Legenda o SW - Aleksym - KWIATKI ŚW. FRANCISZKA - Tekst

You might also like

Download as docx, pdf, or txt
Download as docx, pdf, or txt
You are on page 1of 6

LEGENDA O ŚWIĘTYM Wszeko słusza starszemu: Przyszło w jednę ziemię.

ALEKSYM Oćcze! wszekom ja twoje dziecię, Rozdał swe rucho żebrakom,


Wiernie dałbych swoj żywot prze Śrzebro, złoto popom, żakom.
cię; Więc sam pod kościołem siedział,
Cokole mi chcesz kazać, A o jego księstwie nikt nie wiedział.
Ach, Krolu wieliki nasz,
Po twej woli ma się to (z)stać." Więc to zawżdy wstawał reno,
Coż Ci dzieją Maszyjasz,
A więc mu cesarz dziewkę dał, Ano kościoł zamkniono;
Przydaj rozumu k mej rzeczy,
A papież ji z nią oddał. Więc tu leżał podle proga,
Me sierce bostwem obleczy,
A w ten czas papieża miano, Falę, proszę swego Boga,
Raczy mię mych grzechow
Innocencyjusz mu dziano; Ano z wirzchu szła przygoda,
pozbawić,
To ten był cesarz pirzwy, Niegdy mroz, niegdy woda.
Bych mogł o Twych świętych
Archodonijusz niżli; Eż się stało w jeden czas,
prawić:
Ktorej krolew nie Famijana dziano, Wstał z obraza Matki Bożej obraz,
Żywot jednego świętego,
Co ją Aleksemu dano. Szedł do tego człowieka,
Coż miłował Boga swego.
A gdy się z nią pokładał, Jen się kluczem opieka,
Cztę w jednych księgach o nim;
Tej nocy z nią gadał; I rzekł jest tako do niego:
Kto chce słuchać, ja powiem.
Wrocił zasię pirścień jej, Wstani, puści człowieka tego,
A rzekł tako do niej: Otemkni mu kościoł Boży,
W Rzymie jedno panię było,
Ostawiam cię przy twym Ać na tym mrozie nie leży.
Coż Bogu rado służyło,
dziewstwie, Żak się tego barzo lęknął,
A miał barzo wielki dwor,
Wroć mi ji, gdy będziewa oba w Wstawszy, kościoł otemknął.
Procz panosz trzysta rycerzow,
niebieskim krolewstwie; To się niejedną dziejało,
Co są mu zawżdy służyli,
Jutroć się bierzę od ciebie Ale się często dziejało.
Zawżdy k jego stołu byli,
Służy(ć) temu, cożci jest w niebie; Więc żak powiedał każdemu,
Chował je na wielebności i na
A gdyć wszytki stoły osiędą, I staremu, i młodemu.
krasie,
Tedyć ja już w drodze będę. A gdyż to po nim uznali,
Imiał kożdy swe złote pasy.
Miła żono! każę tobie, Wieliką mu (ch)fałę dali,
Chował siroty i wdowy,
Służy Bogu w każdej dobie. Za świętego ji trzymano,
Dał jim osobne trzy stoły;
Ubogie karmi, odziewaj; Wiele mu prze Bog dawano.
Za czwartym pielgrzymi jedli,
Swych starszych nigdy nie Steskszy sobie ociec jego,
Ci (ji) do Boga przywiedli;
gniewa(j); Przez swego syna jedynego,
Eufamijan jemu dziano,
Chowaj się w(e) czci i w kaźni, Rozsłał po wszym ziemiam lud,
Wielkiemu temu panu.
Nie trać nijednej przyjaźni. I zadał jim wielki trud;
A żenie dziano Aglijas;
Strawili wieliki pieniądz
Ta była ubostwu w czas.
Krolewna odpowie jemu: Swego księdza szuk(aj)ąc.
Mam też dobrą wolą k temu, Tu ji nadjeli
Był wysokiego rodu,
Namilejszy mężu moj! W jednym mieście, w Jelidocei.
Nie miał po sobie żadnego płodu,
Tego się po mnie nic nie boj; Nie znał go jeden, jeko drugi,
Więcci jęli Boga prosić,
Każdy członek w mym żywocie A on poznał wszytki swe sługi,
Aby je tym darował,
Chcę chować w kaźni i w cnocie; Brał od nich jełmużny jich,
Aby jim jedno plemię dał.
Jinako po mnie nie wzwiesz, Więc wiesioł był,
Bog tych prośby wysłuchał.
Dojąd ty żyw, ja też. Iż ji tym Bog nawiedził.
A gdy się mu syn narodził,
Tu są jechali od niego,
Ten się w lepsze przygodził:
A jeko zajutra wstał, A nie poznał żadny jego;
Więc mu zdziano Aleksy,
Od obiad a się precz brał; A oćcu są powiedzieli:
Ten był oćca barzo lepszy.
O tym nikt nie wiedział, Nigdziejsmy go nie widzieli.
Jedno żona jego; A gdy to ociec usłyszał ta słowa,
Ten więc służył Bogu rad.
Ta wiedziała od niego. Tedy jego żałość była nowa:
Iże był star dwadzieścia, k temu
Nabrał sobie śrebra, złota dosyć, Tu jął płakać, narzekać;
cztyrzy lata,
Co go mogł piechotą nosić; Mać nie mogła płaczu przestać.
Więc k niemu rzekł ociec słowa ta:
Więc się na morze wezbrał,
Miły synu! Każę tobie,
A ociec w żałośc(i) ostał, A więc świętemu Aleksemu,
Pojim zajegoć żonę sobie;
I mać miała dosyć żałości; Temu księdzu wielebnemu,
Ktorej jedno będziesz chcieć,
Żona po nim jeko spita. Nieluba mu (ch)fała była,
Ślubię tobie, tę masz mieć.
Więc to święte plemię Co się mu ondzie wodziła.
Syn odpowie oćcu swemu,
Tu się w(e)zbrał jeko mogę, Wszytki, co w Rzymie były.
Wsiadł na morze w kogę, Więc się po nim pytano,
Brał się do ziemie, do jednej, Po wszytkich domiech szukano:
Do miasta Syryjej; Nie mogli go nigdziej najć,
Tam był czuł świętego Pawła, A wżdy nie chcieli przestać.
Tu była jego myśl padła. Jedno młode dziecię było,
To jim więc wzjawiło,
Więc się wietr obrocił; A rzekąc: Aza wy nie wiecie o tym,
Ten-ci ji zasię nawrocił. Kto to umarł? Jać wam powiem:
A gdy do Rzyma przyjał, Bogu U Eufamijanać leży,
dziękował, O jimże ta fała bieży;
Iż ji do ziemie przygnał, Pod wschodem ji najdziecie,
A rzekąc: Już tu chcę cirzpieć Acz go jedno szukać chcecie.
Mękę i wszytki złe file imieć,
U mego o(j)ćca na dworze, Więc tu papież z kardynały,
Gdyżeśm nie przebył za morze. Cesarz z swymi kapłany
Potkał na żorawiu oćca swego Szli są k(u) niemu z chorągwiami;
Przed grodem i jął go prosić: A (d)zwony wżdy (d)zwonili samy.
W jimię Syna Bożego Tu więc była ludzi siła,
I dla syna twego, Aleksego, Silno wielka ciszczba była.
A racz mi swą jełmużnę dać, Kogokole para zaleciała
Bych mogł ty odrobiny brać, Od tego świętego ciała,
Co będą z twego stoła padać. Ktory le chorobę miał,
Jego ociec to usłyszał, Natemieści(e) zdrow ostał;
Iż jemu synowo jimię wspomionął, Tu są krasne cztyrzy świece stały,
Tu silno rzewno zapłakał, Co są więc w sobie święty ogień
Więc ji Boga dla chował. miały.
A gdy usłyszał taką mowę, Chcieli mu list z ręki wziąć,
Zawinął sobie płaszczem głowę; Nie mogli go mu wziąć:
Tu się był weń zamęt wkradł, Ani cesarz, ani papież,
Mało eże z mostu nie spadł. Ani wszytko kapłaństwo takież,
Podał mu szafarza swego; I wszytek lud k temu
Ten mu czynił wiele złego. Nie mogł rozdrzeć nicht ręki jemu.
Tu pod wschodem leżał, Więc wszytcy prosili Boga za to,
Każdy nań pomyje, złą wodę lał. Aby jim Bog pomogł na to,
By mu mogli list otjąć,
A leżał tu sześćnaćcie lat, A wżdy mu go nie mogli otjąć,
Wsz(y)tko cirpiał prze Bog rad; Eżby ale poznali mało,
Siodmegonaćcie lata za morzem Co by na tym liście stało.
był, Jedno przyszła żona jego,
Co sobie nic czynił. A ściągła rękę do niego,
A więc gdy już umrzeć miał, Eż jej w rękę wpadł list,
Sam sobie list napisał. Przeto, iż był jeden do drugiego
I ścisnął ji twardo w ręce, czyst.
Popisawszy swoje wszytki męki, A gdy ten list oglądano,
I wszytki skutki, co je płodził, Natemieście uznano,
Jako się na świat narodził. Iż był syn Eufamijanow,
A gdy Bogu duszę dał, A księdza rzymskiego cesarzow.
Tu się wielki dziw stał: A gdy to ociec...[1]
Samy zwony zwoniły,

KWIATKI ŚWIĘTEGO FRANCISZKA


Zdarzyła się kiedyś rzecz cudowna i godna pamięci w mieście Gubbio, gdy jeszcze żył święty nasz
ojciec Franciszek. Był bowiem w okolicy miasta Gubbio pewien groźny wilk, ogromnego cielska i
niesamowicie okrutny w swej wściekłości, który nie tylko pożerał zwierzęta, lecz także zagryzał
mężczyzn i kobiety, tak że wszyscy mieszczanie znajdowali się w takim nieszczęściu i zagrożeniu, iż
wszyscy, gdy przemierzali tę okolicę, szli opancerzeni i uzbrojeni, tak jakby mieli udawać się na
morderczą wojnę. Mimo że tak zbrojni, ulegali jednak śmiercionośnym zębom wspomnianego wilka i
nie mogli ujść przed jego dziką wściekłością, jeśli mieli nieszczęście go spotkać. Przeto taki strach
opanował wszystkich, że mało kto odważył się wyjść poza bramy miasta.

Bóg jednak zechciał wspomnianym mieszczanom ogłosić świętość błogosławionego Franciszka;


gdy święty Franciszek przebywał tamże, współczując mieszczanom postanowił wyjść naprzeciw
wspomnianego wilka. Mieszczanie, dowiedziawszy się o tym, mówili: „Bracie Franciszku, strzeż się
wychodzić za bramę, gdyż wilk, który pożarł już wielu ludzi, niechybnie i ciebie zabije!”. Ale święty
Franciszek, mając nadzieję w Panu Jezusie Chrystusie, który ma moc nad wszelkim ciałem i nad
duchami, wyszedł za bramę wraz z towarzyszem, nie chroniony tarczą lub przyłbicą, lecz zbrojąc się
znakiem krzyża świętego i całą swoją ufność składając w Panu, iż kto w Niego wierzy, ten bez
jakiejkolwiek szkody będzie stąpał po wężach i żmijach, a nie tylko wilka, ale lwa i smoka podepcze
(por. Ps 91,13). I tak Franciszek, najwierniejszy rycerz Chrystusa, zaopatrzony nie w pancerz czy miecz,
niosący nie łuk czy oręż wojenny, lecz zabezpieczony tarczą najświętszej wiary i znakiem krzyża, mimo
wątpliwości innych ludzi stanowczo wszedł na tę drogę. I oto na oczach wielu ludzi, którzy powchodzili
na blanki, by to oglądać, ów wilk z rozwartą paszczą wybiegł wprost na świętego Franciszka. Przeciwko
niemu święty Franciszek postawił znak krzyża i w ten sposób Boską mocą powstrzymał wilka tak od
siebie, jak i od towarzysza, zatrzymał jego bieg i zamknął paszczę dziko rozwartą. Na koniec
zawoławszy go, rzekł: „Pójdź tu, bracie wilku i w imię Chrystusa polecam ci, byś ani mnie, ani nikomu
innemu nie czynił szkody”. I dziwna rzecz, że natychmiast po uczynieniu krzyża zamknęła się ta dzika
paszcza! A zaraz po wydaniu polecenia, nachyliwszy łeb, położył się u stóp Świętego, jak gdyby z wilka
stał się barankiem. Do tak zwyciężonego wilka powiedział święty Franciszek: „Bracie wilku, czyniłeś
wiele szkody w tych stronach i dokonałeś straszliwego zła, zagryzając bez miłosierdzia stworzenia
Boga. A zabijałeś nie tylko nierozumne istoty, lecz – co jest zuchwałością godną przekleństwa –
zabijałeś i pożerałeś ludzi uczynionych na obraz Boga. Dlatego i ty jesteś godny ukarania straszną
śmiercią, jako złodziej i najgorszy morderca; dlatego wszyscy przeciwko tobie słusznie szemrzą i
narzekają, a całe to miasto jest dla ciebie nieprzyjacielem. Lecz, bracie wilku, ja chcę między tobą a
nimi uczynić pokój, tak że oni przez ciebie więcej już nie będą atakowani i darują ci wszelkie
dotychczasowe krzywdy, tak że ani psy ani ludzie nie będą cię więcej prześladować”.
A wilk ruchami ciała, ogona i uszu oraz skłanianiem łba okazywał, że przyjmuje pod każdym
względem to, co mu Święty mówił. I znów rzekł święty Franciszek: „Bracie wilku, jeśli podoba ci się
zawrzeć ten pokój, ja obiecuję ci, że sprawię, aby mieszkańcy tego miasta dostarczali ci stałe porcje
pokarmu, dopóki będziesz żył, tak, abyś nigdy nie cierpiał głodu, gdyż wiem, że cokolwiek czyniłeś
złego, czyniłeś z ogromnego głodu. Lecz, bracie mój, wilku, skoro ja wyświadczam tobie taką łaskę,
chcę, byś mi obiecał, że nigdy nie wyrządzisz szkody żadnemu zwierzęciu ani człowiekowi, ani nie
sprawisz żadnej straty komukolwiek w jego rzeczach. Czy to mi obiecujesz?”.

I wilk schyleniem łba dał znak, że obiecuje uczynić wszystkie rzeczy, przedłożone mu przez
Świętego. A święty Franciszek rzekł: „Bracie wilku, chcę, abyś potwierdził mi, że mogę pewnie wierzyć
temu, co obiecujesz”. I gdy wyciągnął święty Franciszek swoją rękę na przyjęcie potwierdzenia, wilk
także podniósł przednią prawą łapę i przymilnie włożył ją do ręki świętego Franciszka na znak, że
można mu wierzyć. Wtedy święty Franciszek powiedział: „Bracie wilku, w imieniu Jezusa Chrystusa
polecam ci, abyś teraz poszedł ze mną, niczemu nie dziwiąc się, abyśmy udali się zawrzeć ów pokój w
imię Pana”.

Posłuszny wilk zaraz poszedł ze świętym Franciszkiem niby najłagodniejszy baranek. Ludzie z
miasta widząc to, nadzwyczaj się zadziwili; i zaraz rozeszła się wieść ta po całym mieście, tak że
wszyscy, tak starzy, jak i młodzi, tak kobiety, jak i mężczyźni, tak pospólstwo, jak i szlachta, razem
wybiegli na tę ulicę miasta, gdzie święty Franciszek przebywał z wilkiem. Gdy zaś zgromadziło się
mnóstwo ludzi, święty Franciszek, powstawszy, wygłosił im przecudne kazanie, mówiąc między
innymi, że takie nieszczęścia są dopuszczane z powodu grzechów, i że niebezpieczniejsza będzie
żarłoczność ognia piekielnego, który ma na wieki pożreć potępionych, niż wściekłość wilka, który nie
może zabić więcej, niż tylko ciało; i jak bardzo trzeba bać się pogrążenia w otchłani piekielnej, skoro
jedno małe zwierzę taką rzeszę zmogło tak wielką bojaźnią i niebezpieczeństwem. „Nawróćcie się więc,
najdrożsi, do Pana i czyńcie godną pokutę, a wybawi was Pan w tym życiu od wilka, a w przyszłym od
pożerającego ognia otchłani”.

Powiedziawszy te słowa, święty Franciszek rzekł: „Słuchajcie, najdrożsi: brat wilk, który stoi przed
wami, obiecał mi i potwierdził zawrzeć z wami pokój i nikomu z was nie czynić żadnej krzywdy, jeżeli
wy obiecacie po wszystkie dni dostarczać mu koniecznego pożywienia. A ja za tegoż wilka zaręczam,
że stanowczo dochowa on umowy pokoju”.

Wtedy wszyscy tam zgromadzeni z głośnym wołaniem obiecali stale karmić wilka; a święty
Franciszek wobec wszystkich powiedział wilkowi: „A ty, bracie wilku czy obiecujesz dotrzymać tej
umowy, mianowicie że ani zwierzęciu, ani człowiekowi nie wyrządzisz szkody?”. A wilk, klęknąwszy,
skłaniając łeb oraz ruchami ciała, ogona i uszu okazał wszystkim wyraźnie, że obiecanej umowy
dotrzyma. I rzekł święty Franciszek: „Bracie wilku, chcę, abyś tak jak dał mnie rękojmię, gdy byłem za
bramą, tak też tu wobec całego ludu dał mi zapewnienie, że to wszystko zachowasz i mnie nie porzucisz
zupełnie w poręce, którą uczyniłem za ciebie”. Wtedy wilk, podnosząc prawą łapę, włożył ją w ręce
świętego Franciszka, na znak swej poręki wobec wszystkich stojących.

I nastąpił taki zachwyt wszystkich wraz z radością, tak z powodu pobożności Świętego i wieści o
cudzie, jak też z powodu pokoju pomiędzy wilkiem a ludźmi, tak że wszyscy wołali ku niebu, chwaląc i
błogosławiąc Pana Jezusa Chrystusa, który posłał do nich świętego Franciszka i dzięki jego zasługom
wybawił ich z paszczy dzikiego zwierza i z tak strasznego nieszczęścia przeniósł do odpoczynku i
pokoju.

Od tego więc dnia wilk z ludźmi i ludzie z wilkiem zachowywali umowę pokoju zaprowadzoną
przez świętego Franciszka; a wilk żył jeszcze dwa lata, ofiarnie żywiony przez miasto, nikomu nie
wyrządzając krzywdy, ani też przez nikogo nie krzywdzony. I co dziwne, nigdy żaden pies nie
zaszczekał przeciw niemu. Aż w końcu brat wilk zdechł ze starości. Gdy go zabrakło, mieszczanie
bardzo boleli, bowiem ilekroć wspomniany wilk przechodził przez miasto, jego pokojowa i łaskawa
cierpliwość przywodziła na pamięć cnotę i cudowną świętość świętego Franciszka.

Bogu niech będą dzięki. Amen.

Kazanie do ptaków

[...] I przybył w okolicę między Caunaio a Bevagno. Idąc z zapałem tym dalej, podniósł oczy i
ujrzał drzew kilka obok drogi, a na nich mnóstwo nieskończone ptaków. Więc dziwił się święty
Franciszek i rzekł do towarzyszy: "Czekajcie mnie tu na drodze, pójdę kazać do mojej braci ptaków".
Wszedł na pole i tu zaczął kazać do ptaków, które siedziały na ziemi. I wnet te, które były na drzewach,
zleciały ku niemu i wszystkie siedziały nieruchomo, póki święty Franciszek nie skończył kazania.
Również i potem odleciały nie prędzej, aż im nie udzielił błogosławieństwa swego. Wedle tego, co
opowiadał później brat Maciej i brat Jakub z Massy, święty Franciszek chodził pośród nich dotykając
ich suknią, lecz żaden się nie ruszył. Treść kazania świętego Franciszka była taka: "Ptaszki, braciszki
moje, bądźcie bardzo wdzięczne Bogu, Stwórcy swemu. Zawsze i na każdym miejscu winnyście Go
chwalić, bowiem pozwolił wam swobodnie latać wszędzie i dał wam odzienie podwójne i potrójne. I
przeto jeszcze, że zachował wasz rodzaj w arce Noego, by nie ubyło rodzaju waszego. Bądźcie Mu
również wdzięczne za żywioł powietrzny, który wam przeznaczył. Nadto, nie siejecie i nie żniecie, a
Bóg was żywi i daje wam rzeki i źródła do picia; daje wam góry i doliny dla schrony i drzewa wysokie
do budowania gniazd waszych. A chociaż nie umiecie prząść ani szyć, Bóg was odziewa i dziatki
wasze, więc kocha was bardzo wasz Stwórca, skoro wam tyle zsyła dobrodziejstw; strzeżcie się, bracia
moi, grzechu niewdzięczności i starajcie się zawsze chwalić Boga". Kiedy święty Franciszek mówił te
słowa, wszystkie ptaki zaczęły otwierać dzioby i wyciągać szyje i skrzydła rozwijać, i z czcią schylały
głowy aż do ziemi, okazując ruchami i ćwierkaniem, że ojciec święty sprawia im rozkosz wielką. A
święty Franciszek wraz z nimi cieszył się i radował; i dziwił się wielce takiemu ptaków mnóstwu, ich
rozmaitej piękności, ich uwadze i oswojeniu. Przeto pobożnie chwalił w nich Stwórcę. Wreszcie
skończywszy kazanie święty Franciszek uczynił nad nimi znak krzyża i pozwolił im odlecieć. Wówczas
wszystkie ptaki wzbiły się w powietrze wśród cudnych śpiewów. Potem, wedle znaku krzyża, który
uczynił święty Franciszek, rozdzieliły się na cztery części: jedna poleciała na wschód, druga na zachód,
trzecia na południe a czwarta na północ, a każdy rój leciał śpiewając śpiewy cudne. Wyrażały tym, że
jak święty Franciszek, chorąży krzyża Chrystusowego, kazał do nich i uczynił nad nimi znak krzyża,
wedle którego rozleciały się na cztery świata strony, tak też kazanie o krzyżu, który Chrystus odnowił
dla świętego Franciszka, ma roznieść się przezeń i przez braci po świecie całym. A bracia ci, podobni
ptakom, nie mają nic na tym świecie, co by swoim zwać mogli, i jeno Opatrzności Boskiej powierzyli
swe życie.

You might also like