Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 364

Wydawnictwo „GŁOSU”

J *ß)

GYW1LIZAQA PIERWOTNA
BADANIA ROZWOJU MITOLOGII* FILOZOFII* WIARY*
MOWY* SZTUKI i ZWYCZAJÓW

PRZEZ

Edwarda B. Tylor’a,
Profesora antropolcgji na uniwersytecie Oksfordzkitn.

(z portretem autora)

Ce n’est pas dans les possibilités, c’est dans l’hom­


me même qu’il faut étudier l’homme: il ne s’agit pas
d’imaginer ce qu’il auroit pu ou dû faire, mais de
regarder ce qu’il fait.
De Brosses.

PRZEKŁAD
(z trzeciego wydania angielskiego z rolcu 2S9Î)

Z. A. Koweesiuej
ze wstępem î dodatkami, dotyezącemi rzeczy slowiaáskich, a zwłaszcza polskich,
oraz życiorysem autora
przez
JANA KARŁOWIC/A.

TOM I

WARSZAWA
W drukarni F. Csernáka, Krakowskie-Przedmieśeie, kl 6
ï!

C Q - ív

,Íj,03B0JteH0 íjeiiaypoK.-.
Bapmaisa, 16 IioJia 1896 r.
SPIS RZECZY.

Wstęp.................................... ....
Szkic hjograficzny E. Tylora ....
Przedmowa autora do pierwszego wydania
„ do drugiego wydania . . .
„ do trzeciego wydania . . .

ROZDZIAŁ I.
Nauka g cywilizacji.
Kultura czyli cywilizacja.—Zjawiska jej podlegają prawom okręco­
nym.—Metoda klasyfikacji i rozbiór dowodów.—Trwanie, odmiany i przeżytki
łączą następujące po sobie stopnie cywilizacji,—Główne przedmioty rozpa­
trywane w dziele oiniejszem ..............................................................................

ROZDZIAŁ II.
Rozwöj cywilizacji.
Stopnie cywilizacji, przemysł, stan ducha, polityki, moralności.—-Roz­
wój cywilizacji odpowiada w wysokim stopniu przejście od stanu dzikości,
przez barbarzyństwo, do życia cywilizowanego. — Teorja postępu, Teorja
upadku. — Teorja rozwoji. obejmuje postęp, jako czynnik pierwszorzędny,
a upadek, jako czynnik drugorzędny. — Dowody historji i podania nie
mogą być stosowane do niższych stopni cywilizacji, — Dowody z historji
jako zasady upadku. — Dowody etnologiczne podnoszenia się i upadku cy­
wilizacji, wyprowadzone z porównania różnych poziomów kultury u rożnych
plemion tej samej rasy. — Starożytność cywilizacji, oparte na danych z hi­
storji. — Archeologja przedhistoryczna r^zsze :za czas istnienia człowieka
na nizkich stopniach cywilizacji.—Ślady wieku kamiennego, utrwalone w bu­
dowlach olbrzymich, mieszkaniach nawodnych, stosach muszel, cmentarzy­
skach itd. dowodzą, że kultura pierwotna istniała początkowo na całej
przestrzeni ziemi, — Stopnie rozwoju postępowego w przemyśle ....

ROZDZIAŁ III.
Przeżytek w cywilizacji.
Przeżytek i zabobon.—Zabawy dziecięce.—Gry hazardowne.—Zwroty
starodawne. — "Wiersze dziecinne. — Przysłowia. Zagadki. - Przeżytki
w cywilizacji i ich znaczenie: formułki przy kichaniu; zwyczaje i ofiary
przy kładzeniu kamienia i'ęg‘ełnego; uprzedzenie do ratowania tonących .
II

Str.
KOZDZIAŁ IV.
Przeżytek w kulturze (ciąg dalszy).
Nauki tajemne. — Ludy wyższe przypisują niższym siłę magiczną.—
Magia polega na kojarzeniu pojęć. — Wróżby, przepowiednie itp.—Onejro-
maneja. — Faruspikacja, skapulimancja, chiromancja itd. — Kartomancja,
rabdomancja, daktylomanćja, koseinomancja itd. — Astrologja. —Usposobie-
e wewnętrzne usprawiedliwia przetrwanie magji. — Przeżytki odżywają. —
’ Czarodziejstwo, które powstało w czasach dzikością trwa w cywilizacji bar­
barzyńskiej; po jego upadku, w początkach wieków średnich, następuje od­
rodzenie w Europie; jego praktyki i sposoby należą do wczesnej cywilizacji.—
Spirytyzm powstał w początkach cywilizacji; jest blizko spokrewniony z czar-
poksięstwem. — Duchy pukające i piszące. — Unoszenie się w powietrzu. —
'Czynności medjum uwięzionego. — Praktyczne znaczenie badań nad prze­
żytkami ...................................................................................................................... 104

KOZDZIAŁ V.
Mowa uczuciowa i naśladowcza.
Istota dźwięków bezpośrednio uczuciowych w mowie, — Świadczy
o tom zgodność przypadkowa w odrębnych językach. — Przebieg tworzenia
się języków.— Kuchy. — Wyraz twarzy itp. — Dźwięki uczuciowe. — Mowa
ezłonkowana; samogłoski, określone brzmieniem i wysokością muzyczną;
spółgłoski. — Wyraz i akcent. — Melodja zdań, recitativo.—Wyrazy dźwię­
kowe. — Wyrazy, mające znaczenie, utworzone z wykrzykników. — Przy­
słówki twierdzące, przeczące itd. . ....................................................................142

KOZDZIAŁ VI.
Mowa uczuciowa i naśladowcza (ciąg dalszy).
Wyrazy naśladowcze.—Nazwy czynności ludzkich, utworzone z dźwię­
ków.—Nazwy zwierząt, powstałe z głosów, które wydają.—Narzędzia muzycz­
ne.—Odtwarzanie dźwięków.—Zmienianie wyrazów dla przystosowania dźwię­
ków do znaczenia.—Zdwajanie. — Stopniowanie samogłosek dla wyrażenie
odległości i różnicy. — Język dziecięcy. — Wyrazy dźwiękowe w stosunku
do wyrazów znaczących. — Mowa jest pierwotnym wytworem niższej cy­
wilizacji ......................................................................................................................

KOZDZIAŁ VII.
Liczenie.
Pojęcie o liczbach wytworzyło się przez doświadczenie. —ttan aryt­
metyki u dzikich ludów. -—* Mała ilość liczebników u plemion niższych.
Liczenie na palcach n rąk i nóg. — Liczebniki, pochodzące od nazwania
ręki i palców, świadczą, że liczenie wyrazami powstało z rachowania ru­
chami. — Słoworód liczebników. — Liczebniki zastosowane do systemów,
mających za podstawę pięć, dziesięć i dwadzieścia, a pochodzące od ra­
chowania na palcach. — Przyjmowanie liczebników cudzoziemskich. — Do­
wody, że arytmetyka rozwinęła się z nizkiego pierwotnego szczebla kultury 203

KOZDZIAŁ VIII.
Miłologja.
Wyobraźnia mityczna opiera się, jak inne czynności umysłu, na
doświadczeniu. — Mitologja dostarcz? dowodów potrzebnych do badania
III

praw wyobraźni. — 7miana opinji publicznej co do wir ogodności mitów.—


Bacjonalny rozbiór mitów jako alegorji i jako historji. — Etnologiczna
doniosłość mitów i sposób ich traktowania. — Mity mogą być badane
u współczesnych nam dzikich i barbarzyńców. — Pierwotne źródła mi­
tów, — Pierwotne pojęcie o ogómem ożywianiu natury. — Uosobienie
słońca, księżyca i gwiazd; tntba wodna, trąba piaskowa, tęcza, wodospad,
powietrze morowe. — Analogja rozwijająca się w mitach i przenośniach.—
Podania o deszczu, grzmocie itd.—Wpływ mowy na tworzenie się mitów.—
W okresie pierwszym uosobienia materjalne, w drugim czasownikowe. —
Formy gramatyczne męska i żeńska, żywotna i nieżywotna w stosunku do
mitów. — Imiona własne w stosunku do mitów-. — Stan ducha, sprzyja­
jący rozwojowi wyobraźni mitycznej. — Rzecz o wilkołakach. — Fan­
tazja i wyobraźnia. ..................................................................................................

ROZDZIAŁ IX.
Mitologja (ciąg dalszy).
Mity o przyrodzie, ich pochodzenie, zasady ich tłumaczenia, u-cho­
wanie pierwotnego znaczenia i imion znaczących. — Mity przyrodnicze
wyższych plemion dzikich w porównaniu z odpowiedniemi mitami ludów
barbarzyńskich i cywilizowanych. — Niebo i ziemia rodzicami ws", :’st-
kiego. — Słońce i księżyc: zaćmienia, zachód słońca, jako bohater, lub
dziewica pochłonięta przez potwora; wschód słońca z morza i zachód w kra­
inę podziemną; paszcza nocy i śmierci; Symplegady; oko nieba, oko Odyna
i Graje. — Słońce i księżyc, jako cywilizatorowie mityczni. — Księżyc,
jego zmienność, perjodyczna śmierć i ożycie. — Gwiazdy, ich pokolenia. —
Gwiazdozbiory, ich znaczenie w mitologji i astronomji. — Wiatr i burza.
Grzmot. — Trzęsienie ziemi...................................................................................

ROZDZIAŁ X.
Mitologja (ciąg dalszy).
Mity filozoficzne: wnioski obracają się w pseudo-historję. — Mity
gieologiczne. — Wpływ wiary w cuda na mitologję. — Góra magnetycz­
na. — Podania o pokrewieństwie małp z ludźmi przez rozwój, albo przez
zwyrodnienie. — Etnologiczne znaczenie mitów o człowieku-małpie, o czło­
wieku z ogonem, o leśnym człowieku. — Podania oparte na błędzie, prze­
kręceniu prawdy i przesadzie; podania o wielkoludach, karłach i potwornych
istotach ludzkich.—Mity pochodzące z fantastycznego tłumaczenia faktów.—
Podania przywiązane do postaci historycznych lub legiendowych. Mity
eponimiczne o nazwach plemion, ludów, okolic itp.; etnologiczne ich zna­
czenie. —- Mity pragmatyczne, oparte na urzeczywistnianiu przenośni i po­
jęć. — Alegorja. — Bajki o zwierzętach, — Zakończenie...............................305

ROZDZIAŁ XI.
Animizm.
Pojęcia religijne ukazują się wogóle u nizkich ras ludzkich. — Wia­
domości przeczące prowadzą często do błędów i bywają mylne; wiele wy­
padków niepewnych. — Określenie minimum religji. — Nauka o duchach,
nazywana tu animizmem. — Animizm rozważany jako cząstka wiary natu­
ralnej. — Animizm dzieli się na dwie części: filozofję duszy filozofję in­
nych duchów, — Nauka o duszach, jej rozszerzenie i pojmowanie u as
niższych. — Określenie duchów, czjli dusz ukazujących się ludziom. e
oretyczne pojęcia filozofji pierwotnej, która tłumaczy zjawiska, należącą
IV

obecnie do bjologji, a mianowicie; życie i śmierć, zdrowie i choroby, gen


i sny, szaleństwo i “ridzcnia. — Stosunek nazwy i "natury duszy do Lienia
krwi, tchnienia. — Dzielenie się, czyli wielość dusz. — Dusza, jako przy­
czyna życia; powrót jej do ciała po chwilowej nieobecności. — Wychodze­
nie duszy podczas szaleństwa. J— Sny i w!dzeria: wir-r w nieobecność du­
szy śpiącego i w przyjmowanie odwiedzin dusz innych. — Duchy, ukazu­
jące się jako widziadła. — Duety konających i sobowtóry. — ‘Dusza ma
kształt ciała i odczuwa jego uszkodzenia. — Głos duchów. — Dusza, jako
substancja materjalna; jest to prawdopodobnie wyobrażenie pierwotne. —
Wyprawianie dusz do użytku w życiu przyszłem przez ofiarę pogrzebową,
zabijanie żon, podwładnych itp. — Dusze zwierząt. — Przesyłanie ich przez
ofiarę pogrzebową. — Dusse roślin. — Dusze przedmiotów. •— Przesyłanie
ich przez ofiarę pogrzebową. — Stosnnes nauki o duszach przedmiotów do
teorji epikurejskięj o ideach. — Rozwój historyczny nauki o duszach, od
duszy eteryeznej bjologji pierwotnej, do bezcielesnej duszy teologji nowo­
żytnej . . .................................... .......................................................................343
Przypisy do tomu I.............................................................................................413
Edward B. Tylor

—i#

i
Lepiej późno, niż nigdy, powiada przysłowie; sto­
sujemy je do obecnego przekładu dzieła Tylora: uka­
zało się ono w pierwszem wydaniu r. 1871, więc przed
ćwiercią wieku; w krótkim czasie zjednało sobie sławę
europejską i przełożone zostało na wszystkie prawie
języki ucywilizowane. Dla czego nie pomyślano zaraz
o przyswojeniu jego naszemu piśmiennictwu? Czemu
tłumaczono Lubbocka, Spencera, Darwina, a pominięto
naszego autora? Na te pytania nie potrafię dać odpo­
wiedzi, przestając na powtórzeniu przysłowia powyż­
szego. Jak to czytelnik na okładce widzi, znakomita
praca sławnego Anglika ukazała się r. 1891 w trzeciem
wydaniu; dowodzi to, że nie straciła wartości i zna­
czenia; a fakt, że autor nic prawie jej nie zmienił ani
w drugiem, ani w trzeciem wydaniu, świadczy, iż przez
ciąg lat przeszło dwudziestu ani postępy nauki, ani
krytyka nie skłoniły go do odstąpienia od raz wypo­
wiedzianych poglądów. Jakoż przyznać należy, że
świeżo przybywające dane naukowe tylko przyczyniły
się do podtrzymania i stwierdzenia teorji Tylora; a kry­
tyka, przeważnie życzliwa i pochlebna, tę wyświadczyła
dziełu usługę, że rozgłos o niem rozpowszechniła.
Cywilizacja pierwotna, 1.1.
Tylor pisze stosunkowo niewiele; ale to, co pisze,
posiada wartość nie*pospolitą: non multa, sed multum.
Pie~wszą ważniejszą książkę ogłosił on r. 1865 p. n.
„Researches into the early History of Mankind and the
Development of Civilization“; doczekała kilku już wydań
angielskich i licznych przekładów. Treścią wiąże się
ona z dziełem, które tu podajemy, ale nie posiada tak
ciągłego i systematycznego wykładu i dla tego lepiej
się może stało, że me od niej, lecz od „Primitive Cul­
ture“ tłumaczenie dwóch tych, skądinąd jednorodnych
dzieł, rozpoczęliśmy.
„ Poszukiwania o dawnych dziejach ludzkości“ za­
wierają na głębokich badaniach oparty przegląd po­
czątków świadomości człowieka pierwotnego, ile się
ona wyraziła w mowie migowej, w piśmie obrazowem,
w związku słów ze znakami pisma, a dalej w najpierw-
szych kunsztach człowieczych: w obrabianiu narzędzi
kamiennych, wydobywaniu ognia, warzeniu, sporzą­
dzaniu naczyń; wreszcie w pewnych zwyczajach i obrzę­
dach, we wspomnieniach dziejowych i w mitach, powsta­
jących z dostrzegania.
Oprócz tych „Poszukiwań“, które, mamy nadzieję,
przyswojone również literaturze naszej zostaną i oprócz
obecnie ogłaszanej „Primitive Culture“, Ty.lor ogłosił
znakomitą „Antropologję“ r. 1881, wybornie przełożoną
r. 1889 przez p. A. Bąkowską *). Tutaj autor streścił

*) Oprócz tej większej pracy Tylora, przełożono arty­


kuły jego: w Tygodniku ilustr. 1874 t. XIV „Społeczeństwa
pierwotne” i w Wiśle 1889 t. III, 614—641 „O metodzie ba­
dań rczwoju instytucji w zastosowaniu do praw małżeństwa
i pochodzenia”.
í7

i poniekąd spopularyzował stud ;a swoi e, zawarte w dwóch


tamtych dziełach. Dla czytelników naszych może po­
myślnie się stało, że otrzymali nasamprzód ostatnią,
pracę jego: poznanie jej ułatwi czytanie „Cywilizacji
pierwotnejrt i „Poszukiwań“, a klasyfikacja ras i bliższa
ich charakterystyka, zawarta w „Antropologji“, zapozna
czytelnika, że tak powiem, osobiście z owym „człowie­
kiem pierwotnym“, o którym ciągle jest mowa w dwóch
innych dziełach.
Pojęciem zasadniczem Tyloma jest przekonanie, że
wszystko, czem się pyszni człowiek dzisiejszy, jest
ciężkim, powolnym, wiekowym a własnym jego na­
bytkiem: myśl, mowa, kunszta i wynalazk-, wiedza
i twórczość artystyczra, wszystko to rozwijało się
i rozwinęło z grubych, skromnych, dziecinnych zacząt­
ków. Zaczątki te dają się wyśledzić w każdym kie­
runku działalności człowieczej, czy to przez wyrozu­
mienie prastarych świadectw, kopalnych i pisanych,
czy też przez badanie żywych świadków, których po­
siadamy w spóíczesnych plemionach barbarzyńskich
i w niższych warstwach społeczeństw ucywilizowanych,
a nawet wśród nas samych, w tak zwanych „przeżyt­
kach“ (survivais), czyli w szczątkach wierzeń i obrzę­
dów, oraz w słowach i wyrażeniach, które bezwiednie
powtarzamy, a które tkwią w nas i długo tkwić będą,
jako resztki pojęć i zwyczajów niesłychanie dawnych.
Tę teorję „przeżytków“ autor nasz usystematyzował
i opracował po mistrzowsku: i pomysł i wyraz przeszły
w powszechną świadomość i w powszechne użycie in-
teligiencji europejskiej.
Obok niej Tylor znakomicie wyjaśnił i uporząd­
kował teorję „animizmu*: i tu pomysł i wyraz od razu
\^r v v
i
4

trafiły do przekonania ogółu. Dzisiaj niepodobna już


sobie wyobrazić mitologa, któryby nauki swej nie roz­
począł i nie wyjaśniał drogą „używotnienia“, jeżeli tak
wolno spolszczyć „animiznrh Człowiek pierwotny do­
strzegał i wnioskował temi samemi władzami umysłu,
jak nam współczesny, tylko posługiwał się odmienną
od naszej logiką, której głównem znamieniem było ciągłe
mieszanie wyobraźni z rozumowaniem i poprzestawanie
na kojarzeniu zewnętrznych cech, bez ścisłego gatun­
kowania ich i krytykowania. Widząc przeto, że kamień
spadający, liść wiatrem porwany, lub chylące się ku za­
chodowi słońce porusza się tak samo, jak żywe istoty,
jak zwierzęta i ludzie, utrzymywał, że kamień,
i słońce żyją, czyli „używotniał“ przedmioty nieżyjące,
przypisywał im „animusz“ i na tej podstawie budował
sui generis wiedzę przyrodniczą, którą dla tego „ani­
mistyczną“ autor nasz nazywa. Wyświetleniu tej wie­
dzy, opartemu na mnóstwie przykładów i dowodów,
zaczerpniętych ze skarbnicy pism etnograficznych i po­
dróżniczych, Tylor poświęcił połowę dziewa, rozdziały
XI do XVI włącznie. Ile one światła rzucają na mito-
logję i psychologję historyczną wogóle, to oceni sam
czytelnik, jeżeli cierpliwie a niejednokrotnie przebieży
nader zajmujące te karty.
Zwracamy uwagę na jeszcze jedną, podług nas
dodatnią stronę poszukiwań Tylora. wierzy on gorąco
w postępowość rozwoju ludzkiego; przypuszcza w biegu
jego cząstkowe i czasowe zwroty wsteczne, ale widzi
jedną, nieprzerwaną nić przewodnią, której hasłem było
i jest: excelsior! Ta wiara jego dla tego jest nieza­
chwianą, że ją wyrobił w sobie nie powziętym z góry
uprzedzeniem, nie spekulacjami oderwanemi, lecz mo-
5

zolnem zestawieniem i zbadaniem tysiąca faktów, więc


drogą wnioskowania, d^ogą indukcji, drogą taką, którą
przyrodnicy dochodzą niewątpliwych pewników. Mocna
ta wiara uczonego Anglika niech będzie otuchą dla
wątpiących w nieskończoną doskonalność człowieka:
wśród zamętu „końcowiekowych“ trwóg naszych, niech
krzepi serca przeświadczeniem, że rozwój i postęp są
głównemi, zasadniczemi znamionami bytowania naszego
na ziemi.
Styl Tylora nie jest trudny, lecz mimo to książki
jego nie czytają się łatwo; pochodzi to nie z nieja­
sności wykładu, lecz naprzód z ogromnej ilości faktów,
któremi autor ilustruje swe wywody, a powtóre z wiel­
kiej zwięzłości w układzie dzieła. Drugorzędny, lub
trzeciorzędny pisarz, któremuby się w udziale dostało
obrobienie mnóstwa szczegółów, potrąconych przez
Tylora, napisałby z pięćdziesiąt uczonych monografji
na tematy „Cywilizacji pierwotnej“; nasz autor ścisnął
to bogactwo zasobu w paru tomach; stały się one
przeto niezmiernie w treść bogatemi, a tern samem
niełatwo się czytającemu *). Prosimy więc czytelników,
aby powoli zaznajamiali się z pięknem tern dziełem,
aby wracali, i to nie raz, do odczytanych rozdziałów:
odniosą tą drogą korzyści niemałe.
Przekład panny Z. A. Kowerskiej wydaje się nam
jasnym, wiernym i potoczystym. Pozwoliliśmy sobie

*) Charakterystykę działalności naukowej Tylora znaj­


dzie czytelnik w piśmie T. Achelisa „Rozwój etnologji nowo­
czesnej”, przełożonem przez- Wandę Karłowiczówną, War­
szawa 1892, drukowanem nasamprzód w tomie V „Wisły”
(1891); Tylorowi poświęcono tam osobny rozdział.
6

dodać nieco dopisków, w których zamieściliśmy dane


z ludoznawstwa tylko słowiańskiego, a zwłaszcza pol­
skiego, wiążące się z faktami, przytaczanemi przez au­
tora: myśleliśmy, że tym sposobem ułatwimy czytelni­
kowi polskiemu zaznajomienie się z niepospolitem dzie­
łem, które przyswajamy piśmiennictwu naszemu.
*
Jan j^AR-fcowicz;.

i
SZKIC BIOGRAFICZNY
E. Tylora, *)

Edward Burnett Tylor, doktor praw, doktor prawa cy­


wilnego, członek Towarzystwa królewskiego, urodził się dnia
2 października 1832 roku; nauki pobierał w tak zwanej
Society of Eriends’ School, Grove House, w Tollenham.
Poświęcił się głównie badaniu antropologii, tej mianowicie
jej gałęzi, która się zajmuje zaraniem dziejów ludzkości
i najdawniejszemi początkami kunsztów, sztuk, nauk, religji
i prawa.
Uwagę jego ku tym przedmiotom skierowała nasamprzód
Avycieczka do Ameryki w r. 1855—5fi, gdy odwiedzał przyja­
ciela swego p. Henryka Christy na Kubie i wraz z nim od­
był podróż do Meksyku, z zamiarem zbadania położenia lud­
ności Azteków i zabytków dawnej ich cywilizacji. P. Christy,
jakkolwiek naówczas mało znany poza kołami najbliższych,
był człowiekiem, obdarzonym niezwykłym darem dostrze-
gawczym i właśnie wtedy zajmował się gromadzeniem ogrom­
nych zbiorów swoich, obejmujących wyroby niższych ras
ludzkich, które przekazał Muzeum Brytaóskiemu. Tylor po­
czytuje wycieczkę z mężem tym nader bystrego umysłu i wiel­
kich zdolności za szkołę, w której wyuczył się pierwszych
zasad nauki o człowieku.

*) Ułożony według własnoręcznych notât, nadesłanych mnie


przez E. Tylora w lutym r. 1896. J. K.
8

Wkrótce po powrocie do Angiji i pc zaślubieniu panny


Anny R. Fox, niepożądany stan zdrowia zmusił E. Tylora
do przerwania życia pracowitego i do spędzenia kilku zim
we Francji południowej i Włoszech; użył on chwil przymu­
sowego tego wypoczynku na skreślenie opisu podróży swoich
i spostrzeżeń o Kubie i Meksyku. Utworzyła się z tego
książka p. n. „Anahuac, or Mexico and ths Kexicans”, zaj­
mująca nie tylko jako żywy opis ludu, krainy i zwyczajów,
lecz też jako nowy przyczynek do badań ras ludzkich.
Studjowanie krajowców Meksyku naprowadziło Tylora
na podjęcie mało stosunkowo naówczas uprawianych badań
systematycznych o rozwoju cywilizacji. Lecz dopiero po wielu
latach cierpliwych poszukiwań ogłosił on pierwsze swe ściśle
naukowe dzieło p. n. „Early History of Mankind”. Okazał
w niem, że giesty dzikich oraz głuchoniemych stanowią jeden
z najpierwotniejszych i najnaturalniejszych sposobów porozu­
miewania się pomiędzy ludźmi; że tak proste kunszty, jak
wydobywanie ognia przez tarcic dwóch kawałków drzewa,
jak sporządzanie narzędzi kamiennych i t. p., mogą być
dośledzone u przodków najbardziej dziś ucywilizowanych
narodów.
Dzieło to, dobrze przyjęte w kołach uczonych, spowo­
dowało wybranie autora na członka Towarzystwa królew­
skiego, a jednocześnie znalazło popularność i pośród szerszych
kół czytelników; pomiędzy przyczynami, które się na to zło­
żyły, autor nasz wymienia referat o niem w Timesie, napi­
sany przez profesora Maks. Mullera, należący do najpiękniej­
szych rozdziałów książki znakomitego tego uczonego, p. n.
„Chips from a German Workshop.”
Zachęcony powodzeniem pierwszego tego wystąpienia
na tern nowem polu badań, E. Tylor podjął w obecnie prze-
tłnmaczonem dziele p. n. „Primitive Culture” szersze i śmielsze
zadanie: obraz całych dziejów cywilizacji, od czasów najdaw­
niejszych. Postanowił okazać w niem, opierając się na obfi­
tych, dziś jeszcze żywych dowodach, jakie szczeble przeby­
wały i jak doskonaliły się kunszty i wiadomości ludzkie, prawo
i religja; jak żywot dzisiejszy pełen jest przeżytków starszej
9

kultury, łączących najucywilizowańsze narody współczesne


nieprzerwanym łańcuchem z najgrubszemi szczepami okresu
kamiennego, które zamieszkiwały Europę w czasach, gdy
mamuty i nosorożce w niej jeszcze gościły. W dziele tern
przedstawiono, jak wyrazy powstały z naturalnego naślado­
wania krzyków zwierzęcych i innych dźwięków przyrody;
jak człowiek dziki, z trudem usiłujący liczyć na palcach,
zakłada fundament matematyki; rozdziały zaś o używotnieniu,
czyli animizmie, pokazują nam nieokrzesanego człowieka pier­
wotnego, si lącego się na zdanie sobie sprawy i wytłumaczenie
przyczyn życia i praw natury najgrubszemi pojęciami o duszy
i bóstwie. A.utor nasz zapatruje się zawsze na poszukiwania
tego rodzaju nie jako na ciekawe dochodzenia, lecz jako na
sprawy, mające znaczenie praktyczne w obecnym stanie spo­
łeczeństw. Twierdzi on, że człowiek stale nie pojmował
własnych swoich zwyczajów i wyobrażeń dla tego, że nie
zadawał sobie trudu dociekania, jakim sposobem one powsta­
wały.
Jednem z najpospolitszych zjawisk na świecie jest grono
ludzi, z najlepszą wiarą broniących jakiegoś urządzenia staro­
świeckiego, ani podejrzewających, że cel, do którego powo-
łanem było do życia, oddawna już zniknął i że się stało go­
rzej, niż bezużytecznem. Otóż w tym kierunku niektóre roz­
działy „Cywilizacji pierwotnej”, traktujące o przeżytkach, wy­
warły skutek praktyczny, okazując, że zabytki te cywiliza­
cyjne utrzymują się jeszcze, chociaż cel ich dawno się przeżył,
jak to np. widzimy na guzikach z tyłu fraka, dzisiaj bezuży­
tecznych i niepotrzebnych, lecz pochodzących z epoki, gdy
ubiór ten przeznaczony był do pewnych zajęć, a guziki słu­
żyły do podpięcia pół podczas konnej jazdy. Wyraz „prze­
żytek” (survival) utarł się dzisiaj już w tern znaczeniu i gdy
dzienniki mówią o jakimś współczesnym zwyczaju lub urzą­
dzeniu, jako o „przeżytku”, to się rozumie, że osoby, mające
z niemi do czynienia, radeby były przywrócić im jakieś za­
stosowanie praktyczne, albo też całkiem ich się pozbyć.
• Ostatniemi czasy Tylor poświęcił kilka lat pracy na
zastosowanie ogólnych studjów nad człowiekiem i cywilizacją
do pedagogiki, usiłując zespolić oddzielne przedmioty wycho­
10

wania angielskiego, więc naukę języków, historji i t. d., w je­


dną, łączną a wyrozumowaną całość, czyniąc ją dostępniejszą
i ciekawszą dla uczniów przez to, że się ją aż ku źródłom
cofnie. W tym celu ułożył podręcznik, który posiadamy
w przekładzie polskim, p. n. „Anthropology, an Introduction
to the Study of Man and Civilization”. Zawiera on treściwie
podane wyniki wszystkich badań współczesnych z różnych
gałęzi wiedzy o człowieku i cywilizacji, a każdy, kto chce
dowiedzieć się o przeszłych losach szczepu, do którego ma
szczęście, lub nieszczęście należeć, znajdzie tam sporo zasobów
wiadomości i dużo uwag, pobudzających do myślenia.
Autor nasz przewodniczył w podwydziale antropolo­
gicznym na zjeździe „British Association” w Exeter r. 1869,
a gdy na kongresie" w Montreal nauce antropologji przyznano
należną odrębność w Sekcji II, był pierwszym jej prezesem.
Potem był prezesem Instytutu Antropologicznego W- Brytanji
i Irlandji w latach 1879—81 i 1891—92. Członkiem „Eoyal
Society” obrano go w r. 1871, a w r. 1875 otrzymał honorowe
doktorstwo praw cywilnych na jubileuszu wszechnicy oks-
fordzkiej, oraz stopień doktora praw uniwersytetów w St.-
Andrews, Aberdeenie i Montrealu.
Obecnie Tylor jest profesorem antropologji na wszechnicy
oksfordzkiej, która, powołując go na to stanowisko, pierwsza
ze szkół głównych w Anglji uznała potrzebę ustanowienia
katedry do wykładu świeżej tej, lecz szybko wzrastającej
gałęzi wiedzy. Przed kilku laty zwiedził Eosję, zawiązując
stosunki z antropologami krain, które znają w przekładach
prace jego.
Przedmowa autora do pierwszego wydania.
Dzieło niniejsze, zarówno jak poprzednie pod tytułem:
„Researches into the Earły History of Mankind” (wydanie
pierwsze i865 r., wydanie drugie 1870 r.), poświęcone zostało
zbadaniu rozwoju cywilizacji i jego wpływu na umysły, wia­
rę, sztukę i zwyczaje. W ciągu ostatnich łat sześciu próbo-
wałem przy sposobności przedstawić czytającej publiczności
niektóre główne punkty nowych dowodów i argumentów,
które mi służyły. Nauka o przeżytkach w cywilizacji, znacze­
nie mowy bezpośredniej, tworzenie liczebników, odpowiednich
potrzebom cywilizacji pierwotnej, stanowisko mitów w historji
pierwotnej ducha ludzkiego, rozwój animistycznej fiłozofji re-
ligłh powstawanie obyczajów i obrzędów stanowiły treść wie­
lu artykułów i odczytów moich, *) które tu później opraco -
wałem obszernie, z całym zasobem faktów i dowodów.
Przytoczyłem w odsyłaczach źródła, z których czepałem.
Niech to będzie dowodem mego uznania i wdzięczności dla

’) Fortnightly Review: Origin of Language, 15 Kwietnia 1866 r.; Reli­


gion of Savages, 15 Sierpnia 1866 r. Odczyty w Royal Institution Traces of
the Early Mental Condition of Man, 15 Marca 1867 r.; Survival of Savage
Thonght in Modern Civilization, 23 Kwietnia 1869 r. Odczyt w University College
w Londynie: Spiritualistic Philosophy of the Lower Races of Mankind, 8 Maja
1869 r. Artykuł, czytany w British Association, Nottingham 1866 r.: Phenomera
of Civilizať.on Traceahle to a Rudimental Origin among Savage Tribes. Artykuł,
czytany w Ethiiological Society w Londynie 26 Kwietnia 1870 r : Philosophy of
Religion among the Lower Races of Mankind itd. itd.
12

wszystkich, którzy się zajmują etnografją i pokrewnemi


jej naukami, oraz dla historyków, podróżników i misjonarzy.
Na tem miejscu wymienię dwa dzieła, którym zawdzięczam
najwięcej, a mianowicie:'; dzieło profesora berlińskiego Bastia-
na p. t.: „Der Mensch in der Geschichte” i pracę profesora
Waitza z Marburga p. t.: „Anthropologie der Naturvölker”.
Roztrząsając pytania tak zawiłe, jak kwestja rozwoju
cywilizacji, nie wystarcza wytworzyć sobie kilka teorji i ob­
jaśnić je kilku przykładami. Przedstawienie faktów musi sta­
nowić podstawę dla dowodzeń. Otrzymujemy potrzebną ilość
szczegółów dopiero wtedy, gdy poznamy ogólne prawa każ­
dej grupy tak dokładnie, że nowe fp.kty będą zajmowały od
razu miejsce właściwe, stwierdzając zarazem prawa już uzna­
ne. Gdyby się komu wydało, że usiłowania moje osiągnięcia
tego założenia doprowadziły do zbytniego nagromadzenia
szczegółów, powiedziałbym, że nowość teoretyczna, jak rów­
nież ważność praktyczna wniosków wyprowadzonych ucier­
piałaby, gdyby ją z tych szczegółów ogołocić. Przez dziesięć
lat, spędzonych przeważnie na takich poszukiwaniach, usiło­
wania moje były ciągle zwrócone ku wybraniu najbardziej
pouczających faktów etnologicznych z pośród niezmier­
nej liczby dowodów. Odrzucałem zarazem wszystkie materiały
niepotrzebne i doprowadzałem dane, dotyczące każdegc za­
gadnienia, do minimum koniecznych dowodów.

E. B. T. '

W marcu 1871 r.

Przedmowa do drugiego wydania.


Od czasu ogłoszenia pracy niniejszej w r. 1871, pojawiły
się tłumaczenia jej na język niemiecki i rosyjski. W wyda­
niu niniejszem niektóre ustępy uległy zmianie 2 powodu no­
wych faktów, których mi dostarczyła Angija i Ameryka.
Przedmiot jednak pozostał ten sam. Niektóre ustępy dopeł­
niłem, albo skróciłem dla większej jasności; gdzieniegdzie
przytoczyłem dosadniejsze, lub więcej przekonywające przy­
kłady. Z pośród antropologów, których artykuły lub komu­
nikacje prywatne posłużyły mi do poprawienia albp potwier­
dzenia pewnych punktów, wymienię tylko profesora Feliksa
Liebrechta z Liège, p. Clementsa R. Markhama, profesora
Calderwooda, p. Ralstona i p. Sebastjana Ewansa.
Może którego z czytelników zadziwi, że w dziele o cy­
wilizacji, polegającem bezwzględnie na teorji rozwoju, czyli
ewolucji, nie wspominam prawie Darwina i Herberta Spen­
cera, których wpływ na kierunek myśli ludzkiej w tym
przedmiocie wymaga zupełnego uznania. Brak powoływania
się na ich dzieła można tylko tern wytłumaczyć, że praca
niniejsza ułożona została zupełnie niezależnie i zgadza się za-
ledwo w szczegółach z poprzedzającemi ją dziełami tych my­
ślicieli.
Niektórzy zarzucili mi, że nagromadziłem tu zbyt wiele
przykładów. Skłoniło mię to do odpowiedzenia (ze szczerą
wdzięcznością), że znaczne korzyści osłabiają siłę zarzutu. Roz­
powszechnienie się książki nawet w kołach zasadniczo prze­
ciwnych niektórym poglądom, często w rzeczach największej
wagi, usprawiedliwiło to, żem . zebrał liczne i drobiazgowe
przykłady, umożliwiające osądzenie na nich opartych teorji.
Pisarze z najrozmaitszych szkół teologicznych i filozoficznych
przyjmują obecnie, że fakty etnologiczne są rzeczywiste i ży­
wotne i że nie mogą być pominięte' Nie przesadzę chy­
ba, gdy powiem, że dostrzegany ruch opinji publicznej
usprawiedliwia przekonanie, iż myśl angielska, nie będąc
w niewoli retoryki, porusza się swobodnie pod naciskiem
faktów.
E. B. T.
We wrześniu 1873 r.
14

Przedmowa do trzeciego wydania.


Nie uważałem za potrzebne zmieniać w tern wydaniu
ogólnego układu treści, ale musiałem dodać pewne szczegóły
i sprostować niektóre dane z powodu nowych informacji,
które przybyły w ciągu ostatnich lat dwudziestu. Ze względu
na odsyłacze, paginacja ostatniego wydania została zacho ­
wana.
E. B. T.

We wrześniu 1891 r.

4
fc

ROZDZIAŁ I.

Nauka, o cywilizacji.

Kultura czyli cywilizacja. — Zjawiska jej podlegają prawom określo­


nym. — Metoda klasyfikacji i rozbiór dowodów. — Trwanie, odmiany
przeżytki łąe zą następujące po sobie stopnie cywilizacji. — Główne
przecmioty rozpatrywane w dziele niniejszem.

Kultura, czyli cywilizacja w najszerszem znaczeniu et-


ńograiicznem, ;est to pojęcie, obejmujące wiedzę, wierzenia,
sztukę, moralność, prawo, obyczaje i inne zdolności i przy­
zwyczajenia, zdobyte przez człowieka, jako członka społeczeń- ^
stwa. Stan cywilizacji u różnych społeczeństw ludzkich, o ile'
może być zbadanym na podstawie prawideł ogólnych, jest
przedmiotem, nadającym się do studjów nad prawami, kierują-
cemi myślami i czynami ludzkiemi. Tożsamościdziałani;, tych
samych przyczyn można po większej części przypisać jednoli­
tość, przenikającą całą cywilizację. Niejednostajną Siłą tych
przyczyn można tłumaczyć rozliczne szczeble rozwoju, będące
wynikiem historji pierwotnej i mające wpłynąć na ukształto­
wanie historji przyszłości- Dzieło niniejsze poświęcone jest
zbadaniu tych dwóch praw zasadniczych w dziedzinie etno-
grafji, ze szczególnem uwzględnieniem rozwoju cywilizacji niż­
szych plemion w stosunku do cywilizacji wyższych ludów.
Nowocześni badacze natury nieorganiczne- usiłują prze-
dewszystkiem poznać zarówno wewnątrz, jak zewnątrz spe­
cjalnego swego pola poszukiwań jedność natury, niezmienność
praw, skutki konieczne przyczyn i oddziaływań, według których
każdy fakt zależy od poprzedzającego i wpływa na każdy na­
stępny. Badacze Owi trzymają się stale nauki Pitagorasa o po­
rządku, przenikającym wszechświat. Twierdzą wraz z Arysto-

f
16

telesem, że przyroda nie składa się, jak zła tragiedja, z ustę­


pów bez związku. Zgadzają się z Leibnitzem na to, co on na­
zywa „swoim aksjomatem, że natura nie działa nigdy skoka­
mi” (la nature n’agit jamais par saut) i na jego „wielkie pra­
wa, zwykle mało stosowane, że nic się nie dzieje bez dosta­
tecznej przyczyny”. Te myśli zasadnicze nie mogą być obce
badaczom budowy i obyczajów roślin i zwierząt, albo niż­
szych czynności człowieka. Ale gdy chodzi o wyższe proce­
sy czucia ludzkiego, postępowania, myślenia,'wiedzy, sztuki,
daje się spostrzec zmiana w ogólnie panujących poglądach.
Świat wogóle mało jest przygotowany do uważania nauki
0 życiu ludzkiem za gałąź przyrodoznawstwa i do spełnienia
w szerckiem znaczeniu życzenia poety „aby zdawać sobie spra­
wę zarówno ze strony moralnej, jak materjalnej”. Wielu umy­
słom wykształconym wydaje się rzeczą wstrętną i zbyt śmiałą
uważać- historję ludzkości za cząstkę nauki o przyrodzie. Nie
mogą się zgodzić na to, że myśli nasze, chęci i czyny podlegają
prawom równie ściśle określonym, jak ruchy bałwanów
morskich, łączenie się zasad i kwasów oraz wzrost roślin
1 zwierząt.
Nie trzeba szukać daleko przyczyn owego sądu po-
v wszechnegc, Wielu przyjęłoby chętnie naukę historji, której-
by zasady i dowody zostały trafnie określone, odrzuciliby je­
dnak słusznie systemy dotychczasowe, jako zbyt nieodpo­
wiednie wymaganiom naukowym. Wiedza rzeczywista utoruje
sobie wcześniej lub później drogę przez opór tego rodzaju. Na-
wyknienie do oporu względem nowości oddaje wyborne usługi
w walce przeciwko rozszerzaniu się dogmatyzmu spekulacyj­
nego, tak że nawet często należałoby sobie życzyć, aby opór
był silniejszy, niż jest. Same przeszkody do zbadania praw
natury ludzkiej wyrastają pod wpływem religji i metafi­
zyki. Powszechne pojęcie wolnej woli ludzkiej obejmuje nie
tylko swobodę działania zgodnie z pobudkami, ale i władzę
wyrwania się z granic określonych i działania bez przyczyny.
Pojęcie to daje się mniej więcej porównać z wagami, które
działają czasem w sposób prawidłowy, ale poruszają się też
niekiedy fałszywie, lub przeciwko prawom ciężkości. Ten po­
gląd na działanie woli niepodległej nie jest zwykle stawiany
na pierwszym planie rezonowań systematycznych. Samo z sie­
bie się rozumie, że nie daje się on pogodzić z dowodzeniem
naukowem, istnieje jednak u niektórych ludzi, jako przeko­
nanie do pewnego stopnia określone i oddziaływa silnie na
ich zapatrywania teoretyczne na historję. Naprawdę jednak
określenie woli ludzkiej, jako zgadzającej się zupełnie z przy­
czynami, jest jedyną możliwą podstawą w takich poszuki­
waniach. Szczęściem niema potrzeby dodawać tu do licznie
już istniejących nowej rozprawy o interwencji nadprzyrodzo­
nej, rozwoju naturalnym, o wolności, przeznaczeniu i odpo­
wiedzialności. Opuśćmy tedy dziedzinę filozofji transcenden­
talnej i teologji, a stańmy na gruncie łatwiejszym do prze­
bycia. Każdy wie z własnego doświadczenia, że przyczyny
określone i naturalne wpływają ogromnie na czyny ludzkie.
Odrzucając więc wpływy nadprzyrodzone i działalność bezprzy-
czynową, weźmy za podstawę istnienie prawdopodobne przyczyn
i skutków naturalnych i poruszajmy się na niej ile się okaże
podatną do tego. Na tej samej podstawie opiera się wiedza
fizyczna i z wzrastaj ącem powodzeniem bada prawa natury.
Ograniczenia te nie powinny też być przeszkodą do studjów
naukowych nad życiem ludzkiem, gdyż prawdziwe trudności
są czysto praktycznej natury, a leżą w pomieszaniu dowodów
i niedoskonałości metody badania.
Zdaje się, że ci właśnie przestępują i zapoznają prawo
0 podleganiu woli i postępowania człowieka prawom określo­
nym, którzy się poglądowi takiemu opierają, gdy go stawia­
my jako zasadę oderwaną i którzy utyskują, że ogranicza on
1 krępuje wolną woię człowieka, poniżając go do roli bez­
dusznej maszyny. Ten, który tak utrzymuje, może jednak
spędzić znaczną część życia swego na badaniu przyczyn, kie­
rujących czynami ludzkiemi. Stara się on za pomocą tych
przyczyn spełnić życzenia swoje, buduje w myśli teorje o cha­
rakterze osobistym, oblicza możliwe skutki nowych kombi­
nacji i w końcu spostrzeżenia swoje wieńczy popadnięciem
w zwątpienie. Przypuszcza, że, jeżeli wyliczenia jego są błę­
dne, to albo dowody jego były fałszywe czy niedoskonałe,
albo sąd o nich mylny. Wypowie on wtedy przekonanie, na­
byte w czasie długiego stosunku ze społeczeństwem i opar
te na doświadczeniu, że wszystko w życiu ma swoje powody,
jeżeli zaś zdarzenie jakie wydaje się nie mieć przyczyny, to
należy zastosować zasadę: czekać cierpfiwie i mieć nadzieję,
że klucz do zagadnienia tego znajdzie się kiedyś. Spostrze­
żenia takiego człowieka byłyby zapewne równie ciasne, jak
wnioski jego niedojrzałe i stronne; pomimo to był on filozo­
fem indukcyjnym „więcej niż przez 4o lat, sam o tem nie
wiedząc”. Uznał praktycznie określone prawa myślenia i po­
stępowania ludzkiego i poprostu odrzucił z własnych studjów
nad życiem całą maszynerję woli bezprzyczynowej i niespo­
dzianek nieuzasadniony ch. Odrzucamy to również w dalszych,
studjach i. trzymamy się zasady, że prawdziwa filozofja hi-
storji polega na rozszerzaniu i udoskonalaniu metody tych
skromnych ludzi, którzy sobie wytwarzają zdanie na podsta­
wie faktów. Zasada ta, chociażby była w połowie tylko pra­
wdziwą, odpowiada całkowicie warunkom, pod któremi poszu-
Cywilizaeja pierwotna, t. I. 2
kujemy nowych wiadomości w nauce doświadczenia, słowem
na niej polega pochód naszego życia racjonalnego.
„Jedno zdarzenie jest zawsze dzieckiem drugiego, nie
powinniśmy więc zapominać nigdy o pokrewieństwie”—po­
wiedział raz wódz beczuański do misjonarza afrykańskiego
Casalisa. Tak samo historycy każdego czasu, ile nie byli je­
dynie kronikarzami, usiłowali wykazać nie tylko następstwo
faktów opisywanych, ale i ich powinowactwo. Oprócz tego
starali się ustanowić prawa ogólne czynności ludzkich, za po­
mocą których tłumaczyli szczególne zdarzenia, dowodząc do­
bitnie istnienia iilozofji historji, albo przemilczając jej istnie­
nie i uważając ją jako niezaprzeczalną. Gdyby kto nie uznawał
możliwości ustanawiania praw historycznych w ten spo­
sób, znajdzie odpowiedź gotową w słowach, wyrzeczonych
w podobnym wypadku przez Boswrella do Johnsona: „Więc
pan chciałbyś poprostu obrócić historję w kalendarz?” Nie
powinno tedy dziwić nikogo, że wobec błędnego zagmatwa­
nia zadań, które musi rozwiązać każdy przeciętny historyk,
praca tylu znakomitych myślicieli postawiła historję dopiero
na progu wiedzy. Dowody, z których wyprowadzają wnioski,
są tak różnorodne i wątpliwe, że jasny i określony pogląd
na kwestje poszszególne jest prawie niepodobnym, nie dziw
przeto, że trudno się oprzeć pokusie użycia tych dowodów
za podstawię do jakiej płytkiej i powierzchownej teorji o biegu
wypadków. Filozoija historji, tłumacząc przeszłość i przepo­
wiadając przyszłe objawy życia ludzkiego na świecie według
prawideł ogólnych, jest w samej rzeczy przedmiotem, z któ­
rym przy obecnym stanie wiedzy chyba gienjusz, wspierany
obszernemi poszukiwaniami, zaledwie w stanie jest walczyć.
Są jednakże działy, które, chociaż trudne wistocie, wydają
się przecież stosunkami przystępniejszemu Jeśliby zamiast
obejmować historję jako całość, poszukiwania ograniczyły się
I tylko gałęzią, zwaną tu przez nas cywilizacją, historją nie
plemion i narodów, ale stanu wiedzy, religji, sztuki, obycza­
jów itp., to zadanie ich uprościłoby się znacznie. Wtedy
mielibyśmy do zwalczenia nieco mniejsze, lecz tego samego
rodzaju przeszkody, jakie utrudniają dowodzenia na szerszą
skalę. Wnioski mogą nie być tak niesłychanie różnorodne,
ale dadzą się łatwiej uklasyfikować i porównać, bo możność
• odrzucenia przedmiotów obcych i trakowania każdego wyni­
ku na jej własnej, faktycznej podstawie pozwoli na sąd ści­
ślejszy, niż w historji powszechnej.
Objąwszy szerokim rzutem oka charakter i przyzwycza­
jenia ludzkości, dostrzegamy to podobieństwo i zgodność zja­
wisk, które skłoniło twórcę przysłów włoskich do powiedze-
dzenia: ^Cały świat jest jednym krajem” („tutto ii mondo
è/
è paese”). Zgodność i jednorodność okoliczności życiowych
oraz powszechne podobieństwo natury ludzkiej najłatwiej zba­
dać, porównywaj ąc różne rasy, stojące na tym samym sto
pniu cywilizacji. Przy takich porównaniach nie trzeba się
troszczyć ani o daty historyczne, ani o położenie na mapie3. ęl|0
VI
Starożytni Szwajcarowie z mieszkań nawodnych mogą być
zestawieni ze średniowiecznemi Aztekami, a plemieńcy Odżib-
wa z Ameryki północnej z Zuluanami południowo-afrykań-„
skiemi. Dr. Johnson, czytając w podróżach Hawkeswortha
0 Patagończykach i wyspiarzach z Oceanu południowego,
rzekł z pogardą: „jedna banda dzikich podobna do drugiej.”
Każde muzeum etnograficzne potwierdza to zdanie. Porównaj­
my np. zebrane tam narzędzia ostre i spiczaste: topory, sie­
kiery, dłuta, noże, piły, skrobacze, szydła, igły, końce dzid
1 strzał. Wszystkie te przybory, z małemi wyjątkami w szczegó­
łach, należą do ras najróżnorodniejszych, Co do zajęć dzi­
kich plemion, ścinanie drzewa, rybołówstwo za pomocą sieci
i powrozów, strze’anie i ciskanie dzid w czasie igrzysk, nie­
cenie ognia, gotowanie, kręcenie sznurów i koszykarstwo po­
wtarzają się z zadziwiającą jednorodnością w szafach muzeów,
ilustrując życie plemion niższych od Kamczatki do Ziemi
ognistej, od Dahomeju do Hawai. Nawet gdy porównywamy
hordy barbarzyńców z narodami cywilizowanemi, spostrzega­
my, że zjawisko z życia niższych ras powtarza się w życiu
ras wyższych w zjawiskach podobnych, pod postacią nie­
przetworzoną jeszcze do niepoznania, albo niezmienioną wcale.
Spojrzyjmy na dzisiejszego wieśniaka europejskiego, używa­
jącego topora i motyki, warzącego ..'trawę, albo piekącego
coś przy ogniu, zauważmy, jakie znaczenie ma piwo w poję­
ciu jego o szczęśliwości, posłuchajmy opowiadań jego o duchu,
straszącym w domu sąsiednim, albo o dziewczynie, której za­
dano jakieś czaiÿ, tak że zemdlała i umarła. Jeśli weźmie­
my jako przykłady pojęcia lub obyczaje, które uległy małym
zmianom pomimo biegu stuleci, to otrzymamy obraz, wyka­ i- .
zujący niewielką różnicę między rolnikiem angielskim, a mu­ ^i
rzynem z Afryki środkowej. Następne stronice będą tak prze3-
pełnione dowodami wzajemnego podobieństwa różnych naro­
dów, że zbytecznie byłoby zatrzymywać się dłużej nad szczegó­
łami. Skorzystamy wszakże ze sposobności i załatwimy się
z zagadnieniem, któreby następnie utrudniało przedmiot, mia­
nowicie z kwestją ras. W zadaniu, które mamy przed Sobą,
wydaje się nam rzeczą nie tylko możebną, ale i do życzenia,
abyśmy wyłączyli względy na różność dziedziczną ras ludz­
kich i abyśmy się zapatrywali na ludzkość, jako na całość
jednolitą, z natury, chociaż znajdującą się na różnych szcze­
blach cywilizacji. Sądzę, że szczegóły poszukiwań dowiodą,
20

że można porównywać stopnie kultury na zasadzie używa­


nych przez plemiona narzędzi, obyczajów rozpowszechnionych
między niemi, mitów, w które wierzą, nie biorąc w rachubę
budowy ciała owych plemion, ani barwy ich skóry i włosów.
Chcąc studjować cywilizację, trzeba zacząć od podziele­
nia całości na poszczególne zagadnienia, które następnie na­
leży ugrupować umiejętnie. Mówiąc o broni, wypada rozróż­
niać: dzidy, maczugi, petle, Juki* strzały; zajmując się tka­
ctwem, "zeba wziąć pod uwagę rozmaite stopnie umiejętno­
ści przędzenia i tkania, jak również plecenia mat i wiązania
sieci.. Badając mity, należy je podzielić na podania o wscho­
dzie i. zachodzie słońca, o zaćmieniach, trzęsieniach ziemi, na
podania lokalne, usiłujące wyjaśnić nazwy danych miejsco­
wości za pomocą opowiadań fantastycznych, na mity eponi-
miczne, które, nazwę plemienia przypisują imieniu jakiegoś
przodka zmyślonego lub rzeczywistego. Trzeba przytem zwró­
cić uwagę na rytuały i obrządki, np. na ofiary, składane du­
chom zmarłych i innym istotom nadprzyrodzonym, na zwra­
canie się na wschód z oznakami czci na oczyszczenie się ze
zmaz obrzędowych lub moralnych za pomocą ognia albo wo­
dy. Oto są różnorodne przykłady z pośród tysiąca innych.
Zadaniem etnografa jest rozkiasyhkowanie takich szczegó­
łów, poznanie ich znaczenia w giecgrafji i historji, jak ró­
wnież stosunku, zachodzącego pomiędzy niemi. Dla lepszego
zrozumienia znaczenia tego zadania, porównajmy te szczegóły
cywilizacji z właściwościami roślin i zwierząt, badanych przez
przyrodnika. Dla. etnografa łuk i strzały są przedmiotami
jrównie ważnemi., jak zwyczaj spłaszczania czaszek, rachowa-
jnia na dziesiątki itp. Gieograficzne rozmieszczanie tych zja­
wisk i len ukazywanie się w różnych okolicach powinno być
badane tak, jak przyrodnik bada gieografję roślin i zwierząt.
Niektóre rośliny i zwierzęta są właściwe tylko pewnym oko­
licom; podobnie bumerang australski, kij i żłobek polinezyj­
ski do niecenia ognia, drobne łuki i strzałki, używane jako
lancety przez plemiona z międzymorza Panamskiego i tym po­
dobne niektóre mity i obyczaje znajdują się w odosobnieniu.
Jak sois wszystkich odmian roślin i zwierząt pewnego kraju,
(przedstawia jego florę i faunę, tak katalog wszystkich obja­
wów życia publicznego danego narodu przedstawia to, co
nazywamy kulturą. I zarówno, jak istnieje podobieństwo, cho­
ciaż nie tożsamość między roślinami i zwierzętami oddalo­
nych okolic, tak. okolice te przedstawiają też analogje pod
względem zwyczajów i właściwości zamieszkujących je ple­
mion.. Zrozumiemy dokładnie uderzające podobieństwo, zacho­
dzące pomiędzy wprowadzeniem do danego kraju roślin
i zwierząt a rozszerzeniem się cywilizacji, jeżeli zważymy, że
21

te same przyczyny wywołały jedno i drugie w tym samym


czasie. Przyczyny, które wprowadziły w danycli okolicach
rośliny uprawne i zwierzęta domowe, wywołały także uprawę
pewnych umiejętności. Wypadki, które wprowadziły do Ame­
ryki konie i pszenicę, wprowadziły jednocześnie użytek strzel­
by i topora żelaznego. Stary świat otrzymał wzamian nie tyl­
ko kukurydzę, kartofle i indyki, ale także zwyczaj palenia
tytuniu i hamak żeglarski.
Rzeczą godną uwagi jest, że opowiadania o podobnych
zjawiskach kulturalnych, powtarzając się w różnych częściach
świata, dają tern samem dowód swojej autentyczności Kilka
łat temu znakomity historyk zadał mi pytanie, tyczące się
przedmiotu: „Jak można uważać za pewnik sprawozdanie
0 zwyczajach, mitach, uderzeniach itd., plemion dzikich, po­
legające na doniesieniach jakiegoś podróżnego albo misjona­
rza, który może być powierzchownym spostrzegaczem, znają­
cym zaledwie język krajowców, powtarzającym lekkomyślnie
opowiadania niesprawdzone, albo człowiekiem uprzedzonym,
lub umyślnie oszukującym?” Każdy etnograf powinienby mieć
stale pytanie to przed oczyma. Ma on bezwątpienia obowią­
zek wytworzyć sobie sąd bezstronny o wiarogodności auto­
rów, których przytacza i, jeśli podobna, otrzymać kilka świa­
dectw, tyczących się danych przedmiotów. Dowód, że zjawi-
wiska się powtarzają, jest jednak lepszym, niż te ostrożności.
Jeże1 i dwóch niezależnych od siebie podróżników po różnych
krajach, jak np. mahometanin średniowieczny w Tartarjj
1 Anglik nowożytny w Dahomeju, albo misjonarz jezuicki
w Brazylji i Wesîejanin na wyspach Fidżi, zgadzają się
w opisie podobnych umiejętności, obrzędów albo mitów,
w krajach, które zwiedzili, to staje się rzeczą trudną, jeśli nie
wprost niepodobną, przypisywać tę zgodność przypadkowi
albo rozmyślnemu oszustwu. Można może zarzucić opowie­
ściom rabusia, ukrywającego się w krzakach australskich, że
są _ mylne lub zmyślone; ale czyż kapłan, metodysta z Gwi­
nei, zmawiałby się z nim, aby zwieść publiczność opowia­
daniem tej samej historp? Możliwość umyślnej lub przypad­
kowej mistyfikacji często usuwa się przez tę okoliczność, że
doniesienia podobne składane są z dwóch krajów oddalonych
przez dwóch świadków, z których A żył wiek cały przeJ B,
a ten ostatni nie słyszał prawdopodobnie nigdy o A. Każdy,
•co zechce rzucić okiem na dopiski dzieła niniejszego, przeko­
na się łacno, jaka różnica zachodzi w katalogu zjawisk cywi­
lizacji co do oddalenia jednych miejscowości od drugich, co
do różnorodności epok a także co do różnicy wierzeń i cha­
rakteru spostrzegaczy. Im osobliwsze są spostrzeżenia, tern
nieprawdopodobnejszem się staje, żeby kilka osób zrobiło je
22

fałszywie w różnych okolicach. Można więc słusznie mniemać,


że świadectwa są po większej części prawdziwe i że ze­
branie podobnych danych z różnych miejscowości potwier­
dza ich rzetelność. Najważniejsze fakta etnograficzne są
na tej zasadzie stwierdzone. Doświadczenie pozwala za­
tem badaczowi nie tylko na przypuszczenie, ale na uzasa­
dnione mniemanie, że zjawiska kultury powtarzają się
zawsze i wszędzie, wynikają bowiem z podobnych i szeroko
rozrzuconych pobudek. Poćejrzanemi stają się mu świadectwa
odosobnione, do których nie zna nigdzie podobnych. Czeka
on, aż prawdziwość ich zostanie stwierdzona przez po­
dobne spostrzeżenia z drugiego końca świata lub z histo-
rji. Sposób ten sprawdzania autentyczności doniesień
jest tak niezawodnym, że etnograf w pracowni swojej może
bez wahania rozstrzygnąć nie tylko, czy badacz jest lekko­
myślnym, lub sumiennym spostrzegaczem, ale także, czy to,
co on podaje, podlega ogólnym prawom cywilizacji. Non quis,
sed qîiid.
Zwróćmy się teraz do rozszerzania się cywilizacji we­
wnątrz krajów poszczególnych. Właściwością ludzkości, umo­
żliwiającą systematyczne studja nad cywilizacją, jest przede-
wszystkiem ta niezmienna harmonja, czy zgodność, która
skłania całe plemiona do używania tego samego języka, do
wyznawania tej samej religj: i do ulegania tym samym zwy­
czajom prawnym, jak również dc wznoszenia się do tego sa­
mego ogólnego poziomu sztuki i wiedzy. Ten stan rzeczy
sprawia, że można opisywać narody w sposób przeciętny, po­
mijając wypadki wyjątkowe. Można przestawić mnóstwo
szczegółów^ w kilku typowych faktach, a gdy te raz na moc­
nych podstawach spoczywają, to nowe wypadki, przedstawio­
ne przez nowych spostrzegaczy, stają na ich miejscu i wyka­
zują prawdziwość albo błędność klasyfikacji. Prawidłowość
w układaniu się społeczeńsw ludzkich jest tak wielką, że mo­
żemy odrzucać wyjątki indywidualne i wyprowadzać wnioski
ogólne o sztuce i zapatrywaniach całych narodów. Tak pa­
trząc z góry na armję, zapominamy o żołnierzu pojedyńczym,
którego zaledwie odróżniamy w tłumie, a uważamy każdy
pułk za ciało uorganizowane, rozszerzające się lub sięgające
się, posuwające się naprzód albo odwrotnie. W niektórych ga­
łęziach studjów nad prawami, rządząceińi społeczeństwem,
można dziś za pomocą statystyki, nie biorąc pod uwagę po-'
jedyńczych osobników, sądzić o tłumach według spisów od­
biorców poda-tkowy ch, lub towarzystw ubezpieczających. Po­
śród nowszych dowodów istnienia praw określonych, którym
czynności ludzkie podlegają, żaden nie był tak przekonywa­
jącym, jak uogólnienia w rodzaju czynionych przez Queteleta
23

o regularności nie tylko takich rzeczy, jak przeciętna wzro­


stu ludności oraz rocznej liczby urodzeń i śmierci, ale o po­
wtarzaniu się rok rocznie tak ciemnych i, zdawałoby się,
tak nieobłiczonych zjawisk życia narodów, jak liczba mor­
derstw i samobójstw, a nawet stosunek broni,, jaką przestęp­
stwa zostały popełnione. Innemi wypadkami uderzającemi
są: regularność roczna liczby osób, zabitych wypadkowo na
ulicach Londynu i liczba listów nieadresowanych,. rzucanych
do skrzynek pocztowych. Ale badając cywilizację ras niż­
szych, a nie mając na rozkazy faktów, policzonych przez sta­
tystykę nowożytną, musimy często sądzić o stanie kultury
danego plemienia z niedokładnych opisów podróżnego lub
misjonarza, albo nawet wyprowadzać wnioski ze szczątków
ras przedhistorycznych, których nazwa i mowa zaginęły dla
nas bezpowrotnie. Na pierwszy rzut oka robi to wrażenie
materjału zbyt niepewnego i mało obiecującego dla poszuki­
wań naukowych. Wistocie nie jest on jednak ani niepewnym,
ani mało obiecującym, gdyż w wielu razach daje dobre i pewne
świadectwa. Są dane, które, świadcząc w rozmaity sposób
o każdorazowym stanie kultury pewnego plemienia, dzielnie
wytrzymują porównanie z wykazami statystycznemu. Fak­
tem jest, że strzała kamienna, maczuga zaostrzona, posąg
bożka, mogiła ze szczątkami niewolników i skarbów, grzeba­
nych dla użytku nieboszczyka, opowieści o sposobach, uży­
wanych przez czarowników dla sprowadzenia deszczu, zasób
liczb, konjug :ja czasownika, wszystko to przedstawia tak wier­
nie stan narodu w stosunku do szczególnych objawów
kultury, jak wykaz wypadków śmierci przez otrucie lub ilość
skrzyń sprowadzanej herbaty. Wykaz taki wyraża tylko w inny
sposób objawy różnych potrzeb publicznego życia społeczeństwa.
Faktem zdumiewającym, na który nie zwracamy uwagi
dla tego żeśmy spędzili całe życie wśród podobnych okolicz­
ności, jest, że każdy naród posiada ubiór sobie właściwy,
broń i narzędzia, prawa o małżeństwie i własności otaz spe­
cjalne pojęcia o moralności i religji. Etnografja ma przede-
wszystkiem do czynienia z takiemi ogólnemi własnościami
ciał uorganizowanych. Ale uogólniając cywilizację .plemienia
lub narodu bez uwzględnienia właściwości składających go
osobników, jako nie mających wpływu na ostateczne wyniki,
nie trzeba zapominać o czynnikach, wpływających na. dany
stan rzeczy. Niektórzy tak się zatapiają w śledzeniu życia od­
dzielnych osobników, że nie mogą sobie zdać sprawy z czyn­
ności całego społeczeństwa. Spostrzegacz, nie będący w sia­
nie objąć społeczeństwa szerokim rzutem oka, może być do­
sadnie określony słowami: „Nie widzi lasu za drzewami.
Z drugiej strony, badacz może być tak zajęty ogólnemi pra­
24

wami społeczeństw, że zapomina o osobnikach, z których się


ono składa. Do takiego badacza można zastosować słowa:
„Nie widzi drzew w lesie.” Wiadomo, że sztuki, zwyczaje
ii pojęcia kształtują się wskutek współdziałania ludzi pojedyn­
czych, których przyczyny postępowania i skutki działania
przedstawiają się nam jasno. I listo na wynalazków, przekonań
i obrzędów jest historją suggiestji i rozwoju, zachęty i oporu,
wyzysku osobistego i uprzedzeń stronniczych. Osobistości
wpływowe działają zaś zawsze według własnych wyobrażeń,
wynikających z charakteru i okoliczności. Siedzimy czasem
indywidua, które służą wyłącznie własnym celom, nie bacząc
na wpływ ich na ogół społeczeństwa; to znowu mamy przed
sobą objawy życia narodów, jako całości, podczas gdy oso­
bniki współdziałające znajdują się poza obrębem naszych
studjów. Ale przekonawszy się, że zbiorowe czynności społe­
czeństwa są tylko wynikiem wielu czynności jednostek, poj­
miemy łatwo, że te dwie metody badania, użyte właściwie,
są nieomylne. Siedząc wpływ, jaki w różnych dziedzinach
wywierają przyzwyczajenia i przekonania, badając przewagę,
jaką posiadają, spotykamy tysiące dowodów regularnego po­
wtarzania się przyczyn, wywołujących zjawiska życia ludzkie­
go. Widzimy jasno, że są prawa istnienia i rozszerzania się,
według których zjawiska te stają się dowodem stopnia kul­
tury, na jakim się znajduje dane społeczeństwo. Przyznając
ważne, znaczenie dowodem, wykazującym te główne warunki,
strzeżmy się wpadnięcia w pułapkę, która czyha na nieroz­
ważnego badacza. Oczywiście przekonania i przyzwyczaje­
nia, wspólne tłumom całym, są do pewnego stopnia wyni­
kiem zdrowego sądu i praktycznego doświadczenia, ale tylko
do pewnego stopnia. Wiele niemałych społeczeństw ludzkich
wierzyło na przykład w siłę złego wzroku i w istnienie skle­
pienia niebieskiego, poświęcało skarby î niewolników duszom
zmarłych, powtarzało opowieści o wielkoludach, pochłaniają­
cych potwory i o ludziach, zaklętych w zwierzęta. Wolno
nam utrzymywać, że wyobrażenia te powstały w umyśle
ludzkim wskutek przyczyn odpowiednich, ale nie możemy
przypuszczać, że zwyczaje te są korzystne, wierzenia rozsądne,
a opowiadania autentyczne. Zrazu może się to wydać prawdą
oklepaną, lecz w istocie jest to sprostowanie błędu, głęboko
zakorzenionego w umysłach ludzkości. Wyjątek stanowi tyl­
ko mniejszość krytykująca. Pospolicie wszystko, co ktoś mó­
wi, jest słuszne, wszystko co ktoś czyni, jest dobre. „Quod
ubique, quod semper, quod ab omnibus creditum est, hoc est
vere proprieque CathoHcum” itd. Jest wiele punktów różno­
rodnych, mianowicie w historji, prawie, filozofji i teologji, co
do których ludzie wykształceni, wśród których żyjemy, dają
25

się przekonywać z trudnością. Nie są oni w stanie zrozumieć,


że powód, dla którego ludzie trzymają się pewnej zasady,
albo zachowują pewien zwyczaj, może wcale nie być powo­
dem uzasadnionym. Zbiory dowodów etnograficznych, wyka­
zujących tak jasno zgodność całych mas ludzkości w trzyma­
niu się pewnych tradycji, wierzeń i obrzędów, zdają się
szczególnie nadawać do niewłaściwego użytku i służą często
4do obrony owych pojęć zastarzałych. Nawet narody barba­
rzyńskie są wyzyskiwane, gdy chodzi o walkę z tak zwane-
mi pojęciami nowoczesnemi. Zdawało mi się nieraz, iż zebra­
ne przeze mnie dane etnograficzne używane były za dowód,
że niektóre podania i wierzenia sa prawdą przedmiotową.
Zaznaczam więc przy tej sposebnośc że ten sam sposób ar­
gumentowania może równie dobrze posłużyć do wykazania,
że ziemia jest płaska, lub że zmora nocna jest sprawą szata­
na, v? których to uderzeniach jednomyślność Idów jest zu­
pełna.
Wykazawszy, żę poszczególne zjawiska kultury mogą
być rozłożone na wiele działów etnograficznych, jak: sztuki,
wierzenia, zwyczaje itp., nasuwamy pytanie: jak dalece fakta,
rozmieszczone w tych działach, powstały jedne z drugich
przez ewolucję. Zbytecznie chyba dowodzić, że działy, o któ­
rych mowa, chociaż połączone wspólnym charakterem, nie
są jednak ściśle określonemi Użyjemy znowu porównania
z historji naturalnej: są gatunki, które dążą do rozpadnięcia
się na liczne odmiany. Pytanie, w jakim stopniu grupy te są
sobie pokrewne, okaże iż badacz obyczajów ludzkiC-i ma
znaczną przewagę nad badaczem gatunków roślin i zwierząt.
Dla naturalistów pozostaje zadaniem nierozwiązanem, czy
teorja przemiany jednego gatunku na drugi wykazuje rzeczywi­
stą przemianę, czy tylko schemat idealny, przydatny do kla­
syfikacji gatunków, która powstały niezależnie od siebie.
Ale dla etnografów nie istnieje pytanie, czy gatunki, narzę­
dzia, przyzwyczajenia i wierzenia mogły rozwinąć się jedne
z drugich. Rozwój cywilizazji jest rzeczą uznaną i pewną.
Wynalazki mechaniczne dają nam najlepszy przykład, w jaki
sposób cywilizacja się rozwija. Wiadomo z historji broni pal­
nej, że niezgrabny zamek kołowy, w którym zębate koło sta­
lowe poty było kręcone za pomocą sprężyny, dopóki się iskra
nie udzieliła prochowi, doprowadził do wynalazku lepsze­
go zamku krzemiennego przy strzelbach, które można spot­
kać jeszcze niekiedy wiszące na ścianie w kuchniach ferm
angielskich. Ze strzelb tych chłopcy strzelają do ptaszków
na Boże Narodzenie. Zamek krzemienny, podległszy licznym
zmianom, przeszedł z czasem w zamek uderzający (perkusyj­
ny), a obecnie zamieniono strzelby z tem starodawnem urzą-
dzeniem na odtylcówki. Astrolabję średniowieczną zastąpiono
kwadrantem, odrzuconym obecnie przez żeglarzy, którzy uży­
wają wrażliwszego sekstantu. To samo powtarza się w dzie­
jach każdej umiejętności i każdego przyrządu. Takie przy­
kłady postępu są historyczne, ale to pojęcie rozwoju tak się
narzuca myśli naszej, że za jego pomocą odbudowujemy bez
wahania historję zaginioną, biorąc za przewodnika w upo­
rządkowaniu faktów znajomość ogólną zasad ludzkiego my-'
ćlenia i postępowania. Bez względu na to, czy kromka wspo­
mina czy milczy o luku i kuszy, nikt, porównawszy te przy­
rządy, nie będzie wątpił, że kusza rozwinęła się z grubszego
narzędzia. Również co do świdrów do niecenia ognia przez
tarcie, jasną jest rzeczą, że świder, kręcony za pomocą sznura
albo łuku, jest później szem udoskonaleniem niezgrabnego
przyrządu pierwotnego, kręconego pomiędzy dłońmi. Poucza-
jące przedmioty, odkrywane czasem przez staro żytnikó w. jak
np. celty bronzowe, wzorowane na ciężkim typie toporu krze­
miennego, można uważać za pierwszy zaledwie stopień w przej­
ściu z epoki kamiennej do epoki bronzowej. Zaraz potem
nastąpił najbliższy stopień postępu, odkryto ż;e nowy mate-
rjał daje się obrobić zręczniej i oszczędniej. I tak we wszyst­
kich gałęziach historji naszej będziemy spotykali zjawiska,
które dadzą się uporządkować, jako następujące po sobie
w pewnym właściwym porządku rozwoju, ale któreby się nie
dały postawić w odwrotnym porządku. Takiemi są np. fakta,
1 które zestawiiem w rozdziale o sztuce liczenia; dowodzą one, że
na tym punkcie kultury dzikie plemiona doszły do tego ucząc
się, ale nie zapominając, wznosząc się z niższego stopnia, ale
nie zstępując z wyższego.
Pośród dowodów, pomagającyh nam dc oznaczenia dro­
gi, którą szła cywilizacja świata, znajdują się liczne zjawiska,
które uważałem za stosowne określać wyrazem „survivais’ —
przeżytki. Są to czynności, zwyczaje, pojęcia itp., wprowadza­
ne siłą przyzwyczajenia do nowego stanu społeczeństwa, od-
'ń 1 miennego od tego, który był ich ojczyzną. Przeżytki zesłały
jako dowody i przykłady starszego stanu kultury, z którego
późniejszy się rozwinął. Znam starą kobietę z hrabstwa So­
merset, której ręczny warsztat tkacki pochodzi z czasóv, po­
przedzających zaprowadzenie „czółenka latającego.” Nie
nauczyła się ona nigdy używać tego nowego wynalazku
i widziałem, jak po staremu rzucała w klasyczny sposób
czółenko swoje z ręki do ręki. Staruszka ta nie jest przy­
kładem cofnięcia się o stulecie, tylko przeżytkiem. Przykła­
dy takie prowadzą nas do zwyczajów, istniejących sto a nie­
raz i tysiąc lat temu. Sąd boży za pomocą klucza i biblji,
dotąd używany, jest przeżytkiem, zarówno jak ognie święto-
27

jańskie i wieczerza bretońska w dzień zaduszny dla dusz


zmarłych. Trzymanie się dawnych zwyczajów jest tylko częścią
przejścia ze starych czasów do nowych znacznie zmienionych.
Poważne zajęcia dawnego społeczeńskwa obracają się w za­
bawę pokoleń późniejszych, a wiera pozostaje tylko w baj­
kach, opowiadanych przez piastunki. Tymczasem zwyczaje
starożytne,‘które przetrwały do późniejszych czasów, przekształ­
ciły się w formy nowożytne, oddziaływając silnie bądź dodatnio,
bądź ujemnie. Myśli i zwyczaje starodawne budzą się niekiedy na
nowo do życia, ku wielkiemu zdumieniu świata, który je miał za
umarłe, albo umierające. Przeżycie zamienia się wtedy w od­
rodzenie. Zdarzyło się to niedawno w sposób zaiste zadziwia­
jący w historji spirytyzmu nowożytnego. Jest to zjawisko
bardzo pouczające dla etnografa. Badanie zasad przeżycia
ma w rzeczy samej niemałe znaczenie praktyczne, bo wszyst­
ko, co nazywamy zabobonem, zawiera się w przeżytkach, któ­
re torują drogę naj śmiertelni ej szemu wrogowi jego—rozsąd­
nemu tłumaczeniu. Chociaż po większej części zjawiska prze­
życia są same przez się nic nieznaczące, wszelako badanie
ich jest niezmiernie ważnem dla historji rozwoju cywilizacji,
który jedynie może wyjaśnić ich znaczenie. Wyrobienie sobie
możliwie jasnego poglądu na ich naturę staje się kwestją
żywotną poszukiwań etnograficznych. Powód ten ' powinien
usprawiedliwić rozbiór szczegółowy przeżytków, którego
dokonałem na podstswie zabaw, zwrotów mowy, zwycza­
jów ludowych, zabobonów itp., służących do wytłumaczenia
wpływu i istnienia tych 'przeżytków.
Postępek, upadek, przeżytek, odrodzenie, przemiana, są
to węzły, łączącze różnorodną sieć cywilizacji. Rzućmy okiem
na pospolite szczegóły naszego życia codziennego, a przeko­
namy się, w jakim stopniu jesteśmy ich sprawcami rzeczywi-
stemi lub spadkobiercami i przetwórcami wyników czasów
dawno minionych. Rozejrzyjmy siępo pokojach, w których ży­
jemy. Osoba, znająca tylko czasy obecne, nie zrozumiałaby
tam nic prawie. Tu „caprifolium” asyryjskie, tam kwiat lilji
domu Anjou, gzyms grecki wkoło sufitu, w ramach zaś
zwierciadło w stylu Ludwika XIV walczą o lepsze ze stylem
odrodzenia. Te przedmioty sztuki przetworzone, przeniesione
lub przeinaczone, noszą wszakże na sobie wyraźny ślad hi­
storji swojej. Chociaż historja ta jest często trudną do odczy­
tania , nie możemy przecież powiedzieć, że, ponieważ jest cie­
mną, niema jej wcale. To samo stosuje się do kroiu ubiorów
męskich. Zabawne ogonki przy ubraniu pocztyljona niemiec­
kiego pokazują same przez się, jak doszły do tak niesmacz­
nego rudymentu. Natomiast halstuchy duchownych angiel­
skich nie tak łatwo pozwalają uświadomić sobie ich hi-
28

storję. Wyglądają one dosyć niejasno, dopóki się nie zoba-


czy stanu pośredniego, z którego przeszedłszy w użyteczniej­
sze szerokie’ kołnierze, jakie nosi Milton na portretach, obró­
ciły się zczasem na halstuchy, którym nazwę swą angielską
zawdzięczają szkatułki „band-boxes,” używane do ich prze­
chowywania. W samej rzeczy, zbiory wzorów, pokazujące, jak
ubranie rozszerzało się się stopniowo, lub stawało się węż-
szem, przekonywają nas jasno i dobitnie o naturze zmiany
i rozkwitu, odradzania się i upadku, która występuje z roku
na rok we wszystkich ważniejszych zjawiskach życia. W księ­
gach znowu widzimy każdego pisarza, nie samego przez się,
lecz względnie do stanowiska, jakie zajmuje w historji. Przez
każdego filozofa, matematyka, chemika, poetę patrzymy na
pochodzenie jego wykształcenia; przez Leibnitza patrzymy na
Descartesa, przez Daltona na Priestleya, przez Miltona na
Homera. Studja nad mową ludzką pouczają może więcej, niż
inne. Usuwają one z naszych poglądów na myśli i czyny
ludzkie pojęcie przypadku i dowolnego wynalazku, a nato­
miast umożebniają nam śledzenie rozwoju, spowodowanego
przez współudział pojedyńczych ludzi, których działanie znaj­
dujemy zawsze zrozumiałem i logicznem, o ne możemy po­
znać fakta w zupełności. Chociaż nauka o kulturze jest jeszcze
bardzo początkową, znaleźć w niej można pewne dowody na
to, że nawet zjawiska, które się wydają najbardziej bezprzy-
czynowemi, dadzą się jednak umieścić w szeregu określonych
przyczyn i skutków z taką pewnością,, jak fakta mechaniki.
Według powszechnego mniemania, czy może być coś mniej
określonego i bardziej niepewnego, jak wytwory wyobraźni,
mity i bajki? A jednak każde badanie systematyczne mitolo-
gji na podstawie licznych dowodów, pokaże dosadnie w tych
wysiłkach wyobraźni rczwój stopniowy i jednostajność wyni­
ków, wypływających z przyczyn jednostajnych. Tu, jak zresz­
tą wszędzie, samorzutność bezprzyczynowa chroni się coraz
dalej i głębiej w ciemne granice nieświadomości. Pospólstwo
może uważać przypadek za powód zdarzeń, nie dających się
wytłumaczyć inaczej; ale ludzie wykształceni oddawna wie­
dzą, że, jeżeli czego wytłumaczyć sohie nie mogą, to muszą o to
oskarżać jedynie własną nieświadomość. Tylko u tedy ludzie
są skłonni poddawać się pojęciom o mimowolnych popędach,
fantazjach bezprzyczynowych, szaleństwach i przypadkach,
gdy nie są w stanie dojrzeć łącznika między zdarzeniami. Je­
żeli uznamy, że zabawy dziecięce, zwyczaje bezcelowe, zabo­
bony nierozsądne powstały same z siebie, bo nikt me może
dokładnie powiedzieć, skąd się one wzięły, to będziemy mu­
sieli mniemanie to porównać z pływem, jaki rośiina ryżu dzi­
kiego wywarła na filozofję jednego z plemion czerwonoskó-
29

rych, skłonnych zresztą widzieć w jedności przyrody jedną


wolę rządzącą. Teologowie bowiem plemienia Sju orzekli:
„Wielki Dnch stworzył wszystko, oprócz dzikiego ryżu; dziki
zaś ryż powstał przypadkiem.”
„Człowiek, powiada Wilhelm Humboldt, wyprowadzę
wszystko od tego, co już istnieje” (Der Mensch knüpft im­
mer an Vorhandenes an). Pojęcie ciągłości cywilizacji, zawar­
te w tem zdaniu, nie tylko nie jest suchem dowodzeniem
Slozoficznem, lecz praktycznie stwierdzoną zasadą, że kto
chce zrozumieć własne życie, powinien poznać szczeble, po
których zapatrywania jego i zwyczaje przebiegły, zanim do­
szły do tego, czem są. August Comte, nie przecenił koniecz­
ności takiego badania rozwoju, gdy oświadczył na początku
swej „Filozofji pozytywnej”: „Każdy pomysł zrozumieć można
jedynie za pomocą jego historji”. Orzeczenie to daje się zasto­
sować do cywilizacji wogóle. Łatwo sprawdzić słabość filozo-
fji, która chce zajrzeć tylko obecnemu życiu w oczy i zrozu­
mieć je przez samo spostrzeganie. Niechby kto spróbowoj
wyjaśnić znaczenie pospolitego zwrotu: „ptaszek mały mi ta
powiedział.” Nie uda się to temu, kto nie zna starego wie­
rzenia w mowę ptaków i zwierząt, którego pochodzenia
Dr. Dasent tak rozsądnie poszukuje we wstępie do swoich
„Bajek północnych” (Norse Tales). Oto z „Commentaries”
Blackstona wyjęte przykłady usiłowań wytłumaczenia za po­
mocą światła rozsądku rzeczy, których wyjaśnienie jedynie
na historji opartem być może. Zdaniem tego autora, system
feudalny tłumaczy i wyjaśnia, skąd człowiek z gminu miał
prawo wypędzać bydło na ugory dworskie. „Bo gdy dziedzic
oddawał poddanym kawałki ziemi za usługi już oddane, lub
za te, które chciał sobie zapewnić na przyszłość, to poddani
ci nie mogliby uprawiać pola bez bydła. Bydła nie można
utrzymać bez paszy. Pasza była tylko na ugorach, należących
do pana, lub do innych poddanych. Z tego powodu prawo
uznało zwyczaj wypędzania bydła na ugory, jako ściśle złą­
czony. z darowizną ziemi i to był początek gruntów gromadz­
kich itp.” '). Chociaż niema nic nieracjonalnego w tern tłu­
maczeniu, nie zgadza się ono jednak wcale z prawem po'
nem Teutonów, które panowało w Anglji długo przed zdo-

') Blackstone, „Commentaries on the Laws of England” II,


rozdz. 3. Przykładem powyższym zastąpiłem inny, przy toczony w po­
przednich wydaniach. Jeszcze inny przykład można znaleźć w wytłu­
maczeniu daniny, zwanej „deodand” (t. I, rozdz. 8), a opisanej jako
zadośćuczynienie za duszę osoby, zmarłej nagłą śmiercią. Ob. niżej
str. 287. (Przyp. autora do trzeciego wydania).
30

byciem jej przez Normandów, a którego ślady nie zatarły


się nigdy doszczętnie. W starych gminach wiejskich nawet
ziemia orna nie przeszła na wyłączną własność jednostek,
a pastwisko na kopaninach, ściernikach i nieużytkach należy
do wszystkich gospodarzy. Od owego czasn zamiana własno­
ści ogólnej na osobistą przetworzyła ten system starodawny,
ale prawo pasienia bydła na gruncie wspólnym przysługuje
dotąd kmieciom, nie jako pozostałość po pańszczyznie, ale
dla tego, że gromada miała to prawo jeszcze dawniej, zanim
pan się upomniał o nieużytki. Niebezpiecznie jest odrywać
dany zwyczaj od zdarzeń minionych, na których się opiera
i traktować go, jako fakt odosobniony, stosując doń możliwe
wyjaśnienia.
Chcąc zajmować się dalej etnografją racjonalną, zasa­
dzającą się na zbadaniu przyczyn, które wywołały zjawiska
kultury i praw, którym ona podlega, musimy się sta­
rać o wypracowanie jak można najsystematyczniejszego sche-
. matu rozwoju cywilizacji we wszystkich jej gałęziach. W roz­
dziale następującym, o rozwoju kultury, usiłowaliśmy naszki­
cować teoretycznie przebieg cywilizacij, stosując się do do­
wodów. Nie wydaje się nam niepodobnem wyrobienie sobie
sądu ogólnego, o dawniejszym stanie ludzkości, który z na­
szego punktu widzenia może być uważany za stan pierwotny,
Vchociaż jeszcze wcześniejsze Stany mogły go poprzedzać
w rzeczywistości. W zadaniu naszem w Domoc przyjść nam
może porównywanie’ rozlicznych stopni cywilizacji pośród
ras znanych w historji, zarówno jak wyprowadzanie wniosków
z zabytków archeologicznych plemion przedhistorycznych. Ten
przypuszczalny stan pierwotny odpowiada w znacznym stopniu
stanowi cywilizacji u dzikich ludów nowożytnych, które pomimo
różnicy pochodzenia i odległości, mają wspólne czynniki kultu­
ralne, będące prawdopodobnie przeżytkami najpierwotniejsze­
go stanu całej ludzkości. Jeżeli to przypuszczenie jest słusz-
nem, to pomimo ciągłego mieszania się zwyrodnienia, głów­
nym kierunkiem kultury był zawsze postęp od stanu dziko­
ści ku cywilizacji. Prawie wszystkie liczne fakta, omawiane
w rozdziałach następujących, tyczą się bezpoś ednio tej
łączności między życiem dzikiem a cywilizowane u. Prze­
żytki kultury, rozmieszczone wzdłuż drogi, którą postępowała
cywilizacja, są pełnemi znaczenia drogowskazami dla tych,
którzy mogą odczytywać znaki. Przeżytki te stoją dziś nawet
wśród nas jako prastare pomniki myśli i życia dzikich lu­
dów. Poszukiwania przemawiają silnie za zdaniem, że Euro­
pejczycy mogą znaleść n Grendlanczyków i Maorów niejeden
rys, potrzebny do odtworzenia obrazów własnych praojców.
Zaraz po tem następuje zagadnienie o pochodzeniu języków.
Pomimo że niektóre części tego zagadnienia są jeszcze ciem­
ne, jasne jego strony ułatwiają odpowiedź na pytanie, czy
mowa powstała pośród ludzi, w stanie dzikości zostających.
Odpowiedź ta, poparta wszelkiemi możliwemi dowodami, mu­
si być twierdzącą. Badanie umiejętności liczenia, doprowa­
dziło do skutków jeszcze bardziej określonych. Można nie
tylko twierdzić z pewnością, że ważna ta umiejętność istnieje
u dzikich w stanie zarodków, ale że, jak o tern dostateczne
dowody przekonywają, liczenie rozwinęło się przez rozumo­
wanie ż owego nizkiego poziomu do tego, na jakim je obec­
nie posiadamy. Badanie mitologji, zawarte w tomie pierw­
szym, jest po większej części czynione ze specjalnego punktu
widzenia, na podstawie przykładów, zebranych umyślnie w ce­
lu śledzenia stosunku między mitami dzikich plemion i na­
rodów wyżej ucywilizowanych. Wyniki badań podobnych
zdają się dowodzić, że najwcześniejsi twórcy mitów powstali
i kwitli wśród hord dzikich. Dali cni początek kierunkowi,
który ich więcej ucywilizowani następcy przekształcali, dopóki
te wytwory wyobraźni nie skamieniały, jako zabobony, myl­
nie za historję uważane, cieniowane i ubarwiane przez poezję,
lub odrzucane, jako oszukaństwo i ciemnota.
Nigdzie może jasne i zupełne objęcie rozwoju historycz­
nego nie jest potrzebniejsze, jak przy studjowaniu religji. Po­
mimo wszystkiego, co napisano, aby zaznajomić świat z niż­
szą teologją, poglądy ogółu na miejsce jej w historji i stosu­
nek jej do wierzeń narodów wyżej stojących są jeszcze zu­
pełnie średniowieczne. Bardzo zajmującem jest porównanie
dziennika jakiegoą misjonarza ze szkicami Maks. Mullera
i zestawienie nieopisanej nienawiści i szyderstwa, opar­
tego na bezmyślnej zaciekłości względem braminizmu, bud­
dyzmu i zoroastryzmu, ze szlachetną sympatją, z jaką^ głę­
bokie i wszechstronne wykształceniem oże spoglądać na
te stare i szanowne przeobrażenia ludzkich pojęć religij­
nych. Chociaż więc religje plemion dzikich są pierwotne
i barbarzyńskie w porównaniu z wielkim systemem religij­
nym azjatyckim, nie należy jednak mniemać, że nie są w sta­
nie zająć ani nawet wzbudzić poszanowania. Zagadnienie za­
leży w istocie od tego, czy się je rozumie, czy nie. Z tych,
co będą usiłowali zgłębić w sposób poważny główne zasady
religji dzikich, nie wielu zapewne znajdzie się takich, którym
zasady te wydadzą się śmiesznemi, a znajomość ich zbytecz­
ną dla ludzkości. Wierzenia te i obrzędy dzikich nie są by­
najmniej śmietnikiem szaleństw rozmaitych. Są one owszem
logiczne i konsekwentne w tak wysokim stopniu, że gdy się
je uporządkuje, choćby powierzchownie, odkrywa się zasady
ich powstawania i rozwoju. Zasady te okazują się w treści
32

swej wysoce rozsądnemi, choć wpcyw ich działał przy stanie


zupełnej i zakorzenionej ciemnoty. Mając zamiar rozpocząć
poszukiwania, dotyczące bezpośrednio teologji, istniejącej za
naszych czasów, zabrałem się do systematycznego badania
rozwoju, u ras niższych animizmu, czyli nauki o duszach i in­
nych istotach nadprzyrodzonych w ogólności. Niezliczone przy­
kłady, zajmujące większą część tego dzieła, zebrane ze wszyst­
kich okolic świata, pozwalają poznać naturę i znaczenie wielkiego
tego czynnika w filozofji religji i śledzić animizm w przejściach
jego, rozszerzaniu się, ograniczaniu i zmianach, zachodzących
z biegiem historji aż do naszych zapatrywań nowoczesnych.
Niemałe praktyczne znaczenie mają zagadnienia, powstające
przy badaniu rozwoju niektórych wyróżniających się obrzędów
i ceremonji, tak pouczających co do wewnętrznej potęgi religji,
której są wyrazem zewnętrznem i wynikiem praktycznym.
W poszukiwaniach tych, czynionych, raczej ze stanowi­
ska etnograficznego niż teologicznego, wydało mi się zbytecz-
nem napadać na dowodzenia sprzeczne, których starałem się
ile możności nie dotykać. Związek, istniejący między religja-
mi, począwszy od form najgrubszych, aż do chrześcjaństwa
oświeconego, może być badany prawie bez pomocy teologji
dogmatycznej? Obrzędy ofiarne i zadość czyniące mogą być
badane na własnym stopniu rozwoju bez dociekania, jaką ma­
ją wartość i powagę. Badanie stopniowych stanów przejścio­
wych wiary świata w życie przyszłe nie wymaga również
roztrząsania dowodów, mówiących za, lub przeciw doktrynie.
Wyniki etnograficzne można przedstawić, jako materjał dla
teologów z powołania i może niedalekim jest czas, w którym
te tak pełne treści dowody zajmą należne im miejsce. Weź­
my znowu przykład z historji przyrody. Sądzimy, że wkrótce
uważanem będzie za równie nierozsądne, aby uczony badacz
teologji nie miał gruntownej znajomości głównych zasad wia­
ry ras niższych, jak to, aby fizjolog spoglądał z pogardą, ce­
chującą stan rzeczy z przed lat pięćdziesięciu, na dowody,
wyprowadzona z niższych form życia i aby uważał budowę
istot bezkręgowych za przedmiot, niegodny jego badań filo­
zoficznych.
Badanie pochodzenia i pierwotnego rozwoju cyw:lizacji
powinno być gorliwie popierane nie tylko jako źródło cieka­
wych poszukiwań, ale jako ważny praktyczny przewodnik do
zrozumienia teraźniejszości i po kszałtowania przyszłości. Trze­
ba zbadać każdą możliwą drogę do nowych zdobyczy nau­
kowych i. zapukać do każdych drzwi, aby się przekonać, czy
otwarte. Żadnego rodzaju dowody nie powinny zostać nietknię-
temi z powodu oddalenia, trudności, niejasności, małe wagi
lub trywjalności. Poszukiwania dzisiejsze skłaniają się coraz
bardziej do wniosku, że, jeżeli prawo jakie istnieje gdziekol­
wiek, to istnieje wszędzie. Ten, kto przypuszcza, że jakieś za­
gadnienie jest nlerozwiązalnem dlatego, że jest trudném
i odległem, musi chyba uważać naukę za błędną i dać za wygra-
nę temu, do czego nas doprowadzić może sumienne zbieranie
i badanie faktów; taki zaś, co chce obrać sobie zadanie bez
wyjścia, niech- się stara wynaleźć granicę odkryć. Przypo­
mnijmy sobie, że Comte rozpoczął swój rzut oka na astro-
nornję uwagą o konieczności ograniczenia naszych wiadomości
o gwiazdach. „Posiadamy — powiada — możność określenia
kształtu, odległości, objętości i ruchów gwiazd, ale nigdy nie
będziemy w stanie zbadać za pomocą jakiejkolwiek metody
ich składu chemicznego, budowy mineralogicznej itp.”
Gdyby filozof ten dożył był zastosowania analizy spek­
tralnej w tej właśnie nauce, byłby może odwołał zniechęcające
zdanie, które głosił o koniecznej niewiadomości i zmienił
je na korzyść zapatrywania bardziej obiecującego. Ile można
sądzić, to samo jest z filozofją dawnego życia ludzkości, co
z "nauką o ciałach niebieskich. Zjawiska, które śledzimy na
najwcześniejszych szczeblach naszego rozwoju duchowego, leżą
w tak odległych od nas czasach, jak leżą gwiazdy w odle­
głych przestrzeniach, ale prawa wszechświatowe nie są ogra­
niczone bezpośredniem dostrzeganiem zmysłów naszych. Ma-
terjał do poszukiwań w tym kierunku jest niewyczerpany.
Wielu pracowników jest właśnie zajętych zużytkowaniem ma-
terjału tego; mało wszakże zrobiono dotąd w porównaniu
z tern, co pozostało do zrobienia, Pomimo to ośmielamy
się twierdzić, że niepewne zarysy filczofji prahistorji zaczy­
nają już majaczyć przed wzrokiem naszym.

Cywilizacja pierwotna, t.I. 3


ROZDZIAŁ II.

üozwôj cywilizacji.
Stopnie cywilizacji, przemysł, stan ducha, polityki, moralności. —
Rozwój cywilizacji odpowiada w wysokim stopniu przejściu od stanu
dzikości, przez barbarzyństwo, do życia cywilizowanego. — Teorja
postępu. — Teorja upadku. —- Teorja rozwoju obejmuje postęp, jako
czynnik pierwszorzędny, a upadek, jako czynnik drugorzędny. —-
Dowody z historji i podania nie mogą, być stosowane do niższych
stopni cywilizacji.—Dowody z historji jako zasady upadku.—Dowody
etnologiczne podnoszenia się i upadku cywilizacji, wyprowadzone
z porównania różnych poziomów kultury u różnych plemion tej
samej rasy.—Starożytność cywilizacji, oparta na danych z historji. —
Àrcheologja przedhistoryczna rozszerza czas istnienia człowieka na
nizkich stopniach cywilizacji. — Ślady wieku kamiennego, utrwalone
w budowlach olbrzymieli, mieszkaniach nawodnych, stosach muszel,
cmentarzyskach i t. d. dowodzą, że kultura pierwotna istniała począt­
kowo na całej przestrzeni ziemi. — Stopnie rozwoju postępowego
w przemyśle.
*

Jeżeli zwrócimy się do zagadnienia rozwoju cywilizacji,


jako do gałęzi poszukiwań etnologicznych, to pierwszem za­
daniem naszem będzie oznaczenie skali. Szukając czegoś
w rodzaju linji określonej, według której moglibyśmy sądzić
0 postępie i wsteczności w cywilizacji, znajdziemy najodpowie­
dniejszą w klasyfikacji plemion i narodów przeszłości i teraź­
niejszości Ponieważ cywilizacja istnieje pośród ludzkości
na różnych stopniąch rozwoju, możemy ją przeto porównywać
1 oceniać na pozytywnych przykładach. Świat wykształcony
Europy i Ameryki przedstawia skalę praktyczną, jeżeli posta­
wimy narody ucywilizowane na początku drabiny rozwoju
społecznego, a dzikie plemiona na końcu, umieszczając resztę
ludzkości pomiędzy temi granicami stosownie do tego, czy
się zbliżają do życia dzikiego, czy cywilizowanego. Głównym
35

probierzem w szeregowaniu jest obecność, lub brak zdolności


przemysłowych, wysoki luo nizki ich rozwój, szczególnie obra­
biania kruszców, sporządzania naczyń i narzędzi, rolnictwa,
budownictwa i t. p., rozległość wiadomości naukowych,
określenie zasad moralności, stan wierzeń i obrzędów religij­
nych, stopień urządzenia społecznego i politycznego i t. d.
Tym sposobem etnografowie są w stanie otrzymać
w przybliżeniu skalę cywilizacji, na podstawie wniosków wy­
nikających z porównań. Trudno zaprzeczyć, že rasy, wymie­
nione poniżej, są wyliczone po porządku, stosownie do stopnia
kultury: Australczycy, Taityjczycy, Aztekowie, Chińczycy,
Włosi. Jeżeli przyjmiemy tę podstawę etnograficzną w ba­
daniach rozwoju cywilizacji, to unikniemy wielu trudności,
które dotąd przeszkadzały w poszukiwaniach. Rzut oka na
związek, zachodzący między zasadami teoretycznemi cywili­
zacji a przemianami, zauważonemi pomiędzy krańcami życia
dzikiego a cywilizowanego, przekona nas o tem.
Z idealnego punktu widzenia cywilizacja może być uwa­
żana za ogólne podnoszenie się ludzkości przez zwiększanie się
wartości moralnej i intelektualnej osobników, a wskutek tego
pomnażanie się dobroci, szlachetności, potęgi i szczęścia ludzi.
Cywilizacja ta odpowiada w zasadzie w znacznym stopniu
cywilizacji rzeczywistej, śledzonej za pomocą porównywania
sianu dzikiego z barbarzyńskim, a barbarzyńskiego z dzisiej­
szym cywilizowanym. Daje się to szczególnie stosować w razie,
gdy bierzemy pod uwagę tylko kulturę materjalną i duchową
Znajomość praw fizycznych, rządzących światem i możność
stosowania sił przyrody do celów praktycznych, stoją wogóle ’ x
najniżej pośród dzikich, wyżej u barbarzyńców, a najwyżej
u narodów ucywilizowanych. Przejście zatem ze stanu dzi­
kości do naszej cywil’zacji powinno być właśnie tym postępem
sztuk i wiedzy, który jest rzeczywiście głównym czynnikiem
kultury.
Wszakże na wiele wyjątków zgodzić się muszą nawet ci
badacze, którzy utrzymują stanowczo, że ludzkcść doskonaliła
się w ogólnym takim biegu cywilizacji, jakim się nam przed­
stawia na skali plemion od stanu dzikości aż do naszych
czasów. Kultura przemysłowa i duchowa nie postępie nigdy
jednocześnie we wszystkich gałęziach i wistocie doskonałość
w niektórych kierunkach nabywa się często wśród warunków,
cofających kulturę wogóle. Wprawdzie wyjątki te znoszą
rzadko prawidło ogólne. Anglik, przyznający, że nie potrafi
wspinać się na drzewa, jak Australczyk, polować, jak dziki
z lasów brazylijskich, dorównać Etruskom starożytnym i Chiń­
czykom tegoczesnym w kuciu złota i rzeźbieniu kości słonio­
wej, lub dojść do tej doskonałości w krasomówstwie i rzeź-
36

biarstwie, do jakiej doszli klasycy ■ greccy, będzie się jednak


upominał o wyższe stanowisko, niż którykolwiek z tych naro­
dów. Musimy także wziąć pod uwagę kierunki takie w roz­
woju nauki i sztuki, które działają wprost przeciwko kulturze.
Umieć dać truciznę potajemnie a skutecznie, doprowadzić
literaturę zepsutą do zabójczej doskonałości, wynaleźć sposób
niezawodny zatrzymywani a swobodnych pcszukiwań i potę-
pienia wolności słowa i myśli, są to dzieła wiedzy i zręczności,
S które dążyły do celu, nie bacząc na dobro ogółu. Nawet gdy
porównywamy kulturę umysłową i artystyczną różnych ludów,
trudno nam znaleźć równowagę dla złego i dobra.
Wziąwszy pod uwagę nie tylko umiejętności i sztuki,
ale także doskonałość moralną i polityczną, trudniej jeszcze
będzie oznaczyć według skali idealnej stopniowy postęp lub
upadek kultury. W samej rzeczy skala połączonych ducho­
wnych i obyczajowych pierwiastków zastosowana do stosunków
ludzkich jest miarą, z którą żaden badacz nie potrafił dotąd
obchodzić się umiejętnie. Nawet przypuszczając, że życie
duchowe, życie obyczajowe i życie polityczne wogóle postę­
pują wspólnie, widzimy, iż nie postępują bynajmniej równemi
krokami. Można uważać za obowiązek człowieka na świecie,
aby usiłował wiedzieć wszystko, czego sijąmoże nauczyć i po­
stępować, ile może najlepiej; ale rozdźwięk dwóch doniosłych
czynników, inteligiencji i cnoty, który tłumaczy tyle błędów
ludzkości, powtarza się ciągle w wielkich ruchach cywilizacji.
Zwróciwszy się do początków chrześcijaństwa, znajdziemy
oczywisty dowód tego, czego uczy cała historja. Widzimy
w owych czasach ludzi, przejętych nową religją obowiązku,
świętości i miłości, cofających się jednak jednocześnie pod
względem intelektualnym, a więc chwytających całą siłą jedną
połowę cywilizacji, odrzucając resztę pogardliwie. Postęp na
podstawie dobra nieskażonego rzadko się zdarza, zarówno na
wyższych, jak na niższych szczeblach życia ludzkiego. Odwaga,
uczciwość, wspaniałomyślność, są to przymioty, które czasowo
przynajmniej przyćmione być mogą przez rozwinięcie się przy­
wiązania do życia i własności. Dziki, który sobie przyswaja
coś z obcej cywilizacji traci często swoje gnube przymioty,
nie zdobywając mc na ich miejsce. Chociaż biały najezdca
lub kolonista posiada wyższy poziom obyczajowy, niż prze­
śladowani 1 cywilizowani przez niego dzicy, przedstawia on
jednak często bardzo źle swcją cywilizację i w najlepszym
razie nie może sobie pochlebiać, że na miejsce życia, które
tępi, wzbudzi życie pod każdym względem silniejsze, szla­
chetniejsze i czystsze. Ruch postępowy, począwszy od
czasów barbarzyństwa, zostawał poza sobą niejeden przymiot
charakteru barbarzyńców, za którym nowożytni ludzie cywi-
37

lizowani oglądają się z żalem i który usiłują zdobyć nanowo,


starając się daremnie zatrzymać bieg historji i wskrzesić prze­
szłość w teraźniejszości. Tak się dzieje z instytucjami spo­
łecznemu Niewolnictwo pojawia się w. plemion dzikicli lub
barbarzyńskich pod lepszą postacią, niż istniejące przez wieki
całe w późniejszych kolonjach europejskich. Wzajemny sto­
sunek obojga płci jest zdrowszy u wielu plemion dzikich, niż
w bogatych klasach świata mahometańskiego. Narady dzikich
wodzów i starców, stanowiących najwyższą władzę, stoją wyżej,
niż nieokiełznany despotyzm, pod którym jęczało tyle narodów
cywilizowanych. Indjanie z plemienia Kryk odpowiedzieli
na pytanie, dotyczące ich religji, że tam, gdzie nie można dojść
do porozumienia, najlepiej pozwolić każdemu kierować swą
łodzią, jak mu się podoba. Po długich latach sporów i prze­
śladowań religijnych, świat nowoczesny zdaje się skłaniać do
przyznania słuszności tym dzikim.
Pośród opowiadań z życia dzikich zdarza się często
znajdować szczegóły godnej podziwu moralności i doskonałości
społecznej. Weźmy jako przykład opisy porucznika Bruijna
Kopsa i p. Wallace’a, którzy u dzikich Papuanów Archipe­
lagu Wschodniego znaleźli taką miłość prawdy, rzetelności
i taką życzliwość, jakich wogóle niemożna spotkać w życiu
obyczajowem Persji lub Indji ‘), nie mówiąc już o wielu kra­
jach europejskich. Plemiona takie mogą być nazwane: „Etjo-
pami bez zarzutu” świata nowożytnego i można z nich
brać przykład pouczający. Wobec takich przykładów, etno­
grafowie, którzy szukają u dzisiejszych dzikich typu ludzkości
przedhistorycznej, muszą dojść do wniosku, że życie dzikich
było przy sprzyjających okolicznościach, do pewnego stopnia
szczęśliwem i dobrem w swoim rodzaju. Z drugiej strony
wszakże sprawozdania, podawane nam przez niektórych podró­
żników, wystawiające życie dzikich, jako obraz raju ziemskiego,
są po większej . części malowane wyłącznie z jasnej strony
owego życia. Ci sami Papuanie, gdy stosunki ich z Europej­
czykami stały się nieprzyjaznemi, okazali tyle chytrości prawie
zwierzęcej, że możnaby pomyśleć, iż nie mieli uczuć wspólnych
z ludźmi cywilizowanemu Nasi badacze krain podbieguno­
wych mówią wprawdzie z życzliwością o przemyślności, uczci­
wości i wesołej uprzedzającej grzeczności Eskimów, ale nie
trzeba zapominać, że ten lud dziki postępuje ile możności
dobrze z cudzoziemcami, podczas gdy charakter jego jest
złym i brutalnym wtedy, gdy się nie boi, lub nie spodziewa

') G. W. Earl, „Papuans”, str. 79; A. R. Wallace, „Eastern


Archipel ago”.
38

niczego. Karybowie mają być tak weseli, skromni, grzeczni


i uczciwi, że gdy im coś z domu zginie, to mówią najnaturalniej:
„Musiał tu być chrześcjanin.” Ale zrośliwe okrucieństwo, jakiego
ten szanowny lud dopuszczał si:-, względem jeńców wojennych,
dręcząc ich nożem, ogniem i pieprzem czerwonym, a w końcu
piekąc ich i zjadając na zebraniach uroczystych, sprawiło, że
nazwa K.aryb ^(kanibal) w językach europejsldch oznacza
ludożercę ')■ Gdy czytamy o gościnności, dobro duszności,
odwadze i głębokiej religijności Indjan z Ameryki północnej,
przyznajemy, że to przymioty godne uznania, ale nie powin­
niśmy zapominać,^ że gościnność ich była wadą właściwie, że
ich dobrodusznosć przechodziła we wściekłość szaloną przy
lada rozdrażnieniu, odwaga była plamiona okrucieństwem
i zdradliwą złośliwością, a religijność objawiała się w bezro-
zumnych wierzeniach i ceremonjach bezużytecznych. Idealny
dziki z ośmnastego stulecia może być postawiony za przykład
dla grzesznego i lekkomyślnego Londynu; ale, prawdę mó­
I wiąc, Londyńczyk, któryby spróbował wieść życie okrutne,
jakie bezkarnie prowadzi dziki, ciesząc się nawet szacunkiem,
byłby przestępcą. Mógłby naśladować dzikich tylko w jkrót-
■ kich przerwach poza obrębem więzienia. Przepisy obyczajowe
istnieją rzeczywiście u dzikich, ale są daleko luźniejsze i słabsze
niz nasze. . yslę, że możemy stosować tak do życia wewnętrz-
neS‘o> jak i zewnętrznego często powtarzane porównanie
dzikich z dziećmi. Najlepsze życie społeczne dzikich okazuje
się mającem równowagę niepewną, łatwo zburzyć się dającą
pod naciskiem potrzeby, pokusy, lub gwałtu. Przeradza się
ono wtedy w owo życie dzikie, które znamy z przykładów
wstrętnych i ohydnych. Jednocześnie trzeba przyznać, że
niektóre plemiena dzikie wiodą życie, którego im pozazdrościć
może niejeden naród barbarzyński, a nawet wyrzutni wyższych
społeczeństw. Ale żeby niemożna było ulepszyć plemienia
dzikiego przez rozsądną cywilizację, tego nie będzie twierdził
żaden moralista. Ogólny przebieg poszukiwań usprawiedliwia
pogląd, że człowiek cywilizowany jest wogóle nie tylko rozum­
niejszym i zdolniejszym, ale nawet lepszym i szczęśliwszym,
niż dziki; barbarzyńca zaś zajmuje miejsce pośrednie.
Wydawałoby się może rzeczą pożyteczną porównać prze­
ciętną cawilizację dwóch narodów, albo tego samego narodu
z dwóch różnych wieków, zgromadzając wszystkie szczegóły
do pewnej, że tak powiem, sumy ogólnej i położyć je na
szalach, tak mniej więcej, jak ekspert porównywa wartość

) Rochefort, „Iles Antilles”, str. 40-*—480.


39

dwóch składów towarów, bez względu na różnicę tych to­


warów co do ilości i gatunku. Te kilka uwag tu uczynionych
wykażą, jak niedostateczne są oceny kultury tak zgruba cio­
sane. W rzeczy samej wielka część pracy, skierowanej ku
badaniu postępu i upadku cywilizacji, została zużytą na przed­
wczesne usiłowania traktowania jako całość tego, co jest mo-
żliwem tylko w studjach poszczególnych. Dowody rozwoju
kultury*, obecnie jeszcze stosunkowo ograniczone, w żadnym
razie nie podlegają tej trudności. Zapoznajemy się główrre
z wiedzą, sztuką i obyczajami, mając zresztą bardzo szczupłe
wiadomości na tem polu, a pozestawiamy nietkniętemu prawie
obszerne dziedziny stron fizycznych, politycznych i etycznych.
Ta miara do obrachowywania postępu lub upadku, to ^ nie
idealne dobro lub złe, ale ruch wzdłuż linji nakreślonej ze
szczebla na szczebel, od stanu dzikości, przez barbarzyństwo,
do cywilizacji. Ośmielę się stanąć po stronie następującego
twierdzenia: oto stan dzikości przedstawia do pewnego stopnia
pierwotny stan ludzkości, z którego wyższa kultura wytwo­
rzyła się stopniowo drogą rozwoju lub przemiany, przez pro­
cesy, powtarzające się dziś jeszcze równie regularnie> jak nie­
gdyś, a dowodzące, że wogóle postęp ma ogromną przewagę
nad wstecznością.
Główną przeto dążnością człowieczeństwa podczas jego
długiego trwania, było przechodzenie ze stanu ^ dzikości do
cywilizacji. Każdy się na to zgodzi, że zdanie to jest w znacz
nej części nie tylko prawdziwem, ale niezaprzeczalnem. Zwróć­
my je do historji, a wielka jego część okaże się należącą nie
do dziedziny spekulacji, ale. do dziedziny wiedzy pozytywnej.
Z kronik widzimy, że cywilizacja nowożytna rozwinęła się
z cywilizacji greckiej, syryjskiej i egipskiej: Wyśledziwszy
tedy przebieg wyższej kultury, aż do tak zwanej średniej
kultury, pozostanie nam pytanie, czy można tę średnią kul­
turę wyprowadzić z nizkiej, czyli ze stanu dzikości. Utrzy­
mywanie, że tak jest wistocie, jest zarazem twierdzeniem^ że
ten sam rodzaj rozwoju kultury, który się odbywał w zakresie
naszej świadomości, znajdował się i poza tym zakresem. Z tegp
powodu na sąd o przebiegu kultury nie wpływa bynajmniej,
czyśmy w onej epoce mieli sprawozdawców, czy nie. Ktoby
utrzymywał, że niegdyś myśli i czy) mości ludzkie podlegały
prawom zupełnie innym niż te, które rządzą światem nowo­
żytnym, musiałby dowieść przekonywająco tego niezwykłego
stanu rzeczy; w przeciwnym zaś razie musiałby uznać prawo
niezmienności zasad, jak ono też istnieje w astronomii albo
w gieologji. Że dążenie kultury było jednostajnem podczas
całego istnienia społeczeństwa ludzkiego i że słusznie sądzimy
o przedhistorycznym jej stanie ze znanego historycznego jej
4C

przebiegu, jest to teorja, która słusznie może się stać jedną


z węgielnych zasad poszukiwań etnograficznych.
Gibbon w swojem „Cesarstwie rzymskiem” wyraża w kilku
dosadnych zdaniach teorję swoją o rozwoju kultury ze stanu
dzikości. Nie możemy pominąć milczeniem spostrzeżeń jego,
pochodzących z czasów odległych od nas o wiek prawie.
Otóż opiera się on, jak się zdaje, ze źle umieszczonem zaufa­
niem na tradycjach o starożytnej dzikości, przesadza nizki
poziom życia dzikiego, nie zdaje sobie dostatecznej sprawy
ze skłonności Sztum pierwotnej do upadku i zapatruje się na
skutki wyższej lub nizszej cywilizacji wyłącznie ze strony
dodatniej. Ale wogóle sąd wielkiego historyka jest takim,
jak gdyby go wydawał badacz bezstronny nowoczesny ze
szkoły postępowej, tak, że z przyjemnością przytaczam tu
ca'ły ustęp i biorę go za tekst do przedstawienia praw roz­
woju kultury. „Odkrycia żeglarzy dzisiejszych i dawniejszych
i historja domowa, albo tradycja narodów oświeconych przed­
stawiają dzikiego nagim cieleśnie i duchowo i pozbawionym
praw, pojęć sztuki, a nawet mowy. Z tego stanu poniżenia,
może ogólnego, pierwiastkowego stanu ludzkości, człowiek
wzniósł się stopniowo do rozkazywania zwierzętom, użyźniania
ziemi, przebywania oceanów i mierzenia nieba. Postęp jego
w udoskonaleniu i wyćwiczeniu zdolności umysłowych i cie­
lesnych był nierówny i zmienny, nieskończenie powolny z po­
czątku, a rosnący stopniowo z potęgującą się szybkością. Po
wiekach mozolnego wznoszenia się, następowały chwile szyb­
kiego upadku, a wszystkie okolice kuli ziemskiej doznały
zmienności światła i ciemności. Doświadczenie czterech ty­
sięcy lat powinnoby pomnażać nadzieje nasze, a zmniejszać
obawy. Nie możemy oznaczyć, do jakiej wysokości rodzaj
ludzki dojść może, postępując ciągle ku doskonałości, ale mo­
żemy bezpiecznie zgodzić się na to, że żaden naród nie po­
wróci do pierwotnego barbarzyństwa, chybaby się zmieniło
oblicze natury. Udoskonalenie społeczeństwa może być roz­
bierane z trzech punktów widzenia, i) Poeta albo filozof uka­
zaniem się swojem uświetnia wiek, w którym powstał i naród,
który go wydał, wysiłkiem pojedynczego ducha; ale ta wyższa
potęga umysłu lub wyobraźni jaśnieje rzadko i samorzutnie;
to też gienjusz Plomera, Cycerona lub Newtona wzbudzałby
mniej podziwu, gdyby mógł być stworzonym na rozkaz księcia
lub przez wpływ nauczyciela. 2) Dobrodziejstwa prawodawstwa
i polityki, handlu i przemysłu, sztuk i umiejętności są pewniej -
szemi i trwalszemi. Tu już wiele jednostek, uzdolnionych przez
wykształcenie i wychowanie, może w swoim zakresie działać
dla dobra społeczeństwa. Lecz ten porządek powszechny jest
wynikiem zręczności i pracy, a machina złożona może upaść
41

z czasem, lub zostać zburzoną, za pomocą siły. 3) Szczęściem


dla ludzkości, najpożyteczniejsze, albo przynajmniej najpotrzeb­
niejsze umiejętności mogą się rozwijać bez pomocy talentów
wyższych i bez współdziałania całego narodu, bez przewagi
jednostki i bez połączenia usiłowań wielu. Każda wieś, każda
rodzina, każda jednostka posiada zawsze uzdolnienia i skłon­
ności do uwiecznienia takich zdobyczy, jak: użytek ognia
i metalów, rozmnażanie zwierząt domowych i posługiwanie
się niemi, sposoby polowania i rybołówstwa, zasady żeglugi
początkowej, niedoskonałej uprawy ziemi i roślin pożywnych,
zwykłe wykonywanie rzemiosł mechanicznych. Gienjusz jed­
nostek i zdobycze wspólnych usiłowań mogą pójść w zapom­
nienie, ale te zahartowane rośliny przetrwają wszelkie burze
i, zapuszczą korzenie nieśmiertelne nawet w najpłonniejszej
ziemi. Wspaniałe dni Augusta i Trajana zaćmione zostały
chmurą niewiadomości, a barbarzyńcy zburzyli prawa i pa­
łace Rzymu. Ale sierp, wynalazek i godło Saturna, nie prze­
staje sprzątać corocznie zboża Italji, a uczty ludożercze Les-
trygonów nie powtórzyły się już nigdy na wybrzeżach Kam-
panji. Odkąd wojna, handel, gorliwość religijna i pierwsze
odkrycie na polu sztuki rozszerzyły' pośród dzikich nowego
i starego świata te dary nieocenione, odtąd rozszerzały się
stopniowo i już nie mogły zaginąć. Możemy się tedy uspo­
koić pocieszającą pewnością, że każdy udek powiększał i po­
większa na świecie bogactwo rodzaju ludzkiego, szczęście,
wiedzę a może nawet cnotę
Przeciwstawmy tej teorji rozwoju cywilizacji współza­
wodniczkę jej, teorję zwyrodnienia w przygnębiającym wyroku
Józefa hr. de Maistre, napisanym na początku bieżącego stu­
lecia: „Nous partons toujours de l’hypothèse banale que l’hom­
me s’est élevé graduellement de la barbarie à la science et
à la civilisation. C’est le rêve favori, c’est l’erreur-mère, et
comme dit l’école, le proto-pseudes de notre siècle. Mais *si
les philosophes de ce malheureux siècle, avec l’horrible per­
versité que nous leur avons connue, et qui s’obstinent encore
malgré les avertissements qu’ils ont reçus, avaient possédé de
plus quelques-unes de ces connaissances qui ont dû néces­
sairement appartenir aux premiers hommes i t. d.” *2). Teorja
zwyrodnienia, którą teń wymowny przeciwnik idei nowożyt­
nych przedstawia w sposób tak krańcowy, cieszy się uznaniem
ludzi bardzo uczonych i uzdolnionych. Rozwinęła się w prak-
t3Tce w dwóch następujących tezach: i) że historja kultury

’) Gibbon, „Décliné and fall of the Roman Empire”, rozdz. XXXVIII.


2) De Maistre, „Soirées de St. Petcrsbourg”, t. II str. 150,
42

rozpoczęła się z ukazaniem się na świecie rasy nawpół ucy­


wilizowanej, 2) że z tego poziomu kultura szła dwiema dro­
gami: wstecz, by wytworzyć dzikich, naprzód, by wytworzyć
ludzi ucywilizowanych. Przekonanie, źe w pierwotnym stanie
dzikości kultura była mniej lub więcej wysoką, musiało po­
przeć tę teorję i nadać jej powagę, do czego przyczyniło się
też i mniemanie ogółu. Gdy jednak chodzi o dowody okre­
ślone, to zdaje się ona być pozbawioną wszelkich podstaw
etnologicznych. W samej rzeczy wątpię, czy można lepiej
przekonać inteligientnego badacza, hołdującego teorji zwyrod­
nienia, jak skłoniwszy go do krytycznego i bezstronnego zba­
dania argumentów jego własnych stronników. Należy też
wziąć pod uwagę, że teorja ta opiera się częściej na pod­
stawie teolog]i, niż etnologji. Dobrym przykładem pewności
stanowiska, które teorja ta zajmowała, jest zdanie dwóch wy­
bitnych pisarzy francuskich z zeszłego stulecia, łączące
w dziwny sposób wiarę w zwyrodnienie z dowodami postępu*
De Brosses, którego cała wewnętrzna istota zwracała się do
teorji postępu, utrzymuje, że badając to, co się dzieje obecnie
„możemy śledzić człowieka od stanu dzikości do stanu, do
jakiego doprowadziły go potop i rozproszenie się po świecie” ').
Goguet zaś wierzył, iż sztuki już istniejące zaginęły w czasie
potopu i zbudował na podstawie nawskroś postępowych zasad
teorje swoje o wynalazku ognia, o gotowaniu, rolnictwie, pra­
wodawstwie i t. p. pośród plemion, znajdujących się w stanie
grubej dzikości 2). Często w czasach dzisiejszych zdarza się
słyszeć, iż teorje etnologów, którzy utrzymują, że człowiek
podnosił się stopniowo z nizkiego stanowiska, są mrzonkami,
gdyż, według tradycji, człowiek początkowo stał na wysokim
szczeblu. Lecz zważyć należy, iż większość uczonych wobec
wyników krytyki nie podziela tego mniemania, a dzieje astro-
nomji i gieologji przekonywają dostatecznie, iż dochodzenia
naukowe opierać można tylko na krytyce naukowej.
Wskutek długiego zastanawiania się nad pochodem spo­
łeczeństwa ludzkiego, zasada rozwoju w kulturze tak się zrosła
z filozofją naszą, że etnolog z jakiejbądź szkoły nie wątpi już,
że czy przez postęp, czy przez upadek dzikość i cywilizacja
są z sobą w związku, jako warstwy niższe lub wyższe jednej
formacji. Tak więc stosunek dwóch głównych teorji został
wyjaśniony. Przypuściwszy, źe życie dzikie przedstawia pier­
wotny stan ludzkości, z którego się z czasem wytwarzają

•) De Brosses, „Dieux Fétiches”, str. 15; „Formation des Langues”,


t. 1 str. 49, t. II str. 32.
2) Goguet, „Origine des Lois, des Arts”, etc. t. I str. 88.
43

wyższe stopnie, trzeba się na to zgodzić, że stronnicy tej


teorji mogą, patrząc wstecz, podejrzewać, iż istniały jeszcze
niższe pierwiastkowe ustroje społeczeństwa. Powiedziano
słusznie, że zasada naturalistów nowożytnych o postępie roz­
woju poparła szereg myśli dziwnie zgodnych z teorją Epiku­
rejczyków o początkowem istnieniu człowieka na ziemi w stanie
niezbyt oddalonym od zwierząt niższych. Według tego zdania
życie dzikie byłoby już znacznym postępem. Jeżeli przyznamy,
że postęp kultury odbywa się w kierunku jednej linji ogólnej,
to stan dzikich dzisiejszych będzie pośrednim pomiędzy zwie-
rzęcem a cywilizowanem życiem. Grdy zaś przyznamy, że
postęp szedł równemi drogami, to musimy uważać, że dzikość
i cywilizacja są połączone, choć nie w prostym stosunku,
wspólnem pochodzeniem. Jednakże metoda i dowody tu użyte
iiie nadają się do zbadania tej odleglejszej części zagadnienia,
tyczącego się cywilizacji. Zbytecznie też dociekać, jak po­
wstał na ziemi stan dzikości względnie do tej lub owej teorji.
Wystarcza fakt, że począł istnieć w taki lub inny sposób.
O ile to służy tylko za nić p rzewodnią w stawianiu wniosków
o pierwotnym ustroju rodzaju ludzkiego wogólności, o tyle
dowodzenie przybiera realną postać dociekania, tyczącego się
raczej rzeczywistego, niż zmyślonego stanu społeczeństwa.
Drugie przypuszczenie, że wyższa kultura była pierwotną,
a stan dzikości powstał z niej przez zwyrodnienie, przecina
odrazu pytanie o pochodzeniu cywilizacji. Hipoteza ta przyj­
muje jako rzecz naturalną wmieszanie się siły nadprzyro­
dzonej. Arcybiskup Whately przypisuje tylko objawieniu stan
nieco wyższy, niż barbarzyństwo, który to stan uważa za ustrój
pierwotny *). Przy tej sposobności należy zaznaczyć, że za­
sada, iż cywilizacja pierwotna zrodziła się pośród ludzi wskutek
interwencji nadprzyrodzonej, nie narzuca wcale przekonania,
że cywilizacja ta była wysoką. Wyznawcy tej zasady mogą
dowolnie przyjmować za punkt wyjścia kulturę niższą, wyższą
lub w stanie dzikości będącą według tego, jak się to będzie
nadawało do ich Spostrzeżeń.
Obie teorje, które w ten sposób badają stosunek życia
dzikiego do życia cywilizowanego, można określić stosownie
do głównego ich charakteru, jako teorję postępu i teorję
upadku. Przytem teorja postępu przyznaje naturalnie upadek,
a teorja upadku—postęp, jako potężne czynniki w przebiegu

‘) Whately,Essay on tlie Origin of Cmlization” ob. „Miscellaneous


Lectures” etc. Dowodzenia jego rozebrałem szczegółowo w pracy mej
„Early History of Mankind” rozdz. VII. Ob. również W. Oooke
Taylor, „Natural History of Society”.
44

kultury. Ze stosownem ograniczeniem zasad obydwóch teorji,


dadzą się one pogodzić z naszemi wiadomościami historycz-
nemi, które nam pokazują, że stopień wyższej kultury został
osiągnięty drogą postępu z niższego poziomu i że, z drugiej
strony, to, co kultura zdobyła przez postęp, może postradać
przez degradację. Jeżeli przy tych poszukiwaniach zmuszeni
jesteśmy dojść do ciemności, to wszakże nie potrzebujemy od
nich zaczynać. Weźmy historję za przewodniczkę w wytłu­
maczeniu różnych stopni cywilizacji, a da nam ona teorję,
opartą na doświadczeniu rzeczywistem. Jest to teorja, w której
postęp i upadek mają miejsca przyznane. Ale o ile historja
jest naszem kryterjum, to postęp zajmuje pierwsze miejsce,
upadek zaś drugie. Kultura musi być zdobytą, aby ją można
było stracić. Zważywszy skutki wahań cywilizacji naprzód
i wstecz, musimy przyznać, jak silnie rozpostarcie kultury
zabezpiecza wyniki postępu od zwyrodnienia. Ruch postę­
powy w kulturze rozszerza się i idzie naprzód niezależnie od
dosów swęgo sprawcy. Co zostało wytworzone na pewnem
określonem polu, to się rozszerza na coraz większe przestrzenie,
na których proces „zupełnego” zdeptania staje się coraz trud­
niejszym. Możliwą jest rzeczą, że zwyczaje i wynalazki ple­
mion dawno wygasłych zostają jako własność wspólna naro­
dów, które przeżył}' inne; przeto czynnild burzące, które tak
pustoszą inne dzmły cywilizacji, nie są w stanie zniszczyć
wszystkich jej zdobyczy.
Badania stosunku dzikości do barbarzyństwa i pót-cy-
wilizacji leżą prawie całkowicie w zakresie czasów przedhisto­
rycznych, lub leżących poza historją. Jest to w rzeczy samej
warunek niepomyślny, który trzeba przyjąć takim, jakim jest.
Sama historja wspomina ledwo cośkolwiek o losach dzikiej
kultury, wyjąwszy, gdy jest ona w zetknięciu, lub pod silnym
wpływem obcej cywilizacji; ale jest to stosunek bez znaczenia
dla naszego obecnego założenia. Perjodyczne badanie ras
nizkich a odosobnionych, które same własnym losem kierują,
przedstawiałoby zajmujące dowody dla badacza cywilizacji,
gdyby takie badanie było możliwe; ale, niestety, tak nie jest.
Rasom niższym, pozbawionym świadectw pomnikowych, nie
dbającym o zachowanie tradycji, zawsze gotowym uważać
mity za tradycje, rzadko można wierzyć, gdy opowiadają
o czasach dawno minionych. Historja jest zbiorem wiado­
mości ustnych lub pisanych; wiadomości te mogą być dosta­
tecznie pewnemi, ile się stykają z samemi zdarzeniami, które
opisują; lecz żaden opis rozwoju kultury na niższych szczeb-
" lach nie może zadowolić tego probierza. Tradycje mogą
być użyte do podtrzymania tak teorji postępu, jak upadku.
Mogą one być poczęści prawdziwe, poczęści nieprawdziwe,
45

ale bez względu na to, trudność, z jaką. człowiek oddziela


we wspomnieniach swych to, co było naprawdę, od tego, co ,
w przypuszczeniach jego mogło było być, jest tak wielka, że
zdaje się, iż etnologja niewiele zdobyć może, opierając sądy ’
swe na podstawie tradycji o pierwomÿch ustrojach społecz­
nych. Zagadnienie to zajmowało umysły filozoficzne nawet
u dzikich i u barbarzyńców i było rozwiązywane przez spe­
kulacje, podawane za fakty i przez tradycje, stworzone po
większej części dla potwierdzenia teorji. Chińczyk może nam
z całą należytą powagą pokazywać .dokumenta starych dynastji
i opowiadać, jak w dawniejszych czasach przodkowie jego
mieszkali w pieczarach, odziewali się liśćmi i jedli mięso
surowe, dopóki pod terni a temi panującemi nie nauczyli się
budować chat, przygotowywać skór na odzienie i wydobywać
ognia *). Lukrecjusz może nam opisywać w sławnych swych
wierszach pierwotne plemię ludzkie grubokościste, śmiałe, nie-
posiadaiące praw, wiodące życie drapieżne, jak dzikie zwie­
rzęta, które zwyciężało kamieniami i ciężkiemi maczugami,
żywiące się jagodami i żołędziami, nie znające ognia, rolnic­
twa, ani użycia skór na okrycie. Z tego punktu poeta epi-
kurejski kreśli rozwój kultury, począwszy poza granicami,
.skończywszy w obrębie wspomnień ludzkich *2). Do tego
samego zakresu należą podania, które przypisują boskim
cywilizatorom podnoszenie stanu dzikości ku kulturze.
Przykłady tego, co można nazwać teorją postępu nadprzyro­
dzonego, znajdujemy w znanych tradycjach kulturalnych Pe~
ruwji i Italji.
Ci, co się trzymają innej idealnej drogi, wiodącej od
teraźniejszości do przeszłości, widzą pierwotne ustroje życia
człowieczeństwa pod zupełnie odmiennym kątem. Oczy ich
są zawsze zwrócone na mądrość starożytnych. Popadają
w zwykły błąd przypisywania starożytnym doświadczenia
ludzi starych; trzymają się pewnego żjmiowego schematu, nie­
gdyś wysoko cenionego, który w rzeczywistości już przez
nowe schematy zastąpionym został i skłonni są przenosić myśli
swe od dzisiejszego zwyrodnienia do niezmiernie oddalonych
czasów, aby dosięgnąć okresu chwały pierwotnej. Niejeuen
zParsów wspomina szczęśliwe czasy panowania króla Ima, kiedy
ludzie i zwierzęta były nieśmiertelne, kiedy woda i drzewa
nigdy nie wysychały, a pożywienie było niewyczerpane, kiedy
nie bvło ni upałów, ni zimna, ni zazdrości, ni starości 3).

') Goguet, t. III, str. 270.


2) Lncret, t. V, od str. 923. Zob. Hor. Sat. t. I, str. 3.
3) Awesta, przekład Spiegla i Bleecka, t. II, str. 50.
46

Buddysta wspomina istoty pełne chwały, unoszące się w po­


wietrzu, które były bez grzechu, bez płci, nie potrzebowały
posiłku, dopóki nie nadeszła nieszczęsna godzina, w której
skosztowały piany rozkoszy, która się utworzyła na powierzchni
ziemi; odtąd poznały nędzę i z czasem upadły tak nizko, że
musiały jeść ryż, rodzić dzieci, budować domy, dzielić włas­
ność i zaprowadzić kasty. Podanie zachowało szczegóły dal­
szego przebiegu zwyrodnienia. Król Czetija wyrzekł pierwsze
kłamstwo, a mieszczanie, słysząc opowiadanie o tern, a nie
wiedząc co to kłamstwo, pytąli, czy ono białe, czarne, czy
niebieskie. Zycie ludzkie stawało się coraz krótszem i król
J łana Sagara, po krotkiem panowaniu lat 252,000, odkrył z przy­
krością pierwszy włos siwy ,).
Zgodziwszy s:ę nawet na to, że historja, dotycząca naj­
niższego stanu kultury jest bardzo niepewna, musimy jednak
zastanowić się nad tern, że przemawia ona za obydwiema dro­
gami rozwoju. Niebuhr, zwracając się do postępowców XVIII
wieku, mówi, że przeoczyli, iż „nie można znaleźć żadnego
przykładu narodu prawdziwie dzikiego, któryby niezależnie
od niczego stał się cywilizowanym” *2). Whately przywłaszczył
sobie to zdanie, które stało się treścią jego dobrze znanego
odczytu o powstaniu cywilizacji. „Fakta są tc uparte rzeczy,
powiada, i żaden przykład wiarogodny nie może być znale­
ziony, żeby dzicy podnieśli się bez jakiejś pomocy ze swego
poziomu. Nie jest tc teorja, ale pewnik, dotąd niezachwiany,
fakt niezaprzeczony”. Używa on tego zdania jako argumentu
dla poparcia swego wniosku ogólnego, że człowiek nie mógłby
się podnieść niezależnie ze stanu dzikości do cywilizacji i że
dzicy są zwyrodniałemi potomkami ludzi cywilizowanych 3).
Ale zapomina, że można zadać pytanie, czy znajdujemy przy­
kład zapisany, iżby naród cywilizowany popadł niezależnie
od niczego w stan dzikości? Każdy taki przykład jasny
i udowodniony byłby niezmiernie ciekawym dla etnologów,
chociażby zresztą nie zbijał teorji rozwoju, gdyż dowiedzenie
straty nie jest jeszcze zaprzeczeniem korzyści poprzednio
otrzymanych. Ale gdzie można znaleźć taki przykład? Brak
dowodów historycznych, tyczących się przejścia ludzkości ze
stanu dzikości do wyższej kultury, jest pewnikiem dwustron-
nym, poruszonym jednostronnie przez argumenta arcybiskupa

*) Hardy, „Manuał of Budhism”, str. 64, 128.


2) Niebuhr, „Römische Gedachte”, 1.1 str. 88: „Nur das haben
sie übersehen, dasz kein einzigens Beyspiel von einem wirklich wilden
Volk aufzuveisen ist, welches frey zur Cultur übergegatgen wäre.”
3) Whately, „Essay on Origin of Cdvilization.”
47

Whately’ego. Szczęściem brak ten nie jest niepowetowanym.


Chociaż historja nie zdaje wyraźnej sprawy z istnienia dzikich
i nie tłumaczy ich położenia, daje wszelkie wskazówki, tyczące
się bezpośrednio sprawy. Oprócz tego jesteśmy w stanie badać
różnemi drogami przebieg kultury niższej na podstawie do­
wodów, które nie mogą być ukute dla podtrzymywania teorji.
Stare, tradycyjne podania, choć nie są wiarogodnemi jako
opisy zdarzeń, są przecież wiarogodnemi jako malowidło zwy­
czajów i obrzędów; archeolog]a odkrywa starożytne budowy
i szczątki pogrzebane czasów minionych; językoznawstwo od­
krywa w języku historję, którą nieświadomie składały w nim
liczne pokolenia. Etnologiczne badanie ras mówi bardzo wiele,
a etnograficzne porównywanie ich stosunków życiowych mówi
jeszcze więcej.
Zastój i upadek cywilizacji należy zaliczyć do najczęst­
szych i najbardziej wpływowych wypadków życia narodów.
Historja nowożytna przyzwyczaiła się do takich zjawisk, jak
upadek wiedzy, sztuk i różnych urządzeń, zdobytych poprze­
dnio. Narody niegdyś postępowe zatrzymują się, a sąsiedzi
wyprzedzają je w cywilizacji; niekiedy całe społeczeństwa po­
padają w nędzę i idziczenie. Przy wydawaniu sądu o stosun­
ku niższych szczebli cywilizacji do wyższych, główną rzeczą
jest wyrobić, sobie zdanie, ile na ten stosunek wpłynęło zwy­
rodnienie. Czy historja i obserwacja bezpośrednia .może
nam dostarczyć dowodów pouczających co do upadku czło­
wieka ze stanu cywilizacji do stanu dzikości? W naszych
wielkich miastach klasy tak zwane „niebezpieczne” popadły
w przerażającą nędzę i przestępstwa, jeśli porównamy Papua-
nów z Nowej Kaledonji ze związkami żebraków i złodziei euro­
pejskich, musimy niestety przyznać, że mamy pośród nas coś
gorszego, niż dzikość. Bo to nie dzikość, ale cywilizacja zwy­
rodniała. Mieszkańcy domu poprawy w Whitechapel ‘) i kra- »
alu (wioski) hotentockiego równi są sobie pod względem braku
wiadomości i cnót kultury wyższej, ale niewątpliwie charak­
ter ich duchowy i obyczajowy jest zupełnie różny. Zycie dzi­
kiego jest wyłącznie poświęcone zdobywaniu od natury środ­
ków do istnienia; życie -aś proletarjatu ma inne cele. Ich
stosunek do cywilizacji różni się stanowczo. Pierwsi są od
niej niezależni, drudzy zaś przeciwnie. Według mnie utarte
wyrażenia „city savages” (dzicy miejscy) i „Street Arabs”
(Arabowie uliczni) są równie trafne, jak porównanie zwalisk
domu z miejscem, przeznaczonem pod budynek. Chodzi o wy­
kazanie, ile wojna i złe rządy, głód i zaraza, pustoszące po kilka-

‘) Część miasta Londynu. (Przyp. tłum.).


48

kroć krainy, doprowadziły je do zupełnego prawie wyludnienia


i obniżyły poziom cywilizacji, a także ile odosobnione życie
mieszkańców dzikich okolic wpływa na ów stan dzikości. Ile
wiemy, żaden z tych czynników nie oddziałał nigdy na od­
rodzenie się dzikości w społeczeństwie. Jako przykład starego
opowiadania o zwyrodnieniu z powodu nieprzyjaznych oko­
liczności, może służyć wzmianka Owidjusza o nieszczęśliwej
kolonji Tomi nad Morzem Czarnem, chociaż nie należy
może brać jej zbyt dosłownie. Poeta opisuje zaniedbanie
ogrodnictwa, upadek tkactwa, odzież skórzaną barbarzyńską
u ludności, powstałej z pomieszania Greków z barbarzyńcami,
porywanej i uprowadzanej przez najezdników sarmackich, tak
mniej więcej, jak to dziś jeszcze Turkomani czynią z Persami.
„Nec tarnen kaec loca sunt ullo pretiosa métallo:
Hostis ab agricola vix sinit ilia fodi.
Purpura saepe tuos fulgens praetexit amictus.
Sed non Sarmatico tingitur ilia mari.
Yellera dura ferunt pecudes, et Palladis nti
Arte Tomitanae non didicere nnrus-
Femina pro lana Cerialia munera frangit,
Suppositoque gravem Tertice portât aquam.
Non hic pampineis amicituř vitibus nlmus,
Nulla premunt ramos pondéré poma suo.
Tristia deformes pariunt absinthia campi,
Terraque de fructu quam sit amara, docet.” ’)
Wypadki wyjątkowo nizkiej cywtPzacyi. w Europie da­
dzą się może n1'ekiedy wytłumaczyć podobném zwyrodnie­
niem. Często jednak są to, jak się zdaje, zabytki starego nie­
zmienionego barbarzyństwa. Z tego punktu widzenia przykła­
dy, znajdowane w Irłandji dwa, lub trzy wieki temu są na­
der zajmujące. W parlamencie uchwalono ustawy przeciwko
zakorzenionemu zwyczajowi przytwierdzania pługów do ogonów
końskich i wypalania owsa ze słomy, aby uniknąć trudu
młócenia. Irlandja mogła być jeszcze w XVIII wieku opisana
w satyrze w sposób następujący:
„The Western isle renowned for bogs,
For tories and for great wolf-dogs,
For drawing hobhies by the tails,
And theshing corn with fiery flails.” 2)

') Ovid. Ex Ponto III, 8; ob. Grote, „History of Greece” Nil, 641.
2) W. C. Taylor, „Ńat. Hist. of Society” I, 202.—„Wyspa za­
chodnia, sławna z- moczarów, zbójców i wielkich psów-wilków oraz ze
szkap, ciągnących ogonami i z młócenia zboża cepami ognistemi.”
49

Opis dzikiego, czyli „czystego” Irlandczyka, żyjącego


około roku 1600, dokonany przez Fynesa Morysona, jest zdu­
miewającym. Nawet lordowie ich, powiada on, mieszkają
w ubogich lepiankach, albo szałasach z gałęzi, pokrytych mu­
rawą. W niektórych okolicach mężczyźni, zarówno jak ko­
biety noszą, nawet w zimie, tylko szmatę płócienną wkoło
bioder i płaszcz wełniany na ramionach, tak źe aż wnętrzno­
ści się' przewracają, gdy się widzi rano, przed śniadaniem,
starą kobietę. Zapiski te wspominają o zwyczaju Irland­
czyków wypalania owsa ze słomy i robienia placków
z ziarna. Nie mieli oni stołów i kładli mięso na wiązkach
trawy. Urządzali biesiady z padliny końskiej, składali kawały
wołowiny i wieprzowiny wraz w niepłókanemi wnętrznościami
w wypróchniałe drzewa, gotowali mięso, zawinięte w surową
skórę krowią i pili mleko, w które, dla rozgrzania go, rzucali
rozpalone kamienie. ’) Drugą miejscowością, odznaczającą się
barbarzyńską prostotą, są Hebrydy. Jeszcze w ostatnich cza­
sach znajdowano tam w użyciu naczynia gliniane niepolewane,
lepione w rękach, bez krążka garncarskiego, które mogłyby
uchodzić w muzeum za proste okazy dzikiego rękodzielnictwa.
Skorupy te ulepione zostały umyślnie dla sali osobliwości
przez staruszkę z Barvas. Stan dzisiejszy garncarstwa na He-
brydach odpowiada doskonale opowiadaniu Jerzego Buchana­
na z XVI wieku, źe wyspiarze gotują mięso w żołądkach,
lub skórach zabitych zwierząt. *2) Na początku XVIII wieku
Martin opowiada o rozpowszechnionym zwyczaju starożytnym
wypalania zboża z kłosów, co ma być czynnością bardzo
szybką. Sposób ten nazywa on „graddan” (galijskie grad—
prędko). 3) Widzimy tedy, że wypalanie ziarna, które zarzuca­
no „czystym Irlandczykom,” pochodziło od starego celtyckiego
zwyczaju, niepozbawionego pewnej praktyczności. Tak jł^nio
rozpowszechnione u Celtów nowożytnych inne umiejętności,
właściwe niższej kulturze, np. gotowanie w skórach, jak we­
dług Herodota u Scytów, gotowanie za pomocą kamieni, jak
u Assinaboinów w Ameryce północnej, są raczej przeżytka­
mi nizkiej, niż szczątkami wyższej cywilizacji. Irlandczycy

') Pynes Moryson, „Itinerpry,“ Londyn 1617, III, od str. 162.


J. Evans: „Archaeologia“ XLI Ob. opis gotowania w skórach itp. u dzi­
kich Irlandczyków około roku 1550 w książce p. t. „Introduction
of Knowlegde” przez Andr. Boorde, wydał F. J. Furnivall, w Early
English Text Soc. 1870.
2) Buchanan, „Rerum Scoticarum Historia“, Edynburg 1528,
str. 7. Ob. „Early Hist, of Mankind,” wyd. 2, str. 272.
8) Martin, „Hescription of Western Islands“, u Pinkertona,JII, 639.
Cywilizacja pierwotra, 1.1. 4
50

i Hebrydczyey był od wieków pod wpływem wyższej cywi­


lizacji, która wszakże nie tknęła wielu dawnych, choć dzi­
kich zwyczajów krajowych.
Lepszym przykładem upadku są ludzie cywilizowani, któ­
rzy się poddają życiu dzikiemu i przestają używać i potrze­
bować .zdobyczy cywilizacji. W związku z tym stanem rzeczy
znajdują się znane bliżej przykłady zwyrodnienia cywilizacji
aż do stanu dzikości. Zdarza się to u ras mieszanych, któ­
rych poziom cywilizacji leży mniej lub więcej poniżej pozio­
mu plemion wyższych. .Buntownicy w Bounty, wraz z poli­
nezyjskiemu żonami swemi, utworzyli grube, ale nie dzikie
społeczeństwo na wyspach Pitcairn. f) Mieszańcy z Portugal­
czyków i krajowców Indji wschodnich i Afryki stoją na niż­
szy™ poziomie, niż Europejczycy, ale nie są dzikiemi. *2) Gau-
czowie z Pampów w Ameryce południowej, plemię powstałe
z pomieszania Europejczyków z Indjanami, owi konni pasterze,
opisywani są jak następuje: siedzą na czaszkach wolowych,
gotują . rosół w rogach, któfe okładają gorącem popiołem,
żyją mięsem, nie jedzą wcale roślin i wiodą wszyscy życie
:: 3czyste, grube, niewygodne, zwyrodniałe, ale nie dzikie. 3)
Krok tylko dzieli nas od wypadków takich, jak np. że je­
dnostki. ucywilizowane pochłonięte bywają przez dzikie ple­
miona i prowadzą życie dzikie, na które ze swej strony wy­
wierają wpływy bardzo mało udoskonalający. Dzieci takich ’u-
dzi będą się prawdopodobnie zaliczały do kategorji dzikich.
W takich wypadkach pomieszania krwi nie możemy dopatry­
wać śladów kultury, któraby była zwyrodnieniem poprzed­
niej,. wyższej. Teorja wypadków tych jest taka: jeżeli wyż­
sza i niższa cywilizacja istnieje pośród dwóch ras, to rasa
mieszana, która się z nich wytworzy-, przyjmie zapewne cywi­
lizację niższą, albo urobi pośrednią.
Skutki zwyrodnienia są z pewnością silniejsze w niższej,
niż w wyższej kulturze. Narody barbarzyńskie i hordy dzikie,
ubogie w wiadomości i środki, szczególnie, jak się zdaje, pod­
legają upadkowi. Upadek kultury w Afryce, w bieżącem
stuleciu, zawisł w znacznej części od obcego wpływu. J. L.
Wilson, porównywając opowiadania z XVI i XVII wieku
o nątężnych .królestwach murzyńskich w Afryce zachodniej
z dzisiejszemi nielicznemi społeczeństwami, które mają bardzo
mało, lub też wcale nie posiadają tradycji o ustroju poiitycz-

') „Mutiny of the Bounty“ etc.


2) Wallace, „Malay Archipelago“ I, str. 42, 471; II, str. 11,43,
48; Latham, „Deser. Eth.“ II, 493—5; D. i C. Livingstone „Exp. to Zam­
iesi,” 45.
3) Soutliey, „History of Brazii” III, 422.
51

nym przodków swoich, uważa handel niewolnikami za główny


powód upadku. ') W Afryce południowo-wschodniej wysoka
stosunkowo cywilizacja barbarzyńska, którą szczególnie znaj­
dujemy w starych opisach królestwa Monomotapa, upadła, ile
wiadomo, a zdumiewające zwaliska budowli, wznoszonych z ka­
mienia ciosowego wcale niespajanego, dowodzą, że istniała tam
niegdyś cywilizacja wyższa, niż u dzisiejszych krajowców. *2) Ks.
Charlevoix utrzymuje o Irokach Ameryki północnej z zeszłeg'o
stulecia, że budowali niegdyś chaty lepsze, niż inne narody
i niż te, jakie dziś wznoszą. Chaty te ozdabiane bywały pła­
skorzeźbami, ale od czasu, gdy wioski spalono podczas róż­
nych wypraw, mieszkańcy nie zadawali sobie trudu odbudo­
wywania ich w dawny sposób. 3)4 Upadek Indjar Czejennów
jest faktem dziejowym. Serce plemienia złamane zostało prze­
śladowaniem, doznaném ze strony nieprzyjaciół z plemienia
Sju i wyparcia z rodzinnych wiosek obwarowánych. Liczba
Czejennów przerzedziła się; nie śmieli oni osiadać w stałych
siedzibach, porzucili uprawę ziemi i stali się plemieniem ło-
wieckiem, koczowniczem. Jedynym ich majątkiem były. konie,
które co roku zamieniali na zapas zboża, bobu, dyń i towa­
rów europejskich, poczem wracali wgłąb prerji. *) Lord Mil­
ton i Dr. Cheadle spotkali garstkę plemieńców Szuszwap,
którzy nie mieli ani koni, ani psów, kryli się w niezgrabnych
i nietrwałych szałasach z kory lub mat, popadali z roku na
rok w gorszą nędzę i szybko wymierali. Jest to drugi przy­
kład zwyrodnienia, które bezwątpienia zniżyło albo zgubiło
nie jeden dziki naród. 5) Są także plemiona, które można
nazwać wyrzutkami dzikich społeczeństw. Można uważać nędz­
nych Indjan Ameryki północnej zwanych Diggaiarm i Busz-
menów Afryki południowej za szczątki szczepów, które znały
dni szczęśliwsze. 6) Tradycje niższych plemion o lepszem ży­
ciu przodków, są nieraz wspomnieniami z niedalekiej przy­
szłości. Indjanie z plemienia Algonkinów, uważają dra minio­
ne za złote czasy, gdy życie było lepsze od teraźniejszego,
prawa i dowódcy silniejsi, a obyczaje mniej dzikie. 7) W sa­

') J. L. Yilson „W. Africa,” 189.


а) Waitz, „Anthropologia” II. 359, 91; Du Chaillu, „Askaugo-
land,“ 116.
3) Charlevoix, „Nouvelle France“ VI. 51.
4) Irving, „Astoria“ H, rozdz. V.
5) Milton and Cheadle, „North West Passage by Land,” 241;
Waitz III. 74—6.
б) „Early Hist, of Maukind,“ 187.
T) Schoolcraft, „Algic Res.,fc I. 50.
52

mej rzeczy znając to, co historja o nich powiada, musimy


przyznać, że mają powód wspominać w niedoli dni szczęśliw­
sze. Dzicy Kamczadale utrzymują, że świat staje się coraz
gorszym, liczba ludzi maleje, a złość ich wzrasta; że poży­
wienie coraz jest skąpszem, bo myśliwy, niedźwiedź i reni­
fer uciekają w inne strony do szczęśliwszego życia. ') Byleby
to ważnym przyczynkiem do studjów nad cywilizacją, gdyby
zbadano działanie upadku i zwyrodnienia na podstawie do­
wodów liczniejszych i dokładniejszych, niż dotychczasowe.
Przykłady tu zestawione są zapewne częścią tylko długich
wywodów, które mogą być wyprowadzone, dla dowiedzenia,
że upadek kultury nie mógł być w żaden sposób rzeczywistą,
pierwszorzędną przyczyną istnienia barbarzyństwa i dzikości
na świecie, tylko drugorzędnym czynnikiem, wywierającym
znaczny i silny wpływ na ogólny rozwój cywilizacji. Może
myśl naszą uwydatni porównanie zwyrodnienia kultury, tak
dobrze w jego sposobie oddziaływania, jak olbrzymiego roz­
szerzania się, z obnażeniem w gieologicznej historji ziemi.
Możemy otrzymać niejedno objaśnienie co do stosunku
życia dzikiego do cywilizowanego, jeżeli rzucimy okiem na
rozmieszczenie rodzaju ludzkiego. Wybornie się nadaje kla­
syfikacja podług rodzin języków, z uwzględnieniem charakte­
rystyki ciała. Język jest bezwątpienia niedostatecznym prze­
wodnikiem w śledzeniu pochodzenia narodu, czego dowodem
takie zjawiska, jak że Żydzi w Anglji i trzy osobne rasy
murzyńskie w Indjach zachodnich używają języka angiel­
skiego zamiast macierzystego. W zwykłych okolicznościach
jednak powinowactwo językowe wskazuje bliższe, lub dalsze
pokrewieństwo ras głównych. Jako przewodnictwo w śledzeniu
historji cywilizacji, języki są jeszcze lepszemi dowodami, gdyż
wspólność języka pociąga za sobą wspólność kultury. Rasa,
mająca tyle przewagi, że utrzymuje, lub narzuca swój język,
utrzymuje, lub narzuca zwykle cywilizację swoją w mniejszym,
lub większym stopniu. Wspólne pochodzenie języków indyj­
skiego, greckiego i teutońskiego wypływa bezwątpienia w znacz­
nej części ze wspólności przodków, ale jeszcze ściślej związane
jest ze wspólną historją ducha, i społeczeństwa, z tern, co pro­
fesor Maks. Muller określa trafnie wyrazami: „spiritual rela-
tionship” (powinowactwo duchowe). Przedziwna żywotność ję­
zyków daje nam często możność odkrycia śladów cywilizacji
u plemion starożytnych i nieznanych. Jakże,się na tej pod­
stawie przedstawia pokrewieństwo między ludami dzikiemi*)

*) Steller, „Kamtschatka,“ str. 272.


53

a cywilizowanem u rozlicznych narodów, związanych histo­


rycznie używaniem pokrewnych języków?
Rodzina ludów semickich, okazująca jedną z najstarszych
znanych mam cywilizacji na świecie, obejmuje Arabów, Ży­
dów, Fenicjan, Syryjczyków i t. d. i miała zawsze styczność
z Afryką północną. W rodzinie tej znajduje się kilka plemion
mniej ucywilizowanych, ale żadnego z nich nie można zaliczyć
do dzikich. Rodzina Aryjczyków istniała w Azji i Europie
przez kilka tysięcy lat z pewnością. Są ślady dobrze znane
i ściśle oznaczone jej pierwotnego barbarzyństwa, które się
może jeszcze utrzymało u niektórych odosobnionych plemion
w dolinach Hindu-Kuszu i Himalajów. Ile wiadomo, nie od­
kryto dotąd żadnego przykładu, aby szczep czysto aryjski
zdziczał zupełnie. Cyganie i tym podobne wyrzutki są bez-
wątpienia pochodzenia aryjskiego, ale ich upadek nie jest
jeszcze dzikością. W Indjach są plemiona, które, wnioskując
z ich języka, możnaby uważać za aryjskie, gdyby budowa
ciała nie świadczyła, że pochodzą od krajowców, których
krew zmieszała się z krwią panującego szczepu Indów. Nie­
które plemiona, należące do tego działu, jak np. Bhiiowie
i Kuljowie z prezydencji bombajskiej, używają narzeczy, któ­
re słownikowo, chociaż nie z budowy gramatycznej, są indyj-
skiemi i stoją niżej pod względem kultury, niż niektóre ludy,
przejęte cywilizacją Indów, które zatrzymały pierwotną mowę
drawidyjską. Tamilowie mogą służyć za przykład. Ale wszyst­
kie te plemiona stoją, jak się zdaje, na wyższym szczeblu cy­
wilizacji, niż niektóre leśne na półwyspie, które z krwi i mo­
wy nie są Aryjczykami, a które można uważać za zupełnie
dzikie. ’) Na Cejlonie spotykamy jednak dziwne zjawisko, że
ludzie, wiodący życie dzikie, mówią narzeczem aryjskiem.
Jest to dzika część szczepu Weddów, czyli „myśliwców,” któ­
rych niedobitki zamieszkują jeszcze leśne okolice. Plemię to
ma skórę ciemną, nos płaski, budowę wątłą, czaszkę wązką.
Wzrost mężczyzny wynosi przecięciowo 5 stóp. Lud to nie­
śmiały, niewinny i pełen prostoty, żyjący przeważnie z myśliw-
stwa. Dzicy ci łowią ptaki na lep, ryby, zatruwając wodę
i są bardzo zręczni w dobywaniu miodu leśnego; mają łuki
i strzały z końcam'1 żelaznemi, co wraz z psami myśliwskiemi
stanovyi najcenniejszą ich własność. Mieszkają w jaskiniach,
albo w chatach z kory, a jedynym ich wyrazem na nazwanie do­
mu jest syngaleski „rukula,” oznaczającypuste drzewo. Kawa­
łek kory był niegdyś jedynem ich strojem; dziś stanowi go ka-*)

*) Ob. G. Cambell „Ethnology of India“ w Journ. As. Soc.


Bengal, 1866, część II.
54

wałek płótna, zawieszony na opasce. W ostatnich czasach za­


częli dopiero uprawiać kawałki pola. Liczą na palcach i wy­
dobywają ogień za pomocą prostego kołka, który kręcą rę­
kami. Są bardzo szczerzy i uczciwi. Jednożeństwo ich i wier­
ność małżeńska odbija żywo od zupełnie przeciwnych zwy­
czajów więcej ucywilizowanych Syngalezów. Szczególniejszy
zwyczaj Weddów pozwala męzczyznie pojąć za żonę siostrę
młodszą (nie starszą); małżeństwo między rodzeństwem było
dozwolone u Syngalezów tylko w rodzinie królewskiej. Utrzy­
mywano fałszywie, że Weddowie nie mają religji, imion
własnych i języka. Wiara ich odpowiada w gruncie animiz-
mow: dzikich plemion Indji; niektóre imiona ich są godne
uwagi z tego powodu, że są indyjskiemi, ale nie bywają uży­
wane przez Syngalezów. Język ich jest narzeczem syngale -
skiem. Niema powodu odstępować od zwykłego przekonania
że Weddowie pochodzą od „jakków,” czyli demonów, tj. ple­
mion tubylczych. Legiendy i język umożliwiają przypuszcze­
nie przymieszki krwi aryjskiej, towarzyszącej przyjęciu mowy
aryjskiej; ale cechy charakterystyczne przemawiają za tem,
że Weddowie są rasą należącą przeważnie do miejscowego
typu pra-aryjskiego. ')
Rodzina tatarska (turańska, biorąc w ścisłem znaczeniu)
w Azji północnej i Europie d óstarcza dowodów zupełnie in­
nego rodzaju. Grupa ta plemion i narodów bardzo rozgałę­
zionych rra ogniwa, stojące blizko, a nawet dotykające pozio­
mu dzikości w dawnych, a także dzisiejszych czasach, jak
np. Ostjacy, Tunguzi, Samojedzi, Lapończycy, podczas gdy
Mongołowie, Turcy i Węgrzy stoją na mniej lub więcej wy­
sokim szczeblu kultury. Nie ulega wątpliwości, że dziksze
plemiona przedstawiają pierwotny sta,n szczepu tatarskiego
wogóle, z którego powstały plemiona mieszane i ucywilizo­
wane, po największej części przez przyjęcie obcej kultury
Buddysto wy Muzułmanów i Chrześcjan, a wczęści przez roz­
wój wewmętrzny. Etnologja Azji południowo-wschodniej jest
nieco ciemna, ale gdy zaliczymy do jednego działu plemiona
krajowe sjamskie, b;rmańskie i inne, to dziksze plemiona
oędą przedstawiały stan wcześniejszy, bo kultura wyższa, spo­
tykana w tych stronach, jest niezawodnie obcą, a mianowicie
.pochodzenia buddyjskiego. Rasa malajska jest także godna

’) J Bailey „Veddaks“, w Tr. Eth- Soc. t. TI, 278; ob. t. III, 70;
por. Knox „Historical Relation of Ceylon,“ Londyn 1681, część III,
rozdz. I. Ob. A. Thomson, „Osteology of tbe Veddas“ w Journ.
Anthrop. Inst. 1889, XIX, 125; L. de Loysa, .,0rigin of Veddas“
w Journ Ceylon Branch Royal Asiatic Soc. VII; B. F. Hartshorne
in Fortnigntly Rev. Mar. 1876.
55

uwagi pod względem różnych stopni cywilizacji, na których


się znajdują zaliczane do niej plemiona. Porównanie dzikich
szczepów półwyspu Malajskiego i Bornea z ludami nawpół
ucywilizowanemu z Jawy i Sumatry wykaże, iż część ich
jest w stanie pierwotnej dzikość,, podczas gdy reszta posiada
cywilizację, która, jak na pierwszy rzut oka widać, jest prze­
ważnie zapożyczona od Indów i Muzułmanów. Niektóre leś­
na piemiona półwyspu są przedstawicielami rasy malajskiej
na bardzo nizkim stopniu kultu. f. Trudno powiedzieć ile
kultura ta jest oryginalną, a iie upadła. Pośród tych plemion
znajdują się bardzo dzicy Orang Sabimba, którzy nie znają
ani rolnictwa, ani czółen, opowiadają o sobie, że są potomka­
mi rozbitków malajskiah z krainy Bugi i że rozbójnicy mor-
sey przywiedli ich do takiego upadku, że zaniedbali cywili­
zacji, uprawy roli i ślubowali nie jadać Sogutów, które ich
zdradziły pianiem swojem. Dlatego też nic nie sadzą, żywią
się tylko owocami, dzikiemi roślinami i wszelkiemi stwo­
rzeniami prócz kogutów. Opowieści te byłyby ciekawym przy­
kładem zwyrodnienia, gdyby były oparte na rzeczywistości.
Ale dzicy wymyślają różne podania dla usprawiedliwienia
dziwacznych zwyczajów swoich. W tych samych okolicach
Kallungowie z Biduandy, którzy nie uprawiają ziemi, tłuma­
czą się tern, że przodkowie ich ślubowali nie zakładać plan­
tacji. Inny szczep dziki półwyspu malajskiego, plemię skromne
i dobroduszne, Jakunowie, wyprowadzają ród swój od pary
małp białych, albo także od białych ludzi. Wistocie niektó­
re dane pozwalają przypuszczać, że plemię to jest rzeczy­
wiście rasy mieszanej, gdyż używa niektórych wyrazów por­
tugalskich. Istnieje nawet świadectwo, że garstka zbiegów
osiadła w tamtych stronach Połinejzyczycy, Papuanie i Au-
stralczycy przedstawiają stopnie dzikości, z których każdy
rozwinął się na własnej, obszernej dziedzinie, w sposób sto­
sunkowo jednolity Wreszcie stosunek dzikich do kultury
daje się rozpoznać na stałym lądzie amerykańskiem, chociaż
jednak niejasno. Jest kilka dużych rodzin językowych, któ­
rych odłamy znaleziono w stanie zupełnej dzikości, mianowi­
cie Eskimowie, Algonkini i plemiona Guarani. Z drugiej
strony są tu trzy odrębne na pozór prowincje półcywilizacji,
sięga ącej wysokiego stopnia barbarzyństwa, w Meksyku i Ame­
ryce środkowej, w Bogocie i w Peru. Pomiędzy temi wyż-
szemi i niższemu szczepami, były też plemiona na poziomie
Naczów z Luizjany i Apalaczów z Florydy. Pokrewień­
stwo językowe istnieje pomiędzy ludami najbardziej po-
suniętemi w postępie i otaczaj ącemi ich nizkiemi plemio-

!) Journ. Ind. Archip. t. I, 295—9; II, 237.


56

, nami. ') Ale niema prawie pewnych dowodów tego, że wyż­


sza kultura wzrosła z niższej, lub że niższa wyrodziła się
z wyzszej. Oba te wypadki mogły były zachodzić.
Z takich ogólnych poglądów na to zagadnienie etnolo­
giczne widoczną jest rzeczą, że przydałoby się w tym wzglę­
dzie badanie daleko głębsze, niż dotychczasowe. Ile dziś wia­
domo, zdaje się, że jeśli niektóre szczepy stoją w danej rasie
ha wyższem szczeblu kultura-, niż pozostałe, to dzieje się to
częściej wskutek rozwoju, niz wskutek upadku. Ale rozwój na­
stępuje raczej pod obcym wpływem, niż przez wewnętrzne
działanie samego narodu. Cywilizacja jest rośliną, która bywa
częściej. „przesadzaną, niż rozwijaną. Co się tyczy ras niższych,
to podniesienie się u nich kultury spowodowane bywa sto­
sunkiem z Europejczykami przez ostatnie trzy czy cztery stu­
lecia. . Szczepy te, ile przetrwały, przyswoiły sobie mniej lub
więcej kulturę europejską i zbliżyły się do jej poziomu, jak
w Polinezji, Afryce południowej i Ameryce południowej.
Ten pogląd etnologiczny objaśnia drugie ważne zagadnienie.
Fakt, że przez tyle tysięcy lat wiadomego istnienia rasy
aryjskiej i semickiej nie wydały one żadnego dzikiego ple­
mienia, przemawia silnie przeciw możliwości zwyrodnienia
z wysokości cywilizacji aż do stanu dzikości.
Biorąc pod uwagę zdania dawniejszych pisarzy o po­
czątkowej cywilizacji, bądź to postępującej, bądź upadającej,
trzeba pamiętać, że dowody, któremi rozporządzali, były nie­
zmiernie niewystarczające, nawret w porównaniu z dzisiej-
szemi szczupłemi daněmi, jakiemi rozporządzamy. Krytycz­
no.ść etnologu, z XVIII wieku będzie się równała krytyczno-
ści gieologa z tegoż wieku. Gdyby nawet, pisarz dawniejszy
był daleko zdolniejszym od swTego krytyka nowoczesnego, to
nie rozporządzał on tym samym materjałem. Brakowało mu
szczególnie przewodnictwa archeologji przedhistorycznej, ga­
łęzi badań, która dopiero w ostatnich czasach stanęła na sto­
pie naukowej. Zdobycie jasnego poglądu na znaczenie tej
nowej nauki dla starego zagadnienia jest rzeczą konieczną.
Chociaż chronologja uważa olbrzymie tablice dynastycz­
ne Egipcjan, Indów i Chińczyków za mniej więcej zmyślone,

') 0 pokrewieństwie języka Azteków z rodziną Sonoranów na


półnoCo-zachód od źródeł Missuri ob. Busckmanna „Spuren der Az-
tekischen Sprache im Nördlichen Mexico” etc. w ,,Abk. der Akad.
der Wissensch.” 1854; Berlin 1859; także Tr. Etk Soc. II str. ISO.
0 pokrewieństwie języków natczejskiego z malajskiem oh. Panjel
G. Brinton, w „American Historical Magazine” 1867, t. I, str. 16,
oraz „Myths of the New World,” str. 28.
gdyż stają się poprostu księgami, zapełnionymi sumami cyfr,
w których lata stanowią jedności, można jednak przypusz czać,
że ich pomniki, istniejące do dziś dnia, noszą ślady wysokiej
stosunkowo cywilizacji, odległej od nas o pięć tysięcy lat.
Zebrawszy pewne dowody ze wschodu i zachodu, można mnie­
mać, że wielkie rozdwojenie religijne rasy aryjskiej, wskutek
którego powstały: współczesny branimizm, zaratustryzm
i buddaizm, należy do czasów bardzo odległych. Pomimo że
nie możemy utrzymywać tak, jak profesor Maks. Müller
w przedmowie do przekładu „Rig Wedu,” że ten zbiór hym­
nów aryjskich „zajmie i na zawsze zatrzyma stanowisko naj­
starszej księgi w bibłjotece ludzkości” i pomimo że nie przyj­
mujemy bez zastrzeżeń daty jej na tyle wieków przed Chrys­
tusem, musimy wszakże przyznać, że przytoczył on dowody,
oddalające jej pochodzenie do czasów, niezmiernie odległych.
Świadczyłoby to, że już wtedy istniała stosunkowo wysoka
cywilizacja barbarzyńska. Badanie języka, ciała, a szczególnie
cywilizacji narodów Indoeuropejskich okazuje, że narody te
miały w starożytności jedno wspólne źródło. To samo widzi­
my w Egipcie. Obrachowania dynastji eg'ipskieh, trwających
przez tysiące lat, pomimo iż nasuwają pewne wątpliwości co
do szczegółów, są jednak oparte na dowodach, które stwier­
dzają prawdopodobieństwo tej chronologji. Samo utożsamie­
nie dwóch lub trzech imion egipskich, wspomnianych w hi-
storji biblijnej i klasycznej, daje nam już żywe wrażenie da­
lekiej przeszłości. Tu należą takie imiona, jak Szyszank, jak
nazwiska linji Psametychów, której obeliski można widzieć
w Rzymie, jak Tirhaka króla Etjopów, którego mamki trum­
na stoi w muzeum we Florencji, jak miasta Ramzesa, które
jest oczywiście w związku z wielką linją Ramesydów, zwa­
ną przez egiptologów 19-tą dynastją. Był to wówczas punkt
kulminacyjny cywilizacji egipskiej, jeszcze przed wzrostem
kultury klasycznej, a poza nim leży epoka dawniejsza kró­
lów piramidowych, a jeszcze za tą epoką niezmierna prze­
strzeń czasu, potrzebnego do wzrostu takiej cywilizacji. Cho­
ciaż żadna część starego testamentu nie może zadawalająco
dowieść swojej storożytności w zestawieniu z najdawniejszemu
napisami hjeroglificznemi Egipcjan, to jednak wszyscy kryty­
cy muszą się zgodzić, że najstarsza ta księga historyczna daje
współczesne dowody wysokiej stosunkowo kultury w świecie
semickiem. Daty w niej zamieszczone są dużo wcześniejsze,
niż daty historji klasycznej, a w formie kroniki zawiera ona
dane o cywilizacji barbarzyńskiej, istniejącej w bardzo odle­
głej przeszłości. Jeśli teorja rozwoju ma wyjaśnić podobne
zjawiska, to nie możemy lekceważyć danych chronologicz­
nych, tein więcej, jeżeli uznamy, że na niższym szczeblu kul-
58

tury postęp jest niezmiernie powolnym, jak się to okazuje na


ludach już nieco posuniętych. Archeologja przedhistoryczna
bierze chętnie na siebie zadanie wykazania, ile oddaloną, jest
epoka średniej cywilizacji i ile czasu potrzeba, aby się cywi­
lizacja taka rozwinęła. W rzeczy samej archeolog przedhisto­
ryczny wcale nie traci odwagi wobec ogromu perpdów, Wy_
kazywanych przez najumiarkowańsze nawet obliczenia; ow- '
szem, okazuje on zwykle skłonność do operacji zbyt fanta­
stycznych i nieco lekkomyślnych z setkami stuleci, tak jak
finansista z tysiącami, funtów szterlingów. ,
Archeologja przedhistoryczna zapatruje się jasne na do-
wody, stwierdzające upadek kultury. Takiemi są olbrzymie
kute z kamienia posągi ludzkie na wyspie Wielkanocnej, mo­
gące być dziełem przodków dzisiejszych wyspiarzy, których
śi"odki obecne są zupełnie niewystarczającemi do wykonywa­
nia tego rodzaju dzieł olbrzymich. ') Daleko donioślejszym,
faktem są ślady dawniejszych mieszkańców doliny Misisipi.
Na obszarach, gdzie siedzą krajjowcy, znani nam dziś jako
dzicy, mieszkało plemię, które etnologowie nazywają „bu-
downikami wałów” (Mound-Builders) z powodu zadziwiającej
rozległości wałów i nasypów ziemnych, z których jeden zaj­
muje przestrzeń czterech (angielskich) mil kwadratowych. Re­
gularność czworoboków i kręgów i powtarzanie się wałów
jednakowych rozmiarami nasuwają zajmujące pytanie co do
planu, według którego zostały wykonane. Aby dokonać ta­
kiej pracy, owi budownicy musieli być licznym narodem, któ­
ry się utrzymywał z rolnictwa. Ślady ich uprawy dziś jeszcze
odnaleźć można. W przemyśle nie dorównywał i Meksykanom.
Używali miedzi rodzimej, z której kuli narzędzia, podobnie
jak jej dziś jeszcze używają niektóre dzikie plemiona, żyjące
więcej ku północy. Wogóle sądząc z ich budowli ziemnych,
pól,, garncarstwa, narzędzi kamiennych i innych zabytków,
zdają, się należeć do tej grupy dzikich, albo barbarzyńskich
plemion ze stanów południowych, pośród których Krykowie
i Czyrokezi mogą, według opisu Bartrama, uchodzić za typo­
wych. * 2) Jeżeli który z tych dzikich, rozbójniczych szczepów,
mieszkających obecnie w okolicy nasypów ziemnych, pocho-

') J. H. Lamprey w Trans, of Prehistorie Congress, Norwicli,


1868, str. 60; J. Linton Palmer, w Journ Eth. Soc. t. I, z 1869.
2) Squier and Davis, „Mon. of Mississippi Valley“ etc. w „gmitli-
sonian Contr. I. 1848; Lułjbock „Prehistorie Times,“ rozdz. VII; Waitz
„Anthropologie“ III, 72; Bartram, „Creek and Cherokee Ind.,“ w Tr.
Amer. Ethnol. Soc. t. III, cześć I. Ob. Petrie „Indnctive Metrology“,
1877, str. 122.
59

dzi od tej posuniętej w kulturze rasy, to znaczne zwyrodnie­


nie musiało tam nastąpić Zagadnienie to należy do nieroz­
wiązanych jeszcze. Wytłumaczenie śladów uprawy może nam
podać fakt, mający miejsce na Borneo. Istnieją tam ślady
dawnych pól, uprawnianych przez kolonistów chińskich, któ­
rych potomkowie zostali wchłonięci przez tłum krajowców
i przyjęli ich obyczaje narodowe. ') Z drugiej strony miejsco­
wość może wprowadzić w błąd co do rasy. Podróżnik, sto­
jący przed zwaliskami budowdi kamiennych w Kakortoku
w Grenlandji, myliłby się, gdyby wziął Eskimów za zwy-
ę odniałych potomków- ludzi, zdolnych do takiego budownictwa,
gdyż w rzeczy samej są to pozostałości kościoła i chrzcielni­
cy, wzniesionych przez dawnych osadników skandynawskich. *2)
Wogóle jest rzeczą godną uwagi, że archeologja odkryła na­
der mało wiarogodnych dowodów zwyrodnienia. Dowody
przeciwne przemawiają za innemi wnioskami. Weźmy za
przykład argumenta J. Lubbocka 3) przeciwko zdaniu, że ple­
miona, nieznające obecnie garncarstwa i użytku metali, po­
siadały niegdyś tę umiejętność. „Możemy wypowiedzieć zda­
nie ogólne, że nie znaleziono nigdy narzędzi metalowych
w okolicy zamieszkanej przez dzikich, nieznających wcale
metalu. Garncarstwo dostarcza dowodówy przemawiających
jeszcze silniej. Wyroby z gliny niełatwo zniszczyć; gdzie­
kolwiek były znane, tam znajdują się obficie. Mają one
dwie właściwości, mianowicie: tłuką się łatwo, a pomimo to
trudno szczątki ich zniszczyć i z tego powodu są bardzo
ważnemi dla archeologów. Oprócz tego są zwykle w związku
z grobami. Stąd znaczącym bardzo faktem lest, że w Auslralp,
Nowej Zelandji i Polinezji nie znaleziono szczątków- garncar­
skich”. Do jak odmiennych wniosków może nas dopro­
wadzić bezwzględna teorja zwyrodnienia, wskazują dobitnie
sarkastyczne słowna Karola Lyella, w dziele „O starożytności
człowieka:” „Gdyby pierwrotny szczep ludzkości—powiada—był
rzeczywiście obdarzony wyźszemi duchowemi siłami i natchnio­
ny wiadomościami i gdyby przytem miał, tak jak potomko­
wie jego, tę samą naturę, dążącą do doskonalenia się, to do
jakiegoż stopnia doskonałości byłby doszedł! Zamiast naj­
prostszego garncarstwa i narzędzi krzemiennych, tak bez­
kształtnych, że niewprawne oko wątpi nieraz, czy rzeczy­
wiście są dziełem ręki ludzkiej, pow-innibyśmy znajdować

2) St. Joba, „Life in Forests of Par East“, II, 327.


2) Kain, „Americas Arctiśke Landes Gamie Geogr.” YII—VIII.
s) Lubbock, „Report of British Association, Dundea, 1867”,
str. 121.
60

kształty rzeźbione, przewyższające pięknością arcydzieła r jd-


jaszaiPraksytelesa, linje zagrzebanych kolei żelaznych, albo te­
legrafów elektrycznych, z których najpierwsi inżynjerowie tego-
cześni czerpaliby nieoszacowane wskazówki; przybory astro­
nomiczne i drobnowidze, zbudowane daleko lepiej, niż wszel­
kie znane w Europie i inne okazy sztuk i nauk, nieprze-
czuwarych nawet jeszcze w XIX wieku. Duch wynalazczości
musiałby. był odnosić jeszcze większe zwycięstwa w czasach,
które zaliczamy do epoki bronzu i żelaza. Napróżno napręża­
libyśmy wyobraźnię, aby odgadnąć możliwy użytek i znacze­
nie tanich zabytków, jak, dajmy na to, machiny do szybowa­
nia w powietrzu, albo badania głębi oceanu, lub rozwiązy­
wania zadań arytmetycznych, wyższych nad potrzeby i poję­
cia dzisiejszych matematyków.” ')
. Archeologja przedhistoryczna jest kluczem do poszuki-
kiwań, tyczących się początków człowieka. Kluczem tym są
dowody z epoki kamiennej, stwierdzające, że człowiek w od-
ległych^ wiekach był w stanie dzikości. Gdy nareszcie uznano
ważność, odkrytych przez Bouchera de Perthès (w i84i r.
i .później) w pokładach dryftu (namułu lodowcowego) w doli­
nie Sommy narzędzi krzemiennych, okazało się, że gruba epoka
kanfienna, z której pochodzą narzędzia typu paleolitycznego,
albo dryftowego, przeważa u dzikich plemion z okresu czwar­
torzędowego,. współczesnych mamutowi i kudłatemu nosoroż­
cowi, dla których gieologja wyznacza czas daleko odleglej­
szy, niż historja go wyznacza dla ludzkości. Jan Frere pisał
już w roku iygj o takich narzędziach krzemiennych, odkrytych
w Hoxne w Suffólku: „Położenie, w jakiem znaleziono te na­
rzędzia, skłania nas do przypisywania ich okresowi niezmier­
nie. dawnemu, dawniejszemu nawet, niż świat teraźniejszy.” -)
Najbardziej pouczającym faktem, odkrytym przez archeologję,
jest według' mnie długi przeciąg czasu, w którym historja Londy­
nu uosabia historję cywilizacji ludzkości. Badacz starożytności,
poszukując tylko na 5 łokci głębokości, zejdzie od szczątków
naszego życia tegoczesnęgo do zabytków sztuki i nauki wie­
ków średnich, do śladów czasów normandzkich, saksońskich
i romańsko-brytańskich, wreszcie do śladów starszego wieku
kamiennego. Postępując od Tempie Bar do wielkiej Stacji
północnej (Great Northern Station), przejdzie się blizko miejsca,
zwanego „opposite to black Mary’s, near Grayes inn lane”,
gdzie półtora wieku temu Conyers znalazł dryftowe narzędzie
z czarnego krzemienia obok szkieletu słonia wraz ze ślada­
mi mamuta londyńskiego i śladami dzikich ludzi londyń-* 2

’) Lyell, „Antioiiity of Man”, rozďz. XIX.


2) Frere, „Archaeologia“, 1800-
61

skich. ') W żwirowiskach europejskich, laterytach indyjskich


i innych bardziej powierzchownych naimilach, gdzie znajdo­
wano szczątki wieku paleolitycznego, o stanie człowieka świad­
czy głównie niezmierna grubość narzędzi kamiennych
i brak wszelkiego śladu wygładzania ostrzy. Jaskinie we
Francji środkowej potwierdzają prosty ten wniosek, że oznacza
to nizki stan dzikości. Zdaje się, że plemię, które pozostawiło
po sobie rzeczywiście artystyczne podobizny własne oraz ma­
mutów i reniferów, pośród których żyło, wiodło, ile można
sądzić z resztek broni, narzędzi itp., życie, podobne do życia
Eskimów, niższe jednak z powodu braku zwierząt domo­
wych. Obszary, na których znajdowano grube i pierwotne
narzędzia typu paleolitycznego, mają granice określone. Okres
neolityczny, czyli kamienia gładzonego, należy do czasów
późniejszych, więcej posuniętych w rozwoju. Poznano wszę­
dzie sposób wygładzania i ostrzenia kamieni. Przez długi
przeciąg czasu, w którym przeważał taki stan rzeczy, czło­
wiek rozszerzył się prawdopodobnie po całej ziemi mieszkal­
nej. Badanie jednego po drugim obszaru ziemi pozwoliło
ustanowić teraz prawo powszechne, że wiek kamienny ■ (zastę­
powano czasem kamień kośćmi i konchami) poprzedzał wszę­
dzie wiek metalu. Nawet w krajach, w których, zdaniem hi­
storyków, było siedlisko cywilizacji starożytnej, znajdują się,
jak wszędzie, ślady okresu kamiennego. Azja mniejsza, Egipt,
Palestyna, Indje, Chiny dostarczają nam dowrodówT, opartych
na rzeczywistości, wzmiankach historycznych i przeżytkach,
które okazują, że dawniej przeważały tam warunki społeczne,
podobne do warunków życia dzisiejszych dzikich szczepów. *)
Książę Argyll zgadza się, że narzędzia łupane, toporki do
lodu i grube noże należały do nieokrzesanych plemion, za­
mieszkujących Europę pod koniec okresu lodowego, po­
wiada jednak w dziele swem „Primeval Man,” że „rów­
nie pewnÿmby był wniosek, wyprowadzany z tych narzę­
dzi o stanie człowieka w owym czasie w jego pierwot­
nej ojczyźnie, jak sąd o stanie cywilizacji w Londynie i Pa­
ryżu, oparty na zwyczajach i umiejętnościach Eskimów”. 3)
Postęp archeologji w ostatnich latach pozbawił jednak
takie argumenta wszelkich podstaw, tak że zostały w koń­
cu całkowicie odrzucone. Gdzież jest obecnie miejscowość,
którąby można nazwać kolebką rodzaju ludzkiego, a w któ-

jb J. Evans, „Archaeologia“ 1861; Lubboek, „Prehistorie Ti­


mes“, wyd. 2, str. 335
2) Ob. „Early Hist of Mankind“, wyd. 2, rozüz. VIII.
3) Argyll, „Primeval Man“, 129.
62

rejby ukryte w głębi ziemi narzędzia kamienne nie świad­


czyły o stanie dzikości pierwotnych mieszkańców? Niema ani
jednej okolicy na ku1- ziemskiej, o której nie moglibyśmy po­
wiedzieć stanowczo, że dzicy jej nie zamieszkiwali, a gdyby
etnolog jaki zapewniał, że dzicy ci byli potomkami narodu
cywilizowanego, to odpowiedzialność za dowody ciążyłaby
na nim. Okres bronzu i okres żelaza należą przeważnie do
bistorji, ale ich stosunek do epoki kamiennej stwierdza praw­
dziwość sądu Lukrecjusza, który, łącząc doświadczenie nowsze
ze wspomnieniem i wnioskami z przeszłości, wypowiedział to,
co dziś jest główną podstawą archeologji: następowanie po
sobie okresów kamienia, bronzu i żelaza:

„Arma antiqua manus orgues âentesque fuerunt,


Et lapides, et item silvarum fragmina rami

Posterius ferri est aerisque reperta,


Et prior aeris erat quam ferri cognitus usus.”
We wszystkich różnorodnych działach archeologji przed­
historycznej siła i jednostajność świadectw o rozwoju kultury
są przekonywającemi. Szczątki, odnajdywane w pokładach
żwiru i muszli, w jaskiniach, lagunach, mieszkaniach nawod­
nych, usypiskach, wyniki poszukiwań na powierzchni gruntu
w wielu okolicach, porównywanie dowodów gieologicznych,
świadectw historycznych, żywot współczesnych nam dzikich,
wszystko to dopełnia się i tłumaczy wzajemnie. Olbrzymie
budowle, menhiry, kromlecky, dolmeny itp., poczytywane
w Anglji, Francji i Algierze, za dzieła ludzi z tajemniczej
przeszłości, odnaleziono u dzikich krajowców indyjskich, jako
wytwór dzisiejszego budownictwa, z wiadomym nam celem.
Szereg starożytnych mieszkań nawodnych, znamionujących
następującą po sobie przez tyle wieków ludność nad brze­
gami jezior szwajcarskich, ma żyjące paralele .pośród dzi­
kich plemion Indji wschodnich, Ameryki południowej i Afry­
ki. Inne dzikie szczepy wznoszą jeszcze groble z muszli, tak
jak ludzie w zamierzchłej przeszłości skandynawskiej. Kur­
hany, które jeszcze można widzieć w krajach cywilizowanych,
służą nam za muzea kultury pierwotnej i za dowody jej typu
dzikiego lub barbarzyńskiego. Nie dotykając przedmiotu, wy­
czerpanego zupełnie w tegoczesnych dziełach specjalnych,
wystarczy wskazać, jaką pomoc daje archeologja przedhisto-
iryczna teorji rozwoju kultury. Oceniając należycie doniosłość

') Lucret. „De Rerum Natura“ Y, 1281-


es
tej nauki, jeden z jej założycieli, czcigodny profesor Sven
Niłsson, oświadczył w i843 r. we wstępie do dzieła swego:
„Krajowcy pierwotni Skandynawji,” że „nie będziemy zdolni
ocenić znaczenia zabytków starożytności danej miejscowości,
dopóki jednocześnie nie zdamy sobie jasno sprawy, że są on»
szczątkami pewnego, postępującego ciągle naprzód przebiegu
cywilizacji i że cywilizacja rozwijała sie zawsze i stale w ludz­
kości.” *)
Do podobnego wyniku prowadzą poszukiwania o po­
czątku i pierwotnym rozwoju kunsztów użytkowych, ile są­
dzić można z porównania rozlicznych stopni, na których je
zastawano. Nie podejmujemy tego twierdzenia w całej donio­
słości jego: kilka szczegółów typowych posłuży do wykaza­
nia jego charakteru ogólnego. Z rozlicznych szczebli tych
kunsztów, mniejszość ich tylko pokazuje na pierwszy rzut
oka, czy okazy stoją na linji postępu, czy upadku. Większość
faktów można porównać do czółna, indyjskiego, w którem
przód i tył są jednakowe, tak że nie można przewidzieć,
w którą stronę się skieruje. Ale są niektóre z nich podobne
do naszych, pokazujące wyraźnie kierunek. Fakty takie są
drogoskazami przy badaniu cywilizacji i należałoby poszuki­
wać ich w każdym kierunku. Wallace podaje jeszcze jeden
dobry przykład. Na Celebesie, gdzie domy bambusowe po­
chylają się w jedną stronę wskutek ciągłego wiatru zachod­
niego, mieszkańcy doszli do wniosku, że domy nie przewracają
się, gdy w ścianach są umieszczone belki krzywe. Biorą tedy
najbardziej krzywe, jakie mogą znaleźć, ale nie są w stanie
objaśnić powodu tego postępowania i nie domyślili się, że pro­
ste pale, umieszczone pochyło, nadałbyy oporności budynkowi
i zastąpiłyby belki krzywe. 2) Odkryli w ten sposób do poło­
wy to, co budowniczowie nazywają podporą i zatrzymali się.
Wystarczy spojrzeć na taki dom, aby zrozumieć, że pomysł
ten nie jest zabytkiem wyższej architektury, ale wynalazkiem
niedokończonym. Jest tc dowód postępu, ale nie upadku.
Na inném miejscu wspomniałem o kilku podobnych zja­
wiskach. Sznur, opasujący świder do niecenia ognia, jest bez-

') Ob. Lyell, „Antiquity of Man,” wyd. 3, 1863; Lubbock


,,Prehistorie Times“, wyd. 2, 1870; „Trans, of Congress of Prehistorie
Archaelogy” (Norwich, 1868); Stevens, „Flint Chips etc.“, 1870; Niłsson
„Primitive Inhahitants of Scandinavia (wyd. Lubbocka, 1868); Fal-
coner, „Palaeontological Memoirs etc.“; Lartet and Christy, „Reliquiae
Aquitanicae“ (wyd. T. R. Jonesa); Keller „Lake Dwellings (Tr. and
Ed. by I. E. Lee)“ itd.
2) Wallace, „Indian Archipelago“ I, 357.
64

wątpienia ulepszeniem prościejszego przyrządu, kręconego rę­


ką; szpula kołowrotkowa jest ułatwieniem niezgrabnej robo­
ty ręcznej. ') Ale niemożliwością byłoby odwrócić to i przy­
puścić że świdrem ręcznym zastąpiono świder sznurowy, albo
.że ludzie, znający szpulę, porzucili ją i przędą mozolnie palca­
mi. Zjawienie się pewnego kunsztu w danej miejscowości,
gdzie trudno przypuścić, że został zapożyczonym skądkolwiek,
szczególnie gdy chodzi o jaki produkt krajowy, jest dowo­
dem, że wynalazek jest pomysłem krajowym. Jakiż naród
może utrzymywać że wymyślił hamak, albo że uczynił do­
niosłe odkrycie wydobywania posilnej kassawy z trującego
manjoku, jeżeli nie krajowcy z Ameryki południowej i Indji
zachodnich, do których rzeczy te należą? Tak jak odosobnio­
ne posiadanie kunsztu jakiegoś stwierdza, że został wyna­
leziony tam, gdzie go znaleziono, tak nieobecność jakiejś umie­
jętnością dowodzi, że jej nigdy tam nie było. „Onus proban­
di” obciąża przeciwną stronę: jeżeli kto myśli, że mieszkańcy
Afryki wschodniej mieli niegdyś lampy i krąg garncarski
i że Indjanie z Ameryki północnej robili niegdyś piwo z ku­
kurydzy, tak jest Meksykanie, ale że umiejętności te zaginę­
ły, to niech poszuka dowodów swego twierdzenia. Nie po­
trzebuję zachodzić tak daleko, lak pewien dowcipny przyja­
ciel mój,, etnolog, który utrzymuje, że plemię, w którem męż­
czyźni nie całują żon swoich, ■ musiało być zawsze, od wieków
barbarzyńskiem, bo, jak powiada, jeżeliby kiedykolwiek byli
znali ten zwyczaj z doświadczenia, nie byliby w stanie go za­
pomnieć. Ostatecznie, ponieważ doświadczenie uczy nas, że
umiejętności świata ucywilizowanego rozwinęły się stopniowo,
t° możemy uznać, że każda umiejętność dzikich musiała
przyjść tą samą drogą. Tak więc, znajdując różne kunszty na
rozmaitych stopniach rozwoju pośród ras niższych, możemy
uporządkować te stopnie w szereg, przedstawiający ich- na­
stępstwo w historji. Jeżeli można wyśledzić daną umiejętność
pośró.d dzikich szczepów aż do jakiegoś stanu zaczątkowego,
w którym wynalezienie jej nie wymaga większych sił umy­
słowych, niż te, jakiemi rozporządzają dzicy, szczególnie gdy
umiejętność ta naśladowała naturę, albo postępowała za jej
wskazówkami, to można śmiało przypuszczać, że się doszło
do jej początku.
Profesor Nilsson, bacząc na wielkie podobieństwo narzę­
dzi, myśliwskich i rybackich u niższych szczepów ludzkości,
mniema, że zostały one wymyślone instyktownie, wskutek
naturalnej konieczności. Jako przykład przytacza łuk i strza-

’) „Parły Hist. of Mankind", 192, 243 itd.


ię. ’) Wybór przykładu wydaje się niezbyt szczęśliwym wo­
bec faktu, że instyktu tego brak krajowcom TTasmanji: nie
wynaleźli oni luku i strzały, któreby im oddały znakomite
usługi. Australczycy nie mają też łuków własnego wynalazku.
Nawet pośród Papuanów łuk, rozpowszechniony w Nowej
Gwinei, jest nieznanym w Nowej Kaledonji i na innych
wyspach. Zdaje mi się, że Dr. Klemm w pracy swojej o na­
rzędziach i broniach i Lane Fox w odczytach swoich o pier­
wotnej sztuce wojennej, obierają drogę bardziej pouczającą,
przypisując pierwotny rozwój sztuki nie ślepemu instyktowi,
ale stopniowemu postępowi, naśladowaniu, zastosowywaniu i do­
skonaleniu przedmiotów i czynników, których dostarcza na­
tura, mistrzyni człowieka pierwotnego. W ten sposób Klemm
śledzi stopnie, po których postęp wzniósł się od prostego
kija do wykończonej maczugi, lub dzidy; od naturalnego
ostrobrzeżnego, lub zaokrąglonego kamienia do artystycznie
obrobionego ostrza dzidy, młotka itp. *2) Lane Fox bada po­
dobieństwo różnych kształtów broni i wykazuje, jak często
się dany kształt powtarza w rozmaitych rozmiarach, naprzy-
kład ostrza dzid i łuków, oraz jak to samo narzędzie służy
do różnego użytku. Mieszkańcy Ziemi Ognistej używają ostrzy
łuków zamiast nożów, a Kafrowie tną drzewo asagajami.
Dopiero powoli powstają narzędzia odpowiednie do każdego
celu. W historji narzędzi do cięcia, uderzania i tłuczenia,
używanych przez ludzkość, można śledzić stopniowo wzra­
stający rozwój od najpierwotniejszych początków dc najwyżej
posuniętych dowodów zręczności nowożytnej, Aby dowieść,
jak dalece początkowy rozwój sztuki bojowej człowiek za­
wdzięcza zdolności naśladowczej, Fox wykazuje podobieństwo
w sposobie walczenia u zwierząt i u ludzi. Jako przykład podo­
bieństwa broni odpornej podaje skóry, pancerze stałe i ru­
chome, łuski, broni zaś zaczepnej—narzędzia do uderzenia i po­
pychania, broń zatrutą zębatą itd. Jako sposoby obrony przy­
tacza: podstęp, ucieczkę, ukrycie, przewodników, strażników,
okrzyki wojenne itd. 3)
Wyrób narzędzi kamiennych ;est obecnie dla archeolo-:
gów zupełnie zrozumiałym Poczyniono spostrzeżenia i naśla­
dowano sposoby, będące w użyciu u dzikich nowożytnych.
Jan Evans np. wyrabiał najdelikatniejsze narzędzia kamienne,

') Nilsson, „Primitive Inkabitants of Scanctinavia”, 104.


2) Klemm, ,,AUg. Culturwissensckaft”, część II, Werkzeuge und
Waffen.
h Lane Fox, „Lectures on Primitive Warfare”, Journ. United
Service Inst., 1867—9.
Cywilizacja pierwotna, i. I« 5
66

uderzane kamieniem, naciskając kawałkiem rogu jeleniego, piłu­


jąc płaskim kawałkiem krzemienia, wiercąc dziury za pomocą
k_ia i piasku i ostrząc na kamieniu. ') Przy obecnym stanie
nauki uderzające podobieństwo skrobaczy, nożów, toporów, ostrz
włóczni i strzał kamiennych, znajdowanych w różnych cza
sach i okolicach, możemy z zupełną pewnością objaśniać po­
dobieństwem wzorów naturalnych, materjałów i potrzebami
życia dzikiego. Histora wieku kamiennego jest niewątpliwie
jedną z rozwojowych Zacząwszy od naturalnego ostrego ka­
mienia, przejście do najpierwotniejszego sztucznego narzędzia
kamiennego jest niedostrzeżenie powolnem, a od tego dzikie­
go stopnia postęp obiera kierunki rozmaite i niezależne od
siebie aż do czasu wprowadzenia metalów i ulepszenia ich
przeróbki do zadziwiającej doskonałości. To samo da się po­
wiedzieć o innych narzędziach i wyrobach, których rozwój,
zacząwszy od natury, aż do skończonej sztuki jest nam zna­
ny. Maczugę możemy śledzić od najprostszej pałki sękatej
do broni kształtnej i rzeźbionej. W muzeach można oglądać
krzemienie, któremi uderzano, trzymając je w ręku, lub na­
rzędzia kamienne do przecinania, wygładzone, lub przytępio­
ne z jednego końca, aby je można było trzymać w ręku.
Świadczy to, że rękojeść odkryto z konieczności, a nie przez
natchnienie. Topór kamienny, używany jako broń, przeobra­
ził -się w siekierę bojową. Dzida, kij, albo drąg zaostrzony,
którego koniec czyniono twardszym, opalając go w ogniu,
Í został udoskonalony przez dodanie ostrza z rogu, kości, albo
iRamienia łupanego. Rzucano kamienie zrazu rękami, potem
procą, które to ulepszenie znane jest dzikim, chociaż nie
wszystkim. Od początku do końca historji wojny, dzida albo
włócznia jest ulucioną bronią ręczną. Używanie jej jako po­
cisku rozpoczęło się bezwątpienia wcześnie, ale nie utrzymało
się długo wobec cywilizacji. Jako pocisk, jest ona najczęściej
rzucana z ręki; niektóre dzikie plemiona używają jednak
pętli w tym celu, na Nowych Hebrydach—krótkiego sznur­
ka z pętlą, którą kapitan Cook nazwał „becket,” a w Nowej
Zelandji—narzędzia, pedobnego do bata. Najczęściej używają
wszakże dwr’e stopy długiej rękojeści drewnianej. Przyrząd
ten znany na północnych obszarach Ameryki, u niektórych
szczepów Ameryk' południowej i u Australczyków. Ci ostat­
ni, powiadano, nie mogliby zrobić tego wynalazku w obec­
nym stanie barbarzyństwa. Lecz najciekawszym rysem cha­
rakterystycznym jest, że dzida rzucana należy wyłącznie do

') Evans, „Trans, of Congresś of Prehistor Archaelogy“. (Norwich


1868), 191; Rau w „Smithsonian Reports”,1868; Sir E. Beicher w „Tr.
Eth. Soc.“ I, 129.
barbarzyństwa, ale nie do cywilizacji. U ludów wyższych
najbardziej zbliżonym do tego przyrządu jest klasyczne
amentum, rzemień, przytwierdzony do drzewca włóczni, ułat­
wiający rzucanie. Najwyższym ze znanych nam ludów, któ­
re używały podobnego przyrządu, byli mieszkańcy Mek­
syku i Ameryki środkowej. Świadczą też o tern wyobrażenia
na meksykańkich rysunkach mitologicznych, nazwa meksy­
kańska przyrządu tego „atlatl” i śliczny artystyczny okaz,
znajdujący się w „Christy Museum.” Nie wierny jednak nic
0 tern, aby był w praktycznem użyciu podczas zdobycia kra­
ju przez Hiszpanów. W samej rzeczy historja tego pocisku
zostaje w zupełnem przeciwieństwie do teorji zwyrodnienia,
gdyż przedstawia wynalazek, należący do nizkiej cywilizacji
1 mogący zaledwie ją przeżyć. Prawie to samo można powie­
dzieć o dmuchawce (blcw-tube), która jako broń poważna spo­
tyka się jeszcze tylko u nizkich plemion Indji Wschodnich
i Ameryki południowej, u wyższych zaś ludów przeszła w za­
bawkę. Bumerang australski jest prawdopodobnie wytworem
wyższej cywilizacji, chociaż w tych samych okolicach, w któ­
rych jest używany, można też odnaleźć wrzystkie przyrządy
przejściowe, począwszy od maczugi, a tymczasem żadna rasa
ucywilizowana nie używa bumerangu, jako broni.
Giętkie gałązki, używane do wyrzucania małych pocis­
ków i osobliwe pociski z wysp Pelju, które zgięte, wyprosto­
wują, się i unoszą siłą własnej elastyczności, są wynalazkami,
które doprowadziły do wymyślenia luku, bc strzała jest tyl­
ko dzirytem w zmiejszeniu. Zwyczaj zatruwania strzał na po­
dobieństwo kolców lub żądeł, nie jest wymysłem cywilizacji,
ale rysem charakterystycznym życia bardzo pierwotnego, któ­
re się nieco wzniosło ze stanu barbarzyństwa. Sposób ..sy­
piania ryb, znany, choć nie używany przez narody ucywilizo­
wane, istnieje u wielu dzikich plemion, które mogły go od­
kryć z łatwością, obserwując kałużę leśną, w którą wpadło
ziele trujące. Sposób zakładania, krat w czasie przypływu
dla łowienia ryb przy odpływie, tak znany dzikim, jest po-
prostu dopomożeniem naturze, przyczem głód przyczynia się
niemało do rozbudzenia sprytu. To samo dzieje się z inne-
mi sztukami. Niecenie ognia, gotowanie, garncarstwa, przę­
dzenie można śledzić przez długi przeciąg czasu na rozmai­
tych szczeblach rozwoju. ') Muzyka rozpoczyna się bębnem
i grzechotką, które pod różnemi postaciami utrzymują się od
początku do końca cywilizacji, a piszczałki i instrumenta
strunowe dowodzą już udoskonalonej sztuki muzycznej To

>) Ob, szczegóły w „Early Hist. of Manldncl,” rozćlz. VII-—IX.


68

samo można powiedzieć o budownictwie i rolnictwie. Cho­


ciaż umiejętności te na wyższym stopniu rozwoju są tak skom­
plikowane, wypracowane, wyrozumowane, jednak u swego
początku są tylko naśladownictwem przyrody, albowiem bu­
downictwo wzoruje się na schroniskach naturalnych, a rol­
nictwo uczy się od przyrody sposobu ochrony i rozmnażania
reśńn. Nie wyliczając tu już innych sztuk użytkowych,
właściwych życiu dzikich, powiemy ogólnie, że świadczą one
raczej przeciwko teorji zwyrodnienia i upadku z wyższej cy­
wilizacji. Sprzyjają one temu samemu poglądowi na rozwój
stopniowy, który, jak wiemy z doświadczenia, jedynie nam
tłumaczy źródło i postęp kunsztów.
W rozlicznych gałęziach zajmującego nas zagadnienia,
mającego na celu określenie stosunku stanu umysłu dzi­
kich do stanu umysłu ludzi ucywilizowanych, wybornym
przewodnikiem i stróżem będzie nam ciągłe uprzytomnianie
sobie teorji rozwoju w kunsztach użytkowych. Pośród ogółu
objawów życia umysłowego, znajdują się fakta, które upo­
rządkować można na tej samej powszechnej Iinji ewolucji.
Pojęcie, że stan umysłowy dzikich jest wynikiem upadku
z pierwotnego wysokiego poziomu, ma tak mało prawdopo­
dobieństwa, jak; twierdzenie, że celty kamienne są zwyrodnia
łemi siekierami szeffildzltiemi, a kurhany nieudolnem naśla­
downictwem piramid egipskich. Studja nad życiem dzikich
i ucywilizowanych ludzi czynią nas skłonnemi do dopatrywa-
fnia się w najwcześniejszej historji ducha ludzkiego nie wyników
wiedzy transcendentalnej, ale prostego zdrowego rozsądku,

; tóry ze zjawisk życia codziennego urabia sobie wątek do


filozofji pierwotnej. To same okaże się po wielekroć przy ba­
daniu takich przedmiotów, jak: język, ' mitologja, obyczaje,
wiara, które, są wyobrażeniami w stanie zaczątkowym, pod­
czas gdy pojęcia umysłu cywilizowanego zachowują ślady do­
syć w c. zne stanu minionego, ód ktorego dzicy najmniej
się oddalili, a cywilizowani ludzie najbardziej. Przez cały
długi, przeciąg czasu, objęty przez historję myśli i zwyczajów
ludziach, podczas .którego cywilizacja musiała walczyć nie
tylko z przeżytkami niższej kultury, ale ze zwyrodnieniem
w swoich własnych granicach, dowiodła ona jednak, że jest
w stanie pokonać obie te przeszkody i posuwać się swoją
drogą Historja w dziedzinie swojej i etnografja w szerokiem
znaczeniu pokazują, że nowy pomysł, który lepiej odpowiada
potrzebom społeczeństwa wypiera powoli urządzenia mniej
• dobie i że nieustanna ta walka stanowi ogólny postęp cywi-
kzacj: Spróbuję wykazać w przenośni, jak rozumiem postęp,
błądzenie, i upadek w ogólnym biegu kultury. Spojrzyjmy na
cywilizację, jak na osobę, wędrującą po świecie. Zatrzymuje
69

się ona, wypoczywa, obiera często błędne drogi i po wielu


trudach wraca na'] miejsce, na któ’-em jnż była. Ale czy pro­
sto, czy błędnie, posuwa się ona zawsze naprzód; a gdy
próbuje czasem postąpić kilka kroków w tył, to chód jej
staje się niezdarnem zataczaniem się. Cofanie się nie leży w jei
naturze, a nogi jej nie są zbudowane na to by stawiać ■ ,
wstecz niepewne kroki, gdyż jest ona obrazem czysto ludz­
kiego typu, kroczy i spogląda zawsze przed siebie.
ROZDZIAŁ III.

Przeżytek w cywilizacji.

Przeżytek i zabobon. — Zabawy dziecięce.—Gry hazardowne.—Zwroty


starodawne. — Wiersze dziecinne. — Przysłowia.—Zagadki.—Przeżytki
w cywilizacji i ich znaczenie: formułki przy kichaniu; zwyczaje i ofia­
ry Przy kładzeniu kamienia węgielnego; uprzedzenie do ratowania
tonących.

Czynniki rozkładowe mają przez długi czas wpływ nie­


znaczny na zwyczaje, sztuld i wyobrażenia. Te ostatnie przecho­
dzą zpokolenia na pokolenie, tak jak rzeka, raz wprowadzona do
łożyska, płynie tą samą drogą przez wieki. Jest to tylko sku­
tek żywotności kultury. Dziwić się można jedynie, że prze­
wroty i przemiany życia ludzkiego pozwoliły płynąć tylu
drobnymi strumyczkom. W stepach tatarskich sześćset lat
temu uważano za obrazę stąpnięcie na próg, albo dotknięcie
sznurów przy wejściu do namiotu, co, jak się zdaje, trwa do­
tychczas. *) Owidjusz wspomina ośmnaście wieków temu
o powszechnym u Rzymian uprzedzeniu do zawierania mał­
żeństw w maju, co trafnie tłuma.czy tern, że na ten miesiąc
przypadały obchody żałobne, Lemurab a:

„Nec viduae taedis eadem, ncc virginis apta


Tempora. Quae nupsit, non diuturna fuit.
Hac quoque de causa, si te provcrbia tangunt,
Mense malas Maio nubere volgus ait.” *2)

') Will, de Rubruquis, u Pinkertona VII, 46, 67, 132; Michie


Siberïan Overland Route, 96.
2) Ovid. Fast. 487. Dla dzisiejszej Francji i Włoch ob. Edé-
lestane du Méril Etudes ďArchêol. 121.
Mniemanie, że małżeństwa, zawarte w maju, są nieszczę­
śliwe, żyje po dziśdzień w Anglji i stanowi uderzający przy­
kład wyobrażenia, którego znaczenie zaginęło przed laty,
a które trwa poprostu dlatego, źe istniało niegdyś.
Mamy tysiące wypadków podobnych, które, że tak po­
wiem, stały się słupami granicznemi na drodze cywdizacji.
Jeżeli z biegiem czasu stan danego narodu przeobraził się
całkowicie, to znajdzie się wiele rzeczy, które najwidoczniej
przeszły do nowego stanu istnienia, ale nie zostały w nim
wytworzone. Opierając się na tych przeżytkach, można twier­
dzić, że cywilizacja narodu, wśród którego istnieją, musi po­
chodzić od wcześniejszego stanu, w którym należy szukać
właściwego znaczenia i źródła tych rzeczy. Z tego powodu
trzeba poczynić zbiory faktów takich, uważając je za kopalnie
wiedzy historycznej. W obrabianiu przedmiotów podobnych
jedynym przewodnikiem jest sprawdzenie tego, co się zda­
rzyło rzeczywiście; historja właściwa powinna nas przede-
wszystkiem nauczyć, jakirr. sposobem stare zwyczaje utrzy­
mują się wśród nowej cywilizacji, która ich z pewnością nie
wprowadziła, ale owszem usiłowała je wytępić. Jeden przy­
kład wykaże, jakiego rodzaju są te pezpośrednie badania.
Dajakowie na wyspie Borneo nie mieli zwyczau ścinania
drzewa za pomocą nacięć w kształcie V, jak to my czynimy.
Gdy biali wprowadzili ten sposób, wraz z innemi nowościami,
krajowcy okazał: niechęć swoją do tego ulepszenia, nazna­
czając karę pieniężną na tych, którzy zostaną złapani na rą­
baniu w sposób europejski. Pomimo to, wyspiarze uznawali,
że sposób białego człowieka jest znacznie lepszy i używali
go zawsze potajemnie, ile razy byli pewni, że ich nikt nie
zdradzi. ') Jest to opowiadanie z przed lat 20-tu i nowy spo­
sób rąbania przestał zapewne obrażać zachowawczość Daja-
ków, ale potępienie jego było bijącym dowodem przeżytku
wskutek czci dla przodków. Takie postępowanie nazywamy
pospolicie, dosyć zresztą właściwie, zabobonem; nazwę tę
można nadać wielkiej ilość: przeżytków, o jakich czytamy
we współczesnych książkach, dotyczących folkloru i czarów.
Wyraz „zabobon” ukrywa w sobie zarzut, któiy, chociaż czę­
sto dotyka szczątków zaginionej niższej k’dtury, zakorzenio­
nych na gruncie wyższej kultury, jest jednak niejednokrot­
nie zbyt surowym, a nawet niesprawiedliwym. Dla sprawy et­
nograficznej byłoby w każdym razie pożądanem używanie
określenia „przeżytek” do oznaczania faktów historycznych,
których wyraz „zabobon” dobrze nie tłumaczy. Oprócz tego

’) Journ. Ind. Ąrchip. (Wyd. Logana) t. II, str. LIY.


n

zaliczyć należy do przeżytków częściowych liczne przykłady


przetrwania dawnych zwyczajów, tak mało zmienionych, że
można rozpoznać ich źródło, a tak zastosowanych do nowych
warunków, że są w stanie utrzymać się o własnej sile.
Rzadko byłoby właściwem nazywać zabobonami zaba­
wy aziecięce w Europie tegoczesnej, chociaż są one w wiele
razach rzeczywiście godnemi uwagi przeżytkami Jeżeli ba­
dać będziemy z etnologicznego punktu widzenia zabawy dzie­
ci i dorosłych, to uderzy nas przedewszystkiem, że wiele
z nich jest łydko naśladowaniem poważnych zajęć życia co­
dziennego. Dzieci czasów nowożytnych, cywilizowanych ba­
wią się. w obiad, w konie, idą niby do kościoła, a dzikie dzie­
ci. bawią się naśladowaniem czynności, które odbywać będą
wistocie. za lat erka; tak więc zabawy są rzeczywiście ich
lekcjami. . Dzieci Eskimów zabawiają się strzelaniem do celu
strzałkami. z małych łuków i budowaniem małych chatek ze
śniegu, ktoie oświecają kawałkiem knota od lampy, wypro­
szonym od matki. ]) Małe bumerangi i włócznie są zabawka­
mi dzieci australskich i, jak ojcowie obierają sobie żony od­
wiecznym sposobem porywanai, tak chłopcy i dziewczynki bawią
się stałe w porywanie narzeczonej. *2) Jest to zjawiskiem bardzo
pospolitém, że gra może przetrwać czynności, które naśladc
wała. Łuk i strzała fest przekonywającym tego przykładem.
Bron ta, szeroico rozpowszechniona u dzikich, jest w użyciu
w czasach barbarzyńskich, klasycznych i średniowiecznych.
Aie dziś, gdy pójdziemy na zabawę strzelania dc celu, albo
staniemy na ulicy w czasie, gdy dzieci bawią się łukami, to
ujiwyr .7. broń starodadawną, która dziś jeszcze jest u niektó­
rych dzikich plemion narzędziem zabójczem na wojnach i po­
lowaniach, j aicc przeżytek w zabawce. Kusza, późne stosun­
kowo ulepszenie łuku, wyszła prawie zupełnie z praktycznego
użytku, ale jako zabawka znana jest w całej Europie i za­
pewne nieprędko zaginie. Proca odwieczna, rozpowszechnio­
na Cc, tym świecie w czasach dzikich i klasycznych, aż do
wieków,, średnich walczy z lukiem o pierwszeństwo. Ale
w średkich wiekach wyszła z praktycznego użycia i poeta
z piętnastego wieku napróżno zaleca dobremu żołnierzowi
wprawianienie się w puszczanie procy:

„Use eek the cast uf stone, with slynge or hondę:


It falleth ofte, yf ether shot there nonę is,

’) Klemm, Cultur-Geschichte II, 209.


2) Oldfield, Tr. Eth. Soc. III, 266. Dumont d’Urville, Voy-
de V Astrolabe I, 411.
I 73

Men harneysed in Steel maj not withstonde


The multitude and mighty cast of stonys;
And stonys in efïecte, are every wliere,
And slynges are not noyous for to beąre“. ł)
Najpoważniejszy użytek procy, jaki możemy wskazać
w granicach cywilizacji, istnieje u pasterzy w Ameryce hisz­
pańskiej. Podobno puszczają oni kamienie tak zręcznie, że
trafiają w każdy róg bydlęcia i mogąniem kierować. Naj­
częściej jednak stara ta i prosta broń utrzymuje się jako za­
bawa chłopięcia, która jest znowu przedstawicielką minionej
kultury.
iW tym wypadku zabawy są świadectwem pierwotnej
sztuki bojowej; w innych razach, gdy służą za rozrywkęI
i nauczkę dla dzieci, przedstawiają pierwotny stan plemion
dziecięcych ludzkości. Dzieci angielskie, lubujące się w naślado­
waniu głosów zwierząt itd. i Nowo-Zelandczycy, których ulu­
bioną grą jest naśladowanie chórem odgłosów piły, uderzeń
siekiery, świstu strzelby i innych narzędzi, stwierdzają, jak
silnie działa popęd naśladowczy, który tak bardzo wpłynął na
ukszałtowanie się mowy. *2) Gdy się zastanowimy nad wczes­
nym rozwojem umiejętności liczenia i poznamy, że plemię
za plemieniem otrzymywało liczby za pomocą rachowania na
palcach, to zajmą nas ze stanowiska etnograficznego gry,
uczące początków liczenia. „Ti”, zabawa nowo-zeiardzka, po­
lega na rachowaniu na palcach; jeden z grających mówi ja­
kąkolwiek liczbę, a drugi musi natychmiast wskazać palec
odnośny; w grze samoańsldej grający podnos, kilką palców
do góry, a przeciwnik musi w tej chwili uczynić to samo,
bo inaczej przegrywa. 3) Mogą to być zabawy krajowe poli­
nezyjskie, ale mogą też być przejęte od naszych dzieci.
W Anglji w pokoju dziecinnym dziecię uczy się poznawać,
ile palców piastunka pokazuje, a formułką utartą przy tej
zabawie jest: „Buck, Buck, hcw many horns do I hołd up?”
(Ile ja rogów podnoszę?) Strutt wspomina grę, w której jedna

*) Strutt Sports and Pastimes II, rozdz. II.


„Rzucaj też kamieniem, z procj- albo z ręki, gdyż często tra­
fia tam, gdzie inny pocisk chybi. Ludzie zakuci w stal nie mogą się
oprzeć gradowi potężnych kamieni. Wszak wszędzie są kamienie,
a procę lekko nosić“
2) Polack New Zealanders II, 171.
3) Polack tamie Wilkes, U. S. Exp. I, 194. Ob. opis gry
„liagi“ u Marinera Tonga Is. II, 339, oraz Ya.te New Zea-
land 113.
74

osoba podnosi kilka palców, a pozostałe muszą podnieść tę


samą liczbę palców Na ulicach możemy widzieć chłopczy­
ków, bawiących się zgadywaniem, ile palców podniósł towa­
rzysz poza ich plecami. Ciekawym szczegółem jest szerokie
rozpowszechnienie i odwieczność tej rozrywki. Czytamy u Pe-
tronjusza arbitra z czasów Nerona: „Trimalchio, aby się nie
wydawać dotkniętym tą stratą, pocałował chłopca i zachęcił
go, aby mu wlazł na plecy. Natychmiast chłopiec wskoczył
na niego, jak na konia i uderzył go ręką po ramieniu, śmie­
jąc się wołając: bucca, bucca, qaot sunt hic?” ') Należy od­
różniać tę zwyczajną grę liczbową, która polega na zgady­
waniu liczby palców, od gry w dodawanie, w której wszyscy
podnoszą rękę, a kto odgadnie, ile jest wszystkich palców,
wygrvwa; wistocie gra ta polega tylko na śmiałem zgadywa­
niu, bo grający wywołują liczbę, nie spojrzawszy jeszcze nawet
na rękę towarzysza. Gra ta dostarcza dotąd rozrywki w Euro­
pie południowej. Znana jest pod nazwą ,,morra“ we Włoszech,
„mourre“ we Francji; w Chinach zowie się „cai mei", czyli
„zgadnij, ile?" Gra tak szczególna nie została zapewne wy­
myślona niezależnie ani w Europie, ani w Azji, a że nazwa
chińska nie wydaje się starożytną, więc możemy przypuścić,
że kupcy portugalscy wprowadzili grę tę do Chin, zarówno
jak do JTaponji. Dawni Egipcjanie grali, jak o tern świadczą
płaskorzeźby, w pcdobną zabawę palcową, a Rzymianie mieli
także swoje „błyskanie palcami", „micare digitis“, w które
rzeźnicy grywali ze swojemi klientami o kawałki mięsa. Nie
wiadomo, czy to była morra, czy też co innego. *2)
Chłopcy szkoccy, którzy się bawią w „tappie-tousie“
i biorą jeden drugiego za czub, mówiąc: „Chcesz być moim
człowiekiem?“ 3), nie wiedzą wcale o dawnym symbolicznym
zwyczaju przyjmowania poddanego, który to zwyczaj utrzy­
mali, jakc pożytek. Świder drewniany do niecenia ognia
przez tarcie, narzędzie użytku codziennego u tylu dawnych
ras dzikich, używane przez Hindów, jako przez czas uświę­
cone, dc otrzymywania płomienia ofiarnego, odkryto u dzieci
szwa; carkich, które dla zabawy wywołują ogień w taki spo­
sób, w jaki Eskimowie czynią to z potrzeby. 4) W Gotlandji

) Fetrcn. Arbitri Satirae ree. Büciiler, 64 (niektórzy czy­


tają bucccie albo bucco).
2) Por. Davis Chinese I, 317; Wilkinson,, Ancient Egyp-
tïans I, 188; Facciolati Lexïcon p. \r. „micare“ itd.
3) Jamieson Dict, of Scottish. Lang. p. w.
4) Early History of Mankind od str. 244; Grimm, Deutsche
Myth. 573.
starodawny zwyczaj ofiar z dzika przeszedł, jak powiadają,
do czasów naszych pod postacią zabawy, naśladąjącej ten
obrzęd; podrostki przebierają się, czernią się i malują, ofiarę
przedstawia chłopiec, okręcony w futro i posadzony na sie­
dzeniu, z pęczkiem słomy w ustach, mającej wyobrażać szcze­
cinę. *) Niewinna zabawa małycłi dzieci .egoczesnych zostaje
w dziwnym związku z krwawym obrzędem z przed lat tysią­
ca. Odbywa się ona we Francji jak następuje: dzieci stają
kołem, jedne z nich zapala skrawek papieru i podaje go są­
siadowi, mówiąc: „petit bonhome vit encore“; każdy stara się
oddać skrawek jak najprędzej, powtarzając te same wyrazy,
W czyich rękach płomyczek zgaśnie, ten daje fant. Wtedy
mówią:, „petit bonhomme est mort“. Grimm wspomina o po­
dobnej grze w Niemczech z kijkiem zapalonym, a Halliwelł
podaje wierszyk dziecinny, powtarzany w Anglii przy te; grze:
„Jack’s al i ve and ir very good healtb,
If he dies in your haseł, you must look to yourself“. *2)
Każdy, kto czytał historję Kościoła, wie, że ulubioną
bronią zaczepną stronników wyznania panującego było oskar­
żanie odszczepieńców, że tajemnicą ich wiary są crgje be-
zecne, którym się oddają. Poganie mówili tak o Żydach, Ży­
dzi o .chrześcjanach. Manichejczycy podlegali takiej niena­
wiści, która ścigała ich jeszcze, gdy się odrodzili jako Pau-
licjanie w wiekach średnich jednocześnie z ukazaniem się
Katarów i w pewnym związku z niemi. Tym ostatnim dano
nazwę Bo?û Hommes, zapewne wskutek wyrażenia, użytego
w jednej z ich formułek religijnych. Miano to nadaw ano póź­
niej stale Albigiensom. Jasną jest rzeczą, że Paulicjanie mu­
sieli obudzić gniew prawowiernych, powstając przeciwko
obrazom świętych i nazywając tych, którzy im cześć oddają,
bałwochwalcami. Około roku 700 Jan z Osunu, patrjarcha
armeński, pisał rozprawę przeciwko tej sekcie, używając
oskarżeń zwykłego typu anty-manichejskiego, ze szczegól­
nym jednak rysem, który ją stawia w związku ze sprawą
nas obchodzącą. Twierdzi on, że odszczepieńcy bluźnią, na­
zywając prawowiernych bałwochwalcami obrazów; że sami
czczą słońce; że, co więcej, mieszają krew dziecięcą z mąką
pszenną i przyjmują ją w komunji, a gdy uśmiercą w naj-
niegodziwszy sposób pierworodnego chłopca matki, podają go

J Grimm, tamże 1200.


2) Kuba żyw i zdrów; jeśli umrze w twoich rgkâch, to pilnuj
siebie.
*“«S5
76

sobie z rąk do rąk kolejno i uważają tego za czcigodnego,


w czyich rękach chłopiec wyzionie dncha. Aby wyjaśnić
stosunek tych szczegółów okropnych do gry dziecinnej, naj-
właściwiej przypuścić, nie że gra w „petit bonhomme“ jest
wspomnieniem legiendy o Boni Hommes, ale że gra ta zna­
ną była dzieciom ósmego wieku, tak jak dzisiejszym, i że
patrjarcha armeński poprostu oskarża Paulicjan o granie
żywemi dziećmi. j
Może się nam uda wyśledzić drugą zajmującą grupę za­
baw, będącą przeżytkiem innej gałęzi filozof]i dzikich, która
zajmowała niegdyś wysokie stanowisko, a dziś jest w upad­
ku zasłużonym. Gry hazardowne są tak spokrewnione ze sztu­
ką przepowiadania, należącą do dzildej kultury, że słusznie
można stosować do gier niektórych, prawidło że praktyka
poważna staje się zczasem przeżytldem w formie rozrywki.
Kiedy nowożytny człowiek wykształcony ciągnie losy, albo
rzuca monetę, odwołuje się wtedy do przypadku, czyli do
niewiadomości; pozostawia wtedy rozwiązanie pytania proce­
sowi mechanicznemu, który nie jest ani nadprzyrodzonym,
ani nadzwyczajnym, lecz tylko nie daje się wyśledzić i nikt
nie może przewidzieć jego wyniku. Ale cywilizacja pierwotna,
mająca tak mało wspólności z teorją matematyków o praw­
dopodobieństwie, a tak blizko spokrewniona z przepowiednia­
mi, jak np. obrzęd obierania żon dla młodzieńców rzucaniem
losów i odmawianiem modlitw, jak to było w użyciu u braci

’) Halliwell Popular Rhymes 112; Grimm D. M. 812;


Bastian, Mensch III, 106. Johannis Philosophi Ozniensis Ope­
ra (Aucher) Wenecja 1834, str. 78 — 89- „Infantium sanguini
similam commiscentes illegitimam communionem deglutiunt; quo
pacto pcrcorum suos foetus immaniter vescentium exsuperant
edacitatem. Quiqiie illorum cadavera super tecti culmen celantes, ac
sursum oculis in coelum defixis respicientes, jurant alieno verb o ac
sensu: Altissimus noml. Solem vero deprecari volentes, ajunť Po­
licule, Lucicule; atque aëreos, vagosque dacmoiios clam invocant,
juxta Manichaeorum Simonisque incantatoris errores. Similiter et pri­
mům parientis foeminae puerum de manu in manum inter eos invi-
cem prcjectum, quum pessimâ morte occiderint, ilium, in cujus manu
exspiraverit puer, ad primam sectae dignitatém provectum veneran-
tur, atque per utriusque nomen audert insane jurare; Juro, dicunt,
per unigenitum filium: et iterum. Testem habeo tibi gloriom
ejus, in cujus manum unigewtus filius spiritum suum tradi-
dit.... Contra hos [prawowiernym] audacter evomere praesumunt impie-
tatis suae bilem, atque insanientes, ex mali spiritus blasphemiâ, Pcul-
pticolas vocant.“
77

morawskich,—cywilizacja ta me znała naukowego określenia


przypadku. Nie wierzyli w ślepy przypadek Maorowie, gdy
rzucaniem losów szukali złodzieja w kółku osób podejrza­
nych !), ani murzyn:' gwinejscy, gdy się udawali do kapłana
fetyszów, który potrząsał pęczkiem skrawków skórzanych
i wydawał świętą wróżbę *2). Tłum modlił się z rękami wznie-
sionemi do bogów, podczas gdy bohaterowie wyciągali losy
z hełmu Atrejdesa Agamemnona, aby wdedzieć, kto ma iść
walczyć z Hektorem i poprzeć „dobrze uzbrojonych Greków” 3).
Modląc się do bogów i wznosząc oczy ku niebu, kapłan, lub
ojciec giermański brał, według Tacyta, trzy losy zpośród
naznaczonych gałązek drzewa owocowego, rzucał je na białą
szatę i z ich położenia układał odpowiedź 4).5 Podobnie, jak
starożytne wyrocznie rzymskie odpowiadały za pomocą losów
rzeźbionych s), tak Hindcwie nowożytni rozstrzygają spory,
rzucając losy przed świątynią i wzywają bogów, wołając: -—
„Okażcie niewinnego!” 6).
Człowiek nieucywilizowany myśli, że losy albo kości są
w' stosunku zależności od znaczenia, które ćo nich sam przy­
wiązuje, szczególnie zaś skłonny jest przypuszczać, że istoty
nadprzyrodzone kierują ręką wróżbity albo gracza, mieszają
losy i odwracają kości, aby okazać wolę swoją. Pogląd ten
utrzymywał się silnie w wiekach średnich. I jeszcze w póź­
niejszej historji uważano gry hazardowne za wynik wpływów
nadprzyrodzonych. Przewrót ogólny pojęć średniowiecznych,
a nastanie poglądów nowożytnych przebija się jasno w god-
nem uwagi dziele, wydanem w r. 1619, które, jak się zdaje,
wywarło znaczny wpływ na umysły. Tomasz Gataker, kapłan
purytański, pisze w rozprawie „O naturze i używaniu losów”,
że wśród zwykłych zarzutów przeciwko grom hazardownym
często się słyszy ten, że „należy używać losów ze czcią, gdyż
Bóg bezpośrednio kieruje niemi”..... ze „naturę losów stanowi
to, iż są one dziełem wyjątkowej i natychmiastowej opatrz­
ności boskiej, wyrocznią śwćętą, sądem, lub zdaniem boskiem;
lekkomyślne ich używanie jest więc nadużyciem imienia bo-
żego, grzechem przeciwko trzeciemu przykazaniu”. Gataker

’) Polack I, 270.
2) Bosman Guinese Kust, list X, przekład ang. u Pinke r-
tona XVI, 399.
3) Homer Iliad. VII, 171; Pindar Pytli. IV, 338.
4) Tacyt Germania 10.
5) Smith Die. of. Gr. and Rom. Ant., art. „oraculum”
i „sortes”.
6) Roberts Oriental Illustrations 163.
78

odpowiada: „Wszak nie tylko w tym razie, ale we wszystkich


wypadkach oczekujemy wyniku i następstw od Boga za po­
mocą środków zwyczajnych. Spodziewać się tu środków nad­
zwyczajnych i bezpośrednich niema żadnej wyjątkowej przy-
czjmy; jest to w istocie tylko przesądem” '). Upłynęło jed­
nakże dużo czasu, zanim przekonanie to zapanowało w świecie
wykształconym. W czterdzieści lat potem Jeremiasz Taylor
zaznaczył pozostałość dawniejszych poglądów w rozprawie,
zresztą zupełnie rozsądnej, w której bronił gier hazardownych
dla rozrywki, ale nie o pieniądze. „Słyszałem—powiada—od
tych, którzy mają wprawę w tych rzeczach, że zdarzają się
wypadki szczególne, jak wywieranie na rękę wpływu wyobra­
źni i sztuczek kuglarskich, ciągłe wygrywanie jednej, a nie­
roztropne straty drugiej strony; dziwne te wypadki wywołują
skutki tak opłakane, że wydaje się prawdopodobnem, iż Bóg
zostawił djabłu prowadzenie gier hazardownych; djabeł stara
się sprawić niemi jak najwięcej złego, a bez pieniędzy niczegoby
nis dokazał” *2). Kwitnąca dotychczas pośród graczów magja
świadczy o żywotności pojęć o nadprzyrodzonym wpływie
w grach hazardownych, które to pojęcia trwają dotąd w Eu­
ropie. Folklor spółczesny uczy nas, że chcący wygrać po­
winien nosić przy sobie jajko wielkopiątkowe i że przekrę­
cenie krzesła odmieni szczęście. Tyrolczycy znają sposób
otrzymywania od djabła daru wygrywania w karty i w kości;
na stałym lądz.e Europy książki, zawierające wskazówki, jak
ze snów' poznawać dobre numery loteryjne, cieszą się wieikiem
powodzeniem, a włościanie łużyccy kładą zawsze pod obrus
na ołtarzu bilety na loterję, aby zostały pobłogosławione
jednocześnie z sakramentem, co ma zapewniać łatwiejszą
wygraną 3).
Sztuka przepowiadania i gry hazardowne są tak podobne
w' zasadzie, że ten sam przedmiot przechodzi od pierwszej do
drugich. Okazuje się to w opos nadaniach, bardzo ciekawych
z tego punktu widzenia, o wróżeniu Polinezyjczyków za po­
mocą kręcenia „niu”, czy]’ orzecha kokosowego. Na wyspach
Tonga, za czasów Marinera, dopełniano tego uroczyście, aby
się dowiedzieć, czy chora csoba wyzdrowieje; odmawiano
głośno modły do boga opiekuńczego rodziny, aby kierował
orzechem, który wyprawiano w ruch wirow’y, a kierunek osta­
teczny wskazywał wolę boga. W innych razach, gdy wpra-

*) Gatauer 91, 141; ob. Lecky History of Rationalism


I, 307.
2) Jeiemy Taylor Ducłor Dubitantium w Works XIV, 337.
3) Ob. Wuttke Deutscher Volksaberglaube 95, U5, 178.
79

wiano orzech w ruch dla zabawy, nie odmawiano modlitw


i nie przywiązywano wcale wagi do wyników. Tu odnajdu­
jemy w starożytnym zwyczaju wspólne źródło użytku po­
ważnego i zabawy. Ks G. Turner znalazł na wyspach Sa-
moańskich obyczaj ten zupełnie inaczej rozwinięty. Towarzy­
stwo zasiada kołem, orzech kokosowy wprawia się w ruch,
a wyrok zależy od osoby, ku której część owocu, przypomi­
nająca pyszczek małpy, zwróci się upadając. Samoanie uży­
wali tego dawniej jako wyroczni do odkrycia złodzieja, obecnie
tylko dla rzucenia losu, albo jako gry fantowej '). Za poglą­
dem, że wróżby poważne są starsze od żartobliwych, prze­
mawia fakt następujący. Nowo-Zelandczycy, którzy nie mają
oizechówr kokosowych, zachowali jednak ślad czasów*, kiedy
przodkowie ich na wyspach podzwrotnikowych znali ten owoc
i używali go do wróżb, albowiem dobrze wiadomo, że wyraz
polinezyjski „niu”, tj. orzech kokosowy, jest w użyciu u Mac ■
rów na oznaczenie wróżb innych, mianowicie tych, które się
odprawiają za pomocą kijów. Taylor, który się odwołuje do
tego ciekawego i subtelnego dowodu etnologicznego, przy­
tacza inny zwyczaj odnoszący się do tego samego przedmiotu.
Był też inny sposób WTÓżenia: klaskano w ręce, wymawiając
pewne zaklęcia; jeżeli palce trafiały, wróżba była sprzyjająca,
a jeżeli była jaka przeszkoda, było to złym znakiem. Jeżeli
chodziło o towarzyszów, którzy mieli podróżować w czasie
wojny, trafienie wszystkich palców, zatrzymanie się kilku, lub
wszystkich, tłumaczono sobie naturalnie jako wolne przejście,
spotkanie innych podróżnych, albo zatrzymanie wszystkich.
Wróżba ta, do pewnego stopnia symboliczna, przetrwała dotąd,
ile wiadome, w grze, zwanej „puni-puni” *2). Podobne pokre­
wieństwo między wrróżbami a grami znaleźć też można wśród
bardziej znanych przedmiotów. Astragali, czyli kości były
używane w Rzymie starożytnym do wróżenia. Zamieniono je
potem na kostkę o czterech bokach numerowanych. Nawet
gracze rzymscy, gdy używali „tali” do grania, wzywali przed
zaczęciem pomocy boga, albo pan' serca swego 3). Przed­
mioty tego rodzaju, używane dziś głównie do gier, służyły do
wróżenia nie tylko w czasach starożytnych. Wspominane są
kości w XVII wieku w liczbie przedmiotów, za pomocą któ­

’) Mariner Tonga Islands II, 239; Turner Polynesia 214;


Williams Fiji I, 228. Por. Cranz Grönland 231.
a) R. Taylor New Zealand 206, 348, 387.
3) Smith Die., art. „talus”.
80

rych dziewczęta czymły wróżby o pizyszłym mężu '), a czaro­


dzieje murzyńscy rzucają kości, aby odkryć złodzieja z). Losy
służą równie dobrze do celów powyższych. Chińczycy rzucają
losy o pieniądze, lub słodycze; obok tego uciekają się nieraz
dc losów, które są po świątyniach, aby otrzymać wskazówkę
postępowania, a na rynkach znajdują się wróżbici z zawodu,
odkrywający przyszłość ciekawym 3). Karty służą do dziś-
dnia w Europie do przepowiadania przyszłości. Ten dawny
sposób, znany pod nazwą „tarots”, a o którym przypomina
udzielarrs prawa kupcom francuskim sprzedawania „Cartes
et tarots”, ulubiony jest przez wróżbitów, gdyż talja tarotowa,
albo tarokowa, jako większa i zawierająca większą liczbę figur,
lepiej się nadaje do wróżb różnorodnych. W tym wypadku
historja milczy, czy przedmiot ten służył początkowo do grania,
czy do wróżenia. Histoija greckiego „kottaoos” jest w tym
względzie nader pouczającą. Wróżba polegała na wlewaniu
wina z czary do naczynia metalowego, stojącego w pewnej
odległość^ i wymówieniu, lub pomyśleniu imienia ukochanej;
z głośnego lub stłumionego plusku wina wnioskowano o po­
wodzeniu w miłości. Zczasem wróżba ta wyszła z użycia
i stała się tylko wprawią w zręczności i grą o pewną na­
grodę 4). Jeżeli uznamy fakt ten za tyoowy i przyjmiemy za
prawidło, że użytek poważny poprzedzał zabawę, to będziemy
mogli uważać gry hazardowne w zasadzie i w szczegółach za
przeżytki pewnych sposobów wróżenia. Wróżono dla zabawy,
a bawiono się zczasem na prawdę.
Szukając więcej przykładów trwałości pewnych utartych
zwyczajów u rodzaju ludzkiego, spojrzyjmy na wielką ilość
zwrotów mowy, uświęconych przez czas i tradycję, na stare
przysłowia, które jako przeżytki wzbudzają szczególne zajęcie.
Nawet jeśli zdania te straciły w umyśle ludzkim znaczenie
właściwe i stały się wiaoezną niedorzecznością, albo zostały
zaopatrzone jakiemś powierzchownem, nowożytnem wytłuma­
czeniem, to jako stare formułki nie wychodzą z użycia i zy­
skują nieraz na powadzę, choć tracą na sensie Słyszymy
nieraz przysłowie o „buying a pig in a poke” (kupować świnię
w worku) z ust człowieka, którego znajomość angielszczyzny
jest tak ograniczona, że nie wie, co znaczy wyraz poke. Ci,
którzy chcą powiedzieć, iż bardzo pragną czegoś wyrażają* 2

') Brand Popular Antiquïties II, 412.


2) D. i C. Livingstone Exp. to Zamiesi 51.
3j Doolittie Chinese II, 108, 285—7, ob. 384; Bastian Oesti.
Asien III, 76, 125.
4) Smith Oie., art. „cottabos”.
81

się: mam „a month’s mind” (pamięć miesięczną) do tego, nie


zdają sobie z pewnością sprawy z bezdennego nonsensu, na
jaki zamieniają stare wyrażenie „month’s mind”: oznaczało ono
obrzędy miesięczne za dusze zmarłych, o których nie wolno
było zapominać. Właściwe znaczenie przysłowia „sowing his
wild oats” (siać swój owies dziki) zaginęło, jak się zdaje, zu­
pełnie w' naszych czasach. Zapewne znaczyło, że zły ten
chwast wzejdzie w latach późniejszych i trudno będzie wtedy
się go pozbyć. Według przysłowia jutlandzkiego, Loki, zło­
czyńca skandynawski, sieje swój owies, jak nieprzyjaciel z przy­
powieści („nu saaer Lokken sin havre”); Duńczycy nazywają
dziki owies, amena fatua, owsem Lokiego (Lokeshavre) ł).
Frazesy, pochodzące od jakiegoś przestarzałego zwyczaju, albo
opowiadania, są, rozumie się, »ajpodataiejszemi do niewłaści­
wego użytku. Rozpowszechniło się w Anglji wyrażenie „un-
licked cub” (niewylizane szczenię), które „wants lickmg into
shape” (powinno zostać wylizane, aby nabrać kształtu), ale
mało kto zna wytłumaczenie słów' tych z historji Plinjusza,
który uczy, że niedźwiedzie rodzą się bez oczu i sierści, jako
bezkształtne kawały mięsa białego i dopiero potem matka
nadaje im kształt lizaniem 2).
W zwrotach utartych, znajdujących się w zabytkach
dawnej magji lub wiary, musimy szukać głębszego znaczenia,
niż to, jakie zawierają, albo prawdziwego sensu wr tern, co
nam się dziś wydaje bezsensem. Do jakiego stopnia dane
etnograficzne wcielone są w porównania i przysłowia ludowe,
świadczy przysłowie tamilskie, używane w' Indjach południo­
wych. Gdy A bije B, a C krzyczy, obecni mówią,: „To tak,
jak Korawan, który je asafetydę, kiedy żona jego przebywa
słabość!” (Tis like a Koravan eating asafoetida, when his
wife lies in!). KLorawanie należą do niższych plemion w Mad­
rasie. Opisują ich jako cyganów, włóczęgów, kierujących
osłami, złodziei, szczur oj ad ów,-, mieszkańców namiotów' z mat,
przepowiadaczy przyszłości i wogóle ludzi podejrzanego cha­
rakteru. Przysłowie zrozumie każdy, kto wie, że podczas gdy
zwykle dają kobietom krajowym asafetydę na wzmocnienie
po urodzeniu dziecka, to u Rorawan mąż zażywa lekarstwa,
aby się wzmocnić przy tej sposobności. W gruncie jest to
tylko odmianlcą rozpowszechnionego zwyczaju kuwady, pole­
gającego na tem, że podczas przyjścia na świat dziecka, mąż
poddaje się leczeniu i często musi nawet leżeć przez dni
kilka. Jak się okazuje, Korawanie należą do plemion, wśród

’) Grimm Deutsche Myth. 222.


'-) Plin. VIII, 54.
Cywilizacja pierwotna, 1.1. 6
82

których dziwny ten zwyczaj istnieje. Tamilowie, sąsiedzi ich,


więcej ucywilizowani, uderzeni szczególnością tego zwyczaju,
używają powyższego przysłowia '). Użyjmy teraz tego samego
klucza do rozwiązania ciemnych wy rażeń w etnografji tego-
czesnej. Frazes „a hair of the dog that bit you” (włos psa,
który cię ukąsił) nie był pierwiastkowo ani przenośnią, ani
żartem, tylko rzeczywistą receptą na wyleczenie ukąszonego
przez psa. Polegało to na jednem z tych dawnych pojęć homeo­
patycznych, że to, co zaszkodziło, leczy także. W Eddzie
skandynawskiej jest wzmianka, że psia sierść leczy ukąszenie
przez psa 2). Wyrażenie „raising the wind” (podnieść wiatr
tj. dostać pieniędzy), używane obecnie .w żartobliwem zna­
czenia, określało niegdyś z całą powagą jedną ze sztuk cza­
rodziejskich, wzbudzających najwięcej strachu, a uprawianych
szczególnie przez wróżbitów finlandzkich; umieli oni wywierać
zły wpływ na pogodę, a majtkowie angielscy do dziśdnia
nie zapomnieli dawnej trwogi przed niemi. Zwyczaj sądów
bożych przechodzenia przez ogień, albo skakania przez pło­
mienie tak silcie się zakorzenił na wyspach Brytańskich, że
można się zgodzić z Jamiesonem na jego wyprowadzenie od
obrzędów tych zdania „to haul over the coals” (przeciągnąć
przez węgle tj. wyłajać kogoś). Jeszcze bardzo niedawno
oskarżono przed sądem w Nowym Jorku jakąś Irlandkę o za­
mordowanie swego dziecka; postawiła je ona na rozżarzonych
węglach, aby się przekonać, czy nie jest odmieńcem s). Niańka
Angielka, która mówi do kapryśnego dziecka: „Wstałeś dziś
pewnie złą nogą”, najczęściej nie wie, co znaczy to wyrażenie;
znajdujemy wytłumaczenie jego w wierzeniu ludu niemiec­
kiego, że wstanie ze snu lewą nogą zły dzień przyniesie \
Jest to jednym więcej dowodem kojarzenia pojęć o złem i do­
brem z wyobrażeniem o stronie lewej, lub prawej. Wreszcie
wyrażenie „cheating the devil” (oszukać djabła) należy do
odgłosów tych legiend, w Których człowiek zawiera ze złym
duchem sojusz, ale gdy nadchodzi ostatnia godzina, odzyskuje
wolność za pośrednictwem jakiego świętego, albo przez jakiś
wykręt, jak np. wymawiając się od wykonania przyrzeczenia,
naznaczonego na czas, w którym liście opadną, tem, że liście

1) Z '.stu H. J. Stokesa, Negapatam, do F. M. Jenniugsa.


Ogólne szczegóły o kmvadzie w Early Hist, of Mankind 293.
2) Hâvamâl, 138.
3) Jamieson Scottish Dictionary p. w. „coals”; E. Hunt Po­
pular Romances I ser., 83.
4) Wuttke Volksaberglaube 131.
* *>

83

rzeźbione na drzewach w kościele jeszcze są na gałęziach.


Jednym ze sposobów znoszenia się z djablem, według pojęć
średniowiecznych, było, że gdy djabeł nauczył czarnoksięstwa
kilku uczniów, to kazał im uciekać co tchu i chwytał ostat­
niego, jako wynagrodzenie za wykłady. Podanie to zostaje
w związku oczywistym z innym zwrotem ludowym: „devil
take the hindmost” (djable, bierz ostatniego). Ale nawet
w tym wypadku nierozumny nieprzyjaciel może zostać oszu­
kanym. Uczy nas tego folklor hiszpański i szkocki w legien-
dach o markizie de Villano i o „the Earl of Southesk”, którzy
uczęszczali do szkół magicznych djabla w Salamance i Padwie.
Zdolny uczeń oddaje mistrzowi tylko cień swój, jako ostatni
w wyścigach, a djabeł musi się zadowolić tą zapłatą bezcie­
lesną, młody zaś czarnoksiężnik zostaje wolny, chociąż bez
cienia *)■
Najwłaściwszym więc wydaje się wniosek, że źródło
wierzeń ludowych jest tam, gdzie się znajduje najpoważniejsza
jego forma.. Jeżeli dane rymy, lub wyrażenia mają obrzędowe
znaczenie filozoficzne, albo religijne, a obok tegc znajdujemy
je gdzieindziej na poziomie rozrywki dziecięcej, to mamy
słuszne powody uważać odmiankę treści poważnej za orygi­
nalną, a- rozrywkę za jej przeżytek. Dowody nie są pewnemi,
ale pomijać ich nie wypada. Są np. dwa poematy, żyjące
dotąd w pamięci Żydów nowożytnych, a zawarte na końcu
księgi ich o obrzędach na czas paschy, po hebrajsku i an­
gielsku. Pierwszy, znany pod nazwą Chad gadyâ, rozpoczyna
się: „Koźlątko, koźlątkc kupił ojciec mój za dwie monety”.
Dalszy. ciąg opowkda, jak kot przyszedł i zjadł koźlątko,
a pies przyszedł i ukąsił, kota itd. aż do końca. „Wtedy
przyszedł święty, niech będzie błogosławiony, i zabił anioła
śmierci, który zabił rzeźnika, który zabił wołu, który wypił
wodę, która zgasiła ogień, który spalił kij, który bił psa,
który ukąsił kota, który zjadł koźlę, które ojciec mój kupił
za dwie monety, koźlątko, koźlątko.” Utwór ten znajduje się
w Sepher Haggadah. Niektórzy Żydzi uważają go za przy­
powieść o przeszłości i przyszłości ziemi świętej. Według
jednego tłumaczenia, koźlę przedstawia Palestynę, pochłoniętą
przez Babilon, kota; Babilon został pobity przez Persję, Persja
przez Grecję, Grecja przez Rzym, aż wkońcu Turcy zawład­
nęli krajem; ale Edomici (narody Europy) wypędzą Turków,
anioł śmierci wyniszczy nieprzyjaciół Izraela, a dzieci jego

ł) Rochholz Deutscher Glaube u. Brauch I, 120; R. Cham­


bers Popular Rhymes of Scottands Miscellaneous\ Grimm 969,
976; Wuttke 115.
&4

zgromadzą się i odżyją pod panowaniem Mesjasza. Bez


względu na to wytłumaczenie szczególne, religijny nastrój
zakończenia skłania nas do przypuszczenia, że mamy przed
sobą pierwotną, poczęści przynajmniej, fermę utworu i że był
on napisany w celu ukrycia jakjejś myśli mistycznej. W ta­
kim razie powszechna w Anglji bajeczka dziecinna o staruszce,
która nie mogła przeprowadzić koźlęcia (albo świni) przez
przełaz i nie wróciła do domu przed północą, jest zmienionem
powtórzeniem tego starego poematu żydowskiego. Drugi
utwór jest liczbywym i zaczyna się tak:
„Kto zna jeden? — Ja (mówi Izrael) znam jeden:
Jeden jest Bóg na niebie i ziemi!
Kto zna dwa? —- Ja (mówi Izrael) znam dwa:
Dwie tablice przymierza, ale jeden jest Bóg na niebie i ziemi.
(I rak dalej, ze stopniowaniem aż do ostatniego wiersza,
który brzmi:)
„Kto zna trzynaście?—Ja (mówi Izrael) znam trzynaście. Trzy­
naście przymiotów boskich, dwanaście poiioleń, jedenaście gwiazd,
dziesięć przykazali, dziewięć miesięcy przed urodzeniem dziecka, 8 dni
przed obrzezaniem, 7 dni w tygodniu, 6 ksiąg Miszny, 5 ksiąg prawa,
4 matróny, 3 patrjarcków, 2 tablice przymierza, ale jeden jest Bóg na
niebie i ziemi”.
Jest to jeden z wielu wierszy liczbowych, cieszących się
prawdopodobnie wielkiem powodzeniem w średnich wiekach
chrześcjaństwa, bo dziś jeszcze nie zostały one po wsiach zu­
pełnie zapomniane. Stara odmianka łacińska orzmi: „Unus
est Deus” td., a jedna z formułek angielskich zaczyna się:
'„One’s One all alone, and ever more shall be so” (Jeden jest
jedyny, sam jeden i zawsze tak*będzie) i dochodzi do „dwa­
naście, dwunastu apostołów”. W tym wypadku odmianki
żydowska i chrześcjańska są, albo były brane w poważnem
znaczeniu i chociaż możłiwem jest, że Żydzi naśladowali
chrześcjan, jednak bardziej wykończona forma wiersza hebraj­
skiego przemawia za przyznaniem mu starszeństwa *).
Stare przysłowia, które przez długoletnią dziedziczność
utrzymały się w naszej mowie teraźniejszej, nie są bynajmniej
nic rieznaczącemi i dowcip ich jest nieraz tak świeży, a mą­
drość tak trafna, jak niegdyś. Oprócz tych przymiotów prak­
tycznych, przysłowia są pouczające z powodu stanowiska, jakie

’) Mendes Service for the First Nights of Passover


Londyn 1862 (w wykładzie żydowskim wyraz shunra ~ kot po­
równany jest do Shînâr)\ Hdliwell Nursery Rhymes 288: Po-bular
Rhymes 6.
85

zajmują w etnografji. Rozwój ich w cywilizacji ma pewne


granice; nie należą zapewne do plemion najniższych; poja­
wiają się dopiero w stałej formie u niektórych więcej rozwi­
niętych szczepów dzikich. Fidżyjczycy, opisywani przed nie­
wielu laty temu, jako zostający na szczeblu, który archeolog
nazwałby epoką po-kamienną, mają nieco przysłów wcale
dobrze sformułowanych. Wytyka się brak zastanowienia,
mówiąc, „Ludzie Nakondo ścinają maszt najpierw” (tj. za­
nim zbudują, czółno),'a gdy ubogi człowiek patrzy z pożąda­
niem na coś, czego kupić nie może, powiadają: „Spokojny,
a patrzy na rybę” *). W spisie „whakatauki”, czyli przysłów
Nowo-Zelandzkich, znajduje się następujące, określające leni­
wego żarłoka: „Głębokie gardło, ale żyły płytkie”. Inne
mówi o tem, że leniwy korzysta nieraz z pracy zapobiegli­
wego: „Duże wióry z twardego drzewa lecą na tego, co siedzi
spokojnie” Trzecie poucza, że: „Można widzieć krzywą część
pnia drzewa tutu (toetoe), ale niemożna-widzieć skrzywionej
części serca” *2). Basutowie w Afryce południowej tak przy­
cinają paplarzom: „Woda wciąż płynie i nigdy się nie zmę­
czy”. „Lwy mruczą nawet podczas jedzenia” mówi się o lu­
dziach, którzy się nigdy z niczego nie cieszą. „Czas siejby,
to czas bólu głowy”, powiada to plemię leniwe, które zawsze
znajduje wymówkę, kiedy trzeba coś robić. „Złodziej je
strzały piorunowe”, znaczy: sprowadza na siebie zemstę
nieba 3). Ludy Afryki zachodniej mają tak obfitą filozofję
przysłowiową, że kapitan Burton w Fernando Po zdcłał
w porze dżdżystej zebrać cały tom przysłów krajowych 4),
pośród których znajdują się setki, stojące na tym samym ił
poziomie umysłowym, co europejskie. „Uciekł od miecza,
a schował sięP.Ł pochwę”, równa się angielskiemu „Out of
the frying-pan into the fire” (z patelni w ogień), a „kto ma
tylko brwi zamiast łuku, nie zabije zwierza”, jest bardziej
malownicze, chociaż mniej składne, niż: „Hard words break
no bones” (twarde słowa nie połamią kości). Stary aforyzm
buddyjski: „Kto jest wyrozumiały względem nieprzyjaciela
swego, podobny jest do człowieka, który rzuca popiół prze­
ciwko wiatrowi, bo popiół wróci na to samo miejsce i osypie
go całego”, znajduje się w mniej prozaicznej, ale w równie
dosadnej postaci w przysłowiu murzyńskiem: „Popiół wraca

') Williams Fiji I, 110.


2) Shortland, Traditions of N. Z. 196.
s) Casalis Ehides sur la langue Séchuana.
4) E. F. Burton Wit and Wisdom from West Africa.
01). także Waitz II, 245-
86

na twarz tego, który go rzucił”. Gdy ktoś chce załatwić


sprawę w nieobecności osób, mających w niej udział, Murzyni
mówią: „Niemożna ogolić głowy człowieka nieobecnego”.
Aby wytłumaczyć, że niemożna sądzić pana według nieroz-
sądku sług jego, powiadają: „Jeździec nie jest szalony, dla­
tego, że koń jest szalony”. Do niewdzięczności odnoszą się
zdania: ,-,Miecz nie zna głowy kowala” (który go wykuł) i do­
sadniejsze: „Gdy tykwa uratowała ich .(w czasie głodu), po­
wiadają: zetnijmy ją na czarę do picia.” Pogarda dla ubogich
ujawnia się bardzo dobitnie w zdaniu: „Gdy biedny ułoży
przysłowie, nie rozejdzie się ono.” Sama ta wzmianka o two­
rzeniu przysłów, jako o czemś bardzo zwyczajrtem, stwierdza,
że tworzenie to jest sztuką, uprawianą tam dotychczas, Afry­
kanin, przeniesiony do Indj: zachodnich, zachowuje umiejętność
tę, jak np. w następujących zdaniach: „Za psem jest pies, ale
przed psem jest pan Pies”, albo „Toute cabinette tini marin-
gouin” — „Każda izba ma swoje moskity.”
Pizysłowie nie zmieniło charakteru swego w ciągu historji,
lecz zachowało od początku do końca pewien typ określony.
Wyrażenia przysłowiowe, używane przez narody, stojące na
wyższym szczeblu, liczą się na dziesiątki tysięcy i mają
własną literaturę, obszerną i dobrze znaną. Ale chociaż ist­
nienie przysłów sięga na najwyższe stopnie cywilizacji, nie­
można tego samego powiedzieć o ich żywotności. Na poziomie,
na którym stała kultura Europy w wiekach średnich, miały
one wistocie ważne znaczenie wychowawcze dla ludu; ale okres
rzeczywistego ich wzrostu dosięgną! już, jak się zdaje, końca.
Cervantes podniósł umiejętność tworzenia przysłów do wy-
1 i żyny, której nigdy nie przekroczyła; ale nietrzeba zapominać,
że niezrównane koncepty Sancha były po największej części
odziedziczone, bo wtedy już przysłowia stawały się przeżyt­
kami kultury minionej. Jako takie istnieją one pośród nas,
którzy używamy tych samych zabytków wiedzy przodków
naszych, jakie płynęły z niewyczerpanej skarbnicy giermka
Donkiszotowego. Są to stare przypowiastki, które niełatwo
. przemienić, albo utworzyć w naszych dzisiejszych wielce róż­
nych czasach. Możemy zbierać i używać stare przysłowia,
ale nowo utworzone będą zawsze naśladownictwem bezdusznem
i nieudolnem, jak nasze usiłowania ułożenia nowych mitów,
albo rymów dla dzieci.
W. historji cywilizacji zagadki stoją obok przysłów
i wędrują razem, chociaż w różnych kierunkach. Mamy tu
na myśli starodawne pytania, które wymają w odpowiedzi
prawdziwego rozwiązania, jak np. typowa zagadka Sfinksa,
ale nie nowożytne gry słów w formie tradycyjnych pytań
i odpowiedzi, które są sposobem powiedzenia niczego w formie
żartobliwej Rodzaj pierwotny, który możnaby najlepiej
określić nazwą zagadek sensownych, odnajdujemy na -wyższym
szczeblu dzikości, w niższej i nawet w średniej cywilizacji.
Wzrost ich ustaje, doszedłszy do tego poziomu, ale wiele za­
bytków starożytności utrzymuje się jeszcze w nowożytnym
pokoju dziecinnym i przy wiejskiein ognisku. Zagadki należą,
do wyższego jedynie stopnia dzikości, a to z następującego
powodu: aby układać zagadki trzeba mieć osobny dar do
porównań idealnych, więc umiejętności musiałyby już znacznie
postąpić, skoroby się stały czemś tak^pospolitem, że z rzeczy
poważnej przeszły w zabawę. Na wyższym stopniu kultury
zagadki uważane są za żarty, przestają się rozwijać i trwają
jako przeżytki w zabawach dziecinnych. Nieco przykładów,
wziętych od plemion rozmaitych, zacząwszy od stanu dzi­
kości, oznaczą dokładniej miejsce, które zagadki zajmują
w historji rozwoju myśli.
Następne przykłady ze zbioru zagadek zuluańskich ob­
jaśniają filozofję przedmiotu w sposób dziwnie prosty. Py­
tanie: — Zgadnijcie, jacy to ludzie; jest ich wielu, a tworzą
jeden rząd; tańczą taniec weselny w przepaskach białych na
biodrach? — Odpowiedź- — Zęby. Nazywamy je ludźmi, stoją-
cemi rzędem, bo zęby stoją jak mężowie, przygotowani do
tańca weselnego, aby tańczyć dobrze. Podajemy „w prze­
paskach białych”, aby zaraz nie pomyślano o zębach, aby
odwrócić od nich uwagę i poddać przypuszczenie, że są to
ludzie, którzy noszą przepaski białe; zgadujący będzie miał
ciągle ludzi na myśli” itd. — Pytanie: — Zgadnijcie! Człowiek,
który nie leży w nocy; leży od rana do zachodu słońca, wtedy
budzi się i pracuje przez całą noc. Nie pracuje w dzień; nie
widać go, kiedy pracuje.— Odpowiedź:— Drąg cło zamykania
obory.—Pytanie-—Zgadnijcie! Ludzie nie lubią widzieć człeka
tego, gdy się śmieje, bo wiadomo, że śmiech jego jest wielką
klęską, po której następuje narzekanie i koniec radości. Płaczą
ludzie, drzewa, trawa; wszystko płacze w plemieniu, w którem
on się śmieje. Powiadają wtedy; śmiał się człowiek, który się
zwykle nie śmieje?.—Odpowiedź:—Ogień. Nazywani}? go czło­
wiekiem, aby to, co się powiedziało, nie było jasnem odrazy
i ukrywało się pod wyrazem „człowiek”. Ludzie mówią wiele
rzeczy, szukając znaczenia na wyścigi, a przeoczają sens
właściwy. Zagadka jest dobra, gdy jej nie można przejrzeć
zaraz itd. Basutowie uznają zagadki za środek wycho­
wawczy; zadają je całej gromadzie dzieci, które sobie nad
niemi głowę suszą. — Pytanie: — Czy wiecie, co się rzuca ze

’) Callaway "Nursery Tales etc. of Zuhis I, 364 itd.


88

szczytu góry i nie łamie się?—Odpowiedź:—Wodospad.—Py­


tanie: Jest cos, co wędruje szybko bez nóg i skrzydeł i nie
zatrzyma go ani przepaść, ani rzeka, ani mur?—Odpowiedź:—
Głos.— Pytanie:— Wymień mi dziesięć drzew z dziesięcioma
płaskiemi kamieniami na szczycie?—Odpowiedź:—Palce.—Py­
tanie: Co to za mały niemowa nieruchomy, w dzień ciepło
ubrany, a w nocy nagi?— Odpowiedź:— Hak od zasłony ™ad
łóżkiem '). Przyldadem z Afryki wschodniej będzie zagadka
suahibjska.—Pytanie:—Kura moja zniosła jajko w cierniach?—
Odpowiedź: — Szyszka *2). Następna pochodzi od Jorubów
z Afiyk. zachodniej. — Pytanie:—Co to za przekupka długa,
wysmukła, która, nie bywa nigdy na rynku? — Odpowiedź:—
Czółno^ (zatrzymuje się w przystani) 3).* W Polinezji wyspiarze
samoańscy lubią zagadki. — Pytanie: — Czterech braci nosi
zawsze ojca? Odpowiedź:—„Poduszka samoańska”, składająca
się z trzycalowego drążka bambusowego, umieszczonego na
czterech .nogach. Pytanie:— Człowiek z siwą głową stoi na
murze i sięga nieba?—O opowiedz:—Dym z komina.—Pytanie:—
Człek stoi pośród dwóch ryb żarłocznych?—Odpowiedź.—Ję­
zyk. ). (Jest zagadka zuluańska, podobna do powyższej: język
porównany tu z mężem, mieszkającym pośród dwóch nieprzy­
jaciół, walczących z sobą). A oto stare zagadki meksykań­
skie: Pyk.': 3: Co tc za kamienie, które każdy ma u bo­
ków? — Odpowiedź: — Paznogcie. — Pytáme: — Co to jest?
Wchodzi się przez trzy części, a wychodzi się przez jedną?—
Odpowiedź: — Koszula. — Pytanie. — Co idzie przez dolinę
i wlecze wnętrzności za sobą?—Odpowiedź:—Igła 5).
Zagadki te, odnajdywane u ras niższych, nie różnią się
wcale w istocie swojej od używanych do czasów dzisiejszych
zagadek dzieci europejskich. Tak np. dzieci hiszpańskie py-
tają jeszcze: Co to za m>sa orzechów, w dzień pozbieranych,
w nocy rozsypanych?—Gwiazdy. Zagadka angielska o obcę­
gach: Długie nogi, krzywe łopatki, głowa mała, bez oczu”—
jest tak pierwotna, że wyspiarz z Oceanu Południowego mógłby
ułożyć podobną. . Następująca jest tej samej treści, co jedm
z zagadek zuluańskich: „Stado owiec białych na pagórku
.czerwonyn Idą tu, idą tam, teraz stoją?” Inna odpowiada
w zupełności lednemu z przykładów, wziętych od Azteków-

’) Casalis Etudes sur la langue Séchuana 91. Basutos 337.


2) Steere Swahili Tales 418.
3) Hurton Wit and Wisdom from West Africa 212.
P Turner Polynesia 216. Ob. Polack New Zealanders II, 171.
) Sahagun Historia de Nueva Espana w Kingsborough,a
Antiquities of Mexico VII, 178.
89

„Stara matka Twitchett ma tylko jedno oko i ogon długi,


którym powiewa; ile razy przechodzi przez dziurę, zostawia
kawałek ogona w pułapce?” r.
Układanie zagadek zostaje w ścisłym związku z mitologją;
każdą przenośnię poetycką, byleby niezbyt wyszukaną, można
było obrócić w zagadkę. Hindowie nazywają słońce Saptâsva,
tj. siedmiokonnem, a stara zagadka giermańska pyta z tą samą
myślą.—Jaki to wóz ciągnie siedm koni białych i siedm koni
czarnych? (rok, ciągniony przez siedm dni i tyleż nocy ty­
godnia '). Podobną jest też zagadka grecka o dwóch siostrach,
nocy i dniu, które sobie wzajemnie naprzemian życie dają:
Etat xaaryvujtai Stírat, tav rj uzrát
Ti]v âxépav, aör/j êè tezoSa' ónń ir;;Ss TEzyoSrai
i zagadka Kleobula z innemi szczątkami mitologji pierwotnej:
Etę ó T.r/T^p, Tta'Ssç ok 8uu>8sxa‘ xwv 8£ •y’Éxcicmp
ilatSeç eaat ipojxivx’ avStya etooç iyouaar
rHt uèv Xeostai saatv îSsîv, fi 8’ auis piXatvai
’Abavawi 81 r’ecSaai «Ttocpihvouciv «Traçai.
„Jeden jest ojciec ma dzieci dwanaścioro, z których każde dało
życie trzydziestu dziewczętom dwojako utworzonym; są białe z jednej,
a czarne z drugiej strony. Są w istocie swej nieśmiertelne, a jednak
przemijają” *2).
Pytania podobne można rozwiązywać zarówno dziś, jak
za dawnych czasów, ale trzeba je odróżniać od zagadek rza­
dziej spotykanych, które wymagają odgadnienia jakiegoś zda­
rzenia nieprzewidzianego. Typową w tym rodzaju jest zagadka
Samsona i podobna do niej stara skandynawska. Bajka głosi,
że Gestr znalazł kaczkę, która się gnieździła w czaszce wolo­
wej z rogami; ułożył o tern zagadkę i przenośnią, charaktery­
zującą ludzi północy, opisuje wołu, którego rogi przerobione
już zostały na rogi do picia. Oryginał jest oddany bez prze­
sady w przekładzie następnym: „Kaczka dziobata dorosła już
dawno; pragnąc mieć dzieci, poczęła znosić materjał budowla­
ny. Kosiarz podstępny ją ochraniał, ale nad głowami mieli
upajający zdrój napoju” 3). Wiele odpowiedzi wyroczni można
zaliczyć do tego samego działu. Przykładem będzie wyrocznia

') Grimm, 699.


2) Diog. Laërt. I, 91; Athenagoras, X, 451.
3) Mannhardta Zeitschr. für Deutsche Mythologie III, 2 itd.
„Nóg er forthun nósgás vaxin,
Barngjorn su er bar bútimbr šaman;
Elifthu henni halms bítskálmír,
Thó lá drykkjar drynhrönn yfir.”
90

delfijska, która kazała Temenowi obrad dowódcą wojsk czło­


wieka, mającego troje oczu. Temenos wypełnił rozkaz, spot-
kawszy męża jednookiego na koniu '). Ciekawą rzeczą jest,
że myśl tę odnajdujemy w Skand ynawji. Odyn zadaje kró­
lowi Heidrekowi zagadkę: — Dwóch jedzie na „thing” (sejm);
mają troje oczu, dziesięć nóg i jeden ogon? —'Odpowiedz:; —
Odyn jednooki na ośmionogim rumaku Sleipnirze -).
Ważne znaczenie, które nauka o przeżytkach ma dla
badacza zwyczajów i obyczajów, rzuca się ciągle w oczy przy
poszuk waniach etnograficznych. Nie będzie chyba zbyt śmia­
łem zdanie, że wszystkie zwyczaje, na pozór bez żadnego
znaczenia, są przeżytkami, że miały cel praktyczny, albo przy­
najmniej obrzędowy w miejscu i w czasie swego powstania,
a stały się obecnie niedorzecznemi wskutek tego, że prze­
niesione zostały do nowego społeczeństwa, które zatraciło
sens ich właściwy. Nowe zwyczaje mogą też mieć, rozumie
się, znaczenie śmieszne, albo ujemne, ale zwykle można się
dobadać przyczyny, która je wywołała. Badania tego rodza­
ju i odszukiwanie dawno zapomnianego znaczenia, wogóle
najlepiej tłumaczą niejasne zwyczaje, które uważają się zwy­
kle za wybryki głupoty samowolnej. Niejaki Zimmermann,
autor obszerne; „Gieograficznej historji ludzkości”, wydanej
w zeszłem stuleciu, mówi. co następuje, o pojawianiu się tych
samych bezmyślnych i nierozsądnych zwyczajów w krajach
odległych od siebie: „Jeżeli dwie sprytne głowy wpadają cza­
sem niezależnie od siebie na szczęśliwy pomysł, albo zręczny
wynalazek, to, zważywszy przewyższającą znacznie liczbę głup­
ców i wartogłowów, daleko prawdopodobniejszą jest rzeczą,
że to samo głupstwo zjawi się w dwóch krajach oddalonych
od siebie. Jeżeli w obydwóch razach głupiec pomysłowy jest
człowiekiem wpływowym i znaczącym, co zresztą zdarza się
bardzo często, wtedy oba narody przyjmują podobne głup­
stwo. W kilka wieków potem zjawia się historyk, który na
tej podstawie wykazuje, iż narody te pochodzą od siebie". 3)
Ostre sądy o głupocie ludzkości unosiły się, jak się zda­
je, w powietrzu w czasie rewolucji francuskiej. Lord Chester­
field był niewątpliwie osobistością bardzo różną od naszego
filozofa niemieckiego, ale był z nim jednego zdania co do
bezsensowność' zwyczajów. Pisze on do syna o ceremonji* 2

') Ob. Grote Hist, of Greece II, 5.


2) Mannhardta Zeitschr. 1. c.
O E. A. W. Zimmermann Geographische Geschichte des
Menschen etc. 1778—83, III. Ob. prof. Rolleston Inaugural
Address, British Association 1870.
91

azjatyckiej padania na ziemię przed zwierzchnikami i powiada, że


„zwyczaj ten jest tradycyjnym i że trzeba się doń stosować; ale
powstania jego nie wytłumaczy ani rozum, ani rozsądek. To
samo dzieje się we wszystkich -warstwach społecznych: trzeba
zachowywać pewne określone zwyczaje, a. uchylać się od nich
niewolno, chociaż nie są wynikami rozumu. Takim jest np.
bardzo nierozsądny, a powszechnie przyjęty zwyczaj picia za
czyjeś zdrowie. Czy może być coś, mającego mniej związku
z czyjemś zdrowiem, nad to, że wypiję szklankę wina? Zdro­
wy rozum ludzki nie wymyślił tego z pewnością; a jednak
mówi mi mój własny zdrowy rozsądek, że się do tego zasto­
sować muszę”. ') Trudno wprawdzie dojść początku różnych
drobniejszych przepisów etykiety, ale bądź co bądź przykład
niedorzeczności ludzkiej, wybrany przez lorda Ghesterfielda,
wcale szczęśliwym nie jest. Gdyby bowiem kazano komu
w krótkich słowach określić stosunek gminu do swej zwierzch­
ności na rozmaitych stopniach rozwoju umysłowego, toby
mógł odpowiedzieć, że przed królem Sjamsldm lud pada na
twarz, że w Stanach Zjednoczonych każdy, kto chce, porząsa
ręką prezydenta, jak drągiem od pompy, a że pomiędzy temi
ostatecznościami są stopnie przejściowe. Drugi przykład lor­
da Chesterfielda jest udatniejszy, bo zwyczaj picia za czyjeś
zdrowie ma rzeczywiście ciemne pochodzenie. Jest on bardzo
zbliżony do starego obrzędu, nierozsądnego, biorąc rzecz ze
strony praktycznej, ale spełnianego z zamiarem poważnym,
co go stawia poza granicami bezsensu. Jest to zwyczaj wy­
dawania uczt- z przepijaniem do bogów i nieboszczyków.
Skandynawi starożytni spełniali „minni” (przezdrowia) Thora,
Odina i Frei oraz królów na ich pogrzebach. Zwyczaj ten
nie zaginął po nawróceniu Teutonów i Skandynawów. For­
mułki, j\T: „God’s minne!”, „W ręce Pana Boga w niebie”,
utrzymały się, a zwyczaj przepijania do nieboszczyków i do
żywych dowodzi, że obie te ceremonje mają wspólne źródło.
Minne była to jednocześnie miłość, pamięć i wspomnienie
nieobecnych i przetrwała długo w Anglji w tak zwanych
dniach „minnying” albo „mynde days”, w których obchodzo­
no pamięć zmarłych nabożeństwem albo ucztą. Dowody po­
dobne przemawiają dobitnie za dawniejszemi i nowszemi pi­
sarzami, którzy zwyczajowi picia czyjegoś zdrowia przypisy­
wali pierwiastek obrzędowy. *2) Co się tyczy spełniania zdro­
wia ludzi Ż3Tjących, to stary ten zwyczaj znamy z różnych

*) E&rl of Chesterfield Leiters to his Son II, Nr. LXVIII.


2) Oh. Uylten-Cavalliiis Wärend och Wirdarne I, 161—70;
Grimm, 52—5, 1201; Brand, II, 314, 325 itd.
SS**..
92

dzielnic, zamieszkanych przez narody aryjskie. Grecy przepi-


jali do siebie na „symposium”, a Rzymianie przyjęli ten zwy­
czaj (ïipomvetv, propinare, Graeco morę bibere). Goci wołali
„hailsP, gdy wnosili zdrowie. Mamy dowód tego w ciekawych
wierszach „De conviviis barbaris” w Antologji Łacińskiej, któ­
re powtarzają wykrzykniki przy uczcie Gotów z V wieku.
Wykrzykniki te zachowały dotąd wczęści znaczenie dla ucha
Anglika:
„Inter eils Goticum scapiamatziaia drincan
Non audet quisquam dignos educere versus.“
Co do Anglików, wykrzyknik „waeś hael!’’ nie brzmi.
w języku tegoczesnym, a jednak przetrwał do dziśdnia, jako
rzeczownik wassail (pieśń przy uczcie). Nie jest więc pewni­
kiem dowiedzionym, ze zwyczaj picia zdrowia żywych jest
w związku historycznym z cb"zędem religijnym picia do bo­
gów i nieboszczyków, lecz jest rzeczą nader prawdopodobną.
Sprawdzimy jeszcze teorję przeżytków, starając się za jej
pomocą zrozumieć istnienie w praktyce lub w pamięci dzi­
siejszego cywilizowanego społeczeństwa trzech zwyczajów,
których pojęcia ucywilizowane nie są w stanie wytłumaczyć
Chociaż nie uda się nam wyjaśnić dokładnie ich pobudek,
będzie to w każdym razie krokiem naprzód, jeżeli zdołamy
odsunąć początek ich do czasów dzikiej, lub barbarzyńskiej sta­
rożytności. Zapatrując się na te zwyczaje z dzisiejszego praktycz­
nego punktu widzenia, przyznać musimy, że jedne są śmieszne,
inne barbarzyńskie, a wszystkie bezmyślne. Chcemy mówić
i) o pozdrawianiu kichającego, 2) o zakładaniu fundamentów
budowli na ofierze z człowieka, 3) o przesądzie, że nie nale­
ży ratować tonącego.
Aby wytłumaczyć zwyczaje, odnoszące się do kichania,
trzeba przedewszystkiem poznać pojęcia ras niższych, o któ­
rych to pojęciach zdamy sprawę szczegółowo w innym roz­
dziale. Według wyobrażeń dzikich, nie tylko dusza ludzka
może wchodzić i wychodzić z ciała, lecz inne duchy mogą
także nawiedzać człowieka, mianowcie zaś te, które zamiesz­
kują w chorych i nasyłają im rozmaite cierpienia. W rasach
mniej ucywilizowanych związek pomiędzy tern pojęciem a ki­
chaniem najlepiej się ujawnia u Zuluan, którzy są silnie prze­
konani, że złe lub dobre duchy nieboszczyków krążą koło
nich, czynią im źle albo dobrze, ukazują się we śnie, nawie­
dzają ich ciało i sprowadzają choroby. Podajemy tu w skró­
ceniu kilka szczegółów, wyjętych ze zbioru D-ra Callaway’a:
Zuluanin, gdy kichnie, powiada: „Jestem błogosławiony. Idhlo-
zi (duch przodka) jest ze mną; przybył do mnie. Pochwalę
go co najprędzej, bo on sprawia, że kicham!” Więc chwali
przodków rodu swego, prosi o bydło, żony i błogosławień-
93

stwo. Kichanie oznacza, że chory wróci do zdrowia; gdy


kichnął, dziękuje, mówiąc: „Wy, mężowie nasi! Spotyka mię
pomyślność, której pragnąłem. Nie przestawajcie patrzeć na
mnie przychylnie!” Kichanie przypomina człowiekowi, aby
zaraz wymienił imię Itonga (ducha przodków) narodu swego,
bo Itongo pobudza do kichania, aby mu przypomnieć, że
Itongo jest z nim. Kiedy kto choruje i nie kicha, to odwie­
dzający zapytują go, czy nie kichnął; jeżeli nie, narzekają:
„Choroba wielka!” Jeżeli dziecko kichnie, mówią: „Rośnij!”.
Jest to oznaką zdrowia. Murzyni utrzymują, że kichanie daje
człowiekowi moc zapamiętania, że Itongo wszedł w niego
i w nim zamieszkał. Wróżbici i czarodzieje zuluańscy są
bardzo zręczni w kichaniu i uważają to za znak obecności
duchów, którym oddają cześć, wołając „Makosi!” (tj. panie
lub mistrzu) Ciekawym przykładem przechodzenia zwyczajów
podobnych z jednej religji do drugiej jest to, że Amakowie,
którzy zwykle wzywali przy kichaniu boskiego przodka swe­
go Utixa, mówią od czasu przejścia na wiarę chrześcjańską:
„Opiekunie, wejrzyj na mnie!” albo „Stwórco nieba i ziemi!” ')
Gdzieindziej w Afryce spotykają się podobneż pojęcia. Sir
Tomasz Browne w. swoich „Vulgär Errors” ogłosił opowia­
danie, że, kiedy król Monomotapy kichnął, to wykrzykniki
i błogosławieństwa biegły z ust do ust przez całe miasto.
Powinien był jednak wspomnieć, że Godigno, od którego za­
pożyczył opowieść swoją, twierdzi, że powtarzało się to, gdy
król pił, kaszlał albc kichał. *2) Opis późniejszy z przeciwnego
krańca kontynentu jest jeszcze dosadniejszym. Jeszcze w ze-'
szłyrń wieku, gdy jaka znakomita osobistość w Gwinei kichnę­
ła, wszyscy obecni padali na kolana, całowali ziemię, klaskali
w ręce i życzyli jej wszelakiej szczęśliwości i pomyślności. 3)
Gdy dziecko kichnie, to Murzyni ze Staregc Kalabaru w'oła-
ją w innej myśli: „Daleko od ciebie!” Robią przytem ruch,
jak gdyby coś złego odrzucić chcieli 4). Jeszcze w innej
okolicy pozdrawianie kichającego jest w użyciu, mianowicie
w Polinezji. W Nowej Zelandji odmawiano zaklęcia, aby od­
wrócić złe od dziecka kichającego ®); gdy Samoańczyk kicha,
obecni mówią: „Życie dla ciebie!” B) Na wyspach Tonga uwa­

’) Callaway Religion of Amazulu 64, 222—5, 263


2) Godignus Vita Patris Gonzali Syhieriae Col. Agripp.
1616; ks. TI, rozdz. X.
3) Bosman Guinea list XVIII, u Pinkertona XVI, 478.
4) Burton Wid and Wisdom /roni West Africa 373.-
®) Shortland Trads. of ÄTew Zealand 131.
®) Turner Polynesia 348. Ob. także Williams Fiji I, 250.
żano za złą wróżbę kichnięcie przy rozpoczynaniu wyprawy. ')
Oto ciekawy przykład amerykański z czasów głośnej wypra­
wy Hernanda de Soto do Florydy, gdy Guachoya, wódz kra­
jowców, przybył do niego w odwiedziny: „Jednocześnie kacyk
Guachoya kichnął donośnie. Dostojnicy, którzy mu towarzy­
szyli i którzy stali rzędem pośród Hiszpanów pod ścianami
sali, pochylili nagle wszyscy głowy, otworzyli ramiona i opuś­
cili je znowu, czyli inne ruchy, oznaczające cześć i uszano­
wanie wielkie i pozdrawiali go różnemi wyrazami podobnej
treści: „Niech cię słońce strzeże, niech będzie z tobą, oświe­
ca cię, wywyższa, ochrania, broni, niech ci sprzyja, daje
szczęście i zbawienie“ itp. zdania. Szepty te trwały przez
długą chwilę; wkońcu zdziwiony gubernator powiedział do
swoich panów i kapitanów: „Czyż nie widzicie, że cały świat
jest jednakowy?” Hiszpanie zauważyli to słusznie, iż nawet
narody tak barbarzyńskie zachowują mnóstwo obrzędów,
a może i więcej, niż naród, uważany za bardzo ucjnvilizowany.
Z tego powodu można przypuścić, że ten sposób pozdrawia­
nia jest przyrodzonym wszystkim ludom, a nie jest spowodo­
wany przez jakąś zarazę, jak to pospolicie utrzymują itd.”. 2)
W Azji i Europie przesądy, dotyczące kichania, roz­
powszechnione są pośród wielu ras i okolic i we wszystkich
czasach. 3) Najcharakterystyczniejsze ustępy odnośne w pis­
mach z klasycznych czasów Grecji i Rzymu są: szczęśliwe
kichnięcie Telemaka w Odysei, 4) kichnięcie żołnierza i wy­
krzykniki, czczące bożka, które się wzniosły z szeregów, co
■Ksenofon nazywa dobrą wróżbą, 5) uwaga Arystotelesa, że
lud uważa kichnięcie za rzecz boską (iov p.èv w-capp.ot ôsov
rfl'oajj.sôa sívat), a kaszel przeciwnie itd. 6); epigramat grecki na
człowieka z drugim nosem, który, kichnąwszy nie mówił
Zsû oÛtfov, bo nos jego był tak daleko, że kichnięcia nie

') Mariner Tonga Is. I, 456.


%) Garcilaso de la Vega, Hisi. de la Florida III, rozdz. XLI.
3) Z pośród rozpravy o tym przedmiocie ob. głównie: Sir Thos.
Browne Pseudodoxia Epidemica (Vulgär Errors) IV, rozdz. IX;
Brand Popular Antiquities III, 119 itd. II. G. Haliburton New
Materials for the History of Man Halifax, N. S. 1863; Ency-
clopaedia Britannica (5-te wyd.), art. „sneezing; Wernsdorf De
Ritu Sternutantibus bene precandi Lipsk 1741. Ob. również Grimm
D. M. 1070, uwaga.
4) Homer - Odyss. XVII, 541.
5) Xenofon Anabasis III, 2, 9.
®) Aristot. Problem. XXXIII, 7.
35

słyszał. ') Petronius Arbiter wspomina zwyczaj mówienia


„Salve!" do kichającego *2) i pytanie Plinjusza „Cur sternuta-
mentis salutamus?“, przyczem ćcdaje, że nawet cesarz Ty-
berjusz, najbardziej ponui-y z ludzi, zachowywał ten zwyczaj.3) 4 5
Podobne przesądy zauważono oddawna w _Azji wschodniej. J)
Kichającemu Hindowi obecni mówią: „Żyj!“, na co powi­
nien odpowiedzieć: „Z wami!“ Tugowie zważali bardzo na tę
wróżbę, gdy wyruszali na wojnę; zmuszała ich ona nawet do
uwalniania uwięzionych podróżnych. s)
Formułka żydowska przy kichaniu brzmi: „Tobim chay-
im!“ tj. „Dobrego życia!“ 6) Muzułmanie mówią: „Chwała Al­
lachowi!“, a przyjaciele winszują stosownemi wyrazami Zwy­
czaj ten przeszedł z plemienia do plemienia wszędzie, dokąd
islamizm dotarł; 7) wreszcie rozszerzył się w Europie i z wie­
ków średnich' przetrwał do dni dzisiejszych. Oto przy­
kłady staro-giermańskie: „Die Heiden nicht endorften.nie­
sen, dâ man doch ęprichet „Nu helfiu Got!“ (Poganom nie
wolno było kichać, bo mówi się: „Boże dopomagaj!“), „Wir
sprechen, swer niuset, Got helfe dir!“ (Mówimy, gdy kto
kicha, „Boże ci dopomóż!“ 8) Przykładem romańsko-francuskim
w Anglji niech będzie ustęp (z r. 1100), który stwierdza, że
odwieczna formułka angielska, „waes hael!“ (niech ci się po­
wodzi!—„wassail!”) była też używana, aby odwrócić złe skut­
ki kichnięcia:
,,E pur une feyze esternuer
Tantôt quident mal trouer
Si uesheil ne diez aprez“. °)
Czytamy w „Rules of Civility“ (r. i685, przekład z fran­
cuskiego): , JeżeL' się zdarzy, iż jasny pan kichnie, nie krzycz:
„Niech cię Bóg błogosławi, panie“; tylko zdejmij kapelusz,

*) Anthologia Graeca Brunck, III, 95.


2) Petron. Arb. Sat. 98.
3) Plin. XXVIII, 5.
4) Koel Diet des Origines; Mignę, Die. des Supersti­
tions etc.\ Bastian Oestl. Asien II, 129.
5) Ward Hindoos I, 142j Dubois Peuples de l'Inde L 485;
Sleeman Ramaseeana 120.
®) Buxtorf Lexicon Chaldaicum-, Tendlau Sprichwörter
etc. Deutsch -Jüdischer Vorzeit Frankf. a M. 1860, 142.
7) Lane Modern Egyptians I, 282. Ob. Grant w Tr. Eth.
Soc. III, 90.
8) Grimm D. M. 1070, 11Í0.
aj Manuel des Pecchés w Wedgwooda Die. English Ety­
mology p. w. „wassail“.
ukłoń się grzecznie i zwróć wykrzyknik do siebie samego'1. ')
Zauważono, że anababtyści i kwakrzy odrzucili wraz z inne-
mi pozdrowieniami i to powyższe, ale utrzymywało się ono
w kodeksie angielskim dobrego wychowania u wyższej i niż­
szej klasy jeszcze pół wieku temu i zostało dotąd tak mało
zapomir.anem, że ogół rozumie znaczenie bajki o skrzypku
i żoi..e jego. On kichnął, a jej serdeczny wykrzyknik „Niech
cię Bóg błogosławi!“ sprawił usunięcie skrzynki od skrzypiec.
Do dziś dnia można usłyszeć w Niemczech „Gott hilf“, a we
Włoszech „Félicita!“
Nic dziwnego, że istnienie podobnych niemądrych zwy­
czajów zajmowało od wieków ciekawych badaczy. Szczegól­
nie spisywacze legiend podnieśli tę sprawę, a usiłowania ich
odnalezienia wytłumaczenia historycznego szukały odpowie­
dzi w mitach filozoficznych, greckich, żydowskich i chrześcjań-
skich. Prometeusz prosi o zachowanie sztucznego człowieka,
który daje znak życia przez kichnięcie; Jakób błaga, aby du­
sza człowieka nie. ulatywała z niego jak dawniej przy kich­
nięciu; papierz Grzegorz prosi odwrócenia zarazy w czasie,
gdy powietrze było tak zabójcze, że kto kichnął, umierał.
Wnoszą,. że z. powodu tych podań zmyślonych, formułki
pozdrawiania kichającego utrzymały się długo. Odpowiedniej­
szą rzeczą dla celów naszych będzie zaznaczenie istnienia
zwyczajów i wyobrażeń, odnoszących się do ziewania. U Zu-
luan kilkakrotne ziewanie i kichanie zwiastuje, że zbliża się
nawiedzenie przez ducha. 2)3 Hindus ziewający powinien trzas­
kać pai.cam i i powtórzyć imię bożka jakiegoś, np. Ramy. Za­
niedbanie tego jest grzecnem, równym zamordowaniu bra-
manina. ') Persowie przypisują ziewanie, kichanie itp. nawie­
dzeniu przez demony. Muzułmanin tegoczesny, gdy ziewa,
przykłada odwrotną stronę lewej ręki do ust, mówiąc: „Szu­
kam ucieczki w Bogu przed djabłem przeklętym!”. Trzeba też
unikać ziewania, bo djaDeł lubi wskakiwać w usta ziewające­
go. 4) To zapewno tłumaczy przysłowie żydowskie- „Nie otwie­
raj ust dla szatana!” Dalsza część wyobrażenia tego jasno
występuje w historji Józefa, który utrzymuje, iż widział pew­
nego żyda, imieniem Eleazara, leczącego za czasów Wespa-
zjana opętanych przez czarta. Wyciągał on djabła z nozdrzy
chorego za pomocą pierścienia jakiegoś, w którym był ko­
rzeń, wspominany przez Salomona, a posiadający siłę mi-

Brand, III, 126.


2) Callaway, 263.
3) Ward, Í. c.
4) Pend Nameh, tłum. de Sacy, rezdz. LVIII; Maury
Magie etc. 302; Lane /. c.
109

z tego, w której stronie mieszka czarownik, sprawca śmierci


pogrzebanego '). Można widzieć Zuluan, żujących drzewo,
aby tym symbolicznym sposobem zmiękczyć serce człowieka,
od którego kupują wołu, albo kobietę, z którą chcą się oże­
nić *2). Plemię Obi w Afryce zachodniej robi kupki z kości,
krwi i kurzu, wziętego z grobu, aby wyobrażenie to odebrało
życie przeciwnikowi 3). Chond stawia żelazną .strzałę boga
wojny w koszu z ryżem; jeżeli strzała stoi prosto, to znaczy,
iż wojnę trzeba prowadzić dalej, a jeżeli upadnie, że należy
zaniechać zamiaru. Gdy zadaje męld ofiarom ludzkim, skła­
danym bóstwu, ziemi, cieszy się widokiem ich łez, które zwia­
stują, że deszcze będą zraszały krainę 4).5 Są to wyborne
przykłady magji symbolicznej ludów niższych, ale współza­
wodniczą z niemi przesądy, zakorzenione dotychczas w Eu­
ropie. Wieśniak niemiecki oświadcza ze zdumiewającą naiw­
nością, że kiedy pies wyje, patrząc na ziemię, jest to prze­
powiednią śmierci, a gdy spogląda w górę, nastąpi wyzdro­
wienie s). W domu, w którym jest nieboszczyk, trzeba po­
otwierać wszystkie zamki i poodsuwać zasuwy, żeby dusza
mogła odejść swobodnie 6).7 Młody mieszkaniec Hesji, chcąc
uniknąć poboru wojskowego, nosi w kieszeni czepeczek dziew­
czynki nowonarodzonej, jako symbol niedojrzałości męskiej ')
Serbowie nowożytni oprowadzają dziewczynkę, ustrojoną
w kwiaty i liście i oblewają ją wodą, aby deszcz sprowa­
dzić 8).9 Żeglarze gwiżdżą, aby wywołać wiatr w czasie ciszy
morskiej, ale w zwykłym czasie wstrzymują się od tego, żeby
uniknąć wiatru świszczącego B). Według pojęć Kornwalijczyków,
trzeba jeść ryby, zaczynając od ogona, bo wtedy inne będą
przypływały dc brzegu; w przeciwnym razie będą się odda­
lały l0). Skaleczony powinien posmarować nóż tlustością, gdy
nóż wyschnie, rana się zgoi. Jest to słaby przeżytek z cza­
sów, kiedy w farmakopeach bywały recepty na maści sym--

') Oldfield w Tr, Ethl Soc. III, 246.


2) Grout Zulu-land 134.
3) Przyldad i opis ob. w Chrisły Museum.
4) Macpherson India 130, 363. ł
5) Wuttke Volksaberglaube 31.
6) K. Hunt Pop. Rom. of W. of England, 2 serja, 165;
Brand Pop. Ani. II, 231.
7) Wuttke 100.
8) Grimm D. M. 560.
9) Brand HI, 240.
,0) Hunt tamże 148.
110

patyczne '). Chociaż wyobrażenia te są bardzo fantastyczne,


trzeba im jednak przyznać, że polegaj ę na pewnych prawach
umysłowych, zależnych od skojarzenia pojęć, których dzia­
łanie rozumiemy dobrze, pomimo że zaprzeczamy ich rezul­
tatom praktycznym. Przytoczmy tu na dowód słowa prze­
nikliwego lorda Chesterfielda, który jest zbyt przenikliwym,
aby zrozumieć głupotę ludzką. W jednym z listów swoich
■ opowiada, że kiedy król chorował, wszyscy myśleli, iż umrze,
bo właśnie w tym czasie zdechł najstarszy lew w Towerze,
będący w wieku króla. „Jakże dziką i dziwaczną jest myśl
ludzka”, woła, tłumacząc zdarzenie owo. W rzeczywistości'
nie było to ani dzikie, ani dziwaczne: był to po prostu wnio­
sek, wyprowadzony z analogji dwóch faktów. Świat wykształ­
cony przekonał się już oddawna ze smutkiem, że przypusz­
czenia tego rodzaju są bez wartości, a jednak, bez przesady,
cztery piąte ludzkości ulega wpływowi takich bezpodstawnych
wyobrażeń.
Rzut oka na sztuki magiczne, zaliczane do działu pseudo­
nauk, okaże, iż opierają się one na tej samej zasadzie. Wró­
żenie z wyglądu lub spotkania zwierzęcia i wyrocznie znane
są nie tyiko dzikim, jak np. Tupjom w Brazylji *2) i Dajakom
na Borneo 3),* spotykamy je też w czasach cywilizacji kla­
sycznej. Kilka przykładów, zaczerpniętych od Maorów, da
nam pojęcie o charakterze tych przesądów. Krzyk sowy pod­
czas narad jest złym znakiem; jastrząb, przelatujący nad gło­
wami plemieńców, odbywających naradę wojenną, zwiastuje
zwycięstwo; jeżeli ptak poleci ku prawej stronie ofiary wo­
jennej, a osady plemienia są w tej stronie, to szczęście będzie
sprzyjało; ale jeżeli ptak skieruje się w stronę wrogów, to
J trzeba zaniechać wojny *). Jeśli zestawić wróżby te z tatar-
slciemi, to się okaże, że wszystkie powstały ze wspólnego
źródła, z wniosków podobnych. I tu także krzyk pewnego
gatunku sówek przeraża, chociaż, według Maorów, biała sowa
wróży szczęście. Największą moc przepowiadania ma biały
sokół.. Kałmuk kłania się dziękczynnie, gdy ptak ten prze­
leci po prawej, ale odwraca oblicze i oczekuje nieszczęścia,
gdy go ujrzy po lewej stronie 5). Murzyni ze Starego Kala-
baru uważają krzyk rybitwy za znak zły, lub dobry, stosownie

') Wuttke 165; Brand III, 305.


2) Magalhanes do Gandavo 125: D’Orbigny II, 168.
3) St. Jolm Far East I, 202; Journ. Ind. Archip. II, 357.
*) Yate New Zealand 90; Polack I, 248.
5) Klemm Cultur-Gesch. III, 202.
in
do teg'o, z której strony go słyszy ’). Mamy tn oczywiście
przed sobą symbolizm lewicy i prawicy, przepowiednię nie­
szczęścia przez krzyk żałosny sowy i przeczucie zwycięstwa,
wywołane przez ukazanie się dumnego jastrzębia. Myśl ta
uczyniła w starożytnej Europie ptaka drapieżnego wróżbitą
wojaków. Podobneż znaczenie ma zapewne tak zwany „An-
gang”, czyli wróżba ze spotkania zwierząt albo ludzi, szcze­
gólnie, gdy się po raz pierwszy wychodzi rano z domu.
Dawni Słowianie brali za złą wróżbę spotkanie chorego czło­
wieka lub staruszki. Każdy, kto sobie zada trud wniknięcia
w szczegóły tego przedmiotu i zbada prawne księgi klasyczne,
średniowieczne i wschodnie, przekona się, że zasada bezpo-
średr lego symbolizmu tłumaczy ta wiele. Znaczna część tych
przesądów straciła wszakże znaczenie pierwotne, wytworzyła
się wskutek innych przyczyn, albo została dowolnie wy­
myśloną (tak jak z konieczności wielka ilość takich zabo­
bonów), aby zapełnić szczerby w systemie. Jeszcze i dzisiaj
jest dla nas jasnem, czemu lot wrony z prawej strony zwiastuje
coś innego, niż z lewej strony; czemu sęp oznacza chciwość,
bocian zgodę, pelikan pobożność, osieł pracę; czemu śmiały
wilk jest dobrym znakiem, a złym zając tchórzliwy; czemu
pszczoły, wyobrażające naród posłuszny, wróżą szczęście kró­
lowi i dlaczego muchy, które odpędzane wracają na to samo
miejsce, są uosobieniem natręctwa i nieobyczajności a). Sto­
sownie do prawidła ogólnego, że zwierzęta wróżą temu, kto
je spotka, wieśniak niemiecki, mówiący, że szczęśliwie jest
spotkać stado owiec, a nieszczęśliwie trzodę świń, i górnik
kornwalijski, który się odwraca ze strachem, g'dy w drodze
do kopalni spotka starą kobietę albo królika, zachowują za­
bytki dzikości równie prawdziwe, jak narzędzie krzemienne,
wykopane z kurhanu.
Wiara w sny, które przypisywane są u plemion niższych
i średnich wpływowi duchów, należy raczej do rełigk. niż do
czarnoksięstwa. Onejromancja, czyli umiejętność wykładania
snów, powinna jednak tu być umieszczoną. Dla znalezienia
nici przewodniej takiego tłumaczenia mistycznego, trudno
0 lepszy przykład, jak historja snów Józefa (Genesis XXXVII,
XL, XI,1) o słońcu, księżycu i jedenastu gwiazdach, o winie
1 koszach z mięsem, o chudych i tłustych krowach, o pełnych
i pustych kłosach. Onejromancja, wykładająca sny symbo-* 2

') Burton Wit and Wisdom from West Africa 381.


2) Ob- Cornelius Agrippa De Occulta Fhilosophia I, 53;
De Vanitate Scient. 37; Grimm D. M. 1073; Harnisch Slaw.
Myth. 285; Brand III, 184—227.
112

licznie, jest także znana rasom niższym. Wiadomo o całem


plemieniu austrałijskiem, które się przesiedliło dlatego, że
jednemu zpośród nich. przyśnił się pewien gatunek sowy,
a wróżbita oświadczył, iż sen ostrzega przed napaścią innego
szczepu '). Kamczatczycy, którzy przywiązują do snów wielką
wagę, tłumaczyli je sobie na swój sposób i tak np. robactwo,
albo psy znaczyły odwiedziny niemiłych gości itp. *2)J Do­
świadczenie . nauczyło Zuluan, że nie można rachować na bez­
względne spełnienie się snów; starali się więc zaradzić temu,
uciekając się do innego środka. Jeżeli się im przyśni, że
chory umiera, że widzą sypanie ziemi do mogiły’ słyszą
skargi pogi zębowa i widzą niszczenie mienia, to mówią; ’,On
nie umrze, bo nam się śmierć jego śniła”. Ale sen o tańcu
weselnym przepowiada pogrzeb. Maorowie wierzą także, iż
plemieniec, widziany zdrowym we śnie, umrze i odwrotnie 3).
Obie te rasy wyrobiły sobie (z tą samą logiką dziecinną, która
kierowała myślami przodków naszych) pojęcie, że trzeba przy­
pisywać snom „odwrotne znaczenie”. Choćbyśmy się nawet
przypatrzyli długiej liście przepisów klasycznych, wschodnich
i ludowych nowożytnych tłumaczenia snów, to nie będziemy
się nigdy mogli spodziewać, że zrozumiemy ich znaczenie
pierwotne. Wiele z nich obraca się zapewne wkoło prze­
nośni, jasnych w owych czasach, a dziś niezrozumiałych. Na
podstawie powiedzenia Mahometa, że kobieta podobna jest
do jajka, ukrytego w gnieźdzm, Muzułmanie twierdzą, iż jaja,
widziane we śnie, oznaczają kobiety. Przykład ten dowodzi,
że prawidła wykładania snów oparte są często na wyobraże­
niach oderwanych, do których klucz znajdujemy wtedy tylko,
gdy się przypadkiem zachowa. Znaczna część zasad ustano­
wioną została na chybił-trafił, aby zapełnić liczbę odpowiedzi
i zapobiec wypadkom nieprzewidzianym. Czemu sen o mięsie
pieczonem oznacza, że się jest oszczercą; czemu śmiech we śnie
znaczy kłopoty, a gra na fortepjanie śmierć krewnych? Dziwną
jest jednak drugą, strona przedmiotu, mianowicie: widoczna
bezsensowna racjonalność wykładów wielu snów. Można to
sobie wytłumaczyć w ten sposób, że ten sam symbolizm,
który jest podstawą wszystkich tych złudzeń, sprzyjał utrzy­
maniu się i utworzeniu takich prawideł, które miały sens
oczywisty. Weźmy np. pojęcia Muzułmanów, że dobrym
znakiem jest sen o czemś białem, albo zielonem, o wodzie,
a ałym kolor czarny, czerwony i ogień; palma oznacza Araba,

') Oldfield w Tr. Eth. Soc. III, 241.


2> Steller Kamtschatka 279-
) Callaway Rei. of Amazulu 236, 241; K. Taylor N. Z. 334.
113

paw króla, a ten, komu się śni, że je gwiazdy, będzie żył do­
statnio przy stole możnego człowieka. Weźmy prawa kla­
syczne, jak np. „Oneirocritica” Artemidora i zejdźmy po­
przez traktaty średniowieczne do sennika, który sobie służąca
kupuje u kramarza na jarmarku, a przekonamy się, że dawne
zasady mają tę samą wartość i dziś jeszcze. Połowa tłuma­
czeń zachowała pierwotne znaczenie mistyczne, po części za-
stosowując właściwe, po części odwrotne znaczenie. Brzydki
zapach oznacza przeciwności; mycie rąk—uwolnienie od tro­
ski; obejmować ukochaną—wielkie szczęście; mieć ucięte no­
gi—podróż; płakać we śnie — radość; wypadnięcie zęba—
stratę przyjaciela; komu się śni. że mu wyjmują żebro z bo­
ku, ten straci wkrótce żonę. Ścigać pszczoły oznacza zysk;
żenić się—śmierć krewnego; dużo ptactwa—zazdrość i kłótnię.
Kto ucieka przed wężem—niech się strzeże złej kobiety. Sen
0 śmierci przepowiada szczęście i długie życie; dobrze ’est
pływać i brodzić po wodzie, byle tylko utrzymywać głowę
nad powierzchnią fali. Przechodzić przez most oznacza opusz­
czenie dobrej posady dla lepszej, a widzieć smoka zwiastuje
spotkanie z lordem znakomitym, albo z panem swoim. J)
Haruspikacja, czyli wróżenie z wnętrzności zwierząt,
w rasach"' niższych spotyka się głównie u Malajczyków,
Polinezyjczyków *2) i różnych plemion azjatyckich. 3) Znajdują
się też wzmianki, iż znaną była Inkom peruwjańskim. 4) Sło­
wa kapitana Portona, wyjęte z jego opisu Afryki środkowej,
objaśnią może dobrze ich symboliczną myśl przewodnią.
Opowiada on o czarowniku, zwanym mganga, który zabił
1 rozpłatał kurę, aby wróżyć z jej wnętrzności. Jeżeli na
skrzydłach jest coś czarnego, albo nieprawidłowego, to zna­
czy, że dzieci i krewni się sprzeniewierzą. Z kości grzbieto­
wej można osądzić, czy zawiniła matka, czy babka; ogon
oskarża żonę itp. 5) W Rzymie starożytnym, gdzie sztuka
ta zajmowała wybitne stanowisko w sprawach publicznych,
używano tego samego rodzaju wróżenia. Mamy tegc przy­
kład w przepowiedniach dla Augusta; wątroba ofiary tyła

•) Artemidorus Oneirocritica; Cocliayne Leechdoms etc. of


Early England III; Seafield Literaturę etc. of Drcams: Brand
III; Hállivell Pop. Rhymes 217 itd.
2) St. John Far East I, 74, 115; Ellis Polyn. Fes. IY:
150; Polack New-Zealanders T, 255.
3) Georgi Reise im Russ. Reich I, 281; Hooker Himalayan
Jmirnals I, 135; As. Res. III, 27; Latham Deser. Eth. I, 61.
4) Cieza de Leon 289; Bivero i Tschudi Peru 183.
®) Burton Central Africa II, 32; Waitz II, 417, 518.
Cywilizacja pierwotna, 1.1. 8
pokręcona i na podstawie tego wróżbita przepowiedział mu
dwojakie cesarstwo. ') Od tego czasu haruspikacja wygasła
doszczętniej nawet, niż inne sposoby wróżenia. Bardzo cha­
rakterystyczny jej przeżytek znajdujemy wszakże jeszcze
w Brandeburgji. Gdy śledziona u świni zabitej jest pokręco­
na, to nastąpi ważne zdarzenie, śmierć w rodzinie w ciągu
roku 2) Otok iiaruspikacji można postawić sztukę wróżenia
z kości. Indjanie Ameryki północnej rzucają w ogień pewną
płaską kostkę jeżozwierza i z barwy jej wróżą o powodzeniu
polowania na to zwierzątko. 3) Najgłówniejszą gałęzią tej
tej umiejętności Jest wróżenie z łopatki, zwane technicznie

\ skapu i mancją, czyli omoplatoskopją. Jest ona spokrewniona


ze spotykanem dawniej u Chińczyków wwożeniem z trzaska­
nia skorupy żółwia w ogniu i jest najbardziej w użyciu u Ta­
tarów. Prosty jej symbolizm okazuje się najlepiej w staran­
nie opracowanym i opatrzonym w rysunki opisie Pallasa.
Łopatka wystawioną zostaje na działanie ognia, dopóki nie
popęka w rozmaitych kierunkach; pęknięcie wzdłuż kości na­
zywa się „drogą życia”, a poprzeczne rysy oznaczają różne­
go rodzaju szczęście i nieszczęście. Jeżeli wróżba stosuje się
tylko do pojedynczego wypadku, to kresy podłużne oznacza­
ją pomyślny przebieg, a poprzeczne przeszkody. Plamy białe
zwiastują dużo śniegu, czarne zimę łagodną itp. 4) Chcąc od­
naleźć tę dziwną umiejętność w Europie, trudno o przykłady
lepsze nad te, jakie się spotykają w Anglji. Specjalna nazwa
brzmi „reading the speal-bone” (speal=espaule=ramię). W Ir-
landji, według Camdena, patrzą przez owczą łopatkę, aby zo­
baczyć punkt ciemny, oznaczający śmierć. Drayton czyni
o sztuce tej następującą wzmiankę w swoim Poliolbjonie:
„By th’ shoulder of a ram from off the right side par d,
Which usually tliey i boile, the spade-bone being bar’d,
Wliich when the wizard takes, and gazing therupon
Things long to corne foreshowes, as thiugs done long agone”. s)

’) Plín. XI, 73. Ob. Cic. de Divination? II, 12.


2) Wuttke Volksaberglaube 32.
Le Jeune Nouvelle France I, 90.
ł) J. H. Plath Rel. d. allen Chinesen część I, 89; Klemm
Cultur-Gesch. III, 109, 199; IV, 221; Rubruquis, Pinkerton VIT,
65; Grimm M. D. 1064; R. F. Burton Sindh 189; M. A. Walker
Macedonia 169.
8) Brand III, 339; Forbes Leslie II, 491.
„Z łopatki to baraniej, z prawego boku wziętej, którą zwykle
gotują, kość ogołoconą gdy weźmie w dłoń czarownik i spojrzy na
nią bystro, to wie, co będzie w przyszłości i wie, co już minęło”.
1Í5

Qi nomaiiicia, czyli wróżenie z dłoni, zbliżona jest do tej


umiejętności, aie ma! też związek z astrologją. KLwitnęła ona
we Włoszech i Grecji, tak jak kwitnie do dziśdnia w Indjach,
gdzie się używa utartego frazesu: „Mam to na dłoni napi­
sane”, aby wyrazić nieuniknioność przeznaczenia. Chiromancja
rozróżnia na dłoni linję szczęścia i życia, znajduje dowody
melancholji w brózdach na wzgórku Saturnůwym, przepo­
wiada smutek i śmierć z plam czarnych na paznogciach,
a w końcu, wyczerpawszy cały ten symbolizm dziecinny, do­
pełnia braki swe szczegółami, których niedorzeczność nie
osłonięta jest nawet przenośnem znaczeniem. Umiejętność ta
ma zwolenników nowożytnych nie tylko w Cyganach wróż­
bitach, ale i pośród tak zwanego „dobrego towarzystwa”. ').
Można bez trudu dostrzec, że skojarzenie pojęć jest do
pewnego stopnia widocznem w czarnoksięstwie. Tak więc,
gdy czarownik z Nowej Zelandji wróży z położenia kijów,
które rzucił (kierowany ręką duchów), to oczywiście mówi,
że znak jest dobry, gdy kij, który przedstawia jego plemię,
upadnie na kij, wyobrażający przeciwnika i odwrotnie. Wróż­
bici zuluańscy postępują podobnie z pałeczkami magicznemi,
które powstają, aby powiedzieć tak, a upadają, aby zaprze­
czyć, wskakują na głowę, żołądek lub inną cierpiącą część
ciała chorego, aby wskazać, gdzie złe przebywa i przewra-
ją się w stronę domu tego, kto może wyleczyć chorobę. Sta­
rożytni używali przed laty dość podobnego sposobu wróże­
nia, a odpowiedzi zależały od tego, czy kijki (kierowane przez
demony) upadały w tył, czy w przód, w lewo czy w prawo. '*)
Gdy jednak zwyczaj taki rozwinie się i stanie się więcej zło­
żonym, to system bywa uzupełniany dowolnemi szczegółami.
Okazuje się to jasno w jednej z umiejętności, wymienionych na
końcu poprzedniego rozdziału, z powodu pokrewieństwa ich
z grą hazardowną. W Jsartomancji, sztuce wróżenia z kart,
jest rodzaj sensu bezsensownego (nonsensical sense), więc np.
dwie królowe oznaczają przyjaźń, cztery gadatliwość; walet
czerwienny przepowiada, że dzielny młodzieniec przysłuży się
rodzinie, o ile mu nie przeszkodzi karta, która upadnie do
góry nogami. Ale ma się rozumieć talja kart nadaje się do
szczupłej liczby takich tłumaczeń, przeto mele z nich zależy* 2

') Maury Magie etc. 74; Braud III, 348 itd. Ob. ryc. Corne­
lius Agrippa De Occult. Philosoph. II, 27.
2) R. Taylor New-Zealand 205; Sliortland 139; Callaway
Religion of Amazulu 330 itd.; Tbeophylact. iu Braud III, 332;
Por. Herodot IV, 67 (Scythia)-, Burton Central Africa II, 350.
116

od kapry.su wyobraźni, jak np. że siódemka dzwonkowa zna­


czy wygraną na loterji, a dziesiątka podróż niespodziewaną. .')
Wielka ilość przedmiotów, służących do wróżenia, ilu­
struje inną zasadę. Karenowie w Azji południowo-wschodniej
wieszają w czasie uroczystości pogrzebowych pałkę, albo
obrączkę metalową na sznurku ponad dużem naczyniem.
Krewni nieboszczyka zbliżają się kolejno i uderzają bambu­
sem w róg naczynia; g'dy uderzy ten, którego zmarły naj­
więcej kochał, to duch tego ostatniego odpowie, pociągając
za nić tak, że się urwie, a przedmiot zawieszony wpadnie do
naczynia, lub przynajmniej uderzy o brzeg jego. *2) W Azji
środkowej, w północno-wschodnim kącie Indji, u plemion Bo­
do i Dhimal, zaklinacz z powołania musi poznać, który z boż­
ków wstąpił w ciało chorego, aby go cierpieniem ukarać za
jakieś przewinienie. Aby tego dokonać, zak'inacz kładzie na
ziemi ï3 liści, wyobrażających bożków, przywiązuje sobie na
nici ciężarek do wielkiego palca i czeka, dopóki bożek nie wy­
słucha wzywania i nie objawi się, pociągając ciężarek w stro­
nę odpowiedniego liścia. 3) Te sztuki mistyczne (nie zatrzy­
muję się nad pytaniem, jak powstały i weszły w użycie
u tych plemion) są pierwotną formą daktyljomacji klasycznej,
której ciekawy opis znajdujemy w usiłowaniach spiskowców
Pyirycjusza i Hilarjusza, aby za jej pomocą dowiedzieć się,
kto ma zastąpić cesarza Valensa. Stół okrągły miał brzegi
zapisane literami, ponad nim trzymano pierścień na nitce,
odprawiano modły i ceremonje mistyczne i otrzymywano od­
powiedź wyroczni z wahań i zatrzymywania się pierścienia
nad niektóremi literami 4) W Europie, jako słabe przypomnie­
nie daktyljomacji, zachował się zwyczaj dowiedzenia się, któ­
ra g"odzlna, za* pomocą pierścienia, spuszczonego na nitce do
wnętrza kubka. Przez bezwiedne poruszenia ręki pierścień
zaczyna drgać i uderza w ścianę naczynia. Ksiądz Schott
ostrzega bardzc oględnie w swojej „Physica Curiosa” (1662),
żeby nie przypisywano zawsze zjawiska tego działamu du­
chów. Daktyljomancja przetrwała do dziśdnia w zabawach
dziecięcych i, chociaż nie jesteśmy „zaklinaczami”, możepiy
się czegoś nauczyć z małych przyrządów, które uwydatniają
skutki poruszeń bezwiednych. Trzymający czyni lekkie poru-

‘j Mignę Die. des Sciences Occultes.


2) Mason Karens w Journ. As. Soc. Bengal 1865, część II,
200; Bastian OestL Asien I, 146.
3) Hodgson Abor. of India 170. Ob. Macpherson 106
(Khonds).
4) Anitnian Marcellin XXIX, 1.
117

szenia, które wkońcu wywołują znaczniejsze drgania; w ten


sam sposób wprawia się w ruch dzwon kościelny za pomocą
lekkich, w równych odstępach czasu czynionych uderzeń Aby
się o tern przekonać, wystarczy, aby trzymający zamknął oczy:
próba się nie uda, bo zabraknie siły kierującej. Działanie
sławnej różdżki czarodziejskiej, z jej dziwną wrażliwością na
wodę, kruszce, skarby i złodziei, polega wczęści na oszukań-
stwie zawodowych „Dousterwivelów”, a wczęści na bez­
wiednych poruszeniach ludzi uczciwych. Znaną jest ona w An-
glji do dziśdnia, a w Niemczech niektórzy są w stanie ukryć
ją w sukience dziecka, niesionego do chrztu, aby działała
skuteczniej. ') Na zakończenie tych sposobów wróżenia do­
damy, że przypadek, albo zręczność czarownika wywoływała
odpowiedzi jednej z najczęściej używanych wyroczni w cza­
sach klasycznych i średniowiecznych. Zwała się koscinoman-
cją, czyli, według opisu Hudibrasa „wyrocznią z sitá T nożyc,
która się obraca tak pewnie, jak półkule”. Zawieszano sito
na nici, albo na końcach nożyc, zatkniętych za ramę sita,
które przy wymienieniu imienia złodzieja, lub w innych ra­
zach, spadało, przekręcało się, albo drżało. Odmiana zwyczaju
tego, wróżba chrześcjańska za pomocą biblji i klucza, jest
dotychczas w użyciu. *2)
Hrabia de Maistie utrzymuje, ze zwykłą sobie właści­
wością brania argumentów z odwrotnego końca, że astrologja
opierała się początkowo na prawdach pierwszorzędnych, któ­
re uważaliśmy mylnie za bezużyteczne i szkodliwe i których
nie możemy poznać w ich formach najnowszych. 3) Bliższe
zbadanie przedmiotu usprawiedliwia raczej pogląd wręcz prze­
ciwny, mianowicie, że astrologja polega na błędzie pierwszego
rzędu: brano podobieństwo duchowe, przenośne, za podobień­
stwo rzeczywiste. Astrologja zajmuje słusznie pierwsze miejsce
w rzędzie nauk tajemnych, ze względu na olbrzymi wpływ,
oszukujący ludzkość i na stosunkowo nowożytne stanowisko
pierwszorzędne, które zajmowała, jako gałąź filozofji. Nie na­
leży ona zapewne do najniższego poziomu cywilizacji, chociaż
jedna z jej zasad podstawowych, wiara w duchową albo ży­
jącą inteligiencję ciał niebieskich, wyrosła w głębinach dzh

*) Chevi'eul De la Baguette Divinatoire, du Pendule dit


Explorateur I et des Tables totirnantes Paris 1854; Brand III,
332; Grimm D. M. 926; H. B. Woodward w Geological Mag. z r.
1872; Wuttke 94.
2) Cornelius Agrippa De Speciebus Mogiae XXI; Brand III,
351; Grimm D. M. 1662.
3) De Maistre Soirées de St. Petersoourg II, 212.
118

kości. Następujący, zaczerpnięty od Maorów, przykład rozu­


mowania astrologicznego jest argumentem nie słabszym od
spotykanych u Paracelsa, albo Agryppy, tylko, że tu mamy
do czynienia z wyobrażeniem domorosłem. Jeżeli oblężenie
Nowo-zeladzkiego „pa” przypadnie w czasie, gdy Wenus jest
wpobliżu księżyca, to krajowcy wyobrażają sobie naturalnie,
że ciała te są twierdzą i nieprzyjacielem. Jeśli planeta stoi
powyżej, to nieprzyjaciel zwycięży; w przeciwnym razie kra­
jowcy będą w stanie się obronić. ') Chociaż najwcześniejsza
historja astrologji spowita jest w ciemności, lecz niepospolity
jej rozwój i usystematyzowanie są niezawodnie dziełem naro-
rodów cywilizowanych świata starożytnego i średniowieczne­
go. Rozumie się, że wielka część zasad astrologicznych stra­
ciła znaczenie zrozumiałe, którego te zasady może nigdy nie
miały; ale pochodzenie innych przepisów jest dotychczas wi-
docznem. Polegają one najczęściej na prostym symbolizmie.
Do takich zaliczyć można skojarzenie słońca ze złotem, heljo-
ropem i piwonją, z kogutem, zwiastującym dzień, lwem, by­
kiem i 'Mierni śmiałemi zwierzętami, a księżyca ze srebrem,
zmiennym kameleonem i drzewem palmowem, które Co mie­
siąc wypuszcza nową latorośl. Symbolizm bezpośredni okazuje
się także w zasadzie obliczeń, tyczących się urodzenia, „wscho­
dzącej^ gwiazdy” w horoskopie, który ma na uwadze tę część
ciał niebieskich, które wschodzą w chwili, gdy dziecko na
świat przychodzi i są odtąd w związku z dzieckiem, przepo­
wiadając mu przyszłość. 2) Według starego podania, gdy raz
dwóch braci zachorowało jednocześnie, Hippokrates, lekarz,
wywnioskował, że musieli oni być bliźniętami, a Posej donios,
astrolog, że urodzili się pod tą samą konstelacją. Możemy
dodać, że, ze stanowiska dzikiego człowieka, oba te poglądy
są rozsądne. Nader pouczająca zasada astrologiczna, że wzrost
i zanik, przyrody są w stosunku sympatycznym do przyby-
wania i ubywar:a księżyca, utrzymała się do dziśdnia w filo-
zofji ludowej.. Oto k'lka przykładów klasycznych. Trzeba
podkładać jaja pod kurę na nowiu, ale drzewa przesadzać przy
ucywającym księżycu i to po południu. Zasada litewska odłącza­
nia chłopców na nowiu, a dziewcząt w czasie ostatniej kwadry,
bez wątpienia, aby uczynić chłopców silnemi, a dziewczęta
wysmukłemi i delikatnemi, stoi w równym rzędzie z przesą­
dem wyspiarzy z Orkney, że trzeba się żenić na nowiu, a na­
wet według niektórych w czas-e przypływu. Następne wiersze*)

*) Short! and Trnds. etc of New Zealand 138.


z) Ob. Cicero De Div. I; Lucian De Astrolog; Cornelius
Agrippa De Occulta Philosophier, Šibly Occult Sciences; Brand III.
’ 119

z dzieła Tussera „Five Hundred Points of Husbandry” tłu­


maczą ładnie oba przeciwne wpływy księżyca w pojedynczym
wypadku:
„Sowę peason and beans in the wane cf tlie noone
Wh o soweth tliem sooner, be scwetb too soone.
That they, witb tbe planet, may rest and rise,
And flonrisli with bearing, most plentiful wise. ')
W Angiji zakorzenione jest przekonanie, że pogoda
zmienia się jednocześnie z odmianami księżyca. Jednakże me­
teorologowie, chociaż poszukują starannie prawa, rządzącego
zjawiskami, odrzucają stanowczo tę możliwości która prawdo­
podobnie jest rzeczywiście tylko zasadą, właściwą astrologji
ludowej. Zupełnie tak, jak zestawiono wzrost i więdnięcie
rośliny z przybywaniem i ubywaniem księżyca, tak samo
skojarzono zmianę pogody ze zmianami księżyca. Dla logiki
astrologów było przytem obojętnem, czy zmiana księżyca
w pełni i na nowiu była rzeczywistą, czy pozorną, w kwa­
drach przejściowych,, Ciekawym przykładem przeżytku inte­
lektualnego jest fakt, że Indzie, dla których dostępne są
pewne dane meteorologiczne, zadawalają się jednak fanta-
stycznemi regułami księżycowemi
W takich wypadkach astrolog ma w samej rzeczy po­
dobieństwo, chociaż pozorne tylko, na którem może oprzeć
swoje teorje. Ale znaczna część jego pseado-uczoności polega
na słabszych i dowolniejszych podobieństwach imion, nie
przedmiotów. Materjałami, któremi się astrolog posługuje
i które zestawia z ważnemi wypadkami w świecie, są nazwy
gwiazd, konstelacji znaków, oznaczających strefy, dni i lata,
bez wzdlędu na to, że dowolnie wymyślonemi zostały. Astro­
nomowie podzielili bieg słońca na fantastyczne znak. zodja-
ku; wystarczyło to aby powstały p'-awa astrologiczne, że te
znaki niebieskie mają wpływ na prawdziwe barany, byki,
raki, lwy, dziewice itd. Dziecię, urodzone pod znakiem
lwa, będzie odważne; pod znakiem raków, nie pójdzie
naprzód w życiu; pod znakiem wodnika, utonie prawdo­
podobnie itd. W roku i524 Europa modliła się i ko­
nała prawie z trwogi w oczekiwaniu drugiego potopu, prze-

') Plin. XVI, 75; XVIII, 75; Grimm D. M. 676; Brand II. 169,
m, 144.
„Siej groch i bób w czasie ostatniej kwadry; kto posieje wcze­
śniej, posieje zawcześnie, aby z planetą niknęły i rosły, kwitły i miały
owoce obfite”.
r-'

J 20

powiedzianego na luty. Kiedy się zbliżał ów miesiąc kry­


tyczny, mieszkańcy brzegów wód większych skupiali się na
wzgórzach; niektórzy mieli czółna ratunkowe, a prezydent
Aurial w Tuluzie wybudował sobie arkę Noego. Wielki
astrolog Stoefłer (podobno twórca przepowiedni o pogodzie
w kalendarzach naszych), który przepowiadał ten kataklizm,
ma to na swoje usprawiedliwienie, że w czasie, oznaczonym
przez niego, trzy planety wstąpiły razem w wodny znak ryb.
Ponieważ astronomowie nadali planetom imiona bogów, rzecz
jasna tedy, że planety nabierały charakteru swych boskich
imiemrków. W ten sposób Merkury miał wpływ na podróże,
handel i złodziejstwo, Wenus na miłość i wesołość, Mars na
wojnę, Jowisz na władzę i „jowjalność”. Astrologja, jako
nauka, cieszy się dotychczas na wschodzie zupełnero uzna­
niem. Podróżnik w Persji zostaje przeniesiony odrazu do
Europy średniowiecznej, gdy widzi szacha, czekającego dniami
całeoi pod můrami stolicy, dopóki gwiazdozbiory nie pozwolą
mu wejść do miasta i gdy ujrzy, iż w dzień, w7 którym
według gwiazd trzeba sobie krew puścić, płynie ona literal­
nie strumieniami na ulicy przed izbą cyrulika. Profesor Wuttke
utrzymuje, że w Niemczech są całe powiaty, gdzie horoskop
dz ecka "est przechowywać7 w szufladzie obok metryki chrztu.
W Anglji nie dosięgamy zapewne tego stopnia konserwa­
tyzmu, ale o milę ode mnie mieszka astrolog i widziałem nie­
dawno artykuł o urodzeniu pod rozmaitemi znakami, przed­
stawiony w dobre, wierze stowarzyszeniu „the British Asso­
ciation“. Stosy kalendarzy „Zadkiel’s Almanack“ w wysta­
wach księgarzy prowincjonalnych koło Bożego Narodzenia
są dowodem, jak wiele pozostało jeszcze do zrobienia na polu
oświaty ludowej. Ustęp z książki, wydanej w Londynie w ro­
ku 1861 pod tyt. „The Hand-Book of Astrology, by Zadkiel
Tao-öze“, jest wybornym przykładem przeżytków i znacze­
nia rozumowań astrologicznych. Na str. 72 tomu pierwszego
astrolog czyni uwagę: „Mapa nieba na str. 45 została nary­
sowana z powodu uwięzienia młodej damy, oskarżonej o za­
bójstwo braciszka1. Autor, przeczytawszy w gazecie z dnia 23
lipca 1860 roku o godzinie dziewiątej minut 24, że areszto­
wano pannę K. K. w sprawie morderstwa jej brata, za­
pragnął upewnić się, czy oskarżona była winną, czy nie i na­
rysował odpowiednią mapę. Księżyc znajdował się w 12-ym
domu, co naturalnie oznaczało uwięzioną. Księżyc był w zna­
ku ruchomym, a że przebiega i4° 17' w ciągu 24 godzin, za­
tem porusza się szybko. Wszystko to razem wskazme, że
uwięziona zostanie wkrótce uwolnioną. Dalej znajdujemy znak
ruchomy w -ogach dwunastego oddziału, Ç, i kierownika
jego znaku ruchomego, co przemawia również za rychłem
121

uwolnieniem. Osądzono według tego i oświadczono .kilku przy­


jaciołom, że oskarżona zostanie zaraz uwolnioną, co też na­
stąpiło. Śledziliśmy dalej, czy oskarżona zawiniła, czy nie.
Ponieważ księżyc wstąpił w bardzo pomyślny znak wagi
i przeszedł był właśnie przez aspekt # słońca i %, będące oba
na M. C., upewniliśmy się tedy, że była ona dziewczyną ho­
norową, uczuciową i miłosierną, a więc żadną miarą nie mo­
gła popełnić takiej zbrodni. Oświadczamy zatem, iż jest ona
Zupełnie niewinną, a że księżyc okazywał się tak pomyślnie
z dziesiątego domu, oświadczamy, że sława obwinionej zo­
stanie wkrótce oczyszczoną”. Gdyby astrolog poczekał kilka
miesięcy i przeczytał zeznania nieszczęsnej Konstancji Kent,
nadałby może inne znaczenie znakom ruchomym, szali spra­
wiedliwości oraz aspektom słonecznym i wesołym. Nie przed­
stawiałoby to żadnej trudności, gdyż wyobraźnia nadaje się
do różnorodnych tłumaczeń bez końca. Podobne wykłady
i fantazje były od początku do ostatka podstawą wielkiej
nauki o gwiazdach.
Przypatrzywszy się wszystkiem szczegółom, zebranym
tu, jako przykłady magji symbolicznej, możemy śmiało za­
pytać, czy w całej tej olbrzymiej mieszaninie niema ani
prawdy, ani jakiejkolwiek wartości? Jak się zdaje, niema tu
nic rzeczywiście i świat był przez lata całe niewolnikiem śle­
pej wiary w zasady, zgoła nieodpowładające przypuszczal­
nym wynikom, które szły właśnie przeciwną drogą. Plinjusz
poczytywał magję za naukę, godną szczególnej uwagi „dla tej
przyczyny, że będąc najmylniejszą z nauk, utrzymuje się na
świecie przez tyle wieków“ (eo ipso quod fraudulentissima ar-
tium plurimum in toto terrarum orbe plurimisque seculis
valuit). Nietrudno chyba znaleźć stosowną odpowiedź na py­
tanie, jak mógł się utrzymać system, który nie tylko, że nie
zgadza się z faktami, ale wrprost im zaprzecza. Przedewszyst-
kiem należy pamiętać, że nauki tajemne nie istniały o włas­
nych siłach. Chociaż są one puste, mają jednak łączność
z rzeczami bynajmniej nie bezrozumnemi. Co pomijamy, jako
wyrocznie święte, to bywa często bystrym poglądem doświad­
czonego człowieka na przeszłość i przyszłość. Wróżenie jest
maską dla czarownika, pod którą kryje badania rzeczywiste.
Sądy boże dają mu wyborną sposobność odkrycia winowaj­
cy, którego drżące ręce i dwuznaczne odpowiedzi zdradzają
zarówno prawdę, jak bezwzględną wiarę w moc czarownika.
Proroctwa spełniają się także, o ile ofiara wierzj^ czarnoksięż­
nikowi, że coś złego na nią czyha i myśl ta ugodzi ją, jak
oręż prawdziwy. Człowiek, mający władzę, a przytem intry­
gant bez sumienia, może połączyć czamoksięstwo i zręczność
polityczną, aby lewa ręka dopomagała prawicy. Lekarz może
122

dopomóc spełnieniu się przepowiedni swoich za pomocą le­


karstw i trucizny. Kuglarze czynili wszystko, co mogli, aby
ich figle zachowywały znamię czegoś nadprzyrodzonego.
Czarnoksiężnicy z powołania, żyjący ze swej umiejętności
i utrzymujący ją przy życiu, istnieli już w początkach cywi­
lizacji. Ktoś powiedział, że gdyby otworzono katedrę do nau
czania, że dwa boki trójkąta równe są trzeciemu, to zasada
ta znalazłaby licznych wyznawców zpośród nas nawet.
W każdym razie czarnoksięstwo nie samem tylko przecze­
niem oczywistości stało, skoro miało w odwodzie osobny
stan interesowany, aby je utrzymywać w sile i poważaniu.
A teraz zwróćmy się do zasad, na jakich czarnoksię­
stwo się opiera. Nie wyrosło ono z oszukaństwa i było praw­
dopodobnie rzadko wykonywane jako proste kłamstwo. Cza­
rownicy uczyli się zwykle zawodu swego, uświęconego przez
wieki, z najzupełniej dobrą wiarą, którą utrzymywali mniej
lub więcej od początku do końca. Będąc zarazem oszukane-
mi i oszukującemi, łączyli oni siłę wierzącego z przebiegłością
obłudnika. Gdyby nauki tajemne służyły tylko do oszukiwa­
nia, to każdy bezsens odpowiadałby celowi; tymczasem ma­
my przed sobą systematycznie opracowaną pseudo-umiejęt-
ność. Jest to istotnie szczery, chociaż błędny system filozo­
ficzny, urobiony przez myśl ludzką w sposób po większej
części dla nas zrozumiały, a tern samem miał on prawo
bytu na świecie. Pomimo że fakty świadczyły przeciw tej
nauce, zdołały jednak dopieio późno i stopniowo obalić sku­
tecznie jej posady. Ogólny rzut oka na sposób działania tego
systemu da się streścić w ten sposób mniej więcej. Znaczną
część wypadków skutecznych zaliczyć można do środków na-
turalnych, podanych za magiczne. Pewna ilość praktyk udaje
się tylko przypadkiem. Wogóle jednak zdarza się dużo nie­
powodzeń i prób nieudanych, ale czarnoksiężnik z powołania
stara się zatrzeć niekorzystne wrażenie świetnemi wybiegami
retoryki i nieustraszoną śmiałością. Ucieka się on do zdań
dwuznacznych, które mu dają trzy lub cztery sposoby wyjścia.
Umie wybornie postawić trudne warunki, których mewyko-
naniem tłumaczy potem niepowodzenie. Kto chce robić złoto,
znajdzie przepis u alchemika w Azji środkowej; ale jeżeli
chce go użyć, nie powinien myśleć trzy dni o małpach. Lud
angielski utrzymuje podobnież, że jeżeli komu wypadnie rzę­
sa i położy ją sobie na pierwszym pałcu, to spełnią się
wszystkie życzenia jego, byleby w stanowczej chwili nie po­
myślał o lisich ogonach. Czarownik wynajdzie zawsze powód,
dlaczego stało się inaczej, niż przepowiedział. Jeże] ■ się uro­
dzi córka, zamiast obiecanego syna, to nieprzyjazny czarow­
nik obrócił chłopca w dziewczynę. Jeśli jest burza, zamiast
równice i chochliki i niszczący ich złe wpływy. Istoty te
należą widocznie do wieku kamiennego, bo nowy metal jest
dla nich wstrętnym i zabójczym. Co do żelaza, czarownice
zaliczone zastały do tej samej kategorji, co chochliki i mary.
Sprzęty żelazne trzymają je w oddaleniu, a szczególnie pod­
kowy są skuteczne i dlatego to można je widzieć dotąd na
drzwiach stajennych w Anglji '). Dalej, najwięcej znanym
w Angljifcądem bożym na czarownice jest próba pławienia
czyli próba wodna. Wrzucano oskarżoną ze związanemi rękami
i nogami do głębokiej wody. Jeżeli kobieta była niewinna,
to powinna była tonąć, w przeciwnym razie była winną i, jak
mówi Hudibras, wieszano ją za to, że nie utonęła. Król Jakób,
który prawdopodobnie rozumiał znaczenie pierwotne tego
zwyczaju, pisze w swojej „Demonologji”: „Zdaje się, że Bóg
napiętnował znakiem nadprzyrodzonym ohydną bezbożność
czarownic, których woda pochłonąć nie chce za to, że otrzą­
snęły z siebie wodę święconą chrztu itd.’’ Ta sama próba
wodna była dobrze znana we wczesnej historji Niemiec, a zna­
czenie jej było takie, że woda odrzuca winnego ze świado­
mością (si aqua ilium velut innoxium receperit—innoxii sub-
merguntur aqua, culpabiles supernatant). Już w IX stuleciu
prawo potępiło ten zwyczaj, jako zabytek przesądów. Nako-
niec ta sama próba wody uznawana jest w kodeksie Hindów,
w księgach Mann, za zwykły sposób postępowania sądowego;
jeżeli woda nie utrzymuje winnego na swej powierzchni, to
przysięga jego jest prawdziwa. Że zaś prawodawstwo indyj­
skie powstało ze skupienia bardzo starych materjałów, więc
możemy wnosić, iż jednostajność wierzenia tego u szczepów
aryjskich! Europy i Azji pochodzi ze wspólnej odległej staro­
żytności ~).
Miejmy nadzieję, że jeśli wiara w czary i prześladowanie,
towarzyszące jej z konieczności, uwydatnią się i odżyją w świecie
ucywilizowanym, to ukażą się w łagodniejszej formie, niż po­
przednio i zostaną stłumione przez większą tolerancję i ludz­
kość. Kto sobie wyobraża, że ponieważ wiara ta zamarła,
więc zginęła na zawsze,- ten się zajmował historją bardzo

') Lane Thousand and One Nights I, 30; Grimm D. M.


435, 465, 1056; Bastian Mensch II, 265, 287; III, 204; D- Wilson
Prehistorie Armais of Scotland II, 126; Wuttke Volksaberglaube
15, 20, 122, 220.
a) Brand Pop. Ant. III, 1—43; Wuttke Volksaberglaube 50;
Grimm Deutsche Rechtsalterthümer 923; Pictet Origines Indû‘
Europ. II, 459; Manu VIII, 114—5; ob. Plin. VIT, 2.
128

mało i powinien się nauczyć, że „odżytek” (revivaï) w kul­

i
turze jest czemś więcej, niż pustém i pedantycznem słówkiem.
Nasze czasy powołały przecie do życia pewne wierzenia
i obrzędy, których źródło wypływa z najniższych warstw
najpierwotniejszej filozof]i, gdzie się naprzód pojawiło czarno-
księstwo. Wierzenia te tworzą tak zwany pospolicie spi­
rytyzm.
Czarnoksięstwo i spirytyzm istniały, tysiące lat temu,
i były zawsze w ścisłym związku z sobą. Dowodem tego są
wiersze Jana Bale z XVI wieku w „Interlude concerning
Nature”, w których zestawiona jest sztuka oczarowania roślin
i drobiu z ruchami nadprzyrodzonemu stołków i naczyń:

„Mogę wysuszyć ich studnie,


Wygubić drzewa i zioła,
Drób wszystek mogę wyniszczyć,
Jeśli kto gniew mój wywoła.
Gdy każę, krzesło tańcuje,
Wznosi się z gliny naczynie,
Nic ich nie wstrzyma; tak działa
Mej rękawiczki skinienie.”

Ten sam czynnik duchowy sprawił, iż niegdyś upadło


zarówno czarnoksięstwo jak spirytyzm, to też przypuszczano
na początku bieżącego stulecia, że obie te umiejętności za­
mierają, albo już zamarły. Tymczasem Ameryka i Anglja
liczy obecnie setki spirytystów, wśród których znajdują się
często ludzie wybitnych zdolności. Wiem dobtze, iż „obja­
wianie się duchów” (the spirit manifestations) jest rzeczą, za­
sługującą na bliższą uwagę i zbadanie, o ile polega na zja­
wiskach rzeczywistych, niedostatecznie ocenionych i wytłu­
maczonych przez naukę, c ile zaś na przesądach, omyłce lub
po prostu na żartach. Badania takie i spostrzeżenia, czynione
w duchu naukowym, rzuciłyby światło na jedno z najcie­
kawszych zagadnień psychologicznych. Chociaż nie jestem
w stanie rozbierać dowodów spirytystycznych, jako takich,
mają one jednak znaczenie z punktu widzenia etnograficznego.
W tym wypadku spirytyzm przedstawia nam się, jako odro­
dzony przeżytek dzikiej filozof]i i folkloru. Nie chodzi tu
jedynie o istnienie niektórych zjawisk ducha i materji; chodzi
o to, że wielka doktryna floz.ofczno-religijna, która była
w stanie rozkwitu na nizkim stopniu kultury, ale zanikała na
wyższym, odżyła tutaj z całą siłą. Świat zaroił się znowu
potężnemi istotami bezcielesnemi, duchowemi, o których
wpływie na myśli i czyny zapewniają nas poufnie, tak jak
w owych czasach i krajach, gdy przyrodoznawstwo nie roz­
129

winęło się jeszcze było do tego stopnia, aby wyłączyć duchy


i wpływy ich z systemu przyrody.
Duchy, ukazujące się ludziom, zdobyły sobie znowu
znaczenie i miejsce, jakie zajmowały u ludów dzikich i średnio­
wiecznych w Europie. Baśnie o strachach, baśnie, w których
duchy zmarłych ukazują się i są w stosunkach z żywemi,
odżyły i bywają przytaczane obok nowych, przykładów jako
„promienie, oświecające ciemną stronę natury”, a nie stra­
ciły na sile dla tych, którzy są skłonni do uwierzenia, aw
na słabości dla niewierzących. Jak niegdyś, żyją ludzie
i obecnie w ciągłej łączności ze zmarłemi. Nekromancja
stała się wyznaniem, a chińscy czciciele przodków doczekali
się, że „barbarzyńcy zachodu” sympatyzują z ich wiarą, uświę­
coną przez wieki i nawracają się, spędziwszy kilka wieków
w odszczepieństwie. Podobnie jak czarownicy, którzy leżą
w zachwyceniu, albo śpią, podczas gdy dusza ich ódbywa
dalekie wędrówki, tak bohaterowie tegoczesnych opowiadań
spirytystycznych pozostają bez czucia, gdy duch ich odwiedza
odległe miejscowości, skąd wracając, przynosi wiadomości
i znów obcuje z żyjącemi. Duchy żywych, zarówno jak nie­
boszczyków, duch Straussa i Karola Vogta, duchy świętych
Augustyna i Hjeronima mogą być przywoływane przez me-
djum i stawać przed gronem amatorów spirytyzmu. Dr. Ba­
stian czyni uwagę, że jeżeli jaki człowiek sławny w Europie
czuje, iż nadeszła nań chwila melancholji, to może się pocie­
szyć myślą, iż duch jego został wysłany do Ameryki, aby
pomagać na „rough fixings” (karczow.iskach) osadników leś­
nych. D-r Macculloch tak pisał i5 lat temu w dziele swojem
„Description of the Western Islands of Scotland” o sławnym
„drugim wzroku” Górnoszkotów: „Zaprawdę spotkał go los
czarodziejstwa: przestał istnieć, gdy przestano weń wierzyć”.
0 jedno pokolenie później d-r M. byłby znalazł wierzenie to
rozszerzone wśród liczniejszego społeczeństwa i wśród sprzy­
jających okoliczności pod względem powodzenia naukowego
1 materjalnego. Ze wszystkich czynników, które wywołały
odrodzenie się spirytyzmu, pierwsze miejsce, zdaniem mojem,
należy się wrażeniom, jakie sprawiły na wyobrażeniach reli­
gijnych Europy i Ameryki nawskroś animistyczne nauki
Emanuela Swedenborga w zeszłem stuleciu. Zapatrywania
tego znakomitego „wizjonisty” na niektóre doktryny spiry­
tystyczne poznać można z następnych ustępów z dzieła „The
True Christian Religion”. Duchem człowieka jest rozum jego,
który, po śmierci ciała, żyje w całkowitej postaci ludzkiej.
Duch ten może przechodzić z miejsca na miejsce, podczas
gdy ciało spoczywa, co się pewnego razu zdarzyło samemu
Swedenborgowi. „Rozmawiałem, powiada, ze wszystkiemi
Cywilizacja pierwotna, 1.1. 9
130

krewnemi i znajomemi, również jak z królami i książętami


i ludźmi nauk:, po ich rozstaniu się ze światem i to miano­
wicie przez lat 27 bez przerwy”. Przewidując, że wielu z tych,
którzy czytać będą jego „Mémorable Relations”, będą je
uważali za igraszkę wyobraźni, zapewnia, iż tak nie jest, bo
widział i słyszał wszystko to-w stanie zupełnego rozbudzenia
i czuwania, bynajmniej nie we śnie 3).
Zastanawiając się nad animizmem, będę miał sposobność
poruszyć znowu doktryny spirytyzmu nowożytnego. Aby
sobie zdać sprawę ze stosunku nowszych wyobrażeń spiryty­
stycznych do dawniejszych, zwróćmy się do etnografji dwóch
najpopularniejszych sposobów porozumiewania się ze światem
duchów: przez pukanie i pisanie i do dwóch najgłówniejszych
sposobów objawiania się duchów: do sztuld podnoszenia się
w powietrzu i do figla biaci Davenportów.
Chochlik, który stuka i hałasuje w nocy po domu, jest
postacią, znaną w całym folklorze europejskim. Niemcy zowią
go „der Poltergeist” 2). Od dawien dawna przypisywano
niewytłumaczone odgłosy działaniu duchów, które po naj­
większe! części uważano za dusze ludzkie. Dajakowie, Sjam-
czycy, Syngalowie, zarówno jak Estończycy przypisują duchom
stukanie i pukanie 3). To ostatnie uważane jest za nieszkod­
liwe, chociaż tajemnicze. W Szwabji i we Frankonji ocze­
kują znaków tych w noce adwentowe, zwane „Anklöpferleins-
Nächte” 4). Pukanie może być użytecznem w pojęciu górnika
walijskiego, który myśli, że „stukający” (knockers) pod ziemią
wskazują bogate żyły srebra czy ołowiu 5). Pukanie bywa też
po prostu niepokojące, jak np. w IX stuleciu duch złośliwy
niepokoił całą parafję, pukając w ściany jakby młotem. Za­
klinany łitanjami i wodą święconą, przyznał się, że jest du­
chem domowym pewnego złego księdza, wychowanym pod
jego płaszczem. W XVII wieku sławmy dobosz z Tedworthu,
uwieczniony w dziele Glanvila „Saducismus Triumphatus”,
pukał w drzwi lub ściany domów i godzinami bębnił „Round-
heads and Cuckołds”, „Tat-too” i inne kawałki wojenne, zu­
pełnie tak samo, jak wszyscy dobosze 6). Ale filozofja ludowa

') Swedenborg The Trzte Christian Religion, Londyn 1855,


156, 157, 281, 851.
2) Grimm Deutsche Myth, 473, 481.
3) St. John Dar East I, 82; Bastian Psychologie III; Oestl.
Asien III, 232, 259, 288; Boeder Ehsten Aberglaube 147.
4) Bastian Mensch II, 74.
5) Brand II, 486.
6) Glanvil Saducismus "Triumphatus część II. Dobosz nie­
widzialny był niejakim Williamem Drury; ob. Pepys Diary I, 227.
131

uważała zwykle takie hałasy tajemnicze za przepowiednię


śmierci, uważając pukanie za znak, albo wezwanie, jak to jest
u ludzi. Rzymianie twierdzili, że gienjusz śmierci zapowiada
w ten sposób przyjście swoje. W przekonaniu ludu tego
czesnego, stukanie albo hałas na podłodze znaczy, że ktoś
umrze, albo że umierający oznajmia przyjaciołom w ten spo­
sób, że umiera. Według przesądu angielskiego, który obej­
muje oba te wierzenia, „trzy głośne i wyraźne uderzenia
w głowy łóżka chorego, lub we drzwi, albo w łóżko krewnego,
zwiastują śmierć”. Mamy przypadkiem dobry przykład, aby
wykazać, ile potrzeba rzeczywistej łączności między wypad­
kiem, a znakiem, iżby ustanowić takie prawa: ludzie nielo­
giczni, którzy byli (i są) w stanie odkryć stosunek jakiś mię­
dzy stukaniem robaka drzewnego „the death-watch beetle”
a śmiercią domownika, mogli równie dobrze nadać prorocze
znaczenie innym odgłosom tajemniczym '). Pc danie z roku
i534 mówi o duchu, który odpowiadał na pytania, stukając
w Orleańskim kościele katolickim i zażądał przeniesienia
zwłok żony przełożonego luterańskiego, które tam spoczywały.
Okazało się, że wszystko to było sztuczką braciszka franci­
szkańskiego 2). Sposób układania alfabetu za pomocą pewnej
liczby uderzeń jest znany zdawna w celach więziennych i do­
prowadza stróżów do rozpaczy; był to zarazem dowód rozsze­
rzenia się wykształcenia w sferach przestępców. Gdy więc
w r. 1847 sławne pukanie duchów zaczęło niepokoić mieszczan
w Arkadji, w stanie Nowo-Jorskim, rouzina Fojtów z Roche­
ster, której nowożytny ruch spirytystyczny zawdzięcza swe
istnienie, potrzebowała tylko rozbudzić dawną, powszechną
wiarę w pukanie duchów. Wiara ta była w upadku i nale­
żała do zabobonów, którym już nie wierzono; ale, z drugiej
strony, wierzenie o łączności z duchami było öddawna już
wytworzone. Alfabet wystukiwany jest dotychczas w użyciu
i wiele przykładów otrzymanych przezeń objawień znaleźć
można w druku. Najdłuższą ze znanych nam ramot jest no­
wela, której tytuł jedynie mogę podać: „Juanita, Nouvelle
par une Chaise. A l’Imprimerie du Gouvernement, Basse
Terre (Guadeloupe), i853”. W owych rewelacjach zapisywa­
nych imiona, daty itd. występują często w osobliwszej po­
staci, ale sposób myślenia, język i ortografja są odbiciem

') Brand III, 225, 233; Grimm 801, ,1089, 1141; Wuttke
38—9, 208; Sliortland Trads. of New Zealand 137 (pukanie
prorocze owadów może być zarówno wyobrażeniem krajowem, jak
cudzoziemskiem)
a) Bastian Mensch II, 393.
132

właściwości duchowych raedjów. Ponieważ znaczna część


dyktandow jest uderzająco fałszywa i bezrozumna, nawet gdy
duch nazywał siebie imieniem jakiego wybitnego ministra,
moralisty albo hlozofa, więc przyjęto za zasadę, że duchy
kłamliwe i żartobliwe są w stanie reprezentowania duchów
wyższego rzędu i dawania odpowiedzi w ich imieniu.
Dwa są rodzaje pisma duchów, stosownie do tego, czy pismo
wykonane jest za pomocą zwykłych przyrządów, czy bez nich.
Pierwszy z tych sposobów jest w Chinach w ogólnem użyciu
i, 'tak jak inne przepowiednie, musi być bardzo starożytny.
Nazywają go „spuszczaniem się ołówka”; najwięcej jest spo­
tykany wśród klasy uczonej. Chińczyk, który chce zaczerpnąć
rady bożka, sprowadza przedewszystkiem medjum z profesji.
Stawiają świece, kadzidło i ofiarę z herbaty, albo fałszywej
monety przed obrazem bóstwa, a na oddzielnym stole niecki
podłużne, pełne piasku suchego. Przyrząd do pisąnia ma
formę litery V, ’est z drzewa, zakończony zębem drewnianym
i ma dwie albo trzy stopy długości. Dwie osoby trzymają
przyrząd za nóżki, oparłszy ząb na piasku. Pewne modły
i zaklęcia skłaniają bożka do okazania woli swojej przez po­
ruszenie końca przyrządu i w ten sposób odpowiedź zostaje
napisana znakami niewyraźnemi i wątpliwego znaczenia, które
trzeba odczytać. Z jakim stopniem myślenia logicznego mamy
tu do czynienia, można wywnioskować z tego, że gdy odci­
nają gałąź z poświęconego drzewa brzoskwiniowego, aby zro­
bić pióro dla duchów, to wyrzynają napis apologietyczny na
pniu '). Pomimo całej różnicy, zachodzącej pomiędzy religją
Anglików a Chińczyków, pismo duchów jest bardzo zbliżone
w obydwóch tych krajach. Pewien rodzaj potrzebnej do tego
deseczki znany był, jak się zdaje, w Europie w XVII wieku * 2).
Przyrząd, który można kupić obecnie w sklepach z zabaw­
kami, jest to deseczka, mająca 7 cali długości, kształt serca
i trzy nóżki, z których dwie zakończone są kółkami, a trzecią
jest ołówek, umieszczony w dziurce, w ostrym końcu serca.
Przyrząd ćen stawia się na arkuszu papieru, dwie,osoby kładą
lekko palce na desce i czekają, dopóki ołówek, poruszany
mimowoli, nie napisze odpowiedzi na pytania. Nie wszyscy
mają dar wywołania duchów piszących; służy on tylko me-
djom potężnym: utrzymują oni niekiedy, że są pod wpływem
jakiejś od nich niezależnej siły.

’) Doolittle Chinese II, 112; Bastian Oestl. Asien III, 252;


Psychologie 159.
2) Toelila Aurifontina Chymica cyt. przez K. Ii. H. Mac­
kenzie’go w Spiritualist z 15 Marca 1870.
133

Historja Kościoła mówi o cudzie, który się stał przy


zamknięciu soboru nicejskiego. Dwaj biskupi, Chryzantus
i Myzonjusz, umarli podczas posiedzenia. Pozostali ojcowie
podpisali akta, zanieśli je na grób nieboszczyków i zostawili
tam, wystosowawszy odezwę, jak do żyjących. Nazajutrz
znaleziono podpisy nieboszczyków, zredagowane w następu­
jący sposób: „My, Chryzantus i Myzonjusz, zgadzamy się ze
wszystkiemi ojcami, zebranemi na pierwszy, ekumeniczny
synod nicejski i, chociaż oddzieleni od ciała, podpisujemy doku­
ment własnoręcznie” '). Baron de Guldenstubbe przypomniał
światu pisanie duchów bez żadnych narzędzi. Autor ten przy­
tacza nowe dowody na poparcie tradycji wszystkich ludów,
że dusze zmarłych utrzymują stosunki ze śmiertelnemi szcząt­
kami swojemi i odwiedzają miejsca, w których mieszkali pod­
czas swego „wcielenia ziemskiego”. Tak więc Franciszek I
ukazuje się zwykle w Fontainebleau, a Ludwik XV i Marja
Antonina w okolicach Trianonu. Co więcej, jeżeli położyć
kawałek białego papieru w miejscu stosownem, tc duch,
ukryty w ciele eterycznem, zgęszcza siłą woli prądy elektry­
czne na papierze i pisze w ten sposób litery. Baron zebrał
mnóstwo fac-similów pisma duchów w dziele pod tytułem
„Pneumatologie Positive”. Juljusz Cezar i August napisali
imiona swe przy posągach swoich w Luwrze. Juwenal czyni
śmieszne wysiłki napisania wiersza; Heloiza w Père-la-C.iaise
obwieszcza światu w nowożytnym języku francuskim, że jest
złączona z Abelardem i cieszy się szczęśliwością, a lekarz
Hippokrates (który się pisze Hippokratěs) odwiedził pana de
Guldenstubbé w mieszkań'u jego w Paryżu i dał mu podpis,
który uleczył silny napad reumatyzmu w kilka minut ').
Cud unoszenia się i fruwania po powietrzu jest znanym
doskonale w literaturze Indji starożytnych. Święty buddyjski
wyższego stopnia ascetycznego dosięga władzy, zwanej, „do­
skonałością” (irdhi), mocą której może się unieść w powietrze,
przewrócić ziemię i zatrzymać słońce. Mając tę moc, święty
używa jej prostém natężeniem woli, przyczem ciało jego staje
się bez wagi, zupełnie tak, jak kiedy człowiek zwyczajny po­
stanawia skoczyć i skacze. Roczniki buddyjskie opowiadają
o cudownem unoszeniu się Gautamy, zarówno jak innych* 2

') Nicephor. Callist. Ecclesiast. Hist. VIII, 23; Stanley


Eastern Church 172.
2) Pneumatologie Positive et Expérimentale^ La Réalité
des Esprits et le Phénomène Merveilleux de leur Ecriture Di­
recte démontrés par le Baron L. de Guldenstubbé. Paryż 1857.
134

świętych, którzy czynili to tak dobrze, jak np przodek ich


Maha Sammata, który mógł usiąść w powietrzu bez widocznej
podpory. Nawet bez tej nadzwyczajnej ■ zdolności można się
unosić i poruszać w powietrzu silą radości ekstatyczną (udwega
prïti). W życiorysie Apolonjusza z Tjany, z III stulecia, znaj­
dujemy godną uwagi wzmiankę o sztukach, wykonywanych
przez braminów indyjskich. Według opisu tegc chodzą oni
po powietrzu na dwa łokcie nad ziemią i to nie w celu po­
kazania cudu i wzbudzenia podziwu (gdyż potępiają taką mi­
łość własną), ale aby się stać godniej szemi wypełniania obrzę­
dów i składani?, czci słońcu '). Obcy cudotwórcy wykony­
wali sztukę tę pośród Greków w' II stuleciu. W żartobliwem
opowiadaniu Lucjana o zaklinaczu hiperborejsldm czytamy:—
Żartujesz, rzekł Kleodemos, ale byłem niegdyś' daleko nie-
wierniejszy w takich rzeczach, bo myślałem, że nic mnie nie
zdoła skłonić do uwierzenia. Lecz gdym zobaczył po raz
pierwszy barbarzyńcę cudzoziemca fruwającego, — pochodził
on z Hiperborejów, jąk mówił, — uwierzyłem. Zostałem po­
konany, wbrew uporowi. Cóż miałem zrobić? widziałem go
w biały dzień, chodzącego po powietrzu, po wodzie, przecho­
dzącego powoli i leniwie przez ognisko. — Co! (woła interlo­
kutor jego) widziałeś Hiperboryjczyka, fruwającego i chodzą­
cego po wodzie?—Z pewnością, odpowiedział. Miał na sobie
spodnie ze skóry niegarbowanej, jakie oni zwykle noszą. Ale
co nam przyjdzie z tego, że mówimy o takich drobiazgach?
Przypatrzmy się innym dziełom jego. Zsyłał miłość, wywo­
ływał djabłów, wskrzeszał umarłych, pokazywał Hekatę we
własnej osobie i ściągał księżyc na dół”.—Kleodemos opowiada
w dalszym ciągu, jak zaklinacz dostał naprzód cztery miny
na wydatki ofiarne, potem zrobił Kupida z gliny i wysłał
go powietrzem, aby przyprowadził dziewczynę, w które] się
Glaukias zakochał i oto już była i do drzwi pukała! Interlo­
kutor tłumaczy jednak opowiadanie w sposób sceptyczny,
mówiąc: „Nie warto było zadawać sobie trudu sprowadzania
dziewczyny za pomocą gliny i kuglarza z Hiperborejów, a na­
wet księżyca, bo za 20 drachm dałaby się ona zaprowadzić
do samych krajów hiperborejskich. Widocznie sprzyjała du­
chom w szczególniejszy sposób i była wrażliwa zupełnie prze­
ciwnie, bo podczas, gdy duchy uciekają na odgłos żelaza lub
metalu, Chryzis biegła wszędzie za dźwiękiem srebra” *2).

') Hardy Manual of Budhism 38, 126, 150; Eaestern


Monachism 272, 285, 382; Koppen Religion des Buddha I, 412;
Bastian Oestl. Asien IH, 390; Pkilostrati Vita Apollon. Tyan. III, 15.
2) Lucian. Philopseudes 13.
135

Życiorys Jamblicha, wielkiego mistyka neo-platońskiego, za­


wiera wzmiankę o cudownem zawieszeniu w powietrzu. Ucz­
niowie jego, mówi Eunapius, opowiadali mu, że słyszeli od
sług jego, że podczas modłów do bogów wzniósł się wyżej
niż na io łokci nad ziemię. Ubranie jego i ciało przybrały
śliczną, barwę złotą, ale gdy skończył modlitwę, wrócił do
dawnego stanu, spuścił się na ziemię i połączył się z ucz­
niami. Błagali go tedy: — „Czemu, o boski mistrzu, czynisz
sam rzeczy takie, a nie pozwalasz nam brać udziału w tej
najwyższej umiejętności?” — Jamblićhus, choć nieusposobiony
do śmiechu, zaśmiał się, słysząc tę historję i rzekł: — „Ten,
który was tak oszuuał, nie był głupi; ale wszystko to nie
prawda” ').
Dom Calmet opowiada w zeszłem stuleciu o znajomym
sobie mnichu bogobojnym, który się czasem bezwiednie unosił
nad ziemię, gdy patrzał na obraz święty, albo gdy słuchał
modlitwy pobożnej i o zakonnicy, która się często wznosiła
mimowolnie w powietrze. Autor nie podaje niestet}^ żadnych
świadków wznoszenia się mnicha i zakonnicy. Jeżeli się im
tylko zdawało, że się unoszą w powietrzu, to mogą stanąć
w jednym rzędzie z tym młodzieńcem, o którym wspomina
De Maistre, iż tak często sobie ■ wyobrażał, że fruwa, iż
wkońcu wyobraził sobie, że ciężkość nie jest przyrodzoną
człowiekowi. Halucynacja fruwania i unoszenie, się w po­
wietrzu zdarza się bardzo często; szczególnie zaś podlegali jej
asceci wszelkich wyznań *2).
W nowszych opisach opętania przez czarta podnoszenie"
się w powietrze występuje objektywnie nie zaś subjektywme
W roku 1657 Ryszard Jones, chłopak dwunastoletni, bardzo
żywy, zamieszkały w Shepton Mallet, został urzeczony przez
niejakiego Jane’a Brooksa. Widziano go nieraz unoszącego
się w powietrzu i kroczącego przez mur ogrodowy, mający
3o łokci wysokości; dziewięć osób widziało go raz zawieszo­
nego rękami u belki w suficie komnaty, przyczem chłopiec
wzniósł się na 3 stopy nad ziemię. Z tego’ powodu skazano
Brooksa na śmierć i wykonano wyrok w marcu roku i658
w Chard Assizes. Ryszard z Surrey, opętany przez djabła
w roku -689, bywał podnoszony i rzucany na ziemię. W po­
czątku tych napadów został nagle zdmuchnięty, zerwany, czy
zepchnięty z krzesła i miał takie uczucie, ;akgdyby miał po-

]) Eunapius o Iambl.
2) Alban Butler Lines of tht Saints I, 674; Calmet Dis, sur
les Apparitions etc. rozdz. XXI; De Maistre Soirées de St. Peters-
bourg II, 158, 175. Ob. również Bastian Matsch II, 578; Psy­
chologie 159.
136

frunąć, ale ci, którzy go trzymali, przyczepili się mu do rąk


i nóg i przeszkodzili temu. Według zeznań osób prywatnych
(nie doktorów), opętany w Morzine w Sabaudji w r. :864 był
trzymany w powietrzu nad cmentarzem przez siłę niewidzialną
przez kilka sekund czy minut; działo się to w obecności arcy­
biskupa '). Spirytyści dzisiejsi przypisują możność tę niektó­
rym żyjącym medjom wybranym, które współzawodniczą z cu­
dami nadpowietrznemi legiend buddyjskich. Siła, która tu
występnie, jest naturalnie działaniem duchów.
Sztuki, wykonywane przez medja związane, miały w Anglji
przedstawicieli swoich w braciach Davenportach, którzy „uzna-
m są przez spirytystów za medja rzeczywiste, zaprzeczające
przekonaniu, tak głęboko zakorzenionemu w umysłach ogółu,
że dzienniki londyńskie i inne podają wieści fałszywe”. Medja
związane zamykano w ciemnym pokoju wraz z narzędziami
muzycznemi. Nie tylko dawały się słyszeć dźwięki, ale zdej­
mowano ubranie z medjów i wkładano napowrót, chociaż byli
związani. Duchy zdejmowały też sznury z medjów, pomimo
że byli związani bardzo starannie *2). Pomysł rozwiązywania
więzów przez siły nadprzyrodzone jest bardzo stary. Odys-
seusz, opowiadając przygody swe na okręcie Tesprotów, mówi:
„Byłem /.wiązań w okręcie przez onych szalbierzy
Powrozami, zaś om na brzegi wysiedli
I wieczerzę naprędce uwarzoną jedli.
Lecz bogowie łatwo rozwiązali te pęty.”
n starożytnej kronice angielskiej czcigodnego Bedy
znajduje się podobna historja. Znaleziono na polu bitwy nie­
jakiego Immę ledwie żywego i wzięto go do niewoli. Kiedy
począł przychodzić do siebie, włożono hań więzy, aby nie
uciekł, ale zastawano go zawsze rozwiązanego. Hrabia, w któ­
rego mocy się znajdował, zapytywał go, czy ma przy sobie
tak zwane „literas solutorias” (listy uwalniające), o których
opowiadają, ale więzień odparł, że nic nie wie o sztukach
podobnych. .Sprzedano go innemu panu, lecz i tam nie było
podobna go związać, Tłumaczenie tegc zdarzenia trąciło już
wówczas duchem spirytystycznym. Powiadano, że brat jeńca
szukał ciała jego wśród zabitych, znalazł zwłoki podobnego
doń żołnierza, pochował je i zamówił msze za duszę brata;

') Glanvil Saducismus Triumphatus część II; Bastian Psy­


chologie 161.
2) Spiritualist z 15 lutego 1870. Orrin Abbott The Davenport
Brothers, Nowy Jork 1864.
137

z tego to powodu nikt nie mógł związać jeńca. Odesłano go


tedy do Kent, skąd pochodził i skąd przysłał wykup obie­
cany. Opowieść ta pobudziła wielu do pobożności, gdyż prze­
konano się, że msza' nie tylko pomaga do zbawienia duszy,
ale także i ciała. Aż do końca zeszłego stulecia' utrzymy­
wało się w Szkocji mniemanie, iż lunatycy, których wyką­
pano w stawie, zwanym St. Fillan’s Pool, i położono wieczorem
związanych w kościele sąsiednim, wyzdrowieją, jeżeli rano są
rozwiązani, ale gdy o zmroku są jeszcze związani, to wyzdro­
wienie jest wątpliwe.
Sztuka rozwiązywania więzów, wykonywana przez dzi­
kich, jest tak podobną do tej, jaką nam pokazują oszuści euro­
pejscy, że gdy widzimy kuglarza Indjanina z Ameryki pół­
nocnej, połykającego ogień itp., to nie będziemy w stanie
odpowiedzieć na pytanie, czy odziedziczył umiejętności te od
przodków, czy zapożyczył od białych ludzi. Nie chodzi nam
wszakże o sposoby wykonywania tej sztuki, tylko o to, że
przypisywana jest działaniu duchów. Przekonanie to zako­
rzeniło się pośród dzikich. Znajdujemy je w opisie Eskimów
z końca XVIII wieku. Cranz opisuje w następny sposób
angekoka (znachora) grenlandzkiego, wybierającego się
w podróż mistyczną do nieba i piekła. Zaczyna on od bęb­
nienia i dziwacznego wykręcania się całem ciałem. Potem
każe uczniowi przywiązać sobie rzemieniem głowę między
nogami, a ręce na plecach, pogasić światła w domu i zasłonić
okna, aby nikt mu nie przeszkodził w rozmowie z duchami.
Nikt nie powinien się ruszyć, nawet podrapać w głowę, aby
nie niepokoić ducha, a raczej — jak mówi misjonarz— aby go
nie schwytano na oszukaństwie, bo przy świetle dziennem
niepodobna wejść do nieba. Wreszcie dają się słyszeć dziwne
odgłosy i czarownik, odwiedziwszy torngaka (ducha), lub
przyjąwszy gościa u siebie, ukazuje się blady i wzruszony,
ale bez więzów i opowiada przygody swoje. Castrón tak opo­
wiada o podobném postępowaniu szamanów syberyjskich:
„Dochodzą do znacznej wprawy w różnych sztukach kuglar-
skich, któremi olśniewają tłum i zdobywają sobie jego zaufa­
nie. Jedną z najczęściej używanych przez szamanów w gu-
bernji Tomskiej jest następna sztuka, wzbudzająca podziw
zarówno w Rosjanach, jak w Samojedach. Szaman siada na
odwrotnej stronie skóry renifera, rozesłanej na ziemi i każe
obecnym związać sobie ręce i nogi i pozamykać okienice.
Potem wzywa swoje duchy służebne. Nagle daje się słyszeć
dziwne straszenie w ciemnej przestrzeni. Odzywają się głosy
z różnych stron wewnątrz i zewnątrz jurty; sucha skóra reni­
fera trzeszczy i bębni *w równych odstępach czasu; niedźwie­
dzie mruczą, węże sykają, wiewiórki biegają po izbie. Wkońcu
138

wszystko ustaje i obecni oczekują, z niecierpliwością wyników


posiedzenia. Oczekiwanie to trwa przez chwilę i szaman
wchodzi z zewnątrz do jurty bez więzów na rękach i nogach.
Oczywiście duchy to bębniły, mruczały i syczały, rozwiązały
pęta szamana i wyniosły go z jurty w sposób tajemniczy” ').
Etnografja spirytyzmu ma wogóle mniej więcej nastę­
pujące znaczenie. Pominąwszy pytanie, czy opętanie, sobo­
wtóry, wróżby za pośrednictwem przodków, „fale mózgowe”,
ruchy sprzętów i fruwanie są zupełnem kłamstwem, czy
prawdą, historja wiary w duchy pozostaje historją pojęć ludz­
kich. Okazuje się przytem, że teorja spirytystyczna tych
zjawisk powstała także na gruncie iilozofji dzikich. Jest to
widocznem co do ukazywania się duchów i co do opętania,
ale jasnem jest i w wielu innych razach. Wyobraźmy sobie,
że dziki Indjanin z Ameryki północnej jest obecny na posie­
dzeniu spirytystów w Londynie. Występowanie duchów bez­
cielesnych, dających znać o sobie przez stukanie, szmery, głosy
i inne czynności fizyczne, będzie dla niego rzeczą zrozumiałą,
bo tworzy ona część systemu przyrody, który myśl jego
uznaje. Natomiast obcem mu będzie pisanie i sylabizowanie,
jako należące do obcej mu cywilizacji. Przy porównywaniu
spirytyzmu dzikiego, barbarzyńskiego, z cywilizowanym, na­
suwa się pytanie. Czy lekarz czerwonoskóry, Tatar nekro-
mant, zaklinacz duchów ze Szkocji i medjum z Bostonu
uznają i podzielają wiarę w te sposoby poznawanie prawdy,
którą odrzucił wielki ruch umysłowy ostatnich dwóch stuleci?
Czy to, co nazywamy nowem światłem i z czego się zwykle
pysznimy, jest izeczywiście upadkiem wiedzy? Jeśli tak jest
wistocie, będzie to dowodem zwyrodnienia, a dzicy, których
niektórzy etnografowie uważają za cofniętych z wyższego
stopnia cywilizacji, zwrócą się do oskarżycieli swoich z za­
rzutem, że obniżyli poziom dzikiej nauki.
Całemu temu badaniu przeżytków dawnej kultury i od­
radzania się ich nanowo można zarzucić, że czerpie dowody
swoje z rzeczy, uznanych za puste i bezmyślne, albo takich,
które szkodliwemu są z powodu oczywistej swej niedorzeczności.
Tak jest wistocie i z zupełną świadomością wybrałem takie
przykłady, gdyż w ciągu tego rodzaju poszukiwań powinni-

') Homer Odyss. XIV, 345 (Worsley’s Trans.); Beda .Historia


Ecclesiastica IV, 22; Grimm I). M. 1180 (stare niemieckie zaklęcie,
podane z rękop. Merzeburskiego); J. Y. Simpson w Proc. Ant. Soc.
Scotland IV; Keating, Long’s Exp. to St. Peter’s River II, 159;
Egede Greenland 189; Cranz Grönland 269; Castrén Reiseberichte
1845—9, 173.
139

byśmy czuć wdzięczność dla głupoty. Dziwna rzecz, a spo­


strzec to można nawet przy bardzo powierzchownem badaniu,
że głównie ciemnocie, niepraktycznemu konserwatyzmowi
i upartej przesądności zawdzięczamy zachowanie dla nas
szczątków historji przodków naszych, które praktyczny utyk-
taryzm byłby zatarł bez miłosierdzia. Dziki jest z natury
niewzruszenie, uparcie zachowawczym. Nikt nie powołuje się
z głębszem zaufaniem na swoich wielkich przodków; wiedza
ich kieruje czynami jego pomimo najoczywistszych dowodów,
świadczących przeciwnie. Słuchamy z politowaniem dzikiego
Indjanina, który nauce i doświadczeniu cywilizowanego świata
przeciwstawia mądrość dzikich przodków swoich. Uśmiechamy
się, gdy Chińczyk, wobec ulepszeń nowożytnych, powołuje się
na złote przepisy Konfucjusza, który swegc czasu oglądał się
z równem uszanowaniem na mędrców jeszcze dawniejszych,
uczniom swoim zalecał zachowywanie pór roku według Hea,
jeżdżenie na wozie Ina i noszenie czapki obrzędowej Gzowa.
Szlachetniejszą dążnością kultury postępowej, a szczególnie
naukowej, jest cześć przodków, bez korzenia się przed niemi
i korzystanie z przeszłości, bez poświęcania jej teraźniejszości.
Ale cywilizacja nowożytna zrozumiała zaledwo w połowie za­
danie swoje i pogląd bezstronny pozwoli nam osądzić, iż wiele ;
zwyczajów i pojęć istnieje raczej dlatego, że są stare, ale nie.
dlatego, że są dobre. Jeśli chodzi o szkodliwość przesądów,
to dobrym dowodem takowej bywa fakt, że są one wytworem
dzikich pojęć i wyobrażeń, które wyższa kultura usiłuje wy­
tępić. Historyczne oświetlenie wierzenia lub zwyczaju po­
budza do poszukiwań źródła, z którego powstały, a w dal­
szym ciągu wywiąże się kwestia ich autentyczności. Podobny
wypadek spotykamy w sławnych listach z Rzymu dra Mid-
dletona. Wspomina on o obrazie Djany w Efezie, który spadł
z nieba i szkodził uroszczeniom kalabryjskiego obrazu św.
Dominika, który, według podania pobożnego, został przynie­
siony także z nieba. Mówi on również o krwi św. Januarego,
która topniała cudownie bez ciepła, tak jak przed wiekami
kapłani z Gnacji starali się przekonać Horacego w drodze do
Brunduzjum, że kadzidło w ich świątyni topnieje w sposób
podobny:
....................................... dehinc Gnatia lymphis
Iratis exstructa dédit risusque jocosque;
Dum flamma sine tlu/ra liquescere limine sacro,
Persuadere cupit: credat Judaeus Âpella;
Non ego! ’)•

') Conyers Middleton A Letter from Rome 1729; Hor.


Sat. I, w. 98.
140

To też niejeden etnograf ira często sposobność wykazać


ze złośliwem zadowoleniem, że złe i niedorzeczne zabobony
świadczą jeden przeciwko drugiemu.
Pragnąc wejrzeć w prawa ogólne ruchu i postępu
umysłowego, praktyczniej jest badać je w starych zabytkach,
nierrzbudzających już zajęcia, niż w zagadnieniach, obcho­
dzących nas żywo, które, niepr ze trawione i pełne najdziw­
niejszych sprzeczności, kierują postępkami naszemi. Gdyby
moralista, albo polityk oświadczył z pogardą, że jest rzeczą
daremną badać przedmiot, nie uwzględniając „momentów
praktycznych”, to okazałoby się, iż jego własny sposób po­
stępowania polega na sądach stronniczych o kwestjach ży­
wotnych. Postępowanie takie będzie bardzo praktycznem,
trafiającem szczególnie do przekonania tych, którzy są zdania
autora, ale będzie zarazem zupełnie przeciwnem naukowemu
sposobowi odszukania prawdy. Etnograf powinien postę­
pować jak anatom, który czyni studja o ile można na mar-
twem ciele. Wiwisekcja denerwuje, a badacz litościwy nie
chce wywoływać cierpień bez potrzeby. Jeżeli badacz kul­
tury zajmuje się rozpatrywaniem znaczenia już wyczerpanych
sprzeczek, albo historji dawno wypróbowanych wynalazków,
to szuka dowodów, stwierdzających słowa jego, w historji
starej i martwej, nie zaś w dyskusjach, obchodzących żywo
jego samego i współczesnych mu ludzi. Na zdanie jego może
wpływać upodobanie osobiste, a nawet widoki zysku, lub
straty. Wyprowadzanie ogólnych prawideł z faktów, które
nie miały nigdy wielkiego znaczenia, straciły swą wartość
i popadły w zapomnienie, udaje mu się nieraz lepiej, niż
poszukiwania na polu filozofÿ i polityki nowożytnej.
Ale wnioski, wyprowadzone ze starej, zużytej kultury,
nie powinny zostawać na miejscu, na którem powstały. Przy­
puszczenie, że prawa, którym podlegał duch ludzki, były inne
w Australji, niż w Anglji, inne za czasów mieszkańców jaski­
niowych, niż w czasach budowli żelaznych, byłoby równie
„ niedorzecznem, jak myśl, że prawa związków chemicznych
były odmienne za czasów tworzenia się pokładów węgla ka­
miennego, od dzisiejszych. Co było dotąd, będzie i nadal.
Musimy badać dzikie i starożytne narody, aby poznać prawa,
które przy zmienionych okolicznościach wpływają dodatnio
lub ujemnie na nasz rozwój. Jeżeli potrzeba przykładu dla
okazania, jak bezpośrednio dzikość i starożytność wpływa na
życie nasze, zwróćmy się do faktów przytaczanych wyżej,
mianowicie do stosunku dawnego czarnoksięstwa do wiary
w czary, która była do niedawna jednym z najważniejszych
faktów historji europejskiej, i do spirytyzmu dzikich ludów,
którego echa tak głośno brzmią dziś jeszcze. Ktokolwiek się
141

przekona z tych faktów i z wielu innych, które przytoczę


dalszym ciągu tej pracy, jak blizki i bezpośredni związek
zachodzi między kulturą dzisiejszą a stanem najdzikszych
szczepów, ten nie oskarży badacza, który zwraca siły swe
i uwagę ku na]drobniejszym i najniedorzeczniejszym szcze­
gółom etnograficznym, że traci czas dla zadowolenia lekko­
myślnej ciekawości.
ROZDZTAŁ V.

JVIowa, uczuciowa i naśladowcza.

Istota dźwięków bezpośrednio uczuciowych w mowie.—Świadczy o tem


zgodność przypadkowa w odrębnych językach. — Przebieg tworzenia
się języków. — Ruchy. — Wyraz twarzy itp.—Dźwięki uczuciowe.—
Mowa członkowana; samogłoski, określone brzemieniem i wysokością
muzyczny; spółgłoski.—Wyraz i akcent.—Melodj a zdań, recitatiro.—
Wyrazy dźwiękowe. — Wyrazy, mające znaczenie, utworzone z wy­
krzykników.—Przysłówki twierdzące, przeczące itd.

Badając mowę, otrzymamy bardzo ważne dane do po­


szukiwań rozwoju kultury. Porównywając gramatyki i słowni­
ki różnych ludów, będących na różnych stopniach cywilizacji,
dostrzeżemy, że człowiek ucywilizowany używa w mowie, bę­
dącej tak wysoką umiejętnością, tej samej metody, którą się
posługują dzicy, z tą jedynie różnicą, że rozszerzył i ulep­
szył szczegóły. Języki Tasmańczyków, Chińczyków, Gren-
landczyków i Greków różnią się wprawdzie w budowie, ale
różnica ta jest drugorzędna; grunt pozostaje ten sam, a jest
nim pierwotne podobieństwo metody, polegającej na wyraża­
niu pojęć za pomocą dźwięków członkowanych, będących
w związku ze sobą. Po bliższem zbadaniu okazuje się, że
wszystkie języki posiadają pewne dźwięki członkowane, natu­
ralne i wprost zrozumiałe. Są to dźwięki naśladowcze i wy­
krzykniki, mające swoje znaczenie, ale nie otrzymane w spad­
ku po przodkach, lub zapożyczone od Inny’ch ludów, tylko
przeniesione wprost ze świata dźwięków do świata pojęć.
Jak ruchy pantomimiczne, są one w stanie wyrazić swoje
znaczenie, bez względu na język, w połączeniu z którym by­
wają używane. Na podstawie spostrzeżenia tego powstały
różne teorje o powstaniu mowy. Uważano dźwięk' takie za
główny składnik języka wogóle; te zaś, których źródło można
143

było jeszcze rozpoznać, uchodziły za niezmienione od chwili


swego pcwstania. Z nich to potworzyły się wszystkie niezli­
czone wyrazy we wszystkich językach, pomimo, że nie można
wykazać w wyrazach tych związku pomiędzy dźwiękiem
a wybrażeniem. Tak zrodziły się teorje o ,,przyrodzonem”
źródle mowy, które to terje, począwszy od czasów klasycz­
nych, rozwinęły :ię w XVIII wieku aż do rozmiarów syste­
mu. Przyczynił się dó tego tak potężny myśliciel, jak prezy­
dent Karol de Brosses. W ostatnich czasach cała szkoła fi­
lologów, z panem Hensleigh Wedgwoodem na czele, rozsze­
rzyła i opracowała ten sam system. ') Teorje te utworzono
nieopatrznie i dowolnie. Nic dziwnego, że uczeni, którzy
w przyrodzie znaleźli rzeczywiste i bezpośrednie źródła mo­
wy członkowanej, w -wykrzyknikach, jak. ach! tich! hm! sza!
i w dźwiękach naśladowczych, jak np.: purr, chiz, tomtom,
kuku, wyobrazili sobie, że mają pod ręką całą tajemnicę
tworzenia języków i że, mając klucze do wszystkiego, potrze­
bują tylko dobrać każdy do odpowiedniego zamku i otwo­
rzyć zasuwy. Filozof, który ma prawdę w ręku, rozciąga ją
często tak silnie, że nie może ona wytrzymać naprężenia.
Parasol zaczarowany musi się rozszerzać, dopóki się nie sta­
nie namiotem, zdolnym osłonić całe wojsko królewskie. Trze­
ba jednak mieć na względzie, że to, co krytyka zarzuca tym
pojęciom, jest ich przesadą, nie zaś istotą. Nikt nie zaprzeczy,
że wykrzykmki i wyrazy naśladowcze weszły w mniejszej
lub większej ilości do budowy języków. Gdyby wszakże ktoś
temu zaprzeczał, to stronnicy tej zasady zbiliby go jednem
zdaniem, że nie dadzą się ani przekrakać (to be pooh-poohed)
ani zahukać (to be hooted down). Przekonamy się, w granicach
dokładnych i sumiennych badań, że teorja pochodzenia ję­
zyków od dźwięków naturalnych i bezpośrednio uczuciowych
zawiera znaczną część istniejącego słowozbioru i budzi przy­
puszczenie, iż dałaby nam więcej wyjaśnień, gdybyśmy mo­
gli śledzić ściślej bistorję wyrazów.
Badając ta dźwięki naśladowcze i wykrzykniki, wyrazy
pochodzące od nich, zarówno jak niektóre inne części mowy,
pokrewnego mniej więcej charakteru, zamierzam przytoczyć
jaknajwięcej nowych przykładów z języków dzikich i barba­
rzyńców. Dobrze jest przytem użyć środka, który zapobiega
w znacznej części niepewności i błędności poszukiwań takich,*)

*) 0. de Brosses Traité de la Formation Mécanique


des Langzies, wyd. 1-sze 1765; Wedgwood Origin of Eanguagc
1866; Die. of English Etymology 1859, wyd. 2-e 1872; Farrar
Chapters on Langziage 1865.
144

mających źródło w zwyczaju wyprowadzania natychmiast wy­


razów od dźwięków uczuciowych, puściwszy wodze samowol­
nej i powierzchownej wyobraźni filologa. Rozszerzenie badań
nad językami zacieśnia granice wyobraźni. Jeżeli kilka języ­
ków, których me można zaliczyć do tejże samej rodziny,
zgadza się w wyrażeniu pewnego pojęcia pewnym dźwiękiem,
który można uważać za naśladowczy lub za wykrzyknik, to
przypuszczenie znajduje potwierdzenie. Na zarzut, że wyrazy
te weszły do języków ze wspólnego źródła, którego ślady są
po największej części zatarte, można odpowiedzieć pytaniem;
Czemu w językach tych niema podobieństwa w znacznie
większej liczbie wyrazów, niepochodzących wprost od dźwię­
ków? Jeżeli kilka języków wybrało niezależnie od siebie po­
dobne wyrazy do wyrażenia tych samych pojęć, to możemy
śmiało przypuścić, że wyrazy te są do najwyższego stopnia
trafnie zastosowane do użytku swego. Są wyrazy, odpowy­
dające warunkom języka pierwotnego, do których można za­
stosować słowa Tomasza z Akwinu, że imiona rzeczy powin­
ny być zgodne z ich istotą: „nomina debent naturis rerum
congrurere”. Jeżeli spróbujemy robić porównania, to znaj­
dziemy najwięcej przekonywających dowodów w językach
ras niższych. Okaże się przytem, iż dzicy w wysokim stopniu
posiadają zdolność wyrażania pojęć dźwiękami uczuciowemi
i wykrzyknikami, zwracając się wprost do przyrody, która
do wyrażeń’a pojęć dostarcza im dźwięków naśladowczych,
zawierających ich własne objawy uczuciowe i wprowadzając
wyrazy tak utworzone do języka codziennego. O ile teorje
te objaśniają tworzenie się języka pierwotnego, o tyle pod­
trzymują przypuszczenie, że tworzenie się to miało miejsce
w czasach, gdy ludzkość była w stanie dzikości, niższym jeszcze,
niż przykłady najniższej kultury,jakie się do dni naszych za­
chowały. ')* i

') Pośród głównych języków dzikich i barbarzyńskich, wymienio­


nych tu dla przykładu, są następujące: Afryka: Galla (Tutsckek Gram.
i Słownik), Yoruba (Bowen Gram. i Słown.), Żulu (Dolinę Słowni).
Polinezja etc.: Maori (Kendall Słown.-, Williams Słown.), Tonga
(Mariner Słown.), Fidżi (Hazlewood Słown.)-, Melanezja (Gaoelentz
Melan. Spr.). Australja (Grey, Moore, Schürmann, Oldfield, Słowni).
Ameryka północna: Pima, Yakama, Clallam, Lummi, Chinuk, Mohawk,
Mikmak (Smithson, Contr. III), gwara Chinook (Gibbs Słowni),
Quicke (Brasseur Gram. i Słowni). Ameryka południowa: Tupi (Diaz
Słowni) Carib (Bochefort Słowni), Quickua (Markkam Gram.
i Słowni), Chilijski (Febřes Słowni), szczepy. Brazylijskie (Martius
Glossaria linguarum Brasiliensium). Wiele szczegółów w dziele
Potta Doppelung itd.
145

Czyniąc podobne poszukiwania, trzeba przedewszystkiem


wyrobić sobie pojęcie jasne pojęcie o różnych częściach
składowych, z których urobione są języki żyjące. Ruchy
(giestak wyraz twarzy, dźwięki uczuciowe, zapał, siła, po­
śpiech itp. wyrażenia, rytm muzykalny, akcent i tworzenie
samogłosek i spółgłosek składają się na szkielet mowy człon-
kowanej.
' codziennem życiu ludzkiem mowie towarzyszą zwy­
kle ruchy rąk i głowy; całe ciało stara się dopełnić zdanie
wypowiedziane. O ile możemy sądzić, ruchy widoczne i wy­
razy głośne używane były w połączeniu, od najdawniejszych
czasów historji rodzaju ludzkiego. Zdaje się jednak, że w sto­
sunkach codziennych u ras niższych, ruchy zajmują miejsce
daleko ważniejsze, niż to, które my im zwykle wyznaczamy
i które zagrażałoby nawet stanowisku, na jakiem stoi u nas
mowa członkowana. Bonwick sprawdził własnem doświadcze­
niem opowiadanie D-ra Milligana o Tasmańczykach, którzy
„używają ruchów, aby uzupełnić znaczenie wyrazów jedno-
zgłoskowych i dodać siły, dokładności i charakteru brzmie­
niem głosowem”. Kapitan Wilson wspomina również, iż ru­
chy uzupełniają słowa w gwarze Czajnuków. Opisy nizkich
szczepów brazylijskich, dokonane przez Spixa i Martiusa,
zgadzają się^ z sobą, że ruchy dopełniają ubogie zdania tych
ludów. „Iść las” i wydęcie ust w kierunku lasu znaczy:
„pójdę do laga W opisie mowy Grębów w Afryce zachod­
niej ks. J. Ł. Wilson powiada, że 'ęzyk ten posiada wrprawdzie
zaimki osobiste, lecz są one rzadko w użyciu, gdyż giesta
oznaczają, czy czasownik jest w osobie pierwszej, czy w dru­
giej^ wyrazy ..ni ne” znaczą „ja to zrobię”, albo „ty to zro­
bisz’’, stosownie do ruchów mówiącego. 1) Obok innych przy­
kładów, należy nadmienić, że rasy niższe używają zwykle
mowy ."achów do oznaczenia pojęć, które ludy wyżej stojące
określają zwykle wyrazami. Mamy na myśli liczenie. Prze­
ciwstawieniem wybitnego znaczenia ruchów, jako środka wyra­
żenia. myśli u ludów dzikich i rozwoju pantomimy w przed­
stawieniach teatralnych i w stosunkach prywatnych takich
narodów, jak Neapolitańczycy dzisiejsi, są Anglicy, którzy
słusznie czy niesłusznie sprowadzili pantomimę dopełniającą
najszczuplej szych rozmiarów, zarówno w stosunkach co­
dziennych, jak w przemowach publicznych.

’) Bonwick Daily Life of Tasmanians 140; Kapitan Wil­


son w Kr. Eth. Soc. IY, od str. 322; J. L. Wilson w Journ.
Amer. Oriental Soc. I, z 1849, Nr. 4; dalej Cranz Grönland
279. Inne opow. ob. Early Hist, of Ma>ikind 77.
Cywilizacja pierwotna, t. I. X0
146

Zmiana położenia ciała, odpowiadająca delikatnością


stopniowania zmianie uczuć, wyraża się rucham; członków,
a szczególnie tą wyrazistą grą twarzy mówiącego, na którą
słuchacz zwraca przedewszystkiem uwagę. Wyraz twarzy wy­
jawia nam uczucia mówiącego, radość, czy zniechęcenie, du­
mę, czy pokorę, ufność, zwątpienie itp. Nie znaczy to jednak,
iżby był początkowo umyślny związek między wzruszeniem
a wyrażaniem go przez ruchy. Doświadczenie nauczyło nas
po prostu, że niektóre czynności fizycznej machiny naszej
powstają wskutek przyczyny duchowej; w ten sam sposób
np. wnioskujemy, iż spoconemu jest gorąco i że kulawy cier­
pi na nogę. Wzruszenie wywołuje rumieniec, który u Euro­
pejczyków jest oznaką bardzo wymowną. Tymczasem u In-
djan Ameryki południowej, zdaniem Dawida Forbesa,'można
zmierzyć ręką albo ciepłomierzem przypływ krwi do gło­
wy, ale z powodu ciemnego zabarwiania skóry, nie może on
służyć za objaw uczucia. *) Używając świadomie tych proce­
sów naturalnych, człowiek dochodzi do pewnej doskonałości,
marszcząc czoło, lub uśmiechając się, aby udać uczucia, któ­
re zwykle wywołują podobne objawy, albo ażeby nasunąć
innym myśl o tych uczuciach. Wiadomo, że wyrażenie pojęć
za pomocą gry twarzy itp. tworzy część „mowy ruchowej”
i jest ważnym współczynnikiem mowy członkowanej. Chociaż to
nie jest rzeczą od razu jasną, głębsze badania wykażą jednak,
że wyraz twarzy ma wielki wpływ na tworzenie się języka.
Rysy twarzy są czynnikiem ważniejszym od ruchów. Poło­
żenie ciała, odpowiednie chwilowemu uczuciu, wpływa na po­
łożenie organów mowy, wnętrza krtani itp., również jak na
rysy twarzy, których grę każdy może zauważyć. Nawet gdy
słuchacz nie widzi wyrazu twarzy mówiącego, ruchy ciała *
nie tracą na swej wyrazistości; od położenia ciała zależy bo­
wiem układ organów mowy, co wpływa bezpośrednio na
dźwięki, które nazwałem „uczuciowemi" (emocjonalnemi);
głos wyraża te uczucia mówiącego. 2).
Określenie stosunku fizycznego położenia ścięgien we­
wnętrznych do zewnętrznych, jest zagadnieniem fizjologicz-
nem, nie dość wyjaśnionem dotychczas. FaKt jednak, iż
pewne wyrazy twarzy odpowiadają dźwiękom uczuciowym
i są od nich zaleźnemi, wymaga dla swego stwierdzenia
zwierciadła, albo obserwatora. Śmiech przy poważnym, po-

') FoFbes Aymara Indians Journ. Eth. Soc. r. 1870 II, 208.
2) Por. Origin and Function of Musie w Szkicach (1858)
Herberta Spencera.
147

DLrcJliwym, albo szyderczym wyrazie twarzy bardzo się różni


od śmiechu, wywołanego szczerą wesołością. Wykrzykniki ach!
och! hol he! zmieniają brzmienie swoje stosownie do uczucia,
jakie wypowiadają. Dźwięk- uczuciowe mogą być niezależne
od znaczenia wyrazów wygłaszanych, gdyż nawet bezsens
albo język niezrozumiały, użyty ze stosowną intonacją, ob­
jaśni uczucia, odbite na twarzy mówiącego. Wyraz ten można
poznać nawet w ciemności, byłoby zwrócić uwagę na barwę
dźwięków. Przymus, zadany całemu ciału, gdy usiłujemy mó­
wić, nie pozwalając członkom na żadne di gnienie, można spo­
strzec u najzręczniejszego nawet brzuchomówcy, gdyż głos
zmusza rysy twarzy do przybrania wyrazu odpowiedniego.
Według mnie, charakter porozumiewania się za pomocą dźwię­
ków uczuciowych jest mniej więcej następujący. Pewne dźwię­
ki niekoniecznie odpowiadają pewnym uczuciom same przez
się, lecz zależą od brzmienia głosu mówiącego i słuchacza.
Zwierzęta mają odrębne brzmienie głosu, a więc, ile nam
wiadomo, mają właściwe sobie dźwięki uczuciowe. Zmiana
organów głosu u ludzi wywołałaby odpowiednią zmianę w spo­
sobie wyrażania uczuć. Dźwięk, wyrażający zdziwienie lub
rozdrażnienie, oznaczałby wtedy radość itp. Dzieci uczą się
doświadczeniem, że dany dźwięk oznacza dane uczucie. Do­
chodzą one dc tego, wynajdując dźwięki stosowne do wyrazu
twarzy, wywołanego przez uczucie, lub naśladując starszych
Nabywają tych wiadomości w wieku lat trzech i czterech,
oglądając się na twarz i postawę mówiącego, aby się prze­
konać, co oznacza brzmienie głosu. W późniejszym wieku
umiejętność ta jest tak trafnie używaną, że zdawałoby się,
iż jest intuicyjną. Gdy dwóch ludzi rozmawia, to postawa
mówiącego tłumaczy słuchaczowi znaczenie dźwięków uczu­
ciowych, a więc i bieg myśli. Słuchacz może śledzić, a na­
wet naśladować grę uczuć, zupełnie tak, jak telegrafista, pa­
trzący na poruszenia igły przyrządu, może śledzić czynności
kolegi, stojącego przy drugim końcu drutu. Bacząc tedy na ob­
jawy fizyczne, które wpływają na brzmienie głosu i pozwalają
nam odczuwać wzruszenie bliźniego, zdumiewamy się na­
prawdę, że tak prosty środek posługuje tak odległym i za­
wiłym celom.
Jeżeli odłączymy od mowy giesta, wyraz twarzy i dźwię­
ki uczuciowe, doprowaazimy ją do tego całokształtu dźwię­
ków członkowanych, konwoncjonalnych, który gramatyka i fi­
lologia porównawcza uważa zwykle za język. Dźwięki członko-
wane można oddać za pomocą znaków, wyrażających przez
przybliżenie spółgłoski i samogłoski, oraz akcenty itd. Można
je powtórzyć głośno, patrząc na znaki napisane, byleby tylko
umieć nadawać dźwięk właściwy każdemu znakowi.
148

Dopiero kilka lat temu zrozumiano dobrze, co są sa­


mogłoski. ') Są to złożone dźwięki muzyczne, podobne do
regiestru organowego, zwanego vox humana, wydawanego
przez rury organowe osobnego rodzaju, w których są umiesz­
czone języczki drgające. Sposób głosowego tworzenia się sa­
mogłosek jest w przybliżeniu następny. W krtani znajdują
s'ę dwie błony, zwane strunami głosowemi, które można na­
śladować, pokrywszy koniec rury cienkim płatkiem kauczu­
ku, tak żeby została szpara przez środek, „jak w bębnie, na
którym skóra pękła, w poprzek”. Jeżeli się dmuchnie w rurę,
to kauczuk zadrga, jak struny głosowe w krtani i wyda głos.
W głosie ludzkim dźwięk potęguje się, przechodząc przez
jamę ustną, która działa jak rezonator i która zmiennym
swym kształtem nadaje coraz to inną barwę muzyczną dźwię­
kom wydobywanym. Barwa ta nie zależy od wysokości
dźwięku, lecz od tonów harmonicznych, towarzyszącymi dźwię­
kowi zasadniczemu, który jedynie bierze się pod uwagę, gdy
chodzi o określenie muzyczne. Właściwość ta stanowi różnicę
między tą samą nurą różnych instrumentów, fortepjanu i fle­
tu np., gdy skrzypce mogą nadać jednej nucie kilka odręb­
nych odcieni. Na tej to barwie dźwięku polega tworzenie się
samogłosek. Doskonałym przykładem tego jest zwykła drum­
la, z której można wydobyć dźwięki a, e, i, o, u itp., uło­
żywszy usta, jak do wypowiedzenia tych samogiosek. Głos
grającego nie wydaje wtedy żadnego dźwięku, ale drgają­
cy język drumli, trzymany brzegiem ust, zastępuje struny
głosowe i samogłoski tworzą się rozmaiłem ułożeniem jamy
ustnej, która nadaje barwę dźwiękom, wydobywając z pew­
nym określonym stopniem natężenia szereg dźwięków har­
monicznych, z których ton się składa. Według teorji mu­
zycznej, dźwięki uczuciowe i samogłoskowe są w związku
z sobą, albowiem dźwięk uczuciowy można nazwać samogło­
ską, której właściwą barwą muzyczną jest głos ludzki, zasto­
sowany do stanu uczuć.
Europejczycy używają modulacji w dźwiękach muzycz­
nych, aby zmienić siłę danego wyrazu, ale nie zmieniają
nigdy w ten sposób dosłownego jego znaczenia. Tymczasem
w innych częściach świata, szczególnie w Azji południowo-
wschodniej, podnoszenie lub zniżanie głosu (tak jak my to
czynimy dla rozróżnienia pytania od odpowiedzi itp.) nadaje
wyrazowi inne znaczenie. Np. po sjamsku há= szukać, hä==
zaraza, ha=pięć. Z tak zawiłego systemu akcentowania dźwię-*)

*) Por. Helmholz Tcnempfindungen wy cl. 2, 163; Tyndall


Sound V, Maks. Miiller Lectures serja 2-ga, 95 itd.
149

ków wypływa konieczność nagromadzenia przydawek dopeł-


niają.cycych, aby zastąpić intonację krasomówczą aloo uczu­
ciową, która wzbogaca słownik, ale uboży gramatykę. Z te­
go samego powodu system podkładania poezji pod muzykę
różni się tam zasadniczo od sposobu, stosowanego u nas.
Gdyby kto chciał śpiewać pieśń sjamską według nuty euro­
pejskiej, to wyrazy, których znaczenie zależy od potęgowa­
nia lub zniżania głosu, zmieniłyby się w najpotworniejsze, nie­
dorzeczności. ') W Afryce zachodniej spotykamy to samo
zjawisko. W Dahoineju so znaczy ldj, só= koń, sh=grzmot.
U Yorubów bd=z, --schylić. -) Ta muzyka językowa jest
niedogodną do praktycznego użytku, choć teoretycznie jest
bardzo ciekawą, gdyż okazuje, że człowiek nie trzymał się
niewolniczo systemu mowy, otrzymanego w spadku lub przez
intuicję, ale wyzyskał różnemi drogami sposób wyrażania po­
jęć i uczuć za pomocą dźwięku.
Teorja tworzenia się spółgłosek jest dalekc ciemniejsza,
niż teorja samogłosek. Nie są one drganiami muzycznemi,
tak jak samogłoski, lecz szmerami, które im towarzyszą. Ta­
kie szmery, jak świst wiatru w rurze organowej, skrzypienie
skrzypiec, szum wewnątrz fletu są dla grajka niemiłe, bo za­
głuszają dźwięki muzyczne, więc stara się ograniczyć je
ile możności. W mowie dzieje się przeciwnie, gdyż szmery
te nabierają olbrzymiego znaczenia i w połączeniu z samo­
głoskami używają się jako spółgłoski. Wyborny opis ułoże­
nia i poruszeń narządów głosowych przy wydawaniu spółgło­
sek, oraz odpowiednie rysunki anatomiczne znajdują się w dru­
giej sei'ji dzieła prof. Maks. Miillera p. t. „Lectures”. Najod­
powiedniejszą może ilustracją sposobów, któremi się posługi­
wał twórca mowy, aby wyrazić myśli za pomocą dźwięków,
a które to sposoby zamierzamy właśnie zbadać, jest opis
machiny gadającej Karola Wheatstone’a, 3) albowiem naj­
lepszym sposobem zrozumienia zjawisk zawiłych jest ogląda­
nie ich naśladowania. Przyrząd, o którym mowa, wymawiał
dobrze wyrazy łacińskie, francuskie i włoskie. Mógł powie­
dzieć: „Je vous aime de tout mon coeur”, „Leopoldus Se-
cundus Romanomm Imperator” itp.; ale gorzej szło z języ­
kiem niemieckiem. Samogłoski otrzymywano naturalnie za

') Ob. Pallegoix Gramm Ling. Thai.-, Bastian Monałsb.


Berlin. Akad. 6 czerwca 1867 i Roy. Asiatic ,Soe. czerwiec 1867.
2) Burton w Mem. Antlirop. iSoc. I, 313; Bowen Yoruba
Gr. and Die. 5; ob. J. L. Wilson W. Afr. 461.
3) G. W. w London and Westminster Review, paździer­
nik 1837.
150

pomocą stosownych munsztuczków i dudek. Aby je połączyć


ze spółgłoskami, usiłowano naśladować organa ludzkie. Otrzy­
mywano p odejmując szybko rękę od ust figury; b w po­
dobny sposób, nie zakrywając jednak całych ust; otwór, na­
śladujący nozdrza, służył do wydobycia litery z/z; / i » od­
dawano, zmieniając ręką kształt ust; syczące i i sz dmucha­
jąc przez cienkie rureczki, a płynne r i l przez drganie ję­
zyczków metalowych. Wheatstone czyni uwagę, że najważ­
niejszym . celem takiej misternej machiny jest utrwalenie
i ustalenie wymowy różnych języków. Doskonała machina
gadająca przedstawiałaby nam wistccie szkielet budowy ję­
zyków, składających się z samych spółgłosek i samogłosek,
chociaż bez tych dodatków wyrazistych, które uzupełniają
mowę ludzką. •
Człowiek może wymówić i rozróżnić ogromną liczbę sa­
mogłosek i spółgłosek. Nigdzie jednak wszystkie możliwe
dźwięki nie są naraz używane. Każdy język i każde narzecze
wybiera sobie do użytku praktycznego pewną liczbę samo­
głosek i spółgłosek, których się trzyma z niejaką dokład­
nością i któr e można nazwać abecadłem fonetycznem dane-
go języka. Pominąwszy drobne różnice, zachodzące w mowie
każdego pojedynczego człowieka i małych społeczeństw,
można powiedzieć, że każde narzecze ma swój własny system
fonetyczny, który podlega licznym odmianom. Samogłoski
angielskie różnią się znacznie od francuskich i holenderskich.
Francuz nie zna dźwięków, które Anglik pisze przez th w wy­
razach thin i thaf. Kastylijczyk ma szepleuiące c (tak zwane
ceceo); orzmienie to Anglik oddałby także za pomocą
liter th, chociaż dźwięk ten ma nieco inne brzmienie,
niż po angięlsku. Zwykłą jest rzeczą, że znajdujemy w języku
cudzoziemskim dźwięki, których w swoim nie posiadamy,
i odwrotnie. Chińczyk wymawia z trudem literę r, a w na­
rzeczu australijskiem niema wcale j ani f. Gdy cudzoziemiec
stara się nauczyć człowieka z plemienia Mohawków wymó­
wić wyraz z literą p lub b, to dziki odpowiada, że śmiesz­
nością jest zamykać usta, gdy się chce coś powiedzieć, język
jego bowiem nie posiada spółgłosek wargowych. Portugal-
czycy, odkrywcy Brazylji, zauważywszy, że krajowcy nie po­
siadają ani litery A ani /, ani r, opisywali ich, jako lud bez
fć, ley i rey, to jest bez wiary, prawodawstwa i króla. Zda­
rza się także, iż brzmienia, używane przez niektóre narody,
jako odgłosy wykrzyknikowe, których napisać nie można,
bywają używane przez inne narody w mowie członkowanej.
Coś podobnego dzieje się z odgłosami, zwanemi cmokaniem.
Lpywamy odgłosów tych, jako wykrzykników, cmokając war­
gami (zwykle lewą stroną) przy kierowaniu końmi, posługu-
151

m się językiem i zębami albo podniebieniom, aby wyrazić


naganę, zdziwienie albo zadowolenie w pokojn dziecinnym.
Krajowcy Ziemi Ognistej wyrażają przeczenie szezególnem
cmokaniem, Turcy, czyniąc to, odrzucają w tył głowę. We­
dług zdania podróżników, cmokanie Australczyków, oznacza­
jące zdumienie albo podziw, bardzo jest podobne do naszego.
Cmokanie używa się w tych razach jako wykrzyknik; tym­
czasem ludy Afryki południowej włączyły szmery te do mo­
wy człcnkowanej i zrobiły z nich głoski. Sama nazwa Ho-
tentotów, nadawana plemieniu Namakuów i kilku innym, nie
jest, ile się zdaje, wymyśloną przez krajowców (zdanie Piotra
Kolba), lecz prostym wyrazem naśladowczym, urobionym
przez Holendrów, aby oddać cmokanie hot en tot-, termin
hotentotyzm został następnie przyjęty przez lekarzy na okre-
, sienie pewnego rodzaju jąkania. Ameryka północno-zachod­
nia odznacza się znaczną ilością brzmień cmokanych, chrzą-
kanych i mruczanych, trudnych, często nawet niemożliwych
do wymówienia dla Europejczyka. Oprócz tego jest mnóstwo
brzmień syczących, gwiżdżących dmuchanych i wdychanych,
które się używają do nawoływania . zwierząt, albo jako wy­
krzykniki zdziwienia lub nagany, a które nie zostały włączo­
ne do żadnego alfabetu znanych nam plemion. Granice możli­
wości nie zostały dotąd osiągnięte, nawet w przybliżeniu, po­
mimo różnorodności fonetycznej znanych języków.
Do pewnego stopnia możemy zrozumieć przyczyny, któ­
re kierowały róźnemi plemionami w wyborze alfabetu. Ła­
twość wymowy dla mówiącego, połączona ze zrozumiałością
dla słuchacza były jednym z najważniejszych czynników. Po­
dobnemu ustrojowi narzędzi głosowych u wszystkich ludzi
możemy przypisać podobieństwo systemu fonetycznego wszyst­
kich języków; dlatego też jesteśmy w stanie oddać znaczną
część każdego języka alfabetem, przeznaczonem dla innej mo­
wy. Objaśniając podobieństwem ustroju istnienie alfabetu
przyrodzonego, wspólnego całej ludzkości, musimy szukać
przyczyny różności dźwięków w rozmaitych językach i wy­
tłumaczyć odmiany tego samego wyrazu w językach, nale­
żących do tej samej rodziny. Weźmy np. wyraz europejski
ojciec, pater, father, Vater, albo liczebnik 5, mający w Poli­
nezji szczególniejsze odmianld: lima, rima, dima, nima, hima.
Zmiany tego rodzaju są tak rozpowszechnione i tak prawi­
dłowe, że od czasu pojawienia się prawa Grimma, badanie
ich stałe się główną gałęzią filologji. Chociaż przyczyny ich
są dotąd ciemne, możemy jednak twierdzić z pewnością, że
zjawisko tak ogólne i tak rozpowszechnione nie może być
przypadkowem lub dowolnem. Jest ono wynikiem praw tak
powszechnych i tak określonych, jak zmiany, któremi rządzi.
152

Weźmy książkę, napisaną dość dokładnym alfabetem,


np. zwyczajną książkę włoską, czy angielską, wydaną według
najlepszego systemu fonetycznego. Gdyby książka angielska
napisaną była alfabetem ubogim, którego dotychczas używa­
my, to sprawa zostałaby utrudnioną bez potrzeby. Jeżeli tedy
damy czytelnikowi książkę, napisaną dokładnie, to zadanie
jego wcale nie będzie się ograniczało oddaniem samogłosek
i spółgłosek dźwiękami członkowanemi, tak jakgdyby czynił
korektę arkuszy próbnych. Dźwięk uczuciowy, nadawany wy­
razom wymawianym, o którym mówiliśmy wyżej, zagmął
przy pisaniu tych wyrazów, a czytelnik powinien odgady­
wać ich znaczenie i dźwięk właściwy i nadawać im go, czy­
tając. Powinien także kłaść nacisk na mektóre wyrazy, akcen­
tując je lub nadając im większą siłę. W zdaniu: „Nie sprze­
dawałem c. nigdy tego konia", nacisk na każdy z tych sze­
ściu wyrazów wpływa na znaczenie całego zdania. W takiem
podkreślaniu głosem wyrazów rozróżniamy dwa rodzaje na­
cisku. Wrażenie, wywołane zmianą trwania i siły dźwięku
jest wprost naśladowczem. Jest to poprostu giost, uczyniony
głosem, jak o tem świadczą np. zdania: „odpowiedź ostra
i krótka", „rok długi, powolny”, „muzyka brzmiąca głośno”,
„ruch miękki, powolny*, gdy je porównamy ze sposobami,
któreby mowa migowa do wyrażenia pojęć tych zastosowała.
Mowa pisana mcże tylko za pomocą stosunku wzajemnego
wyrazów wywołać silne wrażenie, jakie nasza zdolność naśla­
dowcza nadaje wyrazem mówionym, gdyż staramy się, aby
każde słówko było jakgdyby echem swego znaczenia. Wi­
dzimy to w różnicy napisania i opowiedzenia dykteryjki
o panu, któremu dokuczyło gadanie o „dobrych książkach“.
„Czy macie na myśli — spytał, mówiąc zwięźle, z miną zu­
pełnie poważnego uznania — dobre książki? Czy też — mó­
wiąc to z przeciąganiem i głupkowato-dobrodusznym uśmie­
chem — doobre książki? Akcent muzykalny (accentus, ') ton
muzyczny) używa się jako sposób wyrażania uczuć. Kła­
dziemy nacisk na wyrazie lub zgłosce, podnosząc, lub zniża­
jąc głos o pół tonu, lub więcej. Czytelnik musi też wprowa­
dzać do zdań przestanki, w czem mu do pewnego stopnia
dopomagają znaki pisarskie. Wiara rytmiczna w prozie, za­
równo jak w wierszach, ma też swoje znaczenie: czytelnik
musi czytać zdania z pewnego rodzaju niedoskonałą melodją.
Profesor Helmholtz próbował napisać nutami dźwięki zdania,
wypowiedzianego przez Niemca, mającego głos nizki z tonu

') „Accentus est etiam in dicendo cantns obscurior”. Cic. de


Orat.
158

B molk „Ich bin spazieren gegangen.—Bist du spazieren ge­


gangen?” Przy końcu zdania twierdzącego zniża on głos
c kwartę (do F), a pytając podnosi głos o kwintę (do f).
W ten sposób przebiega całą oktawę. ') Anglik, chcąc odtwo­
rzyć w języku rodzinnym zniżanie i podnoszenie dźwięku
w samogłoskach sjamskich, porównywa je z brzmieniem zda­
nia angielskiego; „Wil yon go? Yes”. *2) (Chcesz iść? Tak).
P~awa, rządzące tą niedoskonałą intonacją muzyczną zwy­
czajnej rozmowy, nie zostały dotąd zbadane. Ale dla nadania
mowie patosu i uroczystości, udoskonalono intonację muzycz­
ną i podano ją prawom bardziej już określonej melodji. Wi­
dzimy to w recytowaniu kościelnem, w mniej konwencjonal-
nera nuceniu na zgromadzeniach religijnych i w nowożytnem
recitatiyie teatralnem. Tym sposobem wyrównywa się prze­
paść, dzieląca prozę mówioną (w której skala muzyczna sa­
mogłosek mało się uwzględnia i zaciera się spółgłoskami pra­
wie do, niepoznania) od śpiewu, w którym spółgłoski są ile
możności zacierane, aby nie ujmowały samogłoskom do­
kładności i wyrazu muzycznego.
Chcąc zbadać tę część słownika ludzkości, która ma wi­
doczne źródło w bezpośredniem wyrażeniu myśli przez dźwięk,
zwróćmy się do wykrzyknika. Horne Tooke, wyrzekłszy póź­
niej często powtarzane słowa; „dziki nieczłonkowany wy­
krzyknik” (the brutish inarticulate Interjection), chciał nieza­
wodnie wyrazić swoją pogardę dla sposobu wypowiadania
uczuć, który przechodził granice jego ciasnego poglądu na
mowę. Określenie to usprawiedliwia się jednak samo przez
się. Wykrzykniki są niewątpliwie „dzikiemi” do pewnego
stopnia, przez podobieństwo swoje do głosów zwierzęcych.
Ale to nadaje im wartość w oczach badacza nowożytnego,
dając mu sposobność śledzenia zjawisk, poczynających się
w umyśle zwierząt niższego rzędu, a istniejących także w naj­
doskonalszych językach ludzkich. Wykrzykniki są też istotnie
,,nieczłonkowanemi”, gdyż, kiedy chodzi o napisanie ich, to
wszystkie systemy samogłosek i spółgłosek, ułożone przez
twórców gramatyk, okazują się bardziej bezsilnemi, niż w in­
nych wypadkach. Pismo alfabetyczne jest zbyt niedoskonałe
i zbyt ciężkie, aby oddać dźwięki szczególne i o rozmaitych
barwach, muzycznych; a wyrazy, konwencjonalnie napisane,
spełniają źle swe zadanie. W głośnem czytaniu, niekiedy na­
wet w mowie ludzi, którzy się nauczyli danego języka raczej
z książek, niż z żywego słowa, słyszymy źle naśladowane

') Helmhotz 364.


2) Caswell u Bastiana Berlin. Akad. 1. c.
154

■wykrzykniki, jak np. angielskie: ahemł heim! tushl tuti pshaw!


używane niezmiennie w druku, ale czyniące komiczne wra­
żenie, gdy się wymawiają litera po literze ze ścisłą dokład­
nością. Horne Tooke, krytykując gramatyka włoskiego, mówi
o nim: „Ten Cinoni jest dokładnym i pilnym, ale, jak się
zdaje, nie posiada ani cienia rozsądku”. Trudno wiedzieć,
co mianowicie koryfeusz filologji angielskiej miał do zarzu­
cenia słusznemu twierdzeniu Cinonia, że wykrzyknik ah! albo
ahi! może wyrazić więcej, niż dwadzieścia różnych uczuć lub
pragnień, jak: cierpienie, prośbę, groźbę, westchnienie, po­
gardę, stosownie do brzmienia, z którem jest wypowiedziany ’).
Niezaprzeczoną jest rzeczą, że wykrzykniki wyrażają uczucia
w ten sposób, a filolog powinien badać je z dwóch punktów
widzenia: naprzód, w jakim stopniu przyczyniają się do wy­
rażenia uczucia, a powtóre, jak się przekształcają w wyrazy
doskonalsze, które należą do składni i tworzą cząstkę zdania
logicznego.
Przedewszystkiem jednak od wykrzykników właśc:wych
należy oddzielić liczne wyrazy ze znaczeniem (sense-words),
które w skróceniu, albo w formie przestarzałe;, zbliżają się do
wykrzykników, ze względu na użytek i pozór zewnętrzny.
Mamy tu na myśli starożytne cpips,' ôsôts, age! macte! albo
angielskie hail! (wiwat), które w biblji gotyckiej było począt­
kowo przymiotnikiem, oznaczającym cały, zdrów, szczęśliwy,
zupełnie jak wykrzykniki włoskie bravoJ brava! bravi! brave!
Gdy murzyn afrykański woła w przestrachu, albo zdziwieniu
mámá! mamci! *2), to możnaby pomyśleć, że jest to rzeczywisty
wykrzyknik, „wyraz, użyty do wypowiedzenia wzruszenia albo
namiętności”, jak powiada Lindley Murray; tymczasem to
dziecko dorosłe woła poprostu matlá. To samo zauważono
u Indjan Kalifornji północnej, którzy, dla wyrażenia boleści,
wołają and! tj. „matko” 3). Niektóre wykrzykniki używane
są w połączeniu z zaimkiem, np. oi^loł! oimł! ah me! albo
z przymiotnikiem, jak alas! hélas! ah weary! Wykrzykniki
trzeba badać z wielką ostrożnością i uwagą, aby nie zaliczyć

') Ilorna Tooke Diversions of Purley, wyd. 2-gie, Londyn


1798, I, 60—3.
2j R. F. Burtcn Lake Régions of Central Africa II, 333;
Levingstone Missionary Tr. in S. Africa 298; Gr. of Mpo?igwe
lang., (A. B. C. F. Missions, Rev. J. L. Wilson) 27. Ob. Callavvay
Ztilu Tales I, 59
3) Arroyo de la Cuesta Gr. of Mutsun lang., 39, w Smith-
soman Contr. III; Neapolitańskie rnamrna mia! okrzyki zdziwienia
itp. Liebrecht w Gotting Gel. Anz. r. 1872, 1287.
155

do ruch wyrazów „ze znaczeniem”, użytych jako wykrzykniku


Angielskie weil! •Bieli! zbliża się bardzo do istotnego wykrzyk­
nika koptyjskiego „czynić ouelouele”, po angielsku to wail, po
łacinie ulularè, a uczony podróżnik z zeszłego stulecia za­
uważył zupełnie poważnie, przy wzmiance o okrzyku wojennym
starożytnych Greków, akakáX akákál że Turcy w podobnym
wypadku wołają Allah! .Allah! Allah! ').
Nawoływanie zwierząt w różnych krajach a) jest po naj­
większej części wykrzyknikiem ze względu na zastosowanie;
ale chcąc je wytłumaczyć jako całość, należałoby puszczać się
drogą nader ślizką w dziedzinie filologj:. Czasem nawoły­
wanie jest rzeczywiście tylko wykrzyknikiem, jak szu szu!,
wzmiankowane jako okrzyk starogiermański do płoszenia
ptaków. Anglicy wołają w tym razie sz sz! (sh!) a Indjanie
brazylijscy wcłają na psy ad! Niektóre nawoływania są po
prostu naśladowaniem głosu zwierzęcia W Anglji zwoły­
wanie drobiu nazywa się the clucking, w Austrii wołają na
kurczęta pi pi! albo tiet Het! Szwabowie zwołują indyki
kauter kaut! Owczarz indyjski woła leli! (the baaing) na owce.
W innych wypadkach wykrzykniki te są wyrazami znaczą-
cemi, mniej lub więcej zmienionemi, które prawdopodobnie
są zapożyczone od nazwy zwierzęcia. Anglik, spotkawszy
psa owczarskiego, zawoła szip! szip! (ship!). Austrjacy wabią
owce schäp schäpl (Sćhaaf = owca), a krowy küss kuhel köss!
(Kuh = krowa). Niemcy wołają na gęsi gus gus! gusch
gusch! gös gös! (Gans — gęś). Zauważmy także, iż Czesi
wołają husy! na gęsi, które nazywają husa, a wyraz znany
jest inny m narodom z historji, z powodu nazwiska Jana Husa.
Na psa wołają Czesi ps ps! (pes = pies). Inne wykrzykniki
pozatracały formę pierwotną, będąc często w użyciu. Zgo­
dzimy się na wytłumaczenie, że portugalskie wołanie psa
to to! pochodzi od toma toma! (weź, weź!) aby pies wziął
pożywienie; ale gdyby mieszczuch londyński uważał wołanie
coop coop! za wykrzyknik właściwy, tobyśmy dowiedli, że się
myli, wyraz ten bowiem jest skróceniem frazesu cenne up!
(pójdź tu!).

„Come uppe, Whitefoot, come nppe, Lightfoot,


Come uppe, Jetty, rise and follow,
Jetiy, to the milking shed.”* 2

') Shaw Travers in Barbary u Piukertona XV, 669-


2) Niektóre z przykładów tu przytoczonych znajdują się
w Deutsche Gr. Grimma III, 308; Pott, Doppelung, 27; Wedg­
wood Origin of Language.
156

Nie możemy jednak znaleźć źródła takich nawoływań,


jak hilf hiifl na konie, hilhl hühll na gęsi, decket, decket! na
owce. Szczęściem dla etymologów te słówka trywjalne nie
mają znaczenia równie wielkiego, jak wielką jest trudność
objaśnienia ich pochodzenia. Wyraz puss! nasuwa ciekawe
zagadnienie filologiczne. Dziecko angielskie, wołając na kota
puss puss! utrzymuje prawdopodobnie ślad celtyckiej nazwy
kota (po irlandzku pus, w erskiem narzeczu mowy szkockiej
pusag, po galsku pmĄ Podobne nazwania znane są w całej
Europie (w Saksonji pus pus!) i z tego powodu można przy­
puścić, że kot, pochodząc ze wschodu, przyniósł ze sobą na­
zwę, która jest jeszcze w użyciu: po tamilsku pûsei! po afgań-
sku puszą, po persku puszak itd. P. Wedgwood widzi źródło
tego wyrazu w naśladowaniu parskania kociego i przytacza
mowę Serbów, którzy odpędzają kota, wołając pis! Albań-
czycy wabią kota podobnym wyrazem. W krajach, w któ­
rych kot został wprowadzony przez Anglików, wyraz pus
posłużył do utworzenia nazwy tego zwierzęcia. Na wyspach
Tonga kusi znaczy kot, zapewne od czasów kapitana Cooka.
Plemiona indyjskie w Ameryce północno-zachodniej nazywają
kota pusz, pisz-pisz. W gwarze Czajnuków wyraz puss puss
oznacza nie tylko kota europejskiego, ale także zwierzę krajo­
we, kuguara, zwanego obecnie hjas puss puss, tj. duży kot *).
Nazwy zwierząt tworzyły się często z nawoływań, uży­
wanych na też zwierzęta. Zdaje się, że Szwajcarzy zachęcają
psa do walk' okrzykiem huss! (angielskie s-s!) i że stąd na­
zywają psa huss albo hauss. Wiadomo, że w Anglji wołają
na kaczki diii! dilly! ale trudno przypuścić, że to jest jakieś
zdanie, czy wyraz angielski przekształcony, bo Czesi wołają
także na kaczki dlidli! Pomimo że słownik angielski nie po­
siada nazwy na kaczkę clili lub dilly, to sposób, w jaki Hood
użył wyrazu tego w jednym z najlepiej znanych poematów
komicznych, świadczy, jak łatwo można zapełnić takie braki:
For Death among the water-lines,
Cried „Duc ad me” to all her dillies.

') Ob. Pictet Origines Indo-Europ. część I, 282. Caldwell


Gr. of Dravidian Längs. 465; Wedgwood Die. p. w. „puss” itd.;
Mariner Tonga Is. Vocab.\ Gibbs Die. of Chinook Jargon, Smith-
sonian Coli. Nr. 161; Pandosy Gr. and Die. of Yakama, Smithson.
Contr. III; Por. J. L. Willson Mpongwe Gr. 57. Dziecko hinduskie
wola na kota mun mun\ może od hinduskiego mano=kot. Włoskie
micio, francuskie miłe, minon, niemieckie mieze itp. = kot. Hiszpań­
skie miz i giermańskie minni, minz itd. równa się. angielskiemu
puss! Są to naśladownictwa miauczenia.
157

W ten sam sposób okrzyk gee! którym woźnice angiel­


scy popędzają konie, stał się nazwą konia gee-gee, używaną
przez niańki. Wyrazów, utworzonych przez niańki, albo żar­
tem, nie można odrzucać, jako bezużytecznych, bo daja one
świadectwo o tworzeniu się mowy. Trzeba sobie wziąć za
zasadę etnologiczną, że to, co ludzie cywilizowani czynią żar­
tem, albo co dzieci ich wymyślają, znajdzie się w przybliżeniu
w pierwszych wysiłkach duchowych dzikiego, a tern samem
społeczeństwa pierwotnego.
Nawoływanie zwierząt, jak np. gee! gee-hol užyvyane do
popędzania koni, albo weki wohl do zatrzymania ich, wchodzi
w skład niejednej gwary miejscowej. Okrzyk gchul przybył
może do Anglji z Normandji, albowiem znany jest we Francji
i ukazuje się w słowniku włoskim jako gio! Podróżny, który
słyszy Gryzona, wołającego przeciągle na konie br-r-r! aby
je zatrzymać, niech przebędzie tylko granicę, a usłyszy' wo­
łanie kü-ü-ü! Okrzyki, któremi oracz zwraca konie dyszlowe
na prawo lub w lewo, weszły w przysłowie. We b rancji
mówią o głupcu: „II n’entend ni à dial ni à hurhwit! Od­
powiednie przysłowie w narzeczu niemieckiem brzmi: „He weet
nich huttl noch hohl” Kapitan Burton zauważył, podróżując
do Mekki, że istnieje cały język dla wielbłądów: klękają, gdy
się woła ich! ich! pośpieszają na okrzyk j&h! jáh! a stają się
ostrożnemi, gdy słyszą hai! bail itp. Tworzenie się takich
szczególnych wyrazów wywołane zostało dwiema przyczynami.
Niektóre z tych słówek brzmią zupełnie, jak wykrzyknild, np.
arabskie hai! francuskie Inie! północno-nieir'.eckie jo! Bez
względu na źródło, utworzone one zostały, aby znaczenie ich,
wyrażone dźwiękiem uczuciowym, byłe zarówno zrozumiałe
dla ludzi, jak dla koni. Każdy zauważy różnicę pomiędzy
krótkim i ostrym wysokim tonem okrzyku hüp! którym Szwaj­
carzy popędzają uonie, a przewlekłym kû-ü-ü-û! który je za ­
trzymuje. Fakt, że zwykłe wyrazy ze znaczeniem bywają
przyłączone do takich wykrzykników, jak np. gee-up! woh-
back! świadczy, iż możemy mieć nadzieję znalezienia pośród
nich różnych szczątków przebrzmiałego języka formalnego.
Poszukiwania potwierdzają to przypuszczenie. Halliwell cy­
tuje następujący ustęp z Micro-Cyniconu (iôçç):
„A base borne issue of a baser syer,
Bred in a cottage, wandering in the myer.
With nailed shooes and whipstaffe In his hand,
Who with a hey and ree the beasts command.”
(Nizko urodzony potomek nizkiego ojca, wychowany w chacie,
brodzący po biocie, w butach, nabitych gwoździami, z batożkiem w ręku,
zwierzątami kieruje, wołaj ic \rey—hetta, albo ree—wista).
158

Ree\ znaczy na prawo (right, riddle-me-ree = ridelle me


right) i skłania zwierzę pociągowe do zwrócenia się w prawo.
Hey! odpowiada wyrazowi heitl czyli cametherl co znaczy pójdi
tn (hither), w lewo. Niemieckie kar! här! har-ühl odpowiada
angielskiemu her, hither (tu, tutaj), na lewo. Swude! schwude!
zwuder! w lewo, powstało z wyrazu zuwider — w przeciwną
stronę. Nawoływania w prawo i w lewo (k'sobie—od siebie),
używane w krajach niemieckich są hot! — harl albo hott! —
wist! Wist! jest ciekawym przykładem utrzymywania wyra­
zów starożytnych przez tradycję ludową. Jest to skażona
forma starego wyrazu giermańskiego winistrâ — lewica (po
anglo-saksońsku winstre), który został zapomniany przez no­
wożytnych Niemców i Anglików ').
Równie osobliwa mieszanina wyrazów i wykrzykników
znajduje się w wielkiej encyklopedji francuskiej *2), w opisie
polowań-a. Są tam przepisy, jak wołać na psa we wszelkich
możliwych wypadkach. Gdyby nawet zwierzęta rozumiały
gramatykę i składnię, to nie możnaby wymyślić języka lepiej
zastosowanego do ich uszu. Niekiedy mamy przed sobą wy­
razy, które zdają się być wykrzyknikami właściwe mi. Myśliwy,
chcąc zachęcić psy do szukania, woła: hà halle halle halle!
a gdy nie są spuszczone ze smyczy, woła je do siebie hau
hau! albo hati tahaut! Gdy są spuszczone, wołanie brzmi hau
la y la la y la tayau! co nasuwa przypuszczenie, że angielskie
tally-ho! ma pochodzenie normandzkie. Okrzyki tego redzaju
są często połączone z całemi wyrazami francuskiemi, np. hà
bellement là ila, là ila, hau valet! — haie l'ami, tau tau après
apres, a route a route! itp. Niektóre wyrazy przetworzyły się
w okrzyki, których znaczenie zatarło się, jak „vois le ci”
i „vois le ce l’est”, a które można rozróżnić w nawoływaniu,
dającem znać myśliwym, że dzik się- ukazał, chociaż się był
schował przed chwilą: vaîileci rcvari vaulecelez! Najzabawniejszą
jednak rzeczą w traktacie tym jest spis nawoływań angielskich
(mocno zfrancuszczonych), któremi trzeba przemawiać do psów
angielskich. Autor powiada: „ponieważ lest dużo psów angiel­
skich we Francji, trudno ie pobudzić do działania, wołając
na nie w obcym języku, to znaczy, inaczej, niż je nauczono

. ') Spis nawoływań furmańskich ob. Grimm 1. c.; Pott Zähl­


methode 261; Halliwell Die. of Archaic and Provincial English
p. w. „ree”; Braud II, 15; Pictet, część II, 489.
2) Encyclopédie ou Dictionnaire Raisonné des Sciences
etc.; Recueil de Planches etc., Paryż 1763, art. „Chasses”. Wołania
tradycyjne są dotąd w użyciu. Ob. A Week in a French Country-
house.
159

za młodu”. Myśliwy powinien tedy wołać na nie herc do-do


ho ho! chcąc je zaś na ślad wprowadzić: houpe boy, houpe boy!
Jeżeli kilka psów wysunęło się przed całą zgraję, to powinien
dopędzić je konno i wdać: sap me boy, saf me boy! Wreszcie,
jeżeli psy nie słuchają, trzeba krzyknąć cobat, cobat!
Ile niższe zwierzęta łączą jakieś znaczenie z wykrzykni­
kami, to trudno określić. Bez wątpienia jednak po większej
części w przykładach tu przytoczonych, rozumieją one okrzyki
jako sygnały, mające znaczenie mocą pewnego określonego
skojarzenia; pamiętają, iż przy pewnym odgłosie bywają ży­
wione, a przy innym odpędzane. Uważają też bardzo na ru­
chy, towarzyszące wołaniu Jak wiadomo, Hiszpanie wołają
na kota miz mizl a odpędzają go głosem zape zapt! Autor
staregc słownika utrzymuje, że niema rzeczywistej różnicy
między temi wyrazami, że powstaje ona wskutek nałogu; sły­
szał on nawet, że w pewnym klasztorze chowano bardzo piękne
koty, a braciszek, który się zajmował refektarzem, postanowił
wołać na koty zape, zape! a odpędzać je kijem, wołając ze
złością miz miz! Tym sposobem wykluczoną została wszelka
możliwość ukradzenia kota, bo tylko braciszek i kety znały
sekret nawoływania '). Sposób, w jaki nawoływania tworzą
się i utrzymują w danej okolicy, jest dla filologa przykładem
jednomyślności, mocą której ustalają się wyrazy wogóle.
Przykłady tego rodzaju przekonywają, że wszystkie wyrazy
ustaliły się skutkiem pewnej do nich predylekcji u danej
części społeczeństwa, ale granice, w jakich się ustaliły, cho­
ciaż niezmiernie trudno oznaczyć dokładnie, rzec można, iż
zależą od żywotności i użyteczności danego wyrazu oraz od
tradycji.
Odrzuciwszy z pola badań wszystkie wyrazy ze znacze­
niem, skażone lub niejasne, pozostaną wykrzykniki właściwe,
czyli rzeczywiste wyrazy dźwiękowa. Utrzymywano długo
i nie bez słuszności, że stanowisko dźwięków tych w historji
jest bardzo pierwotne. De Brosses opisuje je jako przyro­
dzone i konieczne, wspólne dla całej ludzkości, a wywołane
skojarzeniem ustroju człowieka z wewnętrznem wzruszeniami
duszy. Najlepszym sposobem osądzenia stosunku, zachodzą­
cego między wykrzyknikami a uczuciami, jest porównanie
głosów zwierząt niższych z głosami ludzkiemi. Znajdujemy
tu znaczne podobieństwo. Zwierzęta, mają ustrój zewnętrzny
i duchowy podobny do naszego,, a więc ich sposób wyj ażania
uczuć dźwiękami jest dla uszu naszych do pewnego stopnia

fi Aldrete Lengua Castellana, Madryd 1673, p. wyr.


„hai-re”, „exe”.
160

zrozumiałym. Rozumiemy szczekanie, wycie i warczenie psa,


syczenie gęsi, mruczenie kota, pianie i gdakanie kur i kogu­
tów. Ale w innych razach, np. gdy sowa huka, papuga skrze­
czy lub inne ptaki się odzywają, nie jesteśmy w stanie twier­
dzić, że dźwięki te oznaczają boleść lub melancholję, chociaż
człowiek mógłby podobnie wyrazić te uczucia. Niektóre zwie­
rzęta wydają zawsze tylko takie głosy, które, według naszego
pojmowania dźwięków, oznaczają gniew albo niezadowolenie;
bo jakże inaczej wytłumaczyć wycie i ryk dzikich zwierząt?
Możnaby równie dobrze powiedzieć, że skrzypce jęczą z bo­
leści, lub że wiatr wyje ze smutku. Związek między okrzy­
kiem a wzruszeniem, zależny od budowy stworzenia, które
głos wydaje lub słyszy, popiera zdanie, że ogólne podobień­
stwo wykrzykników u wszystkich odmian rodzaju ludzkiego
świadczy dobitnie o ich jedncści fizycznej i umysłowej
Wykrzykniki, używane przez człowieka dla wyrażenia
uczuć, służą też do wskazania tych uczuć drugiemu. Możnaby
wyliczyć mnóstwo wykrzykników, wspólnych rasom, mówią­
cym zupełnie odmiennemi językami, a które to okrzyki ozna­
czają: westchnienie, jęk, skargę, krzyk, mruczenie i warczenie,
za pomocą których człowiek daje wyraz uczuciom. Takiemi
są niektóre z licznych dźwięków, odtwarzanych niedokładnie
na piśmie w postaci oh! oh! ahi! aie! albo westchnienie w ję­
zyku Wolofów afrykańskich, pisane hhihhe! angielskie heigho!
greckie i łacińskie e e! s e! heu! eheu! Okrzyk zdumienia wy­
powiadany z otwartemi ustami, tak pospolity na wschodzie:
wali wali! powtarza się w Ameryce w narzeczu Czajnuków
jako hwali! hwah-wa! Jęk, pisany w językach europejskich
w postaci weh! ouais! oval! vae! ukazuje się u Koptów jako
ouae! u plemienia Galla wayo! u Osetów kaukaskich voy!
u Indjan Kolumbji angielskiej wai! Wykrzykników ze słow­
ników cudzoziemkich, które się różnią od naszych, nie po­
winniśmy pcrmjać, Zobaczmy, jak one wyrażają uczucia.
Magalowie wyrażają zadowolenie przez u-u! Indjanie Ameryki
północnej przez gardłowe ugh! Kuisz! w :ęzyku Czajnuków
oznacza pogardę; yo yo! pó tungusku cierpienie; uh uh! po
irlandzku przerażenie; tek teh! po brazylijsku zdziwienie i sza­
cunek. Dobrze znanym w portach chińskich jest okrzyk an­
gielski (Pigeon-English) hai-jah! Wreszcie oto jeszcze wy­
krzyknik zdziwienia u Indjan Algonkinów: tiau! dla męż­
czyzn i nyau! dla kobiet. Do tych okrzyków zbliżone są
wołania, służące do zwrócenia czyjejś uwagi: Sjamskie he!
hebrajskie he! ha! zamiast „patrzaj, patrzajże!”, hói! Indjan ze
szczepu Klallamm zamiast „stój”, hm! Lummjów zamiast „za­
trzymaj się, dosyć!” itp. są używane także przez Anglików.
Istnieje też inny rodzaj wykrzykników, które człowiek, obe­
161

znany z mimiką dzikich i głuchoniemych, nazwałby giestami,


dokonywanemi głosem, czyli, krótko mówiąc, mimiką dźwię­
kową. Dźwięk łrim, m'n, wydawany z zamkniętemi ustami,
jest oczywiście znakiem człowieka, który chce mówić, a nie
może. Nawet dziecko głuchonieme, które nie słyszy swego
głosu, wydaje ten odgłos, aby pokazać, źe jest nieme, czyli
te jest mu mu, jakby powiedzieli Murzyni ze szczepu Wej
w Afryce zachodniej. Dla człowieka mówiącego, dźwięk,
który piszemy mum! mówi wyraźnie „trzymaj język!" — „munis
the word!” i posłużył do utworzenia wielu wyrazów naśla­
dowczych, odpowiednich swemu znaczeniu. Typowem jest
taityjskie mamu = być cicho. Wypowiadany często z wysił­
kiem i przydechem, wytrzymywany przez czas pewien, dźwięk,
który określimy literami ’m, 'n, lim, lin itd. staje się wy­
krzyknikiem, pisanym konwencjonalnie hem! ahem! hem! Pier­
wotne jego znaczenie było prawdopodobnie wahanie się w mo­
wie, momotame. Służy on, użytym będąc ze stosowną into­
nacją, do wyrażenia wahania się i niepewności, właściwych
zdziwieniu, powątpiewaniu, niepewności, potwierdzeniu, albo
pogardzie. Słownik Jorubów z Afryk: zachodniej posiada
wykrzyknik hun z dźwiękiem nosowym, zupełnie jak po an­
gielsku fisdge! głupstwo! Według opisu Rocheforta, Karai­
bowie, słuchając 7 namaszczeniem : w milczeniu mowy do­
wódcy, wyrażają zgodę mrucząc hun-hun! W tym samym
czasie (w XVII wieku) Anglicy słuchali z takiemiż dźwięka,-
mi słów kaznodziei. ') Dmuchanie jest zwykłym objawem po­
gardy i niezadowolenia. Stąd przez uzgłoskowanie powstały
wykrzykniki wargowe, które piszemy pah! bah! pugh! pooht (po
angielsku),pul po gallijsku,puppupi w łacinie (gminnej),pooh! dzi
kich Australczyków, zapisane przez podróżników. Wykrzykni­
kom tym odpowiada mnóstwo wyrazów naśladowczych, oznacza­
jących dmuchanie, np. malajskie pupuł^ č muchać. Ruchy war­
gowe dmuchane przechodzą w zębowe fťť! pisane po angielsku
i holendersku tut tut! a oznaczające plucie. Wiele przykła­
dów z różnych krajów, z których najdosadniejszym jest tai-* i

*) „Istniał wówczas zwyczaj nieprzyzwoity: jeżeli kaznodzieja


poruszał zręcznie przedmiot, obchodzący żywo słuchaczy, to wyrażano
zadowolenie przez głośne hum, które trwało dłużej, lub krócej, sto­
sownie do stopnia gorliwości i przejęcia. Gdy Bumet kazał, część
parafjan mruczała tak długo i tak głośno, że siadał, by się tem na­
cieszyć i ocierał twarz chustką Gdy Sprat kazał, uczczono go
również zachęcającem hum, ale On wyciągnął rękę ku parafjanom
i zawołał: „Cicho, cicho! Proszę was, dajcie spokój”. Johnson Life
of Sprat.
Cywilizacja pierwotna, 1.1. 11
162

tyjskie tutua=p\nć, stwierdzają, że to, co mówimy, nie jest


wytworem wyobraźni.
Opis Cranza wybornie maluje stanowisko, które wy­
krzykniki zajmują w porozumiewaniu się dzikich. Greniami
ozycy, powiada,. a szczególnie kobiety robią, mówiąc, miny,
rzucają spojrzenia, tak, że kto na te znaki nie uważa, nie
zrozumie znaczenia wyrazów. Gdy potwierdzają co z przy­
jemnością, to wciągają powietrze gardłem, wydając pewien
odgłos. Gdy zaprzeczają czemu z obrzydzeniem albo pogardą,
to marszczą nos i wydają cienki dźwięk nosowy. Gdy są źle
usposobieni, trzeba to zrozumieć więcej z min, niż z wyra­
zów. ’) Wykrzykniki i ruchy tworzą w połączeniu znośny
sposób porozumiewania się. Dały tegc dowód wojska fran­
cuskie i angielskie w Krymie: porozumiewały się one głównie
„wykrzyknikami, powtarzanemi z wyrazistą emfazą i sto­
sowną giestykulacją”. *2) Opisy te dmą nam niezłe wybraże-
nie sposobów, używanych w życiu codziennem dla porozu-
mi îwania się wtedy jeszcze, gdy nie było w użyciu dźwię­
ków członkowanych, mających znaczenie na mocy tradycji,
a stanowiących tradycyjne wyrazy słownika.
Po bliższem badaniu okazuje się, że wykrzykniki brały
„dział w tworzeniu się tradycyjnych wyrazów znaczących.
Nie pozostały one na miejscu, wyzuaczonem im przez gra­
matykę, poza granicami zdania logicznego, ale posłużyły p I
pnie do tworzenia słów, rzeczowników' i innych części mowy.
Chcąc śledzić rozwój wykrzykników aż do utworzenia języka
zupełnie rozwiniętego, zacznijmy od dźwiękową wyrażających
chwilowe uczucie mówiącego. Jeżeli dźwięki uczuciowe, jak
ahl uh! puh! użyte są w celu wzbudzenia pojęcia podziwu lub
wstrętu w słuchaczu, ':o me różnią, się prawie niczem od wy­
razów zupełnie rozwiniętych. Następnie postarmmy się zba­
dać w jaki sposób dźwięki te przeszły w określone formy zwy­
kłej gramatyk:. Znane przykłady tego znaleźć można w po­
koju dziecinnym. W Anglji niuh znaczy w gwarze dziecięcej
„zatrzymav się”, a w mowie dorosłych istnieje mniej znany
czasownik hoo-hoo=beczeć. Do najzrozumiaiszych z rzędu ta­
kich wyrazów należą te, które posiadają charakter wykrzykni­
ka, alt o oznaczają jak.eś pojęcie pokrewne. Lament kobiet
fidżyjskich oile! staje się słowem oile—skiirżyć się, oile-taka—
żałować czegoś (mężczyźni wdają ule!)-, odpowiada to zupeł­
nie takim wyrazom, jak łacińskie ululare i angielskie to waïl—
jęczeć. Inny dźwięk wytwarza słowo zuiuańslde gigiieka i an-

’) Cranz Grönland 279.


2) D. Wilson Prehistorie Mart 65.
168

gielskie to giggle, różniące się tylko końcówkami gramatycz-


nemi, a znaczące chychótać. Ija Gallan=krzyczeć, wrzesz­
czeć, dać okrzyk wojenny, podobne jest do greckiego id,
ńj = okrzyk, îVjtoç=żałosny, smutny itd. Dużo przykładów
można zaczerpnąć z nowożytnego żargonu Czajnuków Ame­
ryki północno-zachodniej; ma on silną skłonność do uży­
wania wyrazów dźwiękowych. Znajdujemy w nim wzię­
ty z narzeczy indyjskich czasownik kisz-kisz=pędzić bydło
lub konie. Tlum znaczy cuchnąć, albo swąd; hihi jest wyra­
żeniem utartem, oznaczającem żart albo zabawę; mamuk
hihi—bawić się (czynić hihi); dmi hihi—karczma.. Po hawajsku
aa znaczy „obrażać”; na wyspach Tonga úi! znaczy zarazem
„pfe” i „łajać kogoś”. W Nowej Zelandji hé! jest wykrzykni­
kiem zdziwienia wobec omyłki i słowem albo rzeczownikiem
„omyłka, błąd, mylić się, błądzić”. W języku kwiszè w Gwa­
temali czasowniki aj, oj, hoj wyrażają wcłame w różny spo­
sób. W języku Karaj ów brazylijskich przymiotnik «—stro­
skany pochodzi najprawdopodobniej od wykrzyknika. Słowo
hai-hai—uciekać utworzone Zostało z dźwięku naśladowczego
(porównaj wyraz aie-aie, który w nowożytnej gwarze ludu
francuskiego znaczy omnibus i jest aluzją do krzyków^ po­
dróżnych, którym towarzysze depczą po palcach). Indjanie
kamakańscy, chcąc powiedzieć „dużo” albo „wiele”, podnoszą
nalce do góry i mówią hi. Ponieważ ruch ten jest zwykle
ywanym przez dzikich dla wyrażenia tego pojęcia, można
przypuścić, że hi jest wykrzyknikiem '), który przy stosow­
nym ruchu wyraża całkowite pojęcie wysokości.. VV języku
keczua w Peru alalaul jest okrzykiem „skarżącego się na
zimno", a czasownik alalaunini znaczy „narzekać na zimno".
Na końcu każdej zwrotki hymnów peruwjańskich do słońca
był okrzyk zwycięski hojili! Z dźwiękiem tym są spokrewnio­
ne czasowniki hajlhżii = śpiewać, hajllikuni—święcić zwy­
cięstwo. Wykrzyknik radośny Zuiuam halalal tworzy także
słowo „skakać z radości”, podobne do tybetańskiego alala!
wyrażającego radość i greckiego čřXaXa, używanego jako rze­
czownik, oznaczający okrzyk wojenny i czasownik dXaXâÇo,
„wydać okrzyk wojenny”. Hebrajskie hillel— śpiewać pochwa­
ły bywa używane jako hallelujah! które to słowo stronnicy
teorji, że czewonoskórzy są potomkami zaginionych plemion,
odnaleźli w śpiewie znachora Indjanina, hi-le-li-lah! Zuluanin
używa drżącego ha! na wyrażenie gorąca i powiada, że po­
wietrze rozgrzane „mówi ha ha” Zwyczaj kończenia pieśni

V Por. w tej samej okolicy kamejskie ii, kotoksyjskie hie-


hie, euhiähiä, multus,-ą,“um.
164

okrzykjem ha! hal odbił się w czarowniku haja — śpiewać


pieśni; h jc znaczy „pieśń rozpoczętą, nagrodę daną temu,
który prowadzi hajd!’. Wykrzyknik bà bàl „jak gdyby ktoś
mlaskał wargami, skosztowawszy coś gorzkiego”, staje się
pierwiastkiem słowa znaczącego: „być gorzkiem lub ostrém
w smaku, piec, gryźć”. Język galia daje nain kilka dobrych
przykładów przechodzenia wykrzykników w czasowniki. Birr-
djeda (mówić brr,') i birlfada (robić brr!) znaczą „być prze­
straszonym”. Okrzyk oj używany jako odpowiedź na woła­
nie i do popędzania bydła, utworzył, za dodaniem stosownej
końcówki, słowa oada, = odpowiadać i ofa~ pędzić.
O japońskie, oznaczające cześć i uszanowanie, ile je moż­
na zaliczyć do wykrzykników, jest wybornym przykładem
wpływu ich na znaczenie wyrazów. ') Dodaje się je do rze­
czowników dla wyrażenia czci. Couni = kraj przechodzi
w ocouni. Japończyk dodaje o, do imion wszystkich rzeczy,
należących do przełożonego, z którym rozmawia, tymczasem
przełożony odrzuca je, mówiąc o swej własności, lub rozma­
wiając z poddanym. Ludzie wyższego stanu dodają zawsze o,
mówiąc o rzeczach osób równych sobie. Grzecznie jest łą­
czyć o do imion wszystkich kobiet; dzieci dobrze wychowane
różnią się od rówieśników z pospólstwa dodawaniem słówka
tego do imion zdrobniałych ojca i matki i mewią o toto (tata)
i o haka (mama). Ortografja odróżnia o, łączone ze wszyst-
kiem co królewskie, od oo, które znaczy duży. Wyraz mets’ké
znaczy szpieg (dosłownie „zwracający oczy”); o mets’kê ozna­
cza szpiega królewskiego, albo książęcego, a oo mcts’ké—szpie­
ga głównego. Ten wykrzyknik przymiotnikowy oo=duży do­
dawany bywa do nazwy miasta stołecznego oo Yedo i uży­
wany w rozmowach oficjalnych oraz gdy mówiący zwraca
się do mieszkańca owrego miasta. O, wyrażające uszanowanie,
dodawane bywa do czasowników każdej konjugacjl i podczas
gdy pospólstwo mów*, minahai matse, człowiek ugrzeczniony
powie ominahai matse = proszę patrzeć. Dziecko angielskie
zrozumiałoby z łatwością użytek tego wykrzyknika. Nie wpro­
wadziliśmy do gramatyki angielskiej tego o!, wyrażającego

’) J. H. Donker Curtius Essai de Grammaire Japonaise


od str. 34 i str. 109. W pierwszem wydaniu dzieła niniejszego,, cha­
rakter bezpośrednio przymiotnikowy tego o przedstawiony został nie­
właściwie. Objaśnienia do gramatyk prof. B. H. Chamberlain’a i in­
nych, w których on i o są w związku z innemi formami o wspól­
nym źródlosłowie, nie zmieniają rzeczy, że dowodzenia polegają wczę-
ści lub całkowicie na przypuszczeniu, że pierwiastek jest wykrzykni­
kiem. (Przyp, do 3-go wyd.).
podziw i pełne uszanowania zakłopotanie, bo nie przyszło
nam na myśl wyzyskać tego pierwotnego sposobu wypowia­
dania myśli. Za to okrzyk iol zajął miejsce w etymologji.
Gdy Niemiec dodaje o do wyrazów „Feuer!” „Moro! ” Feueriol
Mordio! staje się ono wykrzyknikiem równie dobrym, jak
ol angielskie w okrzykach ulicznych „Pease-o!” „Dusl-o!” lub
a! staroniemieckie w wafeuâ! = do broni!, hilfà!=na pomoc!
Irokiezi Ameryki północnej wysyskują jeszcze lepiej ten ma-
terjał i łączą iof okrzyk podziwu z rzeczownikiem ha ozna­
czenie piękności lub dobroci danego przedmiotu. W języku
Mohawków garonta znaczy drzewo, garontio—piękne drzewo.
W podobny sposób Ohio znaczy „piękna-rzeka a Ontario
„piękna-góra, skała”. Za czasów panowania Francuzów
w Kanadzie, przysłany tam gienerał-gubernator Nowej Fran­
cji, Monsieur de Montmagny, nazwany został przez Irokie-
zów Onontio czyli „duża góra”, gdyż wyraz ononte znaczy
góra. Imię Onontio służyło długi czas potem na oznaczenie
każdego gubernatora, tak ja,k imię Cezara, a króla francu­
skiego nazywano tam w wyższym stylu „wielkim Onontio”. ’)
Usiłowania wyprowadzenia wyrazów znaczących od wy­
krzykników mogą jednakże zaprowadzić etymologa za daleko.
Jednym z najlepszych sposobów umknięcia tego i sprawc że­
nią, czy dana forma jest wykrzyknikiem, polega na przeko­
naniu się, czy coś podobnego jest w użyciu w językach zgoła
niepokiewnych. Obok innych okrzyków, wpadających w ucho
podróżnikowi w Hiszpanji, znajduje się nawoływanie na muły,
arrêt arre! Wyrazy arrear=pędzić muły, arriero=człowiek
prowadzący muły i wiele innych, należących do tej rodziny
słów hiszpańskich, powstało prawdopodobnie od wykrzykni­
ka. *2) Ale czy to arre! jest wistccie dźwiękiem wykrzyniko-
wym? Zapewne, gdyż kapitan Wilson słyszał, jak na wyspach
Pelju zachęcane sterników do roboty wołaniem: arri! arri!
Spotykano też gdzieindziej podobne wykrzykniki, używane
w znaczeniu twierdzącem. Po australsku a-ri! znaczy „w sa­
mej rzeczy”, a po keczuańsku ari! znaczy „tak”, a czasow­
nik 0zizż/=potwierdzać. Należy oprócz tego zachować dwie
inne ostrożności: nie trzeba bez dowodów przekonywających

*) Bruyas Mohamik Lang. 16 w Smithson. Contr III;


Schoolcraft Indian Triées III, 328, 502, 507; Charlevoix Noův.
France I, 350.
2) Arre! zostało prawdopodobnie wprowadzone do Europy
przez Maurów (którzy używali byłego wykrzyknika jak Arabowie)
i spotyka się w granicach byłego państwa maurytańskiego jako hisz­
pańskie arre! i arrH w Prowancji.
166

zbyt się oddalać od absolutnego znaczenia wykrzykników


i unikać zaniedbywania zwykłej etymologji oraz brania wy­
razów pochodnych za źródłosłowy. Bez tego ograniczenia,
nawet zdrowa zasada nie wytrzyma próby. Na poparcie twier­
dzenia tego przytaczamy dwa przykłady. Wiadomo że Km!
jest zwykłym wykrzyknikiem. Holendrzy utworzyli słowo
hemen „mówić hem za kimś”. Spotykamy podobny okrzyk
mmal w Afryce zachodniej w mowie ludności na Fernando
Po, który odpowiada naszemu „hola, stój!”. Ale uważać go
za źródłosłów niemieckiego hemmen — hamować i angielskiego
to hem m=okrążyć, i to hem—obrębiać, tak jak to Wed­
gwood uczyrT bez najmniejszych zastrzeżeń *), jest to prze­
kroczyć granice możliwości. Dźwięki mlaskané i cmokane są,
jak wiadomo, powszechnie używanemi do wyrażenia zadowo­
lenia. Z nich powstały prawdopodobnie wyrazy czajnuckie
w Ameryce północno-zachodniej: ťk-tok-te, e-tok-te— dobry,
które przypominają te odgłosy i są może poprostu usiłowa­
niem wiernego oddania smakowania. Pomimo to nie możemy
pójść za wyżej wspomnianym etymologiem i wyprowadzać
wyrazów deliciae, delicatus, należących do wysoce wykształ­
conego języka łacińskiego, od okrzyku zadowolenia dlik\ a):
byłoby to dowodem nieznajomości tworzenia wyrazów, wszak
możnaby równie dobrze wyprowadzać od wykrzyknika ła­
cińskie delectus i angielskie delight. Kończąc uwagi nad dźwię­
kami uczuciowemi, przytoczymy kilka jeszcze grup wyrazów,
należących do różnych języków ras niższych.
Partykuły twierdzące i przeczące, które znaczą „tak!
wistocie! nie! bynajmniej!”, mogły powstać z różnych źródeł.
Według zdama dzisiejszych uczonych, narzecza australskie
należą dc jednej rodziny; pomimo to używają one tak róż­
nych dźwięków do wyrażenia „tak” i „nie”, że imiona ple­
mion powstały od tych słówek. Plemiona Gureang, Kamila-
roi, Kogai, Wolaroi, Wailwun, Wirctheroi przeczą mówiąc:
gute, kamil, ko, wol, wail, wira, a Pikambolowie twierdzą wy­
razem pika=tak. Ten sposób nadawania nazw, wymyślony
przez Australczyków, który się może powtarza w Brazylji
w nazwie plemienia Cocatapuja {coca = nie, tapuja ~ czło­
wiek), jest mocno zajmującym ze względu na podobieństwo
ze średniowiecznem rozróżnianiem Langue ďoc i Langue d’ail
na zasadzie wyrazu, który znaczył „tak” w północnej i po­
łudniowej Francji. Oc równa się łacińskiemu hoc, czyli „tak
jest”. Dłuższa forma hoc illud przeszła w skróconą dii a na-

’X^Wedgwooü Origin of Language 92.


a) Tamże 72.
167

stępnie w oui. Inne wyrazy dla powiedzenia „tak” i „nie”


mogły mieć właściwe znaczenie, jak włoskie i francuskie si!
a łacińskie sic! Mamy jednak wszelkie dane, aby przypuścić,
że wiele z tych słówek, będących w użyciu w różnych języ­
kach, nie są wyrazami znaczącem , lecz dźwiękowemi, o cha­
rakterze wyłącznie wykrzyknikowym, albo, eo na jedno wy­
chodzi, że są wynikiem poczucia, iż o ary dźwięk nadaje się
do utworzenia wyrazów znaczących. Uwaga powyższa znaj­
duje szerokie zastosowanie w podobnych pzszuiciwaniach.
Przekonanie, że pierwiastkowe brzmienie takich wyrazów,
jak non\ było wykrzyknikiem nosowym, oznaczającym po­
wątpiewanie, lub przeczenie, utrzymuje się oddawna. ') Dźwięk
ten łączy się z giestem zamknięcia ust; wykrzyknik zaś
samogłoskowy, bez przydeeriu lub z takowym, kojarzy
się z otworzeniem ust. W każdym razie w najróżno­
rodniejszych i najbardziej sobie obcych językach istnieje
widoczna skłonność do wyrażania potwierdzenia zapomo-
cą samogłosek z przydechem ciężkim albo lekkim, a prze­
czenia zapomocą spółgłosek nosowych. Forma ^ twierdzą­
ca jest znaczme częstszą. Gardłowe i-i! z Ąutralji zachod­
niej, eë! Da,ryjczyków, a-ahi Kłallamow, é! Indjan Jakamskich,
e! Basutów, ai\ Kantuj ów są to nieliczne próbki z obszernej
grupy form istniejących. Oto część wykrzykników takich, ze­
branych w Polinezji i Ameryce południowej: ii! ê! ial aio!
io! ja! ej! itp. K! heh! he-d hü! hoehah! ah-ha,! itp. Pogląd ten
zyskuje potwierdzenie, gdy oba wyrazy, oznaczające „tak
i „nie”, są w dwóch językach do siebie podobne. Według
cennej pracy Dobrizhoffera, u Abiponów Ameryki połud­
niowej, mężczyźni zamiast „tak , mówią hée!, kobiety hact!,
a starcy wydają mruczenie, Natomiast wszyscy mówią yna!
w znaczeniu „nie” i określają siłę przeczenia siłą dźwięku.
D-ra Martiusa słownik narzeczy plemion brazylijskich, bar­
dzo różnych pod względem języka, zawiera kilka par prze­
czeń i twierdzeń, odpowiadających naszemu „tak” i „nie”.
Plemię Tupi mówi: ayé!—aan! aani!\ plemię Guato: ii!—-mau!
Jamana: aeaei—mäiu! Miranha, ha u!—nani! Keczuanie pe-
ruwjańscy twierdzą przez y! hui, wyrażają zas „nie, bynajmniej
przez ama! manan! itp. Z tego ostatniego wyrazu tworzą sło­
wo manamňi=przeczyć. Plemię Kwiczę w Gwatemali uży­
wa e lub ne na twierdzenie, a ma, man, mana na przeczenie.
W języku Gallan afrykańskich ee\ znaczy „tak”, hn, hin, hm—
„nie”. Po fernandyjsku ee\ = tak, 'nt =• nie; W słowniku
koptyjslciem eie, ie jest twierdzeniem (łacińskie „sane a ca­
ły szereg dźwięków nosowych, jak: an, ernmen, en, mmii itd.*)

*) De Brosses I, 203. Ob. Wedgwood.


168

—przeczeniem. Sanskryckie hi! = wistocie, z pewnością i na—


nie mogą być przykładem form podobnych w językach
indo-europejskich, aż do angielskiegc aye! i no! ł). Wyrazy
te muszą mieć pewne określone znaczenie, gdyż inaczej nie
znalazłbym na poczekaniu tylu przykładów z różnych języ­
ków; przykłady zaś, zbijające moje przypuszczenie, są sto­
sunkowo bardzo nieliczne. *2)
De Brosses utrzymywał, że łacińskie stare—stef dałoby
się wyprowadzić od dźwięku uczuciowego. Słyszał w niem,
„źródłosłów organiczny” (an organie radical sign), wyrażają­
cy zatrzymanie i w ten sposób tłumaczył, dlaczego st! bywa
używane jako wykrzyknik na zatrzymanie kogoś, będącego
w ruchu. Tę samą myśl niejednokrotnie poruszano w ostat­
nich czasach, a pewien filolog niemiecki tak żywo opisuje
powstawanie tego rodzaju dźwięków i wyrazów, jak gdyby je
widział na własne oczy. Człowiek nadaremnie usiłuje zwrócić
na siebie uwagę towarzysza; wkońcu usiłowania te poruszają
struny głosowe i pomimo woli wydaje on dźwięk st! Towa­
rzysz, usłyszawszy dźwięk ten, ogląda się, a widząc wyczeku­
jącą postawę wołającego, domyśla się, że ma stanąć. Gdy
coś podobnego zdarzało się częstokroć, poczęto w mowie po­
tocznej określać czynność tę zapomocą znanego dźwięku st!
i tym sposobem sta zostało źródłosłowem, symbolem oder­
wanego pojęcia „stać”. 3) Przypuszczenie to jest nader dow­
cipne, ale nic więcej. Dodałoby mu to powagi, chociaż nie
potwierdziłoby jego, gdyby ktoś mógł dowieść, że st! nie­
mieckie i pst! hiszpańskie jest dźwiękiem czysto wykrzykni­
kowym, co jednakże nie dało się okazać. Nie stwierdzono
dotychczas istnienia okrzyku tego poza obrębem języków
z rodziny indo-europejsklej. Dopóki znajduje się on w tych
granicach, to przeciwnik powyższego zdania mógłby nawet
z wszelkiprawdopodobieństwem uważać wykrzyknik st! za

) W narzeczu Oraon ho£—-amlo\ w narzeczu Micmac ê—mw.


5) Podwójna sprzeczność w karaibskiem anhan!—tzk\ oual —
nie! W gwarzè Katokuina iiang!, Tupi eém!, Botokudów hem-hem!
Yorubów en! = tak! Kulinijskie aiy! Australskie yo\ = nie! itp.
Jak dalece dźwięki te zależą od intonacji, jest dła nas bardzo zro­
zumiale, gdyż używamy h’m! zarówpo przecząc, jak twierdząc.
3) Karol de Brosses Traité de la Formation Mécani­
que des Langues Paryż r. IX, t. I, 238; t. II, 313; Lazarus
i Steinthal Zeitschrift für Völkerpsychologie I, 421; Heyse Sy­
stem der Sprachwissenschaft, 73; Farrar Charters on Languar
ge 202.
169

skrócenie pnia sta (stój!=stay! stop!), który z niego miał ja­


koby powstać. ')
Zrozumieć łatwo, iż, aby osądzić, czy dany dźwięk ■ jest
prawdziwym wykrzyknikiem, potrzeba dowodów bardziej
przekonywających, niż pewność, że znajduje się on w jednej
rodzinie języków. Przyjrzyjmy się innej grupie wykrzykni­
ków, które się powtarzają u szczepów zupełnie odrębnych,
a zatem mogą być zaliczone do pierwotnych dźwięków mo­
wy. Są to poprostu dźwięki syczące s.1 sz! h’sz! używane prze­
ważnie do płoszenia ptaków, do wyrażenia wstrętu do człowie­
ka, albo do uciszenia gwaru. Catlin opisuje gromadę Indjan
z plemienia Sju, którzy się zbliżyli do podobizny zmarłego
wodza. Każdy kładł rękę na ustach, szepcząc husz-sz! Gdy
autor chciał się zbliżyć do świętej „medycyny” w domku
mandańskiem, zawołano Imsz-sz! aby się trzymał zdaleka.
Dźwięki syczące maje u nas dwojakie znaczenie. Służą one
do uciszenia mówiącego i do uspokojenia słuchaczy, aby nie
zagłuszali mówcy. Spotykamy też gdzieindziej dźwięki te,
używane w tern dwojakiem znaczeniu. U dzikich Weddów
na Cejlonie iss! jest wykrzyknikiem, oznaczającym naganę,
tak jak w starej i nowożytnej Europie. Słowo hebrajskie
szarak=syczeć używało się w tern samem znaczeniu i mó­
wiono „wysyczą (=wygwiżdżą) go z jego miejsca”. W Japonji
natomiast syczenie, nakazujące milczenie, jest oznaką czci.
Kapitan Cook zauważył, że krajowcy z Nowych-Hebryd wy­
rażają podziw sycząc, jak gęsi. Casalis mówi o Basutach:
„Syczenie jest niechybnem znakiem pochwały i jest tak mile
widziane w parlamencie afrykańskiem, jak przeraża angiel­
skich kandydatów do popularności”. 2) Do wykrzykników sy-

') Podobne dźwięki używają się, aby nakazać milczenie, prze­


rwanie mowy, zarówno jak zatrzymanie idącego. Angielskie husht!
whist! hist! galijskie ust! francuskie chut! włoskie zitto! szwedzkie
tyst! rosyjskie sf! i łacińskie st! opisane tak dobrze w ciekawej
starej zwrotce, cytowanej przez Farrar’a, w której jest skojarzone
z ruchem kładzenia oalca na ustach:
„Isis, et Harpocrates digito qui significat stl”
Nie stwierdzono dotychczas istnienia tej grupy wykrzykników
poza granicami rodziny Aryjczyków.
’2) Catlin North Amertean Indians I, 221, 39, 151, 162;
Bailey w Tr. Eth. Soc. n, 318; Job XXYII, 23. (Słowo szarak
znaczy także wołać syczeniem, „i będzie syczał pomiędzy niemi od
końca ziemi i oto przybywają spiesznie“. Izajasz wi 26; Jer. XIX, 8);
Alcock The Capital of the Tycoon I, 394; Cook Podróż druga II,
36; Casalis Basutos 234.
170

czących nalež y tureckie sûséü osseckie ssl scs! „cicho!” fer-


nandyjslde sia! „słuchać! cicho!” jorubskie sić! „pst”. Poka­
zuje się tedy, że dźwięki te nie są bynajmnięi własnością
jednej rodziny językowej, ale są częścią składową mowy
ludzkiej. Niema też wątpliwości, że przeszły one w wyrazy
zupełnie uformowane, jak np. słowo angielskie to hush, uży­
wane w znaczeniu „uspokoić, ułożyć dc snu” (przymiotni­
kowo: as hush as death=śmiertelnie cicho), albo w przenoś-
nem znaczeniu to hush up a matter — zamilczeć o czemś,
lub greckie cri£to = uspokoić, powiedzieć cyt! nakazać milcze­
nie. Można nawet przypuścić że łacińskie silere i gotyckie
.«/077—milczeć pochodzą od wykrzyknika j/=cicho!
W słownikach sanskryckich znajduje się kilka wyrazów,
które mają wyraźne piętno pochodzenia od wykrzyknika.
Hunkâra (= robić- hmn) „wyraz mistyczne religijnego wy­
krzyknika Mm!” 1 çiççabda (—dźwięk ęif) „syczenie”. Oprócz tego
pierwiastek wykrzyknikowy znajduje się w stopniu mniej lub
więcej wyraźnym w źródłosłowach sanskryckich. Przedsta­
wiają one zapewne lepiej od innych języków pierwiastki
czasowników starego szczepu aryjskiego. Mamy przykład
wyborny w słowach: ru „ryczeć, krzyczeć, jęczeć” i kakh
„śmiać się”, które po prostu op .sują dźwięk. Wedgwood
przytacza wyrazy, których znaczenie wchodzi na inną drogę,
mianowicie związek wykrzykników wstrętu i obrzydzenia I
puli! fujl itp. z licznemi wyrazami, jak angielskie foul (leni­
wy), ftend (djabeł) i sanskryckie pńy (gnić, cuchnąć), piy, piy
(łajać, niecierpieć). *) Na poparcie tej teorji przytaczamy tu
jeszcze kilka przykładów. W językach ras niższych dźwięk
pu oznacza zły zapach. Zuluanin mówi: „mięso powiada pu''
(inyama iti pu), czyli cuchnie. Timorejczyk ma wyraz poop—

') Wedgwood Origin of Language 83; Didionary, Introd.


"XLIX i p. w. foul. Prof. Maks. Miiller {Lectures serja 2, 92)
protestuje przeciwko lekkomyślnemu wyprowadzaniu wyrazów od
okrzyków i wykrzykników, bez względu na źródłosłowy ustalone. Co
się tyczy przedmiotu, który nas zajmuje, zgadza się on z prawem
Grimma i twierdzi, że łacińskie pus, putridus, gotyckie fuis, an­
gielskie foul pochodzą od jedcegc pnia. Przystajemy na to, lecz
powstaje pytanie, ile czyste wykrzykniki i wyrazy bezpośrednio od
nich pochodzące, które są uczuciowemu że tak powiem, żyjącemi
dźwiękami, podlegają zmianom fonetycznym, określonym prawami
Grimma. Prawa te dotyczą dźwięków członkowanych, które już nie
są uczuciowemi same przez się, lecz tylko utrzymują się mocą tra­
dycji. Pif spotykamy w tym samym djalekcie w wykrzyknikach,
171

śmierdzący. W języku Kwiczę puli, poh znaczy „zepsucie,


zakażenie”, pohir „zepsuć się, zgnić”, puz „zgnilizna, cuchną­
cy”. Wyraz tupijski puxi, można porównać z łacińskim pu-
tidus, a nazwę śmierdziela o-pun-pun, w narzeczu plemion
osiedlonych nad brzegami Kolumbji, z sanskryćką pûtikâ
„piżmowiec” i francuską putois „tchórz”. Wykrzyknik fran­
cuski fil posłużył do utwo“zenia wielu wyrazów, które, cho­
ciaż nie zostały uznane przez akademję, są jednak w użyciu;
w wiekach średnich „maistre fi-fi'' oznaczało zamiatacza ulic,
a do dziśdnia się mówi o książkach fifi.
Był dotychczas zbyt wielki rozbrat między filolologją,
którą nazwiemy rozwojową (generative philology), a która
bada ostateczne źródło wyrazów, a filologją historyczną, któ­
ra śledzi ich przemiany i zapożyczania. Językoznawstwo zy­
ska bardzo na zbliżeniu do siebie tych dwóch gałęzi badań.
Wszakże oba te procesy postępowały razem od pierwszych
dni istnienia mowy. Filologowie historyczni, ze szkoły Grim­
ma i Boppa, której zasługą było badanie narzeczy inoo-euro-
pejskich, począwszy od najpierwotniejszych form języka aryj­
skiego, uczynili znaczny postęp pod względem dosadności
dowodów i dokładności w opracowaniu przedmiotu. Ale obok
tego, widoczną jest rzeczą, że poglądy fiilologów rozwojo­
wych, począwszy od de Brosses’a, zawierają zdrowy pier­
wiastek i że znaczna część wyrazów uczuciowych, lub innych,
bezpośrednio wrażeniowych, przytaczanych jako przykłady,
mają w dowodzeniach poważne znaczenie. Obrabiając szczegó­
ły tworzenia się takich wyrazów, należy pamiętać, że ze
wszystkich działów filologji, najłatwiej do tegc właśnie za­
stosować złośliwą uwagę Augustyna o etymologach jemu
współczesnych, iż przy wykładaniu pochodzenia wyrazów tak
jak tłumacze snów kierują się wyobraźnią. (Ut somniorum in-
terpretatio, ita verborum origo pro cujusque ingenio praedi-
catur).

wyrażających wstręt i obrzydzenie. Puli! i fil używaLe są w Wenecji


i w Paryżu. W Londynie można usłyszeć coś podobnego- Badając tg
grupę wyrazów od najwcześniejszych form aryjskich, trzeba mieć na
względzie, że język sanstrycki jest złym świadkiem, bo nie posiada
dźwięku f; z tego powodu nic może być wyrocznią dla języków, po-
siadająćych p i /, i mogących lepiej uwydatnić tę klasę wykrzyk­
ników.
ROZDZIAŁ VI.

Mowa uczuciowa i naśladowcza (ciąg dalszy).


Wyrazy naśladowcze.—Nazwy czynności ludzkich utworzone z dźwię­
ków.—Nazwy zwierząt, powstałe z głosów, które wydają.—Narzędzia
muzyczne.—Odtwarzanie dźwięków.—Zmienianie wyrazów dla przysto­
sowania dźwięków do znaczenia. — Zdwajanie. — Stopniowanie samo­
głosek dla wyrażenia odległości i różnicy.—Język dziecięcy.—Wyrazy
dźwiękowe w stosunku do wyrazów znaczących.—Mowa jest pierwotnym
wytworem niższej cywilizacji.

Od najdawniejszych czasów istnienia mewy aż do dnia


dzisiejszego ludzie nigdy chyba nie stracili poczucia, że nie­
które wyrazy utworzyły się przez naśladownictwo dźwięków,
które słyszel’ często wokoło siebie. W nowożytnym języku
angielskim znajdujemy ślady takiego naśladownictwa: mucha
brzęczy (buzz), pszczela huczy (hum), wąż syczy (hiss), pe­
tarda albo butelka piwa strzela (pops), działo grzmi (booms).
W nazwach zwierząt i narzędzi muzycznych, we wszystkich
językach świata słychać nieraz żywe naśladownictwo głosów
ich lub dźwięków, np. lioopoe dudek, ai-ai leniwiec, koka pa­
puga, wschodnie tomtom bęben, afrykańskie ulule fujarka,
sjamskie khong-bong rodzaj barmonji drewnianej i mnóstwo
tym podobnych wyrazów. Ale przykłady te nie dają bynaj­
mniej pojęcia o całym wpływie naśladownictwa na rozwój
mowy. Są one jednak wygodną furtką do wkroczenia w dzie­
dzinę filologji, która w miarę głębszych badań, staje się coraz
trudniejszą do objęcia.
Przyczyny, których skutki mamy przed sobą w dziś istnie­
jących językach, były takie mniej więcej. Ludz;e naśladowali
swoje własne wykrzykniki i dźwięki uczuciowe, głosy zwierząt
i narzędzi muzycznych, odgłosy strzelania, wycie, tupanie,
trzask, drapanie, które się ciągle obijały o ich uszy. Wiele
173

wyrazów dziś używanych powstało tak niezawodnie. Ale nie­


które wyrazy bardzo się różnią obecnie, czasem do niepozna-
nia od dźwięków pierwotnych, z których powstały. Przede-
wszystkiem głos człowieka może tylko naśladować z gruba
większą część dźwięków, które ucho chwyta. Wszystkie samo­
głoski są bardzo nieliczne w porównaniu do mnóstwa dźwię­
ków naturalnych, a wszystkie spółgłoski są bardzo niewystar­
czające do oddania odgłosów przyrody. Oprócz tego głos
ludzki może korzystać tylko z części tej zdolności naśladow­
czej, albowiem każdy język ogranicza ją małą liczbą samo­
głosek i spółgłosek, w których dźwięki naśladowcze muszą się
obracać. W ten sposób stają się one konwencjonalnemi i prze­
chodzą w wyrazy członkowane, przyczem tracą na dokładność;
i podobieństwie. Najbardziej naśladowcze pochodzenie ze
wszystkich wyrazów mają te, które usiłują oddać po prostu
dźwięk głosem. Kilka przykładów pokaże nam ile się udały
próby powtórzenia tych dźwięków zapomocą zwykłego abe­
cadła, Naśladowanie uderzenia dzidy lub kuli w języku au-
stralskim oddano przez tup; Zuluanin mówi bu, gdy trafi
w kalebasę; Kareni słyszą uncszące się duchy zmarłych
w jękach żałosnych wiatru: re re, ro ro; stary podróżnik
Piotr délia Vaile opowiada, że szach perski drwił z Timura
i jego Tatarów ze strzałami, które wydawały odgłos ter ter;
pewna sekta buddyjska utrzymywała, że woda żyje, gdyż go­
tując się mówi czyczyta, czy czy ta; miało to być oznaką życia
i to dało powód do sporów religijnych, czy należy pić wodę
ciepłą, czy zimną. Wyrazy dźwiękowe, które zostały wcie­
lone dc języka, muszą z nim razem odbyć przemiany orga­
niczne. W przejściach fonetycznych, połączeniach, skróce­
niach, zaniku, tracą one coraz więcej kształt pierwotny. Oto
przykład. Francuskie huer — krzyczeć z radości (gallijskie kwa)
jest doskonałym czasownikiem naśladowczym, ale przechodząc
w angielskie „hue and ery” zatraca podobieństwo naśladowane,
bo samogłoska inaczej się wymawia. Twórcy języków nie
zważali na to. Potrzebowali oni potocznych wyrazów do wy­
rażania potocznych myśli i po licznych próbach znajdowali
widocznie sposoby, odpowiednio celowi. Ale trudności rosną
dla filologów nowożytnych, którzy usiłują zrozumieć to za­
gadnienie i dociekać początku wyrazów od dźwięków naśla­
dowczych. Tysiące wyrazów, powstałych rzeczywiście przez
naśladowanie, zmieniając się stopniowo, zatraciły wszelkie
pewne ślady swej hist.orji. Lecz ten brak jest jeszcze złem
najmniejszem. To gorsza, że stoi tu otworem droga do nie­
zliczonej ilości błędnych wniosków, które mają pozory równie
dobrych, jak inne, stwierdzone przez historję. To pewna
jednak, że wszelkie gwałtowne środki, rzucanie się na wszystkie
174

wyrazy danego języka i wyprowadzanie ich na prawo i na


lewo od bardzo odległych dźwięków naśladowczych, do ni­
czego nie prowadzi. Obrońca’ teorji naśladowczej, który chce
tego dowodzić, polegając tylko na trafności własnego sądu,
porywa się na zadanie bardzo trudne. Ze wszystkich, którzy
chcą o tem wyi-okować, on będzie sądził najgorzej. Wy­
obraźnia podsunie mu zawsze to, co rozsądek jego uzna za
prawdę. Opowiada on w dobrej wierze, jak świadek, zapyty­
wany przez adwokata, ałe wiemy dobrze, czy jest bezstron­
nym. Tak było z De Brosses’em, któremu zresztą ta gałąź
filologji tyle zawdzięcza. Miał on nie tylko czujne ucho, sły­
szące głosy natury, ale słyszał w niej nawet język alfabe­
tyczny, bo przecież zdawało się mu, że słyszy dźwięk pustid
w sk słowa aza-Toi=kopać, dźwięk twardy w cal wyrazu cal-
losity—odcisk i odgłos wsuwania jednego ciała pomiędzy dwa
inne w dźwięku Ir wyrazów trans, intra■: Czyniąc poszuki­
wania, przy których tak łatwo dać się unieść wyobraźni, nie
trzeba szczędzić starań, aby pozyskiwać świadectwa bez­
stronne. Szczęściem są odpowiednie źródła takich dowodów, i
które, należycie opracowane, nadają teorji o wyrazach naśla­
dowczych taką dokładność, jaką już osiągnięto dla innych
zagadnień filologicznych. Porównywając kilka języków, róż­
nych pod względem budowy i materjału, a których zgodność
co do wyrazów, o których mowa, można tylko wytłumaczyć
podobnym przebiegiem tworzenia się wyrazów z podobnych
dźwięków, otrzymamy szereg wyrazów, utworzonych niewąt­
pliwie przez naśladowanie. Skupienia, któremi się zajmiemy,
składają się wogóle z wyrazów naśladowczych najprostszego
rodzaju, będących w bezpośrednim związku z właściwemi
dźwiękami, cd których pochodzą. Badania te pozwolą jednak
na włączene do tych skupień takich wyrazów, które są
w słabszym związku z myślą, wyrażoną przez dźwięk naśla­
dowczy. Stąd wreszcie powstanie pytanie znacznie trudniej­
sze i głębsze, mianowicie o ile naśladowanie dźwięków stało
się źródłem całej niezmiernej ilości wyrazów wszystkich słow-
rijKÓw kuli ziemskiej, w któtych to wyrazach dźwięk i zna­
czenie nie są w związku bezpośrednim.
Wyrazy oznaczające czynności ludzkie, połączone z dźwię­
kami, są liczne i jasne. W obcych sobie i różniących się za­
sadniczo językach spotykamy takie formy jak: pv, puf, bu,
buf, fu, fuf w znaczeniu nadymać (puffing, fuffing), dmuchać.
Mamy: malajskie puput, tongańskie buhi, maoryjskie pupui,
australskie bobun, bua-bun, gallaskie bufa, afufa, zuluańskie
futa, punga, puptiza (fu, pu, użyte jako przystawki wzmacnia-
ące), kwiczejskie puba, keczuańskie fuhuni, tupijskie ypew,
fińskie puhkia, hebrajskie puach, duńskie puste, litewskie
175

púciu i wiele innych ') wyrazów, których znaczenie zawiera


się, pominąwszy końcówki gramatyczne, w zgłosce naśladow­
czej. Dzicy, ujrzawszy strzelbę europejską, nazwali ją dźwię­
kiem pu, który nie opisywał haku, lecz tylko kłąb dymu,
buchający z lufy. Przypuszczali oni pierwotnie, że biali dmu­
chali w rurę strzelby i dlatego nazwali ją, pupuhi, od słowa
puhi=dmuchać. Krajowcy z Nowej Zelandji mówią po prostu
pu. Amaksowie z Afryki południowej nazywają strzelbę
umpu, od dźwięku naśladowczego pul W gwarze Czajnuków
z Ameryki północno-zachodniej mamuk pu (robi^zz) zastępuje
słowo „strzelać”, a rewolwer sześciostrzałowy nazywa się to-
hum pu, to jest „sześć~pu”. Europejczyk, mówiąc o wyłado­
waniu strzelby, używa wyrazu puff, który się odnosi do dy­
mu, buchającego z lufy. Podobnie mówi się po angielsku:
„a puff of wind; a powder puff, a puff bali”. Nazwa gminna
niemiecka pistoletu pziffer równoważy się z prowincjona-
lizmem francuskim „soufflant”. Przypuszczano niejednokrot­
nie, że puff i bang naśladują odgłcs, wywołany przez strzał
i rozwodzono się nad tern, jak różnorodnie ludzie naśladują
te same dźwięk ; ale tc był błąd. *2) Obok przytoczonych po­
wyżej nazw strzelby, powstałych wskutek zwrócenia uwagi
na dmuchanie, można postawić nazwę strzelby wiatrówki,
używane, do polowania na ptaki, a wydającej mały stosun­
kowo odgłos. Indjanie z Jukatanu zwą ją pub, Czykitowie
z Ameryki południowej pukuna, Kokamowie pu-na. Zajrzyj­
my do siowrika języków, posiadających takie słowa, jak
„dmuchać”, a znajdziemy obok nich dużo wyrazów, pokrew­
nych na pozór, lecz wyrażających pojęcia mniej lub więcej
dalekie. Po a astral sku pu-ju, pnju znaczy „dym”; no ke-
czuańsku puhukum „rozpalić ogień”, punkwini „nabrzmiewać”,
puju, pulmju „chmura”; po maoryjsku puku „dyszeć”, p-uka
„nabrzmiewać”; po tupijsku púpú, pupúre „gotować”; po gal-
lasku bube „wiatr”, lubiza „studzić dmuchając”; po kanu-
ryjsku (pierwiastek fu) fungin „dąć, nabrzmiewać”, furúdu
„poduszka napchana” itd. Imbute „miech” (bubute fungin „na­
dymać miech”); po zuluańsku (odrzuciwszy przystawkę) puku,
puktipu „pienić się, piana”, skąd puku-pukt „zawadjaka”,
pupuma „warzyć, gotować”, fu „chmura”, ffumfu „zdmuchnąć,
jak wiatr trawę, stąd fumfuta „zmieszany, w nieładzie”, futo

) W narzeczu Mpongue punjinu, u Basutów foka, u Karaibów


phoubäe, jl-awaków appüdün (ignem sufflare). Inne przykłady ob.
Wedgwood Or. of Lang. 83.
2) Ob. Wedgwood Die , Introd. VIII.
176

„miech7*, fuba „piersi, klatka piersiowa” a w przenośni „łono,


sumienie”.
Gromady wyrazów wymawianych z zamkmętemi war­
gami, jak np. znajdujące się w językach europejskich ’) mum,
mumming, mumble itp., wytwoi żyły się w poćobnyż sposób
u ras niższych. Plemię Wej ma wyraz mu mu „niemy”, Mpong-
ue imamu „niemy”; Zuluańskie momata (od moma=momotać)
„poruszać ustami, lub wargami”, mumata „zamknąć usta, jak.
gdyby się w nich miało wodę”, mumuta mumuza „jeść pełnemi
ustami zboże itp. z zamkniętemi wargami’’. Taityjsk'e mamu
znaczy „milczeć”, omumu „mruczeć’jj hdźyjslcie nomo, nomo-nomo
„być cicho”; czylijskie nomn „milczeć”, kwiczejskie mcm „nie­
my”, stąd meiner „oniemieć”; keczuańskie amu „niemy, mil­
czący”, amullini „mieć coś wustach”, amullajakuni simikta
„mruczeć”. Porównajmy grupę, której typem j est sanskryckie
ťhiďfnfc „dźwięk plucia”, perskie thu kerdcm (robić thu) „pluć”
i greckie irrów, z czajnuckiem mamuk toh, tuli (robić toh, tuh),
czylijskiem tuwkhłun (czynić tuw), taityjskiem tatua, gallaskiem
twu, jorubskiem tu. Pośród źródłosłowów sanskryckich niema
żadnego, któryby miał typ bardziej naśladowczy, jak słowo
kszu „kichać, czhać”. Podajemy poniżej formy podobne
z Ameryki południowej: czylijskie eczjun, keczuańskie acz-
hini a w rozlicznych narzeczach szczepów brazylijskich tecza-ai
haiczu, atczian\ natszun, aritiszune itd. Dobrym przykładem
słowa naśladowczego jest njam „jeść” w narzecza murzyńsko-
angielskiem w Surynamue, njam-njam„ pożywienie” („en hem
njanjam ben de sprinkhan nanga boesi-hom” = „a pożywieniem
jego były szarańcze i miód leśny”). W Australji słowo jeść
pyjawia się jako g'nam-ang W Afryce w języku Susu słowo
nimriim znaczy "kosztować”, a po zuluańsku nambita cmokać
ustami po zjedzeniu, lub szkosztowaniu czegoś; gustowny,
miły dla oka”. Jest to wyborny przykład przejścia od dźwię­
ku naśladowczego do wyrażenia uczuć. W języku Jakama,
gdy idzie o małe dzieci, albo zwierzątka ulubione, używa się
słowa „kochać” sposobem naśladowczem uem-no -sza (robić
rUrn-rH'). W krajach bardziej ucywilizowanych, wyrazy takie
należą wyłącznie do języka dziecięcego. Dzieci chińskie mają
słowo nam „jeść”, angielskie używają w tem samem znacze­
niu słowa nim, a słownik szwedzki uznaje nawet nam-nam
„łakocie”.
We wszystkich językach spotyka się imiona zwierząt,
utworzone przez naśladowanie głosów, wydawanych przez te
zwierzęta Po australsku tnoonk znaczy „żaba”, po jakamsku

Ob. Wedgwood Die. p. w. itd.


177

rol-rol „skowronek”, po koptyjsku ceio „osieł”, po chińsku


maou „kot” i nareszcie po angielsku cuckoo „kukułka” i pe-
ewit „czajka“. Uznawszy główną zasadę tworzenia się takich
wyrazów, zajmiemy się zbadaniem, o ile podobne nazwy
utworzyły się w krajach odległych od siebie i o ile te nazwy
zwierząt, utworzone przez naśladowanie, posłużyły do wyra­
żenia pojęcia, spokrewnionego z ich charakterem. Nazwa
sanskrycka. wrony, káká, odzywa się w nazwie podobnego
ptaka w Kolumbji brytańskiej, kah-k&h. Krajowcy Australji
zwą muchę bumberu, podobnie do sanski yckiego bambharâlî,
greckiego ßotj.ßuXtoc i angielskiego bumble-bee. Imieniu muchy
ce-ce, tego postrachu podróżników po Afryce, odpowiada
nazwanie muchy w języku Basutów, ncinci, używane także
przenośnie w znaczeniu „pasorzyta“. Opis p. H, W. Bates’a
kładzie k ,mec sporom przyrodników co do pochodzenia
nazwy tukana od krzyku jego. Pisze on o głośnym, przeni­
kliwym, ostrym krzyku ptaka, mającym „niejakie podobień­
stwo do zgłosek tokáno, tokáno, z którego Indjanie urobili
nazwanie dla tego gatunku“. Zgodziwszy się na to, możemy
odnaleźć ten wyraz dźwiękowy użyty w innem znaczeniu.
Niepomierny dziób ptaka sprawił, że nazwano Tukonami pe­
wien szczep indyjski, odznaczający się duźemi nosami. ') Ko­
gut, zwany przez dzieci hiszpańskie gaiło qiiïqiiinqui, ma
w różnych językach nazwy, naśladujące pianie. Po jorubslcu
zwą go koklo, po ibowsku okoko, akoka, po zuluańsku kuku,
po iińsku kvkko, po sanskrycku kukkuta itd. W Zend-Aweście
jest wzmianka o kogucie, bardzo ciekawa ze względu na
sztuczną nazwę, naśladującą pianie. Zdaje się jednak, że Per­
sowie uważali je za zbyt lekceważącą dla świętego pta­
ka, który budzi człowieka ze snu do dobrych myśli, słów
i uczynków.
„Ptak, który nosi nazw? Paródarosa, 0 święty Zaratustra;
Któremu źli ludzie narzucają imię Kahrkataę“. *2)
Pianie koguta (po malajsku kâluruk, kukuk) służy do
oznaczenia czasu, po angielsku cockcrow (p anie koguta). Inne
wyrazy, pochodzące pierwotnie od dźwięku, naśladującego
pianie, użyte zostały w oryginalny sposób do wyrażania in­
nych pojęć W języku storofrancuskim cocart znaczy „próżny",
w nowożytnym coquet „nadymający się jak kcgut, kokietują­
cy, zawadjacki“, cocarde=kokarda (z powodu podobieństwa

') Bates Naturalist on the Amazons wydanie 2-gie, 404;


Markham w Tr. Eth, Soc. III, 143
2) Awesta, Fąrg. XVIII, 34—5.
Cywilizacja pierwotna, 1.1. 12
178

do grzebienia koguta. Jednym z najlepszych przykładów jest


nazwa coquelicot, dawana z tego samego powodu makowi polne­
mu i wyraz cacaraca, oznaczający w „langue d’oc“ piać i mak
polny. Kura ma w niektórych językach nazwę podobną do
nazwy koguta. W narzeczu plemienia Kussa kukuduna zna­
czy „kogut“, kukukasi „kokoszka“; plemię Ewe zwie koguta
kokio cu, kurę koklo-no. Gdakanie (ang. cackle-, w Szwajcarji
gugel, güggel— kokosz) posłużyło do utworzenia wyrazów,
oznaczających paplanie, gadanie kobiet bezczynnych: caquet,
caqueter, gackern. W podobny sposób odgłos, wydawany
przez różne stworzenia, stał się ich imieniem, np. włoskie
cicala -- konik polny i posłużył do utworzenia innych wyra­
zów, w rodzaju cicalar „świergotać, paplać, gadać bez sensu“.
Dobrym px-zykladem tego rodzaju, co do dźwięku i znacze­
nia, jest wyraz gołąb. Po łacinie brzmi on pipio, po włosku
pippione, plecione, pigiotie, po nowogrecku mmvwv, po fran­
cusku (dawniej) pipion, (dziś) pigeon. Nazwy te pochodzą od
pisku piskląt: po łacinie pipire, po włosku pipiare, pigiolare,
po nowogrecku uiíuv £/u — świergotać. Przenośnie pigeon znaczy
po angielsku „wyrostek niemądry, którego łatwo złapać", to
pigeołi „oszukać”, włoskie pipione „głupi smyk, którego łatwo
oszukać”, pippionare „podskubać kogoś, oszukać”. P. Wedg­
wood przytacza ciekawy przykład podobnego tworzenia się
wyrazów w redzinie zupełnie odrębnych języków. Po węgier­
sku pipegni, pipelni znaczy „piszczeć", pipe, pipök „kurczę,
Egsię”, pipe-ember (kurczę-człowiek) =wyrostek niemądry, nic­
poń ’). Rozprawiano wiele o pochodzeniu greckiego ßoü;, ła­
cińskiego bos, gallijskiego bu od wołowego ryku, który w An-
głji północnej zwą booing. Bopp, pragnący przedewszystkiem
widzieć w sanlcrycic ogólny typ indo-europejski, zestawił nie­
mieckie chuo (Kuh — krowa.) i angielskie cow z sanskryckiem go,
czyniąc naciągane przypuszczenie przejścia dźwięków gar­
dłowych na wargowe 2). Inne języki świadczą jednak o po­
chodzeniu wyrazów tych od dźwięku naśladowczego; mamy
kochinchinskie bo, hotentockie bou. Zwierzę odpowiada prawie
samo w przysłowiu hiszpańskiem, wyrażaj ącem, że każdy mó­
wi jak umie: „Habló el buey, y dijó bu!”—„Wół przemówił
i rzekł mu!”
Pośród nazw instrumentów muzycznych, utworzonych
z dźwięków naśladowczych, znajdują się następne. Szy-szy-koi,

') Wedgwood Die. p. w- „pigeon“; Diez Etymi Wöterb.


p. w. „piccione“.
i) ßopp Giess. Sanscr. p. w. „go“. Ob. Pott Wurzel- Wörterb.
der Indo-Gevm. Spr. p. w. „gu“, Z&lhmetode• 227.
179

nazwa grzechotki mistyczne’ znachora indyjskiego, która się


powtarza u Indjan Daryjskich w postaci szak-szak, u Arawa-
ków jako szuk-szuk, u Chińczyków szuh (stąd szuh-opuc =
grzechotka-ogon, czyli grzechota ik). W kraju Haussa bęben
zwie się ganga, u orubów gangemu Gallan gunguma, na
Wschodzie gong. Dzwon w języku Jakamów, w Ameryce
północnej, brzmi kwa-lal-lma-lal, w gwarze Jalofów w Afryce
zachodniej walwal, a po rosyjsku kolokoi. Dziatwa angielska
naśladuje dźwięk trąby głoskami toot-toot, które z czasem
użyto za nazwę omnibusu, którego przybycie róg ogłasza.
Obos wyrazu tego możemy postawić nazwę peruwjańską
trąbki z konchy: pututu i gotycką thuthaurn {thut-róg),
użytą nawet w biblji gotyckiej do określenia trąby na sądzie
ostatecznym: „In spêdistin thuthaúrna, thuthaúmeith auk
jah daúthans ustanć.ant”. (i. Kor. XV. 52). Wyrazy naśla­
dowcze, wcielone zupełnie do języka, tracą często, wskutek
zmiany w wymawianiu, dźwięk pierwotny. Nie domyśliliby­
śmy się nigdy, że ™yraz angielski tabor powstał z dźwięku
naśladowczego, gdybyśmy nie wiedzieli, iż pochodzi od fran­
cuskiego tabotir, które pod postacią tambotir należy do wy­
razów7, oznaczających bęben. Można odszukać te wyrazy, po­
cząwszy od nazwy małego hałaśliwego tuhl’a arabskiego
i dundhubi indyjskiego, a kończąc na tombe, bębnie, wyrabia­
nym przez Mokjów z kloca wydrążonego. Znajdujemy też
imiona rzeczy, podobnych z kształtu do bębna, chociaż nie
wydających takiego dźwięku. Ludzie, mówiący o robocie na
tamburku, albo o taburecie, nie kojarzą w myśli wyrazów
tych z dźwiękiem bębna, chociaż w nazwie blizkość jest wi­
doczna.. Gdy wyrazy dźwiękowe zmieniają brzmienie pier­
wotne i są zarazem używane do wyrażania innych pojęć, to
rozbiór filologiczny nie doprowadzi do niczegc, jeśli przy­
padkiem nie znajdzie się jakiś dowód historyczny. Weźmy
rzeczownik angielski pipe—fajka. Odrzuciwszy wymawianie
angielskie tego wyrazu i wziąwszy go z łaciny średniowiecz­
nej, albo z francuskiego, mamy pipa, pipe, oczywiście wyraz
naśladowczy, oznaczający instrument muzyczny, a pochodzący
od znanego dźwięku, którego używają ludzie do nazywania
świergotu kurcząt, po łacinie pipire, po angielsku to. peep.
W tłumaczeniu angielskiem Izajasza VIII. 19 czytamy: „Seek....
unto wizarts that peep, and that mutter”. ^Pytajcie.... wróż­
bito! któr-zy świergocą (piszczą) i rozprawiają”. Indjanie Al­
gonkinowie utworzyli prawdopodobnie nazwę piszczałki kra­
jowej pib-e-gwun z dźwięku pib, dodawszy przyrostek grama­
tyczny. Podobnie jak wyraz tuba, tubus—trąba (przypuszczal­
nie wyraz naśladowczy) stał się nazwą ogólną rur wszelakie­
go rodzaju, tak wyraz pipe przeniesiono z istrumentu mu­
180

zycznego na różne gatunki rur i pipet, jak np. gas-pipes,


•water-pipes itp. Taka zmiana znaczenia nie tylko nie jest wy­
jątkową, ale przeciwnie, można ją uważać za prawidło ogól­
ne. Chibouk (cybuch) był pierwotnie piszczałką czy fletnią
pasterzy w Azji środkowej. Calumet, cytowany zwykle ra­
zem z tomahawkiem i mokasinami, jako wyraz charaktery­
styczny czerwonoskórych, jest ty) ko nazwą piszczałki pastu­
szej (po łacinie calamus) w narzeczu normadzkiem. Nazwa ta
odpowiada francuskiej chalumeau. Pierwsi koloniści w Kana­
dzie, ujrzawszy krajowców, wykonywających osobliwą czyn­
ność palem a „przez kawałek drzewa, albo kamienia, taki jak
piszczałka“ (słowa Jakuba Cartier), nadali indyjskiej rutce do
tytuniu imię fujarki francuskiej. Zmiany dźwięku i znaczenia,
czego przykładem jest angielskie pipe, musiały się zdarzać
ciągle w setkach języków, które nam nie dają i prawdopo­
dobnie nie dadzą nigdy możności odnalezienia wyrazów pier­
wotnych. Wszelalcoż szczupłe wiadomości, które posiadamy,
zmuszają nas do uważania naśladownictwa dźwięków za źró­
dło niezmiernej liczby wyrazów, oznaczających rzeczy i czyn­
ności, nie mające często nic wspólnego z brzmieniem pier-
wotnem. Wyrazy, których brzmień pierwotnych niepodobna
odnaleźć, a które przyprawiają filologów o rozpacz, nie są
pomimo to niezdatnemi do użytku praktycznego, gdyż lu­
dziom wystarczają symbole uznane dla uznanych pojęć.
Wschodnia nazwa tomtom powstała bez wątpienia przez
naśladowanie dźwięku. Twierdzenie to ma obszerniejsze za­
stosowanie, niż się na pierwszy rzut oka zdaje. Zważmy tyl­
ko, że uderzenie w przedmiot dźwięczący bywa w każdym
języku inaczej nieco oddawanie, jak: tum, tumb, tumn tup-,
po jawańsku hmilruk, a po koptyjsku tmno znaczy „tłuc wr moź-
dzieżu“. Po małajsltu timpa, tampa znaczy wykuć, ukuć“; serce
w narzeczu CzajnukówT nazywa się tum-tum\ w połączeniu
z rzeczownikiem angielskim „water“ utworzono wyraz tmu-
wâtawodospad. Gallariie wr Afryce wschodniej utrzymują,
że uderzenie po twarzy, policzek wydaje odgłos tub i dla­
tego wyrażają uderzyć w policzek: tubdżeda — mówić tub.
W tym samym języku tumu znaczy „uderzać", a tumtu „ro­
botnik, szczególnie taki, który uderza: kowal“. Za pomocą
innego wyrazu naśladowczego bufa—dmuchać, Gallanin mo­
że ułożyć całe zdanie naśladowcze: tumtum bufa bufti „ko­
wal dmie miechem“. Dziecko angielskie powiedziałoby wtedy
„the tumtum puffs the puffer11. Ten dźwięk naśladowczy znaj­
duje się też pośród źródłosłowów aryjskich. Mamy po san-
skrycku tup, tubh „uderzać“, po grecku typ, lyuip „bić, tłuc“,
skąd powstało xüpiravov, tympammi=tympan. Słowo angiel­
skie to crack stało się źródłosłowem nie gorszym od innych:
181

naśladowanie dźwięku łamanego przedmiotu stało się słowem


„to crack” = łamać. Mówi się o strzaskanym kubku (cracked
cup), lub o zepsutej reputacji (a crackcd réputation), nie mając
już dźwięku na myśli. Nie można jednak użyć w ten sam
sposób niemieckiego krachen „trzeszczeć” albo francuskiego
craquer, bo nie rozwinęły się tale, jak ten sam wyraz angielski
i pozostały dźwiękiem naśladowczym. Język sanskrycki ma
dwa nazwania piły: kra-kara i kra-kacza, tj. jak gdybyśmy
powiedzieli: „robiąca-^z«” i „krzycząca-ńza”. Należy pamiętać,
że wszystkie wyrazy, które pochodzą wyraźnie od dźwięków
naśladowczych, są najcenriejszemi dowodami do naszych po­
szukiwań, gdyż niema wątpliwości co do ich utworzenia przez
naśladowanie. Oprócz tego są przykłady, że ten sam dźwięk
posłużył do utworzenia wyrazów w innych zupełnie odrębnych
językach. Kra-kra po dahomejsku znaczy „grzechotka stróża”;
grikâ po grebowsku „piła”; czacza po ajnowsku „piłować”;
grodzy po malajsku „piła”; karat „zgrzytać zębami”, karot
„skrzybanie”; po koptyjsku cbrydż=„zg"zytać zębami”, chradż-
red.ż=„zgrzytać”. Jeszcze inną formę naśladowania znajdujemy
w wyrażeniu opisowem ualian, kakakdżeda = mówić kakak,
trzeszczeć (to crack, krachen). Do tych samych dźwięków
należy cały szereg wyrazów peruwjańslach, których pier­
wiastkiem jest przypuszczalnie gardłowe kha, wymawiane
dołem krtani: kkallani „łamać”, kkatatani „zgrzytać zębami”,
kakacniy „grzmot”, kkakkakkahaj „burza z grzmotami”. Ten
ostatni wyraz naśladowczy jest bez porównania dokładniej­
szym, niż europejskie, mające to samo znaczenie, jak np.
a thunder-z/«/, donner-klapf. W języku Maorów pata oznacza
„kapać, kropić“ {to patter). W języku Mandżurskim pata pata
mówi się o spadaniu owoców z gałęzi (w Hindustanie bhadbhad)\
można to zestawić z angielskim wyrazem pat. W ten sam
sposób mówi się, że owoce spadają „the fruit cornes pattering
down“. Francuskie patatra jest wiadomem naśladownictwem
hałasu, wywołanego przez przedmiot spadający. Koptyjskie
potpt „upadać“ i austraiskie badbadin (lub patpatin) powtarza
się prawie literalnie w angielskim pitpattmg, bicie serca. Czy,
opierając się na językach nie aryjskich, możemy przypisywać
pochodzenie naśladowcze źródłosłowowi sanskryckiemu pat
„padać“ i greckiemu ttiW
Nie potrzebuję tu wchodzić w szczegóły podrzędne, gdyż
chodzi mi przedewszystkiem o jasny pogląd na zasady two­
rzenia się języka, ale nie c rozwiązywanie ciemnych zagadnień.
Przypuściwszy, że pewien rodzaj przejścia od dźwięków do
znaczenia oderwanego jest możliwym, czy można się nań po­
woływać w szczególnem wypadku? — oto pytanie, które nam
się nasuwa. Przeglądając słowniki wszystkich języków, prze­
182

konywamy ř ię, że istnieje mnóstwo wyrazów, które ze wszelkiem


prawdopodobieństwem mogą byó uważane za naśladowcze na
podstawie uderzającego podobieństwa do samego dźwięku, lub
podobieństwa do odpowiednich wyrazów na- całym świecie.
Niektóre języki, jak Azteków i Mohawków, zawierają nie­
zmiernie mało takich przykładów. Inne są znacznie bogatsze.
Oto przykłady z Australji: walle „jęczeć”; bung-bung-win
„grzmot", wirriti „wiać, jak wiatr”; wirrirriti „burza, wście­
kłość, jak na wojnie”; wirri, bwirri „dzida, pocisk krajowy”,
nazwany tak prawdopodobnie dla dźwięku whir, który wydaje
szybując w powietrzu; kurarriti „mruczeć, brzęczeć”; kurrir-
rurriri „niewyraźny, niezrozumiały” itp.; pitata „szumieć,
pluskać, jak deszcz’’; pitapitata „stukać”; wiiti „śmiać się,
radować”, jak w angielskim „Turnament of Tottenham”:
,, We te hel quoth Tyb, and lugb,
„Ye er a dögbty man!”
(„We te hd"—rzekł Tyb i zaśmiał się—„jesteś dzielnym,
człowiekiem”). Narzecze Czajnuków w Kolumbji brytańskiej
aż się roi od wyrazów naśladowczych, zapożyczonych od
Indjan krajowców, lub urobionych przez białych i czerwono-
skórych, dla wzajemnego porozumiewania się. I tak: hóh-hoh
znaczy „kaszlać”; kó-ko „stukać”; kma-lal-fooa-lal „galopować”;
muk-a-muk „jeść"; czak-czak „gatunek orła” (od krzyku jego),
mamMjk cisz (robić cisz), „ostrzyć na kamieniu.” Profesor Maks.
Müller zauważył, że języki cywilizowane nie lubią szczegól­
nego dźwięku, powstającego przy gaszeniu świecy; ale na­
rzecze, o którem mewa, uznaje go najwidoczniej. Autor
słownika usiłował oddać ten dźwięk, pisząc wyraz mamook
poh (robić poh) „gasić świecę.” Narzecze to powstało w ostat-
niem stuleciu, a wyrazy naśladowcze, których używa, nie
różnią się charakterem od wyrazów naśladowczych najstar­
szych języków. W mowie szczepu brazylijskiego, zwanego
Tupi, znajduje się słowo kororóng, kurunik „chrapać” (por.
koptyjskie chercher, keczuańslde kekorkuni (kkor); naślado­
wanie cnrapama posłużyło zapewne Indjanom Karajom do
wyrażenia czynności spania: aruru-kré („spać”) i pokrewnego
pojęcia ruu „noc”. Porównajmy pimentejrańskie ebaicng
„gnieść, bić” z jorubskiem gba „uderzać”, gba (gbang) „dźwię­
czeć donośnie” (to bang) Itp. Z języków afrykańskich najbo­
gatszym w wyrazy naśladowcze jest prawdopodobnie zuluań-
ski: bibiza „ślinić się (o dzieciach), bełkotać” (por. angielskie
bib „śliniak"); babala „większa antylopa” (od odgłosu samic
baa); boba „paplać, hałasować, to babble”, bobi „papla, a babbler”-,
boboni „drozd” (krzyczy bo! bo! por. amerykańskie bobolink)-,
bombploza — „kruczeć w żołądku, ból żołądka”; bubula „brzę­
î 83

czeć, jak pszczoły” (por. ang. to dusz)-, hubulela „rój pszczół,


tłum ludzi”; bnbuhmt „skwierczeć, jak tłuszcz na ogniu, lub
piwo szumiące”. Te przykłady z jednego języka barbarzyń­
skiego, wyjęte ze słownika z pod jednej litery, dają pojęcie
0 mnóstwie dowodów, jakie możemy zaczerpnąć z języków
ras niższych.
Ponieważ chcemy tu dać tylko krótki szereg wyrazów,
pochodzących najwidoczniej od dźwięków naśladowczych, naj­
lepszym i najodpowiedniejszym przykładem będą wyrazy,
które oddają po prostu dźwięk, lub ciało, które go wydaje,
np. głosy i imiona zwierząt, nazwania czynności, którym od­
głos jakiś towarzyszy, lub narzędzi i przedmiotów, dźwięk
wywołujących. W dalszych poszukiwaniach trzeba koniecznie
oczyszczać dźwięk typowy, czyli źródłosłów, od dodatków
1 zmian, którym podległ wskutek przystosowania się do wy­
magań gramatyki i głosowni. Rzut oka na gromadę wyra­
zów, należących do jednego języka europejskiego, da nam
wyobrażenie o rozciągłości i zawikłaniu tego zagadnienia.
[Ujrzymy całą sieć etymologiczną, otaczającą wyraz niemiecki
klapf, zamieszczony w słowniku Grimma. Znajdujemy tam
klappen, klippen, klopfen, kläffen, klimpern, klampcrn, klateren,
kloteren, klitteren, klatzcn, klacken i inne, mające formy po­
krewne w innych językach. Pominąwszy względy odmian
gramatycznych, nie będzie od rzeczy zauważyć, że zdolność
naśladowcza ludzkości na polu mowy nie ogranicza się bez-
pośredniem odtwarzaniem dźwięków i urabianiem z nich
wyrazów; chwyta ona gotowe postaci, bez względu na ich
pochodzenie, zmienia jc, przystosowywa dźwięk ich do zna­
czenia i napełnia słownik powodzią wyrazów, z których naj­
trudniej rozebrać te, które są zarazem etymologicznemu i na-
śladowczemi. Niektóre wyrazy, zachowując, że tak powiem,
ten sam szkielet, zmieniają brzmienie, siłę, trwanie i długość.
Dowodem tego są naśladowcze wyrazy angielskio, będące
w pewnym związku z omawianą powyżej grupą: crick, creak,
crack, crash, crush, crunch, craunch, scrunch, scraunch. Ale
pomimo że pewien wyraz podległ takim zmianom naśladow­
czym, lub symbolicznym, nie idzie koniecznie za tem, aby
pochodził od dźwięku naśladowczego. Czy może być wyraz
na pozór bardziej naśladowczy od dawnej nazwy armaty kar-
taczowej „the patterero?” Ale znajdujemy etymologję tego
wyrazu w hiszpańskiem pedrero i francuskiem perrier, co po
prostu oznacza narzędzie do ciskania kamieni (piedra, pierre).
Język angielski, przyjąwszy formę hiszpańską, uległ popędowi
naśladowczemu i przerobił ją na wyraz pozornie naśladowczy,
podobny do słowa to patter. Filologowie zastanawiali się
często nad skłonnością języka do nadawania znaczenia zapo­
184

życzonym wyrazom cudzoziemskim i do przekręcania ich


w tym celu. Dążność do zmieniania wyrazów obcych, celem
przystosowywania ich do swoich, oznaczających coś podobnego,
oddziaływała ogromnie na tworzenie się języków. Wpływ
symbolicznej zmiany dźwięków na źródłosłowy jest prawie
nieograniczony. Słowo to waddle (chwiać się) ma pozór na­
śladowczy i nie można się prawie oprzeć przypuszczeniu, że
skłonność naśladowcza wpłynęła na rozróżnienie słów nie­
mieckich "Mandern i wandeln. Lecz wszystkie te czasowniki
należą do rodziny, której przedstawicielami jest sanskryckie
ivad „iść” i łacińskie vado, których źródłosłów nie może być, dla
braku dowcdów, poczytany za pochodzący od dźwięku na­
śladowczego. Siady tego pochodzenia, jeśli kiedykolwiek
istniały, zaginęły w zupełności. Słowo to stamp „tupać”, za­
liczane do wyrazów naśladowczych, jest prawdopodobnie tylko
wyrazem „zabarwionym”. Źródłosłów sta „stać”, sanskryckie
stká tworzy przyczynowe stąp, sanskryckie sthâpaj „zatrzy­
mać”, angielskie to stop i a foot-step „ślad stopy”, czyli miejsce,
na którem stopa się zatrzymała. Mamy anglo-saskie stapan,
staepan, steppan, angielskie to step „kroczyć”, które zmieniają
się nieco, celem dźwiękowego wyrażenia znaczenia: na to staup,
to stamp, to stump i to stomp, które to formy, skutkiem swej
niezgrabności i ciężkości, są w żywej sprzeczności z naślado­
waniem odgłosu kroków na progu chatki w Dorset, w poe­
macie Barnesa:
„Where love do seek the maïden’s evenèn vloor,
W stip-step light, an tip-tap slight
Ageän the door ”
(„Gdzie miłość wieczorem na próg dziewicy śpieszy, lecinclmym
krokiem i cicho do drzwi puka.”)
Przez modyfikację, rozszerzenie i, że tak powiem, zabar­
wienie, dźwięk może nieledwie wywołać skutki mowy migowej,
wyrażając długość trwania, siłę czynu, a nawet opisując dłu­
gość i objętość obszaru i odległości i zapuszczając się w ten
sposób w najodleglejszą dziedzinę metafory. Dzieje się to
wszystko z zadziwiającą siłą, gdy zważymy, jak skromnemi
są środki, użyte w tym celu. Baczapinowie afrykańscy wo­
łają nieobecnych okrzykiem héla! który się rozciąga do hêela!
hê-ê-la! stosownie do większego oddalenia nieobecnego. P. Mac-
gregor opisuje wybornie ten rodzaj wołania w pracy swej
„Rob Roy on the Jordan”: — A gdzie Zalmuda?”... Wtedy
najsilniejszy z Dowanów wyciągnął z wielką żywością długi
swój palec wskazujący i pokazał wprawdzie prosto przed
siebie; ale gdzie tc być miało? Potem jeszcze dał słyszeć
cały potok słów i zawołał: Ack-ack-a-a-a——a-a. Dziwne to
185

brzmienie zastanawiało mnie już poprzednio, gdym. je słyszał


z ust pasterza w Baszan...... Ale znaczenie tych ach, przy­
śpieszanych i zwalnianych na przemian, a zniżanych przy końcu
w tonie, jest po prostu: „bardzo daleko”. Narzecze czajnuckie
może i w tym mzie podać nam okazy początkowego rozwoju
języka: wyrazy bywają w niem przeciągane dla oznaczenia
odległości. Sjamczycy, zmieniając trwanie dźwięku w wyrazie
non =„tam”, mogą wyrazić odległość małą, nieokreśloną lub
znaczną i modyfikują w ten sam sposób znaczenie wyrazów
jak np. ny — „mały”. U krajowców Gabunu siła, z jaką wy­
powiada "się wyraz mpolu = „ćuży”, oznacza rozmiar przed­
miotu. Wilson zaznacza w swej gramatyce języka Mpongwe,
że „stopień wielkości, rozmiaru, miękkości, szybkości, siły itd.
oddawany bywa z większą stosunkowo dokładnością, niżby się
na pozór zdawało”. Na Madagaskarze raczy znaczy „zły”,
a raczy=„bardzo zły”. Według Oldfielda, Australczycy uży­
wają tego sposobu w połączeniu ze zdwajaniem symbolicznem.
W narzeczu plemienia Watczandje dżir-ric znaczy „już, mi­
niony”; diir-rie dżir-ric „dawno temu”, a dżie-r-rie dżirrie
(pierwsza zgłoska przeciągła) „niezmiernie dawno”. Bu-rie
„mały”, bu-ric-bu-rie „bardzo mały”; b-u-rie buric „niezmiernie
mały”. Wilhelm Humboldt wspomina o właściwości narzecza
Guarani w Ameryce południowej, że końcówki czasu prze­
szłego yma, y-ma, bywają przewlekane, aby oznaczyć, jak
dawno czynność miała miejsce. Ciekawa rzecz, że Hindowie
chwycili się podobnego sposobu; czas przyszły tworzy się
w języku Ho dodawaniem « do źródłosłowu i przewleczeniem
dźwięku; kajec „mówić”, Amg kajecá „będę mówił”. Ma się
rozumieć, że języki plemion zupełnie dzikich dają wyborne
przykłady, jak takie sposoby przyjmują się w mowie po­
tocznej. Niema chyba nic odpowiedniejszego do naszych
celów, jak wyraz „merze” w narzeczu Botokudów brazylij­
skich. Uatu znaczy „Strumyk”, idżypakidżju = „duży, wielki”;
oba te wyrazy „strumyk — wferki”, z niejakim naciskiem na
samogłoskach, znaczą „rzeka” = tiatuidżypakiiidżu, tak jak
gdybyśmy powiedzieli „strumyk—wie—elki”. Aby wyrazić
cały obszar cceanu, mówi się uatuiidtypakiidżu-u-u-u-ti-u.
Inne plemię z tego samego szczepu dochodzi do tego samego
celu za pomocą łatwiejszego środka; uatu znaczy „strumyk”,
a uatu-u-u-u = „morze”. Czawantowie rozciągają wyrażenie
rom-o-wodi „idę w daleką drogę” i mówią rom-o-o-o-o-wodi
„idę w bardzo daleką drogę”. Gdy ich się- namawia, aby
rachowali powyżej pięciu, odpowiadają, że to ka-o-o-o-ki, co
znaczy „bardzo dużo”. Kauichanowie mówią na cztery
lœmauugabi, a na pięć rozciągają ten sam wyraz, jak gdyby
ktoś powiedział „duże cztery". Aponegikranowie używają
186

wyrazu itawuńa „sześć” na oznaczenie siedmiu, przeciągając


tylko itawuuna, co oczywiście znaczy „długie sześć”. Na tym
pierwszym i pierwotnym szczeblu rozwoju najłatwiej zrozu­
mieć tę, -że tak powiem, malowniczą modulację wyrazów.
Pismo nie uwzględnia wprawdzie znacznej części symbolizmu
języka mówionego, pomimo pomocy dużych liter i podkre­
ślania, ale dziecko nawet zrozumie użyteczność tego symbo­
lizmu, pomimo dążenia nauki książkowej i szkoły do odrzu­
cania wszystkiego, czego nie można oddać za pomocą niedo­
skonałych symbolów i czego nie mogą skontrolować ciasne
prawidła. Ale gdy spróbujemy śledzić te metody (które
zrazu tak łatwo dają się badać i oceniać) aż do najdalszych
ich zastosowań, to się przekonamy, że się nam wymykają.
W języku Sahaptynów, plemienia indyjskiego, spotykamy
sposób modyfikowania wyrazów, który, chociaż bardzo nie­
jasny, nie jest wszakże zupełnie niezrozumiałym. Indjanie ci
tworzą rodzaj pogardliwego zdrobnienia, zastępując n danego
wyrazu przez l; tuinut znaczy „bez-ogona”; lecz aby wyrazić
szczególniejszą małość, lub pogardę, mówią tuilut, zmieniając
ton odpowiednio. Wana „rzeka” staje się zdrobnieniem zvala:
i,n zamieniają na /, nadają głosowi inny diwięk, wydymają
wargi i opuszczają je ku szczęce“. W tym razie wiemy do­
statecznie, .oka zmiana zaszła w wymawianiu i możemy od­
gadnąć, jak ona wyraża pogardę lub zdrobnienie. Ale trudniej
zrozumieć, jak się zamienia w narzeczu Mpongwe słowo twier­
dzące na przeczące „przez nacisk lub przedłużenie samogłoski
źródło słowu“; tonda kochać, tonda nie kochać; tondo kochany,
tondo nie kochany. W narzeczu Jorubów bába znaczy „duży
przedmiot“, baba „mały przedmiot“; zestawione są te wyrazy
w przysłowiu: „Baba bo, baba molle“ = „Duża rzecz zasłania
mniejszą“. Języki są rzeczywiście przepełnione modyfikacjami
fonetyczńemi, ćo usprawiedliwia domysł, że dźwięki symbo­
liczne brały udział w tworzeniu się mowy, chociaż trudno
dokładnie powiedzieć, w jaki sposób.
Spotykamy z kolei znaną reduplikację, czyli zdwojenie,
proste lub zmienione, które tworzy takie wyrazy, jak: muë
viur, pitpat, heiterskclter. Zjawisko to, rzadko spotykane
• w językach piśmiennych, ma tak ważne znaczenie w mowie
dzieci i dzikich, że praca prof. Potta ') o .ym przedmiocie
stanowi jeden z najcenniejszych przyczynków do poznánu
pierwotnego stanu mowy. Każde dziecko jest w możności

J) Pott Doppelung (Reduplication.; Gemmation) als dnes


der wichtigsten Bildungsmittel der Sprache, 1862. Uciekaliśmj
się często do tego dzieła.
787

zrozumienia, dlaczego się zdwojenie czyni i jak wpływa na


myśl pierwotną. Tworzy ono stopnie wyższe i najwyższe, lub
nadaje siłę wyrazom, np. w Polinezji loa znaczy „długi“,
lololoa „bardzo długi“; w języku Mandingo ding „dziecko“,
dingding „dzieciątko“. Zdwojenie może też oznaczać liczbę
mnogą, jak po malajsku radża-radża „książęta“, orang-orang
„lud“, i dodawać liczebniki, (u Moskitów walwal „cztery“
(dwa-dwa) lub je rozdzielać (np. koptyjskie uai-uai „pojedyn­
czy“ (jeden-jeden). Przyczynę zdwojenia łatwo zrozumieć
w tych wypadkach. Daleko trudniejszym do zrozumienia
przykładem jest znane zdwojenie czasu przeszłego po grecku
yeypaąa od y pa/fw, po łacinie momordi od mordeo, po gocku
haihald od haldan „trzymać“. W wyrazach naśladowczych
zdwojenie oznacza silniejszy nacisk, albo powtarzanie się, lub
ciągłość dźwięku. Z pcśród niezmiernej liczby talach wyra­
zów, przytoczymy tu botokudzkie hu-hu-hu-gicza „ssać“, (por.
z tongańskiem huku „pierś“), kiakukäck-k&ck „motyl“, po ke-
czuańsku cziuiuiuiniczi „wiatr świszczący w drzewach“; po
maorýjsku haruru „wycie wiatru“, hohoro „spieszyć“; po da-
jacku kakakkaka „iść śmiejąc się głośno“; po ajnowsku sziriu-
sziriukanni „raszpla“; po tamilsku mtirumuru „szemrać“; po
akrajsku ewiewiewiewie „powtarzał bez przerwy“ itd. We
wszystkich językach całego świata spotykamy podobne
wyrazy.
Pomysł oddania rozmaitych pojęć o odległości za po­
mocą stopniowanej skali samogłosek jest, mojem zdaniem,
niezmiernie zajmującym pod względem filologicznym. Znaj­
dujemy w nim pouczające wskazówki o postępowaniu twór­
ców mowy w odległych od siebie dzielnicach świata, którzy
różnemi drogami dochodzili do tego samego gienjalnego spo­
sobu wyrażania myśli za pomocą dźwięku. Typowem jest
jawańskie iki „ten“ (blizki); ika „ów“ (w pewnem oddaleniu),
iku „tamten“ (daleki). Następujący spis nie wyczerpuje nawet
w przybliżeniu całej liczby podobnych przykładów, rozsia­
nych we wszystkich językach całego świata. Te, które tu
podaję, wybrałem na chybił trafił, przeglądając tylko słowniki
ras niższych •).

") Jako powagi, obacz szczególnie: Pott Doppelung 30, 47—


49: W. w Humboldt Kawi-Spr. II, 36; Maks. Müller w Bunsen’a
Philos, of Unit). Hist. I, S29; Latbam Comp. Phil. 200, oraz
gramatyki i słownik’- pojedynczych języków. Guarani i Karybowie
według D’Orbigny’ego L'Homme Américain II, 268; Dkimal of
Hodgson Abor, of India 69, 79, 115; Colville Ind. of Wilson w Tr.
Ełk. Soc. IY, 331; Botokudowie według Martius’a Gloss. Brasil.
:88

Po jawańsku: iki ten; ika ów; iku tamten.


Po malagazyjsku: ao tam (niedaleko); eo tam (bliżej);
io tam (pod. ręką) acy tam (niedaleko); ecy tam (bliżej);
icy ten, ci.
Po japońslcu: ko tu; ka tam; korera ci; karera oni, tamci.
Po kanarezyjsku: iwami ten; wmanu ów; emanu tamten.
Po tamulsku: î ten;' â tamten.
Po radżmahalsku: îh ten; âk tamten.
Po dhimalsku: iszu, ita tu, uszo, uta tam; Ui, idong ten,
to; uti, udoug tamten, tamto.
Po abchasku: abri ten; ubri ów.
Po ossetyńsku: am tu; um tam.
Po madjarsku: ez to, ten; az tamten.
Po zuluańsku: apa tu; apo tam; lesi, leso, lesija; obu, abo,
obuja; itd. ten, ów, tamten.
Po jorubsku: na ten; ni ów.
Po fernandyjsku: olo ten; ole ów.
Po tumelijsku: re ten; ri ów; ngi ja; ngo ty; ngu on.
Po grenlandzku: uw tu, ówdzie; m tam, het.
Po sujelpajsku: (Colville Ind.) acha ten; ichi ów
Po sahaptyńsku: kina tu; kuna tam.
Po mucuńsku: ne tu; 'nu tam-
Po tarahumarańsku: ibe tu; aie tam.
Po guarańsku: nde, ne ty; ndi, ni on.
Po botokudzku: ati ja; oti ty, wy.
Po karybsku: ne ty; ni on.
Po chilijska: twa, waczy to; twej, wejczy tamto.
Przejrzawszy ten szereg zaimków i przysłówków, musimy
się zgodzió, że samogłoski przeciwstawione sobie zostały, aby
wyrazić sprzeczność wyrazów tu i tam, ten i tamten. Przy­
padek tłumaczy czasem takie zjawiska. Wiadomo np. filolo­
gom, że angielskie ihis (ten, ta, to) i that (ów, owa, owo) są
zaimkami o odmiennem pochodzeniu. Thi-s jest zapewne
zlaniem się dwóch zaimków, ale holenderskie dit = this,
dat — that rodzaju nijakiego mają pozór jednej formy z od-
miennemi samogłoskami '). Ale przypadek nie może wytłu­
maczyć istnienia takich wyrazów pod dwiema lub trzema
fermami w tylu odrębnych językach. Musiał na to wpłynąć
jakiś wspólny zamiar i mamy dowody, że niektóre języki
używają zmiany dźwięku, aby wyrazić zmianę odległości.
W narzeczu krajowców z Fernando Po nie tylko można wy­
razić „ten"’ i „ów” przez olo, ole, lecz zmieniwszy wymowę
samogłoski, rozróżnić o boehe „ten miesiąc", od och boehe „ów

') Po staroniemieeku diz i daz.


189

miesiąc. W podobny sposób GreboPie rozróżniają „ja, ty,


my, wy” jedynie brzmieniem głosu w zakończeniu drugich
osób h- mâh i ah".
mci di „jem”; mâh di „jesz”;
a di „jemy”; 'ah di „jecie”.
Szereg zaimków wskazujących, którenr się posługują
Zuluanie, áby wyrazić trzy stopnie odległości blizko, dalej,
daleko, jest bardzo skomplikowany, ale wskazówka o ich
użyciu okaże, jak dalece dźwięki symboliczne stanowią ich
istotę. Zuluanin mówi nie tylko nansi tu jest, -nanso tam
jest, nansija tam daleko, ale wyraża nawet, jak wielką jest
odległość naciskając i przewlekając ja. Gdybyśmy mogli
zauważyć w przykładach przez nas zebranych takie stopnio­
wanie samogłosek na wyrażenie stopnia odległości, to rzecz
cała dałaby się łatwiej wytłumaczyć. Tymczasem wyrazy
z dźwiękiem i oznaczają raz większe, raz mniejsze odległości,
niż wyrazy z dźwiękiem a. Możemy tylko osądzić (co nawet
dzieckoby potrafiło), że skala samogłosek oddaje dobrze skalę
odległości co prawdopodobnie wpłynęło silnie na ukształto­
wanie wielu zaimków i przysłówków. Tym sposobem powstała
gromada wyrazów, które nazwiemy różniczkuj ącemi albo
stopniującemi.
Spostrzeżenie prof, M. Miillera doskonale tłumaczy, ja­
kim sposobem zmiana samogłosek może służyć do rozróżnia­
nia rodzajów. „Rozróżnianie rodzajów..... dzieje się czasem
w sposób, który można łatwo wytłumaczyć, przypisując siłę
ekspresyjną mniej lub więcej jasnemu brzmień? u samogłosek.
Ukko znaczy po fińska „starzec“, akka „staruszka“.... Po man ■
dżursku chocka oznacza rcdzaj męski,..... cheche żeński, ama
„ojciec“, cme,, matka“; amcha „teść“, cmchc „teściowa“1 ). Plemię
Koretú w Brazylji używa ciekawego sposobu wyrażania prze­
ciwieństwa câakô „ojciec“, caako „matka“. Po karybsku laba
znaczy „ojciec“; bili „matka“, a Ibowie (w Afryce) mówią nna
na ojca, nne na matkę. Ten sposób rozróżniania rodzaju mę­
skiego od żeńskiego za pomocą zmiany samogłoski jest tylko
jednym z licznych procesów tworzenia, które możne badać
chociażby na takich wyrazach, jak „ojciec“ i „matka“. Bada­
nie takich wyrazów prowadzi nas do bardzo ciekawego dzia­
łu filologji, do „mowy dziecięcej“.
W niektórych zupełme odrębnych i obcych sobie języ­
kach przeciwieństwo takich wyrazów, jak „ojciec“ i „matka“
wyrażane bywa za pomocą spółgłosek np. papa, mama-, po
gallijsku tad (dad) i ma?n-, po węgiersku aiya i anya\I w języ-

’) Maks. Millier l. c.
190-

kach. Mandyngo, fa i ba\ Lummi (Ameryka półn.) man i tan',


Katofcflłd (Ameryka połud.) pajú i najú\ Watczandi (Au-
stralja) amo i ago. W innych językach nazwy te różnią się
zasadniczo, pak np. po hebrajsku ab i im\ po kukijsku p'ha
i ma, po kajańsku ar.iaj i iner, po tarahumarajsku nono i dże-
diê. Wyrazy w rodzaju papa i mama spotykaję się w naj­
odleglejszych zakątkach ziemi; dostarczyło to przykładów,
użytych bardzo dowolnie do dowodzenia wspólnego pocho­
dzenia języków, posiadających takie nazwy. Ale praca prof.
Buschmanna „O dźwięku naturalnym“, ogłoszona w roku
i853 ), obaliła te dowodzenia i ustaliła pogląd, że podobień­
stwo to powstaje drogą twórczości niezależnej. Twierdzenie, że
Karybowie i Anglicy są pokrewni, bo używają wyrazu papa
i że Hotentoci są również spowinowaceń: z Anglikami bo
zwą matkę mama, okazało się bezzasadnem wobec faktu, iż
nazwy te dziecięce bywają używane wręcz przeciwnie. Chi-
hjczycy mówią na matkę papa, a Tlackanaiczycy na ojca
mama. Wybór łatwych zdrobnień na imiona ojca i matki nie
był wszakże prawdopodobnie zupełnie dowolnym. Olbrzymia
lista takich wyrazć w, ułożona przez Buschmanna, świadczy, że
tyP fia i to °raz pokrewny mu ap i at przeważa w nazwach dla
ojca, a ma, na i am an w nazwach dla matki. Wytłumacze­
nie takiego stanu rzeczy przez bezpośredni symbolizm, ma-
jący wpływać na wybór dźwięków twardych dla ojca, a mięk­
szych dn matki ma bezwątpienia dużo prawdopodobieństwa,
ale nie trzeba posuwać go za daleko. Ta sama zasada sym­
bolizmu nie kierowała zapewne Gallem, który mówi tat na
o’ca, a mam na matkę i Indjaninem z Kolumbji brytańskiej,
który zwie ojca maan, n matkę taan, lub Gieorgiiczykiem,
w któi ego narzeczu mama znaczy ojciec, a deda matka. Do­
tychczas jednak nie udało mi się znaleźć w jednym języku
wyrazów papa. i mama, używanych jednocześnie w odwrot-
nem znaczeniu, jedyny blizki poniekąd przykład mamy
z wyspy Meang, gdzie mama oznacza ojca, mężczyznę, a babi
matkę, kobietę 2).
Brzmienie wyrazów dziecięcych papa i mama ma nieja-
k e podobieństwo do formalnych fatker (ojciec) i mother (mat­
ka). Jakiż jest tedy źrodłosłów tych nazw ojca i matki?
Pochodzenie ich jest jasne, ale tylko do pewnego stopnia.* i

') J- C. p. Buschmann Ueber den Naturlaut Berlin 1853;


i w Abh. der IT. Akad. d. TVissensck. 1852, Po angielsku w Proc.
Philological Society VI. Ob. De Brosses Form, des L. I, 211.
) Bodzina języków atapaskieh posiada obie formy app&
i marna na nazwania ojca u plemion Tahkali i Tlackanai.
191

Należą one do tej samej rodziny wyrazów organicznych, co


Vater i Mutter, fater i mater, aaTrjp i jx/jr/jp, pitar i mâtar
i inne formy podobne w językach indo-europejskich. Niema
wątpliwości, że wszystkie te nazwy pochodzą z dawnego
i wspólnego źródła aryjskiego. Gdy się je śledzi aż do owe­
go źródła, wydaje się prawdopodobnem, że powstały z osnów
patar i matar, utworzonych przez dodanie końcówki tar,
oznaczającej działanie, do źródłosłów pâ i ma. Wyrazy te
można wyprowadzać od dwóch słów sanskryckich i wytłu­
maczyć tak, że patar znaczy opiekun, matar rodzicielka. Wy­
razy te aryjskie muszą być bardzo stare, jeśli mogły być
źródłem do utworzenia form, podobnych do angielskiego
father i mother, które się pojawiają w Grecji Persji i Armenji
północnej, a których typ przechował się przez ciąg dziejów
Indo-Europejczyków, tak obfitych w wypadki. Pomimo, że
wyrazy te są odwiecznemi, jeszcze prostsze i łatwiejsze nazwy
musiały je poprzedzać w mowie dziecięcej. Nie jest chyba
rzeczą prawdopodobną, aby Arjowie pierwotni nie mieli nazw
dziecięcych dia ojca i matki, dopóki nie wytworzyli sobie
systemu dodawanie końcówek do źródłósłowów na wyrażenie
takich pojęć, jak opiekun i rodzicielka. Nie można także
przypisywać przypadkowi, że źródłosłowy, użyte w tym ra­
zie, mają dźwięk pa i ma, których typ powtarza się tak czę­
sto we wszystkich częściach świata w nazwach ojca i matki.
Prof. Adolf Płctet usiłuje tłumaczyć tę zdodność w następu­
jący sposób. Przedewszystkiem uznaje on pâ i má za źródło­
słowy aryjskie nieznanego pochodzenia, mające znaczenie
„opiekować się” i „rodzić”, a dalej mniema, że inne formy
pa i ma używane były przez dzieci jako nazwy ojca i matki;
łączy wreszcie obie te grupy i przypuszcza, że z powodu po­
wodu podobieństwa do wprazów dziecięcych, będących w uży­
ciu, źródłosłowy te pá i má wybrane zostały przez Indo-
Europejczyków na oznaczenie rodziców. Zawiłe to tłumacze­
nie nie narusza przynajmniej uroku jednozgłoskcwości źródło-
słowów sanskryckich i nie wyznacza im pochodzenia od innych
pierwiastków. Kto jednak pamięta, że źródłosłowy te są tylko
parą form pierwotnych, używanych w jednym języku i w jed-
dnym okresie rozwoju, ten może sobie zjawisko to wy­
tłumaczyć prościej i gruntowniej. Łatwo bowiem przy­
puścić, że szeroko rozpowszechnione formy pa i ma, na­
leżące do języka, dziecięcego, były też formami pierwotne­
mu W pierwotnym okresie mowy aryjskiej były one używa­
ne jako rzeczowniki i czasowniki, bez różnicy. Język angiel­
ski zawiera do dziśdnia ślady tego pierwiastkowego procesu
lingwistycznego i z imienia father (ojciec), może tworzyć sło­
wo to father (usynowić). Formy powyżej wymienione stały
192

się wkońcu iródłosłowami,’ z których, przez dodanie koń­


cówek, utworzono nazw}^ patar i matar. ')
Nie można się zapatrywać na nazwy dziecięce ojca
i matki, jak na coś zupełnie odrębnego. Są one tylko bardzo
ważnemi członkami ogromnej rodziny wyrazów, należących,
o ile nam wia.domo, do wszystkich czasów i krajów, a two­
rzących język dziecięcy. Wspólny charakter wszystkich języ­
ków dziecięcych polega na tern, że są one ograniczone wy­
rażaniem pcjęć, dostępnych dzieciom i do wypowiadania tych
pojęć za pomocą pewnego zasobu artykulacji, który odpowia­
da pierwszym próbom mówienia. Te właściwości mowy uwy­
datniają się bardzo charakterystycznie u niższych plemion
austraiskich. Oto kilka przykładów: mamman „ojciec”, ngangan
„matka”, a w przenośni „wielki palec u ręki i u nogi” (wy­
raźniej tłumacząc diynnamammanduży palec, czyli ojciec
nogi) tammin■ „dziadek“, „babka“, bab-ba „niegrzeczny, niemądry,
dziecinny”, M-M, bip, „pierś“, pappi „ojciec“,pappa młody, pup
„rodzić młode” (od tego pochodzi gramatyczne utworzone sło­
wno papparniti—stać się młodym, rodzić się). Ody bierzemy
przykłady z Indji, to nie potrzebujemy zważać, czy pocho­
dzę. one od plemion hinduskich, czy nie, gdyż w mowie dzie­
cięcej wszystkie języki stoją na jednym poziomie. Po tamil-
sku appâ- ojciec, amina ~ ma tka: w narzeczu plemienia Bodo
aphâ—ojciec, âjâ matka. U plemienia Kocz nânâ i nimi ozna­
cza dziadka i babkę po mieczu; máma „wuj” ', dâdâ „krewny”.
Wszystkie te formy można zestawić z saiiskryckiem tata
ojciec, nanâ matka i z hinduskiemi nazwami z tej samej gru­
py, które obiły się o uszy „Anglmów, gdyż przyjęły się
w djalekcie anglo-hinduskiem, jako bâbâ ojciec, babu dziecko,
książę, pan, MK pani, dadá mamka {âjâ mamka zapożyczone
prawdopodobnie od Portugalczyków). Wyrazy takie powstają
ciągle i wszędzie, a prawo doboru naturalnego wyrokuje
0 ich losie. Wielka ilość nazw takich, jak dada i nana, niknie
równie szybko, jak powstała. Niektóre tylko zakorzeniają się
1 rozszerzają, lako potoczne wyrazy dziecięce i od czasu do
czasu’ ciekawy filolog zbiera je i zapisuje. Znaczna ich część
jest oczywistem skażeniem dłuższych wyrazów, jak francuskie
faire dodo spać (dormir) i brandeburskie , wiwi— kołysanka,
[wiegen=kołysać). Są też wyrazy, które bez względu na po­
chodzenie, a wskutek małego wyboru artykulacji, stają się
masą bezkształtną i bezsensowną. )ak szwajcarskie bobo blizna,

‘) Ob. Pott Ïndo-Ger. Wurzelworterb p. w. pâ; Böh-


tlingk i Both Sanskrit- Wärterb. p. \y. mâtar; Pictet Origines
Tndo-Europ. II, 349; Maks. Müller Lectures serja 2-ga, 212.
193

bambam przepadło; włoskie bobo napój, gogo chłopczyk, far


dede bawić się. Wyrazy te przytacza Pott, a z angielskiego
podamy tu nana mamka i tata! do widzenia! Ale nie wszyst­
kie wyrazy dziecięce zostają na tym stcpniu rozpowszechnie­
nia. Tylko niektóre z nich przyjmują się w języku ludzi do­
rosłych, a gdy raz staną na stopie cząstki składowej języka
ogólnegc, to przechodzą dziedzicznie z pokolenia w pokole­
nie. Wyrazy dziecięce, któreśmy tu cytowali, tłumaczą nam
powstanie w różnych językach mnóstwa nazw dla ojca, mat­
ki, babki, ciotki, dziecka, piersi, zabawki, lalki itp. Murzyn:
z Fernando Po używają wyrazu bubboh „mały chłopiec”, bardzo
podobnego do niemieckiego Bube. Człowiek z plei nienia Kongo,
wołający na ojca tata, zrozumiałby wybornie, gdyby wie­
dział że ten sam wyraz używany był przez klasyków łaciń­
skich dla nazwania ojca, a w łacinie średniowiecznej ozna­
czał „pedagoga”. Karybijczyk i mieszkaniec wysp Karoliń­
skich zgadza się z Anglikiem, że papa jest bardzo stosowną
nazwą dla ej ca. Pójdźmy dalej, a ujrzymy tę nazwę dziecięcą,
użytą dla określenia kapłanów kościoła wschodniego i papie­
ża na zachodzie. Przykład ten tłumaczy zarazem, że wobec
małego zapasu stosownego materjału, tego samego dźwięku
użyto do oznaczenia różnorodnych pojęć, że mama znaczy tu
„matka“, tam „ojciec“, ówdzie „wuj“; maman tu „matKa“,tam „teść“;
dada tu „ojciec“, tam „mamka“, ówTdzie „pierś“; tata znaczy raz
„ojciec“, raz „syn“. Jedna grupa wyrazów wystarczy do wyka­
zania charakteru tego szczególnego działu mowy: u Indjan
Czarno-stopów (Blackfoot) ninnah „ojciec“; u Greków vśvvo;
„wuj“, vsvva „ciotka“; u Zuluan i Sangirów nińa i u Malagów
nim „matka“; u Jawańczylców nini „dziadek“, „babka“; uWajów
nini „ciotka po mieczu“; u Indjan daryjskich ninąh „córka“; po
hiszpańsku nim, nińa dziecko; po włosku ninna dziewczynka,
po mediolańsku ninin „łóżko“; po włosku mnnare „kołysać“.
W ten sposób garstka łatwych zgłosek dziecięcych w ro­
dzaju ba, na, ti, de, pa, ma posłużyła do wyrażenia szeregu
pojęć dziecięcych, zupełnie jak gdyby zsypano zgłoski te do
worka i wydobywano je potem na chybił trafił, na oznacze­
nie pierwszego lepszego pojęcia, lalki czy wuja, mamki czy
dziadka. Gdy chodzi o wyrazy, objęte w tak ograniczonej
ilości dźwięków członkowanych, to usiłowania ku odkryciu
ich pochodzenia są oczywiście jeszcze niepewniejszemi, niż
w innych wypadkach, gdy są czynione w zwykłych warun­
kach. Z tego punktu widzenia język dziecięcy daje języko­
znawcy wyborną lekcję. Ma on przed sobą mowę, uformo­
waną w odrębnych warunkach, a wykazującą słabe strony
jego metody poszukiwań filologicznych, nadając im nadzwy­
czajną wyrazistość. W zwyczajnej mowie trudność połączenia
Cywilizacja pierwotna, t, L 13
194

dźwięku ze znaczeniem wypływa w znacznej mierze z niewy­


starczającej ilości wcale niepodatnych artykulacji, za pomocą
których trzeba wyrazić niezliczoną rozmaitość dźwięków i od­
głosów. W języku dziecięcym szczuplejszy jeszcze szereg
zgłosek oddaje dźwięki jeszcze niedokładniej. Z powodu, że
podobne mniej więcej dźwięki pierwiastkowe służą do celów
zupełnie różnych, ogromnie trudno znaleźć pochodzenie wy­
razów. Przypuszczenie, iż dwa wyrazy języka potocznego,
mające odmienne znaczenie, mają wspólne pochodzenie dla­
tego, że brzmienie ich jest nieco podobném, bywało nieraz
źródłem mylnych słoworodów. Ale teorja źródłosłowów nie
daje się stosować do języka dziecięcego. Nikt nie śmiałby
dowodzić, że np. papa i pap mają wspólne pochodzenie, lub
wspólny źródłosłów. Oba te wyrazy przyjęły się w języku
dziecięcym i to wszystko, co możemy powiedzieć na pewno
o nich. Odróżniały się one równie dobrze w Rzymie, jak
w Anglji nowożytnej: papas „nutricius, nutritor“, pappus „se-
nex”; „cum cibum et potum buas ac papas dicum, et ma-
Pemmammam, patrem tatam (albo papam) *).
■ Język dziecięcy dostarcza uderzających przykładów
zgodności, z jaką społeczeństwo przyjmuje do użytku wyrazy,
które nie mają nawet śladu łączności dźwięku ze znaczeniem.
Prawda, że dzieci znają wybornie zastosowanie dźwięków
uczuciowych i naśladowczych i że rozmowa ich składa się
głównie z takich wyrażeń. Skutki tego dają się do pewnego
stopnia rozpoznać w szeregu wyrazów, którym się przypa­
trujemy. Myśl przewodnia w ich tworzeniu oczywiście nie
na tein się zasadza, aby sofcie przyswajać wyrazy, odznacza­
jące się charakterem ekspresyjnym dźwięku, ale na tern, aby
wybierać jakieś wyrazy dobitnie określone, odpowiadające
celowi. Aby dojść do tego, różne języki obierały' sobie jedna­
kie brzmienia na wyrażenie najsprzeczniejszych pojęć. Oczy­
wiście w mowie ludzi dorosłych jednomyślność ogółu po­
dobnież, jak i tam działała. Przypuściwszy nawet w ostatecz­
ności, że pierwotnem źródłem każdego wyrazu był dźwięk
czysto naśladowczy, to i to dotykałoby częściowo twierdze­
nia naszego. Nie można przecież zaprzeczyć, że języki tego-
czesne składają się po większej części z wyrazów, które bądź
pod względem znaczenia, bądź pod względem dźwięku tak
się oddaliły od pierwotnego stanu ekspresyjnego, iż zdawać-
by się mogło, że zostały dowolnie wymyślone. Główna zasa­
da mowy nie polegała na starannem, dla wygody później­
szych etymologów przechowywaniu śladów pierwotnego dźwię­

*) Facciolati Lexïcon; Yarro ap. Nomi. II, 97.


195

ku znaczącego, lec2. na utwierdzeniu żywiołów mowy, któreby


mogły służyć do praktycznego oddania myśli. Znaczna część
pierwotnej wyrazistości zniknęła bez śladu w ciągu tego
procesu.
Takiemi to mniej więcej drogami dźwięki głosowe na­
suwały się pojęciom twórców mowy, jako stosowne do wy­
rażenia danej myśli i zostawały stosownie do tego użyte.
Nie myślę, aby przytoczone tu dowody usprawiedliwiały tak
zwaną teorję naśladowczą i wykrzyknikową (Inteijectional
and Imitative Theory) i przypisywały jej możność rozwią­
zania zagadki powstania mowy. Chociaż teorja ta jest uza­
sadnioną do pewnego stopnia, gdyż może zadawalająco wy­
tłumaczyć jakąś dwudziestą część form pierwotnych danego
języka, lecz byłoby lekkomyślnością przyjąć za pewnik taką
hipotezę, która pozostałych dziewiętnastu części nie może na­
leżycie wyjaśnić. Klucz powinien otwierać więcej zamków,
jeżeli ma być uważany za witrych. Oprócz tego niektóre
punkty specjalne, Które były brane pod uwagę w tym
rozdziale, stwierdzają konieczność zachowywania ostrożności
przy ustanawianiu teorji. Teorja, która zanadto ogranicza
stosowanie dźwięków do znaczenia, nie obejmie wszystkich
środków, jakiemi się posługują różne języki różnych stron
świata. Można tu np. przytoczyć rozróżnianie znaczenia wy­
razu za pomocą akcentu muzycznego i rozróżniania odległości
za pomocą stopniowania samogłosek: są to gienjalne i zrozu­
miałe sposoby porozumiewania się, ale nie można im przy­
pisywać źródła uczuciowego, lub naśladowczego. Bezpieoz
niejszą drogą do zbudowania teorji o naturalnem powstaniu
mowy jest przypuszczenie, że początkowo wyrażano pojęcia
dźwiękami ekspresyjnemi jako takiemi, nie wdając się w bliż­
sze określanie, czy ta ekspresja polegała na dźwięku uczu­
ciowym, czy na naśladowaniu odgłosów, czy na przeciwień­
stwach akcentu, samogłosek lub spółgłosek, czy wreszcie na
innych właściwościach fonetycznych. Ale i tu trzeba uczynić
wyjątki i to w ilości nieznanej, może nawet niezmiernej, dla
dźwięków, wybieranych przez pojedyncze osobniki do wyra­
żania pewnych pojęć, pod wpływem zgcła nieuświadomio­
nych czynników. Dźwięki te mogły się zakorzeniać pomimo
to w mowie rodziny, plemienia, a nawet narodu. Zresztą mo­
gą istnieć takie rodzaje sposobów fonetycznych, których do­
tychczas wcale nie znamy. O ile je wszakże dotąd pozna­
liśmy, możemy powiedzieć, iż wszystkie mają tę wspólną ce­
chę, że nie należą wyłącznie do budowy tego lub owogo
djalektu, lecz do szeroko rozpowszechnionych zasad mowo-
twórczych. Przykłady, czerpane bądź z języka sanskryckiego,
czy hebrajskiego, bądź z gwary dzieci lombardzkich, czy też
196

narzecza indyjsko-europejskiego, z wysp Vancouvera, wszyst­


kie równia silnie o tem przekonywają i zawsze, skądkolwiek
je braliśmy, widzieliśmy tworzenie się grup wyrazów dźwię­
kowych, takich, które nie straciły śladów pierwotnego po­
chodzenia uczuciowego, ale owszem noszą na sobie wyraźne
piętno wyrazistości rodzimej. Zdaje się, źe nadszedł już czas
ugruntowania podstaw filologji gieneratywnęj (historycznej).
Trzebaby uszeregować zbiory wyrazów, które słusznie mogą
uchodzić za czysto ekspresyjne, a które należałoby wybrać
z tysiąca czy więcej języków i narzeczy całego świata. Po­
łowa zebranych w takim słowniku wyrazów dźwiękowych
byłaby prawdopodobne bez wartości; ale tak: zbiór dostar­
czyłby sam przez się sposobów do oczyszczenia go z niepo­
trzebnych naleciałości. Okazałby na wielką skalę, które mia­
nowicie brzmienia szczególnie się nadawały do wyrażenia
pewnego pojęcia i dlaczego bywały wybierane w tym sa­
mym celu przez różne plemiona.
Usiłowania aby wytłumaczyć, o ile możności dokładnie,
pierwotne tworzenie się mowy (do czego prowadzi badanie
szczegółów zjawisk, opisanych powyżej) posuną niezawodnie
wiedzę naszą ruchem spokojnym i pewnym, jeżeli wyobraź­
nia nie zdobędzie sobie przewagi nad jasnym poglądem na
fakta. Ale zagadnienie o początku mowy ma jedną stronę,
wobec której wszelkie zaciekania tracą odwagę. Główny in­
teres, który przedmiot ten przedstawia dla ogółu, skupia się
w pytaniu: czy znane na świecie języki pochodzą od jednego,
czy od kilku języków pierwotnych. Przekonania językoznaw­
ców, którzy porównywali większą część języków, różnią się
w tym względzie. Żadnemu z nich jeszcze nie udało się zgro­
madzić tyle dowodów filologicznych, aby mogły one posłu­
żyć do czegoś więcej, niż do uzasadnienia poglądu osobiste­
go. Takie zjawiska, jak powstawanie wyrazów naśladowczych
i symbolicznych, stanowią niejaką część tworzenia się mowy,
ale nie są one wcale ograniczone pewnem danem miejscem,
lub czasem i są poniekąd jeszcze obecnie czyunemi. Wpływ
ich.dojrzymy na paru narzeczach danego języka; wprowa­
dzą one do każdego z nich pewną liczbę nowych i niezależ­
nych wyrazów, lecz wyrazy te, choć może w ten sposób
powstały, będą bez wartości dla wykazania gienealogicznego
pokrewieństwa języków, do których należą. Dowody takiego
związku gienealogicznego ograniczają się takiemi wyrazami,
czy formami gramatycznemi, które tak dalece stały się kon­
wencjonalnemu w dźwięku i znaczeniu, że nie możemy przy­
puścić, iżby dwa plemiona doszły do nich niezależnie i mu­
simy mniemać, że odziedziczyły je oba ze wspólnego źródła.
Wprowadzanie nowych wyrazów dźwiękowych ma to do sie-
197

bie, że dla danego języka staje się pod względem praktycz­


nym rzec zą zupełnie obojętną, od jakiego pnia pierwotnego
one powstały. W miarę wzrostu wiadomości językoznawczych
o takich bezpośrednio utworzonych formach, nauka musi od­
rzucać coraz więcej wyrazów, które prawdopodobnie później
powstały, a wnioski swe opierać na takich tylko źródłosłc-
wach, które niewątpliwie w prostej linji dziedzictwa przeszły
z okresu mowy pierwotnej.
Gdy kończymy te uwagi, nasuwa się nam kilka myśli
ogólnych o naturze i pierwszych początkach mowy. Jeżeli
zamierzamy studjować sposoby wyrażania się u ludzi, stoją­
cych niżej od nas w rozwoju umysłowym, to musimy prze-
dówszystkiem uwolnić się od prawie zabobonnej czci, z jaką
traktowano zwykle mowę członlcowaną, uważając ją nie tyl­
ko za główny, ale za jedyny sposób wyrażania myśli i mu­
simy p -zestać mierzyć ważność wykrzykników uczuciowych,
giestów i pisma obrazowego ich stosunkową bezużytecznością
w życiu obecnem świata cywilizowanego. Przeciwnie, powin­
niśmy w jedną gromadę łączyć wyrazy członkowane i stawić
je obok okrzyków, giestów i rysunków, ponieważ są wszystko
to sposoby okazywania na zewnątrz wewnętrznej pracy umy­
słu. Nie trzeba bowiem zapominać, że takie postępowanie nie
jest tylko drobnym szczegółem klasyfikacji naukowej, lecz
przeciwnie, ma ważne znaczenie w zagadnieniu o początkach
mowy. Ponieważ przyczyny, dla których pewne wyrazy uży­
wane bywają na wyrażanie pewnych myśli, są zwykle dla
nas ciemnemi, poczęto więc uważać mowę za jakąś tajemnicę,
a do wytłumaczenia zjawisk mowy powoływać się na jakieś
nieznane czynniki filozoficzne, albo też, uważając zdolności
człowieka w sprawie myślenia i mówienia za niewystarcza­
jące, przypuszczać, że szczególne jakieś objawienie włożyło
słownik tego a tego języka w usta ludzkie.
Wobec sporów, toczących się od wieków co do tego
ciągle wznawianego pytania, przychodzi zawsze na myśl zda­
nie z „Kratylosa”, gdzie Sokrates opisuje etymologów, którzy
wymijają trudności o pochodzeniu wyrazów utrzymując, że bogo­
wie stworzyli pierwsze wyrazy i że one właśnie dlatego są do­
bre; w" ten sam sposób autorowie tragiedji, gdy są w kłopo­
cie, uciekają się do maszynerji i wprowadzają bogów na sce­
nę '). Myślę, że kto sumiennie zbada znaczenie okrzyków,
westchnień, śmiechu i innych objawów uczucia, o których
podaliśmy wyżej , kilka uwag, ten przyzna, iż obecne nasze,
acz niedoskonałe rozumienie tego sposobu wyrażania myśli,

') Plato Cratylus 90.


198

zmusza nas do poczytywania go za wytwór ducha i ciała


ludzkiego. Ktoby raz zrozumiał cokolwiek z mowy giestów,
albo pisma obrazowego, nie byłby niczem usprawiedliwiony,
gdyby zjawiska te przypisywał przyczynom tajemniczym, lub
wpływowi jakiejś potęgi nadprzyrodzonej na przebieg we­
wnętrznego rozwoju człowieka. Źródłem ich jest oczywiście
jakaś naturalna czynność ducha ludzkiego, która działała nie
tylko w pierwotnym, dawno minionym stanie ludzkości i znikła
potem bez śladu, ale przeciwnie działa do dziśdnia, gdyż
możemy ją rozumieć i.zastosowywać. Jeżeli się zwrócimy do
giestów i rysunków, za pomocą których dzicy i głuchoniemi
wypowiadają swe myśli, to związek pomiędzy znakami ze-
wnętrznemi a myślą rzuci nam się w oczy odrazu. Ciężkie
oparcie głowy na dłoni i zamknięcie oczu wyraża pojęcie
„snu”; „bieg’ przedstawia postawa biegnącego, z piersią wy­
suniętą, ustami nawpół otwartemi, ramionami i łokciami w tył
podanemi; świecę wyobrażamy dmuchając na palec wyprosto­
wany, a sól naśladując ruch dwóch palców, sypiących proszek.
Ryciny w książce dziecinnej wyobrażają śpiocha, bieżącego,
świecę i solniczkę za pomocą takiegoż widocznego związku
między myślą i znakiem. My sami rozumiemy wybornie
Maturę tego sposobu wyrażania myśl; i jesteśmy w stanie
w każdej chwili wyrażać myśli jedną po drugiej w taki spo­
sób, aby ci, którzy nasze znaki widzą, zrozumie! o co nam
chodzi.
Jeżeli dotychczasowe nasze powodzenie w wyjaśnianiu na­
tury i działania prostych sposobów porozumiewania się za­
chęci nas do zajęcia się mową wyrobioną i do zadania
sobie pytania, jak się to stało, że dany wyraz został użyty
na wyrażenie pewnej myśli, to znajdziemy się wobec olbrzy­
miego zagadmenia, rozwiązanego dotąd tylko w bardzo małej
części. Powodzenie poszukiwań było dosyć znaczne, aby za­
chęcić do posuwania ich naprzód; ale badania dotychczasowe
poznały dopiero zakątki i niektóre punkty pola zupełnie nie­
znanego. Wyniki ich przekonywają nas wszakże, 'ż mamy
prawo zasadę pierwotnego tworzenia się sposobów porozu­
miewania się widzieć w kojarzeniu się mowy giestowej i obra­
zowej z mową członkowaną, bo i dziś jeszcze w życiu cödzien-
nem łączymy ruchy z mową. Mowa członkowana, rozwinięta
i wydoskonalona, ma oczywiście bogatsze środki, z któremi
nie dadzą się porównać proste i grube sposoby porozumie­
wania się. Ile dotąd zbadano budowę mowy, wolno przy­
puszczać, że rozwinęła się ona podobnie jak polowanie, nie­
cenie ognia, pismo lub muzyka, drog'ą czysto ludzką i dzia­
łaniem czyste ludzkich zdolności; odnosimy to zresztą nie
tylko do najpierwotniejszych okazów wytworów językowych,
199

jak wybór brzmień ekspresyjnych do określenia odpowiednich'


pojęć. Na wyższych stopniach rozwoju mowy, gdzie wyrazy
istniejące używają się do wypowiadania nowych pojęć i no­
wych odcieni myśli, widzimy, że cel się osiąga za pomocą
środków różnorodnych, począwszy od najzręczniejszych, skoń­
czywszy na bardzo ciężkich. Jednym z najważniejszych spo­
sobów nadania starym brzmieniom ncwego znaczenia jest
przenośnia, która przekłada wyobrażenia wzrokowe na słu­
chowe, wrażenia dctykowe na umysłowe, przechodzi z rzeczy
zmysłowych na oderwane i sprawia, że prawie wszystko na
świecie może oznaczać, lub opisywać coś innego. To co
filozof niemiecki nazwał podobieństwem krowy do komety,
że obie mają ogony, wystarcza zupełnie dla twórcy mowy.
Gdy Australczyk ujrzał książkę europejską, uderzyło go prze
dewszystkiem, że się ona otwiera i zamyka jak muszla i po­
czął nazywać książki „muszlami” (mujum). Maszyna parowa
poddała cały szereg takich przenośni. Anglicy mówią, że
para przechodzi przez „piszczałki i trąby” (fifes, trumpets), tj.
przez rurki i rury, wchodzi przez „spusty” (folding-doors),
zwane także valves, porusza „tłuczkiem“ (pestle, •piston) w walcu
(roller, cylinder), a światło pada z pieca „drągami" lub „ki­
jami“ (staves, pôles). Słowniki przepełnione są takiemi wy­
razami, wobec których powyższe są już prostemi i łatwo zro­
zumiałemu Przyczyny, które nadały życie wielkiej liczbie
wyrazów, przypominają często grę dziecięcą: „Do czego po­
dobna myśl moja?“ Kto zna choć trochę historję wyrazowy
ten zrozumie łatwo, jaki zachodzi stosunek między słowem
junketting = tasować', między wyrazem kanonik, a trzciną.
Po łacinie juncus „trzcina“, w gwarze pospólstwa juncata
„ser zrobiony w koszu trzcinowym“, po francusku joncade,
a po angielsku junket „przyprawa ze śmietany“ i wkońcu
zebrania „junketting parties“, na których takie przyprawy
bywają jadane; po grecku zavij „trzcina“, ang. caňe, y.avtüv
„prawidło, prawo“, stąd canonicus, kleryk pod prawem, czyli
kanonem duchownym”. Któżby odgadł historję tych wyrazów,
gdyby nie znał tych form pośrednich?
Proces ten rozwoju wyrazów jest wprawdzie bardzo zło­
żony, ale. ma charakter czysto ludzki. Gdy tylko znamy
wszystkie szczegóły danego wypadku, możemy go zwykle
zaraz zrozumieć i przyznajemy, że zrobilibyśmy tak samo,
gdyby nam robić przyszło. Podobnież rzecz się ma z two­
rzeniem się wyrazów dźwiękowych, o których była mowa
w rozdziałach niniejszych. Pogląd nasz nie sprzeciwia się
wcale dążeniu ku uogólnieniu tych zjawisk i uznaniu ich za
stopnie w rozwoju mowy. Jeżeli niektórzy ludzie, postawieni
w pewnych okolicznościach, dochodzą do pewnych wyników,
200

to możemy się spodziewać, że inni ludzie bardzo podobni do


pierwszych i znajdujący się w podobnych mniej więcej oko­
licznościach, dochodzą do podobnychże rezultatów. Przy­
puszczenie powyższe sprawdziliśmy nieraz już na kartach po­
przednich. Twierdzenie Wilhelma Humboldta, że mowa jest
organizmem, uważano dawniej za wielki krok naprzód w ba­
daniach filologicznych i było nim wistocie, jeżeli skłoniło
badaczy do skierowania usiłowań ku wynalezieniu praw ogól­
nych. Ale przyczyniło się też ono do wzmożenia się bezza­
sadnego dowodzenia i myślenia, a zatem do zawikłania za­
gadnienia. Gdyby Humboldt twierdził, że ludzkie myśli,
mowa i czynności są z natury swej organicznemi i podlegają
pewnym prawom, to rzecz przedstawiałaby się inaczej; lecz
on właśnie nie tak to pojmował: jeżeli nazywał mowę orga­
nizmem, to chciał przez to wyrazić, ze nie zostaje ona w za­
leżności od środków i sposobów ludzkich. Wydawało się
Humboldtowi rzeczą wstrętną poniżyć mowę dc rzędu wy­
tworów rozumu. „Człowiek—powiada ten uczony—nie tworzy
mowy, ale przypatruje się z radosnym podziwem jej rozwo­
jowi, który przychodzi niby sam z siebie.“. Jeżeli więc nie
przypiszemy sposobów, używanych do tworzenia wyrazów,
albo do przenoszenia ich na nowe pojęcia, działaniu rozumu,
to będziemy w takim razie zmuszeni szukać przyczyn pod­
stępów żołnierza na polu bitwy, lub zręczności stolarza przy
warsztacie w ciemnych dziedzinach instynktu i nieświado­
mości. I tu powtarza się pewnik d ziej owo-cywilizacyjny, że
połączone czyny jednostek wytwarzają skutki, a te układają
się w szeregi taktów, których pojęcia, zasadnicze nazywamy
prawami. Lecz sama istota faktów nic na tem nie ucierpi,
że je umieścimy obok innych tego samego rodzaju, tak jak
człowiek pozostanie inteligientnym twórcą nowego wyrazu,
lub przenośni, pomimo, że dwudziestu innych woadnie gdzie­
indziej na podobny pomysł.
Teorja, że pierwotne formy mowy pcwstały na nizkim,
albo dzikim stopniu kultury, wśród najstarszej rasy ludzkiej,
zgadza się najzupełniej ze znaném' faktami filologicznemu
Przyczyny, które wytworzyły mowę, o ile je zrozumiano, od­
znaczają się tą dziecięcą prostotą działania, która cechuje
wiek zarania cywilizacje ludzkiej. Posługiwano się pierwotnie
w wyborze dźwięków i układaniu ich do wyrażania myśli
temi samemi środkami, jakiemi się posługuje stale filozofja
dziecięca. Dziecko pięcioletnie pojęłoby znaczenie dźwięków
naśladowczych, wykrzykników oraz symbolizm rodzaju, lub
oddalenia przez kontrast samogłosek. I jak nikt nie potrafi
zbadać istoty mitologii, kto szczerze nie ocenia bajek dzie­
cinnych, tak też nikt nie będzie w stanie zrozumieć niższych
201

stanów przejściowych mowy, dopóki nie oceni należycie ducha


zagadek i gier dziecięcych. Twierdzenie to zgadza się z po­
glądem, że mowa pierwotna powstała wśród ludzi, znajdują­
cych się w dziecinnym stanie ducha;, z tego powodu język
dzikich, ekspresyjny sam przèz się, jest nieocenionym ma- ’
terjałem w zagadnieniu o mowie pierwotnej. Jeżeli przenie­
siemy się myślą w epokę porozumiewania się ludzi pierwot­
nych, dla których giesta i wyraziste okrzyki miały stosun­
kowo większe znaczenie, niż dla nas, tc przez to nie wnie­
siemy żadnego nowego czynnika do przedmiotu, który nas
zajmuje, gdyż podobny stan rzeczy znajdujemy u wielu dzi­
kich plemion; Jeżeli się zaś zwrócimy od takich wykrzykni­
ków ekspresyjnych do wyrazów, które zastosowywano do­
wolnie i które utrzymywały się mocą zwyczaju, to nie spo­
tkamy i tam żadnej sprzeczności z przypuszczeniem naszem.
Dźwięk, mający bezpośrednie znaczenie, może być poczyty­
wanym za taki składnik mowy, który będzie zrozumiały nawet
dla narodów dziś jeszcze me zrodzonych. Może on jednak,
wskutek osłabienia brzmień i zmiany znaczenia stać się bez­
barwnym symbolem, takim, któryby można z równie dobrym
skutkiem dowolnie wymyślić. Słowniki gwar dzikich plemion
dostarczają mnóstwa dowodów takich zmian językowych.
W ciągu rozwoju mowy takie wyrazy tradycyjne, mające
znaczenie odziedziczone, zepchnęły na drugi plan wielką ilość
wyrazów ekspresyjnych. Tak cyfry wschodnie 2, 3, 4, które
nie są same przez się mówiącemi, zastąpiły z czasem rzym­
skie II, III, IV, mające charakter obrazowy. Jest to zja­
wisko, ukazujące się zarówno w dzikiej, jak cywilizowanej
mowie. Co więcej, pilne zastanawianie się nad mową, jako
nad sposobem praktycznym porozumiewania się, ściśle się
wiąże z dowodami, mającemi donośne znaczenie w historji
cywilizacji. Wracamy znowu do tak wymownego faktu, że
wszystkie języki całego świata opierają się wistocie na jednej
i tej samej zdolności umysłu. Wyższe naroGy zdobyły oczy­
wiście więcej środków wyrażania myśli, niż dzikie plemiona,
ale nie osiągnęły tego przez wprowadzenie nowych i sku­
teczniejszych zasad podstawowych, tylko przez rozszerzenie
i udoskonalenie szczegółów. Przenośnia i składnia, te dwa
wielkie sposoby wyrażania myśli i przedstawiania iph wza­
jemnego stosunku, należą przecież do najwcześniejszej epoki
porozumiewania się ludzi i równą grają rolę w mowie dzikich,
jak i w mowie filozofów. Gdyby ktoś utrzymywał, iż zasad­
nicze podobieństwo języków pochodzi stąd, że ludy cywili­
zowane dały początek plemionom dzikim, które zachowały
w mowie zabytki pierwotnej doskonałości, to możnaby odpo­
wiedzieć, że środki lingwistyczne bywają wyzyskiwane przez
205

dzikich z równą oryginalnością i bardziej wyczerpująco, chcó


może z mniejszym skutkiem, niż przez ludzi ucywilizowa­
nych; wspomnijmy np system zigonkiński tworzenia wyrazów
złożonych i bogactwo odmian gramatycznych u Eskimów.
Mowá istotą .swoją jest własnością zarówno stanu dzikiego,
jak i ucywilizowanego; więc któremu z nich przypisać jej
początek? Otrzymamy odpowiedź, gdy porównamy sposoby
językowe z celami, do których dążą. Gdy spojrzymy na ogół
języków na całym świec.ie, to widoczną będzie rzeczą, że
proces tworzenia się wyrazów mniej zważa na systematyczne
ułożenie i klasyfikację naukową, ile na zrozumiałość i jasność.
Niech ten, czyjem powołaniem jest formułowanie pomysłów
filozoficznych lub naukowych i wyrażanie ich słowami, zada
sobie pytanie, czy mowa potoczna dobrze się. nadaje do tych
celów? Odpowie: Nie, bezwątpienia. Trudno zaprawdę po­
wiedzieć, co jest zjawiskiem bardziej zdumiewającem, czy
brak systemu naukowego w wyrażaniu myśli słowami, czy
też nieskończona różnorodność szczegółów, które zacierają ten
brak i sprawiają, źę każdy, kto chce myśl wyjawić, umie
sobie jakoś poradzić, aby ją oddać za pomocą wyrazów.
Język, za pomocą którego naród wysoko rozwinięty w sztu­
kach, umiejętnościach i uczuciach, musi wyrażać myśli swe
w tych przedmiotach, jiie jest umyślnie w tym celu wynale­
zionym przyrządem, ale starą barbarzyńską maszyną, którą
ciągle trzeba zmieniać, poprawiać, powiększać, łatać i napra­
wiać, aby była możliwa do użytku. Etnografja wykazuje
jednocześnie niezmierną potęgę i dziwną nieudolność mowy,
jako sposobu wypowiadania dzisiejszych myśli subtelnych
i uważa ją za pierwotny wytwór nizkiej cywilizacji, który się
stopniowo zczasem przystosowywał przez rozwój i dobór, aby
odpowiadać choć do pewnego stopnia wymaganiom cywilizacji
nowożytnej.
ROZDZIAŁ VIL

Liczenie.
4,
Pojęcie o liczbach wytworzyło się przez doświadczenie.—Stan arytme­
tyk: u dzikich ludów.—Mała ilość liczebników u plemion niższych.—
Liczenia na palcach u rąk i nóg. — Liczebniki, Dochodzące od na­
zwania ręki i palców, świadczą, że liczenie wyrazami powstało z ra­
chowania ruchami. — Słoworód liczebników. — Liczebniki zastosowane
do systemów, mających za podstawę pięć, dziesięć i dwadzieścia,
a pochodzące od rachowania na palcach. — Przyjmowanie liczebników
cudzoziemskich. — Dowody, że arytmetyka rozwinęła się z nizkiego
pierwotnego szczebla kultury.

J. S. Mili w dziele p. t. „System of Logic" bada przy


sposobności podstawy arytmetyki. Dr. Whewell utrzymywał,
że takie zdania jak: „dwa a trzy = pięć”, są „prawdami ko-
niecznemi, które zawierają w sobie pierwiastek pewności,
przechodzący wszystkie, jakie nam dać może doświadczenie.
Tymczasem J. S. Mili zapewnia, że zdanie „dwa, a jeden =
trzy”, wyraża poprostu prawdę znaną z dawnego i ciągłego
doświadczenia, prawdę indukcyjną; prawdy takie są podstawą
nauki o liczbach. Prawdy podstawowe tej nauki opierają się
wszystkie na doświadczeniu zmysłów naszych. Dla dowie­
dzenia tych prawd, oczy nasze, czy palce muszą się prze­
konać, że dana liczba przedmiotów, np. dziesięć kul, dzielona
i składana raz po raz, przedstawia zmysłom naszym wszystkie
liczby, których suma jest dziesięć. Każda metoda ulepszona
uczenia dzieci arytmetyki polega na znajomości tego faktu.
Każdy, kto ucząc arytmetyki chce wpłynąć na ducha ucznia,
kto chce nauczyć liczb, nie zaś cyfr tylko, uczy powyżej opi­
sanym sposobem, przekonywając zmysły. Argument Milla
wzięty jest od ludów, wysoce posuniętych na polu arytmetyki.
Lecz przedmiot ten można badać z pomyślnym skutkiem i ze
Cywilizacja pierwotna, 1.1.
204
»
.stanowiska etnograficznego. Poznanie metody liczenia, uży­
wanej przez dzikich, nie tylko potwierdza zdanie Milla, że
wiadomości nasze o stosunkach wzajemnych liczb oparte są
na doświadczeniu, ale pozwoli nam dociec do źródła umie­
jętności liczenia i dowiedzieć się, jak się ona stopniowo roz­
wijała na świecie, u ludów poszczególnych i przypuszczalnie
u całej ludzkości.
Nasz wysoce udoskonalony system liczenia nie zna granic
ani dla wielkość-, ani dla ułamków. Żaden filozof nie może
sobie wytworzyć 'pojęcia o ilości bądź niezmiernie wielkiej,
bądź niesłychanie drobnej, o atomie, któregoby matematyk
nie mógł oddać za pomocą prostej kombinacji znaków pisa­
nych. Schodząc po szczeblach cywili żacy spotkamy zjawisko,
że chociaż dany język posiada liczebniki sto i tysiąc, ludzie,
którzy go używają, mają pomimo to słabe pojęcie o wielkich
ilościach. Rachujący upieką się do palców i widzimy nawet
u najzdolniejszych z plemienia tę niepewność co do liczb, jaka
cechuje dzieci: jeżeli było dwadzieścia osób na ulicy, ludzie
powiedzą, że może było ich sto, aibo i tysiąc. Zdolność do
arytmetyki nie stosuje się wprawdzie ściśle do poziomu cy­
wilizacji ogólnej. Niektóre dzikie, lub barbarzyńskie plemiona
są wyjątkowo uzdolnione do liczenia. Krajowcy wysp Tonga
mają nawet dó 100,000 liczebników swojskich. Nie zadowolił
się tern podróżnik francuski Labillardięre i otrzymał liczeb­
niki, aż do 1000 biljonów, które, choć wydrukowano, przy
bliższem zbadaniu okazały się jednak pcczęści wyrazami
bez sensu, a poczęści wyrażeniami nieprzyzwoitemu ’); szereg
wysokich liczebników był jednocześnie słowniczkiem nieprzy-
zwoitości tongańskich. Wynikło to zapewne z nieoględnego
spisywania niegrzecznych odpowiedzi znudzonych pytaniami
dzikich. Handel nieustanny i ożywiony rozwinął wysoką
arytmetykę w Afryce zachodniej, a małe dzieci robią tam
zadziwiające obrachunki na stosach muszli „(cowries)”. U Jo-
robów z Abeokuty powiedzieć: „ty nie wiesz, ile jest dziewięć
razy dziewięć” jest równie obrażającem powiedzeniem, jak:
„jesteś głupcem” 2). Jestto okaz nader ciekawy w porównaniu
z odpowiedniemu europejskiemu granicami głupoty. Niemiec
powiada: „ledwo pięć zliczy”; Hiszpan mówi: „ja ci powiem,
ile to pięć” (cuantos son cinco), a Anglicy mają to samo
przysłowie:*)

*) Mariner Tonga Islands II, 390.


?) Crowtker Yoruba Vocab.; Burtor W. and W. from
W. Africa 253. „0 daju danu, o ko mo essan messan”.—„Wyglą­
dasz na bardzo sprytnego, ale nie możesz powiedzieć (ile jest) 9X9”.
205

„.......jak to prawda, że żyję,


I że wiem, ile ziarn grochu czyni pięć.”
(„...as sure as I’m alive, And knows how many beans make five”).
Izba sądowa sjamska nie przyjmuje zeznania świadka,
kcóry nie potrafi liczyć i rozwiązywać zadań do dziesięcin.
Przepis ten przypomina dawny zwyczaj w Shrewsbury, gdzie
uznawano za pełnoletniego tego, kto umiał rachować do 12
pensów *).
U najniżej stojących ze znanych nam szczepów, u dzi­
kich z lasów południowo-amerykańskich i z pustyń austral-
skich, 5 jest rzeczywiście liczbą, dla której język niektórych
plemion nie posiada odrębnego wyrazu. Nietylko, że się
nie udało podróżnikom wynaleźć u nich liczebników nad 2,
3, lub 4, ale przekonanie, iż to są rzeczywiście granice ich
wiadomości matematycznych, stwierdza się faktem, że uży­
wają oni najwyższej ze znanych sobie liczb na wyrażenie
ilości nieokreślonej. Spix i Martius mówią o upośledzonych
plenronach brazylijskich: „Rachują zwykłe do trzech i tylko
na stawach palców. Raźdą większą liczbę oznaczają, wyrazem
„dużo” *2).3 W słowniku plemienia Pury znajdują się liczeb­
niki i omi; z curiri; 3 prica = dużo. U Botokudów zaś 1
mokenam; 2 uruhú = dużo. Według Jorgensena Tasmań-
czycy rachują 1 parmery; 2 calabawa; cardia więcej, niż 2;
według Backhouse’a, rachują oni: jeden, dwa, dużo; ale Dr.
Milligan, któremu się szczególnie poszczęściło, podaje liczeb­
niki ich do pięciu, puggana, do których będziemy mieli spo­
sobność powrócić Oldfield (który pisał głównie o plemio- •
nach zachodnich) mówi: „Nowo-holendrzy nie mają liczebni­
ków po nad dwa. Liczebniki Waczandów brzmią: co-ote-on
(jeden), u-tau-ra (dwa), bool-tha (dużo) i bool-tha-bat (bardzo
dużo). Zmuszeni koniecznie do wyrażenia liczby trzy, lub
cztery mówią: u-tar-ra cou-te-oo (trzy) i u-tar-ra u-tar-ra
(cztery)”. A zatem liczebniki ich, oznaczające: jeden, dwa,
trzy, cztery, brzmią: jeden, dwa, dwa-jedexi, dwa-dwa. Liczeb­
niki d-ra Langa z Queenslandu są w zasadzie takie same,
chociaż wyrazy brzmią inaczej: 1 ganar; 2 burla; 3 burla-
ganar (dwa-jeden); 4 burla-burla (dwa-dwa); korumla więcej,
niż cztery, dużo, wielki. Narzecze Kamilarów, chociaż ma tę

•) Low w Journal Inà. Archip. I, 408; Year-Books Ech". I


(XX—I) wyd. Horwooďa, 220.
2) Spix i Martius Reise in Brasilien, 387.
3) Tasmanian Journal, I; Backhouse Narr, 104; Milligan
w Papers etc. Roy. Soc. Tasmania III, część II, 1859.
206

samą nazwę dla dwóch, co wyżej wymieniona gwara, stoi od


niej wyżej, bo posiada liczebnik samoistny „trzy” i z jego
pomocą rachuje do sześciu: i mai; 2 Łularr; 3 guliba; 4 bularr-
bularr, dwa-dwa; 5 buląguliba, dwa-trzy; 6 guliba-guliba, trzy-
trzy. Te australskie przykłady świadczą, jak ciężki i niedo­
skonały jest system liczenia u niektórych plemion '). Ale
i tu znajdujemy niekiedy formy wyższe; jedno z plemion
tamtejszych posiada liczebniki przynajmniej do i5, lub 20.
Nie trzeba jednak przypuszczać, że ponieważ dzikie
plemię nie posiada liczebników ponad trzy, albo pięć, nie
może ono rachować wyżej. Przeciwnie, zdaje się, że rachują
znacznie dalej, przyczem używają niższego i prostszego spo­
sobu wyrażenia pojęć, niż mowa, mianowicie giestów. Sta­
nowisko, które rachowanie na palcach zajmuje w rozwoju
umysłowym, wybornie się uwydatnia w zeznaniu głuchonie­
mego wychowanka księdza Sicarda, nazwiskiem Massieu, co
do pojęć swoich o liczbach, jakie sobie wyrobił w dzieciń­
stwie: „Znałem liczby przed mcjem wykształceniem; nauczyły
mię ich palce. Nie znałem cyfr. Rachowałem na palcach,
a gdy liczba przechodziła 10, robiłem zacięcie na kawałku
drzewa” * 2). W ten sam sposób wszystkie dzikie plemiona
nauczyły się arytmetyki na palcach. Oldfield, opisawszy
zdolność Watczandów nazywania słowami liczb aż do czterech
w ustępie przytoczonym powyżej, opowiada, w jaki sposób
plemię to radzi sobie z trudniejszemi zagadnieniami arytme­
tycznemu „Chciałem raz dowiedzieć się dokładnie, ilu kra­
jowców poległo w pewnej potyczce. Dziki, do którego się
z tem pytaniem zwróciłem, począł przypominać sobie ich
nazwiska... ujmując się kolejno za palce i dopiero po wielu
omyłkach i próbach ponownych udało się mu wyrazić tak
wysoką liczbę. Uczynił to podnosząc rękę trzy razy, dając
mi tem samem do zrozumienia, że odpowiedzią na to nie­
zmiernie trudne zagadnienie arytmetyczne było: piętnaście”.
Stanbridge powiada o mieszkańcach Wiktorji: „Nie mają
liczebników' ponad dwa, ale rachują do pięciu przez powta­
rzanie. Oznaczają także dnie księżycowe za pomocą palców,
kości i zgięć ręki, oraz głowy” 3). Bororowie brazylijscy
rachują: 1 kum; 2 makuai; 3 uai; dalej liczą na palcach, po-

') Odfield w Tr. Eth. Soc. III, 291; Lang Queensland, 433;
Latham Comp. Phil. 352. Inne nazwy u Bonwicka /. c.
2) Sicard Théorie des signes pour ITnstruction des
Sourds-Muets II, 634.
3) Stanbridge w Tr. Eth. Soc. I, 304.
+
207

wtarzając owo ucà '): Oczywiście nie można twierdzić o dzi­


kich, zarówno (ak o nas samych, że człowiek, który liczy na
palcach, nie posiada wyrazów na wyrażenie liczby, jaką chce
podać. Zauważono, że krajowcy Kamczatki rachują naprzód
wszystkie palce u rąk, następnie u nóg-, a otrzymawszy w ten
Sposób 20, pytają: „Cóż teraz poczniemy?” Przy bliższem
zbadaniu okazało się wszakże, iż posiadają liczebniki wyższe
nawet, niż sto z). Podróżnicy piszą o liczących na palcach
plemionach, że mogą one mówić liczby, rach o wać w milcze­
niu, albo, co się najczęściej zdarza, łączyć ruchy z wyrazami.
Sposoby te spotkać można i w Europie nowożytnej. Niech
ojciec Gumilla, jeden z pierwszych misjonarzy jezuickich
w Ameryce południowej, opowie za nas, jaki stosunek łączy
mowę z ruchami przy rachowaniu. Będzie to zarazem wy­
bornym przykładem (do którego będziemy mieli sposobność
powrócić) działania zgodności (consensus), która utrwala prawa
konwencjonalne pośród społeczeństw, nawet gdy chodzi o tak
prostą rzecz, jak liczenie na palcach. „Nikt z nas, powiada
misjonarz, nie mówiłby np. „jeden, dwa”, dotykając się przy-
tem palców u rąk, dla pokazania liczby. U Indjan przeci­
wnie. Gdy mówią: „daj mi nożyczki”, pokazują jednocześnie
jeden palec; wyrazom „daj mi dwoje nożyczek” towarzyszy
giest pokazania dwóch palców itp. Nie powiedzą nigdy:
„pięć”, nie podnosząc ręki, ani „dziesięć”, bez wyciągnięcia
obydwóch. Mówiąc „dwadzieścia”, dodają wszystkie palce
i stawiają je naprzeciw palców u nóg. Sposób pokazywania
liczby palcami różni się jednak w każdym kraju. Chcąc
uniknąć rozwlekłości, wezmę za przykład liczbę „trzy”. Oto-
makowie wystawiają pierwszy, drugi i środkowy palec, zgi­
nając pozostałe, aby wyrazić liczbę 3. Tamanakowie wycią­
gają piąty, czwarty i trzeci, zginając dwa pozostałe. Maipu-
rowie natomiast pokazują drugi, trzeci i czwarty, chowając
pierwszy i mały palec” 3). Stosunek ogólny liczenia na pal­
cach i rachowania za pomocą wyrazów jest w święcie na­
stępny. Gdy chodzi o łatwe zrozumienie liczb, to arytme­
tyka poglądowa, za pomocą zgięć palców' i samych palców ł),* 2 3 4

') Martius Gloss. Brasil. 15. »


2) Kraszeninnikow Kamczatka 17.
3) Gumilla Historia del Orenoco III, rozdz. XLX; Pott Zâhl-
methode 16.
4) Handlarze wschodni używali przed laty i dziś używają ta­
jemnego sposobu wskazywania sobie liczb przy sprzedawaniu, lub ku­
powaniu „przez strzepywanie palcami pod chustką”. „Każdy palec,
każdy staw palca miał swoje znaczenie”, powiada pewien stary ped-
208

za pomocą kupek kamieni, lub grochu, albo nawet za pomocą


ulepszonego liczenia na różańcu, lub abakusie, miała ogromną
przewagę nad rachowaniem pamięciowem i musiała je oczy­
wiście poprzedzić. Jak widzimy, liczenie na paicach nie tylko
ułatwiło ludziom dzikim i niecywilizowanym część czynności
umysłowej, którą można zaledwo oddać wyrazami, ale, jako
sposób osiągnięcia wyższej metody arytmetycznej, zachowało
swoje stanowisko nawet u ludów wysoko ucywilizowanych.
Liczne dowody przemawiają za tem, że dziecko, które
się uczy rachować na palcach, odtwarza do pewnego stopnia
historję rozwoju umysłowego ludzkości. Świadczy to też, że
wistocie ludzie liczyli na palcach, zanim wynaleźli nazwy dla
liczb w ten sposób otrzymanych i że w tym razie wyrazy nie
tylko nastąpiły po giestach, ale się z nich zrcdziły. Język
dostarcza nam dowodów na potwierdzenie tego twierdzenia.
Wiele plemion, nie mających z sobą nic wspólnego, określają
liczbę 5, nazywając ją po prostu „ręką”. W podobny sposób
mówią dwie ręce, lub pół człowieka na oznaczenie dziesięciu,
a dodawaniem wyrazu noga wyrażają liczby i5 i 20, które
opisują słowami ręce i nogi, lub człowiek i wreszcie oznaczają
liczby pośrednie przez różne wyrażenia, odnoszące się bezpo­
średnio do liczenia na palcach u rąk i nóg. Potrzeba nam
koniecznie osobnego określenia na liczebniki tego rodzaju,
więc nazwijmy je „palcowemi” (digit-numerals), albo „ręczne-
mi” liczebnikami (hand-numerals) Podamy tu kilka typo­
wych przykładów dla stwierdzenia przypuszczenia naszego,
że plemiona nie przejmowały w żadnym razie nawzajem od
siebie i nie odziedziczyły z jednego wspólnego źródła tego
sposobu wynażenia pc]ęć. Przeciwnie, oryginalny rozwój li­
czebników i znaczne różnice w szczegółach przemawiają za
tem, że pojęcia wyrabiały się u różnych plemion w sposób
podobny, ale niezależny.
Ksiądz (Jilij w opisie arytmetyki Tamanaków z nad
Orynoku wymienia liczebniki do 4. Pięć wyrażają mówiąc
amgnaitbne, co znaczy „cała ręka”, a sześć przez opowiedzenie
odpowiedniego giestu .itakono amgnapona tewinitpe „jeden
z drugiej ręki”. W ten sposób liczą do dziewięciu; 10 wyraża

różnik. Cały ten system był oczywiście mniej lub więcej sztucznem
udoskonaleniem zwykłego rachowania na palcacn; 6 albo 60 ozna­
czano wyciągając pierwszy i piąty palec u jednej ręki, zginając po­
zostałe, a 7 lub 70 otrzymywano* dodając czwarty palec itd. Utrzy­
mują, że dwaj handlarze, wyrażający cenę takiem strzepywaniem pal­
cami, rozumieją równie dobrze wahanie, podnoszenie ceny i uparte
obstawanie przy swojem, jakgdyby się targowali słowami.
209

się słowami amgna aceponhr.e „obie ręce”, a ii przez wycią­


gnięcie obn rąk i jednej nogi, oraz wyrazy pmttaponh tewi-
nipte „jeden u nogi” i tak dalej aż do i5-tu = iptaitbne =
„cała noga”. Dalej następuje 16, jeden od drugiej nogi i tak,
aż do 20, tewin itbto „jeden Indjanin”. 21, ilaconb itoto jamgnhr
bona tewinipte „jeden' u ręki drugiego Indjanina; 4o acciache
itbto, „dwóch Indjan” i tak dalej 60, 80, 100, „trzech, czte­
rech, pięciu Indjan” i więcej, jeżeli potrzeba.' Ameryka po­
łudniowa szczególnie obfituje w przykłady pierwotnego licze­
nia na palcach. Pomijając inne, które mają wyraźne liczebniki
palcowe, języki kajryryjski, tupijski, abipoński i karybijski
współzawodniczą z tamanackim co do systematycznego układu
liczebników z wyrązów „ręka, ręce, noga, nogi’,’ itp. Inne
języki mają słabsze ślady tego procesu; liczebniki 5 i 10 są
w związku z nazwą ręki itd. Gmaguowie mówią pua—r$s&
na 5, a podwajają to, aby wyrazić 10, upapua. W niektórych
narzeczach Ameryki południowej 20 nazywa się „człowiek”
ze względu na palce u rąk i u nóg; w dwóch narzeczach
znajdujemy dowody bardzo nizkiego rozwoju umysłowego,
gdyż tam rachują tylko na jednej ręce, zatrzymując się na
pięciu. Tak więc po juryjsku ghomen apa znaczy „człowiek”
i 5, a po kajryryjsku ihiczó by wa używane w znaczeniu: „osoba”
i 5. Liczebniki palcowe nie ograniczają się przecież tylko
plemionami, znajdującemi się w stanie dzikości. Mujskowie
z Bogoty należą do ludów wyżej ucywilizowanych w Ame­
ryce i walczą o pierwszeństwo z Peruwjanami, a jednak mają
ten sam sposób tworzenia liczebników, co i Tamanakowfie
i gdy chcą wyrazić 11, 12, i3, mówią kuihicza ata, bosa, mika,
czyli „noga jeden, dwa, trzy” ’). Zwróćmy się do Ameryk:
północnej. Cranz, misjonarz morawski, opisuje grenlandzki
sposób wyrażania liczb w zeszłem stuleciu: „Liczebniki ich,
powiada, nie idą daleko. Wybornie tu można zastosować
przysłowie, że pięciu zliczyć nie umieją, gdyż rachują na pal­
cach, a za pomocą palców u nóg dochcdzą z trudem do wwy­
rażenia dwudziestu”. Nowożytna gramatyka grenlandzka po­
daje te same prawie liczebniki, które znajdujemy u Granza,
tylko nieco dokładniejsze. Liczebnik 5 brzmi Hatdlimat, a nie­
które dowody pozwalają przypuścić, że wyraz ten oznaczał
niegdyś „rękę”, 6 jest arfinek-attausek, jeden u drugiej ręki,

’) Gilij; Saggio di Storia Američana II, 332. (Tamanac,


Maypure). Martius Gloss. Brasil. (Cayriri, Tupi, Carib, Omagua,
Juri, Guachi, Coretu, Cherentes, Maxuruna, Caripuna, Cauixana, Ca-
rajás, Coroado etc.); Dobrizhoffer Abipones H, 168; Humboldt
Monumens XLIY (Muysca).

ł
210

albo krócej arfinigdlił, „ci co mają u drugiej ręki”. 7 określają


przez urfinek-mardluk „dwa u drugiej ręki”; i3 przez arkanek-
pingasut „trzy na pierwszej nodze”; 18 przez arfesanek-pinga-
sut „trzy na drugiej nodzę”; g'dy dojdą do 20-tu mówią inuk
ncvwdlugo „człowiek skończony”, albo ïnûp awalai nâwdlugit
„wszystkie zewnętrzne członki człowieka skończone”. Rachując
w ten sposób i dodając po kilku ludzi, otrzymują liczby wyż­
sze, jak 53: inûp pïngajugsâne arkanek-pingasuł „trzy u pierw­
szej nogi trzeciego człowieka” '). Jeżeli przejdziemy od dzi­
kich Grenlandczyków do stosunkowo ucywilizowanych Azte­
ków, to znajdziemy zarówąo na północnym, jak na południo­
wym lądzie stałym ślady pierwotnego liczenia na palcach,
które trwa dotąd u ras wyższych. Słoworód czterech pierw­
szych liczebników meksykańskich jest równie ciemny, jak
słoworód naszych liczebników. Ale już pięć brzmi macuilli,
a że ma (ma-itl) znaczy „ręka”, a kuiloa „malować, opisać”,
więc liczebnik pięć znaczył prawdopodobnie coś w rodzaju
„opis ręki”. W liczebniku 10 matlaktli wyraz ma „ręka” po­
jawia się znowu; tlaktli znaczy pół, a pismo obrazowe meksy­
kańskie wyobraża ten wyraz postacią człowieka od głowy do
pasa. Tak więc 10 brzmi u Azteków „pół (człowieka) z rę­
kami”; zupełnie tak samo Indjanie Towka w Ameryce połu­
dniowej mówią „pół człowieka” = 10 i „cały człowiek” = 20.
Aztekowie nazywają 20 cempoalli „jeden zliczony”, co oczy­
wiście ‘znaczy, jak wszędzie, cały człowiek, wszystkie palce
u rąk i nóg.
Talde same fakta dają się zauważyć u wszystkich ludów
dzikich. Tasmańczycy urywają liczenie, wyciągnąwszy rękę
i zrachowawszy wszystkie palce; dowiadujemy się o tern ze
spisu liczebników-, dokonanego przez Milligana, a przytoczo­
nego wyżej, któryto spis kończy się wyrazem puggana, czło­
wiek, czyli 5. Niektóre plemiona Australji zachodniej pora­
dziły sobie lepiej, używając wyrazu „ręka” marh-ra; oznaczają
pięć przez marh-diyn-bang-ga „pcłowa rąk”; mahr-dżyrudang-
ga-gudżyr-gyn „połowa rąk i jeden”, to 6, a mahr-dżyn-belli-
belli-gudiyn-dżyna-bang-ga „ręce z obydwóch stron i połowa
nóg”, to i5 a). , Język plemienia Mare dostarczy nam typo­
wego przykładu dla całej rodziny języków Melanezyjskich.
Wyraża on 10 przez ome re rue tubenine „obie strony” (tj.
obie ręce), 20 przez sa re ngome „człowiek” itp. W ewan-* 2

*) Cranz Grönland 286; Kleinschmidt Gr. der Grötil. Spr.;


Rae Tr. Eth. Soc. IY, 145.
2) Milligan l. c.; G- F. Moore Vocab. W. Australia. Per,
szereg liczebników piątkowych až do 9 w Potta Zahlmethode 46.


211

gielji św. Jana V, 5 „chorował przez 38 lat”, liczba 38 wy­


rażoną została w tłumaczeniu „jeden człowiek, obie strony,
pięć i trzy” '). W języku malajslfo-polinezyjskim typowym
liczebnikiem 5 jest lima, albo rima „ręka”. Znaczenie to nie
zatarło się, pomimo różnych zmian fonetycznych w różnych
gałęziach tej rodziny języków, jak u Malagazyjczyków dimy,
u Markezanów fima, u Tongańczyków nima. Ale chociaż
lima i inne odmianki tego wyrazu znaczą 5 we wszystkich
narzeczach malajsko-polinezyjskich, wyraz ten w znaczeniu
„ręka” jest jednak daleko mniej rozpowszechnionym.^ Świad­
czy to, iż rzeczownik ten przetrwał tylko jako liczebnik.
W językach z rędziny malajsko-polinezyjskiej spotykamy
liczebniki 6 itd. określone wyrazami, których etymojogji nie
znamy, ale niekiedy widzimy zwroty lima-za, lima-zua „ręka
jeden”, „ręka dwa”, użyte w znaczeniu 6 i 7 2). Przykład
z Afryki zachodniej znajdziemy w pracy Këlle’a o języku
Wejów. Murzyni ci nie mogą prawie rachować bez pomocy
palców u rąk i nóg, to też liczący siedzi zwykle na ziemi.
Wejowie i inne plemiona afrykańskie zaczynają rachować
palce u lewej ręki, począwszy od piątego; potem następuje
liczenie palców u prawej ręki w ten sam sposób, a dal»
i u nóg. Liczebnik Wejów 20, mo-bánde, znaczy oczywiście
„osoba (mo) skończona (bande)”; 4o, óo, 80 itd. wyrażają sło­
wami: „dwóch ludzi, trzech ludzi czterech ludzi itd. skończo­
nych”. Ciekawą jest rzeczą, że murzyni, używający tych
wyrazów, zatracili ich pierwotne znaczenie: wyrazy te stały
się zwykłemi dczebni kam 3). * 2 Człowiek, liczący na palcach,
uderzony został myślą, że wyrazy, jakiemi opisze giesty, to­
warzyszące liczeniu, mogą się stać rzeczywistemi liczebnikami.
Żadne może plemię na świecie nie przeszło w t3rm względzie
Zuluan. Ci rozpoczynają zwykle liczenie od małego palca
lewej ręki. Gdy dochodzą do 5, mówią edesantä, „cała ręka”.
Potem następuje pierwszy palec prawej ręki i wyraz tatisi-
tupa „weź‘pierwszy palec” staje się liczebnikiem 6. Czasownik
komba — wskazywać, który oznacza wskazujący palec, tworzy
liczebnik 7. Na pytanie: „Ile ci pan dał?” Zuluamin odpowie­
działby: „U kombile” — yfflŁskazał palcem wskazującym”, czyli
„dał mi 7”. W jak dziwny sposób czasownik bywa używany
zamiast liczebnika, okaże się z następnego zdania: „amahasi
akombiler> —konie pokazały”, co znaczy, że było siedem koni.

’) Gabeleutz Melanesiche sprachen 183.


2) W. v. Humboldt Kawi-Spr. II, 308; potwierdzone przez
As. Res. YI, 90; Journ. Ind. Archip. HI, 182 itd.
3) Köle Gr. of Vei Lang. 27.
212

Następnie mówią Kijangalobili „schowaj dwa palce”, co zna­


czy 8; Kilangalolunje „schowaj jeden palec” = ę i dochodzą
do io, kurni. Po skończeniu każdego dziesiątka klaszcze się
wyprostowaremi rękami
Tcorja, że pierwotny sposób liczenia był dotykalnem
rachowaniem na palcach i dowód, że wiele liczebników, bę­
dących jeszcze w użyciu, powstało wskutek takiego racho­
wania, jest wielkim krokiem naprzód w poszukiwaniach o po-
• chodzeniu liczebników wogóle. Czy możemy posunąć się dalej
1 wyłożyć proces umysłowy, który sprawił, że dzicy, nie ma­
jący liczebników, doszli do ich wytworzenia? Jak powstały
liczebniki, nie będące w związku z rękami i nogami, a szcze­
gólnie liczebniki poniżej pięciu, których słoworodu nie zna­
my? Zagadnienie to jest bardzo trudném do rozwiązania.
Sama zasada nie jest zupełnie ciemną, gdyż są niektóre wska­
zówki co do tworzenia nowych liczebników. Używa się po-
prostu nazw rzeczy, lub czynności, odpowiednich celowi choć
w przybliżeniu.
Niektóre narody, posiadające całe szeregi liczebników,
odziedziczone po przodkach, uznały jednak za stosowne wy­
myślić sobie nowe. Uczeni indyjscy zaprowadzili przed laty
nowe wyrazy dla ułatwienia zapamiętania dat i liczb. Wy­
borem tych wyrazów kierowały przyczyny, które są do dziś-
dnia #w znacznej mierze zrozumiałemi. T tak, księżyc, lub
ziemia oznaczały i, jako przedmioty jedyne w sw.oim rodzaju;
2 można było wyrazić. przez oczy, skrzydła, ręce, policzld;
3 przez Rama, ogień, przymiot, bo sądzono, że jest trzech
Ramów, trzy ognie i trzy przymioty (guna). Zamiast 4 mó­
wiono: wieki, oceany, wędy, gdyż uznawano ich cztery, za­
miast 6—„pory roku”, bo rozróżniano sześć pór roku. Mędrcy,
albo samogłoska znaczyło 7 i w ten sposób dochodzono do
liczb wyższych, jąk 12, zwane słońcem z powodu dwunastu
nazw rocznych, albo zodjaldem, obejmującym dwanaścia zna­
ków; 20 oznaczano przez „paznogcie”, wyraz, który stoi
w związku z rachowaniem na palcach. Sanskryt obfituje w sy­
nonimy, gdy więc jeszcze poczęto używać takich liczebników,
to stało się rzeczą bardzo łatwą układać całe wiersze, lub
zdania bez sensu, aby tym sztucznym sposobem utrwalić w pa­
mięci całe szeregi liczb. Przytaczamy tu formułkę astrono­
miczną hinduską. Liczby w niej zawarte odnoszą się do gwiazd
w gwiazdozbiorze księżyca. Każdy wyraz oznacza liczbę,
którą nad przekładem słów tych umieszczamy Zasada ogólna,*)

*) Sclireuder Gr. for Żulu Sproget 30: Dohne Zulu Die;


Grout Zulu Gr. Ob. Hahn Gr. des Herero.
213

na podstawie której wyrazy obrano, jest widoczną na pierwszy


rzut oka, więc objaśnienia byłyby tu zbytecznemu
„Yanni tri rtvishu gunendu kritâgnibhûta*
BânâsvinStra çara bhûku yugabdhi rârcâh
Rudrâbdhirâmagunavedaçatâ dviyugma
Bantâ budhairabhihitâh kramaço bhatârah”.
3 3 6 5 3 1
czyli: Ogień, trzy, pory roku, strzała, przymiot, księżyc,
4 3 5
cztery strony kości, ogień, żywioł.
2 225 1 1443
Strzała, Aswin, oczy, strzała, ziemia, ziemia, wiek, ocean, Rama.
11 4 3 3 4 100 2 2 32
Rudra, ocean, Rama, przymiot, Węda, sto, dwa, para, zęby:
są ustawione w porządku przez mędrców, potężni panowie.” ')
Wilhelm Humboldt, badając ten ciekawy sposób liczenia,
powiedział sobie, że ma przed oczyma dowody procesu bardzo
podobnego do tego, który wytworzył liczebnild główne, jeden,
dwa, trzy itd. w różnych językach. Ustęp następujący, w któ­
rym przeszło czterdzieści lat temu wyłożył swój pogląd, za­
wiera, mojem zdaniem, prawie doskonały klucz do teorji liczeb­
ników. „Wziąwszy pod uwagę pochodzenie prawdziwych li­
czebników, dochodzimy do wniosku, że proces ich tworzenia
musiał być oczywiście taki, jak wyżej opisany. Był on uży­
wany na szeroką skalę. Jeżeli pięć jest wyrażone przez wyraz
„ręka”, jak mp. w wielu narzeczach malajskich (lima), to dwa
może być równie dobrze oznaczone przez „skrzydła”. Źródło
wszystkich liczebników jest niezawodnie takie właśnie. Ale 1
ludzie zrozumieli szybko, że wielka ilość nazw dla tej samej
liczby była zbyteczną, niedogodną i prowadzącą do nieporo­
zumień”. Z tego powodu, tłumaczy dalej, synonimy liczeb­
ników są bardzo rzadkie. Narody, mające język doskonalszy,
musiały poczuć wcześnie, choć może bezwiednie, że lepiej
zatracić pamięć etymolog] i pierwotnej i znaczenia opisowego .
liczebników, które w ten sposób stawały się wyrażeniem kon-
wencj onalnem.

«
‘) Sir "W. Jones As. Res. II, 1790, 296; E. Jacquet Noův.
Journ. Asiat. 1835; W. v. Humboldt Kawi-Spr. I, 19. Teu sposób
uwieczniania dat itp, rozciąga się aż do Tybetu i Archipelagu Indyj­
skiego. Wiele ważnych dat chronologji wschodniej ukrywa się w ta­
kich formułkach; ale niestety, wiarogodność ich bywa często poda­
waną w wątpliwość z powodu, że wyrazy nie zawsze były używane
zamiast liczb.
214

Najlepszym przykładem tworzenia liczebników, który


znalazłem oprócz liczebników palcowych, są według mnie
nazwy liczbowe, nadawane dzieciom. W Australji spotykamy
rzecz nadzwyczajną. Pomimo iż narzecza krajowe są bardzo
ubogie w liczebniki, tak że 3 znaczy „kilka” lub „dużo”,
jednakże mieszkańcy Adeiaidy przekroczyli te ciasne granice
i posiadają osobny system liczebników, sięgających zapewne
do dziewięciu: nadają oni dzieciom osobne imiona, zastoso­
wane do wieku. Eyre przytacza je jak następuje: i Kerta-
meru; 2 Warritja; 3 Kudnutja; 4 Monaitja; 5 Milaitja; 6 Mar-
rutja; 7 Wangutja; 8 Ngarlaitja; 9 Pouarna; są to imiona mę­
skie; żeńskie różnią się końcówką. Nadawane bywają przy
urodzeniu i ustępują potem miejsca innym '). Podobny zwy­
czaj istnieje u Malajczyków', którzy w niektórych okolicach
używają siedmiu imion porządkowych dla dzieci- 1 Sulung
(najstarszy); 2 Awang (przyjaciel, towarzysz) itd., ostatnie
dziecko nazywają Kechil (małe), albo Bongsu (najmłodsze).
Imiona żeńskie poprzedzone bywają v^yrezem Meli, a dla
rozróżnienia używają 2) przezwisk. Na Madagaskarze znaj­
dujemy ten sam rodzaj nazw, dawanych dzieciom zamiast
imienia; nazwy te bywają zarzucane w późniejszym wieku.
Dla mężczyzn używają: Lahimatoa (pierwszy potomek męski);
Lah-ino (średni potomek męski), Ra-fara-lahy (ostatni potomek
męski). Dla kobiet: Ramatoa (najstarszy potomek żeński);
Ra-ïvo (średni); Ra-fara-vavy (najmłodszy) 3). System ten
istnieje i w Ameryce północnej. U plemienia Dakota znale­
ziono dwa szeregi imion, zastosowanych do wipku i rodzaju.
Najstarszy syn zwie się Czaské; drugi Haparm; trzeci Hà-
* pe-dah; czwarty Czatun; piąty Harka. Najstarsza córka We-
nonah; druga Harpen; trzecia Harbstcnah; czwarta Waska;
piąta We-harka; zachowują te nazwiska tylko podczas dzie-

') Eyre Australia II, 324; Shärmann Vocab. of Parnkalla


Lang. zawiera formy po części podobne.
2) Journ. ïnd. Arcliïp. II, 1858, 148. [Sulong, Awang, Itam
(czarny), Putelj (biały), Allang, Pendeh, Kechil lub Bongsu]; Bastian
Oestl. Asien II, 494. Szczegóły są niekompletne i niezawsze zgodue
z prawdą.
3) Ellis Madagaskar I, 154. Andriampaivo, lub Lahi-Zan-
drina, dla ostatniego syna; Andrianivo, średni. Po malagazyjsku lahy
„męski” = po maląjsku laki, po malagazyjsku vany „żeński” = po
tongańsku fafine, po raaoryjsku wahine, kobieta; porównaj malajskie
butina kobieta.
ciństwa; później krewni lub przyjaciele nadają im inne imio­
na '). Afryka dostarcza jeszcze więcej przykładów *2).
Co się tyczy liczebników, we właściwem znaczeniu tego
wyrazu, to w Polinezji zna] o ujemy godny uwagi przykład
tworzenia nowych liczebników. Obok dobrze znanego systemu
liczebników polinezyjskich, powstawały od czasu do czasu
nowe liczebniki. Zwyczaj meużywania wyrazów, zbyt podobnie
brzmiących do nazwisk królów, sprawił, źe mieszkańcy Tahiti
tworzyli po kilka nowych liczebników wraz z objęciem władzy
przez nowych wodzów. Potrzebując więc nowego wyrazu dla
zastąpienia liczebnike z, rua, wzięli, z powodów łatwych do
zrozumienia, wyraz piti „razem”, który się stał odtąd zwy­
czajnym liczebnikiem. Pięć, rima „ręka”, zastąpiono przez
pae „część, podział”, co prawdopodobnie oznaczało część dwóch
rąk. Zdawałoby się, źe takie liczebniki, wprowadzone w Poli­
nezji ze względów ceremonji dworskiej, powinnyby ustąpić
wraz z ustąpieniem przyczyn, które spowodowały ich wpro­
wadzenie i że starożytne liczebniki powinnyby wejść znowu
w życie. Tymczasem 2 i 5, piti i pae, zakorzeniły się tak, jako
liczebniki właściwe, że użyto ich nawet zamiast rua i rima
w tahitijskiem tłumaczeniu ewangielji św. Jana, dokonaném
w owych czasach. Oprócz tego, różne szczególne sposoby
liczenia, właściwe mieszkańcom wysp, rozsianych na Oceanie
Spokojnym, wpłynęły także na mowę. Mieszkańcy Màrkiz
doszli do utworzenia sobie systemu liczenia za pomocą nie
jedności, lecz dwójek. Rachują ryby, lub owoce, biorąc po
jednej sztuce do każdej ręki. Zaczynają liczyć od „pary”,
czyli tauna, który to wyraz jest liczebnikiem równoznacznym
liczbie 2. W ten sposób rachują dwójkami coraz dalej i gdy
mówią takau, dziesięć, trzeba rozumieć 10 par, czyli 20. Licząc
owoce, wiążą je po cztery, ‘tworząc rodzaj wiązki i zaczynają
liczenie od wyrazu pona „węzeł?, który się staje liczebnikiem 4.
Tak więc, gdy mówią takau, 10, trzeba rozumieć 10 węzłów,
czyli 4o. Wszystko to razem wzięte sprawiło nadzwyczajne
nieporozumienie filologiczne jv słownikach polinezyjskich. Po
tahityjsku rau i mano, które znaczą właściwie 100 i 1000, służą
do wyrażenia 200 i 2000. Po hawajsku powtórzone zdwojenie
sprawiło, że liczebniki te oznaczają 4oo i 4ooo. Znajdujemy
też wT Polinezji dowody używania nazw rzeczy zamiast liczeb­
ników w wyrazie tongańskim i maoryjskim tekau, 10, który

*) M. Eastman1 Dahcotah; lub Life and Legends of the


Sioux XXY.
2) Journ. Ethnol. Soc. IV (Akra); Ploss Das Kind j, 199
(Elmina).
216

oznaczał pierwotnie coś w rodzaju „część” albo „wiązeczka”,


co było używane przy liczeniu korzonków jadalnych, lub ryb
i w wyrazie tefuhi, ioo, który pochodzi od fuhi „snop,
wiązka” ').
W Afryce spotykamy również odrębny sÿstem liczenia.
W języku plemienia Joruba ogodzi „sznur” znaczy 4o, bo
owoce bywają wiązane po czterdzieści; igba „kupa” znaczy 200,
czyli kupa owoców. U Dahomejczyków 4o owoców tworzy
także kade „sznur”; 5o sznurów stanowi jedną „głowę”, czyli
ąfo. Wyrazy te stają się więc liczebnikami, oznaczającemi 4o
i 2000. Gdy król Dahomeju zaczepił Abeokute, został odparty
(według sprawozdania) z ciężką stratą „dwóch głów, dwudziestu
sznurów i dwudziestu owoców” ludzi, czyli 482c 2).
U ludów cywilizowanych, których mowa jest ściśle 'złą­
czona z utartemi, lecz niezrozumiałemi liczebnikami, odziedzi­
czonemu po przodkach, zdarza się często, że istnieją wyrazy,
które są już rzeczywiście liczebnikami i mogłyby zająć ich
miejsce, gdyby się nagle zrobiła szczerba w szeregu, uświę­
conym przez tradycję. Gdybyśmy np. potrzebowali zastąpić
nowym liczebnikiem wyraz dwa, moglibyśmy użyć wyrazu
para (po łacinie par „jednakowy”) albo stadło (po łacinie co­
pule „więź, łącznik”). Anglicy mogą zastąpić dwadzieścia
twenty, przez wyraz score „karba”, a Niemcy mogą użyć w tym
samym celu wyrazu Stiege, zapewne w pierwotnem znaczeniu
„obory pełnej bydła”; po staroskandynawsku mamy drot „to­
warzystwo”, po duńslcu snees. Zbiór wszystkich wyrazów
europejskich, używanych zamiast liczebników, chociaż nie
uznanych za takie przez gramatykę, przekonywa nas, że ist­
nieją w wielkiej liczbie. Weźmy np. staroskandynawskie
flockr (stado) 5; sve.it 6; drott (towarzystwo) 20; thiodh (lud) 3c;
fölk (lud) 4o; Gid (lud) 80; her (wojsko) 100; albo używane
w Szlezwigu schilk 12; w Niemczech środkowych rotte znaczy 4;
mandel i.5; schock (kopa) 60. Łotysze dostarczają Ciekawego
przykładu, odpowiadającego okazom, przytoczonym z Polinezji:
rzucają on' po trzy kraby, lub rybki, które mają zliczyć i stąd
wyraz mettens „rzut” znaczy 3; kahlis „sznur” oznacza 3o,
gdyż flądry bywają w tej liczbie związywane 3).

') H. Hale Ethnography and Philology VI Wilkes, U. S.


Exploring Exp. Philadelphia 1846, 172, 289 (Wydania zwyczajne
nie obejmują tego ważnego tomu).
2) Bowen Gr. and Die. of Yoruba. Burton Mein. Anthrop.
Soc. I, 314.
3) Oh. Pott Zählmethode 78, 99, 124, 161; Grimm Deutsche
Rechtsalterthümer rozdz. V.
217

U ras niższych, zarówno jak wyższych, liczebniki po­


wstały -z wyrazów opisowych dwiema zupełnie odrębnemi
drogami. Gallanie nie mają liczebników na oznaczenie ułam­
ków, ale otrzymują potrzebne wyrazy z nazw kawałków soli,
których używają zamiast pieniędzy. Czabnana „złamany ka­
wałek” (od czaba „łamać”, tak jak u nas „ułamek”), oznacza
połowę; wyraz ten możemy porównać z łacińskim dimidium
i z francuskim demi. Liczebniki porządkowe pochodzą zwykle
od głównych, jak np. trzeci, czwarty, piąty od trzy, cztery,
piąć. Ale u ludów najniższych znajdujemy przykłady formacji
niezależnej, nie będącej w związku z żadnym istniejącym
utartym sposobem oznaczania ilości. Grenlandczycy nie uży­
wają liczebnika „jeden”, aby zeń uczynić porządkowy „pierw­
szy”, lecz mówią sujugdlek „początkowy”; zamiast „drugi”,
mówią aipâ „jego towarzysz”. Dopiero od liczebnika trzy
tworzą trzeci, pingajucit, od pingasut 3. W językach indo-
europejskich liczebniki porządkowe praihamas, Tcpökoc, primus,
first, pierwszy nie mają nic wspólnego z głównemi „jeden”
„one”; są tylko w łączności z przyimkiem pra „przed”, co
znaczy „poprzedzający”. Grecy i Niemcy mapą liczebnik
SsÓTspoę, der zweite „wtóry”, od wyrazów ôüo, zwei. Po angielsku
brzmi on second, po łacinie secundus = „następujący” (sequi),
a jest to wyraz opisowy, mający znaczenie.
Pozwólmy sobie na chwilę postawne na miejsce tego, co
jest, to, co byćby mogło, a przekonamy się, że rozrost liczeb­
ników mógłby być nieskończonym, gdyby się do, nich doda­
wało imiona rzeczy, mających z niemi coś wspólnego. Za
przykładem mieszkańców Szlezwigu, Anglicy uczyniliby wy­
raz shilling liczebnikiem 12, groat (czworak, moneta) 4; , week
(tydzień) 7; clo-cer (koniczyna) 3. Ale ten prosty sposób opi­
sowy nie jest jedynym, którybyśmy mieli do rozporządzenia,
gdyby chodziło o tworzenie liczebników. Skoro tylko szereg
imion ułoży się w naszej pamięci w pewnym porządku, staje
się on'maszyną do liczenia. Czytałem o pewnej dziewczynce,
której kazano rachować karty, poczęła liczyć, mówiąc: „Sty­
czeń, luty, marzec, kwiecień...” Mogła była równie dobrze
liczyć: „Poniedziałek, wtorek, środa...” Ciekawą jest rzeczą,
że spotyka się coś podobnego i u dorosłych. Wiadomo, że
litery hebrajskie mają pewną określoną wartość ilościową,
odpowiednio do swego miejsca porządkowego w alfabecie,
który ułożony został bez żadnej myśli matematycznej. Abe­
cadło greckie jest odmianką semickiego. Nie pozostawiono
jednak tej samej wartości liczbowej literom w nowem abe­
cadle, lecz zaczęto rachować a, ß, j, o, e, jako: 1, 2, 3,- 4, 5,
postawiono dalej ę zamiast 6 i w ten sposób doprowadzono
do tego, 1 stanęło na 10 miejscu, tak jak i hebrajskie,
218

które jest rzeczywiście dziesiątą literą. Wobec tego ustano­


wionego porządku liter, jasną jest rzeczą, że Grek, który
musiał zaniechać utartego sposobu liczenia i, 2, 3 eię, 8óo,
•tpeTc, mógłby zastąpić te liczebniki użyciem nazw odpowiednich
liter, a więc mówiąc zamiast 1 alfa. zamiast 2—leta, zamiast
3^-gamma itd. Podobny fakt zdarzył się niedawno Dziwne
narzecze włóczęgów albańskich, podobne z budowy do języka
greckiego, a przepełnione wyrazami zapożyczonemi, ze zmie-
nionem znaczeniem, przezwiskami zrozumiałemi tylko przez
wtajemniczonych, posiada, jako liczebniki „cztery” i „dziesięć”,
wyrazy Sekta i twta ').
Podnosząc wartość takich dowodów, jak powyższe, przy
badaniu ogólnej zasady tworzenia liczebników, nie uważałem
za pożyteczne zastanawiać się nad słoworodem liczebników
wszystkich języków całego świata, poza granicami systemu
liczebników palcowych, rozpowszechnionych u ras niższych,
a o których już była mowa, Mcżliwą jest rzeczą, że w języ­
kach dzikich ludów znalazłyby się jeszcze inne zabytki ety-
mologji liczebników, któreby nam dostarczyły klucza do pojęć,
które kierowały wyborem wyrazów w celach arytmetycznych;
ale zabytki takie są bardzo ograniczone i niewyraźne *2).
Nasze języki indo-europejskie, języki hebrajski, arabski i chiń­
ski zawierają może ślady powstawania liczebników z wyrazów t
opisowych. Zajmowano się słoworodem takich liczebników 3)

’) Francisque-Michel Argot 483.


2) Zpośród przykładów tego rodzaju, następujące zasługują na
uwag« Dobrizhoffer Abipones II, 169, podaje geyenknate, „palce
strusia”, jako liczebnik 4, gdyż struś ma trzy palce przednie i jeden
z tyłu; neenhalek „skóra pięciokolorowa, cętkowana” zaś znaczy 5.
D’Orbigny UHomme Américain II, 163, czyni uwagę:—„Les Chi-
quitos ne savent compter que jusqu’à un (tama), n’ayant plus ensuite
que des termes de comparaison.” Kölle Gr. of Vei Lang mówi, że
fera znaczy zarówno „z”, jak 2 i uważa pierwsze znaczenie ża pier­
wotne (por. tahitijskie piti „razem”, później 2). Kwiczuańskie czunku
„kupa”, i czunka 10, mogą być w związku, zarówno jak w mowie
Azteków ce 1, cenili „ziarno”, O zdarzających się liczebnikach 2,
pochodzących od imienia „ręka” itp-, a szczególnie hotentockiego
ťkoam „ręka, 2”, ob. Pott Zählmethode 29.
3) ‘ Ob. Farrar Chapters on Language 223. Benloew Recher­
ches sur l'Origine des Noms de Nombre; Pieté t Origines Indo-
éEurop. II, rozdz. II; Pott Zählmethode 128 itd.; A. v. Humboldt
porówfcywa mylnie sanskryckie pancza 5 i perskie pendżeh „dłoii
z wyprostowanemi palcami, rozprostowana łapa ptaka”, jakgdyby 5
było zwane pancza z powodu podobieństwa do ręki. Perskie pendżeh
219

i pokazało się, że znajome nam zasady tworzenia liczebników


i nibyli-czebników zgadzają się z nim w zupełności. Ale ile
byłem w stanie zbadać te przykłady, wydają się one wszystkie
tak wątpliwemi, że nie mogę ich użyć na korzyść teorji tu
wyłożonej. Przeciwnie, myślę, że gdyby zdołały wywalczyć
sobie wiarogodność, toby się oparły na teorji, nie zaś teorja
na nich. Wszystko to licuje doskonale z poglądem tu wy­
powiedzianym, że gdy tylko jaki wyraz zostanie użytym jako
liczebnik, a więc jako symbol, to potrzebą języka staje się,
i aby wyraz ten stracił napozór znaczenie i wszelkie ślady
słoworodu pierwotnego.
Poszukiwania etymologiczne o pochodzeniu liczebników
nie doprowadzą zapewne do żadnych innych wyników,, jak że
w językach plemio'n niższych znajdują się liczne przykłady
liczebników, utworzonych z nazw palców, lub ręki, czyli opi­
sujących giesty, towarzyszące liczeniu na palcach. Oprócz
tego jest inny silny argument, na podstawie którego można
sądzić o całem zagadnieniu. Wszystkie systemy liczebne na
świecie świadczą swoim układem i potwierdzają przekonanie,
że liczenie na palcach u rąk i nóg było najpierwotniejszym
sposobem liczenia, który to sposób poczęto oddawać słowami.
Liczenie palców jednej ręki i rozpoczynanie znowu od jednego
■ stało się podstawą systemu piątkowego. Liczenie do 10 za
pomocą dwóch rąk wytworzyło system dziesiętny. Dodawanie
palców u rąk i nóg, aż do 20, wytworzyło system dwudziest­
kowy. Chociaż po większej części niema w znanych językach
wyraźnej wzmianki o palcach u rąk i nóg, jednak system
dziesiętny, piątkowy i dwudziestkowy świadczy, że był pier­
wotnie oparty na liczeniu na palcach. Ilość palców dopro­
wadziła bez wątpienia do przyjęcia liczby 10 (za którą zresztą
nic wyłącznie nie przemawia), za okres w liczeniu, tak że
ostatecznie system dziesiętny oparty jest na anatomji czło­
wieka. Jest to tak oczywiste, że słucha się ze zdziwieniem,
gdy Owidiusz w znanych swych wierszach zestawia dwa
fakty, nie rozumiejąc wcale, że drugi jest wynikiem pierw­
szego.

pochodzi od liczebnika 5, zwanego po sanskrycku panczaçûkha „pięcio­


ramienny”. Coś zupełnie podobnego widzimy w Anglji; język ludowy
nazywa rękę „piątką” człowieka, albo „wiązką z pięciu” (bunch of
fivcs), skąd powstała nazwa gry „w pięć”, czyli uderzania piłki całą
ręką, która to nazwa przyjęła się powszechnie. Burton opowiada,
w jaki sposób grzeczny Arab zwraca uwagę towarzysza na ziarnko
ryżu, które się zatrzymało na jego brodzie. „Gazela jest w ogrodzie”,
mówi z uśmiechem. — „Wypędzimy ją pięcioma” — brzmi odpowiedź.
Cywilizacja pierwotna, t. I. 15
220

„Annus erat, decimum cum luna receperat orbem.


Hic numerus magno tune in horore fuit.
Seu quia tot digiti, per quos numerare solemus:
Seu qiiia bis quino femina mense parit:
Seu quod adusque decem numero crescente venitur,
Principium spatiis sumitur inde novis.” ')

Rzut oka na wszystkie języki na świecie przekona nas,


że u plemion lnb Indów, tak posuniętych w arytmetyce, iż
posiadają liczebniki aż do pięciu, przeważa z małemi wyjąt­
kami metoda, oparta na liczeniu na palcach, system piątkowy,
dziesiętny, dwudziestkowy, lub ich połączenie. Wybornego
przykładu systemu piątkowego dostarcza nam szereg liczeb­
ników polinezyjskich: i, 2, 3, 4, 5, 5.P 5.2 itd., lub melanezyj-
skich: i, 2, 3, 4, 5, drugie 1, drugie 2, itd. Język Fellatów
zawiera przykład, jak system piątkowy przechodzi w dziesiętny
1.. .5, 5.I...IO, 10.1...10.5, 10.5.1...20, ...3o, ...4o, itd. System wyłącznie
dziesiętny znajdujemy w języku hebrajskim 1,2... 10,10.1...
20.20.1.. . itd. System wyłącznie dwudziestkowy nie bywa uży­
wany dla prostej przyczyny, że szereg odrębnych liczebników
aż .do 20 byłby niewygodnym. System ten powstaje tedy
z piątkowego, jak u Azteków np., co przedstawimy następnie:
1,2. 5,5.i... 10,10.1... io.5,io.5.r... 20,20.1... 20.10,20.10.1... 4o itd., lub
jak u Basków: 1... 10,10.1... 20,20.1... 20.10, 20,.20.10.1... 4o itd. *2).
Byłoby rzeczą zbyteczną przytaczać tu więcej szczegółów ję­
zykowych, zebranych w ogromnej ilości u wszystkich ludów
na świecie, w celu wykazania tych zasad liczenia. Profesor
Pott z i lali opracował ten przedmiot, opierając się na licznycli
dowodach filologicznych i poświęcił mu osobną monografję 3),* *
która jest zarazem najobszerniejszym zbiorem szczegółów, od­
noszących się do liczebników; a niezbędnych dla badacza,
zajmującego się tym przedmiotem. Dla nas wystarcza tym­
czasem następujący ogólnik; że system piątkowy jest częstym

') Ovid. Fast. III, 121.


2) Przytaczamy dla przykładu prawdziwe liczebniki tych dwócL
systemów piątkowych. W Tritons Bay: 1 samosi, 2 ro'êeti, 3 tou-
wroe, 4 faat, 5 mi, 6 rim-samos, 7 rim-roêeti, 8 rim-touwroe,
9 rhn-fua t, 10 woetsja. W języku plemienia Lifu: 1 fiacza, 2 lo,
S Izuz/iy 4 thack, 5 thabzimb, 6 lo-acza, 7 lo-a-lo3 8 A>. kuni/, 9 lo­
thack, 10 te-bennete.
3) A. F. Pott Die Quinäre und Vigesimale Zählmethode
lei Völkern aller^ Welttheile Hala 1847; dodatek znajduje sie
w Festgabe zur XXV Versammlung Deutscher Philologen etc
w Hali (1867). 6
221

u ras niższych, że obok niego bywa też znacznie rozwinięty


system dwudziestkowy i że ludy wyższe mają skłonność do
używania pośredniego systemu dziesiątkowego, gdyż uważają
piątkowy za zbyt niedoskonały, a dwudziestko wy za zbyt
niedogodny. Wszystkie te różnice w systemach, używanych
przez różne ludy, nie zaprzeczają, lecz owszem raczej potwier­
dzają zasadę ogólną, która jest ich podstawą, że człowiek
nauczył się rachować na palcach u rąk i nóg i że rozmaicie
utrwalił w mowie wyniki tego pierwotnego sposobu liczenia.
Znajdujemy w Europie kilka ciekawych danych co do
wzajemnego stosunku tych systemów. Zauważono, że pewien
głuchoniemy, Oliwer Caswell, nauczył się liczyć na palcach
-do 5o, ale liczył zawsze piątkami; wyobrażał sobie 18 jako
obie ręce, jedna ręka i trzy palce” '). Ktoś wyraził przy­
puszczenie, że wyrażenie greckie RsjjmaÇstv „piątkować”, czyli
rachować jest zabytkiem starożytnego piątkowego liczenia
(por. słowo fińskie lokket „liczyć”, od lokke „dziesięć”). Cyfry
rzymskre I, II, ..V, VI... X, XI ...XV, XVI itd. są wybornem
oddaniem na piśmie systemu piątkowego. Zabytki systemu
dwudziestkowego są jeszcze bardziej pouczające. Charaktery­
styczną cechą Celtów jest liczenie dwudziestkowe. Chyba
trudno o lepszy przykład niezdarnego liczenia dwudziestko-
weg-o u dzikich, jak liczebniki gaelickie aon dcug is da fhic-
head~jeden, dziesięć i dwie dwudziestki, tj. 5i, albo walijskie
unarbymtheg ar ugain — jeden i piętnaście powyżej dwu­
dziestu, tj. 36, lub bretońskie unnek ha tri-ugent jedenaście
i trzy dwudziestki, tj. 71. Język francuski, jako romański,
posiada prawidłowy system dziesiątków łacińskich, aż do 100;
cinquante, soixante, septante, huitante, nonante, które są dotąd
w użyciu w niektórych prowincjach, gdzie panuje język fran­
cuski, jak w Belgji. Pomimo to niezręczny system liczenia
dwudziestkami przebił się we Francji przez system dziesiętny.
Septante zostało prawie zarzucone; soixante-quatorze znaczy 74;
quatre-vingts przyjęło się na oznaczenie 80 i dosięga dziewią­
tego dziesiątka qtiatre-vingt-treize znaczy g3. Pośród liczeb­
ników powyżej 100 znajdujemy: six-vingts, sept-vingts, huit-
vingts, zamiast 120, i4o, iśo, a pewien szpital zowie się Les
Quinze-vingts z powodu 3oo chorych, których może pomieścić.
Najtrafniejszym chyba wytłumaczeniem tego ciekawego zja­
wiska jest przypuszczenie, że pierwotny system celtycki
utrzymał się we Francji i przetworzył późniejszy język fran­
cuski na . swoją modłę. W Anglji pierwotny anglo-saski
system liczenia był dziesiętny: hund-seofonhg 70; hund-eahta-

‘) Account 0/ Laura Bridgman Londyn 1845, 159.


222

ig 80; hund-nigontig go; hund-teontig ioo; hund-enlufontig no,


litind-twelftig 120. Jest to zapewne przeżytek celtycki, ■ że li­
czenie dwudziestkowe, na „score” threescore and ten (70),
i fourscore and thirteen (g3) itp. zdobyło sobie w Anglji sta­
nowisko, którego jeszcze nie utraciło ze szczętem ').
Można też znaleźć wskazówki etnologiczne w drobniej­
szych szczegółach umiejętności liczenia. Dzikie szczepy, po­
siadające szczupły szereg liczebników, wymyślają szybko co­
raz to nowe kombinacje do utworzenia nowych liczb. U szcze­
pów australskich 3 i 4 wyrażane bywa przez dodawanie dwa-
jeden”, „dwa-dwa”; w Guaczi „dwa-dwa” znaczy 4; w San
Antonio „cztery i dwa-jeden”=7. W Ameryce północnej znany
jest sposób określania liczb przez odejmowanie. W narzeczu
Ajnów w Jesso słowa, wyrażające 8 i 9, znaczą oczywiście
„dwa od dziesięciu”, jeden od dziesięciu”. Mnożenie spoty­
kamy w San Antonio „dwa-i-jeden-dwa” i w narzeczu Tupi
„dwa-trzy”, co znaczy 6. Ile wiadomo, dzielenie nie bywa
używane w tym celu u ras niższych, lecz tylko wyjątkowo
u ras wyższych. Fakty tego rodzaju świadczą, do jak różno­
rodnych pomysłów ludzkość dochodzi i jak niezależnie tworzą
się różne języki. Wszystkie jednak rwyznają jedną zasadę
ogólną co do liczenia na palcach. Siady systemów, które
nazwiemy: dwójkowym, trójkowym, czwórkowym, szóstkowym,
oparte na 2, 3, 4, 6, są tylko odmiankami, które prowadzą
do metody dziesiętnej, lub wyradzają się w piątkową.
Istnieje zdumiewająca różnica między wykształconym
Europejczykiem z jego nieskończonym szeregiem cyfr a Tas
mańczykiem, dla którego 3, albo wszystko co większe, niż 2
jest „wiele” i który używa całej ręki, aby otrzymać osta­
teczną granicę w liczeniu: „człowiek” to jest 5. Przeciwień­
stwo to powstało wskutek tego, że dziki przestał się rozwijać
i umysł jegc pozostał w stanie dzieciństwa. Angielska for­
mułka dziecinna ilustruje wybornie ten stan umysłu. Brzmi
ona następnie:

One’s noue,
Two’s some,
Three’s a many,*)

*) Por. fakt, że plemiona Radżmakali przyjęły liczebniki od


Hindów, a pomimo to liczą dwudziestkami. Shaw, /. c. Używanie
w Anglji wyrazu „score” jako liczby nieokreślonej, zarówno jak 20
we Francji, 40 po hebrajsku w starym testamencie i po arabsku
w bajkach z tysiąca i jednej nocy są też zapewne śladami dawnego
dwudziestkowego liczenia.
223

Four’s a penny,
Five’s a little hundred. *)

Zastanawiając się nad podobieństwem dzikich do dzieci,


dojdziemy do zajmujących zagadnień, dotyczących historji
gramatyki pierwotnej. W. Humboldt wskazuje podobieństwo
pomiędzy pojęciem dzikich, že trzy to „dużo”, a trójką, uży­
waną w gramatyce dla wyrażenia pewnego rodzaju superla­
tywu w znanych formach: trismegistos, ter felix, thriee liest.
Hjeroglify egipskie przedstawiają obrazowo stosunek liczby
pojedyńczej, podwójnej i mnogie] Jeżeli wyobrażenie konia
np. oznaczone jest przez jedną kreskę |, to chodzi o jednego
konia, jeżeli są dwie ||, to mowa jest c dwóch koniach, a gdy
są trzy kreski ||], to należy rozuimeć trzy, lub nieokreśloną
liczbę koni. Schemat liczebników gramatycznych w najstar­
szych i najpotężniejszych językach na świecie opiera się na
tej samej dzikie; zasadzie. Języku egipski, arabski, hebrajski,
sanskrycki, grecki, gocki używają liczby pojedynczej, podwój­
nej i mnogiej. Ale wyższa kultura umysłowa dążyła zawsze
do tego, aby odrzucić tę niepotrzebną i niewygodną zasadę
i rozróżniać tylko liczbę pojedynczą i mnogą. Liczba podwójna
przechowała się tylko jako dziedzictwo z czasów odwiecznych
i, jak słusznie powiedział d-r D. Wilson, „zachowała dla nas
pamiątkę tego stopnia rozwoju umysłowego, gdy wszystko,
co większe od dwóch, jest wyobrażeniem ilości nieokre­
ślonej” *2).
Gdy się- zetkną dwa plemiona o różnym stopniu cywili­
zacji, to dziksze plemię przyjmuje nowe kunszty i umiejęt­
ności, ale jednocześnie własna jego kultura przestaje postę­
pować, a często nawet upada. Daje się to powiedzieć i o umie­
jętności liczenia. Możemy dowieść, że rasy niższe poczyniły
wistocie znaczne i samodzielne postępy w tym kierunku; ale
gdy przyjdzie naród wyższy, znający łatwy a nieograniczony
sposób nazywania wszystkich możliwych ilości, umiejący na­
wet je napisać i rachować niemi za pomocą kilku skromnych
znaków i kombinacji, tc czy jest prawdopodobieństwo, aby ta
barbarzyńska metoda rozwijała się jeszcze? Co się tyczy
sposobu, w jaki liczebniki plemion wyższych bywają zaszcze­
piane w języku plemienia niższego, kapitan Grant opisuje
krajowców niewolników w Afryce podrównikowej, którzy
spędzają wolne chwile na uczeniu się liczebników swoich

‘) Jeden, to nic, dwa, to coś, trzy, to dużo, cztery, to czwo­


rak, a pięć, to secinka (Przyp. tłum.).
2) D. Wilsbn Prehistorie Man 616.
224

panów, Arabów '). Opowiadanie księdza Dobrizhoffera o sto­


sunku arytmetycznym krajowców Brazylijczyków z Jezuitami
daje dobre pojęcie o zetknięciu się umysłu dzikich z misjo­
narzami. Guaranowie liczyli podobno do 4 za pomocą, liczeb­
ników rodzinnych, a gdy otrzymywali kczbę wyższą, mówili
„niezliczoność”. „Ponieważ liczenie jest bardzo potrzebne
w życiu codziennem, a konieczne do odbycia dobrej spowie­
dzi, więc uczono lndjan codziennie, przy nauce katechizmu,
liczyć po hiszpańsku. W niedzielę wszystek lud liczył głośno
po hiszpańsku, od jednego do tysiąca.” Misjonarz przyznawał
wprawdzie, że krajowcy nie umieli dobrze stoscwTać liczb nau­
czonych takim sposobem i powiedział: „Myliśmy Murzyna” *2).3
Przejrzyjmy słowniki plemion dzikich, albo barbarzyńskich,
a znajdziemy wiele ciekawych dowodów, że wpływ wyższej
cywilizacji na niższą był w tym razie rzeczywiście bardzo
znaczny. System barbarzyński może się utrzymać tylko wte­
dy, gdy jest wyrobiony i do pewnego stopnia wygodny. Gdy
jednak system ten upada, lub staje się niewygodnym, to wi­
dzimy, że zręczniejszy cudzoziemiec bierze go w swoje ręce
i zastępuje, lub dopełnia swojemi ubogie liczebniki niższego
plemienia. Nie idzie zatem, aby plemię wyższe, które jest
dosyć posunięte, żeby móc oddziaływać na plemię niższe,
stało samo u szczytu cywilizacji. Markham czyni spostrze­
żenie, że Dżywarowie nad Maranonem, którzy posiadają wła­
sne liczebniki aż do 5, zapożyczają wyższe ponad 5 od Inków
peruwiańskich, mówiących językiem keczuańskim ř). Przy­
kłady, których dostarczają krajowcy z Indji, są nader poucza­
jące. Chondowie mają swoje wyrazy na oznaczenie i i 2; inne
liczebniki biorą od Indów. Zdaje się, że plemiona Oraon,
należące do szczepów Drawidyjskich, a posiadające niegdyś
szereg własnych liczebników, zaniechały używania ich po­
wyżej 4, a nawet w niektórych wypadkach powyżej 2 i na to
miejsce przyjęły liczebniki indyjskie 4). Konibowie w Ame­
ryce południowej liczyli i i 2 we własnym języku, biorąc
przytem z hiszpańskiego wyższe liczebniki. Podobnie narzecze
brazylijskie z rodziny Tupi zatraciło w ostatniem stuleciu kra­
jowe 5 i używa odtąd własnych liczebników tylko do 3, po­
sługując się daiej portugalskiemu 5). Mowa annatomska w Me-

') Graut w Tr. Etli. Soc. III, 90.


2) Dobrizhoffer Gesch. der. Abiponer 205; tłum. ang. II, 171.
3) Markbam w Tr. Eth. Soc. III, 166.
ł) Latham Comp, Phil. 186; ob. As. Res. IY, 96; Journ.
As. Soc. Bengal 1866, część II, 27, 204, 251.
5) St. Crieq w Bulletin de la Soc. de Géog. 1853, 286;
Pott Zälilmeihode 7.
225

lanezji posiada tylko 5 pierwszych liczebników; dalsze siks,


seven, eet, nain itd. bierze z angielskiego. Na niektórych
wyspach polinezyjskich, chociaż liczebniki miejscowe zupełnie
krajowcom wystarczały, musieli oni przyjąć huneri i tausani ’)
(sto i tysiąc), żeby uniknąć nieporozumień, spowodowanych
przez zwyczaj liczenia dwójkami i czwórkami; a chociaż Eskim
liczący na ręce, nogi i ludzi, może wyrazić wysokie liczby,
w praktyce jednak metoda jego okazuje się złą już wtedy,
kiedy chodzi o dwudziestki. Słusznie więc Grenlandczyk
przyjął liczebniki untrîte i tusinde, używane przez jego duń­
skich nauczycieli. Filologowie słusznie podnoszą podobień­
stwo liczebników w dwóch językach, gdy badają, czy te dwa
języki mają wspólne źródło. Jasną jest wszakże rzeczą, że
jeżeli dane plemię przyjęło liczebniki od innego, to fakt ten
nie ma znaczema. Ponieważ więc owo zapożyczenie się od
innego języka rozciąga się aż do 3, idąc z gńry na dół, a na­
wet, wedle naszych spostrzeżeń, może zejść jeszcze niżej,
przeto zmuszeni jesteśmy posługiwać się bardzo oględnie do­
wodami, -'.aczerpuiętemi z podobieństwa liczebników, albowiem
podobieństwo to dowodzi nie wspólnego pochodzenia, lecz
tylko stosunków wzajemnych.
Na przeciwnym krańcu cywilizacji wzajemne przy­
właszczenie sobie liczebników u różnych narodów przedstawia
jeszcze inne ciekawe dane filologiczne. Język angielski do­
starcza kilku zajmujących przykładów, jak second i million.
Fakt, że średniowieczne łacińskie dozena (od duodecim) zostało
przyjęte przez słownik angielski, zarówno jak niemiecki, ho­
lenderski, duński, a nawet rosyjski, świadczy, jak wygodnym
okazało się kupowanie i sprzedawanie na tuziny i jak po­
trzebnym był osobny wyraz na oznaczenie tej ilości. Ale takie
zapożyczanie rozwinęło się jeszcze znaczniej. Gdyby zapytano,
wiele rodzajów7 liczebników używa się w Anglji przez ludzi,
mówiących po angielsku, to odpowdedi brzmiałaby: jeden
tylko: one, Iwo, threc itd. Ale oprócz tego istnieją dwa inne
zapożyczone sze-egi liczb. Jednym z nich jest znany szereg
liczebników7 używanych przy grach (np. w kości): ace, deuce,
tray, caler, cinque, size. Size-ace znaczy „6 i i”, cinques, lub
sinks „dwie piątki”. Liczebniki te przyszły7 z Francji do Anglji
i odpowiadają zwykłym liczebnikom francuskim z wyjątkiem
ace, które mst łacińskim wyrazem as, nader zajmującym we
względzie filologicznym, a oznacza „jeden” Drugi szereg
zapożyczonych liczebników7 znajduje się w słowniku ulicznym.
Zdaje się, że najniższy gmin angielski do zamiarów tajemnych*)

*) Gabelentz 89; Hale l c.


226

przywłaszczył sobie liczebniki włoskie, które przez katary­


niarzy i przekupniów, lub inną jakąś drogą przedostały się
z języka włoskiego, czy też z „lingua Franca” do ubogich,
dzielnic Londynu.? Tym sposobem powstało zjawisko językowe,
zarówno ciekawe, jak pouczające. Przez użycie włoskich wy­
rażeń due soldi, tre soldi w znaczeniu angielskich tmopence,
threepence, wyraz saltee stał się równoznacznikiem dla penny
i pensy liczą się w gwarze ulicznej następnie:
Oney saltee ld. uno soldo.
Dooe saltee 2d. due soldi.
Tray saltee 3d. tre soldi.
Quarterer saltee 4d. quattro soldi.
Chinker saltee 5d. cinque soldi.
Say saltee Sd. sei soldi.
Say oney saltee lub setter saltee Id. sette soldi.
Say dooe saltee lub otter saltee 8d. otto soldi.
Say tray saltee lub nobba saltee 9d. -jeve soldi.
Say quarterer saltee lub dacha saltee IQd. dieci soldi.
Say chinker saltee lub dacha oney
saltee lid. undici soldi.
Oney beong li.
A beong say saltee li. Zd.
Dooe beong say saltee lub nadza
caroon 2s. ?>d. (pół korony
mezza eorona) *).
Pierwszy z wymienionych szeregów liczebników przyj­
muje wioski system dziesiętny. Drugi, doszedszy do 6, po­
rzuca nowość i tworzy 7 z „sześciu i jednego” ićd. Nie była
to żadna oderwana przyczyna, która sprawiła, że 6 stało się
punktem zwrotnym, ale poprostu przekupień owoców dodawał
pensy po jednemu, a gdy otrzymywał srebrne sześć pensów,
czyli szóstkę, dodawał znowu po pensie, dopóki nie zebrał
szylinga. Tak tedy angielski system dwunastkowy czyli duo-
decymalny, zastosowany do monet, dał powód do liczenia
szóstkami i wytworzył zajmujące zjawisko językowe i praw­
dziwy system szóstkowy.
Na podstawie dowodów, zebranych w tym rozdziale,
możemy pokrótce stwierdzić, że co do umiejętności liczenia
istnieje cezywisty związek między cywilizowaną a dziką kul­
turą. Główne metody, którym zawdzięczać należy rozwój
wyższej arytmetyki, nie należą do rzeczy; są to przeważnie
mądre sposoby wyrażania stosunków liczbowych za pomocą

') J. C. Hotten Slang Dictionary 218.


227

znaków pisanych. Widzimy pośród nich schemat semicki


i pochodzący od niego schemat grecki, według którego użyto
alfabetu za szereg symbolów liczbowych, a którego nie zarzu­
ciliśmy jeszcze w zupełności dla liczebników porządkowych,
np. w tabelach A, B itd. Widzimy też litery początkowe
liczebników używane zamiast cyfr, jak po grecku II i A za­
miast 5 i io, rzymskie C i M zamiast ioo i iooo. Usiłowano też
wyrazić ułamki literami, jak się to okazuje z greckiego 7, o,
zamiast lj3, */4, 78, zamiast 3/4 i wprowadzono zerc, dzięki któ­
remu cyfry arabskie, czy indyjskie mają wartość zależną od
miejsca według porządku dziesiętnego, odpowiadającego uło­
żeniu kółek na abakusie. Nie zapominajmy też o nowożytnym
spesobie oznaczania ułamków dziesiętnych; zastosowano hi
tylko do ilości mniejszych od jednostki porządek proporcjo­
nalny, będący w Użyciu do oznaczania liczb wyższych od
jednostki. Numeracja staro-egipska i używana dotychczas
rzymska i chińska opiera się bez wątpienia na pierwotnym
piśmie obrazowym '), g-dy tymczasem abakus, używany jeszcze
w szkołach i chiński „swan-pan”, mający dziś jeszcze zasto­
sowanie praktyczne, powstały z praktykowanego przez dzikich
sposobu rozkładania na kupy przedmiotów liczonych. Wy­
spiarze z oceanu południowego liczą korzonkami orzechów
kokosowych; gdy dochodzą do 10, odkładają mały korzonek,
a gdy do 100, większy. Murzyni afrykańscy liczą na kamycz­
kach, lub orzechach, a gdy dochodzą do 5, odkładają je
w osobnych kupkach 2).
Zajmowaliśmy się tu wyjątkowo liczeniem lia palcach,
umiejętncścią prawdziwie dziką, a używaną dotąd przez dzieci
i włościan, oraz systemem liczebników, znanym całej ludz­
kości, który w szczupłych rozmiarach pojawia się u najniż­
szych plemion, a który już u ludów dzikich dosięga takich
granic, że najwyższa cywilizacja potrzebuje tylke udoskonalić
go w szczegółach. Obie te metody liczenia za pcmocą gie-
stów i wyrazów opowiadają nam historję arytmetyki pier­
wotnej w taki sposób, że nie można jej przekręcić, ani źle
zrozumieć. Są dzicy, którzy liczą wyrazami tylko do 2, 3
lub 4, ale rachują dalej na migi. Mają oni nazwy dla rąk
i palców, nóg i palców u nóg; przychodzi im na myśl, że
wyrazy, opisujące ruchy, mogą posłużyć do wyrażenia zna­
czenia tych ruchów i tak wyrazy te stają się liczebnikami.
Nie zdarzało się to raz tylko, lecz zdarzało się częste w ró-

‘) Early History of Mankind 106.


-) Ellis Polyn. Res. I, 96; Klemm Cultur-Geschichte
III, 383.
228

żnych okolicach świata u różnych ludów. Nazwy, jak „ręka”


zamiast 5, „ręka-jeden” = 6, ręce = io, dwa u nogi = 12, ręce
i nogi, lub człowiek =20, dwóch ludzi zamiast 4o itp. powta­
rzają się z taką jednostajnością, jaką wytworzyć mogła tylko
wspólna zasada, a z taką rozmaitością, jaka mogła powstać
przez rozwój niezależny. Są to fakty, które znajdują wytłu­
maczenie tylko w teorji rozwoju. Teorja upadku nie może ich
w żaden sposób wyjaśnić Są to dowody rozwoju i to roz­
woju niezależnego dzikich ludów- którym niektórzy pisarze,
badający cywilizację, lekkomyślnie odmówili zdolności udo­
skonalania się. Ciemnem jest pierwotne znaczenie wielkiej
części liczebników niższych plemion, szczególnie od 1 do 4,
których to liczebników nie można nazwać „pochodzącemu od
ręki”. Może otrzymały one nazwę wskutek porównania
z przedmiotami w sposób mniej więcej taki, jak np. „razem”,
zamiast 2, „rzut” zamiast 3, „węzeł” zamiast 4, ale wszelkie
znaczenie konkretne, które w wyrazach tychbyśmy upatry­
wali, zatarło się w nich najzupełniej.
Przypomniawszy sobie, że zwykle z biegiem czasu wy­
razy zmieniają i tracą ślady pierwotnego swego znaczenia,
a że co do liczebników- taki zanik znaczenia jest pożądanym,
aby się one stawały wyłącznie arytmetycznemi symbolami,
nie będziemy się dziwić, że tak znaczna część istniejących
liczebników nie daje się wyprowadzić od żadnych źródłosło-
wTówr. Sprawdza się to szczególnie co do liczebników 1, 2, 3, 4,
które zarówno u ras niższych, jak u wyższych zostały naj­
pierw utworzone i najpierw też straciły pierwotne znaczenie.
Co do liczebników wyższych od 4, widzimy znaczną różnicę
między językami wyższych, a językami niższych ludów. Li­
czebniki, utworzone z nazw rąk i nóg-, panujące tak jawnie
w dzikich językach Eskimów, Zuluan itp., dają się z trudem
wyśledzić w niektórych bogatych językach cywilizowanych,
jak w sanskryckim, greckim, hebrajskim i arabskim. Wszystko
to zgadza się najzupełniej z teorją rozwoju mowy Możnaby
dowodzić, że dzicy wymyślili swoje liczebniki w stosunkowo
niedawnych czasach i że dlatego słoworód ich pozostał jasnym.
Ale nie idzie zatem, że ponieważ niema form takich w cywi­
lizowanej Azji i Europie, to nie istniały one tam nigdy. Fale
czasu ogładzały je i kruszyły, jak woda ociera i rozbija ka-
myczki, tak że nie można poznać ich pierwotnego kształtu.
Î Wreszcie tak u dzikich, jak u cywilizowanych ludów ogólne
rusztowanie sztuki liczenia stoi przez wiek: jako trwały pomnik
kultury pierwotnej. Rusztowanie to, ten powszechny schemat
liczenia piątkami, dziesiątkami i dwudziestkami, świadczy, że
sposób, praktykowany przez dzieci i dzikich, mianowicie li­
czenie na palcach, stało się podstawą arytmetyki. Dziesięć
229

wydawało się. najwygodniejszą podstawą arytmetyczną, opartą


na liczeniu na palcach; ale dwanaście nadawałoby się jeszcze
lepiej, a arytmetyka dwunastkowa (duodecymalna) jest wistocie
niby protestem przeciwko powszechnemu systemowi dziesięt­
nemu. Jesttc jeden przykład zpośród wielu, że wysoka cywi­
lizacja nosi wyraźne ślady dzikiego swego początku w życiu
barbarzyńskiem.

i
ROZDZIAŁ VIII.
{

JVÍitologjá.

Wyobraźnia mityczna opiera się, jak inne czynności umysłu, na do­


świadczeniu. — Mitologja dostarcza dowodów potrzebnych do badania
praw wyobraźni. — Zmiana opinji publicznej co do wiarogodności mi­
tów.—Racjonalny rozbiór mitów jako alegorji i jako historji.—Etno­
logiczna doniosłość mitów i sposób ich traktowania.—Mity mogą. być
badane u współczesnych nam dzikich i barbarzyńców. — Pierwotne
źródła mitów. — Pierwotne pojęcie o ogólnem ożywianiu natury. —
Uosobienie słońca, księżyca i gwiazd; trąba wodna, trąba piaskowa,
tęcza, wodospad, powietrze morowe.—Analogja rozwijająca się w mi­
tach i przenośniach.—Podania o deszczu, grzmocie itd.—Wpływ mowy
na tworzenie się mitów.—W okresie pierwszym uosobienia matèrjalne,
w "drugim czasownikowe. — Formy gramatyczne męska i żeńska, ży­
wotna i nieżywotna w stosunku do mitów.—Imiona własne w stosunku
do mitów.—Stan ducha, sprzyjający rozwojowi wyooraźni mitycznej.—
Rzecz o wilkołakach. — Fantazja i wyobraźnia.

Jednem z mniemań, które się rodzi-z ograniczoność, za­


sobów umysłowych, a upada wobec ich rozszerzenia, jest wiara
w nieokiełznaną siłę twórczą wyobraźni ludzkiej. Badacz po­
wierzchowny, olśniony tłumem dzikich i samowolnych fan­
tazji, które, jak mu się zdaje, nie mają ani przyczyny w przy­
rodzie, ani wzoru w otaczającym go świecie materialnym,
uważa je za samodzielne wytwory wyobraźni poety, bajarza,
czy też guślarza. Ale nieco dokładniejszy znawca źródeł
pieśni i bajek, we wszystkiem, co się wydawało najbardziej
samorzutną fikcją, znajdzie zwolna przyczynę każdej fantazji,
rodzaj niby hodowli, która wykołysała dany kierunek myśli
i zasoby odziedziczonego materjału, z którego utworzoną, za­
budowaną i zaludnioną została każda dzielnica, wchodząca
w skład państwa poety. Cofając się z naszych czasów do
231

dawniejszych, można śledzić przebieg historji ducha ludzkiego


w przemianach, które, pod wpływem nowożytnej myśli i wy­
obraźni, zaszły w dziedzictwie" umysłowem, zostawionem spu­
ścizną po starszych pokoleniach. A gdy przebywając coraz
odleglejsze okresy, zbliżymy się do pierwotnego stanu szczepu
naszego, to przekonamy .się, że nie wszystkie łączniki między
dawną a nową myślą rozwieją się w naszych oczach. Po
większej części można się niemi posługiwać, jak nicią prze­
wodnią i dotrzeć do tego realnego poznania przyrody i życia,
które jest ostatniem źródłem wyobraźni człowieczej. To co
Maciej Arnold napisał o myśli człowieka, którego prąd czasu
unosi, daje się wybornie zastosować do wyobraźni mitycznej:
-As in the world on the banks,
So is the mind of the man.

Only the tract, where he sails,


He wots of: only the thoughts,
Raised by the Objects he passes, are his.”
(„Jak świat u brzegów, jest umysł człowieka...... Tylko drogę,
którą płynie zan: tylko myśli, ntóre budzi widok mijanych przed­
miotów, są jego”;.
Myśl przetwarza i urabia wrażenia tak otrzymane i wy­
twór swój podaje innym umysłom pod postacią, która często
wydaje się nową, dziwną i dowolną, ale która powstała wskutek
czynników znanych nam z doświadczenia i która działa w na­
szej osobistej samowiedzy. Zadaniem myśli naszej jest roz­
wijać, kombinować, wyprowadzać, nie zaś tworzyć. Główne
prawa, według których działa, dają się rozpoznać nawet w po­
zbawionych treści wy tworach wyobraźni. Tu, tak jak wszędzie
we wszecliświecie, trzeba uznać konieczne następstwo przy­
czyn i skutków. Następstwo to^ jest zrozumiałe, określone,
a nawet może być obliczonem, ile nauka osiągnęła w tym
kierunku potrzebną ścisłość.
Niema chyba lepszego pola, na którymby można badać
procesy wyobraźni, jak na wydatm ej szych wątkach opowieści
mitycznych, które się napotykają w każdym znanym okresie
cywilizacji i u wszystkich plemion, choćby najbardziej różnych
od siebie pod względem psychicznym. Oto np. Maui, bóstwo
nowo-zelandzkie, wyławiające wyspę z głębi morza zaczaro­
waną swą wędką, może stanąć obok Wisznu indyjskiego,
który spuszcza się na dno oceanu i przyjąwszy „awatar” dzika,
podnosi na swych potężnych barach zatepioną ziemię. Baja-
me, stwórca, którego głos Australczycy słyszą w huku pio­
runu, może zasiąść na tronie Zeusa olimpijskiego. Wychodząc
z dzikich a śmiałych mitów o przyrodzie, w których dzicy
232

zawarli wszystko, czego ich nauczyły dziecinne ich spostrze­


żenia o wszechświecie, etnograf może iść śladem tych fikcji
aż do czasów, gdy zostały ukształtowane i wcielone w skom­
plikowane systemy mitologiczne, mające w Grecji tyle wdzięku
artystycznego, występujące w Meksyku sztywnie i potwornie,
a u buddystów w Azji przesadnie i napuszono. Może się też
przekonać, jak mitologja Europy klasycznej, która tak wiernie
naśladowała przyrodę i miała tyle drgającego życia, dostawszy
się w ręce komentatorów, została oblepiona przenośniami, albo
przerobiona na płytką i błędną historję. W okresie cywili­
zacji nowożytnej dzieła klasyczne badane są raczej dla formy,
niż dla treści, albo też cenione ze względu na starożytnicze
świadectwa o dawnych poglądach. A te szczątki budowli,
wzniesionych niegdyś przez śmiałych a dzielnych mitotwórców,
znajdą się dzisiaj chyba w wierzeniach nianiek i dzieci, w prze­
sądach, w wymierających podaniach, w myślach i aluzjach,
przyniesionych z czasów minionych przez niestrudzony prąd
pieśni i baśni, w urywkach dawnych przekonań, które trzy­
mają się jeszcze miejsca, zdobytego w pierwszych wiekach
historji ducha ludzkiego. Ale to wyzyskiwanie mitologji, jako
źródła, ułatwiającego badanie historji prawa i ducha, jest ga­
łęzią nauki, odkrytej zaledwo w bieżącym wieku. Zanim od­
damy się badaniom w tym kierunku, spojrzyjmy na poglądy
dawniejszych mitologów i zobaczmy, jakie zmiany przecho­
dziła ich nauka, zanim nabrała rzeczywistej wartości umie­
jętnej.
Bardzo doniosłą w wykształceniu ludzkości jest chwila,
gdy prawidłowość przyrody wywrze tak silne wrażenie na
umyśle człowieka, że zaczyna się dziwić, jak się to dzieje, -ż
stare podania, których słuchał z taką pobożną rozkoszą, opi­
sują świat tak dziwnie różny od rzeczywistego. Czemu—py­
ta—nie widzę już bogów i wielkoludów, którzy wiedli na ziemi
żywot tale zdumiewający? Czy przypadek zmienił dawniejszą
kolej rzeczy? Historyk Pauzanjasz mniemał, iż wzrost złego
na świecie doprowadził do tego, że minęły już czasy, kiedy
Likaon obrócił się w wilka, a Njobe w kamień, kiedy ludzie
zasiadali jako geście u stołu bogów, albo bywali wynoszeni
do rzędu bogów, jak Herakles. Nawet za naszych czasów
przypuszczenie, że świat się zmienił, służyć musiało z więk-
szem lub mniejszem powodzeniem do zmniejszenia trudności
wiary w stare baśnie cudowne. Ale chociaż przypuszczenie
to było zawsze jednostronnem, ograniczono wkrótce jego za­
stosowanie dla tej prostej przyczyny, że usprawiedliwiało
i sprzyjało zawsze zarówno fałszowi, jak prawdzie i zacierało
zupełnie wszelką granicę prawdopodobieństwa, rozdzielającą
do pewnego stopnia rzeczywistość od niepodobieństwa. Umysł
233

grecki znalazł inne wyjście z tego zagadnienia. Według słów


Grotę’a, stare podania usunięto na to w mroczną, starożytność,
aby się zaliczyły do uświęconych tradycji o bóstwach i boha­
terach przedwiecznych, tak dobrze nadających się do zwrotów
retorycznych, ale nie znoszących badania i krytyki. Albo też
nadawano podaniom postać podobniejszą dc rzeczywistości,
a PJutarch, opowiadając baśń o Tezeuszu, z nieśmiałością
prosi czytelników, aby przyjęli łaskawie starożytną historję
i zapewnia, że postarał się oczyścić ją w świetle rozsądku,
aby nadać pozór historyczny '). Ten sposób nadawania ba­
śniom cech historycznych, ta bezpożyteczna praca zamieniania
nieprawdziwych nieprawdopodobieństw w nieprawdziwe praw­
dopodobieństwa, była podejmowana przez starożytnych, a pó­
źniej przez nowożytnych i to szczególnie według następują­
cych dwóch metod.
Od dawien dawna człowiek ma pojęcie mniej lub więcej
jasne o tej obszernej dziedzinie ducha, leżącej między wiarą
a niewiarą, w której znajdują miejsce wszelkie mityczne wy­
kłady zarówno złe, jak dobre. Choćby nawet przypuścił, że
to lub owo podanie nis jest prawdziwą opowieścią o tem, co
było, to jednak nie wymazuje go ani z książek, ani z pamięci,
jako rzeczy, nie mającej znaczenia, ale zapytuje, jaki sens
mogło mieć początkowo, jakie dawniejsze jeszcze opowiadaria
mogły służyć mu za podstawę, lub jakie rzeczywiste wyda­
rzenia, albo istniejące pojęcia wpłynęły na ich rozwój, zanim
doszły do stanu, w którym je znajdujemy? Na takie pytania
wszakże równie łatwo jest odpowiedzieć, jak jest łatwo je
zadać; lecz gdy się zechce nabrać pewności, czy te dorywcze
odpowiedzi są prawdziwe, to pokaże się, że zagadnienie to
ma niezliczoną ilość pozornych rozwiązań, nie tylko różnych,
lecz nawet zupełnie sprzecznych. Lord Bacon w przedmowie
do dzieła swego „Wisdom of the Ancients" silnie uwydatnia
zasadniczą tę niepewność spekulacyjnych wykładów mitów.
„Wiem dobrze—powiada—jak zmienną i niestałą rzeczą jest
fikcja, gdyż można ją kręcić i obracać na wszystkie strony,
a rozum i mowa umieją wybornie nasuwać rzeczy, które na­
wet nie przychodziły na myśl pierwszemu autorowi”. Jak
potrzebną jest taka ostrożność, można to sprawdzić na trak­
tacie, do którego Bacon pisał tę przedmowę, albowiem wpada
sam w pułapkę, o której ostrzegał tak bardzo swych uczniów.
Usiłuje on (tak jak to uczyniło wielu filozofów przed i po nim)
tłumaczyć klasyczne mity greckie, jako alegorje moralne.

’) Grote History of Greece I, rozdz. IX, XI; Pauzaniasz,


YIII, 2; Plutarcb, Tezeusz, 1.
234

Historja Memnona opowiadać ma losy obiecującego, ale nie­


pohamowanego młodzieńca; Perseusz ma być symbolem wojny,
a to, że z trzech Gorgon napada on tylko na śmiertelną, ma
znaczyć, iż należy wszczynać wojny tylko możliwe do wyko­
nania. Nie łatwo jest wyprowadzić na jaw różnicę między
fantastycznem tłumaczeniem mitów, a rozbiorem ich na wła­
ściwe części składowe. Bo tam, gdzie się badaczowi zdawało,
że przewraca proces tworzenia mitów, posuwa się tylko o krok
w dawnym kierunku i rozpatrzywszy jeden prąd myśli rozwija
zeń drugi, mający z nim bliższe, lub dalsze podobieństwo.
Każdy z nas, stosownie do swej wyobraźni, może spełniać tę
łatwą czynność. Jeżeli, dajmy na to, ekonomja polityczna ma
w danej chwili przewagę w naszym umyśle, tc wyłożymy
z całą powagą podanie o Perseuszu jako przenośnię handlową.
Perseusz będzie pracą, znajduje Andromedę, czyli zysk, uwię­
ziony i narażony na pożarcie przez potwora, czyli kapitał;
uwalnia ją i uwozi z tryumfem. Kto zna choć trochę poezji
i mitycyzmu, zna też ten odtwarzający polot wyobraźni, to
tak pospolite a zadziwiające zjawisko duchowe. Ale gdy chodzi
o trzeźwe zbadanie przebiegu mitologji, o zgłębienie podstaw
zamierzchłych rojeń, to nie ułatwi nam chyba zadania, gdy
je zagrzebiemy pod nowszemi.
Niemniej jednak alegorja wywarła też swój wpływ na
rozwój mitów i badacz nie powinien o tern zapominać. Zbłą­
dzono tylko, przypisując alegorji nadmiernie znaczenie i uży­
wając jej jako klucza powszechnego do wyjaśnienia ciemnych
powieści. To samo da się powiedzieć o drugim głośnym spo­
sobie racjonalistycznym, opartym także do pewnego stopnia
na podstawach faktycznych. Pewną rzeczą jest, że wplatano
często mityczne zdarzenia do historji osób rzeczywistych i że
osoby te występują często w bajkach, których właściwa treść
jest mityczną. Nikt nie wątpi o istnieniu Salomona z powodu
jego bajecznej przygody w donnie małp, ani c istnieniu Atyli,
chociaż występuje on w pieśni o Nibelungach. Franciszek
Drakę stał się dla nas jeszcze bardziej rzeczywistym z powodu
baśni ludowych, które głoszą, że prowadzi on jeszcze dzikich
myśliwców (Wild Hunt) przez Bartmoor i że zrywa się, gdy
kto w Buckland Abbey zagra pobudkę na rogu, który obnosił
po całym świecie. Mieszanina faktów i bajek w opowieściach
o wielkich ludziach świadczy, że podania, zawierające potworne
wybryki wyobraźni, mogą się opierać na fakcie historycznym.
Wiedząc o tern, mitologowie okładają systematyczne metody
zamieniania podań w historję i przyczyniają się tym sposottem
do pozbawienia sensu mitologji, którą chcą tłumaczyć i do
zburzenia historji, którą chcą niby rozwinąć. Dopóki metoda
ta przestaje na wykluczaniu cudowności, to można ojej zaletach
235

powziąć wyobrażenie z tego, jak np. G. W. Ccx racjonalistycznie


przedstawia bohatera bajki, zabójcę wielkoludów, negując po-
prostu wielkoludów. Ale jeżeli cuda, zawarte w podaniach,
uważane będą za faKty, ukryte w przenośniach, to wyniki,
osiągnięte za pomocą tej metody będą,.zdaniem naszem, naj-
lepszemi jej sędziami. Już w czasach klasycznych utrzymy­
wano, że Atlas był wielkim astronomem, który nauczał o po­
żyteczności nieba i dlatego był przedstawiany ze światem na
barkach. Obniżanie mitów do rzędu płaskich opowieści do­
szło do tego, że utrzymywano, iż wielki bóg nieba rasy aryj­
skiej, żyjące uosobienie nieba, Zeus wszechmocny, był królem
na Krecie i że Kretyjczycy umieli nawet pokazywać zdumio­
nemu cudzoziemcowi grobowiec z imieniem wielkiego niebo­
szczyka. Nowożytni „euhemeryści” (tak nazwani od Euhe-
mera z Mesany, sławnego znawcy sztuk za czasów Aleksandra)
przyjęli w części ten dawny sposób wykładu i prześcigają
nieraz swych greckich i rzymskich mistrzów w pogoni za
prozaiczną możliwością. Nauczają nas oni, że Jowisz, zabija­
jący olbrzymów strzałami piorunowemi, był królem, poskra­
miającym powstanie. Deszcz Danai były to pieniądze, któ-
remi przekupiła straże. Prometeusz robił posągi z gliny i od­
tąd poczęto mówić w przenośni, że stworzył z gliny mężczyznę
i kobietę. Opowiadania o Bećału, który robił posągi chodzące,
znaczyły, że ulepszył on stare, bezkształtne posągi i rozdzielił
ich nog’. Starzy ludzie pamiętają księgi uczone, w których
fantazje te były poważnie przedstawiane, a które były prze­
wodnikami dla wykształconych umysłów; niektóre angielskie
podręczniki szkolne cytują dzieła te z uszanowaniem, a nie­
którzy odosobnieni pisarze zachowali jeszcze zabytki tego
niegdyś tak słynnego systemu, którego najznakomitszym
przedstawicielem był ksiądz Panier ’). Ale niedawno nastały
złe czasy dla tego systemu i poważni mitologowie zaczęli się
z nim obchodzić tak lekceważąco, że wszyscy poczęli nim
pogardzać. Niechęć przeciw nadużywaniu takich argumentów
wzrosła do tego stopnia, że obecnie trzeba rzeczywiście przy­
pominać badaczom, iż mają one zarówno stronę nierozsądną,
jak rozsądną i że niektóre dzikie podania, mają na dnie swem
źdźbło prawdy historycznej, więc też i inne mogą być pod
tym względem do nich podobne.
Chociażby stare systemy racjonalnego wykładu mitów
były bardzo uczone i bystre, to są one jednak po większej
części przeznaczone do odrzucenia i to nie dlatego, że tłuma-

') Ob. Banier La Mythologie et les Fables expliquées par


l’Histoire, Paris 1738; Lemprière Classical Dictionary itd.
Cywilizacja pierwotna, 1.1. 16
236

czenia ich okazały się niemożliwemu ale że poznano, jak bez-


nżytecznem jest wyszukiwanie prawdopodobieństwa w mitach
i każdy badacz życzy sobie najserdeczniej, aby prawdopodo­
bieństwa tegc jaknajmniej było. Wyszukując źródeł mitów,
zarówno jak przy każdem innem badaniu naukowem, można
się przekonać, że rozszerzenie wiadomości i użycie surowych
reguł wnioskowania wyniosło znacznie ponad dawny poziom
prawdopodobieństwo, potrzebne do przekonania nas. Wielu
nazywa czasy nasze czasami niewiary; ale niema pewności,
czy potomni będą podzielać to zdanie Bez wątpienia są to
czasy krytyki i sceptycyzmu, ale krytyka i sceptycyzm są to
jedyne środki do pozyskania rozsądnej wiary. Tak więc, je­
żeli wiara pozytywna historji starożytnej ucierpiała, to nie
znaczy to wcale, że zmniejszyła się w nas zdolność wynajdy­
wania dowodów, tylko że wzrosło w nas poczucie naszej nie-
wiadomości. Wychowujemy się na faktach nauk przyrodzo­
nych, które możemy sprawdzać w każdej chwili i zdaje się
nam, że spadamy z wysokości, na której śmy byli, gdy się
zwracamy do opowieści starożytnych, nie dających się spraw­
dzić w tak’ sposób, a zawierających dowody, na których nie
można polegać. Krytyka historyczna staje się nawet tam
ostrą i wymagającą, gdzie kronika podaje zdarzenia prawdo­
podobne. Skoro tylko podanie nie licuje z pojęciem, które­
śmy sobie wytworzyli o porządku rzeczy na świecie, to zada­
jemy sobie wiecznie powtarzane pytanie: „Co jest prawdopo­
dobniejsze, czy to, że tak dziwne zdarzenie się przytrafiło,
czy że opowiadanie jest ile zrozumiane, lub fałszywe?” Szu­
kamy tedy skwapliwie źródeł historycznych w zabytkach sta­
rożytnych, w bezpośrednich a nieumyślnych dowodach, w świa­
dectwach, nie przeznaczonych do kroniki. Czy może powie­
dzieć ten, co czytał dzieła gieologiczne, że jesteśmy przepeł­
nieni niedowierzaniem względem Cudów, za których prawdzi­
wością przemawiają tylko słabe dowody? Czy był kiedy czas,
w któryraby historja zaginiona była tak odbudowywaną, a bie­
żąca historja tak sprawdzaną, jak obecnie, kiedy się do niej
zabrały całe zastępy niestrudzonych podróżników, poszuki­
waczy starożytności, odgrzebujących dawne dzieje i zapom­
niane narzecza? Te same mity, które odrzucano, jako bajki
kłamliwe, są, jak się okazuje, źródłami dla historji i to w spo­
sób, o jakim się nie śniło ich twórcom i opowiadaczom. Nie
zrozumiano ich znaczenia, ale one to znaczenie miały. Każda
bajka, która kiedykolwiek była opowiadaną, ma znaczenie
dla czasu, w którym powstała. Nawet kłamstwo jest, według
hiszpańskiego przysłowia, panią szlachetną („la mentira es hija
de algo”). Słusznie więc stare mity zajęły miejsce w rzędzie
faktów historycznych, albowiem stanowią one świadectwa
237

dawnych wierzeń i zwyczajów i są do pewnego stopnia ma­


teriałami do historji ludów, do których należą. Za ich po­
mocą historyk nowożytny, tak skory do burzenia, będzie ró­
wnie chętnie odbudowywał.
Badania mitologiczne wymagają przedewszystkiem ob­
szernej w.edzy i umiejętnego obrobienia. Tłumaczenia, od­
powiednie dla ciasnych widnokręgów, okazują całą swą nie­
moc, gdy na nie spojrzeć zdaleka. Obaczmy, jak Herodot
objaśnia opowiadanie o małym Cyrusie, który był porzucony
i wykarmiony przez sukę. Mówi on poprostu, że dziecko
wychowane zostało przez żonę pasterza, nazywającą się Spakó
(po grecku Kynó) i ztąd powstała bajka, że suka wykarmiła
i wychowała chłopca. W tym wypadku — wszystko bardzo
pięknie. Ale czy podanie o Romulusie i Remie opiera się
także na prawdziwem zdarzeniu, przekręconem w ten sam
sposób przez zamianę imienia mamki, które wypadkowo było
jednobrzmiące z nazwą wilczycy? Czyż bliźnięta te były rze­
czywiście porzucone bez opieki i wychowane przez kobietę
imieniem Lupa? Wszak za naszej młodości Lemprière w Dyk-
cjonarzu Swoim (wydanie 16, i83i) najpoważniej tłumaczy po­
danie w ten sposób. Ale zbadawszy rzecz tę do głębi, prze­
konamy się, źe oba te podania są tylko odmiankami bardzo
rozpowszechnionej grupy mitów, która stanowi część znacznie
większej ilości podań o ocaleniu opuszczonych dzieci, które
potem wyrastają na bohaterów narodowych. Słowiańskie po­
danie opowiada o cudownych bliźniętach Waligórze i Wyrwi­
dębie, których wykarmiły wilczyca i niedźwiedzica; niemieckie
głosi o Dytrychu, zwanym „ Wolfdietrich” z powodu piastunki
wilczycy. Ten sam wątek znajduje się w bajce indyjskiej
o Satavahanie i lwicy i o Sing-Babie i tygrysicy. Według
podania, Burta-Chino, wrzucony do jeziora, uratowany został
przez wilczycę i stał się założycielem królestwa tureckiego,
a bohater dzikich Jurakarów brazylijskich, boski Tiri, został
wykarmiony przez jaguara ').
Porównywanie takich przykładów potwierdza metodę
naukową wykładu mitów. Tam gdzie nowe poszukiwania
budowały ale nie burzyły, przekonano się, że są pewne grupy
tłumaczeń mitologicznych, dla których głębsze i. szczegółowsze

') Hanusch Slav. Myťh. 323; Grimm D M. 363; Latham


Deser. Eth. II, 448; I. J. Schmidt Forschungen 13; J. G. Müller
Amer. Urrelig 268. Ob, również Plutarcha Parallela XXXVI; Camp­
bell Highlands Tales I, 278; Max Müller Chips II, 16D, Tylor
Wild Men and Beast-ćhildren w Przeglądzie Antropologicznym
w Maju 1863.
238

badania tworzą coraz szersze i głębsze podstawy. Zasady, na


których się opiera dobry system objaśniania mitów, są proste
i nieliczne. Ułożywszy podobne opowieści z różnych okolic
w wielkie grupy porównawcze, będziemy mogli śledzić w mi-
tologji czynność wyobraźni, która się powtarza zawsze z wi­
doczną jednostajnością prawa duchowego. Tak więc opo­
wieści, które, gdyby dostarczały jednego tylko okazu,'stano­
wiłyby odosobnione curiosum, skupione w gromady zajmują
miejsce wśród ściśle określonych i niezmiennych wytworów
ducha ludzkiego. Dowody takie będą nas zawsze doprowa­
dzały do wniosku, że nawet jeżeli „prawda jest dziwniejszą
od wymysłu”, to mit jest bardziej jednolitym od historji.
Oprócz tego leżą jeszcze w zakresie naszych badań
świadectwa szczepówT starożytnych i wielu nowożytnych, da­
jące nam zupełnie wierny obraz stanu ducha, od którego za­
leży tworzenie się podań, ile że te ostatnie zachowały dotąd
poczucie znaczenia mitów i przyrodzoną, wcale nie sztuczną
władzę tworzenia nowych. Dzicy byli od wieków i są jeszcze
obecnie na tym stopniu rozwoju umysłowego, że tworzą mity.
Przez oczywistą niewiadomość i niedbalstwo w dochodzeniu,
jak i jacy ludzie rzeczywiście tworzyli podania, najprostszą
teorję tworzenia podań zasypano niezliczcną ilością gruzów
komentatorskich. Tajemnica tłumaczenia mitów, chociaż nie
zaginęła całkowicie, poszła jednak w zapomnienie. Powołanie
jej do życia zawdzięczać trzeba głównie badaczom nowo­
żytnym, którzy z ogromną pracą i zręcznością zbadali staro­
żytne języki, poezję i wiedzę ludową szczepu naszego, po­
cząwszy od bajek domowych, zebranych przez braci Grimmów,
skończywszy na Ryg-Wedzie, wydanej przez Maks. Miillera.
Í Aryjski język i literatura dają nam obraz pierwotnego stanu
mitologji, zdumiewający obfitością i jasnością i ukazują nam
te początkowe zarodki poezji naturalnej, które późniejsze stu­
lecia coraz bardziej pomnażały i przekształcały, dopóki dzie­
cinne te fantazje nie zeszły do rzędu przesądnych tajemnic.
Nie jest tu naszem zadaniem badać szczegółowo mtologję
aryjską, której się poświęcało tylu znakomitych uczonych,
ale chcemy porównać kilka z najważniejszych stopni rozwoju
mitologji u różnych ludów, aby móc określić ogólny stosunek
mitów plemion dzikich do mitów ludów cywilizowanych. Nie
będzie to ogólnym rozbiorem mitologji całego świata, gdyż
wiele ważnych punktów, które trzeb aby było uwzględnić, pi­
sząc taką rozprawę, zostanie pominiętych. Zebrałem tu głó­
wnie dane, które siłą dowodzenia i przekonywania nadają się
do utworzenia zdrowej podstawmy, potrzebnej do zbadania mi­
tów, jako środka do rozwiązania ogólnego zadania etnolo­
gicznego o rozwoju cywilizacji. Teza ogólna, której tu będę
239

bronił, jest, że mit zrodził się w stanie dzikości, który panował


niegdyś w całej ludzkości, że istnieje on prawie bez zmiany
u współczesnych nam plemion dzikich, które najmniej się od­
daliły od tego stanu pierwotnego i że wyższe i późniejsze
szczeble cywilizacji, utrzymując główne zasady, a po części
zachowując odziedziczone wyniki pod postacią puścizny po
przodkach, nie tylko tolerują, ale nawet mają go w poszano­
waniu.
Początek i pierwiastkowy rozwój mitów trzeba przypisać
duchowi ludzkiemu, znajdującemu się jeszqze w stanie dzie­
ciństwa. Wprawdzie uczeni krytycy, zabierając się do ba­
dania mitologji z niewłaściwego końca, nie umieli po większej
■części należycie ocenić tych dziecinnych pojęć, spospolitowa-
nych . w poezji, lub ukrytych pod postacią kroniki. Ale im
więcej będziemy porównywać wyobrażenia mityczne różnych
ludów, w celu wykrycia wspólnej myśli zasadniczej, na której
polega ich- podobieństwo, tem skorsi będziemy do przyznania,
że byliśmy w dzieciństwie u samych bram królestwa mitów'.
W mitologji dziecko jest ojcem mężczyzny; słowa te mają tu
głębsze znaczenie, niż się zdaje. Rozbierając najdziwniejsze
fantazje i najdziksze podania niższych plemion i odkrywszy
najpierwotniejszą i najprawdziwszą formę mitologji całego
świata, możemy tu odwołać się znowu do dzikiego, jako do
przedstawiciela dzieciństwa rodzaju ludzkiego. Etnologja idzie
tu ręka w rękę z mitologją porównawczą, a rozwój mitów jest
częścią składową rozwoju kultury. Jeżeli szczepy dzikie, ci
najbliżsi nowożytni przedstawiciele kultury pierwrtnej, dostar­
czają pomysłów mitycznych pod najodrębnie]szą i najpier­
wotniejszą postacią, tak że można je śledzić przez cały bieg
cywilizacji, to badacze postąpią rozsądnie, gdy szukać będą
początku jak można najdalej. Mitologją dzikich może służyć
za podstawę, a mity szczepów bardziej ucywilizowanych mogą
być uważane za utwory, powstałe z tego samego źródła, tylko
stojące wyżej pod względem wykończenia artystycznego. Ten
sposób zapatrywania się na rzeczy okazuje się zadawalają­
cym dla wszystkich gałęzi poszukiwań, a szczególnie dla ba­
dania tych najpiękniejszych fikcji poetyckich, które nazwie­
my mitami przyrodniczemi.
Pierwszą i najważniejszą z przyczyn, która fakty doświad­
czenia codziennego przekształca w mity, jest wiara w żywot­
ność całej przyrody, która to wiara w najwyższej swej formie
dochodzi do uosobienia. Ta wcale nie przypadkowa i wcale
nie wątpliwa czynność ducha ludzkiego jest nierozłącznie
związaną z tym pierwotnym stanem duchowym, podczas któ­
rego człowiek w każdem zjawisku świata otaczającego widzi
działalność jakiegoś życia osobowego i osobistej woli. Na
240

innem miejscu mówić będziemy o teorji używotniania czyli


animizmu i jej stosunku do filozofji i reh'gji; tu mamy tylko
do czynienia z jej znaczeniem w mitologji. U plemion niż­
szych słońce i gwiazdy, drzewa i rzeki, wiatr i chmury stają
się ożywionemi i uosobionemi istotami, które prowadzą życie
podobne do ludzkiego, lub zwierzęcego i które spełniają
szczególne swoje czynności we wszechświecie za pomocą człon­
ków, jak zwierzęta, łub sztucznych przyrządów, jak ludzie. To
co oko ludzkie widzi, jest narzędziem, którego już użyto, albo
materjałem, który się ukształtuje, a poza tern kryje się
istota cudowna, lecz pół-ludzka, która kieruje własnemi. ręka­
mi, lub powiewa własnem tchnieniem. Podstawa, na której
pojęcia takie się wznoszą, nie daje się sprowadzić ani do wy­
obraźni poetyckiej, ani do metafory przeistoczonej. Pojęcia
te opierają się na grubej filozolji przyrody, która, choć nie­
dojrzała i surowa, jest jednak bogatą w pomysły, konse­
kwentną i pojmowaną prawdziwie i poważnie.
Poddamy wiarę w używotnianie wszechświata pod pro­
bierz światła dowodów bezpośrednich, aby czytelnik, nieobe-
znany z przedmiotem, nie poczytał jej za nowożytną fikcję
filozoficzną, lub nie pomyślał, że jeżeli dzicy tak a nie inaczej
wyrażają pewne pojęcia, to używają tylko zwrotów poetyckich.
Wiara ta ujawnia się nawet w krajach cywilizowanych, jako
najpierwsza wiadomość dziecka o świecie zewnętrznym. Nie­
trudno nam będzie zrozumieć, jak się to dzieje. Pierwszą
istotą, którą dziecko zaczyna poznawać i pojmować, jest czło­
wiek, a przedewszystklem ono samo, a najpierwszem wytłu­
maczeniem wszystkich zdarzeń jest czysto ludzkie tłumaczenie,
że krzesła, kije i koniki drewniane kierują się tą samą wolą
osobistą, co mańki, dzieci i kotki. Dzieci czynią więc pierwszy
krok w mitologji i tak jak Cosetta z lalką, mogą „se figurer
que quelque chose est quelqu’un” (wyobrazić sobie, że coś
jest kimś), a to, że wychowaniem trzeba oduczać dziecko od
takiego pojmowania, świadczy, jak dalece jest ono wrodzonem.
Nawet u dorosłych cywilizowanych Europejczyków wystarcza,
jak słusznie powiada Grote „siła chwilowego uniesienia, aby
zwalczyć nabyte przyzwyczajenie i nawet inteligientny czło­
wiek może ulec w chwili dojmującego cierpienia i popchnąć,
lub uderzyć przedmiot, który był sprawcą jego bólu”. Umysł
dzikich dobrze przedstawia w takich razach stan dzieciństwa.
Dziki krajowiec brazylijski bije kamień, na którym się potknął
i strzałę, która go zraniła. Przez cały bieg historji można
śledzić ten stan ducha nie tylko jako wybuch chwilowy i mi­
mowolny, ale jako formalne i w czyn wprowadzone prawo.
Dzicy z plemienia Kuki w Azji południowej przestrzegali ściśle
prostego swego prawa zemsty, — życie za życie; jeżeli tygrys
241

pożarł krajowca, to rodzina jego była w niełasce, dopóki nie


uczyniła zadosyć zwyczajowi przez zabicie i zjedzenie wino­
wajcy, lub innego tygrysa. Jeżeli człowiek zabił się, spadając
z drzewa, to krewni jego powinni się zemścić, cbalając drzewo
i rąbiąc je na wióry '). Pewien nowożytny kroi kochinchiński
karał okręt, który źle płynął, nakładając nań obręcz żelazną,
jak innym przestępcom *2). Przytoczyć tu można, jako przy-
kiaciy z czasów klasycznych, Kserksesa, biczującego Helespont
i Cyrusa, osuszającego Gindes; ale najciekawszym zabytkiem
jest pewien ateński zwyczaj prawny. W Prytaneum zasiadał
sąd, który sądził martwe przedmioty, jak siekierę, kawał
drzewa, aJbo kamień, które sprawiły śmierć czyjąś bez wi­
docznego współdziałania człowieka i, jeżeli przedmiot zostawał
skazany, to z wielką pcmpą wyrzucano go za granicę 3).
W tym samym duchu było stare prawo angielskie {zniesione
przez rząd teraźniejszy), podług któr ego nie tylko zwierzę,
które zabiło człowieka, ale nawet koło, które go przejechało,
albo drzewo, które go zabiło, bywało „deodand” tj. oddawane
Bogu: należało sprzedać je na ubogich, jak Bracton powiada:
„omnia quae movent ad mortem sunt Deodanda”. Dr. Reid
tłumaczy to prawo, że nie miało ono za cel ukarania wołu,
lub koła, jako przestępców, ale „miało natchnąć lud świętem
poszanowaniem dla życia ludzkiego” 4j. Lecz argument ten
świadczy tylko, jak bezużytecznemi są doraźne spekulacje
o początku praw, jeżeli im brak nieodzownych dowodów z hi-
storji i etnografji. Przykład z folklorystyki nowożytnej po­
każe nam wiarę w żywotność i samowiedzę przedmiotów
martwych w całej jej mocy. Ogólnie znanym w Anglji jest
zwyczaj „oznajmiania pszczołom”, że umarł pan, lub pani
domu. Myśl ta została w Niemczech jeszcze dalej rozwiniętą:
o smutnej nowinie trzeba zawiadamiać nie tylko każdy ul
w ogrodzie i każde bydlę w oborze, ale trzeba też dotknąć
każdego worka ze zbożem i potrząsnąć wszystko w domu,
aby wszystko wiedziało, że pana już niema 5).
Animizm, czyli wiara we wszechźywotność, zawiera
w sobie liczne r tak silne czynniki, popychające ku uosabia­
niu, że dzicy i barbarzyńcy bez trudności przypisują rzeczy­
wiste i indywidualne życie zjawiskom, które my, przy naj-

') Macrae As. Res. VII, 189.


2) Bastian Oestl. Asien I, 51.
3) Grote III, 104; V, 22; Herodot I, 189; VII, 34; Porphyr,
de Abstinentia II, 30; Pansan. I, 28; Pollux Onomasticon.
4) Reid Essays III, 113.
5) Wuttke lolksaberglaube 210.
242

większem natężeniu wyobraźni, zaledwie zdołamy uosobić i to


zdając sobie sprawę, że czynimy to przez świadomą przeno­
śnię. Przekonanie, ze życie i wola przenikają przyrodę, prze­
konanie przechodzące znacznie granice nowożytne, wiara w od­
rębne dusze, ożywiające wszystko, co nazywamy martwemi
ciałami, teorja o wędrówce dusz zarówno za życia, jak po
śmierci, wiara w tłumy istot nadprzyrodzonych, szybujących
w powietrzu, to znów zamieszkujących drzewa, skały, wodo­
spady i użyczających tym martwym przedmiotom własnej
osobowości — wszystkie te wyobrażenia tak łącznie i gro­
madnie, choć zawsze jednostajnie, wpływają na mitologję, że
wistocie bardzo trudno jest zbadać wpływ każdego zosobna ').
Animistyczne pochodzenie mitów o przyrodzie występuje
bardzo wyraźnie w wielkiej kosmicznej grupie o słońcu, księ­
życu i gwiazdach. Filozofja pierwotna całego świata uważa
słońce i księżyc za istoty ożywione i obdarzone naturą ludz­
ką. Są one zwykle przeciwstawione jako istoty męska i żeń­
ska, lecz płeć ich, zarówno jak wzajemny stosunek, często się
różnią, U dzikich z plemienia Mbokofci w Ameryce połud­
niowej księżyc jest mężem, a słońce żoną i podanie opo­
wiada, jak raz spadło na ziemię, a Indjanin je podniósł, ale
spadło powtórnie i wznieciło w lesie ogromny pożar *2). Aby
dać pojęcie o wręcz przeciwnem wyobrażeniu i o bujnej ima­
ginaci’, z jaką dzicy umieją uosabiać istoty nadprzyrodzone,
przytoczę tu rozmowę o zaćmieniach, którą prowadził Indja­
nin Algonkin z jednym z pierwszych misjonarzy w Kanadzie
(w XVII wieku), Jezuitą ojcem Le Jeune’m: — „Je leur ay
demandé d’où venoit l’Eclipse de Lune et de Soleil; ils m’ont
respondu que la Lune s’éclipsoit ou paroissoit noire, à cause
qu’elle tenoit son fils entre ses bras, qui empeschoit que l’on
ne vist sa clarté. Si la Lune a un fils, elle est mariée, ou
l’a été, leur dis-je. Oüy dea, me dirent-ils, le Soleil est son
mary, qui marche tout le jour, et elle toute la nuict; et s’il
s’éclipse, ou s’il s’obscursit, c’est qu’il prend aussi par fois le
fils qu’il a eu dé la Lune entre ses bras. Oüy, mais ny la
Lune ny le Soleil n’ont point de bras, leur disois-je. Tu n’as
point d’esprit: ils tiennent tousiours leurs arcs bandés deuant
eux, voilà pourquoy leurs bras ne paroissent point. Et sur
qui veubent-ils tirer? Hé qu’en sçauons nous?” 3). Ważne

')Ob rozdział XI.


a) D’Orbigny L’Homme Américain II, 102; ob. również De
la BordeCarailes 525.
3)Le Jeune w Relations des Jésuites dans la Nouvelle
France 1634, str. 26. Ob. Charlevoix Nouvelle France II, 170.
243

podanie mitologiczne tego samego plemienia, opowiadanie


ottawskie o Josku przedstawia słońce i księżyc, jako brata
i siostrę. Mówią, że dwóch Indjan skoczyło przez przepaść
do nieba i znalazło się w ślicznej krainie księżycowej. Księżyc
wyszedł zza wzgórza i zbliżył się do nich. Poznali go odrazu,
bo był pod postacią starej kobiety o białej i miłej twarzy.
Przemówiła do nich łaskawie i zaprowadziła ich do brata
Słońca. Słońce zabrało ich z sobą w drogę i odesłało ich do
domu, przyrzekłszy im szczęście w życiu *). Jak w Egipcie
Ozyrys i Izyda byli bratem i siostrą, a zarazem mężem i żoną,
tak w Peruwji słońce i księżyc, Inti i Kwilla, ojciec i matka
Inków, byli rodzeństwem, a małżeństwo ich usprawiedliwiało
i uświęcało podobny zwyczaj w plemieniu *2). Podania innych
ludów, gdzie podobny stosunek obojga płci nie zdarza się,
zawierają podobne żyjące uosobienia w zawsze powtarzanych
i zawsze zajmujących baśniach o dniu i nocy. Meksykanie
utrzymywali, że gdy stare słońce się wypaliło i zostawiło
świat w ciemności, to dawny bohater skoczył w ogromny
ogień, zeszedł do krainy cieniów i powstał na wschodzie pro­
mienny i wyniesiony do rzędu bogów, jako Tonatiuh—słońce.
Po nim skoczył drugi bohater, ale ogień był już osłabł i bo­
hater powstał jako Me ctli—księżyc o bladych promieniach 3).
Jeżeliby uczyniono zarzut, że wszystko to jest dosadną
formą wyrażania się, niby fantastyczne przenośnie poetów
nowożytnych, to znajdą się dowody, wobec których taki zarzut
się nie ostoi. Czy może być wyraźniejsze pojęcie o żywem
uosobieniu, jak przekonanie Aleutów, że gdy kto obrazi
księżyc, to ten zabije go kamieniami 4),5 6albo że księżyc ze­
szedł na ziemię pod postacią ślicznej kobiety, z dzieckiem na
ręku, i prosił Indjankę o tytuń i ubranie futrzane? 3). Kiedy
Indjanin z plemienia Apaczy pokazuje na niebo i pyta bia­
łego: „Czy ty nie wierzysz, że Bóg, to słońce, (que Dios, este
Sol) widzi co robimy i karze nas, gdy złe czynimy?” niepo­
dobna przypuścić, aby dziki mówił w przenośni °). W rozu-

’) Schoolcraft Algie Researches II, 54; por. Tanner's Nar­


rative 317; ob. również Prose Èdda I, 11; Early Hist, of Man-
kind 327.
2) Prescott Peru I, 86; Garcilaso de la Yega Comm. Real.
I, rozdz.
15, III, rozdz. 21.
3)Torquemada Monarqttia Indiana VI, 42; Clavigero II, 9;
Sahagunw Kingsborough Antiquities oj Mexico.
4)Hastian Mensch II, 59.
5)Le Jeune w Relationw des Jésuites dans la Nouvelle
France 1639, str. 88.
6) Froebel Central America 490.
244

mieniu Homera o żyjącej istocie Heliosa było coś więcej, niż


zwykła przenośnia. Nawet w późniejszych czasach powstał
w Grecji wielki krzyk na astronomów, tych bluźnierców i ma-
terjalistów, którzy zaprzeczali nie tylko bóstwu, ale nawet
istnieniu osoby słońca, a twierdzili, że jest ono olbrzymią
kulą ognistą. Jeszcze później Tacyt żywo przedstawia staro­
dawne to uosobienie, które stężało u Rzymian w zwykłe po­
równanie, a które jednocześnie trwało u ludów giermańskich,
jako silne przekonanie religijne, jak się to okazuje z prośby
Bojokalkusa, skierowanej do legata rzymskiego, aby go skłonić,
iżby nie wypędzał jego plemienia. Patrząc na słońce—mówi
historyk—i wzywając innych ciał niebieskich, jakgdyby były
osobiście obecne, wódz giermański pytał ich, czy to ich wola
patrzeć na opustoszoną ziemię? (Solem deinde respiciens, et
caetera sidéra vocans, quasi coram interrogabat, vellentne
contueri inane selům?) ').
Tb samo o gwiazdach. Mitologja dzikich zawiera o nich
dużo podań, które, pominąwszy wszystkie inne różnice, zga­
dzają się jednak na jedno, przypisując im życie. Nie mówią
tam o nich, jako o istotach, żyjących tylko w wyobraźni, ale
przypisują czynność osobistą i twierdzą, że żyły niegdyś na
zieifńi. Australczycy nie tylko mówią, że gwiazdy w pasie
i pochwie Orjona są młodzieńcami, tańczącymi korrobori, ale
utrzymują nadto, że Jowisz, którego zowią „stopą dnia” (Gi-
nabong-Bearp), był wodzem Starych Duchów, tego plemienia,
które przeniesiono do nieba przed przyjściem na świat pierw­
szego człowieka *)„ Eskimowie nie tylko, że gwiazdy w pasie
Orjona nazywają „zdziczałemi”, lecz opowiadają przytem, że
pyli to myśliwi, polujący na psy morskie, którzy zabłądzili
i są przekonani, że gwiazdy były niegdyś ludźmi i zwierzę­
tami i żyły na ziemi 3). Indjanie Ameryki północnej wierzą
głęboko, że Plejady są „Tancerzami” i że gwiazda poranna
przynosi dzień, a Jowanie opowiadają o pewnym Indjaninie,
który w dzieciństwie przypatrywał się zawsze jednej gwieździe
i gdy raz, zmęczony długiem polowaniem, wracał, nic nie
zabiwszy, gwiazda zeszła do niego, rozmawiała z nim i zapro­
wadziła go na miejsce, gdzie było dużo zwierzyny 4). Kasjanie
bengalscy mówią, że gwiazdy były ludźmi, którzy wleźli na
szczyt drzewa (ma się rozumieć, mowa tu o drzewie niebieskiem* 2

') Tac. Ann. XIII, 55.


2) Stanbridge w Tr. Eth. Soc. I, 301.
3) Cranz Grönland 295; Hayes Arc tic Boat Journey 254.
4) Schoolcraft Indian Triées III, 276; ob. również De la
Borde Caraihes 525.
245

z mitologji tylu ludów), ale inni ludzie podcięli drzewo i zo­


stawili ich w gałęziach '). Wobec takich dzikich pomysłów,
niemożna wątpić o pierwotnem znaczeniu znanych nam kla­
sycznych uosobień gwiazd. Jasna teoria o uźywotnianiu
gwiazd daje się śledzić od najdawniejszych czasów aż do
dzisiejszych. Orygienes twierdził, że gwiazdy są żywe i ro­
zumne, a poruszają się w takim porządku i tak rozsądnie,
iż niedorzecznością byłoby twiedzić, że bezrozumne istoty
mogą tak postępować. W obronie ojca swego, Pamfiljusz wy­
kłada, że ponieważ jedni uważają światła niebieskie za istoty
żywe i rozumne, a inni za ciała bezduszne i martwe, więc
niemożna zwać heretykiem nikogo, kto podziela jedno, lub
drugie przekonanie, bo niema wyraźnej tradycji co do tego
i nawet duchowni nie zgadzają się na jedno *). Wystarczy
przytoczyć tu dobrze znaną średniowieczną naukę o duszach
gwiaździstych i o aniołach gwiaździstych, która była w tak
blizkim związku z majaczeniami astrologicznemu Wiara w du­
chy, ożywiające gwiazdy, znajduje od czasu do czasu obroń­
ców nawet za naszych czasów, a De Maistre, książę i głowa
filozofów reakcyjnych, broni przeciw astronomom nowożytnym
dawnej zasady o osobistej woli w ruchach ciał niebieskich,
a nawet wierzy w życie planet 3).
Poezja utrzymała w nas przy życiu dawne poglądy na
przyrodę, tak że bez wielldego wysiłku wyobrazić sobie mo­
żemy trąbę wodną, ogromnego olbrzyma czy potwora mor­
skiego i opisać w przenośni przejście jego przez rcztocz ocea­
nów. Ale u niższych plemion, gdzie takie, zwroty są w po-
tocznem użyciu, opierają się one na wyraźnem i prozaicznem
rozumieniu zjawiska. Japończyk, który tak często widzi z wy­
brzeża trąby morskie, uważa je za smoki długo ogoniaste, „wzbi­
jające się w powietrze ruchem prędkim a gwałtownym” i na­
zywa je „tacmaki” czyli „smoki tryskające” 4). Niektórzy
Chińczycy wierzą, że trąby wodne spowodowane bywają przez
wstępowanie i spuszczanie się smoka i chociaż niemożna wi­
dzieć jednocześnie głowy jego i ogona, z powodu chmur, to
jednak rybacy i mieszkańcy wybrzeży widywali go czasem
wychodzącego, lub spuszczającego się do wody 5). Jan z Brom-* 2 3 4 5

') H. Yule w Journ. As. Soc Bengal XIII (1844), 628.


2) Origen. de Principiis I, 7, 3; Pamphil. Apolog. pro Ori­
gine IX, 84.
3) De Maistre Soirées de Saint-Pétersbourg II, 210, ob. 184.
4) Kaempfer Japan u Pinkertona YII, 684.
5) Doolittle Chinese II, 265; ob. Ward Hindoos I, 140 (słonie
Indry piją).
246

tonu wspomina w swej Kronice średniowiecznej o cudzie, który


się zdarzał raz na miesiąc w zatoce Satalskiej na wybrzeżu
Pamfil skiem: wielki czarny smok przebywa podobno w chmu­
rach, spuszcza głowę do wody, podczas gdy ogon wydaje się
być przytwierdzonym do nieba, wciąga fale z taką chciwością,
że nawet okręt ładowny może zostać pochłoniętym; aby za­
pobiec nieszczęściu, załoga powinna krzyczeć i stukać de­
skami. Jednak—kończy historyk—niektórzy powiadają, że to
nie smok, lecz słońce wciąga wodę, co się wydaje prawdo-
podobniejszem '). Muzułmanie tłumaczą sobie dotąd trąby
wodne, jako dzieło olbrzymich demonów, opisanych w „No­
cach Arabskich”: — „Morze poczęło się burzyć; przed niemi
powstał czarny słup, sięgający do nieba i począł się zbliżać
do łąki..... był to Dźynni olbrzymiego wzrostu” 2). Trudność
w wytłumaczeniu mowy takiej polega na zrozumieniu, ile
rzecz brana jest poważnie, a ile fantastycznie. Ala niemożna
wątpić o jej pierwotnem, animistycznem znaczeniu, a takiego
też niepodobna odmówić znanemu barbarzyńskim plemionom
Afryki wschodniej podaniu o „wielkim wężu morskim”, które
brzmi jak następuje: Wódz Waników mówił drowi Krapfowi
o wielkim wężu, który się pokazuje czasem na pełnem morzu;
sięga on od morza do nieba i występuje przeważnie w czasie
•ulewy. „Powiedziałem im—mówi misjonarz—że to nie wąż,
ale trąba wodna” 3). Podobna grupa mitów powstała na
stałym lądzie z powodu podobnegoż zjawiska. Muzułmanie
wyobrażają sobie, że wirującą trąbę piasCzystą na pustyni
wywołuje przejście złego dżynna, a krajowcy Afryki wschodniej
zwą ją poprostu djabłem (p’hepo). Każdy podróżnik, który
raz ujrzy tego potwora, posuwającego się majestatycznie przez
pustynię, domyśli się, że znane opisy z „Tysiąca i jednej
nocy” oparte są na uosobieniu trąby piasczystej, w której
wyobraźnia może w tak prosty sposób wynaleźć olbrzymiego
demona 1).
Najoddaleńsze od siebie dzikie plemiona wyobrażają
sobie tęczę jako żywego potwora. W podaniu nowozelandz-
kiem o walce burzy z lasem, tęcza powstaje, przykłada wargi* 2

') Chroń. Joh. Bromton w Hist. Angl. ScHfitores X Eic.


I, 1216.
2) Lane Thousand and One N. I, 30, 7.
3) Krapf Travels 198.
4) Lane ibid, 30, 42; Burton El Medinah and Meccah II,
69; Lake Régions I, 297; J. D. Hooker Himalayan Journals I,
79; Tylor Mexico 30; Tyerman and Bennet II, 362. (Po indyjsku
pïçâcza = djabeł, wiatr kręcący).
249

ale nie czuł jej ciężaru. Nosił ją naprzód od miasta do miasta.


Zastawali tam wesołość, tańce i śpiewy, ale morowica roz­
puszczała swe szaty płócienne i zaraz milkły radość i wesele.
Gdzie tylko spcjrzał nieszczęsny wieśniak, widział żałobę,
słyszał jęk^ dzwonów, widział pogrzeby, a cmentarze nie mo­
gły pomieścić nieboszczyków. Szedł dalej; w każdej wiosce,
przez którą przechodził, słyszał jęki konających i widział
blade twarze w opustoszonych domach. Wysoko na wzgórzu
stała jego wioska rodzinna: miał tam żonę, dziatki, starych
rodziców. Serce zakrwawiło się mu, kiedy się zbliżał do wio­
ski. Porwał morowicę w silne ramiona i skoczył z nią
w nurty. Utonął, ale ona wypłynęła i przerażona taką od­
wagą, uciekła w góry i lasy’'’ ').
Jeżeli obejmiemy mitologję szerokim rzutem oka, to
okaże się, że animistyczny rozwój mitów nadaje się do jeszcze
obszerniejszego uogólnienia. Wytłumaczenie biegu i przemian
przyrody, jako wywołanych przez życie, podobne do życia
myślącego człowieka, który na nią patrzy, jest tylko cząstką
znacznie większej czynności umysłowej. Należy ono do tej
wielkiej teorji o anałogji, która dała nam tyle wyobrażeń
0 otaczającym nas sw'eme. Pomimo że nauka ścisła nie do­
wierza anałogji z powodu błędnych jej wyników, to jednak
jest ona dla nas głównym środkiem dokonywania odkryć
1 wyjaśnień, a wpływ jej na niższe szczeble wykształcenia był
prawie nieograniczonym. Analogja, która jest dla nas fantazją,
wydawała się dawniejszym ludziom rzeczywistością. Widzieli
oni ogień, liżący płomiennemi językami nie pożartą jeszcze
ofiarę i węża, ślizgającego się po migającym mieczu od ręko­
jeści aż do końca; czuli żywe stworzenie, gryzące ich wnętrz­
ności w czasie głodu; słyszeli głosy karłów, odpowiadających
echu i turkot wozu bóstwa nieba, grzmiącego po twardem
sklepieniu. Ludzie, dla których wszystko to było żywemi
myślami, nie potrzebowali nauczyciela, jego prawideł kom­
pozycji i jego ostrzeżeń, aby byli ostrożni w używaniu prze­
nośni i aby dokładali wszelkich starań, iżby porównania były
trafne. Porównania dawnych bardów i mówców były trafne,
bo oni je widzieli i czuli: to, cc nazywamy poezją, było dla
nich życiem istotnem, ale nie maskaradą bogów, bohaterów,
owczarzy i pasterek, bohaterek teatralnych i dzikich filozofów,
umalowanych i ubranych w pióra, jak się to wydaje poetom
nowożytnym. Zjawiska przyrody zostały obrobione w dawnych
wiekach u ras niecywilizowanych z daleko głębszą samowiedzą
i w niezliczonych szczegółach fantastycznych.*)

*) Hämisch Slav. Mythus 322. Por. Tarquemada Monar-


quia Indiana I, rozdz. 14 (Meksyk); Bastian Psychologie 197.
250

Pidzu Pennu, bóg deszczu Chondów, mieszka w niebie


nad górzystą krainą Orys.są i leje deszcze przez sito '). Nad
Peruwją stoi księżniczka z naczyniem, pełnem deszczu, a gdy
brat jej uderzy w dzbanek, ludzie słyszą uderzenie, jako huk
piorunu i widzą je, jako błyskawicę 2). Starożytni Grecy
uważali tęczę za krwawy znak wojny, lub burzy, zesłany
z nieba przez Jowisza, albo za uosobienie Irydy, posłanniczki
bogów do ludzi 3). Dla wyspiarzy oceanu Południowego tęcza
była drabiną, po której bohaterowie schodzili i wstępowali
do nieba 4), a dla Skandynawów mostem, zwanym Bifröst,
zrobionym z trzech barw i unoszącym się między niebem
a ziemią. Według podania ludu niemieckiego, tęcza jest
mostem, po którym anioł stróż prowadzi dusze sprawiedli­
wych do raju 5). Izraelici nazywali ją lukiem Jehowy na
chmurach, Indowie lukiem Ramy 6),* a Finnowie lukiem gro-
mowładcy Tiermesa, który zabija nim czarowników, czyhają­
cych na życie ludzkie T). Tęcza uchodzi też za złotem, hafto­
waną szarfę, za ubranie z piór na głowę, za koronę św. Ber­
narda i za sierp bóstwa estońskiego 8).9 Pomimo tej niewy­
czerpanej rozmaitości pomysłów mitycznych, jedna wspólna
zasada panuje wszędzie, a jest nią widoczna analogja z przy­
rodą. Powiedziano o dzikich Ameryki północnej, że „wytwory
wyobraźni Indjanina opierają się zawsze na czemś rzeczywi-
stem i fizycznem” ®). Powiedzenie to jest zbyt śmiałe, ale
do pewnegc stopnia jest słusznem i daje się stosować nie
tylko do Indjan póbiocno-amerykańskich, ale do całej ludz­
kości.
Podobieństwa w rodzaju powyżej przytoczonych rzucają
się same w oczy, bez pomocy wyrazów. Chociaż mowa jest
głęboko zakorzenioną w naszem życiu duchowem, to jednak
bezpośrednie porównywanie przedmiotu z przedmiotem i czynu
z czynem sięga jeszcze bardziej w głąt naszej istoty. Duch,
ożywiający mitotwórcę, odzywa się nawet w głuchoniemych,
którzy w swej nie znającej wyrazów wyobraźni tworzą takie
same porównania o przyrodzie. Przekonywano się kilkakrotnie,

') Macpherson India 357.


a) Markham Quichua Gr. and Die 9.
3) Welcker Griech. Götterl. I, 690.
ł) Ellis Polyn. Res. I, 231; Polack New. Z. I, 273.
s) Grimm D. M. 694—6.
®) Ward Hindoos I, 140.
?) Castren Finnische Mythologie 48, 49.
8) Delbrück w czasopiśmie Lazarusa i Steinthala III, 269.
9) Schoolcraft, część III, 520.
251

źe przypuszczali oni, iż opiekunowie uczyli ich modlić się


i czcić słońce, księżyc i gwiazdy, jako istoty żyjące. Inn
opowiadali pierwotne swe pojęcia o ciałach niebieskich, które
porównywali ze znanemi sobie przedmiotami, jeden znajdował,
źe księżyc jest podobny do pudyngu i toczy się po szczy­
tach drzew, jak kula marmurowa po stole, a gwiazdy ktoś
wyciął wielkiemi nożycami i powtykał w niebo; drugi zaś
przypuszczał, źe księżyc jest otworem pieca, a gw azny otwo­
rami, przez które widać ogień, który palą mieszkańcy nieba ').
Mitologja całej ludzkości przepełniona jest takiemi pojęciami
0 przyrodzie i ten, kto widzi źródło ich w przyzwyczaj eniu
mówienia przenośniami, zaprzecza jednemu z najważniejszych
zwrotów w historji ducha ludzkiego.
Mowa miała bezwątpienia wielki wpływ na tworzenie
się mitów. Sam ten fakt, źe takie pojęcia, jak zima, lato,
ciepło, zimno, wojna, pokój, grzech i cnota zostały wyodręb­
nione osobnemi nazwami, daje twórcom mitów sposób wyobra­
żania ich sobie jako istcty żywe. Mowa nie tylko działa ręka
w rękę z wyobraźnią, której wytwory wyraża, ale tworzy sa­
modzielnie i stąd obok pomysłów mitycznych, w których
wyobraźnia kierowała mową, mamy także takie, w których
mowa kierowała wyobraźnią. Oba te czynniki zbyt są złą­
czone, aby można było rozdzielić dokładnie ich skutki, ale
należy je rozróżniać ile możności. Co do mnie, skłonny jestem
przypuszczać (różniąc się w tern do pewnego stopnia z po­
glądem profesora Maks. Mullera), że mitologja ras niższych
opiera się głównie na podstawie rzeczywistej i widocznej ana-
logji, a że przeradzanie się metafor wyrazowych w mity na­
leży do wyższej cywilizacji. Krótko mówiąc, uważam mity
materjalne, czyli przedmiotowe za pierwotne, a mity wyra­
zowe za później zrodzone. Bez względu na to, czy przeko­
nanie moje znajduje, czy nie, poparcie w historji, różnica
między mitem, opartym na rzeczywistości, a mitem, opartym
na słowach, jest bardzo wyraźną. Brak realności w mitach
wyrazowych nie może się ukryć przez żadne wysiłki wyobra­
źni. Pomimo tego zasadniczego braku, nałóg nadawania praw­
dopodobieństwa wszystkiemu, co można określić słowami, pa­
nuje i panowął zawsze na świecie. Imiona pospolite stają się
własnemi, pojęcie osobowości rozciąga się aż na pojęcia naj­
bardziej oderwane, do których można zastosować dane imię
1 przez proces, który Maks. Müller nazwa! tak trafnie „cho-*)

*) Sicard Théorie des Signes, etc., Paryż 1808, II, 63—4;


Personal Recollections by Charlotte Elizabeth, Londyn 1841, 182;
Dr. Orpen The Contrast 25. Por. Meiners I, 42.
Cywilizacja pierwotna, 1.1. 17
252

robą języka”, raz zrealizowane imiona, przezwiska i przenośnie


rozwijają się w nieskończoną ilość mitów. Trudno byłoby
dokładnie określić myśl, będącą podstawą każdego wytworu
mitycznego, ale w niektórych razach można wybornie dośle-
dzić przebieg twórczości. Plemiona północno-amerykańskie
uosobiły Nipinükhe i Pipünükhe, istoty przynoszące wiosnę
(nipin) i zimę (pipün); Nipinükhe przynosi ptaki i zieleń, Pi­
pünükhe pustoszy zimnym wiatrem, śniegiem i lodem; jeden
odchodzi, gdy drugi nadchodzi i dzielą się całym światem ').
Podobne uosobienia znajdują się w niezliczonych przenośniach
przyrodniczych w poezji europejskiej. Na wiosnę mówimy, że
maj pobił zimę, otworzył swą bramę, wysłał listy gończe, aby
oznajmić owocom, że nadchodzi, że rozbił swój namiot i przy­
nosi lasom ich letnią szatę. Jeżeli noc jest uosobioną, to ła­
two zrozumieć, dla czego dzień jest jej synem i dla czego
oboje jeżdżą wozem niebieskim wokół całego świata. Dla
umysłów na takim szczeblu mitologicznym przekleństwo staje
się istotą żywą, czyhającą w ukryciu, żeby napaść na swą
ofiarę; czas i przyroda są uosobione, a dola i szczęście kie­
rują życiem ludzkiem. Ale zczasem, wraz ze zmianą wyobra­
żeń, pojęcia, które miały początkowo znaczenie rzeczywiste,
stają się poprostu zwrotami poetycznemi. Wystarczy porów­
nać wrażenie, które na umysł nasz wywiera uosobienie staro­
żytnych i nowożytnych, a okaże się, co się stało w tym prze­
ciągu czasu. Milton jest konsekwentnym, klasycznym, maje­
statycznym, gdy opowiada, jak Grzech i Śmierć siedziały
u bramy piekła i budowały most niezmiernej długości przez
przepaść aż do ziemi. Tak' opis zostawia nieznaczny tylko
ślad swego znaczenia w umyśle nowożytnym i możemy co
najwyżej powiedzieć, jak o naśladowaniu bronzów neapolitań-
skich: „Jak na naśladownictwo starożytności, bardzo zręcznie
zrobione”. Wchodząc w myśl dawnego Normanda, ileż więcej
znaczenia, niż w najzręczniejszych nowożytnych naśladowmc-
twach, zawiera się w opisie Heli, bogini śmierci, która su­
rowa, nieubłagana i blada mieszka w wysokim i dobrze po-
zasuwanym dworze, więżąc w dziewięciu światach dusze zmar­
łych. Głód jest jej misą, nędza jej nożem, troska łożem,
a niedola zasłoną. Gdy przenosimy takie dawne przedmio­
towe opisy do czasów nowożytnych, to pomimo wszelkich sta­
rań zachowania dokładności, duch >ch zmienia się zupełnie.
Opowiadanie o mnichu, który chował pomiędzy relikwjami
ubranie świętego Fidesa, jest dla, nas żartem; wydaje się nam*)

*) Le Jeune w Rei. des Jés. dans la Nowoelle France


1634, str. 13.
253

dziwnie zabawnem, gdy Karol Lamb, zestarzawszy się i stra­


ciwszy siły, pisał raz do przyjaciela: „Towarzyszami naszemi
są kaszel 1 kurcz; sypiamy we trzech na jednem łóżku”. Nie
trzeba wszakże wyśmiewać żartu tego, bo przecie widzimy
w nim skutek i pozostałość minionego stanu ducha.
Rozróżnianie rodzaju gramatycznego jest w blizkim
związku z tworzeniem mitćwT. Rodzaj gramatyczny jest dwo­
jakim. Każdy klasycznie wykształcony Anglik rozróżnia go,
pomimo że język jego macierzysty zatracił po więkzej części
wszelkie ślady rodzajów. Po łacinie nie tylko takie wyrazy,
jak homo i femina są rodzaju męskiego i żeńskiego, ale nawet
pes i gladius są rodzaju męskiego, a biga i navis żeńskiego
Ta sama różnica ustaliła się. w wyrazach honoc j fldes, które
są pojęciami oderwanemi. Ze przedmioty i wyobrażenia bez­
płciowe zostały uszeregowane, jako męskie i żeńskie, zamiast
zostać w rodzaju nijakim, to można chyba przypisać temu, iż
pierwotnemi rodzajami gramatycznemu w językach indo-euro-
pejsklch były tylko męski i żeński, jak np. w języku hebraj­
skim. Chociaż zwyczaj przypisywania rzeczom martwym ro­
dzaju nie daje się w szczegółach wytłumaczyć, to przecież
w zasadzie niema w tem nic tajemniczego i można się do­
myślać zupełnie' zrozumiałej myśli przewodniej. Mowa czyni
zadziwiająco trafną różnicę między tem, co silne, a tem, co
słabe, między twardem a miękkiem, grabem a wątłem i prze­
ciwstawia te własności jako męskie, lub żeńskie. Można nawet
zrozumieć takie pomysły, jakie Pietro délia Valle opisuje
u średniowiecznych Persów, że rozróżniali oni rodzaj męski
i żeński w przedmiotach twardych i miękkich, jak np. w po­
żywieniu, ubraniu, powietrzu i wodzie, wskazując tym sposo­
bem ich użytek '). Trudno chyba o jaśniejszy i dosadniejszy
sposób mówienia, jak następny, używany przez Dajaków
z Borneo o silnej ulewie: — „ujatn arai, ’sa!” — „to był on-
deszcz!” *2). Niełatwo oznaczyć, do jakiego stopnia przed­
mioty i pojęcia uważano w mowie za męskie i żeńskie, z po­
wodu iż były uosabiane, a do jakiego stopnia uosabiane z po­
wodu nadanego im rodzaju męskiegc, lub żeńskiego; to wszakże
pewna, że oba te czynniki zgadzały się z sobą i sprzyjały sobie
wzajemnie 3),

’) Piętro della Valle Viaggi, list XVI-


2) Journ. Ind. Archip. II, XXVII-
3) Ob. uwagi o skłonności języków, odznaczających rodzaje,
do tworzenia mitów u W. H. Bleeka Reynard ťhe Roxt in S. Afr.
XX; Origin of Lang. XXIII.
254

Badając języki, nie objęte zakresem zwykłych wykładów


w szkołach europejskich, dochodzi się do wniosku, że teorja
rodzajów gramatycznych musi być rozciągniętą na szersze
pola. Języki drawidyjskie w Indjach południowych robią cie­
kawy rozdział między „wysoko-kastowym, czyli wyższym ro­
dzajem”, który należy do istot rozumnych, a więc do bogów
i ludzi, a „bez-kastowym, czyli niższym rodzajem”, który obej­
muje wszystkie bezrozumne istoty i przedmioty, a więc żywe
stworzenia i rzeczy martwe ’). W innej rodzinie językowej,
u północno-amerykańskich Indjan Algonkinów, różnica mię­
dzy rodzajami żywotnym i martwym ma wyjątkowo ważne
znaczenie. Do rodzaju żywotnego należą nie tylko wszystkie
stworzenia, ale także słońce, księżyc i gwiazdy, grzmot i bły­
skawica, jako istoty uosobione. Oprócz tego należą tu też
drzewa i owoce, a nawet niektóre przedmioty martwe, które
zawdzięczają to odróżnienie szczególnej swej świętości, lub
•władzy, l akierni są: kamienie, służące manitom za ołtarz
ofiarny, łuk, pióro orle, kociołek, lulka, bęben i wampum.
Chociaż zwierzę jest żywrotne, lecz pojedyncze członki jego
bywają nieżywotne, jak ręka, noga, dziób, lub skrzydło. Ale
i tu dla wyjątkowych przyczyn niektóre członki uważane są
za żywotne, jak szpony orła, pazury niedźwiedzia, skóra bo­
bra, paznokcie ludzkie i inne rzeczy, którym przypisują moc
tajemniczą *2). Jeżeli się komu dziwnem wydaje, że umysł
dzikich jest tak nawskroś przesiąknięty mitologją, to niech się
zastanowi nad znaczeniem, ukrytém w takiej gramatyce przy­
rodniczej. Taka mowa jest odbiciem świata mitycznego.
Język i mitologją mogą wzajemnie wpływać na siebie
jeszcze inaczej. Nawet my, z naszym stępionym zmysłem mi­
tologicznym, nie możemy dać indywidualnego imienia rzeczom
martwym, jak łódka, lub broń, nie wyobraziwszy sobie przy-
tem, że mają osobistjT charakter. U ludów, których mityczne
wierzenia trwają w pełnej siie, czynność ta jest jeszcze żywszą.
Może bardzo dzicy nie potrafią nazywać narzędzi swych i łodzi,
jak żywe osoby; ale szczepy nieco wyższe czynią to wybornie,
Zumanie zwą maczugę Igumgeiile, czyli Żarłokiem, U-nothlola-
mazibuko, czyli Ten-który-strzeże-brodów; pośród nazw dla
assagai są: Imbubuzi, tj. Sprawca-smutku, U-silo-si-lambile, tj.
Głodny-łampart, a ponieważ broń ta bywa używana za na­
rzędzie, pewien gatunek assagai nazywa się U-simbela-banta-

‘) Caldwell Comp. Gr. of Dravidian Längs. 172.


2) Scboolcraft Indian Tribes część II, 366- Inne przykłady
ob. Pott w Erscha i Grubera Allg. Encyclop. art. Geschlecht, ró­
wnież D. Forbes Persian Gr 26, Latham Deser. Eth. II, 60.
255

baïni, czyli Ten-co-kopie-dla-moich-dzieci ’). Podobny zwyczaj


panuje i w Nowej-Zelandji. Podanie o wędrówce przodków
głosi, że Ngahue zrobił z jaspisu dwie ostre siekiery, które
zwano Tutauru i Hauhau-te-rangi; siekiery te posłużyły do
wyciosania czółen Arawa i Tainui, a dwie kotwice kamienne
Te Arawy nazwano Toka-parore, czyli Krzywy-kamień i Tu-
te-rangi-haruru, czyli Podobny-do-grzmiącego-nieba. Podania
te nie zdarzają się w odległych czasach, ale tworzą nieprzer­
waną kronikę, sięgającą aż do dni naszych. Maorowie mó­
wili jeszcze niedawno, że sławna siekiera Tutauru zginęła i że
ozdoba uszu, zwana Kaukau-matua, zrobiona z odłamu tego
samego kamienia, zginęła dopiero w roku i84ó, wraz z wła­
ścicielem Te Heuheu, który wpadł w przepaść * 2). Dziecinny
ten zwyczaj nadawania imion własnych przedmiotom mar­
twym daje się wyśledzić i w wyższej kulturze. Czytamy
o młocie Thora imieniem Miölnir, który znają wielkoludy,
gdy leci powietrzem, o mieczu Artura Ekskaliburze, który
pochwyciła ręka, odziana w biały jedwab, gdy go sir Bedi-
vere rzucał do jeziora, lub o potężnym mieczu Cyda i zwanym
Tizona=pożar, który wbić sobie w piersi ślubował Cyd, jeże­
liby strach nad nim zapanował.
Najważniejszemi tedy czynnikami w rozwoju mitologji
były: skłonność pierwotnej filozofji dziecięcej do przypisy­
wani całej przyrodzie życia osobistego i pierwotna niewola
myśli ludzkiej w pętach języka. Wpływały też inne przy­
czyny, o których wspomnę, mówiąc o poszczególnych gru­
pach legieiid, a gdyby możebnym był wykaz wszystkich tych
przyczyn, to znalazłoby się jeszcze wiele innych czynników
umysłowych. Trzeba jednak się zastanowić, że takie badania
przebiegu tworzenia mitów wymagają bystrego zrozumienia
stanu umysłu ludzkiego w okresie mitologicznym. Rosjanie,
słysząc na Syberji mowę dzikich Kirgizów, byli zdumieni, że
barbarzyńcy ci czynią ciągle poetyczne improwizacje i wołali:
„Wszystko, co ci ludzie widzą, pobudza w nich fantazję”.
Cywilizowany Europejczyk może tak samo przeciwstawić swoje
sztywne i prawidłowe myśli prozaiczne dzikiej a wdzięcznej
poezji i legiendom dawnych mitotwórców i powiedzieć, że
wszystko pobudza ich wyobraźnię. Jeżeli badacz świata mi­
tycznego nie posiada daru przenoszenia się w odpowiedni stan
wyobraźni, to może bardzo łatwo pomylić się w ocenianiu
głębokości i myśli właściwej danego mitu i przekręcić go na

■) Callaway Relig. of Amazulu 166.


2) Grey Polyn. Myth. 132, itd., 211; Shortland Traditions
of N. Z. 15.
256

niedorzeczną bajkę. Najlepiej będą sądzić ci, którzy posiadają


właściwy poetom dar przenoszenia się myślą w czasy dawno
minione, tak jak aktor zapomina przez cliwilę o wszystkiem
i staje się tym, za kogo się podaje. Wordsworth, ten „no­
wożytny starożytny”, jak go słusznie nazwał Maks. Muller,
może pisać o burzy i zimie, lub o nagiem słońcu, wspinającem
się po niebie, jakgdyby był poetą wedyjskim, u źródła swego
szczepu, „jasnowidzącym” oczyma duszy hymn mityczny do
Agniego, lub Waruny. Aby zrozumieć mity dawnych pokoleń,
nie trzeba jedynie dowodów i świadectw, ale także głębokiego
poczucia poetycznego.
Kto z nas posiada mało tego rzadkiego daru, ten może
się posiłkować świadectwami. W owem poetycznem usposo­
bieniu ducha, pomysły idealne, zrodzone w umyśle, nabierały
w oczach dorosłych ludzi tyle prawdopodobieństwa, ile na­
bierają dziś jeszcze w oczach dzieci. Nie zapomnę nigdy,
z jaką wyrazistością wyobraźnia moja dziecięca przedstawiała
mi, że gdybym spojrzał przez wielki teleskop, to zobaczyłbym
czerwone, zielone i żółte gwiazdozbiory, rozrzucone po niebie,
tak -jak mi je pokazywano na mapie nieba. Siłę wyobraźni
mitycznej możemy pojąć jeszcze lepiej, gdy ją porównamy
do chorobliwych stanów podmiotowości. U ras niższych,
a nawet na znacznie wyższym szczeblu cywilizacji, zachwy­
cenie chorobliwe, wywołane przez rozmyślania, posty, narko­
tyki, pobudzenie, lub cierpienie jest stanem zwyczajnym, sza­
nowanym i cenionym przez klasy, zajmujące się specjalnie
idealizmem mitycznym, bo pod jego wpływem zacierają się
granice między wrażeniem a wyobraźnią. Jasnowidząca Indjan-
ka z Ameryki północnej opowiadała raz historję swego pierw­
szego widzenia: podczas gdy pościła w samotności, w wieku
dojrzewania, popadła w zachwycenie. Na rozkaz bogów poszła
do nieba po ścieżce, prowadzącej prosto w otwarte niebiosa.
Usłyszawszy jakiś głos, zatrzymała się i ujrzała postać męża,
stojącą przy ścieżce; głowę jego otacza* krąg płomienny,
a piersi okrywały figury czworoboczne. Przemówił:—„Spojrzyj
na mnie. Imię moje jest Oszauwauegeeghik, Jasne, Błękitne
Niebo!” Opisując to widzenie pismem obrazowem swego ple­
mienia, jasnowidząca odmalowała tego promieniejącego ducha
z rogami, znakiem hjeroglificznym panowania i z auieolą koło
głowy '). Znamy dostatecznie pismo obrazowe Indjan, aby
odgadnąć, jakim sposobem podniecona wyobraźnia biednej
istoty doszła do wyrażenia swego przywidzenia za pośrednic­
twem utartych znaków tego pisma; ale jakże dalekim, jest

') Schoolcraft Indian Tribes I, 391 i tabl. 55.


257

nasz zimny rozbiór od je] wiary, że widziała tę jasną postać,


tego czerwonoskórego Zeusa. Przykład ten nie jest wcale
jedynym w swoim rodzaju i stwierdza prawidło, że każde
pojęcie, zrodzone przez wyobraźnię mityczną, będąc rozpo-
wszechnionem, może nabrać pozoru faktu niewątpliwego. Na­
wet gdy dla samego twórcy jest ono tylko wytworem bujnej
wyobraźni, to przelane w słowa i przenoszone z domu do
domu, nabiera w przekonaniu słuchaczy kształtu materjalnego;
są oni w stanie uwierzyć, że ktoś widział to, o czem słyszą,
nawet że sami to widzieli. Afrykanin południowy, wierzący
w bóstwo z krzywą nogą' widzi je takiem w snach i widze­
niach* '). Za czasów Tacyta mówiono z wielką siłą wyobraźni
poetyckiej, że w północnej stronie Skandynawji ludzie widują
postacie bogów i promienie, bijące z ich głowy *2). W szóstem
stuleciu utrzymywano, że sławny bóg Nilu pokazuje się jeszcze
w olbrzymiej postaci ludzkiej, wynurzając się po pas z fal
swojej rzeki 3). Brak oryginalności jest głównym rysem w wi­
dzeniach mistyków. Gdy obraz djabła z rogami, kopytami
i ogonem ustalił się w wyobraźni człowieczej, to ludzie widy­
wali go odtąd w tej ustalonej postaci. Pewien satyr-djabeł
kusiciel stał się dla wyobraźni ludzkiej tak rzeczywistym, że
istnieje opowiadanie z XIII-gc stulecia, którego autor najpo­
ważniej twierdzi, że znaleziono wT Aleksandrji mumję takiej
istoty. Nie dawniej, jak piętnaście lat temu opowiadano sobie
w Teignmouth o djable, łażącym po ścianach domów i zosta­
wiającym na śniegu brzydkie ślady odwrotnych stóp swoich.
Lecz nie same tylko widziadło wciela myśl, jak może: wszystkie
zmysły zdają się być w zmowie, aby dostarczać dowodów
rzeczywistości jego. Przytoczę tu dosadny przykład. Jest
przykra choroba, rodzaj liszaja, który stopniowo otacza ciało
jak pasem, skąd pochodzi angielska nazwa tego cierpienia
skins{les (po łacinie cinguluni). Łatwo zrozumieć, dla czego
cierpienie to przypisywane jest pewnemu skręcającemu się
wężowi. Pamiętam wypadek w KLornwalji, gdy rodzina dziew­
czyny, chorej w ten sposób, czekała ze stracnem, czy potwór
otoczy ją wkoło, bo wierzono, że gdy wąż uchwyci się głową
za ogon, to chora umrze. Znaczenie tego fantastycznego
wyobrażenia ukazuje się w całej pełni w opowieści dra Ba-
stiana o lekarzu, któremu w cierpieniu wydawało się, że wąż
go opasywał, a wyobrażenie to nabrało wkońcu w oczach
jego tyle prawdopodobieństwa, że w chwili wielkiego cier-

’) Liwingstone S. Afr. 124.


2) Tac. Germania 45.
3) Maury Magie itd. 175.
258

pienia widywał węża i mógł ^dotykać ręką szorstkich pier­


ścieni jego.
Historja pewnego wierzenia, bardzo rozpowszechnionego
za czasów dzikich, barbarzyńskich, klasycznych, średnio­
wiecznych i na wschodzie, a żyjącego jeszcze do dziśdnia
w przesądach europejskich, jest wybornym przykładem sto­
sunku chorobliwej wyobraźni do mitów. Według tego wie­
rzenia, które nazwiemy wilkołactwem, niektórzy ludzie przez
czary, lub własną siłę zamieniają się w zwierzęta drapieżne.
Źródło tego wierzenia nie jest jeszcze dostatecznie zbadaném.
Nas obchodzi głównie fakt, że jest ono rozpowszechnionem
po świecie. Trzeba wziąć pod uwagę, że pojęcie to zgadza
się w zupełności z teorją animistyczną, jako dusza ludzka
może opuszczać ciało swoje i wchodzić w zwierzę, lub ptaka
i z przekonaniem, że człowiek może być przemienionym
w zwierzę. Oba te wierzenia zajmują ważne miejsce w umyśle
ludzkim, począwszy od stanu dzikości. Główną zasadą wiary
w wilkołaki jest wiara w czasową wędrówkę duszy, lub zmianę
postaci. Zdarza się w różnych wypadkach chorób umysło­
wych, że chory kradnie potajemnie, chce bić i zabijać ludzi,
a nawet wyobraża sobie, że jest dzikim zwierzem. Wiara
w możliwość takiej przemiany mogła być pierwotną przyczyną
tego kierunku umysłu chorego. W każdym razie takie przy­
widzenia chorobliwe zdarzają się i lekarze określają je nazwą
mitologiczną dkantropji. Wiara w ludzi, zamienionych w wil­
kołaki, w człowieka-tygrysa itp. znajduje poparcie w istotach,
które siebie uważają za takie stworzenia. Lecz prócz tego
czarownicy z zawodu podnieśli tę myśl, tak jak podnoszą
każde przywidzenie chorobliwe i utrzymują, że za pomocą
czarów mogą obracać innych i siebie w zwierzęta. We wszyst­
kich szczegółach etnograficznych, odnoszącvch się do tego
przedmiotu, daje się zauważyć widoczna jednostajność zasady.
Nie-aryjscy krajowcy Indji, szczepy ze wzgórz Garo,
nazywają „zamianą w tygrysa” rodzaj chwilowego obłędu,
z rodzaju delirium tremens, jak się zdaje, w czasie którego
chory biega jak tygrys i unika towarzystwa *), Chondowie *
z Cryssy utrzymują, iż niektórzy z nich posiadają umiejętność
„mleepa” i przy pomocy bogów stają się mleepami, tj, tygry­
sami, aby zabić nieprzyjaciela: jedna z czterech dusz czło­
wieka wstępuje wówczas w ciało zwierzęcia. Prawdziwe ty­
grysy, mówią Chondowie, zabijają zwierzynę na korzyść czło­
wieka, który znajduje ją nawpół zjedzpną i korzysta z resztek,
a tygrysy, które napadają na ludzi, są wcieleniem złego boga

’) Eliot w As. -/'les. III, 32.


259

ziemi, lub ludzi *). Wyobrażenia tego rodzaju służą do wy­


tłumaczenia wiary, że niektóre dzikie zwierzęta przejęte są
wyjątkową nienawiścią względem człowieka. W Singbhum
plemieńcy Ho opowiadają sobie, dla usprawiedliwienia tego
wierzenia, że człowiek, zwany Mora, widział, jak tygrys zabił
mu żonę; poszedł za nim i widział, jak zwierz udał się do
domu człowieka, imieniem Puza. Gdy to powiedział krewnym
Puzy, ci odrzekli mu, iż wiedzą dobrze, że ma on władzę zo­
stania tygrysem, wynieśli go związanego i Mora zabił go
ostrożnie. Na pytania policji, rodzina zabitego, chcąc uspra­
wiedliwić swoje przekonanie, opowiedziała, że Puza zjadł
pewnej nocy całą kozę, przyczem ryczał jak tygrys i że raz
rzekł do przyjaciół, iż ma chętkę na pewnego byczka, jakoż
tej samej nocy tygrys pożarł tego byczka *2). Przekonanie,
że czarownicy mogą się stawać tygrysami i szukać zdobyczy,
jest także rozpowszechnione w Azji południowo-wschodniej.
Jakunowie z półwyspu Malajskiego utrzymują, że gdy człowiek
staje się tygrysem, aby się zemścić, to przemiana ta odbywa
się przed samą wiosną, a niektórzy widywali ją na własne
oczy 3).
Z opisu Dobrizhofiera Abiponów południowo-amerykań­
skich można się przekonać, jak żywo wyobraźnia wrażliwego
plemienia, w którą wrosło takie wierzenie, może mu nadać
cechy prawdopodobieństwa. Czarownicy grożą często tym,
którzy ich obrazili, że się zaraz zamienią w tygrysa i że porwą
wszystko na strzępy. I-Ciedy zaczną naśladować wycie tygrysa,
to wszyscy sąsiedzi uciekają na pewną odległość. Słysząc
ryk naśladowany, wołają ze strachem:—„O zgrozo! całe ciało
jego zaczyna się pokrywać plamami tygrysiemi!”—„Widzicie,
jak mu rosną pazury! Przerażone kobiety nie widzą oszusta,
który się ukrył w swej chacie, ale trwoga roztacza przed ich
oczyma obrazy, które nie mają żadnej podstawy. „Zabijacie
codzień tygrysy na otwartem polu—rzekł misjonarz—i nie
boicie się, więc czemuż drżycie przed wytworem waszej wy­
obraźni?”—„Wy, ojcowie, nie rozumiecie tych rzeczy—odpo­
wiedzieli z uśmiechem.—Nie boimy się tygrysów na polu, bo
je widzimy. Zabijamy je bez trudu. Lękamy się sztucznych
lygrysów, bo nie możemy ich ani widzieć, ani zabić” 4).

’) Macpherson India 92, 99, 108.


2) Dalton Idols of Chola-Nctgpore w Tr. Eth. Soc. VI, 32.
3) J. Cameron Malayan India 393; Bastian Oestl. Asien
I, 119: III, 261, 273; As. Res. VI, 173.
4) Dobrizhoffer Abifiones II, 77. Ot. J. G. Müller Amer.
Urrelig. 63; Martius Ethn. Amer. I, 652; Oviedo Nicaragua 229;
Piedrahita Nuevo Reyno de Granada I, księga I, rozdz. 3.
260

Czarownicy, którzy wmawiają łatwowiernym dzikim wiarę w te


oszukaństwa, są zarazem medjami spirytystycznemi z powo­
łania i zajmują się utrzymywaniem stosunków z duszami
zmarłych, sprawiając, że się one ukazują, lub prowadząc
z niemi głośne rozmowy, kryjąc się za firanką. Afryka jest
wyjątkowo bogatą w podania o Iwie-człowieku, lamparcie-
człowieku, hjenie-człowieku.- W Bornu istnieje, w języku
Kanuri, czasownik „bultungin”, gramatycznie utworzony
z imienia „bultu” = hjena, a który znaczy „obracam się
w hjenę”, a kraj owcy utrzymuj ą, że jest miasto, zwane Ka-
butiloa, w którem każdy człowiek posiada tę własność ')•
Plemię Buda w Abisynji, trudniące się garncarstwem i obra­
bianiem żelaza, łączy, jak twierdzą inni krajowcy, tę umie­
jętność ludzi cywilizowanych ze zdolnością urzekania i zamie­
niania się w hjeny, za co wyłączeni są ze społeczeństwa i od
przyjmowania sakramentów chrześcjańskich. W piśmie „Life
of Nathaniel Pearce” umieszczono zeznanie niejakiego Coffina.
Służący jego, młodzieniec z plemienia Buda, poprosił o uwol­
nienie i prośba jego została wysłuchaną. Ale zaledwo Coffin
odwrócił się do innych służących, gdy niektórzy z nich po­
częli wołać, pokazując w stronę, w którą się udał młodzieniec:
„Patrzajcie, patrzajcie, obrócił się w hjenę”. Coffin odwrócił
się w tej chwili. Chłopiec znikł bez śladu a duża hjena biegła
o sto kroków dalej w biały dzień i w szczerej pustyni, gdzie
ani drzewa, ani krzaki nie zakrywały widoku. Młodzian
wrócił nazajutrz i ma się rozumieć starał się podtrzymać takie
mniemanie o sobie. Oprócz tego Budowie noszą, jak mówi
Coffin, osobliwszy kolczyk złoty, który widywał często w uszach
hjen, łapanych w zasadzki, lub zabijanych przez niego, lub
innych. Budowie wzbudzają strach swemi czarami, a autor
książki przypuszcza, że kładą umyślnie kolczyki w uszy hjen,
aby utrwalić korzystny dla nich przesąd * 2). Nowsze opowia­
danie Mansfielda Parkynsa świadczy, jak ważną część abisyń-
skiego spirjdyzmu stanowi to wierzenie. Histerjn, letarg, cho­
robliwa nieczułość na cierpienie, „opętanie przez djabła”, pod­
czas którego chory przemawia w imieniu nawiedzającego du­
cha, wszystko to przypisują tajemnemu działaniu Budów.
Parkyns pisze, pomiędzy innemi, o swej służącej, której cho­
robę przypisywano wpływowi jednego z tych czarnych ko­
wali—hjen, który chciał ją wywołać do lasu i pożreć. Pewnej

fi Kölle Aft. Lit. and Kanuri Vocal. 275.


2) Life and Adventures of Nathaniel Pearce (1810-9),
wyd. J. J. Halls, Londyn 1831, I, 286; Tr. Eth. Soc. VI, 288;
Waitz II, 504.
261

nocy usłyszano śmiech i wycie hjeny w pobliżu wioski. Zwią­


zano chorej ręce i nogi i pilnowano jej w chacie; wtem, gdy
głos hjeny się zbliżył, pan ujrzał ze zdumieniem, że kobieta
zrywa się „bez więzów”, jak bracia Davenportowie, i chce
uciekać ’). Du Chaillu opowiada ciekawą historję z kraju
Aszango. Doniesiono mu, że lampart zadarł dwóch ludzi.
Roztrząsano bardzo to zdarzenie i utrzymywano, że to nie
był zwyczajny lampart, ieCz człowiek. Dwńch z ludzi Akon-
dogi zginęło; znaleziono ich krew tylko. Wezwano sławnego
znachora, a ten oświadczył, że sprawcą wypadku był siostrze­
niec i spadkobierca Akondogi, Akoszo. Sprowadzono chłopca.
Na zapytanie wodza, odpowiedział, że to on wistocie popełnił
morderstwo, ale nie był winien temu, bo obrócił się był
w lamparta, a serce jego poczęło pragnąć krwi. Po każdem
morderstwie starzał się znowu człowiekiem. Akondogo kochał
chłopca tak bardzo, że nie chciał wierzyć w jego zeznanie,
aż wkońcu Akoszo zaprowadził go do lasu, gdzie leżały bez
kształtu ciała dwóch ludzi, których zabił pod wpływem cho­
robliwej swej wyobraźni. Spalono go na wolnym ogniu
w obecności tłumu ludu 12).3
Wystarczy nam krótka wzmianka o stosunkowo dobrze
znanych podobnych wierzeniach w Europie. Co się tyczy
zwykłego żywienia dawnych tradycji, oszukaństw czarodziejów,
wypadków, w których chory wyobraża sobie, że cierpiał na
pewne przemiany, a które często opisywano, to Europa do­
starcza obfitego szeregu szczegółów, od starożytnych, aż do •
obecnych czasów. Wirgili wyraził w Bukolikach powszechne
przekonanie swego czasu, że sztuka wilkołactwa, nekromancja,
czyli medjumizm i czarowstwo, są gałęziami jednej siły; mówi
on o Moerysie, który obracał się w wilka przez spożycie ziół
jadowitych, wywoływał dusze z grobów i urzekał żniwa:
„Has herlias, atque haec Pqnto mihi lecta venena
Ipse dědit Moeris; nascuntur plurima Ponto.
His ego saepe lnpum fieri, et se condere sylvis
Moerin, saepe animas imis excire sepulcris,
Atque satas aliö vidi traducere messes”
Zpośród opisów klasycznych, najciekawszym jest Petro-
njusza Arbitra o tak zwanym „versipellis”, czyli niby „skóro-

1) Parkyns Life in Abyssinia (1853), II, 146.


2) Du Chaillu Ashango-land 52. Inne szczegóły z Afryki
ob. Waitz, II, 343; J. L. Wilson W. Africa 222, 365, 398; Burton
E. Afr. 57; Livingstone S■ Afr. 615, 642; Magyar S. Afr. 136.
3) Yirg. Bucol. ecl. VIII, 95.
262

mieńcu”. Autor ten opowiada o wilku, którego raniono, a czło­


wiek, który przyjął jego postać, otrzymał taką samą ranę.
Nie dowiedziono, czy pomysły, które tak charakteryzują po­
dania europejskie o wilkołakach i czarownikach, zrodziły się
u dzikich. Za czasów Augusta czarownicy wmawiali łatwo­
wiernym, że za pomocą ziół mogą ich zamienić w wilki,
a w stosunkowo niedawnym czasie wspominano jeszcze o maści,
używanej w tym celu. 3tare sagi skandynawskie mają także
swoich wojaków wilkołaków i czarowników, zmieniających
postać (namrammr) i szalejących w napadzie wściekłości. Duń­
czycy poznają człowielca-wilkołaka po zbiegających się brwiach,
które tym sposobem stają się podobne do motyla, zwykłego
wyobrażenia duszy, gotowej do odlotu i nawiedzenia innego
ciała. W ostatnich latach wojny szwedzko-rosyjskiej, ludność
Kalmara twierdziła, że wilki, ukazujące się w kraju, są nie­
wolnikami szwedzkiemi, którzy przyjęli tę postać. Od podania
Herodota o Neurim, który co roku stawał się wilkiem na dni
dwanaście, możemy wytropić myśl tę aż do Inflant, gdzie
czarownicy kąpią się co roku w rzece i stają się wilkami na
dwanaście dni. Według rozpowszechnionego przesądu sło­
wiańskiego, wilki, które w mroźnej zimie śmią napadać czło­
wieka, są „wilkołakami”, czyli ludźmi zaczarowanemu w wilki.
Grecy nowożytni zastąpili klasyczną nazwę XuzavoptuTro; sło­
wiańską ßpir/.ofaxcz; (po buigarsku „vrkolak”) i oznaczają nią
człowieka, który popada w stan kataleptyczny, podczas gdy
dusza jego przechodzi w krwi chciwego wilka. W nowo­
żytnych Niemczech, szczególnie na północy, żyją dotychczas
podania o wilczym pasie, a w grudniu nie należy nazywać
wilka po imieniu, bo wilkołaki rozszarpią śmiałka. Angielska
nazwa „werewolf”, czyli „manwolf" („verevulf” w prawach
Knuta) przypomina zawsze jeszcze to stare wierzenie, a jeżeli
zajmuje od wieków małe miejsce w folklorze angielskim, to
przypisać to należy nieobecności wilków, ale nie wygaśnięcia
przesądu. Następne podanie szkockie niech będzie przykładem
przeżytku tejże myśli, zastosowanej do innego zwierzęcia.
W Thurso czarownice trapiły długi czas poczciwego chłopca,
przyjmując na siebie postać kotów; aż jednej nocy zmusił on
je do ucieczki dużym nożem j uciął nogę jednemu z kotów,
mniej żwawemu od innych. Podniósł uciętą łapkę i ze zdzi­
wieniem przekonał się, że to noga kobiety. Nazajutrz poka­
zało się, że właścicielką nogi była stara czarownica. We
Francji potwór ten miał historycznie taką samą nazwę, jak
angielska „werewolf”, a mianowicie w pierwotnych formach
„gerulphus”, „garoul”, a obecnie pleonastycznie „loup-garou”.
Parlament prowincji Franche-Comté wydał w 1573 roku rozkaz
wypędzenia wilkołaków. W i5g8 roku człowiek - wilkołak
w Angers dał dowody, że ręce i nogi jego zamieniają się
vi' wilcze pazury. W i6o3 roku, w sprawie Jana Grenier,
sędzia oświadczył, że likantropja jest chorobą, ale nie zbrodnią.
W i658 roku żartobliwy opis czarodzieja dawał jeszcze nastę­
pujący wyborny obraz wilkołaka: „Uczę czarownice prze-
dzierzgać się w wilki i jeść dzieci, a gdy im kto utnie łapę
(i okaże się, że to ręka ludzka), opuszczam je, gdy zostaną
odkryte i zostawiam w ręku sprawiedliwości.” Nawet za na­
szych czasów pojęcie to nie wygasło w' umysłach ludu fran­
cuskiego. Niema dziesięciu lat jeszcze od chwili, gdy Baring-
Gould nie mógł w żaden sposób znaleźć we Francji prze­
wodnika, któryby z nim poszedł o zmroku na puste miejsce,
nawiedzane przez „loup-garou”. Dało mu to myśl napisania
księgi o wilkołakach, „Book of Werewolves”, monografji tej
zdumiewającej mieszaniny mitów z szaleństwem ').
Gdybyśmy chcieli sądzić mity pierwszych wieków we­
dług miary nowożytnej naszej wyobraźni, to nie bylibyśmy
w stanie ocenić ich olbrzymiego wpływu na życie i wierzenia
ludzkości. Badając jednak podobne powyższym dowody,
można sobie odtworzyć zwykły stan wyobraźni ludów staro­
żytnych i dzikich, który zajmuje miejsce pośrednie nrędzy
wyobraźnią zdrowego, prozaicznego mieszczanina nowożyt­
nego, a imaginacją szalonego fanatyka, albo rozgorączko­
wanego pacjenta. Poeta naszego wieku ma bardzo wiele
rysów wspólnych z umysłem dzikich plemion w chwilach
mitologicznego kierunku myśli. Pojęcia dzikich bywają
ciasne, surowe i odrażające, gdy tymczasem fikcje poety,
z których sobie poniekąd zdaje sprawę, odlewają się w pełne
świeżej i artystycznej piękności kształty; ale zarówno dzicy,
jak poeci wierzą w realność pojęć swoich, które szczęściem,
czy nieszczęściem nauka nowożytna burzy tak doszczętnie.
Zmiana znaczenia jednego wyrazu opowie historję tej prze­
miany, począwszy od pojęć pierwotnych, aż do nowoczesnych:
od początku do końca fantazja (phantasy) działała, ale tam,
gdzie dzicy widzieli fantazmagorje (phantasms), tam ludzie
cywilizowani zabawiali się fantazjami (fancies).

') Przykłady europejskie ob. W. Hertz Der Werwolf ; Baring-


Gould Book of Werewolves; Grimm D. M. 1047; Dasent Norse
Tales, Introd , str. CX1X; Bastian Mensch II, 32, 566; Brand Pop.
Ant. I, 312; HI, 32; Lecky Hist, of Rationalïsm I, 82. Szczegóły
w Petron. Arbitra Satyrach LXII; Yirgil. Eclog. VIII, 97; Plin. VIII,
34; Herod ot IV, 105; Mela II, 1; Augustin. De Civ. Dei XVIII, 17;
Hämisch Slav. Myth. 286,320; Wuttke Dezitsche Volksalerglaube 118-
ROZDZIAŁ IX.

Mitolog}^ (ciąg dalszy).


Mity o przyrodzie, ich pochodzenie, zasady ich tłumaczenia, zacho­
dnie pierwotnego znaczenia i imion znaczących.-*Mity przyrodnicze
wyższych plemion dzikich w porównaniu z odpowiedniejsi mitami ludów
barbarzyńskich i cywilizowanych.—Niebo i ziemia rodzicami wszyst-
Kiego.—Słońce i księżyc: zaćmienia, zachód słońca, jako bohater, lub
dziewica pochłonięta przez potwora; wschód słońca z morza i zachód
w Pff^emuą; paszcza nocy i śmierci; Symplegadý; oko nieba,
o o Odjna i Graje. Słońce i księżyc, jako cywilizatorowie mityczni.—
Księżyc, jego zmenność, periodyczna śmierć i ożycie.—Gwiazdy, ich
poko enia. Gwiazdozbiory, ich znaczenie w mitologji i astronomji.—
Wiatr i burza.—Grzmot.—Trzęsienie ziemi.

Wyłożywszy ogólne zasady rozwodu mitów możemy


obecnie zwrócić się do tej gromady mitów przyrodniczych,
orych najpier jze źrodło zdaje się znajdować n niższych
plemion, w postaci najmniej skażonej.
. Wiedza,. zbadawszy zjawiska przyrodnicze, rozprawia
o nich i głosi ich prawa mową techniczną, ścisłą i jasną dla
wtajemniczonych, ale brzmiącą jak gwara mistyczna dla bar-
aizyncy, wieśniaka, albo dziecka. Język poetyczny mitów,
ile były one prawdziwą poezją, a nie sztucznem i wyszukanem
jej naśladownictwem, odpowiadał zupełnie pojęciom prostych,
niewykształconych umysłów. Poeta patrzy na ten sam świat,
co i uczony, ale mocą swej zupełnie odrębnej zdolności stara
się ułatwić zrozumienie trudnych myśli, czyniąc je widocznemi
* .Osiąga on cel przeważnie porównywaniem
istoty i. życia świata do. takiegoż życia osobistego, jakie słu-
snączfe jego. czują w sobie i bujną swą wyobraźnią usprawie-
r.-wia zdanie: że „człowiek jest miarą wszystkiego”. Chodzi
ylko o znalezienie klucza do teg*o dj alek tu mistycznego, a jego
*
26?

dowodu więcej przekonywającego, niż proste podobieństwo.


Wybrawszy dowcipnie życiorys jakiej osobistości historycznej,
możnaby również znaleźć w nim uosobienie niektórych zja­
wisk słonecznych. KLorcez, wyląduwujący w Meksyku, wydał
się Aztekom kapłanem słońca, Kuecałkoatlem, który powraca
ze wschodu, aby odnowić panowanie światła i chwały. Po­
rzucił on żonę, towarzyszkę młodości, jak słońce porzuca
jutrzenkę, a w późniejszem życiu opuścił Marinę dla nowej
narzeczonej. Można śledzić pochód jogo, podobny do pochodu
słońca, .pełen świetnych zdobyczy, przerywany burzami, a za­
kończony śmiercią, wśród obłoków troski i niełaski. Zycie
Juljusza Cezara może równie dobrze służyć za temat do mitu
słonecznego. Weźmy jego ukazywanie się w każdym kraju,
gdzie przychodził, widział i zwyciężał, opuszczenie Kleopatry,
ułożenie dla ludzi roku słonecznego, śmierć z ręki Brutusa,
podobną do śmierci Zygfryda (z pieśni o Nibelungach) z ręki
Hagena, upadek, jego ciało, pokryte ranami krwią broczątemi
i to, że się okrył płaszczem, aby umrzeć w ciemności. Mową
mitów można powiedzieć o Cezarze, równie dobrze jak o za­
bójcy jego, Kasjuszu:

„...Jak słońce zachodzące


Tonie w czerwonej łunie,
Tak zaszedł dzień Kasjusza
W powodzi krwi czerwonej,-
I słońce Rzymu zaszło!”

.Gdy się szuka podstawy podań bohaterskich w mitach


przyrodniczych, to trzeba ostrożnie się obchodzić z przypad­
kowemu podobieństwami życia ludzkiego do kosmicznego
i szukać bardziej przekonywających dowodów. Dowodów
takich dostarczają liczne mity, o których oczywistem znaczeniu
wątpić może tylko kapryśne niedowiarstwo, gdyż w ich treści
i nazwach przejrzyście, występują zwykłe widoki przyrody,
przedstawione jako sceny z życia ludzi. Nawet jeżeli opo­
wiadający podanie zmienił, lub zapomniał znaczenia pierwot­
nego, to i tak pozostaje dosyć rysów, potrzebnych do odbu­
dowania podania. Pomimo zmiany i skażenia, mity tracą
bardzo powoli ślady pierwotnego znaczenia swojego. Litera­
tura klasyczna przechowała tyle rysów pierwotnego znaczenia
w wielkim micie słonecznym Greków, że nawet Lemprière,
współpracownik wielkiego dykcjonarza klasycznego, oświad­
czył, że Apollo, czyli Febus „bywa często uważany za słońce”.
Oto drugi przykład: Grecy pamiętali, jakie znaczenie miał
Argos Panoptes, stróż stu-oki i wszystko-widzący, który strzegł
Io, został zabitym przez Hermesa i obróconym w pawia, bo
Cywilizacja pierwotna, t. I. 18
268

jeszcze Makro hjusz uznaje w nim gwiazć.Gokie niebo '). Indra,


niebo, nazywane bywa po sanskrycku „stu-okiem” (sahasrak-
sza, sahasranajana). W czasach nowożytnych znajdujemy tę
samą myśl, jako przeżytek, lub odżytek w dziwnej gałęzi
mowy. Ten, kto wprowadził wyraz argo „niebo” do włoskiej
gwary złodziejskiej (Lingua Furbesca) 2),
* i myślał bezwątpienia,
że niebo gwiaździste czuwa nad nim, jak Argus stu-oki. Sło-
woród imion jest nadto przewodnikiem i opiekunem mitolo­
gów. Jasne znaczenie wyrazów przyczyniło się do zachowania
śladów istotnego ich rozumienia wT legiendach klasycznych,
pomimo wszelkich usiłowań komentatorów. Nie 'mogło być
wątpienia, że Helios był słońcem, a Selene księżycem, a wszel­
kie brednie pseudo-historyków nie mogły nas zmylić, że Jo­
wisz był niebem, bo język zachował to wyobrażenie w wyra­
żeniu „sub Jove frigido”. Wytłumaczenie porwania Persefony,
jako. mitu przyrodniczego o porach roku i owocach ziemi, nie
opiera się na analogji zdarzeń jedynie, lecz ma imiona na
poparcie swej rzeczywistości: Zeus, -Helios, Demeter — niebo,
słońce i matka ziemia. Uosobienie przyrody jest zupełnie wi-
docznem w podaniach o istotach mitycznych, które są duchami
gwiazd, gór, drzew lub rzek, albo bohaterami i bohaterkami,
zaklętemi w taką postać. Poeta widzi dziś, jak i -niegdyś,
starego Atlasa, dźwigającego niebo na swych potężnych ba­
rach i Alfeusza, ścigającego w szalonym pędzie dziewicę
Aretuzę.
Rozpatrując mity przyrodnicze całej ludzkości, nie można
rozpoczynać badań od pomysłów plemion najniższych i przecho­
dzić od nich stopniowo aż do fikcji wyższych ludów, po.części
z powodu, że wiadomości nasze o wierzeniach tamtych ludów,
niełatwo dostępnych i rzadko zrozumiałych, są nader szczu­
płe, a poczęśm dlatego, że podania ich nie mają jeszcze tej
sztucznie i systematycznie urobionej formy, którą posiadają
.U ras wyższych. Stosowniej będzie wziąć za podstawę mito-
logję Indjan północn o-nmerykańs nich, wyspiarzy oceanu Po­
łudniowego i innych stosunkowo wyższych plemion, która
najlepiej przedstawi do dzisiejszych czasów przeehorrany okres
mitologiczny historji ludzkości. Zaczniemy od wyjątkowo
pełnego i odpowiadającego oclowi naszemu mitu kosmicznego
z Nowej Zelandji.
Oddawna i nieraz przychodziło ludziom na myśl, że
sklepienie niebieskie i wszystko-wydająca ziemia są jakby

ł) Macrob. Saturn, 1, 19, 12. Ob. Eurip. Phoen. 1116. itd.


i Schob; Weichet I, 336; Maks. Müller Lectures II, 380.
2) Francisque-Michel Argot 425.
?,81

jest Manabozho, bohater, czy bożek algonkiński, którego cha­


rakter słoneczny ujawnia się w micie ottawańskim, według
którego Monabozho (zwany tu Na-na-bou-dżou) jest starszym
bratem Ning-gah-be-ar-nong Manita, ducha zachodu, bóstwa
krainy zmarłych w państwie zachodzącego słońca. Charakter
słoneczny Manabozha przebija się znowu w opowieści, jak
ścigał ojca swego, Zachód, przez góry i jeziora, aż na koniec
świata, nie mogąc go zabić. Ten bohater słoneczny Mana­
bozho został pochłonięty wraz z łodzią, gdy raz zarzucił wędę
na króla ryb; wtedy począł bić maczugą w serce potwora,
tak że ten byłby wyrzucił go z siebie do morza, ale bohater
postawił mu łódź wpoprzek gardła i zabił go. Gdy trup po­
twora zbliżył się do brzegu, mewy wydziobały w nim otwór,
przez który Manabozho się wydostał. Podanie to znane jest
w Anglji z utworu Longfellowa pod tytułem „Hiawatha”
W innej wersji widzimy małego Moneda Odżybuan, który
jest podobny do nowo-zelandzkiego Marnego, łowcy słońca.
Oprócz innych czynów bohaterskich, dopełnił i tego, że został
połknięty przez dużą "ybę, ale siostra wypuściła go z jej
wnętrza '). W Afryce południowej znajdujemy przeważnie
mity o świecie, zostającym w niewoli u potwora, Nocy i wy­
bawianym przez Słońce wschodzące. Basutowie mają swoje
podanie o bohaterze Litaolanie; przyszedł on na świat z ro­
zumem i postacią ludzką. Ludzkość cała, oprócz niego i matki,
pochłoniętą została przez potwora. Litaolane napadł na po­
twora i został całkiem połknięty, ale się przebił i uwolnił
wszystkich mieszkańców świata. Zuluanie mają podania z ró- ,
wnie wyraźną myślą. Matka idzie za dziećmi do brzucha
wielkiego słonia i znajduje tam lasy, rzeki i góry, psy, trzody
i ludzi, którzy pobudowali sobie wioski. Jest to poprostu opis
Hadesu zuluańskiego. Kiedy księżniczkę Untombinde porwał
potwór „brodaty, nadęty a skurczony”, król zebrał całe wojsko
swoje i napadł na niego. Ale potwór połknął łudzi, psy i by­
dło, wszystko razem, wyjąwszy jednego wojownika; ten zabił
potwora i zaraz wyszli ludzie, psy, trzody i konie, a na końcu
królewna. Bajki te o rozpłatanych potworach naśladują bardzo
wiernie wołania stworzeń uwięzionych, w chwili gdy wychodzą
znowu na światło dzienne. „Naprzód wyszedł kogut i krzy­
knął: „Kukuluku, widzę świat!”, bo przez długi czas go nie

') Schoolcraft Indian Tribes część III, 318; Algie Res. I,


135 itd., 144; John Tanner Narrative 357; ob. Briuton Myths of
New World 166. Legiendy o łowcy słońca ob. w Early Hist, of
Mankind rozdz. XII.
282

widział. Po kogucie wyszedł człowiek i zawołał: „Hau! na­


reszcie widzę świat!” itd. ').
Do tej grupy podań należy też znane nowoczesne tłu­
maczenie mitu o Perseuszu i Andromedzie, albo o Heraklesie
i Hezjome, jako obraz słońca, zabijającego ciemność. W cie­
kawej odmiance podania tego, król trojański Laomedon przy­
wiązał do skały córkę swą Hczjonę, jako ofiarę dla wszystko-
niszczącego Posej donowego potwora morskiego, a Herakles
oswobodził dziewicę, wskoczywszy w pełnej zbroi do rozwartej
paszczy ryby, skąd po trzech dnmck wrócił zupełnie łysy,
W podaniu skandynawskiem, zwanem „Eireks Saga”, po­
twór ludożerczy występuje z jeszcze bardziej wyraźnym cha­
rakterem mitycznym. Ejrek w podróży swej do raju przy­
szedł do mostu kamiennego, strzeżonego przez smoka, wszedł
do brzucha jego i znalazł się w krainie szczęśliwości 2).
Bajki, należące dc tej samej gromady, znane są ludom
europejskim. Jedną z nich jest baśń o Czerwonym Kapturku,
która znajduje się w Anglji w stanie ułamkowym, lecz którą
znają wybornie stare Niemki i mogą opowiedzieć, jak śliczna
dziewczynka w czerwonym, połyskującym kapturku atłasowym
została połkniętą wraz z babką przez wilka i jak wyszły obie
żywe i zdrowe, gdy strzelec przeciął brzuch uśpionego zwierza.
Kto może sobie wyobrazić razem z księciem Hal* „błogosła­
wione słońce, jako p!ękną, gorejącą dziewczynę w szacie ogni­
stej” i może sobie wystawić, że Sköll, wilk słońcożerny mito-
logjT skandynawskiej, ją pożera, ten będzie skłonny przyjąć
, bajkę o Czerwonym Kapturku za mit o wschodzie i o zachodzie
słońca. W zbiorze bajek Grimma znajduje się druga podobna
bajka, o której nie można prawie wątpić, że ma wyraźny rys
mitu słonecznego. Zwie się ona „Wilk i koźlęta”. Wilk po­
łknął sześcioro koźląt; siódme ocalało, bo było ukryte w szafie
zegarowej. Tak jak w Czerwonym Kapturku, rozcinają wilkowi
brzuch i napełniają go kamieniami. Bajka ta otrzymała dzi­
siejszą swą. postać dopiero po wynalezieniu zegara, ale robi
wrażenie, że baśniarz miał na myśli nie wilka 1 koźlęta, lecz

’) Casalis Basutos 347; Callaway Zulu Tales I, 56, 69,


84, 334 (ob. również bąjkę (str. 241) o żabie, która połknęła księ­
żniczkę i zaniosła ją bez szwanku do domu). Ob. Cranz 2711 (An-
gekok grenlandzki, połknięty przez niedźwiedzia i konia morskiego,
wyrzucony napowrót); Bastian Mensch II, 506—7; J. M. Harris
w Mem- Anthrop. Soc. II, 31 (podobne pomysły spotykają się
w Afryce i w Nowej Gwinei).
a) Eireks Saga 3, 4 w Flaleyjarbok I, Chrystjanja 1859;
Baring-Gould Mylhs of the Middle Ages 238
» 283

dni w tygodnia, pożerane przez noc; jakżeby inaczej mógł


dojść do tego, że hlrillc. nie pożera najmłodszego koźlęcia, które
schowało się było (jak dzisiaj) w szafce od zegara? *).
Z powodu tej bajki dziecinnej nasuwa się nam pytanie,
czyby w ustach ludów Europy nie można odnaleźć wątków
mitów przyrodniczych, w postaci nie ułamkowej i spaczonej,
lecz w pełnym kształcie i znaczeniu? W odpowiedzi przyto­
czymy historję o pięknej Wasilisie, zamieszczoną w świeżym
odczycie W. Ralstona o folklorze rosyjskim. Macocha
Wasilisy i dwie siostry7, które się przeciw niej sprzysięgły,
wysłały ją, aby przyniosła światło z domu Baby/-Jagi; podróż
jej zawiera następującą historję dnia, opowiedzianą w sposób
iście mityczny. Wasilisa idzie i idzie przez las. Idzie i strach
ją przejmuje. Nagle ukazał się przed nią biały jeździec, biało
odziany, a pod nim koń siwy i biała kulbaka. Poczęło się
zmierzchać. Dziewczyna idzie dalej; wtem drugi jeździec
pomknął przed nią, czerwony, czerwono odziany i na czer­
wonym koniu. Słońce poczęło wschodzić. Szła cały dzień
i ku wieczorowi przybyła do domu czarownicy Nagle ukazał
się znowu czarny jeździec, cały w czerni i na czarnym koniu.
Wpadł w bramę Baby-Jagi i znikł, jakgdyby się zapadł
w ziemię Moc nadeszła. Potem Wasilisa pytała czarownicy,
kto to był biały jeździec; ta jej odpowiada: „to mój jasny
dzień”; kto jest czerwonym jeźdźcem?—„to moje słonko czer­
wone”; — kto jest czarnym jeźdźcem? — ,to moja czarna noc;
wszyscy oni są memi wiememi przyjaciółmi”. ' Gdy się zgo­
dzimy na to, że bajka o Czerwonym Kapturku należy do tego
samego grona bajek ludowych, co bajka o pięknej Wasilisie,
to nie będziemy się wahali upatrywać w pierwszej archaicz­
nego typu mitów przyrodniczych, który zawiera druga, tak
niedwuznacznie objaśniająca nas o znaczeniu swych wątków.
Rozwój mitu przyrodniczego w podanie bohaterskie od­
był się u wielu plemion barbarzyńskich na wyspach Oceanu

') J. i W. Grimmowie Kinder und Ilousmärchen I, 26,


MO; III, 15. (Ob. uwagi o tych dwóch bajkach w Early Hist, of
Mankind, wyd. I (lé65), 338. G. W. Cox Mythology (1870) I,
358 uważa Wilka i koźlęta za mit o dniach tygodnia. Wzmianki
0 wilku ciemności ob. Harnisch 192; Edda, Gyl/aginning 12; Grimm
D. M. 224, 668. Por. wątek ten z kamieniami w micie o Zeusie
1 Kronosie. Co do innych podań, należących do grupy o człowieku,
połkniętym przez potwora, ob. Lucjan Historiae Verae f;. Hardy
Maniial of Buddkism 501; Lane Thousand and One Nights
III, 104; Halliwell Pop. Rhyvies 98; Nursery Rhymes 48; Early
Hist, of Mankind 337
Cywilizacja, pierwotna, 1.1. 19
284 »

Południowego i w Ameryce północnej i to zapewne tą samą


drogą, co u przodków narodów klasycznych starej Europy.
Nie możemy oczekiwać w cyklach bohaterskich prawidłowej
ścisłości i logicznego następstwa w szczegółach, ale powin­
niśmy wnioskować z charakterystycznych epizodów o poję­
ciach, które na dnie podań leżą. Co się tyczy ludów mniej
ucywilizowanych, to rzut oka na dwa cykle podań z Polinezji
i Ameryki północnej wystarczy, aby • zrozumieć, jak różno­
rodnie obrabiane bywają fazy mitu słonecznego. Mit nowo­
zelandzka o Mauim, chociaż pomieszany z innemi pojęciami,
w głównych zarysach jest historją dnia i nocy. Przyjście na
świat słońca z oceanu.jest opowiedziane w następny sposób.
Było pięciu braci; wszystkim było na imię Maui, a najmłod­
szy został wrzucony do morza przez matkę swą Tarangę.
Uratował go przodek jego Tama-nui-ki-te-Rąngi, Wielki-czło-
wiek-w-niebie, wziął go do domu swego i powiesił pod da­
chem. Potem następuje fantastyczne opowiadanie zniknięcia
uosobionej nocy o brzasku. Pewnej nocy Taranga, wróciwszy
do domu, zastała małego Maui przy braciach, a poznawszy
swego najmłodszógo, dziecię starości swojej, wzięła go do
swego łoża,, tak jak brała braci jego, zanim dorośli. Ale mały
Maui opierał się, a podejrzenia jego wzrosły, gdy spostrzegł,
że matka, wstaje codzień o świcie, znika z domu w jednej
chwili i nie wraca, aż kiedy noc zapadnie. Jednej nocy wy­
sunął się z izby i zatkał wszystkie szczeliny w drewnianych
drzwiach i oknach, aby światło nie mogło zajrzeć do domu.
Poczęło świtać, słońce weszło i podniosło się na niebie, a Ta-
» ranga spała ciągle, nie wiedząc, że już dzień. Wreszcie ze­
rwała się, wyrwała wszystko czem szpary byty zatkane i prze­
rażona wybiegła pośpiesznie. Maui ujrzał, jak znikła w otworze
ziemi i dowiedział się, gdzie jest głęboka jaskinia, przez którą
matka wchodzi i wychodzi, gdy noc nadejdzie. Potem nastę­
puje ustęp, w którym Maui odwiedza prababkę swoją Muri-
ranga-whenua, na zachodnim krańcu ziemi, gdzie dusze Mao-
rów schodzą do podziemnych krain śmierci. Węszy go ona,
gdy się zbliżył, nadyma się, żeby go pożreć, ale zwęszywszy
stronę wschodnią, południową i północną, czuje, że przychodzi
z powiewem zachodnim i poznaje, że jest jedmm z jej potom­
ków. Mam prosi o jej cudowną szczękę, dostaje ją i z tą
bronią spełnia czyn bohaterski, łowi słońce, Tama-nui-te-Ra
(Wielki-człowiek-słońce), na pętlę, rani je i każe mu :ść po­
woli. Najchwalebniejszym czynem Maujego było wyłowienie
Nc wej-Zfelandji, zwanej do^ąd Te- Ika-a-Maui, czyli Rybą
Maujego.* Zrobił on w tym celu wędę, ze szczęką na końcu,
pomazaną krwią jego, jako przynętą. Aby to zrozhmieć, musi­
my porównać odmiąnki tej bajki na różnych wyspach Oceanu
285

Spokojnego. Przekonamy się, że mamy tu do czynienia z po-


wszechnem podaniem o wyniesieniu stałego lądu z oceanu.
W innych wersjach Rangi-Wenua, Niebo-zierma, dziad Mau-
jego, daje mu szczękę. Mówią także, iż Maui miał ongi dwóch
synów, których zabił, gdy byli jeszcze mali i powyjmował im
szczęki. Sarnowie ci byli widocznie rankiem i wieczorem, bo
Maui, wziąwszy im po jednem oku, zrobił z nich gwiazdę
poranną i gwiazdę wieczorną, a szczęką starszego wyłowił ląd
z głębiny, Podanie mówi, że gdy Maui wyciągnął rybę, prze­
konał się, że to ziemia, a na niej domy, pola pełne pożywienia,
psy szczekające, ognie rozłożone i ludzie pracujący. Kraina
podmorska, wyłowiona z oceanu, była prawdopodobnie światem
podziemnym nocy, bo wędka Maujego zaczepiła się o szczyt
domu Hine-nui-te-py, Wielkiej-córy-nccy i gdy ląd się wy­
nurzył, ukazała się ona sama, stojąca przy swoim domu. Inne
podanie maoryjskie opowiada, jak Maui bierze ogień do rąk,
a sparzywszy się, wskakuje do morza: „Gdy się pogrążył
w wodzie, słońce zaszło po raz pierwszy i ciemność pokryła
ziemię. Ujrzawszy, że noc wszędzie zapadła, puścd się w po­
goń za słońcem i przyniósł je napowrót nad ranem”. Kiedy
Maui wrzuch, czy zaniósł ogień do morza, wtedy zapłonął t
wulkan. Utrzymują także, iż gdy Maui zgasił wszystkie ognie
na świecie, matka wysłała go po nowy ogień do prababki
Mahuiki. Tonganie opowiadają, jak najmłodszy Maui odkrył
jaskinię, wiodącą do Bulotu, zachodniego kraju umarłych i jak
ojciec jego, inny Maui, posłał go do starszego jeszcze Mau­
jego, siedzącego pizy ogniu; walczy z nim i przynosi ogień
dla ludzi, zostawiwszy starego bcga trzęsienia^ ziemi, skulo­
nego, leżącego w przepaściach. Ten szereg podań dramaty­
zuje więc narodziny słońca z oceanu i ucieczkę nocy, wy­
gaśnięcie światła po zachodzie słońca i powrót jego o wscho­
dzie, zejście słońca do Hadesu na zachodzie, krainy podziem­
nej nocy i śmierci, która przy sposobności łączy się z krainą
trzęsienia ziemi i ognia podziemnego. Rysy znamienne praw­
dziwego mitu przyrodniczego odznaczają się tu wybitnie,
a śmierć Maujego w łonie prababki Nocy kończy bardzo sto­
sownie jego pochód słoneczny ’).

*) Grey Polyn. Myth. 16 itd.; ob. 144; J Wbite Ancient


Hislor.y of the Maori II, 76, 115. Inne szczegóły ob. Scbnvsu
Wandersagen der Neuseeländer 32—7, 143—51; E. Taylor New
Zealand 124 itd.; por. 116, 141 itd. oraz mit o wulkanie, 248;
Yate New Zealand 142; Polack M. and C. of New Z. I, 15;
S. S. Farmer Tonga Is, 134. Ob. również Turner Polynesia 252,
527 (wersja samoańska). Porównywaj ąc podania o Manim, należy
I *
286

Podanie o zachodzie słońca, zupełnie inaczej pojęte, roz­


poczyna piękny nut Indjan północno-amerykańskióh o czer­
wonym łabędziu. Podanie to jest własnością plemienia Al­
gonkinów. Myśliwiec Odżybua zabił niedźwiedzia i zaczął
właśnie zdejmować z niego skórę, kiedy nagle coś zabarwiło
na czerwono powietrze wkoło niego. Zbliżywszy się do brzegu
jeziora, ludjanin ujrzał ślicznego czerwonego łabędzia, lśnią­
cego w słońcu. Daremnie usiłował dosięgnąć go strzałami:
ptak płynął spokojny i bezpieczny. Wreszcie człowiek przy­
pomniał sobie, że ma w domu trzy strzały zaczarowane po
ojcu. Pierwsza i druga strzała poleciały blizko i jeszcze bliżej,
a trzecia dosięgła ptaka, który rozwinąwszy skrzydła pofrunął
zwolna ku zachodowi słońca. Odczuwając w pełni znaczenie
tego poetycznego mitu słonecznego, Longfellow użył go jako
obrazu zachodu słońca w jednym ze swych poematów indyj­
skich:
„Gan it be the sun descending • .
O’er thc level plajn of water?
Or the Red Swan floating, flying,
Wounded by the magie arrow,
Staining all the wams with crimson,
With the crimson of its life blood,
Filling ail the air with splendour,
With the splendour of its plumage?”
(Gzy to słońce zachodzące nad płaszczyzną wód? Czy też Łabędź
czerwony, umykający, postrzelony pociskiem czarodziejskim, barwiący
karminem wszystkie fale, karminem własnej krwi gorącej, napełnia­
jącej całą powietrznię blaskiem pierza swego?)
Podanie mówi dalej, jak myśliwy pośpieszył na zachód,
w pogoni za łabędziem. Wszędzie po drodze dowiaduje się
on, że łabędź czerwony przechodził tędy często, lecz ci, co
go ścigali, nie wracali nigdy. Łabędź jest córką starego cza­
rownika, który zgubił skalp swój. Odżybua odnalazł ów
skalp i włożył mu go na głowę. Starzec powstał z ziemi;
opuściły go wiek i zgrzybiałość; promieniał młodzieńczą
pięknością. Odżybua odszedł, a czarodziej przywołał piękną,
dziewicę, która teraz była siostrą jego, nie córką i oddał ją
przyjacielowi-zwycięzcy. Odżybua wrócił do domu z narze
czoną. W jakiś czas potem udał się w podróż i przybył do
otwom w ziemi. Zeszedł w głąb i znalazł się w krainie umar-* i

zauważyć, że nowo-zelandzki Mahuika i Maui-Tikitiki odpowiadają


tongańskiemu Mafuikemu i Kidzikidżi oraz samoańskiemu Mafujemu
i Tiitii.
287

łych. Widział tam na zachodzie jasną dziedzinę dobra i ciemną


chmurę złego. Duchy powiedziały mu, że bracia jego spierają
się tymczasem -o posiadanie żony jego; wreszcie, po długiej
wędrówce, czerwonoskóry Odyseusz wrócił do swej wiernej,
okrytej żałobą Penelopy, wziął strzałę zaczarowaną, napiął
łuk i położył trupem u stóp swych złych współzawodników ').
Tak íedj^ podania polinezyjskie i amerykańskie potwierdzają
przypuszczenie *2), że Odyseusz, odwiedzający pola Elizejskie
i Orfeusz, schodzący do Hadesu, aby odzyskać „daleko-jaś-
niejącą Eurydykę”, są słońcem schodzącem i wychodzącem
z podzielanego świata.
Gdzie Noc i Hades przybierają w micie postać osobową,
tam możemy się spodziewać rysów, które przebijają się tak
jasno w wyrazie sanskryckim, oznaczającym wieczór: „radża-
nímukha”, tj. usta nocy. Hel, bogini śmierci, miała, według
Skandynawów, takie usta ziejące, jak brat jej Fenrir, wilk,
pożerający księżyc; a poemat staroniemiecki przedstawia ot­
chłań Heli, rozdziawioną od nieba do ziemi:
„der was dei Hellen gclîch
diu da/, abgrunde
begeuit mit ir munde
unde den liimel zuo der erden.” 3)
Rzeźby na katedrach przedstawiają dotąd, jako postrach
dla grzeszników, okropne szczęki Śmierci, szeroko rozwartą
paszczę Piekła na połknięcie swych ofiar. Tam, gdzie kosmo-
logja barbarzyńska przyjmuje zasadę, że sklepienie niebiesko
wznosi się nad ziemią i że istnieje świat podziemny, gdzie
słońce zachodzi i gdzie się udają ludzie po śmierci, tam myśl
o istnieniu drzwi, czy bramy prawdziwej, lub w przenośni,
jest zupełnie na miejscu. Taką .wielką bramę, według pojęć
Murzynów z wybrzeża Złotego, otwiera niebo co rano dla
słońca. Takiemi wrotami były brama Hadesu starożytnych
Greków i brama Szeolu starożytnych Żydów. Z wyobraże­
niami temi są w związku trzy mityczne pojęcia Karenów,

*) Schoolcraft Algie Res. II, 1—33. Trzy strzały wracają


znowu w podaniu o Manabozhu, zabijającym jaśniejącego Manitu (I,
153). Por. dziwnie podobne trzy strzały zaczarowane w Sadze Orvar
Odd; Nilsson Stone Age 197. Mit o czerwonym łabędziu wpro­
wadzony jest do dzieła Jerzego Eliota Spamsh Gypsy 63. Long-
fellow Iliawatha XII.
2) Ob. Kuhn Zeitschrift 1860, IX, 213; Maks- Müller Chips
II, 127; Cox Mythology I, 256; II, 239.
3) Grimm D. M. 291, 767.
S8S

Azteków i Algonkinów, zasługujące na szczególną uwagę.


Pierwszeństwo trzeba przyznać Karenom z Birmy, z powodu
jasności ich podania. Plemię to, będąc w zetknięciu z wyżej
ucywilizowanemi buddystami, zapożyczyło od nich znaczną
część pojęć. Mówią oni, że na zachodzie są dwa olbrzymie
pokłady skalne, które bezustannie otwierają się i zamykają,
a między niemi słońce spuszcza się o zachodzie. Nikt nie
może opisać, na czem się opiera górny pokład. Myśl ta do­
bitnie występuje, w opisie uroczystości Bghai, podczas której
mówią do kur, składanych w ofierze: „Wchodzisz aż na
szczyt przez siedm nieb; schodzisz aż na dno przez siedm
ziem. Przybywasz do Khu-the; idziesz po Tha-mę (tj. Jama,
sędzia zmarłych w piekle). Idziesz przez rozpadliny skał,
idziesz przez szczeliny przepaści. Przy otwieraniu i zamy­
kaniu zachodnich bram skalnych, przechodzisz między
niemi; idziesz pod ziemię, gdzie słońce wędruje. Uży­
wam ciebie, wzywam cię. Czynię cię posłem, czynię cię
aniołem itd.” '). Przechodząc z Birmy do krainy jezior pół-
nocno-amerykańskich, znajdziemy podobny obraz w baśni
ottawańskiej o Josku, którą przytoczyliśmy już poprzednio
z powodu wyraźnego uosobienia słońca i księżyca.. Podanie
to jest oczywiście opartem na micie o dniu i nocy, chociaż
niektóre jego ustępy o Europejc/ykach, ich okrętach i o ich
kraju zamorskim są dodatkami nowożytnemi. Josko jest za­
pewne białym (joskeha), którego spór z bratem Tawiskarą,
czarnym, jest starożytnym i bardzo oryginalnym hurońskim
mitem przyrodniczym c dn_u i nocy. Josko i przyjaciele jego
idą od lat wielu ciągle ku wschodowi, aby dojść do słońca
i przychodzą nareszcie do mieszkania Manabozhy na kraju
świata, a trochę później do rozpadliny, którą musieli przebyć,
idąc do państwa słońca i księżyca. Począł dochodzić ich uszu
dźwięk stukającego nieba, które wydawało się bardzo blizkiem;
ale musieli iść długo, zanim przybyli na miejsce. Gdy niebo
się zniżyło, ciężar jego wypędzał tak silne porywy wiatru
przez rozpadlinę, że wędrowcy utrzymywali się z trudem na
nogach. Słońce przechodziło tuż nad ich głowami. Niebo,
spuszczało się gwałtownie, ale podnosiło się spokojnie i stop­
niowo. Josko i jeden z przyjaciół jego stali blizko brzegu,
przeskoczyli z wielkim wysiłkiem i znaleźli oparcie pod sto-*)

*) Mason Karens w Journ. As. Soc. Bengal 1865, część II,


233—4. Prof. Liebrecht, w artykule o pierwszem wydaniu dzieła
niniejszego, zwraca uwagę w Gott. Gel. Anz. 1872, str- 1290, na
legiendę birmańską w Bastiana Oestl. Asien II, 515 i na mongolską,
Sesser Chan, księga IY.
289

parni; dwaj pozostali byli bojaźliwi i zaczęli się wali ad, a gdy
towarzysze zawołali ku nim w ciemności: „Skaczcie! skaczcie!
niebo się spuszcza”, spojrzeli w górę i ujrzeli spuszczające się
niebo. . Zdrętwieli ze strachu i skoczyli tak słabo, że dosięgli
drugiego brzegu tylko rękami. W tej samej chwili niebo ze
strasznym rykiem uderzyło silnie o ziemię i wepchnęło ich
do strasznego, czarnego otworu ‘). W rytuale pogrzebowym
Azteków znajduje się podobny obraz pierwszego niebezpie­
czeństwa, które grozi cieniom zmarłych, idącym do tego pod­
ziemnego kraju śmierci, w którym słońce świeci, gdy na
ziemi noc zapadnie. Zaopatrzywszy ciało nieboszczyka w pierw­
szy pasport, mający doprowadzić go szczęśliwie do celu po­
dróży, mówiono do niego: „Z tern przejdziesz między dwiema
górami, które się o siebie uderzają” *2).
Wychodząc z tego szeregu mitów o słońcu i o śmierci
Maujego, możemy uważać za szczątek mitu słonecznego znany
ustęp legiendy greckiej, jak dobry okręt Argo przepłynął
między Sympiegadami, temi wysokiemi skałami, które scho­
dziły się i rozchodziły ciągle, uderzając się przytem szybko
i gwałtownie. Czy poeta mögt dojść siłą fantazji rozhukanej
do myśli tak dziwnej samej w sobie, która jednak zgadza się
tak bardzo z mitami Karenów i Azteków o bramie nocy
i śmierci? Podanie o wyprawie Argonautów ma jeszcze więcej
■ podobieństwa z legiendą maoryjską. Celem obydwóch jest
poznanie przyszłości; ale pomysł przeprowadzony jest zupełnie
odmiennemi drogami Gdyby Maui wszedł przez otwór nocy
i wrócił na światło dzienne, to śmierć nie miałaby praw do
ludzkości. Gdyby Argo przebył bramę skalną, to droga sta­
łaby się na zawsze otwartą. Argo przepłynął szczęśliwie
i Symplegady nie mogą już nadal druzgotać okrętu w chwili
gdy przepływa; Maui został zmiażdżony i człowiek nie może
powróć’ć z Hadesu.

') Schoolcraft Algi' Researches II, 40 jtd.; Loskie! Gesck.


der Mission, Barby, 1789, str. 47 (wydanie angielskie, część I, 35
jest błędne). Ob. również Brinton Myths of New World 63.
W bajce Eskimów Giwiok przychodzi do dwóch gór, które otwierają
się i zamykają ciągle; wpadłszy prędko między nie, przechodzi szczę­
śliwie, tylko zsuwające się góry1 zmiażdżyły dziób jego kajaka; Pink
».Eskimoische Eventyr og Sagn 98 z uwagami Liehrechta /. c.
2) Kingsboroagk Antïquities of Mexico I; Torquemada Mo­
narquia Indiana XIII, 47; „Con estos has de pasar por medio de
dos Sierras, que 'se estan öatiendo, y encontrando la uua con la
otra”. Clavigero II, 94. .
290

Są też inne pomysły obrazowe, w których słoiice wystę­


puje nie jako osoba oddzielna, lecz jako część większej jakiejś
istności. Na Jawie i na Sumatrze zwane jest ono „Mata-ari”,
na Madagaskarze „Maso-an dro” = „Oko dnia”. Zastosowanie
przenośni tej do mitu znajdujemy w podaniach nowe zelandz-
iich, o Mauim, który oko swoje umieszcza na niebie, jako
słońce, a oczy dzieci swoich, jako gwiazdę poranną i wie­
czorną ’).
' • Te mity przyrodnicze, wyraźnie, lub domyślnie wyra­
żane rozwinęły się bujnie na gruncie aryjskim. Stanowią
one część makrokosmicznego opisu świata, znanego w mitach
azjatyckich, a ukazującego się w Europie w tym. ustępie poe­
matu oriicznego, który mówi o Jowiszu, jako o swiecie i władcy
świata jednocześnie: promienna głowa jego rozjaśnia niebo,
gdzie wiszą jego gwiaździste włosy; wody szumiącego oceanu
są pasem, okalającym święte jego ciało, ziemię wszystk.o-ro-
dzącą; słońce i księżyc są oczami jego, a eter królewski, któ­
remu nie ujdzie żaden dźwięk m głos, jest myślą jego, poru­
szającą i kierującą wszystkiem:
„Sunt Oculi Phjebus, Fhoeboqne adversa recurrens
Cynthia. Mens verax nulliqne obnoxius aether
Regius interitu’, qui cuncta movetque regitque
Consilio. Vox nulla potest, sonitusve, nec ullus
Hancce Joris sobolem strepitus, nec fama latere.
Sie animr sensum, et caput im mortale beatus
Obtinet: illustre, imöiensum, immutabile pandens,
Atque lacertorum valido Staus robore certus” 2).
Gdy baśiiiarz aryjski ńie myśli o mniejszem świetle,
opisuje wtedy słońce, jako oko nieba. -W Ryg-Wedzie jest
ono „okiem Mitry, Waruny i Agniego” — „czakszu Mitrasya
Warunasya Agneh” 3). W Zend-Aweście czytamy o „słońcu
świecącem, z szybkiemi końmi, oku Ahura-Mazdy”; wszędzie
chwaionemi są widocznie słońce i księżyc 4). Według Hezjoda,
jest ono „wszystko-widzącem okiem Zeusa” — „raxvxcc iSwv Atik
o(JjOc(X[aôç”: Makrobjusz mówi, że w starożytność1 nazywano
słońce okiem Jowisza—„xi qXioc; oópcmo? ô^Qcdp/k” 5). Starożytni

') Polack Manners of N. Z. I, 16; New Zealand I, 358;


Yate 142; Schirren 88, 165*.
a) Euseb. Praep. Evang. III, 9.
3) Rig-Veda I, 115; Böhtlingk i Roth p. w. „mitra”.
4) Avesta tłum. Spiegel i Bleeck, Yaçna I, 35; III, LXVII,
61—2; por. Burnouf Yaçna.
5) Macrob. Saturnal. I, 21, 13. Ob. Maks. Müller Chips II, 85.
• 291

Giermanowie, nazywając słońce „okiem Wuotana” ł) uzna­


wali Wuotana, Wodena, Odyna za boskie niebo. Te wyra­
żenia mityczne nie są bynajmniej dwuznacznemi. Chociaż nie
dają nam pewności, dostarczają przynajmniej wskazówek do
wytłumaczenia dwóch najdziwniejszych epizodów starego mitu
europejskiego. Odyn, wszech-ojciec, siedzi, powiadają dawni
skaldowie skandynawscy, między swemi „Aesirami” w mieście
Asgardzie, na tronie Hlidsldalfie, skąd może spoglądać na
świat i widzieć wszystkie czyny ludzkie. Jest on starcem, otu­
lonym w płaszcz szeroki, z twarzą zakrytą dużym kapeluszem
„os- pileo ne cultu proderetur obnubens”, jak mówi Sa.xo
Grammaticus. Odyn jest jednooki; chciał pić ze studni Mi-
mira, lecz musiał tam zastawić jedno oko, jak to głosi
Völuspa.
„Wiem wszystko, Odynie, gdzie schowałeś oko
We sławnej studni Mimira.
Mimir pije miód co rano
Od ojca Walego (Wale-father) — czy wiecie co to jest?”
Jedyne oko Odyna jest widocznie słońcem na niebie.
Chodzi teraz o to, co znaczy oko, zgubione w studni?—Może
to odbicie słońca w sadzawce, albo, co prawdopodobniejsza,
księżyc, o którym mity ludowe głoszą, że znaleziony został
w studni 2). Możliwą jest rzeczą, że takie fantazje o słońcu
wytłumaczą część mitu o Perseuszu. Są Trzy Norny skandy­
nawskie, zwane imionami Urdhr, Werdhandi i Skuld—Było,
Jest i Będzie; trzy te dziewice są „siostrami Przeznaczenia”
i oznaczają trwanie życia ludzkiego. Tak samo Parki, córki
nieuniknionej Ananke, dzieliły się życiem ludzkiem: Lacheza
opiewa przeszłość, Kloto teraźniejszość, Atropo przyszłość.
Czy można uważać te siostry Przeznaczenia za istoty, pokrewne
dwóm innym trójkom mitycznym — Grajom i Gorgonom? 3).

') Grimm D. M. 665. Ob. Hämisch Siew. Myth. 213


') Edda, Völuspa 22; Gylfaginning 15. Ob. Grimm D. M.
133 i Reinhart Fuchs.
3) Co do tożsamości Norn i Park ob. Grimm D. M. 376--86;
Maks- Müller Chips II, 154. W podaniu o Perseuszu należy za­
uważyć, że inny niejasny wątek o właściwości głowy Gorgony, że
spojrzenie jej obracało wszystko w kamień, jest w związku z mitami
o słoicu. W Hispanjoli ludzie wyszli z dwóch pieczar (a zatem
zrodzeni przez matkę ziemię); olbrzym, stojący na straży tych pieczar,
zabłądził pewnej nocy i słońce, wschodzące rano, obróciło go w dużą
skałę, zwaną Kauta. Tak samo głowa Gorgony zamieniła w górę
Atlasa, dźwigającego ziemię. Potem .inni ludzie, wychodzący z pieczar,
292 *

Jeśli tali, to łatwo zrozumieć, dla czego z trzech Gorgon jedna


tylko jest śmiertelną, a siostry nieśmiertelne ne mogą jej
ocalić, bo nieśmiertelna przyszłość i przeszłość nie mogą ocalić
ciągle umierającej teraźniejszości. Nietrudno odgadnąć za­
gadkę, co to było za oko, które Graje oddawały sobie po
kolei?—oko dnia, słońce, które przeszłość daje teraźniejszości,
a teraźniejszość przyszłości.
W porównaniu ze wspaniałym panem dnia, blada pani
nocy zajmuje w mitach niższe i mniej ważne stanowisko.
Pośród licznych podań, kojarzących ze sobą słońce i księżyc,
spotykamy dwa uderzające okazy w legiendach, któremi’ na-
wpół ucywilizowane plemiona Ameryki południowej starają
się wytłumaczyć wyniesienie się swoje nad sąsiednie dzikie
plemiona. Podania te były uważane nawet przez pisarzy no­
wożytnych za wdzięczne wspomnienie prawdziwych dobro­
czyńców ludzkości, którzy przenieśli przed laty kulturę starego
świata na ląd amerykański. Szczęściem dla prawdy histo­
rycznej, podanie nie odrzuciło ustępów, które odkrywają praw­
dziwe jego znaczenie krytycznemu badaczowi. Plemię Mujska
na płaskowzgórzach Bogoty było niegdyś, według podania,
dzikiem, nie znającem uprawy roli, religji i prawodawstwa.
Ze wschodu przybył do nich stary, brodaty człowiek, Boczyka,
dziecię słońca i nauczył ich uprawiać rolę, ubierać się) czcić
bogów i stać się narodem. Ale Boczyka miał .złą, choć piękną
żonę, Hujtakę, która lubiła psuć i niszczyć dzieła męża. Za
jej to sprawą rzeka wezbrała i zalała kraj, tak że tylko trochę
ludzi na szczyty gór umknęło. Boczyka rozgniewał się, wy­
pędził złą żonę z ziemi i zrobił z niej księżyc, którego przed­
tem-nie było. Potem rozdzielił skały i zrobił potężny wodo­
spad Tekendama, aby powódź spłynęła. Kiedy ziemia wy­
schła, dał pozostałym ludziom rok, jego ofiary perjodyczne

którzy się pokazali słońcu, obrócili się w kamienie, drzewa,, rośliny,


lub zwierzęta (Friar Roman Pane Life of Columbus, Pinkerton,
XII, 80; J. G. Mliller Amer. Urrelig. 179). VT Ameryce środkowej
legienda kwiczejska opowiada, jak słońce obróciło w kamień staro­
żytne zwierzęta (Brasseur Popol Vuh 245). Amerykanie mają po­
dania, podobne do skandynawskich, o wielkoludach, lub karłach, któ­
rych dzień zastał poza obrębem, ich przytułków i obrócił w kamienie.
Takie wyobrażenia są zapewne zależne od kształtów skał, lub ka­
mieni, które uchodzą do dziśdnia u ludu za ■ skamieniałe stworzenia.
Na wyspach Fidży dwie skały są bożkiem i boginią, skamieniałemi
o świcie. Seemann Viti 66; ob. Liebrecht w Heidelberg. Jahrb.
z 1864, str. 216. Myśl tę spotyuamy w micie o Perseuszu, gdyż skały
w Sentes' są wyspiarzami, zaklętemi przez Gorgone.
993

i kazał .czcić słońce. Plemię, które ten mit opowiada, nie


zapomniało i tego, cobyśmy mogli odgadnąć bez jego po­
mocy, że Boczyka był słońcem (Zuhć), a PInjtaka, żona jego,
księżycem ').
Podobne znaczenie ma mit cywilizacyjny Inków, chociaż
wyobraźnia poszła w nim innemi drogami. Ludzie, mówi
podanie kwiczuańskie, byli dzicy i mieszkali w jaskiniach, jak
dzikie zwierzęta, żywiąc się korzonkami, owocami i mięsem
ludzkiem i okrywając się liśćmi, korą, lub skórami zwierzęcemi.
Ale ojciec nasz, słońce, zlitował się nad niemi i wysłał dwoje
dzieci swoich: Manko Klapaka i siostrę-żonę jego, Mamę
Oello, którzy wyszli z jeziora Titikaka i nadali dzikipi ple­
mionom prawo, rząd, małżeństwo, zasady moralności, uprawę
roli, sztukę i naukę. Tak więc zostało założone wielkie pań­
stwo peruwjańskie. W późniejszych czasach każdy Inka i jego
siostra-żona, jako potomkowie potężnego rodu, którego przod­
kami byli Manko i Mama, przedstawiali nie tylko władzę
królewskich antenatów swoich, lecz także ićebieskiego ojca
i matkę, oczywiste uosobienia słońca i jego sióstry-żony, księ­
życa 2). Ludność Bogoty i Peruwji, pamiętając dawniejszą
swą dzikość i kojarząc kulturę ż religją narodową, wcielili
tradycje swoje w mity typu często się powtarzającego, przy­
pisując! bogom w postaci ludzkiej ustanowienie obrządków
religijnych.
„Zmienny księżyc” występuje w szeregu charaktery­
stycznych opowieści. Podanie australskie głosi, że księżyc,
Mitjan, był kotem z urodzenia, który, zakochawszy się w cu­
dzej żonie, wypędzonym został i skazanym na wieczną i^ęd-
rówkę 3). Chasjowie himalajscy mówią, że księżyc zapala się
co miesiąc miłością do teściowej, która zasypuje mu twarz

ł) Piedrahita Hist. Gen. de las Conquistas del Nueso


Reyno de Granada, Antwerpja 1688, część I, księga I, r. 3; Hum­
boldt Momanens tabl. VI; J. G. -Müller Amer. Ürrdig. 423—30.
p) Garcilaso de la Vega Commentarios Reales I, r, 15;
Prescott Peru T, 7; J. G. Müller 303—8, 328—39. Inne podania
peruwjańskie zawierają te same podstawowe opowieści o słońcu {Tr.
of Cieza de Leon, tłum. i wyd. C. R. Markham, Hakluyt. Soc. P864,
XLIX, 298, 316, 372). W, B. Stevenson {Residence in S. America
I, 394) i Bastian {Mensch III, 347) spotkali ciekawą przeróbkę mitu
tego. Inka Manko Kapak przekręcony jest na Ingasmar. Kokapak,
co dało powód do utworzenia podania o Angliku (Englisbman), wcie­
lonym do mitologji peruwjańskiej.
3) Stanbridge Abor. of Australia w Tr. Eth Soc. I 301.
294

popiołem; stąd pochodzą plamy na księżycu *). Podanie sło­


wiańskie idzie tym samym śladem i uczy, że księżyc, król
nocy a mąż słońca, kocha się wiarołomnie w gwieżdzie po­
rannej; za karę został przecięty przez pół, jak to często widaó
na niebie *2).3 Inna myśl, będąca w smutnej analogji z życiem
ludzkiem, natchniona śmiercią perjodyczną i odżywaniem księ­
życa, przebija się w charakterystycznym i często powtarzanym
micie południowo-afrykańskim, który Namakuanie opowiadają
jak następuje. Księżyc posłał raz zająca z poselstwem do
ludzi: „Tak jak ja umieram i wracam do życia, tak będziecie
i wy umierać i wracać do życia”. Ale zając poszedł do ludzi
i powiedział: „Tak jak ja umieram i nie wracam do życia,
tak i wy będziecie umierać i nie wracać, do życia”. Poczem
poszedł do księżyca i. powiedział mu, co zrobił. Księżyc
uderzył go siekierą i rozciął mu wargę, co zostało na zawsze.
Niektórzy mówią, że zając począł uciekać i ucieka aż dotąd;
inni powiadają, że podrapał twarz księżyca, który nosi dotąd
te ślady. Namakuanie nie jedzą zająca (podzielając ten prze­
sąd z wielu innemi plemionami) z powodu, że on to właśnie
przyniósł ludziom złą nowinę 8). Godnem uwagi jest, że po­
danie, tak podobne dc powyższego, że trudno nie przypuścić,
iż pochodzi z tegc samego źródła, spotyka się na wyspach
Fidży. Dwóch bogów śpierało się raz, czy ludzie, mają umie­
rać. „Ra Vula (księżyc) chciał, aby ludzie byli podobni do
niego, ginęli na pewien czas i wracali znowu do życia. Ra
Kalavo (szczur) nie chciał tego shichać i rzekł: „Niech człowiek
umiera, jak szczur”. Wola jego przeważyła'5.* Dowody
* przema­
wiają za tern, że obecności mitu tego u JTotentotów i u Fidżyj-
czyków na przeciwległych krańcach kuli ziemskiej nie można
przypisywać wędrówce jego w czasach «nowożytnych 4).

*) H. Yale Joürn. As. Soc. Bengal XIII, 628.


2) Harnisch Slav. Myth. 269.
3) Bleek Reynard in S. Africa 69—74; C. J. Andersson
Lake Ngami 328; oh. Grout Zulu-land 148; Arbousset i Dau-
mas 471. Co do podania o księżycu i zającu, por, sanskr. „ęaęanka”;
w Meksyku, Sahagun, księga YII, r. 2 (Kingsborough VII).
4) Williams Fiji I, 205. Por. mit z wyspy Karoliny, że po-
czątKowo ludzie przestawali żyć wraz z końcem pierwszej kwadry
i wracali do życia, przespawszy się spokojnie, wraz z nowiem, ale
zły duch Erygirera sprowadził śmierć, po której nie wraca się już
do życia. Dé Brosses ll'sl. des Navig. aux Terres Australes
H, 479. W pieśni Indjan kalifornijskich jest ustęp, że tak jak
księżyc umiera i powraca do życia, tak oni będą odrodzeni po
śmierci; Duflot de Mofras; Bastian Rechtsterhättnisse 385; ob.
Psychologie 54.
295

Istnieje jeszcze mit przyrodniczy o pochodzeniu gwiazd,


bardzo misternie utworzony, który niewątpliwie może służyć
za- klucz do wyjaśnienia stosunku dziejów dwóch odrębnych
plemion. Dzicy Mintyranie z półwyspu Malajskiego wyrażają
jasno wiarę w istnienie prawdziwego sklepienia niebieskiego,
właściwą ludom, stojącym na niższym szczeblu cywilizacji.
Mówią, że niebo jest dużym garnkiem, wiszącym nad ziemią
na powrozie; gdyby powróz się zerwał, to cały świat byłby
zdruzgotanym. Księżyc i słońce są kobietami. Gwiazdy są
dziećmi księżyca, a słońce miało za dawnych czasów tyleż
dzieci. Bojąc się jednak, że ludzkość nie zniesie światła i go­
rąca, umówiły się, że pozjadają dzieci swoje; ale księżyc nie
zjadł gwiazd, tylko schował je'przed okiem słońca, które, nie
widząc ich, pożarło swoje. Zaraz potem księżyc wyprowadził
rodzinę swą z ukrycia. Widząc to, słońce zapałało gniewem
i poczęło ścigać księżyc, chcąc go zabić. Pościg trwa dotąd
bez przerwy. Czasem słońce zbliża się tak do księżyca, że
może go ukąsić i wtedy następuje zaćmienie. Słońce zjada
zawsze gwiazdy swoje, jak to widać o świcie, a księżyc wy­
prowadza dziatwę dopiero po zachodzie słońca, a chowa ją
w dzień, gdy słońce jest blizko. W Indjach północno-wschod­
nich, u plemienia Ho z Czota-Nagpore, mit ten pojawia się
także, oczywiście z tego samego źródła, tylko z oćmiennem
zakończeniem. Słońce, mszcząc się za zdradę, rozdziera księżyc
na dwie części i tak uszkodzony odrasta on na nowo, a córki
jego, gwiazdy, towarzyszą mu ł).
W mitologji gwiazd daje się śledzić, począwszy od dzi­
kości aż do cywilizacji, ten sam bieg myśli, zmieniony często
w zastosowaniu, lecz nieprzerwany od początku do końca
w swym związku oczywistym. Dziki widzi gwiazdy uosobione,
jako istoty żywe, lub układa gwiazdozbiory, nadając im w wy­
obraźni swej postać żyjącej istoty niebiańskiej, albo też człon­
ków, lub przedmiotów do niej należących. Tymczasem na
przeciwległym krańcu cywilizacji astronom nowożytny zatrzy­
muje te starożytne wyobrażenia i, czyniąc z nich użyteczne
przeżytki, posługuje się niemi w nomenklaturze mapy nieba.
Dzikie imiona i podania o gwiazdach i gwiazdozbiorach wy­
dają się na pierwszy rzut oka dziecinnemi i bezcelowemi fan­
tazjami; ale zawsze się tak zdarza przy badaniu ras niższych,
że im więcej mamy środków do zrozumienia ich myśli, tern
więcej znajdujemy w nich znaczenia i rozumu. Krajowcy
australscy mówią, że Jurri i Wandżei, gwiazdy, zwane przez

ł) Journ. Ind. Archip. I, 284; IV, 333; Tickell w Journ.


As. Soc. Bengal t. IX, część II,#797; Latham Deser. Eth. II, 422.
296
--------------*

nas Kastorem i Polluksem, ścigają Purrę Kangura (nasza


Kapella) i zabijają ge na początku wielkich upałów, a fata
morgana — to dym ognia, przy którym go pieką. Marpeań-
Kurrk i Neilloan (Arktur i Lira) odkryli jaja mrówcze
i jaja ptaka loana i nauczyli krajowców używania ich na
pożywienie. Przełożone na zwykłą mowę, proste te mity
określają letnie położenie tych gwiazd na niebie oraz porę
jaj mrówczych i ptasich. Gwiazdy, zwiastujące ten okres
czasu, nazwano odkrywcami '). Niemniej jasnem jest znaczenie
pięknego mitu algonkińskiego o twórcy lata. Za dawnych
czasów wieczna zima panowała na ziemi, dopóki małe zwie­
rzątko, zwane rybakiem (the fisher), przy pomocy innych
zwierząt, przyjaciół swoich, nie przebiło otworu przez niebo
do ślicznego kraju niebiańskiego. Wtedy ciepłe wiatry po­
częły powiewać i lato zeszło na ziemię, otwierając klatki pta­
ków, uwięzionych do tego czasu. Lecz kiedy mieszkańcy nieba
ujrzeli ptaki swoje, wypuszczone na wolność i ciepłe powiewy,
uchodzące z nieba, puścili się w pogoń, strzelając do rybaka,
tak że wkońcu trafili w jedyne słabe miejsce zwierzątka,
w koniec ogonka. Tak więc poległo ono dla dobra mieszkańców
ziemi, a gwiazdozbiór nosi imię jeg'o. Dziś jeszcze, gdy na­
stanie pora stosowna, ludzie mogą je widzieć leżące w pół­
nocnej stronie nieba, tak jak poległo, ze strzałą, tkwiącą
w ogonie *2). Porównajmy te dzikie podania z legiendą grecką
0 Orjonie, ścigającym siostry Plejady, które schroniły się
przed nim w morzu i o dziewicach, które zapłakały się na
śmierć i stały się gwiazdozbiorem Hjad, których wejście
1 zajście deszcz oznaczało Mityczne te istoty mogły być
równie dobrze wymysłem dzikich, jak mity greckie o gwiaz­
dach wymysłem Greków starożytnych Zważywszy, że Au-
stralczycy, którzy mogą wymyślić coś podobnego . i którzy
tworzą mity, zdając sobie sprawę z ich znaczenia, są dzikiemi,
którzy składają dwa i jeden, aby otrzymać liczebnik trzy,
zrozumiemy, jak głęboko pojęcia takie leżą w historji kultury,
a zabytki ich widzimy do dziśdnia na mapach nieba, jak
gwiazdozbiory Kastor i Polluks, Arktur i Syrjusz, Bootes
i Orjon, Argo i Wielka Niedźwiedzica, Tukan i Krzyż połud-

® Stanbridge w Tr. Eth. Soc. I, 301—3.


2) Scbcolcraft Algie Res. I, 57—66. Bohater, lub bóstwo,
mogące być zranionem tylko w jednem miejscu, tak jak Achilles,
spotyka się w podaniu o zabiciu świetnego Manitu, którego można
było ugodzić tylko w skalp, oraz w baśni o potężnym Kwasindzie,
którego można było zabić, trafiwszy szyszką sosny białej w jedyne
czułe miejsce na głowie (I, 153; Ił, 163).
29?

niowy. Dzikie, czy cywilizowane, starożytne, czy nowe, utwo­


rzone na starą, modłę imiona te są tak podobne pod wzglę­
dem charakteru, że każde plemię mogło przejąć je od dru­
giego, tak jak wiadomo, że ludy amerykańskie przyjmują
nazwy europejskie do nieba swego i jak gwiazdozbiór, zwanę
po angielsku Dębem królewskim (the Royal Oak),' przyjął siy
podobno w nowych odpisach traktatów staro-indyjskich i stoi
obok „Siedmiu Mędrców” i innych starożytnych konstelacji
bramińskich.
Wyobraźnia ludzka jest tak bujna i podległa tylu oko­
licznościom, że dwa ludy wpadają bardzo rzadko na to samo
imię dla gwiazdozbioru; nawet ten sam szczep może mieć
nazwy zupełnie różne. Gwiazdy, które nazywamy Pasem
Orjona, zwą się w Nowej-Zelandji „Łokciem Maujego”, albo
są sterem „Łodzi Tamarerete”, której kotwicą oderwaną jest
Krzyż południowy *). Wielka niedźwiedzica jest podobną do
woza, apas Orjona może równie dobrze być kołowrotkiem Frygi,
lub Marji, jak laską Jakuba. Lecz czasem spotykamy jedno-
stajność, wynikającą z naturalnego podobieństwa. Siedm sióstr
Plejad są dla Australczyków gromadką dziewcząt, bawiących
sie w korrobory. Indjanie północno-amerykańscy nazywają je
tancerkami, a Lapończycy „Towarzystwem dziewic” *2).
Jeszcze bardziej uderzającem jest podobieństwo podań
ludów dzikich i cywilizowanych o szerokim pasie gwiaździ­
stym, leżącym jak droga na niebie. Basutowie zwą go „drogą
bogów'”; Odżjowie mówią, że to „droga duchów”, po której
dusze idą do nieba 3). Plemiona północno-amerykańskie mają
też swoją nazwę: „ścieżka pana życia”, „ścieżka duchów'”, lub
„droga dusz”, po której dusze zmarłych idą do świata zagro-
bowego i na której ogniska ich świecą jak gwiazdy 4). To
dzikie pojęcie drogi mlecznej jest bardzo podobne do mitu
litewskiego o „drodze ptaków”, na której końcu dusze dobrych,
odlatujące jako ptaki, mieszkają spokojnie i szczęśliwie 5).

’) Taylor New Zealand 363.


2) Stanbridge l. c.\ Charlevoix VI, 148; Leems, Lapland, Pin-
kerton, I, 43 i. Imię niedźwiedzia spotyka się w Ameryce północnej
•w związku z Małą i Wielką niedźwiedzicą (Chatievoix l. c.\ Cotton
Mather, ob. Shoolcraft Tribes I, 284), co juz dawno zauważono (Go-
guet I, 262; II, 366, przyp. do Grenlandji, ob. Cranz 294). Ob. uwagi
do historji nazwy aryjskiej, Maks. Müller Lectures serja 2-ga, 361.
3) Casalis 196; Waítz II, 191.
ř) Long’s Exp. I, 288; Schoolcraft część I, 272; Le Jeune
w Rel. des Jês. de la Nouvelle France 1634, str. 18; Loskiel
część I, 35; J.-G. Müller 63
8) Hämisch 272, 407, 415.
298

Między Pitagorejczykami pospolitém było mniemanie, że dusze


mieszkają na drodze mlecznej. Idąc za mistrzem swoim, wie­
rzyli oni, że dusze, znajdujące się tam tłumnie, schodziły i uka­
zywały się ludziom we śnie *). Wyobraźnia Manichejczyków
umieszczała również czyste dusze w tej „świetlnej smudze”,
skąd mogły odwiedzać ziemię a). Wielkim przeskokiem od
tych pojęć o drcdze mleczne! Są takie nazwy, jak sjamska
„droga białego słonia”, hiszpańska „droga do Santjago”, tu­
recka „droga pielgrzymia” i wlcońcu jeszcze bardziej różniąca
się „droga słomiana” Syryjczyków, Persów i Jurków, którzy
ją porównywają z uliczkami swemi, pokrytem, źdźbłami słomy,
wypadającej z siatki, w której ją noszą 3). Ale najdziwniejszą
ze wszystkich fantazji o drodze mlecznej jest angielska. Idąc
krótkim a krętym zaułkiem od ulicy Świętego Pawła do
„Cannon Street”, przychodzi każdemu na myśl do jakiego to
upadku doszła droga Waetlingów, zwana niegdyś wielką, która
wiodła z Duwru przez Londyn aż do Walji. Była też i na
niebie ulica, zwana „Watling Street”, którą znali niegdyś
wszyscy Anglicy, a która dziś zapomnianą jest może nawet
przez wszystkie narzecza. Chaucer tak o niej mówi w swym
„House of Famę.”
„Lo there (quod he) cast up .thine eye,
Se yondir, lo, the Galaxie,
The whiche men clepe The Milky Way,
Por it is white, and some parfay,
Ycallin it han Watlynge střete” 4).
Porzućmy mitologję ciał niebieskich i rzućmy okiem na
inne rozdziały mitu przyrodniczego, a zdobędziemy nowy
dcwód, że podania te mają źródło w sferze dzikiej kultury.

*) Porphyr, de Antro Nympharum 28; Macrob. de Somn. Scip.


1, 12.
2) Beansobre Hist. de Manichêe II, 513.
3) Bastian Oestl. Asien III, 341; Chronique de Tabari,
przełożył Dubeux, 24; Grimm D. M. 330 itd.
4) Chaucer House of Famé II, 427. Wiersze powyższe zna­
czą: „Patrz tam, rzecze, rzuć okiem w górę, Spójrz na Galaksję, którą
ludzie zwą Diogą mleczną, bo jest białą, a wielu doprawdy nazywa
ją ulicą Watlynge”. Co do zagadnień mitologu aryjskiej, objaśnianych
przez mity o drodze mlecznej, ob. Pictet Origines II, 582 itd. P. J.
Jeremiah donosi mi, że „Watling Street” jest używaną zwykle (1871)
przez Szkotów nazwą drogi mlecznej. Por. Welsh names of the
Milky Way w Philologicol Soc. Nov. 17, 1871. Nazwa „London
Boad” używaną jest w Suffolku.
Zwróćmy się do podań o wiatrach. Według podania Nowo­
zelandczyków, Maui może jeździć na wiatrach i więzić, je
w jaskiniach, ale nie może pochwycić wiatru zachodniego,
ani znaleźć jaskini jego, aby zasunąć wejście kamieniem i dla
tego wiatr ten wieje tak często. Czasem jednak, gdy Maui
go schwyci na gorącym uczynku, wiatr chroni się dc swej
jaskini i zamiera na czas krótki '). Podobnym jest też mit
klasyczny o Eolu, który trzyma wiatry w jaskini na uwięzi-
„Hic yasto rex Aeolus antro
Luctantes ventes, tempesíatcsque sanoras
Imperio promit, ac vinel i s èt carcerc fraenat” *2).
Nigdzie na świeęie podanie o czterech wiatrach nie jest
chyba rozwinięte z taką siłą, pięknością i bogactwem, jak
u krajowców Ameryki. Wątki, należące do tej gałęzi folkloru
czerwonoskórych, zebrane są w dziele Schoolcrafta „ Algie
Researches”, skąd ich zapożyczył Longfellow i oddał z nie­
porównanym smakiem i odczuciem, chociaż niestety bez za­
chowania szczegółów oryginału, w arcydziele swojem „Sc±ig
of Hiawatha”. Kabejun, wiatr zachodni, Mndżekiwis, ;est oj­
ciec wiatrów; Wabun, to wiatr wschodni, Szawondasi, wiatr,
południowy, Kabibonokka, wiatr północny. Ale jest jeszczć
inny wiatr potężny, nie należący do tej czwórki mistycznej,
mianowicie Manabozho, wiatr północno -zachodni, przedstaw
wiony w micie jako syn naturalny Kabejuna. Burzhwy wiatr
północny, Kabibonokka, napróżno usiłuje wypędzić Szingebisa,
ociągającego się nurka (ptaka), z jego ciepłego, bezpiecznego
zimowego schronienia, a leniwy wiatr południowy, Szawon­
dasi, wzdycha do słoneczno-włcsych dziewic łąkowych, dopóki
głowy ich nie posrebrzeją, a gdy powieje na stepy, więdną
na' nich kwiaty lwie paszczęki 3). Człowiek z natury rzeczy
dzieli widnokrąg na cztery części: przód i tył, stronę prawą
i lewą i stąd wyobraża sobie, że świat jest czworokątnym,
a wiatry umieszcza w czterech rogach. Dr. Brinton w dziele
swem „Myths of the New World” wykazał bardzo trafnie,
jak u krajowców Ameryki liczne podania wysnuwa; ą się z tegc
pojęcia. Czterej bracia, bohaterowie, przodkowie mityczni,
patronowie ludzkości, są, przy bliższem zbadaniu, uosobieniem
czterech wiatrów 4).

ł) Yate New Zealcmd 144; oh. Ellis Polyn. Res. II, 417.
2) Yirg. Aencid I, 56; Homer Odyss. X, 1.
3) Schoolcraft Algie Res. 3, 200; n, 122, 214; Indian
Tttbes część III, 324.
4) Brintou Myths of the New World rozdz. III. *
Cywilizacja pierwotna, t. I. 20
Hymn wedyjski do Marutów, wichrów, które rozdzierają
królów lasów, wstrząsają skały i przybierają potem postać
niemowląt, mityczne czyny bohaterskie małego Hermesa
w hymnach homerycznych, podanie o urodzeniu Boteasza
z Asfrajosa i Eos, nieba gwiaździstego i jutrzenki, są poję­
ciami, wzrosłemi na gruncie aryjskim, które baśniarze Indjan
czerwonoskórych łatwo rozumieją, i z któremi legiendy ich
współzawodniczą '). Wieśniak, który opowiada przy kominie
podania o Dzikim Strzelcu (Wodejäger, le Grand Veneur de
Fontainebleau, Herne tlie Hunter of Windsor Forest), zapom­
niał znaczenia tych wielkich mitów o wietrze. W Anglji
zachodniej tradycjai przechowała nazwę psów Dzikiego Strzelca
„Wish” lub „Wush”. Imię to musiało od wieków stracić
znaczenie dla umysłów ludu tamtejszego, chociaż poznajemy
w niem wyraźnie znaną staro-giermańską nazwę Wodana:
„Wunsch”. Bóg nieba, jak dawniej, pędzi chmury przed sobą,
wzbudzając burzę po drodze, podczas gdy baśniarz, bezpieczny
w swej chacie, opisuje bezwiednie tę dziką pogoń wichrów,
uosobionych w podaniu 3).
Często się zdarza, że dziki poeta, lub filozof przedstawia
grzmot, lub przyczynę jego jako Ptaka Piorunowego. Mity
północno- amerykańskie mówią bardzo wiele o tem dziwnem
stworzeniu. Piorun jest ptakiem wielkiego Manitu, tak jak
orzeł jest ptakiem Zeusa; czasem uchodzi on za wcielenie sa­
mego Manitu. Assiniboinowie wiedzą o jego istnieniu, twier­
dzą nawet, że go widzieli, a na północy opowiadają nawet,
jak świat stworzył. Ahtowie z wyspy Vancouvera opowiadają
0 Tutuczu, potężnym ptaku, mieszkającym daleko i wysoko;
sprawia on grzmot (Tutah) uderzając skrzydłami, a błyska­
wica, to jego język rozdwojony. Było raz cztery takie ptaki
na ziemi i żywiły się wielorybami. Lecz wielki bóg Kuawtiht
wstąpił w wieloryba, zwabił jednego ptaka po drugim i gdy
który zatopił w nim szpony, wieloryb szedł na dno morza
1 topił śmiałka. Trzy ptaki zginęły w ten sposób, a czwarty
roztoczył skrzydła i uciekł na wysokości, gdzie przebywa
dotychczas. Znaczenie tego podania jest chyba takie, że burze
z grzmotami przychodzą z jednej strony nieba. Najdziwniej-

') Rig- Veda, tłum. Maks. Müller, I (Hymns to Maruts); Welcker


Griech Götterl. III, 67; Cox Mythology of Aryan Nations II
rozdz. V.
a) Grimm I). M. 126, 599, 894; Hunt Pop. Rom. serja I,
XIX; Baring-Gould Book of Werewolves 101; ob. Myths of the
Middle Ages 25; Wuttke Deutsche Volksaberglaube 13, 236;
Monnier Traditions 75 itd, 741, 747.
szem zpośród takich podań jest może to, które opowiadają
Dakotowie. Piorun jest dużym ptakiem; stąd szybkość jego.
Stary ptak zaczyna grzmot, a nierówny, przerywany łoskot
pochodzi od mnóstwa młodych ptaków—grzmotów i stąd prze­
ciągły huk gromu. Indjanie twierdzą, że młode ptaki czyli
grzmoty sprawiają nieszczęścia; podobne są one do młodych,
swawolnych ludzi, którzy nie zważają na dobre rady. Stary
grzmot—ptak jest rozumny i chowy, nie zabija nikogo i nie
czyni szkody nikomu. W Ameryce środkowej spotykamy
wzmiankę o ptaku Woku, zwiastunie Hurakanu, boga burzy
(którego imię przyjęło się w językach europejskich, jako ha­
rowano, ouragan, hurricane *), grzmotu i błyskawicy. Kary-
bowie, Brazyljanie, Harwejczycy, TCarenowie, Beczuanie i Ba-
sutowie mają też podania o grzmiącym i błyskającym Ptaku
Piorunowym, które wyrażają zapewne poprostu myśl, że
grzmoty i błyskawice pochodzą z wyższych sfer powietrznych,
z ojczyzny orła i sępa *2).
Bóg nieba mieszka w przestrzeniach niebieskich; więc
jakaż postać byłaby właściwszą dla niego i posłów jego, nad
postać ptaków? Lecz aby sprawić trzęsienie ziemi pod sto­
pami naszemi, na to potrzeba zupełnie innej istoty, więc za­
danie dźwigania ciężkiej ziemi przypisywane bywa w różnych
krajach rozmaitym potwornym stworzeniom, podobnym do
ludzi, lub zwierząt, które od czasu do czasu dają znak życia,
wstrząsając ciężarem bądź ze złości, bądź na żart, bądź przez
niedbalstwo. Wszędzie, gdzie się zdarzają trzęsienia ziemi,
znajdujemy jakąś odmianlcę wielkiego mitu o dźwigającej
ziemię istocie. Tonganie polinezyjscy opowiadają, że Maui
podtrzymuje ziemię zgiętem swem ciałem, a gdy usiłuje
przybrać wygodniejsze położenie, następuje trzęsienie ziemi;
wtedy lud krzyczy i bije ziemię pałkami, żeby Maui leżał
spokojnie. Inna wersja stanowi część zajmującego podania,
wspomnianego przed chwilą, które łączy świat podziemny,
gdzie słońce zachodzi, z okolicami ognia wulkanicznego i trzę-

*) Po polsku orkan, urágan, huragan.—Przyp. tłum.


2) Pr. Max v. Wied Reise in N. A. I, 446, 455; II, 152,
223; Sir Alex. Mackenzie Voyages CXVII; Sproat Scenes of Sa­
vage Life (Yancouver’s I.) 177, 213; Irving Astoria II rozdz. XXII;
Le Jeune op. cit. 1634, 26; Schoolcraft Lndian Tribes część III,
233; Algie Res. II, 114—6, 199; Catlin II, 164; Brasseur Popol
Vuh, 71 i Index Hurakan-, J. G. Müller Amer. Urrel. 222, 271;
Ellis Polyn. Res. II, 417; Jno. Williams Missionary Enterprise 93;
Mason /. c. 217; Moffet South Africa 338; Casalis Basutos 266;
Callaway Religion of Amazulu 119.
302

Sienią ziemi. Stary Maui leżał przy ogniu w Bulotu, krainie


śmierci, kiedy od wejście jaskini przyszedł doń wnuk jego,
młody Mani i zabrał ogień; poczęli waiczyć; stary Maui został
zwyciężony i leży odtąd pod ziemią zbity i zaspany. Ile razy
Maui obróci się we śnie na drugą stronę, następuje trzęsienie
ziemi *). Na Celebesie słyszymy o wieprzu,, dźwigającym zie­
mię, który się czocha o drzewo i stąd powstaje trzęsienie
ziemi *2). Ir.djanie północno-amerykańsey wierzą, że trzęsienie
ziemi następuje, gdy się poruszy wielki żółw, który świat nosi.
Żółw ten zdaje się jednak być obrazem samejże ziemi, a po­
danie wyraża tylko w formie mitycznej to, że ziemia drży.
Myśl ta jest tu mniej jasno wyrażona, niż u Karybów, którzy
tłumaczą trzęsienie ziemi tern, że matka-ziemia tańczy 3).
U wyższych ras stałego lądu pojęcia te istnieją mało w istocie
swej zmienione. Tlaskalanie mówili, że bóstwa, dźwigające
ziemię, kładą, gdy są zmęczone, ciężar swój na inne miejsce
i tem powodują trzęsienie ziemi 4).* Czybczowie utrzymywali,
że w czasie trzęsienia bóg ich Czybczakum przenosi ziemię
z jednego ramienia na drugie 6). Podanie to rozpowszechnione
jest w Azji na niemniej obszernej przestrzeni. Kamczatczycy
mówią o Tuilu, bogu trzęsienia ziemi, że jeździ pod ziemią
sankami, a gdy psy 'egc strząsają z siebie pchły, lub śnieg,
ziemia zaczyna drżeć c). Ta-Iwa, bohater słoneczny Karenów,
umieścił Szje-u pod ziemią, by ją dźwigał, a gdy się ten
poruszy, to ziemia drży 7). Dźwigające ziemię: słonie Indów,
żaba Lamów mongolskich, byk olbrzymi Muzułmanów, potwor­
na Omofora kosmoJogji manichejskiej są stworzeniami, które
noszą ziemię na barkach, lub głowie i wstrząsają nią, gdy się
na drugi bok przewracają, lub gdy się przeciągają 8). W mi-
tołcgji europejskiej Loki skandynawski, związany pasami że-
laznemi, leży w jaskini podziemnej i wije się, ile razy zawie­
szony nad nun wąż spuszcza nań kroplę jadu; Prometeusz,
szarpiący pod ziemią więzy swoje, aby je zerwać i Drebkuls

') Mariner Tonga Is II, 120; S. S. Farmer Tonga 135;


Schirren 35—7
-■) Journ. Ind. Ąrchip. II, 837.
3) J. G. Müller Amer. Urrelig. 61, 122.
4) Brasseur Mexique III, 482.
s) Pouchet Plurality of Races 2.
°) Steller Kamtschatka 267.
") Mason, Karens, l. c. 182.
8) Bell ’.r>. in Asia, Pinkerion, VII, 369; Bastian Oestl.
Asien II, 138, kane Thoiisand and One Nights I, 21; ob. Latbam
Deser. Eth. II, 171; Beausobre Manichée J, 243.
30?

łotewski, czyli Posejdon, trzęsący ziemią, wprawiają ją w drże­


nie pod stopami lndzkiemi '). Od podobnych mitów, będą­
cych wytworem wyobraźni, trzeba odróżniać mity filozoficzne,
mające taką samą formę, lecz dążące do poważnego wytłu­
maczenia danego zjawiska, nawet bez pomocy przenośni. Ja­
pończycy mniemają, że trzęsienia ziemi wywoływane bywają
przez duże, włażące w ziemię wieloryby. Na myśl tę Japoń­
czyków' naprowadziły zapewne kości kopalne, które wyglądają
na szczątki potworów podziemnych. Wiadomo, że Syberyj-
czycy, znajdując w ziemi kły i kości mamuta, doszli do wnio­
sku, że są to szczątki ogromnych zwierząt,, ryjących pod zie­
mią, a przekonanie to jest tak silne, że niektórzy utrzymują,
iż widzieli, jak zwierzęta te podnoszą ziemię. Przyjrzawszy
się podaniom różnych ludów o trzęsieniu ziemi, przekonaliśmy
się, że dwie zupełnie odrębne czynności: opowiedzenie językiem
mitycznym zjawisk przyroay i usiłowanie wyjaśnienia ich za
pomocą teorji naukowej dały życie podaniom, uderzająco po­
dobnym do siebie, podaniom o poruszającem się stworzeniu *2).
Przejrzawszy w ten sposób mity o cudach nieba i ziemi,
słońca, księżyca, gwiazd, grzmotu i trzęsienia ziemi, zyskujemy
możliwość rozpoczęcia poszukiwań, opartych na zupełnej pew­
ności. Dopóki o niebie, słońcu itp. prawią nam mową niewąt­
pliwie mityczną, to znaczenie podań nie ulega żadnej wątpli­
wości, a czyny bohaterów, o których nam bają, są naturalne
i stosowne. Lecz gdy zjawiska natury przybierają kształty
bardziej nieuchwytne i zlewają się. w jedno z osobistośc:ami
bogów i bohaterów i gdy z czasem istoty te, straciwszy swój
rodowód, stają się punktami środkowemi, wokoło których
gromadzą się bujne fantazje, to znaczenie podań staje się
ciemnem i nie można już liczyć na niezmienność pierwotnego
ich charakteru. Wistocie, jednym z najniebezpieczniejszych
błędów, w które mitologowie popadają, jest przypisywanie
niezmienności mitom przyrodniczym, które już się stały mi­
tami bohaterskiemu Niniejsze nasze badanie mitów przyrodni­
czych obejmowało przeważnie najpierwotniejsze, których zna­
czenie jest jasne i zrozumiałe, włączając tylko blizko spokrew­
nione z niemi mniej zrozumiałe podania. Nie miałem na celu
systematycznej dyskusji o poglądach Grimma, Groteg'o, Maks.
Müllera, Kuhna, Schirrena, Coxa, Bróala, Dasenta, Kelly’ego
i innych mitologów. W zarysach, które tu naszkicowałem,
pominąłem z umysłu wszystkie szczegóły, któreby mogły

') Edda, Gylfaginning 50; Grimm D. M. 777 itd.


2) Kaempfer Japan, Pinkerton, VII, 684; ob. mity o mamucie
w Early Hist, of Mankind 315.
304

zamglić ich kształty, choć przez to zostawiłem na stronie


dużo ciekawych, wątków i epizodów, któreby doprowadziły
do .śledzenia wzajemnego stosunku mitów, należących do cza­
sów i ludów bardzo od siebie odległych. Zadaniem mojem było
raczej przedstawić w jasnem świetle mity przyrodnicze ras
niższych, aby ich świeże a przejrzyste pomysły mityczne po­
służyły za podstawę do zbadania mitów przju-odniczych całej
kuli ziemskiej. Dowody i poglądy, którem tu przedstawił,
popierają, pomimo <swej niedoskonałości, zdanie, że podania,
opisujące życie przyrody i nadające mu kształty życia osobi­
stego, rozwijały się historycznie. Stan ducha, który wytwo­
rzył fantastyczne te pomysły, trwa dotąd w pełni u ludów
dzikich; pomysły te rozrastają się u wyżej stojących pod
względem kultury barbarzyńców i u ludów nawpół ucywili­
zowanych, które je odziedziczyły; a w świecie cywilizowanym
wątki, które dawniej były przedmiotem szczerej wiary, prze­
chodzą na własność poezji fantastycznej, kunsztownej, a często
wymuszonej.
ROZDZIAŁ X.

Mitologja (ciąg dalszy).

Mity filozoficzne: wnioski obracają się w pseudo-historję.—Mity gieo-


logiczne.—Wpływ wiary w cuda na mitologję.—Góra magnetyczna.—
Podania o pokrewieństwie małp z ludźmi przez rozwój, a'oo przez
zwyrodnienie. — Etnologiczne znaczenie mitów o człowi eku-małpie,
o człowieku z ogonem, o leśnym człowieku.—Podania oparte na błę­
dzie, przekręceniu prawdy i przesadzie; podania o wielkoludach, kar­
łach i potwornych istotach ludzkich.—Mity pochodzące z fantastycznego
tłumaczenia faktów.—-Podania przywiązane do postaci historycznych,
lub legiendowych.—Mity eponimiczne o nazwach plemion, ludów, okolic
itp.; etnologiczne ich znaczenie,—Mity pragmatyczne, oparte ni urze­
czywistnianiu przenośni i pojęć. — Alegorja.— Bajki o zwierzętach.—
Zakończenie.

Chociaż usiłowanie poddania całego obszaru mitologji


systemowi i prawidłom byłoby obecnie przedwczesnem, tc
jednak badanie poszczególnych jej dziedzin okaże się możeb-
nem i pożytecznem. Roztrząsnąwszy teorję mitów przyrodni­
czych, rzućmy z kolei okiem na nierozwimętą i dziecinną myśl
ludzką, która, nie ułożywszy się jeszcze w doktryny oderwane,
wciela się w fantazje mityczne. Owoce ich znajdujemy
w licznych podaniach, bardzo zajmujących z powodu znaczenia
ich w historji poglądów ludzkich. Podania te rozłożyć można
na następujące działy: mity filozoficzne, czjdi wyjaśniające;
mity, oparte na rzeczywistych danych, lecz źle zrozumiane,
przeistoczone, lub przesadzone; lnit}^, przypisujące teoretycznie
wywnioskowane fakty osobistościom legiendowym, lub histo­
rycznym; mity, oparte na urzeczywistnianiu przenośni fanta­
306

stycznej i mity, mające za cel utrwalenie przepisów moral­


nych, społecznych, lub politycznych.
Pragnienie człowieka poznania przyczyny każdego zja­
wiska, którego jest świadkiem, powodu, dla którego wszystko,
co się jego oczom przedstawia, jest takiem, jakiem jest, prag­
nienie takie nie jest wTcale wynikiem wyższej cywilizacji, lecz
poprostu znamieniem charakterystycznem rodzaju ludzkiego,
aż do najniższych szczebli jego. Już u dzikich widzimy prag­
nienie wiedzy; na jej zaspokojenie obracają oni znaczną część
chwil, których nie pochłaniają wojny, polowania, jedzenie
i sen. Nawet dla Botokuda, albo Australczyka codzienne
doświadczenie jest źródłem rozmyślań, mających wiedzę na
celu. Umie już on wykonywać pewne czynności w przewi­
dywaniu pewnych wyników, odbywa je i widzi ich następstwa,
wnioskuje ze skutków o przyczynie i znajduje potwierdzenie
wniosków swoich w wypadki’ch. Jeżeli pewnego dnia zoba­
czył, że jeleń, lub kanguru pozostawiają ślady kopyt na mięk­
kiej ziemi, a znalazłszy nazajutrz takie same ślady wywnio­
skował, że to samo zwierzę je odcisnęło i poszedłszy za śladem
zabił zwierzę, to na zasadzie poprzedniego doświadczenia od­
budował przeszłość, wychodząc z jej wyników. Ale na niż­
szych stopniach poznawania widzimy niezmierne zamieszanie
między istniej ącemi szeregami zdarzeń, a ideálnem ich odbu­
dowaniem. Ďo dnia dzisiejszego obiegają świat liczne opo­
wieści, podawane za historję prawdziwych zdarzeń; ale zba­
dawszy je krytycznie, okazuje się, że są one wnioskami, często
bezpodstawnemu, o faktach, które pobudziły wyobraźnię cie­
kawego spostrzegacza. Pewien pisarz podaje w „Asiatick
Researches” z przed ośmdziesięcm lat opowiadanie wyspiarzy
Andamańskich, jako podany mu fakt historyczny: „Wkrótce
po odkryciu przez Portugalczyków drogi do Indji około przy­
lądka Dobrej Nadziei, jeden z okrętów, na którym znajdowała
się pewna liczba Murzynów z Mozambiku, zginął przy brzegu
wysp Andamańskich, które były jeszcze niezamieszkane. Czar­
ni osiedli na wyspie, a Europejczycy zbudowali łódź i odpły­
nęli do Pegu”. Opowiadanie to mogło pobudzić ciekawość
wielu czytelników; lecz przy bliższem poznaniu razwiewa się
ono w mit filozoficzny, który powstał przez łatwy przeskok
od tego, co byćby mogło, do tego, co było. Nie tylko że
wyspy te zamieszkane już były za czasów Vasco de Gamy,
lecz juz sześć w:eków przedtem opisywano ich mieszkańców,
jako nagich Murzynów, o kędzierzawych głowach, a histotja,
która wydawała się prawdopodobną ludziom, uderzonym
widokiem czarnej ludności na wyspach Andamańskich, musi
być odrzuconą przez etnologów, świadomych rozszerzenia
murzynowatych Papuan, różniących się tak widocznie od
307

wszystkich Murzynów afrykańskich '). Spotkałem sam nie­


dawno mit zupełnie tego rodzaju. YV kopalniach gliny pod
Londynem .znaleziono kości słoniowe i wkrótce potem ludność
okoliczna poczęła sobie opowiadać, że „kilka lat temu przy­
była tu jedna z karawan Wombwella; jeden słoń padł i po­
grzebano go na tem polu. Uczeni znaleźli te kości i myślą,
że pochodzą one z czasów przed-Adamowych”. Wydaje się
czynem prawie niemiłosiernym burzyć takie dowcipne podanie
twierdzeniem, że cena żyjącego mamuta przechodziła środki .
menażerji Wombwella. Ale podanie, tłumaczące rzecz tali
jasno umysłom, których bynajmniej nie obchodzi różnica
między istniejącym a wygasłym już gatunkiem słonia, powtó­
rzyło się wT podobnych warunkach. P. Buckland znalazł w Oks­
fordzie historję o karawanie Wombwella i zwłokach słonia
użytą dla objaśnienia powodu odnajdywanych tam kości ko­
palnych *2). Bardzo łatwo wpaść na drogę takich objaśnień.
Wszak kości słoniowe, znajdowane w Alpach, przypisywano
słoniom Hanibala, a Voltaire rozmyślał o tłumach pielgrzy­
mów, idących dc Rzymu, gdy ujrzał skamieniałą muszlę ostrygi
u stóp Mont Cenisu; teologowie przypuszczali zaś, że potop
złożył muszle na szczytach i urwiskach górskich. Takich teo­
retycznych wykładów nie można obalić, dopóki niema dowo­
dów, źe są bezpodstawnemu Zgubny ich wpływ na samo-
wiedzę historyczną ludzkości rozpoczyna się wtedy, gdy wnio­
ski stawiane są naodwrót i poczytywane za fakta stwierdzone.
Uczyńmy na tem miejscu wzmiankę o wierze w cuda
i o wyjątkowem jej znaczeniu w mitoiogji. Ustępy cudowne
w mitach, opowiadane przez dzikiego baśniarza, zdumiewające
i nadludzkie czyny bogów i bohaterów są w pojęciu jego cu­
dami we wlaściwem, ludowem znaczeniu tego wyrazu, tj. dziw-
nemi a niezwykłemi zdarzeniami, lecz nie są'cudami w zna­
czeniu nowożytnem tego wyrazu, tj. nie są gwałceniem, lub
przekraczaniem uznanych praw przyrody. Exceptio probat
regulam; uznać, że coś jest wyjątkiem, jest to uznać istnienie
reguły; ale dzicy nie uznają ani prawideł, ani wyjątków. Eu­
ropejczyk, wychcwany na zupełnie innym sposobie dowodzenia,
odrzuci najspokojniej wszystkie najświętsze tradycje dziedziczne
dzikiego poprostu dla tego, że mówią o rzeczach niemożkwych.
Zwykły probierz prawdopodobieństwa dawnych podań zmienił
się niezmiernie z biegiem cywilizacji ze stanu dzikości, przez

*) Hamilton w As. Tes. II, 344; Colebrooke ibid. IY, 385; Earl
w Journ. Ind. Archip. III, 682; IY, 9. Ob. Keriaudot Travels of
Two Mahommedans, Pinkerton, VII, 183.
2) F- Buckland Curiosities of Nal. Hist, serja 3-cia, II, 39,
308

barbarzyństwo, do stanu wyższej kultury. Otóż chodzi tu nam


o to, że istnieje ważny dział podań., których nie dotknęła zwykle
nieunikniona zmiana pojęć ogółu. W wiekach średnich doszedł
do szczytu potęgi oddawna praktykowany zwyczaj obalania
wszystkich wyników doświadczenia i wszystkich praw roz­
sądku tem jednem twierdzeniem, że dokazała czegoś moc
nadprzyrodzona aniołów, lub djabłów, świętych, lub czarowni­
ków. Skutkiem tego wiara w cuda stała się mostem, pc któ­
rym mitologja przechodziła z niższej do wyższej kultury. Przy
jej pomocy zasady tworzenia mitów, właściwe stanowi umysłu
dzikich, przyjęły się w świecie cywilizowanym i były w nim
bardzo czynnemi. Epizody mityczne, które Europejczycy- od­
rzuciliby z pogardą, gdyby mór. iły o dzikich bohaterach lub
bogach, będąc stosowane do poszczególnych stosunków miej­
scowych i nrzedstawiane jako cudowne zdarzenia z życia bo­
hatera nadprzyrodzonego, otrzymywały jak dawniej miejsce
w historji i otaczane bywały czcią i wiarą.
Epizody mitów ludowych, będące nieraz poważnemi wie-
rzeriiami z czasów, do których należą, mcgą służyć za ważne
źródła do historji ducha ludzkiego. Przykład mitu filozoficz­
nego, czyli objaśniającego znajdziemy w jednej z bajek z Ty­
siąca i jednej nocy, która na pierwszy rzut oka wygląda na
wysiłek najdzikszej wyobraźni, lecz która ma źródło naukowe.
Jest te bajka o górze magnetycznej. Trzeci derwisz opowiada
w swej bajce, jak wiatr przeciwny zapędził okręty jego na
obce morze i jak z powodu gwoździ i innych części żelaznych
, pociągnięte zostały one gwałtownie ku góize z czarnego
magnetycznego kamienia, aż wkońcu wszystko żelazo podą­
żyło ku górze, a okręty rozbiły się na brzegu. Wątek ten
jest starszy, niźli data pierwszego wydania „Tysiąca jednej
nocy”. W poemacie Henryka von Veldeck z XII wieku,
książę Ernest i towarzysze jego płyną po morzu, zwanem
Klebermeer, widzą skałę, zwaną Magnesem i są przez nią po­
ciągnięci między mnóstwo statków, których maszty jakby las
stoją ')- Pomijając baśniarza, a zwracając się do poważnych
gieografów i podróżników, którzy Opowiadają o górze z ka­
mienia, magnetycznego, widzimy El KLazwiniegc, a przed nim
Serapjona, którzy wierzyli, że takie okręty, jakie można wi­
dzieć na Cejlonie, robione i zbijane bez gwoździ metalowych,
budowane są w tym celu, aby góra magnesowa nie pociągnęła

') Lane Thotisand and One N I, 161, 217; III, 78; Hole
Remarks on the Ar. N. 104; Heinrich von Veldéck Herzog Ernsts
von Bayern Erhöhung etc., wyć.. Rixner, Amberg 1830, str. 65;
ob. Ludlow Popular Epies of Middle Ages 221.
309

ich, gdy będą na pełnem morzu. Dziwny jen szczegół pojawia


się również u Jana Mandeville'a: „Na wyspie, imieniem Crues,
okr ęty są bez gwoździ i spojeń żelaznych z obawy skał magne­
sowych, bo są one bardzo liczne na tern morzu, o którem tak
dziwne rzeczy opowiadają. Gdy okręt przechodzi tamtędy i ma.
żelazne gwoździe lub okucie, to musi zginąć, bo magnesy tego
rodzaju przyciągają żelazo, więc przyciągnąć mogą okręty
z powodu żelaza, tak że nie mogą już odpłynąć i oderwać się
od nich” '). Podania o górach magnesowych nie są jedynie
przywiązane do mórz południowych, lecz prawdopodobnie i do
północnych, a ludzie skojarzyli z niemi kierunek igły magne­
sowej, jak Tomasz Browne powiada „przypisując im przyczynę
kierunku igły i wystawiając sobie, że prądy z tyc-h gór i skał
wabią lilję ku północy” a). Opierając się na tych dowodach
można, myślę, utrzymywać, że przypuszczenia o istnieniu góry
magnesowej na północy pcwstały naprzód, aby wytłumaczyć
właściwość igły magnesowej i że z nich zrodziły się bajki
0 górach takich w innych okolicach i o dziwnym ich wpływie
na żelaziwo przepływających okrętów. Przypuszczenie to tanie
się jeszcze pewniejszem, gdy rozważymy, że Europej ,zycy,
którzy mówią, że igła magnesowa zwraca się ku północy, tam
też szukali owej dziwnej góry, podczas gdy południowcy,
którzy mówią, że igła wskazuje na południe, szukali skały
magnesowej też na południu. Pojęcie o magnetyzmie u ludów,
które nie doszły do zrozumienia podwójnej polaryzacji, wy­
rażone jest dobrze w następnej ciekawej uwadze w encyl-do-
pedji '‘ chińskiej cesarza Karig-hi’ego z XVII wieku. „Słyszę
teraz, że Europejczycy mówią, iż igła magnesowa wskazuje
na północ. Starzy mawiali, że wskazuje ona południe. Kto
tu ma słuszność? Ponieważ ani jedni, ani drudzy nie podają
powodów, dla których tak być ma, nie możemy nigdzie dojść
prawdy. Ale starożytni byli dawniej, a im dalej idę, tem
więcej się przekonywam, że rozumieli oni mechanizm przy­
rody. Im bliżej północy, tem wolniejszym jest każdy ruch
1 życie; trudno więc uwierzyć, że ruch igły magnesowej
stamtąd pochodzi” 3).* 2 3

') Sir John Mandeville Voiage and Travaile.


2) Sir Thomas Browne Vulgär Errours II, 3.
3) Mémoires conc. l’Hist., etc. des Chinois IY, 457. Por.
historję o jeźdźcu magnetycznym (?) z Tysiąca i jednej nocy (wydanie
angielskie) III, 119, ze wzmianką staro-chićską o wozie magnetycz­
nym z osobą, mającą ruchliwe ręce, A. v. Humboldt Asie Centrale
I, str. XL; Goguet III, 284. (Góra magnetyczna ma siłę z powodu
bronzowego rycerza na koniu, kręcącego się na szczycie).
810

Błądziłby, ktoby mniemał, że teorje o pokrewieństwie


człowieka z niźszemi zwierzętami ssącemi są wytworem wyż­
szej nauki. Nawet na nizkich szczeblach kultury ludzie, skłonni
do fiłozofji spekulacyjnej, usiłowali wytłumaczyć podobieństwo,
zachodzące między niemi a małpami, za pomocą wyjaśnień,
.które mogły zadowolić tylko ich pojęcia, a które musimy
zaliczyć do rzędu mitów filozoficznych. Znajdujemy między
niemi podania, osnute na przekonaniu o stopniowej przemianie
małpy w człowieka, zbliżone mniej, lub więcej do teorji
rozwoju z zeszłego stulecia, albo przypuszczenia w odwrotnym
kierunku, oparte na teorji zwyrodnienia.
Mitologja Ameryki środkowej wyrobiła myśl, że małpy
były niegdyś plemieniem ludzkiem '). W Afryce południowo-
wschodniej ksiądz Dos Santos zauważył już dawno, że krajowcy
utrzymują „iż małpy były niegdyś mężczyznami i kobietami
i nazywają je pierwszym ludem”. Zuluanie opowiadają dotąd,
że plemię Amafeme stało się małpami. Był to szczep leniwy,
któ>y nie chciał kopać, a tylko jeść w domu innych ludzi.
Ludz:e ci mawiali: „Będziemy żyli, chociaż nie kopiemy, bo
jemy pożywienie tych, którzy uprawiają ziemię”. Wtedy
dowódca ich, ż rodu Tusi, zebrał plemię, przygotował żyw­
ność i poszedł na puszczę. Przymocowali sobie z tyłu trzonki
teraz już im niepotrzebnych motyk; te przyrosły i stały się
ogonami, włosy pokryły ich ciało, grzywa zasłoniła czoło
i stah się pawjanami, które do dziśdnia zwą się „ludźmi Tu­
ši eg0” 2). Opowiadanie p. Kingsley’a o sławnym i wielkim
narodzie Doasyoulikes (Czyńcie-jak-się-wam-podoba), który
przez dobór naturalny wyrodził się w goryle, jest ucywiiizo-
wanem niby echem tego dzikiego mitu. W innych okolicach,
jak np. w Ameryce południowej, plemię Mbokobi twierdzi, że
małpy są przemiehionemi krajowcami; w czasie wielkiego po­
żaru lasów mężczyzna i kobieta szukali ucieczki na drzewie,
ale płomienie oblizały twarze ich i stali się małpami 3). U ludów
więcej ucywilizowanych pomysły tego rodzaju odbijają się
wyraźnie np.. w podaniach muzułmańskich, z których jedno
podajemy poniżej: Było miasto żydowskie nad rzeką bardzo* 2

') Brasseur Popol Vuh 23 — 81. Por. to podáme środkowo­


amerykańskie o dawnych, nierozsądnych ludziach (mannikins), którzy
się ptali małpami, z lcgiendą pottowatomijską; ob- Schcolcraft Indian
Tribes I, 320.
2) Dos Santos Ethiopui Orienial, Evo.-a 1609, część I,
rozdz.. IX; Callaway Znlu Tales I, 177. Ob. również Burton
Footsteps in E. Afr. 274; Waitz Anthropologie II, 178 (W. Afr.)
3) B’OrIcgny L’Homme Américain II, \02.
811

rybną, ale przebiegłe ryby przeniknęły zamiary mieszczan


i kryły się starannie w dni powszednie, bujając na swobodzie
tylko w dzień sobotm. Rybacy nie mogli oprzeć się pokusie
i raz zgwałcili dzień świąteczny; ale musieli gorzko odpoku­
tować obfity połów, zostawszy obróceni cudem w małpy. Gdy
Salomon przechodził później przez dolinę małpią między Jero­
zolimą a Marebem, to potomkowie rybaków, małpy, ubrane
jak ludzie i mieszkające w domach, opowiedzieli mu swoją
dziwną historję '). U klasyków Jowisz ukarał w ten sposób
zdradzieckie plemię Cerkopów odebrał im mowę, której uży-
wali tylko na krzywoprzysięstwo i pozwolił im opłakiwać los
swój ochrypłym krzykiem, bo zamienił ich We włochate mał­
py, podobne, a zarazem niepodobne do ludzi:
„In deforme viros animal mutavit, ut idem
Dissimules iiomini possent similesque videri” z).
Zwracając się od zwyrodnienia do rozwoju, znajdziemy,
że pochodzenie plemion ludzkich od małp jest podaniem, za-
stosowywanem szczczególnie przez wyższe plemiona do są­
siadujących z niemi niższych ludów, które czasami nawet zga­
dzają się na to upokarzające wytłumaczenie. Dzikie rysy zbó­
jeckiej kasty Marawarów usprawiedliwiają przypisywane im
pochodzenie od małpy Ramy; to samo da się powiedzieć
o plemieniu Katkury, czyli zbieraczy katechu; małego wzro­
stu, czarny, kędzierzawy i o nizkiem czole ludek ten wierzy
sam, że od małp pochodzi. Plemię Dżaitua z Radżputany,
zaliczane do Radźputów pod względem politycznym, wypro­
wadza się od boga-małpy Hanumana i twie-dzi, że książęta
jego mają dotykalne dowody tego na sobie, mianowicie ogo­
nowe przedłużenie kręgosłupa. Podanie to może mieć rzeczy­
wiste znaczenie etnologiczne, wskazując, że Dżaituanie są nie-
aryjskiego pochodzenia 3). Dzikie plemiona półwyspu Malaj-
skiego, uważane za podłe zwierzęta przez wojowniczych i więcej
ucywilizowanych Malajczyków, przechowują tradycję o pocho­
dzeniu swojem od pary „unka. puteh”, czyli białych małp, które
wychowały potomstwo swoje i wysłały je na równiny, gdzie
się tak udoskonaliło, że z biegiem czasu dzieci ich stały się* 2 3

') Weil Bibi. Leg de? Muselmänner 267; Lane Thousand


and One N. III, 350; Burton El Medinah, etc. II, 343.
2) Ovid. Metám. XIY, 89—100; Welcher Griechische Göl-
terlehre III, 1C8
3) Campbell w Journal. As. Goc. Bengal 1866, II, 132;
Latham Deser. Eth. II, 456; Toć Annals of Rajasthan I, 114.
ludźmi, lecz te, które wróciły w góry, pozostały małparri *).
Podanie buddyjskie przypisuje płaskonosym i niezgrabnym
plemionom tybetańskim pochodzenie od dwóch dziwnych
małp, których zadaniem było zaludnić królestwo śniegów.
Gdy się nauczyły uprawiać ziemię i otrzymywać zboże i gdy
zaczęły się niem żywić, włosy ich i ogony poczęły niknąć,
małpy zaczęły mówić, ubierać się w liście i stały się ludźmi.
Ludność powiększała się ciągle, kraina pokrywała się uprawną
rolą i wkońcu książę z plemienia Sakja, wypędzony z kraju
swego w Indjach, połączył oddzielne szczepy w jedno króle­
stwo *2). W podaniach tych małpy stają się ludźmi na drodze
rozwoju pokoleń, następujących po sobie. Murzyn: jednak
wierzą w metempsychozę jednostek. Froebel mówi o niewol­
nikach Murzynach w Stanach Zjednoczonych, że wierzą, iż
na tamtym świecie będą białemi i silnemi. Nic dziwnego, że
podzielają to przekonanie, tak rozpowszechnione u ich jedno-
plemieńców w Afryce zachodniej. Ale potem podróżnik opo­
wiada inne podanie, które, jeżeli nie jest zmyślonem, to jest
teorją rozwoju i upadku, dosyć mądrą nawet jak na filozofa
buddyjskiego. „Niemiec, którego tu spotkałem, mówił mi, że
czarni myślą, iż potępieni Murzyni stają się małpami Jeżeli
w tym stanie sprawiają się dobrze, to stają się znowu Mu­
rzynami i mogą osiągnąć szczęście zostaoia białemi, istotami
skrzydlatemi itp.” 3).
Aby zrozumieć te podania (a warte są niejakiej uwagi
z powodu wskazówek etnologicznych, które zawierają), musi­
my odrzucić na pewien czas wyniki nowożytnej zoolog;. nau­
kowej i wrócić myślą do pierwszych początków wiedzy. Po­
dania o rozwoju i zwyrodnieniu człowieka są więcej zbliżone
do wywodów Lorda Monboddo, niż do argumentów anato­
micznych profesora Huxley1’a. Z jednej strony ludzie niecy­
wilizowani przypisują małpom mnóstwo przymiotów ludzkich,
co budzi uśmiech przyrodników nowożytnych. Wiadomo, że
Murzyni utrzymują, iż małpy mogą mówić, ale ukrywają się
z tern umyślnie, aby ich nie zmuszano do pracy; mniemanie
to rozpowszechnione jest w Afryce zachodniej, na Madaga­
skarze, w Ameryce południowej itd., gdzie tylko małpy prze-

') Bourien w Tr. Eth. Soc. III, 73; ob, Journ. Ind. Archip.
II, 271.
*) Bastian CesiL Asien III, 435; Mensch III, 347, 349 387;
Kceppen II, 44; J. J. Schmidt Völker Mitfel-Asiens 210.
3) Froebel Central America 220; ob. Bosman Guinea, Pin-
kerton, î VI, 401. Inne podania o pochodzeniu człowieka od małp
znajdują się w dziele Farrara Chapters on Langi'age 45.
329

dzów Wakauégo i Puhïego '). Ziarnko prawdy otoczone tu


jest jednak mnóstwem fikcji. Mitotwórca, ciekawy dowie­
dzieć się, skąd pochodzi imię danego ludu, lub kraju, wnio­
skuje tylko, że powstało od imienia wielkiego przodka, lub
wodza, przenosząc na niego nazwę narodu, albo kraju. W te r
sposób powstaje nowy rodowód. V7 niektórych razach imię
domniemanego przodka wyprowadzano z nazwy miejscowość*,
lub narodu w takiej formie, że ta ostatnia jest na pozór utwo­
rzona gramatycznie z nazwy przodka, np. Cezarea pochodzi od
Cezara, Benedyktyni od Benedykta itd. W zmyślonej historji,
albo rodowodzie niezmienione imię narodu, plemienia, okolicy,
lub miasta staje się wprost imieniem eponimicznego bohatera.
Obok tego należy pamiętać, że wyobraźnia może uosobić kraje
i narody i że ślady tego przechowują się dotąd w językach
nowożytnych. Politycy mówią o Francji, jako o istocie żywej,
mającej swoje przekonania i zwyczaje; widujemy ją. nawet
uosobioną na obrazie, lub w rzeźbie, z właściwemi jej ozna­
kami. Gdyby ktoś powiedział, że Brytanja ma dwie córki,
Kanadę i Anstrałję, lub że prowadzi gospodarstwo w domu
starej, niedołężnej ciotki, zwanej Indjami, powiedzianoby, źe
wyraża się w przenośni fantastycznej. Prawda historyczna
bywała często przeistaczana w znacznej mierze tworzeniem
przodków z bohaterów eponimicznych i przez zapełnianie
starożytnych roczników mnóstwem rodowodów zmyślonych,
A jednak, objąwszy jednym rzutem oka naturę fikcji eponi­
micznych, przekonamy się, że jest tak jednostajna i regularna
w swych formach, że trudno o wymowniejszy przykład jedno-
stajności dróg wyobraźni, nad ten, jakiego nam dostarcza
rozwój mitów tego rodzaju.
Wielka liczba eponimicznych przodków dawnych ple­
mion i ludów greckich sprawia, że łatwo je sprawdzić przez
porównanie, a sąd wypadnie dla nich niekorzystnie. Jeżeli
poczytywać rodowody bohaterów, do których należą, za tra­
dycje, oparte na historji prawdziwej, to okażą się one najzu­
pełniej z sobą sprzeczne i dowolne, ale jeżeli je uważać za
podania miejscowe i narodowe, wtedy sprzeczność i dowol­
ność stają się charakterystycznem ich znamieniem. Grote,
który zawsze jest skłonny uważać mity nie tylko za niewy­
tłumaczone, ale nawet za nie dające się wytłumaczyć, czyni
w tym razie wyjątek i śledząc eponimicznych przodków miast
i plemion greckich, uważa je za uosobienia imion miejsco­
wych i plemiennych. Tak więc znaczna liczba z 5o-ciu synów
Likaona składa się z uosobień miast arkadyjskich, jak Man-

') Shortland Trads. of N. Z. 224.


330

tineus, Figalos, Tegeatcs, którzy przez proste „odwrócenie”


mieli być założycielami M-ontynei, Figalji i Tegei. Ojcem
króla Eakosa był Zeus, matką uosobienie ojczyzny, Egina;
miasto Mikeny miało nie tylko prababkę Mikenę, lecz i epo-
r.imicznego przodka, Mikeneusa. Znacznie później Europa
średniowieczna, zazdroszcząc Rzymowi świetnych rodowodów,
za pomocą których spowinowacił się on z Grecją, z bogami
greckiemi i bohaterami, odkryła w kronikach Godfryda z Mon-
mouth i innych tajemnicę współzawodniczenia z podaniami
starożytnemi, głosząc, że Trojanie Parys i Turnus założyli
Paryż i Tours i łącząc Francję, i Brytanję z wojną trojańską
przez Frankusa, syna Hektora i Brutusa,, wielkiego wnuka
Eneasza. Arcydoskonały mit eponimiczno-historyczny znaj­
duje się przytoczony zupełnie poważnie w „Cominentaries’’
Blackstone’a. Podanie to, mówiące o Cyganach i Egipcjanach
jest następne: gdy sułtan Selim zdobył Egipt w i5iy roku,
niektórzy krajowcy odmówili poddania się pod jarzmo tureckie
i powstali pod wodzą niejakiego Cynganeusa i z tego powodu
Turcy nazwali ich Cyngarmmi; ale kiedy wkońcu zostali oto­
czeni i wypędzeni z kraju, to postanowili podzielić się na małe
oddziały i rozpierzchnąć się po świecre i t. d. Bardzo zaj­
mującą rzeczą jest przyjrzeć się, jak myśl Miltona usiłuje
wznieść się ponad stanowisko kronikarza średniowiecznego,
lecz mu się to udaje tylko poczęści. Na początku swej „Hi­
storii Brytanj i” wspcmina on o „fikcji zagranicznej” o czterech
królach, których imiona były. Magus, Saron, Druis i Bardus;
nie uznaje również wielkoluda Albjona, syna Neptuna, który
miał zdobyć wyspę i nazwać ją swojem imieniem; żartuje też
z czterech synów Jafeta, zwanych Frankusem, Romanusem,
Alemannusem i Bryttem. Lecz gdy dochodzi do Brutusa
i trojańskich chwil historji dawnej Anglji, sceptyczna odwaga
go opuszcza, „Nie można odrzucać z zupełną niewiarą tych
starożytnych, krajowych imion następujących po sobie królów
i twierdzić, że nigdy nie istnieli i nie spełnili choć części tych
czynów, które utrwaliły pamięć o nich” ').

') 0o io przybierania przodków zmyślonych, będącego’w związku


z fikcjami o wspóhiem pochodzeniu i o wpływie takiego postępowania
na wiarę i politykę, ob. przedewszystkiem Grotego History of Greece I;
pisali też o tem: Mac Lennan Primitive Marriage; Maine Ancient
Baty. Ciekawe szczegóły o przodkach eponimicznych u Potta w Anti-
Kaulen, oder Mythische VorStellungen vom Ursprünge der
Völker und Sprachen.
331

Rodowody tego rodzaju znajdujemy u dzikich plemion


południowo-amerykańskich, Amoipira i Potjuara '), u szczepów
Chondyjskich Baska i Dżakso *2), u hord turkomańskich Jo-
mutów, Tekkêâw i Czamiarów 3), którzy wyprowadzają imiona
swe od przodków, lub wodza. Jeżeli rodowody takie podle­
gają krytyce, wtedy spotyka ich los Brutusa i Trojan, których
wyrzucono z historji Anglji. Gdy w gienealogji plemienia
Haussa w Afryce zachodniej znajdujemy imiona miast Kano
i Kacena 4),.* to możemy śmiało twierdzić, że miasta te zostały
uosobione jako mityczni przodkowie. Podania meksykańskie
posiadają cały szereg przodków eponimicznych dla różnych
plemion krajowych. Meksi był tedy założycielem Meksyku,
Cziczimekatl pierwszym królem Cziczimeków i tak dalej, skoń­
czywszy na Otomitlu, przodku Otomijczyków, który zakoń-
czenien i swego imienia zdradza, że jest wymysłem Azteków ®).
Brazylijczycy tłumaczą rozdział plemion Tupi i Guarani poda­
niem o dwóch przodkach, braciach Tupim i Guaranim, którzy,
poróżniwszy się, rozeszli się każdy ze swojemi stronnikami. Epo-
nimicznj^ początek podania może być wyjaśnionym zapomocą
nazwy Guarani, która nie jest bynajmniej dawnem imieniem
narodowem, lecz poprostu nazwą „wojownicy”, nadawaną
przez misjonarzy niektórym dzikim plemionom 6). Gdy jeszcze
przytoczymy tu takie fakty, jak że szczepy północno-amery-
lcańskie, zwane Bobrami, Rakami itp. objaśniają powstanie
tych nazw tem, że przodkiem ich był bóbr, lub rak 7), to
krytyka wypadnie bardzo na niekorzyść tych przodków, lub
wodzów, którzy nadać miel: imię Swe całemu plemieniu, lecz
stanie po stronie przodków eponimicznych, stworzonych przez
wsteczne naśladowanie takiego dziedziczenia imion.
Rozbiór podań eponimicznych nie powinien jednak koń­
czyć się na ich burzeniu. Poddane ostrej nawet krytyce,
przedstawiają one jeszcze oczywistszą wartość historyczną, nie
mniejszą może nawet, niż gdyby imiona te były rzeczywiście
imionami wodzów starożytnych. Pomimo całego mnóstwa
wymysłów, fałszów, niedomówień i braków, rodowody boha-

*) Martius Ethnog. Amer. I, 54; ob. str. 233.


2) MacphersoD India 78.
3) Vambéry Central Asia 325; Latham Deser. Eth. I, 456
(o Ostjakach); Georgi Reise im Russ. Reich I, 242 (o Tunguzach).
4) Barth N. u. Centr. Alfrica II, 71.
®) J. G. Müller Amer. Urrelig. 574.
6) Martius, I, 180—4; Waitz, HI, 416.
T) Schoolcraft Indian Tribes część I, 319; część III, 268;
ob. część II, 49; Catlin, II, 128; J. G. Müller, 134, 327.
Cywilizacja pierwotna, t. I. 22
332

terskie zawierają najpierwsze pojęcia ludzkości o narodowości


i tradycji o wędrówkach, napadach, stosunkach i powino­
wactwach. Etnologowie starożytni, zapożyczając od mitów
ich frazeologji, opowiadali o tem, co uważali za rzeczywiste
stosunki wzajemne plemion, uciekając się do uosobień, któ­
rych znaczenie można zrozumieć dziś jeszcze. Podanie greckie
0 bliźniętach Danaosie i Egiptosie, założycielach ludu Danaów,
czyli Greków homerycznych i Egipcjan jest wyraźną, chociaż
słabą teorją etnologiczną. Mit eponimiczny o Hellenie, który
uosabia plemię Hellenów, jest rozsądniejszym od innych do­
kumentem etnologicznym, stwierdzającym pokrewieństwo mię­
dzy czterema wielkiemi gałęziami rasy greckiej. Trzej synowie
Hellena nazywają się: Ajolos, Doros i Ksutos; dwaj pierwsi
nadali imię swoje Kolom i Doryjczykom; trzeci miał dwóch
synów, Ackeusza i Jona, od których powstały nazwania Achej-
czyków i Jończyków. Wiara Lidyjeżyków, Mizyjeżyków i Karyj-
czyków w spokrewnienie wzajemne wypowiada się wyraźnie
w rodowodzie Herodota, który ich wyprowadza od trzech
braci, Lidosa, Mizosa i Kara '). Legienda perska o Farydunie
(Thraetaona) i trzech synach jego, zwanych Irej, Tur i Selm,
rozróżnia dwa plemiona: Irańczyków i Ttirańczyków, czyli Per­
sów i Tatarów -). Rodowód narodu afgańskiego zasługuje na
uwagę. Powiadają, że Melik Talut (król Saul) miał dwóch
synów, Berkia i Irmia (Berekjasz i Jeremjasz), którzy służyli
Dawidowi Berkia miał syna AJgana, a Irmia syna Uzbeka.
Dzięki orlim nosom Afganów i używanym przez nich biblij­
nym imionom własnym, zapożyczonym z Biblji, przekonanie,
że są oni potomkami zaginionych pokoleń izraelskich, utrzy­
mywało się długo, bo aż do bieżącego stulecia, wśród uczo­
nych europejskich 3). Lecz ze stanowiska etnologicznego ro­
dowód ten jest zupełnie niedorzecznym, bo źródłem wymy­
ślonego pokrewieństwa aryjskich Afganów i turańskich Uzbe-
ków, różniących się tak zasadniczo pod względem rysów twarzy
1 języka, była zapewne wspólna im wiara mahometańska,
a rńhy historja, która dawała im wspólne źródło semickie,
nosi na sob'e zbyt wyraźne piętno kroniki muzułmańskiej.
U Tatarów znajdujemy rozsądniejszy rodowód narodu. W XIII
wieku Wilhelm z Ruysbroeku opowiada, jako zwykły fakt* 2 3

') Grote Hist, of Greece; Pausan. III, 20; Diod. Sic. V;


Apollodor. Bibi. I, 7, 3; VI, 1, 4; Herodot. I, 171.
2) Maks. Müller, Bunsen, I, 338; Tabari, część I, rozdz. XLV,
LXIX.
3) Sir W. Jones w As. Res. II, 24; Vansittart tamie 67;
ob. Campbell w Journ. As. Soc. Bengal, 1866, część II, 7.
333

historyczny, że nazywali się oni pierwiastkowo Turkami, od


Turka, najstarszego syna Jafeta, lecz jeden z ich książąt roz­
dzielił swe posiadłości między dwóch synów, Tatara i Mon­
goła i, od tego czasu poczęto rozróżniać dwa narody, które
do dziśdnia noszą te nazwy ’). Chociaż podanie to jest nie­
dorzecznością historyczną, stwierdza ono jednak nie ulegający
wątpliwości fakt etnologiczny, że Turcy, Mongołowie i Ta-
tarzy są blizkremi sobie odroślami jednego szczepu i możemy
tylko mieć coś przeciwko nieuzasadnionemu uważaniu Turków
za głowę rodziny, za przodków Mongołów i Tatarów. Tak
więc rodowody eponimiczne narodów, mające formę mitów,
lecz treść etnologiczną, są wcieleniem przekonań, których
prawdę i wartość możemy uznawać, lub nie, lecz które mu­
simy uważać za wyraźne dowody etnologiczne 2)
Widzimy tedy, że najpierwotniejsza etnoiog]a wyraża się
zwykle mową przenośni, w której kraje i narody są uosobione,
a stosunld ich wzajemne określone wyrazami, używanemi do
określania stosurków ludzkich. To samo da się powiedzieć
0 ważnem świadectwie etnologji starożytnej, o spisie narodów
w dziesiątym rozdziale Księgi Rodzaju. Wyróżnianie między
imionami przodków takich, które są poprostu uosobieniami
narodów, lub miejscowości, musi być w niektórych razach
zadaniem krytyki szczegółowej i drobiazgowej. Lecz dla
krytyka, obeznanego z etnicznerai rodowodami innych ludów,
w rodzaju tych, któreśmy przytoczył’ przed chwilą, wystarczy
przejrzeć ten spis narodów, aby się przekonać, że część imion
jego jest właśnie uosobieniem miast, krajów i plemion. Miasto
Sydon jest bratem Heiha ojca Hittitów, a tuż za nim umiesz­
czono uosobionego Jebusegc i Amorrego. Znajdują się tam
także wyraźne imiona krajów; Chus czyli Etjopja rodzi Nem-
roda, Assur, czyli Assyrja ouduje Niniwę, a nawet podwójny
Mesraim „dwaEgipty” (co znaczyło, jak utrzymują powszechnie,
górny i dolny Egipt), ukazuje się jako brat i syn innych krajów
1 przodek ludncśc.. Szczep aryjski można jasno poznać w uo­
sobieniu dwóch plemion, Madai Med i Jowan Jończyk. Co się
tyczy rodziny, do której Izraelici należą, to jeżeli uznać Cha-
naana, ojca Sydona, za przedstawiciela Fenicjan, obok Assura,
Arama, Hebera i innych potomków Sema, to okaże się, że
rasa semicka ułożona tu jest według zwykłej klasyfikacji,
przyjętej przez nowożytną hlologję porównawczą.* 2

f) Gul. de Rabruquis, Pinkerton, VII, 23; Gabelentz w Zeit-


sehr, für die Kunde des Morgenlandes II, 73; Schmidt Völker
Mittel-Asien 6.
2) Ob. również Potta Anti-Kaulen 19, 23; Rassen 70, 153,
a także uwagi Maks. Müllera o mitach osadniczych Chips II, 68,
Opuśćmy teraz wypadki, w których podanie mitologiczne
służy za sposób do wyrażenia przekonań filozoficznych, a rzuć­
my okiem na podania objaśniające, które są wytworem wy­
obraźni. Wyśmiewano się słusznie ze scholastyków średnio­
wiecznych, którzy mieli zwyczaj tłumaczenia najzwyklejszych
zjawisk stylem metafizycznym i przedstawiali je w tej szacie,
jako wyjaśnienia własnego pomysłu, zupełnie jak gdyby ktoś
tłumaczył, że opjum działa usypiająco dla tego, że posiada
własności nasenne. Postępowanie mitotwórcy daje się z tym
procederem w pewnej mierze porównać. Okazuje się z wielu
podań, przytoczonych w tym rozdziale, że połowa mitologji
jest przekształcaniem znanych faktów życia codziennego na
opowieści fantastyczne o przyczynie i powstaniu tych zjawisk
i na dziecinne odpowiedzi na pytania skąd i dla czego, które
są stare jak świat, a które zadaje zarówno dziki, jak mędrzec.
Baśnie w szacie historycznej są nam tak dobrze znane, że
łatwiejsze ich okazy rozumiemy na pierwszy rzut oka. Kiedy
Samoanie mówią, że od czasu wielkiej wojny między babkami
(roślinami) a bananami, zwyciężeni pospuszczali głowy, a zwy­
cięzcy stoją dumnie wyprostowani J), to któż tu nie pozna
prostej przenośni, która porównała rośliny proste i zwieszone
ze zwycięzcami, stojącemi między zwyciężonemi. Na takiej
widocznej przenośni opiera się inne podanie polinezyjskie, że
orzech kokosowy stworzonym został z głowy człowieka, kasz­
tany z nerek, a korzonki jadalne, zwane jam, z nóg jego *).
Oto jeszcze joden przykład z mitolcgjl roślinnej. Jakże przej-
rzystem jest podanie odżybuańskie o boskim młodzianie w zie­
lonej szacie i piórach powiewnych, którego Indjanin zabił
i pogrzebał dla dobra ludzi i który wyskoczył z grobu pod
postacią zboża indyjskiego”, czyli kukurydzy, zwanej przez
krajowców „zbożem duchów”, mondaminem 3) Wieśniak
z New-Forest wierzy, że margiel, który kopie, jest dotąd
czerwony od krwi dawnych jego wrogów, Duńczyków. Mao-
ryjczyk widzi na czerwonych skałach przy Cieśninie Cooka
krwawe plamy, które tam zostawił Kupe, rozpaczający po
śmierci córki, rozciąwszy sobie czoło kawałkiem kamienia;
krew Buddy, który się podał na pożarcie zgłodniałym tygry­
siętom, zaczerwieniła na zawsze ziemię, drzewa i kwiaiy na
miejscu, gdzie przelaną została. Albańczyk widzi dziś jeszcze
ślady zbrodni w zabarwionych czerwoną gliną rzekach, tak* 2

') Seemann Viti 311; Turner Polynesia 252.


2) Ellis Polyn. Res. I, 69,
3) Schoolcraft Algie Res. I, 122; Indian Tribes, część I,
320; część II, 230.
335

jak starożytni Grecy widzieli krew Adonisa w letnich nurtach


rzeki, płynącej pod Byblos. Mieszkaniec Kornwalji poznaje
po czerwono omszałych kamykach rzecznych, że zbrodnia
popełnioną tam została. Czerwony muchomór jest krwią,
którą stracili uciekający Hunnowie, poraniwszy stopy o wy­
sokie dachy na wieżach. Podróżnik może zobaczyć ślady
krwi, przelanej przez obywateli podczas oblężenia Ganga Ra­
dży w Indjach, ślady te znajdują się dotąd przy^ zwaliskach
miasta. W sposób jeszcze dziwniejszy krwawe plamy wystą­
piły na murach kościoła Św. Djonizego w Kornwalji, w chwili
gdy ścięto świętego w innem miejscu '). Każdy zbiór mitów
przepełniony jest takiemi tłumaczeniami przenośni opisowej,
która nie rości sobie prawie wcale prawa do historji; lecz to
potwierdza tylko zdanie nasze, że mowa mitów łączy w sobie
jednostajność z różnorodnością, ponieważ posiada w swym
skarbcu tak liczny zbiór podań, w których krwawa plama
jest tak różnorodnie tłumaczona.
Każdy nawet najbardziej mglisty wytwór wyobraźni, gdy
nabierze raz pozoru rzeczywistości, poczyna być uważany za
zdarzenie prawdziwe. Muzułmanie słyszeli nie w przenośni,
lecz w rzeczywistości, że kamienie głosiły chwałę Allaha,
a przenośnia, że przeznaczenie człowieka jest na czole jego
wypisane, została wzięta tak dosłownie, iż uwierzono, że można
je wyczytać z podobnych do liter kresek na spojeniach czaszki
Sprenger podciąga pod taką pragmatyczną przenośnię jeden
z najcudowniejszych ustępów z życia Mahometa. Podanie
mówi, że anioł Gabrjel otworzył piersi proroka, wyjął czarną
bryłę z serca, umył ją wodą Zemzem i odłożył na miejsce;
ubiór anioła i czara złota są szczegółowo opisane, a Anas ibn
Malik utrzymuje, że widział miejsce szwu na ranie. Możemy
śmiało przypisać to cudowne zdarzenie znanej pizenośni, że
Bóg otworzył i oczyścił serce Mahometa, który w samej rzeczy
powiada w Koranie, że Bóg otworzył mu serce 2). Marko
Polo opowiada, że w r. 1225 kalif Bagdadu pod karą śmierci,
lub przejścia na islamizm rozkazał poddanym swym chrześcja-
nom usprawiedliwić znany ustęp z Pisma Świętego przenie­
sieniem pewnej góry; a był między niemi szewc, który, zgrze­
szywszy zbytniem uwielbieniem pewnej kobiety, wyjął był

') J. R. Wisse The New Forât 16C; Taylor New Zealand


268; Maks. Müller Chips I, 249; M. A. Walker Macedonia 192;
Movers Phönizier I, 665; Lucian. de Deâ Syriâ 8; Hunt Pop. Rom.
serja 2-ga, 15; Wuttke Volksaberglaube 16, 94; Bastian Mensch
II, 59; III, 185; Buchanan Mysore, eic. Pinkerton, VIII, 714.
a) Sprenger Leien der Mohammad I, 78, 119, 162, 310.
336

sobie grzeszne oko; ten rozkazał górze poruszyć się i stał się
cud, który przeraził kalifa i lud jego. Od tego czasu obcho­
dzono uroczyście rocznicę tego zdarzenia *)■ W gruncie rzeczy
pragmatyk jest istotą ograniczoną: nic nie jest dla niego dość
pięknem, lub świętem, by tego nie spospolitował i nie ośmie­
szył swojem dotknięciem, bo dla ciężkości umyśli swego nie
może pochwycić myśli oderwanej, nie wcieliwszy jej w kształt
materjalny. Lecz pomimo wstrętu, który w nas wzbudza,
musimy usiłować zrozumieć go, musimy uznać wielki wpływ,
który wywarł na wiarę ludzkości i cenić go, jako przedsta­
wiciela dążenia człowieczego do wcielania każdej myśli w kształt
konkretny, które to dążenie było zawsze głównem źródłem
mitologji.
Chociaż alcgorja nie zajmuje tak ważnego miejsca w mi­
tologji, jak twierdzą niektórzy, miała jednak zbyt wielki wpływ,
abyśmy ją tu mogli pominąć milczeniem. Poszukiwanie wy­
jaśnień alegorycznych zaprowadziło niejednego badacza na
manowce mistycyzmu; lecz są wypadki, że przenośnia używa
się z zamiarem historycznym, jak np. w apokryficznej księdze
Henocha, gazie krowy i owce wyobrażają Izraelitów, a osły
i wilk:! Midjanitów i Egipcjan, gdyż zwierzęta te występują
w jednym pseudo-proroczym ustępie Starego Testamentu.
Alegorje, zawierające nauki moralne, są niewątpliwie bardzo
liczne, lecz granice ich są szczuplejsze, niż się zdawało mito­
logom dawniejszych stuleci. Niedorzecznem jest tłumaczenie
legiend greckich, jako bajek moralnych, na sposób filozofa
řféraklidesa, który widział bajkę o ostrożności po niewczasie
w podaniu o Atenie, chwytającej Achillesa w chwili, gdy ten
podnosi miecz na Agamemnona *2). Tak', sposób tłumaczenia
można tem usprawiedliwić, że mity bywają nieraz rzeczywiście
alegorjami. Alegorją jest mit Hezjoda o Pandorze, którą
Zeus wysłał do ludzi, okrytą złotemi wstęgami i wieńcami
z kwiatów wiosennych, zdolną wzbudzić pożądanie i miłość
dręczącą, lecz używającą ze zmyślnością psa zdolności swoich
do kłamania, oszukiwania i pochlebstwa. Nie bacząc na
przestrogi rozumnego brata, głupi Epimeteusz podniósł wieko
puszki i wysypał wszystkie nieszczęścia, trapiące ludzkość,
wraz z chorobami, które w dzień i w nocy dręczą człowieka.
Lecz Pandora spuściła wieko i uwięziła w puszce nadzieję,
żeby ludzie nie mieli jej nawet w nieszczęściu. Użyto podania
tego do innogo morału: późniejsza wersja powiada, że puszka
zawierała nie przekleństwa, lecz błogosławieństwa, które ulot­

‘) Narko Polo, księga I, rozdz. VIII.


2) Grote I, 347.
337

niły się, gdy puszkę otworzono; tylko nadzieja została na


pociechę ludzkości '). Pierwotny charakter takich podań
przegląda jednali przez nową szatę. Zeus nie jest fikcją ale­
goryczną, a Prometeusz, jeżeli mitologowie nowożytni dobrze
go pojmują, ma głębsze znaczenie. Ksenofon opowiada *2)
(według Prodikosa), że Herakles miał do wyboru między
krótką i wygodną drogą uciechy, a długą i męczącą ścieżką
cnoty; a chociaż bohater mityczny występuje tu w bajce mora-
lizującej, uderza jednak czytelnika niezgodność rysu tego z nie­
moralnym charakterem bohatera.
Stosunek wogóle alegorji do mitów występuje bardzo
jasno w bajkach, znanych każdemu dziecku, mianowicie w baj­
kach o zwierzętach. Ze zwykłego punktu widzenia człowieka
cywilizowanego alegorja ukazuje się tam, jako główna część
składowa, a pierwiastek nauki moralnej jest z nią ściśle zwią­
zany; lecz przy bliższem zbadaniu okazuje się, że alegorja
rośnie jako pasożyt na starszym pnia bez morału. Pisarz
nowożytny może naśladować w bajce zwierzę ze starej bajki
tylko przez pewien wysiłek umysłu. Nic w tern dziwnego,
bo zwierzę stało się dla niego potworem, zrozumiałym tylko
jako karykatura człowieka, przeznaczona na naukę moralną,
lub satyrę. Ale u dzikich dzieje się przeciwnie. Dla ich
umysłów pół-ludzkie zwierzę nie jest istotą zmyśloną, stwo­
rzoną na to, aby prawiła kazania lub wyszydzała, lecz jest
istotą prawdziwą. Bajki o zwierzętach nie są niedorzecznościami
dla ludzi, którzy przypisują zwierzętom zdolność mówienia
i patrzą na nie, jako na stworzenia, obdarzone moralną naturą
ludzką; dla ludzi, którzy podejrzewają, że każda hjsna, lub
wilk może być człowiekiem-hjeną, lub wilkołakiem i którzy
wierzą tali silnie, iż „dusza prababki może przemieszkiwać
w ptaku”, że bojąc się zjeść przodka, nie jadają wcale nie­
których zwierząt; dla ludzi, u których cześć zwierząt jest
często najważniejszym dogmatem relignnym. Pojęcia taicie
do dziśdnia panują wszechwładnie nad połową ludzkości i tam
właśnie zrodziły się bajki o zwierzętach. Przecież Austral-
czycy posiadają zabawną bajkę o szczurze, sowie i o tłustym
kocie, który poparzył nosy swoich śpiących przyjaciół 3)
Kamczatczycy powtarzają starannie urobione podanie o przy­
godach ograniczonego bóstwa Kutka z myszą, która płatała
mu różne figle: umalowała mu np. twarz na podobieństwo
kobiety, tak że gdy się przejrzał w wodzie, zakochał się

') Welcher, I, 756.


2) Ksenofon Memorabilia II, 1.
3) Oldfield w Tr. Eth. Soc. III, 259.
338

w sobie *). Mnóstwo bajek o zwierzętp.ch posiadają Poline­


zyjczycy i Indjanie północno-amerykańscy, którzy cenią w nich
zręczność w układzie zdarzeń i wierność w oddawaniu zwy­
czajów i usposobienia zwierząt. W podaniu Indjan Płasko-
głowców Mały Wilk znalazł w krainie obłoków przodków
swoich, pająki siwowłose z długiemi, zakrzywionemu paznog-
ciami, które uprzędły kłębek nici, aby go spuścić na ziemię;
gdy wrócił do domu, żona jego, Kaczka Pstrokata, którą
Stary Wilk mu odebrał, uciekła przerażona i odfąd żyje sa­
motna na wodzie *2). W Gwinei, gdzie bajka jest głównym
przedmiotem rozrywki, krajowcy opowiadają następną bajkę,
która może być uważaną za typ opowiadań, dążących do
wytłumaczenia właściwości różnych zwierząt. Wielka małpa
Engiena przyrzekła oddać córkę za żonę temu, kto wypije
całą baryłkę rumu. Pełen godności słoń, wdzięczny lampart
i ponury odyniec skosztowali napoju i odstąpili. Wtedy przy­
był Telinga (mała małpeczka), ukrywszy w trawie mnóstwo
braci swoich. Wziął pierwszą szklankę i odszedł z nią, a za­
miast niego zjawił się jeden z braci, zupełnie do niego po­
dobny i wziął drugą szklankę i tak wszyscy bracia przycho­
dzili kolejno; tak więc Telinga zdobył córkę króla małpiego;
ale na wązkiej drożynie spotkał słonia i lamparta, którzy zmu­
sili go do ucieczki. Schronił się na najwyższe gałęzie drzew
i ślubował nie wracać na ziemię, gdzie gc spotkała taka nie­
sprawiedliwość. Od tego czasu małe te małpki (telinga) prze­
bywają zawsze na szczytach drzew 3).4 Podobne bajki znajdy­
wano u dzikich secinami, a w pierwotnej postaci swej nie
zawierają one żadnej nauki moralnej Łatwy i naturalny
przeskok od bajki do paraboli mógł nastąpić bez pomocy ras
wyższych. Między bajkami Hottentotów, obok bajki c prze­
biegłym szakalu, który wyłudził od lwa najlepszą część zdo­
byczy i który wypalił sobie czarny pas na grzbiecie, gdy raz
porwał słońce, spotykamy bajkę pouczającą o lwie, który się
miał za mędrszego od matki i poległ z ręki myśliwca, bo nie
zważał na jej upomnienia, aby się strzegł stworzenia, które
ma głowę na jednej linji z piersiami i ramionami i). Zuluanie
posiadają bajkę wyraźnie pouczającą o damanie (hyrax), który
nie wziął sobie ogona wtedy, gdy je rozdawano, fcc nie chciał

*) Steller Kamtschatka 255


2) Wilson w Tr. FJh. Soc. IV, 306.
3) J. L. Wilson W. Afr. 382.
4) Bleek Reynard in ,S. Afr. 5, 47, 67 (nie są to bajki,
które wydają się być świeżo przyniesione z Europy). Ob. Early
History of Mankind 10.
339

wyjść z nory, gdy deszcz padał; prosił tylko inne zwierzęta,


by mu ogon przyniosły, czego nie zrobiły; został tedy na
zawsze bez ogona '). Między północno-amerykańskiemi poda­
niami o Manabozhu znajduje się jedno, godne Ezopa. Mana-
bozho obróck się w wilka, zabił tłustego danjela, a że był
głodny, więc usiadł, by go spożyć; ale nie wiedział, z której
strony zacząć jeść, bo, mówił, jeżeli zacznę od głowy, to ludzie
będą się śmieli i powiedzą, że jem wtył, a gdy zacznę od
boku, powiedzą, że jem wbok. Nareszcie namyślił się i już
miał wziąć do ust najsmaczniejszy kęsek, gdy drzewo zatrzesz­
czało przy nim. Cicho! cicho! rzekł do drzewa, nie mogę jeść
przy takim hałasie! I pomimo głodu, zestawił mięso i wlazł
na drzewo, aby je uspokoić, ale złapał się między dwie ga­
łęzie i zejść nie mógł. Wtem ujrzał zbliżającą się gromadę
wilków. Idźcie tamtędy! idźcie tamtędy! zawołał; ale wilki
powiadają: „Musi on tu coś mieć, inaczej nie mówiłby nam,
żebyśmy szli tamtędy”. Zbliżyli się, znaleźli danjela i zjedli,
zostawiwszy kości. Manabozho patrzał na to ze złością. Po
chwili silniejszy powiew wiatru rozchylił gałęzie i został
uwolniony. Idąc do domu myślał: „Gtoż są skutki, gdy się
troszczysz 0 drobiazgi, mając pewną zdobycz w ręku
W czasach starożytnych bajka pouczająca o zwierzętach
była już dosyć stara, lecz nie wyparła od razu pierwotnych,
prostych bajek o zwierzętach. Umysł Europejczyków przez
długie wieki potrafił czerpać wiedzę od kruków i lisów Ezopa
oraz odczuwać przyjemność artystyczną, słuchając bajek zwie­
rzęcych pierwotniejszego typu, nie umiejąc ich jednak tworzyć.
Zbiory Babriosa i Fedra liczyły przeszło tysiąc lat istnienia,
gdy epopeja zwierzęca dosięgła najwyższego stopnia rozkwitu
w nieporównanym „Reineke Voss”, który, zdaniem Jakuba
Grimma, powstał z oryginału francuskiego z XII wieku,
chociaż zawiera cząstki znacznie wcześniejszego pochodzenia 3).
Reinhart nie jest poematem dydaktycznym, a chociaż znaj­
dują się w nim tu i owdzie morały, lecz są one przeważnie
natury machiaweiistycznej; nie jest też satyrą, pomimo że
chłoszcze surowo Ir _Izi wogćłe, a duchowieństwo w szczegól­
ności. Bohaterowie jego są wcieleniem różnych przymiotów:
lis jest wcieleniem chytrości, niedźwiedź—-siły, osie!—zarozu­
miałego zadowolenia, owca—niewinności. Całym wdziękiem
opowiadania, które zachwycało wszystkie stany Europy średnio­
wiecznej, a które obecnie znają tylko uczeni, jest dowcipne* 2 3

') Callaway Zulu Tales I, 355.


2) Schoolcraft Algie Res. I, 160; ob. 43, 51.
3) Jacob Grimm T einhart Fuchs, Wstęp.
340

skombinowanie charakteru ludzkiego ze zwierzęcym. Jak wiel­


kim był wpływ epopei tej w wiekach średnich, okazuje się
z tego, że nazwy Reynard, Brun i Chanteclaire znane są dziś
jeszcze ludziom, którzy nie przeczuwają nawet, ze były one
niegdyś charakterystycznemi imionami w wielkiej epopei
zwierzęcej. Nawet w nowożytnym języku francuskim widzimy
ślady tego. Osieł otrzymał nazwę swą laudet od imienia
Baudoin, osła Baldwina. Podręczne słowniki francuskie nie
zawierają nawet wyrazu goupil (uulpes), gdyż łacińska ta
nazwa lisa została zastąpioną przez przydomek francuski
z epopei, gdzie lis występuje jako radca Raginhard, Reinhart,
Reynard, Renart, renard. Podobne do Ezopowych bajki
pouczające, które Grimm nazywa pogardliwie „bajkami, roz-
cieńczonemi na sam morał i przenośnię”, „czterokrotnem roz­
cieńczeniem starych winogron na niesmaczną nalewkę mo­
ralną”, stoją pod względem wartości estetycznej daleko niżej
od prawdziwych mitów zwierzęcych. Krytycy mitologiczni
skłonni są sądzić je tak, jak owo dziecko, które mówiło: jak
to dobrze, że w bajkach Ezopa wydrukowano wszędzie wyraz
„Morał”, bo każdy wie, co trzeba opuścić.
Brak zdolności pojmowania rzeczy oderwanych, który
wpływał zawsze tak zgubnie na wierzenia ludzkości, nie po­
zwalając rozróżniać mitów od kroniki i przygniatając ducha
historji gruzami branych dosłownie tradycji, występuje jasno
przy badaniu paraboli. Stan umysłu głuchoniemej i ślepej
Laury Bridgman, tale pouczający, jako obraz stanu ducha
ludzi niewykształccnych, chociaż obdarzonych wszystkiemi
zmysłami, przedstawia nam posuniętą do ostateczności trudność
takich ludzi w zrozumieniu nieprawdziwości takiej bajki. Laura
nie mogła w żaden sposób zrozumieć, że zadania arytmetyczne
nie są przedstawieniem faktów konkretnych i gdy nauczyciel
pytał: „Jeżeli możesz kupić baryłkę kwasu jabłecznego za
cztery dolary, to ile dostaniesz za dolara?”—dziewczyna odpo­
wiadała poprostu: „Nie mogę płacić dużo za kwas, bo jest
bardzo kwaśny” '). Zdumiewającym przyIda dem skłonności
do uzmysławiania jest to, że tak ucywilizowani ludzie, jak
Buddyści, wzięli pouczające bajki o zwierzętach za rzeczywiste
ustępy z historji świętej. Gautama, podczas swych 55o naro­
dzin (dżataka), przybierał kolejno postać żaby, ryby, wrony,
małpy i innych zwierząt, a podanie to wydawało się zwolen­
nikom jego tak prawdopodobnem, że w świątyniach przecho­
wywano jako relikwje włosy, pióra i kości zwierząt, których
ciało wielki mistrz nawiedził. Między przypadkami, które się

') Account of Laura Bridgman, 120.


341

zdarzyły Buddzie, gdy nawiedzał ciała zwierząt, znajduje się


też bajka o lisie i bocianie, w której występuje jako bohater.
Budda był też wiewiórką, która dała przykład miłości rodzi­
cielskiej, starając się osuszyć ogonem ocean, aby ocalić swoje
młode, które woda porwała wraz z gniazdem, wytrwałość jej
została nagrodzona w cudowny sposób '). Dla naszych umy­
słów nowożytnych, morał, który jest treścią opowieści, nie
przemawia za jej prawdą. Ale jeżeli nawet bajki o zwierzę­
tach i ptakach mówiących nie uniknęły losu swego i bywały
dosłownie rozumiane, więc i najoczywistszy morał w bajkach
o ludziach niby rzeczywistych nie zabezpieczał tych bajek od
literalnego tłumaczenia.
Dowodami temi, świadczącemi o stateczności i sile zdol­
ności mitotwórczej, których nam dostarczyło przedzierzganie
się przypowieści w pseudo-historję, zakończymy nasze roztrzą­
sania mitologiczne. W ciągu nich widzieliśmy, jak przyroda
stawała się żywą i uosobioną; jak podania tworzyły się przez
powiększanie i przeistaczanie faktów; jak przenośnie krzepły
wskutek fałszywego i dosłownego ich rozumienia; jak teorje
spekulacyjne i bezpodstawne fikcje zamieniały się w zdarzenia,
0 których pamięć zachowała tradycja; jak mity przekształcały
się na legiendy cudowne; jak mgliste fantazje otrzymywały
charakter określony przez dodawanie do nich imienia boha­
tera i miejscowości; jak mity musiały służyć za przykłady
pouczające i jak bez przerwy bajki krystalizowały się w hi-
storję. Badanie tych zawiłych i licznych procesów uwidocz­
niało coraz więcej dwie zasady wiedzy mitologicznej. Pierwszą
jest, że podania, będąc stosownie uszeregowane, okazują taką
prawidłowość i jednostajność rozwoju, której powoływanie się
na nieokiełznaną wyobraźnię wcale nie wytłumaczy, trzeba ją
bowiem objaśniać prawem tworzenia, według którego każde
stare, czy nowe podanie, powstało wskutek pewnego powodu
1 dostatecznej przyczyny. Rozwój ten jest rzeczywiście tak
jednostajnym, że można uważać mit za wytwór organiczny
całej ludzkości, w którym różnice indywidualne, narodowe
i plemienne zajmują stanowisko podrzędne wobec ogólnych
właściwości ducha ludzkiego. Druga zasada dotyczy stosunku
mitu do historji. Wprawdzie nadzieja znalezienia w podaniacn
resztek pokaleczonej i wypaczonej tradycji, która ożywiała
dawniejszych badaczów mitologicznych, staje się coraz słabszą
w miarę wzrostu naszych wiadomości; nawet urywki dziejów
rzeczywistych, wplecione czasami w mitach, są zwykle tak

') Bowring Siam I, 313; Hardy Manual of Budhism 98.


Por. bajkę o „wronie i dzbanie” u Plin. X, 60; Bastian Mensch I, 76
342

niedostateczne, Ze zamiast rzucać światło na historję, muszą być


przez nią oświetlonemi, aby je można było rozumieć; pomimo
to jednak jasnem jest, że twórcy i opowiadacze podań bajecz­
nych włożyli w nie bezwiednie bardzo wiele świadectw histo­
rycznych wysokiej wartości. Włożyli oni w życie bogów i bo­
haterów mitycznych myśli i słowa, otrzymane puścizną po
przodkach, przedstawili nam w budowie legiend czynność
własnego umysłu, dali nam obraz sztuki, zwyczajów, filozofů
i religji z owych czasów, których pamięć zatraciła historja
rzeczywista. Pcdanie jest historją twórców, ale nie bohaterów
jego i przedstawia życie nie bohaterów nadludzkich, lecz ludów
poetyzujących.
ROZDZIAŁ XL

A.iiimizm.

Pojęcia religijne ukazują, się wogóle u nizkieh ras ludzkich. — Wia­


domości przeczące prowadzą częste do błędów i bywają mylne; wiele
wypadków niepewnych. — Określenie minimum religji. — Nauka o du­
chach, nazywana tu animizm em.—Animizm rozważany jako cząstka
wiary naturalnej. — Animizm dzieli się na dwie części: filozofję du­
szy i filozofję innych duchów. — Nauka o duszach, jej rozszerzenie
i pojmowanie u ras niższych. — Określenie duchów, czyli dusz uka­
zujących się ludziom. — Teoretyczne pojęcia filozofji pierwotnej, któ­
ra tłumaczy zjawiska, należące obecnie do bjologji, a mianowicie:
życie i śmierć, zdrowie i choroby, sen i sny, szaleństwo i widzenia.—
Stosunek nazwy i natury duszy do cienia, krwi, tchnienia. — Dziele­
nie się, czyli wielość dusz.—Dusza, jako przyczyna życia; powrót
jej do ciała po chwilowej nieobecności. — "Wychodzenie duszy pod­
czas szaleństwa. — Sny i widzenie., wiara w nieobecność duszy śpią­
cego i w przyjmowanie odwiedzin dusz innych. — Duchy, ukazujące
się jako widziadła. — Duchy konających i sobowtóry-—Dusza ma
kształt ciała i odczuwa jego uszkodzenia. — Głos duchów. — Dusza,
jako substancja materjàlna; jest to prawdopodobnie wyobrażenie pier­
wotne. — Wyprawianie dusz dc użytku w życiu przyszłem, przez ofia­
rę pogrzebową, zabijanie żon, podwładnych itp. — Dusze zwierząt. —
Przesyłanie ich przez ofiarę pogrzebową.—Dusze roślin.—Dusze przed­
miotów. — Przesyłanie ich przez ofiarę pogrzebową. — Stosunek nauki
o duszach przedmiotów do teorji èpikurejskiej o ideach. — Kozwój
historyczny nauki o duszach, od duszy eterycznej bjologji pierwotnej,
do bezcielesnej duszy teologji nowożytnej.

Czy istnieją, lub istniały szczepy ludzkie z tak nizką


kulturą, któreby nie posiadały żadnych pojęć religijnych?
Tak brzm- poprostu zagadnienie o powszechności religji, któ­
re przez tyle wieków stwierdzano, lub "któremu zaprzeczano
344

z pewnością, zostającą w najzupełniejszej sprzeczności z bra­


kiem dowodów, na których zbywało zarówno twierdzącym,
jak przeczącym Etnografowie, hołdujący teorji rozwoju dla
wyjaśnienia cywilizacji i uważający jej następujące po sobie
szczeble za wynikłe jeden z drugiego, powitaliby z wyjątko-
wem zaciekawieniem wiadomość o istnieniu plemion, nie po­
siadających żadnej religji. Powiedzieliby niezawodnie: oto są
ludzie, którzy nie posiadają żadnej religji, bo przodkowie ich
żadnej nie posiadali; oto ludzie, którzy przedstawiają bezreli-
gijny stan rodu ludzkiego, z którego to stanu wytworzyły się
z biegiem czasu pojęcia religijne. Nie wydaje się jednak
rzeczą roztropną wychodzić z tego punktu widzenia przy po­
szukiwaniach nad rozwojem religji; bo chociaż nisza teore­
tyczna będzie gotowa, lecz zabraknie posągu, któryby miał
ją wypełnić. Rzecz ta ma pewne podobieństwo z opowia­
daniami o szczepach, które miały nie znać ani mowy, ar’
ognia. Nie byłoby w tern nic niemożliwego; ale jeżeli cho­
dzi o fakty, to plemion takich nie odnaleziono dotychczas.
Tak samo twierdzenie, że istnieją dzikie szczepy, nie mające
żadnej religji, jest teoretycznie możliwem, a może nawet
zgodnem z prawdą; ale nie możemy w tym razie oprzeć się
na dostatecznych dowodach, których mielibyśmy prawo wy­
magać, ze względu na tak wyjątkowe zjawisko.
Nierzadko się zdarza, że pisarz, który ogólnikowo oświad­
cza, iż u pewnego dzikiego ludu nie znaleziono żadnych śla­
dów jakiejkolwiek religji, sam potem dostarcza dowodów, że
sprawozdanie jego było błędnem. Tak np. dr, Lang zapew­
nia, że pierwotni mieszkańcy Australji nie tylko nie mają
pojęcia o bóstwie najwyższem, o stwórcy, o sędzi, że nie tyl­
ko nie posiadają żadnego przedmiotu, któryby czcili, żadnego
bożka, żadnej świątyni, ani ofiar, ale „poprostu nie mają nic,
coby miało charakter religji, lub zwyczaju religijnego, przez
któryby od zwierząt się odróżniali”. Niejeden pisarz powo­
ływał się później na to twierdzenie, nie zwróciwszy uwagi
na inne szczegóły, zawarte w tej samej książce. Czytamy
tam na przykład, że pedobna do ospy choroba, na którą kra­
jowcy czasem zapadają, przypisywaną jest „wpływowi Bud-
jaha, złego ducha, który lubuje się w czynieniu złego”; że
krajowcy, podbierając pszczoły leśne, zostawiają zwykle tro­
chę miodu dla Buddajego; że podczas zgromadzeń, powta­
rzających się co dwa lata, plemiona z Queenslandu czyniły
ofiary z młodych dziewcząt, aby przejednać złe bóstwo, i że
wreszcie, podług słów księdza W. Ridley’a „ile razy obco­
wał z krajowcami, tyle razy przekonywał się, że mieli oni
określone tradycje o istotach nadprzyrodzonych, o Baj amie,
którego głos słyszą w grzmotach i który stworzył wszystko.
345

o Turramullunie, przywódcy djabłów, sprawcy chorób, nie­


szczęść i twórcy mądrości, który podczas wielkich zgromadzeń
krajowców ukazuje się pod postacią węża, itd.” '). Ze zgod­
nych świadectw wielu bada ozów wiadomo, że już w chwili
odkrycia Australji, krajowcy mieli bardzo żywą wiarę w du­
sze, duchy i bóstwa, którą przechowali aż do chwili obecnej.
Niemniej dziwnem jest zapewnienie Moffata, piszącego o Be-
czuanach afrykańskich, że „nie słyszy się nigdy u ludu tego
o nieśmiertelności człowieka”, kiedy wyrzekł poprzednio, że
wyraz „liriti” oznacza cienie lub dusze zmarłych *2). Feliks
de Azara utrzymuje, że twierdzenie duchownych, iż krajow­
cy mają religję, jest błędnem. Oświadcza on poprostu, że
nie mają żadnej; pomimo to opowiada w dalszym ciągu, że
Pajaguanie grzebią umarłych wraz z bronią i odzieżą i mają
pewne pojęcie o życiu przyszłem, a Guananie wierzą w isto­
tę, która za złe karze, a za dobre wynagradza. Lekkomyśl­
ność, z którą aator ten odmawia wszelkiej religji najniższym
plemionom owych okolic, usprawiedliwia wistocie ostrą kry­
tykę D’Orbigny’ego: „Mówi on to o wszystkich ludach, któ­
re opisuje, a potem zaprzecza sam sobie, dostarczając faktów,
obalających własną jego teorję” 3).
Podobne przykłady okazują, jak mało można ufać są­
dom, których wielkim słowom o ciasnem rozumieniu przypa­
sujemy szerokie i ogólne znaczenie. Lang, Moffat i Azara
są pisarzami, którym etnografja zawdzięcza wiele ważnych
wiadomości o ludach, między któremi przebywali; ale nie
uznawali oni za religję niczego, co nie było podobne do zor­
ganizowanej i ustalonej teologji ras wyższych; nazywali bez-
wyznaniowemi te plemiona, których wiara różni się od ich
wiary. Podobni są w tem do teologów, którzy tak często
pomawiali o ateizrn ludzi, któiych bóstwa od ich bóstw się
różniły, jak np. dawni najezdnicy aryjscy, którzy uważał’
krajowców Indji za adeva, tj. bezbożnych, lub Grecy, którzy
pierwszych chrześcjan nazywali aOeoi, jako nie wierzących
w bogów klasycznych. Nawet w stosunkowo nowożytnych
czasach, kto nie wierzył w czary, uważanym był za ateusza;
a za dni naszych znajdują się polemiści, którzy twierdzą, że
przyrodnicy, broniący teorji rozwoju gatunków, mają z ko­

') J. D. Lang Queensland 340, 374, 380, 388, 444 (na str.
379, Buddai jest sprawcą potopu; jest on zapewne identycznym
z Bndj aliem)
2) Moffat South Africa 261.
3) Azara Voy. dans VAmérique Méridionale II, 3, 14, 25,
51, 60, 91, 119 itd.; D’Orbigny UHomme Américain II, 318.
346

nieczności poglądy bezwyznaniowe '). Są to w samej rzeczy


przykłady ogólnego spaczenia zdrowego sądu w rzeczach te­
ologicznych, z którego wypłynęły fałszywe wyobrażenia o re-
ligji ras niższych. Wyobrażenia te są poprostu śmieszne dla
badacza, którego poglądy wzniosły się na wyższy szczebel.
Niektórzy^ misjonarze bez wątpienia rozumieją dzikich dosko­
nale i ludziom takim, jak: Cranz; Dobrizhoffer, Charlevoix,
Ellis, Hardy, Callaway, J. L. Wilson, T. Williams zawdzię­
czamy naj dokładniej sze wiadomości o niższych stopniach wie­
rzeń religijnych. Ale po większej części „świat religijny”
]3st tak zojęty nienawidzeniem i brzydzeniem się wiarą po­
gan, której obszerne dziedziny namalowane są czarno na ma­
pach misyjnych, że pozostaje mu mało czasu i uzdolnienia na
jej zrozumienie. Inaczej musi się dziać z temi, którzy usiłu­
ją poznać dokładnie naturę i znaczenie początkowych okre­
sów religji. Tacy ludzie, chociaż zdają sobie sprawę z nie­
dorzecznej wiary i ze wstrętnych czynów, popełnianych w jej
imię, będą jednak spoglądać z gorącem zajęciem na każde
usiłowanie ludzkie szukania prawdy zapomocą środków, ja­
kie były do rozporządzenia. Tacy badacze będą szukali wy­
jaśnienia takich nawet niedostatecznych i dziecinnych wie­
rzeń, które najgorliwszym ich wyznaWcom wydają się ciem-
nemi; będą szukać myśli rozsądnej, która dała życie zwycza­
jom, wydającym się, lub będącym wistocie najwstrętniejsze-
mi zabobonami i niedorzecznościami. Nagrodą za te poszu­
kiwania będzie racjonalne zrozumienie tej wiary, wśród któ­
rej wyznawców życie im upływa; gdyż tak jak człowiek, zna­
jący tylko jeden język, nie może go należycie zrozumieć, tak
człowiek, znający tylko jedną religję, nie "pojmie jej dokład­
nie. Żadna religja na świecie nie jest od innych zupełnie
odosobnioną, a myśli i zasady chrześcjaństwa wiążą się z nić­
mi duchowemi, które sięgają daleko w czasy przedchrześćjań-
skie, aż do początków cywilizacji, a może i do początków
istnienia rodu ludzkiego.
Kiedy zatem spostrzegaoze, którzy mieli sposobność
przypatrzyć się religjom dzikich, nie oddają zupełnej spra­
wiedliwości faktom, to narrięini przeciwnicy, nie posiadający
faktów na poparcie swego sądu, tern bardziej nie mogą za­
sługiwać na zaufanie. Podróżnik z szesnastego stulecia po­
dał typowy w tym rodzaju opis krajowców'Florydy: „Co do*)

*) Muir Sanskňt Tsxts, część II, 435; Euseb. Ilist. Eccl.


IY, 15; Bingham, księga I, rozdz. 11; Yanini De Admirandis Na­
turae Arcanis, djal. 37; Lecky Ilist. of Rationalism 1, 126; En-
cyclop. Brit. (wyd. 5-te) p. w. Superstition.
347

religji tego ludu, to z powodu nieznajomości języka, nie mo­


gliśmy się dowiedzieć ani ze znaków, ani z rozmowy na mi­
gi, czy posiada jaką religję i jakie prawa... Przypuszczamy,
że ludzie ci nie mają żadnej religji i żyją wedle własnej swo­
body” '). Bliższe poznanie ludu tego przekonało jednak, że
miał religję, tak jak bliższe poznanie zmieniło wiele przed­
wczesnych wniosków tego rodzaju. To samo spotkało twier­
dzenia różnych autorów, że krajowcy Madagaskaru nié mieli
żadnego pojęcia o życiu przyszłem i że nie mieli nazwy dla
duszy, lub ducha *2), albo zapytanie Dampiera o religję kra­
jowców z Timoru, na które otrzymał wiadomość, że nie mają
żadnej 3), albo też wiadomość o Hotentotach, że „odzwyczaili
się od kradzieży, ale nie znają ani Boga, ani religji”, którą
podał Tomasz Roe, gdy w podróży do dwora^ „wielkiego
Mogoła” wysiadł na ląd w Saldanha-Bay 4).5 Przytoczymy
tu niektóre nie wytrzymujące krytyk’ wiadomości, zebrane
przez Jana Lubbocka, a mające służyć za dowód zupełnego
braku, lub małego rozwcju religji u ras niższych 6). Takiem
jest zapewnienie, że krajowcy wyspy Samca nie mają żadnej
religji, będące w zupełnej sprzeczności ze starannym opisem
religji samoańskiej przez księdza G. Turnera. Nie można
też przyjąć twierdzenia, że Tupinambowie brazylijscy nie
mieli żadnej religji, gdyż Lery, De Laet i inni żebrak wie­
rzenia i obrzędy tego plemienia. Nawet poświęciwszy wiele
czasu i trudu i przy niezłej znajomości języka krajowego, nie­
łatwo jest wydobyć od dzikich szczegóły teologiczne. Usiłu­
ją oni ukrywać przed ciekawym i pogardliwym wzrokiem
cudzoziemca cześć dla bóstw, które, zarówno jak ich vy-
znawcy, cofają się z obawą przed białym i potężnym Bogiem
jego. Wymownym tego przykładem jest tc, co spotkało
Sproata na wyspie Vancouver a „Byłem, powiada, przez
dwa lata pomiędzy' Ahtami z myślą skierowaną ku ich wie­
rzeniom religijnym, zanim zdołałem wykryć, że posiadają po­
jęcie o rządzącej światem władzy i o życiu przyszłem. Prze­
kupnie z wybrzeża i inne osoby, znające dobrze ludność
miejscewą, mówiły ml że nie mają oni takich pojęć. Zdanie
to potwierdzały rozmowy z mniej inteligientnemi dzikiemi,

ł) J. de Yerrazano, Hakluyt, III, 300-


2) Ellis Madagascar I, 429; Flacourt Hist. de Madagas­
car 59.
a) Dampier Voyages II, cześć II, 76.
4) Foe, Pinkerton, VIII, 2.
5j Lubkock Prehistorie Times 564; oU również Origin of
Civiliz. 138.
Cywilizacja pierwotna, t. I. 23
348

lecz wkońcu zdobyłem pożądaną wiadomość” '). Okazało


się, że Ahtowie mieli po wszystkie czasy cały charaktery­
styczny system religijny o duszach, ich wędrówkach, o 'du­
chach dobroczynnych i złośliwych i o wielkich bogach. Tam
więc, gdzie .nie mamy pewnych dowodów o istnieniu pojęć
religijnych u niektórych szczepów, musimy z niedowierza­
niem przyjmować doniesienia przeczące, gdy pochodzą od
spostrzegaczy, których stosunki z danem plemieniem nie by­
ły zażyłe i przyjazne. Powiedziano naprzyldad o krajowcach
z wysp Andamańskich, że nie mają nawet najprostszych, po­
czątkowych zasad religijnych; tymczasem zdaje się, że kra­
jowcy nie chmelí nawet dać usłyszeć cudzoziemcom muzyki,
którą posiadali istotnie; nie można się tedy spodziewać, aby
byli skorsi do udzielania wiadomości o swojej teologji, choć
ją posiadali *2). Najbardziej uderzającem zaprzeczeniem ist­
nienia religji u dzikich szczepów, które się w naszych cza­
sach ukazało, jest sprawozdanie, ogłoszone p*-zez Samuela
Bakera i odczytane w Towarzystwie Etnologicznem w Lon­
dynie w roku 1866. Sprawozdanie to brzmi jak następuje:
„Północnemi szczepami Biaîego Nilu są: Dinkowie, Szyllu-
kowie, Nuehrowie, Kitczanie, Bohrowie, Aljabowie i Szyro-
wie. Jeden opis ogólny daje się do wszystidch zastosować,
z wyjątkiem Kitczan. Bez wyjątku nie posiadają oni wiary
w żadną istotę najwyższą i nie znają żadnej formy ani czci,
ani bałwochwalstwa. Ciemnota ich umysłu nie została oświe­
coną żadnym promieniem zabobonu”. Gdyby ten znakomity
podróżnik mówił o Latukanach, lub o innych szczepach, zna­
nych etnografom tylko dzięki jego z niemi obcowaniu, to za­
przeczenie wszelkich pojęć religijnych mogłoby uchodzić za
najlepszą wiadomość, którą dostarczono, zanim bliższe pozna­
nie nie potwierdziłoby jej, lub jąby odrzuciło. Ale jeżeli
S. Baker stosuje to do tak dobrze znanych plemion, jak
Dinkowie, Szyllukowie i Nuehrowie, to widocznie nie wie nic
0 drukowanych, opisach oriar Dinków, wiary ich w dobre
1 złe duchy (adjok i djyok), dobrego boga, stwórcę, mieszka-
iącego w niebie, imieniem Dendid i nie słyszał o Nearze,
bóstwie Nrehrów i o stwórcy Szylluków, który, wedle opisu,
odwiedza, wraz z innemi duchami święty las, lub drzewo.
Kaufmann, Brun-Rollet, Lejean i inni udzielili rozmaitych
szczegółów o religji szczepów Białego Nilu na lata całe przed

’) Sproat Scenes and Siudies of Savage Life 205.


2) Mouat Andaman Isländers 2, 279, 303. Od czasu uka­
zania się dzieła niniejszego, religja andamańska opisaną została przez
E. H. Mana w Journ. Anthrop. Inst. XII (1883), str. 156
wystąpieniem S. Bakera z owem twierdzeniem, że nie mają
żadnej religji ł).
Pierwszym warunkiem w systematycznem badaniu religji
ras niżsych jest ustalenie najprostszego określenia religji.
Jeżeli określenie to ma obejmować wiarę w bóstwo najwyż­
sze, w sąd pc śmierci, albo czczenie bałwanów, składanie
ofiar i zwykłe rozpowszechnione na świecie nauki i obrządki,
to wyłącza ono wistocie niektóre szczepy z rzędu posiada­
jących reiigję. Takie ciasne określenie ma jednak tę wadę,
że utożsamia *-ehgję z pewnym kierunkiem rozwoju, ale nie
z głębokiemi przyczynami, które są jego podstawą. Sądzę,
że najlepiej jest sięgnąć od razu do rzeczywistego źródła
i określić reiigję, jako wiarę w duchy. Jeżeli się tego pro­
bierza używa przy opisach religji ras niższych, to przychodzi
się do następnych wyników. Nie można twierdzić na pewno,
że każde istniejące plemię posiada wiarę w istoty duchowe,
gdyż pod tym względem spora ilość ludów pozostałe dla nas
zagadką i pozostanie nią może nazawsze wobec prędkiego
przeistaczania się, lub niszczenia, któremu podlega, jeszcze
mniej uzasadnionem byłoby twierdzenie, że każdy szczep,
o którym historja wspomina, lub który znany jest tylko z za­
bytków starożytnych, posiadał owo minimum religji. Lecz
większym jeszcze błędem byłoby utrzymywać, że taka za­
czątkowa wiara wypływała z instynktu, lub natury wszyst­
kich szczepów ludzkich, gdyż nic me uzasadnia mniemania,
że człowiek, zdolny do tak olbrzymiego rczwoju umysłowego,
nie mógł się podnieść ze stanu bezreligijności do wysokości
tych wierzeń, z któremiśmy go poznali. Byłoby jednali do
życzenia, abyśmy utworzyli sobie podstawę do poszukiwań
z doświadczenia, ale nie z teorji. Opierając się na niezliczo­
nej ilości dostępnych nam dowodów, musimy uznać, że wiara
w istoty nadprzyrodzone, w duchy, znajduje się u wszystkich
ras niższych, które znamy bliżej; nieistnienie zaś tej wiary

') Baker Races of the Nile Basin w Tr. Eth. Soc. V, 231,
The Albert Nyanza I, 246; Kaufmann Schilderungen aus Central-
afrika 123; Brun-Rollet Le Nil Blanc et le Soudan 100, 222,
164, 200, 234; G. Lejean w Rev. des Deux M. z 1-go kwietnia
1862, str. 760; Waitz Anthropologie II, 72—5; Bastian Mensch
III, 208. Inne zaprzeczenia istnienia religji u dzikich znajdują się
w Meiuera Gesch. der Relig. I, 11—15 (Australczycy i Kalifor-
nijczycy); Waitz Atdhropologie I, 323 (Wyspiarze Aru); Farrar
w Anthrop. Rev. z sierpnia 1864, str. CCX.VTI (Kafrowie i in.);
Martias Ethnog. Amer. I, 583 (Manaowie); J. G. Palfrey Hisl. of
Nero England I, 46 (plemiona w Nowej-Anglji).
350

spotyka się u pewnych plemion starożytnych, lub u tych no­


wożytnych, które niedostatecznie zbadano. Znaczenie tego
stanu rzeczy w stosunku do zagadnienia o pochodzeniu re-
ligji jest następujące. Gdyby byłe dowiedzionem z pewno­
ścią, że istnieją, lub istnieli dzicy, nie mający religji, to moż-
naby ich śmiało uważać za przedstawicieli tego stanu, w któ­
rym znajdował się człowiek, zanim doszedł do stopnia kultu­
ry religijnej. Nie należy wszakże bronić tego zdania, gdyż
wiadomości o istnieniu nie posiadających religji plemion po-
legają, jak widzieliśmy, na fałszywem zrozumieniu i na nie
przekonywających dowodach. Argumentów, przemawiających
za naturalnym rozwojem pojęć religijnych u rodu ludzkiego,
nie może osłabić usunięcie jednego świadectwa, które nie
posiada jeszcze siły dostatecznej, aby dać poparcie. Szczepy
nie posiadające religji nie 'stnieją już prawdopodobnie za
naszych czasów, ale fakt ten nie wpływa na teorję rozwoju
religji, tak jak niemożność znalezienia w dzisiejszej Anglji
wicsld, gdzieby nie znano ani książek, ani nożyczek, ani za­
pałek, nie wpływa ha pewnik, że był czas, kiedy przedmioty
te nieznanemi były w całym kraju.
Pod nazwą animizmu zamierzam badać tutaj głęboko
zakorzenioną naukę o duchach, czyli istotach nadprzyrodzo­
nych, która przedstawia zasadnicze pojęcie flozofji spiryty­
stycznej w przeciwieństwie do materjalistycznej. Wyraz „ani-
mizm” nie jest nowym, chociaż obecnie rzadko bywa uży­
wanym '). Będąc zastosowanym specjalnie do nauki o du­
szy, okazuje się on bardzo odpowiednim, do określenia po­
glądów na sposób rozwoju pojęć teologicznych w ludzkości.
Nazwa spirytyzm, jakkolwiek używaną była nieraz w znacze­
niu ogólnem, ma tę widoczną wadę, że stała się imieniem
sekty nowożytnej, która głosi poglądy spirytystyczne, ale nie
może służyć za typ tych poglądów w całym świecie. Ani-
mizm tedy będzie tu oznaczał ogólną naukę o istotach nad­
przyrodzonych.
Animizm jest cechą plemion, stojących na bardzo niz-
kim poziomie kultury. Wychodząc aż stamtąd i przekształ­
cając się znacznie podczas przebiegu swego, sięga on aż do
czasów wysokiej cywilizacji nowożytnej, wiążąc się od po-•)

•) Używano wyrazu tego mówiąc o pojęciach Stahla, stronnika


teorji flogistonu. Nauka Stahla jest odzytkien i rozwinięciem, w formie
nowożytnej i naukowej, teorji klasycznych, które jednoczą duszę
z pierwiastkiem życia. Ob. jego Theoria Medica Vera, Hala, 1737;
krytyczne roztrząsanie poglądów jego napisał Lemoine, Le Vitalisme
et TAnimisme de Stahl, Paryż, 1CG4.
851

czątku do końca nieprzerwanemi ogniwami. Gdzie osobniki,


albo szkoły wyznają naukę przeciwną, tam można być zwy­
kle pewnym, że różność pojęć nie powstała początkowo z naj­
niższej cywilizacji, lecz z późniejszych przemian rozwoju du­
chowego, zasadzających się bądź na osłabnięciu wyobrażeń
przodków, bądź na zupełnem ich odrzuceniu.. Newe te obja­
wy nie mogą mieć żadnego wpływu na niniejsze Sudanie
podstaw religji w ludzkości. Animizm jest rzeczywiście pod­
stawą filozofu religji, poczynając od filozofji dzikich,, skoń­
czywszy na filozofji ludzi ucywilizowanych. Jakkolwiek na
pierwszy rzut oka to określenie minimum religji mcie się
wydawać szczupłem i ubogiem, to jednak przekonamy się, że
jest ono rzeczywiście wystarczającern, bo gdzie jest korzeń,
tam racgą pewstać gałęzie. Powszechnym jest podział.teorji
animizmu na dwie ważne odnogi, stanowiące części jednej
nauki; jedna dotyczy dusz osobników, które mogą istnieć da­
lej pomimo śmierci, czyli zniszczenia ciała; druga dotyczy in­
nych duchów, mogących wznieść się do rzędu bóstw potęż­
nych. Istoty nadprzyrodzone wpływają na sprawy świata
zmysłowego i kierują niemi, również jak ć oczesnem. i przy-
szłem życiem człowieka. Przypuściwszy zaś, że duchy obcu­
ją z ludźmi i doznają zadowolenia lub przykrości z postęp­
ków ludzkich, dochodzi się prędzej, lub później, naturalnie,
a nawet z konieczności, do czci dla nich. Tak. więc animizm
w pełnym swym rozwoju obejmuje wiarę w bóstwa kierujące
i w duc ly podrzędne, w dusze i w życie przyszłe, które to
wierzenia muszą się praktycznie czcią jakąś wyrażać. Waż­
ny czynnik religijny, czynnik moralny, który dla ludów wyż­
szych stanowi najistotniejszą część, religji, jest załećwo za­
znaczony w religji ras niższych Nie znaczy to, iżby rasy
niższe nie miały 'żadnego zmysłu moralnego, ani żadnych za­
sad moralności, gdyż obie te rzeczy są u nich silnie uwydat­
nione, jeżeli nie w "przepisach formalnych, to przynajmniej
w tej tradycyjnej ugodzie społecznej, którą nazywamy opinją
publiczną, a według której pewne postępki uważane są za
dobre, lub złe, słuszne, lub niesłuszne. Ścisłe i wielki wpływ
mające zlanie się etyki z filozofją animistyczną w wyższej
kulturze zdaje się być u ras niższych zaledwie w zaczątku.
Nie mam zamiaru poruszać tu czysto moralnych zadań re­
ligji; chcę tylko zbadać animizm, ile on stanów;, starą i roz­
powszechnioną w świecie filozofję, której teorją jest wiara,
a praktyką—obrzędy. Usiłując więc uporządko wać materjał
do badań, tak dotąd zaniedbywanych, i mało cenionych, będę
się starał naszkicować przedewszystkiem obraz możliwie, ja­
sny zasadniczego animizmu u ras niższych i nakreślić kilku
pobieżnemi linjami jego drogę na wyższych szczeblach cywi­
352

lizacji. Chcę tu zaznaczyć raz na zawsze dwa główne wa­


runki, które towarzyszyć będą poszukiwaniom niniejszym.
Po pierwsze, co się tyczy nauk i obrzędów religijnych, będą
one traktowane jako części składowe systemu teologicznego,
wynalezionego przez rozum ludzki bez pomocy nadprzyro­
dzonej, ani objawienia, czyli, inaczej mówiąc, jako wynik roz­
woju religji naturalnej. Powtóre, co się tycz}7 stosunku wy­
obrażeń i obrzędów dzikich a cywilizowanych ludzi, chcę
zastanowić się dłużej nad naukami i obrzędami plemion
najniższych, a w pojedynczych wypadkach, z przyczyn wy­
jątkowych, przypatrzyć się bliżej naukom i obrzędom naro­
dów wyższych. Nie biorę wszakże za zadanie zajmować się
szczegółowo zagadnieniami, nasuwanemi przez filozofję i nau­
kę wiary chrześcjańsk-ej. Kwestje uboczne, oddalające się
od wyraźnego celu dzieła o początkach cywilizacji, będą
traktowane krótko, w rysach ogólnych, za pomocą lekkich
napomknień, albo uważanemi będą za zrozumiałe same przez
się. Wykształceni czytelnicy posiadają potrzebne wiadomo­
ści do zrozumienia znaczenia tych zagadnień dla teologji;
szczegóły zaś techniczne zostawiamy filozofom i teologom
z powołania.
Pierwszą gałęzią przedmiotu, który zamierzamy rozpa­
trzyć, jest nauka o ltidzkmh i innych duszach, których bada­
niu przeznaczoną zostanie reszta rozdziału niniejszego. Czem
jest nauka o duszy u ras niższych, wykaże najlepiej animi­
styczna teorja jej rozwoju. Dwa szeregi zagadnień bjołogicz-
nych czyniły prawdopodobnie na ludziach myślących głębo­
ko wrażenie, nawet na nizkim stopniu kultury, Po pierwsze,
jaka jest przy szyna różnicy między ciałem żywem, a umar­
łem? Co jest przyczyną czuwania, snu, pomieszam» zmysłów,
choroby, śmierci? Powtóre, co to za ludzkie postacie ukazu­
ją się nam w snach i widzeniach? Dziki filozof, obserwujący
obie te gromady zjawisk, użył oczywiście jednej na wytłu­
maczenie drugiej i postawił pierwszy krok, czyniąc wniosek,
żs każdy człowiek posiada swoje własne życie i swego ducha.
Zycie i duch są w ścisłej łączności z ciałem; życie dam ciału
możność czucia, myślenia i działania, a duch jest obrazem
ciała, sobowtórem. Obie te istności można oddzielić od cia­
ła; życie może opuszczać ciało, które traci czucie, czyli umie­
ra, a duch może się oddalić i ukazywać się innym ludziom.
Następny krok jest też bardzo łatwym dla dzikiego, sądząc
po niezmiernej trudności, z jaką ludzie ucywilizowani pozby­
wają się tego pojęcia: jest to poprostu połączenie życia z du­
chem (cieniem). Oboje należą do ciała, czemuźby tedy nie
należały do siebie i nie były objawami jednej i tej samej du­
szy? Wynikiem takiego pojęcia jest wyobrażenie, zwane
333

widmem, widziadłem, duchem. Odpowiada to zupełnie istot­


nemu pojęciu o duszy osobistej, albo o duchu u ras niższych
i da się określić następująco. Jest to przezroczysty, bezcie­
lesny obraz ludzki, 'a jego istota, będąca parą, tchnieniem,
lub cieniem, jest przyczyną życia i myślenia istoty, w której
przebywa; niezależnie od tego jest on obdarzony poczuciem
swej jaźni i wolą obecnego, lub poprzedniego swego posia­
dacza. Może on zrzucić z siebie powłokę cielesną, aby prze­
biegać szybko z miejsca na miejsce; najczęściej jest nie-
pochwytny i niewidzialny, jednak ujawnia czasem także siłę
fizyczną i ukazuje się ludziom śpiącym, lub czuwającym,
szczególnie jako widmo ciała, od którego się odłączył. Nie
przestaje on istnieć, ukazuje się ludziom po śmierci ciała
swojego i może przechodzić w ciała innych ludzi, zwierząt,
a nawet przedmiotów, brać je w posiadanie i kierować nienr
Chociaż określenie to nie daje się wszędzie zastosować, to po­
siada ono jednak dość rysów ogólnych, ażeby mogło służyć
za typ, ulegający mniejszym lub większym zboczeniom u róż­
nych ludów. Pojęcia te, rozpowszechnione na całym śwmcie,
nie są bynajmniej wytworem dowolności lub wspólnej ugo­
dy, gdyż bardzo rzadso znaleźć można przyczynę jednostaj-
ności ich u ras oddzielnych w stosunkach jakiegokolwiek ro­
dzaju. Są to wyobrażenia, tłumaczące zjawiska, podpadające
pod zmysły ludzkie w sposób najdobitniejszy i najbardziej
odpowiadający rozumującej fiłozofji pierwotnej. W samej
rzeczy, anlmizm pierwotny wyjaśnia tak dobrze zjawiska przy­
rody, że znajdował chętne przyjęcie nawet na wyższych
szczeblach 'oświaty. Chociaż filozofja klasyczna i średnio­
wieczna zmieniła go bardzo, a nowożytna jeszcze mniej go
oszczędzała, zachował jednak tak wyraźne ślady pierwotnego
pochodzenia, że w psychologii świata ucywfi-zowanego od­
najdujemy wiele pierwiastków, odziedziczonych z czasów naj­
pierwotniejszych. Z olbrzymiej ilości faktów, zebranych u naj­
różniejszych i najoddaleńszych plemion, wybierzemy niektóre
przykłady i za ich pomocą przedstawimy najwcześniejszą te-
orję o duszy, stosunek wzajemny różnych części tej teorji,
a także sposób, w jaki części te zanikały, przeistaczały się,
lub zachowywały w przebiegu rozwoju cywilizacji.
Aby zrozumieć pojmowanie duszy ludzkiej, czyli ducha
ludzkiego, trzeba się przyjrzeć wyrazom, uznanym za stosow­
ne do wyrażenia jego. Duch, czyli widmo, ukazujące się
śpiącemu lub marzycielowi, podobny jest do cienia i dla tego
cień zneczy to samo, co dusza. To też Tasmańczyk nazywa
cień i duszę tym samym wyrazem '). AJgohkinowie zwą

‘) Bon wicb Tasmanians 182.


354

duszę człowieka „jego cieniem”, otahczuk ’). Plemię Kwiczę


oznacza cień i duszę wyrazem natiib *2); Arawakowie mówią
uedia na cień, duszę i obraz 3), a plemię AKponów posiada
jeden tylko wyraz lodkal na oznaczenie cienia, duszy, echa
i obrazu 4).5 Zuluanie używają wyrazu tunzi zamiast wyrazów
„cień, dach, dusza” i wierzą, że po śmierci człowieka cień jego
opuszcza ciało i staje się cieniem przodka 6). Basutowie nazy­
wają ducha po śmierci „cieniem”, seriii i twierdzą, że kiedy
człowiek chcdz; nad brzegiem rzeki, to krokodyl może po­
chwycić i pociągnąć cień jego do wody 6); w Starym Kała-
barze znajdujemy podobne utożsamienie duszy z cienieni, czyli
ukpon, którego utrata jest bardzo szkodliwą dla człowieka 7).
U plemion niższych znajdujemy nie tyiko typ znanych kla­
sycznych wyrażeń skia i umbra, lecz także myśl, na podstawie
której powstały opowieści o ludziach bez cienia, rozpowszech­
nione dotąd w Europie, a znane czytelnikom nowożytnym
z bajki Chamissa o Piotrze Schlemihlu. Dusze czyścowe po­
znały, że Dante żyje, po cieniu, który postać jego rzucała 8).
Inne własności są też objęte nazwą duszy, albo ducha,
szczególnie co się tyczy przyczyny życia. Karybowie nazy­
wają duszę, życie i serce wyrazem iouanni, gdyż przypisują
tętno istotom nadprzyrodzonym, a serce mają za siedlisko
głównej duszy człowieka, przeznaczonej do przyszłego życia
w niebie 9). Tonganie mniemają, że dusza mieszka w całem
ciele, ale szczególnie w sercu; oświadczyli oni pewnemu Euro­
pejczykowi, że człowiek, pogrzebany kilka miesięcy przedtem,
żyje pomimo wszystko. „Jeden z nich, chcąc mi objaśnić to
co mówił, schwycił rękę moją i ściskając ją, powiedział: „To
umrze, aie życie, które jest w tobie nie umrze nigdy”, tu
dotknął się ręką serca megc” ,0). Basutowie mówią o nie­
boszczyku, że serce go opuściło, a o przychodzącym do zdro­

') Tauner Narr. wyd. James, 291. Sproat, 300 (Aktowie).


2) Brasseur Langue Quichee, p. w.
3) Martins Ethnog. Amer I, 705; II, 310.
4) Dobrizhoffer Abipones II, 194.
5) Dohne Zulu . Die p. w. tir.nzi; Callaway Rei. of Amar
zulv, 91, 126; Zulu Tales I, 342.
J) Casalis Basutos 245; Arbcusset i Damnas Voyage 12.
‘) Goldie Eßk Dictionary, p. w.; ob. Kölle Afric. Native
Lit., 324 (Kamrij. Joum. Ind. Archip. V, 713 (Australja).
8) Dante Ihr Comm. Pnrgatorio, canto III. Por. Grohmann
Aberglauben aus Böhmen 221.
°) Rochefort, 429, 516; J. G. Müller, 207.
,0) Mariner Tonga Js. II, 135; S. S. Farmer Tonga 131,
355

wia, że serce wraca do niego '). Zgadza się to z odwiecznym


poglądem, że serce jest siedliskiem życia, myśli i uczuć.
Wiara w zw:ązek krwi z duszą, rozpowszechniona ů Karenów
i Papuan, występuje w pełni w filozofji żydowskiej i arab­
skiej *2).3 Dla człowieka wykształconego śmieszną wyda się
myśl Indjan Gujańskich z plemienia Makusi, że chociaż ciało
umarło i podlegnie rozkładowi, „człowiek w oczach naszych”
nie umiera, lecz tylko wędruje *). Kojarzenie życia ze źre­
nicą oka spotyka się też w folklorze europejskim; gaśnięcie
źrenicy,^ czyli niknięcie obrazu, panny, w oku chorego uwa­
żane jest za oznakę zaczarowania, czyli zbliżającej się
śmierci 4).5 *
Oddychanie, cechujące życie zwierząt wyższych, a usta­
jące wraz z życiem, bywało utożsamiane z życiem, lub z du­
szą. Laura 3ridgman we właściwy sobie pouczający sposób
wykazuje podobieństwo ograniczonej działalności umysłowej
do nizszej cywilizacji. Pewnego y nia uczyniła taki ruch, jak-
gdyby coś z ust wyjmowała: „Śniło mi się, dodała objaśnia-
jąco, że Bóg zabiera oddech mój do nieba15 s). Australczycy
zachodni używali wyrazu waug na oznaczenie zarówno odde­
chu, jak ducha i duszy ®); w języku Netela w Kalifornji piuts
znaczy życie, oddech, dusza 7). Wielu Grenlanciczyków
przypisywało człowiekowi dwie dusze, mianowicie cień i od­
dech 8). Malajowie mówią, że dusza umierającego wychodzi
przez otwory nosowe, a na Jawie nazwa ňawa służy dla d-
dechu, życia i duszy 9). Jak się zlewają w jedno pojęcia
o życiu, sercu, oddechu i duchach, a zarazem jak te pojęcia
są mgliste i nieokreślone u ras niższych, dowodzi tego odpo­
wiedź na pytania z roku i528, dotyczące religji dzikich w Ni­
karagui. „Gdy umierają, z ust ich wychodzi coś podobnego
do człowieka, co nazywają Julio (azteckie Juli = żyć). Istota
ta idzie tam, gdzie są mężczyzna i kobieta. Podobna jest do
osoby, ale nie umiera; ciało zaś pozostaje”. Pytanie:—„Czy
ci, co odchodzą, zachowują to samo ciało, tę samą twarz i te

') CasaJis /. c. Ob. również Mariner l. c.


2) Bastian Psychologie 15—23.
3) J. H. Bernau Brit. Guiana 134.
i) Grimm D. M., 1028, 1133. Pc anglosasku man~lica.
5) Lieber Laura Bridgman w Smithsonian Contrib. II, 8.
®) G. F. Moore Vocab. of W. Australia 103.
*) Brinton, 50, 235; Bastian Psychologie 15.
8) G:anz Grönland 257.
°) Crawfurd Malay Gr. and Die. p. w.; Marsden Su­
matra 386.
356

same członki, jak za życia?”—Odpowiedź:—„Nie; tylko sei ce".


Pytanie: — „Ale jeżeli mają wydarte serce (tj. gdy niewolnik
zostaje oddany na ofiarę), cóż się wtedy stanie?”—Odpowiedź:
„Właściwie nie serce, tylko to, co ożywia i co opuszcza ciało
przy śmierci”.—Inna odpowiedź brzmiała:—„To nie serce od­
chodzi, tylko to, co sprawia życie, czyli oddech, który wy­
chodzi z ust i nazywa się Julio71 '). Rozumienie duszy jako
oddechu można śledzić w słoworodzie, począwszy od semic­
kiego i aryjskiego, a skończywszy na głównych prądach filo-
zofji całego świata. Język hebrajski posiada wyraz nephesz,
Oddech, który przechodzi w znaozeme „życie, dusza, myśl,
stworzenie”. Ruach i neszamah, „oddech”, nabierają znaczenia
„dach”; odpowiadają im arabskie nefs i ruh. Taką samą jest
historja sanskryckiegc ótman i prána, greckiego psyche
i pneuma, łacińskiego animus, anima, spiritus. Słowiańskie
duch., „oddech”, nabrało znaczenia „dusza, widmo”, a na, zecza
cygańskie mają wyraz dük na oznaczenie oddechu, duszy
i ducha, bądź że parjowie ci przynieśli jen wyraz z Indji,
jako cząstkę dziedzictwa mowy aryjskiej, bądź że przywłasz­
czyli go sobie w czasie wędrówek przez kraje słowiańskie *2).
Niemieckie Geist i angielskie ghost miały zapewne pierwotne
znaczenie oddechu. Gdyby ktoś uważał takie wyrażenia za
zwykłe przenośnie, ten niech się przekona o istotnym związku
między oddechem a duchem, przyjrzawszy się przykładom
wcale nie dwuznacznego sensu. Seminolowie ye Florydzie
mieli we zwyczaju, gdy kobieta umierała wydając na świat
dziecko, trzymać’ je nad twarzą matki, aby przyjęło w siebie
ulatującego jej ducha i stało się silném i rozumném w przy­
szłości. Indjanie ci z pewnością zrozumieliby, dla czego przy
łożu śmiertelnem starożytnego Rzymianina najbliższy krewny
nachylał się nad umierającym, aby przyjąć w siei ió ostatnie
jego tchnienie (et excipies hanc animam ore pio). . en poz/cm
duchowy utrzymuje się dotąd u ludu tyrolskiego, który wie­
rzy, iż dusza dobrego człowieka wychodzi przy śmierci z. ust
jego pod postacią białego obłoczka 3).
Przekonamy się wkrótce, że ludzie, mając tak złożone
i poplątane pojęcia o duszy, skojarzyli daleko różnorodniejsze

’) Ov-.eao Hist, du Nicaragua 21—51.


2) Pott Zigeuner II, 306; Indo-Germ. Wurzel - Wörter­
buch I, 1073; Borrow Lavengro II, rozdz. XkVT „ Write the lil cf
him whose dook gallops down that hill every night”, ob. III, rozdz. IV.
3) Brinton Myths of New World 253; Ccmm. in Virg.
Aen. IV, 684; Cic. Verr. V, 45; Wuttke Volksaberglaube 210;
Rocbholz Deutscher Glaube, etc. I, 111.
3517

jeszcze przejawy życia i myśli. Usiłując jednak uniknąć zbyt­


niego zawikłania, próbowali określić i uszeregować rzeczy
dokładniej, stosując najczęściej zasadę, że człowiek ma kiika
rodzajów duchów, dusz, lub obrazów, z których każdy ma
swoje przeznaczenie. Już w czasach barbarzyńskich wymyślano,
lub stosowano taką klasyfikację. Krajowcy wysp Fidży roz­
różniają „ciemnego ducha”, czyli cień człowieka, który idzie
do piekieł i „jasnego ducha”, czyi: odbicie człowieka w wo­
dzie, lub w zwierciadle, które zostaje w pobliżu miejsca, na
którem umarł '). Plemię Malagasy twierdzi, że saina, czyli
umysł, niknie przy śmierci, aina, czyli życie, staje się powie­
trzem, a matoatoa, czyli duch, przebywa na grobie *2). Podwój­
ność duszy zarysowuje się jasno w wierzeniu północno-ame-
rykańskich Algonkinów; jedna dusza wychodzi i widzi sny,
podczas gdy druga zostaje, a po śmierci człowieka jedna
z dusz zostaje z ciałem i dla niej składane bywają ofiary z po­
żywienia, druga zaś idzie do kraju umarłych. Spotyka się
też podział na trzy dusze, a Dakotanie twierdzą, że człowiek
ma cztery dusze, z których jedna zostaje z ciałem, druga
we wsi, trzecia w powietrzu, a czwarta idzie do kraju du­
chów 3). Karenowie rozróżniają lub rkelakn, czyli ducha
życia i „thah”, duszę odpowiedzialną za czyny 4). Chondow e,
znajdujący się mniej lub więcej pod wpływem Indów, uznają
cztery dusze; pierwsza może dostąpić szczęśliwości i przyłą­
czenia do Bury, dobrego boga; druga jest przywiązana do
plemienia na ziemi i odradza się z pokolenia w pokolenie,
tak iż przy urodzeniu dziecka kapłan zapytuje, kto powrócił;
trzecia wychodzi, aby utrzymywać stosunki z duchami, zosta­
wiając ciało w stanie odrętwienia, może wstępować na czas
pewien w tygrysa i odbywać wędrówkę za karę za grzechy;
czwarta umiera wraz z ciałem 5). Taicie podziały podobne są
do tych, które widzimy u wyższych narodów, jak np. trzy­
krotny podział na cienie przodków, duchy i widma:
„Bis duo sunt hoinini, manes, caro, spiritus, umbra:
Quatuor haec loci bis duo suscipiunt.
Terra tegit carnem, tumulum circiimvolat umbra,
Manes Orcus habet, spiritus astra petit.”

’) Williams Fiji I, 241.


2) Ellis Madagascar I, B93.
3) Charlevoix VI, 75—8; Schoolcraft Indian Tribes część I, 33,
83; część III, 229, część IV, 70; Waitz, III, 19 i; J. G. Müller,
66, 207, 8.
4) Cross w Journ. Amer. Oriental Soc. IV, 310.
5) Macpherson, 91 — 2. Ob. również Klemm C G. III, 71
(Lapończycy); St. John Far East I, 18S (Dajakowie).
358

Nie mam zamiaru śledzić szczegółów takiego psychicz­


nego podziału w -wyrobionych teorjach narodów i nie będę
się zastanawiał nad różnicą, którą dawir. Egipcjanie okazy­
wali w obrządkach pogrzebowych między ba, o.ch, ka, chaba,
przetłumaczonemi przez dra Bircha na „dusza, myśl, obraz,
cień”, ani nad rozdziałem, czynionym przez rabinów między
cielesną, duchową, a niebieską duszą i przez filozofję indyjską
między duszą emanacyjną a gienetyczną. Pominę też trzy
dusze Chińczyków: życie, widme i duchy przodków, pominę
różnicę między wyrazami nous, psyche i pneuma oraz anima
i animus i sławne średniowieczne teorje o duszy roślinnej,
czuciowej i umysłowej. Wystarczy, gdy tu zaznaczę., że po­
jęcia takie powstały jeszcze w stanie barbarzyństwa rodzaju
ludzkiego w formie, która pod względem wartości naukowej
wytrzymuje porównanie ze wszystkiem, co zdobyło sobie zna­
czenie w granicach wyższej kultury. Byłoby nader trudném
zadaniem spoglądać na takie różniczkowanie, wychodząc ze
stałej zasady logicznej. Słowa: życie, myśl, dusza, duch,
widmo itp. nie pojmują się jako określenia istotności oddziel­
nych i niezależnych, lecz są jakgdyby czynnościami jednej
osoby. Zagmatwanie, które w tym razie panuje w umyśle
naszym i języku, a które jest do pewnego stopnia typem
myśli i języków ludzkości, nie powstało wskutek zDytniej
nieokreśloności wyrazów, lecz skutkiem pierwotnej teorji
jedności substancjalnej, stanowiącej ich podstawę. Ta nie­
określoność mowy wpływa jednak mało na poszukiwania
nasze, gdyż szczegóły, podane tu o naturze i działaniach
dusz, duchów i widm określą dokładnie, jakie znaczenie mają
w danym razie te nazwy.
Teorja animistyczna o żywotności, według której objawy
życia są dziełem duszy, tłumaczy dzikiemu umysłowi wiele
zjawisk, dotyczących ciała i myśli, który bierze je za skutki
oddalania się duszy, lub jećnego ze składających ją duchów.
Zasada ta zajmuje wybitne stanowisko w bjologji dzikich.
Mieszkańcy Australji południowej wyrażają ją, gety mówią
o kimś bez czucia lub zmysłów: on jest uńlyamarraba tj. „bez
duszy” '). Algonkinowie, północno-amerykańskie plemię in­
dyjskie, powiadają, że choroba powstaje wskutek oddzielenia
się cienia od ciała i czynią wymówk. przychodzącym do
zdrowia, że się narażają, wychodząc zanim cień osiądzie w nich
spokojnie; w razach gdy mówimy, że ktoś był chory i wyzdro­
wiał, dzicy ci powiadają: umarł, lecz powrócił. Letarg, czyli
zachwycenie tłumaczą sobie tak: dusza chorego powędrowała

') Shümann Vocab, of Parnkalla Lang. p. w


359

do brzegu rzeki śmierci, ale została odpędzoną i powróciła,


aby ożywić ciało ł). Krajowcy z wysp Fidży wierzą, że gdy
ktoś mdleje, lub umiera, to można czasem wołaniem skłonić
ducha do powrotu. Można niekiedy być świadkiem zabawnej
sceny, gdy zdrowy chłop leży jak długi na ziemi i woła
z całych sił na duszę swoją, aby wróciła *2). Według wyobra­
żeń Murzynów Gwinei północnej, pomieszam e zmysłów czyli
szaleństwo powstaje wtedy, gdy dusza opuści człowieka przed­
wcześnie, a sen, kiedy dusza opuszcza ciało na czas pewien 3).
Z tego powodu u wielu ludów zadaniem czarowników lub
kapłanów jest przywoływanie duszy Indjanie z nad Oregonu
z plemienia Salisz odróżniają duszę od pierwiastku życia;
może ona opuścić ciało bez wiedzy człowieka, ale chcąc za­
pobiec złym następstwom, trzeba duszę przywołać jalcnajprę-
dzej, więc znachor wprowadza ją napowrót przez głowę cho­
rego, czyniąc przytem urc czyste obrzędy 4). Plemiona turań-
skie i tatarskie Azji północnej wierzą święcie w oddalanie się
duszy w razie choroby, a lama buddyjsld odprawia bardzo
zawiłe ceremonje, aby przywrócić ciału duszę jego. Gdy djabeł
porwie człowiekowi rozumną duszę i zostanie mu tylko dusza
zwierzęca., wtedy zmysły i pamięć jegc stają się słabemi,
a sam on znajduje się w smutnym stanie. Wówczas lama
poczyna go leczyć i wypędza złego ducha za pomocą różnych
dziwnych obrzędów. Gdy leczenie nie skutkuje, to znaczy,
że dusza chorego nie chce, czy nie może powrócić do ciała.
Potem chory, ubrany w najlepsze szaty i otoczony najcen-
niejszemi swemi rzeczami, wystawiony zostaje na widok, przy­
jaciele i krewni obchodzą mieszkanie trzy razy wokoło, wo­
łając pieszczotliwie duszę po imieou, podczas gdy lama dla
większej skuteczności czyta z księgi opis mąk piekielnych
i niebezpieczeństw, grożących duszy, która opuszcza ciało
samowolnie; pcczem zgromadzenie oświadcza jednogłośnie, że
dusza powróciła i że chory wyzdrowieje 5)- K arenowie bir­
mańscy biegają, utrzymując, że łapią podróżującą duszę cho­
rego, czyli, jak mówią z Grekami i Słowianami, jego motyk
(leip-pya) i rzucają mu ją na głowę, Wiara Karenów w là

') Tauner Nary. 291; Keating Narr, of Long's Exp.


II, 164.
2) Williams Fiji I, 242; ob. przeciwny zwyczaj odpędzania
duszy, która sprawia chorobę i śmierć, 250,
3) J L~ Wilson W. A/r 220.
4) Bastian Mensch II, 319; Sproat, 213 (w. Vancouvera),
5) Bastian Psychologie 34; Grnehn Reisen durch Sibirien
n, 359 (Jakuci); Ravenstein Amur 351 (Tunguzi).
360

jest wistocie udoskonalonym i porządne określonym systemem


bjologicznym. To là, czyli dusza, duch, gienjusz, może być
ocldziolonem od ciała, dc którego należy; jest więc rzeczą
niezmiernej wagi dla Karena- utrzymać to là przy sobie, na­
wołując je, dając mu pożywienie itp. Dusza opuszcza ciało t
najczęściej w czasie snu; gdy nieobecność jej trwa dłużej niż
wypada, człowiek choruje, a gdy nie wraca wcale, następuje
śmierć. Gdy „wee”, czyli lekarz duchów przybywa, aby przy­
wołać nieobecny cień lub życie Karena i nie može skłonić
cienia do powrotu z krainy śmierci, wtedy bierze on czasem
cień innego człowieka i daje go umarłemu, podczas gdy wła­
ściciel cienia, który go w czasie snu opuścił, choruje i umiera.
Kiedy Karen popada w niemoc lub chorobę z powodu że là
gc opuściło, przyjaciele odprawiają obrzęd z szatą chorego
i kurą, którą gotują i wraz z ryżem składają w ofierze, wzy­
wając duszę form&Jnemi modłami, aby wróciła do właściciela ').
Obrządek ten jest prawdopodobnie w związku etnologicznym
ze zwyczajem chińskim, chociaż trudno określić, jak i kiedy
nastąpiła jego wędrówka. Gdy Chińczyk umiera i otaczający
przypuszczają, że dusza go opuściła, to jeden z krewnych
zawiesza na długim bambusie i podnosi w górę ubranie cho­
rego, do którego przywiązują nieraz białego koguta, a kapłan
Taui przywołuje zaklęciami duszę do ubrania, z ktćrera można
ją zwrócić choremu. Gdy po pewnym czasie bambus prze­
kręci się zwolna w ręku krewnego, znaczy to, że duch wszedł
w ubranie *2).
To chwilowe oddalanie się duszy miało na całym świecie
szerokie zastosowanie w praktykach czarowników, kapłanów
i. jasnowidzących. Ci ostatni utrzymują, że mogą wysłać duszę
swcją na daleką wędrówkę i wierzą zapewne nieraz, że uwolnili
ją na czas pewien z więzów cielesnych, tak jak w to wierzył
sławny marzyciel i jasnowidzący Jeremjasz Cardan. Mówił on
o sobie, że posiada zdolność tracenia zmysłów i popadania
w zachwycenie, gdy tytko zapragnie, czując wtedy w okolicy
serca rodzaj oddzielania się, jakgdyby dusza go opuszczała.
Uczucie to rozpoczynało się od mózgu i przechodziło wzdłuż
kręgosłupa, a potem wiedział tylko, że „wychodził z siebie” 3).
Znachor, krajowiec australski, zostaje wtajemniczony w zawód

ł) Bastian Oestl. Asien I, 143; II, 388, 418; III, 236. Ma­
son Karens, l. c. 196 itd.; Cross Karens vr Journ. Amer. Orien­
tal Soc. IY % 1854, str. 307. Ob. również St. John Far Kasi, l. c.
(Dajakowie).
2) Doolittle Chinese I, 150.
3) Cardan De Varietate Rerum, Bazjlea, 1556, rozdz. XLIII.
361

swój przez trzydniowy pobyt w krainie duchów, podczas któ­


rego leży w zachwyceniu '). Chondowie uznają kapłana za
wtajemniczonego, gdy pozostaje w stanie uśpienia lub osła­
bienia od jednego do czternastu dni, podczas których dusza
jego przebywa z bogami *2). Dusza angiekoka grenlandzkiego
wychodzi z ciała, aby znaleźć pokrewnego sobie demona 3),*
a szaman turański leży w letargu, podczas gdy dusza jego
udaje się wr krainę duchów po wiedzę tajemną *). Literatura
plemion wyższych dostarcza podobnych przykładów. Bardzc
charakterystycznem jest starożytne podáme skandynawskie
o wodzu Normandów, Ingimundzie, który zamknął w chacie
trzech Finnów na trzy noce, ażeby odwiedzili Islandję i po­
wiedzieli mu, jakie jest położenie kraju, w którym osiąść za­
mierzał. Ciała ich zdrętwiały; posłali dusze'swe na zwiady,
a gdy po trzech dniach obudzili się, mogli opisać Vatnsdael 5).
Typowym przykładem klasycznym jest podanie o Hermoti-
mosie, którego dusza prorocza oddalała się od czasu do czasu
dla zbadania dalekich okolic, aż wkońcu żona spaliła na stosie
martwe ciało męża, a gdy nieszczęsna dusza wróciła, nie za­
stała już powłoki, którąby mogła ożywić 6).7 Do tej samej
gromady należą też podania o odwiedzaniu świata duchów,
o czem będzie mowa w następnym rozdziale. Typowy przy­
kład spirytystyczny znajduje się u Jnng-Stillinga, który po­
wiada, że doszły do mego wiadomości o chorych, którzy,
tęskniąc do nieobecnych przyjaciół, popadali w omdlenie,
w czasie którego ukazywali się przedmiotom swego przywią­
zania 1). Przykładem z folkloru angielskiego niech będzie
znany przesąd ludowy, że kto pości i czuwa w wilję świętego
Jana, ujrzy cienie mających umrzeć w ciągu roku ludzi, pu­
kające do drzwi kościoła, z księdzem na czele. Cienie te są
duszami, które opuściły ciało, albowiem zauważono, że ksiądz
miał sen bardzo niespokojny, wtedy gdy duch jego był nie­
obecnym. a kredy jeden z czuwających zasypiał i nie można
było go się dobudzić, to pozostali widzieli cień jego, puka-

') Stanbridge Alor. of Victoria w Tr. Eth. Soc. I, 300.


2) Macpherson India 103.
3) Cranz Grönland 269. Ob- również Sproal l. c.
Ru lis Finland 303; Oastrén Finn. Myth. 134; Bastian
Mensch II, 319.
5) Yatnsdaela Saga; Baring-Gould Werewolves 29
®) Plin. VII, 53; Lucian. 'Herinotimus, Musc. Encom- 7.
7) E. D. Owen Footfalls on the Boundary of another
World 259. Ob. A. R. WaPace Scientific Aspect of the Superna-
tural 43.
362

jący do drzw kościelnych '). Europa nowożytna trzymała się


naprawdę drogi, wytkniętej przez filozofję pierwotną, jeżeli
tak-e wyobrażenia mogą się ostać za naszych czasów. Mowa
zachowała ślady pojęć takich w wyrażeniach, jak „bez ducha”,
„wyjść z siebie”, „być w ekstazie”, „być porwanym”, a ten,
kto powiada, że dusza jego szuka przyjaciela, może w słowa
te włożyć znaczenie rzeczywiste.
Na tej samej zasadzie opiera się wyjaśnianie snów u ras
niższych. Niektórzy Grenlandczycy wierzą, powiada Cranz,
że dusza opuszcza ciało w nocy i idzie na polowanie, na
tańce lub w odwiedziny; częste a żywe sny zrodziły w nich
to przekonane 2). Indjanie z Ameryki Północnej utrzymują,
że dusza śpiącego opuszcza ciało i szuka rzeczy, które ją
pociągają. Człowiek powinien się starać otrzymać te rzeczy
na jawie, aby dusza się nie zaniepokoiła i nie opuściła ciała
na zawsze3). Nowe Zelandczycy mniemają, że dusza opuszcza
śpiącego i powraca z krainy duchów, gdzie rozmawiała
z przyjaciółmi 4). f.Tagalowie z Luzonu twierdzą, że nie należy
budzić śpiącego, bo dusza jego jest nieobecna 5). ICarenowie,
których teorję o wędrówkach duszy przedstawiliśmy przed
chwilą, wierzą, że sny są obrazem tego, co là widzi i do­
świadcza wted3y gdy opuszcza uśpione ciało. Tłumaczą nawet
z wielką bystrością, dla czego można tylko śnić o rzeczach,
o których się poprzednio wiedziało lub słyszało; leip-pya może
odwiedzać tylko tych ludzi i te miejsca, gdzie ciało bywało
poprzednie 6). Oprócz u dzikich, pojęcie, że dusza opuszcza
śpiące ciało, spotyka się w filozofji kontemplacyjnej ludów
wyższych, jak np. w systemie Wedanty i w Kabbali7). Święty
Augustyn przytacza opowieść, która objaśria wybornie teorje
tego rodzaju. Człowiek, który opowiadał ją świętemu, był
w domu i chC1-ał się udać na spoczynek, gdy wszedł pewien
filozof, dobrze mu znany i wyłożył mu niektóre ustępy z Pla­
tona, których wytłumaczenia odmówił mu był poprzednio.

') Brand Pop. Ant. I, 331; III, 236- Calmet Diss. sur les
Esprits; Maury Magzs część II, rozdz. IV
*) Cranz Grönland 257•
3) Waitz, III, 195.
4) Taylor New Zealand 104, 184, 333; Baker w Tr. Eth.
Soc. I, 57.
5) Bastian Mensch II, 319; Jagor w Journ. Eth. Soc. II, 175.
e) Mason Karens l. c. 199; Cross l. c.\ Bastian Oestl Asien
I, 144; II, 389; DI, 266.
’) Bastian Psychologie 16—20; Eisenmenger I, 458; II, 13,
20, 453; Franck Kabbale 235.
363

Gdy go (później) zapytał, czemu uczynił w jego demu to,


czego się wzbraniał uczynić w swoim, filozof odpowiedział:
„Ja tego nie zrobiłem, to mi się tylko śniło”. Tale więc,
powiada Augustyn, widział on na jawie widmo tego, któremu
się śniło, że go widzi '). W przesądach ludu europejskiego
spotykamy ciekawe okazy teorji pierwotnej o śnie, np. w oba­
wie przewracania śpiącego, aby dusza nieobecna odnalazła
drogę do swego ciała. Podanie o królu Gantramie jest pod
tym względem bardzo zajmujące. Król zasnął w lesie, oparł­
szy głowę na kolanach wiernego sługi, wtem sługa ujrzał
coś, jakby węża, wychodzącego z ust pana. Stworzenie po­
biegło nad strumyk, lecz nie mogło go przebyć. Wtedy
sługa położył miecz w poprzek wody; stworzenie przebiegło
na drugą stronę i weszło w głąb góry. Po niejakimś czasie
wróciło tą samą drogą do ust króla, który, obudziwszy się,
opowiadał, że śniło się mu, iż przechodził przez most żelazny
i wszedł do pełnej złota góry *2) Jest to jedna z bardzo po­
uczających legiend, które zachowują dla nas, jakby w muzeum,
zabytki stanu ducha rasy aryjskiej w pojęciach, które dla
umysłów nowożytnych wydają się wytworem bujnej wyob­
raźni, lecz które dla dzikich są dotąd zdrową i rozsądną
filozofją. Karen zgodziłby się na wszystko, co się zawiera
w podaniu powyższem. Ma on wyobrażenie, że duchy nie
mogą przebywać wód, czemu zaradzić usiłuje, przeciągając
nici w poprzek strumyków, płynących przez lasy birmańskie,
aby ułatwić duszom przedostawanie się na. drugą stronę; ma
też przekonanie, że dusza może być wcieloną w zwierzę i że
sen jest rzeczywistą podróżą duszy śpiącego. Stare to wie­
rzenie przeniosło się, jak to często bywa, do poezji:
„Yon child is dreaming far away,
And is not where he seems’' 3),
Pogląd ten stanowi jednak tylko jeden ustęp teorji snów
w psycholcgji dzikich. Istnieje też przekonanie, że inne du­
sze przybywają do śpiącego, który je we śnie widzi. Obie
te myśli nie są w zbyt wielkiej sprzeczności z sobą. Indjanie
północno-amerykańscy mieli do wyboru dwa przypuszczenia:
sen mógł być uważany za odwiedziny tych osób lub rze­
czy, które śpiący widzi, albo za obraz tego, co, wędrując,
widziała dusza rozumna, podczas gdy dusza czująca zostawała

‘) Augustin. De Civ. Dci XVIII, 18.


2) Grimm D. M. 1036.
3) Dziecko to daleko jest marzeniami i nie jest tam, gdzie
sio zdaje.
Cywilizacja pierwotna, t. I. 24
364

w ciele '). Zuluanie myślą, że cień przodka, itongo, może odwie­


dzić śpiącego człowieka, aby go ostrzec o niebezpieczeństwie,
albo może go zabrać z sobą do swego kraju i pokazać mu, że
duchy są w niepokoju. Człowieka, który przechodzi w cho­
robliwy stan halucynacji, duchy odwiedzają ciągle we śnie,
dopóki się nie stanie, według wyrażenia krajowców, „przybyt­
kiem snów” *2). U ludów niższych przeważa jednak podobno
przekonanie, że widmo senne jest ukazaniem się śpiącemu
jego własnego, bezcielesnego ducha, którego śniący „widzi
przez sen’', jak mówią Odżybuanie. Ta sama myśl ujawnia
się wyraźnie w wierzeniu krajowców z Fidży, że dusza czło­
wieka żyjącego może opuścić ciało, aby dręczyć śpiących 3) 4
i w mniemaniu starej Indjanki z Kolumbji angielskiej, która
sprowadziła znachora, aby wypędził duchy zmarłych, które
co noc do niej przychodzą ł). Bardzo ciekawym i charakte­
rystycznym jest opis Murzynów Gwinei południowej, pióra
jednego z nowożytnych podróżników. „Wszystkie sny są,
według nich, odwiedzinami dusz zgasłych przyjaciół. Ich
napomnienia, wskazówki i ostrzeżenia przyjmowane bywają
z powagą i czcią i wypełniane na jawie. Zwyczaj opowiada­
nia snów usposabia do marzeń we śnie, a godziny snu są tak
ożywione przez stosunki z duchami, jak godziny czuwania
przez stosunki z źywemi. Jest to, bez wątpienia, przyczyną
wielkiej przesądności dzikich Wyobraźnia ich staje się tak
żywą, że prawie nie odróżniają snów od rzeczywistości i z tego
powodu kłamią bezwiednie, utrzymując, że widzieli rzeczy,
których nigdy nie było” 5)
Dusza snów była dla starożytnych Greków tern samem
prawie, czem jest obecnie dla dzikich* Sen, tłumiący niepo­
koje duszy, ogarnął Achillesa, gdy leżał na brzegu morza
szumiącego Dusza Patroklesa stała nad nim, podobna do
niego zupełnie z postaci, piękności oczu, głosu i okrywającej
ciało odzieży. Przemówił, a Achilles wyciąguął ręce ku nie­
mu, ale nie mógł go dotknąć, bo dusza wsiąkła w ziemię,
jak dym, sycząc głośno. W ciągu wieków, które nas od-

*) Charlevoix Nouvelle France VI, 78; Loskiel, część I, 76;


Sproat Savage Life 172.
2) Callaway Relig. of Amazulu 228, 260, 316; Journ. An-
throp. Inst. I, 170. Ob. St. John Far East I, 199 (Rajakowie).
3) Williams Fiji I, 242.
4) Mayne Brit. Columbia 261; ob. Sproat l. c.
5) J. L. Wilson W. Africa 395, 210. Ob. Ell.s Polyn. Fes.
I, 396; J. G. Müller Amer. Urrel. 287; Buchanan Mysore, Pinker-
ton, VIII, 677; Early Hist, of Mankind 8.
367

dotknięciem, wyrazem, ruchem, lub niezwykłym hałasem.


U ras dzikich, zarówno jak u ras cywilizowanych, które
odziedziczyły zabytki filozofji pierwotnej, utworzonej w podob­
nych warunkach, teorja widzialności lub niewidzialności du­
chów wyrobiła się oczywiście z istotnego doświadczenia.
Twierdzenie, że dusze lub duchy są koniecznie albo widzial-
nemi, albo niewidzialnemi, sprzeciwiałoby się świadectwu
zmysłów ludzkich. Lecz utrzymywanie lub wnioskowanie, jak
to jest u dzikich, Ze duchy są czasem widzialne dla niektó­
rych osób, lecz nie zawsze i nie dla wszystkich, jest tłuma­
czeniem faktów, które nie odpowiada wymaganiom umysłu
naszego, lecz które jest logicznym i zrozumiałym wytworem
nauki pierwotnej.
Nie wnikając w wartość opowiadań o jasnowidzeniu,
wspomnę tu tylko, że spotykamy się z niem nawet u dzikich.
Kapitan Jcnatan Carver otrzymał od znachora z plemienia
Kry przepowiednię o przybyciu czółna z nowinami w południe
dnia następnego i przepowiednia ta sprawdziła się. J. Mason
Brown, podróżujący z dwoma towarzyszami nad brzegiem
rzeki Miedzianej, spotkał Indjan z tej samej gromady, której
poszukiwał. Powiedzieli mu oni, że zostali wysłani przez
znachora. Pokazało się, że ten „widział ich idących i sły­
szał ich głosy z oddali” '). Wiadomości te są zupełnie po­
dobne do opowiadań o jasnowidzących szkockich. Pennant
słyszał o pewnym panu na Hebrydach, który miał dar prze­
czuwania gości i przygotowywał się do ich przyjęcia, a dr.
Johnson słyszał od pewnej osoby, że jeden z jego robotników
przepowiedział powrót jego na wyspę i opisał nową liberię,
którą świeżo przywdziała otaczająca go służba *2).
Przyjęto za' prawo ogólne, że człowiek nie może być
w dwóch miejscach naraz jednocześnie; twierdzenie to weszło
nawet w przysłowie. Ale prawo to nie zostało bynajmniej
przyjętem powszechnie. Wymyślono nawet wyraz „bilokację”
aby oznaczyć cudowną zdolność niektórych świętych znajdo­
wania się w dwóch miejscach jednocześnie. Święty Alfons
di Liguori posiadał użyteczny dar znajdowania się w kościele,
gdzie mówił kazanie i jednocześnie w domu, gdzie spowiadał
grzeszników 3). Powtarzanie i tłumaczenie tych opowiadań
oraz opowieści o. jasnowidzących znajdują się w zupełnej
zgodzie z pierwotną teorją animistyczną o widzeniach.

') Brinton Myths of New World 269.


2) Pennant 2nd Tour in Scotland, Pinkerton, III, 315;
Johnson Journey to tłie Hebrides,
3) J. Gardner Faiths of the World, p. w. „bilocation”.
368

Śmierć jest zjawiskiem, które na wszystkich stopniach


kultury zwraca myśl ludzką, chociaż nie zawsze szczęśliwie,
ku zagadnieniom psychologicznym. Po wszystkie czasy koja­
rzono ukazywanie się ducha z opuszczeniem przez niego ciała,
czyli ze śmiercią. Występuje to jasno nie tylko w nauce
o duchach, lecz także w osobnej wierze w „znaki przepowia­
dające lub zwiastujące”. KarenOwie twierdzą, że duch, uka­
zujący się po śmierci człowieka, zwiastuje śmierć komuś inne­
mu '). W iłowo-Zelandii jest złą wróżbą, jeżeli się widzi cień
nieobecnej osoby, jeżeli cień jest zamglony i twarz niewi­
doczna, to śmierć jej jest blizką; a jeżeli twarz jest wyraźna,
to śmierć już nastąpiła. Kilku Maoryjczyków (a między niemi
ten, który to opowiadał) siedziało na dworze wkoło ogniska;
wtem dwóch ujrzało cień krewnego, którego zestawili byli
chorego w domu. Krzyknęli, widmo znikło. Wróciwszy z wy­
cieczki, towarzysze przekonali się, że chory umarł w chwili,
gdy mieli widzenie *2). Badając stanowisko wiary w przeczu­
cia u ras wyższych, znajdujemy ją głównie w trzech wielkich
dziedzinach umysłowych: w legiendach chrześcjańskich o świę­
tych, w wiedzy ludowej i w spirytyzmie nowożytnym. Święty
Antoni widział, jak dusza świętego Ammonjusza uchodziła
do nieba, niesiona przez chóry anielskie; tego samegc dnia
święty pustelnik umarł na pustyni N itrja, o pięć mil drogi
odległej. Gdy święty Ambroży zmarł w wigilję Wielkiej-
nocy, kilkoro dzieci świeżo ochrzczonych widziało świętego
biskupa i pokazało go rodzicom, lecz ci nie widzieli go,
mając oczy mniej niewinne; itp. 3). Na Szląsku i w Tyrolu,
gdzie wiara w jasnowidzących jest w pełni rozkwitu, spoty­
kamy mnóstwo podań o pogrzebach, kościołach, drogach
rozstajnych i widmach bez głowy, będących w szczególnym
związku z wigilją nowego roku. Wiadomości o jasnowidzą­
cych, obdarzanych „drugim wzrokiem”, w Brytanji północnej
są nieco dawniejszej daty. Ludność wsi St. Kilda była na­
wiedzana przez sobowtórów, zwiastunów blizkiej śmierci,
a w r. 1799 podróżnik pisze o włościanach z Kircudbright-
shire’u: „Zdarza się im często oglądać widma osób umierają­
cych. Może je widzieć tylko jeden człowiek, pomimo że są
obok niego inni, lecz ci zjawiska nie widzą. W ciągu ostat­
nich lat dwudziestu nie£można prawie było spotkać osoby,

') Mason Karens, L c. str. 198.


2) Shortiand Trads. of New Zealand 140; Polsek M. and
C. of New Zcalanders I, 268. Ob. Ellis Madagascar T, 393;
J. G. Möller, 261.
3) Calmet JDiss. sur les Esprits I, lozdz. XL.
373

w tym celu '). Czarownik malagazyjski, chcąc wyleczyć cho­


rego, którjr stracił duszę, robił dziurę w ścianie trupiarni,
aby złapać do czapki wychodzącą stamtąd duszę i zanieść ją
choremu 2). Chińczycy robią dziurę w dachu, aby wypuścić
duszę nieboszczyka 3). Zwyczaj otwierania okna lub drzwi
dla uchodzące’, duszy jest rozpowszechniony we Francji,
Niemczech i Anglji 4). Dusze zmarłych można bić, kaleczyć
i wypędzać, jak każde inne istoty żyjące. Krajowcy Queens-
landu w Australji biją cc roku powietrze, aby wystraszyć
dusze, które w ciągu roku zostały uwolnione z powłoki cie­
lesnej 5). Indjanie północno-amerykańscy, zadręczywszy na
śmierć nieprzyjaciela, oiegali, krzycząc i bijąc powietrze kija­
mi, aby wypędzić ducha; wiadomo też o nich, że rozpinają
sieci wkoło chat swoich, aby pochwycić i trzymać w oddaleniu
dusze zmarłych sąsiadów. Wierzyli oni, że dusza konającego
wychodź’ przez otwór w dachu wigwamu i bili kijami w ściany,
aby ją wypłoszyć. Słyszeliśmy także, że gdy wdowa wraca ,z po­
grzebu męża, to ktoś idzie za nią . powiewa gałązką wkoło jej
głowy, odganiając duszę męża, iżby żona mogła wyjść za mąż
powtórnie 3). Dobrze usposobiony dla nieboszczyka Murzyn
z Kongo nie wymiata przez cały rok domu po śmierci do­
mownika, aby kurz nie obraził delikatnej substancji duszy T).
Ludność ' lonkinu nie wymiata domów w święto, w ktćrem
dusze zmarłych odwiedzają rokrocznie dawne swoje mieszka­
nia 8), a jest rzeczą bardzo prawdopodobną, że główne zada­
nie rzymskich everriatores, którzy zamiatali domy po pogrze­
bach, było w związku z podobném pojęciem 9) Lud niemiecki
utrzymuje do dziśdnia, że źle jest trzaskać silnie drzwiami,
bo można przyciąć duszę ,0). Dosyć częsty zwyczai posypy­
wania popiołu, aby widzieć ślady, duchów lub djabłów, po-*)

*) Morgan Iroquois 176.


2) Flacourt Madagascar 101.
3) Bastian Psychologie 15.
ł) Monnier Traditions Populaires 142; Wuttke Volksaber­
glaube 209; Grimm D. M. 801; Meiners II, 761.
5) Lang Queensland 441; Bonwick Tasmanians 187.
f,j Charleroix Nouvelle France VI, 76, 122; Le Jeune w Rei.
des Jésuites, 1634, str. 23; 1639, str. 44; Tanner Narr. 292; Peter
Jones Hist, of Ojebway Indians 99.
7) Bastian Mensch II, 323.
8) Meiners, I, 318.
9) Festus, p. w. „everriatores”; ob. Bastian l. c., por. też
Hartknoch, przytoczony poniżej, U, 40.
10) Wuttke Volksaberglaube 132, 216.
374

wstał w skutek przypuszczenia, że istoty te mają ciało rzeczy­


wiste. W literaturze animizmu znajdują się od czasu do
czasu świadectwa wagi duchów. Obok opowiadania wróżbity
z plemienia Basuto, że zmarła królowa wlazła mu na plecy
i że nigdy w życiu nie czuł takiego ciężaru, można postawić
Glanvila historię o pastuchu Dawidzie Hunterze, który pod­
niósł ducha starej kobiety i utrzymywał/ że był tak lekkim,
iż wydawało się mu, że ma worek piór na ramieniu. W tym
samym rzędzie stanąć może przesąd niemiecki, że matka nie­
boszczka przychodzi w nocy karmić niemowlę, które zesta­
wiła na świecie, co można poznać po wgłębieniu, które
odciska na łóżku, na którem leżała, oraz wyliczenie spiryty-
stów nowożytnych, że dusza ludzka waży od 3 do 4 uncji ').
Wyraźne opisy substancji duszy znajdują się zarówno
u ras wyższych, jak u niższych. Tonganie przedstawiają sobie
duszę ludzką, jako delikatniejszą czyli lotną część ciała, która
opuszcza je w chwili śmierci; możnaby to porównać z zapa­
dłem kwiatu, znajdującym się w stałych tkankach roślin­
nych *2). Wróżbici grenlandzcy opisują duszę tak, jak ją wi­
dują żwykle w widzeniach: jest ona blada, miękka, nie czuć
jej za dotknięciem, bo nie ma ani kości, ani żył, ani ciała 3).
KLarybowie nie wyobrażali sobie duszy bezcielesną; mówili,
że jest ona subtelną i delikatną, jak oczyszczone c iało 4).
Wśród wyższych plemion znajdujemy np Sjamczyków, Któ­
rzy pojmują duszę, jako istotę subtelną, której nie można
odczuć ani wzrekiem, ani dotknięciem, albo jako szybko po­
ruszające Się ciało lotne 5). W świecie klasycznym znaj­
dujemy zdanie Epikura, że „ci, co twierdzą, iż dusza jest
bezcielesną, mówią niedorzeczność, bo gdyby tak było, to
dusza nie mogłaby ani czuć, ani czynić czegokolwiek e). Ire­
neusz, jeden z ojców Kościoła, opisuje duszę, jako bezcielesną
w porównaniu ze śmiertelnemi ciałami T), a Tertuljan opo­
wiada widzenie, czy objawienie pewnej jasnowidzącej Monta-
nistki: dusza, którą widziała, była bezcielesna, przejrzysta,

ł) Casalis Basutos 285; Glanril Saducismus Triumpha-


tus część II, 161; Wuttke, 216; Bastian Psychologie 192.
2) Mariner Tonga Is. II, 135.
3) Cranz Grönland 257.
4) Rocbefort Iles Antilles 429.
5) Loubere Siam I, 458; Bastian Oestl. Asien III, 259;
ob. 278.
°) Diog. Laert. X, 67—8; ob. Serv. ad Aen, Tf, 654.
T) Irenaeus contra Haeres V, 7, 1; Origen. De Princip.
I, 3, 2.
391

dla nas dobremi wskazówkami. Wiara w wędrówkę dusz


najwyraźniej i powszechnie uznaje pojęcie, że dusze ludzkie
wstępują w drzewa i rośliny. Z drugiej strony, wiara w duchy
drzewne i cześć dla drzew opierają się na wyobrażeniach,
będących w związku z wiarą w duchy roślinne. Hamadrjada
klasyczna umiera wraz ze ścięciem drzewa, a Talein z Azji
południowo-wschodniej, wierząc, że każde drzewo ma demona
lub ducha swego, szepce modły przed ścięciem drzewa.
Powyższe szczegóły najniższej łilozofji animistycznej
znane są mniej więcej uczonym nowożytnym. Pierwiastkowy
pogląd na dusze ludzkie i zwierzęce, który powstał i wykształcił
się na najniższych i na średnich stopniach kultury, należy
jeszcze do dzisiejszego świata myśli i to tak dalece, że zrozumieć
i odczuć go może ten nawet, kto go uważa za fałszywy i po­
gardza zeń wynikającemi czynnościami. Pogląd ten jest dla
narodów niższych przedmiotem głębokiej i niezachwianej
wiary. Nawet pojęcie o duchach, lub duszach odrębnych,
będących przyczyną życia roślinnego, nie jest tak niezgodne
z wyobrażeniami naszemi, abyśmy go zrozumieć nie mogli.
Ale na stopniu nizkiej cywilizacji teorja o duszach przekracza
te granice i zagarnia w siebie pogląd, który przedstawia się
daleko dziwniej od tamtych naszym pojęciom nowożytnym.
Niektóre wysoko stosunkowo stojące dzikie plemiona, a także
znaczna ilość innych plemion dzikich, lub barbarzyńskich,
będących z pierwszemi w mniej lub więcej ścisłym związku,
żywią przekonanie, że istnieje dusza, oddzielająca się od ciała
i żyjąca po jego zniszczeniu, a przebywająca w kijach, kamie­
niach, broni, pożywieniu, ubraniu, ozdobach itp. przedmiotach,
które my uważamy za pozbawione duszy i życia.
Na pierwszy rzut oka pojęcie to może się nam wydawać
bardzo dziwnem, a jednak nie uznamy go za przeciwne roz­
sądkowi, jeżeli się postawimy w położeniu szczepu niecywi­
lizowanego i spojrzymy z jego stanowiska na teorję o duszach
przedmiotów martwych. Już przy roztrząsaniu pochodzenia
podań wspomnieliśmy o pierwotnem usposobieniu ducha,
mocą którego ludzie przypisują dusze nie tylko ludziom i zwie­
rzętom, ale nawet przedmiotom. Widzieliśmy, że z przed­
miotami według nas nieożywionemi, jak z rzekami, kamie­
niami, drzewami, bronią itp., obchodzono się jak z istotami
żyjącemi i myślącemi, że się starano je przejednywać i że
karano je za złe, które sprawiły. Hume, którego „Natural
History of Religion” jest może najgłówniejszem źródłem
przekonań nowożytnych o rozwoju religji, objaśnia wpływ,
który wywarły te przekonania. „Ludzkość ma silną skłonność
do pojmowania wszystkich rzeczy tak, jak pojmuje siebie i do
przypisywania każdej rzeczy tych przymiotów, które zna
392

dobrze i z których dokładnie zdaje sobie sprawę..... Przyczyny


nieznane, do których myśl jej ucieka się ciągle, ukazują się
zawsze pod tą samą postacią i są zawsze tej samej natury.
Przypisywaliśmy rzeczom myśl, rozsądek, uczucia, czasem
członki i postać ludzką,, aby je uczynić podobniejszemi do
nas”. August Comte odważył się nawet scharakteryzować
taki stan ducha ścisłą definicją. Określając początkowy stan
umysłowy ludzkości, nazywa on go stanem „czystego fety-
szyzmu, nacechowanego swobodnem a prostém zadowalaniem
pierwotnej skłonności do uważania wszystkich ciał świata
zewnętrznego, bądź sztucznych, bądź naturalnych, za ożywione
życiem, którego istota jest podobna do życia ludzkiego; róż­
nicę stanowi tu tylko siła natężenia” '). Poglądy nasze na
najniższą kulturę zależą bardzo od trafności w sądzeniu wy­
obrażeń dziecinnych, pierwotnych i dla tego najlepszym prze­
wodnikiem naszym mogą być tu wspomnienia nasze z lat
dziecinnych. Kto sobie przypomina czas, w którym laski,
słupy, krzesła i zabawki posiadały życie własne, rzeczywiste,
ten zrozumie, że dziecięca filozofja ludzkości mogła pojęcia
o życiu rozciągać nawet na takie przedmioty, które nauka
nowożytna uważa za pozbawione życia. Tym sposobem wy­
jaśnia Się jeden z głównych działów najniższego animizmu,
który, dla dokładnego uwydatnienia pojęcia o duszy, przypi­
suje jej nie tylko życie, lecz i widmo, czyli widzialnego ducha.
Pojęcie to można sobie wyrobić z łatwość-ą, alhowiem świa­
dectwo snów i widzeń przemawia zarówno za duchami przed­
miotów, jak za duchami łudzi. Kto miewał widzenia w go­
rączce lub wTe śnie, ten oglądał widma i osób i rzeczy. Jakże
więc możemy czynić dzikiemu zarzut, że przyjął on do swej
filozofji i religji poglądy, oparte na tak ważnem świadectwie,
jak świadectwo zmysłów? To samo wyobrażenie przebija się
w opowiadaniach jego o duchach, które nie chodzą nagie,
lecz ubrane, a nawet uzbrojone; więc skoro widz’ duchy ludz­
kie, noszące ubiory i zbroje, zatem przypuszcza, że są duchy
ubiorów i zbroi. Filozofja dzikich nie ukaże się nam bynaj­
mniej w niekorzystnem świetle, gdy porównamy krańcowo
animistyczne jej wyobrażenia z istniejącemi dziś jeszcze w kra­
jach ucywilizowanych poglądami na duchy i na naturę duszy
ludzkiej, z którą są w związku. Duch ojca ukazał się Hamle­
towi uzbrojonym od stóp do głów:
„Tak wyglądała zbroja, którą nosił,
Kiedy się z dumnym Norwegczykiem mierzył.”

') Hnme Nat. Hist. of Rei. Il; Comte Philosophie Positive


Y, 30..
393

I to jest zwykłym rysem opowieści o duchach tak


w świecie ucywilizowanym, jak w dzikim, że duchy ukazują
się ubrane, często nawet w odzież dobrze znaną, którą nosiły
za życia. Wzrok i słuch świadczą o widmach; w opowiada­
niach o widzeniach znajdujemy opisy, mówiące o dzwonieniu
łańcuchami i o szeleście sukień duchów. Jak teorja dzikich,
według- której duch i odzież jego są zarazem rzeczywistemi
i przedmiotowemi, tak i nowożytna teorja naukowa, według
której duch i odzież jego są zarazem podmiotowemi i wytwo-
rzonemi przez wyobraźnię, obie tłumaczą widzenia bardzo
racjonalnie. Lecz ogół nowożytny, który nie zna, lub nie
przyjmuje pojęć o duchach przedmiotów, zachowując przytem
wiarę w widma ludzkie, popada w jakiś mieszany stan pojęć,
nie opartych ani na '"ozumowaniu dzikich, ani na logice filo­
zofów ucywilizowanych.
Pośród niższych plemion ludzkich znajdujemy trzy
szczepy, które posiadają wiarę w duchy przedmiotów, wyra­
żoną dobitnie i dokładnie. Są to Algonkini, których różne
szczepy zajmują znaczny obszar w Ameryce północnej, kra­
jowcy z wysp Fidży i Karenowie birmańscy. Ksiądz Charle-
voix pisał, że, według Incljan północno-amerykańskich, dusza
jest jakby cieniem i żyjącym obrazem ciała i odpowiednio do
tej zasady dzicy ci uważają wszystko na świecie za używot-
nione. Misjonarz ten był w blizkich stosunkach z Algonki­
nami, a Keating powiada o pokoleniu z tego samego szczepu,
znaném pod nazwiskiem Odżybuan, że wierzyli oni, iż nie
tylko ludzie, lecz także ciała martwe, jak kotły itp. mają
właściwą sobie duszę. Ksiądz Le Jeune, poznawszy w wieku
XVII te same okolice, znalazł tam przekonanie, że nie tylko
dusze ludzi i zwierząt, lecz także dusze siekier i kotłów muszą
przebywać wielką wodę, aby się dostać do Wielkiej-Wsi, skąd
słońce wschodzi ’). Z dziwnem tem wyobrażeniem zgadza się
w sposób zajmujący Marinera opis poglądów Fidżyjczyków:
„Jeżeli umrze zwierzę lub roślina, to dusza ich idzie zaraz do
Bolotu; jeżeli kamień albo podobne mu ciało zostanie złamane,
to nieśmiertelność jest również jego nagrodą; nawet sztuczne
przedmioty cieszą się takiem szczęściem, jak ludzie, świnie
i jamy (korzonki jadalne). Jeżeli siekiera lub dłóto zepsuje
się albo złamie, to duch ich śpieszy służyć bogom. Dom,
który zostaje zburzonym, lub w jakikolwiek inny sposób
zniszczonym, posiada cząstkę nieśmiertelną, która znajdzie

’) Charlevoix VI, 74; Keating Long’s Exp. II, 154; Le Jeune


Nouvelle France 59; również Waitz, III, 199; Gregg Commerce of
Prairies II, 244; ob. Addison w Nr. 56 pisma Spectator.
394

przytułek na równinie Bole t u. Na potwierdzenie pojęć swoich,


krajowcy wysp Fidży pokazują jakąś dziką studnię, czy otwór
w ziemi (na jednej z wysp), na dnie którego płynie strumień,
gdzie widać wyraźnie dusze mężczyzn, kobiet, zwierząt, roślin,
kijów, kamieni, czółen, domów i wszystkich zepsutych narzędzi
i rzeczy znikomego świata, jak płyną lub raczej roją się
tłumnie, śpiesząc do kraju nieśmiertelności”. Pastor Tomasz
William, będąc na wyspach Fidży o całe pokolenie później,
spostrzegł, że nie wszyscy krajowcy wierzą w przejście zwie­
rząt i rzeczy nieożywionych do królestwa duchów Mbuiu; nie­
mniej jednak powiada: „Ci, którzy utrzymują, że widzieli duchy
czółen, domów, roślin, naczyń i innych przedmiotów, ołynące
z innemi szczątkami tego znikomego świata po strumieniu
studili Kauwandra, który niesie je do krainy nieśmiertelności,
wierzą ma się rozumieć w to, co mówią. To samo da się powie­
dzieć o tych, którzy widzieli ślady nóg duchów psów i świń,
wyciśnięte przy tej studni itd.” !). Zasada Karenów jest według
pastora E. B. Crossa następująca: „Każdy przedmiot ma swoje
„kelah”: siekiery, noże, zarówno jak drzewa i rośliny mają
swoje „kelahy”, które mogą się od nich oddzielić”. „Czy to
przed, czy po śmierci, Karen może odbywać zwykłe swoje
czynności, budować dom siekierą i zrzynać ryż sierpem” a).
Jak u wielu plemion składano na pogrzebach ofiary
z ludzi i zwierząt, aby dusze ich służyły duszy nieboszczyka,
tak plemiona, wierzące w dusze przedmiotów' martwych, ofia­
rowują na pogrzebach narzędzia i przybory, aby dusze ich
były do rozporządzenia nieboszczyka. U Algonkinów ofiara
z różnych przedmiotów należała do obrządku pogrzebowego.
Czytamy, że zwłoki wojownika grzebane były wraz z musz­
kietem, maczugą, fajką i farbą wojenną, przyczem wygłaszano
do niego odezwę o przyszłej drodze jego. W podobny sposób
grzebano kobietę z kotłem, wiosłem i jarzmem rzemiennem
do dźwigania zwykłych w jej życiu ciężarów. Już w roku 1620
ksiądz Łallemant dowiódł, że ofiary te miały na celu za­
opatrzenie duszy zmarłego w duchy potrzebnych mu przed­
miotów Indjanie, zakopując wraz z ciałem człowieka ko­
ciołki, futra itp., mówili, że ciała tycli rzeczy zostaną, ale
dusze ich pójdą wraz z duszą człowieka, który będzie ich
potrzebował. Myśl ta przedstawiona jest bardzo obrazowo
w następnem podaniu, czy micie Odżybuan. Gitczi Gauzini*

') Mariner Tonga Is. II, 129; Williams Fiji I, 242. Podobne
poglądy panują w Taiti, ob. Cook 3rd Voyage II, 166.
*) Cross, l. c. 309, 313; Mason, l. c. 202. Por. Meiners, I, 144;
Castrén Fi?m. Myth. 161—3.
3S5

był wodzem z nad brzegów jeziora Wyższego; razu jednego


zachorował i po kilku dniach wydawał się bhzkim śmierci.
Był on zręcznym myśliwym i wyraził życzenie, żeby pogrze­
bano wraz z nim piękną strzelbę, którą posiadał. Kilku przy­
jaciół jego, myśląc, że nie umarł naprawdę, nie pozwoliło go
grzebać. Wdowa spędziła cztery dni przy ciele. Powrócił
do życia i opowiedział historję swoją. Mówił, że kiedy umarł,
dusza jego udała się w drogę ku królestwu szczęśliwości. Szedł
po szerokiej drodze, mijał wielkie stepy, pokryte obfitą trawą,
widział śliczne gaje, słyszał śpiew niezliczonej rzeszy ptaków,
aż wreszcie, stanąwszy na szczycie wzgórza, ujrzał woddali
miasto umarłych, zasnute mgłą i otoczone połyskującemi je­
ziorami i rzekami. Ujrzał też stada pięknych sarn, jeleni
i innej zwierzyny, pasące się bez trwogi przy samej drodze.
Ale nie miał strzelby i przypomniawszy sobie, że prosił przy­
jaciół, aby mu ją włożyli do grobu, zawrócił po nią. Wtedy
spotkał tłumy mężczyzn, kcbiet i dzieci, idących ku miastu
umarłych Byli bardzo obciążeni strzelbami, fajkami, kotłami,
mięsiwem i innemi rzeczami. Kobiety niosły kosze i wiosła
malowane, a chłopcy mieli ozdobne maczugi, luki j strzały,
które otrzymali w darze od przyjaciół. Odmówiwszy strzelby,
którą chciał mu oddać duch ciężko obładowany, Gitczi Gau-
zini szedł dalej po własną i doszedł wkcńcu do miejsca, gdzie
był umarł. Widział wszędzie wkoło siebie wielki ogień, a że pło­
mienie tamowały mu przejście, skoczył i obudził się z zachwy­
cenia. Skończywszy opowiadanie, poradził słuchaczom, aby nie
obarczali umarłych tyloma ciężarami, które im tylko przeszka­
dzają w podróży do miejsca wiecznego spoczynku, tak że
prawie każdy, kogo spotkał, skarżył się mu na to gorzko.
Mówił, że byłoby rozsądniej dawać umarłym tylko te '-zeczy,
0 które sami prosili, albo które wyjątkowo lubili ').
Niemniej wyraźnym był zamiar wyspiarzy fidźyjskich,
gdy kładąc do grobu wodza, namaszczonego, umalowanego
1 ubranego, jak za życia, umieszczali przy prawym boku jego
ciężką maczugę, a do ręki dawali znaną rzeźbioną ozdobę
z zębów wieloryba. Maczuga miała służyć do obrony od
wrogów, którzy czekają na duszę po drodze do Mbulu, zieść
ją i zabić usiłując. Jeden z krajowców wyjął raz maczugę
z grobu przyjaciela, mówiąc do stojącego obok misjonarza:
„Duch maczugi poszedł ze zmarłym”. „Ząb wieloryba” po­
trzebny jest w następującym celu: na drodze do kraju umarłych,

’) Schoolcraft Indian Tribes, część II, 68; Ałgic Res. II,


128; Lallemant w Rei. des Jésuites dans la Nouvelle France,
1626, str. 3.
Cywilizacja pierwotna, 1.1. 26
396

przy odosobnionem wzgórzu Takiwel ejawa, stoi duch drzewc


pandanu; dusza zmarłego powinna rzucić w drzewo ducha
zębem wieloryba, poczem wejść na górę i oczekiwać przyby­
cia duchów zaduszonych żon swoich ‘). Zwyczaje pogrzebowe
Karenów dopełniają, tego szeregu. Przechowali oni oczywi­
ście przeżytek rzeczywistej ofiary z ludzi i zwierząt, przywią­
zując u grobu znakomitej osobistości niewolnika i kuca. Obu-
dwu uwalniano z więzów, a niewolnik stawał się odtąd wolnym.
Oprócz tego widzimy u nich zwyczaj składania w pobliżu
grobów jadła, naczyń, przyrządów, oraz cennych przedmiotów
ze srebra i złota *2).
Ofiara z różnych rzeczy dla zmarłych jest jednym
z ważniejszych obrządków religijnych, rozpowszechnionych na
świeci e. Lecz czy możemy przypuszczać, że wszyscy ludzie,
którzy grzebią wraz z ciałem różne przedmioty, lub niszczą
je na pogrzebach, wierzą, iż przedmioty te mają duchy, któ­
re będą towarzyszyły duszy człowieka? Bynajmniej; dowie-
dzicnem jest, że są Indzie, którzy nie uznają tej zasady,
a grzebią umarłych wraz z ofiarami. Żywa wyobraźnia, lub
symbolika, wstręt do wszystkiego, co ma związek ze śmier­
cią, który popycha ludzi do usuwania wszystkiego, co stra­
szną myśl tę nasunąć może, pragnienie pozbycia się własno­
ści zmarłego, myśl, że duch jego znajdzie zadowolenie, widząc
rzeczy te przy sobie, lub uczyni z nich użytek, oto są naj­
ważniejsze pobudki 3). Przypuściwszy tc wszystko, p*zyjdzie-

') Williams Fiji I, 188, 243, 246; Alger, 82; Seemau


Viti 229.
2) Journ. Ind. Archip. serje nowe, II, 421.
3) Niektóre, wypadki, w których wstręt uważanym jest za
główną przyczynę pozbywania się własności zmarłego, znajdują się
w dziełach: Humboldt i Bonpland, V, 626; Dalton w Journ. As.
Soc. Bengal z 1866, część II, str. 191 i in.; Earl Papuans 108;
Callaway Rei. of Amazulu 13; Egede Groenland 151; Cranz, 301;
Loskiel Ind. N. A. część I, 64, ob. 76. Pozbywanie się lub niszczenie
własności zmarłych może być przypisywane, mniejsza, czy słusznie, czy
niesłusznie, wstrętowi i obawie; lecz pobudek tych nie należy upatrywać
tam, gdzie ofiarowywaną bywa część tylko własności, lub przedmioty
zupełnie nowe. Zastosować tu można przypuszczenie użyteczności
ich dla zmarłego. Na pogrzebie dziewczyny z plemienia Garo tłuczo­
no naczynia i grzebano je wraz z jej popiołami. „Mówią oni, że
duch dziewczyny nie może z nich korzystać, jeżeli nie są stłuczone, bo
dla niej szczątki te połączą się znowu” (Dalton Descriptive Ethno-
logy of Bengal 67). Sam fakt tłuczenia lub niszczenia przedmio­
tów na pogrzebach nic nie tłumaczy, bo może również mieć na celu
397

my jednak do przekonania, że wiele plemion, nie wyrażają­


cych wierzenia tego w tale jasny sposób, jak Algonkini, Fi-
dżyjczycy i Karenowie, posiada je wszakże w sposób mniej
lub więcej wyraźny. Poglądy moje zostały potwierdzone
przez W. R. Algera, badacza amerykańskiego, który, zastrzegł­
szy się odpowiednio, w rozprawie swej pod tytułem: „A Cri-
ticał History of the Doctrine of a Future Life” rozpatrywał
etnografję przedmiotu tego z niezwykłą bystrością i uczono-
ścią. „Umysł barbarzyńcy, pisze on, jest wogóle przesiąk­
nięty mniemaniem, że wszystko na świecie ma ducha swego,
tak jak człowiek.... Zwyczaj palenia i grzebania różnych rze­
czy, wraz ze zwłokami człowieka, powstał prawdopodobnie,
przynajmniej w niektórych razach, z przynuszczenia, że każda
rzecz ma swój cień, swoje meines” 1). W dalszym ciągu za­
stanowimy się jeszcze pokrótce nad obrzędami pogrzebowemi,
jako mającemi ważne znaczenie w zajmującem zagadnieniu
o początkach psychologji.
Rzut oka na ofiary pogrzebowe wogóle przekona nas,
że pobudką ich jest zwykle mniej lub więcej ujawniona chęć* 55

przesłanie ich duchów zmarłemu, tak jak w razach, gdy się zabija
niewolnika, aby uwolnić duszę jego z cielesnej powłoki. Dobre przy­
kłady tłuczenia naczyń znajdują się w Journ. Ind. Archip. I, 325
(Mintira); Grey Australia I, 322; G. P. Moore Vocal. W. Au­
stralia 13 (Australczycy); Markkam w Tr. Eth. Soc. III, 188 (Ti-
kimanie); St. John, 1, 68 (Dajakowie); Ellis Madagascar I, 254;
Schoolcraft Indian Tribes I, 84 (Apalaczykola); D. Wilson Prehi­
storie Man II, 196 (Półn.-am. Indjanie i starożytne groby w An-
glji)- Pobudki przynoszenia ofiar zmarłym i zabierania ich napowrót
są niejasne; ob. Spix i Martins, I, 383; Martius, I, 485 (ple­
miona brazylijskie); Moiïat S. Africa 308 (Beczuanie); Journ. Ind.
Archip. III, 149 (Kajanie).
') Alger Future Life 81. Uważa on jednak (str. 76), że
zwyczaj pogrzebowy plemienia Winnebago, które pali ognie na gro­
bach, aby zaopatrzyć duszę w ogniska obozowe w czasie długiej
wędrówki, jest rozmyślnie symbolicznym (Schoolcraft Ind. Tr. IV,
55. Myśl ta znajduje się u Longfellowa, ob. Hiawatha XIX).
Zgadzam się d-rem Brintonem (Myths of the New World 241),
że nierozsądkiem jest szukanie ukrytego, symbolicznego znaczenia
v tych prostych i dziecinnych obrzędach. Podobny zwyczaj istniał
u Azteków (ClaYigero, II, 94). Plemię Mintira rozkłada ogniska, aby
duchy mogły się ogrzać (Journ. Ind. Archip. I, 325*, ob. str.
271, por. Martius, I, 491). Australczycy pałą ognie w pobliżu obo­
zów, aby duch świeżo zmarłego krewnego mógł przy nich usiąść
(Millett Australian Parsonage 76).
398

uczynienia zmarłemu dobrodziejstwa, bądź z pi zywiązania do


niego, bądź z obawy jego niezadowolenia. Jak się to stało,
że życzenie to przybrało w praktyce taką a nie inną postać,
to może choć w części odgadniemy, znając już dość dobrze
stan umysłowy, z którego mogły powstać ofiary pogrzebowe.
Chociaż człowiek umarł, możemy sobie jednak wyobrazić, że
jeszcze żyje, ujmujemy go za rękę, przemawiamy do niego,
przysuwamy krzesło jego do stołu, kładziemy pamiątki do
trumny, okrywamy ją kwiatami i wieszamy wieńce z nie­
śmiertelników na grobie. Cyda posadzono na Babiece, z mie­
czem Tizoną w ręku i wyprowadzono w pole, aby walczył
jak dawniej z niewiernemi. Uczta po zmarłym królu zasta­
wia się z całą zwykłą wspaniałością, a pokojowiec musi oznaj­
mić, że król nie będzie dziś jadł obiadu. Takie dziecięce
zapoznawanie śmierci i wyobrażanie, że umarły może postę­
pować, jak za życia, skłoniło dzikiego do grzebania krewne­
go wraz z bronią, odzieżą i ozdobami, których używał za
życia, do usiłowań żywienia ciała, do wkładania przed po­
grzebem cygara do ust zmarłego. Posunąwszy się o krok
dalej, mgliste to majaczenie stanie się zupełnie logiczną my­
ślą. Przypuściwszy raz, że człowiek umarł i że dusza go
opuściła, jedynym sposobem zaopatrzenia jej w żywność,
broń, .lub odzież jest pcgrześć lub spalić je wraz z ciałem,
bo los człowieka może równie dobrze spotkać rzeczy, leżące
obok niego, chociaż sposób, w który się to stanie, nie jest
jasno wyrażonym. Bardzo możliwą jest rzeczą, że obrzędy
pogrzebowe opierały się pierwiastkowo i opierają się dziś
jeszcze na niejasnych myślach i u^yobrażeniach tego rodzaju,
nie przerodziwszy się jeszcze w wyraźniejszą i uporządkowaną
teorję filozoficzną.
Są jednak dwa szeregi przykładów ofiar pogrzebowych,
które prowadzą tak logicznie do pojęcia o duszy, czy widmie
przedmiotów, że dziki, który je spełnia, nie mógłby prawie
odpowiedzieć inaczej na niespodzianie zadane mu pytanie
w tym przedmiocie. Do pierwszej kategorji należą ofiary
z ludzi i zwierząt, czynione w celu przesłania duchów ich na
tamten świat, połączone z ofiarami przedmiotów nieżyjących,
a do drugiej opowiadania, które przedstawiają cienie ludzkie,
mające w posiadaniu cienie przedmiotów.
Karybowie, którzy żywili przekonanie, że dusze zmar­
łych udawały się do państwa umarłych, ofiarowywali zmarłe­
mu wodzowi niewolników i grzebali z nim razem psy i broń,
aby je miał na usługi '). Murzyni gwinejscy zabijali na po-

') J. G. Millier Amer. Urrel. 222, 420.


S99

grzebie znakomitego człowieka kobiety i niewolników, aby


mu służyli na tamtym świecie i kładli do grobu złote fety-
sze, korale, perły^ i inne skarby, aby mógł niemi rozporzą­
dzać na tamtym świecie ')■ Nowo-Zelandczycy zabijają nie­
wolników na grobie wodza, a pogrążona w żałobie rodzina
daje głównej zonie jego powróz, aby się na nim powiesiła
w lesie i pośpieszyła za nieboszczykiem *2); wszystkiem tem
kieruje ta sama pobudka, która skłania ludzi do grzebania
wraz z ciałem broni itp. Nie można też odgraniczyć po­
budek, w skutek których Tunguza składano do grobu z ko­
niem, lukiem, strzałami, przyrządem do palenia i kotłem.
Typowe Herodota opisy pogrzebu wodza dawnych Scytów,
w któregc grobie składano zaduszoną żonę jego, służących,
konie, niektóre przedmioty, które były własnością jego, na­
czynia złote, wszystko to świadczy wymownie, że barbarzyń­
cy ofiarowywali bez różnicy istoty żywe i rzeczy martwe 3).4
W Europie nowożytnej znajdujemy w grobach wojowników
miecz i dzidę, konia i siodło; w grobie myśliwego psy, soko~
ły, łuk i strzały; w grobie kobiety stroje i kosztowności.
Archeologja nie ma wątpliwości co do ich przeznaczenia.
Na pytanie, co się stanie z przedmiotami, złożonemi
umarłym w ofierze, ci, którzy je złożyli, dostarczają najdo­
kładniejszych odpowiedzi Chociaż przedmioty, złożone w gro­
bie,^ ulegają zniszczeniu, chociaż ofiary zostają spalone na
stosie, dostaną się one jednak w posiadanie dusz, dla których
są przeznaczone. Dusze nie potrzebują samych dotykalnych
przedmiotów, lecz tylko widm tych przedmiotów, które za­
bierają w podróż zagrobową, lub których używają w świecie
duchów. Duchy zmarłych ukazują się nieraz ludziom i mają
z sobą rzeczy, które otrzymały w ofierze, albo domagają się
czegoś, czego nie otrzymały. Australczyk zabiera broń swą
do raju % Tasmańczyk, zapytany, w jakim celu składają
dzidę do grobu krajowca, odpowiedział: „Aby nią walczył,
gdy uśnie” 5). ^ Wielu Grenlandczyków wierzyło, że kajak,
strzały i narzędzia, składane w grobie mężczyzny, oraz nóż
i przybory do szycia, ^ umieszczane w grobie kobiety, będą
używane na tamtym świecie 6). Przybory i przyrządy, grze­

’) Bosman Guinea, Pinkerton, XVI, 430.


2) Polack M. of New Zealanders II, 66, 78, 116, 127.
s) Georgi Russ. R. I, 266; Herodot, IV, 71, patrz przypis,
w Kawlinsona Tr. itd. itd.
4) Oldfield w Tr. Eth. Soc. III, 228, 245.
°) Bonwick Tasmanians 97.
6) Cranz Grönland 263, 301.
400

bane wraz z dzikim z plemienia Sju, miały mu służyć do


urządzenia sobie przyszłego życia, a do grobu Irokieza wkła­
dano farbę, aby mógł ukazać się przyzwoicie w królestwie
duchów Butelka z wodą służyła Aztekowi w podróży do
Miktlanu, czyli krainy umarłych, a ogień z odzieży, koszów
i zdobyczy wojennej miał przesłać mu te przedmioty, aby
go zabezpieczyć od niemiłego wiatru. Ofiary, składane cie­
niom wojownika, dochodziły go w przestworach niebieskich *2).
U starożytnych Peruwjan żony zmarłego księcia wieszały się,
aby móc służyć mu w królestwie umarłych, a sługi jego
grzebano na polach, albo w miejscach, gdzie lubił przeby­
wać, iżby dusza jego, tam przybywszy, zabrała z sobą dusze
ich do swej służby. Trzymając się ściśle tych zasad animi­
stycznych, Peruwjanie oświadczają, że składają na pogrze­
bach ofiary z różnych rzeczy, bo „widzieli lub wyobrażali
sobie, że widzą tych, którzy już dawno pomarli, ubranych
w rzeczy, które składano w ich grobie i w towarzystwie żon,
które żywcem grzebano” 3).4
"Wiara w duchy lub widma przedmiotów nieżywotnych
przebija się wyraźnie w nowożytnem opowiadaniu z Mada­
gaskaru, gdzie grzebano różne rzeczy, aby służyły duszom
zmarłych. Po śmierci króla Badania utrzymywano i wierzo­
no święcie, że duch jego ukazał się pewnej nocy w ogrodzie
wiejskim przy jednym z pałaców jego. Duch był odziany
w jeden z mundurów, które złożono w grobie i siedział na
najlepszym z koni, zabitych naprzeciw mogiły jego i). Ple­
miona turańskie Azji północnej utrzymują, że czynią ofiary
pogrzebowe z koni, sani, ubiorów, siekier i kotłów, krzemieni,
stali i hubki, mięsa i masła, aby zmarły miał potrzebne za­
pasy do podróży i zamieszkania w krainie duchów 5). Estoń­
czycy Europy północnej wyprawiają zmarłego w podróż
zagrobową, zaopatrzonego w igłę i nici, szczotkę, mydło,
chleb, wódkę i pieniądze, a dzieciom dają zabawki do tru­
mny. Pamięć praktycznego znaczenia tego zwyczaju prze-

') Schoolcraft Indian Tribes część IV, 55, 65: J. G. Müller


Amer. Urrel. 88, 287.
2) Sahagun, księga III. Dod. w Kingsborough’a Antiqîàties of
Mexico VII; Clavigero, II, 94; Brasseur, III, 497, 569.
3) Cieza de Leon, 161; Rivero 'i Tschudi Peruvian Anti-
quities 186, 200.
4) Ellis Madagascar I, 254, 429; ob. Flacourt, 60.
5) Castrén Finn. Myth. 118; J. Billings Exp. to N. Russin.
129; ob. Samoiedia, Pinkerton, I, 532; Leems Lapland, tamże, 484.
40.1

chowała ęię dotychczas i dusze wracają niekiedy w nocy iia


ziemię, aby uczynić wymówkę krewnym, że nie zaopatrzyli
ich, jak należy i że cierpią niedostatek '). Od tych „zeuro­
peizowanych” Tatarów zwróćmy się do dzikiego szczepu
archipelagu Indyjskiego, do Oraug Binuan z Sambawy. Pa­
nuje tu ciekawy zwyczaj dziedziczenia. Nie tylko krewni,
ojciec, matka, syn, brat itd. otrzymują swoją część dziedzi­
ctwa, lecz także i nieboszczyk, który odbiera ją tym sposo­
bem, że przeznaczone dla niego zwierzęta zjadają na stypie,
a przedmioty, dające się spalić, palą na stosie, wszystko zaś
inne wkładają do grobu *2). W Kochin-Chinie pospólstwo nie
chce odprawiać uroczystości na cześć zmarłych tego samego
dnia, w którym je odprawia klasa arystokratyczna, a to dla
tej wybornej przyczyny, że dusze panów mogłyby kazać du­
szom sług nieść za sobą dary, otrzymane od ludzi. Naród ten
wytęża wszystkie środki swej cywilizacji, aby z najwyższą
przesadą wypełniać obrzędy i ofiary pogrzebowe. Oto szcze­
góły z ogłoszonego w roku i84ęi opisu pogrzebu jednego
z ostatnich królów Kochin-Chiny. „Złożono zwłoki Thien
Tri do trumny, wraz z wielu przedmiotami, przeznaczonemi
do użytku zmarłego na tamtym świecie, jak korona, turba­
ny, odzież różnego rodzaju, złoto, srebro i inne kosztowności,
ryż i inne zapasy żywności”. Postawiono pożywienie w pobliżu
grobu i położono kawałek adamaszku z wełnianemi znakami,
który jest mieszkaniem jednej z dusz zmarłego W grobie,
sklepionym gmachu kamiennym, zamykano bezdzietne żony
zmarłego, żeby go strzegły i „przygotowywały codzień poży­
wienie i inne rzeczy, których, jak im się zdaje, nieboszczyk
potrzebuje w swem nowem życiu”. Podczas gdy umieszcza­
no trumnę, w grobie, palono w jaskini obok grobowca duże
stosy łodzi, przyborów i wszystko, czego użyto przy uroczy­
stości pogrzebowej, „a oprócz tego wszystko, czego król
używał za życia, jak szaćhy, przyrządy muzyczne, wachlarze,
pudła, parasole, maty, sieci, wozy itp., a także konia i słonia
z drzewa i tektury”. „W kilka miesięcy po pogrzebie wznie­
siono w lesie, lecz nie jednocześnie, dwa pałace, w pobliżu
pagody. Pałace te były drewniane, zaopatrzone we wszystko,
co było w pałacu, w którym mieszkał dawniej król niebo­
szczyk. Zwracano pilnie uwagę, aby nie brakło w nich nicze­
go, co powinno znajdować się w pałacu. Każdy z nich
składał się z dwunastu pokojów. Oba te pałace spalono
z wielką pompą i w ten sposób puszczono z dymem wielkie

*) BoêclerEhsten Gebräuche 69-


2) Journ. Ind. Archip. II, 691; ob, t. I, 297, 349.

(
402

bogactwa, czyniąc zadość nierozsądnej wierze, iż wszystko to


będzie służyło nieboszczykowi na tamtym świecie” *).
Chociaż spotykamy u Beduinów zwyczaj grzebania umar­
łych z turbanem, pasem i mieczem, to jednak ofiary pogrze­
bowe nie uwydatniają się wcale wśród ludów semickich.
Wzmianka o zwyczajach tych u Ezechjeła, który zdaje sobie
sprawę z ich znaczenia, przedstawia je za pogańskie, nie zaś
za izraelickie: „Wszyscy bohaterowie nieobrzezani zeszli do
Hadesu z bronią wojenną i położyli sobie miecze pod gło­
wy” *2). U ludów aryjskich ofiary pogrzebowe były natomiast
rozpowszechnione od niepamiętnych czasów, a nawet dzicy
nie mogą ich chyba prześcignąć pod względem malowniczo-
ści obrzędów i wyraźnie określonego celu. Z wiersza obrzę­
dowego Wedów dowiadujemy się, dla czego przyrządy ofiar­
ne bramina powinny być spalone wraz ze zwłokami jego:
„Yadâ gaczczâtyasunîtimetâmathâ devânâm vasanîrbhavâti”—
„Gdy przybędzie do drugiegc życia, będzie wiernie służył
nogom” 3). Lucjan jest sarkastycznym, lecz chyba nie mija
się z prawdą w uwagach swoich o obrzędach pogrzebowych
Greków, gdy mówi o tych, którzy zabijają konie, niewolnice,
podczaszych, palą albo grzebią odzież i ozdoby, myśląc, że
wszystko to będzie służyło duszom na tamtym świecie. Opo­
wiada on też o pokarmach i napcjach, składanych na gro­
bach w ofierze, aby posilić cienie bezcielesne, przebywające
w Hadesie; o wspaniałych ubiorach i wieńcach, dawanych
umarłym, aby nie cierpieli chłodu w podróży i nie stanęli
nadzy przed Cerberem. Ciasto z miodem, które kładziono
w grobach, było przeznaczone dla Cerbera, a obol, kładziony
do -ist trupa, był zapłatą dla Charona. Tylko w Hermjonie,
w Argolidzie, nie zaopatrywano nieboszczyka w pieniądze,
gdyż twierdzono, że droga do Hadesu jest bardzo blizką.
Jak pojęcia takie przenoszone bywają do rzeczywistości, oka­
zuje się to w opowiadaniu o Eukratesie, któremu zmarła
zona ukazała się, prosząc o drugi sandał złoty, który wpadł
był pod skrzynię i nie został spalony dla niej z innemi rze­
czami. To samo widzimy w opowiadaniu o Perjandrze, któ­
remu zmarła żona, Melissa, nie chciała dać proroczej odpo­

') Bastian Psychologie 89; Journ. Ind. Archip. III, 337.


Indè przykłady patrz Bastian Mensch II, 332, itd-; Alger Future
Life część II.
k- 2) Klemm C. G. IV, 159; Ezechjel XXXII, 27.
3) Maks. Müller Todtenbestattung der Brahmanen w D. M.
Z. IX, str. VII—XIV.
403

wiedzi, bo była naga i drżała od zimna, gdyż nie spalono


wraz z nią odzieży, włożonej do jej grobu i nie mogła jej
zabrać do królestwa umarłych. Perjander ograbił tedy nie­
wiasty korynckie z najlepszych ich szat, spalił je w dużym
dole i otrzymał pożądaną odpowiedź :). Starożytni Gallowie,
wierząc w życie przyszłe, palili i grzebali wraz z ciałem rze­
czy, które nieboszczyk lubił za życia; a przypuszczenie, że
dłużnicy musieli uiszczać się z długów na tamtym świecie,
jest bardzo pfawdopodobnem, gdyż nawet w czasach nowo­
żytnych Japończycy pożyczali pieniądze, obowiązując się od­
dać v je w życiu przyszłem z bardzo wielkiemi odsetkami *2).
Dusze Normandów zabierały na tamten świat służących, ko­
nie, łodzie, pieniądze na przewóz, broń i odzież. Jak za ży­
cia, tak i po śmierci długą przebywali podróż, idąc długą
i ciemną drogą do piekła (helvegr). Obuwie śmi ertelne, zwa­
ne „helsko” (hell-shoon), przywiązywano zmarłym do nóg
przed tą uciążliwą podróżą. Gdy król Harald poległ w bitwie
pod Brawailą, umieszczono jego wóz wojenny wraz ze zwło­
kami w dużym kurhanie i zabito tam konia, a król Hring
oddał własne siodło, aby duch wodza mógł jechać do Wal-
halli konno lub wozem 3). Litwini i starożytni Prusacy, u któ­
rych pogaństwo aryjskie w Europie przechowało się tak silnie
i tak długo, składali ofiary złudzi, zwierząt i różnych przed­
miotów, jak o tern świadczą kroniki średniowieczne. Wierzyli
oni n'e tylko, że ludzie zmartwychwstaną ubogiemi lub boga-
temi, panami lub chłopami, jakiemi byli za życia, ale „wierzyli
także, iż rzeczy spalone zmartwychwstaną również i będą im
znowu służyły”. Litwini mieli wielkiego kapłana Krywe Kry-
wejtę, którego dom stał na szczycie stromej góry Anafielas.
Dusze zmarłych musiały wdrapywać się na tę górę i dla
tego palono, wraz ze zwłokami, pazury niedźwiedzie i rysie,
aby ułatwić duszom to zadanie. Wszystkie dusze musiały
przechodzić przez dom Krywe Krywejty, który mógł opisać
rodzicom i krewnym nieboszczyka, jakie ubranie, jakiego ko­
nia i jaką broń dusza miała z sobą. Dla większej pewności
kapłan mógł pokazać znak, który dusza zrobiła mieczem lub

') Lucian. De Luctu 9 itd.; Philopseudes, 27; Strabo, Vlil,


6, 12; Herodot, Y, 92; Smitha Die. Gr. and. Rom, Ant., art.
„Funus”.
z) Valer. Max. II; Mela, III, 2. Froius (1565) w Maffei’ego
Histor. Indicarum księga IY.
3) Grimm Vebrennen der Leichen od str. 232, od str. 247-
Deutsch. Myth. 795—800.
404

innem narzędziem '). We wszystkich tych obrzędach pogrze­


bowych dostrzegamy znaczne podobieństwo nie tylko co do
formy ich wykonywania, lecz nawet w znacznym stopniu
i co do ich celu, który śledzić możemy począwszy od ludów
dzikich i barbarzyńskich, skończywszy na ludach wyżej ucy­
wilizowanych. Gdybyśmy od wszystkich tych ludów otrzy­
mać mogli wyraźną odpowiedź na pytanie, czy wierzą w du­
chy wszystkich rzeczy na świecie, zarówno w dusze ludzi
i zwierząt, jak w duchy płaszczów, dzid, kijów i kamieni, to
otrzymalibyśmy zapewne świadectwo o animizmie równie
rozwiniętym, jak w Ameryce Północnej, Polinezji i Birmie.
Nie posiadając takiego bezpośredniego świadectwa, możemy
jednak utrzymywać, że niższa cywilizacja bardzo się zbliża do
uznawania duszy w przedmiotach, jeśli nie w teorji, to prak­
tycznie, w obrzędach pogrzebowych.
Zanim opuścimy ofiary pogrzebowe, musimy je wyśle­
dzić aż do ostatecznego ich upadku. Obrzędy nie giną nagle
i doszczętnie, lecz zostają pod postacią p:zeżytków, które
zmieniają postać swą, a często nawet znaczenie. Kanowici
z Borneo opowiadają, że oddają falom własność zmarłego,
aby mógł jej używać w życiu przyszłem i wystawiają nawet
wszystkie skarby jego wraz z trumną, lecz wkońcu powie­
rzają słabej łodzi tylko trochę starych rzeczy, które nie sku­
szą nikogo do kradzieży K W Ameryce Północnej plemię
Winnibagów przechowało zwyczaj grzebania tylko fajki i ty-
tuniu wraz ze zmarłym; niekiedy kładą też i maczugę wojen­
ną, ale inne przedmioty, które były własnością jego, a które
rozwieszono przy grobie, spadkobiercy rozegrywają pomiędzy
sobą3). Santalowie z Bengálu stawiają dwa naczynia z ryżem
i w<>dą i kładą kilka rupji obok łoża zmarłego, aby miał
czem ułagodzić demonów na progu świata cieniów; ale g(h7
stos jest gotowy, zabierają te rzeczy ł). W Chinach istnieje
dziś jeszcze zwyczaj zastępowania kosztownych ofiar bezwar-
tościowemi naśladownictwami. Ludzie i konie z papieru prze­
syłane bywają zmarłym, zarówno jak dary z ubrań i monet

') Dusburg Chronicon Prussiae III, c. Y; Hanusch Slav.


Myth. 398, 414 (Anafielas jest szklaną górą mitów słowiańskich
i giermańskick, ob. Grimm D. M. 796). Por. St. Clair i Brophy
Bułgaria 61; o ofiarowywanej duszom żywności ob. prawdopodob­
niejsze wyjaśnienia na str. 77. «
2) St. John Far East I, 53, 68. Por. Bosman Guinea,
Pinkerton, XVI, 480.
3) Schoolcraft Indian Tribes część IV, 54.
l) Hunter Rural Bengal 210.
405

papierowych. Naśladowane z monet hiszpańskich pieniążki,


robione z tektury, pokrytej cyn folją, srebrne, albo złote, zu­
żywa się tam w takich ilościach, że liczman stał się prawdzi­
wą monetą,^ a tysiące kobiet i dzieci zajmuje się w jednem
z miast chińskich wyrobem takich pieniążków. W podobny
sposób Chin czycy wysyłają całe skrzynie różnych skarbów
dla zmarłych. Ładne domy papierowe, zaopatrzone we wszy­
stko i „urządzone z całym komfortem”, jakby powiedziano
u nas, puszczane bywają z dymem dla zmarłego Chińczyka
a także klucze papierowe, aby mógł otworzyć zamki papie­
rowe skrzyń papierowych, napełnionych sztabami ze złotego
i srebrnego papieru, które obrócą się niby w czyste srebro
i złoto, mające wartość na tamtym świecie. Wyobrażenie Lc
nie przeszkadza bynajmniej troskliwym ofiarodawcom zbierać
starannie popiół, aby z niego napowrót wydobyć cynę ')
Ind nowożytny składa ojcu w ofierze ciasto pogrzebowe
z kwiatami i liśćmi betelu, a kładąc na niem nić wełnianą
wymawia imię nieboszczyka, dodając: „Niechże ci służy to
ubranie, zrobione z nici wełnianych” 2). Przykłady te nasu­
wają nam możność domyślania się przenośnego znaczenia
ofiar z takich np. przedmiotów nieużytecznych, które p Tan
Lubbock wymienia: małe modele kajaków i dz:d w gro­
bach Eskimów, modele różnych przedmiotów w aronach
egipskich i maleńkie, bezużyteczne kosztowności, znajdowane
w grobach etruskich 3).
a.k jak krajowcy Borneo, przyjąwszy wiarę mahome-
tanską, zachowłją, jednak zwyczaj składania w grobach za­
pasów podróżnych i uważają to za oznakę uszanowania •)
. , s|ajn.° Przechował się podobny zwyczaj w Europie chrześ-
cjanskiej. Grecy starożytni grzebali umarłych z obolem w ustach
na opłacenie Charona; nowożytni ich mtomkowie nie zapo­
mnieli jeszcze tego zwyczaju. Prusacy starożytni zaopatrywali
umarłych w p emądze, aby mogli sobie kupić posiłek w po­
droży a nowożytny chłop niemiecki wkłada umarłemu do ust
lub ręki monetę kilkogroszową. Drobne tego rodzaju ofiary
*nane na"? s;i ze zbiorów ludoznawczych całej
Py >■ Co do ofiar pogrzebowych chrześcjańskich, to

Men?ch 2l6] DcolittIe’ I. 193; II, 275; Bastian


Mensch 334; ob. Marco Polo, księga II, rozdz. LXVIIJ.
2) Oolebrooke Essays I, 161, 169.
3) Lubbock Prehistorie Times 142; Wilkinson Ancient Eg.
II, 319.
*) Beeckmann Voy. to Borneo, Pinkerton, XI, 110.
5)
Alt unI0 Í^LfpheUen' Mythol°gia !» I, 236; Hartknoch
Alt. und Neues Preussen część I, 181; Grimm D. M. 791—5.
40e

mają one wcale małe znaczenie, a o celu ich nie mamy pew­
ności. Pierwsi chrześcjanie zachowywali przez pewien czas
zwyczaj pogański wkładania do grobów ozdób, używanych
do ubrania i zabawek dziecięcych. Grecy nowożytni kładą
ster na mogile żeglarza i oznaczają groby innych rzemieśl­
ników odpowiedniemi znakami. Piękny zwyczaj klasyczny
obsypywania zmarłych kwiatami panuje dotąd w Europie ').
Myśl, która zrodziła ten kidny obrządek, należy do dawnych
czasów przedchrześcjańskich. Jak dany obrządek może stracić
pierwotne swoje znaczenie, okazuje się ze zwyczaju Indów,
który kapłani obrócili na swoją korzyść: kto da wody, albo
obuwie braminowi, znajdzie wodę i obuwie w podróży na
tamten świat; a kto daruje dom za życia, znajdzie pałac
w życiu przyszłem 2). Ciekawym jest przeskok z czasów po­
gaństwa do czasów chrześcjaństwa, którego przykład widzimy
w Angiji. Lyke-Wake Dirge, śpiew pogrzebowy, znany jeszcze
ludowi w Angiji północnej, opowiada o przejściu duszy przez
most umarłych i o strasznej podróży na tamten świat, tak
samo, jak to znajdujemy w podaniach barbarzyńskich i dzi­
kich. Ale chociaż nogi podróżującego cienia są jeszcze obute
w śmiertelne „hell-shcon77 (trzewiki dawnych Normandów), nie
otrzymuje ich on przez ofiary pogrzebowe, lecz przez własne
miłosierdzie za życia:
„Tłiis a nigkte, this a nighte
Every rigîit and alle;
Fire and fleet and candle-light,
And Chrisie reçoive thy saule.
When thou from hence away are paste
Every night and alle;
To Whinny-moor thou coir.es at laste,
And Christe receive thy saule.
If ever thou gave either hcsen or shcon,
Every night and alle;
Sit thee down and put tbem on,
And Christe receive thy saule.
But if hosen nor shoon thou never gave neean,
Every night and alle;
The Whinnes shall prick thee to the bare beean,
Aid Christe receive thy saule.* *)

*) Maitland Church in the Catacombs 137; Forbes Leslie,


II, 502; Meiners, II, 750; Brand Pop. Ant. II, 307.
*) Ward Hifidoos II, 284.
40?

From Whinny -moore when tliou máy passe,


Evfty night and aile;
To Brig o’Dread tlicu cornes at laste,
And Chrisie receive thy saule.
From Brig o’Dread when thon are paste,
Every night and alle;
To Purgatory Fire tpou comes at laste,
And Christe receive thy saule.
If ever ttíou gave either milke or drink,
Every night and alle;
The lire shall never make thee shrinke,
And Christe receive thy saule.
But if milk nor drink thou never gave neean
Every night and alle;
The fire shall burn thee to the bare beean
And Christe receive thy saule.” *).

l) Według tekstu porównanego i opatrzonego przypisami w J. C.


Atkinsona Clossary of Clereland PJialrxt 595 (a=one, neean=none,
beean=bone). Inne wersje patrz Scott Minstrelsy of the Scottish
Border II, 367; Kelly Indo-Eziropean Folklore 115; Brand Pop.
Ant. II, 275. Brak prawdopodobnie dwóch strof między piątą a szó­
stą. J. C. A. czyta „meate” (mięso) w 7 i 8 strofie; zatrzymaliśmy
tu zwykłe „milke”. Znaczenie tych dwóch strof jest może, iż płyny
ugaszą płomienie; myśl ta znajdowałaby paralelę w znaném wierzeniu
ludowem, że ten, kto dawał chleb ubogim, znajdzie go na tam ,ym
świecie, aby go wrzucić w paszczę psa piekielnego Cerbera (Mann-
kardt Götterwelt der Detitschen und Nordischen Völker 319).
Pieśń ta w dosłownem tłumaczeniu brzmi:
„Jedna ta noc, ta noc jedna A gdy Whinny-moore opuścisz,
Każda noc i noce wszystkie; W każdą noc i noce wszystkie
Ogień, woda, światło świecy Przed umarłych mostem staniesz,
Chrystus przyjął duszę twoją. Chrystus duszę twą przyjmuje.
Jeśli stąd tam się udajesz, Kiedy miniesz most umarłych,
W każdą noc i noce wszystkie W każdą noc i noce wszystkie
Do Whinny-moor wkońcu dojdziesz, Do czyścowych dojdziesz ogni,
Chrystus przyjął duszę twoją. Chrystus duszę twą przyjmuje.
Jeśliś dawał buty, spodnie, Jeśliś dawał napój, mleko,
W każdą noc i noce wszystkie, W każdą noc i noce wszystkie,
To usiądziesz, to je włożysz, Nie straszy cię ogień wcale
Chrystus duszę twoją przyjął. Chrystus duszę twą przyjmuje.
Nie dawałeś butów, spodni Nie dawałeś mleka, trunków,
W każdą noc i noce wszystkie, W każdą noc i noce wszystkie
Nogi bose ciernie kolą Ogień pali kości twoje
Chrystus duszę twą przyjmuje. Chrystus duszę twą przyjmuje.
408

Który z czytelników, nie znających starożytnego zwy­


czaju składania ofiar dla zmarłych, mógłby zrozumieć zna­
czenie takich przeżytków, trzymających się jeszcze pamięci
ludowej? Takie zabytki dawnych zwyczajów pogrzebowych
mogą nam służyć za ostrzeżenie, że nie można się kusić o tłu­
maczenie pojęć starożytnych ze stanowiska mocno zmienio­
nych pojęć nowożytnych.
Po zbadaniu teorji o duszach, czyli duchach, przebywa­
jących w przedmiotach, pozostaje nam jeszcze jeden punkt,
który niejednemu wyda się najważniejszym, szczególnie ze
względu na ścisły związek jego z pewnym najbardziej wpły­
wowym działem filozofji ucywilizowanej. Dziki myśliciel, cho­
ciaż zajmuje się tak dużo zjawiskami życia, snu, choroby
i śmierci, zdaje się uważać za coś koniecznego i zwykłego
pospolitą czynność umysłu swego. Nie przyszło mu nigdy na
myśl czynić spostrzeżeń nad mechanizmem myślenia. Meta­
fizyka jest nauką, która nabiera wyraźnych kształtów dopiero
na wyższym szczeblu kultury. Metafizyczną filozofję myśli,
wykładaną na katedrach europejskich, można śledzić histo­
rycznie, postępując ku jej źródłu, aż ku teoretycznej psycho-
logji Grecji klasycznej. Otóż jedna z tam poruszanych zasad
wiąże się szczególnie z nazwiskiem Demokryta, filozofa z Ab-
dery, w piątem stuleciu przed Chrystusem- Demokryt, wy­
głaszając wielkie zagadnienie metafizyczne: „jak spostrzega­
my rzeczy zewnętrzne?”, które, jak Lewes powiada, stanowi
epokę w historji metafizyki, snuł, jako odpowiedź, teorję my­
ślenia. Wyjaśnił on fakt percepcji, twierdząc, że przedmioty
rzucają zawsze obrazy (eïotoXa) siebie; obrazy te pochłaniają
otaczające je powietrze, wchodzą w duszę, przygotowaną do
ich przyjęcia i stają się tą drogą percypowanemi (dostrzeżo-
nemi). Przypuściwszy, że Demokryt jest rzeczywiście pierw­
szym głosicielem tej sławnej teorji, to do jakiego stopnia
można go uważać za jej wynalazcę? Historycy filozofji uwa­
żają teorję tę za wytwór tej szkoły filozoficznej, która ją
głosiła. Przytoczone wyżej przykłady dowodzą jednak, że
w gruncie rzeczy jest to stara teorja dzikich o duszach przed­
miotów, użyta w nowem zastosowaniu do wytłumaczenia zja­
wisk myślowych. Zgodność ta zaś nie jest bynajmniej przy­
padkową, bo na tym łączniku między religją a filozofją kla­
syczną widoczne są ślady ciągłości historycznej. Gdy mówi­
my, że Demokryt był Grekiem, mówimy tem samem, że od
dzieciństwa widywał obrzędy pogrzebowe kraju swego, wraz
z ofiarami dla zmarłych w ubraniach, strojach, pieniądzach,
jedzeniu i napojach i że mógł słyszeć od matki i niańki, iż
zwyczaje te miały zapewnić duszy 2marłego posiadanie cie­
niów tych ofiar. Demokryt, szukając wyjaśnienia dla zjawiska
409

myślenia, znalazł wytłumaczenie, stosując trwającą jeszcze jako


przeżytek dziką teotję animistyczną do swej metafizyki. Po­
jęcie o istnieniu cieniów czyli dusz w przedmiotach, ujęte
poprostu w formę teorji filozoficznej, musiało stać się jego
teorją idei- Ale i to nie przedstawia jeszcze całej pełni stycz­
ności filozofji epiku»'cjskiej z pojęciami dzikich o unoszących
się wszędzie duszach przedmiotów. Lukrecjusz sięga do teorji
0 mglistych obrazach przedmiotów (simulacra, membranae),
ażeby wytiumacz3'ć zarówno senne widziadła, jak obrazy, które
myślą odczuwamy. Taka to nieprzerwana ciągłość istnieje
w myśleniu filozoficznem, od dzikich aż do cywilizowanych;
a oto co filozofja ucywilizowana zawdzięcza animizmowi
pierwotnemu.
Nauka o ideach, tak wysoko rozwinięta w świecie kla­
sycznym, nie zachowała bynajmniej niezmienionego cało­
kształtu, przechodząc przez rozmaite stadja filozofji; ulegała
owszem rozmaitym przekształceniom, tak jak i nauka o duszy.
Pojęcia, stawszy się oderwanemi formami przedmiotów ma-
terjalnych, dawały się stosować do własności niewidzialnych
1 wkońcu do wyrażania myśli. A jednak stare poglądy nie
wymarły po dziśdzień zupełnie: z malowniczą nazwą „idea”
(tSśa=forma widzialna) wiąże się jeszcze część początkowego
znaczenia. Dotąd zadaniem metafizyków jest jeszcze potę­
pianie i odrzucanie dawnego znaczenia pojęć, jako obrazów
rzeczywistych i zastępowanie ich pojęciami oderwanemi. Du-
gald Stewart przytacza uderzający przykład z dziel Izaaka
Newtona, który uznaje wyraźnie istnienie „sensible species”,
własności odczuwalnych: „Czy sensorium zwierzęcia nie jest
miejscem, gdzie się znajduje substancja czująca, do której
własności odczuwalne przedmiotów' przynoszone są przez mózg
i nerwy, aby je dostrzegł duch, który tam przebywa?” Dr.
Reid określa w ten sam sposób początkową teorję pojęć, do­
dając, że „teorja ta nie ma poważnej podstawy, pomimo że
filozofowie przyjęli ją ogólnie..... Pogląd, że nie uświadamiamy
sobie bezpośrednio przedmiotów świata zewnętrznego, lecz za
pomocą pewnych własności, czyli obrazów tych przedmiotów,
dochodzących do nas drogą zmysłów, wydaje się najstarszą
hipotezą filozoficzną, którą posiadamy co do istoty świado­
mości. Zachowała ona, z małemi modyfikacjami, powagę swoją
aż do czasów dzisiejszych”. Przypuściwszy nawet, że dr. Reid
wyraża się z przesadą o mierze, w jakiej metafizycy zacho­
wali wyobrażenia o ideach, jako o rzeczywistych obrazach
przedmiotów, to jednak nikt nie zaprzeczy, że pogląd ten po­
kutuje jeszcze w wielu głowach nowożytnych i że ludzie, mó­
wiący o ideach, myślą przyterr często w sposób niejasny
410

i przenośny o obrazach dostrzegalnych '). Jednem z najdo­


sadniejszych zdań, tak o ideach, jak i o duchach, była odpo­
wiedź biskupa Berkeley’a Halley’owi, który szydził z jego
idealizmu; oświadczyt on, że i matematyk jest idealistą, gdyż
jego „ultima ratio” jest także düchem zniknionej ilości, który
występuje wtedy, gdy tworzące ją czynniki znikają.
Pozostaje nam jeszcze zsumować krótkiemi słowy teorję
0 duszach w rozmaitych fazach, które przechodziła. Usiłując
śledzić drogę jej przez następujące po sobie okresy historji
ducha ludzkiego, doszliśmy do poglądu, iż fakty przemawiają
za taką mniej więcej teorją rozwoju. Na najniższych szczeblach
kultury, które znamy dokładnie, znajdujemy głęboko zako­
rzenione wyobrażenie o duszy, która przez czas pobytu w ciele
jest warunkiem życia człowieka, a niezależnie od ciała uka­
zuje się w snach i widzeniach. Nie mamy żadnej zasady do
przypuszczania, że dzikie szczepy nabyły poglądu tego przez
zetknięcie się z Judami wyższemi, ani że jest on pozostałością
wyższej kultury, z którejby dzikie szczepy zeszły w skutek
zwyrodnienia. To cośmy tu przedstawili, jako teorję animi­
styczną, stanowi czystą własność dzikich, którzy oczywiście
wyrobili ją sobie na podstawie świadectwa własnych zmysłów
1 tłumaczą ją . podług takich zasad bjologicznych, które wy­
dają się im najrozsądniejszemi. Od czasu do czasu słyszymy
wprawdzie twierdzenie o dzikich naukach i zwyczajach, doty­
czących duszy, że są one pozostałościami po wyższej religijnej
kulturze, która panować miała u ludzi pierwotnych. Zwyczaje
i przekonania te mają być śladami dawnej relign przodków,
zachowanej w zmąconej i spaczonej pamięci szczepów, które
ze szlachetniejszego stanu popadły w upodlenie. Łatwo pojąć
można, że niektórym ludziom może się wydać prawdopodob­
nemu takie tłumaczenie faktów, jakkolwiek pozbawiono ich
wszelkiego związku z całością. Ale takie dowodzenie nie
może się ostać wobec poglądów, opartych na szerszej pod­
stawie. Animizm dzikich stoi o własnej sile i sam przez się;
sam też dowodzi swego pochodzenia. Animizm ludzi cywili­
zowanych, jako przystosowany z natury rzeczy do postępu
wiadomości, daje się wytłumaczyć tylko jako wytwór star­
szego, grubszego okresu. Zgodnie z iilozofją ras niższych,
nauki ich i obrzędy są bezpośredniemi wynikami świadectwa

') Lewes Btographical Hist. of Philosophy, Detrocritus


(ob. uwagi j egc o Keidzie); Lucretius, księga IV; Early Hist, of
Mankind 8; Stewart Philosophy of Human Mind I, rozdz. I, 2;
Seid Essays II, rozdz. IV, XIV; T. Browne Philosophy of the Mind,
odcz. 27.
411

zmysłów oraz czyntioscri, mających cel prosty i praktyczny.


U ras wyższych zaś znajdujemy teorje i obrzędy, pełne sta-;
rych przeżytków wśród różnych nowości, pełne przeróbek
starych rzeczy z myślą dostarczania ich do nowych i wreszcie
zarzucanie starych, które już nie mogą stać obok nowych
Ogólny stosunek teorji dusz u dzikich do takiejże teorji
u barba •'zyńców i u ludów cywilizowanych tak można sfor­
mułować: pośród dzikich znajdujemy teorję tę, przeprowa­
dzoną z zadziwiającą szerokością poglądu i konsekwencją.
Przez naturalne rozszerzenie pojęć o duszy ludzkiej, zwierzę­
tom przypisywane są również dusze; potem następują niewy­
raźnie określone dusze drzew i roślin, a dusze przedmiotów
nieożywionych stanowią ostateczne granice, do których kate-
gotję ogólną rozciągnięto. Postępując śladem rozwoju myśli
ludzkiej od stanu dzikiego do barbarzyńskiego i ucywilizo­
wanego, spotykamy teorję tę w postaci, zgadzającej się może
więcej z nauką pozytywną, ale będącej mniej jednolitą i skoń­
czoną. w sobie. Przy wyższej cywilizacji ludzie zachowują się
tak, jakgdyby jeszcze napo* wierzyli w dusze, czy duchy
przedmiotów, chociaż ich znajomość przjnody stoi znacznie
wyżej,. niż na szczeblu dzikiej filozofji. Nieco dowodów azja­
tyckiej wiary w dusze roślinne przedostało się do nas; wiara
zaś w dusze zwierzęce znajduje się u nas obecnie w stanie
blizkiego wymarcia. Wistocie zdaje się, że animizm opuścił
wszystkie dalsze pozycje, które zajmował i skupił się na
pierwszem a głównem stanowisku swojem, na teorji duszy
ludzkiej. Doświadczyła ona, wraz z biegiem kultury, najgłęb­
szych przemian; przetrwała utratę jednego z najważniejszych
swych argumentów, mianowicie rzeczywistość przedmiotową
dusz i duchów, ukazujących się w snach i widzeniach. Dusza
utraciła eteryczne swe ciało i stała się pierwiastkiem bezcie­
lesnym, „cieniem cienia”: Teorja jej oddziela się coraz bar­
dziej od poszukiwań bjologicznych i psychologicznych, które s Ů
spoczywają obecnie na podstawie czystego doświadczenia
i z tego stanowiska badają zjawiska życia i myśli, zmysłów, !
rozsądku, uczuć i woli. Powstał bowiem wytwór ducha, któ­
rego samo istnienie ma już wielkie znaczenie, mianowicie
„psychologja”, me mająca z „duszą” nic wspólnego. Myśl
nowożytna przeznacza miejsce dla duszy w metafizyce religji,
gdzie głównem zadaniem duszy jest dostarczenie strony umy­
słowej nauce religijnej o życiu przyszłem. Takie to wpływy
przekształciły wiarę animistyczną w biegu jej przez następu­
jące po sobie okresy cywilizacji świata. A jednak zaprzeczyć
nie można, że poglądy na duszę ludzką, pomimo tych głęboko
sięgających przekształceń, wiążą się w .ećno pasmo nierozer­
walne, od filozofji dzikiego myśliciela, aż do filozofji nowo-
Cj wiiiyiacja pierwotna, t. I.
412

żytnego profesora teologji. Od samego początku duszę poj­


mowano jako pierwiastek życiodajny, dający się oddzielać,
żyjący po śmierci ciała, stanowiący podstawę jednostkowego
a osobowego istnienia. Teoija duszy jest tym głównym dzia­
łem systemu filozoiji religijnej, który łączy dzikiego czciciela
fetyszów z nowożytnym chrześcjaninem nieprzerwaną nicią
związku duchowego. Różnice, istniejące pomiędzy wielkiemi
religjami świata, rozbijające je na sekty nie tolerujące się i nie­
nawidzące wzajemnie, są wszakże czemś tylko powierzchownem
w porównaniu z najgłębszą ze wszystkich schizm religijnych,
która dzieli animizm od materjalizmu.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.


PRZYPISY
DO TOMU PIERWSZEGO *).

Str- 64—65. — Nie będzie zbytecznem przytoczyć tu


cały ustęp z Nilssona, gdz,ie mówi on o instynkcie: „Niepo­
dobna prawie wytłumaczyć zupełnego podobieństwa narzędzi
rybackich lub broni myśliwskiej u ludów dzikich, odległych
od siebie czasem, przestrzenią i pochodzeniem, bez przypusz­
czenia, że wszystkie one, znajdując się na równie nizkim
szczeblu cywilizacji, stworzyły sprzęty te pod wodzą instynktu
i pod przymusem pewnego rodzaju konieczności przyrodzonej,
aby zadośćuczynić potrzebom wyżywienia się własnego” (Les

*) Dla oszczędzenia miejsca, w przypisach tych użyliśmy


skróceń, które tu podajemy: Afatl.- Afanasjew Poet. vozzr.— Andr.=
Andree Etnographische Parallelen und Vergleiche, dwa ciągi. — Cłl6łffl. —
Kolberga Chełmskie. — Chełch. = Crelchov'ski Powieści i opowiadania
z okolic Przasnysza.—Etn. Obozr.=Etnograf. Obozrênije moskiewskie.—
Fed. =Federowsłf: Lud okolic Żarek, Siewierza i Pilicy.—GiUZ. = Glrziński
Włościanie polscy itd., W Wójcickiego Archiwum domowem.—Hilf. = Hilfer-
ding Ostatki Slavjan —Hoff—Hoff Lud Cieszyński. — Kozł. = Kozłowski
Lud Mazowsza Czerskiego. — Kai. Kolberga Kaliskie. — K?ak. = Kolberga
Krakowskie. ~ Kuj .=Kolberga Kujawy.— Liebr. = Liebrccht Zur Volks­
kunde.— Máchal — Máchal Nákres Slovanského bájesloví. — Méí.—Melusine,
czasopismo paryskie H. Gaidoza.— Maz.=Kolberga Mazowsze.—Mitth eil.
— Mtithûlungen der anthropolog. Gesellschaft in Wien. — PI BSZCZ.=Resz­
czyński Bojarzy Międzyrzeccy. —PûZI). = Kolberg Poznańskie.— Rev. d.
trąd . — Revue des traditions, czasopismo paryskie P. Sébillota.—Spraw.
—Sprawozdania komisji językowej.—SumcÓW = Sumców KulUur. pere-
živanija. SwiÇt. = Świętek Lud Nadrabski.—WaSÍI. = Wasilewski Jagodne.
—Wójc• — Wójcicki Pieśni ludu.— Zbiór =Zbiór wiadomości do antropologji
krajowej.
414

habitants primitifs de la Scandinavie). Część I: Läge de la


pierre, str. 137. Paryż 1868.

CO—©t.—Autor nasz> w dziele swojem Researches into


the early History of Mankind, poświęca rozdział VIII badaniu
„Okresu kamiennego dawniej i dzisiaj”; tam na str. ig4 wy­
raża się następnie: „Ostatnie ślady wieku kamiennego nigdzie,
ile wiemy, nie znikają, pomimo powszechnego użycia metalów;
rozważając więc ten okres dziejów świata oddzielnie, można
powiedzieć, iż trwa jeszcze i to nie tylko u dzikich, którzy się
jeszcze nie wdrożyli do używania żelaza, lecz nawet i u ludów
ucywilizowanych. Gdziekolwiek bowiem narzędzia kamienne
używają się tak, jak się używały w właściwym, okresie ka­
miennym, tam wiek kamienia nie przeminął ostatecznie. Młotki
kamienne, które się dawały widzieć niedawno jeszcze w ręku
kotlarzy w zapadłych okolicach Irlandji, potężne młoty z głazu,
0 rękojeściach drewnianych, dotychczas używane w Islandji
do wbijania palow i innych ciężkich robót, oraz lancety ob-
sydjanowe, ktćremi Indjanie meksykańscy tak samo dziś jesz­
cze krew puszczają, jak ich praojcowie przed podbojem hisz­
pańskim, — wszystko to są narzędzia kamienne, które o całe
stulecia przeżyły wprowadzenie żelaza”. — Nieco szczegółów,
zebranych na ziemiach słowiańskich, a mających związek z wy­
żej przytoczonemi słowami Tylora, umieściłem w rok.. 1881
w_ TygoŮmkh Powszechnym, str. od 214 i od 236, p n „Ślady
wieku kamiennego w pewnych zwyczajach i zabobonach”.

l3'/8. — Na Litwie matki pobudzają do śmiechu bardzo


małe dzieci wystawiając dwa palce, drugi i trzeci, niby dwa
rogi, . zbliżając je ku twarzy dziecka i wymawiając przytem
przeciągle: bukisz! Czy to ten sam wyraz, co łafcińs, buc ca
1 ang. buck?

SÖ» •— Mazurzy pruscy, chcąc wykryć złodzieja, wróżą


za pomocą sita. ^ Toeppen (Wislu VI, 4i6 i dal.) opowiada,
że się to tak odbywa: we czwartek po wieczerzy bierze się
książkę treści religijnej, mianowicie pozostałą po nieboszczy­
ku, znanym z uczciwości; pomiędzy kartki tej książki kładzie
Się klucz długi, żeby z niej wystawał- Na końca klucza za­
wiesza się lekkie siło i wymienia się imiona osób, które się
podejrzewa o kradzież, powtarzając przytem: „Sitko, sitko,
powiedz mi wszytko”. Przy wymówieniu imieí ja złodzieja,
sito się porusza. Można też w^śledżfć, gdzie złodziej ukrył
rzecz skradzioną, wymieniając domniemane miejsca schowa­
nia. Inny sposób wyśledzenia złodzieja nazywa się „głosić”.
Kładzie się „dziedziczny” klucz do „dziedzicznego” śpiewni­
415

ka, związuje się wstążką i trzyma kółko klucza aa palcu; przy


wymienieniu nazwiska winowajcy, klucz zaczyna się kręcić.
Podobne spcsoby dochodzenia złodzieja opisuje folklorysty­
czne czasopismo wiedeńskie Am Urquell I, od 47.

8Ö« — Przytaczam niecc przykładów polskich tej kate-


gorji wyrażeń potocznych, które powtarzamy, nie wiedząc
właściwego znaczenia tego, co mówimy. „Stroić firleje” na-
przykład nie znaczy,, ani stroić Firlejów", co przypisywano kró­
lowej Bonie, ani nie ma związku z „kiije elejzon”, jak myślą
ci, którzy mówią „stroić kirjele”: „firlejami” nazywają się
wesołe zabawy składkowe u ludu w Galicji zachodniej,
a „stroić” po staroświecku znaczy urządzać, więc tłumacząc
wyrażenie na język „inteligientów”, powiedzielibyśmy „aran­
żować piknik”; „hrlejc” zaś jest \vyrazem starofrancuskim
„virelai”, oznaczającym melodje taneczne.—W wyrażeniu „do
grobowej deski”, „deska” nie oznacza wieka trumny, lub sa­
mej trumny, lecz prawdziwą deskę, na której w dawnych
czasach, a gdzieniegdzie i obecnie kładą nieboszczyka zaraz
po obmyciu i ubraniu. — „Wiązaniem” nazywamy podaru­
nek na urodziny, lub imieniny, ale nikt prawie nie zdaje
sobie sprawy z tego, co i czemu „wiąże”; wyraz zcstaje
w związku z prawdziwem związywaniem powrozami, prakty-
kowanem dziś jeszcze, osoby, której się czegoś winszuje (np.
dziedzica, gdy po raz pierwszy zbliża się do żniwiarzy, cie­
ślów itd.) i od której żąda się okupu za rozwiązanie. — „Bar-
tkować się” i „Iść w zapasy” dla tego mówimy, że dawniej
walczący (dziś powiedzielibyśmy „boksujący się”) rozpoczy­
nali mocowanie się od brania się „za bary”, albo „za pasy”.—
Mówiąc „daj mi święty spokój”, nie zawsze myślimy o śre­
dniowiecznej „treuga Dei”, franc, „trêve de Dieu”, która
polegała na tem, że, za wdaniem się Kościoła, rabusie feu­
dalni cbowiązali się, pod strachem kar kościelnych, nie na­
padać w pewne dni tygodnia na bezbronnych podróżników,
a układ ten nazwano „świętym pokojem”.—-Mówimy o „pu-
ściźnie” albo nawet o „spuścić lie”, w znaczeniu Czegoś prze­
kazanego, niby „spuszczonego” przez przodków; ale tu żadne­
go „spuszczania” ani „puszczania” niema: „puścizna” znaczy
zagroda, która się stała „pustką” po śmierci właściciela,
a w dalszem rozwinięciu wszelkie dziedzictwo, materjalne
i moralne —Mówimy o „Marku”, co się tłucze w piekle, po­
siadamy nawet o nim anegdoty, prozą i wierszem; tymcza­
sem imię to, jako blizko brzmiące, zastępuje „marę”, czyli
duszę zmarłego, błądzącą na „tamtym świecie”, czyli _w pie­
kle.—Wymawiając wyraz „badać”, zapominamy, że jest on
wspomnieniem okrutnego dochodzeuia sądowego z czasów
416

dawnych, że się wiąże z wyrazem „bóść” i jest przeżytkiem


epoki, w której rozmaitemi dotkliwemi „bodźcami” prawdę
„badano”.

81. — „Kuwada”, po francusku „la couvade” od „cou­


ver”^ wysiadywać (na jajach), zajmowała i zajmuje wielu an­
tropologów. Nasz Tylor poświęcił jej ciekawe stronnice zg3—
302 w dziele swojem „Researches”, przytoczonem na tytule
książki obecnej. Ploss napisał o niej oddzielne dziełko i parę
rozdziałów w dwutomowej pracy swej „Das Weib”. M. Mül­
ler w swoich „Essays” mówi o kuwadzie w t. II, szJdc XXV.
Lubbock, w przekładzie polskim, I, iq—23, qo, i48. W „Ty­
godniku ilustrowanym” ser. II, t. XIII, str. 348 Schaffhausen
wyraża mniemanie, że zwyczaj ten jest formalnem potwier­
dzeniem ojcowstwa. W książce Giraud Teulon’a „Origines
de la famille”, str. iq4 — 201 (jest przekład jej polski) autor
trafnie tłumaczy kuwadę, jako przeżytek z epoki przejścia
matrjarchalnośc. na patrjaxchalność. Patrz jeszcze ks. Went-
worth Webster „Quelques notes sur les moeurs delà region
pyrénéenne” Bajonna 1886.

SS. — Powszechnie znaném jest u wszystkich Słowian


podkurzanie przelęknionego przez zwierzę lub ptaka dziecka
sierścią albo piórami istoty, która przestraszyła.

8». — „Kto rano wstanie z łóżka do góry grzbietem,


będzie zły przez dzień cały i nie będzie miał szczęścia w ro­
bocie” Swięt. 565. Na Litwie, gdy ktoś jest zły i marko­
tny, powiadają, że chyba dzisiaj „wstał rakiem”.

8®—83. — Mnóstwo istnieje bajek u Słowian o oszuka­


niu djabła przez mądrego chłopa. Tu też należy znane wy­
rażenie o przeb'cglym, że „oszuka)on samego djabła”.

83«—Posiadamy w literaturze ludowej sporą ilość baje­


czek, które nazwać można „łańcuszkowemi”. Aby dać pojęcie
o nich, przytaczamy tu w skróceniu parę ciekawszych. Ko­
złowski podaje od Wągrodna (w Czerskiem) następną: „Zesłał
Pan Bóg kozę, żeby gruszki trząsał (tak!); koza nie chce gru­
szek trząść, gruszki nie chcą lecieć”. Więc zsyła Pan Bóg
pieska, żeby kozę kąsał, kijka, żeby pieska obił, ogień, żeby
kijek spalił, wcdę, żeby ogień zalać, wołu, żeby wodę wypił,
wilka, żeby wołu zjadł, Strzelca, żeby wilka zabił. Strzelec
wilka zabił, wilk wołu zjadł i tak dalej, nareszcie „koza gru­
szki trząsał I gruszki leciały” (i56—158). Nazywa się to, nie
wiem dla czego, „Zydowskiem weselem”, Porówn. Swięt. 253.
421

flOfl—IOä.—Wiara w duchy wodne kwitnie z całą siłą


u Słowian. U nas noszą one rozmaite nazwy, chociaż podania
0 nich są dość do siebie podobne. Pani Jlanowska opowiada
w Wiśle (I, 72—73) podanie krakowskie o młynarzu, któremu
Boginki (wodnice) ciągle most psuły dlatego, że główny słup
mostowy idzie prosto do kolebki ich dziecka; dopiero Bogi-
niarz (wodnik) zawiadomił go o tem i sprawa ku obustron­
nemu zadowoleniu się załatwiła; boginiarzowi Lemu z lewej
poły woda kapała: po tem zawsze wodni poznać można.
Mazurzy pruscy znają To pich a; każda prawie większa woda
przynajmniej jednego takiego ma w sobie; żąda on corocznej
ofiary ludzkiej, a gdy jej długo porwać nie może, odzywa
się wierszami: „Czas idzie i godzina, A człowieka niema”.
Wiele ciekawych szczegółów o Topichu opowiada Toeppen
(w Wiśle VI, 181—183). S. Matusiak powtarza podania z puszczy
Sandomierskiej o duchu wodnym, zwanym tam Topielcem,
który zakochał się w córce chłopskiej i porwał ją do pałacu
swego (Nasze kwiaty polfie 19—20). W Ropczycach (powiat
Gorlicki, w Galicji) taką samą istotę nazywają Topiec, mieszka
on na dnie wód i ma dom ze szkła; gdy księżyc świeci, wy­
chodzi na łąki, siada na kopie siana i „iska się”; ma żonę
1 dzieci i zaprasza czasem ludzi, aby mu „kumowali”; niekiedy
wpada w sieci rybackie, ale zawsze potrafi się wymknąć {Zbiór
X, 112—n3). Około Sławkowa (powiat Olkuski) ducha wodnego
nazywają Topielec albo Utopiec, a żonę jego Utople-
cowa; opowiadają o nich bardzo ciekawe gadki {Zbiór XI,
i5—19), jak np. że córka ich zaślubiła zwykłego śmiertelnika
i była z nim szczęśliwa, że Utoplec ma w yspę własną na morzu itd.
W Drwęcy mieszkają Wodniki, które co rok porywają przy­
najmniej jednego z kąpiących się {Zbiór II, 128). _ Nigdzie może
bajania o Topielcach nie są tak malownicze ? szczegółowe,
jak u Nadrabian (Święt. 464—72). Topielec ich miewa naj­
częściej na imię Iwon. i bardzo często bywa niemiłosiernie
bity, a nawet „brany na uzdę” przez odważniejszych miesz­
kańców z nad Raby. Znany też jest T o p i e 1 e c i u źródeł Wisły;
ale ponieważ tam niema większej wody, więc siadywa on na
ogromnych głazach i porywa przechodniów (Hoff 62). W Po-
znańskiem opowiadają o Topielcach iTopieln cach, wcale
podobnych urodą do Świtezianek Mickiewiczowskich, a mają­
cych cudowne, słodkiemi tonami brzmiące złote włosy (Pozn.
VII, i3—14). Cechą ogólną wodników naszych jest to, że są
oni metamorfozą ludzi utopionych, że są bardzo silm, że na­
pastują kąpiących się i porywają ich do wody, oraz że czło­
wiek silny a przytomny da. sobie zawsze z niemi radę. Wiele
szczegółów o wodnikach u Słowian czytelnik znajdzie u Ma­
chala i4i—i4ę i u Afanasjewa (II, 229—248 i wogole w rozdz.
XVI). Przytacza on (z Grohmanna) wiadomości o niechęci
rybaków czeskich do ratowania tonących i opowiada o przy­
noszonych w czasie wylewów wiosennych na ofiarę wodnikom
koniach, maśle, świniach, gęsiach itd. w gub. Archangielskiej,
zwanym tam „dziadkami wodnemi”.

fO€i> — Nilsson w dziele, któreśmy wymienili w przy­


pisie do str. 64—65, powiada na str. 242, że w Szwecji lud
nazywa strzałki piorunowe lappskott i tłumaczy wyraz ten
„postrzał lapoński”; zdaje się, że się myli, bo tën sam „po­
strzał” po niemiecku nazywa się Alp schoss (pocisk elfa),
a wyraz szwedzki może być tylko podprowadzeniem pod nazwę
Łapów czyli Lapończyków.

fl®?. — Toeppen w Wiśle VI od str. i4g, szczeg. i53,


i58) podaje dużo szczegółów o Mazurach protestantach, szu­
kających pomocy w kościołach i obrzędach katolickich.

V ®8. — Zabobony, przywiązane do paznogci i włosów


polegają na myśli pierwotnej, iż stanowią one niby effigies
osoby, do której należały; co się przeto z men,; stanie, to
i tę osobę spotka. Na Kujawach np. febrę leczy się rzuce­
niem obciętych paznogci na wodę bieżącą, poczem, nie oglą­
dając się, należy uciekać {Kuj. I, 96); tłumacząc praktykę tę
językiem człowieka pierwotnego, powiemy: unoś wodo cho­
robę na koniec świata, a ja cię oszukałem, uciekłem i będę
zdrów. Inny sposób leczenia febry odbywa się daniem psu
paznogci do zjedzenia z chlebem: i tu jest przekazanie cho­
roby innej istocie przez zasymilowanie jej z cząstką chorego
{Zbiór III, 48). Ponieważ włosy i paznogcie stanowią, po
ucięciu nawet, cząstkę mnie samego, przeto się ich nie wy­
rzuca byle gdzie, bo ktoś nieżyczliwy mógłby je zabrać i co-
kolwiekby z niemi czynił, odbiłoby się na mojej osobie; dla
tego to najlepiej jest je palić {Zbiór II, 127, X, g3; XI, 3i),
albo nosić przy sobie (Wasil. ę5; Zbiór XIII, 161; Chełm. II,
i64). Tak zwane „kwitnienie” paznogci ma także zabobonne
znaczenie: gdy na pierwszym palcu, to zwiastuje szczęście, na
drugr’m nieszczęście, na trzecim podróż, na czwartym małżeń­
stwo, na piątym śmierć (Chełm. II, 199). Włosy, jako bliższe
głowy, a więc siedliska życia i myśli, niż paznogcie, jeszcze
bardziej nadają się do reprezentowania noszącej je istoty; to
też zabobonów z włosami jest u nas jeszcze więcej, niż z pa-
znogciami, a tak są powszechnie znane, że ich tu wyliczać
nie będę, przestając na wymienieniu kilku tylko wyrazów,
które winny w czytelniku obudzić kojarzące się wspomnienia:
423

Samson, postrzyźyny, kurzenie przelęknionych włosami lub


sierścią istoty, która przestraszyła.

S©9. — Zabobony, wymienione na tej stronnicy, znane


są i u plemion słowiańskich, a tak powszechnie, że nie widzę
potrzeby przytaczania źródeł ludoznawczych.

51© i lflfl*—Toż samo da się powiedzieć o wróżbach


z lotu i krzyku sowy, oraz ze spotkania np. zająca, baby,
wiader itd.

JC4L—Wróżenie z kości gęsich na św. Marcina znaném


jest u nas powszechnie.

fil1?. — Patrz przypis do str 79.


SSS.—Z odmianami księżyca wiąże się u Słowian mnó­
stwo wskazówek życiowych, higjenicznych, meteorologicznych,
gospodarskich itd. Podstawą wskazówek tych, a właściwie
zabobonów, jest jedna prosta, stara jak świat zasada: księżyc
„nowy", „młody” zapewnia wzrost, siłę, urodzaj itd., a „wio-
tech”, „schod”, „stary” itd. oczywiście wróży upadek, zanik;
więc chcąc, aby coś prosperowało, trzeba się tern zająć na
„wzroście” księżyca, aby tak jak on „rosło” i odwrotnie. Lecz
też. według logild pierwotnej, wynika stąd i dalszy jeszcze
wniosek: jeżeli coś niezależnie od nás „prosperuje” na nowiu,
to będzie i dalej „prosperowało”; zatem gdy kto zachoruje
na nowiu, to nie on, ale choroba jego będzie „prosperowała”,
tj. będzie się powiększała i odwrotnie, choroba, która nawie­
dza nas aa schyłku księżyca, „schyli się” także, tj. ustąpi.
Albo w innych np. razach: jeżeli chcemy, aby coś „zginęło”,
np. robactwo, to czynności, zmierzające ku pozbyciu się jego
(np. bielenie chaty), odbywać należy na „schodzie” miesiąca,
aby i robactwo tak jak 011 „zeszło”, tj. zginęło. Zabobony
ludu polskiego są w tym względzie niewyczerpane, podobnież
jak innych ludów słowiańskich i niesłowiańskich. Porównaj
Máchal. 53—54. O roli księżyca w przepisach życia ludowego
możnaby całą książkę napisać! Przypuszczając, że każdy
z czytelników zna chociażby część należących tu szczegółów,
przytaczam parę odezw czy modlitw do „nowego miesiączka”,
które są mniej znane, a świadczą, jak statecznemi są staro­
dawne u ludu wierzenia i jak niespodziewanie cześć prasta­
rego bóstwa „mierzącego” (bo taki jest słoworód wyrazu
miesząc u Aryjczyków) spotyka się wśród epoki, która wy­
sławia astroromję, jako naukę najbardziej udoskonaloną.
W Międzyrźeczczyziiie „niektórzy, ujrzawszy księżyc po no­
124

wiu, tak go pozdrawiają: „Witaj, księżycu, niebieski króle-


wicu! Tobie g-wiazdy korona, a mnie scęście i forto na!”
Pleszcz. ioi. Łęczycanin idzie jeszcze dalej, lecz oględniej:
za powitanie wymawia sobie, oprócz „fortuny” i zdrowie
głowy, ale do pogańskiej formuły przyczepia modlitewkę
chrześojańską: „Witam cię, witam, miesiącu, niebieski dzie­
dzicu! Tobie światło, z gwiazd koróna, a mnie zdrowie i for­
tuna! Witam cię, witam, miesiącu nowy, żeby nas nie bolały
głowy! Zdrowaś Maryja itd.” Łęczyc. i83.

1S4.—>- O czarach i czarownicach w Polsce pisałem ob­


szernie w t. I Wisły (1887), od str. i4, 56, 93, i36, 172 i 2i3.

flSG—««?. — Wstręt do żelaza mają istoty nadprzyro­


dzone i w pojęciach Słowian, Ziemia, ta najstarsza „matka”
powszechna, niecierpi narzędzi żelaznych; z pługiem już się
pogodziła, bo bez niegc syn jej ukochany, człowiek, nie miałby
zboża; ale łańcuch mierniczy, to dla niej bezbożne a wrogie
nowatorstwo; to też w Chełmskiem „pole, przez które przej­
dzie łańcuch gieometry przy pomiarze, nie wydaje plonu przez
siedm lat. Dla zapobieżenia temu, należy łańcuch owinąć
słomą, ażeby ziemi bezpośrednio nie dotykał” (Chełm. II, 166).
Nie powinno'też żelazo znajdować się w gnieździe, przygoto-
wanem dla odwiecznego przyjaciela strzechy wiejskiej, bo­
ciana: dowód to poufałości jego z człowiekiem w okresie ka­
miennym jeszcze (Krak. I, 140; Kai. 78). Nie wolno metalem
zdejmować kołtuna: ostrym tylko krzemieniem pozwala się go
obtłukiwać inaczej stać s:ę może groźnym dla życia pacjenta
(Wisła IV, 420). Jad żmii lęka się również żelaza: zamawia­
jący ranę wróż żegna ją „znalezionym w polu lub na drodze
kawałkiem zardzewiałego żelaza”, odmawiając przytem for­
mułkę tajemniczą (Fed. 253). „Lekarz” w Chełmskiem kuruje
od różnych chorób, „stawiąc pacjentów na żeleźcu kosy, noża
lub na innem gołem żelazie”, dodając do tego szepty i za­
mawiania (Chełm. II, 2o4). Na Morawach, kiedy „skarby się
palą”, chcąc, aby się na wierzch wydostały,.trzeba w płomyki
rzucać różańce, chleb itd., byle nic że1aznego, bo duch pod­
ziemny może za to rzucającego uśmiercić (Máchal i58). Tamże
bronią się od Mary r ocnej wkładaniem pod poduszkę trapio­
nego przez nią nożów lub widelców żelaznych (Tamże 178).
Na Rusi umieszczają kawałek żelaza na oknie, aby Upiór
przez nie nie wlazł (Tamże 186) Wszelkie też szkodnice nad­
przyrodzone, napastujące położnice i dzieci nowonarodzone,
lękają się żelaza; kładą je matkom i dziatwie do pościeli
( Wisła VI, 759, 761).—Z tym wstrętem przeddziejowych postaci
mitycznych do żelaza porównać można strach, który je przej-
Sfl?. Pierwszy jest stopniem wyższym od. nieużywa­
nego pierwy; drugi jest wyrazem opisowym, pokrewnym
z druh, drużyna itd

881. — Niektóre gwary polskie, mianowicie zachodnie,


pcd wpływem niemczyzny, przejęły taki np. sposób wyrażania
liczb: iwa i dwadzieścia (22), pięć trzydzieści (35),
pięć dwadzieścia (25), jeden dwaścia (21) itp.; spoty­
kamy też w Poznańsldem liczby czternaścieset (:4oo),
a nawet kilkanaścieset (Pozn. VI, 60).

841. — Niedawno wyszła monografja K. Amiry Thier-


strafen und Thierprocesse Inzbruk 1891; obszerny o niej referat
podała pani C. \V w Wiśle IX, 160—166. Porównaj Krak. I,
24i—42, wyciągi z „Kraju” krakowskiego r. 1871.

84.1.—Oznajmianie pszczołom i bydłu o śmierci gospo­


darza jest i u nas we zwyczaju. „Wynosząc trumnę z domu,
obchodzą wkoło podwórze i przystawają przed stajnią, oborą
i chlewem. Przy każdym przystanku jeden z tragarzy trzy
razy stuknie trumną o mary, mówiąc: „Wasz pan was żegna,
bydełko; nie smućcie się, nie zamorzycie się, bo będzie inny”.
Pozn. II, 217 (z powiatu Krobskiego).

846.—Według pojęć ludu polskiego, „tęcza pije wodę”


ze stawów, jezior itd. „Jak tym olbrzymom (co ciągają
chmury) zabraknie wody, tak oni proszą słoneczka, żeby im
dało tęczę, tak ono im daje, a oni spuszczają jej końce gdzieś
do stawu albo rzeki, a ona wodę ciągnie w siebie i tak ta
woda dostaje się do chmury” (S. Matusiak Nasze kwiaty pol­
ne, i4). Rusini i Białorusini tęczę nazywają cm okiem i także
wierzą, iż pije ona wodę z rzek, stawów, błot i jezior; oczy­
wiście cmok ten jest to nasz smok. W Jagodnem (Łukow­
skie) tęczę lud nazywa pijawą i twierdzi, że dostarcza ona
chmurom wody z morza (Wasil. 84); w Nowotarszczyźnie zaś
mniema, że pijąc wodę, tęcza może wypić krew z żył, albo
nawet i całego zabrać, kto się zanadto do niej zbliży (Mátyás
Świat i przyroda, 12; Wisla VU, ii4). W wielu miejscach
opowiadają o wypiciu przez tęczę i późniejszem zrzuceniu
z nieba różnych stworzeń, np. żab albo chłopców, którzy się
kąpali podczas ukazania się tęczy. Rzadziej spotyka się
wierzenie, że tęcza jest drogą lub mostem. W Hrubieszow-
skiem powiadają, że aniołowie robią deszcz, lejąc wodę na
sieć, którą przenoszą z miejsca na miejsce, a tęcza jest to
droga, którą oni zstępują z nieba do wody (Chełm. II, 266).
W Kieleckiem tęczę nazywają ce tą (przestawka zgłosek),
Cywilizacja pierwotna, t. I. 28
428

a w zachodnich dziedzinach mowy polskiej dągą; w Janow-


skiem drugą, słabszą tęczę lud nazywa żydowską. Szcze­
góły o tęczy u Słowian znajdzie czytelnik u Afan. II, 34q 53;
III, 285, 784—85 i u Máchala 68—70, 107.

— Baśni, w których występuje śmierć, jako osoba,


w. świecie Słowiańskim jest mnóstwo; niemało też jest opo­
wieści o zarazie uosobionej. Komż nie są znane ry:ny Mic­
kiewicza o Dziewicy Morowej? Serbowie opowiadają, że ist­
nieje niewiasta, imieniem Kuga, która jest morem uosobio­
nym; nosi ona białą zasłonę; często każe siebie nieść do miejsca
wskazanego, a ludzie czynią to chętnie, bo jest lekka i nie
arocrzy tego, co ją nosi, ani jego domowych. Kugi mają nad
morzem zagrodę swoją; Bóg je posyła do złych i grzesznych
ludzi, przeznaczając z góry ile dusz umorzyć mają; niemało
tych dziewic morowych ginie od psów, które je zajadle prze­
śladują. Podczas zarazy, lud serbski nie mówi Kuga, lecz
Kuma, aby eufemiczną tą nazwą groźną jędzę ułagodzić
(Słownik Karadżycza pod wyrazem Kuga). Ciekawe szczegóły
o. wierzeniach ludu Kieleckiego, dotyczących zarazy uoso­
bionej, czyli Jhery, podaje ks. Siarkowski w Zbiorze IX,
67 69. Inne znajdzie czytelnik u Máchala str. 87—88, Afan.
III, io3 n6 i w osobném piśmie F. S. Kraussa Südslawische
Pestsagen, Wiedeń i883.

9453. — Do literatury wilkometwa dodać należy dobrą


rozprav rę Wiesthalera w Znonie Lublańskim i883—84 p. n.
j)diak” iara w wilkołaków kwitnie jeszcze dzisiaj
w „alej Słow;ańszczyźnie Afan. patrz w spisie rzeczy na końcu
t. III p. w. O b o r o t e n. Máchal 43—44, 180—84. Dużo szcze­
gółów o wierzeniach ludu polskiego podał Wójcicki w Klech­
dach, w Kłosach. 1.1 od ig3 i w Zarysach domowych t. III, a przed
nim jeszcze Goszczyński w Tatrach, sti - 77. Oprócz nich,
patrz jeszcz e' Gluz. 529—3i; Wisła VI, 180 (u Mazurów pru-
skich); Zbiór VII, 107 (o początku „wilkołków” w podaniach
Kieleckich); Pozn. VII, 36—37, 2o5—208, 294 (z Czarownicy
powołanej')-, Wasil. 91; Maz. V, 370—70

S BO.— Uprzejmości p. Tylora zawdzięczamy możność


podania tutaj treści „piosnki sześciopensowej”: „Śpiewaj pieśń
o sześciu pensaem Vorek pełny żyta, dwadzieścia cztery ko­
sy w pasztecie. Gdy paszret otworzono, ptaszki zaczęły śpie­
wać; pyszny to przysmak, choć na stół królewski! Król był
w skarbca, ucząc pieniąaze, królowa w salonie, ;edząc chleb
z miodem; dziewczyna była w ogrodzie, wieszała bieliznę.
Przyleciał kos i urwał jej nos”. Jest to piosnka nianiek, zna­
429

na powszechnie w Anglji, powiada p. Tylor, a że jest bez


sensu, to i krytycy nie odważą się zganić naszego tłumacze­
nia, dodaje żartobliwie. -— "Wyśmianie zagorzalstwa mitolo­
gicznego znajdzie czytelnik w „Dowodzie, jako Maks. Müller
nigdy nie istniał” (Wisla II, 583 —588), gdzie wspomniano
o „Dowodzie, że Napoleon nigdy nie istniał”.

$88« — Nadmieniamy przy sposobności, że bajki Grim­


mów wyszły świeżo w przekładzie polskim Z. A. Kowerskiej,
w dwóch częściach, stanowiących tomy XIV i XV Biblioteki
Wisły.

—S94I. — Wierzenia Słowian, dotyczące vsiężyCaj


są bardzo bogato rozwinięte, a wpływ jego na los;/ ludzi,
zwierząt i roślin występuje w nich nader wyraźnie. Dużo
szczegółów o księżycu zgromadził Máchal (str. 4q—56), a przed
nim Afanasjew (patrz w spisie rzeczy w t. III, pod Luna).
Patrz także Dziennik Poznański 1887 kwiecień „Przesądy o księ­
życu” Kasztelana Ponieważ, jak powiada Gbuziński, „księżyc
jest przedmiotem niepoliczonych baśni ludowych” u nas, prze­
to podniesiemy tutaj kilka tylko ciekawszych rysów. Naj­
dziwniejszym jest ten, że dotąd jeszcze wieśniak nasz modli
się do księżyca na nowiu, odmawiając trzykroć pacierz i do­
dając za każdym razem: „Witaj, księżycu nowy, niech nas
nie bolą głcwy!” (Gluz. 546). W Łęczyckiem brzmi to niecc
inaczej : „Witam cię, witam, księżycu, niebieski dziedzicu!
Tobie światło, z gwiazd korona, A mnie zdrowie i fortuna!
Witam cię, witam, miesiącu nowy, Żeby nas nie bolały gło­
wy! Zdrowaś Maryja itd.” (Łęcz. i83). W zaklęciu od Masło­
wa (pod Kielcami) dodane są jeszcze „brzuchy” przed głowami
(Zbiór II, 210); por. takież wezwanie w Poznańskiem (Pozn.
VII, 5), w Ropczyckiem (Zbiór XIV, i33) i w Krynicach
w Tomaszowskiem (Wisla IV, no). Podobneż modły do
księżyca znane są na Rusi i w Wielkorosji (Mach. 54) Ser­
bowie, ujrzawszy pierwszy raz księżyc na nowiu, tak doń
przemawiają; „Zdrav, zdravljače, nov, novljače!”; „zdravljač”
znaczy tu dający zdrowie, uzdrawiacz (Karadżycza Słownik).—
Ciekawemi są podania o matce księżycowej, oraz o przyczynach
zmian i plam księżycowych; główne rysy ich podaje Máchal.
Na zakończenie przypisu, przytaczamy nazwy ludowe faz mie­
siąca: na Mazurach pierwsza kwadra nazywa się „na młodzie”,-
a ostatnia „na stacze” (Wisla III, 88). W Krakowskiem peł­
nię zwą „widkiem”. (Krak. III, 24). Pod Zakopanem „wie-
tek” albo „na. wietku” znaczy ostatnią kwadrę, „ku pełni”
drugą kwadrę, „po pełni” trzecią (Spraw. V, 43o); w dawnej
polszczyźnie używano o ostatniej kwadrze wyrazu „wiotech”;
4m

oznacza on właściwie stary, „zwietszały”; toż samo znaczy


i „schod”, „na schodzie”, używane dzisiaj u ludu. Porówn.
przypis do str. 118.
— Tutaj i w innych miejscach autor nasz mylnie
zalicza rzeczy litewskie do słowiańskich; pieśń, opowiadająca
0 rozcięciu księżyca siekierą za niewierność małżeńską, jest
własnością Litwinów (podaje ją Schleicher w Wymsach litew­
skich).

—Powieści słowiańskie o gwiazdach nazwać


można równie niewyczerpanemi, jak bajania o księżycu; wszędzie
w nich widzi się okazy najszczerszego animizmu. Szczegóły zna­
leźć można u Máchala (58—61) i u Afanasjewa, na stronach, wska­
zanych w spisie rzeczy pod wyrazem Zvêzdy. Tutaj poda­
my tylko nieco baśni o drodze mlecznej i nazwy ludo­
we niektórych gwiazd i gwiazdozbiorów.—Drogę mleczną lud
w Hrubieszowskiem nazywa „drogą duchów błogosławionych
do raju”, albo „drogą, którą udeptały anioły” (Gluz. 48i).
W Radomskiem zwą ją poprostu „drogą do Częstochowy
(ib. 482), a w Krakowskiem „drogą Najśw. Panienki z Często­
chowy do Kalwaryi” (Krak. II, 33); w Chełmskiem zaś „dro­
gą do Jerozolimy” (Chełm. II, 255) W wielu okolicach Kra­
kowskiego nazywają ją „drogą ś. Jakuba” albo „gościńcem
ś. Jakuba”; Hilferding (166) twierdzi, że Kaszubi znają nazwę
„jasny prąg”; może to jest prostém omówieniem tylko? Znane
są także nazwy „mleczny gościniec”, „droga z raju do nieba”;
w Jagodnem poczytują drogę tę za „trakt albo gościtiiec,
którym chadzają mieszkańcy niebiescy” (Wasil. 84). Na Li­
twie powiadają, że droga mleczna jest gościńcem dla odlatu­
jących i przylatujących gęsi i żórawi. Chełmianie zaś utrzy­
mują, że jest ona przecięta po środku, że jedna połowa wiedzie
do raju, a druga do piekła; inni zaś twierdzą, że cała pro­
wadzi do nieba (Chełm. II, 255).— Nazwisk gwiazd, gwiazdo­
zbiorów i planet stosunkowo niewiele źródła ludoznawcze
podają; przypuszczać należy, iż jest ich więcej w ustach ludu,
niż zapisano. Wymieniamy tu najczęściej wspominane; Baby
albo Babki (Plejady), inaczej zwane Gromadki, Dżdżow­
nice, a na Podolu Kwoczka z kurczętami; zapewne
toż samo oznacza Kurka i Kurna gwiazda (Hilf. 169);
Kos arze albo Kośpy (podobno Orjon), inaczej Kosy,
Gwiazda albo Laska, Palijca ś. Jakuba, Rożen, Gra­
bie, Kośniki. O tym gwiazdozbiorze znajdujemy wzmian­
kę w piosnce ludowej: „Wysoko miesiącek, Jesce wyży kosy”
(Zbiór XII, 137, i5j). SpotyKamy też wspomnienie o Krzyżu
1 o Gjwiazdach męki Pańskiej, ale bez określenia, które
431

to mianowicie być mają gwiazdy. Toż samo o Kurach


północnych i świtowych, oNiebozásie, Sitku. Wil­
cza gwiazda, to na Podolu Hesperus. Wielka Niedźwie­
dzica nazywa się Wóz, Furman z wozem, albo Na nie­
bie wóz (Hilf. 187 podaje jeszcze niezrozumiałe dla nas
Vowcha?) Mała Niedźwiedzica zwie się Wózkiem. We­
nus nosi nazwy Jutrzenki, Gwiazdy porannej, wie­
czornej, Wieczornicy, Żorzy, Zornicy, Zwiernicy,
a u Kaszubów Gwiazdy Zawitrzniejszej (Hilf. 190).
Ciekawym jest splot dramatyczny, którym wyobraźnia ludo­
wa związuje pewną ilość gwiazd, nadając im akcję uźywot-
nioną (Krak. III od 33). Ciekawem jest również, iż lud
w niektórych okolicach wodorosty, zwane glonem albo trzę-
sidłami, nazywa „knotami gwiazd spadających („księżnic,,),,
(Zbiór VI, 218; Chełm II, 197). Złodzieje znają jakąś psią
gwiazdę i czekają ukazania się jej, aby rozpocząć operacje
swoje (Wisla VIII, 811).

—300* — Jeżeli gdzie, to w podaniach o wiatrach


Słowianie podziśdzień zatwardziałem! są animistami; dosyć
zajrzeć do Máchala (str. 70—73) i Afanasjewa (w spisie rze­
czy pod wyr. Vêtert), abjr się o tem przekonać. „Wiatr
jest to istota żywa. Jeździ on na wozie i ma do swojegc roz­
porządzenia pomocników, którzy dmą w miechy. Miechów
tych jest siedm, najwięcej jednak może być czynnych cztery,
w przeciwnym bowiem razie wiatr wszystkoby poprzewracał
na świecie”; tak sobie myśli lud w Olkuskiem (Zbiór XI, 3)
i z małemi zmianami gdzieindziej u nas i w innych krajach
słowiańskich. „Na najwyższej górze w świecie siedzi na
miechu Swistun. Lud go sobie przedstawia jako człowieka
olbrzymie] postaci, odzianego w szaty obłoczne, z wiecznie
rozczochranemu kłaczyskami. Sapaniem swojem sprowadza
wiatry, a gdy się opije, porywa wtedy czapkę niewidzialno-
ści, spuszcza się na ziemię i tu, dmąc w miechy, hula po
świecie, a cokolwiek napotka na drodze, choćby to były wie­
kowe sosny, dęby olbrzymie, budynki lub płoty, wszystko
wywraca, obala i niszczy. Swistun, przenosząc się z szybko­
ścią błyskawicy z miejsca na miejsce, wydaje przeraźliwy
świst, połączony z groźnym rykiem” (Fed. 2q5); tak prawią
o wietrze w okolicy Siewierza. W bajkach występuje on
jako dziadek, zszywający sobie kożuch (Chełch. II, 91), to zno­
wu w towarzystwie słońca, miesiąca, mrozu itd. (Rad. II, 189).
Rzecz ciekawa, iż łatanie kożucha pojawia się już nie w po­
staci bajki, lecz wierzenia w Chełmskiem: powiadają tam, że
w dnie spokojne, następujące po wietrznych, Wiatr kożuch
sobie łata (Chełm. H, 1S7). W innych baśniach, rozpowszech­

I
432

nionych po całej Słowiańszczyźnie, Wiatr występuje w rzę­


dzie innych władz niebieskich: Słońca, Miesiąca, Mrozu itd.;
ma on matkę, wraca wieczorem do domu, węszy człowieka
itd., zupełnie jak djabeł w innych baśniach. To znowu ba­
jarz przenoś1 nas do zagrody wiatrów, gdzie jest i „starsy"
i „baba wiatrowa” (Zliór XV. 27, n. 10; Cisz. I, 168) i siostra
Wiatra, Bieda (Wisła VIII, 43g — 443); Ukraińcy zaś znają ojj
ca wiatrów, Słowieńcy ich „gospodarza”, a Słowacy „króla”

300—SOS. -— Związek ptaka cudownego z piorunami


u nas tak się przedstawia, że ktoś (ś. Michał, ś. Jerzy itp.)
poluje ciągle na ćjabła i strzela weń gromami, a djabeł czę
sto przybiera postać olbrzymiego ptaka.

313—319»—Na Ukrainie odróżniają wiedźmy rodzi­


me od nauczonych; pierwsze rodzą się już jędzami czyli
czarownicami i tein się odznaczają, że mają ogonek (Zbita
III, 90; IV, 35, 44). Niedawno Bartels napisał obszerną roz­
prawę o ludziach z ogonanr w Archiv für Anthropologie to­
mie XV, sti\ 45—i32.

330.—Pociąg do etymologizowania mniej jasnych nazi;


miejscowych charakteryzuje wszystkie ludy na pewnym stop­
niu rozwoju mnysłowego. Przypomnijmy sobie no. Biblję
szczególnie Stary Zakon: znajdujemy tam mnóstwo wyjaśnień
nazwisk miejscowości, bardzo często mylnych, a najczęściej"
połączonych z legiendą, którą oczywiście z nazwy wysnuto,
Kronikarze średniowieczni mają też niepohamowaną chętkę
do wywodów lingwistycznych, w rodzaju takich np. jak wy
prowadzanie Popiela od Pompiljusza, Wandy od Wandalów
itp. Potrzeba długiego czasu jeszcze, zanim wśród ukształ-
cońszogo ogółu (nie mówiąc już o ludzie niepiśmiennym) zapa­
nują bardziej naukowe pojęcia o pochodzemu nazwisk róż­
nych wsi i miast, zanim przestaną powtarzać takie wywody,
jak Warszawa od warz, Ewo! Lublin od szczupak lub linj
Iłża od jej łza, Częstochowa od częstego chowania
Się itp. itp.

-Nie od rzeczy tu będzie powtórzyć słowa, które


przed półwiekiem napisał dr. M. Zieleniewski w ważnej swej
pracy O przesądach lekarskich ludu naszego (Kraków i845);|
w formie domysłu naszkicował on animizm, jak go dziś poj­
mujemy: „Któż wie, czy wyobrażenie, uznające życie rai
wszystkiem, nie urodziło przesądu: że kołtunowi sprzeciwiaj
się nie należy, żeby go me pogniewać na siebie...; że zimniej
utopić można przez wrzucenie do rzeki obciętych paznogei
433

itp._ Każdą rzecz za żywą mogli uznawać Słowianie, skoro


i nieboszczyk na tamtym świecie potrzebował wszystkiego,
czego tu używał... Był to popęd mitologiczny do upostacio­
wania, uosobienia wszelkich objawów natury dążący, antro-
pomorfizm” (Krak. III, 182).

i dal. — Wiele przyczynków do wyobrażeń ludów


słowiańskich, a w szczególności polskiego, o duszy, umieści-
łem. w artykułach Dusza w obecnie wychodzącej Encyklo-
pedji ilustrowanej.

You might also like