Professional Documents
Culture Documents
Zawalcz o Mnie - Corinne Michaels
Zawalcz o Mnie - Corinne Michaels
Zawalcz o Mnie - Corinne Michaels
Wróć do mnie
Zawalcz o mnie
ISBN 978-83-287-1645-2
1 Declan
2 Sydney
3 Sydney
4 Sydney
5 Declan
6 Sydney
7 Declan
8 Sydney
9 Sydney
10 Declan
11 Sydney
12 Sydney
13 Declan
14 Sydney
15 Sydney
16 Sydney
17 Declan
18 Sydney
19 Sydney
20 Declan
21 Sydney
22 Sydney
23 Declan
24 Sydney
25 Declan
26 Sydney
27 Sydney
28 Declan
29 Declan
30 Declan
31 Declan
32 Sydney
33 Sydney
34 Sydney
35 Declan
36 Sydney
Epilog Sydney
Od autorki
Podziękowania
1
Teraźniejszość
O Boże, Declan tu jest. Chociaż zaklinał się, że nigdy nie wróci. Czuję na
skórze miliony igiełek. Szczycę się swoją odwagą, ale teraz ukrywam się tu
jak tchórz. Nie, nie wyjdę do niego, nie dam rady.
Widziałam go siedem miesięcy temu – już samo to było wystarczająco
trudne. Na pogrzebie jego ojca nie rozmawialiśmy, ale czułam go w swojej
duszy. Stałam tam i obserwowałam wyraz ulgi na twarzach wszystkich
braci. Declan był jeszcze bardziej przystojny, niż go pamiętałam.
Kasztanowe włosy miał zaczesane do tyłu, ale nie przylizane. Garnitur leżał
na nim idealnie. Declan Arrowood – człowiek sukcesu. Śledziłam przebieg
jego kariery, bo jestem cierpiętnicą. Zadziwiał mnie na każdym kroku.
Mimo to ciągle nie umiem mu wybaczyć ani zdobyć się na rozmowę.
Tamtej nocy złamał mi serce, ale każdy dzień jego nieobecności czy
braku kontaktu jeszcze pogarszał mój stan.
Schylam się, zrywam kwiat rosnący na brzegu stawu i trzymam go
w dłoni, wspominając własne uczucia. Declan obiecał, że pod koniec nauki
w college’u znajdziemy jakieś rozwiązanie.
Powiedział: dwa lata po zakończeniu drugiego roku.
Dwa lata!
Wrzucam kwiat do wody i patrzę, jak unosi się na powierzchni.
Zabawne, że właśnie tak widzę teraz swoje życie. Po prostu… dryfuję,
niesiona podmuchami wiatru. Nie tonę, na to jestem za silna, ale wciąż
donikąd nie płynę.
Ktoś mógłby pomyśleć, że po tylu latach powinnam się z tą stratą
pogodzić. I trochę tak było. Skończyłam prawo, pracuję w straży pożarnej
jako wolontariuszka, w charakterze ratowniczki medycznej, mam
cudownych przyjaciół, ale w mojej piersi ciągle jest rana w miejscu,
z którego ten głupi chłopak wyrwał mi serce i nigdy go nie oddał.
A teraz ten sam głupol wraca do Sugarloaf i wszystko, co zakopałam
głęboko, wychodzi na powierzchnię.
Dzwoni telefon. To Ellie, moja najlepsza przyjaciółka. Na razie jej
unikam, póki Declan znowu stąd nie zniknie.
– Cześć – odzywam się najradośniej, jak umiem.
– Cześć. Nie idziesz na przyjęcie?
Zagryzam wargę i myślę, jak jej to powiedzieć.
– Nie mogę, Ells.
– Bo on tu jest?
Tak.
– Nie.
– No to dlaczego? Hadley o ciebie pyta. Podobno obiecałaś, że zaraz
wrócisz, ale to było dwie godziny temu. Hadley nie pozwoli nam zaśpiewać
Happy Birthday, zjeść tortu, otworzyć prezentów, zrobić czegokolwiek,
póki nie zjawi się ciocia Syd. – Z każdym słowem Ellie mówi coraz
szybciej.
Przeklęty ze mnie cykor. Przywiozłam Hadley, a kiedy ona weszła do
domu, ja uciekłam. Nie jestem gotowa być z nim w tym samym pokoju. To
zbyt krępujące, zbyt… nasze.
Z drugiej strony, nie mogę zawieść Hadley.
– Już idę. Ale jeśli nie dam rady…
– Będę cię kryła – kończy za mnie Ellie.
– Dzięki.
– Przyjdź, zanim mała doprowadzi nas do szału.
Uśmiecham się, bo to bardzo w stylu Hadley, i opuszczam azyl, by
wkroczyć do piekła.
Idąc w stronę domu, przywołuję złe wspomnienia. Jeśli będę wściekła,
nie poczuję się przy nim jak chora z miłości idiotka. Myślę o nocy, kiedy
oznajmił, że z nami koniec. O następnych tygodniach, kiedy błagałam, żeby
wrócił, żebyśmy znaleźli jakieś rozwiązanie. Wspominałam ból, który
znosiłam, wierząc, że Declan zmieni zdanie.
Nie zmienił.
Rzucił mnie, tak jakbym nic dla niego nie znaczyła, i nigdy nie wyjaśnił
powodu.
Palant.
Idę przez pole, mijając domek na drzewie, który Connor zbudował dla
Hadley. Mała okręciła go sobie nie tylko wokół palca. Ona okręciła go
sobie wokół całej ręki. To było słodkie; przy podobnych okazjach często się
zastanawiałam, czy dobrze zrobiłam, zaniedbując swoje życie uczuciowe.
Zrezygnowałam z miłości. Owszem, zdarzali się jacyś faceci, ale żaden
z nich nie zagościł w moim życiu na dłużej. Strach przed kolejnym
zawodem miłosnym okazywał się zawsze silniejszy niż pragnienie bycia
kochaną. Właściwie Declan nie złamał mi serca. On mi je zabrał.
Wlokę się po schodach, podsycając w sobie złość i urazę, które we mnie
wzbudził osiem lat temu. Otwieram drzwi.
I na kogo trafiam? Oczywiście na niego. Jakżeby inaczej.
– Syd.
– Dupek – odpowiadam, krzyżując ramiona.
Przeczesuje dłonią gęste włosy, odgarniając je z twarzy, i wbija wzrok
w podłogę.
– Zasłużyłem.
– W takim razie w czymś się zgadzamy.
Zerka na mnie spod gęstych rzęs – żaden mężczyzna nie powinien mieć
takich – i się uśmiecha.
– Dobrze wyglądasz.
Ty też.
Nie, Syd. On wcale dobrze nie wygląda. To diabeł, który cię zostawił
i nawet się za siebie nie obejrzał.
Muszę o tym pamiętać. Jeśli stracę czujność, nie uda mi się zignorować
faktu, że nadal przyprawia mnie o mocniejsze bicie serca i że w niczyich
ramionach nie czułam się tak bezpieczna. Nie żebym spędziła osiem lat na
poszukiwaniach mężczyzny choćby w połowie tak doskonałego jak Declan
Arrowood. Na dodatek muszę zachować dystans, żeby się złamasowi nie
zdawało, że jest choćby cień szansy na pojednanie.
Wystawił mnie raz – powinien się wstydzić. Wystawi mnie drugi raz –
jestem idiotką, którą trzeba walnąć w głowę, żeby się ocknęła.
– Z pewnością zgodzimy się także co do tego, że nie musimy być dla
siebie mili. Czeka nas sześć wspólnych miesięcy, jakoś przez nie
przebrniemy, a potem znów będziemy udawać, że to drugie nie istnieje.
Declan przysuwa się nieco. Owiewa mnie zapach jego wody kolońskiej.
Pierwszą butelkę tej wody kupiłam mu kiedyś na Boże Narodzenie. Była
piżmowa i mocna. Pasowała do niego. Serce mnie boli na myśl, że ciągle
jej używa.
– Ja niczego nie udawałem.
Kręcę głową, nie mam ochoty wysłuchiwać kłamstw.
– Sześć miesięcy, Declan. Proszę, żebyś w tym czasie mnie unikał. Po
prostu wyobraź sobie, że tu nie mieszkam. Albo że wcale mnie nie znasz.
To chyba dla ciebie nie takie trudne. Pół roku…
– Nienawidzę za to swojego ojca.
Wszyscy nienawidzimy tego człowieka. Po jego śmierci czterej synowie
powinni odziedziczyć farmę. Powinni móc ją sprzedać i żyć dalej swoim
życiem. Ale ojciec Declana okazał się okrutnikiem i egoistą nawet
w obliczu śmierci. W testamencie zastrzegł, że każdy z braci musi
zamieszkać na farmie na pół roku. Dopiero jak spełnią ten warunek, mogą
zrobić z posiadłością, co chcą.
Chociaż przysięgli sobie, że nigdy tu nie wrócą, nie mają wyboru, jeśli
zamierzają dostać spadek. A teraz ja muszę patrzeć na faceta, z którego
nigdy się nie wyleczyłam.
– Nieważne. Chociaż tyle jesteś mi winien.
Widzę w jego oczach, że dotknęły go moje słowa; odwraca wzrok.
– Zawsze byłaś piękna i zniewalająca, kiedy mówiłaś to, co myślisz.
Tak, jasne. Na tyle zniewalająca, że mnie rzucił bez mrugnięcia okiem.
Nie zamierzam doszukiwać się podtekstów. Muszę siebie chronić. Miłość
do Declana nigdy nie była dla mnie czymś problematycznym i trudnym.
Wręcz przeciwnie – wydawała się równie naturalna jak oddychanie.
Prostuję się i gromię go wzrokiem.
– Cóż, mój chłopak na pewno doceni twoje uwagi. A teraz wybacz, ale
czeka na mnie kawałek tortu urodzinowego.
Przechodzę obok niego, modląc się w duchu, żeby nie ugięły się pode
mną kolana.
Kiedy wychodzę z korytarza, rozpętuje się piekło. Już nie muszę się
martwić o kolana, ponieważ nagle odrywam się od podłogi.
– Sydney! – Jacob chwyta mnie w objęcia, a potem wiruje wokół
własnej osi. – Ale z ciebie piękność! Nich ci się przyjrzę.
Uśmiecham się. To kolejny Arrowood, którego mogę lubić.
– A ty! – Żartobliwie klepię go po plecach. – Sławny jak cholera.
Wtedy pojawia się Sean.
– Dawaj mi tę dziewczynę. – Jego niski głos jest pełen ciepła. –
Stęskniłem się za tobą, Syd.
Obejmuję go i ściskam na powitanie.
– Ja też się za wami stęskniłam. Przynamniej za niektórymi z was.
Sean i Jacob wybuchają śmiechem.
– Za tymi lepszymi.
Teraz śmiejemy się chórem. Obejmują mnie obaj, zamykając
w bezpiecznym uścisku. Zapomniałam, jak bardzo kochałam ich
wszystkich. We czterech dbali, żeby nikt nie zrobił mi krzywdy. Byli lojalni
i traktowali mnie jak siostrę, której nigdy nie mieli.
Kiedy mój ojciec odszedł, to oni wzięli na siebie rolę obrońców.
– Wróciłaś! – Hadley biegnie do mnie rozpromieniona.
– Oczywiście! Musiałam iść po prezent dla ciebie.
– Wiesz, że wujek Declan obiecał mi kucyka? – ostatnie słowo
wykrzykuje z oczami błyszczącymi z ekscytacji.
Chętnie rzuciłabym kąśliwą uwagę o mężczyźnie niedotrzymującym
słowa, ale gryzę się w język. Hadley nie zasługuje na takie teksty, a moja
opinia jest zaprawiona wieloma latami goryczy. Poza tym, jeśli chcę
trzymać się wersji, że mam chłopaka, muszę zachować obojętność.
– To cudownie. Oby był naprawdę drogi. Powinnaś poprosić o dwa.
Konie są towarzyskie, raźniej im z przyjacielem.
Hadley chichocze.
– Marzę o takim białym, z długą grzywą. I żeby uwielbiał przejażdżki,
i zmieścił się w moim domku na drzewie!
Za plecami dziewczynki wyrasta Connor i kładzie jej rękę na ramieniu.
– O kucyku jeszcze porozmawiamy.
Odwraca głowę i spogląda na niego, wydymając usta i wachlując
rzęsami.
– Tatusiu, ja naprawdę chcę kucyka.
Rany, Connor ma przerąbane. A Hadley na dodatek nazwała go tatusiem.
Łzy napływają mi do oczu.
– Daj jej tego cholernego kucyka, Connor – mówię.
Uśmiecha się do mnie. Oboje wiemy, że niczego małej nie odmówi.
Z kuchni wychodzi Ellie z tortem.
– Żadnych kucyków. Przynajmniej nie teraz.
Connor puszcza oczko do Hadley.
– Dobrze, mamusiu. Teraz nie – odpowiada mała jubilatka. Bystrzacha.
– Pomóc ci w czymś? – pytam głośno, robiąc krok w stronę przyjaciółki.
Muszę się czymś zająć i unikać Declana jak zarazy.
Ellie kręci głową.
– Godzinę temu owszem, byś się przydała, ale w tej chwili nie, wielkie
dzięki.
Piorunuję ją wzrokiem, gdy posyła mi znaczący uśmieszek.
– Twój chłopak przyjdzie, Syd? – Głos Declana przyprawia mnie
o skurcz żołądka.
Connor i Ellie patrzą na mnie, a ja kręcę głową z lekkim uśmiechem.
– Nie, dzisiaj pracuje.
Ellie rzuca mi baczne spojrzenie, mówiące: porozmawiamy sobie o tym.
Na szczęście moje ulubione dziecko na świecie akurat podskakuje na
widok tortu i woła:
– Nareszcie!
Ten okrzyk mnie ratuje, nie muszę brnąć w swoje głupie kłamstwo.
3
Oto chwila prawdy. Wchodzę do łazienki, gdzie na blacie leży mój test
ciążowy. Ellie i mnie spóźniała się miesiączka i … sama nie wiem… mam
nadzieję, że nie jestem w ciąży i dziś wieczorem wreszcie dostanę okresu.
Biorę głęboki wdech i podchodzę do testu.
– Bez względu na wszystko, będzie dobrze – szepczę do siebie.
Ręce mi drżą, gdy sięgam po biały niepozorny kawałek plastiku
z szybką. Unoszę go do oczu.
Nie.
Wykluczone.
Nie mogę… być w ciąży.
O Boże, jestem w ciąży.
Powietrze uchodzi mi z płuc. Opadam na zamknięty sedes. To
niemożliwe. Nie, pomyłka. To był tylko ten jeden raz. Jeden raz
z Declanem nad stawem.
Oczy szczypią mnie od napływających łez, gdy spoglądam na dwie
kreski w małym prostokącie.
Może wzięłam nie ten. Może Ellie przypadkowo je przełożyła. Tak, na
pewno.
Sięgam do drugi test na przeciwległym końcu blatu. Ten też pokazuje
wynik pozytywny.
Ellie spodziewa się dziecka… I ja.
Za drzwiami łazienki słyszę niski głos Connora. Walczę z atakiem
nudności. Tylko nie teraz. Nie mogę stanąć przed Connorem ani przed
żadnym innym Arrowoodem. Muszę wyjść stąd jak najszybciej, pojechać
do domu i pomyśleć.
Będę miała dziecko.
Dziecko Declana.
Nasze dziecko.
Mój umysł nie jest w stanie generować dłuższych fraz.
Wezmę test, schowam go do tylnej kieszeni, policzę do pięciu. Potem
wyjdę z łazienki jakby nigdy nic.
Kiedy otwieram drzwi, Ellie i Connor patrzą na mnie. Próbuję się
uśmiechnąć – w końcu moja przyjaciółka będzie miała dziecko
z mężczyzną, którego kocha. Jest powód do radości, prawda?
Widzę w jej oczach pytanie. Kręcę głową, ale nie mam pewności, czy
zinterpretuje to jako „nie, nie jestem w ciąży”, czy jako „nie, nie mogę
o tym mówić”. Tak czy inaczej, Ellie i Connor potrzebują chwili wyłącznie
dla siebie. Wręczam jej test i całuję ją w policzek.
Napotykam wzrok Connora. Uśmiecham się na widok napięcia w jego
oczach. Jest dobrym człowiekiem i kocha Ellie. Cieszę się, że z nas dwóch
jedna będzie szczęśliwa.
– Widzimy się jutro. Teraz muszę lecieć.
– Syd? – odzywa się Ellie.
Łzy, które dotąd wstrzymywałam, wzbierają już wysoką falą. Jeśli się
odezwę, na pewno stracę panowanie nad sobą. Dlatego tylko dotykam
ramienia Ellie, ściskam je lekko, wychodzę, wsiadam do auta i ruszam.
Gdy docieram na koniec podjazdu, muszę się zatrzymać. Odchylam
głowę na oparcie fotela. Czuję się samotna i totalnie zagubiona. Oddycham
wolno przez nos.
Dam radę. Wiodę dobre życie, przyzwoicie zarabiam, mam świetną
pracę i zrobię jeszcze jeden test ciążowy, bo ten na pewno jest wadliwy,
a okres spóźnia mi się z powodu jakiegoś guza.
Wydaję z siebie cichy chichot.
Jakie to smutne, że wolę mieć guza, niż być w ciąży. Ale czy na pewno?
Spoglądam prawdzie w oczy. Chcę tego dziecka. Od małego pragnęłam
założyć rodzinę z Declanem. Marzyłam o tym, w wyobraźni widziałam
córkę o jasnych włosach i tych zielonych oczach Arrowoodów. Chłopca
z łobuzerskim uśmiechem taty i moim umysłem.
Przez tyle lat to sobie wyobrażałam.
Nie chciałam jednak, żeby to się potoczyło tak jak teraz.
Kładę dłoń na brzuchu.
– Nie, nic z tego – szepczę. – Mogę cię chcieć, ale nie mogę cię mieć,
skoro Declan nie widzi ze mną i z tobą przyszłości.
On nie zostanie w Sugarloaf. Wróci do swojego wspaniałego życia
w Nowym Jorku najszybciej, jak to możliwe. Jeszcze pomyśli, że
zaplanowałam złapać go na dziecko.
Co prawda nie prosiłam go, żeby przyszedł nad staw i bzykał się ze mną
do utraty tchu, ale też go nie powstrzymałam.
Walę się dłonią w czoło i jęczę.
Potrzebuję planu.
Jadę do domu. Na miejscu Jimmy czeka przy stodole z rękami
skrzyżowanymi na piersi i nieodłącznym kowbojskim kapeluszem na
głowie, który kojarzy mi się z nim od dzieciństwa. Ucinam wszystkie
bzdurne rojenia, ponieważ Jimmy ma niepokojącą zdolność czytania mi
w myślach.
– Cześć, Jimmy.
– Witaj, Fasolko. – Pochyla lekko głowę. – Udany dzień?
Zmuszam się do uśmiechu.
– Bardzo… pouczający. – Nie kłamię, ale nie wdaję się w szczegóły.
– Tutaj to samo. Dzisiaj straciliśmy kolejnego pracownika.
Jeszcze tego brakowało. To nic nowego, ale i tak irytuje. Między pracą
zawodową a wolontariatem w straży pożarnej nie mam czasu na
prowadzenie farmy. Tym zajmuje się Jimmy.
Kiedy przejęłam całą posiadłość, wiedziałam, że będę musiała
zaangażować się chociaż częściowo. A ponieważ nieźle znam się na
ludziach, moją domeną stało się zatrudnianie i zwalnianie pracowników.
– Który to?
– Ten nowy.
Wybucham śmiechem.
– Dla ciebie wszyscy są nowi.
Pracuje u nas trzynaście osób i chociaż niektóre są tu od dwudziestu lat,
dla Jimmy’ego to nie ma znaczenia. Odnoszę wrażenie, że on zjawił się tu
razem z farmą, która powstała sto lat temu.
– Ten project manager. Zatrudniłaś go do rozbudowy mleczarni.
Mówiłaś, że jest najlepszy w tym fachu, tak jakbym ja nie miał
pięćdziesięciu lat doświadczenia.
Gość przyjechał z innej farmy i miał zwiększyć produkcję mleka
dziesięciokrotnie. Potrzebowaliśmy jego wiedzy. Potrafił o wiele więcej niż
Jimmy. Niech to szlag!
– Dobrze, zajmę się tym – zapewniam. Nie żebym miała jakikolwiek do
tego zapał. Czuję, jakbym rozpadała się na kawałki. Trudno mi się ogarnąć.
Wchodzę do środka, spoglądając na dom swojego dzieciństwa innymi
oczami. Czy mogę tu zostać i wychowywać dziecko? Tyle spraw muszę
przeanalizować, że nie wiem, od czego zacząć. W moim obecnym życiu nie
ma miejsca na dzieci. Pracuję bardzo dużo, a resztę czasu poświęcam na
wolontariat.
Nie mam jednak zbyt dużego wyboru. Spodziewam się dziecka, więc
zrobię to, co należy.
Telefon sygnalizuje nadejście wiadomości. Wiem, kto to. Zostawiłam
Ellie bez odpowiedzi.
Ale ze mnie przyjaciółka. Jej reakcja na ciążę jest odwrotna do mojej,
więc dziewczyna będzie miała poczucie winy z powodu swojej radości albo
zrobi się jej przykro, że nie podzielam ich szczęścia.
Wątpię w prawdziwość tych słów. Zbyt wiele razy obrałem złą drogę
i chyba nie ma na świecie tylu strzał, żebym wytyczył tę właściwą.
Ruszam długim podjazdem. Po chwili widzę świeżo odmalowany biały
dom, z oknami rozjarzonymi ciepłym światłem.
Parkując samochód, dostrzegam w otwartych drzwiach czyjąś sylwetkę.
To nie jest ani mój brat, ani Ellie.
Cholera. Nie przeżyję tego.
6
Ślub i dziecko. Jezu, czy mój brat nie mógłby się z tym wstrzymać? Jasne,
kocha Ellie, są świetną parą, ale to wszystko dzieje się za szybko.
– Możesz już nie robić takiej miny – mówi Connor, podając mi piwo. –
Nikt ci nie każe iść w moje ślady.
Biorę od niego butelkę. Stukamy się szkłem.
– Wypijmy za to.
– Za co?
– Żebym nie poszedł w twoje ślady.
Connor śmieje się pod nosem i pociąga długi łyk. Potem milknie na
długą chwilę. Siedzimy na werandzie domu budzącego mnóstwo
wspomnień. I dobrych, i takich, które za wszelką cenę chciałbym wyrzucić
z pamięci.
– Wiesz, że nie jesteśmy tacy jak on, prawda?
To pytanie sprawia, że prostuję się gwałtownie.
– Kto?
– Ojciec. Nie jesteśmy jak on. Okrutni, bez serca… Choć właściwie…
Czy ty masz serce? To muszę jeszcze sprawdzić.
– Bardzo śmieszne.
Connor wzrusza ramionami.
– Mówię tylko, że złożona przysięga miała chronić nie tylko nas, ale też
kobiety, które pokochamy, i dzieci, które spłodzimy. Nigdy na nikogo nie
podniosłem pięści w gniewie, nawet po pijanemu. W niczym go nie
przypominamy.
Czyżby? Nie byłbym taki pewien. Ja wpadam w złość. Czasem miałem
ochotę rzucić kimś o ścianę i to mnie przeraziło. Chociaż tego nie zrobiłem,
wściekłość nie jest mi obca.
– Nie będę ryzykował – oznajmiam dobitnie.
– Więc zamierzasz spędzić resztę życia sam, wkurwiony na cały świat?
– Nie. Będę bogaty i szczęśliwy. Będę wiódł nieskomplikowane życie,
a także ciągle martwił się o swoich trzech braci i ich gówniane wybory
życiowe – ripostuję.
Zerkam przez okno. Sydney i Ellie śmieją się z czegoś, a ja czuję ucisk
w piersi. Dlaczego jej widok tak mnie boli? Miałem nadzieję, że po tylu
latach już się z niej wyleczyłem, ale jak można przeboleć utratę jedynej
osoby, której pragnęło się całe życie?
Jest piękna, nawet piękniejsza niż kiedyś. Włosy opadają jej falami do
połowy pleców, a niebieskie oczy są jaśniejsze, niż pamiętałem. Oddałbym
wszystko, byle cofnąć czas i mieć ją tak jak wtedy.
Sydney była czystą miłością. Niczego nie skrywała, niczego nie
oczekiwała. Po prostu obdarowywała uczuciem. Nie byłem tego wart, ale
wziąłem wszystko.
– Wybaczyłaby ci, wiesz? – odzywa się Connor, zauważając, dokąd
powędrowałem wzrokiem.
– Nie.
– Mógłbyś też sam sobie wybaczyć, ale obaj wiemy, że tak się nie stanie.
– A ty kiedy zostałeś terapeutą? – rzucam w jego stronę, żeby zakończyć
ten niewygodny wątek.
Connor parska śmiechem i pociąga piwo z butelki.
– Jako starszy powinieneś być mądrzejszy, ale to ty jesteś tym głupszym
bratem.
Zrywam się na równe nogi i piorunuję go wzrokiem.
– Głupi? Ja jestem głupi? To ja ciągle ratowałem ci tyłek. To ja nie
muszę bać się straty, bo do niczego się nie przywiązałem.
– I dlatego jesteś lepszy? Dec, nie ma w życiu nic lepszego niż druga
osoba u boku i dzieci. Grzechy przeszłości nie mogą odebrać nam
przyszłości.
Fantasta. Odnalazł Ellie i nagle uwierzył, że wszyscy możemy wrócić do
życia, które już nigdy nie będzie nam pisane? Dobre sobie. Osiem lat temu
poświęciłem dla nich wszystko. Zrezygnowałem z miłości, by chronić nie
tylko ich, ale także Sydney.
Wiem, że nie mogę tu zostać. Nie chcę żyć na farmie. Może gdybym nie
spędził tych lat w Nowym Jorku, znalazłbym jakiś sposób, ale w college’u
się zmieniłem. Zobaczyłem inny świat, wolny od harówy przy krowach
i uprawach. Przekonałem się, że jestem bystry i zdołam prowadzić biznes
bez niczyjej pomocy.
Założyłem własną firmę.
Za często pracuję po nocach. Całymi tygodniami gaszę jakieś pożary.
Nie poradziłbym sobie, gdybym był z Syd.
Odejście od niej to najtrudniejsza i najbardziej altruistyczna rzecz, jaką
kiedykolwiek zrobiłem.
I zrobiłbym to ponownie.
Moja miłość do niej przyniosłaby jej tylko ból, a prędzej odrąbałbym
sobie rękę, niż pozwolił, żeby znów przeze mnie cierpiała.
– To nie takie proste, bracie. Ja tamtej nocy podjąłem decyzje, których
już nie można cofnąć.
– Myślę, że Ellie i ja rozumiemy to lepiej niż inni.
Zadzieram głowę i patrzę w wieczorne niebo. Racja. Tamte czasy były
jednym wielkim bałaganem.
– Pamiętasz, kiedy życie było łatwe?
– Pamiętam. Wtedy, kiedy żyła mama, ale potem…
– Potem już nie.
To straszne, jak jedna chwila potrafi zmienić całe życie. W wieku
jedenastu lat pragnąłem być jak nasz tata. Chciałem prowadzić farmę,
mieszkać tutaj, założyć rodzinę. Wieść takie życie, jakie mieli rodzice.
Ale gdy mama umarła, marzenia się rozwiały.
– Pobyt tutaj to koszmar. Myślałem, że po kilku wcześniejszych
przyjazdach będzie łatwiej.
Connor kładzie mi rękę na ramieniu.
– Mnie to mówisz? Nie jest lekko, łatwo i przyjemnie. Czasem ciarki
przechodzą mi po plecach.
– Upływ czasu pomaga? – pytam.
– I tak, i nie. Są dni, kiedy przysiągłbym, że słyszę jego wrzaski, i czuję,
że zaraz oberwę. To miejsce wywołuje okropne wspomnienia i nocne
koszmary.
Odwracam głowę w stronę domu i widzę dziewczyny tańczące z Hadley
w salonie.
– Ale one nigdy nie były koszmarem.
Connor podąża za moim spojrzeniem.
– Nie, one są światłem, które widzisz, kiedy otwierasz oczy
i uświadamiasz sobie, że już wydostałeś się z piekła.
– Kiedy tata uderzył mnie pierwszy raz, pobiegłem do Syd.
Zaprowadziła mnie do siebie do domu, przyłożyła lód do oka, dała mleko
i ciasteczka. Pomyślałem wtedy, że to dziewczyna, z którą się ożenię. –
Parskam śmiechem. – Kochałem ją jak wariat, chociaż nadal uważam, że
odchodząc od niej, postąpiłem właściwie.
– Ale? – drąży Connor.
– Ale widywanie jej tutaj będzie męką.
Odstawia piwo.
– Twój upór jest męką, Dec. Powiedz jej prawdę. Niech się wszystkiego
dowie. Przestań ją okłamywać i udawać, że jej nie chcesz i nie kochasz.
Pragnąć jej, a mieć ją to dwie zupełnie inne sprawy. Chodzi nie tylko
o przysięgę, jaką sobie złożyliśmy, lecz także o świadomość, że to nie jest
życie dla nas. Sydney potrzebuje kogoś o zdrowych emocjach, gotowego
oddać serce bezwarunkowo. Mężczyzny, który z nią zostanie. A to nie ja.
– Nigdy nie pokocham nikogo na tyle, żeby się ożenić. Nigdy nie będę
miał takiego życia jak twoje i wcale nie jest mi smutno z tego powodu.
Lubię być singlem. Fajnie nie martwić się o nic i o nikogo. Nie chcę być
uwiązany. Na samą myśl o dzieciaku rzuciłbym się w przepaść. Nigdy nie
zostanę ojcem, już tego dopilnuję. Cieszę się, bracie, że to twoje marzenie,
które się spełnia, ale dla mnie to koszmarna wizja.
Ktoś robi gwałtowny wdech. Spoglądam w stronę drzwi, w których stoi
Sydney. Słyszała każde słowo tego przeklętego kłamstwa, które właśnie
wygłosiłem.
8
W moim biurze panuje totalny chaos. Jak w moim życiu. Jest późne
piątkowe popołudnie. Asystentka Devney wychodzi na randkę, a ja tkwię
nad stosami dokumentów z zeznaniami.
Bardzo rajcujące.
– Na pewno nie chcesz, żebym została? – pyta Devney, stając
w drzwiach gabinetu.
– Idź, dam sobie radę.
Posyła mi znaczące spojrzenie, ale i tak nie proszę jej o pomoc. Nie chcę
jej zmuszać, żeby została. Od dwóch lat jest moją asystentką i darem
niebios. Ta kancelaria funkcjonuje doskonale, ponieważ Dev pilnuje, żeby
nie było zaniedbań i zaległości. Na mnie też ma oko. Dzięki Bogu, po
powrocie z college’u postanowiła zostać tutaj. Okazała się doskonałą
pracownicą.
– Zadzwonię do Olivera i odwołam spotkanie.
Raz w miesiącu jej chłopak zabiera ją na randkę bez względu na
okoliczności. Dzisiaj wypada termin kolejnej.
– Wykluczone! – protestuję. – Pójdziesz i będziesz szczęśliwa jak
cholera.
Przewraca oczami.
– Jesteś w rozsypce.
– Nie gadaj.
Devney nie ma pojęcia, jak bardzo się nie myli.
Odwraca się, po czym staje.
– Dobrze się czujesz? – dopytuje jeszcze.
– Tak, a co?
– Wyglądasz… nie najlepiej. Z powodu Declana?
Odchylam się na krześle.
– Dlaczego wszyscy zakładają, że to przez niego? – rzucam
nabzdyczona. – Aż tak łatwo mnie rozszyfrować?
Devney jest najlepszą przyjaciółką Seana Arrowooda. A ponieważ Sean
i Declan są najbardziej zbliżeni wiekiem, wiele czasu spędzaliśmy razem
w szkole średniej. Jesteśmy z Devney zupełnie inne, ale zawsze świetnie się
dogadywałyśmy.
– Wcale nie. – Uśmiecha się lekko. – Ale wyobrażam sobie, jakie to dla
ciebie trudne, Syd. Kochałaś go przez tyle lat… a Sean pytał, jak się
trzymasz, kiedy z nim gadałam.
Super. Jestem tematem dyskusji na mieście.
– Declan i ja mamy za sobą pewne trudne sprawy. Ale nie, nie
wyglądam kiepsko przez niego. – Marnie się czuję, bo jestem w ciąży,
dopowiadam w myślach.
Ktoś puka do drzwi biura. Devney marszczy brwi.
– Czekamy na kogoś?
– Nie, ale…
Wstaję z krzesła. Podchodzimy do drzwi. Moja kancelaria adwokacka
jest znana jako bezpieczna przystań dla ludzi. Siostra żartuje, że to bardziej
schronienie niż cokolwiek innego, ponieważ nikomu nie odmawiam
pomocy. Wiele kobiet cierpi w związkach i nie widzi wyjścia. Dla nich ja
jestem wyjściem.
Otwieram drzwi i omal nie wybucham śmiechem. W progu stoi zbłąkany
człowiek, ale nie jest w potrzebie.
– Witaj, Declan.
Uśmiecha się.
– Cześć, Sydney. – Przenosi wzrok na moją asystentkę i uśmiecha się od
ucha do ucha. – Devney! Pracujesz tu? Czemu o tym nie wiedziałem?
Devney rzuca mu się na szyję, a on porywa ją w objęcia.
– Tak, głupku! Pracuję w tej kancelarii od dwóch lat. Wiedziałbyś o tym,
gdybyś poświęcił trochę czasu na spotkanie ze mną po przyjeździe. –
Devney klepie go w pierś, a Declan stawia ją na ziemi.
– Przepraszam.
– No ja myślę – rzuca, udając obrażoną.
Przyciąga ją do siebie i całuje w czubek głowy.
– Brakowało mi twojej szczerości.
Devney wyrywa się z jego objęć i bierze się pod boki. Declan się
doigrał.
– Serio? Chcesz usłyszeć, jaki jesteś beznadziejny i że masz zabrać stąd
swój zgrabny tyłek?
– Co ja zrobiłem?
Dźga po palcem w pierś.
– Zachowałeś się jak palant.
Dec spogląda na mnie, ale ja unoszę ręce. Zgadzam się ze swoją
popędliwą asystentką. To megapalant.
– Zakładam, że mówisz o tym, jak potraktowałem Syd?
– A zachowałeś się jak złamas wobec innych tutejszych kobiet? Coś mi
umknęło?
Uśmiecham się znacząco, a Declan wydyma usta.
– Nie, ale czy przyznała, że pomagam jej sprzedać farmę? To znaczy, że
nie jestem aż takim fiutem.
Kurde, czy on zamierza dalej rujnować mi życie?
Wypuszczam z płuc powietrze i czekam. Devney odwraca się, by
spojrzeć mi prosto w oczy.
– Co?!
– Jeszcze nikomu o tym nie wspominałam – mówię do Declana przez
zaciśnięte zęby.
– Nie patrz na niego. Patrz na mnie. Sprzedajesz farmę? – pyta Devney.
– Tak.
– Kupisz inną w Sugarloaf?
Kręcę głową.
– Chciałam pogadać o tym z tobą w tym tygodniu. Najwyższy czas,
Devney. Muszę iść dalej.
Jej brązowe oczy zdradzają, że czuje się dotknięta.
– Rozumiem.
– Ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła.
Naprawdę nie mam ochoty dyskutować o tym teraz. Planowałam
powiadomić o tym przyjaciółki. Delikatnie i osobiście. Decyzja
o wyprowadzce nie przyszła mi łatwo. Chciałam, żeby to zrozumiały.
Devney spogląda na Declana, potem znowu na mnie.
– Porozmawiamy później?
– Oczywiście – odpowiadam. Jej telefon pika. Obie wiemy, że to Oliver
daje znać, że już jest. Przy okazji każdej randki dzieje się to samo. – Idź
już. Wpadnij do mnie jutro.
Devney wybucha śmiechem.
– Żebyś wiedziała, że wpadnę.
Ściska mnie na pożegnanie, a Declana całuje w policzek. Po jej wyjściu
wracam do biura, Declana zostawiam w holu. Nie mam mu nic do
powiedzenia prócz inwektyw albo gróźb karalnych.
– Sydney, nie wiedziałem…
Odwracam się do niego oburzona.
– Tak, jeszcze nie mówiłam o tym przyjaciółkom. Muszę najpierw
załatwić mnóstwo spraw przed wyprowadzką. Ty możesz mieć to miasto
gdzieś, ale Sugarloaf było moim światem. Chciałam wszystko
uporządkować i przemyśleć, zanim im powiem.
– Rozumiem. Przykro mi.
Jestem bardziej zasmucona niż zła. Nie znoszę sprawiać zawodu
komukolwiek, przyjaciółkom zwłaszcza.
– Już dobrze. Co cię sprowadza, Dec?
Otwiera usta, ale zaraz je zamyka i zaczyna chodzić dookoła.
– Właśnie wróciłem z Nowego Jorku. Spotkałem się z paroma osobami.
Chcę ci przekazać, czego się dowiedziałem.
– W porządku.
Wskazuję mu fotel po drugiej stronie biurka, a sama zajmuję swoje
miejsce. Dzielący nas mebel daje mi odrobinę komfortu psychicznego.
Declan nie może mnie dotknąć, więc mnie nie osłabi. Tutaj ja trzymam
wszystko pod kontrolą.
– Milo Huxley to mój przyjaciel. Inwestuje w nieruchomości. Jest
gotowy przyjechać i obejrzeć twoją farmę. Uważa, że mógłby pomóc.
Niewykluczone, że sam kupi całą tę posiadłość, jeśli zobaczy w tym okazję.
Tego chciałam. W zeszłym tygodniu powtarzałam sobie dziesiątki razy,
że jestem gotowa opuścić Sugarloaf i iść dalej. Dużo rozmawiałam
z Jimmym, który z ulgą przyjął informację, że rozważam sprzedaż farmy.
Tyle że w tej chwili nie jestem już pewna, czy to dobre posunięcie.
Na myśl, że miałby tam mieszkać ktoś inny, siadać na huśtawce za
domem czy chodzić nad staw, z którym wiąże się tyle wspomnień, ogarnia
mnie smutek.
– Kiedy? – pytam ze ściśniętym gardłem.
– On na stałe mieszka w Londynie, ale spędzi w Nowym Jorku jeszcze
kilka dni, bo odwiedza córkę. Zajrzałby tu pojutrze.
Żołądek podchodzi mi do gardła.
– Za dwa dni?
– Jeśli nie będziesz zajęta.
Będę zajęta tylko normalnym życiem na farmie i szukaniem sposobu na
wyjaśnienie swoich planów przyjaciółkom.
Mam do rozważenia poważniejsze sprawy niż swój żal. Życie już nie
będzie takie samo. Nie mogę udawać, że pozostając tutaj, dokonuję
właściwego wyboru.
Potrzebuję wsparcia, a dostanę je od mamy i siostry.
Declan jasno dał mi do zrozumienia, że razem nigdy nie założymy
rodziny.
Jeśli więc jego przyjaciel może mi pomóc, nie będę głupia i nie
odmówię.
– W porządku. Termin mi odpowiada.
Declan uśmiecha się i kiwa głową.
– Dobra. Załatwię to.
Wstaje. Ja robię to samo. Wygląda tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale
milczy.
Kiedy jest już przy drzwiach, wołam za nim:
– Dec?
– Tak?
Spodziewam się twojego dziecka.
Chcę, żeby było między nami lepiej.
Nadal cię kocham.
Wolałabym cię nie kochać.
Tego nie mogę mu powiedzieć.
– Dziękuję.
Patrzy mi w oczy.
– Zrobiłbym dla ciebie prawie wszystko, Sydney.
Prawie wszystko oprócz jedynej rzeczy, której pragnę najbardziej.
Zadumałaś się, Fasolko – zauważa Jimmy, gdy trzeci raz wycieram blat
kuchenny.
– Nie wiem, czego oni szukają.
– Ziemi, a ty ją masz. Mnóstwo ziemi.
Fakt, ale mam też dom, który jest coś wart. To tutaj zeszłam po schodach
do Declana, który czekał na mnie na dole, żeby zabrać mnie na szkolny bal.
Ten dom jest pełen bożonarodzeniowych wspomnień. Do dzisiaj w ścianie
pozostało małe wgniecenie, które zrobiła Sierra, gdy demonstrowała stanie
na rękach.
Nawet złe wspomnienia mają swoje miejsce.
– Tak, ale nie chcę, żeby ktoś zaniżył wartość domu.
Jimmy chwyta kubek i pociąga łyk kawy, nie spuszczając ze mnie oczu.
Widać, że się szykuje, żeby coś powiedzieć.
– Wyrzuć to z siebie, Jimmy.
Odstawia kubek i krzyżuje ręce na piersi.
– Myślisz, że oszukasz świat, Fasolko, ale takiego starego wyjadacza jak
ja nie wyprowadzisz w pole. Masz jakąś tajemnicę.
O matko. Nie dzisiaj. Błagam.
– Mam wiele tajemnic.
– Nie przede mną.
Tu Jimmy się myli, ale nie będę się z nim kłócić. Problem w tym, że on
potrafi czytać mi w myślach. Zawsze umiał przejrzeć mnie na wylot. Nie
mogłam mu zamydlić oczu. Ale to nie ten moment, żeby wyznać mu
prawdę.
– Jest coś, o czym nie mogę teraz mówić, ale zapewniam cię, że
wszystko ze mną w porządku. Powiem ci, kiedy przyjdzie czas.
Jimmy opiera się o blat, obserwując mnie bacznie.
– Doceniam szczerość, ale to nie wyjaśnia, dlaczego zdecydowałaś się
wyjechać z miasta. To twój dom, skarbie.
– Ludzie się przeprowadzają.
– Owszem, ale czy naprawdę tego chcesz?
Czy zostałabym tutaj, gdyby nie ciąża? Tak. Problem w tym, że
wychowywanie dziecka w pojedynkę nie będzie łatwe. Potrzebuję
wsparcia. Dlatego robię, co muszę.
– Zależy mi tylko na twoim szczęściu. A jeśli to oznacza wyjazd, niech
tak będzie.
Podchodzę do niego i całuję go w policzek.
– Zawsze żałowałam, że nie jesteś moim tatą.
Przytula mnie i opiera brodę na czubku mojej głowy.
– Ja też, Fasolko, ale Bóg wiedział, że potrzebujemy siebie nawzajem
i dlatego nas ze sobą zetknął. Twój ojciec na ciebie nie zasługiwał. Porzucić
własne dziecko… W głowie mi się nie mieści. Kocham cię nad życie,
chociaż nie jesteś moja.
Rzadko rozmawiamy o Halu Hastingsie. Niewiele można o nim
powiedzieć oprócz tego, że okazał się marną kreaturą.
Odsuwam się od Jimmy’ego. Potrzebuję trochę przestrzeni.
– Myślisz, że żałuje swojej decyzji?
– Powinien. Jeśli nie, to większy z niego głupiec, niż sądziliśmy. Ukarał
ciebie i Sierrę, chociaż nie zrobiłyście nic złego. Nie rozumiem, czemu nie
szuka kontaktu, nie dąży do tego, żeby poznać swoje wnuki. To
niewybaczalne.
Ogarnia mnie panika. Zastanawiam się, czy Jimmy jednak wie o ciąży,
ale zaraz mi się przypomina, że przecież moja siostra ma dwóch synów.
– Wmawiam sobie, że to nieważne, czy ojciec był, czy go nie było, ale
tylko się oszukuję.
– Żadnemu dziecku nie jest obojętne, że rodzic go nie kocha. Straciłem
matkę we wczesnym dzieciństwie i jej brak mnie zmienił. Ty i Sierra
miałyście Hala dość długo, zanim odszedł. Ale tak czy inaczej was
zostawił. I to cię zmieniło.
– Ale czy na lepsze?
Jimmy uśmiecha się i dotyka mojego policzka.
– Stałaś się silniejsza.
– Na tyle silna, żeby sprzedać farmę.
– Przyłapałaś mnie. – Śmieje się pod nosem Jimmy.
Nagle dobiega nas skrzypnięcie tylnych drzwi siatkowych. Wzdrygam
się. Ku mojemu zaskoczeniu widzę brązowe włosy i zielone oczy, które
poznałabym na końcu świata.
– Przepraszam, pukałem do drzwi od frontu, ale nikt nie otwierał.
Declan uśmiecha się szeroko na widok Jimmy’ego. Łączyła ich silna
więź. Myślę, że Jimmy był zrozpaczony, kiedy Dec odszedł. On też wtedy
go stracił.
– Declan Arrowood we własnej osobie. – Jimmy robi krok naprzód
i rozpościera ramiona.
– Tak mi przykro, Jimmy – wypala Declan bez żadnego wstępu, biorąc
go w objęcia.
– Byłeś już mężczyzną. – Głos Jimmy’ego przepełniają emocje. – Nie
przepraszaj za dokonanie wyboru, nawet jeśli wybrałeś źle.
– Nie wszyscy są tacy mądrzy jak ty.
Gardłowy śmiech Jimmy’ego wypełnia kuchnię.
– Co prawda to prawda.
Declan klepie starego druha po plecach.
– Jak się czujesz?
Zaczynają serdeczną rozmowę, a ja wycofuję się, by dać im trochę
prywatności. Idę do swojego pokoju, wkładam bluzę i zaczynam ogarniać
nieład.
Łóżko stoi w tym samym miejscu, w którym stało, gdy miałam
czternaście lat. Naprzeciwko okna. Wypatrywałam Declana, kiedy
przychodził w nocy. Przekonałam Jimmy’ego, że każda dziewczyna
powinna mieć zakątek do czytania, więc zmieniliśmy okno wykuszowe we
wnękę z szafeczkami i wyściełaną ławką, która potem ułatwiała Declanowi
wchodzenie do środka.
Czy wspomina noce, kiedy zakradał się do mojej sypialni i zapłakaną
trzymał w objęciach? Zerkam na stary dąb. Nie ma już długiego konaru, po
którym wspinał się na piętro. Ucięłam tę gałąź dwa miesiące po jego
odejściu, gdy zrozumiałam, że on nie wróci.
Odwracam się od okna i wzdycham.
Dziwne uczucie znowu mieć Declana w domu. Próbuję o tym nie
myśleć, ale im bardziej się staram, tym mniej mi wychodzi.
Jego obecność ożywia tamten czas. Ból i miłość nie minęły, ale
mogłabym z tym żyć. Tak myślałam. Teraz w to nie wątpię.
Kładę dłoń na brzuchu. Rośnie we mnie życie. Powiem Declanowi
o ciąży zaraz po sprzedaniu domu. Wtedy będę już wolna od wspomnień
i gotowa na nowy etap życia. Nie ma sensu zostawać w Sugarloaf, jeśli nie
mogę żyć tutaj z nim.
Przede mną wiele lat, na pewno jeszcze spotkam innych mężczyzn.
Dręczące mnie wspomnienia są w tym domu, w tym mieście, w tym
pokoju. Muszę się od nich uwolnić. Tylko wtedy pójdę dalej.
– Dobrze się czujesz?
Podskakuję na głos Declana.
– Przestraszyłeś mnie.
– Przepraszam. Rany, ten pokój… niesamowite.
Część wystroju pozostała taka jak przed laty, część zmieniłam. Zniknęły
stare zasłony, okrycie łóżka, brzydka pasiasta tapeta. Teraz jest bardziej
stylowo, w moim guście… trochę rustykalnie, trochę glamour. Ścianę
pomalowałam na antracytowo, do tego dałam żółte i turkusowe akcenty
kolorystyczne – ożywiają przestrzeń. Nad łóżkiem zawiesiłam żyrandol
z kryształkami rozpraszającymi światło. Kiedy w kominku pali się ogień,
efekt jest wręcz magiczny. Regał na książki, zrobiony z rur i drewna
rozbiórkowego, podkreśla wiejski charakter domu.
– Dzięki.
– Bardzo dużo tu zrobiłaś.
– Kiedy farma przeszła na mnie, chciałam urządzić wszystko po
swojemu.
Rozgląda się dookoła.
– Pięknie.
Ciepło mi się robi na sercu od jego pochwał. Kocham ten dom. Zależało
mi, żeby odzwierciedlał mnie, a jednocześnie zachował pierwotny urok. No
i powstała taka unowocześniona wersja starej farmy.
– Pogadałeś sobie z Jimmym.
– Tak. Chyba cieszy go perspektywa emerytury.
– Od dawna się szykuje.
Declan wybucha śmiechem.
– Myślisz, że zostawiłby cię samą? Prędzej by sobie w łeb strzelił.
Potrzebowałaś go przecież.
Czuję dławiącą gulę w gardle. Moja miłość do Jimmy’ego wzbiera jak
fala. Dotychczas nie myślałam, że został tu dla mnie. Nie jestem jego córką,
nawet jeśli mnie kocha jak własne dziecko. Uważałam, że po prostu lubi
farmę i taką robotę. Sądziłam, że to ja wyświadczam mu przysługę, a nie on
mnie.
– Czuję się jak kretynka.
– Dlaczego?
– Bo trzymałam farmę dla niego.
Jego leniwy uśmieszek przyprawia mnie o skurcz żołądka. Uwielbiam
ten uśmiech. Declan leciutko mruży oczy, a jego tęczówki jakby ciemniały.
Nie sposób mu się wtedy oprzeć. Nie żebym umiała w ogóle mu się oprzeć,
ale to utrudnia zachowanie zimnej krwi.
– Może czas, żebyście oboje odpuścili.
Kiwam głową. Wszyscy tego potrzebujemy.
– Tak, i chyba właśnie nadeszła ta chwila.
Declan potakuje.
– Mam nadzieję, że pomogę ci sprzedać farmę.
– Ja też na to liczę. – W końcu oboje mamy zbyt wiele do stracenia.
13
Zrobiłbym wszystko, żeby ułatwić jej życie. I nie chodzi tylko o sprzedaż
farmy, ale też o zachowanie dystansu między nami, chociaż to piekielnie
trudne.
Kocham Sydney Hastings od pierwszego spotkania, i to uczucie nigdy
nie minęło.
Unoszę dłoń, pocieram kłykciami policzek. Sydney mruga. Długie
ciemne rzęsy rzucają na kości policzkowe cień w kształcie wachlarza.
Ujmuję jej twarz dłonią. Gładki policzek wpasowuje się w nią idealnie.
Boże, jak ja jej pragnę.
Moje serce leży u jej stóp. Sydney nie ma pojęcia, jak bardzo ją kocham.
Przysuwa się do mnie.
Bez namysłu obejmuję ją drugą ręką i pochylam się, pragnąc poczuć
więcej.
W tym samym momencie ona unosi głowę. Wtedy nasze wargi się
stykają.
Najpierw delikatnie, jakby mimochodem, potem coś we mnie pęka.
Przyciągam ją do siebie mocniej. Przywiera do mnie i obejmuje dłońmi
moją twarz. Wciskam język w jej usta. Oboje wydajemy z siebie cichy jęk.
W ten pocałunek wkładam całego siebie. Mam nadzieję, że ona czuje
moją złość, miłość i frustrację, że to za mało, by coś zmienić tak, jak bym
tego pragnął. Smakuje niczym nektar.
– Declan – szepcze, gdy popycham ją na ścianę.
– Jesteś piękna. – Znowu przywieram wargami do jej ust.
Wsuwa mi palce we włosy i przytrzymuje, dając znak, że chce tego
zbliżenia. Nie puściłbym jej, nawet gdyby do domu wpadła cała armia.
Potrzebuję tej kobiety.
Ona daje mi energię. Nasze wargi poruszają się w zgodnym rytmie, tak
jakby dwie dusze stopiły się w jedną. Ona ożywia moje serce, bo przez tyle
lat było jak martwe.
I wtedy odwraca głowę.
– Przestań – mówi. Ból w jej głosie działa na mnie jak kubeł zimnej
wody.
Odsuwam się. Próbuję odzyskać kontrolę nad sobą. Ja pierdzielę,
przygwoździłem ją do ściany i… ale ze mnie sukinsyn.
– Syd…
– Nie, proszę. – Ma w oczach błaganie. Poprawia bluzkę. – To było…
Nic nie szkodzi. Poniosło mnie.
– Co?
– To był powrót wspomnień albo sen na jawie o nas. Przepraszam.
Teraz górę bierze we mnie złość.
– Pocałowałem cię.
Otwiera szeroko oczy.
– Nie, to ja cię pocałowałam.
– Syd, ja zacząłem i nie przestałbym, gdybyś mnie nie powstrzymała.
Wypuszcza głośno powietrze i pociera palcami wargi. Podnosi wzrok,
patrzy mi prosto w oczy. W jej spojrzeniu jest determinacja i siła.
– Czy to coś dla nas zmienia?
Mrugam kilka razy.
– Dla nas?
– Jesteśmy przyjaciółmi?
– Oczywiście – odpowiadam ostrożnie.
– Chcesz ożenić się ze mną i założyć rodzinę?
Szczypce ściskają moją pierś. Zasycha mi w gardle.
– Syd…
– Odpowiedz, Dec.
– Nie, nie chcę…
Sydney unosi rękę.
– Więc dajmy już sobie spokój. Jesteśmy przyjaciółmi, którzy wymienili
namiętny pocałunek. Zwal to na pełnię księżyca albo co innego, według
uznania. Jeśli mamy się przyjaźnić, to się nie może powtórzyć. Ja nie mogę
tego ciągnąć. Moje uczucia nie zmieniły się ani trochę. Kocham cię, chcę
dzielić z tobą życie, ale nie zamierzam żyć nadzieją, skoro ty jasno dajesz
do zrozumienia, że jest złudna. Kochaj mnie albo daj mi odejść, bo moje
serce dłużej tego nie zniesie.
Po tych słowach wychodzi, a ja stoję tam jak ostatni kretyn.
Po chwili zbieram się w sobie i idę po schodach na dół do salonu.
Sydney stoi przy oknie. Wygląda na zagubioną. Nienawidzę sam siebie.
– Milo pojawi się niedługo – informuję. Pragnę zobaczyć oczy Syd, żeby
odczytać, co dzieje się w jej głowie.
Ale nie odwraca się do mnie. Zamiast tego zakłada włosy za ucho.
– Czego mam się spodziewać po jego wizycie?
Robię krok w jej stronę, ale odsuwa się na bok.
– Obejrzy posiadłość i przekaże ci swoje uwagi. On kupuje
i modernizuje nieruchomości, inwestuje głównie w okolicach Londynu, ale
w Stanach też. Polubisz go, to zarozumiały skurczybyk, ale wspaniały facet.
Sydney powoli kiwa głową i w końcu patrzy na mnie z lekkim
uśmiechem.
– Czyli taki jak ty?
– Nie wiem, czy jestem aż tak świetny.
– Po prostu walczysz w niesłusznej sprawie.
– A o co powinienem walczyć?
– Domyśl się.
Tylko ona potrafi dotknąć mnie kilkoma słowami czy nawet jednym
spojrzeniem. Nigdy nie będę facetem, jakiego chce, a byłbym łajdakiem,
gdybym takiego udawał.
– Zostawmy to, Syd. Milo da ci parę rad, jeśli ciągle obstajesz przy
sprzedaży farmy.
– Oczywiście. Podjęłam już decyzję. – Znowu odwraca się w stronę
okna. – Przedstawisz nas sobie i pójdziesz?
– Nie, idę z wami obejrzeć teren.
– Po co?
Bo chcę spędzić z tobą jak najwięcej czasu.
– Bo Milo jest moim kumplem i mi pomaga.
Sydney mruży oczy.
– Boisz się, że rzucę się na niego?
– Milo jest szczęśliwie żonaty. – Uśmiecham się półgębkiem.
– Tym bardziej nie musisz tu zostawać.
Kiedyś przestanie mi dogryzać przy każdej okazji. Trzeba uzbroić się
w cierpliwość.
– Ani ty.
Zaciska usta.
– Nieważne.
Wiele się zmieniło, ale ona pozostała taka sama. Jej pasja i serce są dla
mnie niczym wołanie syreny, na które chcę odpowiedzieć.
Dwa miesiące temu trzymałem ją w ramionach i się z nią kochałem.
Zresztą przed chwilą, na piętrze zrobiłbym to znowu, bo ciągle jej pragnę.
Tęsknię za nią. Marzę o niej – o nas, o wspólnym życiu – chociaż wiem, że
nie powinienem.
Zastanawiam się, czy mogłaby ze mną być podczas mojego pobytu
w Sugarloaf. Zaraz jednak przypominam sobie, że Sydney nie kocha w taki
sposób. Ona skacze na głęboką wodę bez asekuracji. Musiałbym skoczyć
razem z nią, wiedząc, że nie potrzebuję powietrza, ponieważ ona będzie
moim oddechem.
Tyle że to się nie wydarzy.
Nie mogę jej mieć, ale postaram się jej pomóc wypłynąć na
powierzchnię i nie obciążać swoimi problemami.
– Już jest – oznajmia Sydney.
Nagle ogarnia mnie strach. Zastanawiam się, czy nie popełniam błędu.
Może jeszcze przekonałbym Milo, żeby wyperswadował jej tę sprzedaż?
Nie, za późno.
Sydney otwiera drzwi.
Milo odzywa się pierwszy.
– Hm, nikt mnie nie uprzedził, że zobaczę tu najbardziej czarującą istotę
na świecie. – Jego brytyjski akcent brzmi jeszcze bardziej brytyjsko, gdy
Milo ujmuje dłoń Sydney i unosi ją do ust. – Jestem zachwycony, moja
droga.
Sydney uśmiecha się i lekko rumieni.
– Milo, jak sądzę.
– We własnej osobie. A ty musisz być tą czarodziejką, która rzuciła tego
brutala na kolana.
– Chyba przesadzasz – kwituje z uśmiechem.
Mój przyjaciel wzrusza ramionami.
– Nigdy – mówi, szczerząc się od ucha do ucha.
– Teraz rozumiem, dlaczego nie chciałeś, żeby został ze mną sam na
sam. To czaruś i przystojniak – rzuca Sydney w moją stronę.
Milo obejmuje ją i przyciąga do siebie.
– Lubię tę dziewczynę.
– Nie wątpię. Ręce precz od niej albo zadzwonię do twojej żony.
Milo pochyla głowę i mówi do Sydney, nie ściszając głosu:
– Czy prowokowanie tego skubańca nie jest superzajebiste? Wie, że
kocham żonę do szaleństwa, mimo to chce mi wyrwać ręce. Mam rację,
stary?
Zabiję drania. Przyjaźnimy się od lat, ale w tej chwili chętnie zrobiłbym
dokładnie to, o co mnie posądza.
Nie dam mu satysfakcji.
– Ani trochę. Z radością popatrzę, jak Danielle okalecza cię w moim
imieniu.
Milo uśmiecha się od ucha do ucha i wypuszcza Sydney z objęć.
– Daj spokój, przecież wiesz, że Danielle nie może się oprzeć mojemu
urokowi.
Sydney kręci głową. Jest wyraźnie rozbawiona.
– Ale z was numeranci.
– Nawet nie masz pojęcia jacy – odpowiada Milo.
Sydney faktycznie nie ma o tym pojęcia. Milo był kawalerem pełną
gębą, żył jak chciał i brał co chciał, aż dostał kopa w tyłek od swojej
obecnej żony. Patrzyłem na to z przyjemnością.
– Dobra, Casanovo, teraz pokażemy ci nieruchomość, żebyś mógł się
podzielić z nami swoją ekspercką opinią w tej kwestii. Bo akurat na tym się
znasz.
– Nie daj mu się zwieść, moja droga. Znam się na wielu rzeczach. –
Puszcza do niej oczko, potem zwraca się do mnie. – Do niczego nam nie
jesteś potrzebny, Dec. Sydney i ja się przejdziemy, a tym w tym czasie
zajmij się czymś… pożytecznym.
Sydney bierze go pod ramię i posyła mi zawadiacki uśmieszek.
– Właśnie, zajmij się czymś pożytecznym.
Wychodzą frontowymi drzwiami. Zaciskam dłonie tak mocno, że jeszcze
trochę, a popęka mi napięta do granic wytrzymałości skóra. Już mam
zajęcie. Kiedy oni będą robić obchód posiadłości, ja będę tracić rozum.
Dwie godziny.
Łażą już od dwóch godzin, a ja świruję. Nie mam powodu – ani prawa –
do zazdrości. Milo nigdy nie zrobiłby nic Sydney ani nie naraził na szwank
swojego małżeństwa. Wiem o tym, on wie, że ja wiem, ale wie też, że mimo
wszystko ta sytuacja mnie wkurza. Ba, dostaję szału na myśl o Sydney
z innym mężczyzną.
Chodzę w kółko, wypatrując ich powrotu.
– Trudno tak czekać i się zastanawiać, czy wszystko w porządku, nie? –
odzywa się Jimmy za moimi plecami.
– Też tak miałeś?
– Zawsze.
– Dlatego wolę nie mieć dzieci. – Spoglądam przez okno.
Jimmy odchrząkuje.
– Ja nie miałem, a i tak przez to przechodziłem. Postawiłbym
oszczędności życia, że będziesz to samo czuł wobec Hadley.
Krzywię się, gdy sobie wyobrażam, jak jakiś chłopak będzie startował
do mojej bratanicy albo robił z nią to, co ja wyprawiałem z Sydney.
– I pewnie byś wygrał.
Jimmy parska śmiechem.
– Sądząc po twojej minie, na samą myśl o potencjalnym absztyfikancie
robi ci się niedobrze, co?
– Trochę.
– Tak się czułem, kiedy wyjechałeś. Byłem dumny i szalałem
z niepokoju.
Jimmy jest drugą osobą, której mi najbardziej brakowało po opuszczeniu
Sugarloaf. Otaczał mnie ojcowską troską, jakiej nigdy nie doświadczyłem
od własnego taty. Wiedziałem, że kiedy porzucę Sydney, stracę też jego.
– Chciałem do ciebie przyjść…
– Ale bałeś się, że trzymam jej stronę?
Przytakuję.
– Traktowałeś jak córkę, ja należałem do niej, a kiedy ją rzuciłem… –
nie mogę dokończyć zdania. Pieprzony idiota ze mnie.
Jimmy nie posłałby mnie do diabła. Wysłuchałby, może przemówiłby do
rozsądku. I pewnie właśnie dlatego nie przyszedłem. Nie potrzebowałem
głosu zdrowego rozsądku ani racjonalnych argumentów. Po prostu
musiałem uratować ludzi, których kochałem. Musiałem więc zniknąć, bo
nie widziałem innego sposobu.
Jimmy siada przy stole i sięga po kubek.
– Spocznij sobie, synu.
Robię, co mówi.
– Mężczyzna tak łatwo nie porzuca tego, co kocha. Ojciec poharatał
serce Sydney, gdy od nich odszedł. Ona wie, że gdyby kochał ją tak, jak
powinien, walczyłby o nią do końca. Dlatego zupełnie się rozsypała po
twoim wyjeździe, bo wiedziała, że ją kochasz. Siadywała przy tym oknie
i wypatrywała ciebie.
– Nie mogłem wrócić.
Jimmy unosi dłoń.
– Mogłeś, ale postanowiłeś nie wracać.
– Na jedno wychodzi.
– Niech ci będzie. Nieważne. Ale jesteś już dorosły. Możesz wciskać kit
komu chcesz, ale nie mnie. Nie kupuję tej ściemy.
Uśmiecham się i kiwam głową.
– Rozumiem. Porzuciłem Sydney z ciężkim sercem. Zrobiłem to jednak
nie z powodu jakiegoś swojego widzimisię, ale żeby chronić najbliższe mi
osoby.
– Twój ojciec też wykręcił wam numer, Declan. Skrzywdził was,
zniszczył wiarę w siebie, a ciebie zmusił, żebyś wszedł w nie swoją rolę.
Nie byłeś ojcem tych chłopaków, tylko bratem, a on ci to odebrał.
Fakt, choć nigdy nie czułem, żeby coś mi zabrał. Mogłem zrobić dla
swoich braci to, czego nikt inny nie zrobił dla mnie. Chroniłem ich. Dałem
szansę wyrwania się z tego miasta.
Tamten wypadek wielu rzeczy nas pozbawił, ale także wiele dał. Ja
prowadzę firmę, Sean jest zawodowym baseballistą, Jacob aktorem,
a Connor po odejściu z wojska odnalazł wszystko, czego pragnął.
– Zrobiłem to, o co mama prosiła mnie przed śmiercią.
– Na pewno byłaby z ciebie dumna.
Chciałbym, ale wątpię. Jeśli już, to byłaby raczej smutna, widząc, jak
potoczyło się nasze życie. Pragnęła naszego szczęścia w otoczeniu bliskich,
kochanych ludzi. Wierzyła, że rodzina jest najważniejsza. Pielęgnowaliśmy
pamięć o niej, podtrzymując braterską więź, ale nie żyliśmy zgodnie z jej
oczekiwaniami.
Kręcę głową.
– Nie jestem pewien, czy byłaby szczęśliwa.
– Powiedziałem „dumna”, nie „szczęśliwa” – poprawia mnie Jimmy. –
Znałem twoją matkę. Najbardziej ceniła sobie rodzinę. Dla was pragnęła
tego samego.
Z tym ostatnim akurat trudno mi się zgodzić.
– Co takiego miała, Jimmy? Mój ojciec nie był ideałem.
– Nikt nim nie jest, ale głupiec z ciebie, jeśli sądzisz, że Michael
Arrowood nie kochał Elizabeth z całej duszy. Kiedy umarła, jakaś jego
część została pochowana razem z nią. Pozostało mu tylko picie.
Jimmy ma trochę racji, ale ojciec mógł obrać inną drogę.
– Wybrał chlanie. Miał czterech synów, którzy stracili matkę i próbowali
się pozbierać. Umarł z żalu za mamą, bo na nas mu nie zależało.
Jimmy powoli kiwa głową.
– A ty zdecydowałeś, że porzucisz Sydney. Takiego dokonałeś wyboru.
– Mylisz się, Jimmy. Zostawiłem Syd z miłości. Kochałem ją tak bardzo,
że chciałem ją ocalić. Dlatego nie mogę teraz wrócić do jej życia. Kocham
ją najbardziej na świecie, bez względu na to, co wygaduję. Dałbym
wszystko, byle okazać się facetem, jakiego ona potrzebuje, ale taki nie
jestem. Wmawianie jej czegoś innego byłoby nie fair.
– To chyba zależy od niej, nie uważasz?
– Nie, jeśli wiem, że ostatecznie i tak złamałbym jej serce. Lepiej ją
przed tym chronić.
Jimmy parska śmiechem.
– Myślę, że chronisz sam siebie.
Może i tak, ale jedno wiem na pewno: nie jestem dla niej wystarczająco
dobry. Już nie.
14
Mogę jeszcze lody albo watę cukrową? – pyta Hadley, gdy kończymy
zwiedzać małe zoo.
Nazwa jest mocno na wyrost, bo ogólnie są tu: dwie kozy, świnia
z farmy przy drodze i krowy zabrane z pobliskiego pastwiska. Takich
okazów zwykle nie widuje się w ogrodach zoologicznych.
– Lepiej nie, bo zaraz brzuch ci pęknie – ostrzegam.
Nie chcę jej odmawiać, ale jeszcze bardziej nie chcę, żeby się
rozchorowała. Po drodze zdążyła już pochłonąć kawałek pizzy, precel,
smażone oreo w cieście i pączka.
– Noo doobra, to pójdziemy zobaczyć zabawki?
– Jakie zabawki? – pyta Declan.
– Nie wiem.
– Chcesz ją uświadomić, że to szajs?
Za żadne skarby. Nie złamię jej serca.
– Nie.
Declan podnosi się z ławki przy stole piknikowym i podaje mi dłoń.
– Dziękuję.
– Może i jestem złamasem, ale nie przestałem być dżentelmenem.
Dżentelmen… Koń by się uśmiał.
– Skoro tak mówisz.
– Chodź, ciociu Sydney! – Hadley łapie mnie za rękę.
Po chwili jesteśmy już w tłumie mieszkańców Sugarloaf. Ludzie
przystają i machają mi na powitanie. To miasteczko jest częścią mojej
tożsamości i będę za nim tęsknić.
– Sydney! – woła pani Symonds, dyrektorka liceum. – Lepiej już?
Zmartwiłam się na wieść, że coś ci dolega.
– Byłaś chora? – dziwi się Declan.
Zasycha mi w gardle. Ignoruję go i szybko odpowiadam pani Symonds.
– Nie, byłam tylko zmęczona po nocnym dyżurze.
Dyrektorka klepie mnie po ramieniu.
– Och, kamień z serca, kochana. Ja też ostatnio ledwo żyłam,
przygotowywanie tego jarmarku i praca w szkole to zbyt wiele nawet jak na
mnie. Słyszałam, że pan Grisham upadł i złamał nogę.
– Tak, podobno. Ale na pewno szybko wróci do zdrowia.
Niektórym mieszkańcom miasta trzeba znaleźć jakieś hobby. Pani
Symonds jest bardzo zajęta, ale ma czas na słuchanie policyjnego radia.
Wie o wszystkim, co się dzieje w mieście. I zna każdego stąd, bo albo sama
go uczyła, albo była dyrektorką, kiedy chodził do szkoły.
– A ty? – Pani Symonds kieruje uwagę ku wysokiemu, seksownemu
i władczemu mężczyźnie u mojego boku. – Wyrosłeś na bardzo
przystojnego i wysokiego faceta, Declanie Arrowood.
Dec uśmiecha się, ujmuje dłoń kobiety i dotyka wargami jej kłykci.
– Pani natomiast nie zmieniła się ani trochę.
– I jak zwykle złotousty.
Na wzmiankę o jego ustach robi mi się gorąco. Czuję jego wargi,
miętowy smak oddechu i tęsknię do tego.
Dyrektorka parska śmiechem i klaszcze w dłonie.
– To cudowne widzieć was razem. Zupełnie jak piętnaście lat temu,
kiedy schowaliście się za namiotami przekonani, że nikt was nie widzi.
Czuję, że policzki mi płoną. Declan zawsze wymykał się ze mną, kiedy
mógł. I mnie całował. Wtedy nie mogłam mu się oprzeć i nadal cierpię na
tę nieuleczalną skłonność.
– Stare dzieje. – Wolę nie brnąć we wspomnienia, boję się zapędzić
w ślepy zaułek.
– Tak – potwierdza Declan. – Wiele się zmieniło.
Pani Symonds cmoka z dezaprobatą.
– Oczywiście. Wszyscy dorastamy, zmieniamy się, ale niewiele
widziałam w życiu takich par jak wy.
O łzy, które napływają mi do oczu, obwiniam wszystkie przeklęte
hormony, krążące w moim brzemiennym ciele. Nigdy nie zachowywałam
się jak beksa. Byłam silna, zbuntowana, gotowa na każdym kroku
udowadniać ludziom, że się mylą. Czy płaczę? Oczywiście, ale
w samotności. Odwracam głowę, żeby ukryć łzy, ale jestem pewna, że je
dostrzegł.
– Nie ma na świecie drugiej takiej jak Sydney.
– Święta racja – zgadza się kobieta. – A to kto? To ty, panno Hadley
Arrowood?
Mała kiwa głową.
– Dzień dobry pani.
Symonds oczywiście wie, kim jest ta panienka.
– Dobrze się bawisz?
– Wujek Declan kupi mi kucyka!
– Dwa kucyki – poprawiam ją natychmiast.
Dec wznosi oczy do nieba. Uśmiecham się szelmowsko.
– Nie składaj dziecku obietnic – strofuję go.
– Ja? Ty to obiecałaś.
– Ona uważa inaczej – ripostuję.
Pani Symonds obserwuje nas z rozczuleniem.
– Zawsze miałam nadzieję, że znowu zobaczę, jak uśmiechacie się do
siebie. Nawet zanim zostaliście parą, byliście przyjaciółmi, jakich mało.
Nigdy nie spotkałam dwojga ludzi, którzy tak dobrze się rozumieją.
Odwracam wzrok, żeby nie zdradzić kłębiących się we mnie uczuć. Ja
też miałam nadzieję, że znowu staniemy się jednością. Czekałam bardzo
długo, a teraz jesteśmy tu razem i to wydaje się… naturalne.
Declan i ja cieszymy się wspólnym dniem, brakiem presji, nie
rozmawiamy o przeszłości ani zadawnionych urazach. Nie przypuszczałam,
że pozwolę sobie na taki luz. Przyjaźń, coś znacznie mniej intensywnego
niż pełnia miłości, wydawała się dla nas niemożliwa.
Teraz widzę, że się myliłam. U podstaw mojej miłości leżała głęboka
przyjaźń.
Zabawa z Hadley, śmiech i żarty sprawiały, że czułam się jak dawniej,
jak w domu.
Tam, gdzie wszystko ma sens i toczy się normalnie.
Declan odzywa się pierwszy:
– Tak, taka przyjaźń to dar od losu.
– Możemy iść do namiotów? – przerywa nam zniecierpliwiona Hadley.
Dzięki ci, dziecko, za tę niezamierzoną interwencję.
– Jasne. Pójdziemy też do kucyków!
– Świetnie, a ja skoczę po książeczkę czekową – rzuca żartem Declan.
– Bawcie się dobrze. Odwiedzę jeszcze paru sprzedawców. – Pani
Symonds robi kilka kroków i się odwraca. – Słyszeliście, kto śpiewa dziś
wieczorem?
– Ja nie wiem. – Kręcę głową.
Dyrektorka cała promienieje. Klaszcze w dłonie.
– Emily Young! Piosenkarka country z Tennessee. Niedawno dostała
nagrodę CMA[1]. Co za szczęście. Kiedy do niej pisałam, szczerze
wątpiłam, czy się zgodzi. Odpowiedziała mi dwa dni temu. Ciągle nie mogę
uwierzyć, że zaśpiewa u nas prawdziwy talent.
– Cudownie! – Super, że nie czeka nas totalna chała i Connor z Ellie
będą mieli wyjątkowy wieczór.
– Muszę już lecieć. Miłej zabawy– mówi pani Symonds z ekscytacją
w głosie.
– Dziękujemy! – odpowiada Hadley. – Chodź, wujku. Najpierw po
zakupy, potem do kucyków!
Declan bierze ją na ręce i całuje w nos.
– Dobrze, potworze, a jeszcze potem poszukamy czegoś, czym
doprowadzimy ciocię Syd do szału.
Psotnica wybucha śmiechem, a ja przewracam oczami. Jedyne, co mnie
totalnie wpienia, to ten facet obok, którego nie mogę mieć.
Kiedy sprzedam dom, wreszcie pójdę dalej, dając nam obojgu szansę na
ułożenie sobie życia od nowa.
Declan,
zrobiłem rozpoznanie. Przyjrzałem się deweloperowi, który
złożył ofertę kupna farmy Sydney. Interes wydaje się uczciwy,
ale czuję, że Syd się waha.
Masz jakiś sygnał od niej, ku czemu się skłania?
Najlepszy człowiek na świecie
Milo
Dupku,
Syd o niczym nie wspominała. Dlaczego się obawia?
Gość z największym fiutem w dziejach
Declan
Palancie w iluzji,
nawet nie próbuj się ze mną porównywać. Co do uroczej Syd,
to wiem tylko, że nie jest przekonana. Proponują nawet więcej
niż cena wywoławcza, więc radziłem przyjąć ofertę, ale Syd
potrzebowała czasu do namysłu. Najwyraźniej chce uciec
i wszyscy wiemy przed czym. Przed kim. Przed TOBĄ.
Danielle i ja sądzimy, że najchętniej sprzedałaby farmę
rodzinie, która tam zamieszka i pokocha to miejsce jak ona,
a nie komuś, kto podzieli ziemię na parcele i opyli po kawałku.
Niekwestionowany Bóg Wśród Facetów
Declan,
Syd przyjęła propozycję w zeszłym tygodniu i zgodziła się na
termin podpisania umowy, ale w nocy dostałem od niej maila
z informacją, że chce przyspieszyć sprzedaż i zamknąć sprawę
do końca tygodnia. Jeśli to niemożliwe, przyjmie drugą ofertę.
Wysłałem kurierem dokumenty do twojego biura. Musisz je
podpisać do jutra.
Coś ty jej zrobił?!
Milo
O w mordę!
Syd ucieka. Schrzaniłem sprawę zeszłej nocy, ukrywając swoje
prawdziwe uczucia. A teraz ona myśli, że ją sobie odpuściłem. Mam dla
niej wieści. Nie dam jej zwiać z moim dzieckiem. Nie pozwolę
podejmować takich decyzji beze mnie, skoro ją kocham.
Kiedy kurz opadnie, ułożymy sobie wszystko. Razem.
Ostatnia noc to nie był przypadek. To bardzo spóźnione przebudzenie.
Wreszcie przejrzałem na oczy.
Robię sobie kawę i wrzucam kilka rzeczy do torby. Muszę jechać do
miasta, podpisać papiery, żeby Sydney nie opchnęła farmy jakiejś
przypadkowej firmie, i wrócić.
Dzwonię do Milo. Odbiera po pierwszym sygnale.
– Coś ty jej, kurwa, zrobił? – rzuca od razu.
– Powiedziałem, że nadal ją kocham.
Wybucha śmiechem.
– Najwyższy czas.
– A potem ona zakomunikowała, że jest w ciąży.
Przyjaciel milczy przez długą chwilę.
– Wiesz, że wolałbym nie zadać tego pytania – odzywa się w końcu.
Teraz ja parskam śmiechem. Jasne, na pewno nie chce o to zapytać.
– Jest moje. Przespaliśmy się parę miesięcy temu. Teraz wiadomo,
dlaczego potem mnie unikała. Byłem durniem, kiedy zjawiłem się u niej
i znowu ją zraniłem. Miałem wyrzuty sumienia, że ona wyjeżdża, bo znowu
pojawiłem się w jej życiu.
– Dlatego postanowiłeś kupić tę farmę?
– Syd tak naprawdę nie chce sprzedać ani ziemi, ani domu, a ja ją
kocham. Chcę, żeby wychowała nasze dziecko gdziekolwiek sobie życzy,
a jeśli to znaczy, że muszę dokonać cudu, to niech tak będzie. Kiedy
papiery dotrą do biura?
– Jutro. Zadzwonię do niej zaraz po naszej rozmowie i przekażę, że
zgodziłeś się przesunąć termin zawarcia umowy.
– Doskonale.
– Na pewno, Declan? Wiem, że masz dobre intencje, ale nie jestem
pewien, czy ona też tak na to spojrzy. Poza tym… to kupa kasy.
Rozumiem jego zastrzeżenia, ale ja widzę całą tę sytuację inaczej. Robię
dokładnie to, o co mnie prosiła. Gonię ją.
Tyle że tym razem złapię i już nie puszczę.
– Na pewno. Będę w biurze za kilka godzin. Podpiszę co trzeba
i wracam do Sugarloaf.
– Masz już pieniądze?
– Tak, zaciągnąłem pożyczkę na firmę.
Milo chrząka.
– Cholerny dureń z ciebie, że w ogóle zostawiłeś Syd.
Śmieję się głośno i wrzucam torbę do auta.
– Wiem, ale już zmądrzałem.
Rozłączam się i słyszę sygnał nowej wiadomości. Od Sydney.
Spoglądam na siostrę.
– Możesz przyprowadzić tu lekarza i pielęgniarkę?
– Jasne, ale po co?
– Zrób to, proszę.
Ona nigdy tego nie zrozumie, a ja muszę zagwarantować wykonanie
swojej woli.
Po chwili do pokoju wchodzi nieznany mi lekarz i pielęgniarka, która
została wyznaczona do opieki nade mną.
– Wszystko w porządku? – pyta kobieta.
– Tak. Spisałam swoją ostatnią wolę i potrzebuję dwóch świadków.
Proszę to najpierw przeczytać, potem ja przeczytam na głos i podpiszę.
Państwa podpis też jest wymagany.
Moja siostra wydaje z siebie zduszony okrzyk.
– Co? Nie! Nawet o tym nie myśl.
Najpierw podaję kartkę lekarzowi. Kiedy ten zaczyna czytać, zwracam
się do Sierry:
– Myślę jak matka. Doskonale wiem, czego chcę. Zanim zabiorą mnie na
salę operacyjną, musisz poznać moją wolę. Podejmuję decyzję, bo ty sama
nie chciałabyś dokonywać takiego wyboru. Kocham cię, dlatego to robię.
Sierra opada na krzesło przy łóżku, opiera czoło o materac i zanosi się
płaczem. Moje postanowienie jest dla niej trudne do zaakceptowania.
Wiem, że ratowałaby mnie zamiast dziecka.
Muszę jednak wiedzieć, że ono przeżyje. Tylko to się liczy.
Lekarz kiwa głową i podaje kartkę pielęgniarce.
Na końcu ja czytam na głos to, co napisałam.
Sierra szlocha coraz rozpaczliwiej z każdym kolejnym słowem. Zawsze
była silniejsza ode mnie, teraz jednak nawet ona nie potrafi tego znieść.
Obie boimy się najgorszego, ale ja jestem gotowa na każdą możliwość.
Żyłam. Kochałam. Załamałam się i odrodziłam. Chcę być pamiętana
w osobie swojego syna.
– Proszę o długopis – mówię.
– Wie pani, że najpewniej wszystko skończy się dobrze, prawda? – pyta
lekarz, podając mi swój długopis.
– Tak, ale moja prawnicza natura każe mi zadbać o należyte procedury.
Sierra podnosi głowę i patrzy na mnie przekrwionymi oczami.
– Błagam, nie umieraj.
Uśmiecham się do niej. Nawet w cierpieniu daje mi nadzieję.
– Nie umrę.
– W takim razie niech ci będzie, skoro to tylko formalność. – Podpisuje
papier.
Świadkowie robią to samo, potem ruszają ku drzwiom. Pielęgniarce
szklą się oczy. Próbuje się uśmiechnąć, ale jej to nie wychodzi.
Sierra siada przy mnie na łóżku. Zawsze tak robiła, gdy dopadał nas
jakiś smutek. Kiedy czułam się beznadziejna, była jedyną osobą prócz
Declana, która umiała podnieść mnie na duchu.
– Wszystko pójdzie dobrze – mówi.
– Wiem.
– To była tylko… konieczna formalność.
– Mhm.
– Dziecku nic złego się nie stanie.
– Oczywiście. – Bez względu na okoliczności wierzę, że mój syn
wyjdzie z tego cało. Declan ma w sobie wielki potencjał miłości, a ja
w głębi serca liczę na to, że postąpi jak należy. Ale jeśli nie, moja siostra
zaopiekuje się małym; ona jest najlepszym człowiekiem, jakiego znam.
Chcę ją prosić o różne rzeczy. Żeby mu o mnie opowiedziała. Żeby
wiedział, jak bardzo go kochałam. Tak, że byłam gotowa umrzeć, byle tylko
żył. Że postawiłam go na pierwszym miejscu. Zamykam oczy, kładę dłoń
na brzuchu i mówię, co podpowiada mi serce.
Jesteś owocem miłości. Twój ojciec nie podejmuje najlepszych decyzji,
kiedy się boi, ale kochałam go, kiedy cię poczęliśmy. Zawsze był dobry,
robi, co może, ale czasem zachowuje się głupio, więc mu wybacz. Nie miał
łatwego życia. Teraz karze sam siebie, kiedy czuje się chociaż trochę
szczęśliwy. Nawet jeśli mnie nie wybrał, ciebie nigdy nie odtrąci. Na
pewno, bo będziesz jego najlepszą cząstką.
Byłeś dla mnie niespodzianką, ale stałeś się spełnieniem moich modlitw.
Nigdy nie żałowałam ani jednej chwili z tobą. Jesteś dowodem na istnienie
prawdziwej miłości. Jesteś cudem, chociaż nie zdawałam sobie sprawy, że
go potrzebuję. Mam nadzieję, że mówię to niepotrzebnie. Za parę godzin
obudzę się po operacji i powiem ci, że mamusia dała radę. Ale jeśli mi się
nie uda, musisz wiedzieć, jak bardzo jesteś kochany, Deacon.
Do sali wchodzi anestezjolog. Wyjaśnia przebieg operacji i oznajmia, że
będę miała znieczulenie ogólne.
Ocieram łzy. Sierra patrzy na mnie zatroskana.
– Walcz, Sydney. Dla niego. Dla Declana. Dla mnie, dla mamy
i wszystkich, którzy cię kochają. Obiecaj, że będziesz walczyć.
Siostra nie musi się o to martwić. Nie poddam się. Nigdy.
– Obiecuję.
28
Znowu dzwonię do Sydney, ale nie odbiera. Nie winię jej. Wszystko, co
mogło pójść źle w ciągu dwóch ostatnich dni, poszło źle. Dokumenty
dotarły do biura dopiero dzisiaj rano. Na autostradzie był wypadek, więc
zrobił się totalny korek. Przez to nie wróciłem do Sugarloaf na czas.
Mój cholerny telefon padł, nie miałem przy sobie ładowarki, bo nie
przewidywałem nocowania w Nowym Jorku. Teraz jadę do niej, gotowy
błagać na kolanach o przebaczenie.
Kiedy docieram na miejsce, nie widzę jej auta na podjeździe.
Niech to szlag.
Dzwonię do Ellie. Liczę, że ona coś wie.
– Cześć, miałaś kontakt z Sydney?
– Jakiś czas temu. Pytała, czy wiem, gdzie jesteś.
Ogarnia mnie strach. Stoję nieruchomo z ręką na klamce.
– Co jej powiedziałaś?
– Że wyjechałeś.
O kurwa. Zamykam oczy i walę dłonią w maskę samochodu.
– Wiesz, gdzie teraz jest?
– Nie. Wszystko w porządku?
– Jeśli się odezwie, daj mi znać – rzucam tylko i się rozłączam.
Niemożliwe, żeby ciągle była na badaniu, a może jednak…
Wskakuję do auta. Gabinet jest dwadzieścia minut jazdy stąd. W drodze
mam nadzieję, że Syd się odezwie. Co za koszmar. Schrzaniłem wszystko
koncertowo. Mogłem poprosić Mila o przesunięcie terminu sfinalizowania
umowy. Mogłem zatrzymać się po drodze i kupić tę przeklętą ładowarkę.
Mogłem, ale nie chciałem tracić czasu. A teraz pluję sobie w brodę. Idiota.
Nie ma nic ważniejszego niż powiadomienie Sydney, że już tu jestem.
Wjeżdżam na parking.
Widzę jej samochód. Uff. Wchodzę do środka. W rejestracji siedzi
pielęgniarka.
– Dzień dobry, nazywam się Declan Arrowood, miałem towarzyszyć
Sydney Hastings. Spóźniłem się, ale przed budynkiem widzę jej samochód–
mówię na jednym wydechu. – Jestem… ojcem.
Kobieta uśmiecha się do mnie lekko i zakłada włosy za ucho.
– Przykro mi, panie Arrowood. Pana nazwisko, owszem, jest na liście
osób upoważnionych do wejścia, ale pani Hastings niestety nie ma
w gabinecie.
– Ale… jej samochód… – wskazuję przez duże okno – stoi tam. Miała
wizytę? Przyjechał z nią ktoś inny?
Sydney nie zostawiłaby auta.
– Nie mogę powiedzieć nic więcej oprócz tego, że jej tu nie ma.
– A gdzie jest?
– Tego też nie mogę powiedzieć.
– Chciałbym rozmawiać z lekarzem, zaczynam tracić cierpliwość.
Pielęgniarka odwraca wzrok i wybiera numer.
– Doktor Madison, pan Declan Arrowood pyta o panią Hastings. Może
pani z nim porozmawiać? – Czeka. – Tak, dobrze. – Posyła mi spojrzenie,
w którym irytacja miesza się z rozczarowaniem, ale potem wskazuje mi
drzwi. – Proszę ze mną.
– Tak, już idę. – Może wreszcie dowiem się czegoś konkretnego.
Kiedy w otwartych drzwiach widzę znajomą twarz, dziękuję Bogu za
cuda.
– Natasha…
Podchodzi do mnie starsza wersja dziewczyny, którą znam od bardzo
dawna. Ciągle jest niska, ma długie brązowe włosy i figlarny uśmiech
mimo swojej poważnej profesji.
– Declan, miło cię widzieć. – Obejmuje mnie na powitanie.
– Gdzie Syd? Jej auto tu stoi. Wydzwaniam do niej bez przerwy.
Unosi rękę.
– Dała zgodę na twoją obecność przy USG, ale nie mogę ujawnić
informacji medycznych.
– O to nie proszę. Chcę tylko wiedzieć, gdzie ona jest.
Natasha wydaje z siebie westchnienie i pomruk niezadowolenia.
– Wiem. Jako twoja koleżanka bardzo chciałabym ci odpowiedzieć, ale
ponieważ Sydney jest moją pacjentką, naprawdę nie mogę.
Kręcę głową, zirytowany tymi wymijającymi tekstami.
– Miałem straszny dzień. Muszę jej wszystko wyjaśnić i prosić ją
o wybaczenie. Chciałem tu być. Robiłem, co w mojej mocy, ale autostrada
była zablokowana po wypadku, telefon mi padł, a ja nie kupowałem po
drodze ładowarki, żeby nie tracić więcej czasu. Proszę cię jako przyjaciel:
powiedz, gdzie jest twoja koleżanka?
Serce mi łomocze. Nigdy nie czułem takiej nienawiści do siebie jak
teraz. Powinienem siedzieć na dupie w Sugarloaf, zamiast wyjeżdżać do
Nowego Jorku.
Natasha przygryza wargę.
– Powiem tylko tyle: zadzwoń do Sierry.
– Dziękuję! – Zrywam się z krzesła i wybiegam na zewnątrz.
Nie mam pojęcia, jak skontaktować się z Sierrą, ale Jimmy na pewno
wie. Będę błagał każdego o namiary.
Wracam do Sugarloaf. Łeb mi pęka ze stresu. Usiłuję dociec, dlaczego
Sierra ma wiedzieć, gdzie jest jej siostra, i czemu auto Syd stoi na parkingu.
Wtedy dzwoni komórka.
Sydney.
Dzięki Bogu.
– Syd? – rzucam bez tchu. Odpowiada mi cisza, więc mówię dalej, by
wyrzucić z siebie wszystko. – Tak mi przykro. Byłem w drodze. Coś się
stało na osiemdziesiątce. Potem padł mi telefon. Przysięgam, że spieszyłem
się na to USG. Właśnie stamtąd jadę. Jestem… Boże, mogę tylko
powtórzyć, że bardzo mi przykro. To już ostatni raz. Więcej cię nie
zawiodę. Kocham cię, Fasolko. Cholernie cię kocham. Wybacz mi.
Wpadam w panikę, gdy po drugiej stronie ciągle panuje cisza. Jezu,
naprawdę schrzaniłem sprawę.
Potem słyszę pociągnięcie nosem.
– Syd?
– Declan, tu Sierra.
Serce mi wali jak młotem, czuję suchość w ustach.
– Sierra, gdzie Sydney?
Oddycha ciężko.
– Jesteśmy w Filadelfii. Miałam do ciebie nie dzwonić, ale…
– Mów, gdzie jesteście. – Zjeżdżam na pobocze. – Muszę się przed nią
wytłumaczyć.
– Pojawił się problem. Powinieneś przyjechać.
– Jaki problem?
– Z Sydney. Zabrali ją na salę operacyjną…
Serce we mnie zamiera. Czas spowalnia.
– Operacja? Straciła dziecko? – Łzy stają mi w oczach. W jednej chwili
ulatuje wizja życia, które chciałem jej dać. – Co z dzieckiem? – dławię się
z emocji.
– O Boże, z dzieckiem nic się nie dzieje – sapie Sierra. – Chodzi
o Sydney. Coś znaleźli i… Przyjedź tu. Wyjaśnię ci całą sytuację. Kiedy
dotrzesz, powinna być już po operacji.
Podaje mi adres szpitala i tłumaczy, jak tam trafić.
– Jadę. Odezwę się, kiedy będę na miejscu.
Kończę rozmowę i modlę się w duchu o szczęśliwe zakończenie
operacji, a potem ruszam przed siebie w poczuciu, że właśnie straciłem
wszystko.
To już doba. Obudź się, Fasolko. Otwórz te swoje niebieskie oczy. Chcę
je zobaczyć. – Znowu ją mobilizuję. Nie mogę spać. Nie mogę jeść. Siedzę
przy niej na zmianę z Sierrą i Ellie. Właściwie to ledwo daję się stąd
wyciągnąć.
– Declan – mówi Ellie cicho, stając w przeszklonych drzwiach. –
Odpocznij trochę.
– Odpocznę, kiedy się obudzi.
Ellie wchodzi do środka.
– Musimy jechać z Connorem do domu. Jutro przywiozę ci czyste
ubranie.
– Dobrze.
Spogląda na mnie, potem pochyla się nad Sydney.
– Doprowadzasz go do szaleństwa – szepcze do niej, ale słyszę wyraźnie
każde słowo. – Nie ogolił się, nie umył, nie robi nic, tylko dręczy cię swoją
obecnością. Oszczędź mu tego. On cię kocha, Syd. Obiecuję, że będziesz
mogła go zabić, jeśli znowu cię zrani. Mamy tyle ziemi, że jest gdzie ukryć
ciało.
Uśmiecham się na myśl, że Syd zrobiłaby to z chęcią.
Teraz Ellie zwraca się do mnie.
– Jakby co, daj znać, dobrze?
– Jasne.
Podchodzi i całuje mnie w policzek.
– Spróbuj chociaż coś zjeść. Taki padnięty wymoczek na nic się jej nie
przyda.
Milczę. Jedzenie to ostatnia rzecz, o którą teraz dbam.
Mijają godziny, ale stan Sydney się nie zmienia. Mogę tylko siedzieć
i czekać na najmniejszy ruch. Obserwuję ją, wypatrując choćby delikatnego
mrugnięcia. Może drgną jej palce. Błagam, proszę, zaklinam na wszystkie
świętości, ale Sydney pozostaje nieruchoma.
Rano lekarz powiedział, że wykonają kolejne badania, ponieważ taka
reakcja na narkozę jest absolutnie nietypowa.
Dzieje się coś złego, a oni nie potrafią znaleźć przyczyny.
Cała ta sytuacja – od mojego wyjazdu do Nowego Jorku aż do teraz –
wydaje się surrealistyczna. Wszechświat musi to jakoś wyprostować,
zanim stracę rozum, bo więcej ciosów nie zniosę.
Dzwonią moi bracia, ale nie odbieram. Nic nowego nie wiem i nie mam
siły powtarzać tego, co już słyszeli.
Zamykam na chwilę oczy. Ledwo żyję, ale nie mogę się poddać.
Budzę się gwałtownie, gdy dobiega mnie jakiś dźwięk. Do sali wchodzi
pielęgniarka; uśmiecha się łagodnie, gdy widzi, że nie śpię. Ta sama co
poprzedniej nocy. Ma na imię Sophie.
– Jak nasza pacjentka?
– Bez zmian. Zasnąłem?
– Tak. Byłam tu dwie godziny temu. Zdrzemnął się pan. Musi pan być
wyczerpany.
Cholera. A jeśli Syd się poruszyła? Jeśli coś przegapiłem? Przysuwam
się do niej, dotykam jej twarzy, ale nic – zero reakcji.
– Jestem zmęczony, ale jeszcze bardziej zmartwiony.
– Rozumiem. Robimy, co w naszej mocy.
I nadal nie potraficie ustalić, czemu Sydney się nie budzi. Ja robię, co
w mojej mocy, żeby nie stracić cierpliwości, ale z każdą godziną moja
nadzieja gaśnie. Gdybyśmy znali przyczynę… gdyby można było to
naprawić… Ta bezradność mnie dobija.
– Gdyby się obudziła…
– Od dawna pracuję jako pielęgniarka i takie sytuacje zawsze są dla
mnie tajemnicą. – Sophie sprawdza kroplówki i monitory. – Ciało czasem
nie odpowiada, choć serce i umysł pracują. Niech pan do niej mówi –
zachęca mnie. – Niech jej dusza usłyszy wszystko, co ma jej pan do
powiedzenia. Zobaczymy, czy ciało zareaguje. Wrócę za godzinę. – Sophie
klepie mnie po ramieniu i zostawia nas samych.
Mówiłem już do Sydney całą wieczność, ale ciągle zostało wiele
niewypowiedzianych słów, więc przysuwam się do krawędzi łóżka. Syd jest
piękna. Nawet teraz jej uroda zapiera mi dech w piersiach. Gładzę palcami
policzek. Przeciągam kciukiem po wargach i walczę z napływającymi
łzami.
– Minęło prawie dwadzieścia lat od momentu, kiedy ostatni raz płakałem
– zaczynam. – Potem nic nie było aż tak ważne, żeby przez to uronić
choćby łzę. Nie pozwoliłem sobie kochać na tyle mocno, a teraz siedzę przy
tobie i jestem na skraju załamania nerwowego. Sama myśl o tym, że mogę
cię stracić, doprowadza mnie do szaleństwa. Chcę być wart ciebie
i Deacona. – Przypominam sobie swój sen, jej uśmiech, głos, szczęście na
myśl o założeniu rodziny. – Śniłem, że znowu jesteśmy dziećmi, leżymy
w trawie i rozmawiamy o przyszłości. Zasługujemy na drugą szansę, Syd.
Nawet jeśli mnie odepchniesz, będę wracał. Zrobię wszystko, żeby ci
udowodnić, ile dla mnie znaczysz. Tylko ciebie pragnę. Tylko na tobie mi
zależy. Powiedziałaś, żebym cię gonił, a ja pójdę za tobą na koniec świata,
jeśli trzeba.
Serce mi łomocze, gdy obnażam swoją duszę w nadziei, że Syd mnie
słyszy i walczy, żeby się ze mną znów połączyć.
– Musisz wziąć prysznic. – Connor rzuca mi torbę z ubraniami
i wskazuje hotel. – Nic dobrego z tego nie przyjdzie, że nie jesz, nie myjesz
się i godzinami tkwisz przy jej łóżku.
Stoimy przed szpitalem, z którego wywlókł mnie siłą, żebym zaczerpnął
świeżego powietrza, chociaż ani tego nie potrzebowałem, ani nie chciałem.
– Wal się – warczę na niego. – Nie musiałeś przez trzy dni patrzeć, jak
Ellie leży bez ruchu i nie odpowiada na twoje błagania, żeby otworzyła
oczy!
– Jasne, ale nie poprawisz sytuacji, dręcząc samego siebie. Kiedy
ostatnio spałeś?
– Nie wiem. – Rzucam mu gniewne spojrzenie.
– Jadłeś?
Odsuwam się od niego. Muszę odreagować złość.
– Daj spokój, Connor.
– Tak myślałem. Sydney się obudzi. Lepiej, żeby nie puściła pawia,
kiedy poczuje twój zapach. Weź prysznic, kurwa, zjedz coś i wróć, kiedy
będziesz do siebie podobny. Wyglądasz jak – pokazuje moją twarz – nie
wiadomo kto.
– Łatwo ci mnie oceniać! – wołam wściekły.
– Nie oceniam, tylko pomagam!
– Pomagasz? Jak? Każąc mi od niej odejść? A jeśli się obudzi? Jeśli
zobaczy, że mnie nie ma, tak jak nie było mnie przy niej przez osiem lat?
Liczy się tylko ona!
Connor unosi ręce i ściąga usta.
– Świetnie. Cieszę się, że w końcu to zrozumiałeś. A teraz wynocha do
hotelu, doprowadź się do porządku.
Zaciskam pięści.
– Nie zostawię jej.
– Nie wpuścimy cię do niej.
Ruszam na niego, Connor prostuje się i spina.
– Wściekasz się? Doskonale. Musisz przez to przejść, Dec. Bezradność
to bardzo nieprzyjemne uczucie, ale nie uderzysz mnie, nawet jeśli cię
sprowokuję. Wiesz dlaczego?
Cofam się o krok, gdy wraca mi zdrowy rozsądek.
– Bo nie jestem taki jak on.
– Właśnie. Jeśli chcesz się wyładować, chętnie się z tobą poboksuję.
Dawno nie miałem okazji skopać ci tyłka.
Nigdy nie skopał mi tyłka, ale go nie poprawiam. Jestem zbyt
wykończony, żeby się kłócić. Ostatnie dni trwały najdłużej w moim życiu.
Dziecko ma się dobrze, ale u Sydney brak poprawy. Lekarze zmieniają
jej leki i robią kolejny rezonans. Badanie wykazuje normalną aktywność
mózgu, co wprawia medyków w zdumienie. Ja powoli tracę kontrolę nad
sobą.
– Nie mogę, Connor.
Kładzie mi rękę na ramieniu i ściska mocno.
– Chodźmy.
Ruszamy do hotelu naprzeciwko szpitala. Zarezerwowaliśmy dwa
pokoje, gdyby ktoś chciał przenocować. Dziś wieczorem Sierra wraca do
domu. Ellie zostaje. Obie wymieniają się przy Sydney, a Connor wozi je
codziennie. Tylko ja się stąd nie ruszam.
Nie mogę. Muszę tu być.
Idziemy wolnym krokiem. Connor milczy, ja układam sobie w głowie,
co powiedzieć.
– Zawsze wszystkim się zajmowałem.
– Tak.
– A temu nie mogę zaradzić.
Kiwa głową.
– Chcesz ją uszczęśliwić, zapewnić jej bezpieczeństwo, ale to nie zależy
od ciebie. Znam to uczucie. Zrobiłbyś wszystko, prawda?
Oddałbym jej ostatni oddech, gdyby to miało pomóc.
– Wszystko.
– Więc bądź takim gościem, za jakiego zawsze cię uważała. Takim,
którego my znamy. Zostaw przeszłość za sobą.
Częściowo już to zrobiłem. Za pewne grzechy trzeba jednak
odpokutować. Po pierwsze i najważniejsze: za porzucenie Sydney. Nigdy
więcej nie zaryzykuję jej utraty. Kiedy się obudzi – co w końcu nastąpi –
udowodnię jej to.
– Connor… – zaczynam ostrożnie, ale muszę to powiedzieć. – Jeśli coś
pójdzie źle…
– Nie pójdzie źle.
– Ale jeśli tak się stanie…
– To twoi trzej bracia nie dadzą ci się załamać – kończy Connor.
Mam nadzieję, że to wystarczy, bo wiem, że gdy się stanie najgorsze,
wtedy kompletnie się rozpadnę.
31
Ludzie kręcą się wszędzie, biegają dookoła, a ja na niczym nie mogę się
skupić. Zupełnie jakbym nadal śniła; nie mam pojęcia, jak długo spałam.
Znowu zamykam oczy i próbuję sobie cokolwiek przypomnieć. Wiem,
że jestem w szpitalu. Słyszę pikanie aparatury, pielęgniarki krzątają się
wokół mnie, mam założone dreny. W powietrzu wisi charakterystyczna
woń. Mieszanina zapachu płynu antyseptycznego i gumy.
– Sydney? – Słyszę niski męski głos.
Spoglądam w jego kierunku. Mężczyzna uśmiecha się do mnie łagodnie.
– Tak.
Facet w białym kitlu unosi latarkę i świeci mi prosto w oczy.
– Wie pani, gdzie jest? – pyta.
– W szpitalu – chrypię. Mam podrażnione, podrapane i bardzo suche
gardło. Boli mnie, jakbym połknęła noże.
– Zgadza się. – Lekarz kontynuuje badanie, dotyka różnych części
mojego ciała, bierze mnie za ręce. – Proszę uścisnąć moje dłonie.
Wykonuję polecenie, a on z aprobatą kiwa głową.
– Dobrze. Pamięta mnie pani?
Czy pamiętam? Wygląda znajomo, ale konkretów nie kojarzę; jestem
potwornie zmęczona i przymulona. Jakby spowita mgłą. Widzę bardzo
niewyraźnie. Wszystko wydaje się odległe i zamazane.
– Chyba nie pamiętam.
– To normalne.
Normalne? W jakiej sytuacji? Nie wiem, co się dzieje ze mną…
z dzieckiem.
Dziecko.
Boże!
Kładę rękę na brzuchu i staram się skupić.
– Z dzieckiem wszystko w porządku. – Lekarz ujmuje moją dłoń. –
Monitorowaliśmy jego stan, odkąd zapadła pani w śpiączkę.
Byłam w śpiączce?
– Co? Jak długo? Gdzie moja siostra? – Z trudem wydobywam słowa
z gardła.
Pamiętam, że wieźli mnie na operację. Nic więcej. Nie rozumiem, co się
dzieje. Nie kojarzę, ile minęło czasu ani jaki dziś dzień.
Pielęgniarka podaje mi kubek z kruszonym lodem.
– Proszę ssać, tylko powoli – instruuje mnie.
– Jestem doktor Voigt. Operowałem panią. Proszę zachować spokój,
żeby serce biło równomiernie. To dla dobra dziecka. Pamięta pani, że miała
operację?
Kiwam głową. Na dźwięk nazwiska lekarza coś mi zaczyna świtać.
Wkładam kostkę lodu do ust i oddycham powoli przez nos. Nie mogę
narażać dziecka.
– Dobrze. Operacja się udała, guz został usunięty, pani synek jest
zdrowy, ale była pani nieprzytomna przez tydzień. Nie wiemy dlaczego, ale
bardzo się cieszymy, że odzyskała pani przytomność. Rodzina czeka na
zewnątrz. Czuwali przez cały czas. Na pewno ma pani wiele pytań, ale
może najpierw ich tu wpuszczę. Dobrze?
– Tak, proszę. – Bardzo chcę zobaczyć więcej znajomych twarzy.
Doktor Voigt uśmiecha się i wychodzi z sali. Kiedy szklane drzwi
otwierają się ponownie, do środka wchodzi zapłakana mama.
– Och, Sydney! – Podbiega do mnie i bierze moją twarz w dłonie. – Tak
się bałam. Wszyscy umieraliśmy ze strachu. – Puszcza mnie i ogląda się
przez ramię.
Wtedy widzę jego.
Declan stoi w drzwiach. Ma spuchnięte oczy i potargane włosy. Bóg
jeden wie, kiedy ostatni raz się golił.
Wygląda na wyczerpanego.
Wygląda pięknie.
Wygląda na śmiertelnie przerażonego.
Odwracam od niego wzrok i znowu patrzę na mamę. Składam w całość
strzępy wspomnień. Przypominam sobie, że nie było go tu wcześniej.
Wyjechał do Nowego Jorku. Zostawił mnie po tym, jak powiedziałam mu
o ciąży i błagałam, żeby mnie kochał.
Co z tego, że teraz jest wstrząśnięty. Trochę za późno.
– Dziecko jest zdrowe, tak?
Mama uśmiecha się przez łzy.
– Tak, skarbie. Ty i on jesteście zdrowi. Już wszystko dobrze. Operacja
się udała. To było… bardzo trudne, ale w końcu się obudziłaś i… Tak
cudownie cię widzieć.
Słyszę w jej głosie ulgę. Straszne, co musiała przeżywać.
– Wybacz, że tak cię przeraziłam.
Declan przestępuje z nogi na nogę. Próbuję skupić się wyłącznie na
mamie, ale nie mogę ignorować jego obecności. Mama odwraca się do
niego, potem do mnie, i odsuwa się od łóżka.
– Zadzwonię do Sierry i Ellie. Potrzebujecie chwili dla siebie.
Nie spuszczam z niego wzroku, gdy wchodzi do sali. Szklane drzwi
zamykają się za nim. Wraca mgła, która mnie dotąd spowijała, tyle że teraz
wszystko inne rozpływa się w niej, a wyraźnie widzę tylko jego.
Stoi tutaj. Nie wiem, na co liczy, ale się pojawił i wygląda tak, jakby
wrócił z wojny.
Patrzy mi w oczy, z wahaniem podchodzi bliżej.
– Powiedz coś – chrypi.
– Dlaczego tu jesteś?
Zamyka oczy na moment.
– Bo cię kocham. Jechałem do ciebie. Tamtego dnia wszystko poszło nie
tak. Dlatego się spóźniłem. A potem… Boże, potem cię goniłem. Tak jak
prosiłaś. Byłem tutaj bez przerwy i więcej cię nie zostawię, Sydney.
Tęskniłam za tymi słowami, ale nie mogę myśleć. Jestem zagubiona
i oszołomiona. Kładę rękę na brzuchu, odchylam głowę. W tej chwili
muszę przetrawić informację, że leżałam w śpiączce.
– Opowiedz mi o zeszłym tygodniu.
Kiedy otwieram oczy, widzę jego zbolałą twarz, ale szybko podnosi
gardę.
– Nie obudziłaś się po operacji. Szukali przyczyny, bezskutecznie, więc
siedzieliśmy tu, czekaliśmy i mieliśmy nadzieję, ale ty nie reagowałaś na
bodźce. Przemawiałem do ciebie godzinami. Wszyscy po kolei mówiliśmy.
Sierra, twoja mama, Ellie i Connor… Byliśmy tu na okrągło.
Myślałam, że to właśnie chcę usłyszeć, ale nie. Dlaczego wcześniej się
nie pojawił? O to mi chodziło. Co było ważniejszego niż USG?
– Declan, nie mogę… – Słowa więzną mi w gardle, gdy mama otwiera
drzwi, ale on nawet się nie odwraca.
Przysiada na łóżku.
– Jechałem do ciebie, Syd. Byłem tu. Musimy to wszystko ułożyć. –
W końcu spogląda w stronę mamy, potem znowu na mnie. – Pójdę
zadzwonić i się przebrać, ale wrócę.
Kiwam głową. Nie mam siły na więcej. Pochyla się i całuje mnie
w czoło. Wstrzymuję oddech. To słodka i intymna chwila. Mam mętlik
w głowie. Tyle się wydarzyło, a ja jestem wykończona.
Mama dotyka ramienia Declana, kiedy mijają się przy drzwiach.
– Dobrze znowu widzieć twoje oczy. Po tylu dniach… – Jej głos jest
łagodny, ale słyszę w nim strach.
– Dniach?
– Tak. Siedział przy tobie cały czas. Był kompletnie rozbity
i wykończony, ale nie dawał się namówić na przerwę.
Nie o to pytałam, ale ta informacja jest nowa.
– Nie wychodził stąd?
Mama uśmiecha się lekko i siada na krześle przy łóżku.
– Czuwał tu dzień i noc. Wychodził wziąć prysznic, kiedy Connor go do
tego zmuszał, może wtedy coś jadł, ale poza tym nie odstępował cię na
krok.
Oblizuję wargi i przez chwilę przyswajam tę nowinę.
– Czemu?
– Bo cię kocha – odpowiada mama z niedowierzaniem, że zadaję takie
pytanie. – Był wstrząśnięty twoim stanem. Ciągle do ciebie coś szeptał,
błagał o wybaczenie, opowiadał o swoich uczuciach.
Co mi z tego, skoro niczego nie pamiętam.
– Tydzień blednie w porównaniu z latami, kiedy musiałam radzić sobie
bez niego.
– Pewnie tak, a teraz porzucasz farmę, którą kochasz, przyjaciół i życie
w Sugarloaf. I znowu z powodu tego faceta na korytarzu.
Przez matowe szkło widzę zarys jego sylwetki. Dec chodzi w tę
i z powrotem, ani na chwilę nie znika mi z oczu. Poznałabym go nawet
w ciemności.
– Znów zawiódł. Pozwolił mi odejść. Odepchnął mnie. Porzucił.
– Rozumiem, ale to nie fair z twojej strony. Znam smak prawdziwego
porzucenia. Gdyby Declan cię nie kochał, nie tkwiłby cały tydzień tutaj,
przy łóżku.
– Dla niego obowiązek i odpowiedzialność są bardzo ważne. Noszę jego
syna, na nim mu zależało.
Mama parska śmiechem.
– Głuptas z ciebie, jeśli w to wierzysz. Miałam do czynienia
z mężczyzną unikającym zobowiązań. Declan nie siedział tu z obowiązku.
Był zdruzgotany. Nie z powodu dziecka. Sierra i on szczerze o tym
rozmawiali. Declan pozwoliłby, żeby cały świat stanął w płomieniach,
gdyby to miało ocalić ciebie. Nie musisz mu wybaczać już teraz, ale
wysłuchaj go chociaż, zanim podejmiesz decyzję, której pożałujesz.
Przygryzam dolną wargę. Nie wierzę w to do końca. Po tak długim
czasie w śpiączce jestem zbyt skołowana, żeby racjonalnie myśleć
o Declanie i powodach jego zachowania.
Jeśli mnie kocha, musi zrobić o wiele więcej, niż siedzieć przy moim
łóżku przez siedem dni.
– Mamo… – mamroczę, czując, jak ogarnia mnie zmęczenie i zamykają
mi się powieki. – Chce mi się spać.
– Odpoczywaj, skarbie. Jestem przy tobie – mówi mama i gładzi mnie
po policzku.
Zamykam oczy, ale nie zasypiam. Pogrążam się w stanie odrętwienia na
pograniczu snu i jawy. Dociera do mnie jakieś szuranie – otwieram oczy,
nie mogę jednak na niczym się skupić.
Kiedy powoli zaczyna spowijać mnie ciemność, resztką świadomości
rejestruję obecność Declana. Dociera do mnie jego ciepło, zapach wody
kolońskiej, a potem słyszę niski tembr głosu:
– Dziękuję, mamo. Nie przeżyłbym, gdybym ją stracił.
Zostanę, póki nie będę pewny, że możesz zejść po schodach i nie złamać
sobie przy tym karku – oznajmiam, gdy Sydney znowu próbuje mnie
wygonić z domu.
W tej chwili to jej ulubione zajęcie. Wypycha mnie za drzwi, a potem
ustępuje, kiedy stanowczo odmawiam opuszczenia terenu.
– Już nieźle się czuję.
Wcale tak nie jest. Na razie jeszcze daleko Syd do dobrego
samopoczucia, ale przypominanie jej o tym tylko ją wkurza.
– Tak, oczywiście, kochanie.
Mruży oczy.
– Wiesz, że ci nie wierzę.
– Wiem. – Posyłam jej promienny uśmiech.
Wyszła ze szpitala dwa dni temu, ale ciągle trudno jej zachować
równowagę i bardzo szybko się męczy. Rano natknąłem się na nią na
schodach. Była blada, z trudem łapała oddech. Próbowała wejść do swojego
pokoju na piętrze, ale po drodze opadła z sił. Miarka się przebrała. Na moją
prośbę Ellie przyszła dotrzymać Syd towarzystwa, a ja pojechałem
spakować swoje rzeczy i przywiozłem je tutaj.
Nie tak planowałem namówić Sydney na wspólne zamieszkanie, ale
w tej chwili każdy sposób jest dobry.
– Nie możesz się tu wprowadzić, Dec. – Znowu próbuje mi to
wyperswadować.
Leży wygodnie w łóżku, a ja trzymam laptop na kolanach i pracuję,
mając ją na oku.
– Za dwa dni już oficjalnie zostanę właścicielem tego domu, więc mogę.
Otwiera usta. Chyba o tym zapomniała.
– A dokąd ja mam pójść po transakcji?
– Donikąd.
Gdyby to ode mnie zależało, żadne z nas nigdzie nie musiałoby nigdzie
iść. Ta farma byłaby miejscem naszego stałego zamieszkania.
– Jestem twoją zakładniczką?
– Wolałbym słowo „żona”.
Sydney robi kwadratowe oczy i ciska we mnie poduszką.
– Wiesz, że kiedy gadasz podobne rzeczy, zapominam być na ciebie
wściekła!
Liczyłem na taką reakcję, ale z moją ukochaną nigdy nie wiadomo.
Odkładam laptop i podchodzę do łóżka.
– A kiedy mówię, jak cię kocham? Jaka jesteś piękna? Jak bardzo chcę
cię pocałować?
– Przestań. – Kręci głową.
– Teraz mogę?
– Co? – pyta lekko drżącym głosem.
– Pocałować cię.
Wzrok jej łagodnieje. Uśmiecha się.
– Tego chcesz?
Gdyby wiedziała…
– Bardziej niż czegokolwiek.
Zwlekam nie dlatego, że się waham, czy ją pocałować. Po prostu niech
zobaczy, że chociaż jestem tym samym facetem, który zjawił się tutaj parę
miesięcy temu, zaszła we mnie zmiana. Może dlatego, że znalazłem sposób
na uwolnienie się od przeszłości.
Mój ojciec był draniem, nic tego nie zmieni, ale ja nie muszę być taki jak
on.
Jestem panem samego siebie. Mężczyzną wartym swojej kobiety. Noszę
w sobie rany, które powinny się zagoić. Skłamałbym, gdybym twierdził, że
już nigdy w siebie nie zwątpię, ale dla niej się postaram.
Stoczę każdą walkę, żeby być takim człowiekiem, jakiego chce we mnie
widzieć.
– Sydney – mówię, muskając wargami jej usta.
Czuję na sobie jej gorący oddech.
– Tak?
– Powiedz, że mi wybaczasz.
Dotyka dłonią mojego policzka i wodzi kciukiem po kilkudniowym
zaroście.
– Kochałam cię przez całe życie, Declanie Arrowood. Nigdy nie
przestałam i wątpię, że kiedykolwiek przestanę.
Całuję ją czule, potem się odsuwam.
– Ale czy mi wybaczysz?
Jej bezbronne spojrzenie ścięłoby mnie z nóg, gdybym już nie siedział.
Widzę strach czający się w niebieskich oczach.
– Zostawisz mnie znowu? – pyta.
– Nie.
Wzdycha.
Nie mogę jej się oprzeć.
Całuję ją, nie dbając o to, czy świat wokół nas zaraz się nie rozpadnie.
Tutaj mam wszystko, czego mi trzeba. Sydney jest tą, dla której
przeszedłem przez piekło. Jest garncem złota na drugim końcu tęczy.
Oplata mi ramionami szyję i mocniej przyciąga mnie do siebie. Gładzę
kciukiem jej miękką skórę i dziękuję w duchu temu, kto wysłuchał moich
modlitw.
– Wujku Declanie! Ciociu Syd!
Zamieram, a Sydney niemal odskakuje ode mnie gwałtownie.
– Moja rodzina i ich wyczucie czasu – szepczę.
Sydney parska śmiechem.
– Cześć, Hadley! – Wychyla się zza mnie, żeby spojrzeć na pannę
szczebiotkę.
– Mamusia i tatuś parkują auto. Poprosili, żebym do was przyszła
i sprawdziła, czy wszystko u was okay. Jest okay? Czy ty i wujek Declan
się całowaliście?
Odwracam się do niej i kręcę głową.
– Co ty wiesz o całowaniu?
– Mam osiem lat. Jestem prawie nastolatką i… oglądam YouTube.
Świetnie.
– Powinnaś bawić się lalkami.
– Mogłaby też jeździć na kucyku, ale wujek jeszcze nie kupił – dodaje
Syd.
Posyłam jej żartobliwie mordercze spojrzenie.
– Tak! Muszę mieć kucyka, wujku.
Kobiety mojego życia próbują mnie zabić. Obiecałem bratanicy kucyka
i wiem, że jeśli dotrzymam słowa, wkurzę swojego braciaka, co jest
dodatkową korzyścią.
– Może pojedziemy w weekend do rodziców Devney i zobaczymy, jakie
mają tak koniki? – proponuję.
Rodzice Dev prowadzą farmę z końmi i innymi zwierzętami
potrzebującymi nowego domu. Zawsze mają kuce i konie dla
początkujących jeźdźców. Wierzchowiec, którego oglądałem na farmie
w Hennington, jeszcze nie został dostatecznie dobrze ułożony. Może
skończy się na tym, że Hadley będzie miała dwa zwariowane konie.
– Serio? – Mała diablica patrzy na mnie pełna nadziei.
– Serio.
– O czym mówisz? – pyta Connor, wchodząc do pokoju.
– O kucyku dla Hadley! – odpowiada Sydney, psując mi sposobność do
wkurzenia brata.
– Będę miała braciszka albo siostrzyczkę i kucyka! To najlepszy dzień
w moim życiu! – woła ośmiolatka i rzuca się na mnie.
Roześmiany chwytam ją w objęcia.
To rzeczywiście najlepszy dzień. Wszystko idzie dobrze.
Dziękuję blogerom. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile dobrego robicie
dla świata książek. To nie jest praca dla zarobku. To coś, co kochacie
i czym się zajmujecie z powodu tej miłości. Dziękuję wam za to z całego
serca.