Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 324

Wampir z sąsiedztwa

-1-
Wampir z sąsiedztwa

Kerrelyn Sparks

04

Wampir z sąsiedztwa

-2-
Wampir z sąsiedztwa

Spis treści

Streszczenie ........................................................................... - 4 -
Rozdział 1 .............................................................................. - 5 -
Rozdział 2 ............................................................................ - 19 -
Rozdział 3 ............................................................................ - 27 -
Rozdział 4 ............................................................................ - 36 -
Rozdział 5 ............................................................................ - 50 -
Rozdział 6 ............................................................................ - 63 -
Rozdział 7 ............................................................................ - 75 -
Rozdział 8 ............................................................................ - 86 -
Rozdział 9 ............................................................................ - 98 -
Rozdział 10 ........................................................................ - 112 -
Rozdział 11 ........................................................................ - 121 -
Rozdział 12 ........................................................................ - 132 -
Rozdział 13 ........................................................................ - 149 -
Rozdział 14 ........................................................................ - 161 -
Rozdział 15 ........................................................................ - 168 -
Rozdział 16 ........................................................................ - 180 -
Rozdział 17 ........................................................................ - 194 -
Rozdział 18 ........................................................................ - 202 -
Rozdział 19 ........................................................................ - 209 -
Rozdział 20 ........................................................................ - 220 -
Rozdział 21 ........................................................................ - 230 -
Rozdział 22 ........................................................................ - 242 -
Rozdział 23 ........................................................................ - 256 -
Rozdział 24 ........................................................................ - 271 -
Rozdział 25 ........................................................................ - 279 -
Rozdział 26 ........................................................................ - 288 -
Rozdział 27 ........................................................................ - 300 -
Rozdział 28 ........................................................................ - 308 -
Epilog ................................................................................. - 319 -

-3-
Wampir z sąsiedztwa

Bestsellerowa pisarka z pierwszej piątki najpopularniejszych


autorek paranormalnych komedii romantycznych
Najnowsza powieść Kerrelyn Sparks przez miesiąc na liście
bestsellerów "The New York Times", przez 5 tygodni na liście "USA
Today"
Wampir ubiera się u Echarpe‟a – najsłynniejszego projektanta
świata… nie z tego świata
Trzy oznaki świadczące o tym, że twój nowy chłopak jest... nieco
inny:
1. Po całych dniach śpi - irytujące, gdyby nie to, że jest tak czuły
w nocy.
2. Zaatakowany przez napastnika z mieczem stanowczo twierdzi,
że sam sobie z tym poradzi.
3. Wygląda, jakby się nie starzał.
Heather Westfield wiodła spokojne życie. Ale wszystko się
zmieniło, odkąd pomogła bardzo przystojnemu i bardzo tajemniczemu
Jean-Lucowi Echarpe‟owi.
Czegóż może szukać największy dyktator mody w jej małym
miasteczku? Lecz choć to niepokojąca zagadka, Heather jest w
siódmym niebie, bo nigdy dotąd nie była z mężczyzną równie
atrakcyjnym i niesamowitym. Naprawdę mogliby żyć długo (a nawet
wiecznie) i szczęśliwie, gdyby nie zaciekły wróg Jean-Luca, który nie
zadowoli się syntetyczną krwią…

-4-
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Heather Lynn Westfield była w koszmarnym niebie. Kto by
pomyślał, że sławny projektant z Paryża otworzy luksusowy sklep
bezpośrednio w środku Teksas Hill Country? Niezależnie od tego, co
Jean-Luc Echarpe pił, kiedy podjął tą decyzje, musiało to być
wystarczająco mocne, aby spadły ci skarpety z wrażenia. W jego
przypadku, dwustudolarowe, jedwabne skarpetki miały wyhaftowane
jego słynne liliowe logo.
Heather chciała kupić jakaś pamiątkę z okazji uroczystego
otwarcia Le Chique Echarpe, ale skarpetki były najtańszą rzeczą, na
jaką mogła znaleźć. Hmmm, powinna kupić skarpetki, których nie
potrzebowała, czy uiścić płatność z przyszłego miesiąca za jej
Chevroleta cztery na cztery? Z westchnięciem odłożyła skarpetki na
szklaną półkę.
Genialna alternatywa pojawiła się w jej głowie. Wzięłaby jedną z
bezpłatnych przekąsek w plastikową torbę z etykietą Uroczyste
Otwarcie Erchape’s i przechowywałaby to w zamrażarce przez całą
wieczność.
- Heather, dlaczego oglądasz męskie skarpety? - Zaskoczony
wygląd Sary przeszedł w przebiegły uśmiech. - Oh, wiem. Kupujesz
coś dla nowego kochanka?
Heather zaśmiała się, kiedy brała krabowe ciasto od
przechodzącego kelnera.
- Chciałabym.
Nigdy nie miała kochanka. Nawet jej były maż nie kwalifikował
się do tego. Owinęła owe ciasto w papierową serwetkę, a potem
schowała je w małej, czarnej torebce.
Damskie klientki rozprawiały o noszeniu sukien, których koszt
wystarczałby na odbudowę Nowego Orleanu, a ich szpilki stukały o
szara, marmurową podłogę. Heather miała nadzieje, że nie potrafiły
powiedzieć, iż jej wieczorowa suknia była własnej roboty.
Szklane kontuary wystawiały torebki i szale zaprojektowane
przez Echarpe. Eleganckie, gięte schody prowadziły na drugie piętro.
Część owego pietra była pokryta odblaskowym szkłem. Jednostronne
-5-
Wampir z sąsiedztwa

lustra, zauważyła Heather. Koszt tych towarów prawdopodobnie


przekładał się na tamtą armię ochroniarzy, którzy patrzyli na klientów
jak jastrzębie.
Ściany na parterze miały kolor lekkiej szarości i były pokryte
czarnobiałymi zdjęciami. Podeszła bliżej, aby się przyjrzeć. Wow,
Księżna Diana nosiła suknię Echarpa. Marilyn Monroe również. Cary
Grand w smokingu projektanta. Tego faceta zna każdy.
- Ile lat ma Echarpe? - Zapytała Sasha. - Podchodzi pod
siedemdziesiątkę?
- Nie wiem. Nigdy go nie spotkałam. - Sasha obróciła się, jakby
pracowała na wybiegu, aby zorientować się, kto na nią patrzy.
- Nigdy go nie spotkałaś? Ale przecież byłaś na jego pokazie w
Paryżu kilka tygodni temu. - Heather i jej wieloletnia przyjaciółka
Sasha marzyły o wielkiej karierze w świecie mody od momentu, kiedy
odkryły, że ich lalki Barbie miały najlepsze ubrania ze wszystkich w
tym małym miasteczku Schnitzelberg, w Teksasie. Heather była
obecnie nauczycielka, podczas gdy Sasha stała się supermodelka.
Heather byłą rozerwana pomiędzy byciem ogromnie dumną z jej
przyjaciółki, a byciem niechętnie zazdrosną.
Sasha prychnęła przez swój chirurgicznie zmniejszony nos.
- Nikt już więcej nie widział Echarpa. Tak jakby zniknął z
planety. Niektórzy mówią, że poniósł koszta własnego geniuszu i
postradał rozum.
Heather skrzywiła się.
- Jakie to smutne.
- Przestał koordynować własne pokazy. I na pewno nie
przejmowałby się takim sklepem jak ten, w szczerym polu. Ma od
tego kilku ludzi. - Sasha wskazała na szczupłego mężczyznę pośrodku
pokoju i szepnęła. - To Alberto Alberghini, osobisty asystent Erchapa,
choć totalnie nie mam pojęcia, jaką jest on gwiazda.
Oczy Heather skupiły się na mężczyźnie w plisowanej,
lawendowej koszuli. Klapy jego czarnego smokingu były upiększone
liliowymi perełkami i cekinami.
- Rozumiem, o co ci chodzi.
Sasha pochyliła się jeszcze bardziej.
- Widzisz te dwie kobiety przy starcu z laska?

-6-
Wampir z sąsiedztwa

- Tak. - Heather odnotowała dwie wychudzone kobiety z blada,


idealną skórą i długimi włosami.
- To Simone i Inga, słynne modelki z Paryża. Niektórzy mówią,
że Echarpe jest związany z nimi. Obiema.
- Rozumiem. - Może Echarpe była bardziej jak Hugh Hefner niż
Liberace. Oczy Heather skupiły się na dwóch modelkach.
Prawdopodobnie ona sama ważyła tyle ile one obie. Bzdura. Rozmiar
dwunasty był normalny. Odwróciła się, aby podziwiać odważna,
czerwoną suknię na białym manekinie.
- Media nie mogą zgadnąć czy Echarpe jest gejem, czy może ma
wiele partnerek. - Wyszeptała Sasha.
Suknia miała rozmiar dwa.
- Nigdy się w to nie zmieszczę.
- Trójkąty? Nie obchodzi mnie to zbytnio.
Heather zamrugała.
- Słucham?
- Prawdopodobnie wolałabym być ja sama i dwóch facetów.
Lepiej być w centrum uwagi, nie sadzisz?
- Słucham?
- Ale z moim szczęściem, faceci będą bardziej zainteresowani
sobą nawzajem. - Sasha podniosła rękę i ją zlustrowała. - Myślę o
wstrzyknięciu niewielkiej dawki kolagenu w może dłonie. może
kostki są strasznie wystające.
Heather miała możent, aby się ogarnąć. Cholerka, ona i Sasha nie
miały już za bardzo nic wspólnego. Ich życia poszły z pewnością w
innych kierunkach od czasów szkoły średniej.
- może zamiast chirurgii plastycznej spróbowałabyś czegoś
normalniejszego. Jak np. jedzenie?
Sasha roześmiała się. Mężczyzna w pokoju odwrócił się, aby na
nią spojrzeć, a ona odpłaciła mu się poprzez zarzucenie swoich
długich blond włosów na ramiona.
- Jesteś taka niemądra Heather. Ależ oczywiście, że jem.
Przysięgam, że nie mam jakiejkolwiek kontroli. Dziś na kolację
zjadłam dwa grzyby.
- Powinno się cię wychłostać.
- Wiem. Pozwól, że pokażę ci nową sukienkę, którą już niedługo
założę. - Sasha podprowadziła ją do szarego manekina stojącego na

-7-
Wampir z sąsiedztwa

szczycie czarnego, błyszczącego sześcianu. Manekin był ubrany w


oszałamiająca, białą suknię bez pleców i z dekoltem spadającym do
pępka.
Oczy Heather wyszły z orbit. Nawet za sto lat nie miałaby na tyle
odwagi, by założyć taki strój. I do tego nawet wtedy nikt nie chciałby
jej w tym zobaczyć.
- Wow.
- To bardzo przylegająca tkanina. - Wyjaśniła Sasha. - Wiec nie
mogę nic pod spodem nosić. Będę niewiarygodnie seksowna.
- To prawda.
- Mogłabym założyć to na pokaz dobroczynny za dwa tygodnie.
- Słyszałam o tym. - Dochody będą przekazane do lokalnego
okręgu szkolnego, pracodawcy Heather. - To bardzo miły gest ze
strony Echarpe.
Sasha wymachnęła swoją kościstą dłonią w powietrze.
- Oh, on nie ma z tym nic wspólnego. Zorganizował to Alberto.
W każdym razie cieszę się na uczestnictwo w tym pokazie.
- Gratulacje. Mam nadzieje, że cię zobaczę.
- Na wybiegu pojawię się tylko raz. - Sasha wygięła swoją dolną
wargę po botoksie. - To nie fair. Simone i Inga wyjdą dwa razy.
- Oh, tak mi przykro.
- Starałam się nie martwić, ponieważ przydzielili mi tę role. No,
ale proszę cie, z kim tutaj dookoła musisz się przespać, aby zyskać
trochę szacunku?
Heather skrzywiła się.
- Dlaczego po prostu nie porozmawiasz z Alberto?
- Oh, to dobry pomysł. - Sasha pomachała do młodego
mężczyzny.
- Sasha, kochanie, wyglądasz bajecznie. - Alberto podbiegł i
pocałował ją w obydwa policzki.
- To moja droga przyjaciółka z liceum, Heather Lynn Westfield. -
Sasha skinęła do niej.
- Jak się masz? - Heather uśmiechnęła się i wyciągnęła dłoń.
Alberto pochylił się, aby ucałować rękę.
- Urocza. - Jego oczy rozszerzyły się, gdy zauważył suknie.
Cholera, poczuła się jak wieśniaczka. Heather otworzyła swoje
usta, aby wyjaśnić, ale wcięła się jej Sasha.

-8-
Wampir z sąsiedztwa

- Alberto, kochanie, możemy pójść w jakieś prywatne miejsce? -


Sasha zakręciła swoje ręce wokół jego ramion i spojrzała na niego
spod ciemnych, sztucznych rzęs.
Wzrok Alberto przykuł głęboki dekolt Sashy.
- Niedaleko mam biuro. Możemy… tam porozmawiać.
- Byłoby cudownie. - Sasha przybliżyła się tak, że jej piersi były
dociśnięte do jego ramienia. - Czuję się bardzo… rozmowna.
Heather zafascynowana patrzyła. Czułą się jak w operze mydlanej
na żywo. Czy Sasha była urażona, że Alberto rozmawiał do jej piersi?
Czy były one prawdziwe? Czy Sasha spoliczkuje go w przyszłym
tygodniu czy pójdzie z nim do biura? A co na to Alberto? Był gejem
czy metroseksualista? Czy oni rozmawiali na poważnie?
Alberto przeprowadził Sashę przez sklep. Heather westchnęła.
Przedstawienie skończyło się. Zawsze była obserwatorka, nigdy
czynną postacią.
Sasha spojrzała do tyłu i wypowiedziała nieme zdanie.
Heather skinęła głową z nagłym poczuciem déja vu. To było
jakby od nowa przeżywała liceum. Seksowna Sasha wymykała się z
klasy, natomiast Pomocna Heather czekała przy drzwiach i wyglądała
obcych. Czy tak zawsze musi być? Dlaczego ten jeden jedyny raz nie
może stać się tą odważna? Dlaczego nie może założyć jednej z tych
seksownych, olśniewających sukienek?
Cóż, nie może sobie na to pozwolić przez jeden powód. Była zbyt
gruba. Krążyła wokół sukni, o której opowiadała Sasha. Cóż z tego, że
nie może jej przymierzyć ani kupić? Może zrobić coś podobnego. I
prawdopodobnie może to wykonać za około pięćdziesiąt dolców.
Biały nigdy nie był dla niej odpowiednim kolorem. Była zbyt
jasna i piegowata. Nie, zrobi to w kolorze granatu. Zamiast dekoltu do
pępka, podniesie go z powrotem na linię piersi. Zrobi również zakryte
plecy. I kolana. Pomysły nadchodziły szybciej, niż mogła je
przeanalizować. Otworzyła torebkę i znalazła ołówek oraz stosik
samoprzylepnych karteczek, które ludzie ze Schnitzelberg Hardware
dali jej na ostatniej wyprzedaży garażowej.
Jean-Luc Echarpe może sobie wziąć swoje wielotysięczno-
dolarowe metki z cenami i rozrzucić je z Wieży Eiffla. Może być
jedną z biedaczek, ale nie musi wyglądać tak jak ona.

-9-
Wampir z sąsiedztwa

- Za Jean-Luca i otwarcie jego piątego sklepu w Ameryce! -


Roman Draganesti wzniósł kieliszek szampana wypełniony Bubbly
Blood.
- Za Jean-Luca. - Inni również wznieśli toast, oraz przybili
kieliszkami.
Jean-Luc wziął łyk i odłożył naczynie na bok. Mieszanina
syntetycznej krwi i szampana zrobiła niewiele, aby polepszyć jego
humor.
- Dziękuję za przyjście drodzy znajomi. To sprawia, że ta banicja
staje się łatwiejsza do zniesienia.
- Nie myśl o tym w ten sposób kolego. - Gregori poklepał go po
plecach. - To jest wielka szansa biznesowa.
Jean-Luc dał odczuć zastępcy dyrektora Romana ds. marketingu
jak źle się czuje.
- To jest banicja.
- Nie, nie. To się nazywa rozszerzanie rynku. Tu w Teksasie jest
wielu ludzi i możemy bezpiecznie założyć, że wszyscy noszą ciuchy.
Lub większość z nich. Słyszałem o tym jeziorze, obok którego
Austin…
- Dlaczego Teksas? - Przerwał Roman. - Shanna i ja mięliśmy
nadzieje, że zostaniesz w Nowym Jorku blisko nas.
Jean-Luc westchnął. Paryż był centrum wszechświata tak długo
jak dotyczył on jego i każde miejsce w porównaniu z nim będzie
ponure. Ale Nowy Jork był jego drugim wyjściem.
- Chciałbym przyjacielu, ale media w NY zbyt dobrze mnie znają,
tak jak w Los Angeles.
- Aye - zgodził się Angus MacKay. - Żadne z tych miejsc nie
byłoby odpowiednie. Jean-Luc musi…
- Przysięgam Angus… - przerwał Jean-Luc - jeśli powiesz,
przejadę ci przez gardło jednym z twoich szkockich mieczy.
Angus wygiął w łuk brew, co oznaczało, aby tylko spróbował.
- Ostrzegałem abyś wyjechał dziesięć lat temu. Pięć lat temu
również.
- Byłem zajęty rozbudowywaniem mojej firmy. - Zaprotestował
Jean-Luc.
Rozpoczął w 1922 roku projektując stroje wieczorowe tylko dla
wampirów, ale 1933 rozwinął firmę tak, aby włączyć hollywoodzką

- 10 -
Wampir z sąsiedztwa

elitę. Po zdaniu sobie sprawy jak wielu śmiertelnikom podoba się jego
kolekcja, zrobił swój wielki krok w 1975 roku. Zaczął tworzyć
wszelkiego rodzaju ubrania i sprzedawać je dla ogółu społeczeństwa.
Wkrótce stał się sławny w świecie śmiertelników. Ostatnie trzydzieści
lat przeszło w pasmach sukcesów. Kiedy jesteś wampirem od ponad
pięciuset lat, lata mijają ci w mgnieniu oka.
Angus MacKay ostrzegał go. Angus rozpoczął swoje śledztwo i
stworzył firmę ochroniarską w 1927 roku, a teraz podawał się za
prawnuka rzeczywistego założyciela.
Jean-Luc podniósł z biurka kopię francuskiej gazety Le Monde.
- Widziałeś najnowsze wieści?
- Niech zobaczę - Robby MacKay podniósł gazetę i przewertował
artykuł. Potomek Angusa pracował w jego firmie ochroniarskiej.
Przez ostatnie dziesięć lat Robby był odpowiedzialny za
bezpieczeństwo Jean-Luca.
- Co mówią? - Gregori zerknął przez ramię Robby‟ego.
Robby zmarszczył brwi, kiedy tłumaczył.
- Wszyscy w Paryżu zastanawiają się, dlaczego Jean-Luc wygląda
na ponad trzydzieści lat. Niektórzy mówią, że wielokrotnie korzystał z
usług chirurgii plastycznej, a inni twierdza, że znalazł fontannę
młodości. Uciekł, ale nikt nie wie gdzie jest. Kilku uważa, że jest
ukrywany w szpitalu psychiatrycznym i wychodzi z załamania
nerwowego, kiedy inni mówią, że jest w trakcie kolejnych poprawek
estetycznych.
Jean-Luc jęknął, kiedy upadał na krzesło za biurkiem.
- Ostrzegałem cie, że to się stanie. - Angus zrobił unik w prawo,
kiedy Jean-Luc rzucił w niego linijka.
Roman zaśmiał się.
- Nie martw się tym Jean-Luc. Śmiertelnicy mają bardzo słabą
zdolność skupiania uwagi. Jeśli przez chwilę pozostaniesz w ukryciu,
zapomną o tobie.
- I zapomną kupować mój towar. - Mruknął Jean-Luc. - Jestem
zniszczony.
- Nie jesteś zrujnowany, - zaargumentował Angus. - Obecnie
masz pięć sklepów w Ameryce.
- Sklepy sprzedają ubrania od projektanta, który zniknął, -
warknął Jean-Luc. - Dla ciebie to proste Angus. Twoja firma istnieje

- 11 -
Wampir z sąsiedztwa

w tajemnicy. Ale kiedy ja znikam, całe zainteresowanie moją linią


ubrań może zniknąć razem ze mną.
- Możemy złożyć oświadczenie do prasy, że korzystałeś z usług
chirurgii plastycznej. - Zaoferował Robby. - To może położyć kres
spekulacjom.
- Nie. - Jean-Luc spojrzał na niego.
Gregori uśmiechnął się.
- Lub możemy powiedzieć im, że zostałeś zamknięty w szpitalu
psychiatrycznym będąc kompletnie szalonym. Wszyscy w to uwierzą.
Jean-Luc wygiął w jego kierunku brew.
- Albo mogę im powiedzieć, że jestem w wiezieniu za zabicie
nieznośnego wiceprezesa od marketingu.
- Głosuję za tym. - Powiedział Angus.
- Hej - Gregori rozluźnił krawat. - Ja tylko żartuje.
- Ja nie. - Mruknął Jean-Luc.
Angus zaśmiał się.
- Cokolwiek uczynisz Jean-Luc, nie pozwól nikomu zrobić sobie
zdjęcia. Musisz pozostać w ukryciu, przez co najmniej następne 25
lat. Potem możesz powrócić do Paryża udając swego syna.
Jean-Luc przeciągnął się w krześle, jednocześnie wpatrując się
ponuro w sufit.
- Zostać wygnanym do kraju barbarzyńców na 25 lat. Po prostu
zabij mnie teraz.
Roman stłumił śmiech.
- Teksas nie jest krajem barbarzyńców.
Jean-Luc potrząsnął głowa.
- Oglądałem filmy. Strzelaniny, Indianie, gdzieś prowadzą walkę
o Alamo.
Gregori parsknął.
- Koleś, jesteś zacofany.
- Tak myślisz? Widziałeś tam ludzi? - Jean-Luc wstał i podszedł
do okna w biurze, aby spojrzeć na sklep na parterze. - Mężczyźni
noszą sznurki na szyjach.
- To są krawaty. - Gregori patrzył przez jednostronne okno. -
Cholera, jesteś zdecydowanie w Teksasie. Tutaj faceci noszą
marynarkę z niebieskimi jeansami. I butami.

- 12 -
Wampir z sąsiedztwa

- Oni muszą być dzikusami. Noszą czapki w pomieszczeniu. -


Jean-Luc zmarszczył brwi. - Przypominają mi one kapelusz, jaki
zwykł nosić Napoleon, ale oni noszą je bokiem.
- To są kowbojskie kapelusze, bracie. Ale co cię to obchodzi?
Spójrz, wydają pieniądze. Mnóstwo forsy.
Jean-Luc oparł czoło o chłodne szkło. Po pokazie charytatywnym
za dwa tygodnie Simone, Inga i Alberto wrócą do Paryża. Wtedy
Jean-Luc zamknie sklep pod pretekstem, że nie zdał egzaminu. Jego
inne sklepy Le Chique Echarpe w Paryżu, Nowym Jorku, South
Beach, Chicago i Hollywoodzie miejmy nadzieję będą dobrze
prosperować, a ten budynek w Teksasie będzie pusty i zapomniany.
Stad będzie on w dalszym ciągu projektował odzież i nadzorował
firmę, ale nie będzie mógł już pokazać twarzy w miejscu publicznym
przez następne 25 lat.
- Po prostu zabij mnie teraz.
- Nie - powiedział Angus. - Jesteś najlepszym szermierzem,
jakiego mamy, a Casimir wciąż się ukrywa, kiedy jego zła armia
rośnie w siłę.
- Prawda. - Jean-Luc posłał staremu przyjacielowi gniewny
wzrok. - Jaką szkodą byłoby dla mnie tutaj umrzeć, kiedy mogę zrobić
to samo w bitwie.
Usta Angusa drgnęły.
- A no właśnie.
Dzwonek przy drzwiach biura zabrzmiał.
- To żona Angusa. - Ogłosił Robby, kiedy otwierał drzwi.
Angus odwrócił się do żony z uśmiechem.
Jean-Luc odwrócił wzrok. Najpierw Roman, a teraz Angus. Oboje
żonaci i nieprzytomni w miłości. To było żenujące. Dwójka z
najbardziej wpływowych mistrzów w świecie wampirów
zredukowana do zaślepionych mężów. Jean-Luc chciał się nad nimi
zlitować, ale przykrą prawdą było to, że był zazdrosny. Cholernie
zazdrosny. Taki rodzaj szczęścia mógł się mu nigdy nie przydarzyć.
- Hej ludzie! - Emma MacKay weszła do pokoju i skierowała się
prosto w ramiona meża. - Zgadnij co? Kupiłam najsłodszą małą
torebeczkę. Alberto ją dla mnie pakuje.
- Kolejna torebka? - Zapytał Angus. - Nie masz już kochanie
kilkunastu?

- 13 -
Wampir z sąsiedztwa

Jean-Luc wyjrzał przez okno i zauważył, którą torebkę pakował


Alberto.
- Dobre wieści Angus. To jedna z moich tańszych torebek.
- Dzięki Bogu. - Angus uściskał żonę.
Jean-Luc uśmiechnął się.
- O tak, kosztuje tylko osiemset dolarów.
Angus cofnął się, a jego oczy wyrażały zaskoczenie.
- Zapomnij o krwawej walce. Nadzieję cię na szpikulec.
Roman zaśmiał się.
- Możesz sobie na to pozwolić Angus.
- Ty też. - Jean-Luc uśmiechnął się do swojego starego
przyjaciela. - Czy widziałeś, co kupuje twoja żona?
Roman podbiegł do okna i spojrzał na żonę w sklepie poniżej.
- Krwawy Boże. - Wyszeptał.
Shanna Draganesti przytrzymywała na biodrze siedemnasto
miesięcznego chłopca, kiedy jego wózek był wypełniony ubraniami,
butami i torebkami.
- Ma dobry gust. - Przyznał Jean-Luc. - Powinieneś być dumny.
- Załamię się - powiedział bezradnie Roman, kiedy góra zakupów
w wózku ciągle wzrastała.
Jean-Luc przyglądał się salonowi z ciuchami. Tak długo jak
narzekał o swoim dobrowolnym wygnaniu, był coraz bardzie
zadowolony z wiezienia, które zaprojektował sam dla siebie. Było ono
położone wśród wzgórz centralnego Teksasu. Najbliższym miastem
było Schnitzelberg założone przez niemieckich imigrantów jakieś sto
pięćdziesiąt lat wcześniej. To było senne, zapomniane miejsce z
hiszpańskimi dębami ociekającymi mchem i białymi domami
Królowej Anny z koronkowymi firanami. Jego wszystkie sklepy w
Ameryce szczyciły się podobnym wystrojem, ale ten jeden w Teksasie
był inny, ponieważ zawierał duże podziemne nory, gdzie Jean-Luc
mógł ukryć się w czasie swojego wygnania. Koniecznością było
utrzymanie tych nór w tajemnicy, wiec śmiertelny asystent Jeana-
Luca, Alberto, osiągnął porozumienie z wykonawca, który to
budował. Wykonawca był w lokalnej radzie szkolnej, wiec Jean-Luc
zgodził się poczynić spory wkład w okręg szkolny, poprzez
nadchodzący pokaz charytatywny. Tak długo jak Jean-Luc był hojny

- 14 -
Wampir z sąsiedztwa

dla miasta Schnitzelberg, oni będą trzymać w tajemnicy bankructwo


sklepu, który był własnością cudzoziemca z obrzeży miasta.
I tak dla pewności, Robby był teleportowany do biura
budowniczego i usunął wszystkie plany i zlecenia dotyczące parceli.
Po pokazie charytatywnym, Robby i Jean-Luc usunął kilka
wspomnień i nikt nie będzie pamiętał, że była tu ogromna piwnica pod
opuszczonym sklepem. Pierre, śmiertelnik, który pracował dla Biura
Ochrony i Dochodzenia MacKay będzie strzegł budynku podczas
dnia, kiedy Jean-Luc będzie w martwym śnie.
Patrzył na imprezę poniżej. Simone i Inga flirtowały z siwym,
starym mężczyzną zgarbionym jak pałka trzciny cukrowej. Musiał być
bogaty, bo inaczej nie traciłyby na niego czasu.
Wzrok Jeana-Luca wędrował po sklepie. Zawsze cieszył się na
widok oglądających klientów. Myśl o tym, że budynek będzie pusty
przez następne 25 lat była cholernie przygnębiająca. No cóż, był
przyzwyczajony do samotności.
Dostrzegł nową modelkę, którą Alberto zatrudnił na niedawny
pokaz w Paryżu. Sasha Saldine. Rozmawiała z osobą stojącą za
manekinem. Alberto podszedł i Sasha przedstawiła swoją
towarzyszkę. Chłopak przyjął wdzięcznie wyciągniętą dłoń i ją
pocałował. Kobieta. I posiadała ramie, które nie było cienkie jak
ołówek. Nie była modelka. Wiec klientka. Najprawdopodobniej
śmiertelna.
Alberto i Sasha powędrowali razem, wychodząc z salonu. Co to
było? Jean-Luc zapomniał spekulować, kiedy jego wzrok popłyną z
powrotem do klientki i zatrzymał się. Przeszła w pole widzenia, i to,
jakie pole. Miała piersi. Za także pośladki to mężczyzna mógł złapać.
I kopce kręconych, kasztanowych włosów roztrzepanych wokół
ramion. Przypominała mu krzepkie, dziewki-gosposie ze
średniowiecznych pubów, które śmiały się serdecznie i kochały z
beztroskimi dzikusami. Mój Boże, jak on uwielbiał także kobiety.
Była jak stare gwiazdy filmowe, dla których kochał projektować
stroje. Marilyn Monroe, Ava Gardner. Jego mózg może projektował
ubrania dla rozmiaru zero, ale reszta go pragnęła krzepkiej kobiety o
pełnych kształtach. I taka jedna była tuż przed nim. Jej czarna
sukienka eksponowała cudowną figurę klepsydry. I jeszcze

- 15 -
Wampir z sąsiedztwa

najważniejsza cecha, jej twarz, która pozostawała w ukryciu.


Przesunął się na lewo i spojrzał jeszcze raz uważnie przez szkło.
Przelotnie ujrzał nos świadczący o pewności siebie, lekko
podniesiony ku górze. Nie był to klasyczny nos, jaki posiadają
wszystkie jego modelki, ale podobał mu się. Był taki naturalny… i
słodki. Słodki? Nie byłoby to słowo, które mógłby kiedykolwiek
odnieść do swoich modelek. Oni wszyscy darzyli do doskonałości,
nawet w ten sztuczny sposób, choć w efekcie końcowym wyglądały
prawie tak samo. Również w ich dążeniu do perfekcji, tracili coś.
Tracili owe poczucie osobowości i niepowtarzalny blask.
Kobieta przez wątpliwość założyła grube, kręcone włosy za ucho.
Miała wysokie, szerokie kości policzkowe i słodko zakrzywioną
szczękę. Jej oczy były duże i pochłonięte widokiem białej sukni.
Jakiego koloru były jej oczy? Zastanawiał się. Dzięki jej bogatym,
kasztanowym włosom, miał nadzieje, że będą zielone. Usta były
pełne, o jednocześnie delikatnym kształcie. Zero botoksu. Była
naturalnie piękna. Anioł.
Wyciągnęła z torebki pewne elementy - mały notatnik i długopis.
Nie, ołówek. Coś pisała. Nie, szkicowała. Szczeka mu opadła.
Cholera! Rysowała jego nową sukienkę, kradła jego projekt.
Jego oczy się zwęziły. Jaki tupet, żeby tak rażąco kopiować
suknię na widoku każdego. Kim ona do cholery była? Przyjechała z
Nowego Jorku z Sashą Saldine? Prawdopodobnie pracowała dla
innego ważnego domu mody. Przecież oni pragnęliby mieć kopie jego
najnowszych projektów.
- No pięknie. - Chwycił marynarkę z oparcia krzesła biurowego.
- Gdzie idziesz? - Zapytał Robby, jak zawsze czujny.
- Na dół. - Jean-Luc wzruszył ramionami marynarki.
- Do salonu? - Angus zmarszczył brwi. - Nie. Ktoś może cię
rozpoznać. Nie powinieneś ryzykować.
- To miejscowi. - Wyjaśnił Jean-Luc. - Nie wiedzą, kim jestem.
- Nie możesz być, co do tego pewny. - Robby ruszył ku drzwiom.
- Jeśli chcesz coś ze sklepu przyniosę ci.
- To nie rzecz. To osoba. - Jean-Luc skinął na okno. - Tam na
dole jest szpieg i kradnie może projekty.
- Żartujesz. - Emma podbiegła do okna, aby spojrzeć. - Który to?

- 16 -
Wampir z sąsiedztwa

- To ona. - Jean-Luc spojrzał przez szybę. - Przy białej… Nie.


Cholera! Teraz jest przy czerwonej sukni.
- Pozwól nam abyśmy sobie z nią poradzili. - Angus dołączył do
Robby‟ego stojącego przy drzwiach.
- Nie. - Jean-Luc podszedł do wyjścia i zatrzymał się przed
dwoma Szkotami blokującymi mu drogę. - Przesunąć się. Muszę
dowiedzieć się, kto płaci jej za szpiegowanie mnie. - Angus z uporem
wyciągnął podbródek i rozłożył ręce, czym odmówił przesunięcia się.
Projektant wygiął brew w kierunku starego przyjaciela.
- Twoja firma pracuje dla mnie Angus.
- Tak, jesteśmy, aby cię chronić, ale nie możemy tego robić, gdy
zachowujesz się nierozsądnie.
- A ja wam mowie, że ci miejscowi mnie nie kojarzą. Alberto
zawsze pracował, jako mój pośrednik. Pozwól mi wyjść, zanim ten
piekielny szpieg odejdzie moimi projektami.
Angus westchnął.
- Już dobrze, ale Robby pójdzie z Toba. - Wyszeptał instrukcje do
swojego praprawnuka. - Nie pozwól nikomu zrobić jemu zdjęcia. I
oglądaj się do tyłu. Ma wrogów.
Jean-Luc parsknął, kiedy wyszedł z biura. Kilkoma krokami
dosięgnął tylnich schodów. Czy Angus myśli, że jest mięczakiem?
Wie jak ochronić samego siebie. Jasne, był na szczycie listy Casimira,
ale tak jak wszyscy. Jean-Luc miał również innych wrogów. Człowiek
nie może żyć więcej niż pięćset lat bez nie wprowadzenia kilku
wampirów w złość. Ale teraz uzyskał nowego nieprzyjaciela.
Złodzieja z twarzą anioła.
Dotarł do podnóża schodów i ruszył przez korytarz w stronę
salonu. Kroki Robby‟ego grzmiały na schodach tuż za nim.
Jean-Luc wszedł do sklepu, głowy zwróciły się w jego kierunku a
potem wróciły na swoje miejsce. Dobrze. Nikt go nie rozpoznał.
Zapach różnych rodzajów krwi unosił się za nim, słodki, apetyczny
ludzki bufet. Towarzystwo ludzi było wyzwaniem dla jego
samokontroli, dopóki Roman nie wymyślił syntetycznej krwi w roku
1987. Teraz Jean-Luc i jego wampirzy przyjaciele upewniali się, że
byli nasyceni zanim wychodzili do śmiertelników.
Zauważył, że Robby krąży po obwodzie pomieszczenia szukając
fotografów. Lub zabójców. Jean-Luc przeszedł wkoło starego

- 17 -
Wampir z sąsiedztwa

mężczyzny z laską i przystąpił do złodziejki. Zatrzymał się kilka


centymetrów za nią. Była wysoka, czubek jej głowy dosięgał jego
podbródka. Zapach jej krwi był świeży i słodki. Śmiertelniczka.
- Bardzo przepraszam, mademoiselle.
Odwróciła się. Jej oczy były zielone. Cholerka. Jej piękne oczy
rozszerzyły się, kiedy go ujrzała. Nie ma nic smutniejszego niż upadły
anioł. Skrzywił się ku niej.
- Podaj mi jeden dobry powód, dla którego nie powinienem cię
aresztować.

- 18 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Heather zamrugał.
- Słucham? - Wspaniały mężczyzna z francuskim akcentem dał
trochę czasu do zastanowienia, ale mogłaby przysiąc, że właśnie
groził jej aresztowaniem. Uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę. - Jak się
masz? Jestem Heather Lynn Westfield.
- Heather? - Jego dziwna wymowa skierowała dreszcze wzdłuż jej
kręgosłupa. Brzmiało to jak Eh-zair, miękkie i słodkie jak pieszczota.
Wziął ją za rękę i zamknął ją w swoich dłoniach.
- Tak? - Nadal uśmiechała się i modliła, aby żaden kawałek
szpinakowego sera feta nie został jej pomiędzy zębami. Przyglądał się
jej swoimi pięknymi niebieskimi oczyma. I te rysy twarzy – ta
wyrzeźbiona szczeka i usta należały do greckiego posagu.
Jego uścisk wzmocnił się wokół jej dłoni.
- Powiedz mi prawdę. Kto cię tu przysłał?
- Słucham? - Chciała odzyskać swoją dłoń, ale trzymał za mocno.
Zbyt ciasno. Dreszcz niepokoju przeszedł po jej szyi. Jego niebieskie
oczy zwęziły się.
- Widziałem, co robiłaś.
O Boże, on wiedział o cieście krabowym. Musiał być kimś w
rodzaju strażnika.
- Ja,… ja za to zapłacę.
- To kosztuje dwadzieścia tysięcy dolarów.
- Za ciasto krabowe?! - Wyrwała swoją dłoń z jego uścisku. - To
miejsce jest oburzające. - Z irytacją wyjęła z torebki serwetkę. - Masz.
Weź sobie swoje głupie ciasto krabowe. Nie chcę już tego więcej.
Wpatrywał się w przysmak owinięty w serwetkę i spoczywający
na jego dłoni.
- Jesteś szpiegiem i złodziejka?
- Nie jestem szpiegiem. - Drgnęła. Czyżby właśnie przyznała się,
że jest złodziejka? Skrzywił się w jej stronę.
- Nie ma potrzeby kraść jedzenia. Jest za darmo. Jeśli jesteś
głodna powinnaś zjeść.

- 19 -
Wampir z sąsiedztwa

- To była pamiątka, dobrze? Nie jestem głodna. Czy wyglądam


jakbym głodowała?
Jego wzrok błądził powoli po jej ciele z intensywnością bicia jej
serca. Coż, co jest dobre dla gęsi… Ona również chce go sprawdzić!
Czy czarne loki na jej głowie były tak miękkie, na jakie się wydaja?
Czy miała problemy ze splataniem włosów? Hmmm, tak jak jej rzęsy
były prawdopodobnie rozczochrane.
Zakaszlała.
- Nie wydaje mi się, że zamykasz ludzi za branie ciasta
krabowego. Wiec ja po prostu pójdę.
Ich oczy spotkały się.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem.
- Oh. - Może zaciągnie ją gdzieś i zgwałci. Nie, to dzieje się tylko
w książkach. - Co masz na myśli?
- Teraz odpowiesz na może pytania. - Skinął na kelnera i
podrzucił mu na tacę zgniecioną serwetkę. - Powiedz mi prawdę. Kto
jest twoim pracodawca?
- SISD.
- To jest jakaś agencja rządowa?
- To Niezależny Okręg Szkolny Schnitzelberg.
Pochylił swoją głowę w zdezorientowaniu.
- Nie jesteś projektantka?
- Chciałabym. Teraz, jeśli wybaczysz… - Odwróciła się w stronę
wyjścia.
- Nie. - Chwycił ją za ramie. - Widziałem jak szkicowałaś białą
suknie. Kosztuje dwadzieścia tysięcy dolarów. Skoro jesteś nią tak
zainteresowana powinnaś ją kupić.
Parsknęła.
- Nie zobaczysz mnie żywej w tej sukni.
- Co? - Jego brwi podniosły się. - Nie ma nic złego w tym
projekcie.
- Żartujesz sobie? - Oderwała się spod jego reki. - Co sobie
myślał Echarpe? Dekolt zatapia się aż do pępka. Rozcięcie spódnicy
sięga aż do Północnej Dakoty. Żadna kobieta przy zdrowych zmysłach
nie założy tego publicznie.
Szczeka mu opadła.
- Modelki są szczęśliwe mogąc ją nosić.

- 20 -
Wampir z sąsiedztwa

- Właśnie o to mi chodzi. Te kobiety są tak niedożywione, że nie


mogą normalnie myśleć. Weź np. moją przyjaciółkę Sashe. Jej pomysł
trzech dań z selera naciowego, pomidora i środka przeczyszczającego.
Zabija siebie samą, aby wejść w te ciuchy. Kobiety jak ja nie mogą
nosić czegoś takiego.
Jego wzrok znów skupił się na niej.
- Myślę, że ty możesz. Będziesz wyglądać… znakomicie.
- Może piersi będą się wylewać.
- Dokładnie. - Kącik jego ust się podniósł. Obruszyła się.
- Nie pokazuję swojego biustu w miejscach publicznych.
Jego oczy zabłysły.
- A chcesz zrobić to na osobności?
Mam gdzieś jego i te cudowne niebieskie oczy. Miała chwilę, aby
przypomnieć sens rozmowy.
- Zamierzasz mnie aresztować czy ślinić się na mój widok?
Uśmiechnął się.
- Mogę zrobić jedno i drugie?
Co za kłopotliwy facet.
- Nie zrobiłam nic złego. Mam na myśli oprócz ciasta krabowego.
Ale nie wzięłabym go gdybym mogła pozwolić sobie na coś innego w
tym sklepie.
Jego uśmiech zgasł.
- Potrzebujesz pieniędzy? Planujesz sprzedać skopiowany projekt
dla innego domu?
- Nie. Chcę tylko zrobić jedną dla siebie.
- Kłamiesz. Powiedziałaś, że nie pojawisz się żywa w tej
sukience.
Kłamie? Ten facet był pełen fałszywych oskarżeń.
- Spójrz. Nigdy nie założyłabym sukni, którą zaprojektował
Echarpe. Powiem ci cos, ten facet jest totalnie oderwany od
rzeczywistości. Czy on kiedyś spotkał normalnych ludzi?
- Nie takich jak ty - mruknął, po czym wyciągnął rękę. - Pokaż mi
swój szkicownik.
- Dobrze. Jeśli to pomoże wyjaśnić sprawę. - Pokazała mu swoje
notatki. - Pierwsza jest biała suknia, ale ją poprawiłam.
- Poprawiłam? Trudno jest mi ją nawet rozpoznać.

- 21 -
Wampir z sąsiedztwa

- Wiem. Teraz wygląda o wiele lepiej. Będę mogła ją założyć i


nie zostać aresztowana za publiczne obnażanie się.
Zacisnął zęby.
- To nie jest także złe.
- Jeśli młody chłopak zobaczyłby mnie w tym, zostałabym
odnotowana na stronie internetowej jako przestępca seksualny. Ale
punktem spornym jest to, że nigdy nie mogłabym sobie pozwolić na
suknię w pierwszej kolejności. Nie mogę tutaj nawet kupić pary
skarpetek bez utraty mojej ciężarówki.
- Ten towar jest przeznaczony dla elity.
- Oh, przepraszam. Wezmę tylko Cheeves z mojego Rolls-Royce,
tak abym mogła się dostać na lotnisko i powrócić moim prywatnym
odrzutowcem do willi w Toskanii.
Jego usta drgnęły, kiedy przewrócił na następną stronę.
- To jest czerwona sukienka?
- Tak, ale o wiele lepsza po tym jak ją poprawiłam. Są jeszcze
cztery inne, różne wzory. Tak wiele pomysłów przychodziło mi naraz,
że musiałam je po prostu utrwalić, aby mi nie uciekły. Jeśli wiesz, co
mam na myśli.
- Tak właściwie to wiem. - Posłał jej dziwne spojrzenie.
To było oryginalne. Nie wyglądał na takiego typa, który
zrozumiałby taki osobliwy proces twórczy. Wyglądał bardziej na
sportowca, ale z budowy ciała raczej na pływaka niż sztangistę.
Czy rzeczywiście mógł ją aresztować? Jego nienaturalne
oskarżenia w polaczeniu z pięknym wygładem odwracały ją od sedna
sprawy tak, że bełkotała jak nerwowa idiotka. Musi być bardziej
zrelaksowana i milsza.
- Bardzo mi przykro. Nie zamierzałam niczego kraść. Jestem w
tarapatach?
Spojrzał na nią z cieniem uśmiechu.
- A chcesz być?
Powstrzymała się od powiedzenia „tak‟. Dobry Boże, ten facet był
seksowny. I zbyt wspaniały jak dla własnego dobra. Bez wątpienia
miał problemy ze znalezieniem ubrania, które pasowałoby na te
szerokie ramiona i długie nogi. Prawdopodobnie miał też problemy z
kobietami. Wystarczy, że spojrzałyby raz na niego i ich ciuchy
przypadkowo leżałyby już na ziemi.

- 22 -
Wampir z sąsiedztwa

Aha! To właśnie zrobi, jeśli ją zaaresztuje. Zaoferuje się mu i


poświeci. Jakie to by było szlachetne. I śmieszne. Nigdy nie będzie
miała na to odwagi.
Skończył przeglądać jej rysunki.
- Są rzeczywiście bardzo dobre. Widzę, że będą one
korzystniejsze dla kobiety z… pełniejszą sylwetka.
Naprawdę spodobały mu się jej szkice? Serce Heather wezbrało
dumą i radością. Lubiła również jak się ją nazywało pełniejsza.
- Dziękuje. Również za to, że nie nazywa pan takich kobiet jak ja
grubymi.
Zdrętwiał.
- Dlaczego miałbym tak powiedzieć, jeśli to nie jest prawda?
Wow! Ten facet był prawdziwym problemem. Nie tylko był
wspaniały, ale także wiedział jak właściwie rozmawia się z kobieta.
Podwójne niebezpieczeństwo. I podwójna zabawa? Nie, zbeształa się
psychicznie. Właśnie uwolniła się od jednego nieszczęsnego samca.
W żaden sposób tego nie powtórzy.
- Lepiej już pójdę. - Odwróciła się, aby wyjść.
- Zapomniałaś szkicownika.
Obróciła się do niego twarzą.
- Pozwalasz mi je zatrzymać?
- Pod jednym warunkiem… - Spojrzał za nią. - Cholera. Musimy
iść.
Spojrzała przez ramie. Wielki facet w kilcie konfiskował młodej
kobiecie aparat fotograficzny.
- Ale ja chcę zdjęcie na mojego bloga - sprzeciwiła się młoda
kobieta.
- Chodź. - Wspaniały ochroniarz chwycił ramię Heather i
poprowadził ją w kierunku podwójnych drzwi z zawieszonym nad
nimi napisem Prywatne.
- Czekaj chwilkę. - Heather spowolniła. - Gdzie mnie zabierasz?
- Do miejsca, w którym możemy porozmawiać.
Porozmawiać? Nie znaczyło to czegoś innego? Dobry Boże,
ciągnie ją gdzieś, gdzie chce ją zgwałcić. –
Uh, Nie rozmawiam z obcymi.

- 23 -
Wampir z sąsiedztwa

- Właśnie mówisz do mnie. - Posłał jej skrzywione spojrzenie i


wciągnął ją przez podwójne drzwi do korytarza. - Dostarczyłaś mi
sporo emocji.
- Cóż, tak. - Spojrzała z powrotem na salon. - Mam tylko
nadzieje, że nie spodziewasz się niczego więcej.
Zatrzymał się przed następnymi podwójnymi drzwiami i oddał jej
notatnik. Kiedy wkładała go do torebki, wybrała numer z klawiatury.
- To, co teraz ci pokaże, jest bardzo prywatne.
O Boże, bała się tego.
- Tylko dla elity?
- Dokładnie. Wiem, że jesteś krytyczna, ale myślę, że będziesz
pod wrażeniem.
Jej wzrok powędrował ku południowi.
- Jestem pewna, że będę.
- Heather.
Ten miękki sposób, w jaki wyraził jej imię sprawił, że wszystko
w niej topniało i stawało się lepkie. Podniosła oczy, aby spotkać się z
jego. Przygryzł wargi.
- Czy mówimy o tym samym?
- Nie wiem. - Jej serce waliło. Ciężko było się skupić, kiedy tak
na nią patrzył.
- Mam zamiar pokazać ci resztę kolekcji jesiennej.
- Oh. - Zamrugała. - Prawda. Właśnie o tym myślałam.
- Oczywiście. - Błysk w jego oku był podejrzany. Otworzył drzwi
i wprowadził ją do środka.
- Jest ciemno… - szepnęła, kiedy zapaliły się światła.
Szybki rzut oka na wysoki pułap, sprawił, że dowiedziała się, że
zapalił tylko połowę świateł. Jej wzrok przeniósł się na dół. Pokój był
ogromny, o wiele większy od salonu z ciuchami. Ściany pokrywały
półki wypełnione pięknymi tkaninami. Jej palce swędziły, aby
dotknąć wszystkiego. Z tyłu dostrzegła dwie maszyny do szycia.
Odbijały szkło z francuskich drzwi wzdłuż tylniej ściany. Po lewej
stronie Sali stały dwa duże stoły do ciecia materiałów. Na prawo
stojak za stojakiem wypełniony był bajecznymi kreacjami. Po środku,
ogromna ilość manekinów damskich i męskich stała w kółku dającym
na myśl Stonehenge, jako ośrodek mody.
Dobry Boże, co ona by dała za taką pracownię jak ta. To niebo.

- 24 -
Wampir z sąsiedztwa

- To jest miejsce, gdzie staje się magia.


- Magia? - Zatrząsnął drzwi. - Ja bym to raczej nazwał ciężką
praca.
- Ale to jest bajeczne. - Powędrowała w kierunku pierwszego
stojaka z odzieżą, jej obcasy stukały na drewnianej podłodze. - To jest
raczej miejsce, gdzie z pomysłów rodzą się niesamowite rzeczy.
Poszedł za nią.
- Wiec podoba ci się studio projektowe?
- Oh tak. - Sprytnie przejrzała, jakie ciecia miały żakiety na
pierwszym stojaku. - Godne podziwu. - Potarła tkaninę miedzy
palcami i zmarszczyła brwi.
- Coś nie tak?
- To wełna.
- To kurtka zimowa.
- A to jest Teksas. Możesz ją sprzedać w Panhandle, ale tu, aby ją
nosić musiałbyś włączyć klimatyzacje, nawet w zimie.
- Nie zdawałem sobie z tego sprawy. - Skrzyżował ramiona,
marszcząc brwi.
- Choć, ciecie jest niezwykłe. - Podziwiała jedną z kurtek. - Facet
to geniusz.
- Myślałem, że jest całkowicie oderwany od rzeczywistości. -
Heather roześmiała się.
- To też. - Przeszła do następnego wieszaka.
- Sama zrobiłaś sukienkę? - Drgnęła.
- Czy to także oczywiste? - Wzruszył ramionami.
- Faktycznie, jest dobrze wykonana. Tkanina jest okropna, ale w
dzisiejszych czasach jest jej tak wiele.
- Oh, wiem. Kupowałam rzeczy, które praktycznie rozpadały się
po dwóch praniach. Zatrzymała się przed bolerkiem z paciorkami, aż
nagle przyszło jej coś do głowy. Skąd ochroniarze mogli wiedzieć coś
na temat materiału?
- To twój własny projekt? - Zapytał.
- Po części. Lubię łączyć różne faktury z różnych modeli, aby
zrobić coś… unikalnego. - Skinął głowa.
- Jest wyjątkowa.
- Dziękuje. - Kim był ten facet? - Czy… czy pracujesz dla
Echarpa jako projektant?

- 25 -
Wampir z sąsiedztwa

- A chcesz? - Szczęka jej opadła.


- Co?
- Przekonałaś mnie, że zaniedbuję część rynku, a kobiety także
jak ty zasługują, aby wyglądać najlepiej.
- Oh.
- Wierze, że większość z tych projektów może być dostosowana
do pełniejszych kształtów, a ty możesz być osoba, która by to zrobiła.
- Oh.
- Wróć w poniedziałek wieczorem, jeśli chcesz zacząć prace.
- Oh. - Dobry Boże, musi brzmieć jak kretynka. - Mogę tu
pracować? W tym magicznym miejscu?
- Tak.
- O mój Boże! - Oczywiście, że ten facet nie był z ochrony. -
Jesteś dyrektorem? Mam nadzieje, że nie obraziłeś się za niektóre
rzeczy. Powiedziałam też, że Echarpe był geniuszem.
- I to, że był całkowicie oderwany od rzeczywistości. I dlatego
musisz przerobić jego projekty.
Heather skrzywiła się.
- Mam wiec ciężki bagaż. Ale to tylko, dlatego, że czuję się taka
podniecona tym, że kobiety także jak ja zasługują, żeby wyglądać tak
jak nasze chudsze siostry.
- Masz zapał. - Skinął na jej suknie. - I talent. W przeciwnym
razie bym ciebie nie zatrudnił.
Uśmiechnęła się.
- Oh, dziękuje. To spełnienie marzeń. - Przycisnęła rękę do klatki
piersiowej. - Jestem taka podekscytowana Panie… uh, jak powinnam
się do ciebie zwracać?
Skłonił się lekko.
- Pozwól mi się przedstawić. - Jego oczy błyszczały, kiedy się
powoli uśmiechał. - Jestem Jean-Luc Echarpe.

- 26 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Jean-Luc spodziewał się, że jej reakcja będzie w pewnym sensie
zabawna i taka była. Usta Heather rozdziawiły się. Jej piękne zielone
oczy wyglądały jak z horroru. Krew uderzyła jej do twarzy,
pozostawiając ją tak blada, że nawet piegi zrobiły się niewidoczne.
Uśmiechnął się. Takiej zabawy nie miał od lat. Otworzyła i
zamknęła swoje śliczne usta, ale nic nie powiedziała, wiec wyglądała
raczej jak ryba. Cudowna rybka.
Przechylił głowę.
- Powiedziałaś coś?
Udało się jej zdusić kilka dziwacznych pisków.
- Jak możesz być… Ja… Ja myślałam, że jesteś naprawdę stary.
Podniósł brew.
- Chodzi mi o to, że… Boże, przepraszam. - Zarzuciła grube loki.
Torebka spadła na podłogę.
- Oh, Cholerka. - Pochylił się, aby ją podnieść.
- Nie, ja ją wezmę. - Złapała ją tak szybko, że gdy się
wyprostowała, potknęła się. Podtrzymał ją na nogach. - Wszystko w
porządku. - Wyciągnęła rękę w kierunku ubrań, aby się podeprzeć.
Niestety odzież rozstąpiła się jak Morze Czarne, pozwalając jej aby
upadła na podłogę. - Ohhh!
- Mam cie. - Chwycił ją za rękaw. Rozerwał się. Upadła z nim na
podłogę, podczas gdy on dzierżył w dłoni jej rękaw. Cholera.
Pochylił się nad nią.
- Wszystko w porządku? - Jej spódnica podjechała do góry,
odsłaniając zgrabne nogi. Nie mógł się powstrzymać przed
wyobrażeniem sobie tych ud owiniętych wokół jego talii. Lub szyi.
- Naprawdę jesteś tym Jean-Luc Echarpe? - Spytała.
- Tak. - Jęknęła i zakryła twarz. - Masz może piwnice, w której
mogę się ukryć na około pięćdziesiąt lat? - Faktycznie to miał oraz
miał ochotę zaprosić ją tam. Na pewno urozmaiciłaby jego długie
wygnanie. Ale nie miał prawa więzić śmiertelnika tylko dla własnej
rozrywki. Usiadł na podłodze obok niej.
- Nie musisz czuć się zakłopotana.
- 27 -
Wampir z sąsiedztwa

- Jestem upokorzona. Po prostu zabij mnie teraz.


Zaśmiał się.
- Powiedziałem wcześniej to samo dziś wieczór. Oboje jesteśmy
zbyt melodramatyczni, nieprawdaż?
- Powiedziałam kilka strasznych rzeczy o tobie. - Spuściła ręce. -
Jest mi naprawdę przykro.
- Nie przepraszaj za uczciwość. Podoba mi się to. W tej branży
bardzo niewielu ludzi wie, co to uczciwość.
Usiadła i skrzywiła się, kiedy zauważyła spódnice. Szybko ją
poprawiła.
- Nie rozumiem jak możesz być tak przys… młody.
Projektowałeś ubrania dla takich osobistości jak Marilyn Monroe.
Czy ona go prawie nazwała przystojnym? Jego uśmiech zbladł,
kiedy uświadomił sobie, że czas zacząć kłamać. Ona była z nim
przecież taka szczera.
- Jestem… synem prawowitego właściciela firmy Jean-Luca
Echarpa. Możesz nazywać mnie Jean, wiec nie będziesz mylić mnie z
moim ojcem.
- Oh. To wspaniale, że odziedziczyłeś jego talent.
Jean-Luc wzruszył ramionami. Nienawidził oszustwa. To, dlatego
preferował towarzystwo wampirów. Jakikolwiek związek ze
śmiertelnikiem wymagał wielu kłamstw, zwłaszcza teraz, gdy musiał
się ukrywać. Podał Heather oderwany rękaw.
- Przykro mi za zniszczenie.
- Nic nie szkodzi. - Włożyła go do torebki. - Jak powiedziałeś,
tkanina jest koszmarna. - Rozejrzała się po pokoju i uśmiechnęła się. -
Nie mogę uwierzyć, że siedzę w prawdziwym studiu ze słynnym
projektantem mody.
Uśmiechnął się, kiedy wstawał na nogi.
- Przyjdziesz w poniedziałek do pracy? – Wyciągnął rękę, aby
pomóc jej wstać.
- Oh, jasne. To wymarzone miejsce jak dla mnie. - Podała mu
swoją dłoń.
Pociągnął ją tak szybko, że wpadła na jego klatkę piersiowa. Jego
ręce natychmiast ją otoczyły. Spojrzała w górę swoimi pięknymi
oczyma.

- 28 -
Wampir z sąsiedztwa

Taki ciemny, żywy zielony. Słyszał teraz jej przyspieszone bicie


serca, kiedy stała tak w jego ramionach. Uwielbiał to.
- Czy wiesz, jaka jesteś piękna?
Potrząsnęła swoją głowa.
Najwidoczniej dokonał także tego, że straciła zdolność mówienia.
Pragnienie skwierczało w jego żyłach. Była taka ciepła i słodka, ale
musiał przestać zanim jego oczy zaświeciłyby się na czerwono. Była
to duża pokusa, a on zawsze uważał, aby unikać prawdziwych
związków.
Puścił ja.
- Obawiam się, że mogę cię zatrudnić tylko na dwa tygodnie. - Po
zamknięciu sklepu, jedynym śmiertelnikiem, który będzie mógł
przebywać w środku będzie Pierre.
- Rozumiem. - Cofnęła się, a jej twarz posmutniała. - Zdaję sobie
sprawę, że nie mam doświadczenia. I we wrześniu muszę wrócić do
nauki.
- Zakładasz, że nie jesteś wystarczająco dobra? - Jej rumieniec w
odpowiedzi zasygnalizował sporą śmiałość. Podejrzewał, że jej
odważna postawa ukrywała odrobinę wątpliwości względem siebie.
To był podstęp, który rozpoznał po użyciu go na sobie.
Ale dlaczego Heather Westfield nie doceniała siebie? Czy ktoś
próbował zdusić jej energie? Jeśli tak, to poczuł nagły przypływ
uderzenia pięścią w twarz tej osoby.
- Może zainteresowanie nie jest spowodowane tym, że mógłbym
być z tobą nieszczęśliwy. Wręcz przeciwnie. Mógłbym być z tobą
zbyt szczęśliwy. - Zbytnia pokusa, aby zatrzymać ją tu w celu
ułatwienia samotności na wygnaniu.
Przełknęła głośno.
- I mam reguły, których zawsze przestrzegam. Nigdy nie wiążę
się z pracownikami. Bez względu na to, jacy są atrakcyjni. - Jego
wzrok powędrował po jej soczystym ciele.
- O mój Boże. - Szepnęła i wzięła kolejny krok w tył. - Ja nie
patrzę na… nie jestem gotowa… to znaczy…
- Idea związku cię onieśmiela?
- Bardziej przeraża! - Drgnęła. - Oh, nie znaczy, że tylko z tobą.
Po prostu ze wszystkimi. Rok temu przeszłam przez paskudny
rozwód…

- 29 -
Wampir z sąsiedztwa

Podniósł rękę w geście ciszy.


- Będę się zachowywać. - Uśmiechnął się powoli. - A ty?
- Oczywiście. Jestem zawsze… cnotliwa. - Spojrzała na to
wszystko nieco beznadziejnie.
Czy miała sekretne życzenie, aby być niegrzeczna? Pragnienie
zalało plecy, wiec zacisnął pięści, aby jej nie chwycić. Tyle czasu
minęło odkąd… Pokazał prawdziwą naturę. Musi zostawić śmiertelną
kobietę w spokoju. I to w najbardziej bolesny sposób.
Spacerowała w dół alejki, dotykając ubrania, kiedy przechodziła.
- Są interesujące. - Stanęła przed kolekcją pasków ze skóry,
mosiądzu i srebra.
- To mój pierwszy sezon, podczas którego zaprojektowałem
paski. - Przysunął się. Tylko śmiertelnicy mogli nosić paski ze srebra.
Simone i Inga przebywały z daleka, co mogłoby poparzyć ich
delikatną skórę. - Co o tym sadzisz?
- Są cudowne. Szczególnie podoba mi się ten jeden, duży
masywny, spoczywający na biodrach.
Stuk. Jean-Luc usłyszał jakiś dźwięk. Podniósł dłoń i Heather
uspokoiła się z pytaniem wymalowanym na twarzy. Odgłosy kroków,
kolejny stuk.
Nigdy nie usłyszał, żeby drzwi otworzyły się lub zamknęły. Tylko
ktoś znający kod szyfrujący mógł otworzyć drzwi. Teleportacja
wampira z zewnątrz budynku uruchomiłaby alarm. Wiec ta osoba
musiała się teleportować z wewnątrz parceli. Jego wampirzy znajomi
zadzwoniliby, wiec jest szansa, że odwiedzającym nie jest przyjaciel.
Jean-Luc podniósł palec do ust, aby ostrzec Heather aby
zachowała spokój. Poszedł ku końcowi alejki i centrum pokoju.
Wyjrzał przez wolną przestrzeń miedzy ubraniami i prętem, na którym
wisiały.
Tam był. Starzec z laska. Stuk. Położył laskę na drewnianej
podłodze a następnie ruszył nogami do przodu. Pozostał zgarbiony z
ukrytą twarzą.
Jean-Luc pociągnął nosem. Zapach Heather był za nim,
zdecydowanie śmiertelna, ale nie czuł nic od tego mężczyzny.
Starzec zatrzymał się z końcowym stuknięciem laski.
- Wiem, że tu jesteś, Echarpe.

- 30 -
Wampir z sąsiedztwa

Jean-Luc zamarł. Mój Boże to był Louie. Nie widział swojego


najbardziej przerażającego wroga od ponad stu lat.
- Jestem cierpliwym człowiekiem. Wiem, że z czasem staniesz się
nieostrożny. I proszę bardzo, jesteś bez broni, bez swoich cennych
ochroniarzy. - Stary człowiek wyprostował się powoli, rozprostowując
swój kręgosłup. - Byłeś niemożliwy do osiągnięcia w Paryżu.
Otoczony dzień i noc przez pół tuzina strażników. - Podniósł
podbródek.
Jean-Luc wziął głęboki oddech, gdy zobaczył jego oczy. Louie
przyjmował wiele tożsamości na przestrzeni wieków, zawsze starając
się wyglądać inaczej. Z wyjątkiem oczu. Zawsze pozostawały ciemne,
zimne, pełne nienawiści.
Jean-Luc miał ułatwiony powrót do Heather, kiedy Louie nadal
się chlubił.
- Popełniłeś swój ostatni błąd Echarpe. Byłem na otwarciu twoich
wszystkich sklepów, ale pozostawałeś w ukryciu jak tchórz, którym
zresztą jesteś. Teraz w końcu się pokazałeś. Twój ostatni występ.
Jean-Luc dosięgał Heather i położył palec na ustach. Skinęła
głową z niepokojącym spojrzeniem. Wyszeptał do jej ucha.
- Nie pozwól mu się zobaczyć. Ucieknij przez tylnie drzwi.
Biegnij.
Otworzyła usta, aby zaprotestować, ale zatrzymał ją palcem
dociśniętym do jej ust. Powiedział nieme „Idź‟. Popchnął ją delikatnie
w przeciwnym kierunku korytarza.
- Wyjdź z ukrycia, ty tchórzu! - Krzyknął Louie. - Zdecydowałem
zabić cię raz na zawsze. Będę tęsknić za torturowaniem cie, ale
Casimir zaproponował mi kosmiczną sumę. I nie mogłem odmówić.
Jean-Luc poszedł w dół alejki w kierunku środka sali.
- Witaj, myślałem, że jesteś martwy. Ale nieważne, staniesz się
taki wystarczająco szybko. - Był lepszym szermierzem niż Louie, ale
niestety w tej chwili nie posiadał szpady. Wysłał mentalną
wiadomość.
- Słyszę cie - zadrwił Louie. - Zaskowycz do swoich przyjaciół,
aby przyszli i cię uratowali.
Jean-Luc przeszedł do rozliczeń.

- 31 -
Wampir z sąsiedztwa

- Walczę podczas moich własnych bitew. Powiedz mi, jak długo


ci zajęło uzdrowienie się od naszego ostatniego spotkania? Jeśli mnie
pamięć nie myli, twoje wnętrzności wisiały na zewnątrz.
Z rykiem, Louie odkręcił pokrętło laski i rozerwał drewnianą
pochwę z cienkiego, zabójczego floretu. Odrzucił drewnianą osłonę na
bok, która stuknęła o podłogę.
- Twoi przyjaciele się spóźnia. - Zaatakował.
Jean-Luc odskoczył w bok i chwycił najbliższy manekin,
zasłaniając się nim w celu odparcia pierwszego, trudnego ataku. Louie
posiekał go na plasterki i odciął męskiemu manekinowi głowę.
- Ah, to przywołuje słodkie wspomnienia z czasów terroru. -
Zamachnął się ponownie i dosięgnął tułowia manekina.
Jean-Luc pozostał broniąc się z nogą manekina. Przynajmniej
dzięki niej miał metalowy pręt. I Robby będzie tu za sekundę z
prawdziwym mieczem.
Jean-Luc schylił się, czując nad sobą warkot floretu, kiedy Louie
przecinał powietrze. Pobiegł w prawo, osadzając nogi manekina na
podłodze i wykorzystując je, jako tyczka do skoku na stół do ciecia
materiałów.
Louie przekręcił się na swoich nogach, ale Jean-Luc skoczył i
wyładował na podłodze po drugiej stronie stołu. Kiedy Louie zakręcił
kółko na prawo, aby go złapać, on również przeniósł się na tą stronę.
Mógł utrzymać Louie‟ego tańczącego wokół stołu, dopóki Robby nie
przyjdzie z mieczem.
Jean-Luc wykonał jedno kompletne kółko wokół stołu, kiedy
dostrzegł ruch za Louiem. Zamarł. Heather zakradała się za Louiem, z
niczym więcej, tylko kilkoma paskami. Co ona sobie myślała? Nie
śmiał nawet krzyczeć, aby ją zatrzymać. To mogłoby zaalarmować
Louie‟ego o jej obecności i wtedy pchnąłby ją nożem. Cholera!
Swoim wyrazem twarzy i kiwaniem głowa, kazał jej się stad wynosić.
Zignorowała go, a jej oczy spoczęły na Louiem.
Jedyną rzeczą, jaką mógł zrobić Jean-Luc było odciągniecie
Louie‟ego od Heather. Pobiegł na środek pokoju i zaangażował się w
walkę tylko z nogą manekina. Kawałki gipsu latały w powietrzu,
kiedy Louie siekał na kawałki broń Jean-Luca.
- Przestań! - Heather rzuciła swoje paski na Louie‟ego.

- 32 -
Wampir z sąsiedztwa

Louie zamarł, kiedy srebro uderzyło go w tył głowy. Poleciały


strużki dymu. Zwrócił się ku niej, z twarzą wykrzywioną bólem.
- Ty pomylona suko. - Podniósł miecz.
- Heather, uciekaj! - Jean-Luc skoczył do przodu i sprał głowę
Louie‟ego nogą manekina.
Louie potknął się dzięki metalowemu prętowi. Floret klasnął o
podłogę. Jean-Luc schylił się, aby podnieść miecz, a następnie
odskoczył w bok, kiedy Heather ponownie zamachnęła się na wroga.
- Spróbuj tego! - Jej oczy błyszczały z podniecenia.
Louie położył dłonie na głowie, aby ją ochronić, ale srebro
zasyczało pomiędzy nimi, parząc odsłonięte ciało.
Przednie drzwi rozpadły się przy otwarciu i Robby oraz Angus
wbiegli do środka wyciągając swoje szkockie miecze. Młodszy z nich
rzucił przez pokój floret do Jean-Luca.
Złapał broń i następnie odwrócił się twarzą do Louie‟ego.
Sukinsyn wycofał się ukrywając się wśród regałów. Katem oka
dostrzegł Angusa, wsuwającego się pomiędzy dwa wieszaki. Nie
ulega wątpliwości, że dwaj Szkoci zamierzali złapać nieprzyjaciele od
tyłu.
Jean-Luc podrzucił Heather floret Louie‟ego.
- Jeśli przyjdzie po ciebie, nie zawahaj się go użyć.
Skinęła głowa, ich oczy się spotkały. Jego serce zatrzymało się.
Mój Boże, jak ma ją zdobyć?
- Wrócę po ciebie Echarpe. - ogłosił Louie. - Ale najpierw zabiję
twoją kobietę. Tak jak za starych czasów, prawda?
- Ona nie jest moją kobieta! Zostaw ją w spokoju.
- Ah, ale jak widzę, dbasz o nią. Zastanawiam się, czy będzie taka
potulna jak twoja poprzednia dziewczyna.
- Przeklinam cię. - Jean-Luc poszedł w kierunku wieszaków. -
Uważaj na nią - krzyknął do Robby‟ego a potem zbiegł w dół alejki.
Dostrzegł Angusa nadchodzącego z naprzeciwka. Jean-Luc zepchnął
ubrania na bok, chcąc złapać Louie‟ego.
- Cholera. - Mruknął Angus. - Musiał się przeteleportować. Będę
szukał. - Popędził z prędkością wampira.
- Złapałeś go? - Zapytała Heather.

- 33 -
Wampir z sąsiedztwa

- Nie… on uciekł. - Jean-Luc ponownie podszedł na środek


pracowni. Kipiąc z frustracji, odrzucił swój floret w powietrze. Oczy
Heather się rozszerzyły.
Robby chodził wokół niej ze szkockim mieczem mocno
zaciśniętym w pięści.
- Muszę przeszukać okolice. Teraz.
Jean-Luc skinął głowa.
- Idź.
Robby pobiegł ku francuskim drzwiom wzdłuż tylniej ściany i
wyszedł. Jean-Luc wziął głęboki oddech.
- Jesteś cała?
- Tak myślę. - Heather odłożyła paski i floret Louie‟ego na stół do
ciecia tkanin. - Ale nie rozumiem, o co chodzi. O co chodziło z tymi
wszystkimi mieczami? I dlaczego ktoś chciałby zabić słynnego
projektanta mody?
- To długa historia. - I bolesna. - Chciałbym, żebyś uciekła wtedy,
kiedy ci powiedziałem.
- Miałam taki zamiar, ale kiedy zobaczyłam go atakującego cię
tym mieczem, a ty miałeś tylko manekina – no nie wiem. Powinnam
była być przerażona, ale bałam się całe może życie, wiec jestem tym
zmęczona. Potem ten cały gniew się ze mnie wylał. Byłam zła na
siebie, za bycie mięczakiem. Zła na mojego byłego, że był takim
dupkiem. Po prostu musiałam coś zrobić. I… i byłam dobra!
Jean-Luc wziął ją za rękę. Podejrzewał, że jej były maż, który ją
opuścił, zostawił w niej tą nitkę niedowartościowania. Ale ona znowu
walczyła, a jego serce rosło z dumy.
- Byłaś bardzo odważna. Prawdopodobnie uratowałaś mi życie.
Zarumieniła się.
- No nie wiem, czy tak dużo pomogłam. Dobrze sobie radziłeś.
Kim był ten facet?
- Nigdy nie poznałem jego prawdziwego imienia. Nazywam go
Louie.
- Louie?
- Nie, Louie.
Zmarszczyła brwi.
- To właśnie powiedziałam.
Jean-Luc westchnął.

- 34 -
Wampir z sąsiedztwa

- Louiemeans jest Francuzem. Jako morderca ma wiele imion.


Jacques Clément, Damiens, Ravaillac. Planuje zabójstwa i czerpie
radość ze śmierci.
Jej dłoń zadrżała.
- Dlaczego chce cię zabić?
- Ponieważ starałem się go zatrzymać wie… lata temu. Udało mi
się raz i od tamtej pory chce mojego cierpienia. - Jean-Luc ścisnął jej
dłoń. - Heather, przykro mi to mówić, ale jesteś w ogromnym
niebezpieczeństwie. - Jej twarz zbladła.
- Bałam się tego. On myśli, że jestem twoją…
- On uważa, że jesteś moją kobieta. - Uwolniła od niego swoją
dłoń.
- Lepiej będę się trzymać od tego z daleka. Chyba nie mogę tu już
pracować po tym wszystkim.
- Wręcz przeciwnie, powinnaś tu pracować. Mam strażników,
którzy mogą cię ochronić. W rzeczywistości powinnaś tu zamieszkać
dopóki my… nie rozprawimy się z Louiem. - Wyśmiała go. - Nie
mogę tutaj zamieszkać. Mam dom w Schnitzelbergu.
- Musisz tu zamieszkać. Louie zabił może dwie kobiety w
przeszłości. - Heather przełknęła ślinę. - Zabił twoje dziewczyny?
- Tak. Przykro mi z powodu tego, co się stało. Ostrzegałem cie,
abyś nie dała mu się zauważyć. - Drgnęła.
- Powinnam zrobić to, co powiedziałeś.
- Jeśli byś to zrobiła, mógłbym być martwy. Pozwól mi cię
ochronić Heather. Tyle ci zawdzięczam.
- Nie mogę tu zostać. Moja córka…
- Nie. - Jean-Luc miał wrażenie, jakby ktoś go okładał pięściami
po żołądku. - Masz córkę?
- Tak. O mój Boże. Uważasz, że też może być w
niebezpieczeństwie?
Jean-Luc przełknął ślinę. Wspomnienie okaleczonych ciał
przeszło mu przez głowę. Yvonne w 1757 roku. Claudine w 1832
roku. Nie mógłby znieść tego bólu i poczucia winy ponownie.
- Nie bój się. Zapewnię ochronę wam obojgu.

- 35 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Powinna wiedzieć, że nie jest doskonały. Każdy tak wspaniały ja
Jean-Luc Echarpe musiał posiadać kilka poważnych wad. Wada
numer jeden: uparty ja muł. Po tym jak Heather ochłonęła z
początkowego szoku, odmówiła Echarpowi jego ofertę opieki.
Wyglądał na oszołomionego, ale potem ponowił próbę, jakby
automatycznie uchwalił ustawę.
Po tym jak mieszkała przez sześć lat z mężem psycholem, który
wszystko kontrolował, nawet po bieliznę, jaką mogła sobie kupić,
czyli zatwierdzone przez „dyktatora‟ białe figi, zapakowane w tubie.
Boże dopomóż jej, musiała uciec od tego dominującego mężczyzny.
Potrzebowała także nowej bielizny, jakiejś dzikiej, symbolizującej jej
nowo odkrytą waleczność. Dzięki Bogu, po drodze do domu
znajdował się ogromny sklep ze zniżkami. Gdzie indziej, taka
niezależna kobieta jak ona mogłaby zakupić koronkową bieliznę i
spiczaste obcasy w jednym wygodnym sklepie?
- Panie Echarpe, jestem wdzięczna za ten rodzaj oferty, ale
naprawdę nie potrzebuję ochrony. - Wskazała gestem zamknięte
drzwi. - Jeśli po prostu pozwolisz mi wyjść…
- Momencik. - Skrzywił się ku drzwiom. - Nie sadze, że zdajesz
sobie sprawę, jaki niebezpieczny może być Louie.
Grrr. Ten mężczyzna nigdy się nie podda.
- Louie nie wydaje się być tak niebezpieczny w stosunku do mnie.
Był wręcz przerażony, kiedy uderzyłam go tymi paskami. A ty
walczyłeś z nim połamanym manekinem. Jak na czarny charakter, jest
raczej łatwy do pokonania.
- To nie było proste! To tak tylko wyglądało, ponieważ jestem
najlepszym szermierzem w Europie.
Wada numer dwa: zbyt napompowane ego. Musiała mu trochę
zredukować tą opieszałość. Nigdy nie spotkała jeszcze takiego
mężczyzny, który nie doznał owego problemu.
- Może wy wszyscy nadal używacie mieczy w Europie, ale tutaj
w Teksasie my wolimy broń palna. Jeśli zostanę zaatakowana, Louie
będzie w drodze do kostnicy.
- 36 -
Wampir z sąsiedztwa

Brwi Jean-Luca wyrażały groźne spojrzenie.


- Czy ty uważasz, że walczyłabyś z nim lepiej niż ja?
- Na pewno ufam bardziej możnemu shotgunowi niż
jakiemukolwiek mężczyźnie.
- Ale starałem się ciebie uratować!
- Jestem już uratowana. Alleluja, chwalcie Pana. Teraz otwórz te
drzwi i uwolnij mnie bracie.
Jego oczy rozszerzyły się pod wpływem irytacji.
- Nie mogę pozwolić ci odejść, dopóki nie zgodzisz się, abym cię
chronił.
- Wiec trochę sobie poczekasz, ponieważ cię nie potrzebuje.
- Niewdzięczna kobieta.
- Arogancki facet. - Jej serce przyspieszyło. Dobry Boże, to było
tak ekscytujące jak wtedy, kiedy cisnęła plackiem w twarz byłego
męża. Tak właściwie, to nawet lepsze. Placek był aktem desperacji
skażonym smutna świadomością, że jej małżeństwo było pomyłka.
To… To było wspaniałą deklaracją niezależności. Nigdy nie czuła się
bardziej nieustraszona. Biczowanie Louiego sprawiło, że poczuła się
jak Super Kobieta, co jej odpowiadało.
- Miło było pana poznać, Panie Echarpe. Doceniam twoją ofertę
pracy, ale w tych okolicznościach uważam, że najlepiej by było,
gdybyśmy się więcej nie spotkali. - Heather odwróciła się, bardzo
dumna ze swojej małej przemowy i ruszyła w stronę drzwi.
Wymruczane przekleństwa za nią sprawiły, że się uśmiechnęła. - Jeśli
tylko możesz otworzyć te drzwi…
Wrota nagle się otworzyły i do pokoju wpadła gromada ludzi.
- W sam raz. - Mruknął Jean-Luc.
Szkot w kilcie zamknął drzwi i ponownie się o nie oparł. Srogi
wygład jego twarzy i długi miecz w jego dłoni oznaczał interes. Plan
godnego wyjścia Heather został zrujnowany. Więcej niż zrujnowany.
Była w pułapce. Jakimś cudem Jean-Luc Echarpe zdołał skontaktować
się ze wsparciem.
Wada numer trzy: był więcej niż uparty. Mężczyzna był
nieugięty.
Podprowadził ją do swoich przyjaciół, ale ona ledwo zwróciła
uwagę. To było do cholery zbyt frustrujące. Walczyła tak bardzo, aby
nauczyć się jak zadbać o siebie i jej córkę Bethany. Wynajmując

- 37 -
Wampir z sąsiedztwa

chroniących ją mężczyzn poczuła się jakby robiła ogromny krok do


tyłu.
Jednak musiała przyznać, że na początku projektant wydawał się
bardzo uroczy. Była taka wniebowzięta, że uznał ją za atrakcyjna. Ona
oczywiście też uważała go za przystojnego, dopóki jego kompleks
Napoleona nie wziął nad nim góry. Oferował jej pracę marzeń.
Szanse, które nie przychodzą zbyt często, a ona musiała być szalona,
jeśli ją odrzucała. Czy reagowała przesadnie tylko, dlatego, że
pociągnął nie za te sznurki? Był wyniosły, ponieważ stracił swoje
dwie dziewczyny. Jego rozpacz była zrozumiała.
Ten facet chciał być bohaterem? Czy to było także złe?
Ale co ona o nim wie? Jeśli oceniać by człowieka po jego
przyjaciołach, Jean-Luc byłby troskliwy i lojalny. Tak było, kiedy
pojawili się jego znajomi. Był tam wysoki, poważny mężczyzna
zwany Roman Dragon – coś tam ze swoją blond żoną i małym
synkiem. Był też inny facet zwany Georgi, który dużo się uśmiechał.
Dwaj Szkoci zwani tak samo, MacKay. Być może bracia. Ten jeden
zwany Robby wciąż pilnował drzwi. Drugi Angus, był żonaty z
piękną brunetką Emma. Jeśli o tym pomyśleć, to wszyscy byli
wyjątkowo ładni.
- Jesteście modelami? - Spytała Heather, kiedy mężczyzna
popędził Jean-Luca przez pokój zostawiając ją z kobietą i dzieckiem.
Shanna zaśmiała się, kiedy bujała dziecko w ramionach.
- Skądże. Jestem dentystka. Mój maż jest właścicielem Spółki
Romatech, a Gregori jednym z jego wiceprezesów. Angus jest szefem
Biura Detektywistycznego i Ochroniarskiego MacKay.
- Oh. - Heather spojrzała na drzwi. Robby wciąż ich strzegł. Przez
chwilę nigdzie nie mogła się wybrać.
Emma uśmiechnęła się do niej.
- Dobrze wałczyłaś.
- Dziękuje. - Ponieważ była uwieziona, pomyślała, że mogłaby
uzyskać więcej informacji. - Co wy wszyscy wiecie o Louiem?
Shanna przesunęła pulchnego malucha na jej biodra.
- To smutna historia. Jean-Luc jest nękany przez niego od dawna.
- Angus wyjaśnił troszkę, kiedy schodziliśmy na dół. - Emma
kontynuowała z lekkim brytyjskim akcentem. - Louie w przeszłości
zamordował dwie dziewczyny Jean-Luca.

- 38 -
Wampir z sąsiedztwa

- Nie jestem jego kobieta. - Mruknęła Heather. - Ja tylko spotkała


Pana Echarpe dzisiaj wieczorem.
- To nie ma znaczenia. - Powiedziała Emma. - Tak długo jak
Louie myśli, że jesteście razem, ty będziesz jego celem.
- Nie mogę zrozumieć twojej niechęci do zaakceptowania
ochrony Jean-Luca - przyznała Shanna. - Byłam kiedyś w podobnej
sytuacji, kiedy Roman musiał mnie chronić. To było przed tym jak się
pobraliśmy.
Heather spojrzała na mężczyznę siedzącego na drugim końcu
pokoju i szepczącego coś pilnie do drugiego. Byli przystojną
gromada, ale nadal było w nich coś dziwnego, coś, czego nie mogła
przepuścić.
- Zajęło mi trochę czasu, aby poznać Romana i mu zaufać. -
Kontynuowała Shanna. - Rozumiem twoją niechęć do zaufania
obcemu, ale znam teraz Jean-Luca od dwóch lat i jest całkowicie
godnym zaufania mężczyzna. Łagodnym jak tylko można być.
Zawsze uważał na mnie i na Romana.
- Do mnie także przyszedł z pomocą - dodała Emma. - Jest
najlepszym szermierzem w całej Europie.
- Tak słyszałam - westchnęła Heather. Jego przyjaciele kłamali i
to na grubo. Spojrzała na Jean-Luca. Nie miała wątpliwości, że był
zdolnym facetem. Miał ciało sportowca i widziała jak szybki oraz
pomysłowy może być w akcji. Jego elegancki smoking nie ukrywał tej
aury siły i zagrożenia. Po prostu przypominał bardziej Jamesa Bonda.
I James Bond w końcu zawsze miał ładną dziewczynę.
Jej serce waliło w piersi. Boże dopomóż jej, ona chce być tą ładną
dziewczyna.
Wada numer cztery: zbyt wspaniały, co jest zagrożeniem dla
niego samego.
- Jest przystojnym mężczyzna, nie sadzisz? - Wyszeptała Shanna.
Heather podskoczyła. Cholera, została przyłapana na
przyglądaniu mu się.
Emma posłała jej znaczący uśmiech. Nawet dziecko na biodrze
Shanny parsknęło śmiechem razem ze swoją mama.
- Dobra, jest przystojny. Ale to nie znaczy, że potrzebuję jego
pomocy. - Zaprotestowała Heather. - Sama potrafię o siebie zadbać.
Uśmiech Emmy zbladł.

- 39 -
Wampir z sąsiedztwa

- Nie zdajesz sobie sprawy, jak straszny jest Louie.


- Koleś uciekł, jak tylko zdobyliśmy przewagę liczebna. Nie jest
tak twardy.
Emma zniżyła głos.
- Zamknięte drzwi go nie powstrzymają. Ma możliwość wejścia
do domu, kiedy zechce. Nigdy go nie usłyszysz. Może powić się za
tobą w każdej chwili. Zanim zdasz sobie sprawę, co się dzieje, twoje
gardło będzie pokrojone na dwa kawałki.
Heather łypnęła i walczyła z ochotą spojrzenia za ramie. Cholera,
zaczynali ją straszyć. Jej głos zaczął rosnąc.
- Nie może być tak źle. To nie jest tak, że facet może się pojawiać
i znikać, kiedy chce. Opisałaś go jakby był jakimś supernaturalnym
stworem nocy. - Jej głośne słowa zabrzmiały echem w nagle cichym
pokoju.
Wszyscy mężczyźni w z grupy zaczęli się na nią gapić. Na twarzy
Heather pojawił się rumieniec. Nawet w klasie w Guadalupe High, nie
otrzymała tyle uwagi.
Cisza przedłużała się, podczas gdy mężczyźni wymieniali
spojrzenia. Emma i Shanna spojrzały po sobie i wybuchnęły
śmiechem. Maluch zapiszczał i machnął swoimi dłońmi w kierunku
Heather.
- Chce abyś go potrzymała. - Shanna wrzuciła go w ramiona
Heather.
Maluch chwycił pełną garścią włosy Heather, co przyniosło jej
miłe wspomnienia z dzieciństwa Bethany. Heather uśmiechnęła się do
małego chłopca z pulchnymi, czerwonymi policzkami i
jasnoniebieskimi oczyma.
- Jest cudowny. Jak się nazywa?
- Constantine. - Odpowiedziała Shanna. - Słyszałam, że ty też
masz córkę.
Heather mogła zorientować się, gdzie to zmierzało. Używali jej
córki, jako zapadni do poczucia winy, aby zaakceptowała ofertę Jean-
Luca.
- Ma cztery latka. I mogę ochronić nas obie. Odziedziczyłam
shotguna po moim ojcu.
Shanna skrzywiła się.
- Trzymasz roń w domu, podczas gdy przebywa w nim dziecko?

- 40 -
Wampir z sąsiedztwa

Heather zacisnęła zęby. Nie brała niczego na poważnie oprócz


bycia dobrą mama.
- Nie jest załadowany. Oczywiście, teraz będę musiała kupić
trochę nabojów.
Oczy Emmy zabłyszczały z aprobata.
- Wiesz jak go używać?
- Tak. Mój tata nauczył mnie wszystkiego o tym jak obchodzić się
bezpiecznie z bronią. Był ekspertem.
- Co się z nim stało? - Zapytała Shanna.
- Został… postrzelony.
Shanna skrzywiła się.
- W czasie służby. - Dodała Heather. - Był szeryfem miasta.
- Niestety to tylko potwierdza, że nawet profesjonaliści mogą
zostać zabici. - Powiedziała Emma. - Potrzebujesz pomocy, aby
ochronić córkę. Nie możesz być cały czas na nogach przez 24 godziny
na dobę.
- Fidelia jest również ubezpieczona.
Shanna wydyszała.
- Twoje czteroletnie dziecko ma broń?
- Nie, oczywiście, że nie! - Obruszyła się Heather. - Nigdy nie
pozwoliłabym mojej córce zbliżyć się do broni. - Drgnęła. To nie było
do końca prawda. Fidelia dała jasno do zrozumienia, że nie wybiera
się nigdzie bez pistoletu. - Fidelia zajmuje w moim życiu miejsce
opiekunki i starego przyjaciela rodziny. Zrobi wszystko, aby ochronić
mnie i Bethany.
- Wiec w twoim gospodarstwie domowym są dwie kobiety, które
wiedzą jak używać broni. - Zapytała Emma z uśmiechem. - Chcesz,
aby pojawiły się trzy?
Shanna rozpromieniła się.
- To świetny pomysł.
- Co? - Heather usadowiła małego Constantina na swoim biodrze.
- Ale czy uważasz, że Angus pozwoli? - Shanna pochyliła się ku
Heather i szepnęła. - Wiesz, to są nowożeńcy.
- Jesteśmy małżeństwem od roku, wiec nie sadze, że kilka nocy
zabije Angusa. - Zaprotestowała Emma. - Co o tym myślisz Heather?
- Bardzo miło z twojej strony, że chcesz mi pomóc, ale… -
Heather skrzywiła się, gdy dziecko szarpnęło ją za włosy.

- 41 -
Wampir z sąsiedztwa

- Jestem wiceprezesem Firmy Detektywistycznej i Ochroniarskiej


MacKay. - Wyjaśniła Emma. - I byłym pracownikiem MI6 oraz CIA,
co czyni mnie dobrym ochroniarzem. - Heather była pod wrażeniem.
- Naprawdę doceniam twoją ofertę, ale może fundusze są bardzo
ograniczone…
- Bez opłaty. - Przerwała Emma. - Jean-Luc pomógł Angusowi i
mnie, kiedy byliśmy w tarapatach. Wiszę mu coś.
- To idealne rozwiązanie. - Zakomunikowała Shanna.
Constantine szarpnął po raz kolejny za włosy Heather wiec
spojrzała na jego twarz. Jej uwagę zwróciły oczy.
- Za dnia jestem… zajęta, wiec mogę cię ochraniać tylko w nocy.
- Kontynuowała Emma. - Ale to da tobie i twojej opiekunce szansę na
sen, więc będziesz w stanie lepiej ochraniać siebie za dnia.
- Rozumiem. - Cień spokoju przeszedł przez Heather kiedy
uśmiechnęło się do niej dziecko. - Dziękuję ci Emmo. Cieszę się z
twojej pomocy.
- Super! Dam znać facetom, co zadecydowaliśmy, a potem
będziemy mogli pójść. - Emma ruszyła w kierunku grupy ludzi.
Constantine zwolnił swój uścisk na włosach Heather.
- Możesz mnie już postawić.
Zamrugała. Głos malucha był niezwykle wyraźny. Było też coś
dziwnie inteligentnego w jego oczach. Postawiła go na nogi.
- Ile on ma lat?
- Siedemnaście miesięcy. - Powiedziała Shanna.
Heather przyglądała mu się, kiedy powoli spacerował w kierunku
matki.
- Jest wyjątkowym chłopczykiem.
Shanna promieniała z dumy.
- Tak, jest.
Trzydzieści minut później Heather wprowadziła swojego
Chevroleta na podjazd do domu w Schnitzelbergu.
- Co za piękny dom. - Emma otworzyła drzwi od strony pasażera,
aby się wydostać.
- Odziedziczyłam go po rodzicach. - Heather lubiła starą Królową
Annę z szeroką werandą i wiszącą huśtawką. Kochała drewniane
ozdoby dookoła ganku oraz balkon na drugim piętrze. Ale przede

- 42 -
Wampir z sąsiedztwa

wszystkim ubóstwiała fakt, że mogła wychowywać córkę w tym


samym domu, w którym dorastała ona.
Chwyciła swoją torebkę oraz reklamówkę zawierającą nowo
zakupiona, koronkową bieliznę i naboje do shotguna. Emma nie
broniła się przed sklepem z obniżkami, wiec od razu ją polubiła.
- Tędy. - Poszła w kierunku schodów prowadzących do
frontowych drzwi.
Emma dźwignęła torbę przez ramię i przeskanowała przedni
dziedziniec.
- Twój dom nie ma fundamentów? - Pochyliła się, aby przyjrzeć
się temu. - Bez piwnicy?
- Chciałabym. Mogę korzystać z dodatkowego miejsca. - Heather
otworzyła przednie drzwi. Mogła usłyszeć wewnątrz telewizje. Fidelia
może wciąż nie spać.
Emma zmarszczyła brwi, kiedy wstąpiła na ganek.
- To piękny dom, ale bardzo niestabilny. Kogo pokój jest z
balkonem?
- Mój, ale wszystkie drzwi i okna trzymam zamknięte.
Emma raczej nie była pod wrażeniem.
- Pozwól mi wejść pierwszej.
Serce Heather zadudniło.
- Myślisz, że Louie jest tutaj? - W środku z jej dzieckiem?
- Biorę wszystko za możliwe. - Emma wyjęła pręt ze swojej
torebki i ze spokojem weszła do przedpokoju.
Pręt? To będzie cichsze niż shotgun, ale wątpiła czy na pewno
efektywniejsze. Poszła za Emmą i zamknęła drzwi.
Emma zajrzała do pokoju a następnie szepnęła.
- Czy to jest Fidelia?
Heather zajrzała do środka. Fidelia drzemała na kanapie z
telewizorem brzęczącym po hiszpańsku.
- Tak. - Salon był otwarty na jadalnie, która wyglądała na pustą.
Emma sunęła się wzdłuż schodów, w kierunku tylniej części
przedpokoju i wahadłowych drzwi, które prowadziły do kuchni.
Heather nie miała do tego cierpliwości. Musiała wiedzieć, czy z
Bethany było wszystko w porządku. Podreptała po schodach do
pokoju córki.

- 43 -
Wampir z sąsiedztwa

Lampka nocna ledwo oświetlała róże, które Heather


odszablonowała wzdłuż ścian i wokół okien. Białe koronkowe zasłony
wpuszczały w ciągu dnia światło słoneczne, ale na razie żaluzje były
przymknięte.
Heather podeszła na palcach do olbrzymiego domku dla lalek
oraz wiklinowej dziewczyny przeniesionej na łóżko zwieńczonej
kołdrą Sunbonnet Sue, którą zrobiła jej matka. Rzuciła torebkę i
reklamówkę do nóg łóżka. Stopy córki sięgały tylko do połowy
długości łóżka. Na górze czerwono-blond loki przysłaniały poduszkę.
Ten widok zawsze ściskał za serce Heather. Przesunęła loki, aby
odsłonić miękki policzek. Jeśli nigdy nie spełniła żadnego ze swoich
marzeń, jeśli nigdy nie zaprojektowała ubrania i nie zobaczyła Paryża,
nie byłoby to wielką strata, ponieważ już stworzyła malutkie,
najdoskonalsze arcydzieło.
Będę cię chronić kochanie. Heather podeszła do okien, aby
sprawdzić czy są zamknięte.
- Nigdy więcej ode mnie nie uciekaj - szepnęła przez drzwi
Emma.
Heather odwróciła się.
- Musiałam się upewnić, że wszystko w porządku z moją córka.
Emma skinęła głową, kiedy wchodziła do pokoju.
- Pierwsze piętro jest czyste tak jak wszystkie pokoje na górze.
Wow, była szybka. I dokładna.
- Jest sypialnia dla gości wzdłuż korytarza, z której zapraszamy
do korzystania.
- Dziękuję, ale nie. - Emma dźwignęła swoją torbę jeszcze wyej
na ramie. - Będę tu całą noc.
- W takim razie, jeśli będziesz czegoś potrzebowała dla siebie
weź coś z kuchni.
Heather musiała przyznać, że czuła się bezpieczniej, kiedy Emma
stała na straży. Dzięki Bogu, że udało się uniknąć bycia pilnowanym
przez Jean-Luca Echarpe. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała był
kolejny dominujący mężczyzna w jej życiu. I słynny projektant mody?
Prawdopodobnie przeszedłby przez jej szafę i wszystko wyrzucił. Lub
co gorsza, stanąłby i zaczął się śmiać.
Emma zbliżyła się do łóżka Bethany i szepnęła.
- Jest piękna.

- 44 -
Wampir z sąsiedztwa

Heather skinęła głowa.


- Jest dla mnie wszystkim.
- Rozumiem. - Uśmiech Emmy posiadał odrobinę smutku. -
Chciałabym teraz rozejrzeć się po poddaszu.
- Tedy. - Heather poszła do korytarza i pociągnęła za sznur, który
rozsunął składaną drabinę. - Potrzebujesz latarki?
- Dobrze widzę w ciemności. - Emma weszła po drabinie. Przez
chwilę stała na strychu a potem zeszła na dół. - Jest czysto.
Chciałabym jeszcze ponownie sprawdzić podwórze.
- Dobrze. - Heather złożyła drabinę i pozwoliła jej się ponownie
wsunąć na poddasze, na swoje miejsce. Emma schodziła już w dół po
schodach na podwórko, wiec Heather postanowiła przygotować się do
spania.
Wzięła torebkę i reklamówkę z pokoju Bethany i udała się do
własnej sypialni. Rozpuściła rolety nad francuskimi drzwiami
prowadzącymi na balkon. Co za noc. Oferta pracy od słynnego
projektanta i groźba śmierci dla wszystkich w jeden wieczór.
Odtworzyła te nocne wydarzenia w swojej głowie, kiedy przeciągała
swoje krzesło biurowe do szafy. Dlaczego seryjny morderca uwziąłby
się na projektanta mody? Chyba, że… był więcej niż projektantem
mody. Jean-Luc miał tak jak James Bond aurę tajemniczości wokół
siebie.
Z prychnięciem odrzuciła tę teorie. Szpiegostwo międzynarodowe
nie byłoby zainteresowane Schnitzelbergiem w Teksasie. Wspięła się
na krzesło, znajdując shotguna na najwyższej półce swojej szafy, a
potem położyła go przy łóżku. Czy Jean-Luc nie mówił czegoś o
różnych imionach Louie‟go? Cadillac? Nie, coś innego. Dodała
jeszcze dwa pociski.
Może, jeśli się nieco zrelaksuje, zapomni o tym. Zawsze miała
dobrą pamięć. Swojego byłego męża Cody‟ego zszokowała tym, że
wypomniała mu w sadzie jego wszystkie obelgi i groźby skierowane
w jej kierunku.
Rozebrała się i założyła swoją ulubioną pidżamę z zielonego
jedwabiu. Lubiła ten materiał na gołej skórze, a te uczucie zawsze ją
uspokajało. Usiadła na swojej puszystej, szenilowej narzucie, tuląc
ponownie poduszki i zamykając oczy. Zabójca o wielu imionach. Nie

- 45 -
Wampir z sąsiedztwa

Cadillac, ale Ravaillac. Jean-Luc przyznał się do powstrzymania


Louie‟go i to był powód, dla którego morderca pragnął zemsty.
Co za projektant mody zatrzymuje złoczyńcę przed wcieleniem
jego złego planu w życie?
Muzyka z Jamesa Bonda zaczęła grać w jej głowie. Nie, to
niemożliwe. Pozwalała swojej wyobraźni na szaleństwa.
Odwróciła się w stronę komputera, a następnie z powrotem
przyciągnęła krzesło do biurka, kiedy było potrzebne. Wyszukała w
google “Ravaillac” i usiadła oszołomiona. To było nawet bardziej
szalone niż jej teoria o Jamesie Bondzie.
François Ravaillac został stracony w 1610 roku po zamordowaniu
króla Henryka IV. Cztery kawalerie rozerwały jego ciało na cztery
części. Cholera, zrobili jego akt zgonu w czterech egzemplarzach?
Jedna rzecz była pewna, facet był niezaprzeczalnie martwy. Nawet,
jeśli Louiemu udałoby się przeżyć czterysta lat nie mógł być
Ravaillacem. I rząd francuski wydał rozporządzenie, że te niechlubne
imię nigdy nie może być ponownie użyte.
Na dole strony istniał kolejny link do mordercy o imieniu
Damiens. To była kolejna nazwa, o której wspomniał Jean-Luc.
Kliknęła na owy link.
Robert-François Damiens próbował zabić króla Henryka XV w
1757 roku. Nie udało mu się, ale wciąż ma pierwszą nagrodę – śmierć
przez ćwiartowanie i wypatroszenie. Po raz kolejny, Francja zakazała
ponownego użycia tego imienia.
Wyszukanie Jacquesa Clémenta dało podobne rezultaty. Zabił
króla Henryka III w 1589 roku. Został poćwiartowany i spalony. Jako
nauczycielka historii, Heather uznała to za fascynujące, ale mylące.
To po prostu nie miało sensu. Albo Jean-Luc pomylił się lub celowo
kłamał albo… działo się coś bardzo dziwnego.
To przeniosło listę Jean-Luca do wady numer piec:
dwuznaczność. Jak mogła mu zaufać, jeśli jego historia nie miała
sensu?
Miękkie pukanie do drzwi i Heather szybko zminimalizowała
ekran.
- Tak?
Drzwi zaskrzypiały i Emma zajrzała do środka.

- 46 -
Wampir z sąsiedztwa

- Chciałam tylko, abyś wiedziała, że wszystko jest w porządku.


Możesz się zrelaksować przez tę noc. Odejdę na krótko przed świtem.
- Dziękuje.
- Fidelia obudziła się, wiec wyjaśniłam jej, co jest grane. Nalegała
na wywróżenie mi mojej przyszłości.
- Ach, tak. - Heather skinęła głowa. - Robi te swoje karty tarota
dla każdego, kto wejdzie do domu. To jej sposób na ochronę nas.
- Wraz z jej bronią? To powinno być interesujące. - Emma
spojrzała na komputer Heather. - Wysyłasz e-maile?
- Tak. Będę na dole za minutę.
- Dobrze. Proszę zostaw drzwi lekko przymknięte, abym mogła
sprawdzić cię w nocy.
- Ok. - Heather zaczekała, aż Emma wyjdzie z pokoju i wtedy
wróciła przed komputer.
Wyszukała w google - Jean-Luc Echarpe - i znalazła kilka stron,
które sprzedawały jego ubrania. Zignorowała je i poszukała kilku
osobistych informacji. Znalazła zdjęcie zrobione rok temu na jego
corocznym pokazie w Paryżu. Ciemne loki, niebieskie oczy, dołeczek
z tym beztroskim uśmiechem. Cholera, czy facet może być bardzie
wspaniały? Powrót do wady numer cztery: zbyt przystojny, co
sprzyjało jego niebezpieczeństwu.
Znalazła ostatni artykuł przetłumaczony z paryskiej gazety Le
Monde. Wszyscy zastanawiali się, dlaczego Jean-Luc nie starzeje się
w wieku trzydziestu lat. Hmmm, musieli odwoływać się do jego ojca.
Jean-Luc wyglądał góra na trzydzieści lat. Podobno starszego Jean-
Luca nie widziano od kilku miesięcy. Media podejrzewały, że był w
trakcie kolejnej operacji plastycznej.
Heather znalazła kolejny artykuł sprzed trzynastu lat. Miał
fotografie. Cholera, wyglądał dokładnie tak samo, jak dziś wieczorem.
To nie miało żadnego sensu. Szukała daty urodzenia Jean-Luca, ale w
ogóle nie znalazła żadnych osobistych informacji.
Powrót do wady numer piec: zagadkowość. Niektóre kobiety
mogą uznać aurę tajemniczości za zaletę, ale Heather nie lubi
niespodzianek, jeśli chodzi o mężczyzn. Choć, to było intrygujące…
Dlaczego przywoływał kilka imion Louie‟go, skoro zniknęły
kilka wieków temu? I dlaczego wyglądał dokładnie tak samo po
trzynastu latach? Chirurgia plastyczna lub… Pewna myśl przemknęła

- 47 -
Wampir z sąsiedztwa

się przez jej umysł. Totalnie dziwaczny pomysł, nie ma wątpliwości,


że wywołany przez późną godzinę i przesadną wyobraźnię.
Zawsze był jednym z jej ulubionych programów telewizyjnych –
Nieśmiertelni. Górale, którzy żyli przez wieki walcząc ze swoimi
starymi wrogami mieczami. To by wyjaśniało, dlaczego Jean-Luc i
jego przyjaciele walczyli tym rodzajem broni. I to, że mówili o
mordercy, który żył wieki temu. Miał nawet znajomych Górali w
kiltach. Sposób, w jaki przemieszczali się przez pokój, szepcząc do
siebie, wyglądał na zdecydowanie podejrzany, biorąc pod uwagę
grupę facetów z tajemnica.
Czy Jean-Luc mógłby być nieśmiertelny?
Z parsknięciem, Heather wyłączyła komputer. Jej teorie stawały
się coraz bardziej i bardziej absurdalne. Nieśmiertelny mężczyzna?
Równie dobrze mogłaby wierzyć w elfy i wróżki. Ale niestety
dowiedziała się na własnej skórze, że trole istnieją. Nawet mieszkała z
jednym z nich przez sześć lat.
Kiedy zeszła ze schodów, aby napić się szklanki wody,
zauważyła, że telewizor był wyłączony. Mogła usłyszeć nieznacznie
zaakcentowany głos Fidelii.
- Odwrócona karta Hermita może oznaczać samotność.
To nie pasowało do Emmy. Heather zatrzymała się przy wejściu
do salonu. Jej szczeka opadła. To nie była Emma.
Jean-Luc stał. Jego smukły floret był wsparty o nagłówek krzesła.
Jego niebieskie oczy zabłyszczały, kiedy zarejestrował jej pidżamę.
- Chciałem cię zobaczyć. Emma mnie wpuściła.
Dała się nabrać. Zacisnęła zęby. Powinna była wiedzieć, że
Emma była w zmowie z tym facetem.
- Gdzie jest Emma?
- Na górze, pilnuje Bethany. - Fidelia mrugnęła do Heather.
- Ten młody mężczyzna mówi, że obowiązkiem jego jest stać na
straży Ciebie. Prawdziwy macho, nie?
Jean-Luc ukłonił się.
- Jestem na twoje usługi.
Heather cofnęła się przed przykrą ripostą, którą miała już
przygotowana. Facet nie chciał o niczym słyszeć. Powrót do wady
numer jeden: uparty jak muł. I ten sposób, w jaki Jean-Luc Echarpe

- 48 -
Wampir z sąsiedztwa

skłonił się wydawał się bardzo staroświecki. Naprawdę bardzo


staroświecki.
Nie miała tylko pojęcia ilu lat dożywają muły.

- 49 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Była piękna, nawet, kiedy się złościła. Jean-Luc podziwiał
zielony ogień błyszczący w oczach Heather. Również sposób, w jaki
ten jedwabny top opinał jej piersi nie był zły. Spojrzała na niego, po
czym położyła ręce na biodrach. Ten ruch spowodował, że jej piersi
nieznacznie skakały. Brak biustonosza. Zawsze miał dobre oko do
szczegółów.
- Jean-Luc. - Wymruczała. - Nie spodziewałam się ciebie.
- Proszę, mów do mnie Jean. - Tak łatwo byłoby wsunąć dłonie
pod jej top i wypełnić je słodkim, miękkim ciężarem jej piersi.
Podniósł wzrok ku jej twarzy i zauważył zaczerwienione policzki.
Wyłapał zapach jej krwi, kiedy napłynęła do twarzy, wypełniając
delikatne żyłki pod jej skóra. AB.
Głód ścisnął mu żołądek i wysyłał migoczące pożądanie na jego
całe ciało. Na szczęście miał kilka butelek syntetycznej krwi ukrytych
w chłodziarce na zewnątrz jego samochodu. To zneutralizuje jego
potrzeby fizyczne, ale powoli stawał się świadomy innej potrzeby,
spowodowanej przez lata abstynencji. Brakowało mu seksu, ale to
było jeszcze coś innego, głębszego. Brakowało mu satysfakcji,
zadowolenia ze związku emocjonalnego z kochającą kobieta. Przez
Louie‟ego ta radość jest już od dawna niemożliwa.
Heather za założyła ramiona na swojej klatce piersiowej, co tylko
ponownie przeciągnęło mocniej gładki materiał po jej piersiach.
- Tylko mi nie mów, że zamierzasz spędzić tu noc.
- Musze. Moim zaszczytem i obowiązkiem jest cię chronić.
- Jakie to romantyczne - powiedziała Fidelia ze swojego miejsca
na kanapie. Przesunęła w bok swoje kwadratowe ciało, aby widzieć
Heather stojącą w drzwiach. - Nie sadzisz?
- Nie - Heather skrzywiła się w jej stronę. - To nie jest
romantyczne, jeśli wymusza na mnie swoją opiekę.
- Cholera, to nie tak, że on chce cię uwieść. Chce tylko cię
chronić. - Oczy Fidelii zamigotały, kiedy spojrzała na Jean-Luca. -
Przynajmniej to powiedział.

- 50 -
Wampir z sąsiedztwa

Uwieść ja? Jean-Luc unikał śmiertelnych kobiet od czasów


zabójstwa Claudine w 1832 roku. Jego honor mówił mu, aby nie
naraził żadnej następnej, niewinnej kobiety na pokręconą zemstę
Louie‟ego. Problem w tym, że Louie już uwierzył, że Heather jest
jego kobieta. Najmocniejszy atut, aby się jej oprzeć zniknął. Ta
świadomość wysłała wstrząs pożądania prosto z jego serca do penisa.
Uwieść ja. Przecież wiesz, że jej chcesz. Ale dlaczego miałaby przyjąć
jego zaloty? Życie jej i jej córki było zagrożone przez niego. Było
bardziej prawdopodobne, że go spoliczkuje niż ulegnie namiętnym
pocałunkom.
Wziął głęboki oddech.
- Zapewniam was, drogie damy, że może intencje są wyłącznie
sprawą honoru.
Heather parsknęła i posłała mu wątpliwe spojrzenie.
Kwestionowała jego honor? Oczywiście. Ale słusznie, biorąc pod
uwagę kierunek jego myśli.
- Z tego, co powiedziała mi Emma, ja też mogę być w
niebezpieczeństwie. - Brązowe oczy Fidelii zabłyszczały
podnieceniem. - Gdzie jest mój ochroniarz? Masz może jakiś…
katalog?
Jean-Luc zamrugał.
- Mogę ochronić was obie, ale jeśli wolisz własnego ochroniarza,
mogę zadzwonić po Robby‟ego…
- Roberto? - Fidelia roztrzepała swoje długie, zwichrzone, czarne
włosy. Niestety dwa cale siwych włosów pokazały się u nasady. - Jest
takim macho jak ty?
- Ja… nie wiem. - Jean-Luc wyjął swój telefon komórkowy z
wewnętrznej kieszeni swojej marynarki.
- Jest Szkotem w kilcie - mruknęła Heather. - Ma większy miecz
niż Jean.
Co to do diabła miało znaczyć? Jean-Luc zatrzymał się w połowie
wybierania numeru, aby spotkać jej wyzywające spojrzenie.
- Miecz szkocki jest naturalnie większy niż floret, mademoiselle,
ale jest bardzo ciężki, co powoduje, że szermierz jest spowolniony.
Posłała mu słodkie spojrzenie.
- Lubię powoli.
Podszedł do niej.

- 51 -
Wampir z sąsiedztwa

- Delikatność jest lepsza. Nie zapominaj o doświadczeniu i


doskonałym czasie. Wiesz, że jestem mistrzem.
- Prawda. - Ziewnęła. - Ale wiesz jak to jest. Tylko ci, którzy
cierpią na brak, twierdza, że rozmiar nie jest najważniejszy.
Zacisnął zęby.
- Nie brak mi niczego, mademoiselle. Chętnie ci to udowodnię.
Tak wolno, jak tylko chcesz.
Fidelia wybuchneła śmiechem.
- Ohhh, weee, gdybym miała tylko dwadzieścia lat mniej. Dobrze,
niech będzie trzydzieści, ale i tak nie jestem zainteresowana mieczami
lub facetami w kiltach. Mam wszystkich mężczyzn, którymi potrafię
manipulować.
Jean-Luc przeciągnął spojrzenie z Heather na opiekunkę.
- Nie chcesz Robby‟ego?
- Cholera, jasne, że nie, ja się tylko z tobą droczyłam. - Fidelia
podniosła swoją dużą torbę i położyła na kolanach, a potem w niej
pogrzebała. - Co bym robiła ze Szkotem, kiedy mam niezłego
niemieckiego macho. Pan Rewolwer. - Wyjęła bron, poklepała ją
czule i ułożyła na poduszczę obok. Wyjęła następny. - Potem jest Pan
Makarov z ukochanej Rosji. - Położyła go obok pierwszego. - A to
może włoskie kochanie, Pan Beretta.
Kiedy Jean-Luc wsuwał telefon z powrotem do kieszeni,
zauważył blokady na każdym pistolecie.
- Ile jeszcze masz broni?
- Jeden na każdego męża, z którym byłam. Przynajmniej te skarby
nie strzelają ślepakami. - Śmiejąc się, Fidelia odłożyła pistolety do
torebki. - Mój ulubiony Pan Magnum jest na górze w sypialni. Zbyt
ciężki jak na moją torebkę. - Mrugnęła. - A jeśli już mówimy o
rozmiarach…
- Fidelia, potrzebuję czegoś z kuchni. - Heather skinęła głową w
stronę tylniej części domu.
- To idź po to. - Oczy Fidelii rozszerzyły się, kiedy Heather
ponownie przekręciła głowę w kierunku kuchni. - Ach, tak. Pozwól
sobie pomóc. - Wstała kołysząc torebkę przed swoimi dużymi
piersiami. - Zaraz wrócimy, Jean. Nigdzie nie odchodź.
- Oczywiście. - Skłonił się lekko, kiedy Heather poszła przez
korytarz.

- 52 -
Wampir z sąsiedztwa

Fidelia podreptała za nią, a jej spódnica szeleściła przy każdym


ruchu. Spojrzała z powrotem do tyłu z rozbawionym uśmiechem.
- Jestem pewna, że właśnie coś straciła. Na przykład rozum.
Jean-Luc udał się w kierunku przedpokoju, aby je pilnować i
kiedy drzwi przestały kołysać się po tym jak je popchnęły, popędził z
prędkością wampira do swoich przednich drzwi BMW.
Wyjął butelkę syntetycznej krwi z chłodziarki i wypił ja. Nie
cierpiał zimnych posiłków, ale w tym wypadku, to było najlepszym
rozwiązaniem. Napełnianie siebie zimną krwią było dla wampira
odpowiednikiem brania lodowatej kąpieli.
Przyjrzał się dwupiętrowemu domowi Heather o drewnianej
konstrukcji szkieletowej. Niebieski z białymi wykończeniami. Taki
ciepły i przytulny. Tak różny od jego kamiennego zamku w
północnym Paryżu. Tamten był bez skazy i formalistyczny, chłodny
jak mauzoleum. Ten dom był pełen żywych ludzi i wyglądał na… taki
pełen życia. Jego oko do szczegółów zanotowało wszystkie znaki.
Para małych, mokrych trampek z lewej strony ganku. Afgański kocyk
z wełny wylewał się z koszyka przy kominku. Poduszki do siedzenia
na kanapie, które zostały tam na stałe umocowane. Kawał tkaniny
wiszący na ścianie i wyhaftowany w stylu krzyżykowym, powieszony,
jako prośba do Boga o błogosławieństwo. Ekstrawaganckie dzieło,
oczywiście namalowane przez córkę Heather i wystawione z dumą na
kominku.
To był prawdziwy dom. Prawdziwa rodzina. Jakiej on nigdy nie
miał. Cholera. Myślisz, że przez pięćset lat mógłby mieć to i wszystko
inne. Jedno było pewne, nie pozwoli Louie‟emu zniszczyć tej rodziny.
Bitwa będzie trudna, ale tylko, dlatego, że nie wiem, gdzie i kiedy
uderzy po raz następny Louie.
Jean-Luc najbardziej obawiał się poczucia bezsilności, czekając w
cieniu na chwilę słabości. Nie chciał temu ulec. Przez wzgląd na
Heather, musiał ją chronić i zabić Louie‟ego.
Przeskanował podwórko i ulicę przed ponownym przyjściem do
domu. Cicho zamknął przednie drzwi. Dzięki swoim wyostrzonym,
wampirzym zmysłom, usłyszał szeptajacy głos Fidelii.
- Dlaczego nie pozwalasz mu na ochronę? Co masz przeciwko
niemu?
Pauza. Cicho zamknął drzwi na kluczyk.

- 53 -
Wampir z sąsiedztwa

- Jest w nim coś dziwnego. - Powiedziała wreszcie Heather. -


Możesz zobaczyć te oczywiste wady, ale jest w nim coś jeszcze, czego
nie mogę zrozumieć..
- Oczywiste wady? - Zapytała Fidelia.
No właśnie. Jakie oczywiste wady? Jean-Luc przeszedł wzdłuż
korytarza marszcząc brwi.
- Jest zbyt przystojny. - Ogłosiła Heather.
Uśmiechnął się.
- I arogancki. - Ciągnęła, a jego uśmiech zbladł. - Przysięgam,
jeśli usłyszę coś jeszcze o jego mistrzostwie, to sama wezmę od niego
ten miecz i zrobię z niego tą niebieską wstążkę, jakie się daje w
nagrodzie.
Skrzywił się.
- Nie bądź głupia, - syknęła Fidelia. - Jeśli nie radzisz sobie ze
sprzętem faceta, to, w czym powinien być dobry?
- Myślę, że tak przez około cztery lata. - Mruknęła Heather.
Jean-Luc powstrzymał się przed wmaszerowaniem do kuchni i
położeniem panny Heather Westfield na stół, aby otrzymać trochę
jaśniejsze wyjaśnienia.
Fidelia zachichotała.
- Cóż, jeśli jeszcze trochę tutaj zostanie, możesz to sprawdzić.
Do cholery, ma racje. Jean-Luc skinął głowa.
- Nie zostanie tutaj. - Podkreśliła Heather. Do cholery, źle mówi.
Spojrzał gniewnie na drzwi. Heather zniżyła głos. - Chcę wiedzieć,
czy odbierasz od niego jakieś negatywne wibracje.
- Na razie nic. Wiesz, że większość moich wizji przychodzi w
nocy, w snach.
- Wiec idź do łóżka. - Fidelia roześmiała się.
- Nie mogę zagwarantować, że będę o nim śnić… ale ty tak.
Mogę mówić jak on. - Jean-Luc podszedł na palcach bliżej do
kuchennych drzwi. Musiał usłyszeć odpowiedź Heather, ale zamiast
tego, nastał dźwięk bałaganu.
- Powinnyśmy jeść potrójne lody czekoladowe? - Heather z
rozdrażnieniem zamknęła drzwi zamrażarki.
- Zaprzeczasz samej sobie. - Ogłosiła Fidelia.
- Nie, jestem w pełni świadoma, że mam nadwagę.

- 54 -
Wampir z sąsiedztwa

- Nie - Fidelia sprzeciwiła się. - Nie przyznasz się, że zwróciłaś


uwagę Juana.
- Nazywa się John. - Skrzywił się. Żadna z nich nie wymawia
dobrze jego imienia. - Jest bardzo przystojny - wyszeptała Heather. -
Ale jest zbyt apodyktyczny.
- Nie, nie, nie. W niczym nie przypomina twojego byłego.
Obecnie tylko myślisz, że wszyscy mężczyźni są źli.
- Jest w nim coś dziwnego, czemu nie ufam.
Fidelia wydała dźwięk gdakania.
- Wiec zakończymy teraz jego czytanie i zobaczymy, co
powiedzą nam karty.
Jean-Luc rzucił się z powrotem do salonu i skupił się na kartach
na stoliku. Po tym jak Fidelia je potasowała, poprosiła go, aby wybrał
siedem kart. Tylko jedna była do tej pory odkryta, ta cholerna karta
Hermita. Zazwyczaj nie wierzył w także bzdury. Widział zbyt wielu
oszustów na przestrzeni wieków. Nadal, kiedy słuchał kogoś, kto
zwiastował mu samotność, urażał mu tym samym jego dumę.
Oczywiście, był samotny. Jak mógł zalecać się do kobiety, wiedząc,
że Louie chce ją zabić?
- Nie jestem pewna, co na to powie. - Miękkie słowa Heather
dryfowały z kuchni. - On ma… sekrety.
Spostrzegawcza kobieta. Jean-Luc pochylił się nad stolikiem do
kawy i odwrócił następną kartę. Jego serce zamarzło.
Kochankowie. To była tak kusząca nadzieja na szczęśliwą
przyszłość i wspaniały związek z kochającą kobieta. Ale jak to mogło
się zdarzyć z Heather? Nawet, jeśli przeżyłaby zemstę Louie‟ego i
przebaczyła mu zagrożenie, jakie na nią sprowadził, jak mogłaby
zgodzić się na martwego mężczyznę?
Usłyszał je wchodzące do przedpokoju. Szybko chwycił kartę
kochanków i wepchnął ją z powrotem w stosik kart. Na jej miejsce
wybrał inną losową kartę i położył ją twarzą do dołu. Następnie usiadł
na krześle i przybrał nudny wyraz twarzy.
- Wróciłyśmy! - Fidelia weszła do pokoju, a jej długa spódnica
zaszeleściła. Opadła na dół na sam środek kanapy i ustawiła torebkę
obok siebie.

- 55 -
Wampir z sąsiedztwa

- Mogę przynieść ci coś do picia? - Heather skinęła w stronę


kuchni ręką, w której miała szklankę z lodowatą woda. Kostki w niej
pobrzękiwały razem jak muzyczne dzwony.
- Nie, dziękuje. - Zacisnął dłonie na krześle, aby powstrzymać się
od wstania. Żył kilka wieków temu, kiedy dobre maniery mówiły
mężczyźnie, że powinien stać, jeśli stoi również jakakolwiek kobieta.
Takie nawyki były trudne do złamania, ale jeszcze trudniej byłoby
wyjaśnić, dlaczego ma taki zwyczaj. Heather już i tak podejrzewała
zbyt wiele.
- Co ty na to, abyśmy skończyli przepowiadanie? - Fidelia
pochyliła się wspierając swoje łokcie na kolanach.
Heather ustawiła szklankę na tacy w pobliżu kart.
- Będziesz miał coś, przeciwko, jeśli będę się przyglądała?
- Nie. Nie mam nic do ukrycia. - Był okropnym kłamca.
Posłała mu podejrzliwe spojrzenie, kiedy usiadła na poręczy sofy.
Podciągnęła pudrowo-niebieską szenilową poduszkę na kolana i
zawinęła frędzle wokół swoich palców.
- Dobrze, druga karta. - Fidelia odwróciła ja.
Dzięki Bogu, że pozbył się kochanków. Czymkolwiek ją zastąpił,
była na pewno lepsza.
- Głupiec. - Ogłosiła Fidelia.
Skrzywił się.
Heather zachichotała, a potem ścisnęła wargi, kiedy na nią
spojrzał.
- To nie oznacza, że jesteś głupi. - Fidelia zapewniła go z
uśmiechem. - To oznacza, że masz skrytą chęć do skoku w nieznane i
rozpoczęcia nowego życia.
- Oh. - To może być prawda. Spojrzał na Heather. Przytuliła
poduszkę do piersi, a jej palce głaskały delikatny kordonek. Lubiła
materiały. Lubiła dotykać i czuć pod sobą rzeczy. Jego penis
zareagował. Na szczęście lubiła twarde rzeczy tak samo jak miękkie.
Fidelia przewróciła kolejną kartę i zmarszczyła brwi.
- O mój Boże. Dziesięć mieczy.
- Czy to źle? - To głupie pytanie Jean-Luc zadał zanim zobaczył
kartę, na której był martwy mężczyzna leżący na ziemi, z
dziesięcioma nożami w plecach.

- 56 -
Wampir z sąsiedztwa

- Spustoszenie. - Odpowiedziała Fidelia. - Twoje fatum cię śledzi


i nic z tym nie możesz zrobić.
- Louie. - Wyszeptała Hetaher i mocniej ścisnęła poduszkę.
- Nie pozwolę mu cię skrzywdzić - zapewnił ją Jean-Luc. Fidelia
odwróciła czwartą kartę. - Osiem mieczy. Twoja przeszłość wróci,
aby cię prześladować.
Rozłożył się na krześle. Zbyt wygodnie nie było.
Fidelia przerzuciła piątą kartę.
- Rycerz mieczy. - Potrząsnęła głową z mylącym wygładem. -
Czy to również źle?
- Nie, dobrze. Jesteś odważny jak Sir Lancelot i bronisz kobiet.
Fidelia westchnęła.
- Dziwi mnie tylko to, że wybrałeś tak wiele kart z mieczami.
Istnieją trzy różne zestawy. Możliwość wybrania kart tylko z jednego
zestawu jest mało prawdopodobna.
Jean-Luc wzruszył ramionami.
- Jestem szermierzem.
- Miecze stoją na straży rozumu. - Fidelia zacisnęła oczy. - To
musi znaczyć, że skoncentrowałeś się na intelekcie, a zlekceważyłeś
potrzeby serca.
- Nie miałem wyboru. Nie mogę ryzykować związku z kimś z
powodu Louie‟ego.
- Ile lat ma Louie? - Wyszeptała Heather.
Jean-Luc zesztywniał, a następnie zmusił się do ponownego,
niedbałego rozciągnięcia się na krześle.
- Jest… starszy niż ja.
Heather przyglądała mu się uważnie, a jej palce zaciskały się na
miękkiej szenilowej poduszce.
- Ile to może dokładnie być?
Cholera. Była na jego tropie. Jak może zdobyć jej zaufanie, skoro
kłamie?
- Nie znam jego dokładnego wieku. - Przynajmniej to było
prawda.
Fidelia ujawniła szóstą kartę.
- Księżyc. - Posłała mu dziwne spojrzenie. Jean-Luc przełknął.
- Coś związanego z polowaniem?

- 57 -
Wampir z sąsiedztwa

- Nie. To oznacza oszustwo. - Fidelia spojrzała na Heather. -


Może to również oznaczać coś nadprzyrodzonego.
Oczy Heather się rozszerzyły. Przysiadł się do przodu.
- Nie daj się zwieść przesadom. Przysięgałem cię chronić i tak
będzie.
- Chciałabym ci wierzyć. Nie jestem tylko pewna czy mogę. - Jej
oczy poszukały jego, a on starał się wlać w swoje spojrzenie troskę i
podziw dla niej. Nie odwróciła wzroku. Zapaliła się w nim iskra
nadziei. Pragnął jej zaufania, przyjaźni, szacunku. Chciał wszystkiego,
co mogła mu dać.
- Czas na ostatnią kartę. - Ogłosiła Fidelia. - Ta jedna jest bardzo
ważna, bo oznacza wynik naszych obecnych dylematów. - Sięgnęła po
kartę.
Zadzwonił dzwonek do drzwi.
Heather zerwała się na nogi.
Fidelia sięgnęła po torebkę.
- Kto przychodziłby o tej porze w nocy?
Jean-Luc podszedł do przedpokoju z kobietami ściśniętymi za
nim. Usłyszał na ganku Angusa, wysyłającego mentalne wiadomości
do żony.
- To nie Louie. Nigdy nie przejmowałby się zadzwonieniem do
drzwi.
Heather zapaliła światło na ganku i zajrzała przez szklaną szybę
w drzwiach.
- Wszystko w porządku, - zapewnił ją Jean-Luc. - Myślę, że to
Angus. Pozwól mi. - Otworzył drzwi.
Angus wpadł do środka i skinął do niej.
- Dobry wieczór, panienko. Jak tu wszystko działa?
Heather wzruszyła ramionami.
- Myślę, że dobrze. Nie spodziewałam się, że pojawi się też Jean-
Luc.
Angus zmarszczył brwi.
- Nie miał wyboru. To sprawa honoru. - Jego twarz rozjaśniła się,
kiedy jego żona zeszła wesoło na dół. - Tu jesteś.
Emma uśmiechnęła się i wpadła prosto w jego ramiona.
- Już się za mną stęskniłeś?
- Tak. - Angus przytulił ją mocno.

- 58 -
Wampir z sąsiedztwa

Jean-Luc jęknął w duchu. Angus tak łatwo rozpraszał się w


ostatnich dniach.
- Są jakieś nowości do raportu?
- Nie. - Angus oparł brodę o czoło Emmy. - Robby i ja
przeszukaliśmy całe miasto. Nie ma znaku po Louiem.
Frustracja gryzła Jean-Luca. Desperacko pragnął polowania na
Louie‟ego, ale nie mógł zignorować obowiązku względem pilnowania
Heather.
- Jadę do Nowego Jorku, aby zatrudnić więcej strażników. -
Zapewnił go Angus.
Jean-Luc skinął głowa. Robert i Gregori już przeteleportowali się
z powrotem do Nowego Jorku, biorąc Shannę i dziecko ze sobą.
Angus zwrócił się do Heather.
- Przyprowadzimy tutaj również kogoś do pomocy za dnia.
Jej oczy się rozszerzyły.
- Czy to wszystko jest naprawdę konieczne?
- Tak. - W tym samym czasie odpowiedzieli i Jean-Luc i Angus.
Angus otworzył drzwi.
- Chciałbym na chwilę pobyć trochę sam na sam z żoną zanim
pójdę. Dobrej nocy. - Wyprowadził Emmę na taras.
Spojrzał z powrotem na Heather uśmiechając się.
- Wrócę za moment. - Przednie drzwi się zatrząsnęły.
Nastąpiła niezręczna pauza, kiedy inni czekali w przedpokoju, a
potem kolejne dźwięki podryfowały przez otwarte drzwi – pisk
Emmy, który nastąpił po męskim i damskim chichocie.
Jean-Luc westchnął.
- Nowożeńcy.
Heather skinęła głowa.
- Tyle radości może być naprawdę denerwujące.
- Oui. - Jean-Luc skrzyżował ręce. - Zwłaszcza, gdy nie jest
możliwy dla reszty z nas.
Fidelia parsknęła.
- Wy oboje jesteście tacy przygnębiający, że muszę się napić. -
Udała się do kuchni. - Chce ktoś jeszcze piwo?
- Nie, dziękuję. - Patrzyła jak kołyszą się kuchenne drzwi, a
potem posłała ciekawe spojrzenie w stronę Jean-Luca. - Brzmiałeś tak
jakbyś… zazdrościł Angusowi i Emmie.

- 59 -
Wampir z sąsiedztwa

- Który mężczyzna nie chciałby być kochany z taką pasją jak u


tych dwojga?
- Niektórzy mogą uznać, że taki rodzaj namiętności jest zbyt
ograniczający.
- Tylko, jeśli miłość jest użyta, aby więzić. - Jean-Luc patrzył na
nią z bliska. - Czy to właśnie ci się przydarzyło?
Wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok, ale mógł wyczuć, że to
oznaczało tak. Podszedł do niej.
- Myślę, że dzięki miłości powinnaś czuć się potężniejsza i
silniejsza, bardziej wolna i zdolna do realizacji tego, czego chcesz.
Ich spojrzenia się spotkały.
- Jak tak, to owa miłość jest niezwykle rzadka.
- Dzielisz taki rodzaj miłości z córka? - Jej oczy rozszerzyły się, a
następnie zabłyszczały wilgocią.
- Tak.
- Wiec jednak jest dla ciebie możliwy. - Wypchnęła nieco swą
dolną wargę.
- Dlaczego nie jest dopuszczalny dla ciebie?
- Nigdy nie chciałem narażać kobiety na śmiertelną zemstę
Louie‟ego. - Nawet, jeśli Louie by zniknął, nadal byłby problem z
jego martwym stanem. Ale Roman i Angus pracują nad tym
problemem. Może on też mógłby. - Ciężko byłoby znaleźć kobietę,
która kochałaby mnie tak jak ja ją.
Usta Heather zwinęły się.
- Tak trudno tobie z tym żyć? Niech zgadnę. Chrapiesz jak
przepłoszony bawół.
- Nie. Tak właściwie, to mam raczej spokojny sen.
- Nie zostaniesz całą noc, polerując swoje szermiercze trofea?
Uśmiechnął się.
- Nie. - Rozłożyła ręce w bezsilnej złości. - Poddaję się. Nie mam
pojęcia, co jest z tobą nie tak.
Podszedł bliżej.
- Wiec jesteś gotowa przyznać, że mnie lubisz.
Jej policzki zakwitły różem i słodkim zapachem krwi AB
unoszącym się do niego. Uniosła swój podbródek.
- Jesteś strasznie pewny siebie.
Uśmiechnął się powoli.

- 60 -
Wampir z sąsiedztwa

- Niefortunny produkt uboczny mojej arogancji.


Na jej ustach pojawił się niechętnie uśmiech.
- Mam problem z nie lubieniem cie.
- Daj trochę czasu. Jeszcze się obejrzysz.
Zaśmiała się i ten szczęśliwy dźwięk wypełnił jego serce radością
i ciepłem. Nie cieszył się z towarzystwa kobiety przez tyle lat. Setki
lat. Zdał sobie sprawę, że Heather była wyjątkową kobieta. Jej bystry
umysł był wspaniałym wyzwaniem. Była nie tylko piękna i
inteligentna, ale także posiadała odważne i opiekuńcze serce.
Przybyłam mu z pomocą tamtej nocy, kiedy prawie wcale się nie
znali. I mimo tego, że wisiał jej przysługę, nie chciała jej przyjąć.
Była w niej ta staroświecka szlachetność, która ujęła go za serce.
Zadzwonił telefon, a ona podskoczyła.
- Dobry Boże, kto dzwoniłby tak późno? Jest trochę po północy. -
Wpadła do salonu i chwyciła telefon ze stolika obok krzesła. -
Słucham?
Dzięki swojemu wyostrzonemu zmysłowi, Jean-Luc usłyszał po
drugiej stronie słuchawki męski, rozdrażniony głos. Znajdował się
przy wejściu do pokoju, tak, aby mógł podsłuchiwać, ale
wystarczająco daleko, aby wyglądało, że tego nie robi.
Heather napięła ramiona.
- Czy wiesz, która godzina?
- Tak, jest już naprawdę późno, skoro masz u siebie chłopaka. -
Zadrwił męski głos. - Dlaczego nie poczekałaś do weekendu, kiedy to
ja mam Bethany? Nie chcę jej narażać na twojego kochanka.
Jean-Luc zassał się w głębokim oddechu. To musiał być były maż
Heather.
- Mam kilku gości spoza miasta, którzy u mnie nocują. -
Powiedziała Heather. - I to nie jest twój przeklęty biznes. - Trząsnęła
słuchawką w dół. - Boże, nienawidzę Thelmy.
- Kim ona jest? - Zapytał Jean-Luc.
- Moją sąsiadka. Jest najlepszą przyjaciółką z matką Cody‟ego i
szpieguje na mnie. Zadzwoniła do matki Cody‟ego, która zadzwoniła
do Cody‟ego…
- A on zadzwonił do ciebie. - Zakończył zdanie Heather.
Pragnąłby, aby ten cały Cody pojawił się osobiście. Ten sukinsyn
musiał się nauczyć, jak szanować kobiety.

- 61 -
Wampir z sąsiedztwa

- Lepiej sprawdzę Bethany, - Heather wybiegła z pokoju. -


Telefon mógł ją obudzić. - Wbiegła po schodach.
Jean-Luc przeniósł się do podstawy schodów, tak, aby mógł
podziwiać jej falujące biodra.
Fidelia wyfrunęła przez kuchenne drzwi z butelką piwa w dłoni.
- Ładny widok? - Zachichotała, kierując się ku schodom.
- O mój Boże, jesteś prawdziwy macho. Cieszę się, że tu jesteś
Juan.
- To dla mnie przyjemność. - Zastanawiał się, czy starsza kobieta
podsłuchiwała. Prawdopodobnie.
- Dobrej nocy. - Fidelia poszła na górę.
Musiała zapomnieć o ostatniej karcie tarota do odczytania.
- Dobrej nocy. - Jean-Luc powędrował z powrotem do salonu.
Ostatnia karta pozostawała odwrócona twarzą do dołu. Podobno
była to karta, która zapowiadała rozwiązanie ich dylematów. Sięgnął
w dół, aby ją obrócić.
Szarpnął swoją ręką tak jakby była palona srebrem.
Szkielet jadący na koniu.
Śmierć.

- 62 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
- Chodź kochanie. Jest kilka osób, które chcę abyś poznała. -
Heather sprowadziła córkę w dół schodów.
Bethany była w połowie przebudzona, kiedy Heather poszła ją
sprawdzić i pomyślała, że teraz najlepiej zapoznać czteroletnią
dziewczynkę z jej nowym ochroniarzem. Ostatnią rzeczą, jaką chciała
dla swojej córki, było je przerażenie, kiedy po obudzeniu się zastała w
domu całkiem nieznaną osobę.
Bethany mocno ściskała rękę swojej matki przy każdym stopniu.
Heather dotarła do podnóża schodów i odwróciła się do córki.
- Kochanie, mamy dwóch gości. Chciałabym abyś poznała Emme,
ponieważ będzie dziś w nocy spać w twojej sypialni?
- Dlaczego? - Bethany pogniotła swoją różową pidżamę.
- Tylko, aby upewnić się, że jesteś bezpieczna. To tak jakby twój
własny anioł stróż.
- Oh. - Bethany zamrugała. - Czy ma skrzydła?
- Nie, ale jest równie piękny. - Heather doprowadziła swoją córkę
do pokoju i zauważyła Jean-Luca przy stoliku. Cofnął się i stanął
sztywno przy krześle.
Kobieta zwęziła oczy. Dostrzegła cień winy w jego wyrazie
twarzy zanim całkowicie zniknął. Co on zrobił? Spojrzała na stolik.
Karty tarota zostały zebrane w jeden stosik.
Zastanawiała się, jaka była siódma karta. Czy Jean-Luc ją
widział? Z powrotem przeniosła wzrok z kart na niego i uświadomiła
sobie, że patrzył się z zaciekawieniem i na nią i na jej córkę.
- Przyprowadziłam Brthany, aby cię poznała.
- Jest do ciebie taka podobna.
- Tak. Geny robią swoje. - Heather miała wrażenie, że nie
przebywał zbyt dużo z dziećmi. - Kochanie, to jest Pan Echarpe.
Bethany podniosła rękę.
- Cześć.
Jean-Luc ukłonił się.
- Zaszczyt mi cię poznać, Bethany.
Szarpnęła za pidżamę matki i szepnęła.
- 63 -
Wampir z sąsiedztwa

- Zabawnie mówi.
- Jest z Francji. Jak Piękna. - Wyszeptała Heather zdając sobie
sprawę, że projektant krzywo się an nią patrzy.
- I Bestia? - zapytała Bethany. Heather odesłała ponure
spojrzenie.
- Tak właśnie.
- Też jest moim aniołem stróżem? - Zapytała Bethany.
- Nie. Jest nim Emma. - Heather rozejrzała się, ale Emma była
jeszcze najwyraźniej na ganku.
- Będę strzegł twojej mamy. - Wyjaśnił Jean-Luc.
- Oh, - Bethany skinęła głowa. - Wiec będziesz spał w pokoju
mojej mamy. - Heather zakrztusiła się.
- To się nie wydarzy.
- Będę spełniał pragnienia twojej mamy. - Oczy Jean-Luca
zabłysły, kiedy jego wzrok szukał jej. - Moim najgorętszym
pragnieniem jest widzieć ją… zadowolona. - Heather dostała gęsiej
skórki. Dobry Boże, on ją wizualnie rozbierał i to tuż przed jej córka.
Był bestia. Jej policzki zapłonęły.
On się tylko uśmiechnął.
Dźwięk frontowych drzwi rozproszył ją i ujrzała Emmę
wkradającą się do środka.
- Sprawdziłam podwórko po tym jak Angus odszedł. - Emma
zamknęła drzwi. - Czysto.
Bethany owinęła ramię wokół nogi Heather.
- To jest mój anioł?
- Tak. Emma, to jest Bethany. Chciałam, żeby cię poznała,
ponieważ będziesz dzisiaj w jej pokoju.
- Oczywiście. - Emma zbliżyła się, uśmiechając się do Bethany. -
Dobry Boże, jesteś tak śliczna jak księżniczka.
Bethany zachichotała i puściła nogę matki.
- Byłam księżniczką na Halloween. Mama zrobiła mi kostium.
- Jestem pewna, że był piękny. - Dziewczynka spojrzała na mamę.
- Ona też mówi zabawnie. Jest z Francji?
Emma zaśmiała się, rzucając rozbawione spojrzenie na Jean-
Luca.
- Jestem za Szkocji. Mieszkam w zamku. - Bethany podeszłą do
niech.

- 64 -
Wampir z sąsiedztwa

- Mam zamek w swoim pokoju. Jest różowy. - Emma pochyliła


się.
- Super. Chciałabym go zobaczyć. - Bethany spojrzała z
powrotem na mamę.
- Mogę jej pokazać?
- Oczywiście. - Heather wyciągnęła ręce do uścisku. - Pozwól
tylko się pocałować na dobranoc.
Kiedy Bethany rzuciła się w jej ramiona, ona kontynuowała.
- Tylko nie kładź się za późno.
- Dobrze. - Dziewczynka wróciła do swojej nowej przyjaciółki.
- Mam również domek dla lalek.
- Widziałem go. - Emma wzięła Bethany za rękę i poprowadziła
na górę. - Jest taki duży.
- Mieszka w nim rodzina. - Ogłosiła Bethany, kiedy wchodziła
schodek po schodku. - Jest tam mama i malutka dziewczynka.
- Rozumiem, - wyszeptała Emma.
- Był też tata - dodała Bethany - ale mama go zostawiła.
Heather się skrzywiła.
- Jest w porządku - kontynuowała, kiedy dotarli do szczytów
schodów. - Mieszka teraz w szafie.
Heather zakryła usta, aby stłumić jęk.
- Szafa jest dla niego za dobra - wyszeptał Jean-Luc.
Spodziewała się znaleźć go stojącego tuż za nią. Ciepło paliło jej
policzki. W końcu poddała się i zaakceptowała jego ochronę, ale nie
czuła się z nim komfortowo, kiedy on uczył się tyle o jej osobistym
życiu.
- Może teraz zrozumiesz, dlaczego odmówiłam zostania u ciebie.
Bethany przeszła ostatnio zbyt wiele.
- Od jak dawna jesteście rozwiedzieni?
- Ponad rok, od czasu, kiedy to zalegalizowano, ale
przeprowadziłyśmy się tutaj prawie dwa lata temu. - Heather
westchnęła, kiedy szła w stronę kanapy. - Moja mama właśnie, co
umarła i zostawiła mi dom. Dzięki Bogu, mięliśmy, dokąd pójść. -
Usiadła na sofie. - Nie wszystkie kobiety mają tyle szczęścia.
- Ale z małżeństwem ci się nie poszczęściło. - Przeszedł przez
pokój, a potem usiadł na krześle.

- 65 -
Wampir z sąsiedztwa

- W porządku, Cody jest kretynem, ale nie mogę tego żałować. -


Wzięła szenilową poduszkę i położyła na kolanach. - Mam Bethany.
Łzy pojawiły się w jej oczach, ale odgoniła je, aby nie wypaść na
zbyt emocjonalną przy facecie, którego ledwie zna. Przecież nie było
dnia, kiedy nie dziękowała Bogu w kółko i w kółko za córkę.
To dzięki córce starała się walczyć, kiedy sytuacja wydawała się
już z góry przesadzona. Wzbraniała się przed wpadnięciem w rozpacz
i użalaniem się nad sobą, nawet wtedy, kiedy chciała, ponieważ nie
chciała wyglądać przed Bethany na słabą i niepewna.
Jean-Luc pochylił się wspierając łokcie na kolanach.
- Jesteś wspaniałą matka. Ma szczęście, że to ty nią jesteś.
Pięknie powiedziane. Byłoby tak łatwo zakochać się w facecie
takim jak on, ale wciąż wiedziała o nim niewiele. To, dlatego siedziała
tutaj na kanapie po północy, chociaż była wyczerpana. Musiała
dowiedzieć się więcej na temat tego szermierza, tajemniczego
mężczyzny w smokingu, który nalegała na jej ochronę.
Wzięła głęboki wdech.
- Jak długo Louie zabijał twoje dziewczyny?
- Bardzo długo. - Marszcząc brwi złapał za swój czarny krawat,
aż go rozwiązał. - Ale zapewniam cie, nie pozwolę mu skrzywdzić cię
ani twojej córki. Czasy jego terroru zakończyły się.
Jego zmarszczki nagle przekształciły się w wyraz ulgi i nadziei.
- Karta śmierci. Oczywiście. To oznacza jego śmierć.
- Słucham?
Skinął na stos kart tarota.
- Spojrzałem na ostatnią kartę. Śmierć. Nic nie mówiłem, bo nie
chciałem cię alarmować.
Heather roześmiała się.
- Karta śmierci nie wystraszyłaby mnie. Wyciągnęłam ją sobie
wiele razy w ciągu ostatnich dwóch lat. Nie odnosi się faktycznie do
śmierci, tylko do odrodzenia. Tak jakby śmierć mojego małżeństwa
przyniosła mi nowy początek.
- Ah - Pokiwał głowa. - To brzmi o wiele lepiej. Mam nadzieję
również rozpocząć nowe życie.
- Naprawdę? - To wydawało się dziwne. Czy nie był już bogaty i
spełniony? Tylko wtedy bogactwo i sukces nie zawsze równają się

- 66 -
Wampir z sąsiedztwa

szczęściu. Co karty o nim powiedział? Biedny człowiek był samotny.


To miało sens, skoro unikał kontaktów z powodu Louie‟go.
- Jeśli dasz radę… pozbyć się Louie‟go, odzyskasz swoje stare
życie. Wtedy zaczniesz od nowa.
Usiadł do przodu.
- Nie planuję tak daleko w przód. Żałuję tylko, że teraz jesteś w
niebezpieczeństwie i moim głównym problemem jest utrzymanie cię
w bezpieczeństwie.
- Ale to może nawet dobrze się składa, że wrócił. Możesz
rozwiązać ten problem raz na zawsze, być wolnym i cieszyć się
życiem. - I przestać być samotnym.
- Opisujesz dla mnie kuszącą przyszłość, ale nadal poddałbym się
chętnie mogąc tylko usunąć Louie‟ego z twojego życia.
Heather przełknęła ślinę. Co za bezinteresowny, honorowy
mężczyzna. Wydaje się być zbyt dobry, aby był prawdziwy. Co
oznaczała karta księżyca – oszustwo? Była wcześniej zwodzona przez
mężczyznę, wiec musi być teraz ostrożna. Ale karta mogła również
oznaczać coś nadprzyrodzonego. Teoria nieśmiertelności
pobrzękiwała w tylniej części jej mózgu. Wspaniali, nieśmiertelni
mężczyźni, starający się poobcinać sobie nawzajem głowy. To, czyli
Louie też był nieśmiertelny? To by wyjaśniało te stare imiona, jakimi
nazywał go Jean-Luc.
- Jesteś niezwykłą kobieta. - Powiedział cicho.
Na pewno miała niezwykłą wyobraźnie.
- Myślę, że jestem całkowicie normalna.
- Nie. Poczułem, że… zirytowałaś się, kiedy odwiedziłem cię w
domu, ale nie wydawałaś się zła, kiedy narażałem cię na
niebezpieczeństwo. Większość kobiet byłaby z tego powodu wściekła.
- Ale to nie twoja wina. To Louie‟go.
- Większość kobiet nadal miałaby do mnie pretensje. - Potarł
czoło. - I czułbym się jeszcze bardziej winny niż jestem teraz. Ale ty,
ty to przekroczyłaś i zachowujesz się tak pozytywnie. I odważnie.
Te piękne komplementy rozgrzały jej serce, choć trudno je było
do końca zaakceptować. Cody wykonał dobrą prace, tak, że teraz
czuła się niedowartościowana.
- Tak właściwie to byłam tchórzem przez większość mojego
życia.

- 67 -
Wampir z sąsiedztwa

- Widziałem cię dzisiaj wieczorem atakującą Louie‟ego. Byłaś


niezwykle odważna.
- Starałam się poprawić. Po śmierci może mamy, zdałam sobie
sprawę, jak strach kontrolował może życie. Wykradł może marzenia.
Zabił moich rodziców. Wiec wytoczyłam mu wojnę.
Jego oczy zabłyszczały, co mogła zinterpretować jedynie, jako
zachwyt.
- Jesteś bojowniczka. Podoba mi się to.
Uśmiechnęła się. Naprawdę mogłaby się do tego przyzwyczaić.
Cody zawsze ją poniżał, aby samemu poczuć się lepiej. Ale Jean-Luc
był inny. Pochodziła od niego spokojna, ale pewna siebie siła, która
była niezwykle atrakcyjna. Oczywiście, on też był atrakcyjny. Dzięki
niemu poczuła się dobrze sama ze sobą.
- Powiedziałaś, że strach zabił twoich rodziców. Jak to możliwe?
Jej uśmiech zgasł.
- To długa historia. - I bolesna. Ale jeśli ona zwierzy się Jean-
Lucowi, może on opowie coś o sobie. Lub może zaśnie z nudów.
- Chciałbym ją usłyszeć. - Rozciągnął się do tyłu i czekał.
Musiała przyznać, że była ciekawa jak zareaguje. Wiec wzięła
głęboki wdech i rozpoczęła.
- Mój ojciec był szeryfem miasta. Był bardzo dobry w swoim
zawodzie, ale moja matka żyła w ciągłym strachu, że zostanie zabity.
Namawiała go od lat, aby zwolnił się.
- Zrobił to? - Zapytał Jean-Luc widocznie zainteresowany.
- Nie. Chciał coś zmienić. I zmienił. - Heather uśmiechnęła się
przypominając sobie. - Kiedy miałam około sześciu lat zaginał pewien
chłopiec. Wszyscy starali się go znaleźć. Nikt nie zażądał okupu, wiec
tata uważał, że poszedł do lasu i się zgubił.
- Znaleźli go?
- Mój tata zorganizował ludzi do szukania, ale bez skutków.
Potem poszukał pomocy u medium w pobliskim mieście. Zebrał za to
sporo krytyki. W mieście było kilka starszych pań, które myślały, że
Fidelia była czymś w rodzaju czciciela szatana, ale to ona pomogła
mojemu tacie znaleźć chłopca.
- Fidelia była medium?
- Tak. Mój tata nigdy więcej nie potrzebował już pomocy Fidelii,
ale moja mama była poruszona znalezieniem osoby, która mogłaby

- 68 -
Wampir z sąsiedztwa

przywrócić jej nerwy, spokój, jakiego potrzebowała. - Heather


odchyliła się do tyłu, patrząc na sufit i wspominała czasy, kiedy jej
matka ciągnęła ją do starego, rozpadającego się domu Fidelii. - Co
tydzień chodziliśmy się z nią zobaczyć, a Fidelia zapowiadała, że mój
tata będzie bezpieczny przez następny tydzien.
- Za pieniądze. - Dodał Jean-Luc.
Roześmiała się.
- Tak. Nie zdawałam sobie z tego sprawy dopóki moja mama nie
wygadała, że jesteśmy głównym źródłem dochodów Fidelii. Ona była
spłukana, a ja potrzebowałam opiekunki do dziecka, wiec
nawiązałyśmy współprace.
Jean-Luc skinął głowa.
- Mogę powiedzieć, że dba o ciebie i twoją córkę.
- No cóż, jeśli mogłabym ją tylko powstrzymać od strzelania do
kogoś, kto to udowodni.
Jean-Luc uśmiechnął się.
- To dobry znak, jeśli twoja osoba wzbudza taką lojalność.
Heather zassała powietrze. To był najbardziej niesamowity
komplement, jaki otrzymała. Mogła naprawdę uzależnić się od
towarzystwa Jean-Luca.
- Dziękuję.
Wzruszył ramionami, jakby to nie był żaden cud dla mężczyzny
mówiącego wspaniałe rzeczy.
- Opowiadałaś mi o swoim ojcu?
- Oh, tak. Kiedy miałam szesnaście lat, poszłam z moją mamą do
Fidelii. Uczyłam się w kuchni na nadchodzący test. Potem usłyszałam
te wszystkie krzyki z pokoju.
- Dlaczego? - Spytał Jean-Luc.
- Zła przepowiednia. Fidelia starała się uspokoić moją matkę, ale
po dziesięciu latach wróżenia, moja mama wiedziała, co oznaczają
poszczególne karty. Totalnie zwariowała. Do czasu, kiedy wróciliśmy
do domu, moja mama była rozhisteryzowana. Zadzwoniła do taty i
stwierdziła, żę ma natychmiast pojawić się w domu. Wiedział, że jest
zdenerwowana, wiec zatrzymał się w sklepie, aby kupić jej kwiaty.
Heather przetarła czoło, nagle niechętna do dalszej opowieści.

- 69 -
Wampir z sąsiedztwa

- Dwóch facetów w kominiarkach wpadło do środka machając


pistoletami. Mój tata próbował ich powstrzymać, ale… został
postrzelony.
- Tak mi przykro.
Oczy Heather były pełne łez.
- Jeśli matka nie zadzwoniłaby do niego tak zdenerwowana, nie
byłby w tym sklepie. To przez jej strach, który rósł i rósł aż się
ujawnił.
Jean-Luc wstał i przeszedł przez pokój. Wydawał się być
zamyślony.
Heather zaciągnęła się mocno powietrzem, aby uregulować
oddech. Przeszła zbyt dużo w życiu, by zamienić się teraz w
szlochającego mięczaka.
- Czy twoja matka obwiniała się? - Zapytał szybko.
- Nie. Nigdy nie przyszło jej to do głowy. W rzeczywistości,
czuła się usprawiedliwiona, że jej obawy były uzasadnione.
Jean-Luc potrząsnął głową nadal spacerując w tym samym
tempie. Heather chciała wiedzieć, co myślał.
- Obsesja mojej mamy na punkcie strachu wzrosła, ale z nowego
powodu. Mnie.
Zatrzymał się i spojrzał na nią. Heather spuściła wzrok na
poduszkę na kolanach i szarpnęła za frędzle.
- Może marzenie o opuszczeniu Schnitzelbergu i zostaniu
projektantką mody zostało uznane za zbyt niebezpieczne. Musiałam
zostać w domu i znaleźć bezpieczną prace. Chłopak, z którym się
spotykałam w szkole średniej był również zbyt niebezpieczny,
ponieważ chciał wstąpić do organów ścigania.
Zakopała palce w poduszce, kiedy uderzyła ją nowa fala gniewu.
- Pozwoliłam mamie mną kierować. Była taka nieszczęśliwa po
śmierci taty i chciałam ją tylko uszczęśliwić. Ale ona nigdy nie była
radosna. Im więcej dawałam, tym więcej wymagała. Wybrała nawet
za mnie mojego męża.
- Cody‟ego?
- Tak. Był taki rzetelny. Taki przewidywalny. I nawet bardziej
władczy od mojej mamy. Czułam się taka duszona, jakby każda
cząsteczka wewnątrz mnie była powoli zabijana.
Jean-Luc usiadł obok niej na kanapie.

- 70 -
Wampir z sąsiedztwa

- Przynajmniej masz piękne dziecko.


Heather uśmiechnęła się. O rany, ten facet wiedział jak pocieszyć
kobietę.
- Bethany sprawia, że wszystko staje się lepsze. Jest
najdoskonalszym stworzeniem.
- Co się stało z twoją matka?
- Fidelia zadzwoniła do niej pewnego ranka. Miała zły sen o
wypadku samochodowym. Moja mam miała zobaczyć się z nią tego
dnia na wróżeniu, ale Fidelia prosiła ją, aby została w domu. No cóż,
moja mama odmówiła wtedy jazdy dokądkolwiek. Wołała mnie
codziennie, abym biegała i załatwiała za nią sprawy, a ja miałam
własny dom i dwuletnie dziecko na utrzymaniu. To było także
irytujące, ale robiłam, co mogłam.
- Masz cierpliwość świętego.
- Chyba wycieraczki. Moja mama wyszła pewnego dnia, aby
odebrać pocztę. - Heather wskazała gestem przednie podwórko. -
Skrzynka pocztowa jest przy krawężniku. Kot sąsiada wybiegł na
ulicę dokładnie przed nadjeżdżający samochód. Auto skręciło w bok
omijając kota…
- I uderzyło w twoją matkę?
- Nie. Udało mu się w czasie wyhamować. - Heather odwróciła
się na kanapie ku twarzy Jean-Luca. - Moja matka była wystraszona,
wiec przyczyną jej śmierci był atak serca. Zabił ją strach.
- To okropne.
- Taak. Byłam zdruzgotana. Ale w tym samym czasie miałam to
nagłe objawienie. - Pochyliła się ku niemu. - Pozwoliłam obawom
kierować moim życiem. Strach spowodował śmierć moich rodziców.
Strach kazał mi podjąć te wszystkie błędne decyzje. Nie żyłam.
Ukrywałam się we własnoręcznie zrobionym wiezieniu!
Jego oczy się zwęziły.
- Rozumiem. I to zbyt dobrze.
- I wtedy wypowiedziałam mu wojnę. Następnego dnia złożyłam
pozew o rozwód. Wszyscy myśleli, że zachowuję się dziwnie z żalu,
ale nie odczułam go, co otworzyło mi oczy i dzięki czemu odzyskałam
życie.
Jean-Luc wziął ją za dłonie.
- Wiesz, co musisz zrobić?

- 71 -
Wampir z sąsiedztwa

- Hmmm? - Ciężko było myśleć, kiedy wokół jej palców owijały


się jego długie i smukłe.
- Musisz kontynuować swoje marzenia. Podejmij prace, którą ci
zaoferowałem.
- Nie chcę, abyś czuł się do czegoś zobowiązany z powodu
Louie‟go.
Zacisnął swoje dłonie na jej.
- Zaoferowałem ci pracę zanim przyszedł Louie. Masz talent
Heather. Nigdy nie jest za późno, aby spełniły się twoje marzenia.
- Jakim cudem wiesz co zawsze powiedzieć? Nie jestem
przyzwyczajona do ludzi tak… elokwentnych.
Jego usta się wykrzywiły.
- Przypuszczam, że to komplement. Niezależnie od mądrości, jaką
posiadam, została ona nabyta przez obserwowanie ludzi na przestrzeni
lat. Żyją i umierają, a ich życia są krótkie i niepewne. Wiem też, że
twoje życie jest zbyt krótkie, abyś mogła je zmarnować.
Jeszcze raz zastanowiła się ile ma lat.
- Jesteś… bardzo miły. - Zabrała rękę z jego uścisku. - Nie tak jak
mój były. Przysięgam, ten człowiek jest jak… wampir.
Jean-Luz zesztywniał.
- Nie. Nie jest.
- Chodziło mi o to, że jest wampirem emocjonalnym. Całkowicie
mnie opróżniał. Wszystkie może marzenia, może poczucie wartości,
może przekonania. Wysysał to wszystko dopóki nie zrobił ze mnie
martwej wycieraczki.
Jean-Luc przyglądał się jej z przerażeniem na twarzy.
- W taki sposób wyobrażasz sobie wampira?
- Emocjonalnego, tak. Dzięki Bogu, prawdziwe, oślizgłe potwory
nie istnieją.
- Prawda - Jean-Luc rozluźnił kołnierzyk.
- Ale ty… Ty jesteś całkowitym przeciwieństwem.
Przyglądał się jej ostrożnie.
- Jak to?
- Słuchasz mnie. Akceptujesz może historie i wnioski. Uznajesz
może marzenia, jako coś cennego i ważnego oraz jesteś gotów pomóc.
Nie burzysz planów innych, aby wejść na szczyt i osiągnąć cel. -

- 72 -
Wampir z sąsiedztwa

Dotknęła jego ramienia. - Jesteś słodkim mężczyzną Jean-Luc.


Dziękuje.
Położył swoją dłoń na jej.
- Wierzysz, że jestem dobry?
- Tak. - Uśmiechnęła się. - I nie mówię tego tylko, dlatego, że
jesteś moim nowym szefem.
Odpowiedział uśmiechem.
- Wiec przychodzisz do pracy w poniedziałek?
- Tak. - Wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Pójdzie spełnić swoje
marzenie.
- Cieszę się. - Ścisnął jej dłoń.
Jej serce było tak rozpalone, że mogłoby pofrunąć do sufitu.
Przyjazny błysk w jego oczach był taki prawdziwy. Dobry Boże,
czyżby w końcu znalazła idealnego mężczyznę? Mężczyznę, który
rozumiał jej marzenia i chciał jej sukcesu?
Jego wzrok spadł na jej usta i stał się cieplejszy. Zaschło jej w
gardle. Lekkie, przewiewne uczucie stawało się coraz bardziej gęste.
Cięższe z pragnienia.
Z podskokiem zdała sobie sprawę, że pragnął ją pocałować. Fala
emocji przetoczyła się przez nią, kiedy jej serce pędziło jak szalone.
Była dowartościowana. Podekscytowana. Skuszona. Przerażona.
Zerwała się na równe nogi.
- Czas do łóżka. To znaczy… - Jej policzki zapłonęły. - Czas
powiedzieć sobie dobranoc. - Przeszła obok niego i stolika.
Stanął.
- Jak sobie życzysz.
- Dobranoc Jean-Luc.
- Jean.
Nie ważne. Pobiegła do przedpokoju. Wolała nazywać go Jean-
Luc. Brzmiało wtedy jak imię młodego kapitana statku kosmicznego.
- Jeśli będziesz potrzebował czegoś z kuchni, po prostu sam sobie
weź.
- Poradzę sobie. - Poszedł za nią. - Emma i ja wyjdziemy na
krótko przed świtem. Obawiam się, że w ciągu dnia będziesz na
własnej łasce, dopóki Angus nie wyśle ochroniarza.
- Będzie dobrze. - Poszła po schodach.
- Wrócę jutro wieczorem zaraz po zachodzie słońca.

- 73 -
Wampir z sąsiedztwa

Jej serce podskoczyło. Sobotnia noc ze wspaniałym mężczyzna.


- Ok.
- Heather, poczekaj chwilkę.
Zatrzymała się z ręką na poręczy.
- Tak?
- Wspominałaś, że Fidelia znalazła tego zaginionego chłopca.
Jeśli pomogłaby nam zlokalizować Louie‟ego, okazało by się to
ogromną przysługa.
- Oh. To dobry pomysł. Będzie łatwiej, jeśli dostanie coś
należącego do Louie‟go.
Oczy Jean-Luca zaświeciły.
- Mamy ten miecz i laskę, której używał, jako pochwy. Przyniosę
je jutro wieczorem.
- Dobrze. - Przerwała nie wiedząc, co powiedzieć. - Dobranoc. -
Pobiegła po schodach.
- Śpij dobrze Heather. - Jego wyszeptane słowa poleciały w górę
dosięgając jej jak miękkie pieszczoty.
Wślizgnęła się do pokoju, a jej serca nadal waliło. Emma prosiła
ją, aby zostawiła uchylone drzwi, ale zamknęła je zbyt mocno.
Potrzebowała bariery pomiędzy nią a Jean-Lucem. Był zbyt
przystojny, zbyt pociągający i cholernie zbyt tajemniczy. Nic o nim
nie wiedziała oprócz tego, że wydawał się zbyt piękny, aby mógł być
prawdziwy. Dużo się o niej dziś wieczorem dowiedział. I wciąż chciał
ją pocałować.
Powinnaś mu pozwolić, skarcił ją wewnętrzny głos. Nie powinna
stchórzyć. Czy nie była w stanie wojny ze strachem? Ale musiała być
też ostrożna. Kiedy facet był zainteresowany, ona popełniła błędy. Ale
czy nie uczyła się na nich?
Jutro wieczorem przyjdzie znowu. Będzie miała kolejną szansę,
aby go poznać. I może, tylko może, pozwoli mu się pocałować.

- 74 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Następnej nocy Jean-Luc popędził w stronę Schnitzelbergu z
lodówką wypełnioną butelkami syntetycznej krwi i przywiązaną do
siedzenia pasażera w jego czarnym BMW. Słonce zaszło już dziesięć
minut temu. Łyknął krew z butelki nadal zimną AB+, ponieważ nie
miał czasu żeby ją zagrzać.
Problem był w tym, że jeśli on nie spał, to Louie także. I jeśli
odkrył, kim Heather była i gdzie mieszkała, to mógł już tam być.
Jean-Luc chciał się przeteleportować do jej domu zaraz po
przebudzeniu, ale Emma przekonała go, że musi przybyć jak zwykły
śmiertelnik.
Heather powinna być cała, uspokoił się, kiedy zawrócił z
autostrady i wjechał do miasta. Emma teleportowała się na jej
podwórko pięć minut temu. Ostrzegłaby go telepatycznie, gdyby
działo się coś złego.
Mimo to, nie cierpiał być z dala od Heather. Nie nawiedził tego,
że ona i jej córka zostały wciągnięte w spór pomiędzy nim a Louiem.
Jeśli cokolwiek się z nimi stało… jak mógł znieść jeszcze większe
poczucie winy przez śmierć kolejnych, niewinnych śmiertelników.
Historia Heather z ostatniej nocy kazała mu twardo na siebie
spojrzeć. Teraz zorientował się, co ukrywało się pod jego poczuciem
winy i złością. Strach.
Szybko się podniósł ze swoich skromnych początków, jako
osierocony, stajenny chłopiec. Był rycerzem, kiedy Roman przemienił
go w 1513 roku. Stał się muszkieterem, właścicielem najbardziej
prestiżowej akademii szermierki w Paryżu, podpułkownikiem w armii
wampirów, a teraz był mistrzem Europy Zachodniej oraz dodatkowo
projektantem i udanym biznesmanem. Przelewał całą swoją energię na
sukces zewnętrzny, aby być panem własnego przeznaczenia. Mimo
tego wszystkiego, ten sam, stary dręczyciel znęcał się nad nim. Strach
przed byciem bezsilnym.
Kiedy był pokornym chłopcem stajennym, był bezsilny wobec
kaprysów i politycznych intryg swoich panów nad nim. Przysiągł

- 75 -
Wampir z sąsiedztwa

sobie, że już nigdy nie zostanie ponownie pionkiem. I udawało mu się,


dopóki w jego życie nie wkroczył Louie w 1757 roku.
Powinien pozwolić umrzeć Louis‟owi XX w tamtym roku. Ale
nie. Jean-Luc uczynił, jako swój obowiązek być królewskim
ochroniarzem i powstrzymał seryjnego zabójcę Damiensa.
Śmiertelnik był tylko pionkiem. Louie lubił kontrolować za
pomocą umysłu ludzi, aby wypełniali jego brudną robotę. Udało mu
się dwa razy wcześniej, używając dwóch śmiertelnych kozłów
ofiarnych do zabicia królów: Henryka III w 1589 i Henryka IV w
1610 roku.
Jean-Luc zabił za pomocą floretu trzeciego królewskiego zabójcę
Louie‟ego. Następnej nocy otrzymał liścik. Przez ciebie król żyje.
Przez ciebie twoja królowa umiera. Nie było żadnego podpisu, ale
papier był złożony i zapieczętowany woskiem z nadrukowaną literą L.
Dwie noce później znalazł okaleczone ciało kochanki Yvonne.
Oprócz ran ciętych i znaków kłów, znalazł liścik od L, spalony w jej
ciele.
Znowu prowadził wojnę z wrogiem, którego nazywał Louie. Po
dwudziestu latach unikania schwytania, Louie zniknął. Jean-Luc miał
nadzieje, że sukinsyn nie żyje. Potem w 1832 roku odkrył, że jego
kochanka, Claudine, została zamordowana ze spalonym liścikiem L w
ciele nad jej sercem.
Jean-Luc postanowił, że jedynym honorowym sposobem będzie
unikanie związków. Ale rozmowa z Heather sprawiła, że zdał sobie z
czegoś sprawę. Jego honor maskował strach przed tym, że jeśli
wszedłby w kolejny związek byłby bezsilny starając się uratować
życie kobiety. Nie żył honorowo. Żył przestraszony.
Ta rewelacja spowodowała, że się zawstydził. I zezłościł. Do
diabła, jeśli chciał związać się z Heather, zrobi to. Położy kres
torturom Louie‟ego i zabije go raz na zawsze.
Jean-Luc stanął na jej podjeździe. Kiedy wysiadał z samochodu,
Emma wyszła z cienia wielkiego debu. Popijała butelkę zimnej krwi, a
torbę przerzuciła przez ramie. Trzymała swoją obecność w tajemnicy,
więc będzie to wyglądać tak, jakby przyszli razem.
- Wszystko w porządku. - Doniosła cicho. - Słyszałam wewnątrz
głosy. Spokojne i szczęśliwe. Na około czysto.

- 76 -
Wampir z sąsiedztwa

- Dobrze. - Wypuścił powietrze z ulga, a następnie wziął pustą


butelkę Emmy i postawił ją w samochodzie. Na tylnim siedzeniu
leżały laska Louie‟ego i miecz, na równi z jego własnym. Zamknął
samochód i udał się do przodu na ganek.
- Masz nadzieje, że Fidelia zlokalizuje Louie‟ego? - zapytała
Emma.
- Tak. - Zauważył parę małych wrotek obok drzwi i ksiażkę w
miękkiej okładce odpoczywającą na poduszce z huśtawki na ganku.
Życie toczyło się tu w ciągu dnia, a jego wtedy brakowało.
- Również mam zdolności psychiczne. - Wyszeptała Emma. -
Większe niż zwykłe wampiry. Będę nasłuchiwać jakichkolwiek
znaków telepatycznych wampirów w okolicy, ale jak do tej pory, było
cicho.
Jean-Luc westchnął, kiedy zadzwonił do drzwi.
- Louie jest bardzo dobry w ukrywaniu się. Bóg wie, że przez
wieki próbowałem go odnaleźć. - I nigdy się nie udawało.
Jego przygnębiające myśli znikły, kiedy drzwi się otworzyły i
stanęła w nich uśmiechnięta Heather. Miała na sobie letnia, turkusową
sukienkę i dopasowane sandały. Błysk w jej oczach i święcąca się cera
zapaliła iskrę pożądania w Jean-Lucu. Wyglądała, jakby naprawdę się
cieszyła mogąc go zobaczyć.
- Wejdźcie. - Cofnęła się. - Pozostało nam trochę lasagna z
kolacji, jeśli chcecie.
- Bardzo miło z twojej strony, ale już jedliśmy. - Miał nadzieje, że
jego oddech nie pachniał krwią. Zatrząsnął drzwi i zamknął je na
klucz.
Bethany przysunęła się do swojej nowej koleżanki.
- Cześć Emma. - Spojrzała nieśmiało na Jean-Luca. - Cześć.
Skłonił się lekko.
- Dobry wieczór, Bethany.
- Cześć kochanie. - Emma uklękła, aby dać przytulić się Bethany.
- Miałaś dobry dzień?
- Tak. - Pochyliła się i szepnęła głośno. - Moja mama chciała
wyglądać ładnie dla Pana Scharpa.
- Bethany! - Heather odwróciła zaróżowioną twarz. - Dlaczego
nie weźmiesz Emmy na górę i nie pokażesz jej… czegoś?
- Na przykład mojej nowej książki? - spytała Bethany niejasno.

- 77 -
Wampir z sąsiedztwa

- Tak. Właśnie. - Heather spojrzała na Fidelie, która stała przy


schodach chichocząc. Jean-Luc również miał ochotę się śmiać, ale
pozostał cicho.
- Chodźmy. - Emma wzięła dziewczynkę i poprowadziła w stronę
schodów. Spojrzała z powrotem na niego, a jej oczy błyszczały z
radości.
- Rozumiem, że przyniosłeś miecz i laskę Louie‟go. - Heather
pospiesznie zmieniła temat. - Fidelia jest gotowa pomóc nam go
znaleźć. - Pokazała gestem w kierunku pokoju.
Jean-Luc podarzył za nią.
- Udało ci się znakomicie.
- Co? - Spojrzała z powrotem. - Zostać przy życiu? Dzisiaj było
bardzo spokojnie.
- To dobrze. Ale ja odnoszę się do tego, co powiedziała twoja
córka. Wyglądasz bardzo ładnie. - Heather machnęła ręka.
- Bethany wszystko obróci w romans. Nawet jej pluszami są
małżeństwem. Każe mi wydawać ceremonie. Dzisiaj wydałam za maż
Chihuahua i Panią Goryl. - Fidelia zachichotała, kiedy usiadła na
kanapie z torebka. - Wiec ten pies szczeka na złe drzewo.
Jean-Luc oparł miecz o krzesło.
- Mój przyjaciel Roman zawsze mówi, że w miłości wszystko jest
możliwe.
- Tak, jak przy podwójnym morderstwie. - Fidelia poklepała
torebkę. Heather parsknęła.
- Albo jak bitwie o opiekę nad dzieckiem. - Jean-Luc posłał je
krzywe spojrzenie.
- Straciłaś już całkowicie wiarę w miłość?
Odwróciła wzrok, jej policzki płonęły.
- Nie. Zawsze jest nadzieja. Możemy zacząć?
- Oczywiście. - Położył miecz i laskę Louie‟ego na stole przed
Fidelia. Położyła laskę na kolanach. Zamknęła oczy, a jej palce
chodziły w dół i w górę śledząc wypolerowane drewno. Heather
siedziała przy niej cicho. Jean-Luc usadowił się na krześle i czekał.
- To ciemne miejsce. - Wyszeptała Fidelia.
Taaak, to było naprawdę zaskakujące. Wszystkie wampiry
potrzebują ciemnego miejsca na ich dzienne miejsce spoczynku.

- 78 -
Wampir z sąsiedztwa

- Piwnica. - Kontynuowała Fidelia. - Z kamienia. Bez okien. -


Potrząsnęła głowa. - Jest zbyt ciemno. Nic nie widzę.
- Możesz powiedzieć gdzie to jest? - Zapytał Jean-Luc.
- Nie daleko, ale też nie za blisko. Myślę, że nie w mięście. -
Powiedziała Fidelia przeciągle dysząc. - Wyczuł mnie. - Otworzyła
szeroko oczy i odłożyła laskę na stół. - To był błąd. Ja… Ja myślę, że
on może być psychiczny.
Louie miał psychiczne zdolności wampira, ale to nie była
informacja, z którą mógł się podzielić. Zmartwiona Fidelia spojrzała
na niego.
- Wyczuł mnie. Mogę zapewnić. Był taki zimny, naprawdę
zimny. - Zadrżała.
- Wszystko w porządku. - Heather potarła plecy starszej kobiety. -
To już koniec.
Fidelia potrząsnęła głowa.
- Starałam się śledzić jego położenie. Wydaje mi się, że robił to
samo.
Jean-Luc skrzywił się. Cholera, powinie wziąć Fidelię gdzieś
indziej, aby mogła to zrobić.
Twarz Heather zbladła.
- Poluje na nas.
- Heather, muszę prosić cię jeszcze raz abyś przeniosła się do
mnie. - Powiedział Jean-Luc. - To tylko kwestia czasu aż Louie
zorientuje się, kim jesteś i gdzie mieszkasz.
- Musimy go po prostu odnaleźć, zanim on zrobi to pierwszy.
Jeśli dowiemy się o nim czegoś więcej, to może pomóc. - Jej oczy
zwęziły się. - Tak dokładnie to, kim on jest?
Jean-Luc usiadł.
- Chciałbym wiedzieć. Gdybym znał jego prawdziwe nazwisko,
zapolowałbym na niego i zabił wiele lat temu.
- Ty… popełniłbyś morderstwo?
- Zrobiłbym wszystko, aby ochronić tych, których kocham. -
Fidelia skinęła głową z aprobata.
- Jesteś dobrym człowiekiem, Juan.
Spojrzał na Heather zastanawiając się, czy również się z tym
zgadzała. Wyglądała na zdziwiona.

- 79 -
Wampir z sąsiedztwa

- Powiedziałeś wiele lat temu. - Szepnęła. - Ile masz lat? -


Cholera. Nie miał na to jak odpowiedzieć. – Ja mam dwadzieścia
sześć lat. - Oznajmiła. - A ty? - Rozłożył się na krześle.
- Jestem starszy od ciebie.
- O ile?
- Miałem dwadzieścia osiem, kiedy… - Przetarł czoło. - Miałem
trzy lata, kiedy zmarła moja mama.
- Tak mi przykro. Nie zdawałam sobie sprawy… - Jej oczy
ociepliły się z powodu współczucia. - Rany emocjonalne są najdłuższe
do zaleczenia.
- Tak. - Usłyszał samochód podjeżdżający na przydomowy
parking. Stanął, chwytając miecz.
- Mamy towarzystwo.
Heather zerwała się na nogi.
- To nie może być Louie, prawda? Nie tak szybko.
- Jestem na niego gotowa. - Fidelia grzebała w torebce.
- Nie sadze, że to Louie. - Jean-Luc wątpił, że jego kłopotliwy
nemesis używał samochodów. Mimo to poszedł w stronę przedpokoju
z mieczem. Usłyszał trząśniecie drzwi a następnie ciężkie kroki
zmierzające w stronę ganku. Heather doszła do drzwi dokładnie
wtedy, kiedy pięść wystarczająco mocno zapukała do drzwi, aby
wybić tafle ołowiowego szkła.
- Widzę go! – Krzyknął męski głos. - Ten twój chłopak znowu
spędza tu noc, prawda?
- O nie, to Cody. - Jęknęła Heather. - Thelma musiała widzieć jak
przyjeżdżasz i zadzwonić do jego matki. - Jean-Luc wyjrzał przez
okno w drzwiach. Mężczyzna na ganku był duży i zaczerwieniony od
dużej ilości alkoholu.
- Widzę cie, dupku! - Krzyknął Cody. - Chcesz rżnąć moją była,
proszę bardzo, ale tylko położysz palec na hożej córce, a ja…
- Przestań! - Syknęła Heather, kiedy przekręcała klucz w
drzwiach.
- Nie powinnaś go wpuszczać. - Wyszeptał Jean-Luc.
- Oh proszę, niech wejdzie. - Wycedziła Fidelia. Stałą przy
drzwiach machając swoim Glockiem. - Dziś mój dzień.
- Fidelia, odłóż bron. - Zakomunikowała Heather. Otworzyła
drzwi.

- 80 -
Wampir z sąsiedztwa

- Jak śmiesz… - Cody wpadł do przedpokoju i utkwił spojrzenie


w Jean-Lucu. - Kim ty do cholery jesteś?
Jean-Luc odwrócił wzrok.
- Nie odpowiem ci.
- Jean… - Heather zaczęła, ale przerwał jej ex.
- John? Wiec przynosisz swoich Johnów do domu? - Cody
zwrócił się do Jean-Luca. - Ciągle zostawiasz swój samochód
zaparkowany na podjeździe. Teraz każdy w mieście wie, że pieprzysz
moja żonę.
- Ex-żone. - Jean-Luc zmrużył oczy. - Jesteś głupcem, jeśli
pozwoliłeś jej odejść.
- Dosyć. - Heather stanęła pomiędzy nimi. - Cody, spuść z tonu
zanim Bethany cię usłyszy. Jesteś pijany i nie masz prawa mnie
szpiegować a tym bardziej osądzać.
Uśmiechnął się do niej.
- Właśnie, że tak. Moja córka tutaj mieszka i mogę teraz złożyć
pozew o pełen nadzór, kiedy każdy już wie, że jesteś dziwką.
- Nie jestem. I nigdy nie pozwolę ci zabrać jej ode mnie.
Cody parsknął.
- To patrz.
Dwieście lat temu, Jean-Luc po prostu przebiłby floretem gnojka i
wyrzucił jego ciało do rzeki, ale we współczesnym świecie krzywo by
patrzyli na także rozwiązanie. Zaatakował mężczyznę psychiczną
bronią.
Jesteś karaluchem.
W tym podpitym stanie, Cody w ogóle nie miał oporu, co do
wampirzej kontroli umysłu. Upadł na podłogę i poruszał cię po
korytarzu na czworakach. Heather z piskiem odskoczyła.
- Cody, co ci jest?
- Jestem karaluchem - mruknął piskliwym głosem.
- Hmm, przynajmniej o tym jednym zdałeś sobie sprawę o czasie.
- Fidelia cofnęła się, kiedy otarł się o jej długą spódnice.
Cody próbował wejść po schodach, ale ustawił się do pionu i
wyładował na plecach. Zaczął wić się wymachując rękami i nogami.
- Przestań Cody. - Zażądała Heather. - Wynoś się stad, zanim
przestraszysz Bethany.

- 81 -
Wampir z sąsiedztwa

- Co się dzieje? - Emma zeszła po schodach patrząc z ukosa na


wijące się ciało Cody‟ego.
Fidelia zachichotała.
- Przynieś spray przeciw owadom.
- Raid! - Cody przerzucił się na czworaka i uciekł przez przednie
drzwi.
O wschodzie słońca wrócisz do normalnosci, rozkazał Jean-Luc.
- Tak Mistrzu. - Cody runął w dół po schodach ganku.
- Dobry Boże, ten człowiek zwariował. - Heather zamknęła drzwi
na kluczyk.
- To było interesujące. - Emma posłała Jean-Lucowi znaczące
spojrzenie. Prawdopodobnie usłyszała jego mentalne polecenia.
Zastanawiał się przez chwilę czy Louie go usłyszał, ale wątpił czy to
wystarczy mu na poszlakę.
- Czy z Bethany wszystko w porządku? - Heather rzuciła się do
schodów.
- Ooh wee, muszę się napić. - Fidelia podreptała do kuchni wciąż
trzymając Glocka. - Potrzebuję piwa, to na pewno. Juan, Emma, a wy?
- Nie, dziękuje. - Poszedł z powrotem do pokoju gościnnego i
ponownie oparł miecz o oparcie krzesła. Emma oparła się o framugę
przy wejściu, uśmiechając się.
- Karaluch?
Oddał uśmiech.
- Facet na to zasługiwał.
Skinęła głowa.
- Wracam na górę. - Urwała, po czym dodała. - Myślę, że
wywarłeś spore wrażenie na Bethany. Ta zabawkowa mama, która
mieszka w domku dla lalek ma nowego chłopaka o imieniu John. Jest
lalką G.I.Joe, która wygląda na to, że może zastąpić Kena
mieszkającego w szafie.
- Naprawdę? - Serce Jean-Luca pulsowało w piersi. Może on
rzeczywiście mógł być mile widziany w tej rodzinie? Jego ojciec
zmarł, kiedy miał sześć lat, trzy lata po tym, kiedy jego matka zmarła
podczas porodu. Roman i Angus byli sobie najbliżsi, a on nigdy nie
miał braci.
Rozglądał się po salonie i zdał sobie sprawę jak naprawdę
samotny był na przestrzeni wieków. Heather podobała mu się na wiele

- 82 -
Wampir z sąsiedztwa

sposobów, ale jej rodzina Bethany i Fidelia, również brały go za serce.


Jak różne mogłoby być jego życie, kiedy każdą noc wypełniałoby
prawdziwe towarzystwo i miłość. Także życie po tych wszystkich
wiekach wydawało się puste i pozbawione sensu.
Ale czy mogły go zaakceptować tym, kim był? Czy Heather
mogła go pokochać?
- Tak mi przykro, że musiałeś być świadkiem tej sceny z moim
byłym. - Powiedziała Heather, kiedy weszła do pokoju.
Odwrócił swoją twarz ku jej. Cholerka. Była tak głęboko
zamyślony, że nie zauważył, kiedy Emma poszła, a weszła Heather.
Musiał być bardziej czujny niż teraz.
- Już zapomniałem.
Heather westchnęła.
- Nie wiem, co wstąpiło w Cody‟ego.
- Czy z Bethany wszystko w porządku?
- Tak. Dzięki Bogu. - Heather opadła na kanapę. - Oglądała DVD
z podkręconym dźwiękiem, wiec nic nie słyszała.
- To dobrze. - Jean-Luc usiadł obok niej. Natychmiast usłyszał jej
przyspieszone bicie serca. Dobry znak.
Spojrzała na niego nieśmiało.
- Gdzie Fidelia?
- Poszła do kuchni po piwo.
- Mam nadzieje, że nie będzie pić i obsługiwać się swoją bronią w
tym samym czasie.
Wyciągnął rękę i położył ją na tylnie oparcie kanapy.
- Broń ma zabezpieczenia.
- No pewnie. To był ten jeden warunek, który postawiłam, zanim
zdążyła się tutaj przeprowadzić.
- Mieszkasz w tej okolicy całe życie, prawda?
Westchnęła.
- Tak. Zawsze chciałam podróżować, ale nigdy tego nie zrobiłam.
Zrobił psychiczną notatkę, aby zabrać ją do tych wszystkich
miejsc, które chce zobaczyć.
- Znasz jakiekolwiek miejsce, które pasuje do opisu Fidelii? Na
obrzeżach miasta. Prawdopodobnie opuszczone.

- 83 -
Wampir z sąsiedztwa

- Z kamienną piwnica? - Pochyliła głowę rozważając. -


Miejscowy park posiada stary budynek z kamienia położony w
depresji.
- Sprawdzę to. - Mógł zostawić tutaj Emmę z kobietami i wziąć
ze sobą Robby‟ego.
- Pójdę z tobą.
Zamrugał.
- Nie. Absolutnie nie. To zbyt niebezpieczne.
- Już jestem w niebezpieczeństwie. Wcześniej walczyła z Louiem
i zrobiłam to dobrze. I na dodatek wiem gdzie jest park.
- Mogę poszukać lokalizacji parku w Internecie.
Uniosła brodę.
- Idę. Nie będę kryła się za strachem. Jestem z nim w stanie
wojny, pamiętasz?
- Istnieje różnica miedzy odwagą a złą decy… - Urwał, kiedy jego
wyostrzony słuch wykrył na zewnątrz dźwięk. - Ktoś zbliża się do
ganku.
Zerwał się cicho na nogi i chwycił swój miecz. Heather stanęła i
wyszeptała.
- Powinnam wziąć swojego shotguna?
- Nie. - Miał nadzieje, że to Louie był na zewnątrz. Zabije
skurwysyna i… Ale co, jeśli właśnie popełniłby jakiś błąd i przegrał?
Louie mógł po prostu wejść do domu i zamordować Heather. - Tak,
weź swojego shotguna. Powiedz Emmie i czekajcie w środku. Jeśli
wejdzie, celuj w jego pierś.
- Jeśli wejdzie… - Ścisnęła jego ramie. - Uważaj.
Zgoda w jej oczach była prawdziwa. Mon Dieu, troszczyła się o
niego. Dotknął jej policzka.
- Idź.
Jej oczy stały się szklane z marzycielskim przebłyskiem, kiedy
mrugnęła.
- Racja. - Pobiegła na schody. Dywan stłumił odgłosy jej
sandałów, kiedy pędziła po stopniach.
- Co jest? - Fidelia wyszła z kuchni, trzymając w połowie pustą
butelkę piwa. Spojrzała za znikającą postacią Heather. - Znów ją
przegoniłeś?
Jean-Luc podniósł palec do ust, a następnie wskazał na podwórko.

- 84 -
Wampir z sąsiedztwa

Brązowe oczy Fideli rozszerzyły się.


- Zostawiłam swoje German muchacho w kuchni. Zaraz wracam.
- Nie chce, żebyś wychodziła na zewnątrz. To może być
niebezpieczne. - Jean-Luc jęknął, kiedy Fidelia poszła do kuchni.
Lepiej jak zadziała szybciej, zanim kobiety w domu zaczną wołać
pomocy. Uśmiechnął się do siebie. Nic dziwnego, że tak bardzo je
lubił.
Po cichu odkluczył drzwi, a następnie szarpnął otwierając je.

- 85 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Jean-Luc wyskoczył na ganek, celując floretem na nieproszonego
gościa.
Blondwłosa kobieta zapiszczała i cofnęła się do tyłu. Jej spiczasty
obcas utknął pomiędzy dwoma, drewnianymi deskami, przez co
runęła na ganek.
- Cholera!
Wyglądała znajomo.
- Kim jesteś? - Zapytał. Była śmiertelnikiem, ale to nie oznaczało,
że była bezpieczna. Louie uwielbiał kontrolować umysły śmiertelnych
za pomocą wampirzych zdolności mentalnych, w celu zmuszenia ich
do popełnienia morderstw.
- Cholera. - Kobieta przetarła swoje kostki u nogi. - Lepiej,
żebym była w stanie chodzić po wybiegu. - Spojrzała na niego. -
Jesteś szalonym kretynem. Wystraszyłeś mnie na śmierć tym
mieczem.
Poznał ja. Sasha Saldine, modelka, którą zatrudnił Alberto.
Oczywiście nie miała pojęcia, kim był. Nadal leżąc na ganku zdjęła
buty i zbadała swoje obcasy wysadzane ćwiekami i diamencikami.
- Przysięgam, że jeśli są uszkodzone, pozwę cię dupku.
Kosztowały czterysta dolców. Kupuję tylko najlepsze.
Zatęsknił za Heather. Kiedy ona go prowokowała, podobało mu
się to. Była dowcipna i zabawna. Ta kobieta była po prostu irytująca.
Kiedy nadal krytykowała go swoim przeraźliwym głosem,
przeskanował podwórko w celu znalezienia jakiś ruchów.
- Będziesz stał tu przez całą noc jak idiota, czy mi pomożesz? -
Rozejrzała się po ganku. - To jest dom Heather, tak? To tu mieszkała
w szkole średniej.
Spojrzała przez ramię na jego samochód.
- Cholera. Nie powiedziała mi, że ma chłopaka. - Posłała mu
ostrożne spojrzenie. - Co ty tu robisz z tym pieprzonym mieczem?
- Wolisz pistolet? - Fidelia przepchnęła się z tyłu za Jean-Lucem,
w jednej dłoni trzymając piwo, a w drugiej Glocka.

- 86 -
Wampir z sąsiedztwa

- O mój Boże! - Sasha zerwała się na nogi i podniosła ręce. - Nie


strzelać. Myślałam, że to dom Heather.
- Fidelia, bądź ostrożna. - Heather wybiegła na ganek z
shotgunem w reku. Sasha dyszała.
- A ja myślałam, że Nowy Jork był niebezpieczny.
Jean-Luc jęknął w duchu.
- Heather, czy nie mówiłem ci, żebyś została w domu? - Heather
zignorowała go i zwróciła się do blond modelki.
- Sasha? Co ty tu robisz?
- Mam zamiar dostać z pistoletu lub z noża.
- Coż, zdecyduj się. Nie mam całej nocy. - Fidelia ustawiła piwo
na ganku, wyjmując pęk kluczy z kieszeni spódnicy. Szamotała się z
nimi próbując za ich pomocą zdjąć blokadę ze spustu pistoletu.
- Nie rób tego. - Ostrzegła ją Heather. - Za dużo wypiłaś. - Fidelia
parsknęła.
- Nie jestem pijana. W pełni się kontroluje.
Oderwała blokadę ze spustu. Bang! Pistolet wystrzelił, trafiając w
pobliski dąb. Kobieta krzyknęła. Jean-Luc skrzywił się. Wiewiórka
spadła z drzewa i z łoskotem wylądowała na podwórku. Fidelia
wzruszyła ramionami.
- Chciałam to zrobić. Cholerny gryzoń żerował w naszym domu. I
kradł wszystkie orzechy z naszego drzewa. - Heather położyła ręce na
biodrach.
- Czy nie mówiłam ci milion razy abyś nie zdejmowała blokady?
Fidelia zwiesiła głowę, wyglądając jakby trapiły ją wyrzuty
sumienia.
- Będę bardziej ostrożna. - Założyła blokadę i posłała w stronę
Jean-Luca zdeterminowane spojrzenie. - Wiem, jak radzić sobie ze
skurwielami z orzechami.
Jego usta zadrgały.
- Wezmę to zgodnie z doradztwem.
W jednej chwili Emma wpadła na ganek z kołkiem w reku.
- Jest tutaj?
- Nie. - Odpowiedział Jean-Luc. - Fałszywy alarm.
Emma rozejrzała się.
- Ale słyszałam strzał.

- 87 -
Wampir z sąsiedztwa

- Tak. - Jean-Luc wskazał gestem frontowe podwórze. - Jest i


ofiara wypadku. - Oczy Emmy rozszerzyły się. - Zostaliśmy
zaatakowani przez wiewiórkę?
- Do cholery, tak. - Powiedziała Fidelia. - A ja się tym zajęłam.
- O mój Boże, Heather - wyszeptała Sasha. - Handlujesz
narkotykami?
- Co? - Heather zwróciła się do niej. - Nie!
- Oh. - Sasha spojrzała rozczarowana. - Wiec, o co chodzi z tą
całą bronią? - Heather westchnęła.
- Mogę to wyjaśnić. Później.
- Skoro wszystko jest w porządku wrócę na swoje stanowisko.
Emma posłała Jean-Lucowi rozbawione spojrzenie, kiedy
kierowała się z powrotem do przedpokoju.
- A ty myślałeś, że będziesz się nudzić w Teksasie.
Skinął głowa. Ostatnio życie stało się o wiele bardziej
interesujące. - Mam już dość wrażeń jak na jeden dzien. - ogłosiła
Fidelia i powędrowała za Emma. - Zamierzam wziąć długa, gorącą
kąpiel i iść spać.
- Dobranoc. - Heather ustawiła swojego shotguna na ganku. -
Świetnie. Teraz muszę zająć się wiewiórka.
- Nie ma tu nic do roboty. - zapewnił ją Jean-Luc. - Wiewiórka
jest martwa.
- Nie mogę jej tam zostawić. Bethany ją zobaczy i pomyśli, że to
przyjaciółka SpongeBoba – Sandy.
Jean-Luc nie miał pojęcia, o czym ona mówiła.
- Mogę ją pogrzebać. Nawet zarządzić Ostatnie Namaszczenie. -
Znał je na pamięć, kiedy słyszał je z ust Romana ponad sto razy za
poległych towarzyszy podczas Wielkiej Wojny Wampirów.
Piękne wargi Heather uniosły się przy koniuszkach.
- Nie zdawałam sobie sprawy, że nasze wiewiórki są katolikami.
Czy ona się z niego śmiała?
- Jeśli wolisz to ja nie…
- Nie, proszę. Możesz to zrobić. - Obdarzyła go wspaniałym
uśmiechem. - Myślę, że to bardzo słodkie.
Jego serce wezbrało. Mon Dieu, człowiek mógł rosnąć
uzależniony od tego uczucia.
- Masz łopatę?

- 88 -
Wampir z sąsiedztwa

- Tak, w garażu. - Skinęła na lewą stronę. Zbiegł z ganku i ruszył


w lewo, w kierunku podjazdu. Trzymał miecz przy sobie, na wszelki
wypadek, gdyby Louie ukrywał się w cieniu. Lub garażu.
Sasha Saldine patrzyła na niego, kiedy odchodził, a potem
wysyczała do Heather.
- Jesteś okropnym kłamca! Mówiłaś mi, że nie masz chłopaka.
- On nie jest moim chłopakiem. - Wyszeptała Heather.
Jean-Luc kontynuował nasłuchiwanie ich rozmowy, kiedy szedł
w kierunku wolnostojącego garażu.
- Gdzie ty go znalazłaś? - Sasha wyszeptała.
- Spotkałam go wczoraj w nocy na uroczystym otwarciu.
- Żartujesz! Ten przystojniak był tam? Cholera, bzykałam złego
faceta.
- Sasha!
- Spałaś już z nim?
- Oczywiście, że nie. - obruszyła się Heather. - Dopiero wczoraj
go spotkałam.
Jej irytacja wywołała u Jean-Luca uśmiech. Zatrzymał się w
bocznych drzwiach garażu, aby usłyszeć więcej.
- Jeśli go nie chcesz, ja go wezmę. - Kontynuowała Sasha. -
Alberto był względnie rozczarowujący. Ale obiecał mi więcej wyjść
na pokazie. Wiec, co ty na to?
- Uh, gratulacje?
- Nie, mówię o tym przystojnym kasku z mieczem. Mogę
wykonać do niego ruch, czy nie? Chcesz go?
Napiął się, czekając na odpowiedz.
- Jean! - Zawołała Heather. - Drzwi są zamknięte?
Przekręcił gałkę, a drzwi otworzyły się skrzypiąc.
- Wszystko dobrze! - Wszedł do środka, ale zostawił drzwi
uchylone, tak żeby mógł słyszeć. Spojrzał wokoło. Garaż był pusty.
- John? - Zapytała Sasha. - John jaki?
- Jean Echarpe. - Odpowiedziała Heather. - Jest synem Jean-Luca
Echarpe.
Sasha wysapała.
- Żartujesz! O cholera! Rzeczywiście bzyknęłam nie tego faceta
co trzeba.

- 89 -
Wampir z sąsiedztwa

Jean-Luc potrząsnął głowa. Tak jakby pragnął tej próżnej jędzy.


Teraz Heather była inną historią. Chętnie chciałby zobaczyć jak jej
zielone oczy rosną oszołomione przyjemnością, kiedy on zamknąłby
w dłoni jej piersi lub pogładził ją pomiędzy jej słodkimi udami.
Chciałby zobaczyć, jak jej policzki rumienią się od gorąca, a jej usta
otwierają się z ochrypłym stęknięciem. Chciałby…
Lepiej przestanie, zanim jego oczy zaczął płonąc. Chwycił za
łopatę i wyszedł z garażu. Kobiety ciągle rozmawiały, ale nie był już
w temacie.
- Gdzie jest twój wynajęty samochód? - Zapytała Heather. - Jak tu
przyjechałaś?
Sasha siedziała na huśtawce na ganku, przesuwając gołą stopą po
podeście.
- Alberto mnie podwiózł. Byliśmy na obiedzie, a on myślał, że
jestem zbyt pijana, aby prowadzić. Ale przysięgam, wypiłam tylko
dwie Margarithy.
- Jadłaś cos?
- Jasne, ale już tego nie mam, jeśli wiesz, o co mi chodzi. - Sasha
wskazała palcem na usta.
Jean-Luc skrzywił się. Była bulimiczka. To, dlatego właśnie
zatrudniał Simone i Ingę, jako główne modelki. Były wampirami,
wiec nigdy nie musiały się ranić, aby być szczupłe. Niestety, media
zaczęły pytać, dlaczego nigdy się nie starzeją. Obie.
- Nie powinnaś żartować o bulimii. - Mruknęła Heather. - To jest
choroba.
- To desperacja. Mam dwadzieścia sześć lat, a staram się
konkurować z dziećmi. - Sasha zauważyła, że mija ją Jean-Luc. - Oh,
panie Echarpe, tak miło mi pana poznać. Mam nadzieje, że nie obraził
się pan za nic, co powiedziałam. - Jej wzrok powędrował do miecza,
ciągle trzymanego w prawej ręce. - Heather powiedziała mi, że jest
pan tu, aby ją chronić. Myślę, że to bardzo szlachetne.
Słodziła mu. Jean-Luc był do tego przyzwyczajony. Nie robiło to
na nim wrażenia. Uświadomił to sobie wiele lat temu, kiedy niektóre
modelki mogłyby skoczyć z katedry Notre Dame, jeśli to by tylko
rozwinęło ich karierę.
- To zaszczyt dla mnie panią poznać. - Zwrócił spojrzenie ku
Heather. - Gdzie chcesz mieć miejsce pochówku?

- 90 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozejrzała się po całym podwórku.


- Może pod dębem? To był jego dom, wiec myślę, że
spodobałoby mu się.
- Jak sobie życzysz. - Jean-Luc powłóczył w kierunku drzew.
Dostrzegł puste miejsce pomiędzy dwoma grządkami kwiatów i
zaczął kopać. Jeśli tylko dziewczyny wejdą do środka, wykorzysta
prędkość wampira i zakończy zadanie w kilka sekund.
Huśtawka na ganku skrzypnęła, kiedy Sasha ponownie usiadła.
- Ludzie mówią o tym jak to przyjazne są małe miasteczka, ale
wcale tak nie jest. Stara pani Herman wyrzuciła mnie ze stancji.
- To dziwne. - Odpowiedziała Heather. - Jest wdowa.
Pomyślałabym raczej, że potrzebuje pieniędzy.
- Ona jest starą konserwatystka. Zaprosiłam Alberto ostatniej
nocy i kiedy zobaczyła go jak z rana opuszczał dom, to chyba musiało
ją dotknąć w czuły punkt, ponieważ powiedziała mi, że nie otwierała
burdelu. Później Alberto i ja próbowaliśmy wrócić tam po obiedzie,
ale nie chciała nas wpuścić. Przysięgam, ona jest nieczuła, starą jędzą!
- Była naszym nauczycielem w szkółce niedzielnej. - Mruknęła
Heather. - Masz miejsce pobytu?
- Cóż, naprawdę nie chcę zostać z moją psychiczną mamą w jej
przecudnej przyczepie, wiec pomyślałam, że rozbiję się tutaj. -
Mruknęła Sasha. - Co o tym sadzisz?
- Gdzie twój bagaż?
- Nie potrzebuje. Śpię nago.
- Świetnie. - Wyjęczała Heather.
- Zabiorę swoje rzeczy i wypożyczony samochód z rana. Nie
mogę się doczekać, aby wynieść się z tego miasta. Wybieram się jutro
do Spa d‟Elegance w San Antonio. Chcesz jechać?
- Muszę tu zostać.
- Jak możesz? - Głos Sashy stał się ostrzejszy. - Nie mogę już
tego znieść. Nie ma tu centrów handlowych, żadnych nocnych
klubów. Zamówiłam na obiad pomarańczowe frappaccino i wszyscy
patrzyli się na mnie jak na jakaś obca.
Heather westchnęła.
- Mieszkałaś tu przez osiemnaście lat. Wiesz jak to jest.
- Uwierz mi, zrobiłam wszystko, aby zapomnieć o tej zapadłej
dziurze.

- 91 -
Wampir z sąsiedztwa

Głos Heather był niski i napięty.


- Ja wciąż tu mieszkam.
Jean-Luc przerwał kopanie łopata, aby spojrzeć na kobiety na
ganku. Widział różowy odcień policzków Heather i zielony błysk
gniewu w jej oczach. Sasha wzruszyła ramionami.
- Cóż, twoja strata.
Rozważał wykopanie większego grobu.
- Ponieważ nie masz samochodu i dokąd pójść - kontynuowała
Heather - mam zamiar zignorować twoje obraźliwe uwagi i pokazać ci
pokój gościnny.
Usta Jean-Luca wygięły się w lekkim uśmiechu. Mimo jej
ostatniego rozwodu, Heather miała jeszcze wyrozumiały i
współczujący charakter. Ale czy byłaby taka wyrozumiała, kiedy
dowiedziałaby się prawdy o nim? Jego uśmiech zbladł, kiedy
wspomniał jej opis wampira z poprzedniej nocy. Cholerny potwór. Jak
mogła kiedykolwiek go zaakceptować?
- Jezu Heather. - Cienkie ramiona Sashy opadły. - Nie chciałam
zranić twoich uczuć. Jesteś moją jedyną prawdziwą przyjaciółką, jaką
mam. Wszyscy inni chcą mnie po prostu wykorzystać. Cóż, ja ich też
wykorzystuje. Ale ty jesteś jedyną, z którą mogę szczerze
porozmawiać.
Twarz Heather złagodniała i dała modelce wielki uścisk.
- Dobra. - Otworzyła drzwi. - Zaprowadźmy cię do łóżka.
Kiedy drzwi się zamknęły, Jean-Luc zbadał dom jeszcze raz. To
był więcej niż dom; to było schronisko dla potrzebujących. Heather
otworzyła je dla Fidelii, a teraz Sashy. Z jej wspaniałomyślnością i
kochającym sercem, Heather zawsze będzie miała przyjaciół i rodzinę.
Zdjęcie mignęło mu w głowie. Rodzinny obrazek – Roman i
Shanna Draganesti oraz ich mały syn Constantine. Jean-Luc zakręcił
ręce wokół drewnianego kija od łopaty. On nigdy nie miał rodziny.
Nigdy nie będzie miał.
Wbił narzędzie w ziemie. Z jego wampirza siła, ostrze weszło w
ziemię aż po rękojeść na całej długości, starannie siekając korzeń
drzewa. Teraz grób był wystarczająco duży dla wiewiórki, wiec
poszedł w kierunku martwego zwierzęcia. Po dwóch krokach
zatrzymał się.

- 92 -
Wampir z sąsiedztwa

Biały samochód policyjny podjechał pod dom Heather. Wzdłuż


boku samochodu fluorescencyjne litery tworzyły słowa Szeryf
Hrabstwa. Cholera. Podobnie jak większość wampirów, Jean-Luc był
przezorny, co do stróżów prawa. Wampiry nigdy nie mogły pozwolić
sobie na bycie przesłuchiwanym w jednym z tych pokoi z jedną stroną
lustrzana, ponieważ ich ciała nie zostawiały w nich odbicia.
Spojrzał na swój miecz, gdzie spoczywał wsparty o drzewo.
Cofnął się i wsunął floret pod kilka gęstych krzaków u podstawy
dębu.
Tymczasem oficer wyszedł ze służbowego samochodu. Ruszył w
stronę domu, wyglądając bardzo oficjalnie w swoim schludnie
wyprasowanym mundurze khaki z pasem i kaburą na bron. Przyglądał
się Jean-Lucowi z przymrużonymi oczyma, miętoląc wykałaczkę z
jednej strony ust na druga.
- Odsuń się od drzewa. Podnieś ręce, abym mógł je zobaczyć. -
Rozkazał szeryf.
Jean-Luc postawił jeden krok w bok i rozłożył ręce dłońmi do
przodu.
- Czy jest jakiś problem, szeryfie?
Młody oficer zatrzymał się, ująć swoją wykałaczkę.
- Kim ty do cholery jesteś?
- Jean Echarpe.
- Johnny Sharp, co? Wiec skąd jesteś, Panie Sharp?
Jean-Luc zorientował się, że najlepiej nie wracać do tego
nieporozumienia.
- Jestem z Paryża.
Szeryf skinął porozumiewawczo.
- Aha, na północ od Dallas. Byłem tam.
Jean-Luc stał zaskoczony przez kilka sekund.
- To tu w Teksasie jest Paryż?
- Tak. Ale mówisz zbyt dziwnie, nawet jak na kogoś z północy.
Zgaduje, że jesteś jednym z tych żabojadów.
Jean-Luc zacisnął zęby.
- Jestem z Francji.
- To bardzo niedobrze. - Spojrzenie szeryfa skoncentrowało się na
świeżo wykopanym grobie. Wyrwał wykałaczkę z ust i rzucił ją na

- 93 -
Wampir z sąsiedztwa

ziemie. - Dostałem raport od jednego z sąsiadów, że wystrzelił tutaj


pistolet. A teraz łapię cię w trakcie kopania grobu.
Jean-Luc skinął na otwór.
- Jak widać jest to bardzo mały grób.
- Cóż, może pociłeś swoje ofiary i grzebiesz je w kawałkach. -
Dłoń szeryfa spoczęła na kaburze pistoletu.
Jean-Luc spojrzał na niego.
- Nikogo nie zamordowałem. - Jeszcze. Wskazał stronę. - Ofiara
leży tam.
- Cholera. - Szeryf kroczył ku martwej wiewiórce a następnie
przeniósł wzrok na Jean-Luca. - Słuchaj Panie Sharp, nie toleruję
cudzoziemców przyjeżdżających tu i wystrzeliwujących nasze
wiewiórki.
- Nie zastrzeliłem jej.
Szeryf parsknął.
- Oh, rzeczywiście, to było samobójstwo. - Podniósł rękę, kiedy
Jean-Luc zbliżył się. - Zostań tam. To miejsce zbrodni i nie chcę abyś
się w to mieszał.
Jean-Luc westchnął. Rzeczywiście, niewiele dzieje się w tym
mięście.
- Powiedziałem Heather, że mógłbym ją dla niej spalić.
Szeryf zmrużył oczy.
- Znasz Heather?
- Oczywiście. - Jean-Luc podniósł podbródek. - To jest jej dom
jakbyś nie wiedział.
- Wiedziałem to. - Szeryf rozstawił się i skrzyżował ręce. -
Chodziłem z nią przez dwa lata w szkole średniej. Jak długo ją znasz?
Wiec to był facet, którego matka Heather uważała za zbyt
niebezpiecznego. Gdyby nie zainterweniowała, czy Heather wyszłaby
za maż za tego ogromnego idiotę? Jak na złość, w brzuchu Jean-Luca
pojawiło się uczucie wijących węży. Wstrząśnięty poznał je.
Zazdrość. Cholera. Nie czuł się tak od ponad dwustu lat.
- Billy! - Heather krzyknęła z ganku. - Co ty robisz? - Zamknęła
drzwi i zeszła po schodach.
- Hej Heather. - Szeryf podniósł dłoń na powitanie. - Thelma
powiadomiła o odbezpieczonym pistolecie. - Posłał Jean-Lucowi
podejrzliwe spojrzenie. - I znalazłem tego żabojada kopiącego w

- 94 -
Wampir z sąsiedztwa

twoim ogródku. Prawdopodobnie szukał ślimaków do zjedzenia. -


Parsknął śmiechem na własny art.
Heather zmarszczyła brwi na tę uwagę. - Jean jest moim gościem.
I jest na tyle uprzejmy, aby mi pomóc z tą biedna, nieżywą wiewiórka.
Broniła go. Znowu. Jean-Lucowi podobało się to. Ale mógł
również powiedzieć, że Billy nie był pod wrażeniem. Wyglądał wręcz
na takiego, co ma to w dupie.
- Masz zamiar prosić jakiegoś cudzoziemca, aby pochował twoją
wiewiórkę? To praca dla prawdziwego mężczyzny. - Billy chwycił
nieżywą wiewiórkę i podreptał w stronę grobu.
Jean-Luc spojrzał na Heather, aby zobaczyć, czy była pod
wrażeniem neandertalskiej taktyki. Na szczęście, nie uważała w
swoich oczach Billy‟ego za bohatera. Wyglądała na naprawdę
zirytowana.
- To nie jest konieczne Billy. Jean miał wszystko pod kontrola.
Billy wrzucił wiewiórkę do grobu.
- Powinnaś po mnie zadzwonić, Heather. Mówiłem ci wcześniej,
że jeśli będziesz czegoś potrzebowała, dzwon. - Chwycił za łopatę, ale
szybko został zatrzymany. Szarpał, ale nie chciała się ruszyć.
- Może pomóc? - Jean-Luc szedł w kierunku grobu.
- Zostań tam. - Billy rozkraczył się i chwycił łopatę obiema
rękoma. Napiął się. Niski warkot rozbrzmiewał mu w gardle. Pot
pojawił się na jego czole. Łopata ani drgnęła.
Spojrzał na Jean-Luca.
- Coś ty zrobił z tym przeklętym sprzętem.
- Pozwól mi zobaczyć. - Jean-Luc zakręcił jedną dłoń wokół
uchwytu i wyszarpnął łopatę z ziemi. - Ah, miałeś racje! Ta praca
rzeczywiście wymagała prawdziwego mężczyzny.
Heather zakryła usta, aby zakryć swój uśmiech.
Billy spojrzał niepewnie jakby nie wiedział czy został obrażony.
Zanim zdarzył to ustalić jego walkie-talkie zatrzeszczało i wydobyło
głos. Nacisnął przycisk.
- Tu szeryf. Co się dzieje?
- Ktoś zgłosił zakłócenia porządku publicznego za barem
Schmitty‟s. - zgłosił kobiecy głos.
- Cathy, korzystaj z odpowiedniego kodu. - warknał Billy.

- 95 -
Wampir z sąsiedztwa

- Nie ma kodu na faceta zachowującego się jak karaluch! -


Wykrzyczała kobieta. - Wszedł na ich wysypisko śmieci i tarza się w
odpadkach.
Karaluch? Jean-Luc spojrzała na Heather. To musiał być jej były
mąż. Zmarszczyła brwi, ale nadal milczała.
- Cholerny pijak. - Mruknął Billy do swojego mikrofonu. - Zaraz
tam będę. - Zgromił Jean-Luca wzrokiem. - Będę na pana uważać,
Panie Sharp. - Poszedł w kierunku służbowego samochodu.
Jean-Luc użył łopaty, aby przykryć wiewiórkę ziemia.
- Myślę, że mój ex oszalał. - Wyszeptała Heather.
- Był szalony, że pozwolił ci odejść. - Jean-Luc użył płaskiej
powierzchni szpadli, aby ubić mieszaninę na kopcu ziemi.
- To miłe z twojej strony, ale martwię się raczej zostawienia z nim
swojej córki.
- Ciężko jest znaleźć ludzi, którym możesz zaufać.
- Możesz powiedzieć to jeszcze raz. - Zmarszczyła brwi w stronę
policyjnego wozu, który odjechał.
Jean-Luc wyjął miecz spod krzaków i użył jego końcówki do
narysowania krzyżyka na ziemi na szczycie grobu.
- Nie ufasz szeryfowi? - Kiedy potrząsnęła głowa, kontynuował, -
Myślałem, że nie. Nie powiedziałaś mu przecież o Louieem.
Posłała mu dziwaczne spojrzenie.
- Ty również.
Zaczął iść w kierunku garażu, aby odłożyć łopatę.
- Jestem przyzwyczajony do dbania o własne problemy.
Szła obok niego.
- A ja jestem właśnie jednym z nich.
Zatrzymał się.
- Nie, wcale nie. Lubię spędzać z tobą czas. Najbardziej ubolewał
nad tym, że ty i twoja córka jesteście w niebezpieczeństwie.
Spojrzała na niego rozmyślnie.
- Wiec przyznajesz, że jestem w niebezpieczeństwie z twojego
powodu.
Do czego to zmierzało?
- Tak. - Kontynuował swój spacer w stronę garażu.
- Wiec zgodzisz się, abym poszła szukać z tobą Louie‟go. -
Zatrzymał się ponownie.

- 96 -
Wampir z sąsiedztwa

- Nie, nie zgodziłem się.


- Ale to zrobisz. Rozumiesz, że jestem w stanie wojny ze
strachem.
- Tak, rozumiem, ale nie chcę narażać cię bardziej niż… -
Zatrzymał się, kiedy przybliżyła się i przeniosła dłoń na jego klatkę
piersiowa. Sposób, w jaki na niego patrzyła, tym błagalnym
wzrokiem. Musiał powstrzymywać się, aby nie rzucić łopaty i miecza
oraz nie wciągnąć jej w swoje ramiona.
- Panno Westfield, czy próbujesz mnie udobruchać swoimi
kobiecymi wabikami?
Odsunęła gwałtownie swoją dłoń od jego piersi. Potem
uśmiechnęła się i położyła ją z powrotem na klatce.
- Myślisz, że mogłabym?
- Być może. Jak… przekonywująca możesz być? - Zawinęła dłoń
wokół klapy jego czarnego płaszcza.
- Byłam zdominowana przez większość mojego życia. Teraz
muszę nadrobić zaległości.
- W takim razie masz zamiar mnie uwieść?
- Nie. Po prostu chcę iść z tobą. Muszę brać w tym czynny udział.
- Jakie rozczarowujące. - Obruszyła się.
- To, że chcę sama kształtować moją przyszłość?
- Nie, to, że nie będę uwiedziony. Myślę, że taka silna i
samodzielna kobieta mogłaby mnie skusić.
Roześmiała się, a następnie posłała mu zalotne spojrzenie.
- Noc jest jeszcze młoda. - Uśmiechnął się.
- Tak, jest.
- Wiec osiągnęliśmy porozumienie - oznajmiła. - Idę z tobą.
Merde. Jego uśmiech zgasł. Kiedy się zatracił w tej znajomości?
Heather Westfield okręciła go sobie wokół małego paluszka. I Boże
dopomóż mu, lubił to.

- 97 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
- Miejsce, którego szukamy jest kilka mil wzdłuż tej drogi. -
Powiedziała Heather spoglądając na Jean-Luca prowadzącego auto.
- W porządku. - Ręce Jean-Luca lekko spoczywały na kierownicy
BMW, jakby był przyzwyczajony do jazdy dziewięćdziesięcioma
pięcioma milami na godzinę.
To była przejrzysta noc z gwiazdami i pełnią księżyca święcącą
nad głowami. Torebka Heather zawierająca Glocka Fidelii opierała się
o wycieraczkę. Czuła na nodze pocieszającą wagę pistoletu. Robby
MacKay znajdował się na tylnim siedzeniu ze swoim szkockim
mieczem i lekkim floretem Jean-Luca. Jean-Luc nalegał, aby po
drodze wpaść po Szkota.
Robby miał zastrzeżenia, co do jej towarzystwa, ale Jean-Luc
bronił decyzji Heather. To był dobry znak. Po tym wszystkim nie
wydawał się takim świrem. Mógł akceptować jej decyzje, nawet,
kiedy się z nią nie zgadzał.
Było jeszcze sporo rzeczy, których nie wiedziała o Jean-Lucu, ale
wszystko, co do tej pory o nim poznała, naprawdę jej się podobało.
Spojrzała na niego z ukosa, kiedy prowadził pojazd. Miał szczupłą
twarz, pięknie wyeksponowaną silną szczęką i wysokimi kośćmi
policzkowymi. Ostatniej nocy był świeżo ogolony, oraz taki schludny
i czysty w tym jego eleganckim smokingu, że wyglądał równie
seksownie jak James Bond. Dzisiaj wyglądał nawet jeszcze bardziej
pociągająco. Czarny zarost przysłonił jego szczękę, a czarne loki
spadały niedbale z głowy, jakby nie starczało mu już czasu na golenie
i przeczesanie włosów. Jego ciemne spodnie i T-shirt wyglądały na
używane i wygodne, a czarny płaszcz tworzył aurę niebezpieczeństwa.
Nic dziwnego, że Billy patrzył na niego podejrzliwie. Jean-Luc
wyglądał tajemniczo. I dziko. Był wystarczająco silny, by wyciągnąć
łopatę z ziemi jedną ręka. Dzięki ciuchom, jakie projektował dla
kobiet był pomysłowy i kreatywny, a teraz jeszcze polował na zabójcę
takiego jak Louie. Do tej pory nigdy nie spotkała tak intrygującego
oraz skomplikowanego mężczyzny. Zdecydowanie ukrywał jakieś
tajemnice. Ale Dobry Boże, jaki on był seksowny.
- 98 -
Wampir z sąsiedztwa

Czy naprawdę miał nadzieje, że go uwiedzie? Z tego jak do niej


mówił i patrzył, Heather podejrzewała, że to on raczej ją kusił. Jej
umysł wirował wyobrażając sobie wszystkie milowe scenariusze. Jeśli
by z nim zerwała, nie powstrzymywałby jej. Była tego pewna ze
sposobu, jaki na nią patrzył.
Jego wzrok skupiałby się na jej twarzy z gorącą intensywnością, a
potem powędrowałby w dół jej ciała, zatrzymując się tu i tam. Tylko
myślenie o tym sprawiało, że całe jej ciało mrowiło. I była tego taka
świadoma. Powietrze wokół nich wydawało się wrzeć od
magnetyzmu, który starał się przyciągnąć ich do siebie.
- Wszystko w porządku? - Jean-Luc spojrzał na nią.
- Tak. - Odwróciła spojrzenie. Musiał wyczuć jej wzrok. On
również był jej świadomy. - Tu jest wejście. - Wskazała słabo
oświetlony znak po prawej stronie.
Jean-Luc zwolnił i skręcił w wąską drogę.
- Tis verra ukrył się tu. - Zaobserwował Robby. - Dobra
kryjówka.
- Kempingi są tam. - Heather wskazała ręką polną drogę, która
zbaczała na lewo.
- Kempingi? - Jean-Luc spojrzał z niepokojem ponownie na
Robby‟ego.
- Cholera. - Mruknął Robby.
Chłód wkradł się na nagie ramiona Heather.
- Myślisz, że obozowicze mogą być w niebezpieczeństwie?
- Jeśli Louie tu był, tak. - Jean-Luc zszedł wzdłuż drogi patrząc na
prawo i lewo. - Może potrzebować pieniędzy i… pożywienia. To jest
to miejsce? - Wskazał do przodu.
Heather zerknęła i ledwie rozpoznała z przodu kamienną
strukturę.
- Tak. Możesz tam zaparkować, przy placu zabaw.
Ślizgawki i huśtawki błyszczały na szaro pod wpływem światła
latarni. Wieniec światła u wyjścia lampy był wypełniony brzęczącymi
owadami. Huśtawki nadal doskonale bujały się w ciepłym i
wilgotnym powietrzu.
Heather obeszła zaparkowany samochód, a następnie wyjęła
latarkę z torebki i ją włączyła. W ciągu kilku sekund została otoczona

- 99 -
Wampir z sąsiedztwa

przez Jean-Luca i Robby‟ego. Oboje trzymali swoje miecze w


pogotowiu.
Zawiesiła torebkę na ramieniu.
- Gotowi?
Jean-Luc oparł lekko place na jej łokciu.
- Trzymaj się blisko mnie.
Robby wyprzedziła, aby wejść, jako pierwszy do skalnego
schronienia. Szła po schodach z Jean-Lucem przy boku.
Duże, otwarte okna pokrywały wszystkie cztery ściany kryjówki,
aby wpuścić wiatr podczas gorących, letnich dni. Liście leżały na
całej, lodowatej, cementowej podłodze, a trzepot skrzydeł ptaka
słychać było echem wysoko w krokwiach. Zbiór drewnianych stołów
piknikowych przecinał środek pokoju.
Robby przeszedł po całym obwodzie budynku, najwyraźniej
mogąc obyć się bez latarki.
- Nie ma tu żadnych drzwi od piwnicy.
- Są na zewnątrz. - Heather oświecała drogę po schodach. - Na
prawo.
Robby wyszedł do przodu, podczas gdy Jean-Luc nadal się do nie
kleił.
Ciepłe powietrze było gęste i również nawilżało jej nagą skórę.
Komary brzęczały jej koło ucha, po czym je odsuwała.
- Cholerne wampiry.
- Gdzie? - Jean-Luc podniósł miecz, obracając się, aby rozejrzeć.
Heather roześmiała się.
- Idziesz na komara z mieczem? Powodzenia.
Posłał jej zakłopotany wzrok.
- Myślałem, że masz na myśli coś nieco większego.
- Jak co? Nietoperz? Nie sadze, byśmy mieli jakieś wampiry-
nietoperze w Teksasie.
- Nigdy nie wiadomo. - Mruknął, po czym skinął ku Robby‟emu.
- Znalazł piwnice.
Heather usłyszała brzęk łańcuchów. Nakierowała latarkę w stronę
hałasu i dostrzegła Robby‟ego opartego o drzwi od piwnicy.
- Nie mów mi, że to zamknęli. Piwnica miała być schroniskiem
dla obozowiczów przed tornadem.
Robby wyciągnął łańcuch od splatanych klamek z drzwi.

- 100 -
Wampir z sąsiedztwa

- Zamek był zepsuty. - Wymienił spojrzenie z Jean-Lucem.


Heather zastanawiała się, czy Szkot był zupełnie szczery. Musiał
być. Nie mógł być wystarczająco silny by zerwać kłódkę.
- Pozwól mi pomóc. - Jean-Luc dźwignął otwarte drzwi, podczas
gdy Robby zajmował się już innymi.
Heather nakierowała latarkę na otwarta, ciemną dziurę. Cholera,
co kazało je tu przyjść?!
- Wiec, kto chce, jako pierwszy zejść do tej dziury zagłady?
- Ja. - Robby zaczął schodzić po schodach trzymając w pogotowiu
swój claymode – szkocki miecz.
- Nie potrzebujesz latarki? - Zapytała Heather.
- Wszystko widzę - mruknął Robby.
Trzymała światło nakierowane w dół.
- Miałeś racje - wyszeptała do Jean-Luca. - Nie powinnam była tu
przychodzić.
- A co z byciem panem własnego losu?
- Nadal w to wierzę i uważam, że potrafię ochronić samą siebie.
Boję się raczej, że będziesz bardziej skoncentrowany na chronieniu
mnie, zamiast złapaniu Louie‟go.
- Masz racje. Dlatego wziąłem Robby‟ego.
- Nie chcę cię zatrzymywać przy sobie. Lub stanowić dla ciebie
zagrożenia.
- Nic mi nie będzie. - Przeniósł się na jej prawą stronę z floretem
w reku. - Trzymaj się blisko mnie. - Zaczął schodzić w dół.
Wzięła głęboki wdech. Jesteś w stanie wojny ze strachem. Poszła
za nim, opierając rękę na jego ramieniu.
Kiedy doszedł na dno, wziął ją za dłoń, aby towarzyszyć przy
przejściu przez centrum pomieszczenia. Obróciła się, kreśląc snopem
światła krąg po ciemnej piwnicy. Pasowało to do opisu Fidelii.
Mrocznie. Bez okien. Kamienne ściany. Gruba warstwa kurzu na
podłodze wywołała w jej nosie swędzenie. Brud i pył był zamieciony
w małe kupki wzdłuż ścian.
- Sprawdź sufit. - Powiedział cicho Jean-Luc.
Sufit? Uniosła latarkę do góry. Czy oni naprawdę oczekiwali
zastać Louie'go wiszącego z pułapu? To było dziwne.
- Czysto. - Ogłosił Jean-Luc.
Odetchnęła z ulga.

- 101 -
Wampir z sąsiedztwa

- Świetnie. Żadnych maniakalnych morderców.


- Nay. Ale ten jest wystarczająco bezpieczny. - Robby okrążył
pokój.
Kiedy zbliżał się do ciemnego kata, małe przestraszone stópki
uciekły od niego.
- Szczur! - Heather chwyciła rękę Jean-Luca i przytuliła się.
Latarka dziko machała się dookoła.
Jean-Luc złapał ją nakierował światło na stworzenie.
- Nie martw się. To tylko mysz.
- Żartujesz?! To coś jest ogromne!
- To nieszkodliwa, mała myszka polna.
- Jeszcze nie słyszałeś? Tu w Teksasie wszystko jest duże.
- Nasze szczury z Francji mogłyby się tylko pośmiać z twojej
myszki.
Jean-Luc oplótł ręką jej ramiona.
- Nie żyjesz, jeśli nie zobaczysz szczurów z Paryża.
- Oh, to także... nieromantyczne.
- Ah, a teraz widzę tam ogromnego szczura z wielkimi pazurami i
ostrymi zębami. - Zaśmiał się, kiedy zarzuciła mu ręce wokół szyi. -
Nie.
- Co? - Uświadomiła sobie, że przytulała się do niego twarzą.
- Żartowałem. - Jego ręce owinęły się wokół niej. - Ale nie mogę
przeprosić. Jestem całkiem zadowolony z rezultatów.
- Ty gnojku. Przestraszyłeś mnie. - Powinna go była
spoliczkować lub przynajmniej odsunąć się od niego, ale czuła się tak
dobrze, kiedy i jego silne ramiona okręcone wokół niej przytulały ją.
Potarł brodę o jej czoło. Delikatny zarost był zarówno męski jak i
kojący.
- Nie wierze, żeby Louie tu kiedykolwiek był. - Orzekł Robby. -
Na tak zakurzonej podłodze, jaka tu jest byłyby ślady.
- Zgadzam się. - Jean-Luc trzymał ręce owinięte wokół Heather.
Robby mruczał coś pod nosem.
- Powinienem zostawić was dwoje samych?
Jean-Luc zachichotał.
- Już idziemy. - Uwolnił Heather i wręczył jej latarkę. -
Zrobiliśmy wystarczająco na dziś.

- 102 -
Wampir z sąsiedztwa

Wystarczy już poszukiwania Louie'go czy przytulania?


Ucieszyłaby się jeszcze z kilku minut tego drugiego. Albo godziny lub
dwóch.
Poszła w ślad za nimi do klatki schodowej i chwyciła dłoń Jean-
Luca, aby wspiąć się po schodach. Nocne powietrze pachniało świeżo
w porównaniu z tym stęchłym, wilgotnym z piwnicy.
- Spróbujemy ponownie jutro. - Ogłosił Jean-Luc, kiedy razem z
Robby'm zamykali drzwi piwnicy.
Jutro? To była niedziela.
- Mam inne plany, ale możemy pójść gdzieś potem.
- Jakie plany? - Jean-Luc odprowadził ją do swojego samochodu.
- Nie mogę zostawić cię bez ochrony.
- Zgłosiłam się już na ochotnika, aby pomóc na targach. Kościół
stara się zdobyć pieniądze na kilka placów zabaw. Muszę być tam
wcześniej, aby rozstawić krzesła i także tam. Fidelia i Bethany będą
tam równie.
Jean-Luc zmarszczył brwi.
- Miejsce publiczne może być niebezpieczne. Robby i ja
będziemy musieli przyjść.
Robby jęknął. Heather uśmiechnęła się.
- Świetnie! Zaczyna się o siódmej w Riverside Park.
- Dobrze. - Jean-Luc przycisnął kartę, aby odblokować samochód,
a następnie otworzył dla niej drzwi. - A po tym wszystkim będziemy
kontynuować poszukiwania Louie'ego. Jeśli możesz, zastanów się
jeszcze nad innymi miejscami pasującymi do opisu Fidelii.
- Dobrze. - Wsiadła do samochodu i zamknęła drzwi.
Mogła usłyszeć jak Jean-Luc i Robby dyskutują o czymś cicho.
Prawdopodobnie o najlepszej strategii, aby utrzymać ją i Bethany przy
życiu. Wsunęła latarkę do torebki obok Glocka. Wraz z pojawieniem
się Jean-Luca Echarpe, jej życie stało się bardziej ekscytujące. Nie
zamierzała pozwolić Louie'mu odebrać sobie życia.
Ponieważ mogła już stracić serce dla Jean-Luca.

Następnego wieczora Heather ustawiała krzesła w Riverside Park.


To był kolejny spokojny dzień bez żadnych sygnałów od Louie'go. Z
rana poszli do kościoła a potem odpoczywali całą resztę dnia. Jean-
Luc obiecał przyjść zaraz po zachodzie słońca. Złapała się na gorącym

- 103 -
Wampir z sąsiedztwa

pragnieniu przeminięcia dnia, aby móc ponownie zobaczyć się z Jean-


Lucem.
- Potrzebujesz pomocy do tego?
Skuliła się na dźwięk głosu i modliła się, aby nie był skierowany
do niej. Spojrzała w górę. O nieee, trener Gunter ruszył się w jej
kierunku. Trener piłki nożnej z Guadalupe High starał się ją zaliczyć
od ponad sześciu miesięcy. Fakt, że Heather nie pozwalała mu zarobić
pierwszego punktu nie zniechęcał go.
- Nie, dziękuje. - Odwróciła się do niego po rozłożeniu
metalowego krzesła. Nadal miała ostatni rząd do ustawienia przed
altana, gdzie dzieci będą śpiewać.
Trener Gunter krążył przed nią tak, że nie mogła nic na to
poradzić, ale widziała go i rozważała nad jego pozą Supermana –
rozpostarte nogi, ręce na biodrach, pierś wypchnięta do przodu. Miał
na sobie również swój zwykły strój – T-shirt bez rękawów pokazujący
jego wydęte bicepsy oraz spodenki ukazujące mięsnie łydek.
Heather uważała go za miniaturowego jaskiniowca – mały wzrost
i jeszcze mniejszy mózg. W mieście były pożądane kobiety, które
kolekcjonowały miniatury. Naprawdę powinien spróbować swojego
szczęścia z nimi. Niektóre dziewczyny leciały na jego męską sylwetkę
i trener o tym wiedział. Heather mogła powiedzieć, że mężczyzna
oczekiwał, iż przestanie pracować i zacznie podziwiać jego sylwetkę,
ale zamiast tego kontynuowała wyjmowanie i rozkładanie krzeseł.
Bethany była jej asystentką, co polegało na siadaniu na każdym
krześle i upewnianiu się, czy poprawnie działa.
- Jak ci się podoba mój pływacki tors? - Trener obrócił się, aby
nie mieć wątpliwości czy pokazał swoje bułeczki ze stali.
- Są w porządku. - Heather przeciągnęła kolejne krzesło do
pobliskiego kominka.
- Prowadzę stoisko dunking1 - kontynuował trener. - Powinnaś
przyjść później i zobaczyć mnie całego mokrego. - Mrugnął.
Heather wydała niezobowiązujące chrząkniecie, kiedy otworzyła
kolejne krzesło i umieściła je w linii. Uśmiechnęła się do córki.
- A jak działa to kochanie?
Bethany wgramoliła się na siedzisko.

1
forma tortur polegajaca na zanurzeniu w wodzie.
- 104 -
Wampir z sąsiedztwa

- W porządku, mamo. - Spojrzała w górę na trenera. - Będę


śpiewać dziś wieczorem.
- Taaa, nieważne. - Trener posłał je wątpliwe spojrzenie, po czym
rozjaśniła mu się twarz. - Hej, a co byś powiedziała, aby wyjść dziś
później ze mną i twoją mamą na lody?
Bethany wykręciła się na krześle, uśmiechając się.
- Kocham lody! - Spojrzała na mamę wyczekująco.
Och, gra nie fair. Heather właśnie, co podniosła kolejne metalowe
krzesło i rozważyła walniecie nim o głowę trenera. Ale czy by to w
ogóle poczuł? Z jej szczęściem, wziąłby to za rodzaj neandertalskiej
gry wstępnej.
Szarpnięciem otworzyła krzesło i posłała córce sympatyczne
spojrzenie.
- Przykro mi kochanie, ale trener w pierwszej kolejności powinien
zapytać mnie. - Wyprostowała się wpatrując się w mężczyznę. -
Mamy już plany na dzisiejszy wieczór.
Wysunął brodę do przodu.
- A wiec pogłoski są prawdziwe? Masz nowego chłopaka?
Czasami to miasto było zbyt małe. Heather spojrzała na słonce
szumiące na wierzchołkach drzew. Za mniej niż godzinę Jean-Luc
powinien przyjechać.
- Mam kilku znajomych, którzy przychodzą później.
- Taaa, jasne. - Mruknął trener. - Nawet nie wiesz, co tracisz. -
Odszedł.
Z westchnieniem Heather chwyciła kolejne krzesło. Jeszcze tylko
trzy do ustawienia. Targi rozpoczynały się za pięć minut. Była już
kolejka ludzi przy stoisku z biletami.
- Nie lubisz go mamo? - Spytała cicho Bethany.
- Trenera? - Heather ustawiła krzesło obok córki. - Nigdy nie
pomógł mi z krzesłami, prawda?
- Ja ci pomagam. - Bethany wspięła się na jedno z tych, które
przed chwilą ustawiła.
- Tak, ty robisz kontrole jakości. A to świetna robota. - Heather
pobrała kolejne krzesło ze stosu.
Bethany zmarszczyła nosek, jakby była w głębokiej zadumie.
- On uważa, że jest ładny.
Trener? Heather zaśmiała się, kiedy otwierała krzesło.

- 105 -
Wampir z sąsiedztwa

- Myślę, że masz racje. Jesteś mądrą kruszyną.


Bethany wzruszyła ramionami jakby o tym wiedziała.
- Lubię Emme.
- Tak jak ja. - Heather podniosła ostatnie krzesło.
- Zobaczy ja śpiewam?
- Wierze, że tak. - Heather otworzyła ostatnie krzesło i usiadła
obok córki.
- Lubię również tego pana, który mówi tak zabawnie.
Serce Heather lekko podskoczyło.
- Pana Echarpe? - Cały dzień bardzo starała się o nim nie myśleć,
ale on ciągle wkradał się w jej myśli. Za godzinę.
Bethany założyła nóżkę na nóżkę, naśladując dorosłych, a
następnie zgięła ręce i oparła brodę na jednej z dłoni. Stukała
paluszkiem w brodę. To była jej poza świadcząca o poważnych
rozmyśleniach. Heather uznała to za godne podziwu i zawsze chciała
w tej sytuacji złapać córkę w ramiona i mocno ją uścisnąć.
Powstrzymywała się jednak, ponieważ wiedziała, że powinna
zachęcać córkę do rozmyślań na swój temat. Spojrzała na słońce
jeszcze raz próbując oszacować, jak długo będzie czekać na występ. I
na ile przed tym zobaczy Jean-Luca.
- Pan Sharp nie wie, że jest ładny. - Ogłosiła Bethany. - Ale jest.
Szczeka Heather opadła. Dobry Boże, urodziła geniusza.
- Myślę, że jesteś niesamowita.
- Jestem głodna. Mogę dostać watę cukrowa? Chcę różową.
- Załatwimy to. Po kolacji. - Heather spojrzała na altanę. - Spójrz.
Pani Cindy chce cię tam.
Bethany ześlizgnęła się z krzesła i pobiegła w stronę altany, gdzie
gromadziły się wszystkie przedszkolaki. Jedna z nauczycielek, pani
Cindy, przystąpiła do ustawiania ich w dwóch rzędach, z wyższymi z
tyłu.
Heather przetarła kark. Praca fizyczna, gorący Teksas i brak snu
robią swoje. Przynajmniej słonce zachodzi, temperatura spadnie o
kilka stopni. Jean-Luc był mądry, przeczekując to.
I znowu był w jej myślach. Przewracała się z boku na bok
ostatniej nocy, zanim ostatecznie sen ją zmorzył. Kusiło ją, aby zejść
na dół i dotrzymać mu towarzystwa przez całą noc. Bóg wiedział, że
było jeszcze sporo rzeczy, jakich musiała się o nim dowiedzieć.

- 106 -
Wampir z sąsiedztwa

Podzieliła się z nim swoją historią życiowa, ale on o swojej


opowiedział niewiele.
Co robił w Schnitzelbergu w Teksasie, skoro centrum mody było
w Paryżu? Jaka była prawdziwa historia związana z Louie'm? Czy
naprawdę była w tak ogromnym zagrożeniu jak twierdził Jean-Luc?
Mimo wszystkich tych pytań przyciągało ją do niego. Jej serce
przyspieszało, kiedy tylko patrzyła w jego błękitne oczy. Chciała te,
aby jego ramiona ponownie ją otoczyły.
Ale znała go tylko dwie noce. Niebezpieczne było tak szybko
zadurzać się w mężczyźnie. Powinno być niebezpieczne, ale także
wspaniałe i ekscytujące. Następnych kilka powodów, aby się
opanować. Przeżyła zbyt wiele wstrząsów w życiu, aby je teraz
zrujnować. Jej pierwszym priorytetem powinno być utrzymanie
spokojnego, pełnego miłości środowiska dla córki.
Fidelia usiadła obok niej i ustawiła torebkę na kolanach. Na
uroczyste okazje nosiła swoją jaskrawoczerwoną spódnicę z cekinami.
- Te głupie stare dziewuchy z kościoła. Zaoferowałam
poprowadzenie stoiska z wróżbami, ale zadarły tylko swoje
snobistyczne nosy i powiedziały, że to zbyt pogańskie jak dla
działalności kościoła.
Heather skrzywiła się.
- Przykro mi. - Niewątpliwie jedną z tych dziewuch z kościoła
była matka Cody'ego. Matka Westfield właśnie, co poinformowała
Heather, że szkodzi Bethany, umożliwiając Cygance mieszkać w jej
domu.
Jeśli chodziło o bezpieczeństwo córki, Heather była bardziej
związana z pistolecikiem Fidelii, niż jej czytaniem z kart. Spojrzała na
niesławną torebkę.
- Co masz w niej?
- Tylko Glocka. Założyłam zabezpieczenie. - Fidelia zwiesiła
głowę. - Czułam się nieco źle po tej sprawie z wiewiórka.
Heather pogłaskała jej ramie.
- Byłam spokojna mając twoją broń zeszłej nocy.
Fidelia skinęła głowa.
- Jeśli pojawi się Louie, odstrzelę mu głowę. Nie dbam o to, czy
pójdę za to do wiezienia lub coś. Byłaś na tyle uprzejma, aby

- 107 -
Wampir z sąsiedztwa

zaproponować mi mieszkanie, nawet po tym jak przyczyniłam się do


śmierci twojej mamy. - Jej oczy błyszczały od łez.
Heather zwróciła twarz do starej przyjaciółki.
- Nie zabiłaś mojej matki. Starałaś się ją ostrzec.
- Gdybym trzymała buzię na kłódkę, może twoi obaj rodzice
nadal by żyli. Może te kościelne dziewki mają racje. Może jestem zła.
- Nie pozwolę ci tak mówić! Moja matka płaciła za twoje usługi i
molestowała cię, przychodząc po twoje porady. Wiesz o tym. Mojej
matce nie mona było powiedzieć nie.
Fidelia pociągnęła nosem i otarła oczy.
- Zrobię wszystko, aby ochronić cię i dziewczynkę. Zawdzięczam
ci tak dużo.
- Nie jesteś mi nic winna. Zawsze byłaś dla mnie bliska. Jak
druga matka. - Heather roześmiała się, aby nie wypuścić łez. - Tylko o
wiele zabawniejsza niż ta prawdziwa.
Fidelia skinęła głowa.
- Kobieta miała silną wole.
- Byłą też uparta i bojaźliwa. - Skorygowała ją Heather. - Nie żyję
już ze strachem. Chcę też tego dla ciebie.
Fidelia poklepała po torebce.
- Moja odwaga znajduje się właśnie tutaj.
- Masz odwagę w sobie. I jesteś dobrym człowiekiem. Jeśli nie
byłabym tego na sto procent pewna, nie zaufałabym ci z opieką nad
moją córka.
Fidelia przegoniła łzy, a następnie założyła poważną maskę.
- Tak jak prosiłaś, sprawdziłam tłum i okolice. Żadnych obcych z
siwymi włosami i laskami.
- Świetnie. Dziękuje. - Heather spojrzała na słonce. Jeszcze około
trzydziestu minut zanim przyjedzie Jean-Luc. - Miałaś może jakieś
sny zeszłej nocy?
- Miałam jeden dziwny. Myślę, że to był Juan, ale trudno
powiedzieć. Wyglądał jak facet z tego filmu, co go tak namietnie
oglądasz. Duma i coś.
- Duma i uprzedzenie? Wyglądał jak gość z czasów
regencyjnych? - Fidelia przymknęła oczy starając się przypomnieć. -
Myślę, że tak, ale to była tylko chwila. Potem wyglądał jak... George
Washington, ale bardziej ekstrawagancko.

- 108 -
Wampir z sąsiedztwa

- To dziwne.
- Si. A następnie wyglądał jak... no nie wiem. Miał rajstopy i
zabawne szorty jakby wypełnione powietrzem.
- Jak człowiek renesansu? - Fidelia wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, co to znaczy. - Heather wzięła głęboki wdech.
Odwołała swoją teorię nieśmiertelności, ponieważ była zbyt
dziwaczna, ale teraz znów się nad nią zastanawiała. Fidelia patrzyła na
nią z bliska. - Masz jakiś pomysł?
- Jest zbyt dziwny.
- Rozmawiasz ze mną, kochanie. Nic nie jest zbyt dziwaczne.
- Myślę, że Jean może być... w jakiś sposób inny. - Fidelia
roześmiała się.
- Cholernie różni się od wszystkich mężczyzn w tym mieście. Ale
mógłby być w sam raz dla ciebie.
- Mam na myśli, naprawdę inny.
- Jakieś nadnaturalne moce? - Fidelia pochyliła głowę
rozmyślając. - To możliwe.
- Możesz w to uwierzyć?
- Powtarzałam ci to już milion razy. Jest wiele rzeczy, o których
nie mamy pojęcia. To jednak nie czyni ich kłamstwem.
Nieśmiertelny człowiek? Jeśli Jean-Luc był jednym z nich, a
Louie także, to walczyli ze sobą przez wieki. Pomimo upału Heather
przeszły dreszcze.
- Mamo! Ciociu Fee! - Podbiegła Bethany. - Widziałyście mnie
na scenie?
- Oczywiście, że tak. - Heather posadziła ją na kolana. -
Wyglądałaś wspaniale.
- Usiądziecie w przednim rzędzie, aby zobaczyć jak śpiewam?
- Oczywiście. - Heather poprawiła wsuwkę we włosach dziecka.
Była pokryta niebieską wstawką w duże grochy, aby pasowała do
letniej, błękitnej sukienki Bethany.
- Jestem głodna.
Heather uśmiechnęła się.
- Ty zawsze jesteś głodna.
- Sprawdziłam stoiska. - Powiedziała Fidelia. - Mamy do wyboru
niemiecką kiełbasę na patyku lub hot doga.

- 109 -
Wampir z sąsiedztwa

- Chcę hot doga! - Bethany zeskoczyła z kolan mamy. - I dużo


ketchupu.
Mentalny obraz błysnął w pamięci Heather, kiedy kierowali się w
stronę stoiska z hot dogami – Bethany na scenie z gigantycznymi
plamami od ketchupu na jej letniej, niebieskiej sukience.
- Powstrzymajmy się może z tym ketchupem.
- Powinnaś spróbować długiego. - Powiedziała Fidelia.
- Nie jestem głodna.
- Kochanie, kto tu mówi o jedzeniu. - Mrugnęła Fidelia.
Z parsknięciem, Heather pokręciła głowa.
- Powinnaś spróbować jedną z tych francuskich bułeczek.
Heather roześmiała się.
- Tak, byłam na diecie zbyt długo.
- Spójrz! Troskliwy Miś! - Bethany spojrzała na ogromnego,
żółtego misia na wyświetlaczu w kabinie gier. - Mogę dostać tego
jednego?
- Spróbuje. - Heather wyciągnęła zwitek banknotów
jednodolarowych z kieszeni jeansów. Kupiła pięć kulek za pięć
dolarów. Cztery razy udało jej się trafić stos butelek mleka, ale nigdy
nie spadły.
- To jest sfałszowane. - Mruknęła Fidelia.
- Wiem to. - Westchnęła Heather. - Przynajmniej kasa idzie na
dobrą sprawę. - Kolejne pięć dolarów później, butelki z mlekiem
nadal stały. Mężczyzna wręczył jej małego, zielonego niedźwiadka.
- Obawiam się, że to wszystko, co mamy. - Heather oddała misia
córce.
- Nic nie szkodzi. To dziecko. - Bethany wtuliła go w ramiona i
odeszli. Spojrzała jeszcze tylko tęsknie za ogromną żółtą mamą–
misia.
Zamówiły swoje hot-dogi i usiadły na ławce pod wielkim dębem.
Fidelia dokuczała Heather, podczas gdy ona trzymała oko na tłumie.
Było kilku siwych mężczyzn z laskami, ale znała ich wszystkich z
kościoła.
Słonce zniknęło za horyzontem. Latarnie ustawione wokół parku
po trzech stronach zapaliły się. Każde stoisko zostało oświetlone, a
altanka iskrzyła się białymi światełkami. Jedynym ciemnym obszarem
była trasa wzdłuż rzeki. Miejsce to było opuszczone, z wyjątkiem

- 110 -
Wampir z sąsiedztwa

kilku nastolatków kradnących sobie całusy. Większość mieszkańców


była zebrana wokół stoisk, śmiejąc się i wydając pieniądze.
Starsi uczniowie zebrali się wokół stoiska trenera, na próżno
starając się go zamoczyć. Prowokował ich, a jego głos pobrzmiewał w
całym parku.
Fidelia nadal rozpracowywała swojego długiego hot-doga, wiec
Heather zostawiła z nią Bethany, aby móc poszukać waty cukrowej.
Niestety, sprzedawca waty cukrowej stał naprzeciwko feralnego
stoiska.
- Chodźcie tu mięczaki! - Krzyczał trener do dzieci. - Kto mnie
podtopi?
- Nie mamy już pieniędzy trenerze - odpowiedział jeden.
- Wy i wasze leniwe tyłki! Brać się do roboty! - Ponownie
krzyknął trener.
- Hej, Pani Westfield! - Zawołało kilku studentów.
Przywitała ich po imieniu.
- Pani W.! - Krzyknął trener. - Podejdź i pobaw się ze mną!
Studenci parsknęli śmiechem. Heather jęknęła w duchu i
odwróciła się plecami, aby poczekać w kolejce po watę. Czasami to
miasto było naprawdę zbyt małe.
- Znalazłem cię. - Głęboki, delikatnie zaakcentowany głos
sprawił, że jej serce podskoczyło.
Odwróciła się i znalazła Jean-Luca stojącego przed nią.

- 111 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
- Oh. Udało ci się. - Heather skarciła siebie w milczeniu,
ponieważ brzmiała na zbyt podekscytowana. - Ja... jesteś głodny?
- Właśnie co jadłem. - Zwrócił się do Robby'ego, który
zdecydował się na czarne jeansy zamiast kiltu. - Poradzimy sobie.
- Przejdę się, zatem po obwodzie. Dobranoc, panno Westfield. -
Pochylił głowę, a następnie pomaszerował na północ.
Heather zauważyła, że T-shirt Robby'ego był rozciągnięty na
całej szerokości jego pleców. Zdecydowanie nie miał tam ukrytej
broni.
- Żadnych mieczy? - Wyszeptała.
- Ma sztylet przywiązany do łydki. - Odszepnął Jean-Luc. - A ja
mam to. - Uderzył w ziemię mahoniową laska. - W środku znajduje
się miecz.
Oczy Heather powędrowały ku ozdobnej, mosiężnej gałce.
- Wygląda na antyk. - To również było jego?
Jean-Luc przeciągnął wzrokiem po tłumie.
- Jestem przesadnie ubrany.
Heather uśmiechnęła się. Jego szare spodnie były szykowne, a
niebieska koszula pasowała do oczu.
- Jak dla mnie wyglądasz świetnie.
- Proszę pani? - Przerwał jej sprzedawca. - Pani kolej.
- Oh. - Była zbyt roztargniona, aby zauważyć, że jest następna w
kolejce. - Jedna różowa wata cukrowa. - Spojrzała na Jean-Luca,
kiedy wygrzebywała pieniądze z torebki. - Chyba, że ty też chcesz.
- Nie. Pozwól mi. - Wyciągnął pięciodolarówkę z portfela i
wręczył sprzedawcy.
- Dziękuje. - Heather zmarszczyła brwi, kiedy brała patyk
owinięty nitkami z cukru. Nie byłą pewna, czy chciała, aby za nią
płacił.
Jean-Luc pomachał do sprzedawcy, aby ten nie wydawał reszty, a
potem się do niej uśmiechnął.
- To na wyposażenie placów zabaw, prawda?

- 112 -
Wampir z sąsiedztwa

- Prawda. - Odpowiedziała uśmiechem. Był hojny dla


przedszkola. Nie powinna się w to zagłębiać.
- To twój przyjaciel, Heather? - Ryknął głos trenera.
Heather się skrzywiła.
- Zignoruj go.
Jean-Luc spojrzał na trenera.
- Kim jest ten mężczyzna? Co to za maszyna?
- To stoisko dunking.2
- Ach, rozumiem. - Skinął głową Jean-Luc. - Jeśli nie zatonie to
jest czarownica.
- Nie, on jest jedynie palantem. To taka gra. - Czarownica? To
brzmiało jak ze średniowiecza. Kolejny punkt dla teorii
nieśmiertelności. Heather wskazała gestem w stronę ławki gdzie
siedziały Fidelia i jej córka. - Tam czekają.
- Hej, pani W. - Przywitał ją starszy rozgrywający.
- Witam, Tyler. - Złapała rękę Jean-Luca, ale on się nie poruszył.
- Wow. - Dziewczyna Tylera patrzyła na Jean-Luca i posłała w
stronę Heather palec w górę. - Dobra robota, pani Westfield.
- Dziękuje. - Mruknęła Heather, ciągnąc za ramię Jean-Luca. To
miasto było stanowczo za małe. Jean-Luc przybliżył się.
- Znasz tych wszystkich ludzi?
- Są studentami. Ja jestem ich nauczycielką historii. I na dodatek
każdy zna każdego w tym mieście.
- Heather! - Wyryczał trener. - Gdzie znalazłaś tego
zniewieściałego, miejskiego chłopaczka?
Jean-Luc zesztywniał.
- Czy on mówił o mnie?
- Zignoruj go. - Poprosiła Heather. - Ja tak robie. Ciągle.
Jean-Luc przypatrzył się trenerowi, a potem zwrócił się w stronę
Heather z ostrożnym spojrzeniem.
- Każdy mężczyzna w tym mieście cię pożąda.
Roześmiała się.
- Tak, racja. Starzy faceci z domu opieki jeżdżą na pogotowie z
atakiem serca za każdym razem, kiedy przechodzę obok nich.
Jego wzrok uniósł się ponad nią.
- Mogę w to uwierzyć.
2
trzeba piłeczką uderzyć w środek tarczy, a człowiek siedzący an podeście spada do basenu z wodą.
- 113 -
Wampir z sąsiedztwa

Czy on zwariował? Miała na sobie znoszone, niebieskie,


jeansowe szorty, a popołudniowe słonce zostawiło jej skórę prawie tak
różową jak jej top. Włosy uciekały z jej kucyka, aby kręcić się wokół
czoła i karku. Była roztargana, a Jean-Luc patrzył na nią jakby była
tak słodka jak różowa wata cukrowa, którą trzymała.
- Hej, ty! Chłopczyku z miasta! - Krzyknął trener. - Założę się, że
nie trafisz we mnie.
Jean-Luc zwrócił się w stronę stoiska i zmrużył oczy.
- Dlaczego nie weźmiesz kilku piłek, huh?! - Ponownie wrzasnął.
Dzieciaki parsknęły śmiechem.
- Stary, jesteś skończony. - Mruknął Tyler. Jean-Luc wysunął
szczękę do przodu. Heather szarpnęła go za ramie.
- Chodźmy!
- Znieważył mnie. - Ogłosił Jean-Luc. - Powinienem wyzwać go
na pojedynek.
- Co? - Heather zastanawiała się, czy mówił na poważnie. Czy we
Francji nadal rozwiązywali sprawy w ten sposób? - Masz na myśli
pojedynek rewolwerowy o świcie?
- Zawsze wolałem miecze. - Jean-Luc ruszył w kierunku stosika
trenera.
- Czekaj! - Heather podążyła za nim. - Chyba nie jesteś poważny.
- Zatrzymał się, kąciki jego ust podniosły się.
- Nie martw się, chérie. Już się nie pojedynkuje.
- Oh. Cóż, to dobrze. - Już? - Ale ten człowiek wyraźnie rzucił mi
wyzwanie i w jakiś sposób muszę bronić swojego honoru.
- To proste. - Heather skinęła na stos piłek na ladzie. - Wystarczy
kupić kilka piłek i trafić w tarcze.
Jean-Luc spojrzał na kontuar.
- To byłoby prostsze niż zabijanie go.
- Tak, byłoby. - Nie mogła uwierzyć, że ciągnęła tę rozmowę.
Jean-Luc uśmiechnął się powoli, a jego oczy błysnęły. Dobry
Boże, czy właśnie się z nią droczył? Jej policzki stały się gorętsze.
- Niezwłocznie go podtopię. - Jean-Luc położył
dziesięciodolarówkę na ladzie i wziął dwie piłki.
- Oh, czyli ostatecznie wziąłeś kilka piłeczek, co? - Trener
prowokował go. Ściągnął swój top i odrzucił na bok. - Spójrz,

- 114 -
Wampir z sąsiedztwa

Heather! Jestem nadal suchy. - Zgiął ręce, aby pokazać swoje


wystające bicepsy.
Uderzenie. Pierwsza piłka Jean-Luca trafiła w tarcze,
przewracając ją na ziemie. Podest trenera ustąpił miejsca, przez co
wpadł do wypełnionej wodą kadzi.
Studenci wiwatowali. Trener pluskał i tryskał wodą w pojemniku.
Woda miała tylko pięć stóp głębokości, ale jeśli patrząc na wzrost
trenera to była głęboka.
- Sprawiedliwość! - Tyler poklepał Jean-Luca po plecach.
- Racja. - Zgodził się jakiś inny sportowiec.
- Koleś, to jest... jak Karma, wiesz? - Powiedział Tyler. - Trener
zawsze karze mi biegać, dopóki nie zwymiotujemy.
Trener wdrapał się po drabinie. Jego fryzura została spłaszczona
na kwadratowej głowie, a jego strój kąpielowy był mokry.
- Wielkie mi rzeczy, ty kandyzowany dupku! Miałeś jeden
szczęśliwy traf. - Nacisnął na podest, aby upewnić się, czy jest z
powrotem stabilna, a potem na niej usiadł. - Nigdy nie zrobisz tego
po...
Uderzenie. Trener po raz kolejny spadł do wody.
Uczniowie szaleli podskakując w górę i dół. Dwie Cheerleaderki
wykonywały niektóre pozycje.
- Stary, jesteś niesamowity! - Tyler podniósł rękę, aby przybić
piątkę.
Jean-Luc podniósł rękę i spojrzał nico zaskoczony, kiedy tamten
ją uderzył.
- Od początku próbowaliśmy zatopić trenera. - krzyknęła
dziewczyna Tylera przebijając się przez hałas. - Ale to tak drogie, że
oczyściliśmy się już z kasy.
- Rozumiem. - Jean-Luc machnął do Tylera plikiem dwudziestu
dolarówek. - Powinniście kontynuować zabawę.
- Koleś, masz całkowitą racje! - Tyler zwrócił się w stronę innych
luzaków, wymachując pieniędzmi. - Piłki dla wszystkich!
Podziękujcie dla nowego chłopaka pani W.!
Trener spojrzał na Jean-Luca, kiedy ponownie usadawiał się na
podeście.
- Ty sukinsynie!
Jean-Luc uśmiechnął się.

- 115 -
Wampir z sąsiedztwa

- Myślę, że skończyłem tu już swoją prace. - Wziął Heather pod


ramie. Zaprowadziła go do swojej córki i Fidelii.
- Zdajesz sobie sprawę, że teraz jesteś bohaterem?
Skinął głową wciąż się uśmiechając.
- Czy to maypole3?
Heather podążyła za jego wzrokiem.
- Nie, to maszt.
- Ah, prawda. Jest sierpień. Czy w Teksasie zawsze jest tak
ciepło?
- Latem, tak. A lato trwa około ośmiu miesięcy. - Heather jęknęła
w duchu, kiedy zauważyła, że w ich kierunku zmierza Billy. Był w
pełnym umundurowaniu i ze zwykłą wykałaczką w ustach. Zatrzymał
się przed nią i posłał Jean-Lucowi lekceważące spojrzenie.
- Heather, chciałbym z tobą porozmawiać na osobności.
- Dlaczego? Nie zrobiłam nic złego.
Billy zmarszczył brwi.
- Chcesz rozmawiać o swoim byłym mężu przy tym
obcokrajowcu?
Heather skrzywiła się, przypominając sobie dziwne zachowanie
byłego poprzedniej nocy.
- Co zrobił Cody?
- Musiałem go wczoraj zamknąć. Gaworzył jak idiota i twierdził,
że jest karaluchem. Rankiem było wszystko dobrze, wiec go
wypuściłem. Mówił, że nic nie pamięta.
Heather skinęła głowa, a jej serce opadło pod ciężarem. Jak
mogła zostawić go sam na sam z Bethany?
- Dzięki za poinformowanie mnie.
Billy rzucił wykałaczkę na ziemie.
- Myślę, że małżeństwo z tobą doprowadziło go do szaleństwa.
Ouch. Heather ledwo zdążyła zarejestrować ból spowodowany
słowami, zanim zdała sobie sprawę, że może wywiązać się
poważniejszy problem. Jean-Luc wysunął się przed nią, a jego ręce
owinęły się wokół laski. Jego głos był miękki, ale zabójczy.
- Nie uwłaczaj honoru tej kobiety.
Zaczepił palce za pasek w pobliżu swojej kabury.
- Grozisz oficerowi prawa?
3
słup ozdobiony wstęgami przy którym się tańczy.
- 116 -
Wampir z sąsiedztwa

- Dosyć tego! - Heather okręciła się wokół Jean-Luca i spojrzała


na Billy'ego. - Wiesz, że Sasha była w mieście? Zeszłej nocy spała u
mnie. Jaka szkoda, że jej nie spotkałeś.
Twarz Billy'ego zbladła.
- Jest tutaj? Sasha wróciła?
Heather chciała wybić mu zęby.
- Dziś po południu udała się do San Antonio. Ale wróci. Będzie
brać udział w pokazie charytatywnym w sklepie Jeana za dwa
tygodnie.
Billy skinął głowa.
- Świetnie. Na pewno przyjdę.
- Wybacz nam. - Heather szarpnęła za ramię Jean-Luca, aby móc
spokojnie uciec. Udała się w kierunku ławki, gdzie Fidelia i Bethany
na nią czekały. Emma do nich dołączyła i dziewczynka bez przerwy
coś opowiadała.
- Jesteś zdenerwowana na szeryfa, ale nie tylko ze względu na to,
że cię obraził. - Wyszeptał Jean-Luc.
- To długa historia. - Zrzędziła Heather.
Jean-Luc zatrzymał się.
- Lubię twoje historie.
Patrzyła w jego błękitne oczy, a jej gniew powoli zanikał.
- To stare rany. Nie powinnam rozdrapywać ich na nowo.
- Emocjonalne rany leczą się najdłużej.
Tak naprawdę pamiętam, co powiedziała. Niesamowite.
- Moja mama chciała abym zerwała z Billy'm , ponieważ zapisał
się do policji. Kiedy to zrobiłam, powiedział, że tylko kręcił się koło
mnie, aby być bliżej Sashy.
- Sukinsyn. - Jean-Luc odwrócił się, aby spojrzeć na oddalającą
się postać Billy'ego. - Mimo to, podejrzewam, że troszczy się o ciebie,
bardziej niż tego się spodziewasz. Jest wyraźnie wściekły, kiedy widzi
cię w moim towarzystwie.
- Być może, ale jestem tylko planem B. Jeśli dowie się, że Sasha
jest wolna, zapomni o mnie. - Heather doprowadziła Jean-Luca do
córki.
Bethany była w środku wyjaśniania, jak nabyła nowego misia.

- 117 -
Wampir z sąsiedztwa

- To jest dziecko – mis, ale tak naprawdę chciałam wielkiego,


żółtego niedźwiadka. Ciocia Fee powiedziała, że to jest tak ustawione
i nikt nie dostanie żółtego misia.
- To prawda kochanie. - Skinęła głową Fidelia. - Twoja mama
starała się jak mogła.
Z westchnieniem Heather wręczyła córce watę cukrowa.
- Masz kochanie.
- Mniam! - Bethany uśmiechnęła się i zaczęła pałaszować w
ustach różowy puch.
Heather wywnioskowała, że wybaczyła jej niepowodzenie z
dużym misiem.
- Dziękuję za przyjście, Emma.
- Jestem do twojej dyspozycji. - Spojrzała na Jean-Luca. - Był
jakiś problem z szeryfem?
Jean-Luc przeniósł ciężar z nogi na nogę.
- Jest... problem z robakami.
Emma podniosła brwi.
- Karaluch?
- Tak bardzo się o to martwię. - Heather skinęła głową w kierunku
Bethany. - Nie wiem czy jest teraz bezpieczne dla niej spotykanie się z
nim.
- Jestem pewna, że wszystko będzie dobrze. - Emma posłała Jean-
Lucowi znaczące spojrzenie. - Może powinieneś się trochę uspokoić?
Czy on o czymś wiedział? Heather patrzyła w tę i z powrotem na
Emmę i Jean-Luca. Było coś przemilczanego pomiędzy nimi dwoma.
Jean-Luc potarł czoło.
- Heather, możemy porozmawiać na osobności ...
- Świetny pomysł! - Fidelia wskazała rzekę. - Dlaczego oboje nie
skorzystacie ze spaceru? My sobie tutaj poradzimy. - Mrugnęła do
Heather.
Odpowiedziała gniewnym spojrzeniem. Czy Fidelia nie mogła
być jeszcze bardziej oczywista?
- Muszę odprowadzić Bethany za dziesięć minut na altankę.
- Uwzględniłyśmy to. - ogłosiła Emma. - Teraz wy dwaj idziecie.
To był spisek. Jean-Luc chwycił ją za łokieć i podprowadził do
ciemnej części parku. Bez tłumu ludzi i świateł latarni, powietrze było
nieco chłodniejsze. Hałas tłumu ustąpił brzęczeniu szarańczy.

- 118 -
Wampir z sąsiedztwa

Schowała kilka niesfornych loków za ucho.


- Jest ławka na końcu tej drogi z widokiem na rzekę.
- Widzę ja. Jest zajęta.
- Jest? - Heather zerknęła, ale nie mogła jeszcze odróżnić ławki.
Może musiała pójść do lekarza sprawdzić oczy. - Masz bardzo dobry
wzrok.
- Tak. - Prowadził ją przez ścieżkę na spacer pomiędzy dwoma
rzędami drzew. - Rozumiem, że obawiasz się o bezpieczeństwo swojej
córki, kiedy jest z ojcem.
- Tak. To także niepodobne do Cody'ego. Zawsze był taki...
normalny, to znaczy w sensie przewidywany, nudny. Facet miał na
wszystko plan dziesięciu kroków i nigdy nie odwracał się od rutyny.
- Plan dziesięciu kroków? - Jean-Luc brzmiał na rozbawionego. -
A co, jeśli zrobi coś w dziewięciu krokach?
- Wtedy świat dobiegnie końca. - Roześmiała się. - Poważnie, w
dziesięciu krokach polerował buty, patroszył rybę, obrabiał podwórko.
Wyjątkiem było kochanie się. - Oops. Drgnęła. Te słowa nie powinny
zostać wypowiedziane. Z Jean-Lucem rozmawiało się zbyt łatwo.
- Ależ oczywiście. To wymaga znacznie więcej niż dziesięciu
kroków.
Drgnęła ponownie. Lepiej trzymać buzię na kłódkę.
- Ile kroków mu to zajmowało?
Rozejrzała się, nawet pomimo tego, że niewiele widziała.
- Zapowiada się, że w tym roku będziemy mieć dobry plon na
pikany4.
Zatrzymał się. Jeszcze bardziej ścisnął swoją ręką jej łokieć, aby
również się zatrzymała.
- Ile kroków zajmowało mu kochanie się?
- Trzy. I raczej nie chciałabym o tym dyskutować.
- Trzy? Jak to możliwe?
Zacisnęła zęby.
- Chyba wiesz już, że się z nim rozwiodłam.
- To nie jest uprawianie miłości. - Głos Jean-Luc pogłębiał się z
gniewu. - To jest... wstrętne.
Cofnęła się.
- Dosyć tego. To nie twoja sprawa.
4
drzewa
- 119 -
Wampir z sąsiedztwa

- Ale on wyraźnie nie miał ochoty dawać ci przyjemności, a to


jest głównym celem kochania się. Mężczyzna nie może być spełniony,
jeśli jego kobieta nie jest. - Heather roztrzepała włosy z tyłu karku.
Temperatura musiała wzrosnąć, o co najmniej dziesięć stopni.
- Kochanie powinno składać się z setki kroków. - ogłosił Jean-
Luc. - Nawet pocałunek zająłby, co najmniej dziesięć kroków. -
Heather parsknęła.
- Myślę, że nie. Usta spotykają się, usta rozłączają się. To tylko
dwa kroki.
- Nie ma języczka?
- Ach, tak. Jesteś Francuzem. No dobra, usta spotykają się,
wsuwanie języka, usta rozłączają się. Trzy kroki. - Westchnął.
- Nie byłaś prawidłowo całowana.
- Słucham? Byłam całowana przez dwanaście lat.
- Ja całowałem znacznie dłużej. - Założyła ręce.
- Tak, w pewnym stopniu się zorientowałam. - Podszedł do niej.
- Dziesięć kroków do prawidłowego pocałunku.
- I jeden niewłaściwy? - Jęczała wewnętrznie. Teraz sama się
prosiła o kłopoty. Jego zęby błysnęły bielą, kiedy się uśmiechnął.
- Jest tylko jeden sposób, by się przekonać. - Opuścił laskę na
ziemię i przysunął się bliżej. - Będziemy musieli zrobić test.

- 120 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Jean-Luc był zachwycony z obrotu sytuacji. W minucie, w której
ujrzał Heather dzisiejszego wieczoru, chciał ją dotknąć. Jej długie
nogi zadręczały go. Jej różowa skóra, zaczerwieniona od krwi
napełniała jego wampirze komórki nerwowe energia.
Mon Dieu, ale wyglądało na to, że każdy mężczyzna w mieście
jej chciał. A jak mogli nie chcieć? Jej szorty przykrywały najsłodsze
pośladki. T-shirt opinał pełne piersi, a następnie zwężał się w talii.
Pragnął zedrzeć te ubrania własnymi zębami.
Ale teraz musiał zadowolić się pocałunkiem.
Emma skarciła go telepatycznie, że przysparza zmartwień
Heather i nalegała, aby wyjaśnił jej sprawę z Cody'em. Miał to na
celu, ale nie miał pojęcia, jak wytłumaczyć hipnotyczny trans, jaki
użył na jej byłym mężu, nie otwierając się przy tym na niepożądane
pytania. Ale całowanie – takim rodzajem zaufania mógł manipulować.
A tych dziesięć kroków będzie prostych.
Dotknął jednego z jej loków i przetarł go pomiędzy kciukiem a
palcem wskazującym.
- Krok pierwszy to narodziny idei.
Wzruszyła ramionami.
- To jest oczywiste.
- Ale istotne. Uważam ten pierwszy krok za bardzo ekscytujący. -
Dotknął jej szyi, opierając palce przed tętnicą szyjna. Puls był silny i
szybki. Pomimo jej nonszalanckiego sposobu bycia, była tak samo
podekscytowana jak on.
- Nasze usta nigdy nie złączyłyby się jedynie przez przypadek. -
Badał jej wargi. - Zastanawiałem się jak to jest czuć twoje usta,
smakować je. Może pragnienie rosłoby dopóki, by mną nie
zawładnęło. Każda moja myśl, każdy mój oddech koncentrowałby się
na potrzebie pocałowania cie.
Jej usta były lekko otwarte, a oddech bił coraz szybciej.
- To... dobry początek.
Uśmiechnął się.

- 121 -
Wampir z sąsiedztwa

- Krok drugi to świadomość. Teraz jesteś świadoma mojego


pragnienia.
- Jasne. - Oblizała wargi.
- Ach, przeszłaś do kroku trzeciego.
Jej oczy rozszerzyły się.
- Ja?
- Tak. Etap trzeci to reakcja. Uznałaś może pragnienie i
wystosowałaś zaproszenie.
Pochyliła głowę, marszcząc brwi.
- Myślę, że nie.
- Powiedziałeś tak, kiedy oblizywałaś swoje usta.
- Nie prawda. Nie powinieneś robić tak szerokich założeń. -
Oblizała ponownie usta i się skrzywiła. - Zignoruj to. To było
nieświadome.
- Myślę, że nie. Twoje ciało reaguje na nie. - Podszedł bliżej. -
Twoje ciało krzyczy „Tak, weź mnie”.
- Chyba w snach. - Cofnęła się i założyła ręce na klatce
piersiowej. - Całkowicie siebie kontroluje.
- Do czasu. - Wpatrywała się w niego ostrożnie. - Który mamy
teraz krok?
- Trzeci. Twoje ciało wystosowało zaproszenie. Krok czwarty,
moje ciało reaguje.
- Wiec w tym punkcie całkowicie tracimy kontrole? - Roześmiał
się. - Normalnie, to wszystko powinno zdarzyć się w ciągu kilku
sekund i nie dałbym ci czasu na kwestionowanie wszystkiego, co
mówię. Ale z jakiegoś dziwnego powodu, tak naprawdę cieszę się z
twojej prowokacji.
- Oh. - Jej usta drgnęły. - To miło z twojej strony.
- Proszę bardzo. Krok czwarty, odpowiadam na twoje
zaproszenie. I ruszam do pocałunku. - Przybliżył się i wsunął rękę na
jej kark.
- Wciąż nie powiedziałam tak.
- Dlatego jeszcze czekam. Krok piaty to zgoda. Nawet, jeśli twój
sprytny mózg już ją wyraził. Jeśli mężczyzna pomija ten krok,
ryzykuje obrazą swojej kobiety i utratą jej na wieki.
- Ponieważ mogę odejść. - Szepnęła.

- 122 -
Wampir z sąsiedztwa

- Tak, możesz. - Pochylił się bliżej, będąc w odległości kilku


centymetrów od jej ust. - Ale wiem, że tego chcesz. I nie chcesz
również złamać mi serca.
- To niesprawiedliwe, wykorzystujesz poczucie winy.
Pogładził ją po karku.
- Mogę być bezwzględny, jeśli chodzi o uzyskanie tego, czego
chce.
- A ja mogę grać trudną do uzyskania. - Pomimo jej słów,
pochyliła głowę, aby ułatwić mu pieszczoty na karku.
- Śmiało, chérie. Bądź dla mnie niedostępna. - Musnął palcami
linię wzdłuż jej szczeki. - Im ostrzej pogrywam, tym słodsze będzie
twoje poddanie. I w końcu oddasz mi się. Chcesz tego pocałunku.
Zadrżała.
- A co z tobą? Chcesz tego, czy po prostu chcesz udowodnić
teorię o dziesięciu krokach? - Wziął ją delikatnie za ramiona.
- Nie zwracam uwagi ile tych cholernych kroków to zajmuje.
Twoje szczęście jest jedyną rzeczą, która ma znaczenie.
Westchnęła.
- Jakim cudem zawsze wiesz, co idealnie powiedzieć.
- Czuję się jakbym cię znał. Znam twoje serce. Jest taki...
podobne do mojego.
- Jean-Luc. - Wyszeptała. Dotknęła jego włosów na skroni.
Przysunął się bliżej tak, że jego czoło spoczywało na jej. - Krok szósty
to akceptacja. Wiemy już, że pocałunek nastąpi.
- Mów za siebie.
- Kobieto. - Warknął. - Nadal mnie kwestionujesz.
Roześmiała się.
- Wiem. Ale to taka zabawa. Czuję się taka... mocna. Całkowite
przeciwieństwo tamtej starej wycieraczki. To nowa ja.
Uśmiechając się, dotknął jej policzka.
- Podoba mi się nowa ty. Jesteś piękna, silna i... ekscytująca.
Przesunęła ręce po jego klatce i szyi.
- Jesteś teraz w dużych kłopotach, kolego. Jeśli się pocałujemy, to
będzie tylko siedem kroków.
- Istnieje jednak wiele czynności związanych z pocałunkiem i
będę nalegał na zrobienie ich wszystkich. Smakowanie, dotykanie,
gryzienie, ssanie, język, starcie się zębami ...

- 123 -
Wampir z sąsiedztwa

- Dobrze! - Zacisnęła ręce na karku. - Zmuś mnie do tego.


Jego serce zachwiało się. Ustąpiła. Jego krew powędrowała do
męskości. Nie ulegało wątpliwości, że teraz jego oczy świeciły na
czerwono. Trzymał swoje powieki częściowo zamknięte, w nadziei, że
tego nie zauważy.
- Krok siódmy. Próbny pocałunek. - Przycisnął swoje usta
delikatnie do jej. Jej oczy zamigotały.
- Zdaliśmy?
- O tak. - Muskał ustami w poprzek jej policzka, a następnie
umieścił małe pocałunki z powrotem w stronę jej ust. Otworzyła dla
niego swoje wargi, miękkie i wilgotne. Jej ciało pochyliło się do
niego.
Tym razem ujął ją, całując dokładnie, sprawiając, że jej usta
poruszały się w jego rytmie. Była miękka, giętka, słodka. Objął ją
jedną rękę w pasie i przyciągnął mocno do siebie. Sapnęła, mieszając
swój oddech z jego własnym. Nie ulegało wątpliwości, że mogła teraz
poczuć jego pełną erekcję dociskaną przez jej brzuch.
Pogłębił pocałunek, badając jej usta językiem. Poczuł musztardę
oraz smak nowoczesny i amerykański, ale obcy i egzotyczny dla
niego. Musnął koniuszkiem języka jej własny, wydobywając
mrukliwy jęk z gardła. Wplotła palce w jego loki, przyciągając go
bliżej.
- Jaki to jest krok? - Szepnęła koło jego ust. Oparł czoło o jej.
- Nie pamiętam. - Musiał się wycofać. Jego erekcja była bliska
ostatecznego poziomu wytrzymałości na tortury. Wkrótce eksploduje.
Wziął głęboki oddech. Zapach jej krwi omotał go, odmawiając
wycofania się. Jej bijące serce grało w jego porach, w jego kościach.
Boże dopomóż mu, nie mógł przestać.
Z rykiem kapitulacji wziął jej płatek ucha do ust i zaczął ssać. Jej
jęk rozbrzmiewał w nim. Sadził, że również jęknął, ale nie był już
pewien. Nie mógł już dłużej odróżnić jej bicia serca od własnego, jej
westchnień przyjemności od własnych. Stawali się jednym. Chciał być
w niej. Należał do niej.
Położył swoje dłonie na jej pośladkach i przyciągnął mocno do
siebie. Dyszała i napinała swój uścisk w jego ramionach. Potarł nos o
jej tętnicę szyjną pozwalając głowie wypełnić się zapachem jej dzikiej

- 124 -
Wampir z sąsiedztwa

krwi. Jego dziąsła mrowiły. Chwycił ją z tyłu, przyciskając ją do


swojej erekcji.
- Mon Dieu, chcę cię. - Przechylił głowę w tył próbując odzyskać
choćby minimum kontroli. Nie mógł pozwolić, aby jego kły wyszły na
zewnątrz. Lub, żeby jego penis eksplodował. Starał się myśleć przez
mgłę pożądania. Nie mógł jej teraz wziąć. Gdyby się teleportował,
mógłby być w sypialni w ciągu kilku sekund, ale bez wątpienia
zauważyłaby nagłą zmianę scenerii.
Gwiazdy na niebie mrugały do niego, przedrzeźniając go za to, że
był tak długo bez kobiety. Ale to nie była zwykła kobieta. To była
Heather. Stała na palcach, aby składać pocałunki wzdłuż jego szyi.
Byłą słodka i wielkoduszna. Ścisnął jej pośladki. Może zaprosi go do
domu i swojej sypialni. Tak, to był dobry plan. Kiedy Bethany będzie
w głębokim śnie, wkradnie się do sypialni Heather i będzie się z nią
kochał całą noc.
W oddali słyszał śpiew aniołków, słodki i niewinny. Jego serce
wzrosło. Być może tym razem wszystko pójdzie dobrze. Może teraz
znajdzie prawdziwą i trwałą miłość. Zabiłby Louie'ego i zdobył serce
Heather. Po raz pierwszy w życiu miałby rodzinę.
Ze wstrząsem uświadomił sobie swój błąd. Śpiew był prawdziwy.
Ze swoimi gorszymi zmysłami, Heather prawdopodobnie nic nie
usłyszała. Chwycił ją za ramiona.
- Heather, dzieci zaczęły śpiewać.
Jej oszołomione spojrzenie błysnęło.
- O mój Boże! - Odepchnęła go. - To straszne!
Heather pobiegła z powrotem w stronę altanki tak szybko jak
mogła. Dobry Boże, była spóźniona. Trzylatkowi właśnie opuszczali
scenę, a czterolatkowi czekali w kolejce. Dostrzegła dwa puste
miejsca w pierwszym rzędzie obok Fidelii i Emmy. Dzięki Bogu,
zajęły kilka siedzeń dla niej i Jean-Luca.
Wszystko będzie w porządku. Spowolniła starając się przywrócić
normalny oddech. Jean-Luc zatrzymał się przy niej bez zadyszki.
Właśnie wtedy matka Cody'ego i inna kobieta usiadły na dwóch
wolnych krzesłach, ignorując protesty Fidelii.
- Oh, nie! - Heather zaczerpnęła gwałtownie tlen, kiedy
skanowała rzędy krzeseł, które układała wcześniej. Wszystkie miejsca
w pierwszych ośmiu rzędach były zajęte. - To okropne! Powiedziałam

- 125 -
Wampir z sąsiedztwa

jej, że będę w pierwszym rzędzie. Wypatrywała mnie, ale na pewno


nie znalazła! - Jej głos podniósł się w popłochu.
- Ssh! - Starsza kobieta w ostatnim rzędzie zwróciła się do nich,
aby ich uciszyć.
Heather walczyła o kolejny oddech. Dobry Boże, była
spanikowana. Jak mogła to zrobić? Jak mogła być pochłonięta
całowaniem chłopaka, którego znała tylko kilka dni? Jaką ona matką
była?
- Znajdę puste krzesło i przeniosę go do pierwszego rzędu. -
Zaoferował się Jean-Luc.
- Za późno. - Serce Heather zamarło. Bethany była na scenie, a jej
szerokie oczy badały pierwszy rząd. Uśmiechnęła się i pomachała
Fidelii i Emmie, a następnie wzrok zmieszany z przerażenia przeszedł
przez jej twarz.
Heather machała ręką wysoko w powietrzu, ale Bethany jej nie
widziała. Badała kilka pierwszych rzędów krzeseł, a jej wyraz twarzy
ranił serce Heather. Pani Cindy puściła ich pierwszą piosenkę, ale
Bethany do nich nie dołączyła. Przez szukanie mamy nawet nie
zauważyła nauczycielki.
Heather skakała w górę i w dół machając obiema rękoma w
powietrzu. Bethany dostrzegła ją i natychmiast się rozjaśniła. Heather
posłała jej pocałunek, a dziewczynka uśmiechnęła się i przyłączyła do
śpiewu.
Heather wzięła głęboki wdech oraz odesłała łzy ulgi.
- Z nią wszystko w porządku. - Odwróciła się do Jean-Luca.
Zniknął.
Cholera. Jak mógł od tak sobie zniknąć? Może był zakłopotany
tym, że przez niego spóźniła się na występ Bethany? Rosnące
poczucie winy zalało Heather. To nie byłą całkowicie jego wina. Była
bardzo czynnym uczestnikiem totalnie rozproszonym przez ten
pocałunek.
I Dobry Panie, co to był za pocałunek. Jej policzki płonęły z
gorąca. Łajdak – przebąkiwał, że przez niego straci kontrolę i to
zrobiła. Nie chciała myśleć o tym jak daleko by zaszła gdyby nie
przerwał.
I gdzie on teraz był? Uwodzi kobiety a potem je zostawia? I czy
nie powinien jej chronić?

- 126 -
Wampir z sąsiedztwa

Pierwsza piosenka skończyła się i Heather klaskała, oglądając się


wokoło. Robby stał na uboczu częściowo zakryty przez zagajnik
sosen. Skinął ku niej, kiedy sunęła spojrzeniem. Podniosła rękę na
powitanie a potem wróciła do oglądania córki. Dzieci zaczęły God
Bless America, jak zawsze ulubioną piosenkę tłumu.
- Może to pomoże. - Wyszeptał Jean-Luc.
Podskoczyła. Dobry Boże, ten facet rzeczywiście mógł poruszać
się bardzo cicho. Spojrzała na niego, nagle oburzając się za to, że
wpychał się do jej życia naruszając delikatną równowagę, którą tak
ciężko było jej osiągnąć.
Potem jej wzrok padł na to, co trzymał w ręce i wszystkie urazy
stopniały. Jej łzy gotowały się, czuła również jak kawałek jej serca
topnieje.
Bez słowa wręczył jej ogromnego, żółtego Troskliwego Misia.
Owinęła go wokół ramion tuląc do piersi. Nie wiedziała, czy go
wygrał czy kupił, ale wiedziała, że był najsłodszym mężczyzną,
jakiego kiedykolwiek spotkała.
Dostrzegła Bethany na scenie, uśmiechającą się i podskakującą w
górę i w dół. Wzrok Heather został przysłonięty przez łzy. Jean-Luc
rozumiał ile znaczyła dla niej córka. Rozumiał miłość. Był jednym na
milion, a ona naprawdę go pociągała.
Ale z jej historią o nieudanych związkach musiała być ostrożna. I
obiektywna. Prawdopodobnie nie miała przyszłości z Jean-Lucem.
Był taki wspaniały, ale miał również tajemnice, których nie był
skłonny ujawnić. W celu ochronienia swojego serca nie pozwoli
związkowi iść naprzód. Zachowa swoje uczucia dla siebie,
zapieczętuję jak w torebce z nasionami, aby nie mogło się zakorzenić i
wzrosnąć.
Nadal czuła się świetnie. Dobrze było wiedzieć, że są jeszcze tacy
ludzie na świecie. I wspaniale było wiedzieć, że jej relacja z córką
była lepsza niż kiedykolwiek. Po tych wszystkich wstrząsach, jakie
przeżyła w ciągu kilku ostatnich lat, nauczyła się, że najpewniejszym
sposobem na zostanie silną i wytrzymałą jest poleganie na swoim
szczęściu. I tak zrobiła teraz. Życie było cudowne.
Zamknęła oczy, oparła głowę o dużą głowę niedźwiedzia i
pozwoliła przepływać przez siebie słodkim dziecięcym głosom. Przez

- 127 -
Wampir z sąsiedztwa

ten niewielki okres w czasie wszystko na świecie było prawidłowe.


Korzystała z chwili dopóki trwała.
Piosenka się skończyła i tłum zaczął wiwatować.
Otworzyła oczy.
- Dziękuje. - Zwróciła się do Jean-Luca, ale ponownie zniknął.
Ach, cóż. Westchnęła. Wiedziała, że to nie mogło przetrwać. Facet
była jakiś inny. Może nieśmiertelny. Lub gorzej.
Zobaczyła go obok Robby'ego, głęboko pogrążonego w rozmowie
z ochroniarzem i innym Szkotem Angusem MacKay, który
najwidoczniej wrócił z Nowego Jorku. Byli też trzej inni mężczyźni
stojący w cieniu drzew. Nastolatek w kilcie w kratkę i dwóch
wysokich facetów noszących spodnie khaki i koszulkę polo. Jeden był
rasy białej, a drugi czarnej. Wszyscy wyglądali na zdenerwowanych.
Heather zmarszczyła brwi. Na pewno ukrywali tajemnice. Nadal
pozostawali w cieniu, ale głowy na widowni zaczęły się obracać.
Obcy w mieście zawsze byli zauważeni.
Kiedy przedstawienie się skończyło, Bethany opuściła schodki
altanki, aby dołączyć do Fidelii i Emmy. Heather powoli zmierzała w
ich kierunku. Ponieważ większość tłumu rozchodziła się, musiała iść
poprzez korek.
Wszystkich zatkało, kiedy alarm rozszedł się po placu miejskim z
ochotniczej stacji pożarowej. Garstka mężczyzn wyleciała z parku.
Ludzie zebrali się w małych grupkach, aby poplotkować i po
spekulować. Heather omijała je, aby dostać się do córki. W mniej, niż
minutę, syreny brzmiały z jedynego miejskiego wozu strażackiego. Z
całym obserwującym miastem, strażacy zrobili to w rekordowym
czasie.
Heather dosięgła swojej córki i mocno ją uścisnęła.
Z piskiem Bethany wyrwała niedźwiedzia.
- Mamo, zrobiłaś to! Zdobyłaś miska! - Przytuliła go. - Widziałaś
jak śpiewam?
- Oczywiście. Byłaś wspaniała. - Heather uśmiechnęła się do
Fidelii i Emmy. - Dziękuję za opiekę nad nią.
Podążyli za tłumem z dala od altanki.
Emma przybliżyła się do Heather.
- Gdzie jest Jean-Luc? Powinien cię chronić. - Heather skinęła w
stronę lasku sosnowego, gdzie tłoczyli się mężczyźni.

- 128 -
Wampir z sąsiedztwa

- Rozmawia z grupką facetów. Jest tam też twój mąż.


- Angus wrócił? Daj spokój. - Emma ruszyła w kierunku
tłoczących się ludzi, kiedy Jean-Luc zbliżał się do Heather, Bethany i
Fidelii.
Emma objęła męża, a on zaczął do niej pilnie szeptać.
Heather zauważyła zmartwione spojrzenie Jean-Luca.
- Co się stało?
- Są pewne kłopoty. - Pociągnął ręką poprzez swoje czarne loki. -
Pamiętasz mojego przyjaciela Romana Draganesti'ego z Nowego
Jorku?
Heather przełknęła ślinę przypominając sobie przystojnego
mężczyznę, jego żone, Shannę oraz ich cudowne dziecko.
- Co się stało?
- Chodzą na mszę w każdą niedzielę w Romatechu. Roman
zbudował tam kaplice, gdzie uroczystość zawsze zaczyna się o
jedenastej. Uważamy, że to bomba. Dzięki Bogu, wybuchła
wcześniej.
- Bomba?
- Oui. Na szczęście nikt nie został poważnie ranny. Ale jeśli
bomba wybuchłaby, kiedy kaplica byłaby pełna... - Jean-Luc skrzywił
się i ściszył głos. - Mogliśmy ich wszystkich stracić.
Heather skuliła się na myśl, gdyby to jej kochana rodzina byłaby
zabita.
- Kto zrobił coś takiego? - Zatrzęsła się od nagłej myśli. - Czy to
był Louie? To on zrobił zamach na wszystkich twoich przyjaciół?
- Wiemy, kto to zrobił i to nie był Louie. - Wyjaśniła Emma,
kiedy do nich dotarła. - To była straszna noc.
- Aye. - Podszedł do nich Angus MacKay. - W ciągu jednej nocy
były już cztery zamachy. Pierwszy w domu Zoltana Czakvara w
Budapeszcie. Stracił dwóch... przyjaciół.
- To straszne! - Heather zastanawiała się, kim był ten Zoltan. I
Budapeszt? Ci faceci byli tajną mafią nieśmiertelnych?
- Zamek Jean-Luca we Francji również został zaatakowany. -
Kontynuował Angus. - Nikt nie został ranny, ale z tego, co słyszałem
szkody są rozległe.
- Masz zamek? - Zapytała Heather Jean-Luca.
Wzruszył ramionami.

- 129 -
Wampir z sąsiedztwa

- Teraz tylko połowę.


Spochmurniały Angus owinął ramię wokół Emmy.
- Następnie trafiony został nasz zamek w Szkocji.
- Przynajmniej nikt nie został zabity. - Emma posłała mu
pocieszające spojrzenie. - Zawsze możemy go odbudować.
- Aye. - Angus nadal wyglądał na naburmuszonego. - Z tego, co
wiem, Casimir skierował ataki na wszystkich, którzy przyszli ratować
mnie i Emmę na Ukrainę.
- Kto to Casimir? - Zapytała Heather. Nie była pewna, ale
zdawało jej się, że Louie wspominał to imię tej nocy, której
zaatakował Jean-Luca.
- Jest jednym, który płaci Louie'emu za zabicie mnie. - Jean-Luc
potwierdził jej podejrzenia. - Zakładam, że Louie nie robi tego za
darmo.
Heather potrząsnęła głowa.
- Nie rozumiem. Wy wszyscy wydajecie się naprawdę w
porządku. Dlaczego te gnojki chcą was zabić?
Jean-Luc, Angus i Emma wymienili spojrzenia.
- Jesteś pewien, że Romanowi i jego rodzinie nic nie jest? - Jean-
Luc zmienił temat.
- Są cali. - Odpowiedział Angus. - Connor chce zabrać ich do
jakiejś kryjówki. Roman zaprotestował, jako pierwszy, twierdząc, że
to byłoby tchórzliwe, ale ostatecznie zrozumiał powód. Nie możemy
pozwolić, żeby stało się coś Shannie lub Constantine'owi.
Jean-Luc skinął głowa.
- Gdzie pójdą?
- Connor odmówił powiedzenia komukolwiek. Zgodziłem się.
Emma i ja pojedziemy do krajów Europy Wschodniej polować na
Casimira. Jeśli zostaniemy pojmani... cóż, nie chcemy wiedzieć
więcej niż to konieczne.
Heather skrzywiła się. To brzmiało jak wojna. Okrutny wyraz
twarzy przeszedł przez Emmę.
- Musimy załatwić Casimira raz na zawsze.
- Idę z wami. - Jean-Luc chwycił laskę oburącz.
- Nay. Zostajesz tutaj. - Angus spojrzał na Heather.
Zesztywniała.
- Możemy same o siebie zadbać.

- 130 -
Wampir z sąsiedztwa

Wzrok Jean-Luca błądził po niej, Bethany i Fidelii.


- Non, Angus ma racje. Muszę tu zostać.
- Casimir i Louie już wiedza, że jesteś w Teksasie. - ostrzegł go
Angus. - Jesteś, wiec podatny na ataki. Ponieważ Connor wyjedzie
dziś wieczorem z Romanem, mam kilku wolnych ochroniarzy. -
Gestem wskazał grupę obok Robby'ego. - Ian, Phineas i Phil – są tu,
aby wam pomóc.
- Merci. - Jean-Luc dotknął ramienia Heather. - Mamy teraz
mnóstwo staników. Ty i twoja rodzina będziecie teraz bezpieczne.
- Dziękuje. - Ze zgrozą Heather zastanawiała się, co będzie dalej.
- Heather! - Krzyk z daleka zwrócił jej uwagę. Billy kroczył ku
niej z purpurową twarzą. Coś niezrozumiale trzeszczało w jego
walkie-talkie, wiec zmniejszył głośność. - Heather, mam złe wieści.
Ktoś podłożył w twoim domu ogień.

- 131 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Cholerny Louie! Jean-Luc nie miał wątpliwości, że ten sukinsyn
za tym stoi. Przerażony wyraz twarzy Heather dręczył go, kiedy
odjeżdżała do swojego płonącego domu. Sam osobiście chciał ją tam
zabrać, ale szeryf nalegał, aby udała się z nim. Jean-Luc usiadł w
fotelu pasażera swojego BMW, kiedy Robby prowadził. Był w jej
domu tylko dwa razy, ale czuł tą stratę. Heather musiała się czuć
tysiąc razy gorzej.
Jej cierpienie bolało go bardziej niż w połowie zniszczony pałac
we Francji. Kupił go trzydzieści lat temu, wiec mógł udawać, że
wraca do korzeni starej, szlacheckiej rodziny. Ale prawda była taka,
że nigdy nie miał rodziny, a zimny stos kamieni nie tworzył uczucia
ciepła i komfortu, jakiego pragnął.
Kiedy przejeżdżali przez niewielką część handlową
Schnitzelbergu, Jean-Luc zauważył kilka starych budynków zabitych
deskami.
- Te domy mogą mieć piwnice z kamienia.
- Aye. - Odpowiedział Robby. - Powinniśmy je później
sprawdzić.
- Myślicie, że Louie może się gdzieś tam ukrywać? - Zapytał Ian
z tylnego siedzenia BMW. - Angus nam trochę o nim opowiedział.
- Tak, co za okropny gość. - dodał Phineas MacKinney. - Zabił
wszystkie twoje wcześniejsze kobiety, prawda?
Jean-Luc przesunął się na siedzeniu, aby spojrzeć do tyłu na
niego. Iana znał od wieków. Wampir może wyglądał na piętnaście lat,
ale miał znacznie więcej. Angus przekształcił go w bitwie pod Solway
Moss w 1542 roku. Ten siedzący obok Iana był wysokim, czarnym
mężczyzną o podobnym nazwisku MacKinney.
- Nie sadze, byśmy się wcześniej spotkali. Jestem Jean-Luc
Echarpe.
- Nazywam się Phineas, ale możesz do mnie mówić Doktor Kieł.
- Dziękuję za przybycie. - Zwrócił się do trzeciego faceta na
tylnym siedzeniu. - Jesteś jednym z dziennych staników Romana.
Phil skinął głowa.
- 132 -
Wampir z sąsiedztwa

- Kiedy Roman i Connor wyjechali, nie było nikogo, kogo


mógłbym strzec w ciągu dnia. - Uśmiechnął się śmiertelnik. - W
końcu ktoś musi czuwać nad wami chłopaki.
- Jesteś spoko bracie - ogłosił Phineas.
Jean-Luc się zgodził. Ciężko było znaleźć wiarygodnego
śmiertelnego. Malkontenci postrzegali ich, jako bydło i cieszyli się z
pożywiania się na nich i zabijania. Wampiry pożywiały się na
śmiertelnikach także przed wynalezieniem przez Romana syntetycznej
krwi, ale nigdy nie mordowały. W rzeczywistości, starały się chronić
ludzi przed Malkontentami. Zabili ich setki w Wielkiej Wampirzej
Wojnie w 1710 roku.
Ale teraz, lider Malkontentów, Casimir, przekształcał złodziei i
morderców, aby zasilić szeregi swojej złej armii. Ich misja – wybić
dobre wampiry z planety i terroryzować świat śmiertelników.
Angus był wampiryzm generałem w 1710 roku, z Jean-Lucem
jako zastępcą dowódcy. Angus zawsze poszukiwał dobrych
wampirów do rekrutacji. Znalezienie wiarygodnych ludzi było jeszcze
trudniejsze. Tylko kilku śmiertelnych było gotowych zaryzykować
życie, aby chronić wampiry. Phil był jednym z niewielu.
- Dziękuję za przybycie. - Zwrócił się do niego Jean-Luc.
- Nie ma problemu. Ale z powrotem wracam samolotem. - Rzucił
Ianowi ostrożne spojrzenie. - Naprawdę nie lubię jeździć z wami
autostopem, kiedy się teleportujecie. Po prostu wiem, że któregoś dnia
zmaterializuję się głową w tył.
Ian się zaśmiał.
- Angus zawsze sprawdza czy wszystko pod kiltem jest na swoim
miejscu i czy nie stracił czegoś ważnego.
Robby odchrząknął, kiedy skręcili na ulice Heather.
- Myślisz, że to Louie podłożył ogień?
- Tak. - Jean-Luc chwycił mosiężną gałkę laski. - Kiedy
zaatakował dwie noce temu usłyszał jak wołam Heather po imieniu.
Była stosunkowo bezpieczna, dopóki nie dowiedział się o jej
nazwisku i adresie zamieszkania. Ogień to sposób, w jaki ogłasza, że
wie już wszystko.
- Dlaczego nie zaatakował jej na targach? - zapytał Phil.

- 133 -
Wampir z sąsiedztwa

- Uwielbia grać w kotka i myszkę. Bedzie to przeciągał, aby mnie


torturować. - Fala winy zalała Jean-Luca, kiedy ujrzał wóz strażacki
przed domem Heather.
Tłum ludzi zebrał się na ulicy. Samochód szeryfa zaparkował po
drugiej stronie ulicy oświetlając scenę migającymi światełkami.
Heather była tak dotknięta wiadomością, że w ogóle nie protestowała
kiedy Billy wyciągnął ją z samochodu.
Angus poprosił o jej klucze do auta wiec mógł przywieźć córkę i
opiekunkę do domu. Oszołomiona, Heather wręczyła klucze bez
pytania. Angus miał dokładnie sprawdzić ciężarówkę, czy nie ma w
niej ładunku wybuchowego, zanim wsiądą do niej Emma, Bethany i
Fidelia.
Robby zmniejszył prędkość BMW do minimum, kiedy zbliżał się
do tłumu.
- Panna Westfield nie może pozostać w domu.
- Wiem. - Jean-Luc skinął głowa. - Muszę przekonać ją, aby
wprowadziła się do mnie. To teraz jedyne bezpieczne miejsce dla niej.
Robby zaparkowałam za autem szeryfa. Kiedy Jean-Luc
wygrzebał się zbadał widok. Powietrze było gęste od zapachu
zwęglonego drzewa, ale ognia nie było widać. Strażacy właśnie, co
ugasili ogień.
Stukał laską o ulice, kiedy skanował tłum. Louie nadal może się
gdzieś czaić.
- Dom z przodu wygląda dobrze - skomentował Robby. - To
musiał być niewielki ogień.
Jean-Luc skinął głowa.
- Jego zamiarem nie było zniszczenie, a po prostu wysłanie
wiadomości.
Angus zaparkował mały pick-up Heather za BMW. Emma,
Fidelia i Bethany siedziały stłoczone w środku, ale zaraz wyszły.
Przestraszone spojrzenie na twarzy czterolatki powaliło Jean-Lucka
jak uderzenie pięścią w jelita.
Angus szedł w kierunku swoich pracowników – Robby'ego, Iana,
Phineasa, Phila.
- Przeszukajcie okolice. Jeśli Louie zaangażuje się w walce,
dzwońcie po wsparcie.
Pracownicy po cichu się rozeszli.

- 134 -
Wampir z sąsiedztwa

Angus podszedł do Jean-Luca i wręczył mu klucze Heather.


- Emma i ja będziemy już ruszać. Jest zbyt późno, aby
teleportować się do Budapesztu, ale pojedziemy teraz do Nowego
Jorku, a jutro przerzucimy się na wschód.
- Rozumiem. - Jean-Luc schował klucze Heather. Wiedział o
zagrożeniach związanych z podróżą na wschód. Wampir usmażyłby
się, gdyby teleportował się na światło słoneczne. - Mam nadzieje, że
znajdziecie Casimira.
- Musimy go zabić, zanim wybuchnie kolejna wojna.
Klatka piersiowa Jean-Luca wypełniona byłą lekiem. Znał
Angusa od 1513 roku, roku, w którym Roman przemienił ich oboje.
Stali się dla niego braćmi, których nigdy nie miał. Jeśli ich straci
będzie naprawdę samotny.
- Bądź ostrzony, mon ami.
- Ty też. - Angus położył rękę na ramieniu Jean-Luca. - Zawsze
podziwiałem cię w walce. Zawsze silny i nieustraszony. - Spojrzał w
stronę domu Heather. - Powinieneś żyć w ten sam sposób. Zasługujesz
na szczęście.
Jean-Luc skinął głowa, rozumiejąc niewypowiedzianą
wiadomość. Angus zaakceptował Heather. Jednak ważniejszym
pytaniem było, czy Heather może zaakceptować go.
- Niech Bóg będzie z tobą.
- Z tobą równie. - Angus obrócił się szybko. Bez wątpienia Szkot
nie chciał być zobaczony, kiedy miał łzy w oczach. Wziął Emmę za
rękę i poszedł wzdłuż ulicy.
Jean-Luc wiedział, że teleportują się jak tylko znajdą zaciszne
miejsce. Mała rączka zacisnęła się wokół jego palców, wiec spojrzał
w dół i zobaczył Bethany trzymającą go za dłoń. W drugiej rączce
trzymała żółtego misia, którego wygrał. Po tym jak rozbił trzy
piramidy butelek z mlekiem w krótkim odstępie czasu, sprzedawca
chętnie przekazał misia w celu ochrony przed zniszczeniem swojej
całej reszty zapasu butelek.
- Jest zbyt dużo ludzi. Nic nie widzę. - Wyszeptała dziewczynka.
- Jest tam nadal mój dom?
- Tak, i z przodu wygląda całkiem nieźle. Ogień już zniknął.
Jej dolna warga zadrżała.
- Chcę do mojej mamy.

- 135 -
Wampir z sąsiedztwa

Ja równie.
- Znajdziemy ją. - Poprowadził Bethany przez tłum.
- Kto twoim zdaniem podłożył ogień? - Zapytała Fidelia, kiedy
szła obok nich. - To ten zły gość, Louie?
- Wierze, że tak.
- Powinnam zostać w domu. Byłby pełny śrutu, gdybym go
złapała. - Poklepała po torebce.
Bethany zatrzymała się i szarpnęła za rękę Jean-Luca.
- Nie chce, żeby moim wózkom stała się krzywda.
W jego gardle pojawiła się gula na widok łez spływających po
policzku. Przycupnął przed nią.
- Jeśli stracisz cokolwiek odkupię ci to.
Jej zielone oczy miały ten sam odcień, co jej matki. Mając na
uwadze, że oczy Heather mogły zionąć z gniewu, błyszczeć z radości,
twardnieć z podejrzliwości. Oczy Bethany były po prostu rozszerzone
ze zmartwienia. Głęboko w środku czuł jak jego serce na to
odpowiada. Czy tak czuł się ojciec? Mon Dieu, to było coś, czego
nigdy się nie spodziewał. To było... dziwne.
Zawsze myślał, że rodzicielstwo skupiało się na temacie ochrony
i obowiązków. Nie spodziewał się tak silnego napływu... czułości. Nie
był pewien czy to mu się podobało. To było tak cholernie bolesne.
Jeśli coś by się stało tej małej dziewczynce, jak mógł żyć z samy
sobą?
- Wszystko będzie w porządku. - Otarł jej łzę kciukiem i miał
nadzieje, że brzmiał przekonująco. Wyprostował się i poprowadził ją
przez tłum.
- Mama! - Bethany wystrzeliła jak z procy i pobiegła w lewo.
Mały zielony misiek wypadł z jej kieszeni na ulice.
Heather stała kilkanaście metrów dalej rozmawiając z szeryfem.
Odwróciła się na dźwięk głosu córki, pochyliła się i otworzyła
ramiona.
- Mamo, czy może zabawki są całe? - Bethany wskoczyła w
ramiona matki.
Heather wyprostowała się wciąż trzymając córkę.
- Wszystko w porządku, kochanie. Pożar nie dosiegnął twojego
pokoju. - Spotkała wzrokiem Jean-Luca a potem odwróciła głowę.

- 136 -
Wampir z sąsiedztwa

Skrzywił się na widok bólu w jej oczach. Podniósł małego misia i


podszedł do nich.
- Tak mi przykro.
- Dlaczego? - Billy spojrzał na niego podejrzliwie. - Masz z tym
coś wspólnego?
- Oczywiście, że nie. - Wskoczyła w zdanie Heather. - Był z nami
na targach.
- Mógł komuś zapłacić, żeby to zrobił. - Mruknął Billy. - Ma
tajny program, mogę tylko tyle powiedzieć.
- A mój ukryty program jest tutaj. - Warknęła Fidelia ściskając
torebkę do piersi.
- Jak wiele szkód wyrządził ogień w twoim domu? - Jean-Luc
wręczył Fidelii zielonego misia na przechowanie.
- Mięliśmy szczęście. - Heather usadowiła córkę na drodze. -
Strąciliśmy jedynie kuchni z tyłu. Mój tata powiększał ją, kiedy byłam
mała, wiec było przedłużenie wystające z tyłu domu. Teraz prawie go
nie ma, ale główna część domu jest w porządku.
- Masz szczęście, że masz tak wścibską sąsiadkę. - Billy zwrócił
się do domu po prawej stronie. - Thelma zobaczyła dziwnego
mężczyznę czającego się z tyłu domu Heather. Dzwoniła już, na 911,
kiedy wybuchł pożar.
Jean-Luc nie miał wątpliwości, że tym dziwnym człowiekiem był
Louie.
- Opisała jak wyglądał?
- Dlaczego to pana obchodzi, panie Sharp? - Billy gapił się na
niego. - Czy to jest ktoś, kogo znasz?
- Jean-Luc zacisnął zęby.
- Nigdy nie wyrządziłbym krzywdy Heather lub jej rodzinie.
- Cóż, ktoś to zrobił. - Warknął Billy. - Masz jakiś wrogów,
Heather? Innych chłopaków?
- Nie.
- Jacyś wkurzeni uczniowie?
- Nie. - Billy stanął ponownie na pietach. - Zgaduje, że to może
być twój były. Cody zachowywał się ostatnio bardzo dziwnie.
Heather przyciągnęła córkę i spojrzała na Billy'ego.
- To nie czas, aby o tym dyskutować.

- 137 -
Wampir z sąsiedztwa

- Na razie dom jest poza waszym zasięgiem. Nikt nie wchodzi do


środka.
Heather wyglądała na zdumiona.
- Ale nasze ubrania ...
- Nikt nie wchodzi. - Powtórzył Billy. - Nie możesz mieszać w
miejscy zbrodni.
- To śmieszne. - odpowiedziała Heather. - Przestępstwo
popełniono w kuchni. Możemy przejść przez frontowe drzwi i pójść
prosto do naszej sypialni.
- Chcę może zabawki. - Wypiszczała Bethany, trzymając swojego
żółtego, ogromnego miska.
Billy wskazał palcem na Heather.
- Nie wchodzisz. Koniec dyskusji.
Policzki Heather czerwieniły się od złosci.
- Nie martw się. - Zapewnił ją Jean-Luc. - Upewnię się, czy masz
wszystko, czego potrzebujesz.
Posłała mu irytujace spojrzenie.
- Nie pozwolę ci ponosić takich kosztów. - Odwróciła się w
stronę Bill'ego. - Jak szybko możemy wrócić.
Wzruszył ramionami.
- Może kilka tygodni. Lub miesięcy. Wyślę zastępcę na ulice, aby
upewnić się, czy nikt nie wchodzi do środka, aby zabrać twoje rzeczy.
Masz się gdzie zatrzymać na ten czas?
Westchnęła.
- Wymyślę coś.
- Zostaną u mnie. - ogłosił Jean-Luc. - Mam pokój gościnny, z
którego mogą skorzystać. - Billy zmrużył oczy.
- Nie jesteś właścicielem tego nowego sklepu na obrzeżach
miasta?
- Tak. Le Chique Echarpe.
- Cokolwiek. - mruknął Billy. - Wiec sklep jest również twoim
miejscem zamieszkania?
- Na razie tak.
- Wybaczcie nam na minutę. - Billy chwycił rękę Heather i
pociągnął ją zaledwie kilka metrów dalej. Jean-Luc położył rękę na
ramieniu Bethany, aby powstrzymać ją przed pobiegnięciem do

- 138 -
Wampir z sąsiedztwa

mamy. Odwrócił się, aby móc przyglądać się domowi, ale nadal
słyszeć szeptane słowa Bill'ego.
- Nie wiem, dlaczego, ale facet za tobą chce abyś z nim
zamieszkała. Heather. On mógł podłożyć ogień.
- Nie zrobiłby tego. - Mruknęła Heather.
- Skąd wiesz? Od jak dawna znasz tego gościa?
Heather westchnęła.
- Od piątku.
- I masz zamiar z nim zamieszkać? Nie myślałem, że będziesz
taka głupia.
Jean-Luc zacisnął mosiężną klamkę na lasce. Dość tego. Ruszył w
ich kierunku.
- Naprawdę mu ufasz? - Zapytał Billy.
Jean-Luc zatrzymał się, wstrzymując oddech, podczas czekania
na odpowiedź Heather.
- Tak. - Szepnęła. - Ufam mu.
To było dokładnie to, co miał nadzieję usłyszeć, ale przeszła
przez niego jednak fala szoku. Odwróciła się i spotkała jego wzrok.
Niepewny uśmiech szarpał kąciki jej ust, ale oczy zachowywały
ostronos. Może powiedziała, że darzy go zaufaniem, ale miała
wrażenie, że nie czuła się z tym w pełni komfortowo. Będzie musiał
postępować ostrożnie. Jeśli dowie się o nim prawdy zbyt szybko,
utraci ją na zawsze.
W Heather było coś unikalnego. Nie był pewien, co to było
dokładnie, może kombinacja kilku rzeczy. Miała piękną twarz i włosy,
ale w swojej pracy zauważał to często. Miała ciało, które zwiększało
tylko jego apetyt. Chciał skubać każdy jej cal.
Mimo to, jego uczucia wykraczały poza proste pożądanie.
Uwielbiał sposób, w jaki mówiła, sposób, w jaki pracował jej umysł,
poczucie humoru i litość. Po prostu ją lubił. To było także proste, że
aż głębokie.
- Pojedziesz ze mną do domu? - Zapytał.
Badała jego oczy, a jej wyraz twarzy złagodniał.
- Tak. Daj mi chwilkę.
Billy chwycił za ramię Heather i skrzywił się, kiedy ta go
odepchnęła.

- 139 -
Wampir z sąsiedztwa

- Zatrzymam się jutro u ciebie, aby sprawdzić, czy wszystko w


porządku. - Posłał Jean-Lucowi ostrzegawcze spojrzenie.
- Ze mną będzie bezpieczna. - Dotknął jej ramion. Na szczęście,
nie odsunęła się.
Billy odwrócił się i poszedł przez podwórko Heather. Krzyknął
do zastępcy, aby wnieść taśmę na miejsce zbrodni.
- Nie mogę uwierzyć w to, co się dzieje. - Szepnęła Heather,
kiedy zaczęli owijać żółtą taśmę wkoło jej podwórka. - Nie mamy
żadnych ubrań.
- Masz szczęście. Szyję ubrania.
Posłała mu wątpliwe spojrzenie.
- Masz markową odzież, która będzie pasować na Bethany? Lub
Fidelie? - Spojrzał na starszą kobietę. Byłą prawie tak wysoka jak
szeroka.
- Mam trochę designerskich materiałów.
Heather przewróciła oczami.
- Wygląd togi może wyjść z mody w ciągu kilku dni. Wskoczę
tylko do sklepu ze zniżkami i wezmę kilka rzeczy. Na szczęście jest
otwarty 24 na dobę.
Skrzywił się.
- Wolałbym gdybyś miała coś ładniejszego.
- To wszystko, na co mogę sobie teraz pozwolić.
- Nie będziesz za to płacić. - Wskazał gestem w stronę domu. -
Jestem za to odpowiedzialny.
- To nie ty podłożyłeś ogień.
- Ale wiem kto to zrobił. - Jej oczy się rozszerzyły.
- To na pewno on?
- Tak. W ten chory sposób Louie ogłasza, że zna twoją
tożsamość.
Przelotny wyraz paniki przeszedł przez jej twarz zanim odzyskała
kontrole.
- Tego właśnie się bałam.
- Wiec jesteś w pełni świadoma niebezpieczeństwa, w jakim się
znalazłaś. Następnym razem Louie spróbuje czegoś gorszego.
- To, dlatego jestem już na tyle zdesperowana, by zamieszkać z
tobą.
- Myślałem, że mi ufasz. - Posłała mu irytujące spojrzenie.

- 140 -
Wampir z sąsiedztwa

- A mam teraz jakiś wybór? - To bolało.


- Musisz mi zaufać, Heather. Obiecuje, że ty i twoja córka
będziecie bezpieczne. - Poszukała jego wzroku.
- Chcę ci zaufać. Myślę, że ci ufam, ale to wszystko dzieje się
zbyt szybko. Miś, który wygrałeś dla mojej córki – to było naprawdę
bardzo słodkie, to chyba była najsłodsza rzecz, jaką widziałam u
mężczyzny.
- Dziękuje. - Przysunął się. - Pocałunek również nie był zły.
Policzki zakwitły na różowo wiec odwróciła wzrok.
- Ja zazwyczaj nie... nie wiem co ...
Włożył swój palec pod jej brodę, aby zmusić ją do spojrzenia na
siebie. Jej spojrzenie podniosło się do podbródka, a następnie
zatrzymało się.
- Musisz mi coś obiecać.
Podniosła głowę i zanurzyła się w jego spojrzeniu.
- Co?
- Nie możesz opuszczać pracowni bez straży. To samo dotyczy
Fidelii i Bethany. Musisz być chroniona cały czas.
- Możemy na to się zgodzić.
- I musisz wykonywać może rozkazy bez zająknięcia. - Cofnęła
się.
- Nie pozwolę komuś się kontrolować.
- Nie chcę cię kontrolować. Chcę cię utrzymać przy życiu. -
Wypchnęła nieco swą dolną wargę.
- Cóż, z tym nie będę dyskutować.
- Dobrze. Kiedy Louie zaatakuje nie będzie czasu na żadne spory.
Trzeba będzie robić to, co powiem. - Ścisnęła usta.
- Planujesz go zabić, prawda?
- Nie mam wyboru. Albo on albo my.
Zadrżała.
- Po raz pierwszy cieszę się, że Fidelia ma tą całą kolekcję broni.
- Teraz zabiorę cię na zakupy. Mój samochód stoi tam. - Skinął na
BMW. Zmarszczyła brwi.
- Potrzebujemy po prostu kilku rzeczy. Kilka ubrań i
kolorowanek, aby utrzymać Bethany zajęta. Bez swoich zabawę może
zwariować.
- Naprawdę?

- 141 -
Wampir z sąsiedztwa

- Czy kiedykolwiek widziałeś znudzoną czterolatkę? Nie jest to


miły widok.
- Och. - Spojrzał na dom teraz całkowicie owinięty żółtą taśma.
Stał tam zastępca strzegący wejścia. - Nie martw się. Zadbam o to.
- Jak?
- Zaufaj mi. - Wskazał na BMW. - Poczekaj w samochodzie. Jest
otwarty. Zaraz wrócę.
- A co z moją ciężarówka. Torebka została w środku.
- Ja mam klucze. Robby przyniesie ją później do pracowni.
- Dobrze. - Podeszła do Bethany i przytuliła ja. Kiedy rozmawiała
z Fidelia, Jean-Luc wysłał mentalną wiadomość do Robby'ego, Iana,
Phineasa i Phila.
Będę przy ciężarówce Heather. Jeśli zobaczycie Phila,
przyprowadźcie go do mnie. Nie był pewien jak biegły w odbieraniu
psychicznych wiadomości był śmiertelny strażnik.
Robby pokazał się pierwszy. Jean-Luc wręczył mu klucze do
samochodu Heather z instrukcją jak dotrzeć do pracowni. Ian, Phineas
i Phil również do nich dołączyli.
- Żadnych śladów Louie'ego? - zapytał Jean-Luc.
- Nay. - Odpowiedział Ian. - Pomogłoby nam, gdybyśmy
wiedzieli, jak on wygląda.
- Nigdy nie widziałem go wyglądającego dwa razy tak samo.
Poznaję jednak jego głos. I jego oczy. Są czarne z dziwnym blaskiem.
Możecie poczuć bijącą nienawiść, ale jest też coś więcej, coś... co
wytraca cię z równowagi.
- Wiec ten koleś jest psychiczny. - spostrzegł Phineas.
- I bardzo niebezpieczny. - dodał Robby. Wskazał gestem w
stronę tłumu. - Ci ludzie są śmiertelni. Możesz poczuć różnice.
Phil zachichotał.
- Czy właśnie powiedziałeś, że śmierdzimy?
Robby się uśmiechnął.
- Ktoś mógłby powiedzieć, że tak, ale nie ja. Myślę, że śmiertelni
mają... słodki zapach.
Phil potrząsnął głowa.
- Wiec mi to nie pochlebia.
Phineas powąchał i posłał śmiertelnikowi ciekawe spojrzenie.
- Masz inny, ale miły zapach, bracie.

- 142 -
Wampir z sąsiedztwa

Uśmiech Phila zbladł i zaczął ostrożnie patrzeć na Robby'ego.


Jean-Luc zmarszczył brwi, wyczuwając podłoże, w które nie był
wtajemniczony, ale nie było teraz czasu, aby to omawiać. Zapytał
Phila czy dołączy do nich na wycieczce po zakupy, a następnie
wyjaśnił tajną misję dla trzech innych wampirów.
- Możecie to zrobić?
- Aye, to bułka z masłem. - Odpowiedział Robby. - Zobaczymy
się później.
Jean-Luc odczuł ulgę, kiedy zobaczył Heather i jej rodzinę
siedzącą na tylnym siedzeniu BMW. Wspiął się na fotel kierowcy.
Phil zajął miejsce pasażera, a następnie odwrócił się do kobiet.
- Jestem Phil Jones. Będę was strzegł w ciągu dnia.
- Miło cię poznać. - Mruknęła Heather.
- Hola, Felipe. - Powiedziała Fidelia ochrypłym głosem.
Phil szybko odwrócił się do przodu. W sklepie ze zniżkami,
Philowi kazano towarzyszyć Fidelii, natomiast Jean-Luck strzegł
Heather i Bethany.
W dziale dla małych dziewczynek, Heather wybrała kilka
niewielkich T-shirtów i szorty z szafy z obniżką pięćdziesięciu
procent. Im więcej starała się oszczędzić jego pieniędzy, tym bardziej
Jean-Luc irytował się. Dostrzegł najlepszą sukienkę, jaką sklep miał
do zaoferowania i wrzucił do koszyka.
- Mam ładne sukienki w domu. - Zaprotestowała Heather.
- Powiedziałaś, że nie będziesz się sprzeczać. - Parsknęła.
- Tylko w czasie ekstremalnego zagrożenia.
- Które może być teraz. Kiedy sobie tak rozmawiamy, Louie
może czaić się w alejce z zabawkami.
- Sprawdźmy. - Pchnęła koszyk w stronę zabawek. Jedno z kółek
wykonywało irytujące skrzypnięcia za każdym obrotem.
Jean-Luc szedł za nią, stukając laską o podłogę z linoleum, z
zawsze czujnym wzrokiem. Sklep wydawał się prawie pusty.
Bethany minęła mamę, przytulając swojego żółtego misia.
Zatrzymała się nagle z szeroko otworzonymi oczyma.
- Spójrz mamo. Barbie z krokodylem.
Heather odwróciła się i wybrała kilka kolorowanek.
- Masz mnóstwo lalek Barbie w domu.
- Ale nie łowczynię krokodyli. - Jean-Luc wrzucił ją do koszyka.

- 143 -
Wampir z sąsiedztwa

- Tak! - Bethany skakała w górę i w dół.


Heather odwróciła się, aby rzucić na niego piorunujące
spojrzenie.
- To ja miałam podjąć decyzje.
Miała racje, ale zaskoczył ją widok Jean-Luca czerpiącego tyle
radości z tańca małej dziewczynki. Założyła wargę na wargę
marszcząc brwi.
- Postaram się to wytrzymać.
Usta Heather drgnęły.
- Czy to także trudne? Przysięgam, jeśli będziesz miał jakieś
dzieci, będą rozpieszczone.
Jego serce zamarło na chwile, a potem spadło do doładka. Nie
mógł mieć dzieci. W momencie pomiędzy śmiercią a transformacja,
wampirze plemniki umierają. Po zachodzie słońca, każdej nocy, serce
ponownie zaczynało bić, krew pulsować, a świadomość wracała. Ale
sperma pozostawała martwa.
Roman, będąc genialnym naukowcem, znalazł sposób, aby to
obejść. Pobierał ludzkie plemniki, a następnie usuwał DNA dawcy i
dodawał swoje. Shanna była już w ciąży, kiedy Roman odkrył
problem. DNA wampira nie było także same, co śmiertelnika. Roman
żył w strachu, co zrobił dla Shanny, ale po dziewięciu miesiącach
wydała zdrowego synka bez kłów i z apetytem na mleko matki.
Jean-Luc ze wstrząsem zdał sobie sprawę, że mógłby mieć dzieci.
Dzięki procedurze Romana mógł rzeczywiście zostać ojcem. Jego
wzrok osiadł na Heather i wyobraził ją sobie noszącą dziecko pod
sercem.
- Stało się coś? - Zapytała Heather.
- Nie. Wszystko jest w porządku. - Ale tak nie było. Teraz, kiedy
ziarno zostało zasiane w jego umyśle, nie mógł go zignorować.
Zazdrościł Romanowi kochającej żony i cudownego synka. Nigdy nie
przyszło mu do głowy, że również mógłby mieć rodzinę. Louie
zawsze był w drodze, czając się w cieniu jak ukryte zagrożenie. Ale
pojawienie się zabójcy mogło być szczęściem w nieszczęściu. W
końcu Jean-Luc miał możliwość pozbycia się go. A to otwierało
wszelkiego rodzaju nowe możliwości.
- Masz dziwny wyraz twarzy. - Heather wrzuciła pudełko kredek
do koszyka. - Myślałam, że możesz być zły.

- 144 -
Wampir z sąsiedztwa

- Jestem zły na Louie'ego i postanowiłem się go pozbyć.


Heather popchnęła koszyk w kierunku działu dla kobiet.
- Będę bardzo szczęśliwa, kiedy sprawy wrócą do normy.
Normy? Czy tego właśnie chciała? Jego wizja przyszłości
zachwiała się. Jak mógł przekonać Heather do zawarcia maleństwa z
wampirem i urodzenia dziecka z mutacją DNA? To nie był
amerykański sen.
I to było naprawdę to, czego chciał? Był bardzo zainteresowany
Heather, ale jego uczucia były prawdziwe, czy były jedynie reakcją na
zagrożenie? Czy mogłaby być to miłość, która przetrwałaby przez
wieki? Czy mógł się z nią ożenić? Czy mógłby się ożenić z
jakimkolwiek śmiertelnikiem?
Czy to byłoby sprawiedliwe skazywać Heather na człowieka,
który umierał w ciągu dnia? Czy dawało to nowe znaczenie dla
terminu deadbeat. Mógł być bardzo dostępny finansowo, ale byłby
niedostępny na co dzień w życiu rodziny.
Roman i Shanna nadal wyglądali na bardzo szczęśliwych. Jean-
Luc chciał tego dla siebie. Czy Heather była tą jedyna?
Zmarszczył brwi patrząc, gdy wybierała najtańsze produkty z
działu kobiet. Cóż, na pewno nie musiał się martwic, że wpadnie w
długi. Ale Heather zasługuje na o wiele więcej. Kiedy wrócą do
pracowni sam wybierze dla niej ubrania.
- Potrzebuję specjalnych ciuchów do pracy? - Zapytała.
- Nie. W ciągu dnia będziesz sama z wyjątkiem Alberto i
strażników.
Posłała mu ciekawe spojrzenie.
- A ty, kiedy pracujesz?
- W nocy. Bezsenność. Jeszcze się nie dostosowałem. - Skulił się
wewnętrznie od tych kłamstw. - Czuję się bardziej twórczy w nocy. -
To było prawda. W ciągu dnia jego serce nawet nie biło.
Zmarszczyła brwi, wyraźnie zdezorientowana harmonogramem
pracy, lub jego brakiem.
- Ile godzin w tygodniu mam pracować?
Wzruszył ramionami.
- Nie musisz się martwic. W rzeczywistości, jeśli w ogóle nie
chcesz pracować, całkowicie to zrozumiem. Możesz wziąć tydzień
odpoczynku, jeśli chcesz.

- 145 -
Wampir z sąsiedztwa

- To bardzo miłe, ale myślę, że wolałabym być zajęta.


Skinął głowa.
- Naszym pierwszym priorytetem jest twoje bezpieczeństwo.
Drugim zatrzymanie Louie'ego. Świat mody może przez chwilę pożyć
bez nas.
- Rozumiem. - Kiedy zwróciła się do zbadania szafy z jeansami,
wziął tani biustonosz, który leżał w wózku i szybko sprawdził
rozmiar. Miseczka C. Na jego twarzy wykwitł uśmiech.
Bethany zachichotała daleko, a Heather odwróciła się, kiedy
jeszcze trzymał biustonosz. Podniosła brwi.
- Jest jakiś problem?
Wrzucił stanik.
- Nie. To cudowny rozmiar. - Rumieniec pojawił się na jej
twarzy. - Muszę zrzucić dziesięć funtów. Cóż, tak właściwie, to
dwadzieścia.
- Heather...
- Nie mogłam zrzucić ostatnich dziesięciu funtów po ciąży...
- Heather, myślę...
- A potem zdobyłam jeszcze dziesięć podczas leczenia się
czekoladą podczas mojego rozwodu.
- Heather, myślę, że teraz jesteś doskonała
Jej rumieniec się pogłębił.
- Tylko tak mówisz.
- Ponieważ wierze, że tak.
- Ale projektujesz dla chudych modelek.
Wzruszył ramionami.
- To ich ludzie spodziewają się zobaczyć na wybiegu. To nie
znaczy, że to preferuje. Lubię cię Heather. Myślałem, że wyjaśniłem
ci to już wcześniej, dzisiaj wieczorem.
Wrzuciła parę jeansów do koszyka i odwróciła się. Zdał sobie
sprawę jak trudno było przyjąć jej komplement.
- Nie wypowiadasz mojego imienia prawidłowo. Bethany też.
Uśmiechnął się. Czy to prowokacja?
- Ty również nie wypowiadasz dobrze mojego imienia.
- Wiem. - Wrzuciła zwykły, zielony T-shirt do koszyka. - Ale
Jean-Luc jest lepsze niż Jean. Jean jest zbyt proste, a Jean-Luc jest
ponętne, seksowne i... kapitanowate.

- 146 -
Wampir z sąsiedztwa

Podobała mu się część z ponętnym i seksownym.


- Co znaczy kapitanowaty?
- Coś w stylu jak kapitan statku. Jesteś Kapitanem Jean-Lucem. -
Posłała mu wymuszony uśmiech. - Jesteś przyzwyczajony do
wydawania rozkazów.
- Wymawiasz to jak John-Luck.
- Cóż, huh. To twoje imię.
- Nie w języku francuskim. Powinnaś mówić tak jak Francuzi.
- Naprawdę? - Położyła jedną rękę na biodrze i przeniosła ciężar z
nogi na nogę. - Oświeć mnie.
- Jak sobie życzysz. - Podszedł bliżej. - Po pierwsze, nie
wymawiamy Jean.
- Leniwie z waszej strony. - Podniósł brwi.
- Potem mówimy przez nos. Jean. Spróbuj. - Zmarszczyła nos i
wypuściła najbardziej nosowy głos jaki kiedykolwiek słyszał.
- Było to dla ciebie wystarczająco francuskie? - Uśmiechnęła się
słodko. Stłumił śmiech.
- Jeszcze nie. Została sprawa Luc'a.
- Luke.
- Nie. Luke, ale po francusku.
- To samogłoska, czy po prostu ssiesz cytrynę? - Zaśmiał się.
- No dalej, spróbuj.
- Nie wiem jak wyprodukować taki dziwny dźwięk. - Podszedł
bliżej.
- To łatwe, chérie. - Podniósł jej podbródek jednym, zgiętym
palcem. - Zmarszcz usta.
Na jej policzkach pojawił się rumieniec.
- Nie będę robić dzióbka w środku sklepu. Lub przed moją córka.
- Czego się boisz? - Musnął jej wargi kciukiem. - Myślałem, że
mi zaufałaś.
Bethany zachichotała.
- Śmiało mamo! - Z irytacją cofnęła się.
- To spisek. - Jean-Luc mrugnął do dziewczynki. - Bethany jest
bardzo mądrą dziewczynka.
- Jestem! - Skakała wokoło, uśmiechając się.
Heather spojrzała na niego.

- 147 -
Wampir z sąsiedztwa

- Ty za to nadal nie wymawiasz naszych imion poprawnie. -


Wiedział, że źle wypowiadał dźwięki. Był to typowy problem,
ponieważ brzmienie nie istniało w języku francuskim. Mimo to, nie
mógł oprzeć się sprowokowania jej, wiec powtórzył jej słowa.
- Oświeć mnie.
- To naprawdę bardzo proste. Popatrz. Widzisz jak język idzie
przez górne zęby? - Zademonstrowała. Przybliżył i pochylił się, aby
zbadać jej usta. - Widzę.
- Teraz ty spróbuj. Język przez górnych zębach. - Szybkim
ruchem, przyciągnął ją do siebie i dotknął swoim językiem jej zębów.
- Aagh! - Odrzuciła się do tyłu. - Twoje zęby, nie moje! - Bethany
wybuchła chichotem. Jean-Luc cofnął się z niewinnym wyglądem.
- Musiałem cię źle rozumieć.
- Tak, jasne. - Spojrzała na niego, a jej usta drgnęły.
Przypatrywała mu się dalej, uśmiechając się. - Jesteś niemożliwy.
Uśmiechnął się.
- Ale nadal mnie lubisz?
Posłała mu zdenerwowane spojrzenie.
- Tak.
Bethany przytuliła swojego żółtego misia.
- Ja również ciebie lubię.
Kojące ciepło rozeszło się po klatce piersiowej Jean-Luca. Tutaj,
w tym zapadłym sklepie ze zniżkami, z dala od wielkiego,
prestiżowego świata mody, przeżył jedną z najpiękniejszych nocy w
całym swoim długim istnieniu.

- 148 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Wyglądało to bardziej na muzeum, niż sklep, pomyślała Heather,
kiedy stała na zewnątrz nowego domu. Greckie kolumny z kamienia,
rozciągnięte aż do wysokiego, dwuspadowego dachu. Niedaleko
przedniego ganku stał znak Le Chique Echarpe wymalowany pięknym
pismem z kursywa.
- Ale duży. - Wyszeptała Bethany.
- I drogi. - Dodała Fidelia. - Juan musi być bardzo bogaty.
- To Jean... - Heather skrzywiła się, kiedy wspomniała sposób, w
jaki Jean-Luc praktykował swą wymowę.
Stał przy frontowych drzwiach swego sklepu, z laską w prawej
dłoni, kiedy rozmawiał z Philem i innym mężczyzną ubranym jak on.
Widocznie spodnie khaki i koszulka polo były oficjalnym mundurem
strażnika. Dwoje ochroniarzy zniknęło w budynku, niosąc torby z
nowo zakupionymi rzeczami w sklepie ze zniżkami.
Jean-Luc podszedł kilka kroków do miejsca gdzie czekała
Heather na okrągłym podjeździe.
- Phil i Pierre wezmą bagaże do twojego pokoju. - Zbadał
wzrokiem okolice. - W środku będziesz bezpieczna razem z
włączonym systemem alarmowym.
- Ja wam pokażę bezpieczeństwo. - Fidelia rzuciła swoją torebkę
na maskę BMW i wyjęła swojego Glocka. - Jeśli Louie się pokaże,
będę gotowa. Tylko gdzie jest klucz do tej przeklętej blokady? -
Zaczęła grzebać po torebce.
- Pierre jest tym innym strażnikiem? - Heather nigdy nie byłą
dobra w zapamiętywaniu imion, a na dodatek poznała wielu nowych
ludzi w ciągu ostatnich dwóch dni.
- Oui. To strażnik dzienny. - Jean-Luc zastukał niecierpliwie laską
o ceglany podjazd. - Powinniśmy wejść już do środka.
- Słyszałem, że mamy towarzystwo. - Odezwał się głos zza drzwi.
Heather odwróciła się i poznała mówiącego. Był jednym, z
którymi Sasha „rozmawiała” w piątkową noc. Alberto Alberghini. Był
ściśnięty pomiędzy dwoma pięknymi modelkami, które Sasha
obgadywała. Heather nie mogła przypomnieć sobie ich imion, ale
- 149 -
Wampir z sąsiedztwa

pamiętała, że krążyły pogłoski o nich i Jean-Lucu. Przynajmniej


obściskiwały Alberto, a nie Jean-Luca. Mimo to, gdy młody Włoch
sprowadzał je po schodach, miała nadzieje, że potknął się o swoje
długie, wieczorowe suknie.
Zazdrość, zbeształa siebie. Co za okropne uczucie. Byłaby
łatwiejsza do zniesienia, gdyby te dwie kobiety nie były tak cholernie
doskonałe. Idealnie blada cera, doskonale nałożony makijaż,
perfekcyjne proporcje ciała. Razem były nawet bardziej porażające,
ponieważ były totalnymi przeciwieństwami.
Jedna miała długie, czarne włosy i ciemne oczy w kształcie
migdałów. Miała na sobie czarna, elegancka, atłasową suknie, która
błyszczała w świetle księżyca tak jak jej doskonała, hebanowa zasłona
jedwabnych włosów. Włosy innej modelki spadały w dół pleców
lokami, o odcieniu najjaśniejszego blond. Miała przezroczyste oczy,
lodowato niebieskie. Jej skóra była tak biała, jak lśniąca suknia, którą
nosiła.
- Czy ona jest księżniczka? - Wyszeptała Bethany.
Dwie modelki spojrzały na dziewczynkę, ale nie zarejestrowała
żadnej ekspresji na ich idealnych twarzach. Ich spojrzenia przeszły
przez nią i Fidelie, a następnie spoczęły na Jean-Lucu.
Heather wiedziała, że została zbyta.
Jean-Luck skinął ku jednej w czarnej sukience.
- To jest Simone. - Przeniósł dłoń w stronę białej. - A to Inga.
- Miło mi was poznać. Jestem Heather Westfield, a to moja córka
Bethany.
- Aha! - Fidelia wyjęła breloczek od kluczy z torebki. Zaskoczyła
Inge. - Santa Maria, dziewczyno, zjedz trochę tacos. I zażyj trochę
słońca. Wyglądasz jak szkielet.
Blondynka posłała jej słodkie spojrzenie, a następnie odwróciła
się. Simone gapiła się na Jean-Lucka, a jej ciemne oczy gotowały się z
gniewu.
- Są nie warte ciebie.
Jean-Luc nic nie powiedział, ale patrzył na nią intensywnym
wzrokiem.
Heather zastanawiała się, jak długo będzie trwała ta wojna na
spojrzenia. Bethany ziewnęła. Fidelia cicho przeklęła w języku
hiszpańskim, kiedy pracowała przy blokadzie spustu.

- 150 -
Wampir z sąsiedztwa

Wreszcie Simone opuściła wzrok. Pochyliła się lekko, jakby


przekazywała uznanie. Kiedy się wyprostowała, skierowała wzrok, na
Heather tak pełen nienawiści, że aż zadrżała.
Zimne oczy Ingi przesunęły się po Heather jak chłodny wiatr, a
następnie skupiły się na Jean-Lucku.
- To do ciebie niepodobne, aby mieć tak zły gust. - Odwróciła się
i poszła po schodach obok Simone, a Alberto po gramolił się za nimi.
Heather zgarbiła się, kiedy przesuwała rekami po kieszeniach jej
podciętych jeansów.
- To był jeden z tych wagonów „Witamy w piekle”.
Jean-Luc ścisnął usta.
- Nie są przyzwyczajone do przebywania z...
- Plebsem? - Przerwała Heather.
- Mam to! - Fidelia usunęła blokadę ze spustu Glocka, a następnie
odwróciła się w stronę drzwi.
- Cholera, za późno. Chciałam zrobić polowanie na kilka
księżniczek. Przymocować jedną z ich pieprzonych tiar nad
kominkiem.
- Nie daj im się. - Powiedział Jean-Luc. - Są tu tylko ze względu
na pokaz charytatywny za dwa tygodnie. Po nim znikną. Alberto
równie. Wszyscy wrócą do Paryża.
Wyglądał na smutnego z tego powodu, a Heather nie mogła
pomóc, lecz zastanawiała się, dlaczego tutaj przyjechał.
- Dlaczego zostawiłeś Paryż?
- To długa historia.
Na pewno. Zastanawiała się również jak blisko był z modelkami z
piekła rodem.
- Znasz Simone i Ingę od dawna?
- Tak. - Zaczął kroczyć, komunikując im tym samym, aby
podążyli za nim. - Chodźcie. Bezpieczniej będzie w środku. - Czekał
przy drzwiach, przyglądając się ziemi z przymrużonymi oczyma.
- Myślisz, że Louie tutaj przyjdzie? - Heather prowadziła córkę po
schodach.
- Nie wiadomo, jaki będzie jego kolejny ruch. - Jean-Luc
przytrzymał drzwi. Fidelia i Bethany weszły do środka, ale Heather
wlokła się obok niego na ganku.
- Simone i Inga są... tylko twoimi modelkami?

- 151 -
Wampir z sąsiedztwa

- Tak. - Jego usta wykręciły się. - Przejęłaś się tym, chérie?


- Nie. Wszystko w porządku. - Była jedynie zazdrosną
kłamczucha, niczym więcej. Weszła do eleganckiego przedpokoju,
który otwierał salon sklepowy. - Fidelia, załóż z powrotem blokadę na
swój pistolet. Przypuszczam, że będziesz dzielić pokój ze mną i
Bethany. - Posłała Jean-Lucowi pytające spojrzenie.
- Tak. Niestety mam tylko jeden pokój dla gości na piętrze. -
Zamknął drzwi i zakluczył je, a następnie wybrał kilka numerów na
panelu bezpieczeństwa na ścianie.
Tylko jeden pokój gościnny?
- Wiec Simone i Inga nie mieszkają tutaj?
Jean-Luc zmarszczył brwi.
- Goszczą tu. Alberto i wszyscy strażnicy także. - Wskazał gestem
w prawo. - Chciałybyście wycieczkę po budynku?
- Jasne. - Heather podejrzewała, że chce zmienić temat.
- Spójrz na te duże schody! - Bethany gapiła się na ogromną
konstrukcje, która zaczynała się na prawo w salonie i zakręcała się
łagodnie na wybieg na drugim piętrze z widokiem na salon. - Tam jest
nasz pokój?
- Tak. Ale na początku chciałbym pokazać ci gdzie będzie
pracować twoja mama. - Jean-Luc doprowadził ich do sieni, która
rozpoczynała się pod zakrzywionymi, wielkimi schodami.
Heather wzięła Bethany za rękę i podążyła za nim. Mieszkało
tutaj duo ludzi. Gdzie oni wszyscy spali?
- Przypuszczam, że główna sypialnia jest na pierwszym piętrze?
- Na tym piętrze nie ma żadnych sypialni. - Jean-Luc kroczył
przez korytarz, który izolował prawą część domu. Ściany były
ozdobione czarno – białymi zdjęciami modelek, ubranymi w ciuchy
haute couture Jean-Luca Echarpe.
Skinął na drzwi po prawej, kiedy je mijali.
- Toaleta damska. Toaleta męska. Sala konferencyjna. - Po lewej
stronie sali były tylko jedne drzwi. - To jest studio projektowe. -
Zatrzymał się przed dużymi, dwuskrzydłowymi drzwiami i nacisnął
kilka liczb na klawiaturze.
Heather nie mogła ich zobaczyć przez niego.
- Jeśli tam pracuje, nie powinnam znać kombinacji?
Zawahał się.

- 152 -
Wampir z sąsiedztwa

- Alberto ją zna. - Otworzył drzwi.


Nie ufał jej z kluczem do klawiatury? Heather weszła do studia
marszcząc brwi.
- Czy Alberto też będzie tu pracował?
- Oui. - Jean-Luc zapalił światła.
Bethany wydyszała.
- Jakie to duże!
Fidelia skinęła głowa.
- Ogromne.
- Tak. - Heather zbadała gigantyczny pokój. Nie było tu żadnego
przejawu walki z piątku wieczorem. Roztrzaskany manekin został
usunięty.
Jean-Luc wskazał na spiralne schody w narożniku z lewej strony.
- To prowadzi na wybieg w salonie. Będzie to skrót do twojej
sypialni na górze.
- Rozumiem. Możemy pójść tedy teraz? Bethany jest naprawdę
zmęczona.
Zawahał się, a następnie nastawił swoją głowę marszcząc brwi.
- Wkrótce. Chodźcie, powinniście zobaczyć gdzie jest kuchnia.
Heather poszła za nim z powrotem na korytarz i zauważyła drzwi
na drugim końcu sali.
- To jest wyjście?
Spojrzał na drzwi.
- To prowadzi do piwnicy. Nie będziesz tam pracować. - Poszedł
szybko w kierunku przeciwnym, z powrotem do salonu. - Zamkniemy
sklep dla klientów. W ten sposób będziemy bezpieczniejsi.
Poszły za nim do salonu.
Fidelia zatrzymała wzrok na szklanym pojemniku wypełnionym
torebkami z podpisem Jean-Luca 'tkaniny fleur-de-lis'.
- Przydałaby mi się większa torebka na może pistolety.
- Możesz sobie wybrać jakakolwiek, która ci się spodoba. -
zaoferował Jean-Luc, kiedy kontynuował trasę w stronę sali po lewej.
Heather zmarszczyła się z dezaprobatą w stronę Fidelii, ale
opiekunka wyszczerzyła tylko zęby.
- Czy ja też mogę dostać torebkę? - Zapytała Bethany.
- Nie! - Heather skrzywiła się na myśl o czterolatce prowadzącej
się z torebką za osiemset dolarów.

- 153 -
Wampir z sąsiedztwa

Kiedy weszli do przedpokoju przecinającego lewą stronę domu,


Jean-Luc skinął na pierwsze drzwi.
- To biuro bezpieczeństwa. Jeśli potrzebujesz pomocy, najlepiej
zwróć się tam.
- Masz to jak w banku. - Heather zauważyła klawiaturę obok
drzwi.
- Magazyny. - Jean-Luc wskazał ręką na lewo. - Biuro Alberto. -
Zatrzymał się przy drzwiach po lewej stronie. - To jest kuchnia.
Możesz z niej korzystać, kiedy chcesz. - Otworzył drzwi i usunął się
na bok, aby pozwolić im wejść.
To była więcej niż kuchnia. Miała małą część jadalną i część
wypoczynkowa, wraz z wygodnym tapczanem, fotelami i
telewizorem. Otwierało się to na pomieszczenie gospodarcze z pralką
i suszarka. Heather wędrowała po kuchni i podziwiała i podziwiała
dawne urządzenia, błyszczące nowością. Szafy pełne były
przepięknych wyrobów szklanych i kamionkowych.
- Kocham naczynia w stylu toskańskim. - Powiedziała. -
Myślałam o ich zakupie w sklepie ze zniżkami. Skąd masz swoje?
Na jego ustach pojawił się kaprys.
- Z Toskanii.
- Ach, tak. - Jej policzki zarumieniły się. Bogaci żyli w zupełnie
innym świecie.
Lodówka ze stali nierdzewnej nie zawierała nic prócz kilku
ciastek krabowych i serowych ptysiów, wraz z trzema nieotwieranymi
butelkami szampana – bez wątpienia resztki z piątkowej imprezy.
Spiżarnia była całkowicie pusta.
Zamknęła drzwi do niej prowadzące.
- Co wy tu jecie?
Jean-Luc się skrzywił.
- Zapomniałem o tym. Strażnicy się tym zajmą.
Jak ktoś mógł zapomnieć o jedzeniu? Heather zauważyła, że
córka opadła na kanapę, próbując zasnąć na żółtym misiu.
- Naprawdę musimy iść do naszego pokoju.
Przechylił głowę, jakby czegoś nasłuchiwał.
- Jest już gotowy.
- Dobrze. - Wymieniła pytające spojrzenia z Fidelia.

- 154 -
Wampir z sąsiedztwa

Umysł potrząsnął jej głową nieznacznie. Albo nie chce wiedzieć,


albo nie chce o tym teraz mówić.
Heather pomogła wstać córce na nogi.
- Chodź kochanie. Jesteśmy prawie na miejscu.
Kiedy wychodzili z kuchni, Heather zauważyła Alberto
opuszczającego pokój na drugim końcu sali. Potknął się w sieni i
splótł rękę na karku. Na drugim ramieniu trzymał dwie suknie
wieczorowe.
Spojrzał do tyłu na otwarte drzwi.
- Naprawię je tak jak chciałaś.
- Tylko patrz, co robisz. - Syknął głos Simone zanim drzwi
zamknęły się z trzaskiem. Alberto rzucił się wzdłuż korytarza.
Zwolnił, kiedy ich zobaczył. Jean-Luc zacisnął laskę tak mocno, że
jego kostki stały się białe.
- Jest jakiś problem? - Heather spojrzała na niego zdziwiona
agresywnym tonem jego głosu. Alberto poczerwieniał.
- Ciężko je zadowolić.
- Rzeczywiście. - Jean-Luc gapił się na niego. - Mądry człowiek
nie ulegałby.
Alberto zniżył wzrok.
- Wiem, że masz racje. Ale one są także... piękne. - Przetarł swoją
szyje. Heather zwęziła oczy. Czy na jego palcach były ślady krwi?
- Przepraszam. - Alberto pognał do drzwi, które prowadziły do
jego osobistego biura i wszedł do niego.
- Tędy. - Jean-Luc wskazał gestem, aby poszły za nim.
Heather wymieniła kolejne spojrzenie z Fidelia. Zatrzymał się.
- To są tylne schody.
Rzeczywiście, znajdowały się tam wąskie schody prowadzące na
drugie piętro.
Heather spojrzała na drugi koniec holu i drzwi, przez które
potknął się Alberto.
- Czy to sypialni, w której mieszkają modelki?
Jean-Luc spojrzał na drzwi marszcząc brwi.
- Prowadzą do piwnicy. Nie będziesz tam pracować. - Zaczął
wspinać się po schodach.
Heather ostatni raz spojrzała na zakazane drzwi zanim podążyła
za Jean-Lucem po schodach. Wspinanie się było powolne, ponieważ

- 155 -
Wampir z sąsiedztwa

Bethany wchodziła schodek po schodku i w tym samym czasie niosła


dużego, żółtego misia. Umysł Heather powędrował z powrotem do
drzwi od piwnicy. Dlaczego trzymano je zamknięte? A co z drugim
wejściem do podziemi, tym na drugim końcu holu? Było również
zamknięte?
Co tam było? Potwory? Simone i Inga dokładnie sprawdzające
rachunki? Z parsknięciem, Heather zbeształa się za szaloną
wyobraźnie. Może było tam coś bardziej odnoszącego się do biznesu,
nielegalny sklep działający przez imigrantów. Dotarła do szczytu
schodów.
- To może biuro. - Jean-Luc wskazał drzwi z kolejną klawiatura. -
Pokażę ci je później.
- W porządku. - Spostrzegła nad głową kamerę nadzorująca.
Właśnie wtedy drzwi na końcu korytarza otworzyły się i pojawiło
się dwóch mężczyzn. Facet i chłopiec, pomyślała Heather, kiedy
przyjrzała im się bliżej. Przypomniała ich sobie, ponieważ widziała
ich wcześniej z Angusem MacKay.
Nastolatek w kilcie uśmiechnął się.
- Wasz pokój jest gotowy, Panno Westfield.
- Dziękuje. Proszę, mów do mnie Heather.
- Dobrze. Mów mi Ian, to je Phineas.
- Co słychać? - Czarny mężczyzna nosił mundur złożony ze
spodni khaki i koszulki polo.
- Pójdziemy już. - Ian skinął na Phineasa, aby za nim poszedł. -
Do zobaczenia jutro w nocy.
- Dobranoc. - Kiedy odchodzili zauważyła miecz przyczepiony do
pleców Iana. Zeszli po schodach. Dziwne, że ktoś wyglądający jak
piętnastolatek, postępuje jak starszeństwo.
- Nie jest on trochę za młody, aby być strażnikiem?
- Jest starszy niż wygląda. - Jean-Luc otworzył drzwi, z których
wyszli właśnie Ian i Phineas. - To wasz pokój.
Bethany wbiegła do środka i zapiszczała.
- Co? - Heather wpadła za nią i zatrzymała się zdumiona.
Fidelia również wbiegła i natknęła się na Heather.
- Ay, caramba. - Wyszeptała rozglądając się po pokoju.
- Może zabawki! - Bethany upuściła żółtego misia na podłogę i
uklękła przed domkiem dla lalek.

- 156 -
Wampir z sąsiedztwa

Heather zamrugała bez słowa. Obok domku dla lalek stał


zaparkowany wózek dla lalek. Na kredensie spostrzegła swoją
kosmetyczkę.
- Jak to zrobiłeś? Na straży przy drzwiach stał zastępca.
- Moi ludzie są dobrze wyszkoleni. - Powiedział Jean-Luc.
Musieli być dobrzy, skoro udało im się wykraść wszystkie rzeczy
z domu. Fidelia upuściła torebkę na jedno z łóżek o królewskich
rozmiarach i usiadła.
- Jak oni to zrobili?
- Stało się i już. - Spojrzał zaniepokojony. - Myślałem, że to was
uszczęśliwi.
- Ja jestem szczęśliwa. - Ogłosiła Bethany.
To podejrzane. Heather spojrzała powoli po pokoju. Ściany były
pomalowane na delikatny zielony. Dwa łóżka pokryte były niebieska,
adamaszkową kołdra. Piękna lampa o barwionym szkle spoczęła na
szafce nocnej miedzy dwoma łóżkami. Nad komodą wisiał piękny
obraz. O ściany oparte były rzeczy, które kupili w sklepie ze
zniżkami.
- Heather? - Jean-Luc zbliżył się do niej. - Wszystko będzie w
porządku?
- Tak. - Unikała kontaktu wzrokowego. - Dziękuje. - On
oczywiście starał się ją uszczęśliwić, ale stało się odwrotnie. Nie
wiedziała, co myśleć.
- Będę w moim biurze na korytarzu przez następną godzinę, jeśli
byś mnie potrzebowała. Robby przyjedzie to wkrótce z twoją
ciężarówka.
- Dobrze. - Dla Heather wydawało się to trochę dziwne. To oni
nie użyli jej samochodu, żeby przywieść tutaj zabawki Bethany?
- Zauważyłem kilka niezamieszkanych budynków w mieście. -
Kontynuował Jean-Luc.
- Tak. Sklep ze zniżkami wyeliminował niektórych z rynku.
- Robby i ja sprawdzimy je później wieczorem.
- Masz na myśli...? - Myśleli, że Louie może ukrywać się w
jednym z nich? - Chcesz, żebym poszła z wami?
- Nie. - Odpowiedział szybko. - Wystarczająco dzisiaj przeszłaś.
Twoja córka także. - To było prawda. Heather nie mogła znieść więcej
emocji w tej chwili.

- 157 -
Wampir z sąsiedztwa

- Zobaczymy się jutro?


- Jutro wieczorem, tak. Phil i Pierre będą czuwali nad tobą w
ciągu dnia.
A gdzie ty będziesz? Spotkała jego oczy. Nadal było zbyt wiele
tajemnic otaczających go.
- Dobranoc, chérie. - Wziął ją za dłoń i podniósł do ust. Jego
wargi były miękkie, zmysłowe.
Twarz Heather zalało ciepło, kiedy gorące wspomnienia
przetoczyły się przez nią. Jego pocałunek był wspaniały. Wtedy w
jego ramionach czuła się taka bezpieczna, wspaniała. Pragnęła, aby to
uczucie wróciło, ale nie mogło. Zamiast tego chorowała na dręczące ją
uczucie, że coś szło naprawdę źle.
- Spij dobrze. - Wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi.
- Juan jest bardzo romantyczny. - spostrzegła Fidelia. - Muy
macho.
- Muy costam. - mruknęła Heather. - Połóżmy Bethany do łóżka. -
A potem możemy porozmawiać. Słowa zawisły na końcu zdania,
będąc niewypowiedzianymi.
Pół godziny później, Bethany była w głębokim śnie leżąc na
łóżku, które dzieliła z mama. Fidelia i Heather po kolei się umyły.
Heather wyszła z łazienki i machnęła ręką w stronę domku dla
lalek.
- Jak myślisz, jak się im to udało?
- Nie wiem. - Fidelia roztrzepała poduszki przed wezgłowiem
swojego łóżka a następnie spadła na kołdrę. - Musieli przejść
chyłkiem obok zastępcy.
Jedna ręka Heather spoczęła na biodrze.
- Nie sadze, żeby Billy i jego zastępca byli tak niekompetentni.
Fidelia zachichotała.
- Nigdy nic nie wiadomo. Przynajmniej mamy tych mądrych po
naszej stronie.
- Mądrych, czy po prostu... sprytnych? Tu wokół dzieje się coś
bardzo dziwnego.
Fidelia skinęła głowa.
- Juan wydaje się słuchać kogoś. Może być psychiczny.
- Też mam także wrażenie. - Heather usiadła na krawędzi łóżka
Fidelii. - Słyszysz coś?

- 158 -
Wampir z sąsiedztwa

- Nie, ale wyczuwam dziwną... energie. Może przyśni mi się coś


dziś w nocy, co będzie pomocne.
Heather skinęła głowa. Nie była całkiem gotowa, aby
wypowiedzieć na głos jej wcześniejsze podejrzenia o tym, że Jean-
Luc może być nieśmiertelny. Nadal wydaje się to być zbyt dziwaczne.
- To jest jedyna sypialnia na górze. - kontynuowała Fidelia. - I
Juan powiedział, że nie ma ani jednej na pierwszym piętrze.
- Dla mnie to też wydaje się zbyt dziwne. - przyznała Heather.
- Gdzie ci wszyscy ludzie w tym domu śpią? - zapytała Fidelia.
Heather skrzywiła się, przypominając sobie zamknięte drzwi piwnicy.
- Myślę, że w piwnicy.
- To dziwne. - mruknęła Fidelia. - I co było z tym Alberto?
Myślę, że te suki go podrapały. Lub pocięły. Na palcach miał krew.
- Widziałam to. I Jean-Luc mówił nam abyśmy się trzymały z
dala od piwnicy. Oczywiście, to może być dobre ostrzeżenie przed
tymi wariatkami mieszkającymi tam.
Fidelia wydała odgłos gdakania.
- Dlaczego spóźniłaś się na występ Bethany. To do ciebie nie
podobne. - Na policzkach Heather wykwitł rumieniec.
- Byłam... rozproszona.
- Przez Juana? Czy on, aby nie spędzał z tobą czasu? - Rumieniec
jeszcze się pogłębił.
- Byłam pochopna. Zbyt pochopna. I... myślałam, że się w nim
zakochałam.
- A teraz?
- Nie wiem. Pociąga mnie. Jest cudowny i seksowny...
- I bogaty. - Heather posłała jej zgorszone spojrzenie.
- To nie ma dla mnie znaczenia. Cody miał dużo pieniędzy, a na
pewno mnie to nie uszczęśliwiało.
- Wiec co ci się podoba w Juanie?
- Myślę, że jest honorowym, inteligentnym i dobrym
człowiekiem. To było bardzo słodkie, kiedy przyniósł misia dla
Bethany. I lubi mnie taką jak jestem. Traktuje mnie z szacunkiem.
Słucha mnie i dba o może uczucia.
Fidelia skinęła głowa.
- Jest dobrym człowiekiem. Jestem tego prawie pewna.

- 159 -
Wampir z sąsiedztwa

- Prawie pewna? - Fidelia wzruszyła ramionami. - Wygład może


być mylący. Wyczuwam coś... złego.
Heather parsknęła.
- Nie trzeba być medium, aby to wiedzieć. Tutaj są jakieś
tajemnice. Tajemnice, które Jean-Luc stara się przede mną ukryć.
- Zgadzam się.
- Wiec jak mam mu zaufać?
Fidelia wyciągnęła się na swoich poduszkach, marszcząc brwi.
- Musisz być bardzo ostrożna.
Oczy Heather płonęły od niechcianych łez niepokoju. Tak bardzo
chciała wierzyć w Jean-Luca. Wydawał się doskonały. Ale nie miała
wyboru. Musiała zachować dystans pomiędzy nimi. Nie mogła
pozwolić sobie na zakochanie się w Jean-Lucu Echarpe,

- 160 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Jean-Luc milczał w swoim biurze. Popełnił głupi błąd. Myślał, że
widok zabawek córki ją rozweseli. Z pewnością ucieszył Bethany. Ale
Heather – stała się jedynie podejrzliwa. Była mądra. Nie mógł
ponownie jej zlekceważyć. Była też naprawdę niezależna, nie tak
łatwo zrobić na niej wrażenie, jak na dawnych kobietach, którym
wystarczało przynieść dar i zrobić imponujący gest. Ona w ogóle nie
potrzebowała prezentów. Potrzebowała uczciwości – jedynej rzeczy
jakiej nie miał odwagi jej dać.
Widząc ją w pobliżu Simone i Ingi, potwierdziły się tylko jego
silne uczucia. Modelki były doskonałe przez śmierć, na zawsze
pięknie zamrożone, jak posagi bogiń. Heather była żywa –
niedoskonała i nieprzewidywalna. W jeden wieczór wtopiła się w jego
ramiona i całowała go z pasja. I obserwowała go, ostrożnie i
podejrzliwie. Była eteryczna, pełna emocji. Ekscytująca.
Była również słodka, wierna i kochana. Lubił oglądać jej
interakcje z córką i Fidelia. Uformowały tak silny związek rodzinny,
że coraz bardziej chciał być jego częścią.
Myśl o utracie jej sprawiała, że jego nogi stawiły opór i ciężar.
Stanął przy oknie z widokiem na salon. Jego towar stał ciągle na
wystawie, choć sklep był już zamknięty.
I na co to wszystko było? Trzydzieści lat temu cieszyłby się z
budowy imperium mody i rozkoszowałby się swoim sukcesem
finansowym. Ale gdzieś po drodze stracił potrzebę wykazania się.
Praca była prostym czynnikiem, aby wypełnić jego czas.
Chciał więcej, czegoś ponad siebie. Chciał, aby Heather była z
niego dumna. Ta panika na jej twarzy, kiedy przestraszyła się, że
przegapi występ swojej córki; chciał, aby czuła się tak gdyby sprawa
dotyczyła jego pokazów. Nie chciał dłużej tworzyć sam. Chciał, aby
tworzyła projekty razem z nim. Chciał towarzystwa.
Tworzenie towarów nie było już wystarczające. Chciał więcej.
Cóż z tego imperium finansowego, skoro nie miał dziecka, aby mu je
później przekazać. Chciał dziecko, które miałoby oczy i włosy

- 161 -
Wampir z sąsiedztwa

Heather, jej hojne serce i mądry umysł. Wszystko, co musiał zrobić, to


zachować ją z sala od Louie‟ego i zdobyć jej serce.
Westchnął. Czy prosił o zbyt wiele?
Dostrzegł Robby‟ego wchodzącego przez frontowe drzwi do
salonu. Prawdopodobnie zostawił ciężarówkę Heather zaparkowaną
na podjedzie.
Ian i Phineas również weszli do salonu, aby się z nim przywitać.
Jean-Luc rozważał teleportację w dół, aby się do nich dołączyć. W
sekundę urzeczywistnił się i podstawy schodów.
Ręka Robby‟ego zatrzymała się w połowi drogi po miecz.
- Och, to ty. Zawsze lubisz zaskakiwać gości?
- Dziewczynka była zachwycona, ale przez to Heather stała się
zbyt podejrzliwa.
Robby skrzywił się.
- Tego właśnie się bałem. Te nowoczesne kobiety są zbyt mądre.
Ian parsknął.
- Preferujesz głupie?
Robby wzruszył ramionami.
- Staram się w ogóle unikać śmiertelnych. - Zwrócił się do Jean-
Luca. Właśnie mówiłem innym, że musimy uzbroić się w więcej
kamer. Kiedy planowaliśmy ten budynek, myślałem, że będziemy
strzec tylko ciebie.
Jean-Luc skinął głowa. Teraz kamery były tylko w jego
gabinecie, poza nim i w jego sypialni. - Potrzebujemy kamery w
każdym pokoju.
- I na zewnątrz. - dodał Robby. - Wiem, że Connor ma zapas
zbędnych w swoim biurze w Romatechu. Teleportuję się tam i
przyniosę kilka.
- Musimy również kupić trochę jedzenia przez rankiem. -
Zasugerował Jean-Luc. - Goła spiżarnia wyglądała podejrzanie.
Robby zmarszczył brwi.
- Nie pomyślałem o tym. Pierre zamawiał jedzenie na wynos. Był
sam w ciągu dnia i nie mógł zostawić nas bez straży.
- Pojadę do sklepu. - Zaoferował się Ian. - Co mam kupić –
owsiankę i udziec indyczy?
- Stary, widać, że nie jesteś z XXI wieku. - Wyśmiał go Phineas. -
Zdobądź Cheetosy, Doritosy, Oreosy, SpaghettiOs …”

- 162 -
Wampir z sąsiedztwa

- To jest jedzenie? - Zapytał Ian.


- Cholera. Wiesz, wy naprawdę jesteście niedoinformowani.
Lepiej ja zrobię zakupy.
- Jesteś młodym wampirem? - Zapytał Jean-Luc. - No tak. Nieco
ponad rok. Moja rodzina wciąż żyje, wiec wiem, co jedzą ludzie. -
Jean-Luc podniósł brwi. - Twoja rodzina jest zdrowa?
- Nie, moja ciocia ma cukrzyce, a moja mała siostra ma
nadwagę…
- Zdrowa żywność. - Jean-Luc wręczył mu klucze do BMW i
kilka banknotów studolarowych. - Przynieś trochę zdrowej żywności.
- Dobra, owoce, warzywa i inne bzdury. Mogę to zrobić. -
Phineas pognał w kierunku drzwi. - Super! Mogę prowadzić BMW. -
Drzwi zatrząsnęły się za nim.
- Podczas gdy go nie ma, ja teleportuję się do Romatechu i wezmę
trochę kamer. - Robby zatrzymał się, kiedy usłyszał pisk opon na
podjedzie.
Jean-Luc skrzywił się.
- Jest nowy?
- Doktor Kieł? - Ian uśmiechnął się. - Emma i Angus znaleźli go
w zeszłym roku. Rosjanie przemienili go, ale on nie chciał gryźć
ludzi. Wiec Angus go zatrudnił.
- A co z Philem? - zapytał Jean-Luc.
- Całkowicie godny zaufania. - Odpowiedział Robby. - Strzegł
Romana w ciągu dnia przez ponad sześć lat. - Ian skinął głowa. -
Znam go przez ten cały okres. Jest dobry. - Jean-Luc przypomniał
sobie niezręczny moment, kiedy Phineas stwierdził, że zapach Phila
różni się od zapachów innych śmiertelników. On również wykrył coś
dziwnego.
- Czy jest coś o Philu, o czym powinienem wiedzieć?
Twarz Robby‟ego pozostała bez wyrazu. Ian wydawał się nagle
pochłonięty torebką z wystawy.
- Powierzam mu życie Heather. I może własne. - Dodał Jean-Luc.
- Powinienem wiedzieć.
- To sprawa firmy - mruknął Robby. - Wszystko, co mogę
powiedzieć, to to, że Phil dotrzymuje naszych sekretów, a my jego.
Teraz idę do Romatechu.

- 163 -
Wampir z sąsiedztwa

- Pospiesz się. - Powiedział Jean-Luc, świadomy, że Robby chce


zmienić temat. - Jak tylko Phineas wróci z samochodem, chcę abyśmy
sprawdzili puste budynki w mieście.
- Pójdę z wami. - Zaoferował się Ian.
- Potrzebuje, abyś ty i Phineas zostali tu. - Odpowiedział Jean-
Luc. - Nie możemy zostawić kobiet bez ochrony.
Ian skinął głowa.
- Zrobię obchód graniczny.
Wypadł na zewnątrz, a Robby teleportował się, pozostawiając
Jean-Luca na samotne rozmyślania na temat Phila. Jaką tajemnicę
mógł mieć śmiertelny, żeby nawet wampiry były niechętne do
dzielenia się nią. Kusiło go, aby zadzwonić do Angusa, ale cholerny
Szkot byłby równie tajemniczy, co jego praprawnuk Robby.
Przynajmniej Robby i Ian zgodzili się razem, że Phil jest całkowicie
wiarygodny.
Phil i Pierre byli pewnie teraz w piwnicy, śpiąc w sypialni dla
staników. Jako śmiertelnicy oczekiwali, że będą spać w nocy, aby
mogli strzec w ciągu dnia. Wampiry były całkowicie bezbronne
podczas snu za dnia, wiec odpowiedzialność za ochronę ich była
ogromna. Mimo to strażnicy dzienni rzadko natykali się na
niebezpieczeństwo. Wrogie wampiry również były martwe za dnia, a
większość świata śmiertelników nie wiedziała o ich istnieniu.
Alberto był człowiekiem, który wiedział o wampirach. Jean-Luc
wtajemniczył go, kiedy był młodym protegowanym, po tym jak
Alberto wiernie służył mu przez pięć lat.
Alberto trzymał ich sekrety w tajemnicy, a w zamian dawał mu
możliwości, które były rzadkie w świecie mody. Alberto załatwiał
pokazy i zadawał się z mocnymi, wpływowymi ludźmi. Pozwalał mu
przedstawiać jego własne projekty, z korzyścią dla dystrybucji i
marketingu Echarpe. W ciągu dnia stawał się przedstawicielem Jean-
Luca. Był pracowitym perfekcjonistą z tylko jedną wada.
Miał obsesję na punkcie Simone i Ingi. Kiedy dowiedział się, że
są wampirami, to zwiększyło się jeszcze jego pragnienie.
Uwielbiały się nim bawić, ale dzisiejszej nocy poszły za daleko.
Jean-Luc nie obawiał się, że Alberto wyjawi tajemnice wampirów
mediom. On i Robby mogli użyć kontroli umysłu, aby wyczyścić

- 164 -
Wampir z sąsiedztwa

pamięć Alberto, kiedy byłaby taka potrzeba. Ale ciężko byłoby go


później zastąpić.
Simone i Inga nie zdawały sobie sprawy, jak próżne były i łatwe
do wymiany.
Wspomnienie zakrwawionych palców Alberto wywołało falę
gniewu przetoczoną przez Jean-Luca. Ostrzegał go, aby trzymał się z
dala od Simone i Ingi, ale oczywiście facet nie mógł się oprzeć
zakazanemu owocowi. Ironia tej sytuacji uderzyła w dom. Jean-Luc
również nie mógł powstrzymać się przed zakazanym. Byłoby o wiele
łatwiej, gdyby zakochał się w wampirzej kobiecie, ale nie, on musiał
wybrać Heather.
Teleportował się z powrotem do biura i próbował nad czymś
pracować. Pierre zostawił na biurku faktury. Klawesyn, który zamówił
przyjechał w ciągu dnia. Dobrze. Jean-Luc nie uważał się za
wybitnego muzyka, ale po czterystu latach praktyki, był wystarczająco
dobry.
Pierre zostawił notatkę mówiąca, że kazał robotnikom ustawić
klawesyn w Sali muzycznej obok dziecięcego fortepianu. Jean-Luc
wzdrygnął się na myśl o śmiertelnikach w piwnicy w ciągu dnia, ale
Pierre na pewno pozwolił im tylko na przejście przez korytarz do sali
muzycznej. Śmiertelnicy nie podejrzewali, że część pomieszczeń
ukrywała wampiry w śnie. Jednak nadal, Jean-Luc nie czuł się
komfortowo z myślą, że jacyś ludzie wiedzą o piwnicy. Musiał posłać
Robby‟ego do tych robotników, aby wymazał im pamięć.
I co z Heather? Teraz również wiedziała o piwnicy. Jak długo
mógł ukrywać przed nią tajemnice? Jak mógł starać się o uczciwą
kobietę, kiedy miał sekrety? Nie pozwolił jej iść z nim i Robby‟em na
polowanie, ponieważ zorientowałaby się, że opuszczone budynki
zostały zakluczone. On i Robby mogliby z łatwością teleportować się
do środka, ale nie, jeśli Heather była z nimi.
Myślenie o spędzeniu wieczności bez niej było zbyt trudne do
zniesienia. Merde, myśl o nie widzeniu jej przez tydzień była bolesna.
Jean-Luc podszedł do kredensu i nalał sobie kieliszek Blissky.
Mieszanka whisky i syntetycznej krwi paliła jego gardło, ale nie
zatapiała bólu.
Tracił swoje serce dla Heather i nie wiedział jak się zatrzymać.

- 165 -
Wampir z sąsiedztwa

Heather skrzywiła się, kiedy Bethany kopnęła ją ponownie.


Dzięki spaniu pomiędzy żywym tornadem a troską o dom i Jean-
Lucka, Heather prawie nie zmrużyła oczu.
Fidelia nagle jęknęła, jeszcze bardziej wybudzając Heather.
Spojrzała na stolik nocny, gdzie numerki świeciły na czerwono w
ciemności. Piata trzydzieści z rana. Słonce niedługo wzejdzie.
Fidelia jęknęła znowu, trzepocząc nogami i rękoma. Heather
rozważała obudzenie jej, ale pragnęła jakichkolwiek informacji, jakie
wyśni Fidelia.
Starsza kobieta usiadła tak nagle, że Heather aż się wystraszyła.
- Fidelia? - Szepnęła. - Wszystko w porządku?
- Oczy. Jarzące się na czerwono oczy w ciemności.
Niebezpieczeństwo.
To było dziwne, ale nie mówił za dużo.
- Coś jeszcze?
Z westchnieniem Fidelia odpoczęła na zagłówku.
- Nie widziałam wiele. Było ciemno. Noc. Słyszałam warczenie.
Biały błysk długich, zgrzytających zębów.
Heather zadarła. Pokój zamilkł z wyjątkiem powolnego oddechu
Bethany.
W końcu stanęła i wyciągnęła się. Nie mogła pozwolić, aby zły
sen powstrzymał ją od mieszkania tu. A ponieważ nie mogła spać,
mogła równie dobrze pracować. Pierwszą rzeczą, jaką musiała zrobić,
było kupienie artykułów spożywczych.
- Chcesz coś z kuchni? - Parsknęła. - Może trochę szampana?
Fidelia zachichotała.
- Nie, dzięki. Wracam do spania. Obudzę się, kiedy wstanie mała.
- Ok. Śpij dobrze. - Heather zahaczyła o łazienkę. Po szybkim
prysznicu ubrała się w nową bieliznę, jeansy i zielony T-shirt, który
kupiła wczoraj wieczorem. Wsunęła swoje stare buty sportowe i
wyszła do sieni. Okno na końcu sali wpuszczało słabe światło.
Księżyc miał kształt rogala, a gwiazdy błyszczały na czystym niebie.
Zatrzymała się przed biurem Jean-Luca. Był w środku? Nigdy nie
omawiali warunków jej pracy. Czerwone, migające światło nad jej
głową zwróciło jej uwagę. Kamera była włączona. Czy ktoś ją
oglądał?

- 166 -
Wampir z sąsiedztwa

Zeszła po tylnich schodach i zajrzała do głównego korytarza.


Pusty. Słyszała słaby dźwięk. Muzyka.
Spojrzała na drzwi piwnicy. Szybko rozglądnęła się wokoło i
podeszła na palcach do drzwi. Muzyka była coraz głośniejsza.
Przyłożyła ucho do drzwi. Muzyka klasyczna. Fortepian lub coś
podobnego. Klawesyn? Owinęła palcami klamkę i przekręciła ja.
Obróciła się nieznacznie, a następnie szybko wróciła na swoje
miejsce. Zamknięte.
- Mogę w czymś pomóc? - Głęboki głos wydobywał się zza jej
pleców.
Odwróciła się i znalazła Robby‟ego MacKaya stojącego w holu.
- Ja... dzień dobry. Szukałam kuchni.
- Jest tam. - Odwrócił się i wskazał drzwi po drugiej stronie klatki
schodowej.
- Och, prawda. Wciąż się uczę. - Poszła w stronę kuchni. -
Myślałam, że zrobię listę rzeczy, które trzeba kupić w sklepie
spożywczym. Spiżarnia była, no wiesz, pusta.
- Teraz jest pełna. Kupiliśmy wam coś do jedzenia.
- Och. - Zatrzymała się przed kuchennymi drzwiami. - Cóż,
dziękuje. Któryś z was był bardzo wydajny.
Skrzyżował ręce i posłał jej miłe spojrzenie.
- Znalazłem twoją torebkę w samochodzie zeszłej nocy. Jest w
biurze bezpieczeństwa. Przyniosę ci ja.
- Dobrze. Możliwe, że będę musiała wykonać kilka zadań.
Zmarszczył brwi.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebować, poproś jednego ze
strażników. Są tu dla waszego bezpieczeństwa, musisz tu zostać.
- Och. - Była więźniem? - Rozumiem. - Ruszyła do kuchni, a
potem oparła się o drzwi biorąc kilka głębokich oddechów. Nie była
więźniem, upomniała siebie. Oni po prostu starali się zachować ja,
Bethany i Fidelię bezpieczne.
Utrzymywali również swoje sekrety w tajemnicy. Ciekawość
zabiła kota, mówiło stare powiedzenie. Ale ona nie była kotem. Byłą
kobieta, słuchającą tylko siebie.
Odkryje ich wszystkie sekrety, jeden po drugim.

- 167 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Jean-Luc zawsze kochał grać duety. Muzyka rosła z tyłu na przód
od fortepianu do klawesynu. Czasem obejmował prowadzenie i
melodia płynęła z pod jego palców. Innym razem zostawał w tle,
naciskając klawisze, aby nadać rytm dla innych graczy.
To było trochę jak szermierka, pomyślał. Z dobrym partnerem,
akcja ruszała do tyłu i przodu – pchniecie, odwrót, dźgniecie,
odparcie. Lub jak dobry, wieczorny seks. Przejmowanie inicjatywy, a
potem złagodzenie. Ustawienie rytmu, ciągłe pieprzenie się, czasami
delikatnie, czasami ostro. Używanie palców, żeby Heather zaczęła
jęczeć.
Uśmiechnął się do siebie. Zdobył ją w pewien sposób i było to
wspaniałe. Kiedy intymne naprężenie zniknęło, położył palce na
klawiaturze, aby cieszyć się ostatnimi wibracjami. Mon Dieu, jak jej
pożądał. Myślał, że muzyka pomoże mu zająć myśli, ale sprawiła
tylko ból.
- Zagramy ponownie, Jean-Luc? - Inga zapytała ze swojego
miejsca za fortepianem.
- Och tak, proszę. - Simone bawiło tańczenie samej menueta. -
Zawołajmy Robby‟ego, aby przyszedł i ze mną zatańczył. Będzie
przyjecie, jak za starych dobrych czasów.
Jean-Luc złożył swój arkusz a nutami.
- Właściwie, to mam coś ważnego do przedyskutowania.
Inga opadła na ławeczkę do fortepian.
- W ostatnich dniach coś zawsze jesteś poważny.
- Z dobrego powodu. - Kontynuował Jean-Luc. - Louie powrócił i
zagroził, że zabije każdego, na kim mi zależy.
Simone wydyszała.
- To my.
Jean-Luc powstrzymał się od wskazania im, że Simone i Ingę zna
od dwustu lat, a Louie nigdy im nie zagrażał. Najwyraźniej był tylko
zainteresowany zabijaniem śmiertelnych.
- Obie rozmawiałyście z nim w piątkową noc. Był przebrany za
starca z siwymi włosami i laska.
- 168 -
Wampir z sąsiedztwa

- To był Louie? - Inga patrzyła osłupiała, kiedy przyciskała rękę


do piersi. - Wydawał się taki czarujący i niewinny.
- I bogaty. - Simone odrzuciła swoje długie, czarne włosy za
ramiona. - Zaproponował mi dwadzieścia tysięcy dolarów za
towarzystwo.
Inga parsknęła.
- Myślał, że jesteś kurwą?
- Właściwie to rozważałam tą propozycje. - Simone przyjęła
zraniony wygląd. - Jean-Luc okropnie nas ignoruje.
Słyszał tą skargę przez ponad pięćdziesiąt lat.
- Żadna z was nie zauważyła, że nie był śmiertelnikiem?
Inga wzruszyła ramionami.
- Pokój był pełen śmierdzących ludzi.
- A teraz zaprosiłeś kilku pod nasz dach. - Zadrżała Simone. -
Quelle horreur.
Jean-Luc odsunął swoją ławkę i stanął.
- One są pod moją opieka. Macie je traktować z szacunkiem. I
mam również kolejne żądanie. Zostawcie Alberto w spokoju.
Simone machnęła ręką w odprawie.
- On jest niczym.
- Jest moim ważnym pracownikiem. Dzisiaj zaszłyście za daleko.
- Simone wyśmiała go.
- Ty było jedynie lekkie zadrapanie.
- Mam zasady w swoim domu. Żadnego gryzienia. Jeśli nie
umiecie przestrzegać moich zasad będziecie musiały odejść. - Oczy
Simone błysnęły.
- Wyrzucisz nas? - Inga zerwała się z ławki przy fortepianie. -
Chodź. Jesteśmy przyjaciółmi zbyt długo, aby wszczynać także głupie
kłótnie.
- Rzeczywiście. - Simone gapiła się na Jean-Luca. - Nie chciałbyś
mnie za wroga. - Jean-Luc przyglądał się jej cicho.
- Możesz odejść kiedykolwiek zapragniesz, Simone.
- Przepraszam, że przerywam. - Powiedział Robby z otwartych
drzwi.
- Robby, musisz ze mną zatańczyć. - Wymagała Simone.
- Innym razem, kobieto. Muszę pogadać z Jean-Lucem. - Jean-
Luc skłonił się lekko.

- 169 -
Wampir z sąsiedztwa

- Dobranoc paniom. - Pomaszerowały do drzwi z wydętymi


wargami.
- Pora do łóżek na upiększający sen. - Robby usunął się na bok,
pozwalając im przejść.
- Teraz już nie młodniejecie, nieprawdaż? - Simone posłała mu
sprośne spojrzenie, ale on tylko się zaśmiał. Jean-Luc dołączył do
niego przy drzwiach.
- Jesteś czarodziejem.
- Aye. - Robby skinął głowa. - I chełpię się tym. - Jego uśmiech
wyblakł, a głos obniżył. - Panna Westfield słuchała muzyki przy
drzwiach piwnicy.
- Och. - Serce Jean-Luca przyspieszyło, kiedy tylko o niej
pomyślał. Szedł korytarzem. - Wstała dzisiaj wcześnie.
- Aye. I jest podejrzliwa, tak jak się spodziewaliśmy. Teraz jest w
kuchni. Zwróciłem jej torebkę.
- Rozumiem. - Mieli jeszcze trochę czasu przed wschodem
słońca, który zmuszał ich do zapadnięcia w śmiertelny sen. - Postaram
się rozwiać niektóre z jej podejrzeń.
- Dobrze. - Robby towarzyszył mu przy wspinaczce po schodach.
- Zrobiliśmy dzisiaj trochę postępów. Na zewnątrz jest umieszczonych
sześć kamer.
- Dobrze. - Nie było jedynie żadnych postępów w sprawie
Louie‟ego. Przeszukiwanie opuszczonych budynków nic nie dało.
Jean-Luc otworzył drzwi wychodzące na sień na parterze.
- Zrobimy jeszcze jeden obchód przed zmianą warty. - Robby
udał się do biura bezpieczeństwa. - Do zobaczenia jutro.
- Dobranoc. - Jean-Luc wszedł do kuchni i zatrzymał się w części
wypoczynkowej. - Heather?
Wyjrzała z pomieszczenia gospodarczego.
- Jean-Luc! Ja… Ja nie spodziewałam się ciebie. - Podbiegła do
kuchni. - Robiłam tylko pranie.
Unikała patrzenia na niego i schowała swoje wilgotne, kręcone
włosy za ucho. Grzebała się z ołówkiem i notatnikiem obok swojej
torebki na ladzie. Wydawała się nerwowa, a to irytowało go,
ponieważ nie czuła się już dobrze w jego obecności.
- Sporządzanie listy? - Zapytał.

- 170 -
Wampir z sąsiedztwa

- Tak. - Machnęła ręką w stronę spiżarni. - Dziś rano znalazłam


zapasy wszelkiego rodzaju rzeczy. Naprawdę doceniam to, ale kilku
jeszcze brakuje. Na przykład, mamy spaghetti, ale brakuje nam sosu
pomidorowego.
Nie miał pojęcia, czym było spaghetti, ale brał ją na słowo.
- Pierre i Phil mogą dostarczyć wam cokolwiek potrzebujecie.
- Przypuszczam, że tak. - Stukała ołówkiem o blat kredensu. -
Zgaduje, że jestem tutaj uwieziona, dopóki problem z Louie‟em się
nierozwiązane.
- Tak byłoby najlepiej. Nie chcę narażać cię na
niebezpieczeństwo.
Zmarszczyła brwi.
- Potrzebuję trochę chudego mleka. - Dodała do listy. - Muszę
pilnować każdej kalorii.
- Heather. - Oparł rękę o jej, aby powstrzymać ją przed kręceniem
się. - Myślę, że jesteś piękna taka, jaka jesteś.
Zamknęła szybko oczy wyrażające ból.
- Muszę wiedzieć. - Posłała mu proszące spojrzenie. - Jak
znalazły się tutaj zabawki Bethany?
Zdał sobie sprawę, że to było więcej niż prośba o udzielenie
informacji. To była prośba o uczciwość. Chciała odzyskać zaufanie do
niego. I do cholery z tym wszystkim, nie mógł powiedzieć jej całej
prawdy. Przestraszyłoby to ją bardziej niż cokolwiek innego.
- Robby, Ian i Phineas współpracowali. - Zaczął. - Był tylko jeden
zastępca, wiec dla Phineasa nie było problemem odciągnięcie go na
tyły domu, podczas gdy inni podkradali się od przodu. - Nie
wspomniał, że część o skradaniu się, to inaczej teleportacja.
Wydęła nieco dolną wargę.
- Przypuszczam, że to ma sens. Jak przynieśli te rzeczy tutaj?
- Mieli dużo czasu na transport, podczas gdy my byliśmy w
sklepie po zakupy.
Powoli skinęła głowa.
- Prawdopodobnie użyli mojej ciężarówki.
Nie użyli, ale nie zaprzeczał. Jego ręka nadal przykrywała jej.
Wyjął ołówek z jej pięści.
- Jesteś spięta. Mogę to wyczuć. To sprawia, że twoje ramiona się
garbią.

- 171 -
Wampir z sąsiedztwa

- Oczywiście, że jestem spięta. Morderczy maniak podpalił mój


dom i chce mnie zabić.
- Zrelaksuj się. - Okrążył ja.
- Co robisz? - Spojrzała do tyłu.
- Próbuję przejąć twoje napięcie. - Oparł ręce na jej ramionach, a
następnie delikatnie masował mięśnie szyi. - Chce, żebyś wiedziała,
że bezpieczeństwo twoje i twojej córki jest dla mnie ważniejsze niż
cokolwiek.
- Dziękuje. - Z westchnieniem pochyliła głowę do przodu. -
Razem z Robby‟em chyba nie znaleźliście w nocy Louie‟go.
- Nie. - Masował jej plecy. - Powiedziałbym ci, ale myślałem, że
śpisz.
- Nie mogłam spać. Biedna Bethany. Obawiam się, że to się na
niej odbije. Rozkopała całe łóżko.
- Przykro mi. - Poprowadził Heather ku kanapie. - Chodź.
Wyglądasz na zmęczoną.
- Jestem wyczerpana, ale mam wiele do zrobienia. Muszę
zadzwonić do firmy ubezpieczeniowej i przedszkola Heather…
- Nie będą jeszcze otwarte. - Wysunął duży podnóżek od kanapy i
usadowił ja na nim. Następnie opadł na kanapę za nią, i rozstawił
nogi, aby zrobić miejsce dla Heather.
- Musisz być równie zmęczony. - Spojrzała na niego. - Wciąż
jesteś w tym samym ubraniu.
- Za chwilkę odpocznę. - Słonce zbliżało się do horyzontu.
Wkrótce będzie czuł oddziaływanie śmiertelnego snu. Ale teraz mógł
cieszyć się towarzystwem Heather. Wciskał palce w jej ramiona.
Wypuściła przeciągły jęk, a potem zaraz go ucięła.
- Przepraszam, nie miało być tak głośno.
Uśmiechnął się.
- Lubię słuchać twoich jęków. - Masował okrężnymi ruchami jej
plecy. - A jeszcze bardziej, być ich przyczyna.
- Wspaniałe uczucie. - Westchnęła. - Nie wiem, co mam o tobie
myśleć.
Przetarł lekko jej plecy.
- A musisz w ogóle myśleć?

- 172 -
Wampir z sąsiedztwa

- Tak. Popełniłam kilka błędów w przeszłości. Teraz muszę


bardzo uważać, bo mogę spieprzyć nie tylko moje życie, ale także i
Bethany.
Dotknął jej włosów, ciesząc się dotykiem jedwabnych nitek.
- Dla mnie jesteś ideałem dobrej matki. - Obróciła się, aby na
niego spojrzeć.
- To najmilsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałam.
- Heather. - Wziął ją za ramię i podciągnął sobie na kolana. -
Wydobyłaś ze mnie życzliwość. Sprawiasz, że chcę być ciebie
godzien.
Dotknęła jego twarzy.
- Dlaczego masz nie być?
- Nie jestem idealny.
- Nikt nie jest. - Obrysowała swoimi palcami jego szczękę. - Masz
sekrety. O sobie i Louie‟em. - Chciała wiedzieć więcej. Ostrożnie
dobierał słowa.
- Louie zamordował kilku ważnych polityków we Francji.
Zatrzymałem go przy jednej z jego prób i od tamtego czasu mnie
nęka.
- W jaki sposób projektant mody zatrzymał zabójcę?
- Wcześniej… nie byłem projektantem. Pracowałem dla rządu. -
W jej oczach pojawiły się iskierki.
- Jak James Bond?
- Coś w tym stylu.
- Wiedziałam! - Uśmiechnęła się. - Jesteś tak samo seksowny jak
James Bond i masz również tą aurę niebezpieczeństwa.
Podniósł brwi.
- Uważasz, że jestem seksowny?
Na jej policzkach pojawiły się wypieki.
- Ja tak powiedziałam?
- Tak. - Odgarnął jej włosy z czoła. - Przypuszczam, że będę
musiał pogodzić się z moją reputacja.
- Przypuszczam, że tak. - Jej wzrok obniżył się do jego ust.
To było zaproszenie. Przysunął usta po jej. Otoczyła ramionami
jego szyję przyciągając go bliżej. Fala dreszczy przeszła przez niego.
Pragnęła go. Pogłębił pocałunek, przelewając wszystkie swoje
pragnienia w ruch warg i obroty językiem.

- 173 -
Wampir z sąsiedztwa

Pogłaskała swoim językiem jego własny i jęknęła. Wsunął swoje


dłonie pod jej żebra, aby uchwycić jej piersi.
- Tak. - Szepnęła przy jego policzku.
Rozłożył palce na piersiach, a następnie lekko ścisnął.
- Jesteś taka piękna. - Pogładził delikatnie jej ucho. W pobliżu
biła jej tętnica szyjna wysyłając impulsy o zapachu krwi AB.
Pochyliła głowa, aby ułatwić mu całowanie jej szyi, nie zdając
sobie sprawy jak erotyczny ruch to był dla wampira. Jego penis zaczął
pulsować w rytm płynącej w niej krwi.
- Heather. - Rozłożył pocałunki wzdłuż jej policzka. Cholera, co
za okropna pora. Musiała być prawidłowo kochana, a on będzie
dosłownie martwy za dziesięć minut.
Pobiegła swoimi dłońmi po jego włosach.
- Pocałuj mnie.
Jak mógł się temu oprzeć? Przyłożył swoje usta do jej raz jeszcze
i zbadał ponownie jej język. Przetarł kciukiem po czubku jej piersi i
poczuł jak sutek się napina. Obrzęk w jego pachwinie stawał się po
prostu tortura.
- Chcę zostać z tobą. Chcę się z tobą kochać, ale muszę iść.
- Dlaczego? - Pocałowała go w policzek. - Dokąd idziesz?
- Mam… spotkanie biznesowe w San Antonio. - Skłamał. - Ale
wrócę wieczorem. W międzyczasie chcę byś trochę odpoczęła.
- Będę za tobą tęsknic.
Pogładził jej włosy.
- Ja również. - Wszedł w jej myśli jednym szybkim ruchem i
poczuł dreszcz na zimnej obecności swojego umysłu. Śpij, ukochana.
Oddychała powoli, a jej oczy zamigotały zamknięte.
- Jestem śpiąca. - Szepnęła.
- Wiem. - Położył ją delikatnie na kanapie. Podłożył poduszki pod
głowę, a następnie chwycił narzutę z pobliskiego fotela i ją nakrył. -
Słodkich snów, chérie.
Jej usta wygięły się w uśmiechu, a następnie zostawiły twarz bez
wyrazu.
Jean-Luc wyłączył światła, a następnie zszedł do swojego
samotnego łóżka w piwnicy.

- 174 -
Wampir z sąsiedztwa

Poniedziałek przeleciał spokojnie, za co Heather była wdzięczna.


Spała aż do popołudnia, aż w końcu Fidelia i Bethany zeszły do
kuchni i zastały ją na kanapie. Po szybkim śniadaniu rozpoczęło się
robienie telefonów w sprawie domu. Poinformowała przedszkole, że
Bethany będzie przez tydzień nieobecna. Miała nadzieje, że problem z
Luoie'em nie będzie ciągnął się dłużej. Choć nie miałaby nic
przeciwko, gdyby jej związek z Jean-Lucem kontynuowano przez
tygodnie lub miesiące. Lub lata. Był takim wspaniałym polaczeniem
słodkiego i seksownego. Nie mogła doczekać się, aby zobaczyć go
dziś wieczorem.
Przyniosła na dół kilka zabawek, aby Bethany dobrze się bawiła a
potem spytała Pierre'go o wejście do studia. Poprosiła również o
kombinację mówiąc, że będzie wchodziła i wychodziła. Pierre tylko
się uśmiechnął i zostawił drzwi podparte.
Wkrótce, kiedy zatraciła się w pracy, zapomniała o tajemniczym
szyfrze. Zdecydowała się przerobić białą suknię z salonu.
Przeciągnęła manekin przez studio i umieściła go obok biurka do
pracy. Potem ulokowała fason sukienki, który mógłby być
dostosowany do większych rozmiarów i stać obok manekina. Przed i
po. Rozmiar zero i rozmiar dwanaście.
Przeszukała półki wzdłuż ścian, szukając odpowiednich
materiałów. Było tyle wyjątkowych tkanin, że wkrótce stół był
zastawiony przez dziesięć zwojów.
Pod zakręconymi schodami znalazła półki wypełnione papierami
biurowymi. Wybrała duży szkicownik i kilka ołówków firmy
Prismacolor. Przez kilka godzin szkicowała, a potem poszła do kuchni
na lunch.
Phil i Pierre dołączyli do nich na hot dogi. Alberto w końcu
zaszczycił ich swoim pojawieniem się. Musiał późno się położyć i
zaspać. Spojrzał krzywo na ich posiłek.
Heather zauważyła, że jego sweter z golfem zakrywał ślady na
szyi. Wymienił spojrzenia z Fidelia.
Uśmiechnęła się.
- Spalisz się w tym swetrze, muchacho. Dzisiaj ma być
dziewięćdziesiąt sześć stopni.
- Chcesz coś na obiad? - Zapytała Heather.
Drgnął.

- 175 -
Wampir z sąsiedztwa

- Pojadę do miasta coś zjeść. Na głównej ulicy znajduje się chyba


dobra, niemiecka piekarnia.
- O tak. - Fidelia wiedziała, o czym mówił, ponieważ była to
jedyna niemiecka piekarnia na głównej ulicy. - Finkel robi najlepszy
jabłkowy strudel w Teksasie.
- Vraiment? - Pierre wręczył Alberto kluczyki do auta i
dwadzieścia dolarów. - Musisz przynieść nam wszystkim po strudlu,
d‟accord?
- Nie jestem chłopcem na posyłki. - Mruknął Alberto. - Ale niech
będzie. Ciao. - Chwycił klucze i pieniądze i poszedł w lewo.
- Dziękuje. - Heather uśmiechnęła się do Pierre'go. Wzruszył
ramionami.
- Jestem trochę stęskniony za krajem. W Paryżu wszędzie mamy
cukiernie. Najpyszniejszy jest chleb i ciastka. Tęsknię za tym.
- Brzmi wspaniale. - Westchnęła Heather. - Zawszę chciałam
zobaczyć Paryż. Słyszałam, że szczury są naprawdę wyjątkowe. -
Pierre posłał przerażone spojrzenie.
- Paryż jest najpiękniejszym miastem na świecie. Powiem Jean-
Lucowi, aby cię, kiedy zabrał. Moja mama przygotuje najlepsze coq
au vin jakie kiedykolwiek jadłaś.
- Jestem za. - Powróciła do pracy z uniesionym duchem. Po
godzinie szkicowania usłyszała jak Alberto wchodzi do pracowni.
- Strudel jest w kuchni. - Spojrzał na tkaniny. - Lubisz kolory.
- Tak. - Okrążył jej stół badając prace. - Ja gustuję w czerniach i
kolorach neutralnych. Bardziej wyrafinowane.
- Ach. - To musiało oznaczać, że ona jest mniej wyrafinowana.
Zmarszczył nos na sukienkę, którą powiększyła do rozmiaru
dwunastego. - Jest zbyt duża dla haute couture.
- Nie za bardzo pragnę... wpasowywać się w standardy. Chcę
zrobić coś, co będzie wyglądać dobrze na kimś takim jak ja. - Jego
oczy się rozszerzyły.
- Dlaczego?
- Dlaczego nie? Ja również noszę ciuchy.
- Cóż, tak. - Jego spojrzenie boleśnie przeszło przez jej T-shirt i
jeansy.
- Ale przecież wiesz, że istnieje ogromna różnica pomiędzy
zwykłą odzieżą, a moda.

- 176 -
Wampir z sąsiedztwa

- Wiem o tym. Ale chcę ją udostępnić dla takich kobiet jak ja.
Chce, żeby cieszyły je ubrania i były dumne z tego jak wyglądają.
Patrzył się, jakby mówiła w obcym języku.
- Być dumną z rozmiaru dwunastego? Czy Jean-Luc wie, co
robisz?
- Tak. Prosił abym to zrobiła.
Alberto podniósł brwi.
- Żartujesz.
Zacisnęła zęby.
- Nie. Jestem bardzo poważna. Moda powinna być dostępna dla
każdego.
Parsknął.
- To musi być jedna z tych dziwnych, amerykańskich idei
równości.
- Wezmę to za komplement.
- To fantazja. Świat mody należy do pięknych ludzi. - Alberto
spojrzał na nią. - Jean-Luc nabija się z ciebie. Wiadomo, o co mu
chodzi.
Płomienie zalały jej twarz.
- Nie tylko obrażasz mnie, ale także wizerunek Jean-Luca. Ma
wystarczająco oleju w głowie w sprawie biznesu, aby zorientować się,
że ominął ogromny rynek. Wiele kobiet nie będzie mogło nigdy
założyć tych dziwacznych rzeczy, które chodzą w dzisiejszych
czasach po wybiegu. Jean-Luc ma odwagę i wizje, aby dać kobietom
ubrania, które będą mogły nosić.
Uśmiech Alberto wyrażał zadowolenie z siebie.
- Widzę, że jest twoim bohaterem. Zastanawiam się jak długo to
jeszcze potrwa. Zwłaszcza, kiedy dowiesz się o nim więcej. -
Powłóczył w stronę drzwi. - Mam pracę do zrobienia w moim biurze.
Prawdziwą modę do wykreowania.
Heather próbowała wrócić do pracy, ale nie mogła się skupić. Czy
Jean-Luc dogadzał jej tylko, dlatego, że był nią zainteresowany?
Spojrzała na swoje szkice. Wydawały się fajne, ale dobry rysunek nie
gwarantuje pięknej sukni. I co Alberto miał na myśli o tej rysie
pomiędzy nią a Jean-Lucem? Z tym jak będzie go lepiej poznawała,
będzie się coraz bardziej do niego zniechęcała?

- 177 -
Wampir z sąsiedztwa

Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła. Nie zrobi tego sobie.


Nie pozwoli, aby strach i zwątpienie ją przytłoczyły. Była z nimi w
stanie wojny.
Bóg wiedział, że było mnóstwo rzeczy, o które się obawiała.
Nowa kariera, relacje z Jean-Lucem, psychopatyczny morderca, który
chciał jej śmierci. Niepowodzenie nie było jedną z opcji.
Może zrobić karierę. Bedzie ciężko, ale nic wartościowego nie
jest nigdy łatwe. I relacje z Jean-Lucem wydawały się lepsze niż
kiedykolwiek. Był taki słodki tego ranka. I seksowny. Jej serce
przyspieszało za każdym razem, kiedy myślała o pocałunkach i
sposobie, w jaki masował jej plecy oraz pieścił piersi. Jej skóra
pokryła się gęsią skórka, będąc chętna do ponownego poczucia jego
dotyku.
Powiedział, że jej pragnie, i wiedziała, że to była prawda.
Wybrzuszenie w jego spodniach, kiedy dociskał ją z tyłu, Boże
dopomóż jej, chciała go dotknąć. Chciała uprawiać seks z mężczyzna,
którego poznała zaledwie kilka dni temu. Dzięki Bogu zasnęła w
odpowiednim momencie.
Co się z nią działo? Miłość, powiedział mały, wewnętrzny głosik.
Nie, to nie może być to. Ale dlaczego on był ciągle w jej myślach?
Dlaczego pragnęła, aby minął dzień, aby mogła go znowu zobaczyć?
Miłość.
Przez brak koncentracji, zostawiła szkice na stole roboczym i
poszła do kuchni. Fidelia oglądała telewizje, kiedy Betahny bawiła
się. Wypchany krokodyl gonił Barbie wokół kuchennego stołu,
podczas gdy lalka robiła, co mogła, aby uchronić pudełko strudli od
ataku gada. Heather wykręciła się od kawałka strudla, a potem
pobawiła się z córka. Wkrótce usłyszała chrapanie Fidelii dobiegające
z fotela, dźwięk, który zawsze sprawiał, że Bethany chichotała.
Heather robiła kolacje, kiedy Fidelia zerwała się z fotela z
krzykiem.
- Co się stało? - Podeszła do starszej kobiety, aby Bethany nie
mogła usłyszeć.
- Znowu miałam sen. - Szepnęła Fidelia. - Czerwone oczy,
święcące w ciemności. Niebezpieczeństwo.
Heather skrzywiła się.
- Nadal nie znaleźli Louie'go.

- 178 -
Wampir z sąsiedztwa

Fidelia przetarła obraz.


- Widziałam też coś innego. Obraz olejny. Myślę, że się już
kiedyś go widziałam.
Po kolacji, Heather wzięła Bethany na górę do kąpieli. Wrócą do
kuchni o około ósmej, wiec Bethany będzie mogła zjeść przekąskę
przed snem. Heather zastanawiała się, czy Jean-Luc wrócił ze
służbowej podróży.
Fidelia ładowała naczynia do zmywarki.
- Przypomniałam sobie, gdzie widziałam ten obraz. Zadzwoniłam
i porozmawiałam z kuratorem, Panią Bolton. - Podała Heather kartkę
papieru.
Oczy Heather rozszerzyły się, kiedy zapoznała się z
informacjami.
- Słyszałam o tym miejscu. Teraz to jest muzeum?
- Si. Pani Bolton powiedziała, że przetrzymają je dla ciebie
otwarte do godziny dziewiątej wieczorem.
- Dobrze. - Heather złożyła kartkę i schowała do kieszeni
jeansów. Co za dziwne miejsce zabierało tyle czasu Jean-Lucowi.
Zastanawiała się ponownie czy już wrócił. Spojrzała na nowo
zainstalowane kamery nadzorujące z czerwonym, migającym
światełkiem.
- Wiem. - Mruknęła Fidelia. - Nie lubię być obserwowana.
Kto nas obserwował? Zastanawiała się Heather. Ktokolwiek to
był, miała nadzieje, że podobała mu się trwająca saga o Barbie kontra
krokodylu. Drzwi kuchenne otworzyły się i wmaszerował Robby
ubrany w swój zwykły zielono – niebieski kilt w szkocką kratę.
Uśmiechnął się.
- Dobry wieczór. Jean-Luc jest w pracowni i chciałby się z tobą
zobaczyć.
Serce Heather zabiło mocniej. Przytuliła córkę.
- Muszę iść. Obowiązki wzywają. - Obowiązki i mało
prawdopodobne atrakcje.

- 179 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
- Jean-Luc, musimy pogadać.
Wyjrzał z nad szkiców Heather i dostrzegł wchodzącego do studia
Alberto.
- Jest jakiś problem w Paryżu?
- Nie. Problem jest tutaj. - Alberto machnął ręką na prace
Heather. - To... to jest katastrofa.
Jean-Luc odłożył szkice.
- To moja własna decyzja Alberto. Nie muszę jej bronić.
Spuścił wzrok.
- Nie chciałem cię urazić Jean-Luc, ale sam mnie uczyłeś, że
twoje projekty są dla nielicznych uprzywilejowanych.
Gniew Jean-Luca został pohamowany przez rozpacz rysującą się
na twarzy Alberto. Facet oczywiście wierzył, że projekty Heather były
pomyłka.
- Wiem, że jest to pomysł niekonwencjonalny, ale chcę
spróbować.
- To sprawi, że staniesz się pośmiewiskiem w świecie mody.
Żadna z gwiazd Hollywoodu nie będzie nosić twoich sukien, jeśli
będą one dostępne dla zwykłej ludności.
- Ty i ja również pochodzimy z ludu.
- Tak, ale wynieśliśmy się ponad ich. - Alberto wskazał fason
sukienki. - Projektuje ubrania dla grubych kobiet!
Mała szpara w drzwiach zapowiedziała wejście Heather. Jean-Luc
jęknął w duchu, wiedząc, że usłyszała niewybredne uwagi Alberto.
Podszedł do protegowanego i zmrużył oczy.
- Mylisz się i przeprosisz za to.
Twarz Alberto poczerwieniała. Spojrzał przez ramię na Heather.
- Przepraszam, signora.
- Czy to prawda? - Heather podeszła do nich ze zmartwionym
wyrazem twarzy. - Czy może projekty zaszkodzą twojej reputacji?
Musiała usłyszeć więcej niż obelgi Alberto. Jean-Luc wzruszył
ramionami.

- 180 -
Wampir z sąsiedztwa

- Media są zmienne. Nigdy nie wiadomo jak zareagują. Mogą się


z tego śmiać, albo mogą nas nazwać bohaterami i wizjonerami.
Przechyliła głowę, rozmyślając.
- Czy to naprawdę także ważne, co oni myślą? To znaczy, jeśli
sprzedaż jest dobra, to jak można nazwać to porażka?
Alberto parsknął z irytacji.
- Nie chodzi o pieniądze. Wyższa moda jest sztuka.
- Myślę, że chodzi o to, aby uszczęśliwić ludzi. - Ogłosiła
Heather. - Jeśli wydają na coś konkretnego pieniądze, to znaczy, że
czyni ich to szczęśliwymi.
Jean-Luc uśmiechnął się. Pewność siebie w Heather rosła.
- Zrobimy to, Alberto. Dzięki Heather moda będzie dostępna dla
kobiet o równych rozmiarach i kształtach.
Alberto prychnął, podczas gdy Heather wyszczerzyła zęby. Jean-
Luc chciał wtulić ją w swoje ramiona, ale nagle przyszedł pomysł.
- Możemy użyć pokazu charytatywnego do oszacowania jak
zareagują ludzie. - Zasugerował. - Heather, wykonasz kilka projektów
do końca przyszłego tygodnia?
- Tak myślę. - Skinęła głowa. - Oczywiście.
Jean-Luc nie chciał sprowadzać profesjonalnych modelek,
ponieważ nie chciał, aby media usłyszały o jego pokazie lub pobycie
w Teksasie.
- Zdobędziesz kilka lokalnych kobiet, które będą mogły
zaprezentować ubrania?
Alberto parsknął.
- To miasto jest pełne grubasek.
Heather spojrzała na niego, a potem odwróciła się do Jean-Luca.
- Mam kilka znajomych, które z chęcią pobawią się w modelki. I
nie są grube. - Posłała rozwścieczone spojrzenie w stronę Alberto.
- Ty również możesz zaprezentować niektóre ze swoich
projektów. - Powiedział Jean-Luc do Alberto. - Simone, Inga i Sasha
będą twoimi modelkami.
- Możemy zrobić z tego zawody? - Zapytał Alberto, jego oczy aż
płonęły. - I zaprosilibyśmy, gwiazdy, jako sędziów?
- Nie. - Jean-Luc posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. - Bez
gwiazd, bez mediów. Dobrze wiesz, dlaczego.
Alberto westchnął.

- 181 -
Wampir z sąsiedztwa

Heather wyglądała na zaciekawiona.


- Dlaczego ...?
- To będzie małe przyjecie tylko dla mieszkańców. - Przerwał jej
Jean-Luc. - Ponieważ wpływy idą tylko dla lokalnego obszaru. - Miał
nadzieje, że wyraził się wystarczająco sensownie, aby powstrzymać ją
przed zadawanie większej ilości pytań.
Uśmiechnęła się.
- Myślę, że to wspaniałe z twojej strony, że zbierasz pieniądze dla
okręgu szkolnego. Dziękuje.
Wzruszył ramionami.
- Alberto rozpatrzył tę kwestie. - Żenującym było rozprawianie o
charytatywności, kiedy on tak właściwie przekupił budowniczych i
burmistrza, aby milczeli na temat jego sklepu.
Zaczął się obawiać o show, ponieważ po tym zacznie się jego
oficjalne osiedlenie. Sklep zostanie zamknięty na dobre. Alberto i
modelki wrócą do Paryża. Ludzie będą myśleć, że on również
wyjechał, ale będzie ukrywał się w opuszczonym budynku ze swoimi
dwoma strażnikami, przez dwadzieścia pięć długich lat. Jak mógłby
żyć obok Heather i nie ulec pokusie zobaczenia jej?
- Chcesz wystawić na pokazie jakieś swoje projekty? - Zapytał
Alberto.
Jean-Luc wzruszył ramionami.
- To nie ma znaczenia. - Nic nie wydawało się godne uwagi, z
dwudziestopięcioletnim wyrokiem bez nadziei ujrzenia Heather. Ale
jak mógłby prosić ją lub jej rodzinę, aby dzielili z nim areszt? Nie
mieli tej samej możliwości, co on, życia przez wieki w przyszłości.
Teraz to było ich życie, tylko ich życie. Musieli życ. Ale bez niego.
- Dobrze. - Kontynuował Alberto. - Wiec Heather i ja pokażemy
swoje projekty na pokazie dla lokalnej... hołoty i zobaczymy, które im
bardziej odpowiadają. - Posłała jej wyzywające spojrzenie, a następnie
wyszedł z pokoju.
Podeszłą bliżej Jean-Luca.
- Wszystko dobrze?
- Tak.
Przyglądała mu się marszcząc brwi.
- Wyglądasz jakbyś stracił swojego najlepszego przyjaciela.

- 182 -
Wampir z sąsiedztwa

Do tego to zmierzało, zdał sobie sprawę. Był w sytuacji bez


wyjścia. W najgorszym wypadku może on stracić Heather w
morderczej zemście Louie'ego. Ale nie dopuści do tego. Zabije go
pierwszego. Niestety, wtedy opuści Heather, ponieważ to jedyna
honorowa rzecz do zrobienia. Nie mógł prosić, aby dzieliła z nim
dwadzieścia pięć lat swojego krótkiego życia na wygnaniu.
Chciałby wysłać ją gdzieś daleko. Zatrudniłby ją, jako swoją
projektantkę w Nowym Jorku lub Paryżu. Wtedy mogłaby spełnić
swoje marzenie. I upewniłby się, że ona i jej córka nigdy nie byłyby
wykorzystywane. Silna fala emocji przeszła przez niego, kiedy zdał
sobie sprawę, że nie planował tego po prostu z poczucia obowiązku
lub honoru.
Robił to z miłości. Jakoś, gdzieś w ciągu tych ostatnich kilku dni
zaczął się zakochiwać.
- Wszystko w porządku. - Zapewnił ja. - Jestem zaniepokojony
tym, że nie znaleźliśmy jeszcze Louie'ego.
- Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać. - Wyjęła kawałek
papieru z kieszeni jeansów i podała mu go. - Fidelia miała sen o
obrazie olejnym, który znajduje się w muzeum na obrzeżach miasta.
Kurator trzyma je dla nas otwarte.
- Wiec powinniśmy iść. - Podprowadził ją w stronę drzwi, kiedy
spojrzał na papier. - Ranczo Kurczaków?
- Tak. Najbardziej znane w Teksasie wiec zrobili z tego muzeum.
- Poprowadził ją przez korytarz.
- Zrobili muzeum o kurczakach? - Zaśmiała się.
- To był dom publiczny z prostytutkami.
- Ach. Powinienem się domyślić.
- Tak. - Heather się skrzywiła. - Zastanawiam się tylko skąd
Fidelia tyle o tym wie. - Potem weszli do salonu, kiedy Jean-Luc
zauważył Robby'ego instalującego kamery pod wysokim jakby
dwupiętrowym sufitem. Niestety nie używał drabiny.
Złapał Heather i odwrócił ją tyłem do lewitującego Robby'ego.
- Jak... ci minął dzień?
- Dobrze. - Uśmiechnęła się powoli. - Zaczął się od cudownego
masażu.
Roześmiał się a potem spojrzał na Robby'ego. Szkot usłyszał ich i
lądował na podłodze.

- 183 -
Wampir z sąsiedztwa

- Podobały mi się twoje szkice.


Heather poszerzyła uśmiech.
- Dziękuje.
Robby stał już na ziemi.
- Przynieś klucze Robby. I nasze miecze. Idziemy polować.
- Jadę z wami. - Heather pognała w stronę kuchni i zawróciła się.
- Pożyczę broń od Fidelii. Nie odjeżdżajcie beze mnie.
Robby zmarszczył brwi i potrząsnął głowa.
- To nie jest dobry pomysł.
- Jedzie z nami. - Ogłosił Jean-Luc, po czym wyszedł przez
frontowe drzwi zanim Robby postawiłby argument.
Przednie drzwi były podpierane przez dwie zewnętrzne latarnie,
które lekko oświetlały ganek. Jean-Luc pozwolił swojemu wzrokowi
wędrować po całym podwórku, które oddzielało jego posiadłość od
autostrady. Nie widział żadnego ruchu. Drzewa cedrowe i kępy
małych palm odgradzały zamknięty obszar przez długi podjazd o
kształcie koła. W pobliżu zaparkowane było jego BMW i ciężarówka
Heather. Miał ogrodnika, który sadził dęby wzdłuż drogi, ale były
jeszcze małe. Przez czas jego banicji liczony na dwadzieścia pięć lat
urosną na duże i imponujące.
- Tu jesteście! - Heather wybiegła na ganek. - Bałam się już, że
mnie zostawiliście!
- Naprawdę powinniśmy, ale odkryłem nowy problem, który
ciebie dotyczy.
- Co to takiego? - Zarzuciła sobie torebkę na ramie.
- Nie potrafię ci odmawiać. - Roześmiała się.
- To nie jest problem.
- Będzie, jeśli postawi cię w niebezpieczeństwie.
- Potrafię o siebie zadbać. Jestem w stanie wojny ze strachem.
- Jestem pod wrażeniem twojej chęci zmierzenia się z tym
łajdakiem. - Położył swoją dłoń na jej małej i wprowadził w
najciemniejszy zakątek ganku. - A co powiesz na unaocznienie tego
magnesu pomiędzy nami?
Jej oczy się rozszerzyły.
- Przypuszczam, że możemy przyznać się, iż taki istnieje.
- I robi się coraz silniejszy. Przynajmniej u mnie. - Oparła się o
kolumnę i popatrzyła w stronę autostrady. - To się dzieje tak szybko.

- 184 -
Wampir z sąsiedztwa

- Wątpisz, czy jest to prawdziwe?


Spojrzała na niego.
- Nie. To na pewno jest prawdziwe. Prawdziwe na tyle, że mogę
się na tym przejechać.
- Nigdy bym cię nie zranił. Nie umyślnie.
- Wiem to. - Położyła dłoń na jego klatce piersiowej. - Jestem
tobą... bardzo zainteresowana, Jean-Luc, ale próbuję nie popełnić
żadnych błędów, których będę żałować.
- Rozumiem. - Położył dłoń na drugiej stronie kolumny,
przygniatając ja. - Wiem, że powinienem się tobie oprzeć. Ale kiedy
jesteś tak blisko mogę tylko myśleć o tym jak bardzo cię pragnę.
Pocałował ją w czoło.
- Wciąż pamiętam jak dobrze się czułaś w moich ramionach i jak
słodko smakowałaś. Pamiętasz nasz pierwszy pocałunek, chérie? Ten
w parku?
Kąciki jej ust wygięły się w uśmiechu.
- Jaki pocałunek? My w ogóle się całowaliśmy?
- Topniałaś w moich ramionach. Jęczałaś w moich ustach.
Smakowałaś mnie swoim językiem.
- Och. Ten pocałunek.
- I zrobiłaś to znowu dziś rankiem.
- Cóż, pewne rzeczy trzeba powtarzać, dopóki nie zrobisz ich
dobrze. - Uśmiechnął się.
- Chérie, masz racje. - Musnął palcami po jej szyi.
- Jedyne, o czym mogę myśleć, to całowanie cię. Ciężko mi się
pracuje. Mój mózg stał się zupełnie bezużyteczny.
- Biedactwo. - Pochyliła głowę, kiedy potarł nosem o jej szyje. -
Nie możemy tego tak zostawić.
- Jestem pewien, że znajdziemy coś, czym mógłbym się zająć. -
Dotknął językiem jej pulsującą tętnicę szyjna. Zapach jej krwi
przeszedł przez niego.
- Na przykład próba uwodzenia mnie? - Brzmiała na zdyszana.
Pocałował smugę biegnącą do jej ucha.
- Nie ma żadnej próby. Już cię uwodzę. - Wziął jej płatek ucha do
ust i jęknął, kiedy ona odpowiedziała drżeniem. Nadal ssał, kiedy
złapał ją w ramiona. Jej ręce zawinęły się wokół jego szyi.
- Tak. - Wyszeptała.

- 185 -
Wampir z sąsiedztwa

Pracował swoimi ustami na całym jej policzku.


- Tak bardzo cię pragnę.
- Wiem. - Wyszeptała w jego usta. - Dlaczego to uczucie jest
takie dobre?
- Ponieważ... pasujemy do siebie. - Ułożył swoje usta ponownie
na jej i przyciągnął do siebie. Idealnie się łączyły. Jej usta
perfekcyjnie pokrywały jego. Piersi Heather potarły klatkę Jean-Luca
we wspaniały sposób.
Pogładził ręką jej plecy. Dolna część kręgosłupa idealnie
pasowała do jego podbrzusza, jej biodra opierały się o jego penisa, a
jej brzuch amortyzował twardą erekcje. Była doskonała pod każdym
względem.
Jak mógł pozwolić jej odejść? Może nauczy się go akceptować
jako wampira? Może znalazł ten sam rodzaj miłości, co Roman i
Angus. Może będzie nawet mógł założyć rodzinę.
Blask światła uderzył ich, kiedy samochód wjechał na podjazd.
Od razu wciągnął ją w cień kolumny.
- Myślisz, że to Louie? - Szepnęła.
- Nie. Nie byłby tak oczywisty. - Jean-Luc obserwował jak
samochód minął BMW i ciężarówkę Heather. Z piskiem zatrzymał się
przed drzwiami. - To chyba jeden z twoich wielbicieli z miasta.
- Nie mam wielbicieli - mruknęła.
- Wiec, kim był ten wrzeszczący, mały facecik, którego utopiłem
w wodzie?
- Trener Gunter. Jest bardziej szkodnikiem niż adoratorem. -
Heather wykręciła się, aby zerknąć przez kolumnę, ale Jean-Luc z
powrotem wciągnął ją w cień.
- Ostrożnie. - Zmrużył oczy, kiedy mężczyzna wyszedł z
samochodu. - Tak. Ten na pewno cię kocha.
- Co? - Wyśmiała go.
- Heather! - Krzyknął facet z podjazdu. - Wiem, że tu jesteś!
- Cody? - Szepnęła z grymasem. - Mój były mnie nie kocha. On
mnie nienawidzi.
- Nienawidzi tego, że go odrzuciłaś. - Szepnął Jean-Luc. - Ale
nadal cię kocha. Uwierz mi, umiem odczytać znaki.
- Naprawdę? - Posłała mu wątpliwe spojrzenie.

- 186 -
Wampir z sąsiedztwa

- Chodź tu Heather! - Krzyknął Cody. - Widziałem cię na ganku,


jak całowałaś tego faceta.
- Zazdrość. - Szepnął Jean-Luc.
- Bębni o tym całe miasto. - Zaryczał Cody. - Wszyscy wiedza, że
tu teraz mieszkasz. Wiedza, że żyjesz z tym bogatym cudzoziemcem.
- Mam go zasztyletować? - Zapytał cicho Robby, kiedy zamykał
frontowe drzwi.
- Nie. - Jean-Luc wyszedł z cienia na światło rzucane przez drzwi
wejściowe. - Wkroczyłeś na teren prywatny. Sugeruje, abyś go
opuścił.
- Mam prawo tutaj być! W środku jest moja córka. Co z nią
zrobiłeś?
- Bethany jest cała. - Heather wyszła na światło. - Możesz po nią
przyjechać o wyznaczonym czasie, czyli w następny piątek. Teraz idź
do domu, Cody.
- Dlaczego? Wiec teraz możesz rżnąć swojego nowego chłopaka?
Nie wiedziałem, że jesteś taką pieprzoną szmata, Heather.
- Dosyć! - Jean-Luc skierował wszystkie swoje siły psychiczne na
czoło Cody'ego. Skurwysyn potknął się o kilka stóp do tyłu. Za
każdym razem, kiedy będziesz obrażał Heather staniesz się
karaluchem.
Cody wyginał się na ceglanym chodniku. Heather podeszła
trochę.
- Co ...?
- Zostaw go w spokoju. - Jean-Luc dotknął jej ramienia. Cody
wierzgał się na podjeździe, a następnie przykucnął.
- Jestem karaluchem. - Wyskrzypiał. Heather wydyszała.
- Nie… znowu. - Cody doczołgał się w stronę BMW, a następnie
podskoczył w górę i przeturlał się przez maskę. Jean-Luc skrzywił się,
kiedy jego samochód był sponiewierany.
Nie możesz odebrać córki w ten weekend.
Cody poczołgał się w stronę swojego samochodu.
- Nie mogę odebrać córki w ten weekend. - Wleciał przez otwarte
okno samochodu.
- Czy on jest pijany? - Heather skrzywiła się, kiedy silnik
zaryczał. - Nie powinien prowadzić pojazdu w tym stanie.

- 187 -
Wampir z sąsiedztwa

Samochód wystrzelił do przodu i odbił się od krawężnika, gdzie


podjazd z powrotem zakręcał do drogi krajowej.
Będziesz dobrze prowadził, Jean-Luc wydał komunikat
psychiczny, choć nie był pewien, czy Cody w ogóle da radę
prowadzić w takim stanie.
Samochód przestał plątać się i buczeć wzdłuż podjazdu w linii
prostej.
Heather wzięła głęboki oddech.
- On zwariował. Dzięki Bogu, nie chce Betahny w ten weekend.
- To było dziwne - powiedział za nimi Robby.
Jean-Luc spojrzał do tyłu, aby znaleźć Szkota i posłać mu
rozbawione spojrzenie.
- Gotowy do drogi?
- Aye. - Robby zszedł po schodach na podjazd niosac dwa
miecze. - Pozwól mi najpierw sprawdzić samochód.

- To tutaj. - Heather studiowała dom Queen Anne, oświetlony


przez reflektory samochodu Jean-Luca, który właśnie zaparkował.
Pomiędzy chudymi krzewami azalii dostrzegła kamienną piwnice.
Dwupiętrowy, drewniany budynek znajdował się w szczerym
polu, mimo tego, że pięćdziesiąt lat temu przyciągał klientów z całego
stanu. Duży znak przed frontowymi schodami mówił Ranczo
Kurczaków, zał. 1863 roku. Heather zauważyła stare Chevy Impala na
parkingu, prawdopodobnie Pani Bolton.
Heather wzięła torebkę, która zawierała Glocka Fidelii i latarkę i
podbiegła na chodnik do Jean-Luca. Robby podał mu floret, a Jean-
Luc ukrył go pod powłoką swojego długiego, czarnego płaszcza.
Robby nie kłopotał się tym, aby ukryć swój claymode, teraz przypięty
na plecach.
Heather potrząsnęła głową, kiedy wspinali się po schodach na
ganek.
- Kurator nie wpuści was z tymi mieczami.
- To może najmniejsze zmartwienie. - Jean-Luc zapukał do drzwi.
Kiedy czekali, Heather podziwiała skomplikowane, lekko
przesadzone dzieła wokół werandy i wiklinowe meble.
- Bardzo dobrze utrzymują to miejsce.
Jean-Luc zapukał jeszcze raz.

- 188 -
Wampir z sąsiedztwa

Heather zmarszczyła brwi. - Mówiła, że będzie otwarte.


Jean-Luc przekręcił klamkę, a drzwi powoli się otworzyły.
- Jest otwarte. - Wszedł do słabo oświetlonego przedpokoju
podążając za Robby'em.
- Halo? - Zawołała Heather, kiedy weszli do domu. Brak
odpowiedzi. Rozglądała się, natrafiając na tapetę i orientalny dywanik
na drewnianej podłodze. - Może jest w łazience.
Robby oczywiście nie uwierzył w tak wygodne rozumowanie i
wyciągnął swój szkocki miecz. Wszedł do ciemnego pokoju po
prawej, mocno zaciskając claymode w pięści.
Zatrzymał się nagle.
- Panie Zastępów. - Szepnął.
- Co to jest? - Jean-Luc ruszył do przodu, a potem się zatrzymał.
Heather nie wiedziała, na co patrzyli, wiec pogrzebała wzdłuż
ściany i znalazła włącznik światła. - Mój Boże.
Światła były skierowane na dalszą ścianę, gdzie ogromny obraz
olejny rozprzestrzeniał się na pięć metrów średnicy. Heather
przełknęła. Nic dziwnego, że Fidelia rozpoznała to malarstwo. Kto
mógł coś takiego zapomnieć? Pulchna blondynka spoczywała na
aksamitnym krześle, zupełnie naga i zadowalała się jedną ręką
dotykając pełnych piersi a drugą trzymając pomiędzy nogami.
Wnioskując z wyrazu jej twarzy, jej dłonie mogły czynić cuda.
- Bożesz. To nie pozostawia wiele do wyobraźni. - Heather
odwróciła się, aby popatrzeć na resztę pokoju. Czerwone, aksamitne
szezlongi tak jak ten na obrazie stały wzdłuż ścian. Zastanawiała się,
czy prostytutki odgrywały tę scenę dla płacących klientów.
Robby z pochyloną głową studiował obraz.
- Przypuszczam, że celem tego jest pomóc mężczyźnie być
gotowym.
Jean-Luc stanął obok niego ze spojrzeniem również przyklejonym
do malowidła.
- To ma sens z biznesowego punktu widzenia. Jeśli faceci byli już
przygotowani to mogły obrobić swoich klientów szybciej.
- I skosić więcej kasy. - dodał Robby.
- Halo? - Heather machnęła ręką przed twarzami, aby zwrócić ich
uwagę. - Szukamy morderczego maniaka, pamiętacie?
Robby wykonał nagły ruch, jakby wyszedł z transu.

- 189 -
Wampir z sąsiedztwa

- Rozejrzę się dokoła. - Powrócił do przedpokoju i wdrapał się na


schody.
Heather spojrzała na obraz a potem zmarszczyła brwi w stronę
Jean-Luca.
- Skończyłeś?
Jego usta drgnęły.
- Trochę mi jej szkoda. Ci wszyscy faceci, którzy tutaj nadal
przychodzili, a ona nadal musi zaznawać przyjemność za pomocą
swoich dłoni.
Heather wzruszyła ramionami.
- Jeśli chcesz, aby praca została wykonana dobrze, musisz ją
zrobić sama.
Podniósł brwi.
- To był twój sposób?
Wyśmiała go.
- Nie mówiłam o sobie.
- Czy aby na pewno? Czy to nie twój ex robił jedynie trzy kroki?
Heather poczuła jak na jej policzkach rośnie ciepło.
- Zastanawiam się, co z panią Bolton. - Skierowała się do
zamkniętych drzwi i zapukała zanim ze skrzypnięciem się otworzyły.
- Halo?
- Pozwól mi. - Jean-Luc wyciągnął floret, a następnie, jako
pierwszy wszedł do pokoju.
Heather przeciągnęła dłonią po ścianie i znalazła włącznik
światła. Pod sufitem zawieszony był mały, kryształowy żyrandol,
okrążony przez lustro w złotej, ozdobnej ramach. Lustro odbijało
światło, sprawiając, że część pułapu błyszczała. Heather podejrzewała,
że zwierciadło służyło również do innych celów, ponieważ było
umieszczone nad dużym łóżkiem.
Łóżko i okna były wyłożone czerwoną satyną i koronka.
Czerwona tapeta z czarnymi aniołkami pokrywała ściany. Duże
biurko z szufladkami było ustawione w kacie.
- Pokój madame jak sadze. - Jean-Luc zajrzał do szafy. - Choć
wygląda na to, że również sama załatwiała sobie rozrywkę.
- Tak. - Skinęła na parę kajdanek przywiązanych z zagłówkiem z
kutego żelaza. - Wygląda, że lubi być zdominowana przez cały czas.
Jean-Luc zmarszczył brwi.

- 190 -
Wampir z sąsiedztwa

- Nigdy bym się na to nie zgodził. Czułbym się bezsilny.


Heather parsknęła.
- Będziesz musiał mi zaufać, abym nie zrobiła ci krzywdy. -
Drgnęła. - To znaczy komukolwiek, z kim będziesz. - Na jej twarzy
pojawił się rumieniec.
Uśmiechnął się powoli i zbliżył.
- Zapraszasz mnie do łóżka, chérie?
- Nie. Mówiłam teoretycznie. - Skrzyżowała ręce. - Chociaż
wątpię, czy bym potrzebowała łańcucha, aby zatrzymać cię w łóżku.
- Nie, nie potrzebowałabyś. - Jego oczy migotały. - A czy ja
musiałbym użyć łańcucha na tobie? Czysto teoretycznie.
Odgarnęła swoje włosy do tyłu ze spoconego czoła. Teoria ta
zaczynała być zbyt gorąca.
- Muszę czuć, że mam kontrole.
- Ach, wiec teraz mnie wyzwałaś. - Podszedł bliżej. - Aby
sprawić, że stracisz kontrole.
Przełknęła ślinę.
- Myślę, że zbaczamy z kursu. Musimy znaleźć panią Bolton. -
Podeszła do innych drzwi.
Jean-Luc wyszedł na przód, a ona za nim podążyła. Wydawał się
to być mniej formalny salon, miejsce gdzie panie odpoczywały po
pracy.
Otwierał się na przedpokój i kuchnie. W kuchni zastali drzwi
prowadzące do piwnicy.
Robby dołączył do nich i nalegał, aby zejść w pierwszej
kolejności. Nacisnął włącznik do oświetlenia. Nic się nie stało.
- To może być bezpiecznik. - Powiedział Jean-Luc.
Heather wyjęła latarkę z torebki i oświetliła schody. Robby
poszedł pierwszy a za nim Jean-Luc i Heather. Na dole poświeciła
wkoło latarka, odkrywając mały pokój sklepowy z półkami.
- Czujesz to? - Spytał cicho Robby.
- Tak. - Jean-Luc chwycił ramię Heather. - Zabieram cię z
powrotem do samochodu.
- Co? Dlaczego? - Widziała Robby'ego wchodzącego do pokoju
obok. Zaczęła węszyć w powietrzu, ale nie wyczuła niczego prócz
kurzu.

- 191 -
Wampir z sąsiedztwa

- Louie'ego tutaj nie ma. - zawołał Robby z pokoju obok. - Alę


potrzebuję latarki.
- Merde. - Jean-Luc owinął lewe ramię wokół Heather. - Zostań
przy mnie.
Zadrżała i światło załamało się, kiedy weszli do pokoju obok.
- Ściana po twojej lewej stronie. - Głos Robby'ego wyszedł z
ciemności. - Stamtąd to wyczuwam. - Nakierowała latarkę na ścianę i
zadyszała, kiedy pojawiły się czerwone litery. To była wiadomość, ale
nie w języku angielskim.
- To francuski. - Jean-Luc wziął latarkę i przejechał nią po
słowach. - Mówi: Spotkamy się w czasie mojego wyboru. Podpisano
L.
- Louie. - Wyszeptała Heather i cofnęła się. - Był tutaj. - Robby
podszedł do ściany i zbadał czerwone litery.
- Świeże. - Heather zdała sobie sprawę, że na ścianie nie byłą
farba. To była krew. Świeża krew. Cofnęła się i dostała gęsiej skórki.
- Zostawił dla nas wiadomość. Wiedział, że przyjdziemy.
- Tak. - Jean-Luc kontynuował studiowanie wiadomości. Żółć
stanęła jej w gardle. Skąd pochodziła cała ta krew? Cofnęła się i
potknęła.
- Aagh! - Upadła i wyładowała na czymś o dużych rozmiarach.
Krzyknęła ponownie.
Jean-Luc szybko skierował na nią latarkę. I na ciało.
- O mój Boże! - Szybko wygramoliła się.
Ciało kobiety leżało na podłodze w piwnicy, a jej gardło było
rozprute.
Heather zakryła usta dłonią. Jean-Luc chwycił ja. Na chwilę
wszystko stało się czarne, zamrugała i dostała zawrotów głowy i
mdłości.

Wiatraczek szumiał nad jej twarzą, a ona zdała sobie sprawę, że


była na parkingu obok BMW Jean-Luca. Musiała zemdleć na chwile,
bo nie wiedziała jak się tam znalazła.
- Wracajmy do domu. - Jean-Luc wsadził ją do samochodu.
Drżącymi rękoma rzuciła torebkę na podłogę. Biedna pani
Bolton. Została pierwszą ofiarą Louie'go w Teksasie. Ze zgroza,
Heather zdała sobie sprawę, że to ona była w pierwszej kolejności.

- 192 -
Wampir z sąsiedztwa

Nie może pozwolić Louie'mu zabić ponownie. Zwłaszcza, gdy na


jego liście zostały jeszcze ona i jej córka.

- 193 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Będąc z powrotem w domu, Jean-Luc wędrował po korytarzu
przed kuchnia. Nigdy więcej. Nie ważne ile Heather będzie błagała
swoimi zielonymi oczami, nie weźmie jej na kolejne polowanie. Nie,
kiedy Louie zostawia za sobą martwe ciała.
Merde. Było tyle krwi na ścianie. Zapach tego był tak silny, że nie
wyczuł trupa na podłodze.
Heather ruszyła pędem po tylnych schodach. Jej twarz nadal była
blada, a wzrok latał wkoło nerwowo.
- Wszystko z nimi w porządku? - Zapytał.
- Tak. Bethany śpi, a Fidelia czyta. Mogła powiedzieć, że coś jest
nie tak, ale nie chciałam z nią teraz rozmawiać.
Heather poszła do kuchni, a Jean-Luc za nią.
- Nie chcę o tym nawet myśleć. - Umyła ręce w umywalce, a
następnie osuszyła ręcznikiem. - To było straszne.
- Nie powinienem pozwolić ci iść. - Nalał jej szklankę wody. -
Proszę. Chyba, że chcesz coś mocniejszego.
- Jest w porządku. - Wypiła połowę szklanki. - Fidelia miała
racje. Louie ukrywał się w tej piwnicy.
- Oui. Ale teraz się przeniósł i nie wiemy gdzie.
- Biedna pani Bolton. - Heather zadrżała. - Nie rozumiem. Jak
mogła pozwolić zatrzymać się pieprzonemu zabójcy w swojej
piwnicy. Groził jej jakoś lub oszukiwał?
Jean-Luc zmarszczył brwi. Będzie musiał ujawnić pewne
informacje.
- Louie prawdopodobnie ją kontrolował. Jest specjalistą od
manipulacji umysłów.
Oczy Heather rozszerzyły się.
- Wiec Fidelia miała racje. Jest psychiczny.
- Tak. Wykorzystuje ludzi, a następnie ich usuwa. - Jean-Luc zdał
sobie sprawę, że czas powiedzieć jej więcej. Jeśli chce, żeby ich
związek rozwijał się i trwał, to musi być z nią uczciwy. Jego serce
łomotało. Co zrobi, jeśli ona go odrzuci? Musiał być bardzo ostrożny.
Nie mógł pozwolić jej uciec i zostawić na pastwę Louie'ego.
- 194 -
Wampir z sąsiedztwa

Westchnęła.
- Wiem, że Robby wezwał już Billy'ego, ale boję się z nim
rozmawiać. Nie chcę przebywać tej strasznej sceny od nowa. -
Obróciła się do kranu i jeszcze raz opłukała dłonie.
- Heather. - Zakręcił wodę. - Nie dasz rady tego zmyć.
Jej oczy błyszczały łzami, a ręce się trzęsły, kiedy je suszyła.
- Staram się być dzielna, ale ciągle pamiętam jej ciało. Chcę
tylko, aby odeszło to w niepamięć.
Drzwi kuchenne otworzył się i ktoś zajrzał do środka.
- Szeryf czeka na zewnątrz.

Heather czekała na frontowych schodkach bębniąc palcami w


uda. Billy wciąż był w swoim służbowym samochodzie marnując
czas. Porwał palcami kartki z notesu. Potem wybrał z plastikowego
dozownika nową wykałaczkę.
Jęknęła, zamykając oczy na krótko.
- Wszystko w porządku. - Szepnął obok niej Jean-Luc. - Przez to,
że czekamy szeryf dowodzi swojej kontroli sytuacji.
Zacisnęła swoje pięści, aby powstrzymać ręce od wierzgania się.
Nie miała już wątpliwości, że Louie był morderca. W ogóle nie miał
odniesienia do życia ludzkiego.
Robby ustawił się na pozycji po jej drugiej stronie.
- Nie pozwolimy, aby stało ci się coś złego, kobieto.
Właściwie to była bardzo szczęśliwa. Miała ze sobą dwóch
macho, którzy walczyliby za jej bezpieczeństwo do śmierci. Nie
wspominając już o innych strażnikach i Fidelii. Nie była samotna jak
biedna pani Bolton. Wspomnienie jej martwego ciała wysłało kolejne
drenie w dół kręgosłupa Heather.
Billy w końcu włożył kapelusz na głowę i wyszedł z samochodu.
- Dobry wieczór, rodzinko. - Zatrząsnął drzwi samochodu, a
potem okrążył służbowe auto, aby stanąć na środku podjazdu. - Kto z
was zawiadomił nas o martwym ciele?
- To byłem ja, Robby MacKay.
Billy spojrzał na niego.
- Również jesteś obcokrajowcem?
- Aye, że Szkocji. Znaleźliście już ciało?

- 195 -
Wampir z sąsiedztwa

- Tutaj ja zadaję pytania. - Billy wyjął ołówek i notatnik z


kieszeni. - Teraz, gdzie dokładnie jest ten trup? - Spojrzał na Jean-
Luca. - To nie kolejna wiewiórka, prawda?
- To pani Bolton. - Heather spojrzała na Billy'ego. - Jest
kuratorem w muzeum na Ranczu Kurczaków. Znaleźliśmy ją... w
piwnicy. - Łzy wypełniły jej oczy, kiedy powróciło wspomnienie
makabrycznego obrazu.
- Co robiłaś na Ranczu Kurczaków, Heather? - Wymagał szeryf.
Wzięła głęboki oddech, odpychając łzy i obraz.
- Fidelia nas tam posłała. Miała wizje.
- Szukaliśmy człowieka, który podpalił dom Heather. - wyjaśnił
Jean-Luc. - Fidelia myślała, że ukrywa się na Ranczu Kurczaków,
wiec...
- Poszliście tam? - Przerwał Billy, jego nozdrza paliły. -
Powinniście zadzwonić do mnie!
- Nie wiedzieliśmy, czy wizja Fidelii mówiła prawdę. -
Powiedziała Heather.
- To nie ma znaczenia. - Billy podszedł do niej, machając palcem
w powietrzu. - Nie prowadzicie własnego dochodzenia. Dzwonicie do
mnie. - Gapił się na dwóch mężczyzn jej towarzyszących. - Jeśli
Heather coś się stało, pociągnę was do odpowiedzialności.
- Chroniliśmy ją. - Powiedział Jean-Luc przez zaciśnięte zęby.
- To nie należy do waszych obowiązków. - Billy wyrzucił
wykałaczkę w ziemie. - Wiec, mówicie, że ten sam facet, co podłożył
ogień w domu Heather właśnie zamordował panią Bolton.
- Aye. - Odpowiedział Robby.
Billy zrobił kilka notatek.
- Jakiś pomysł, kim może być ten facet?
- Nie wiem jak się nazywa, ale zabijał już wcześniej. - Powiedział
Jean-Luc. - We Francji.
- Cholera. Kolejny cudzoziemiec. - Billy skrzywił się na niego. -
Jak ten facet uciekł francuskiej policji?
Jean-Luc westchnął.
- Nikt nie wie, kim jest. Heather jest zagrożona i my
przysięgliśmy ją bro ...
- Hola! - Billy podniósł rękę. - Heather, jeśli jesteś na jego liście
do odstrzału muszę natychmiast roztoczyć nad tobą opiekę.

- 196 -
Wampir z sąsiedztwa

- A gdzie chcesz umieścić mnie i Bethany? - Zapytała Heather. -


Nie jesteś przygotowany na tego typu rzeczy.
- Wymyślę coś - powiedział Billy. - Zawsze zostaje nam
wiezienie.
- Nie! - Heather się skrzywiła. - Nie włożę Bethany do wiezienia.
Tutaj jesteśmy bezpieczne.
Billy zmrużył oczy.
- Jesteś tego pewna? Wygląda mi na to, że twoje problemy
zaczęły się od spotkania z Panem Sharpem.
- Mam pięciu strażników, w tym Robby'ego i doskonały system
alarmowy. - Oświadczył Jean-Luc. - Potrafię zapewnić
bezpieczeństwo Heather i jej rodzinie.
Billy spojrzał na niego, a potem odwrócił się do Heather.
- Tego właśnie chcesz? Chcesz powierzyć życie cudzoziemcowi?
- Tak. - Heather poczuła się zdziwiona, że tak łatwo przyszło jej
odpowiedzieć. Mimo, że były rzeczy, których nie wiedziała o Jean-
Lucu, naprawdę mu ufała. Spojrzała na niego i zobaczyła ulgę na jego
twarzy.
- Muszę z tobą porozmawiać na osobności. - Billy wycofał się do
swojego służbowego samochodu i czekał aż dołączy.
Zeszła po schodach i przekroczyła podjazd.
- O co chodzi?
Spojrzał do tyłu na Robby'ego i Jean-Luca i zniżył głos.
- Znasz ich tylko kilka dni. Jesteś pewna, że możesz im zaufać?
- Tak.
Billy posłał jej wątpliwe spojrzenie.
- Nie jestem pewien czy się nie myślisz. Jesteś tu z własnej woli?
Nie jesteś zmuszana do tego w jakiś sposób?
- Nie. I szczerze wierze, że to najbezpieczniejsze miejsce dla
mnie i Bethany.
Billy zmarszczył brwi.
- Cóż, ten żabojad patrzy na ciebie jak na zdobycz.
Heather spojrzała do tyłu. Jean-Luc przyglądał im się uważnie.
- On się o mnie troszczy.
- Jest w nim coś, przez co mu nie ufam.
- Billy, ty nie ufasz cudzoziemcom. W rzeczywistości nie lubisz
nikogo, kto nie urodził się w Teksasie.

- 197 -
Wampir z sąsiedztwa

- Cóż, tak, to prawda. - Odwrócił się do nowego arkusza papieru


w swoim notatniku. - Daję ci swój prywatny numer telefonu
komórkowego. Możesz dzwonić o każdej chwili nocy i dnia, a ja
przybiegnę.
- Dobrze. - Przyjęła kartkę.
- Mówię poważnie Heather. Wcześniej cię zostawiłem. Nie zrobię
tego po raz drugi. - Łzy powróciły do jej oczu.
- Dziękuje.
- Muszę iść sprawdzić tego trupa, ale wrócę później z kolejnymi
pytaniami. - Skinęła głowa.
- Rozumiem.
Położył rękę na jej ramieniu.
- Wyluzuj.
- Dzięki. - Heather wróciła do domu, podczas gdy Billy zapalał
swój służbowy samochód. Kiedy dotarła do ganku, jego auto już
odjeżdżało.
- Wszystko w porządku? - Jean-Luc dotknął jej łokcia, kiedy
podprowadzał ją z powrotem do przedpokoju.
- Jestem zmęczona. - Heather przetarła oczy. - Ale zbyt
zdenerwowana na sen i Billy może wrócić z kolejnymi pytaniami.
- Chcesz zobaczyć może biuro? Będziemy mogli porozmawiać na
osobności.
Rozmawiać? On skończy na całowaniu jej i choć to pięknie
brzmi, nie chciała rzucać się na niego jedynie w celu odwrócenia
uwagi od martwego ciała.
- Nie, nie dziś. Ja... muszę pobyć trochę sama. Myślę, że pójdę
popracować. - Skierowała się do pracowni.
- Wpuszczę cię do niej. - Szedł obok niej. - Nie chce, abyś czuła
się tutaj... uwieziona. Wiem, że jest to dla ciebie najbezpieczniejsze
miejsce, ale jeśli zażyczysz sobie opuścić ...
Dotkneła jego ramienia.
- Zostaję tutaj.
- Dobrze.
Zastanawiała się, czy podsłuchiwał jej rozmowę z Billy'em. Jeśli
tak, to miał doskonały słuch.
Postukał w klawiaturę i otworzył jej drzwi.

- 198 -
Wampir z sąsiedztwa

- Będę w moim biurze, jeśli mnie potrzebujesz. Robby jest w


biurze bezpieczeństwa.
- Bedzie dobrze, dziękuje.
Ze smutnym wzrokiem dotknął jej policzka, a następnie odszedł.
Heather podeszła do stołu i spojrzała na szkice. Wzięła kilka
głębokich oddechów i spróbowała odepchnąć wszystkie złe
wspomnienia. Tylko na chwilę musiała uciec od tego wszystkiego.
Musiała stworzyć coś pięknego.
Wybrała projekt, który chciała zrobić, jako pierwszy i materiał,
królewsko – niebieski jedwabny szyfon. Potem wzięła się do pracy na
wzorcem. Po kilku godzinach miała jeden, z którego była szczęśliwa.
Rozcięła tkaninę.
- Panno Westfield? - Robby zajrzał przez drzwi. - Twoja córka
właśnie zeszła po schodach. Jean-Luc wziął ją do kuchni.
Pomyślałem, że chciałaby Pani wiedzieć.
- Tak. Dziękuje. - Heather wpadła do sieni i towarzyszyła
Robby'emu idąc przez salon.
- Zobaczyłem ją przed kamerą na zewnątrz biura Jean-Luca. -
wyjaśnił Robby. - Zadzwoniłem do niego, a on pomógł jej zejść po
schodach i zaprowadził do kuchni. Mam nadzieje, że nie masz nic
przeciwko.
- Oczywiście, że nie. Cieszę się, że ktoś nie spał, aby móc się nią
zaopiekować.
- Jeśli mnie potrzebujesz, będę tutaj. - Robby udał się do biura
bezpieczeństwa.
- Dobranoc. - Heather kontynuowała wycieczkę do kuchni, a
kiedy dotarła po cichu otworzyła lekko drzwi. Usłyszała głos Bethany.
- Ja będę Barbie, a ty możesz być krokodylem.
- Bardzo dobrze. - Jean-Luc odpowiedział cicho.
- Co on robi? - Zapytała Bethany. - Kłania się. „Dzień dobry
Milady”. - Bethany zachichotała. - Krokodyle się nie kłaniają.
- Powinny, kiedy spotykają księżniczki.
Bethany roześmiała się jeszcze bardziej.
- Ty się tak ukłoniłeś, kiedy zobaczyłeś mnie.
- Bo jesteś księżniczką. W tym domu nigdy wcześniej nie
mieszkała królewna.
Serce Heather podrosło. Jakie słodkie rzeczy mówił.

- 199 -
Wampir z sąsiedztwa

- Wiem! - Bethany zabrzmiała na podekscytowana. - Udawajmy,


że ja jestem księżniczką, a krokodyl jest żabą.
- Ribbit. - Zapiszczał Jean-Luc. Bethany pochłonął chichot.
Heather uśmiechnęła się sama do siebie.
- A potem księżniczka całuje żabę. - Bethany wydała odgłos
cmoknięcia. - A on zamienia się w księcia. I teraz będą mogli kochać
się przez wieczność.
Nastąpiła pauza. Heather czekała, co dalej powie Jean-Luc. Jego
głos zabrzmiał na niski i spięty.
- Czy uczciwa dziewczyna może go pokochać, jeśli jest...
brzydkim potworem?
Heather prawie krzyknęła. Ale Jean-Luc na pewno nie odnosił się
do siebie? Nie był potworem. Był piękny i słodki. Był
najdoskonalszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała. Nie było
sensu zaprzeczać dłużej. Zakochała się w nim.
- Myślę, że tak. - Odpowiedziała powanie dziewczynka. -
Księżniczka Fiona zakochała się w Shreku, kiedy był zielonym
ogrem.
Heather pękała z dumy z powodu swojej bystrej córeczki.
- Nie słyszałem o tym Shreku. - Powiedział Jean-Luc.
- Nie znasz Shreka? - Bethany brzmiała na zdumiona. - Mam ten
film w domu. Możesz go ze mną oglądnąć.
- Z przyjemnością. - Odpowiedział Jean-Luc. Heather zamknęła
drzwi z łoskotem.
- Halo? - Przeszła przez część wypoczynkową i zauważyła ich
przy stole kuchennym.
- Mama! - Bethany skoczyła ku niej. - Obudziłam się i nie było
cię w moim łóżku.
- Przykro mi. - Uklękła, aby przytulić córkę. - Pracowałam do
późna. - Jean-Luc stanął.
- Podałem jej mleko i ciasteczka. Mam nadzieje, że nie masz mi
tego za złe.
- Nie. - Uśmiechnęła się do niego. - Jesteś kochany.
Kąciki jego ust podniosły się, a oczy zabłyszczały z emocji. Serce
Heather było przepełnione miłością i tęsknota.
Otworzyły się za nimi drzwi i Robby powiedział.

- 200 -
Wampir z sąsiedztwa

- Szeryf wrócił. Chce przeprowadzić wywiad z każdym z nas


osobno.
- Pójdę pierwszy. - Jean-Luc udał się do drzwi.
- Chodź kochanie. - Heather również podprowadziła córkę do
wyjścia. - Kładźmy się z powrotem do łóżka.
Zaprowadziła Bethany do sypialni i przeczytała jej książkę
dopóki nie zasnęła. Heather spojrzała na zegarek. Trochę po trzeciej.
Dobry Boże, noc dobiegała końca. Ziewając zeszła po schodach i
znalazła Billy'ego czekającego na nią. Po trzydziestu minutach
przesłuchiwania był wykończony, wiec Robby wyprowadził go z
budynku.
Z westchnieniem Heather skierowała się z powrotem do schodów.
W końcu trochę się prześpi.
Usłyszała muzykę i zatrzymała się, aby jej posłuchać. Muzyka
klasyczna. Podeszłą do drzwi piwnicy i przycisnęła do nich ucho.
Fortepian i klawesyn.
- W czym mogę pomóc? - Robby podszedł do niej.
- Szłam właśnie do łóżka. Dobranoc. - Wspięła się po tylnych
schodach do sypialni.
Dlaczego tak wielu ludzi jest w piwnicy, kiedy ona i jej rodzina są
tutaj zamknięte? Co ukrywał Jean-Luc? Fontanna gniewu ją zalała.
Zaufała mu swoim życiem oraz życiem Bethany i Fidelii. Dlaczego on
nie mógł jej zaufać?
Wiedziała, że się w nim zakochiwała. Jeśli prowadziło to do
udanego związku, nie mogły istnieć pomiędzy nimi tajemnice. A Jeśli
on nie ujawni ich dobrowolnie, ona odkryje je na własną rękę.
Nic jej nie zatrzyma. A w szczególności nie strach.

- 201 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Czerwone świecące oczy, niebezpieczeństwo, błysk białych,
zgrzytających zębów. Ciało pani Bolton rozciągnięte na podłodze.
Heather sapnęła i obudziła się.
- Mamo, wszystko w porządku? - Bethany stała przy jej łóżku z
szeroko otwartymi ze zmartwienia oczyma.
Heather wzięła głęboki oddech. To był jedynie zły sen.
Ostrzeżenie Fidelii o czerwonych oczach utrwaliło się jej w pamięci.
- Jesteś cała? - Fidelia usiadła na łóżku wiążąc sobie sznurowadła.
Razem z Bethany były już ubrane.
- Jest ok. - Heather spojrzała na zegar przy łóżku. Dziesięć po
dziesiątej. - Zaspałam. - Stwierdziła bez zasłonienie, bo przecież była
na nogach większą cześć nocy.- Miałaś jeszcze jakiekolwiek sny? -
zapytała po cichu Fidelię.
Starsza kobieta zmarszczyła brwi i powiedziała bezgłośnie:
- Ogień.
Ogień? Heather podniosła brwi. Chciała dowiedzieć się więcej,
ale nie mogła dyskutować o tym przy Bethany.
Dziewczynka podbiegła do drzwi.
- Jestem głodna.
- Zróbmy śniadanie. - Fidelia wyprowadziła ją na zewnątrz.
- Czy to źle? - Zapytała Heather, kiedy Fidelia zamknęła drzwi. -
Ogień? - Wyszeptała.
Heather skrzywiła się.
- Piekło.
Piekło? Heather zadrżała. To był plan Loui‟ego? Aby podpalić
ten dom i zabić wszystkich?
Wzięła prysznic, ubrała się i zeszła do kuchni na szybkie
śniadanie. Potem poprosiła Pierre‟go, aby wpuścił ją do pracowni.
- Mogłabym to zrobić sama, gdybym znała kombinację. - Pierre
zostawił drzwi otwarte.
- Zapytam Robby‟ego. Nikt nie może znać kombinacji bez jego
pozwolenia.
- Rozumiem.
- 202 -
Wampir z sąsiedztwa

Nienawidziła zamkniętych drzwi tak samo jak wszystkich kamer,


które były zainstalowane, ale nie można było nic zrobić. Przeszła
przez pokój i zatrzymała się przez swoim stołem roboczym. Przez
sekundę nie mogła uwierzyć swoim oczom. Zamrugała. Nie, to nie
dzieję się naprawdę.
Na stole leżały jej rysunki rozerwane na dwie części. Królewsko-
niebieski jedwabny szyfon, który tak starannie wycinała został pocięty
i zniszczony. Krzyknęła.
- Madame? - Pierre wpadł do pokoju. - Wszystko w porządku?
Wskazała na zniszczenia.
- Moja praca…
- Co się stało? - Phil wbiegł do pokoju.
- Moja praca została zniszczona. - powiedziała Heather. - W tym
domu jest tak dużo strażników i mnóstwo tych cholernych kamer.
Dlaczego nikt nic nie zauważył?
- W tym pokoju nie ma kamer. - wyjaśnij Phil. - Instalujemy je
dzisiaj.
- Kto mógł zrobić coś tak podłego? - Pierre podniósł obie części
szkicu. Phil zmarszczył brwi.
- Ten, kto ma z tego największe korzyści.
- Myślisz, ze on to zrobił? - zapytał Pierre. - Znam Alberta od lat.
Nie sądzę, że to on. Ale nie martw się. Dokładnie zbadamy sprawę.
- To się więcej nie powtórzy. - zapewnił ja Phil.
Heather skinęła głową.
Phil i Pierre wyszli, a ona stała tam i patrzyła na zniszczenia. Czy
Alberto naprawdę mógł zrobić coś tak podłego? Przynajmniej zostało
jeszcze mnóstwo jedwabnego szyfonu na zwojach. Będzie musiała
ciąć sukienkę na nowo. Jeśli zacznie teraz, będzie szyła do południa.
Rozłożyła królewsko-niebieski materiał na drugim stole
roboczym, a następnie umieściła na górze kawałki szablonu.
- Boun giorno. - Alberto wszedł do pomieszczenia. - Pierre
mówił, ze chcesz mnie widzieć.
Heather wzięła głęboki oddech, aby zachować spokój.
- Co wiesz o tym? - wskazał ręką na stół.
- O mój Boże! Co się stało? - rzucił się do przodu.
- Miałam nadzieję, że ty mi powiesz.
Wziął do ręki kawałek pociętego materiału.

- 203 -
Wampir z sąsiedztwa

- To jest straszne.
Spojrzała na niego.
- Zgadzam się.
Jego oczy rozszerzyły się nagle a materiał wysunął mu się z
palców.
- Myślisz, że to ja…? - Nie miałem potrzeby uciekania się do
tego. Twoja linia odzieży nędznie upadnie na samym początku.
Heather zawahała się. Wydawał się autentycznie znieważony. Ale
jeśli Alberto tego nie zrobił, to kto?
- Och, oczywiście. To były te modelki. Simone i… Helga.
- Inga. - Alberto pocierał czerwone znamię na szyi. - Nie za
dobrze kontrolują swój gniew.
- Będziesz miał szansę powiedzieć to ponownie. Jaki one mają
problem?
Alberto skrzywił się.
- Proszę. Nie mów Jean-Lucowi. Już jest na nie zły. Na pewno je
zwolni.
- Zasługują na zwolnienie.
- Nie! Proszę. To je zniszczy.
Heather parsknęła.
- To top modelki. Mogą pracować w dowolnym miejscu.
- Nie, nie mogą. Jean-Luc jest jedynym, który by je zatrudnił.
On… rozumie ich.. problem. Są w pewnym sensie, uhm, niezdatne.
- Prawda. Szybko do tego doszłam.
Jego oczy się rozszerzyły.
- Naprawdę?
- Och, tak. Nazywa się to psychiczne suki.
- Nie! One… w ogóle nie mogą wychodzić na słońce. Większość
projektantów nigdy nie będzie tego tolerować.
- To znaczy, że są uczulone na słońce?
Alberto wzruszył Ramonami.
- Można tak powiedzieć. Wyobraź sobie - zero fotografii na
plaży. Żaden projektant ich nie zatrudni. Będą całkowicie zrujnowane,
jeśli Jean-Luc je zwolni.
Heather nie mogła wysupłać ani krzty sympatii.
- Powinny o tym pomyśleć, zanim stały się niepoczytalne.

- 204 -
Wampir z sąsiedztwa

- Czują się przez Ciebie zagrożone. Jean-Luc nigdy nie


wykazywał tyle zainteresowania inną kobietą.
- Naprawdę? - Teraz zaczynała się czuć trochę wyróżniona. - To
znaczy, ze przez długo okres nie miał dziewczyny?
- Nie, w ogóle. Przez lata stronił od kobiet. Ale to się zmieniło,
kiedy cie spotkał.
- A co z innymi dziewczynami, które zamordował Louie?
Alberto skrzywił się.
- To było dawno temu.
Oooo, na pewno. Jej teoria nieśmiertelności wracała.
Alberto złożył ręce.
- Proszę, nie mów Jean-Lucowi o tym. Porozmawiam z nimi.
Upewnię się, że już nigdy nie narobią ci kłopotów.
- Możesz je do tego przekonać? - posłała mu wątpliwe spojrzenie
w stronę znamienia na szyi.
- Jeśli zechcą zaprezentować moje suknie na pokazie, to zrobią,
tak jak je poproszę. A ja ci pomogę - wskazał gestem na stół, gdzie
leżała pocięta sukienka. - Pokażę ci, jak ciąć na ukos. Będzie lepiej
płynęła, kiedy modelka będzie szła po wybiegu.
- Byłoby wspaniale. Dziękuje.
- A te szkice… - Podniósł dwie połowy. - Nie będą wyglądać tak
dobrze, ale można je skleić taśmą i zrobić kopię. W rzeczywistości,
powinnaś zawsze robić kopię wszystkiego, nad czym pracujesz. W
biurze Jean-Luca jest świetna kopiarka. Możesz z niej skorzystać
- Nie chce mu przeszkadzać.
Alberto się roześmiał.
- Nie przebywa tam w ciągu dnia.
- Więc gdzie jest?
Alberto widocznie się zamotał.
- Jest… daleko. - Machnął niejasno ręką. - Sprawy biznesowe.
- Gdzie?
- Podam ci kombinacje, więc będziesz modła wejść do jego biura.
- Alberto wpadł jej w słowo. - 1485. Nie pytaj o znaczenie. I to jest
ten sam numer na klawiaturę do tego pokoju.
- Naprawdę? - To dlatego nie chcieli wyjawić jej kombinacji? Na
ile klawiatur działa ten sam numer?

- 205 -
Wampir z sąsiedztwa

- Czyli jest umowa? - zapytał Alberto - Nie powiesz Jean-Lucowi,


co zrobiły Simone i Inga?
- Nie. Zapomnę o tym.
- Proszę, nie mów nikomu, że podałem ci kombinację.
- Moje usta są zamknięte na kłódkę. - Znalazła nowego, mało
prawdopodobnego sojusznika. Alberto spędził kolejne dwie godziny
pomagając jej ciąć pierwszą suknię i wiedziała, że jest lepsza niż ta z
poprzedniego wieczora.
- Dziękuję. - Zbierała się, aby wyrzucić ścinki. - Chcesz dołączyć
do nas na obiad?
- Przepraszam, ale nie mogę. Spotykam się z Sashą na późnym
lunchu.
- Nie wiedziałam, że wróciła do miasta.
Alberto zmarszczył brwi.
- Nie wiedziałem, że je opuściła.
- Wyjechał w niedzielę. Udała się do San Antonio do jakiegoś
ekskluzywnego Spa.
- Zrobiliśmy rezerwację w ostatnią sobotę. - Podszedł do drzwi,
marszcząc brwi. - Mam nadzieję, że nie zapomniała.
- Nie martwisz się o to, że Simone i Inga się na ciebie wściekną? -
Heather skrzywiła się. Nie powinna była o to pytać. To nie jej interes,
nawet, jeśli Alberto obracał trzy kobiety na raz. Ale kiedy jedna z nich
była budowy jak za swoich starych czasów liceum, a pozostałe dwie
były psychicznymi sukami, mógł się zrobić bałagan.
- One nie wiedzą. - Alberto zatrzymał się przy drzwiach. - Tak
naprawdę nie mam z nimi szans. Powinienem odpuścić, ale mają na
mnie w pewnym rodzaju haczyk.
Heather uniosła brwi.
- Haczyk? Jak urok? - czy psychiczne suki były w dodatku
psychicznymi wiedźmami? Westchnął.
- One są… inne. Nic dobrego nie może wyjść z mojego
zauroczenia.
- To pewnie prawda.
Posłał jej zmartwione spojrzenie.
- Ty też powinnaś być ostrożna. Wiele zawdzięczam Jean-
Lucowi. Jest dobrym i utalentowanym mężczyzną, ale… powinnaś się
trzymać od niego z daleka. Jeśli tylko potrafisz.

- 206 -
Wampir z sąsiedztwa

Alberto wybiegł z pokoju zanim zdążyła opowiedzieć lub


przynajmniej otrząsnąć się z szoku.

Heather spędziła popołudnie na szyciu, podczas gdy Pierre i Phil


instalowali dwie kamery nadzorujące w studiu. Dziwne ostrzeżenie
Alberto wciąż brzmiało jej w głowie. Jeśli podziwiał Jean-Luca to,
dlaczego jej to mówił? Wie coś, czego ona nie wie? I jakie znaczenie
ma kombinacja: 1485? Data urodzenia?
Zadrżała. Na pewno nie. Jej twórczy umysł pracował ponad
miarę.
Phil i Pierre dołączyli do nich na kolacji. Zapasy były na
wyczerpaniu, więc Pierre zaoferował się, że pojedzie do sklepu.
Ponieważ wziął BMW na swoja długą randkę z Sashą, Heather dała
Pierre‟owi kluczyki do swojej ciężarówki i listę zakupów.
Fidelia czyściła stół, kiedy nagle się zatrzymała. Talerz wypadł jej
z rąk i upadł na podłogę.
- Co? - Heather zerwała się na nogi.
Phil zbiegł w dół korytarza w stronę frontowych drzwi. Phil
zbiegł w dół pobiegła zanim i dopiero, kiedy dosięgła drzwi głośny
wybuch odrzucił ja do tyłu. Serce podskoczyło jej do gardła. Z
dzwonieniem w uszach odzyskała równowagę i wyszła na zewnątrz.
Zatrzymała się.
Jej samochód cały płonął. Ogień strzelał w górę. Pierre. Fala
mdłości zalała ją podwójnie.
Phil stał an podjeździe z zaciśniętymi pięściami. Upadł na kolana,
odchylił głowę w tył i zaryczał. Brzmiało to dość dziwnie przez
brzęczenie w uszach. Intensywne ciepło pochodzące od ognia
uderzyło ja z powrotem, tak, że potknęła się o futrynę drzwi.
- Mamo?
Zatrzasnęła drzwi i oparła się o nie. Czarne kropki migotały jej
przed oczyma i nie mogła nic z siebie wydusić. Bethany puściła się w
kierunku drzwi.
- Gdzie wszyscy idą? Czy ja też mogę?
Heather połknęła nadchodzącą falę żółci i potrząsnęła głową.
Fidelia weszła do salonu, przytulając torebkę do piersi. Jej oczy
błyszczały od łez.
- Spóźniłam się?

- 207 -
Wampir z sąsiedztwa

Wzrok Heather również pokrył się łzami.


- Było tak jak wyśniłaś. Ogień.

- 208 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Jean-Luc usiadł za biurkiem w swoim gabinecie, patrząc w
przestrzeń. Co jakiś czas Robby przechodził wzdłuż jego linii wzroku,
ale ledwo go zauważał. Głosy w pokoju brzęczały jak irytujący rój
pszczół. Musi być w szoku. Nigdy nie czuł się tak podczas walki.
Zawsze działo się to potem, kiedy szedł jak odrętwiały.
Robby uderzył butelką Blissky o biurko i zasugerował kieliszek.
Jean-Luc przyglądał się butelce w milczeniu. Mieszanina syntetycznej
krwi i szkockiej whisky niczego nie rozwiąże. Nie przywróci
Pierre‟go z powrotem do życia. Nie zabierze smutku lub poczucia
winy.
Wszyscy mężczyźni w pokoju byli wzburzeni, przekrzykiwali się
i machali rękoma. Mrugnął, kiedy Robby trząsnął pięścią o biurko.
Butelka Blissky podskoczyła.
- Jak on mógł zapomnieć sprawdzić samochód? - krzyknął
Robby. - Myślałem, że lepiej go wyszkoliłem.
- Jestem pewien, że tak. - Ian wziął łyk ze swojej szklanki z
Blissky. - Nie powinieneś winić siebie.
- Powinienem sprawdzić wóz osobiście. - Phil upadł na krzesło i
docisnął nadgarstki do czoła. - Potrafię wyczuć zapachu materiałów
wybuchowych. Powinienem sprawdzić tą cholerną ciężarówkę.
To rozwiało mgłę w umyśle Jean-Luca. Phil może wyczuć
bombę?
- Pierre powinien wiedzieć lepiej. - Mruknął Robby, kiedy chodził
po pokoju. - Cholera! - Ponownie uderzył pięścią w biurko. Blissky
zachwiało się blisko krawędzi.
Ian chwycił butelkę i napełnił swój kieliszek.
- Gdzie było BMW?
- Alberto je miał. - wyjaśnił Phil. - Wrócił około siódmej. Umówił
się z tą modelką Sasha, ale go wystawiła. Był zdenerwowany, wiec
udał się na zakupy do San Antonio.
Jean-Luc rozłożył się w fotelu i zamknął oczy. Nie chciał tego
słuchać. Chciał być z Heather. Co teraz robiła? Czy zdawała sobie

- 209 -
Wampir z sąsiedztwa

sprawę, że bomba była przeznaczona dla niej? Czy walczyła z tym


całym strachem sama?
Jak tylko usłyszał wiadomość, starał się z nią zobaczyć. Musiał
wiedzieć, czy była cała. Musiał zobaczyć czy z Bethany jest wszystko
w porządku. Musiał uspokoić Heather, że one będą chronione, a Louie
umrze za swoje zbrodnie.
Dwa kroki do kuchni, a został przywitany z Glockiem przy
twarzy. Fidelia grzecznie poprosiła go, aby wyszedł. Nie przyjmowały
gości. Jedynie ujrzał przelotnie Heather siedzącą z córką na kanapie.
Nie chciała nawet na niego patrzeć.
Winiła go, nie ma, co do tego wątpliwości. Ona i jej rodzina byli
w straszliwym niebezpieczeństwie przez niego. Była też
prawdopodobnie zła, że pokazał się dopiero trzy godziny po eksplozji.
Kiedy ona go potrzebuje, on jest martwy dla świata. Śmiertelne
poczucie bezsilności wkradło się ponownie. Najgorsze w byciu
wampirem było to, że jest się bezsilnym w ciągu dnia. Jeśli Heather
potrzebowałaby go wtedy, on by ją zawiódł.
Otworzył oczy.
- Jak radzi sobie Heather?
- Pytała, dlaczego nikogo z was tam nie było. - odpowiedział Phil.
- Powiedziałem, że wszyscy wyjechali w sprawie biznesowej, ale
patrzyła podejrzliwie. Nalegała, abym zadzwonił po straż pożarną i
szeryfa. Kiedy ogień ugaszono, szeryf nalegał, aby z nim pojechała,
ale odmówiła.
Dzięki Bogu. Jean-Luc wziął głęboki oddech. Na szczęście,
oznaczało to, że nadal mu ufała. Lub może wierzyła w pistolety
Fidelii. Wstał i ruszył do okna z widokiem na salon.
- Mam dość ludzi umierających z mojego powodu.
- To Louie jest zabójca, nie ty. - mruknął Robby. - Zadzwonię do
matki Robby‟ego i…
- Nie. - powiedział Jean-Luc. - Ja to zrobię. - I upewni się, że
rodzinie Pierre‟go już nigdy nie będzie niczego brakowało. - Dlaczego
tu stoimy? Powinniśmy strzec Heather.
- Jest cała. - odpowiedział Robby. - Phineas jej dogląda. I dobrze
wiesz, że jeśli Louie teleportuje się do budynku, odezwie się alarm.
Będziemy mieć nad nim przewagę.
Jean-Luc chodził po pokoju.

- 210 -
Wampir z sąsiedztwa

- Potrzebujemy planu. I więcej strażników.


- Już poprosiłem o więcej. - zapewnił go Robby. - Niestety,
Angus wykorzystuje każdego wolnego człowieka w polowaniu na
Casimira.
- Teraz jestem sam w ciągu dnia. - Phil usiadł i położył łokcie na
kolanach. - Jeśli nie liczyć Fidelii i jej pistoletów.
- Mogę coś na to poradzić. - Ian wyciągnął fiolkę ze swojego
sporranu. - Roman dał mi tego trochę. Ta formuła pozostawia
wampiry żywe w ciągu dnia.
Robby zbliżył się, aby spojrzeć na zielonkawy płyn.
- Myślałem, że Roman zakazał tej rzeczy.
- Ja równie. - powiedział Jean-Luc. - Z każdym dniem, kiedy to
używał, starzał się o rok.
- Tak, to prawda. - Ian podniósł podbródek. - Ale ja zgłosiłem się
na ochotnika, aby przetestować to na sobie.
Jean-Luc zmarszczył brwi.
- Szanuję to, że chcesz wyglądać na starszego, ale nie chce, abyś
na sobie eksperymentował.
- Nie potrzebuję opiekuna, Jean-Luc. - Ian włożył fiolkę z
powrotem do sporranu. - Mam czterysta osiemdziesiąt lat. Mogę
podejmować poważne decyzje sam za siebie.
Jean-Luc westchnął. Nie mógł zabronić Ian‟owi korzystania z
tego leku, ale nadal mu się to nie podobało.
- Są jakieś skutki uboczne?
- Włosy Romana posiwiały na skroniach, to wszystko. - mruknął
Ian. - Zrobię to. Nie możecie mnie zatrzymać.
- W porządku. - Jean-Luc siedział na rogu biurka. - Musimy
całkowicie zamknąć budynek.
- Zgadzam się. - Robby wrócił do maszerowania. - Powinniśmy
trzymać je razem. Będą łatwiejsze do chronienia.
Jean-Luc skinął głowa.
- Zrezygnujemy z pokazu charytatywnego. - Wiedział, że to
zasmuci Alberto i Heather, ale lepiej dmuchać na zimne. - Louie z
pewnością wykona wtedy następny ruch.
Robby zatrzymał się.
- Być może powinniśmy mu na to pozwolić.
Jean-Luc potrząsnął głowa.

- 211 -
Wampir z sąsiedztwa

- Nie chcę używać Heather, jako przynęty.


- Będzie przez nas otoczona i bezpieczna. - podkreślił Robby. -
Wolisz mieć alternatywę? Taką, że zostaniemy tutaj zamknięci jak
stado przerażonych owiec?
- Będziemy nadal go szukać. - powiedział Jean-Luc. - Fidelia
zorientowała się, że ukrywał się na Ranczu Kurczaków. Może
znajdzie go ponownie.
- Próbowała tego wcześniej. - powiedział Phil. - Zanim wy się
obudziliście. Byłą tak zdenerwowana z powodu Pierre‟go, że
przysięgła sama znaleźć Louie‟ego i nafaszerować go nabojami.
Podałem jej jego miecz i laskę.
- Co zobaczyła? - zapytał Jean-Luc.
- Nic. - Phil wzruszył ramionami. - Powiedziała, że uciekł. Był
zbyt daleko, aby mogła go dosięgnąć.
Jean-Luc chodził po podłodze, rozważając zdobyte informacje.
Czy Louie naprawdę mógł odejść? Czy zabicie kuratora muzeum i
Pierre‟go było wystarczające, aby spełnić jego pragnienie zemsty? Ale
Louie groził mu i Heather. W rzeczywistości, Louie twierdził, że
Casimir zapłaci mu małą fortunę za zabicie Jean-Luca.
- Nie mógł odejść. Jeszcze nie skończył.
- Zgadzam się. - Robby usiadł marszcząc brwi. - Może wycofać
się na kilka dni, ale to tylko, aby uśpić nasze poczucie
bezpieczeństwa.
Jean-Luc skinął głowa.
- Wróci. Tak jak napisał w wiadomości z krwi. Spotka się z nami
w czasie jego wyboru.
- Powinniśmy tutaj zostać. - zasugerował Phil. - To go zmusi, aby
tutaj przyjść.
- I będziemy na niego gotowi. - Ian zmrużył czy. - Założę się, że
przyjdzie w noc pokazu charytatywnego.
- Nie wiemy nawet jak wygląda. - przypomniał Jean-Luc. - I
może wykorzystać kontrolę umysłu nad wszystkimi zaangażowanymi
w show lub nawet w nim uczestniczyć. Wtedy każdy będzie mógł być
zabójca.
- Wiec ograniczymy frekwencję do kilku.

- 212 -
Wampir z sąsiedztwa

Jean-Luc chodził wzdłuż pokoju. Jedynym sposobem, aby pozbyć


się Louie‟ego była konfrontacja z nim. Mógł utrzymać Heather w
bezpieczeństwie. Nigdy jej nie opuści.
- Dobrze. Zaplanujemy zabić go w noc pokazu charytatywnego.

Heather leżała w łóżku, wpatrując się w sufit. Je oczy płonęły z


wyczerpania, ale nie chciała ich zamknąć. Za każdym razem, kiedy to
robiła, przez jej umysł przemykało to samo zdjęcie – płonący
samochód z Pierre‟m w środku.
Pragnęła móc wymazać ten obraz z pamięci. Lub cofnąć czas, aby
Pierre mógł nadal żyć. Albo jeszcze wcześniej, aby mogła przeżyć
jeszcze pani Bolton. Wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby
w ostatni piątek zrobiła to, o co prosił Jean-Luc i uciekła. Ale starała
się być dzielna i ratowała Jean-Luca. Teraz nie miała innego wyboru i
musiała być odważna. Bomba była przeznaczona dla niej.
Musiała się upewnić, że nikt więcej nie umarł. Musiała być
odważna, ostrożna i inteligentna. Dlaczego miała polegać wyłącznie
na Jean-Lucu i jego straży, aby zachować ją i Bethany bezpieczne?
Oczywiście nie są nieomylne.
Fidelia miała broń i była gotowa jej użyć. Heather musiała być
tak samo twarda. Uzbroi się w potrzebne jej umiejętności. Tak właśnie
zrobiliby profesjonaliści, kiedy byliby w stanie wojny. Zrobiliby
wywiad.
Usiadła na łóżku. Nadszedł czas, aby odkryć niektóre sekrety z
tego miejsca. W końcu jej życie wisiało na włosku. Nie mieli prawa
utrzymywać jej w niewiedzy. Czternaście osiemdziesiąt pięć. Czy te
liczby zabiorą ją do piwnicy?
Sprawdziła zegarek nad łóżkiem. Trzecia dwadzieścia trzy.
Osunęła się z łóżka i zastanawiała się, czy powinna zmieniać ciuchy.
Nie, to zajmie zbyt długo, a hałas może obudzić Fidelię lub Bethany.
Została w swojej niebiesko-żółtej piżamie z Tweetym ze sklepu ze
zniżkami.
Zajrzała do korytarza. Był pusty. We wcześniejszych godzinach
wieczornych, Phineas strzegł ich drzwi, a ona słyszała głosy
wychodzące i przychodzące z biura Jean-Luca. Teraz wszędzie było
cicho.

- 213 -
Wampir z sąsiedztwa

Zauważyła kamery nad drzwiami biura. Jeśli minie ją do tylnich


schodów, strażnicy mogą ją zauważyć. Zatrzymaliby ją jeszcze przed
tym jakby zbliżyła się do piwnicy.
Przecisnęła się przez drzwi i poszła na palcach w przeciwnym
kierunku. Jej bose stopy nie wydawały dźwięku idąc po grubym
dywanie. Na korytarzu wzięła ostry zakręt w prawo, co prowadziło na
wybieg wzdłuż tyłu salonu.
Światło księżyca przeciskało się wysokie okna, rzucając długie,
szare cienie na marmurową podłogę salonu. Nagie ramiona
manekinów lśniły bielą. Wysoko na ścianach były dwie kamery, ale
były nakierowane na pomieszczenie poniżej. Wybieg został
rozstawiony po każdej stronie wysokiej ściany.
Przykucnęła tak, żeby nie została zauważona i rzuciła się przez
wybieg. Kończył się on na tylnich drzwiach do pracowni. Wybiła
tysiąc czterysta osiemdziesiąt pięć na klawiaturze i poczuła niewielki
ruch, kiedy drzwi się otworzyły. Wsunęła się do pomieszczenia.
Studio było ciemne z wyjątkiem smug światła księżyca, które
wyciekały przez francuskie drzwi. Ostrożnie zeszła po spiralnych
schodach. Metalowe stopnie zostawiały chłód na jej bosych stopach.
Przeszła przez pracownie przytulając się do ściany i mając nadzieje,
że nie zanotowała jej kamera.
Otworzyła drzwi i wyjrzała na korytarz. Drzwi piwnicy były na
końcu korytarza. A na drugim końcu w pobliżu salonu była kamera.
Cholera. Nie było sposobu, aby ją obejść. Ale zaszła zbyt daleko,
aby się teraz poddać. Ponieważ pobiegła, była przy drzwiach do
piwnicy w sześć sekund.
Wzięła głęboki wdech. Drżącymi palcami wystukała czternaście
osiemdziesiąt pięć. Drzwi otworzyły się. Jej serce przyspieszyło.
Weszła do środka, zamknęła drzwi i oparła się o nie. Słabe
światło nad jej głową oświetlało klatkę schodowa. Gołe ściany
wyłożone cementem i metalowe obręcze przed nią. Słaby dźwięk
muzyki niesamowicie niósł się echem. Oddychała głęboko, aby
zwolnić rytm serca.
Do tej pory szło dobrze. Żadnego strażnika wymachującego
teksańską piłą motorowa. Przeniosła się do poręczy i spojrzała w dół
schodów. Każdy stopień był oświetlony czerwonym światłem. Zeszła
po cementowych schodach, po czym zwróciła się do kolejnego

- 214 -
Wampir z sąsiedztwa

zejścia. Beton był zimny i wytrwały pod jej stopami. Dotarła do


zwykłych drewnianych drzwi. Dało się je z łatwością otworzyć, a
głośność muzyki wzrosła.
To ponownie był fortepian i klawesyn. Melodia była powolna,
piękna i strasznie smutna. Była żałobna, zdała sobie sprawę. Pierre.
Nagle poczuła się, jakby była zbyt natrętna. Oczywiście, że
obchodzili żałobę po Pierre‟m. Ona znała go tylko od kilku dni.
Rozważała powrót, ale ujrzała coś na korytarzu i zatrzymała się.
Otworzyła drzwi szerzej i szczeka jej opadła. Po gołej klatce
schodowej oczekiwała raczej środowiska Spartan, ale tu było…
bogato. Korytarz był na tyle szeroki, że pomieściłby wszerz pięć osób
na raz, a podłoga pokryta pięknym, ręcznie wyszywanym dywanem.
Czuła grubość i wełnę na stopach. Był bliski odcienia
pomarańczowego ze złotymi ornamentami rozproszonymi po wzorze
w kratkę. Kolejny wzór ze złota i róż o kolorze kości słoniowej
tworzył szerokie obramowanie dywanu.
Korytarz był oświetlony przez złote kinkiety w ścianach, z
których zwisały żyłki z łezkami kryształów. Nawet sufit był pięknie
ozdobiony listwami z kości słoniowej malowanej złotem. Drzwi
również były z tegoż materiału z ręcznie robionymi, drewnianymi
ozdobami. Wplecione pomiędzy drzwi były skrzynie i ozdobne szafy.
Niewiarygodnie drogie antyki, odgadła Heather.
Przeszła cicho wzdłuż holu, obok obrazów olejnych, które
wyglądały tak jakby sprowadzono je z zamku. Muzyka rosła.
Pochodziła z pokoju, w którym podwójne drzwi były uchylone,
wystając na korytarz.
Stanęła za drzwiami i zajrzała za szparę wościenicy. Zobaczyła
pianino. To był stary, mały fortepian ozdobiony złotym motywem.
Kobieta była w trakcie gry, jej długi blond włosy spadały luźno na
plecy. Inga.
Kobieta przeszła przez pokój blokując Heather widok. To była
tańcząca Simone. Menuet? Zeszła z pola widzenia i Heather
dostrzegła klawesyn. Jean-Luc? Złapała oddech i odwróciła się tuląc
się plecami do ściany.
Jean-Luc był tym, który grał na klawesynie! Stała tam, słuchając
melancholijnej muzyki. Faktycznie, był dość dobry. Ale dlaczego
nowoczesny mężczyzna grał na tak starym instrumencie? Im więcej

- 215 -
Wampir z sąsiedztwa

się o nim dowiadywała, tym bardziej teoria nieśmiertelności stawała


się możliwa.
Był zraniony, zdała sobie sprawę, kiedy smutne dźwięki szarpały
ją za serce. Powinna była porozmawiać z nim wcześniej. Powinna
była go pocieszyć. Znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że zacznie
obwiniać siebie. Był honorowym mężczyzną z ogromnym poczuciem
odpowiedzialności. Staromodny facet. I do tego może mieć całkiem
dobry powód by być staromodnym.
Ale nie chciałaby go zobaczyć. Dotarła do punktu, w którym
jeden bodziec emocjonalny wysłałby ją na krawędź. Musiała się
wycofać i zostać na chwilę sama.
Muzyka niosła łzy do jej oczu. Był takim wspaniałym mężczyzna.
Jak mogłaby się w nim nie zakochać? Mistrz szermierki, projektant
mody, muzyk. I cholerny uwodziciel. Oczywiście, jeśli był
nieśmiertelny, miał wieki do rozwijania swoich talentów.
Przeszła na palcach przez korytarz, zastanawiając się, co zrobić
dalej. Powinna się z nim spotkać? Może. Ale nie, kiedy Simone i Inga
były w okolicy.
Muzyka zatrzymała się. Odwróciła się nagle przestraszona, że
może zostać dostrzeżona. Ale nie, korytarz była nadal pusty.
Usłyszała trzask na drugim końcu holu. Drzwi zostały otwarte.
Rzuciła się za otynkowaną szafę i przygniotła się do ściany. Kroki
zbliżały się, stłumione przez gruby dywan.
- Robby! - zawołały kobiety. - Musisz zostać i zatańczyć z nami.
Był w sali muzycznej, domyśliła się Heather. Czy mogła nie
zauważyć innego wyjścia, zanim się tu dostał? Mówił tak cicho, że nie
mogła zrozumieć żadnego słowa.
Jej uwagę przykuł obraz olejny naprzeciwko. Zdecydowanie
antyk. Facet miał na sobie czarne, skórzane, wiaderkowe buty,
kasztanowe bryczesy do kolana i kamizelkę oraz białą koszulę z
szerokim, koronkowym kołnierzem. Krótka, aksamitna peleryna była
przewieszona niedbale przez jedno z ramion. Floret był po jego boku z
końcówką osadzoną na podłodze, a jego dłoń lekko spoczywała na
ozdobnej rękojeści.
Heather uśmiechnęła się. Wyglądał jak jeden z trzech
muszkieterów. Lub pirat, pomijając to, że był zbyt czysty i zbyt
dobrze ubrany. Jego długie czarne włosy kręciły się do ramion a jego

- 216 -
Wampir z sąsiedztwa

kapelusz o szerokim rondzie chwalił się dwoma pióropuszami –


białym i bordowym. Wyraźny kontrast. Piękne, niebieskie oczy.
Jej serce zamarło. Gęsia skórka powędrowała w dół jej ramion.
Dobry Boże, widziała już te oczy. Całowała te usta.
To była prawda. On naprawdę jest nieśmiertelny.
- Dziękuję za ostrzeżenie. - głos Jean-Luca powędrował z sali
muzycznej. - Zajmę się nią.
Złapała oddech. Czy on mówił o niej? O Boże, wyszli z sali
muzycznej. Nie była na to gotowa. Potrzebuje czasu, aby
zaakceptować nową rzeczywistość. Nieśmiertelny mężczyzna.
Otworzyła najbliższe drzwi i wsunęła się do środka.
W pokoju było ciemno, z wyjątkiem snopu słabego światła z
lewej. Kiedy jej oczy się dostosowały, rozróżniła kilka mebli – szafę,
fotel pufę obok stołu i lampy. Nie mona było nie zgadnąć
największego kształtu w pokoju. Łóżko było ogromne i ciemne.
Zagłówek rozciągał się do połowy drogi do sufitu.
Świetnie, właśnie tego potrzebowała, być nakrytą w czyjejś
sypialni. Srebrny snop światła zwrócił jej uwagę. Poszła w jego
kierunku, czując chłód drewnianej podłogi pod gołymi stopami. Kiedy
podeszła do nóg łóżka, stanęła na grubym dywanie. Ręcznie pleciony
z wełny w stylu francuskim.
Półmrok pochodził od pary podwójnych drzwi, które zostały
częściowo otwarte. Pchnęła drzwi i wzięła głęboki wdech.
To była najpiękniejsza łazienka, jaką kiedykolwiek widziała.
Marmurowe posadzki i blaty lekko świeciły na różowo – beżowo.
Ogromne, złote krany wyginały się do dwóch muszelkowatych
umywalek. Prysznic był ogromny i mógł pochwalić się trzema
główkami, z których ciekła woda. Jednak najbardziej
charakterystyczne było ogromne wanno – jacuzzi na środku pokoju.
Było w kształcie prostokąta z marmurową kolumną na każdym rogu.
Zwieńczone one były złoconą kopuła. Marmurowe schody prowadziły
do wanny.
Zrobiła kilka kroków i zajrzała pod kopułę. Było na niej
namalowane letnie niebo, słonce oraz białe, puszyste chmury. Kiedy
tak się na to gapiła, niebo robiło się jaśniejsze. Nie, to cały pokój stał
się jaśniejszy. Powoli się odwróciła.
Jean-Luc stał przy drzwiach z ręką na włączniku.

- 217 -
Wampir z sąsiedztwa

Przełknęła ślinę. Przynajmniej nie wyglądał na rozzłoszczonego.


- Czesc. Wiem, że nie powinnam tutaj być, ale ...
- Podoba ci się? - Machnął ręką ku olbrzymiej wannie.
- Ja... tak. Jest bardzo ładna. To znaczy fantastyczne, naprawdę.
- Wspaniale relaksuje. Możesz z niej korzystać, kiedy będziesz
chciała.
- To... twoja wanna?
Pokiwał głowa, po czym spojrzał przez ramie.
- Moja sypialnia.
- Och. - Ze wszystkich pokoi na świecie, musiała wejść do...
- Wszystko w porządku? - zapytał. - Martwiłem się o ciebie.
- Jest dobrze. - Nie wydawał się zdenerwowany jej wkroczeniem.
Ale był blady i zmartwiony. - Jest mi naprawdę przykro z powodu
Pierre'go.
Opuścił wzrok na podłogę.
- Mi równie.
Biedny facet był naprawdę przejęty. Przesunęła się kilka kroków
po podłodze z marmuru.
- Jest późno. Powinnam już iść.
- Nie. - Jego wzrok powędrował na nią. - Musimy porozmawiać.
Przełknęła ślinę. Czy zamierzał właśnie wyznać prawdę, że jest
nieśmiertelnym?
- Jak zdobyłaś kombinację z klawiatury? - zapytał.
- Od Alberto, ale on tylko starał się mi pomóc. Nie spodziewał
się, że... zakradnę się tutaj na dół.
Kąciki warg Jean-Luca podniosły się, choć jego uśmiech nadal
wyglądał smutno.
- Nie docenia cię.
- Widziałam obraz w sali. Muszkieter. - Chciała powiedzieć 'ty',
ale słowo utknęło jej w gardle.
- Heather. - Podszedł do niej, a ona się odsunęła. Zatrzymał się i z
bolącym spojrzeniem przejechał jej po twarzy. - Nigdy bym cię nie
zranił.
- Wiem. Ale to wszystko jest także... dziwne.
- Zrobiłbym wszystko, aby ochronić cię i Bethany. Ze mną
jesteście bezpieczne. - Wskazał gestem sypialnie. - Usiądź. Musimy
porozmawiać.

- 218 -
Wampir z sąsiedztwa

Poszła za nim do sypialni. Teraz nie było już tak ciemno i mogła
zobaczyć, że łóżko pokryte było bordowa, aksamitną kapa. Fotel i
otomana były również bordowe. Usiadła na tym drugim.
Pchnął drzwi łazienkowe, częściowo je zamykając, wiec sypialnia
stała się ciemniejsza. Podszedł do łóżka i usiadł na krawędzi.
- Jest coś, co chcę ci powiedzieć. Bedzie ci może ciężko w to
uwierzyć.
Wzięła głęboki wdech, jakby przygotowywała się do nurkowania
na głęboką wodę. Jesteś w stanie wojny ze strachem, upomniała się.
- Wszystko w porządku. Znam już twój sekret.

- 219 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Wiedziała?
Jean-Luc odchrząknął.
- Być może powinienem zacząć od początku.
- Tysiąc czterysta osiemdziesiąt pięć? - szepnęła. - Ja... ja myślę,
że to może być rok twojego urodzenia.
Złapał oddech i zajęło mu minutę, zanim wydusił z siebie
odpowiedz.
- To prawda.
Jej twarz zbladła.
- O Boże. - Przesunęła się niespokojnie na otomanie. - Miałam
racje. Jesteś nieśmiertelny.
- Nie dokładnie. Można mnie zabić.
Skinęła głowa.
- To wyjaśnią miecze. Widziałam to w telewizji. Rozumiem, że
Hollywood wie o tobie.
Wzruszył ramionami.
- Istnieje o nas wiele opowieści, ale nie zawsze są prawdziwe.
- Zły facet spróbuje odciąć ci głowę. Tak zginiesz.
Skrzywił się.
- Ścięcie byłoby skuteczne, ale istnieje wiele innych sposobów na
zabicie mnie. - Uśmiechnął się ironicznie. - Mógłbym zrobić ci listę,
jeśli byłabyś zainteresowana. Może się kiedyś przydąć, jeśli zapomnę
twojej daty urodzin.
Uśmiechnęła się na krótko a potem skrzywiła.
- Wiec Louie też jest nieśmiertelny. To, dlatego imiona, którymi
go nazywałeś wymarły wieki temu. Sprawdziłam to na Internecie.
- Ach. - Podejrzewała coś od początku. - Jesteś bardzo sprytna,
jeśli dowiedziałaś się tak wiele. Mam również nadzieje, że zdajesz
sobie sprawę, że możesz mi zaufać. Zrobię wszystko, co w mojej
mocy, abyś ty i twoja córka były bezpieczne.
Zmarszczyła brwi.
- Zrobiłeś wszystko oprócz powiedzenia mi prawdy.

- 220 -
Wampir z sąsiedztwa

- Nie chciałem cię przestraszyć. Gdybyś działała na własną rękę,


byłabyś zbyt podatna, dla Louie'ego łatwo byłoby cię zabić. Nie
mogłem pozwolić ci stanąć samą z nim twarzą w twarz.
- Wiec ukrywałeś te rzeczy, aby mnie chronić.
- Tak. I chronić siebie. Nie mógłbym znieść gdyby coś ci się
stało.
Zasmucony wyraz przeszedł przez je twarz.
- Kiedy umarły inne kobiety?
- Yvonne została zamordowana w 1757 roku, a Claudine w 1832.
Od tamtego czasu nie było nikogo specjalnego.
- To szmat czasu.
Wzruszył ramionami. Były liczne krótkoterminowe romanse i
numerki, w szczególności przed wynalezieniem syntetycznej krwi.
Każdej nocy potrzebował kilka litrów a obfitsza kobieta była bardziej
hojna w krew. Ale to nie było coś, co Heather by zaakceptowała.
- Po tym jak Louie zamordował Yvonne, unikałem bliższych
relacji. Nie chciałem, aby jeszcze jakaś kobieta była przeze mnie
zabita.
- Ale... zakochałeś się ponownie. W Claudine?
- Tak. Myślałem, że to będzie bezpieczne. Polowałem na
Louie'ego od lat, ale on zniknął. Po prostu, kiedy myślałem, że będzie
bezpiecznie, on wrócił.
- Dlaczego tak bardzo cię nienawidzi?
- Próbował zabić Ludwika XV i go powstrzymałem. W tamtym
czasie był jednym z osobistych, królewskich strażników. - Zmrużyła
oczy z zasmuconym wyglądem. - Znałeś króla Ludwika XV?
- Znałem wielu króli. - Spojrzała w dół na splecione dłonie. Jej
palce naprężały się, aż zbielały kostki.
- Widziałeś jak wielu ludzi przychodzi i odchodzi.
- Tak. - Zamknęła na krótko oczy. Kiedy je otworzyła, błyszczały
w nich łzy.
- Usłyszałam wystarczająco dużo. Muszę już iść. - Wstała i
zaczęła iść w stronę drzwi.
- Poczekaj. - Wstał i zastąpił jej drogę. - Jest więcej.
- Nie. - Potrząsnęła głową a łzy napłynęły do oczu. - Nie może
być nic więcej. Nie pomiędzy nami. Jaki to miałoby sens? Nie ma
znaczenia, że myślę, że jesteś bardzo słodki, wspaniały, inteligentny ...

- 221 -
Wampir z sąsiedztwa

- Dla mnie ma znaczenie.


- Nie, nie ma. Ponieważ dla ciebie zniknę w mgnieniu oka. Jestem
jedną z tych, które przychodzą i odchodzą. Jestem zaskoczona, że
nawet przejmujesz się utrzymaniem mnie przy życiu.
- Jak możesz tak mówić? - Chwycił ją za ramiona. - Myślisz, że
jestem zupełnie bez serca?
- Nie. Ale co cię to obchodzi, jeśli będę żyła trzydzieści lub
siedemdziesiąt lat? Czym jest dla kogoś, kto żyje ponad pięćset lat te
czterdzieści? Moje życie jest jak punkcik na ekranie radaru.
Mon Dieu, chciał nią wstrząsnąć.
- Jesteś dla mnie wszystkim! Jesteś kobieta, którą kocham.
Sapnęła.
- To prawda. - podszedł bliżej. - Kocham cię Heather.
Potrząsnęła głowa.
- Będę stara i siwa.
- A ja będę cię wciąż kochał. Dlaczego miałbym się przejmować,
jeśli wygląd zewnętrzny dojrzewa z czasem. To ty wypełniasz może
serce, a ja czekałem na to pięćset lat.
Drżąc wzięła oddech.
- Zawsze potrafisz pięknie się wysłowić. - łzy stoczyły się po jej
policzku. - Jesteś najcudowniejszym mężczyzna, ale boję się, że to
może nigdy nie wypalić.
Odgoniła łzę.
- Jesteś w stanie wojny ze strachem, pamiętasz? - Położył swoje
dłonie na jej plecach, przyciągając ją. - Zaufaj mi, chérie.
- Chciałabym. - Oparła swoje ręce na jego piersi. - Ale tak ciężko
jest...
- Żyjemy tą chwila. - Pocałował ją w czoło. - To doskonały
momnt w czasie. - Pocałował czubek nosa. - Pozwól mi cię pokochać.
- Przeniósł się na jej usta.
- Jean-Luc. - Otuliła rękoma jego szyje.
Pocałował ją delikatnie, ciągle świadomy, że może uciec w każdej
chwili. Postawił na wolne, leniwe tempo, uwodząc ją delikatnością.
Jej ciało odpowiadało, formując się przy jego. Jego penis naprężał się.
Zignorował pilną potrzebę i wsunął ręce po jej koszulkę. Powoli
gładził ją po plecach.

- 222 -
Wampir z sąsiedztwa

Zadrżała, powodując, że jej piersi lekko skakały przy jego klatce


piersiowej. Z jękiem wciągnął w usta jej dolną wargę i zaczął ssać. Jej
palce wplotły się w jego włosy.
- Heather. - Potarł jej szyje. Jej tętnica biła przy jego policzku.
Erekcja jeszcze potężniała. - Pozwól mi cię kochać.
- Nie potrafię ci odmawiać. - szepnęła.
To było dobre, ale chciał więcej. Chciał deklaracji miłości. Czuł,
że na pewno go kocha. Może jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy.
A może bała się do tego przyznać. Tak czy inaczej, wyjaśni jej tą
sytuacje. Sprawi, że będzie krzyczała z przyjemności w kółko i w
kółko, dopóki nie zda sobie prawdy.
Chwycił rąbek jej koszulki i pociągnął.
- Czekaj! - Założyła ramiona obejmując małego, żółtego ptaszka
na T-shircie.
Jego serce stanęło. Puścił ją i się cofnął.
- Wybacz mi.
- To nie ty. - Wskazała na kamerę w górnym rogu sypialni. - To
oni.
- Merde. - Zapomniał o tym. Cholerne, czerwone światełko wciąż
migało. Nie zdawali sobie sprawy, że to było prywatne? Zrobił ruch
ciecia przez gardło. Światło wyłączyło się.
- To żenujące. - mruknęła Heather. - Co jeśli włączał to za pięć
minut myśląc, że skończyliśmy?
- Pięć minut?
Obruszyła się.
- Okej, wiec nie uczestniczyłam w żadnych maratonach. -
Spojrzała na kamerę. - Ani ukrytej kamerze. - Z uśmiechem podszedł
do stolika nocnego i wygrzebał coś z górnej półki. Wyjął pilota,
nacelował na kamerę i nacisnął wyłącznik.
- Proszę. Nie nakryją nas.
- Okej. - Przyglądała mu się ostrożnie, kiedy podchodził. - Ja... ja
jeszcze nie jestem w pełni przekonana, czy to wypali.
- Wiem. Ale mogę być bardzo przekonujący. - Wziął ją za
ramiona. - Przez całą noc. - Zadrżała, kiedy potarł jej szyje. -
Mogłabym użyć trochę perswazji.
- Ja myślę… - Ugryzł jej ucho. - Gdzie skończyliśmy?

- 223 -
Wampir z sąsiedztwa

- Było o gwieździe filmu Girls Gone Wild. - Nie miał pojęcia co


to było, ale brzmiało ciekawie.
- Pragniesz dziko, chérie? - Chwycił za brzeg jej T-shirtu.
Wzięła głęboki oddech.
- A co tam do cholery! Żyje się tylko raz.
To była kwestia sporna, ale nie było na to czasu. Zdjął jej
koszulkę przez głowę i odrzucił. Żółty ptaszek przefrunął nad
podłoga.
Jego pierwszą myślą, było podziwianie przez chwilę jej piersi, ale
wiedział, że to sprawi, iż jego oczy zaczną jarzyć się na czerwono, a
nie chciał jej przestraszyć. Mimo to, nie mógł oprzeć się szybkiemu
spojrzeniu. Jej pulchne, różowe sutki stały się twarde. Końcówki
błagały o bycie possanymi. Trzymał obniżony wzrok, chwycił ją w
talii i rzucił na środek łóżka.
- Whoa! - Odbiła się pośladkami.
Wyładował obok niej plecami do niej.
- Zamknij oczy.
- Co?
Trzymał swoją twarz odwróconą, kiedy rozwiązywał sznurek od
jej piżamowych spodni.
- Zamknij oczy i odpręż się. Pozwól zawładnąć sobą emocjami. -
Pochylił się i dotknął jej pępka swoim językiem.
Zadrżała.
- Oczy zamknięte?
- Tak.
Spojrzał na jej twarz. Jej oczy były zamknięte, a jej zaufanie do
niego rozpierało jego serce.
- Jesteś taka piękna.
Rogi jej ust podniosły się.
- Patrzysz na może piersi? - Uśmiechnął się.
- Tak faktycznie, to przyglądałem się twojej twarzy. - Pocałował
ją w policzek. - Ale twoje piersi są równie piękne.
- Dziękuje. - Oparł dłoń na jej talii.
- Si belle. - Pociągnął palcami po je klatce i doliną miedzy
piersiami. Klatka wzrosła, dzięki głębokiemu wdechowi. Swoimi
palcami okrążał jedną pierś, a następnie druga. - Twoje sutki stają się
coraz ciemniejsze. Twardsze. A ja ich jeszcze nawet nie dotknąłem. -

- 224 -
Wampir z sąsiedztwa

Docisnął usta do zewnętrznego łuku lewej piersi. Westchnęła.


Chwycił jej prawą pierś i delikatnie masował.
Jęknęła.
- Wolisz delikatnie... czy na ostro? - Wziął stwardniały sutek
pomiędzy kciuk a palem wskazujący i szarpnął.
Zadyszała.
- A może jedno i drugie. - Chwycił sutek w usta i językiem
wirował wokół końcówki.
Rozstawiła palce w jego włosach.
- Jean-Luc.
- Hmm? - Pocałował ją w drugą pierś, gryząc i szczypiąc sutek.
Wsunął rękę pod jej luźną piżamę, sięgając dalej, aż napotkał loki.
Powoli masował spory pagórek. Jej oddech stawał się szybszy i coraz
bardziej nieobliczalny.
Potarł jej szyje.
- Chcę cię posmakować.
- Boże. - szepnęła.
- Chcę poczuć twoje dreszcze na mojej twarzy. - Oblizał jej usta,
a następnie ją pocałował. Wsunął język pomiędzy jej wargi a
następnie wyciągnął. - Bedzie w tym stylu, ale lepiej. Jesteś gotowa?
- O tak. - szepnęła zaciskając oczy.
Chwycił pasek spodni od piżamy, zdjął przez nogi i odrzucił na
bok. Na krótko zakryła twarz rękoma, po czym rozrzuciła ramiona.
Nogi poruszyły się lekko zginając się w kolanach.
Chwycił za jej kostki u nóg i stanowczo ustawił na łóżku. Jej ciało
trzęsło się wysyłając w dół nóg drżenie, które czuł. Jego erekcja
ponownie naciskała na spodnie, a on modlił się o wytrwałość. Musiał
wywołać u niej pierwszy krzyk. Chciał, aby wypowiedziała słowa
miłości.
Chwycił za kolana i podciągnął do siebie. Sapnęła.
Zaczął. Mon Dieu, ona była piękna. Ciemne, kasztanowe loki.
Różowa skóra na zewnętrznej stronie fałdek. W środku ciemniejszy
odcień. Lśniła wilgocią. Jej zapach przywoływał go. Pachniała
słodkim pożądaniem i krwią.
Przyłożył policzek do jej wewnętrznego, miękkiego uda.
- Nie ma słów, aby wyrazić twoje piękno. Także słodkie i mokre.
- Przeciągnął tam palcami, a jej nogi zadrżały.

- 225 -
Wampir z sąsiedztwa

Jego penis brzmiał pilną potrzeba. Chwyciła się kołdry i założyła


swoje stopy na jego plecy.
Przeniósł się bliżej i dotknął jej językiem. Jedno liźniecie i nie
było już ratunku. Chwycił ją za biodra i wirował po niej całej
językiem badając każdy kawałeczek, kiedy ona się pod nim wiła.
Włożył język, ale chciał być głębiej w niej. Zanurzył w środku palec,
a potem dwa i pogładził ja, podczas gdy językiem pieścił łechtaczkę.
Teraz byłą zdyszana, jej biodra podnosiły się. Przygryzał ją, a
potem język śmigał w zawrotnej prędkości wampira.
Krzyknęła. Jej uda zacisnęły się wokół niego, wewnętrzne
mięsnie zacisnęły jego palce. Kulminacyjne emocje przechodziły
przez nią w kółko i w kółko i kiedy tylko wykazywała tendencję
spadkowa, on szarpał za jej łechtaczkę i wywijał palcami. Krzyknęła
ponownie i jeszcze większe spazmy rozkoszy przeszły przez nią.
Uśmiechnął się. Reagowała i smakowała równie dobrze. Wkrótce
wyzna swoją miłość. Rozpinał spodnie.
- To było niesamowite. - Przycisnęła rękę do klatki piersiowej. -
Jesteś wspaniały.
- Tak? - Ani minuty dłużej i wyzna mu dozgonną miłość. Potem
wypełni ją i uczyni swoja.
- Jesteś cudowny i... aack! - Przerażenie przemknęło jej przez
twarz. - Twoje oczy są czerwone.
Cholera.
- To nic. Mogę to wyjaśnić!
- One świeca! - Odsunęła się od niego. - To... to nie jest
normalne!
- Heather, spokojnie.
- Fidelia ostrzegała mnie. - Wyskoczyła z łóżka. - Czerwone,
święcące oczy. Niebezpieczeństwo.
- Nie zranię cie!
- Fidelia miała rację z pożarem. Wyśniła to. - Heather chwyciła za
dół piżamy i włożyła do środka nogi. - Śniła też o jarzących się,
czerwonych oczach oraz zgrzytaniu białych zębów.
- Cholera, Heather, całkowicie się kontroluje. - Stał przy łóżku. -
Nie ugryzę cie. - Znieruchomiała. Jej oczy rozszerzyły się.
- Ugryziesz mnie? - Merde. O niczym nie wiedziała. Skinął na
łóżko. - Proszę, usiądź. Mogę to wyjaśnić. - Cofnęła się o krok.

- 226 -
Wampir z sąsiedztwa

- Myślę, że nie. - Zobaczyła T-shirt na podłodze i nakryła się nim.


- Myślałam, że moja teoria jest prawidłowa. Przyznałeś się, że
urodziłeś się w 1485 roku.
- Bo to prawda. - Wciągnęła koszulkę przez głowę.
- Czego mi nie powiedziałeś?
- Zmarłem w 1513 roku. - Przetarła ręką czoło.
- Dobrze. W ten sposób nieśmiertelni faceci odkrywają, kim są.
Umierają, a potem ożywają.
- Zostałem ranny w bitwie pod Spurs. - Usiadł na brzegu łóżka. -
Moi towarzysze uciekli, ale ja nie chciałem się wycofać. Anglicy
otaczali mnie. Zostałem wiele razy pchnięty nożem i zostawiony na
śmierć.
Przycisnęła rękę do ust i wyglądała na nieco zielonkawa.
- To okropne.
- Kiedy słońce zachodziło byłem ledwo żywy. Roman znalazł
mnie i powiedział, że mogę dalej żyć, aby walczyć. Zgodziłem się i
mnie przemienił.
- W nieśmiertelnego?
- Nie, chérie. - Wziął głęboki oddech i przygotował się do jej
reakcji. - W wampira.
Jej twarz zbladła. Potrafił dosłownie wyczuć zapach krwi
odchodzący z jej twarzy i rak. Słyszał jak jej serce wali.
- To... nie może być prawda. Wampiry nie istnieją.
- Heather. - Wstał i ruszył w jej kierunku, lecz zatrzymał się,
kiedy odskoczyła. - Nie musisz się mnie bać.
- Myślę, że musze. Czy wy... czy wampiry nie pożywiają się na
ludziach?
- Teraz już nie. Pijemy syntetyczną krew z butelki.
- Racja. Oczywiście. Nie wolisz świeżych posiłków? - Podniosła
rękę, aby powstrzymać go przed przybliżaniem się a następnie na
niego wskazała. - Alberto. Został ugryziony.
- I dlatego zagroziłem Simone i Indze, że zostaną zwolnione.
Wiedzą, że gryzienie nie jest dozwolone w moim domu.
- Jak taktownie z twojej strony. - Posłała mu wątpliwe spojrzenie.
- Ile wampirów już spotkałam?
- Robby, Ian i Phineas. Simone i Inga. Angus MacKay i Emma…

- 227 -
Wampir z sąsiedztwa

- Emma? - Heather patrzyła osłupiała. - Pozwoliłam wampirowi


doglądać mojego dziecka?
- Jesteśmy najlepiej wyposażeni do walki z Louie'em, ponieważ
on również jest wampirem.
- A Phil i Pierre?
- Śmiertelni. Musimy na nich polegać, aby chronili nas w ciągu
dnia, ponieważ jesteśmy... niedostępni.
Podniosła brwi.
- Niedostępni? Pokazałeś się trzy godziny po śmierci Pierra. To
było niegrzeczne!
- Nienawidzę być odseparowany od ciebie w ciągu dnia.
Nienawidzę, że nie ma mnie, aby cię chronić i zapewnić pełen
komfort. Ale nic nie mogę na to poradzić. Jestem... martwy.
Zamrugała.
- Masz na myśli... naprawdę martwy?
Z westchnieniem usiadł na łóżku.
- Całkowicie nieżywy. To bardzo... irytujące, ale tylko w ciągu
dnia.
- Prawda. - zmrużyła oczy. - Zgaduje, że masz kły. - Wskazał
dotknięciem ząb.
- Teraz nie są na wierzchu. Mam pełną kontrole. Jesteś całkowicie
bezpieczna.
Wyśmiała go.
- Bezpieczna? Te zęby to śmiertelna broń. Och cholera. Miałeś
swoje usta... na całym moim ciele.
- Wiedziałem, co robie. A tobie się podobało. - Podeszła do niego
i uderzyła go w twarz. Skrzywił się. - Dlaczego jesteś taka zła, chérie?
Powiedziałem ci prawdę.
- Dopiero teraz. - Chodziła przed nim. - Są pewne rzeczy, których
powinieneś dowiedzieć się przed seksem. Na przykład, „Tak przy
okazji kochanie, mam opryszczke.” Albo to jest dobre, „Zgadnij co?
Pieprzysz się z umarlakiem!”.
Wstał.
- Nie jestem martwy!
- Poczekaj kilka godzin! Będziesz.
- Czy martwy facet tak wygląda? - Opuścił spodnie, aby ujawnić
wybrzuszenie w majtkach z bawełny. Nie był już w pełnym

- 228 -
Wampir z sąsiedztwa

wzwodzie, ale taki obrzęk wystarczył, aby być zauważonym. I ona


zauważyła. Jej oczy rozszerzyły się, po czym szybko odwróciła
wzrok.
- Martwy facet, któremu staje. - mruknęła. - Oby tak dalej.
- Nie jestem martwy. - Podszedł do niej. - Czy może usta były
martwe, kiedy całowałem twoje piersi i ssałem twoją łechtaczkę?
Wzdrygnęła się.
- Nie...
- Zapomniałaś już jak wiłaś się i krzyczałaś w moich ramionach?
Wytrysnęłaś na mnie całego. - Oblizał usta. - Wciąż mogę cię
smakować.
Zakryła szybko twarz.
- Nie zapomniałam. Dlatego to jest tak cholernie trudne. I...
myślałam, że jesteś perfekcyjny. Myślałam, że się w tobie
zakochałam.
- Bo to zrobiłaś. Wiem, że mnie kochasz.
- Nie! Nie mogę tyle znieść w tej chwili. To za dużo. - Podbiegła
do drzwi i otworzyła je gwałtownie.
- Heather. - Wziął swoje spodnie i pobiegł do korytarzu. Była w
połowie drogi do drzwi piwnicy. - Heather nie opuszczaj budynku. Na
zewnątrz jest zbyt niebezpiecznie.
Zatrzymała się i spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- To w środku jest niebezpiecznie. Mieszkam z bandą
pieprzonych wampirów.
- Jesteśmy dobrymi wampirami. - Podszedł do niej. - My nigdy
nie krzywdzimy. Obiecaliśmy cię chronić. Proszę, przysięgnij mi, że
nie wyjdziesz.
Spojrzała na niego krzywo.
- Obiecuje. Uwierz mi, bardzo staram się nie zrobić nic głupiego.
- Odwróciła się i podeszła do drzwi piwnicy.
Jean-Luc odetchnął z ulga. Rozumiała, że wyjście z domu byłoby
głupota. Niestety doszła również do wniosku, że związek z nim był
równie beznadziejny.
Musiał po prostu zmienić jej zdanie. Jakoś ją odzyska. Pokaże jej,
że może być godny zaufania. Dowiedzie, że ich miłość nie była
głupia.

- 229 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Heather rzuciła się na schody na parter. Wampiry? Jak to? Ale
dlaczego Jean-Luc kłamał na temat czegoś tak strasznego? Wiem, że
mnie kochasz. Jego słowa ukłuły ja. Nie! Nie mogła kochać wampira.
One były potworami, które żerowały na niewinnych, aby przeżyć.
Zatrząsnęła za sobą drzwi piwnicy i pomaszerowała przez
korytarz. Wampiry. W Teksasie. Może powinna zadzwonić do biura
imigracyjnego. Biegiem minęła drzwi pracowni. Dobry Boże, jej
szefem był wampir. I był fantastyczny w łóżku. Drgnęła i starała się
usunąć ostatnią myśl.
Wiem, że mnie kochasz.
Do cholery, nie zamierzała zakochać się w pieprzonym
krwiopijcy. Zawsze wybierała złych facetów.
Tak, to była ona. Odeszła od obsesyjnego męża do kochanka
wampira. Przynajmniej wampir nie potrafił kontrolować jej w ciągu
dnia. Był martwy. Chichot uciekł z jej ust. Dobry Boże, zaczynała
tracić rozum.
Zatrzymała się w połowie drogi przez salon, kiedy otworzyły się
drzwi do biura bezpieczeństwa.
Wyszedł Robby i posłał jej zmartwione spojrzenie.
- Wszystko w porządku, kobieto?
Wampir. Cofnęła się. Zmarszczył brwi.
- Nie bój się.
Racja. Był po prostu ogromnym, potężnym wampirem z mieczem
na plecach, nożem w skarpetce i kłami w ustach. Odwróciła się i
pobiegła w stronę wielkich schodów. Kiedy przechodziła przez
wybieg zobaczyła go stojącego w salonie i przyglądającego się jej.
Do cholery, nie miała zamiaru się bać. Byłą w stanie wojny ze
strachem. Wsunęła się do swojej sypialni.
- Mam pistolet nakierowany na twoją dupę. - głos Fidelii szepnął
w ciemnościach.
- To ja. - Heather zakluczyła drzwi. - Musimy porozmawiać.
Trzymaj pistolet pod ręką.
- Nie trzymam broni w łóżku. To był jedynie blef.
- 230 -
Wampir z sąsiedztwa

- Wiec ją weź. - Heather wygrzebała się z pokoju do łazienki. - I


chodź tu. Nie chcę obudzić Bethany.
Minutę później Fidelia przyczłapała do łazienki z torebką
przytuloną do piersi. Heather zamknęła drzwi do łazienki i włączyła
światło.
- Jesteśmy w wielkim niebezpieczeństwie.
- Też tak myślałam. - Fidelia opuściła torebkę na marmur. Jej
włosy sterczały w różnych kierunkach, a jej obszerna, bystro – różowa
koszulka szczyciła się słowami Gorąca Sztuka.
- Karty ostrzegły mnie.
Heather oparła się o krawędź wanny. Niefortunne wspomnienie
błysnęło jej w pamięci. Jacuzzi Jean-Luca było niesamowite. I było
dla dwóch osób. Rozwiała myśli.
- Podkradłam się do piwnicy, aby dowiedzieć się, co ukrywają.
- Ochocho. - Fidelia opuściła klapę sedesu i usiadła na niej. - Seks
był dobry?
Heather opadła szczeka.
- Słucham?
- Jestem medium. - Fidelia wskazała na Heather. - A koszulę
masz na złej stronie.
Heather spojrzała w dół, a jej policzki zalał rumieniec. Szybko
zmieniła temat.
- Odkryłam coś wrażego. Miałam racje, o tym, że Jean-Luc jest w
podeszłym wieku. Urodził się w 1485 roku.
Fidelia powoli skinęła głowa.
- To wiele wyjaśnia. Zdobył dużo doświadczenia. Musi być dobry
w łóżku. - Heather wyśmiała ją.
- To nie ma zupełnie nic do rzeczy.
- Wiec jednak był dobry?
- Fidelia, jego oczy stały się czerwone. Świeciły. - Jej twarz
zbladła.
- Santa Maria. - Przeżegnała się szybko. - Widziałaś zgrzytanie
białych zębów?
- Nie, ale ma je. Jest wampirem. Wszyscy są wampirami. Z
wyjątkiem Phila. I biednego Pierre'go. Nawet Louie jest wampirem. -
Brązowe oczy Fidelii rozszerzyły się.
- Jesteś pewna? Jean-Luc przyznał się?

- 231 -
Wampir z sąsiedztwa

- Tak. - Ścisnęła ręce w pobliżu ust, wyszeptała modlitwę w


języku hiszpańskim, a następnie ponownie się przeżegnała. - Zawsze
czułam, że oni są... inni, ale nigdy... - Zesztywniała. - Ugryzł cie?
- Nie. Nigdy nie widziałam, aby jego kły wyszły. - Heather
skrzywiła się na myśl okropnych kłów wystających z pięknych ust
Jean-Luca.
Fidelia pochyliła się, aby zbadać jej szyje.
- Nie masz żadnych znaków.
- Nie ugryzł mnie. - podkreśliła Heather. - Powiedział, że w pełni
się kontroluje.
- Kontrola, tak. - Fidelia wyprostowała się marszcząc brwi. -
Słyszałam, że są bardzo dobre w kontroli umysłu. Mógł cię ugryźć, a
następnie wymazać to z pamięci.
- Nie sadzę. Jean-Luc powiedział, że nie pozwala gryźć w swoim
domu. Wszystkie piją z butelek.
- Naprawdę? - Czarne brwi Fidelii podniosły się. - Wiec żaden z
tych wampirów nie zaatakował cie.
- Nie.
- Czy Jean-Luc nie użył kontroli umysłu, aby zmusić cię do
robienia rzeczy wbrew twojej woli?
Heather potrząsnęła głowa, czując jak policzki czerwienią się.
Sprawił, że krzyczała i zrobiła to wyjątkowo chętnie.
- Nie sadze, aby mnie kontrolował. To raczej ja się nie
kontrolowałam. Krzyczałam na niego i spoliczkowałam go.
- On również na ciebie wrzeszczał?
- Nie. - Heather przesunęła ciężar na krawędź wanny. - Poprosił
mnie, abym nie opuszczała domu. On... martwi się o nasze
bezpieczeństwo.
Fidelia wzięła głęboki wdech.
- Pozwól mi to podsumować. W ogóle cię nie atakował, ugryzł
ani kontrolował?
- Nie.
- To, dlaczego krzyczałaś i uderzyłaś go?
- Ponieważ są wampirami. Czy to nie jest wystarczający powód? -
Fidelia wzruszyła ramionami.

- 232 -
Wampir z sąsiedztwa

- O ile mogę powiedzieć, bardzo starają się abyśmy czuły się


komfortowo i mówią poważnie o tym, aby utrzymać nas w
bezpieczeństwie. Dzisiaj stracili jednego ze swoich.
- Pierre był śmiertelnikiem.
- Był ich towarzyszem i na pewno są bardzo zmartwieni jego
śmiercią. To mogło się zdarzyć każdemu z nich. Lub nam. Wszyscy
jesteśmy w niebezpieczeństwie.
Heather westchnęła.
- Wiec uważasz, że powinnyśmy tu zostać? Zjednoczyć się z
tymi... wampirami przeciwko wspólnemu wrogowi?
- Louie jest wampirem, tak? Uważam, że naszą najlepszą ochroną
jest jeszcze więcej wampirów. Zdecydowanie powinnyśmy tu zostać.
Heather skinęła głowa.
- Zgadzam się. Ale jak tylko zabiją Louie'go, znikamy.
- A co z Jean-Lucem? Lubisz go, prawda?
- Nie mogę umawiać się z mężczyzną, który przetrwał tyle
wieków przez gryzienie kobiet i wysysanie ich krwi.
- Założę się, że zostawiał śladów tylko jednego ugryzienia.
- Fidelia! Ten facet jest potworem.
Sięgnęła do torebki.
- Chcesz że bym go zastrzeliła? Zabiję go dziś wieczorem.
- Nie! - Heather zerwała się na nogi. Fidelia posłała jej znaczące
spojrzenie.
- Nie zdałaś testu, chica. - Heather zacisnęła zęby.
- To nie tak jak myślisz.
- To, dlatego, że jest bardzo dobry w łóżku? - Usiadła z
oburzenia.
- To nie ma nic wspólnego z atrakcjami. Po prostu całkowicie
brzydzę się przemocą.
- Spoliczkowałaś go.
- Byłam zdenerwowana. Teraz czuję się z tym źle. - Fidelia oparła
się na swoich łokciach.
- Kiedy się przyznał? Przed czy po seksie?
- Po. - Heather przetarła czoło. Dostawała bólu głowy.
- Ach. To, dlatego go uderzyłaś. Skurwysyn. Zadowolił się dzięki
tobie i spełnił swoje potrzeby zanim powiedział ci prawdę. - Tępy ból
bił w skroni Heather.

- 233 -
Wampir z sąsiedztwa

- Właściwie on nigdy... to znaczy, spędził cały czas zadowalając


mnie.
- Och! - Oczy Fidelii zaświeciły się. - To w stylu Jean-Luca. Jest
moim macho. - Heather westchnęła. To był najlepszy orgazm, jaki
kiedykolwiek miała. Nie żeby miała jeszcze kiedyś o tym rozmyślać.
- Wiec nigdy nie próbował cię ugryźć i nie szukał własnej
przyjemności. - Fidelia pochyliła głowę rozmyślając. - Wiec, dlaczego
wziął cię do łóżka?
Heather przełknęła ślinę.
- Powiedział, że mnie kocha.
- Ach. Amore. - Heather załamała się.
- Powiedział, że czekał na mnie ponad pięćset lat.
- Mmmm. Romantyk.
- Ale on jest wampirem. - Fidelia wzruszyła ramionami. - Nikt nie
jest perfekcyjny. Mój drugi mąż miał sześć palców u jednej stopy.
- To jest trochę bardziej poważniejsze. Jean-Luc jest dosłownie
martwy przez połowę czasu.
Fidelia skinęła głowa.
- Dla niektórych to byłaby zaleta.
- Mówię poważnie! Muszę się trzymać z daleka od niego. Chcę
normalnego życia dla mnie i Bethany. Będziemy tu mieszkać przez
moment, ale mam zamiar unikać go za wszelką cenę.
- Dobrze. - Fidelia zgodziła się. - Nigdy z nim nie rozmawiaj,
nawet, jeśli jest muy romantico. I nie możesz myśleć o tym jak dobry
był seks. Tak będzie w porządku, dobra?
- Nie pomagasz. Po czyjej stronie jesteś?
Fidelia poklepała ją po kolanach.
- Jestem po stronie twojego serca, chica. To ono powie ci, co
zrobić, jeśli tylko go posłuchasz.
Heather jęknęła, kiedy kolejna fala bólu ukierunkowała się do jej
skroni. To nie była rada, którą chciała usłyszeć. Kiedy już przyszła do
jej serca, bała się, że już je straciła.

Po odrzucaniu zbyt wielu seksownych wspomnień i ponownego


bólu głowy, Heather zrezygnowała ze snu. Wzięła długi, gorący
prysznic, ubrała się i udała przez schody do studia o piątej z rana.
Kiedy mijała biuro bezpieczeństwa, drzwi otworzyły się.

- 234 -
Wampir z sąsiedztwa

- Dzień dobry. - przywitał ją Robby. Wymamrotała pozdrowienie


i pospiesznie przeszła obok niego. Gdyby mogła po prostu zatopić się
w pracy, którą kochała, może byłaby w stanie zapomnieć o
czyhających na nią wampirach.
- Hej! Poczekaj, ziomek!
Spojrzała do tyłu. Super. Jeden z nich – Phineas podążał za nią.
Nadal szła.
- Co jest? - dogonił ja.
- Nic. - Zatrzymała się przed drzwiami studia i wystukała na
klawiaturze czternaście osiemdziesiąt pięć. - Chcę jedynie
popracować.
- To fajnie. Nie mam nic przeciwko. Spędzę trochę wolnego
czasu.
- Jako nietoperz? - mruknęła, kiedy weszła do studia.
- Raczej, jako twój osobisty ochroniarz. - Zamknął za nią drzwi. -
Chcemy abyś była bezpieczna.
- Będę się czuła jakoś dużo bezpiecznej bez wampira śledzącego
mnie.
Phineas zatrzymał się ze zranionym spojrzeniem.
- Nie zamierzam cię skrzywdzić.
Czyby rzeczywiście zraniła jego uczucia?
- Nigdy wcześniej nie ugryzłeś nikogo?
Skrzywił się.
- Nie jestem doskonały, ale pracowałem nad sobą naprawdę
ciężko, aby móc się kontrolować. Wiem, że wcześniej byłem
przegranym. Do diabła, byłem prawdziwym nieudacznikiem, kiedy
żyłem, ale Angus uwierzył we mnie, a ja nie zamierzam go zawieść.
Podeszłą do stołu do pracy, aby zorganizować swoje przybory.
- Mówisz, że twoje życie jest teraz lepsze, kiedy jesteś martwy?
- Nie jestem martwy. Przynajmniej nie teraz. I tak, może życie
jest lepsze. To moja pierwsza prawdziwa praca i wykonuję ją całkiem
nieźle. Wysyłam pieniądze do domu do mojej rodziny. I uczę się
szermierki oraz sztuk walki. Chcesz zobaczyć?
Zanim zdążyła powiedzieć 'nie', Phineas zwrócił się twarzą do
grupy manekinów stojących na środku pokoju.
- Hai-ya! - Przyjął pozycję do ataku. - Już jesteś martwy frajerze!

- 235 -
Wampir z sąsiedztwa

Chwycił męskiego manekina za ramie, wykręcił je i pochylił się


w pasie. Heather podejrzewała, że manekin przeleci przez jego ramię i
rozbije się na podłodze, ale niestety wypadło mu tylko ramie.
Phineas wyglądał przez sekundkę na zdziwionego, ale potem
odrzucił ramię na podłogę.
- Tak, wyrwę ci dupe! - Z powrotem stanął, przygotowując pięści.
- Nie będziesz mnie zwodzić, frajerze! Przemienię cię w jednorękiego
faceta!
Uśmiech szarpał usta Heather, wiec odwróciła się. Ostatnią
rzeczą, jaką chciała, była pamięć o tym jak naprawdę lubiła tych
facetów. Podeszła ku formie sukni, gdzie naniosła ostatnie części
pierwszej kreacji. Była tam notatka przypięta krawiecką igła.
Spojrzała na czarny tekst pisany kursywa, aby przeczytać podpis na
dole.
Jean-Luc. Jej serce zadrżało. Zdjęła notatkę.
Doskonały początek pierwszej sukni. Pokaz odbędzie się
zgodnie z planem, tydzień po tej sobocie. Frekwencja będzie
ograniczona. Życzę powodzenia z projektami, ale
pamiętaj, że na pierwszym miejscu jest dla mnie twoje
bezpieczeństwo.
To by było na tyle. Uprzejmie i rzeczowo. Była prawie że
rozczarowana. Mógł napisać coś w stylu: Przepraszam, że jestem
wampirem, wolałbym raczej ponownie umrzeć, niż kiedykolwiek cię
ugryźć. Ale nie, ona nawet nie wspomniał o tym, że jest cholernym
krwiopijca. Nie napisał również nic romantycznego.
Zgniotła notatkę i wrzuciła do kosza na śmieci. Łatwiej było tą
droga. Był jej szefem, nikim więcej. Tak szybko jak tylko Louie
zginie, wyniesie się stad. Przysiadła się do maszyny do szycia i
skończyła spódnice.
Phineas usiadł na stole do szycia.
- Robby uważa, że się go boisz. To, dlatego posłał mnie abym cię
strzegł.
- Nie boję się. - Jestem przerażona. Postawiła stopę na pedale, aby
uruchomić maszynę.
- Potrzeba czasu, aby się do nas przyzwyczaić. Człowieku, byłem
totalnie przerażony, kiedy pierwszy raz dowiedziałem się, że jestem
wampirem.

- 236 -
Wampir z sąsiedztwa

Heather przestała szyć. Czy on czytał jej w myślach? Albo


bardziej prawdopodobne, że całkowite przerażenie, to normalna
reakcja na wampiry.
- Jak długo już jesteś... taki?
- Nieco ponad rok. - Phineas opisał transformację, ucieczkę z rąk
złych wampirów i jak Angus go uratował.
- Ci źli wciąż żywią się na ludziach? - zapytała.
- Tak. Nawet ich zabijają. Nienawidzimy ich. - Phineas wydał
klatkę piersiowa. - My jesteśmy dobrzy.
- Wiec istnieją wampiry dobre i złe?
- Tak. Jak to powiedział Connor? Śmierć nie zmienia serca
człowieka. Zły koleś pozostaje złym, rozumiesz.
- A dobry facet pozostaje dobrym? - Jak Jean-Luc. Zawsze czuła,
że nim był. Wspaniały mężczyzna. Wiem, że mnie kochasz. Jego słowa
ją prześladowały.
- Jasne. - Phineas rozpoczął długą historię o naprawdę złym
człowieku imieniem Casimir.
Heather wróciła do szycia, ale przyłapała się na słuchaniu historii
i zadawaniu pytań. Podobno dwie frakcje nazywały się Wampiry i
Malkontenci i były one na skraju totalnej wojny. Angus MacKay
został generałem Wampirów podczas Wielkiej Wojny Wampirów w
1710 roku.
- Czy Jean-Luc uczestniczył w wojnie? - zapytała.
- Jasne, że tak. Był zastępcą generała. Connor powiedział, że
Jean-Luc nigdy nie opuścił strony Romana. Wziął na siebie kilka
poważnych ran, aby utrzymać Romana bezpiecznego.
Był lojalnym przyjacielem, bohaterem w swoim rodzaju. Ale jego
świat był całkowicie poza jej. Był on również niebezpieczny. Nie za
dobre miejsce dla niej i Bethany. Starała się o nim nie Myślec. - Kim
jest Connor?
- Głównym ochroniarzem Romana. Jestem zazwyczaj przypisany
do jego domu, ale Connor nalegał na kryjówkę.
- Są w niebezpieczeństwie? - Heather przypomniała krótkie
spotkanie z Romanem. Jego żona była bardzo miła i... Heather
przestała szyć, ciężko oddychając.
- Oni mają dziecko!

- 237 -
Wampir z sąsiedztwa

- Tak. Roman jest naukowym geniuszem, wiesz. Wynalazł


syntetyczną krew, którą pijemy. A kiedy Shanna zachciała dziecka,
wynalazł sposób, aby było jego.
Heather nie mogła w to uwierzyć.
- Ten słodki chłopiec jest synem wampira?
- Tak. Jest ładnym dzieckiem, nie?
- Ale jak Shanna mogła mieć dziecko? Wampiry są martwe. - To
było zbyt skomplikowane.
- Shanna jest śmiertelna. - Phineas się uśmiechnął. - Tak jak ty.
Heather przełknęła ślinę. Śmiertelna wyszła za wampira? I
urodziła mu syna. Jak Shanna mogła to zrobić? Ale wydawał się taka
szczęśliwa. I chłopiec był uroczy.
- Mama! - Bethany wleciała do pokoju, a następnie Fidelia z
torebką i Ian.
Heather spojrzała na zegarek. Było po szóstej. Przytuliła córkę.
- Wcześnie wstałaś.
- Jestem głodna. - ogłosiła Bethany.
- Chodź z nami na śniadanie. - Fidelia podeszła bliżej i szepnęła. -
Chcą abyśmy przez cały dzień trzymały się razem.
- Ale ja muszę pracować. - zaprotestowała Heather.
- Nie martw się. - powiedział Ian. - Przyniesiemy tu meble i
upewnimy się, że jest wam wszystkim wygodnie.
Zaraz potem Heather i jej rodzina siedzieli przy stole kuchennym
jedząc płatki zbożowe, kiedy Phineas miał warte. Ian podniósł fotel z
podłogi i wyszedł niosąc go na głowie, jakby nie ważył więcej niż
pięć funtów.
- Hmm, muy macho. - Fidelia przechyliła się na bok, aby oglądać
jak wychodzi.
Heather przełknęła łyżkę płatków zbożowych. Widocznie
wampiry były bardzo silne. Przypomniała sobie jak Jean-Luc wziął ją
i wrzucił na łóżko. Kolejne wspomnienia zalały jej głowę. Dobry
Boże, on był tak gorący. Ale był poza jej granicami. Odepchnęła
wspomnienia z powrotem.
- Jest trochę ciepło tutaj, prawda? - Fidelia posłała jej przebiegły
uśmiech.
Heather jęknęła w duchu. Mogło być naprawdę denerwujące mieć
za przyjaciela, medium.

- 238 -
Wampir z sąsiedztwa

Robby wrócił i bez słowa podniósł całe siedzenie na ramię oraz


wymaszerował z pokoju.
- Och. - Fidelia pomachała swoimi ciemnymi brwiami. - Roberto.
Zastanawiam się, czy ma coś pod tą spódnica?
- To kilt. - Heather skinęła głową w stronę córki. - Skończmy w
spokoju śniadanie, dobrze?
- Dobrze, wyobrażę to sobie. - Fidelia skrzywiła się na swoje
płatki. - W moim wieku to wszystko, co mi zostało.
Phineas uśmiechnął się.
- W porównaniu do niektórych weteranów tutaj jesteś dzieckiem.
- Gracias, muchacho. - Fidelia posłała mu wdzięczne spojrzenie. -
Lubię wszytko, co ludzie tutaj. Jesteś muy macho. - Posłała Heather
znaczące spojrzenie. - Nie sadzisz?
Spojrzała do tyłu.
- Nie bierz tego do siebie.
Ian i Robby wrócili po telewizor i szafkę pod niego.
- Dziękuje! - Fidelia zawołała za nimi. - Teraz nie przegapię
swoich oper mydlanych. Ci ludzie są bardzo wrażliwi na nasze
potrzeby nie sadzisz? - Heather skrzywiła się w jej stronę.
Śmiech Phineasa zmienił się w ziewanie.
- Słońce nadchodzi. Czuję to. Będę musiał was wkrótce opuścić. -
Inaczej, będzie zaraz martwy. Jean-Luc równie. Heather wzdrygnęła
się na samą myśl. Gdzie teraz był? Czy wspinał się do swojego
wielkiego łóżka, aby mógł leżeć tam będąc martwym jak trup?
Phineas wstał.
- Hej bracie! Co tam?
- Hej. - Phil podszedł do nich. - Dzień dobry. - Heather powitała
go uśmiechem. W końcu, jakiś normalny człowiek. Phil popatrzył na
pusty obszar. - Co się stało?
- Przenieśliśmy wszystko do studia, aby Heather mogła pracować.
- Wyjaśnił Ian, kiedy wchodził do kuchni. Pochylił głowę ku Heather.
- Wszystkie jesteście ustawione na dzisiaj.
- Dziękuję. - Heather wzięła miskę i zabrała ją do zlewu.
- Phineas możesz iść już na dół. - powiedział Ian. - Robby już
poszedł w tamtym kierunku.
- Jasne. Pora w drogę. - Phineas machnął do Heather. - Do
zobaczenia jutro w nocy.

- 239 -
Wampir z sąsiedztwa

- Śpij dobrze. - Drgnęła. Czy to, co powiedziała było właściwe?


Umieraj dobrze?
- A ty, bracie? - Phineas zapytał Iana. - Wziąłem leki. - odparł
niski głos Iana. - Zostaję tutaj. - Phineas się skrzywił.
- Koleś, to dziwne. - Phil spojrzał uważnie na młodego Szkota. -
Dobrze się czujesz? - Ian wzruszył ramionami.
- Na początku były zawroty głowy, ale teraz czuję się dobrze. -
Phineas potrząsnął głowa.
- Dilowałem narkotykami wcześniej. To nie jest fajne, koleś.
- Nic mi nie będzie. - Podkreślił Ian. - Teraz idźcie na dół.
- Okej. - Phineas spojrzał an Heather. - Miej na niego oko. -
Wyszedł z pokoju. Heather zbliżyła się do dwóch pozostałych
strażników.
- Co się dzieje?
- Nic. - Ian skrzyżował ręce marszcząc brwi.
- Wziął eksperymentalny lek, który nie pozwoli mu zasnąć w
ciągu dnia. - wyjaśnił Phil.
- Jest to niebezpieczne? - zapytała Heather.
- Nie. - odpowiedział Ian. - Czuję się dobrze, a potrzebujemy
więcej niż jednego strażnika w ciągu dnia. - Heather wydęła nieco
dolną wargę. Te wampiry zadają sobie wiele trudu, aby chronić ją i jej
rodzinę. Coraz ciężej było o nich myśleć, jako o potworach.
Kiedy wszyscy wrócili do studia, zauważyła ciemność. Okiennice
zasłaniały wszystkie okna. Żarówki świeciły, ale było nadal ponuro
bez światła słonecznego.
- Wiele zrobili, kiedy jedliśmy śniadanie. - wyszeptała do Phila.
- Potrafią się poruszać naprawdę szybko. - odparł.
Super szybcy i super silni. Oraz nieziemsko seksowni. Uderzyła
się mentalnie za tą ostatnią myśl.
- Dlaczego tu musi być tak ciemno?
- Światło słoneczne spali Iana. - wyszeptał Phil. - Zabije go, jeśli
będzie narażony na nie zbyt długo.
Heather skrzywiła się. Młody Szkot stawiał się w o wiele za
dużym niebezpieczeństwie. - Nie rozumiem, dlaczego potrzebujemy
dwóch strażników w ciągu dnia. Louie jest wampirem, prawda?
Phil skinął głowa.

- 240 -
Wampir z sąsiedztwa

- Wiec zaatakuje nas tylko w nocy. - stwierdziła Heather. - Jeśli


nie używa tych samych narkotyków, co Ian.
- Jestem pewien, że nie. Ale jest ekspertem w kontrolowaniu
umysłów śmiertelników. Użył ich w zamachach na francuskich
królach. Mógł zrobić pranie mózgu komuś, aby przyjechał do nas i
zabił, nawet w ciągu dnia.
Heather przełknęła ślinę.
- Tak wiec każdy, kto przychodzi do drzwi może być zabójca.
Jak... listonosz.
- Zgadłaś.
Zadzwonił dzwonek u drzwi.

- 241 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Heather przesunęła się do córki. Ian obnażył miecz, a Fidelia
wyjęła pistolet z torebki.
Phil wyjrzał przez aluzje w oknie obok drzwi.
- To facet z UPS. - Wcisnął przycisk głośnika interkomu. -
Zostaw paczki na ganku.
- To może być uzasadnione. - Ian położył ostrze miecza na
ramieniu. - Jean-Luc zamawiał coś online w niedzielę wieczorem.
- Co się dzieje mamo? - wyszeptała Bethany, kiedy chwyciła rękę
Heather.
- To jest... niespodzianka. - Heather miała nadzieje, że przyjemna.
Phil nadal szpiegował przez okno.
- Dostaliśmy cztery pudła. Odchodzi. Do tyłu. Słońce wschodzi.
Ian zszedł z drogi. Phil otworzył drzwi, a światło słoneczne wlało
się na podłogę salonu. Nad błyszczącym marmurem cząstki złotego
pyłu tańczyły w powietrzu.
Heather spojrzała na Iana, aby sprawdzić, czy wszystko w
porządku. Jego oczy błyszczały wilgocią.
Podeszła do niego.
- Boli cie?
Potrząsnął głowa.
- To było bardzo dawno temu, od kiedy widziałem światło
słoneczne. Nigdy nie myślałem, że ujrzę je ponownie. To jest...
piękne.
Heather odwróciła się. Ciężko było zatrzymać uprzedzenia wobec
tych wampirów. Promień światła zniknął, kiedy Phil wyszedł i
zatrząsnął drzwi. Przeniosła się do okna, gdzie Phil wyglądał
wcześniej.
- Nie powinnaś stać tak blisko. - ostrzegł ją Ian.
Czy on myślał, że paczki wybuchną jak jej samochód? Wyjrzała
przez okno, aby upewnić się, że z Philem wszystko w porządku.
- O mój Boże, on obwąchuje pudełka.
- Phil potrafi wyczuć bombę. - powiedział Ian. - Proszę, cofnij się.

- 242 -
Wampir z sąsiedztwa

- Phil może poczuć... - Jej pytanie zostało przerwane, kiedy drzwi


otworzyły się i Phil wcisnął pudło do środka.
- To jedno jest bezpieczne. - Zamknął drzwi.
- Dla kogo to? - Bethany podbiegła do przodu, aby na to
popatrzeć. - Przynieś je tutaj. - Ian schował do pochwy miecz a
następnie wyciągnął mniejszy nóż z podkolanówek.
- Otworzę je dla ciebie.
Bethany popchnęła pudło do Iana, kiedy tylko Phil wsunął drugie
do środka.
- To fajne! - Pchnęła kolejne pudło do Iana. - Otwórz to! - Ian już
rozciął taśmę na pierwszym pakunku. Przekopał się przez
styropianowe kulki i wyciągnął piękną lalkę ubraną w wyszukaną
sukienkę.
Betahny zapiszczała i wyciągnęła ręce.
- To dla mnie!
- Dobry Boże. - szepnęła Heather, przysuwając się bliżej. Ian
wyjął kilka plastikowych woreczków, z których każdy zawierał inny,
wspaniały strój dla lalki.
- Och, możesz powiedzieć, że te kreacje wybrał dla ciebie
projektant mody. Bardzo ozdobne.
- Kocham ją! - Bethany okręciła się dokoła, trzymając lalkę.
Heather zwróciła się do Fidelii.
- Nie możemy tego zatrzymać.
Fidelia parsknęła.
- Spróbuj odebrać ją córce.
Heather skrzywiła się.
- Jest podstępny i zmanipulowany.
- Powiedziałabym, że jest mądry i wspaniałomyślny. - mruknęła
Fidelia. - Ale co ja do diabła mogę wiedzieć?
Ian opróżnił pierwsze pudełko i znalazł jeszcze kilka książeczek z
obrazkami. Heather westchnęła. Jean-Luc byłby doskonałym ojcem,
gdyby nie był potworem. Ze wstrząsem przypomniała sobie, że
Roman został ojcem. Co gdyby Jean-Luc użył tej samej procedury?
Czy mógł rzeczywiście zostać ojcem?
- To wszystko. - Phil wsunął dwa ostatnie pudełka do środka, a
następnie zamknął i zaryglował drzwi.

- 243 -
Wampir z sąsiedztwa

Tymczasem Ian otwierał drugie pudło. Zawierało antyczne,


ręcznie malowane karty tarota.
Fidelia splotła dłonie na piersi. Spojrzała na Heather.
- Jesteś szalona, jeśli pozwalasz mu odejść.
Heather zmarszczyła ku niej brwi.
- Mnie nie można kupić.
Ian otworzył trzecie pudło i wyciągnął coś z bogatej, czarnej
tafty. Wręczył to Heather.
To była czarna sukienka o jej rozmiarze. Jean-Luc
prawdopodobnie próbował zastąpić ta, którą rozerwał w ostatni piątek.
Podziwiała klasyczne wzornictwo i doskonałą, jakość wykonania.
Musiała prawdopodobnie kosztować małą fortune.
- Nie mona kupić? - Fidelia zapytała ironicznie.
- Nie. - Heather odłożyła sukienkę z powrotem do pudełka. -
Zwrócę to.
Ian kopał w czwartym pudełku, po czym szybko je zamknął. Z
rumieńcem na młodzieńczej twarzy pchnął w stronę Heather.
- To dla ciebie.
Heather wyciągnęła coś czerwonego i koronkowego. Biustonosz.
Odłożyła go z powrotem.
- To nic. Tylko ubrania.
- Och. - Bethany odwróciła się zawiedziona.
- Pozwól mi zobaczyć. - Fidelia podeszła bliżej.
Heather pogrzebała po styropianowych kulkach i wyciągnęła
kolejny przedmiot. Czarna koronkowa bielizna. Odłożyła ją równie.
Fidelia zachichotała.
- Od Jean-Luca. Jest niegrzeczny.
Heather potrząsnęła głowa. Zamówił te rzeczy w niedzielną noc?
Planował uwiedzenie jej przez cały czas? Wyjęła granatowa,
jedwabną koszulę nocną obszytą koronka. Najwidoczniej tak.
- Mmm, muy romantico. - wyszeptała Fidelia.
Heather zamknęła pudła, czując rumieniec na ustach. Nawet Ian i
Phil wyglądali na zakłopotanych. Badali cień na ścianie.
- Nie zatrzymam tych rzeczy. - Odłożyła zgrabnie dwa pudła. -
Odmawiam życia na jego rachunek.
Fidelia potrząsnęła głowa.
- Nie obchodzi mnie, co mówisz. Nie oddam moich nowych kart.

- 244 -
Wampir z sąsiedztwa

Wszyscy pomaszerowali do pracowni. Zasłony zostały rozłożone


na francuskich drzwiach i wzdłuż tylnej ściany. Meble kuchenne
zostały rozstawione w przednim rogu, z dala od maszyny do szycia
Heather. Mogłaby pracować na niej cały dzień i nie przeszkadzać
Fidelii przy oglądaniu telewizji.
Ranek przeszedł bez dalszych incydentów. Obiad był nieco
przerażający, kiedy Ian wszedł do kuchni popijając za szklanki
czerwone coś.
Alberto dołączył do nich trochę później.
- Masz może pojecie gdzie jest Sasha? Nigdy nie omijała naszych
randek przy obiedzie. - Heather wzruszyła ramionami.
- Jest w jakimś spa w San Antonio.
- Dzwoniłem tam, ale już się wypisała.
- Och. - Heather wzięła kęs swojej kanapki z indykiem, kiedy
rozmyślała. - Jej mama mieszka w pobliżu. Może jest u niej w
odwiedzinach. - Albo po prostu unika Alberto.
Zmarszczył brwi na swoją kanapkę.
- Przypuszczam.
- Jestem pewna, że wróci na czas na pokaz charytatywny. -
powiedziała Heather. - Nie ma takiej możliwości, aby to ominęła. -
Alberto skinął głowa.
- To mi o czymś przypomniało. Musimy ustawić pas wybiegowy
w salonie. Znasz jakiś miejscowych cieśli? - Phil potrząsnął głowa.
- Nie chcemy obcych pracowników tutaj.
- Mam pomysł. - Heather zaniosła talerze do zlewu. - Szkoła
średnia w której uczę wystawiała musical w zeszłym roku i zbudowali
platformę dla orkiestry. Mogę sprawdzić, czy nadal ją maja.
- Dobrze. - Alberto spojrzał z ulga. - Sprawdź czy mogą ją tutaj
przynieść. Popracuję na listą zaproszonych.
- Nie więcej niż dwadzieścia osób. - ostrzegł go Ian.
Alberto wyśmiał go.
- To śmieszne! - Ian podniósł brew.
- Możesz tak mówić po tym co się stało Pierre'owi?
- Ale kiedy zaproszę tylko członków rady szkoły, burmistrza i
radę miejska, to będzie prawie dwadzieścia osób. - zaprotestował
Alberto.

- 245 -
Wampir z sąsiedztwa

- Pokaz będzie niewielki. - powtórzył Ian. - Rozkazy Jean-Luca.


Bezpieczeństwo przede wszystkim.
Alberto wyszedł z pokoju naburmuszony. Reszta z nich powróciła
do studia gdzie Heather pracowała, a Fidelia i Bethany przymierzały
stroje dla nowej lalki. Była prawie godzina szósta, kiedy Ian potknął
się i złapał krawędzi stołu do szycia, aby nie upaść.
- Coś nie tak? - Phil podszedł do niego.
- Czuję się... dziwnie.
Heather przestała szyć, aby popatrzeć. Ian zgiął się z długim
jękiem. Rzuciła się ku niemu.
- Wszystko w porządku?
- Nay! - Potknął się i upadł na kolana. Oddychał ciężko a pot na
czole lsnił. - Czuję się verra... - Z jękiem zakrył twarz. Heather
uklękła obok niego.
- Czy jest coś, co możemy zrobić? - Zapłakał, po czym upadł na
podłogę. Heather spojrzała na Phila. - Musimy coś zrobić. - Z
grymasem potrząsnął głowa.
- Nie możemy go nigdzie zabrać. Słonce go usmaży. I nie ma
sposobu, aby wytłumaczyć to lekarzowi. - Ian wydał długi jęk.
- Ale on cierpi. - szepnęła.
- Mamo, co z Ianem? - Bethany zaczęła do nich podchodzić, ale
Fidlia ją złapała.
- Nie martw się kochanie. - odpowiedziała Heather. - On jest
trochę... chory. Zjadł coś.
Ian zapłakał ponownie i nagle wyciągnął się sztywny. Rękoma
chwycił twarzy, kostki stały się białe.
- Co możemy zrobić? - Heather pochyliła się nad nim. - Gdzie cię
boli?
- Wszędzie. - wysapał. - Moja twarz. Jakby była rozrywana na
dwie części.
Heather dotknęła jego ramienia.
- Nie możesz już przyjmować tych lekarstw.
- Musze.
- Nie, nie musisz. Phil może doglądać nas w ciągu dnia. Nie chcę
abyś cierpiał z naszego powodu.
- To nie dla was. - jeknał Ian. - To dla mnie.
- Co masz na myśli?

- 246 -
Wampir z sąsiedztwa

Phil przykucnął obok nich.


- Bedzie starzał się o rok z każdym dniem brania lekarstw.
Heather nie mogła sobie wyobrazić, dlaczego ktoś chciał się
starzec.
- Mam czterysta osiemdziesiąt lat. - mruknął Ian. - Jestem w pełni
rozwiniętym mężczyzną uwiezionym w ciele piętnastolatka. Nie mogę
tak życ.
- Ale to cię boli. - zaprotestowała Heather.
- Nie dbam o to. - Ian krzyknął ponownie i zwinął się do pozycji
embrionalnej. - Ja... muszę wyglądać starzej. Chcę znaleźć prawdziwą
miłosć... jak ty i Jean-Luc.
Zaczęła zaprzeczać, że czuje coś do Jean-Luca, ale zauważyła coś
z ciałem Iana. Ręce spadły mu z twarzy.
- On... on nie oddycha.
Phil dotknął palcami szyi Iana.
- Jego serce się zatrzymało.
- O mój Boże. - Heather osunęła się na pośladki. - To nie mogło
się wydarzyć. - Wspięła się na nogi. - On nie może być... - Martwy?
Czy wampiry nie były już martwe? - Co... co się z nim stanie?
- Nie jestem pewien. - Phil przejechał dłonią po grubych,
brązowych włosach. - Myślę nad dwoma możliwościami. Lek mógł
wygasnąć i Ian zapadł w swój normalny, śmiertelny sen. To byłaby
dobra wiadomość, bo nie odczuwałby już bólu.
- A druga możliwość?
Phil zmarszczył brwi.
- Lek mógł go zabić.
- Nie! - Łzy zatoczyły się jej do oczu. - On nie może umrzeć.
Chciał mieć jedynie starszą twarz i szansę na prawdziwą miłość. -
Cholera, że też te wampiry były takie ludzkie.
- Nie sadzę, aby umarł. Przynajmniej nie na zawsze. - Phil
studiował obojętnie ciało. - Z moim doświadczeniem, naprawdę
martwy wampir zmienia się w pył.
- Kiedy będziemy wiedzieć to na pewno? - Heather przetarła
oczy.
- Kiedy zajdzie słonce. Jeśli jest wszystko w porządku serce
zacznie ponownie bić. - Phil wskazał na jego twarz. - Czy on dla
ciebie wygląda inaczej?

- 247 -
Wampir z sąsiedztwa

- Nie. - Heather zbadała jego twarz. - Właściwie to tak. Uważam,


że jego szczeka jest trochę większa. I ma więcej zarostu.
Phil skinął głowa.
- Bóle mięsni. To właśnie czuł. Bóle mięsni warte roku. Myślę, że
jest też nieco wyższy.
Heather zmarszczyła brwi w stronę trupa. - Czy wynalazca leku
wiedział, że to się stanie?
Phil potrząsnął głowa.
- Roman nigdy nie czuł bólu. Oczywiście, był już około
trzydziestki. Skoro był już w pełni rozwinięty to dla jego ciała nie był
to taki wstrząs.
- Roman sam brał te leki?
- Tak. Po tym jak jego syn się urodził, brał je przez tydzień, aby
pomagać przy dziecku. Ale potem jego włosy zaczęły siwieć i zdał
sobie sprawę, co się dzieje.
Heather stanęła na stopy.
- Nie sadze, aby Ian brał je ponownie. Na pewno znajdzie
wampirze kobiety, które zrozumieją jego problem i zaakceptują go
takim, jaki jest.
Phil stanął.
- Nie wiem. Ale myślę, że to jego decyzja.
Heather nie zgodziła się i postanowiła porozmawiać na ten temat
z Jean-Lucem. Zaraz po tym jak zwróci ubrania, które kupił. Jej plan,
aby unikać go całkowicie spalił na panewce.
Spojrzała w dół na ciało Iana.
- Nie możemy go tutaj tak po prostu zostawić, aby leżał na
zimnej, twardej podłodze.
Niebieski oczy Phila zamigotały z rozbawienia.
- On nic nie czuje, uwierz mi.
- To wygląda tak nieswojo. - Heather przeszukała półki i znalazła
dwa zwoje z miękką flanela. Jeden wsunęła pod głowę Iana jako
poduszkę, a drugi rozwinęła na nim jako koc.
Zrobili sobie przerwę na kolacje. Zadzwoniła do firmy
ubezpieczeniowej, aby sprawdziła jej dom a potem do nauczycielki
dramatu ze szkoły średniej Guadalupe. Liz Schumann była
zachwycona ofertą pracy na wybiegu i noszenia sukienki projektu

- 248 -
Wampir z sąsiedztwa

Heather. Liz obiecała, że jej nowy chłopak przywiezie podest w


weekend, a Heather przyrzekła dać kilka biletów na pokaz.
Po kolacji wrócili do studia i martwego ciała na podłodze.
Heather skończyła pierwszą suknię i spojrzała na zegarek. Siódma
trzydzieści. Słonce wkrótce zajdzie. Po cichu się pomodliła za Iana,
aby się obudził. Potem potrząsnęła głową z konsternacja. To się
działo. Nie mogła już dłużej uważać tych wampirów za potwory.
I coraz bardziej wciągała się w ich świat.

Jean-Luc obudził się ze zwykłym wstrząsem elektrycznym, który


przeszył jego ciało i zaczął budzić do ruchu serce. Rzucił się pod
prysznic i na śniadanie, bo chciał jak najszybciej wiedzieć czy nic
złego nie stało się w ciągu dnia. Czy z Heather było wszystko w
porządku? Jak dla Iana wypadł pierwszy dzień pobytu na leku?
Założył szare spodnie i bordową koszulkę polo – normalne
ciuchy. Miał jedynie nadzieje, że Heather nie będzie patrzeć na niego
jak ostatniej nocy, z przerażeniem i obrzydzeniem w oczach. Musiał ją
jakoś z powrotem odzyskać.
Sprawdził kuchnię, ale ich tam nie było. Kiedy wyszedł zobaczył
Fidelię prowadzącą Bethany w kierunku schodów.
- Och, Jean-Luc! - uśmiechnęła się. - Dziękuję za piękne
prezenty. - Trzymała talię kart tarota przy piersi.
- Kocham moją nową lalkę. - Bethany trzymała ją tak, że mógł
zobaczyć. - Nazwałam ją Księżniczka Katarzyna.
- Bardzo ładnie. - Wiec przedmioty, które zamówił w niedzielę w
nocy przyjechały. - Czy wiesz, gdzie jest twoja mama?
Bethany wskazała na sale.
- Są w studiu. - Fidelia zniżyła głos. - Czekają aż Ian się obudzi. -
Jean-Luc zesztywniał.
- On... śpi? - Bethany zachichotała.
- Śpi o wiele za długo.
Fidelia się skrzywiła.
- Chodź kochanie. Wejdziemy do wanny. - Popędziła Bethany po
schodach.
Jean-Luc wpadł do studia i zatrzymał się.
Heather klęczała na podłodze obok Iana z Robbym, Phineasem i
Philem. Spojrzała na Jean-Luca. Jego serce zachwiało się. Jej oczy nie

- 249 -
Wampir z sąsiedztwa

pokazywały już niesmaku, ale były lśniące od bólu. Jej


wspaniałomyślny charakter wziął sobie dylemat Iana do serca.
- Muszę z tobą porozmawiać. - Wstała na nogi i odeszła trochę,
aby oczywiście mieli trochę prywatności. Nie wiedziała jeszcze, że to
było niepotrzebne, ponieważ wampiry miały wyczulony słuch. - Jak
mogłeś pozwolić mu zrobić coś tak niebezpiecznego?
- Sprzeciwiłem się. - Jean-Luc odpowiedział cicho. - Ale w końcu
nie mogłem zmusić go to powstrzymania się przed tym ruchem. To
była jego decyzja.
- Ale on mógł zabić się tylko dlatego, aby mieć szansę na
prawdziwą miłość. - Heather otarła oczy. - To smutne.
- Zacny człowiek poświeci wszystko dla prawdziwej miłości.
Spojrzała na niego, jej oczy się rozszerzyły.
- Kiedy Roman brał narkotyki też późno się budził. - Jean-Luc
zwrócił się, aby zobaczyć Iana. - Wierze, że mu się uda.
Kiedy tak czekali zapadła pomiędzy nimi cisza. Robby zwrócił
się do Phineasa.
- Idź zobacz czy z Fidelią i młodą dziewczyną jest wszystko w
porządku. Damy ci znać, co tutaj się dzieje.
- Dobrze. - Phineas wymaszerował z pokoju.
- A ty jesteś od zegara, facet. - Robby mruknął do Phila. - Musisz
zostać.
- Dobra. - Phil założył ręce na piersi. Heather odetchnęła głęboko.
- Dostałyśmy pudełka rzeczy, które zamówiłeś. - Jean-Luc
zwrócił się do niej.
- Podobała ci się sukienka?
- Jest śliczna. - Unikała patrzenia na niego. - Ale nie mogę jej
zatrzymac.
- Dlaczego nie? - Chciała go tym ukarać?
- Nie chcę być... tobie dłużna. Dałeś mi już świetną pracę i
bezpieczne miejsce pobytu.
- Uratowałaś mi życie Heather. To ja jestem tobie dłużny.
- Och, jestem pewna, że pokonałbyś Louie'go na własną rękę.
Jesteś przecież europejskim mistrzem szermierki, pamiętasz?
- Ale nie miałem wtedy miecza, pamiętasz? - Nachmurzona
obróciła do niego twarz.

- 250 -
Wampir z sąsiedztwa

- Jestem zupełnie pewna, że pokonałbyś go bez mojej pomocy.


Jesteś... muy mach jak to mówi Fidelia.
- Merci. Więc już nie jesteś za to tak zdenerwowana. - Założyła
ramiona.
- Ciągle nie mogę zatrzymać sukienki lub tych innych... rzeczy. -
Podszedł bliej. - To znaczy biustonoszy?
- To było ich więcej niż jeden?
- Trzy biustonosze, trzy figi. - Wzrokiem powędrował na jej ciało.
- Byłem bardzo ostrożny w doborze rozmiarów.
Na jej policzkach pojawiły się wypieki.
- Wracają z powrotem.
- Nie. - Gdy otworzyła usta, aby zaprotestować, mówił dalej. -
Ponieważ przeze mnie twoja rodzina jest w niebezpieczeństwie.
Ponieważ przeze mnie twój dom został zrujnowany.
Najprawdopodobniej wszystko tam zostało zniszczone przez dym i
potrzebuje naprawy. To będzie kosztować cię fortunę. Dzięki tym
kilku rzeczom, które kupiłem nie odwdzięczę się. To ja ci wszystko
jestem dłużny.
Westchnęła przez poniesioną klęskę.
- Dobrze. Dziękuje.
- Jak się czujesz? - Nie chciał myśleć, że to on spowodował te
ciemne podkowy pod oczami.
- Jestem bardzo zmęczona. Nie mogłam spać ostatniej nocy.
- Przepraszam, że w takich okolicznościach poznałaś prawdę.
Powinienem wyjawić ci ją wcześniej.
Wsunęła ręce do kieszeni jeansów i spojrzała na podłogę.
- Dlaczego tego nie zrobiłeś?
Zamknął na krótko oczy zastanawiając się jak to wytłumaczyć.
- Byłem... oczarowany sposobem, w jaki na mnie patrzyłaś, jak
mówiłaś. Jakbym był normalny. Czułem się jakbym był ponownie
człowiekiem z domem, rodzina, piękną kobieta, która faktycznie
uważała mnie za atrakcyjnego. Ja... ja nigdy tego nie miałem, kiedy
byłem śmiertelnikiem.
- Kobiety nigdy się na ciebie nie rzucały? Trudno w to uwierzyć.
- Nigdy nie miałem domu i rodziny. - Podszedł bliżej. - Zajęło mi
dużo czasu, aby uświadomić sobie, że tego chcę najbardziej. -
Odwróciła wzrok, ale złapał błysk łez w jej oku. - Czy zrobisz mi ten

- 251 -
Wampir z sąsiedztwa

zaszczyt i pozwolisz mi abym o ciebie zabiegał? - Posłała mu krótki,


nerwowy uśmiech.
- Brzmisz tak staromodnie.
- Być może. - Uśmiechnął się ironicznie. - Ale jestem również
bardzo zdeterminowany.
- Ja... ja nie pasuję do twojego świata.
- Możesz należeć gdziekolwiek chcesz. - Przetarła czoło.
- W tym jest problem. Ja nie chcę tam należeć. Ale nie chcę także
cię zranić. Ja ... - Ian zatrząsł się a pierś pofalowała mu się za sprawą
głębokiego oddechu.
- On żyje! - Robby zawołał z uśmiechem.
- Tak! - Phil walnął pięścią w powietrzu. Jean-Luc uśmiechnął
się.
- Dzięki Bogu.
- Och, tak, tak! - Heather skoczyła w górę i w dół. - Tak! -
Rzuciła się na szyję Jean-Luca. Jego serce podrosło, kiedy złapał ją w
ramiona. - Tak. - Odsunęła się. - Och nie chciałam, przepraszam.
Byłam tak szczęśliwa, że zapomniałam...
- Że jestem potworem? - dokończył jej zdanie. Jej policzki
zabarwiły się na różowo.
- Ja tak nie myślałam...
- Co się stało? - Ian usiadł.
- Spałeś w pracy. - Robby skrzyżował ręce , marszcząc brwi. -
Powinienem obciąć ci pensje. - Ian rozejrzał się dookoła ze
zmieszanym spojrzeniem.
- Jestem... spóźniony?
Robby roześmiał się i wyciągnął ręce aby pomóc mu wstać.
- Zmartwiłeś nas chłopie. Jak się czujesz? - Ian chwycił dłoń
Robby'ego i powoli wstał na nogi.
- W porzadku, tak myślę.
- Przynajmniej jesteś o cal większy. - ogłosił Phil.
- Jestem? - Ian uśmiechnął się. - Udało się! Jestem o rok starszy. I
cholernie umieram z głodu.
- Idź na dół i zjedz śniadanie. - zakomenderował Robby.
- Chciałabym, abyś nie brał już tych narkotyków ponownie. -
powiedziała Heather. - Tak bardzo cierpiałeś.

- 252 -
Wampir z sąsiedztwa

- Przykro mi, że musieliście na to patrzeć. - powiedział jej Ian. -


Ale się nie zatrzymam. - Razem z Philem wyszli z pokoju.
- Zostawię was dwoje samych. - Robby skłonił się i wyszedł z
pokoju.
- Też powinnam już iść. - Heather ruszyła do drzwi.
- Co z twoją praca? - zapytał Jean-Luc.
- Och. - odwróciła się. - Skończyłam pierwszą suknie. - Skinęła
ku jej formie. Poszedł w jej kierunku.
- Po wszystkim zdecydowałaś się zrobić bez rękawów.
- Nie. - Podeszła bliżej. - Kolidowałyby z dopasowaniem stanika.
Wiec pomyślałam, że zrobię pasującą etole, która będzie mogła być
noszona, jako szalik lub apaszka.
Kiwnął głowa.
- Dobry pomysł.
- Zastanawiałam się… - wydęła nieco dolną wargę. - Kto wciela
w życie twoje projekty?
- Różne kobiety z Francji i Belgii w zależności od tego, czego
potrzebuje. W Brukseli jest kobieta, która robi najlepsze koronki, a
druga w Bretanii, która ma najpiękniejsze hafty.
- Och.
Podejrzewała go o prowadzenie sweatshopu5?
- Uważam ich za artystów i płacę im bardzo dobrze. Mogę cię do
nich zabrać, jeśli chcesz zobaczyć ich prace.
- Ja... myślę, że nie. - Cofnęła się. - Pójdę już. Jestem naprawdę
zmęczona.
Skinął głowa.
- Miałaś długi dzien.
- Tak. Dobrej nocy. - Praktycznie uciekła z pokoju.
Jean-Luc westchnął. Odmówiła mu jego zalotów. Wciąż
wyglądała na lekko przestraszona, ale przynajmniej nie była już
zdegustowana. Robił postępy, ale były one bardzo powolne.
Poszedł wzdłuż korytarza do biura Alberto, aby omówić imprezę
charytatywna. Potem przeniesie się do swojego biura, aby nadrobić
zalęgłości w interesach. Było ponad sto e-maili i kilkanaście
sprawozdań z Paryża czekających na odpowiedz. Był również władcą
Europy Zachodniej, wiec było kilka sporów do rozstrzygnięcia. Po
5
fabryka gdzie następuje wyzysk pracowników
- 253 -
Wampir z sąsiedztwa

północy wziął sobie małą przerwę biorąc szklankę syntetycznej krwi z


kryjówki w swoim gabinecie.
Było już po drugiej w nocy, kiedy zabrzmiał alarm. Jean-Luc
chwycił miecz i znalazł się przy sypialni Heather otwierając drzwi.
Wszystkie spały. Alarm ich nie obudził, ponieważ częstotliwość
została ustawiona tak, że słyszeli ją tylko wampiry i psy. A to
oznaczało jedno – wampir teleportował się do środka.
Poszedł do łazienki i sprawdził ją w środku. Była pusta.
- Co się stało? - Heather zapytała sennie.
- Nic. - szepnął. - Upewniam się tylko czy wszystko jest w
porządku. Wracaj do spania. - Dostrzegł Robby'ego na korytarzu, wiec
przebiegł do niego i zamknął drzwi. - Co się stało?
- To była Simone. - wyjaśnił Robby. - Twierdzi, że była
znudzona, wiec wyszła.
- Gdzie poszła?
- Nie chciała powiedzieć. Teleportowała się na zewnątrz, ale
kiedy wróciła włączyła alarm.
Jean-Luc przypomniał sobie, jak Simone chwaliła się, że może
mieć romans z Louie'em.
- Ona może spiskować.
- Wiem. Mam ją odprawić?
- Nie. Chcemy, aby Louie wykonał ruch, dzięki czemu go
złapiemy.
- Dobrze. Będę jej pilnować. - Robby poszedł w dół schodów.
Heather wyjrzała przez półotwarte drzwi.
- Co się dzieje?
- Wszystko w porządku. - zapewnił ją Jean-Luc.
Weszła do korytarza.
- Słyszałam jak rozmawialiście. Myślisz, że Simone może być
pod kontrolą Louie'go?
- To jest możliwe. Zazwyczaj używa śmiertelników, ale mógłby
ontrolować wampira, zwłaszcza, jeśli taki chowa urazę.
- Podobnie jak Simone. - Heather zmarszczyła brwi. - Ta kontrola
umysłu – nigdy jej na mnie nie używałeś, prawda? - Zesztywniał.
- Nie, to byłoby niehonorowe.
- Nie chciałam cię urazić. - jego wzrok powędrował po jej
cudownych, roztrzepanych włosach i cieniutkiej piżamie.

- 254 -
Wampir z sąsiedztwa

- Jeśli byłabyś pod moją kontrola, to leżałabyś już w moim łóżku.


- Och.
- I byłabyś naga. A ja byłbym...
- Dobrze, już dobrze! Mam ten obrazek.
Uśmiechnął się powoli.
- Podoba ci się on?
Posłała mu zirytowane spojrzenie.
- Jesteś piękna. - Parsknęła.
- Nie mam na sobie makijażu.
- Jesteś naturalnie piękna.
- To jest krótkotrwałe. Zestarzeje się i będę pomarszczona.
- Nie boję się czasu. - Podszedł bliżej. - Pozwól mi o ciebie
zabiegać. - Posłała mu dziwne spojrzenie, jakby ostrożność i
pożądanie walczyły w niej.
- Pomyślę o tym. - Wślizgnęła się do sypialni i zamknęła drzwi.
Tak, powoli robi postępy.

- 255 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Heather szukała czegoś, co mogłaby znienawidzić w Jean-Lucu.
Status wampira nie wydawał się już dłużej dostatecznym powodem do
odrzucenia. Wszystkie wampiry w domu piły z butelek. Wszyscy
mężczyźni byli również dobrze wychowani i taktowni. Simone i Inga
były egoistyczne i próżne, ale Heather podejrzewała, że miały taki
sposób bycia jeszcze przed tym jak pojawiły się u nich kły.
Fidelia potwierdziła teorię, że śmierć nie zmienia charakteru
danej osoby. Widziała tego dowód poprzez swoje doświadczenia z
pomocą zagubionym duchom. Heather nie mogła dłużej unikać
prawdy. Jean-Luc był tak samo piękny, inteligentny i honorowy, jako
śmiertelnik, jak i wampir.
Jego poczucie honoru przeniosło się w jakiś sposób na
prowadzoną działalność. Nie było tu żadnych sweatshopów,
pracowników wykorzystywanych do pogoni za bogactwem. Phil
zwierzył się jej, że Jean-Luc opiekował się rodziną Pierre‟go. Był
dobrym mężczyzną. Gdyby był człowiekiem Heather nie zawahałaby
się z decyzją o relacjach z nim. Nie chciała nieodwracalnie wypierać
się uczuć do niego. Więc prawdziwe pytanie jest, czy mogła
zaakceptować i pokochać go takim, jaki jest
Czwartek był spokojnym dniem aż do kolacji, kiedy Ian doznał
kolejnego ataku. Fidelia natychmiast wyprowadziła Bethany z kuchni,
aby dziewczynka nie musiał być świadkiem męczarni Iana. Heather
nienawidziła patrzenia jak cierpi i prosiła go, aby wziął jakieś leki
przeciwbólowe, ale odmawiał ze stoickim spokojem. Po pół godziny
drżenia i pocenia się w końcu zapadł w swój śmiertelny sen.
Heather zakończyła etolę pierwszej sukni i przystąpiła do
tworzenia modelu drugiego stroju. Z czasem złapała się na czekaniu
na spotkanie z Jean-Lucem.
Zjawił się o wpół do dziewiątej, przystojny jak zawsze.
Zatrzymała oddech patrząc na niego. Wiem, że mnie kochasz. Boże,
dopomóż, jeśli miał rację. Co jeszcze mogło wyjaśnić jej pociąg do
niego, nawet, kiedy wiedział już, że jest wampirem?

- 256 -
Wampir z sąsiedztwa

Spojrzał na jej pracę, podczas gdy inni czekali, kiedy Ian się
obudzi. Ocknął się i szybko wstał, aby zobaczyć czy urósł. Heather
podała Robby‟emu taśmę pomiarową.
- Gratulacje. Mierzysz teraz sześć stóp. - ogłosił Robby. - I
musisz się ogolić.
Ian uśmiechnął się pocierając szczecinę na swojej szczęce.
- Powinniśmy wypić trochę Blissky z tej okazji. - zasugerował
Phines. Ian zaśmiał się.
- Ty zawsze znajdziesz powód, aby dobrać się do Blissky.
- Mam butelkę w biurze bezpieczeństwa. - powiedział Robby. -
Chodźmy.
Troje wampirów wymaszerowało, zostawiając Heather sam na
sam z Jean-Lucem.
- Co to jest Blissky? - zapytała.
- Mieszanka syntetycznej krwi i szkockiej whisky. - wyjaśnił
Jean-Luc. - Roman sprawił, że nasze posiłki z wampirze kuchni
Fusion są o wiele bardziej interesujące.
- Nie. Mamy Chocolood, krew z czekoladą, ulubiony napój
wampirzych kobiet i Bubbly Blood, krew z szampanem na specjalne
okazje.
Heather roześmiała się.
- Jakie? Przeprowadzka do nowej, ulepszonej trumny?
Kąciki jego ust podniosły się delikatnie.
- Teraz ze mnie kpisz. Doskonale wiesz gdzie śpię i że to nie jest
trumna.
Jej twarz zalało ciepło na wspomnienie jego łóżka.
- Chcesz zobaczyć, nad czym teraz pracuje? Jest w moim biurze.
Zawahała się, nie wiedząc czy była gotowa być z nim sam na sam
za zamkniętymi drzwiami. Jego uśmiech przygasł.
- Nigdy bym cię nie skrzywdził, chérie. Zrobiłbym wszystko, aby
ochronić cię przed niebezpieczeństwem.
Wszystko, oprócz powstrzymania jej przed zakochaniem się w
nim. A to może spowodować okropny ból w przyszłości. Miłość nigdy
nie ma gwarancji. Zawsze jest skokiem wiary. A po prostu nie była
pewna czy chce zrobić taki ruch.
Czy znowu pozwalała strachowi pokierować jej życiem? Czasami
ostrożność była mądrym wyborem. Jednak znowu, zbyt wielka

- 257 -
Wampir z sąsiedztwa

przezorność może być nudna i… smutna. Co będzie, jeśli spędzi


resztę życia żałując takiej ostrożnej decyzji.
Wzięła głęboki oddech
- Mogę się zatrzymać na kilka minut.
- Dobrze. - Poszedł powoli w stronę drzwi czekając, aż do niego
dołączy. Nie próbował jej dotknąć, za co była mu wdzięczna. Zdawał
się rozumieć, że potrzebuje czasu. I odpowiedzi.
- Dlaczego przyjechałeś do Teksasu? - zapytała, kiedy zaczęli iść
w dół korytarza.
- Musiałem zniknąć. Media pytały, dlaczego się nie starzeję.
- A więc się chowasz?
Kiwnął głową.
- Na dwadzieścia pięć lat. Wtedy będę mógł wrócić do Paryża
udając swojego syna.
Chciała zapytać, czy kiedykolwiek myślał o prawdziwym synu,
ale zdenerwowała się.
- A więc masz zamiar zostać przez chwilę w Schnitzelberg? - Jak
mogła wrócić do swojego normalnego życia wiedząc, że wampir,
który ja kocha mieszka przy autostradzie.
- Wciąż mogę się przenosić. Po prostu musze być ostrożny. Nie
mogę sobie pozwolić być zauważonym przez media.
- Jak podróżujesz po Ziemi? - Urwała, kiedy weszli do salonu. -
Nic nie mów - ukrywasz się w trumnie w zatoce ładunkowej 747.
Skrzywił się.
- To by było straszne. Podróż jest dla nas naprawdę prosta.
Teleportujemy się.
- Teleportujecie? Nikt tego nie umie, z wyjątkiem filmów sci-fi.
- Wampiry to potrafią.
Bez słowa rozglądała się po całym salonie. Odwróciła się z
powrotem do Jean-Luca, ale on zniknął.
- Jean-Luc? - Szepnęła.
- Tak?
Zerwała się w podskoku i obróciła. Był za nią.
- Och. To było strasznie podstępne.
- Ale za to przydatne. W ten sposób moim strażnikom udało się
przynieść tutaj zabawki twojej córki. - Przymknęła oczy.

- 258 -
Wampir z sąsiedztwa

- Mogłeś teleportować się do mojej sypialni w każdej dowolnej


chwili, nawet przy zamkniętych drzwiach?
- Tak. Ale nie zapominaj, że jestem honorowym mężczyzną.
Wzdrygnęła się na nagłą myśl.
- Więc Louie może teleportować się tutaj. Mógłby iść prosto do
mojej sypialni…
- Heather - przerwał jej dotykając ramienia. - Kiedy ktoś się
teleportuje do budynku włącza się alarm. Tak było poprzedniej nicy,
kiedy Simone wróciła.
- Och. To, dlatego wpadłeś do mojej sypialni.
- Tak.
On naprawdę ją chronił.
- Doceniam jak ciężko pracujecie, abyśmy czuły się bezpiecznie. -
Uśmiechnął się.
- Kiedy to wszystko się skończy, uważam, że powinniśmy iść na
randkę.
- To znaczy kolacja i kino? - wyśmiała go. - Nie zaofiaruje się
jako posiłek.
Zaśmiał się.
- Nie, ale mogę się zabrać gdzieś, gdzie nie będziemy mieli
publiki, np. na zamek Angusa w Szkocji lub do willi Romana w
Toskanii.
Co za łajdak. Machał przed nią marchewką, której trudno było się
oprzeć. Zawsze pragnęła podróżować.
- Mam wampirzych przyjaciół na całym świecie, którzy chętnie
nas przyjmą. - kontynuował Jean-Luc. - Tylko musze mieć pewność,
że nikt mnie nie pozna lub że nie wzejdzie słońce.
- To znaczy, że zabierzesz mnie ze sobą tym swoim telep ortem?
- Tak. To naprawdę bardzo proste.
Parsknęła.
- Łatwo ci powiedzieć. Rozmawiamy to o przemienieniu mnie w
jakąś… parę, a następnie zmaterializowaniu, z mam nadzieję, prostą
głową.
- To jest całkowicie bezpieczne.
- Ale tak nie brzmi.
Przechylił głowę, rozważając nad nią.

- 259 -
Wampir z sąsiedztwa

- Pokażę ci teraz jak to działa, abyś nie musiała się martwić o to


później.
Cofnęła się.
- Czuje się dobrze z moimi obawami. Jestem naprawdę dobra w
niepokojeniu się.
- Po prostu znajdziemy się w moim biurze. - Pokazał okno na
pierwszym piętrze, które wychodziło na salon. - A kiedy później
wezmę cie na dłuższą wycieczkę, nie będziesz się już bać.
Dobry Boże, on był tak przystojny.
- Mogę się zgodzić na randkę w przyszłości. Ale to nie oznacza,
że zgadzam się na twój pomysł dotyczący zalotów.
- Dobrze. Teraz zrobimy rundkę próbną. - Przysunął się bliżej.
Jej serce zachwiało się. O Boże, zgodziła się na teleportację.
Położył dłonie lekko na jej talii.
- Jest kilka rzeczy, jakie musisz zrobić, aby zadziałało.
- Jakich?
- Obejmij rękoma moja szyję i trzymaj mocno. - Spełniła jego
prośbę.
- Co teraz? - Owinął ręce wokół niej.
- Teraz mnie pocałuj.
Wyśmiał go.
- Nigdy tego nie robili w Star Treku.
- Ich strata.
- A co jeśli teleportujesz się sam lun z facetem? - skrzywił się.
- Dobra. Kłamałem. - Posłał jej smutny uśmiech. - Ale nie możesz
mnie winić za to że próbowałem. - Walnęła go w ramię. Zaśmiał się. -
Ale naprawdę musisz się mnie mocna trzymać.
Pokój zaczął się chwiać, a Heather chwyciła go za kark.
- Zaufaj mi. - wyszeptał tuż przy jej uchu. Zaraz potem wszystko
stało się czarne. Czuła jak unosi się stopami z betonowej podłogi.
Otworzyła oczy. Była w dużym biurze.
- To było straszne.
- Przyzwyczaisz się.
Cofnęła się, a on ja wypuścił. Błąkała się po biurze, zauważając
dwa fotele ze skóry, biurko, komputer i gablotkę z dokumentami.
Zatrzymała się przy stole do szycia, który był usiany pięknymi

- 260 -
Wampir z sąsiedztwa

materiałami w odcieniu niebieskiego i zielonego. Kupa pawich piór


prosiła się o dotkniecie. Pogładziła miękkie liście.
- Wiedziałem, że ich dotkniesz. - mówił spokojnie za nią. - Lubisz
tekstury.
Jej skóra usiała się gęsią skórką.
- Skąd to wiesz?
- Obserwowałem Cię. - Przysunął się do niej. - Lubisz gładkość
jedwabiu na swojej nagiej skórze. Lubisz dotykać koronki i aksamit. -
Podniósł pawie pióro. - Przypomina mi o tobie. Posiada wszystkie
odcienie zieleni i turkusu, które widzę w twoich oczach. Nieznacznie
się zmieniają, kiedy się uśmiechasz, marszczysz brwi lub…
szczytujesz.
Posłała mu zirytowane spojrzenie.
- Twoje oczy także zmieniają barwę.
Uśmiechnął się i podał jej stos szkiców.
- Co o tym sądzisz?
Popatrzyła na nie. Był taki utalentowany. Udało mu się korzystać
z wielowiekowego doświadczenia modowego i stworzyć coś zarówno
klasycznego jak i nowoczesnego.
- Są piękne.
- Jesteś moją inspiracją. - Pogładził krawędzią piórka wzdłuż jej
szyi. Rzuciła szkice na biurko i podeszła w stronę okna. Popatrzyła w
dół na manekiny, śnieżnobiałe wśród ciemności salonu.
- Muszę wiedzieć o tobie więcej.
- Co dokładnie?
Oparła czoło o chłodne szkło.
- Wszystko. Ty wiesz o mnie wszystko. - westchnął.
- Nie ma za dużo do opowiedzenia. Urodziłem się jako biedny
rolnik, syn Jeana, którego pracą było czyszczenie stajni. Nie pamiętam
ronionego nazwiska. - Odwróciła się twarzą do niego.
- A co z Echarpe?
- Przyjąłem je po tym jak zostałem przemieniony. Niektóre
wampiry żartowały sobie. Po tym jak kobiety… spotykały mnie,
nosiły szalik, aby ukryć znaki. - Echarpe oznacza szalik.
Heather drgnęła.
- Żałosny żart.

- 261 -
Wampir z sąsiedztwa

- Większość mojego życia była żałosna. Ja… walczyłem, aby być


tym, kim jestem dziś. - mogła się do tego odnieść.
- Czy to prawda, co powiedziałeś drugiej nocy - że twoje matka
zmarła, kiedy byłeś młody?
Marszcząc brwi usiadł na jednym z krzeseł.
- Oboje zginęli. Zostałem osierocony w wieku sześciu lat. Baron
pozwolił mi spać w stajni i przejąć obowiązki ojca. - Heather oburzyła
się.
- Cóż, to było bardzo miło z jego strony.
- Lepsze to niż bycie bezdomnym.
Podeszła do niego, zatrzymując się przy biurku.
- Kontynuuj.
- Baron był doświadczonym wojownikiem i miał kilku
wychowanków mieszkających na zamku z jego synem. Szkolił ich
wszystkich dla rycerstwa. Chowałem się za beczkami i oglądałem, a
potem w nocy ćwiczyłem w stajni ze służbą. - Skinęła głową.
- Założę się, ze byłeś dobry.
- Syn barona był tyranem i powybijał wszystkich na miazgę. Jego
ojciec nic nie zrobił, bo był z niego dumny. Pewnego dnia, kiedy
miałem około dziesięciu lat, syn barona położył jednego z
wychowanków na ziemię i zaczął go okładać pięściami. Chwyciłem
swój kij i popchnąłem go. Rozpoczęła się bójka.
Heather skrzywiła się. Jako nauczycielka historii rozumiała
konsekwencje, kiedy uczeń zaatakował swojego przełożonego.
- Słudzy krzyczeli na mnie abym przestał i uciekł. - kontynuował
Jean-Luc. - Inni strażnicy pobiegli zawiadomić barona. Walczyłem jak
szalony. Wszystkie moje lata frustracji nędzy wybuchły
niepohamowanym gniewem.
- Nie wierzę w to. - Była taka zła na siebie przez lata bycia
pomiotłem. - Co zrobił baron?
- Kazał nam przestać. Wtedy uświadomiłem sobie, co zrobiłem.
Myślałem, że umrę. - Jean-Luc potarł czoło marszcząc brwi. - To był
pierwszy raz, kiedy poczułem się całkowicie bezsilny mój los był w
rękach drugiego człowieka.
- To straszne. - Heather przeniosła się na krzesło obok niego.
- Ku zdziwieniu wszystkich, baron podszedł do syna i
spoliczkował go w twarz tak mocno, że chłopak upadł an ziemie z

- 262 -
Wampir z sąsiedztwa

rozciętą wargą. Barona nazwał to karą za to, ze nie zabił słabszego w


walce. Potem powiedział, że jeśli chce to mogę walczyć. Zdziwiłem
się, ale wydawało się to dużo lepsze niż usuwanie gnoju ze stajni
przez resztę życie, więc się zgodziłem.
- Trenowałeś z innymi chłopcami?
- Tak. Następnych kilka lat było trudnych. Musiałem cały czas
mieć się na baczności, ponieważ syn barona zawsze starał się mnie
wrobić i uczyć z mojego życia piekło
- Co za padalec. - Jean-Luc uśmiechnął się.
- Tak. W tym czasie król Ludwik XII starał się przejąć Włochy.
Zażądał od swoich dostojników, aby przysłali mu najlepszych rycerzy.
Baron był z potężnego rodu de Guise, który chciał klęski króla, więc
postanowił, że pośle najgorszych. I tak szybko dostałem tytuł
szlachecki. Kolejny żałosny żart. - Heather skrzywiła się.
- Nie mogłeś być najgorszy.
- Nie miałem doświadczenia w prawdziwych walkach. Nie
miałem również rodziny, więc byłem na straconej pozycji. Dostałem
ubogie wynagrodzenie na konia i trochę starej broni.
- O mój Boże, wysłali cię na śmierć.
- Dokładnie. Pamiętam śmiech barona, mówiącego, że o jego
decyzji o odesłaniu mnie opłaciła się. Zostałem wysłany zamiast jego
syna na śmierć w wojnie, która była skazana na niepowodzenie. -
Jean-Luc na chwilę przymknął oczy. - Tego dnia przysiągłem, że już
nigdy nie będę bezsilny. I nie zostanę ponownie pionkiem w grze.
- Tak mi przykro. - Heather dotknęła jego ramienia. Jean-Luc
wziął jej rękę w swoja.
- Moja pierwsza bitwa była w 1500 roku. Przeżyłem.
- Miałeś tylko piętnaście lat. - Skinął głową.
- I nadal wykonywałem swoja pracę dobrze. Zostałem zauważony
i dostałem lepszego konia oraz sprzęt. Pracowałem nad swoją rangą
do 1513 roku do bitwy pod Spurs.
- To wtedy…?
- Umarłem. Anglia najechała Francję na Giunegate, a moi
towarzysze polegli w walce. Byłem tak zły, ze stałem na miejscu i
ciąłem pierwszego Anglika, który do mnie podszedł. To był głupi
błąd, bo zostałem otoczony i wiele razy pchnęły nożem. Zostawili
mnie na śmierć.

- 263 -
Wampir z sąsiedztwa

Heather drgnęła, a on zacisnął uchwyt na jej dłoni.


- Tej nocy Roman mnie znalazł. Nie chciałem umierać.
- Oczywiście. Byłeś taki młody.
- Tak, ale było jeszcze coś. Chciałem być odpowiedzialny za
własny los. Byłem chory z bycia bezsilnym. Chciałem władzy, nawet
nad śmiercią.
Heather przełknęła ślinę.
- Zgaduje, że ja dostałeś.
Uśmiechnął się ironicznie.
- Wciąż mogę zginąć. I ostatni żart mojego krótkiego, ludzkiego
życia - następnego dnia rano, mojego ciała już nie było, więc bitwa
pod Spurs przeszła do historii, jako bezkrwawa potyczka. Zostałem
jedyną zapomnianą ofiara wypadku.
- Przykro mi.
Ścisną jej dłoń.
- Tylko nieliczni znają moją historię. Nienawidzę pamiętać, jak
żałosny byłem.
- Również czułam się żałośnie, kiedy pozwoliłam wszystkim na
około sobą rządzić. Ale wiem, nie jesteśmy tacy. Jesteśmy
bohaterami. Oboje staraliśmy się zmienić swoje życie na lepsze. -
Skrzywiła się wewnętrznie. Przyznała jedynie, że jego życie, jako
wampir było poprawne.
- Nie będę cię okłamywał, chérie. Świat wampirów jest równie
poplątany jak wasz. Malkontenci zbierają armię i może wybuchnąć
kolejna wojna. To byłaby katastrofa dla wszystkich. Taka wojna nie
przejdzie niezauważona. Wszystkie media się dowiedzą. - Wzięła
głęboki oddech.
- Twoja tajemnica wyjdzie na jaw.
- Dokładanie. - I znajdą się ludzie, którzy postanowią wytropić
wszystkie wampiry i pozabijać.
- To byłaby katastrofa. - Cofnęła rękę i odchyliła się na krześle.
Świat wampirów jest niebezpieczny. Jak mogła wciągnąć do niego
swoją córkę.
Wstał i podszedł do okna z widokiem na salon.
- Muszę cię o czymś poinformować. Chodzi o pokaz w następną
sobotę. Myślałem o anulowaniu go, ponieważ to daje Louie‟mu
możliwość ataku. Postanowiliśmy jednak go zorganizować.

- 264 -
Wampir z sąsiedztwa

- Wiec mam być przynęta. - Przełknęła ślinę.


Zwrócił się twarzą do niej.
- Będę przy tobie czuwał cały wieczór. Jesteśmy dobrze
przygotowani. Tą drogą będzie lepiej. Zwabimy go tutaj, gdzie
możemy kontrolować sytuację. I będzie to w nocy, kiedy wszystkie
wampiry będą w stanie cię chronić. - Powoli skinęła głową.
- Lepiej późno niż wcale. - Nie chciała żyć pod groźbą Louie‟go
dłużej niż to konieczne.- Ale musimy utrzymać moją córkę i Fidelię
bezpieczne. Nie pozwolę pozostawić ich w niebezpieczeństwie.
- Zgoda. - Kroczył przy stole. - Teraz już wiesz, czego się
obawiam najbardziej. Nienawidzę być bezsilny. To, że jestem
wampirem dało mi wiele uprawnień, super siłę, szybkość i tak dalej,
ale mam też jedną okropną słabość. Jestem całkowicie bezradny w
ciągu dnia.
- Masz straż, która utrzymuje cię bezpiecznego. - powiedział
podnosząc się. Potrząsnął głową i podniósł skrawek zielonego
jedwabiu.
- To nie moje bezpieczeństwo mnie martwi. Każdego ranka o
świcie, kiedy zapadam w swój śmiertelny sen, ogarnia mnie straszny
lęk, że coś się z tobą stanie, kiedy ja będę tam bezsilnie leżał. -
Rozgniótł materiał w pięści. - Nie mogę tego znieść.
- Wszystko będzie w porządku. - Podeszła do stołu. - Mam Phila,
Iana i Fidelię ze swoja bronią. I ja sama nie jestem całkowicie
bezradna. - Dotknęła jego ramienia. - Wszyscy mają obawy, które nas
nękają.
- A czy ty wciąż się mnie boisz? Tego, czym jestem? - Opuścił
tkaninę na stół. - Jak mam cie przekonać, że to niczego nie zmienia.
Wciąż cię będę kochał bez względu na wszystko. Zawsze.
Łzy pojawiły się w jej oczach, więc się odwróciła.
- To nie tak, że ja… Myślę, że jesteś wspaniałym człowiekiem.
Podniósł pawie pióro i pociągnął nim po jej nagim ramieniu.
- Tak bardzo staram się cię nie dotknąć.
Jej ramię zaczęło mrowić. Serce ścisnęło się potrzebą, aby go
pocieszyć. Tak bardzo potrzebował bycia kochanym. Zasłużył na
miłość, której nigdy nie miał. Z płaczem owinęła mu ręce w pasie i
przytuliła mocno.
- Jesteś dobrym człowiekiem, Jean-Luc. I pięknym mężczyzną.

- 265 -
Wampir z sąsiedztwa

- Heather. - Trzymał ją lekko jakby chciał zachować kontrolę. -


Tak bardzo cię pragnę. - Przesuwał ręką w dół i w górę jej Pelców
powodując lekkie drżenie.
Musiała się wycofać, ale był taki silny. Tak łatwo można było się
na nim oprzeć. Czuła jak pociera swoja brodą o jej włosy. Wargami
dotknął jej czoła w delikatnym pocałunku. Znane już fala pożądania
przeszła przez jej ciało.
- Pozwól mi się o ciebie starać. - Potarł jej a następnie szepnął do
ucha. - Pozwól mi cię kochać.
Spojrzała ja jego twarz i oddech uwiązł jej w gardle.
Jasnoniebieskie tęczówki jego oczu zaczęły zmieniać barwę.
- Twoje oczy stają się czerwone.
Odgarnął włosy w jej czoła.
- To jest problem, który pojawia się za każdym razem, kiedy
jestem z tobą.
- Dlaczego? Sprawiam, że jesteś głodny?
- Wywołujesz u mnie ból pożądania. Moje oczy są jedynie
odzwierciedleniem namiętności płonącej we mnie.
- To znaczy, że zmieniają kolor, kiedy jesteś… podniecony?
- Tak. - Uśmiechnął się powoli. - Możesz mi pomóc złagodzić ten
problem. Ale obawiam się, że to będzie się w kółko powtarzać.
O Boże, czy to był taki zły sposób na spędzenie reszty swojego
życia? Ziarno paniki wzrosło w jej brzuchu. Nie była gotowa na
wprowadzenie siebie i córki do nowego życia.
- Ja… ja musze iść. - Cofnęła się a on ją puścił.
- Co tylko pragniesz, chérie.
Odeszła i wsunęła się po cichu do swojej ciemnej sypialni.
Dobry Boże, co powinna zrobić? Nie miała wątpliwości, że
Phineas mówił prawdę, o tym, że bycie wampirem nie zmienia
charakteru danej osoby. Jean-Luc jest szlachetnym i honorowym
mężczyzną, tak jak i był, kiedy jeszcze żył. Może nawet bardziej. Jego
dodatkowe lata istnienia dały mu mądrość i dojrzałość, co Heather
uważała za bardzo atrakcyjne. Oraz oczywiście był nieziemsko
seksowny. Wspaniale się zachowywał wobec Bethany, był również
miły i hojny dla Fidelii. Idealny facet z jednym wyjątkiem. Wampir.
Ale bycie wampirem nie zmieniło Jean-Luca i tego, co do niego
czuła. Teraz, kiedy ustąpił początkowy szok, zdała sobie sprawę, że

- 266 -
Wampir z sąsiedztwa

wciąż ją pociągał i że nadal jest w nim zakochana. A to przerażało ją


bardziej niż kły, które mógł wysunąć. Musi poważnie rozważyć
relacje z nim.
Część jej mówiła, że to było szaleństwo. Znała Jean-Luca od
tygodnia. Jak mogła podjąć decyzję, która zaważy na całym jej życiu?
I Bethany również. Jak miała wyjaśnić córce, ze chłopak mamy jest
martwy za dnia? Jak mogła obciążyć takie małe dziecko tyloma
sekretami? Ale utrzymanie prawdy w tajemnicy przed córką sprawi,
że Heather będzie czuła się nieuczciwa i winna.
Ogólnie rzecz biorąc była to trudna decyzja. Ona się zestarzej, a
Jean-Luc nie. Przeciągnie córkę do tego dziwacznego świata. Z
drugiej strony podaruje jej kochającego i wspaniałego ojczyma.
Tylko, że będzie martwy za dnia.
Umysł Heather wędrował tam i z powrotem do za i przeciw. To
wystarczyło, aby spowodować ból głowy. Przeczłapała przez ciemny
pokój do łazienki, potem zamknęła drzwi i zapaliła światło.
Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Fidelia mówiła, aby iść za
głosem serca. Jej serce biło dla Jean-Luca, ale umysł podpowiadał
ostrożność. Jeśli Jean-Luc stanie się częścią rodziny, a potem to nie
wypali będzie jedyną ze złamanym sercem. Bethany również by
cierpiała.
Heather westchnęła. Była w stanie wojny ze strachem, ale w tej
bitwie, strach zwyciężył. Najbezpieczniejszym działaniem był odwrót.
Powinna wymazać przytłaczającą ją miłość do Jean-Luca.

Heather ciężko pracowała w piątek, starając się nei mysłeć o


Jean-Lucu. Tej nocy zapytał, czy chciałaby porozmawiać z nim w
jego biurze, ale odmówiła. Smutne spojrzenie w jego oczach przebiło
jej serce, więc pobiegła do swojej sypialni. Fidelia zapytała ja co się
stało, ale tylko potrząsnęła głową ze ściśniętym gardłem.
Podczas obiadu w sobotę odkryła inną super moc, którą posiadają
wampiry. Wyczulony słuch. W kuchni Ian usłyszał samochód na
podjeździe. Heather towarzyszyło dwóch strażników idąc przez hol do
salonu. Phil wyjrzał przez okno.
- To ciężarówka ciągnąca przyczepę.
Heather również popatrzyła przez okno, aby zobaczyć kto
wysiada z samochodu.

- 267 -
Wampir z sąsiedztwa

- O nie, to trener Gunter.


- Jest zagrożeniem? - zapytał Ian.
- Tylko dla każdej kobiety na Ziemi. - mruknęła Heather.
Zauważyła, czarne skrzynki z tylu ciężarówki ułożone na płasko na
przyczepie. - Przywiózł wybieg. - I to oznaczało, że jest nowym
chłopakiem Liz Schumann. Dobry Boże, Liz musiała postradać
zmysły.
Trener podszedł do drzwi, zignorował dzwonek i przyłożył
pięścią w drzwi. Heather skrzywiła się.
- Będziecie musieli go wpuścić. Pójdę po Alberto. - Przebiegła
przez korytarz do biura Alberto. Nawet tam mogła usłyszeć potężny
głos trenera, kiedy wchodził do korytarza.
- Przywieźli wybieg. - powiedziała Alberto. - Obiecałam też Liz
trzy bilety na pokaz.
Alberto niechętnie podał jej trzy wejściówki.
- Ledwie wystarczy dla rady pedagogicznej i miastowych
potentatów.
Heather skrzywiła się.
- Zgaduję, że z dwudziestoma gośćmi nie zbierzemy dużo
pieniędzy.
Alberto parsknął.
- Lokalni ludzie nie mają pieniędzy. Jean-Luc zapłacił dotację.
Dwadzieścia tysięcy.
- Dolarów? - Heather przełknęła ślinę. - To strasznie dużo.
- Ma swoje powody. - Alberto machnął lekceważąco ręką. - To
nie ta, ze on nie jest hojny. Jean-Luc daje dużo na ten pokaz
charytatywny. Ale w tym wypadku płaci za milczenie. Kiedy sklep
zostanie zamknięty po pokazie, Jean-Luc chce, aby to miejsce zostało
zapomniane. Wierzę, że również twoja praca będzie skończona.
Przypomniała sobie, że zatrudnił ją tylko na dwa tygodnie.
- To znaczy, że w ogóle nikt nie będzie tu przychodził?
- Mam nadzieję, ze nie. Jeśli tak, to straż odeśle go z kwitkiem. Ja
razem z modelkami wrócimy do Paryża, a Jean-Luc będzie się
ukrywał.
To brzmiało tak samotnie. Heather przypomniał sobie pierwszą
kartę Fidelii, odwróconą przez Jean-Luca. Pustelnik. Będzie taki
samotny. Ale mogłaby to zmienić, jeśli się zgodzi na jego zaloty.

- 268 -
Wampir z sąsiedztwa

- Cóż, powinienem przyjrzeć się temu wybiegowi. - Alberto


wyszedł z biura.
Trochę czasu zajęło Heather zanim powróciła do przedpokoju.
Phil i trener ustawili pojedyncze części podestu w salonie, a Alberto
przyglądał się im.
- Hej, Heather! - krzyknął trener, kiedy kierował się na zewnątrz
po kolejną część wybiegu. Wskazał na Iana, który stał w cieniu
wyglądając na zakłopotanego. - Ten dzieciak w ogóle nie pomaga.
Powinien wziąć w troki ten swój leniwy tyłek.
Heather posłała Ianowi sympatyczne spojrzenie. Wiedziała, że
musiał trzymać się z dala od promieni słonecznych, ale najwyraźniej
trener słał go do piekła. Po dwudziestu minutach podest był
całkowicie rozładowany.
Dał mu kilka biletów.
- Wiesz, ze umawiam się teraz z Liz Schumann. - Zatrzymał się w
drzwiach. Heather skinęła głową.
- Domyśliłam się.
- Tak. - Naprężył swój biceps. - Jest szczęśliwą panienką. Nie
wiesz, co tracisz.
- Taaa, jestem załamana. Powiedz Liz, aby wpadła w piątek na
przymiarkę sukni. - Heather już zaproponowała dwom innym
nauczycielkom występ na pokazie.
- Jak ważne jest to wydarzenie? - zapytał trener. - Muszę się
dobrze ubrać? - Jej spojrzenie podryfowało po obcisłym topie i
sportowych spodenkach.
- Możesz rozważyć założenie spodni. I zostaw swój gwizdek w
domu.
- Och, naprawdę uroczyste, tak? - Przeszedł przez drzwi. - Do
widzenia w następną sobotę.
Heather wróciła do studia, aby popracować nad drugą suknią.
Alberto wysyłał resztę biletów.
O szóstej Ian upadł ponownie. Heather poczuła ulgę, że jej córka
je kolację w kuchni i tego nie widzi. Ian zaczynał wyglądać starzej i
miała problem z tym jak to wytłumaczyć córce.
Szła do kuchni z Philem, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Phil
wyjrzał przez okno.
- To szeryf.

- 269 -
Wampir z sąsiedztwa

Heather otworzyła drzwi i wpuściła go.


- Chciałem się tylko upewnić czy wszystko z tobą w porządku. -
Billy popatrzył na nią z wykałaczką w ustach. Zamknęła drzwi.
- Wszystko dobrze. Żadnych wieści??
- Nie. Nie mogę znaleźć tego Louie‟go. - Billy przeszedł do
salonu i rozejrzał się. - Mamy kilka odcisków z muzeum, ale nie ma
ich w systemie. Nie znamy też jego nazwiska, więc jesteśmy w
ślepym zaułku.
- Rozumiem. - Heather poszła za nim do salonu.
- Znalazłeś jakiś dowód w ciężarówce Heather? - zapytał Phill.
- Nie. - Billy powędrował wokół podestu. - A więc
przygotowujecie się do tego pokazu w sobotę?
- Tak. - odpowiedział Heather. - Ponieważ będę na
przedstawieniu, Jean-Luc myśli, że Louie także się zjawi.
Billy spojrzał na jej twarz.
- Używają cię jako przynęty?
Heather wzruszyła Ramonami.
- On również jest przynętą. Louie chce zabić nas oboje.
Billy żuł swoja wykałaczkę, marszcząc brwi.
- Z chęcią przymniemy pomoc. - Zapewniła Heather. Ian
powiedział jej, że jeśli śmiertelnicy zobaczą coś, czego nie powinni,
wampiry wymażą im pamięć.
Billy podszedł z powrotem do frontowych drzwi.
- Cody dziwnie się zachowuje. Był w barze Schmitty ostatniej
nocy. Upił się i zaczął cię obrażać. Potem nagle powiedział, że jest
karaluchem i rozgramolił się na wszystkich stołach bilardowych
psując grę. - Heather westchnęła. Kolejny problem do rozwiązania. -
Zamknąłem go na noc. -Billy otworzył drzwi i zatrzymał się na
werandzie. - Dziś rano było z nim dobrze, ale mówię ci, tan facet jest
psychiczny.
- Rozumiem. Dzięki za odwiedziny. - Zamknęła drzwi i
zaryglowała je.
Dziwne uczucie, kiedy świat wampirów wydaje się bardziej
normalny niż ludzki.

- 270 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Tej nocy Heather dowiedziała się o kolejnej super mocy, jaką
posiadają wampiry. Stała w salonie zdziwiona, kiedy Robby i Ian
wieszali tkaninę na wybiegu, robiąc zasłonę, która będzie oddzielała
tył pomieszczenia. Modele będą korzystać z owej części podczas
trwania pokazu.
Heather była zdziwiona, że dwóch Szkotów nie potrzebuje
drabiny. Po prostu lewitowali w powietrzu.
- Podejrzewam, że to również potrafisz zrobić. - Posłała ukośne
spojrzenie w stronę Jean-Luca, który stał obok niej.
- Tak. - Pochylił się. - W moich ramionach możemy wejść na
nowy poziom współpracy.
Nie była pewna, czy odnosił się do lewitacji.
- Czuję się dobrze jako skromny śmiertelnik.
- Nie ma nic skromnego w tobie. I ostatnio miałem pewne
problemy z niektórymi częściami lewitującymi na własną rękę.
Parsknęła.
- Jakie jeszcze inne moce masz?
- Wyostrzony wzrok i słuch. Rozwinięta świadomość na temat
mojej okolicy. Na przykład, wiedziałaś, że Fidelia kryje za gablotka?
- Nie. Dlaczego do licha miałaby to robić?
Usta Jean-Luca drgnęły.
- Nie potrafisz zgadnąć?
Heather podniosła wzrok. Powyżej gabloty Robby unosił się w
powietrzu ubrany w niebiesko-zielony kilt.
- Dobry Boże. To jest żenujące. - Na szczęście Bethany była w
kuchni jedząc ciasteczka z Phineasem na warcie.
Ian wpadł do salonu niosąc więcej zwojów materiału do
wykorzystania, jako zasłony. Poruszał się tak szybko, że jego ciało
było jedynie plama.
- Jesteś super szybki i silny. - zaobserwowała Heather.
- Jesteśmy bardzo wytrzymali. - uśmiechnął się Jean-Luc. -
Możemy to robić całą noc.

- 271 -
Wampir z sąsiedztwa

Wyśmiała go. Dzisiaj myślał tylko o jednym. Pod tym względem


wampirzy mężczyźni rozwinęli się od początków, kiedy byli
śmiertelnikami.
- Twoje oczy kładą cię w niekorzystnej sytuacji.
- Jak to? Nie lubisz wiedzieć, kiedy mnie podniecasz?
- Tak, ale Jeśli kiedykolwiek zobaczę jak patrzysz się na inną
kobietę i twoje oczy staną się czerwone będziesz w ogromnych
kłopotach.
Skrzywił się.
- Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Na szczęście planuję
być wiernym.
Jak on mógł pozostać wierny, kiedy będzie już stara i siwa?
Heather westchnęła.
- Jakie jeszcze inne moce masz?
- Telepatia. Nie robię tego zbyt często, bo to zakłócanie
prywatności. Każdy wampir może odebrać transmitowaną wiadomość.
Taki jest właśnie problem z wampirzym seksem.
- Co?
- Wampirzy seks. Każdy wampir może się do niego przyłączyć.
Heather skrzywiła się.
- To obrzydliwe.
Podniósł brwi.
- Może by ci się spodobało.
- Nie jestem zwolenniczką seksu grupowego.
- To dobrze, ponieważ odmawiam dzielenia się tobą. - Czas, aby
zmienić temat.
- Co jeszcze posiadasz?
- Kontrolę umysłu. Możemy manipulować i kasować myśli. -
Skinęła głowa.
- Myślisz, że Louie mógł użyć kontroli umysłu na kimś
związanym z pokazem? Nawet na Simone.
- To możliwe, ale nie martw się. Nie opuszczę cie. - Zastanawiała
się, kogo Louie wybierze. Czy jego ofiara działała dziwnie, przez co
stawał się oczywista?
- O mój Boże, co jeśli manipuluje Cody‟em?
Jean-Luc zamrugał.
- Słucham?

- 272 -
Wampir z sąsiedztwa

- Cody dziwnie się zachowuje odkąd Louie tutaj przybył. Może


używa go, aby się do mnie dostać.
Jean-Luc potrząsnął głowa.
- Nie, to nie on.
- Skąd możesz być taki pewien. Cody znowu ześwirował
poprzedniej nocy.
- Musiał się obrazić.
- Billy powiedział, że mnie przeklinał, ale skąd o tym wiesz? -
Jean-Luc westchnął.
- Jest manipulowany. Przeze mnie. - Heather wydyszała.
- Dlaczego miałbyś to zrobić?
- Przeklinał cię. Zasłużył na to.
- Biegał wkoło jak karaluch.
- No właśnie. - Jean-Luc skinął głowa. - To do niego idealnie
pasuje.
- To nie ty powinieneś podejmować taką decyzje.
- Chroniłem cię.
- Nie. - Złość zaskwierczała w niej. - Cholernie mnie przeraziłeś.
Zamartwiałam się dniami. Zadzwoniłam do mojego prawnika, aby
spróbować zmienić prawo do odwiedzin.
- Zapłacę za twój rachunek.
- To nie o to chodzi! Nie miałeś prawa ingerować w moje życie
osobiste.
- Myślałem, że jestem jego częścią. - Założył ręce marszcząc
brwi. - Następnym razem, kiedy zobaczę twojego byłego usunę
polecenie. Wróci do swojego własnego, odrażającego stanu.
- Dziękuje. Nie mogę uwierzyć, że zamartwiałam się tym, a to był
dla ciebie jedynie żart.
- Ja się z tego nie śmiałem Heather. Chciałem zabić skurwysyna
za to jak cię potraktował. Sto lat temu już bym to zrobił.
Jej klatka ścisnęła się utrudniając oddychanie. Czuła się…
ściśnięta. Zduszona. Nie była na to gotowa.
- Wszystko w porządku? - Dotknął jej ramienia. - Twoje serce
przyspieszyło.
Cofnęła się.

- 273 -
Wampir z sąsiedztwa

- Zbyt ciężko walczyłam na swoją wolność, aby teraz się po


prostu poddać. - Odwróciła się i pomaszerowała do kuchni, aby być ze
swoją córka.

Tracił ją i nie wiedział, co z tym zrobić. Wampiry nie były


przyzwyczajone do odrzucenia. W dawnych czasach, kiedy Jean-Luc
czegoś chciał to odwoływał się do kontroli umysłu. W ten sposób
kobieta na pytanie nigdy nie odpowiadała nie.
Ale to nie krwi chciał od Heather. Chciał jej miłości, a to było o
wiele trudniejsze do uzyskania. Jego honor wykluczał kontrolę
umysłu nad czymś tak ważnym. Chciał, aby jej miłość była
prawdziwa.
Jego stare metody uwodzenie nie za bardzo działały na Heather.
Miała swoją własną karierę, własny dom, własną rodzinę. Ceniła
swoją niezależność i nie potrzebowała go.
Merde. Im bardziej go pociągała, tym więcej sprawiał dla niej
bólu. W poprzednich dniach kusiło go kilka razy, aby zakraść się w
dół do jej sypialni i kochać się z nią dopóki nie przejrzy na oczy.
Rozważał również uwiedzenie jej za pomocą wampirycznego seksu,
kiedy będzie spała, ale ten pomysł też odrzucił. Nie zareagowała zbyt
dobrze na wieść o manipulacją umysłu jej byłego. Nie doceniłaby jego
starań w jej głowie.
Zostało mu całkowicie kiepskie rozwiązanie – bycie miłym
facetem. Zawsze uważał się za miłego, wiec zaskoczyło go jak bardzo
musi jeszcze nad tym popracować. Musiał stale upominać siebie, aby
nie drażnić jej swoim zwykłym, sprośnym poczuciem humoru. I w
kółko powtarzać, aby jej nie dotykać.
Zatapiała się w pracy każdego wieczora, kiedy przeglądał jej
codzienne dokonania w całkowicie rzeczowy sposób. Robił uprzejme
sugestie, kiedy psychicznie wyobracał sobie jak spadają z niej ciuchy.
Szczerze zachęcał, kiedy obrazował sobie jak krzyczy jego imię
podczas ogromnego szczytowania.
Kiedy dobiegał tydzień, wyobraził sobie nawet jak w jej pięknym
ciele rośnie jego dziecko. Cholera, chciał rozpocząć z nią nowe życie.
Chciał być jej mężem.

- 274 -
Wampir z sąsiedztwa

Do piątku, Heather była gotowa krzyczeć, ale nie wiedziała,


dlaczego. Jean-Luc był bardzo uprzejmy. Nawet nie próbował jej
dotknąć. Niestety przestał ją także drażnić i żartować. Już nie patrzył
na nią tak jakby był gotów ją pożreć. Czy jego miłość do niej już
wygasła? Jeśli tak było, to dobrze zrobiła, że go odrzuciła.
Zdenerwowała się, że przemienił jej byłego w karalucha, ale
kiedy poszła do Fidelii i opowiedziała jej o tym, obie wybuchły
śmiechem.
Heather westchnęła. Brakowało jej starego Jean-Luca. W ciągu
ostatnich kilku dni wyszła z niego cała energia. Nawet Fidelia
zauważyła różnice.
- Biedny Jean-Luc. - jęknęła. - Stracił swoje mojo. Musisz pomóc
mu je odzyskać.
- Jak? - Heather wahała się, czy zapytać.
- Idź na dół do jego sypialni i zdejmij ubrania podczas
wykonywania tango.
- Nie umiem tańczyć tango. Czy zadziała Cotton Eye Joe? -
Heather wyobraziła jak rozbiera się, podczas gdy będzie tańczyć coś
w rodzaju country.
- Staram się ci pomóc, chica. Jeśli nie powiesz mu, że go kochasz,
możesz go stracić. Tego właśnie chcesz?
- Nie. - Odpowiedź podskoczyła do jej myśli. Nie, nie mogła
znieść tego, że może go stracić. - Tęsknie za nim. Za tymi zabawnymi
rozmowami, które kiedyś prowadziliśmy. Tęsknie za sposobem, w
jaki zawsze starał się ukraść ode mnie pocałunek lub dotkniecie. Za
tym jak się dzięki niemu czułam. - Kochała go. O Boże, brakowało jej
jego miłości.
Próbowała zająć się przez długie godziny praca. W piątek z rana
ukończyła ostatni z trzech strojów. Po południu, trzy znajome
nauczycielki przyszły na przymiarkę. Wszystko było ustalone na
pokaz w sobotę. Dwa tygodnie jej pracy dobiegły końca. Jean-Luc
powiedział, że może zostać dopóki jej dom nie zostanie ukończony.
Czy nie chciał zobaczyć jej odjeżdżającej? Nie wiedziała, jak
mogłaby go zostawić i wrócić do dawnego życia, jakby nic się nie
stało.
Ian upadł jak zwykle o szóstej. Zawsze upewniała się, czy
Betahny jest w tej chwili w kuchni. Heather powiedziała jej, że Ian

- 275 -
Wampir z sąsiedztwa

jest szczególną osoba, która starzeje się szybciej. Bethant zdawała się
zaakceptować to, choć zakomunikowała, że również chce szybciej
podrosnąć.
Trochę po siódmej pokazała się Sasha. Po awanturze z nią,
Alberto dał jej suknie, którą miała założyć.
- Heather, twoje projekty są wspaniałe! - Sasha przytuliła ja. -
Jestem taka szczęśliwa z twojego powodu.
- Dziękuje. - Heather została zaskoczona. - Wiesz, że może
projekty są w rozmiarze dwanaście?
- Och, wiem. I może założę je w przyszłości. - Sasha okręciła się
z uśmiechem na twarzy. - Wiesz co? Mam zamiar przejść na
emeryturę! I ponownie zacząć jeść!
- Wow! Gratulacje. Kiedy o tym zadecydowałaś?
- Kiedy się zakochałam. - Sasha splotła ręce na sercu. - Spotkałam
go w San Antonio. Jest taki przystojny. I bogaty. I szaleje na moim
punkcie!
- Super! Kiedy poznam tego faceta?
- Wkrótce. Henry jest wspaniały. Pokochasz go. Ja tak zrobiłam.
Uwierzysz w to? - Sasha praktycznie wytańczyła drogę do frontowych
drzwi. - Do zobaczenia jutro!
Wieczorem, po tym jak wampiry się obudziły, Simone i Inga
przymierzyły suknie i wypróbowały wybieg. Zakomunikowały, że jest
brzydki, ale wystarczający.
Tymczasem Jean-Luc chodził wokół salonu, upewniając się, czy
wszystko jest w porządku. Manekiny i gabloty zostały przeniesione do
schowka. Czarny wybieg został otoczony z każdej strony przez dwa
rzędy białych składanych krzeseł. Długi jedwab zwisał z wybiegu,
święcąc się w odcieniach czerni, szarości i bieli. Całe pomieszczenie
wyglądało bardzo elegancko.
Jean-Luc zatrzymał się obok Heather.
- Twoje ubrania są gotowe?
- Tak. I moje modelki miały przymiarkę po południu.
- Dobrze. - Chodził wzdłuż jedwabnej zasłony i z powrotem. -
Dobrze się spisałaś, wykonując trzy kreacje w tak krótkim czasie.
- Dziękuje.
Poszedł w kierunku frontowych drzwi, a potem zawrócił się.
Spojrzał na nią.

- 276 -
Wampir z sąsiedztwa

- Zaraz eksploduje.
Zamrugała.
- Słucham?
- Nie mogę już tego znieść.
Wyrzucał ja? Serce Heather zaczynało bić jak szalone.
- Zdaję sobie sprawę, że zatrudniłeś mnie tylko na dwa tygodnie i
mój czas dobiega końca...
- Nie mówię o pracy. Mówię o nas. - Odwrócił się, ale po kilku
krokach ponownie zawrócił. - Przeżyłem prawie tydzień, nie
dotykając cię. Nie mam pojęcia jak... działać. Chcę cię chwycić i
pocałować, ale nie śmiałbym cię przestraszyć. Jestem też zmęczony
czekaniem na Louie'ego i jego pierwszy krok. Jesteś tutaj uwieziona,
dopóki się go nie pozbędę.
- Myślę, że wszyscy chorujemy tutaj na ścisk. Również martwię
się jutrem, ale będę zadowolona, kiedy to się skończy.
- Kiedy to się skończy, będziesz wolna. - Wplótł rękę w swoje
ciemne loki na głowie. - Przyjmiesz posadę na pełnym etacie?
Zamrugała.
- Oferujesz mi prace?
- Tak. Chcę wyprodukować niektóre z twoich projektów. Możesz
pracować w Nowym Jorku lub Paryżu. Pomogę ci się przenieść. -
Serce Heather zachwiało się. Projektowanie ubrań w Nowym Jorku
lub Paryżu? To było to, o czym zawsze marzyła.
- Ale gdzie będziesz ty?
Usiadł ciężko na rozkładanym krześle.
- Będę się tu ukrywał.
Usiadła obok niego. Jej wymarzona praca nie brzmiała zbyt
dobrze, jeśli nie wliczała w to Jean-Luca.
- Mogę tu pracować?
- Przypuszczam, że w ciągu dnia strażnik pozwoli ci wejść. -
Posłał jej ostrożne spojrzenie. - Zawsze możesz wrócić do domu przed
moją pobudka.
Przygryzła wargi.
- Tego właśnie chcesz?
- Nie! Wiem dokładnie, co... - Oparł się o krzesło. - Ale nie
powiem ci tego. Przestraszyłbym cie.
- Powiedz. Jeśli Louie by zniknął, co byś zrobił?

- 277 -
Wampir z sąsiedztwa

- Wziąłbym ciebie i twoją rodzinę do Nowego Jorku.


Zatrzymalibyśmy się w kamienicy Romana. W ciągu dnia mogłabyś
pozwiedzać, a w nocy...
- Tak?
- Poszlibyśmy do Diamond District, aby wybrać pierścionek. -
Otworzyła usta. - A potem poprosiłbym cię o rękę. - Zatrząsnęła usta i
przełknęła ślinę. - Byłbym dobrym ojcem dla Bethany i chciałbym
mieć z tobą więcej dzieci. Myślę, że jeszcze ze dwójkę.
Wybrał już dla nich uczelnie? Na pewno wiedział, czego chce.
Starała się oddychać. Przechylił głowę obserwując ją.
- Co o tym sadzisz?
- Myślę, że odnalazłeś swoje mojo. - szepnęła.
- To jest twoja odpowiedz? - Wyglądał na zmieszanego.
- Nie. - Heather zacisnęła dłonie.
- Lepiej zostawię cię sama. Powiedziałem już zbyt wiele. Merde.
Prawdopodobnie wystraszyłem cię na śmierć. - Wyszedł z pokoju.
Serce Heather waliło jej w uszach. Dobry Boże, chciał się z nią
ożenić. Maleństwo z wampirem. I dzieci. Przeraził ja? Nie miała już
wystarczająco rzeczy, aby się o nie bać? Jutro jest sobota, dzień
pokazu. I noc, w którą oczekuje, że Louie spróbuje ją zabić.

- 278 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
- Dzięki za przybycie. - Jean-Luc potrząsnął ręką Gregoriego,
który właśnie teleportował się do jego biura.
- Nie ma problemu, chłopie. - Gregori wyjrzał przez okno na
salon poniżej. - Wiec chcesz, abym poprowadził pokaz?
- Jeśli nie masz nic przeciwko. - Jean-Luc pomyślał, że Gregori to
najlepszy wybór, ponieważ był kiedyś gospodarzem reality-show w
Vampire Digital Network. - Muszę być przy Heather.
Gregori skinął głowa.
- Wiec ona jest tym pisklakiem, które chce zabić Louie?
- Tak. - Jean-Luc spojrzał na zasłony z jedwabiu. Była za nimi ze
swoimi modelkami. Phineas stał, jako strażnik, ale to Jean-Luc chciał
przejąć ten obowiązek.
- Bedzie zabawa. - Gregori poprawił krawat od smokingu. - Dużo
gorących babeczek. Jest Simone?
- Jest z Inga. Nakładają na siebie make-up. Mam kamery
nadzorujące i monitoring ustawiony w piwnicy, wiec mogą widzieć
siebie nawzajem. - Jean-Luc wziął kawałek papieru z biurka. - To
wszystko, co musisz wiedzieć.
Gregori spojrzał na tekst.
- Okej. Zróbmy to.
Robby wszedł do biura. Skinął na wiceprezesa Romatechu.
- Gregori.
- Hejka brachu. - Gregori pomachał dłonią.
- Wszystko jest już gotowe. - ogłosił Robby. - Jedna z modelek
Heather była mocno zdenerwowana i trochę się upiła. Heather kazała
jej wypić kawy.
Jean-Luc zmarszczył brwi.
- Jeśli jest pijana, jej mentalna blokada będzie słaba.
- Myślisz, że Louie'emu będzie łatwo przejąć nad nią kontrole. -
powiedział Robby.
- Oui. - Jean-Luc podniósł laskę z mieczem ukrytym w środku.
- Będę jej pilnować. Simone te. - powiedział Robby.

- 279 -
Wampir z sąsiedztwa

- Niestety, wszyscy w budynku są podejrzani. - Jean-Luc


podszedł do drzwi biura niosąc laskę. - Chodźmy.
Troje wampirów poszło przez tylne schody do kuchni. Phil i
Fidelia mieli późną przekąskę razem z Bethany.
- Teraz możesz iść do mojego biura. - Jean-Luc przykucnął obok
Bethany. - Możesz oglądać mamę przez okno. - Dziewczynka skinęła
głową z ustami pełnymi ciasteczek.
Minął Phila i wyszeptał.
- Mają być bezpieczne.
- Tak, sir. - Skinął głowa. Został poinstruowany wcześniej, aby
zająć się Betahny, gdyby sprawy źle się potoczyły.
Jean-Luc poszedł do salonu z Robby'em i Gregori'em. Robby
wskazał na wybieg.
- Będę tam w trakcie pokazu. Phineas i Ian będą tutaj. Szeryf już
jest ze swoimi dwoma podwładnymi.
Jean-Luc zauważył Billy'ego opartego o ścianę z wykałaczką w
ustach. Jego zastępcy stali po przeciwnej stronie pokoju.
- Sprawdzę gości, którzy wchodzą. - kontynuował Robby. - I
upewnię się, że wszyscy są śmiertelnikami.
Simone i Inga weszły do pokoju ignorując zastępców, którzy
oglądali się za nimi.
- Cześć Simone. - Gregori podszedł do niej z uśmiechem.
Zatrzymała się.
- Gregori. - Podniosła rękę i pozwoliła mu eskortować się i Ingę
za kulisy.
Gregori podniósł zasłony puszczając je przodem.
- Zaraz wrócę. - powiedział do Jean-Luca.
- Powiedz Heather, że chcę ją zobaczyć.
Heather wyjrzała. Jej oczy się rozszerzyły.
- Dobrze wyglądasz.
- Dziękuje. - Założył swój najlepszy smoking. - Jesteśmy gotowi,
aby rozpocząć.
- Okej. - Spojrzała do tyłu. - Powodzenia, panie.
Jean-Luc uśmiechnął się, widząc, że założyła czarna, koktajlową
sukienkę, którą dla niej zakupił.
- Pięknie wyglądasz.

- 280 -
Wampir z sąsiedztwa

- Dziękuje. - Pogładziła dół spódnicy. - Znam faceta z dobrym


gustem.
- To prawda. - Jean-Luc eskortował ją do pierwszego rzędu
krzeseł. - Słyszałem, że jedna z twoich modelek jest trochę pijana.
Drgnęła.
- Liz. Nigdy był nie uwierzyła, że nauczycielka dramatu będzie
miała taki problem z trema. Ale już wszystkie są ubrane i gotowe do
pracy. - Mówiła szybko a jej wzrok wędrował dookoła. Jean-Luc zdał
sobie sprawę, że byłą nerwowa i to nie bez powodu.
- Chodź. - Usiadł na krześle na końcu rzędu i skinął, aby zrobiła
to samo. Wziął ją za dłonie. Były lodowate, wiec zaczął je pocierać. -
Obronię cię Heather. Obiecuje.
Wzięła głęboki oddech.
- Czekałam na to dwa tygodnie, a teraz chcę, aby było już po
wszystkim.
- Wszystko będzie dobrze. Twoje stroje są piękne.
- Cóż, to wydaje się naprawdę nieistotne biorąc pod uwagę fakt,
że ktoś chce mnie zabić.
- Nikt cię nie skrzywdzi. Nie pozwolę im. - Spojrzał na drzwi.
Robby sprawdzał każdego, kto wchodził i przeszukiwał torebki.
- Och nie. - jęknęła Heather. - Przyjechał trener Gunter.
Niski trener nie czekał w kolejce, a wpadł do salonu.
- Hej Heather! - Rozległ się jego potężny głos. - Przywiozłem
pewne moralne wsparcie dla Liz. - Zagwizdał swoim gwizdkiem i
dwie cheerleaderki z Guadalupe High wskoczyły do salonu machając
pomponami i piszcząc.
- Och, nie. - Heather osunęła się na krzesło.
Jean-Luc zachichotał.
- Nigdy wcześniej nie widziałem tego na pokazie mody.
- To jest Teksas. - mruknęła Heather.
Trener i cheerleaderki usiadły w pierwszym rzędzie naprzeciwko
Jean-Luca i Heather.
Przyjechało więcej osób i wkrótce wszystkie miejsca były zajęte.
Robby zamknął drzwi a następnie poszedł przez salon. Kilka minut
później wyszedł na wybieg. Oczywiście z prędkością wampira był
poza zasięgiem wzroku.
Gregori wszedł na platformę obok wybiegu.

- 281 -
Wampir z sąsiedztwa

- Dobry wieczór, zapraszamy na pierwszy pokaz mody w


Schnitzelbergu.
Mały tłum wiwatował. Pomponiary machały.
Gregori uśmiechnął się.
- Jest to akcja charytatywna. Za każdą obecną osobę, Jean-Luc
Echarpe odda tysiąc dolarów na Niezależny Okręg Szkolny w
Schnitzelbegu.
Jeszcze więcej okrzyków.
Jean-Luc przeskanował pokój. Każdy gość był śmiertelnym.
Żaden z nich nie zbliżył się, aby z nim porozmawiać lub
podziękować, wiec wyglądało na to, że jego tożsamość nadal jest
tajemnica.
- Zaczniemy od dwóch projektów Alberto Alberghini. -
kontynuował Jean-Luc. - Przedstawiam światowej sławy modelki –
Simone i Inga!
Tłum zaklaskał grzecznie. Jean-Luc podejrzewał, że nigdy nie
słyszeli o jego sławnych modelkach.
Muzyka zaczęła grac. Alberto kontrolował to zza kulis. Przy
drzwiach Ian przyciemnił kinkiety na ścianach tak, że wybieg
wydawał się jaśniejszy.
Simone stanęła na głównej platformie. W tłumie pojawiły się
doceniające westchnienia.
- Simone ma na sobie czarna, jedwabną suknię wieczorowa, która
mieni się tysiącami drobnych perełek. - Odczytał Gregori ze swojej
notatki. - Udrapowany tył dodaje tylko prawidłowego dramatyzmu.
Oszałamiający projekt.
Simone pomaszerowała przez wybieg i walnęła gdzie nie gdzie
kilka póz. Jean-Luc patrzył na nią uważnie. Spojrzała na niego a
potem jak zwykle przybrała gniewny wyraz twarzy. Była w połowie
drogi z powrotem, kiedy wyszła Inga.
- Inga ma na sobie wieczorowa suknię z jedwabiu o kolorze kości
słoniowej. - ogłosił Gregori. - Zauważcie skośny dekolt na jedno nagie
ramię i jak odbija się on na asymetrycznym oblamowaniu. Czysta
elegancja stworzona przez Alberto Alberghini.
Tłum zaklaskał grzecznie.
- Alberto napisał te notatki? - wyszeptała Heather.
Jean-Luc skinął głowa.

- 282 -
Wampir z sąsiedztwa

- Poprawiłem je. - Wiedział, że Simone i Inga będą przebierać się


w swoje następne stroje. Alberto ustawił osłonkę, tak żeby śmiertelne
modelki nie zobaczyły jak zmieniają kreacje w wampirzym tempie.
- A teraz - kontynuował Gregori - trzy własne suknie projektantki
ze Schnitzelbergu, obiecującego nowego talentu w świecie mody,
Heather Lynn Westfield.
Tłum zaczął wiwatować. Trener Gunter wymachiwał pięścią w
powietrzu i gwizdał. Cheerleaderki potrząsały pomponami. Heather
pochyliła głowę.
- Nie mogę w to uwierzyć.
- Miasteczko cię kocha. - wyszeptał Jean-Luc. - Wiem, dlaczego.
- Spojrzała na niego, a jej oczy błyszczały z emocji.
- Dziękuje, że we mnie uwierzyłeś.
Wziął ją za rękę.
- To nie musi się zakończyć dzisiaj.
- Dobrze! - Uśmiechnął się Gregori. - Nasza pierwsza modelka
Panna Gray, nauczycielka angielskiego z Guadalupe High. - Panna
Gray wkroczyła niepewnie na wybieg nosząc suknię Heather.
Cheerleaderki skoczyły na nogi wymachując pomponami w górze.
- Dalej Panno Gray! - Wstrząs, wstrząs, wstrząs. - Dalej Panno
Gray!
Alberto puścił muzykę na nowo. Panna Gray uśmiechnęła się i
najwyraźniej zdała sobie sprawę, że była w gronie przyjaciół. Poszła
wzdłuż wybiegu z coraz większym bananem na ustach.
- Panna Gray ma na sobie suknię wieczorową z królewsko –
niebieskiego, jedwabnego szyfonu. - Odczytał Gregori ze swoich
notatek. - Zwróćcie uwagę na mistrzowski przepływ spódnicy i
wszechstronność pasującej tutaj etoli.
Druga nauczycielka weszła na wybieg.
- Dalej Pani Lawson! - Wstrząs, wstrząs, wstrząs. - Dalej Pani
Lawson!
- Pani Lawson ma na sobie czarną sukienkę koktajlową
zwieńczoną kamizelką w stylu bolerka. - ogłosił Gregori. - Czerwona
lamówka na wykończeniu bolerka powtarza się u brzegu spódnicy.
Kreacja elegancka i zarówno śmiała.
Heather ścisnęła rękę Jean-Luca.
- Wyszło ci wspaniale. - wyszeptał.

- 283 -
Wampir z sąsiedztwa

- Jeśli ktoś chce mnie zaatakować, to nie to do cholery zrobi. -


szepnęła. - Napięcie mnie zabija.
Trzecia nauczycielka stanęła na wybiegu. Trener podskoczył i
gwizdnął.
- Brawo Liz!
- Dalej Panno Schumann! - Wstrząs, wstrząs, wstrząs.
Liz zaczęła iść po wybiegu, chwiejąc się nieco w swoich
bordowych szpilkach.
- Panna Schumann ma na sobie bordową suknię z żakietem. -
powiedział Gregori. - Sukienkę wieńczy elegancka marynarka
wyposażona w plisowany kołnierz, rękawy o długości trzy czwarte i
guzik z kamienia szlachetnego.
Zapozowała na końcu wybiegu, kiedy trener wyjął aparat.
Jean-Luc schylił się, nie chcąc być uwieczniony na zdjęciu.
Robby musiał być zbyt zajęty, aby skontrolować torebki. Ominął
aparat.
Flesz błysnął, widocznie oślepiając Pannę Schumann, przez co
kobieta cofnęła się, a potem pisnęła, kiedy stanęła na krawędzi
podestu i spadła.
- Mam cię Liz! - Trener rzucił się ku niej i pomógł wstać. - Jest
cała! - Podniósł ręce tak jakby zdobył przyłożenie.
Tłum wiwatował. Heather zaczęła wstawać do swojej
przyjaciółki, ale Jean-Luc zatrzymał ja.
- Musisz zostać ze mną. - Wymienił spojrzenie z Robby'em.
Wyglądało na to, że trzy śmiertelne modelki były bezpieczne. Ale
Louie wciąż mógł mieć władzę nad czyimś umysłem na widowni. A
Simone wciąż zostało jedno przejście.
Tłum kolejny raz posłał brawa w stronę Liz, kiedy trener
eskortował ją za kurtynę.
Gregori odchrząknął.
- A teraz zostały nam jeszcze trzy projekty Alberto Alberghini.
Najpierw słynna światowa modelka ze Schnitzelbergu – Sasha
Saladine.
Sasha zaczęła iść wzdłuż wybiegu, a widownia krzyczała.
- Sasha ma na sobie trzyczęściowy zestaw, cały z beżowego
jedwabiu. - kontynuował Gregori. - Dopasowane spodnie i top są

- 284 -
Wampir z sąsiedztwa

oszałamiającym przeciwieństwem do luźnie płynącego, długiego


płaszcza.
Jean-Luc zauważył, że Sasha miała ręce w kieszeni płaszcza. To
było normalne dla modeli, ale....
Sasha wyciągnęła pistolet, wycelowała na Heather i nacisnęła na
spust.
Jean-Luc skoczył do przodu i poczuł ostre ukłucie w prawym
ramieniu. Sasha była tak chuda, że broń posłała ją na drugi koniec
wybiegu. Phineas skoczył na nią. Zastępcy szeryfa pobiegli ku niej.
- Jesteś cała? - Jean-Luc spojrzał na Heather. Trzęsła się z
szeroko otwartymi oczyma. Przyciągnął ją do siebie.
Spojrzał na wybieg. Robby'ego już nie było. Iana też. Nie ma
wątpliwości, że teleportowali się na zewnątrz poszukać Louie'ego,
gdyby ten skurwysyn się tam czaił.
Tłum pchał się w stronę drzwi, krzycząc.
Szeryf wskoczył na wybieg.
- Spokój! Niebezpieczeństwo minęło!
Trener zagwizdał, a tłum się uspokoił.
- Dobrze, chodźmy. - Sterował tłumem na drzwi. - W dwuszeregu
zbiórka. Szybko! Szybko!
Billy zeskoczył na dół, gdzie Phineas przyciskał do ziemi Sashe.
Pomógł jej wstać, a ona rozejrzała się dookoła, oszołomiona.
- Co się stało? - spojrzała na szeryfa. - O cześć, Billy. Pamiętam
cię ze szkoły.
Z dezaprobata, wyciągnął jej ręce do tyłu szturchnął ją.
- Sasha Saladine, jesteś aresztowana za próbę morderstwa. Masz
prawo zachować milczenie.
- Co? - Sasha zbladła. - Nigdy nikogo bym nie zraniła.
Billy wykorzystał chusteczkę, aby podnieść jej broń.
- Właśnie próbowałaś zastrzelić tym Heather.
Sasha wydyszała.
- Nie umiem strzelać. Nigdy nie skrzywdziłabym Heather.
- Tak, jasne. - Billy poprowadził w stronę drzwi. -
Prawdopodobnie wysadziłaś w powietrze też jej samochód.
- Nie! Nie wiem, o czym mówisz. Billy, proszę. - Posłała mu
minę niewiniątka. - Nie pamiętasz mnie?
Spojrzał na nią smutno.

- 285 -
Wampir z sąsiedztwa

- Tak, pamiętam.
Heather oderwała się od Jean-Luca.
- Billy, ona mówi prawdę. Nie jest za to odpowiedzialna.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Strzeliła do ciebie. Wszyscy to widzieli. - Poprowadził Sashę do
drzwi. - Masz prawo do adwokata...
Heather zwróciła się do Jean-Luca.
- Nie możemy pozwolić, aby płaciła za przestępstwa Louie'go.
- Zajmę się tym. - zapewnił ja. - Na razie ważniejsze jest to
abyśmy znaleźli Louie'ego. - Wyjął miecz z laski, krzywiąc się, gdy
ramię postawiło sprzeciw.
Heather wydyszała.
- O mój Boże!
- Co ty robisz? - Gregori podszedł do niego.
- Chce, żebyś razem z Phineasem strzegł Heather, kiedy ja pójdę
polować.
Gregori potrząsnął głową marszcząc brwi.
- Stary, nie jesteś w stanie walczyć. Niech Robby i Ian to zrobią.
- Ale to moja odpowiedzialność. - Jean-Luc zacisnął uchwyt na
mieczu. Z jakiegoś powodu jego ręka mrowiła i nie odpowiadała. -
Muszę zabić tego drania raz na zawsze.
Heather dotknęła jego lewego ramienia.
- Jean-Luc. Kochanie, krwawisz. Zostałeś postrzelony.

Dwie godziny później, Jean-Luc relaksował się w swojej


olbrzymiej wanno-jacuzzi. Gorąca woda wirowała wokół, podczas,
gdy wodotryski okładały go po plecach. Siedział w kacie z prawa,
ranną reką podpartą wzdłuż boku, aby nie zamoczyć opatrunku. Jego
lewa ręka spoczywała wzdłuż drugiej krawędzi, w pobliżu Blissky.
Jean-Luc był zaskoczony raną postrzałowa. Był tak
zdeterminowany, aby ochronić Heather i zabić Louie'ego, że
zignorował ból. Gregori i Heather eskortowali go na dół do jego
sypialni, a Alberto zajął się następstwami katastrofalnego pokazu.
Gregori znał lekarza wampira z Houston, który pomógł przy
porodzie Shanny. Nazywał się dr. Lee i teleportował się prosto do
sypialni Jean-Luca z zestawem medycznym. Kiedy Heather upewniła
się, że Jean-Luc będzie żył pobiegła na górę, aby zobaczyć się z córka.

- 286 -
Wampir z sąsiedztwa

Pocisk udało się wyjąc. Gregori wręczył Jean-Lucowi butelkę


Blissky, która miała pomóc w bólu. Dr. Lee usunął kulkę, opatrzył go,
zostawił rachunek i teleportował się z powrotem do Houston.
Gregori wyszedł, aby zobaczyć się z Simone i Inga. Ian i Robby
wciąż polowali na Louie'ego, podczas gdy Phineas i Phil strzegli
Heather i jej rodziny. Jean-Luc wiedział, że Louie musi być gdzieś w
pobliżu. Kontrolował Sashe, a ona była w okolicy w ciągu ostatnich
dwóch dni. Musiał być blisko. Sukinsyn chciał nacieszyć się smakiem
szkód, jakie spowodował.
Jean-Luc wziął kolejny łyk Blissky. I oto znowu, po raz kolejny
był bezradny. Nie mógł walczyć dziś w nocy. Był bezużyteczny. Ból
stawał się głuchym warkotem, ale gniew i frustracja ciągle rosły.
Louie musiał być znaleziony. To musiało się skończyć. Jean-Luc
nie mógł pozwolić, aby Heather została tu na zawsze jak więzień. Ale
jeśli pozwoli jej odejść, Louie ją zabije. Mon Dieu, miała wszelkie
powody, by go nienawidzić. Straciła zdobytą wolność przez niego.
Był szalony, aby chociaż marzyć o jej miłości.
Usłyszał jak drzwi jego sypialni się otwierają i zamykają.
- Robby to ty? Powiedz mi, że Louie jest już martwy.
Delikatne kroki się zbliżały. Jean-Luc odwrócił się, aby spojrzeć,
a jego wzrok zatarł się bólem. Mrugnął. To musiał być sen. Miała na
sobie niebieską nocną koszulkę, którą dla niej kupił. Tak, to musiał
być sen. Ale za to, jaki wspaniały.
Heather powoli podeszła do niego.
- Jean-Luc.
Mrugnął.
- Jesteś prawdziwa?
Uśmiechnęła się powoli.
- Tak.

- 287 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Oczy Heather dostosowały się o półmroku łazienki Jean-Luca.
- Wszystko w porządku?
- Jestem załamany. Mój najlepszy smoking został zniszczony.
Podejrzewała, że jego sarkazm był wywołany bólem głowy.
- Na początku myślałam, że wampiry nie mogą odczuwać bólu,
ale Gregori zapewnił mnie, że ty tak.
Jean-Luc oparł głowę o krawędź wanny z marmuru i zamknał
oczy.
- Mam wszystkie rodzaje uczuć. Złość, że Louie ponownie mi
uciekł, frustracja, że jesteś zmuszona do zaakceptowania mojej
ochrony czy ci się to podoba, czy nie.
- Nie narzekam. Przyjąłeś na siebie moją kule.
Machnął ręką jak gdyby to nic nie znaczyło.
- Teraz pora na moje pozytywne uczucia. Poświecenie, szacunek
oraz pożądanie do ciebie i radość, jaką czuję w twoim towarzystwie. -
Otworzył oczy i spojrzał na nią. - Wszystko, co pozytywne w moim
życiu kreci się wokół ciebie.
Przeniosła się na róg wanny i owinęła ramię wokół smukłej
kolumny. Zimny marmur przylegał do jej policzka.
- Masz wiele rzeczy, z których możesz być dumny Jean-Luc.
Jesteś bardzo mądry i uzdolniony. Przeszedłeś długą drogę w swoim
życiu i stworzyłeś dobrze rokujący biznes.
Z powrotem oparł głowę.
- Pracowałem ciężko, wiec niosę za to odpowiedzialnosć i nie
będę bezsilny wobec kaprysów innych ludzi. - Westchnął. - Ale Louie
uporczywie powraca i jestem wobec niego bezsilny. Bezwartościowy.
Jej serce ściskało w piersi.
- Nawet nie waż się tak mówić. Ryzykowałeś swoje życie, aby
mnie ocalić. - Przeniosła się na schody i usiadła na krawędzi wanny.
- Czuję się teraz bezradny. Jeśli Louie pokazałby się dzisiaj
byłbym niezdolny do walki. - Jean-Luc uśmiechnął się lekko. - Ale
nie martw się. Wciąż będę cię chronić.

- 288 -
Wampir z sąsiedztwa

- Wierzę ci. - Wiedziała, że umarłby gdyby musiał. Dotknęła jego


miękkich czarnych loków na głowie.
- Mam plan awaryjny. Teleportowałbym cię i Bethany do
Romatechu. Jest tam bezpieczny pokój, całkowicie wyłożony srebrem.
Wampir nie może się tam teleportować. Będziesz tam bezpieczna.
- Rozumiem. - Pogłaskała go po włosach i zamknęła oczy. -
Srebro szkodzi wampirom?
- Mmmm. - Linia bólu na jego twarzy powoli się wygładzała.
Ciągle gładziła jego włosy. Teraz rozumiała, dlaczego srebrny
pasek tak zranił Louie'go.
- Gregori powiedział mi, że całkowicie się wyleczysz podczas
śmiertelnego snu. Nie zostanie ci blizna na pamiątkę twojej odwagi.
Kąciki jego ust się podniosły.
- To była raczej desperacja. Nie zniósłbym, gdybym cię stracił.
- Myślę, że byłeś bardzo odważny. Chciałam ci podziękować.
Otworzył oczy i popatrzył na nią ze smutkiem.
- Uratowaliśmy siebie nawzajem, wiec jesteśmy kwita. Jak tylko
zabiję Louie'ego, będziesz mogła odejść.
Wzięła głęboki oddech.
- Nigdzie się nie wybieram.
Patrzył na nią bez wyrazu.
- Akceptujesz prace?
Wyprostowała się, wiec stała na ostatnim stopniu schodów
prowadzących do wanny. Jej serce waliło jak oszalałe.
- Akceptuję ciebie.
Podniósł brwi. Usiadł.
Odsunęła ramiączka koszuli z ramion, a następnie ściągnęła
stanik, aby odsłonić piersi. Jego oczy pociemniały.
Musiała się trochę pokręcić, aby koszula spadła jej na biodra.
Jego oczy zaczęły świecić. Koszula nocna spadła w kałużę u jej stóp.
Jej serce waliło, wybijając rytm w uszach. Strach i niepewność,
które czuła przez ostatnie dwa tygodnie rozpłynęły się, zostawiając ją
z poczuciem uniesienia. Jej umysł był przygotowany. Podążała za
głosem serca. I uznała zwycięstwo nad strachem.
- Pamiętasz, co powiedziałeś? Miałeś rację na mój temat.
Jego oczy błyszczały jasną czerwienia.
- Co mówiłem?

- 289 -
Wampir z sąsiedztwa

- Powiedziałeś, że cię kocham. - Wspięła się o kilka kroków i


wspaniałe poczucie mocy przeszło przez nią. - I to prawda. - zanurzyła
się w ciepłej wodzie.
- Naprawdę? - Przybliżył się do niej zostawiajac jej trochę
przestrzeni.
Umiejscowiła się obok niego.
- Tak. Myślałam o tobie przez cały tydzień, próbując zebrać w
sobie odwagę i pójść za moim sercem.
- Wiec pokonałaś ten strach?
- Tak. Pewne pismo mi pomogło. Te, które mówi, że
przeznaczenie wszystkiego znajduje się pod niebem. Zdałam sobie
sprawę, iż jesteś tutaj dla szlachetnego celu. Chronisz niewinnych
przed złymi wampirami. - Dotknęła jego twarzy. - Jak mogłabym cię
nie kochać?
Spojrzał na nią krzywo.
- Starasz się zrobić ze mnie szlachetnego?
- Jesteś szlachetny, ty głupia gąsko. Musisz sobie poradzić z tym
stwierdzeniem.
Zaśmiał się.
- Też cię kocham. - Spojrzał na swoją obandowaną rękę. - Ale
mogę mieć pewien problem z dowiedzeniem tego.
- Nie musisz nic robić. - Przytuliła się do jego lewej strony i
potarła udem po jego nodze. - Jestem tu, aby cię uwieść.
- Naprawdę?
- Uh-huh. - Obsadziła pocałunkami linię od jego ramienia aż po
szyje. - Mam nadzieje, że nie masz nic przeciwko. Wiem, jak
nienawidzisz uczucia bezsilności.
Jego usta się wygięły.
- O dziwo, jest mi teraz z tym dobrze.
- W porządku. - Musnęła dłonią w dół jego klatki piersiowej,
dotknęła brzucha i natknęła się na koniuszek jego obrzmiałej
męskości. - Och. Nie jesteś całkowicie wyłączony z działania.
- Nie. - Syknął kiedy owinęła się wokół niego ręką i ścisnęła.
Pogładziła go, ciesząc się, że w ten sposób zrobił się grubszy i
twardszy. Końcówka pozostawała aksamitnie miękka. Całowała go po
piersi.

- 290 -
Wampir z sąsiedztwa

- Nigdy nie mogłam się tobie oprzeć. Od kiedy pierwszy raz cię
spotkałam, zapragnęłam cię.
- Heather, tak bardzo cię kocham. - Swoją lewą ręką nakierował
ją na swoją męskość. Pocałował ją w usta. Głodny, domagał się
pocałunków.
Smakowała odrobinę whisky na jego języku. Zbadała usta i
pogładziła język na całej krawędzi jego zębów. Ostre końcówki jego
kłów nie drażniły jej. Wiedziała, kim był i kochała go za to.
Usiadła na nim okrakiem, a on nadal ją całował. Lewą ręką
gładził plecy. Przytuliła się do jego erekcji, pocierając się o jego
długość. Jej piersi przeniosły się na jego klatkę piersiowa.
- Podnieś się wyżej. - Owinął lewę ramię wokół jej talii i podniósł
ja, że jej piersi były przy jego ustach. Chwycił twardy sutek w usta i
zaczął ssać.
Jęknęła i wygięła się w łuk. Drżenie przechodziło przez całe jej
ciało, a głęboka potrzeba paliła ją od wewnątrz. Dobry Boże, Fidelia
miała racje. Człowiek, który wysysał krew przez wieki, wiedział jak
korzystać ze swoich ust.
Gdzieś w odurzeniu rozkoszy, Heather zdała sobie sprawę, że to
on przejął kontrole.
- Hej. - Szepnęła, kiedy szarpnął za jej sutek. - To ja miałam cię
zadowalać.
- Całkowicie ci to wyszło. - Jedną ręką wyjął ją z wody i usadowił
na rogu wanny.
Wow, w dłoni miał super siłę. Gęsia skórka obsiała jej ciało,
kiedy chłodne powietrze pieściło jej skórę i z powrotem weszło w
kontakt z lodowata, marmurową kolumna.
- Trzymaj się. - Ustawił jej biodra na krawędzi wanny.
- Tak? - Przeniosła ramiona za głowę i chwyciła się kolumny.
Sapnęła, kiedy schował głowę miedzy jej nogi.
Boże, że jego usta. Ten język. Przycisnęła palce do marmuru. Jej
piety wbijały się w jego plecy.
Gładził i gryzł ja, póki nie dyszała i nie wiła się z napięcia.
Dopiero, kiedy była gotowa szczytować odsunął się.
- Jesteś piękna. - szepnął. Potem owinął językiem wokół niej i
eksplodowała.

- 291 -
Wampir z sąsiedztwa

Jej ciało ciągle drżało, kiedy pociągnął ją do gorącej, pieniącej się


wody. Fale prądu pulsowały przez jej skórę i wysyłały kolejne
wstrząsy przez jej ciało.
- Boże. - Padła słabo na niego. - Będę cię uwodzić częściej.
- Każdej nocy, chérie. Trzymaj się.
Wszystko stało się czarne na sekundę, a potem Heather upadła na
jego kołdrę. Musiał teleportować ich prosto do łóżka.
Pobiegł z powrotem do łazienki. Usiadła widząc go jak wraca z
ręcznikiem.
- Proszę. - Wysuszył jej plecy, a potem popchnął ją delikatnie na
łóżko, aby móc zrobić to samo z przodem.
- Czekaj! - Wskazała na kamerę.
Podbiegł do szafki nocnej i chwycił za pilota.
- Nie martw się. Szukają Louie'ego. Nikt cię nie widział. -
Wyłączył kamerę nadzorującą, po czym wskoczył na łóżko.
Pochylił się, aby pocałować ją w piersi, a potem drgnął.
- Poczekaj minutkę. - Przeniósł się na jej drugą stronę, tak, że
mógł oprzeć się na lewym ramieniu.
- Mam lepszy pomysł. - Popchnęła go płasko na plecy. - Jesteś
rannym bohaterem. Wiec po prostu leż tu i znieś to jak mężczyzna.
Jego usta drgnęły.
- Jesteś słodka, kiedy jesteś taka zaborcza.
- Słodka? Myślisz, że to jest słodkie? - Chwyciła jego jądra i
lekko ścisnęła. Jęknął.
- Cofam to. Jesteś niezwykle seksowną uwodzicielka.
- To już bardziej mi się podoba. - Usiadła obok niego i pobiegła
palcami po jego ciele. To był pierwszy raz, kiedy mogła mu się dobrze
przyjrzeć nago. Był szczupły i umięśniony. Kilka blizn oznaczało jego
bladą skórę. Przyjrzała się im, zdając sobie sprawę, że liczą sobie
wieki, czasy, kiedy był jeszcze śmiertelnikiem. Czarne, kręcone włosy
przysłaniały jego górną klatę. Prześledziła ich cienką linię wzdłuż
tułowia aż do większej przestrzeni, otaczającej jego erekcje.
Pogładziła penis, a on drgnął.
- To żyje! - Posłał jej krzywe spojrzenie.
- Potrzebuję być w tobie.
- Wszystko w swoim czasie. - Pochyliła się i pocałowała miękką
końcówkę. Skrzywił się.

- 292 -
Wampir z sąsiedztwa

- Naprawdę tego potrzebuje.


- Mamy całą noc. - Przeciągnęła językiem po penisie, a następnie
wzięła go w usta. Jęknął.
- Włóż mnie do środka. Teraz. - Jej język wirował wokół
końcówki, a potem zwolnił. - Hmm, pyszne.
- Cholera, kobieto! - Jego oczy zaświeciły na czerwono. -
Ujeżdżaj mnie. - Zamrugała zdziwiona.
- Och, jesteś taki słodki, kiedy jesteś zaborczy.
- Nie jestem zaborczy. Umieram. - Wciągnął ją na górę.
Usiadła okrakiem, a następnie próbowała włożyć go we właściwe
miejsce.
- Nie jestem w tym za bardzo doświadczona – aaagh! - Szepnęła,
kiedy wsunął się w nią i w tym samym czasie pociągnął ją w dół. -
Okej, to zadziała.
Rozkraczyła się, pozwalając mu wypełnić się całkowicie.
- To także świetne uczucie.
- Tak. - pchnął. Pieścił jej piersi. - Kochaj mnie.
- Aha. - Kołysała się powoli, a potem pochyliła się do przodu, aby
go ucałować.
Pociągnął ją w dół za biodra, aby przyspieszyła. Zrobiła to, czując
jak napięcie potężnieje i potężnieje. Sięgnął pomiędzy jej nogi
pocierając łechtaczkę, aż oszalała. Gdzieś w głębi swego umysłu zdała
sobie sprawę, że nigdy nie zachowywała się tak dziko. To było
wyzwolenie. To było wspaniałe.
Uszczypnął, kiedy ostro na niego schodziła. Drgawki zatrzęsły
nią, a jej ciało stało się wiotkie. Upadła obok niego. Stoczył się razem
z nią, a następnie chwycił ją za pośladki i wszedł w nią. Jęknął,
dociskając biodra do jej, podczas gdy orgazm przeszedł i przez niego.
Powoli ich oddechy wróciły do normy. Leżeli na boku patrząc
sobie nawzajem w twarze.
- Wow. - powiedziała Heather.
- Rzeczywiście. - Czerwone oczy powoli gasły. Dotknęła jego
loków na głowie.
- Kocham cie. - Czuła jak łzy napływają jej do oczu. - Tak bardzo
cię kocham.
- Wyjdziesz za mnie? - Zanim zdążyła odpowiedzieć, usiadł i
kontynuował. - Obiecuję pozbyć się Louie'ego. Nie będziesz musiała

- 293 -
Wampir z sąsiedztwa

żyć w pułapce. Będziemy mogli podróżować i cieszyć się życiem. I


możemy... - Położyła palec na jego ustach.
- Odpowiedź brzmi: tak. - Uśmiechnął się i pocałował ją w palec,
a następnie całą dłoń. Zadrżała.
- Chodźmy pod kołdrę. - Naciągnął z powrotem kołdrę i przytulili
się mając pomiędzy sobą prześcieradło. Skrzywił się, kiedy
przypadkowo potraciła jego zranione ramie.
- Och, przepraszam. - pocałowała go w to miejsce.
- Za kilka godzin nie będzie mnie bolec.
- Kiedy wzejdzie słońce?
- Tak. Heather, wyjdziesz stad zanim zapadnę w śmiertelny sen?
- Nie boję się tego, Jean-Luc. Widziałam Iana w każde
popołudnie.
- Wiem. Ale chcę, aby nasza pierwsza noc była dla ciebie idealna.
Nie chce, aby twoim ostatnim wspomnieniem tego dnia było dla
ciebie może martwe ciało.
- Dobrze. - Może z czasem przestanie czuć się z tym taki
zażenowany. Pocałowała go w policzek. - Kocham cię takim, jakim
jesteś.

Heather obudziła się około południa w swojej sypialni na górze.


Wyciągnęła się z uśmiechem odtwarzając sobie w głowie
wspomnienie seksu. Po godzinie odpoczynku, Jean-Luc zaproponował
inną pozycje, która nie obciążałaby jego zranionej kończyny.
Przetoczyli się, śmiejąc, póki nie skończyła siedząc na jego
kolanach całując się i pieszcząc nawzajem. W końcu znalazła się na
czworakach, podczas gdy on stał przy łóżku biorąc ją od tyłu. Sięgnął
do niej, aby ją pogładzić, podczas gdy wchodził w nią, a ta
kombinacja zaprowadziła ją na szczyt.
Wyczerpana zasnęła w jego ramionach. Obudził ją pocałunkami o
piątej trzydzieści, wiec założyła koszulę nocną i zakradła się na górę.
Wzięła długą gorącą kąpiel w celu uśmierzenia bólu mięsni. Potem
włożyła piżamę i weszła do łóżka obok Bethany.
Przypomniała sobie niewyraźnie jak Bethany próbuje ją obudzić
jakiś czas później. Mruknęła coś pod nosem i Fidelia się zaśmiała.
- Twoja mama jest trochę zmęczona, skarbie. Pozwól jej spać.

- 294 -
Wampir z sąsiedztwa

Teraz Heather odpoczywała w łóżku na wpół śpiąc, myśląc o


Jean-Lucu. Zgodziła się za niego wyjść! Jej obawy, że to może się nie
powieść zostały odrzucone na bok.
Ubrała się i zeszła na dół do kuchni. Ian i Phil przenieśli meble z
powrotem. Przywitała ich i pozwoliła Bethany się przytulic.
Fidelia podniosła się z fotela i poczłapała do kuchni.
- Chodź, zjedz jakieś śniadanie.
Heather podżyła za nią.
Fidelia uśmiechnęła się, kiedy wzięła pudełko płatków
śniadaniowych ze spiżarni.
- Wiec jak było?
Heather parsknęła.
- Było bardzo prywatnie.
- To dobrze, prawda? - Fidelia przesypała płatki do miseczki,
kiedy Heather szukała mleka.
- Miałam w nocy zły sen. - Fidelia zniżyła głos. - Czerwone,
święcące oczy i zgrzyt białych zębów.
- Już wiemy, co to oznacza. - Heather wlewała mleko do miski.
- Nie jestem tego taka pewna. - Fidelia zmarszczyła drzwi. -
Wyczuwam prawdziwe niebezpieczeństwo. A potem był ten budynek
z kamienia. Ruiny. Starego kościoła, myślę.
- Ciekawe.
Fidelia westchnęła.
- Ian powiedział mi, że wciąż nie znaleźli Louie'go. Będą polować
jeszcze dziś.
A Jean-Luc będzie gotowy, aby dzisiaj wałczyć. Heather złapała
oddech, kiedy uświadomiła sobie, że znowu będzie ryzykował
życiem. Patrzyła na miskę płatków zbożowych, a jej apetyt nagle
zniknął.
- Samochód zbliża się na podjazd. - zakomunikował Ian.
Heather podążyła za Ianem i Philem do frontowych drzwi.
Phil wyjrzał przez okno.
- Kierowcą jest kobieta. Wygląda jak jedna z modelek z ostatniej
nocy.
- To panna Gray! - Alberto zawołał, kiedy szedł korytarzem,
ciągnąc za sobą walizkę. - Przyjechała do mnie. Jadę do Paryża, a
Linda podwiezie mnie na lotnisko.

- 295 -
Wampir z sąsiedztwa

Heather wyjrzała przez okno. Linda Gray była jedną z jej


przyjaciółek z Guadalupe High.
- Nie wiedziałam, że cię zna.
- Nie znała do poprzedniej nocy. - Alberto wszedł do
przedpokoju. - Kiedy Sasha zaczęła strzelać wczoraj, rzuciłem się na
pannę Gray, aby ją ochronić. - Uśmiechnął się. - Myśli, że jestem
bohaterem.
- Cóż, pewnie tak. - Heather podała dłoń. - Szerokiej drogi.
Alberto potrząsnął ręka.
- Mogę wkrótce tu powrócić, jeśli wszystko wyjdzie z panną
Gray.
Phil otworzył drzwi, podczas gdy Ian zszedł ze światła
słonecznego.
- Powodzenia wszystkim. - Alberto wyprowadził walizkę za
drzwi. - Ciao.
Heather wróciła do kuchni, aby cieszyć się dniem wolnym z
córka. Około kolacji, Ian upadł na podłogę w kuchni.
Bethany zachichotał.
- Bierze drzemkę jak małe dziecko.
- Tak. - Heather uśmiechnęła się. Nie wyglądał już jak dziecko.
Ian w ciągu ostatnich dwunastu dni podrósł o dwanaście lat.
- Jeśli się tak zdrzemnę, to też podrosnę? - zapytała Bethany.
- Kochanie, rośniesz z dnia na dzień, tylko znacznie wolniej niż
Ian.
- Ale ja chcę dorosnąć szybciej. - zaprotestowała Bethany.
- Wiem, ale nie chcę cię stracić szybciej niż to konieczne. -
powiedziała Heather. - Zobaczmy, co możemy znaleźć na kolacje.
Po posiłku zadzwonił dzwonek do drzwi, a potem nastąpiło
łomotanie. Heather i Phil poszli zobaczyć, kto to. Cody był na
zewnątrz, chodząc po ganku.
Westchnęła. Szkoda, że Jean-Luc jeszcze spał. Musiał zdjąć to
zaklęcie z karaluchem. Może będzie mogła przyprowadzić Cody'ego
po zachodzie słońca. Ale jak na razie, powinien być bezpieczny do
rozmowy. Był pod kontrolą Jean-Luca. A Bethany była w kuchni z
Fidelia, wiec, jeśli Cody zacząłby się dziwnie zachowywać, jej córka
tego nie zobaczy.
Heather otworzyła drzwi.

- 296 -
Wampir z sąsiedztwa

Cody odwrócił się twarzą do niej.


- Nie widziałem się z Bethany w ten weekend.
- Powiedziałeś, że nie będziesz w stanie jej zobaczyć.
- Wiem. - Cody podrapał się po głowie. - Ale nie wiem, dlaczego.
Coś jest ze mną nie tak.
Heather stanęła na ganku.
- Wszystko będzie w porządku Cody. Możesz zobaczyć Bethany
w najbliższy weekend.
- Jest cała? Słyszałem, że były tutaj pewne problemy ostatniej
nocy.
- Wszystko z nią w porządku. Nie pozwoliliśmy jej zobaczyć nic
złego.
- Okej. - Cody zszedł po schodkach, udał się do samochodu, po
czym zawrócił. - Założę, że to ta wiedźma zrobiła to dla mnie.
- Jaka wiedźma?
- Ta psychiczna Cyganka, której pozwalasz zajmować się naszą
córka. Ma na nią zły wpływ.
Heaher westchnęła. Kiedy już myślała, że Cody zaczął się
porządnie zachowywać, on zawsze panie coś głupiego.
- Fidelia jest wspaniała, kochającą kobietą i zrobiłaby wszystko,
aby chronić Bethany.
- Prawda! Jak na przykład rzucenie na mnie zaklęcia. - Cody
rzucił się do swojego samochodu. - Zamierzam ją pozwać, ot, co.
Zostanie aresztowana.
- Za co? Nie zrobiła nic złego. - Heather zauważyła służbowy
samochód Billy'ego zbliżający się do podjazdu. Phil wyszedł na
ganek. Cody się uśmiechnął.
- Na czas. Zmuszę Billy'ego, aby zaprowadził tą czarownicę do
więzienia.
- Fidelia nic dla ciebie nie zrobiła. - Heather zeszła z ganku.
Służbowy samochód zatrzymał się, a Billy wysiadł.
- Jesteś na czas szeryfie. - Cody podszedł do niego. - Chce, abyś
aresztował tą Cygankę. Rzuciła na mnie zaklęcie.
- To śmieszne! - wydukała Heather. - Fidelia nie jest Cyganką i
nie uprawia magii.
- Dlaczego wiec zmusiła mnie, abym nie zobaczył Bethany tego
weekendu?

- 297 -
Wampir z sąsiedztwa

- Cody, wróć w najbliższy weekend. Wtedy będziesz mógł wziąć


Bethany.
- Nie masz prawa mi mówić, co mam robić! - krzyknął Cody. -
Billy, chcę abyś aresztował Heather. Narusza wyrok rozwodowy.
Wyśmiała go.
- Billy, czy mógłbyś nakazać mu odjechać?
Billy spokojnie oglądał sprzeczkę. Podszedł do tyłu samochodu i
wskazał gestem, aby Cody podążył za nim.
- Ojciec również miał racje. - Cody zatrzymał się obok Billy'ego i
posłał Heather gardzące spojrzenie.
Jednym szybkim ruchem Billy wyjął pistolet i uderzył rączką
Cody'ego w głowę.
Heather zbiegła po schodach.
- Co ty robisz? Chciałam z nim tylko porozmawiać.
Billy włożył broń z powrotem do kabury. Następnie otworzył
tylne drzwi samochodu służbowego i wepchnął Cody'ego do środka.
- Billy? - Heather podeszła bliżej.
Phil podbiegł do niej i chwycił za ramię.
- Chodź do środka. Coś tu nie pasuje. - Billy wyciągnął pistolet i
postrzelił Phila w nogę. Heather krzyknęła. Phil upadł na podjazd.
Krew sączyła się z jego rany na łydce.
- Co do cholery? - Fidelia wyjrzała zza drzwi a następnie wyjęła
broń z torebki.
- Mama! - Bethany zapłakała. Fidelia pchnęła ją z powrotem,
upuściła torebkę i gorączkowo walczyła, aby usunąć blokadę.
- Wracaj do środka! - Phil syknął, kiedy leżał na podjeździe.
Heather zaczęła biec, a potem zatrzymała się. Jak mogła zostawić za
sobą Phila?
- Wsiadaj do samochodu. - Billy wskazał pistoletem w kierunku
otwartych drzwi służbowego samochodu.
Zauważyła szklane spojrzenie w jego oczach. Billy wycelował
pistoletem w głowę Phila.
- Wsiadaj do samochodu. - Phil zacisnął zęby.
- Nie. - Billy odbezpieczył pistolet.
- Czekaj! Zrobię to. - Heather wsiadła do samochodu.
- Rzuć bron, dupku! - krzyknęła Fidelia celując Glocka na
Billy'ego. Szarpnął Phila do góry i użył go jako tarczy. Przeniósł się

- 298 -
Wampir z sąsiedztwa

na tył samochodu ciągnąc ze sobą ochroniarza. Otworzył bagażnik i


wepchnął tam Phila. W minucie, kiedy uderzył maską Fidelia
wystrzeliła z broni.
Spudłowała. Wystrzeliła ponownie. Heather schyliła się. Fidelia
nie potrafiła wycelować.
Billy wskoczył na przednie siedzenie i ruszył. Heather usiadła i
waliła pięściami w ekran oddzielający ją od szeryfa.
- Billy, obudź się! Jesteś pod kontrolą Louie'go!
Ciągle jechał.
Heather wyjrzała przez tylne okno. Fidelia stała na środku
podjazdu. Bethany biegła za autem płacząc, a Fidelia ciągnęła ją z
powrotem.
Heather ogarnął chłód. Czy to był ostatni raz, kiedy widziała
swoją córkę? Nie, nie mogła tego znieść. Jean-Luc przyjdzie z
pomocą. Słonce jest na horyzoncie. Wkrótce się obudzi.
Niestety, Louie równie.

- 299 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Heather oceniła, że Billy jechał około dziesięciu minut zanim
skręcił na stara, polną drogę. Samochód odbił się od kolein, wiec
starała się utrzymać Cody'ego przed upadkiem z siedzenia.
Wzdrygnęła się na myśl o biednym Philu, który toczył się w
bagażniku auta.
Kilka razy próbowała porozmawiać z Billy'em, nawet pytała o
Sashe, ale był całkowicie wyłączony.
Cody jęknął.
- Co się dzieje? - Potarł tył głowy i skrzywił się ku Heather. -
Uderzyłaś mnie?
- Nie. To Billy.
Cody rozejrzał się po służbowym samochodzie z niepewnym
wyrazem twarzy.
- Idziemy do wiezienia?
- Chciałabym. - Wiezienie było w mieście, w którym byli ludzie.
Samochód zatrzymał się przed czymś, co wyglądało jak stary
dziedziniec porośnięty chwastami. Długowieczny mur okalał
podwórko.
- Wygląda znajomo. - Heather osłoniła oczy przed przykrym
blaskiem zachodzącego słońca. Tam w oddali stała murowana
kapliczka. Złapała oddech. To musi być miejsce, o którym śniła
Fidelia.
Billy wyszedł a następnie otworzył jej drzwi i wskazał na nią
pistoletem.
- Na zewnątrz!
Wyszła bardzo powoli. Jej szanse na przeżycie znacznie wzrosną,
jeśli zrobi to po zachodzie słońca. Wtedy Jean-Luc ze swoimi
wampirzymi strażnikami przyjadą jej na ratunek.
Cody wydrapał się z samochodu.
- Co ty do cholery robisz, Billy?
Szeryf wskazał gestem w stronę kaplicy.
- Idźcie.

- 300 -
Wampir z sąsiedztwa

- Spotkasz się z moim prawnikiem. - warknął Cody. Billy


podniósł pistolet celując w jego twarz. - Dobra! Już idę! - Cody
przeszedł majestatycznie przez chwasty.
- Zwolnij. - wyszeptała Heather. Spojrzała z powrotem na
Billy'ego.
Jego twarz była nadal bez wyrazu. Teraz przypomniała sobie to
miejsce. Jako mała dziewczynka przyszła tu z rodzicami na piknik.
Wyszli wcześniej, ponieważ mama bała się, że stary budynek może
się na nich runąć. Jesteś w stanie wojny ze strachem, przypomniała
sobie. Musiała zachować spokój i poszukać jakiś wyjść awaryjnych.
- Wiele miłych wspomnień, co Billy? - Cody obejrzał się do tyłu
na szeryfa.
- Pamiętasz, kiedy przyprowadziliśmy tutaj dwie cheerleaderki? -
Billy nie odpowiedział. - To było nasze ulubione miejsce do
parkowania w szkole średniej.
Cody wyjaśnił Heather.
- Billy cię tu nie przywiózł?
- Nie. - Tak wiec Billy musiał mieć romans z kimś innym w
szkole średniej. Co nie było dla niej zaskoczeniem, bo spotykał się z
nią tylko, aby być bliżej Sashy. - Billy, gdzie jest Sasha? Co dla niej
zrobiłeś?
- Sasha! - Cody parsknął. - Chłopie, była tutaj obecna w każdy
sobotni wieczór. Nigdy jej nie obróciliśmy, prawda Billy?
- Co ty robisz? - szepnęła Heather.
- Staram się mu przypomnieć, że jesteśmy starymi przyjaciółmi. -
syknął Cody.
- Przestał być twoim przyjacielem, kiedy wyszedłeś za mnie za
mąż. - przypomniała byłemu Heather.
- Tak. - Cody uśmiechnął się do niej. - To wszystko twoja wina.
Podeszli pod podwójne, drewniane drzwi kaplicy. Heather
spojrzała na słonce. Zaglądało już za horyzont, strzelając ostatnie,
złote promienie przez luki w linii drzew. Na zachodzie niebo było
różowe, ale na wschodzie już ciemne gdzie wznosił się księżyc w
pełnej okazałości.
- Do środka. - zakomenderował Billy.

- 301 -
Wampir z sąsiedztwa

Cody pchnął prawą stronę podwójnych drzwi, a te otworzyły się z


głośnym trzaśnięciem. Heather i Cody weszli do środka. Zeszła z
drogi Billy'emu, który również wszedł i zamknął drzwi.
Powietrze było zimne i stęchłe. Pułap znajdował się wysoko
ponad głowa. Jego punkt za ołtarzem spadł, pozostawiając w dachu
wylot. Górna połowa wschodzącego księżyca wkradła się przez ową
dziurę oświetlając ołtarz poniżej.
Był on niczym więcej jak długim, drewnianym stołem pokrytym
licznymi epitetami z wielu lat. Zwiedzający ryli na nim swoje imiona.
Nastoletni kochankowie rzeźbili serca ze swoimi inicjałami. Trzy
wysokie świece były skupione w jednym z rogów.
Wzdłuż ścian szyby zostały wybite na zewnątrz. Łukowate okna
służyły teraz dla ptaków, jako brama, przez którą wlatywały w celu
zrobienia gniazd na wysoko położonych belkach.
W pobliżu wejścia, w nawie kaplicy, stare schody prowadziły do
drewnianego prezbiterium. Pod nim, kaplica była ciemna. Heather
wykryła ruch w cieniu pod schodami.
Sasha stanęła w słabym świetle.
- Witamy. - Jej oczy były szklane, skóra blada, a ona sama jakby
chudsza niż kiedykolwiek. Fala gniewu zalała Heather. Louie karmił
się Sasha. Nie tylko ją kontrolował, ale i zabijał!
- Sasha! - Heather podeszła ku niej. - Musisz to zwalczyć. On cię
zabije.
Zamrugała.
- On mnie kocha.
- Nie! Obudź się! - Heather sięgnęła do niej, planując
wstrząśniecie nią.
- Cofnij się. - Billy nakierował na nią pistolet. Heather cofnęła
się. - On steruje wami oboje.
- Co do cholery? - Cody zwrócił się do Heather. - Kto nimi
kontroluje?
- Louie. - odpowiedziała Heather.
- Henry. - Sasha westchnęła z przyjemnością.
- Henry? - Heather zapytała.
- Henry. - Billy powtórzył jak robot.
- Kim jest Henry? - zapytał Cody.
- To Louie. - wyjaśniła Heather.

- 302 -
Wampir z sąsiedztwa

- Cholera! - Cody potrząsnął głowa. - Wy wszyscy jesteście


szaleni.
- Henry przyszedł mnie uratować z wiezienia zeszłej nocy. -
wyszeptała Sasha. - Billy'ego również uratował.
- Kim jest do cholery Henry? - domagał się wyjaśnień Cody.
- Jest zabójca. - wyjaśniła Heather.
- Pod ścianę! - rozkazał Billy. Heather powoli przesuwała się cal
po calu.
- Dlaczego ten Henry chce nas zabić? - zapłakał Cody. - Nie mam
u niego żadnych długów. - Billy rzucił linę do Cody'ego.
- Zwiąż ją.
- Dlaczego? Bo niby możesz nas zabić? - krzyknął Cody. -
Dlaczego muszę robić wszystko, co powiesz?
Billy strzelił z pistoletu. Kula trafiła w płytę chodnikową przed
stopami Cody'ego, rozdrabniając skałę w wir.
- Dobra! - Cody podszedł do Heather.
- Siadaj. - Billy wskazał na nią pistoletem.
Opuściła się w dół, opierając się plecami o kamienny mur. Jej
serce waliło, powtarzając taki sam rytm w uszach. Cody przykucnął
przed nią i związał jej kostki.
- Co do cholery ten Henry ma do nas?
- Chce mnie zabić.
- Ja pierdole, powinienem wiedzieć, że to twoja wina! - Cody
oplótł liną jej nadgarstki i wstał. - Ty głupia suko, przez ciebie mnie
zabiją, do diabła z tobą! - Zesztywniał nagle i upadł na podłogę. Jego
ciało zadrżało, a potem odwrócił się na czworaka. - Jestem
karaluchem! - Powędrował w stronę cienia w pobliżu schodów.
- Zatrzymaj go! - zapłakała Sasha. Billy wystrzelił z pistoletu.
- Nie! - Heather zawołała, gapiąc się na liny.
- Jestem karaluchem! - Cody zapiszczał z cienia.
Billy strzelił ponownie. Na klatce schodowej rozległ się głos
wspinaczki.
Wchodził na stare prezbiterium. Heather się skrzywiła. Tam nie
może być bezpiecznie. Oczywiście, tutaj również nie było lepiej.
Ledwo mogła dostrzec ciemną postać Cody'ego, kiedy
przechodził przez prezbiterium. Billy wycelował i wystrzelił. Cody
odskoczył i pobiegł w przeciwnym kierunku. Strzelono ponownie.

- 303 -
Wampir z sąsiedztwa

Heather patrzyła przerażona. To było jak polowanie na kaczkę na


strzelnicy w wesołym miasteczku.
Właśnie wtedy głośne wycie wypełniło powietrze. Billy
powstrzymał się i zaczął nasłuchiwać.
Heather złapała oddech. Nidy nie słyszała, aby pies lub kojot wył
tak głośno. Dźwięk był ogłuszający. I musiał pochodzić od
ogromnego stworzenia.
- Co to było? - wyszeptała Sasha.
- Nie wiem. - odpowiedział Billy. - Ale dochodzi z bliska.
Heather zerwała się, kiedy usłyszała głośny hałas na dziedzińcu.
Brzmiało to jakby metal był rozrywany na dwie części.
Kaplica pociemniała. Słonce musiał się już schować. Jedyne
światło dochodzące przez otwór w dachu należało do gwiazd i
księżyca.
Billy i Sasha zesztywnieli a potem odwrócili się do ołtarza.
- Pan się obudził. - wyszeptała Sasha. Podbiegła do ołtarza i
wzięła pudełko zapałek. Zapaliła trzy świece.
Billy zostawił swój pistolet na stole. Kilka metrów za stołem
pochylił się i chwycił za duży metalowy pierścień w podłodze.
Pociągnął, a drewniane drzwi otworzyły się z piskiem.
Postać w czerni wylewitowała z otworu w podłodze. Poleciała
dalej w górę przez wylot w suficie. Światło księżyca otaczało go jak
srebrna chmura. Heather nie mogła zobaczyć jego twarzy, ale
wiedziała, że się na nią patrzy.
Podskoczyła, kiedy Billy zatrząsnął drzwi piwnicy.
Wampir Louie obniżył swój lot na podłogę. Jego włosy nie były
już białe, ale czarne jak jego płaszcz. Wyglądał na około trzydzieści
pięć lat, oszacowała Heather, ale wiedziała, że miał prawdopodobnie
ponad pięćset.
Billy i Sasha się ukłonili.
- Panie.
- Przyniosłeś mi najnowszą kurwę Jean-Luca. - powiedział Louie
cicho. - Bardzo dobrze. - Spojrzał na prezbiterium. - Jest też inny
śmiertelnik.
Cody poruszył się w cieniu.
- Zabawi mnie zanim umrze. - Louie odwrócił wzrok na Heather.

- 304 -
Wampir z sąsiedztwa

Przełknęła ślinę. Nigdy nie widziała tak chłodnych, czarnych


oczu. W tej okropnej chwili zdała sobie sprawę, że nie zostało już w
nim nic z człowieka. Stał się po prostu stworzeniem, które żerowało
na ludziach.
Podszedł do niej.
- Pozwól mi się przedstawić. Jestem Henri Lenoir. - Jego usta
zwinęły się w komiczny uśmiech. - Nie będziesz żyła wystarczająco
długo, aby powiedzieć o tym Jean-Lucowi. To zostanie naszym
małym sekretem.
Zgięła kolana, aby ukryć w nich dłonie. Cody nie związał ich zbyt
mocno, wiec może uda się je uwolnić. Teraz najlepiej będzie, jeśli
utrzyma Louie'go przy rozmowie. To da Jean-Lucowi i jego
przyjaciołom więcej czasu na jej odnalezienie. I rozwiązanie rak.
- Dlaczego tak bardzo nienawidzisz Jean-Luca?
Louie zdjął czarne, skórzane rękawiczki i włożył je do kieszeni
płaszcza. Jego ręce były blade, paznokcie długie i pomalowane na
czarno.
- Casimir zaproponował mi małą fortunę za zabicie Jean-Luca. I
dostanę jego pozycję, jako Wampirzego Mistrza Europy Zachodniej,
którą zaoferował mi Casimir. Nagroda jest wspaniała jak za także
małe przedsięwzięcie. Ale chce, aby Jean-Luc pocierpiał najpierw. To
dla tego tu jesteś. Zabiję cię za darmo.
- A co jeśli ci zapłacę za to, abyś mnie nie zabijał?
Kacik jego ust podniósł się ku górze.
- Jesteś zabawna, lecz wątpię, aby było cię na mnie stać. - Jego
czarne oczy wpatrywały się w nią. - Poza tym lubię zabijać kobiety.
Dostała nagły atak bólu brzucha.
- Mam zamiar zabić cię powoli. - Przysunął się bliżej. - Nie
wydaje mi się, abyś się bała.
Czy tego właśnie chciał? Zobaczyć ją plączącą i błagająca. Jasne,
że była przerażona, ale nie chciała dać mu tej przyjemności z
patrzenia. Uniosła podbródek i spojrzała na niego.
- I oczywiście zgwałcę cie, kiedy będę się na tobie pożywiał. W
ten sposób bardziej rozgniewam Jean-Luca.
Flaki w brzuchu jej się przekręciły i połknęła gule żółci, którą
miała w gardle. Gwałt był o wiele bardziej znieważający, ale Louie'go

- 305 -
Wampir z sąsiedztwa

oczywiście to nie obchodziło. To był najprostszy sposób, aby zranić


Jean-Luca. To byłą jego jedyna waluta. Nie można było nią rokować.
- Jestem teraz wygłodniały. - Louie przeszedł się z powrotem do
ołtarza. - Muszę trochę stępić mój apetyt. Nie chciałbym
przypadkowo zabić cię zbyt szybko.
Najechało na nią ciężkie uczucie stracenia. Nie chciała być w
stanie, aby to zrozumieć. Szarpała za liny.
- Chodź kochanie. - Louie podniósł rękę ku Sashy.
Podbiegła do niego.
- Tak mistrzu.
Podprowadził ją do ołtarza i urwał rękaw z jej bluzki. Heather
skrzywiła się na widok kłutych ran.
Sasha leżała na stole z głową w pobliżu świec. Louie pochylił się,
aby polizać wewnętrzną stronę nadgarstka.
Heather odwróciła głowę, nie chcąc tego oglądać. Ale kiedy
usłyszała syczenie szybko zerknęła w tamtą stronę. Sapnęła. Jego kły
były przedłużone i ostre. Wsadził je do nadgarstka Sashy.
Heather zadrżała. Nie mogła pozwolić mu na to przy niej. Napięła
liny, krzywiąc się, ponieważ tarły i paliły jej skórę. Teraz albo nigdy.
Louie był zajęty jedzeniem, a Billy stał po prostu jak zombie.
Głośny dźwięk wycia przedostał się do pokoju.
Louie podniósł głowę, aby się temu przysłuchać. Krew sączyła się
z jego kłów na bladą skórę Sashy.
Zaczęło się kolejne wycie, długie i żałosne. Odbijało się echem
od wszystkich kamiennych murów. Ptaki, przestraszone w swoich
gniazdach w krokwiach, zaczęły wylatywać przez okno.
- Mamy towarzystwo. - Louie wziął pistolet ze stołu i podał
Billy'emu. - Przygotuj się.
- Tak Mistrzu.
Louie powrócił do Sashy, podniósł jej rekę i ugryzł ja.
Heather wysunęła jedną wolną dłoń. Tak! Poluzowała liny na
drugiej. Może uda się jej uciec.
Właśnie wtedy duża, czarna plama wystrzeliła przez okno.
Wyładowała na kamiennej podłodze kilka metrów od Heather.
Znieruchomiała, niezdolna do oddychania.
To był ogromny, ciemny wilk z długim i kudłatym futrem. Ryk
zagęścił się w jego gardle.

- 306 -
Wampir z sąsiedztwa

Billy cofnął się z bladą twarzą.


Louie wyprostował się. Schował kły i puścił ramię Sashy. Upadło
wiotkie na stół. Sasha była nieprzytomna.
Wilk odwrócił swoją masywną głowę, aby spojrzeć na Heather.
Wyszczerzył zęby i warknął.
Czerwone, święcące oczy. Zgrzytanie białych zębów. O Boże, to
było z snu Fidelii o niebezpieczeństwie.
Może być powoli zabita przez wampira, lub szybko
zmaltretowana na śmierć przez ogromnego wilka. Tak czy inaczej,
wyglądało na to, że jej czas dobiegł końca.

- 307 -
Wampir z sąsiedztwa

Rozdział
Jean-Luc obudził się trzęsąc i kaszląc, jakby coś nieznanego
leciało mu w dół gardła. Ktoś chwycił go za podbródek, zmuszając,
aby otworzył usta. Odsunął rękę.
- To działa! - krzyknął kobiecy głos.
Chciał usiąść, ale fala zawrotów głowy powaliła go z powrotem.
Silne dłonie chwyciły go. Jego wzrok był niewyraźny z zielonkawym
odcieniem. Wstrętny smak pozostał na jego języku. Mon Dieu,
trucizna. Usiłował wydostać się z łóżka, ale jego ciało nie reagowało.
- Wszystko w porządku Jean-Luc. - Silna ręka przeniosła się na
jego ramie. - Zajmie ci moment zanim się dostosujesz.
Poznał głos Iana, choć twarz Szkota była nadal zielonkawą plama.
- Co żeś uczynił?
- Dałem ci trochę tego lekarstwa, które pozostawia cię w
obudzonym stanie. - Ian pokazał mu fiolkę z zielonym płynem.
Wciąż był dzień? Wzrok Jean-Luca stał się czysty i zauważył
Fidelię stojącą w drzwiach jego sypialni. Trzymała Bethany, której
twarz była zalana łzami. Jego serce gwałtownie przyspieszyło.
Najgorsza obawa, jaką miał – coś poszło nie tak, kiedy leżał bezsilny
w śmiertelnym śnie.
- Co się stało? - Tym razem jego ciało posłuchało polecenia i
poruszyło się. Wysunął się na brzeg łóżka i uświadomił sobie, że jest
nagi. - Odwróć dziewczynkę.
Fidelia przytuliła Bethany, chowając jej twarz w bluzkę, a Jean-
Luc przeniósł się do swojej garderoby.
- Powiedz mi, co się stało. - powiedział, kiedy zrywał bandaż z
prawej reki. Rany postrzałowej nie było. Z wampirzą prędkością
wciągnął na siebie jakieś spodnie i podkoszulek.
- Obudziłam Iana. - wyznała Fidelia. - Wiedziałam, że narkotyki
są w jego torbie ...
- Sporranie. - mruknął Ian.
- I nalałam ich trochę do jego gardła. - kontynuowała Fidelia. -
Obliczyłam sobie, że to mu nie zaszkodzi, wiesz. Był już martwy.
Kiedy się obudził przyszliśmy tu, aby zrobić to samo z tobą.
- 308 -
Wampir z sąsiedztwa

- Gdzie jest Heather? - Jean-Luc założył na nogi parę skarpetek i


czarnych butów. Pierś mu ścisnęło, kiedy zauważył, że nie dostał
odpowiedzi. Wybiegł z szafy. - Gdzie jest Heather?
Bethany zaczęła płakać.
Twarz Fidelii wykrzywiła się.
- Billy ją wziął. Myślę, że jest pod kontrolą Louie'go.
Serce Jean-Luca podskoczyło. Boże, nie. Jego najgorsza obawa.
Ale przynajmniej wciąż był dzień. Louie wciąż był martwy, wiec
Heather była na razie bezpieczna. Chwycił swój pasek ze skórzaną
pochwą na miecza i zapiał go wokół bioder.
- Kiedy?
- Z dziesięć minut temu. - Fidelia potrząsnęła głowa. - Nie
wiedziałam, co robić. Chciałam go śledzić twoim samochodem, ale
nie miałam kluczy i nie mogłam zostawić Bethany tu samej, a Ian
leżał martwy na podłodze ...
- Dobrze zrobiłaś. - Jean-Luc chwycił swój najlepszy floret i
wsunął go do pochwy. - Gdzie jest Phil?
- Billy postrzelił go i wsunął do bagażnika swojego samochodu.
- W porządku. - Jean-Luc dołączył do Fidelii w korytarzu. - Ian,
jeśli masz więcej tego leku to obudź Robby'ego i Phineasa.
- Aye. - Ian ominął ich biegiem udając się do pokoju strażniczego.
- Musisz ją uratować. - wyszeptała Fidelia.
- Oczywiście. - Oparł rękę na jej ramieniu. - Zrobiłaś, co mogłaś.
- Fidelia zwiesiła głowę.
- Zawiodłam. Strzelałam w Billy'ego, ale spudłowałam.
- Chcę mojej mamy. - zawodziła Bethany.
- Przyprowadzę ją do domu, chérie. Będzie cała. - Chciał w to
uwierzyć. Bethany owinęła ramiona wokół jego szyi. Kiedy zdał sobie
sprawę, że nie zamierza puścić usadowił ją na prawym biodrze
naprzeciwko swojego floretu.
- Chodź. - Poszedł w dół holu do kuchni w piwnicy. - Mówisz, że
Billy porwał ją około dziesięciu minut temu?
- Tak. - Fidelia kroczyła za nim.
- Ile zostało do zachodu słońca? - Skręcił do kuchni. Była mała,
składająca się z lodówki, kuchenki mikrofalowej, małej zmywarki do
naczyń i gablotki ze szklankami.

- 309 -
Wampir z sąsiedztwa

- Nie wiem. - Fidelia zatrzymała się w drzwiach. - Może pięć


minut.
- Wiec Billy dał sobie piętnaście minut, aby zabrać ją do
Louie'ego. - Jean-Luc wyjął cztery butelki syntetycznej krwi z
lodówki. - Jego kryjówka musi być niedaleko. - Posadził Bethany na
ladzie, aby mógł odkręcić wieczka butelek.
- Tak przypuszczam. - Fidelia chwyciła jedną butelkę, aby mu
pomóc.
Ustawił wszystkie cztery naczynia w kuchence mikrofalowej i
włączył ją.
- Widziałaś, w którą stronę pojechali?
- Ja widziałam! - Bethany podniosła rączkę. - Na podjazd.
- To dobrze. - Jean-Luc pogładził z powrotem jej blond-czerwone
loczki.
- Skręcili na autostradę, udali się na południe. - powiedziała
Fidelia. - Ostatniej nocy śnił mi się kamienny kościółek. Myślę, że to
tam ją zabrał.
- Gdzie to jest? - Jean-Luc wyjął butelki z kuchenki mikrofalowej
i wypił ciepłą krew.
- Na wsi. - Oparła się o framugę drzwi, marszcząc brwi. - To na
południe stad. - Wyprostowała się nagle. - Wzdłuż drogi jest stary,
hiszpański apostolat. Jest tylko około dziesięciu minut drogi stad.
Robby, Ian i Phineas skupili się przy drzwiach. Wszyscy byli
ubrani i uzbrojeni.
- Mamy lokalizacje. - Wręczył każdemu po butelce. - Hiszpański
apostolat, dziesięć mil na południe.
- Dobrze. - Robby zwrócił się do Phineasa. - Zostaniesz tu z
paniami.
- Daj spokój człowieku. - skrzywił się Phineas. - Chcę akcji z
prawdziwego zdarzenia.
- I może ją dostaniesz, jeśli Louie wróci tu po więcej ofiar. -
mruknął Robby. - Możesz otrzymać więcej rozrywki, niż jesteś w
stanie znieść.
- Zrobię to. - Phineas skinął głowa. - Pozwól mi tylko stanąć sam
na sam z tym frajerem. Będzie mu przykro, że kiedykolwiek ze mną
zadzierał.

- 310 -
Wampir z sąsiedztwa

- Phineas. - Robby posłał mu surowe spojrzenie. - Jeśli się tu


pojawi, pierwszą rzeczą, jaką zrobisz, to wyślesz do nas mentalną
wiadomość. Możemy się tu teleportować w sekundę.
- Rozumiem. - Phineas podniósł butelkę z krwią i wypił do dna.
Otarł usta wierzchem dłoni. - Będę chronić kobiety swoim życiem.
- I mam swoje pistolety. - dodała Fidelia. - Bedzie dobrze.
- Chodźmy. - Jean-Luc ustawił swoją pustą butelkę w zlewie i z
powrotem wziął Bethany w ramiona.
Poszli wzdłuż holu i po schodach na parter.
- Weźmiemy samochód. - Jean-Luc zatrzymał się obok biura
bezpieczeństwa.
- Możemy dobiec tam szybciej. - zaprotestował Ian.
- Jean-Luc ma racje. - Robby otworzył drzwi i złapał klucze z
haka. - Musimy zatrzymać energie.
- Możesz dla nas sprawdzić słonce? - Jean-Luc zwrócił się do
Fidelii.
- Oczywiście. - Podbiegła do okna obok drzwi.
- Jest nadal w górze. - mruknął Ian. - Czuję to.
Fidelia wyjrzała przez aluzje.
- Jest jeszcze jasno na lewo od horyzontu.
- Dobrze. - Jean-Luc podał Bethany Phineasowi. - On się tobą
zajmie, dopóki nie przyprowadzę twojej mamy z powrotem.
Bethany skinęła głowa.
Jean-Luc cofnął się i wyciągnął miecz. Rozgrzał się kilkoma
pchnięciami. Jego serce waliło, ale nie od ćwiczeń. Nie mógł sobie
pozwolić myśleć, o tym jak bardzo Heather musiała być
przestraszona. Żółć stanęła mu w gardle. Louie był przynajmniej na
tyle chorym skurwysynem, że grał nią na czas. Narkotyki dały mu
trochę kilka cennych minut na przygotowanie, a to może wszystko
zmienić.
Robby wyszedł z biura ochrony z dodatkowym mieczem w
prawej dłoni.
- Będziemy musieli sprawdzić czy samochód nie ma podłożonego
materiału wybuchowego. Sprawdzę pod podwoziem, a Ian pod maska.
- Aye. - Ian poprawił taśmę i claymode na plecach.
- Czy to prawda - zapytał Robby - że szeryf wrzucił Phila do
bagażnika?

- 311 -
Wampir z sąsiedztwa

- Tak. - Fidelia nadal wyglądała przez okno. - Wątpię, aby Phil


mógł pomóc. Został postrzelony w nogę.
Robby wymienił z Ianem spojrzenia.
- Dzisiaj jest pełnia księżyca. - Ian skinął głowa. - Dobrze. To da
nam przewagę.
- Jaką przewagę? - Jean-Luc odsłonił miecz.
- Słonce zaszło! - Fidelia otworzyła drzwi. - Ruszać!
- Klucze! - Jean-Luc złapał je i wybiegł za drzwi za Robby'em i
Ian'em.
Wspiął się na siedzenie kierowcy, a po upewnieniu się, że auto
jest bezpieczne, zapalił silnik. Wskoczyli, po czym Jean-Luc nacisnął
pedał gazu. Skręcił na południe na autostradę i przyspieszył.
Po kilku minutach Robby podniósł dłoń.
- Zatrzymaj się!
- Dlaczego? - Jean-Luc spojrzał przez ramię i nacisnął hamulce.
- Słuchaj. - Robby wyszeptał.
Jean-Luc usłyszał dziwny odgłos wycia dochodzący z południa.
- Co to jest?
- Skup się na tym i teleportuj się. - nakazał Robby. Razem i Ianem
zachwiali się, po czym zniknęli.
Jean-Luc wyrwał kluczyki ze stacyjki i skoncentrował się, na
dzwięku. Wszystko stało się czarne.

To nie był zwykły wilk. Heather nigdy wcześniej nie widziała go


z bliska, ale wiedziała, że nie ma czerwonych ślepi. Ten miał również
większe niż normalnie.
Billy podniósł pistolet i wycelował.
- Czekaj! - Louie podniósł rękę. - Zawsze możemy zabić to
później. Chcę zobaczyć jak będzie żuło ją pierwsza.
Heather przełknęła. Te szczeki wydawały się niesamowicie silne.
I zęby – były bardzo ostre. Wilk ruszył ku niej. Przycisnęła się
plecami do ściany.
Tylna noga kulała. Futro było zmierzwione czymś czarnym i
błyszczącym. Kiedy wilk kulał do przodu, zostawiał krwawy odcisk
lewej łapy na kamiennej posadzce.
Heather spojrzała w jego oczy. Ogień wyblakł, a czerwony
zmieniał się w niebieski. Zatrzymał się przed nią i pochylił głowę,

- 312 -
Wampir z sąsiedztwa

jakby ją badał. Może to rzeczywiście robił. Oczy wyglądały na


inteligentne. I jakieś znajome.
Podszedł bliżej, pysk mając przy jej kolanach.
- Nie. - szepnęła, podnosząc rękę w obronie. Pochylił się i polizał
jej dłoń. Z westchnieniem zamknęła dłoń. Jej umysł pędził jak
oszalały. Ranna noga. Dźwięk rozrywania metalu. Wyczuwanie
bomb. Znane oczy.
- Phil? - szepnęła. Wilk zapiszczał. - O mój Boże. - Zamknęła na
krótko oczy przez palące, gorące łzy w jej oczach. Nie była sama. Phil
był tutaj, aby ją chronić.
Louie westchnął.
- Co za rozczarowująca bestia. Billy, zabij go.
Billy podniósł pistolet. Phil okręcił się wkoło i zawarczał.
Zaatakował. Billy pociągnął za spust, ale nic się nie stało. Cofnął się,
gorączkowo próbując wystrzelić z pistoletu. Phil przygwoździł go do
ziemi i zatopił szczękę w ramieniu Billy'ego. Heather skrzywiła się.
Nie chciała, aby Billy umarł. Głośne wycie rozeszło się po pokoju.
Phil przypiął Billy'ego do podłogi i wydawał się cieszyć
zwycięstwem. Odrzucił masywną głowę do tyłu i zawył ponownie.
- Cholerne stworzenie. - Louie okrążył ołtarz i rozpiął długi,
czarny płaszcz. - Sam o to zadbam. - Ściągnął okrycie i rzucił je na
stół. Wyładowało na Sashy.
Właśnie wtedy dwie formy zachwiały się przed Heather i
pojawiły się. Zawołała z ulga. Robby stał już z mieczem w reku. Ian
wyciągnął swój claymode.
Trzecia postać.
- Jean-Luc! - Heather zapłakała.
Spojrzał na nią.
- Dzieki Bogu. - Wyciągnął floret i dostrzegł Louie'go przy
ołtarzu. Poszedł ku niemu.
- Skończmy to teraz. - Louie zadrwił.
- Zgadzam się. - Zniknął.
- Nie! - Jean-Luc krzyknął. Louie nagle pojawił się obok Heather.
Lewą ręką chwycił ją za ramie.
Dobry Boże, chciał się z nią teleportować gdzieś indziej!
Sztylet przeleciał w powietrzu i zranił ramię Louie'go zanim
upadł na ziemie. Krzyknął i uwolnił ja. Heather chwyciła sztylet a

- 313 -
Wampir z sąsiedztwa

następnie odbiegła od niego. Musiał wyfrunąć od Robby'ego lub Iana.


Przepiłowała nim liny wiążące jej kostki. Ciepły nos potarł ją po
ramieniu, po czym odskoczyła.
- Och, to ty. - Phil usiadł obok niej. Jej osobisty strażnik. - Dobry
piesek.
- Miecz, Robby! - krzyknął Jean-Luc. Wypuścił floret i kopnął go
w kierunku Heather, a następnie złapał broń od Robby'ego.
Heather wygramoliła się, aby złapać floret, ale zamarła, kiedy
zobaczyła Jean-Luca okrążającego Louie'go. O Boże, to już się działo.
Ostateczne starcie. Louie miał ogromny miecz. Nic dziwnego, że
Jean-Luc odrzucił swój floret.
Louie zaatakował, lecz miecz ominął brzuch Jean-Luca.
- Spudłowałeś. - Jean-Luc podskoczył i lewitował w stronę sufitu.
Louie wyszedł mu na spotkanie. Jean-Luc odbił swój miecz o
Louie'go z tak dużą siła, że wróg odskoczył do tyłu w powietrzu.
Uderzył o krokiew i upadł na podłogę.
Jean-Luc wyładował na nogach obok rozwalonego ciała Louie'go.
Podniósł swój miecz, aby zadać śmiertelny cios, ale przeciwnik nagle
przewrócił się i przeciął mieczem w górze.
Jean-Luc odskoczył. Jego koszula była porwana, a cienka,
czerwona linia przekraczała jego bladą skórę. Czubek miecza
Louie'go zostawił ślad.
Louie skoczył na równe nogi, uśmiechając się.
- Jesteś żałosny. Zaczynam być zmęczony zabawą z tobą.
Jean-Luc zaatakował. Miecze starły się ponownie i znowu.
Heather spojrzała na Robby'ego i Iana. Z pewnością nie pozwolą
Louie'mu wygrać. Ian kręcił się w pobliżu, machając calymodem gdyż
był w pogotowiu.
Robby wyciągnął miecz zza pleców. Podszedł do Billy'ego i
położył dłoń na jego czole.
Wzrok Heather latał tam i z powrotem. W jej uszach ciągle
dzwoniły odgłosy zderzających się mieczy. Zarówno Jean-Luc jak i
Louie teraz ciężko dyszeli.
Billy zesztywniał i odsunął się od Robby'ego. Rozejrzał się
wokoło i przyłożył ranną rękę do piersi. Jego oczy spotkały Heather.
- Co zrobiłem? Przepraszam.
- Heather rusz się! - Jean-Luc krzyknął na nią.

- 314 -
Wampir z sąsiedztwa

Ale gdzie? Wtedy zdała sobie sprawę, co robi. Jean-Luc


prowadził Louie'go do niej i Phila. Odbiegła stamtąd, a Robby ją
złapał.
Jean-Luc kontynuował zmuszanie Louie'go do odwrotu. Phil
siedział cicho i spokojnie. Gdy przeciwnik był już kilka metrów za
wilkiem, Phil skoczył z przerażającym wyciem.
Louie zerwał się i spojrzał do tyłu. W tej samej sekundzie Jean-
Luc wbił mu się w serce. Wróg stał się całkowicie szary a następnie
został po nim stos kurzu na podłodze.
Jean-Luc cofnął się obniżając swój miecz. Zamknął oczy i
pozwolił mu spaść na podłogę.
- Stało się. - wyszeptał. Zwrócił się do Heather. - Jesteśmy wolni.
Z krzykiem podbiegła do niego i zarzuciła mu ręce na szyje.
Trzymał ją mocno.
- To koniec. - wyszeptała. - To koniec. - Pocałował ją w czoło. -
Jesteś teraz wolna. Jeśli chcesz możesz z powrotem odzyskać swoje
stare życie.
Trzymała jego twarz w swoich dłoniach.
- Chcę rozpocząć swoje nowe życie z tobą.
- To też możesz. - Scisnał ją mocno. - To byłą moja najgorsza
obawa. Obudzić się i spostrzec, że jesteś w niebezpieczeństwie.
- Wszystko w porządku. - wyszeptała. - Zabiłeś go. Louie już
nigdy nie będzie cię torturował. - Robby podszedł, aby wziąć miecz.
- Dobra robota, Jean-Luc. - Rozejrzała się po kaplicy. - Wszyscy
cali? - Sasha jęknęła. Starała się usiąść, ale upadła na stół.
- Sasha! - Billy podbiegł do niej. - Dzięki Bogu, jesteś cała.
- Billy. - Wyciągnęła do niego rękę. - Nigdy nie chciałam nikogo
skrzywdzić. Proszę, uwierz mi.
- Wierze. - Billy wziął ją za rękę. - Mnie również kontrolował. To
było straszne. Walczyłem z tym, ale nie mogłem nic zrobić. -
Pocałował ją w dłoń.
- Wszystko pamięta. - wyszeptał Robby. - Złamałem kontrolę,
jaką miał nad nim Louie, ale nie dałem rady usunąć pamięci.
Jean-Luc skinął głowa.
- Nie będzie łatwo wytłumaczyć to wszystko.
- Sasha straciła zbyt wiele krwi. - powiedziała Heather.

- 315 -
Wampir z sąsiedztwa

- Cóż, musimy ponownie zadzwonić do dr. Lee. - powiedział


Jean-Luc. - On może przeprowadzić jej transfuzję krwi.
- Nie stanie się wampirem? - zapytała Heather.
- Nay. - odpowiedział Robby. - Bedzie w porządku. Jej własna
krew nie została całkowicie wyssana. Mam tylko nadzieje, że dr. Lee
będzie potrafił usunąć kulę z nogi Phila.
Jean-Luc spojrzał na wilkołaka.
- Dlaczego mi o nim nie powiedziałeś?
Robby wzruszył ramionami.
- To tajemnica służbowa.
- Jak wielu jest takich jak on? - zapytała Heather. Robby wygiął
usta.
- Gdybym ci powiedział, to nie byłoby to tajemnica.
- On ugryzł Billy'ego. - powiedziała Heather. Uśmiech Robby'ego
zgasł.
- Cholera. - wyszeptał Ian. Posłał Billy'owi zmartwione
spojrzenie.
- O nie. To jest zaraźliwe? - zapytała Heather. Robby skinął
głowa.
- Tak. - Heather skrzywiła się. Biedny Billy. Spojrzała na ołtarz.
Billy siedział na stole trzymając w ramionach Sashe. Cóż, w końcu
zdobył dziewczynę, o której marzył. Na szczęście Sasha nie będzie
miała nic przeciwko chłopakowi, który raz na jakiś czas staje się
futrzasty.
- Wytłumaczę mu to później. - powiedział Robby. - Ian, teleportuj
ich do domu. I zadzwoń po dr. Lee.
- Verra dobrze. - Ian podszedł ku parze rannych i wkrótce
wszyscy zniknęli.
Heather cofnęła się, aby przyjrzeć się ranie Jean-Luca.
- Ty również musisz zobaczyć się z dr.Lee.
Wzruszył ramionami.
- To tylko zadrapanie. - Parsknęła.
- To zadrapanie prawie przyprawiło mnie o zawał serca. -
Uśmiechnął się.
- Jesteś słodka, kiedy jesteś taka zaborcza.
Przyciągnął ją bliżej i szepnął do ucha.

- 316 -
Wampir z sąsiedztwa

- Musimy znaleźć nowe pozycje, które nie będą szkodzić mojej


ranie.
Zaśmiała się. Robby przeszedł obok stołu i zdmuchnął świeczki.
- Teleportuję się z powrotem z Philem. - Popatrzył na
prezbiterium. - Jest coś tam na górze? Chyba coś słyszałem.
- Prawdopodobnie niewielką teksańską mysz. - Jean-Luc potarł
szyję Heather.
- Jestem karaluchem!
Heather wydyszała.
- Cody! Zapomniałam, że tam był. - Jean-Luc zmarszczył brwi.
- Jestem skłonny zostawić go.
- Nie. - Heather zaprotestowała. - Tak naprawdę to się przydał.
Billy'owi zabrakło kul, ponieważ do niego strzelał. W dziwny sposób
uratował życie Phila.
- Dobrze. Usunę polecenie. - Jean-Luc podszedł do prezbiterium i
zalewitował. - Karaluchu.
- Tak panie.
Jean-Luc unosił się w powietrzu przez kilka minut. Następnie
wyładował na podłodze.
- Załatwione.
- Co do cholery? - krzyknął Cody. - Skąd się tu wziąłem?
Jean-Luc wziął Heather w ramiona.
- Jest jedna, mała dziewczynka, która będzie bardzo szczęśliwa
mogąc cię zobaczyć. - Oczy Heather były pełne łez.
- Dziękuje. - Cody zszedł ze schodów.
- Co się tu do cholery dzieje?
- Na zewnątrz znajdziesz samochód szeryfa. - powiedział Robby.
- Proponuje, abyś wziął go z powrotem do miasta. - Cody
zauważył ogromnego wilka i wycofał się w stronę drzwi.
- Jesteście stuknięci! - Wybiegł z kaplicy.
Robby zachichotał.
- Chodź Phil. Pozwól, że zabiorę cię do domu.
Zatrzymał się w pół kroku.
- Och, zostałeś postrzelony. - Heather się skrzywiła. Phil podniósł
nogę i nasikał na kupę kurzu, jaka została po Louie'em.
- Ohyda. - Jak będzie jeszcze mogła spojrzeć w twarz Philowi?

- 317 -
Wampir z sąsiedztwa

Kiedy Phil skończył usiadł na swoich biodrach. Posłał im wilczy


uśmiech i wywiesił jęzor.
Ze śmiechem Robby owinął ramiona wokół futrzastej bestii.
Zniknęli.
- Nasza kolej. - Jean-Luc położył ramię na plecach Heather. -
Pamiętasz jak to zrobić? Trzymaj mnie mocno.
- Okej. - Owinęła ręce wokół szyi. Jego usta drgnęły.
- A potem mnie całujesz.
- Koniecznie. - Przycisnęła swoje wargi do jego i cały świat
zamigotał.

- 318 -
Wampir z sąsiedztwa

Trzy tygodnie później...

Kiedy jechała do domu z wesela, Heather zdała sobie sprawę, że


teraz prowadzi podwójne życie. Życie w dwóch światach oznaczało,
że będą potrzebować dwóch przyjęć weselnych.
Zarówno śmiertelnicy jak i wampiry brały udział w niewielkim
ślubie w kościółku Heather. Podczas gdy wampiry dyskretnie odeszły,
ludzcy przyjaciele Heather zebrali się w kościelnej sali bractwa na tort
weselny i poncz.
Jean-Luc szczęśliwie włożył kawałek tortu w usta Heather, a ona
celowo chybiła jego wargi, smarując mu tym policzek. Każdy
wybuchł śmiechem, nie wiedząc, że Jean-Luc w ogóle nie jadł
żadnego ciasta. Następnie Heather rzuciła bukiet przez ramie.
- Wygrałem! - Trener Gunter złapał bukiet i podniósł obie ręce do
góry symbolizując zwycięstwo.
Jean-Luc i Heather wyszli wcześniej do limuzyny zaparkowanej
od frontu. Jej przyjaciele uważali, że wyruszyli wcześniej, aby złapać
samolot, ale ich następnym przystankiem było przyjecie wampirów w
studio.
Heather rozumiała, dlaczego wampiry chciały mieć prywatne
przyjecie. Jak inaczej mogłyby pić Bubbly Blood i wykonywać stare
tance jak menuet? Tak naprawdę, to wyczekiwała tańców. Jean-Luc
spędził ostatnich kilka tygodni na nauce jej kroków, kiedy nie był
zajęty kochaniem się z nią, lub nadzorowaniem produkcji jej sukni
ślubnej.
Wygładziła jedwab o odcieniu kości słoniowej starając się nie
wygnieść spódnicy z tyłu limuzyny.
- To najpiękniejsza suknia ślubna.
- Dla najpiękniejszej panny młodej w historii. - Jean-Luc
pocałował ją w policzek, a następnie potarł za ucho. - Dziś wieczorem
mam zamiar dosłownie cię zgwałcić.
- Shh. - Heather nie chciała, aby jej córka podsłuchiwała.

- 319 -
Wampir z sąsiedztwa

Bethany była bardzo zapracowana otwieraniem i zamykaniem


wszystkich szufladek w limuzynie. Wyglądała cudownie w
niebieskiej, dziewczęcej sukience w kwiaty, którą dla niej zrobiła.
Fidelia, honorowa gospodyni, wspięła się na siedzenie do okna za
szoferem. Zapukała w szybę.
- Hola, Roberto!
Limuzyna przyspieszyła.
Heather zachichotała. Biedny Robby.
Zatrzymali się z przodu studia Jean-Luca – ich domu, poprawiła
się Heather. Robby otworzył drzwi, tak, że mogli wysiąść. Fidelia szła
za nią upewniając się, że długi tren spódnicy układał się perfekcyjnie.
- Gotowa? - Jean-Luc wziął jej rękę.
- Tak. - Wspięła się po stopniach z Jean-Lucem, kiedy Robby
otworzył drzwi.
Salon był jasny ze światłami odbijającymi się od
wypolerowanego marmuru. Pokój został przygotowany na przyjecie.
Kilka okrągłych stołów wzdłuż ścian pokrywały białe obrusy i
wiązanki kwiatów. Był mały bufet z prawdziwym jedzeniem, poncz,
szampan dla kilku śmiertelnych plus kolejny stół przykryty
kieliszkami i Bubbly Blood chłodzącej się w wiadrach wody.
Środek sali pozostał pusty do tańca. Zespół o nazwie High
Voltage Vamps teleportował się z Nowego Jorku i rozłożył się przed
wybiegiem. Kaskady woal i kwiatów zwisały z podestu pozostawiając
powietrze o zapachu róż i gardenii.
Nie było to zaskoczeniem dla Heather, ponieważ pomagała przy
wszystkich planach i dekoracjach, choć wciąż czuła przyjemny
dreszczyk widząc to. Było perfekcyjnie.
Wampiry czekały w kolejce na spotkanie z nią. Jej obawy, że
mogą jej nie zaakceptować rozwiały się. Angus i Emma MacKay byli
pierwsi i dali jej na powitanie wielki uścisk. Zaprosili ją i Jean-Luca
do korzystania z ich zamku w Szkocji, kiedy tylko zapragną. Następny
w kolejce był przystojny wampir z Włoch – Giacomo. Ucałował jej
policzki i zaprosił w odwiedziny do swojego pałacu w Wenecji. Kilku
członków sabatu Jean-Luca z Europy Zachodniej również przyjechało.
- Widzę, że Simone i Inga nie pojawiły się. - Heather szepnęła do
Jean-Luca. Dwie modelki przeniosły się do Paryża po pokazie
charytatywnym.

- 320 -
Wampir z sąsiedztwa

Uśmiechnął się.
- Jaka szkoda.
- Czy dowiedziałeś się, gdzie Simone wymknęła się w tamtą noc?
Jean-Luc skinął głową wciąż się uśmiechając.
- Nie uwierzysz. Łowiła.
- Mężczyzn?
Zaśmiał się.
- Ryby. W rzece. Widocznie lubi łowić, ale nie chce się do tego
przyznać.
- Dziwne. - Heather wyobraziła sobie Simone nakładającą robaki
na haczyk. Nagle została chwycona w ogromny uścisk.
- Jestem taka podekscytowana! - Shanna Draganesti ścisnęła ją, a
następnie cofnęła się. - Nigdy nie widziałam Jean-Luca tak
szczęśliwego. Dobrze na niego wpływasz.
Heather poczuła, że jej oczy łzawią. Ona również nigdy nie czuła
się tak szczęśliwa.
- Gdzie twój chłopczyk?
- Zostawiłam go z twoją córką i Fidelia. - Shanna wskazała na ich
stolik. - Był głodny i Fidelia była na tyle słodka, aby wepchać w niego
talerz jedzenia. Jest trochę nadopiekuńcza.
Heather uśmiechnęła się.
- Tak, to prawda.
- Och. - Shanna potrząsnęła głowa. - I znowu to robi. - Szczeka
Heather opadła. Constantine leciał do sufitu. Bethany zapiszczała z
radości.
- Tylko się popisuje. - mruknęła Shanna. - Uwielbia skupiać na
sobie uwagę. - Heather przycisnęła rękę do piersi. - Ale on… on jest
śmiertelny.
- Z wampirzym tatą. - Shanna uśmiechnęła się do męża. Heather
zwróciła się do Jean-Luca.
- Wiedziałeś o tym?
Oglądał Constantina z oszołomionym wyrazem twarzy.
- Nie. Słyszałem, że nasze DNA jest trochę inne, ale nie
zdawałem sobie sprawy…
- Och, kochanie. - Shanna posłał im zmartwione spojrzenie. -
Mam nadzieje, że to nie powstrzyma was przed posiadaniem własnych
dzieci. Constantine jest bardzo kochającym i słodkim dzieckiem.

- 321 -
Wampir z sąsiedztwa

- Jestem pewna, że tak. - Heather przyglądała mu się, jak schodził


na swoje krzesło. Chichotał wraz z Bethany. - Potrafi coś jeszcze?
- Jego główny talent związany jest z gojeniem się. - wyjasnił
Roman. - Każdy, kto się z nim styka czuje się potem o niebo lepiej.
- Och. - To wcale nie było złe. Heather patrzyła jak chłopiec
wpycha w swoje usta krakersy.
- Constantine jest wyjątkowy, wiec zdecydowaliśmy się na
kolejne dziecko. - uśmiechnęła się Shanna. - Jest już w drodze!
- Ojej! - Heather przytuliła ja. - To wspaniale!
- Gratulacje, mon ami. - Jean-Luc uderzył Romana w ramie.
Roman uśmiechnął się. Wyglądał przystojnie w smokingu
Echarpe, który Jean-Luc podarował mu jako prezent.
- Jestem z ciebie bardzo dumny Jean-Luc. Przeszedłeś długą
drogę. - Roman spojrzał na Heather. - Powiedział ci, że to ja
nauczyłem go jak pisać i czytać?
- Nie. - Heather owinęła ręce wokół ramienia Jean-Luca i oparła
się o nie.
- A ja nauczyłem Romana jak wałczyć. - powiedział Jean-Luc. -
Był powolnym uczniem.
Roman parsknął.
- Nie chciałem zabijać. Moją misją od zawsze było ratowanie
życia.
- Czy on nie jest wspaniały? - Shanna przytuliła go. - Mam więcej
nowości. Zdecydowałam się ostatecznie zmienić, prawdopodobnie za
około dziesięć lat od teraz. Chce, aby dzieci były na tyle dorosłe, aby
mogły to znieść.
- Słucham? - Heather nie była pewna, o czym mówiła.
- Shanna zgodziła się zostać wampirem. - powiedział cicho
Roman.
Serce Heather zachwiało się. Puściła ramię Jean-Luca.
- Och. Gra… gratulacje. - Dobry Boże, kobieta chciała zostać
wampirem!
Roman i Shanna poszli zobaczyć, co robi ich syn. Pozostała część
kolejki z przyjęcia przepłynęła w oszołomieniu.
- Wszystko w porządku? - wyszeptał Jean-Luc. - Chcesz usiąść?
Wyglądasz blado.

- 322 -
Wampir z sąsiedztwa

- Ja… myślę, że usiądę. - Jean-Luc poprowadził ją do stołu


zarezerwowanego dla nich, a potem z wampirzą prędkością popędził i
wrócił z talerzem jedzenia i kubkiem ponczu. - Nie byłem pewien, co
lubisz. - Położył jedzenie przed nią.
- Jest dobre, dziękuje. - Włożyła winogrona w swoje usta. Usiadł
obok niej.
- Byłaś zaskoczona wyznaniem Shanny.
- Tak. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mamy inne… opcje.
Rozumiem, że chce być ze swoim mężem na zawsze, ale przez to
będzie musiała zrezygnować z dni ze swoimi dziecmi.
- Wiem. - Jean-Luc wziął ją za dłoń. - Nigdy cię nie poproszę,
abyś to zrobiła.
- Ale masz nadzieje, że się zgodzę.
Podniósł jej rękę do ust i pocałował w kostki.
- Daj temu jeden dzień.
- Lub może jedną noc. - Uśmiechnęła się. - Chcę mieć z tobą
dzieci. Nawet, jeśli skończą latając po przedszkolu.
Uścisnął jej dłoń.
- Dobrze. Chciałbym mieć więcej dziewczynek wyglądających
jak ich mama. - Potargała jego czarne loki na głowie.
- Chcę małego chłopca, który będzie wyglądał jak jego tata.
Pochylił się, aby ją pocałować. Błysk światła złapał ich uwagę.
- Mam! - Gregori trzymał aparat cyfrowy, uśmiechając się.
Muzyka zaczęła grać do walca.
- Pierwszy taniec. - Jean-Luc stanął i wyciągnął rękę. - Chciałbym
zatańczyć ze swoja żona. - Heather wstała i pozwoliła mu się
poprowadzić na parkiet. Wszyscy klaskali. Heather miała jedynie
nadzieje, że się nie potknie i nie upadnie na twarz na oczach
wszystkich.
Muzyka spowolniała.
- Nie walc? - zapytała Heather.
- Możemy go wykonać później. - Jean-Luc położył rękę na jej
talii. - Na razie, chcę po prostu mieć cię blisko.
- Brzmi dobrze. - Owinęła mu ramiona wokół szyi. Łagodnie
kołysali się w rytm muzyki. Jean-Luc pocałował ją w czoło, po czy
oparł policzek na jej skroni.

- 323 -
Wampir z sąsiedztwa

- Kocham cię. Zawsze będę cię kochać. - Z westchnieniem


zamknęła oczy.
- Ja również cię kocham. - Jego uśmiech się poszerzył.
- Od teraz razem będziemy walczyć z naszymi obawami.
- Tak.
- Boisz się wysokości, chérie?
- Trochę. Dlaczego?
- Otwórz oczy. - Wyszeptał.
- Mój Boże.
- Popatrz! Moja mama lata! - Bethany stała wpatrując się w
powietrze.
Heather mocniej ścisnęła jego szyje. Latali pod sufitem,
delikatnie się obracając. Długi tren spódnicy wirował w powietrzu.
- Jean-Luc. - Szepnęła. - Jesteś niegrzecznym chłopcem. -
Zaśmiał się.
- Zostań ze mną, chérie. Zabiorę cię w miejsca, o jakich ci się nie
śniło.

- 324 -

You might also like