Professional Documents
Culture Documents
Altinyeleklioglu Demet - Tajemnice Dworu Sułtana 01 - Hurrem. Słowiańska Odaliska
Altinyeleklioglu Demet - Tajemnice Dworu Sułtana 01 - Hurrem. Słowiańska Odaliska
Altinyeleklioglu Demet - Tajemnice Dworu Sułtana 01 - Hurrem. Słowiańska Odaliska
HÜRREM.
SŁOWIAŃSKA ODALISKA.
KSIĘGA I
Próbowała usłyszeć własny głos, ale nie mogła. Była jednak pewna, że dociera do niej
głos dziewczynki. Teraz tylko ona mogła ją usłyszeć. Może tym razem z nią porozmawia. Poczuła
nagłą ekscytację. Tak bardzo tego pragnęła. Za każdym razem… Biegła za motylami, a jej
okrywające plecy włosy tańczyły. Nagle przystanęła i już tylko patrzyła. Chciała wyciągnąć rękę
do dziewczynki, objąć ją, ale nie mogła.
Więc nie kazała. Nagle w ciemnościach ukazała się bezkresna łąka pełna żółtych kwiatów
żarnowca. Westchnęła do tańczących ponad kwiatami motyli: „Tęskniłam za wami”. Później
przyszła dziewczynka, unosząc niebieską sukienkę i biały fartuszek. Mama nie związała jej
włosów. Tańczyły na jej plecach niczym rude, morskie fale, ścigając się z wiatrem. Motyle
natychmiast utonęły w czarze pięknych loków. Teraz dziewczynka śpiewała chyba radosną
piosenkę, trącając włosami maleńkie skrzydła motyli nad jej głową. Nie mogła jej usłyszeć.
Świergotu ptaków też nie. Jakby z ciemności patrzyła na bezgłośny raj.
– Nie odchodź.
Mała dziewczynka zatrzymała się wśród żółtych kwiatów. Odwróciła się i spojrzała na
nią. Smutek w jej oczach zastąpiła ciekawość.
– Porozmawiaj ze mną.
Trzymając brzeg niebieskiej sukienki, dziewczynka ugięła jedno kolano i delikatnie się
przed nią skłoniła, wyciągając do niej zerwany kwiatek.
Hürrem starała się wydostać z ciemności i przyjąć go, ale nie mogła. Czuła, jak jej gardło
się zaciska. Chciała już wymknąć się z mroku i zatańczyć z Aleksandrą motyli taniec w morzu
żarnowców, lecz nie potrafiła uratować się z ciemności.
– Oczywiście.
– Skąd wiedziałaś?
Uwaga dziewczynki się rozproszyła. Znów zaczęła pląsać z motylami. Oddalała się,
szczebiocząc pośród żółtych kwiatów żarnowca. Nagle zatrzymała się, jakby o czymś sobie
przypomniała.
– Dobrze jest być sułtanką Hürrem – powiedziała dziewczynka i znów zaczęła biec. –
Zdecydowałam. Ja też zostanę Hürrem.
Ale Aleksandra dawno już zniknęła pośród kwiatów, tańcząc z motylami. Hürrem nagle
usłyszała słowa piosenki. „Oby nigdy się nie skończyła”, pomyślała, ale nagle wszystko zaczęło
zanikać. Najpierw wyblakły kolory. Zniknęły kwieciste łąki. A później góry, których szczyty
okrywała mgła. Jako ostatnie ucichły szum wiatru i piosenka Aleksandry. Zamknęły się okna jej
umysłu. Hürrem znów została sama w ciemnościach.
Nie mogła przestać myśleć o pytaniu dziewczynki. „Kochasz Sulejmana?”. Jej ciałem
wstrząsnął nagły dreszcz.
Przestraszyła się. Próbowała się wyprostować. W jej wnętrzu rozległ się bezgłośny krzyk.
Czyje to palce? Zamarła w przerażeniu. W ciemnościach usiłowała dostrzec, do kogo należą
palce, które wędrując między jej nogami, przyprawiały ją o utratę zmysłów. Nic nie widziała.
Nikogo nie było. Bezpańskie palce jak pająk wędrowały między jej udami a łonem!
– To ty? – jęknęła.
Nikt nie odpowiedział. Hürrem ze wszystkich sił próbowała odsunąć się od tych palców,
które dotarły już do wszystkich intymnych miejsc, wzbudzając pożądanie i pieczętując grzech.
Zerwała się, myśląc, że ucieknie w ciemności. Biegła, aby się ratować. Nie było rąk ani
nóg. Pajęcze palce zniknęły. Teraz gonił ją młody, przystojny mężczyzna.
– Ty! – krzyczał. – Ty, ty, ty! To ty mnie zabiłaś! A tak ci ufałem. – Już miał ją złapać, gdy
nagle stanął przed nimi dęba rumak z rozwianą grzywą.
– Zabierz mnie stąd… – wyszeptała, obejmując go. – Zabierz mnie na moje łąki. Motyle
na mnie czekają.
Rumak rzucił się naprzód niczym burza. Hürrem czuła, jak jego grzywa miesza się z jej
lokami i oplata twarz.
W ciemnościach zaczęły się poruszać jakieś ciała. Nie mogła dostrzec ich twarzy. Do jej
uszu dochodziły niezrozumiałe szepty.
Wydawało jej się, że zaczyna dostrzegać twarze swoich dzieci. To był Mehmed.
– Ach, mój Mehmedzie – wyszeptała. – Nie udało im się zabić twojej matki, więc
poświęcili ciebie.
Następnie podeszła do niej Mihrimah. Jedyna córka. Jasne włosy Selima… Żarliwe
spojrzenie Bajazyda, które odziedziczył po sułtanie Sulejmanie. Zbliżył się do niej też smukły
Dżihangir. Dokładnie w chwili, gdy miała go przytulić, młodszy syn wymknął się z jej objęć.
Ujrzała parę przerażających oczu. Pamiętała je. Zadrżała pod wpływem posępnego,
a zarazem przenikliwego spojrzenia. Usta kobiety nie poruszały się, ale Hürrem słyszała jej
świdrujący głos.
Nagle ciemność się rozproszyła. Cienie nabrały kształtów. Głosy odnalazły właścicieli.
„Przekażcie padyszachowi dobre wieści. Sułtanka Hürrem się obudziła”.
Za mgłą rzęs dostrzegła troskę na twarzy swojego męża. Gdy próbowała się uśmiechnąć,
dręczyło ją pytanie Aleksandry: „Masz koronę i tron?”.
Słaby, drżący płomień rozpalonego przez barbarzyńców ogniska nie wystarczał, aby
rozświetlić ciemności spowijające jaskinię. Straszliwa burza ciskała piorunami w wejście jaskini,
nawiewając do środka śnieg. Na dźwięk grzmotu drżące ze strachu serduszko Aleksandry,
rzuconej w kąt jaskini, zaczęło łomotać.
Czterech barbarzyńców wprowadziło swoje konie do środka jaskini. Sami też próbowali
ogrzać się przy ognisku. Aleksandra nie mogła się zdecydować, czy bardziej bała się koni, czy
tych mężczyzn. Mocno obejmowała swoje nogi. Mężczyzna, który ją przyniósł, zostawił ją przy
ogniu w jaskini. Wciśnięty w usta gałgan, który od brudu dawno już stracił swój kolor, nie
pozwalał Aleksandrze oddychać. Wszędzie unosił się paskudny odór zwierzęcych odchodów
i mokrych skór, w które ubrani byli mężczyźni. Mogła dostrzec pozostałe trzy kobiety, które
przylgnąwszy do siebie, płakały bezgłośnie.
Jeden z zebranych przy ogniu olbrzymów ściągnął wielki kołpak, który zasłaniał mu
oczy. Zmatowiałe od brudu włosy sięgały mu do ramion. Mężczyzna zdjął kołczan i łuk i położył
przy sobie. Aleksandrze wydawało się, że przypomina sowę. W porównaniu z twarzą jego nos,
prawie niewidoczny spod wąsów i brody, wydawał się maleńki. Opadające wąsy sięgały mu aż
do piersi. Dziewczynka próbowała odgadnąć jego wiek, ale ponieważ nie widziała wyraźnie
twarzy, nie udawało jej się to. Ginące pośród włosów usta poruszyły się.
– Twoje szczęście biega szybciej niż ty, Taczamie Nojanie.
Barbarzyńca, który ją porwał, wyciągnął ręce do ognia, żeby się ogrzać. „Więc nazywa
się Taczam Nojan”.
Odwrócił głowę i mruknął:
– A to dlaczego?
Jego towarzysz wskazał głową na Aleksandrę.
– Tylko spójrz. Złapałeś najbardziej figlarną łanię – powiedział i roześmiał się głośno.
Taczam nie zareagował. Zupełnie jakby tego nie słyszał. Jednak mężczyzna o włosach
sztywnych jak kozia szczecina zmącił ten spokój. Śmiejąc się w głos, wyciągnął rękę i wskazał
wtulone w siebie trzy kobiety.
– Patrz na nie! Nasze przypominają stare kurczaki, które uciekły spod noża.
Dwaj inni barbarzyńcy dołączyli do swojego towarzysza i również wybuchli gromkim
śmiechem.
Mężczyzna czekał, aż śmiechy ucichną, przez chwilę mierząc spojrzeniem swoich
towarzyszy.
– Wszelkie szczęście pochodzi od Boga. Czego zazdrościsz, Berkul Dżanie?
Aleksandra się zdziwiła. Tym razem głos barbarzyńcy nie przypominał syku węża. Teraz
sprawiał wrażenie, jakby dochodził z bardzo daleka. Po chwili odezwał się ponownie:
– To Bóg daje i odbiera życie. Każdemu swojemu słudze daje to, na co zasłużył.
Jaskinię wypełniła przejmująca cisza. Aleksandra już całkiem skostniała. Otworzyła
szeroko oczy, starając się, aby nie umknął jej żaden szczegół. Było jasne, że trzej mężczyźni
dokładnie ważą te słowa. Mimo iż była jeszcze dzieckiem, czuła w powietrzu narastające
napięcie. Niebezpieczną ciszę zmącił drapiący się pod wełnianą czapką skośnooki.
– Czego się wściekasz, kozacki wilku?
– Zazdrość jest zła. Jest haram7. To ci mówię.
– To nic złego popatrzeć na świeżutką łanię.
– To dziecko. Małe dziecko.
– Jeśli siedząc, dotyka nogami podłogi, nie ma problemu. – Wybuchnął śmiechem
szczeciniasty Berkul.
– To dziecko – powtórzył Taczam, ale tym razem jego głos był ostry jak brzytwa.
Na to odezwał się trzeci mężczyzna:
– Mówili, że Kozacy to głupcy, ale nie wierzyłem.
Pozostali na potwierdzenie tych słów pokiwali głowami.
Ręka Taczama przesunęła się do oplatającego go w talii wełnianego pasa.
– A słyszałeś, gdy mówili, jak ostre są ich noże?
Aleksandra zauważyła, że szczeciniasty mężczyzna również sięgnął za pas. W tej samej
chwili skośnooki Tatar z radością skoczył na równe nogi i zaczął śpiewać zmyśloną piosenkę.
– Każdy dba o swoje!
Podczas gdy dwaj mężczyźni dołączyli do niego, klaszcząc w dłonie, szczeciniasty
uśmiechnął się szeroko do Taczama siedzącego po przeciwnej stronie ogniska.
Aleksandra spostrzegła w jego oczach ukrytą przebiegłość.
– Dżygitom krymskiego chana zazdrość nie przystoi – powiedział szczeciniasty.
Drugi odjął rękę od pasa i zaczął grzebać patykiem w ognisku.
Z miejsca, w którym leżała, starała się mu uważnie przyjrzeć. Ściągnął z głowy chustkę.
Mężczyzna, którego nazywali Taczam Nojan, miał długie włosy jak pozostali. Jednak jego włosy
sprawiały wrażenie czystszych. W blasku ogniska Aleksandra nie potrafiła ocenić, jakiego są
koloru. Czarne? Płowe? Rude? A może siwe jak wujka Władimira? Na pewno jego grube brwi,
których końce, napięte jak cięciwa łuku, sięgały brody, były kruczoczarne. Podobnie jak
w chwili, gdy zobaczyła go po raz pierwszy, jego oczy ciskały błyskawice. W ich źrenicach
tańczyły ogniki, dlatego trudno jej było stwierdzić, jakiego są koloru. Jednak była przekonana, że
też są czarne. Jego nos przypominał orli dziób. Spod brody okrywającej policzki i szczękę widać
było grube usta. Jego ciało było tak wielkie, że nigdzie nie mógł się ukryć. Wyglądał na jakieś
czterdzieści lat. Był prawie jak ojciec Aleksandry.
Pierwszy raz go zobaczyła, gdy ze skrzypieniem otworzył drzwi do jej pokoju. Była
między snem a jawą, dlatego pomyślała, że ta olbrzymia sylwetka w drzwiach to tylko sen.
Szczelnie otuliła się kołdrą. Olbrzymia postać się zbliżyła. Zatrzymała się, nasłuchując. Gdy
olbrzym pochylił się nad nią, poczuła na twarzy jego odrażający oddech.
„Nie, to nie sen”, przeszło jej przez myśl. Starała się krzyknąć, ale nie mogła. W tej samej
chwili, ruchem szybkim jak błyskawica, wielki mężczyzna zasłonił jej usta.
– Milcz albo poderżnę ci gardło. – Głos mężczyzny przypominał syk węża.
Czarnobrody barbarzyńca, okryty wielką niedźwiedzią skórą, zarzucił ją sobie na plecy
jak pusty worek i skierował się prosto do schodów. Aleksandra walczyła, żeby wydostać się
z jego stalowych objęć. Drobnymi dłońmi biła go po twarzy.
– Mamo, tato, pomocy! Ratujcie mnie! – krzyczała, ile sił w płucach.
Ale nikt nie przybiegł jej z pomocą.
– Tato! Ratuj mnie! – zawołała ostatkiem sił.
Barbarzyńca zrozumiał, że dziewczyna nie zamilknie. Ściągnął ją z pleców i wymierzył
siarczysty policzek. Aleksandra znów usłyszała wężowy głos:
– Zamknij się, bo cię zabiję!
Dziewczynka czuła, że jej twarz płonie. Pod wpływem nagłego uderzenia obróciła się
i upadła na podłogę. Jej ciało skręcał ból, z trudem łapała powietrze. Mężczyzna doskoczył do
niej z prędkością błyskawicy i wetknął jej w usta jakiś gałgan. Mimo iż próbowała walczyć,
kawałkiem skóry związał jej nogi i ręce. Gdy Aleksandra zobaczyła żarzące się jak węgle oczy
mężczyzny, była jeszcze bardziej przerażona. Ten barbarzyńca był wcielonym diabłem.
Wieczorami ojciec, który był kapłanem, opowiadał jej historie o Złym. To na pewno ten diabeł,
o którym co niedziela jej ojciec prawił zgromadzonym w małym wiejskim kościółku,
wykrzykując przy tym:
– Bójcie się! Każde zło, każdy grzech od niego pochodzi!
Zarzuciwszy sobie Aleksandrę na plecy, szybkim krokiem zszedł po schodach. Otworzył
drzwi kopniakiem i rzucił się w burzę smagającą lodowatym wiatrem. Właśnie wtedy Aleksandra
zobaczyła pozostałych mężczyzn. Przychodząca od strony gór wichura z przeraźliwym wyciem
ciskała śniegiem. Cienie mężczyzn, w których dłoniach błyszczały ostrza zagiętych sztyletów,
popychając przed sobą z trudem utrzymujące się na nogach kobiety, starały się dotrzeć do
miejsca, w którym pozostawiły konie.
Gdy olbrzym zaczął popędzać wierzchowca, aby osłonić się przed burzą, podskakująca na
końskim grzbiecie Aleksandra jęknęła: „Matko nasza, Maryjo…”. Może wśród tych kobiet jest
także jej mama? Z całych sił próbowała krzyknąć: „Mamo!”, ale jej rozpaczliwy krzyk stłumił
wciśnięty w usta gałgan. Nocą zawładnęło ogłuszające wycie wichru. W miotanej wiatrem
chmurze śniegu Aleksandra i sześć, może siedem, ciągniętych przez mężczyzn kobiet wyglądały
jak zjawy. Koronkowe chusty zsunęły im się z głów, a w ciemnościach ich jasne, szarpane
wiatrem włosy zdawały się błagać o pomoc. Jeśli któraś próbowała uciec, jadący z tyłu
mężczyzna zagarniał ją z powrotem. Kobiety się nie poddawały. Próbowały się oddalić, czołgając
się po śniegu. Ciekawe, gdzie podziewał się tata. Na pewno razem z mężczyznami z wioski
zaczaił się za jedną ze ścian i czekał na właściwy moment, żeby wyskoczyć stamtąd i je ocalić.
Nigdzie nie widać było też Sibignijewa pomagającego ojcu w kościele.
„Nawet o tym nie myśl”, zganiła się, bo przez chwilę miała straszne przeczucie. Martwiła
się, że mogli zabić jej ojca. Aleksandra aż zadrżała, ale po chwili odrzuciła te czarne myśli.
Barbarzyńca, który ją porwał, dotarł do zarośli, gdzie przywiązał konia. Stanęli twarzą
w twarz. Z jego ust wydobywały się wściekłe kłęby pary. Rzucił dziewczynę twarzą do dołu, na
tylne siodło siwego konia. Zwierzę było przemoczone. Odwróciło łeb, jakby chciało sprawdzić,
co będzie dźwigać na swoim grzbiecie. Aleksandra wyczytała smutek w jego wielkich, czarnych
oczach. Rumak zarżał, jakby chciał powiedzieć: „Nie rozumiem, ale nie płacz. Nie bój się”.
Jedną nogą grzebał w śniegu. Gdy ze złością potrząsnął łbem, jego mokra, bujna grzywa
połączyła się z włosami Aleksandry.
Kiedy mężczyzna zwinnym ruchem wskoczył na siodło, zwierzę stanęło dęba. Przednimi
nogami uderzało powietrze. Dziewczyna myślała, że zsunie się i spadnie, ratując się z rąk tego
potwora, ale tak się nie stało. Olbrzym trzymał ją w żelaznym uścisku.
Łzy Aleksandry zaczęły zamarzać. Patrzyła na wszystko zza cienkiej zasłony
z kryształków lodu tworzących się na jej rzęsach. Czarni mężczyźni walczyli z sunącymi przez
śniegi białymi duchami. Co jakiś czas w powietrzu błyskało ostrze. Za każdym razem duch,
rozkładając ręce, padał na ziemię. Nawet jeśli któryś krzyknął, nie słyszał go nikt oprócz wiatru.
Nikt nie przybiegł na pomoc. Pozostałe trzy duchy, podobnie jak Aleksandra, już dawno zostały
wrzucone na siodła.
– Jazda! Odjeżdżamy!
Głos przekrzyczał nawet wycie wiatru. Grube skórzane buty mocno wbiły się w końskie
boki. Konie ruszyły kłusem, aby po chwili galopem przemierzać ciemność.
Aleksandra spojrzała na ludzi leżących bez ruchu na ziemi. Nie było wśród nich jej matki.
Ale w sercu nie poczuła nawet cienia radości. Rozpoznała wśród nich Annę, Tatianę i Natalię,
która niecały rok temu wyszła za mąż… I Dunjaszkę… Przyjaciółka, z którą jeszcze dziś bawiły
się przy kominku, teraz nie żyła. Jej łzy spadały na derkę, którą mężczyzna położył pod siodło.
– Nigdy o was nie zapomnę – mówiła przez łzy. – Przysięgam. Nie zapomnę.
Odwróciwszy głowę, patrzyła na blade żółte światło domu znikającego jej z oczu.
„Mamo! – krzyczała. – Mamo! Tato! Nie zapomnijcie!”. Nie było słychać jej głosu, ale
Aleksandra słyszała go w głowie i czuła w sercu. „Nie zapomnijcie o mnie! Nie zapomnijcie! Ja
o was nie zapomnę!”.
Aleksandra była wyczerpana od płaczu i ze strachu. Od leżenia bez ruchu bolało ją całe
ciało. Było jej zimno. Z całych sił walczyła ze snem.
„Nie mogę zasnąć. Nie mogę zasnąć”, nieustannie powtarzała w myślach. Jednak o wiele
łatwiej było nakazać coś innym niż sobie. Trzej mężczyźni zasnęli. Nie zauważyła, kiedy
barbarzyńca wstał od ognia i położył się przy niej. Patrzył na nią, ale jego myśli były gdzieś
daleko. Powoli wyciągnął z jej ust brudny gałgan i przykrył je ogromną dłonią. Przyłożył palce
do ust, nakazując jej ciszę.
– Jeśli obiecasz, że nie będziesz krzyczeć, zabiorę rękę.
Mężczyzna, nie odwracając wzroku od Aleksandry, powoli odsłonił jej usta. Po wielu
godzinach dziewczyna wreszcie mogła wziąć głęboki oddech.
– Jeśli krzykniesz, zabiją cię – wyszeptał mężczyzna.
Aleksandra pokiwała głową.
Taczam Nojan spojrzał na trzech mężczyzn leżących przy ognisku. Spali mocno,
pochrapując.
Znów odwrócił się do dziewczyny. Gdy wyciągnął rękę w stronę jej nóg, Aleksandra
odskoczyła z przerażeniem. Ich spojrzenia się spotkały. Z oczu mężczyzny zniknął dziki błysk.
A może tylko jej się tak wydawało? Barbarzyńca oswobodził jej ręce i nogi. Aleksandra zaczęła
nimi poruszać, bo były zdrętwiałe. Poczuła w nich nieprzyjemne mrowienie.
– Postaraj się zasnąć. – Głęboki głos nie wydawał się jej już przerażający. – Tylko nie
myśl o ucieczce – powiedział, wskazując na śpiących mężczyzn. – Nawet jeśli uda ci się wyjść
z jaskini, zanim postawisz trzy kroki, staniesz się pożywieniem dla stada wygłodniałych wilków
albo zamarzniesz.
– Nie ucieknę – wyszeptała Aleksandra.
Zdawało jej się, że na twarzy mężczyzny pojawił się cień uśmiechu.
– Śpij. Do rana musisz być wypoczęta.
Skórzane pęta ułożył na jej rękach i nogach tak, żeby wyglądały na związane. Ponownie
przykładając palec do ust, tak bezgłośnie, jak się pojawił, wrócił do ogniska. Upewniwszy się, że
wszystko jest pod kontrolą, oparł plecy o siodło. Głowa opadła mu na ramię. Po chwili swoim
chrapaniem dołączył do pozostałych mężczyzn.
Jej powieki stawały się coraz cięższe. Obrazy przed oczami zaczęły się zamazywać.
Ostatnią myślą Aleksandry było: „Dokąd?”. Nawet gdyby spróbowała uciec i wydostać się z tego
piekła, dokąd miałaby pójść? Nie wiedziała, gdzie jest. Jechali godzinami w nieustannie
szalejącej burzy. Nie było widać ani gwiazd, ani księżyca. W nocnych ciemnościach i tak
straciłaby orientację. Dziewczynka westchnęła cichutko. Była to jej pierwsza noc z dala od
zapachu matki.
We śnie na zielonych łąkach bawiła się w berka z kolorowymi motylami. Nagle
zobaczyła Dunjaszkę. Włosy obydwu dziewczynek powiewały na wietrze.
– Nie umarłaś! – krzyknęła Aleksandra z radością.
– Umrzeć? – Śmiech Dunji rozniósł się echem dookoła. – Człowiek umiera, gdy zostaje
zapomniany – odpowiedziała jej droga przyjaciółka. – Jeśli o mnie nie zapomnisz, nie umrę.
Trzymając się za ręce, pobiegły ukwieconą łąką za motylami, które trzepotały żółtymi
skrzydłami.
Z daleka dobiegał głos mamy. Śpiewała jej ulubioną piosenkę:
Wołżańskie dziewczęta, wołżańskie dziewczęta,
Ludzie zebrali się nad wodą naprzeciwko kościoła. Młodzi tańczyli przy skocznych
dźwiękach wydobywających się z bałałajki Sibignijewa. Dziewczęta, jedną rękę oparłszy na
biodrze, drugą potrząsały dzwoneczkami tamburynu. Rytmicznie uderzając stopami o ziemię,
krążyły wokół chłopców. Aleksandra i Dunja również tańczyły. Dźwięki zaczęły się oddalać,
a obrazy blaknąć. I wtedy zobaczyła matkę stojącą w drzwiach kościoła. Obok niej stał tata.
Oboje wyciągali ręce.
– Aleksandro Anastazjo Lisowska, chodź tu, dziecko.
Aleksandra chciała do nich pobiec, ale nie mogła. Na jej drodze stanął czarny mężczyzna.
Oczy mu płonęły. Jego ramiona, przypominające węże, oplotły całe jej ciało. Cuchnący oddech
przyprawiał ją o mdłości. Przysunął jej do twarzy usta ociekające śliną. Jego szorstkie jak kora
drzewa wilgotne, zuchwałe ręce w przepełnionym pożądaniem pośpiechu podciągnęły jej
spódnicę.
Nagle Aleksandra obudziła się z przerażeniem. Próbowała uwolnić się spod ciężkiego
cielska skośnookiego mężczyzny o łasicowatej twarzy. Zasłaniając jej usta, żeby nie krzyczała,
mężczyzna szeptał do niej chropowatym głosem:
– Uwielbiam oporne młode łanie. Zobaczysz, tobie też się spodoba.
Aleksandra z całej siły ugryzła go w rękę, którą zasłaniał jej usta. Barbarzyńca z bólu
osunął się na kolana i wrzasnął:
– Ty mała dziwko!
W jednej chwili wszystko stanęło do góry nogami. Pierwszy na jej wołanie o pomoc
zerwał się „jej” barbarzyńca. Ten dziki mężczyzna, który porwał ją z domu, był jej jedynym
ratunkiem. Dopadł do śpiącego przy ognisku brzydkiego, szczeciniastego mężczyzny. W tej
samej chwili obudziły się konie oraz śpiące nieco dalej pod ścianą trzy na wpół przytomne
kobiety. Wnętrze wypełniło się płaczem, krzykiem i rżeniem wystraszonych koni.
Mężczyzna, który rozwiązał nogi Aleksandry, usłyszawszy jej krzyk, skoczył jak
sprężyna, chwycił za kark odrażającego osobnika i cisnął nim o ścianę jaskini.
– Nie mówiłem ci?! – ryknął. – To jeszcze dziecko. Małe dziecko.
Mężczyzna podniósł się ze złością.
– W naszych stronach dziewczyny takie jak ona rodzą dzieci!
W jego ręku błyszczała wielka, zakrzywiona szabla. Jego towarzysze także dobyli broni
i dołączyli do Tatara.
Taczam Nojan sięgnął po broń, zasłaniając Aleksandrę.
– Do reszty kobiet! – krzyknął.
Aleksandra natychmiast wykonała jego polecenie i pobiegła do trzech kobiet płaczących
ze strachu.
Mężczyźni rzucili się na siebie.
Podczas wieczornej kłótni zorientowała się, że szczeciniasty mężczyzna ma na imię
Berkul. Kreśląc szablą koła w powietrzu, krzyknął:
– Od kiedy to łupy są własnością jednego?! – Wściekły, że nie udało mu się osiągnąć
celu, dodał, ściskając szablę: – Wszystkie łupy są wspólne. Delikatne mięso młodych łań też. Tak
mówi tradycja.
Milczący aż do tej chwili łysy barbarzyńca, uśmiechając się z zadowoleniem, podniósł
włócznię zakończoną żelaznym grotem. Ciesząc się, że będzie miał możliwość rozłupania mu
czaszki, obserwował Taczama.
– Na ziemiach Złotej Ordy nie przeżył jeszcze nikt, kto nie szanował tradycji. Bądź
przeklęty – powiedział.
Szczeciniasty Berkul i jego towarzysze próbowali obejść Taczama Nojana z dwóch stron
i dosięgnąć Aleksandry. Jednak długa szabla kozackiego wojaka, zakończona rękojeścią
w kształcie głowy wilka, za każdym razem przecinała im drogę. Łasicowaty nie był tak głupi jak
pozostali. Był sprytny i przebiegły. Wiedział, że jeśli rozpocznie się bójka, mężczyzna nie odda
życia, zanim go nie odbierze. Nie wiadomo było tylko, czyje to będzie życie. Próbując nastraszyć
przeciwnika, krzyknął:
– Nie pozwolimy ci samemu cieszyć się tą łanią! My też mamy do niej prawo! Albo
zgodzisz się, żebyśmy razem nakarmili się jej mięsem, albo zostawisz ją nam i pójdziesz w swoją
stronę. Możemy też zabrać i to, co nam się należy, i twoją duszę. Tak nakazuje tradycja.
– Nie wolno wyciągać ręki po dziecko! – ryknął Taczam Nojan. Jego głęboki głos odbił
się echem od ścian jaskini. – Tak mówi moja wiara i tradycja.
W jednej chwili skrzyżowały się ich miecze wykonane z podwójnie hartowanej stali.
Wymieszały się płacze i groźby. Aleksandra modliła się, żeby mężczyzna, który ją uprowadził,
wyszedł z tej bójki zwycięsko. Ten barbarzyńca stał się jej wybawcą.
– Zejdź mi z drogi, nikczemniku – grzmiał Taczam Nojan. – Nie będę patrzył na to, że
jesteście potomkami Czyngis-chana, mężami Dżocziego, dżygitami Toka Temura8. Gdyby nasi
przodkowie, nasi chanowie, nasz pan Temur zobaczył, czego się dopuściliście, sam odebrałby
wam życie.
– Zabijcie tego zdrajcę! – krzyknął łasicowaty, lecz nie dokończył.
Kozak obrócił się na jednej nodze i zatopił ostrze w jego żołądku. Ciężka szabla upadła
na ziemię. Ręce ze zdziwieniem powędrowały ku ranie. Z przerażeniem dotknął dłońmi swoich
wnętrzności i osunął się na ziemię bez życia.
– Niech diabli wezmą twoją duszę! – huknął kozacki dżygit i przeraźliwym ruchem
pchnął szablą napierającego na niego drugiego mężczyznę.
Ostrze dosięgło jego szyi i bez tchu padł na ziemię.
Teraz został już tylko on i Berkul. Ich miecze znów się skrzyżowały. W powietrze znów
wyleciał snop iskier. Ponownie rozległy się groźby i przekleństwa, wybuchł lament. Gdy szabla
szczeciniastego dosięgła ramienia Taczama, Aleksandra i trzy kobiety krzyknęły ze strachu.
Mężczyzna błyskawicznym ruchem zgiął się i zatopił swoją szablę w brzuchu wroga.
– Idź do diabła! – Cofnął się Berkul.
Umęczone ramię nie mogło dłużej utrzymać szabli.
Bitwa się skończyła. Taczam natychmiast chwycił leżące przy ognisku siodło i podbiegł
do Aleksandry.
– Szybko! Jedziemy! – krzyknął.
Osiodławszy konia, posadził na nim dziewczynę i zajął miejsce za nią. Chwycił wodze
i ruszył przed siebie. Odwrócił się przez ramię i spojrzał na trzy uprowadzone kobiety.
– Nie zatrzymujcie się! Uciekajcie! Wszędzie pełno zbójów. Jeśli dopisze wam szczęście,
przeżyjecie!
Prowadząc konia, na którego wsadził Aleksandrę, ruszył w stronę śnieżnego blasku
widocznego u wyjścia z jaskini.
IV
Szalejąca w nocy przeraźliwa burza ucichła. Zostały po niej śnieżne zaspy sięgające
kolan. Zimno cięło twarz jak lodowe ostrze. Pod wpływem lekkich podmuchów wiatru
i delikatnych uderzeń skrzydeł, na próżno szukających pożywienia wyczerpanych szpaków,
leżący na gałęziach sosen śnieg opadał na głowy trzech przechodzących pod nimi podróżnych.
Gniewny oddech z trudem brnącego przez śniegi rumaka rozpuszczał powstające wokół jego
pyska sople lodu. Zanim jednak zdążył wyrzucić z siebie kolejny kłąb gorącej pary, zbierająca się
wokół wilgoć ponownie zmieniała się w lód.
Aleksandrze było zimno. Obejmując się ramionami, robiła wszystko, żeby rozgrzać swoje
małe ciało, ale bez rezultatów. Przylgnęła do końskiego grzbietu i tym razem tak próbowała się
ogrzać. Wszystko na próżno. Śnieg spadający na nią z gałęzi drzew całkiem przemoczył jej
ubranie. Trzęsła się z zimna.
Grzęznący w śniegu mężczyzna wyciągnął z końskiego juku olbrzymią skórę i podał jej.
– Masz. Owiń się.
Aleksandra udała, że nie słyszy. Nie mogła mu wybaczyć, że zabił tamtych trzech
mężczyzn. Gdyby ten barbarzyńca jej nie uprowadził, spałaby teraz w domu, w cieplutkim łóżku,
otulona zapachem chleba pieczonego na sosnowym ogniu.
Nie zatrzymując się, mężczyzna szturchnął dziewczynę łokciem.
– Masz. Owiń się.
Aleksandrze przeszło przez myśl, że może jednak dobrze by było, gdyby nie gardziła jego
dobrym gestem. Rozum podpowiadał „Weź”, ale jej cierpiąca dusza nie chciała przyjąć pomocy
od mężczyzny, który był przyczyną całego tego nieszczęścia. Jednak okropnie marzła. Miała
wrażenie, że ogarnia ją śmiertelny sen. Chciała zasnąć. Natychmiast. Głębokim, słodkim snem.
Gdyby zasnęła, może we śnie ponownie ujrzałaby swój dom. Mamę, tatę, Dunję, złotego koguta
na wieży zegarowej kościoła pomalowanego na biało. Ale już poprzedniej nocy Aleksandra
zrozumiała, jak pełen niebezpieczeństw może być sen.
– Nie śpij! – Naprawdę to słyszała czy tylko tak jej się wydawało?
Bujając się na końskim grzbiecie między jawą a snem, z całych sił próbowała
powstrzymać opadające powieki.
Olbrzymi barbarzyńca myślał, że dziewczyna go nie słyszała, dlatego znów ją trącił. Tym
razem mocniej.
– Masz. Owiń się.
– Nie chcę.
– Zamarzniesz.
– Nieprawda. Jestem przyzwyczajona.
Po raz pierwszy dała o sobie znać rodząca się w jej dziecięcym duchu zawziętość.
Ukradkiem zerknęła na próbującego przedrzeć się przez śniegi mężczyznę. Jego
wystające spod chusty włosy i broda były zamarznięte. Krzaczaste brwi, a nawet rzęsy były białe
od lodu. Wśród spowijającej wszystko bieli widać było tylko jego czarne oczy.
Nagle Aleksandra zaczęła się zastanawiać, dlaczego, mimo że śnieg sięgał mu już do
pasa, mężczyzna nie wsiadł na konia. Wczorajszej nocy związał ją i rzucił na koński grzbiet, po
czym sam wskoczył na siodło, żeby zagrzać do biegu wierzchowca pędzącego jak błyskawica
pośród huczącej burzy. Teraz mógł zrobić to samo. Dlaczego nie wsiadł na konia?
Barbarzyńca zatrzymał konia i wyciągnął skórę w stronę Aleksandry. Tym razem jego
głos był bardziej srogi:
– Weź to natychmiast i się owiń. Inaczej przełożę cię przez kolano i porządnie stłukę.
Czy to ze strachu, czy dlatego, że z zimna nie miała już siły dłużej się opierać, Aleksandra
pochyliła się i wzięła od mężczyzny skórę.
– Okropnie śmierdzi.
– Przyzwyczaisz się. Smród jest lepszy od zamarznięcia.
Podczas gdy z obrzydzeniem próbowała owinąć skórą swoje drobne ciało, dostrzegła
w rękach mężczyzny długą linę.
– Zwiążesz mnie?
– Nie, sama się zwiążesz.
Podał linę dziewczynie. Na ściętej zimnem twarzy mężczyzny pojawił się buńczuczny
grymas.
– Dobrze przewiąż tym skórę, żeby się nie otworzyła. Tak jak ja. Spójrz. Zrozumiałaś?
Oczywiście, że zrozumiała. Za kogo uważał się ten dzikus? Dokładnie przewiązała się
w talii. Powoli jej ciało zaczęło ogarniać cudowne ciepło.
Tym razem mężczyzna wyciągnął z juków niewielkie skrawki futra. Zatrzymał konia.
– Nie wierć się.
– Co chcesz zrobić?
Kawałkiem futra dokładnie owinął prawą stopę dziewczyny. Czubki palców już zaczęły
jej zamarzać. Przeszedł na drugą stronę i to samo zrobił z drugą stopą.
– Teraz w stopy też będzie ci ciepło.
Aleksandra szukała ratunku dla swoich marznących dłoni. Przykładając palce do ust,
próbowała rozgrzać je ciepłym oddechem. W końcu wsunęła je pod skórę.
Mężczyzna zauważył, że dziewczynkę ogarnia spokój. Pociągnął konia i ruszył w drogę.
– Dlaczego mnie nie związałeś?
– To niepotrzebne.
– Ale wczoraj w nocy to zrobiłeś.
– Wczoraj byłaś moim łupem.
– A dziś?
– Towarzyszem drogi.
– Uderzyłeś mnie i związałeś.
– Gdybyś się nie darła i nie próbowała uciekać, nie zrobiłbym tego.
– A jeśli znów spróbuję uciec?
– Uciec? Dokąd?
Koń, wyrzucający z pyska i nozdrzy kłęby gorącej pary, nagle się zatrzymał. Głęboko
wciągnął zimne powietrze. Coś wyraźnie go zaniepokoiło. Mężczyzna też zaczął nasłuchiwać.
W chwili gdy wykonał krok naprzód, powietrze przeciął świst, a w jego lewym ramieniu utkwiła
strzała. Gdyby się nie poruszył, strzała pewnie trafiłaby go w brzuch lub przeszyła mu serce.
Z jego ust wydobył się krzyk pełen bólu. Na widok ogromnej strzały sterczącej z ramienia
mężczyzny Aleksandrę ogarnęło przerażenie. Co miała robić?
– W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. – Aleksandra pospiesznie wyciągnęła krzyż. –
Święta Maryjo, Matko Boża, miej mnie w swojej opiece.
– Zeskakuj! Szybko! – nakazał jej mężczyzna.
Aleksandra ze strachem ześlizgnęła się z końskiego grzbietu. Podczas gdy on próbował ją
osłonić, ze świstem przemknęła nad nimi druga strzała i wbiła się w pień wielkiej sosny.
Mężczyzna pociągnął konia za uzdę i położył na śniegu. Zwierzę jakby zwietrzyło
niebezpieczeństwo, bo bez sprzeciwu ułożyło się na ziemi. Kozak ukrył dziewczynę za końskim
ciałem i kazał jej się nie wychylać. Dobywszy zza pasa szabli zakończonej rękojeścią w kształcie
wilczej głowy, krzyknął:
– Niech cię szlag! Czy dżygit chowa się jak kobieta w gałęziach drzew? Pokaż się,
diabelski pomiocie!
Spomiędzy drzew dało się słyszeć paskudny śmiech. Aleksandra natychmiast poznała ten
okropny głos. „Szczeciniasty barbarzyńca!”.
Tak, to był on, Berkul, którego Taczam przeszył szablą, a myśląc, że nie żyje, pozostawił
w jaskini.
– Gdybym wiedział, że tak jak kot masz dziewięć żyć, od razu wyrwałbym ci głowę,
Berkul Dżan.
Ponownie rozległ się śmiech. Tym razem był znacznie bliżej.
– Nie ma więcej strzał – wyszeptał mężczyzna do Aleksandry.
– Skąd wiesz?
– Gdyby było inaczej, już dawno próbowałby mnie nimi przebić.
Mężczyzna chciał uspokoić Aleksandrę, ale zdawał sobie sprawę, że są teraz w większym
niebezpieczeństwie niż w nocy. Wciąż krwawił i opadał z sił. W każdej chwili mógł zemdleć.
Ten łotr pewnie zwlekał z pokazaniem się, aż ten całkiem osłabnie. A to miało nastąpić już
wkrótce. Taczam tracił przytomność.
Nie stało się jednak to, czego się obawiał. Szeroko się uśmiechając, Berkul wyszedł ze
swojej kryjówki. Jak przypuszczał Taczam, nie miał już strzał. Zrzucił z pleców pusty kołczan
i łuk, po czym chwycił długą zakrzywioną szablę. Ranę, którą otworzył mu Taczam, przewiązał
niebieskim suknem. Taczam rozpoznał ten zakrwawiony materiał. Był to kawałek sukienki jednej
z trzech porwanych kobiet, którym tej nocy kazał uciekać. Czyja krew była na suknie –
szczeciniastego czy tej biednej kobiety?
– Nie zamierzam oddać ci tej młodej łani – warknął Berkul. – Moje kwoki okazały się
nieświeże.
Szczeciniasty oparł się plecami o drzewo. Gdy wstrząsnął gałęziami, na głowę posypał
mu się śnieg.
„On także jest bez sił”, pomyślał Taczam. Nie brał pod uwagę kolejnej walki. Skoro
mimo rany doszedł tak daleko, mogli być z nim pozostali. Może też kryli się za drzewami.
Możliwe, że to oni wystrzelili te dwie strzały. To oczywiste, że mogli czekać na znak Berkula,
żeby zarzucić go gradem strzał.
Mężczyźni stali tak jeszcze przez jakiś czas, mierząc się wzrokiem. Taczam starał się
usłyszeć choćby najcichszy dźwięk, dostrzec najmniejszy ruch.
W końcu szczeciniasty znów się odezwał:
– Gdybyś nie próbował zniweczyć naszej grabieży, rozwiązując kobiety, może
sprzedałbym te kwoki jakiemuś głupiemu handlarzowi niewolników. Ale kto zapłaci za trupy?
Mężczyzna jeszcze raz wybuchnął śmiechem, ale jego twarz natychmiast wykrzywił
grymas bólu. Uniósł rękę, wskazując na Aleksandrę.
– Teraz muszę zabrać tę młodą łanię. Oddaj mi dziewczynę.
Taczam zauważył, że głos mężczyzny jest coraz cichszy. Tym razem Berkul odezwał się
do Aleksandry:
– Chodź do mnie, kurczaczku.
Ukryta za koniem Aleksandra widziała, jak iskry w oczach mężczyzny gasną. Nagle
Berkul zaniósł się głośnym kaszlem. Jego ciałem wstrząsnął spazm, a twarz wykrzywiła się
z bólu. Gwałtownie oparł się o sosnę i tym samym zmącił jej spokój. W odpowiedzi spadła na
niego porcja śniegu. Berkul spojrzał do góry na puch. Jego twarz na chwilę rozświetlił dziecięcy
uśmiech. Dwie z pozostawionych przez Taczama kobiet zatrzymał strzałami, trzeciej odebrał
wszystko, co mógł, i również posłał do piekła. Pomimo rany pragnienie zemsty doprowadziło go
aż tutaj, ale to był już koniec. Śmierć wyciągnęła rękę po szczeciniastego jeźdźca. Nie było
ucieczki.
Widząc drżącego Berkula, Taczam postanowił spróbować szczęścia. Jeśli byli przy nim
pozostali, i tak się nie uratują. Zabiją go i zabiorą dziewczynę. Jednak jeśli szczeciniasty jest
sam… Odwrócił się i spojrzał na Aleksandrę. Upewnił się, że ukryta za końskim ciałem
dziewczynka jest bezpieczna. Jej drobne ciało nikło za potężnym zwierzęciem. Ponownie
odwrócił się do Berkula.
– Ty niegodziwcze! – wykrzyknął i rzucił się w jego stronę.
Udało mu się dotrzeć do mężczyzny, choć miał wrażenie, że dzieli ich większa odległość
niż do góry Kaf9. Mężczyzna stał nieruchomo. Nikt też nie przybiegł mu z pomocą.
– Ty niegodziwcze – powtórzył Taczam. – Nie wiesz, co mówi prawo Złotej Ordy?
Berkul nie był w stanie już dłużej utrzymać się na nogach. Najpierw wypuścił w śnieg
szablę, aby po chwili paść do stóp dawnemu towarzyszowi.
– Wiem – mruknął. – Nie podnoś szabli na błagających i bezbronnych.
– Co jeszcze?
– Nie gwałć.
Aleksandra, próbując usłyszeć przechodzący w szept głos mężczyzny, wyszła ze swojej
kryjówki i podbiegła do Taczama Nojana.
„Jakże dziwni byli ci barbarzyńcy. Rozmawiali, walcząc i umierając”.
– A co ty zrobiłeś? – Taczam też z trudem utrzymywał się na nogach.
Powoli odwrócił głowę. Kapiąca z jego ramienia gorąca krew roztapiała śnieg, drążąc
czerwoną dziurę.
– Podniosłem szablę na błagających i bezbronnych – jęknął Berkul.
Drugi wojak również osunął się na kolana. Na czole perlił mu się pot. Mimo
przejmującego zimna jego ciało płonęło.
– Co jeszcze?
– Gwałciłem.
– Nie podeptałeś prawa Złotej Ordy?
– Podeptałem.
Berkul spojrzał martwymi oczami na mężczyznę. Spojrzał ze zdumieniem na strzałę
w jego ramieniu, jakby dopiero ją zauważył. Na jego twarzy pojawiła się radość.
– Ty też za mną podążysz, kozacki wilku – powiedział, uśmiechając się z wysiłkiem. –
W drodze do piekła nie zostawisz towarzysza samego. Ty też umierasz.
Słysząc to, Aleksandra drgnęła. Mieszały się w niej uczucia radości i strachu. Śmierć
obydwu mężczyzn oznaczała jej ocalenie. Ale co zrobi, jeśli umrze Taczam? Dokąd pójdzie?
Pomyślała o rumaku. Koń na pewno dokądś ją zabierze. Nagle przepełniła ją nadzieja. Poczuła
się silniejsza.
Taczam został zraniony w lewe ramię, lecz ból ogarniał już całe jego ciało. Szabla stała
się tak ciężka, że nie mógł jej unieść. Było gorzej, bo nie mógł nawet poruszyć ręką. Chciał
jednak pozostać wierny stepowym tradycjom. Rozłożył palce i upuścił szablę o rękojeści
w kształcie głowy wilka. Zdrową ręką chwycił szczeciniastego.
– A wiesz, jak nasz przodek Czyngis-chan kazał postępować z tymi, którzy nie szanują
prawa, Berkul Dżan?
Mężczyzna bezskutecznie starał się otworzyć oczy.
– W-wie-em… – wyjąkał szeptem. – Cze-e-ka i-ich ś-śmie-erć.
Taczam puścił mężczyznę. Jego ręka powoli przesunęła się w kierunku pasa. Aleksandra
na widok zakrzywionego sztyletu, który zeszłej nocy barbarzyńca przyłożył jej do gardła,
zatrzęsła się ze strachu.
Nastąpiła długa cisza. Oddech Berkula stał się szybszy. Jego pierś poruszała się jak miech
kowalski. Głowa mu opadła. Uniósł ją resztkami sił. Otworzył półprzytomne oczy i…
z nieoczekiwaną zwinnością położył rękę na krwawiącym ramieniu Taczama.
– Rozkaz to rozkaz – wyszeptał. – Musi być wykonany.
Aleksandra ze zdziwieniem obserwowała, jak Taczam Nojan z wielkim wysiłkiem unosi
ranną rękę i kładzie ją na ramieniu Berkula. Z każdej zmarszczki na jego twarzy można było
wyczytać ból. Aleksandra poczuła, że zaciska zęby, jakby i ona odczuwała ten ból.
Dwaj mężczyźni trwali teraz we wzajemnym uścisku. Ich oddechy się połączyły. Koń,
jakby przeczuwając nadchodzące nieszczęście, ciągnąc za sobą uprząż, powoli zbliżył się do
swojego pana, powąchał go i próbował odepchnąć. Jakby chciał powstrzymać mężczyznę przed
tym krwawym ciosem. Obrócił głowę i skupił wzrok na Aleksandrze. Teraz podszedł do
dziewczynki, jakby chciał jej zasłonić ten potworny widok. Aleksandra zrozumiała, co miało się
zaraz wydarzyć, ale nie mogła odwrócić wzroku od dwóch barbarzyńców. Niezależnie od
wszystkiego chciała to zobaczyć. Zwierzę zrobiło się niespokojne, potrząsnęło łbem. Postąpiło do
przodu, lecz widząc, że dziewczyna nie rusza się z miejsca, wróciło.
Ta scena ciągnęła się w nieskończoność. Tym razem ciszę przerwał Taczam Nojan.
– Masz rację, Berkul Dżan… Czyngis-chan nie na próżno ustanowił prawa.
Mężczyźni jeszcze raz skrzyżowali spojrzenia. Ku ponownemu zdziwieniu Aleksandry na
twarzy Berkula pojawił się wyraz spokoju i radości. Nagle zobaczyła, jak bezsilne ciało
szczeciniastego osuwa się na ziemię. W tej samej chwili nieszczęsny sztylet błyskawicznie
zatopił się w jego wnętrznościach. Oczy Berkula otworzyły się szeroko, a z jego ust wydobyło się
westchnienie.
– Boże... – padło ostatnie słowo z jego ust.
Obaj mężczyźni przewrócili się w śnieg. Z drzewa znów posypał się biały puch. Dwa
ptaki poderwały się z gałęzi. Później nastała cisza.
Aleksandra nie bała się i nie krzyczała. Jej serce stało się twarde jak kamień. Niemająca
nawet dziewięciu wiosen Aleksandra od wczorajszego wieczora stała się świadkiem pokłosia
śmierci. Wciąż miała przed oczami sąd Taczama nad szczeciniastym.
– Ja też będę dochodzić sprawiedliwości, jeśli ktoś mi zawini – wyszeptała dziewczyna.
Spojrzała na leżącego nieruchomo na Berkulu wielkiego barbarzyńcę. Zastanawiała się,
czy naprawdę nie żyje. Nawet jeśli nie umarł, z olbrzymią raną na ramieniu nie przeżyje długo na
tym zimnie. Nawet jeśli żyje, wilki nie dadzą mu spokoju. Ale Aleksandra Anastazja Lisowska
przeżyje. Musi przeżyć, żeby wymierzyć sprawiedliwość.
Chwyciła za końską uprząż. Małą rączką pogłaskała czoło rumaka. Koń nie chciał
opuszczać swojego pana.
– Od teraz będziesz nazywał się Nadzieja – powiedziała Aleksandra. – Teraz tak bardzo
potrzebuję nadziei.
Jej słodki głos był jak muzyka, miękki i ciepły.
Koń spojrzał na rozciągniętego na ziemi Taczama Nojana, a później na gładzącą go po
głowie dziewczynkę. Aleksandra wyczytała z jego oczu smutek.
– Wiem – wyszeptała do końskiego ucha. – Smutno ci, że musisz rozstać się ze swoim
panem. Nie był takim złym człowiekiem, na jakiego wyglądał. Spójrz, czym obwiązał mi stopy.
Aleksandra jeszcze raz spojrzała na kawałki futer, którymi niedawno Taczam obwiązał jej
stopy, żeby nie zmarzły. Życie tak szybko mijało wśród dzikiej przyrody. Miała dopiero osiem
lat, ale wydawało jej się, że przez tę jedną noc przeżyła tysiąc lat. Olbrzymi jeździec też. Jeszcze
przed chwilą ryczał w pełni majestatu, a teraz nie żył albo zaraz miał umrzeć. Serce dziewczyny
ścisnął ból. Czy smutno jej było z powodu śmierci barbarzyńcy, który ją uprowadził i wywrócił
jej życie do góry nogami? „Daj spokój – przemknęło jej przez myśl – niech umiera”.
Długo to trwało, ale w końcu Aleksandrze udało się osiodłać konia.
– Dalej, zabierz mnie stąd. Tylko ty znasz drogę do mojego domu.
Zwierzę najpierw spojrzało na swojego pana, jakby chciało się pożegnać, po czym od
niechcenia ruszyło do przodu.
W tej chwili wydarzyło się coś, czego Aleksandra się nie spodziewała.
– Nie odchodź – usłyszała.
Siedząc na końskim grzbiecie, odwróciła się i spojrzała za siebie.
Taczam Nojan wyciągał do niej rękę. Spadający z drzewa śnieg zaczął już okrywać go
puchową kołdrą.
– Nie zostawiaj mnie – wyszeptał, ale Aleksandra całą sobą słyszała jego słowa jak krzyk.
– Nie zostawiaj mnie, dziecko.
V
Wiosna 1518
Stojąc w oknie, ubrana jak panna młoda Aleksandra spoglądała na drzewa. Wiosna
w całej krasie zadomowiła się w ogrodach pałacu na Krymie. Wszędzie latały motyle. Zupełnie
jak wtedy, gdy była dzieckiem. Były czerwone i żółte. Radośnie uderzały skrzydełkami. Z jedną
tylko różnicą, teraz Aleksandra musiała patrzeć na nie z okna, zza tiulowej zasłony. Tak bardzo
chciała latać razem z nimi. Gdy na nie patrzyła, z jednej strony jej serce przepełniała radość,
a z drugiej odczuwała głęboki smutek. Od tamtej ciemnej nocy minęły już cztery zimy, a dwa
lata, odkąd została oddana do pałacu na Krymie. Teraz Aleksandra miała już dwanaście lat.
Jeszcze przez chwilę z radością obserwowała gałęzie, które zdobiły białe i fioletowe
kwiaty. Wyglądały tak, jakby były dumne ze swojego piękna. Delikatnie kołysały się na wietrze.
Judaszowce miały swój czar. Przenosiły Aleksandrę do innego świata. Czasami były tajemnicze,
innym razem pełne majestatu. Niekiedy były jak głośny krzyk, a czasem jak kobiecy śmiech.
Uwielbiała żółte kwiaty, ale dwa lata temu, tego gorącego, letniego dnia, gdy przyjechali do
Bachczysaraju, ujrzała wspinające się po białych ścianach purpurowe judaszowce, bugenwille
i bielunie. Urzekła ją okazałość tego koloru. Dzięki nim świat stawał się piękniejszy,
subtelniejszy, bardziej żarliwy i litościwy. Zawsze, gdy zakwitały, miała ochotę śpiewać.
Aleksandra wyraziła swoje pragnienie sułtance Güldane, matce swojego pana, chana
krymskiego Mehmeda Gireja.
– Jeśli mój pan pozwoli, chciałabym wyhaftować chusteczkę z purpurowego muślinu.
– Umiesz haftować?
– Tak, mama mnie nauczyła.
– Czy koniecznie musi być purpurowa?
– Bardzo lubię ten kolor.
Starsza kobieta z uwagą spojrzała w niebieskozielone oczy dziewczyny. Lubiła tę małą
uśmiechniętą Rusinkę. Natychmiast odnalazła purpurową krepę. Podając ją dziewczynie,
uważnie na nią spojrzała i powiedziała:
– Purpura to kolor władzy, chwały, cesarzy i cesarzowych. Życzę ci, aby twoje życie
upłynęło w purpurze.
Od tego dnia purpura stała się kolorem Aleksandry.
Gdy tylko przywieziono ją do pałacu, smutek w oczach dziesięcioletniej wówczas
dziewczynki, w którym można było wyczytać wszystkie jej bolesne przeżycia, ujął serce sułtanki
Güldane. Choć chcieli ją mieć wszyscy kupcy, mężczyzna, który ją uprowadził, w żadnym
wypadku nie chciał jej sprzedać. Kobieta nie mogła tego zrozumieć. Dlaczego mężczyzna, który
porwał dziewczynę, łamał ręce tym, którzy chcieli ją kupić za dobre pieniądze? Kazała ich
obserwować.
Pewnego dnia sama potajemnie ich śledziła. Od pierwszej chwili polubiła dziewczynę.
Wezwała mężczyznę do pałacu. Wtedy opowiedział jej, że uprowadzoną dziewczynę kocha jak
córkę i wolałby umrzeć niż ujrzeć ją w rękach handlarzy niewolników.
– Ale ja nie chcę, żeby była niewolnicą, dżygicie Nojanie.
– Aleksandra przyzwyczajona jest do wolności, gór, lasów, rzek. Tu będzie się czuła jak
w niewoli, Sułtanko Matko.
– Jak długo jeszcze będziesz ją chronił? Zastanawiałeś się nad tym? Dziewczyna dorasta.
Owszem, często o tym myślał. Tego dnia Sułtanka Matka i Taczam Nojan długo
rozmawiali, a następnego mężczyzna przekazał dziewczynę ludziom przysłanym przez sułtankę.
– Sprzedałeś mnie! Sprzedałeś! – wykrzykiwała do mężczyzny.
Zupełnie jak pierwszej nocy okładała olbrzyma małymi piąstkami. Opierała się
strażnikom przybyłym z pałacu. Nawet podrapała kilku z nich, ale w końcu się poddała.
Gdy powóz mający ją zawieźć do pałacu ruszył, dziewczyna usłyszała głos Taczama
Nojana:
– Bądź szczęśliwa, dziecko.
– A ty bądź przeklęty!
– Zrobiłem to dla ciebie.
– Nie zostawiaj mnie… Ja ciebie nie zostawiłam. Ty też mnie nie zostawiaj.
Powóz odjechał, jednak Taczam nadal stał w tym samym miejscu. Potężny Tatar
z przejęciem patrzył, jak dziewczynka, która wywróciła jego życie do góry nogami, odjeżdża.
„Czyżbyś płakał, dżygicie? – zapytał siebie. – Niech jedzie, gaduła. Mężczyźni nie
płaczą. Nie widzisz? Kurz wleciał mi do oczu”.
Płakał. W jego skostniałym sercu wzbierały gniewne fale. Taczam Nojan patrzył, dopóki
powóz nie zniknął mu z oczu.
– Nigdy cię nie zostawię, dziecko – wyszeptał i pospiesznie otarł zbierające się w jego
oczach łzy.
Gdy Aleksandra dojechała do pałacu, jej oczy były spuchnięte od płaczu. Podobnie jak
wtedy, gdy wsadzano ją do powozu, tak i przy wysiadaniu dzielnie walczyła. Ucierpiało kilku
strażników i trzej słudzy Sułtanki Matki.
Przez wiele dni przerażona cichutko siedziała w kącie. Gdy ktoś próbował otworzyć
drzwi, rzucała w niego, czym popadnie. Służące opowiadały sułtance, że nocami Aleksandra
modli się: „Proszę, Matko nasza, Maryjo, miej mnie w swojej opiece”. Zupełnie jakby
wyczekiwała nowych cierpień.
Tego dnia pochłonięta myślami Aleksandra usłyszała na zewnątrz pospieszne kroki. Gdy
wstała i otworzyła drzwi, ujrzała sułtankę Güldane idącą pod rękę ze swoją synową Aj Balą
otoczoną zastępem służących. Na widok Aleksandry zasłona smutku, która przysłaniała twarz
kobiety od dnia śmierci jej męża, chana Mengli Gireja przed trzema laty, na chwilę ustąpiła
miejsca radości. Dzieląc to szczęście, Aleksandra pokłoniła się z szacunkiem i pozdrowiła
staruszkę. Ponieważ sułtanka Güldane rzadko opuszczała swoje komnaty, nieczęsto można było
ją spotkać. Kobieta czasem wzywała Aleksandrę i rozmyślała, słuchając śpiewanych przez nią
pieśni.
W pierwszych dniach po przybyciu do pałacu służące uprzedziły ją:
– Nigdy nie odzywaj się pierwsza. Nie wolno ci się odezwać ani przed żoną chana
Mehmeda Gireja, ani przed jego matką sułtanką Güldane.
– Dlaczego?
– Bo to nie uchodzi. Nie unoś nawet głowy, dopóki nie przemówią.
– A to dlaczego?
– Bo takie są konwenanse.
– Co to są konwenanse?
– Szacunek, wychowanie, dobre maniery, zasady.
Jednak gdy sułtanka Güldane po raz pierwszy wezwała do siebie Aleksandrę, ta
z przekory postąpiła zupełnie inaczej. Uważnym wzrokiem patrzyła na piękną skośnooką
staruszkę.
– Dlaczego mnie kupiłaś?
– Źle zrobiłam?
Aleksandra zdziwiła się, że kobieta ma tak czysty, łagodny i miękki głos.
– Nie podoba mi się tutaj.
– Dlaczego? – spytała ze współczuciem staruszka dziesięcioletnią dziewczynkę, która
przyglądała się jej ze śmiałością.
– Pobili mnie. Powyrywali mi włosy.
Starając się udowodnić, że to, co mówi, jest prawdą, próbowała pokazać swoje sięgające
talii, rude, falowane włosy.
Słysząc tę skargę, sułtanka Güldane zdecydowanym ruchem odwróciła głowę i spojrzała
na służące. Jedna z nich padła na ziemię i ucałowała szatę kobiety.
– Nie chciała się umyć, Sułtanko Matko – wyszeptała. – Nie mogłyśmy po dobroci
doprowadzić jej do łaźni. Niech Bóg…
Sułtanka Güldane gestem uciszyła drżącą przed nią ze strachu kobietę.
„Teraz mnie się dostanie”, pomyślała Aleksandra.
Ale tak się nie stało.
– Co ci zrobiły? – spytała staruszka łagodnym głosem.
– Biły mnie po rękach i głowie, wbijały mi grzebień, polewały mnie wrzątkiem.
Kobieta, widząc, że oczy dziewczynki napełniają się łzami, wyszeptała:
– Zbliż się. Usiądź przy mnie.
Aleksandra, zemściwszy się za otrzymane razy, wśród zdziwionych spojrzeń służby
podeszła pewnym krokiem i usadowiła się wygodnie obok matki chana krymskiego. Była wysoka
jak na swój wiek, ale gdy usiadła na dużej sofie, jej nogi nie sięgały podłogi.
– Nie lubisz się myć?
– Bardzo lubię – odpowiedziała bez namysłu Aleksandra.
– Skoro tak, to dlaczego nie chciałaś iść do łaźni?
– Nie mogłam myć się przy innych. Patrzyły na mnie.
Kobieta odwróciła głowę i zakryła ręką usta, starając się ukryć śmiech. Służące, widząc,
że gniew Sułtanki Matki minął i że się uśmiecha, również się uspokoiły.
– Dobrze – powiedziała sułtanka Güldane. – Skoro jednak lubisz się myć, od tej pory
będziesz zostawała sama. Nikt nie będzie na ciebie patrzył. Zgoda?
Aleksandra pokiwała głową.
– Chcesz wiedzieć, dziecko, dlaczego cię tu sprowadziłam?
Dziewczynka przytaknęła.
– Miałam taką córkę jak ty. Gdyby żyła, może byłaby podobna do ciebie. Bóg kochał ją
bardziej niż nas i zabrał ją do siebie. Nie miała nawet pięciu lat. Druga moja córka, Aisze, jest
bardzo daleko, na dworze sułtanów osmańskich. Została żoną sułtana Selima. – Przełknąwszy
łzy, staruszka mówiła dalej. – Uważam, że obskurne izby w chanach i winiarniach, w których roi
się od pijaków i rozbójników, to nie miejsce dla pięknych, młodych dziewcząt. Potrzebne im
matczyne ramiona. Oczywiście nie zastąpię ci prawdziwej mamy, ale potrzebujesz kogoś, kto cię
ochroni.
Mówiąc to, kobieta chciała pogłaskać Aleksandrę po jedwabistych włosach, ale
dziewczynka ze strachem odchyliła głowę.
– Mój dżygit mnie ochroni – ucięła zdecydowanie.
Sułtanka Güldane wyczytała w oczach dziewczynki ból i przerażenie.
„Nie ma jeszcze dziesięciu wiosen, a kto wie, ile już doświadczyła cierpienia i strachu”,
pomyślała.
– Wiem – powiedziała miękkim głosem. – Słyszałam, że na targu handlarze niewolników
ze strachu przed dżygitem Nojanem bali się nawet do ciebie zbliżyć. Przekonała go dopiero moja
prośba.
– Sprzedał mnie!
– Sprzedał?
– Nie sprzedał mnie handlarzom niewolników, ale tobie tak.
Sułtanka Matka pokręciła głową.
– Mylisz się – stwierdziła i spojrzała dziewczynie w oczy. – Taczam Nojan nie przyjął
ode mnie za ciebie nawet jednego akcze, Aleksandro. On cię nie sprzedał. Uratował cię.
Aleksandra milczała.
– Nie możesz nienawidzić Taczama Nojana, wręcz przeciwnie, powinnaś go kochać. Czy
nie tak?
Kochać? Nigdy nie przyszło jej to do głowy. Miała pokochać barbarzyńcę, który wyrwał
ją z własnego domu? Czy to w ogóle możliwe?
„Nie! Nigdy!”, coś w niej krzyknęło.
Dlaczego nie czuła do niego wrogości? Czy to właśnie była miłość? Niebycie wrogami?
– Odpowiedz, dziecko – poprosiła sułtanka.
Aleksandra nieświadomie pokiwała głową.
Mając na uwadze, że dziewczyna znów może się przestraszyć, Sułtanka Matka, tym
razem bardzo powoli, wyciągnęła rękę i pogłaskała ją po włosach. Aleksandra już zapomniała,
jak to jest czuć kobiecy dotyk. Minęły cztery lata, odkąd mama głaskała ją po włosach. Ręka
sułtanki stała się dla niej ręką matki. Nie chciała, żeby kiedykolwiek wypuszczała jej włosy.
Kobieta podniosła palcem wskazującym podbródek Aleksandry i odwróciła jej twarz w swoją
stronę. Długo patrzyła jej w oczy. Głębokie niebieskozielone oczy zaczęły zachodzić łzami. Była
pod wrażeniem, jak ta mała dziewczynka walczy, zagryzając usta, żeby pokonać płacz. Z trudem
się powstrzymała, żeby nie wziąć jej w ramiona. W tej samej chwili Aleksandra wyczytała
współczucie w oczach starszej kobiety.
– Zdaje mi się, że obydwoje się za sobą stęskniliście – powiedziała sułtanka Güldane,
odwracając się do służących. – Prześlijcie wiadomość, niech dżygit Nojan przyjdzie odwiedzić
swoją córkę. Uśmierzą swoją tęsknotę, a wojak, widząc, że dziewczynie nie dzieje się krzywda,
uspokoi serce.
„Córkę?”, pomyślała Aleksandra.
– On nie jest moim ojcem – szepnęła cicho. – Porwał mnie. Mój tata został bardzo daleko.
Tego dnia coś drgnęło w twardym jak kamień sercu Aleksandry. Delikatne uderzenie,
którego nie czuła od lat. Drżenie.
– Jeśli nie chcesz, nie poślę po niego – oznajmiła kobieta.
– Niech przyjdzie – powiedziała pospiesznie, obejmując dłonie staruszki.
– Dobrze, w takim razie ustalone. Poślemy po dżygita Nojana. Ale mam warunek.
Opowiesz mi o przygodach, jakie mieliście. Dobrze?
Ach, jak bardzo zmiękło to zhardziałe serce.
– Dobrze – obiecała Aleksandra.
– Obiecujesz?
– Obiecuję. Ale co się stało z Aisze?
W tej chwili nic nie mogło bardziej zdziwić sułtanki Güldane. Była pod wrażeniem uwagi
dziewczynki. Powiedziała jej tyle różnych rzeczy, jedynie wspominając Aisze, ale o tym
pamiętała. Co więcej, spoglądając na nią, czekała na odpowiedź. Myśli kobiety powędrowały
daleko, aż na drugi brzeg Morza Czarnego.
– To długa historia – wyszeptała.
– Nie szkodzi. Posłucham. Lubię długie historie.
– Ale ta jest smutna.
Dziewczynka ściągnęła usta.
– Jestem przyzwyczajona do smutku.
Upór i słowa dziewczynki wstrząsnęły staruszką. Próbowała się uśmiechnąć.
– Ale ta historia jest smutna dla mnie. Nie chcesz, żebym się smuciła, prawda?
Dziewczynka pokręciła głową.
Sułtanka Güldane powiedziała powoli:
– Obiecuję ci, że pewnego dnia opowiem ci historię Aisze. Dobrze?
Przytaknęła.
Tego dnia sułtanka Güldane zabrała Aleksandrę z pomieszczeń dla służby i przeniosła ją
do własnych komnat. Kazała przygotować dla niej pokój i wyznaczyła tatarską służącą, która
miała zająć się dziewczynką. Właściwie służąca też była jeszcze dzieckiem. Merzuka była tylko
siedem lat starsza od dziesięcioletniej Aleksandry. Nie można było jej nazwać brzydką, piękna
też nie była, ale za to była bardzo zdolna. Od tego dnia sułtanka Güldane, piękna żona chana
krymskiego Mehmeda Gireja – Aj Bala Hatun i Merzuka starały się zrobić prawdziwą damę z tej
małej Rusinki, która mimo swojego młodego wieku przeżyła tyle bólu i strachu. Dziewczynka
była bardzo pojętna i szybko wszystkiego się nauczyła.
Taczam Nojan często ją odwiedzał. Siedząc naprzeciw siebie, godzinami rozprawiali na
różne tematy.
Gdy przyszedł do niej po raz pierwszy, Aleksandra zapytała szorstko:
– Dlaczego mnie zostawiłeś?
Taczam milczał. Nie spuszczał oczu z dziewczyny.
– Ty… dorastasz.
Ta dziewczyna, niegdyś wiecznie gotowa do walki z każdym, kto stanął jej na drodze,
wreszcie znalazła miejsce, gdzie czuła się bezpieczna. W spokoju przechadzała się korytarzami,
szurając klapkami. Zasypywała mieszkańców pałacu gradem pytań. Przesłuchiwała nawet
samego chana – Mehmeda Gireja. Czas mijał, a ona przestała już być dzieckiem.
Pewnego dnia pałac wypełnił się radosnym śmiechem przywodzącym na myśl wiosenny
potok. Od dnia, gdy ją tu sprowadzono, pomimo całej uwagi i opieki, jaką była otoczona, nie
udało się przywołać na jej usta uśmiechu. Teraz jednak biegała radośnie po ogrodzie, goniąc
motyle przelatujące z kwiatka na kwiatek. Jej szarawary i śliczny kaftan rozwiewał wiatr.
– Ta dziewczyna jest szalona! – wołała z trudem łapiąca oddech Merzuka, która usiłowała
ją dogonić.
Odbijający się od ścian śmiech Aleksandry był tak piękny, że motyle nawet przed nią nie
uciekały. Trzepocząc kolorowymi skrzydłami, bawiły się w jej włosach. Oczy stojącej w oknie
sułtanki Güldane, długo obserwującej radość i szczęście dziewczynki, wypełniły się łzami.
– Spójrz, źrenico mojego syna chana, matko moich wnuków, moja piękna i dobra synowo
Aj Balo – powiedziała. – Ja tego nie zobaczę, ale ty tak. Nie było to dane mojej córce Aisze, ale
pewnego dnia ta dziewczyna zdobędzie tron i koronę. Chcę, żebyś zaopiekowała się nią po mojej
śmierci. Zajmiesz się moją dziewczynką.
Staruszka wysunęła rękę spod ramienia synowej. Spojrzała na dziewczynkę i wyciągnęła
do niej ręce. Aleksandra podbiegła do kobiety, po raz pierwszy obdarzając ją szczerym uczuciem
wdzięczności i miłości. W tej samej chwili zdała sobie sprawę, że od pierwszego dnia pobytu
w pałacu podziwiała spacerujące krymskie kobiety. Ich długie suknie sięgały do ziemi,
zasłaniając stopy. Wykonując na palcach drobne kroki, wyglądały tak, jakby płynęły. Teraz
Aleksandra również nosiła spódnice długie do ziemi, ale chociaż wiele razy próbowała, nie
potrafiła poruszać się w ten sposób. Nie umiała chodzić inaczej niż jej matka, biorąc spódnicę
w ręce i podnosząc ją ponad kolana, unosząc przy tym dwa palce.
– Aleksandro, moja śliczna, tyle dni cię nie widziałam.
Przytuliły się. Czując różano-jaśminowy zapach kobiety, Aleksandra na nowo poczuła
dawno zapomniane uczucia i oddała się słodkiemu ciepłu matczynych ramion.
Nadszedł czas, żeby sułtanka Güldane usłyszała historię Aleksandry. Kobieta znów
siedziała na wspaniałej sofie. Na zewnątrz ściskał mróz. Wydawało się, że śnieg nie ma zamiaru
przestać padać. Choć służący nieustannie dorzucali drewno, kominek nie był w stanie ogrzać
dużej komnaty. Aj Bala przykryła kolana teściowej olbrzymią skórą. Aleksandra natomiast
siedziała naprzeciwko sofy na grubym kocu.
– Aleksandro – odezwała się kobieta, przerywając ciszę – opowiedz mi o tym, co
przeżyliście z Taczamem Nojanem.
Dziewczyna o wszystkim opowiedziała. O uprowadzeniu, o burzliwej nocy, o tym, jak
zginęły kobiety, które próbowały uciec z rąk barbarzyńców, o ukrywaniu się w jaskini. Sułtanka
Güldane i jej synowa słuchały tej opowieści z szeroko otwartymi ustami i zapartym tchem.
Jak ten czas gonił. Od tej nocy, kiedy Taczam Nojan wyszeptał za nią: „Nie zostawiaj
mnie, dziecko”, minęły już dwie zimy. Na samo wspomnienie Aleksandrę przeszedł dreszcz.
Tego dnia wskoczyła na konia barbarzyńcy, który ją porwał i wywrócił jej życie do góry
nogami.
– Jedź – powiedziała do zwierzęcia. – Zabierz mnie stąd.
I odwróciła się, jakby miała zamiar odjechać, nie słysząc tej błagalnej prośby i nie
odwracając się. Ale dokąd? Sama nie wiedziała. Pojedzie tam, gdzie zabierze ją Nadzieja. Może
ku życiu, a może ku śmierci. Ale czy mogła odjechać, usłyszawszy jego głos? To znaczyło, że
nie umarł. Żył. Jej małe serce podpowiadało jej, że jeśli go tam zostawi i odjedzie, niczym nie
będzie się różniła od tego barbarzyńcy, który uprowadził ją w góry. Nawet gdyby nie chciała
wracać, Nadzieja by na to nie pozwolił. Gdy tylko zwierzę usłyszało głos swojego pana, od razu
stanęło. Zawrócili.
Aleksandra ześlizgnęła się z końskiego grzbietu i podeszła do Taczama leżącego twarzą
w dół na zwłokach szczeciniastego barbarzyńcy. Wyciągnął rękę, jakby za wszelką cenę pragnął
przytrzymać się życia. Jego wielkie palce utonęły w mroku. Z ogromnym wysiłkiem obrócił
głowę. Jego twarz, czarne brwi i rzęsy pokryte były śniegiem. Gdy ujrzał owinięte w skóry stopy
Aleksandry, na jego ściśniętej bólem twarzy pojawił się uśmiech.
– Wiedziałem, że wrócisz – wyszeptał.
– Co mam zrobić?
– Nie zostawiaj mnie!
– Nie zostawię.
– Zabierz mnie stąd.
Aleksandra rozejrzała się bezradnie dookoła i przyklękła przy mężczyźnie.
– Jestem mała, a ty ogromny. Nie podniosę cię.
Na twarzy mężczyzny znów pojawił się uśmiech.
– Powiem ci, co robić. Pomogę ci.
Słowa z trudem wydobywały się z jego ust. Gdy się odzywał, jego twarz wykrzywiał ból.
– Musisz mnie wsadzić na Burzę.
– Teraz ma na imię Nadzieja – odpowiedziała Aleksandra.
Taczam Nojan uśmiechnął się szeroko.
– Dobrze, niech tak będzie. Musisz mnie wsadzić na Nadzieję. Tu w okolicy jest jeszcze
jedna jaskinia. Pojedziemy tam.
Obserwowała, jak zostawiając na śniegu krwawy ślad, podczołgał się do najbliższego
drzewa i jak jęcząc z bólu, podnosi się, trzymając się kurczowo chropowatego pnia. Z podziwem
patrzyła, jak Nadzieja podszedł do pana i przykląkł, żeby wziąć go na grzbiet, oraz jak olbrzymi
mężczyzna chwiejnie postąpił dwa kroki do przodu, po czym, zagryzając z bólu usta, wdrapał się
na siodło.
Siedząc na końskim grzbiecie, odetchnął i powoli odezwał się do dziewczyny:
– Podaj mi szablę.
Zakończona rękojeścią w kształcie wilczej głowy broń była tak ciężka, że dziewczynka
musiała ją podnieść obiema rękami.
– Teraz ty wsiadaj.
Po kilku nieudanych próbach Aleksandra w końcu usadowiła się przed Taczamem na
końskim grzbiecie.
– Dalej, Burzo – jęknął olbrzym.
Dziewczyna odwróciła głowę i spojrzała na niego nieustępliwym wzrokiem.
– Dalej, Nadziejo. Zabierz nas stąd – poprawił się.
Zwierzę ciężko ruszyło do przodu. Aleksandrze wydawało się, że mężczyzna wdycha
zapach jej włosów. Próbując powstrzymać krzyk, odwróciła się szybko. Zobaczyła łzy płynące
z oczu mężczyzny. Barbarzyńca płakał. Płakał w głos.
„Czyżby płakał z bólu? – zastanawiała się. – A może przyczyną jego łez było co
innego?”.
– Nie opowiedziałaś, co się stało w jaskini tej nocy, kiedy cię porwali – odezwała się
nagle sułtanka Güldane.
Aleksandra się zawstydziła. Nie chciała o tym mówić.
– Co się stało?
Dziewczyna spojrzała przed siebie, wodząc palcem po zdobieniach kaftana.
– Dlaczego zamilkłaś, dziecko? – odezwała się Sułtanka Matka. – Opowiedz. Musisz
dotrzymać słowa.
– Nie chcę o tym mówić.
– W jaskini zrobili ci coś jeszcze gorszego?
Starsza kobieta spojrzała ukradkiem na synową. Aj Bala odpowiedziała na spojrzenie
teściowej pytającym wzrokiem. „Co jeszcze gorszego można zrobić tak małej dziewczynce?”. Po
chwili zrozumiała dręczące kobietę wątpliwości. Przebiegł ją dreszcz… „To niemożliwe –
pomyślała. – Taką małą dziewczynkę? Nie, to wykluczone”. To prawda, że życie rozbójników
upływało w górach. Żyli z łupów wojennych. W ich życiu nie było miłości, nie było kobiet, ale
było prawo. Wolno było odbierać bogactwo, ale nie cnotę i honor. Poza tym Aleksandra była
jeszcze małym dzieckiem.
Ze współczuciem pogłaskała pochyloną głowę dziewczynki.
– Opowiedz, kochanie. Teraz jesteś bezpieczna. Nie bój się. Pozwól nam poznać całą
prawdę, aby ci, którzy na to zasłużyli, zostali ukarani.
– Ci, którzy zawinili, dostali już to, na co zasłużyli.
W oczach dziewczyny pojawiło się coś, czego kobiety nie mogły zrozumieć, a co
jednocześnie je przerażało.
– Jak to? Czy ty…?
Dziewczyna pokręciła głową i ze szczegółami opowiedziała, co się stało tamtej nocy
w jaskini. Gdy opowiadała, jak szczeciniasty ją zaatakował, słowa z trudem przechodziły jej
przez gardło. Policzki płonęły. Na jej słowa: „Podciągnął mi spódnicę i dotknął mnie tutaj”,
obydwie kobiety ze wstydu, strachu i z podekscytowania wydały z siebie krótki krzyk: „Mój
Boże! Mój Boże, czy on…?”. Jednak gdy usłyszały, jak dopadł do nich Taczam Nojan, zerwał
z niej mężczyznę i rzucił nim o ścianę, poczuły ogromną ulgę. Prawdziwe życie tak bardzo
różniło się od tego, które one wiodły.
Sułtanka Güldane również poczuła gorzki smak niewoli. Ponieważ jej mąż, Mengli Girej,
złamał obietnicę daną sułtanowi osmańskiemu Bajazydowi i nie przysłał wojsk, ten wywiózł ich
z Chanatu Krymskiego i zabrał do Stambułu jako zakładników.
– Krew się przelała, ale jednak coś z tego miałem – stwierdził.
Wprawdzie miała wówczas do dyspozycji dom, służące i służących, ale niewola to
niewola. Gdyby nie byli w niewoli u Osmanów, czy oddałaby Selimowi Aisze?
– Ach, moja Aisze… – westchnęła tęsknie. – Kto wie, czego do tej pory doświadczyła?
A co jeszcze ją spotka?
Słysząc, że Taczam Nojan ocalił Aleksandrę przed gwałtem, Aj Bala nie mogła się
powstrzymać. Klasnęła w ręce, wydając z siebie okrzyk. Tymczasem Sułtanka Matka zatopiła się
w myślach. Ujęła rękę dziewczynki.
– Na pewno bardzo się bałaś.
– Yhy, bałam się.
– Nieznane są wyroki boskie. Mężczyzna, który niegdyś wyrwał to nieszczęsne pisklę
z gniazda, teraz chroni ją jak ojciec. Opowiedz, kochanie, co było dalej.
Aleksandra spojrzała na kobiety.
– Zabił tych trzech mężczyzn. Właściwie zabił dwóch, trzeci jeszcze żył. To on nas
znalazł.
Obie kobiety przywarły do siebie i z ciekawością pomieszaną z ekscytacją czekały na
dalszy ciąg historii. Również służące, nie wiadomo, czy dlatego, że w pokoju wciąż było
chłodno, czy za sprawą opowiadania Aleksandry, drżały i kuliły się na swoich miejscach.
Nagle Aleksandra szybko przecięła ręką powietrze.
– Wzzz, przeleciała strzała i utkwiła w jego ramieniu – opowiadała z przejęciem.
– Co było dalej? Co dalej?
Dziewczyna znów była skupiona. Dziecięce wspomnienia przeniosły ją do tamtego
miejsca. Palcem wskazującym kreśliła znaki na jedwabnym obiciu sofy.
– Co dalej? Co dalej? – dopytywała Aj Bala Hatun.
Aleksandra wzruszyła ramionami.
Sułtanka Matka, zauważywszy, że ta zabawa całkowicie pochłonęła dziewczynkę, powoli
wzięła ją za rękę i pogłaskała.
– Co się później stało, dziecko?
Aleksandra znów wzruszyła ramionami.
– Taczam Nojan go zabił?
– Jak mógł to zrobić z ogromną strzałą tkwiącą w ramieniu?
Kobiety zadrżały. Jak taka mała dziewczynka mogła z takim spokojem mówić o śmierci
i zabijaniu? Podczas gdy kobiety z przerażeniem wymieniały spojrzenia, Aleksandra podniosła
się ze swojego miejsca. Udając, że wyciąga zza pasa sztylet, rzuciła się na kolana, niezgrabnymi
ruchami odegrała scenę, w której sztylet Taczama Nojana zatapia się w ciele szczeciniastego.
Kobiety nie wiedziały, czy na widok tego przedstawienia powinny się śmiać, czy płakać.
Taka właśnie była śmierć. Jeśli zbyt często spoglądało się jej w oczy, nawet dziecko się z nią
oswajało. Prędzej czy później stawała się po prostu grą.
– Dzięki Bogu, w końcu zginął. Niewierny… – wyszeptała bezwiednie przejęta sułtanka
Güldane.
– A co z tym drugim, dżygitem Nojanem? Co się z nim stało? On też był ranny? –
dopytywała jej synowa.
Aleksandra, wciąż klęcząc na podłodze, zupełnie jak Taczam Nojan, który przewrócił się
w śnieg, rzuciła się na podłogę twarzą w dół i pozostała bez ruchu.
Kobiety z zapartym tchem obserwowały leżącą dziewczynkę. Po długim oczekiwaniu
staruszka wyszeptała:
– Zemdlał?
Przez chwilę Aleksandra nie odpowiedziała. A potem powoli uniosła głowę i spojrzała na
sczepione ze sobą kobiety.
– Zemdlał. – Następnie, ku wielkiemu zaskoczeniu sułtanki Güldane i Aj Bali, poderwała
się z podłogi i zawołała z radością: – Pobawimy się w teatr cieni?
– W teatr cieni?
– Tak, teatr cieni. Ptaki, motyle, wilki i inne stwory. Umiem też zrobić księdza Wasilija…
Mama mnie nauczyła…
Jej spojrzenie było pełne szczęścia i radości, zupełnie jakby to nie ona przed chwilą
przeżywała na nowo te okropne wspomnienia.
– Proszę, proszę. – Skakała wokół nich i tańczyła.
Tak dziecięca radość ocaliła staruszkę i jej synową przed ogarniającym je przerażeniem.
Były w pałacu. Niczego im nie brakowało. Nie obawiały się ani rozbójników, ani tego, że padną
ofiarą gwałtu. Los dla jednych był tak łaskawy, podczas gdy innym ukazywał swoje
najstraszniejsze oblicze. Jedni śmiali się i bawili, inni przeżywali największe tragedie. Jak wiele
było na tym świecie bólu i cierpienia, a jak mało szczęścia. Jak to wszystko jest urządzone? Aj
Bala Hatun była głęboko wierzącą muzułmanką, ale nie mogła się oprzeć pytaniu: „Boże,
dlaczego sprowadziłeś na to dziecko tyle bólu? Czym zawiniła?”. Próbowała pocieszyć się
myślą, że skoro na ziemi przeżyła piekło, po śmierci będzie czekał na nią raj. Ta dziewczynka
balansowała na krawędzi śmierci, była świadkiem krwawych walk, była prześladowana przez
dzikich i widziała więcej trupów, niż miała lat. Synowa chciała, aby udzieliła jej się ta dziecięca
radość.
– Nigdy nie słyszałam o zabawie w teatr cieni, Aleksandro.
– Jest cudowna. Mama mnie jej nauczyła.
Dołączyła do nich także Sułtanka Matka, próbując wyprostować obolałe plecy.
– Gdzie zrobimy ten teatr cieni?
– Tutaj.
– Tutaj?
– Oczywiście, ale najpierw przeniesiemy te świece.
Zrobiła tak, jak powiedziała. Sama w odpowiedni sposób ustawiła na stole świece. Pod
uważnym okiem kobiet dokładnie wszystko sprawdziła.
– A teraz zamknijcie oczy i nie otwierajcie, dopóki wam nie powiem. Inaczej zepsujecie
zabawę.
Synowa uśmiechnęła się, a teściowa westchnęła: „Ach, słodkie dziecko”, wydymając usta
w udawanej skardze, po czym obydwie zrobiły to, o co poprosiła je Aleksandra.
Dziewczynka, nadając pewien kształt swoim dłoniom i palcom, ustawiła je przed
świecami i obserwowała powstający na ścianie cień.
– Otwórzcie oczy! – krzyknęła z przejęciem. – Spójrzcie, motyl!
Kobiety z podziwem oglądały motyla poruszającego skrzydłami.
– Wilk.
Teraz na ścianie pojawił się głodny wilk. Otwierał paszczę i strzygł uszami.
– A to ojciec Wasilij – roześmiała się Aleksandra.
Teraz po ścianie przechadzał się cień długobrodego popa z wielkimi uszami.
Tej nocy cały pałac wypełnił się radosnym śmiechem Aleksandry. Towarzyszyły mu
krótkie, nieśmiałe, pełne zachwytu okrzyki Sułtanki Matki i Aj Bali Hatun.
VI
– Jak mógł tego od ciebie żądać? – zapytała tamtego wieczoru sułtanka Güldane.
W jej głosie można było wyczuć gniew, niedowierzanie, strach i chęć wymierzenia kary.
Aleksandra nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć. Nie mogła stwierdzić: „Nie było
innego wyjścia”. Chciała wyjaśnić: „Gdybym tego nie zrobiła, na pewno by umarł”, ale
zrezygnowała. Odpowiedź byłaby równie głupia co pytanie. Po prostu wzruszyła ramionami.
Oprócz lamp i świec pokój sułtańskiej synowej rozświetlały płomienie palących się
w kominku dwóch wielkich polan. Aj Bala Hatun również wyszywała, ale ona używała koła. Za
każdym razem wprawnymi palcami zanurzała igłę w materiale i wyciągnąwszy nitkę od końca,
robiła to samo w drugą stronę. Była bardzo skupiona na swojej pracy.
– Chciał, żebyś wyciągnęła strzałę z jego ramienia? Naprawdę?
– Tak.
– Ale nie zrobiłaś tego?
– Zrobiłam.
– Co? Przecież nie miałaś wystarczająco dużo siły, żeby wyciągnąć tę strzałę.
– Wyciągnęłam. – Głos dziewczynki był stanowczy. – A on mi pomógł – mruknęła.
Na twarzach kobiet znów wymalowało się przerażenie.
– „Posłuchaj mnie. Oboje chwycimy za strzałę. Wyciągaj ją powoli. Nie machaj ręką
w prawo i lewo. Wyciągaj powoli – powiedział. – Jeśli będziesz poruszała strzałą, koniec się
złamie i zostanie w środku. Jeżeli się złamie, nie będzie ratunku” – relacjonowała Aleksandra
z drżeniem w głosie, ponownie przeżywając tę chwilę.
Sułtanka Matka uważnie przyglądała się dziewczynce.
– Dobrze, dziecko. A nie przeszło ci przez myśl, żeby ułamać strzałę?
– Przeszło – odpowiedziała Aleksandra bez zastanowienia.
Nie odrywając oczu od robótki, synowa zapytała:
– Więc dlaczego tego nie zrobiłaś?
– Wtedy umarlibyśmy oboje. – Z przerażeniem przypomniała sobie wycie wilków
podchodzących aż do samego wejścia jaskini. – Na zewnątrz było zimno. Leżał śnieg. Było pełno
głodnych wilków. A może i niedźwiedzi. Wielkich, głodnych niedźwiedzi.
– Byłaś mała. Jak znalazłaś w sobie tyle siły?
Siły? Właściwie to jak udało jej się wyciągnąć wbitą w ciało strzałę?
Przed jej oczami stanęła mokra od potu twarz Taczama Nojana. „Zaprzyj się nogami
o moją pierś”, jego głos znów rozbrzmiewał w jej uszach. Ponownie słyszała ten okropny
dźwięk, kiedy płaski, ostry grot strzały szarpał mięśnie i nerwy, ślizgając się po kościach.
– Znalazłam – powiedziała, chciwie wbijając igłę w jedwabny materiał. – Wyciągnęłam
ją powoli. Bardzo powoli. Nawet nie krzyknął, choć wiedziałam, że to go bardzo boli.
Tym razem przypomniała sobie, jak z bólu zaciskał zęby i to, że jego cierpienie budziło
w niej uczucie radości. Jak to możliwe? Jak pomagając komuś, kto stoi twarzą w twarz ze
śmiercią, mogła czuć radość z powodu jego cierpienia? Jak to możliwe, że w jednym sercu mogły
się zrodzić dwa sprzeczne uczucia?
Wtedy w jej głowie pojawiło się ważniejsze pytanie: „Jak w ciągu zaledwie półtora dnia
człowiek może tak zdziczeć?”.
Gdy mężczyzna zemdlał z bólu, Aleksandra wyciągnęła krzyż i zaczęła modlić się
w myślach: „Święta Maryjo, dopomóż nam obojgu. Jezusie, nasz Ojcze, dopomóż mi i temu
niewiernemu. Nie karz go za to, że mnie uprowadził. Niech nie umiera. Przynajmniej nie teraz.
Proszę… Boże, przez wzgląd na mnie, pozwól mu żyć”.
– Co się stało, gdy wyciągnęłaś strzałę?
Podczas gdy Aleksandra znów przeżywała te okropne chwile, Aj Bala Hatun zadała to
głupie pytanie, szeroko otwierając swoje ciemnobrązowe oczy. Kobieta odłożyła robótkę na bok
i spojrzała uważnie na dziewczynę.
– Nic. – Wzruszyła ramionami. – Z rany trysnęła czarna krew. A gdy udało się wyjąć
strzałę, która rozszarpała ciało, wyszeptał: „Mój Boże”.
Dla Aleksandry ten szept brzmiał jak krzyk.
– Czarna krew cały czas płynęła. Nie przestawała. Powiedział mi wtedy…
– Co?
Tym razem pytanie Aj Bali zdenerwowało jej teściową.
– Co mógł powiedzieć, dziecko? Pewnie jej podziękował.
Aleksandra klapnęła językiem o podniebienie i pokręciła głową.
– Chciał, żebym dobrze rozgrzała jego sztylet i przycisnęła do rany.
– Tego już za wiele! – uniosła się Aj Bala. – Taka mała dziewczynka. Co ten mężczyzna
sobie wyobrażał? To jak tortury. Jak mogłaś zrobić coś tak okropnego? To jego rana. Niech sam
ją przypala.
– Nie mógł tego zrobić – ucięła Aleksandra.
Taczam Nojan wciąż tracił przytomność. Aleksandra odchodziła od zmysłów, obawiając
się, że mężczyzna umrze.
– Otwórz oczy – płakała. – Nie umieraj! Nie umieraj! Nie może teraz umrzeć! Święta
Maryjo, proszę, pomóż mu!
– Co zrobiłaś, dziecko? – Pytanie starszej kobiety przywołało ją do rzeczywistości.
– Błagałam Boga.
– Bóg wysłuchał modlitw małej dziewczynki. Twoje modlitwy ocaliły ciebie i dżygita
Nojana.
Aleksandra ponownie przeżywała tę chwilę. Jej łzy skapywały na jedwabny materiał. Zza
wilgotnych rzęs spojrzała na dwie kobiety.
– Włożyłam sztylet do ognia. Ostrze rozgrzało się do czerwoności. Ze strachu cała się
trzęsłam. Odwróciłam się i spojrzałam na niego. Oczy miał szkliste. Nie wiem, czy mnie widział,
ale z jego rany wciąż wypływała krew. Jego twarz była kredowobiała. Podeszłam do niego
i przyklękłam. Wpatrywał się we mnie. Poruszał ustami. Mówił coś, ale nie słyszałam.
Przysunęłam ucho do jego ust i wsłuchiwałam się w szept. Dopiero wtedy go zrozumiałam.
– A co mówił?
Aleksandra przełknęła ślinę.
– „Wybacz mi. Wwy-y-ba-cz mi-i”, jęczał, a głos mu się łamał.
– A ty co powiedziałaś?
– Nic.
Co miała powiedzieć? Żelazo podniesionego przez nią sztyletu wciąż żarzyło się pod
wpływem gorąca. Aleksandrze wydawało się, że twarz Taczama Nojana rozjaśnił uśmiech.
– Znów będziesz bardzo cierpiał – mruknęłam.
W tych dziecinnych, głupich słowach kryła się płonna nadzieja, że mężczyzna powie:
„Skoro tak, przestań. Nie rób tego”.
– Tylko nie umieraj. Wytrzymaj – wyszeptałam mu do ucha.
Aleksandra nie wiedziała, jak inaczej oznajmić balansującemu na krawędzi życia
i śmierci mężczyźnie, że mu wybaczyła. Ale chyba to zrozumiał. Gdy z przerażeniem przysuwała
do rany rozgrzany do czerwoności sztylet, na twarzy mężczyzny zagościł słaby uśmiech.
Dziewczynka nie miała pojęcia, że wijąc się z bólu, mężczyzna rozpamiętywał tę
nieszczęsną noc, gdy wtargnął do jej pokoju. Przypomniał sobie, jak zamarł, gdy ujrzał, że
dziewczynka obudziła się przerażona. W pierwszej chwili chciał się odwrócić i wyjść. Nie
zamierzał jej zabierać. Ale co by to zmieniło? Gdyby nie on, uprowadziliby ją ci bezlitośni
i okrutni. W ich twardych jak kamień sercach nie ostało się już żadne ludzkie uczucie. Może sam
Bóg postawił go na drodze Aleksandry jako jej wybawcę…? Kto wie?
Nagle rozległ się ryk świdrujący wnętrzności. Aleksandra poczuła okropny zapach
przypalanego mięsa. Czuła go całym ciałem. Krzyk Taczama Nojana odbił się echem w jej
uszach:
– O, matko! O, matko! – krzyczał.
Mężczyzna zamknął drobny nadgarstek dziewczyny w żelaznym uścisku. Obawiając się,
że Aleksandra pod wpływem litości zbyt wcześnie odejmie sztylet, mocno przycisnął go do rany.
Poświęcił na to resztkę sił. Po chwili palce na jej nadgarstku się rozluźniły, a jego ramię opadło.
Wyglądał żałośnie. Aleksandra płakała, odejmując od rany żarzące się ostrze. Płakała
z przerażenia, obrzydzenia i ze strachu przed popełnieniem błędu. Ale przede wszystkim płakała
dlatego, że zadała drugiemu człowiekowi tyle bólu. Czuła cierpienie mężczyzny całym swoim
sercem. Miała wrażenie, że to swoje ciało przypala rozgrzanym żelazem.
Kobietom słuchającym jej opowieści z zapartym tchem opowiedziała później, jak ze
swojego fartuszka zrobiła opatrunek. Mówiła o tym, jak opatrzyła ranę i przepełniona strachem
godzinami siedziała na brzegu jego posłania.
– W końcu zasnęłam – powiedziała wolno. – Podskoczyłam ze strachu, gdy po jakimś
czasie poczułam dotyk na mojej ręce.
Taczam Nojan wpatrywał się w nią wyczerpany. Nagle w jego oczach pojawił się
nieśmiały, przepełniony sympatią uśmiech. Dziewczyna nie wiedziała, czy wielka twarz
mężczyzny się rozjaśniła, czy zbladł z powodu utraty dużej ilości krwi. Ale na pewno
zrozumiała, że uśmiechał się do niej z wdzięcznością.
– Wybacz mi, dziecko. Wwy-y-ba-cz mi-i. Wwy-y-bacz – usłyszała znowu.
VII
Aleksandra z małej dziewczynki stała się panienką. Najpierw zaczęły rosnąć jej piersi.
Wstydziła się tego. Próbowała nawet je ukrywać, ale się nie udawało, więc po jakimś czasie
zrezygnowała.
Gdy po raz pierwszy zobaczyła między nogami krew, zamarła ze strachu. A potem
przerażona pobiegła do Merzuki.
– Ja umieram! – zaczęła krzyczeć. – Biegnij po medyka. Daj znać Sułtance Matce.
Wbrew jej oczekiwaniom Merzuka była opanowana.
– Uspokój się, szalona dziewczyno. Powiedz powoli, co się stało.
Słuchając Aleksandry, tatarska dziewczyna zaciskała wąskie oczy ze śmiechu.
– Niech cię Bóg błogosławi! – krzyknęła i objęła Aleksandrę za szyję. – Nie umierasz,
tylko stajesz się kobietą.
Pierwsza od Merzuki dowiedziała się o tym Aj Bala Hatun. To ona pobiegła do teściowej.
– Aleksandra stała się kobietą!
Bardzo już postarzała sułtanka Güldane rozczesywała rzadkie włosy grzebieniem z kości
słoniowej, który dostała w prezencie od męża. Najpierw na jej twarzy pojawiła się radość, zaraz
jednak ustąpiła miejsca niepokojowi.
– Teraz nasze zadanie stanie się trudniejsze, droga synowo – powiedziała drżącym
głosem. Ujęła jej ręce w pomarszczone dłonie. – Dziś jestem, jutro mnie nie będzie. Moja wizyta
na tym świecie dobiega końca. Wiedz, że nawet w przyszłości będę bacznie się przyglądać
dziewczynie. Ona rozkwita z każdym dniem. Musisz ją chronić. Chociaż to mój syn, chroń ją
nawet przed własnym mężem. Bóg mi ją powierzył, a teraz ja powierzam ją tobie, Aj Balo.
Kobieta długo patrzyła w oczy teściowej liczącej już osiemdziesiąt wiosen.
– Matko – zaczęła powoli. – Czy wiesz coś, czy może coś widziałaś, że chcesz, żebym
chroniła Aleksandrę przed swoim mężem?
– Ojciec chana Mehmeda Gireja prawość wyssał z mlekiem matki. Ja też. Wpoiłam to też
mojemu synowi i mojej córce Aisze, która została odaliską chana Osmanów – Selima. Twój mąż
za żonę uważa tylko ciebie, a za wroga jedynie księcia moskiewskiego Iwana, który sądzi, że
uwolnił się z cienia Złotej Ordy.
Te słowa uspokoiły synową.
– Ale Aleksandra jest zupełnie inna – mówiła dalej staruszka. – Obie wiemy, jak wiele
wycierpiała. W tym wieku widziała więcej cierpienia niż ja, stara kobieta. To, co przeżyła,
ukształtowało w niej silną wolę, ale schłodziło jej serce. Jest tu od trzech lat. Bezpieczna
i spokojna. Po tym, jak musiała ukrywać się w grotach i jaskiniach, po strachu, jakiego
doświadczyła w podrzędnych chanach, tu wreszcie znalazła spokój. Nie musi też obawiać się
głodu. Postaw się na jej miejscu. Chciałabyś teraz stracić wszystko, co masz, i wrócić do tamtych
dni?
Aj Bala pokręciła głową.
– Ona też nie chce. Zrobi wszystko, żeby tego nie stracić. Wszystko.
Staruszka się zatrzymała. Dostrzegła kryjący się w oczach synowej niepokój.
– Musisz chronić Aleksandrę przed wszystkimi. Nawet przed nią samą.
Następnego dnia sułtanka Güldane wezwała Taczama Nojana, żeby przekazać mu wieści.
Dzięki Sułtance Matce mężczyzna porzucił zbójeckie życie i dostał pracę w pałacowych
stajniach. Zarówno koń, którego Aleksandra nazywała Nadzieją, a on Burzą, jak i dżygit Nojan
byli zadowoleni z nowego życia. Nie musieli już walczyć o przetrwanie. I obaj byli przy
Aleksandrze, którą bardzo kochali. Taczam często widywał się z dziewczyną i chociaż niewiele
rozmawiali, to cieszyli się, wiedząc, że oboje mają się dobrze. Aleksandra jeździła teraz konno
tak dobrze jak tatarskie dziewczęta. Dosiadała Nadziei i pędziła z wiatrem przez stepy, jakby
stanowili jedność. Różnili się tylko tym, że ona miała włosy rude, a on białą grzywę.
Między nią a Taczamem Nojanem istniało nienazwane, tajne porozumienie. Ani Taczam,
ani Aleksandra nie rozmawiali o przeszłości. Nie wspominali o nocy, kiedy Aleksandra została
porwana, o tym, co się wydarzyło w jaskini, a także o tym, jak dziewczyna wyciągnęła strzałę
z ramienia mężczyzny, ratując mu życie. Jednak zawsze, gdy się spotykali, oboje przypominali
sobie każdy dzień z tych dwóch trudnych, wspólnie spędzonych lat.
Minął tydzień, zanim Taczam Nojan mógł stanąć na nogi. Przez ten czas próbowali
zaspokoić głód suszonym mięsem, które było w końskich jukach. W pierwszych dniach
dziewczyna wkładała Taczamowi do ust niewielkie kawałki, a on długo je przeżuwał, jakby
nigdy nie miały się skończyć. To samo radził Aleksandrze.
– Żuj je długo. Nie będziesz czuła takiego głodu.
Początkowo Aleksandra nie chciała jeść mięsa twardego jak cholewka. Gdy nie miała już
innego wyjścia, z trudem je przełykała. Robiła tak, jak nauczył ją Taczam.
Pewnego ranka, gdy się obudziła, Taczama i Nadziei nigdzie nie było. Aleksandra wpadła
w panikę. Mężczyzna zostawił ją na pewną śmierć? Jak mógł zrobić coś takiego? „Dlaczego
nie?”, przeszło jej przez myśl. Niewierny barbarzyńca był zdolny do wszystkiego. Powinna była
ułamać strzałę w ranie.
Ale nie stało się tak, jak się obawiała. Taczam wrócił do jaskini z ogromnym zającem
i urządzili sobie prawdziwą ucztę. Aleksandra jadła z takim apetytem, że aż jej się uszy trzęsły,
a potem po raz pierwszy się roześmiała. Miała wrażenie, że minęły lata, odkąd słyszała swój
śmiech. Zauważywszy, że mężczyzna uważnie jej się przygląda, zapytała:
– Dlaczego tak na mnie patrzysz?
– Podziwiam twój uśmiech. Do twarzy ci z nim. Życzę ci, żebyś zawsze się uśmiechała.
Aleksandra bardzo dobrze to pamiętała. Następnego dnia wyruszyli w drogę. Było zimno,
ale słonecznie. Wieczorem dotarli do jakiegoś chanu. Skierowali się prosto do pokoju wynajętego
przez Taczama. Właściciel chanu był gruby i łysy. Nawet Aleksandra dostrzegła czające się
w jego oczach zło. Tej nocy nic się nie wydarzyło. Łóżko było brudne, ale Aleksandrze wydało
się tak wygodne, że gdy tylko położyła głowę na poduszce, której kolor trudno było rozpoznać
spod warstwy brudu i tłuszczu, zapadła w głęboki sen. Rano zeszli na dół. Napełnili żołądki
serem i twardym jak kamień chlebem, który przyniosła im leniwa żona gospodarza. Podzielili się
miską bawolego mleka.
Nie minęło dużo czasu, gdy gospodarz przysiadł się do Taczama. Jego chciwe oczka bez
przerwy się poruszały. Nawet na chwilę nie oderwał wzroku od dziewczyny.
– Gdzie znalazłeś tę smarkulę, mój dżygicie?
W odpowiedzi usłyszał groźne warknięcie.
– Nie denerwuj się. Na pewno ci zawadza. Jeśli chcesz, możesz mi ją sprzedać i spokojnie
ruszyć w dalszą drogę.
– Nie jest na sprzedaż.
– Dam ci za nią całe trzy akcze.
– Nie jest na sprzedaż.
– Mają rację ci, którzy mówią, że twardo się targujesz.
Wrócił do żony i zapytał:
– Co myślisz, kobieto? Damy za to chuchro pięć akcze?
Brzydka żona gospodarza wydęła usta.
– A co mnie to obchodzi? Twoje pieniądze. Tylko nie przychodź do mnie, jeśli nie
znajdziesz na targu głupca, który ją od ciebie odkupi.
Mężczyzna sięgnął po schowaną za paskiem sakiewkę. Rozwiązał ją i wcisnął palce do
środka.
– Co takie dziecko ma robić u boku grabiącego wioski dżygita? Wyświadczę mu
przysługę. Zobaczysz, jeszcze pewnego dnia wynagrodzi mi moją dobroć.
Gospodarz uśmiechnął się zuchwale. Między zębami, których w większości brakowało,
pojawiał się i znikał gruby język.
– Nie będę miał z niej pożytku, ale niech stracę.
Oglądając każdą monetę, położył na stole pięć akcze. Próbował przesunąć je w kierunku
Taczama Nojana, ale nie udało mu się. Taczam z prędkością błyskawicy zacisnął rękę na
owłosionym nadgarstku mężczyzny. Odpychając go wraz z pieniędzmi, ryknął:
– Powiedziałem ci, że nie jest na sprzedaż!
Cofając się ze strachu, mężczyzna próbował wyswobodzić rękę z uścisku Taczama. Na
koniec jęknął:
– Niech będzie dziesięć! – Ale widząc iskry w oczach gościa, zrezygnował. – Dobrze.
Cóż zrobić. Nie chcesz sprzedać, to nie. Dziesięć akcze zostanie w mojej kieszeni.
Aleksandra widziała, jak złorzecząc im pod nosem, rozciera nadgarstek z trudem
wyciągnięty z uścisku Taczama Nojana.
Wieczorem zjedli kolację, siedząc przy kominku. Sala była wypełniona typami o gębach
brzydkich jak noc. Przy stołach można było znaleźć najróżniejsze elementy. Aleksandra kątem
oka dostrzegła, jak za kolumną gruby, łysy gospodarz rozmawia z równie brzydkim mężczyzną,
gestykulując energicznie. Jego paskudna żona roznosiła w sali wino. Co chwila dało się słyszeć
pijackie śmiechy. Kobieta kokieteryjnie pochylała się nad stołami. Mężczyźni, którzy od
miesięcy nie widzieli kobiety, ślinili się na widok tłustej, brudnej, karłowatej gospodyni
o ogromnym biuście. Klepali ją po ogromnych pośladkach i głaskali po łydkach. W odpowiedzi
na te zaczepki kobieta śmiała się obrzydliwie. Kto wie, z którym z tych dzikusów wyląduje
w łóżku, nabijając mężowską kiesę.
Taczam Nojan nie chciał, żeby Aleksandra dłużej była świadkiem tego pokazu zwierzęcej
chuci. Gdy odchodzili do pokoju, obydwoje czuli na sobie spojrzenia siedzących przy stole
mężczyzn. Próbując zasnąć, dziewczyna zobaczyła, jak Taczam ustawia kulawe krzesło przy
drzwiach i siada. Wyglądało na to, że i on nie ufał tym podejrzanym typom siedzącym na dole.
Aleksandra szybko zasnęła, wsłuchując się w gwizd wiatru pomiędzy drewnianymi
okiennicami.
Obudził ją szept Taczama Nojana:
– Nie ruszaj się i bądź cicho.
Przyłożył palec wskazujący do ust.
Ktoś był na korytarzu. Śmierć znów zapukała do drzwi. Aleksandra też słyszała te dziwne
głosy. Przybyli starali się nie wydawać dźwięku, stąpając na palcach. Nie mogli jednak
zapanować nad szelestem ubrań i skrzypieniem podłogi. Taczam Nojan bezgłośnie wrócił pod
drzwi. Najpierw w ciemnościach pojawił się zimny błysk szabli zakończonej rękojeścią
w kształcie orła, później Aleksandra ujrzała mgnienie znajomego sztyletu.
Gdy drzwi zaczęły powoli się otwierać, serce Aleksandry waliło jak szalone. W drżącym
świetle świec dostrzegła dwa ogromne zakapturzone cienie. Nojan został za drzwiami. Cienie
były coraz bliżej. Aleksandra mocno zacisnęła powieki. W jej sercu rozbrzmiewała teraz cała
orkiestra. „Dlaczego barbarzyńca chowa się za drzwiami? Niech wyjdzie i złapie tych
bandytów”, pomyślała. Dokładnie w tej chwili zrozumiała, co zamierzał. Aleksandra była
przynętą. Wykorzystując ją jako wabik, Taczam Nojan wciągnął tych dwóch nieproszonych gości
w śmiertelną pułapkę.
Gdy mężczyźni, stąpając na palcach, coraz bardziej się zbliżali, Aleksandra zauważyła, że
mają w rękach wielką płachtę. Już nachylali się nad dziewczyną, chcąc nakryć jej głowę, gdy
Taczam z głośnym trzaskiem zamknął drzwi. Następnie rzucił się z miejsca, krzycząc głośno:
– Ach, wy szatańskie pomioty!
Ściany się zatrzęsły. Aleksandra nie wiedziała, czy powodem tego była siła, z jaką
zatrzasnęły się drzwi, które aż wypadły z zawiasów, czy przywodzący na myśl grzmot, krzyk,
jaki dobył z siebie Taczam. Najpierw rozłupał czaszkę pierwszemu mężczyźnie, a później
rozpłatał sztyletem drugiego. Wśród tryskającej na wszystkie strony krwi Aleksandra dostrzegła
przy drzwiach trzeci cień.
– Za tobą! – krzyknęła z całych sił.
Taczam Nojan, zupełnie jak podczas pierwszej nocy w jaskini, błyskawicznie obrócił się
na pięcie. Wyciągniętą szablą ciął brzuch czającego się z tyłu mężczyzny. Wszystko skończyło
się w mgnieniu oka. Zostawiając za sobą trzy trupy, Taczam wziął Aleksandrę za rękę i ją
podniósł. Twarz dziewczyny była umazana krwią. Z pękniętego dzbana nalał sobie na rękę trochę
wody i ją obmył. Wcisnął za pas zakrwawiony sztylet. Wypadł na korytarz, w jednej ręce
trzymając szablę, a w drugiej Aleksandrę. Poruszał się tak szybko, że dziewczynka musiała biec,
żeby za nim nadążyć.
Mężczyzna zatrzymał się przed drzwiami na szczycie schodów. Aleksandra oddychała
bardzo szybko, jej pierś poruszała się jak miech kowalski. W oczach olbrzyma dziewczyna
zobaczyła ten sam dziki błysk co pierwszej nocy. Taczam wyważył drzwi ramieniem. W ich
nozdrza uderzył potworny odór. Mężczyzna odsunął dziewczynę na bok i ruszył do środka.
W pokoju na brudnym łóżku, z szeroko otwartymi z przerażenia oczami siedział gospodarz. Jego
gruba, ohydna żona próbowała sięgnąć po leżący obok sztylet. Jednym uderzeniem Taczam
odrzucił kobietę w drugi koniec pokoju, po czym przyłożył szablę do szyi mężczyzny.
– Jesteś mi winien dziesięć akcze, świnio.
Nawet stojąc przy drzwiach, Aleksandra zauważyła, że twarz gospodarza stała się
kredowobiała.
– Dla-dla-cze-go n-nie sprze-e-da-dałeś mi…
– Milcz, świnio! – ryknął Taczam, mocniej przyciskając ostrze. – To zapłata za krew.
Spójrz, w jakim stanie jest moja córka przez te trzy szatańskie pomioty, które na nas nasłałeś.
Twarz mężczyzny wykrzywił grymas bólu. Czerwony ślad na jego szyi w miejscu, gdzie
miał przyłożone ostrze, coraz bardziej się powiększał. Podczas gdy gospodarz próbował wcisnąć
rękę pod poduszkę, Taczam sięgnął po brudną sakiewkę. Zawołał Aleksandrę. Położył na jej
dłoni dziesięć akcze i rzucił sakiewkę mężczyźnie w twarz.
– Teraz będziesz mi jeszcze winien życie, tchórzliwa świnio – powiedział. – Przyjdzie
czas, że też ci je odbiorę.
Zaczynało już świtać, gdy opuszczali Czarny Chan w Sarok. Grzywa Nadziei powiewała,
a oni kierowali się na południe.
VIII
W samotne noce w pałacu na Krymie w głowie Aleksandry jak echem odbijało się słowo
„córko”. Dlaczego ten dziki mężczyzna, który ją porwał – a może raczej powinna nazywać go
swoim wybawicielem – ta maszyna do zabijania, wszczynająca bójki, gdy tylko jakiś handlarz
niewolników na nią spojrzał, nazywał ją „córką”?
Pewnej nocy sułtanka Güldane, słuchając opowieści Aleksandry i głaszcząc ją po
włosach, powiedziała:
– Kochanie, kto uwierzy, że taki ciemny góral, o czarnych oczach i kruczoczarnych
brwiach jest ojcem takiej pięknej, rudowłosej, niebieskozielonookiej dziewczynki jak ty?
Aleksandra rozłożyła małe rączki i bawiąc się palcami, odpowiedziała:
– Nie wiem.
Nikt w to nie wierzył. W każdej wiosce, którą odwiedzili, w każdej osadzie, a także
w każdym chanie mieli kłopoty. Taczam Nojan nieustannie był zmuszony sięgać po sztylet.
Nieważne, gdzie to było. Zdarzało się nawet na środku wsi.
Właściwie ta wioska spodobała się Aleksandrze. Były tu piętrowe domy poprzecinane
wąskimi, krętymi uliczkami. W pewnym miejscu między domami wznosiła się ku niebu wysoka,
smukła wieża.
– Co to jest?
– Minaret.
– Minaret? Do czego służy minaret?
– Do wzywania muzułmanów na modlitwę.
– Jak ich wzywają?
– Jeden wchodzi na minaret. Widzisz tamten występ? Właśnie stamtąd nawołuje ludzi.
Podczas gdy Aleksandra zastanawiała się, czy wejście tak wysoko nie jest niebezpieczne,
Taczam Nojan mocno trzymał ją za rękę i szedł, bacznie rozglądając się na wszystkie strony.
Na wiejskim rynku panował ogromny zamęt. Na stołach, osłoniętych markizami
mającymi chronić przed deszczem i słońcem, jak okiem sięgnąć rozłożone były kolorowe
materiały, różnokolorowe przyprawy, jakich nigdy wcześniej nie widziała, miedziane naczynia,
koraliki, szable, noże, tarcze i wszystko inne, co tylko może przyjść do głowy. Każdy coś mówił,
każdy starał się kupić najlepszy materiał, najbardziej aromatyczne zioła i wszystko, co mogło się
przydać.
Nagle Aleksandra się zatrzymała. W rogu bazaru, w wielkim żółtym turbanie stał
mężczyzna wkładający do ust płonące pochodnie, połykający ogień i zionący płomieniami.
Wokół zebrali się gapie i z podziwem oglądali pokaz. Niektórzy wrzucali pieniądze do leżącego
na ziemi brudnego materiału.
– Nie oparzy sobie ust?
– Kiedyś próbowałem i się oparzyłem.
– Próbowałeś?
– Yhy. – Mężczyzna pokiwał głową. – Byłem wtedy dzieckiem. Jeszcze zanim włożyłem
go do buzi, płomień sparzył mi usta. Ale jego nie parzy. Ma jakiś sekret, ale nikomu go nie
zdradzi.
Aleksandra zachichotała, starając się sobie wyobrazić, jak taki olbrzymi mężczyzna,
próbując połknąć ogień, parzy sobie usta.
Przez chwilę, stojąc w tłumie, podziwiali połykacza ognia. Mężczyzna odłożył pochodnie
i chwycił wielki miecz. Podniósł go.
– A teraz połknę ten miecz! – wykrzyknął.
Wśród tłumu dało się słyszeć okrzyki niedowierzania.
„Tego już za wiele – pomyślała Aleksandra. – Nie można połknąć takiego wielkiego
miecza”.
– Nie zrobisz tego! – zawołała.
Połykacz ognia odwrócił się, szukając w tłumie właściciela tego cienkiego głosu. Kilka
stojących z przodu osób również się odwróciło i spojrzało na nich.
Połykacz ognia już przy nich stał.
– Nie wierzysz mi, malutka?
– Nie wierzę. Nie połkniesz go – odpowiedziała bez skrępowania Aleksandra.
Wokół nich utworzył się krąg. Kilku mężczyzn poparło dziewczynkę, kiwając głowami.
Inni trącali się łokciami i uśmiechali do siebie.
– Dlaczego miałbym go nie połknąć?
– Dlatego, że miecz przetnie ci język i gardło.
– W takim razie – powiedział połykacz ognia. – Niech ten olbrzym, który trzyma cię za
rękę, rzuci tu kilka miedziaków. Wtedy ci pokażę.
Aleksandra uniosła głowę i spojrzała na Taczama Nojana. Po raz pierwszy zobaczyła, jak
w jego oczach tańczą radosne błyski. Nie puszczając ręki dziewczyny, sięgnął za pas i rzucił dwa
miedziaki do leżącego przed mężczyzną zawiniątka.
– Za dwa miedziaki mam połknąć wielki miecz? – zaśmiał się butnie. – Wielki jak słoń
mężczyzna, ale w kieszeni nosi węża. Nie znajdziesz jeszcze kilku miedziaków, dżygicie?
Przekonaj mnie, żebym pokazał tej chudzinie, jak połykam miecz.
Przy akompaniamencie wzbierających wśród publiczności śmiechów do zawiniątka
wpadło jeszcze kilka monet.
Mężczyzna w skupieniu uniósł miecz, trzymając za ostrze. Miał go dokładnie na
wysokości ust. Najpierw Aleksandra patrzyła na niego zuchwale: „I tak tego nie zrobi”. Jednak
gdy miecz powoli zaczął zanurzać się w ustach mężczyzny, Aleksandra szeroko otworzyła oczy
ze zdumienia. To było niewiarygodne. Na próżno czekała, aż poleje się krew. W końcu zniknęło
całe ostrze. Wśród oklasków mężczyzna powoli wyciągnął miecz i pozdrowił Aleksandrę.
– Teraz uwierzyłaś, rudzielcu?
Mimo że połykacz ognia już odszedł, tłum wokół nich wcale się nie przerzedził. Otaczała
ich grupa mężczyzn. Taczam Nojan, trzymając Aleksandrę, chciał jak najszybciej stamtąd odejść.
Było jednak za późno. Drogę zastąpił im potężny mężczyzna.
– Poczekaj, dżygicie. Skąd ten pośpiech? Porozmawiajmy.
– Ani ja nie znam ciebie, ani ty mnie. Nie mamy o czym rozmawiać.
Taczam chciał utorować sobie drogę, odpychając mężczyznę. Jednak człowiek stojący
obok zatrzymał kozackiego wojaka, łapiąc go za rękę. Za nimi stało jeszcze trzech typów
o groźnych twarzach.
– Myślę, że mamy. Co to za dziewczyna? Co tu robi?
– To moja córka.
– Patrzcie na to – roześmiał się mężczyzna, spoglądając ponad jego ramieniem na
stojących z tyłu. – Czarnowłosy mężczyzna ma rudą córkę.
Stojący wokół mężczyźni roześmiali się obleśnie. Aleksandra poczuła, jak mięśnie
trzymającego ją teraz mocniej Taczama napinają się. Osobnik, który zaszedł im drogę, znów się
odwrócił i spojrzał na niego.
– Kłamstwo tego dżygita jest równie wielkie co on sam – powiedział do pozostałych, nie
odrywając wzroku od Nojana. – Co robimy z kłamcami?
– Odcinamy im język i oddajemy im do ręki.
– Nie, mój drogi – zaprzeczył mężczyzna. – To się tyczy zatwardziałych kłamców. Myślę,
że jakoś się dogadamy.
Zrobił krok do przodu i powiedział:
– Słyszałeś, jakie jest prawo. Jeśli lubisz swój język, zostaw dziewczynę i odejdź.
Paskudny mężczyzna wyciągnął rękę, żeby pochwycić Aleksandrę chowającą się za
plecami Taczama Nojana i z przerażeniem przysłuchującą się tej rozmowie. Tego było już za
wiele. Olbrzymia pięść kozackiego wojaka jak błyskawica trafiła mężczyznę. Typ przewrócił się,
jakby dostał w głowę ciężkim głazem. W następnej chwili Taczam uzbrojony w sztylet
o rękojeści w kształcie głowy wilka ruszył do walki z napierającymi na niego z nożami
i sztyletami pozostałymi trzema mężczyznami.
– Wynoście się stąd, diabelskie bękarty!
Walka nie trwała długo. Jeden z mężczyzn zalał się krwią i padł bezwładnie na ziemię.
Drugi nieszczęśnik, który krzyczał, żeby obciąć kłamcy język, zaczął uciekać, lamentując.
– Już po nas!
Ostatni, po tym, jak Taczam go uderzył, padł na kolana obok leżącego mężczyzny i błagał
o litość.
Zawsze to samo. Ogromny mężczyzna wędrujący z małą dziewczynką przykuwał uwagę
wszystkich handlarzy niewolników. Robili wszystko, żeby odebrać góralowi ten smaczny kąsek.
Za każdym razem mieli do czynienia ze sztyletem Taczama. Zostawili za sobą tyle trupów, że
musieli się trzymać z daleka od miasteczek i wsi. Ich miejscem były lasy i góry. Niektórzy ludzie
byli bardziej niebezpieczni niż głodne wilki czy niedźwiedzie.
Aleksandra myślała, że wszędzie, dokąd się udawała, sprowadzała śmierć. Co gorsza,
ciągły rozlew krwi stał się dla niej czymś normalnym. Nie miała już w sobie ani strachu, ani
współczucia dla umierających. Podczas jednej z walk Taczam dał jej mały sztylet.
– Masz, broń się.
Nawet nie wiedziała, co się stało z mężczyzną, którego ugodziła tym sztyletem. Zresztą
jakie to miało znaczenie? Ona przeżyła. Tylko to się liczyło. Przeżyć, a nie współczuć. Ważne,
żeby być silnym i odważnym, a nie słabym i bojaźliwym.
Pewnego dnia niespodziewanie Aleksandra zapytała:
– Dlaczego mnie nie zostawisz? Zabierz mnie do mojej wioski, do mamy. Ty się uwolnisz
i ja będę wolna. Najświętsza Panienka ci to wynagrodzi.
Taczam Nojan długo patrzył na dziewczynkę, nic nie mówiąc. Aleksandra nie prosiła go
już więcej, żeby ją zostawił. Nagle coś się między nimi zmieniło. Dawno już zapomnieli, że
jedno z nich jest zwierzyną, a drugie myśliwym. Te słowa przypomniały im o tym, o czym
próbowali zapomnieć, jakby nigdy się nie wydarzyło. Stanęli twarzą w twarz z prawdą. Od tej
pory nie rozmawiali już ze sobą tak często jak kiedyś.
Gdy wiosenne kwiaty zaczęły rozkwitać, Taczam długo szykował konia. Wymienił mu
nawet podkowy. Usadowiwszy się wygodnie na końskim grzbiecie, Aleksandra wbiła pięty
w boki zwierzęcia. Minęły cztery dni i cztery noce. Jechali przez ciemne lasy, przez pokryte
resztkami śniegu skaliste szczyty. Przeprawiali się przez dzikie górskie rzeki. Piątego dnia, gdy
słońce stało już prawie w zenicie, łąki i drzewa zaczęły wydawać się Aleksandrze znajome.
Nagle zobaczyła motyle. Łopocząc kolorowymi skrzydłami, przelatywały z kwiatka na kwiatek.
Dziewczyna wydała z siebie okrzyk radości. Odwróciła się do siedzącego za nią
mężczyzny i z radości połączonej z wdzięcznością uraczyła go soczystym buziakiem. Oznaczało
to, że barbarzyńca zabiera ją do domu. Z przejęciem ześlizgnęła się z końskiego grzbietu i rzuciła
się w pogoń za motylami.
– Motyle, piękne motyle… – Z radości zaczęła śpiewać wymyślone piosenki.
Nagle się zatrzymała. Miała wrażenie, że coś jest nie tak. Czegoś brakowało. Ta
świadomość raniła ją niczym ostrze sztyletu. Oczywiście Aleksandra już wiedziała, na czym
polega różnica.
Motyle! Dawniej wokół niej latały. Machały nad głową jej kolorowymi skrzydłami
i tańczyły, jakby chciały powiedzieć: „Chodź! Złap nas!”. Ale teraz wszystkie uciekały. Zdała
sobie sprawę, że nie słyszy śpiewu ptaków. One też stamtąd uciekły.
Ze smutkiem rozejrzała się wokoło. Pszenica dopiero zaczęła kiełkować, kłosów
jęczmienia też nigdzie nie było widać. W tym roku nikt nie robił zasiewów? Przyklękła
i dotknęła ziemi. Była czarna, twarda i sucha. Najwyraźniej nikt się nią nie zajmował. Nie widać
też było żadnego ziarna, które tchnęłoby w nią życie. Ziemia była martwa. Umarła!
Aleksandra podniosła głowę i spojrzała na wyprostowanego na koniu Taczama Nojana.
Zdawał się przybity tym widokiem. Mężczyzna płakał. Pochyliwszy się, podał dziewczynce rękę
i wciągnął ją na koński grzbiet. Milczał. Koń pochylił łeb i wąchając ziemię, szukał w niej
śladów życia.
Tak przejechali przez wzgórze. Dostrzegłszy malujący się przed nimi krajobraz,
Aleksandra nie była w stanie nawet krzyknąć. Wieś była spalona, zrównana z ziemią.
A dokładniej ktoś ją spalił i zrównał z ziemią. W miejscu pomalowanego na biało kościoła
sterczało kilka czarnych nadpalonych belek. Nie było też dzwonnicy. Z domu, który stał tuż przy
kościele – z domu, w którym się urodziła – zostało tylko trochę wznoszących się ku niebu
okopconych desek. Każda z nich wyglądała jak wyciągnięte buntowniczo ramiona. W ciszy
przejechali przez napawające smutkiem zgliszcza.
Aleksandra ujrzała ścianę stojącą pewnie niczym świadek tragicznych wydarzeń. W oknie
wciąż wisiała powieszona przez mamę zasłonka delikatnie poruszana powiewami wiatru. Jej
brzegi były nadpalone. Biała tkanina całkiem poczerniała od sadzy. Kwiatowe wzory wyblakły.
Mężczyzna pomógł Aleksandrze zsiąść z konia. Na pogorzelisku domu, który jeszcze dwa
lata wcześniej wypełniał radosny śmiech, dziewczyna szukała śladów po swojej rodzinie.
Drewniana łyżka, potłuczone talerze, nadpalony stół – nic oprócz tego nie zostało. Rozbójnicy
zabrali nawet miedziane talerze. Nie było też widać małego brązowego krzyża.
Nagle wśród ruin zobaczyła coś znajomego. Z trudem przedarła się przez zniszczone
sprzęty i wyciągnęła małą, pękniętą ikonę. Spośród sczerniałej farby do Aleksandry uśmiechała
się Najświętsza Panienka. Z dzieciątka, które miała w ramionach, została tylko twarz i połowa
unoszącego się nad nim złotoskrzydłego anioła. Aleksandra pokazała ikonę Taczamowi
Nojanowi.
– To jedyne, co pozostało po moim domu i wiosce – wyszeptała.
Jej łzy spadały na okopconą twarz Najświętszej Panienki. Najpierw otarła ikonę dłońmi,
później rąbkiem spódnicy i z troską schowała ją pod ubranie.
Chwyciwszy wyciągniętą rękę mężczyzny, wskoczyła na koński grzbiet. Jej bezgłośne łzy
zmieniły się w głośny szloch. Zupełnie jak tej burzliwej nocy zaczęła okładać pierś Taczama
małymi pięściami. Mężczyzna pozostał w bezruchu, nie powstrzymując gradu rozpaczliwych
ciosów. W końcu Aleksandra ukryła twarz w jego szerokiej piersi i wybuchła głośnym płaczem.
Mężczyzna nieśmiało pogłaskał jej włosy.
– Córeczko moja śliczna – usłyszała zrozpaczony głos kozackiego jeźdźca.
W wieczornym słońcu, jadąc przez porośnięte lasem, skąpane w czerwonopurpurowym
blasku wzgórza, opuścili wioskę Aleksandry, przypominającą senną marę.
W torbie przytwierdzonej do grzbietu Nadziei był teraz cały posag dziewczyny:
nadpalona zasłonka, dwie drewniane łyżki, ocalały kawałek talerza jej matki i kawałek ikony
z wizerunkiem Najświętszej Panienki.
IX
Aleksandra, płynąc do Stambułu galerą, której ogromne żagle nadymał wiatr Morza
Czarnego, miała ze sobą tobołek. Leżał na honorowym miejscu, w skrzyni wypełnionej
prezentami od Aj Bali Hatun i kilkoma sukniami, które przed śmiercią ofiarowała jej sułtanka
Güldane.
Sułtanka Matka któregoś dnia usiadła przy niej i powiedziała:
– Dzieciństwo się skończyło, Aleksandro. Dziś zrobiłaś pierwszy krok w dorosłość.
Niedługo po tym, jak Sułtanka Matka przeprowadziła z nią pierwszą rozmowę
o kobiecości, umarła.
Pewnego dnia Merzuka przyszła do Aleksandry z oczami pełnymi łez.
– Chodź – powiedziała do niej.
Zrozumiała. Od dawna czekała z przerażeniem na ten dzień. Staruszka była bardzo chora.
Wchodząc do pokoju, Aleksandra od razu zauważyła, że śmierć już dawno naznaczyła kobietę
leżącą w łóżku.
– To ja, Sułtanko Matko.
Na bladej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
Przy wezgłowiu jej łóżka składano modlitwy. Odkąd po raz pierwszy usłyszała, jak
recytowano Koran, ten dźwięk poruszał struny jej duszy. Pewnej nocy wyciągnęła ze swojego
tobołka pękniętą ikonę i modliła się w drżącym świetle świec.
– Matko nasza, Maryjo, wybacz mi. Pozwoliłam, aby miała na mnie wpływ inna religia.
Jezusie, Ojcze nasz, wybacz mi.
Ale tak właśnie było. Nawet nie rozumiejąc znaczenia wypowiadanych słów, wzruszała
się, słuchając Koranu. Może działo się tak dlatego, że inne kobiety, słuchając Koranu, również
płakały. Myślała więc, że musi to być coś wzruszającego. Nie potrafiła tego określić.
Sułtanka Güldane wyciągnęła słabe ramię. Aleksandra ujęła jej kruchą dłoń, która teraz
wyglądała jak kości powleczone skórą. Przyłożyła ją do ust i ucałowała. Z wdzięcznością
spojrzała w oczy staruszki, która uratowała jej życie i nawet jeśli Aleksandra się do tego nie
przyznawała, stała się dla niej jak matka.
– Aleksandro – wyszeptała kobieta. – Zbliż się, dziecko.
Dziewczyna przysunęła ucho do ust kobiety.
– Czas się dopełnił. Nadszedł dla mnie Dzień Sądu. Módl się za mnie, żeby Bóg przyjął
mnie do raju.
– Ale ja nie należę do was. Wiecie o tym.
– Dla Boga nie ma was i nas. Wszyscy pochodzimy od niego.
Oddech starszej kobiety nie dochodził nawet do ucha Aleksandry.
– Wyciągnij Matkę Maryję ze swojego węzełka. Módl się za mnie do niej. Niech twoja
Najświętsza Panienka się za mną wstawi. Byłaś dla mnie jak córka.
„Ona wie – przemknęło Aleksandrze przez myśl. – Sułtanka Güldane wie, że wieczorami
klęczę przed ikoną i płaczę”.
Jeszcze raz ucałowała rękę kobiety.
– Powierzam cię Aj Bali Hatun – wyszeptała z trudem Sułtanka Matka. – Zanim odejdę,
muszę ci coś powiedzieć, Aleksandro. Wysłuchaj mnie dobrze i zapamiętaj, co ci powiem. Nigdy
nie zapominaj, czego cię nauczyłam. Ta wiedza będzie ci potrzebna.
Kobieta umilkła. Kilka razy odetchnęła chrapliwie.
– Nie-nie bój się… Twoja prze-przeszłość je-jest mroczna, ale przy-przyszłość peł-pełna
blasku… Jasna jak gwiazdy, Aleksandro. Nigdy nie og-oglądaj się za siebie… Nie czekaj, aż ktoś
da ci to, czego pragniesz… Sięgaj po to… Wydzieraj, choćby siłą… Trzymaj i nie puszczaj…
Widzę twoją dro-drogę… Jesteś białą gołębicą, która pochwyci orła… To twoje przeznaczenie…
Nie pozwól, aby ktoś to zmienił…
Głos sułtanki Güldane był coraz cichszy. Aleksandra, Aj Bala i wszystkie kobiety
w komnacie płakały.
Nagle ręka kobiety napięła się z niewiarygodną siłą. Próbowała unieść głowę z poduszki.
– Synowo! – Z jej gardła dobył się chrapliwy głos. – Gdzie jesteś, dziecko?
– Tu, matko.
– Podaj mi rękę, żono mojego syna chana, matko moich wnuków, królowo Krymu i Złotej
Ordy…
Kobieta natychmiast wyciągnęła rękę do teściowej. Sułtanka Matka połączyła dłonie
synowej i Aleksandry. Trzy dłonie splotły się ze sobą.
– Moja piękna, moja dobra. Powierzam ci państwo mojego męża, chwałę tronu mojego
syna, los moich wnuków i los tego nierozwiniętego jeszcze kwiatu, który Bóg zesłał mi w tak
późnym wieku.
Synowa spojrzała na Aleksandrę oczami pełnymi łez.
– Będę jej strzegła bardziej niż własnego życia, Sułtanko Matko. – Aj Bala Hatun głosem
przerywanym łkaniem mówiła dalej: – Moim obowiązkiem będzie dbałość o państwo mojego
małżonka chana, o chwałę władcy Krymu i Złotej Ordy, o los moich dzieci. Karą za
niedotrzymanie go będzie życie. Wiedz, że twoja córka od dziś będzie moją siostrą. Siostra nigdy
nie zostawi siostry w potrzebie.
Sułtanka Matka kościstymi palcami ścisnęła dłonie Aleksandry i swojej synowej.
– Niech ci Bóg dopomoże. Nie zawiedź mnie. Dopilnuj, aby dostała swoją koronę. Moja
rodzona córka Aisze urodziła sułtanowi osmańskiemu Selimowi dwie córki, lecz żadna z nich nie
nosiła korony. Selim włożył koronę na głowę innej piękności, która dała mu syna. Spraw, aby ta
dziewczyna nosiła taką koronę, której blask rozświetli nie tylko ziemie Złotej Ordy, spadku po
Tuka Timurze, wnuku Czyngis-chana, ale cały świat. Niech ruscy książęta chylą głowę przed jej
chwałą. Powiedz sułtance Hafsie, matce Sulejmana – syna sułtana Selima, że matka Aisze wysyła
do niej swoją najmłodszą córkę. Niech pomoże białej gołębicy pochwycić orła.
Tej nocy Sułtanka Matka odeszła do swojego męża, chana Mengli Gireja.
– Stęskniłam się za nim – powiedziała.
Aleksandra płakała całą noc.
„Spotkali się? – zastanawiała się. – Widziała moich rodziców?”.
Później miała wyrzuty sumienia, że tak pomyślała. Może jej rodzice nie umarli, może
udało im się przeżyć? Jeśli żyli, czy myśleli czasem o Aleksandrze?
W tamtych dniach Aleksandra po raz pierwszy zdała sobie sprawę, jak silna może być
kobieta. „Nie mogę w to uwierzyć”, przeszło jej przez myśl. Potrafiła poradzić sobie z chanem
krymskim. Bez zająknienia wykonywał jej polecenia. Aj Bala Hatun również miała wpływ na
Mehmeda Gireja. Ostatnie słowo zawsze należało do niej.
Nagle przypomniała sobie jedną z rad Sułtanki Matki:
– Zapamiętaj to dobrze. Za każdym, nawet najsilniejszym mężczyzną musi stać kobieta.
Kobieta, która będzie wiedziała, jak nim pokierować.
Jak miała kierować mężczyzną? Sułtanka Güldane odeszła, zanim zdradziła jej tę
tajemnicę.
Od śmierci staruszki minęły dwa lata, od narodzin Aleksandry piętnaście zim i piętnaście
wiosen. Dziewczyna rozkwitła, wypiękniała, jej włosy mieniły się czerwienią. Jej uroda i czar
oczu okryły się sławą wśród krymskich panów i dżygitów. Pan twierdzy Azak przyjechał do
samego Bachczysaraju, żeby oficjalnie prosić chana Mehmeda Gireja o jej rękę. Tej samej nocy
chan opowiedział o wszystkim Aj Bali. Kobieta nie miała wątpliwości.
– Wykluczone.
– Dlaczego?
– Inna była wola Sułtanki Matki. Nie rzucę jej na pastwę lokalnym panom. Sprawię, że
założą jej na głowę koronę, której blask rozświetli nie tylko Krym, ale cały świat. Taka była wola
Sułtanki Matki.
– A gdzież jest ta korona?
– Bardzo blisko. Na przeciwległym brzegu Morza Czarnego.
Mehmed Girej nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
– Mówisz o Osmanach?
– Tak, o Osmanach. Sulejman już dawno zasiada na tronie. Od razu wyruszył na wojnę
i zdobył twierdzę w Belgradzie. Czy nie wypada, aby chan Krymu, brat pierwszej żony jego ojca,
przesłał sułtanowi Sulejmanowi prezent z okazji zwycięstwa?
– Wypada. Wydałem już rozkazy. Czynią przygotowania.
– W takim razie wraz z podarkami wyślij Aleksandrę.
– Co? – Chan z niepokojem spojrzał na żonę. W jego oczach pojawił się gniew. – To
twoja lojalność wobec dziewczyny, którą powierzyła ci Sułtanka Matka, Aj Balo? Chcesz, żebym
oddał ją jako odaliskę Osmanom? Mój świętej pamięci ojciec Mengli Girej oddał sułtanowi
Selimowi moją siostrę, gdy ten był jeszcze księciem, i wiesz, co się stało. Nie wystarczyło, że
urodziła Selimowi dwoje dzieci. Wziął sobie za żonę sułtankę Hafsę. Harem stał się jej
więzieniem. Chcesz oddać dziewczynę w niewolę do haremu? Nie wystarczy, że nasz syn jest
więziony w Stambule jako zabezpieczenie naszej wierności Osmanom?
Kobieta spojrzała mężowi w oczy.
– Nie – powiedziała. – Takie było marzenie twojej matki. Biała gołębica pochwyci orła.
Aleksandra nie zostanie więźniarką w haremie, ale najważniejszą kobietą w państwie osmańskim.
Aleksandra będzie nosiła koronę Imperium Osmańskiego, której nie udało się zdobyć twojej
siostrze. Zobaczysz, przyjdzie dzień, kiedy Osmanowie, pewni naszej lojalności, uwolnią
naszego syna.
Mehmed Girej spojrzał na żonę z niedowierzaniem i się zamyślił.
– Osmanowie nie wypuszczą mojego syna. Dziewczyna też przepadnie w haremie. Albo
się zestarzeje, zanim w ogóle będzie miała okazję zobaczyć Sulejmana, albo zmarnują jej życie,
wydając ją za jakiegoś podstarzałego wezyra. Oczywiście, jeśli nie wymyślą czegoś innego. Czy
zwykła odaliska może zostać władczynią państwa osmańskiego?
– Zostanie. To jest jej pisane.
– Próżne twoje nadzieje, żono. Sulejman wziął za żonę czerkieską piękność. Na inną
nawet nie spojrzy.
– Co z tego? Nasza dziewczynka jest ruską pięknością. Aisze też była piękna, ale to
sułtanka Hafsa zdobyła Selima. Poza tym Aleksandra to jeszcze nierozwinięty kwiat. Jest mądra,
ambitna, konsekwentna i umie walczyć o swoje.
– Ale ta Czerkieska dała Sulejmanowi syna, zanim jeszcze został padyszachem. W życiu
Sulejmana są tylko dwie kobiety, jego matka i faworyta. Twierdzisz, że oprócz prowadzenia
wojen i tych dwóch kobiet jego uwagę przykuje jeszcze jakaś haremowa odaliska?
– Zrób, jak ci radzę, chanie Mehmedzie, a nie będziesz żałował. Nie tylko wypełnisz wolę
swojej matki, lecz także postąpisz jak mądry ojciec.
Aj Bala Hatun, mówiąc „ojciec”, próbowała przekazać mężowi pewne ukryte przesłanie.
Zamilkła na chwilę, po czym, próbując odnaleźć zgodę w oczach męża, mówiła dalej:
– Dzięki temu nie będziesz już musiał śledzić każdego kroku Aleksandry.
Mehmed chan, zły sen ruskich książąt, zmuszony przymykać oczy na łupieskie wyprawy,
mając na względzie dobre stosunki z Królestwem Polskim, spadkobierca dżygita Tuka Timura,
wnuka Czyngis-chana i innych bejów i chanów znajdujących się w rękach Kozaków, jako nowy
władca Złotej Ordy starał się zawsze chodzić z podniesioną głową. Słysząc słowa żony, nie mógł
uwierzyć własnym uszom. A więc Aj Bala wiedziała, że ta ruska dziewczyna nie jest obojętna
jego sercu. Nie mógł dać tego po sobie poznać, jako władcy nie wypadało mu odesłać matki
swoich dzieci i cieszyć serce ruską pięknością w wieku jego własnej córki. Najpierw próbując
okazać skruchę, patrzył przez chwilę w przestrzeń, udając, że się nad czymś zastanawia.
Następnie podniósł oczy na kobietę, z którą od tylu lat składał głowę na jednej poduszce.
Zrozumiał, że w każdej chwili gotowa jest mu przebaczyć. Zawstydził się.
– Co się stanie, jeśli ją tu zatrzymasz? – zapytała potulnie żona. – Gdy już jej
zasmakujesz, oddasz jakiemuś śmierdzącemu końmi wojakowi. Pozwól, żeby wyruszyła
w drogę, którą przepowiedziała jej Sułtanka Matka. Niech spróbuje pochwycić orła, a ty bądź
ojcem swoich dzieci, moim mężczyzną i władcą krymskim, a nie chanem odaliski.
Mężczyzna ujrzał niepokój w oczach Aj Bali i wzbierające w nich łzy. Do tej pory
Mehmed Girej tylko dwa razy widział, jak oczy jego żony napełniają się łzami. Po raz pierwszy
w dniu śmierci jej matki i później, gdy teściowa oddała ducha w jej ramionach.
Skinął głową.
– Moja małżonka jeszcze nigdy nie wskazała mi złej drogi – powiedział drżącym głosem.
– Żona mojego ojca, chana chanów, matka matek, mawiała: „Synu, słuchaj mojej drogiej
synowej, a będziesz szczęśliwy”. Nigdy się nie myliła. Tym razem też miała rację. Pozwólmy,
aby każdy podążał drogą swojego przeznaczenia.
Aleksandra, dowiedziawszy się, że ma jechać jako odaliska na dwór osmański, podniosła
rumor.
– Nie znam Osmanów i nie chcę ich syna. Tu jest mój dom. Sułtanka Matka to moja
matka, Aj Bala to moja siostra. Tak bardzo przeszkadzam chanowi, synowi mojej Sułtanki Matki,
że chce mnie wyrzucić z domu? – rozpaczała dniami i nocami. Jej lament stawiał na nogi
wszystkich dookoła. – Co ja takiego zrobiłam, że moja siostra się ode mnie odwróciła?
Próby Merzuki, żeby ją uspokoić, nie przyniosły nic oprócz zadrapań na twarzy.
Zbliżał się dzień odjazdu, a opór Aleksandry nie malał.
– Chcą mnie wepchnąć do łóżka jakiegoś starego sułtana, Sułtanko Matko. Wstań
i zobacz.
Te słowa sprawiły, że cierpliwość Merzuki się wyczerpała.
– Jakiego starca, głupia dziewczyno. Sulejman nie skończył jeszcze nawet trzydziestu
wiosen. Europejskie dwory przysyłają mu najpiękniejsze dziewczęta, żeby zdobyć jego serce.
A ty odrzucasz taką szansę. Skończ już te dąsy i szykuj się.
Nie krzyk Merzuki, ale jej słowa o tym, że sułtan „nie skończył jeszcze trzydziestu
wiosen”, przemówiły Aleksandrze do rozumu. Otarła łzy i przypomniała sobie słowa sułtanki
Güldane: „Zapamiętaj, co ci powiem. Wydzieraj, choćby siłą. Sięgaj po to, czego pragniesz, i nie
wypuszczaj”. A może władca osmański był wart tego, żeby go zdobyć? Może Merzuka miała
rację? Co będzie, jeśli odrzuci tę szansę? A jeśli chana krymskiego, który od miesięcy zachodzi
jej drogę, zdenerwuje jej opór i ją odprawi? Czy znów wróci w góry na końskim grzbiecie? Te
rozważania dały jej wiele do myślenia. Przed oczami stanęły jej obrazy okopconych izb
w chanach, brudnych łóżek, nieokrzesanych, śliniących się na jej widok mężczyzn.
Gdy Aleksandra zakończyła swoje grymasy w pałacu na Krymie, znowu zapanował
spokój. Aj Bala, która ostatnio nie odwiedzała dziewczyny, obawiając się jej gniewu, wreszcie
zebrała się na odwagę i poszła do Aleksandry, która wybierała się w podróż do Stambułu. Objęły
się, lecz był w tym jakiś chłód. Właściwie kobiety dzieliły ten sam los. W końcu Sułtanka Matka
swego czasu również była nałożnicą Megli Gireja. Ona również, mimo płaczów i błagań
dziewczyny, wysłała swoją córkę, sułtankę Aisze, do haremu sułtana Selima Groźnego. Mimo że
ta urodziła Selimowi dwie córki, to miejsce w sercu sułtana zajęła inna kobieta, ta, która urodziła
mu syna. Została żoną padyszacha, a teraz była matką wielkiego sułtana. A Aj Bala? Ile łez
wylała, zanim dając Mehmedowi Girejowi syna, uchroniła się od życia odaliski? A co miała
powiedzieć Gülbahar, obecna faworyta sułtana Sulejmana? W końcu ona też była nałożnicą, ale
dała Sulejmanowi syna. Dzięki temu stała się najpotężniejszą kobietą w państwie osmańskim, po
matce padyszacha sułtance Hafsie. Aleksandra wyruszała teraz w tę samą drogę. Albo skończy
zapomniana tak jak nieszczęsna córka sułtanki Güldane, albo jak sułtanka Hafsa zostanie żoną
padyszacha i matką przyszłego sułtana.
Jakby obie myślały o tym samym. Chłód między nimi przeszedł w ocieplenie. Objęły się
mocno jak siostry. Wdychały głęboko swój zapach, żeby nigdy go nie zapomnieć.
– Jedź, Aleksandro – powiedziała powoli Aj Bala, głaszcząc ją po włosach. – Zawierz
Bogu. Sięgnij po swoje przeznaczenie. Wierzę w ciebie. Nie zawiedź Sułtanki Matki ani swojej
siostry. Te, które wchodzą do pałacu jako odaliski, rodzą książęta. Niech dusza sułtanki Güldane,
która cierpiała, gdyż jej córka Aisze nie zdobyła korony, zazna spokoju.
Galerą, w której żagle dął północny wiatr, Aleksandra ruszyła na spotkanie swojego
przeznaczenia. Spod pokładu dało się słyszeć rytmiczne jęki niewolników, którzy całą siłę
wkładali w poruszanie wiosłami, oraz regularny plusk, gdy jednocześnie zanurzali wiosła.
Opierając się o reling, podziwiała, jak słońce znika na horyzoncie w złotych morskich
wodach niczym wielka czerwona piłka.
– Przybywam, synu Osmanów – wyszeptała, patrząc w fioletowe chmury. – Czekaj na
mnie, Sulejmanie. Przybywam, żeby dzielić z tobą koronę i tron.
XI
Zima 1521
Wiosna była dla Aleksandry jak koszmarny sen, z którego nie mogła się obudzić. Gdy
tylko przybyły do pałacu, czarnoskórzy mężczyźni o kobiecych głosach zabrali ją i Merzukę do
wielkiej sali otoczonej antresolami wspieranymi przez marmurowe kolumny. Mimo że był to
środek dnia, wnętrze spowijał półmrok. Nie wiadomo skąd do wewnątrz sączyło się smugami
światło dnia. Gdy ich oczy przyzwyczaiły się do panujących wkoło szarości, dostrzegły, że
balkony pełne są pięknych kobiet. Stukając bogato zdobionymi klapkami, przeszło przed nimi
kilka dziewcząt. Nawet nie spojrzały na Aleksandrę i Merzukę. Po chwili przyszła jeszcze jedna.
Towarzyszyła jej czarnoskóra kobieta o ogromnych ustach. Uroda i wdzięk pierwszej
dorównywały brzydocie i tuszy drugiej. Szeleszcząc połami długiego kaftana i szerokimi
szarawarami, dziewczyna minęła Aleksandrę. Próbowała ukryć twarz za zwisającym
z wymyślnego nakrycia głowy jedwabnym czerwonym woalem. Jednak na próżno. Obie
z Merzuką od razu zauważyły jej przekrwione od płaczu oczy.
Przysiadły przy jednej z kolumn i czekały. Aleksandra nie rozstawała się ze swoim
tobołkiem. Nie wiedziała, co się stało ze skrzynią, w której znajdowały się prezenty podarowane
przez Aj Balę. Tobołek był jedyną rzeczą, która jej pozostała w tym obcym miejscu. A w nim
kilka zniszczonych pamiątek, jakieś ubrania i tkaniny.
Rozglądały się ze zdziwieniem. Czy to właśnie był harem? Nie mogły dostrzec schodów
prowadzących na piętro. Czy schodząc na niższe piętra, nie można było dostać się na górę? Jeśli
tak było, czym różnił się harem od lochów?
Krążąc po kamiennej posadzce, spojrzała na górę. Każde piętro było otoczone
antresolami. Pustą przestrzeń w środku wypełniały płacz i marudzenie dzieci oraz kobiecy krzyk.
Aleksandra wsłuchała się w te odgłosy, ale nie mogła ich rozróżnić. Słyszała tylko nieznaną
sobie mowę. Fakt, że głosy obijały się echem w tej pustej przestrzeni, czynił je jeszcze bardziej
niezrozumiałymi.
Czekały, aż ktoś przyjdzie i zajmie się nimi. Ale na marne. Ile czasu minęło? Godzina,
może pięć? Wiedziały jedynie, że teraz światło słoneczne wpadało do środka pod innym kątem.
Gdy tu przybyły, smugi światła oświetlały pokoje z lewej strony, a teraz z prawej. Zdawało im
się, że światło zaczęło zmieniać barwę ze złotej na czerwoną. Czy nadszedł już wieczór?
Aleksandra czuła, że wzbierająca w niej złość zaraz wybuchnie. Ruszyła w stronę dziewczyny,
która niosła przed sobą misę pełną rozgrzanych węgli.
– Nikt się mną nie zainteresuje?
Dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na nią z przejęciem. W jej oczach krył się niepokój.
Była dość brzydka, a jej spojrzenie Aleksandra mogła określić jako nieco głupie. Zauważyła, że
dziewczyna nie rozumie jej języka. Przykładając palec do piersi, powiedziała cierpliwie:
– Mam na imię Aleksandra. A-lek-san-dra. A to jest Merzuka. Mer-zu-ka.
Gdy zanurzała w węglach dżezwe12 z długą rączką, w jej oczach na chwilę pojawiło się
światło, które zaraz zgasło. Podobnie jak Aleksandra przyłożyła palec wskazujący do piersi.
– Io Sophia. Sop-hi-a.
Słysząc rozmowy, pojawiła się jeszcze jedna dziewczyna. Jej kruczoczarne włosy
okrywał biały welon.
„Czy te dziewczyny są piękniejsze ode mnie?”, zastanawiała się Aleksandra. Jeśli
wszystkie kobiety w haremie były tak piękne, jej zadanie było trudne.
Dwie dziewczyny szeptały coś do siebie w niezrozumiałym języku.
– Czekamy tu od wielu godzin. Jesteśmy głodne, spragnione i zmęczone. Nikt się nami
nie zajmie?
Głos Aleksandry stawał się coraz donośniejszy. Nie mogła powstrzymać wzbierającego
w niej gniewu. Dziewczyny szepczące przy piecyku nie zwróciły nawet uwagi, gdy podniosła
palce do ust, pokazując, że chce jej się pić.
– Mam na imię Aleksandra! – krzyknęła. – Aleksandra Anastazja Lisowska. Przybyłam
z Krymu.
Na wyższych piętrach słychać było narastające poruszenie. Głos Aleksandry niósł się
echem po wszystkich kondygnacjach. Po trwającej kilka sekund ciszy z antresoli wychyliła się
jakaś piękna kobieta. Jednak nie było słychać nic oprócz szelestu jej szat. Na próżno podbiegła
do niej Merzuka. Aleksandra uniosła głowę i odezwała się do przyglądającej jej się z ciekawością
kobiety:
– To tak Osmanowie witają córkę sułtanki Güldane, matki chana krymskiego Mehmeda
Gireja, i siostrę jej synowej Aj Bali Hatun?
Na wyższych piętrach rozległy się przyciszone kobiece rozmowy.
„Nie rozumieją mnie. Niepotrzebnie stoję tu i krzyczę”, pomyślała Aleksandra.
– Czy jest tu ktoś, kto zna mój język?
Wyglądające z ciekawością kobiety zniknęły tak samo szybko, jak się pojawiły.
– Jest! – Przypominający ryk głos był tak potężny, że Aleksandrze i Merzuce serca
podeszły do gardeł. – Popatrz tutaj, ty, która ośmielasz się mącić spokój i ciszę haremu.
Po ryku, który usłyszała przed chwilą, teraz rozkaz ten brzmiał niczym szept. Aleksandra
nie mogła ich dostrzec, ale czuła, że kobiety wypełniające piętra haremu z ukrycia obserwowały
to, co się działo. Dwie dziewczyny parzące przy piecyku herbatę z lipy również zniknęły, ale
Aleksandra była pewna, że też gdzieś się ukryły.
Obie kobiety powoli odwróciły się w stronę, z której dochodził głos.
Mężczyzna stał w mroku przy drzwiach wejściowych. Aleksandra nieśmiało postąpiła
kilka kroków w stronę ogromnej sylwetki. Ciemna skóra mężczyzny niemal nie odróżniała się od
ciemnego kaftana i szarawarów. Gdyby nie dziwne, białe nakrycie głowy, może w ogóle byłby
niewidoczny. Początkowo wydawało jej się, że jest sam, lecz po chwili ujrzała u jego boku drugą,
mniejszą sylwetkę. Była równie czarna, widać było tylko białka oczu. To patrzące z ciekawością
dziecko.
„Jakie ma wielkie usta – pomyślała Aleksandra. – To chyba typowe dla czarnych”.
– Kim jesteś? – Szept olbrzyma przeciął powietrze jak bat.
– Aleksandra Anastazja Lisowska.
– Kim jesteś?
„Pewnie nie usłyszał”, pomyślała Aleksandra.
– Aleksandra Anastazja Lisowska. A to Me…
– Kim jesteś? – przerwał jej ten sam szept.
Bawił się z nią? Na twarzy Aleksandry pojawił się uśmiech. Próbowała odczytać intencje
z jego oczu, ale były pozbawione blasku. Natomiast w spojrzeniu czarnoskórego chłopca czaił się
cień niepokoju. Jakby próbował coś jej przekazać.
Na Krymie Aleksandra nauczyła się dobrych manier i dworskich zwyczajów. Wiedziała,
jak siadać i wstawać, jak rozmawiać ze starszymi, ale nie mogła zrozumieć, dlaczego ten służący
zwracał się do niej, córki sułtanki Güldane, z takim brakiem szacunku.
– Powiedziałam już. Nie słyszałeś?
– Nie słyszałem. Kim jesteś?
Aleksandra nie wytrzymała. Gdy wykrzykiwała mu w twarz: „Aleksandra Anastazja…”,
stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewała. Ramię mężczyzny ruchem błyskawicy
powędrowało w górę i cienki kij uderzył ją w rękę. Dziewczyna krzyknęła z bólu.
– Jesteś odaliską.
Podczas gdy Aleksandra rozcierała palącą jak żywy ogień dłoń, ramię mężczyzny znów
się uniosło i opadło. Tym razem kij dosięgnął jej ramienia.
– Kim jesteś?
Niemogąca powstrzymać łez Aleksandra była w stanie wykrztusić tylko dwie sylaby:
– Alek…
Znowu poczuła cios.
– Jesteś odaliską. Słyszałaś, ruska odalisko?
Dopiero po piątym uderzeniu Aleksandra pokiwała głową na znak, że zrozumiała.
Merzuka klęczała u jej stóp i łkała. Jedna płakała z bólu, a druga ze strachu. Pomiędzy
wilgotnymi rzęsami Aleksandra ujrzała kobiety obserwujące je z ciekawością pomieszaną ze
strachem. Wszystkie patrzyły, jak dostawała razy. Wstyd jeszcze spotęgował ból. Spojrzała na
mężczyznę. Zza zasłony łez próbowała zapisać w pamięci każdy szczegół jego twarzy.
„Nie zapomnij tej twarzy, Aleksandro – powiedziała do siebie. – Nie zapomnij”.
Mężczyzna zdawał się czytać jej w myślach.
– Mówiłaś coś?
Dziewczyna pokręciła głową.
– Jesteś ruską odaliską. Zrozumiałaś? Właściwie nawet tym jeszcze nie jesteś. Umyjesz
się i przebierzesz, a potem wyuczysz. Zniknie ruska latawica, a jej miejsce zajmie pałacowa
odaliska. Jeśli Sułtanka Matka uzna, że pasujesz do haremu naszego władcy – zostaniesz, jeśli nie
– odejdziesz. – Zamilkł. Ujął dziewczynę pod brodę i uniósł ją. Po chwili dodał: – Jeśli będziesz
miała szczęście, pójdziesz na służbę do domu wezyra lub beja, jeśli nie – niech ci Bóg dopomoże.
Spojrzał z uwagą w mokre od łez niebieskozielone oczy.
– Jeszcze jedno. Tutaj się nie krzyczy. Cisza w pałacu jest święta. Nie wolno jej mącić.
Zamiast niszczyć ten spokój i ciszę, lepiej idź i rzuć się do morza. Zrozumiałaś, ruska odalisko?
Aleksandra chciała umrzeć. Nie! Najbardziej pragnęła poderżnąć gardło temu
mężczyźnie. Nagle zatęskniła za Taczamem Nojanem. Gdzie podziewał się jej dżygit? Gdyby był
tu teraz, wrzuciłby ją na grzbiet Nadziei i znów uprowadził w góry.
– Zrozumiałaś? – powtórzył mężczyzna.
W jego głosie pobrzmiewała znana jej już groźba. Za chwilę mógł jej wymierzyć kolejny
cios.
– Zrozumiałam. – Aleksandra pokiwała głową.
– Przejdźmy zatem do drugiej lekcji.
Potrząsnął brodą dziewczyny i puścił ją.
– Niepytana nie będziesz podawała swojego imienia. Nawet jeśli się do ciebie zwrócą, nie
podniesiesz głowy i nie spojrzysz na naszego władcę padyszacha, Sułtankę Matkę ani na Haseki
Hatun, dopóki ci tego nie nakażą.
„Gdzie ja jestem?”, zastanawiała się Aleksandra. Jaki błąd popełniła, że Aj Bala Hatun
posłała ją do tego więzienia? A może to było piekło? A ta złowieszcza twarz należała zapewne
do demona. „Nie wyjdę stąd cała”, przez głowę przemknęła jej rozpaczliwa myśl.
– Będziesz robiła, co ci każą. Nie będziesz uparta. Sama będziesz sobie prała i zmywała
po sobie naczynia, dopóki nikt ci nie powie, że ma być inaczej. Jeśli każą ci prać i zmywać po
kimś innym, też nie będziesz kręciła nosem.
Mężczyzna dalej wyliczał, ale teraz jego głos wydawał się Aleksandrze bardzo daleki.
Słyszała, co mówił, ale nie rozumiała. Nie chciała rozumieć. Trąciła klęczącą u jej stóp Merzukę.
Tatarska dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na Aleksandrę. Łzy pozostawiły na jej twarzy
brudne smugi.
– Zrozumiałaś mnie? – Ocknęła się, gdy mężczyzna nią potrząsnął.
Zapewne zadał to pytanie kilka razy, ale go nie słyszała. Pokiwała głową. Teraz na twarzy
stojącego przy Czarnej Twarzy dziecka malował się zupełnie inny wyraz. Aleksandra nie
potrafiła rozszyfrować jego spojrzenia. Czy to była litość? Nie wyglądało na to. A może chciał jej
powiedzieć: „Nie smuć się”? Nieważne. Przynajmniej nie patrzył na nią tak złowieszczo jak
Gromowe Ramię.
Czarna Twarz już miał się odwrócić, gdy zauważył tobołek, który trzymała Merzuka.
Tobołek z posagiem Aleksandry.
– Co to jest? Nie wolno tu trzymać takich brudów. Daj mi to.
Mężczyzna chciał wziąć zawiniątko z rąk dziewczyny. Aleksandra, odpychając próbującą
uratować tobołek Merzukę, stanęła mężczyźnie na drodze.
– Nie dotykaj tego!
Wśród kobiet oglądających to, co się działo, wzniósł się pełen przerażenia okrzyk. Czarna
Twarz stał z wyciągniętą ręką całkiem zbity z tropu.
– Co powiedziałaś? – Tym razem w jego oczach malowały się gniew i niedowierzanie. –
Co powiedziałaś?
– Nie dotykaj. To moje.
Aleksandra była gotowa na kolejny cios. Ich spojrzenia się spotkały. Przez chwilę
Aleksandra bez strachu intensywnie wpatrywała się w oczy rzucające gromy. Zacisnęła powieki,
czekając na uderzenie.
Ale nic takiego się nie stało. Przez chwilę mężczyzna przyglądał się stojącej naprzeciw
niego dziewczynie. Prostując się, powiedział:
– Dobrze, niech tak będzie, ale nie chcę tego więcej widzieć.
Aleksandra ze zdziwieniem otworzyła oczy. Mężczyzna i towarzyszący mu chłopiec
skierowali się w stronę drzwi. Czarna Twarz odwrócił się i spojrzał na dziewczynę.
– To wszystko na dzisiaj. Jeszcze do tego wrócimy. Teraz mam inne rzeczy na głowie.
Znów się odwrócił i stawiając wielkie kroki, ruszył w stronę drzwi. Zanim wyszedł,
zapytał niespodziewanie:
– Kim jesteś?
Głos dziewczyny, podobnie jak wtedy, gdy pytał ją o to wcześniej, rozbrzmiał echem
wśród ścian. Do uszu Aleksandry dotarły pełne przerażenia szepty kobiet stojących na
antresolach.
Mężczyzna stanął jak wryty. Ciemnoskóry chłopiec obok niego odwrócił się i spojrzał na
Aleksandrę, jakby chciał zapytać: „Dlaczego to zrobiłaś?”. Tym razem czarny olbrzym nie
odwrócił się, ale sam udzielił odpowiedzi:
– Aga haremu nazywa mnie ruską odaliską. Zapytaj, odpowie ci, kim jestem.
Mężczyzna postąpił krok do przodu i rzucił przez ramię:
– Już niedługo bardzo dobrze się poznamy.
Odszedł, zostawiając Aleksandrę i Merzukę na kamiennym dziedzińcu haremu, pośród
niezliczonej liczby cynicznych, pełnych współczucia, ale i zazdrosnych kobiecych spojrzeń.
Tak właśnie wyglądało przybycie do haremu Aleksandry, która wyruszała w drogę ze
słowami: „Czekaj na mnie, Sulejmanie. Przybywam, żeby dzielić z tobą koronę i tron”. Było
bolesne, upokarzające i rozczarowujące.
Aleksandra powoli pochyliła się nad wciąż tkwiącą na podłodze Merzuką. Pogłaskała
włosy towarzyszki niedoli. Jakby to nie ona była tą dziewczyną, która przed chwilą dostała
bolesne razy. Wyprostowała się i dumnie ruszyła w stronę piecyka, na którym jeszcze przed
chwilą dwie dziewczyny próbowały zaparzyć lipową herbatę. Dziewczęta, usłyszawszy głos agi
haremu, zostawiły dżezwę i ukryły się. Lipowy proszek stwardniał. Po dziedzińcu roznosił się
odurzający i rozgrzewający zapach wylanego na węgle wywaru. Woń lipowej herbaty w jednej
chwili rozwiała okropne wrażenia z haremu. Ten aromat zawsze kojarzył się Aleksandrze
z domem. Teraz tu był jej dom. Uniosła głowę i rozejrzała się po otaczających dziedziniec
antresolach. W celach zaczynały palić się lampy, świece i latarenki. Kilka kobiet pospiesznie się
schowało. Aleksandra i Merzuka przysiadły przy piecyku. Dziewczyna przycisnęła tobołek do
piersi.
– Ruska odaliska – mruknęła gniewnie. – Ruska odaliska zostanie panią tego domu.
XII
Była całkiem załamana. Dowiedziała się, że aga haremu ma na imię Sümbül. Ból razów,
które od niego dostała, wrył się głęboko w jej umysł. Po wyjściu mężczyzny pojawiły się dwie
czarnoskóre kobiety. Obydwie były wysokie i smukłe. Gdyby była w innym nastroju, umarłaby
ze śmiechu, widząc ich spiczaste nakrycia głowy, upięte na kruczoczarnych, kręconych jak
owcza wełna włosach. Jednak teraz nie było jej do śmiechu. Ubrane były w zielone koszule, na
które zarzuciły białe kaftany, oraz luźne żółte szarawary. Były w skórzanych pantoflach.
Aleksandra jeszcze nie wiedziała, że harem był pełen ciemnoskórych niewolnic
pomagających odaliskom, których najważniejszym obowiązkiem było w rzeczywistości
obserwowanie innych kobiet i przekazywanie informacji o wszystkim, co zobaczyły i usłyszały,
adze haremu – Sümbülowi.
Jedna z kalf13, wyglądająca dosyć młodo, trąciła Aleksandrę, jakby chciała powiedzieć:
„Chodź”. Niestety żadna z dziewcząt nie znała jej języka.
– Co jest? – mruknęła Aleksandra. – Jesteśmy głodne. Gdzie będziemy spać?
Czarnoskóre kobiety też jej nie rozumiały. Na marne poszedł wysiłek, z jakim na Krymie
uczyła się tatarskiego. Ciekawe, gdzie Gromowe Ramię nauczył się ruskiego. Co prawda jego
ruski był fatalny, ale mogli się porozumieć.
Widząc, że dziewczęta nie ruszają się z miejsca, druga kobieta chwyciła Aleksandrę za
ramię. Obolała dziewczyna energicznym ruchem wyrwała rękę i wstała.
Pierwsza służąca wskazała na siebie palcem, mówiąc: „Setaret”, następnie przedstawiła
drugą kobietę: „Gülbejaz”.
Gdyby Aleksandra rozumiała ich język, słysząc słowa gül i beyaz14 w odniesieniu do
kobiety o hebanowej skórze, na pewno wybuchnęłaby śmiechem.
– Se… ta… Gül… be… az – próbowała wymówić Aleksandra.
Kobieta poprawiła ją, uśmiechając się:
– Setaret. Gülbejaz.
Ona również się przedstawiła:
– Aleksandra – powiedziała, po czym wskazała na tatarską dziewczynę. – Merzuka.
Kobieta w jednej chwili nauczyła się imienia „Merzuka”, ale nijak nie mogła wymówić
„Aleksandra”.
Udało im się nawiązać nić porozumienia, choćby nawet bardzo cienką. Haremowy
dziedziniec znów wypełnił zgiełk. Były to głosy mówiących jednocześnie ciekawskich kobiet.
Aleksandra, unosząc rękę do ust, próbowała pokazać, że chce im się jeść. Wskazując
żołądek, powiedziała:
– Umieramy z głodu.
Kobieta o imieniu Gül-coś-tam podniosła obie ręce do głowy i zaczęła w komiczny
sposób poruszać nimi, jakby prała surową wełnę. Widząc, że nowo przybyłe patrzą na nią ze
zdziwieniem, powtórzyła ruch i powiedziała:
– Łaźnia… Łaźnia…
O czym ona mówiła?
– Co?
Służąca ponownie zaczęła masować głowę rękami i odezwała się:
– Najpierw łaźnia, później jedzenie.
Cierpliwość kobiety się skończyła. Popychając dziewczyny, próbowała je zmusić do
ruszenia się z miejsca. Czując opór, pchnęła je nieco mocniej, pokazując swoją determinację.
W końcu ruszyły tam, dokąd je prowadzono.
Mijając długi, ciemny korytarz, weszły do pomieszczenia z wysokim sufitem,
wyłożonego marmurem. Teraz zrozumiały, o co chodziło kobiecie. Miały się umyć.
Na marmurowej półce leżały śnieżnobiałe grube ręczniki, a na nich cienkie kolorowe
szmatki. Na podłodze stały drewniane klapki na koturnach.
– Ręcznik – powiedziała Setaret, wskazując biały gruby materiał. – To przepaska, a to
drewniaki.
Widząc, że dziewczęta patrzą na drewniane klapki ze zdziwieniem, zdjęła buty i wsunęła
w nie stopy. Aleksandra i Merzuka obserwowały ją z niedowierzaniem. Jak można chodzić
w czymś tak wysokim? Kobieta, jakby rozumiejąc ich wątpliwości, podciągnęła żółte szarawary
i zaczęła się przechadzać, stukając po marmurowej posadzce. Aleksandra pomyślała, że nigdy nie
będzie w stanie chodzić w czymś takim. Cóż to za dziwna rzecz? Setaret, spacerując po łaźni,
chichotała cicho, mówiąc coś do drugiej kobiety. Musiało to być coś śmiesznego, bo Gül-coś-tam
również się roześmiała. Przykryła usta ręką, jakby chciała zasłonić białe zęby wystające
spomiędzy grubych warg.
Podeszła do Aleksandry i zatrzymała się. Wskazała na jej ubranie.
– Rozbierzcie się!
– Co?
Zdejmując kaftan, kobieta pokazała, o co jej chodzi.
– Rozbierzcie się!
Później zapanował chaos. Aleksandra próbowała im wyjaśnić, że nie rozbierze się w ich
obecności. Jeśli chcą, żeby się umyły, niech zostawią je same, a wtedy umyją się z Merzuką po
kolei. Jednak jej tłumaczenia nie przyniosły efektów.
Czarnoskóre kobiety zaczęły się denerwować, że nowo przybyłe wszystkiemu się
sprzeciwiają. Gdy Gül-coś-tam wyciągnęła rękę, próbując rozebrać Aleksandrę, dziewczyna
podniosła krzyk. Zrobił się okropny zamęt. Nagle otworzyły się drzwi i do środka weszły jeszcze
dwie kobiety. Opór dwóch dziewcząt na nic się zdał wobec siły czterech ciemnoskórych kobiet.
Nie minęło dużo czasu, a Aleksandra i Merzuka były gołe. Zmęczone wyczerpującą walką
kobiety nie zwróciły szczególnej uwagi na Merzukę, ale stały jak zaczarowane, patrząc na białe
jak kość słoniowa delikatne ciało Aleksandry. Wydawało się, że wnętrze wypełniło się
księżycowym blaskiem. Setaret Kalfa, przewracając oczami, nieustannie wyrażała swój zachwyt:
– Maszallach! Maszallach!15
Oblana rumieńcem Aleksandra próbowała zasłonić się rękami. Na próżno. Spojrzenia
kobiet wzbudzały w niej jeszcze większy wstyd.
– Niech was szlag! – krzyknęła, zamykając oczy i odwracając się. – Czarne wiedźmy!
Wielkie mi rzeczy!
Poczuła na swoim płonącym jak ogień ciele chłodne, cienkie szmatki. Gül-coś-tam
powoli pocierała jej ciało. Dziewczyna nie wiedziała, jak uciec przed wielkimi łapami
dotykającymi jej delikatnych, dopiero co rozkwitłych piersi. Kobieta mierzyła ją wzrokiem.
Aleksandra cofnęła się pod wpływem jej szorstkiego dotyku.
Tym razem kobieta przyklękła i chwyciła maleńkie stopy dziewczyny. Unosząc jej
szczupłą kostkę, delikatnie wsunęła klapki, powoli pocierając również jej łydkę. To samo zrobiła
z drugą nogą. Włożywszy drewniane klapki na koturnie, Aleksandra stała się nagle bardzo
wysoka.
Klęcząc na podłodze, kobieta podniosła wzrok na Aleksandrę.
Dlaczego tak dziwnie patrzyła? Czy w jej oczach czaiła się tęsknota? Skąd się wzięło to
błagalne spojrzenie? Dlaczego kobieta, która jeszcze przed chwilą na nią krzyczała, teraz
z czułością głaskała jej stopy i łydki?
„Na pewno dostrzegła moje zmęczenie”, pomyślała Aleksandra.
Dotyk gorliwych rąk kobiety na jej porcelanowej skórze zaczynał być bolesny.
W końcu osłonięta przepaską Merzuka zrobiła dwa chwiejne kroki w wysokich
drewnianych klapkach. Musiała ukrócić nachalne zachowanie kobiet. Dobrze znała te spojrzenia.
– Zostawcie ją w spokoju! Odejdźcie!
Gülbejaz Kalfa jakby obudziła się ze snu. Wydawało się, że wróciła z bardzo daleka.
Zdezorientowana spojrzała na Merzukę. Dziewczyna dostrzegła w jej wzroku gniew…
i zazdrość.
Setaret Kalfa podeszła do znajdujących się po drugiej stronie pomieszczenia wielkich
drewnianych drzwi i je otworzyła. Do wnętrza wdarła się chmura gorącej pary.
Aleksandra w wysokim drewnianym obuwiu powoli podeszła do drzwi. Nogi jej się
trzęsły. Klapki nieustannie zsuwały się z jej stóp, więc musiała się zatrzymywać i je poprawiać.
Co to za głupota, żeby chodzić po marmurze w drewnianych butach? Cóż za dziwne zwyczaje
panowały u Osmanów?
Trzymając się za ręce, z pomocą Gülbejaz Kalfy dziewczęta dotarły do drzwi łaźni. W ich
twarze uderzył podmuch gorąca. Pod wielką kopułą znajdowało się wysokie, marmurowe
podwyższenie. Setaret Kalfa podeszła i położyła się na nim. Chciała pewnie pokazać, do czego
służy. Aleksandra usiadła na ciepłym kamieniu i skierowała wzrok na sklepienie. W niektórych
częściach kopuły dostrzegła okrągłe, kolorowe szyby. Nad znajdującym się naprzeciwko
marmurowym basenem również zauważyła okno. Wydawało jej się, że za szybą pali się
latarenka. Nad drzwiami wejściowymi także wisiała latarnia, w której płonęły dwie duże świece.
Gülbejaz pobiegła do pomieszczenia, w którym przed chwilą rozebrała Aleksandrę, i przyniosła
jeszcze dwie latarnie. Teraz, dotąd spowite mrokiem wnętrze łaźni, napełniło się skąpym
blaskiem. Setaret Kalfa pomogła Aleksandrze wejść do basenu. Odkręciła błyszczący w blasku
latarni kran i napełniła ciepłą wodą zdobiony marmurowymi płaskorzeźbami zbiornik. Następnie
wzięła cynową miskę pełną wody i opłukała nią głowę dziewczyny.
Mycie również nie mogło się obyć bez udziału Gülbejaz. Wszystkie próby wyjaśnienia
Marokance, że Aleksandra sama może się umyć, okazały się daremne. Silna kobieta zdjęła
z siebie kaftan i koszulę. Aleksandra z niedowierzaniem spojrzała na parę ogromnych, czarnych
piersi. Były większe niż ludzka głowa. Zawstydzona odwróciła wzrok. Gülbejaz domyśliła się,
o czym myślała dziewczyna. Jej piersi były ogromne, a brodawki miały wielkość orzechów.
Kobieta silnymi dłońmi mydliła ciało Aleksandry. Robiła to powoli, jakby nie chciała sprawić jej
bólu. W pewnej chwili, niby przypadkiem, mistrzowskim ruchem zsunęła krawędź przepaski
osłaniającej dziewczęce wdzięki. Pod wpływem wcześniejszych przeżyć i odprężenia
spowodowanego przez obmywające jej ciało strugi ciepłej wody Aleksandra nie zwróciła uwagi
na to, że jej twarde, wielkością przypominające pomarańcze piersi zostały odsłonięte. Dopiero
gdy zauważyła rozmarzone spojrzenie Gül-coś-tam, zdała sobie sprawę, że jej przepaska została
zsunięta. Kobieta z prawdziwą czcią patrzyła na jej jasne, twarde i kształtne piersi. Wyglądały jak
dwie małe śnieżne kule z różowymi truskawkami na czubkach. Przypominające łebki od szpilek
brodawki sterczały. Kobieta pieściła je spojrzeniem, a potem jej ciężkie ręce zaczęły się zsuwać
z ramion dziewczyny w kierunku tych jędrnych piersi. Aleksandra natychmiast zareagowała.
Podciągnęła przepaskę i dokładnie ją zawiązała. Wilgotna szmatka powędrowała między jej nogi,
odsłaniając kryjący jej największe tajemnice niewielki trójkąt. Aleksandra odepchnęła kobietę.
Zrzuciła z nóg drewniaki i zdecydowanie ruszyła w stronę drzwi. Setaret, zwracając się gniewnie
do Gülbejaz, z trudem otworzyła ciężkie drewniane drzwi, a dziewczyna błyskawicznie rzuciła
się do sąsiedniego pomieszczenia.
Zakwaterowanie nowo przybyłych w izbach także nie obyło się bez incydentów.
W zajmowanym przez siedem, może osiem kobiet pomieszczeniu Setaret wskazała dwa materace
rozciągnięte na podłodze. Pełne sprzeciwu krzyki dziewczyny zakończyły się mocnym
uszczypnięciem w ramię i spowodowały tumult wśród kobiet znajdujących się w dormitorium.
Krzyczały ze swoich łóżek w niezrozumiałym dla niej języku. A leżąca na najbliższym posłaniu
jasnowłosa dziewczyna rzuciła w Aleksandrę klapkiem. Ona też nie pozostała jej dłużna.
Chwyciła but i odrzuciła do właścicielki. Gdyby nie Setaret, ich pierwsza noc w haremie
zakończyłaby się wielką awanturą. Zamiast tego, przyciskając mocno do piersi swój tobołek,
dziewczyna przywarła do okna nad łóżkiem i cichutko płakała. Niewiele mogła dostrzec przez
okratowaną szybę, ale wiedziała, że na zewnątrz istniała wolność. Gdzieś tam były góry i rzeki.
Daleko, bardzo daleko.
W odpowiedzi na jej szloch rozległy się gniewne pomruki. Czuła się bezradna, zmęczona
i zła. Naciągnęła kołdrę na głowę, starając się zdusić płacz. To żaden pałac, tylko prawdziwe
więzienie.
„Kto mnie wyzwoli z tego więzienia?”, myślała, mocząc poduszkę łzami. Nie było tu
Taczama Nojana, który wyciągnąłby sztylet z rękojeścią w kształcie wilczej głowy i obrócił
w perzynę to miejsce przyprawiające ją o płacz.
„Gdzie jesteś, Nojanie, ojcze? Przyjdź, spójrz, co spotkało twoją córkę”. Aleksandra nie
mogła uwierzyć w krążące jej po głowie myśli. Poczuła ucisk w sercu. Nojan miał być jej ojcem?
Doszło do tego, że nazywała ojcem tego barbarzyńcę, który zmienił jej życie. Nie miała nikogo
innego na tym wielkim świecie. Ani matki, ani ojca, ani wioski, ani domu, ani nawet ciepłego
kąta. Nikt tak jak Taczam Nojan nie ryzykował dla niej życia. I to ile razy. „Gdzie jesteś,
Nojanie, ojcze?”, pomyślała znowu.
Czekała, aż ogromny mężczyzna z głową owiniętą chustą, spod której wystają szarpane
wiatrem kruczoczarne włosy, wedrze się do pałacu, z dumą dosiadając Nadziei, i ryknie,
przyprawiając Osmanów o drżenie: „Przyjechałem po ciebie, córko!”. Wiedziała, że jej nadzieja
jest płonna. Nikt nie odpowiedział na jej bezgłośny krzyk. Haremową ciszę mąciły jedynie szepty
rozmawiających ze sobą kobiet, nie uwzględniając wybuchającego od czasu do czasu dziecięcego
płaczu oraz odgłosów kroków strażników składających raporty:
– Północ. Godzina pierwsza… Nic się nie dzieje.
W pałacu, do którego przybyła, aby zdobyć osmańską koronę i tron, była zwykłą
niewolnicą. Była bita, popychana, rozbierana, oglądana jak sprzedawani na targu niewolnicy,
podszczypywana i poniżana. Co innego mogło spotkać niewolnicę? Wynagrodzeniem za niewolę
miały być piękne stroje i buty, które dostała po wyjściu z łaźni?
– Nie chcę ich – mruknęła Aleksandra.
Wolała te proste sandały z niewyprawionej skóry, które wkładał jej Taczam Nojan.
– To nie może tak wyglądać – żaliła się.
Podjęła decyzję, że pierwszą rzeczą, jaką zrobi następnego dnia, będzie pójście do
Sulejmana i opowiedzenie mu o wszystkim: „Nie przybyłam tutaj po to, żeby być traktowana jak
niewolnica. Ty jesteś Sulejmanem, a ja Aleksandrą z Rusi. Wychowywała mnie Sułtanka Matka
– matka pierwszej żony twojego ojca. Czy tak należy mnie traktować?”.
Wzbierała w niej tak wielka złość i ogromny żal, że była pewna, iż nie będzie w stanie
zasnąć. Ale sen to sen, umiejscowiony gdzieś między życiem a śmiercią. Nikt nie był w stanie
oprzeć się tej sile, nawet Aleksandra.
We śnie ujrzała ogromnego orła o czarnych skrzydłach.
XIII
Aleksandra nie miała okazji spotkać sułtana Sulejmana ani kolejnego dnia, ani
w następnych. Mieszkała w tym samym domu co padyszach, pod jednym dachem. Nie tylko go
nie widziała, ale też nie słyszała jego głosu.
Dlatego nie miała okazji, żeby wymówić ułożone w głowie zdanie: „Ty jesteś
Sulejmanem, a ja Aleksandrą z Rusi”. Nie tylko nie widziała Sulejmana, nie pojawiła się również
matka padyszacha – sułtanka Hafsa, której imię tak często słyszała, oraz Gülbahar Haseki, której
zamierzała odebrać miłość i pozycję. Co by było, gdyby stało się inaczej? Jej życie mijało jak
burza.
Co rano przeżywała te same udręki w łaźni. Była rozbierana przez czarnoskóre kobiety.
Raz poskarżyła się Sümbülowi Adze: „Te kobiety mnie dotykają”, za co dostała trzy dodatkowe
razy. Nie mogła więc sprzeciwić się temu, że pośród zdradzieckich ciemności przypominające
szpony, niecierpliwe palce Gül-coś-tam dotykały jej najintymniejszych miejsc, których ona sama
nawet jeszcze nie odkryła.
Po łaźni przychodziła pora na lekcje.
Wszystkiego uczono od początku, zaczynając od tego, jak stać, siedzieć, rozmawiać, jeść,
a skończywszy na tym, jak chodzić w obecności padyszacha. Aleksandra największą wagę
przykładała do nauki języka. Pewnego dnia miała przecież stanąć twarzą w twarz z Sulejmanem.
To, co chce mu oznajmić, musi powiedzieć w jego języku.
Jedyne, co odróżniało od siebie kolejne dni w haremie, to nieustanne kłótnie między
dziewczętami rywalizującymi ze sobą o to, która z nich zdobędzie względy sułtana. Ponieważ
każda z nich mówiła w swoim języku, nie wiadomo było, kto co powiedział. Zresztą nie miało to
żadnego znaczenia, gdyż i tak nikt nikogo nie słuchał. Przez pierwsze kilka dni zgiełk i zamęt
bardzo przeszkadzały Aleksandrze. Najczęściej nie rozumiała, co było powodem kłótni.
Krzyczące dziewczyny też nie. W danej chwili było to nieistotne. Aleksandra mogła zasnąć
dopiero wtedy, gdy dziewczęta się godziły.
Tak naprawdę odkąd Aleksandra przybyła do haremu, kłótnie i spory wybuchały znacznie
częściej. To ona była główną bohaterką większości z nich. Nigdy się nie poddawała, nie słuchała
tego, co się do niej mówi, i wystarczył jej nawet błahy powód, żeby zaatakować inne dziewczęta.
Wbrew ostrzeżeniom, jakie pierwszego wieczoru dostała od Sümbüla Agi, zawsze wszystkiemu
się sprzeciwiała. Ale każdego dnia dołączała do swojego słownika kilka tureckich słów. Mówiła
na przykład: „Bitka rzecz”. Ten, kto wiedział, że „bitka” oznacza „brzydka”, rozumiał. Do
czarnoskórych haremowych czarownic, od których dostawała łokciem lub pięścią w brzuch, jeśli
im się sprzeciwiała, nauczyła się mówić: „Niech ci się ręce połamią”.
Po każdym sporze na jej ciele pojawiały się nowe zadrapania. Na miejscu wyrastał zaraz
Sümbül Aga, którego opasły brzuch podskakiwał rytmicznie podczas biegu. Jednak przed jego
przybyciem Aleksandra dawała popalić dziewczętom. Później przychodziła pora, aby nie
wydając najmniejszego dźwięku, znosić bolesne uderzenia Gromowego Ramienia kijem po
plecach.
Największa awantura wybuchła, kiedy Aleksandra przyłapała jedną z dziewczyn, gdy ta
szperała w jej tobołku. Dziewczyna wysypała wszystkie zniszczone przedmioty na podłogę:
– Patrzcie! Patrzcie! – krzyczała ze śmiechem.
Cztery czarne wiedźmy nie dały rady wyrwać jej z rąk Aleksandry. Właśnie tego dnia
poznała falakę16. Mimo że po każdym uderzeniu w bose stopy z oczu tryskały jej łzy, nie wydała
z siebie żadnego, choćby najmniejszego dźwięku. Mocno ściskała swój tobołek. Po wszystkim
rozłożyła ręce i spytała:
– Co ja zrobiła? Co zrobiła?
Przez trzy dni Aleksandra nie mogła stanąć na nogach. Chodzenie również przychodziło
jej z trudem. Gdy już nie miała innego wyjścia, wspierając się na ramieniu Merzuki,
w niewyobrażalnym bólu szła chwiejnym krokiem. Nawet nie przeszło jej przez myśl, żeby
poruszać się na czworakach. Merzuka płakała, smarując jej stopy olejkiem. Płakała Setaret Kalfa.
Ale jej łez nikt nie widział. Powiedziała tylko jedno:
– Jeszcze zybaczą.
Pod największym wrażeniem postępów Aleksandry w nauce tureckiego był Sümbül Aga.
Dziewczyna już dawno wyprzedziła nowicjuszki, które przybyły do haremu wiele miesięcy przed
nią. W zasadzie aga śmiało mógł powiedzieć Sułtance Matce, że Rusinka jest gotowa opuścić
pawilon nowicjuszek. Jednak mężczyzna mówił sobie: „Poczekaj, niech jeszcze nabierze pokory.
Niech zrozumie, kim jest Sümbül”. Dlatego właśnie, słysząc pewnego dnia słowa Sułtanki Matki:
„Z pałacu pierwszej żony mojego świętej pamięci męża sułtana Selima, Aisze, przybyła jakaś
dziewczyna. Podobno przysłała ją synowa jej matki. Gdzie ona jest? Jak postępy?”, skłamał bez
skrupułów.
– Nie jest jeszcze gotowa na sułtańskie komnaty, moja pani. – Widząc, że starsza kobieta
uważnie waży jego słowa, dodał pospiesznie: – Jak by to powiedzieć… To trudna dziewczyna.
Ma za długi język. Jest kłótliwa. Powoduje zamieszanie wśród dziewcząt. Nie ma w niej krzty
posłuszeństwa. Ale nie martwcie się, wasz sługa Sümbül zmiękczał już twardsze kamienie. Na
nią też przyjdzie czas.
Te słowa usatysfakcjonowały sułtankę Hafsę.
– Liczę na ciebie, Sümbülu. Pokaż, na co cię stać. Chcę zobaczyć tę dziewczynę. Aj Bala
Hatun przesłała wiadomość: „Powierzyła mi ją moja teściowa, teraz ja powierzam ją tobie”. Nie
możemy pozostawić jej samej sobie. To grzech.
Aga haremu, kłaniając się z szacunkiem matce padyszacha, pomyślał: „Będzie lepiej, jeśli
przestanę bić tę ruską dziewczynę”. Musiał przyznać, że dziewczyna była zdolna jak mało kto.
Zachowywała się, jakby urodziła się i wychowała w pałacu. Jej figura oczarowywała każdego,
kto na nią spojrzał. Miała w sobie niezłamaną dumę. Gdy bijące z jej oczu światło łączyło się ze
szlachetną postawą, nikt nie mógł się z nią równać. W muzyce też wszystkie przewyższała.
Biorąc w ręce oud, poruszała najczulsze struny duszy. Gdy grała, kamienie z dziedzińca wznosiły
się do pięter. Jej melodie zapierały dech w piersiach nawet największym pięknościom w haremie.
Jednym z nielicznych mężczyzn, którzy mieli prawo wstępu do haremu, był nauczyciel
muzyki Kemali Efendi. Uwielbiał Aleksandrę. Haremowe dziewczęta zaczęły nawet rozsiewać
złośliwe plotki, że ten podziw związany jest z niebieskozielonymi oczami dziewczyny, ale żadna
z nich nie odważyła się powiedzieć, że gra piękniej od niej. Palce żadnej z nich nie poruszały się
z taką szybkością i mistrzostwem po strunach kanunu. Gdy grała na sazie17, miało się wrażenie,
że robi to od lat, a nie dopiero zaczyna się uczyć. Nikt nie potrafił wydobyć z instrumentów
równie wzruszających dźwięków.
Jej głos wywoływał drżenie u Sümbüla Agi. Nie skłamałby, mówiąc, że nie słyszał
równie pięknego kobiecego głosu. Gdy nastawał wieczór, a harem spowijała nocna cisza,
dziewczęta przybyłe z czterech stron świata, jedna od drugiej piękniejsza, słuchały jej z rosnącą
tęsknotą. Gdy wszyscy wraz z wieczorną modlitwą odpływali do własnych światów, harem, który
był świadkiem wielkich marzeń, ambicji i rozczarowań, wypełniał się delikatnym, wzruszającym
głosem Aleksandry, dochodzącym z pawilonu dla nowicjuszek. Nawet zlodowaciałe serce
Sümbüla rozgrzewało się, gdy słuchał pieśni dziewczyny. Pod wpływem tych dźwięków wracał
pamięcią do przeszłości, a w gardle dławiła go tęsknota. Gdy zdawał sobie sprawę, że oczy
zachodzą mu mgłą, natychmiast starał się otrząsnąć, powtarzając: „Ruska wariatka, ruska
wariatka”. Dlatego udawał, że nie widzi, gdy towarzyszący mu od trzech lat abisyński pomocnik
Dżafer nocami jak zaczarowany wsłuchiwał się w pieśni Aleksandry. Nie reagował nawet, gdy
zauważył, jak szepczą o czymś potajemnie. Czy chłopak płakał? Niech płacze. Skoro Sümbül
Aga nie mógł opłakiwać swojego losu, niech chociaż Dżafer nad sobą rozpacza. Płacz oczyszczał
duszę. Od dawna już nic nie oczyszczało duszy Sümbüla. Nie pamiętał nawet, kiedy płakał po raz
ostatni. Może tej nieszczęsnej nocy, gdy wpadł w ręce handlarzy niewolników, a może wtedy,
gdy przeklęte kleszcze zacisnęły się pomiędzy jego nogami, miażdżąc jego wszystkie marzenia?
Nie pamiętał.
XIV
Aleksandra straciła rachubę czasu. Od jak dawna była w haremie? Od dziesięciu dni? Od
piętnastu? A może od dwudziestu? Kto wie… Nie miała świadomości, że minęły już prawie dwa
miesiące. Każdy kolejny dzień niczym nie różnił się od poprzedniego.
Gdy pod czujnym okiem Setaret Kalfy i Merzuki wyszła do ogrodu, powietrze cięło jak
nóż. Pomiędzy nagimi gałęziami drzew widziała niebo. Było pochmurnie, więc i morze
wyglądało jak pomalowane na szaro. Pośrodku wody wznosiła się biała wieża. W oddali pływały
czerwone, niebieskie i zielone łodzie. Po lewej stronie stały ogromne drewniane żaglowce, na
jednym ze wzgórz widać było okrągłą strzelistą wieżę.
Zimno jej nie przeszkadzało. Przypominało jej ojczyznę, nawet je lubiła. Spacerowała
pomiędzy krzewami różanymi czekającymi z utęsknieniem na wiosnę, żeby rozkwitnąć.
Ciekawe, jaki będą miały kolor. Biały? Czerwony? Gdy tylko wypuszczą pąki, nie będzie już
potrzeby, żeby dla zabicia czasu zadawała sobie tak nieistotne pytania. Co wtedy będzie robiła?
Tym razem będzie się zastanawiać, ile wydadzą kwiatów?
Czy w ogrodzie były również jej ukochane judaszowce? Jeśli nie, koniecznie musi komuś
o tym powiedzieć. Ale komu? Komu miała to powiedzieć? Gromowemu Ramieniu Sümbülowi
Adze? A może tej bezwstydnej czarnej wiedźmie? W miarę jak jej turecki stawał się lepszy,
w ukryciu szeptała jej imię: „Gülbejaz… Gülbejaz…”. Głośno wciąż nazywała ją Gül-coś-tam,
jednak kobieta się tym nie przejmowała.
Myśli Aleksandry powróciły do judaszowców. Co miała powiedzieć? „Sümbül Ago,
Sümbül Ago, tak bardzo je lubię. Gdzie moje judaszowce? Jeśli powiesz o tym sułtanowi
Sulejmanowi, każe posadzić tu kilka drzew”. Ile razów dostałaby jako odpowiedź?
– Pssst… Dziewczyno…
Kobiecy głos. Ruski. I to w haremowym ogrodzie. Natychmiast odwróciła się w stronę,
z której dobiegł.
– Mówisz do mnie?
Była piękna. Bardzo piękna. Barwy jej loków pozazdrościłyby jej najdorodniejsze kłosy.
Jak to często robiły ruskie dziewczyny, splotła swoje długie włosy i upięła je na głowie jak
koronę. Głowę przykryła futrzanym kapturem. Miała piękne oczy, niebieskie jak wiosenne niebo.
Jej gładkie, jędrne policzki były czerwone z zimna.
– Tak, do ciebie. To ty jesteś tą nową ruską dziewczyną?
– Tak, to ja. To ja nią jestem.
Wiedziała, że z radości mówi bez sensu.
– Nie spodziewałam się, że jest tu jeszcze ktoś z Rusi. Jestem taka podekscytowana.
Dziewczyna o blond włosach poruszyła się na wyłożonym wielkimi poduszkami fotelu
ogrodowym.
– Jak masz na imię?
– Aleksandra. Aleksandra Anastazja Lisowska.
– Jesteś Ukrainką?
– Yhy. Pochodzę z Rusi.
– Mam na imię Ekaterina Iwanowa. Jestem z okolic Moskwy.
Serce Aleksandry z radości omal nie wyskoczyło z piersi. Teraz już nie była tu sama.
Miała w haremie rodaczkę.
Nie zastanawiając się, czy jest to dozwolone, usiadła obok Ekateriny. Nieco dalej
Merzuka i Setaret Kalfa, wymachując rękami, próbowały się wzajemnie porozumieć. Na próżno,
ale skoro nie rezygnowały, musiało to być coś ważnego.
Aleksandra chciała opowiedzieć o wszystkim, co przychodziło jej do głowy. Pragnęła
nasycić się ojczystym językiem. Miała ochotę położyć głowę na piersi dziewczyny i się
wypłakać. Ucałować ją, poczuć jej zapach. Po wielu latach spotkała kogoś ze swoich stron.
Nowicjuszki nie mogły przechodzić na piętra odalisek, a odaliski do dormitorium nowych
dziewcząt. Być może nie wolno im było również ze sobą rozmawiać. Jednak Aleksandra gotowa
była ponieść karę dziesięciu, dwudziestu, stu, a nawet tysiąca razów z ręki Gromowego
Ramienia.
Już miała zacząć opowiadać jej całą swoją historię, gdy Ekaterina zapytała:
– Od jak dawna tu jesteś?
– Nie wiem. Chyba dziesięć dni. A może piętnaście? Może dwa miesiące? Nie wiem.
A ty?
– Trzy…
– Co? – Zdziwiona Aleksandra przerwała wypowiedź dziewczyny. – Więc jesteś tu krócej
ode mnie? – W jej głosie dało się słyszeć rozczarowanie.
– Nie, moja śliczna. Nie trzy dni... Trzy lata...
Aleksandra otworzyła usta ze zdumienia. Trzy lata? Mój Boże! Trzy lata!
– Trzy długie zimy, trzy długie wiosny, trzy długie…
– Ile masz lat, Aleksandro? – spytała niespodziewanie dziewczyna.
– To moja piętnasta zima.
Ekaterina się uśmiechnęła.
– Gdy tu przyjechałam, byłam o rok młodsza od ciebie.
Czyli miała teraz siedemnaście lat. Była zaledwie dwa lata starsza od niej, ale
Aleksandrze wydawała się dużo starsza, przynajmniej tak wyglądała. Była wyższa, dojrzalsza,
bardziej doświadczona. Uniosła głowę i czule spojrzała w niebieskie oczy dziewczyny.
– Jak tu trafiłaś?
– To proste – odpowiedziała Ekaterina z drwiącym uśmiechem. – Mój ojciec był kupcem.
Przewoził towary z Moskwy do Kijowa. Byłam z nim. Tatarzy napadli na nasz transport…
Reszta była oczywista. Gdzieś w okolicach twierdzy Azak Tatarzy sprzedali ją
genueńskiemu kapitanowi, a on sprzedał dziewczynę handlarzowi niewolników. Najpierw trafiła
do domu jakiegoś beja, a stamtąd jako prezent dotarła do osmańskiego pałacu.
– A ty? – zapytała Ekaterina, nawet jeśli miała wysłuchać takiej samej historii.
Choć wiele je łączyło, Aleksandra stwierdziła, że jej sytuacja nie była aż tak zła. Przede
wszystkim nie została sprzedana. Powierzyła ją Osmanom matka wielkiego chana krymskiego.
Uznała, że ma prawo nieco się pochwalić.
– Chan krymski podarował mnie sułtanowi Sulejmanowi. Zobaczę się z nim.
Tym razem to Ekaterina otworzyła szeroko oczy. Ze zdziwieniem patrzyła na Aleksandrę.
W jej spojrzeniu nie było nawet cienia przewrotności. Dziewczyna uwierzyła w jej słowa.
– A więc zobaczysz się z sułtanem Sulejmanem – wyszeptała.
– Tak, ale do tej pory nie było takiej sposobności.
– Wiesz, jak on wygląda?
Aleksandra pokręciła głową.
– Posłuchaj, moja śliczna – powiedziała cicho Ekaterina, mocniej ją do siebie przytulając.
– W haremie panują pewne zasady. Nie ty zobaczysz sułtana, ale on ciebie. Dostąpisz zaszczytu
bycia oglądaną przez padyszacha. Myślisz, że można zapukać do drzwi władcy i powiedzieć:
„Przyszłam się z tobą zobaczyć”? Nie przechwalaj się, że jesteś jego prezentem czy nie wiadomo
czym. Wszystkie tu jesteśmy prezentami.
Spojrzenie Aleksandry się zachmurzyło.
– Jak mam dostąpić zaszczytu bycia oglądaną przez sułtana Sulejmana?
– Musisz mieć dobre układy z Sümbülem Agą. Tu mieć z kimś dobre układy znaczy tyle,
że trzeba dać mu pieniądze albo…
Gdy blondynka zamilkła, Aleksandra wykrzyknęła z przejęciem:
– Albo co?!
– Musisz się z nim pobawić.
– Merzuka powiedziała, że oni nie są już mężczyznami.
– Nie są, ale niektórzy z nich uwielbiają gry miłosne. „Miło jest obcować z pięknem”,
mawiają. – Dziewczyna zamilkła. Rozejrzała się wokół, jakby chciała sprawdzić, czy ktoś może
je usłyszeć, po czym dodała cicho: – Większość dziewcząt w haremie, jeszcze zanim zobaczyły
twarz sułtana, przeszła przez ich ręce. Tacy właśnie są eunuchowie. I nie myśl, że kalfy są inne.
Te czarnoskóre babska też uwielbiają zabawy z dziewczętami.
Aleksandra nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Nigdy by na coś takiego nie pozwoliła.
Co z nią będzie, skoro nie miała pieniędzy? Czy to znaczy, że nie zobaczy sułtana Sulejmana? Tu
miała się skończyć droga przepowiedziana jej przez Sułtankę Matkę?
Ekaterina bezbłędnie odczytała myśli dziewczyny. W pierwszych miesiącach swojego
pobytu w pałacu ona również jak ta niewinna dziewczyna musiała wybrać między marzeniami
a moralnością.
– A co ty zrobiłaś?
Słysząc to, Ekaterina się zamyśliła. Wstała i spojrzała głęboko w jej piękne oczy.
– Myślisz, że jak zdobyłam ich przychylność i trafiłam do sułtańskiego łoża?
W jednej chwili krew uderzyła Aleksandrze do głowy.
– Ty… – wyjąkała. – Trafiłaś do łoża sułtana?
Twarz Ekateriny zmieniła wyraz. Aleksandra odczytała z niej zarówno dumę, jak i wstyd,
złość, a także zawiedzione nadzieje.
– Tak – wyszeptała, kiwając głową. – Na jedną noc.
Co innego miała robić odaliska, jeśli nie rozpalać zmysły swojego pana, zadowalać go,
napełniać dumą, poddawać się jego woli i spełniać życzenia? Czy nie wszystkie były tu po to,
żeby urodzić mu syna lub chociaż córkę? To oznacza, że Ekaterinie się nie udało.
– Więcej mnie nie wezwał.
Aleksandra nie wiedziała, co powiedzieć. Było jej przykro? Tak, czuła wewnętrzny ból,
ale jednocześnie cieszyła się. Jeśli Ekaterina nie spodobała się władcy, ona wciąż miała szansę.
Wstydziła się swoich sprzecznych uczuć. Wyciągnęła ręce i nakryła małe, zmarznięte dłonie
dziewczyny swoimi, jakby chciała ją pocieszyć.
Wraz z zaszczytem obcowania z władcą Ekaterina zyskała wyższą pozycję. Dzień
wcześniej wyprowadzono ją z dormitorium dla nowicjuszek, a teraz w haremie miała swój mały
pokój. Nosiła przepiękne stroje. Dostawała nawet pieniądze na drobne wydatki. Nieważne, że nie
wystawiała nosa za drzwi haremu. Wolno jej było posyłać służące, aby kupiły jej to, co chciała.
Miała też pieniądze, które w razie potrzeby mogła dać ukradkiem haremowym agom.
Tygodniami czekała na ponowne zaproszenie. Ale było jasne, że sułtan o niej zapomniał. Dała
nawet łapówkę Sümbülowi Adze, żeby dyskretnie przypomniał o niej władcy, ale na próżno. Aga
nie miał dla Ekateriny dobrych wieści ani tego, ani następnego dnia. Jeszcze kilka razy
przekazywała mu pewne sumy, ale ponieważ nie przynosiło to żadnych efektów, zrezygnowała
z dalszych prób przypominania władcy o sobie.
– Nie chciał mnie więcej – powiedziała, nie podnosząc twarzy.
Wstydziła się spojrzeć Aleksandrze w oczy. Dlaczego? Aleksandra nie mogła tego pojąć.
Czy dlatego, że dzieliła łoże z sułtanem, czy dlatego, że nie spodobała mu się na tyle, żeby
zaprosił ją tam ponownie? Przecież wszystkie dziewczęta w haremie wyczekiwały, pragnęły,
modliły się nocami, marzyły o tym, żeby spędzić noc z sułtanem Sulejmanem. Ekaterinie się to
udało. Nie miała zatem powodów do wstydu. Chciała tego. Pragnęła.
„Ja też po to tu jestem. Po to, by dzielić z nim łoże”, przeszło jej przez myśl. Jeśli
powodem wstydu Ekateriny było to, że mu się nie spodobała, nic nie mogła na to powiedzieć. „Ja
nie będę się wstydzić – pomyślała. – Będę dzielić z nim łoże i będzie chciał tylko mnie”.
Jednak co powinna zrobić, żeby mu się spodobać, aby jej zapragnął? Jak mogła zadowolić
mężczyznę, przed którym drżał cały świat? Co w ogóle znaczyło dać mężczyźnie przyjemność?
Jak powinna się zachowywać w łożu? Oprócz rzeczy zasłyszanych ukradkiem nic nie wiedziała
o takiej miłości. Zmartwiła się. A jeśli jej też się nie uda?
Obie milczały przez chwilę. W końcu Aleksandra z przerażeniem pomyślała, że może ona
też nie spodoba się sułtanowi.
– Co teraz zrobisz? – szepnęła.
Dziewczyna gorzko się uśmiechnęła.
– Nie mam już złudzeń, że nasz władca sobie o mnie przypomni. Nie oczekuję tego. Mam
nadzieję, że wydadzą mnie za mąż za jakiegoś agę, beja albo janczara, który niedawno ukończył
Enderun, i wyrwę się z tego haremu.
Tej nocy Aleksandra nie mogła zasnąć z niepokoju. Musiała zadbać o swoje
przeznaczenie. Przede wszystkim powinna zobaczyć Sulejmana lub sama mu się pokazać,
a reszta pójdzie jak z płatka. Najpierw zamierzała otworzyć drogę do swojego szczęścia. W łożu
też da z siebie wszystko. Przypomniała sobie radę Sułtanki Matki: „Nie czekaj, aż ktoś da ci to,
czego pragniesz. Sięgaj po to, wydzieraj, choćby siłą, trzymaj i nie puszczaj…”. Tak właśnie
zrobi. Żeby utorować sobie drogę do szczęścia, zgodziłaby się nawet na zabawy i głaskanie przez
tych obrzydliwych haremowych agów, a jeśli będzie trzeba, nawet przez tę wiedźmę Gülbejaz.
XV
Aleksandra i Ekaterina spotkały się kilka razy. Pewnego dnia jasnowłosa odaliska tak
zaczęła rozmowę:
– Wiesz, musimy zmienić ci imię.
– Moje imię? Dlaczego?
– Aleksandra Anastazja Lisowska to bardzo trudne. Turcy nie potrafią nawet poprawnie
wymówić „Aleksandra”.
Dziewczyna się zdziwiła. Nie wiedziała, co powiedzieć.
– Potrzebujesz prostego, łatwego do wymówienia imienia.
– Na przykład?
– Na przykład… Na przykład… Wiem! Rusłana. Tak, odtąd będziesz Rusłaną.
– Rusłana?
– Yhy… Rusłana. Łatwo je wymówić i pasuje do ciebie.
– Rusłana… Rusłana… – powtarzała Aleksandra. – Myślisz, że to konieczne?
– Myślę, że tak, moja śliczna. Sułtan nie może mieć trudności z wypowiedzeniem
twojego imienia. Nie może go zapomnieć. Na „Aleksandrze” połamie sobie język.
– Rusłana… Rusłana…
– Tak. Nie podoba ci się? W końcu jesteś z Rusi.
Właściwie Aleksandrze podobało się to imię. Ładnie brzmiało.
– Jak zmienić imię? Mam po prostu powiedzieć, że od teraz jestem Rusłaną?
– Powiesz to tej świni Sümbülowi. Gdy będzie wołał na ciebie Aleksandra, nie będziesz
reagować. Odpowiesz, jeśli zwróci się do ciebie Rusłana.
– Wtedy to dopiero złoi mi skórę.
– Ten człowiek to diabeł. A nawet gorzej. Musisz mieć z nim dobre układy, moja śliczna.
Jeśli zechce, może utorować ci drogę, ale może też pozbyć się ciebie z pałacu i nawet nikt się
o tym nie dowie.
Aleksandra postanowiła, że zostanie Rusłaną. Przy pierwszej okazji oświadczyła to
Sümbülowi Adze.
– Zmieniam imię.
– Co robisz?
– Nie jestem już Aleksandrą, tylko Rusłaną.
– Kim jesteś?
Hebanowa twarz mężczyzny była nieodgadniona. Zaczął się bawić trzymanym w ręku
kijem.
„Zaraz pewnie spadną na mnie razy”, pomyślała.
– Rus-ła-na. Rus-ła-na – przesylabizowała z naciskiem.
– Rusłana – mruknął Sümbül Aga. Zdawało się, że po jego twarzy przemknął uśmiech. –
Dobrze. Trudno było mówić „Aleksandra”, uderzając cię kijem. – I odszedł.
Później poszła do Merzuki.
– Nie nazywaj mnie już Aleksandrą, tylko Rusłaną.
Słysząc to, tatarska dziewczyna bardzo się zdziwiła. Reszta patrzyła na nią w milczeniu.
– Mam na imię Rusłana, a nie Aleksandra. Rusłana. Zrozumiałaś? Dziewczyna z Rusi.
Rusłana.
Setaret Kalfa i Gül-coś-tam także były zdziwione, ale nie zadawały pytań. Tylko przez
dłuższą chwilę jej się przyglądały. Gdy Setaret próbowała wymówić nowe imię dziewczyny,
szeroko otwierając ogromne, czarne usta, wszystkie wybuchnęły śmiechem.
Stało się tak, jak przypuszczała. Ponieważ nie reagowała na imię „Aleksandra”, dostała
od Sümbül Agi kilka razów, ale to nie złamało jej uporu. W końcu aga haremu i jego pomocnik
Dżafer też zaczęli nazywać ją Rusłaną.
Po kilku dniach wszyscy zapomnieli o Aleksandrze. Leżąc w swoim łóżku w dormitorium
dla nowicjuszek, nakrywała się kołdrą po czubek nosa i całymi nocami powtarzała: „Rusłana.
Rusłana”. Przyszła jej do głowy pewna myśl: „Zabiłam Aleksandrę”. Teraz w jej ciele miała
zacząć nowe życie w osmańskim pałacu. Zapomniała o Aleksandrze Anastazji Lisowskiej. Kilka
razy zdarzyło się, że nie zareagowała, gdy ktoś powiedział do niej Rusłana, ale szybko się
przyzwyczaiła.
– Życie Aleksandry zaczęło się w górskiej wiosce na Ukrainie, a piętnaście zim później
dobiegło końca w Stambule, w pałacu Sulejmana – wyszeptała pewnej nocy pośród ciemności
spowijających sypialnię nowicjuszek.
Wraz z imieniem odrzuciła swoją przeszłość. Swoją wioskę, dom, wspomnienia, głos
matki, dźwięk dzwonu w małym kościółku. Wszystko wymazała z pamięci. Mroki przeszłości,
nieszczęścia, krzywdy, ból, łzy miały zniknąć razem z Aleksandrą.
Dziewczyną o wielkich marzeniach i celach była Rusłana.
Przetarła wierzchem dłoni mgłę zachodzącą jej na oczy. Stłumiła szloch dławiący jej
gardło.
Ekaterina była dla Rusłany pierwszą nauczycielką miłości. Ona pytała, a Ekaterina
odpowiadała:
– Co najbardziej lubi Sulejman?
– A jak myślisz, moja śliczna. Najbardziej lubi, gdy ptaszek wlatuje do gniazda.
– Ptaszek? Jaki ptaszek?
Ekaterina tak na nią spojrzała, że w pierwszej chwili Rusłana pomyślała, że jej pytanie
było bardzo głupie i nie na miejscu. Ale widząc figlarne i znaczące spojrzenie przyjaciółki, od
razu pojęła, co oznacza ptaszek.
– Ja… Yyy… Przepraszam. Ale jestem głupia, prawda?
Obydwie zaczęły chichotać. Tak naprawdę Rusłana jeszcze nigdy go nie widziała.
– Merzuka nazywała go „jednookim dżygitem”. Jest trochę dłuższy niż dłoń –
powiedziała dziewczyna.
Rusłana kilka razy przełknęła ślinę.
– Ekaterino… – zaczęła, ale nie mogła się zdobyć na to, żeby zadać pytanie.
Wstydziła się nawet spojrzeć przyjaciółce w twarz.
– Pytaj, moja śliczna.
– Zastanawiałam się, jak to powiedzieć… Jest trudny? Ten pierwszy raz… Jest trudny?
– Trochę tak – mruknęła dziewczyna.
Nie pamiętała swojego pierwszego razu. Z przejęcia i ze strachu odwracała głowę.
Patrzyła na wszystko jak przez mgłę. Robiła, co jej kazano. Gdy miała rozłożyć nogi, zrobiła to.
Reszty nie pamiętała. Zupełnie jakby straciła przytomność.
„Gdybym się kontrolowała – myślała za każdym razem – może udałoby mi się oczarować
padyszacha”. Gdyby trzymała się w ryzach. Przez ból, a może ze strachu, wszystko było
niewyraźne. Czy naprawdę bolało?
– Jak było? Jak było? – wypytywały potem kobiety w haremie. – Pewnie cię bolało.
Oczywiście. Pierwszy raz dla czternastolatki musi być trudny i bolesny. Dziewczęta przed
nią przecież też tak mówiły.
Później Rusłana zapytała o coś, co ją okropnie przerażało.
– Czy… czy bardzo się krwawi?
Dziewczyna czuła, że jej policzki płoną.
– Módl się, żebyś krwawiła. Jeśli zakrwawisz, sułtan będzie wiedział, że wcześniej nikt
cię nie dotknął, i napełnisz go dumą. Jeśli zakrwawisz, Sümbül Aga zabierze prześcieradło do
Sułtanki Matki jako dowód zdolności syna, przekazując jej dobrą nowinę.
– Dobrą nowinę?
– Tak, moja śliczna. O tym, że padyszachowi się udało i że dziewczyna była czysta. Jeśli
taka dziewczyna da mu dziecko, zostanie haseki18.
– Haseki? Co to znaczy?
– O rety, ty naprawdę o niczym nie masz pojęcia. Haseki to faworyta sułtana, jego
ulubienica.
– A jeśli nie zakrwawię?
– Musisz. Na pewno zakrwawisz.
– A jeśli nie?
– Wtedy, nawet jeśli urodzisz mu dziecko, nie będzie to miało znaczenia. Zabiorą
dziecko, a ciebie oddadzą komuś i wyrzucą z pałacu. Żeby zostać faworytą władcy, musisz
chronić swoją cnotę, moja śliczna.
Rusłana już nic nie wiedziała. Skoro ma chronić cnotę, to jak ma zabawiać haremowych
agów? Ekaterina każdej nocy zdradzała Rusłanie tajniki tej gry.
To z pewnością musiało pozostać tajemnicą. Co prawda wszyscy wiedzieli, że zdolne
palce i wilgotne języki niektórych mieszkańców haremu, nawet eunuchów i czarnoskórych
służących, bywały lekarstwem szczególnie dla cierpiących na brak miłości odalisek, które po
nocy spędzonej z sułtanem nie zostały przez niego powtórnie przywołane, nikt jednak nie miał
odwagi mówić o tym głośno. Taki sekret mógł być śmiertelny. Nie wiadomo, jaka kara
spotkałaby tego, kto dopuściłby się takich czynów.
– Najniebezpieczniejszą bronią w pałacu jest język – powiedziała pewnego dnia
Ekaterina. – Wszędzie roi się od szpiegów, wszyscy na siebie donoszą. Będziesz trzymała buzię
na kłódkę, moja śliczna. Tutaj nie należy nic mówić, jeśli nie ma takiej potrzeby. Problemy
trzeba rozwiązywać na migi.
Rusłana otworzyła usta ze zdumienia. To dlatego, gdy zadawała jakieś pytanie,
dziewczęta, zamiast odpowiedzieć, gestykulowały, poruszały brwiami i oczami.
Po lekcjach miłości Ekateriny świat Rusłany stanął na głowie. Gdy sama teoria nie
wystarczała, dziewczyna dawała też lekcje praktyczne. Na początku Rusłana bardzo się
wstydziła. Próbowała uciekać z ramion przyjaciółki. Ale gdy poczuła dłonie, palce i wargi
Ekateriny, jej opór zelżał. Błądzące po jej szyi usta doprowadzały ją do szaleństwa. Czując
zaciskające się na jej piersiach pożądliwe dłonie, widziała gwiazdy. Szczególnie wtedy, gdy
zdolne palce Ekateriny wyruszały na poszukiwanie jej najsekretniejszych miejsc, Rusłana traciła
oddech. Nagle jej ciałem wstrząsnął spazm. Gdy dziewczyna odnalazła miejsce, którego szukała,
jej palce zaczęły poruszać się szybciej. Fala rozkoszy rozlała się po jej ciele. Zasłoniła usta, aby
stłumić pragnienie krzyku. Kolejny spazm. I jeszcze jeden! Palce Ekateriny nie ustawały, tak jak
jej stłumione jęki. Na drżących nogach powróciła do łóżka. Zdała sobie sprawę, że sączy się
z niej coś ciepłego. Sprawdziła z przerażeniem. Czy to krew? Czy mogły to sprawić kobiece
palce? Zobaczyła na materiale coś lepkiego i przezroczystego. Mimo że widziała to po raz
pierwszy, uspokoiła się i poprzysięgła sobie, że to był ostatni raz. Więcej nie pozwoli na to
Ekaterinie. Ale jakiś wewnętrzny głos wyśmiewał to postanowienie. Jej opór na nic się zdał i nie
powstrzymał pasji Ekateriny. Gdy burza namiętności ustała, Rusłana wyszeptała:
– Nie powinnyśmy tego robić.
– Nie bądź głupia. – Wybuchła bezgłośnym śmiechem dziewczyna. – Tak to wygląda
w haremie. Jak myślisz, co mogą zrobić te wszystkie kobiety bez żadnego mężczyzny?
– Ale to nieprzyzwoite.
– Nie było ci przyjemnie?
Rusłana próbowała zmienić temat, ale Ekaterina nie ustępowała:
– Nie było ci przyjemnie?
Gdy znów nie uzyskała odpowiedzi, chwyciła pierś dziewczyny i ścisnęła jej sutek.
– Nie udawaj, moja śliczna. Umierasz z rozkoszy. Czekasz, aż do ciebie przyjdę.
Umilkła na chwilę, a potem spojrzała w piękne oczy dziewczyny, w których odbijały się
następujące po sobie fale rozkoszy.
– Ty też doprowadzasz mnie do szaleństwa.
Twarz Rusłany się rozjaśniła.
– Ja też umiem dawać przyjemność? – wyszeptała wstydliwie do Ekateriny.
– Jeśli uda ci się znaleźć w sułtańskim łożu, oszołomisz władcę.
– Naprawdę?
– Tak. Ale uważaj. Nie waż się krzyczeć w łożu padyszacha. Nigdy tego nie rób. I nigdy
nie gryź mężczyzny, tak jak mnie ugryzłaś.
Rusłana delikatnie pogłaskała fioletowe plamy, które jej zęby pozostawiły na szyi
dziewczyny.
Była zdziwiona, że namiętność może tak zniewolić człowieka. Zamieniała spokojnie
wypływającą ze źródła wodę w kipiący wodospad. Czy będzie też w stanie zadowolić sułtana?
Na samą myśl serce waliło jej jak młotem. W długie samotne noce nie dawało jej to spokoju.
Wszystko wydarzyło się tak nagle. W mgnieniu oka. Sama dokładnie nie wiedziała, jak to
się stało.
Pewnego dnia silne ramiona Sümbül Agi ścisnęły jej talię. Mężczyzna pociągnął ją do
sekretnego pomieszczenia pod schodami. Jego wielkie ręce zacisnęły się na jej piersiach.
– Nie wolno ci – opierała się Rusłana, zupełnie tak jak uczyła ją Ekaterina.
Jej sprzeciw wzbudził jeszcze większe pożądanie mężczyzny. Grubymi ustami zaczął ssać
jej szyję.
– Nie udawaj niedostępnej. Wiesz, że beze mnie tu zgnijesz. Nawet nie zobaczysz twarzy
sułtana – mruknął.
„Chcesz, żebym dała ci zapłatę w miłości, Sümbül Ago?”, pomyślała.
Mężczyzna wyszeptał coś, próbując pocałować ją w usta, ale Rusłany to nie obchodziło.
– Jeśli zrobię to, czego chcesz, zagwarantujesz mi, że Sulejman mnie zobaczy? Opowiesz
mu o mnie?
Rusłana próbowała zamknąć usta mężczyzny dłonią, ale jej drobne ciało zaczęło słabnąć
wobec jego siły.
– Powiedz sułtanowi takie rzeczy, żeby zapragnął mnie zobaczyć.
Sümbül Aga łapał powietrze tak, jakby miał się zaraz udusić.
– Dobrze – burknął.
Rusłana była gotowa dać mu oczekiwaną zapłatę, jednak nadal go kokietowała, udając, że
próbuje się wymsknąć.
– Obiecaj. Przysięgnij. Powiedz, że przyrzekasz.
Sümbül Aga płonął. Gdy Rusłana odsłoniła jedną ze swoich pełnych, mlecznobiałych
piersi, oszalał z pożądania. Chwyciwszy ją w swoje hebanowe dłonie, szeptał:
– Przysięgam. Przyrzekam ci. Chodź.
Rusłana miała świadomość, że teraz to ona przejęła kontrolę. A więc tak łatwo było
zdobyć mężczyznę.
– Co przyrzekasz? Nie pójdę, dopóki nie powiesz.
– Opowiem sułtanowi o tobie takie rzeczy, że nawet nie zechce spojrzeć na inne.
Przyrzekam.
– Tylko tyle?
– Tak szybko, jak to możliwe, zabiorę cię do Sułtanki Matki.
– Przyrzekasz?
– Tak.
Nagle Rusłana przypomniała sobie radę Ekateriny – nie pogrywaj zbyt długo. Przywarła
do mężczyzny. Jej twarde piersi dotykały jego owłosionego torsu. Jęczała, jakby sprawiało jej to
przyjemność. A może rzeczywiście sprawiało? Zrobiła wszystko, czego nauczyła ją Ekaterina,
żeby dostarczyć eunuchowi jak najwięcej rozkoszy.
Gdy było po wszystkim, zapewniła siebie: „Przysięgam. To się nigdy więcej nie
powtórzy”.
Aleksandra zrozumiała, że martwy ptak nikomu nie przyniesie korzyści. Tego dnia po raz
pierwszy bez przymusu powiedziała do Setaret Kalfy:
– Zabierz mnie do łaźni.
Brzydziła się tego, co zrobiła. Czuła się zbrukana. Czy tak samo będzie się czuła, gdy
znajdzie się w łożu z sułtanem?
Dokładnie w chwili, gdy Rusłana zyskała pewność, że wszystko stoi przed nią otworem,
drogę zagrodziło jej nieoczekiwane nieszczęście. To była wysoka i zgrabna Greczynka
o kruczoczarnych włosach, czarnych oczach i gibkiej talii. Despina, podobnie jak Rusłana,
znajdowała się wśród nowicjuszek. Z tego, co słyszała, przybyła do pałacu kilka miesięcy przed
nią. Mówili, że ma trzynaście lat, ale nie mogła w to uwierzyć. Jej ciało było bardziej rozwinięte
niż ciało Rusłany. Jej duże piersi wyglądały, jakby miały wyskoczyć z kaftana. Biodra też były
bardzo kobiece.
– Moim zdaniem ma z osiemnaście zim – twierdziła jej tatarska przyjaciółka.
– Nie, to mała dziewczynka. W ciepłym klimacie ciało dziewczyny szybciej się rozwija.
Jest taka gorąca wyspa Kreta. Piraci ją stamtąd porwali.
Krążyły różne historie dotyczące wieku Despiny, ale jej uroda była bezsprzeczna. Zresztą
w haremie nie było brzydkich dziewcząt. Niektóre plotkowały o niej, bo były o nią zazdrosne.
Despina poruszała się jak marzenie. Jej czarnooliwkowe oczy były niewiarygodnie piękne, ale
dziewczyna jakby nie zdawała sobie z tego sprawy. Patrzyła bez wyrazu. W jej spojrzeniu nie
było ani śladu zadumy, zalotności czy pragnienia. Była po prostu piękna. To wszystko.
W haremie mówiono o niej Helena Trojańska. Była zdolna. Szybko uczyła się tureckiego. Przy
akompaniamencie dziwnego sazu o długim gryfie i pudle w kształcie gruszki, który nazywała
buzuki, wyśpiewywała greckie pieśni. Pieśni te były piękne, ale nie można było powiedzieć tego
samego o jej głosie. Sułtan znosił go pewnie ze względu na rytmiczne melodie, gdy pewnego
dnia wezwał ją do swojej komnaty, żeby mu zaśpiewała. Rusłana nie uważała jej za
niebezpieczną. Była pewna, że sułtan Sulejman wybierze ją. A gdy już tak się stanie, Rusłana
dopilnuje, aby nie spojrzał już na żadną inną. Uda jej się. Zrobi wszystko, żeby oczarować
Sulejmana.
W pawilonie dla nowicjuszek trwała cicha, ale zażarta rusko-grecka rywalizacja, która
wybuchła w najmniej oczekiwanym momencie, gdy Rusłana, pięknie wystrojona, czekała na
audiencję u sułtanki Hafsy. Kiedy przyszli haremowi słudzy, aby zabrać dziewczynę do Sułtanki
Matki, zobaczyli szarpiące się z wściekłością Rusłanę i Despinę. Co mogło się stać? Nikt nie
wiedział. Nawet postawne ciała Setaret Kalfy i Gülbejaz oraz ich przypominające szpony ręce nie
wystarczyły, żeby rozdzielić bijące się, ciągnące za włosy, drapiące i turlające się po podłodze
dziewczyny. Rusłana krzyczała po rusku, Despina po grecku, co jakiś czas wtrącając tureckie
przekleństwa. Obie wykrzykiwały te same groźby: „Zabiję cię! Zamorduję!”. Walczyły z taką
zaciętością, jakby od razu chciały wcielić swoje groźby w życie.
Ponieważ starania Setaret i Gülbejaz nie przyniosły efektu, na pomoc przybiegło kilku
czarnoskórych eunuchów, ale i oni pozostali bezradni.
Gdy Despina nazwała Rusłanę „ruską ulicznicą”, kłótnia wybuchła na nowo. Rusłana
rzuciła się na dziewczynę i zacisnęła dłonie na jej szyi.
– Powtórz to, jeśli dasz radę! – wrzeszczała, coraz bardziej zaciskając ręce.
Gdyby nieobce jej już ramiona Sümbüla Agi nie chwyciły jej i nie uniosły, pewnie
Despina faktycznie straciłaby życie. Na jej szyi odbiło się pięć palców Rusłany. Widać było, że
pozostanie po nich fioletowy ślad. W miejscach, gdzie wbiły się paznokcie dziewczyny, pojawiła
się krew. Aga w stalowym uścisku trzymał wierzgającą Rusłanę.
– Puść mnie! Już ja pokażę tej prymitywnej Greczynce!
Tymczasem Despina wiła się po podłodze, z wysiłkiem łapiąc oddech.
– Co się stało? – ryknął, przekazując Rusłanę swojemu młodemu pomocnikowi
Dżaferowi.
Nikt nic nie odpowiedział. Rusłana przyłożyła rękę do piersi unoszącej się i opadającej
niczym miech kowalski. Sümbül starał się zachować cierpliwość. Na myśl przychodziły mu
białe, twarde jak kamień piersi dziewczyny.
– Co się stało? – powtórzył, próbując wymazać z pamięci te obrazy.
Rusłana milczała. Pomyślała, że Gromowe Ramię zaraz się na nią zamierzy, ale razy jej
nie obchodziły. Jedyne, czego się bała, to tego, że przez tę kłótnię zrezygnuje z pokazania jej
Sułtance Matce. Zacisnąwszy powieki, czekała na uderzenie, ale nic takiego się nie wydarzyło.
Gdy otworzyła oczy, zobaczyła, że Sümbül Aga trąca nogą wciąż wijącą się na podłodze
Greczynkę.
– Ty mi powiedz, co tu się stało.
Ale Despina nie była w stanie mówić.
Aga nie dowiedział się też niczego od Setaret Kalfy i pozostałych dziewcząt.
Ze złością zwrócił się do Rusłany:
– Później sobie z tobą porozmawiam! – wrzasnął, plując na wszystkie strony. – Zabierzcie
ją stąd! Nie chcę jej widzieć!
Gdy Dżafer i Setaret prowadzili ją do drzwi, Rusłana usłyszała świst kija. Odwracając się,
zobaczyła, jak Sümbül Aga wymierza karę Despinie. Dumna dziewczyna, aby Rusłana jej nie
słyszała, nie wydała z siebie nawet jęknięcia. Dopiero gdy drzwi się za nią zamknęły, Greczynka
zaczęła krzyczeć.
– Teraz będzie wiedziała, z kim ma do czynienia – mruknęła Rusłana.
Nawet nie próbowała ukryć malującej się na jej twarzy satysfakcji.
Setaret Kalfa, Merzuka i Gül-coś-tam uwijały się jak pszczółki. Biegały tam
i z powrotem. Ponownie zaprowadziły Rusłanę do łaźni. Dokładnie ją umywszy, starały się nadać
jej fryzurze odpowiedni kształt. Przycięły jej grzywkę. Zakręciły loki nad uszami na cieniutkie
wałki. Przymierzyły nowe ubranie, po które pobiegł młody Dżafer. Na zwiewne, uszyte
z lejącego materiału szarawary włożyły sięgającą aż do kostek białą szatę, a na to trzy pięknie
zdobione, czerwone, aksamitne spódnice. Rusłana nienawidziła skórzanych trzewików
z podniesionymi czubkami. Nie potrafiła w nich chodzić. Chciała je ściągnąć, zanim zrobiła
w nich dwa kroki. W rezultacie wcisnęła na nogi buty zdobione tym samym aksamitem,
z którego były uszyte spódnice.
Merzuka zmarszczyła czoło, patrząc na dziewczynę.
– Co?
Rusłana obawiała się, że znowu coś źle zrobiła.
– Oby połamała ręce. Masz na twarzy ślady pazurów tej prostaczki.
Rusłana chwyciła lusterko. Nie wiedziała, czy to z niepohamowanej złości, czy z powodu
gorącej wody, ale jej twarz była cała czerwona. Jej oczy ciskały iskry. Widząc dwa zadrapania,
na policzku i skroni, pomyślała, że wszystko skończone. Jak miała stanąć z taką twarzą przed
Sułtanką Matką? To wykluczone.
– Nie idę – załkała bezradnie.
Co powie jej przyszła teściowa, jeśli zobaczy ją całą posiniaczoną i podrapaną?
– Nie idę! Nie idę! – Uderzała pięściami o sofę.
– Milcz, szalona dziewczyno! – rzuciła Setaret Kalfa. – Znajdę rozwiązanie. Nic nie
będzie widać.
Kobieta dotrzymała słowa. Pomieszała trochę pudru, różu i kilka specyfików, o których
pochodzeniu Rusłana nie miała pojęcia, i nałożyła je dziewczynie na twarz. Wszystkie ślady po
paznokciach znikły. Na opadające na ramiona włosy nałożyła mały jedwabny czepek. Na niego
zarzuciła zdobioną z czterech stron kolorowymi haftami mięciutką, tiulową woalkę. Loki na
czole upięła tak, aby zasłoniły zadrapania. Gdy skończyła pracę, odsunęła się i niczym malarz
z dystansu podziwiała swoje dzieło.
– Udało się. Ani śladu po zadrapaniach.
Rusłana nawet nie miała czasu obejrzeć się w lustrze, gdyż drzwi się otworzyły i do
środka wszedł potężny Sümbül Aga.
– Dalej, dalej, pospieszcie się! Matka naszego pana nie będzie czekała cały dzień, żeby
zobaczyć jakąś smarkulę! – ryknął.
Zatrzymał się z wrażenia. O rety! Czy to była ta przypominająca drapieżnego tygrysa
dziewczyna o bujnych brwiach? Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, Sümbül Aga nadal nie mógł
wyjść z podziwu. Ta dziewczyna nie tylko jemu zapierała dech w piersiach. Gdy tylko sułtan ją
zobaczy, będzie pod wrażeniem. Znał go. Wiedział, czego szukał w kobietach, co lubił i co go
pociągało. Musiał wiedzieć. Taką miał pracę. W jego głowie zaczął kiełkować niepokój. Co
będzie, jeśli dziewczyna spodoba się Sulejmanowi? Wówczas może zmienić się też jego los. Jeśli
stanie się faworytą sułtana i opowie o tym, co działo się pod schodami, Sümbül zapłaci głową.
Jeśli zachowa ten sekret dla siebie, wtedy zapewne do wypchanych kies Sümbüla dołączy kilka
nowych. Miał przed sobą tylko dwie możliwości: albo przeszkodzić w spotkaniu sułtana z ruską
nowicjuszką, albo odwrotnie – znaleźć sposób, aby jak najszybciej podsunąć padyszachowi
Rusłanę. Doświadczony aga w jednej chwili podjął decyzję.
Pierwszy szedł Sümbül Aga, za nim ostrożnie kroczyła Rusłana, uważając, żeby się nie
poślizgnąć w niewygodnych butach lub nie zgubić żadnego z nich. Po prawej stronie szli
Merzuka, Setaret i Gül-coś-tam oraz inni, białoskórzy i czarnoskórzy eunuchowie. Szybkim
krokiem przemierzali długi korytarz, udając się na spotkanie z sułtanką Hafsą. Nagle Sümbül
Aga zwolnił nieco i zapytał po rusku:
– Co się stało? Dlaczego poszarpałaś się z tą dziewczyną?
– Powiedziała mi, że widziała nas pod schodami – wyszeptała Rusłana.
Dobrze, że aga miał czarną skórę. W przeciwnym razie z pewnością wszyscy by
zauważyli, jak krew wystąpiła mu na twarz. Jego ciało stało się ciężkie. Rusłana próbowała
udusić dziewczynę, a on razami dodatkowo podsycił jej zazdrość i złość.
„Dobry Boże – przemknęło mu przez głowę. – Dlaczego to zrobiłem? Dlaczego dałem się
ponieść pożądaniu i zaciągnąłem tę dziewczynę pod schody?”. Ale nie czas teraz na użalanie się
nad sobą. Musi dokończyć to, czego nie zrobiła Rusłana.
– Co teraz będzie? – Głos Rusłany był pełen niepokoju.
Wszystkie marzenia mogły legnąć w gruzach.
Otwierając eleganckie, wykonane z drewna różanego drzwi na końcu korytarza, prychnął:
– Nic nie powie.
Próbując wymazać z głowy wszystkie przerażające możliwe rozwiązania, Rusłana weszła
do środka. Teraz całą uwagę musiała skupić na tym, aby wywrzeć wspaniałe wrażenie na starszej
kobiecie. Zależało od tego jej życie, przyszłość, marzenia. Po prostu wszystko. Musiała spodobać
się teściowej.
Tej nocy dwa mroczne przemykające pod murami cienie wrzuciły do morza coś
wielkiego. Worek przez chwilę unosił się na spienionych falach, po czym zniknął w głębinach.
Despina nie będzie mogła już nic powiedzieć.
XVI
Wiadomość o tym, że sułtanka Hafsa przyjęła u siebie przybyłą z Krymu Rusinkę, dotarła
do Gülbahar Haseki jak na skrzydłach. Gülbahar, która składała głowę na tej samej poduszce co
sułtan Sulejman od czasów, gdy ten był jeszcze sandżakbejem w Manisie, podeszła do sofy,
szurając po podłodze wspaniałymi spódnicami, i usiadła. Służące natychmiast pospieszyły, aby
ułożyć jej poduszki za plecami i poprawić spódnice.
– Czy dziewczyna jest bardzo piękna?
Służąca, która opuściwszy komnatę Sułtanki Matki, natychmiast pobiegła przekazać
wiadomość drugiej najważniejszej kobiecie w seraju, nie wiedziała, co odpowiedzieć. Jeśli
powie, że tak, będzie źle. Jeśli powie, że nie, jej kłamstwo i tak w końcu wyjdzie na jaw i będzie
jeszcze gorzej.
Znającej pałacowe obyczaje służącej nieobca też była obłuda. Kłaniając się głęboko przed
haseki, odpowiedziała:
– Moja sułtanko, czy istnieje piękniejsza od ciebie? Czy jakaś ruska dziewczyna może
równać się z moją haseki?
Gülbahar była piękna. Najpiękniejsza z pięknych. Nie bez przyczyny nadano jej imię
Mahidevran20. W jej żyłach płynęła krew przodków wychowanych wśród kaukaskich gór,
lodowatych wód i świeżego powietrza pachnącego tymiankiem. Była wysoką i smukłą
Czerkieską21. W jej czarnych, sięgających do pasa włosach nawet najmniejszy promień światła
odbijał się blaskiem gwiazd. Z tego powodu sułtan Sulejman zwykł nazywać ją swoją Gwiazdą.
Rzeczywiście wraz z Gülbahar rozbłysła gwiazda Sulejmana. Gülbahar dała mu wspaniałego
syna. Gdy umarł jego ojciec, sułtan Selim, Sulejman w młodym wieku zasiadł na tronie
osmańskim.
Oczy Gülbahar były duże i ciemne jak czarne winogrona. Ich kąciki wyglądały jak
namalowane. Sulejman widział w tych oczach zarówno subtelne drżenie miłości, jak i delikatną,
ale gotową do walki w obronie swojego potomstwa łanię. Była dumna ze swojej pozycji.
W pałacu pełnym przepięknych dziewcząt władca świata nie chciał powąchać żadnego innego
kwiatu.
– Nie kłam. Mówią o niej, że jest piękna. Swoją urodą i słodkimi słowami oczarowała
nawet Sułtankę Matkę. Jeśli jest obdarzona tymi obiema cechami, to znaczy, że jest
niebezpieczna.
„Służące też nie są głupie – przeszło jej przez myśl. – W końcu mówiono o niej także, że
jest świeża i przejrzysta jak źródlana woda”.
Dziewczyna wiedziała, że Gülbahar Haseki czeka na jej odpowiedź.
– Ależ, pani, cóż z tego, że jest ładna? – lawirowała. – Moja haseki jest jak słońce. Jeśli ta
dziewczyna jest iskrą, to wy jesteście płomieniem świecy. Ona rozbłyśnie i zgaśnie. Poza tym to
jeszcze dziecko.
– Co ty opowiadasz? Nazywasz piętnastoletnią dziewczynę dzieckiem? Gdy nosiłam pod
sercem księcia Mustafę, miałam czternaście lat.
Gülbahar pamiętała tamten zimowy dzień. Noc, którą spędziła z synem sułtana Selima,
księciem Sulejmanem. Nie myślała wówczas ani o tronie, ani o godności władcy. Kto wtedy
mógł przypuszczać, że miażdżący wrogów w bitwach Selim, będący największym utrapieniem
szacha Ismaila22 i mameluckiego Tumanbaja23, nie zginie z ręki jednego ze swoich licznych
wrogów, ale zostanie pokonany przez czyrak na plecach, a niemający nawet dwudziestu pięciu
wiosen Sulejman obejmie władzę w imperium rozciągającym się od gór Kaukazu po węgierskie
stepy?
Cieszyli się wtedy jak dzieci. Gdy jej mąż wyruszył w bezkresną podróż, sułtanka Hafsa
przeniosła się do syna, do Manisy. Uwielbiała Gülbahar. Jej uczucie do niej nabrało mocy, gdy
ujrzała szczęście swojego syna. A gdy dowiedziała się, że Gülbahar spodziewa się dziecka, nie
miało sobie równych. W rzeczywistości Sulejman, sprawując władzę bejlerbeja w ejalecie
Kaffy24, po raz pierwszy jako siedemnastolatek zasmakował pożądania i dał dowód swojej
męskości w łożu tatarskiej dziewczyny, Fulaje Hatun. Mieli też syna o imieniu Mahmud, ale
wówczas on sam był jeszcze dzieckiem. Dlatego ani on, ani sułtanka Hafsa nie uznali dziecka,
które miał z odaliską.
Ale teraz wszystko wyglądało inaczej. Młody, dwudziestopięcioletni książę był męski
niczym orzeł, a do tego zakochany. Stracił zainteresowanie Tatarką, która dała mu syna. Teraz
liczyła się tylko Gülbahar. Zdarzało się nawet, że zaniedbywał swoje obowiązki namiestnika, aby
nie opuszczać jej ramion. Całymi dniami przesiadywał u niej, co było tematem cichych żartów
wśród jego straży przybocznej:
– Widział ktoś księcia?
– Nie słyszałeś, wyjechał na podbój Czerkiesji.
Służące Gülbahar szeptały między sobą i śmiały się ukradkiem.
– Słyszałaś, że Gülbahar jest w ciąży?
– Pojedynczej czy mnogiej?
– Jak to?
– Sama popatrz, książę nie opuszcza jej łoża. Zobaczysz, urodzi bliźniaki, a może nawet
trojaczki.
Szepty niosły się echem po wszystkich zakątkach miasta, zamieniając się w gromki
śmiech. W niedługim czasie dotarły również do uszu sułtanki Hafsy. Ale Sułtance Matce nie było
do śmiechu.
– Ciemnota. Cóż to za zuchwałość. Nie wstyd wam oczerniać bejlerbeja, który was
karmi? Mam wam poobcinać języki?
Przerażone służące padały ze strachu na twarz. Niewzruszona płaczem i błaganiami
o wybaczenie sułtanka Hafsa, która uznawała Gülbahar za swoją synową, chociaż ta nie miała
ślubu z jej synem, ukarała chłostą wyśmiewające się z niej służące. Co więcej, aby uśmierzyć
swoją gorycz, sama wzięła witkę i wymierzyła kilka razów.
– Tym razem chłosta, ale wiedzcie, że jeśli jeszcze raz usłyszę coś podobnego, każę
powyrywać wam języki. Nieme nie będziecie rozpowiadać takich oszczerstw.
Właściwie plotki, które w jednej chwili się wyciszyły, wcale nie obchodziły ani
Sulejmana, ani Gülbahar. Przepełniona miłością, wyczerpana namiętnością Czerkieska siedziała
naprzeciw okna wychodzącego na mieniący się wszystkimi odcieniami zieleni las, dziergając
ubranka dla dziecka, które już zaczynało kopać. Tymczasem książę wsłuchiwał się w wycie
wiatru odbijającego się echem o strome skały gór Manisy, wpatrując się we wzgórza porośnięte
morzem drzew. Chwytał za pióro i pisał wiersze sławiące ciemnobrązowe oczy i czarne włosy
Gülbahar.
Wieczory w domu bejlerbeja miały teraz inny czar. Nocami Sulejman i Gülbahar siedzieli
przytuleni, wpatrując się w szalejący w kominku ogień. Książę, biorąc łyk wina z wykonanego
z ciętego kryształu kielicha, pytał: „Czy mogę też zasmakować tych czereśniowych ust?”. Udając
zawstydzoną, Gülbahar oddawała się czasem delikatnym i pełnym uczucia, czasem bezwstydnym
i pożądliwym pocałunkom jego silnych ust. Jęcząc z rozkoszy, którą dawały jej śmiałe ruchy
młodego mężczyzny, szeptała: „Mój książę”. Ten przepełniony namiętnością szept rozniecał
w nim jeszcze większy ogień i sprawiał, że poruszał się w niej coraz szybciej. Oplatająca nogami
talię mężczyzny Gülbahar osiągała z nim szczyty. Gdy ich zmęczone i mokre od potu, ale
zaspokojone ciała spoczywały obok siebie wśród jedwabnej pościeli, Sulejman szeptał jej do
ucha wiersz, który napisał tego dnia:
Czym jest jedno życie za pocałunek.
Czternastoletnia Gülbahar często się zastanawiała, czego więcej mogłaby chcieć od życia.
„Chyba to właśnie jest pełnia szczęścia. Mój mężczyzna jest młody, przystojny, noszę jego
dziecko. Jeśli los będzie mu sprzyjał, wstąpi na tron. Mój syn zostanie księciem, a ja matką
padyszacha”.
Właściwie w owym czasie Gülbahar nawet nie obchodził tytuł sułtański. Wystarczało jej,
że Sulejman należy do niej.
Sułtanka Hafsa cieszyła się z tego związku. Sulejman nie dostrzegał niczego poza
czerkieską dziewczyną. Poświęcał jej całą swoją energię. Cóż mogło być lepszego niż to, że
umysł następcy tronu państwa osmańskiego zamiast sprawami państwa był pochłonięty miłością?
Hafsa nie chciała nawet myśleć o strasznych rzeczach, które wydarzyłyby się, gdyby zaczął się
interesować państwem: „Co robi nasz padyszach? Przez wojny społeczeństwo jest wyczerpane
i biedne. Czy ojciec tego nie widzi?”. Odkąd jej małżonek wstąpił na tron, robiła wszystko, aby
trzymać Sulejmana z dala od jego oczu. Wiedziała, że gdy chodziło o państwo, okrutny25 władca
nie liczył się ani z żoną, ani z synem. Gdyby ktoś powiedział mu: „Twoja prawa ręka zdradza
twoje państwo”, bez zastanowienia wyciągnąłby szablę i obciąłby ją. Sułtanka Hafsa nie mogła
zapomnieć tego, jak jej małżonek wystąpił przeciw swojemu ojcu, sułtanowi Bajazydowi.
– Jest naszym ojcem, ale nie potrafi kierować państwem – powiedział wtedy.
Pewnego dnia zapytał nawet:
– Jak myślisz, Hafso, czy nasz książę Sulejman będzie taki jak ja i pewnego dnia wystąpi
przeciwko mnie?
To pytanie uderzyło młodą kobietę. Natychmiast próbowała go uspokoić, mówiąc:
– Oby twoje słowa nigdy się nie spełniły. Któż mógłby wystąpić przeciw wspaniałemu
Selimowi Groźnemu, który przez całe życie walczył, aby powiększyć swoje państwo? Kto
odważyłby się źle na niego spojrzeć? Krew z jego krwi i ciało z jego ciała?
Wiedziała jednak, że ta wątpliwość głęboko wryła się w serce Selima Groźnego. Sułtanka
Hafsa obawiała się, że jeśli popełni choćby najmniejszy błąd, jej mąż będzie próbował zgładzić
Sulejmana. Dlatego, modląc się co wieczór, dziękowała Bogu, że jej syn spędza czas
w ramionach Gülbahar.
Gdy wraz z pierwszymi skurczami do Gülbahar wezwano akuszerkę, Manisę ogarnęło
nowe szczęście. Po wielu godzinach po korytarzach rozniósł się echem pierwszy płacz
dobywający się z maleńkiego ciałka chłopca, który przyszedł na świat o wschodzie słońca.
Posłańcy biegli, wołając z przejęciem:
– Dobre wieści, książę! Dobre wieści! Macie syna!
Ulice miasta wypełniły się okrzykami heroldów:
– Niech wszyscy usłyszą dobrą wiadomość! Władca świata, nasz padyszach sułtan Selim
Groźny z woli Bożej po raz drugi został dziadkiem! Niech wszyscy o tym usłyszą! Nasz książę
Sulejman ma drugiego syna! Imię małego księcia to Mustafa. Niech nam żyje długo
i szczęśliwie!
Na drugim końcu miasta inny herold też przekazywał dobrą nowinę:
– Niech nam żyje chan Mustafa, długo i szczęśliwie! Boże Wszechmogący, chroń
naszego chana Mustafę! Niech nasz prorok Mahomet będzie orędownikiem Mustafy!
Za radą sułtanki Hafsy również Gülbahar robiła wszystko, co w jej mocy, aby trzymać
Sulejmana z daleka od spraw państwowych.
Gülbahar Haseki pamiętała dzień, w którym usłyszeli, że ze Stambułu przybyli posłańcy.
Serca obydwu kobiet zamarły ze strachu. Czyżby jeźdźcy przynieśli jakąś złą wiadomość?
– Niech żyje padyszach! – wykrzyknęli.
Gdy mężczyźni padli do stóp Sulejmana, wszyscy zrozumieli, że przeznaczenie
wytyczyło nową drogę. Sułtanka Hafsa bezgłośnie płakała po zmarłym mężu. Dziękowała Bogu,
że jej syn cały i zdrowy zasiadł na tronie, a Gülbahar milczała.
– Należy natychmiast wyruszyć w drogę – odezwał się do posłańców Sulejman. Przytulił
syna, a później odwrócił się do niej i rzekł: – Spójrz, byłaś kobietą księcia, a teraz stałaś się
sułtańską haseki. Jesteś, po mojej matce, najważniejszą kobietą w państwie osmańskim. Twój syn
– książę Mustafa – jest moim następcą.
Było pewne, że Sulejman wykreślił ze swojego życia pierworodnego syna, którego
urodziła mu Fulaje. Nie wiedziała, co było tego przyczyną. Nikt też o to nie pytał.
Gülbahar wciąż pamiętała długie spojrzenie Sulejmana, zanim na grzbiecie siwego
rumaka wyruszył w drogę, i jego słowa:
– Nie przejmuj się tronem. Zawsze będziesz moją Mahidevran. Pamiętaj o tym, Gülbahar.
Bezwiednie pogłaskała się po policzku, który Sulejman ucałował, zanim galopem ruszył
do Stambułu.
Od tego czasu minęło jakby tysiąc lat. Od dnia, w którym wstąpił na tron, miłość
Sulejmana się rozproszyła. Od tej chwili Gülbahar musiała się nim dzielić z państwem
niezliczoną liczbą wezyrów, tysiącami paszów, bejów i agów, ale godziła się na to. Jeśli nie
liczyć kilku nocnych przygód z dziewczętami z haremu, za każdym razem to do niej wracał. Gdy
tylko wzywał ją do siebie, z radością biegła w ramiona swojego mężczyzny. Młody padyszach
całował jej policzki i delektował się jej zapachem:
– Policzki masz jak róża i pachniesz jak róża. Chodź do mnie.
„Nie – powiedziała sobie – ta Rusinka może być tak piękna i tak młoda, jak tylko chce.
Sulejman nie odsunie na bok swojej róży, aby powąchać jakiś kłujący krzak”.
Jeśli tak, to skąd ten wewnętrzny niepokój? Skoro sułtan niezmiennie obsypuje mnie
komplementami, to dlaczego ten podstępny strach wyniszcza moje wnętrze? Jak powinna
rozumieć tamte koszmary? Od dnia, w którym usłyszała, że ruska dziewczyna oczarowała
sułtankę Hafsę, co noc śniła to samo. Kruczoczarny cień wchodził do jej pokoju z tłustym
powrozem i wydzierał Mustafę z jej ramion. Ze strachu z nikim o tym nie rozmawiała.
„Żywię ten sam lęk, który swego czasu sułtanka Hafsa o Sulejmana – powiedziała
w duchu Gülbahar. – Czyje życie jest w niebezpieczeństwie? Moje czy Mustafy? A może ten
nawiedzający ją w snach cień to ta ruska pluskwa, którą nazywają Rusłana?”.
W tamtych dniach nie tylko Gülbahar poszukiwała znaczenia swoich snów. Sułtanka
Hafsa również próbowała odgadnąć znaczenie snu, w którym widziała Gülbahar. Na pewno
miało to związek z Rusłaną. Ale jaki?
Sułtanka Matka pamiętała każde słowo listu, który przesłała Aj Bala.
Wybranko sułtana Selima Groźnego, czcigodna matko sułtana Sulejmana – zaczęła swój
list Aj Bala. – Chciałabym, żebyś wiedziała, że Rusinka Aleksandra, którą mój mąż chan krymski
Mehmed Girej przysłał do władcy świata sułtana Sulejmana, została mi powierzona przez moją
świętej pamięci teściową na łożu śmierci. Opowiedziała mi swój sen, tak jak ja teraz opowiem go
Tobie. W myślach ujrzała dziewczynę w stambulskim seraju. Była piękna jak nimfa. Zupełnie jak
Aleksandra. Nagle ukazał się orzeł. Ptak krążył nad głową dziewczyny. Wtedy ona wyciągnęła
ręce ku niebu i pochwyciła go. Orzeł objął dziewczynę ogromnymi skrzydłami i odlecieli razem.
Słowa Aj Bali odbijały się echem w pamięci sułtanki Hafsy. Co to mogło oznaczać? Jak
to tłumaczyć? Co symbolizował orzeł? Jakie znaczenie miało złapanie orła przez dziewczynę? To
dobry znak czy zły omen?
Ty i córka mojej teściowej dzielicie ten sam los. Oddałyście serca temu samemu
mężczyźnie i dałyście mu dzieci. Matka Twojej współtowarzyszki, a moja teściowa, wyszeptała mi
na łożu śmierci, że przeznaczenie dziewczyny związane jest z rodem Osmanów. Powiedziała:
„Wyślij Aleksandrę do matki sułtana Sulejmana. Jeśli ma tak dobre serce, jak mówiła moja
córka, przyjmie ją”. To wszystko. Resztę znasz. Jeżeli nie zechcesz tego zrobić, postąpisz według
swojej oceny. Możesz pozwolić jej odejść, o ile takie będzie twoje życzenie. Może powróci w góry,
skąd przybyła. Nie, jeśli nie zdobędzie Twojego serca, wiedz, że wolą Matki Güldane było, abym
traktowała ją jak siostrę – odeślij Aleksandrę do mnie, na Krym. Jeśli jednak zechcesz, aby
dziewczyna pochwyciła orła, z Boskim przyzwoleniem, spełnisz ostatnie życzenie mojej teściowej.
Moja droga sułtanko, szlachetna matko Sulejmana, pozwól, aby wypełniła się wola Boża.
Podejmij właściwą decyzję.
Hafsa długo wszystko rozważała, jednak nie potrafiła temu snowi nadać jakiegokolwiek
znaczenia. W końcu wezwała do siebie szejka islamu, Alego Dżemali Zembilli Efendiego.
– Miałam sen, hodżo – zaczęła, westchnęła głęboko i zmarszczyła brwi. – Jednak boję się
kogokolwiek o to pytać.
Mężczyzna siedzący naprzeciw niej był biały jak mleko. Tuż przy krawędzi turbanu
można było dostrzec jego śnieżnobiałe, bujne brwi. Taką samą barwę miały rzęsy. Z jego
wyblakłych już oczu wciąż biła mądrość.
– Oby zwiastował pomyślność – powiedział przymilnie, choć jego głos był pełen rezerwy.
– Sny to wąskie przejście między naszą wiarą a grzechami, które skrywamy głęboko w swojej
duszy. Przenikają do naszego umysłu i mówią nam to, czego nie wypowie język. Czasem szepczą
o sekretach z przeszłości, kiedy indziej z przyszłości. W snach, Sułtanko Matko, mierzą się ze
sobą moc Boska i niewiara szatana. Komentowanie snu to próba zrozumienia jego znaczenia.
Można go odczytać dobrze lub źle. Twierdzenie, że interpretacja jest na pewno słuszna, jest jak
próba zrównania się z Bogiem. Oby Bóg ukazał nam prawdę i sprawił, abyśmy ją pojęli. Oby nie
pozwolił nam zbliżyć się do szatana.
Ali Dżemali Hodża przymknął oczy i poruszając ustami, wypowiadał modlitwy.
Następnie dmuchnął w cztery strony pokoju.
Sułtanka Hafsa, która słuchała mężczyzny, kiwając głową, cierpliwie czekała, aż skończy
swoje modlitwy.
– Stąd mój strach – powiedziała. – Czy powinnam pokładać tak wielką nadzieję w tym
objaśnieniu i postąpić zgodnie z nim? Czy jeśli będzie złudne, popełnię grzech i doprowadzę do
nieszczęścia? A przeciwnie? Czy nie jest grzechem zignorować rozkazy płynące ze snów? Co się
wówczas stanie?
Mianowany przez sułtana Selima szejkiem islamu mądry Ali Dżemali Efendi zaniepokoił
się, widząc, że kobieta wciąż rozważa swój sen. Cóż to mógł być za sen, skoro wzbudził lęk
w sercu potężnej Sułtanki Matki? Może gdy wysłucha i zinterpretuje sen, pozwoli mu to poznać
jakąś tajemnicę. „Muszę to szybko rozważyć, a jeśli trzeba, to nawet postawić wróżbę”, przeszło
mu przez myśl. Odwrócił się do czekającej na odpowiedź kobiety.
– Pani, czy w życiu można trzymać się z dala od snów? Czy można uniknąć próby ich
interpretacji? Jest wiele snów, które wskazują właściwą drogę. Czy wiecie, że sułtan Alp Arslan
stawił czoła armii bezbożników Bizantyjskiego Diogenesa pod Manzikertem za sprawą słów
białobrodego mędrca, który powiedział mu: „Ruszaj na zachód, zabierz słońce wschodu na
zachód”.
Zembilli zamilkł. Tuż przed nim na stoliku z macicy perłowej stała karafka z wodą, po
której pływały różane płatki. Napełnił szklankę i upił dwa łyki.
– Powiem więcej. Gdyby nasz przodek Bajazyd Błyskawica usłuchał snu nie swojego,
lecz tego, który ujrzała jego małżonka, być może nie poniósłby upokarzającej porażki i nie
zakończyłby życia w niewoli. Również nasz prorok opowiadał swoje sny swoim towarzyszom,
komentował je i wyciągał naukę.
Ali Dżemali Hodża upił jeszcze jeden łyk.
– Chcę powiedzieć, moja pani, że nie należy bać się snów ani ich interpretacji. Bóg
obdarzył swój lud rozumem, aby nie postępował źle. Jeśli źle postąpicie, to również będzie wola
boska.
Powoli odstawił szklankę i zapytał:
– O czym był wasz sen?
Sułtanka Hafsa, przysiadłszy na kolanach, zaczęła powoli opowiadać sen sułtanki
Güldane tak, jakby to był jej własny sen.
– Widziałam orła. Wielkiego orła o barwie popiołu.
– Orzeł oznacza państwo. To siła i władza. Oby oznaczał pomyślność. Czy ten orzeł
leciał?
– Tak. Leciał nieprzerwanie. Leciał ponad najwyższymi wzgórzami, ponad ośnieżonymi
szczytami, wśród gwiazd.
Twarz szejka islamu rozbłysła radością.
– W takim razie to dobre wieści. Bóg chciał przekazać je matce naszego władcy. Nasz
pan dokona kolejnych podbojów. Głowa naszego państwa dosięgnie gwiazd, słońca. Czy orzeł
gdzieś wylądował?
– Nie.
Widząc wahanie kobiety, ciekawość szejka islamu jeszcze bardziej wzrosła.
– A później, sułtanko?
– Nagle pojawiła się dziewczyna spacerująca po wychodzących na morze murach pałacu.
– Dziewczyna?
– Tak, bardzo piękna.
– A potem?
– Orzeł zaczął krążyć nad głową dziewczyny.
– To na pewno oznacza szczęście, sułtanko.
– Szczęście? Dla kogo? Dla orła czy dziewczyny?
– Mów dalej, sułtanko.
– Naraz dziewczyna wyciągnęła ręce i pochwyciła orła.
– Złapała orła lecącego nad jej głową? Naprawdę?
– Tak. Orzeł rozłożył skrzydła, objął ją i odlecieli.
Usta szejka islamu Alego Dżemali Zembilli Efendiego otworzyły się ze zdziwienia.
Szczerze mówiąc, nie spodziewał się takiego zakończenia snu. Co to mogło znaczyć? Co
oznaczała dziewczyna? Co symbolizowało pochwycenie orła?
Widząc, że nauczyciel zamyślił się głęboko, sułtanka Hafsa zapytała ponownie:
– Co oznacza ten sen? Zwiastuje pomyślność czy nieszczęście?
Przez chwilę Zembilli siedział w milczeniu. Później jego usta znów zaczęły się poruszać.
Przymknął oczy. Jego białe rzęsy drżały ze strachu i z podniecenia, jakby obawiał się ujrzeć to,
co dzieje się w innym świecie. Białą brodę uderzyła czerwień słońca szykującego się do zachodu.
A szata wydawała się zanurzać w złotej wodzie.
Jeszcze przez chwilę sułtanka Hafsa z szacunkiem czekała, aż Ali Dżemali Efendi
powróci ze światów, w których się zanurzył. W końcu nie wytrzymała i mruknęła niewyraźnie:
– Hodżo…
Drżące powieki Zembillego otworzyły się. Oczami, niegdyś stalowymi, teraz
poszarzałymi ze starości, długo patrzył na kobietę, która z przejęciem pomieszanym ze strachem
czekała na to, co powie. Nie omieszkał najpierw rozejrzeć się dookoła, jakby w obawie, że ktoś
mógłby ich usłyszeć.
– Sułtanko – wyszeptał. – Nasz władca z łatwością dokona nowych podbojów, jednak…
Gdy mężczyzna zamilkł, zaniepokojona Hafsa zapytała:
– Czy coś mu się stanie, Hodżo? Powiedz.
Ali Dżemali Efendi powoli pokiwał głową. Zachowując należyty dystans, zbliżył się
i wyszeptał Hafsie do ucha:
– Nasz władca zdobędzie wiele nowych ziem, ale miłość pewnej dziewczyny zdobędzie
jego.
Po wyjściu szejka islamu sułtanka Hafsa zatopiła się w myślach. Co to znaczyło?
– Mój Boże! – szepnęła do siebie. – Jeśli sen matki Aisze Hatun zapowiada chwałę, mam
przed sobą dwie drogi. Którą mam pójść? Czy pozwolić dziewczynie pochwycić orła? Czy
powinnam ochronić orła przed sidłami miłości? Wskaż mi drogę. Co mam robić?
Jasne było, że polubiła Rusłanę. Tak podpowiadało jej serce. „A może dałam się nabrać
na niewinność dziewczyny?” – to pytanie nie dawało jej spokoju od chwili, gdy Rusłana opuściła
jej komnatę.
„Nic podobnego – przemknęło jej przez myśl. – Być może postarzałam się, ale moje oczy
wciąż widzą wystarczająco ostro, aby dostrzec cienką linię między niewinnością
a zakłamaniem”. Gdy tylko na nią spojrzała, zrozumiała, że pod niewinnością dziewczyny kryje
się żelazna wola i bezgraniczna ambicja. Ona też wiele przeszła, żeby w końcu urodzić syna
i odebrać Selima Aisze. Poza tym Rusłana była na tyle szlachetna, że nie miała potrzeby, żeby to
ukrywać. W przeciwnym razie, gdy zapytała ją: „Czy masz jakieś życzenie, dziecko?”, czy bez
zająknięcia odpowiedziałaby matce sułtana:
– Moim jedynym pragnieniem jest zdrowie, spokój, szczęście i sukces naszego władcy.
Jeśli zostanę jego niewolnicą, będę szczęśliwa.
Kto nauczył tych wielkich słów dziewczynę, która nie potrafiła nawet poprawnie mówić
po turecku? Sümbül?
– To diabeł wcielony – mruknęła sułtanka Hafsa, kręcąc głową.
A może ujęły ją jej oczy? Te tajemnicze, mieniące się błękitem i zielenią, głębokie jak
morze, wielkie oczy.
Trudno było temu zaprzeczyć. Być może nie były to najpiękniejsze oczy, jakie widziała
w życiu, ale Rusłana miała oczy, które w jednej chwili potrafiły zniewolić, związać ręce, uderzyć
swoim pięknem, pochłonąć. „Skoro jej spojrzenie wywarło takie wrażenie na kobiecie, kto wie,
co mogą zrobić z Sulejmanem”, rozważała sułtanka Hafsa, nieświadoma, że na jej twarzy pojawił
się dziwny uśmiech. Nikt lepiej niż ona nie znał jej syna.
– Gdy Sulejman ujrzy Rusinkę, nie będzie potrafił się jej oprzeć – zachichotała.
Zaraz jednak zawstydziła się pod wpływem swoich myśli. Czyżby zdradzała Gülbahar,
która nazywała ją matką? Tak, najwyraźniej to właśnie robiła. Uparcie próbowała znaleźć
współtowarzyszkę dla Gülbahar. Jak to możliwe? Czy Gülbahar miała podzielić jej los?
Jednak gdy sułtanka Hafsa przypomniała sobie oczy Rusłany, jasność, która biła z jej
twarzy, kiedy się uśmiechała, dołeczki w jej policzkach i śnieżnobiałą szyję, natychmiast
zapomniała o wstydzie.
„Jestem tego pewna – pomyślała. – Odkąd Sulejman został padyszachem, żył pod dużą
presją. Nie minął rok, odkąd został sułtanem, gdy stojąc na czele armii, zdobył Belgrad. Pomścił
krew sułtana Murada I. Kto wie, co jeszcze planuje. Nawet jego spojrzenie się zmieniło”.
W oczach syna nie widziała już tego dawnego błysku szczęścia. „Dobrze znam to spojrzenie”,
pomyślała starsza kobieta. Jej mąż Selim Groźny patrzył na ludzi tym samym orlim wzrokiem.
Nie bez powodu nazywano Selima „orłem pól bitewnych”. Teraz jej syn też tak patrzył. Zupełnie
jak orzeł. Nieszczęśliwy orzeł.
To właśnie oznaczało bycie sułtanem. Wymagało poświęceń. Sprawiało, że człowiek
sięgał gwiazd, ale jednocześnie tracił szczęście.
Pewnego dnia jej ojciec powiedział:
– Widzisz, Hafso, naród nie jest taki, jak mu rozkażesz. Sam się tworzy. Możesz osadzić
na jego czele wszystkich sułtanów, chanów, królów i bejów, ale to on jest prawdziwym władcą.
Hafiza, którą Osmanowie w skrócie nazywali Hafsą, nigdy wcześniej nie widziała, żeby
w oczach jej ojca było tyle cierpienia. Nie znała powodu, choć oczywiście widziała, że nastały
trudne dni. Gdyby tak nie było, czy matka zamykałaby się w pokoju i płakała? Dlaczego zawsze,
gdy ogłaszano przybycie posłańca, kobieta przyciskała rękę do piersi? Dlaczego ostatnio twarz
ojca była taka blada?
Ojciec zamilkł i długo patrzył w oczy córki.
– Teraz ty musisz służyć narodowi.
– Jak mała dziewczynka ma służyć narodowi? Powiedz mi, co mam zrobić.
– Wysyłam cię do haremu księcia Selima. Jeśli dasz mu synów, szczęście się do ciebie
uśmiechnie.
Tak więc zrobiła. Została kobietą Selima Groźnego, przed którym wszyscy drżeli. To ona
powiła sułtanowi Selimowi syna, którego nie dała mu przybyła z Krymu Aisze. Szczęście się do
niej uśmiechnęło, jak przepowiedział jej ojciec. Została żoną padyszacha i zobaczyła, jak jej syn
również zasiada na tronie.
A teraz była świadkiem smutku Sulejmana. Naród odebrał życie jej synowi. Był taki
młodziutki, ale wiedziała, że cierpi. Śmierć księcia Mahmuda dwa miesiące wcześniej
wstrząsnęła nim bardziej, niżby się tego spodziewała. Odkąd wstąpił na tron, żył dla państwa.
Nie interesował się haremem. Nawet Gülbahar przestała go interesować. W jego życiu byli tylko
wielki wezyr Piri Mehmed Pasza, wezyrowie, agowie i żołnierze. I jeszcze ten sokolnik,
nawrócony Chorwat, Ibrahim26. Nienawidziła tego człowieka nieustannie zachęcającego jej syna
do nowych wojen. Nikt jej tego nie mówił, ale przez te wszystkie lata widziała wystarczająco
wiele, żeby to zrozumieć. Padyszach nie zdążył nawet porządnie odpocząć po zdobyciu
Belgradu, a już szykował się do kolejnych wypraw. Była tego pewna jak własnego imienia.
Codziennie godzinami rozmawiał z Ibrahimem, spotykał się z wielkim wezyrem, wezyrami
i dowódcą janczarów. Nieustannie sprawdzał armię i flotę.
Czy dźwigając tak wielki ciężar, Sulejman nie miał prawa do odrobiny szczęścia?
Gülbahar była dobra, piękna, była matką jej wnuka, ale nie potrafiła już wzniecić w sercu jej syna
nowych uniesień i szczęścia. Rusłana była świeża, dziecinna i pełna życia.
Gdy pierwsze promienie słońca przesączyły się przez kratę, sułtanka Hafsa wyprostowała
się w łóżku i podjęła decyzję. Opowie Sulejmanowi o Rusłanie. Postara się, żeby ją zobaczył.
Reszta to wola boska. Albo dziewczyna pochwyci orła, albo orzeł odleci w stronę ośnieżonych
szczytów.
– Ach, mój pąku róży27, ty, która dzielisz mój los, matko Aisze – westchnęła sułtanka
Hafsa. – Jeśli tak jest, jeśli mimo że odebrałam twojej córce mężczyznę, przyszłość, koronę
i tron, wciąż myślisz, że jestem dobra. Jesteś mi jak matka. Czuwaj nade mną.
XVIII
Na zewnątrz rozległ się gwar. Słychać było rytmiczne uderzenia bębnów unoszące się pod
niebo, przenikliwe dźwięki surm i dzwonki. Wszystkie odaliski pobiegły z dziedzińca do swoich
pokoi, gdzie przez zakratowane okna próbowały dostrzec to, co zaraz miało się wydarzyć.
Właściwie ta sama scena powtarzała się w każdy piątek. Pieczołowicie odtwarzana uroczystość
po piątkowej modlitwie.
– Szybko, moja śliczna, szybko – powiedziała Merzuka. – Chodź, zobacz.
Rusłana przerwała przechadzanie się po westybulu i pobiegła do środka. Gdy zbliżyła się
do krat, zobaczyła go. Z jej ust wydobył się okrzyk:
– Mój Boże, Jezusie nasz ojcze, Najświętsza Maryjo, to on! On! Mężczyzna, który
odmieni mój los. Ten, z którym pragnę dzielić szczęście i tron! Sułtan Sulejman!
Młody padyszach wyglądał zdumiewająco w wielkim turbanie i niesłychanie wytwornym
sobolowym kaftanie.
– Jakiż on przystojny – wyszeptała uroczyście Merzuka.
– Wcale nie. Ma haczykowaty nos. Do tego taki wielki.
Rusłana wiedziała, że to nieprawda, ale z jakiegoś powodu wstydziła się przyznać, że jest
przystojny. Pod ogromnym turbanem, ozdobionym perłami, błyszczącymi w słońcu diamentami
i płonącymi w jego promieniach rubinami, widać było ciemne brwi i pokrywającą twarz brodę.
Z pewnością rozsiewał wśród stojących naprzeciw siebie strach i wzbudzał szacunek. Jednak
było coś dziwnego w jego oczach. „Są czarne czy brązowe, a może mają barwę popiołu?”,
zastanawiała się Rusłana. Te oczy sprawiły, że jej serce zapłonęło po raz pierwszy, odkąd
spotkała Fryderyka. Wydatny nos zwisał jak dziób nad dwiema wyraźnymi kreskami ust, ale to
nadawało jego wyglądowi siły wzbudzającej strach.
W życiu nie widziała tak idealnie dobranego męskiego stroju. Kaftan, począwszy od
kolorowo zdobionego kołnierza, aż po brzeg był obszyty sobolowym futrem. Pod kaftanem
sułtan miał filcowy kontusz, a talię opasywał mu czerwony, jedwabny pas. Wzrok przyciągała
pokryta diamentami rękojeść wetkniętego za pas, wartego fortunę sztyletu. Wśród dźwięków
bębnów i kotłów, odwracając głowę to w prawo, to w lewo, wyniośle spoglądał na
rozkrzyczanych mieszkańców seraju.
„Jest zadufany w sobie”, przeszło przez myśl Rusłanie i nagle ogarnęła ją panika. Po co
takiemu przystojnemu i potężnemu mężczyźnie wiejska dziewczyna, która nawet nie potrafi
porządnie mówić po turecku? Ta myśl przeszyła jej umysł niczym strzała. „Do tego jesteś ruską
dziewką”, zmartwiła się. Zupełnie tak, jak z grymasem określiła ją jedna z odalisek, która
przechodząc obok niej, rzuciła: „Jesteś giaurem”. Właśnie tego dnia dowiedziała się, że Turcy
nazywali innowierców giaurami.
Rusłana postanowiła nie poddawać się wewnętrznemu głosowi.
– Jestem piękna.
– Cóż z tego, że jesteś piękna? Wokół niego jest wiele piękności. Chyba nie wiesz, co to
znaczy być piękną.
Tego dnia wydarzyły się niewiarygodne rzeczy. Sümbül Aga zaprowadził przystrojoną
w piękną suknię Rusłanę na wyższe piętro. Sala pełna była rozmawiających ze sobą kobiet
rozłożonych na wielkich poduszkach umieszczonych wzdłuż ścian. Przy niektórych z nich stały
wielkie butle. Kobiety brały do ust koniec połączonej z butlą rurki i wypuszczały kłęby dymu.
Rusłana po raz pierwszy w życiu widziała coś takiego. Dokładnie w chwili, gdy również
zamierzała usiąść, zrobił się zamęt. Panika w haremie zawsze sprawiała, że serce podchodziło jej
do gardła. Podczas gdy kroczące na przedzie służące rozpychały stojące dziewczyny, krzycząc:
„Przesuńcie się, uciekajcie!”, na szczycie westybulu, pośród dam dworu, ukazała się tysiąc razy
od nich piękniejsza kobieta.
Była przepiękna. Wysoka. Kruczoczarne włosy sięgały jej talii. Okrągłe wilgotne oczy
okalały gęste i długie niczym strzały rzęsy. Kości policzkowe nadawały jej okrągłej twarzy
niezwykłej atrakcyjności. Usta miała wąskie, ale kształtne. Nie licząc odrobiny różu na
policzkach, nie miała na twarzy makijażu. Było to prawdziwe, naturalne piękno. Pewne siebie,
świadome swojej siły piękno. Stateczne i pełne dumy piękno. Szła zdecydowanym krokiem, nie
patrząc przed siebie, jakby próbowała dostrzec coś, co znajdowało się na suficie.
Wszystkie zebrane na dziedzińcu dziewczęta kłaniały się, gdy przechodziła. Kobieta
nawet nie odwróciła głowy, żeby na nie spojrzeć.
Rusłana tak się na nią zapatrzyła, że pomimo szturchnięcia Setaret zbyt późno się
ukłoniła. Ale nie mogła już naprawić swojego błędu. Dokładnie w chwili, gdy mijały Rusłanę,
jedna z dam dworu szepnęła kobiecie coś do ucha. Ta obróciła głowę i spojrzała wprost na nią.
„Może się mylę – pomyślała. – Nie, nie mylę się. Spojrzała na mnie”. To trwało krótko,
ale kobieta zapisała w pamięci wszystko, co zobaczyła. Było to bardzo znaczące spojrzenie.
Kryły się w nim ciekawość, złość, zazdrość i wszystko inne.
Potem kobieta i jej damy tym samym żołnierskim krokiem, którym przybyły, odeszły
w stronę przeciwnego końca sali. Tylko przez jedną chwilę znów patrząca w sufit wysoka kobieta
zawahała się, jakby chciała się zatrzymać. Jednak gdyby to zrobiła, idąca tuż za nią dziewczyna
wpadłaby na nią. W końcu zrezygnowała, ponownie utkwiła wzrok w suficie i oddaliła się.
Rusłana miała wrażenie, że z dziedzińca dla odalisek zdjęto jakiś wielki ciężar. Westybul
znów ogarnęło wcześniejsze rozprężenie.
Odezwała się do wciąż pochylonego Sümbüla Agi:
– Kto to?
Wielki mężczyzna podskoczył jak oparzony.
– Ciii… – wydał z siebie pełen strachu świst, szybko przykładając palec do ust. – To
faworyta naszego władcy. Matka księcia Mustafy.
No, proszę, proszę! A więc to była Mahidevran Gülbahar Haseki! Kobieta, której
postanowiła odebrać Sulejmana!
Znów ogarnęły ją czarne myśli. „Trudne zadanie”. Te dwa słowa nie dawały jej spokoju.
„Kobieta jest piękna – pomyślała. – Bardzo piękna. Wysoka i pełna wdzięku. Liczne spódnice,
a nawet opasujący ją gorset, nie mogły ukryć jej piękna. Skoro Gülbahar była tak wysoka,
jakiego wzrostu musiał być Sulejman? Czy będę przy nim wyglądała jak dziecko?”.
Rusłana jeszcze bardziej zagłębiła się w swoich czarnych myślach.
„Kobieta miała tak jędrną skórę. A oczy? Jakie były ciemne i zimne. Ile trwało nasze
spojrzenie? Sekundę? Pięć? Wyraz jej oczu zmroził mnie do szpiku kości. Czy na Sulejmana
również patrzyła w ten sposób? W takim razie mam szansę. Po co mężczyźnie kobieta o tak
chłodnym spojrzeniu? Nie, moja droga, na niego tak nie patrzyła. Właściwie w tych oczach była
mistyczna głębia ciemności. O czym ja mówię? Skoro dała sułtanowi syna, to oczywiste, że wie,
jak rozpalić mężczyznę. Mimo że dwa razy starsza ode mnie, wciąż jest pełna życia i zdrowa.
Czego się spodziewałam? – zastanawiała się, dochodząc do siebie. – Że zobaczę ślepą,
niedołężną, zezowatą staruszkę? To oczywiste, że faworyta sułtana Sulejmana jest piękna”.
To myśląc, wyraźnie posmutniała.
– Rusłano! – zawołał ktoś.
Na jednym z siedzisk pośród kilku kobiet zobaczyła machającą do niej Ekaterinę.
Dziewczyna natychmiast do niej podbiegła.
– Widzę, że dobrze przyswoiłaś lekcję, moja śliczna.
Wpadły sobie w ramiona, śmiejąc się do siebie. Ekaterina wzięła ją za rękę i zabrała
trochę dalej od Sümbüla. Posadziła ją przy piecyku ustawionym nieopodal balustrady. Przez
chwilę, mieszając popiół szczypcami, próbowała ożywić ogień. Od ciepła bijącego od węgli
twarz Rusłany nabrała rumieńców.
– Widziałaś go?
– Kogo?
– Sułtana.
– Nie, jeszcze go nie widziałam.
– W jaki sposób tak szybko zostałaś odaliską? Sümbülowi się udało?
Ekaterina rzuciła Rusłanie znaczące spojrzenie. Uśmiechając się szeroko, mówiła dalej:
– Żartuję. Cały harem mówi o tym, jak zdobyłaś sułtankę Hafsę. Kobieta nazwała cię
córką. Nic więcej nie trzeba.
– Polubiła mnie. – Rusłana zamilkła na chwilę. – Ja też ją polubiłam – dodała. – Bardzo
przypomina matkę Güldane.
Ekaterina przerwała jej, zakrywając ręką usta.
– Daj spokój, dziewczyno. Jeśli polubiła cię matka padyszacha, odniosłaś sukces. Ale
wiedz, że to tylko kwestia czasu, aż faworyta sułtana cię znienawidzi i staniesz się celem jej
strzał.
– Przecież nic jej nie zrobiłam.
Ekaterina się uśmiechnęła.
– Co więcej miałabyś zrobić, moja śliczna? Odebrałaś jej względy matki padyszacha. To
dla niej wielkie niebezpieczeństwo. Nie widziałaś? Przeszła jak burza.
– Widziałam.
– Przyszła tu tylko po to, żeby cię zobaczyć. Zrozumiałaś to? Kobieta to czuje.
Mahidevran zaczęła traktować cię jak rywalkę. Sułtanka Hafsa po raz pierwszy okazała taką
bliskość dziewczynie z haremu. Gülbahar z pewnością wie, że kobieta opowie o tobie swojemu
synowi. Co więcej, wie również, że sułtan będzie chciał cię zobaczyć. Jeśli spodobasz się
padyszachowi, co się stanie z Gülbahar?
– Sułtan przez te wszystkie lata nie dzielił łoża z inną dziewczyną? – Rusłana nagle
zamilkła i spojrzała w oczy przyjaciółce, a potem ujęła jej dłonie. – Nie zrozum mnie źle. Z tobą
też dzielił łoże, bo mu się spodobałaś. Jeśli mu się spodobam, w jaki sposób stanę się
niebezpieczeństwem dla Gülbahar? Dziś mu się podoba, a rano nie. Ty mi to powiedziałaś.
Wydawało się, że Ekaterina posmutniała na chwilę, ale szybko się pozbierała.
– Tak, ale – zaczęła cicho – Gülbahar nigdy wcześniej nie przyszła do odalisek, aby
obejrzeć dziewczynę, która jest kandydatką na sułtańską nałożnicę. Zobaczyła cię i uznała za
zagrożenie. Radzę ci, uważaj. Miej oczy otwarte i nie wpadnij w pułapkę Czerkieski.
W haremie znów zapanowało poruszenie. Na przedzie szło kilka arabskich służących.
Uwijały się, machając rękami, i pokrzykiwały:
– Rozsuńcie się! Zróbcie przejście dla Sułtanki Matki!
Sułtanka Hafsa w całej wspaniałości kroczyła w towarzystwie dam dworu. Sümbül Aga
podbiegł natychmiast i skłonił się nisko. Sułtanka Hafsa wraz z otaczającymi ją służącymi
zatrzymała się przy stojącym na wprost piecyku i zamieniła kilka słów z kłaniającymi się jej
z szacunkiem odaliskami. Nagle Rusłana kątem oka zauważyła, że stojąca pośród tłumu kobieta
szuka jej wzrokiem. Ich spojrzenia się spotkały. Podczas gdy oddawała kobiecie pokłon,
Ekaterina zachichotała:
– Idzie twoja teściowa, moja śliczna.
– Jak się dziś czuje nasza dziewczynka?
Gdy tak stała pochylona, mogła jedynie dostrzec buty kobiety. „Niech to szlag! –
pomyślała Rusłana. – Mam dość tych ciągłych ukłonów. Nienawidzę tego”. Ale na razie nie
miała innego wyjścia. Powinna się kłaniać, dopóki to przed nią nie zaczną się kłaniać.
Nie prostując się, Rusłana powiedziała:
– Modlę się za zdrowie naszej Sułtanki Matki. – Jej głos znów popieścił uszy sułtanki
Hafsy niczym słodka melodia.
Powoli wyciągnęła rękę i wzięła dziewczynę za łokieć. Wykonała ruch mówiący o tym,
że chce, aby dziewczyna się wyprostowała.
– Nie zasłaniaj swojej pięknej twarzy przed starszą kobietą, dziecko – stwierdziła. –
Patrząc na ciebie, przypominam sobie dzieciństwo, kiedy wczesną wiosną biegałam po łąkach
wśród rozkwitających krokusów.
Rusłana uniosła głowę i wyprostowała się. Spojrzała w pełne miłości oczy kobiety. Nie
wiedziała, czy robi to naturalnie, czy ktoś ją tego nauczył. Nagle podniosła naznaczoną wiekiem
dłoń kobiety do ust i ucałowała ją, a następnie przytknęła ją do policzka. Jej oczy znów zaszły
mgłą.
Odaliski nie mogły wyjść ze zdumienia. Tym bardziej nie spodziewały się, że może
wydarzyć się coś jeszcze bardziej niezwykłego. Sułtanka Hafsa wyciągnęła rękę i otarła
chusteczką pojedynczą łzę, która wypłynęła ze źródlanych oczu Rusłany. Czterdzieści, a może
pięćdziesiąt zebranych wokół odalisek w jednej chwili wydało z siebie westchnienie pełne
zaskoczenia i zazdrości. Aby lepiej widzieć, co się dzieje, dziewczęta zaczęły się wzajemnie
przepychać.
– Uśmiechaj się, dziecko – powiedziała starsza kobieta z radością. – Uśmiech do ciebie
pasuje.
Widząc, że twarz Rusłany się rozświetla, dodała:
– Właśnie tak. Wiedz, dziecko, że twoja matka Güldane też jest mi matką. Moim
pragnieniem jest widzieć cię tak samo szczęśliwą, jak chciała tego twoja matka.
Wszyscy byli w szoku. Oczy Sümbüla Agi poruszały się nerwowo. Ta Rusinka
z pewnością była czarownicą. Przebywał w haremie od czterdziestu lat, ale nigdy czegoś takiego
nie widział ani o czymś takim nie słyszał.
Ekaterina otworzyła usta ze zdumienia. „Dobrze, że zaprzyjaźniłam się z Rusłaną –
pomyślała. – Dziewczyna ma ogromne szczęście. Pewnie dla przyjaciół też będzie mogła coś
zrobić”.
Sułtanka Hafsa odezwała się do dam dworu:
– Usiądźmy.
Natychmiast zrobiono przejście do piecyka.
Rusłana przyszykowała dla Sułtanki Matki najgrubsze siedzisko, a pod plecy podłożyła
poduszki. Kobieta, trzymając dziewczynę za rękę, usadziła ją u swoich stóp.
– Sümbülu – odezwała się, nie odrywając wzroku od Rusłany.
Haremowy aga ruszył w jej stronę, rozpychając się między odaliskami, i wypełnił
przestrzeń przed Sułtanką Matką.
– Czy mogłabym zamienić z moją córką kilka słów na osobności, Sümbülu? Okropny tu
ścisk. Nie można nawet oddychać.
Mężczyzna przepchnął tłum odalisek i dam dworu do tyłu. Dziewczęta rozbiegły się,
próbując zająć miejsca na najbliżej rozłożonych poduszkach w nadziei, że będą mogły usłyszeć
ich rozmowę.
Sułtanka Hafsa, głaszcząc dłoń Rusłany, zaczęła powoli:
– Wczoraj wieczorem zachwyciłaś nas swoją pieśnią. Nie myśl, że tylko mnie. Cały
harem spowiła cisza. Nawet niemowlęta w kołyskach jej słuchały. Również i sułtan nie mógł
pozostać głuchy na tak piękny głos.
Słysząc to, Rusłana była bliska omdlenia. Sulejman ją słyszał? Co zrobił? Co pomyślał?
Czy zapytał, kto to śpiewa?
– Bóg dał ci tak cudowny głos, moje dziecko. Nie chodzi tylko o piękną barwę. Twój
śpiew jest bardzo wzruszający. Nie tylko ty przeżywasz tę pieśń. Sprawiasz, że ci, którzy jej
słuchają, również ją przeżywają. Wczorajszego wieczoru nawet ci, którzy nie znają twojego
języka, słuchali cię w milczeniu.
„Nie mów już o tym. Nie mów już o tym – buntowała się Rusłana. – Nie to chcę usłyszeć.
Co powiedział Sulejman? Czy Gülbahar też tego słuchała? Jaka była jej reakcja? Czy to dlatego
Gülbahar odwiedziła dziś dziedziniec odalisek? Żeby zobaczyć tę, która śpiewała? Boże, czy to
możliwe, że tylko po to przyszła?”.
Hafsa, nieświadoma pytań pojawiających się w głowie dziewczyny, zapytała:
– Co to była za pieśń?
– Piosenka nadwołżańskich wieśniaków, Sułtanko Matko.
– Jej słowa są przepełnione tęsknotą. Dobrze znam to uczucie. Wiem, jak potrafi niszczyć
człowieka od środka. Twoja pieśń porwała mnie i przeniosła w dawne czasy.
Sułtanka Hafsa wiedziała, co to tęsknota, ale jak mogła znać tęsknotę wielkich jak
olbrzymy nadwołżańskich chłopów, o ogromnych rękach i stopach? Ustawieni rzędem wzdłuż
wybrzeża przeprowadzali znajdujące się na rzece statki, ciągnąc grube liny przewieszone przez
ich ramiona. Stojąc na brzegu, walczyli z wściekłymi wodami Wołgi. Spienione, tworzące wiry
fale, rozbijające się z całą mocą o skały, nie pozwalały przepłynąć łodziom. Złotowłosi,
niebieskoocy mężczyźni toczyli morderczą walkę, aby uciągnąć statek na linach. Kto wie, kogo
opuścili i skąd przybyli do tej pracy? Nie wiedzieli, czym są wypełnione ładownie statków, ale
ich serca zawsze były przepełnione tęsknotą. To właśnie ta tęsknota wkładała pieśni w ich usta.
Śpiewali je, aby ukoić żal, który sprawiał, że ich praca stawała się jeszcze cięższa.
Sułtanka Matka zaczęła cicho nucić słowa pieśni dziewczyny, która wzruszyła ją do łez:
Ciągnij, ha, ciągnij, ha, ciągnij, ciągnij!
Rusłanę wyrwał ze snu panujący w komnacie zgiełk. Aby ją obudzić, Setaret otworzyła
okiennice. W wypełniających wnętrze promieniach słońca Merzuka biegała w tę i z powrotem.
– Co tu się dzieje?
Rusłana zasłoniła ręką oczy, aby uchronić je przed drażniącym światłem.
– Natychmiast wstawaj, młoda damo. – Głos Setaret również był pełen ekscytacji.
– Dlaczego? Jeszcze wcześnie.
Nagle usłyszała dochodzące z zewnątrz odgłosy. Zupełnie jakby cały harem był już na
nogach. Kobiety rozmawiały podniesionymi głosami, wszędzie panował harmider.
– Idzie padyszach – oznajmiła Merzuka.
– Co?!
Rusłana nie zauważyła nawet, gdy z jej ust wydobył się ten okrzyk. Wewnętrzny krzyk
nie milknął. „Idzie padyszach? On? Mój Boże! Mój Boże!”.
– Natychmiast wstajesz i zaczynasz się szykować. A może chcesz, żeby sułtan zastał cię
w powijakach?
Gdyby nie te słowa Tatarki, być może pod wpływem doznanego szoku Rusłana wciąż
powtarzałaby: „Mój Boże”.
Po chwili przybiegł również Dżafer, a za nim zlany potem, z podskakującym od biegu
brzuchem, Sümbül Aga.
Gdy tylko wszedł do pokoju, klaszcząc w ręce, krzyknął:
– Szybko, szybko, szybko! Co tak stoicie?!
Haremowy aga nie był nawet w stanie uspokoić się na tyle, aby zobaczyć ubierającą się
Rusłanę. Nie przestając klaskać, wybiegł na dziedziniec. Teraz jego głos dochodził z zewnątrz.
– Co to za lenistwo? Tak źle mi życzycie? Za chwilę zaszczyci nas nasz władca, a nikt nie
jest jeszcze gotowy.
Właściwie wszyscy byli gotowi. Szczególnie Rusłana. Podobnie jak pozostałe dziewczęta
ona również włożyła najpiękniejszą suknię. Nie przestawała zarzucać Ekateriny i Merzuki
pytaniami: „Pasuje mi? Jest dobrze? Ładnie mi w tym?”. Chociaż za każdym razem dostawała
odpowiedź twierdzącą, w żaden sposób jej to nie uspokajało. „A może powinnam była włożyć
żółty kaftan? A może ładniej byłoby mi w czarnym? Czy nie podkreślałoby to koloru moich
włosów? To umiłowanie do purpury mnie ogranicza. Nie ma innych kolorów? Nie zawsze
wszystko musi być purpurowe. A czy sułtan lubi ten kolor? A co, jeśli go nie znosi?”.
Teraz było już za późno. Nadeszła chwila prawdy. Co ma być, to będzie. „Matko nasza,
Maryjo – pomyślała – dokonaj cudu. Pomóż mi. Spraw, abym spodobała się sułtanowi
osmańskiemu. Spraw, abym dzieliła z nim tron i koronę”.
Przyłożyła rękę do piersi, jakby to mogło jej pomóc uspokoić bijące w szaleńczym tempie
serce. „Jezusie, nasz Ojcze – modliła się dalej – wiesz, że od dawna nie byłam w kościele. Ale
w świątyni, którą mam w sercu, zawsze jestem przy Tobie. Teraz, w tej chwili, potrzebuję Twojej
pomocy. Przyjdź, napełnij moje serce. Nie zostawiaj mnie samej. Niech Sulejman nie będzie
w stanie oderwać ode mnie wzroku. Proszę, Boże, dopomóż mi”.
Rusłana nie słyszała już nawet zgiełku wypełniającego dziedziniec. Wydawało jej się, że
uwijające się dziewczęta i nadzorcy haremu unoszą się nad ziemią. Nie słyszała słów Ekateriny.
Bała się, że jej serce nie wytrzyma tego podniecenia. Nagle na przeciwnym krańcu dziedzińca
rozległ się dźwięk przypominający grzmot. Nie wiedziała, co to było, ale zauważyła, że
rozsadzający dziedziniec gwar natychmiast ustał. Wszystkie dziewczęta i nadzorcy opuścili
głowy. Ona również zrobiła to samo, jednak nie mogła powstrzymać się od spojrzenia kątem oka
w stronę, z której dobiegł hałas.
„Mój Boże! – znów odezwał się w niej ten sam głos. – To on! To on! To on!”. Teraz nie
miał już na głowie tego wielkiego turbanu. Sułtan Sulejman nie włożył również kaftana. Miał na
sobie luźną, czerwoną, jedwabną koszulę, a jego talię oplatał skórzany pas. Miał białe jedwabne
szarawary. Tym razem nie naciągnął butów na łydki. Wykonane ze skóry gazeli ciżmy
z zadartymi noskami były tego samego koloru co koszula. „Dlaczego nie ma turbanu? Dlaczego
nie włożył kaftana? – pytania przelatywały przez głowę Rusłany. – To głupie. To jego dom, a to
jego domowe ubranie. Po co miałby nosić takie ciężkie ubranie w domu?”.
Wcześniej zastanawiała się, czy nie jest łysy, ponieważ przez turban, który miał na
głowie, nie widziała jego włosów. Okazało się, że padyszach miał czarne, falowane włosy. Gdy
widziała z daleka jego brodę, wydawała jej się rzadsza. W rzeczywistości Sulejman miał bujny
czarny zarost. Czy jest przystojny? Rusłana tak często zadawała sobie to pytanie. Teraz
z łatwością mogła udzielić na nie odpowiedzi. Tak, przystojny, i to bardzo. A do tego wielki. Jak
olbrzym.
Właściwie wiedziała, że sułtan Sulejman nie był aż tak wysoki, ale chciała go takim
widzieć. W przyszłości Rusłana stanie się równie wspaniała i nieśmiertelna co on. Może była to
siła wiary, ale głos w sercu, nawet jeśli był tylko wątłym szeptem, podpowiadał jej to samo.
Rusłana widziała, że Sulejman, którego określała mianem dumnego, pełnego majestatu
i wspaniałego, był pochłonięty myślami. Z jakiegoś powodu przykładał do ust i wąsów zgięty
palec wskazujący prawej ręki. „Jest coś, z czego nie chce się roześmiać?”, zastanawiała się
Rusłana. Więcej nie zdołała zobaczyć. Prawie dostała zeza od przyglądania się mu, pochylona
w głębokim ukłonie.
Teraz mogła już usłyszeć odgłos jego kroków. Sułtan Sulejman szedł wzdłuż dziedzińca
w stronę spieszących do niego haremowego agi Sümbüla i pozostałych nadzorców. Ani przez
chwilę się nie zawahał, ani nie zatrzymał przed żadną z dziewcząt. Znowu zwróciła oczy jak
najdalej w prawą stronę. Tak, szedł wprost do niej. Na perskich dywanach pokrywających
posadzkę dziedzińca zobaczyła czerwone, wykonane ze skóry gazeli ciżby o zadartych noskach.
Czerwone buty były coraz bliżej… Coraz bliżej… Coraz bliżej… Z każdym jego krokiem serce
Rusłany biło coraz mocniej, jakby miało wyskoczyć jej z piersi.
Jednak stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewała. Czerwone, wykonane ze skóry
gazeli ciżmy, zamiast zatrzymać się przed nią, przeszły dalej. „Boże, nie zatrzymał się! Nawet na
mnie nie spojrzał! To koniec, wszystko się skończyło!”. Rusłana była zrozpaczona. Wciąż zgięta
w ukłonie smętnie przeniosła wzrok na lewą stronę. Czerwone, wykonane ze skóry gazeli ciżmy
oddalały się, a wraz z nimi znikała jej nadzieja. A może był to jeden z tych dziwnych osmańskich
zwyczajów? Może tak miało wyglądać ich poznanie się? Może Rusłana miała zobaczyć jego
buty, a sułtan plecy zgiętej przed nim w głębokim ukłonie dziewczyny?
Zdała sobie sprawę, że jej oczy zaczynają przesłaniać deszczowe chmury. „Nie płacz –
skarciła się w duchu. – Nie pokazuj nikomu swojej rozpaczy. Nawet sobie. Dobrze? Nawet
sobie”.
Z tego, co mogły dostrzec jej oczy, wynikało, że czerwone ciżmy i towarzyszące im inne
buty za chwilę miały opuścić salę. Nagle czerwone ciżmy się zatrzymały. Dlaczego padyszach
stanął? Jego stopy zmieniły kierunek i znów zaczął iść. Cofnął się i zmierzał w jej stronę. „Boże
– modliła się Rusłana w myślach. – Jezusie, nasz Ojcze, Matko nasza, Maryjo, proszę, niech
mnie zobaczy. Zapalę świecę w pierwszym napotkanym kościele. Nie, dwie świece… Nie, nie,
całe mnóstwo świec!”. Czerwone ciżmy o zadartych noskach zbliżały się… Były tuż przy niej…
Tym razem zatrzymały się dokładnie przed nią. „Niech żyje!”, w głowie Rusłany rozległ się
okrzyk radości. Gdyby podniosła wzrok, jej oczy spotkałyby się z oczami Sulejmana, ale nie
mogła tego zrobić. Czuła jego oddech, ale nie mogła dostrzec nic oprócz czubków jego butów
i szarawarów. „Niech to szlag! – przeklęła w duchu. – Muszę czekać na rozkaz, żeby móc go
zobaczyć?”. Jak miała się powstrzymać? Sułtan z pewnością usłyszy, jak mocno bije jej serce.
Z podekscytowania może nie będzie nawet w stanie z nim porozmawiać. A może jej serce się
zatrzyma. Czy takie małe serce może znieść tak wielkie poruszenie? Dlaczego mężczyzna nie
każe jej podnieść głowy? Rusłanie wydawało się, że upłynęło nie kilka sekund, ale dwa stulecia.
Nie mogła tego znieść.
„Co ma być, to będzie”, powiedziała sobie. Nie była już w stanie słuchać zwyczajów,
rozkazów ani zasad. Wyprostuje się i spojrzy w oczy Sulejmana. Nawet nie mrugnie.
– Czy to ty wyśpiewujesz nocami te piękne pieśni? – spytał.
Rusłana miała ochotę krzyknąć. Był to gruby, ale ciepły głos. A do tego mówił w jej
języku. Co prawda niewłaściwie używał niektórych słów, ale mogła zrozumieć, co mówi. Do
kogo należał ten głos? Do sułtana czy do kogoś innego? Po raz kolejny poczuła nienawiść do
głębokich ukłonów. Tkwiąc w bezruchu, zapytała cicho:
– Kto o to pyta?
Cisza, która zapanowała wśród zgromadzonych wokół Sulejmana, zastanawiających się,
w jaki sposób padyszach ukarze tę bezczelność, wydawała się Rusłanie trwać w nieskończoność.
– Jestem padyszachem, a kim ty jesteś?
Nie mogła już dłużej wytrzymać. Nie mogła czekać na rozkaz. To była ta chwila.
Wyprostowała się powoli.
Dwie pary oczu spotkały się. Jedne czarne, a drugie zielone, a może niebieskie –
Sulejman w żaden sposób nie mógł się zdecydować. Rusłana szukała jakiegoś uczucia w oczach
mężczyzny o bujnych brwiach. Sulejman zanurzył się w oczach dziewczyny. Obydwoje milczeli
przez chwilę. Gdy ciemnobrązowe oczy Sulejmana, z trudnością ratując się z głębin oczu
dziewczyny, ześlizgnęły się na jej złotorude włosy, Rusłana odezwała się majestatycznie:
– Aleksandra. Aleksandra Anastazja Lisowska.
Właśnie wtedy dziewczyna po raz pierwszy zauważyła, że sułtan Sulejman również był
podekscytowany. Jego mgliste spojrzenie z włosów znów przeniosło się na jej głębokie,
niebieskozielone oczy. „Mój Boże – pomyślał młody padyszach – czy mogą istnieć tak piękne
oczy? Są jak ocean. Ocean, w którym płoną pochodnie, błyszczą drogie kamienie, odbijają się
gwiazdy i skrzy się światło księżyca”.
– Ale mówią na ciebie Rusłana… Tak słyszeliśmy…
Ponownie odezwał się grubym, ciepłym głosem, ale tym razem z trudem wypowiadał
słowa. Nie mógł oderwać wzroku od oczu dziewczyny. Rusłana patrzyła na niego tak samo. Bez
strachu, pewnie, a nawet wyzywająco. Nagle na zapłonionych policzkach dziewczyny zagościł
uśmiech, a przy kącikach ust pojawiły się dwa małe dołeczki.
– Sama tego chciałam, panie – odpowiedziała po chwili wahania. – To lepsze, niż gdy
nazywali mnie Rusinką.
Uśmiech rozświetlał teraz całą twarz Rusłany.
– Spodobało mi się to imię.
Sułtan Sulejman przyznał matce rację. Nigdy wcześniej nie widział równie pięknego
uśmiechu. Rozświetlał wnętrze człowieka, ogrzewał je, odpędzał troski. Nikt nie byłby w stanie
go nie odwzajemnić. Ten uśmiech rozpraszał wszystkie złe myśli, czy to o problemach, czy
nawet o Kawalerach Rodyjskich.
– Naprawdę? Dlaczego? – zapytał Sulejman, pozbierawszy się w sobie.
– Ponieważ przypomina mi moją ojczyznę, wioskę, matkę i ojca, mój panie.
Rusłana odpowiadała, ale wewnątrz nieustannie wydawała z siebie okrzyki radości:
„Spodobałam mu się! Spodobałam mu się! Spodobałam mu się! Spodobałam mu się! Niech
żyje!”.
Na twarzy sułtana Sulejmana wzbudzającego drżenie i lęk tak wielki, że nikt z obecnych
nie ważył się nawet podnieść głowy, również pojawił się uśmiech.
– To co teraz zrobimy? Jak mamy cię nazywać? Aleksandra czy Rusłana?
Tak! Jej modlitwy zostały wysłuchane. Nie przeszkadzało jej nawet, że mężczyzna mówił
o sobie „my”, choć wydawało jej się to śmieszne. Sułtan Sulejman zobaczył ją, co więcej,
spodobała mu się. Rozmawiał z nią jak z przyjaciółką. Skupiona na padyszachu Rusłana wciąż
jeszcze nie zauważyła zdziwionych i pełnych zazdrości spojrzeń otaczających ich odalisek
i nadzorców haremu. Nawet jeśliby je zauważyła, i tak by jej to nie obchodziło. Nareszcie czuła,
że jej życie, które począwszy od nocy, gdy została porwana z pewnej górskiej wioski, pędziło ku
nieznanemu i wypełnione było cierpieniem, wydarło się z ciemności i podążało ku światłu.
W końcu nastał świt jej życia. Budził się dzień. Jeśli zechce, może być Aleksandrą Lisowską,
jeśli zechce, może być Rusłaną. To był on. Chciała, żeby Sulejman pokochał ją do szaleństwa.
„Ja też będę go kochała – przeszło jej przez myśl. – Sprawię, że zapomni o Gülbahar. Dam mu
synów”.
Wciąż wpatrywali się w siebie. Na twarzy Rusłany znów pojawił się uśmiech odbierający
Sulejmanowi zmysły.
– Jakie znaczenie ma imię waszej poddanej? Niech będzie takie, jakie zechce sułtan, jakie
mu się podoba.
Rusłana zamilkła. Ich oczy znów się spotkały. Padyszach zauważył, że dziewczyna
przełyka ślinę.
– Chciałaś coś powiedzieć. Nie wstydź się. Powiedz.
– Zdziwiło mnie, że mówicie w moim języku.
– Przez trzy lata pełnili my obowiązki bejlerbeja w ejalecie Kaffy, na Krymie. Wielu
mieszkańców Krymu zna ruski. Nasza matka też mówi.
Dziewczyna z trudem powstrzymała śmiech – ruski padyszacha był tragiczny. Żeby się
nie roześmiać, odparła:
– Moja świętej pamięci Sułtanka Matka też rozmawiała ze mną w tym języku.
– Nikt tu nie potrafić mówić w twoim języku. Trochę Sümbül Aga, ale tylko trochę. Dużo
nie mówić, nie mówić i człowiek zapomina.
Rusłana nie wytrzymała i zaczęła chichotać.
– Co się stało? Powiedziałem coś niewłaściwego? – zaniepokoił się.
Odpowiadając, dziewczyna ponownie, bez cienia strachu, spojrzała w oczy padyszacha
z iskrzącym uśmiechem.
– Powiedzieliście: „Nikt tu nie potrafić mówić w twoim języku. Dużo nie mówić, nie
mówić i człowiek zapomina”. Niektóre słowa są błędne.
– Naprawdę? A jak jest poprawnie?
– Lepiej byłoby powiedzieć: „Nikt tu nie potrafi mówić w twoim języku. Gdy człowiek
długo nie rozmawia, zapomina”.
Sulejman powoli powtarzał słowa dziewczyny, a ona niektóre słowa wymawiała razem
z nim.
Sułtan Sulejman nie ukrywał rozbawienia.
– Z tobą rozmawiać po rusku źle nie będzie…
– Nie będzie źle móc rozmawiać z tobą po rusku – poprawiła go Rusłana.
Sulejman powtórzył poprawne zdanie.
– I jak? Chyba nieźle?
Nie przestając się śmiać, Rusłana odpowiedziała:
– Nie najgorzej.
Nagle twarz Sulejmana spoważniała.
– Po raz ostatni kilka razy rozmawialiśmy w twoim języku podczas wyprawy na Belgrad.
Ruski przypomina język Serbów. Ale od tamtej pory nie rozmawiali my. Teraz pierwszy raz.
W jednej chwili padyszach zrobił się chłodny. Jego twarz przybrała ponury wyraz.
– Ale twój turecki jest większa tragedia niż mój ruski.
Właśnie wtedy Rusłana odkryła dziecięcą stronę Sulejmana. Władca rządzący państwem
tak wielkim, że nikt dokładnie nie wiedział, gdzie są jego granice, miał w sobie coś z radosnego,
chętnego do uczenia się nowych rzeczy, czasem żartującego, a czasem nawet niebezpiecznie
niecierpliwego chłopca. Nagle pojęła, że powinna coś na to odpowiedzieć.
– Macie rację. Myślę, że jesteście bardzo zdolni. Znacie mój język. A ja jestem tu już tyle
czasu, a jeszcze nie nauczyłam się waszego języka.
Ponura twarz Sulejmana rozjaśniła się. Rusłana nauczyła się jeszcze czegoś. Padyszach
lubił, gdy głaskano jego dumę. „Nie zapomnij o tym, Rusłano”, zapisała to sobie w pamięci.
Nigdy nie zapominaj, żeby często go chwalić.
– W takim razie zrobimy tak: ty naucz nas ruskiego, a my nauczymy cię tureckiego.
Tym razem Rusłanie nie udało się powstrzymać śmiechu. Rozpromieniona spojrzała na
młodego mężczyznę. W ich spojrzeniach było wszystko: akceptacja, oddanie, miłość, strach,
wyzwanie, duma… I pożądanie. „Padyszach mnie pożąda? – przeszło jej przez myśl. – Czy
w tych oczach naprawdę widać pożądanie, czy tylko tak mi się wydaje?”. Tak było. W tej chwili
myślał o tym, aby pocałować jej delikatne, wilgotne, pełne usta. „A może widzę w jego oczach
odbicie moich własnych pragnień?”, zastanawiała się.
Nagle sułtan Sulejman zauważył, że trochę się zagalopował. Miał jej tak wiele do
powiedzenia, mógł nawet usiąść i napisać kuplet, ale nie był to właściwy moment. Zaraz pojawią
się plotki i żarty. Nawet w Dywanie będą szeptać o tym, czy to właściwe, że padyszach okazywał
takie zainteresowanie jakąś ruską dziewczyną. Gülbahar pewnie znów będzie robić mu wyrzuty.
Zapewne dotknęło ją to, że nie odpowiedział jej na list, który wczoraj do niego wysłała. „Co
zrobić – mruknął w duchu – mam się zastanawiać teraz, gdy łoże już gotowe do podboju? Daj
spokój… – skarcił się. – Jednak jeśli tak jest, to skąd ten ogień, który zaczyna płonąć w moim
wnętrzu? Dlaczego nie mogłem oderwać wzroku od oczu dziewczyny? A ten uśmiech? Gdy
Rusłana się uśmiechała, wydawało się, że na jej twarzy wschodzi słońce, rozkwitają róże. Co się
ze mną dzieje? Zostałem zaczarowany? Pan wielkiego świata został zniewolony przez
piętnastoletnią ruską dziewczynę?”.
– Muszę już iść – powiedział niechętnie.
Pozostawiając Rusłanę z drżącym sercem, zaczął się oddalać. Nie postąpił nawet trzech
kroków, a już się odwrócił.
– Nie pozbawiaj nas przyjemności słuchania nocami twojego głosu. Piosenka, którą
wczoraj śpiewałaś, była piękna. Ta wcześniejszej nocy też. Jak to było? A, Ciągnij, ha…
Gdy Sulejman odchodził, Rusłana ukłoniła się prawie do samej ziemi. Po raz pierwszy
ukłon sprawił jej przyjemność.
XXII
Sümbül wtarł maść w stopę, w którą dziewczyna dźgnęła go ostrym obcasem, i owinął ją
bandażem. Z bólu nie spał całą noc. Zastanawiał się, jak nie siedzieć pod pantoflem Rusłany.
Jeśli spróbuje to zrobić teraz, może to przynieść niebezpieczne skutki. Nie ucichły jeszcze plotki
o nagłym zniknięciu z haremu Greczynki Despiny. Nie mógł teraz narażać się na drugi incydent.
Ponadto, gdyby coś złego spotkało dziewczynę znajdującą się pod opieką Sułtanki Matki
i samego sułtana, nie przypominałoby to sprawy z Despiną. Najlepiej było zrobić to, czego chce.
Tylko jak? Nie mógł pójść do sułtanki Hafsy i oznajmić jej: „Powiedz synowi, żeby zaprosił
dziewczynę do alkowy”. A może miał pobiec do sułtana i kłaniając się uniżenie, poprosić:
„Sułtanie, wpuść tę dziewczynę do łoża”? Co za ruskie utrapienie!
Gdy tylko zaczęło świtać, Sümbül podjął decyzję. Wymyślił taki plan, dzięki któremu
zarówno przypomni o istnieniu Rusłany, jak i mszcząc się za zranioną stopę, pokaże jej, że to on
wciąż tu rządzi. Nie było innego sposobu, aby uniknąć ciągłych żądań dziewczyny
i niebezpieczeństwa wiszącego nad jego głową. Sümbül szanował swoją głowę. Latami
przypochlebiał się i płaszczył, żeby ją chronić. Nie liczył już nawet, ile żyć odebrał z tego
powodu. Kto wie, jakie ryby pożywiały się właśnie ciałem Greczynki Despiny. Ale jak widać,
Rusłana nie wyciągnęła z tego nauki. Nie mógł jej już uciszyć kijem ani zamknąć w pokoju
o głodzie do czasu, gdy zmądrzeje. Gdyby ni stąd, ni zowąd zniknęła, Sümbül ściągnąłby na
siebie niebezpieczeństwo. Gdyby nagle umarła, szukano by śladów trucizny… „Niech to szlag!”,
zaklął w myślach, próbując utrzymać ciężkie jak z ołowiu powieki. Co takiego było w uciechach
pod schodami? Po co robił coś tak głupiego. Przez te kilka minut ściskania, ocierania się i lizania
stał się mężczyzną? Gdyby nie ta kilkuminutowa eskapada, skręciłby ruskiej dziewce jej wąski
kark. Ale stało się. Teraz musiał nie tylko zapewnić jej pozycję faworyty padyszacha, ale też
przekonać ją, że jeśli on pójdzie na dno, to pociągnie ją za sobą.
Gdy tylko wstał, kuśtykając, udał się do komnaty Sułtanki Matki.
Sułtanka Hafsa, widząc zabandażowaną stopę mężczyzny i to, jak próbuje się przed nią
skłonić, zatroskała się.
– Co się stało, Sümbülu?
– Drobny wypadek, sułtanko.
– Jaki wypadek?
– Nic ważnego, pani. Wasza troska o sługę sprawiła, że zapomniał już o bólu.
– Powiedz, Sümbülu, co to był za wypadek?
– To… Sułtanko… Rusłana… Nasza…
Ciekawość kobiety wzrosła. Gdy usłyszała imię Rusłany, jej głos stał się ostrzejszy.
– Co się stało Rusłanie? Czy spotkało ją coś złego?
– Broń Boże, sułtanko. Jak mi życie miłe, nie pozwoliłbym, aby coś złego spotkało naszą
dziewczynkę, którą upodobali sobie Sułtanka Matka oraz nasz władca. Dziewczyna jest cała
i zdrowa.
– W takim razie, co się stało?
– Ostatnio… Nie wiem, jak to powiedzieć.
Aby wzbudzić w starszej kobiecie jeszcze większą ciekawość, jak najdłużej ociągał się
z odpowiedzią.
– Co ostatnio? Mów, człowieku!
Sümbül Aga odparł jednym tchem:
– Jest nieznośna, moja pani.
– Jak to nieznośna?
– Nie wiem, po prostu nieznośna. Łatwo wpada w złość, a jej gniew, maszallah, jest
niebezpieczny i ostry jak miecz.
Sümbül, mierząc kobietę przebiegłym wzrokiem, próbował oszacować, jakie wrażenie
wywarły na niej jego słowa, ale niczego nie mógł się dopatrzyć.
– Maszallah! – powtórzył, nie odrywając oczu od kobiety. – Gdy wpada w gniew, znika
ta piękna złotousta dziewczyna, a na jej miejscu pojawia się wojowniczka z północnych krain.
Chcę powiedzieć, moja pani, że nie można dać sobie z nią rady.
W końcu Sümbül Aga zauważył w spojrzeniu kobiety wyczekiwany błysk. Gdy porównał
dziewczynę do wojowniczki, w oczach sułtanki na chwilę zapłonęło światło. „Tak, staruszka
chce, żeby dziewczyna taka była. Właśnie. To dlatego sułtanka Hafsa chce, aby Rusłana zajęła
miejsce Gülbahar u boku Sulejmana”, przeszło mu przez myśl.
Gülbahar była zbyt uładzona. Nikt nie słyszał, aby wpadała w gniew, krzyczała czy
sprzeciwiała się czemuś. Była uległa. W Rusince sułtanka Hafsa od razu dostrzegła silną wolę.
Dziewczyna była delikatna jak róża, ale jak każda róża miała ostre jak sztylety kolce. Wiedziała,
jak walczyć o swoje. Potrafiła wspierać. Nie skrywała swoich zdolności pod kocem. Była
kobieca, ale przede wszystkim mądra. Była piękna, ale wyglądało na to, że wie, iż rozum jest
ważniejszy niż uroda. „Mój syn potrzebuje właśnie takiej kobiety, której silna wola będzie dla
niego oparciem – pomyślała. – Niech okaże Sulejmanowi serce, gdy będzie samotny. Niech
rozświetli jego życie i duszę”.
– Co ma wspólnego gniew Rusłany z twoim stanem? – Kobieta wskazała palcem na stopę
haremowego agi.
– Znów nagle wpadła w złość… Wykrzykując swój gniew, przycisnęła mi stopę obcasem.
– Zrobiła to specjalnie?
– Myślę, że to był wypadek, moja pani. Zgadza się, była zła, ale gdy się odwracała,
nieopatrznie stanęła na mojej stopie.
Sułtanka Hafsa zrozumiała. To nie był żaden wypadek. Było jasne, że dziewczyna celowo
nadepnęła na stopę mężczyzny ciężkim, drewnianym obcasem.
– Dlaczego była zła? Wiesz, co było tego przyczyną?
– Właśnie tego próbowałem się dowiedzieć. Nasza dziewczyna wyglądała na smutną
i zamyśloną…
– Smutną? Od jak dawna?
– Podskakiwała ze szczęścia po waszych ciepłych słowach, pani, ale…
– Jakie „ale”? Powiedz, Sümbülu. Ale co?
– Po spotkaniu z naszym władcą zmieniła się. Siedziała w rogu i rozmyślała. Jedna ze
służących wspomniała, że przestała jeść i pić…
Sümbül Aga tak starannie dobierał słowa, wymawiał je tak znacząco, że każdy
zrozumiałby, że dziewczyna zakochała się w padyszachu. Sułtanka Hafsa też to wywnioskowała
i jej serce dostało skrzydeł. Wygląda na to, że wszystko stanie się za zgodą serca. Dziewczyna
pokochała jej syna. To było oczywiste. Przez te kilka dni stęskniła się za nim. To było powodem
braku humoru i złości. Dlatego zmiażdżyła obcasem stopę biednego Sümbüla. Czyżby
dziewczyna potrafiła rozgrzać stygnące popioły w sercu Sulejmana? „Znam swojego syna”,
pomyślała kobieta. Wystarczyła iskra, żeby rozpalić w nim płomień miłości. Wystarczył tylko
ktoś, kto tę iskrę wznieci.
Ale teraz powinna zainteresować się stopą Sümbüla Agi.
– Zawołaj ją, Sümbülu Ago. Zawołaj naszą córkę, niech powie, co było przyczyną jej
gniewu.
– To nic, moja pani. Nie gniewaj się na nią – zaczął fałszywie przebąkiwać aga, a potem,
zapominając o utykaniu, pospiesznie wyszedł.
Udało się. Nie tylko sprawił, że Rusłana dostanie reprymendę, lecz także spełnił jej
żądanie widzenia się z sułtanką Hafsą.
Rusłana, wchodząc do komnaty, skłoniła się przed Sułtanką Matką. Kobieta ponownie
zachwyciła się jej urodą i posturą. Jednak teraz powinna wyglądać na surową.
– Podobno ostatnio stałaś się nerwowa, dziecko. Nie wiesz, że nie życzymy sobie w domu
naszego pana żadnych scysji?
Nie odpowiedziała. Postąpiła przeciwnie do tego, co po tysiąckroć jej nakazywano,
wyprostowała się, nie otrzymawszy takiego rozkazu, i z miłością spojrzała kobiecie w oczy.
Sułtanka Hafsa nie mogła oderwać wzroku od dziewczyny.
– Ponadto – powiedziała ostro – słyszałam, że zraniłaś stopę Sümbüla Agi, który tak
bardzo o was dba. To grzech. Nie wstyd ci?
Pytanie Sułtanki Matki znów pozostało bez odpowiedzi. Kobieta zyskała pewność. Nie
sposób było się nie wzruszyć, patrząc w te oczy. „To spojrzenie oczaruje Sulejmana”, przeszło jej
przez myśl.
– Co tak bardzo cię rozzłościło? Ktoś ci coś zrobił? Usłyszałaś coś?
Tym razem Rusłana jedynie nieznacznie pokręciła głową na znak, że nie taki był powód.
Okrywająca jej włosy wyszywana woalka delikatnie zafalowała. Pukiel jej rudych włosów
poruszył się wraz z nią.
Sułtanka Hafsa starała się przybrać surową postawę, ale nie chciała zbytnio zranić
dziewczyny.
– Powiedz, dziecko, co ci się stało?
Teraz w głosie kobiety pojawiła się matczyna czułość.
Rusłana, nie odrywając od niej oczu, wyszeptała tylko:
– To nic takiego, Sułtanko Matko.
– Ale wiesz, że to, co zrobiłaś Sümbülowi Adze, bardzo mnie zaskoczyło. Zasmuciłam
się. Sümbül jest podporą całego haremu. Oczekujemy, aby nasze dziewczęta szanowały go i były
my posłuszne.
Dziewczyna znów poruszyła głową. Ponownie biały, wyszywany tiul lekko drgnął. Tym
razem Rusłana pokiwała głową, jakby chciała powiedzieć: „Dobrze. Jak rozkażecie, pani”.
– Przepraszam, matko – odezwała się powoli.
Nie było potrzeby, aby Sümbül Aga towarzyszył im w dalszej części rozmowy. Kobieta
wykonała ruch głową, na co Sümbül Aga, kulejąc, opuścił komnatę. Sułtanka Hafsa przestała się
silić, aby jej głos brzmiał surowo.
– Jesteś smutna, dziecko?
– Yhy… Smutna i nieszczęśliwa…
– Tęsknisz za swoją ojczyzną, za rodziną?
Gdy tym razem Rusłana pokręciła głową, biały tiul zsunął się na jej ramiona. Rude włosy
były teraz całkiem odkryte.
– Teraz to wy jesteście moją rodziną – odpowiedziała i po raz pierwszy odwróciła wzrok
od oczu sułtanki Hafsy. – Tu jest teraz mój dom i moja ojczyzna…
Minęły kolejne dwa długie dni, odkąd rozmawiała z sułtanką Hafsą. Sułtan nadal się nie
pojawił, ale tym razem Rusłana była pełna nadziei. W pamięci wciąż miała słowa kobiety, które
usłyszała, gdy już miała opuścić komnatę:
– Miłość wymaga cierpliwości, dziecko. I to kobieta musi się nią wykazać.
Co więcej mogła powiedzieć matka wielkiego padyszacha? Nie martw się, sprawię, że
trafisz do łoża mojego syna? Jeśli chodzi o Sümbüla, wciąż kulał, ale nie patrzył już na
dziewczynę z wrogością. Wydawało się, że Rusinka nareszcie zdała sobie sprawę z tego, kto tak
naprawdę rządzi w haremie do czasu, gdy zostanie faworytą sułtana.
Na dziedzińcu wybuchł gwar i zaczęły rozbrzmiewać okrzyki:
– Idzie sułtan! Idzie sułtan!
Rusłana była w swojej izbie.
– Mój Boże – powiedziała i wstała.
Złapała z dwóch stron spódnice z tafty i wybiegła na dziedziniec. O mały włos nie wpadła
na sułtana. Natychmiast, tak jak stała, pokłoniła się. Widząc ją, Sulejman się odwrócił.
– Czyżbyśmy was niepokoili?
– Wasz widok może sprawić nam jedynie szczęście.
Te słowa mile połechtały padyszacha. Jakiż piękny był głos tej dziewczyny.
– Czy coś jest na podłoga?
Rusłana się uśmiechnęła.
– Czy coś jest na podłodze? – wyszeptała tak cicho, że tylko Sulejman mógł ją usłyszeć.
– Dobrze, zapamiętamy. Czy coś jest na podłodze?
– Słucham? Nie rozumiem.
– Skoro cały czas wpatrujesz się w podłogę…
Powoli uniosła głowę. Z pośpiechu zapomniała okryć włosy. Ich oczy się spotkały.
Sulejman, uwalniając się od spojrzenia dziewczyny, tym razem wpatrywał się w jej złotorude
kręcone włosy. Spływały po jej ramionach aż do talii jak promienie zachodzącego słońca. Później
ponownie utkwił wzrok w jej oczach.
– Każdy powinien kłaniać się przed sułtanem, prawda?
– Lecz sułtan powinien widzieć oczy tego, z kim rozmawia. Szczególnie jeśli są tak
piękne, prawda?
Wydawało się, że jej twarz zapłonęła żywym ogniem. Jakby na jej policzkach osiadły
dwie płomienne kule.
– To wielki zaszczyt słyszeć takie słowa.
Gdy to mówiła, na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech.
– Wiesz… – powiedział nagle sułtan Sulejman. – Wymyśliliśmy dla ciebie imię.
– Mój sułtan myślał o mnie?
– Tak. Znaleźliśmy imię, które będzie pasowało do słońca.
– Powiedzieliście „słońca”?
– Tak. Gdy się uśmiechasz, przypominasz słońce.
Omal nie zemdlała ze szczęścia. Słońce? Ona – słońce?
– Pomyśleliśmy: niech nasze słońce ma takie imię, które będzie do niego pasowało.
– Wszystko, co podoba się padyszachowi, pasuje do jego niewolnicy.
– Nie ma już ani Aleksandry, ani Rusłany. Dobrze? Od teraz będziesz miała na imię
Hürrem.
– Hürrem, panie?
– Tak, Hürrem.
Sułtan Sulejman pospiesznie położył na ramieniu dziewczyny coś purpurowego, co
wyciągnął zza pasa. „Mój Boże! Mój Boże! – krzyczała w myślach dziewczyna o nowym imieniu
Hürrem. – Moja chusteczka. Chusteczka, którą wyszyłam i przesłałam sułtanowi”.
Nieświadomy okrzyków szczęścia i radości w głowie dziewczyny padyszach przez chwilę
spojrzał na nią płonącymi oczami. W jego spojrzeniu dziewczyna od razu wyczytała pożądanie
i zawstydzenie, które odzwierciedlało to samo, co ona czuła.
Padyszach ponownie błyskawicznie się odwrócił i szybkim krokiem, a właściwie
biegiem, a raczej jakby uciekał, odszedł.
Hürrem została sama z bijącym sercem pośród pełnych zazdrości spojrzeń. Wielokrotnie
powtarzała sobie: „Hürrem, Hürrem. Od teraz będziesz miała na imię Hürrem”.
– Boże, jaka jestem głupia – mruknęła. – Nie przyszło mi nawet do głowy, żeby zapytać
padyszacha, co znaczy Hürrem.
Gdy sułtan odszedł, pośród pełnych zazdrości szeptów zgromadzonych na dziedzińcu
dziewcząt zdjęła chusteczkę z ramienia. Jej serce wciąż tłukło się jak oszalałe. „To chusteczka,
którą wyszyłam i mu przesłałam – rozległ się w jej głowie okrzyk przerażenia. – Czyżby mu się
nie spodobała? Boże, nie spodobała mu się?”.
Tymczasem radość Setaret nie miała sobie równych. Jej pani właśnie stawała się faworytą
sułtana. Ze szczęścia nie mogła usiedzieć w miejscu. Jej wielkie usta rozciągały się w szerokim
uśmiechu.
– Gratulacje, moja śliczna – zaszczebiotała, klaszcząc w ręce. – Nasz władca dał ci
chusteczkę.
Rusłana, jeszcze przed chwilą upojona komplementami, zdziwiona nagłym odwrotem
Sulejmana po tym, jak położył na jej ramieniu chusteczkę, nie rozumiała powodów tej radości.
Chcąc usłyszeć z jej ust prawdę, zapytała:
– Z czego tu się cieszyć, kalfo? Pewnie mu się nie spodobała. Wyszła brzydko, powie…
Setaret weszła jej w słowo.
– Ależ skąd! Spodobała mu się, spodobała. I to bardzo. Twoja chusteczka bardzo mu się
spodobała. Tak bardzo mu się spodobała, że wieczorem nasz pan zaprasza cię do swojej alkowy.
– Co?!
– Oczekuje cię tej nocy, moja śliczna. To taki zwyczaj. Padyszach wysyła chusteczkę tej,
którą chce mieć w nocy przy sobie. Co więcej, twoją chusteczkę przyniósł ci osobiście.
„Tak, dobrze to zrozumiałam”, w jej głowie rozległy się okrzyki radości. Ta wiadomość
niemal ścięła ją z nóg. Po chwili znów ogarnęły ją wątpliwości. Czy dobrze usłyszała?
– Mówisz prawdę, kalfo?
Spoglądając figlarnie czarnymi oczami, Setaret zbliżyła się do niej.
– Tak, tak – zachichotała. – Nie udawaj, że nie zrozumiałaś, moja śliczna. Dostałaś
chusteczkę. Tej nocy spotkasz się z padyszachem.
Zostawiając dziewczynę, wymachując chusteczką, pobiegła na dziedziniec, na którym aż
huczało od plotek wśród odalisek i służących.
– Nie udawajcie, że nie słyszałyście. Niech te, które nie słyszały, usłyszą, a te, które nie
widziały, zobaczą. Niech zazdrośnice skręcają się z zawiści. Nasz władca dał mojej pani
chusteczkę. Powiedział: „Od teraz nie będziesz miała na imię Rusłana, ale Hürrem”.
Zapamiętajcie to i żebyście się nie pomyliły. Rusłana odeszła, przyszła Hürrem. Wiwat, Hürrem!
Setaret pobiegła, wymachując chusteczką, na drugi koniec dziedzińca, a jej głos niósł się
echem pod kopułą haremu.
– Tej nocy odbędzie się schadzka, dziewczęta. Schadzka! Schadzka mojej pani Hürrem…
Okrzyki Setaret, rozgłaszającej wszem wobec pomyślne wieści, dotarły do komnaty
Gülbahar. Jej reakcja była taka, jakiej spodziewały się służące.
Czerkieska piękność, w której żyłach płynęła zmieszana z lodem i popiołem krew,
wychowana wśród ostrych wiatrów gór Kaukazu, rozszalała się jak burza. Wszystkie
rozpierzchły się po kątach, ale niektórym służącym nie udało się uciec przed furią haseki.
Targana gniewem udała się do komnaty sułtanki Hafsy, ale dostała odpowiedź, że Sułtanka
Matka nie czuje się dobrze i nie chce się z nikim widzieć.
– Natychmiast przekażcie jej, że przyszła matka jej wnuka, faworyta jej syna! – podniosła
głos, ale nie osiągnęła zamierzonego efektu.
Służąca wróciła z odpowiedzią, żeby przyszła jutro. Szeleszcząc spódnicami, wróciła do
komnaty. „Świnia – przemknęło jej przez głowę. – Dobrze wie, że jutro będzie za późno”.
Gdy tylko wróciła do komnaty, rozkazała:
– Natychmiast zawołajcie do mnie szejka islamu.
Jednak to również nie przyniosło rezultatu. Ali Dżemali Zembilli Efendi, nie szczędząc
słów, odpowiedział na zawoalowane pytanie Gülbahar.
– Jest wyłączną wolą naszego pana, kogo w haremie zaszczyca komplementami i z kim
się spotyka. Jest niewłaściwe, aby rozprawiali o tym jego słudzy. Jest tak, dziecko, już od czasów
naszego wielkiego przodka Osmana Beja, syna Ertogrula29. Jest to także zgodne z prawami
szariatu.
Mężczyzna zamilkł na chwilę i spojrzał na siedzącą naprzeciw niego kobietę. Z jej oczu
tryskały iskry. Szeptem, powoli wycedził słowa:
– Gdyby, nie daj Boże, było to możliwe, niezależnie od tego, że jest matką księcia
Mustafy, życie haseki w haremie byłoby w niebezpieczeństwie.
Czy było coś więcej do powiedzenia? „Ach, co mnie spotkało”, pomyślała Gülbahar.
Mężczyzna bez owijania w bawełnę przypomniał jej, jaką ma pozycję. Co prawda dała
Sulejmanowi wspaniałego syna, dzięki czemu stała się, po sułtance Hafsie, drugą kobietą
w seraju, ale to wszystko. Nie miała prawa żądać, aby w życiu padyszacha nie było innej kobiety
niż ona. Poza tym jej życiu zagrażało niebezpieczeństwo, mimo iż była matką następcy tronu.
Czy wiązał ich ślub, żeby mogła powoływać się na prawo, sprawiedliwość czy szariat? Takie
były zwyczaje i tak miało być. Była faworytą, a serce sułtana ciągnęło go do nowej wybranki. To
wszystko. Tak było, dopóki nie została matką padyszacha.
Ale może niepotrzebnie się niepokoiła. Padyszach weźmie dziewczynę do łoża i zaspokoi
swoje pożądanie, a potem prawdopodobnie wystawi ją za drzwi.
– Nie prawdopodobnie, na pewno tak będzie. Sulejman nie postawi faworyty ponad
Gülbahar – westchnęła.
Bardzo chciała, żeby tak się stało, ale kobieca intuicja podpowiadała jej zupełnie co
innego. Cokolwiek zobaczył sułtan Sulejman w tej dziewczynie z Rusi, choć pewnie nie było to
nic szczególnego, spodobało mu się. Jednak było to coś więcej niż tylko pożądanie. Gdyby była
to tylko żądza, nie obawiałaby się. To było coś innego, czuła to. Bo niby dlaczego padyszach
osobiście przyszedł do dziewczyny i wręczył jej chusteczkę? Czy było to coś spotykanego? Od
czego był Sümbül Aga? Powinien dać mu chusteczkę i polecić, aby przyprowadził dziewczynę
do alkowy. To wszystko. Ale nie zrobił tego. Całemu haremowi pokazał, że dziewczyna mu się
podoba. Nie przejmował się, że będą o tym mówić agowie, paszowie i wezyrowie. Obsypał ją
komplementami i, jakby tego było mało, nadał jej jeszcze imię. Cały pałac rozbrzmiewał
imieniem Hürrem.
Rozsierdzona Gülbahar przysiadła na piętach i spojrzała na haftujące służące, których
plecy wciąż były obolałe po razach otrzymanych niedawno od niej.
– Co powiedział sułtan? – zapytała. – Jak macie się zwracać do tej ruskiej bezbożnicy?
– Hürrem – odpowiedziała jedna.
Wszystkie zgromadzone w komnacie kobiety, oprócz Gülbahar, słyszały w głosie
dziewczyny urazę spowodowaną niedawną torturą. Ta odpowiedź była niczym zemsta.
Gülbahar zatopiła się w myślach. Gdyby to wypadało haseki sułtana Sulejmana i matce
księcia Mustafy, płakałaby w głos, ale nie zrobiła tego. Nie zrobiła. Nie pozwoli, aby ktokolwiek
mówił, że dziewczyna z Rusi zmusiła Gülbahar Haseki do płaczu. „Hürrem, tak? Ach, że też
mnie to spotkało”, pomyślała znowu. Zapłakała bezgłośnie, a jej łzy wsiąkały w złamane serce.
XXIV
Gdy recytowano wieczorną modlitwę, ona wciąż nie była gotowa. Nawet nie zauważyła,
kiedy nadszedł wieczór. Dzień pełen krzątaniny minął w mgnieniu oka. Kobiety w łaźni
godzinami tarły myjkami jej ciało. W żadnym miejscu nie pozostawiły nawet jednego włoska. Jej
skóra stała się gładka jak u niemowlęcia. Sama siebie nie poznawała. Ale jak to bolało. Ponadto
skóra w delikatnych miejscach prawie krwawiła. Z oczu popłynęły jej łzy. Z trudem się
powstrzymywała, żeby nie krzyczeć i nie powiedzieć im, że to, co robią, to są tortury.
Postanowiła milczeć, dlatego niczemu się nie sprzeciwiała. Nie krzyczała do nikogo: „Nie
patrzcie na mnie”. Nie podrapała nawet dotykających ją tu i ówdzie niewolnic. Była tak cicho, że
nawet czekający na zewnątrz Sümbül Aga, obawiający się rychłej awantury, nie wiedząc, co się
dzieje, wkroczył do łaźni. Czyste jak kryształ ciało Rusinki siedzącej przy basenie pośród
licznych niewolnic, którego widok odebrał mu dech, nie wystarczyło, aby pokonać jego
zdziwienie. Zniknęła gdzieś drapieżna ruska kotka, a pojawiła się życzliwa dziewczyna.
Żartowała z niewolnicami, a jej śmiech roznosił się echem po łaźni. Próbowała nawet dołączyć
do śpiewających dziewcząt:
Jakże piękny korowód młodej panny.
Z powodu radości i myśli, którymi była pochłonięta, Rusłana nie zauważyła nawet
Sümbüla Agi, który uchylając na chwilę wielkie drewniane drzwi, zajrzał do środka. Była
skupiona tylko na tym, żeby ładnie wyglądać. Musiała być piękna. I to bardzo piękna. Jeśli
w tym celu mieli zedrzeć z niej skórę, niech zdzierają. Tej nocy będzie na nią czekał sułtan
Sulejman. Tej nocy miała stać się kobietą. Co więcej, to sułtan Sulejman miał zrobić z niej
kobietę. „Muszę zawrócić mu w głowie, muszę go oczarować. Nie mogę być miłością na jedną
noc. Muszę odwzajemnić mu się z całym uczuciem drzemiącym we mnie. Niestety nic nie wiem
o sztuce miłości. Boże, dopomóż mi. Spraw, abym w oczach mojego sułtana była czysta jak
anioł, ale zmysłowa jak tancerka brzucha”.
Obmywając się po raz kolejny pachnącymi wodami, setki, a może tysiące razy powtarzała
w duchu te same słowa: „Mam na imię Hürrem. Jestem Hürrem”. Dobrze, ale co oznacza
Hürrem? Pytała już wszystkich, ale nie umieli odpowiedzieć.
Gdy Sümbül Aga wszedł do jej komnaty, właśnie skończono ją ubierać. Odziano ją
w białą bieliznę z chińskiego jedwabiu. Oprócz tego nic na sobie nie miała. Nie wiedziała, czy to
dlatego, że wstydziła się swojej nagości, czy z zimna, ale twarz jej płonęła żywym ogniem. Do
tego jej nagie ciało drżało od dotyku chłodnego jedwabiu. Zupełnie, jakby w jej skórę wbijało się
tysiące igieł. Spod cienkiego materiału widać było nawet jej stwardniałe od chłodu sutki.
Z przodu, od szyi aż do brzucha bielizna miała długie rozcięcie odsłaniające jej nagą skórę. Przy
najmniejszym kroku jej ruchliwe piersi, mogące pozbawić zmysłów stojącego naprzeciw niej
mężczyznę, mogły wysunąć się przez to rozcięcie. Jej podniesione od długiego rozczesywania
grzebieniami z kości słoniowej kręcone rude włosy opadały na ramiona.
Podobała jej się narzutka w stylu nomadów, którą miała włożyć na wierzch. Na
aksamitnej materii w odcieniu purpury srebrnymi nićmi wyszyte zostały wielkie gałęzie i kwiaty.
Trabzoński delikatny pasek ściskał jej i tak wąziutką talię. „Przez ten pasek nie będę w stanie
oddychać”, pomyślała, ale armia wylewających siódme poty, próbujących ją wyszykować
służących nie przejęła się tym.
– Popamiętacie, jeśli z braku tchu padnę trupem u stóp sułtana.
Jej groźba też na nic się zdała. Musiała jakoś znieść ten pasek.
Setaret i Merzuka, odepchnąwszy na bok zastępy krawcowych, szwaczek i krzątających
się służących, mierzyły dziewczynę wzrokiem.
– Tfu, tfu, tfu – splunęła Setaret, jak zawsze, gdy coś jej się podobało. – Maszallah,
Maszallah – zachwycała się.
Na widok, który roztaczał się przed nią, Merzuka zareagowała długą ciszą.
– Jesteś piękna, Aleksandro – wyszeptała jak zaczarowana.
Zauważywszy iskry gniewu w oczach dziewczyny, pospiesznie próbowała naprawić swój
błąd.
– Chciałam powiedzieć, Rusłano…
Gdy posypały się kolejne iskry, Tatarka pokręciła głową.
– Powinnam powiedzieć Hürrem, prawda? – Zamilkła na chwilę. – Co mam zrobić?
Twoje imię zmienia się każdego dnia. Już nie wiem, które mam pamiętać.
Dziewczyna odwróciła się, szeleszcząc spódnicami.
– Nie zapominaj o Hürrem – oznajmiła. – O Hürrem będą pamiętać Osmanowie i cały
świat. Zobaczysz.
Zostawiając za sobą recytujące modlitwy kobiety, pełna majestatu ruszyła w stronę
westybulu, gdzie czekał zniecierpliwiony Sümbül Aga.
– Pospieszcie się! Dalej, dalej! Jeśli spóźnicie się jeszcze bardziej, sułtan każe ściąć
głowy nam wszystkim.
Nie zważając na modlące się służące i obrzucające ją pełnymi zawiści spojrzeniami
odaliski, które wystawiwszy głowy ze swoich izb, nie czuły nawet potrzeby, aby się ukryć,
podążyła za Sümbülem. Nie obchodziły jej nawet pogardliwe słowa odalisek:
– Dokąd to, ruska dziewko?
Chcąc uspokoić bijące jak szalone serce, nieustannie powtarzała w duchu: „Jak to dokąd?
Hürrem idzie na spotkanie z osmańskim sułtanem”.
Wydawało jej się, że długie korytarze nie mają końca. Każdemu jej krokowi towarzyszyło
głośne uderzenie serca. Wreszcie haremowy aga zatrzymał się przed drzwiami, przed którymi
stali groźni żołnierze uzbrojeni w szable i tarcze. Grube, czarne jak węgiel, zwisające aż do brody
wąsy strażników w jednej chwili przypomniały jej Taczama Nojana. Właściwie jego wąsy nie
były aż tak czarne. Patrząc na nie z daleka, wydawało się, że przyprószył je śnieg, ale mimo
wszystko wyglądały tak jak te. Gdy jeden ze strażników o surowym spojrzeniu powoli otwierał
ciężkie drzwi, w głowie Hürrem pojawiło się pytanie: „Gdzie się podziewasz, ojcze Taczamie?”.
Wywrócił jej życie do góry nogami, ściągnął na nie mrok, a potem nadał mu nowy początek. Jej
serce przeszył ból tęsknoty, a oczy zaczęła zasnuwać mgła. W popłochu starała się pozbierać.
– Posłuchaj. Nie waż się płakać – powiedziała jedna z przygotowujących ją kobiet. – Jeśli
się rozpłaczesz, węgiel, którym wysmarowałyśmy twoje brwi i rzęsy, spłynie ci po twarzy
czarnymi strugami. Twoja twarz zmieni się w kawałek węgla, a nasz pan wystawi cię za drzwi.
Gdy drzwi się uchylały, Hürrem, aby pozbyć się łez, szeroko otworzyła oczy. Teraz
ukazywał im się kolejny korytarz. Po obydwu stronach płonęły wielkie pochodnie. Bezgłośnie
ruszyła z Sümbülem w kierunku drzwi widocznych na końcu korytarza. Tak jak jej nakazano,
Hürrem cały czas patrzyła przed siebie. Kątem oka dostrzegła strażników ustawionych
w równych odstępach. Stali w cieniu, tam gdzie nie docierało światło pochodni. W ciemnościach
ich oczy żarzyły się jak węgle.
Gdy Hürrem modliła się, aby drzwi, które przed sobą widziała, stanowiły ostatnią
przeszkodę na jej drodze do Sulejmana, nagle, nie wiadomo skąd, pojawiła się przed nimi starsza
kobieta. Nigdy wcześniej jej nie widziała. Sądząc po tym, że Sümbül ją pozdrowił, kłaniając się
z szacunkiem, musiał to być ktoś ważny. Kobieta zachowywała się tak, jakby Hürrem tam nie
było, jednak dziewczyna czuła na sobie jej spojrzenie, uważnie badające każdy centymetr jej
ciała, poczynając od czubka głowy aż do pięt.
– Daje Hatun – wyszeptał Sümbül powoli. – Niańka naszego sułtana. To ona zajmowała
się nim i go wychowywała. Wciąż mu służy. Nasz pan traktuje ją jak matkę…
Hürrem zrozumiała, co chciał jej przekazać. Nie czekając, aż Sümbül Aga skończy
mówić, z szacunkiem ukłoniła się staruszce. Jej twarz rozświetlał nieznośnie piękny, pełen
miłości uśmiech. Daje Hatun odpowiedziała na to pozdrowienie lekkim skinieniem głowy. Była
taka, jak ją opisywali. Piastunka nigdy wcześniej nie widziała tak szczerego i pięknego uśmiechu.
Nic dziwnego, że dziewczyna wywarła na Sulejmanie wielkie wrażenie. Daje Hatun ze
zdziwieniem zauważyła, że ogarnęło ją uczucie, jakby znała dziewczynę od dawna. Poczuła do
niej sympatię. Nie odrywając oczu od Hürrem, powiedziała coś do haremowego agi. Jej głos był
niczym szept, ale Hürrem pojęła, że osobą, do której adresowane są jej słowa, nie był Czarny
Sümbül, ale ona sama.
– Co mówi? – zapytała szeptem.
– Gdy wejdziesz do komnaty, natychmiast padniesz na ziemię i pozdrowisz sułtana. Gdy
powie, żebyś wstała, podniesiesz się i pójdziesz prosto do łoża. Ucałujesz kołdrę w nogach łóżka
i nakryjesz sobie nią głowę.
– Co?
– Ucałujesz kołdrę i nakryjesz sobie nią głowę.
– Dlaczego?
Sümbül Aga również nie wiedział dlaczego, ale taki panował zwyczaj.
– Zrób, jak ci powiedziano – oznajmił wolno.
Daje Hatun nie była zadowolona, że rozmawiają w niezrozumiałym dla niej języku, ale
z jakiegoś powodu spodobało jej się to szeptanie. Ponownie patrząc na Sümbüla, odezwała się do
Hürrem.
– Gdy nasz pan pozwoli ci odejść, opuszczając łoże, nie wyjdziesz od razu. Przyjdą
i zdejmą pościel, zabiorą ciebie i prześcieradło.
– Prześcieradło?
– Tak, prześcieradło. Nie zadawaj pytań, tylko zrób, jak ci powiedziano.
Hürrem, lekko ugiąwszy kolano, okazała Daje Hatun szacunek i obdarzyła ją
najszczerszym uśmiechem.
– Nie martwcie się, Hürrem nie przysporzy wam wstydu – rzekła.
Staruszka ze zdumieniem spostrzegła, że głaszcze dłoń dziewczyny. Nigdy wcześniej
niczego takiego nie zrobiła. Kto wie, ile dziewcząt wpuściła przez te drzwi, jednak prawdą było,
że z żadną z nich nie poczuła takiej bliskości. Na znak kobiety pojawił się strażnik i zaczął
otwierać drzwi. Wtedy Daje Hatun odwróciła się i oddaliła. Sümbül Aga postąpił za nią dwa
kroki, po czym odwrócił się i spojrzał na Hürrem.
– Dalej nie mogę ci towarzyszyć. Od teraz jesteś sama.
Hürrem przeszła przez wysoki próg. Słysząc, jak drzwi za nią bezgłośnie się zamykają,
zrobiła dokładnie odwrotnie, niż jej polecono. Zamiast paść na twarz i czekać na rozkaz
Sulejmana, który pozwoli jej się podnieść, stała wyprostowana.
Naprzeciwko znajdował się stożkowy kominek, w którym z trzaskiem paliły się polana.
W wydobywającym się z niego drżącym świetle dostrzegła, że wnętrze pomalowane jest na żółto.
Przed ogromną lustrzaną konsolą również paliły się świece. Światło kominka i świec odbijało się
od znajdujących się naprzeciwko żółtych, czerwonych, niebieskich i białych szybek oraz
pokrywających ściany kafelków. Bursztynowo żółte płomienie nadawały zielonym kafelkom
rudy odcień lub barwę buku. Dalej stało wielkie łoże, a przed oknem duża, szeroka sofa, stół
pokryty licznymi dokumentami i mapami oraz kilka krzeseł. Na stoliku przed sofą znajdowały się
odbijająca światło karafka, kilka butelek i duża misa pełna rzadkich zimowych owoców.
To wszystko. To była komnata sułtana Sulejmana, przed którym drżał cały świat? Gdzie
były złoto, diamenty, szmaragdy, rubiny? Czy miejsce, w którym mieszkał władca, którego
potęgę sławili poeci, mogło być tak zwyczajne?
Nagle w półmroku zauważyła stojący nieruchomo przy wezgłowiu łóżka wielki cień
z turbanem na głowie. „Matko Boska – pomyślała pospiesznie. – To on. On!”. Natychmiast
delikatnie się ukłoniła. „Czy zdenerwował się, że nie padłam przed nim na ziemię, gdy tylko
przekroczyłam próg? – zastanawiała się. – Skoro się nie odzywa, na pewno się zdenerwował.
Teraz wystawi mnie za drzwi. Dlaczego nic nie mówi? Czy powinnam rzucić mu się do stóp,
błagając o przebaczenie? No dalej, mów. Powiedz coś. Gniewaj się, krzycz, ale nie milcz! Mów,
do jasnej cholery!”.
– Czy mój sułtan mi przebaczy? – wyszeptała, prostując się.
Majestatyczny cień w wielkim turbanie nawet nie drgnął.
Hürrem, próbując przybrać możliwie najsłodszy głos, mówiła dalej:
– Jestem tylko prostą wiejską dziewczyną. Po raz pierwszy widzę sułtańską komnatę.
Moją niestosowność przypiszcie zdziwieniu. Wybaczcie mi.
W tej samej chwili stało się coś, czego się nie spodziewała. Podczas gdy majestatyczny
cień w wielkim turbanie wciąż milczał, zza stojącego przy lustrzanej konsoli parawanu z macicy
perłowej wyszedł sułtan Sulejman i zapytał:
– Czy tak wyobrażałaś sobie sułtańską komnatę?
Nie wiedziała, co się dzieje. Nie odrywając wzroku od straszącego ją ogromnego cienia
w wielkim turbanie, wydusiła z siebie:
– Wy! Wy! Myślałam, że wy… To znaczy on…
Sulejman, śmiejąc się, odłożył na bok ręcznik, którym osuszył dłonie.
– Czyżbyś pomyliła mnie z tych strachem, którego ubrano w mój kaftan i turban?
Starając się pozbierać i próbując naprawić swoje potknięcie, Hürrem pospiesznie
wyrzucała z siebie słowa:
– Tak, ja… To znaczy nie…
Nagle przypomniała sobie, że wciąż nie ukłoniła się przed padyszachem. Gdy się kłaniała,
mamrocząc coś, czego sama nie była w stanie zrozumieć, śmiech Sulejmana zabrzmiał jeszcze
głośniej.
– Spójrz, nie ma się czego bać. Sułtan to turban i kaftan. To w nich tkwi władza.
Nieważne, co jest w środku.
Wciąż jeszcze pochylona w ukłonie Hürrem oburzyła się:
– Jak to możliwe? Czym są turban i kaftan? To kilka metrów materiału, trochę złotych
nici i kamienie. Moim zdaniem liczy się to, co jest w środku.
– Doprawdy?
– Jeśli mój pan się nie zdenerwuje, powiem, co myślę. Kaftan i turban są bez wartości.
Sulejman spojrzał na włosy Hürrem płonące w czerwonym blasku ognia migoczącego
w kominku, na Hürrem, która wciąż tkwiła w ukłonie. Wciągnął jej zapach. Ponieważ od tyłu
oświetlał ją blask ognia, spod cieniuteńkiej bielizny prześwitywały kontury jej sylwetki.
– Czyżby? Nie uwierzę w to, jeśli nie podniesiesz głowy i nie powiesz tego, patrząc na
mnie. Podnieś głowę, niech zobaczę twoje oczy, żebym mógł zrozumieć, czy mówisz prawdę.
Język jest obłudny, ale oczy nie kłamią.
„Ojcze nasz, Jezusie”, krzyknęła bezgłośnie z radością. Nie zdenerwował się. Sulejman
nie gniewał się na nią. Natychmiast uniosła głowę. Przez chwilę przyglądała się stojącemu
naprzeciw niej młodemu mężczyźnie odzianemu jak ona w białą bieliznę. Wyglądał zupełnie
inaczej bez kaftana i turbanu. Wcale nie był takim olbrzymem. Można nawet powiedzieć, że był
szczupły. Poza tym bez turbanu był o wiele przystojniejszy, ponieważ teraz wyraźnie widać było
jego kruczoczarne brwi i oczy ciskające błyskawice.
Młody padyszach obejmował wzrokiem jej wspaniałe, osnute jedwabiem, kształty, które
teraz, gdy się wyprostowała, były wyraźnie widoczne. Głębokie rozcięcie koszuli odsłaniało
szybko poruszającą się pierś dziewczyny. Z trudem odwracając spojrzenie od pojawiających się
i znikających pod koszulą obfitych, jędrnych piersi, Sulejman skoncentrował się na jej
spojrzeniu. Gdy był bliski zatopienia się w tych mieniących się wszystkimi odcieniami morza
oczach, Hürrem nagle podbiegła do sofy.
– Co się stało? Co robisz?
Zamiast odpowiedzieć, przyklękła w nogach sofy i zrobiła to, co poleciła jej Daje Hatun.
Trzykrotnie ucałowawszy atłasową kołdrę, trzy razy przykryła nią głowę.
Padyszach podszedł do Hürrem, wyciągnął rękę i pomógł jej wstać.
– Widzę, że nauczyła cię tego matka Daje. Robiono tak od czasów naszych przodków
i tak się utarło. Jeśli kobieta nie ucałuje kołdry mężczyzny, to łoże nie przyniesie obfitych
plonów.
Gdy Sulejman, nie wypuszczając jej ręki, prowadził ją do ustawionej przed oknem sofy,
serce Hürrem szamotało się jak gołębie skrzydła. Co takiego powiedział Sulejman? Plony łoża?
A może to jej się tak wydawało? Czy sułtan sugerował, że na tym łóżku spłodzi z nią dziecko?
Myślała, że zemdleje z radości. Jeśli było coś, czego nie powinna w tej chwili robić, to mdleć
i płakać.
– Mój sułtan w to wierzy?
– Wola boska. Jest tak, jak On chce. Widzisz, tak szybko odebrał nam księcia Mahmuda,
którym nas obdarzył. Aby go uratować, nie wystarczyła ani moja potęga, ani wiedza moich
medyków. Dlatego jeśli chce dać swojemu słudze potomka, zrobi to, jeśli nie chce, to nie. Pragnę
powiedzieć, że los nie ma nic wspólnego z całowaniem kołdry.
– Mnie również bardzo zmartwiła śmierć księcia. Niech Bóg da naszemu panu długie
życie. Szczęśliwie macie jeszcze jednego syna.
– Dzięki Bogu, mój książę Mustafa rośnie i rozkwita z każdym dniem. Niech Bóg chroni
go przed złem. Niech da mu długie życie.
– Życzę wam, aby wszystko było zgodne z sercem mojego sułtana.
Hürrem starała się trzymać język za zębami, ale pewne było, że jej się to nie uda.
W zasadzie znała odpowiedź, jednak nie mogła się powstrzymać. Padyszach od razu zauważył jej
zmieszanie.
– Czy Uśmiechnięta Buzia chce nam coś powiedzieć?
– Niech mój sułtan wybaczy mi moją niewiedzę. W końcu stoi przed wami wiejska
dziewczyna. Niech Bóg da wam długie życie, kto po was… Jak to powiedzieć… Książę?
W żaden sposób nie umiała wyrazić słowami tego, co czuła, ale Sulejman zrozumiał.
Spodobała mu się jej wstydliwość i niewinność zawarta w tym pytaniu. Uśmiechnął się
bezwiednie.
– Chcesz zapytać, kto po mnie stanie na czele Osmanów. To jest oczywiste. Moim
następcą jest książę Mustafa. Ale ma dopiero sześć lat.
Nagle zamilkł. Spojrzał na zatroskane oczy dziewczyny. Na jego twarzy pojawił się
przewrotny uśmiech.
– A cóż to? Hürrem tak szybko się nami znudziła, że chciałaby osadzić na tronie naszego
następcę?
Mówiąc to, Sulejman zauważył, że po raz pierwszy od śmierci księcia Mahmuda był tak
pełen radości. Gdyby nie uśmiech na jego twarzy, Hürrem umarłaby z obawy, że swoją
zuchwałością obraziła sułtana Sulejmana. Ale mężczyzna uśmiechał się, patrząc jej w oczy.
Młody padyszach ponownie dostrzegł w nich zakłopotanie.
– Bądź spokojna. Nie bój się. Przecież już ci mówiłem. Padyszach stoi tam.
Śmiejąc się, Sulejman wskazywał kaftan i turban, przed którymi jeszcze przed chwilą
dziewczyna kłaniała się z szacunkiem, mówiąc: „Mój sułtanie”.
Hürrem odwróciła się, znowu coś mamrocząc.
– Masz jeszcze jakieś pytanie?
– Tak – odparła Hürrem, wstrzymując oddech.
– W takim razie pytaj.
– Dlaczego zmieniłeś mi imię?
– Rusłana albo to drugie… Co to było… To na „A”…
– Aleksandra. Aleksandra Anastazja Lisowska.
W jej głosie dało się słyszeć urazę, a nawet gniew.
– Tak, właśnie to. Nie pasowało do ciebie.
– Co oznacza Hürrem? Nawet tego nie wiem.
– Dlaczego wtedy o to nie zapytałaś?
Dziewczyna pochyliła głowę.
– Ja… – zaczęła powoli. – Wstydziłam się. Widząc was, byłam tak podekscytowana, że
zapomniała zapytać.
Sułtan Sulejman spojrzał na nią ze zrozumieniem. Spodobała mu się jej szczerość.
– Jesteś tak piękna… Twoje oczy są tak piękne… A gdy się uśmiechasz, to tak, jakby
wschodziło słońce. Pomyślałem, że to imię będzie do ciebie pasowało. Opisywało całe twoje
piękno. Będzie tylko twoje. Żeby nawet słońce ci zazdrościło.
Prawie zemdlała ze szczęścia. „Czy naprawdę to słyszę, Najświętsza Panienko? –
pomyślała. – Czy to sułtan Sulejman mówi mi to wszystko?”. Zatrzymała się, przenosząc wzrok
z podłogi na mężczyznę.
– Wybaczcie, że wasza niewolnica narzeka, ale wciąż nie powiedzieliście, co to znaczy –
uśmiechnęła się.
– To właśnie ten uśmiech – ucieszył się sułtan Sulejman. – Uśmiech, który odbiera mi
rozum. To właśnie oznacza Hürrem. Hürrem oznacza piękna, uśmiechnięta, o pięknych oczach.
Każde z osobna i wszystko razem.
Padyszach z trudem odwrócił wzrok od dziewczyny, która ze szczęścia gotowa była
rozłożyć skrzydła i odlecieć, a potem pochylił się nad stolikiem. Z butelki o wąskiej szyjce nalał
czerwony płyn do kryształowego kielicha, który w świetle migotał tysiącem gwiazd. Uniósł go
i zwrócił się w stronę ognia. Hürrem podziwiała blask kryształu.
– Rodos – powiedział Sulejman, podając jej kielich. – Mówią, że najlepsze na świecie
wina to te z rodyjskich winogron.
Hürrem zerwała się pospiesznie. Wielki sułtan jej usługiwał, podczas gdy ona usadowiła
się na sofie i patrzyła na mężczyznę rozmarzonym wzrokiem. To było nie do pomyślenia.
Sulejman, widząc niepokój dziewczyny, zapytał:
– A co to? Czyżby moja piękna o pięknych oczach bała się wina?
– Ja niczego się nie boję – odparła dziewczyna.
– Doprawdy? Mnie też nie?
– Dlaczego miałabym się was bać? Nie gniewacie się nawet na moje niewłaściwe
zachowanie.
– Skoro tak, skąd ten niepokój?
Hürrem zawstydzona spojrzała na Sulejmana.
– Podczas gdy ja tu siedzę, wy napełniacie mój kielich. Jeśli sułtan pozwoli, wasza
niewolnica was obsłuży.
Sułtanowi Sulejmanowi bardzo spodobała się ta odpowiedź. Usiadł na sofie. Jedną nogę
zgiął w kolanie, a drugą wsunął pod nią. Hürrem, napełniając drugi kielich, czuła na sobie
spojrzenie padyszacha. Bardzo się starała, aby z podniecenia nie wylać wina, ale w żaden sposób
nie mogła powstrzymać drżenia rąk. W końcu udało jej się i podchodząc do sofy, podała
Sulejmanowi kielich z winem. Młody mężczyzna nie mógł się powstrzymać, ażeby nie spojrzeć
na piersi zgiętej w ukłonie dziewczyny, które w każdej chwili gotowe były wysunąć się przez
głębokie rozcięcie jej bluzki. Hürrem zauważyła to spojrzenie. Jej policzki ponownie pokryły się
rumieńcem. Złapany na gorącym uczynku Sulejman również spłonił się ze wstydu. Z uśmiechem
wziął kielich z drobnych dłoni dziewczyny.
– Nie pijesz?
– Nigdy wcześniej nie piłam.
– Masz ochotę spróbować?
– Czyżby nasz władca chciał, aby wasza niewolnica się upiła?
Padyszach wolał, aby dziewczyna nie odkryła jego intencji.
– Chciałem tylko, żebyś spróbowała. Powiedziałem, że to wino rodyjskie. Bardzo rzadkie
i smaczne. Najlepsze wino na świecie.
– Nawet jeśli nie jest smaczne, z rąk swojego padyszacha Hürrem wypiłaby truciznę.
Uniosła kielich do ust. Pełna wątpliwości upiła niewielki łyk. Poczuła, jak czerwony płyn,
pozostawiając w ustach lekko kwaśny smak, spływa jej do gardła i rozgrzewa ciało.
Również Sulejman, nie odrywając oczu od Hürrem, upił łyk wina.
– I jak? Smakuje ci?
– Wydawało mi się, że ogarnia mnie ogień – powiedziała.
Nie mogła dłużej wytrzymać i zawstydzona zaniosła się kaszlem.
Sulejman uśmiechnął się zadowolony.
– Właśnie w tym ogniu tkwi sekret wina. Rozgrzewa i zmusza do kaszlu.
Hürrem zastanawiała się, dlaczego zaczęło jej się kręcić w głowie. Pierwszy raz w życiu
piła wino i nie wiedziała, czy można się upić jednym maleńkim łykiem. Czy podniecenie,
szczęście, radość, niepokój, strach i pożądanie mogły być tego przyczyną? Dlaczego jej usta
wydawały się suche?
Sulejman wziął z misy wielkie czerwone jabłko i podał je Hürrem. Gdy dziewczyna
wyciągnęła rękę, Sulejman podsunął owoc do jej czerwonych jak żar pełnych ust. Kiedy tylko
musnął jabłkiem jej wargi, poczuła w ciele wspaniałe drżenie. Hürrem płonęła. Odgryzła
niewielki kawałek. Ich oczy znów się spotkały. Zamarli, patrząc na siebie. Sulejman, wpatrując
się w te piękne, zniewalające oczy, próbował ułożyć w wersy galopujące w jego głowie słowa.
Hürrem natomiast starała się odnaleźć w oczach człowieka, który miał się stać jej mężczyzną,
błysk miłości. Kiedy to miało się stać? Kto powinien wykonać pierwszy ruch? Czy padyszach
czekał, aby to ona przeszła do czynów? Czy taka była tradycja? A jeśli jest inaczej? Ekaterina nic
o tym nie wspomniała. Jakby mało było, że wcale się nie znali, jej brak doświadczenia w tych
sprawach jeszcze bardziej wszystko utrudniał. Zostawiał człowieka bez tchu, bez wyjścia, a ona
nie lubiła nie mieć wyjścia. Nawet tej nocy, gdy porwali ją barbarzyńcy, nie czuła się taka
bezradna.
Upiła kolejny łyk wina. Tym razem dużo większy. Nie odrywając oczu od Sulejmana,
wypiła następny.
– Poczekaj, nie śpiesz się tak.
– Dlaczego mój pan nie chce, żebym się upiła?
Padyszach wybuchnął śmiechem.
– Nie chce, ponieważ pragnąłby usłyszeć ten piękny głos, którego zazdroszczą mojej
pięknolicej nawet słowiki.
– Ale nie mam instrumentu… – powiedziała cicho Hürrem.
Sulejman natychmiast się podniósł i z powrotem zniknął za parawanem wykonanym
z macicy perłowej, zza którego niedawno wyszedł, zaskakując Hürrem. Z trudem
powstrzymywała się, aby nie klasnąć w dłonie i nie podskoczyć z radości.
– Mój Boże, jakie to piękne.
– Cieszę się, że ci się podoba. Jest twój.
Hürrem powoli i delikatnie, jakby bała się, że złamie jego długi gryf, wzięła saz z rąk
padyszacha.
– Dzię… Dzię… Dziękuję… – wyjąkała.
Nie mogła się powstrzymać. Przytuliła bałałajkę. Wydawało jej się, że trzyma
w ramionach ojczyznę. Stepy, łąki, ośnieżone szczyty, huczące górskie potoki. Jakby
obejmowała matkę, której już więcej nie zobaczy, a za której widokiem i zapachem tak bardzo
tęskniła. Pociągnęła nosem. Jej oczy napełniły się łzami. Sulejman wzruszył się szczęściem
dziewczyny i próbował odczytać jej myśli. Musiał natychmiast powstrzymać nadciągającą
powódź.
– Skoro Hürrem ma już swój instrument, możemy posłuchać jej pieśni.
Z wdzięczności chciała paść przed mężczyzną na podłogę, ale on ją powstrzymał.
Przycisnął filigranowe ciało dziewczyny do piersi.
– Jak sądzisz, Hürrem, dlaczego nam się spodobałaś? Tylko dlatego, że nie mogłem się
nasycić widokiem twojej ślicznej twarzy, twoim pięknem i tym spojrzeniem?
Zanim odpowiedziała, wtuliła się i schowała głowę w piersi Sulejmana. Młody padyszach
głęboko wciągnął w płuca zapach jej włosów.
– Jest jeszcze jeden równie ważny powód, dla którego nam się spodobałaś – twoja duma
i wysoko uniesiona głowa.
– Ale odkąd tu przyjechałam, wcale nie unoszę wysoko głowy. Dlatego podczas naszego
spotkania, kłaniając się, widziałam głównie wasze buty.
Początkowo padyszach nie był pewien, czy powinien na tę skargę zareagować śmiechem,
czy strapieniem.
– Jesteś niczym strome szczyty gór pokrytych śniegiem. Szczyty gór nie mogą się kłaniać
– powiedział wolno.
Delikatnie unosząc podbródek dziewczyny, spojrzał jej w oczy.
– Teraz, kiedy jesteśmy sami… Śmiało, Hürrem… Zagraj i zaśpiewaj… Niech cały pałac
cię usłyszy.
– Jaką piosenkę życzy sobie mój pan?
– Hm… Najpierw zaśpiewaj piosenkę pełną miłości.
Chwilę później głos Hürrem zaczął się nieść po murach seraju. Żeby jej posłuchać,
otwierano okna i uchylano drzwi. Tylko w komnacie Gülbahar zostały szczelnie zamknięte.
Gdyby mogła, wzniosłaby wokół siebie gruby mur, byleby tylko nie słyszeć tego dźwięku. Palił
jej uszy. Głos przeklętej ruskiej odaliski, która odebrała jej synowi ojca, jej mężczyznę, wyrył się
w jej umyśle i nie chciał zamilknąć.
Wołżańskie dziewczęta, wołżańskie dziewczęta,
Hürrem śpiewała i śpiewała, a Sulejman słuchał jej, popijając czerwone wino. Podniósł
się powoli. Zgasił rozświetlające komnatę lampy. Teraz wnętrze rozjaśniała jedynie czerwień
stożkowego kominka, którego trzaskający płomień roznosił wokół miłe wonie. Podszedł do
Hürrem. Delikatnie wyjął z jej rąk bałałajkę i odłożył na bok, a następnie ją podniósł.
– Dziękuję, moja pięknolica… Wiem, że sprawiłem ci ból, przenosząc cię w krainę
wspomnień, ale twój głos przynosi mi ukojenie.
Nie pozostawił Hürrem możliwości, aby coś odpowiedziała. Wziął dziewczynę
w ramiona. Ich oddechy przyspieszyły, a usta się zjednoczyły. Długi, płomienny pocałunek
pozbawił ich tchu. Później jeszcze jeden i jeszcze jeden. Namiętnie przygryzali się i całowali.
Padyszach nie mógł już powstrzymać, podsycanej niedoświadczeniem dziewczyny, fali
pożądania. Podniósł odaliskę i ruszył w kierunku łoża.
Usta dziewczyny błagalnie szepczące: „Mój panie, mój panie…” przykrył swoimi ustami.
XXV
Hürrem unosiła się ponad chmurami. Czy wszystko mogło się zmienić przez jedną noc?
Tak właśnie się działo. Zupełnie jakby otworzyły się przed nią drzwi, przez które weszła do
całkiem innego świata. Jej ciało wciąż drżało pod wpływem pocałunków i uścisków. Nie mogła
zapomnieć, jak wiła się z pożądania pod ciałem Sulejmana.
„Najświętsza Panienko – zatrzęsła się – wybacz mi mój grzech. Sulejman nie wierzy
w naszego Ojca, Jezusa, ale spowiadam się. Jestem młodą dziewczyną. W jego ramionach
doznałam wielkiej rozkoszy. Osiągałam szczyty, płonęłam, zatracałam się”.
Właśnie tak było. Gdy jędrne usta Sulejmana zsuwały się po jej szyi, Hürrem wydawało
się, że jej ciało trawi ogień, kiedy twarda broda i wąsy padyszacha wprawiły ją w drżenie, a jego
gorętszy niż płomień oddech przesuwał się po jej szyi. Od czasu do czasu brał w aksamitne usta
płatki jej uszu. A potem, dotykając jej językiem, przesuwał się w stronę ramion.
„Mój Boże! Mój Boże! Mój Boże! Zaraz oszaleję”. Przypomniała sobie słowa Ekateriny:
„Nie powstrzymuj się. Pozwól, aby z twoich ust wydobyło się wszystko, co ma się wydobyć.
Mów, jęcz, mrucz, skaml, ale nigdy nie milcz. Mężczyźni lubią kobiety, które milczą w dzień,
a przemawiają wieczorem”.
Hürrem, nawet jeśliby chciała, nie mogła być cicho. Najpierw przez jakiś czas jęczała:
„Mój panie, mój panie…”. Kobieca intuicja podpowiadała jej, że zwierzęcą wręcz przyjemność,
jaką przeżywała, powinna pokazać w sposób subtelny i wyrafinowany jak dzieło sztuki. Z jej ust
wydobyły się króciutkie okrzyki i cichutkie chichoty. I dała się ponieść burzy zmysłów. Jej język
to spotykał się z językiem mężczyzny w jego ustach, to krążył po jego uszach i szyi. Zauważyła,
że od jego delikatnych ugryzień jej usta stają się coraz bardziej nabrzmiałe. To roznieciło w niej
jeszcze większy ogień. Dotyk potężnych dłoni padyszacha na jej twardych piersiach zamienił jęki
w krzyk. Ciało naprężyło się w spazmach. Mocno objęła mężczyznę. Gdy usta padyszacha
błądziły po jej piersiach, nagle nastąpił wybuch. Hürrem pośród krzyków zaczęła wić się jak
górski potok. „Mój panie, mój panie…”, jęczała nieustannie. Gdy skręcała się z rozkoszy, jej
ciałem zawładnęła kolejna fala. Głowa Sulejmana przeniosła się niżej, aż do pachwin. Teraz do
szału doprowadzały ją rozpalone jak węgiel usta Sulejmana. Delikatne ciało trzepotało jak
gołębie skrzydła.
W tej chwili Hürrem przestała myśleć o czymkolwiek. Niech będzie, co ma być. Ani
mężczyzna leżący na niej nie był władcą, przed którym drżał cały świat, ani ona nie była
bezbronną niewolnicą. Teraz byli po prostu sługami miłości. On był mężczyzną, a ona kobietą.
To wszystko. Stało się to, co dzieje się między mężczyzną a kobietą. W łożu nie było miejsca na
nakazy i reguły. Nie wsłuchiwała się w zasady, ale w swój wewnętrzny głos. Pójdzie tam, dokąd
zaprowadzi ją żądza. W tamtej chwili odrzuciła wszelkie zakazy.
Nagle chwyciła prącie mężczyzny. Jej świszczący oddech wymieszał się z jękiem
Sulejmana. Był taki twardy. Pulsował w jej dłoni. W tej burzy namiętności rozległ się głos
Ekateriny: „Bój się – powiedziała dziewczyna. – Gdy zobaczysz jego narzędzie, powinnaś się
bać. I nieważne, czy jest mały, czy duży. Uwielbiają, gdy im się mówi, że jest duży”.
– Jest bardzo duży – powiedziała Hürrem.
Nie wiedziała, czy powiedziała to, aby zastosować się do rad Ekateriny, czy dlatego, że
naprawdę taki był. Gdy powoli poruszyła ręką, zauważyła, że Sulejman z rozkoszy odchodzi od
zmysłów. Zrobiła to jeszcze raz i jeszcze raz… Pierś młodego padyszacha zaczęła gwałtownie
podnosić się i opadać. Nagle Hürrem podjęła decyzję. Schyliła się do członka mężczyzny.
Najpierw dotknęła go czubkiem języka. Później jej język zaczął po nim błądzić. Następnie
płonącymi niczym ogień ustami ucałowała jego sterczącego członka.
Teraz padyszach chwycił oburącz głowę dziewczyny i ją przycisnął. Czując napierającą
na nią jego gorącą, grubą męskość, posłusznie otworzyła usta. Zrozumiała, czego od niej chciał.
Głos, jaki wydała z siebie Hürrem, zmieszał się z jękiem mężczyzny i nagle… jakby wybuchł
wulkan. Ciałem Sulejmana wstrząsnął potężny spazm. Jego jęki zamieniały się w krzyk:
– Nie przerywaj, nie przerywaj!
Jego oddech odbijał się echem od ścian. W tej samej chwili również Hürrem porwał ten
wir. Silne palce błądzące między jej nogami zaprowadziły ją na szczyty rozkoszy.
Ta chwila przeszła niczym burza. Dwa ciała spoczywały obok siebie. Sulejman uniósł się
i wypił łyk wina. Dał również łyk Hürrem. Wylał trochę wina na ciało dziewczyny. Powoli zlizał
płyn spomiędzy jej ruchliwych, pachnących piersi. Językiem wysuszył strużkę płynącą po
brzuchu. Śledząc zmierzające w stronę jej łona czerwone jak krew krople, dotarł do skarbu.
Hürrem odpowiedziała mu głośnym jękiem. Złapała jego głowę i ją przytrzymała.
– Nie przestawaj, mój Sylejmanie – jęczała.
Kiedy miała osiągnąć szczyt, on nagle przestał. Podczas gdy bliska utraty zmysłów
Hürrem wiła się z rozkoszy, Sulejman wszedł w nią. Nadeszła ta chwila.
– Miej litość, panie – jęczała Hürrem. – Miej litość.
Jej błagalny głos był jednocześnie tak zapraszający, że Sulejman zauważył, że chce
powiedzieć: „Dalej, nie przestawaj. Nie przerywaj. Bierz mnie. Miej litość”. Tak też zrobił.
Opętany żądzą jeszcze raz spojrzał w oczy dziewczyny.
– Nie bój się – wyszeptał.
Trzymając ją za biodra, pchnął. Wypełniając ją, słuchał krzyku wydobywającego się z ust
Hürrem. Odczekał chwilę. Dziewczyna czuła, jak jego gruba męskość pulsuje w jej wnętrzu.
Sulejman wszedł jeszcze głębiej. Hürrem patrzyła na niego. Chciała widzieć jego reakcję. Czy
dała mu przyjemność? Udało jej się? Jednak oczy mężczyzny, który wchodził w nią i wychodził,
były zamknięte.
– Tak… – jęknęła Hürrem. – Mój panie. Mój Sylejmanie. Mój mężczyzno.
Sulejman otworzył oczy. Hürrem zauważyła, że mężczyzna patrzył na nią z rozkoszą. Co
teraz się z nim działo?
Nie mogli się zatrzymać. Burza musiała trwać.
Gdy pierwszy ból zaczął mijać, owinęła nogami talię padyszacha. Silnymi ramionami
przycisnęła do siebie mężczyznę.
Sulejman z każdym ruchem wchodził coraz głębiej. Nagle jęcząc, opuścił głowę
i z wielkim westchnieniem, przypominającym krzyk, osiągnął szczyt. Nie ustawał pomimo
zmęczenia. Przyciągając biodra dziewczyny do siebie, nie przestawał się poruszać.
„A więc to było to”, pomyślała Hürrem, przekonana, że spaceruje wśród gwiazd. To
właśnie była namiętność. Ani muskanie Ekateriny, ani zwiędnięty dotyk Sümbüla nie wywołały
w jej ciele takiej burzy. Rozkosz rozlewająca się od pachwin do mózgu, od piersi do serca,
docierała do każdego zakamarka jej ciała. Odnalazła ustami wargi mężczyzny. Podczas gdy się
całowali, dogoniła Sulejmana w wyścigu rozkoszy.
Nie pamiętała nawet, co się wydarzyło po tym pierwszym razie. Całą noc spędziła
w ramionach Sulejmana. Nie, spędziła ją w chmurach. Ile razy tej nocy szalała ta burza
rozkoszy? Nie potrafiła zliczyć. O świcie wciąż jeszcze się kochali. Młody padyszach nie mógł
się nasycić jej świeżym, płomiennym ciałem. Hürrem natomiast, pokonawszy napięcie
nowicjuszki, z pasją doprowadzała go do obłędu.
Z ostatnią kroplą rozkoszy padyszach padł przy niej. Ona również była wykończona.
Z powodu miłosnego wyczerpania z trudem naciągnęli jedwabne przykrycie na swoje spocone
ciała. Zanim zawładnął nimi sen, sprawdziła dłonią swoje krocze. Wiedziała, czym jest ciepła
ciecz między jej nogami. To krew. Mała wiejska dziewczynka przywitała się z życiem jako
Aleksandra Anastazja Lisowska, a w łożu sułtana Sulejmana zrobiła pierwszy krok ku kobiecości
jako Hürrem. Hürrem była teraz kobietą. Kobietą sułtana Sulejmana. Były w niej jego życiodajne
soki.
Pozwoliła, aby z jej oczu popłynął deszcz łez, które powstrzymywała przez całą noc.
Płakała bezgłośnie, głaszcząc włosy leżącego przy niej mężczyzny. Nie wiedziała, dlaczego
płacze. Z radości czy ze strachu? A może przez wyrzuty sumienia, że spała z mężczyzną innego
wyznania? Nie wiedziała. Po prostu nie wiedziała. Jedyne, czego była pewna, to to, że była
kobietą padyszacha. Ale co będzie, jeśli jej los będzie podobny do losu Ekateriny? Jeśli po
trwającej jedną noc burzy namiętności Sulejman zapomni o niej i porzuci w jakimś kącie
haremu?
– Nie, nie pozwolę na to – mruknęła Hürrem. – Nie pozwolę, żeby o mnie zapomniał.
Podczas gdy Hürrem oddała swoje ciało zmęczone zdobywaniem szczytów rozkoszy
ciepłemu snowi, Sulejman krążył między snem a jawą. Podczas przebudzenia przeczesywał
palcami jej włosy, a wtedy zdał sobie sprawę, że cieszy się z obecności Hürrem. To uczucie
zdziwiło młodego padyszacha. Nie pamiętał, aby któraś z dziewcząt odwiedzających jego łoże
dała mu tyle przyjemności. Mimo iż był to jej pierwszy raz, oszołomiła Sulejmana swoją odwagą.
Cóż takiego zrobiła? Okazywała wszystko, co czuła. Mówiła, co tylko chciała. Jej głos, szept,
jęki, mruczenie, krzyki odbierały mu rozum.
Młody mężczyzna zauważył, że przez cały czas zupełnie bezwiednie porównywał Hürrem
z Gülbahar, matką swojego syna. Było to dziwne uczucie. Nigdy wcześniej tego nie robił. Co to
miało znaczyć? Było coś jeszcze, co zdziwiło sułtana Sulejmana. Wcześniej zawsze czuł
wewnętrzne rozbicie, ponieważ spał z inną kobietą niż matka jego syna. Ale teraz poczucia winy
nie było.
Dzień rozpoczął się słowami:
– Wstawaj, wstawaj. Natychmiast wstań i idź prosto do komnaty Sümbüla Agi.
Hürrem, otworzywszy oczy, spostrzegła miękkie, ale też oskarżycielskie spojrzenie Daje
Hatun. Rozejrzała się wokół siebie. Sulejmana nie było. Kilka służących sprzątało wokoło.
Podczas gdy Daje Hatun ściągała z niej atłasową kołdrę, Hürrem w pośpiechu próbowała
odnaleźć swoją bieliznę. Wstydziła się. Nie chciała, żeby kobieta zobaczyła jej nagość.
Właściwie pośpiech był zbędny, ponieważ jedna ze służących, zanim jeszcze podniesiono kołdrę,
owinęła ją jakimś materiałem. Hürrem poczuła, że żołądek skręca jej się z głodu. Gdy wziąwszy
z misy jabłko, skierowała swoje kroki w stronę stożkowego kominka, usłyszała polecenia Daje
Hatun:
– Szybko, podnieście tę kołdrę. Zabierzcie prześcieradło i włóżcie do purpurowego
tobołka, żeby Sułtanka Matka wiedziała, że Hürrem stała się kobietą.
Kobieta obdarzyła Hürrem znaczącym spojrzeniem.
– Widziałam prześcieradło. Dziewczyna była czysta. Ruska dziewczyna w łożu sułtana
stała się ruską kobietą. A ty, moja kobieto, pospiesz się – powiedziała do Hürrem. – Masz dziś
dużo pracy. Najpierw pójdziesz do łaźni, a później się przeniesiesz.
Daje Hatun, obserwując, jak służące zwijają poplamione krwią prześcieradło i pakują do
tobołka, mruknęła cicho:
– Tylko nie słyszałaś tego ode mnie, moja droga. Nasz pan postanowił cię wynagrodzić.
Odtąd będziesz dostawała pieniądze na swoje wydatki.
– Pieniądze na wydatki?
– Tak, taki jest zwyczaj.
Hürrem szybko dopadła do Daje Hatun i wyszeptała jej do ucha:
– Zwyczaj? Każda dziewczyna, która spędziła noc w łożu sułtana, dostaje pieniądze na
wydatki?
Staruszka zrobiła się czerwona, a po chwili szybko odsunęła głowę i żachnęła się:
– Ależ skąd. Te zuchwałe słowa przypiszę twojej niewiedzy, Hürrem. Padyszach
nagradza, kogo chce.
Na jej twarzy pojawiło się figlarne spojrzenie.
– Powiedzieć ci coś? Gdyby każda, która tu przychodzi, była nagradzana przez sułtana,
skarbiec byłby już pusty.
Daje Hatun zażegnała kryzys chrząkającym śmiechem, jednak ta sytuacja nie podobała
się Hürrem. Czyli przez to łoże przewijało się tak wiele dziewcząt? A ona była jedną z nich.
– To się skończy – mruknęła przez zaciśnięte zęby.
– Słucham? Co powiedziałaś?
– Powiedziałam, że to się skończy, matko. – Nachyliła się nad staruszką. – To się
skończy. Żadna inna nie przekroczy więcej tego progu.
Odwróciła się i ruszyła w kierunku drzwi.
Sümbül Aga jej oczekiwał. Na twarzy mężczyzny dwie linie ogromnych warg rozciągały
się w paskudnym uśmiechu sięgającym uszu. Stał przy nim zawstydzony pomocnik Dżafer.
– Twoje rzeczy już przeniesiono – powiedział Sümbül. Głosem, w którym kryła się
delikatna aluzja, mówił dalej: – W jednym końcu korytarza są komnaty Gülbahar Hatun,
w drugim będą twoje. Zobaczymy, czy spodoba ci się nowy dom.
Spodobał się. Jej mieszkanie składało się w sumie z czterech komnat, w tym jednej dużej.
Jedno z wykuszowych okien wychodziło na ogród różany, a drugie na morze. Widać było nawet
białą wieżę stojącą pośrodku morza niczym panna młoda w welonie.
Merzuka i Setaret objęły ją, roniąc łzy szczęścia. Przy drzwiach stały jeszcze dwie
kobiety. Jedna skórę miała czarną, a druga białą. Czarna miała na imię Kamer, a biała – Emine.
Zobaczyła jeszcze Dżafera. Chłopiec był teraz na rozkazy Hürrem. Gdy patrzył na nią, białka
jego oczu i białe zęby przypominające perły błyszczały, kontrastując z jego ciemną twarzą.
Czas w łaźni upłynął jej bardzo przyjemnie. Zgodnie ze zwyczajem tego ranka również
Gülbahar Haseki miała być w łaźni, ale nie przyszła do kadiny30. Nie było tu żadnej panny
młodej. Z jakiegoś powodu następnego poranka po tym, jak odaliska osiągnęła dojrzałość w łożu
sułtana, zaczęto ją tak nazywać. Dla Gülbahar jej pójście do łaźni miało oznaczać, że akceptuje tę
wspólnotę. Choćby miała zapłacić za to głową, nie zamierzała zrobić czegoś takiego. Nie miała
ochoty słuchać chichotu tej ruskiej bezbożnicy.
Pomimo nieobecności Gülbahar w łaźni Hürrem skakała ze szczęścia. W gruncie rzeczy
nie obchodziło jej, że haseki nie przyszła. Była nawet zadowolona. Nie sądziła, że po tak pięknej
nocy rankiem zniosłaby pogardliwe spojrzenia tej kobiety. Reakcja Gülbahar była dobrym
znakiem. Oznaczało to, że kobieta jest o nią zazdrosna. Było jasne, że uważała Hürrem za swoją
rywalkę. „To dziwne – pomyślała dziewczyna – po wczorajszej nocy nie uważam jej już za swoją
rywalkę”.
Mała rodzina Hürrem, składająca się z Merzuki, Setaret Kalfy, Kamer i Emine, spotkała
Dżafera przy drzwiach łaźni. Setaret Kalfa, aby rozsierdzić pozostałe odaliski, krzykiem
podniosła na nogi wszystkich dookoła. Jej głos niósł się echem pod kopułą łaźni.
– Uuu! Otwierać! Panna młoda Hürrem idzie do łaźni! Zróbcie przejście! Zróbcie miejsce
dla kadiny Hürrem przy głównym podeście. Wieczorem znów uda się do prywatnych komnat.
Hürrem, której ze szczęścia aż kręciło się w głowie, z jednej strony starała się pozbyć
miłosnego zmęczenia i zebrać siły, żeby sprostać kolejnej burzy namiętności, a z drugiej modliła
się do Najświętszej Panienki, aby ta ochroniła ją przez zawistnymi spojrzeniami innych odalisek.
Przy jednej z wanien ujrzała polewającą sobie głowę Ekaterinę. Oczy dziewczyny również były
zwrócone w jej stronę. Hürrem zdziwiła się, zauważywszy w spojrzeniu przyjaciółki tę samą
zazdrość. Gdy radośnie do niej pomachała, ta nawet jej nie odpowiedziała. Jedynie wpatrywała
się w Hürrem. Spędzenie nocy z padyszachem było ważne, ale nie stanowiło gwarancji. Ona
sama też dzieliła łoże z Sulejmanem, jednak została zapomniana. Teraz czekała na dzień, gdy
usuną ją z pałacu i będzie zdana na łaskę jakiegoś posępnego starca. Kto wie, czy Hürrem nie
spotka ten sam los? Jednak padyszach przydzielił jej komnatę. I to pod samym nosem Gülbahar
Haseki. Więc ta mała wiejska dziewka, nauczywszy się od niej paru sztuczek, zdobyła sułtana
Sulejmana. To było jasne.
Potwierdziła to oficjalna wiadomość Sümbül Agi:
– Nasz pan oczekuje dziś wieczorem Hürrem.
Hürrem była wystrojona jak marzenie. W jej odzieniu znów przeważał kolor purpurowy,
a towarzyszące mu żółcie, czerwienie, zielenie, błękity i róże sprawiały, że tym razem wyglądała
jak kwiatowy ogród. Włosy splecione w dwa warkocze zostały zebrane we wspaniały kok. Jej
oczy przepełnione były wolą miłości i głodem namiętności. Aby nadać kolor ustom spuchniętym
od nocnych pocałunków i kąsań Sulejmana, przez cały dzień je przygryzała. Jej ramiona, piersi
i krocze były pełne znaków po miłosnych ugryzieniach mężczyzny, jednak nie miała szansy ich
pokazać, za to fioletowe plamy na szyi prezentowała z dumą.
Drugiego wieczoru Sulejman oczekiwał jej, siedząc przy wspaniale zastawionej, wielkiej
miedzianej tacy. Minęła próg i weszła do środka. Już miała pokornie się skłonić, ale
zrezygnowała. Przypomniała sobie słowa padyszacha: „Spodobałaś nam się nie tylko dlatego, że
jesteś piękna, lecz także dlatego, że jesteś równie dumna i nosisz wysoko uniesioną głowę. Jesteś
niczym strome szczyty gór pokrytych śniegiem. Szczyty gór nie mogą się kłaniać”.
Tak też zrobiła Hürrem. Tym razem nie ukłoniła się, widząc mężczyznę.
Sułtan Sulejman wstał i wziął Hürrem za rękę. Objęli się z pasją, jakby tęsknili za sobą
przez tysiąc lat, jakby to nie oni ubiegłej nocy ugasili ogień miłości, splatając swoje płonące
namiętnością ciała. Hürrem bez oporów poddała się silnym ramionom młodego padyszacha.
– Mój sułtanie – wyszeptała i ich usta się spotkały.
Po długim, trwającym do utraty tchu pocałunku Sulejman powiedział:
– Jeśli nie przestaniemy, obawiam się, że tego wieczoru będziemy głodni.
– Wystarczy mi miłość mojego pana.
– Czyżby Hürrem nie znała mojego imienia?
Hürrem z uwagą spojrzała w oczy padyszacha.
– Znam je.
– W takim razie powiedz. Spójrz, kaftan i turban znów tam są. Nie ma tu padyszacha ani
pana. Ty i ja. Jesteśmy tylko my dwoje. Ty masz na imię Hürrem, a ja?
– Sylejman.
Sułtan Sulejman ze śmiechu nieomal oblał ją trzymanym w ręku winem.
– Ach, żyj nam długo. Jak?
– Sylejman.
Hürrem zdawała sobie sprawę, że nie potrafi dokładnie wymówić imienia padyszacha, ale
co mogła zrobić? Miała odpowiedzieć sułtanowi, który nalegał, aby powiedziała jego imię, że nie
może? Podczas gdy ona zawstydzona patrzyła przed siebie, mężczyzna na chwilę przestał się
śmiać i zawtórował jej:
– Sylejman, Sylejman. Wczoraj wieczorem też tak mówiłaś, ale byłem tak upojony
rozkoszą, iż pomyślałem, że pewnie się przesłyszałem.
Po tych słowach znów zaniósł się śmiechem.
– Ja nie śmieję się z waszych błędów – odcięła się nagle Hürrem. – A popełniacie ich, ho,
ho, bardzo dużo…
– Naprawdę? Robię dużo błędów?
– Tak. Dużo. – Wydęła usta.
– Na przykład?
– Na przykład mówisz: uwilbiam.
– Uwilbiam… Tak. Gdzie tu błąd?
– Nie uwilbiam. U-wiel-biam.
– U-wiel-biam. Uwielbiam, tak?
Twarz padyszacha wydała jej się nieco pochmurna, więc Hürrem postanowiła go
udobruchać.
– Sylejman, mój mężczyzna. Sylejman, mój mężczyzna – szczebiotała.
Znów zalała go fala radości.
– Sylejman uwilbia Hürrem.
Ich usta ponownie się spotkały.
Do późnych godzin nocnych z komnaty padyszacha niósł się echem wesoły śmiech.
Sulejman pił wino z rąk Hürrem, a Hürrem próbowała najwyśmienitszych potraw z rąk
Sulejmana. Śmiali się radośnie i popijali przy tym rodyjskie wino.
Przez dwie noce sułtanka Hafsa wysyłała służące na piętro sułtana:
– Idźcie i sprawdźcie, co tam się dzieje.
Dziewczęta przyniosły Sułtance Matce wieści, że padyszach po raz pierwszy od dnia,
w którym dostał wiadomość o śmierci księcia Mahmuda, jest radosny. Blada twarz starszej
kobiety jeszcze bardziej się rozświetliła. To było to. To był ten powiew świeżości, którego
wyczekiwała i pragnęła dla swojego syna. Świeżość jest wielką siłą, której potrzebuje każdy
człowiek. Szczególnie dla władcy świata była ona równie ważna co armia.
Wkrótce w korytarzach rozbrzmiały pieśni Hürrem. Dało się nawet słyszeć, że przy
niektórych pieśniach próbował jej towarzyszyć niewprawny, gruby głos padyszacha. Pochodnie
i lampy zaczęły gasnąć, a korytarze pustoszeć. Cisza ogarnęła nawet komnatę wielkiego
osmańskiego sułtana. Z wewnątrz dało się słyszeć już tylko miłosne szepty.
– Kocham Sylejmana.
– Hürrem zabiera Sulejmana pod niebiosa.
– Sylejman jest mój, tylko mój. Prawda?
Pełen szczęścia i radości padyszach odpowiedział jej skinieniem głowy.
Tej nocy i następnej, i jeszcze następnej, cztery noce z rzędu, zmęczone miłością ciało
Hürrem znajdowało ukojenie w ramionach mężczyzny. Dziewczyna budziła się co jakiś czas,
sprawdzając, czy Sulejman jest przy niej. Gdy dotykała ciała mężczyzny, myślała: „On jest mój.
Tylko mój”.
Ale piątej nocy zrozumiała, że tak nie jest.
Piątej nocy sułtan Sulejman nie wezwał jej do siebie. Ani szóstej… Ani siódmej…
„Skończyło się – płakała Hürrem w swojej komnacie. – Rzucił mnie w kąt jak Ekaterinę”.
Miłość tak bardzo zawróciła jej w głowie, że Hürrem nie zauważyła nawet pełnej
niepokoju krzątaniny, która ogarnęła pałacowe korytarze.
Sułtan Sulejman, wielki wezyr Piri Mehmed Pasza oraz pozostali wezyrowie nieustannie
odbywali spotkania w Dywanie. Sulejman wiele godzin spędzał nad mapami, rozmawiając
z serdecznym przyjacielem jeszcze z czasów jego pobytu w Manisie, sokolnikiem Ibrahimem. Po
pałacu krążyły pogłoski, że padyszach zszedł do Złotego Rogu. Mówiono: „Podobno sułtan
zrobił przegląd floty. Nocami wchodzi na galery i rozmawia z Lewantyńczykami”, ale ona nie
była w stanie słuchać tych szeptów.
Cały Stambuł aż wrzał.
Ambasador Republiki Weneckiej, Marco Ketto, przesłał swojemu rządowi raport:
– Coś się tutaj dzieje. Wygląda na to, że młody Sulejman szykuje się do kolejnej
wyprawy. Obawiam się, że po klęsce pod Belgradem świat chrześcijański czeka nowa turecka
burza.
Jednak dokąd wybierała się ta armia? Galery, galeony i inne najprzeróżniejsze statki
cumowały w Złotym Rogu.
Marco Ketto nie mógł uzyskać żadnych informacji od szpiegów rozesłanych po mieście.
Stambuł był jak beczka prochu, ale nikt nie otwierał ust. W końcu postanowił, że sam się tym
zajmie. Opuścił rezydencję ambasadora w Galacie. Z okna powozu obserwował małe i wielkie
okręty floty osmańskiej, które niczym las otoczyły Złoty Róg. Wmieszał się w tłum w nadziei, że
coś podsłucha. Właśnie wtedy Marco Ketto usłyszał plotki, że sercem padyszacha zawładnęła
dziewczyna z Rusi. Historie o miłosnych podbojach Sulejmana wcale go nie interesowały! Dokąd
miały płynąć te statki? Jako ambasador nadmorskiego państwa musiał się tego dowiedzieć.
Przygotowania, które spowodowały, że ambasador wenecki z ciekawości odchodził od
zmysłów, zupełnie nie interesowały Hürrem. Jej oczy były spuchnięte od płaczu. Merzuka
i pozostałe służące próbowały ją pocieszać, opowiadając o tym, co się dzieje wokół, ale Hürrem
to nie obchodziło. Tylko pociągała nosem, wzruszając ramionami.
– Chcę Sylejmana.
Zastanawiała się jedynie, co powinna zrobić, żeby mu o sobie przypomnieć.
Pewnego wieczoru podczas modlitwy Hürrem znalazła wreszcie rozwiązanie. Wstała
powoli. Przed piecem stojącym pośrodku sali upadła niczym zemdlona. Opadając na podłogę,
przewróciła piecyk. Leżąc pomiędzy węglami żarzącymi się na dywanach i kilimach, modliła się:
„Miej mnie w opiece, Najświętsza Panienko. Niech ktoś tu wejdzie. Niech ktoś tu wejdzie”.
Żarzący się kilim szybko zajął się ogniem. Płomień, wijąc się niczym wąż, ogarnął
jedwabne pokrycie sofy. Hürrem miała spłonąć we własnej komnacie. Ogień rozprzestrzenił się
na zasłony. Podczas gdy coraz większe płomienie przemieszczały się do miejsca, w którym leżała
niby w omdleniu, wydobywający się na zewnątrz dym zwrócił uwagę Dżafera. Jego krzyk jako
pierwszy rozniósł się po haremie.
– Pożar!
Po nim dało się słyszeć wrzask Setaret:
– Płoniemy! Czy ktoś nas uratuje?! Płonie pani Hürrem!
Gdy otworzono drzwi, płomienie podpełzały już pod spódnice Hürrem. Dżafer
natychmiast ku niej pospieszył. Hürrem otworzyła oczy, jakby dopiero odzyskała przytomność.
Krzyknęła przerażona, widząc płomienie. Dżafer wyciągnął z płomieni swoją panią. Obejmowała
go za szyję w strachu i pełna wdzięczności.
Podczas gdy mieszkańcy haremu próbowali ugasić trawiący komnatę ogień, czoło
Hürrem zraszano wodą i starano się ją ocucić.
– Trzeba było mnie tam zostawić – padły jej pierwsze słowa. – Trzeba było mnie tam
zostawić, a wtedy trawiona bólem miłości dusza dosiadłaby płomieni i odeszła z tego świata.
XXVI
Hürrem bardzo szybko wyleczyła ranę Sulejmana. Nie minął nawet tydzień od wyjazdu
Gülbahar Haseki ze Stambułu, a już o niej zapomniano.
Tego wieczoru spotkał się wreszcie z od wielu dni odrzucającą jego zaproszenia
uśmiechniętą muzą. Gdy Hürrem weszła do środka, młodemu mężczyźnie, wyczekującemu jej
z niecierpliwością i podnieceniem, wydawało się, że to wschód słońca. Hürrem nie okryła głowy.
Padyszach po raz pierwszy widział tak odsłonięte włosy dziewczyny. Ściśle splecione z dwóch
stron spięte były na głowie w kształt rudej korony. „Jak bardzo jej to pasuje”, pomyślał.
Sulejman poczuł, że krew w jego żyłach wrze.
Co dziwne, Hürrem była zadziwiająco spokojna. Skłoniła głowę, nie patrząc na niego.
Wyglądała, jakby pod wpływem dotyku miała się rozpłakać. Sulejman nie mógł zrozumieć
przyczyny tego cierpienia. Czy nie powinna się cieszyć, uśmiechać, wypełniać przestrzeni wokół
siebie śmiechem, odciągać jego myśli od zmartwień? Czy zdawała sobie sprawę, że przez wzgląd
na nią odprawił matkę swojego jedynego syna, kobietę, która była przy nim od dziesięciu lat?
Padyszach, aby załagodzić atmosferę i w nadziei, że wywoła uśmiech na twarzy Hürrem,
natychmiast poderwał się z miejsca.
– Chwała Bogu, iż dane mi jest znów widzieć waszą piękną twarz.
Twarz Hürrem nawet nie drgnęła. Wręcz przeciwnie, smutek niczym tiulem okrył jej
oczy, których widokiem nie mógł się nasycić.
– Wiem, że uchybiłam waszemu majestatowi, Wasza Wysokość Sułtanie, ale wstydzę się
powiedzieć, co było tego przyczyną.
– Nie musisz nic mówić. Wiem o wszystkim. A ta, która dopuściła się wobec ciebie tego
prymitywnego czynu, została ukarana.
Hürrem po raz pierwszy uniosła głowę i spojrzała Sulejmanowi w oczy, po czym
ponownie utkwiła wzrok w podłodze.
– Ale to matka waszego syna – wyszeptała pospiesznie.
– Zgadza się. Dlatego jako matka księcia Mustafy dostała łagodną karę. W innym
wypadku kara nie byłaby taka sama. Poza tym…
– Jaka wina, panie? Czy kobieta, która darując duszę ze swojej duszy, dała ci syna,
niezależnie od tego, co zrobiła, może być winna? – szepnęła ledwo słyszalnym głosem.
Sulejman się zdziwił. „Zapewne źle zrozumiałem – pomyślał. – Czy Hürrem broniła
przed nim Gülbahar, która ją nawet nie tyle pobiła, ile zmasakrowała?”.
– Podniosła na ciebie rękę! Pobiła cię! – zaprotestował natychmiast.
– Miała swoje powody.
– Jakie powody? Żaden powód nie usprawiedliwia podniesienia ręki na kobietę, która
dzieli łoże z sułtanem. Ręka podniesiona na ciebie jest ręką podniesioną na nas.
Podczas tak poważnej rozmowy, słysząc znów określenie „nas”, była bliska wybuchnięcia
śmiechem, jednak się powstrzymała. Musiała do końca dobrze odegrać swoją rolę.
– Gdybym stanęła wobec groźby utraty was, zachowałabym się inaczej.
Hürrem przypominała Sulejmanowi morze. Spojrzysz raz – wzbiera, spojrzysz drugi raz –
uspokaja się. Jeszcze przed chwilą broniła Gülbahar, aby teraz mówić, że zachowałaby się
inaczej niż ona.
– Jak ty byś się zachowała?
Dziewczyna ponownie uniosła wzrok i głęboko spojrzała w oczy sułtana Sulejmana.
Mężczyzna aż zadrżał.
– Ja… nie pobiłabym kobiety, która próbowałaby mi was odebrać… – wyszeptała. –
Zabiłabym ją…
Nie zważając na iskry dumy w oczach padyszacha, napięła palce niczym szpony
i wyciągając je w stronę widziadła, dodała:
– Tymi rękami wyrwałabym tej diablicy serce z piersi.
Spojrzenie i głos dziewczyny przyprawiły Sulejmana o drżenie, jednak po chwili górę
wzięła jego mile połechtana męska duma. Wziął Hürrem w ramiona i długo całował jej oczy
i twarz. Dziewczyna wyrwała się z jego płomiennych objęć.
– Chcę powiedzieć, mój panie, że gniew Gülbahar Haseki można uznać za lekki. Ponadto
ja nie miałam zamiaru was jej odbierać.
Jak to możliwe? To jeszcze bardziej zdziwiło młodego padyszacha. Właśnie w chwili,
gdy miał zapytać, co ma na myśli, dodała:
– Byłam szczęśliwa, mogąc stać w cieniu, gdzieś z boku. Wystarczyło mi być blisko
zapachu skóry i głosu mojego sułtana. A gdy mój pan powiedział: „Chodź”, leciałam w jego
ramiona jak na skrzydłach. To mi wystarczyło…
Sułtan Sulejman ponownie złapał Hürrem w ramiona. Tym razem, aby znów mu nie
uciekła, ścisnął ją mocniej. Próbując umknąć przed pocałunkami mężczyzny, dziewczyna wiła
się w jego żelaznym uchwycie opasującym jej talię i dalej recytowała swoją wyuczoną mowę.
– Dlatego, mój sułtanie, gdybym wiedziała, że tak ukarzecie Gülbahar, stanęłabym przed
wami i błagała. Czy nie wy porównywaliście moją głowę do stromych szczytów pokrytych
śniegiem gór? Nie baczyłabym nawet na wasze słowa: „Szczyty gór nie mogą się kłaniać, ty też
nie pochylaj głowy”. Nie tylko uchyliłabym przed wami czoła, ale padłabym wam do stóp,
abyście wybaczyli haseki. Tak jak z pokorą przyjęłam to, że mój pan zmienił moje imię, gdyż mu
się nie spodobało, tak i kilka razów, które matka naszego księcia wymierzyła ruskiej bezbożnicy,
zniosłabym z uległością. Miłość mojego sułtana byłaby lekiem na moją zranioną dumę.
Hürrem wciąż nie najlepiej mówiła po turecku. Czasem gubiła niektóre litery bądź
dźwięki. Jednak sułtan czuł się upojony jej słowami. Mimo młodego wieku udowodniła, że serce
ma wielkie. Całując trzymaną w ramionach dziewczynę z miłością, pożądaniem i podziwem,
ponownie zaczął wciągać w płuca jej zapach.
„Tyle wystarczy”, pomyślała Hürrem. Nie chciała, żeby Sulejman zrozumiał, że zrobiła
to, żeby jego uczucia do Gülbahar ostygły, że nie podniosła ręki na bijącą ją kobietę i odrzucała
zaproszenia padyszacha tylko po to, aby sprowadzić na Gülbahar jego gniew. „Powinnam już
wyjść z roli zasmuconej wyrzuceniem kobiety z seraju. Co zrobię, jeśli padyszach powie, że
skoro tak, to ją przywoła”, zastanawiała się.
I nagle poddała się ramionom Sulejmana jak gołąb ze złamanym skrzydłem. Jej serce
znów łomotało z podniecenia. Ta trudna rola, którą odgrywała przez tyle dni, wyczerpała ją.
Sama nawet uwierzyła w dramatyczny nastrój, który nadała ostatniej scenie. Gdyby nie
wiedziała, że na wieść o wygnaniu kobiety zadudniły w niej bębny radości, rozdzwoniły się
dzwonki i zabrzmiały trąby, sama uwierzyłaby, że jest jej przykro z powodu wyjazdu Gülbahar.
Oddała Sulejmanowi swoje drżące z pragnienia pełne wargi. Tym razem ich usta łączyły
się z miłością i tęsknotą.
– Mój Sulejmanie, czcigodny sułtanie – wymruczała Hürrem, a młodego mężczyznę
wypełniła radość.
– Powiedziałaś „Sulejmanie”… Powiedziałaś „Sulejmanie”…
Oczywiście, że tak powiedziała. Myśleli, że jak udało jej się nie zwariować ze złości, gdy
zamknęła się w komnacie pełna wstydu i bólu? Właśnie tak. Może tysiąc razy, dziesięć tysięcy
razy, nie – z pewnością miliony razy zamiast „Sylejman” próbowała powiedzieć „Sulejman”.
Miliony razy Merzuka wpajała jej słowa „Jego Wysokość Sułtan”. I udało jej się. Już zawsze
będzie się tak zwracała do Sulejmana.
– Moja Hürrem! – wyjąkał i objął ją ponownie.
Ich spragnione usta znów się połączyły.
Minęły minuty, zanim sułtan powoli odsunął od siebie dziewczynę. Sięgnął do pasa.
Szukał czegoś. Teraz w jego dłoni błyszczał pierścień z olbrzymim rubinem otoczonym
diamentami i szmaragdami.
Ujął maleńką dłoń dziewczyny i wsunął pierścień na jej szczupły palec. Hürrem nawet nie
raczyła spojrzeć na pierścień, który iskrzył się w płomieniach tańczących w kominku. Teraz
zajęta była jedynie składaniem pocałunków na powiekach mężczyzny.
– Wiesz, co dziś zrobiłem? – zapytał Sulejman. – Skoro sułtan Sulejman nazywa swoje
słońce Hürrem – mówił dalej drżącym z pożądania głosem, podczas gdy rozpalone do
czerwoności usta Hürrem błądziły po jego szyi, a jej język pieścił uszy – wszyscy powinni je tak
nazywać. Wydaliśmy rozkaz, aby od dzisiaj w Dywanie, haremie, każdym zakątku państwa
osmańskiego słońce mojego serca nazywano Hürrem. Jesteś teraz moją bratnią duszą, wybranką
mojego serca. Będziesz dzieliła ze mną radości i smutki. Wygląda na to, że to właśnie ty,
Hürrem, jesteś tą tęsknotą, którą zawsze czułem, choć nie potrafiłem nadać jej imienia.
Uwolniwszy się z ramion padyszacha i od deszczu jego pocałunków, Hürrem popłynęła
na czubkach palców, tak jak nauczyła się na Krymie. Położyła się na wielkim, pokrytym
jedwabiami i atłasami łożu. W białej satynowej bieliźnie, pod którą wyraźnie rysował się kontur
jej bioder, z zapierającymi dech w piersiach nogami odsłoniętymi w głębokim rozcięciu,
w czerwonym blasku ognia płonącego w kominku, wyglądała jak rzeźba z kości słoniowej.
Tego dnia Sulejman zapomniał o tym, co przeżyli. Podczas gdy wygnana z seraju
Gülbahar w powozie podskakującym na zakurzonych drogach wraz z księciem zmierzała do
Manisy, miejsca swojego wygnania, Sulejman otwierał całkiem nowy rozdział swojego życia.
Padyszach czuł się teraz młodszy i silniejszy. I potężniejszy. Był teraz gotów podnieść pięść
i zmieść wroga ze wzgórza. Nie mogły go zatrzymać ani niezniszczalny zamek Kawalerów
Rodyjskich, ani węgierskie doliny, ani twierdze w Temeszwarze, w Budzie, Szigetwarze czy
w Wiedniu.
We wnętrzu Sulejmana szalały burze i tajfuny. Przed oczami widział ogromne armie.
Wyobrażał sobie triumfalny pochód. „Podobnie jak mojego pradziada nazywano Mehmedem
Zdobywcą, a ojca – Selimem Groźnym, cały świat będzie mnie sławił jako zdobywcę Europy”,
z pasją wykrzykiwał w duchu.
Leżąca na łożu Hürrem pomyślała najpierw, że ogień płonący w oczach Sulejmana to
odbicie płomieni kominka. Ale ten ogień był inny. Był to ogień, jakiego nigdy wcześniej nie
widziała – ogień pasji. „Będziemy wspaniałą parą”, przeszło jej przez myśl. My dwoje staniemy
się jednością i wstrząśniemy całym światem.
Sulejman wziął kielich i podszedł do kominka. Skierował kryształowe naczynie w stronę
ognia i przez chwilę, przez tę czerwoną zasłonę, spoglądał na tańczące płomienie. Gdy ponownie
odwrócił się do Hürrem, trzymał jakąś kartkę.
– Niech pani Hürrem nie sądzi, że w spędzone bez niej ciemne noce nasze myśli nie
zwróciły się ku niej. Byłaś tuż przy nas. Skoro odmówiłaś nam widoku swojej pięknej twarzy,
rozjaśnialiśmy mroki nocy, śniąc o tobie. Nasze uczucia przelaliśmy na papier.
Ukochana, najpiękniejsza z pięknych…
Zaczął odczytywać list, który napisał do Hürrem. Jego głos to wznosił się, to opadał, był
tęsknym zawodzeniem, aby po chwili zmienić się w szept. Unosząc rękę, w której miał kielich,
spojrzał w oczy Hürrem.
Jesteś mym życiem, Źródłem Obfitości, wiosną…
Następnego ranka Dżafer z impetem wyszedł z pałacu. Czarnoskóry chłopak był pewien,
że mrok zaczyna rozświetlać szczęście. To uczucie go rozpierało. Wraz ze wzrostem pozycji
Hürrem drzwi fortuny otworzą się również dla niego. „Kto wie – pomyślał radośnie, wspinając
się uliczką prowadzącą do Krytego Bazaru. – Może pewnego dnia zajmiesz miejsce Sümbüla Agi
i zostaniesz agą haremu, Dżaferze”.
Hürrem Haseki była wyjątkowa. Zrozumiał to, gdy ujrzał ją po raz pierwszy. Zatopił się
w jej oczach. W świetle, jakie z nich biło. W niczym nie przypominała innych dziewcząt. Była
szalona, ale jednocześnie sprytna i przebiegła. Padyszach musiał być nią oczarowany, skoro tego
nie zauważył. Nie zważając na to, że jest matką księcia, ani na prośby i błagania, wygnał
Gülbahar w dalekie strony. Kto by pomyślał, że dziewczyna, która pierwszego dnia pobytu
w haremie na dziedzińcu pawilonu dla nowicjuszek dostała od Sümbüla Agi srogie razy,
pewnego dnia zostanie Hürrem Haseki?
Gdy tylko haseki otrzymała swoje pierwsze pieniądze, dała Dżaferowi sowity bakszysz
i powiedziała:
– Posłuchaj, Dżaferze, pobiegnij na bazar i kup tkaniny w moim ulubionym kolorze.
Hürrem nie wolno było opuszczać haremu. Taki był obyczaj. W zasadzie dobrze by było,
gdyby poszła z nim Merzuka lub Emine, ale chłopak wolał to zrobić sam. Dlatego nie chciał
nawet powozu. „Szybko pobiegnę i zaraz wrócę. W końcu bazar jest niedaleko”, pomyślał.
Przeszedłszy przez Bramę Imperialną, Dżafer wmieszał się w tłum. Ciężkim krokiem
wspinał się uliczką prowadzącą do Hipodromu, na którym znajdował się obelisk. Było pogodnie,
ale zimowe słońce nie grzało kości. Wyrwany ze swojej ojczyzny gorących słońc i rzucony do
Stambułu Dżafer wiecznie odczuwał chłód, ale teraz grzało go wewnętrzne podniecenie
i szczęście. Nagle przypomniał sobie dzieciństwo. Słońce, na które patrzył, mrugając oczami,
zostawił za plecami. Teraz jego cień padał wprost przed nim. Próbując nie stanąć na swój cień,
Dżafer szedł dziwnym, zataczającym się krokiem. Zupełnie jakby widział cień szczęśliwych dni.
Bawił się w to z Nyjamą wśród bezkresnych słonecznych stepów swojej ojczyzny. Nyjama…
Z wysokim czołem, wielkimi czarnymi oczami i smukłą szyją była piękna jak łania. Dżafer czuł,
że dziewczyna idzie obok niego. Wydawało mu się, że słyszy jej głos: „Przegrałeś! Przegrałeś!
Przegrałeś! Nadepnąłeś na swój cień!”.
Dżafer odwrócił się nagle, ale nie zauważył nikogo poza wielkim jak dąb starszym
mężczyzną. Gdy szedł, wystające spod czapki włosy falowały mu na ramionach. Miał grube
kruczoczarne brwi i wielkie oczy czarne jak węgiel. Gdyby lekko posiwiała broda zostawiła na
policzkach choć skrawek wolnej skóry, mógłby przysiąc, że mężczyzna jest równie czarny jak
on. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie pochodził stąd. Jego ciało okryte było wielkim
futrem zebranym grubym pasem. Ciekawe, jakie to było futro. „Jakie jest, takie jest, co cię to
obchodzi?”, skarcił siebie Dżafer. Ważne, że mężczyźnie było ciepło.
Odwrócił się i ponowił grę. Pamiętał rymowankę, jaką śpiewali z Nyjamą, śmiejąc się
radośnie podczas zabawy.
Jeden krok w prawo,
Następnego ranka Hürrem stanęła przed sułtanką Hafsą. Sułtanka Matka, usłyszawszy, że
dziewczyna ma przyjść, poczyniła specjalne przygotowania. Chciała, aby służące ubrały ją
w najcięższy i najbardziej drogocenny strój. Na głowę założyła wielki, ozdobiony perłami
czepiec. Na koniec majestatycznie umiejscowiła się na wspaniałej sofie stojącej pod oknem.
Dziewczęta, jedna biała, druga czarnoskóra, przysiadły u jej stóp. Na tym zakończono
przygotowania.
Starsza kobieta nie mogła spać przez całą noc. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.
W dniu opuszczenia przez Gülbahar seraju, po wieczornej modlitwie przemierzała ciemne
korytarze. Poszła do komnaty matki swojego syna. Komnatę aż do tego poranka wypełniał
szczebiot Mustafy, teraz jednak ogarniała ją cisza. Wszystko wyglądało jak wcześniej, ale ściany,
zasłony, sofy straciły duszę. Przez chwilę Hürrem siedziała tylko w bezdźwięcznych
ciemnościach. Po radosnych okrzykach i biegach Mustafy, wprawiających w zakłopotanie
mieszkańców haremu, nie pozostało ani śladu. „Pustka wyziera z każdego kąta”, myślała
zatroskana. Gülbahar teraz była w haremie jedynie przedmiotem plotek. Nie później niż za kilka
dni dziewczęta znajdą sobie nowy temat i stanie się tak, jakby ani Gülbahar, ani Mustafa nigdy tu
nie mieszkali. Zupełnie jakby to nie ona odsłoniła te zasłony, leżała na tej sofie, a Mustafa nie
bawiłby się tutaj. Starszą kobietę przeszedł dreszcz. Jak szybko człowiek odchodził
w zapomnienie.
Ta myśl wzbudziła w sułtance Hafsie wątpliwość. „Czyżbym popełniła błąd?”, to pytanie
nie dawało jej spokoju.
– Nie, moja droga, nic podobnego – wyszeptała.
Wnętrze było tak ciche, że jej szept niczym krzyk odbił się echem od ścian wciąż jeszcze
noszących zapach Gülbahar Haseki.
Nie przyczyniła się do tego, że uczucia jej syna względem Gülbahar ostygły. To nie ona
spowodowała, że z dnia na dzień Sulejman oddalał się od czerkieskiej piękności.
„A Aleksandra?”, pomyślała i wzburzyła się. W żaden sposób nie mogła się przyzwyczaić, żeby
nazywać dziewczynę Hürrem. Zapamiętała ją jako Aleksandrę, później stała się Rusłaną, ale
teraz dziewczyna z Rusi była Hürrem Sulejmana. Podobnie jak wszyscy, ona również musiała do
tego przywyknąć.
Owszem, to nie ona przyczyniła się do ochłodzenia stosunków pomiędzy jej synem
a Gülbahar, ale to ona zarekomendowała Sulejmanowi Hürrem. Rozpływała się nad czarem jej
głosu, nakłaniając go, żeby posłuchał jej pieśni. To ona utorowała drogę Hürrem. „Skąd mogłam
wiedzieć, że Sulejman tak bez pamięci zakocha się w tej dziewczynie?”, zastanawiała się. Gdy
sprawy zaczęły się komplikować, czy nie powinna była powiedzieć: „Posłuchaj, synu, Gülbahar
jest matką twojego syna, a mojego wnuka. Jeśli ty jej nie odpuścisz, Bóg też jej nie wybaczy.
Wiesz przecież, że twoja matka również…”. Ale nie zrobiła tego. Gdyby tak się stało, być może
wszystko ułożyłoby się inaczej. Tymczasem, podczas gdy usychająca gdzieś daleko Gülbahar
siedziała nad robótką, Hürrem jako nowa faworyta wiodła szczęśliwy żywot w swojej komnacie
w haremie.
Kilkoma słowami nie mogła cofnąć czasu, ale powinna przynajmniej zmusić Sulejmana,
aby rozliczył się ze swoim sumieniem. A górą w tym obrachunku miało być nie pożądanie, lecz
właśnie sumienie. Nie Hürrem, lecz Gülbahar.
– Skoro tak, to dlaczego milczałaś, Hafso? – mruknęła staruszka. – Nie próbuj
zaprzeczać. Odegrałaś główną rolę w wygnaniu Gülbahar i awansie Hürrem.
Dobrze, lecz co by się stało, gdyby pozostała cicho? Czy wówczas z komnaty jej syna po
korytarzach, które były świadkiem wielu cierpień, zbrodni i grzechów, niósłby się radosny
śmiech? Czy wówczas Sulejman, który w tak młodym wieku przyjął na barki ciężar świata, byłby
tak pełen wigoru i siły? Czy byłby w stanie unieść głowę, jakby chciał dotknąć nią chmur?
Oczekując przybycia Hürrem, nowej faworyty sułtana Sulejmana, sułtanka Hafsa wciąż
się namyślała. Patrzyła w dal. Czasem wydawało się jej, że widzi krymskie, wiosenne łąki
obsypane żółtymi kwiatami janowca, czasem swojego wnuka Mustafę w ramionach Gülbahar.
Czy książę płakał?
– Sułtanko Matko, przyszła Hürrem Haseki. – Dźwięk głosu wyrwał sułtankę Hafsę
z rozmyślań.
A więc Hürrem oficjalnie stała się faworytą.
Dziewczyna pozdrowiła ją, kłaniając się pokornie, jak nauczyła się na Krymie od Aj Bali
Hatun. Czekała tak w progu. Nie uniosła głowy, dopóki nie dostała znaku od Sułtanki Matki.
– Podejdź, dziecko.
Usłyszawszy rozkaz, ruszyła do przodu. Przyklękła przed kobietą, ucałowała jej szatę
i pozostała w bezruchu. Czy z głosu sułtanki Hafsy bił chłód, czy tak jej się tylko wydawało?
Matka Sulejmana, która aż do dziś okazywała jej miłość, w jedną noc zamieniła się w lodową
górę?
– Doszły mnie słuchy, że mój syn oficjalnie ogłosił wszem wobec twoje nowe imię.
Słyszałam również, że nazywają cię haseki.
Tak, z pewnością tak było. Kobieta była zimna jak lód. W jej głosie nie było nawet cienia
sympatii i ciepła. Hürrem ponownie pochyliła się nad suknią sułtanki Hafsy. Pokręciła głową,
a jej ramiona zaczęły się trząść.
– Nie jesteś szczęśliwa, dziecko? Dlaczego? Uważam, że powinnaś. Zostałaś jedyną
faworytą mojego syna. Ilu dziewczętom udało się zdobyć względy sułtana? Myślę, że musisz być
Bożą wybranką… – Kobieta nagle zamilkła, pochyliła się i spojrzała na drżące ramiona
dziewczyny. – Los już taki jest. Niektórych skazuje na wygnanie, innych popycha naprzód.
W odpowiedzi w komnacie rozległ się szloch Hürrem. Sułtanka Matka, nie zmieniając
swojej pełnej godności pozycji, rozejrzała się dookoła. Nie odprawiła służących, aby zobaczyły
tę scenę. Nowa faworyta sułtana Sulejmana, przypadłszy do stóp Sułtanki Matki, wylewała łzy.
Niech zobaczą, kto sprawuje władzę w haremie.
– Płaczesz, dziecko?
– Tak, Sułtanko Matko. – Pośród szlochów z miejsca, gdzie klęczała, dobiegł cichy głos
Hürrem.
– Dlaczego? Czy ten dzień nie powinien być twoim dniem radości?
– Nie wiedziałam, że tak się stanie, Sułtanko Matko.
– Czego nie wiedziałaś, dziecko? Podnieś wreszcie głowę.
Hürrem powoli wstała.
Kobieta, widząc głęboki ból w załzawionych oczach dziewczyny, zadrżała. Nie mogła
tego pojąć.
– Czego nie wiedziałaś, Hürrem Haseki? Dlaczego płaczesz?
– Gdybym wiedziała… że tak się stanie… – załkała Hürrem i nagle zamilkła.
Sułtanka Hafsa czuła się usatysfakcjonowana pokazem, który przygotowała, aby
zademonstrować, która kobieta w haremie jest najpotężniejsza. To jej wystarczyło. Klaśnięciem
w dłonie dała znak służącym, aby się oddaliły.
Po tym, jak dwie służące siedzące podobnie jak Hürrem u stóp sułtanki Hafsy podniosły
się pospiesznie i opuściły pomieszczenie, dziewczyna, wylewając kolejne strumienie łez, podjęła:
– Gdybyśmy wiedziały… wstydząc się pokazać naszą twarz, odmówiłyśmy stanięcia
przed obliczem naszego sułtana… Gdybyśmy wiedziały, że wzbudzi w nim to tak wielki gniew,
że popchnie go do podjęcia takiej decyzji… – Ponownie wybuchnęła płaczem.
Starsza kobieta sądziła, że dziewczyna przygryza usta, gdyż trudno było zwierzyć się ze
swoich trosk. W rzeczywistości jednak Hürrem przygryzała usta, aby nie śmiać się z tego, że na
wzór padyszacha, mówiąc o sobie, używała liczby mnogiej.
Uspokoiwszy się, pochlipując, dokończyła swoją wypowiedź.
– Nie pozwoliłybyśmy, aby odprawił stąd Gülbahar Haseki i naszego księcia, Sułtanko
Matko.
Starsza kobieta się zdziwiła.
– Nie zgodziłabyś się? Jak to?
– Błagałabym mojego sułtana, posypywała sól na ranę mojej miłości, tłumaczyłabym, że
to nie nasza haseki jest winna, ale jego niewolnica Hürrem… – westchnęła i szlochając, mówiła
dalej: – Jeśli byłoby trzeba, oddałabym życie.
– Winna? Przecież nie jesteś winna. To, czego dopuściła się Gülbahar Haseki, jest
niewybaczalne.
Rozmowa przybrała pożądany przez Hürrem obrót. Lód w głosie kobiety zdawał się
topnieć.
– Wybacz mi, sułtanko, ale taka właśnie jest miłość. Potrafi zmusić do wszystkiego.
Widać, że także Gülbahar Haseki tak bardzo kochała naszego pana, że była nawet gotowa
zmierzyć się z jego gniewem.
Po tych słowach po raz pierwszy skierowała wzrok w stronę, gdzie w pełni majestatu
siedziała kobieta. Ich oczy się spotkały. Zza zasłony łez zobaczyła, że wyniosłość w spojrzeniu
sułtanki Hafsy zaczyna znikać.
– Wczoraj wieczorem, gdy Jego Wysokość Sułtan wezwał mnie do siebie, powiedziałam
mu to samo. Tak jak z pokorą przyjęłam to, że mój pan zmienił moje imię, gdyż mu się nie
spodobało, tak i kilka razów, które matka naszego księcia wymierzyła ruskiej bezbożnicy,
zniosłabym z uległością. Miłość mojego sułtana byłaby lekiem na moją zranioną dumę.
– Naprawdę tak myślisz, Hürrem?
Gdy to mówiła, jej głos jakby zmiękł. Hürrem widziała, że zimne jak stal, wyblakłe oczy
Sułtanki Matki świdrowały jej twarz.
– Tak – odparła i znowu załkała. – O świcie, po nocy, której zostałam zaszczycona
względami naszego pana, przybiegłam do was. Czy oprócz mojej matki na Krymie to nie wy
byłyście mi matką, w której miłości, współczuciu i mądrości znalazłam schronienie, matko
Hafso? Jeśli zamiast śpiewać radosne pieśni, wylewam gorzkie łzy, to dlatego, że chcę poradzić
się mojej matki. Jestem młodą dziewczyną. Jestem obca. Nie wiem, jak się zachować. Powiedz
mi, co mam zrobić, co uczynić, aby połączyć Gülbahar Haseki z jej rodziną, mojego sułtana
z księciem, moją matkę z wnukiem?
Po tych słowach wstrząsana nową falą płaczu Hürrem padła do stóp kobiety.
Sułtanka Matka spojrzała na drżące przed nią młode ramiona. Uspokoiła się. „Postąpiłam
właściwie – przemknęło jej przez myśl. – Te łzy świadczą o tym, że ma wielkie serce. Ten, kto
ma takie serce, niech będzie z Rusi czy z Persji, zasługuje na wszystko. Mojemu synowi też
potrzebna jest taka kobieta o wielkim sercu. Jeśli te łzy są fałszywe, wówczas nie pozostanie mi
nic innego, jak tylko błagać Boga, żeby wybaczył mi grzech, który popełniłam”.
– Wstań, dziecko – powiedziała powoli staruszka.
Właśnie w tej chwili Hürrem zdobyła nowe życiowe doświadczenie. Zrozumiała, że
kobiety, która dobrze odgrywa swoją rolę, nic nie zatrzyma. Może zrobić, co zechce, i sprawić,
by inni robili to, czego sobie zażyczy.
– Nie płacz, Hürrem Haseki, nie płacz. Chodź i usiądź przy mnie.
Gdy faworyta to usłyszała, jej serce wypełniło się szczęściem. Mogła krzyczeć z radości.
Skoro matka sułtana Sulejmana zwróciła się do niej „haseki”, zaakceptowała fakt, że Hürrem jest
nową faworytą jej syna. W przeciwnym razie, nawet gdyby ktoś przyłożył jej nóż do gardła, na
pewno by jej tak nie nazwała.
Hürrem ukryła swoją radość i pociągając nosem, powoli się podniosła. Modliła się, aby
w jej oczach nie można było dostrzec błysku zwycięstwa. Nieśmiało przysiadła przy sułtance
Hafsie. Objęła jej dłonie i ucałowała je, po czym przyłożyła je do czoła, mówiąc:
– Doradź mi.
Sułtanka Hafsa spojrzała dziewczynie głęboko w oczy, jakby chciała odczytać, co jest
w jej wnętrzu, i przemówiła stanowczo:
– Ty sama tworzysz swoje przeznaczenie, nie ja. Ani nie, mimo swojej potęgi, mój syn
sułtan. Jednym rozkazem może odebrać życie, ale w rzeczywistości nie jest to jego wola, lecz
Boga Najwyższego. To Bóg stworzył nas wszystkich, ziemię, niebo i gwiazdy.
Pogłaskała falujące włosy dziewczyny. Otarła płynące jej po policzkach łzy. Wzięła ją za
podbródek i delikatnie unosząc jej głowę, spojrzała głęboko w oczy.
– Wszystko dzieje się z woli Bożej. Tylko On wie, co jest nam pisane. Jesteśmy tylko
nędznym narzędziem w Jego rękach. Cokolwiek zrobimy, cokolwiek uczynimy, nie możemy
zmienić swojego przeznaczenia, nie możemy go zmazać. Tak było pisane tobie i tak było pisane
Gülbahar.
Hürrem odetchnęła, jakby poczuła ulgę. Kobieta nawet w jej oddechu czuła drżenie. Nie,
nie mogła aż tak dobrze grać. Uwierzyła Hürrem. Na Krymie matka Aisze Güldane Hatun
również jej uwierzyła, podobnie jak Aj Bala i sprawujący władzę nad światem, umiejący
rozpoznać złe intencje wezyrów czy paszów jej syn sułtan. Ta dziewczyna przemawiała sercem.
Smutek w jej oczach był prawdziwy.
– Pewnego dnia Gülbahar wróci – powiedziała sułtanka Hafsa. – W końcu jest matką
następcy tronu. Pewnego dnia wejdzie przez te drzwi jako matka padyszacha.
Hürrem nie skupiała się zbytnio na słowach Sułtanki Matki. W jej głowie przewijało się
jedno zdanie: „Pewnego dnia wejdzie przez te drzwi jako matka padyszacha”. Zastanawiała się
dlaczego, ale zaraz odpowiedź nasunęła się sama: „Przecież to ona dała Sulejmanowi syna”.
Ucałowała dłonie staruszki i przyłożyła je do czoła. Pożegnała ją i wyszła na korytarz.
Gdy znalazła się pośród służących, sprawiała wrażenie, że płynie. Nikt nie zauważył dziwnego
błysku w jej oczach.
„Skoro tak, Sułtanko Matko – pomyślała – Hürrem również da Sulejmanowi syna
i zobaczymy, co się wtedy stanie”.
Przyjdzie dzień, że los się odmieni, a na tronie osmańskim zasiądzie syn Hürrem.
Przez wiele dni Hürrem udało się utrzymać w sekrecie radość ze zwycięstwa. Nawet raz
się nie uśmiechnęła. Przeżyła wiele płomiennych miłosnych nocy w łożu sułtana, ale starała się
nie okazywać szczęścia. Nikt w haremie nie mógł powiedzieć, że nowa faworyta świętuje
wygnanie Gülbahar. Wręcz przeciwnie, wszyscy mówili: „Niesprawiedliwie potraktowaliśmy tę
dziewczynę. Jest uczciwa do szpiku kości. Taka faworyta jest odpowiednia dla sułtana
Sulejmana”. Hürrem świętowała w najskrytszych zakamarkach serca.
Nawet służącym zakazała okazywania nadmiernej radości. Pod żadnym pozorem nie
wolno było się śmiać. Poleciła im, aby wszystkim w haremie opowiadały o jej smutku i udręce,
o tym, że przestała jeść i pić, a one sumiennie wypełniały ten rozkaz.
Szczególnie Setaret Kalfa przewracała oczami i mówiła:
– Ach, boję się, że Hürrem Haseki coś się stanie, nie daj Boże. Nigdy nie spotkałam
równie dobrego człowieka. Gdyby nie była aniołem, to czy tak bardzo rozpaczałaby po wygnaniu
kobiety, która zmasakrowała jej twarz? Jeśli tak dalej pójdzie, rozchoruje się.
Setaret z takim zapałem sławiła wielkie serce nowej faworyty, że wieści o tym wyszły
poza mury pałacu. Był to temat kobiecych rozmów w stambulskich domach. Tak bardzo ją
pokochali, że nawet janczarzy, którzy obwiniali Hürrem o to, że przyczyniła się do wyjazdu ich
księcia ze Stambułu, zmienili o niej zdanie i wychwalali ją: „Myliliśmy się. Haseki wstawiła się
za naszym księciem u sułtana”.
Hürrem odmówiła przeniesienia jej do większych komnat.
– Czy potrzeba nam teraz zbytku i bogactwa? Powiedzcie mi lepiej, jak się ma nasza
Gülbahar Haseki i nasz książę. Czy są w dobrym zdrowiu? Czy dojechali szczęśliwie?
Kilka dni później, gdy powiedziano jej, że przeniesie się do opuszczonych komnat
Gülbahar, podniosła krzyk. Znów tupała obcasami, głośno uderzając o podłogę. Sümbül Aga,
którego palec u nogi już raz ucierpiał, był przerażony. Ogromny mężczyzna ze strachu aż
odskoczył.
Przez długi czas w haremie nie słyszano również pieśni Hürrem.
Pewnego dnia odwiedziła ją sułtanka Hafsa.
– Stęskniliśmy się za twoim pięknym głosem, dziecko – powiedziała, głaszcząc jej włosy,
a wtedy oczy Hürrem zaszły mgłą.
– Coś w nas pękło, odeszło, Sułtanko Matko. Jak mogłabym teraz śpiewać i grać? – żaliła
się.
Gdy pewnego wieczoru sułtan Sulejman powiedział:
– Ukochana uśmiechnięta muzo, mój owocu granatu. Od tak dawna na twojej twarzy nie
zagościł uśmiech. Czego pragniesz? Co mam zrobić, żebyś choć raz się uśmiechnęła? Ile to już
dni nie słyszano w naszym domu twojego słowiczego głosu? Porzuć smutek. Zaśpiewaj naszą
pieśń i ocal nasze serce od mroku i trosk.
Udzieliła mu podobnej odpowiedzi. Spojrzała zdziwiona na młodego mężczyznę, jakby
chciała zapytać: „Jak możesz żądać tego ode mnie?”, po czym powiedziała:
– Życzenie mojego sułtana jest dla mnie rozkazem, jednak rana po wygnaniu jest tak
świeża, że waszej niewolnicy nie przystoi śpiewać. Jeśli jednak nalegacie, zrobię to. Jeśli takie
jest życzenie mojego pana, zaśpiewam, ale wiedzcie, że moje serce krwawi…
Nagle zamilkła i spojrzała mężczyźnie w oczy.
– Wiem, że Jego Wysokość Sułtan mi tego nie zrobi. Pozwólcie waszej niewolnicy
Hürrem, aby jej serce spalił ból rozłąki, do której nieświadomie się przyczyniła. Niech sama
wymierzy sobie karę.
W odpowiedzi na te słowa młody padyszach wstał i zaczął pocieszać Hürrem, obsypując
ją deszczem pocałunków. „Jakże dobrego wyboru dokonałem”, pomyślał.
Tymczasem Hürrem położyła głowę na silnym ramieniu mężczyzny. Podczas gdy
Sulejman napawał się zapachem jej włosów, westchnęła głęboko:
– Ach, mój panie, ach! Jakże wielka jest moja tęsknota i mój żal.
XXXI
Jak szybko mijała sroga zima? Unosząca się ze szczęścia Hürrem Haseki nie myślała, że
gdy osiągnie swój cel i stanie się faworytą sułtana Sulejmana, czas się zatrzyma. Jednak nie
spodziewała się, że będzie upływał tak szybko.
Dwa miesiące trwało umartwianie się Hürrem po wygnaniu Gülbahar. Pewnego dnia
posłusznie przeniosła się do jej komnat. Nie omieszkała przy tym przekonać wszystkich, iż
zmusiły ją do tego nalegania sułtana.
– Każdego dnia wydaje nam się, że widzimy tu naszą sułtankę haseki i naszego księcia
Mustafę Chana. Słyszymy ich głosy. Nasze serce krwawi – mówiła przy każdej okazji.
Jednak nie minęło wiele czasu, gdy przestała. W końcu o wszystkim zapomniano,
a przynajmniej tak jej się wydawało.
Wieczory szybko mijały.
Hürrem co rano udawała się do łaźni. Mimo wszystkich nalegań nie godziła się, aby
w łaźni towarzyszyła jej armia służących. Gdy się myła, mogły być przy tym obecne jedynie
Merzuka i Setaret Kalfa. Siadała na szczycie basenu, polewała się zimną i gorącą wodą,
delektowała się smakiem przeróżnych potraw i schłodzonych sorbetów, które przynosiła jej
Setaret.
Po dokładnym umyciu kolejnym etapem była depilacja. Tego nienawidziła najbardziej.
Był to turecki zwyczaj, do którego najtrudniej było jej się przyzwyczaić. Czy powinna
wspomnieć o tym Sulejmanowi? Skoro kobieta nie powinna mieć owłosienia, to dlaczego Bóg ją
taką stworzył?
Gdy wszystkie czynności zostały ukończone, miała lekcje. Nauczyciele wchodzili
i wychodzili. Przynajmniej Sulejman nie śmiał się już jak dawniej z jej tureckiego. A może się
przyzwyczaił? Zaczęła więcej mówić po turecku. Jednak pisanie było jej utrapieniem. To
wymyślne pismo stało się koszmarem Hürrem. Gdy czasem wieczorami sułtan brał do ręki
kałamarz i pióro i próbował uczyć Hürrem pisma, wpadała w rozpacz. Do obłędu doprowadzało
ją to, że choć skupiała na tym całą swoją uwagę, nie udawało jej się. Poza tym wolała, aby
Sulejman uczył ją miłości.
Na lekcjach muzyki nie miała sobie równych. Wspaniale grała na kanunie. Jednak te kilka
utworów, które grała, nie wyrażało Hürrem. Były takie przygnębiające i ciężkie. Kanun był
wspaniałym instrumentem. Hürrem uwielbiała na nim grać. Jej palce fruwały po strunach jak
ptaki. Utwory, które sama wykonywała, wydawały jej się ładniejsze od tych, których próbował
nauczyć ją nauczyciel muzyki, dlatego mawiała:
– Sułtan uwielbia te wersy. Są nie tylko radosne, ale też pełne życia.
Oprócz lekcji były jeszcze dwie sprawy, o których Hürrem nie zapominała.
Każdego dnia, bez wyjątku, udawała się do pawilonu odalisek, siadała z dziewczętami
i rozmawiała z nimi. Początkowo przyjmowano to dość niechętnie. No tak, dlaczego jedyna
faworyta wielkiego sułtana Sulejmana odwiedzała odaliski? Czyżby przychodziła, aby pociągnąć
je za język? Sprawdzić je? Jednak gdy Hürrem pomogła rozwiązać problemy kilku dziewcząt, ich
podejrzenia się rozwiały. Nawet dziewczęta, które jeszcze do niedawna obmawiały ją
przepełnione zazdrością, zaczęły mówić:
– Hürrem Haseki okazała się zupełnie inna. W niczym nie przypomina Gülbahar.
W rzeczywistości zamierzeniem Hürrem było zarówno wzbudzenie sympatii w otoczeniu,
jak i poznanie nowo przybyłych do haremu dziewcząt oraz sprawdzenie, czy jest wśród nich
piękność, która mogłaby zwrócić uwagę Sulejmana. Jeśli pojawiłaby się potencjalna rywalka,
koniecznie musiałaby znaleźć jakieś rozwiązanie.
Drugim miejscem, które Hürrem codziennie odwiedzała, była komnata sułtanki Hafsy.
Całowała jej dłonie i przykładała do czoła. Pytała o jej zdrowie.
– Czy Sułtanka Matka ma jakieś życzenie?
Odpowiedź kobiety zawsze brzmiała tak samo.
– Spokój państwa i naszego syna sułtana. Niech trwają jego rządy, zdrowie i szczęście.
Kobieta wiedziała, że Sulejman był szczęśliwy w ramionach Hürrem. A Hürrem dobrze
wywiązywała się ze swojej powinności. Sprawiała, że sułtan Sulejman był uskrzydlony
szczęściem.
Pewnego wieczoru młody padyszach, całując ją i delektując się zapachem Hürrem,
popijając wino z jej rąk, tak zaczął:
– Wiesz, Hürrem…
Haseki spojrzała na sułtana czarującymi, odbierającymi mu rozum oczami, jakby chciała
powiedzieć: „Słucham”.
– Dziś w Dywanie Piri Mehmed Pasza powiedział coś takiego, że nie wiedziałem, czy
powinienem się śmiać, czy zdenerwować.
– Nikt nie ma prawa denerwować mojego władcy, nawet wielki wezyr. Cokolwiek
powiedział, pewnie żartował.
Właściwie była ciekawa, ale nie było w jej stylu demaskowanie się i wołanie: „Co
powiedział? Co powiedział?”. Prędzej czy później padyszach jej to zdradzi. Powoli Hürrem
opanowała sztukę skłaniania go do mówienia.
– Ja też tak pomyślałem. Piri Pasza jest już stary, jednak język wilka morskiego jest
niepokorny. Nic nie umknie jego oczom.
Padyszach wziął kolejny łyk wina. W miejsce przekąski Sulejman ucałował ponętne,
różowobiałe, nagie ramiona Hürrem.
– Omawiając w Dywanie pewną kwestię, powiedzieliśmy wezyrom i paszom, że
przygotowania bardzo nam się podobały i jesteśmy pełni podziwu. Na to Piri Pasza postąpił krok
do przodu. – Próbując sobie przypomnieć słowa Paszy, padyszach zamilkł na chwilę, po czym
podjął: – „My, którzy służąc naszemu padyszachowi i Państwu Osmańskiemu, staramy się
w niczym nie uchybić, staliśmy się bardzo szczęśliwi, odkąd na drodze naszego pana pojawiła się
Hürrem Haseki. Teraz zarówno nasz sułtan, jak i państwo są szczęśliwi” – dokładnie tak
powiedział stary wilk.
– Czy z tego żartu mam zrozumieć, że was uszczęśliwiam, mój sułtanie?
W odpowiedzi Sulejman wziął Hürrem w ramiona i złożył na jej ustach gorący
pocałunek.
– Tak. Czy jeszcze ktoś nie dostrzegł mojego szczęścia? W każdym zakątku seraju
rozmawiają o tobie i cię chwalą. Wszyscy mówią o twojej urodzie. Jeśli czasem wydam ci się
pijany, to wiedz, że przyczyną tego nie jest wino, lecz miłość Hürrem i szczęście, które mi
ofiarowała.
Na te słowa Hürrem rozciągnęła usta w uśmiechu i podziękowała.
– Tylko sokolnik na ciebie narzeka, Hürrem Haseki.
Znów ten człowiek! Znów ten człowiek! Ibrahim, z którym Sulejman widuje się częściej
niż z nią. Pomimo zazdrości i gniewu, jakie w niej wzbudzał, dziewczyna zdziwiła się, jakby
nigdy wcześniej nie słyszała tego imienia.
– Kto taki, mój sułtanie?
– Ibrahim, mój sokolnik. Ibrahim, który przypomniał mi o waszych tradycjach.
Gdy Hürrem tego dnia zobaczyła sokolnika, ucałowałaby go.
Pewnego dnia bez uprzedzenia Sulejman wpadł z impetem do jej komnaty.
– Jaki dziś dzień? – zapytał.
– Czwartek.
– Nie o to pytam. Dzisiejszy dzień powinien być dla ciebie szczególny.
Dziewczyna nie zrozumiała.
– Dla mnie tylko jeden dzień jest szczególny. To dzień, w którym Jego Wysokość Sułtan
obdarzył mnie miłością.
„Jak ona pięknie mówi – pomyślał padyszach. – Kilkoma słowami potrafi odebrać mi
rozum”. Pogłaskał falujące włosy dziewczyny.
– My też tego nie wiedzieliśmy. Ibrahim mi o tym przypomniał. Podobno dziś Boże
Narodzenie?
Hürrem nagle posmutniała.
– Szykuj się – powiedział radośnie sułtan Sulejman.
– Co Jego Wysokość Sułtan chce, abym zrobiła?
– Idziesz do kościoła, Hürrem. Czy nie jesteś chrześcijanką? Musisz iść na
bożonarodzeniową mszę.
Hürrem nie mogła uwierzyć własnym uszom. Do kościoła? W jednej chwili z oczu
popłynęły jej strumienie łez. Nie zważając na zasady, wśród zdziwionych spojrzeń osłupiałych
z wrażenia służących objęła Sulejmana i wyszeptała:
– Minęło tyle czasu… Tyle czasu…
Ile to już lat minęło, odkąd ostatni raz była w kościele? Trzy? Pięć? A może, tak jak jej
się wydawało, sto? Obsypując Sulejmana deszczem dziękczynnych pocałunków, powiedziała:
– Wiedziałam, ale nie miałam odwagi o tym wspomnieć.
– To nie do przyjęcia. Szybko, przygotuj się. Sulejman do meczetu, Hürrem do kościoła.
Tego dnia Hürrem po raz pierwszy ucałowała dłoń Sulejmana z prawdziwą
wdzięcznością. To było dziwne.
Szybko się wyszykowała. Na wierzch włożyła wielką, czarną pelerynę z kapturem. Nie
chciała, aby ktokolwiek ją rozpoznał. Gdy zaczynało się ściemniać, powóz zostawił ją przed
bizantyjskim kościołem w Balacie36. Nagle jej serce ścisnął strach, że może się zgubić, ale
najpierw w tłumie przed kościołem dojrzała Dżafera, a później incognito dowódcę czauszy
i kilku strażników. To znaczyło, że jej ukochany sułtan podjął wszelkie działania, aby Hürrem
czuła się spokojna i bezpieczna.
Po raz pierwszy po wielu latach Hürrem modliła się nie do pękniętej ikony, którą
wyciągała ze swojego tobołka, ale w pochodzącym z czasów Cesarstwa Wschodniorzymskiego
kościele, wpatrując się w zdobiący ołtarz wizerunek Jezusa na krzyżu i Najświętszej Panienki,
ułożony z różnokolorowych szkiełek.
„Jezusie, nasz Ojcze, i ukochana Maryjo, Matko nasza. Spójrzcie, przyszłam. Poznajecie
mnie? Aleksandra… Córka popa Nikoli z Rusi… Aleksandra z matki Ilony…”. Uciszyła się
w myślach, jakby w oczekiwaniu na odpowiedź z niebios. Gdyby ktoś zsunął kaptur ukrywający
w ciemnościach jej twarz, ujrzałby wypływające z jej oczu wielkie potoki łez.
Zapaliła świece w podzięce za to, że spodobała się sułtanowi Sulejmanowi.
„Wybaczcie mi. Nie dotrzymałam słowa. Jezusie, nasz Ojcze, i ukochana Maryjo, Matko
nasza, nie mogę zapalić Wam miliona świec, ale niech każda z tych świec nie będzie jedną, lecz
tysiącem”.
Gdy pod wspaniałą kopułę kościoła wznosiła się pełna uczucia melodia hymnu Ave
Maria, ona wciąż się modliła.
„Teraz nazywają mnie Hürrem. Niektórzy mówią o mnie ruska odaliska. Dla nich jestem
ruską faworytą sułtana Sulejmana. Miejcie mnie w swojej opiece. Sprawcie, aby nie czekała mnie
przyszłość na wzór przyszłości Gülbahar. Nie pozwólcie, żebym utraciła miejsce przy boku
sułtana Sulejmana. Nie szczędźcie mi miłości osmańskiego władcy”.
Odbijający się echem w jej głowie własny głos przycichł na chwilę. Czy poruszała
ustami? Nie wiedziała. Mokrymi od łez oczami wpatrywała się w posąg Maryi mającej
w ramionach małego Jezusa. Hürrem wydawało się, że pełna spokoju Maryja uśmiecha się do
niej. Głos jej serca zabrzmiał ponownie: „Najukochańsza Matko Maryjo, jestem tą samą małą
dziewczynką, która w wiejskim domu każdego wieczoru przed pójściem spać przyklękała przed
tobą i się modliła. Dziękuję Ci za to, że zawsze wysłuchiwałaś moich modlitw. Teraz mam
jeszcze jedno życzenie, Matko Maryjo. Wypełnij moje ramiona. Daj mi synów. Obdarz mnie
pomyślnością. Przesądź o tym, że tron i korona państwa osmańskiego przypadną synowi Hürrem.
Jezusie, nasz Ojcze, wynieś na tron syna Hürrem, córki wiejskiego popa Nikoli”.
Tego wieczoru Hürrem wróciła do pałacu przepełniona wewnętrznym spokojem
i oczyszczona. Sulejman jej oczekiwał. Objęła go z wdzięcznością, po czym zaczęła głaskać jego
ciało, odwodząc go od zmysłów. Jednak sułtan powoli się od niej odsunął.
– Tę noc poświęćmy nie na miłość, lecz na modlitwę, Hürrem. Ty módl się na swój
sposób, a ja na swój. W swoich modlitwach nie zapomnij wspomnieć o mnie, państwie
osmańskim i wojsku. Módl się za zwycięstwa naszych żołnierzy.
Dopóki nie zapadła w sen, modliła się za wszystko i rozmyślała. Szczególnie o sokolniku
Ibrahimie. Zapisała sobie w myśli imię tego mężczyzny, który spędzał z padyszachem więcej
czasu niż ona sama. Mężczyzna, umożliwiając jej pójście do kościoła w Boże Narodzenie,
pokazał, jak duży wpływ ma na Sulejmana. Była to w pewnym sensie wiadomość dla Hürrem,
aby uważała pod nogi. Nie był to dobry znak.
„Jezusie, nasz Ojcze – modliła się tamtej nocy, zapadając w sen. – Tak, wiem, to dzięki
temu mężczyźnie mogłam do Ciebie przyjść, ale on jest niebezpieczny. Nie pozwól, ażeby
zwrócił Sulejmana przeciwko mnie. Spraw, aby Ibrahim popadł w niełaskę padyszacha. Tylko ja
powinnam mieć wpływ na sułtana Sulejmana. Padyszach powinien słuchać jedynie Hürrem.
Tylko mnie i nikogo innego”.
XXXII
Wiosna 1522
Wszędzie mówiło się już o miłości sułtana Sulejmana i ruskiej odaliski Hürrem.
W haremie, Dywanie, Enderunie, koszarach wojskowych, domach paszów, wezyrów i agów,
łaźniach dla kobiet i stambulskich winiarniach – mówiono tylko o tej miłości. Ich uczucie było
niczym z baśni o Keremie i Asly, Jusufie i Zulejce, Ferhacie i Szirin37. Młody padyszach dzielił
czas pozostały mu po wypełnieniu obowiązków państwowych na dwa – pomiędzy swoje dwie
miłości, Hürrem i polowania.
Hürrem wpadała w gniew, ilekroć Sulejman zabierał sokolnika Ibrahima i wyruszał z nim
na polowanie. Co prawda padyszachowi towarzyszyło również wielu paszów, wezyrów
i urzędników państwowych, ale fakt, że Sulejman i Ibrahim spędzają razem czas, wystarczył, aby
Hürrem kipiała ze złości.
Hürrem, pociągnąwszy za język haremowego agę, zdobyła kilka informacji. Mężczyzna
był chorwackim poturczeńcem.
– Ci Chorwaci bardzo nie lubią Serbów – powiedział między wierszami Sümbül Aga.
– Co mnie to obchodzi, Sümbülu Ago? Jak chcą, mogą ich lubić, jak nie, to nie.
– Myślałem, że to ważna informacja. Jak widać, myliłem się.
– Co w tym takiego ważnego? Powiedz, niech się dowiem.
– Serbowie to naród słowiański, Hürrem Haseki.
Czarnoskóry mężczyzna utkwił swoje czarne oczy w twarzy Hürrem, szukając jakiejś
reakcji, ale nic nie zauważył. Haseki od razu pojęła wagę tej sprawy, ale nie dała tego po sobie
poznać.
– Podczas migracji plemion część Słowian przekroczyła rzeki Dunaj i Sawę, dotarła do
wybrzeży Adriatyku i tam się osiedliła. Ten lud to właśnie Serbowie. Są to Słowianie
południowi. Serbowie to twoi krewniacy, Hürrem.
Twarz Hürrem wciąż pozostała bez wyrazu.
Gdyby Sümbül Aga nie wiedział, jak mądra i bystra jest dziewczyna, pomyślałby, że
w dalszym ciągu nie rozumie. Haremowy aga przysunął się do niej i szepnął lisim głosem:
– Chodzi o to, że obawiałem się, że Chorwaci, którzy nie lubią Serbów, nie lubią też
Rusinów.
– Cóż to za słowa, Sümbülu Ago? Wystarczy nam miłość naszego pana. Po cóż nam ten
Chorwat? Ponadto kto ma prawo podważać intencje przyjaciela naszego władcy?
Gdy Hürrem zauważyła, że zupełnie jak sułtan Sulejman, mówiąc o sobie, zaczęła mówić
„my” zamiast „ja”, przez jej twarz przemknął uśmiech. Wszyscy zajmujący w pałacu osmańskim
wysokie stanowiska i wysokiego rodu tak mówili. Zwłaszcza wtedy, gdy porzuciwszy
porozumiewanie się na migi, znajdowali odwagę, żeby przemówić. Skoro i ona dołączyła do
elity, musiała stosować się do zasad.
Sümbül Aga odczytał uśmiech malujący się na twarzy dziewczyny jako oznakę spokoju
i tego, że nie bierze Ibrahima na poważnie. Jednak mylił się. Hürrem bardzo poważnie traktowała
chorwackiego poturczeńca Ibrahima. Stała się bardzo czujna. Szczerze mówiąc, od pierwszego
dnia pobytu w haremie Hürrem była czujna wobec wszystkiego i wszystkich, którzy mogli stanąć
między nią a sułtanem Sulejmanem. Odkąd dowiedziała się, że godzinami rozmawia
z padyszachem w pawilonie Mehmeda Zdobywcy, jedynym miejscu w pałacu z dwóch stron
wychodzącym na morze, jej czujność wobec sokolnika Ibrahima była wzmożona.
– Co jeszcze wiesz?
– Mówią, że jest synem włoskiego rybaka i Chorwatki. Urodził się w Pardze. Jako
dziecko został przywieziony do imperium w ramach dewszirme. Nikt nie zna jego prawdziwego
imienia. Z jakiegoś powodu nasz pan w okresie, gdy był bejlerbejem, przeniósł go do Manisy.
Tam został oddany bogatej wdowie. Ponieważ był bardzo przystojny, kobieta nadała mu imię
Ibrahim.
– Był na służbie u tej kobiety?
– Tak. Z czasem Ibrahim zaczął zarządzać domem, winnicami i ogrodami kobiety,
świadcząc jej usługi wszelkiego rodzaju…
Hürrem przerwała haremowemu adze, pytając sugestywnym głosem:
– Usługi wszelkiego rodzaju?
Gdy ujrzał w oczach Hürrem błysk niegrzecznej dziewczynki, na twarzy mężczyzny
pojawił się uśmiech. Wielkie usta rozchyliły się, odsłaniając na chwilę jego białe zęby.
– Tego nie wiem. Był młody i przystojny. Kobieta natomiast od wielu lat była wdową.
Czy ogień i proch mogą stać obok siebie? Pewnie coś było na rzeczy. Ale to ich grzech, ja nic nie
wiem.
Hürrem z zadowoleniem pokiwała głową, zastanawiając się, czy pewnego dnia ta
informacja okaże się użyteczna.
– Ibrahim stał się bardzo sławny. Wszyscy bogacze, agowie wystawali pod drzwiami
kobiety, prosząc, aby im go oddała. Ale kobieta była nieprzejednana. Pochwały pod adresem
Ibrahima doszły do uszu naszego pana. Pewnego dnia udał się do winnicy, w której pracował.
Zapoznał się z Ibrahimem. Bardzo spodobała mu się bystrość i pracowitość chłopaka. Pasowali
do siebie. Zapałali do siebie sympatią. Ostatecznie kobieta, choć niechętnie, ale zgodziła się
oddać Ibrahima księciu. W końcu nie należy odmawiać następcy tronu. Od tego dnia Ibrahim stał
się bliskim towarzyszem naszego pana. Jak to powiedzieć… Są sobie bliscy jak przyjaciele. Są
sobie bliscy jak bracia.
Sümbül zrobił przerwę, żeby odetchnąć.
– Gdy nadszedł dzień, w którym sułtan Selim Chan odszedł z tego świata, nasz pan co
koń wyskoczy przybył do Stambułu, aby państwo nie pozostało bez władcy. Domyśl się, kto mu
towarzyszył…
– Ibrahim… – powiedziała powoli Hürrem.
Aga pokiwał głową.
– Dwóch jeźdźców. Sułtan Sulejman i sokolnik Ibrahim. Wezyrowie i agowie, którzy
wyszli, aby ich przywitać, stali w osłupieniu.
Sümbül starał się oszacować, jakie wrażenie wywarły na dziewczynie jego słowa. Nie
znalazłszy żadnego znaku, ponownie pochylił się nad jej uchem.
– Mówią, że nasz pan nie podejmuje decyzji, nie poradziwszy się Ibrahima – oznajmił
i rozejrzał się wokoło. Upewniwszy się, że w pobliżu nie ma nikogo, wyszeptał: – Oby nikt tego
nie usłyszał. To zbędne. Powtarzam tylko to, co wiem.
To dało jej do myślenia. Jeśli byli tacy, którzy mówili, że: „Nasz pan nie podejmuje
decyzji, nie poradziwszy się Ibrahima”, oznaczało to, że ta ich bliskość niektórym przeszkadzała.
Co mogło też świadczyć o tym, że Hürrem ma w pałacu cichych sprzymierzeńców. Kim byli?
Koniecznie musi się dowiedzieć. „Ale teraz nie straszmy mężczyzny, pytając go jeszcze o to, bo
się spłoszy”, postanowiła.
Haremowy Aga ponownie się rozejrzał.
– Wiesz, jak wezyrowie nazywają sokolnika? – zapytał.
Gdy Hürrem pokręciła głową, Sümbül Aga, przewracając oczami, stwierdził:
– Wybraniec Ibrahim, mawiają. Wybraniec Ibrahim.
Od pewnego czasu sułtan Sulejman miał oprócz Wybrańca Ibrahima innego towarzysza
polowań – Hürrem.
Właściwie poszło jej to jak z płatka. Od dnia, w którym postanowiła, że nie pozostawi
sułtana samego z Ibrahimem podczas polowań, stworzyła mistrzowski plan. Z równą perfekcją
wprowadziła go w życie. Propozycja nie wyszła od niej, lecz od padyszacha.
Gdy pewnego razu po powrocie z polowania Sulejman ją objął, Hürrem natychmiast
pojęła, że coś go trapi.
– Czyżby, nie daj Boże, stało się coś, co zmartwiło mojego sułtana?
– Przez trzy dni nie upolowaliśmy nawet jednego zająca.
Hürrem spojrzała na padyszacha, nie dowierzając.
– Podczas gdy cały świat sławi talent mojego sułtana do polowań, chyba nie oczekujecie,
że uwierzę w te słowa?
– Uwierz, nie upolowaliśmy nawet jednego zająca. Co prawda wróciliśmy z kilkoma
dzikami i jeleniem, ale nikt nie miał szczęścia ustrzelić zająca. Co na to powiesz, najpiękniejsza
z pięknych?
– Powiem, że nasz pan raczy żartować albo…
Padyszach zauważył, że Hürrem w ostatniej chwili przerwała.
– Albo? – Dał jej do zrozumienia, że chce, aby dokończyła myśl.
– Albo… Mój władca sprawdza nas – swoją niewolnicę…
Gdy Sulejman pokręcił głową, Hürrem podjęła decyzję, że nadszedł już czas, aby przejść
do sedna.
– W takim razie… Proszę mi wybaczyć, ale przyjaciele towarzyszący w polowaniu
mojemu Sulejmanowi na nic się zdają.
Padyszach bardzo się zdziwił.
– Powiedziałaś, że na nic się zdają, Hürrem?
– Tak. Czy w przeciwnym razie taki mistrz polowań jak mój władca wróciłby po trzech
dniach z pustymi rękami?
Sułtan, uśmiechając się pod wąsem, dał do zrozumienia, że nie wziął jej słów na
poważnie.
– Wszyscy są mistrzami polowań. Nie mają sobie równych.
– Ale nie znaleźli zająca.
Gdyby nie niesforny, dziecięcy uśmiech na twarzy dziewczyny, Sulejman mógłby się
obrazić. Jego brew, która na chwilę się uniosła, powróciła na swoje miejsce. Pół żartem, pół serio
zapytał:
– Skoro moi towarzysze nie znaleźli zająca, może Hürrem odnalazłaby miejsce, w którym
się ukrył?
– Oczywiście – odpowiedziała z tym samym niesfornym uśmiechem.
– Naprawdę? Jak byś to zrobiła?
– Oszukałabym zająca.
Sulejman się roześmiał.
– Ach, ty. Jak by ci się to udało?
– Tata Taczam mawiał: „Posłuchaj, Aleksandro. Nie lekceważ zająca tylko dlatego, że
jest mały. Gdy jego życie jest w niebezpieczeństwie, wywiedzie cię w pole. Gdy zwietrzy twój
zapach, choćbyś nie wiem, co robiła, nie wyjdzie z nory. Dlatego najpierw musisz ukryć swój
zapach, aby zając nie zauważył cię, dopóki się nie zbliżysz”.
Czasem wieczorami Hürrem opowiadała młodemu padyszachowi o tym, co przeżyła
z Taczamem Nojanem. Dla Sulejmana te przygody były jak baśń. Dlatego określenie „tata
Taczam” nie było mu obce.
Dziewczyna opowiedziała o sposobie kozackiego dżygita na zająca, jakby było to coś
zwyczajnego. Z jednej strony pochylała się nad robótką, z drugiej – mówiła takie rzeczy. Jej głos
nigdy nie brzmiał pouczająco. Hürrem już wiedziała, że Sulejman nienawidził, gdy ktoś się
wymądrzał.
Sułtan Sulejman i jego towarzysze polowania znali tysiące sposobów, aby skutecznie
wywabić zająca z nory, jednak w ciągu trzech dni żadna z tych sztuczek nie zadziałała.
– Jak ten twój ojciec Taczam ukrywał swój zapach?
– Braliśmy w ręce garść chrustu i paliliśmy go, a potem chodziliśmy w chmurze dymu…
Padyszach nagle przyłożył palec do ust Hürrem i przerwał jej w pół słowa.
– Chwileczkę, chwileczkę. Ciebie też zabierał na polowanie?
– Nauczył mnie też, jak napinać łuk.
– Niemożliwe. Napinałaś łuk i wystrzeliwałaś strzałę tymi pięknymi, delikatnymi
rączkami?
Hürrem poczuła się dotknięta tym pełnym niedowierzania pytaniem, ale nie dała tego po
sobie poznać. Pokiwała tylko głową.
– Jak ci się to udawało?
Hürrem odpowiedziała, starając się nie zanudzić mężczyzny. Nigdy się nie chwaliła. Co
więcej, wymyślała śmieszne sceny, jakby właściwie nic takiego się nie wydarzyło.
– Za pierwszym razem nie wiedziałam nawet, jak to się stało, że strzała wystrzeliła.
W rezultacie udało jej się stworzyć przed Sulejmanem obraz nie myśliwego, ale
niesfornej dziewczyny szwendającej się u boku górala.
Sulejman śmiał się do rozpuku.
– Jak napięłaś ten łuk? Jak go napięłaś? Opowiedz to jeszcze raz – domagał się
szczegółów.
Gdy Hürrem z radością podskoczyła i zaczęła pokazywać, jak napinała cięciwę, wziął
dziewczynę w ramiona, całując ją i głaszcząc.
– Koniecznie musisz pojechać z nami na polowanie – powiedział padyszach.
Starała się zrobić wszystko, żeby usłyszeć to zaproszenie, ale udało jej się sprawić
wrażenie bardzo zaskoczonej.
– Co? Ja?
– Oczywiście. Zobaczymy, jak nam pójdzie polowanie na zająca z pomocą chrustu.
– Ale ci wszyscy mężczyźni…
– Będzie cudownie. Podczas polowania pozostaniesz w przebraniu.
Tak też zrobiła. Włożyła męski strój, zakryła twarz i wyruszyła z nim na pierwsze
polowanie. Zadziwiła zarówno Sulejmana, sokolnika Ibrahima, jak i pozostałych agów i bejów.
Mistrzostwo, z jakim dosiadała konia, napinała cięciwę, mknęła za zwierzyną, obejmując za
szyję pędzącego jak wiatr rumaka i chowając twarz w jego grzywie, zdumiało wszystkich. Nawet
doświadczeni jeźdźcy byli pod wrażeniem. Szczególnie gdy za jej radą rozpalili chrust
i roztaczając wokół siebie chmury dymu, złapali jakieś trzy czy pięć zajęcy, humor padyszacha
znacznie się poprawił. Ale tym, co najbardziej rozradowało Sulejmana, była chwila, gdy Hürrem,
mknąc na koniu, ścigając się z wiatrem, wystrzeliła strzałę i zwaliła z nóg sarnę. Najpierw
wszyscy uczestnicy polowania westchnęli głośno: „Ooo!”, po czym rozległy się pełne podziwu
głosy: „Maszallah”.
Młody padyszach, który sukces ukochanej kobiety nagrodził oklaskami, odezwał się do
Ibrahima:
– Spójrz, sokolniku, taki młody dzieciak, a już stał się dla ciebie rywalem.
Ibrahim, podobnie jak wszyscy inni uczestnicy polowania, wiedział, że jeźdźcem, którego
padyszach nazwał „młodym dzieciakiem”, w rzeczywistości była Hürrem Haseki, ale udawał, że
nic nie wie, żeby za bardzo się nie spoufalać.
– Zawsze to powtarzam, mój panie. Nasz sułtan podejmuje najtrafniejsze decyzje.
Wybacz, nie spodziewałem się, że tak idealnie dobierzesz towarzyszy polowania.
Sprawiwszy padyszachowi radość tymi słowami, Ibrahim powoli zwrócił się w kierunku
Hürrem z uwagą przysłuchującej się ich rozmowie z grzbietu dosiadanego wierzchowca.
– Wybrani przez naszego pana nie są naszymi rywalami, jeśli już, to kompanami. Nie
będziemy konkurować ze sobą ani myślą, ani wiedzą.
Nawet przy niepełnej znajomości języka Hürrem zrozumiała płynącą z tych słów aluzję,
groźbę i wyższość, ale szczęśliwy Sulejman z zadowoleniem pokiwał głową. A może tylko udał,
że nie rozumie.
Twarz miała zasłoniętą, dlatego Ibrahim nie mógł dostrzec niechęci bijącej z jej oczu.
Gdyby ją zobaczył, zrozumiałby, że zyskał zaprzysiężonego wroga, i to wstrząsnęłoby nim do
głębi.
„Zobaczymy, Chorwacie – pomyślała Hürrem, puszczając konia kłusem. – Jeszcze się
przekonasz, jak wiele warta jest myśl i wiedza Hürrem. Czy sułtan będzie kierował się twoim
sądem, czy słowami ruskiej odaliski”.
Tej nocy sułtan Sulejman był jak burza namiętności. Długo patrzył dziewczynie w oczy.
Myślał o tym, jakim jest szczęściarzem. Jak wino spijał z jej ust piękny uśmiech. „To moja
kobieta – myślał – pełna miłości, płomienna i waleczna. Wie, jak przytulić i jak zabić”. Ibrahim
miał rację. Sulejman umiał dokonać wyboru. Tego dnia po raz kolejny zobaczył, jak słuszne było
wybranie Hürrem, a nie Gülbahar. Ujął dłonie dziewczyny. Nie mógł uwierzyć, że te
przypominające białą gołębicę ręce były wystarczająco silne, że potrafiły wypuścić strzałę
odbierającą życie. Ucałował je z miłością. A później wybuchła trwająca aż do świtu burza
namiętności.
Ale sprawy nie układały się po myśli Hürrem. Padyszach nie zrezygnował z nocnych
rozmów z Ibrahimem w pawilonie Mehmeda Zdobywcy, z którego widok roztaczał się z jednej
strony na zielone wyspy na morzu Marmara, a z drugiej – na wyjątkowe piękno Bosforu. Wiele
nocy spędziła Hürrem, siedząc naprzeciwko trzaskającego w kominku ognia, gdzie kipiąc ze
złości, czekała na Sulejmana. Ale nie dawała za wygraną, nie pozwoliła, aby pokonał ją sen.
Nikomu nie pokazywała, jaka była zła i zawiedziona. Gdy tylko wracał padyszach, rzucała mu
się w ramiona i obsypywała go deszczem pocałunków. Ani razu się nie poskarżyła: „Czyżby mój
pan się mną znudził, że więcej czasu spędza ze swoim ulubieńcem Ibrahimem?”. Pewnej nocy
zapytała siebie: „Czego chcesz? Miłości czy władzy?”. I sama sobie odpowiedziała: „Potęgi
i władzy!”. Jednak władza, podobnie jak miłość, wymagała cierpliwości. „Skoro tak, będę
cierpliwa”, przyrzekła sobie. Władza warta jest tej goryczy.
XXXIII
Tej zimy wieści przychodziły jedna za drugą. Pałac, który nie mógł otrząsnąć się
z cierpienia po tym, jak książę Mahmud odszedł, nie dożywszy dziewiątej zimy, kipiał teraz
radością.
– Sułtanko Matko – powiedziała Hürrem nieśmiało. – Coś nam się stało.
Zanim jeszcze Hürrem zaczęła mówić, widząc jej onieśmielenie, staruszka domyśliła się,
czym jest to coś, ale mimo to zapytała:
– Co się stało, dziecko? Czyżbyś była chora?
Hürrem wbiła oczy w podłogę i nie podnosiła głowy. Jej twarz była kredowobiała.
– Powiedz, dziecko. Co ci jest?
– Chyba się przeziębiłyśmy – odparła.
– Coś jeszcze?
Nastąpiła cisza, po czym Hürrem, ledwie słyszalnym głosem wyjąkała:
– I jeszcze… coś… mi… się… spóźnia… Sułtanko Matko.
Sułtanka Matka od tak dawna z wielkim niepokojem oczekiwała tej wiadomości.
– Jesteś pewna? Jak długo?
Hürrem pokiwała głową.
– Już prawie dwa miesiące.
Sułtanka Hafsa natychmiast klasnęła w dłonie i przywołała służące.
– Niezwłocznie wezwijcie akuszerki.
Na wieść o tym, że odaliska jest w ciąży, harem ogarnęło niespotykane poruszenie.
W końcu akuszerki wzywała sama Sułtanka Matka. Gdy jakaś odaliska zachodziła w ciążę,
sułtanka Hafsa ograniczała się do odwiedzenia jej. „Niech Bóg da ci szczęśliwy poród”, modliła
się. To wszystko. Tym razem była bardzo poruszona. Hürrem nie przypominała innych odalisek.
Teraz była drugą kobietą w seraju, drugą kobietą po matce padyszacha. Odkąd sułtan Sulejman
zaprosił ją do swojej alkowy, nie powąchał innej róży poza Hürrem. Aż do wysłania Gülbahar do
Manisy ból padyszacha po śmierci księcia łagodziły harce księcia Mustafy. Teraz natomiast
zastąpiły je miłość, uśmiechnięta twarz, nieposkromione głębokie oczy Hürrem i jej pieśni, które
próbowali wyśpiewywać razem.
Przybiegły akuszerki. Gruntownie przebadały Hürrem Haseki, którą sułtanka Hafsa
ułożyła na sofie, układając jej pod plecami poduszki. Nastawiwszy uszu, próbowały usłyszeć
w jej brzuchu jakiś dźwięk. Podczas gdy Hürrem i sułtanka Hafsa z niecierpliwością czekały na
ich diagnozę, kobiety odeszły na bok i szeptały coś między sobą ukradkiem, a następnie
przystąpiły do ponownego badania. Hürrem z niepokojem patrzyła na kobiety, które pochylone
nad jej brzuchem dotykały go i delikatnie kiwały głowami. Czy coś było nie tak? „Jak to
możliwe?”, pomyślała. Merzuka postawiła diagnozę. Czy jeszcze dziś rano nie mówiła swojej
pani, że dziecko zaczęło się ruszać? W takim razie co się działo? Dlaczego akuszerki nie
przekazują dobrej wiadomości?
Hürrem już dawno domyśliła się, że jest w ciąży. Ale nikomu się nie zwierzyła, dopóki
nie była pewna. „Boże – nieustannie mówiła do siebie – Najświętsza Matko Maryjo, dałaś mi
dziecko. Dziękuję ci”.
Jednak w niedługim czasie problemy z żołądkiem stały się nie do ukrycia. Merzuka
podejrzliwie obserwowała każdy jej ruch.
– Moja pani chyba ma zachcianki – powiedziała bez ogródek.
Hürrem również czuła ruchy w brzuchu, gdzieś w pobliżu łona. Coś jakby mrowienie.
Całymi nocami myślała tylko o tym, że nosi w sobie życie. Najpierw się przestraszyła. Było to
dla niej zupełnie nowe uczucie. Mało się modliła o to, aby zostać matką? Bóg wreszcie
odpowiedział na jej modlitwy. Nocami, masując się po brzuchu, pieściła dziecko. Próbowała się
do niego przyzwyczaić, dać mu ciepło. Wraz z Sulejmanem powołała na świat nowe życie.
Z władcą świata Sulejmanem. Czy mógł istnieć wspanialszy cud? Urodzi księcia, a kiedy
nadejdzie czas, książę zostanie padyszachem.
Skrupulatne badanie akuszerek wyczerpało cierpliwość sułtanki Hafsy.
– Cóż to za długie badanie? Dlaczego nie potraficie podjąć decyzji?
Naczelna akuszerka wyprostowała się. Najpierw skierowała na Hürrem swoje puste
spojrzenie. Podczas gdy pozostałe akuszerki wciąż badały jej brzuch, nieruchoma jak ściana
twarz głównej akuszerki poruszyła się. Jej spojrzenie złagodniało. Spojrzała na Hürrem
z łagodnym uśmiechem. Kobieta odwróciła się do Sułtanki Matki.
– Sułtanko Matko, mam dobre wieści – odezwała się w końcu. – Wasz syn sułtan znów
zostanie ojcem. Pani Hürrem jest w blisko trzecim miesiącu ciąży.
Podczas gdy Hürrem przepełniały okrzyki radości, sułtanka Hafsa podniosła się i ruszyła
w jej stronę. Powinna się cieszyć czy bać? Oczywiście cieszyć się, że jej syn będzie miał jeszcze
jedno dziecko. Ponadto kochała tę dziewczynę. Hürrem, która sama była jeszcze dzieckiem, za
kilka miesięcy zostanie matką. Matką jej wnuka. Ale co się stanie, jeśli będzie to chłopiec?
Dwóch książąt do jednego tronu oznaczało niebezpieczeństwo, a nawet śmierć. Ile
cierpienia nieszczęsnych książąt widział ten pałac. Ojcowie zabijający synów. Książęta
występujący przeciw ojcu. Czy przez lata nie starała się uchronić Sulejmana, aby nie spotkało go
żadne nieszczęście z rąk ojca? Myślała, że zemdleje ze strachu, gdy pewnego dnia jej mąż Selim
Chan wezwał Sulejmana do Stambułu. Skąd mogła wiedzieć, że padyszach chciał, żeby został
w Stambule i stanął na czele państwa, podczas gdy on wyruszał na wyprawę? Nikt nie miał
pojęcia o strachu, w jakim żyła Hafsa.
Teraz sprawy znowu się komplikowały. Jeśli Hürrem również urodzi syna, będzie
uważała księcia Mustafę, syna Gülbahar, za rywala. Tak, szczęście uśmiechnęło się do Mustafy.
To on był najstarszym synem. To jemu należał się tron. Tylko czy młodszy książę posłucha tego
szczęścia? A gdy przyjdzie czas, by Mustafa zasiadł na tronie, czy wówczas jej starszy wnuk
pozostawi przy życiu księcia, syna Hürrem? Taki był porządek świata. Był przerażający, ale tak
trwała dynastia Osmanów od czasów Zdobywcy. Państwo było wieczne. Gdy było to konieczne,
ojciec, syn lub brat miał prawo przelać za nie krew.
„Ach!”, kobieta westchnęła w duszy ze zgrozą na myśl o przyszłych wydarzeniach. Ale
teraz nie czas, aby to rozważać. „Zostaw to, Hafso – powiedziała do siebie. – Spójrz, ta sierota
Hürrem nosi dziecko twojego syna. Przestań, niech przeżywa szczęście. Poza tym nic nie
wiadomo. Może urodzi się dziewczynka”.
Sułtanka Hafsa próbowała się uśmiechnąć, rozpraszając swoje myśli pełne niepokoju.
Z kieszeni kaftana wyciągnęła sakiewkę i rzuciła ją głównej akuszerce. Kobieta złapała ją,
ucałowała i przyłożyła do czoła. Pomodliła się za szczęście ojca, dziecka i matki.
Sułtanka Matka podeszła do wezgłowia łóżka i schyliwszy się, chciała ucałować Hürrem.
Dziewczyna uprzedziła ją, wstała i objęła. W oczach Hürrem fruwały motyle szczęścia. Były
w nich też duma i wdzięczność. Źródła jej niebieskozielonych oczu wypełniły się. Były to łzy
szczęścia.
Wzięła w ramiona obejmującą swoją talię dziewczynę. Całując czoło Hürrem, poczuła, że
jej oczy napełniają się łzami. Czyżby to były łzy szczęścia? „Jak wiele czasu minęło – pomyślała
nagle sułtanka Hafsa. – Zapomniałam już nawet, jak płakać ze szczęścia”.
– Bądź szczęśliwa, Hürrem – powiedziała wolno. – Daj mi powód do dumy. Daj mojemu
synowi sułtanowi zdrowie i szczęśliwe dziecko. Mam nadzieję, że przed twoim dzieckiem
szczęście stanie otworem, jak stanęło przed jego matką.
Hürrem z prawdziwą wdzięcznością trzykrotnie ucałowała dłonie kobiety i trzykrotnie
przyłożyła je do czoła. Pomarszczone dłonie Sułtanki Matki stały się mokre od łez dziewczyny.
Na włosy Hürrem również spadła spływająca po policzku kobiety pojedyncza kropla.
– To wy otworzyłyście mi drogę do szczęścia, Sułtanko Matko – wyszeptała. – Moja
matka Gül, mój różany pąk, która przygarnęła dziewczynę wyrwaną z jej ojczyzny. Moja siostra
Aj Bala, która przysłała mnie tutaj ze słowami: „Ruszaj i znajdź swoje szczęście”. I piękna
matka, pana mojego serca, ojca mojego dziecka, mojego Sulejmana, Sułtanka Matka. Gdyby nie
wy, szczęście nie uśmiechnęłoby się do nieszczęsnej Hürrem.
Kobieta z miłością patrzyła w mokre od łez oczy Hürrem. Rąbkiem chusteczki osuszyła
jej policzki.
– To Bóg daje i odbiera szczęście. To On zapisuje na naszym czole nasze przeznaczenie.
My jesteśmy jedynie Jego narzędziami. Gdyby nie napisał na twoim czole, że urodzisz dziecko
sułtanowi sułtanów Sulejmanowi Chanowi, cokolwiek byśmy zrobiły, byłoby to na próżno. Chcę
powiedzieć, Hürrem, że ty też jesteś narzędziem. Bóg wyznaczył cię, abyś urodziła dziecko
mojemu synowi sułtanowi. Odwagi, Hürrem, sprostasz temu.
Jeszcze przez chwilę głaskała włosy Hürrem, po czym się podniosła.
– Co tak stoicie?! Niech już teraz rozpoczną się przygotowania! – rozkazała. Z jej głosu
zniknęły miłość i współczucie, a ich miejsce zajął ten opanowany i surowy ton. – Pani Hürrem da
mojemu synowi sułtanowi dziecko. Musicie zapewnić jej spokój i dobrze o nią zadbać. Niech
każdej nocy akuszerka pełni wartę w jej komnacie. Jeśli zajdzie taka potrzeba, postawcie
w gotowości nadwornego medyka. Niech zostaną jej przydzielone nowe służące. Uważajcie na
to, co je i pije. Codziennie informujcie nas o stanie zdrowia Hürrem i jej dziecka.
W pełnym szczęścia i radości uścisku dwie ważne sprawy nie umknęły Hürrem. Mówiąc
o niej, Sułtanka Matka nie powiedziała już „haseki”. Nazywając ją „pani Hürrem”, umieściła ją
na innej pozycji. Nie mogła określić, co to za pozycja, ale wydawała jej się bliższa
i serdeczniejsza niż godność haseki. Druga była ważniejsza. Sułtanka Hafsa cały czas mówiła, że
Hürrem urodzi „dziecko”. Równie dobrze mogła powiedzieć, że „Pani Hürrem urodzi naszemu
sułtanowi syna”, ale nie zrobiła tego. Dlaczego? Odpowiedź uderzyła Hürrem niczym
wymierzony policzek. „Ona się boi, że urodzę chłopca”. Oczywiście wiedziała, że jeśli Hürrem
urodzi syna, stanie się on rywalem Mustafy.
„Kto słyszał, aby strach stanął na drodze przeznaczenia, babciu?”, pomyślała. Tak
właśnie. Sułtanka Hafsa już niedługo miała zostać babką jej syna. „Kości zostały rzucone –
przeszło jej przez myśl. – Urodzi Sulejmanowi syna. Na tronie osmańskim zasiądzie syn Hürrem,
nie Gülbahar. Przyrzekam, że tak się stanie”.
„Hürrem jest w ciąży! Hürrem jest w ciąży!” – te słowa w jednej chwili obiegły cały
pałac. Ani Hürrem, ani sułtance Hafsie nie przypadło w udziale przekazanie pomyślnej wieści
sułtanowi Sulejmanowi. Młody padyszach był właśnie w dokach w Złotym Rogu, gdzie
podziwiał nowo ukończoną galerę. Dobrą wiadomość dostał od sokolnika Ibrahima.
W pewnej chwili zbliżył się do nich jakiś człowiek i wyszeptał coś na ucho Ibrahimowi.
Sokolnik nie wyglądał na zdziwionego. Podszedł do rozmawiającego z kapitanem sułtana
i powiedział:
– Gratulacje, mój panie.
Padyszach, który właśnie omawiał ryzyko zmniejszenia sterowności galery przez
ogromne rozmiary jej żagli, zdziwił się. Odwrócił głowę i pytającym wzrokiem spojrzał na
przyjaciela.
Ibrahim natychmiast skłonił się pokornie i ucałował skraj szaty padyszacha.
– Niech Bóg da ci długie życie, a twoje państwo uczyni wiecznym. Niech twoje nasienie
wyda obfity plon. Niech mnoży się twoje potomstwo.
– Co ty opowiadasz, sokolniku?
– Mój sułtan niebawem ponownie zostanie ojcem. Gratulacje.
„Moja Hürrem! – Okrzyk szczęścia zabrzmiał w duszy Sulejmana. – Dziewczynka czy
chłopiec?”. Zauważył nagle, że to pytanie nie daje mu spokoju. Bóg już dwukrotnie obdarzył go
szczęściem posiadania syna. „Dziewczynka – pomyślał. – Czy tym razem Bóg ofiaruje nam
sułtankę? Musi być piękna jak Hürrem. Sułtanka o oczach, spojrzeniu i głosie równie czarującym
i upajającym co jej, o uśmiechu, którego zazdrościć jej będzie słońce”.
– Niech żyje potomek padyszacha! Niech żyje sułtan! –rozległ się okrzyk wąsatych,
odzianych w spodnie do kolan Lewantyńczyków, uwijających się jak mrówki na dziobie, rufie
i obu burtach. Wspinali się, a po chwili zjeżdżali z lin ciągnących się od żagli przymocowanych
do masztów tak wielkich, że nawet sześciu mężczyzn nie mogłoby ich objąć.
Oczy sułtana Sulejmana wypełniły się łzami. Kolejno obejmował się z wezyrami
i padyszachami. Poklepywał po plecach Lewantyńczyków, którzy podchodzili do niego, całując
jego dłoń.
Później wszyscy wrócili do pracy. Z jeszcze większym zapałem wtaczano ogromne
brązowe armaty do brzucha galery. Z łatwością, zupełnie jakby stały się lżejsze, wnoszono na
ramionach skrzynie z kulami.
W tej samej chwili od strony rufy rozległ się poruszający głos smagłego Lewantyńczyka:
Jeśli poproszę cię o uśmiech, o uśmiech,
Pozostali Lewantyńczycy przyłączyli się do tej pieśni. Silne męskie głosy niosły się
echem po spokojnych wodach Złotego Rogu. Melodii towarzyszyły krzyki mew krążących po
niebie.
Przez chwilę także Sulejman nucił tę szczerą pieśń śpiewaną dla niego i Hürrem.
Jeśli poproszę cię o uśmiech, o uśmiech,
Gdy Sulejman, odmówiwszy dziękczynną modlitwę, wrócił do haremu, był już późny
wieczór. Modlił się o zdrowie i długie życie dziecka, które niebawem weźmie w ramiona, oraz
o to, aby wyprawa, na którą miał wyruszyć, zakończyła się zwycięstwem. Wszedł do komnat
Hürrem. Uciszył służące, które zaczęły biegać w popłochu, chcąc powiadomić swoją panią
o przyjściu padyszacha. Cicho otworzył drzwi do sypialni Hürrem. Spała na wspaniałym łożu
ustawionym pod oknem. W środku nie było słychać innego dźwięku oprócz trzasku polan
płonących w wielkim kominku. Jej twarz była oświetlona wątłym światłem lampy ze skróconym
knotem. Malowały się na niej spokój, radość i uśmiech. „Nawet we śnie się uśmiecha”, pomyślał
Sulejman.
Zaczął wierzyć, że Hürrem jest jego błogosławieństwem. Była taka świeża i piękna. U jej
boku zapominał o troskach, smutku, utrapieniach i wojennych planach. Jego wnętrze napełniało
się spokojem i radością. „Czego więcej mężczyzna może chcieć od kobiety? – zapytał siebie. –
Potomka? To Hürrem również mu da”.
Mógł rozmawiać z Hürrem na każdy temat. Na przykład ostatnio wspomniał między
słowami o zapasach w Edirne, gdzie przed walką smaruje się ciała zawodników olejem.
Hürrem otworzyła szeroko oczy i wykrzyknęła:
– Jak to możliwe?! Jak zawodnicy mają walczyć, skoro ich ciała pokryte są olejem? Będą
się ślizgać.
– Właśnie na tym polega ich mistrzostwo, moja piękna. Dopóki nie zobaczą gwiazd…
Hürrem nie mogła się powstrzymać. Słysząc te słowa, zaczęła chichotać. Sulejman to
w niej właśnie uwielbiał: niepowstrzymywanie się, bycie sobą, niefrasobliwe rozmowy.
– Co znaczy „zobaczyć gwiazdy”? Czy walczą nocą?
Sulejman zaniósł się śmiechem.
– Niech cię Bóg błogosławi – powiedział, uspokajając się. – Jaką nocą? Oczywiście, że
walczą w dzień.
– W takim razie jak mogą zobaczyć gwiazdy?
– To takie powiedzenie. Mówi się tak, gdy pokonany zapaśnik leży na ziemi i patrzy
w niebo.
Tym razem to Hürrem ogarnęła wesołość.
– Zapaśnik, który ogląda gwiazdy – mówiła, wybuchając kolejnymi salwami śmiechu.
Jej radość była jak plusk potoku. Przynosiła człowiekowi świeżość i ukojenie.
– Nie oglądający, ale widzący gwiazdy. – Pomiędzy kolejnymi falami śmiechu Sulejman
starał się poprawić dziewczynę.
Gdy już się uspokoili, Hürrem zaczęła opowiadać, jak wyglądają zapasy w jej ojczyźnie.
– Co? Na zapasach też się znasz? Muszę powiedzieć, że Gülbahar miała szczęście.
Mogłaś złapać ją w kleszcze i powalić na ziemię matkę naszego księcia.
Jak mógł powiedzieć coś takiego? Padyszach pożałował swoich słów. Czy był to czas na
takie twierdzenia? „Grubianin”, skarcił się w duchu, ale nie stało się nic, czego się obawiał.
Hürrem, usłyszawszy z ust sułtana imię Gülbahar, poczuła się zbita z tropu, ale nie dała
tego po sobie poznać.
– Ależ skąd – powiedziała. – Co wasza niewolnica może wiedzieć o zapasach? Byliśmy
kiedyś na jarmarku z ojcem Taczamem. Tam je widziałam.
Sulejman podjął natychmiast:
– Chyba nie ma miejsca, do którego nie zabrałby cię ten twój ojciec Taczam.
Dziewczyna pokiwała głową i zaczęła opowiadać o zapasach, które oglądała.
– Poczekaj. Nie zrozumiałem. Musisz mi to pokazać – stwierdził Sulejman.
Hürrem podskoczyła i pokazała padyszachowi, jak zapaśnicy wzajemnie się przewracali
i ściągali na ziemię.
Zapasy padyszacha i jego faworyty w niedługim czasie zmieniły się w walkę namiętności.
– Pas! Pas! – Sulejman został pokonany. – Aha! Rzuciłaś mnie na ziemię. Zobaczyłem
gwiazdy.
Wspominając ten wieczór, Sulejman uśmiechnął się, patrząc na śpiącą spokojnie Hürrem.
W świetle kominka była taka czarująca.
Dziewczyna pogłaskała się po brzuchu, w którym rósł jego potomek, życie z jego życia.
Nachylił się. Jego usta dotknęły czoła dziewczyny. Gdy Hürrem otworzyła oczy, nie mógł
się powstrzymać. Ucałował jej senne powieki.
– Dotarła do mnie radosna wiadomość, Hürrem.
Dziewczyna z uczuciem objęła szyję mężczyzny.
– Sama chciałam powiedzieć o tym mojemu Sulejmanowi, ale w pałacu sułtana wieści
roznoszą się szybciej niż wiatr.
– W jakim pałacu? – Padyszach się uśmiechnął. – Nawet moi żołnierze dowiedzieli się
przede mną. W koszarach świętują.
– Czy nasz pan jest zły?
Padyszach uciszył Hürrem pocałunkami.
– Jak mogę gniewać się na tę, która nosi w sobie życie, Hürrem? Nasz pałac doświadczy
cudu. Słońce zrodzi słońce. Cieszyliśmy się, że mamy słońce, teraz będziemy mieli dwa.
Dziewczyna poprowadziła rękę Sulejmana do brzucha.
– Zobacz, zupełnie jakby się poruszało.
Sulejman nie mógł poczuć ruchów tego nowego istnienia, ale nie chcąc zranić Hürrem,
położył dłoń na jej gładkim brzuchu i długo go głaskał.
Błądząc palcami po włosach padyszacha, Hürrem odezwała się sennym głosem:
– Nasz książę już teraz jest nieznośny.
– Książę? A jeśli to sułtanka? Piękna jak ty…
– Nie – ucięła Hürrem, nie przestając bawić się włosami mężczyzny. – Hürrem da Jego
Wysokości Sułtanowi syna. Będzie przystojny jak tata. Czy istnieje ktoś równie silny, potężny,
sprawiedliwy, pełen dobra i miłości?
Pałac był tak zajęty ciążą Hürrem, że nikt nawet nie zauważył nagłego zniknięcia
haremowego agi Sümbüla. Pewnego dnia wyszedł przez pałacową bramę i już nie wrócił. Nikt
nie widział ani nie słyszał Sümbüla Agi. Ci, którzy wyruszyli na jego poszukiwanie, wracali
z pustymi rękami. Sümbül jakby zapadł się pod ziemię.
Na początku podejrzewano, że coś ukradł i uciekł. Jednak gdy pod jego łóżkiem
znaleziono osiem sakw pełnych skarbów, porzucono te przypuszczenia. Nie zabrał nawet swoich
pieniędzy. Zatem pewnego dnia wróci. Ale Sümbül nie wrócił.
Wraz z upływem dni żywiono coraz mniejsze nadzieje, aż w końcu całkiem o tym
zapomniano. To wydarzenie najbardziej zmartwiło Hürrem. Jak to możliwe? Jednego dnia
człowiek był, a drugiego nie? I tak szybko popadał w zapomnienie. Zupełnie jakby nigdy nie
przechadzał się tymi korytarzami, nie otwierał tych drzwi. To samo stało się z Despiną.
Wystarczył jeden dzień, aby wszyscy o niej zapomnieli. A Gülbahar? Wielka Mahidevran
Gülbahar Haseki, matka syna padyszacha, zanim dotarła do miejsca swojego wygnania, już
dawno przestała być przedmiotem pałacowych rozmów. Teraz Sümbül Aga. Zatem tak łatwo
było o kimś zapomnieć. A nie zostać zapomnianym? Co musiała zrobić, żeby zapisać się
w ludzkiej pamięci i nie przeminąć jak suchy liść?
„Dżafer, podobnie jak ja, jest smutny z powodu zniknięcia Sümbüla Agi – myślała. –
Zapewne i Dżafer doznał wiele bólu z powodu kija Sümbüla, ale mimo wszystko”.
– Nie smuć się, Dżaferze – powiedziała do czarnoskórego młodzieńca. – Obydwoje
niejednokrotnie dostaliśmy od niego solidne lanie, ale w końcu był twoim agą. My również
straciliśmy kogoś, kto prowadził nas za rękę.
Chłopak nic nie odpowiedział, tylko siedział ze wzrokiem utkwionym w dal. W pierwszej
chwili, gdy usłyszał o zaginięciu Sümbüla Agi, przed jego oczami pojawił się obraz
przerażającego olbrzyma – Taczama Nojana. „Czyżby Azrael wymierzył Sümbülowi karę za
razy, które dostała od niego jego pani?”. Wiedział, że nawet jeśli go o to zapyta, nie uzyska
odpowiedzi. Uniósł głowę i spojrzał na Hürrem. Ogień w czarnych jak węgiel oczach Dżafera
sprawił, że dziewczyna zmieniła zdanie.
„Nie, to wcale nie jest smutne – pomyślała. – Czy powinnam się smucić?”. Nagle to
pytanie przywiodło jej na myśl straszne wspomnienie, które wcześniej nie przyszło jej do głowy.
Owszem, straciła wsparcie, ale zniknął ten, który znał jej niebezpieczną tajemnicę. Tym
sposobem wymazała z życia wstydliwą przygodę. Ekaterina też o tym wiedziała, ale zgodziła się
przyjąć łapówkę. Poza tym, nawet gdyby coś powiedziała, kto by jej uwierzył?
Po wielu dniach na drugim brzegu przy ujściu rzeki znaleziono zwłoki czarnoskórego
olbrzyma z wielką głową. Ktoś rozpruł mu brzuch szablą.
XXXV
Hürrem o tym nie wiedziała, ale począwszy od tej nocy, świat chrześcijański miał już
zawsze nazywać ją Roksolaną. Osmańska oblubienica Hürrem znów zmieniła tożsamość.
Ketto sprawdził zapiski. Aby było jasne, kto jest autorem tego listu, który – nie wiadomo
kiedy – dotrze do rąk kompetentnej osoby w pałacu Księstwa Weneckiego, przyłożył
zaszyfrowaną pieczęć do wylanego na papier rozgrzanego czerwonego wosku. Miecz i tarcza.
1
tugra (osm. tuğra) – w islamie monogram, znak panującego monarchy, niekiedy
pełniący funkcję herbu, emblematu władców tureckich (wszystkie przypisy, jeśli nie oznaczono
inaczej, pochodzą od tłumaczki).
2
czausz (tur. çavuş) – herold, urzędnik dworski w Imperium Osmańskim.
3
baczmagi – wysokie buty z cholewami.
4
hotoz – rodzaj nakrycia głowy kobiet osmańskich.
5
Lala Kara Mustafa Pasza – wódz i polityk osmański, bejlerbej Damaszku, a następnie
wielki wezyr.
6
Zgodnie ze źródłami historycznymi Sokollu Mehmed Pasza prawdopodobnie był
z pochodzenia Serbem.
7
haram – w islamie: wszystko, co jest zakazane.
8
Dżoczi był najstarszym synem Czyngis-chana, ojcem Toka Temura.
9
Góra Kaf – w mitologii perskiej góra, na której mieszkają dżiny, dobre duchy i inne
mitologiczne stworzenia; obecnie synonim odległego miejsca.
10
oud (tur. ud) – instrument strunowy, nazywany arabską lub perską lutnią, bardzo
rozpowszechniony na Bliskim Wschodzie i w krajach basenu Morza Śródziemnego.
11
kanun (tur. kanun) – instrument strunowy przypominający cytrę, wykorzystywany
w tradycyjnej muzyce Bliskiego Wschodu.
12
Dżezwe (tur. cezve) – naczynie kuchenne służące do przygotowywania kawy
tradycyjnym sposobem „po turecku”.
13
kalfa – niewolnica w haremie tureckim, pokojowa, często pełniąca funkcję zarządczyni
haremu.
14
Słowo gül w języku tureckim oznacza różę, a beyaz – biały.
15
Maszallach (tur. Maşallah) – zwrot pochodzący z języka arabskiego, wyrażający
podziw, radość, dumę lub wdzięczność.
16
Falaka – pierwotnie perskie narzędzie karania fizycznego przypominające dyby,
unieruchamiające osobę, która była bita w stopy kijem, tzw. chłosta stóp (przyp. red.).
17
saz – instrument strunowy szarpany, kształtem przypominający lutnię o długim gryfie,
bardzo popularny w krajach Bliskiego Wschodu.
18
haseki – na dworze sułtańskim kobieta należąca do haremu, która dała władcy
potomka.
19
Słowo gül w języku tureckim oznacza różę.
20
Imię Mahidevran oznacza „zawsze piękna”.
21
Pochodzenie Mahidevran wzbudza wiele kontrowersji. Wiele źródeł historycznych
podaje, iż była Albanką.
22
Szach Ismail I – władca Iranu w latach 1501–1524, założyciel dynastii Safawidów.
23
Tumanbaj był ostatnim władcą Egiptu, pochodzącym z dynastii Mameluków.
Sprawował rządy w latach 1516–1517.
24
Kaffa (tur. Kefe) – stare miasto na Krymie. Siedziba osmańskiego namiestnika
prowincji (przyp. aut.).
25
Selim I Groźny nosił również przydomek Okrutny.
26
Według źródeł historycznych Ibrahim Pasza był Grekiem, pochodził z Pargi.
27
Güldane to imię pochodzenia perskiego, oznacza „pąk róży”.
28
W tym czasie, do końca czerwca 1523 roku, wielkim wezyrem Imperium Osmańskiego
był Piri Mehmed Pasza. Ibrahim Pasza przejął ten urząd po nim.
29
Ertogrul – żyjący w drugiej połowie XIII w. półlegendarny wódz Oguzów, ojciec
Osmana I, założyciela dynastii Osmanów.
30
Kadin – stojąca wyżej w hierarchii kobieta w haremie sułtańskim, żona, metresa
sułtana.
31
W języku tureckim słowo gül oznacza różę, a bahar wiosnę.
32
Tomyris – na wpół legendarna królowa Massagetów, która w 529 roku pokonała
wojska perskie, na których czele stał Cyrus II Wielki.
33
Sandżak – jednostka terytorialna Imperium Osmańskiego, na której czele stał bej.
W XV i XVI w. sandżak seruhański z centrum w Manisie był zarządzany przez osmańskich
książąt.
34
Bejt – strofa dwuwierszowa w gatunkach lirycznych poezji Bliskiego i Środkowego
Wschodu.
35
Gazel – poetycki utwór liryczny, popularny głównie w literaturze perskiej.
36
Balat – dzielnica Stambułu należąca do dystryktu Fatih, nad Złotym Rogiem.
37
Bohaterowie poematów romantycznych w literaturze środkowowschodniej.
38
Börk to typowe dla janczarów, gwardii sułtańskiej i służby seraju okrycie głowy
z czerwonego filcu.
39
Mitra – wysokie nakrycie głowy, znak godności chrześcijańskich dostojników
kościelnych.
40
Zgodnie ze źródłami historycznymi papież Leon X w tym czasie już nie żył, zmarł 1
grudnia 1521 roku w Rzymie. Godność papieża przejął jego następca Hadrian VI, czyli
wspomniany wcześniej Adriaan Florenszoon Boeyens.
41
Mowa tu o Hadrianie VI – takie imię przyjął Adriaan Florenszoon Boeyens, gdy został
papieżem.
42
Dżanbirdi al-Ghazali był pierwszym ambasadorem prowincji Damaszku pod
panowaniem Imperium Osmańskiego. Swoją funkcję pełnił od 1518 roku do śmierci w 1521
roku. Armia osmańska rozgromiła powstańcze wojska al-Ghazaliego, a jego głowę wysłano
sułtanowi Sulejmanowi jako trofeum.