
o sobie „my”.
Uniosła głowę i spojrzała w oczy padyszacha. Nie było w nich obłudy. Sulejman mówił
to, co myślał. Zupełnie jak ona. Ich spojrzenia się spotkały. Gdy padyszach głaskał ją po
włosach, powoli rozgoryczenie ustępowało miejsca miłości.
– A ja myślałam, że zapomnieliście o Hürrem.
Sulejman wziął dziewczynę za ramiona i odsunął od siebie. Ponownie utkwił swoje
poważne spojrzenie w jej gorliwych oczach.
– Daję ci słowo sułtana. Sylejman nigdy nie zapomni o Hürrem.
Gülbahar nie uwierzyła, otrzymawszy od sług wiadomość, że sułtan ponownie wezwał do
siebie Hürrem. Ale nocą, gdy usłyszała pieśni ruskiej odaliski i towarzyszący im śmiech, wpadła
we wściekłość. Nie mogła opanować gniewu. Nie spała ani nie pozwoliła spać służącym. Jej
silny kaukaski charakter znów dał o sobie znać. „Nie zniosę tego – powtarzała. – Nie zniosę tego,
że jakaś dziewka z Rusi odebrała mi ojca mojego syna”.
A przecież ten dzień tak pięknie się zaczął. Z samego rana poszła do komnaty małego
księcia. Energia i radość przyszłego padyszacha sprawiły, że Gülbahar zapomniała o wszystkich
troskach i zmartwieniach.
„Czy wyolbrzymiam?”, zastanawiała się. Być może przykładała zbyt dużą wagę do
ruskiej odaliski. W końcu taka była tradycja i tak stanowiły prawa. Padyszach mógł zaprosić do
swojego łoża każdą kobietę z haremu, która przykuła jego uwagę. Nikomu nic do tego. „Przecież
do tej pory właśnie tak było. Nie mówiłam nic ani o Greczynkach, ani o czarnoskórych
pięknościach. Dlaczego teraz czuję taką niechęć do tej ruskiej bezbożnicy? W końcu to jeszcze
dziewczynka”.
Gülbahar nie miała wątpliwości do uczuć padyszacha wobec niej.
– Sulejman mnie kocha – szepnęła.
Sulejman, który teraz nadał tej dziewczynie imię Hürrem, swego czasu nazwał ją
Gülbahar. „Odtąd będziesz się nazywała Gülbahar – powiedział. – Jesteś piękna jak róża i świeża
jak wiosna”31.
„Urodziłam mu syna”, rozmyślała. Gdyby nie Mustafa, po śmierci księcia Mahmuda
Sulejman zostałby bez następcy. Gülbahar była kobietą, dzięki której nie mówili o nim
„bezpłodny padyszach”. Zanim jeszcze wstąpił na tron, Sulejman wziął w ramiona księcia.
Te myśli częściowo ugasiły trawiący jej serce pożar. Chyba nie miała się o co martwić.
Była drugą kobietą w osmańskim pałacu. A gdy sułtanka Hafsa pożegna się z tym światem,
będzie pierwszą.
„Dobrze, ale jeśli tak jest, to dlaczego czuję taki niepokój – zaczęła znowu. – Dlaczego
boję się tej zasmarkanej, ruskiej dziewki?”. Tego dnia po raz pierwszy Gülbahar nazwała swój
strach. „A co będzie, jeśli ta ruska bezbożnica również urodzi Sulejmanowi syna?”.
To właśnie był ten lęk, który dręczył ją od tylu dni. Miała świadomość, że dziewczyna
jest inna niż pozostałe odaliski. Nie wiedziała, czym się wyróżniała, ale to był fakt. Ujęła sułtana.
„Sulejman już teraz umieścił ją pod moim nosem”, pomyślała. Kto wie, co zrobi, jeśli
dziewczyna urodzi syna.
Nocami przewracała się w łóżku, śniąc koszmary. Nikomu nie mogła się z nich zwierzyć.
Co noc widziała we śnie brudną, tłustą linę. Wokół czyjej szyi okręci się ten nieszczęsny
powróz?
Nie mogła już zapanować nad kipiącym w niej gniewem. Poleciła jednej ze służących,
aby zapytała Hürrem, czy obawia się Gülbahar Haseki. Gdy dziewczyna wyznała jej, co
odpowiedziała odaliska, ogarnęła ją niepohamowana furia. Zgodnie z tym, co mówiła służąca,
dziewczyna zapytała najpierw: „Dlaczego miałabym się jej obawiać?”, po czym dodała: „Ja
jestem młoda, a ona stara. Gdyby rodzice poczekali dwa, trzy lata, byłabym w tym wieku co syn
haseki. Młode powinny korzystać z doświadczenia starszych. Żywię do niej szacunek, w końcu
jest ode mnie starsza”.
„Co za bezczelność?! Co za bezczelność?! – powtarzała Gülbahar całą noc, przewracając
się z boku na bok. – Mój książę niedawno skończył sześć lat. Stara dziewucha, a udaje
dzierlatkę”.
Po raz pierwszy od wielu lat krzyczała i przeklinała po czerkiesku. Gdy zaczynało świtać,
podjęła decyzję. Nie może się poddać. Będzie walczyła o przyszłość swoją i swojego syna. W jej
żyłach płynęła krew Tomyris32, która swoim mieczem wysłała do piekieł władcę perskiego
Cyrusa. Miała zostać pokonana przez ruską bezbożnicę?
Gdy słońce zbliżało się do zenitu, wzięła swoją najbardziej zaufaną służącą i wyszła na
korytarz. Dziewczyna, zauważywszy, że spojrzenie Gülbahar nie wróży nic dobrego, na próżno
próbowała poprawić jej humor, proponując wyjście do ogrodu różanego. Jednak sułtanka haseki
gniewnie ruszyła w stronę końca korytarza. Dotarła do drzwi Hürrem. Dżafer, nieświadomy tego,
co się dzieje, skłonił się przed nią z szacunkiem i szeroko otworzył drzwi. Co więcej, ta wizyta
nawet go ucieszyła. Oznaczało to, że Gülbahar w końcu zaakceptowała pozycję Hürrem.
Ale wcale tak nie było. Gülbahar już od progu wszczęła awanturę, krzycząc:
– Gdzie jest ta ruska pluskwa?!
Jak burza przeszła przez trzy pokoje i dotarła do sypialni Hürrem.
– Ty ruska bezbożnico! Ty…! – zaczęła bezlitośnie okładać dziewczynę dereniowym
kijem.
Co dziwne, Hürrem się temu nie sprzeciwiała. Nawet nie krzyczała. Po prostu stała.
Jedynie z jej twarzy można było wyczytać ból.
Gülbahar w żaden sposób nie mogła pokonać gniewu. Uderzając kijem, krzyczała:
– Zabiję cię! Zginiesz!
Nikt nie mógł zatrzymać Gülbahar. Silna czerkieska piękność jedną ręką miotała
próbujących ich rozdzielić służących, a drugą uderzała kijem. W końcu odrzuciła dereniowy kij
i zaczęła okładać Hürrem pięściami. Chwyciwszy ją za włosy, ciągnęła dziewczynę po podłodze
i kopała. Pukiel włosów został jej między palcami. Drapała ją po twarzy i oczach.
Hürrem wciąż nie reagowała. Nie poruszyła się i nie wydała żadnego dźwięku. W ciszy
poddawała się temu przerażającemu atakowi. Patrzyła tylko na twarz rozwścieczonej kobiety
i pukiel rudych włosów między jej palcami, powtarzając w myślach: „Gülbahar, będziesz
przeklinała dzień, w którym mnie poznałaś”.
Gdy kobieta odeszła, zostawiając pobitą Hürrem, dziewczyna próbowała się podnieść,
a potem padła zemdlona na podłogę.
XXVII

Sümbül Aga był wściekły.


– O czymś takim jeszcze nigdy nie słyszano! – krzyczał w złości. – To niedopuszczalne!
Niedopuszczalne!
Hürrem nie zwracała na nic uwagi. Patrzyła tylko przez swoje ulubione okno.
Wychodziło na morze, a ponieważ nikt nie mógł zajrzeć przez nie do środka, było to jedno
z nielicznych nieokratowanych okien w haremie.
Gdyby wydarzyło się to kilka dni wcześniej, Sümbül, okładając jej plecy kijem,
posiniaczyłby miejsca pominięte przez Gülbahar, ale teraz był bezradny. Jak można było się
odważyć na to, żeby uderzyć kobietę, która dzieliła łoże z sułtanem? Mężczyzna zauważył, że
krzykiem nic nie wskóra, dlatego próbował ją wziąć pod włos, przybierając oficjalny ton.
– Pani Hürrem. – Odkąd po pierwszej nocy w komnacie sułtana władca jeszcze
wielokrotnie ją do siebie wzywał, on również przestał nazywać ją Aleksandrą. – Postradałaś
rozum? Kto ośmiela się odmawiać wielkiemu sułtanowi?
Gdy dziewczyna nie odezwała się ani słowem, odwrócił się do służących.
– Powiedzcie coś. Mowę wam odebrało? Czy kobieta może odrzucić zaproszenie sułtana?
Czy to dopuszczalne?
Obecne w pokoju kobiety bezradnie patrzyły przed siebie. Haremowy aga miał rację, ale
Hürrem odmawiała. Merzuka i Setaret delikatnie pokręciły głowami, ale żadna z nich nie miała
odwagi się odezwać. Wszyscy byli wstrząśnięci. Padyszach wysłał do jej komnaty agę, żeby ją
do siebie zaprosić, a ona upierała się, że nie pójdzie. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie
widziano ani o tym nie słyszano.
Nagle Hürrem odwróciła głowę do błagającego ją mężczyzny. Wtedy właśnie zobaczył na
jej twarzy krwawe ślady po paznokciach Gülbahar i policzki, które od jej ciosów stały się
czarno-purpurowe.
– Chyba oczywiste, dlaczego to niemożliwe.
Podniosła się i ruszyła w stronę Sümbüla Agi. Podeszła tak blisko, że czuła odór bijący
z jego ust.
– Widzisz to? – zapytała. – Widzisz, w jakim jestem stanie. Moja twarz i oczy są
zmasakrowane. Na całym ciele mam zadrapania i siniaki.
Nagle ze złością uderzyła obcasem o ziemię.
– Jak mogę stanąć przed nim w tym stanie?! Rób, co chcesz. Mów, komu chcesz. Pani
Hürrem ma powód. Nie może przyjść. Koniec i kropka.
Sümbül Aga nie mógł znieść widoku podrapanej i posiniaczonej twarzy Hürrem, ale
mimo wszystko nie przestał nalegać.
– Proszę, pani Hürrem, nie rób tego. Przez ciebie nasz pan się rozgniewa. Może własne
życie ci niemiłe, ale co z nami?
Jego pytanie pozostało bez odpowiedzi, ale służące wydały z siebie ciche pomruki,
przyznając mu rację.
– Co będzie, jeśli pójdę i powiem: „Pani Hürrem nie przyjdzie. Nalegałem, ale się uparła.
Prosiłem, błagałem, ale nie przyjdzie”, a nasz pan wezwie Czarnego Alego i rozkaże założyć mi
sznur na szyję? Zrobi to, Bóg mi świadkiem!
Cokolwiek by robił i jakkolwiek by błagał, nie udało się. Nie pomogła nawet groźba, że
zawlecze ją tam siłą.
– Tylko spróbuj, ago – wysyczała Hürrem, patrząc mężczyźnie w oczy. – Tylko spróbuj,
a zobaczysz, co wtedy będzie.
Sümbül dobrze wiedział, co oznacza ta groźba. „Co za diabeł mnie skusił? – przemknęło
mu przez głowę chyba po raz tysięczny. – Patrz, co na siebie ściągnąłeś przez jeden wybryk pod
schodami”.
Haremowy aga był w trudnej sytuacji. Utknął między tą nieugiętą, szaloną ruską dziewką
a wolą padyszacha. Był między młotem a kowadłem. Mrucząc coś pod nosem, opuścił komnatę
Hürrem.
Odrzuciwszy zaproszenie, tej nocy Hürrem nie poszła do komnaty sułtana Sulejmana.
Sümbül Aga nie miał odwagi stanąć przed jego majestatem i powiedzieć mu, że nie przyjdzie.
Znalazł rozwiązanie. Pochylił się nad Daje Hatun i wyszeptał jej to do ucha. Jeśli padyszach
wpadnie w gniew, nie ukarze swojej opiekunki.
Czekający na piękną Hürrem Sulejman zdziwił się, gdy zamiast niej ujrzał
siedemdziesięcioletnią niańkę. Staruszka, starannie dobierając słowa, wyjaśniła, że jest jej bardzo
przykro, ale pani Hürrem nie zastosowała się do rozkazu padyszacha i ma powód, aby pomimo
nalegań nie stawić się przed jego majestatem.
– Cóż to za powód, matko Daje? – zapytał powoli.
Kobieta bezradnie milczała. Co miała powiedzieć wielkiemu padyszachowi? Że Gülbahar
Haseki zmasakrowała twarz tej pięknej dziewczyny?
Gdy padyszach ujrzał przed sobą niańkę, jego twarz spoważniała i zaczął gniewnie
przechadzać się po komnacie. Daje Hatun wystarczająco dobrze znała Sulejmana, aby wiedzieć,
że nie zwiastuje to niczego dobrego. Przed podjęciem ważnych decyzji, myśląc nad czymś, sułtan
krążył jak tygrys po klatce. Gdy przyspieszał, oznaczało to, że jego gniew rósł.
– Niech jeszcze raz przekażą wiadomość! – krzyknął nagle młody padyszach. – Hürrem
ma natychmiast stawić się przede mną. Od kiedy ktoś śmie sprzeciwiać się woli padyszacha?
Drugie zaproszenie również zostało odrzucone. Hürrem, mimo iż z całych sił pragnęła
rzucić się w jego ramiona, nie poszła do komnaty Sulejmana. Kipiący gniewem sułtan bezradnie
ułożył się do snu sam w łożu, które jeszcze wczoraj dzielił z Hürrem.
Dwukrotnie odrzucone zaproszenie padyszacha wstrząsnęło haremem. Wiadomość
dotarła najpierw do sułtanki Hafsy, a następnie do Gülbahar. Sułtanka Matka, która słyszała
awanturę, nie zdziwiła się zbytnio reakcją Hürrem. Wiedziała, jak dumna i nieustępliwa jest
dziewczyna. Nie pojawiłaby się przed obliczem padyszacha ze śladami ciosów, mówiąc mu:
„Patrz, do jakiego stanu doprowadziła mnie matka twojego syna”.
Możliwe, że dziewczyna celowo nie przeciwstawiła się Gülbahar. Została pobita, nie
pisnęła ani słowa, a teraz siedziała w swojej komnacie. Była ofiarą. Jej sprawiedliwy syn nie
mógł znieść cierpienia ofiar. Szczególnie jeśli chodziło o piękną i młodziutką dziewczynę, która
nie opuszczała jego łoża.
– Ach, moja Gülbahar… – Sułtanka Matka westchnęła głęboko. – To zazdrość popchnęła
cię do tego błędu? Nie chcąc stracić Sulejmana, pogrążyłaś w otchłani swoją przyszłość…
W drugiej komnacie panował natomiast zupełnie inny nastrój. Gülbahar, usłyszawszy, że
dziewczyna nie wybrała się do padyszacha, nie mogła uwierzyć.
– Jesteś pewna? – pytała swoją służącą. – Jeśli to kłamstwo, wiedz, że mnie popamiętasz.
– I to nie raz, ale dwa razy. Nasz pan dwukrotnie przesłał jej wiadomość, a ta bezczelna
dziewucha dwa razy go zlekceważyła.
„No proszę!”, pomyślała Gülbahar. Nie spodziewała się czegoś takiego. Wręcz
odwrotnie, była przekonana, że dziewczyna, wyolbrzymiając to, co się stało, poskarży się na nią
padyszachowi.
Z jednej strony Gülbahar się cieszyła. Teraz Sulejman na pewno się wścieknie i wyrzuci
z pałacu tę bezczelną dziewuchę. Może nawet wygna ją ze Stambułu. „Tak, bez wątpienia to
właśnie zrobi”, przez całą noc myślała w duchu Gülbahar.
Ale Sulejman tego nie zrobił. Następnego dnia wysłał tym razem Daje Hatun. Oczywiście
ona również słyszała o tym, że Gülbahar zaatakowała dziewczynę. „Dlaczego nas zasmuca?
Dlaczego nie przyjdzie i nie wyjawi swoich żalów? Oczekujemy jej. A może nasza pięknolica
uważa, że jej widok nie będzie nam miły?”.
Przez wszystkie lata spędzone w seraju staruszka nie przeżyła niczego podobnego.
Padyszach zapraszał jedną z odalisek do łoża, a ona mu odmawiała. Co więcej, sułtan, zamiast
wpaść w złość, wysyłał do niej pokorną prośbę. Przemierzając powoli wąski, spragniony
słonecznego światła korytarz, nieustannie modliła się:
– Dzień sądu jest bliski. Boże, miej nas w swojej opiece.
Zanim poszła do Hürrem, postanowiła opowiedzieć o wszystkim Sułtance Matce. Dwie
starsze kobiety naradzały się szeptem.
– Daje, powiedz mi, jak to się skończy? – zapytała.
– Sułtanko Matko – powiedziała doświadczona niańka. – Tu niewątpliwie w grę wchodzi
miłość. I tak należy to rozumieć.
W zgaszonych oczach Sułtanki Matki zapłonęła iskra. A więc matka padyszacha,
podobnie jak ona, aprobowała uczucie, jakim darzył Sulejman tę dziewczynę z Rusi.
Wchodząc do komnaty Hürrem, Daje Hatun czuła się spokojniejsza. Dziewczyna,
ujrzawszy staruszkę, natychmiast zerwała się z miejsca i pokornie ucałowała jej dłoń. Wskazała
jej miejsce, żeby usiadła. Aby było jej wygodniej, sama ułożyła jej poduszki pod plecami.
– Ach, moje dziecko – westchnęła staruszka, widząc zadrapania i siniaki na twarzy
dziewczyny.
Opowiedziała, jak smutny jest padyszach, ponieważ nie widział jej już od tak dawna.
W miejsce jednego słowa Sulejmana zgrabnie wplatała pięć.
Podczas gdy jej serce trzepotało z radości, Hürrem, starając się nie okazywać swoich
uczuć, objęła Daje Hatun.
– Jakże mam stanąć przed Jego Wysokością Sułtanem? – powiedziała wolno. – Wstydzę
się swojego stanu. Nie mogę spojrzeć mu w twarz. Co zrobię, jeśli zobaczywszy moje siniaki
i zadrapania, będzie się mnie brzydził?
Kobieta, widząc, jak oczy dziewczyny wypełniają się łzami, była pewna, że zawładnęła
nią miłość.
Z takim przekonaniem wróciła przed oblicze sułtana Sulejmana. Z nadzieją czekający na
wiadomość od Hürrem padyszach, usłyszawszy jej odpowiedź, zawyrokował:
– Zatem powodem wszystkiego jest kłótnia między Gülbahar a Hürrem!
W głosie Sulejmana dało się słyszeć gniew.
– To pewne, mój sułtanie. Ale wiedz, że nie była to kłótnia.
– Więc co?
– Nie wiem, jak to powiedzieć… Boję się…
– Czego się boisz, matko Daje? Jesteś mi bliska. Wychowałaś mnie. Czy matka może bać
się syna? Powiedz mi. Skoro nie była to kłótnia, co wydarzyło się między Hürrem a Gülbahar?
Właściwie kobieta wcale się nie bała, ale ponieważ wiedziała, że to, co powie, skieruje
strzały gniewu padyszacha w stronę Gülbahar, starannie ważyła słowa.
– Nie mówię, co słyszałam. Widziałam to na własne oczy. Nie było żadnej kłótni.
Gülbahar Haseki okrutnie pobiła dziewczynę. Biedaczka całą twarz ma w siniakach
i zadrapaniach.
– Hürrem się jej nie odpłaciła?
– Nawet nie podniosła ręki. Tym, którzy pytali, podobno odpowiadała: „Czy śmiałabym
podnieść rękę na matkę księcia?”.
Zatem dobrze słyszał. Hürrem tylko stała i patrzyła, jak Gülbahar okłada ją pięściami. Nie
wykonała nawet najmniejszego ruchu. Nie otworzyła ust. Nawet nie krzyczała z bólu.
Daje Hatun widziała, że sułtan Sulejman z niecierpliwością czeka na jej dalsze słowa, ale
nie mogła tego zrobić. Gdyby to powiedziała, wydałaby wyrok na Gülbahar. Nie chciała
podsycać gniewu padyszacha i stać się przyczyną nieszczęścia.
Sułtan Sulejman zauważył wahanie niańki.
– Powiedz, jak się czuje Hürrem? Co powiedziała? Co myśli? Chce nas ukarać za
okrucieństwo Gülbahar?
– Na własne uszy słyszałam, jak jej serce miotało się w piersi, chcąc wyrwać się do
naszego pana – zaczęła staruszka. – Na własne oczy widziałam łzy tęsknoty, które wylewała. Ale
zrozum, mój sułtanie, pani Hürrem wstydzi się stanąć przed twoim obliczem poraniona
i posiniaczona. Powiedziała, że nie może do ciebie przyjść, gdyż „nasz pan nie może zobaczyć
mnie w takim stanie”. Ale…
– Ale co? – dopytywał padyszach, gdy kobieta zamilkła.
– Ale nie można powiedzieć, że Gülbahar nie miała swoich racji. W końcu ona też cię
kocha. Miłość nie słucha rozkazów. Biedną kobietę zaślepia zazdrość… Człowiek owładnięty
zazdrością zdolny jest do wszystkiego. – Daje Hatun próbowała jakoś usprawiedliwić działania
Gülbahar.
Sulejman, podtrzymując staruszkę, pomógł jej dojść do drzwi.
Musiał pomyśleć, pogodzić serce i rozum, rozważyć prawdę i fałsz i podjąć właściwą
decyzję. Miał na imię Sulejman. Prawo i sprawiedliwość Sulejmana musiały być niezachwiane.
Nagle zatrzymał się w rozważaniach.
– Sylejman – powiedział do siebie, uśmiechając się. – Sylejman…
Sułtan Sulejman wszedł do środka niczym burza wśród łopotu poł kaftana. Gülbahar
oczekiwała, że znudzony humorami bezbożnej Rusinki sułtan wezwie ją do siebie. Gdy usłyszała
podniesiony głos młodego padyszacha: „Gdzie jest moja małżonka?”, przybiegła pospiesznie.
Serce zadrżało jej z podniecenia. Było jasne, że jej mężczyzna osobiście przyszedł, żeby zaprosić
do siebie matkę swojego syna. Ta ruska wiedźma powinna to zobaczyć.
Jednak było w tym coś dziwnego. Ogarnęła ją panika. Początkowo nie zwróciła uwagi, że
jej damy dworu nagle gdzieś zniknęły. Przecież padyszach nie po raz pierwszy odwiedzał
komnatę Gülbahar. Co takiego działo się w środku, że kobiety pochowały się ze strachu?
Szybkim krokiem ruszyła w stronę, z której dochodził głos.
Dokładnie w tej samej chwili Sulejman ryknął:
– Mówcie, gdzie moja małżonka! Czyżby bała się stanąć przede mną ze wstydu za ten
prymitywny czyn, którego się dopuściła?!
„O nie!”, to były pierwsze słowa, które przeszły przez myśl Gülbahar. O nie! To nie
miłość, lecz gniew przywiódł ojca jej syna pod jej drzwi.
Otworzyła je i weszła do przestronnego salonu. Kilka ostatnich służących uratowało
życie, czmychając w popłochu. Gülbahar po raz pierwszy zobaczyła go tak rozgniewanego. Nie
miał turbanu. Ze złości włosy stały mu dęba, a mięśnie twarzy drżały z wściekłości. Wąsy nad
jego kształtnymi ustami unosiły się i opadały. Ręce trzymał na talii i krążył po salonie, krzycząc
jak szalony. Ze złości nie zauważył nawet, że Gülbahar stanęła w drzwiach.
– Powiedzcie matce naszego księcia, aby natychmiast tu przyszła!
„Strzała wystrzeliła z łuku”, pomyślała Gülbahar. Jej zazdrość doprowadziła do punktu,
w którym nic już nie można było zrobić. Zatem los tak chciał. „Co ma być, to będzie – przeszło
jej przez myśl. – Albo przetrwam tę burzę dzięki mojej miłości, albo ten wicher zepchnie mnie
w przepaść”. Ale pod żadnym pozorem nie da się stłamsić. Była zdecydowana, niezależnie od
tego, jaką zapłaci cenę. „Jestem matką księcia Mustafy. Matką przyszłego padyszacha”.
Próbując przybrać spokojny wyraz twarzy, weszła do środka.
– Nasz pan życzył sobie widzieć matkę naszego księcia?
Usłyszawszy głos kobiety, Sulejman odwrócił się gwałtownie. Jego stalowe oczy
wyglądały jak rozżarzone węgle.
W tej chwili Gülbahar pojęła, że jest zgubiona. Zadrżała pod wpływem jego głosu
grzmiącego jak kule armatnie.
– Od kiedy matka księcia, zamiast zajmować się swoim synem, wyprawia się do komnaty
odaliski, aby publicznie pobić bezbronną dziewczynę?
Gülbahar pomyślała, że lepiej będzie, jeśli pozostawi to pytanie bez odpowiedzi.
Zobaczymy, co powie na to Sulejman.
– Czy prawo, tradycja, obyczaj, wychowanie pozwalają na coś takiego?
Padyszach oddychał przez nos. Gülbahar czuła, jak jego oddech z wściekłością uderza ją
w twarz.
– A może nasza haseki próbuje zniszczyć porządek sułtańskiego haremu?
– Nie naprawiałam porządku, lecz dałam jej lekcję – oznajmiła powoli Gülbahar.
– Lekcję? Jaką lekcję?
– Lekcję, która miała nauczyć tę, która po nocy spędzonej z sułtanem zaczęła zadzierać
nosa.
– Udałaś się do komnaty odaliski i nie tylko ciągnęłaś ją za włosy, ale też okładałaś ją
pięściami i kopałaś. Ty to nazywasz wychowaniem?
– Uznałam to za słuszne, mój panie.
– Co to za słowa, kobieto? Czy haseki jest od tego, aby stać na straży porządku i dawać
lekcje tym, którzy zachowują się niewłaściwie? Od czego zatem są haremowi nadzorcy? A może
to właśnie jest ambicją haseki?
Gülbahar przełknęła ślinę. Spoglądając na mężczyznę pełnymi miłości oczami, próbowała
złagodzić jego gniew. Starała się nawet delikatnie do niego uśmiechnąć.
– Mój sułtan zapewne wie, że czasem złość wyprzedza rozum. To wy to powiedzieliście.
Pamiętacie? Pewnego dnia w Manisie…
Próżna okazała się próba Gülbahar przypomnienia młodemu padyszachowi pełnych
miłości dni, jakie przeżyli w Manisie.
– Jaka złość?! Jaki rozum?! – krzyczał. – Nie wiesz, co mówisz! Czy w sułtańskim
haremie kobieta ma prawo okazywać swoją złość? W wyścigu złości i rozumu to naszym
prawem jest decydować, czy zwycięży rozum, a nie kobiety, która dzieląc z nami łoże, urodziła
nam księcia.
Cóż to były za ostre słowa. Nie było w nich ani krzty miłości.
– To, co zrobiła wasza służebnica, zrobiła z miłości do was, mój sułtanie. Ale widzę, że
okrutnie was oszukano.
– Milcz, kobieto! To grzech! Nie próbuj nikogo oczerniać. Już teraz nazywają cię Łojąca
Haseki, niech chociaż nie mówią, że pomawiasz innych.
– Powiedzieliście Łojąca Haseki, mój panie?
– Tak powiedzieliśmy. A czego się spodziewałaś? Niewinną dziewczynę, która nawet nie
podniosła na ciebie ręki… – Owładnięty gniewem Sulejman zrobił krótką przerwę, próbując
zapanować nad swoimi uczuciami, jednak po chwili zaczął jeszcze bardziej stanowczo. –
Spodziewałaś się, że inaczej będą nazywać haseki, która bez opamiętania, w samym środku
haremu pobiła dziewczynę, którą noc wcześniej zaprosiliśmy do naszego łoża?
– Zakochana Haseki nie byłoby właściwsze?
– Nie jesteś świadoma wstydu, jaki na nas ściągnęłaś? Od teraz mieszkańcy seraju
zapamiętają matkę naszego księcia, następcy tronu Mustafy, jako Łojącą Haseki? A gdy ta zła
sława opuści mury pałacu, świat tak będzie kojarzył matkę syna sułtana Sulejmana.
Gülbahar była bliska przegrania tej wojny, która toczyła się w jej wnętrzu. Aby
powstrzymać potok łez, otworzyła szeroko oczy.
– Skoro tak – powiedziała, patrząc głęboko w żarzące się jak węgle oczy Sulejmana. –
Oddaj moją głowę katu. Dzięki temu nie tylko wybawimy nasze życie od wstydu, ale też
unikniemy życia pozbawionego waszej miłości. Kto zna prawdę, powie, że stała za nami miłość.
Ten, który jej nie zna, będzie śmiał się z końca Łojącej Haseki.
Ton głosu kobiety, pełen skargi, ale nieugięty i stanowczy, zrobił wrażenie na Sulejmanie.
Po raz pierwszy widział Gülbahar w takim stanie. „Jak miałam zmusić moją miłość, żeby
posłuchała rozumu? – starała się mówić mu matka jego syna. – Skoro tak, weź moje życie” –
rzucała mu wyzwanie, zamiast paść na kolana i prosić o przebaczenie.
„I co teraz?”, zawahał się. Jeśli wybaczy jej, mówiąc: „Odejdź do swoich obowiązków.
Nie dopuszczaj się więcej takich prostackich czynów”, ludzie będą pytali, czy to właśnie jest
sprawiedliwość Sulejmana. Nawet jeśli nikt nie będzie miał odwagi powiedzieć tego głośno,
Hürrem stanie przed nim z pytaniem: „Gdzie się podziała twoja słynna sprawiedliwość?”.
Gülbahar sama wyznaczyła sobie karę. Właściwie, mimo iż była matką księcia, była to kara, na
którą zasłużyła i zgodna z życzeniem kobiety. Lecz co będzie, gdy Mustafa dorośnie? Jeśli spyta,
czy poświęcił życie jego matki dla odaliski, jak spojrzy synowi w oczy?
Przeżył też z Gülbahar wiele pięknych dni. Przed oczami Sulejmana w jednej chwili
ukazały się te czarowne, pełne dziecięcej radości dni. Jakże byli szczęśliwi, gdy podczas zbiorów
winogron, trzymając się za ręce, bosymi stopami ugniatali owoce. „Myślisz, że piją wino
z winogron, które zgnietliśmy stopami?”, pytał Gülbahar, całując ociekające sokiem stopy
dziewczyny. Nie chciał jej stracić, ale nie mógł też nie wymierzyć jej kary. Wielki Sulejman nie
powinien ulec zazdrosnej haseki.
„Och…”, westchnął głęboko padyszach. Utrzymanie w równowadze szal sprawiedliwości
nie przypominało walki mieczem, ciskania kulami czy napinania łuku. Ale co ma być, to będzie –
sprawiedliwość to sprawiedliwość. Musiał znaleźć dla niej miejsce. Ojciec jego dziada, Mehmed
Zdobywca, ustanowionymi przez siebie prawami zaprowadził w tym kraju porządek. Jego ojciec
– Selim Groźny – wprowadzał go mieczem. Sulejman natomiast miał być wspominany dzięki
swoim podbojom, ale świat miał go pamiętać jako Prawodawcę. Jeśli podboje miały stać się jego
domeną, sprawiedliwość musiała stanowić jej podstawę.
W jednej chwili Sulejman uwolnił się od burzy, która rozpętała się w jego głowie.
Gülbahar zauważyła, że płomień w oczach mężczyzny zaczyna przygasać. Obudziła się w niej
nadzieja. Czyżby jej miłość wygrała? Padną sobie teraz w ramiona? Razem obudzą się z tego
koszmaru?
Padyszach, splatając ręce za plecami, zaczął iść w kierunku okna. Spojrzał na malujące
się naprzeciwko, pomiędzy gałęziami drzew pokrytymi śniegiem, morze i wzgórza, których
zieleń spotykała się z bielą Bosforu, i stojąc do niej tyłem, wyjaśnił swoją decyzję.
– Gülbahar, matka następcy tronu, najpóźniej jutro uda się do sandżaku saruhańskiego33.
Zabrawszy ze sobą syna, będzie czuwać nad edukacją i wychowaniem młodego księcia
w Manisie, tak aby stał się on naszym godnym następcą. To moje ostatnie słowo.
Odwrócił się i nie patrząc na Gülbahar wstrząśniętą decyzją o wygnaniu, z rękami
skrzyżowanymi na plecach wyszedł zdecydowanym krokiem.
Następnego dnia przygotowano powozy, które miały zabrać księcia Mustafę i jego matkę
z pałacowego dziedzińca do miejsca ich wygnania. Gülbahar uśmierzyła swój ból nadzieją, że
pewnego dnia wróci tu jako matka padyszacha, jednak ani razu się nie odwróciła.
– Nie będę się już za ciebie modlić, Sulejmanie – wymruczała tylko. – Dożyjesz swoich
dni, sypiając ze skorpionem.
Padyszach obserwował tę smutną scenę, dopóki nie stracił ich z oczu. Postąpił zgodnie
z prawem, tradycją i ze sprawiedliwością. Książęta, osiągnąwszy właściwy wiek, byli wysyłani
na edukację w miejsca oddalone od seraju. On również tak zrobił. Czy matka nie zajmie się
księciem najlepiej? Darował życie Gülbahar, ale zabił jej miłość.
Tak właśnie ciął miecz sprawiedliwości. Sulejman czuł, że w jego wnętrzu coś pękło
i serce mu krwawi. Znał też maść na tę ranę. Wojna i Hürrem. Obydwie były na wyciągnięcie
ręki.
XXVIII

Hürrem bardzo szybko wyleczyła ranę Sulejmana. Nie minął nawet tydzień od wyjazdu
Gülbahar Haseki ze Stambułu, a już o niej zapomniano.
Tego wieczoru spotkał się wreszcie z od wielu dni odrzucającą jego zaproszenia
uśmiechniętą muzą. Gdy Hürrem weszła do środka, młodemu mężczyźnie, wyczekującemu jej
z niecierpliwością i podnieceniem, wydawało się, że to wschód słońca. Hürrem nie okryła głowy.
Padyszach po raz pierwszy widział tak odsłonięte włosy dziewczyny. Ściśle splecione z dwóch
stron spięte były na głowie w kształt rudej korony. „Jak bardzo jej to pasuje”, pomyślał.
Sulejman poczuł, że krew w jego żyłach wrze.
Co dziwne, Hürrem była zadziwiająco spokojna. Skłoniła głowę, nie patrząc na niego.
Wyglądała, jakby pod wpływem dotyku miała się rozpłakać. Sulejman nie mógł zrozumieć
przyczyny tego cierpienia. Czy nie powinna się cieszyć, uśmiechać, wypełniać przestrzeni wokół
siebie śmiechem, odciągać jego myśli od zmartwień? Czy zdawała sobie sprawę, że przez wzgląd
na nią odprawił matkę swojego jedynego syna, kobietę, która była przy nim od dziesięciu lat?
Padyszach, aby załagodzić atmosferę i w nadziei, że wywoła uśmiech na twarzy Hürrem,
natychmiast poderwał się z miejsca.
– Chwała Bogu, iż dane mi jest znów widzieć waszą piękną twarz.
Twarz Hürrem nawet nie drgnęła. Wręcz przeciwnie, smutek niczym tiulem okrył jej
oczy, których widokiem nie mógł się nasycić.
– Wiem, że uchybiłam waszemu majestatowi, Wasza Wysokość Sułtanie, ale wstydzę się
powiedzieć, co było tego przyczyną.
– Nie musisz nic mówić. Wiem o wszystkim. A ta, która dopuściła się wobec ciebie tego
prymitywnego czynu, została ukarana.
Hürrem po raz pierwszy uniosła głowę i spojrzała Sulejmanowi w oczy, po czym
ponownie utkwiła wzrok w podłodze.
– Ale to matka waszego syna – wyszeptała pospiesznie.
– Zgadza się. Dlatego jako matka księcia Mustafy dostała łagodną karę. W innym
wypadku kara nie byłaby taka sama. Poza tym…
– Jaka wina, panie? Czy kobieta, która darując duszę ze swojej duszy, dała ci syna,
niezależnie od tego, co zrobiła, może być winna? – szepnęła ledwo słyszalnym głosem.
Sulejman się zdziwił. „Zapewne źle zrozumiałem – pomyślał. – Czy Hürrem broniła
przed nim Gülbahar, która ją nawet nie tyle pobiła, ile zmasakrowała?”.
– Podniosła na ciebie rękę! Pobiła cię! – zaprotestował natychmiast.
– Miała swoje powody.
– Jakie powody? Żaden powód nie usprawiedliwia podniesienia ręki na kobietę, która
dzieli łoże z sułtanem. Ręka podniesiona na ciebie jest ręką podniesioną na nas.
Podczas tak poważnej rozmowy, słysząc znów określenie „nas”, była bliska wybuchnięcia
śmiechem, jednak się powstrzymała. Musiała do końca dobrze odegrać swoją rolę.
– Gdybym stanęła wobec groźby utraty was, zachowałabym się inaczej.
Hürrem przypominała Sulejmanowi morze. Spojrzysz raz – wzbiera, spojrzysz drugi raz –
uspokaja się. Jeszcze przed chwilą broniła Gülbahar, aby teraz mówić, że zachowałaby się
inaczej niż ona.
– Jak ty byś się zachowała?
Dziewczyna ponownie uniosła wzrok i głęboko spojrzała w oczy sułtana Sulejmana.
Mężczyzna aż zadrżał.
– Ja… nie pobiłabym kobiety, która próbowałaby mi was odebrać… – wyszeptała. –
Zabiłabym ją…
Nie zważając na iskry dumy w oczach padyszacha, napięła palce niczym szpony
i wyciągając je w stronę widziadła, dodała:
– Tymi rękami wyrwałabym tej diablicy serce z piersi.
Spojrzenie i głos dziewczyny przyprawiły Sulejmana o drżenie, jednak po chwili górę
wzięła jego mile połechtana męska duma. Wziął Hürrem w ramiona i długo całował jej oczy
i twarz. Dziewczyna wyrwała się z jego płomiennych objęć.
– Chcę powiedzieć, mój panie, że gniew Gülbahar Haseki można uznać za lekki. Ponadto
ja nie miałam zamiaru was jej odbierać.
Jak to możliwe? To jeszcze bardziej zdziwiło młodego padyszacha. Właśnie w chwili,
gdy miał zapytać, co ma na myśli, dodała:
– Byłam szczęśliwa, mogąc stać w cieniu, gdzieś z boku. Wystarczyło mi być blisko
zapachu skóry i głosu mojego sułtana. A gdy mój pan powiedział: „Chodź”, leciałam w jego
ramiona jak na skrzydłach. To mi wystarczyło…
Sułtan Sulejman ponownie złapał Hürrem w ramiona. Tym razem, aby znów mu nie
uciekła, ścisnął ją mocniej. Próbując umknąć przed pocałunkami mężczyzny, dziewczyna wiła
się w jego żelaznym uchwycie opasującym jej talię i dalej recytowała swoją wyuczoną mowę.
– Dlatego, mój sułtanie, gdybym wiedziała, że tak ukarzecie Gülbahar, stanęłabym przed
wami i błagała. Czy nie wy porównywaliście moją głowę do stromych szczytów pokrytych
śniegiem gór? Nie baczyłabym nawet na wasze słowa: „Szczyty gór nie mogą się kłaniać, ty też
nie pochylaj głowy”. Nie tylko uchyliłabym przed wami czoła, ale padłabym wam do stóp,
abyście wybaczyli haseki. Tak jak z pokorą przyjęłam to, że mój pan zmienił moje imię, gdyż mu
się nie spodobało, tak i kilka razów, które matka naszego księcia wymierzyła ruskiej bezbożnicy,
zniosłabym z uległością. Miłość mojego sułtana byłaby lekiem na moją zranioną dumę.
Hürrem wciąż nie najlepiej mówiła po turecku. Czasem gubiła niektóre litery bądź
dźwięki. Jednak sułtan czuł się upojony jej słowami. Mimo młodego wieku udowodniła, że serce
ma wielkie. Całując trzymaną w ramionach dziewczynę z miłością, pożądaniem i podziwem,
ponownie zaczął wciągać w płuca jej zapach.
„Tyle wystarczy”, pomyślała Hürrem. Nie chciała, żeby Sulejman zrozumiał, że zrobiła
to, żeby jego uczucia do Gülbahar ostygły, że nie podniosła ręki na bijącą ją kobietę i odrzucała
zaproszenia padyszacha tylko po to, aby sprowadzić na Gülbahar jego gniew. „Powinnam już
wyjść z roli zasmuconej wyrzuceniem kobiety z seraju. Co zrobię, jeśli padyszach powie, że
skoro tak, to ją przywoła”, zastanawiała się.
I nagle poddała się ramionom Sulejmana jak gołąb ze złamanym skrzydłem. Jej serce
znów łomotało z podniecenia. Ta trudna rola, którą odgrywała przez tyle dni, wyczerpała ją.
Sama nawet uwierzyła w dramatyczny nastrój, który nadała ostatniej scenie. Gdyby nie
wiedziała, że na wieść o wygnaniu kobiety zadudniły w niej bębny radości, rozdzwoniły się
dzwonki i zabrzmiały trąby, sama uwierzyłaby, że jest jej przykro z powodu wyjazdu Gülbahar.
Oddała Sulejmanowi swoje drżące z pragnienia pełne wargi. Tym razem ich usta łączyły
się z miłością i tęsknotą.
– Mój Sulejmanie, czcigodny sułtanie – wymruczała Hürrem, a młodego mężczyznę
wypełniła radość.
– Powiedziałaś „Sulejmanie”… Powiedziałaś „Sulejmanie”…
Oczywiście, że tak powiedziała. Myśleli, że jak udało jej się nie zwariować ze złości, gdy
zamknęła się w komnacie pełna wstydu i bólu? Właśnie tak. Może tysiąc razy, dziesięć tysięcy
razy, nie – z pewnością miliony razy zamiast „Sylejman” próbowała powiedzieć „Sulejman”.
Miliony razy Merzuka wpajała jej słowa „Jego Wysokość Sułtan”. I udało jej się. Już zawsze
będzie się tak zwracała do Sulejmana.
– Moja Hürrem! – wyjąkał i objął ją ponownie.
Ich spragnione usta znów się połączyły.
Minęły minuty, zanim sułtan powoli odsunął od siebie dziewczynę. Sięgnął do pasa.
Szukał czegoś. Teraz w jego dłoni błyszczał pierścień z olbrzymim rubinem otoczonym
diamentami i szmaragdami.
Ujął maleńką dłoń dziewczyny i wsunął pierścień na jej szczupły palec. Hürrem nawet nie
raczyła spojrzeć na pierścień, który iskrzył się w płomieniach tańczących w kominku. Teraz
zajęta była jedynie składaniem pocałunków na powiekach mężczyzny.
– Wiesz, co dziś zrobiłem? – zapytał Sulejman. – Skoro sułtan Sulejman nazywa swoje
słońce Hürrem – mówił dalej drżącym z pożądania głosem, podczas gdy rozpalone do
czerwoności usta Hürrem błądziły po jego szyi, a jej język pieścił uszy – wszyscy powinni je tak
nazywać. Wydaliśmy rozkaz, aby od dzisiaj w Dywanie, haremie, każdym zakątku państwa
osmańskiego słońce mojego serca nazywano Hürrem. Jesteś teraz moją bratnią duszą, wybranką
mojego serca. Będziesz dzieliła ze mną radości i smutki. Wygląda na to, że to właśnie ty,
Hürrem, jesteś tą tęsknotą, którą zawsze czułem, choć nie potrafiłem nadać jej imienia.
Uwolniwszy się z ramion padyszacha i od deszczu jego pocałunków, Hürrem popłynęła
na czubkach palców, tak jak nauczyła się na Krymie. Położyła się na wielkim, pokrytym
jedwabiami i atłasami łożu. W białej satynowej bieliźnie, pod którą wyraźnie rysował się kontur
jej bioder, z zapierającymi dech w piersiach nogami odsłoniętymi w głębokim rozcięciu,
w czerwonym blasku ognia płonącego w kominku, wyglądała jak rzeźba z kości słoniowej.
Tego dnia Sulejman zapomniał o tym, co przeżyli. Podczas gdy wygnana z seraju
Gülbahar w powozie podskakującym na zakurzonych drogach wraz z księciem zmierzała do
Manisy, miejsca swojego wygnania, Sulejman otwierał całkiem nowy rozdział swojego życia.
Padyszach czuł się teraz młodszy i silniejszy. I potężniejszy. Był teraz gotów podnieść pięść
i zmieść wroga ze wzgórza. Nie mogły go zatrzymać ani niezniszczalny zamek Kawalerów
Rodyjskich, ani węgierskie doliny, ani twierdze w Temeszwarze, w Budzie, Szigetwarze czy
w Wiedniu.
We wnętrzu Sulejmana szalały burze i tajfuny. Przed oczami widział ogromne armie.
Wyobrażał sobie triumfalny pochód. „Podobnie jak mojego pradziada nazywano Mehmedem
Zdobywcą, a ojca – Selimem Groźnym, cały świat będzie mnie sławił jako zdobywcę Europy”,
z pasją wykrzykiwał w duchu.
Leżąca na łożu Hürrem pomyślała najpierw, że ogień płonący w oczach Sulejmana to
odbicie płomieni kominka. Ale ten ogień był inny. Był to ogień, jakiego nigdy wcześniej nie
widziała – ogień pasji. „Będziemy wspaniałą parą”, przeszło jej przez myśl. My dwoje staniemy
się jednością i wstrząśniemy całym światem.
Sulejman wziął kielich i podszedł do kominka. Skierował kryształowe naczynie w stronę
ognia i przez chwilę, przez tę czerwoną zasłonę, spoglądał na tańczące płomienie. Gdy ponownie
odwrócił się do Hürrem, trzymał jakąś kartkę.
– Niech pani Hürrem nie sądzi, że w spędzone bez niej ciemne noce nasze myśli nie
zwróciły się ku niej. Byłaś tuż przy nas. Skoro odmówiłaś nam widoku swojej pięknej twarzy,
rozjaśnialiśmy mroki nocy, śniąc o tobie. Nasze uczucia przelaliśmy na papier.
Ukochana, najpiękniejsza z pięknych…

Zaczął odczytywać list, który napisał do Hürrem. Jego głos to wznosił się, to opadał, był
tęsknym zawodzeniem, aby po chwili zmienić się w szept. Unosząc rękę, w której miał kielich,
spojrzał w oczy Hürrem.
Jesteś mym życiem, Źródłem Obfitości, wiosną…

Nagle padyszach zamilkł. Przez chwilę trwali tak, patrząc na siebie.


– Na razie udało mi się skreślić jedynie dwa bejty34. Będzie to mój pierwszy, dedykowany
tobie gazel35. Podobało ci się? – zapytał Sulejman w blasku tańczących płomieni.
Podobał się jej. Nic nie zrozumiała, ale te słowa ją zachwyciły. Czuła, że ten wiersz jest
cenniejszy niż rubinowy pierścień, który Sulejman wsunął jej na palec. Oczarował ją głos
mężczyzny, uczucia malujące się na jego twarzy, rymy i rytmiczna muzyka słów, nawet jeśli ich
znaczenia jeszcze nie pojmowała. Ten wiersz został napisany dla niej. Od władcy świata do
Aleksandry Anastazji Lisowskiej lub Rusłany. A teraz Hürrem… Co spotka ją jutro?
– Jego Ekscelencjo Sułtanie.
Ponętnie zbliżyła się do mężczyzny. Każdy jej pocałunek był dla Sulejmana jak tysiąc
słów podzięki.
Hürrem zaryzykowała i wygrała. Dowiedziała się już, że aby wygrać, trzeba było stawić
czoła niebezpieczeństwu. Jej los był w rękach mężczyzny, który stał przed nią. Jedno jego słowo
mogło wznieść człowieka do gwiazd lub zmieść z powierzchni ziemi. „Nie chcę obrócić się
w proch”, pomyślała Hürrem, zerkając na młodego mężczyznę wpatrującego się w nią namiętnie
zza kielicha z winem. Urodziła się po to, aby żyć pośród gwiazd. I tak się stanie. Teraz w to
wierzyła. Podobnie jak wierzyła, że Sulejman obdarzył ją miłością. „A czy ja kocham tego
potężnego mężczyznę?”, zapytała siebie. Oczywiście. Ponieważ kochała wielkość, co dopiero
zaczynała rozumieć. Kochała też władzę. Sulejman miał obie te cechy.
Zsunęła bieliznę z ramion. Cienka tkanina zatrzymała się na jej talii. Wyciągnęła do
Sulejmana swoje nagie ramiona. Wziąwszy jeszcze jeden łyk wina, Sulejman rzucił się w jej
objęcia. W oczach padyszacha Hürrem ujrzała ogień. Czuła, jak serce łomocze mu w piersi. „Ty,
mój Osmanie, rządź światem, a ja będę twoją panią. Niech cały świat legnie u twoich stóp, a ty
padnij do stóp wiejskiej dziewczynie z Rusi”, pomyślała, pożądliwie obejmując mężczyznę.
XXIX

Następnego ranka Dżafer z impetem wyszedł z pałacu. Czarnoskóry chłopak był pewien,
że mrok zaczyna rozświetlać szczęście. To uczucie go rozpierało. Wraz ze wzrostem pozycji
Hürrem drzwi fortuny otworzą się również dla niego. „Kto wie – pomyślał radośnie, wspinając
się uliczką prowadzącą do Krytego Bazaru. – Może pewnego dnia zajmiesz miejsce Sümbüla Agi
i zostaniesz agą haremu, Dżaferze”.
Hürrem Haseki była wyjątkowa. Zrozumiał to, gdy ujrzał ją po raz pierwszy. Zatopił się
w jej oczach. W świetle, jakie z nich biło. W niczym nie przypominała innych dziewcząt. Była
szalona, ale jednocześnie sprytna i przebiegła. Padyszach musiał być nią oczarowany, skoro tego
nie zauważył. Nie zważając na to, że jest matką księcia, ani na prośby i błagania, wygnał
Gülbahar w dalekie strony. Kto by pomyślał, że dziewczyna, która pierwszego dnia pobytu
w haremie na dziedzińcu pawilonu dla nowicjuszek dostała od Sümbüla Agi srogie razy,
pewnego dnia zostanie Hürrem Haseki?
Gdy tylko haseki otrzymała swoje pierwsze pieniądze, dała Dżaferowi sowity bakszysz
i powiedziała:
– Posłuchaj, Dżaferze, pobiegnij na bazar i kup tkaniny w moim ulubionym kolorze.
Hürrem nie wolno było opuszczać haremu. Taki był obyczaj. W zasadzie dobrze by było,
gdyby poszła z nim Merzuka lub Emine, ale chłopak wolał to zrobić sam. Dlatego nie chciał
nawet powozu. „Szybko pobiegnę i zaraz wrócę. W końcu bazar jest niedaleko”, pomyślał.
Przeszedłszy przez Bramę Imperialną, Dżafer wmieszał się w tłum. Ciężkim krokiem
wspinał się uliczką prowadzącą do Hipodromu, na którym znajdował się obelisk. Było pogodnie,
ale zimowe słońce nie grzało kości. Wyrwany ze swojej ojczyzny gorących słońc i rzucony do
Stambułu Dżafer wiecznie odczuwał chłód, ale teraz grzało go wewnętrzne podniecenie
i szczęście. Nagle przypomniał sobie dzieciństwo. Słońce, na które patrzył, mrugając oczami,
zostawił za plecami. Teraz jego cień padał wprost przed nim. Próbując nie stanąć na swój cień,
Dżafer szedł dziwnym, zataczającym się krokiem. Zupełnie jakby widział cień szczęśliwych dni.
Bawił się w to z Nyjamą wśród bezkresnych słonecznych stepów swojej ojczyzny. Nyjama…
Z wysokim czołem, wielkimi czarnymi oczami i smukłą szyją była piękna jak łania. Dżafer czuł,
że dziewczyna idzie obok niego. Wydawało mu się, że słyszy jej głos: „Przegrałeś! Przegrałeś!
Przegrałeś! Nadepnąłeś na swój cień!”.
Dżafer odwrócił się nagle, ale nie zauważył nikogo poza wielkim jak dąb starszym
mężczyzną. Gdy szedł, wystające spod czapki włosy falowały mu na ramionach. Miał grube
kruczoczarne brwi i wielkie oczy czarne jak węgiel. Gdyby lekko posiwiała broda zostawiła na
policzkach choć skrawek wolnej skóry, mógłby przysiąc, że mężczyzna jest równie czarny jak
on. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie pochodził stąd. Jego ciało okryte było wielkim
futrem zebranym grubym pasem. Ciekawe, jakie to było futro. „Jakie jest, takie jest, co cię to
obchodzi?”, skarcił siebie Dżafer. Ważne, że mężczyźnie było ciepło.
Odwrócił się i ponowił grę. Pamiętał rymowankę, jaką śpiewali z Nyjamą, śmiejąc się
radośnie podczas zabawy.
Jeden krok w prawo,

Jeden krok w lewo.

Nie stań czasem na swój cień.


A jak przegrasz, nie roń łez.

Nyjama zawsze wygrywała, ponieważ Dżafer mimochodem stawiał niewłaściwy krok


i nadeptywał na swój cień. Uwielbiał, gdy dziewczyna tańczyła radośnie, wołając: „Przegrałeś,
przegrałeś! Stanąłeś na swój cień!”.
Dochodząc do miejsca, w którym uliczka nieznacznie skręcała w lewo, Dżafer zauważył,
że stary wielkolud wciąż za nim idzie. On pewnie też szedł na bazar.
Nie minęło wiele czasu, gdy zrozumiał, że tak nie jest. Delikatnie obejrzał się przez
ramię. Mężczyzna był za nim. „Czyżby mnie śledził?”, mruknął, ale uśmiechnął się w duchu.
Dlaczego starzec miałby go śledzić? Nagle Dżafer zadrżał. Może ten człowiek jest złodziejem
lub jakimś zbirem? Pospiesznie sięgnął do pasa i sprawdził, czy sakiewka, którą dała mu Hürrem,
jest na miejscu. Gdy upewnił się, że tak jest, uspokoił się, ale nie zabrał już ręki z pasa. Jeśli
mężczyzna miał złe zamiary, ten gest mógł go przestraszyć. Może pomyślał, że za pasem ma nóż.
Szybkim krokiem ruszył w stronę placu. Starzec też przyspieszył. Teraz nie miał już
wątpliwości, że mężczyzna go śledził. Dżafer nagle skręcił w prawo i znalazł się w jakiejś
uliczce. Szybko pożałował tego, co zrobił, gdyż teraz został zupełnie sam. Jednak było już za
późno. Gdyby zawrócił, z pewnością wpadłby na mężczyznę. Już prawie biegł. Za rogiem
jednego z domów skręcił w kolejną uliczkę i przywarł plecami do ściany.
Nasłuchiwał odgłosu kroków. Był coraz bliżej. Ale nagle dźwięk ustał. „Co się stało? –
pomyślał Dżafer. – Mężczyzna rozpłynął się w powietrzu?”. Jeszcze mocniej wcisnąwszy plecy
w ścianę, czekał, wstrzymując oddech.
Nagle stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Z drugiej strony ściany odezwał
się gruby głos:
– Nie bój się…
– Jesteś złodziejem?
– Powiedziałem, żebyś się nie bał.
Siła bijąca z jego głosu mogłaby przestraszyć każdego. Mimo to nie ugiął się.
– Dlaczego mnie śledzisz? Jeśli jesteś złodziejem, wiedz, że nie mam pieniędzy. Mam za
to wielki nóż.
Stojąc na drugim końcu ściany, mężczyzna wyciągnął rękę.
– Spójrz – powiedział – ręce mam puste. Nie chcę ci zrobić nic złego. Nie chcę ani twoich
pieniędzy, ani twojego życia.
Dżafer przez chwilę patrzył na przypominającą szpony wielką dłoń.
– W takim razie czego chcesz, starcze? Czego ode mnie chcesz? – zapytał.
– Porozmawiać z tobą.
– Porozmawiać?
– Tak. Tylko porozmawiać. Chciałem o coś zapytać.
Wielka, przypominająca szpony dłoń mężczyzny wciąż była wyciągnięta.
Dżafer się uspokoił, ale nie przestał być czujny.
– W takim razie pytaj.
– Będziemy tak rozmawiać, nie widząc się? Pora skończyć już tę błazenadę, prawda?
Nie czekając na odpowiedź, starzec znalazł się po drugiej stronie ściany, do której
przyklejone były plecy Dżafera.
Chłopak był potężny, ale przy tym mężczyźnie czuł się jak dziecko. Nigdy w życiu nie
widział tak szerokich ramion.
– Jesteś z pałacu?
Czarnoskóry chłopak pokręcił głową.
– Nie kłam. Widziałem, jak wychodzisz z pałacowej bramy. Od tamtej pory szedłem za
tobą.
– Co z tego? – żachnął się Dżafer. – Ta brama jest otwarta dla każdego. Przechodzą przez
nią wszyscy, którzy mają coś do załatwienia w pałacu.
Przez twarz starego olbrzyma przemknął nieznaczny uśmiech.
– Ale nie czarni chłopcy, których kranik życia został zamknięty – odparł, patrząc
chłopakowi w oczy. – Powiedz, mieszkasz w haremie?
Tym razem Dżafer pokiwał głową.
– Znasz tam wszystkie dziewczęta?
– Powiedzmy, że znam. I co z tego?
– Zapytam cię o jedną z nich. Jeśli i tym razem skłamiesz…
Dżafer nie zauważył nawet, jak to się stało. Mężczyzna z prędkością błyskawicy
wyciągnął zakrzywiony sztylet, który miał za pasem, i przyłożył mu go do gardła.
– Ja nic nie powiem. Oddam głos temu sztyletowi. Gdy tylko zrozumie, że próbujesz
skłamać, natychmiast poderżnie ci gardło. Już taki ma charakter.
Ze strachu Dżafer otworzył szeroko oczy. Jego ciało w jednej chwili pokrył zimny pot.
Było jasne, że mężczyzna nie żartuje. Powoli dotykając palcem wskazującym ostrego końca
sztyletu spoczywającego na jego szyi i próbując odsunąć od siebie nóż, wyszeptał z trudem:
– O kogo?
– O Aleksandrę…
– Co?
– O Aleksandrę, dziewczynę z Rusi. Widziałeś ją?
Dżafer, zezując, z drżeniem spojrzał na zaostrzone z dwóch stron żelazo wędrujące
między czubkiem jego nosa a gardłem.
– Widziałem.
Starzec zabrał nóż. Zakrzywiony sztylet tak szybko, jak się pojawił, znikł za czerwonym
pasem.
– Naprawdę? Jak się czuje? Ma się dobrze?
Właściwie powinien odpowiedzieć: „Co cię to obchodzi, człowieku? Czy masz z nią coś
wspólnego?”, ale nie zamierzał ponownie spotkać się z zakrzywionym sztyletem. Poza tym
bardzo ciekawiło go, kim jest ten mężczyzna i skąd znał dziewczynę. Dlatego zaczął mówić:
– Aleksandra ma się bardzo dobrze. Jest zdrowa.
– Jeśli kłamiesz, nie będę się w to mieszał. Poza tym skąd znasz Aleksandrę?
Dżafer uśmiechnął się mimo woli.
– Nikt nie zna jej lepiej ode mnie – pochwalił się.
– A to dlaczego?
– Aleksandra jest moją panią.
Nagle starzec z radością przytulił chłopca. Ściskając go w silnych ramionach, oderwał
jego stopy od ziemi.
– Czarnulku, zapewniłeś spokój mojemu sercu. Niech Bóg chroni cię od złego.
Dżafer nie spodziewał się tego nagłego gestu miłości. Z trudem uwolnił się z jego
miażdżących objęć.
– Wiedz też, że moja pani nie nazywa się już Aleksandra. Teraz nazywa się Hürrem.
– Jak? Hür-rem? Co to znaczy?
– Tego nie wiem. To imię nadał mojej pani osobiście nasz pan – sułtan Sulejman Chan.
Przez chwilę usta starca pozostały otwarte. Dżafer, chełpiąc się tym, jakie wywarł
wrażenie, mówił dalej:
– Skoro tak cię ucieszyło, powiem ci coś jeszcze. Pani Hürrem jest teraz jedyną faworytą
naszego sułtana. Padyszach ją uwielbia. Nie mówi o nikim innym, tylko o Hürrem Haseki.
Olbrzymi starzec osunął się nagle na ziemię. Chwycił się za głowę i głośno zapłakał. Były
to łzy szczęścia czy rozpaczy? „Na pewno płacze z radości – pomyślał Dżafer. – Czy można
płakać po tej, która stała się faworytą padyszacha?”.
Przysiadł przy starcu.
– Teraz ty powiedz Dżaferowi, kim jesteś. Tylko nie myśl, że się ciebie przestraszyłem.
Wyrwę wnętrzności każdemu, kto spróbuje wyrządzić krzywdę pani Hürrem. Skąd znasz moją
panią? Jesteś jej przyjacielem lub krewnym? Ale twoja twarz nie jest do niej podobna, sędziwy
dżygicie.
Wiekowy olbrzym otarł wierzchem dłoni łzy spływające mu po policzkach, a stamtąd po
przyprószonej siwizną brodzie. Spojrzał Dżaferowi głęboko w oczy. Podniósł się równie nagle,
jak osunął się na ziemię.
– Czyń tak, jak powiedziałeś. Dbaj o swoją panią. Chroń Aleksandrę…
– Hürrem, starcze, Hürrem. To rozkaz padyszacha.
– Dobrze, dobrze, chroń panią Hürrem. A jeśli ktoś będzie jej wrogiem, wyrwij mu
wnętrzności.
Starzec odetchnął.
– Nie obchodzi mnie, czy jesteś czarny, czy biały, jesteś dobrym dzieckiem.
– Nie jestem dzieckiem. Nie psujmy tej miłej rozmowy.
Starzec wybuchnął śmiechem. Nie to, żeby wziął groźbę chłopca na poważnie, ale mimo
to zmitygował się.
– Nie zważaj na moje słowa. Oczywiście, że nie jesteś dzieckiem. Gdybyś nim był, czy
powierzyłbym ci Aleks… Hürrem?
– Nie zrobiłbyś tego?
– Oczywiście, że nie. Musisz ją chronić, Czarny Chłopcze.
– Albo jesteś głuchy, albo mnie nie słuchasz. Powiedziałem ci, ona jest teraz haseki.
Hürrem Haseki ma dżygitów i żołnierzy, którzy ją chronią.
– Żołnierz chroni z rozkazu… Kochający dżygit z serca. Patrzyłem w te twoje ciemne
oczy. Gdy wspomniałeś o Hürrem, twoje oczy naraz rozbłysły. Kochasz swoją panią, prawda?
Na twarzy Dżafera pojawił się uśmiech.
– Jakże miałbym jej nie kochać? Tylko ona w tym wielkim haremie traktuje mnie jak
człowieka. Rozmawia ze mną i powierza mi swoje troski. Ma naprawdę czyste serce. Gdybym
nie był taki czarny, bylibyśmy jak rodzeństwo.
Kiedy wspomniał o troskach, starzec nagle spoważniał.
– Co powiedziałeś, dżygicie? Troski? Czy twoją panią coś trapi?
– Spokojnie, nie sięgaj od razu po broń, olbrzymie. Tak mi się powiedziało. Czy Hürrem
Haseki mogłaby mieć jakieś troski? Ale w pierwszych dniach po przybyciu do haremu wiele
wycierpiała. Bardzo wiele…
Dżafer nie dokończył.
– Powiedz – nalegał starzec. – Bardzo cierpiała?
– Dostała wiele razów.
– Co?! Wiesz, co mówisz? Razów?! – ryknął olbrzym, a Dżaferowi serce podeszło do
gardła.
Czy ten przerażający głos mógł należeć do tego starca? Z oczu olbrzyma posypały się
iskry.
– Razów? Czy w pałacu osmańskiego sułtana Aleksandra była bita?
– Tak… – mruknął chłopak. – I to kijem. Przez wiele dni. Ale moja pani się nie poddała.
Nie schyliła głowy.
– To uralska dziewczyna. Miałaby chylić głowę? Powiedz mi, kim jest ta świnia, która
odważyła się podnieść rękę na Aleksandrę.
– To aga haremu. Zwą go Sümbül Aga. Czarny eunuch tak jak ja. Z wielkim brzuchem.
Widząc wyraz twarzy olbrzyma, Dżafer zadrżał przerażony. Ze strachu nie śmiał nawet
powiedzieć, że jeszcze bardziej pobiła ją Gülbahar Haseki.
– Ile razy chciałem wyrwać mu z rąk kij i złoić mu skórę…
– Nie rób tego, bo obedrą cię ze skóry – powiedział mężczyzna. – Jesteś mi potrzebny.
Zostaw to mnie.
Nagle zatrzymał się i spojrzał głęboko w oczy chłopca.
– Chcesz zrobić dobry uczynek, a przy tym zarobić trochę grosza, mój dżygicie?
Chłopak spojrzał na niego podejrzliwie.
– Kto by nie chciał? – odezwał się powoli.
– Nie chcę niczego złego. W każdy piątek będziemy się spotykać na tym rogu, przed
piekarnią. Będziesz przynosił mi wieści o swojej pani. Za każdym razem dostaniesz dwa akcze –
powiedział.
Już miał się odwrócić i odejść, gdy Dżafer zawołał za nim:
– Dobrze, starcze, ale gdy będę mówił o tobie Hürrem Haseki, to mam powiedzieć, że
kim jesteś?
Mężczyzna odwrócił się gniewnie i przypominającą szpony ręką złapał Dżafera za gardło.
– Nie waż się otworzyć ust. Nie wspominaj o mnie ani Aleksandrze, ani nikomu innemu.
Jeśli mnie nie posłuchasz, mój dżygicie, nie pomoże ci chowanie się w pałacu. Nawet jeśli
uciekniesz na drugi koniec świata, znajdę cię, obetnę ten długi język i rzucę psom na pożarcie.
Puścił go równie błyskawicznym ruchem, jakim go złapał, i zaczął odchodzić ciężkim
krokiem.
Dżafer nie dawał za wygraną.
– Kim jesteś, człowieku?
Olbrzymi starzec spojrzał na Dżafera przez ramię. Na jego twarzy malował się dziwny
uśmiech. Uśmiech, który przyprawiał o drżenie. „Jestem Azraelem tych, którzy wyrządzają
i chcą wyrządzić zło Hürrem Haseki”, pomyślał.
Dżafer patrzył za odchodzącym mężczyzną.
– To się doigrałeś, Sümbülu Ago – mruknął. – Niedługo twój Azrael wyruszy w drogę.
XXX

Następnego ranka Hürrem stanęła przed sułtanką Hafsą. Sułtanka Matka, usłyszawszy, że
dziewczyna ma przyjść, poczyniła specjalne przygotowania. Chciała, aby służące ubrały ją
w najcięższy i najbardziej drogocenny strój. Na głowę założyła wielki, ozdobiony perłami
czepiec. Na koniec majestatycznie umiejscowiła się na wspaniałej sofie stojącej pod oknem.
Dziewczęta, jedna biała, druga czarnoskóra, przysiadły u jej stóp. Na tym zakończono
przygotowania.
Starsza kobieta nie mogła spać przez całą noc. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.
W dniu opuszczenia przez Gülbahar seraju, po wieczornej modlitwie przemierzała ciemne
korytarze. Poszła do komnaty matki swojego syna. Komnatę aż do tego poranka wypełniał
szczebiot Mustafy, teraz jednak ogarniała ją cisza. Wszystko wyglądało jak wcześniej, ale ściany,
zasłony, sofy straciły duszę. Przez chwilę Hürrem siedziała tylko w bezdźwięcznych
ciemnościach. Po radosnych okrzykach i biegach Mustafy, wprawiających w zakłopotanie
mieszkańców haremu, nie pozostało ani śladu. „Pustka wyziera z każdego kąta”, myślała
zatroskana. Gülbahar teraz była w haremie jedynie przedmiotem plotek. Nie później niż za kilka
dni dziewczęta znajdą sobie nowy temat i stanie się tak, jakby ani Gülbahar, ani Mustafa nigdy tu
nie mieszkali. Zupełnie jakby to nie ona odsłoniła te zasłony, leżała na tej sofie, a Mustafa nie
bawiłby się tutaj. Starszą kobietę przeszedł dreszcz. Jak szybko człowiek odchodził
w zapomnienie.
Ta myśl wzbudziła w sułtance Hafsie wątpliwość. „Czyżbym popełniła błąd?”, to pytanie
nie dawało jej spokoju.
– Nie, moja droga, nic podobnego – wyszeptała.
Wnętrze było tak ciche, że jej szept niczym krzyk odbił się echem od ścian wciąż jeszcze
noszących zapach Gülbahar Haseki.
Nie przyczyniła się do tego, że uczucia jej syna względem Gülbahar ostygły. To nie ona
spowodowała, że z dnia na dzień Sulejman oddalał się od czerkieskiej piękności.
„A Aleksandra?”, pomyślała i wzburzyła się. W żaden sposób nie mogła się przyzwyczaić, żeby
nazywać dziewczynę Hürrem. Zapamiętała ją jako Aleksandrę, później stała się Rusłaną, ale
teraz dziewczyna z Rusi była Hürrem Sulejmana. Podobnie jak wszyscy, ona również musiała do
tego przywyknąć.
Owszem, to nie ona przyczyniła się do ochłodzenia stosunków pomiędzy jej synem
a Gülbahar, ale to ona zarekomendowała Sulejmanowi Hürrem. Rozpływała się nad czarem jej
głosu, nakłaniając go, żeby posłuchał jej pieśni. To ona utorowała drogę Hürrem. „Skąd mogłam
wiedzieć, że Sulejman tak bez pamięci zakocha się w tej dziewczynie?”, zastanawiała się. Gdy
sprawy zaczęły się komplikować, czy nie powinna była powiedzieć: „Posłuchaj, synu, Gülbahar
jest matką twojego syna, a mojego wnuka. Jeśli ty jej nie odpuścisz, Bóg też jej nie wybaczy.
Wiesz przecież, że twoja matka również…”. Ale nie zrobiła tego. Gdyby tak się stało, być może
wszystko ułożyłoby się inaczej. Tymczasem, podczas gdy usychająca gdzieś daleko Gülbahar
siedziała nad robótką, Hürrem jako nowa faworyta wiodła szczęśliwy żywot w swojej komnacie
w haremie.
Kilkoma słowami nie mogła cofnąć czasu, ale powinna przynajmniej zmusić Sulejmana,
aby rozliczył się ze swoim sumieniem. A górą w tym obrachunku miało być nie pożądanie, lecz
właśnie sumienie. Nie Hürrem, lecz Gülbahar.
– Skoro tak, to dlaczego milczałaś, Hafso? – mruknęła staruszka. – Nie próbuj
zaprzeczać. Odegrałaś główną rolę w wygnaniu Gülbahar i awansie Hürrem.
Dobrze, lecz co by się stało, gdyby pozostała cicho? Czy wówczas z komnaty jej syna po
korytarzach, które były świadkiem wielu cierpień, zbrodni i grzechów, niósłby się radosny
śmiech? Czy wówczas Sulejman, który w tak młodym wieku przyjął na barki ciężar świata, byłby
tak pełen wigoru i siły? Czy byłby w stanie unieść głowę, jakby chciał dotknąć nią chmur?
Oczekując przybycia Hürrem, nowej faworyty sułtana Sulejmana, sułtanka Hafsa wciąż
się namyślała. Patrzyła w dal. Czasem wydawało się jej, że widzi krymskie, wiosenne łąki
obsypane żółtymi kwiatami janowca, czasem swojego wnuka Mustafę w ramionach Gülbahar.
Czy książę płakał?
– Sułtanko Matko, przyszła Hürrem Haseki. – Dźwięk głosu wyrwał sułtankę Hafsę
z rozmyślań.
A więc Hürrem oficjalnie stała się faworytą.
Dziewczyna pozdrowiła ją, kłaniając się pokornie, jak nauczyła się na Krymie od Aj Bali
Hatun. Czekała tak w progu. Nie uniosła głowy, dopóki nie dostała znaku od Sułtanki Matki.
– Podejdź, dziecko.
Usłyszawszy rozkaz, ruszyła do przodu. Przyklękła przed kobietą, ucałowała jej szatę
i pozostała w bezruchu. Czy z głosu sułtanki Hafsy bił chłód, czy tak jej się tylko wydawało?
Matka Sulejmana, która aż do dziś okazywała jej miłość, w jedną noc zamieniła się w lodową
górę?
– Doszły mnie słuchy, że mój syn oficjalnie ogłosił wszem wobec twoje nowe imię.
Słyszałam również, że nazywają cię haseki.
Tak, z pewnością tak było. Kobieta była zimna jak lód. W jej głosie nie było nawet cienia
sympatii i ciepła. Hürrem ponownie pochyliła się nad suknią sułtanki Hafsy. Pokręciła głową,
a jej ramiona zaczęły się trząść.
– Nie jesteś szczęśliwa, dziecko? Dlaczego? Uważam, że powinnaś. Zostałaś jedyną
faworytą mojego syna. Ilu dziewczętom udało się zdobyć względy sułtana? Myślę, że musisz być
Bożą wybranką… – Kobieta nagle zamilkła, pochyliła się i spojrzała na drżące ramiona
dziewczyny. – Los już taki jest. Niektórych skazuje na wygnanie, innych popycha naprzód.
W odpowiedzi w komnacie rozległ się szloch Hürrem. Sułtanka Matka, nie zmieniając
swojej pełnej godności pozycji, rozejrzała się dookoła. Nie odprawiła służących, aby zobaczyły
tę scenę. Nowa faworyta sułtana Sulejmana, przypadłszy do stóp Sułtanki Matki, wylewała łzy.
Niech zobaczą, kto sprawuje władzę w haremie.
– Płaczesz, dziecko?
– Tak, Sułtanko Matko. – Pośród szlochów z miejsca, gdzie klęczała, dobiegł cichy głos
Hürrem.
– Dlaczego? Czy ten dzień nie powinien być twoim dniem radości?
– Nie wiedziałam, że tak się stanie, Sułtanko Matko.
– Czego nie wiedziałaś, dziecko? Podnieś wreszcie głowę.
Hürrem powoli wstała.
Kobieta, widząc głęboki ból w załzawionych oczach dziewczyny, zadrżała. Nie mogła
tego pojąć.
– Czego nie wiedziałaś, Hürrem Haseki? Dlaczego płaczesz?
– Gdybym wiedziała… że tak się stanie… – załkała Hürrem i nagle zamilkła.
Sułtanka Hafsa czuła się usatysfakcjonowana pokazem, który przygotowała, aby
zademonstrować, która kobieta w haremie jest najpotężniejsza. To jej wystarczyło. Klaśnięciem
w dłonie dała znak służącym, aby się oddaliły.
Po tym, jak dwie służące siedzące podobnie jak Hürrem u stóp sułtanki Hafsy podniosły
się pospiesznie i opuściły pomieszczenie, dziewczyna, wylewając kolejne strumienie łez, podjęła:
– Gdybyśmy wiedziały… wstydząc się pokazać naszą twarz, odmówiłyśmy stanięcia
przed obliczem naszego sułtana… Gdybyśmy wiedziały, że wzbudzi w nim to tak wielki gniew,
że popchnie go do podjęcia takiej decyzji… – Ponownie wybuchnęła płaczem.
Starsza kobieta sądziła, że dziewczyna przygryza usta, gdyż trudno było zwierzyć się ze
swoich trosk. W rzeczywistości jednak Hürrem przygryzała usta, aby nie śmiać się z tego, że na
wzór padyszacha, mówiąc o sobie, używała liczby mnogiej.
Uspokoiwszy się, pochlipując, dokończyła swoją wypowiedź.
– Nie pozwoliłybyśmy, aby odprawił stąd Gülbahar Haseki i naszego księcia, Sułtanko
Matko.
Starsza kobieta się zdziwiła.
– Nie zgodziłabyś się? Jak to?
– Błagałabym mojego sułtana, posypywała sól na ranę mojej miłości, tłumaczyłabym, że
to nie nasza haseki jest winna, ale jego niewolnica Hürrem… – westchnęła i szlochając, mówiła
dalej: – Jeśli byłoby trzeba, oddałabym życie.
– Winna? Przecież nie jesteś winna. To, czego dopuściła się Gülbahar Haseki, jest
niewybaczalne.
Rozmowa przybrała pożądany przez Hürrem obrót. Lód w głosie kobiety zdawał się
topnieć.
– Wybacz mi, sułtanko, ale taka właśnie jest miłość. Potrafi zmusić do wszystkiego.
Widać, że także Gülbahar Haseki tak bardzo kochała naszego pana, że była nawet gotowa
zmierzyć się z jego gniewem.
Po tych słowach po raz pierwszy skierowała wzrok w stronę, gdzie w pełni majestatu
siedziała kobieta. Ich oczy się spotkały. Zza zasłony łez zobaczyła, że wyniosłość w spojrzeniu
sułtanki Hafsy zaczyna znikać.
– Wczoraj wieczorem, gdy Jego Wysokość Sułtan wezwał mnie do siebie, powiedziałam
mu to samo. Tak jak z pokorą przyjęłam to, że mój pan zmienił moje imię, gdyż mu się nie
spodobało, tak i kilka razów, które matka naszego księcia wymierzyła ruskiej bezbożnicy,
zniosłabym z uległością. Miłość mojego sułtana byłaby lekiem na moją zranioną dumę.
– Naprawdę tak myślisz, Hürrem?
Gdy to mówiła, jej głos jakby zmiękł. Hürrem widziała, że zimne jak stal, wyblakłe oczy
Sułtanki Matki świdrowały jej twarz.
– Tak – odparła i znowu załkała. – O świcie, po nocy, której zostałam zaszczycona
względami naszego pana, przybiegłam do was. Czy oprócz mojej matki na Krymie to nie wy
byłyście mi matką, w której miłości, współczuciu i mądrości znalazłam schronienie, matko
Hafso? Jeśli zamiast śpiewać radosne pieśni, wylewam gorzkie łzy, to dlatego, że chcę poradzić
się mojej matki. Jestem młodą dziewczyną. Jestem obca. Nie wiem, jak się zachować. Powiedz
mi, co mam zrobić, co uczynić, aby połączyć Gülbahar Haseki z jej rodziną, mojego sułtana
z księciem, moją matkę z wnukiem?
Po tych słowach wstrząsana nową falą płaczu Hürrem padła do stóp kobiety.
Sułtanka Matka spojrzała na drżące przed nią młode ramiona. Uspokoiła się. „Postąpiłam
właściwie – przemknęło jej przez myśl. – Te łzy świadczą o tym, że ma wielkie serce. Ten, kto
ma takie serce, niech będzie z Rusi czy z Persji, zasługuje na wszystko. Mojemu synowi też
potrzebna jest taka kobieta o wielkim sercu. Jeśli te łzy są fałszywe, wówczas nie pozostanie mi
nic innego, jak tylko błagać Boga, żeby wybaczył mi grzech, który popełniłam”.
– Wstań, dziecko – powiedziała powoli staruszka.
Właśnie w tej chwili Hürrem zdobyła nowe życiowe doświadczenie. Zrozumiała, że
kobiety, która dobrze odgrywa swoją rolę, nic nie zatrzyma. Może zrobić, co zechce, i sprawić,
by inni robili to, czego sobie zażyczy.
– Nie płacz, Hürrem Haseki, nie płacz. Chodź i usiądź przy mnie.
Gdy faworyta to usłyszała, jej serce wypełniło się szczęściem. Mogła krzyczeć z radości.
Skoro matka sułtana Sulejmana zwróciła się do niej „haseki”, zaakceptowała fakt, że Hürrem jest
nową faworytą jej syna. W przeciwnym razie, nawet gdyby ktoś przyłożył jej nóż do gardła, na
pewno by jej tak nie nazwała.
Hürrem ukryła swoją radość i pociągając nosem, powoli się podniosła. Modliła się, aby
w jej oczach nie można było dostrzec błysku zwycięstwa. Nieśmiało przysiadła przy sułtance
Hafsie. Objęła jej dłonie i ucałowała je, po czym przyłożyła je do czoła, mówiąc:
– Doradź mi.
Sułtanka Hafsa spojrzała dziewczynie głęboko w oczy, jakby chciała odczytać, co jest
w jej wnętrzu, i przemówiła stanowczo:
– Ty sama tworzysz swoje przeznaczenie, nie ja. Ani nie, mimo swojej potęgi, mój syn
sułtan. Jednym rozkazem może odebrać życie, ale w rzeczywistości nie jest to jego wola, lecz
Boga Najwyższego. To Bóg stworzył nas wszystkich, ziemię, niebo i gwiazdy.
Pogłaskała falujące włosy dziewczyny. Otarła płynące jej po policzkach łzy. Wzięła ją za
podbródek i delikatnie unosząc jej głowę, spojrzała głęboko w oczy.
– Wszystko dzieje się z woli Bożej. Tylko On wie, co jest nam pisane. Jesteśmy tylko
nędznym narzędziem w Jego rękach. Cokolwiek zrobimy, cokolwiek uczynimy, nie możemy
zmienić swojego przeznaczenia, nie możemy go zmazać. Tak było pisane tobie i tak było pisane
Gülbahar.
Hürrem odetchnęła, jakby poczuła ulgę. Kobieta nawet w jej oddechu czuła drżenie. Nie,
nie mogła aż tak dobrze grać. Uwierzyła Hürrem. Na Krymie matka Aisze Güldane Hatun
również jej uwierzyła, podobnie jak Aj Bala i sprawujący władzę nad światem, umiejący
rozpoznać złe intencje wezyrów czy paszów jej syn sułtan. Ta dziewczyna przemawiała sercem.
Smutek w jej oczach był prawdziwy.
– Pewnego dnia Gülbahar wróci – powiedziała sułtanka Hafsa. – W końcu jest matką
następcy tronu. Pewnego dnia wejdzie przez te drzwi jako matka padyszacha.
Hürrem nie skupiała się zbytnio na słowach Sułtanki Matki. W jej głowie przewijało się
jedno zdanie: „Pewnego dnia wejdzie przez te drzwi jako matka padyszacha”. Zastanawiała się
dlaczego, ale zaraz odpowiedź nasunęła się sama: „Przecież to ona dała Sulejmanowi syna”.
Ucałowała dłonie staruszki i przyłożyła je do czoła. Pożegnała ją i wyszła na korytarz.
Gdy znalazła się pośród służących, sprawiała wrażenie, że płynie. Nikt nie zauważył dziwnego
błysku w jej oczach.
„Skoro tak, Sułtanko Matko – pomyślała – Hürrem również da Sulejmanowi syna
i zobaczymy, co się wtedy stanie”.
Przyjdzie dzień, że los się odmieni, a na tronie osmańskim zasiądzie syn Hürrem.
Przez wiele dni Hürrem udało się utrzymać w sekrecie radość ze zwycięstwa. Nawet raz
się nie uśmiechnęła. Przeżyła wiele płomiennych miłosnych nocy w łożu sułtana, ale starała się
nie okazywać szczęścia. Nikt w haremie nie mógł powiedzieć, że nowa faworyta świętuje
wygnanie Gülbahar. Wręcz przeciwnie, wszyscy mówili: „Niesprawiedliwie potraktowaliśmy tę
dziewczynę. Jest uczciwa do szpiku kości. Taka faworyta jest odpowiednia dla sułtana
Sulejmana”. Hürrem świętowała w najskrytszych zakamarkach serca.
Nawet służącym zakazała okazywania nadmiernej radości. Pod żadnym pozorem nie
wolno było się śmiać. Poleciła im, aby wszystkim w haremie opowiadały o jej smutku i udręce,
o tym, że przestała jeść i pić, a one sumiennie wypełniały ten rozkaz.
Szczególnie Setaret Kalfa przewracała oczami i mówiła:
– Ach, boję się, że Hürrem Haseki coś się stanie, nie daj Boże. Nigdy nie spotkałam
równie dobrego człowieka. Gdyby nie była aniołem, to czy tak bardzo rozpaczałaby po wygnaniu
kobiety, która zmasakrowała jej twarz? Jeśli tak dalej pójdzie, rozchoruje się.
Setaret z takim zapałem sławiła wielkie serce nowej faworyty, że wieści o tym wyszły
poza mury pałacu. Był to temat kobiecych rozmów w stambulskich domach. Tak bardzo ją
pokochali, że nawet janczarzy, którzy obwiniali Hürrem o to, że przyczyniła się do wyjazdu ich
księcia ze Stambułu, zmienili o niej zdanie i wychwalali ją: „Myliliśmy się. Haseki wstawiła się
za naszym księciem u sułtana”.
Hürrem odmówiła przeniesienia jej do większych komnat.
– Czy potrzeba nam teraz zbytku i bogactwa? Powiedzcie mi lepiej, jak się ma nasza
Gülbahar Haseki i nasz książę. Czy są w dobrym zdrowiu? Czy dojechali szczęśliwie?
Kilka dni później, gdy powiedziano jej, że przeniesie się do opuszczonych komnat
Gülbahar, podniosła krzyk. Znów tupała obcasami, głośno uderzając o podłogę. Sümbül Aga,
którego palec u nogi już raz ucierpiał, był przerażony. Ogromny mężczyzna ze strachu aż
odskoczył.
Przez długi czas w haremie nie słyszano również pieśni Hürrem.
Pewnego dnia odwiedziła ją sułtanka Hafsa.
– Stęskniliśmy się za twoim pięknym głosem, dziecko – powiedziała, głaszcząc jej włosy,
a wtedy oczy Hürrem zaszły mgłą.
– Coś w nas pękło, odeszło, Sułtanko Matko. Jak mogłabym teraz śpiewać i grać? – żaliła
się.
Gdy pewnego wieczoru sułtan Sulejman powiedział:
– Ukochana uśmiechnięta muzo, mój owocu granatu. Od tak dawna na twojej twarzy nie
zagościł uśmiech. Czego pragniesz? Co mam zrobić, żebyś choć raz się uśmiechnęła? Ile to już
dni nie słyszano w naszym domu twojego słowiczego głosu? Porzuć smutek. Zaśpiewaj naszą
pieśń i ocal nasze serce od mroku i trosk.
Udzieliła mu podobnej odpowiedzi. Spojrzała zdziwiona na młodego mężczyznę, jakby
chciała zapytać: „Jak możesz żądać tego ode mnie?”, po czym powiedziała:
– Życzenie mojego sułtana jest dla mnie rozkazem, jednak rana po wygnaniu jest tak
świeża, że waszej niewolnicy nie przystoi śpiewać. Jeśli jednak nalegacie, zrobię to. Jeśli takie
jest życzenie mojego pana, zaśpiewam, ale wiedzcie, że moje serce krwawi…
Nagle zamilkła i spojrzała mężczyźnie w oczy.
– Wiem, że Jego Wysokość Sułtan mi tego nie zrobi. Pozwólcie waszej niewolnicy
Hürrem, aby jej serce spalił ból rozłąki, do której nieświadomie się przyczyniła. Niech sama
wymierzy sobie karę.
W odpowiedzi na te słowa młody padyszach wstał i zaczął pocieszać Hürrem, obsypując
ją deszczem pocałunków. „Jakże dobrego wyboru dokonałem”, pomyślał.
Tymczasem Hürrem położyła głowę na silnym ramieniu mężczyzny. Podczas gdy
Sulejman napawał się zapachem jej włosów, westchnęła głęboko:
– Ach, mój panie, ach! Jakże wielka jest moja tęsknota i mój żal.
XXXI

Jak szybko mijała sroga zima? Unosząca się ze szczęścia Hürrem Haseki nie myślała, że
gdy osiągnie swój cel i stanie się faworytą sułtana Sulejmana, czas się zatrzyma. Jednak nie
spodziewała się, że będzie upływał tak szybko.
Dwa miesiące trwało umartwianie się Hürrem po wygnaniu Gülbahar. Pewnego dnia
posłusznie przeniosła się do jej komnat. Nie omieszkała przy tym przekonać wszystkich, iż
zmusiły ją do tego nalegania sułtana.
– Każdego dnia wydaje nam się, że widzimy tu naszą sułtankę haseki i naszego księcia
Mustafę Chana. Słyszymy ich głosy. Nasze serce krwawi – mówiła przy każdej okazji.
Jednak nie minęło wiele czasu, gdy przestała. W końcu o wszystkim zapomniano,
a przynajmniej tak jej się wydawało.
Wieczory szybko mijały.
Hürrem co rano udawała się do łaźni. Mimo wszystkich nalegań nie godziła się, aby
w łaźni towarzyszyła jej armia służących. Gdy się myła, mogły być przy tym obecne jedynie
Merzuka i Setaret Kalfa. Siadała na szczycie basenu, polewała się zimną i gorącą wodą,
delektowała się smakiem przeróżnych potraw i schłodzonych sorbetów, które przynosiła jej
Setaret.
Po dokładnym umyciu kolejnym etapem była depilacja. Tego nienawidziła najbardziej.
Był to turecki zwyczaj, do którego najtrudniej było jej się przyzwyczaić. Czy powinna
wspomnieć o tym Sulejmanowi? Skoro kobieta nie powinna mieć owłosienia, to dlaczego Bóg ją
taką stworzył?
Gdy wszystkie czynności zostały ukończone, miała lekcje. Nauczyciele wchodzili
i wychodzili. Przynajmniej Sulejman nie śmiał się już jak dawniej z jej tureckiego. A może się
przyzwyczaił? Zaczęła więcej mówić po turecku. Jednak pisanie było jej utrapieniem. To
wymyślne pismo stało się koszmarem Hürrem. Gdy czasem wieczorami sułtan brał do ręki
kałamarz i pióro i próbował uczyć Hürrem pisma, wpadała w rozpacz. Do obłędu doprowadzało
ją to, że choć skupiała na tym całą swoją uwagę, nie udawało jej się. Poza tym wolała, aby
Sulejman uczył ją miłości.
Na lekcjach muzyki nie miała sobie równych. Wspaniale grała na kanunie. Jednak te kilka
utworów, które grała, nie wyrażało Hürrem. Były takie przygnębiające i ciężkie. Kanun był
wspaniałym instrumentem. Hürrem uwielbiała na nim grać. Jej palce fruwały po strunach jak
ptaki. Utwory, które sama wykonywała, wydawały jej się ładniejsze od tych, których próbował
nauczyć ją nauczyciel muzyki, dlatego mawiała:
– Sułtan uwielbia te wersy. Są nie tylko radosne, ale też pełne życia.
Oprócz lekcji były jeszcze dwie sprawy, o których Hürrem nie zapominała.
Każdego dnia, bez wyjątku, udawała się do pawilonu odalisek, siadała z dziewczętami
i rozmawiała z nimi. Początkowo przyjmowano to dość niechętnie. No tak, dlaczego jedyna
faworyta wielkiego sułtana Sulejmana odwiedzała odaliski? Czyżby przychodziła, aby pociągnąć
je za język? Sprawdzić je? Jednak gdy Hürrem pomogła rozwiązać problemy kilku dziewcząt, ich
podejrzenia się rozwiały. Nawet dziewczęta, które jeszcze do niedawna obmawiały ją
przepełnione zazdrością, zaczęły mówić:
– Hürrem Haseki okazała się zupełnie inna. W niczym nie przypomina Gülbahar.
W rzeczywistości zamierzeniem Hürrem było zarówno wzbudzenie sympatii w otoczeniu,
jak i poznanie nowo przybyłych do haremu dziewcząt oraz sprawdzenie, czy jest wśród nich
piękność, która mogłaby zwrócić uwagę Sulejmana. Jeśli pojawiłaby się potencjalna rywalka,
koniecznie musiałaby znaleźć jakieś rozwiązanie.
Drugim miejscem, które Hürrem codziennie odwiedzała, była komnata sułtanki Hafsy.
Całowała jej dłonie i przykładała do czoła. Pytała o jej zdrowie.
– Czy Sułtanka Matka ma jakieś życzenie?
Odpowiedź kobiety zawsze brzmiała tak samo.
– Spokój państwa i naszego syna sułtana. Niech trwają jego rządy, zdrowie i szczęście.
Kobieta wiedziała, że Sulejman był szczęśliwy w ramionach Hürrem. A Hürrem dobrze
wywiązywała się ze swojej powinności. Sprawiała, że sułtan Sulejman był uskrzydlony
szczęściem.
Pewnego wieczoru młody padyszach, całując ją i delektując się zapachem Hürrem,
popijając wino z jej rąk, tak zaczął:
– Wiesz, Hürrem…
Haseki spojrzała na sułtana czarującymi, odbierającymi mu rozum oczami, jakby chciała
powiedzieć: „Słucham”.
– Dziś w Dywanie Piri Mehmed Pasza powiedział coś takiego, że nie wiedziałem, czy
powinienem się śmiać, czy zdenerwować.
– Nikt nie ma prawa denerwować mojego władcy, nawet wielki wezyr. Cokolwiek
powiedział, pewnie żartował.
Właściwie była ciekawa, ale nie było w jej stylu demaskowanie się i wołanie: „Co
powiedział? Co powiedział?”. Prędzej czy później padyszach jej to zdradzi. Powoli Hürrem
opanowała sztukę skłaniania go do mówienia.
– Ja też tak pomyślałem. Piri Pasza jest już stary, jednak język wilka morskiego jest
niepokorny. Nic nie umknie jego oczom.
Padyszach wziął kolejny łyk wina. W miejsce przekąski Sulejman ucałował ponętne,
różowobiałe, nagie ramiona Hürrem.
– Omawiając w Dywanie pewną kwestię, powiedzieliśmy wezyrom i paszom, że
przygotowania bardzo nam się podobały i jesteśmy pełni podziwu. Na to Piri Pasza postąpił krok
do przodu. – Próbując sobie przypomnieć słowa Paszy, padyszach zamilkł na chwilę, po czym
podjął: – „My, którzy służąc naszemu padyszachowi i Państwu Osmańskiemu, staramy się
w niczym nie uchybić, staliśmy się bardzo szczęśliwi, odkąd na drodze naszego pana pojawiła się
Hürrem Haseki. Teraz zarówno nasz sułtan, jak i państwo są szczęśliwi” – dokładnie tak
powiedział stary wilk.
– Czy z tego żartu mam zrozumieć, że was uszczęśliwiam, mój sułtanie?
W odpowiedzi Sulejman wziął Hürrem w ramiona i złożył na jej ustach gorący
pocałunek.
– Tak. Czy jeszcze ktoś nie dostrzegł mojego szczęścia? W każdym zakątku seraju
rozmawiają o tobie i cię chwalą. Wszyscy mówią o twojej urodzie. Jeśli czasem wydam ci się
pijany, to wiedz, że przyczyną tego nie jest wino, lecz miłość Hürrem i szczęście, które mi
ofiarowała.
Na te słowa Hürrem rozciągnęła usta w uśmiechu i podziękowała.
– Tylko sokolnik na ciebie narzeka, Hürrem Haseki.
Znów ten człowiek! Znów ten człowiek! Ibrahim, z którym Sulejman widuje się częściej
niż z nią. Pomimo zazdrości i gniewu, jakie w niej wzbudzał, dziewczyna zdziwiła się, jakby
nigdy wcześniej nie słyszała tego imienia.
– Kto taki, mój sułtanie?
– Ibrahim, mój sokolnik. Ibrahim, który przypomniał mi o waszych tradycjach.
Gdy Hürrem tego dnia zobaczyła sokolnika, ucałowałaby go.
Pewnego dnia bez uprzedzenia Sulejman wpadł z impetem do jej komnaty.
– Jaki dziś dzień? – zapytał.
– Czwartek.
– Nie o to pytam. Dzisiejszy dzień powinien być dla ciebie szczególny.
Dziewczyna nie zrozumiała.
– Dla mnie tylko jeden dzień jest szczególny. To dzień, w którym Jego Wysokość Sułtan
obdarzył mnie miłością.
„Jak ona pięknie mówi – pomyślał padyszach. – Kilkoma słowami potrafi odebrać mi
rozum”. Pogłaskał falujące włosy dziewczyny.
– My też tego nie wiedzieliśmy. Ibrahim mi o tym przypomniał. Podobno dziś Boże
Narodzenie?
Hürrem nagle posmutniała.
– Szykuj się – powiedział radośnie sułtan Sulejman.
– Co Jego Wysokość Sułtan chce, abym zrobiła?
– Idziesz do kościoła, Hürrem. Czy nie jesteś chrześcijanką? Musisz iść na
bożonarodzeniową mszę.
Hürrem nie mogła uwierzyć własnym uszom. Do kościoła? W jednej chwili z oczu
popłynęły jej strumienie łez. Nie zważając na zasady, wśród zdziwionych spojrzeń osłupiałych
z wrażenia służących objęła Sulejmana i wyszeptała:
– Minęło tyle czasu… Tyle czasu…
Ile to już lat minęło, odkąd ostatni raz była w kościele? Trzy? Pięć? A może, tak jak jej
się wydawało, sto? Obsypując Sulejmana deszczem dziękczynnych pocałunków, powiedziała:
– Wiedziałam, ale nie miałam odwagi o tym wspomnieć.
– To nie do przyjęcia. Szybko, przygotuj się. Sulejman do meczetu, Hürrem do kościoła.
Tego dnia Hürrem po raz pierwszy ucałowała dłoń Sulejmana z prawdziwą
wdzięcznością. To było dziwne.
Szybko się wyszykowała. Na wierzch włożyła wielką, czarną pelerynę z kapturem. Nie
chciała, aby ktokolwiek ją rozpoznał. Gdy zaczynało się ściemniać, powóz zostawił ją przed
bizantyjskim kościołem w Balacie36. Nagle jej serce ścisnął strach, że może się zgubić, ale
najpierw w tłumie przed kościołem dojrzała Dżafera, a później incognito dowódcę czauszy
i kilku strażników. To znaczyło, że jej ukochany sułtan podjął wszelkie działania, aby Hürrem
czuła się spokojna i bezpieczna.
Po raz pierwszy po wielu latach Hürrem modliła się nie do pękniętej ikony, którą
wyciągała ze swojego tobołka, ale w pochodzącym z czasów Cesarstwa Wschodniorzymskiego
kościele, wpatrując się w zdobiący ołtarz wizerunek Jezusa na krzyżu i Najświętszej Panienki,
ułożony z różnokolorowych szkiełek.
„Jezusie, nasz Ojcze, i ukochana Maryjo, Matko nasza. Spójrzcie, przyszłam. Poznajecie
mnie? Aleksandra… Córka popa Nikoli z Rusi… Aleksandra z matki Ilony…”. Uciszyła się
w myślach, jakby w oczekiwaniu na odpowiedź z niebios. Gdyby ktoś zsunął kaptur ukrywający
w ciemnościach jej twarz, ujrzałby wypływające z jej oczu wielkie potoki łez.
Zapaliła świece w podzięce za to, że spodobała się sułtanowi Sulejmanowi.
„Wybaczcie mi. Nie dotrzymałam słowa. Jezusie, nasz Ojcze, i ukochana Maryjo, Matko
nasza, nie mogę zapalić Wam miliona świec, ale niech każda z tych świec nie będzie jedną, lecz
tysiącem”.
Gdy pod wspaniałą kopułę kościoła wznosiła się pełna uczucia melodia hymnu Ave
Maria, ona wciąż się modliła.
„Teraz nazywają mnie Hürrem. Niektórzy mówią o mnie ruska odaliska. Dla nich jestem
ruską faworytą sułtana Sulejmana. Miejcie mnie w swojej opiece. Sprawcie, aby nie czekała mnie
przyszłość na wzór przyszłości Gülbahar. Nie pozwólcie, żebym utraciła miejsce przy boku
sułtana Sulejmana. Nie szczędźcie mi miłości osmańskiego władcy”.
Odbijający się echem w jej głowie własny głos przycichł na chwilę. Czy poruszała
ustami? Nie wiedziała. Mokrymi od łez oczami wpatrywała się w posąg Maryi mającej
w ramionach małego Jezusa. Hürrem wydawało się, że pełna spokoju Maryja uśmiecha się do
niej. Głos jej serca zabrzmiał ponownie: „Najukochańsza Matko Maryjo, jestem tą samą małą
dziewczynką, która w wiejskim domu każdego wieczoru przed pójściem spać przyklękała przed
tobą i się modliła. Dziękuję Ci za to, że zawsze wysłuchiwałaś moich modlitw. Teraz mam
jeszcze jedno życzenie, Matko Maryjo. Wypełnij moje ramiona. Daj mi synów. Obdarz mnie
pomyślnością. Przesądź o tym, że tron i korona państwa osmańskiego przypadną synowi Hürrem.
Jezusie, nasz Ojcze, wynieś na tron syna Hürrem, córki wiejskiego popa Nikoli”.
Tego wieczoru Hürrem wróciła do pałacu przepełniona wewnętrznym spokojem
i oczyszczona. Sulejman jej oczekiwał. Objęła go z wdzięcznością, po czym zaczęła głaskać jego
ciało, odwodząc go od zmysłów. Jednak sułtan powoli się od niej odsunął.
– Tę noc poświęćmy nie na miłość, lecz na modlitwę, Hürrem. Ty módl się na swój
sposób, a ja na swój. W swoich modlitwach nie zapomnij wspomnieć o mnie, państwie
osmańskim i wojsku. Módl się za zwycięstwa naszych żołnierzy.
Dopóki nie zapadła w sen, modliła się za wszystko i rozmyślała. Szczególnie o sokolniku
Ibrahimie. Zapisała sobie w myśli imię tego mężczyzny, który spędzał z padyszachem więcej
czasu niż ona sama. Mężczyzna, umożliwiając jej pójście do kościoła w Boże Narodzenie,
pokazał, jak duży wpływ ma na Sulejmana. Była to w pewnym sensie wiadomość dla Hürrem,
aby uważała pod nogi. Nie był to dobry znak.
„Jezusie, nasz Ojcze – modliła się tamtej nocy, zapadając w sen. – Tak, wiem, to dzięki
temu mężczyźnie mogłam do Ciebie przyjść, ale on jest niebezpieczny. Nie pozwól, ażeby
zwrócił Sulejmana przeciwko mnie. Spraw, aby Ibrahim popadł w niełaskę padyszacha. Tylko ja
powinnam mieć wpływ na sułtana Sulejmana. Padyszach powinien słuchać jedynie Hürrem.
Tylko mnie i nikogo innego”.
XXXII
Wiosna 1522

Wszędzie mówiło się już o miłości sułtana Sulejmana i ruskiej odaliski Hürrem.
W haremie, Dywanie, Enderunie, koszarach wojskowych, domach paszów, wezyrów i agów,
łaźniach dla kobiet i stambulskich winiarniach – mówiono tylko o tej miłości. Ich uczucie było
niczym z baśni o Keremie i Asly, Jusufie i Zulejce, Ferhacie i Szirin37. Młody padyszach dzielił
czas pozostały mu po wypełnieniu obowiązków państwowych na dwa – pomiędzy swoje dwie
miłości, Hürrem i polowania.
Hürrem wpadała w gniew, ilekroć Sulejman zabierał sokolnika Ibrahima i wyruszał z nim
na polowanie. Co prawda padyszachowi towarzyszyło również wielu paszów, wezyrów
i urzędników państwowych, ale fakt, że Sulejman i Ibrahim spędzają razem czas, wystarczył, aby
Hürrem kipiała ze złości.
Hürrem, pociągnąwszy za język haremowego agę, zdobyła kilka informacji. Mężczyzna
był chorwackim poturczeńcem.
– Ci Chorwaci bardzo nie lubią Serbów – powiedział między wierszami Sümbül Aga.
– Co mnie to obchodzi, Sümbülu Ago? Jak chcą, mogą ich lubić, jak nie, to nie.
– Myślałem, że to ważna informacja. Jak widać, myliłem się.
– Co w tym takiego ważnego? Powiedz, niech się dowiem.
– Serbowie to naród słowiański, Hürrem Haseki.
Czarnoskóry mężczyzna utkwił swoje czarne oczy w twarzy Hürrem, szukając jakiejś
reakcji, ale nic nie zauważył. Haseki od razu pojęła wagę tej sprawy, ale nie dała tego po sobie
poznać.
– Podczas migracji plemion część Słowian przekroczyła rzeki Dunaj i Sawę, dotarła do
wybrzeży Adriatyku i tam się osiedliła. Ten lud to właśnie Serbowie. Są to Słowianie
południowi. Serbowie to twoi krewniacy, Hürrem.
Twarz Hürrem wciąż pozostała bez wyrazu.
Gdyby Sümbül Aga nie wiedział, jak mądra i bystra jest dziewczyna, pomyślałby, że
w dalszym ciągu nie rozumie. Haremowy aga przysunął się do niej i szepnął lisim głosem:
– Chodzi o to, że obawiałem się, że Chorwaci, którzy nie lubią Serbów, nie lubią też
Rusinów.
– Cóż to za słowa, Sümbülu Ago? Wystarczy nam miłość naszego pana. Po cóż nam ten
Chorwat? Ponadto kto ma prawo podważać intencje przyjaciela naszego władcy?
Gdy Hürrem zauważyła, że zupełnie jak sułtan Sulejman, mówiąc o sobie, zaczęła mówić
„my” zamiast „ja”, przez jej twarz przemknął uśmiech. Wszyscy zajmujący w pałacu osmańskim
wysokie stanowiska i wysokiego rodu tak mówili. Zwłaszcza wtedy, gdy porzuciwszy
porozumiewanie się na migi, znajdowali odwagę, żeby przemówić. Skoro i ona dołączyła do
elity, musiała stosować się do zasad.
Sümbül Aga odczytał uśmiech malujący się na twarzy dziewczyny jako oznakę spokoju
i tego, że nie bierze Ibrahima na poważnie. Jednak mylił się. Hürrem bardzo poważnie traktowała
chorwackiego poturczeńca Ibrahima. Stała się bardzo czujna. Szczerze mówiąc, od pierwszego
dnia pobytu w haremie Hürrem była czujna wobec wszystkiego i wszystkich, którzy mogli stanąć
między nią a sułtanem Sulejmanem. Odkąd dowiedziała się, że godzinami rozmawia
z padyszachem w pawilonie Mehmeda Zdobywcy, jedynym miejscu w pałacu z dwóch stron
wychodzącym na morze, jej czujność wobec sokolnika Ibrahima była wzmożona.
– Co jeszcze wiesz?
– Mówią, że jest synem włoskiego rybaka i Chorwatki. Urodził się w Pardze. Jako
dziecko został przywieziony do imperium w ramach dewszirme. Nikt nie zna jego prawdziwego
imienia. Z jakiegoś powodu nasz pan w okresie, gdy był bejlerbejem, przeniósł go do Manisy.
Tam został oddany bogatej wdowie. Ponieważ był bardzo przystojny, kobieta nadała mu imię
Ibrahim.
– Był na służbie u tej kobiety?
– Tak. Z czasem Ibrahim zaczął zarządzać domem, winnicami i ogrodami kobiety,
świadcząc jej usługi wszelkiego rodzaju…
Hürrem przerwała haremowemu adze, pytając sugestywnym głosem:
– Usługi wszelkiego rodzaju?
Gdy ujrzał w oczach Hürrem błysk niegrzecznej dziewczynki, na twarzy mężczyzny
pojawił się uśmiech. Wielkie usta rozchyliły się, odsłaniając na chwilę jego białe zęby.
– Tego nie wiem. Był młody i przystojny. Kobieta natomiast od wielu lat była wdową.
Czy ogień i proch mogą stać obok siebie? Pewnie coś było na rzeczy. Ale to ich grzech, ja nic nie
wiem.
Hürrem z zadowoleniem pokiwała głową, zastanawiając się, czy pewnego dnia ta
informacja okaże się użyteczna.
– Ibrahim stał się bardzo sławny. Wszyscy bogacze, agowie wystawali pod drzwiami
kobiety, prosząc, aby im go oddała. Ale kobieta była nieprzejednana. Pochwały pod adresem
Ibrahima doszły do uszu naszego pana. Pewnego dnia udał się do winnicy, w której pracował.
Zapoznał się z Ibrahimem. Bardzo spodobała mu się bystrość i pracowitość chłopaka. Pasowali
do siebie. Zapałali do siebie sympatią. Ostatecznie kobieta, choć niechętnie, ale zgodziła się
oddać Ibrahima księciu. W końcu nie należy odmawiać następcy tronu. Od tego dnia Ibrahim stał
się bliskim towarzyszem naszego pana. Jak to powiedzieć… Są sobie bliscy jak przyjaciele. Są
sobie bliscy jak bracia.
Sümbül zrobił przerwę, żeby odetchnąć.
– Gdy nadszedł dzień, w którym sułtan Selim Chan odszedł z tego świata, nasz pan co
koń wyskoczy przybył do Stambułu, aby państwo nie pozostało bez władcy. Domyśl się, kto mu
towarzyszył…
– Ibrahim… – powiedziała powoli Hürrem.
Aga pokiwał głową.
– Dwóch jeźdźców. Sułtan Sulejman i sokolnik Ibrahim. Wezyrowie i agowie, którzy
wyszli, aby ich przywitać, stali w osłupieniu.
Sümbül starał się oszacować, jakie wrażenie wywarły na dziewczynie jego słowa. Nie
znalazłszy żadnego znaku, ponownie pochylił się nad jej uchem.
– Mówią, że nasz pan nie podejmuje decyzji, nie poradziwszy się Ibrahima – oznajmił
i rozejrzał się wokoło. Upewniwszy się, że w pobliżu nie ma nikogo, wyszeptał: – Oby nikt tego
nie usłyszał. To zbędne. Powtarzam tylko to, co wiem.
To dało jej do myślenia. Jeśli byli tacy, którzy mówili, że: „Nasz pan nie podejmuje
decyzji, nie poradziwszy się Ibrahima”, oznaczało to, że ta ich bliskość niektórym przeszkadzała.
Co mogło też świadczyć o tym, że Hürrem ma w pałacu cichych sprzymierzeńców. Kim byli?
Koniecznie musi się dowiedzieć. „Ale teraz nie straszmy mężczyzny, pytając go jeszcze o to, bo
się spłoszy”, postanowiła.
Haremowy Aga ponownie się rozejrzał.
– Wiesz, jak wezyrowie nazywają sokolnika? – zapytał.
Gdy Hürrem pokręciła głową, Sümbül Aga, przewracając oczami, stwierdził:
– Wybraniec Ibrahim, mawiają. Wybraniec Ibrahim.
Od pewnego czasu sułtan Sulejman miał oprócz Wybrańca Ibrahima innego towarzysza
polowań – Hürrem.
Właściwie poszło jej to jak z płatka. Od dnia, w którym postanowiła, że nie pozostawi
sułtana samego z Ibrahimem podczas polowań, stworzyła mistrzowski plan. Z równą perfekcją
wprowadziła go w życie. Propozycja nie wyszła od niej, lecz od padyszacha.
Gdy pewnego razu po powrocie z polowania Sulejman ją objął, Hürrem natychmiast
pojęła, że coś go trapi.
– Czyżby, nie daj Boże, stało się coś, co zmartwiło mojego sułtana?
– Przez trzy dni nie upolowaliśmy nawet jednego zająca.
Hürrem spojrzała na padyszacha, nie dowierzając.
– Podczas gdy cały świat sławi talent mojego sułtana do polowań, chyba nie oczekujecie,
że uwierzę w te słowa?
– Uwierz, nie upolowaliśmy nawet jednego zająca. Co prawda wróciliśmy z kilkoma
dzikami i jeleniem, ale nikt nie miał szczęścia ustrzelić zająca. Co na to powiesz, najpiękniejsza
z pięknych?
– Powiem, że nasz pan raczy żartować albo…
Padyszach zauważył, że Hürrem w ostatniej chwili przerwała.
– Albo? – Dał jej do zrozumienia, że chce, aby dokończyła myśl.
– Albo… Mój władca sprawdza nas – swoją niewolnicę…
Gdy Sulejman pokręcił głową, Hürrem podjęła decyzję, że nadszedł już czas, aby przejść
do sedna.
– W takim razie… Proszę mi wybaczyć, ale przyjaciele towarzyszący w polowaniu
mojemu Sulejmanowi na nic się zdają.
Padyszach bardzo się zdziwił.
– Powiedziałaś, że na nic się zdają, Hürrem?
– Tak. Czy w przeciwnym razie taki mistrz polowań jak mój władca wróciłby po trzech
dniach z pustymi rękami?
Sułtan, uśmiechając się pod wąsem, dał do zrozumienia, że nie wziął jej słów na
poważnie.
– Wszyscy są mistrzami polowań. Nie mają sobie równych.
– Ale nie znaleźli zająca.
Gdyby nie niesforny, dziecięcy uśmiech na twarzy dziewczyny, Sulejman mógłby się
obrazić. Jego brew, która na chwilę się uniosła, powróciła na swoje miejsce. Pół żartem, pół serio
zapytał:
– Skoro moi towarzysze nie znaleźli zająca, może Hürrem odnalazłaby miejsce, w którym
się ukrył?
– Oczywiście – odpowiedziała z tym samym niesfornym uśmiechem.
– Naprawdę? Jak byś to zrobiła?
– Oszukałabym zająca.
Sulejman się roześmiał.
– Ach, ty. Jak by ci się to udało?
– Tata Taczam mawiał: „Posłuchaj, Aleksandro. Nie lekceważ zająca tylko dlatego, że
jest mały. Gdy jego życie jest w niebezpieczeństwie, wywiedzie cię w pole. Gdy zwietrzy twój
zapach, choćbyś nie wiem, co robiła, nie wyjdzie z nory. Dlatego najpierw musisz ukryć swój
zapach, aby zając nie zauważył cię, dopóki się nie zbliżysz”.
Czasem wieczorami Hürrem opowiadała młodemu padyszachowi o tym, co przeżyła
z Taczamem Nojanem. Dla Sulejmana te przygody były jak baśń. Dlatego określenie „tata
Taczam” nie było mu obce.
Dziewczyna opowiedziała o sposobie kozackiego dżygita na zająca, jakby było to coś
zwyczajnego. Z jednej strony pochylała się nad robótką, z drugiej – mówiła takie rzeczy. Jej głos
nigdy nie brzmiał pouczająco. Hürrem już wiedziała, że Sulejman nienawidził, gdy ktoś się
wymądrzał.
Sułtan Sulejman i jego towarzysze polowania znali tysiące sposobów, aby skutecznie
wywabić zająca z nory, jednak w ciągu trzech dni żadna z tych sztuczek nie zadziałała.
– Jak ten twój ojciec Taczam ukrywał swój zapach?
– Braliśmy w ręce garść chrustu i paliliśmy go, a potem chodziliśmy w chmurze dymu…
Padyszach nagle przyłożył palec do ust Hürrem i przerwał jej w pół słowa.
– Chwileczkę, chwileczkę. Ciebie też zabierał na polowanie?
– Nauczył mnie też, jak napinać łuk.
– Niemożliwe. Napinałaś łuk i wystrzeliwałaś strzałę tymi pięknymi, delikatnymi
rączkami?
Hürrem poczuła się dotknięta tym pełnym niedowierzania pytaniem, ale nie dała tego po
sobie poznać. Pokiwała tylko głową.
– Jak ci się to udawało?
Hürrem odpowiedziała, starając się nie zanudzić mężczyzny. Nigdy się nie chwaliła. Co
więcej, wymyślała śmieszne sceny, jakby właściwie nic takiego się nie wydarzyło.
– Za pierwszym razem nie wiedziałam nawet, jak to się stało, że strzała wystrzeliła.
W rezultacie udało jej się stworzyć przed Sulejmanem obraz nie myśliwego, ale
niesfornej dziewczyny szwendającej się u boku górala.
Sulejman śmiał się do rozpuku.
– Jak napięłaś ten łuk? Jak go napięłaś? Opowiedz to jeszcze raz – domagał się
szczegółów.
Gdy Hürrem z radością podskoczyła i zaczęła pokazywać, jak napinała cięciwę, wziął
dziewczynę w ramiona, całując ją i głaszcząc.
– Koniecznie musisz pojechać z nami na polowanie – powiedział padyszach.
Starała się zrobić wszystko, żeby usłyszeć to zaproszenie, ale udało jej się sprawić
wrażenie bardzo zaskoczonej.
– Co? Ja?
– Oczywiście. Zobaczymy, jak nam pójdzie polowanie na zająca z pomocą chrustu.
– Ale ci wszyscy mężczyźni…
– Będzie cudownie. Podczas polowania pozostaniesz w przebraniu.
Tak też zrobiła. Włożyła męski strój, zakryła twarz i wyruszyła z nim na pierwsze
polowanie. Zadziwiła zarówno Sulejmana, sokolnika Ibrahima, jak i pozostałych agów i bejów.
Mistrzostwo, z jakim dosiadała konia, napinała cięciwę, mknęła za zwierzyną, obejmując za
szyję pędzącego jak wiatr rumaka i chowając twarz w jego grzywie, zdumiało wszystkich. Nawet
doświadczeni jeźdźcy byli pod wrażeniem. Szczególnie gdy za jej radą rozpalili chrust
i roztaczając wokół siebie chmury dymu, złapali jakieś trzy czy pięć zajęcy, humor padyszacha
znacznie się poprawił. Ale tym, co najbardziej rozradowało Sulejmana, była chwila, gdy Hürrem,
mknąc na koniu, ścigając się z wiatrem, wystrzeliła strzałę i zwaliła z nóg sarnę. Najpierw
wszyscy uczestnicy polowania westchnęli głośno: „Ooo!”, po czym rozległy się pełne podziwu
głosy: „Maszallah”.
Młody padyszach, który sukces ukochanej kobiety nagrodził oklaskami, odezwał się do
Ibrahima:
– Spójrz, sokolniku, taki młody dzieciak, a już stał się dla ciebie rywalem.
Ibrahim, podobnie jak wszyscy inni uczestnicy polowania, wiedział, że jeźdźcem, którego
padyszach nazwał „młodym dzieciakiem”, w rzeczywistości była Hürrem Haseki, ale udawał, że
nic nie wie, żeby za bardzo się nie spoufalać.
– Zawsze to powtarzam, mój panie. Nasz sułtan podejmuje najtrafniejsze decyzje.
Wybacz, nie spodziewałem się, że tak idealnie dobierzesz towarzyszy polowania.
Sprawiwszy padyszachowi radość tymi słowami, Ibrahim powoli zwrócił się w kierunku
Hürrem z uwagą przysłuchującej się ich rozmowie z grzbietu dosiadanego wierzchowca.
– Wybrani przez naszego pana nie są naszymi rywalami, jeśli już, to kompanami. Nie
będziemy konkurować ze sobą ani myślą, ani wiedzą.
Nawet przy niepełnej znajomości języka Hürrem zrozumiała płynącą z tych słów aluzję,
groźbę i wyższość, ale szczęśliwy Sulejman z zadowoleniem pokiwał głową. A może tylko udał,
że nie rozumie.
Twarz miała zasłoniętą, dlatego Ibrahim nie mógł dostrzec niechęci bijącej z jej oczu.
Gdyby ją zobaczył, zrozumiałby, że zyskał zaprzysiężonego wroga, i to wstrząsnęłoby nim do
głębi.
„Zobaczymy, Chorwacie – pomyślała Hürrem, puszczając konia kłusem. – Jeszcze się
przekonasz, jak wiele warta jest myśl i wiedza Hürrem. Czy sułtan będzie kierował się twoim
sądem, czy słowami ruskiej odaliski”.
Tej nocy sułtan Sulejman był jak burza namiętności. Długo patrzył dziewczynie w oczy.
Myślał o tym, jakim jest szczęściarzem. Jak wino spijał z jej ust piękny uśmiech. „To moja
kobieta – myślał – pełna miłości, płomienna i waleczna. Wie, jak przytulić i jak zabić”. Ibrahim
miał rację. Sulejman umiał dokonać wyboru. Tego dnia po raz kolejny zobaczył, jak słuszne było
wybranie Hürrem, a nie Gülbahar. Ujął dłonie dziewczyny. Nie mógł uwierzyć, że te
przypominające białą gołębicę ręce były wystarczająco silne, że potrafiły wypuścić strzałę
odbierającą życie. Ucałował je z miłością. A później wybuchła trwająca aż do świtu burza
namiętności.
Ale sprawy nie układały się po myśli Hürrem. Padyszach nie zrezygnował z nocnych
rozmów z Ibrahimem w pawilonie Mehmeda Zdobywcy, z którego widok roztaczał się z jednej
strony na zielone wyspy na morzu Marmara, a z drugiej – na wyjątkowe piękno Bosforu. Wiele
nocy spędziła Hürrem, siedząc naprzeciwko trzaskającego w kominku ognia, gdzie kipiąc ze
złości, czekała na Sulejmana. Ale nie dawała za wygraną, nie pozwoliła, aby pokonał ją sen.
Nikomu nie pokazywała, jaka była zła i zawiedziona. Gdy tylko wracał padyszach, rzucała mu
się w ramiona i obsypywała go deszczem pocałunków. Ani razu się nie poskarżyła: „Czyżby mój
pan się mną znudził, że więcej czasu spędza ze swoim ulubieńcem Ibrahimem?”. Pewnej nocy
zapytała siebie: „Czego chcesz? Miłości czy władzy?”. I sama sobie odpowiedziała: „Potęgi
i władzy!”. Jednak władza, podobnie jak miłość, wymagała cierpliwości. „Skoro tak, będę
cierpliwa”, przyrzekła sobie. Władza warta jest tej goryczy.
XXXIII

Pewnej samotnej nocy Hürrem wyskoczyła z łóżka, słysząc wołania: „Sułtanie!


Sułtanie!”.
Korytarze haremu wypełniły pełne niepokoju głosy. Krzyki mieszały się z brzdękiem
mieczy. Zrozumiała, że pośród krzątających się ludzi są również gwardziści sułtana. Oznaczało
to, że zdarzyło się coś bardzo ważnego. Obecność wojska w haremie nie była czymś
powszechnym. Co się działo? Jej serce ścisnęło przerażenie. W dziesiątkach krzyków rozpoznała
głos dowódcy czauszy.
– Sułtanie! Sułtanie!
Merzuka i inne służące również się obudziły. Podczas gdy Setaret Kalfa próbowała
rozpalić lampy, pozostałe dziewczęta bez celu biegały po komnatach i krzyczały.
Gwar na zewnątrz był coraz większy. Pośród licznych głosów dało się słyszeć kobiece
nawoływanie haremowego agi Sümbüla.
– Ciii! Wyjdźcie! Natychmiast wyjdźcie! Nie naruszajcie ciszy haremu! Gniew sułtana…
Pełen strachu cieniutki głos mężczyzny pojawiał się i znikał wśród męskich pomruków.
– Przestańcie się wydzierać! – zrugała dziewczęta Hürrem, wstając z łóżka.
Emine natychmiast ubrała ją w peniuar, który podarowała jej Sułtanka Matka.
– Mamy wieści z Krymu! – krzyknął ktoś grubym męskim głosem.
„Z Krymu?”. W jednej chwili serce Hürrem zabiło tak mocno, że mogłoby zagłuszyć
wszystkie inne głosy. „Z Krymu?”, zdziwiła się. Mają wieści z Krymu! Krym był tak blisko jej
pachnącej tymiankiem ojczyzny.
Dowódca czauszy odezwał się ponownie:
– Posłaniec chana krymskiego czeka na wasze pozwolenie, mój panie. Powiedział tylko:
„Niech stracę głowę, jeśli wiadomość, z którą przybyłem, nie jest warta zbudzenia ze snu Władcy
Świata”.
Hürrem przystawiła ucho do drzwi, próbując usłyszeć i zrozumieć ich słowa. Co mogło
być na tyle ważne, aby w środku nocy budzić wielkiego sułtana Sulejmana?
W tej samej chwili Hürrem rozpoznała głos sokolnika Ibrahima.
– Milczcie, głupcy!
Zapadła cisza. Gdy Hürrem usłyszała Ibrahima, zmroziło ją. Podczas gdy ona leżała tu
sama, on był przy padyszachu.
– Przeklęty Chorwat – mruknęła.
Ogarnęła ją wściekłość, gdy zrozumiała, że sułtan Sulejman z Ibrahimem znów ślęczeli
nad mapami w jego komnacie. Sokolnik nie krzyczał, ale słowa, które wypowiedział prawie
szeptem, cięły jak bat.
– Nie macie wstydu?
Na to pytanie próbował odpowiedzieć Sümbül Aga:
– Ostrzegałem ich, ale… – zaczął wątłym głosem, ale Ibrahim wszedł mu w słowo.
– Jak śmiecie przychodzić tak przed drzwi sułtana? Co to za skandal? Karą za zburzenie
prywatności, ciszy i spokoju haremu jest głowa. Nie wiecie o tym? Jeśli wiadomość z Krymu nie
złagodzi gniewu naszego pana padyszacha, nie chciałbym być w waszej skórze. Gniew
padyszacha dosięgnie was wszystkich.
Dowódca czauszy powiedział coś, czego Hürrem nie usłyszała. Ibrahim milczał przez
chwilę, po czym znowu się odezwał:
– Natychmiast powiadomić Piri Paszę. – Teraz w jego głosie również pojawiło się
nieokreślone poruszenie. – Obudźcie też Ferhata Paszę. Nie zapomnijcie o Ahmedzie Paszy
i Pijale Paszy. Sułtan, aby wysłuchać wiadomości, przejdzie do sali audiencyjnej.
Rozmowy ustały. Jakieś drzwi się zamknęły. Pewnie Ibrahim wrócił do padyszacha.
Odgłosy kroków i ściszone głosy oddaliły się, a harem ogarnęła nieznośna nocna cisza.
Hürrem przez całą noc nie zmrużyła oka. Co to za ważna i niemogąca zaczekać do rana
wiadomość mogła przyjść z Krymu do sułtana Sulejmana? „Czyżby umarł Mehmed Chan? Jeśli
tak, to co ze mną będzie? – zapytała siebie. – Jeśli Sulejman mnie stąd wyrzuci, u kogo, jeśli nie
u Aj Bali, znajdę schronienie?”.
Znów ogarnął ją ten sam paraliżujący strach, który prześladował ją od pierwszego dnia,
gdy przybyła do seraju. A jeśli Sulejman mnie wyrzuci?
Aż do tej chwili ukrywała ten niepokój, nawet przed sobą. Teraz, nawet jeśli tylko
w środku, po raz pierwszy dał o sobie znać strach przed tym, że zostanie bez dachu nad głową.
Taty Taczama też nie było przy niej, żeby ją chronić. Wrzuciłby ją na grzbiet Nadziei i pomknął
w góry, ku wolności.
„Nie – pomyślała – chan nie mógł umrzeć. Dowódca czauszy powiedział, że wiadomość
przesłał chan krymski. Nie bój się”. Na to z przerażającym śmiechem odezwał się w niej szatan:
„Poczekaj. Nie spiesz się tak z tą radością. Mężczyzna nie powiedział, że chodzi o Mehmeda
Gireja. Może Mehmed Girej umarł, a ktoś inny został chanem i zajął jego miejsce”.
To przypuszczenie wystarczyło, aby Hürrem zadrżała. Śmierć Mehmeda Gireja
oznaczała, że Aj Bala też przepadła. „Może wtedy sułtanka Hafsa też mnie opuści?”, pomyślała.
Kobieta przecież jest już jedną nogą w grobie. Wtedy nie zostanie jej już nikt na tym świecie.
„Boże, jestem całkiem sama! Całkiem sama! Nie mam nikogo!”, rozpaczała.
W nadziei, że być może dowie się, jaką wiadomość przyniósł posłaniec, Hürrem
z samego rana skierowała swoje kroki w stronę dziedzińca odalisek. „Gdyby była tam Ekaterina,
na pewno coś by o tym słyszała”. W dniu, gdy złapała pełne zazdrości spojrzenie dziewczyny,
podjęła decyzję o wydaleniu jej z pałacu. Ekaterina była dla niej bardzo niebezpieczna. Gdyby
zaczęła mówić, dla Hürrem oznaczałoby to koniec. Gdy w bożonarodzeniowy wieczór padyszach
zapytał: „Co chciałabyś dostać w prezencie ode mnie?”, Hürrem upatrzyła w tym okazję, aby
pozbyć się dziewczyny.
– Zdrowie i spokój Jego Wysokości Sułtana są dla nas największym prezentem.
– Nie, Ibrahim przypomniał mi, że waszą tradycją jest dawanie prezentów na Boże
Narodzenie. Powiedz, czego sobie życzysz?
Ponownie wcielając się w rolę małej, niewinnej dziewczynki, Hürrem zażyczyła sobie,
aby Jego Wysokość Sułtan zwrócił wolność jej ukochanej przyjaciółce.
– Jeśli to możliwe, proszę również, abyście zapewnili jej szczęśliwe zamążpójście. Będzie
to dobry uczynek.
Mówiąc to, nie omieszkała skłonić się pokornie.
Nie minęło piętnaście dni, gdy Ekaterina wyruszyła w drogę do Kütahyi, obiecana
sędziwemu paszy. W rzeczywistości dziewczyna nie jechała do męża, ale na wygnanie. Co
dziwne, Ekaterina była zadowolona z tej sytuacji. Ucieszyła się, że zamiast jak Hürrem wieść
więzienne życie zamknięta w czterech ścianach, zostanie żoną paszy, nawet jeśli był stary.
Wdzięczność, którą czuła, okazała, całując dłonie Hürrem przed opuszczeniem pałacu.
Bez Ekateriny dziedziniec odalisek wydawał się głuchy. Dziewczęta nie słyszały nawet
o nocnym poruszeniu. Hürrem, która z łopotem spódnic przejęta pospieszyła na dziedziniec
odalisek, wróciła z pustymi rękami. Natychmiast wysłała Dżafera do Sümbüla Agi. Nie mogła
pobiec do sułtanki Hafsy i zasypać ją pytaniami: „Co się stało w nocy, Sułtanko Matko? Jaką
wiadomość naszemu sułtanowi przesłał Mehmed Girej Chan – brat twojej współtowarzyszki?”.
Gdy czekała na Dżafera, z niepokoju i niecierpliwości rozbolał ją żołądek. W pałacu
czuło się dziwną atmosferę. Gdy wyjrzała zza krat, zobaczyła ściskających się strażników. Nigdy
wcześniej nie widziała, aby żołnierze tak się zachowywali. Najpierw, myśląc, że to przypadek,
nie zwróciła na to uwagi. Ta sama scena powtórzyła się z każdym strażnikiem, zupełnie jakby
coś świętowali. Ale co?
Gdy przybiegł Dżafer, jej cierpliwość była na wykończeniu.
– Dowiedziałeś się? Dowiedziałeś? – zapytała zdenerwowana.
– Niewiele się dowiedziałem, ale w seraju jest święto. Wysyłają posłańców na cztery
strony świata, aby przekazali dobrą wiadomość.
– Jaką dobrą wiadomość? Mówże!
– Chan krymski Mehmed Girej Chan – gdy Dżafer zaczął mówić, w jej wnętrzu rozległy
się okrzyki radości: „Żyje! Żyje!” – przekazał naszemu panu wyrazy szacunku i zapewniając
o swojej lojalności, przesłał dobrą wiadomość o zwycięstwie krymskich dżygitów.
Czy ten czarnolicy robił to specjalnie? Chyba wiedział, jak bardzo jest ciekawa. Mówił
i mówił. Hürrem chłonęła jego słowa.
– Jest takie miejsce – Wielkie Księstwo Moskiewskie. Wojska krymskie je podbiły.
Nie mogła uwierzyć własnym uszom: „Krymscy jeźdźcy weszli do Moskwy?”.
Chłopak, jakby usłyszał pytanie swojej pani, mówił dalej:
– Teraz po ulicach Moskwy krążą tatarscy dżygici z turbanami i börkami38 na głowach
i szablami w dłoniach. Chan krymski wysłał do naszego sułtana taką wiadomość: „Wbiłem na
Kremlu białą flagę Złotej Ordy, obok niej powiewają proporce, czerwony i zielony, mojego brata
Sulejmana Chana. Młody książę, zwany Iwanem Groźnym, ledwie uszedł z życiem…”.
Hürrem już go nie słuchała, a nawet jeśli słuchała, to nie słyszała. W głowie jej huczało.
Jej kraj został najechany. Co prawda Moskwa nie należała do jej ojczyzny, ale Ruś znajdowała
się dokładnie tam, gdzie przebiegały granice Wielkiego Księstwa Moskiewskiego, a zaczynały
się ziemie polskie. Nie tylko jej wieś została splądrowana. Wyglądało na to, że cały kraj, jak
długi i szeroki, przeżywał oblężenie. Kto wie, ile jeszcze takich dziewczyn jak ona zostało
wrzuconych na koński grzbiet i wywiezionych w góry przez kozackich i tatarskich jeźdźców.
Odwróciła głowę, aby ukryć swoje łzy. „Co za nieszczęście – łkała bezgłośnie. – Nie ma
już mojej wsi, domu. Nie mam nikogo, nie mam ojczyzny. Jak ja wciąż mogę istnieć, Boże?!”.
Wzmagający się w niej cichy bunt kazał jej zadać sobie pytanie: „Kim jestem? Jestem Rusinką?
Ukrainką? Polką? Kim jestem? Wszystkimi? Którą z nich?”.
W istocie, kim była? Skoro nawet nie wiedziała, kim dokładnie jest, dlaczego płakała na
wieść o oblężeniu Moskwy? Zobaczyła, jak Merzuka z radości rzuca się na szyję Emine. Tatarka
świętowała tatarskie zwycięstwo. „A może ja też jestem Tatarką”, pomyślała nagle. Czy nie ona
przez sześć lat mieszkała na krymskiej ziemi, w pałacu na Krymie? Tak było. Czy w końcu
Hürrem nie była duchową córką sułtanki Güldane, żony chana Mengli Gireja, spadkobiercy
Złotej Ordy? Nagle się zamyśliła. W jednej chwili zaczęła rozważać wszystkie pytania
i odpowiedzi. Podniosła głowę. Wyprostowała ramiona. Otarła oczy wierzchem dłoni.
Rozwiązała już problem z tożsamością. „Nie – pomyślała. – Nie jestem ani Rusinką, ani
Ukrainką, ani Polką. Teraz jestem Turczynką. Jestem Hürrem Haseki, ukochana faworyta władcy
Imperium Osmańskiego, sułtana Sulejmana. Niech tak o mnie mówią i tak piszą”.
Pod pełnym zdumienia spojrzeniem Dżafera Hürrem, która jeszcze przed chwilą
wylewała morze łez, teraz wstała z werwą.
– Muszę się przygotować i natychmiast udać do Sułtanki Matki – oznajmiła. – Nie
pozwolę, żeby ktokolwiek powiedział: „Patrz na tę ruską bezbożnicę. W jaką rozpacz wpadła,
usłyszawszy o oblężeniu Moskwy. Ciekawe, czy nasz sułtan wpuści ją jeszcze do swojego łoża”.
Idąc pewnym krokiem, Hürrem nakazała sobie: „Przyzwyczaj się do radowania
z osmańskich zwycięstw. Jesteś teraz królową osmańską!”.
XXXIV

Tej zimy wieści przychodziły jedna za drugą. Pałac, który nie mógł otrząsnąć się
z cierpienia po tym, jak książę Mahmud odszedł, nie dożywszy dziewiątej zimy, kipiał teraz
radością.
– Sułtanko Matko – powiedziała Hürrem nieśmiało. – Coś nam się stało.
Zanim jeszcze Hürrem zaczęła mówić, widząc jej onieśmielenie, staruszka domyśliła się,
czym jest to coś, ale mimo to zapytała:
– Co się stało, dziecko? Czyżbyś była chora?
Hürrem wbiła oczy w podłogę i nie podnosiła głowy. Jej twarz była kredowobiała.
– Powiedz, dziecko. Co ci jest?
– Chyba się przeziębiłyśmy – odparła.
– Coś jeszcze?
Nastąpiła cisza, po czym Hürrem, ledwie słyszalnym głosem wyjąkała:
– I jeszcze… coś… mi… się… spóźnia… Sułtanko Matko.
Sułtanka Matka od tak dawna z wielkim niepokojem oczekiwała tej wiadomości.
– Jesteś pewna? Jak długo?
Hürrem pokiwała głową.
– Już prawie dwa miesiące.
Sułtanka Hafsa natychmiast klasnęła w dłonie i przywołała służące.
– Niezwłocznie wezwijcie akuszerki.
Na wieść o tym, że odaliska jest w ciąży, harem ogarnęło niespotykane poruszenie.
W końcu akuszerki wzywała sama Sułtanka Matka. Gdy jakaś odaliska zachodziła w ciążę,
sułtanka Hafsa ograniczała się do odwiedzenia jej. „Niech Bóg da ci szczęśliwy poród”, modliła
się. To wszystko. Tym razem była bardzo poruszona. Hürrem nie przypominała innych odalisek.
Teraz była drugą kobietą w seraju, drugą kobietą po matce padyszacha. Odkąd sułtan Sulejman
zaprosił ją do swojej alkowy, nie powąchał innej róży poza Hürrem. Aż do wysłania Gülbahar do
Manisy ból padyszacha po śmierci księcia łagodziły harce księcia Mustafy. Teraz natomiast
zastąpiły je miłość, uśmiechnięta twarz, nieposkromione głębokie oczy Hürrem i jej pieśni, które
próbowali wyśpiewywać razem.
Przybiegły akuszerki. Gruntownie przebadały Hürrem Haseki, którą sułtanka Hafsa
ułożyła na sofie, układając jej pod plecami poduszki. Nastawiwszy uszu, próbowały usłyszeć
w jej brzuchu jakiś dźwięk. Podczas gdy Hürrem i sułtanka Hafsa z niecierpliwością czekały na
ich diagnozę, kobiety odeszły na bok i szeptały coś między sobą ukradkiem, a następnie
przystąpiły do ponownego badania. Hürrem z niepokojem patrzyła na kobiety, które pochylone
nad jej brzuchem dotykały go i delikatnie kiwały głowami. Czy coś było nie tak? „Jak to
możliwe?”, pomyślała. Merzuka postawiła diagnozę. Czy jeszcze dziś rano nie mówiła swojej
pani, że dziecko zaczęło się ruszać? W takim razie co się działo? Dlaczego akuszerki nie
przekazują dobrej wiadomości?
Hürrem już dawno domyśliła się, że jest w ciąży. Ale nikomu się nie zwierzyła, dopóki
nie była pewna. „Boże – nieustannie mówiła do siebie – Najświętsza Matko Maryjo, dałaś mi
dziecko. Dziękuję ci”.
Jednak w niedługim czasie problemy z żołądkiem stały się nie do ukrycia. Merzuka
podejrzliwie obserwowała każdy jej ruch.
– Moja pani chyba ma zachcianki – powiedziała bez ogródek.
Hürrem również czuła ruchy w brzuchu, gdzieś w pobliżu łona. Coś jakby mrowienie.
Całymi nocami myślała tylko o tym, że nosi w sobie życie. Najpierw się przestraszyła. Było to
dla niej zupełnie nowe uczucie. Mało się modliła o to, aby zostać matką? Bóg wreszcie
odpowiedział na jej modlitwy. Nocami, masując się po brzuchu, pieściła dziecko. Próbowała się
do niego przyzwyczaić, dać mu ciepło. Wraz z Sulejmanem powołała na świat nowe życie.
Z władcą świata Sulejmanem. Czy mógł istnieć wspanialszy cud? Urodzi księcia, a kiedy
nadejdzie czas, książę zostanie padyszachem.
Skrupulatne badanie akuszerek wyczerpało cierpliwość sułtanki Hafsy.
– Cóż to za długie badanie? Dlaczego nie potraficie podjąć decyzji?
Naczelna akuszerka wyprostowała się. Najpierw skierowała na Hürrem swoje puste
spojrzenie. Podczas gdy pozostałe akuszerki wciąż badały jej brzuch, nieruchoma jak ściana
twarz głównej akuszerki poruszyła się. Jej spojrzenie złagodniało. Spojrzała na Hürrem
z łagodnym uśmiechem. Kobieta odwróciła się do Sułtanki Matki.
– Sułtanko Matko, mam dobre wieści – odezwała się w końcu. – Wasz syn sułtan znów
zostanie ojcem. Pani Hürrem jest w blisko trzecim miesiącu ciąży.
Podczas gdy Hürrem przepełniały okrzyki radości, sułtanka Hafsa podniosła się i ruszyła
w jej stronę. Powinna się cieszyć czy bać? Oczywiście cieszyć się, że jej syn będzie miał jeszcze
jedno dziecko. Ponadto kochała tę dziewczynę. Hürrem, która sama była jeszcze dzieckiem, za
kilka miesięcy zostanie matką. Matką jej wnuka. Ale co się stanie, jeśli będzie to chłopiec?
Dwóch książąt do jednego tronu oznaczało niebezpieczeństwo, a nawet śmierć. Ile
cierpienia nieszczęsnych książąt widział ten pałac. Ojcowie zabijający synów. Książęta
występujący przeciw ojcu. Czy przez lata nie starała się uchronić Sulejmana, aby nie spotkało go
żadne nieszczęście z rąk ojca? Myślała, że zemdleje ze strachu, gdy pewnego dnia jej mąż Selim
Chan wezwał Sulejmana do Stambułu. Skąd mogła wiedzieć, że padyszach chciał, żeby został
w Stambule i stanął na czele państwa, podczas gdy on wyruszał na wyprawę? Nikt nie miał
pojęcia o strachu, w jakim żyła Hafsa.
Teraz sprawy znowu się komplikowały. Jeśli Hürrem również urodzi syna, będzie
uważała księcia Mustafę, syna Gülbahar, za rywala. Tak, szczęście uśmiechnęło się do Mustafy.
To on był najstarszym synem. To jemu należał się tron. Tylko czy młodszy książę posłucha tego
szczęścia? A gdy przyjdzie czas, by Mustafa zasiadł na tronie, czy wówczas jej starszy wnuk
pozostawi przy życiu księcia, syna Hürrem? Taki był porządek świata. Był przerażający, ale tak
trwała dynastia Osmanów od czasów Zdobywcy. Państwo było wieczne. Gdy było to konieczne,
ojciec, syn lub brat miał prawo przelać za nie krew.
„Ach!”, kobieta westchnęła w duszy ze zgrozą na myśl o przyszłych wydarzeniach. Ale
teraz nie czas, aby to rozważać. „Zostaw to, Hafso – powiedziała do siebie. – Spójrz, ta sierota
Hürrem nosi dziecko twojego syna. Przestań, niech przeżywa szczęście. Poza tym nic nie
wiadomo. Może urodzi się dziewczynka”.
Sułtanka Hafsa próbowała się uśmiechnąć, rozpraszając swoje myśli pełne niepokoju.
Z kieszeni kaftana wyciągnęła sakiewkę i rzuciła ją głównej akuszerce. Kobieta złapała ją,
ucałowała i przyłożyła do czoła. Pomodliła się za szczęście ojca, dziecka i matki.
Sułtanka Matka podeszła do wezgłowia łóżka i schyliwszy się, chciała ucałować Hürrem.
Dziewczyna uprzedziła ją, wstała i objęła. W oczach Hürrem fruwały motyle szczęścia. Były
w nich też duma i wdzięczność. Źródła jej niebieskozielonych oczu wypełniły się. Były to łzy
szczęścia.
Wzięła w ramiona obejmującą swoją talię dziewczynę. Całując czoło Hürrem, poczuła, że
jej oczy napełniają się łzami. Czyżby to były łzy szczęścia? „Jak wiele czasu minęło – pomyślała
nagle sułtanka Hafsa. – Zapomniałam już nawet, jak płakać ze szczęścia”.
– Bądź szczęśliwa, Hürrem – powiedziała wolno. – Daj mi powód do dumy. Daj mojemu
synowi sułtanowi zdrowie i szczęśliwe dziecko. Mam nadzieję, że przed twoim dzieckiem
szczęście stanie otworem, jak stanęło przed jego matką.
Hürrem z prawdziwą wdzięcznością trzykrotnie ucałowała dłonie kobiety i trzykrotnie
przyłożyła je do czoła. Pomarszczone dłonie Sułtanki Matki stały się mokre od łez dziewczyny.
Na włosy Hürrem również spadła spływająca po policzku kobiety pojedyncza kropla.
– To wy otworzyłyście mi drogę do szczęścia, Sułtanko Matko – wyszeptała. – Moja
matka Gül, mój różany pąk, która przygarnęła dziewczynę wyrwaną z jej ojczyzny. Moja siostra
Aj Bala, która przysłała mnie tutaj ze słowami: „Ruszaj i znajdź swoje szczęście”. I piękna
matka, pana mojego serca, ojca mojego dziecka, mojego Sulejmana, Sułtanka Matka. Gdyby nie
wy, szczęście nie uśmiechnęłoby się do nieszczęsnej Hürrem.
Kobieta z miłością patrzyła w mokre od łez oczy Hürrem. Rąbkiem chusteczki osuszyła
jej policzki.
– To Bóg daje i odbiera szczęście. To On zapisuje na naszym czole nasze przeznaczenie.
My jesteśmy jedynie Jego narzędziami. Gdyby nie napisał na twoim czole, że urodzisz dziecko
sułtanowi sułtanów Sulejmanowi Chanowi, cokolwiek byśmy zrobiły, byłoby to na próżno. Chcę
powiedzieć, Hürrem, że ty też jesteś narzędziem. Bóg wyznaczył cię, abyś urodziła dziecko
mojemu synowi sułtanowi. Odwagi, Hürrem, sprostasz temu.
Jeszcze przez chwilę głaskała włosy Hürrem, po czym się podniosła.
– Co tak stoicie?! Niech już teraz rozpoczną się przygotowania! – rozkazała. Z jej głosu
zniknęły miłość i współczucie, a ich miejsce zajął ten opanowany i surowy ton. – Pani Hürrem da
mojemu synowi sułtanowi dziecko. Musicie zapewnić jej spokój i dobrze o nią zadbać. Niech
każdej nocy akuszerka pełni wartę w jej komnacie. Jeśli zajdzie taka potrzeba, postawcie
w gotowości nadwornego medyka. Niech zostaną jej przydzielone nowe służące. Uważajcie na
to, co je i pije. Codziennie informujcie nas o stanie zdrowia Hürrem i jej dziecka.
W pełnym szczęścia i radości uścisku dwie ważne sprawy nie umknęły Hürrem. Mówiąc
o niej, Sułtanka Matka nie powiedziała już „haseki”. Nazywając ją „pani Hürrem”, umieściła ją
na innej pozycji. Nie mogła określić, co to za pozycja, ale wydawała jej się bliższa
i serdeczniejsza niż godność haseki. Druga była ważniejsza. Sułtanka Hafsa cały czas mówiła, że
Hürrem urodzi „dziecko”. Równie dobrze mogła powiedzieć, że „Pani Hürrem urodzi naszemu
sułtanowi syna”, ale nie zrobiła tego. Dlaczego? Odpowiedź uderzyła Hürrem niczym
wymierzony policzek. „Ona się boi, że urodzę chłopca”. Oczywiście wiedziała, że jeśli Hürrem
urodzi syna, stanie się on rywalem Mustafy.
„Kto słyszał, aby strach stanął na drodze przeznaczenia, babciu?”, pomyślała. Tak
właśnie. Sułtanka Hafsa już niedługo miała zostać babką jej syna. „Kości zostały rzucone –
przeszło jej przez myśl. – Urodzi Sulejmanowi syna. Na tronie osmańskim zasiądzie syn Hürrem,
nie Gülbahar. Przyrzekam, że tak się stanie”.
„Hürrem jest w ciąży! Hürrem jest w ciąży!” – te słowa w jednej chwili obiegły cały
pałac. Ani Hürrem, ani sułtance Hafsie nie przypadło w udziale przekazanie pomyślnej wieści
sułtanowi Sulejmanowi. Młody padyszach był właśnie w dokach w Złotym Rogu, gdzie
podziwiał nowo ukończoną galerę. Dobrą wiadomość dostał od sokolnika Ibrahima.
W pewnej chwili zbliżył się do nich jakiś człowiek i wyszeptał coś na ucho Ibrahimowi.
Sokolnik nie wyglądał na zdziwionego. Podszedł do rozmawiającego z kapitanem sułtana
i powiedział:
– Gratulacje, mój panie.
Padyszach, który właśnie omawiał ryzyko zmniejszenia sterowności galery przez
ogromne rozmiary jej żagli, zdziwił się. Odwrócił głowę i pytającym wzrokiem spojrzał na
przyjaciela.
Ibrahim natychmiast skłonił się pokornie i ucałował skraj szaty padyszacha.
– Niech Bóg da ci długie życie, a twoje państwo uczyni wiecznym. Niech twoje nasienie
wyda obfity plon. Niech mnoży się twoje potomstwo.
– Co ty opowiadasz, sokolniku?
– Mój sułtan niebawem ponownie zostanie ojcem. Gratulacje.
„Moja Hürrem! – Okrzyk szczęścia zabrzmiał w duszy Sulejmana. – Dziewczynka czy
chłopiec?”. Zauważył nagle, że to pytanie nie daje mu spokoju. Bóg już dwukrotnie obdarzył go
szczęściem posiadania syna. „Dziewczynka – pomyślał. – Czy tym razem Bóg ofiaruje nam
sułtankę? Musi być piękna jak Hürrem. Sułtanka o oczach, spojrzeniu i głosie równie czarującym
i upajającym co jej, o uśmiechu, którego zazdrościć jej będzie słońce”.
– Niech żyje potomek padyszacha! Niech żyje sułtan! –rozległ się okrzyk wąsatych,
odzianych w spodnie do kolan Lewantyńczyków, uwijających się jak mrówki na dziobie, rufie
i obu burtach. Wspinali się, a po chwili zjeżdżali z lin ciągnących się od żagli przymocowanych
do masztów tak wielkich, że nawet sześciu mężczyzn nie mogłoby ich objąć.
Oczy sułtana Sulejmana wypełniły się łzami. Kolejno obejmował się z wezyrami
i padyszachami. Poklepywał po plecach Lewantyńczyków, którzy podchodzili do niego, całując
jego dłoń.
Później wszyscy wrócili do pracy. Z jeszcze większym zapałem wtaczano ogromne
brązowe armaty do brzucha galery. Z łatwością, zupełnie jakby stały się lżejsze, wnoszono na
ramionach skrzynie z kulami.
W tej samej chwili od strony rufy rozległ się poruszający głos smagłego Lewantyńczyka:
Jeśli poproszę cię o uśmiech, o uśmiech,

Na głowę wsunę ci słoneczną koronę.

Choćby piekło zamarzło,

Nie zrezygnuję z mej róży.

Pozostali Lewantyńczycy przyłączyli się do tej pieśni. Silne męskie głosy niosły się
echem po spokojnych wodach Złotego Rogu. Melodii towarzyszyły krzyki mew krążących po
niebie.
Przez chwilę także Sulejman nucił tę szczerą pieśń śpiewaną dla niego i Hürrem.
Jeśli poproszę cię o uśmiech, o uśmiech,

Na głowę wsunę ci słoneczną koronę.

Gdy Sulejman, odmówiwszy dziękczynną modlitwę, wrócił do haremu, był już późny
wieczór. Modlił się o zdrowie i długie życie dziecka, które niebawem weźmie w ramiona, oraz
o to, aby wyprawa, na którą miał wyruszyć, zakończyła się zwycięstwem. Wszedł do komnat
Hürrem. Uciszył służące, które zaczęły biegać w popłochu, chcąc powiadomić swoją panią
o przyjściu padyszacha. Cicho otworzył drzwi do sypialni Hürrem. Spała na wspaniałym łożu
ustawionym pod oknem. W środku nie było słychać innego dźwięku oprócz trzasku polan
płonących w wielkim kominku. Jej twarz była oświetlona wątłym światłem lampy ze skróconym
knotem. Malowały się na niej spokój, radość i uśmiech. „Nawet we śnie się uśmiecha”, pomyślał
Sulejman.
Zaczął wierzyć, że Hürrem jest jego błogosławieństwem. Była taka świeża i piękna. U jej
boku zapominał o troskach, smutku, utrapieniach i wojennych planach. Jego wnętrze napełniało
się spokojem i radością. „Czego więcej mężczyzna może chcieć od kobiety? – zapytał siebie. –
Potomka? To Hürrem również mu da”.
Mógł rozmawiać z Hürrem na każdy temat. Na przykład ostatnio wspomniał między
słowami o zapasach w Edirne, gdzie przed walką smaruje się ciała zawodników olejem.
Hürrem otworzyła szeroko oczy i wykrzyknęła:
– Jak to możliwe?! Jak zawodnicy mają walczyć, skoro ich ciała pokryte są olejem? Będą
się ślizgać.
– Właśnie na tym polega ich mistrzostwo, moja piękna. Dopóki nie zobaczą gwiazd…
Hürrem nie mogła się powstrzymać. Słysząc te słowa, zaczęła chichotać. Sulejman to
w niej właśnie uwielbiał: niepowstrzymywanie się, bycie sobą, niefrasobliwe rozmowy.
– Co znaczy „zobaczyć gwiazdy”? Czy walczą nocą?
Sulejman zaniósł się śmiechem.
– Niech cię Bóg błogosławi – powiedział, uspokajając się. – Jaką nocą? Oczywiście, że
walczą w dzień.
– W takim razie jak mogą zobaczyć gwiazdy?
– To takie powiedzenie. Mówi się tak, gdy pokonany zapaśnik leży na ziemi i patrzy
w niebo.
Tym razem to Hürrem ogarnęła wesołość.
– Zapaśnik, który ogląda gwiazdy – mówiła, wybuchając kolejnymi salwami śmiechu.
Jej radość była jak plusk potoku. Przynosiła człowiekowi świeżość i ukojenie.
– Nie oglądający, ale widzący gwiazdy. – Pomiędzy kolejnymi falami śmiechu Sulejman
starał się poprawić dziewczynę.
Gdy już się uspokoili, Hürrem zaczęła opowiadać, jak wyglądają zapasy w jej ojczyźnie.
– Co? Na zapasach też się znasz? Muszę powiedzieć, że Gülbahar miała szczęście.
Mogłaś złapać ją w kleszcze i powalić na ziemię matkę naszego księcia.
Jak mógł powiedzieć coś takiego? Padyszach pożałował swoich słów. Czy był to czas na
takie twierdzenia? „Grubianin”, skarcił się w duchu, ale nie stało się nic, czego się obawiał.
Hürrem, usłyszawszy z ust sułtana imię Gülbahar, poczuła się zbita z tropu, ale nie dała
tego po sobie poznać.
– Ależ skąd – powiedziała. – Co wasza niewolnica może wiedzieć o zapasach? Byliśmy
kiedyś na jarmarku z ojcem Taczamem. Tam je widziałam.
Sulejman podjął natychmiast:
– Chyba nie ma miejsca, do którego nie zabrałby cię ten twój ojciec Taczam.
Dziewczyna pokiwała głową i zaczęła opowiadać o zapasach, które oglądała.
– Poczekaj. Nie zrozumiałem. Musisz mi to pokazać – stwierdził Sulejman.
Hürrem podskoczyła i pokazała padyszachowi, jak zapaśnicy wzajemnie się przewracali
i ściągali na ziemię.
Zapasy padyszacha i jego faworyty w niedługim czasie zmieniły się w walkę namiętności.
– Pas! Pas! – Sulejman został pokonany. – Aha! Rzuciłaś mnie na ziemię. Zobaczyłem
gwiazdy.
Wspominając ten wieczór, Sulejman uśmiechnął się, patrząc na śpiącą spokojnie Hürrem.
W świetle kominka była taka czarująca.
Dziewczyna pogłaskała się po brzuchu, w którym rósł jego potomek, życie z jego życia.
Nachylił się. Jego usta dotknęły czoła dziewczyny. Gdy Hürrem otworzyła oczy, nie mógł
się powstrzymać. Ucałował jej senne powieki.
– Dotarła do mnie radosna wiadomość, Hürrem.
Dziewczyna z uczuciem objęła szyję mężczyzny.
– Sama chciałam powiedzieć o tym mojemu Sulejmanowi, ale w pałacu sułtana wieści
roznoszą się szybciej niż wiatr.
– W jakim pałacu? – Padyszach się uśmiechnął. – Nawet moi żołnierze dowiedzieli się
przede mną. W koszarach świętują.
– Czy nasz pan jest zły?
Padyszach uciszył Hürrem pocałunkami.
– Jak mogę gniewać się na tę, która nosi w sobie życie, Hürrem? Nasz pałac doświadczy
cudu. Słońce zrodzi słońce. Cieszyliśmy się, że mamy słońce, teraz będziemy mieli dwa.
Dziewczyna poprowadziła rękę Sulejmana do brzucha.
– Zobacz, zupełnie jakby się poruszało.
Sulejman nie mógł poczuć ruchów tego nowego istnienia, ale nie chcąc zranić Hürrem,
położył dłoń na jej gładkim brzuchu i długo go głaskał.
Błądząc palcami po włosach padyszacha, Hürrem odezwała się sennym głosem:
– Nasz książę już teraz jest nieznośny.
– Książę? A jeśli to sułtanka? Piękna jak ty…
– Nie – ucięła Hürrem, nie przestając bawić się włosami mężczyzny. – Hürrem da Jego
Wysokości Sułtanowi syna. Będzie przystojny jak tata. Czy istnieje ktoś równie silny, potężny,
sprawiedliwy, pełen dobra i miłości?
Pałac był tak zajęty ciążą Hürrem, że nikt nawet nie zauważył nagłego zniknięcia
haremowego agi Sümbüla. Pewnego dnia wyszedł przez pałacową bramę i już nie wrócił. Nikt
nie widział ani nie słyszał Sümbüla Agi. Ci, którzy wyruszyli na jego poszukiwanie, wracali
z pustymi rękami. Sümbül jakby zapadł się pod ziemię.
Na początku podejrzewano, że coś ukradł i uciekł. Jednak gdy pod jego łóżkiem
znaleziono osiem sakw pełnych skarbów, porzucono te przypuszczenia. Nie zabrał nawet swoich
pieniędzy. Zatem pewnego dnia wróci. Ale Sümbül nie wrócił.
Wraz z upływem dni żywiono coraz mniejsze nadzieje, aż w końcu całkiem o tym
zapomniano. To wydarzenie najbardziej zmartwiło Hürrem. Jak to możliwe? Jednego dnia
człowiek był, a drugiego nie? I tak szybko popadał w zapomnienie. Zupełnie jakby nigdy nie
przechadzał się tymi korytarzami, nie otwierał tych drzwi. To samo stało się z Despiną.
Wystarczył jeden dzień, aby wszyscy o niej zapomnieli. A Gülbahar? Wielka Mahidevran
Gülbahar Haseki, matka syna padyszacha, zanim dotarła do miejsca swojego wygnania, już
dawno przestała być przedmiotem pałacowych rozmów. Teraz Sümbül Aga. Zatem tak łatwo
było o kimś zapomnieć. A nie zostać zapomnianym? Co musiała zrobić, żeby zapisać się
w ludzkiej pamięci i nie przeminąć jak suchy liść?
„Dżafer, podobnie jak ja, jest smutny z powodu zniknięcia Sümbüla Agi – myślała. –
Zapewne i Dżafer doznał wiele bólu z powodu kija Sümbüla, ale mimo wszystko”.
– Nie smuć się, Dżaferze – powiedziała do czarnoskórego młodzieńca. – Obydwoje
niejednokrotnie dostaliśmy od niego solidne lanie, ale w końcu był twoim agą. My również
straciliśmy kogoś, kto prowadził nas za rękę.
Chłopak nic nie odpowiedział, tylko siedział ze wzrokiem utkwionym w dal. W pierwszej
chwili, gdy usłyszał o zaginięciu Sümbüla Agi, przed jego oczami pojawił się obraz
przerażającego olbrzyma – Taczama Nojana. „Czyżby Azrael wymierzył Sümbülowi karę za
razy, które dostała od niego jego pani?”. Wiedział, że nawet jeśli go o to zapyta, nie uzyska
odpowiedzi. Uniósł głowę i spojrzał na Hürrem. Ogień w czarnych jak węgiel oczach Dżafera
sprawił, że dziewczyna zmieniła zdanie.
„Nie, to wcale nie jest smutne – pomyślała. – Czy powinnam się smucić?”. Nagle to
pytanie przywiodło jej na myśl straszne wspomnienie, które wcześniej nie przyszło jej do głowy.
Owszem, straciła wsparcie, ale zniknął ten, który znał jej niebezpieczną tajemnicę. Tym
sposobem wymazała z życia wstydliwą przygodę. Ekaterina też o tym wiedziała, ale zgodziła się
przyjąć łapówkę. Poza tym, nawet gdyby coś powiedziała, kto by jej uwierzył?
Po wielu dniach na drugim brzegu przy ujściu rzeki znaleziono zwłoki czarnoskórego
olbrzyma z wielką głową. Ktoś rozpruł mu brzuch szablą.
XXXV

Pewnej bezksiężycowej nocy po jednym ze stromych zboczy prowadzących od przystani


w Galacie do twierdzy Yoros przemykał ciemny kontur. Skrył się w cieniu murów. Zatrzymał się
i rozejrzał dookoła. Chcąc się upewnić, że nie jest obserwowany, przez chwilę spoglądał za
siebie. Owinięty był czarną peleryną, której połami szargał silny, wiejący od morza wiatr. Jego
głowa ginęła w olbrzymim kapturze. Postąpił kilka kroków naprzód i ponownie się zatrzymał.
Przywarł plecami do ściany i nasłuchiwał. Jedną ręką mocno chwycił sztylet skrywany pod
peleryną.
Przez chwilę blade światło sączące się z jednego z okien domu zdawało się oświetlać jego
twarz skrytą pod kapturem. W tym króciutkim momencie w oczach mężczyzny pojawił się
mrożący krew w żyłach złowieszczy błysk. Aby sprawdzić, czy ktoś go obserwuje, utkwił wzrok
w drodze, którą przyszedł, jakby chciał przeniknąć wzrokiem ciemności. Ani śladu żywej duszy.
Nic się nie poruszyło. Jedyne, co dało się słyszeć, to bełkotliwy krzyk jakiegoś pijaczyny. O tej
porze na ulicę mógł wyjść tylko taki moczymorda albo zbójca gotowy odebrać życie. Albo ktoś,
kto miał do wykonania tak ważne zadanie, że gotów był zaryzykować życie. Człowiek
w pelerynie był właśnie kimś takim. A może jednym i drugim?!
Przez jakiś czas oddychał ciężko, po czym ponownie, jakby miał nigdy nie osiągnąć celu,
zaczął się wspinać ścieżką prowadzącą w górę. Ciemne cienie tkwiących po obu stronach
wysokich budynków zamieniły się w ścianę ciemności. Cień zakończonej spiczastą kopułą
twierdzy Yoros stojącej pewnie, mimo że duża jej część uległa zniszczeniu podczas trzęsienia
ziemi, które miało miejsce dwa lata wcześniej, dodawał temu obrazkowi grozy przyprawiającej
człowieka o drżenie.
Zaczaił się na rogu uliczki wychodzącej na trakt i ponownie wsłuchał się w ciszę. Jego
oczy przeczesywały ciemności. Wszystko było w porządku. Szybkim krokiem skręcił w uliczkę
i zapukał do drzwi znajdującego się zaraz po prawej stronie kamiennego budynku.
Dwa szybkie uderzenia, jedno wolne i jeszcze raz dwa szybkie, krótka przerwa i jeszcze
jedno uderzenie.
W ciemnościach mężczyzna w pelerynie czekał, poruszając się niespokojnie. Nieustannie
rozglądał się na boki, aby w ostatniej chwili nie spotkała go jakaś przykra niespodzianka. Minęło
sporo czasu, zanim za drzwiami rozległy się jakieś głosy. Smuga światła przesączyła się na
zewnątrz przez dziurkę w ciężkich drewnianych drzwiach. Do niej ktoś przytknął swoje oko,
dopóki w wątłym świetle nie dostrzegł skrywanej przez kaptur twarzy. Później rozległ się
chrapliwy głos:
– Przynieśliście wachlarz donny Sofii?
Tajemniczy gość przysunął się w stronę światła wydobywającego się przez małą dziurkę
w drzwiach.
– Nie – odpowiedział. – Mam tylko maskę donny Alby.
Rozległ się dźwięk przekręcanego w zamku klucza i brzdęk, który mógł być
spowodowany jedynie zdejmowaniem bardzo długiego łańcucha. Hałas ten przedarł się przez
ciszę spowijających ulicę ciemności. W końcu nieznacznie uchylono ciężkie drzwi, przez które
przemknął kot. Okryty peleryną cień szybko wsunął się do środka. Podążył pachnącym pleśnią,
dusznym, ciasnym korytarzem za pociągającym lewą nogą mężczyzną o okrągłej łysej głowie,
który otworzył mu drzwi. Wspięli się na drugie piętro po skrzypiących, drewnianych schodach.
Wraz z łysym weszli do niewielkiego pomieszczenia. W środku nie było nic oprócz kilku
połamanych foteli, krzeseł i stołów. I oprócz zakrywającej niemal całą przeciwległą ścianę
wielkiej szafy.
Mężczyzna o dużej, łysej głowie skierował swoje wyłupiaste oczy na przybysza
i wyciągnął rękę. Gość, nie zwlekając, położył na dłoni mężczyzny długi sztylet. W pokoju
oświetlanym płomieniem pojedynczej świecy na chwilę błysnęła zimna stal.
Utykając, mężczyzna skierował swoje kroki do zakrywającej ścianę szafy. Człowiek
w pelerynie nie zauważył, którego miejsca dotknął mężczyzna, gdy jedna z krawędzi szafy
delikatnie wysunęła się do przodu. Łysy usunął się nieco, aby przybysz mógł przecisnąć się przez
powstałą szparę. Po chwili szafa przybrała dawny kształt i powtórnie przysłoniła ścianę
niedużego pokoju. Teraz to sekretne przejście oddzielało od siebie łysego kulawca i drugiego
mężczyznę.
Przybysz odrzucił kaptur na ramiona, odsłaniając twarz. Nie był to nikt inny, tylko
ambasador Republiki Weneckiej – Marco Ketto. Podczas gdy starał rozejrzeć się dookoła,
niedaleko otworzyły się drzwi i wśród łopotu sutanny ksiądz pospiesznym krokiem ruszył
w stronę Marca.
– Señor Ketto, już myśleliśmy, że nie przyjdziecie.
– Musiałem nadłożyć drogi, aby upewnić się, że nikt mnie nie śledzi, drogi ojcze.
– Jego Eminencja zaczął się nawet obawiać o wasze życie.
Ketto poczuł się dotknięty tym wyrzutem, jednak nie dał tego po sobie poznać.
– Ja natomiast obawiałem się popełnić błąd, który ujawniłby sekretną podróż Jego
Eminencji.
– Oczywiście, rozumiem. Oczywiście.
Wielebny, zacierając ręce, spojrzał na stojącego naprzeciwko młodego mężczyznę. Nawet
w tysięcznym tłumie, widząc tego ciemnookiego mężczyznę o pociągłej twarzy i otaczającym ją
delikatnym zaroście, mógłby przysiąc, że jest Wenecjaninem. Nie wspominając już o tym
typowym dla Wenecjan podejrzliwym, chytrym i niebezpiecznym spojrzeniu.
– Najważniejsze, że przyszliście – odezwał się nagle. – Chodźmy. Nie każmy dłużej
czekać Jego Eminencji.
Wielebny odwrócił się raptownie, miotając sznurkiem oplatającym go w pasie, po czym
zupełnie niepasującym do tego gwałtownego ruchu miękkim, a nawet gibkim krokiem skierował
się w stronę drzwi. Otworzył je i powiedział:
– Marco Ketto, Wasza Eminencjo.
W chwili gdy Marco przekroczył próg, oślepił go blask. Była to ogromna, bogato
oświetlona sala. Wszystkie przedmioty przybrały żółtozłotą barwę. Przeciwną ścianę pokrywał
wielki gobelin przedstawiający Ostatnią Wieczerzę Jezusa i jego apostołów. W pomieszczeniu
płonęła niezliczona liczba świec. W prawym rogu, na sięgającym od sufitu do podłogi krzyżu
wisiało wątłe ciało Jezusa. Tuż przy jego stopach na konsoli znajdowała się statuetka cierpiącej
Maryi.
Wysoki mężczyzna, którego czerwona mitra39 i sięgająca do ziemi czerwona szata
kontrastowały z wszechobecną żółtozłotą barwą, stał zwrócony plecami do drzwi.
Mężczyzna się odwrócił. „To musi być biskup Rzymu, pochodzący z Holandii, Jego
Wielebność Adriaan Florenszoon Boeyens – pomyślał Marco Ketto. – Najbliższy pomocnik
papieża Leona X”. Jego wielebność miał grube czarne brwi i równie czarne oczy. Smukłą twarz
o wystających kościach policzkowych dopełniały orli nos, wąskie usta i ostra bródka zwisająca
z czubka brody.
Raport Ketta Osmańskie przygotowania do wojny zaniepokoił Europę. Leon X chciał to
niebezpieczeństwo obrócić w szansę40. Mógł być to pretekst do zorganizowania nowej wyprawy
krzyżowej. Najpierw zatrzymają Turków, a później opanują Anatolię i uratują Jerozolimę. Jeśli
Jezus był założycielem chrześcijaństwa, to Adrianus41 miał zostać jego wybawcą.
Europejscy królowie nie poparli jego planu. Poznawszy jego prawdziwe intencje,
wszyscy obawiali się ściągnięcia na siebie gniewu potężnego Sulejmana. Z tego powodu papież
mimo ryzyka, że zostanie pojmany przez Turków, został zmuszony wysłać do Stambułu
Adriaana Florenszoona Boeyensa. Wiadomości, które przywiezie, miały zapewnić stworzenie
armii krzyżowców.
Jednak papież nie miał pojęcia o sekretnych planach swojego pomocnika, któremu tak
ufał. Adriaan Florenszoon Boeyens nie zamierzał pomóc papieżowi Leonowi X w zostaniu
wybawcą. Wręcz przeciwnie, Boeyens przygotowywał się do podjęcia działań, które miały na
celu udowodnienie, że wiekowy papież jest już zbyt stary, aby służyć chrześcijaństwu, i zaczyna
tracić kontakt z rzeczywistością, a jego fantazje mogą ściągnąć na Kościół niebezpieczeństwo.
Jedynie kwestią czasu było, kiedy sam zasiądzie na papieskim tronie. Poza tym, mimo że był
w Stambule już tydzień, nie zauważył tu żadnych przygotowań do wojny. To właśnie było
powodem wezwania Marca Ketta do tego sekretnego papieskiego pałacu.
– Señor Ketto – powiedział powoli kardynał.
Chłód w jego głosie przyprawiał człowieka o drżenie.
– Wasza Eminencjo – odezwał się ambasador i ucałował wielki pierścień papieski
znajdujący się na wyciągniętej prawej ręce mężczyzny.
– Spóźniliście się. Mam nadzieję, że wieści, które przynosicie, warte są czekania. Wiecie,
dlaczego Jego Świątobliwość wysłał mnie w tę niebezpieczną podróż, prawda?
– Wiem, Wasza Eminencjo.
– Doprawdy? – Ton jego głosu wystarczył, aby zasugerować ambasadorowi, że nie jest
pewny jego wiedzy. – Upadek Belgradu – mówił dalej kardynał, patrząc na Ketta – stał się
upadkiem całego chrześcijańskiego świata, señor Ketto. Europa nie może zgodzić się na
uderzenie drugiego Attyli. Taka tragedia mogłaby doprowadzić do unicestwienia
chrześcijaństwa.
Marco Ketto słuchał go z szacunkiem, kiwając głową. Kardynał wziął ze stolika jabłko
i je ugryzł. Udał, że dopiero teraz zauważył, że ambasador wciąż stoi.
– Ach, dlaczego stoicie? Usiądźcie – powiedział, przeżuwając jabłko i mlaszcząc. – Co ja
takiego mówiłem? Tak… Koniecznie musimy zatrzymać ten turecki pochód. Wczoraj był
Belgrad, a co będzie jutro? Wiedeń? Rzym? Węgierskie równiny?
Ketto próbował otworzyć usta, aby udzielić mu odpowiedzi, ale kardynał nie dał mu tej
sposobności.
– Jeśli wybuchnie wojna, musi to być wojna całej Europy. Tak uważa Jego Świątobliwość
papież Leon X. Rozumiecie mnie, señor Ketto? Całej Europy. Wojna całego chrześcijaństwa.
Wyszarpnął kolejny duży kawałek jabłka. Przez jakiś czas trudził się, aby je pogryźć.
W tym czasie Ketto zauważył w ustach mężczyzny wielkie, obrzydliwe, czarne dziury. Ponieważ
większość jego zębów była zepsuta, miał trudności z przeżuwaniem. Pewnie dlatego jego usta
były zazwyczaj zaciśnięte.
– Tylko taka siła może zatrzymać Sulejmana – kontynuował. – Musimy być gotowi, ale
aby się przygotować, musimy się dowiedzieć, gdzie uderzy sułtan. Nieprawdaż? – Mężczyzna nie
widział potrzeby czekać na odpowiedź Ketta. – Mówicie, że wojna jest blisko. Ale tylko tyle.
Mówicie, że czynią przygotowania, ale nie dajecie nam żadnych innych informacji. Jego
Świątobliwość wysłał mnie do Stambułu, abym dowiedział się prawdy. Czyżbyście podnieśli
fałszywy alarm, señor Ketto?
Z wyrazu twarzy mężczyzny Ketto zrozumiał, że życzyłby sobie, żeby tak było.
– Nie. Sulejman przygotowuje się do wojny. I wierzę, że ta wojna jest już bardzo blisko,
Wasza Ekscelencjo.
– Jak możecie być tego tacy pewni, señor Ketto?
– Od dnia, w którym wstąpił na tron, Sulejman rozwija swoją flotę. Nawet gdy jego armia
walczyła w Belgradzie, w dokach uwijali się jak mrówki.
– Widziałem te wasze doki – przerwał mu kardynał. – Zgadza się, są dosyć zatłoczone,
ale większość to słabe, małe łodzie.
– Zbudowali też wielkie galery i galeony.
Kardynał ruchem ręki uciszył próbującego protestować ambasadora.
– Jednak przy flocie weneckiej są bardzo słabe.
– Ale szybkie – upierał się.
– Co powiedzieliście?
– To bardzo szybkie łodzie. W porównaniu z naszymi wielkimi galeonami ich możliwości
manewru są bardzo dobre.
– Ech! – Mężczyzna machnął ręką na znak, że to nieistotne. – Należę do tych, którzy
uważają, że wojny wygrywa się nie dzięki manewrom, ale dużej sile ostrzału. A powiedzcie mi,
señor Ketto, co jest przyczyną waszej wiary w to, że wojna jest blisko?
– Flota przeniosła się ze Złotego Rogu do Bosforu.
– Te łodzie z wielkimi żaglami? Jest ich doprawdy bardzo wiele.
Marco Ketto zaczął tracić cierpliwość. Ten głupi człowiek nie miał pojęcia o świecie.
– Statki znikają, Wasza Ekscelencjo.
– Co robią?
– Statki, które wypływają ze Złotego Rogu, przez kilka dni cumują u brzegów Bosforu,
aby później wypłynąć w kierunku Morza Czarnego i zniknąć. W głębokich nocnych
ciemnościach, nie zapalając żadnego światła, płyną do morza Marmara.
– Czy mogę się dowiedzieć, od kogo macie te informacje?
– Sam je zdobyłem, Wasza Ekscelencjo. Czujne oko może zauważyć te poczynania.
– A wasze oczy są bardzo czujne…
Ketto zignorował prześmiewczy ton kardynała.
– Tak, Wasza Ekscelencjo, to prawda.
Tym razem kardynał udał, że nie zauważył stanowczości w głosie mężczyzny.
– Dokąd płyną te statki, señor Ketto?
– Znikają!
Usta kardynała pozostały otwarte. Chciał o coś zapytać, ale Ketto mówił dalej.
– Od żadnego z weneckich statków handlowych nie dostałem raportu, że widzieli
osmańskie statki wojenne na Morzu Egejskim. Wielkie okręty znikają. – W tym miejscu Marco
Ketto wykonał dziwny ruch dłońmi. – Puf! – wydał z siebie dźwięk, aby to opisać.
– Co chcecie przez to powiedzieć?
– Ukrywają cel. W ciągu dnia chowają się w płytkich zatokach, a nocami wyruszają
w drogę.
– To dość absurdalna taktyka. Jak dziecięca zabawa. Czy w końcu się nie pokażą?
– Tak, ale wtedy będzie za późno. Będą tuż pod naszym nosem. Nie znajdziemy czasu na
przygotowania. Zmiażdżą nas.
Adriaan Florenszoon Boeyens po raz pierwszy niespokojnie poruszył się na swoim
miejscu. Starał się przełknąć kęs jabłka, który miał w ustach. Zastanawiał się. Podniósł się
i zaczął się przechadzać po sali, głaszcząc zawieszony na szyi krzyż.
– Macie jakieś informacje o celu Sulejmana, señor Ketto?
Ambasador również się podniósł.
– Niestety nie. Mam pewne podejrzenia.
– Ach, to świetnie! – Głos kardynała był ostry jak nóż.
– Gdy wrócę, jeśli uda mi się wrócić do Rzymu, nie będąc złapanym przez tureckich
korsarzy, powiem Jego Świątobliwości: „Wasza Świątobliwość, señor Ketto nie ma informacji
o celu Sulejmana, ale ma podejrzenia. Podobno nocami tureckie statki znikają”. A Ojciec Święty,
opierając się na podejrzeniach señora Ketta, zwoła królów, aby wyruszyć na nową wyprawę
krzyżową. Tak?
– Tak.
Ambasador nie wiedział, co innego mógłby odpowiedzieć. „Głupi człowiek”, żachnął się
w duchu.
– W porządku, a jeśli weźmiemy pod uwagę te podejrzenia, to co zaatakuje Sulejman,
señor Ketto?
– Wenecję!
Kardynał Boeyens jakby dostał pięścią w twarz. Starał się jak najszybciej dojść do siebie
po tym, co usłyszał.
– Chyba postradaliście rozum – powiedział.
Pożerał weneckiego ambasadora wzrokiem. Wenecja była bramą Watykanu. Ten, kto
wjedzie do Wenecji, z łatwością dotrze do Watykanu.
– Sulejman nigdy by się na coś takiego nie odważył – mruknął.
– To samo mówiliśmy o Belgradzie, Wasza Ekscelencjo.
– Na czym opierasz swoje podejrzenie?
– Na dwóch rzeczach. Po pierwsze, Sulejman dniami i nocami wzmacnia swoją flotę. Po
drugie, ważniejsze, na tacy, którą postawiono przede mną wczoraj, gdy zostałem wezwany do
pałacu.
– Na tacy? Jakiej tacy, señor Ketto?
– Tacy, na której leżała obcięta głowa.
Ręka kardynała bezwiednie powędrowała ku szyi.
– Głowa? – Tylko tyle był w stanie wymówić drżącym głosem.
– Tak. Obcięta głowa. Czy domyślacie się, do kogo należała ta głowa?
Zauważywszy, że mężczyzna patrzy na niego pustym wzrokiem, nie czekając na
odpowiedź, mówił dalej.
– Była to głowa Dżanbirdiego al-Ghazaliego42, któremu pomogliśmy wzniecić powstanie
w Egipcie. Jeden z najbardziej zaufanych ludzi Sulejmana, Ibrahim, postawił wczoraj przede mną
tacę i zdjął okrywający ją materiał. Powiedział tylko: „Dla państwa osmańskiego i władcy świata
Sulejmana Chana to koniec powstania”. Czy może istnieć bardziej jednoznaczne przesłanie,
kardynale? Czy jest ktoś, kto nie wie, że Wenecja dała al-Ghazaliemu wsparcie? Mówią nam:
„Ukaraliśmy al-Ghazaliego, teraz pora na Wenecję”.
Kardynał napełnił kielich winem z karafki wykonanej ze szkła weneckiego. „Jeśli
podejrzenia ambasadora są słuszne, europejscy królowie wesprą plan Adrianusa – pomyślał. –
Przynajmniej większość z nich”.
– Czy przesłaliście tę ostatnią wiadomość do Wenecji?
– Jako pierwszy dowiedział się o tym Wasza Ekscelencja – odpowiedział Marco Ketto.
W tej samej chwili Adriaan Florenszoon Boeyens postanowił zachować tę wiedzę dla
siebie. Nie było potrzeby, aby umacniać papieża. Nagle zmienił temat.
– Twierdzicie, że wojna jest blisko, tymczasem w Stambule wszyscy mówią tylko
o nowej faworycie Sulejmana.
– A więc słyszeliście o tym, Wasza Ekscelencjo.
Mężczyzna chciał najpierw powiedzieć, że Kościół słyszy wszystko, ale zrezygnował.
– Podobno jest Rusinką?
– To nie do końca jasne. Turcy nazywają tak wszystkich mieszkających na północ od
Krymu. Ta dziewczyna chyba nie jest Rusinką, lecz Ukrainką.
– Ale w jej żyłach płynie słowiańska krew. Opowiadajcie.
– Jest młoda. Ma dopiero piętnaście lat. Padyszach poważnie się w niej zadurzył. Co
więcej, odesłał z pałacu matkę spadkobiercy osmańskiego tronu, księcia Mustafy, Gülbahar
Haseki, żeby móc zostać sam z dziewczyną.
– Niemożliwe! Cóż to za dziewczyna? Jest bardzo ładna?
– Musi taka być. Podobno ma na imię Aleksandra, ale gdy przybyła do pałacu na znak, że
pochodzi z Rusi, mówili o niej Rusłana. Dziewczyna tak bardzo spodobała się padyszachowi, że
zmienił jej imię. Teraz nazywają ją Hürrem.
– Hürrem? Co to znaczy?
– Coś jak uśmiechnięta, pięknolica. Oczy Sulejmana nie widzą teraz żadnej innej odaliski
oprócz Hürrem.
– Jaka jest? Jaki ma charakter? Wiesz coś o tym?
Ketto nie zareagował na cyniczny ton kardynała.
– Mówią, że jest nieokiełznana. Udaje się z padyszachem na polowania, jeździ konno,
strzela z łuku. Dopóki nie wpadła sułtanowi w oko, toczyła walki na śmierć i życie z wszystkimi
dziewczętami w haremie. Co prawda niektórzy twierdzą, że Gülbahar Haseki ją pobiła, ale ja
w to nie wierzę. Myślę, że było odwrotnie.
Kardynał roześmiał się krótko i upił kolejny łyk wina.
– Jeśli chcecie znać moje zdanie, señor Ketto, sułtan Sulejman nadał Hur… Jak to było?
– Hürrem.
– Tak, właśnie. Myślę, że nadał dziewczynie niewłaściwe imię. Jeśli jest zarówno piękna,
jak i drapieżna, powinna się nazywać Roksolana… Róża… I to róża z kolcami.
Kardynał posłał Kettowi sugestywne, rozpustne spojrzenie, a jego śmiech odbił się echem
wśród ścian.
– Podczas mojej wczorajszej wizyty w pałacu powiernik padyszacha, Ibrahim, wyszeptał
mi do ucha, że dziewczyna jest w ciąży. Roksolana jest brzemienna, Wasza Ekscelencjo.
Boeyens przestał się śmiać i odwrócił się do ambasadora. Popatrzył na niego chytrze.
– Chyba chcecie coś powiedzieć, señor Ketto.
– Pomyślcie tylko, co się stanie, jeśli Roksolana urodzi mu syna.
– Co się stanie?
Ketta rozśmieszyła głupota mężczyzny, ale powstrzymał się. Wstał i podszedł do
kardynała.
– Pomyślcie tylko, dwóch książąt do osmańskiego tronu. Syn Gülbahar przeciw synowi
Roksolany.
Chytrość na twarzy kardynała Adriaana Florenszoona Boeyensa ustąpiła miejsca kpinie.
– Nie mogę uwierzyć, señor Ketto. Jedno z dzieci jeszcze się nie urodziło, drugie ma
jakieś sześć czy siedem lat, a wy kalkulujecie szanse w walce o tron, która będzie miała miejsce
za czterdzieści, a może i pięćdziesiąt lat.
– Dzieci szybko rosną, Wasza Ekscelencjo. A jeszcze szybciej ambicje.
– Nie, mój drogi, nie. Atmosfera Stambułu zrobiła z was fantastę. Wietrzycie wojny,
spiski i intrygi.
Tej nocy Marco Ketto wrócił do domu, tak samo jak przybył – chowając się w cieniach
murów. Natychmiast usiadł i napisał do Wenecji zaszyfrowany raport.
Nawiązano kontakt z Jego Ekscelencją. Raczej nie wierzy w przygotowania Osmanów do
wojny. Kardynał Adriaan Florenszoon Boeyens bardziej niż zbliżającą się wojną zainteresował
się nową ruską faworytą Sulejmana. Nawet nadał jej imię Roksolana. Tymczasem Ibrahim,
o którym wspominałem Wam wcześniej, przekazał mi wczoraj dwie ważne wiadomości. Pierwsza
to podana na tacy głowa Dżanbirdiego al-Ghazaliego… To bardzo jasne przesłanie. Mówi:
„Kolej na was”. Druga to informacja o tym, że Roksolana jest brzemienna. Rusinka wkrótce da
Sulejmanowi potomka.

Hürrem o tym nie wiedziała, ale począwszy od tej nocy, świat chrześcijański miał już
zawsze nazywać ją Roksolaną. Osmańska oblubienica Hürrem znów zmieniła tożsamość.
Ketto sprawdził zapiski. Aby było jasne, kto jest autorem tego listu, który – nie wiadomo
kiedy – dotrze do rąk kompetentnej osoby w pałacu Księstwa Weneckiego, przyłożył
zaszyfrowaną pieczęć do wylanego na papier rozgrzanego czerwonego wosku. Miecz i tarcza.
1
tugra (osm. tuğra) – w islamie monogram, znak panującego monarchy, niekiedy
pełniący funkcję herbu, emblematu władców tureckich (wszystkie przypisy, jeśli nie oznaczono
inaczej, pochodzą od tłumaczki).
2
czausz (tur. çavuş) – herold, urzędnik dworski w Imperium Osmańskim.
3
baczmagi – wysokie buty z cholewami.
4
hotoz – rodzaj nakrycia głowy kobiet osmańskich.
5
Lala Kara Mustafa Pasza – wódz i polityk osmański, bejlerbej Damaszku, a następnie
wielki wezyr.
6
Zgodnie ze źródłami historycznymi Sokollu Mehmed Pasza prawdopodobnie był
z pochodzenia Serbem.
7
haram – w islamie: wszystko, co jest zakazane.
8
Dżoczi był najstarszym synem Czyngis-chana, ojcem Toka Temura.
9
Góra Kaf – w mitologii perskiej góra, na której mieszkają dżiny, dobre duchy i inne
mitologiczne stworzenia; obecnie synonim odległego miejsca.
10
oud (tur. ud) – instrument strunowy, nazywany arabską lub perską lutnią, bardzo
rozpowszechniony na Bliskim Wschodzie i w krajach basenu Morza Śródziemnego.
11
kanun (tur. kanun) – instrument strunowy przypominający cytrę, wykorzystywany
w tradycyjnej muzyce Bliskiego Wschodu.
12
Dżezwe (tur. cezve) – naczynie kuchenne służące do przygotowywania kawy
tradycyjnym sposobem „po turecku”.
13
kalfa – niewolnica w haremie tureckim, pokojowa, często pełniąca funkcję zarządczyni
haremu.
14
Słowo gül w języku tureckim oznacza różę, a beyaz – biały.
15
Maszallach (tur. Maşallah) – zwrot pochodzący z języka arabskiego, wyrażający
podziw, radość, dumę lub wdzięczność.
16
Falaka – pierwotnie perskie narzędzie karania fizycznego przypominające dyby,
unieruchamiające osobę, która była bita w stopy kijem, tzw. chłosta stóp (przyp. red.).
17
saz – instrument strunowy szarpany, kształtem przypominający lutnię o długim gryfie,
bardzo popularny w krajach Bliskiego Wschodu.
18
haseki – na dworze sułtańskim kobieta należąca do haremu, która dała władcy
potomka.
19
Słowo gül w języku tureckim oznacza różę.
20
Imię Mahidevran oznacza „zawsze piękna”.
21
Pochodzenie Mahidevran wzbudza wiele kontrowersji. Wiele źródeł historycznych
podaje, iż była Albanką.
22
Szach Ismail I – władca Iranu w latach 1501–1524, założyciel dynastii Safawidów.
23
Tumanbaj był ostatnim władcą Egiptu, pochodzącym z dynastii Mameluków.
Sprawował rządy w latach 1516–1517.
24
Kaffa (tur. Kefe) – stare miasto na Krymie. Siedziba osmańskiego namiestnika
prowincji (przyp. aut.).
25
Selim I Groźny nosił również przydomek Okrutny.
26
Według źródeł historycznych Ibrahim Pasza był Grekiem, pochodził z Pargi.
27
Güldane to imię pochodzenia perskiego, oznacza „pąk róży”.
28
W tym czasie, do końca czerwca 1523 roku, wielkim wezyrem Imperium Osmańskiego
był Piri Mehmed Pasza. Ibrahim Pasza przejął ten urząd po nim.
29
Ertogrul – żyjący w drugiej połowie XIII w. półlegendarny wódz Oguzów, ojciec
Osmana I, założyciela dynastii Osmanów.
30
Kadin – stojąca wyżej w hierarchii kobieta w haremie sułtańskim, żona, metresa
sułtana.
31
W języku tureckim słowo gül oznacza różę, a bahar wiosnę.
32
Tomyris – na wpół legendarna królowa Massagetów, która w 529 roku pokonała
wojska perskie, na których czele stał Cyrus II Wielki.
33
Sandżak – jednostka terytorialna Imperium Osmańskiego, na której czele stał bej.
W XV i XVI w. sandżak seruhański z centrum w Manisie był zarządzany przez osmańskich
książąt.
34
Bejt – strofa dwuwierszowa w gatunkach lirycznych poezji Bliskiego i Środkowego
Wschodu.
35
Gazel – poetycki utwór liryczny, popularny głównie w literaturze perskiej.
36
Balat – dzielnica Stambułu należąca do dystryktu Fatih, nad Złotym Rogiem.
37
Bohaterowie poematów romantycznych w literaturze środkowowschodniej.
38
Börk to typowe dla janczarów, gwardii sułtańskiej i służby seraju okrycie głowy
z czerwonego filcu.
39
Mitra – wysokie nakrycie głowy, znak godności chrześcijańskich dostojników
kościelnych.
40
Zgodnie ze źródłami historycznymi papież Leon X w tym czasie już nie żył, zmarł 1
grudnia 1521 roku w Rzymie. Godność papieża przejął jego następca Hadrian VI, czyli
wspomniany wcześniej Adriaan Florenszoon Boeyens.
41
Mowa tu o Hadrianie VI – takie imię przyjął Adriaan Florenszoon Boeyens, gdy został
papieżem.
42
Dżanbirdi al-Ghazali był pierwszym ambasadorem prowincji Damaszku pod
panowaniem Imperium Osmańskiego. Swoją funkcję pełnił od 1518 roku do śmierci w 1521
roku. Armia osmańska rozgromiła powstańcze wojska al-Ghazaliego, a jego głowę wysłano
sułtanowi Sulejmanowi jako trofeum.

You might also like