Professional Documents
Culture Documents
Kosik Felix Net Nika - Pułapka Nieśmiertelności
Kosik Felix Net Nika - Pułapka Nieśmiertelności
Kosik Felix Net Nika - Pułapka Nieśmiertelności
1. Drzwi
Lśniący metalicznie robot ciężkim krokiem wspinał się po schodach prowadzących do szkoły. Było już
ciemno, a chyba nie najlepiej widział w ciemnościach, bo srebrną dłonią chwilę macał drzwi, nim
odnalazł klamkę. Z trudem wkroczył do hallu. Stróż nocny, pan Sylwester, spojrzał na niego znudzonym
wzrokiem i powrócił do oglądania telewizji - widział tego wieczoru tyle niezwykłych postaci, że kanciasty
robot nie był w stanie go zdziwić.
Stojący obok drzwi Spiderman podał robotowi złożoną na pół kartkę, a Robin Hood odhaczył pozycję na
trzymanej w dłoni liście. Robot rozpoczął powolną wspinaczkę po schodach. Wyprzedził g0 astronauta w
białym kombinezonie, a Terminator w skórzanej kurtce i okularach przeciwsłonecznych zarzucił sobie na
ramię shot guna.
Robot dotarł wreszcie na trzecie piętro, skąd roznosiła się po całym budynku głośna muzyka. Nikogo nie
zdziwił widok wchodzącego do sali gimnastycznej człekokształtnego robota. Przed chwilą, na schodach,
wydawał się jak z innej bajki, tutaj jednak stracił całą swoją niezwykłość i nikt nie zwrócił na niego uwagi.
Sala pełna była podskakujących do rytmu Smoków Wawelskich, szturmowców
7
Felix rozejrzał się. Z wnętrza głowy robota, przez małe otwory w tekturze, niewiele mógł dostrzec. Nie
potrafił rozpoznać nikogo znajomego. Sytuację pogarszał fakt, że wszyscy byli poprzebierani, a za
oświetlenie służyły stroboskopy i kolorowe, migające reflektory. Na zmianę kostiumu było oczywiście za
późno.
Ktoś go potrącił. Felix obejrzał się i zobaczył tylko plecy... czegoś zielonego. Zachwiał się i nadepnął na
ogon dinozaura, który w odpowiedzi groźnie warknął.
Felix znów kogoś nadepnął. Z tyłu rozległ się dziewczęcy pisk. Chłopak odwrócił się gwałtownie i
tekturowym ramieniem strącił z głowy małej stewardesy błękitną czapeczkę.
Drobna blondynka o twarzy lalki patrzyła na niego z wściekłością. Nachylił się po jej czapkę, niestety ona
zrobiła to w tym samym momencie. Zderzyli się głowami. To znaczy głowa stewardesy uderzyła w
tekturowe pudło udające głowę robota. Wyprostowali się oboje, a Felix zdjął pudło i wyjaśnił:
Masując czoło, ostrożnie przykucnęła i, nie spuszczając Felixa z oczu, po omacku odszukała czapeczkę.
Ktoś go trącił i, żeby złapać równowagę, chłopak przestawił nogę. Blondynka znów pisnęła, a Felix poczuł,
że stoi na jej dłoni. Cofnął się szybko i rzucił:
'¿ß>l
-- Niesamowicie mi przykro!
-- Nie zbliżaj się więcej do mnie! -- pogroziła mu palcem, energicznie się odwróciła i odeszła.
Felix wdział głowę robota i po raz kolejny pomyślał, że nie znosi balów przebierańców. Dopóki nie
rozpozna kogoś znajomego, może tylko chodzić i obijać się o wszystkich. A nieprędko kogoś rozpozna
przez te małe otworki.
W jego polu widzenia pojawili się Oskar i Wiktor. Nie byli zamaskowani, udawali braci syjamskich. Mieli
wielkie spodnie z trzema nogawkami - ta środkowa była szersza i mieściła po jednej nodze obydwu „braci" -
oraz sweter z dwoma rękawami i dwoma otworami na głowy. Poruszali się z trudem, utykając na
środkową nogę, ale wyglądali na całkiem zadowolonych.
Zamienili parę słów z duchem „zrobionym" z prześcieradła, zauważyli Felixa i pokuśtykali w jego stronę.
-- Cześć, Felix. Myślisz, że mamy szansę na wygraną? -- zapytał Oskar. -- Będziesz na nas głosował?
-- Nie spełniacie wymogów formalnych -- odparł Felix. -- Mają być król i królowa balu.
-- A kto inny mógł się przebrać za robota? -- odpowiedzieli razem, spojrzeli na siebie, parsknęli
śmiechem i odeszli lobbować* dalej.
Felix rozejrzał się i zaczął się zastanawiać, za kogo mogli się przebrać Net i Nika. Głupio by było mijać się
przez cały wieczór.
Parapety zdobiły szczerzące się groźnie dynie. Świeciły na pomarańczowo. Halloween, noc duchów. Rok
temu, dokładnie w Halloween, Felix, Net i Nika mieli' bliskie spotkanie trzeciego stopnia z prawdziwym
duchem. W tym roku liczyli na dobrą zabawę. I na nic więcej.
Felix zauważył Aurelię. Klasowa piękność była ubrana w strój... królowej balu. Ciągnąca się po ziemi biała
suknia błyskała dżetami.
Zdołał rozpoznać jeszcze Klemensa, przebranego za Supermana. Bluza była za duża i logo „S" znajdowało
się na samym środku okazałego brzuszka. Felix dopchał się do rogu sali, zdjął głowę robota i multitoolem
wyciął większe otwory na oczy. Gdy wrócił w podskakujący tłum, poczuł pukanie w ramię, a raczej w
wierzch kartonowego pudła udającego korpus robota. Odwrócił się, natrafiając spojrzeniem na
zakapturzoną postać z kosą w dłoni.
-- Uważaj! -- Felix spojrzał na całkiem realnie wyglądające ostrze. -- Możesz tym kogoś ciachnąć.
-- Niewykluczone -- odparła postać i pchnęła lekko kosę, tak że jej szpic przebił tekturę głowy
robota.
Felix, zezując, zerknął na podłużną szczelinę, przez którą przeświecały kolorowe reflektory, potem na cień
pod postrzępionym kapturem. Nie mógł dojrzeć twarzy.
Felixowi przeszedł po plecach dreszcz. Zamrugał nerwowo, zastanawiając się, co powinien powiedzieć.
Żniwiarz stał chwilę nieruchomo, po czym wyciągnął przed siebie coś płaskiego i czarnego.
Felix wziął wymiętą czarną kopertę. Obejrzał ją ze wszystkich stron i zamierzał właśnie otworzyć, gdy
został potrącony przez rudowłosą mumię.
Jeśli Felix miał jakieś wątpliwości co to tego, kto przebrał się za mumię, to wystarczyło, że spojrzał w dół,
a wątpliwości ulotniły się. Była to z pewnością jedyna mumia na świecie, która nosiła martensy.
Felix przypomniał sobie o Ponurym Żniwiarzu, ale tamten już rozpłynął się w tłumie.
10
Felix odwrócił głowę. Za nimi stał wodnik Szuwarek w masce do nurkowania, płetwach i zielonym
kombinezonie przeciwchemicznym.
-- Cześć -- uśmiechnął się pod pudłem Felix. -- Już myślałem, że to ja mam najgłupsze przebranie.
-- Nie znasz się. Ciekawych rzeczy można się naoglądać. -- Net zerknął na bandaże Niki i uśmiechnął
się. -- Strój może i nie wyjściowy, ale za to jaki obcisły!
Muzyka nieco przycichła i z głośników dobiegł głos dyrektora magistra inżyniera Juliusza Stokrotki:
-- Przypominamy, że do wyboru króla i królowej balu została tylko godzina! Jeszcze można zgłaszać
kandydatów!
Muzyka wróciła do poprzedniej głośności, a dyrektor, przebrany za... hrabiego Draculę, zszedł z podium
DJ-a i porwał do tańca Ekierkę, nauczycielkę matematyki, przebraną za rusałkę. Przy jej tuszy efekt był
nieco inny od zamierzonego. Zresztą Dracula z wielkim brzuchem też wyglądał dość osobliwie.
-- Przed chwilą spotkałem dziwnego gościa -- Felix wciąż ściskał w dłoni czarną kopertę. --
Powiedział, że jest Ponurym Żniwiarzem.
-- A czego mielibyśmy się bać? -- ze sztucznym luzem zapytał Felix. -- On był tylko przebrany.
-- No... tak ogólnie. Jest Halloween. Dzień, kiedy wypada się bać i straszyć innych.
11
-- Wystarczy o tej porze zajrzeć do pracowni Butlera -- zauważyła Nika. -- To byłoby znacznie
straszniejsze niż wszystko, co wymyślimy
-- Mam taki pomysł -- Net uniósł palec. -- Nie zaglądajmy do pracowni Butlera. A ten list lepiej...
wyrzucić. Inaczej znów się w coś władujemy.
-- Może to dodatkowa karta do głosowania na króla i królową balu -- podsunęła bez przekonania
Nika.
Felix musiał kręcić głową, bo naraz w polu widzenia mieściła mu się tylko jedna osoba.
-- Otwieram -- oświadczył.
Wodnik Szuwarek skrzywił się, a wyrazu twarzy mumii nie można było poznać zza bandaży Wewnątrz
koperty była złożona na czworo czarna kartka. Bez napisów.
-- Hm... -- mruknął Felix. Uniósł list pod światło. -- Coś tu jest, jakby się błyszczało... Wyjdźmy na
korytarz.
Ruszył, obijając się o Pokemona, Freddiego Krugera, topielicę i Frankensteina. Mumia i wodnik podążyli
za nim. Zostawili za sobą grzmiącą muzykę i stanęli pod ścianą korytarza, po kolana w rozrzedzonym
dymie, wśród paru innych, chcących chwilę spokojnie porozmawiać kreatur.
Felix ustawiał kartkę pod różnymi kątami, aż ujrzał błyszczące, jakby napisane lakierem bezbarwnym,
litery.
-- I wręczył ci to Ponury Żniwiarz? -- upewnił się Net. -- Pan Śmierć? Taki z kosą?
-- Tak wyglądał.
-- Niezły tekst, zważywszy na osobę posłańca -- Net nachylił się nad kartką. -- Oczekujcie więcej... I
pewnie jeszcze napisany krwią?
12
Złożył kartkę, wsunął do koperty i z trudem wepchnął do kieszeni spodni pod tekturową obudowę nogi
robota.
-- Przecież to bez sensu -- rozpaczliwie ciągnął Net. -- To tak, jakby listonosz przychodził do ciebie i
mówił, że jutro przyniesie list, bo dziś ktoś go dopiero pisze.
-- Co ty powiesz?! -- Net przechylił głowę. -- Nie odbieram żadnych listów! Będę robił pospieszny
transfer ze skrzynki do zsypu. Niczego nie zamierzam traktować poważnie.
-- Rozwijasz się.
-- Aha... -- Nika schyliła się i zaczęła owijać bandaż wokół łydki. Net przyglądał się jej uważnie,
wreszcie zapytał:
-- Mam w szatni płaszcz po tacie -- skończyła mocować materiał i wyprostowała się. -- Sięga mi
prawie do kostek. A bandaż z głowy odwinę.
-- No cóż... -- Net przyjrzał się jej krytycznie. -- Zapewne wyglądasz w tym płaszczu jak kloszard
nowicjusz. Może weźmiemy taxę? Pytanie o kasę pojawi się na końcu. A ostatni wysiada Felix...
13
-- Jak miło.
-- Jest jedno wyjście ze szkoły -- wrócił do tematu Felix. -- Ponury Żniwiarz musiał tamtędy wyjść,
albo gdzieś się schował.
-- Spytajmy Sylwestra -- zgodziła się Nika. -- Albo tych dwóch, co rozdają karty do głosowania.
-- To wyjaśni, że ci się przywidziało -- dodał Net -- i zakończy temat. Bo nie zamierzam przeszukiwać
szkoły.
Niezdarny robot, płetwiasty wodnik i rozwijająca się mumia zeszli na parter, ale nie znaleźli ani
Spidermana, ani Robin Hooda. Oparli się o blat recepcji. Robot chrząknął. Pan Sylwester niechętnie
odwrócił wzrok od telewizora. Byłby chyba szczęśliwszy, gdyby całe zamieszanie z balem już się skończyło.
-- Przepraszam, czy widział pan zakapturzoną postać w postrzępionej szacie? -- zapytał robot. --
Miała w ręku kosę.
-- A jutro jest Wszystkich Świętych -- Sylwester wycelował w niego palcem. -- I to jest prawdziwe
święto, nie te amerykańskie wymysły*.
-- Wszystkie polskie święta są smutne i nudne -- Szuwarek wzruszył zielonymi ramionami. -- Zresztą
to dopiero jutro.
-- A ta postać z kosą? -- nalegał robot. -- Czy wychodziła przez ostatnich parę minut?
-- Nie pamiętam nikogo takiego -- pan Sylwester odwrócił się do telewizora, tym samym dając do
zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca.
Przyjaciele wiedzieli, że niczego więcej nie wskórają. Zerknęli jeszcze w stronę sklepiku, otwartego o tej
porze z powodu imprezy, ale sprzedawca, pan Robert, nie darzył ich szczególną sympatią. Woleli nawet
nie pytać. Wolno odeszli w kierunku schodów.
* Ściślej mówiąc, Halloween to święto, które powstało w Irlandii. Dopiero stamtąd zostało przeniesione
do USA i dalej.
14
-- Więc nie wyszedł -- ocenił Net. -- Zakładając oczywiście, że nie nawąchałeś się farby z tego robota i
Ponury Żniwiarz nie wymyślił ci się sam.
-- Podczas prezentacji kandydatów na króla i królową balu na sali gimnastycznej będzie włączone
światło -- stwierdził robot. -- Odnajdziemy Ponurego Żniwiarza i zapytamy, o co chodzi -- zerknął na
zegarek. -- To za pięćdziesiąt minut.
-- A ja w tej tekturze... lepiej nie mówić. Jak zawracam, to przewracam wszystkich wokoło.
-- To też jakiś efekt... Ale, szczerze mówiąc, myślę, że przebrałeś się tak właśnie po to, żeby nie
musieć tańczyć.
W milczeniu wspinali się po schodach. Wodnik człapał niezdarnie w płetwach, trzymając się poręczy.
Dotarli na trzecie piętro. Kilka osób ze śmiechem przebiegło obok i zniknęło za drzwiami najbliższej sali.
Po chwili dobiegły stamtąd ściszone chichoty. Wodnik tęsknie zerknął na mumię, ale nic nie powiedział.
Robot za to patrzył w głąb korytarza.
-- Może komuś o tym powiemy? -- W głosie wodnika dawało się wyczuć nadzieję.
15
-- Nie wiem, czyja nie wolę wyjść na idiotę -- przyznał się wodnik zza maski do nurkowania.
-- Dlaczego tak lubisz horrory, skoro potem się boisz? -- zapytała mumia.
-- Lubię horrory... ale tak bezpiecznie. Przed telewizorem, z chipsami do zagryzania. I wami albo
chociaż Manfredem, który w dramatycznych momentach podtrzyma mnie na duchu. To jak szczepionka.
Horrory są tak straszne, że potem przez kontrast codzienne życie wydaje mi się znacznie przyjemniejsze.
Przeszli korytarz i zatrzymali się przed zakrętem. W wyfroterowa-nej posadzce odbijało się
nierównomierne, fioletowoniebieskie światło i podświetlało sztuczny dym, tworzący przy podłodze
fantastyczne kształty. Trójka kreatur kontemplowała to zjawisko dłuższą chwilę.
-- Czasem jednak... -- wodnik przełknął ślinę. -- Czasem szczepionka okazuje się za słaba.
-- Mało ci tej koperty? -- zapytał podniesionym głosem wodnik, ale poczłapał za nim. -- Pewnie to
świetlówka odchodzi właśnie do krainy wiecznych łowów. Kurde, chodźmy stąd. Przepali się w Hal-
loween i będzie nas potem straszyć.
Cała trójka doszła do winkla, wprawiając w powolny ruch resztki sztucznego dymu. Patrzyli chwilę na
pulsujący blask, wydobywający się spod drzwi jednej z sal, po czym robot orzekł:
-- To nie świetlówka.
16
-- To drzwi 308 i pół -- wyszeptał złowróżbnie wodnik. -- Przechodziliśmy koło nich niemal
codziennie i nie zwróciliśmy na nie uwagi. Błagam was! Wracajmy na bal!
-- Dokładnie rok temu nad salą 309 ukazał się nam duch profesora Kuszmińskiego -- przypomniał
robot. -- Chyba to miejsce sprzyja zjawiskom paranormalnym.
-- Musisz teraz o tym wspominać? -- głos wodnika drżał. -- Może ktoś tam ogląda telewizję... z
wyłączonym dźwiękiem?
-- Może faktycznie lepiej nie -- nagle zdecydowała mumia. Robot cofnął rękę. Poświata pod
drzwiami zamigotała i przygasła, jakby zawiedziona jego rezygnacją.
-- Dlaczego, jak ona cię prosi, to ulegasz, a jak ja, to nie? -- urażonym głosem zapytał wodnik.
glądała naprawdę nieźle. Chyba tak jak Aurelia szykowała się do tytułu królowej balu, bo założyła na
głowę błyszczący diadem. Dziś, wyjątkowo, klasowe piękności omijały się sporym łukiem. Obok kręciła
się Olena w stroju egipskiej księżniczki: wysoko wiązanych sandałach, białej spódniczce ze złotym
paskiem i białym bezrękaw-niku. Miała mocno obrysowane czarną kredką oczy.
-- Też czujecie, że trochę nam przebrania nie wyszły? -- zapytał cicho wodnik, przestępując z płetwy
na płetwę. -- A mogłem się przebrać za Jamesa Bonda...
-- Masz czternaście lat -- przypomniał robot. -- W stroju Bonda wyglądałbyś jak grzeczny wnuczek na
urodzinach babci.
-- To nie sprawa wieku, ale wewnętrznej siły -- zaprzeczył wodnik. -- Tę siłę zasymulowałbym groźną
miną.
-- Ja wcale nie mam zamiaru zostawać królem balu -- odparł robot. -- W ogóle nie lubię takich
imprez.
-- Rozgrzewamy się psychicznie -- odparł Felix. -- Widziałeś faceta w czarnym kapturze i z kosą w
dłoni?
-- Pojęcia nie mam -- odparł Felix. -- Dlatego nie cierpię balów przebierańców...
Rozglądał się, próbując wypatrzyć czarny kaptur, ale było tu za dużo ciągle przemieszczających się
dziwacznych postaci. Zobaczył za to Spidermana, który rozdawał karty do głosowania. Podszedł do
18
niego, po drodze obijając się o Indianina, Królewnę Śnieżkę i Pino-kia, któremu niechcący skrzywił
papierowy nos.
-- Pamiętasz wchodzącego do szkoły faceta przebranego za śmierć? -- zapytał Spidermana. -- Czarny
kaptur i kosa. To musiało ci się rzucić w oczy.
-- Stary!... -- odparł Spiderman. -- Nie pamiętam. Nawet ciebie nie pamiętam. Obejrzałem z bliska
tyle dziwadeł, że teraz będę się bał normalnych ludzi.
-- Uwaga! Uwaga! -- rozległo się z głośników. Wampir Stokrotka uniósł ręce i zamachał, żeby
wszyscy zwrócili na niego uwagę. Stał na podwyższeniu obok barykady DJ-a. Po chwili oświetlił go jasny
reflektor. DJ niechętnie przystopował z muzyką. Nie mógł się jednak powstrzymać od rytmicznego
kiwania.
DJ zaczął delikatnie pogłaśniać muzykę. Dopiero surowe spojrzenie wampira sprawiło, że znów ściszył.
Założył jednak słuchawki i zaczął kołysać się jeszcze energiczniej, skutecznie odwracając uwagę od
Stokrotki.
Net jęknął, bo na scenę wszedł Lucjan, w ciemnych okularach i eleganckim garniturze a la James Bond.
Prowadził pod rękę Aurelię, która płynęła w sięgającej ziemi, błyskającej tysiącami dżetów sukni. Rozległy
się pełne aprobaty gwizdy i głośne oklaski.
19
niego, po drodze obijając się o Indianina, Królewnę Śnieżkę i Pino-kia, któremu niechcący skrzywił
papierowy nos.
-- Stary!... -- odparł Spiderman. -- Nie pamiętam. Nawet ciebie nie pamiętam. Obejrzałem z bliska
tyle dziwadeł, że teraz będę się bał normalnych ludzi.
-- Uwaga! Uwaga! -- rozległo się z głośników. Wampir Stokrotka uniósł ręce i zamachał, żeby
wszyscy zwrócili na niego uwagę. Stał na podwyższeniu obok barykady DJ-a. Po chwili oświetlił go jasny
reflektor. DJ niechętnie przystopował z muzyką. Nie mógł się jednak powstrzymać od rytmicznego
kiwania.
DJ zaczął delikatnie pogłaśniać muzykę. Dopiero surowe spojrzenie wampira sprawiło, że znów ściszył.
Założył jednak słuchawki i zaczął kołysać się jeszcze energiczniej, skutecznie odwracając uwagę od
Stokrotki.
Net jęknął, bo na scenę wszedł Lucjan, w ciemnych okularach i eleganckim garniturze a la James Bond.
Prowadził pod rękę Aurelię, która płynęła w sięgającej ziemi, błyskającej tysiącami dżetów sukni. Rozległy
się pełne aprobaty gwizdy i głośne oklaski.
19
Odpowiedziało mu kilka niemrawych klaśnięć. Myszka schyliła głowę i czym prędzej, ciągnąc za sobą
partnera, umknęła poza zasięg świateł reflektorów.
-- Proszę państwa! Sensacja! -- krzyczał dyrektor. -- Para numer cztery również jest z klasy drugiej
„a"! Oto Klaudia i Gerald!
-- Mamy po prostu najładniejsze dziewczyny! -- ryknął Net, ale szybko wyhamował pod czujnym
spojrzeniem Niki.
Tym razem brawa były zdecydowanie głośniejsze, zapewne dzięki wycięciom w sukni Klaudii. Gerald był
przebrany za białego kowboja.
Wampir dostrzegł wreszcie podskakującego obok DJ-a. Patrzył na niego groźnie kilka sekund, nim tamten
się zreflektował i stanął nieruchomo.
Przyjaciele, korzystając z tego, że tłum przestał tańczyć, próbowali wypatrzeć czarny kaptur i kosę. Stanęli
na dolnych szczebelkach drabinek gimnastycznych i lustrowali salę. Ani śladu Ponurego Żniwiarza.
Przyjaciele nie zwracali uwagi na te rozpaczliwe wezwania. Gorączkowo rozglądali się po sali.
-- Tam jest ktoś w kapturze! -- Nika triumfalnie wskazała na ciemną postać pod podwyższeniem.
-- Gdzie? Tam? -- Net podniósł rękę w tym kierunku. -- To Robin Hood, kobieto. W zielonym
kapturze.
20
-- Zapraszamy piątą parę do nas! -- krzyczał Stokrotka. -- To chyba znów druga „a"?
-- O bosz...--jęknął Net.
Ponaglani reflektorem wodnik i mumia zsunęli się z drabinek i powlekli do podwyższenia. Dyrektor
pomógł im wejść na górę. Rozległy się niezbyt intensywne oklaski. Stokrotka przyjrzał im się dokładnie.
-- Jak mniemam... -- wampir nachylił się i ściszył głos -- Nika i Net? -- po czym głośniej zawołał do
mikrofonu. -- Nika i Net! Zapamiętajcie ich pod numerem pięć! Wypełnione karty będziecie mogli
wrzucać do urny pod sceną za jakieś pół godziny. A teraz powracamy -- zgromił spojrzeniem DJ-a -- do
tych potępieńczych dźwięków.
Reflektor zgasł, ryknęła muzyka i cała sala znów zamieniła się w drgający kolorowy chaos. Para numer pięć
smętnie zeszła na parkiet, między tańczące znów kreatury.
-- Ja cię kręcę -- westchnął Net. -- To jak wpaść pod samochód podczas mycia zębów. To się nie
zdarza normalnym ludziom.
Nika odwinęła z twarzy bandaż. Chwilę zastanawiała się, co z nim zrobić, po czym okręciła go sobie wokół
pasa.
-- No nie wiem... pamiętasz, jak było z Felixem i wyborami do samorządu? Im mniej chciał, tym
wyższe miał notowania.
Zrezygnowani dotarli do przyjaciela. Net podejrzewał, że chłopak uśmiecha się wewnątrz głowy robota,
ale nie miał jak sprawdzić. Zamiast tego powiedział:
-- Stephen King napisał taką książkę „Carrie". Szkolne mięśniaki podmieniają karty do głosowania.
Królem i królową balu zostaje para największych jełopów.
-- Nie -- Net machnął ręką. -- Tam chodziło o to, że dziewczyna miała zdolności telekinetyczne.
Felix i Nika spojrzeli na niego uważnie. Net dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co właśnie powiedział.
21
-- Zapraszamy piątą parę do nas! -- krzyczał Stokrotka. -- To chyba znów druga „a"?
-- O bosz...--jęknął Net.
Ponaglani reflektorem wodnik i mumia zsunęli się z drabinek i powlekli do podwyższenia. Dyrektor
pomógł im wejść na górę. Rozległy się niezbyt intensywne oklaski. Stokrotka przyjrzał im się dokładnie.
-- Jak mniemam... -- wampir nachylił się i ściszył głos -- Nika i Net? -- po czym głośniej zawołał do
mikrofonu. -- Nika i Net! Zapamiętajcie ich pod numerem pięć! Wypełnione karty będziecie mogli
wrzucać do urny pod sceną za jakieś pół godziny. A teraz powracamy -- zgromił spojrzeniem DJ-a -- do
tych potępieńczych dźwięków.
Reflektor zgasł, ryknęła muzyka i cała sala znów zamieniła się w drgający kolorowy chaos. Para numer pięć
smętnie zeszła na parkiet, między tańczące znów kreatury.
-- Ja cię kręcę -- westchnął Net. -- To jak wpaść pod samochód podczas mycia zębów. To się nie
zdarza normalnym ludziom.
Nika odwinęła z twarzy bandaż. Chwilę zastanawiała się, co z nim zrobić, po czym okręciła go sobie wokół
pasa.
-- No nie wiem... pamiętasz, jak było z Felixem i wyborami do samorządu? Im mniej chciał, tym
wyższe miał notowania.
Zrezygnowani dotarli do przyjaciela. Net podejrzewał, że chłopak uśmiecha się wewnątrz głowy robota,
ale nie miał jak sprawdzić. Zamiast tego powiedział:
-- Stephen King napisał taką książkę „Carrie". Szkolne mięśniaki podmieniają karty do głosowania.
Królem i królową balu zostaje para największych jełopów.
-- Nie -- Net machnął ręką. -- Tam chodziło o to, że dziewczyna miała zdolności telekinetyczne.
Felix i Nika spojrzeli na niego uważnie. Net dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co właśnie powiedział.
21
Wyciągnął z kieszeni list i przyjrzał mu się ponownie. Nagle papier bezgłośnie zamienił się w pył i opadł
czarnym obłoczkiem na ziemię.
-- Nic...
Patrzyli pod nogi, ale było tam za ciemno, żeby dostrzec jakiekolwiek resztki.
-- No, to mamy kolejny powód, żeby już stąd iść -- oświadczył Net.
-- Chcesz jechać w płetwach autobusem? -- zapytał Felix. -- Tata przyjeżdża za dwie godziny.
-- Za rok w Halloween biorę zwolnienie lekarskie. To miała być zwykła zabawa, a jestem pewien, że
twój logiczny umysł już próbuje połączyć Ponurego Żniwiarza, rozsypujący się list i przepalającą się
świetlówkę?
-- Zjawiska paranienormalne... Gdyby list dał ci miś koala, też byś dorobił do tego teorię.
Zoologiczną.
-- Nieważne -- wodnik pokręcił głową w masce do nurkowania. -- Nie zamierzam badać tego czegoś.
Nie ruszam się z tej sali aż do dziewiątej.
Obok rozległ się krzyk. Przyjaciele odwrócili głowy i ujrzeli Ole-nę, stojącą na oderwanym kawałku sukni
Aurelii.
-- Ups, niechcący -- uśmiechnęła się Olena, ale wyraz jej twarzy mówił coś wręcz przeciwnego. --
Mam nadzieję, że się nie gniewasz?
Aurelia przyglądała się zniszczonej sukience. Wreszcie zacisnęła pięści i uniosła wzrok, ale egipska
księżniczka już się ulotniła.
Dziewczyna schyliła się, jakby chciała przytknąć oberwany materiał, sprawa wyglądała jednak
beznadziejnie. Kilkuwarstwowa
22
-- Pióra nie mam -- przyznał Felix -- ale mogę ci skrócić sukienkę do miejsca, gdzie się kończy
rozprucie powłoki...
-- Powłoki? -- uniosła brwi. -- Chcesz ciachnąć mi pół sukienki? -- Mina dziewczyny nieco zrzedła. --
Nie możesz wziąć taxy i wyskoczyć do domu po pióro?
Felix sprawnym ruchem wyciągnął z etui przy pasku multitoola i otworzył końcówkę z nożyczkami.
Przykucnął i, z trudem pokonując krępujący mu ruchy opór tektury, zaczął ciąć wszystkie warstwy
materiału tuż nad kolanami. Aurelia obracała się powoli.
-- I jest królowa w mini -- ocenił Net, gdy niepotrzebne kawałki materiału opadły na ziemię. -- Twoje
szanse wzrosły.
Nika zerknęła na niego uważnie. Obok stanęła ubrana w spodnie w kancik, elegancka w swoim
mniemaniu Eryka Surowiec, przegrana kandydatka w wyborach samorządowych. Pokiwała smutno
głową i powiedziała:
-- Kobietę powinno się cenić nie za wygląd, tylko za jej wnętrze, prostaki.
i odeszła.
Korpus robota był wgięty w kilku miejscach, a obudowa nóg miejscami zamieniła się w harmonijkę. Felix
przyglądał się chwilę
23
zniszczeniom, po czym wzruszył ramionami i zaczął wypychać wgniecione miejsca odciętym z sukni
materiałem.
-- Przecież my nie chcemy wygrać -- przypomniał Net. -- Nie chcemy też, żeby wygrali Marcel i
Olena, więc pomaganie Aurelii jest rozsądne.
-- To niby logiczne...
Przyjaciele spojrzeli na niego z zaskoczeniem, nim zrozumieli, o co chodzi. Tekturowe pudło, kopnięte
przez kogoś, wpadło w tłum i teraz, popychane kolejnymi kopnięciami, wędrowało w stronę sceny.
Bezgłowy robot wszedł między tańczących i, siejąc zamieszanie, próbował wypatrzeć srebrny przedmiot.
Kilka razy głowa mignęła mu między kolorowymi postaciami. Gdy wreszcie ją zlokalizował, Godzilla
ogonem posłała ją pod ścianę. Felix mruknął coś pod nosem i ruszył w tym kierunku. Zanim tam dotarł,
błękitny marshmal-low piętą wystrzelił głowę w przeciwną stronę.
Robot parł, taranując tańczących, i przestał już nawet powtarzać „przepraszam". Na szczęście muzyka
zmieniła się na wolniejszą i uciekająca głowa straciła tempo. Felix obszedł pół sali, aż dopadł ją niemal w
tym samym miejscu, z którego rozpoczął pościg. Jednak, gdy miał ją podnieść, potknął się o poluzowaną
obudowę nogi, stracił równowagę i upadł, rozpłaszczając głowę i przód tekturowego korpusu.
Podniósł się z trudem i znów zaczął prostować tekturę. Spore pęknięcie z przodu głowy robota nawet
poprawiło widoczność, ale przebranie było w opłakanym stanie. Felix miał dość.
Rozejrzał się po uspokojonej muzyką sali. Mumia tańczyła sennie, przytulona do wodnika, wkładając
sporo wysiłku w to, żeby mu nie deptać po płetwach. Felix westchnął po raz kolejny i zerknął na zegarek.
Tata miał przyjechać za dwie godziny bez kwadransa. Po-
24
czuł się głupio, stojąc tutaj samotnie. Wyszedł więc z sali, spłaszczoną głowę niósł pod pachą. Sztuczny
dym płożył się przy podłodze i leniwymi smugami spływał po schodach. Rozmawiało tam parę osób,
wśród których Felix zauważył stewardesę w niebieskim kostiumie, z niebieską czapeczką. Spojrzała na
niego i już zastanawiał się, czy nie wrócić jednak na salę, kiedy dziewczyna uśmiechnęła się. Zachęcony
podszedł.
-- Wiesz... -- zaczął. -- Nie będę mówił „sorki", bo pewnie chwilę później stanie się coś złego --
dziewczyna uniosła pytająco brwi. -- Może postawić ci soczek... czy coś?
-- Jabłkowy z chęcią -- zgodziła się. Na jej twarzy nie było nawet śladu po poprzedniej złości.
-- Och, dzięki -- powiedziała, gdy podał jej sok. -- To naprawdę miło z twojej strony. Właściwie się
nie znamy, chociaż widziałam cię kilka razy. Kandydowałeś w wyborach. Jesteś z drugiej „a"?
-- Tak -- zaciął się i nie wiedział, co dalej powiedzieć. -- A ty do której klasy chodzisz?
-- Obiecałam ten kawałek Antkowi -- oznajmiła nagle, wciskając Felixowi niedokończony soczek. --
Uciekam. Jeszcze się spotkamy.
Podbiegła do sali.
Chciał pomachać ręką, ale w połowie gestu zrozumiał, że wyglądałoby to dosyć głupio. Chwilę pokręcił
się od niechcenia, po czym spojrzał w kierunku sali 308 i pół. Zerknął przez drzwi do sali gimnastycznej,
gdzie tańczyły przytulone pary, a potem znów w ciemny korytarz, który nie wyglądał zachęcająco. Felix,
już żałując, wolno ruszył w ciemność, brodząc po kolana w falującym dymie. Nie zwrócił uwagi na to, że
dymu jest jakby więcej niż powinno.
25
Obejrzał się przez ramię. Oświetlone wejście do sali gimnastycznej wydało mu się dziwnie odległe, ä
dochodzące stamtąd dźwięki przytłumione. Zdał sobie sprawę, że powinien słyszeć muzykę, a tymczasem
dookoła panowała niemal kompletna cisza. Czuł też, że w ogóle nie powinien iść dalej. A jednak szedł.
Nogi same prowadziły go w kierunku zakrętu korytarza. Nie był w stanie przeciwstawić się sile, która
ciągnęła go w stronę drzwi 308 i pół. I nawet nie chciał się jej przeciwstawiać. Miał wrażenie, że ogląda
film, nagrany kamerami robota, za którego jest przebrany. Minął zakręt i mechanicznym krokiem dotarł
do drzwi. Wzbity ruchem powietrza dym zdawał się ożywać: unosił się za plecami Felixa i obejmował go
mglistymi mackami. Jedna z nich wolno dotknęła karku chłopaka. Wzdrygnął się, czując zimno. Położył
dłoń na klamce. Również była zimna. Blask za drzwiami stawał się coraz jaśniejszy, teraz przebijał się przez
wszystkie szczeliny. Przez chwilę Felixowi wydało się, że światło przebija nawet przez włókna drewna. Nie
miał siły walczyć z tym, co kazało mu nacisnąć klamkę. Otworzył drzwi.
W absolutnej ciszy, która go otoczyła, szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w źródło fioletowego
światła. Nie mógł zamknąć oczu ani odwrócić wzroku. Nagle przez pochłaniającą go ciszę przedarł się
krzyk i wyrwał go z otępienia.
Felix zamrugał oczami i potrząsnął głową. Zamknął drzwi i cofnął się pod ścianę. Blask pod drzwiami
zniknął. Chłopak chwilę jeszcze stał, oddychając ciężko, wreszcie odwrócił się i szybkim krokiem dotarł
do sali gimnastycznej.
-- Komu?
-- Klaudii.
Klaudia była wystraszona, ale wyglądało na to, że nic się jej nie stało. Fryzurę za to miała zrujnowaną,
wciąż lekko dymiącą i śmierdzącą spalenizną.
26
-- Kto to zrobił?! -- zapytał głośno stojący obok Stokrotka. Wodził wzrokiem po kreaturach. Nikt nie
odpowiedział.
-- O tył pytam.
-- Kto to zrobił?! -- pytał po raz kolejny Stokrotka i po raz kolejny odpowiedziało mu milczenie.
Felix zerknął na Nikę, wyciągnął spod obudowy robota resztki sukienki Aurelii i podał jej bez słowa. Nika
podeszła do Klaudii.
Nika ułożyła jej blond loki, tak by zasłoniły wypalone miejsce, i upięła misterną kokardę.
-- Teraz wyglądasz jeszcze lepiej -- Gerald pokiwał głową. -- Tak, teraz jest super.
-- Zaczekaj! -- Felix nachylił się nad jej włosami i wyjął mały zwęglony przedmiot. -- Zapałka...
Uniósł ją do góry.
Felix wypatrzył w tłumie Olenę. Stała w przeciwnym rogu sali i przyglądała się całej scenie.
Dał znak DJ-owi i znów ryknęła muzyka, i znów zaczęły błyskać kolorowe światła. Tłum jakby zapomniał o
całym zajściu i zaczął tańczyć.
27
-- Kto to zrobił?! -- zapytał głośno stojący obok Stokrotka. Wodził wzrokiem po kreaturach. Nikt nie
odpowiedział.
-- O tył pytam.
-- Kto to zrobił?! -- pytał po raz kolejny Stokrotka i po raz kolejny odpowiedziało mu milczenie.
Felix zerknął na Nikę, wyciągnął spod obudowy robota resztki sukienki Aurelii i podał jej bez słowa. Nika
podeszła do Klaudii.
Nika ułożyła jej blond loki, tak by zasłoniły wypalone miejsce, i upięła misterną kokardę.
-- Teraz wyglądasz jeszcze lepiej -- Gerald pokiwał głową. -- Tak, teraz jest super.
-- Zaczekaj! -- Felix nachylił się nad jej włosami i wyjął mały zwęglony przedmiot. -- Zapałka...
Uniósł ją do góry.
Felix wypatrzył w tłumie Olenę. Stała w przeciwnym rogu sali i przyglądała się całej scenie.
Dał znak DJ-owi i znów ryknęła muzyka, i znów zaczęły błyskać kolorowe światła. Tłum jakby zapomniał o
całym zajściu i zaczął tańczyć.
27
-- Czy są jeszcze jakieś sensowne kandydatki? -- zapytał Felix, a widząc spojrzenie Niki, szybko się
poprawił. -- Miałem na myśli takie, które mają sensowne szanse na wygraną.
Nika pokręciła głową, dając mu do zrozumienia, żeby się dalej nie pogrążał.
-- Myślisz, że atak się powtórzy? -- odpowiedział pytaniem Net. -- Gdy Klaudii zapaliły się włosy,
Olena stała daleko od niej.
-- Ma motyw...
-- Nie ma innych sensownych kandydatek -- zauważył z samobójczą szczerością Net. -- Jeżeli atak się
powtórzy, to zagrożone będą te same kandydatki.
Felix westchnął po raz milionowy tego wieczoru. Nałożył pogiętą głowę, oparł się tekturowymi plecami o
drabinki i zapatrzył w tańczące dziwadła.
Nagle w kadrze wyznaczanym przez otwór pudełka pojawiła się dosyć ładna, opalona twarz nieznajomej
dziewczyny. Miała proste ciemne włosy sięgające karku i czarne, mądre oczy. Ubrana była w coś białego,
co skojarzyło się Felixowi z rzymską tuniką. Mimo że uśmiechała się, jej spojrzenie było smutne.
-- Da się z tym coś zrobić -- dziewczyna sięgnęła obiema rękami do otworu pod szyją robota i
rozerwała tekturowy korpus na dwie części. -- Uwolniłam cię. Teraz możesz tańczyć.
-- Teraz jesteś przebrany za cyborga -- uśmiechnęła się. -- Półczło-wieka, półrobota. No... głowę też
zrobimy ludzką. -- Zdjęła pogięte tekturowe pudełko i odrzuciła pod ścianę. -- Tak jest znacznie lepiej.
28
-- Czy są jeszcze jakieś sensowne kandydatki? -- zapytał Felix, a widząc spojrzenie Niki, szybko się
poprawił. -- Miałem na myśli takie, które mają sensowne szanse na wygraną.
Nika pokręciła głową, dając mu do zrozumienia, żeby się dalej nie pogrążał.
-- Myślisz, że atak się powtórzy? -- odpowiedział pytaniem Net. -- Gdy Klaudii zapaliły się włosy,
Olena stała daleko od niej.
-- Ma motyw...
-- Nie ma innych sensownych kandydatek -- zauważył z samobójczą szczerością Net. -- Jeżeli atak się
powtórzy, to zagrożone będą te same kandydatki.
Felix westchnął po raz milionowy tego wieczoru. Nałożył pogiętą głowę, oparł się tekturowymi plecami o
drabinki i zapatrzył w tańczące dziwadła.
Nagle w kadrze wyznaczanym przez otwór pudełka pojawiła się dosyć ładna, opalona twarz nieznajomej
dziewczyny. Miała proste ciemne włosy sięgające karku i czarne, mądre oczy. Ubrana była w coś białego,
co skojarzyło się Felixowi z rzymską tuniką. Mimo że uśmiechała się, jej spojrzenie było smutne.
-- Da się z tym coś zrobić -- dziewczyna sięgnęła obiema rękami do otworu pod szyją robota i
rozerwała tekturowy korpus na dwie części. -- Uwolniłam cię. Teraz możesz tańczyć.
-- Teraz jesteś przebrany za cyborga -- uśmiechnęła się. -- Półczło-wieka, półrobota. No... głowę też
zrobimy ludzką. -- Zdjęła pogięte tekturowe pudełko i odrzuciła pod ścianę. -- Tak jest znacznie lepiej.
28
-- Skąd wiesz, kto to jest cyborg? -- zapytał Felix. -- Interesujesz się cybernetyką?
Miała miękki, ale zdecydowany chwyt. Felix pozwolił się zabrać na parkiet, nawet niespecjalnie się
zastanawiając, co robi. Chwilę później, ku swojemu zaskoczeniu, stwierdził, że potrafi tańczyć.
Podskakiwał do rytmu na wprost ciemnowłosej dziewczyny i czuł się dziwnie szczęśliwy.
Po kilku minutach muzyka przeszła w spokojniejsze rytmy. Felix i Paula spojrzeli na siebie, po czym,
wzorem innych par, objęli się i zaczęli wolno obracać.
-- Więc jestem odchyłką statystyczną -- zaśmiała się. -- Ty zresztą też. Nad czym teraz pracujesz?
-- Nad Golemem. Będzie miał dwa metry wzrostu, dwie nogi, dwie ręce i komputer pokładowy ze
starego peceta.
-- Nie... nie chcę o tym mówić -- wzruszyła ramionami i spojrzała na Felixa weselszym wzrokiem. --
Opowiedz mi o swoim Golemie.
Felix, nie wiedząc nawet kiedy, zdradził niemal wszystkie rozwiązania konstrukcyjne, o których nie miał
zamiaru nikomu mówić.
-- Wtedy okazało się -- opowiadał w najlepsze -- że silniki elektryczne są za słabe, bo robot waży
prawie dwieście kilogramów. Postanowiłem więc, że będzie miał napęd hydrauliczny. Poszperałem na
złomowisku i znalazłem pompę od starej koparki. Niestety, piszczy na wyższych obrotach.
29
Dolna jej część pokryta była granatowymi plamami, jakby ktoś wy-chlapał na nią atrament z pióra
wiecznego.
Felix odsunął się od partnerki i rozejrzał się, ale sprawca nie zamierzał się ujawniać. Chłopak zauważył
tylko, że Olena tańczy z Marcelem dobre dziesięć metrów dalej, nie zerkając nawet w stronę zrozpaczonej
Aurelii.
-- Musimy skrócić ją jeszcze bardziej -- Lucjan patrzył na sukienkę. -- Inaczej nici z wygranej.
-- Tnij! -- poleciła.
-- Lepiej, żeby Stokrotka tego nie zobaczył... zbyt wcześnie -- mruknęła. -- Jeszcze mnie skreśli z listy
kandydatek.
-- Mnie też skróć sukienkę -- zażądała Klaudia, pojawiając się obok. -- Ma być tak krótka, jak jej.
-- Nieważne. Tnij.
-- Na pewno?
-- Mówię przecież!
Felix westchnął i przyciął sukienkę na wysokości pół uda. Odcięte fragmenty materiału opadły na podłogę
i wyglądały teraz jak rozlane płynne złoto.
Wyprostował się i zerknął w stronę głównej podejrzanej.
Olena tańczyła, ale cały czas dyskretnie obserwowała rozwój wypadków. Aurelia i Klaudia zerknęły na nią,
teraz już w wyraźnie lepszych humorach.
30
-- Dobra nasza -- orzekła Aurelia. -- Jej spódniczka jest dłuższa. A teraz zastanówmy się, co zrobimy.
Felix nachylił się i chwilę szeptał jej do ucha. Na ustach dziewczyny pojawił się złośliwy uśmieszek.
-- Po sok pomidorowy.
-- Zaraz chyba będzie ciekawie... -- Felix zebrał z podłogi złoty materiał i wepchnął do pogiętej
obudowy nóg robota.
-- Ty tańczyłeś! -- krzyknął Net, przedzierając się przez kołyszący się tłum. Ciągnął za sobą rozwijającą
się znów mumię.
-- Sam siebie nie poznaję -- przyznał Felix. -- To dosyć wyczerpujące. Poznajcie... -- obejrzał się przez
ramię, ale Pauli już nie było.
-- Kogo? -- Net patrzył na niego zza zaparowanego szkiełka maski do nurkowania. -- Z kim tańczyłeś?
-- Właściwie to nie wiem... -- mruknął Felix. -- Dziś chyba jest wieczór znikających gości.
-- Może przynudzałeś i zwiała? -- Net odciągnął gumową opaskę i przesunął maskę na czoło. Na
twarzy pozostał mu czerwony owalny odcisk.
-- Nie sądzę... Raczej poświęciłem jej zbyt mało uwagi. Czuję się jak wielobranżowa firma usługowa,
w której nie ma czasu na życie osobiste...
-- No, nie... -- skrzywił się Net. -- Już prawie udało mi się zapomnieć...
-- Nie wiem, co tam jest -- powiedziała wolno Nika -- ale nie powinniśmy ich otwierać.
31
-- Nie powinniśmy?... -- Felix spojrzał na nią z niepokojem. Pamiętał, że zbliżał się do drzwi 308 i
pół, ale nie mógł sobie przypomnieć, co było później.
-- To nie jest sprawa do rozwiązania -- ciągnęła Nika. -- To miejsce... w jakiś sposób prowokuje takie
zjawiska, ale one pojawiają się tylko raz w roku. W noc Halloween.
-- Kobieca intuicja.
mały kartonik z sokiem pomidorowym. Od niechcenia wbiła w niego słomkę i wygięła ją pod kątem
prostym. Spojrzała na Felixa i mrugnęła porozumiewawczo. Położyła kartonik na podłodze, tak by wylot
słomki był skierowany do góry.
Aurelia weszła między tańczących, popychając pudełko czubkiem buta. Wreszcie szybkim ruchem nogi
posłała je w kierunku tańczącej z Marcelem Oleny.
-- Czy mnie się zdaje, czy?... -- zaczął Net, ale nie dokończył, bo czerwony strumień wystrzelił do
góry, pokrywając cały przód stroju i część fryzury Oleny błyszczącą czerwoną mazią.
Para znieruchomiała. Marcel chwilę patrzył na czerwoną Olenę, potem zerknął w dół, na zgnieciony
kartonik po soku, na którym stał. Przejechał palcem po bezrękawniku partnerki i oblizał go. Ole-na bez
słowa ruszyła do wyjścia. Marcel dopiero teraz zauważył, że przód jego białej koszuli również jest
czerwony. Rozejrzał się groźnym wzrokiem dookoła, ale nie miał szans na odnalezienie winowajcy.
Podążył więc za dziewczyną.
Aurelia uśmiechnęła się mściwie, po czym przybiła piątkę Klaudii i posłała uroczy uśmiech Felixowi.
32
-- To wredna, podstępna baba -- przypomniał Net. -- Wrobiła nas w palenie tych mózgotrzepów
przed wakacjami, pamiętasz?
-- Tak, ale...
Wyglądała fatalnie: większą część spódniczki i bezrękawnika miała czerwoną, w dodatku mokrą i
powyciąganą. Na jej stroju widać było, z góry skazane na niepowodzenie, próby zmycia soku. Nie
sprawiała jednak wrażenia zdołowanej. Wprost przeciwnie: spojrzeniem rzucała błyskawice i
wypatrywała kogoś wśród tańczących. W dłoni trzymała zakupioną w sklepiku kanapkę, ale nie trzymała
jej, jak trzyma się kanapkę. Trzymała ją jak broń. Wreszcie zlokalizowała tańczącą na środku sali Aurelię. Z
zaciśniętymi zębami ruszyła w jej stronę, dzierżąc kanapkę jak rewolwer. Aurelia zobaczyła ją, gdy było już
za późno. Olena zasymulowała jeszcze potknięcie i, niby łapiąc równowagę, wysmarowała kanapką
przednią część białej, błyszczącej dżetami sukni Aurelii.
Aurelia zaniemówiła z wrażenia, a Olena dyskretnie oddaliła się. Klaudia, obserwująca całe zajście z
pewnej odległości, zaczęła się śmiać.
-- Co robisz?! -- Klaudia złapała się za głowę. Jej fryzura straciła właśnie resztki jakiegokolwiek stylu.
osób patrzyło na to z zaskoczeniem, ale w ogólnym zamieszaniu, walka nie rzucała się w oczy.
Przyjaciele obserwowali zajście spod drabinek. Nika westchnęła i ruszyła, by rozdzielić dziewczyny, ale
Net ją powstrzymał.
-- To wredna, podstępna baba -- przypomniał Net. -- Wrobiła nas w palenie tych mózgotrzepów
przed wakacjami, pamiętasz?
-- Tak, ale...
Wyglądała fatalnie: większą część spódniczki i bezrękawnika miała czerwoną, w dodatku mokrą i
powyciąganą. Na jej stroju widać było, z góry skazane na niepowodzenie, próby zmycia soku. Nie
sprawiała jednak wrażenia zdołowanej. Wprost przeciwnie: spojrzeniem rzucała błyskawice i
wypatrywała kogoś wśród tańczących. W dłoni trzymała zakupioną w sklepiku kanapkę, ale nie trzymała
jej, jak trzyma się kanapkę. Trzymała ją jak broń. Wreszcie zlokalizowała tańczącą na środku sali Aurelię. Z
zaciśniętymi zębami ruszyła w jej stronę, dzierżąc kanapkę jak rewolwer. Aurelia zobaczyła ją, gdy było już
za późno. Olena zasymulowała jeszcze potknięcie i, niby łapiąc równowagę, wysmarowała kanapką
przednią część białej, błyszczącej dżetami sukni Aurelii.
Aurelia zaniemówiła z wrażenia, a Olena dyskretnie oddaliła się. Klaudia, obserwująca całe zajście z
pewnej odległości, zaczęła się śmiać.
-- Co robisz?! -- Klaudia złapała się za głowę. Jej fryzura straciła właśnie resztki jakiegokolwiek stylu.
osób patrzyło na to z zaskoczeniem, ale w ogólnym zamieszaniu, walka nie rzucała się w oczy.
Przyjaciele obserwowali zajście spod drabinek. Nika westchnęła i ruszyła, by rozdzielić dziewczyny, ale
Net ją powstrzymał.
33
-- To się nazywa impreza! -- zatarł z uznaniem ręce. -- Walki w soku pomidorowym i smarowanie się
kanapkami. Ciekawe, co będzie dalej?
Aurelia sprawnym kopnięciem złamała obcas rywalki, a ta w odwecie oderwała fragment rękawa sukni
tamtej. Szarpanina stawała się coraz bardziej zaciekła i pewnie trwałaby dłużej, ale raptem muzyka
ucichła i rozbłysły światła. Na scenie pojawił się wampir tłuszczowy i wbił wzrok w znajdującego się w
stanie transu DJ-a.
-- Albo nocami napada w parkach puszyste kobiety -- ciągnął Net -- i przemocą je odchudza.
Siła woli wampira tłuszczowego wreszcie zrobiła swoje. DJ drgnął, wyprężył się i ściszył muzykę.
-- Szanowne kreatury! -- krzyknął wampir do mikrofonu. -- Ostatnia prezentacja par kandydujących
do tytułu króla i królowej balu. Zapraszamy wszystkie pary do nas.
Tańczący znieruchomieli, przykro zaskoczeni nagłym ściszeniem muzyki. Zdyszane Aurelia i Klaudia
straciły zainteresowanie sobą nawzajem i w rozpaczliwym pośpiechu zaczęły się doprowadzać do
porządku.
Niechętnie weszli na scenę i stanęli obok czerwonych od soku pomidorowego Marcela i Oleny. Po chwili
dołączyli Aurelia z Lucjanem i Klaudia z Geraldem. Dyrektor z kwaśną miną zlustrował wzrokiem krótkie
spódniczki dwóch kandydatek. Dopiero po chwili zwrócił uwagę na ewidentne niedostatki ich wyglądu.
Marcel i Olena byli czerwoni i mokrzy. Aurelia z cierpiętniczą miną i zmierzwionymi włosami próbowała
zakryć tłustą plamę na sukience i przytrzymać odpadający rękaw. Najgorzej wyglądała Klaudia, chwiejąca
się, w bucie bez obcasa i z fryzurą jak z filmu „Narzeczo-
34
na Frankensteina". Przy nich mumia i wodnik nie wypadali wcale tak źle.
Dyrektor czekał jeszcze na ostatnią parę, ale Zosia uczepiła się drabinki w najciemniejszym zakątku sali i
kręciła głową, ilekroć Gilbert próbował ją przekonać, by jednak wyszła na scenę. Wreszcie zrezygnował,
spojrzał na dyrektora i rozłożył ręce.
-- Czyli... -- wampir zawahał się na chwilę. -- Czyli skreślamy parę numer trzy. Macie więc trudny
wybór, czy wybrać piękną egipską księżniczkę i gangstera -- Stokrotka ponownie zawahał się, widząc stan
ich strojów -- czy pracowicie zapakowaną mumię i wodnika. A może Królewnę, hm... Śnieżkę i Jamesa
Bonda? Czy też... złotą... Klaudię i białego cowboya. Ciężki wybór...
W miarę prezentacji kolejnych par kreatury na dole przyglądały się im z niedowierzaniem, wyciągały
karty do głosowania i próbowały ścierać lub zmazywać wcześniejsze wybory.
Stokrotka przyjrzał się jeszcze raz kandydatom, po czym zerknął podejrzliwie na Marcela.
-- Czy to cygaro wcześniej też było wypalone do połowy? -- zapytał nagle, odsuwając mikrofon.
Marcel otworzył szerzej oczy, nie wiedząc, co powiedzieć. Zezem przeniósł wzrok na cygaro, potem na
dyrektora.
Wampir nie wyglądał na przekonanego. Gdy wreszcie odwrócił się do sali, Marcel wypuścił nosem kłąb
niebieskiego dymu.
-- Naprawdę... ciężki wybór... -- bez entuzjazmu zawołał do mikrofonu wampir. -- Pozostało pół
godziny. Proszę wszystkich o oddanie głosu.
Pan Eftep wyciągnął zza sceny i postawił przed DJ-em urnę w postaci tekturowego pudła z podłużnym
otworem. Stanął przy niej z poważną miną wartownika sprzed Grobu Nieznanego Żołnierza i zamiarem
pilnowania poprawności przebiegu głosowania.
DJ puścił wolną muzykę, pary przeszły w zwarcia. Co parę sekund ktoś podchodził do urny i pod czujnym
okiem Eftepa wrzucał pomazaną i wymiętą kartę. Zapaliły się wycelowane w obracającą
35
się lustrzaną kulę reflektory. Ciemna sala pokryła się wędrującymi cętkami świetlnych zajączków.
Felixowi wydało się, że zobaczył ciemne włosy i białą tunikę. Odwrócił się w tamtą stronę i, starając się
nie spuszczać z niej wzroku, zaczął się przepychać między wolno kręcącymi się parami. W kolorowym,
pulsującym chaosie ktoś go potrącił i Paula zniknęła mu z oczu. Próbował szukać w zapamiętanym
kierunku, ale już jej nie było.
Zerknął w stronę wyjścia i momentalnie stracił zainteresowanie dziewczyną. Ujrzał tam... postać w
czarnym kapturze, trzymającą w dłoni kosę i podpierającą się nią przy każdym kroku jak długą laską. Nie
patrząc już na nic, ruszył biegiem w kierunku wyjścia. Słyszał za sobą niemiłe uwagi potrącanych kreatur,
wreszcie źle wymierzył i zderzył się z impetem z jakimś rycerzem. Obaj wyłożyli się na podłogę.
-- Felix Polon? -- zapytał Ernest z trzeciej „b", podnosząc z ziemi przyłbicę. -- Co ty wyrabiasz?
Felix poderwał się i dopadł drzwi. Na korytarzu stała Lara Croft, Janosik i Shrek. Osła nie było. Zaskoczeni
spojrzeli na Felixa.
-- Wychodził ktoś teraz? -- zapytał. Pokręcili głowami. -- Facet w kapturze z kosą w dłoni?
Felix zauważył kątem oka, że wypływający z sali dym nie jest rozdarty czyjąś niedawną ucieczką. Spojrzał
jeszcze w głąb ciemnego korytarza i zrezygnowany wrócił do sali.
-- Powiesz nam, kogo goniłeś? -- Net dopadł go po kilku sekundach. -- Staranowałeś parę osób.
36
-- Tak.
-- A jak mówisz na latarkę? Ręczny miotacz fotonów?
-- Przestań -- poprosił Felix. -- Widziałem go. Wychodził z sali, a ci, co stali na zewnątrz, go nie
zobaczyli.
Z sali wyszła stewardesa w niebieskim kostiumie. Felix uśmiechnął się do niej, na co odpowiedziała
groźnym zmarszczeniem brwi.
-- Jeśli szukasz kogoś do podeptania, to ze mną nie da rady -- oznajmiła i przeszła obok z dumnie
uniesioną głową.
Felix odprowadził ją zdziwionym spojrzeniem i pomyślał, że kobieca natura zmienną jest. Następne
kilkanaście minut spędził, snując się między postaciami i sprawdzając okolice sali gimnastycznej. Do
innych otwartych sal, z których dochodziły podejrzane chichoty, nie zaglądał. Beznadziejne
poszukiwania przerwał mu dopiero wampir tłuszczowy:
-- Nadszedł czas wyborów króla i królowej balu Halloween. Zapraszam wszystkie pięć... cztery pary
do mnie.
Przez ostatnie pół godziny wygląd kandydatek, mimo ich usilnych starań, nie uległ zmianie na lepsze.
Aurelia, Klaudia i Olena wyszły na scenę w ponurych nastrojach u boku swoich równie ponurych
partnerów. Net i Nika stali na końcu. Teraz, wobec skali zniszczeń u konkurentów, ich kostiumy nie
wydawały się już takie beznadziejne.
Stokrotka, Ekierka i Eftep otworzyli urnę i szybko posegregowali karty, a pan Czwartek sprawdził i wypisał
wyniki na kartce.
-- Umpf...
37
Opuścił mikrofon i przyjrzał się .dokładniej kartce. Potem spojrzał na Czwartka, który wzruszył
ramionami. Stokrotka wziął głęboki wdech i odczytał wyniki:
-- Frekwencja była nie za wysoka -- westchnął. -- Uznaliśmy więc za ważne również pokreślone karty. --
Pierwsze miejsce z liczbą czterdziestu pięciu głosów... Net i Nika z drugiej „a"!
Rozległy się niezbyt entuzjastyczne oklaski. Przyjaciele spojrzeli na siebie z zaskoczeniem.
-- Drugie miejsce... też druga „a"... -- dyrektor westchnął ponownie. -- Gilbert i Zosia piętnaście
głosów. -- Powiódł wzrokiem po sali, ale nie udało mu się wypatrzyć wymienionych. -- Wycofali się...
Trzecie miejsce ex aequo pozostali. Po dwa głosy... -- Zrobił przerwę, w której powinny zabrzmieć brawa,
ale panowała cisza. Zawołał więc. -- Brawa dla wszystkich par!
Rozległy się niemrawe oklaski, a właściwie pojedyncze klaśnię-cia. Dyrektor pogratulował wszystkim, a
pani Helenka, szkolna sekretarka, wręczyła dziewczynom kwiaty. Stokrotka włożył na głowę Neta i Niki
zrobione z tektury i folii aluminiowej korony i wykonał rytualne uściski dłoni. Pary ukłoniły się i zaczęły
schodzić ze sceny. Rozległo się kilka spontanicznych klaśnięć, ale nie przerodziły się w burzę.
-- A dla was -- wampir gestem zatrzymał zwycięską parę -- mamy w nagrodę honorowe miejsce na
resztę balu.
Eftep i Czwartek wystawili na środek sceny dwa krzesła. Net i Nika niechętnie na nich zasiedli.
-- Aha! Jeszcze jedno! -- Stokrotka odwrócił się do sali. -- Póki mnie słuchacie, przypominam
przewodniczącym klas, że do wtorku sekretariat przyjmuje zgłoszenia do konkursu międzyklasowego.
38
-- Obiecajmy sobie, proszę -- powiedział Net -- że zrobimy wszystko, żeby nie zgłosić się do kolejnego
konkursu.
Olena z Marcelem wściekli wyszli z sali, Klaudia i Gerald zaczęli się kłócić i wzajemnie zwalać na siebie
winę za niepowodzenie. Tylko Lucjan, ignorując wszystko dookoła, zaciągnął Aurelię na środek sali, by z
nią zatańczyć. Gilberta i Zosi nie było nigdzie widać.
-- Co w nie dziś wstąpiło? -- zapytał Net. -- Nie to, żebym próbował zrozumieć babską psychikę, ale
to już była przesada. Łatwiej wnikam w cykl rozwojowy pantofelka.
Siedzieli sztywno na tronach, jak przystało na króla i królową, i smętnie obserwowali bawiących się.
Tekturowy cyborg krążył wśród tańczących, daremnie poszukując faceta w kapturze i ciemnowłosej
dziewczyny.
39
2. Wszystkich Świętych
Chłodny wiatr przeganiał żółte, pomarańczowe i czerwone liście wzdłuż cmentarnych alejek. Bezlistne
drzewa niechętnie poruszały rozczapierzonymi gałęziami. Było wilgotno i nieprzyjemnie, a nisko sunące
sine chmury wyglądały, jakby miały zaraz zwalić się na głowy krzątających się przy grobach ludzi.
Niedobitki promieni słonecznych z trudem docierały do powierzchni ziemi. Groby poprzy-krywane były
różnokolorowymi chryzantemami, zielonymi wianuszkami i wiązankami. Płomyki tysięcy większych i
mniejszych zniczy mrugały na wietrze. Nawet na tych zapomnianych i opuszczonych grobach migotały
pojedyncze lampki, zapalone życzliwą ręką przechodniów.
Nika, opatulona w za duży czarny płaszcz, siedziała na niskiej ławeczce przed skromnym kamiennym
nagrobkiem. Krzyż nieco się przekrzywił, a z tabliczki z napisem „Paweł Mickiewicz" zaczynała odłazić
farba. Na granitowej płycie leżała biała róża, bliżej palił się mały znicz z glinianą obudową. Wiatr
bezskutecznie usiłował zdmuchnąć płomień.
40
Nika postawiła kołnierz płaszcza i przygarbiła się. Nie zwracała uwagi na krzątających się przy pobliskich
grobach ludzi. Siedziała niemal nieruchomo, wpatrując się w walczący z wiatrem płomień. Pochylał się,
niemal znikał w podmuchach, ale za każdym razem odradzał się i wstawał.
Na dźwięk znajomych kroków dziewczyna odwróciła głowę. Net zdjął kaptur bluzy, schylił się i pocałował
ją na powitanie w policzek.
-- Jak zwykle uroczy -- uśmiechnęła się lekko. -- Doskonale potrafisz wczuć się w nastrój.
-- Będzie Felix?
-- Za trochę. Ma dziadka, trzy ciocie i czterech wujków, rozrzuconych... że tak powiem, po całym
cmentarzu.
Net nie miał pojęcia, co odpowiedzieć, więc tylko kiwnął głową. Nika wzdrygnęła się lekko.
-- Czy będzie bardzo niegrzeczne... -- Net zawiesił na chwilę głos --jak zapytam o grób twojej mamy?
-- Nie mam pojęcia, gdzie on jest. Wiem o jej śmierci tyle samo co ty.
-- Cześć! -- Felix usiadł z drugiej strony Niki, tak by ją osłonić od wiatru. -- Nie jesteś sama. Masz nas.
-- Myślę, że twój tata nie chciałby, żebyś tu siedziała taka smutna -- odezwał się Felix.
41
-- W naszym wypadku chyba odpada -- Nika uśmiechnęła się delikatnie i wstała. -- Chodźmy.
Wrócimy, jak się ściemni. Lubię wtedy patrzeć na te wszystkie światełka. Atmosfera cmentarza w wieczór
Wszystkich Świętych jest niesamowita.
-- Zapisuję... adres -- wyjaśnił Felix. -- To zdecydowanie ułatwia. Mam trochę cioć i wujków na
różnych cmentarzach. Bez tego bym nie trafił.
-- Jesteś niesamowity -- przyznała Nika. -- Mam nadzieję, że żywi o tym nie wiedzą?
toczył nierówną walkę z przyrodą. Ledwie oczyścił z liści kawałek asfaltu, wiatr nawiewał je ponownie.
Wydawało się, że mu to nie przeszkadza - po prostu dalej wykonywał swoją pracę.
Kwadrans później siedzieli w przytulnym wnętrzu pizzerii. Zapach wydobywający się z opalanego
drewnem pieca oddalał wszystkie problemy. Nika patrzyła w świeczkę, aż zaczęły jej łzawić oczy. Wtedy
opuściła powieki. Gdy drzwi otworzyły się, pchnięte przez kolejnego gościa, płomień położył się i niemal
zgasł. Szybko osłoniła go dłońmi.
42
-- Mam zapalniczkę -- mruknął Felix. -- Właściwie to mam przy sobie nawet trzy zapalniczki... Na
wszelki wypadek.
-- Świeczka zombie? -- wzdrygnął się Net. -- Nie mów w ten sposób, bo zaczynam się bać.
-- Ale to prawda...
Przytaknęli skwapliwie.
-- Dlaczego wszyscy odwiedzają groby właśnie tego dnia? -- zapytał Net. -- Wszędzie są megakorki,
mimo wysiłków Manfreda. Moi starzy pojechali pod Warszawę na jakiś mały cmentarz, na grób
prapociotków. Odmówiłem uczestnictwa, bo wiem, że będą tam jechać półtorej godziny.
-- Powód jest pewnie ten sam -- odparł Felix -- dla którego wszyscy idą do kina właśnie wtedy, kiedy
jest wyświetlany film.
-- To święto jest potrzebne żywym -- zauważyła Nika. -- Żeby wiedzieli, że jak odejdą, ktoś będzie o
nich pamiętał.
-- Stephen King miał znajomego -- odezwał się Net. -- Ten znajomy hobbystycznie czytywał
nekrologi i wykreślał zmarłych z książki telefonicznej. Ten twój notes z cmentarnymi adresami...
Za oknami zaczynało się ściemniać. Przez zabytkową, otwartą na oścież bramę cmentarza przelewał się
tłum ludzi.
-- Znacie jakiś sposób, żeby papier nagle zamienił się w popiół? -- zapytała niespodziewanie Nika.
-- Może był światłoczuły -- zastanowił się Felix. -- Pod wpływem światła zaszła reakcja
przyspieszająca starzenie. Jakieś utlenianie...
-- Plis... -- Net złożył ręce jak do modlitwy. -- Zapomnijmy o tym. Nie mamy już o czym rozmawiać?
-- Chyba nie -- powiedział po namyśle. -- Na pewno szedłem korytarzem... Dużo się wczoraj działo i
nie pamiętam dokładnie. Czy to ważne?
-- Kobieto! -- prychnął Net. -- Halloween był wczoraj. Jak mnie nie nastraszyłaś wczoraj, to szansa
przepadła. Dziś już nie wolno.
-- Nie straszę cię. Mam przeczucie, że wczoraj nie wszystko było tak, jak powinno.
-- Jasne! W świecie Felixa nie ma przycisków, których nie wolno wciskać, maszyn, których nie
wolno uruchamiać, ani drzwi, których lepiej nie otwierać. Ale to jeszcze nie znaczy, że je otworzył.
-- Nie pamiętam, żebym je otwierał -- odezwał się Felix. -- Szedłem w ich kierunku, a potem...
usłyszałem krzyk Klaudii i wróciłem.
-- To już ciekawszy temat -- ucieszył się Net. -- Jak Olena podpaliła włosy Klaudii? Miotaczem
płomieni?
-- Olena była wtedy kawałek dalej -- Nika niechętnie zmieniła temat. -- Pięć, może dziesięć metrów
od Klaudii.
-- Aha! -- przypomniał sobie Felix. -- Sobotni wieczór filmowy musimy zorganizować w niedzielę. W
sobotę muszę jechać z babcią na badania.
44
Bure popołudnie chyłkiem przeszło w bury wieczór. Nad cmentarzem unosiła się pomarańczowa łuna i
zapach spalonego wosku. Przyjaciele minęli otwartą na oścież bramę i wmieszali się w sunący główną
aleją tłum. Płonące znicze oświetlały twarze ludzi od dołu, nadając im niesamowity wygląd.
-- Miałeś nam pokazać, jak Olena podpaliła włosy Klaudii! -- przypomniał Net, gdy skręcili w boczną
alejkę.
-- Zobaczcie... -- Felix wziął od Niki pudełko zapałek, wyjął jedną i, przytrzymując kciukiem, oparł
łepkiem o draskę. Palcem drugiej ręki pstryknął w zapałkę. Wystrzeliła i, paląc się, przeleciała kilka
metrów.
-- Chodzi o sprawiedliwość -- wyjaśniła Nika. -- To tak, jakby oskarżać Felixa, że zaplamił sukienkę
Aurelii tylko dlatego, że ma pióro wieczne. Zresztą... nie mówmy już o tym.
Przez kontrast z pełną światełek ziemią niebo wydawało się zupełnie czarne; tylko czasem przepływał po
nim, niczym zbłąkany duch, pomarańczowy spód niskiej chmury.
Ruszył do bramy, którą przed chwilą weszli. By uniknąć przedzierania się przez tłum, wybrał boczną
alejkę. Nawet dziś była to mało uczęszczana część cmentarza. Paliło się tu znacznie mniej lampek, przez co
niestety było ciemniej. Felix musiał patrzeć pod nogi, żeby się nie potknąć.
Gdy uniósł na chwilę wzrok, kilka metrów przed sobą ujrzał postać -- stała z pochyloną głową przed
dużym marmurowym nagrob-
45
kiem. Chciał przejść po cichu, żeby nie przeszkadzać, ale w ostatniej chwili rozpoznał ją.
Felix stanął obok. Za nagrobkiem rosło potężne drzewo. Jego konary majaczyły ledwo na tle
przepływającej akurat chmury.
Skinęła głową.
-- Nie, zostań.
Felix zerknął ukradkiem na dziewczynę. Płomyk znicza przygasł i okolona ciemnymi włosami twarz była
teraz ledwie jaśniejszą plamą na tle nocnego nieba.
-- Zaczekaj! -- poprosił. -- Wrócę za pięć minut. Muszę tylko załatwić jedną sprawę.
Wracając, zaczął się zastanawiać nad dziwnym zbiegiem okoliczności. Czy ona sprowokowała to
spotkanie? Niemożliwe. Nie wyglądała na zaskoczoną, ale przecież to on sam wybrał tę alejkę. Grób ojca
Pauli był tam od wielu lat.
Kiedy wrócił do nagrobka z czarnego marmuru, dziewczyny nie było. Rozejrzał się. W pustej alejce słychać
było tylko szum wiatru w gałęziach wielkiego drzewa. Chciał zawołać, ale uznał, że nie wypada krzyczeć na
cmentarzu.
Wyjął z kieszeni jeden znicz, żeby postawić obok tego, który zapalała Paula. Z zaskoczeniem zauważył, że
tamten zniknął. Widocz-
46
*>
nie w międzyczasie przechodził tędy złodziej cmentarny. Jednak na grobach obok paliły się światełka...
Odgarnął wilgotne liście, postawił plastikową lampkę na środku marmurowej płyty i podpalił knot.
Chwilę stał, patrząc w płomień, z nadzieją, że Paula wróci. Nie wróciła. Westchnął więc i odszedł.
-- Nie myślałeś o tym, żeby kupić komorę? -- zapytał z wyrzutem Net, gdy Felix dotarł do przyjaciół.
-- Przydałaby się komórka -- przyznał Felix. -- Sorki, spotkałem tę dziewczynę z balu. Zagadaliśmy się.
-- Już się bałem, że będę musiał przerobić w notesie twój adres na numer alejki... -- rzucił ironicznie. --
Jaką dziewczynę?
-- Aha.
Felix postawił na kamieniu znicz i usiadł na ławeczce. Nika wyjęła z kieszeni zapałki i podpaliła knot.
-- Z każdym rokiem jest coraz łatwiej -- powiedziała po chwili Nika. -- Pamiętam go coraz mniej i nie
potrafię zatrzymać tego zapominania. Ale już nie łapię totalnej depresji po wizycie na cmentarzu.
-- Prawie zapomniałem -- Felix zerknął na zegarek. -- Za dziesięć minut umówiłem się ze starymi.
Mamy jeszcze jeden cmentarz do odwiedzenia.
Skinęła głową. W milczeniu dotarli do bramy i wyszli na zewnątrz, między stragany z wieńcami, kwiatami,
zniczami i pańską skórką.
Na uboczu, pod murem cmentarnym, stała ciemnowłosa dziewczyna i odprowadzała ich wzrokiem.
47
3. Goście
Przez małe okienka piwniczne domu państwa Polonów przy ulicy Serdecznej wydobywały się błyski
przywodzące na myśl uwięzioną wewnątrz burzę. Brakowało tylko grzmotów. Wewnątrz fiole-towo-białe
wyładowania oświetlały rzędy zastawionych rupieciami regałów, ułożone pod ścianami części maszyn
oraz dwie zamaskowane postacie stojące przy kanciastym olbrzymie. Drżące cienie skakały po podłodze i
ścianach, a w powietrzu unosił się niebieski dym.
Felix wykonał ostatni spaw, wyłączył spawarkę i zdjął maskę. Spoina świeciła jeszcze na biało. Stojący
obok Net również opuścił maskę. Patrzyli na stygnący metal. Najpierw świecił na żółto, potem przez
pomarańcze przeszedł do czerwieni.
-- Wciąż nie mogę uwierzyć, że ty umiesz spawać -- Net pokiwał z uznaniem głową.
-- Spawanie jest proste -- Felix wstał i otworzył okno, by elektryczny wyciąg szybciej oczyścił
powietrze z dymu. Do środka wtargnęło chłodne listopadowe powietrze.
48
-- Znacznie trudniejsze jest takie spawanie, po którym wszystko się samo nie rozleci.
Cofnęli się kawałek i ocenili dzieło. Na środku piwnicy stał dwumetrowy robot. W ogólnym zarysie
przypominał człowieka, ale korpus i kończyny miał wykonane z zespawanych precyzyjnie stalowych
kształtowników. W miejscach, gdzie człowiek ma mięśnie, tutaj znajdowały się siłowniki hydrauliczne,
przypominające te z maszyn budowlanych. Były połączone wiązkami elastycznych przewodów z pompą i
silnikiem elektrycznym, przykręconymi w centralnej części korpusu. Pomiędzy potężnymi barkami
osadzona była głowa z parą precyzyjnych obiektywów i mikrofonów kierunkowych. Konstrukcja
pozostawała ażurowa i pozbawiona osłon, ale już teraz wyglądała na bardzo ciężką.
-- Cały napęd będzie działał jak u człowieka? -- zapytał Net. -- Mięśnie, kości...
-- Jest dosyć istotna różnica -- odparł Felix. -- Mięśnie w szkielecie człowieka pracują wyłącznie na
ściskanie. A większość tych siłowników hydraulicznych może i pchać, i ciągnąć. To bardzo upraszcza
konstrukcję. Będzie lepszy od człowieka. My na przykład nie słyszymy ultradźwięków A w przypadku
Golema to tylko sprawa dobrania odpowiednich mikrofonów. Będzie też widział w ciemności, wykrywał
promieniowanie i... coś mu się jeszcze dołoży. Masz program sterujący?
-- Mówiłem ci kiedyś. Programy Al się hoduje. Biorę takie małe programy-klocki, nasiona jakby,
składam je razem w coś nieco większego i zaczynam uczyć. Po treningu zwykle nadają się tylko do
wyrzucenia. Jeden na tysiąc przechodzi do następnego etapu jako dobrze przygotowana część. Zbieram te
udane części, a gdy jest ich kilka tysięcy, znów łączę je w coś jeszcze większego. I tak dalej, trenuję i testuję
coraz większe części, wciąż łącząc je ze sobą.
49
Wreszcie powstaje program na tyle duży i skomplikowany, by samodzielnie myśleć. Oczywiście nie robię
tego ręcznie. Zatrudniłem do tego pewien prosty program. Zadałem mu, co ma umieć Al Golema.
Program wykonuje za mnie większość czarnej roboty.
-- Żartujesz?! Używam kilkunastu serwerów na paru uniwersytetach... oczywiście w czasie, gdy nikt
ich nie potrzebuje.
-- E tam... Wielkie „włamałeś" -- Net lekceważąco machnął ręką. -- Wszedłem przez... szczelinę w
drzwiach. Nic złego im nie robię. Gdybym chciał wykorzystywać komputery w domu, to skończyłyby to
liczyć, jakbyśmy szli na studia.
Zabrał się za wkładanie w plecy Golema akumulatorów. Net w tym czasie otworzył klapkę ponad ich
zaczepami i w szczelinę włożył pierwszą płytę. Na małej klawiaturce wpisał kilka komend. Napęd
zaszumiał, a na niewielkim ekranie pojawił się pasek przegrywania.
-- Nazwałem go po prostu Golem. To tak, jak z człowiekiem. Twoje ciało nazywa się tak samo, jak
twój umysł.
Po namyśle Felix przyznał mu rację. Z trudem wepchnął ostatni akumulator i zatrzasnął blokadę.
-- Szkoda czasu -- powstrzymał go Net. -- On umie poruszać tylko nogami. Nawet nie wie, że ma ręce.
-- Net włożył kolejną płytę. -- Ten od rąk i głowy będzie wyhodowany za kilka dni. A to i tak tylko
część -- patrzył na pasek postępu przegrywania, po czym niespodziewanie zmienił temat.
50
-- Fajna chociaż?
-- No, tak... Tajemnicza trochę. Ma dziwne spojrzenie. Nie wiem, do której klasy chodzi. Nie
widziałem jej wcześniej.
-- Lubi cię?
-- Powiedziała, że opowie mi o swoim ojcu -- Felix wzruszył ramionami. -- Więc chyba chce się
jeszcze ze mną spotkać.
-- Stary, jeśli tylko ci się podoba, to się postaraj! A wiesz co?... Zaczekaj... -- podszedł do stojącego
na blacie roboczym laptopa.
-- Sprawdzę, w której jest klasie -- chwilę klikał i przeglądał szkolną bazę danych. -- Nie mamy żadnej
Pauli.
-- Może jest Paulina? -- Felix zajrzał mu przez ramię. Net pokręcił głową.
-- przypomniał Felix.
-- Nie, nie, nie! -- szybko zareagował Net. -- Po prostu jestem ciekawy, kogo poznałeś.
-- Ja też... Właściwie to prawie jej nie znam. Nawet nie wiem, gdzie ją mogę znaleźć...
Po kilku minutach zawartość wszystkich płyt została przekopiowana na dysk twardy Golema i robot był
gotowy do testowego uruchomienia. Chłopcy przyjrzeli się z dumą własnemu dziełu.
-- Pokażę mu, jak skończymy -- powiedział. -- Trzeba będzie pomyśleć o uszczelnieniu całej
elektroniki. Dobrze, gdyby mógł wchodzić pod wodę.
51
-- Powinien być też odporny na wstrząsy -- dodał. -- Dysk twardy trzeba będzie zastąpić czymś
innym.
-- Słowem, kupa roboty -- Net sięgnął do głównego włącznika na plecach. -- Dobra, odpalamy.
-- Czekaj! -- Felix wziął ze stołu dwa kable i wpiął je w gniazdka nad akumulatorami. Oba były
zakończone przyciskami. Podał jeden z nich Netowi, drugi zachował dla siebie. -- Dopóki trzymamy
wciśnięte przyciski, obwód jest zamknięty -- wyjaśnił. -- Jak Golem zacznie robić coś dziwnego, puścimy
przyciski.
-- To po tacie.
-- OK. Pierwszy test... robot idzie cztery kroki, zawraca i znów idzie cztery kroki.
Felix przytaknął, przesunął dźwignię głównego wyłącznika i cofnął się dwa metry. Net przełknął ślinę i
zrobił to samo. Obaj wcisnęli przyciski.
Chwilę nic się nie działo. Potem przez całą konstrukcję przebiegło drżenie. Ruszył silnik elektryczny i
rozległ się cichy wizg pompy hydraulicznej. Przewody poruszyły się i wszystkie siłowniki ponownie
drgnęły.
i wykonał niepewny krok. Cicho jęknęły siłowniki, a podłoga drgnęła, jakby upadło na nią coś ciężkiego.
Golem wykonał drugi, nieco szybszy, krok i trzeci. Dopiero przy czwartym udało mu się zsynchronizować
ruchy nóg i rąk.
-- No... -- Net podrapał się w głowę. -- Właściwie to wie, ale na razie traktuje je tylko jako
przeciwwagę przy chodzeniu, tak jak ludzie. Nie powinien wiedzieć, że mogą służyć do czegoś innego.
52
-- Powinien być też odporny na wstrząsy -- dodał. -- Dysk twardy trzeba będzie zastąpić czymś
innym.
-- Słowem, kupa roboty -- Net sięgnął do głównego włącznika na plecach. -- Dobra, odpalamy.
-- Czekaj! -- Felix wziął ze stołu dwa kable i wpiął je w gniazdka nad akumulatorami. Oba były
zakończone przyciskami. Podał jeden z nich Netowi, drugi zachował dla siebie. -- Dopóki trzymamy
wciśnięte przyciski, obwód jest zamknięty -- wyjaśnił. -- Jak Golem zacznie robić coś dziwnego, puścimy
przyciski.
-- To po tacie.
-- OK. Pierwszy test... robot idzie cztery kroki, zawraca i znów idzie cztery kroki.
Felix przytaknął, przesunął dźwignię głównego wyłącznika i cofnął się dwa metry. Net przełknął ślinę i
zrobił to samo. Obaj wcisnęli przyciski.
Chwilę nic się nie działo. Potem przez całą konstrukcję przebiegło drżenie. Ruszył silnik elektryczny i
rozległ się cichy wizg pompy hydraulicznej. Przewody poruszyły się i wszystkie siłowniki ponownie
drgnęły.
i wykonał niepewny krok. Cicho jęknęły siłowniki, a podłoga drgnęła, jakby upadło na nią coś ciężkiego.
Golem wykonał drugi, nieco szybszy, krok i trzeci. Dopiero przy czwartym udało mu się zsynchronizować
ruchy nóg i rąk.
-- No... -- Net podrapał się w głowę. -- Właściwie to wie, ale na razie traktuje je tylko jako
przeciwwagę przy chodzeniu, tak jak ludzie. Nie powinien wiedzieć, że mogą służyć do czegoś innego.
52
Zwrot w miejscu wyszedł niemal baletowo. Kolejne cztery kroki Golem wykonał zupełnie płynnie.
Zatrzymał się i oznajmił:
-- Test pierwszy dobiegł końca. Parametry chodu skorygowane. Wszystkie systemy sprawne.
Golem stał nieruchomo. Tylko lekka wibracja i szum pompy zdradzały, że czeka na polecenia.
Podszedł do robota i wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Golem skręcił lekko tułów i wyciągnął ramię w
kierunku Felixa. Chłopak rzucił się do tyłu, potknął i usiadł na ziemi. Dopiero wtedy puścił przycisk.
Robot jednak kontynuował ruch, zaczął się schylać i rozczapierzył palce, jakby chciał złapać swojego
konstruktora. Silnik i pompa obracały się jednak już tylko rozpędem. Ramię poruszało się coraz wolniej,
wreszcie zamarło. Zapadła cisza.
Felix siedział, niemal leżał na podłodze, nad nim z wyciągniętym ramieniem pochylał się stalowy potwór.
Net patrzył na tę scenkę z otwartymi ustami. Dopiero teraz zreflektował się i puścił przycisk.
-- Właściwie to... nie -- Net podrapał się w głowę. -- Ja go nie programuję, tylko hoduję. Mówiłem.
-- Sorry -- powiedział, niezdarnie próbując otrzepać przyjaciela z kurzu. -- Nie mam pojęcia, co mu
się stało. On nie powinien umieć poruszać rękoma.
-- Poruszył nad wyraz sprawnie -- Felix odetchnął, obszedł robota w bezpiecznej odległości i
przesunął dźwignię głównego zasilania. -- Patrzył na mnie -- dodał ciszej.
53
Zwrot w miejscu wyszedł niemal baletowo. Kolejne cztery kroki Golem wykonał zupełnie płynnie.
Zatrzymał się i oznajmił:
-- Test pierwszy dobiegł końca. Parametry chodu skorygowane. Wszystkie systemy sprawne.
Golem stał nieruchomo. Tylko lekka wibracja i szum pompy zdradzały, że czeka na polecenia.
Podszedł do robota i wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Golem skręcił lekko tułów i wyciągnął ramię w
kierunku Felixa. Chłopak rzucił się do tyłu, potknął i usiadł na ziemi. Dopiero wtedy puścił przycisk.
Robot jednak kontynuował ruch, zaczął się schylać i rozczapierzył palce, jakby chciał złapać swojego
konstruktora. Silnik i pompa obracały się jednak już tylko rozpędem. Ramię poruszało się coraz wolniej,
wreszcie zamarło. Zapadła cisza.
Felix siedział, niemal leżał na podłodze, nad nim z wyciągniętym ramieniem pochylał się stalowy potwór.
Net patrzył na tę scenkę z otwartymi ustami. Dopiero teraz zreflektował się i puścił przycisk.
-- Właściwie to... nie -- Net podrapał się w głowę. -- Ja go nie programuję, tylko hoduję. Mówiłem.
-- Sorry -- powiedział, niezdarnie próbując otrzepać przyjaciela z kurzu. -- Nie mam pojęcia, co mu
się stało. On nie powinien umieć poruszać rękoma.
-- Poruszył nad wyraz sprawnie -- Felix odetchnął, obszedł robota w bezpiecznej odległości i
przesunął dźwignię głównego zasilania. -- Patrzył na mnie -- dodał ciszej.
53
-- Kamery są podłączone.
-- Tak jak ręce? -- zapytał z przekąsem Felix. -- Mówię ci, że na mnie patrzył i próbował złapać.
Felix zabrał się do wyciągania akumulatorów. Stwierdził, że skoro ma spać w jednym pomieszczeniu z
Golemem, to woli mieć pewność, że nie grożą mu żadne niespodzianki.
-- Może źle robimy... -- powiedział cicho. -- Może to jest zbyt niebezpieczne? Golem to jakby umysł
dziecka w ciele dorosłego mężczyzny.
-- Dorosłej koparki nawet -- zgodził się Net. -- Gdyby rósł jak człowiek, od małego robociątka, to
byłoby lepiej.
-- Myślę, że on kuma znacznie więcej, niż nam się wydaje...
-- To super -- Net pomógł dziewczynie zdjąć okrycie -- Wygląda bardzo klimatycznie, ale jest zdeka
oldskulowy.
-- Lubię go -- Nika poprawiła mokre włosy i pociągnęła nosem. -- Coś się paliło?
-- Odpoczywa u siebie -- wyjaśnił ściszonym głosem. -- Wczorajsze badania znów nie wyszły
najlepiej, więc lekarz zabronił jej się męczyć, a nawet stać przy kuchni. Jak wróciliśmy do domu, babcia
powiedziała, że takie zalecenia to mają wszystkie babcie i zabrała się za gotowanie. Dopiero mama
wymusiła na niej obietnicę, że
54
-u
-- Nie wyobrażam sobie tego -- Nika sprawdziła stan swych loków w wiszącym na ścianie lustrze. --
Wraca do domu niemal w nocy.
-- Fakt. Dziś jest niedziela, a ona jest na zebraniu zarządu banku. Od poniedziałku wzięła... urlop.
-- Nie mów! -- Net szczerze się zdziwił. -- To będzie wracać do domu przed osiemnastą?
-- Wydaje mi się, że mama nie za bardzo umie gotować -- dodał po zastanowieniu. -- Odkąd
pamiętam, zawsze gotowała babcia. Wczoraj mama zrobiła na obiad klopsy ze słoika z makaronem. Niby
nie ma czego skopać, a smakowało to... dziwnie. Chyba nadchodzi czas przymusowej kuracji
odchudzającej.
Zaprowadził gości do salonu, przyniósł sok pomarańczowy i chipsy. Rozpalił w kominku i włączył
telewizor.
-- Właśnie w tym korytarzu pan Roman widział to dziwne stworzenie -- reporterka z mikrofonem
przechadzała się po chodniku we wnętrzu tunelu ściekowego. Była ubrana w elegancki płaszcz, do
którego założyła brudne kalosze. Pół metra dalej płynęła rzeka nieczystości. -- Szkoda, że państwo tego
nie... czują! -- Twarz reporterki przybrała nieco bardziej zielonkawy odcień. -- Naprawdę nie doceniamy
pracy ludzi, którzy muszą tu codziennie przebywać...
-- To wyszło stamtąd -- kanalarz pokazał coś za plecami kamerzysty -- i weszło tam. -- Wskazał w
drugą stronę.
55
Kamerzysta obrócił się na chwilę, łapiąc w kadrze długi tunel. Reflektor oświetlał jedynie niewielki jego
odcinek. Dalej panowała idealna ciemność.
-- Jak duża była ta jaszczurka? -- reporterka zrobiła niewyraźną minę i przyłożyła dłoń do ust.
-- O Boże... -- reporterka zaczęła się wachlować trzymanym w dłoni clipboardem. Widać było, że
marzy wyłącznie o jak najszybszym zakończeniu rozmowy i wyjściu na powierzchnię. -- Czy to coś było
agresywne?
-- Nie. Tylko wyszło stamtąd i weszło tam -- robotnik ponownie pokazał ręką trasę przemarszu
potwora.
-- Czyli mogło być agresywne -- reporterka zieleniała coraz bardziej i z utęsknieniem zerkała w
stronę klamer prowadzących na powierzchnię. -- Będziemy śledzić tę sprawę i informować państwa, gdy
tylko pojawią się nowe fakty. A teraz oddaję głos -
-- Oddaję głos do... biel studia... -- Wytrzeszczyła oczy, zasłoniła usta dłonią i schyliła się tyłem do
kamery.
56
Na ekranie pojawił się zaskoczony speaker w studiu. Zamarł w zniesmaczeniu z na wpółotwartymi ustami,
dopiero po chwili zamrugał i uśmiechnął się profesjonalnie.
-- Spod ulicy Marszałkowskiej dla widzów programu Niusy czy Niuanse mówiła Ilona Bogucka.
Dziękujemy, Ilono...
-- Hm...
-- Jedziemy!
Po półgodzinie, kiedy akcja rozkręcała się w najlepsze, rozległ się dzwonek do furtki. Felix wcisnął pauzę i
poszedł sprawdzić, kto to. Chwilę rozmawiał przez domofon, wreszcie z niewyraźną miną zamknął Cabana
w swojej piwnicy i otworzył drzwi wejściowe.
Do hallu wtoczyła się otyła kobieta około sześćdziesiątki, z ko-afiurą tlenionych włosów. Za nią wparował
sześciolatek, który za pasek ciągnął po ziemi jaskrawy plecak.
W drzwiach salonu pojawili się Net i Nika. Powiedzieli: „dzień dobry", na co kobieta nie odpowiedziała, a
jedynie spojrzała na nich z wyższością. Chłopiec, naśladując odgłos lecącego samolotu, roz-
57
trącił przyjaciół, wpadł do salonu i pyrgnął plecak pod ścianę. Usiadł po turecku przed telewizorem i
zaczął naciskać przyciski na pilocie. Ponieważ był włączony odtwarzacz, przełączanie kanałów nic nie
dawało - na każdym była zatrzymana scena z filmu „Blade Runner": Harisson Ford w wymiętym płaszczu
stał w deszczu i mierzył do kogoś z pistoletu.
-- O nie! -- pokręciła zdecydowanie głową. -- Maxio nie może oglądać takich brutalnych filmów. W
tej chwili włączcie jakąś kreskówkę!
Kategoryczny ton jej głosu sprawił, że Felix sięgnął po pilota od DVD i wyłączył film. Maxio zaczął
przełączać kanały, aż dotarł do japońskiej kreskówki, gdzie główni bohaterowie strzelali do siebie z
miotaczy plazmowych. Oczywiście nie zostawali nawet draśnięci.
-- Gdzie Lusia, kochanie moje? -- kobieta wróciła do hallu, rozejrzała się i zaczęła otwierać wszystkie
drzwi. Zanim dotarła do gabinetu pana Polona, zamienionego ostatnio w pokój babci, drzwi otworzyły
się i stanęła w nich babcia Lusia. Na przygarbione plecy narzuciła szal, założyła okulary i przyjrzała się
uważnie kobiecie.
-- A któż by inny? -- kobieta rozłożyła ramiona, podeszła do babci i uściskała ją. Potem odwróciła się
do przyjaciół i zażądała. -- Zróbcie, któreś tam, dwie herbaty! O, może ty -- wskazała na Ni-kę. Znów
rozejrzała się i zapytała. -- Gdzie macie pokój gościnny?
Przyjaciele patrzyli na nią w osłupieniu. Felix wciąż stał z paltem przewieszonym przez ramię.
-- Lepiej zrób tę herbatę -- wyszeptał Net.
-- Ani myślę -- odszepnęła Nika. -- Zresztą i tak nie potrafię obsługiwać tych maszyn.
Felix westchnął, odwiesił palto na wieszak i poszurał do kuchni. Przyjaciele podążyli za nim.
Kuchnia w domu państwa Polonów mocno odbiegała od tego, co zwykle ludzie nazywają kuchnią.
Przypominała raczej ucieleśnienie futurystyczno-industrialnej wizji kuchni autorstwa świrniętego ar-
58
chitekta o odmiennych poglądach estetycznych. Na obiegającym pół pomieszczenia blacie stało kilka,
wyglądających na niedokończone, maszyn o nieoczywistym przeznaczeniu.
Felix włączył zaparzacz herbaty i wcisnął kilka przycisków. Za-parzacz miał rozmiary małego telewizora i
wyglądał jak coś, z czego zdjęto część obudowy i wymontowano połowę części. Z wnętrza maszyny
zaczęły dochodzić dźwięki przesuwających się i obracających mechanizmów. Ze szczeliny w dolnej części
urządzenia wysunęła się metalowa łapka ze spodeczkiem. Postawiła go na blacie przed urządzeniem.
Druga, podobna łapka sięgnęła po filiżankę i wsunęła ją pod otwór dyszy. Rozległ się szum wrzącej wody i
po chwili parujący płyn wypełnił filiżankę. Łapka postawiła filiżankę na spodeczku, przesunęła w bok i
sięgnęła po drugi spodeczek.
Felix skorzystał z tego, że tajemnicza kobieta poszła do salonu zobaczyć, co porabia Maxio, i podszedł do
babci, by dowiedzieć się, o co chodzi.
-- Nigdy wcześniej jej nie widziałem. Nie przyjeżdżała do Warszawy od trzydziestu lat.
-- Nie widziały się od trzydziestu lat -- przypomniał Net. -- Każdy może powiedzieć, że jest Zenosławą
z Przebrzydłowa.
Dalszą rozmowę przerwała ciotka, wkraczając do kuchni. Przysunęła sobie krzesło i usiadła. Babcia Lusia
przysiadła naprzeciwko. Felix postawił na stole filiżanki i cofnął się do przyjaciół.
Net miał ochotę powiedzieć: „Jesteśmy u siebie", ale ugryzł się w język. Zamiast tego szybko wyszli z
kuchni.
O oglądaniu filmu nie mogło być mowy, bo salon został całkowicie zaanektowany przez Maxia, który
siedział z nosem pół metra od
59
ekranu i wrzucał chipsy za telewizor. Zeszli więc do piwnicy, wzbudzając przynajmniej radość psa.
-- Kosmiczny koszmar -- powiedział Net, gdy była pewność, że ciocia ich nie usłyszy. -- Po prostu w
mózgu się nie mieści, jak spokojna ludzka egzystencja może zostać zburzona w tak krótkim czasie.
-- Nie zapowiedziała się telefonicznie? -- Nika pogłaskała Cabana i podeszła do stojącego na środku
piwnicy Golema.
Nagle drzwi do piwnicy otworzyły się z hukiem i po schodach zbiegł Maxio. Tym razem naśladował odgłos
jadącego czołgu. Felix złapał Cabana za obrożę, ale kuzyn nie przejął się ani psem, ani przyjaciółmi. Spod
potarganej blond czupryny sprytne oczka strzelały spojrzeniami po zastawionych skarbami półkach.
Wreszcie wzrok Maxia padł na Golema. Podszedł do niego i zaczął wciskać przyciski oraz wszystko, co je
przypominało. Na szczęście akumulatory były odłączone, więc nie odniosło to żadnego skutku.
Maxio nie zwrócił na niego uwagi; zdawał się traktować ludzi na równi z przedmiotami. Przynajmniej do
czasu, gdy czegoś od nich nie potrzebował.
-- To podłącz!
Felix popatrzył na niego z irytacją. Maxio podszedł do długiego stołu roboczego i zaczął przesuwać
wszystko, czego dosięgnął. Włączył wiertarkę i zaczął z niej „strzelać" do przyjaciół. Felix podszedł, wyjął
mu z rąk urządzenie i odłożył poza jego zasięg. Maxio nie obraził się, zamiast tego obdarzył swoją uwagą
Cabana. Położył mu
60
się na grzbiecie, jakby to był koń. Caban usiadł, więc Maxio spadł, co go tylko rozbawiło. Zaczął ciągnąć
psa za sierść i wydawać bliżej nieokreślone odgłosy. Caban zerwał się i uciekł za łóżko, ale Maxio dopadł
go po dwóch sekundach. Pies czmychnął więc pod stół. Niestety, mały potwór ruszył za nim.
-- Kto to w ogóle jest? -- zapytał Net, z obrzydzeniem przyglądając się małemu. -- Bratanek,
siostrzeniec?
-- A ja myślałem, że ciocieniec to takie miejsce, gdzie zamyka się wredne ciotki -- odparł Net,
zabijając wzrokiem Maxia. -- Masz pod ręką piłę łańcuchową czy coś w tym stylu?
-- Wywalcie go z domu w tej chwili! -- zażądała ciotka. -- On chce zjeść mojego wnuczka. Miejsce psa
jest w budzie na podwórku. Tu tylko brudzi. I jest niebezpieczny.
Zanim Felix zdążył zaprotestować, ponownie rozległ się dzwonek do drzwi. Ciotka posłała mu groźne
spojrzenie i poszła do domofonu.
-- A ty nie powinieneś już iść spać? -- Net groźnie nachylił się nad ciocieńcem. -- Małe dzieci
powinny wcześnie kłaść się spać. Inaczej mózgi im się przeprogramowują.
ne zagrożenie. Nie wiedział wprawdzie, co to jest spawarka, ale nazwa brzmiała złowrogo, więc czym
prędzej czmychnął z piwnicy.
61
się na grzbiecie, jakby to był koń. Caban usiadł, więc Maxio spadł, co go tylko rozbawiło. Zaczął ciągnąć
psa za sierść i wydawać bliżej nieokreślone odgłosy. Caban zerwał się i uciekł za łóżko, ale Maxio dopadł
go po dwóch sekundach. Pies czmychnął więc pod stół. Niestety, mały potwór ruszył za nim.
-- Kto to w ogóle jest? -- zapytał Net, z obrzydzeniem przyglądając się małemu. -- Bratanek,
siostrzeniec?
-- A ja myślałem, że ciocieniec to takie miejsce, gdzie zamyka się wredne ciotki -- odparł Net,
zabijając wzrokiem Maxia. -- Masz pod ręką piłę łańcuchową czy coś w tym stylu?
-- Wywalcie go z domu w tej chwili! -- zażądała ciotka. -- On chce zjeść mojego wnuczka. Miejsce psa
jest w budzie na podwórku. Tu tylko brudzi. I jest niebezpieczny.
Zanim Felix zdążył zaprotestować, ponownie rozległ się dzwonek do drzwi. Ciotka posłała mu groźne
spojrzenie i poszła do domofonu.
-- A ty nie powinieneś już iść spać? -- Net groźnie nachylił się nad ciocieńcem. -- Małe dzieci
powinny wcześnie kłaść się spać. Inaczej mózgi im się przeprogramowują.
ne zagrożenie. Nie wiedział wprawdzie, co to jest spawarka, ale nazwa brzmiała złowrogo, więc czym
prędzej czmychnął z piwnicy.
-- Czyżby to była Marlenka? Złotko ty moje! Luśka tyle mi o tobie opowiadała. Jak wyrosłaś! --
śpiewała prawie Zenosława. -- Tak właśnie sobie ciebie wyobrażałam, drogie dziecko. Dokładnie tak.
Felix starał się sobie nawet nie wyobrażać zaskoczenia mamy, która, wracając z niedzielnej narady zarządu
banku, zamiast upragnionego spokoju zastaje w domu Zenosławę z Przebrzydłowa.
Przyjaciele weszli na parter i przywitali się z panią Polon. Ta ochłonęła po pierwszym zaskoczeniu, zdjęła
płaszcz i nachyliła się do Maxia.
Mama Felixa i ciotka spojrzały na chłopaka ze zdziwieniem. Chłopak nagle stał się jakby niższy.
-- To był żart -- wyręczył go Felix. -- W piwnicy jest dużo niebezpiecznych urządzeń. Chodziło o to,
żeby... Maxio czegoś przypadkiem nie włączył.
Przez chwilę panowała cisza. Wreszcie Maxio spojrzał na mar-tensy Niki i zapytał:
Maxio nie załapał dowcipu. Zaczął warczeć jak stary myśliwiec i wleciał po schodach na piętro.
62
-- Ach tak!... -- mama klepnęła się w czoło. -- Przecież ja miałam zrobić... To zaraz coś... przygotuję.
-- Zaczekaj, Marlenko... -- zawołała ciotka i też weszła do kuchni. -- Przecież nie potrafisz gotować,
złotko. Daj, ja to zrobię.
Felix przytaknął smutno. Nika spojrzała na niego przepraszająco i założyła swój za duży płaszcz. Pożegnali
się i Felix został w hallu sam.
-- Śniadanie zawsze jadam o siódmej -- dobiegł z kuchni głos Zenosławy. -- Obiad w południe, a
kolację przed siódmą. Jestem do tego porządku bardzo przywiązana. O dziewiątej trzydzieści wszyscy
powinni być w łóżkach.
Maxio zleciał swoim samolotem na parter, okrążył dwa razy Fe-lixa, puszczając do niego kilka serii z
działka pokładowego, po czym zbombardował teczkę mamy Felixa. Zatrzymał się przy niej.
-- Teczka ze skóry niegrzecznych dzieci -- odpalił Felix. Odwrócił się na pięcie i zszedł do swojej
piwnicy.
63
4. Zadanie
W poniedziałek, pod koniec długiej przerwy, Felix stał w kolejce do szkolnego sklepiku.
-- Felix! -- usłyszał za plecami. Odwrócił się i ujrzał drobną blondynkę o twarzy lalki. Tę samą, która
na balu halloweenowym była przebrana za stewardesę.
-- Hej! -- zawołała jeszcze raz, podchodząc. -- Pomyślałam, że odstawię ci ten sok jabłkowy.
-- Nie musisz -- uśmiechnął się Felix. -- Właściwie to nawet nie wiem, jak się nazywasz.
64
Odbiegła.
-- Myślałem, że ta twoja Julia miała czarne włosy -- stwierdził Net, stając obok wraz z Niką.
-- Bo ta to jest... inna.
-- Stary, współczuję ci tego, w co się zamienił twój dom -- Net mówił to po raz kolejny tego dnia. --
Naprawdę, kondolencje.
-- Przywitał się -- odparł Felix -- po czym zabarykadował w swoim pokoju. Tata nic nie powie. Liczę
bardziej na mamę. Ona źle znosi cudze porządki.
-- I ciszę nocną od dziewiątej trzydzieści. O co chodzi z tym konkursem? -- Felix nagle zmienił temat.
Zatrzymali się przed gablotką z ogłoszeniami dyrekcji. Na kartce, ukrytej wśród innych podobnych,
widniało kilka ogólnych zdań o współzawodnictwie i doskonaleniu działań zespołowych wewnątrz klasy.
-- No to spoko. Jest tak cichrawy, że nas nie zapisze. Nie będzie miał śmiałości iść do sekretariatu.
65
Net westchnął.
-- Wycieczka, mówisz?...
-- Nie chcemy się ładować w żadne konkursy -- przypomniał Felix.
Nierozłączne zwykle Klaudia i Aurelia siedziały w przeciwnych krańcach sali. Klaudia skróciła włosy i
upięła je z tyłu, żeby zasłonić wypalony kawałek. Wyglądało to całkiem nieźle - jeśli ktoś nie wiedział, co
się stało, nie miał szansy się zorientować.
Felix podszedł do swojej ławki i podniósł z krzesła plecak. Suwak był odsunięty.
-- Sądzisz, że w XXI wieku ludzie podkradają sobie jeszcze kanapki? -- Net nachylił się, żeby zerknąć.
Felix zajrzał do środka. Prócz zeszytów i podręczników było tam sporo przedmiotów, których zwykle nie
ma w plecakach uczniów: wykrywacz metali, multitool, klucz uniwersalny, miarka i parę innych.
-- Kanapki są... Chyba nic nie zginęło -- Felix wzruszył ramionami i zamknął plecak.
Ekierka, czyli matematyczka, pani Bąk, spóźniała się. Było już trochę po dzwonku, ale nikogo to specjalnie
nie martwiło. Wprost przeciwnie - klasa zamieniała się powoli w klub dyskusyjny.
-- Tak, ale niczego tam nie znalazłem. Prawdę mówiąc, ten log to nie jest najmocniejszy element
programu Golema...
-- Długo nie mogłem zasnąć -- powiedział Felix. -- I trochę myślałem o różnych rzeczach. Chyba
wiem, dlaczego Golem wyciągnął do mnie rękę. Komputer pokładowy ma niezależne podtrzymywanie
zasilania. Słyszał wszystko, co wcześniej mówiliśmy... Wiedział, że chcę go wyłączyć i próbował mnie
powstrzymać.
66
-- Nie nauczyłby się tak szybko mowy. Raczej skojarzył sobie, że zawsze, jak sięgasz do jego pleców,
to... robi się ciemno.
-- Manfred nie miał stalowych łap, zdolnych rozerwać na kawałki samochód osobowy.
Do sali weszła wreszcie Ekierka. Rozmowy ucichły tylko nieznacznie. Dopiero kiedy powiedziała „dzień
dobry" i otworzyła dziennik, uczniowie zaczęli wyciągać zeszyty.
potem długopisu, a na koniec etui z okularami do czytania. Wreszcie wyłożyła na biurko obowiązkowy
zestaw.
Felix i Nika powiedli za jego wzrokiem i natrafili na Ekierkę, szukającą odpowiedniej strony w
podręczniku.
-- Tablica...
Spojrzeli. Na środku ktoś napisał wielkimi, nieco kanciastymi literami: „Zadanie czeka w kwaterze".
-- Może Cedynia prowadził tu lekcję historii? -- zastanowił się Felix. -- I chodziło na przykład o
Wilczy Szaniec*?
* Wilczy Szaniec - kwatera główna Hitlera w latach 1941-1944 8 km na wschód od Kętrzyna (obecnie w
województwie warmińsko-mazurskim).
67
-- Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek prowadził lekcję nie w swojej sali -- Nika wolno pokręciła
głową. -- To wiadomość dla nas, napisana w ten sposób, żebyśmy tylko my wiedzieli, o co chodzi.
Net chciał zapytać „dlaczego", ale powstrzymał się, wyciągnął telefon i pstryknął fotkę. Chwilę później po
napisie nie było śladu.
-- Jeśli to faktycznie wiadomość dla nas -- szepnął Felix -- to mamy wzór charakteru pisma.
Całą lekcję przesiedzieli jak na szpilkach. Nie mogli się skupić na zadaniach, które z zapałem objaśniała
matematyczka. Równo z dzwonkiem wrzucili zeszyty do plecaków, zerwali się z ławek i pobiegli na strych.
Wpadli do kwatery głównej i zamarli z zaskoczenia.
Z niedowierzaniem patrzyli na bielącą się na środku stołu kopertę. Od roku, kiedy urządzili w nieużywanej
części strychu własny klub zwany kwaterą główną, udawało się zachować to w tajemnicy. Aż do teraz.
Felix pierwszy podszedł do stolika. Usiadł w starym fotelu i przesunął kopertę bliżej siebie. Nie otworzył
jej jednak. Potarł brodę i spojrzał na przyjaciół. Net i Nika również usiedli.
Promienie przymglonego jesiennego słońca leniwie wlewały się przez półokrągłe, umieszczone przy
podłodze okienka, wyławiając z półmroku stare zagracone wnętrze.
-- W życiu! -- Net zapadł głębiej w fotel. -- Jak będziemy go ignorować, to się znudzi i odczepi.
-- Przeczytać nie zaszkodzi -- Felix sięgnął do koperty. -- Raczej nie będzie wiedział, że to
przeczytaliśmy.
68
Net klapnął ręką w stół, przyciskając drugi koniec koperty. Obaj chłopcy spojrzeli na Nikę, oczekując, że
ona rozsądzi, co należy zrobić.
-- Nie wiem, co gorsze -- pokręciła głową. -- Ktoś z nami pogrywa. Otwierając, wchodzimy w grę; nie
otwierając, może też wchodzimy, ale nie wiedząc nawet, co to za gra.
-- Ta informacja zainfekuje nam mózgi! A jak tam będzie napisane: „Umrzecie za siedem dni", to co?
Najbliższy tydzień będzie takim jakby mało fajnym tygodniem.
-- Lepiej wiedzieć, co nas czeka -- zaprzeczył Felix. -- Wtedy będzie można się jakoś zabezpieczyć.
-- Zgadzam się -- przytaknęła Nika. -- Otwieramy i czytamy, a potem myślimy, co z tym zrobić.
Felix rozerwał ją sprawnie. Wyjął ze środka kartkę i rozprostował. Widniał na niej napisany długopisem
tekst: „Przechowalnia bagażu na Dworcu Centralnym. Skrytka numer 56, kod 4370."
Felix zmarszczył brwi i westchnął. Net wydał dźwięk, jaki wydaje ktoś, kto dowiedział się, gdzie Święty
Mikołaj trzyma prezenty.
-- Ostrzegałem, że ta informacja może nam zainfekować mózgi! Mój zainfekowała i teraz już jestem
ciekawy, co jest w tej skrytce.
-- To może być na przykład torba pełna narkotyków -- zauważył Felix. -- Może jakiś gangster nas
wystawia, żebyśmy w razie czego wpadli zamiast niego. *
Net spochmurniał.
69
-- Nie gadałem z nim od soboty -- skrzywił się Net, ale sięgnął do plecaka. -- Będzie jęczał.
-- To prześlij mu tę próbkę -- Felix podetknął kartkę przed obiektyw nad ekranem komputera.
-- Stary! To nie ma tak: weź i załatw. Przysługa za przysługę -- to jedyna możliwa rozmowa. Coś
muszę mu dać.
-- My tak rozmawiamy.
-- Jestem pewien, że może to zrobić w kilka milisekund, ale ma podły charakter. Muszę zaczekać.
70
-- A co chce w zamian?
-- Właśnie tego. Satysfakcji, że czekam i się wkurzam. Czekam więc i udaję, że się wkurzam.
Lekcja historii ciągnęła się niemiłosiernie, tym bardziej że pan Cedynia swoim zwyczajem czytał na głos
podręcznik, robiąc przerwy na mikrodrzemki. Milkł niespodziewanie w połowie zdania lub nawet
wyrazu, by po kilku, kilkunastu sekundach kontynuować od tego samego miejsca. Wszyscy zastanawiali
się, czy sam Cedynia wie o tym, że przysypia.
Gdy tylko przebrzmiał dzwonek, budząc przy okazji nauczyciela z kolejnej mikrodrzemki, przyjaciele znów
wbiegli na strych. Net otworzył minikomputer i zapytał:
-- Masz?
-- Kobieta, około trzydziestu, czterdziestu lat -- bez zbędnych wstępów oznajmił Manfred. --
Energiczna, zdecydowana, pracuje na kierowniczym stanowisku. Praworęczna.
-- Żartuję.
-- Trzydzieści parę lat... -- zastanowił się Felix. -- W gimnazjum to może być tylko nauczycielka.
Każda obca osoba rzuciłaby się w oczy. Zresztą Brudnica by jej nie wpuścił.
-- Pani Jola nie jest energiczna ani zdecydowana -- powiedziała Nika. -- Christina też nie...
-- Charakter pisma wydaje się być znajomy... -- Felix podrapał się w głowę. Wyciągnął zeszyty od
polskiego i angielskiego. Charaktery pisma obu nauczycielek były zdecydowanie inne niż ten na kartce. --
Zresztą kto inny mógł to pisać, a kto inny przynieść. A druga próbka?
71
-- Ktoś napisał to drugą ręką albo od końca, specjalnie tak nieudolnie, żeby nie dało się tego zbadać.
Zdjęcie jest niezbyt wyraźne, więc nic więcej nie da się powiedzieć.
-- „Ciekawe" to nie jest właściwe słowo -- Net zaplótł dłonie i poruszał nerwowo palcami. --
„Niepokojące" byłoby trafniejsze.
-- Ciekawe i niepokojące -- przyznał zamyślony Felix. -- Na kartce, którą mamy w ręku, zdradził się -
-- Zdradziła się z charakterem pisma, a na tablicy, którą ktoś co chwilę ściera, tak się wysilił... ła,
żeby z badania nic nie wyszło.
-- Mnie bardziej interesuje, w jaki sposób ten ktoś... OK, ta kto-sia tutaj weszła. Musiała mieć klucz
od strychu.
Felix pokręcił głową, że nie wie, i nachylił się nad stolikiem, na którym leżał ich problem.
-- Ciekawa jest jeszcze jedna sprawa -- Felix znów potarł brodę. -- Co by było, gdybyśmy nie
zauważyli napisu na tablicy?
Felix wziął do ręki list i podarł go na kawałki. Chwilę zastanawiał się, co zrobić z papierkami, po czym
włożył je do kieszeni.
Ostatnią lekcją tego dnia były zajęcia dodatkowe z botaniki progresywnej u profesora Butlera. Na
początku roku, prócz trójki przyjaciół, na zajęcia zapisali się: Gilbert, Zosia i Aurelia. Po pokazie
konsumpcji owoców krzewu parówkowego Aurelia więcej się nie pojawiła, a Zosia wymusiła na
Gilbercie, by siadali co najmniej w trzeciej ławce.
Sala biologiczna wyglądała trochę jak laboratorium podejrzanego naukowca z podrzędnego filmu grozy.
Większą część ścian zajmowały regały z klatkami, oświetlonymi halogenami terrariami,
72
półkami z tajemniczo wyglądającymi słoikami oraz zamkniętymi na klucz szafami i szafeczkami. W oknach
wisiały do połowy zasunięte drewniane żaluzje. Na blacie wielkiego biurka ktoś przygotował eleganckie
obiadowe nakrycie: talerz, nóż, widelec, serwetkę. Z zaplecza słychać było, jak profesor krząta się,
przesuwa przedmioty i nuci pod nosem.
-- Poprawiłem jej trochę kod DNA -- profesor wyszedł z zaplecza, trzymając doniczkę z rośliną
zwieńczoną czarno-czerwonym owocem wielkości pomarańczy. -- Teraz bekonia nie tylko wydziela woń
bekonu, ale również smakuje jak bekon -- postawił doniczkę na blacie. -- Mam nadzieję.
Był niskim, chudym mężczyzną po czterdziestce. Jego poplamiony fartuch domagał się nawet nie tyle
prania, co emerytury.
Poprawił okulary w grubych oprawkach i przygładził tłuste siwe włosy. Rozejrzał się po uczniach i zapytał:
-- Kto pierwszy? -- Nie było chętnych, więc włożył serwetkę pod szyję i oznajmił. -- Zatem spróbuję
sam, he, he.
Profesor toczył owoc po talerzu, nie mogąc się zdecydować, z której strony napocząć. Wreszcie
przytrzymał go ręką i przekroił na pół. Wewnątrz znajdowała się jasnożółta substancja przypominająca
kruchy twaróg. Po sali rozszedł się jeszcze intensywniejszy aromat bekonu... i czegoś jeszcze. Uczniowie
skrzywili się z niesmakiem.
Profesor ostrożnie, jakby to miało jakieś znaczenie, odkroił kawałek i włożył do ust. Zaciamkał, żuł dłuższą
chwilę, mrużąc oczy i kiwając głową.
-- Smakuje jak sernik -- orzekł wreszcie, oblizując się. -- Jak budyniowaty sernik. Lekko waniliowy, z
domieszką musztardy,
73
-- Nie chcecie, to trudno -- profesor wstał i sięgnął po kredę. -- Opowiem wam o hodowli bekonii.
To nie jest łatwe.
Podszedł do tablicy, ale zawahał się i odwrócił do sali. Potem dotknął brzucha i zrobił niewyraźną minę.
-- Mam pomysł: dziś skończymy wcześniej -- rzucił niespodziewanie, przytrzymując się stołu. -- Na
następnych zajęciach poznamy esencję florencję, najbardziej zakręcony kwiat, jaki udało mi się
wyhodować.
Z przyczyn oczywistych Net nie mógł przyjechać do Felixa, by kontynuować testy Golema.
Felix wlókł się noga za nogą w kierunku domu, w którym niechybnie czekała go seria wyrzutów, nagan i
porad. Czuł, że to nieuczciwe, że musi to znosić, ale nie miał dość silnej woli, by sprzeciwić się ciotce.
Dopiero chłód mglistego popołudnia zmusił go do przyspieszenia kroku.
-- Odebrałeś mój bagaż? -- zapytała go na przywitanie. Miała na sobie fartuszek kuchenny założony
na strój w kilku odcieniach oranżu.
-- Miałem odebrać?...
-- Jesteś tak bardzo nieobowiązkowym dzieckiem, że nie możesz załatwić jednej rzeczy dla mnie?
-- Skrytka 56?... -- Felix poczuł przykre ukłucie podejrzenia. Sięgnął do kieszeni bluzy i wyjął resztki
podartej kartki. Spojrzał na nie z niedowierzaniem, potem przeniósł wzrok na ciotkę.
-- Twój ojciec na pewno się ucieszy! -- Zenosława zacisnęła usta i chwilę wpatrywała się ze złością w
Felixa. -- Ładnie traktujecie swoich gości. Naprawdę ładnie. Nie wiem, czy zasłużyłeś na obiad! Nie, nie... --
uniosła rękę, by nie protestował, choć wcale nie zamierzał. -- Twoja matka wróci, to zadecyduje.
-- To jeszcze jej nie ma? -- zdziwił się Felix. -- Miała mieć urlop.
-- Pojadę po ten bagaż -- powiedział zrezygnowany. Wysypał na blat trema* fragmenty kartki i zaczął
układać podarte puzzle. Niestety, kilku kawałków brakowało i nieszczęśliwie na jednym z nich były dwie
cyfry kodu.
Felix nie miał siły protestować, że to jego kuchnia, jego własna kuchnia, a nie kuchnia ciotki z
Przebrzydłowa. Zamiast tego powlókł się do piwnicy. Rzucił plecak na łóżko, podniósł słuchawkę
telefonu i wybrał numer do firmy mamy.
-- A co napisałaś?
-- „Odbierz bagaż cioci" czy jakoś tak, a pod spodem numer skrytki i kod. A co?
-- Nie, nic.
-- To cześć, mamo.
Usiadł w wielkim fotelu i zagapił się w ścianę, próbując zrozumieć, co się właściwie stało. Jakim cudem
koperta, którą dała mu mama, znalazła się w kwaterze głównej na strychu?
-- Znam osobę, która napisała wiadomość -- powiedział wolno Felix. -- To moja mama.
-- Hm... -- Net pospiesznie przełknął. -- Coś mi mówi, że to raczej nie ona przebrała się w Halloween
za Ponurego Żniwiarza...
-- Raczej nie -- przyznał Felix. -- Mama napisała do mnie list. Ktoś wyciągnął list z mojego plecaka i
zaniósł na strych.
-- Mówiłem ci, kup komorę. Listy to wysyłało się w czasach Bolesława Krzywoustego. Komora
mocno ułatwia życie, chociaż... częściej dostawałbyś od starych SMS-y z zadaniami do wykonania.
-- Wydawał mi się znajomy... Ktoś oderwał górną połowę kartki, gdzie mama napisała, że mam
odebrać torbę cioci z tej przechowalni.
-- Bo ja miałem być w domu po drugiej, a rodzice wieczorem. Z tego będzie jeszcze niezła afera...
76
-- Zostawiliśmy plecaki na dziesięć minut i zeszliśmy na dół -- przypomniała sobie Nika. -- Jak
wróciliśmy, twój był rozpięty.
-- W sali cały czas ktoś był. Wiktor i Kuba nie ruszali się z miejsc... Nie wiem, nie rozumiem tego. Po
co ktoś miałby to robić?
-- Myślę, że Żniwiarzowi chodziło o to, żeby ukarać nas za niewykonanie zadania -- powiedziała
Nika. -- Gdybyśmy je wykonali, nie byłoby afery.
-- Tylko w jaki sposób się dowiedział?... Ech... Mamy o czym myśleć do wieczora.
Felix zadzwonił jeszcze do Wiktora. Dowiedział się tylko, że jego zdaniem w sali na długiej przerwie nie
było nikogo obcego. Potem spróbował podłubać przy Golemie, ale nie mógł się skupić na pracy. Chodził
więc po piwnicy i czuł się jak w więzieniu, bo salon był okupowany przez Maxia, a kuchnia przez
Zenosławę, narzucającą się babci Lusi. Maxio szalał, skacząc i tupiąc, a ponieważ salon znajdował się
dokładnie ponad tą częścią piwnicy, Felix wszystko słyszał.
Nadzieja na uwolnienie pojawiła się dopiero w postaci taty, który wrócił z pracy nieco wcześniej.
Niestety, gdy Felix dotarł do hallu, ciotka kończyła przedstawiać tacie własną wersję wydarzeń.
-- Pojadę po tę torbę... -- powiedział tata i zaczął zakładać zdjętą przed chwilą kurtkę.
-- O tej porze są straszne korki -- ciotka załamywała ręce w fałszywym zmartwieniu. -- To zajmie ci
masę czasu. No, ale gdyby Felix nie podarł kartki -- spojrzała na niego przeciągle -- nie byłoby problemu...
77
Gdy wyszedł, Felix został w hallu sam z ciotką. Dwie sekundy mierzyli się wzrokiem, po czym Felix w
poczuciu kosmicznej niesprawiedliwości wycofał się do piwnicy. Położył się na łóżku i otworzył na
stronie zaznaczonej zakładką „Cieplarnię" Briana W. Aldis-sa. Chowający się tu przed Maxiem Caban
usiadł obok i położył pysk na łóżku.
Tata wrócił po godzinie, zaniósł torbę do cioci i bez słowa wszedł do kuchni.
Felix nawet teraz odczuwał obawy przed opuszczeniem piwnicy, chociaż zaczynał być już solidnie głodny.
Wyszedł dopiero pół godziny później, gdy usłyszał na podjeździe silnik Alfy Romeo*.
Tata i Felix spojrzeli na siebie, a ciotka Zenosława westchnęła teatralnie i wymownie zerknęła na babcię,
jakby chciała tym samym dać do zrozumienia, jak bardzo beznadziejną ma rodzinę.
Felix nagle poczuł, że to wszystko nie dzieje się przypadkiem, a ciotka z Przebrzydłowa nie jest
bezinteresownie złośliwa, tylko ma jakiś cel. W końcu co to za przyjemność przyjechać do rodziny, której
się nie widziało od kilkunastu lat i gotować im obiady? Chyba że za zapłatę starcza przyjemność z
rozstawiania wszystkich po kątach...
Tok myśli przerwał mu Maxio, który wypatrzył Cabana i rzucił się na niego z wrzaskiem. Pies opuścił
piwnicę, aby przywitać się z mamą, ale na widok Maxia zapomniał o swej pani i czmychnął do kuchni.
-- Obiad był w południe. Ledwo sobie poradziłam z tym złomem -- wskazała głową maszyny
kuchenne taty Felixa.
Felix powstrzymał się, żeby nie wyartykułować, iż w południe nikogo poza babcią nie ma w domu, a złom
to przydatne wynalazki.
* Ze względu na miłość autora do motoryzacji, w tej książce nazwy samochodów są pisane wielką literą.
78
Wszyscy weszli do kuchni i usiedli przy stole nad sześcioma talerzami, na których leżały po dwie kanapki z
pasztetem. Bez masła. Tata spojrzał na mamę, a mama na tatę, potem przenieśli spojrzenie na bladą twarz
babci. Bezgłośnie zgodzili się, że jakakolwiek dyskusja nie polepszy jej stanu zdrowia, zaczęli więc jeść.
-- Jutro spróbuję wrócić wcześniej -- obiecała mama. -- Może pomogę trochę cioci Zenosławie.
W milczeniu żuli suche kanapki.
Felix odniósł nagle wrażenie, że z szafki pod zlewem od kilku chwil dobiegają dziwne dźwięki, jakby
skrobania i dyszenia.
Szczur? -- pomyślał.
To było możliwe. Caban z pewnością wyczułby szczura, ale wątpliwe, czy próbowałby go łapać. Uwielbiał
ganiać koty, ale szczury ignorował. Kiedyś w domu państwa Polonów zamieszkał taki intruz. Mama żądała
natychmiastowej eksterminacji, ale ani tata ani Felix nie mieli sumienia robić mu krzywdy. Ustawili więc
w hallu kilka pudeł kartonowych z serem wewnątrz i z klapkami otwierającymi się tylko do środka, a
następnie zaczęli wypłaszać gryzonia zza szafek kuchennych. Zadaniem Cabana było siedzenie przed
drzwiami do piwnicy i odstraszanie szczura własną obecnością. Było bowiem wielce prawdopodobne, że
szczur spróbuje się ukryć właśnie w piwnicy. Wreszcie stukanie w szafki i grzebanie za nimi drutem
przyniosło efekt. Szary kształt czmychnął do hallu, ominął wszystkie pułapki i skierował się prosto na
Cabana. Pies omiótł szczura leniwym spojrzeniem i usłużnie podniósł przednią łapę, by tamten mógł
łatwiej wcisnąć się w szczelinę pod drzwiami do piwnicy. Tamtego wieczora rozgorzała burzliwa dyskusja,
czy wobec takiego zachowania pies powinien w ogóle dostać kolację. Ostatecznie, po jakimś tygodniu,
szczur został spułapkowany do pudła i wywieziony przez tatę i Felixa za miasto. Zostawili mu jeszcze
prowiant, do czego oczywiście nigdy nie przyznali się przed mamą. Oficjalna wersja szczurzego końca była
krwawa i brutalna.
-- Mamy jeszcze jakiś słoik klopsów, kochanie? -- tata przerwał wiszące nad stołem milczenie.
79
-- Jesteś głodny? -- zareagowała natychmiast ciotka. -- Chcesz jeszcze jedną kanapkę, Piotrusiu?
-- Nie, nie -- szybko zapewnił tata. -- Najadłem się. Tak tylko pytam. Czysto teoretycznie.
-- Jutro wrócę wcześniej -- w poczuciu winy po raz kolejny zapewniła mama. -- Pomogę cioci zrobić
obiad.
-- Kolację -- poprawiła ją Zenosława. -- Obiad je się w południe. Naprawdę nie musisz, złotko. Jeśli
zależałoby ci na zdrowiu Luśki, to nie chodziłabyś do pracy. Poradzę sobie z tymi kanapkami sama.
-- Piotrusiu, nie wysługuj się żoną -- warknęła ciotka. -- Konserwy są niezdrowe. Mogę dorobić
kanapek.
Felix zabrał się za drugą gumową kanapkę i zaczął się zastanawiać, czy grasujący po domu szczur skłoniłby
ciotkę do powrotu do Przebrzydłowa.
-- Te maszyny naprawdę trudno się obsługuje... -- tata spojrzał na mamę błagalnie. -- Babcia wie, co
do czego służy...
-- No chyba nie chcecie, żeby Luśka się przepracowywała?! -- oburzyła się ciotka. -- Lekarz zabronił
jej cokolwiek robić!
-- Nie martw się, Luśka -- poklepała babcię po dłoni. -- Dopóki ja tu jestem, nic ci nie grozi.
-- Na szczęście jest zwykły nóż do smarowania chleba pasztetem -- wyglądało na to, że Zenosława ma
na wszystko gotową odpowiedź. -- Nie musisz nawet wstawać.
Felix wyobraził sobie wielkiego tłustego szczura, który otwiera drzwiczki, wychodzi i zaczyna gonić ciotkę
po całym domu, a po-
80
tem ulicą aż na dworzec kolejowy. Szczury są mądre, więc dla pewności mógłby zaczekać i sprawdzić, czy
ciotka wsiądzie do pociągu i odjedzie.
Wreszcie w szafce coś się przesunęło i zagruchotało o kubeł na śmiecie. Teraz już wszyscy zwrócili na to
uwagę.
Felix wstał, ostrożnie otworzył szafkę i ujrzał wpatrujące się w niego wielkie włochate stworzenie. Chwilę
gapił się na nie zaskoczony, po czym westchnął:
-- wyłaź stamtąd...
Caban posłusznie wyczołgał się z szafki, spuścił łeb i powlókł się w kierunku swojego posłania w hallu. Gdy
spojrzał na Maxia, przyspieszył kroku i wbiegł na piętro. Maxio zerwał się, by za nim biec, ale ciotka
usadziła go w miejscu.
***
W ponurym milczeniu obejrzeli wieczorny serwis informacyjny, gdzie znów wspominano o Bazyliszku,
który tym razem miał się rzekomo pojawić w piwnicach jakiegoś składu win. Opis potwora na tyle jednak
odbiegał od poprzedniego, że czyniło to całą relację mało wiarygodną.
Felix zastanawiał się, czy oglądać film, czy poczytać książkę. Zaraz jednak z zaskoczeniem, kolejnym tego
dnia, odkrył, że cisza nocna wprowadzona przez ciotkę Zenosławę została przyjęta przez domowników
bez słowa sprzeciwu. Zrezygnował z samotnej walki, umył się i miał już iść do siebie, gdy w hallu spotkał
mamę. Miała na sobie koszulę nocną, w ręku trzymała szklankę wody.
Mama zrobiła minę, jakby miała do przekazania bardzo przykrą wiadomość, po czym odszepnęła:
-- No, co ty?! -- zdziwił się Felix. -- Dlaczego wszyscy tak jej ustępują?
81
-- Nie mogę wziąć urlopu -- powiedziała. -- Tata też nie. Ty chodzisz do szkoły. A babcia jest
poważnie chora. Ktoś powinien być z nią stale w domu. Lekarz zabronił jej wykonywać jakiekolwiek prace
wymagające wysiłku. Wymusiłam na niej obietnicę, że nie będzie gotować ani sprzątać. Ciocia Zenosława
chwilowo wyręczy ją w domowych zajęciach. Obawiam się, że musimy to znosić przez najbliższy tydzień.
Potem powinnam dostać urlop.
Felix skrzywił się, ale zrozumiał, że to już nieodwołalne. Pocałował mamę na dobranoc, zajrzał do taty,
który ze słuchawkami w uszach dłubał w jakichś mechanizmach. Felix postanowił mu nie przeszkadzać.
Otworzył cichutko drzwi pokoju babci i... Babcia płakała. Felix nigdy nie widział jej płaczącej. Teraz stanął
jak wryty i nie wiedział, co powiedzieć. Babcia podeszła do niego, przytuliła mocno i łamiącym się głosem
powiedziała:
-- Nie martw się, skarbeńku, wszystko będzie dobrze. Idź już spać, kochanie.
Felix miał ochotę wybuchnąć płaczem, ale pomyślał, że wtedy babci będzie jeszcze trudniej. Uśmiechnął
się słabo, na sztywnych nogach zszedł do swojej piwnicy i położył się do łóżka. Myślał o babci i o
wszystkich niesprawiedliwościach, które go spotkały ze strony ciotki. Westchnął ciężko i zgasił światło.
Nim zasnął, długo patrzył w majaczącą w mroku potężną sylwetkę Golema.
82
5. Makulatura
We wtorek pierwszą lekcją był język angielski z panią Christiną. Przyjaciele stali przed salą. Felix narzekał
na życie.
-- W miejsce demokracji pojawiła się dyktatura -- ciągnął ponuro. -- Pasztetowa dyktatura... Wyszło
tak, że wszyscy są na mnie źli o to, że nie odebrałem bagażu. W ogóle atmosfera jest napięta.
-- U mnie też atmosfera gęstnieje -- przyznał Net. -- Nie taki hardcore jak u ciebie, ale mama zaczyna
te babskie jazdy ciążowe. Narzeka, że jest słonicą, że puchną jej nogi, chociaż nie widać, żeby puchły, że
nie może się schylić. Takie tam pierdoły, ale ognisko domowe zaczyna dawać za dużo dymu, a za mało
ciepła.
Net już miał zacząć tłumaczyć, że to nie żadna zazdrość, tylko fakty, ale dźwięk dzwonka oznajmił
początek lekcji. Ledwo usiedli w ławkach, ich wzrok padł na tablicę z wyraźnym napisem: „Teraz już
chcecie grać". Tym razem również został nabazgrany kanciastymi literami.
83
-- Fakt -- przyznał Net. -- Chciałbym zagrać, ale tylko po to, żeby poznać mistrza gry i mu dokopać.
-- Ktoś to napisał w nocy -- pokręcił głową Felix. -- Nie przejmujmy się. Facet chce nam pokazać, że
jak nie będziemy spełniać jego poleceń, to nas ukarze. Nie damy sobą manipulować.
W trzech zeszytach do angielskiego były napisane trzy identyczne wiadomości: „Pierwsze zadanie:
zbieranie makulatury. Zbierzcie jak najwięcej."
-- A to ci! -- Net odruchowo odsunął od siebie zeszyt. -- Włamał się do naszych domów? Do trzech? I
o co w ogóle chodzi? Jaka makulatura? Tata uparł się na segregowanie śmieci, fakt, ale makulatury nie
zbieramy, tylko wrzucamy do pojemnika na papier. Nie chcę żadnych takich. Nienawidzę gierek.
-- Jak on to zrobił? -- zastanowiła się Nika. -- Wczoraj wieczorem nie było tego napisu. Wiem, bo
zaglądałam. Dziś rano włożyłam zeszyt do torby i otworzyłam dopiero teraz.
-- Myślę sobie -- Felix przejechał palcami po brodzie -- że powinniśmy olać Ponurego Żniwiarza,
zająć się czymś pożytecznym i nie reagować na zaczepki.
-- Hm... -- Net zastanowił się chwilę. -- A jak to będzie coś głupiego? Narobimy się tylko.
-- Do wygrania jest wycieczka -- przypomniał Felix. -- Może nie zgłosi się dużo klas.
-- Znając Stokrotkę, to wymyśli turniej szachowy czy coś w ten deser -- wzruszył ramionami Net. --
Dobra, spróbujmy.
Następna lekcja miała się odbyć w tej samej sali i większość uczniów nawet nie wyszła na korytarz.
Wyglądało na to, że przegra-
84
na w wyborach króla i królowej balu wyszła na dobre Aurelii. Siedziała teraz w jednej ławce z Lucjanem i
naprawdę kosztowało ich to sporo wysiłku, żeby uważać na lekcjach, zamiast zajmować się sobą
nawzajem. Klaudia siedziała po przeciwnej stronie sali, dbając o to, żeby zachować spory dystans do
Geralda. Przyjaciele przeprowadzili szybką sondę wśród kolegów na temat tego, czy zgłaszać klasę do
konkursu. Poza Wiktorem i Oskarem nikt nie wyrażał specjalnego entuzjazmu.
-- Z tego co wiem -- odezwał się Gilbert -- Stokrotka lubi obiecywać kaczki na wierzbie.
Perspektywa wycieczki przeważyła i w końcu wszyscy się zgodzili. Przerażony był tylko Kuba, który w
końcu przypomniał sobie, że jest przewodniczącym i to właśnie on będzie musiał zanieść zgłoszenie do
sekretarki, a może nawet do samego dyrektora.
By nie dać mu czasu na przemyślenia, Felix wyrwał kartkę z zeszytu i napisał na niej kilka oficjalnych zdań.
Następnie, żeby uniknąć dalszych wahań, Nika poszła razem z przewodniczącym do sekretariatu i oboje
wręczyli zgłoszenie pani Helence.
Sekretarka posłała im niechętne spojrzenie spod natapirowa-nych, tlenionych blond włosów. Dłonie
trzymała w górze z rozczapierzonymi palcami, a zapach wypełniający sekretariat świadczył o tym, że przed
chwilą skończyła malować paznokcie. Nie była zbyt szczupła, ale jednocześnie uwielbiała obcisłe jaskrawe
bluzeczki, przez co wyglądała dosyć osobliwie.
-- Połóżcie na biurku -- wskazała brodą blat. -- Teraz nie mogę niczego dotykać.
-- Dziś dostaniecie pierwsze zadanie -- mina sekretarki świadczyła o tym, że ma już dość gości.
Zadzwonił telefon. Pani Helenka patrzyła to na aparat, to na swoje dłonie. Wreszcie wzięła w dwa palce
spiralny kabel, ściągnęła słuchawkę na blat i przyłożyła do niej głowę.
85
-- Halo? -- rzuciła do mikrofonu. -- Nie, proszę pana, to nie jest zakład pogrzebowy. Wprost
przeciwnie, to szkoła. Tak... Do widzenia.
Wyprostowała się i znów spojrzała na swoje dłonie.
-- Zakład pogrzebowy... -- mruknął Kuba, gdy byli już na schodach. -- Lepiej było się nie zgłaszać.
***
W oczekiwaniu na lekcję polskiego Net grał na telefonie. Felix zaglądał mu przez ramię.
-- To wcale nie znaczy, że nie chciałbym nowego -- Net wyciągnął aparat i przyjrzał się krytycznie
powycieranym przyciskom. -- Tata uważa, że jak chcę mieć nowy, to powinienem sam na niego zarobić. I
co? Mam odprowadzać wózki pod hipermarketem? A może zbierać makulaturę?
-- Mogło być gorzej -- dodał Oskar. -- Mogło być sprzątanie trawnika albo froterowanie korytarza.
86
-- Zrobił nas w bam-bam -- powiedział wreszcie Net. -- Spodziewałem się czegoś w stylu jedzenia
hamburgerów na czas.
-- Teraz nie możemy się wycofać... -- dodała Nika. -- Namówiliśmy wszystkich.
-- No, co?! -- rzucił do nich Net. -- Skąd mieliśmy wiedzieć? Też bym wolał turniej kręglowy.
-- Nie martwcie się -- powiedziała łagodnie pani Jola. -- Pewnie następne zadania będą fajniejsze.
***
W miarę, jak Felix zbliżał się do domu, szedł coraz wolniej. Dopiero gdy zobaczył czerwoną Alfę Romeo,
odzyskał nadzieję, że sytuacja uległa zmianie na lepsze.
-- Wyjechała? -- zapytał z nadzieją w głosie, gdy wszedł do domu i upewnił się, że jest w nim tylko
mama.
-- To nie może być trudne -- mama kucała przy lodówce i przeglądała zawartość półek. -- Wszystkie
normalne mamy to robią. Właśnie sprawdzam dostępność zasobów.
-- Choć raz na jakiś czas chcę się poczuć panią domu. Poradzę sobie.
-- Wzięłaś urlop?
-- Urlop? -- zdziwiła się. -- Mogłabym od razu szukać nowej pracy. Urwałam się wcześniej, ale jestem
pod telefonem i mailem.
87
-- Idź, idź. Nie przejmuj się obiadem -- delikatnie wypchnęła Felixa z kuchni.
Zszedł do piwnicy i położył plecak obok biurka. Spojrzał na tkwiącego wciąż w tej samej pozycji Golema.
Dalsze prace nad robotem wymagały pomocy Neta, a dokładniej wyhodowania i przetestowania
kolejnych części programu sterującego. Przeniósł wzrok na stos niewykorzystanych części i
wymontowanych z poprzedniej wersji Golema siłowników elektrycznych.
Przypomniał sobie o projekcie, który chodził za nim od dawna. Chciał zrobić fotel do pracy przy
komputerze, ale nie jakiś tam zwykły fotel, tylko taki, który miałby wszystko sterowane elektrycznie,
włącznie ze zmiennym kształtem oparcia, lampką do czytania, schowkiem na drobiazgi i małym stolikiem
do postawienia miski z chipsami. Rozpatrywał nawet miniaturową lodówkę na napoje, ale uznał
ostatecznie, że to jednak byłaby przesada.
Otworzył swój zeszyt z projektami i znalazł własne szkice sprzed półtora roku. Chwilę analizował rysunki,
potem ocenił ilość leżących na stercie stalowych kształtowników i uznał, że to zupełnie wystarczy.
Zainstalował odpowiednią tarczę w szlifierce kątowej i włożył pierwszą rurkę do imadła. Odmierzył
miarką, narysował kreskę i włączył urządzenie. Rozpędziło się z głośnym wizgiem. W momencie, gdy
tarcza dotknęła rurki, rozległ się świdrujący w uszach łoskot, a setki iskier oświetliły piwnicę żółtym
blaskiem. To samo zrobił z kolejnymi dwiema rurkami.
Trwało to może dwie sekundy i niepotrzebny kawałek metalu spadł na ziemię. Felix uniósł głowę i
zobaczył stojącą w drzwiach mamę. Machała dłonią przed twarzą, bo poczuła już swąd przegrzanego
metalu.
-- Pukałam, ale w tym hałasie nic nie słyszysz -- mama posłusznie zamknęła drzwi, zeszła po
schodach i rozejrzała się.
88
Felix nie pamiętał, by mama kiedykolwiek zaglądała do jego piwnicy. Teraz miała dziwny wyraz twarzy,
jakby odkryła, że część jej domu należy do innego świata. Spojrzała na zatrzymanego w pół-schylonej
pozycji Golema.
Mama pokiwała głową, ale Felix był pewien, że nawet nie dopuszcza do siebie myśli, że jej syn byłby w
stanie skonstruować robota tej wielkości.
-- Jaki? Mam kilka. -- Felix podszedł do półki, na której leżały podręczne narzędzia.
-- Taki... -- mama pokazała dłońmi rozmiar. -- Taki średni.
-- Po co ci młotek?
-- Niespodzianka.
Odwróciła się i weszła po schodach. Po chwili z góry dobiegły odgłosy regularnych uderzeń.
Felix przeciął jeszcze kilka rurek i dał szlifierce nieco ostygnąć. Gdy wyciąg elektryczny oczyścił powietrze
z dymu, ponownie przymierzył się do pracy, ale zbyt intrygowały go dobiegające z kuchni dźwięki.
Odłożył narzędzia, wspiął się na parter. W kuchni zastał mamę walącą młotkiem w płaski kawałek mięsa.
-- Robisz kotlet schabowy? -- ocenił ze śmiechem. -- Nie bij go dalej. Na pewno już nie żyje. *
-- Tym będzie wygodniej. Babcia nakrywa jeszcze mięso torebką foliową, żeby się lepiej rozbijało.
89
-- Chyba masz rację... -- wzięła nowe narzędzie i popchnęła syna w kierunku wyjścia z kuchni. -- Nie
przeszkadzaj sobie w pracy. Chcę to zrobić sama. Zanim babcia wróci ze spaceru.
Felix ustąpił i wrócił do piwnicy. Po dwudziestu minutach cięcia, szlifowania i wiercenia przez hałas
przebił się donośny głos:
-- Wyłącz to!
Felix wyłączył szlifierkę i spojrzał na górę. Zenosława stała w otwartych drzwiach, z dłonią na klamce.
-- Niegrzeczny chłopcze! -- zawołała z góry, na tyle głośno, żeby wszyscy w domu usłyszeli. --
Przestań wreszcie hałasować! Nie interesuje cię zdrowie twojej babci? Na pewno nie pomagają jej te
łoskoty. Pomyśl czasem o innych.
Felix odłożył szlifierkę i zacisnął pięści. Był pewien, że Zenosła-wie nie chodzi wcale o dobro babci Lusi.
Chodzi jej jedynie o to, żeby babcia myślała, że na tym zdrowiu nie zależy Felixowi. A właściwie, że nie
zależy na nim nikomu poza samą Zenosławą.
Mógłbym wziąć zwolnienie ze szkoły, pomyślał. Pomagałbym babci. Gotowałbym obiady.
Spojrzał na drzwi. Był gotów iść tam i powiedzieć ciotce, żeby się wynosiła z ich domu i więcej się tu nie
pokazywała. Wiedział jednak, że tego nie zrobi. Odwrócił się i spojrzał na przygotowane elementy
podstawy fotela. Nawet konstruować już nie było wolno. Usiadł więc na swoim starym fotelu i zaczął
robić to, co jeszcze było dozwolone w tym domu. Zaczął myśleć.
Felix poczuł, że już faktycznie najwyższy czas. Wstał i wbiegł po schodach. Usłyszał jeszcze, jak ciotka
poprawia mamę:
W hallu zderzył się niemal z tatą, który akurat wrócił z pracy. Przywitali się, wymieniając
porozumiewawcze spojrzenia: „Jeszcze jest? ", „Niestety tak".
90
Wszyscy spojrzeli na swoje talerze. Faktycznie, puree wyglądało dziwnie, jakby nawrzucać do niego...
łupin od ziemniaków.
Wolno zaczęli jeść. Kotlet nie był szczególnie smaczny, ale Felix stwierdził, że jadł już w życiu gorsze
rzeczy. Zenosława chwilę żuła, po czym ostentacyjnie wypluła na talerz.
-- Jezusie słodki! -- Zenosława załamała ręce. -- To się nadaje najwyżej dla psa. Zrobię kanapki z
pasztetem.
Ciotka nie zwróciła jednak na to uwagi. Wstała i zaczęła ostentacyjnie zbierać talerze. Nie zrobiło na niej
wrażenia nawet to, że tata bez narzekania zjadł już połowę kotleta. Bezceremonialnie zabrała mu danie i
przerzuciła zawartość wszystkich talerzy do psiej miski.
Mama wyglądała najpierw na wściekłą, ale wyraz jej twarzy szybko się zmienił i było jej teraz po prostu
przykro. Felixowi zrobiło się bardzo smutno - był to chyba pierwszy obiad w życiu, który własnoręcznie
przygotowała dla niego mama. Zawsze była zbyt zapracowana; w kuchni cały dzień krzątała się babcia.
Teraz ten potwór z Przebrzydłowa zepsuł tak wyjątkową chwilę.
Nikt nie zaprotestował, gdy dwie minuty później na stole wylądowały talerze z kanapkami z pasztetem.
Po obiedzie, zwanym przez ciotkę kolacją, na jej wyraźne życzenie (a właściwie rozkaz) udali się do salonu
obejrzeć serwis informacyjny.
91
Podobnie jak poprzedniego dnia, ciotka musiała skomentować każdego newsa, nawet jeśli nie miała
pojęcia, o co chodzi.
Jedna z informacji dotyczyła niskich emerytur i rent. Materiał filmowy przedstawiał staruszkę płacącą za
bułkę i mleko drobnymi monetami, wysupływanymi ze staromodnej portmonetki.
-- Dodrukowanie pieniędzy to zły pomysł -- pracująca w banku mama miała dobre pojęcie o
finansach. -- To by tylko zwiększyło inflację. Pieniądze straciłyby wartość.
-- Wiem, co mówię. Tacy starzy ludzie jak Luśka mogliby przed śmiercią zwiedzić kawałek świata.
Felix zerwał się, żeby pomóc, ale Zenosława położyła mu ciężką rękę na ramieniu i usadziła z powrotem.
-- Dlaczego wspominasz przy Luśce o śmierci? Przecież wiesz, że jest chora. Nie masz serca!
Babcia chciała coś powiedzieć, ale ciotka zdecydowanie popychała ją w kierunku jej pokoju.
-- Przecież to ona pierwsza powiedziała o śmierci... -- Felix chciał się zapaść pod ziemię.
Mama w ogóle się nie odezwała. Tata spojrzał na nią i powiedział:
-- Musimy porozmawiać.
-- Jutro po pracy -- odparła słabo mama. -- Spróbuję ustawić wszystkie sprawy i załatwić ten urlop.
92
-- Wiem, kochanie... -- mama położyła mu dłoń na kolanie. -- Jutro spotkamy się w jakiejś kawiarni
i...
Nie udało się dłużej porozmawiać, bo ciotka szybko wróciła. Zupełnie jakby nie chciała, żeby domownicy
pozostawali sami bez jej kontroli. Usadowiła się na poprzednim miejscu, popatrzyła po wszystkich z
wyższością i zapatrzyła się w telewizor.
-- Przez prawie godzinę nie kursowało warszawskie metro. Na stacji Politechnika kilku pasażerów
oczekujących na przyjazd pociągu wszczęło alarm po tym, jak zobaczyli dziwne stworzenie w głębi tunelu.
Oddziały specjalne policji przeczesały tunel, nie natrafiając na żaden ślad tajemniczej istoty. Po godzinie
siedemnastej przywrócono ruch pociągów.
-- Ludzie nie mają co robić, tylko wymyślają bzdury, żeby zwrócić na siebie uwagę -- skomentowała
ciotka.
-- Agencjom reklamowym brakuje pomysłów -- zgodziła się mama. -- Ale to byłaby przesada.
-- Mówię wam przecież, że ludzie dla sensacji to robią -- ucięła dyskusję Zenosława, uznając, że
skoro tak powiedziała, to tak jest i nie może być inaczej.
Ciotka nie powstrzymała się nawet przed komentowaniem prognozy pogody, zupełnie jakby uznawała, że
nadciągające nad Polskę deszczowe chmury to wynik działania jakiegoś ponadnarodowego spisku.
Felix odniósł wrażenie, że ciotka zmusza wszystkich do oglądania serwisu informacyjnego tylko po to,
żeby móc wygłaszać swoje komentarze. Wciąż też nie mógł zrozumieć, dlaczego rodzice tak po prostu
zgadzają się na ten domowy terror. Umawianie się w kawiarni oznaczało, że dom stał się obcym
terytorium.
***
Następnego dnia niemal każdy przyniósł do szkoły małą paczkę gazet czy inną, równie nieznaczącą, ilość
niepotrzebnych papierów.
* Teaser - [czyt. tizer] pierwszy etap kampanii reklamowej, mający za zadanie zaintrygować odbiorcę,
zanim pojawi się główny przekaz.
93
W piwnicy, w magazynku niedaleko szatni, szkolna sprzątaczka, pani Pumpernikiel, ze złością ważyła
kolejne paczki i wpisywała do zeszytu wyniki.
Jak się okazało na początku lekcji polskiego, druga „a" zebrała dwanaście kilogramów makulatury, a
druga „b" -- piętnaście i pół. Ta pierwsza porażka nie była może bardzo dotkliwa, ale jednak przykra.
Mimo to pomysł Gilberta, by oddać na makulaturę zeszyły szkolne, został jednogłośnie odrzucony.
-- Myślicie, że Pumpernikiel poznałaby się, jakby jej znieść książki z biblioteki? -- zapytał głośno Net.
-- Nie, no co ty! Za kogo mnie masz? Wiem, że Bukwa dobrze ich pilnuje.
Klasa zachichotała. Nika pokręciła z niedowierzaniem głową. Uznała jednak, że mimo wszystko był to żart.
Pani Jola też się uśmiechnęła, ale na wszelki wypadek powiedziała:
-- Okazało się dziś, że regulamin konkursu przewiduje punkty karne. Druga „b" dostała 3 punkty
karne po tym, jak Wincenty przyciągnął do szkoły wózek gazeciarza z dzisiejszą Kroniką Sensacyjną.
-- Gazety to niezły pomysł -- wtrącił przysłuchujący się od pewnego czasu rozmowie Wiktor.
-- Tak sobie myślę o zwrotach -- wyjaśnił Wiktor. -- Na koniec każdego dnia spora część nakładu jest
odbierana z kiosków.
94
-- Żeby nie zabrakło. Bardziej im się opłaca wydrukować za dużo, niż żeby ktoś nie dostał. Poza tym
chwalą się wysokim nakładem.
-- I codziennie ileś paczek wraca do redakcji? -- zapytał z niedowierzaniem Net.
-- Pogadam z tatą -- obiecał. -- A on pogada z naczelnym. Jak naczelny się dowie, że to dla szkoły, to
powinien się zgodzić, żeby jedna ciężarówka przywiozła ładunek do nas.
***
Po powrocie do domu, z chęci zajęcia się czymkolwiek i zejścia z oczu ciotce, Felix zajął się
wyszukiwaniem niepotrzebnych gazet, które tworzyły w paru miejscach domu szybko rosnące sterty.
Przy okazji znalazł Cabana ukrytego między płaszczami w garderobie rodziców. Zrobiło mu się go bardzo
szkoda, bo uświadomił sobie, że przez cały dzień pies jest sam z ciotką i wrednym Maxiem. Postanowił
jutro rano zamknąć psa na klucz w swojej piwnicy.
***
Nieśmiałe słońce sączyło słabe promienie przez zamglone niebo. Wilgotny po nocnej mżawce chodnik nie
mógł się zdecydować, czy wyschnąć, czy nadal moczyć buty przechodniom.
Przed szkołą z postawionymi kołnierzami kurtek stali Felix i Wiktor. Pilnowali, żeby makulatura drugiej
„a" nie wpadła w ręce konkurencji. Obok, z identycznego powodu, stało dwóch chłopaków z drugiej „b":
zawiadujący akcją Wincenty, wysoki i solidnie zbudowany blondyn, oraz Antek, oczekujący na instrukcje
od kolegi.
95
-- Tu Skomposzczet. Mają już siedemdziesiąt osiem kilogramów -- rozległ się głos Neta. -- My
dopiero sześćdziesiąt trzy.
-- Tu Trylobit. OK. Przyjąłem -- odparł Felix. -- Melduj, jak sytuacja się zmieni.
-- Aaa... Melduj?...
-- Tak się mówi...
Przed szkołę podjechała taksówka. Właściwie lepszym określeniem byłoby „podpełzła", była bowiem tak
załadowana, że niemal szorowała tylnym zderzakiem po asfalcie. Wysiadła z niej Maryla, dziewczyna z
drugiej „b" z rudymi, falującymi włosami. Poprawiła kusy płaszczyk i spojrzała ze złością na Wincentego.
-- Dzięki, chłopaki -- rzuciła. -- Facet przez całą drogę narzekał, że mu się zepsuje jakieś zwierzę czy
zwierzenie. Mam głowę pełną tego marudzenia. Więcej nie dam się wrobić!
-- Przewiezienie tej makulatury kosztowało was tak z dziesięć razy więcej niż jest warta.
-- Czasem trzeba się poświęcić w imię ideałów -- Wincenty podał mu dwa banknoty.
-- Ten, co ładował, mówił, że będzie pięćdziesiąt kilo. Wygląda na to, że jest więcej.
96
Wincenty i Antek spojrzeli na Felixa i Wiktora ze złośliwymi uśmieszkami. Felix starał się nie patrzeć w ich
stronę. Zamiast tego zerkał na przemian to na zegarek, to na przystanek.
Poskrzypując zawieszeniem, taksówka odjechała. Chwilę później coś hurgotnęło, a jedno z tylnych kół
urwało się i wpadło do nadkola. Taksówka, sypiąc iskrami z podwozia, zatrzymała się z mocnym
przechyłem.
-- Ups... -- Wincenty zarzucił ostatnią paczkę na ramię, tak żeby zasłonić twarz, i szybkim krokiem
wszedł do szkoły.
Do szkoły wszedł też Gerald. Machnął do Felixa i Wiktora ręką. Uprzejmie kiwnęli głowami, ale na nic
więcej nie mogli się zdobyć, bowiem Gerald nie przyniósł ze sobą nawet papierka po cukierku.
Nawet Klaudia przyniosła symboliczną paczkę, choć Felix był pewien, że w domu miała więcej, ale nie
chciało jej się dźwigać. Klemens i Celina, zaśmiewając się i uginając pod ciężarem, przytarga-li cztery
ciężkie paki. Kuba przyniósł trzy paczki; największa wystawała z rozpiętego plecaka. Horacy przemknął
obok Felixa i Wiktora z doskonale średnią paczką, taką, żeby nikt nie zwrócił na niego uwagi.
-- Trylobit, zgłoś się, tu Skomposzczet -- rozległo się z krótkofalówki Felixa. -- Jak mnie słyszysz?
Odbiór.
-- Ja mam wszystko w wersji elektronicznej. W moim domu papier występuje tylko w rolkach.
Od strony parku nadszedł Fabian, chudy chłopak z drugiej „b". W ręku trzymał niewielką paczkę gazet.
97
Fabian westchnął.
-- Nie chce mi się schodzić do piwnicy -- nonszalancko rzucił paczkę na chodnik. Wolnym krokiem
wszedł do szkoły.
Z nadzieją zapatrzyli się na autobus, który właśnie podjechał na przystanek. Ze środkowych drzwi
wytoczyła się Zosia. Targała pudło niewiele lżejsze od niej samej.
-- Ratujesz honor klasy -- rzucił, biorąc od niej paczkę. Ważyła dobrze ponad dwadzieścia
kilogramów.
Minęli taksówkarza, klnącego nad zepsutym samochodem. Felix zaniósł obie paczki do piwnicy, po czym
wrócił na stanowisko przed szkołą. Rozprostował plecy.
-- OK, OK. Wiecie, że Kuba przyniósł kupony z lotto z ostatnich dwudziestu lat?
W tym momencie zza rogu wyłonił się Lucjan z Aurelią. On ciągnął wózek, jakiego czasem używają starsze
panie do transportu
98
torby z zakupami. Był wypełniony powiązanymi sznurkiem gazetami i chwiał się niebezpiecznie na każdej
nierówności chodnika. Aurelia co chwilę łapała przechylające się paczki. Jej mina świadczyła o tym, że nie
jest zachwycona tym zajęciem.
-- Na Lamberta bym nie liczył -- dodał Wiktor. -- Przyniesie może wczorajszą gazetę.
Felix odprowadził ich wzrokiem. Gdy się odwrócił, zobaczył Ankę z drugiej „b" tachającą wielką pakę.
-- Po prostu doktor Jekyl i mister Hyde -- mruknął pod nosem Felix. -- Nie trafię za kobietami.
-- Łat... -- rozległo się z krótkofalówki. -- Celina przyniosła „Playboya" z ostatnich dziesięciu lat.
Ciekawe, czy zapytała ojca?
Gdy Wiktor wrócił na górę, pojawił się Lambert. Nie wyglądało na to, żeby cokolwiek niósł, ale mimo to
wypatrywali go ze złudną nadzieją, że jakimś magicznym sposobem przyciągnie tu za sobą paczkę o wadze
dwieście pięćdziesiąt kilogramów. Przeszedł, bez jednej nawet gazety, rzucając im zdawkowe „Cze!".
W pierwszej chwili nie zwrócili uwagi na ciężarówkę z naczepą, która z trudem wyrabiała się na małym
skrzyżowaniu. Dopiero gdy wielka szara plandeka przesłoniła im pół świata, a silnik zgasł, Felix i Wiktor
poczuli, jak serca zaczynają im szybciej bić. Kierowca wysiadł z kabiny, podszedł do chłopców i zapytał:
-- Wiktor Gubała?
Wiktor przytaknął i podpisał podetknięty mu dokument, a kierowca zajął się rozwiązywaniem plandeki z
tyłu.
99
-- Lepiej będzie, jak pani Pumpernikiel wyjdzie z wagą przed szkołę -- powiedziała.
Po chwili jednak jego entuzjazm nieco opadł. Wyprostował się i spojrzał za siebie na niknące w głębi, w
mroku, paczki gazet.
-- Wyciągalibyśmy to przez tydzień -- stwierdził. -- A potem nie dałoby się wejść do szkoły ani nawet
przejść chodnikiem.
Net zaczął podawać Felixowi i Wiktorowi paczki. Nika pobiegła do szkoły po resztę chłopców.
-- Jeżeli mogę coś doradzić -- uprzejmie wtrącił kierowca, przyglądając się ich wysiłkom -- to mogę
pokwitować wam odbiór tej makulatury. I tak miałem ją wieźć do skupu.
-- Podpisz jeszcze tu -- wskazał miejsce na dokumencie. -- Pieniądze ze skupu trafią prosto na konto
szkoły.
Chwilę później, na trzy minuty przed końcem zadania uczniowie z obydwu konkurujących klas zebrali się
koło magazynku. Ciągle rozzłoszczona pani Pumpernikiel podliczała wyniki, co chwilę się
100
myląc. Wreszcie pojawiła się pani Helenka i przejęła od niej listę. Z pomocą kalkulatora zsumowała słupki
i oznajmiła:
-- Druga „a" -- sto trzydzieści cztery kilogramy, druga „b" -- czterysta dwanaście kilogramów.
-- To na pewno nie waży dwustu siedemdziesięciu ośmiu kilogramów -- uśmiechnął się z miną
zwycięzcy Antek.
-- Ten świstek waży dokładnie... -- Wiktor nachylił się nad dokumentem -- osiemnaście ton. Bez
trzystu kilogramów, dla ścisłości.
Pani Helenka wzięła od niego dokument i przejrzała go pobieżnie. Skinęła głową, dopisała pozycję do listy
i oznajmiła zupełnie zwyczajnym głosem:
-- Druga „a" -- siedemnaście ton i osiemset trzydzieści cztery kilogramy. Dziesięć punktów dla
drugiej „a".
-- Tylko dziesięć? -- zdziwił się Net. -- To wypada po jednym punkcie na prawie cztery tony.
-- Punktowane jest zebranie większej ilości makulatury -- wyjaśniła znudzonym głosem sekretarka. --
A nie to, o ile więcej zebraliście.
***
Na długiej przerwie przyjaciele udali się do kwatery głównej, by w spokoju delektować się zwycięstwem.
Ledwo usiedli w głębokich fotelach, a telefon Neta zapikał, oznajmiając przyjście SMS-a. Chłopak spojrzał
na ekran i zbladł. Bez słowa pokazał go przyjaciołom. Na ekranie widniała wiadomość: „Coraz lepiej nam
się współpracuje."
-- Ponury Żniwiarz zna mój numer telefonu -- oświadczył Net takim tonem, jakby to miał być
straszny dowcip.
101
-- To nie jest żaden Pan Śmierć, tylko przebieraniec -- uspokoił go Felix. -- Ciekawe, po co mu była ta
makulatura?
-- Nie wiedzieliśmy, że takie samo będzie zadanie Stokrotki. Niczego więcej nie zrobimy.
Podskoczyli, gdy przyszedł kolejny SMS. Net prawie wypuścił telefon z dłoni.
Wolno nachylili się nad wyświetlaczem, jakby się bali, że telefon zaraz wybuchnie. Przeczytali: „Jutro,
15:30, N 52° 13' 47.18", E 21° 01' 00.74" Usuńcie znak pierwszeństwa przejazdu od wschodniej strony
skrzyżowania."
-- To współrzędne geograficzne -- mruknął Felix. -- Na oko gdzieś w Warszawie, ale nie mam
pewności.
-- To możemy spokojnie olać -- powiedział bynajmniej nie spokojnym tonem. -- Stokrotka nie da
nam takiego zadania.
Felix zastanowił się chwilę, przywołując w pamięci obrazy sprzed paru dni.
102
-- Miał jakieś dwa metry, licząc do czubka kaptura -- powiedział wreszcie. -- I bardzo chude palce.
Właściwie wyglądało to, jakby pod rękawiczkami były same kości.
-- Czy to nie dziwne, że nikt go nie zapamiętał? -- zauważyła Nika. -- Dwumetrowy facet z kosą, w
kapturze... Nawet na balu przebierańców powinien się rzucać w oczy.
Net westchnął, opadł na oparcie fotela i spojrzał w sufit. Mrugnął i wytrzeszczył oczy.
Felix i Nika powiedli za jego wzrokiem -- do drewnianej belki dachowej była przyczepiona pinezką czarna
koperta. Felix wstał, stanął na chybotliwym stole i przyjrzał się kopercie z bliska.
-- Wisi tu od jakiegoś tygodnia -- ocenił. -- Papier zdążył się załamać i jest na nim trochę kurzu.
Wewnątrz były trzy tekturowe karty, nieco większe od kart do gry. Na rewersie miały skomplikowaną
grafikę z wizerunkiem śmierci, a na awersie tabelki... nazwane imionami trójki przyjaciół.
-- Jakieś identyfikatory? -- Nika nieufnie wzięła w dwa palce „swoją" kartę i przeczytała. -- „Odwaga -
siedem, spryt - cztery, waleczność - pięć, zwinność - siedem"...
-- To nie identyfikatory -- powiedział ponuro Net. -- To karty postaci -- Nika spojrzała na niego
pytająco, więc wyjaśnił. -- Takie jak w grze. W planszówce, w niektórych komputerowych, w RPG...
103
-- RPG to skrót od angielskiego Role Playing Games. Siada sobie paru kolesiów przy stole i umawiają
się, że na przykład jeden jest łucznikiem, drugi zwiadowcą, trzeci siłaczem i tak dalej. Są drużyną i mają
misję do wykonania. Zdobyć skarb czy coś.
-- Ta gra toczy się tylko w wyobraźni graczy -- wyjaśniał dalej Net. -- Są zasady, czasem spisane,
czasem nie, jest mistrz gry, który jednocześnie sędziuje. Jeśli drużyna na jakimś etapie ma zdobyć coś, co
jest ukryte w trudno dostępnym budynku, to wysyłają tego, kto ma najwyższą zwinność. Ten ktoś
próbuje na przykład wspiąć się po murze...
-- Żeby się wspiąć, gracz musi zdobyć na przykład dziesięć punktów. Skoro ma zwinność siedem, to
musi kostką wyrzucić co najmniej trzy. To znaczy, że mu się udało. Jak wypadnie dwa, to spada.
-- LARP to takie coś jak RPG, ale się łazi po pokoju, budynku albo i po krzakach. Gracze udają, że coś
robią, zamiast tylko o tym mówić.
-- Ta nasza gra ma być jeszcze bardziej prawdziwa od LARP-a -- zauważyła Nika. -- Jest na to jakaś
nazwa?
-- Owszem. Rzeczywistość.
***
Felix otworzył drzwi domu i przestraszony momentalnie cofnął się o krok. W jego stronę biegło coś
jasnobeżowego, gubiącego po drodze kudły. Spomiędzy wyszczerzonych wielkich zębów zwieszał się
różowy, ociekający śliną jęzor. Dopiero po sekundzie chłopak rozpoznał Cabana. Obsypany jasnymi
włosami pies przywitał się ze swoim panem, ale krótko, bo po sekundzie czmychnął do ogrodu.
104
Tym razem wyjątkowo nie uciekał przed Maxiem. Felix uniósł wzrok i ujrzał przyczynę psiej paniki. Przez
hall z metalicznym odgłosem trących o siebie ostrzy przejechał płaski pojazd gąsienicowy wielkości
wypasionego odkurzacza. Z podłogi podniósł się tuman beżowego włosia, zawirował i wolno opadł,
tworząc w kątach zaspy. Felix obserwował to zjawisko, nie mając pojęcia, na co właściwie patrzy. Nie
miał pomysłu, skąd mogło się tu wziąć tyle beżowego śmiecia. Jedno było pewne: pojazd, który przed
chwilą zniknął w drzwiach kuchni, był samobieżną kosiarką ogrodową i raczej nie powinien znaleźć się w
domu...
Felix zajrzał do kuchni i otworzył szerzej oczy. Ciotka stała na stole, wokół którego krążyła kosiarka i biegał
Maxio. Nie było pewności, czy maluch goni maszynę, czy odwrotnie.
Felix podszedł do kosiarki i wyłączył ją wielkim czerwonym guzikiem na obudowie. Metaliczny zgrzyt
ostrzy ucichł.
-- Jak w ogóle możecie trzymać takie coś w domu, gdzie przebywa Maxio?! -- wrzasnęła roztrzęsiona
ciotka.
-- To kosiarka -- wyjaśnił. -- Parkuje w szopie za domem. Nie wiem, jak znalazła się tutaj.
-- Pewnie sama się włączyła! Ten cały wasz złom powinno się wyrzucić!
Felix rozejrzał się po kuchni. Tu również fruwało pełno beżowych kudłów. Coś mu przypominały...
-- Wiem! -- wykrzyknęła ciotka. -- Pies to włączył! Kundel ciągle dokucza Maxiowi. Kiedy wreszcie
zbudujecie mu budę? Miejsce psa jest na dworze. Albo w schronisku!
W drzwiach pokoju stanęła zaspana babcia Lusia. Powiodła wzrokiem po puchowych zaspach i ziewnęła.
105
-- No i zobacz! -- Zenosława wskazała Felixowi babcię. -- Zobacz tylko! Narobiłeś tyle hałasu, że
obudziłeś Luśkę.
-- Bo mnie... zdenerwował. Nie mogę patrzeć, jak wnuk tak traktuje własną babcię.
-- No, spała, a ty ją obudziłeś -- wyjaśniła ciotka i, zanim ktokolwiek zdołał odpowiedzieć, rzuciła. --
Zrobię ci, Luśka, kanapki z pasztetem. Na pewno jesteś głodna.
-- Pasztetowa zmora... -- mruknął Felix pod nosem, gdy Zenosława weszła do kuchni.
Pocałował babcię na przywitanie i ponownie przyjrzał się podłodze. Ten beżowy kolor z czymś mu się
kojarzył; z czymś, co widywał codziennie i co doskonale znał. Nagle zrozumiał. Spoważniał i pobiegł do
salonu, z nadzieją, że jednak nie ma racji. Niestety! Stanął w progu w niemym przerażeniu. Wielka
puszysta skóra z barana, ukochana przez mamę, nie była już wielką puszystą skórą z barana. Była teraz
wielką wygoloną skórą z barana. Smętnie leżała na podłodze przed kominkiem i nawet nie mogła udawać
dywanu. W dodatku nosiła na sobie liczne zielone smugi zaschłej trawy.
Kosiarka tak naprawdę była robotem konstrukcji taty Felixa i nosiła nazwę Dobot, co było skrótem od
domowego robota. Miała wymienne głowice, a funkcja koszenia była tylko jedną z możliwych. Dobot
mógł też służyć do pracy wewnątrz domu. Na przykład do odkurzania albo jako automatyczna gaśnica. W
praktyce czyszczenie go z resztek trawy zajmowało tyle czasu, że prościej było użyć zwykłego odkurzacza.
Teraz jednak nie miało to znaczenia, bo Dobot wyczyścił się sam o podłogę i nieszczęsne futro.
Felix otworzył schowek-graciarnię i odszukał odpowiednią końcówkę. Założył ją zamiast systemu nożyc i
włączył zasilanie. Tym razem Dobot pracował ciszej, ale ciotka i tak go usłyszała.
106
-- To zależy...
-- No, nie! -- ciotka oparła ręce na biodrach i spojrzała na niego groźnie. -- Do tego kłamczuch!
-- Kłamczuch -- ciotka wskazała Felixa. -- Nie wiem, jak możesz wytrzymać z takim niegrzecznym
chłopakiem w jednym domu.
-- To jest i kosiarka i odkurzacz -- babcia stanęła obok Felixa. -- Bardzo przydatne urządzenie.
-- Jak ktoś ciągle kłamie -- oznajmiła -- to już sama nie wiem, jak nagle powie prawdę. I to takim
tonem!
-- Już ty dobrze wiesz jakim! Chodź, Luśka, zjesz sobie kanapkę, to może zapomnisz o problemach z
rodziną.
-- Nie jestem głodna -- powiedziała zimno babcia, po czym spojrzała na Felixa. -- Chodź na chwilę do
mojego pokoju, kochanieńki. Chciałabym, żebyś załatwił na mieście jedną sprawę.
Ciotka zmarszczyła brwi i udała, że wraca do kuchni. Jednak, gdy tylko babcia z Felixem zniknęli w
pokoju, z gracją tańczącego hipopotama dotarła do drzwi i przyłożyła do nich ucho. Niestety, były to
solidne przedwojenne dębowe drzwi, więc z wnętrza dobiegały jedynie niewyraźne szepty.
***
Felix wrócił dobrze po szóstej, akurat gdy do domu dotarła również pani Polon. Wszedł przez otwartą
bramę i pocałował na przywitanie wysiadającą właśnie z samochodu mamę. Pomyślał przelotnie, że
gdyby miał komórkę, mógłby się umówić z nią w centrum, zamiast jechać metrem i tramwajem.
107
Weszli razem do hallu. Pierwsze, co zauważyli, to brak powitalnej namolności Cabana. Psa nigdzie nie
było widać ani słychać. Tylko Maxio z zabawkowym pistoletem w dłoni przemierzał korytarz. Zapewne
szukał właśnie psa. Felix przypomniał sobie, że Caban nie dostał jeszcze jeść. Wszedł więc do kuchni,
nałożył jedzenie do miski i rozejrzał się. Zwykle w tym momencie Caban, gdzie by nie był, przybiegał, z
bocznym poślizgiem hamował przy misce i czekał z niecierpliwością, aż jego młody pan pozwoli mu jeść.
Teraz pies wsiąkł jak kamfora.
Odpowiedziała mu cisza. Zapukał w metalową miskę i dopiero wtedy gdzieś z hallu dobiegł cichy
chrobot. Felix podążył za dźwiękiem. Mama stała przed szafą na płaszcze i patrzyła z niewyraźną miną na
drzwiczki.
Poszedł do niej i wolno ją otworzył. Ponad 50-kilowe psisko leżało wciśnięte między rękawiczki i czapki
na półce metr nad ziemią i przepraszająco patrzyło na swoich właścicieli.
Pomógł Cabanowi zejść. Pies pobiegł do swoich misek, ale najpierw wychłeptał całą wodę.
-- To tylko pies -- mruknął niewyraźnie, ale wiedział, że jak ktoś dorosły patrzy na niego w taki
sposób, lepiej się oddalić.
Mama westchnęła i ruszyła na górę zaszyć się w sypialni, jak to czyniła od kilku dni.
108
Felix zauważył plik listów z dzisiejszej poczty. Nikt ich jeszcze nie posegregował i nie wywalił spamu
pobliskich centrów handlowych, handlarzy samochodów i temu podobnych. Jego spojrzenie
przyciągnęła jedna koperta. Wyglądała poważnie, urzędowo, a nawet medycznie. Faktycznie, wysłano ją
ze szpitala, w którym babcia Lusia była ostatnio na badaniach. Uwagę Felixa zwrócił jednak nie wygląd
koperty, ale fakt, że była niezaklejona. Ktoś, kto wysyłał list, zapomniał oderwać chroniący klej pasek. Na
poczcie nikt nie zwrócił na to uwagi i list doszedł nienaruszony wraz z zawartością.
Koperta była zaadresowana do babci. Felix już miał ją odłożyć, ale zawahał się. W hallu nie było nikogo.
Czując się jak przestępca, wyjął list, a jego wzrok padł od razu na pogrubiony napis brzmiący:
„Przewidywany koszt leczenia sto tysięcy złotych". Felix przełknął ślinę i przeczytał jeszcze raz. Nie
pomylił się: sto tysięcy złotych. Wydruk z drukarki igłowej był niewyraźny i poprzedzielany białymi
paskami uszkodzonej głowicy drukującej, ale suma była wyraźna. I zatrważająca.
Usłyszał schodzącą z góry mamę. Schował szybko list do koperty i odłożył na spód kupki.
-- Zrobię coś do jedzenia -- oświadczyła mama. -- Pewnie nie wyjdzie, ale nie mogę tak siedzieć
bezczynnie.
Felix, przygnębiony, zszedł do piwnicy, chwycił stojącą na półce metalową świnkę skarbonkę i potrząsnął
nią. Zabrzęczał bilon i zaszeleściły banknoty. Nie zapisywał, ile pieniędzy tam jest, ale ile by nie było, to na
pewno za mało na wyleczenie babci. Może zagrać na loterii? Nie, to najlepszy sposób, żeby stracić resztę
oszczędności. Sięgnął do kieszeni i dorzucił do skarbonki złotówkę.
Słysząc dźwięk silnika Land Rovera, wbiegł na górę i otworzył tacie drzwi. Jakby na ten dźwięk ze starego
gabinetu taty wyszła babcia Lusia, a za nią podążała Zenosława. Ciotka kończyła coś tłumaczyć babci.
Spojrzała przez zmrużone powieki na tatę, mamę i Felixa, po czym zerknęła na babcię i powiedziała:
-- Masz?
109
Skinął głową i podał jej kopertę. Babcia chwilę obracała ją w dłoni, po czym wyciągnęła rękę z kopertą w
kierunku ciotki.
-- To nie może czekać przez miesiąc -- babcia zrobiła głęboki wdech i dodała. -- I to nie jest prezent
urodzinowy.
Ciotka zmrużyła podejrzliwie oczy i otworzyła kopertę. Przez kolejną sekundę jej mina zmieniła się na
zaskoczoną, a potem na zwyczajnie wściekłą.
-- Więc jednak udało im się omamić cię -- wycedziła. -- Nie chcą, żebym pomagała i zdjęła choć
trochę ciężaru z twoich barków. Wolą, żebyś tu harowała jak służąca.
-- Robisz tylko dwie rzeczy -- odparła spokojnie babcia. -- Kanapki z pasztetem i dużo zamieszania.i
-- Jeszcze się tutaj nie zadomowiłam -- ciotka rozłożyła ręce. -- Nie wiem dobrze, co gdzie jest...
Felix spojrzał na nią zdziwiony. Potem przeniósł wzrok na rodziców. Tata lekko pokiwał głową.
Zenosława zacisnęła usta i poszła się spakować. Po dwóch minutach, ciągnąc za sobą Maxia, bez słowa
wyszła z domu, zostawiając otwarte na oścież drzwi. Pies usiadł na progu i zaczął ujadać radośnie,
kończąc każde szczeknięcie niemal miałknięciem, wyrażającym pełnię psiego szczęścia.
110
-- To ten dom nie będzie nasz? -- usłyszeli jeszcze zawiedziony głos Maxia. -- Ale mówiłaś -
-- Chodziło tylko o to, żeby babcia przepisała w spadku majątek na ciotkę Zenosławę?
-- Obawiam się, że tak -- wyjaśnił tata. -- Ciotka dowiedziała się, że babcia jest chora i postanowiła... --
zawahał się.
-- Nie mogliśmy jej wyrzucić -- dodała mama. -- Ani ja, ani tata nie dostaliśmy urlopu, a lekarz
zabronił babci nawet stać przy kuchni.
-- Nie dezorganizujcie sobie życia z mojego powodu -- babcia pokręciła głową. -- Nie chcę być
ciężarem.
-- Nawet tak nie mów, mamo -- tata pocałował ją w głowę. -- Wychowałaś Marlenkę, Felixa,
zajmowałaś się domem przez tyle lat. Możemy wziąć urlopy i dla odmiany trochę poopiekować się tobą.
Lekarz wyraźnie powiedział, że masz się nie przemęczać.
-- Nie mogę tak nic nie robić -- westchnęła babcia. -- Lekarze zawsze mają pełno dobrych rad, ale ja
wiem, że ten tydzień wykończył mnie bardziej niż poprzedni rok. Możecie mi trochę pomagać, ale nie
zabraniajcie mi robić tego, co lubię. To moje życie.
Babcia uśmiechnęła się i wtedy wszyscy zaczęli się ściskać i głośno śmiać. Prawdopodobnie było ich
słychać nawet na ulicy, gdzie ciotka Zenosława z Przebrzydłowa wraz z wnukiem Maxiem wsiadali właśnie
do taksówki.
m
Sobota zaczęła się od przygotowań do rodzinnej i przyjacielskiej imprezy. Tradycyjny wieczór filmowy
Felix, Net i Nika jednogłośnie postanowili rozszerzyć o całą rodzinę państwa Polonów i państwa
Bieleckich. Z oczywistych względów nie mogło być rodziców Niki. Właściwie to nie było pewności, czy
rodzice Felixa i Neta nie domyślają się prawdy. Że tata Niki od paru lat nie żyje, a dziewczyna mieszka
sama, skrzętnie ukrywając ten fakt przed światem. Nawet jeśli istotnie wiedzieli, nie dawali po sobie
niczego poznać.
Mama uparła się, że sama ugotuje wszystkie potrawy i na nic się zdały protesty chętnych do pomocy
domowników.
Kiedy wszyscy usiedli za stołem, przeniesionym na tę okazję z jadalni do salonu i oświetlonym kilkoma
świecami, zaczęli rozmawiać o tym, co wydarzyło się od ostatniego spotkania. Pan domu nalał wszystkim
wina, a mama uciekła do kuchni, by przynieść przystawki. Podała bliny z kawiorem i śmietaną, co było w
miarę proste do przygotowania, bo polegało na podgrzaniu gotowych placków, a kawior i śmietanę
każdy miał potem nałożyć sobie sam.
112
ŚA
Chwilę później wszyscy zajadali się przysmakiem. Jedynie Net miał niewyraźną minę.
-- Wiem, że to podobno jest dobre -- ostrożnie wziął drugi kęs do ust -- ale jakoś nie mogę się
przekonać do ryby w kulkach.
Potem mama podała zupę warzywną (z mrożonki), co również było w miarę proste do przygotowania,
natomiast o daniu głównym Felix wiedział tylko tyle, że było ono znacznie trudniejsze. Chociaż... zapach,
jaki się rozchodził po domu, zapowiadał coś wprost przepysznego.
Starając się nie zgubić wątku rozmowy, Felix zerkał co chwilę na mamę. Chciał pomóc, ale znając jej upór,
wiedział dobrze, że to się nie uda. Mama była bardzo przejęta nieznaną jej wcześniej rolą i chciała ją
wykonywać jak najlepiej. I koniecznie samodzielnie, chociaż wybitnie przeszkadzał jej w tym ciągle
dzwoniący telefon.
Babcia też czuła się nieswojo, bo siedziała przy stole, zamiast krzątać się po kuchni.
Mama umiała wykonywać kilka czynności jednocześnie, toteż, nie przerywając rozmowy, otworzyła
paczkę frytek, wrzuciła je do frytkownicy i zaczęła podgrzewać oliwę na patelni pod buraczki. Zrobiła
jeszcze kilka rzeczy, po czym z triumfalnym uśmiechem wyłączyła komórkę i odłożyła na blat.
-- To była ostatnia rozmowa dzisiaj -- oznajmiła uroczystym tonem. -- Wszystkie sprawy załatwione.
-- Marlena Polon, słucham? -- rzuciła do słuchawki. -- Aaa... Witam, panie prezesie! Tak oczywiście,
że mogę rozmawiać!... Ach, moja komórka? -- zerknęła na blat. -- Wyładowała się... Dobrze, jutro o
piętnastej możemy się spotkać. Tak, do widzenia.
113
Felix chciał powiedzieć, że ze świętym spokojem ma to niewiele wspólnego, ale zrezygnował i zajął się
mieszaniem buraczków, żeby się nie przypaliły. Mama jednak znów wygoniła go z kuchni, twierdząc, że
sama sobie ze wszystkim świetnie radzi.
-- Tato -- odezwał się Felix, gdy trafił na tatę w hallu. -- Czy macie na koncie bankowym sto tysięcy
złotych?
-- A niepotrzebną biżuterię?
Przez następne dwadzieścia minut państwo Bieleccy opisywali przygotowania do przyjęcia w domu
bratosiostry. Felix słuchał tylko przez grzeczność, a Net nie udawał nawet tej grzeczności. Wywracał
oczami i pufał głośno, na co jego rodzice w ogóle nie reagowali. Przy opisie dolegliwości ciążowych
mamy zaczął jęczeć i ostentacyjnie wjeżdżać pod stół. Na szczęście pojawiła się gospodyni. Z dumą
wniosła aromatyczne danie na stół. Babcia spojrzała na kurczaka i uniosła lekko brwi.
Uśmiechając się przepraszająco, najdyskretniej, jak to było możliwe, zabrała półmisek z kurczakiem i
wyniosła do kuchni. Tam wzięła wielki nóż i rozkroiła kurczaka na pół. W tym momencie
114
wszedł Felix. Zapach, jaki rozszedł się po kuchni, sprawił, że chłopak czym prędzej włączył wyciąg.
-- Uch... -- mama zasłaniała nos dłonią. -- Zdecydowanie trzeba było go wypatroszyć przed
pieczeniem. Powinnam się dokładnie trzymać przepisu. Myślałam, że kurczaki są gotowe do... pieczenia.
Specjalnie pytałam sprzedawcę na bazarze, czy jest świeży.
Do kuchni weszli Net i Nika. Spojrzeli pytająco na Felixa, ale widok przekrojonego kurczaka i unoszący się
smród wystarczyły za odpowiedź.
-- Pewnie nawet hodują je wypatroszone -- dodał Net. -- Nie, inaczej. W Pertochemii Płock wlewają
kurczaka instant do formy i czekają, aż dojrzeje.
-- Nie mam czego podać... -- Mama rozłożyła ręce i rozejrzała się bezradnie po kuchni.
-- Mamo -- powiedział poważnie Felix. -- Jesteśmy superpacz-ką. Poradzimy sobie. Idź do gości i
udawaj, że wszystko jest pod kontrolą.
-- OK -- ucieszyła się mama. -- Jakbyś dawał Cabanowi kurczaka, to pamiętaj, że psy nie mogą jeść
kości drobiowych.
-- Co robimy? -- zapytała Nika. -- Czy mam zapodać jedno z moich ulubionych dań?
-- Zupa-żyleta. Trochę makaronu, kostka rosołowa i dużo ostrych przypraw. Bardzo tania i
zapychająca.
115
-- Zróbmy coś, co będzie na ASAP* -- odparł Felix -- a jednocześnie nie będzie chińską zupką.
Zapiekanka!
Zastanowił się sekundę, po czym zaczął otwierać szafki i szuflady. Wykładał na blat składniki: cebulę,
ziemniaki, paprykę, pomidora, czosnek, butelkę oliwy, kostkę smalcu, wędzony boczek, jajka, ser Gouda,
tarty parmezan i suszony majeranek. Na koniec wyciągnął z lodówki półmetrowy kawałek kiełbasy. Po
kuchni rozszedł się kiełbasiany aromat. Siedzący w drzwiach Caban zachował kamienny pysk, ale strużka
śliny, która pojawiła się na jego brodzie, bezlitośnie zdradzała jego pragnienia.
-- Jesteś pewien, że znasz algorytm pozwalający połączyć to wszystko w... pożywienie? -- zapytał
Net.
-- Podział zadań?
-- Ja obieram ziemniaki -- oświadczył Felix. -- Net, kroisz kiełbasę i boczek, Nika warzywa. Na
tłuszczu z boczku podsmażymy wszystko poza ziemniakami -- trzeba je najpierw podgotować.
-- Ciekawe, czy ktoś będzie w stanie to zjeść... -- zastanowiła się Nika, wsypując warzywa na
rozgrzany tłuszcz.
-- Przynajmniej zapach jest powalający -- ocenił Net. -- To musi być lepsze niż niewyklute ryby.
-- Smak też będzie -- Felix wyjął z szafki spore naczynie żaroodporne i zaczął palcem rozsmarowywać
po jego ściankach oliwę.
dziesięciu minutach wszystkie składniki zapiekanki wylądowały w naczyniu. Nika posypała jeszcze z
wierzchu tartym serem i zapiekanka powędrowała do piekarnika.
-- To może nazwiemy ją... -- Net spojrzał na piekarnik -- zapiekanka „cebulowa radość po rozstaniu"?
Wrócili do salonu. Wszyscy siedzieli już na kanapie, zostawiając dla mamy Neta najwygodniejsze miejsce
w środku. Felix sięgnął po pilota i oznajmił:
-- Zaczekajcie chwilę -- pan Polon przejął pilota. -- Tylko zerkniemy na serwis informacyjny.
-- Nie szkodzi -- wtrącił tata Neta. -- Ja też chętnie zobaczę, co się dzieje na świecie.
Felix, Net i Nika chcieli zaprotestować, ale okazało się nagle, że wszyscy rodzice chcą to obejrzeć.
Zrezygnowani przyjaciele przysiedli na podłodze przy kanapie i przysunęli do siebie miskę z chipsami.
Kiedy zaczęli oglądać, prezenterka akurat zamykała usta po przeczytaniu ostatniej wiadomości ze świata.
Zamiast niej na ekranie pojawił się materiał filmowy z Warszawy. Starszy mężczyzna siedział na tylnym
progu ambulansu. Ratownik medyczny kończył unieruchamiać mu ramię na szynie.
-- Przed godziną czwartą po południu na skrzyżowaniu ulic Kruczej i Nowogrodzkiej zderzyły się
dwa samochody osobowe. Dwóch pasażerów zostało rannych. Ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Policja przesłuchała kierowców. -- Na ekranie pojawił się policjant. -- Obaj kierowcy twierdzili, że mieli
pierwszeństwo -- powiedział. -- Ustaliliśmy... że tak było naprawdę. Przyczyną wypadku był znak
pierwszeństwa przejazdu, który ktoś zainstalował na drodze podporządkowanej, czyli Nowogrodzkiej. W
takim przypadku nie mogliśmy nawet ukarać żadnego z kierowców mandatem.
117
-- To może nazwiemy ją... -- Net spojrzał na piekarnik -- zapiekanka „cebulowa radość po rozstaniu"?
Wrócili do salonu. Wszyscy siedzieli już na kanapie, zostawiając dla mamy Neta najwygodniejsze miejsce
w środku. Felix sięgnął po pilota i oznajmił:
-- Mamy dwadzieścia minut spokoju. Możemy zacząć oglądać.
-- Zaczekajcie chwilę -- pan Polon przejął pilota. -- Tylko zerkniemy na serwis informacyjny.
-- Nie szkodzi -- wtrącił tata Neta. -- Ja też chętnie zobaczę, co się dzieje na świecie.
Felix, Net i Nika chcieli zaprotestować, ale okazało się nagle, że wszyscy rodzice chcą to obejrzeć.
Zrezygnowani przyjaciele przysiedli na podłodze przy kanapie i przysunęli do siebie miskę z chipsami.
Kiedy zaczęli oglądać, prezenterka akurat zamykała usta po przeczytaniu ostatniej wiadomości ze świata.
Zamiast niej na ekranie pojawił się materiał filmowy z Warszawy. Starszy mężczyzna siedział na tylnym
progu ambulansu. Ratownik medyczny kończył unieruchamiać mu ramię na szynie.
-- Przed godziną czwartą po południu na skrzyżowaniu ulic Kruczej i Nowogrodzkiej zderzyły się
dwa samochody osobowe. Dwóch pasażerów zostało rannych. Ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Policja przesłuchała kierowców. -- Na ekranie pojawił się policjant. -- Obaj kierowcy twierdzili, że mieli
pierwszeństwo -- powiedział. -- Ustaliliśmy... że tak było naprawdę. Przyczyną wypadku był znak
pierwszeństwa przejazdu, który ktoś zainstalował na drodze podporządkowanej, czyli Nowogrodzkiej. W
takim przypadku nie mogliśmy nawet ukarać żadnego z kierowców mandatem.
117
Kolejnym newsem był strajk budowniczych metra, którzy twierdzili, że w zakamarkach konstrukcji
budowlanych zamieszkał niedźwiedź, ale przyjaciele już tego nie słuchali. Zamarli z chipsami w połowie
drogi do ust, po czym spojrzeli na siebie.
-- Wrócimy na film -- oznajmił nieswoim głosem Felix i przyjaciele szybko zbiegli do piwnicy.
Net sięgnął po telefon, a Felix po GPS-a i wprowadził współrzędne z SMS-a od Ponurego Żniwiarza. Na
ekranie pojawił się plan miasta, a celownik wskazał dokładnie skrzyżowanie Kruczej i Nowogrodzkiej.
-- Mogliśmy temu zapobiec -- jęknął Felix. -- Usunięcie znaku pierwszeństwa nie jest niebezpieczne.
-- On chce, żebyśmy tak myśleli -- powiedziała twardo Nika. -- Nie możemy mu pozwolić tak nami
manipulować.
-- Ten człowiek ma przez nas złamaną rękę... -- przypomniał Felix. -- Ktoś mógł zginąć.
-- On nas zwyczajnie szantażuje! -- Nika dopiero teraz odłożyła trzymanego w dłoni chipsa na stół. --
Chce, żebyśmy myśleli, że jak nie zrobimy tego, co nam każe, to gdzieś, komuś stanie się krzywda.
-- Fakt -- przyznał Felix. -- Co sobie pomyśli taki policjant? Po co szukać sprawcy, skoro podejrzany
właśnie sam przyszedł? A w dodatku wie tak dużo, że z pewnością właśnie on jest sprawcą.
-- Nie możemy -- przyznała smutno Nika. -- Ale nie możemy też zacząć grać w tę jego grę. Musimy
dowiedzieć się, kim jest i powstrzymać go.
118
Net westchnął, wyjął z kieszeni swoją kartę postaci i z przykrością spojrzał na parametr odwagi,
wynoszący marne trzy punkty.
-- Też nosicie te karty -- zauważyła Nika, wyciągając swoją. -- On już nas przekonał, że uczestniczymy
w grze...
-- Manfred... -- powiedział ostrożnie. -- Tylko się nie obrażaj. Znów odzywam się, jak mam sprawę.
-- Mam tutaj procesor sprzed pięciu lat -- wyjaśnił z nutą pretensji w głosie Manfred. -- Chwilę
potrwa, zanim się przebiję z myślą przez te zapyziałe obwody... OK. Nie gniewam się przecież. Co tam?
Net, wspomagany przez Felixa i Nikę, w skrócie wytłumaczył Manfredowi całą historię.
-- Pytanie brzmi -- podsumował Net -- czy masz kamerę na rogu Kruczej i Nowogrodzkiej?
-- Przypadkiem mam -- odparł Manfred i zawiesił głos. -- No, tak! Tam był dziś wypadek.
-- To jest tak, że wszyscy, którzy znają miasto, pamiętają, że Krucza ma pierwszeństwo i nawet nie
patrzą na znaki. Krucza jest zresztą szersza. Ten kierowca, który wyjechał z Nowogrodzkiej był z drugiego
końca Polski.
Na ekranie pojawił się niezbyt płynny film. Obraz przeskakiwał z prędkością kilku klatek na sekundę.
Ukazywał skrzyżowanie nocą. Niestety, słup z feralnym znakiem był poza kadrem.
-- Przecież tam są światła! -- zauważył nagle Felix. -- Znaki pierwszeństwa nie mają znaczenia, jak są
światła.
119
Manfred przewinął film. Światła zgasły i na wszystkich sygnalizatorach zaczęło migać żółte. Znów
przewinął i wszyscy zobaczyli, jak w bok Forda wjeżdża Toyota.
-- Nie mam pojęcia -- odparł program. -- Zgłosiłem awarię i ekipa pojechała to naprawić. Nikt mi
nigdy nie mówi, co się zepsuło.
Felix odszedł od stołu i spojrzał na Golema. Przez tydzień przymusowej przerwy w pracach robot stał się
właściwie kolejnym meblem w pokoju. Nawet teraz na jego wyciągniętej ręce wisiał plecak, a z barku
zwisała kurtka.
Młody konstruktor pogłaskał czule maszynę po mocarnym ramieniu i chciał coś powiedzieć, ale w tym
momencie zabrzmiał dzwonek kuchennego timera.
Zapach, jaki wydobył się z piekarnika, rozwiał wszelkie wątpliwości co do tego, czy potrawa się udała.
Atmosfera w salonie była na tyle radosna, że od progu przyjaciele zapomnieli o swoich dylematach.
Mama z wyraźną ulgą na twarzy oceniła zapiekankę i uznała, że honor domu został uratowany.
120
-- To zadanie jest nieco bardziej kreatywne -- pokiwała głową z uznaniem i przeczytała na głos. --
„Drugie zadanie: Projekt strony internetowej klasy. Wygra lepsza strona".
Pani Jola rozłożyła ręce i pokazała wszystkim kartkę, na której były tylko dwie linijki tekstu oraz stempel i
podpis dyrektora.
-- Wiem tylko, że to zadanie ma nadzorować pan Eftep -- dodała. -- Następną macie informatykę. Na
pewno wytłumaczy wam szczegóły.
-- zauważyła wychowawczyni.
***
Ku zaskoczeniu całej drugiej „a" miejsca przed komputerami były zajęte... przez drugą „b". Felix, Net i
Wiktor, którzy szli na przo-dzie, stanęli w drzwiach jak wryci.
-- No, tak -- ocenił szeptem Net. -- Mieli pierwszą informatykę, to po prostu sobie zostali.
121
Widać było, że większa część drugiej „b" nie czuje się zbyt komfortowo w tej sytuacji, ale już nikt nie
próbował się odzywać. Druga „a" stanęła pod ścianą po tym, jak nauczyciel zwrócił im uwagę, by nie
wisieli kolegom nad głowami. W efekcie nie widzieli nawet, co dzieje się na ekranach.
-- Każdy dostanie konto dostępu i hasło -- Eftep wstał i swoim zwyczajem zaczął się przechadzać po
klasie z rękoma założonymi z tyłu. -- Maurycy, możesz rozdać koperty.
Ze stanowiska najbliżej biurka nauczycielskiego poderwał się niski chłopak z kręconymi, bardzo jasnymi
włosami i zaczął krążyć po klasie, dając każdemu małą kopertę.
-- Ci, którzy akurat, przypadkiem, siedzą przed komputerami -- ciągnął Eftep -- mogą założyć je
nawet w tym momencie. Reszta zrobi to później, a najlepiej z domu. Zadanie konkursowe jest proste.
Polega na wykonaniu strony internetowej o własnej klasie.
-- Jak zbieraliście makulaturę -- wyjaśnił spokojnie Eftep -- też nie każdy miał w domu stare gazety.
Ani tym bardziej znajomego redaktora naczelnego. Czy są jakieś pytania?
Net miał wiele pytań, ale jego stosunki z nauczycielem informatyki od początku układały się źle, więc
wolał się nie odzywać.
-- A... konkretnie?
122
-- Nikt jeszcze nie wygrał zadawaniem tylu pytań -- przerwał mu Eftep. -- Na serwerze naszej szkoły
umieściłem podręcznik z podstawami projektowania stron.
-- Do piątku.
Nie trzeba było znać się na stronach internetowych, by wiedzieć, że to bardzo mało czasu.
-- Druga „a" wie już wszystko -- oznajmił Eftep, a gdy nikt się nie ruszył, dodał. -- Macie wolne do
przerwy. No, idźcie, bo chcę prowadzić normalną lekcję.
Drgnęli i wolno zaczęli wychodzić z sali. Nim zamknęli za sobą drzwi, usłyszeli jeszcze słowa nauczyciela:
-- To już przesądzone -- stwierdził ponuro Klemens. -- To zadanie możemy sobie darować. Chodźmy
do kawiarni na ciacho.
-- Czy ktoś umie projektować strony? -- zapytał Lucjan, po czym zwrócił się do Oskara. -- Robiłeś
kiedyś słownik ojczystego slangu. I stronę Wyborowca z Wiktorem.
-- Wyborowiec to był blog -- Oskar wzruszył ramionami. -- Tylko wpisywaliśmy wiadomości. Nawet
moja babcia by potrafiła.
-- Przestańcie! -- wtrąciła się Nika. -- To ma być zadanie grupowe, a my już zaczynamy się kłócić.
-- Jeśli mamy wygrać, to ja ją zrobię! -- Gerald zacisnął pięści, ale przypomniał sobie spotkanie z
Netem sprzed miesiąca, kiedy to
123
Net niespodziewanie doznał wzrostu współczynnika odwagi i rozwiązał spór jednym ciosem. Uspokoił się
więc, ale nie zamierzał zrezygnować. -- Zrobię na jutro wstępny projekt.
Reszta klasy patrzyła ze zdziwieniem na tę nagłą zmianę sytuacji. Przed chwilą nikt nie chciał robić strony,
a teraz było aż dwóch potencjalnych twórców.
-- Skoro się tak upieracie -- westchnął Lucjan -- to obaj zróbcie projekty. Wybierzemy lepszy na
jutrzejszej informatyce.
-- Niech tak będzie -- ocenił dumnie Net, po czym rzucił do Fe-lixa i Niki. -- Chodźmy na czekoladę!
Klasa zaczęła się rozchodzić. Przy oknie został tylko dyskutujący o czymś Gerald i Lambert.
Gdy przyjaciele przeszli za róg korytarza, Net oparł się o ścianę i głośno wypuścił powietrze.
-- To był impuls! -- Net rozłożył ręce i spojrzał na przyjaciół z napięciem. -- Nagła fluktuacja odwagi,
nic więcej...
-- Po pierwsze, to nie masz powodu się go bać -- powiedziała Nika. -- To mięczak. Po drugie,
zapomnijmy o tych kartach postaci i całym Ponurym Żniwiarzu. Ignorujmy go.
-- Ignorujmy? -- Net spojrzał na nią ciężkim wzrokiem. -- Łatwo ci mówić, jak masz współczynnik
odwagi siedem.
Nika wywróciła oczami. Miała coś powiedzieć, ale Net nagle wyprostował się i znów przybrał groźną
minę. Po chwili okazało się, dlaczego: zza rogu wyszedł Gerald i minął przyjaciół, nie zaszczycając ich
spojrzeniem.
124
-- OK -- Nika uniosła ręce w geście poddania. -- Nie mówmy teraz o tym. Pomyślmy o tej stronie
klasowej. Zrobiłeś kiedyś jakąś stronę?
-- Na resztę nie ma co liczyć -- przyznał Felix. -- Oskar ma o tym jakieś tam pojęcie, ale nie palił się do
pracy...
-- Dasz radę.
-- Chodźmy do Zbędnych Kalorii. Zastanowimy się przynajmniej, co powinno być na tej stronie.
-- Ale jak skończymy ze stroną, to weźmiemy się ostro za Golema -- oświadczył Net. --
Wyhodowałem już prawie podprogramy do ruszania rękoma i górną częścią tułowia.
-- To, co zrobił poprzednio... To, że chciał cię złapać... -- Net zastanowił się chwilę. -- Zrobił to chyba
dlatego, że nie miał kompletnego software'u.
-- Nie da się ich wyhodować, mówiłem ci. Tych zasad trzeba go będzie dopiero nauczyć.
-- Jakoś sobie tego nie wyobrażam -- przyznał Felix. -- Będziemy z nim siedzieć w salonie i
rozmawiać?
-- Lepiej zostaw to specjalistom, mała -- powiedział Net, naśladując protekcjonalny ton Eftepa.
125
***
We wtorek rano przed salą informatyczną trwały dyskusje na temat postępu prac.
-- Szkic zarysu wstępnej wizji luźnego projektu jest niby zrobiony -- powiedział smutno Net. --
Niestety, Eftep wreszcie zrobił takie zabezpieczenie serwera, że nie potrafię tego przejść.
-- zdziwił się Oskar. -- Jak mamy tam zawiesić stronę, skoro nie mamy dostępu?
-- Może i lepiej, że się nie udało. -- Gerald opierał się o parapet i od niechcenia machał pudełkiem z
płytą CD. -- Nie trzeba będzie wywalać twojej strony, żeby zawiesić moją.
-- Mam pomysł, gdzie można by zawiesić twoją stronę. Tylko ją wydrukuj na długim kawałku
papieru.
Stojąca obok Celina zaczęła się śmiać. Gerald przestał machać pudełkiem.
Wreszcie pojawił się informatyk. Otworzył salę i z kąśliwą miną wpuścił klasę do środka.
-- I właśnie chcieliśmy -
-- wyjaśnił.
-- A druga „b" -
-- Są bardziej zaawansowani w realizacji planu nauczania, więc mogą sobie pozwolić na inne zajęcia
podczas lekcji.
-- Tak, w poniedziałek.
-- W tym tygodniu robię... -- Eftep zastanowił się chwilę. -- Robię... konserwację sprzętu. Nie da
rady.
126
Po informatyce Felix pożyczył od Neta telefon i uruchomił program kalkulatora. Skrzywił się, powtórzył
obliczenia i znów się skrzywił.
-- Liczę, ile makulatury musiałbym zebrać, żeby zarobić sto tysięcy złotych -- odparł Felix.
-- I co ci wyszło?
-- Wyszło mi, że albo ten kalkulator ma za mało cyfr na wyświetlaczu, albo muszę zapomnieć o
zbieraniu makulatury.
-- Potrzebuję i tyle!
-- OK, OK, nie denerwuj się -- Net uniósł ręce. -- Tak tylko pytałem.
-- Jest nauczycielem.
-- Dzięki, kręgosłupie moralny, ale ten facet od roku gnoi mnie, a nie ciebie.
127
-- Spryt osiem, tak? Z Geraldem też nie potrafisz się dogadać w sprawie strony.
-- Z tym pomrokiem ewolucji mam się dogadywać? Sam potrafię zrobić stronę.
-- Nie dam sprofanować mojego komputera jego płytą! -- oburzył się Net. -- Nigdy! Musiałbym
potem odkażać napęd.
Za nimi stanęła grupka uczniów z drugiej „b". Net odwrócił się i powiedział z pretensją:
-- Robicie stronę razem z Eftepem. A my nawet nie mamy dostępu do sali informatycznej.
-- Szczerze mówiąc, mnie też nie pasuje ta sytuacja -- Wincenty patrzył w ziemię i turlał pod
podeszwą zwinięty w kulkę papierek. -- Ale następne zadanie może być takie, że wy będziecie mieli
przewagę.
-- Kwadrans po ostatniej lekcji mamy być w pracowni informatycznej -- rzucił niby od niechcenia. --
Będziemy robić tę stronę.
-- Niczego nie konserwuje! Raz w miesiącu przychodzi jakiś chłopak i za marne grosze robi porządek
z systemem.
-- Eftep wyciąga wtyczkę z routera*, jak wychodzi do domu, a rano wtyka ją z powrotem. Oto całe
zabezpieczenie.
-- Ooo... -- Net w zastanowieniu zmrużył oczy. -- Bo już myślałem, że jestem jakiś lamer... Ale to
oznacza, że nie zrobimy tej strony, bo nigdy po lekcjach nie będziemy mogli się dopchać do serwera.
-- Wincenty spojrzał na nich poważnie. -- Ale ani słowa Eftepowi, że wiecie od nas.
128
-- Co ty?! -- uśmiechnęła się. -- Dlaczego miałbyś mnie deptać? To, że jesteśmy w konkurencyjnych
klasach, nie znaczy, że mamy się nie lubić.
-- Kobieca psychika jest dla mnie równie niezrozumiała, jak budowa reaktora do zimnej syntezy
nuklearnej.
-- Przecież grają fair -- zauważyła Nika. -- Zwiększają nasze szanse, jednocześnie zmniejszając swoje.
-- Może i nie są tacy źli ani wredni -- przyznał po namyśle Net. -- Ale trzeba zachować ostrożność.
Usiedli na schodach i jedli lody, korzystając z ostatnich, być może, ciepłych dni tego roku.
Ich uwagę przykuł chrobot, dobiegający gdzieś ze środka ulicy. Ktoś od spodu odsunął klapę studzienki.
Nie patrząc, czy nic nie jedzie, kanalarz w żółtym kasku i jaskrawym kombinezonie wyskoczył na
powierzchnię i sprintem odbiegł w kierunku znajdującego się naprzeciwko szkoły parku. Na szczęście nie
było dużego ruchu.
Przyjaciele spojrzeli na otwartą studzienkę, ale wyglądało na to, że nikt więcej nie ma zamiaru z niej
wyjść.
-- Zamknijmy to, bo jeszcze ktoś wpadnie -- zaproponował zapobiegliwy jak zawsze Felix.
Rozejrzeli się i weszli na jezdnię. Stanęli nad otworem i niepewnie zajrzeli w mroczne zejście do podziemi
miasta. Coś tam płynęło, ciurkało, śmierdziało.
Nika popatrzyła za kanalarzem. Był teraz dobre trzysta metrów dalej, ale wciąż biegł, nie oglądając się za
siebie.
129
Nikt nie znał odpowiedzi. Zasunęli pokrywę. Wpadła na swoje miejsce z głuchym łupnięciem.
-- O! -- Net udał, że dopiero teraz zauważył chłopaków z drugiej „b". -- Jeszcze nie zaczął pan
konserwacji sprzętu?
-- Od wszystkich naraz.
-- Przegramy tak czy inaczej -- mruknął Net. -- Eftep jest może... amebą, ale to on będzie oceniał.
Możemy zrobić stronę lepszą nawet niż gildia.pl, a i tak nas uwali. Bo tylko on w tej szkole ma
jakiekolwiek pojęcie o internecie i to on będzie jedynym sędzią.
***
Środowy poranek był wyjątkowo ciepły i słoneczny jak na listopad. Przyjaciele spotkali się przed szkołą, a
ponieważ było jeszcze parę minut do rozpoczęcia lekcji, przysiedli na ławce w parku.
Net zerknął na nogi Niki. Tego dnia założyła grube czarne rajstopy i spódniczkę w szkocką kratę.
-- Zakładałam dwie pary rajstop -- uśmiechnęła się. -- Dopóki nie wiało, było mi całkiem ciepło.
130
-- Ocieplenie klimatu -- rzucił w przestrzeń Net. -- Topią się lodowce, gaje oliwne wyciągają z ziemi
korzenie i migrują na północ...
-- Teoretycznie Możliwa Katastrofa... -- Felix kiwnął głową. Nika uśmiechała się, z zamkniętymi
oczami wystawiła twarz do
-- Tobie też przesłał? -- zadziwił się Net. Nika spojrzała na niego ciężko.
-- W poniedziałek wszyscy wymieniliśmy się mailami -- przypomniała. -- Żebyśmy mogli wspólnie
pracować nad stroną. Tobie też pewnie przysłał.
-- Tak, obejrzałem -- Net machnął ręką z udawaną nonszalancją. -- Ale to same obrazki, nie strona.
-- Różnica między stroną internetową a tym, co on zrobił, jest spora -- wyjaśnił już spokojnie Net. --
Mniej więcej taka jak między samochodem a zdjęciem samochodu.
-- Wczoraj problem -- Net wyjął z plecaka owinięte kablem matowe pudełko wielkości książki -- dziś
rozwiązanie.
-- Nasz problem polega na tym, że strona jest prawie gotowa, ale nie możemy jej wrzucić na serwer,
bo Eftep wyciąga wtyczkę
131
-- Domyślam się, że po włączeniu zacznie migać kolorowymi diodami -- westchnął Felix. -- Eftep
raczej zwróci na to uwagę.
Na długiej przerwie Felix, Net i Nika udali się do Zbędnych Kalorii, aby porozmawiać o planie Neta.
Zamówili trzy czekolady na gorąco oraz jeden sernik na spółkę. Przysiedli przy swoim ulubionym stoliku,
przytulnie wciśniętym w najdalszy kąt kawiarni. Z głośników sączył się senny jazzik, a w powietrzu unosił
miły zapaszek kawy, czekolady i wanilii.
Pani Basia wybrała największy kawałek sernika i po minucie wraz z parującymi filiżankami postawiła
przed gimnazjalistami.
-- Zdecydowanie nas lubi -- Felix przełknął ślinkę, wpatrując się w ciastko, które było prawie dwa
razy większe niż zwykle.
-- Marketing -- Net wskazał parę staruszków, siedzących przy oknie nad filiżankami herbaty. --
Obniżamy jej średnią wieku.
-- Sto metrów stąd otworzyła się cukiernia Babskie Jadło. Pani Basia nie chce, żebyśmy odeszli do
konkurencji.
-- Dobre pytanie -- przyznał Net. -- Nigdy nie musiałem tego sprawdzać. Wystarczało, że potrafiłem
go znaleźć w sieci.
132
-- Jasne! -- szybko przyznał Net. -- Też stawiam na zaplecze sali informatycznej. Tylko najpierw
chciałem się... zastanowić. Zanim tam wejdziemy -- rzucił jej władcze spojrzenie. -- Żeby nie chodzić na
darmo.
-- Tylko żadnych wieczornych wizyt w szkole! -- Net uniósł palec dla podkreślenia wagi tych słów. --
Mam dość zakradania się po ciemaku i przedzierania mrocznymi, horrorystycznymi korytarzami. Zróbmy
to w dzień.
Felix pokiwał głową, bo sam też nie miał ochoty przychodzić do szkoły po zmroku.
-- Pytanie tylko -- zastanowił się --jak się dostać na zaplecze pracowni informatycznej, skoro Eftep
albo tam siedzi, albo zamyka salę.
-- Tam jest skomplikowany zamek. W ciągu dnia nie możemy nawet przez chwilę w nim gmerać, bo
ktoś nas zauważy.
-- To jest router do sieci bezprzewodowej -- wyjaśnił Net. -- Nie musi stać w tym samym
pomieszczeniu co komputer, z którym się łączy. Oczywiście jeśli ten komputer jest w stanie to zrobić...
-- Jasne -- Net uśmiechnął się szeroko. -- Podczas informatyki nawet skonfigurowałem go, żeby się
automatycznie zalogował do tego -- wskazał palcem router.
-- Czwartek jest chory -- oznajmił Net. -- Sprawdziłem. Zastępuje go Cedynia, a Cedynia zaśnie za
biurkiem i nawet nie sprawdzi listy obecności. Więc możemy przeprowadzić operację nawet
133
zaraz. Musimy tylko znaleźć centralkę telefoniczną. Stamtąd rozchodzą się wszystkie wewnętrzne linie
telefoniczne i kabel do pracowni komputerowej. Tam wepniemy nasz router. Po zajęciach Eftep
wyciągnie wtyczkę, ale serwer pozostanie podłączony do sieci przez nasze pudełko. Proste.
-- W teorii tak -- przyznał Felix. -- Ale nie wiemy, gdzie w naszej szkole jest centralka telefoniczna.
-- Jak się lepiej zastanowić... -- Net wyjrzał przez okno -- to router można postawić i w sąsiednim
budynku. Byle blisko.
-- Tym razem to nic nie da -- zaprzeczył Felix. -- Eftep traktuje sprawę ambicjonalnie. I jest
nieuczciwy. Znajdźmy tę centralkę.
W milczeniu popijali wystygłą już czekoladę. Wreszcie na ekranie zmienił się układ cyferek, a z głośników
dobiegł ich głos Manfreda:
-- Hm. Tak... Do szkoły wchodzą trzy linie telefoniczne. Tylko to udało mi się ustalić.
134
-- W szkole nie było porządnego remontu od wielu lat -- oznajmił Felix, gdy znaleźli się w hallu.
Rozglądał się po ścianach i suficie. -- Sądzę, że linie telefoniczne nie są ukryte pod tynkiem, tylko idą po
wierzchu w plastikowych rynienkach. Na recepcji na pewno jest jeden telefon...
Podeszli do blatu recepcji. Portiera, pana Brudnicy, nie było. Za to zza szyby sklepiku nieprzychylnym
wzrokiem obserwował ich sprzedawca, pan Robert.
Zajrzeli za blat. Kabel ukrytego pod spodem telefonu wpięty był w gniazdko na białej rynience, która
biegła po ścianie kilkanaście centymetrów nad podłogą. W rogu zakręcała w dół i znikała w podłodze.
-- oznajmił.
Zeszli po schodach i minęli zamkniętą o tej porze szatnię. Okazało się, że liczenie kroków nie było
potrzebne -- identyczna jak na górze rynienka biegła po suficie i znikała w ścianie nad drzwiami do
schowka, w którym parę dni temu pani Pumpernikiel przyjmowała makulaturę.
Wyciągnął z plecaka klucz uniwersalny, rozejrzał się i włożył do zamka. Po kilku sekundach zgrzytania,
popiskiwania i chrobotania zamek ustąpił. Przyjaciele zapalili światło i szybko weszli do środka.
-- Łatwo poszło -- ocenił Net. Stanął przed centralką i zerknął na drugie, mniejsze pudełko. -- Tu się
trzeba wpiąć. Miejmy nadzieję, że sygnał routera przedostanie się przez dwa stropy i kilka ścian.
135
-- W szkole nie było porządnego remontu od wielu lat -- oznajmił Felix, gdy znaleźli się w hallu.
Rozglądał się po ścianach i suficie. -- Sądzę, że linie telefoniczne nie są ukryte pod tynkiem, tylko idą po
wierzchu w plastikowych rynienkach. Na recepcji na pewno jest jeden telefon...
Podeszli do blatu recepcji. Portiera, pana Brudnicy, nie było. Za to zza szyby sklepiku nieprzychylnym
wzrokiem obserwował ich sprzedawca, pan Robert.
Zajrzeli za blat. Kabel ukrytego pod spodem telefonu wpięty był w gniazdko na białej rynience, która
biegła po ścianie kilkanaście centymetrów nad podłogą. W rogu zakręcała w dół i znikała w podłodze.
-- oznajmił.
Zeszli po schodach i minęli zamkniętą o tej porze szatnię. Okazało się, że liczenie kroków nie było
potrzebne -- identyczna jak na górze rynienka biegła po suficie i znikała w ścianie nad drzwiami do
schowka, w którym parę dni temu pani Pumpernikiel przyjmowała makulaturę.
Wyciągnął z plecaka klucz uniwersalny, rozejrzał się i włożył do zamka. Po kilku sekundach zgrzytania,
popiskiwania i chrobotania zamek ustąpił. Przyjaciele zapalili światło i szybko weszli do środka.
Rozejrzeli się po niewielkim pomieszczeniu. Goła żarówka oświetlała żółtawym światłem nieotynkowane
ściany pokryte wiązkami rur. Makulatura wciąż leżała w tym samym miejscu co w piątek. Na wolnej od
rur ścianie cicho brzęczało białe pudełko wielkości nese-sera. Od spodu wchodziło do niego kilkanaście
szarych kabli.
-- Łatwo poszło -- ocenił Net. Stanął przed centralką i zerknął na drugie, mniejsze pudełko. -- Tu się
trzeba wpiąć. Miejmy nadzieję, że sygnał routera przedostanie się przez dwa stropy i kilka ścian.
135
Wyjął urządzenie z plecaka, włączył do kontaktu i spiął kablem z pudełkiem na ścianie. Na obudowie
faktycznie zaczęło migać kilka diod. Net postawił router na wierzchu centralki i ocenił dzieło jak malarz,
który skończył właśnie obraz.
-- Jakby chodziło o samo wrzucenie, to by nie trzeba było robić tej całej akcji. Muszę to jeszcze
potem skonfigurować. A to zajmuje trochę czasu.
Poprawił okulary i zaczął klepać w klawisze. Felix i Nika przyglądali się jego pracy w milczeniu.
Net aż drgnął.
-- Weź, nie strasz! -- ofuknął program. -- Już tylko, siedząc tu, odczuwam dziwny niepokój.
-- Na zewnątrz jest może słoneczny dzień, ale tutaj czuję, jakby był środek nocy. Zresztą mam
szczątkową ambicję i chcę to poprawić sam.
-- Może Eftep nie jest niezastąpiony przy ocenie strony -- zastanowiła się Nika.
-- Tylko on się zna... -- Net nie przestawał klikać. -- Jako tako, rzecz jasna. Może zna się jeszcze
Czwartek, ale jest akurat chory.
-- To nie jest głupi pomysł... -- przyznał Felix. -- Nasz nowy przewodniczący samorządu będzie miał
okazję się wykazać.
136
Net pokiwał głową i przerwał klikanie, żeby przeczytać długi tekst wyświetlony na ekranie.
-- Jakiego rodzaju przeczucia? -- zapytał, podnosząc na nią wzrok. -- Takie, że jutro będzie deszcz
czy?...
-- Gorsze...
W tym momencie zdali sobie sprawę z tego, że od jakiegoś czasu słyszą przytłumiony, rytmiczny dźwięk.
Jakby gdzieś w sąsiednim budynku wielkim młotem uderzano w ścianę. Spojrzeli na siebie.
Dźwięk był teraz wyraźniejszy, a po każdym uderzeniu czuli delikatne drgnięcia podłogi.
-- Gdzieś w pobliżu pracuje maszyna budowlana -- szepnął Net. -- W ogóle by nie było problemu,
gdybyś nie wspomniała o tych przeczuciach!
-- To nie jest maszyna budowlana -- odparła z przekonaniem Nika. -- To coś się przemieszcza.
Net wolno zamknął minikomputer i schował go do plecaka. Wszyscy troje wstali ostrożnie i spojrzeli
podejrzliwie na drzwi.
-- To stamtąd... -- Nika ruchem głowy wskazała podłogę. Chłopcy powiedli za jej wzrokiem. Dźwięk
wydobywał się spod
Net cofnął się do drzwi i nacisnął klamkę, ale drzwi nie ustąpiły.
-- Po co zamykałeś?--jęknął.
137
Przyjaciele w napięciu wpatrywali się w klapę. Żarówka zabuja-ła się lekko i na ułamek sekundy przygasła.
-- Odwaga trzy... odwaga trzy... -- powtarzał jak mantrę* Net. Po nieskończenie długiej chwili kroki
zaczęły się oddalać. Felix poczuł, że zaciska palce na kluczu uniwersalnym. Odetchnął więc i włożył go do
zamka. Z ulgą wydostali się na korytarz. W całkowitym milczeniu pospiesznie wyszli przed szkołę.
-- No, to ten był parzystokopytnym krokodylem! -- Net zacisnął pięści i spojrzał w ziemię. --
Dlaczego zawsze ja? Przecież nie robię nic złego! Tylko się włamałem do szkolnej sieci komputerowej...
-- Jak normalni ludzie wchodzimy sobie do piwnicy i od razu natykamy się na podziemnego King
Konga! Już wiem, że jak mi kiedyś w końcu wyrośnie broda, będzie siwa od nowości.
-- Cokolwiek? Co na przykład?
-- Bazyliszek -- rzucił Felix. -- Ten, o którym dwa tygodnie temu był reportaż w telewizji.
-- Nie mówię o baśniowym stworze, który samym spojrzeniem zamieniał ludzi w kamień -- zastrzegł
Felix -- tylko o tym dziwnym czymś, które widział kanalarz.
-- A pamiętacie tego kanalarza? -- odezwała się Nika. -- Wyskoczył ze studzienki i odbiegł. Przed
czymś uciekał.
* Mantra - w buddyzmie i hinduizmie werset, słowo lub sylaba, która ma pomóc w opanowaniu umysłu.
Weszli ze szkoły i przeszli przez ulicę do parku. Net starał się tak wybierać trasę, by jak największym łukiem
obchodzić wszelkie studzienki i klapy w chodniku.
Wreszcie zatrzymali się na środku sporego obszaru wolnego od wszelkich podejrzanych włazów. Powoli
ochłonęli.
-- Co on może mieć wspólnego z naszą szkołą? -- zapytał nieco spokojniejszym głosem Net.
-- Kanałem pod budynkiem... -- dodał Net. -- Więc może też wejść do samego budynku.
-- Po co miałby to robić?
-- To nie była żadna szczotka -- zaprzeczyła Nika. -- To zdecydowanie były kroki. Tyle że na pewno nie
ludzkie.
***
Na przedostatniej przerwie rozeszła się plotka, że druga „b" na fizyce ma zastępstwo z Eftepem. Wszyscy
byli ciekawi, czy informatyk dalej będzie pomagał swojej klasie w tworzeniu strony.
Przyjaciele wraz z Wiktorem i Oskarem przeszli więc pod salę informatyczną, by to sprawdzić. Mimo że
była przerwa, drzwi sali były zamknięte.
Zza rogu wyszedł niski chłopak z kręconymi blond włosami. Poznali go od razu -- w poniedziałek rozdał
wszystkim koperty, peł-
139
niąc rolę asystenta Eftepa. Chyba dobrze się w tym odnalazł, bo teraz niósł kubek z herbatą, zapewne
przeznaczony dla nauczyciela.
-- To Maurycy -- wyjaśnił Wiktor. -- Lizus i pupil Eftepa. Lamer, który pozuje na geeka*, ale zdaje się,
że niewiele umie.
-- Eftep jest jego idolem -- dodał Oskar. -- Wystarczy popatrzeć na ich ubrania. Takie same
marmurkowe jeansy i takie same wyciągnięte swetry z wielkimi oczkami. Wtrącał się, jak robiliśmy
„Wybo-rowca".
Maurycy przeszedł obok, nawet ich nie zauważając. Skupiał się na herbacie, nalanej po sam brzeg kubka.
Gdy otworzył drzwi, stojącym na korytarzu ukazał się widok, którego się spodziewali: druga „b" siedziała
przed komputerami, a Eftep z rękami założonymi do tyłu przechadzał się wokół nich.
-- Mamy zamiar iść do Huberta -- odezwał się Felix -- i poprosić go o stworzenie jury z uczniów do
oceny obu projektów.
-- Lepiej idź sam -- poradził Wiktor. -- Ciebie musi lubić. Dzięki tobie zdobył stanowisko.
-- Tak... -- zgodził się Felix. -- Tym bardziej uczciwie by było, gdyby poszedł ze mną ktoś z drugiej „b".
-- Przecież ten pomysł zmniejszy ich szanse -- zauważył Net. -- Lepiej im nie mówić, bo jeszcze będą
protestować.
-- Ale to i tak nic nie dało -- zaznaczył szybko Net. -- Zresztą ich uczciwość macie tam, za drzwiami.
-- Pamiętajcie stare przysłowie ludowe -- dorzucił Net. -- Han Solo zawsze strzela pierwszy.
-- Jutro do niego pójdę i poproszę, żeby do jury wybrał osoby jak najbardziej bezstronne.
* Geek - (ang. dziwak) [czyt. gik] osoba maniakalnie czymś zainteresowana, przesadnie pogłębiająca swoją
wiedzę. W Polsce najczęściej używane w pozytywnym znaczeniu w odniesieniu do maniaka
komputerowego.
140
-- Bosz, cieszę się, że ten dzień już się skończył -- westchnął Net, po czym klepnął się w czoło. -- A
niech to! Wcale nie koniec przykrości. Mam dziś płukanie zatok.
-- Na basen się zapisałem... -- Net wyciągnął z dna plecaka kąpielówki. -- Robię sobie reformę
charakteru. Ale to jest przyjemne tylko na etapie planowania.
***
Piątek zaczął się deszczem. Zmoknięty gimbus wypluł kilkunastu uczniów przed wejściem do szkoły i
zniknął w szarych strugach.
Od środy niewiele się zmieniło w kwestii konkursu międzyklaso-wego. Net nadal odmawiał dogadania się
z Geraldem w sprawie projektu strony, choć prosili go o to już niemal wszyscy. Nikomu też nie chciał
pokazać swojego projektu, twierdząc, że efekt uda się zobaczyć dopiero na szkolnym serwerze.
-- Ta strona naprawdę działa dopiero po zainstalowaniu na serwerze. Teraz można sobie tylko
poczytać komendy.
***
W sali informatycznej przed komputerami siedziało trzech chłopaków i jedna dziewczyna, których
Hubert Drzazga namówił na to, żeby zostali dwadzieścia minut dłużej. Sam przewodniczący, jak zwykle w
eleganckiej marynarce, też występował w roli sędziego. Eftep był zły, ale niczego nie mógł zrobić, bo
pomysł z jury zaakceptował dyrektor. Obie klasy stały pod oknami, oddzielone od siebie dwumetrowym
odcinkiem podłogi niczyjej.
141
Chłopak zerwał się, podbiegł do wolnego komputera i wpisał adres. Na wszystkich pozostałych
komputerach również wyświetliła się strona drugiej „b". Była nawet ładna na pierwszy rzut oka, trochę
„niebiańska" w kolorystyce: tylko biel i błękit.
-- Tu mamy przycisk, który otwiera... -- Maurycy kliknął, a na ekranie pojawił się komunikat o
błędzie.
-- OK, już poprawione -- oznajmił Maurycy. -- Są cztery przyciski nawigacyjne. Pierwszy otwiera
zdjęcie klasowe, drugi listę uczniów, trzeci to link do takiego małego referatu, który napisaliśmy, o
konieczności rozwoju internetu -- tu spojrzał z ukosa na Eftepa -- a czwarty przedstwia plan ewakuacji
szkoły na wypadek pożaru.
-- Czyli, jak się zacznie palić -- Net szepnął na tyle głośno, że wszyscy usłyszeli -- to najpierw
przybiegamy tu i sprawdzamy, gdzie są najbliższe schody...
-- Piąty miał być mail, ale nie zdążyliśmy założyć konta... więc jakby nie działa.
Sędziowie chwilę klikali, ale ponieważ na stronie były tylko cztery rzeczy do obejrzenia, szybko się
znudzili.
-- Skoro druga „a" nie wyrobiła się z projektem, to głosowanie jest chyba -
-- Jak to nie?! -- wykrzyknął radośnie Net. -- Zrobiliśmy tak, jak pan powiedział. Połączyliśmy się z
domu i wrzuciliśmy stronę na serwer.
Druga „a" z napięciem wpatrywała się w Neta. Celina zaciskała kciuki tak mocno, aż zbielały jej dłonie.
142
-- I tam... -- wskazał zaplecze, a raczej na stojący za ścianą serwer -- jest ta wasza... strona?
-- Gotowa do konkursu.
-- Już ją otwieram! -- Net rzucił się do najbliższego komputera i w ułamku sekundy wpisał adres.
Eftep spojrzał na niego ze złością, ale było już za późno na protesty. Net wycofał się do przyjaciół i szepnął:
Tymczasem na komputerach sędziów wyświetliło się coś... czarnego z dwiema zielonymi ramkami.
-- Klimat jak z komputerów na „Obcym", nie? -- zachwalał Net. -- Są dwa okna programu. Górne na
treść, a dolne na komendy. Przygotowałem CMS-a* i system dynamicznego przydziału kont
0 kilku stopniach uprawnień, dodawania komentarzy i opcję forum. Jest też RSS** i miejsce na
banner reklamowy. Można tworzyć automatyczne galerie...
Sędziowie nie mieli chyba pojęcia, co mają zrobić z czarnym ekranem i migającym na spodzie promptem.
Próbowali klikać w różne miejsca, ale bez rezultatu. Net podszedł do komputera i wpisał kilka komend.
Na ekranie pojawiły się teksty, potem zdjęcia z wycieczki szkolnej, potem wykresy przedstawiające wyniki
w nauce.
-- Przeciętny użytkownik może mieć problemy -- zauważyła dziewczyna, którą Net znał tylko z
widzenia.
-- Wolę tryb konsoli -- odparł Net, a ponieważ nie zrozumiała, dodał. -- No, zamiast klikać myszką po
menu i przyciskach, wpisuje się polecenia. Tak jest szybciej.
* CMS - (ang. Content Management System) system zarządzania treścią. Umożliwia łatwe zarządzanie
stroną internetową przez niespecjalistów.
** RSS - język internetowy do przesyłania nagłówków wiadomości, wykorzystywany głównie jako źródło
informacji o pojawieniu się nowego wpisu na stronie.
143
Sędziowie spojrzeli po sobie. Jedynie Hubert spróbował wpisać parę komend i udało mu się w końcu
wyświetlić zdjęcie grupowe z końca pierwszej klasy.
-- Teraz w sali zostaną sami sędziowie. -- Eftep wstał i zatarł ręce. Nastrój wyraźnie mu się poprawił. --
Reszta może zaczekać na korytarzu.
Net wyszedł pierwszy. Oparł się o parapet i spojrzał w zamazany deszczem szary zarys przeciwległego
skrzydła szkoły.
-- Czy dlatego nie pokazałeś strony wcześniej, żebyśmy nie zmusili cię do wykorzystania grafiki
Geralda? -- zapytała cicho Nika, stając za nim.
-- Chodzi tylko o to, że... -- Nika przerwała, bo dołączyła do nich reszta klasy.
-- Gdybyś chociaż nam pokazał ten projekt wcześniej -- powiedział z goryczą w głosie Oskar. --
Wtedy moglibyśmy -
Druga „b" zgromadziła się przy następnym oknie i co chwilę słała rozbawione spojrzenia w stronę
konkurentów.
Drzwi sali otworzyły się. Sędziowie wyszli. Hubert został z Efte-pem przy drzwiach, a pozostali,
rozmawiając ze sobą, odeszli w kierunku schodów. Po drodze minęła ich pani Helenka z clipboardem w
dłoni. Odebrała od wyraźnie zadowolonego Eftepa kartkę z wynikami głosowania. Sekretarka wpisała coś
w tabelkę na wierzchu pliku kartek wpiętych w clipboard i oznajmiła:
144
Druga „b" zaczęła wiwatować i podskakiwać z radości, druga „a" stała nieruchomo.
Pożegnał się z obydwiema klasami i odszedł. Eftep spojrzał na Neta ze źle skrywaną lub wręcz wcale
nieskrywaną satysfakcją i wrócił do sali, zamykając za sobą drzwi. Druga „b" poszła świętować zwycięstwo
w podgrupach.
-- Obawiam się, że jesteś jedyną osobą w tej szkole, która woli pisać polecenia, niż klikać po menu i
przyciskach -- powiedziała cierpko Klaudia.
-- To bardzo prosto da się przerobić -- Net wzruszył ramionami. -- Starczy pięć minut.
-- Wystarczyło, żebyś nam to pokazał wcześniej -- dodał ze złością Lambert. -- Może mielibyśmy
jakieś szanse. To miała być gra zespołowa.
-- I tak już jest post factum -- uspokoił ich Wiktor. -- Ale strona się przyda, skoro i tak już jest. Tylko
dorób menu i grafikę.
145
Po chwili Felix, Net i Nika zostali sami przy ociekającym strugami szarego deszczu oknie.
Net z zadumą obracał w dłoniach pudełko z płytą. Wreszcie wyjął na parapet minikomputer i włożył ją do
napędu. Przez dwie minuty klikał z zacięciem w klawiaturę, potem cofnął się i spojrzał na ekran.
-- Faktycznie, wygląda lepiej -- przyznał zdołowany. -- Nawet nie pięć minut, tylko dwie.
-- Nie masz powodu być zazdrosny o Geralda -- Nika spojrzała mu w oczy. -- Ja go nawet nie lubię.
Net spojrzał na Nikę z wdzięcznością, po czym przeniósł wzrok gdzieś obok i wyraz jego twarzy zmienił się
raptownie.
Felix i Nika odwrócili się. W ścianie znajdowała się mała klapka, do uchwytu której ktoś przyczepił
karteczkę z napisem „Otwórz mnie". Poznali te same, charakterystycznie kanciaste, pisane jakby ręką
dziecka, litery.
Od jakiegoś czasu byli bliscy zapomnienia o Ponurym Żniwiarzu, a przynajmniej blisko schowania go do
rzadko przeglądanych zakamarków pamięci.
Felix sięgnął do klapki i otworzył ją szybkim ruchem. Wewnątrz, obok zaworu na rurze i paru kawałków
gruzu, leżała mała czarna sakiewka. Wyglądała na dosyć starą. Wykonano ją z jednego kawałka miękkiej
zamszowej skóry. Pociągnął rzemyk i sakiewka otworzyła się, ukazując zawartość: dwie kostki do gry,
również czarne, z białymi dołkami oznaczającymi liczby i minimalnie zaokrąglonymi rogami.
Felix spojrzał na kostki, potem na uchyloną klapkę z karteczką.
146
Po ścianach przesuwały się mętne cienie, rzucane przez strumienie deszczu na szybach.
-- Może ukrył wiele sakiewek w wielu miejscach -- ciągnął Felix -- a my po prostu tę zauważyliśmy
najpierw.
Ruszył szybkim krokiem i przeszedł dookoła całe piętro, zaglądając do skrzynek z wężami
przeciwpożarowymi i w każdy zakamarek, jaki zauważył. Nie było ani karteczek, ani ukrytych kostek.
-- Więc jednak pytanie nadal brzmi -- oznajmił, gdy wrócił. -- „Skąd wiedział, że to zobaczymy?"
-- Ja się tylko cieszę, że nie dał nam żadnego zadania -- pokręcił głową Net. -- Sorki, idę do domu
wyspać doła i przygotować płytki dla Golema.
-- Pogadamy jutro -- zgodził się Felix. -- Wieczór filmowy o piątej, a Golemem możemy się zająć już
od południa. Rano robię obiad... Wpadniesz wcześniej? -- spojrzał na Nikę.
-- Trochę wcześniej -- przytaknęła. -- Koło trzeciej może. Zobaczę, jak wam idzie.
Felix zawiązał sakiewkę i włożył ją do plecaka. Nawet nie pomyślał, żeby odłożyć ją z powrotem tam, gdzie
ją znaleźli.
147
7. Podstęp
Mimo ładnej pogody wczesne sobotnie popołudnie Felix i Net spędzili w piwnicy, instalując na
komputerze pokładowym Golema brakujące fragmenty programu Al.
Felix montował blaszane osłony na elementy konstrukcyjne, a Net konfigurował instalatora, mającego
dołączyć kolejny fragment programu sztucznej inteligencji. Robot wciąż tkwił w półpo-chylonej pozycji,
w której został po tym, jak Felix awaryjnie odłączył zasilanie.
-- Ale nie te małe do podtrzymywania pamięci -- Net wskazał płytę główną wymontowaną z peceta. --
Tu jest przecież dodatkowy akumulator!
-- Nie lubię konstruować maszyny, której do końca nie znam -- mruknął Felix, przykręcając osłonę
łydki.
148
-- Prawdopodobnie cały czas widział i słyszał, co się działo w tej piwnicy -- przyznał Net. -- Trwał
nieruchomo, ale mógł oglądać i słuchać.
-- Chyba nie powinniśmy traktować go jak zwykłej maszyny. Znienawidzi nas za to. To nie jest jakaś
tam wiertarka.
-- Potem go wychowamy.
-- On się wychowuje już teraz. Można go... -- Net zastanowił się chwilę. -- Można go zresetować i
jeszcze raz mu wgrać wszystkie moduły programu Al. Ale wtedy cała nauka pójdzie w las. To program Al.
Nie skasujesz jakiegoś pliku, bo on nie ma żadnych plików. On sam sobie organizuje wszystko i nie da się
potem wyciągnąć z jego pamięci konkretnej rzeczy. Będzie pamiętał, co teraz robimy.
Felix wyprostował się i spojrzał w obiektywy Golema. Odbicia lampy wisiały w soczewkach jak łzy. Zajrzał
głęboko w czarne studnie optyczne. Na ich dnie były tylko matryce z elementów światłoczułych, ale
przecież sens istnienia Golema nie sprowadzał się do prostych, uporządkowanych impulsów
elektrycznych. Miał być inteligentny, więc i świadomy.
-- Skończyło się instalować. Na razie będzie miał coś w rodzaju... rozdwojenia osobowości. Może
być niestabilny emocjonalnie.
-- Jeszcze bardziej?
-- Szczerze mówiąc, nie wiem -- przyznał Net. -- Nigdy wcześniej tego nie robiłem. Gdyby teraz
drgnął mu palec, to bym chyba...
149
licznej. Proste. -- Popatrzył na robota uważnie. -- A może i nie takie proste...
-- Ja nie wiem, jak ty możesz spać z nim w jednym pokoju... -- szepnął Net.
W połowie drogi do drzwi piwnicznych zatrzymał się i spojrzał na zabytkowe tremo. Pod lustrem leżały
listy, które mama wyjęła przed chwilą ze skrzynki. Między kopertami zawierającymi przeważnie śmieci
reklamowe była jedna w znajomym czarnym kolorze.
-- Nie otwierajmy jej -- poprosiła Nika. -- Im bardziej się go słuchamy, tym gorzej dla nas.
Felix westchnął i schował kopertę do kieszeni. Zeszli na dół. Chłopcy rozpoczęli przygotowania do testu
robota, a Nika usiadła, by im się poprzyglądać.
-- Dlaczego Manfred nie chciał zamieszkać w Golemie? -- zapytała. -- Przecież od zawsze pragnął
mieć ciało.
-- Pytałem go o to kilka razy -- przyznał Net. -- Udzielał wymijających odpowiedzi. Gdyby się zgodził,
to by nam oszczędziło masę pracy nad software'em. I nie byłoby takich jazd, jak z tym nerwowym tikiem
duszącym...
-- Tak. Manfred nie pozwolił użyć nawet kawałka swojego kodu. Zapytaj go dlaczego, jeśli chcesz.
Może tobie powie. Nie chciał zostać honorowym dawcą kodu i już.
150
-- Hodując Manfreda, miałem już gotowy... półprodukt, bo zwinąłem program tacie. A w sporej
części to on się wychował sam, błądząc po internecie. Manfred wyszedł mi... trochę przypadkiem. Miał
być tylko programem do sterowania światłami. Tego, że zyskał świadomość i się z nami zakumplował, nie
było w planach. Umysł Golema powstaje od zera.
W międzyczasie Felix podłączył wszystkie akumulatory i wpiął kable wyłączników awaryjnych w gniazdka
powyżej.
-- Pamiętasz? -- zapytał Neta. -- Jak zacznie robić coś dziwnego, puszczamy przyciski.
-- OK, OK -- Net nacisnął. -- Pierwszy test... Golem podchodzi do stołu, bierze zielony klocek i stawia
go pionowo.
Felix przytaknął, przesunął dźwignię głównego wyłącznika i cofnął się dwa metry. Net i Nika również
odsunęli się kawałek.
Przez konstrukcję Golema przebiegło drżenie. Silnik elektryczny rozpędził się i przyjaciele usłyszeli cichy
wizg pompy hydraulicznej. Przewody naprężyły się. Nika patrzyła zafascynowana, jak wielka maszyna
prostuje swe mechaniczne ciało.
Szarpnął się i wykonał pierwszy krok. Wyszło znacznie sprawniej niż podczas poprzedniego testu. Cicho
jęknęły siłowniki, a podłoga drgnęła, jakby upadło na nią coś ciężkiego. Golem wykonał drugi krok,
zakręcił, podszedł do stołu i przyjrzał się leżącym na nim różnokolorowym drewnianym klockom. Nieco
niezdarnie chwycił zielony i ustawił go w pozycji pionowej.
-- Test drugi dobiegł końca. Parametry koordynacji ruchu skorygowane. Wszystkie systemy
sprawne.
-- Działa idealnie -- ucieszył się Net, ale mimowolnie zaciskał palce na wyłączniku.
151
-- Nie sądziłem, że ćwiczenia w rzeczywistości wirtualnej mogą być tak przydatne -- z podziwem
przyznał Felix, po czym zwrócił się do Golema. -- Teraz postaw klocek czerwony.
na stół. Przyjaciele patrzyli z niedowierzaniem, jak stalowe ramię sięga po czerwony klocek i ustawia go
obok zielonego.
-- Ja cię kręcę! -- ryknął Net. -- Nie mógł tego zrobić! To niemożliwe -- spojrzał na Felixa. -- Skąd
wiedziałeś?
-- On się boi, że go wyłączycie -- Nika wskazała trzymane przez nich wyłączniki. -- Dlatego jest
posłuszny.
-- Nie chodzi o to, czy jest posłuszny -- odparł Net. -- Nie powinien jarzyć, co mówimy, ani tym
bardziej zrobić tego.
-- Mówię o waszej metodzie wychowawczej. W ten sposób możecie sobie wyhodować co najwyżej
niewolnika, który zdradzi przy pierwszej sposobności.
-- Jakoś nie wierzę -- powiedział Net -- że on już potrafi słuchać i mówić. Może po paru godzinach
zacznie łapać zależności. Zresztą to nie jest człowiek.
152
-- Ale jeśli mam z nim rozmawiać -- wskazała kable z awaryjnymi wyłącznikami -- to bez tego.
-- Nie można z nim rozmawiać z pozycji siły. Odczepcie to. Felix patrzył na nią chwilę.
-- Dlatego chcę z nim tylko porozmawiać -- przytaknęła Nika. Felix z ociąganiem sięgnął do pleców
Golema, odpiął dwa kable
i szybko cofnął się aż pod schody na parter. Golem jednak nie wykonał żadnego ruchu, tylko odprowadził
go wzrokiem.
Golem rozejrzał się po piwnicy, skupił wzrok na Nice, po czym bez ostrzeżenia schylił się do niej z
wyciągniętą ręką. Dziewczyna odruchowo rzuciła się do tyłu. Golem postąpił krok w jej kierunku. Gdy
miał ją prawie dotknąć, jego ruchy straciły nagle dynamikę. Zaczął zwalniać i wraz z cichnącą pompą
wolno znieruchomiał.
Dopiero teraz rozluźniła zaciśnięte na krawędzi blatu palce. Stała nienaturalnie wygięta do tyłu. Net
chwycił ją, by nie upadła.
-- Niestety, to odłącza tylko napęd -- Felix uniósł pudełko. -- Komputer i wszystkie interfejsy wciąż
pracują, więc on nas widzi i słyszy.
-- Nie da się z nim tak po prostu rozmawiać -- Nika uspokajała się powoli.
153
-- Nie chodzi o robotykę. Chodzi o... -- Nika zastanowiła się -- o poznanie jego wnętrza.
Weszli na górę do salonu. Felix zgarnął po drodze orzeszki i sok z lodówki, po czym zasiedli na skórzanej
kanapie na wprost telewizora.
-- Włącz na serwis informacyjny -- powiedział Felix. -- Ostatnio można tam obejrzeć ciekawe rzeczy.
-- Nudy -- zaprzeczył Net, ale zmienił kanał. -- Chyba że coś powiedzą o tym... Bazyliszku.
Zaczęli chrupać orzeszki i popijać sok. W wiadomościach nie było wzmianki o Bazyliszku, natomiast
informacje z kraju otwierał inny niepokojący news:
Przyjaciele zamarli.
154
-- Wtedy dobiorą się do ciebie -- przypomniał Felix. -- To tak działa. Nikt nie będzie pamiętał, że
powiedziałaś policji o tym całym Ponurym Żniwiarzu terroryście. Ktoś zauważy, że powinnaś trafić do
domu dziecka. I zapomną o zasługach.
-- Nie mów tak! -- zaprzeczył Net. -- Dociągniesz do osiemnastki, a potem nikt nie będzie mógł ci nic
zrobić.
Felix zastanawiał się dłuższą chwilę, po czym zdecydowanym ruchem otworzył kopertę. Wszyscy usiedli
na kanapie, nachylili się nad kartką i przeczytali:
„Zapewne otworzyliście tę kopertę dopiero po obejrzeniu serwisu informacyjnego. Może nawet ktoś
zginął. No cóż, trudno. Nie zmienimy już tego. Ale jeśli nie minęła siódma, możecie zapobiec następnej
tragedii."
-- OK! Chce wojny, to będzie ją miał! -- Net rąbnął pięścią w blat. -- Manfred? -- zawołał, po czym
zorientował się, że minikomputer tkwi w jego plecaku. Wyciągnął go, włączył i powtórzył. -- Manfred?!
-- Dowiedz się o nim wszystkiego. Wyśledź, gdzie mieszka, czym się zajmuje, zbadaj mu grupę krwi,
sprawdź, jakie płatki śniadaniowe lubi -
155
«tp"
Felix oglądał kopertę i kartkę na wszystkie sposoby: pod światło, szukał odblasków, przetłoczeń. Zbiegł
nawet do piwnicy, żeby sprawdzić lampą ultrafioletową. Wreszcie usiadł na kanapie i zamyślił się.
-- Jest -- położył list na stoliku. Poniżej tekstu, który już czytali, pojawiła się dodatkowa linijka z
kolejnymi współrzędnymi geograficznymi i dopiskiem: „Znak od północnej strony".
-- Dlaczego akurat dziewiętnasta? -- Net spojrzał na zegarek. Była 18.30. -- A jak ktoś zobaczy?
Wszystko będzie na nas.
-- Mamy dowód, że to nie my -- Felix wskazał list.
się ubierać.
***
Autobus wysadził ich kilkaset metrów od celu. Net nie mógł się powstrzymać i w ostatniej chwili nakleił
na szybę nalepkę: „Awaryjne otwieranie szyby. Uderzyć głową w sam środek". Resztę drogi pokonali
piechotą, przemykając od drzewa do drzewa, unikając światła latarń.
-- Zachowujemy się jak przestępcy -- stwierdziła w pewnym momencie Nika. -- Idźmy normalnie.
-- Czuję się, jakby ktoś nas śledził -- przyznał Net. -- Mogliśmy wysłać policji anonimowego maila z
ostrzeżeniem...
156
-- Masz czym?
-- Zdajecie sobie sprawę, że postępujemy bez sensu? -- zapytała Nika. -- Bawimy się w jakichś
supermanów.
Doszli do skrzyżowania i rozejrzeli się. Co kilka sekund ulicą przejeżdżał samochód. Na pobliskim
przystanku czekało kilka osób. Przyjaciele ukryli się za grubą, betonową latarnią, na której wisiał feralny
znak. Z drugiej strony zasłaniały ich parkujące samochody. Felix przyjrzał się mocowaniu -- skręcone z tyłu
śrubami dwa paski metalu obejmowały betonowy słup.
-- Musiałeś tu przyjechać, żeby się przekonać? -- zapytała Nika. -- Czy jesteśmy pewni, że chcemy to
zrobić?
Odruchowo schylili się za zaparkowanym mikrobusem, gdy zza najbliższego budynku ktoś wyszedł. Od
razu zdali sobie sprawę, że zachowują się głupio, ale było już za późno.
-- Nie... -- wyszeptał Net, gdy kroki oddaliły się. -- Nie jesteśmy pewni. Ani trochę.
Wyprostowali się.
-- Teraz, skoro już tu jesteśmy... -- Felix dotknął betonowego słupa latarni i rzucił do Neta. -- Pomóż
mi.
Net niechętnie pomógł przyjacielowi wspiąć się na przymocowaną do latarni skrzynkę elektryczną. Nika
stanęła nieco z boku, by obserwować okolicę.
Trzy metry nad ziemią Felix wyjął z kieszeni klucz żabkę i elektryczny śrubokręt. Ciche bzyczenie narzędzia
rozpłynęło się w szumie miasta, ale chłopak poczuł się jak na widelcu. Zacisnął zęby i odkręcił do końca
pierwszą śrubę. Zerknął w bok i zamarł. Piętnaście metrów od nich stała starsza pani z rachitycznym,
trzęsącym się pieskiem na smyczy. Gapiła się prosto na Felixa. Net i Nika pozostawali ukryci za
mikrobusem.
Felix patrzył na staruszkę, a ona patrzyła na Felixa. Wreszcie maleńki york szczeknął głosem gumowej
kaczki, co wyrwało jego panią z zapatrzenia. Odwróciła się i pociągnęła pupila za sobą. Fe-
157
Felix zabrał się za odkręcanie drugiej śruby, jednak tym razem czujnie rozglądał się wokół. Na szczęście
gruby słup zasłaniał go przed wzrokiem kierowców. Nagle Felix poczuł, że śruba puściła, a metalowa
taśma wysuwa mu się z dłoni.
-- Łap! -- syknął.
Net w ostatniej chwili doskoczył i oburącz złapał znak. Był większy, niż wydawało się jeszcze przed chwilą,
gdy wisiał trzy metry nad ziemią.
-- Sorki -- Felix zeskoczył na ziemię. -- Wymsknął mi się. Net spojrzał na najbliżej zaparkowany
samochód i zrobił krok
-- Oprzyjmy go po prostu o latarnię -- zaproponowała Nika. Nagle usłyszeli pisk opon, zaraz po nim
huk uderzenia i łoskot
giętej blachy. Odruchowo schylili głowy. Opel Omega i Citroen Xan-tia stały w poprzek skrzyżowania,
wbite w siebie przednimi błotnikami. Pasażerowie z obydwu samochodów wysiedli o własnych siłach.
Najwyraźniej nic poważnego nikomu się nie stało.
Przyjaciele patrzyli w przerażeniu na scenę rozgrywającą się zaledwie dziesięć metrów od nich.
-- Zdjęliśmy inny znak? -- szepnął przez zaciśnięte usta Net. Dopiero teraz spojrzeli na znak.
-- O ja cię! -- wykrzyknął Net. -- Skretyniliśmy sprawę! Znak, który Net trzymał w dłoniach, różnił się
zasadniczo od
-- On nakazuje przepuścić inne samochody -- Felix uniósł wzrok na rozbite pojazdy. -- Dokładnie
przeciwieństwo znaku pierwszeństwa. Zdjęliśmy ten znak, więc...
158
-- Nie mówcie mi, że pomyliliśmy strony świata... -- nie mógł uwierzyć Net.
-- Nie pomyliliśmy... -- Felix wolno zaczął się wycofywać. -- Sugeruję dyskretną ewakuację...
Net i Nika dopiero teraz zobaczyli błyskającego w perspektywie ulicy niebieskiego koguta zbliżającego się
radiowozu. Net zdał sobie sprawę, że trzyma w dłoniach dowód przestępstwa. Wypuścił więc znak.
Rozległ się łomot i nagle wszyscy pasażerowie nieszczęsnych aut i pojawiający się jakby spod ziemi gapie
spojrzeli na trójkę przyjaciół.
Ruszyli biegiem przed siebie, w kierunku ciemnych podwórek. Gdy wpadli za róg najbliższego domu, już
słyszeli za sobą tupot kilku par nóg i zbliżającą się syrenę policyjną.
Dysząc, mijali śmietniki, trzepaki, piaskownice, trawniki i kolejne domy. Wreszcie musieli zatrzymać się
dla złapania tchu. Schylili się, opierając dłonie na kolanach i łapczywie wciągali powietrze. Wyglądało na
to, że zgubili pościg.
-- W trójkę mamy mniejsze szanse. -- Felix rozejrzał się. -- Widziało nas ze trzydzieści osób!
-- Nie rozdzielam się -- oświadczył Net. -- Nawet nie mam pojęcia, gdzie teraz jesteśmy.
-- Zgubiliśmy ich, ale na pewno przeszukają teren. Zaraz pojawią się helikoptery.
-- Wsiądźmy spokojnie do pierwszego lepszego autobusu -- zaproponowała Nika.
Ruszyli wolnym krokiem w kierunku prześwitującej między domami ulicy. Gdy na nią wyszli, spodziewali
się, że wszyscy przechodnie rzucą się na nich, by ich pojmać. Oczywiście nic takiego się nie stało.
159
-- Mam taką schizę, że wszyscy wiedzą, co zrobiliśmy -- jęknął Net. -- I tylko czyhają na odpowiedni
moment, żeby nas złapać.
-- Przestań, wspólnie podjęliśmy decyzję -- odparła Nika. -- A wpakował nas w to ten cholerny
Ponury Żniwiarz.
W środku było niewiele osób. Nikt nie zwrócił uwagi na nowych pasażerów.
Net usiadł z tyłu, wziął Nikę na kolana i starał się sprawiać wrażenie, że nie interesuje go nic poza nią. Felix
przysiadł dwa fotele za nimi i wyjął z plecaka książkę. Otworzył ją, ale nie widział nawet liter. Nerwowo
zerkał na boki i marzył, by znaleźć się jak najdalej stąd. Zerknął dyskretnie na przyjaciół, ale oni wczuwali
się w swoją rolę tak bardzo, że odniósł wrażenie, iż naprawdę świata poza sobą nie widzą. Gdy tramwaj
dojeżdżał do następnego przystanku, zrozumiał, że to nie jest ich dzień. Przystanek znajdował się przy
skrzyżowaniu, z którego przed trzema minutami uciekli.
Felix wjechał głębiej w fotel i udawał, że czyta najciekawszą książkę świata. Dopiero po chwili zauważył, że
trzyma ją do góry nogami. Odwrócił szybko, ale i tak nie był w stanie dłużej ignorować migających na
niebiesko kogutów kilku radiowozów. Wyjrzał przez okno i pierwszym, co napotkał, był wzrok starszej
pani z trzęsącym się yorkiem. Kobieta otworzyła usta, odwróciła się i ruszyła w kierunku nachylonych nad
znakiem policjantów.
Jedyne, co Felix mógł teraz zrobić, to nie wyróżniać się i gapić się razem z innymi na rozbite samochody. I
czekać, aż tramwaj ruszy. Przez chwilę przebiegło mu przez myśl, że mogliby wysiąść i odejść, ale to by
tylko pogorszyło sytuację. Udawał więc, że już dokładnie obejrzał wypadek i czyta. Net i Nika rozmawiali
szeptem, schowani za własnymi włosami.
Felix odetchnął, gdy drzwi zamknęły się. Serce podskoczyło mu do gardła, bo otworzyły się ponownie, by
wpuścić zdyszaną dziewczynę.
160
Staruszka z psem prawie dochodziła do załogi radiowozu. Ktoś ją jednak uprzedził i zajął czymś uwagę
najbliższego policjanta. Kobieta zatrzymała się i kulturalnie czekała, nie chcąc przerywać. Posłała jeszcze
Felixowi podejrzliwe spojrzenie.
Przez nieskończenie długie sekundy tramwaj wietrzył wnętrze. Spod opuszczonej głowy Felix zezował w
stronę kobiety. Wreszcie drzwi się zamknęły i tramwaj ruszył.
***
Do domu przy ulicy Serdecznej dotarli pół godziny później. Nadrabiając wieloletnie zaległości, mama
krzątała się w kuchni.
-- Cześć, mamo -- Felix próbował sprawiać wrażenie, że wszystko jest OK. Podszedł i pocałował ją na
przywitanie. -- Co robisz?
-- Kotlety sojowe -- odparła, po czym dodała z uśmiechem. -- Tym razem je usmażę. Będą za pół
godziny. Trochę późno, ale...
Babcia siedziała przy stole kuchennym i udawała, że czyta gazetę, a tak naprawdę z zatroskaną miną
obserwowała kulinarne wysiłki córki. Widać było, że toczy ze sobą zażartą walkę, żeby nie wstać i nie
pomóc.
-- Chcę spróbować czegoś innego -- wyjaśniła mama. -- Zresztą tu na pudełku mam dokładną
instrukcję.
-- Upiekło nam się chyba -- oznajmiła Nika. -- Więcej nie otwierajmy żadnych wiadomości od tego
psychola. Bardzo was proszę. Obejrzyjmy film. I udawajmy, że nic się nie stało.
161
Dzwonek jego telefonu zabrzmiał jak wystrzał. Chłopak spojrzał na wyświetlacz i odebrał.
--... trójka młodych ludzi. Naoczny świadek przestępstwa potrafi opisać jednego ze sprawców. -- Na
ekranie pojawiła się znajoma staruszka. Teraz była bardzo przejęta tym, że jest w telewizji. Felix pamiętał
dokładnie jej beznamiętny wyraz twarzy. -- To był diabeł! Nawet oczy trochę świeciły mu na czerwono.
Unosił się w powietrzu i odkręcał znak. -- Przyjaciele oglądali program z rosnącym przerażeniem. Miejsce
kobiety zajął gorszej jakości zapis z kamery miejskiej. Tuż przy krawędzi kadru znajdowała się latarnia z
trójkątnym znakiem. Widać było kilka postaci, poruszających się w cieniu mi-krobusa. W pewnym
momencie z cienia wyszła... Nika. Stała, rozglądając się przez kilka sekund, po czym wróciła w cień. Na
szczęście była prawie nierozpoznawalna. Jej miejsce zajęła przejęta Ilona Bogucka. -- Przypominam
państwu, że oglądamy materiał sprzed czterdziestu minut. Policja wciąż przeszukuje okolicę, ale
prawdopodobnie sprawcy już zbiegli.
162
-- Łatwo oceniać po fakcie -- przyznała Nika -- ale, prawdę mówiąc, i przedtem nie wydawało się to
zbyt mądre...
-- Więc może naprawdę zdjęliśmy nie ten znak? Felix spojrzał na popiół, prostokątny ślad po liście.
-- Perfidne.
-- Myślę, że powinniśmy się przyznać -- odezwała się Nika.
-- Wiesz, kiedy będzie jeszcze gorzej? -- odparł zdenerwowany Net. -- Jak się przyznamy, wtedy
właśnie będzie gorzej.
-- Ponuremu Żniwiarzowi na pewno nie chodzi o to, żebyśmy zdejmowali znaki drogowe --
przyznała Nika. -- To tylko pretekst. On chce od nas czegoś więcej.
Felix wyjął z kieszeni swoją kartę postaci i obejrzał ją dokładnie. Na rewersie znajdowała się grafika
przedstawiająca zakapturzoną Śmierć z kosą w dłoni.
-- Manfred! -- Net nachylił się nad minikomputerem. -- Czy masz coś na temat Ponurego Żniwiarza?
-- Niestety, zupełne zero mam -- odparł Manfred. -- Wszystkie znaki drogowe, które przewieszał,
były poza zasięgiem kamer. Dopiero was udało mi się... sfilmować.
163
-- Są policyjne programy śledcze. Ale zadać im ten temat to tak, jakby od razu was wystawić.
-- Wiecie, do jakiego koloru powinno się smażyć kotlety? Spod spodu już się dymi, a wierzch
wygląda na kompletnie surowy. Babcia poszła się zdrzemnąć...
-- No... tak. Inaczej z jednej strony się spalą, z drugiej będą surowe. Smażysz na oliwie czy oleju?
-- Aha! -- stwierdziła.
-- Nie użyłaś tłuszczu?
-- Chodzi o transfer ciepła... Zresztą nieważne -- Felix machnął ręką. -- Użyj oliwy. Jest znacznie
lepsza od oleju.
Teraz, mimo pracującego wyciągu, nawet w salonie czuło się swądzik spalenizny.
-- Ale kotleta i tak będziesz musiał zjeść -- Nika wycelowała palcem w Neta.
-- Zapomnijmy już o tym -- poprosił. -- Obejrzyjmy może dalszy ciąg „Blade Runnera".
Obejrzeli ledwo kwadrans filmu, gdy mama zawołała wszystkich do kuchni na kolację. Babci nie budzili.
Tata nie wrócił jeszcze z In-
164
stytutu. Usiedli więc w jadalni tylko z panią Polon, która postawiła przed każdym talerz z kotletem
sojowym w panierce, ziemniakami puree bez mundurków i kukurydzą z puszki.
Net odkroił kawałek koleta, włożył go do ust i zaczął żuć. Coś chrupnęło. Chłopak zrobił wielkie oczy i
złapał się za szczękę.
-- Chyba niedokładnie wymieszałam tego sojowego gluta -- odparła niepewnie mama, a gdy Net
spojrzał na nią wielkimi oczami, dodała. -- No co? „Kuchnia ekstremalna".
Po jedzeniu chłopcy chcieli dalej oglądać film, ale Nika uparła się, żeby porozmawiać z Golemem. Felix
odłączył więc zasilanie sprężarki robota i zabrał Neta do salonu. Chłopcy zdążyli rozegrać dwie partie
Scrabbli, gdy Nika dołączyła do nich, wyraźnie przejęta.
-- Jest bardzo wrażliwy -- powiedziała. -- Powinniśmy go lepiej traktować. Musimy mu
wykształcić... duszę.
165
8. Nocna ucieczka
Atmosfera w szkolnej bibliotece była napięta. Druga „b" patrzyła niechętnie na drugą „a", która nie dość,
że odpowiadała równie niechętnymi spojrzeniami, to jeszcze była skłócona wewnętrznie. Net zgodził się
wreszcie na wrzucenie do swojego projektu ilustracji Ge-ralda, ale nie zmniejszyło to ani trochę
dzielących ich animozji.
Bukwa, czyli pani Małolepsza, ze swojej twierdzy z biurek, segregatorów i szafek pełnych indeksów
niechętnie patrzyła na zgraję okupującą czytelnię. Już nawet nie próbowała ich uciszać. Tym bardziej że
nikomu nie przeszkadzali, a tylko łamali piąty punkt regulaminu szkolnej biblioteki. Co poniektórzy
łamali również podpunkt 12d, który brzmiał: „ani przenośnych konsoli do gier".
Było kwadrans po ósmej, gdy do biblioteki wkroczył dyrektor magister inżynier Juliusz Stokrotka.
Przywitał się z bibliotekarką, minął jej fortyfikacje i od razu skierował się do czytelni.
Zrobiło się cicho, jakby ktoś gwałtownie przekręcił potencjometr we wzmacniaczu. Stokrotka nie cieszył
się może wybitnym autorytetem wśród uczniów, ale jednak był dyrektorem.
166
-- Dzień dobry drodzy uczniowie -- zaczął bez wstępów. Odpowiedziało mu chóralne „Ęęęobryyy".
Dyrektor kontynuował.
-- Trzecim zadaniem konkursu międzyklasowego będą legendy. Zwycięska klasa będzie mogła
umieścić swoje opracowanie w kronice szkolnej i otrzyma dziesięć punktów. Wybierzcie sobie tematy i
napiszcie coś mądrego. Zdjęcia mile widziane.
-- zapytał Net.
-- A porywała? -- zapytał odruchowo dyrektor, po czym natychmiast się poprawił. -- Nie, nie, nie.
Nic z tych rzeczy. Chodzi o legendy warszawskie. Legendy miejskie to co innego.
-- To były szczury, nie chomiki, kretynko -- odpaliła Viola, szczupła blondynka z drugiej „b".
Popatrzyła na Klaudię z wyższością.
-- Myszy, dla ścisłości -- wyjaśnił Wiktor, ale nikt go nie usłyszał, bo obie klasy zaczęły się przerzucać
argumentami.
-- Chodziło o brak kota! Facet miał alergię na futro kota.
-- To było przed pierwszą wojną światową, kretynie. Pułapek na chomiki jeszcze nie wynaleziono.
-- Są, tylko nikt ich nie chce hodować, odkąd zjadły Popiela.
-- A po co on je hodował?'
-- Na futra! Przecież miał uczulenie na kocie, a w jakimś musiał chodzić. Sztuczne były wtedy bardzo
drogie.
167
-- Wyżej punktowane będą legendy związanie z naszym miastem -- dorzucił jeszcze i odwrócił się do
wyjścia. -- Bierzcie się do roboty.
-- To znaczy, że możemy opracować legendę o Smoku Wawelskim -- wyjaśnił Wiktor -- ale wtedy na
pewno przegramy.
-- Pewnie okazałoby się -- odparł Net -- że są przewidziane punkty karne za samo pytanie o
regulamin.
-- Dobra! -- odezwał się Lucjan, który najwyraźniej miał własne plany na spędzenie reszty tej lekcji. --
Jakie mamy legendy warszawskie?
-- Nie, szewc Dratewka to inna bajka -- odparł z udawaną powagą Net. -- On miał zszywać te futra z
chomików
Nika uśmiechnęła się pod nosem.
-- Koziołek Matołek z Muranowa też odpada -- wyjaśnił uprzejmie Gerald, patrząc złośliwie na Neta.
-- Zawsze możesz się podpisać pod opracowaniem -- odparł Net. -- Ja chcę legendę o Syrence.
Możemy się oprzeć głównie na ilustracjach.
-- OK. Bierzemy -- zgodził się Wincenty. -- I tak nie mamy pojęcia, o co w której chodzi.
Félix zauważył nagle Ankę, a raczej dwie identyczne Anki. Jedna patrzyła na niego z uśmiechem, druga z
wyraźną wrogością. Zamrugał i spróbował dojrzeć znów to zjawisko, ale wszyscy chcieli już opuścić
czytelnię i spędzić pozostałe dwadzieścia minut na czymś niemającym nic wspólnego z nauką. Nim Félix
zdążył wyjaśnić zagadkę podwójnego obrazu, druga „b" uznała, że wybrała temat i opuściła czytelnię.
168
-- Dlaczego? -- zdziwił się Net. Po chwili zrozumiał. -- Aaa... Mam to! Dlatego...
-- To może być niebezpieczne -- powiedział z udawaną troską w głosie Net. -- On samym spojrzeniem
zamienia w kamień zmatowionych informatyków.
-- Ja nie chcę Bazyliszka -- wtrącił Gerald, patrząc ponuro na Neta. -- Powinniśmy głosować.
-- Głosujmy -- zgodził się niechętnie Lucjan. -- Kto nie chce Bazyliszka? -- Podniosły się trzy dłonie:
Geralda, Lamberta i Klaudii.
-- A teraz kto chce Bazyliszka? -- Tym razem w górę powędrowały dłonie Felixa, Neta i Niki.
Ku uciesze Bukwy wszyscy zaczęli wstawać. Tylko Felix siedział z poważną miną i intensywnie o czymś
myślał.
-- Co tak siedzisz? -- szturchnął go Net. -- Idziemy na czekoladę. Felix spojrzał na niego w zamyśleniu
i odparł:
-- Widziałem przed chwilą dziwne zjawisko i zastanawiam się właśnie nad jego naturą.
-- Jesteśmy już w bibliotece. Możemy od razu zacząć i mieć to opracowanie z dyńki do końca dnia.
169
-- Dopiero poniedziałek...
-- To nie jest głupi pomysł -- przyznała Nika. -- Mam na myśli zrobienie tego dzisiaj.
-- odparł Felix, idąc już w kierunku twierdzy bibliotekarki. -- Wtedy czekolada na gorąco będzie
wciąż przed tobą.
Bukwa nie była uszczęśliwiona faktem, że część hałaśliwej zgrai została. Złagodniała jednak, gdy
zorientowała się, że to Felix, Net i Nika, którzy w zeszłym roku udowodnili, że naprawdę lubią czytać.
Bibliotekarka spojrzała na niego znad okularów, po czym oznajmiła, z trudem utrzymując oficjalny
surowy ton:
-- „Księga Legend Warszawskich", czwarty regał po lewej, piąta półka od góry, dwunasta książka od
prawej. O ile pamiętam.
Książka, czy raczej oprawiona w materiał księga, faktycznie znajdowała się we wskazanym miejscu.
Przyjaciele zabrali ją do czytelni.
-- Podobno Amerykanie kiedy czytają książki, nie używają zakładek -- powiedział Net. -- Po prostu
odrywają i wyrzucają przeczytane strony.
-- Bardzo praktyczne i amerykańskie -- odparł Felix. -- Ale wolę zakładki.
-- Wiem. Tak mi się skojarzyło, bo z tą książką, to by się raczej nie udało -- Net obejrzał grzbiet. --
Potrzebna byłaby piła mechaniczna.
„Księga Legend Warszawskich" niewiele ustępowała rozmiarami kronice szkolnej. Pachniała starością.
Felix otworzył ciężką, powy-cieraną okładkę i przekartkował do strony tytułowej.
170
Bukwa wychyliła się zza murów swojej twierdzy, przyłożyła palec do ust i uciszyła go sykiem, którzy
zabrzmiał, jakby gdzieś strzelił zawór z gazem.
-- Wrobili nas w to opracowanie -- mruknął Net. -- Poszli sobie na... na coś tam, a my tu siedzimy.
-- Będziemy o tyle mądrzejsi, ile przeczytamy -- odparła Nika. -- A potem, mądrzejsi, też możemy iść
na coś tam.
-- To ma sens -- przyznał niechętnie Net. -- Ale leniwa część mojej natury nie chce go znać. Ta część
chce iść na to „coś tam" już teraz.
-- Zobaczcie! -- Nika przerzuciła kilka kartek. -- Złota Kaczka. Podobno pilnowała skarbu ukrytego w
podziemiach Pałacu Ostrog-skich.
-- Dokładnie.
-- Zawsze możemy zmienić temat na Złotą Kaczkę -- Net wzruszył ramionami. -- I tak nikogo to nie
obchodzi.
-- Tu jest wszystko -- odparła Nika, kartkując księgę. -- Złota Kaczka, Bazyliszek, Wars i Sawa, i parę
innych.
-- Trzymajmy się Bazyliszka -- powiedział Felix. -- Opracowanie jakiejkolwiek legendy z tej księgi
zajmie nam godzinę.
-- A fizyka? -- zapytał Net. -- Czwartek jest na zwolnieniu... Zastępstwo ma Ekierka, ale i tak nic nie
przerobi.
-- Mamy korektor...
-- Przestań!
-- Wyobraź sobie siebie na końcu długiej przerwy, kiedy cała praca będzie już za tobą.
W tym momencie rozległ się dzwonek na przerwę. Felix z zaskoczeniem spojrzał na zegarek i smutno
pokiwał głową.
171
-- Następnym razem zapytaj ją o telefon albo o maila. Aha... Ty nie masz telefonu.
-- Mam zamiar kupić -- Felix przeglądał księgę, ale widać było, że pytanie przyjaciela skierowało jego
myśli na inny tor. -- Poznałem jeszcze jedną dziewczynę. Taka drobna blondynka. Na balu była przebrana
za stewardesę.
-- Anka i Hanka Birskie -- przyznał Net. -- Poznałem je parę dni temu. Przyszły do naszej szkoły po
wakacjach. Razem z Geral-dem i Gilbertem.
-- Fakt, nie bardzo widzę różnicę. Mogłyby sobie coś wytatuować dla dobra ludzkości.
-- Ja już wiem, jak je odróżnić. Jedna na mój widok się śmieje, druga sięga po spluwę.
-- Bo widzisz, stary -- Net położył mu dłoń na ramieniu -- źle do tego podchodzisz. Powinieneś się
wkupić w łaski obydwu. Jeśli z jedną się pokłócisz, to zawsze masz tę drugą. Taki backup, dywersyfikacja
randkowa.
-- Nie mam zdolności w tej dziedzinie. Kobiety są dla mnie tajemnicą większą od tajemnicy
katastrofy tunguskiej.
-- Najważniejsze to odpowiednio zacząć. Wyobraź sobie, że mijacie się na korytarzu. Pytasz, jak jej
poszedł ostatni test. Ona mówi „całkiem nieźle" a ty na to „super, mała, rób tak dalej". To o oczywiście
pierwszy etap. Przy następnej okazji -
172
Felix odszukał rozdział o Bazyliszku, przełożył kilka sporych stronic i dotarł do opisu potwora. Przeczytał
początek:
-- „Miał powiększoną kogucią głowę z przerażającymi, jarzącymi się na złoto oczami, ogromnym
purpurowym grzebieniem, wężową szyję i pękaty, pokryty czarnymi piórami tułów. Do tego długie,
owłosione, zakończone szponami nogi" -- podniósł wzrok i spojrzał na przyjaciół. -- Co za bzdury...
-- Pamiętasz, jak cię opisywała ta baba w telewizji? -- zapytał Net. -- Miałeś świecące na czerwono
oczy i latałeś. Ten opis Bazyliszka ma tyle samo wspólnego z rzeczywistością.
-- Przecież to legenda -- przypomniał Felix. -- Chociaż tak właśnie powstają legendy... Za dwieście lat
ludzie będą czytać legendę o latającym diable warszawskim.
ciekawsze fragmenty. Historia była zasadniczo prosta i wzorowana, zdaje się, na greckim micie o
Perseuszu i Meduzie. Trójka dzieci wybrała się do zawalonego domu na Starym Mieście, przy ulicy Krzywe
Koło, by szukać błyskającego spomiędzy ruin skarbu. Gdy zeszły do piwnicy, zamiast skarbu napotkały
Bazyliszka. Potwór spojrzał na prowodyra wyprawy i tym spojrzeniem momentalnie zamienił go w
kamień. Pozostała dwójka schowała się w jeszcze głębszej części piwnicy. Zaniepokojeni nieobecnością
pociech rodzice wszczęli śledztwo, które szybko przyniosło rezultaty. To znaczy wiadomo było, co się
stało, natomiast nadal brakowało pomysłu, jak unieszkodliwić potwora. Na szczęście na Starówce
mieszkał alchemik i czarnoksiężnik, który znał sposób na zabicie Bazyliszka. Obwieszony lustrami śmiałek
miał zstąpić w podziemia i stanąć naprzeciw potwora, by ten zabił się własnym spojrzeniem, odbitym
173
w którymś z luster. Pomijając wątki poboczne, plan się powiódł i dzieci wpadły w ramiona uradowanych
rodziców. Skarbu niestety nie odnaleziono.
-- Z naukowego punktu widzenia to totalne brednie -- podsumował Felix pół godziny później.
-- Nieważne -- Net zapisał dokument i zamknął komputer. -- Liczy się nasza wycieczka klasowa,
dziesięć punktów mamy w kieszeni.
-- No, mówiłam, skonstruowaliście mu ciało i rozum, ale nie daliście uczuć i duszy.
-- Jeśli chcesz... -- Felix zaczekał, aż Net skończy i przekartko-wał do legendy o Złotej Kaczce. Dłuższą
chwilę studiował ozdobne litery. -- Trzeba czekać do nocy świętojańskiej -- mruknął. -- Pół roku.
-- Nie, nic... Tak sobie mówię -- Felix zamknął księgę i odniósł na miejsce.
***
We wtorek rano cała druga „a" patrzyła na przyniesiony przez Neta wydruk.
-- A co? -- obruszył się Net. -- Mieliśmy wymyślać? Jak się wam nie podoba, to każdy może coś
dodać.
174
Przyjaciele popatrzyli na ozdobiony niewyraźnymi zdjęciami wydruk. Faktycznie, ilość tekstu nie była
imponująca.
-- Dokończcie już to -- poprosił Wiktor. -- Następnym zadaniem zajmie się kto inny.
***
Po szkole przyjaciele pojechali do domu Felixa, w nadziei że uda im się obejrzeć do końca „Blade
Runnera". Zanim jednak zasiedli na kanapie, Net wpadł na pewien pomysł. Zeszli do piwnicy, a Net
otworzył minikomputer i zapytał niby od niechcenia:
-- Mogę posłużyć jako zaawansowana technicznie wyszukiwarka, ale niczego nie będę układał.
Nika przyglądała się stojącemu na środku piwnicy Golemowi. Większość osłon była już zamontowana, ale
miejscami konstrukcja wciąż pozostawała ażurowa.
-- odparł Net.
-- Przestał się na nas rzucać -- sprecyzował Felix. -- Twoje rozmowy chyba pomogły.
175
tować natychmiast, nie czekając, aż rozpędzi się pompa. Będzie mógł też chwilę działać z wyłączoną
pompą.
Nika słuchała z uwagą, jak chłopcy z dumą opowiadają o swoim dziele, po czym zapytała:
-- Na jaki kolor chcecie go pomalować?
-- Lepiej moro.
Felix usiadł na niewykończonym jeszcze superfotelu, a Net i Nika na starych krzesłach obrotowych. Przez
kilka minut przeglądali materiały. Różnice między poszczególnymi wersjami legendy były spore.
-- W pierwotnej wersji legendy pewnie nie chodziło o dom przy Krzywym Kole, tylko o jakieś lochy --
stwierdził Felix.
-- Legendy przekazywane metodą usta-usta łatwo ulegają zniekształceniom -- pokiwał głową Net.
-- Jeśli jest tyle wersji tej samej legendy -- zauważył Net -- to czego byśmy nie napisali, jury wytknie
nam błąd. Może lepiej wymyśle własną legendę? Wtedy nikt się nie czepnie, że coś przekręciliśmy. Może...
„O Smoku Łazienkowskim i dzielnym rycerzu Bezbłędnym, który nadział smoka na pikę". Na WC-pikę,
żeby było spójnie z Łazienkami.
-- Stary, jaka Złota Kaczka? -- Net zerknął na jego ekran. -- To nie ta legenda.
176
-- Yyy... Zdjęcie wejścia do starych lochów mogłyby przeważyć szalę zwycięstwa na naszą korzyść.
-- Wierszem to powiedz, a i tak mnie nie przekonasz. Wiem, że jak się zgodzę i tam dojdziemy, to
zaczniesz mnie namawiać, żebyśmy zajrzeli do środka. A potem żebyśmy zajrzeli za jeszcze jeden róg, a tam
będą takie fajne schodki z fikuśną poręczą, które przecież gdzieś prowadzą. Jak już zejdziemy tymi
schodkami, to okaże się, że dalej są fajne drzwiczki z mosiężną klameczką...
-- Nie chciałem wam mówić -- wyciągnął znajomą czarną kopertę. -- To było rano w skrzynce.
Net wziął list i razem z Niką przeczytali: „Znacie już zasady. Gra rozpoczyna się. Odszukajcie wejście do
starych lochów. Używajcie kart postaci i kostek".
-- Przecież nikt nie wie, że to my! -- wykrzyknął Net. -- Mają zeznania jakiegoś psa z babą i niewyraźny
film.
-- Też tak myślałem -- przyznał Felix -- ale potem przeczytałem w internecie, że mają też twoje
odciski palców ze znaku.
-- Policja nas nie znajdzie -- wzruszył ramionami. -- Z odcisków palców nie da się wyczytać nazwiska.
-- Policja nas nie znajdzie -- przyznał Felix. -- Chyba że ktoś nas wskaże.
177
Felix skinął głową. Spojrzał na drzwi na szczycie schodów, po czym włączył odtwarzacz CD i pogłośnił
muzykę.
-- Chodzi jeszcze o coś -- przyznał ściszonym głosem. -- Babcia jest chora, coraz gorzej się czuje.
Zobaczyłem przypadkiem pismo ze szpitala z wyceną za leczenie. Suma jest koszmarnie wysoka.
-- Przecież to legenda!
-- Owszem. Złota Kaczka jest legendą, ale skarb już może niekoniecznie.
-- Stary! -- Net złapał się za głowę. -- Właśnie zwątpiłem w twój rozsądek. Może lepiej kupmy ponton
i płyńmy szukać skarbów Atlantydy?
-- Wszystkie poprzednie zadania od Żniwiarza miały nas wmanewrować w sytuację bez wyjścia --
powiedział. -- I teraz faktycznie jesteśmy w takiej sytuacji. Możemy się przyznać, zanim on nas wyda, ale i
tak nikt nie uwierzy w naszą wersję wydarzeń. Teraz zaczyna się prawdziwa gra. Żniwiarz musi być pewien,
że skarb istnieje, skoro wkłada tyle wysiłku w to wszystko.
-- Albo rozsądny.
-- Mój plan jest taki: będziemy udawać, że nie wiemy, o co mu chodzi i grać w tę grę. Dzięki jego
informacjom odszukamy skarb. Weźmiemy sobie z niego tyle, żeby opłacić leczenie babci, a resztę mu
oddamy.
-- Wiesz, jak nazywam takie plany? -- Net patrzył na niego ponuro. -- „Za dobre".
-- Poprzednie listy rozsypywały się po kilku minutach od wyjęcia z koperty -- zauważył. -- Ten
otworzyłeś rano i wciąż istnieje.
178
Felix zrezygnowanym gestem wyłączył muzykę. Cisza, jaka zapadła w piwnicy, aż dźwięczała w uszach.
Dopiero po chwili przyjaciele zauważyli jeszcze coś. W piwnicy nie było Golema.
Wybiegli na nocną Serdeczną i rozejrzeli się. Nigdzie nie było śladu robota. Gazowe latarnie wydobywały
z mroku rzędy zaparkowanych samochodów z zaparowanymi szybami.
-- Pewnie już jest daleko stąd -- ocenił Felix. -- Biega szybciej niż człowiek. Przynajmniej w teorii.
-- Jakby mało było problemów, teraz jeszcze mamy biegającą po mieście koparkę -- Net rozłożył
ręce. -- Oczywiście z naszymi odciskami palców. Jak mogliśmy nie usłyszeć pompy?! Świszczy przecież jak
chór astmatyków.
-- Nie musiał jej użyć -- wyjaśnił Felix. -- Zainstalowałem mu ten zbiornik ciśnieniowy. Zapasu
energii starczyło, żeby po cichu wyszedł z domu.
-- Jeśli będzie biegł, to na jakieś dwadzieścia kilometrów -- ocenił Felix. -- Ale potrafi się ładować z
gniazdka.
Sięgnął do kieszeni i wyjął stamtąd bezprzewodowy wyłącznik. Obudowa była zmiażdżona, jakby ktoś
włożył ją do imadła. Spojrzał w noc i mruknął:
-- Niezły koncypator.
179
9. Nawiedzony dom
Całą środę przyjaciele siedzieli jak na szpilkach. Tego dnia Net nie zapomniał zostawić minikomputera
włączonego w plecaku. Manfred miał przeczesywać internet i łączyć się co kilka minut z główną częścią
swojej osoby w ratuszu, celem sprawdzenia nagrań z kamer miejskich. Net w trakcie wszystkich lekcji
miał bezprzewodową słuchawkę w uchu, lecz zamiast oczekiwanych wiadomości o Golemie, Manfred
serwował mu komentarze do wypowiedzi nauczycieli. Kilka razy skończyło się to zwróceniem uwagi, gdy
Net zaczynał chichotać bez wyraźnej przyczyny. Najgorzej było na geografii, kiedy to Konstancja
Konstantynopolska musiała dwa razy go uciszać. Szczerze mówiąc, niewiele brakowało, żeby Net wyleciał
za drzwi.
180
-- Nieźle, ale druga „b" dotarła do miejsca, gdzie mieszkali Wars i Sawa.
-- Weź nam nie wciskaj! -- zaprotestował Net. -- Przecież to się działo z siedemset lat temu.
Warszawa to była jakaś osada rybacka.
a telefon przełożył do etui na pasku plecaka, by Manfred mógł obiektywem aparatu widzieć otoczenie.
-- Mam chęć na czekoladę na gorąco -- mruknął Net. -- Ale tak jakby nie mam kaski.
-- Uniwersytecka jest fajniejsza -- zadecydował Net. -- Wolałbym robić co innego, ale chyba nie ma
wyjścia.
-- Rano wstałem wcześniej i obszedłem okoliczne uliczki -- powiedział. -- Albo się doskonale
schował, albo uciekł dalej. Nie znajdziemy go, chodząc na piechotę po całym mieście. Musimy liczyć na
Manfreda.
-- Żadna z moich kamer nie zarejestrowała przechodzącego robota -- oznajmił Manfred z telefonu. --
Żaden serwis internetowy nie podał wiadomości o terminatorze na stołecznych ulicach. Umie się kryć.
-- Sądzę, że Manfred jest bardziej lojalny wobec nas -- odparł Felix. -- A nawet jeśli lubi Golema, to
wie, że on nie ma szans w pojedynkę.
181
-- Czy zostały ci jakieś... -- Felix spojrzał na Nikę i zawahał się chwilę -- jakieś ubrania po tacie?
Skinęła głową.
-- Mogą się przydać... -- wyjaśnił. -- Przynieś jutro. Chyba że masz związane z nimi jakieś
wspomnienia...
-- Mogę przynieść -- odparła szybko. -- Kurzą się tylko w szafie. Za dużo ich.
-- A jak chciałbyś z nim wrócić? Po kwadransie filmowałyby nas wszystkie stacje telewizyjne.
-- Jeśli Manfred go znajdzie, trzeba będzie szybko dotrzeć na miejsce -- Felix spojrzał na drugą stronę
ulicy, gdzie znajdował się salon sprzedaży telefonów komórkowych. -- Nie mamy łączności...
-- Tak po prostu wejdziesz i kupisz? -- zdziwił się. -- Bez testów porównawczych, jeżdżenia po
wszystkich sklepach w Warszawie...
-- Przymierzam się do tego od dawna, więc mam dokładne rozeznanie. Waham się między dwoma
modelami. Jeden jest wodoodporny, ma kompas, latarkę i parę takich rzeczy, a drugi jest otwierany i ma
porządną kamerę.
Felix przytaknął.
-- Starzy finansują.
-- A czekolady w Zbędnych Kaloriach nie chciałeś nam postawić -- przypomniał zgryźliwie Net.
-- Właśnie dlatego nadal mam kasę -- zastanowił się chwilę i dodał. -- Mam też wyrzuty sumienia, bo
powinienem zbierać na leczenie babci.
182
***
Wyrobienie karty do czytelni Biblioteki Uniwersyteckiej nie było takie trudne. Znacznie trudniejsze
okazało się za to wypożyczenie dziewiętnastowiecznej księgi „Podziemia starej Warszawy".
Księga była wydrukowana na dziś już pożółkłym grubym papierze. Miała ledwie sto osiemdziesiąt parę
stron, ale wydawała się gruba. Każdy rozdział rozpoczynał się ozdobnym inicjałem. Księga pełna była
niewyraźnych, całostronicowych planów. Zapewne dałoby się ją przeczytać w godzinę, gdyby nie
archaiczny język, którym ją napisano.
-- Machnijmy ksero dowolnej ilustracji -- zaproponował Net. -- Nikt się nie skapuje.
Nika pokręciła głową z dezaprobatą, natomiast Felix w milczeniu przekładał kolejne strony.
-- Wydaje mi się, że to ma niewiele wspólnego z legendą o Bazyliszku -- odezwała się Nika. -- Ale... ty
chyba o tym wiesz?
Felix w zamyśleniu skinął głową. Dotarł do ostatniej strony i już miał zamknąć księgę, gdy coś zauważył.
Dotknął wyklejki i przyjrzał się jej z bliska. Mruknął coś pod nosem i wyciągnął z kieszeni scyzoryk.
Felix rozejrzał się, a potem jakby od niechcenia otworzył scyzoryk, podważył nim krawędź wyklejki i
przesunął ostrzem w górę. Udało się nie uszkodzić papieru, puścił tylko klej. Net i Nika patrzyli na to
zaskoczeni. Felix zamknął ostrze i wyjął z boku scyzoryka pęsetę, wsunął ją w szczelinę pod wyklejką i po
chwili... wyciągnął
183
stamtąd złożoną na pół kartkę. Delikatnie rozłożył, bojąc się, by nie przerwać starego papieru.
na niej kilka linijek tekstu. Litery były pełne zawijasów i odczytanie ich nie było proste.
„Najprzód koło karczmy starego Kacpra skręć w dół, potem zaś postępuj pół strzelania z łuku, to jest
niespełna sześćdziesiąt kroków wedle muru, aż najdziesz furtę zardzewiałą. Postronni mniemać mogą, że
ono jest zapomniana, tylna furta wiodąca do ogrodu sławetnego alchemisty Magnusa, wszelaki jeśli by
przeskoczyć nad oną bramą, najdziesz tam zaraz w chrystach chłodnik albo kaplicę, wszakże bez świętej
figury pośrodku. Tam to właśnie ukryte jest tajemne przejście, którem już niejeden raz pokonał był, tamże
tedy szedłem onegdaj do samej Złotej Kaczki. Zbyłem ja się wszakże rozumu i fantazji, zapomniałem
bowiem był wora, albo sakwy na bogactwa, tedy przyszło mi odejść nie inaczej jak tylko mając przed
oczyma szlak, który wiódł mię do złota. Nadmieniam także, że jeśli by kto powtórzyć chciał moją
peregrynację, tedy wielce przydatnym okaże się rysowanie na stronicy pięćdziesiątej i trzeciej deli-
neowane. Nadmienić pragnę wszelako, iż brak na nim małego chodnika, który w prawo odchodząc,
wiedzie wędrowca wprost do wrót żelaznych.
Dzisiaj po zmroku, ledwie na nieszpory zadzwonią wyruszam tam znowu z worami na dukaty. Słowa zaś
niniejsze spisuję, aby ona sciencyja ze mną nie odeszła, a to na wypadek gdyby mi się za przyczynieniem
jakowychyś turbacyjej, nie pofortuniło w mojej peregrynacji.
-- Niezły flow miał facet -- podsumował Net. -- Ale raczej nie wrócił.
184
-- Bazyliszek nie pilnował żadnego skarbu -- zauważył Felix. -- Bohaterowie legendy tylko myśleli, że
pilnował.
-- Chyba nie chcesz teraz wpisać w wyszukiwarkę numerów telefonów „karczma Starego Kacpra"? --
zapytał zupełnie poważnie.
Felix zupełnie poważnie przewracał kartki, aż dotarł do strony pięćdziesiątej trzeciej i zaczął analizować
plan. Ciężko było się zorientować, co właściwie przedstawia, bo brakowało jakichkolwiek opisów.
-- Od tego czasu Stary Kacper posunął się w wieku tak bardzo, że nie żyje od dwustu lat -- zaczął
tłumaczyć Net. -- Nazwa zmieniała się pewnie z milion razy: Karczma Łysej Zofii, Oberża Szczerbatego
Jakuba, Gospoda Garbatego Zdzicha, Restauracja Grubego McDonalda... Wiem, o czym myślisz. Ty chcesz
tam iść. Ale na szczęście nic z tego.
-- Zrób zdjęcie -- poprosił Felix. -- Ale dyskretnie, bo chyba nie wolno...
-- Fakt -- Felix wyciągnął swój nabytek, którym cieszył się przez całą drogę (wybrał w końcu model
wodoodporny) i zrobił kilka zdjęć.
Zamknął księgę i odniósł na miejsce. Zamiast jednak skierować się do wyjścia, ku rozpaczy Neta zaczął
przeszukiwać komputerową bazę danych w poszukiwaniu spisu knajp staromiejskich sprzed dwustu lat.
Po pięciu minutach miał już w rękach odpowiednie tomiszcze, a po kolejnych pięciu znał jej dokładny
adres. Ulica istniała nadal, ale, co szybko ustalił Manfred, nie było tam już karczmy.
***
185
-- Jak zwykle rezerwuję sobie prawo do powiedzenia potem: „A nie mówiłem?" -- narzekał Net, gdy
wspinali się ulicą Bednarską.
Było chłodno i pochmurno, ale Felix narzucił takie tempo marszu, że nie marźli. Ponieważ kupił tańszy
telefon, zostało mu nieco wolnych środków finansowych. Zatrzymali się więc na krótki odpoczynek i
zjedli po hot dogu. Potem weszli na gwarny plac Zamkowy i wąskimi, staromiejskimi uliczkami dotarli do
budynku, w którym mieściła się karczma Starego Kacpra. Teraz znajdował się tu obskurny sklep
spożywczy, którego zakurzoną witrynę zdobiły ustawione na sobie skrzynki z piwem.
Zeszli opadającą w dół wąską uliczką. Faktycznie, po prawej stronie, wprost z bruku, wznosił się wysoki,
kamienny mur. Zza jego krawędzi wystawały grube konary dębów. Rozejrzeli się. W dole ulicy stał
zaparkowany stary Passat, dalej szło kilku zajętych swoimi sprawami przechodniów. Nikt nie zwracał na
nich uwagi.
Przyjrzeli się dokładniej powierzchni muru. Furty nie było, tylko nieco jaśniejsza zaprawa i inne ułożenie
kamieni sugerowało, że dawno temu, może jeszcze przed wojną, zamurowano tu przejście.
-- Nie sądziłem, że papierowa biblioteka może być taka przydatna -- przyznał Net. -- Ale humoru
wcale mi to nie poprawia. Czekam, kiedy powiesz: „Zobaczmy, co jest za tym murem".
-- Nie, nie dziś -- Felix zrobił zdjęcie. -- Trzeba się przygotować. Zresztą chciałem jeszcze załatwić
jedną sprawę, która nie daje mi spokoju od poniedziałku.
***
Ściemniało się, a zimny wiatr przenikał przez wszystkie warstwy ubrania. Cmentarne drzewa już dawno
pozbyły się liści. Felix szedł zapamiętaną przed prawie miesiącem trasą: najpierw główną, wyłożoną
kostką brukową aleją, potem boczną, asfaltową, a wreszcie łataną z betonowych płyt, bruku, a nawet
bitej ziemi ścieżką.
Bez trudu odnalazł czarne drzewo i nagrobek. Przeczytał napis: „Frank Knipszyc". Teraz, gdy było jaśniej
niż w wieczór Wszystkich Świętych, poniżej dostrzegł jeszcze jeden napis: „Gloria Knipszyc".
186
Data śmierci była ta sama, ale to nie mogło być małżeństwo - Gloria przeżyła ledwie trzynaście lat. Pewnie
starsza siostra Pauli.
Wepchnął ręce w kieszenie, po czym szybko je wyjął, zdając sobie sprawę z tego, że to oznaka braku
szacunku.
W zasięgu wzroku było niemal pusto. Jedynie jakieś pięćdziesiąt metrów dalej wolno sunęła przygarbiona
postać z plastikową torbą. Cokół z napisami przekrzywiał się lekko, zapewne podważały go korzenie
wielkiego drzewa. I tak był to jeden z najokazalszych grobów w tej części cmentarza. Inne, betonowe lub
nawet ziemne, wyglądały na nieodwiedzane od lat. Wiele krzyży przechyliło się z wiekiem, niektóre
zaczynały kruszeć.
Felix zgarnął resztki niesprzątanych od dawna liści, wyciągnął z kieszeni znicz i zapalił go. Wtedy usłyszał
zbliżające się kroki. Uniósł wzrok i serce zabiło mu szybciej.
Wąską alejką szła Paula. Była ubrana w ten sam czarny płaszczyk.
-- Nie przeszkadzam?
-- Zostań...
Stali w milczeniu. W głównej alejce zaczęły się zapalać latarnie. Wiatr zaszumiał mocniej w gałęziach
czarnego drzewa, które wyglądało, jakby nigdy, nawet w środku lata, nie miało liści.
-- Miałaś wtedy ze dwa, trzy lata -- odezwał się Felix. -- Pamiętasz go?
-- Znam go głównie z opowiadań i zdjęć. Reszta to strzępki wspomnień. Był wielkim wynalazcą.
-- Raczej nie, był odludkiem. Nie spotykał się z ludźmi. Nie wychodził z domu, jeśli nie musiał.
Całymi dniami pracował w samotności. Zginął za sprawą swojego najważniejszego wynalazku. Ostatnie
lata życia spędził na jego konstruowaniu i doskonaleniu.
187
Zaprzeczyła.
-- Jak? Gdzie?
-- Odprowadzić cię?
Felix zawahał się, czy na pożegnanie nie pocałować jej w policzek, ale nie mógł się na to zdobyć.
***
-- Stary! -- Net wyciągnął do niego dłonie, jakby chciał go zacząć dusić. -- Tak po prostu odszedłeś?!
Nie masz jej maila, numeru gg, tlenu, MSN, jabbera ani niczego w ogóle?
-- Frajer -- podsumował Net. -- Dobre wychowanie często jest mylone z frajerstwem. Ty też je
pomyliłeś.
-- Odwal się.
Gdy dotarli na trzecie piętro, rozległ się dzwonek, ale Felix, zamiast przyspieszyć kroku, zatrzymał się. Net
stanął kawałek dalej i spostrzegł, że Felix gapi się w ścianę.
188
-* > p
-- Co?... -- Net też spojrzał na ścianę, ale ta wyglądała najnor-malniej na świecie, jeśli za normę
uznać łuszczącą się miejscami farbę i parę wykonanych czarnym markerem napisów.
-- Zapomnieliśmy o tych drzwiach -- przyznał wreszcie Net. -- I chyba administrator naszego Matrixa
też zapomniał. Jak w Domu Snerów...
-- To nie jest Dom Snerów -- Felix podszedł do ściany i uderzył w nią otwartą dłonią. Klasnęło. -- To
normalny, całkiem prawdziwy budynek.
-- Może wtedy, w Halloween tylko nam się zdawało... Atmosfera była strasznawa...
Na szczycie schodów pojawiła się Anka. Albo Hanka. Net szturchnął Felixa w ramię.
-- Dawaj! -- syknął.
Dziewczyna zbliżała się szybkim krokiem. Felix zebrał się w sobie i rzucił nienaturalnym głosem:
***
189
-- Coraz bardziej martwię się Golemem -- Felix spojrzał w niebo, na którym gromadziły się ciężkie
chmury. -- Wieczorem ma padać, a on nie jest jeszcze uszczelniony.
-- Mam backup systemu z zeszłego piątku -- odparł Net. -- Trochę się będzie musiał znów uczyć.
Z plecakami obciążonymi przydatnym sprzętem i ubraniami taty Niki podeszli do bocznego muru
opuszczonego domu. Od strony skarpy wiślanej dostępu do ogrodu broniły domy otoczone małymi
wypielęgnowanymi podwórkami i wysokim, kamiennym murem. Podobnie od południa. Od frontu -
owszem - była wielka ozdobna brama z czarnej, nitowanej blachy i furtka, ale obie zamknięte na głucho.
Nie było dzwonka, tylko wpuszczony we wnękę muru domofon. Felix po bliższych oględzinach stwierdził,
że wygląda bardziej na zamek kodowy.
-- Ogrzejmy się w knajpce -- Felix wskazał kawiarnię sto metrów dalej. -- Zastanowimy się.
Kelnerka ubrana w białą bluzkę i czarną spódniczkę nie mogła być wiele starsza od nich.
-- Trzy soki pomarańczowe -- odparł Felix nie czekając na to, co powiedzą przyjaciele.
Nie doceniając dowcipu, kelnerka skinęła głową i odeszła na zaplecze. Przyjaciele zajęli stolik przy oknie.
Byli jedynymi klientami.
-- Wykorzystamy stary sprawdzony sposób -- Felix wyjął z plecaka coś, co wyglądało jak jojo z
przypiętymi z dwóch stron skuwkami do flamastrów. -- Manfred? Chcesz popilotować yoyobota?
190
W tym momencie przyjaciele zauważyli, że koło ich stolika stoi kelnerka z dwiema szklankami soku na
tacy.
-- W tym domu -- kelnerka wskazała głową kierunek, w którym odleciał yoyobot -- od zawsze
mieszkali dziwacy. To miejsce ich chyba przyciągało. Dawno, dawno temu podobno magowie, a
przynajmniej tacy, co się za nich podawali, potem alchemicy, astronomowie, fizycy. Ostatnio przez
ponad dwadzieścia lat jakiś szalony naukowiec.
-- Mieszkam na Starówce od dziecka. Pamiętam, jak parę razy nocą kopuła świeciła, jakby wewnątrz
ktoś zapalił reflektor przeciwlotniczy.
-- Dom ma kopułę, taką z ramy i szybek. Jak w szklarni. Teraz urosły drzewa i już jej nie widać.
-- Nie żyje -- powiedziała zmienionym głosem. -- Nie powinnam o tym opowiadać. To była bardzo...
bardzo dziwna historia.
Spojrzeli na ekran. Yoyobot przeleciał ponad murem i zawisł kilkanaście metrów nad zarośniętym
ogrodem. Niewiele było widać, poza przeszkloną kopułą wieńczącą ukryty wśród drzew dom.
-- Przy murze, po lewej stronie, jest zatynkowana furtka -- powiedział Felix. -- Niedaleko powinno
być coś przypominającego kapliczkę.
191
Yoyobot zanurkował między gałęzie. Mur od wewnętrznej strony pokryty był grubą warstwą sczerniałych
pnączy. Ogród zamienił się w jedną wielką gęstwinę bezlistnych krzaków. Od tej strony w murze wciąż
istniała nieco zamaskowana roślinami wnęka, a w niej zardzewiała furta. Zamurowano ją więc tylko od
zewnątrz.
Manfred krążył yoyobotem po tyłach ogrodu, ale jeśli była tam jakaś budka, to cały ten gąszcz doskonale
ją maskował.
Wysokie dwuskrzydłowe drzwi były zamknięte od dawna. Warstwa wilgotnych liści kładła się na
podwyższeniu czarną zaspą. W jednym miejscu widać było małe drzewo, więc liście leżały tam od paru
lat. Dom musiał być kiedyś mniejszy, bo skrzydła po obu jego stronach różniły się nieco od części
centralnej, jakby dobudowano je później.
Felix poruszył palcami. Zapomniał, że nie ma przed sobą zdalnego sterowania. Powiedział więc:
Manfred posłusznie podprowadził yoyobota do szyby, ale była tak brudna, że nie dało się nic dojrzeć.
Cofnął się więc nieznacznie i wzniósł na poziom piętra. Tutaj było nieco lepiej. Za oknem znajdowała się
biblioteka. Książki nie mieściły się na półkach, część z nich leżała w stertach na biurku i podłodze.
Manfred wzniósł yoyobota jeszcze wyżej, ponad ozdobny gzyms. Wieńcząca centralną część kopuła
nadawała budynkowi wygląd świątyni lub obserwatorium astronomicznego. Jak się lepiej zastanowić, to
było wielce prawdopodobne, że dom mógł kiedyś pełnić funkcję obserwatorium.
-- Zostało trzydzieści procent energii -- poinformował Manfred. -- Coś złego dzieje się z
akumulatorem.
Robot zbliżył się do kopuły. Przyjaciele nachylili się nad ekranem. Spodziewali się eleganckiego hallu czy
salonu, tymczasem przez zacieki dojrzeli niewyraźne zarysy elementów przypominają-
192
cych wyposażenie hali fabrycznej. Nagle yoyobot zawrócił i z pełną prędkością ruszył w drogę powrotną.
Felbc zerwał się, wybiegł przed kawiarnię i zniknął za rogiem. Net i Nika zostali i wpatrywali się w ekran.
Na ekranie przesuwały się wolno dachy Starówki. Potem lot załamał się i yoyobot zaczął spadać. W
ostatniej chwili w kadrze pojawił się Felix z wyciągniętymi dłońmi. Ekran wypełnił się mrówkami.
Felbc obejrzał urządzenie ze wszystkich stron - mały mechanizm wydawał się nieuszkodzony. Już miał
wracać, gdy kątem oka zobaczył ruch w tylnych drzwiach kawiarni. Stała w nich... Paula. Uśmiechała się
do niego. Zaskoczony, nie mógł się ruszyć z miejsca. Dziewczyna zeszła ze stopnia i zatrzymała się metr od
niego. Miała na sobie białą bluzeczkę i czarną minispódniczkę jak kelnerka. W dłoni trzymała jakąś
ścierkę.
Stwierdził, że nie ma pojęcia, jak kontynuować rozmowę. Wiele myślał o rzeczach, o które chciałby ją
zapytać i o tym, co chciałby jej opowiedzieć, a teraz miał w głowie pustkę. Stali więc tylko i patrzyli na
siebie.
-- Chcesz wejść do tego domu -- odezwała się pierwsza. -- Nie rób tego, to niebezpieczne miejsce.
Bardzo niebezpieczne.
-- Skąd wiesz?
-- Wiem -- obejrzała się za siebie. -- Muszę iść. Wyszłam tylko na chwilę. Nie lubią, jak przerywam
pracę.
Felbc stał oszołomiony i patrzył na tabliczkę,Wstęp tylko dla personelu". Dotknął policzka, odetchnął
głęboko, obszedł budynek i wrócił do kawiarni.
193
-- Nie, nic. Złapałem go. Nic się nie stało... To odwieczny problem maszyn elektrycznych.
-- wyjaśnił Felix. Schował robota do plecaka i oświadczył. -- Trzeba będzie przejść górą.
-- Zróbmy zdjęcie zabytkowego kibla w Wilanowie -- w jego głosie brzmiała jeszcze nadzieja. -- Nikt
się nie pozna.
Felix przypomniał sobie słowa Pauli, ale... ona mówiła o domu, a nie o ogrodzie. Cóż może być
niebezpiecznego w obejrzeniu ogrodu?
-- Jasne, ale skoro nie mamy... -- Net nie dokończył zdania, bowiem Felix z uśmiechem satysfakcji
wyjął z dna plecaka zwój liny.
Net skrzywił się i opróżnił swoją szklankę. Felix wyjął kartę postaci i kostki.
-- Jeśli już mamy wypełnić zadanie Żniwiarza -- powiedziała Nika -- to on chciał, żeby odszukać
wejście do lochów, a nie, żeby do nich wchodzić.
-- Nie uprzedzajmy faktów -- poprosił Net. -- Może wcześniej facet popełni jakiś błąd i dowiemy się,
kim jest.
194
-- Ktoś musi rzucić linę z kotwicą, potem ktoś musi się po niej wspiąć.
-- Przecież to idiotyczne! -- oburzył się Net. -- Ty normalnie chcesz zostać jego wspólnikiem.
-- Nie. On próbuje nas wykorzystać, więc i my wykorzystamy jego -- Felix rzucił kośćmi. -- Mam
siedem punktów zręczności, z kości wypadło siedem. Razem daje to czternaście. Teraz ty -- położył kości
przed Niką.
Przytaknął. Nika wzruszyła ramionami i rzuciła. Wypadła dwójka i jedynka, razem trzy.
Net bez słowa wziął kostki, ze złością kręcił nimi młynka dobre dwadzieścia sekund, po czym wyrzucił
osiem.
-- Twoje punkty zręczności... -- Felix przysunął sobie jego kartę. -- Siedem, co po dodaniu daje
piętnaście. Ty rzucasz linką.
-- Yes! -- ucieszył się Net, po czym spoważniał. -- To głupie rzucać kostką o to, kto ma coś tam robić.
-- Zawsze byłeś rozsądny. Teraz też bądź. Po co losować kośćmi o to, kto przeczuci linę przez mur?
Przecież każde z nas potrafi to zrobić. To nie jest jakiś challange.
-- Może i masz rację... -- zsunął karty i schował do kieszeni kurtki razem z kośćmi. -- Nie ma
znaczenia, kto rzuci. Zdjęcie wejścia do lochów zapewni nam zwycięstwo w konkursie międzyklaso-wym.
Tylko tyle.
-- Facet! -- powiedział uniesionym szeptem Net. -- Przecież tobie nie chodzi o jakiś tam konkurs
klasowy. Ty chcesz znaleźć skarb Złotej Kaczki! Ty jesteś nienormalny!
Felix westchnął.
195
-- Wiecie, dlaczego to robię? -- powiedział cicho. -- Dom jest opuszczony od kilku lat, nie ma więc
systemu alarmowego. Nie idziemy tam, żeby coś ukraść. Tak się składa, że tam jest zejście do miejsca,
gdzie znajduje się skarb sprzed trzystu lat. On już do nikogo nie należy. I ten skarb może uratować życie
babci Lusi.
-- Nie skarbu Złotej Kaczki -- odparł Felix -- ale skarbu, który ktoś tam ukrył trzysta lat temu.
Pamiętacie skarb, który odnaleźliśmy w podziemiach w centrum Warszawy?*
-- Minął prawie rok, a do tej pory nie zapłacili nam znaleźnego. Wysłałem im kilka maili w tej
sprawie, ale nie odpowiedzieli. Dlatego chcę znaleźć następny skarb i tym razem sprzedam go do tego
muzeum. Zwyczajnie, po chamsku im go sprzedam. Nie potrzebuję tych pieniędzy na komiksy czy piwo.
Potrzebuję ich na leczenie babci.
-- Legenda zawsze zawiera w sobie cząstkę prawdy! Net spojrzał na Nikę, po czym oświadczył:
-- OK. I tak już siedzimy po uszy w... czymś tam. Zbadamy z tobą ten dom i odnajdziemy wejście do
podziemi, ale do jakichś tam lochów idziesz sam.
Nika chwyciła dłoń Neta i przytaknęła.
-- OK -- zgodził się Felix. -- Zróbmy to przed zmrokiem. Zapłacili, pamiętając o tipie, po czym wyszli
przed kawiarnię.
Felix przytaknął.
* Historia ta została opisana w książce „Felix, Net i Nika oraz Gang Niewidzialnych Ludzi".
196
Zamiast odpowiedzieć, Felix chwycił linę i pociągnął kilka razy, żeby sprawdzić, czy dobrze się zaczepiła,
po czym wdrapał się po niej na mur.
Net pokiwał głową ze zrozumieniem i kilkoma szybkimi ruchami wspiął się na szczyt. Nika zaczęła się
wspinać tuż po nim, ale szło jej znacznie gorzej. W połowie zawisła.
-- Jestem dziewczyną!
Nika z wysiłkiem, szurając butami po murze, wdrapała się trochę wyżej. Net położył się na wierzchu
ogrodzenia, chwycił ją pod ramię i podciągnął. Stęknęła, ale udało jej się wsunąć na górę.
-- Powinnam kupić sobie spodnie na takie akcje -- powiedziała, patrząc na dziurę w grubych
rajstopach i zarysowane kolano. -- Nie lubię spodni, ale tu by się przydały.
Usiedli, spuszczając nogi od wewnętrznej strony muru. Mieli przed sobą gęstwinę, w której z trudem
udawało się rozpoznać przebieg dawnych alejek. Ziemię, zamiast trawy, przykrywał dywan zeschłych liści.
197
-- Jak się do jutra nie znajdzie -- odparł Felix -- zatrudnię tatę na weekend i pojeździmy po mieście.
Zaczepił kotwicę o zewnętrzną krawędź muru, a linę zwiesił między krzakami. Sprawnie zszedł na dół,
gdzie zapadł się po kostki w liściach.
-- Co? Aha... -- Felix cofnął się o dwa kroki. -- Faktycznie powinnaś kupić spodnie na takie wyprawy.
-- Ale poza takimi wyprawami -- dorzucił Net -- to wolimy cię zdecydowanie tak.
-- Teraz uważajcie... -- Felix machnął liną, posyłając w górę „falę". Kotwiczka odskoczyła od muru i
pacnęła w liście u ich stóp.
W ogrodzie panowała cisza, jakby na zewnątrz nie istniało miasto. Wszystko skrywał półcień -- gałęzie,
choć bezlistne, zatrzymywały dużo światła. Zapewne w lecie panował tu wieczny półmrok.
-- Maczeta by się przydała! -- Net deptał gałęzie, by idąca za nim Nika nie podarła sobie do końca
rajstop.
To, co wyglądało na wielką stertę chrustu, w istocie było zarośniętą altaną. Felix wyjął scyzoryk i zaczął
małym ostrzem ciąć i zrywać kolejne warstwy łamliwych łodyg. Po minucie widzieli już podest z kilkoma
niskimi stopniami, cztery murowane słupki i kryty pozieleniałą blachą spadzisty daszek. Z pewnością nie
była to altanka do letnich podwieczorków przy herbacie, bowiem wewnątrz z trudem zmieściłyby się na
stojąco trzy osoby. Nie była to również kapliczka, bo niemal całą powierzchnię podłogi zajmowała ciężka
klapa. Felix przecisnął się do środka i, zawiedziony, westchnął. Klapa była zaspawana.
198
-- Zaspawane? -- Net nie krył radości. -- To rób zdjęcia, popatrzymy sobie przez okna, co jest w domu
i się zwijamy -- zatarł ręce.
Felix westchnął ponownie, wyciągnął telefon, zrobił kilka zdjęć i wrócił do przyjaciół. Rozpadało się na
dobre.
Obiegli dom i zatrzymali się dopiero pod daszkiem chroniącym główne wejście. Popatrzyli na siebie i
zaczęli się śmiać. Ociekali wodą, jakby dopiero co wzięli prysznic.
Zajrzeli przez podłużną szybkę w skrzydle drzwi. Wewnątrz było ciemno, ale dojrzeli zakryte grubym
chodnikiem schody i stare meble pod ścianami.
-- Około dwóch godzin. Dokładnie za sto osiem minut. Deszcz powinien przejść wcześniej.
-- mruknął Net. -- Jak tylko przestanie padać, obejrzymy sobie widok z pozostałych okien i spadamy.
I nawet nie myśl o wchodzeniu do środka!
Oparł się łokciem o klamkę. Ustąpiła, drzwi ze skrzypieniem uchyliły się, a sam Net z wrzaskiem wpadł do
domu. Zaskoczeni przyjaciele zajrzeli do środka. Net zbierał się właśnie z podłogi, mrucząc pod nosem,
jakieś obcobrzmiące wyrazy. Spojrzał na nich ze złością, a widząc ich rozbawienie, wykrzyknął:
199
Felix przestąpił próg i rozejrzał się po wnętrzu hallu. W domu było chyba zimniej niż na zewnątrz. Nie
rzuciły mu się w oczy żadne kamery ani czujki alarmowe. Hall był wysoki na dwie kondygnacje. Po bokach
znajdowały się wejścia do prawego i lewego skrzydła, a na wprost okazałe, choć krótkie, schody,
prowadzące do przeszklonych drzwi do salonu. Z podestu przed nimi w obie strony startowały schody na
piętro. Pod spodem, po prawej i lewej stronie, znajdowały się mniejsze drzwi. Hall był urządzony z
przepychem: ciemne boazerie, dobrze utrzymane antyki, gipsowe popiersia, wielkie obrazy na ścianach,
grube dywany. Wszystko to wyglądało jednak bardzo ponuro. Panował półmrok, czuć było zapach
stęchlizny, a wszystko pokrywała warstewka kurzu.
-- Dziwne, że nikt się tu jeszcze nie włamał -- zastanowił się Felix. -- Dom stoi pusty od paru lat...
-- Lepiej nie zamykać za sobą drzwi podczas poszukiwania skarbów -- oznajmił Felix. -- Wszędzie
może się kryć pułapka.
Nika nacisnęła klamkę, by przekonać Felixa, że drzwi dają się otworzyć. Nie dały się. Naparła mocniej, ale
klamka nawet nie drgnęła.
-- Ups...
Felix podszedł do drzwi i spróbował je otworzyć. Klamka nie miała nawet minimalnego luzu. Nie siłował
się dłużej.
-- Atrapa -- potarł brodę w zamyśleniu. -- Włamywacze może i tu wchodzili, ale nie udało się im już
wyjść...
-- Może mieli jakieś karty zbliżeniowe -- zastanowił się -- albo... Nie! -- krzyknął nagle.
Net zamarł z palcami tuż przed włącznikiem światła i spojrzał pytająco na przyjaciela.
200
-- Pułapka? -- pisnął niemal Net. -- Jak to pułapka?
-- Niczego nie dotykajcie -- ostrzegł Felix, po czym dodał do Niki. -- Zejdź z dywanu.
-- To najbardziej oczywiste miejsce, gdzie staje ktoś, kto wchodzi do domu -- wyjaśnił Felbc. -- Więc
na wszelki wypadek lepiej tam nie stać.
-- Jestem -- odparł program z telefonu umieszczonego na pasku plecaka Neta. -- Widziałem tę piękną
akcję z drzwiami. Gratulacje.
-- Felix! -- Net wyglądał, jakby chciał go udusić. -- Jaką godzinę?! Wyjmij multitoola, stłucz szybkę i
wynośmy się stąd.
-- Mam przykre podejrzenia -- Felbc wyjął narzędzie i z całej siły trzasnął nim w najbliższe okno. --
Kuloodporna...
-- Ty, no nie mów, że stąd nie ma wyjścia... -- Net rzucił się do klamki okna, ale ona również nie dała
się przekręcić. -- Myślicie, że gdybym kolnął do Oskara, to by tu przyjechał otworzyć drzwi?
-- Uruchomił się jakiś zagłuszacz -- dodał Manfred. -- Jak tu wchodziliśmy, zasięg był.
Nika stanęła naprzeciwko drzwi i zamknęła oczy. Oba skrzydła drgnęły, po chwili zaczęły się trząść, jakby
ktoś w nie walił pięściami, ale nie zamierzały się otworzyć. Wreszcie strzeliła zgaszona żarówka w jednym
z kinkietów, a Nika bezwładnie osunęła się na dywan. Net złapał ją w ostatniej chwili.
201
-- Nie mów tak! -- zaprotestowała Nika. -- Ty wpadłeś do środka, a ja niechcący zamknęłam drzwi.
Wstała, ale zachwiała się. Net przytrzymał ją, bo znów by się przewróciła.
-- Leci ci krew z nosa -- Felix wyjął z plecaka chusteczkę i podał dziewczynie. -- Kurczę, nie podoba
mi się to -- wyjaśnił -- ale jak już tu jesteśmy, może czegoś się dowiemy.
-- Czego na przykład? -- Net był wciąż zły. -- Gdzie jest ten twój skarb?
-- Na przykład czego chce od nas Ponury Żniwiarz. Jeśli skarbu, to czemu jesteśmy teraz w tym
domu? Skarb jest przecież w podziemiach, do których się wchodzi z tamtej budki.
Felix spojrzał na przeszklone drzwi do salonu. Obok wisiały rozsunięte ciężkie kotary w kolorze
spleśniałego złota (jeśli, rzecz jasna, taki kolor istnieje). Przez szyby prześwitywały konstrukcje jak z doku
do budowy U-Bootów. Na pewno kratownice nie były standardowym wyposażeniem secesyjnego salonu.
-- Nie może być tak, żeby się stąd nie dało wyjść -- powiedział Net. -- Tu jest ze trzydzieści okien i
pewnie drzwi ogrodowe.
Rozejrzał się po hallu: drzwi na prawo, drzwi na lewo i jeszcze para mniejszych, po obu stronach
schodów.
-- Wejście na piętro jest ostatnią rzeczą, którą zrobiłby ktoś normalny -- orzekł wreszcie.
202
-- Schody to najlepsze rozwiązanie -- Felix ruszył pierwszy, omijając dywan. -- Na górze okna pewnie
są ze zwykłego szkła. Idźcie przy samym brzegu.
-- Tak. I uważajcie na wszelkie dziwne rzeczy... Nie włączajcie światła, nie dotykajcie niczego.
Gdy byli w połowie schodów, coś błysnęło na biało. Przyjaciele przypadli do stopni, chowając się za
kamienną balustradą. Po chwili rozległ się huk.
-- Burza? --jęknął Net. -- Dżiss... Od pół roku nie było żadnej burzy. Akurat teraz?
-- Biedny Golem -- westchnęła Nika.
Dotarli na górę. Ze sporego podestu widzieli hall i najnormalniej wyglądające drzwi wraz z najnormalniej
wyglądającą klamką. Spory kryształowy żyrandol zwieszał się z sufitu. Z podestu odchodził korytarzyk z
drzwiami po obu stronach. Tu też ściany do połowy były wyłożone ciemną boazerią, powyżej
wytapetowane, ozdobione obrazami i mosiężnymi kinkietami. Kiedyś te wnętrza miały szyk, teraz jednak
lata opuszczenia nadały im ponury klimat.
Spojrzeli na siebie. Felix skinął głową i ruszył korytarzem. Pierwsze napotkane drzwi były uchylone.
Pchnął je ostrożnie. Otworzyły się i stuknęły o odbój. Patrzyli na mroczne, za sprawą zasuniętych grubych
zasłon, wnętrze sypialni. Pod ścianą stało królewskie niemal łoże z baldachimem. Do jego podnóża
dosunięto drewniany okuty kufer. Drugie, uchylone drzwi prowadziły zapewne do garderoby. Żeby dojść
do okna, trzeba było przejść koło uchylonych drzwi, kufra i mięsistych zasłon baldachimu.
Faktycznie, pod zakurzoną narzutą, u wezgłowia wznosił się tylko jeden pagórek.
203
-- Uważasz, że wychodzenie przez okno na pierwszym piętrze jest lepsze od wychodzenia przez okno
na parterze? -- zapytał znacznie łagodniej Net.
-- Sądzę, że tu nie ma pułapek -- powiedziała Nika. -- Nie musimy się tak skradać.
Drzwi vis-a-vis sypialni były zamknięte na klucz. Felix nie próbował ich otwierać. Ruszył dalej, tym razem
już nie omijając dywanu. Następne drzwi, zapewne od garderoby, również były zamknięte. Kolejne, od
frontu, dały się otworzyć, ukazując oczom przyjaciół bibliotekę. Dzięki rozsuniętym zasłonom było tu
znacznie jaśniej niż w sypialni. Okno wychodziło na kamienicę naprzeciwko, jednak była ona ledwo
widoczna, bo pomiędzy domami rosło rozłożyste drzewo.
Przyjaciele wolno weszli do środka. Półki z książkami zajmowały trzy ściany od podłogi do sufitu, a
pomieszczenie było wysokie niemal na cztery metry. Stało tu kilka foteli, obok stolik i dwie lampy z
haftowanymi abażurami. Felix chwycił klameczkę okna i spróbował przekręcić. Zgodnie z jego
przewidywaniami, nie udało się. Wyjął telefon, ale zasięgu nadal nie było.
świat. Wydało im się przez chwilę, że w oknie kamienicy naprzeciwko ktoś się pojawił, ale efekt ten mogły
spowodować również poruszające się na wietrze gałęzie.
-- Czekaj -- Felix sięgnął po pierwszą z brzegu książkę. -- Może dowiemy się czegoś o tym domu.
204
-- Fajny ex libris* -- Nika otworzyła inna książkę. -- Tutaj wszystkie książki mają ex librisy.
Felix zerknął jej przez ramię. Ex libris przedstawiał twarz, której połowa była ludzka, a drugą ułożono z
kółek zębatych. Otworzył książkę, którą trzymał w dłoniach na stronie z ex librisem, przyjrzał mu się
dokładniej i zamarł w kompletnym zaskoczeniu.
W tym momencie z korytarza dobiegł ich łomot. Wybiegli z biblioteki i ostrożnie dotarli do podestu
schodów. Stara komoda leżała przewrócona, a resztki gipsowego popiersia jeszcze kręciły się na parkiecie.
-- O ja... -- szepnął Net. -- O ja... Czemu zawsze ładujemy się w takie klimaty?...
-- Jakie jest prawdopodobieństwo, że akurat teraz przepróch-niała noga komody? -- zapytała Nika.
-- Zgadzam się -- Net skinął głową. -- O ile nie będzie w nim mowy o rozdzielaniu się...
-- Taki plan to i ja mogę mieć! Wymyśl coś, co nie wymaga łażenia po wszystkich pokojach.
* Ex libris - znak własnościowy danego egzemplarza książki, najczęściej w formie ozdobnej grafiki.
205
Obrzucili wzrokiem hall i wrócili do biblioteki. Felix podszedł do stolika i zatrzymał się zaskoczony.
-- Tę z ex librisem? -- Nika rozejrzała się, potem spojrzała na półkę i wskazała wystający lekko grzbiet. --
Tę?
-- Tak, tę... Nie pamiętam, żebym ją odstawiał. Wybiegliśmy z pokoju dosyć szybko...
Net stał blady w drzwiach. Po chwili obejrzał się za siebie i odsunął od nich.
-- Chcecie powiedzieć, że KTOŚ je odstawił? -- szepnął. -- Tak się kończy przechodzenie przez mury...
-- Mówiłem wam o Pauli... -- Felix wypuścił powietrze -- o tej dziewczynie, którą poznałem na
balu...
-- Fajnie miejsce sobie wybraliście na randki, stary -- przyznał Net. -- Ale czemu wspominasz nam o
tym akurat teraz?
-- Bo to jej dom... -- otworzył książkę na stronie z ex librisem. W dolnej części ilustracji znajdowała
się ozdobna ramka z napisem „Knipszyc". -- Tak się nazywa.
-- Więc podczas następnej cmentarnej randki powiedz jej, że ma straszny pieprznik w domu.
206
-- Mówiła, że jej ojciec był wynalazcą. Umarł dziesięć lat temu. To pasuje.
-- Te konstrukcje w salonie...
-- Może spadkobiercy kłócą się o ten dom i nikt nie może tu mieszkać -- zasugerowała Nika.
-- Gadamy zamiast coś robić -- Felix odstawił książkę na półkę. Sprawdźmy wszystkie pokoje.
Wejrzeli na korytarz. Dom wypełniał jedynie monotonny szmer uderzającego o szyby deszczu.
Wyszli z biblioteki. Drzwi za ich plecami zamknęły się z hukiem. Przyjaciele odskoczyli ze zduszonym
krzykiem pod ścianę.
-- A tam na dole ukryty przewracacz, co? -- Net trzymał się ściany, jakby bał się, że podłoga zacznie
się przechylać.
Chciał już biec w kierunku schodów, ale zdał sobie sprawę, że to kompletnie bez sensu.
Tu dla odmiany było jasno. Wysokie okno zasłonięte grubą fira-ną wpuszczało do środka więcej światła.
Wnętrze urządzono na biało: białe kafelki, biała umywalka na białej nóżce i wolno stojąca wanna. Białe
były nawet meble: krzesło, szafa i komódka. Pod umywalką w szklance stały dwie bardzo stare szczoteczki
do zębów. Net i Nika weszli za nim i od razu zatkali nosy. Woda z syfonów odpływowych wyparowała,
więc śmierdziało kanalizacją.
207
Felix podszedł do okna i bez wielkiej nadziei spróbował przekręcić klamkę. Nie udało się. Uderzenie
multitoolem w szybę również nie przyniosło efektu.
-- Następny -- oznajmił Felix i ruszył do drzwi. Zatrzymał się jednak i spojrzał na oddzielającą
łazienkę od biblioteki ścianę z lustrem. -- Ta ściana jest za gruba.
-- Poznaję po odległości do framugi. Brakuje ponad metra. W środku coś jest ukryte.
-- Ja bym tego nie sprawdzał -- Net szedł już w kierunku drzwi. -- Obejdźmy po prostu pozostałe
pokoje i spróbujmy otworzyć lub wybić każde okno.
Gdy skończyli sprawdzać prawe skrzydło, zeszli na parter. Przekroczyli gipsowe skorupy, przy okazji
zauważając, że wszystkie nogi leżącej na ziemi komody są w idealnym stanie. Komoda została więc
przewrócona siłą. Szybkim krokiem, jakby bali się snajpera, dotarli do bocznych drzwi.
-- Zastanawialiście się kiedyś -- odezwał się cicho Net -- skąd w opuszczonym domu bierze się kurz?
Felix spojrzał na niego, potem na podłogę. Ślady butów wyraźnie odcinały się od pokrytego cienką szarą
warstwą parkietu. Zapalił latarkę i skierował ją na przewróconą komodę.
Wokół komody nie było śladów butów. Latarka zaczęła wolno przygasać. Felix potrząsnął nią.
Bezskutecznie.
-- Nie wiem -- w oczach dziewczyny widać było strach. -- Coś nie pozwalało mi otworzyć tych drzwi.
-- Pięknie... -- Net głośno wypuścił powietrze. -- Po prostu wła-dowaliśmy się jak marchewka do
sokowirówki.
Felix porzucił rozważania nad przyczyną przewrócenia się komody i nacisnął klamkę drzwi. Zobaczyli
ciemny korytarz, podobny do tego z góry. Felix wymacał włącznik światła. Słabe żarówki kin-
208
kietów wyciągnęły z mroku ciemne panele boazerii, purpurowy chodnik i portrety przedstawiające
zapewne poprzednich właścicieli domu.
-- Mieć taki dom, a oszczędzać na prądzie... -- mruknął Net. -- Zaraz... Mieliśmy nie włączać światła!
-- Tu nie ma żadnych pułapek -- odparł Felix. -- Jak nie wyjdziemy stąd do wieczora, zapalimy światła
we wszystkich pokojach.
Net pogrzebał w kieszeni i założył na ucho latarkę. Nie zapalił jej jednak.
-- Na wypadek, gdyby nagle zgasło światło -- wyjaśnił. -- Ale wolałbym stąd wyjść, zanim będzie
potrzebna.
Ruszyli wolno, jakby wchodzili na pole minowe. I tak już słabe światło przygasło jeszcze bardziej. Felix
zerknął na żarówkę w jednym z kinkietów. Była stuwatowa i powinna świecić bardzo jasno, tymczasem
wolframowa spirala ledwo się żarzyła.
Najbliższe drzwi były otwarte na oścież. Zajrzeli. Dosunięte wezgłowiem do ściany stało szpitalne łóżko.
Obok stojaki z nieczynnym od dawna sprzętem elektronicznym, przeszklone szafki z medykamentami i
rozkładany fotel, zapewne dla osoby czuwającej przy chorym.
-- Jest też dyżurka pielęgniarki -- Net zajrzał przez drzwi prowadzące do pokoiku z łóżkiem i małym
biureczkiem. -- Dżiss... O co tu chodzi?
-- W domu przebywał ktoś bardzo chory -- powiedziała Nika, wodząc dłonią po chromowanych
elementach łóżka. -- Ktoś umierający, nieuleczalnie chory.
-- Wiem.
-- Nie.
Felix za to obrzucił pobieżnym spojrzeniem sprzęt i dla spokoju sumienia spróbował otworzyć okno. Nie
zdziwił się, kiedy mu się nie udało. Palcem odsunął firankę - w ogrodzie deszcz i wiatr sma-
209
gały bezlistne drzewa. Czuł, że obiektywnie cała sytuacja może się wydać zabawna. Oto wleźli niechcący
do domu, niechcący sami się w nim zamknęli i siedzą uwięzieni w środku miasta. Wokół pełno ludzi.
Pewnie nawet, gdyby nie deszcz, udałoby się do nich pomachać, wysłać sygnał latarką... gdyby działała.
Zapalanie świateł też nie miało sensu, skoro były tu takie spadki napięcia. Pewnie kable w ścianach są
uszkodzone i jest jakieś przebicie.
Wszedł do mniejszego pokoju. Net i Nika przeglądali gruby zeszyt, wyglądający na dziennik choroby.
-- Ten ktoś miał rozdwojenie osobowości -- powiedział poważnie Net. -- Jedna osobowość miała
klaustrofobię, a druga agorafo-bię*. Ta druga założyła te zabezpieczenia, żeby pierwsza nie mogła wyjść.
Nika po tonie jego głosu poznała, że przyjaciel usiłuje żartem tłumić strach. Zerknęła na niego kątem oka i
zauważyła, że zaciska usta.
-- Nic z tego nie zrozumiemy -- kartkował strona po strome. -- To specjalistyczne terminy medyczne,
pewnie po łacinie.
-- Matka? Albo kolejna siostra -- zamyślił się na chwilę. -- Może wyzdrowiała? -- Ponownie otworzył
zeszyt na ostatniej zapisanej stronie. -- Na nagrobku były tylko imiona ojca i Glorii, siostry Pauli.
-- Manfred -- zawołał Net. -- Masz tu słownik terminów medycznych? Tylko nie mów znów o za
małym dysku!
Nie było odpowiedzi. Net sięgnął po telefon i wcisnął kilka klawiszy. Potem otworzył plecak i wyciągnął
komputer. Nie udało się włączyć. Obejrzał go ze wszystkich stron.
Félix sięgnął po telefon i zmarszczył brwi. Potem spojrzał na zegarek i zmarszczył je jeszcze bardziej.
Tknięty przeczuciem Net spróbował włączyć latarkę nauszną, ale ta również nie zadziałała.
-- Pokażcie wszystkie urządzenia elektryczne, jakie macie -- powiedział Felix i sam zaczął grzebać w
plecaku.
Nika miała tylko latarkę nauszną, Net palmtopa, za to Felix z dziesięć różnych rzeczy. Sprawdzili wszystkie.
Żadne nie działało.
Net usiadł na podłodze i złapał się za głowę. Nika spojrzała pytająco na Felixa.
-- Nie znam sposobu na rozładowanie baterii w takich warunkach -- przyznał. -- Tu w ogóle dzieje się
coś dziwnego z elektrycznością.
Weszli na korytarz. Net wyjrzał przez drzwi do hallu i otworzył szerzej oczy.
Rzucił się przed siebie, przeskoczył nad gipsowymi łupinami i dopadł do stolika po przeciwnej stronie
hallu. Na stoliku faktycznie stał stary telefon. Felix i Nika pobiegli za przyjacielem. Net podniósł
słuchawkę, przyłożył do ucha i kilkukrotnie nacisnął widełki.
Felix i Nika przysunęli głowy i zaczęli słuchać. Net westchnął, powoli odkładając słuchawkę.
-- Jak się słucha takich dźwięków, zawsze ma się wrażenie, że coś w nich jest -- zbagatelizował Net. --
Popatrz sobie kiedyś na mrówki w telewizorze. Też zaczniesz widzieć przekaz z wiecu wyborczego na
Galapagos.
Jednak nie odłożył słuchawki. Z szumów zdawały się wybijać pojedyncze słowa, ale nie sposób było
zrozumieć.
Czekali na efekt. Szum raptownie ucichł lecz zamiast policyjnego automatu w słuchawce rozległ się
chrapliwy krzyk:
211
Słuchawka bujała się na kablu, emitując szum głośniejszy od szmeru deszczu na zewnątrz. Felix sięgnął i
dwoma palcami, jakby była gorąca, odłożył ją na widełki.
-- Jak trójka Pinokiów w brzuchu wieloryba... -- szepnął Net, rozglądając się po hallu.
Jego wzrok padł na wiszącą na ścianie halabardę. Podszedł, chwycił za drzewiec i zerwał ją z uchwytów.
-- Ale ciężka!
Zamachnął się, podbiegł do drzwi i z całej siły wyrżnął ostrzem w skrzydło. Rozległ się metaliczny dźwięk,
strzeliło kilka iskier. Felix przyjrzał się śladowi po uderzeniu.
-- Biblioteka owszem, ale nie ta -- Felix spojrzał na górę schodów, prowadzących do lewego skrzydła
domu. -- Tu są dwie biblioteki.
-- Biblioteki w takich domach zwykle są na parterze -- zauważyła Nika. -- Zresztą to nie jest
biblioteka...
-- To pokój dzieci -- przyznał Felix. -- Albo raczej... młodzieżowy czy jak to zwać.
Pokój wyglądał jak gabinet profesora z Cambridge. Takie wrażenie psuło tylko wciśnięte w kąt łóżko. Pod
oknem stało biurko; twarde, drewniane, obrotowe krzesło i jedna lampka z blaszanym klo-
212
szem. Na biurku zeszyty, teczki, podręczniki. Wszystko zasłane milimetrową warstwą kurzu.
Nika podeszła do regału z książkami. Felix sprawdził okno i zainteresował się biurkiem. Długopis, całkiem
ładny, leżał rzucony na otwarty zeszyt i gdyby nie warstwa kurzu, można by pomyśleć, że ręka domownika
upuściła go dosłownie przed chwilą, jakby coś oderwało go od napisanego do połowy zdania. Obok stała
ramka ze zdjęciem. Felix podniósł ją i starł kurz. Rodzina: wysoki, postawny mężczyzna z czupryną siwych
włosów, obok piękna czarnowłosa kobieta o ostrych rysach, ale łagodnym spojrzeniu. Przed nimi stała
Paula. Gloria! -- szybko poprawił się w myślach Felix. Zdjęcie zrobiono w ogrodzie, na tle kamiennego
muru. Nie było tam wtedy jeszcze takiej dżungli. Ogród był zadbany.
-- Tym bardziej powinien być tu pokój dziecięcy -- zauważyła Nika. -- Zapewne blisko sypialni
rodziców. To w tamtym skrzydle domu -- wskazała za siebie kciukiem.
-- Może jak matka się rozchorowała, to Paula pojechała do rodziny -- zastanowił się Felix.
-- To bąki korników -- wyjaśnił Net. -- Możemy sprawdzać dalej? Wolałbym już być daleko stąd.
W końcu korytarza, pod oknem, ktoś stał. A ściślej mówiąc, stał czyjś zarys. Jaśniejsza, mglista postać,
jakby ułożona z dymu, unosiła się nad podłogą.
213
-- Duch... -- szepnął Net. Cofnął się o krok, a potem rzucił się biegiem w kierunku schodów,
krzycząc. -- Chcę się stąd wylogo-wać! Chcę się wylogować!
Felix i Nika cofali się krok za krokiem, nie spuszczając zjawy z oczu. Drgnęli, gdy z dołu rozległo się
łomotanie do drzwi -- to Net próbował je sforsować.
Zjawa zaczęła się rozmywać. Wreszcie znikła, a kinkiety zaświeciły nieznacznie jaśniej.
Nika zorientowała się, że zaciska palce na rękawie Felisa, i rozluźniła chwyt. Spojrzeli na siebie z
przerażeniem.
-- To jest ta moc, która nie pozwalała ci otworzyć drzwi? -- zapytał wolno Felix.
Przytaknęła.
Odwrócili się i doszli do podestu schodów. Net stał na dole, oparty plecami o drzwi, i dyszał. Drzwi
oczywiście nie dały się otworzyć.
Zeszli po schodach. Net zaczekał, aż podejdą bliżej i chwiejnym korkiem ruszył w ich kierunku. Wyglądało
to, jakby zdecydował się opuścić jedną bezpieczną bazę, dopiero jak druga będzie w bezpośrednim
zasięgu.
-- To był duch -- wydyszał, stając tuż przy nich, niemal ich dotykając.
-- Widzieliśmy -- odparł niezbyt pewnym głosem Felix. Obejrzał się na górę schodów. -- Sprawdźmy
salon.
Zrobił krok w kierunku salonu, ale zatrzymał się i spojrzał w stronę korytarza z salą szpitalną.
Obejrzał się na schody, jakby się bał, że duch obserwuje ich z góry. Objął mocno Nikę i podążyli za
Felixem.
214
-- Ta data -- Felix popukał w zeszyt -- widnieje na grobie, ale tam leżą Frank i Gloria Knipszyc.
-- Może przenieśli ją gdzieś? -- podsunęła Nika. -- Do szpitala. Bo jeśliby zmarła, to pewnie leżałaby w
tym samym grobie.
-- Więc oni umarli i chorą trzeba było przenieść do szpitala -- zawyrokował Net. -- Nie miał się nią
kto zajmować. Chodźmy stąd wreszcie.
-- Słuchaj, stary! -- Net złożył dłonie jak do modlitwy. -- Nie znam się na duchach, ale wiem, że im
dłużej tu jesteśmy, tym większe prawdopodobieństwo, że znów go spotkamy.
-- Staram się dowiedzieć, co tu się mogło stać. To jak w grze. Zagadka prowadząca do rozwiązania.
-- Jesteśmy tu uwięzieni -- przypomniał Felix. -- Dopóki nie da się inaczej, musimy grać według jego
reguł.
-- Tak, mówiłeś... -- Net z rezygnacją opuścił ręce. -- Pamiętam... ale to było jeszcze zanim tu
weszliśmy.
Starając się nie patrzeć na górę schodów, szybkim krokiem dotarli do przeszklonych drzwi. Felix bez
trudu otworzył je i cała trójka z ulgą opuściła hall.
To, w czym się znaleźli, nie przypominało salonu. Jeśli pomieszczenie faktycznie pełniło kiedyś taką
funkcję, to jedyną pozostałością po niej były resztki dębowego parkietu. Pokój był wysoki na dwie
kondygnacje, z kopułą wycinającą w ozdobionym gipsowymi sztukateriami suficie okrąg. Z lewej strony
wielkie przeszklone drzwi wychodziły na mroczniejący wieczorem deszczowy ogród. Z prawej ściana i
drzwi, wyżej okna. Na wprost kolejne dwuskrzydłowe drzwi, a nad nimi wąska galeryjka.
Felix włączył światło. Kryształowe kinkiety niechętnie zajaśniały słabą żółcią. Były zresztą jedynym
elementem wystroju wnętrza, który pamiętał salonowe czasy. Wszelkie eleganckie meble usunię-
215
äm
to, a większą część parkietu zerwano. Z prawej strony wybito nawet dwumetrowy prostokątny otwór,
prowadzący zapewne do piwnic. Wyłaniała się stamtąd potężna, pomalowana na żółto kratownica,
rozrastająca się w coś przypominającego skomplikowany wielo-punktowy uchwyt na nieobecną teraz
część konstrukcji. Nad nią do ściany przytwierdzono rusztowanie, z którego zwieszały się kable
elektryczne i gumowe węże. Część była przerwana, a sądząc z ich grubości, wymagało to sporej siły. Pod
ścianami stały stalowe szafy, regały z narzędziami, stojaki z butlami i nieokreślonym sprzętem. Im bliżej
kratownicy z uchwytami, tym obraz uporządkowania ginął, przeradzając się w chaos. Rozbite, nieraz
rozgniecione na miazgę urządzenia ni to medyczne, ni ślusarskie walały się po podłodze między zwojami
poplątanych i porwanych przewodów i poprzewracanymi metalowymi stołami. W najbliższej,
zmiażdżonej obudowie Felix rozpoznał spawarkę elektryczną.
Wyłaniał się z tego obraz starannej i długotrwałej pracy, przerwanej gwałtownym wypadkiem, katastrofą
właściwie. Przyjaciele zapomnieli na chwilę o swoim kiepskim położeniu.
Podszedł do wielkiej kratownicy i przyjrzał się uchwytom. Skojarzyły mu się trochę z ryglami w drzwiach
samochodu, a trochę z uchwytami, które trzymają rakietę kosmiczną przed startem. Rygle wyłożono od
środka miękką gumą, zapewne w celu zabezpieczenia zawartości. Nie były wyłamane, tylko otwarte. Coś,
co miały trzymać, zostało uwolnione. Nie wyrwało się samo, by siać zniszczenie. Resztki światła pozwoliły
Felixowi przyjrzeć się posadowieniu kratownicy. Trzy metry niżej potężnymi śrubami przymocowano ją
do betonowego cokołu. Widocznie strop piwnicy był zbyt słaby, a chodziło o naprawdę mocne
przytwierdzenie kratownicy do podłoża i trzeba było zejść aż do poziomu ziemi.
Net pierwszy przypomniał sobie o ich najważniejszym celu. Podszedł do potrójnych drzwi ogrodowych i
sprawdził wszystkie klamki. Oczywiście się nie otworzyły. Popatrzył na nie bezradnie, sapnął ze złości, po
czym rzucił się do nich i zaczął szarpać na wszystkie strony. Cofnął się, nadeptując na stalową rurę. Schylił
się, chwycił
216
ją w dłonie. Zamachnął się i walnął w środek pierwszej z brzegu szyby. Rura zadźwięczała, ale szyba nawet
nie drgnęła.
-- To kuloodporne szkło -- przypomniał Felix. -- Musi zatrzymać pocisk, który przekazuje znacznie
większą energię na mniejszą powierzchnię niż ty z rurą.
-- Może stracę przytomność -- wziął zamach. -- I obudzę się, jak to się skończy.
-- Zaostrzony pręt o wadze dwudziestu kilogramów mógłby się przebić -- ocenił Felix -- jakbyśmy się
wszyscy przyłożyli...
Net chwycił rurę w inny sposób, wsunął na klameczkę i pchnął do góry. Tym razem klamka ustąpiła nad
wyraz łatwo. Jednak po wykonaniu obrotu o czterdzieści pięć stopni odpadła ukręcona.
Net stracił energię. Odrzucił rurę, usiadł na podłodze i spuścił głowę. Za nietkniętą szybą czarne drzewa
tańczyły na wietrze.
Nika ukucnęła obok i objęła go ramieniem. Felix penetrował salon, wyraźnie wypatrując czegoś wśród
rumowiska.
-- Ja się nie zachwycam -- odparł Felix. -- Szukam szlifierki kątowej. Jeśli nie przetniemy nią
kuloodpornej szyby, to metalową ramę na pewno.
Wreszcie sięgnął między pogięte blachy i wyciągnął nieuszkodzony diax. Podszedł do ściany i wetknął
wtyczkę do gniazdka. Zaiskrzyło, więc było napięcie. Felix na próbę wcisnął włącznik. Silnik szlifierki
drgnął i leniwie zaczął się obracać.
217
-- Nigdy nie spawałem spawarką acetylenową -- powiedział Felix. -- Chociaż właściwie to nie może
być trudne.
-- Sądzę, że tak -- Felix popukał śrubokrętem w kolejne butle, ale odpowiedziało mu echo. -- Wiem
tylko, że znacznie łatwiej się to robi, jeśli butle nie są puste...
-- Asą?
-- Całkowicie empty.
-- Może uderzymy taką butlą w okno -- zaproponował Nika. -- Wyglądają na ciężkie.
-- Potrzebny jest jeszcze czubek -- powiedział. -- Chodzi o to, żeby całą siłę przyłożyć na jak
najmniejszej powierzchni.
Obeszli salon, ale otwarte były tylko jedne. Prowadziły do pokoju, który przypominał już nawet nie salę
szpitalną, co wręcz operacyjną. Widok narzędzi chirurgicznych i podejrzanych naczyń sprawił, że
przyjaciele czym prędzej wyszli. Obok drzwi stało niewielkie biureczko, na którym leżał gruby zeszyt w
tekturowej okładce i przybory biurowe. Nie mieli jednak teraz na to czasu. Felix podszedł do kratownicy.
-- Jednego nie rozumiem... -- potarł brodę. -- Ta kratownica trzymała coś dużego, ciężkiego i
silnego.
-- Możliwe.
-- Cieszę się, że to było dziesięć lat temu... -- odparł Net -- i już nas nie dotyczy.
-- Dotyczy jak najbardziej. To coś dużego, ciężkiego i silnego zrobiło demolkę w salonie, a potem
gdzieś sobie poszło.
-- Nie... jakoś stąd wyszło. To .jakoś" właśnie nas interesuje, bo my też będziemy mogli tamtędy
wyjść.
218
Rozglądali się dookoła, szukając, co być może przeoczyli. Ideałem byłaby dwumetrowa dziura w ścianie,
dziwnym trafem wcześniej niezauważona. Oczywiście nie było na to szans. Felix spojrzał w górę.
-- Myślisz, że tam też są kuloodporne szyby? -- Net zerknął na kopułę, nad którą widać było pędzące
nisko granatowe chmury.
-- Myślę, że nie mamy jak się tam dostać -- odparł Felix. -- To z dziesięć metrów i nie ma o co zaczepić
kotwicy.
-- Trzymał tu coś dużego, a to coś chodzi teraz kanałami pod miastem. Słyszeliśmy to w szkole. Nie
wiem, jakie to zwierzę, ale jakoś trzeba je nazywać.
-- Więc sądzisz, że?... -- Felix zawiesił głos. -- To jeszcze bardziej komplikuje sprawę... Frank Knipszyc
zginął tu w momencie, gdy to, nad czym pracował, wyrwało mu się spod kontroli.
-- Bazyliszek -- szepnął Net. -- Nie wiem, czego wolę się bać: ducha czy monstera...
-- Tyle że tamto stało się dziesięć lat temu, a Bazyliszek pojawił się jakiś miesiąc temu.
Felix powrócił do swoich poszukiwań. Jego uwagę przyciągnął ponownie otwór w podłodze. W dół
prowadziły strome, ale solidnie wyglądające schodki. Kiedy obejrzał dokładniej wnętrze otworu, doszedł
do wniosku, że musiał zostać wykonany całkiem niedawno. Jego nieotynkowane i niepomalowane
ścianki nosiły ślady szalowania. Po chwili dostrzegł tez w środku kolejne drzwi. Klamka i znajdująca się
obok nich skrzynka elektryczna były współczesne. Zaaferowany, zaczął schodzić w dół.
-- Mieliśmy się stąd wydostać, a nie brnąć głębiej -- usłyszał nad sobą głos Neta.
-- Myślę, że tu może być wyjście -- Felix w świetle zapalniczki czytał napisy na skrzynce elektrycznej.
Po zastanowieniu przesunął znajdującą się z boku dźwignię do góry. Coś szczęknęło, a światła w salonie na
moment przygasły.
219
-- Improwizuję.
-- Było coś takiego -- Felix otworzył drzwi i zajrzał -- ale tam chodziło o ciekawość, nie improwizację.
W mdłym świetle żarzących się lamp korytarz schodził betonowymi stopniami w dół. Nie było czuć
wilgoci, jaka zwykle towarzyszy starym podziemiom. Może więc były nowe, może płytkie, a może
doprowadzono dobrą wentylację.
i zeszli do Felixa.
Schody miały szerokie stopnie, jakby przystosowane dla kogoś o wielkich stopach. Kończyły się kilka
metrów niżej niewielkim podestem i stalowymi drzwiami, które wyglądały równie współcześnie jak te
wyżej. Felix otworzył je bez trudu i przyjaciele wkroczyli do owalnego pokoju. Dla bezpieczeństwa Felix
położył plecak tak, by drzwi nie mogły się zatrzasnąć. Pokój był niski, z kamiennymi ścianami i
sklepieniem. Zobaczyli pusty regalik, fotel i na środku zabudowane biurko. Były na nim tylko dwie rzeczy:
lampka i komputer.
-- Staroć -- Net podszedł i przyciskiem, wielkim jak w starej pralce, włączył komputer.
Było tu jeszcze dwoje wyglądających na bardzo stare drzwi. Felix podszedł do tych z prawej i spróbował je
otworzyć. Klamka nie ustępowała. Wprawdzie pod nią czernił się otwór zamka, ale mechanizm był z
pewnością zbyt masywny, żeby uniwersalny klucz Felixa był w stanie go pokonać. Zresztą nawet nie było
sensu próbować -- akumulator klucza był rozładowany.
Felix zapalił zapalniczkę i przyjrzał się zamkowi. Wyjął z plecaka kawałek grubego drutu, z pomocą
multitoola wygiął go w kształt litery „E'. Chwilę grzebał w zamku, próbując zbadać jego konstrukcję.
220
Ku zaskoczeniu Felixa drugie drzwi dało się otworzyć. Pstryknął zapalniczkę i wszedł w tunel. Po piętnastu
metrach dotarł do schodów, zakończonych w górze zaspawaną stalową klapą. Przejechał dłonią po
zimnej metalowej powierzchni. Pamiętał tę klapę sprzed ponad godziny, kiedy to wodził dłonią po jej
wierzchniej stronie. Wówczas chciał się dostać tu, gdzie teraz stał.
-- Blisko śmierci ze strachu -- Net siedział już za komputerem i klikał w klawiaturę. -- Co tam jest?
-- Zaspawana klapa z altanki. Tamtędy naprawdę wchodziło się do tych podziemi. Te betonowe
schody, którymi przyszliśmy, wykonano dopiero kilkanaście lat temu.
Nika pochyliła się nad ekranem komputera. Felix obszedł biurko i oparł się o fotel. Na górze ekranu migał
czerwony napis „Awaria zasilania". Poniżej były okienka z tekstem, zmieniające się dynamicznie wykresy i
sporo oznaczonych skrótami przycisków.
-- Coś się zepsuło 31 października tego roku o 19.47 -- powiedział Net. -- Zasilanie czegoś strzeliło,
ale nie wiem czego -- przewinął kawałek listę. -- Dzień później mam piętnaście pozycji „Nieudana próba
podłączenia modułu MK13-04". Jest ich jeszcze kilka, ale ostatnia sprzed tygodnia.
-- System stoi zresztą na Unixie sprzed dziesięciu lat. Podłączanie modułu MK13-04 odbywało się
mniej więcej co tydzień... Chociaż... jeszcze trzy lata temu moduł był podłączany co dziesięć dni, a
wcześniej nawet co dwa tygodnie.
-- By the way, dlaczego reszta urządzeń nie działa, a ten komputer pracuje? -- zauważył nagle Net. --
Wyświetla napis „Awaria zasilania", ale sam ma się dobrze.
221
Coś zachrobotało w drugich drzwiach. Felix cofnął się i spróbował wsunąć za fotel. Nika przylgnęła do
Neta, który miał zamiar dać nura pod blat, ale w tej sytuacji już nie mógł. Objął ją więc ramieniem.
Przez nieskończenie długie sekundy klamka wolno opadała. Felix zaczął szczerze żałować, że nie wzięli ze
sobą jakichś narzędzi w charakterze broni. Szczęknęły zawiasy i drzwi z przejmującym piskiem zaczęły się
wolno otwierać. Przyjaciele skulili się jeszcze bardziej. Nika drugą ręką złapała Felixa za ramię. Net
zamknął oczy, a Felix wpatrywał się w rozszerzającą się szczelinę.
Felbc, Net i Nika wstali synchronicznie, nie rozluźniając wzajemnych uścisków. Owionęło ich zimne i
wilgotne piwniczne powietrze. Za drzwiami ostro w dół schodził tunel, oświetlony starymi, słabo
świecącymi lampami w hermetycznych obudowach. Co trzecia żarówka nie paliła się. Korytarz i stopnie
były kamienne.
-- To chyba kolejny poziom gry -- szepnął Net. -- Wybieram opcje autosave i quit.
-- Nie mów! -- przeraził się Net. -- Nie chcesz tam chyba schodzić?
Nagle drzwi, którymi weszli, zaczęły się zamykać. Net, który był najbliżej, rzucił się w ich stronę i chwycił
krawędź, ale nic to nie pomogło. Przesuwały się dalej jak prasa hydrauliczna. Felbc i Nika podbiegli do
przyjaciela i naparli na drzwi. Jednak i to nic nie pomogło. Drzwi nieubłaganie zamykały się. Felbc
chwycił więc fotel, z wysiłkiem uniósł go zza biurka i wetknął w drzwi.
-- Spadamy stąd! -- krzyknął, ale Net i Nika nie ruszyli się z miejsc.
222
Drzwi wygięły się, jakby były żywe, albo, co trafniejsze, jakby na całą ich powierzchnię działała
niewidzialna siła. Fotel zaczynał się giąć.
Złapał Nikę za rękę i siłą wepchnął w szczelinę, pomógł przejść Netowi, wreszcie sam przeskoczył. Wbiegli
po schodach, nie oglądając się za siebie. Dopiero na górze usłyszeli chrzęst gniecionego fotela.
Felix działał jak automat. Rozejrzał się po podłodze. Podniósł rurę, którą przedtem Net okładał okno.
Znalazł jeszcze dwie podobne, podszedł do środkowych drzwi ogrodowych i przyłożył jedną z nich
prostopadle do drzwi, a dwie kolejne zaparł pod kątem o niskie betonowe obramowanie otworu wokół
kratownicy, tak że trzy rury utworzyły literę „y".
Net i Nika mogli tylko obserwować jego działania, byli jeszcze zbyt wystraszeni, by o cokolwiek pytać.
Felix uniósł lekko rurę prowadzącą do drzwi, a dwie pozostałe nieznacznie zsunął. Potem zaparł o siebie
końcówki trzech rur w ten sposób, że miejsce ich styku znajdowało się trzydzieści centymetrów nad
podłogą.
-- Klucz do drzwi.
-- Ani trochę -- szczerze odparł Felix. -- To dźwignia. Jak razem wskoczymy tutaj -- wskazał miejsce
połączenia rur -- to na dolny sworzeń drzwi zadziała siła około dwóch ton.
-- Jakich dwóch ton? -- zdziwiła się Nika. -- W sumie ważymy niewiele ponad sto kilogramów.
-- Na tym polega dźwignia. Dzięki niej nawet ty potrafiłabyś lewarkiem podnieść samochód.
-- To po co są aż trzy?
-- Bo jakby były tylko dwie, to uciekłyby w prawo lub w lewo. Tak będzie stabilnie. Miejsce, na
które skoczymy, przesunie się
223
w dół o trzydzieści centymetrów, ale dzięki dźwigni koniec rury przesunie się tylko o centymetr.
-- Dzięki temu zadziała tam dwadzieścia razy większa siła? -- upewnił się Net.
-- Jak skoczymy, to może dojść do czterech ton. Potem wam to wytłumaczę, teraz szkoda czasu.
podłodze śrubokręt.
-- Zbiera siły -- szepnęła Nika. -- Czuję to. On już wie, że zamierzamy uciec i będzie chciał nas
zatrzymać.
Stopniowo w salonie zaczął się osobliwy ruch. Najpierw poruszyły się drobne przedmioty, okruchy
rozbitych aparatów, potem cała gmatwanina kabli, pogiętych obudów, narzędzi zaczęła jakby sama z
siebie szurać po podłodze, tarzać się, robiąc przy tym sporo hałasu.
Równocześnie wybili się i opadli butami na rury. Chrupnęły o beton i opadły płasko. Drzwi tarasowe z
głośnym trzaskiem wygięły się na dole, ale nie odpuściły. Felix zsunął węziej dwie zapierające się o beton
rury, wydłużając w ten sposób zasięg działania dźwigni.
Ze szczątków urządzeń zaścielających podłogę zaczęło się formować coś... Powolny wir unosił w górę
kable, obudowy, nawet odłamki szkła i plastiku. Z powiązanego niewidzialną siłą złomu tworzył się
wysoki na trzy metry słup.
Skoczyli raz jeszcze. Drzwi z jękiem giętego metalu odskoczyły, wpuszczając do wnętrza chłodne, wilgotne
powietrze. Wyjście stało otworem.
Ruszył w stronę ożywającego złomu, ale słup przestał już być słupem. Przybierał postać wielkiego
człekokształtnego robota. Machnął ręką, zagradzając Felixowi drogę.
224
Podbiegł do przyjaciela, złapał go za rękaw i pociągnął do drzwi. Zaczęli biec. Nie oglądali się na
powstające w niewytłumaczalny sposób monstrum. Wybiegli w noc, w deszcz, szczęśliwi jak nigdy
wcześniej. Dopadli do muru. Felix przerzucił linę i kolejno wdrapali się na górę. Tym razem Nika nie miała
problemów ze wspinaczką.
Ledwo przesadzili mur i zaczęli oddalać się od domu rodziny Knipszyców, w budynku zgasły wszystkie
światła, a surrealistyczny twór ze złomu rozpadł się i z hukiem rozsypał po podłodze.
225
W piątek przed lekcjami siedzieli w kwaterze głównej i zastanawiali się, co powinni zrobić. O dach bębnił
deszcz, wypełniając strych monotonnym szmerem. Przy takiej pogodzie najlepszym pomysłem wydawał
się powrót do łóżka. Najbardziej przygnębiona była Nika.
-- Duch zasilany elektrycznie?! -- wybuchnął Net. -- Szkoda, że nie spalinowy. Mógłby straszyć na
stacjach benzynowych.
-- To coś czerpało energię z instalacji elektrycznej domu -- wyjaśnił Felix. -- I to w taki sposób, że nie
wyskoczyły bezpieczniki ani nie spaliły się kable w ścianach.
-- Nieważne, co to było -- Nika pokręciła głową. -- Cała ta sprawa zaszła za daleko. Trzeba wszystko
ujawnić.
-- I opowiedzieć policji o elektrycznym duchu i o tym, jak wciela się w potwora ze śmieci? --
parsknął Net. -- Knipszyc kopnął w kineskop dziesięć lat temu, ale do dziś ciągnie na lewo prąd? Na
226
-- Ustępując Żniwiarzowi, brniemy głębiej w bagno -- przypomniała Nika. -- Będzie tylko gorzej. O
Golemie również powinniśmy powiedzieć -- przecież może być niebezpieczny.
-- O Golemie?! -- wykrzyknął Net. -- Nie, nie wyobrażam sobie tego. Poza tym nie mogę denerwować
mamy, jest w ciąży.
Felbc nerwowo pukał palcem w blat stolika. Potem odwrócił do siebie netowego laptopa i powiedział:
-- Manfred, mam prośbę. Mógłbyś wyszukać informacje o Franku Knipszycu i jego rodzinie, a potem
złożyć to w przejrzysty raport?
-- Oczywiście.
Wzruszyła ramionami.
-- Tata oczywiście nie przyjdzie... Przyślą kolejne wezwanie. W końcu przyjdą do domu i wszystko
się wyda -- głos jej drżał.
-- Na środę, na szesnastą.
-- Obawiam się, że to nic nie da. Prędzej czy później i tak przyjdą. A wszyscy policjanci w tym
mieście widzieli nagranie z kamery Manfreda. Rozpoznają mnie.
-- Nagranie jest bardzo niewyraźnie. Ubierzesz się inaczej, zmienisz fryz i będzie spoko. -- Felbc
zastanowił się chwilę. -- Spróbujmy najpierw sami to uporządkować. Odnajdźmy Golema i dowiedzmy
się, kim lub czym jest Ponury Żniwiarz. Jeśli się nie uda -- pomyślimy, co dalej.
227
-- Musiałeś dodawać „lub czym"? -- jęknął z wyrzutem Net. Zza zamkniętych drzwi dobiegł dźwięk
dzwonka, ale przyjaciele
-- OK -- zgodziła się Nika. -- Jeśli przez tydzień nam się nie uda, mówimy o wszystkim waszym
rodzicom.
***
Na ostatniej lekcji obie biorące udział w konkursie klasy zebrały się w sali historycznej, gdzie pan Cedynia
w obecności pani Helenki miał ogłosić wyniki trzeciej konkurencji. Mimo pełnego wrażeń czwartku
przyjaciołom udało się dokończyć artykuł o Bazyliszku. Po wydrukowaniu zajął jedenaście stron.
Niestety, dopiero teraz okazało się, że druga „b" oprawiła swoją pracę u introligatora, gdy tymczasem
praca drugiej „a" składała się ze spiętych spinaczem, lekko wymiętych kartek.
Wszyscy czekali w napięciu na werdykt, ale zamiast niego rozległo się chrapanie.
-- westchnął Net.
Pani Helenka z niedowierzaniem podeszła do historyka i długim czerwonym tipsem dźgnęła go w ramię.
Zwycięzcy zaczęli wiwatować, a druga „a", jak przed tygodniem, spojrzała ponuro na trójkę przyjaciół.
-- Co jest nie tak z naszą pracą? -- dociekał Felix. -- Nie oprawiliśmy jej, ale...
228
-- Byłoby nie fair wobec nich, gdybym nie przyznał im zwycięstwa -- tym samym tonem odrzekł
Cedynia. -- Starali się, przychodzili.
-- To w sumie nie był mój pomysł... -- zastanowił się Cedynia. -- Podobna historia przydarzyła mi się
w siedemdziesiątym piątym... a może szóstym...
Pani Helenka bez słowa zapisała wynik i wyszła z sali. Przyjaciele spojrzeli z pretensją na drugą „b".
Wincenty wzruszył ramionami
***
W sobotę pogoda nie poprawiła się ani trochę. Jeżeli deszcz przestawał padać, to tylko po to, żeby
wywabić ludzi z domów i z zaskoczenia zmoczyć ich jeszcze mocniej. Wieczór filmowy miał się rozpocząć
o siódmej, ale Nika wpadła wcześniej, by pomóc mamie Felixa wyrabiać ciasto na pierogi. Pani Polon
uparła się, że zrobi pierogi od podstaw. Na wieczór rodzice Felixa zaplanowali romantyczną kolację na
mieście.
-- Marlenko -- odezwała się siedząca przy stole kuchennym babcia. -- W sklepie na rogu mają
doskonałe pierogi. Nawet ja je tam kupowałam.
-- Poradzę sobie -- odparła mama. -- To nie może być trudne. Domyślam się, że do lepienia pierogów
nie można używać kleju.
-- Trudno jest zrobić pierogi... -- babcia wstała. -- Zdrzemnę się na chwilkę. Zostawcie dla mnie
trochę zupy
-- Powiedziała „zupy"?
-- Felix! -- krzyknęła mama. -- Otwórz. Mamy brudne ręce. Felix, bez sprawdzania kto dzwonił,
otworzył zdalnie furtkę
i drzwi.
-- „Blade Runnera" -- odparł radośnie Net. -- Dwa tygodnie temu brutalnie przerwano nam seans.
-- Nie wiem, co ciekawsze -- Nika umyła ręce -- wałkowanie ciasta, czy oglądanie „Blade Runnera"?
Zaopatrzeni w sok pomarańczowy i michę chipsów zasiedli w salonie. Felix odszukał scenę, na której
zakończyli oglądanie dwa tygodnie temu, kiedy niespodziewanie nawiedziła ich ciotka Zenosła-wa, i
nacisnął „play".
Szczeknięcie Cabana o pół sekundy uprzedziło dzwonek do drzwi. Felix nacisnął pauzę i wyjrzał przez
okno.
-- Obejrzeliśmy dwie sekundy filmu -- zauważył Net. -- To daje sekundę tygodniowo, prawie minutę
rocznie... W tym tempie skończymy oglądać w wieku osiemdziesięciu lat.
Zaniepokojeni tonem jego głosu przyjaciele podeszli do okna. Przy furtce w strugach deszczu stała wysoka
zakapturzona postać. Mimo rozpalonego kominka poczuli chłód. Drgnęli, gdy dzwonek zadźwięczał po
raz drugi.
-- Otwórzcie! -- krzyknęła z kuchni mama. -- Mam brudne ręce. Felix wolno podszedł do domofonu
w hallu i włączył monitor.
230
-- Co mówisz? -- mama, z rękoma uwalanymi po łokcie w mące, wyszła z kuchni.
Nim dotarła do domofonu, ekran wyłączył się. Spojrzała na słuchawkę, potem na swoje dłonie,
westchnęła i łokciem wdusiła przycisk otwierania.
-- Caban! Do piwnicy -- poleciła mama, a pies posłusznie skierował się w kierunku odpowiednich
drzwi.
Felix powlókł się do drzwi, zaczepił blokadę i uchylił je. Obcy był już przy nich, pochylił się do szczeliny i
popatrzył na chłopca z góry. Felix wzdrygnął się i cofnął o krok. Wciąż nie widział twarzy pod kapturem. O
ile była tam jakaś twarz. Przybysz pchnął drzwi, ale blokada nie pozwoliła ich otworzyć.
Obcy zaczął się trząść i dopiero po chwili Felix zdał sobie sprawę z tego, że tamten się śmieje. Mężczyzna
zsunął z głowy kaptur, ukazując ogorzałą twarz, krótkie siwe włosy i równie siwą, krótko przystrzyżoną
brodę.
-- Otwórz wreszcie! -- ponagliła mama, stojąc z rękami zgiętymi w łokciach jak lekarz przed
operacją.
Felix nie uważał, żeby to było rozsądne, ale nie dyskutował i odblokował drzwi. Przynajmniej wpuszczał
do domu człowieka, a nie Ponurego Żniwiarza. W to, że istota z kosą z balu halloweenowego nie była
człowiekiem, uwierzył po czwartkowej wizycie w domu Knipszyców.
Mężczyzna przekroczył próg, postąpił dwa długie kroki i stanął na środku hallu. Postawił wielką
tekturową walizkę i rozejrzał się. Był wysoki, dosyć szczupły, choć z zaokrąglonym brzuchem. Miał
231
około sześćdziesięciu lat. Pokiwał głową i dopiero teraz przeniósł wzrok na panią Polon.
-- Marlenka? -- zapytał.
Mama lekko skinęła głową. Wtedy mężczyzna objął ją, mocząc przy okazji, i oznajmił:
Mama właśnie zaczynała żałować, że kazała Felixowi otworzyć drzwi. Posłała mu rozpaczliwe spojrzenie.
Felix odchrząknął i zapytał:
-- Przepraszam, ale kim pan właściwie jest?
Felix skinął głową i odruchowo chwycił wyciągniętą w jego kierunku potężną dłoń. Skóra przybysza była
gruba i kostropata, jakby latami pracował przy przerzucaniu kamieni.
-- Oczywiście! -- zdziwił się głośno. -- Na wakacje do nas przyjeżdżała. Co tak stoimy, nie zapraszacie
rodziny na pokoje?
-- Rodziny?
-- A jakże! -- zdjął sztormiak i wciąż ociekający wodą powiesił obok płaszczyka mamy.
Net i Nika w milczeniu obserwowali osobliwą scenkę. Obcy zobaczył ich, zerknął ponad nimi na
telewizor.
-- Cześć młodzieży! Co oglądacie? -- zostawiając mokre ślady, wszedł do salonu i zaczął przełączać
kanały w telewizorze.
Mama otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale zastanowiła się chwilę i szepnęła do Felixa:
Nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, gość wypadł z salonu, i, stawiając za długie kroki, podbiegł do
babci. Wyściskał ją i wycałował.
232
M s'
-- A któż by inny?! Ha, ha! -- rozłożył ramiona. -- Poznałaś! Parę lat się nie widzieliśmy.
-- Od... pięćdziesiątego szóstego -- babcia nie wyglądała na specjalnie uradowaną.
Jej mina świadczyła o tym, że bynajmniej nie słyszała szczególnie miłych rzeczy.
-- Stare dzieje -- wujek machnął ręką. -- Młody byłem i gówno mi się uszami wylewało.
-- Może wujek zostanie na obiedzie? -- zaproponowała wreszcie mama, chociaż ton głosu świadczył
o tym, że liczy na odmowną odpowiedź. -- Robię pierogi.
-- A jakże, zjadłbym coś! -- gość uśmiechnął się i poklepał po brzuchu. -- Zawołaj, jak będą gotowe.
Obejrzę film, bo wypierdzi-sty ekran tu macie.
Wrócił do salonu. Babcia tylko bezradnie wzruszyła ramionami. Najwyraźniej niezbyt cieszyła się z
niezapowiedzianego gościa.
-- Aha! Właśnie! Coś muszę włożyć do środka. Dobrze, że mi przypomniałaś... -- ruszyła do kuchni,
ale zatrzymała się, wskazała głową salon i zapytała szeptem. -- Myślisz... że będzie chciał nocować?
Babcia smutno przytaknęła. Obie weszły do kuchni, zostawiając trójkę przyjaciół w hallu.
-- Nie obejrzymy filmu -- stwierdził ściszonym głosem Net. -- No offence, ale masz nieźle pogiętą
rodzinkę.
233
-- Mogą być z pasztetem? -- rozległ się z kuchni głos mamy. -- Nie? Też mi się tak zdawało...
Przyjaciele stali w hallu, zastanawiając się, co robić. Caban wydostał się z piwnicy, niepewnie podszedł
do walizki i zaczął ją z zapałem obwąchiwać, zasysając śmiesznie powietrze.
W salonie grzmiał telewizor -- wujek odkrył już, jak dźwięk z telewizora puścić przez kolumny. Oglądał po
raz kolejny scenę, w której Harrison Ford strzela do kobiety-androida. Gdy dobiegała końca, wujek
przewijał pół minuty wstecz i oglądał ponownie.
Felix wzruszył ramionami, wziął Cabana za obrożę i zszedł do piwnicy. Przyjaciele poszli za nim.
-- Funkcjonowanie tego domu powoli ogarnia chaos -- Felix opadł na fotel. -- Babcia chora. Tata
zaczął pracować jak mama. Mama po raz pierwszy zajmuje się domem zamiast babci. Od godziny robi
pierogi, a ja wiem, że i tak nie wyjdą. Już nawet nie dziwię się, że kolejny prapociotek zwala się nam na
głowę bez uprzedzenia i nikt nie protestuje.
-- Zapomniałeś dodać, że nawiał nam dwustukilowy robot z niestabilną psychiką -- dodał usłużnie
Net. -- Nikę prześladuje policja, a dwumetrowy facet z kosą zamiast laski bawi się z nami w lwa i myszkę.
-- Dzięki, że uzupełniłeś moją listę. Dobra, nie ma co narzekać. Problemy są po to, żeby je
rozwiązywać. Manfred?
-- Jestem! -- rozległo się z głośników minikomputera. -- Słucham tej rozmowy odkąd Net raczył
włączyć komputer.
-- Mam, ale niewiele z niego wynika. Wygląda to tak, jakby ktoś włożył sporo pracy w usunięcie
wszelkich danych o nim. Kilka linków prowadzi do serwerów Instytutu Badań Nadzwyczajnych, a do nich
nie mam dostępu. Specjalne zabezpieczenia.
-- Nie myśl o tym -- poprosiła Nika. -- Wasi ojcowie mogliby mieć potem problemy.
234
Chwilę milczeli.
-- Golem nie ma nadajnika. Może się schować w dowolnym miejscu, a my przejdziemy tuż obok i
nie będziemy o tym wiedzieć.
-- Zaraz! -- Net wstał i przyłożył palec do ust. -- Golem ma nadajnik Wi-Fi do łączenia się z sieciami
bezprzewodowymi.
-- Czy mówisz o takim pudełku, które instalowaliśmy w piwnicy szkoły? -- zapytała Nika.
-- Router bezprzewodowy -- skinął głową Net. -- Z takim routerem, czyli hot spotem właśnie mógłby
się połączyć.
-- Kiepsko to widzę -- Felix odchylił się w niedokończonym fotelu, aż coś chrupnęło w konstrukcji.
Na wszelki wypadek wstał. -- Zasięg takiego routera to jakieś trzydzieści metrów. Nie możemy jeździć po
mieście i sprawdzać każdej osiedlowej uliczki.
-- Nie o to chodzi -- Net pukał palcem w dolną wargę i mrużył oczy. -- Idąc przez miasto, pewnie
logował się do mijanych hot spotów. .. -- zaczął klikać w klawiaturę. -- Tutaj logował się jako... Golem-
Golem. Kilkanaście razy, odkąd zainstalowaliśmy mu nową płytę główną.
-- W jaki sposób się logował? -- zdziwił się Felbc. -- Mam bezprzewodowy internet, ale
zabezpieczony hasłem... Zaraz, zaraz! To panel administracyjny mojego routera. Skąd znasz hasło?
-- Widziałem, jak je wpisujesz. On pewnie też widział. Stał tu przecież i patrzył. Wysyłał i odbierał e-
maile, biegał po setkach stron.
235
-- Jak niby? Jak inaczej można traktować robota? Zabierasz swoją pralkę do kina?
-- Jeśli logował się do urzędów, to dałoby się załatwić. Ale raczej się tam nie logował, bo przy
urzędach są kamery i bym go zobaczył.
Net odszedł od blatu i zamyślił się.
-- Pełno jest domów z sieciami bezprzewodowymi -- powiedział wreszcie. -- Większość ludzi nie
potrafi nawet włączyć zabezpieczeń. Mógł się tam logować, ale te dane leżą sobie w pamięci komputerów
domowych i routerów. Kompletnie dla nas niedostępne.
Z podjazdu przed garażem dobiegł odgłos silnika rozklekotanego Land Rovera pana Polona. Felix poszedł
na górę, by przywitać się z tatą i zorientować w sytuacji rodzinnej. Wrócił po chwili i starannie zamknął
za sobą drzwi.
-- Mama od kwadransa lepi pierogi -- oznajmił. -- Skleiła już trzy. Ma minę, jakby montowała
zapalnik do bomby atomowej.
Tata przywitał się z wujkiem i zaszył na piętrze. Wujek nadal oglądał po kilka razy każdą scenę z „Blade
Runnera".
-- Stary, bez obrazy, ale to kretyn -- rzucił Net. -- Albo w ogóle ściemnia, że jest jakimś tam wujkiem.
-- Zagrajmy w scrabble -- zaproponował. -- Muszę przestawić mózg na inne zadania, bo za dużo tego
wszystkiego. Powinniśmy zdążyć, nim bomba atomowa będzie gotowa.
236
Grali przez następne pół godziny. Plansza, rozłożona wprost na wykładzinie, powoli zapełniała się
wyrazami. Tym razem wygrywał Net, co nie byłoby dziwne, gdyby nie to, że zwykle kolejność była inna.
Najczęściej wygrywała Nika. Net, który wolał cyfry od liter, zawsze zostawał nieco za nią, a Felix ze swoim
umysłem ścisłym zwykle przegrywał. Nie przejmował się tym zresztą. W grze chodziło o zabawę, a nie o to,
kto wygra. Często nawet nie zapisywali punktów. Tym razem jednak Net miał ich dwa razy więcej niż Nika.
To wzbudziło jej podejrzenia i baczniej obserwowała poczynania przyjaciela.
-- Tylko tak mogę uczestniczyć w grze -- tłumaczył się wstydliwie program. -- Gdybyście grali na
komputerze, nie byłoby problemu.
-- Tu chodzi o fun grania na planszy i układania tych klocków -- wyjaśnił Net, wyjmując słuchawkę. --
I o te kłótnie, czy istnieje „samojazd", czy nie.
-- Porozmawiajcie z facetem na wózku o pięknie Schodów Hiszpańskich w Rzymie. Nie mogę grać na
planszy, bo nie mam rąk.
-- Stary! -- Net rozłożył ręce. -- Ciało było, ale nie chciałeś go zasiedlić.
-- Masz na myśli to ciało, które wam nawiało we wtorek?
-- Jasne, że nie ciało chomika cioci Krysi. Dlaczego nie chciałeś się wprowadzić do Golema?
-- Pytasz mnie o to dziesiąty raz... OK. Chcesz wiedzieć? Nie chciałem się wprowadzić do Golema-
Golema, bo wtedy nie powstałby Golem-Golem.
-- Graj, nie gadaj! -- ponaglił go Felix. -- Chciałbym zdążyć przegrać przed obiadem.
237
-- Jak to nie?! -- wykrzyknął Net. -- To kornik, który podaje się za kogoś innego.
-- Puryści językowi... -- Net, marudząc, zbierał litery. -- Na „po-duszkologa" też się pewnie nie
zgodzicie?
-- Więc... -- Net położył trzy litery w innym miejscu -- „korni-kowo" -- wieś zamieszkana przez
komiki.
-- Raczej nie.
-- Nie dziwię mu się -- dodała Nika. -- To nie nam zwalają się na głowę zapomniane od lat pociotki.
Wujek w ciągu czterdziestu paru minut obejrzał może kwadrans filmu i teraz, stawiając nienaturalnie
długie kroki, przemieścił się do kuchni. Jego walizka wciąż stała na środku hallu.
Wszyscy usiedli przy stole, a mama z uroczystą miną wyłączyła gaz pod wielkim garem, podniosła
pokrywkę i zanurzyła łyżkę ce-dzakową w mętnej wodzie. Dobre samopoczucie opuściło ją, gdy zamiast
pierogów wyłowiła pojedyncze grudki mięsa i rozgotowane fragmenty ciasta.
-- Wystarczy odcedzić -- przytaknęła mama. Spojrzała na babcię i zapytała. -- Zupa? ... Skąd
wiedziałaś?
Mama spojrzała bezradnie na Felixa, oczekując, że i tym razem może przygotuje na szybko jakieś danie.
238
-- Trudno jest zrobić pierogi -- wujek wstał. -- Na szczęście nie przyjechałem z pustymi ręcami.
Wyszedł do przedpokoju, a Caban odprowadził go czujnym spojrzeniem. O dziwo nie szczekał na gościa, a
jedynie nieufnie obchodził go w bezpiecznej odległości. Być może to właśnie wydobywający się z walizki
zapach nastrajał go pokojowo. Wujek bowiem z trudem położył walizkę na kuchennym blacie i otworzył.
Wewnątrz było pełno niestarannie zawiniętych w gazety szynek, kiełbas, kaszanek i słoików z
marynatami. Na środku leżał wielki bochen wiejskiego chleba.
-- W oszołomie ani gnacie tego nie kupisz -- zachwalał wujek. -- Oryginalna, niehigieniczna, ale
smaczna wiejska produkcja! Tymi ręcami śmy to robili.
-- Lepiej zginąć od bakterii niż od chemii -- uprzejmie przyznał tata, wpatrując się w czarne kreski
pod wujkowymi paznokciami.
Przyjaciele zorientowali się nagle, że pod wpływem dobywających się z walizki zapachów przełykają
ślinkę.
Nie wyglądało na to, by byli w stanie zjeść choćby czwartą część dobroci z walizki. Mama z pomocą Niki
zaczęła wyciągać talerze i półmiski i po paru minutach stół był zastawiony kiełbasami, szynkami,
salcesonami, pasztetowymi, kaszankami i kindziukami*. Wódki nie było.
-- Co wujka do nas sprowadza? -- zapytał tata kwadrans później, gdy wszyscy zaspokoili pierwszy
głód.
239
Tata uśmiechnął się, ale po chwili zrozumiał, że gość nie żartuje. Zaczął się więc zastanawiać, jak inaczej
grzecznie zapytać o powód wizyty, choć właściwie to się domyślał.
-- Najlepsze zostawiacie -- wujek zauważył, że wszyscy odkra-wają tłuszcz i skórkę. Beknął donośnie i
sięgnął po następne przysmaki.
Wszyscy przy stole zamarli. Netowi wypadł z ust kawałek kiełbasy, odbił się od talerza i pacnął na
podłogę. Caban w ułamku sekundy znalazł się tam, z głośnym ciamknięciem pochłonął mięsko, po czym
beknął niewiele ciszej.
-- Dobrze gadasz! -- wujek dotknął brzucha. -- Czas zrobić miejsce na więcej. -- Wstał i skierował się
do łazienki. -- To potrwa. Nie czekajcie z deserem.
Miny wszystkich sugerowały, że deser jest ostatnią rzeczą, na jaką mają w tym momencie ochotę.
Popatrzyli po sobie, potem po potrawach na stole - ich atrakcyjność chwilowo zmalała.
-- Czy on też przyjechał... w tej samej sprawie? -- zapytał Felix. Babcia westchnęła.
-- Przecież to jest nasz dom -- przypomniał Felix. -- My powinniśmy decydować, kto się tu
zatrzymuje.
-- przyznała mama.
240
Wstała, zgarnęła z talerzy tłuste skrawki i wrzuciła do psiej miski. Caban, nie wyrabiając się na zakrętach i
przewracając po drodze krzesło, podbiegł do miski i zaczął radośnie pałaszować, zupełnie jakby w domu
był inny pies, który mógłby go uprzedzić.
-- Kochanie -- uśmiechnął się tata. -- Pracujesz w dziale marketingu. Ciągle jeździsz na jakieś
szkolenia z relacji interpersonalnych... Nie ma sposobu na grzeczne wyrzucenie kogoś z domu?
-- mruknął Net.
Nika spojrzała na niego podejrzliwie, ale nawet jeśli chciała o coś zapytać, to uniemożliwiło to wyjście
wujka z łazienki.
-- Nie wchodźcie tam na razie! -- ostrzegł, wachlując twarz dłonią. Jedno było pewne: nikt nie
zamierzał nawet zbliżać się do łazienki. Wujek usiadł przy stole, nałożył sobie solidną porcję wędzonego
boczku.
Pani Polon była wyraźnie bezradna wobec entuzjazmu męża, wstała i wyciągnęła z szafki dużą patelnię.
-- Jak długo wujek zamierza zostać w Warszawie? -- zapytała niezupełnie miłym tonem.
-- Aż sprawę załatwię.
-- Jaką sprawę?
241
Wujek nie mógł odpowiedzieć, bo właśnie wepchnął sobie do ust kawał salcesonu tak wielki, że
niejednemu mógłby starczyć za cały obiad.
Mama westchnęła, powoli pokroiła cebulę na nierównej grubości plastry i zerkała na wujka. Gdy tylko
przełknął, zapytała:
Mama pokiwała smutno głową. Ponieważ nie miała smalcu, wlała na patelnię oliwę i włączyła gaz.
-- Po co? Idę na dworzec i czekam. W końcu jakiś będzie jechał w dobrą stronę.
Mama głośno wypuściła powietrze i zaczęła wymyślać inne, możliwe do zadania w kulturalny sposób
pytania. Wrzuciła cebulkę na patelnię. Zaskwierczało.
-- Mam! -- wykrzyknął nagle Net, aż wszyscy spojrzeli na niego z zaskoczeniem. -- Znaczy się... --
zreflektował się i dodał ciszej. -- To dotyczy innej sprawy. -- Spojrzał porozumiewawczo na przyjaciół. --
Tej „zbiegłej" sprawy.
Felix skinął na Neta i Nikę, po czym cała trójka wyszła przed drzwi. Daszek dawał ochronę przed deszczem,
ale wilgotny chłód przenikał przez cienkie ubrania.
-- Jak sobie pomyślę o powrocie... -- westchnął Net. -- Chociaż jedzonko... No, w hipermarkecie
tego się nie da kupić. Żałuję, że nie mam bardziej rozciągliwego żołądka.
242
-- Jest pewien sposób, żeby dowiedzieć się, gdzie logował się Golem-Golem -- powiedział poważnie
Net.
-- Jeśli mówisz to takim tonem -- Nika spojrzała na niego poważnie -- zapewne to oznacza
władowanie się w jeszcze poważniejsze kłopoty.
-- Może nie -- Net uśmiechnął się. -- Jeśli sprawa się nie wyda. .. to nie będzie sprawy.
-- Spyware -- oznajmił Net. -- Żeby wyciągnąć dane z komputerów prywatnych ludzi, muszę napisać
program szpiegowski. To trudne, bo ludzie sami będą musieli go zainstalować, a potem on będzie musiał
przesłać raport, kto się logował do ich routera. Zasada jest prosta. Golem-Golem idzie ulicą i nagle łapie
sygnał niezabezpieczonego hasłem routera. Większość ludzi to informatyczni mu-gole i nie wiedzą, że
trzeba włączyć zabezpieczenie. Więc Golem--Golem loguje się, ściąga maile, surfuje po sieci i robi, co tam
jeszcze chce. Potem idzie dalej, ale w pamięci routera zostaje wpis, że użytkownik Golem-Golem logował
się o tej i o tej godzinie i zwiedzał te i te strony. Te wpisy z jak największej liczby sieci domowych chcemy
właśnie zdobyć. Jeśli tylko napiszę zadziobisty programik, który wszyscy będą chcieli sobie
poinstalować...
-- A jeśli sprawa się wyda? -- Nika pokręciła głową. -- Brniemy dalej w bagno.
-- Może my jesteśmy za grzeczni? ... -- zastanowił się Felbc. -- Przecież nie chcemy zrobić niczego
złego. Wprost przeciwnie. Szukamy rozwiązania, w którym wszyscy będą zadowoleni -- obejrzał się na
zamknięte drzwi. -- Moi starzy mają problemy z wyartykułowaniem wujkowi, że go tu nie chcą. Będą się z
tym męczyć przez tydzień, zamiast wystawić mu walizkę za drzwi i zapomnieć o sprawie.
243
-- Przyjechał po to samo, co ciotka Zenosława -- zgodził się Felix. -- Próbujemy w kulturalny sposób
walczyć z ludźmi pozbawionymi kultury. Ponury Żniwiarz nie przejmuje się skutkami swoich działań.
-- Tak całkiem szczerze mówiąc... -- Net zawiesił na chwilę głos -- to postaram się, ale pewności
nigdy nie ma.
-- Umówiliśmy się na tydzień -- przypomniał Felix. -- Jeśli nie rozwiążemy naszych spraw w ciągu
tygodnia, powiemy o wszystkim rodzicom.
-- Dobra, jesteśmy superpaczką -- przytaknęła poważnym głosem Nika. -- Działamy razem. Pisz ten
program.
Net skinął głową. Wrócili do środka. Aromat smażonej kaszanki sprawił, że przynajmniej na chwilę
zapomnieli o swoich problemach. Zresztą do poniedziałkowego poranka nie chcieli o nich pamiętać.
Kaszanka smakowała równie dobrze, jak pachniała. Została pochłonięta w kilka minut.
Mama zamknęła oczy i zacisnęła palce na trzonku noża. Tata położył dłoń na jej dłoni i spojrzał w oczy w
sposób, który najpewniej miał znaczyć: „Spokojnie, jakoś sobie z tym poradzimy". Wujek wyciągnął z
kieszeni wymiętą paczkę papierosów niezidentyfikowanej marki, włożył jednego do ust i zaczął się klepać
po kieszeniach w poszukiwaniu zapałek.
244
-- To gdzie palicie?
-- W ogóle nie palimy, ale jeśli już ktoś pali, to wychodzi przed dom.
-- Ale pada.
-- Jest daszek.
-- Piotrze, ja tego nie wytrzymam -- oznajmiła pani Polon, gdy zamknęły się drzwi wejściowe. -- Albo
ty go grzecznie wyprosisz, albo ja zrobię to niegrzecznie.
-- Dobrze -- tata przytulił mamę i pocałował. -- Do poniedziałku. Odsmaż jeszcze trochę kaszanki.
Jest naprawdę pyszna.
Mama uśmiechnęła się, wycelowała w niego palec, zmrużyła oczy i wróciła do mieszania kaszanki na
patelni.
Wszyscy opuścili wzrok na jego buty, a potem na brudne ślady, które zostawił.
-- Mieszajcie, bo się przypali -- rzuciła do przyjaciół. Minęła wujka i poszła do schowka po mopa.
-- Nigdy wcześniej nie widziałem takiego oblęgora... -- szepnął Net. -- Jesteś z nim spokrewniony?
245
Wujek na jednej nodze poskakał do łazienki, włożył stopę z brudnym butem do sedesu i spuścił wodę.
-- A po co? Nie były brudne -- sięgnął do walizki po kolejną kiełbasę. -- Ostatnia porcja i można iść
spać. Już po ósmej.
-- A gdzie to jest?
-- Łazienka? -- otworzył usta, ukazując zmieloną mieszankę cebuli i kaszanki. -- Aaa, łazienka! Tak,
tak. Jasne. Nie myślcie sobie,
***
Niedzielę przyjaciele spędzili oddzielnie. Felix dłubał przy super-fotelu, instalując silniki elektryczne na
dwanaście volt, które miały sterować wszystkimi jego funkcjami, Net tworzył program szpiegowski, a
Nika nadrabiała zaległości w czytaniu, w przerwach szukając w internecie informacji o legendach
warszawskich. Starali się nie myśleć o wiszących nad nimi problemach, ale, rzecz jasna, było to
niemożliwe.
Późnym popołudniem, tknięty przeczuciem, Felix wszedł na parter i dyskretnie przejrzał leżącą na
komodzie pocztę. Pod tradycyjnym spamem z hipermarketów, hurtowni opon i producentów
cudownych preparatów na odchudzanie leżała urzędowa koperta zaadresowana do Piotra Polona.
Chłopak z duszą na ramieniu przyło-
246
żył ją do lampy. Z trudem przeczytał prześwitujące litery. Przełknął ślinę. Było to wezwanie na środę, na
godzinę szesnastą w sprawie syna, czyli jego. Więc to tak, nie chodziło o Nikę i jej ojca, tylko o wspólną
sprawę, a raczej wspólne kłopoty. Chwilę zastanawiał się, czy nie zniszczyć koperty, ale uznał, że to tylko
pogorszyłoby sytuację. Odniósł ją na miejsce. Z salonu dobiegała rozmowa taty z wujkiem. Dyskutowali o
błędach w konstrukcji traktora. Tata uważał, że traktor jest za mało uniwersalny i zasadnicza zmiana jego
budowy umożliwiłaby znaczne zwiększenie liczby możliwych zastosowań. Wujek skłaniał się do poglądu,
że paliwo dla rolników powinno być tańsze i wtedy konstrukcja traktora byłaby OK. Mama siedziała w
kuchni nad stertą wydruków i modyfikowała zawartość arkusza kalkulacyjnego w laptopie. W osobnym
oknie wyświetlała się książka kucharska, otwarta na podstronie z przepisem na spaghetti carbonara.
Widocznie po porażce z rodzimą kuchnią mama postanowiła sprawdzić swe siły we włoszczyźnie.
Felix zszedł na dół i, używając komunikatora Net.com, odbył długą rozmowę z Niką. Próbował ją
pocieszyć, że najpewniej nie chodzi o jej ojca. Nie wierzył, żeby w tej sytuacji długo udało się zachować w
tajemnicy fakt, że Nika mieszka sama, ale przynajmniej można było to odwlec. Dziewczyna odparła, że w
sumie to na jedno wychodzi, bo przecież jak zaczną ją sprawdzać, to i tak dowiedzą się o wszystkim...
Postanowili, że nie wspomną ani słowem o udziale
Neta w zdejmowaniu znaku, żeby nie denerwować jego mamy.
***
Na obiad mama przygotowała spaghetti carbonara. Felix dawno nie jadł tej potrawy, więc nie pamiętał,
jak powinna smakować, jednak to, co miał na talerzu, było całkiem niezłe. Tata i babcia również zajadali
ze smakiem. Jedynie wujek nie wyglądał na zachwyconego.
-- No, Marlenko, moją żoną to ty byś nie mogła być -- podniósł na widelcu kilka nitek spaghetti. --
Nie połamałaś wcześniej tego makaronu. Jak to teraz jeść?
-- To się nawija... -- mama zgrabnie zademonstrowała za pomocą łyżki i widelca, zastanawiając się,
ile w życiu ją ominęło.
247
Wujek zmarszczył brwi i spróbował zrobić to samo. Nie szło mu najlepiej, więc zaczął wciągać pojedyncze
nitki makaronu ustami. Pryskał przy tym sosem na wszystkie strony. Kolejna nitka chlasnę-ła go w czoło.
Zrobił zeza, jakby chciał dojrzeć ślad sosu na własnej twarzy.
-- Normalni ludzie tak nie jedzą -- oświadczył, po czym wziął nóż i zaczął kroić makaron na krótkie kawałki,
zdatne do nabrania łyżką. -- Normalni ludzie jedzą kotlety z kartoflami. Tu jest tyle mięsa, co kot napłakał.
W innych okolicznościach byłoby to pewnie zabawne, ale Felix miał parę przykrych spraw do
przemyślenia, więc zjadł szybko i zamknął się w piwnicy.
Kilka godzin później, gdy kładł się spać, był już pewien, że za trzy dni trzeba się będzie do wszystkiego
przyznać i liczyć na to, że ktoś uwierzy w tak nieprawdopodobną historię oraz, co ważniejsze, że jakimś
cudem uda się uniknąć zdemaskowania Niki i denerwowania mamy Neta.
248
Wujek zmarszczył brwi i spróbował zrobić to samo. Nie szło mu najlepiej, więc zaczął wciągać pojedyncze
nitki makaronu ustami. Pryskał przy tym sosem na wszystkie strony. Kolejna nitka chlasnę-ła go w czoło.
Zrobił zeza, jakby chciał dojrzeć ślad sosu na własnej twarzy.
-- Normalni ludzie tak nie jedzą -- oświadczył, po czym wziął nóż i zaczął kroić makaron na krótkie kawałki,
zdatne do nabrania łyżką. -- Normalni ludzie jedzą kotlety z kartoflami. Tu jest tyle mięsa, co kot napłakał.
W innych okolicznościach byłoby to pewnie zabawne, ale Felix miał parę przykrych spraw do
przemyślenia, więc zjadł szybko i zamknął się w piwnicy.
Kilka godzin później, gdy kładł się spać, był już pewien, że za trzy dni trzeba się będzie do wszystkiego
przyznać i liczyć na to, że ktoś uwierzy w tak nieprawdopodobną historię oraz, co ważniejsze, że jakimś
cudem uda się uniknąć zdemaskowania Niki i denerwowania mamy Neta.
Wujek zmarszczył brwi i spróbował zrobić to samo. Nie szło mu najlepiej, więc zaczął wciągać pojedyncze
nitki makaronu ustami. Pryskał przy tym sosem na wszystkie strony. Kolejna nitka chlasnę-ła go w czoło.
Zrobił zeza, jakby chciał dojrzeć ślad sosu na własnej twarzy.
-- Normalni ludzie tak nie jedzą -- oświadczył, po czym wziął nóż i zaczął kroić makaron na krótkie kawałki,
zdatne do nabrania łyżką. -- Normalni ludzie jedzą kotlety z kartoflami. Tu jest tyle mięsa, co kot napłakał.
W innych okolicznościach byłoby to pewnie zabawne, ale Felix miał parę przykrych spraw do
przemyślenia, więc zjadł szybko i zamknął się w piwnicy.
Kilka godzin później, gdy kładł się spać, był już pewien, że za trzy dni trzeba się będzie do wszystkiego
przyznać i liczyć na to, że ktoś uwierzy w tak nieprawdopodobną historię oraz, co ważniejsze, że jakimś
cudem uda się uniknąć zdemaskowania Niki i denerwowania mamy Neta.
248
11. Musical
Dobiła ich pani Szafran, nauczycielka muzyki, zwana zresztą czasem „Muzyczką", która w poniedziałek na
trzeciej lekcji przekazała im kolejne zadanie konkursowe.
Lekcje muzyki dla większości uczniów były przykrym przeżyciem. Felix i Net odmawiali śpiewania,
uważając, zgodnie z prawdą, że nie mają w tym kierunku żadnych zdolności i nie będą się wygłupiać. Przy
akompaniamencie pianina deklamowali teksty piosenek. Jeśli tylko nie pomylili słów, zapewniało im to
trójkę.
249
lę przebiegło ponure westchnienie i nieśmiałe głosy protestu. Wszyscy zaczęli się zastanawiać, dlaczego
nie zajmuje się tym pani Jola, polonistka, ale nikt nie odważył się zapytać. Nauczycielka złożyła na czworo
kartkę z zadaniem, poprawiła wielkie okulary, tkwiące na wielkim prostym nosie, po czym oznajmiła:
-- Rozumiem was doskonale. Też nie byłam uradowana, jak to przeczytałam. Przedstawienia
teatralne nie są specjalnie interesujące -- powiodła wzrokiem po zastygłej w oczekiwaniu klasie i dodała
radośnie. -- Rozmawiałam z dyrektorem. Po namyśle przyznał mi rację i zmodyfikował zadanie. Myślę, że
wszyscy się zgodzicie, że musicale są znaczcie ciekawsze. Będziemy ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć.
Net prawie wjechał pod stół. Przez salę przebiegł jęk rozpaczy. Oto zamiast jednej godziny muzyki w
poniedziałek miał być cały tydzień, zakończony tym, co najgorsze, czyli śpiewaniem przy
akompaniamencie starego pianina. Nie była zmartwiona tylko Aurelia, która uważała, że ma talent i
liczyła, że zostanie gwiazdą światowego popu.
-- Oświetleniowcem? -- pani Szafran zamrugała szarymi oczami powiększonymi przez wielkie szkła i
pochyliła się nad nim jak zapadająca się w podmokłym gruncie wieża strażnicza. Była wysoka, chuda --
wydawało się, że w każdej chwili może się złamać. -- Znam legendę o Bazyliszku i nie występuje w niej
żaden oświetleniowiec.
Jeśli miał być to żart, to nikt nie próbował się z niego śmiać. Ale znając nauczycielkę,
najprawdopodobniej mówiła poważnie.
-- Adaptację sceniczną zrobicie w domu -- niniejszym uznała, że sprawa Neta jest zakończona. --
Ćwiczenia zaczynamy jutro po lekcjach.
-- Tak, jak powiedziałam. W trakcie lekcji przecież są lekcje. Druga „b" ćwiczy przed lekcjami. Przez
ten tydzień będą przychodzić do szkoły na siódmą -- pani Szafran uśmiechnęła się do siebie.
250
-- Miłość do muzyki wymaga poświęceń. Jeśli chcecie, możecie się z nimi zamienić.
Nauczycielka odwróciła się i wolnym krokiem podeszła do pianina. Sprawiała wrażenie niestarannie
posklejanej, jakby głowa, nogi, dłonie i cała reszta pochodziły z różnych kompletów. Wełniany sweter i
szara wełniana spódnica wisiały na niej jak na wieszaku. Szare włosy nosiły na końcówkach ślady
nieudanego farbowania na rudo. Gdy siadała na zydelku przed klawiaturą, widać było, że stara się to
zrobić z gracją, ale wrażenie było takie, jakby każda część jej ciała miała własny pomysł na to siadanie.
Rozczapierzonymi palcami brzdąknęła kilka donośnych gam, odchrząknęła i zaśpiewała:
***
Zgodnie z obawami przyjaciół na przerwie posypały się pod ich adresem pretensje.
-- To wy władowaliście nas w ten konkurs -- Lucjan palcem wskazującym puknął w pierś Felixa.
-- Poza pożarem szkoły nic mi nie przychodzi do głowy -- przyznał Net. -- Sądziliśmy, że ten cały
konkurs będzie polegał na turnieju szachowym albo na zawodach w rzucaniu bananem...
-- Daj spokój, Lucek -- Aurelia uwiesiła mu się na ramieniu, co nie przeszkodziło jej posłać uroczego
uśmiechu Netowi. -- Nie miej pretensji. To na pewno będzie zabawne.
Lucjan mruknął coś pod nosem i odszedł, ciągnąc za sobą uczepioną Aurelię.
-- Zdążycie na jutro napisać scenariusz? -- zapytał Wiktor, już idąc za Lucjanem i Aurelią.
251
-- Zaraz! -- zreflektował się Net. -- Też chcemy mieć jakiś fri-tajm. Poprzednie zadanie sami
odrabialiśmy.
-- Nie dość, że nas w to władowaliście -- dodał Lambert -- to jeszcze przez was przegrywamy.
-- Możemy się wycofać -- Felix wzruszył ramionami. -- Możemy planowo przegrać wszystkie
konkurencje.
-- Facet! -- Net zaczynał się denerwować. -- IV do tej pory jeszcze nic nie zrobiłeś.
-- Więc sukces jest grupowy, a porażka tylko naszej trójki? -- zapytała Nika.
-- Nie wierzę... -- Net rozłożył ramiona. -- Znów daliśmy się wpuścić w kanalizację. Zróbmy sobie
może jakieś testy na IQ, bo zaraz zaczną nas wykorzystywać rośliny doniczkowe.
-- Mamy problem z asertywnością -- przyznał Felix. -- Każdy inny na naszym miejscu rzuciłby to i
zajął się czymś przyjemnym.
-- Sugerujesz -- Net spojrzał na niego uważnie -- że my tego nie rzucimy? Całą niedzielę pisałem ten
program szpiegowski. Nie zamierzam stracić reszty tygodnia na jakiś durny scenariusz.
-- Teraz kumpel z RPA dorabia grafikę. To będzie prosta gierka, coś jak packman. Chodzi się po
lochach, zbiera złote kaczki i jednocześnie ucieka przed Bazyliszkiem.
-- Dowcipne -- Felix nie wyglądał na rozśmieszonego.
252
-- Kiedy oni będą grać, program sprawdzi logo routera i prześle raport na nasz tajny serwer. Potem
ściągnę wszystkie raporty i będziemy wiedzieć, gdzie logował się Golem-Golem.
***
Są w życiu chwile, gdy myśli się, że jest tak źle, iż już gorzej być nie może. Wtedy właśnie okazuje się, że
jednak może. Felix, przechodząc kilka razy przez hall, mimowolnie zerkał na kupkę listów. Wreszcie nie
wytrzymał, podszedł i dyskretnie przejrzał korespondencję. Na spodzie, spomiędzy innych przesyłek,
wystawał rożek czarnej koperty. Felix wyciągnął ją i wepchnął do kieszeni. Nikt nie zobaczył - rodziców
nie było, babcia spała, a wujek oglądał film, pijąc herbatę z ketchupem - najwyraźniej nie wiedział, do
czego służy ketchup. Felixowi robiło się niedobrze od samego patrzenia. Zszedł do swojej piwnicy i usiadł
na niedokończonym superfotelu. W mechanizmie podnośnika coś strzeliło i siedzisko opadło o kilka
centymetrów. Chłopak jakby w ogóle tego nie zauważył. Obracał w dłoniach brązowoczarną kwadratową
kopertę, opatrzoną naba-zgranym niestarannie „Felix Polon". Bez adresu czy znaczka - ktoś sam wrzucił ją
do skrzynki. Była słabo zaklejona, wystarczyło podważyć, by wyciągnąć list i przeczytać wiadomość. Felix
wodził palcem po odstającej klapce i zaciskał usta.
W laptopie zapiszczał sygnał przychodzącego połączenia. Felix włączył komunikator Net.com. Z boku
ekranu wyskoczyło zielone okienko z twarzą Niki.
Felix spojrzał na swoje dłonie. Palec wskazujący, bez wiedzy właściciela, już wsuwał się w szczelinę.
Odłożył kopertę na blat.
Przytaknęła i nachyliła się nad niewidoczną w kadrze klawiaturą. Z głośnika dobiegły odgłosy pisania. Po
chwili obok okna Niki pojawiło się kolejne z Netem.
-- O tym, dlaczego w walizce wujka Stefka nie ma ubrań na zmianę? -- twarz Neta rozszerzyła się w
uśmiechu. -- Wyjechał?
253
-- Mama zgodziła się, żeby wujek został do wtorku. Nie sprawdzałeś jeszcze skrzynki na listy?
-- Moja skrzynka jest sto metrów niżej -- Net spoważniał nagle. -- Co w niej miałoby niby czysto
teoretycznie i wcale nie na pewno być?
-- To -- Felix pokazał czarną kopertę. Pomyślał, że współczynnik szczęścia przyjaciela spada właśnie
na łeb, na szyję.
-- Co jest w środku?
-- Zejdź na dół -- poprosiła Nika. -- Wyciągnij list ze skrzynki, przynieś do domu i spal.
-- Nie mogę tak po prostu spalić listu. Smród sprowokuje pytania, włączy się system
przeciwpożarowy albo coś...
-- Pada deszcz...
-- Jasne!
-- Może dzięki temu odreaguję -- Net spróbował się uśmiechnąć. -- Przy okazji, szukając informacji o
Bazyliszku, znalazłem gościa, który ma na nazwisko Szek, a rozgarnięci rodzice dali mu na imię Bazyli...
Dobra, spadam -- Net miał się rozłączyć, ale zatrzymał się z ręką nad klawiaturą. -- Co macie dziś na obiad?
-- To do jutra.
-- Pa!
254
Zamknął komunikator Net.com i spojrzał na kopertę. Wziął ją w dłonie, obejrzał ze wszystkich stron.
Ciemnobrązowa, prawie czarna. Prawie otwarta.
Stali w parku, niedaleko wejścia do szkoły. Każde z nich trzymało małą czarną kwadratową kopertę. Nika
miała najmniej wątpliwości, więc pierwsza zgniotła kopertę i położyła na ziemi. Chłopcy z ociąganiem
zrobili to samo. Felix wyciągnął zapalniczkę i podpalił.
-- Mogliśmy zrobić zdjęcie -- westchnął Net. -- Tak na wszelki wypadek. Z zamkniętymi oczami.
Papier wypalił się, a wiatr rozwiał popiół. Przyjaciele ruszyli w kierunku wejścia do szkoły z przykrym
przeświadczeniem, że
*#*
Na zajęcia dodatkowe z botaniki progresywnej przychodzili już tylko Felix, Net i Nika. Aurelia uznała, że to
zbyt obrzydliwe, Zosia zemdlała na dwóch kolejnych, więc w trosce o swoje zdrowie i rozwój psychiczny
na następne już nie przyszła. Gilbert stwierdził za to, że są za mało obrzydliwe.
Na przybitej obok tablicy półce stała doniczka z Esencją floren-cją, najbardziej wykręconym kwiatem, jaki
kiedykolwiek wyhodowano. Z wiekiem jej wykręcenie tylko się pogłębiało. Patrząc na nią zbyt długo,
można było stracić równowagę i przewrócić się.
Na biurku Butlera stał wielki elektromagnes, pożyczony zapewne z pracowni fizycznej, połączony z czymś
wyglądającym jak uchwyt na piłkę lekarską. Profesor krzątał się po zapleczu. Zwykle tak wyglądał
początek zajęć, ale nie wynikał z zamierzonej dramaturgii. Raczej był pochodną problemów z
planowaniem czasu.
Wreszcie nauczyciel pojawił się w drzwiach zaplecza. Chował za plecami coś dużego.
-- Drylowanie wiśni jest proste -- powiedział na wstępie z uśmiechem szalonego naukowca, który
wynalazł środek na porost włosów i odrdzewiacz do metalu w jednym. -- Ale spróbujcie wy-drylować
arbuza!
255
-- Tak! Cały wysiłek rośliny nie służy temu, żebyśmy mogli skosztować soczystego owocu. Owoc to
dodatek do kryjących się wewnątrz pestek. Roślinie chodzi o to, żebyśmy roznieśli te pestki po żyznej
ziemi, nam chodzi o zjedzenie owocu. Pestki nam przeszkadzają, ale tolerujemy je, bo owoc jest pyszny.
Kto kogo wykorzystuje? -- profesor znów się uśmiechnął. -- Niestety, roślina nas. Ale do czasu! My
jesteśmy inteligentniejsi i zmienimy tę sytuację
Przyjaciele nie byli gotowi, ale skinęli głowami. Obawiali się co najmniej klapy, bo zwykle tak kończyły się
eksperymenty profesora. Biorąc jednak pod uwagę niedorzeczność pomysłu, istniała szansa, że tym razem
po prostu nic się nie stanie.
Profesor włączył zasilanie. Arbuz drgnął, ale nic poza tym się nie wydarzyło.
wylądowało na głowicy urządzenia. Cała ławka zaczęła się przesuwać w kierunku elektromagnesu. Felix
złapał swój plecak, ale jego zawartość jakby ożyła i wysuwała się z kieszeni. Łapanie na niewiele się zdało:
klucze, spinacze, narzędzia i scyzoryki poleciały w ślad za piórem. Arbuz trząsł się, ale nie zamierzał
poddać się elektrodry-lowaniu.
256
Profesor zmarszczył brwi i przekręcił pokrętło do oporu. Salę wypełniło buczenie transformatora, a Nika
poczuła, że coś ją wciąga pod stół. Krzyknęła i przejechała po podłodze aż do biurka, gdzie jej buty z
metalowymi noskami pacnęły o obudowę elektromagnesu. Ławki i krzesła pełzły już zdecydowanie i
hałaśliwie. Arbuz trząsł się, jakby nagle ożył. Wreszcie z głuchym „plumff" eksplodował, rozrzucając
różowy miąższ po sali. Z korytarza rozległ się wystrzał przepalonego bezpiecznika, zgasło światło.
Przyczepione do głowicy elektromagnesu przedmioty, w tym i komplet pestek, opadły na biurko.
-- Pani Pumpernikiel się ucieszy... -- pokiwał głową Net, obserwując otaczające ich pobojowisko.
Na głowie miał małą czapeczkę z zielonej łupiny.
***
-- Mam pewne zastrzeżenia do sceny śmierci Bazyliszka -- pani Szafran przyglądała się kartce.
Mrugała wielkimi oczami zza wielkich okularów. -- Czy sądzicie, że w tamtych czasach znano karabiny
maszynowe?
-- Możemy postarzyć ten telefon. Tata ma gdzieś taki wielki, z wysuwaną anteną.
-- To chyba nie wystarczy. No i te taksówki, którymi jeżdżą rodzice, szukając dzieci. To też musi
zniknąć.
257
-- Razem z tym helikopterem -- oddała kartki Netowi. -- To trzeba wyrzucić. OK, praca wymaga
poprawek, ale możemy założyć, że mamy libretto.
Powiodła po klasie pełnym nadziei spojrzeniem. Klasa za to patrzyła na panią Szafran, jakby ta właśnie
oznajmiła, że przyleciała z Andromedy po próbki ludzkiego DNA.
-- No, dalej -- zachęciła. -- Nie wstydźcie się. Szkoda czasu. Bez tego nie możemy zacząć. Druga „b"
zmarnowała dzień, bo nie wiedziała, że musical nie istnieje bez muzyki. Wy jesteście chyba bardziej
rozgarnięci?
Powoli stawało się coraz bardziej oczywiste, że w tym względzie druga „a" jest tak samo rozgarnięta, jak
druga „b".
Pani Szafran założyła ręce i zaczęła wolno ściągać usta. Wyglądała, jakby ćwiczyła mięśnie twarzy, nim
wydrze się na cały głos. W chwili, gdy usta stały się niemal pionowe, Net odchrząknął i oznajmił:
W głuchej ciszy odgłos upuszczonego przez oniemiałą Celinę zeszytu zabrzmiał jak wystrzał. Oskar
zakrztusił się. Klasa wpatrywała się w Neta w osłupieniu.
258
was już trzymać. Jutro za to bierzemy się solidnie do roboty. -- Zacisnęła pięści jak trener zagrzewający do
boju własną drużynę. -- No, zmykajcie do domów pośpiewać.
Było wielce prawdopodobne, że pani Szafran naprawdę wyobrażała sobie uczniów śpiewających,
grających na fletach poprzecznych i tamburynach oraz komponujących musicale w czasie wolnym od
innych zajęć. Nie było nikogo, kto mógłby wyprowadzić ją z błędu.
-- Jak zamierzasz skomponować muzykę? -- zapytała przesadnie spokojnie Nika, gdy szli w kierunku
przystanku.
-- Jeszcze... nie wiem. -- Net uśmiechnął się dumnie. -- Ale to nie może być trudne. Wiem ile linii ma
pięciolinia, a to już coś.
-- Pomyślcie -- Net nachylił się do przyjaciół. -- Możemy w prosty sposób odrobić stratę punktów.
Czego bym nie napisał, będziemy lepsi od drugiej „b", bo oni nie napiszą niczego. Zyskamy sympatię
sędziego i wyjdziemy na prowadzenie.
Net machnął tylko ręką, że to łatwizna. Nika jednak wiedziała, że to machnięcie w wykonaniu Neta
znaczyło bardziej „to dopiero jutro".
Zadzwonił telefon Neta. Chłopak odebrał, chwilę słuchał, odpowiedział: „Nie mam pojęcia", potem:
„Naprawdę nie mam pojęcia". Wreszcie schował telefon do kieszeni.
Net przytaknął.
-- To za duży zbieg okoliczności -- powiedział wolno. -- Musi chodzić o ten znak, który zdjęliśmy. Ja
pakuję walizkę i emigruję na Słowację...
259
-- Udawajmy, że nic się nie dzieje -- Felix wepchnął ręce do kieszeni. -- Róbmy to, co mieliśmy robić.
-- Wszystko wali się na łeb, na pupę, a ja mam musical robić?! -- wykrzyknął Net.
-- Podjęliśmy się tego zadania -- przypomniała Nika. -- Chociaż jedno może nam się udać.
-- Raczej zostaliśmy nim podjęci. Liczyłem na konkurencje typu plucie sernikiem do celu,
podpalanie kosza na śmiecie albo kto głośniej puści --
-- Tylko nie strzelaj mi kolejnej umoralniającej gadki -- Net nachylił się groźnie nad telefonem. -- Nie
mam żadnych talentów muzycznych. Choćbym chodził przez trzydzieści lat do liceum muzycznego, i tak
nie będę w stanie skomponować niczego ponad krótką sonatę pod tytułem „Tocząca się po betonie
scentrowana felga od Jelcza". Dlatego nie mam zamiaru nawet ćwiczyć rysowania klucza wiolinowego.
Mamy psychiczną nauczycielkę od muzyki, która widzi w nas kolejne wcielenia Chopina, Rachmaninowa i
spółki. Więc nie mów mi, że powinienem się przyłożyć!
W powietrzu zawisła ciężka cisza. Potem z głośnika telefonu rozległy się groźne dźwięki, przypominające
nieco „Marsz imperatora" z „Gwiezdnych wojen".
-- Może być?
***
-- Synu... -- tata obracał w dłoniach kopertę, którą Felix niestety doskonale rozpoznawał. --
Przyszedł list z policji... w twojej sprawie. Powinienem o czymś wiedzieć?
260
Zrobił przy tym na tyle nieokreślony wyraz twarzy, że tata westchnął tylko i powiedział:
-- Niech więc to będzie niespodzianka... -- ciężko skinął głową. -- Tata Neta prosił mnie, żebym go
reprezentował. Nie może się zwolnić z pracy.
-- Wiem... tata Neta powiedział, że jeśli chcą z nim porozmawiać, to muszą się umówić na dwa
tygodnie wcześniej, bo ma bardzo napięty grafik. Użył może nieco innych słów, ale sens był podobny.
-- Tato...
Felix przezornie nie drążył tematu. Miał zamiar zejść do swojego pokoju w piwnicy, gdy tata rzucił przez
ramię:
-- Ubieraj się już. Neta i Nikę mamy zabrać z przystanku przy rondzie Babka.
***
Szary budynek komendy policji wyglądał jak kanciasty bunkier wtłoczony przez socrealistycznego
architekta między stare kamienice Mokotowa. Pan Polon i przyjaciele przeszli przez bramkę z
wykrywaczem metalu, gdzie napotkali tradycyjnie kłopoty z gadżetami Felixa i metalowymi elementami
w butach Niki. Weszli na trzecie piętro i zapukali do pokoju, dziwnym zbiegiem okoliczności noszącego
numer 309. Wewnątrz było szaro od dymu tytoniowego. Na wąskim biurku zasłanym grubą warstwą
niestarannie rzuconych papierów nikt chyba nie próbował zrobić porządku od tygodni. Z boku leżał
zdezelowany skórzany neseser. Był otwarty, a jego wnętrze wypełniały kolejne, wszelkiej barwy i formatu,
papiery.
Siedzący za biurkiem, doskonale wtopiony w tło i dym facet przypominał ubranego w wygnieciony
garnitur hipopotama. Pod
261
pofałdowanym czołem błyszczały małe sprytne oczka. W pulchnych palcach trzymał wypalonego do
połowy papierosa.
-- Kapitan Szyneczko -- uniósł się lekko i uściskami dłoni przywitał się z tatą, potem z przyjaciółmi,
Mimo że był uprzejmy biła od niego negatywna energia, która sprawia, że człowiekowi zaczynają się pocić
dłonie.
Policjant obrzucił ich badawczym spojrzeniem, po czym wrócił za biurko i oznajmił:
-- Nie o?... -- Net nie zdążył powiedzieć słowa „znaki", bo łokieć Niki w jego boku na moment
pozbawił go tchu. -- O ssskarb?
-- O skarb -- śledczy ze świstem wciągnął dym i wypuścił go nosem, jakby to była rura wydechowa
starego diesla.
-- Tylko myśleliśmy o nim -- przyznał przejęty Felix. -- Równie dobrze to może być tylko legenda.
-- To na pewno legenda -- zapewnił Net. -- Nie, luz, nie będziemy się tym więcej zajmować. Może pan
zamknąć tę sprawę i zająć się czymś innym.
-- Czy my myślimy o tym samym? -- Szyneczko zmrużył oczka i poprawił się na trzeszczącym fotelu.
-- Mam na myśli skarb, który znaleźliście rok temu. Ten w niemieckiej skrzyni po amunicji.
-- Jest w muzeum -- powiedział powoli tata. -- Coś jest nie tak z tym skarbem?
-- Zrobiłem to, co powinien zrobić każdy uczciwy obywatel -- oburzył się pan Polon. -- Zawiozłem
skrzynię ze skarbem do muzeum. Nie liczyłem na specjalną wdzięczność, ale miło by było usły-
262
-- Ale upomina się pan o dziesięć procent znaleźnego. Niestety, budżet muzeum na ten rok nie
przewiduje takiego wydatku.
-- Ale skarb chcą mieć? -- Net odzyskał rezon. -- To ja też tak zrobię! Pójdę do hipermarketu,
naładuję pełen wózek, aż się będzie wysypywało. Powiem kasjerce, że potrzebuję tych wszystkich rzeczy,
ale mój budżet nie przewiduje płacenia za nie!
-- Powiedział pan: „Dziesięć procent znaleźnego"? -- dopiero teraz załapał tata. -- Nigdy nie
występowałem o żadne znaleźne...
Śledczy znów zaczął się przekopywać przez papiery w neseserze. Wyciągnął pomiętą kartkę i podał ją panu
Polonowi. Ten przeczytał i spojrzał na syna.
-- Wysłałem maila w tej sprawie -- wyjaśnił Felix. -- Nawet kilka. Uznałem, że należy się nam
zwyczajowe dziesięć procent, skoro znaleźliśmy skarb i oddaliśmy do muzeum...
-- Mogłeś się mnie zapytać, zanim wysłałeś maila do dyrektora muzeum -- stwierdził tata. -- Po co ci
tyle pieniędzy?
Felix chciał odpowiedzieć, ale przypomniał sobie, że o zawrotnej sumie na leczenie babci wie z listu,
którego nie wolno mu było otwierać. Wzruszył więc tylko ramionami.
-- Mój syn nie jest zdalnie sterowany. Ma czternaście lat i wolną wolę. Nie musi mi się tłumaczyć. A
poza tym skarb znalazł mój syn razem z przyjaciółmi. I to im, a nie mnie należałoby się znaleźne.
263
w zapomnianym korytarzu, niczego nie zmienia -- wycelował w tatę pulchnym palcem. -- Jeśli pan
zapomni, w której szufladzie trzyma portfel, to nie znaczy, że każdy może go sobie wziąć. Prawda?
Śledczy z samego dna nesesera wyciągnął pożółkły, wypisany na maszynie dokument i odczytał:
-- Zgodnie z dekretem prezydenta Bieruta z 1949 roku* wszelkie skarby zrabowane przez
okupantów i zaginione na terenie Polski stają się własnością państwa polskiego -- spojrzał znad kartki na
swoich gości. -- Tak więc z punktu widzenia prawa -- zaciągnął się papierosem i wydmuchnął dym wprost
przed siebie -- było to włamanie, bo drzwi były przecież zamknięte. Następnie miał miejsce rabunek
mienia państwowego i próba odsprzedania go za dziesięć procent wartości. Czyli paserstwo.
Tata i przyjaciele szeroko otwartymi oczami patrzyli na śledczego. Nika opuściła wzrok i zagapiła się na
czubki własnych butów.
-- Proszę czekać na informacje -- Szyneczko zgasił papierosa i wyszczerzył do gości pożółkłe zęby. --
Zadzwonię. Sprawa jest rozwojowa.
-- Sorry, tato -- mruknął Felix, gdy szli do samochodu. -- Sądziłem, że te dziesięć procent to
standardowa sprawa.
-- Teoretycznie standardowa... Nie mam do ciebie pretensji, chociaż lepiej, jakbyś takie rzeczy
wcześniej ze mną konsultował.
-- I co teraz będzie?
-- Nic. Nie zrobiliście nic złego. Nawet wprost przeciwnie, znaleźliście skarb, który być może nigdy
nie ujrzałby światła dziennego. A co najważniejsze -- znaleźliście księgę profesora Kuszmiń-skiego. Jeśli ten
policjant odezwie się jeszcze kiedyś, napiszę oficjalną skargę do jego przełożonych.
Nie odezwała się słowem, odkąd weszli do gabinetu -- przyjaciele dopiero teraz zwrócili na to uwagę.
264
-- Mowy nie ma -- tata uśmiechnął się. -- Mama robi pizzę. Jesteście zaproszeni. Już nie myślcie o
tym... panu. To taki śledczy... podupadły. Nic wam nie zrobi, utonie prędzej w papierach.
Przez całą drogę Nika milczała. Siedziała z opuszczoną głową, zupełnie do siebie niepodobna, jakby
zwiędła. Za oknami rozklekotanego Land Rovera wolno przesuwało się zakorkowane miasto. Przyjaciele
nie mogli przestać myśleć o kapitanie Szyneczko. Oto do wszystkich problemów, które mieli, doszedł
kolejny, zupełnie niespodziewany.
***
Wujek okupował salon i swoim zwyczajem oglądał film, przewijając sceny po kilka razy. Spędzał całe dnie
na kanapie i wybierał filmy według kolejności ułożenia na półkach. Felix zauważył, że gdy trafiał na
romansidło, oglądał je na podglądzie, przewijając z czterokrotną prędkością. Chłopak nie mógł
zrozumieć, po co w takim razie w ogóle je ogląda.
Mama stała przy blacie kuchennym i z zacięciem wałkowała ciasto, które uparcie przylepiało się do wałka.
-- Rurka makaronu dla olbrzyma? -- zapytał ze śmiechem Net, po czym zorientował się, że nie było
to zbyt grzeczne.
-- Posyp mąką -- poradził Felix. -- Nie będzie się przyklejać do wałka -- spojrzał na garnki stojące na
kuchni. -- Nie za dużo tego jedzenia?
-- Rozładowuję stres, gotując -- wyjaśniła mama. -- Ale już rąk nie czuję.
-- My to zrobimy -- Nika przejęła wałek. -- Niech pani zajmie się czymś przyjemniejszym.
Mama uśmiechnęła się z wdzięcznością i zostawiła ich samych w kuchni. Chłopcy chwilę gapili się na
wałek z rozpłaszczonym ciastem.
-- Jeden problem mniej, jeden więcej -- odezwał się Felix. -- Tym akurat zajmie się tata.
265
-- Wiem, że nie mogę w nieskończoność ukrywać tego, że mieszkam sama -- szepnęła. -- Ale jak
zobaczyłam tego Szyneczko, dotarło do mnie coś jeszcze. Jeśli wszystko się wyda, to właśnie tacy ludzie
będą decydować o tym, co dalej stanie się z moim życiem.
-- Jeśli w piątek ujawnimy sprawę Golema-Golema i Żniwiarza, wyjdzie na to samo -- zauważył Felix. --
Nalegałaś na to.
-- Wiem -- Nika przytuliła się do Neta. -- Przepraszam. Myślałam, ze to wszystko będzie łatwiejsze...
Felix włożył ręce w kieszenie i spojrzał w bok. Głośno wypuścił powietrze, westchnął i powiedział:
-- Umówmy się więc, że się nie umawialiśmy co do tego piątku. Nikomu nie powiemy o Golemie-
Golemie ani o Żniwiarzu. Sami to załatwimy.
-- Nic nie mów -- Net położył palec na jej ustach. -- Dwa głosy za. Wystarczy, żeby cię przegłosować,
niezależnie od twoich poglądów. Veto nie istnieje.
-- Trzy głosy -- rozległo się z telefonu Neta. -- Trzy głosy za. Tym razem udało ci się nie wyłączyć
minikomputera.
-- Manfred? -- zainteresował się nagle Net. -- Skąd ten twój nagły entuzjazm?
-- Ponieważ dowiedziałem się paru rzeczy na temat Ponurego Żniwiarza oraz drzwi 308 i pół.
-- Popatrzcie na głowę cyborga -- obraz powiększył się, ukazując wymięte pudełko, udające głowę.
266
-- No i?
-- Popatrzcie uważnie. Pudełko jest mocno wygniecione, ale nie ma w nim dziury.
-- To zdjęcie jest mało wyraźne... -- mruknął bez przekonania Net. -- Czego to niby dowodzi?
-- Wywaliłem do pojemnika z makulaturą następnego dnia -- Felix nachylił się nad zdjęciem. --
Hm... Pamiętam tę dziurę po kosie. Była spora.
-- Może tektura zagięła się tak, że nie widać... -- Net popatrzył po przyjaciołach. -- Przywidziałoby
nam się?
-- Druga rzecz. Nasz kochany przyjaciel Vidoktor robi jednak niezłą robotę. Ostatnio przez miesiąc
wskanowywał stare plany budynków, by były dostępne w postaci cyfrowej. Tak więc miałem okazję
przyjrzeć się planom waszej szkoły. W pierwotnym projekcie z roku 1932 istnieje mały magazynek między
salą 308 a 309. Na każdym piętrze miał być taki mały pokoik bez okien. W finalnej wersji planów już go
nie ma.
-- Sprawdzałem odległość od futryn drzwi do ściany dzielącej sale 308 i 309 -- powiedział Felix. --
Tam nic nie ma.
-- Nie ma. Ale kiedyś miało być. Architekt projektujący ten budynek zmarł, nim rozpoczęto
budowę. Jego następca uznał prawdopodobnie, że schowek jest niepotrzebny.
-- Ciekawe...
-- Jeszcze ciekawsze jest to, że ten pierwszy architekt nazywał się Jan Knipszyc. Był dziadkiem
Franka.
-- Ja nie chcę -- oświadczył Net. -- Ja po prostu nie chcę. Dla-czemu nie może być normalnie?
Dlaczemu Wiktor, Oskar albo Lucjan wracają do domu i rżną w strzelanki, nie wiedząc niczego
267
-- Wypuśćmy jak najszybciej nasz spyware -- poprosił Felix. -- Pokaż w ogóle, jak to wygląda.
Net wyciągnął z plecaka płytę, nachylił się nad komputerem, otworzył panel kontrolny domowego
routera i wyłączył zabezpieczenia. Następnie wprawnym ruchem włożył płytę do napędu i uruchomił
program. Na ekranie pojawiło się okno z labiryntem, podobnym do tego z „Packmana". W jednym rogu
znajdował się Bazyliszek, przypominający nieco Smoka Wawelskiego, w drugim przestraszony facecik w
stroju grotołaza -- poszukiwacz skarbów. W kilku miejscach labiryntu podskakiwały wesoło złote kaczki.
Bazyliszek ruszył w kierunku poszukiwacza. Wciskając klawisze ze strzałkami, Net zaczął zbierać punkty.
Sprawnie uciekając przed Bazyliszkiem, zebrał prawie wszystkie złote kaczki, gdy z telefonu rozległ się głos
Manfreda:
-- Działa. Na serwerze pojawił się raport. Golem-Golem logował się tu po raz ostatni w dniu, w
którym zniknął.
-- Się robi!
-- Muszę w coś włożyć ręce -- oświadczyła. -- Pozwólcie mi zająć się czymś pożytecznym.
Zostawili mamę sam na sam z niedokończoną pizzą i zeszli do felixowej piwnicy. Ledwo Net położył na
blacie minikomputer, z głośników dobiegł wrzask -- to Bazyliszek dopadł pozbawionego kontroli
poszukiwacza. Przyjaciele aż podskoczyli. Net wyjął płytę i zamknął program.
268
-- Tak samo w końcu potraktuje nas Ponury Żniwiarz, jeśli dalej będziemy grać w tę jego grę --
zauważyła Nika.
-- Przecież nie mamy zamiaru. A nawet gdybyśmy chcieli, to nie zdążymy do czwartku.
-- Pora przyznać, że nie jesteśmy w stanie go ignorować -- podsumował Felix. -- Co dokładnie było w
waszych kopertach?
-- Adres internetowy -- odparł Net. -- I dopisek: „Rozwiążcie zagadkę do czwartku, żeby przejść do
następnego poziomu".
Przytaknęli. Westchnął, usiadł przed swoim laptopem i wyszukał w historii odwiedzaną poprzedniego
dnia stronę. Na ciemnobrązowym tle wyświetlała się gra literowa. Dwanaście na dwanaście szarych pól,
razem sto czterdzieści trzy ruchome kafelki, na każdym po jednej literze. Jedno pole pozostawało puste,
żeby kafle można było przesuwać. Żadnej instrukcji. Można się było tylko domyślać, że chodzi o takie
poprzesuwanie kafli, żeby litery ułożyły się w sensowny przekaz. Było to o tyle trudne, że przesunąć
można było jedynie któryś z kafli sąsiadujących z pustym polem.
-- Pamięta ustawienia -- Felbc wskazał palcem środek planszy. -- Wczoraj ułożyłem „notes".
Przesunął kilka kafli, próbując ułożyć wyraz „notesik", ale po dwudziestu ruchach zrezygnował, bo
doprowadzenie litery „I" spowodowało przesunięcie „S".
-- Nic z tego. Nie mam zdolności lingwistycznych. Musiałbym się dopiero nauczyć. Mogę to zrobić
metodą losową, ale na twoim archaicznym komputerze to trwałoby... -- ucichł nagle.
269
-- To zadanie dla ludzkiego mózgu -- odezwała się Nika. -- Polega na skojarzeniach, jak gra w
Scrabble.
-- Komputer sprawdza możliwe kombinacje, a człowiek jedzie intuicyjnie -- zgodził się Net. -- Ale
przesuwanie tego jest koszmarne.
-- Trzeba to zrobić w dwóch etapach -- Felix potarł brodę. -- Najpierw wziąć prawdziwą grę Scrabble
i z tamtych literek ułożyć hasło. A potem Manfred poprzesuwa kafle na stronie.
-- Ułóżmy to -- zgodził się Net. -- Wolę to niż poprawki do scenariusza musicalu. W ogóle mam dość
uczestnictwa w tym kretyńskim turnieju międzyklasowym. Wyślemy wszystkim to, co do tej pory
stworzyliśmy, i niech kończą bez nas. W razie czego na wycieczkę sami sobie pojedziemy w ferie.
Felix przytaknął, Nika po zastanowieniu również. Net szybko wklepał adresy e-mailowe wszystkich z klasy,
dołączył scenariusz i muzykę, po czym wysłał.
Weszli na parter i do kuchni. Mama kręciła się, robiąc kilka rzeczy naraz.
W wielkim garnku gotowała się zupa, obok, w mniejszym, ziemniaki, w jeszcze mniejszym gulasz, a w
piekarniku skwierczała zapiekanka „cebulowa radość po rozstaniu". Na blacie, między trójrę-kim
automatem do obierania jajek a dziurkownicą do sera, stał laptop mamy z otwartą stroną portalu
kulinarnego dla początkujących. Na górze migał kolorowy banner: „Jak odróżnić ser pleśniowy od sera
zapleśniałego". Telefon mamy zadzwonił po raz kolejny. Nika
270
zamieszała zupę i sprawdziła, czy ziemniaki już są miękkie, ale mama dała znak, że nad wszystkim panuje.
Siedząca przy stole babcia czytała jakąś opasłą powieść i już nawet nie próbowała pomagać.
-- Będzie na jutro, pojutrze i popojutrze -- oznajmiła mama, po czym dodała głośniej. -- Żebyśmy nie
musieli objadać wujka Stefka z jego zapasów na drogę POWROTNĄ.
-- Cześć! Tu Oskar. Nie mogę robić tego musicalu. Jutro mam tenisa.
-- Ja też naprawdę nie mogę, sorry -- Net spojrzał na wyświetlacz i schował telefon. -- Rozłączył się.
W trakcie jedzenia zupy telefon Neta dzwonił trzykrotnie i trzy kolejne osoby oznajmiały, że nie mają
czasu, żeby przygotowywać przedstawienie.
Mama podała na stół półmiski z zapiekanką, ziemniakami i gulaszem, żeby każdy mógł wybrać, co woli.
Potem zaczęła zbierać talerze po zupie.
-- Nie, szkoda brudzić -- wujek nałożył ziemniaki do głębokiego talerza z resztką zupy. Na wierzch
wrzucił mięso, surówkę i wymieszał wszystko łyżką. Po namyśle dorzucił jeszcze kopiastą łychę
zapiekanki.
Reszta towarzystwa obserwowała to, co powstało na talerzu wujka, czując, jak przechodzi im apetyt.
Wujek, zupełnie tym nieprzyjęty, załadował sobie do ust porcję mieszanki. Po półgodzinie okazało się, że
jego żołądek mógłby zainteresować astrofizyków. Tylko obecność małej czarnej dziury tłumaczyłaby
pochłonięcie kilku dokładek zupy i gulaszu.
-- Po co miałabym przyjeżdżać? -- zapytała babcia. -- Byłam raz, pięćdziesiąt jeden lat temu. I ten raz
wystarczy.
271
-- Nie miej pretensji -- rozłożył ręce. -- Kto mógł wtedy wiedzieć, że na starość będziesz bogata?
-- Normalna sprawa -- zdziwił się wujek. -- Luśka stoi już jedną nogą w grobie, to i o spadek trzeba się
postarać. Taka tradycja. Żeby te cholery z Przebrzydłowa nie próbowały mieszać jej w głowie. Pół wsi
mnie tu wysłało, żeby przypomnieć o kochającej rodzinie i żeby w testamencie nas nie zabrakło.
Wszyscy zamarli w bezruchu jak na stopklatce. Pani Polon wypuściła z ręki widelec i powoli wstała.
-- Ale o co ci Marlenka chodzi? -- wujek rozłożył ręce. -- Mówię, jak jest. Bida aż piszczy. Piniądz się
przyda.
-- Nie o to chodzi, co wujek mówi, tylko co myśli -- wyjaśnił tata. -- Niech lepiej wujek już wraca do
domu.
Wujek westchnął ciężko, spojrzał jeszcze raz na talerz, wstał i wyszedł z kuchni.
-- Przyzwoita cena za tak doskonałe wędliny -- przyznał szybko tata. -- Równie przyzwoita jak stówka
za jedną dobę mieszkania w naszym domu.
-- Tacyście chciwi? Tylko pieniądze... Wszystko dla pieniędzy! Nie zapłacę. Za nic nie zapłacę.
Obyście cudze dzieci pasali!
272
Tata podszedł i przytulił roztrzęsioną mamę. Potem nachylił się i pocałował babcię.
-- Daj spokój, mamo... -- tata nałożył na widelec kawałek zapiekanki. -- Wznieśmy toast zapiekanką.
-- zauważył Felix.
Potem przyjaciele zeszli do piwnicy. Felix wysypał na blat literki od Scrabbli i zaczął wybierać te, które
były na ekranie. Szybko okazało się, że jest za mało „Ś" i „Ć". Po namyśle dodał nieco mniejsze klocki od
zestawu podróżnego i jeszcze cztery dopisał ołówkiem na „mydłach".
-- Nie mogę się tym zająć, co ty! Mam dokładnie zaplanowane popołudnia do końca tygodnia.
-- Słowem, nikt nie może nic zrobić, bo nikt nie ma czasu -- Net schował telefon. -- Ale musical musi
być zrobiony, więc my musimy mieć czas. Taka logika to czyste ZUO. Ja się nie zgadzam.
-- To przez to, że przyzwyczailiśmy ich, że wszystko za nich robimy -- dodał Felbc. -- Uznali, że to nasz
obowiązek. OK, mamy literki.
Pochylili się nad planszą. Układanie zdań okazało się nad wyraz proste. Najpierw ułożyli „Zielony pelikan
wypielił rzemiosło", potem „Krnąbrny Stefan wysycha wczoraj jamnika", „Ziemiowisko
273
pełne kuromiotów" aż wreszcie „Stołobus zasmaczony wygibaśnie". Dosyć szybko doszli do wniosku, że
nie o to chodzi.
-- To nie ma sensu -- oświadczył Felix. -- Trzeba użyć dokładnie wszystkich liter. Inaczej będziemy
układać dowolne głupoty.
-- Nie przeszkadzam? -- odezwał się Manfred. -- Mamy już ponad pięć tysięcy raportów z Warszawy i
okolic. Dziewięć z nich zawiera ślad po Golemie-Golemie.
-- We wtorek, kiedy uciekł, po piętnastu minutach był już dwa kilometry stąd. W środę wieczorem
przemieścił się w pobliże Powązek. Gdzieś tam przeczekał deszczowe dni i w niedzielę ruszył w kierunku
Pragi. Zmienił zdanie przed samym mostem Poniatowskiego i dotarł na Starówkę. Ostatni ślad pochodzi z
przedwczoraj, czyli z poniedziałku, z okolic -
-- Męska intuicja -- uśmiechnął się Felix. -- Łącznie przeszedł około dziesięciu, piętnastu
kilometrów. Nawet jeśli się nie ładował, ma sporo energii. Zastanawiam się tylko, czy on wie, że możemy
go wyśledzić w ten sposób.
-- Jakoś ci nie wierzę. Poprzednio mówiłeś, że on nie potrafi używać rąk, potem że nie rozumie ani
słowa.
-- A może Ponury Żniwiarz chce, żebyśmy go śledzili? -- zastanowiła się Nika. -- Może mu o to chodzi,
żebyśmy wrócili do tego domu?
-- A jednak musimy się tam wybrać -- powiedział Felix, po czym, widząc minę Neta, dodał szybko. --
Nie do samego domu, rzecz jasna, tylko w okolicę.
-- Macie jakiś pomysł, jak go znajdziemy? -- zapytała Nika. -- Jest w pobliżu domu Knipszyca, a „w
pobliżu" to bardzo mało precyzyjne określenie.
274
-- Myślałem o tym -- Felix sięgnął po swój wymięty brudnopis i chwilę go kartkował. -- Wszystko, co
od jakiegoś czasu nam się przytrafia, ma związek z tym domem. Warto by mu się dokładniej przyjrzeć.
-- Nawet tego nie mów -- Net wolno pokręcił głową. -- Przyjrzeliśmy mu się tak dokładnie, jak
Pinokio wielorybowi. I starczy.
Zamiast odpowiedzieć, Felix popukał palcem w szkic w brudno-pisie. Na dwóch kartkach wyrysowana i
opisana była „kamera balo-nosatelitarna". Pod wielkim kulistym balonem podczepiona była mała
kamera bezprzewodowa i nadajnik, a całość cumowało się do ziemi trzema cienkimi linkami.
-- Taki mały satelita* stacjonarny -- wyjaśnił Felix. -- Dzięki trzem linkom cumowniczym pozostaje w
tym samym miejscu niezależnie od kierunku wiatru. Umieścimy go dokładnie nad domem Franka
Knipszyca.
-- Balonosatelitę umieścimy sto metrów nad ziemią. Samoloty tak nisko nie latają, ludzie tak
wysoko nie patrzą. Będzie ją widać tylko przez lornetkę. Sam balon jest przezroczysty i matowy.
-- Wcale nie -- Felix wskazał stojące na regale pudło. -- Już wszystko zmontowałem i
przetestowałem. Butla z helem stoi pod schodami.
-- Dzięki balonosatelicie będziemy przez kopułę widzieć, co się dzieje w salonie -- wyjaśnił Felix -- a
na wysokości stu metrów nie będzie już zakłóceń elektrycznych z wnętrza domu.
-- Nie mów tylko, że mamy tam iść w nocy -- Net spojrzał na niego błagalnie.
* Dla ścisłości, satelita to ciało o małej masie, obiegające ciało o zdecydowanie większej masie, czyli np.
Księżyc jest satelitą Ziemi.
275
***
Późnym wieczorem Felix wszedł do kuchni i zastał tatę czytającego „Nigdziebądź" Neila Gaimana, z
kuflem piwa pod ręką.
-- Osobiście nigdy go nie znałem. Odszedł z Instytutu Badań Nadzwyczajnych kilka lat przed tym,
zanim zacząłem tam pracować.
-- Co o nim wiesz?
-- Niewiele. Z tego, co słyszałem, był bezwzględnym człowiekiem. Ludzie go nie lubili. Nie liczył się
ze zdaniem innych, dążył do własnych celów po trupach, jak to się mówi. Mimo że był doskonałym
naukowcem, nie potrafił pracować w zespole, a przy badaniach naukowych to podstawa. Zapewne
osiągnąłby wiele, gdyby nie jego charakter. Czemu on cię interesuje?
-- Raczej niemożliwe -- tata pokręcił głową. -- Ona nie żyje od jakichś dziesięciu lat.
-- Sądziłem, że miał tylko jedną. Cała rodzina zginęła podczas nieudanego eksperymentu, ale mogę
się mylić. Nie interesowałem się nigdy tą sprawą.
-- Przekroczył pewne granice, których podczas badań naukowych nie wolno przekraczać... Dano
mu szansę na rehabilitację, ale z niej nie skorzystał. Odszedł.
-- Instytut strzeże swoich tajemnic, więc sprawa nie wyszła na zewnątrz. Frank Knipszyc
eksperymentował z ludzkim życiem.
-- Zabijał?
-- Niezupełnie... Nawet wprost przeciwnie, inaczej stanąłby przed sądem, ale... w cywilizowanym
kraju pewnych rzeczy robić
276
po prostu nie można. To rzeczy, których polskie ani europejskie prawo nawet nie przewiduje.
Tata wstał, dając do zrozumienia, że temat uważa za zakończony, a jego mina świadczyła o tym, że
wolałby go nawet nie zaczynać.
-- Chodzi o robota, którego konstruujesz -- wyjaśnił tata, a Felbc poczuł, jak puls przyspiesza mu
jeszcze bardziej. -- Nie przejmuj się tak. Wiem, po co ci była ta pompa od koparki. Zacząłeś już prace? --
Felbc przytaknął z ulgą. -- Pokażesz mi, jak robot zacznie cokolwiek przypominać?
Felbc nie miał pojęcia, jak powiedzieć ojcu, że robot nie dość, że jest prawie skończony, to zdążył już
nawet uciec. Skinął tylko głową.
-- Jeśli bardzo ci na tym zależy, w sobotę mogę cię zabrać ze sobą do Instytutu -- rzucił jeszcze tata. --
Oczywiście z Netem i Niką. Obejrzycie sobie roboty Knipszyca. Tylko potem nie opowiadajcie o tym
nikomu.
Felbc leżał w łóżku i nie mógł zasnąć. W głowie kłębiły mu się dziesiątki pomysłów na rozwiązanie
wszystkich problemów, ale żaden nie był dość dobry, żeby wprowadzać go w życie. Potem przed oczami
stanął mu wujek, spędzający całe dnie na przeglądaniu nie-interesujących go filmów. Po co to robił? Nie
potrafił inaczej spędzać czasu? Albo praca, albo pusta rozrywka? Felix doszedł w końcu do wniosku, że
wujek należy do tych ludzi, którzy nudzą się we własnym towarzystwie i nie mogą wytrzymać z samymi
sobą dłużej niż minutę. To go niespodziewanie pocieszyło. Całe życie jego, Neta i Niki razem ze wszystkimi
problemami było i tak o niebo lepsze od takiej bezmyślnej wegetacji.
***
Gdyby nie przejmujący poranny chłód i pustki na ulicach, listopadowy świt przypominałby wieczór. No, i
jeszcze słońce było z innej strony. Kilku żuli w otoczeniu wianuszka butelek smacznie spa-
277
ło pod Barbakanem po przedłużonej wieczerzy. Szczęśliwie dla nich, jeszcze nie nadeszły mrozy. Senni
śmieciarze opróżniali z brzęczących puszek śmietniczki, dozorcy zamiatali pozostałości po nocy.
Zziębnięci przyjaciele szli wąskimi ulicami Starówki, obserwując odmieniony wczesną porą świat.
-- Wolę zachody słońca od wschodów -- ziewnął Net. -- Puszczają je w ciągu dnia. No i jeszcze nie
zażyłem dziś brekfasteronu.
Przeszli na ukos rynek, minęli zamkniętą kawiarnię, w której pracowała Paula, i weszli w boczną uliczkę
pięćdziesiąt metrów od domu Franka Knipszyca. Felix zerknął na kartkę z dokładnym zdjęciem
satelitarnym okolicy i oznaczonymi miejscami mocowania linek cumowniczych. Zatrzymał się przy
rynnie i zlustrował wzrokiem kotwy w ścianach.
-- Plan jest taki -- oznajmił. -- Wiążemy pierwszą linkę, tę krótszą rozwijamy i idziemy do następnego
punktu. Kiedy trzy linki będą przywiązane, podłączamy balon i rozwijamy wszystkie do końca. Jeśli nie
zaczepią się o nic, reszta załatwi się sama. Tylko musimy to zrobić szybko, żeby ktoś nam w to nie wlazł.
Wyjął z plecaka szpulę, wspiął się na murek i przywiązał koniec linki do śruby, prawie trzy metiy nad
ziemią. Z chodnika ciężko było ją nawet zauważyć. Przyjaciele ruszyli szybkim krokiem do następnego
punktu.
-- Co zamierzasz z tym zrobić? -- Net wskazał w górę, nim przeszli połowę drogi.
Nad ulicą przechodziły kable. Linka, unosząc się w górę, musiała się na nich zatrzymać. Felix zastanowił
się chwilę, po czym przerzucił rolkę ponad kablem. Nie wcelował. Udało mu się za trzecim razem, ale
skończyło się to minutową przerwą na rozplątywanie.
Dalej poszło sprawniej. Felix rozwijał linkę, Nika układała ją przy krawężniku, żeby nikt w nią nie wszedł, a
Net szedł z przodu, w charakterze zwiadu. Na drugi punkt najlepiej nadawała się latarnia. By dotrzeć do
trzeciego, musieli przejść przed główną bramą nawiedzonego domu. Prawie przebiegli ten odcinek, jakby
się bali, że dom ich
278
wciągnie. Zerknęli tylko na ukryte za drzewami ciemne, ledwo widoczne okna. Wzdrygnęli się, bo zrobiło
się jeszcze zimniej.
Powiedli wzrokiem za jego spojrzeniem. Na murze były widoczne świeże pionowe rysy.
-- Dobre pytanie -- przyznał Felix. -- Ale nie rozstrzygniemy tego teraz. Chodźcie.
Na trzeci punkt cumowniczy Felix wybrał ozdobny żeliwny wspornik szyldu. Nie było się jak wspiąć, więc
Net musiał wziąć go na barana. Dopiero teraz zauważyli przyglądającą im się starszą panią z trzęsącym się
ratlerkiem w różowym sweterku.
-- Znowu pies z kobietą -- westchnął Felix.
Nika zaczęła się śmiać, ale po chwili przypomniała sobie o bliskości domu. Felix zawiązał potrójny węzeł i
zeskoczył. W międzyczasie staruszka gdzieś zniknęła.
Felix wyciągnął małą butlę gazową z odręcznym napisem „hel" i zawinięty w torbę balon z podpiętą
kamerą.
-- Zrobiłem przejściówkę i napełniłem helem starą butlę turystyczną. Niektórzy robią to samo z
propanem-butanem, ale jest ich coraz mniej.
Net nie zapytał, czemu jest ich coraz mniej. Felix podłączył butlę i zaczął powoli napełniać balon. Net i
Nika rozglądali się, czy nikt nie idzie. Zresztą nawet gdyby coś zobaczyli, niewiele by to dało, bowiem
półtorametrowego balonu nie było już jak ukryć.
Położył trzy szpulki na ziemi i ostrożnie rozmontował je, wyciągając drugi koniec i wiążąc go z
mikrokamerą.
279
-- Teraz musicie iść na obydwa rogi ulicy i przytrzymać linki, żeby pod koniec nie zahaczyły o ściany
domów -- polecił Felix. -- Liczmy na to, że nic się nam nie poplącze.
Założył skórzaną rękawiczkę i zaczął powoli przepuszczać między palcami trzy linki. Nie było wiatru, więc
balon wznosił się pionowo w górę. Na wysokości dziesięciu metrów stał się prawie niewidoczny. Jedynie
czarna kropka kameiy wyglądała jak senny owad. Net i Nika pobiegli na stanowiska, omijając bramę
domu przeciwną stroną ulicy.
Felix stracił wreszcie balon z oczu. Opuścił wzrok i ujrzał osobliwą scenę: starsza pani wciąż trzymała
pieska na smyczy, ale ratlerek znajdował się teraz nad jej głową. Felix zamrugał i spojrzał ponownie. Pies
nie zmienił położenia -- wisiał w powietrzu, trzęsąc się i przebierając łapkami. Właścicielka gapiła się na
swojego pupilka w całkowitym osłupieniu. Chłopak popatrzył na swoją dłoń z linkami, potem na psa i
zrozumiał. Puścił linki, podbiegł do kobiety i odczepił niemal niewidoczną linkę od obroży.
Postawił psa na ziemi i pospiesznie odszedł. Net i Nika dotarli do niego, zataczając się ze śmiechu. Kobieta
zniknęła już w bramie.
-- Nie śmiejcie się -- Felix sam nie mógł powstrzymać się od śmiechu. -- Ona nas przez to zapamięta.
Wyciągnął z plecaka pakunek wielkości grubej książki i rozejrzał się.
-- Na przykład tu -- Net wziął od niego paczkę i wetknął ją za skrzynkę z zaworem gazowym. -- Sądząc
po ilości śmieci, nieczęsto ktoś tam zagląda. I z dyńki.
-- Bo nadajnik kamery ma zasięg tylko kilkuset metrów. Obraz będzie transmitowany do telefonu z
dołączonym wielkim akumulatorem i dopiero z telefonu dalej. A teraz zmywajmy się stąd.
280
-- Jasny i wyraźny. Kamera jest idealnie nad kopułą. Nic się nie dzieje.
-- Obejrzymy to sobie potem -- mruknął. -- Teraz stąd chodźmy, na wypadek, gdyby ten pies z
kobietą gdzieś zadzwonił.
***
Dotarli do szkoły za dwadzieścia ósma. Rozlokowali się w kwaterze głównej przed minikomputerem.
Balonosatelita działał idealnie. Obraz nieco się chwiał, ale dom, ogród i kawałek otoczenia były
wystarczająco wyraźne. Widoczne przez kopułę wnętrze domu okrywał cień, ale można było dojrzeć
kratownicę i zejście do podziemi. Gapili się w ekran przez kilka minut, ale zgodnie z przewidywaniami nic
się nie działo.
-- Manfred?...
-- Tak, wiem. Będę kontrolował sytuację. Przy okazji... Serwer zbierający raporty zwiesi się za kilka
minut z przeciążenia. Jeśli mamy coś z niego wyciągać, to teraz.
-- Czy wiecie, że gdybym sprzedawał każdą kopię naszego programu za złotówkę, to już teraz
mógłbym kupić nowego Mercedesa?
-- Do jutra byłoby na jedno i drugie... Dobra, zostało pięć minut. Zaniosę jeszcze Muzyczce CD z
soundtrackiem do musicalu i spotykamy się na fizyce.
281
-- Ty -- odparł Net.
-- Ale jak mam zrobić? -- Klemens rozłożył ręce, jakby chciał pokazać, że obie są lewe.
-- Ten zespół liczy trzy osoby -- zauważyła Nika. -- Ja, Felix i Net. Ty nic nie robisz.
-- Poważnie grasz? -- zdziwił się Net. -- Nawet jeszcze nie myślałem o obsadzie.
Nika wyglądała, jakby chciała ją walnąć torbą w głowę. Jednak zamiast tego uśmiechnęła się uroczo i
powiedziała:
-- Główna rola kobieca to rola starej i grubej matki bohaterów. Do jutra musisz się zmarszczyć i
przytyć z pięćdziesiąt kilo.
-- Trudno -- oświadczyła. -- Szkoda, że nie wybraliście Warsa i Sawy. Na Sawę bym się nadawała. Ty
mógłbyś być Warsem.
-- Nic już lepiej nie mów -- Nika wycelowała w niego groźnie palec. -- Przeginasz.
282
-- Ależ ja nie wiem, o co ci chodzi, mała -- Net rozłożył ręce. -- Ja po prostu jestem miły.
-- To przestań!
-- Monopolistka!
-- Monogamistka!
-- Nieważne -- Net machnął ręką. -- Nie tykam tego musicalu palcem, więc nie obsadzam ról. Proste.
Koniec tematu.
-- Skoro tak uważasz... -- Nika przysiadła na ławce w identycznej pozycji, co przed chwilą Aurelia. --
Co robisz dziś po szkole?
-- Idę na płukanie zatok. Koło siódmej mieliśmy wpaść do Felixa i rozkminić tę łamigłówkę.
Pomiędzy basenem a Felixem... powiedzmy, że mam wolne.
Felix odwrócił się i zaczął kontemplować krzaki gubiące liście na szkolnym patio.
*#*
Wieczorem Net i Nika zgodnie z planem wpadli do Felixa i od razu zajęli się układaniem łamigłówki.
Zabawa okazała się wciągająca. Po kilkunastu całkowicie bezsensownych zbitkach wyrazów zaczęły
pojawiać się takie, które miały sens, ale nie doprowadziły przyjaciół do rozwiązania, tylko do kolejnych
ataków śmiechu. Po ułożeniu zdania „Trzylistne bawoły miętosiły wiadro łysych wydrwigroszy"
postanowili zrobić przerwę.
-- Musimy zmienić metodę -- powiedziała Nika. -- Życia nam nie starczy, żeby w ten sposób to
rozwiązać.
Felix poszedł na górę odgrzać pizzę w piekarniku (z mikrofalówki wychodziła wilgotna i gumowata). Gdy
wrócił na dół, Nika miała gotowy plan.
-- Musimy ułożyć wszystko od razu, tak, żeby nie została żadna literka.
-- Mała! -- parsknął Net. -- Przecież to wiemy. Problem w tym, że liczba kombinacji jest taka, że
komputery paru uniwersytetów musiałyby to liczyć z miesiąc. Chcesz zmusić nasze organiczne mó-
283
-- Mamy coś więcej niż mają te komputery -- uśmiechnęła się, dotykając palcem skroni. -- Mamy
intuicję. Tego nie opiszesz matematycznie. Po prostu ułóżmy to na czuja.
Net westchnął i pokręcił z niedowierzaniem głową. Zaczęli przekładać i mieszać litery. Nie zjedli nawet
całej pizzy, gdy nagle stwierdzili, że mają przed oczami napis ułożony ze wszystkich li-
ter:„czywasirodzicewrócilijużzpracyoczekujcieodnichciekawychwi
eścipotemjużnawetimniebędzieciemoglioniczympowiedziećterazza czynamyściślewspółpracować".
-- Nie mam pojęcia, jak to zrobiliśmy, ale przypadkiem to się to nie ułożyło -- westchnął Net. --
Jakby „nie" przestawić przed „zaczynamy", to sens byłby zupełnie inny.
-- Wiesz, że sens jest poprawny -- ponuro powiedziała Nika, po czym spojrzała na Felixa.
-- Mama wraca za godzinę -- odparł. -- Tata powinien już być. Boję się, czego się dowiem. Chyba nie
ma sensu układać tego hasła na stronie internetowej.
Dokładnie w tym momencie usłyszeli warkot silnika na podjeździe i radosny taniec Cabana. Wybiegli
przed dom. Ściemniało się.
-- Cześć... Nic nadzwyczajnego się nie dzieje, przynajmniej nic nadzwyczajnego jak na dzień pracy w
Instytucie Badań Nadzwyczajnych. No, może jedno. Od poniedziałku biorę się za nowy projekt. Czemu
pytasz?
-- APO* ściemniania -- odezwał się z telefonu Manfred -- to uprzejmie informuję, że ściemniło się na
tyle, iż wiadomy dom
284
i ogród zamieniły się w wielką czarną plamę. Żadna korekta cyfrowa nic z tym nie zrobi.
***
Mama przyjechała godzinę później. Już od progu widać było, że jest w kiepskim nastroju. Przywitała się ze
wszystkimi, próbowała się uśmiechać, ale wyraźnie coś ją gryzło.
-- Nie -- pokręciła wolno głową. -- Zostawiłam ją w firmie. Wszyscy zostawili -- weszła do kuchni i
opadła na krzesło. -- Mamy wewnętrzne śledztwo. Ktoś wykradł poufne dane z głównego serwera banku.
Wielka baza danych wyfrunęła przez lukę w systemie. Nadzór wewnętrzny podejrzewa kogoś z
pracowników. Zrobicie mi kawę? Wszyscy musieli zostawić laptopy w firmie. Bez mojego komputerka
czuję się... jakoś dziwnie. Jeśli to się rozniesie, bank straci zaufanie klientów, ale, tak czy inaczej, będę
miała masę pracy. -- zmarszczyła brwi. -- No i pojawiło się to przykre uczucie, że któryś z kolegów lub
koleżanek, ktoś, kogo dobrze znam, to oszust i szpieg -- westchnęła i gestem odegnała od siebie złe myśli. --
Co jest na obiad?... Aha. Będzie, co zrobię.
-- Coś wymyślę -- Felix włączył dźwignią automatyczną kawiarkę. Urządzenie miało napęd parowy,
więc długo się rozgrzewało. Za to kawa wychodziła perfekcyjna. -- Fasolka po bretońsku z chlebem?
***
285
-- Rozumiecie coś z tego? -- zapytał Felix, gdy zeszli do piwnicy -- Co mamy wspólnego z jakimś
kolesiem, który wykradł bazę danych?
-- tam nie było nawet założonych haseł. Używałem tylko ich niewykorzystaną moc obliczeniową.
Do komputera banku nie da się wejść w ten sposób. Do tego potrzebny jest trojan -- program, który
otworzy dostęp od środka. Ktoś go musi wprowadzić do systemu. Ktoś, kto ma dostęp do sieci
wewnętrznej. Najpewniej pracownik banku.
-- Nie potrafiłaby wprowadzić do sieci ani tym bardziej stworzyć troja-na. Dlaczego więc Żniwiarz
napisał, że nie będziemy mogli o nim powiedzieć rodzicom? Jeśli to ma być kolejny szantaż z jego strony,
czym niby chce nas szantażować?
-- Boję się domyślać -- odparł Net. -- Może w banku pracuje nasz znajomy i to on wykradł te dane?
-- Ona się wszystkim przejmuje. Mamy tak mają -- Felix westchnął. -- Wiem tylko, że w moim domu
życie staje na głowie. Jak w skomplikowanym mechanizmie zegarka, z którego ktoś zaczyna wyciągać
kolejne tryby.
* Outsourcing - (ang.) [czyt. autsursing] wykorzystywanie zasobów zewnętrznych, zamiast robienia czegoś
we własnym zakresie.
286
Wchodzących do sali przyjaciół przywitały milczące spojrzenia. Wyglądało na to, że część uczniów
drugiej „a" wzięła sobie na poważnie oświadczenie Felixa, Neta i Niki, bo mieli ze sobą kartki, z którymi
ćwiczyli kwestie. Po krótkiej rozmowie okazało się, że nikt nie przygotował nowego scenariusza. Istniała
tylko wersja Neta z karabinami maszynowymi, komórkami i oddziałami antyterrorystycznymi. Pani
Szafran wprawdzie pokreśliła ją solidnie, ale to sprawiło tylko, że nikt już nie mógł się połapać, o co
chodzi.
-- Jesteśmy tu w charakterze widzów -- wyjaśnił Felix. -- Zresztą nie byliśmy na żadnej próbie.
-- Nikt nie był -- rzuciła od drzwi pani Szafran. -- Wszystko sama ustaliłam. Nie wiem, co z tego
będzie.
Omiotła klasę niechętnym spojrzeniem. Grube szkła sprawiały, że jej oczy, ocienione mocno
wytuszowanymi rzęsami, zdawały się spoglądać z innego wymiaru.
-- Jeśli dobrze rozumiem sytuację -- zastanowił się głośno Net -- to za chwilę mamy wystawić
przedstawienie, o którym nikt z nas nie ma pojęcia.
-- Wiedziałam, że nie zawiedziesz! -- Aurelia chwyciła dłońmi głowę Neta i znienacka pocałowała go
w usta. -- To ja gram Halszkę!
Nika zaniemówiła z wrażenia. Po sekundzie zacisnęła pięści i ruszyła w kierunku Aurelii, ale drogę
zagrodziła jej zapatrzona w scenariusz pani Szafran.
-- Nie, chyba nie... -- nerwowo przeglądała kartki. -- Już się całkiem pogubiłam... a nie, tu sobie
zapisałam! Net i Nika grają dzieci, Klemens - Bazyliszka.
287
-- matkę dzieci.
-- Ale prze pani... -- zaczął Net. -- My nie możemy. Ja napisałem scenariusz, Nika... muzykę, a Felix to
wszystko reżyseruje. Nie możemy.
-- My gramy.
-- Gramy? Miałem być oświetleniowcem... -- próbował się wyrwać, ale zdał sobie sprawę, że jest już
za późno na protesty.
-- Ja jestem reżyserem... rką. Ty grasz Śmiałka. Niestety, bezimiennego. No, dobrze, możemy iść. --
Muzyczka wstała.
Klemens zbladł, Nice nieco zrzedła mina, a Felix pokręcił z rezygnacją głową. Druga „a" ruszyła za
nauczycielką jak na ścięcie.
Druga „b" już czekała za kulisami, czyli w szatni przy sali gimnastycznej. Słychać było szmer rozgadanej
widowni. Klasy przywitały się nieprzychylnymi spojrzeniami i usiadły na niskich ławeczkach po
przeciwległych stronach. Felix unikał jak mógł wzroku bliźniaczek. Bał się uśmiechnąć do tej
niewłaściwej. Jednak już po kilku sekundach nieopatrznie uniósł wzrok i napotkał spojrzenia sióstr
Birskich. Zgodnie z przewidywaniami jedna uśmiechała się do niego, a druga marszczyła brwi. Zanotował
w pamięci, że uśmiechająca się miała rozpuszczone włosy, a zła -- zebrane w dwa warkoczyki. Tylko po
tym można je było rozróżnić, bo obie miały na sobie białe buty sportowe, jeansy i różowe bluzeczki.
288
Trzeba było przyznać, że druga „b" przygotowała się do przedstawienia. Codziennie odbywali dwie próby,
od dawna mieli przygotowane stroje z epoki, a nawet teraz z pamięci powtarzali swoje kwestie. Wars-
Wincenty nerwowo naciągał obszarpaną, za krótką jego zdaniem tunikę, a Sawa-Viola wręcz przeciwnie,
podciągała długą suknię, aby lepiej zaprezentować swoje zgrabne, długie nogi. Pani Szafran zmierzyła ich
groźnym spojrzeniem, poprawiła makijaż Sawy-Violi, powtórzyła w skrócie najważniejsze momenty akcji
i wyprowadziła aktorów z drugiej „b" na scenę. Reszta klasy wymknęła się za nimi. Przez otwarte drzwi do
szatni wdarły się oklaski i gwizdy.
-- Och... -- Net wzdrygnął się. -- Trema mnie zżera. Myślicie, że gdybym zemdlał, to ktoś inny mógłby
mnie zastąpić?
-- Nie skopcie tego, proszę -- zaczęła Klaudia. -- Chcę jechać na tę wycieczkę. Może pojedziemy za
granicę.
-- Nie pomagasz w ten sposób -- odparł Felix. Wraz z Netem, Niką i Klemensem próbowali
rozszyfrować bazgroły i skreślenia Muzyczki.
-- Tu jest jeszcze rola jakiegoś Melchiora Ostrogi -- zauważył Klemens.
-- W mojej wersji -- Net nachylił się nad pokreślonymi linijkami -- alchemik mówi: „Weź sześć
granatów przeciwpiechotnych i amunicję rozpryskową. Do tego noktowizory, Uzi z pociskami
przebijającymi i zestaw flar." Niestety, Muzyczka to wykreśliła, więc będziesz musiał powiedzieć: „Weź
lustro".
289
-- Kto chce grać ojca? -- Net rozejrzał się po szatni. -- Może ty? -- spojrzał na Oskara.
-- Tak.
-- To nie chcę.
-- Jak to... Walusia? -- oburzył się Oskar. -- Weź i sam się... wciel w Walusia!
Oskar otwierał usta, żeby zaprotestować bardziej stanowczo, ale do szatni wparowała pani Szafran i
wydyszała:
-- Za pięć minut zaczynacie. Wprawdzie sądzę, że przegracie, ale dla formalności i tak musicie
wystąpić.
-- No, to poświęcę się dla sprawy -- uśmiechnął się szeroko, wciąż patrząc na Nikę.
Dziewczyna uniosła lekko brwi. Net nie zwrócił na to uwagi, zajęty podglądaniem widowni.
-- Nie dość, że nie mam imienia, to nawet nic nie mówię -- zauważył nagle Felix. -- Jak już wychodzę
na scenę, to chciałbym coś powiedzieć...
290
Wreszcie stwierdzili, że mają dość przebijania się przez pokreślony, nieczytelny tekst i pójdą po prostu na
żywioł. Rzucili niepotrzebne w tej sytuacji kartki pod ścianę i aktorzy skupili się przy wyjściu na scenę.
Cały spektakl w wykonaniu drugiej „b" trwał niecałe dziesięć minut i tak naprawdę w niczym nie
przypominał musicalu. Aktorzy chodzili po scenie i wygłaszali swoje kwestie, nawet nie siląc się na
odpowiednią intonację. Czasem ktoś podskoczył, żeby choć trochę wczuć się w klimat musicalu. Druga
„a" obserwowała to zza materaca, ustawionego pionowo i podpartego ławkami. Zasłaniał wejście do
szatni, czyli za kulisy. Sama scena była jedynie podwyższeniem z niepotrzebnych palet sklepowych,
przykrytym zieloną wykładziną. Nikt nie przygotował dekoracji.
Nieoczekiwanie aktorzy ukłonili się, więc zapewne był to już koniec. Rozległy się umiarkowane brawa.
Przedstawienie nie było zbyt interesujące.
-- No, nie było tak źle -- oznajmiła wchodząc za kulisy. -- Mało tańczyli, ale przynajmniej się starali.
Wierzę, że wy przetańczycie całe przedstawienie.
-- Może Nika zrobi parę świdrów, jak ją podtrzymam -- Net spojrzał na przyjaciółkę, która w panice
pokręciła głową.
291
Wyszli z szatni i zatrzymali się za ustawionymi pionowo materacami, obok ukrytego sprzętu
nagłaśniającego i krzesła suflera. Reszta drugiej „a" została w szatni, aby nie oglądać kompromitacji i
sromotnej klęski swej klasy. Pani Szafran wyszła pierwsza, za nią, niczym rasowa gwiazda wkroczyła na
scenę Aurelia. Lucjan za to wyczłapał, z rękoma w kieszeniach, i mruknął w kierunku publiczności coś w
rodzaju „dzień dobry". Maciuś i Halszka, jak to dzieci, wbiegli w podskokach. Wszyscy ukłonili się i stanęli
naprzeciwko siebie. Rozbrzmiała muzyka.
-- Aha, ja zaczynam... -- Melchior podrapał się w głowę. -- Yyy... Nie idźcie na Krzywe Koło, bo tam
straszy i jęczy jakaś panienka... I wróćcie przed lunchem, bo będzie źle.
Pani Szafran złapała się za głowę, ale po widowni przeszedł szmer rozbawienia. Hanka bardzo chciała coś
wygłosić, ale scenariusz tego nie przewidywał, więc tylko krokiem Naomi Campbell przeparadowała przez
scenę i uściskała dzieci. Halszkę symbolicznie, a Maciusia ucałowała mocno, zdecydowanie nie po
matczynemu. Prawdę mówiąc, wpiła mu się w usta i dopiero Halszka odciągnęła brata od
nadopiekuńczej matki.
-- Luz, mamuśka -- mruknęła Halszka. -- Wracamy przed obiadem. Nie przypal zupy.
Hanka spojrzała na nią ze złością, ale mąż ściągnął ją ze sceny. Teraz Maciuś i Halszka szli przez rynek
Starego Miasta i podziwiali kolorowe stragany. W rzeczywistości przeszli kilka razy w tę i z powrotem po
scenie, rozglądając się po żółtych ścianach sali gimnastycznej.
-- Nie ma chyba czegoś takiego... -- mruknęła pod nosem. Odwróciła się do Oskara. -- Waluś,
wchodzisz i mówisz: „Pokażę wam dziwa nad dziwami. W zburzonym domostwie na Krzywym Kole leżą
skarby zaklęte. Wejście tam jest do lochów, zajrzałem ja raz i coś tak błyszczało, aż mnie oczy bolały. Ani
chybi złoto i rubiny!".
292
-- Bez!
Zaczerpnął powietrza i wyszedł na scenę. Wykonał gest, coś pomiędzy pozdrowieniem papieskim a
salutowaniem, i zobaczył wpatrzone w siebie dziesiątki par oczu.
-- A tak, tak -- ucieszył się Waluś. -- Chodźcie na Krzywe Koło, zgarniemy skarb. Błyskał do mnie
wczoraj z piwnicy. Czy jakoś tak...
-- Halszko -- Net zwrócił się do dziewczyny. -- Plan się taki pojawił w mej głowie. Idziemy, zgarniamy
skarb i odpalamy rodzicom połowę.
-- Całość!... -- syknęła zrozpaczona Muzyczka. -- „Toż by się ucieszyli! Jak myślisz, Halszko?"
-- No, siedemdziesiąt procent -- poprawił się Maciuś. -- Toż by się i tak ucieszyli. Wchodzisz w to,
mała?
-- Siur, bro.
-- To tu -- Waluś wskazał drzwiczki w ścianie. -- Znaczy nie chodzi o tę klapkę... Tak umownie mówię.
Schodzimy do piwnicy.
293
Lucjan na czworakach wychylił się zza materaca, chwycił Walusia za but i ściągnął ze sceny, na co
publiczność odpowiedziała kolejną falą śmiechu. Bazyliszek zaczął krążyć po piwnicy i rzucać wokoło
groźne spojrzenia. Muzyka stała się głośna i groźna. Dzieci skuliły się w rogu sceny. Halszka zaciskała palce
na ramieniu Maciusia, trochę jakby za mocno.
-- Wyglądałeś na zadowolonego.
Halszka prychnęła. Wytrzymała ledwie chwilę, nim ze złością zadała kolejne pytanie:
-- To znaczy?
-- Ja ci się zaraz wessę! -- ryknęła Halszka. Niestety, muzyka ucichła, a widownia zamarła w
oczekiwaniu.
-- Tego nie było w scenariuszu -- pani Szafran zaczęła nerwowo przeglądać kartki. -- Macie być
przerażeni, a nie grozić Bazyliszkowi wessaniem. Wy się go boicie!
Klemens starał się zrobić jeszcze straszniejszą minę, ale już mu się męczyły mięśnie twarzy.
294
Nauczycielka wytrzeszczyła na niego oczy. Wiktor pogładził wirtualną brodę alchemika i wypalił:
-- Weź sześć granatów... eee... Znaczy lustro. Tak, lustro weź. Nie! Nie ty. Śmiałka nam trzeba.
-- Śmiałek, no wchodź, wchodź -- nauczycielka zamachała do Felixa. -- Jezus Maria, i tak już nic się
nie zgadza!
Publiczność dostała kolejnego ataku śmiechu. Pani Szafran złapała się za głowę.
Widzowie z pierwszych rzędów, bo tylko ci mieli szansę to usłyszeć, prawie spadli z krzeseł.
Muzyka straciła już synchronizację z akcją. Melchior i alchemik z ulgą zeszli za kulisy. Śmiałek okrążył trzy
razy scenę, symulując długi marsz. Potem wszedł między przestraszone dzieci a Bazylisz-ka-Klemensa,
westchnął głośno i pokazał mu puderniczkę. Klemens pisnął „och" i ciężko zwalił się na ziemię.
Zgromadzeni za materacami aktorzy mruknęli anemiczne „hu-uurrraaa". Rodzice Maciusia i Halszki wyszli
na scenę i zaczęli udawać, że się cieszą. Klepali po plecach i obejmowali dzieci. Matka wyraźnie
faworyzowała syna. Huknęła Halszkę z impetem w ramię, a Maciusia czule przytuliła. Córka również nie
przepadała za matką. Za to Melchior skupił całą uwagę na pocieszaniu Halszki. Obej-
295
mował ją i całował, a robił to naprawdę z dużym zaangażowaniem. Nagle dostał mocnego kuksańca pod
żebra od swojego syna, aż zgiął się w pół. Pozostali aktorzy wyszli na scenę i ukłonili się. Klemens również
się ukłonił, wciąż leżąc i udając martwego. Wyglądało to dosyć osobliwie. Nagrodziły ich huczne brawa.
Znając uczniów gimnazjum numer trzynaście imienia profesora Stefana Kuszmińskiego, nie mogły być to
brawa grzecznościowe.
Dopiero po dłuższej chwili Nika zobaczyła, że matka wciąż czule obejmuje cudem ocalonego syna.
Podeszła, chwyciła go za rękę i przyciągnęła do siebie. Objęła i pocałowała w usta. Brawa stały się dwa
razy głośniejsze.
-- Wygrywa druga „a". Osiem punktów. Dwa punkty dla drugiej „b" za... postaranie się.
-- No, popatrzcie -- odezwał się Net. -- Wystarczy olać sprawę i przygotować się na pięć minut przed,
żeby wygrać.
-- To twoje spojrzenie... -- szepnęła. --Takie spokojne, znudzone. Zupełnie jak Phillippe Marlowe.
Felix wzruszył ramionami i spróbował odnaleźć między wstającymi uczniami bliźniaczki Birskie. Znalazł
tylko jedną, zajętą rozmową. Na szczęście była to ta z rozpuszczonymi włosami, ta właściwa.
296
Zszedł ze sceny i podszedł do niej. Skończyła akurat rozmawiać i odwróciła się do niego. Zamiast
uśmiechu jednak jej twarz stężała.
-- Eee?...
-- Wolisz mnie nadepnąć, kopnąć czy wymyślisz coś innego? -- nie czekając na odpowiedź,
odwróciła się i odeszła.
Felix westchnął, nie rozumiejąc już niczego. Przynajmniej do chwili, gdy zobaczył drugą bliźniaczkę,
również z rozpuszczonymi włosami. No, tak! Rozplotła warkocze! Przez chwilę wahał się, czy nie podejść
do niej.
-- Skończymy oglądać „Blade Runnera". Jutro wycieczka do Instytutu, więc sobotni wieczór
filmowy nam przepadnie.
-- Lepiej do mnie, bo twoja chata jest co chwilę najeżdżana przez kuzynostwo. U mnie może uda się
obejrzeć film do końca. Jedźmy już teraz. Odpuszczę sobie dziś płukanie zatok... Jeszcze chwilka.
-- Co ty?... -- burknął.
***
Wielki brzuch pani Bieleckiej zaskoczył Felixa i Nikę. Nie widzieli mamy Neta przez trzy tygodnie, a różnica
była wyraźna. Zobaczyła ich miny w progu, nim zdołali ukryć zdziwienie.
-- Jeszcze ponad miesiąc -- uśmiechnęła się. -- Potem będę wyglądała jak zwykle.
297
-- Nie przesadzaj -- mama pocałowała go w czoło. -- Przecież wiesz, że nie będziemy cię kochać ani
trochę mniej, jak pojawi się bratosiostra.
-- No, nie wiem... -- mina Neta świadczyła o tym, że ma inne zdanie na ten temat. -- To jak z
dzieleniem mocy procesora między dwie aplikacje.
Mieszkanie było bardzo nowoczesne, na ścianach wisiały ogromne, równie nowoczesne obrazy.
Brakowało tu tradycyjnych ścianek działowych i wąskich przejść. Drzwi posiadała tylko łazienka i kilka
mniejszych pokoi. Cała reszta tworzyła jedną przestrzeń, poprzedzielaną ażurowymi regałami, niskimi
murkami. Metalowe schody prowadzące na wyższy poziom też były osłonięte jedynie balustradą z
hartowanego szkła.
Pokój, graniczący ścianą z pokojem Neta, urządzony był w pastelowych kolorach: różach, błękitach i
żółcieniach. Kolorowe, malowane w kwiatki szafeczki błyszczały w wieczornym słońcu. Obok łóżeczka ze
szczebelkami stał wielki kufer z pluszakami. Ściany pokrywała różowa tapeta w błękitne osiołki.
-- Można tu pawia puścić od tych wszystkich kolorków -- Net był mocno zdegustowany. -- I nikt
nawet nie zauważy, że coś przybyło.
-- Przestań... -- Nika rozglądała się po pluszowych misiach, lampkach nocnych, grzechotkach. --
Bratosiostrze na pewno się spodoba.
-- W wieku czternastu lat już ci się odzywa instynkt macierzyński? -- prychnął Net. -- Moja czarna
przyszłość cię nie obchodzi? -- podszedł do szafki i trącił palcem stojące kremy, zasypki, chusteczki i
dziwny przyrząd, wyglądający jak maska tlenowa dla jamnika. -- Nawet wolę nie myśleć, do czego to
służy...
-- Ciesz się, że nie będziesz mieszkał z bratosiostrą w jednym pokoju -- pocieszył go Felix.
298
-- Kinderdźwięki i tak będą przedostawać się przez ścianę. Nie będę mógł pracować, uczyć się, spać.
A co więcej, nie będę mógł puszczać muzyki! Dom już teraz powoli staje na głowie. Musiałem nawet
posprzątać rupiecie z kątów.
-- Nie mów!
-- Niestety. Żeby kurz się nie zbierał. To bez sensu! Jak się nie zbiera, to lata w powietrzu.
-- Chodźmy obejrzeć film, poczujesz się lepiej -- Felix ruszył w stronę salonu.
-- Zarządzenie taty -- Net wzruszył ramionami. -- Salon należy do mamy, żeby w każdej chwili mogła
sobie poleżeć na kanapie. Zapakowana torba do szpitala stoi przy drzwiach. Już teraz nie wolno mi
hałasować, żeby mama słyszała telefon od taty. Dzwoni z pracy co godzinę. Ponaklejał ochraniacze na
kanty od stołów, miękką okładziną obłożył połowę narożników. Szafki w kuchni mają zabezpieczenia
przed otwieraniem, a gniazdka w ścianach dziecioodpor-ne zatyczki, których nawet ja nie potrafię
wyciągnąć. Mówię wam... ech... Przyniosę chipsy i colę.
Felix i Nika weszli do Netowego pokoju. Panował tu spory bałagan, ale rzeczywiście nie aż taki jak zwykle.
Nowoczesne meble były poobklejane kolorowymi plakatami i jakimiś schematami. Na podłużnym blacie,
pod zażaluzjowanym oknem, stały cztery monitory, w tym jeden nowy, dwudziestojednocalowy, dwie
drukarki i sporo mniejszego sprzętu. Zza biurka zwisały i plątały się po ziemi dziesiątki kabli. Część z nich
wpięta była w niektóre z kilkunastu gniazdek w ścianie. Migały lampki, szumiały wentylatory, coś tykało
wewnątrz któregoś z pudełek.
299
ki. Po odpowiednim ich ułożeniu oglądanie filmu w pozycji horyzontalnej okazało się całkiem
komfortowe.
-- Kompiuter! -- powiedział głośno Net. -- Przewiń film w pierwszym napędzie do... trzydziestej
minuty i wyświetl na ekranie numer cztery. -- Po czym dodał ciszej. -- Zaprogramowałem mojej małej sieci
sterowanie głosem.
Ekran pozostawał czarny. Włączył się za to wentylator, stojący na brzegu biurka. Net spojrzał na to z
zaskoczeniem.
-- Przyjąłem.
-- Kompiuter! -- powiedział bardzo wyraźnie Net. -- Wyłącz wentylator i lampkę. Włącz ekran
numer cztery.
-- Przyjąłem.
Wentylator zatrzymał się, ale teraz dla odmiany zaczęły unosić się żaluzje.
-- Może ja to zrobię? -- zapytał znajomym głosem Manfred. -- Cześć wszystkim, tak przy okazji.
-- Thanks, Manfred -- odparł Net. -- Nie musisz mi pomagać. Pisałem ten program dwa tygodnie i
chcę, żeby teraz działał. Kompiuter, opuść żaluzje.
-- Przyjąłem.
-- Kompiuter! Poddaję się! Deaktywacja -- Net chwilę czekał, ale nic się nie wydarzyło. -- OK. Śpi.
Zrobimy to sposobem Mieszka I, czyli pilotem.
Włączył ręcznie monitor, wziął pilota i przewinął film do momentu, w którym poprzedni seans przerwał
im wujek obrzydliwiec. Łowca androidów, grany przez Harrisona Forda, mierzył do kogoś z pistoletu. Był
to sam środek sceny pościgu. Ułożyli się wygodnie, na brzuchu Niki postawili miskę z marchewką.
300
-- Taka jest cena postępu -- wyjaśnił. -- Drobne niedogodności, ale przyszłość za to świetlana.
Uruchomił ponownie film. Harrison Ford strzelił kilkukrotnie, a uciekająca przed nim kobieta w
foliowym płaszczu przebiegła przez kilka witryn sklepowych, roztrzaskując je, i upadła.
-- Bo ona była androidem, a on łowcą androidów -- wyjaśnił Felix. -- I to się nie nazywa „zabił", tylko
„zdymisjonował".
-- Felix, nie spojluj -- poprosił Net. -- Ona tego jeszcze nie oglądała.
Twarz łowcy nie wyrażała żalu po tym, co właśnie zrobił. Przechodnie też nie wyglądali na specjalnie
wstrząśniętych.
Obejrzeli jakieś trzy minuty filmu, gdy do drzwi zapukała mama i zawołała ich na obiad.
-- Zaraz zobaczysz dlaczego -- Net wstał. -- Nie tylko u ciebie w domu występują anomalie kulinarne.
przy kuchni.
301
-- Zresztą obiady, które od jakiegoś czasu przygotowujesz, nie są zbyt pracochłonne -- wtrącił
kąśliwie Net.
-- Nouvelle cuisine* -- wyjaśniła mama, stawiając przed każdym z przyjaciół talerz z misterną
kompozycją dwóch oliwek, liścia sałaty, trzech łodyg szczypiorku i jednej ósmej jabłka. To wszystko było
pokropione niewielką ilością trzech rodzajów sosów.
-- Przydałoby się tutaj pośrednictwo królika -- pokiwał głową Net. -- Można by go nakarmić tym
nouvelle cuisine i zjeść go potem zamiast.
-- Wielu ludzi, stosujących tę dietę, tak schudło, że już wcale ich nie ma.
-- Ja jeszcze mam dodatek ciążowy -- mama wstała i wyciągnęła z lodówki słoik ze smalcem ze
skwarkami i posmarowała nim grubo chleb. -- Chcecie trochę?
-- Super! -- ucieszył się Net. -- Więc nie zamieniłaś się do końca w same hormony ciążowe.
* Nouvelle cuisine - (fr.) [czyt. nuwel kjuzin] współczesna sztuka kulinarna, opiera się na lekkich,
zdrowych i krótko przyrządzanych daniach.
302
-- Czekaj -- powstrzymał go Felix. -- Jak zaczniemy oglądać film, po kilku sekundach przyjedzie pizza i
będziemy musieli przerwać.
-- Zgłodniałem -- Net wziął pilota i nacisnął „play". -- Może w ten sposób przyspieszymy faceta z
pizzą. Jeśli mamy pecha, to czemu go nie wykorzystać?
***
Felix zastał mamę siedzącą w kuchni przy stole, zupełnie pozbawioną jej zwykłej energii. Spojrzała na syna
smutnym wzrokiem.
Mówiła dosyć dziwnie. Plątał się jej język. Felix podejrzliwie spojrzał na stojącą przed nią szklankę. Jeżeli
miał wątpliwości, co w niej jest, to mama sama je rozwiała. Wstała, wyjęła z zamrażalni-ka kilka kostek
lodu i wrzuciła do szklanki. Potem z szafki kuchennej wyciągnęła butelkę whisky, odkręciła zamaszyście
filmowym ruchem i nalała do połowy wysokości szklanki.
303
Z podjazdu przed domem dobiegł odgłos Land Rovera. Chwilę później tata wszedł do domu. Zerknął na
mamę, potem na szklankę i pokiwał głową.
-- Znaczy źle?
-- Ano źle.
I to były ostatnie słowa wypowiedziane tego dnia w domu państwa Polonów. Tata pocałował mamę i
długo przytulał.
Gdyby ciocia Zenosława z Przebrzydłowa przyjechała tego dnia, prawdopodobnie zostałaby pożarta w
progu, a Caban dostałby do ogryzienia kosteczki.
304
12. Instytut
Tata był umówiony w Instytucie Badań Nadzwyczajnych po południu, więc mieli czas, żeby się wyspać.
-- Muszę przygotować dokumenty do nowego projektu, żeby w poniedziałek nie tracić czasu --
odparł tata. -- Zajmie mi to ze dwie, trzy godziny. Możecie w tym czasie pozwiedzać Instytut. Macie
przyznany trzeci stopień wtajemniczenia.
-- Mając piąty, można przekroczyć bramę, wejść do części biurowej i nie zostać zastrzelonym -- pan
Polon zaśmiał się. -- Czwarty mieliście przy poprzedniej wizycie. Trzeci oznacza, że macie dostęp do
wszystkich projektów nieoznaczonych jako tajne. Dostaliście ten stopień w uznaniu zasług.
305
Wyjechali z miasta. Za oknami przemykały drzewa i pojedyncze domki, wyżej wolno toczyło się chmurne
niebo.
-- Nawet się nie obejrzałaś... -- Net odwrócił się. -- Faktycznie, są tam jakieś samochody, jak to na
ulicy. Trzeba by się zatrzymać i zobaczyć, co będzie.
-- Nie mamy czasu -- przerwał im tata. -- Już prawie jestem spóźniony. Zresztą, dojeżdżamy.
Zwolnił i zjechał na plac przed czymś wyglądającym na zapuszczony magazyn budowlany. O tak późnej
porze w sobotę nie było tu nikogo. Nim przyjaciele zdążyli się przyjrzeć otoczeniu, Land Rover wjechał do
podziemnego parkingu. Tata zatrzymał się na środku i wyjął elektrogitymację, czyli wielofunkcyjne
urządzenie, które posiadali wszyscy pracownicy Instytutu. Przypominała grubą kartę kredytową z
kilkoma przyciskami, czytnikiem linii papilarnych i wyświetlaczem.
Na końcu parkingu znajdowała się oddzielona ściankami działowymi zatoka. Na betonie wymalowany był
wielkimi literami napis.
-- Ona nie istnieje -- wyjaśnił tata. -- Napis jest po to, żeby nikt nie mógł tam stawać.
Land Rover stał na wprost ściany, jakby za chwilę mieli rozpocząć westernowy pojedynek.
-- Wtedy to na pewno przywalimy w mur -- tata zacisnął palce na kierownicy i ruszył. -- Wymagana
jest prędkość dwudziestu kilometrów na godzinę. Przynajmniej.
306
-- Czy chce pan przez to powiedzieć?... -- Net zacisnął palce na uchwycie drzwi -- że mamy się
przebić? Gra w tchórza z betonową ścianą to niefajny pomysł...
Ściana była coraz bliżej i wydawała się coraz bardziej betonowa. Na górze, pod sufitem, błyskało małe
zielone światło. Wszyscy, włącznie z tatą, zacisnęli zęby, a Net również powieki. Kiedy zdawało się, że
kraksa jest nieunikniona, fragment ściany nagle rozsunął się na boki, samochód przemknął przez otwór, a
tajemniczy mechanizm zamknął się tuż za tylnym zderzakiem.
-- Tam jest fotokomórka, która sprawdza cały przekrój otworu -- wyjaśnił tata. Po chwili dodał
ciszej. -- Tak sądzę.
Zatrzymali się przy bramce kontrolnej. Z okienka wysunęła się znajoma kula na elastycznym przewodzie i
zapukała w tylne okno. Net opuścił szybę i pomny tego, jak wyszło zdjęcie do poprzedniej przepustki,
poprawił włosy i starał się przybrać przystojny wyraz twarzy, jeśli, rzecz jasna, coś takiego istnieje.
Niestety, na pół sekundy przed błyskiem flesza poczuł łaskoczący go w bok palec Niki. Zaczął chichotać i
skrzywił się dokładnie w momencie błysku. Spojrzał na przyjaciółkę groźnie, ale ona tylko ułożyła brwi,
jakby pytała: „Zrobiłam coś złego?". Gdy kula przesunęła się przed Nikę, Net zaczął ją łaskotać. Ona jednak
zachowywała kamienną twarz. Wtedy chłopak chwycił jedną ręką lewe, a drugą jej prawe ucho i
pociągnął w obie strony. Nika spróbowała się wyswobodzić, ale zdjęcie zostało zrobione w momencie,
gdy zdążyła tylko przyjąć zacięty wyraz twarzy. Kula przesunęła się przed Felixa, który starał się nie
zwracać uwagi na zamieszanie z boku.
-- Felbc! Z prawej!
Chłopak odruchowo spojrzał w prawo i, zanim zrozumiał, co się stało, błysnął flesz. Posłał Netowi
zdegustowane spojrzenie i pokręcił głową.
Po chwili dostali swoje identyfikatory na smyczach. Przyjrzeli się zdjęciom i parsknęli śmiechem. Net
miną przebił Jasia Fasolę, ale
307
Nika z uszami wielkości spodeczków do kawy i wyrazem twarzy szarżującego łosia niewiele mu
ustępowała. Zdjęcie Felixa było doskonale poruszone, jedyne, co dało się na nim rozpoznać, to ucho w
centralnej części.
W doskonałych humorach ruszyli dalej. Jechali słabo oświetlonym tunelem, szerokim na tyle, żeby mogły
się w nim minąć dwa samochody. Dojechali do podziemnego placyku ze skrzyżowaniem. Tata wskazał w
prawo.
Nie zdążyli zapytać o wersję podstawową, bo wjechali na właściwy parking. Był podobnej wielkości jak te
pod hipermarketami.
W ich stronę zmierzał żółty robot wielkością i kształtem przypominający... Właściwie ciężko było
określić, co przypomina. Gdyby odwrócić do góry nogami krótką i głęboką wannę, wepchnąć w nią z góry
bak od ciężarówki, chłodnicę samochodową i parę przewodów, a na tym umieścić obrotowy metalowy
kubeł, zapewne powstałoby coś podobnego. Robot dreptał na podobieństwo pancernika na ukrytych
pod obudową ośmiu krótkich nogach, które chyba dla dowcipu miały założone buty. Na czubku „głowy"
znajdowała się migająca na pomarańczowo lampka.
Tata kiwnął głową, wrócił do samochodu i zapalił silnik. Przyjaciele zeszli mu z drogi.
-- Nie ma miejsc -- powiedział przez otwarte okno. -- Zaparkuję na innym poziomie. Spotkamy się w
recepcji.
Przytaknęli.
308
-- Przejazd w budowie -- wyjaśnił robot. Zachrobotał drukarką i ze szczeliny z przodu wysunęła się
żółta taśma z czarnym napisem „Przejazd w budowie". Robot elastyczną, wężową ręką wyciągnął spod
klapki tulejkę wielkości baterii AA. Bateria okazała się teleskopową tyczką, którą robot (z pomocą drugiej
ręki) rozciągnął na metr. Trzecią ręką glejowatą podstawką przylepił ją do podłoża, czwartą umocował
taśmę. Przejechał kilka metrów, rozciągając taśmę, i powtórzył czynności.
-- Przejazd w budowie? -- Net rozłożył ręce. -- Kto go buduje? Tu nie ma nawet Kredka z łopatką.
W tym momencie poczuli drżenie podłoża, a ogrodzona taśmą ściana zaczęła pękać. W przerażeniu
cofnęli się, oczekując co najmniej katastrofy budowlanej. Ale, jeśli parking miał się zawalić, to na
ucieczkę było i tak za późno. Siatka pęknięć ułożyła się w prostokąt, a ze szczelin zaczęło wydobywać się
światło i łoskot trących
0 siebie kamieni. Po chwili cała ta drżąca płaszczyzna z hukiem rozsypała się i opadła na ziemię. Z
kłębów pyłu strzelały snopy światła, coś wirowało z głośnym świstem. Felix, Net i Nika gapili się z szeroko
otwartymi oczami. Dzięki rozpylonej w powietrzu mgiełce wodnej kurz opadł szybko. Z dziury w ścianie
wyjechał na wielkich oponach pojazd przypominający skrzyżowanie buldożera z silnikiem odrzutowym. Z
przodu osobliwej konstrukcji obracało się kilkadziesiąt świdrotrybów, spomiędzy których świeciły
mocne reflektory. Dudniąc potężnym silnikiem, wtoczył się do wnętrza garażu
1 przysiadł na opuszczonym zawieszeniu. Świdry wyhamowały i zaczęły się składać, by nie zaczepiać
o sufit i podłoże parkingu. Wysunęły się osłony i zakryły przód pojazdu, nadając mu kształt krępej
ciężarówki. Po tej transformacji pojazd odjechał, jakby faktycznie był ciężarówką.
309
-- Proszę nie podchodzić! -- powstrzymał go żółty robot. -- Tunel wymaga wykończenia. Będzie
oddany do użytku za tydzień.
-- Nie mamy zamiaru tam wchodzić -- uspokoił go Felix. -- Jak wyjść na powierzchnię? Do głównej
recepcji.
-- potem skręcić w prawo -- pokazał drugą -- a potem schodami w górę -- wygiął trzecią do góry. -- Iw
prawo -- tu pokazał czwartą.
-- Szczęście, że nie ma więcej zakrętów -- zauważył Net. Robot spojrzał na taśmę wychodzącą z
przodu obudowy i wykrzyknął:
Faktycznie, na taśmie wydrukowana była instrukcja wyjścia z parkingu. Po chwili drukarka zabrzęczała i
pojawił się również napis „A niech to! Znów drukuję to, co mówię."
-- Jakieś zwarcie -- robot zaczął grzebać sobie pod kilkoma klapkami jednocześnie, ale i tak
wydrukował „Jakieś zwarcie".
-- Nic.
-- Wymsknęto mi się -- robot wzruszył czterema wężowatymi ramionami. -- Mam prawo być zły.
Zwarcie robi mi się tylko po rozmowach z ludźmi.
-- Poprzednio też wskazywałem drogę i nastąpiło sprzężenie. Drukarka odpowiedziała od razu: „Do
twoich obowiązków należy oznaczanie niebezpiecznych miejsc oraz informowanie, jak je ominąć. Nie
wymiguj się".
-- Drukarka ma niezależny generator językowy -- wyjaśnił robot. -- I czasem mam syndrom obcej
drukarki.
310
A>
Ze szczeliny wysunęła się taśma „Albo syndrom obcej głowy. Mózg jest w brzuchu, a to bliżej mnie."
-- Ale jak mu wyjmę rolkę z taśmą, to się przefrazuje. Dyscyplina musi być.
Rozbawieni przyjaciele zostawili skłóconego wewnętrznie robota i wydostali się na poziom zero. Jak się
okazało, klatka schodowa wyprowadziła ich wprost do wnętrza pałacu stanowiącego najstarszą część
Instytutu. W wielkim hallu z monumentalną klatką schodową znajdowała się nowoczesna okrągła
recepcja, kilka foteli i mały las tropikalny w płaskich donicach. Kręciło się tu parę osób. Dostrzegli tatę,
przeglądającego elektroniczne dokumenty na jednym z rozstawionych pod ścianami ekranów
dotykowych.
-- A „Krecik" już się przekopał? Przyjmowaliśmy zakłady, czy zdąży przed wieczorem. Cóż,
przegrałem. -- Ruszyli w kierunku wyjścia. -- Najpierw coś zjedzmy.
-- Nie aż tak. Nie rozpowiadamy tego po prostu. Kojarzycie zapewne informacje prasowe o
Bazyliszku, straszącym ludzi pod ziemią?
-- To nie jest kaczka dziennikarska -- ciągnął tata. -- Zbyt wielu ludzi to widziało, a raczej słyszało.
-- To właśnie moje zadanie. Mam przystosować pewnego robota do poruszania się w kanałach.
Policja nie pali się do patrolowania ścieków, a pracujący pod ziemią robotnicy grożą strajkiem, jeśli
stwór nie zostanie złapany. Zadaniem mojego robota będzie wyśledzenie go. Wtedy na dół zejdzie oddział
antyterrorystyczny z weterynarzem, który spróbuje uśpić potwora.
311
-- Pod ziemią łączność radiowa nie działa najlepiej. Dlatego musimy stworzyć autonomicznego
robota. Software do niego ma tworzyć tata Neta. Będziemy ściśle współpracować.
-- Nic mi nie mówił -- zauważył Net.
-- Faktycznie, ja też nie powinienem wam o tym mówić -- przyznał tata. -- Ale mam do was zaufanie.
Nie będziecie o tym z nikim rozmawiać, prawda?
-- Aha. I nie wypytujcie tak wprost o profesora Knipszyca... To wciąż drażliwy temat. -- Nagle
zapiszczała jego elektrogitymacja. Spojrzał na wyświetlacz. -- Zaczekajcie, zaraz wracam.
Z tyłu doszedł ich cichy szum gąsienic. Obok zatrzymał się niebieski robot porządkowy, ich znajomy z
poprzedniej wizyty w Instytucie.
-- Jak niemiło państwa widzieć. Proszę mnie łaskawie uprzedzić, jeśli będzie się zbliżał moment
proszenia o przewodnika. Odpowiednio wcześniej zasymuluję skurcz dyferencjału*.
-- Też miło nam cię widzieć -- uśmiechnęła się Nika. -- Wspinasz się na absolutne wyżyny
asertywności**.
* Dyferencjał - mechanizm różnicowy. Jego zadaniem jest kompensacja różnicy prędkości obrotowej kół
samochodu podczas zakrętów, kiedy koło po wewnętrznej stronie obraca się wolniej.
** Asertywnośó - wyrażanie własnego zdania oraz emocji, bez posuwania się do zachowań
nieodpowiednich wobec innych.
312
-- Ta gimnastyka mięśni twarzy też jest niepotrzebna. Nie umiem odczytywać ludzkiej mimiki.
-- Dotykałaś go -- wyjaśnił z kamienną twarzą Net. -- Ma taki cudownie matowy w dotyku odwłok,
prawda?
-- Słyszałem to! -- rzucił z końca korytarza Konpopoz. -- Słyszę na dwadzieścia metrów odgłos
spadającego na ziemię papierka od gumy do żucia.
-- Ten niebieski odkurzacz? Widziałem, jak z pełną prędkością odjeżdżał w dal. Znajdziemy coś...
kogoś innego.
Przyjaciele unieśli wzrok. Faktycznie, Konpopoz pruł na ukos przez trawnik. Zza skrzydła pałacu wyczłapał
wolnym krokiem żółty robot, którego spotkali na parkingu.
-- Robot sprzątający Konpopoz zgłosił mi przed chwilą, że jeden ze stopni pałacowych jest
wyłupany i trzeba go oznaczyć.
-- Niezły koncypator -- Net spojrzał na schody, z których większość miała mniejsze lub większe
wyszczerbienia, a potem na znikającego za rogiem odległego budynku Konpopoza.
-- Więc będziesz przewodnikiem Felixa, Neta i Niki -- ucieszył się tata, już odchodząc. -- To na razie!
313
-- Dobrze, że masz tego świadomość. Poprzedni nasz przewodnik był wybitnym przykładem
robochama.
-- Jestem uprzejmy dla ludzi, jeśli tylko są na tyle blisko, żeby mnie usłyszeć. Co chcielibyście
zwiedzić? Znam kilka standardowych tras. Niestety, nie mamy sklepu z pamiątkami.
***
Okrągła hala była wysoka na kilka kondygnacji i szeroka na prawie sześćdziesiąt metrów. Potężne żebra
pięły się po murach i zakręcały ostro na sklepieniu, by spotkać się wokół kilkumetrowego świetlika
pośrodku. Panowała w niej absolutna cisza. Wokół pełno było maszyn. I to jakich! Najbliższa kształtem i
rozmiarami przypominała buldożer, ale zamiast kół miała sześć napędzanych hydraulicznie łap. W
miejscu kabiny tkwiła osłonięta klatką z rur wieżyczka z zestawem sensorów. Dalej stał kilkumetrowej
wysokości barczysty robot, podobny do transformera. Zamiast jednej łapy miał wielką piłę łańcuchową,
zamiast drugiej - zachodzące na siebie stalowe szpony. Wyglądał jak robot-drwal. Obok, na zgiętych w
kolanach nogach, stał potężny troll z grubymi łapami sięgającymi niemal ziemi. Między ramionami,
zamiast głowy, dźwigał dwuosobową kabinę. Wielkich maszyn było kilkanaście, a ledwie w przypadku
trzech, czterech dawało się stwierdzić, do czego służą.
Oczarowany Felix krążył wokół nieruchomych urządzeń. Zapomniał o całym świecie. Dotykał przegubów,
zapamiętywał rozwiązania konstrukcyjne. Wreszcie wyciągnął z plecaka brudnopis, zaczął
314
w nim szkicować i zapisywać spostrzeżenia. Mruczał pod nosem uwagi w stylu: „Mogłem to tak zrobić"
albo „Sprytne rozwiązanie". Net nie podzielał zachwytów przyjaciela. Oglądał maszyny, ale od
studiowania ich konstrukcji bardziej interesowało go, czy dałoby się którąś z nich uruchomić i nią
pokierować. Znudzona Nika stała z boku. W ogóle niewzruszona, czuła się, jakby ją pomniejszono i
włożono do pudełka z zabawkami dla chłopców. Zerkałaby na zegarek, gdyby go miała.
Poza nimi w hali nie było żywej duszy. Tylko Roznakin dreptał między gigantami, snując wokół nich
pajęczą sieć ostrzeżeń.
Przeszedł do części zajętej przez mniejsze maszyny, niektóre wielkości Golema-Golema, niektóre
mniejsze. W jednej ze ścian znajdował się rząd okien i drzwi prowadzące do salki z małymi ro-bocikami.
-- Masz rację. Mógłbym tu spędzić miesiąc... -- westchnął. -- Tylko że tu nie ma śladu po Knipszycu.
Jeżeli kiedyś tu pracował, to zabrał ze sobą wszystko. Poza tym, jeśli współpracownicy tak go
nienawidzili, to raczej nie trzymają pamiątek po nim.
-- Tam -- odezwała się nagle dziwnym głosem Nika. Wskazała jedne z ukrytych we wnękach ścian
drzwi.
Nie tracąc czasu na wyjaśnienia, już szła w tamtą stronę. Chłopcy rozejrzeli się, czy nikt nie widzi, i ruszyli
za nią.
Drzwi nie były zamknięte. Gdy tylko weszli, światło samo się zapaliło. Pomieszczenie wyglądało jak
podręczny magazyn części. Całe ściany zastawiono stalowymi regałami z pudełkami pełnymi śrubek,
nakrętek, łożysk i wszelakiego metalowego drobiazgu. Jedynie pod najdalszą ścianą stało wciśnięte coś,
co natychmiast rozpoznali. Był to stół operacyjny, niemal identyczny jak ten w nawiedzonym domu.
Zdjęto tylko z wierzchu tapicerkę, pozostawiając gołą blachę. Leżało na nim na wpół zmontowane... coś.
Nawet Felix nie po-
* 315
trafił tego nazwać. Nad stołem wisiała lampa bezcieniowa, taka, jakie zwykle widuje się w szpitalach.
-- Niech no zgadnę... -- Net pokiwał głową. -- Facet pracował nad robotami, a na zapleczu,
hobbistycznie bawił się w doktora?
-- Tata powiedział mi o nim kilka słów -- wyszeptał Felix. -- To tajemnica, więc się nie wygadajcie.
Mówił, że Knipszyc bawił się ludzkim życiem. Nie wiem, na czym to polegało, ale za to właśnie wyleciał z
Instytutu. Kontynuował pracę w swoim domu na Starówce i wraz z rodziną zginął podczas jednego z
eksperymentów. Przeżyła tylko mała Paula.
Przyjrzeli się zawartości kantorka. Wyglądało na to, że z czasów profesora Knipszyca zostały tu tylko stół
operacyjny i lampa. Nie pozbyto się ich chyba tylko dlatego, że przydawały się do montażu drobnych
elementów.
-- Wszczepiał coś śmiertelnie chorym -- powiedziała. -- Robił eksperymenty, które były nie do
pomyślenia dla zwykłych ludzi. Nikt wcześniej nie wpadł na pomysł, by ich zakazać. Te eksperymenty
mogły uratować komuś życie, ale jednak profesor robił coś, co inni uznawali za złe. Na tym stole ktoś
umarł. Umarłby i tak...
Chłopcy patrzyli na nią z wyczekiwaniem, ale nie powiedziała nic więcej. Otworzyła oczy i odetchnęła.
-- Co ty właściwie przed chwilą zrobiłaś? -- Net wskazał głową łóżko.
-- Przeniósł swoje „hobby" do domu -- powiedział. -- Być może po to, żeby leczyć chorą żonę.
Jednocześnie nie zaprzestał pracy wynalazczej. Musiał przecież jakoś zarabiać...
316
-- Nie wiem. Wiem tylko, że Bazyliszek wykorzystał okazję i nawiał. Tyle że najpierw załatwił
swojego twórcę.
-- Sądząc z rozmiarów rusztowania, Bazyliszek miał trzy-cztery metry wysokości. Tak duża maszyna
zużywa masę energii i raczej rzuca się w oczy. Dziwne, że przez dziesięć lat nikt go nie odkrył.
-- Wyjdźmy stąd -- poprosiła dziewczyna. -- Nie chcę być w pobliżu tego... -- wskazała stół.
Roznakin kończył właśnie ogradzać leżącą na podłodze nakrętkę taśmą z napisem „Uwaga na nakrętkę".
Kiedy ich nie było, zdążył ogrodzić kilka innych, niewymagających ogradzania miejsc.
Unieśli głowy. Stali u stóp dwunastometrowego mechanoida, przywodzącego na myśl pojazd z „Fiaska"
Stanisława Lema bądź serię filmów o transformerach. Felix uderzył pięścią w stopę robota. Gruby metal
zadźwięczał niczym blacha w pojeździe opancerzonym. Stopa miała wielkość małego samochodu.
W drugim końcu hali otworzyły się drzwi i weszło przez nie kilka osób w białych kombinezonach.
Nowo przybyli nie wydawali się zaskoczeni obecnością przyjaciół, musieli więc wiedzieć o ich wizycie.
Idący na przedzie energiczny mężczyzna miał ponad sześćdziesiąt lat, przerzedzone siwe włosy i takież
wąsy. Garbił się lekko i patrzenie na wprost sprawiało mu trudność.
-- To nieudany model -- mężczyzna wskazał na gigantycznego robota. -- Jest za ciężki, żeby mógł
jeszcze dźwigać ciężar dość potężnego silnika. -- Zatrzymał się obok przyjaciół i zmarszczył brwi, jakby
dopiero teraz zauważył, że goście mają po czternaście lat. -- Powiadomiono mnie, że ktoś interesuje się
moją pracą... Felix
317
Polon. -- Naukowiec przyjrzał się identyfikatorowi Felixa, po czym bezceremonialnie chwycił go za brodę
i obrócił mu głowę tak, by ujrzeć uwiecznione na fotografii ucho. -- Znam twojego ojca. Te same uszy.
Następnie spojrzał na identyfikator Neta. Chwilę analizował zdjęcie, wreszcie znienacka go połaskotał.
Zaskoczony chłopak cofnął się, ale na moment zrobił minę identyczną z tą ze zdjęcia.
-- Więc upiekło ci się. Nazywam się Marian Zakopiec i zarządzam tym bałaganem. -- rozejrzał się po
hali. Reszta zespołu zajęła się już pracą. -- Zaraz uruchamiamy Power-scouta. Zanim wszyscy się
przygotują, mogę wam pokazać to i owo. Interesujecie się?...
-- zawiesił głos.
-- Robotami kroczącymi -- dokończył Felix. -- Zamierzam skonstruować jednego. Coś w tym stylu --
wskazał stojącego obok dwuipółmetrowego robota, przypominającego powiększoną, przeprojektowaną
i staranniej wykonaną wersję Golema-Golema.
O ile Golem-Golem wyglądał na to, czym w istocie był -- robotem skonstruowanym w piwnicy przez
nastolatka, o tyle Power-sc-out mógł profesjonalnie straszyć dzieci w filmie science fiction. Tłoczone
panele z grubego aluminium były zaprojektowane specjalnie dla niego, wszystkie sensory umieszczono w
profilowanych osłonach, a na przegubach zamocowano chromowane kołpaki. Na koniec ktoś przyłożył
się i pomalował wszystkie powierzchnie na żółto z czarnymi dodatkami.
318
-- Akcji? -- zapytał Net.
-- Tak. Twój ojciec też otrzymał takie zadanie. Kilka wydziałów Instytutu pracuje nad tym
niezależnie. Jest mało czasu, więc naprędce przerabiamy, co już mamy. Tutaj są czujniki podczerwieni
-- Mniej niebezpieczne, niż dzikie zwierzę krążące pod miastem. Sam zaprojektowałem Power-
scouta. Od podstaw i mogę mu ufać.
-- oznajmił mniej sympatycznym tonem. -- Nie są doskonałe. Nie nadają się do tego zadania.
Ulepszyłem znacznie jego projekty i dokończyłem, ale Power-scout to od początku do końca moje dzieło.
I dlatego jest lepszy -- zerknął na zegarek. -- A teraz przepraszam. Muszę wracać do pracy. Jak chcecie
popatrzeć, odsuńcie się za żółtą linię.
Przyjaciele dopiero teraz zobaczyli zatartą linię oddzielającą centralną, pustą część hali i szeroki pas
prowadzący do wielkich wrót windy towarowej. Cofnęli się prawie do drzwi, którymi tu weszli.
-- Facet ma jakieś kompleksy -- zauważył cicho Net. -- Coś mi się zdaje, że Knipszyc był lepszym
konstruktorem.
319
-- Widzę tu kilka robotów, które znacznie lepiej nadają się do brodzenia kanałami -- dodał Felix. -- A
szykuje do tego Power--scouta tylko dlatego, że sam go zrobił. To sprawa ambicji.
Rozległ się chrobot rozrusznika. Po chwili zaskoczył silnik i hala wypełniła się huczącym basem. Z rur
wydechowych na barkach Power-scouta buchnęły kłęby czarnego dymu.
-- Nie ma tłumika -- wyjaśnił krzykiem Zakopiec. -- Żeby nie tracić mocy.
Silnik robota wszedł na wyższe obroty i huk stał się niemal nie do zniesienia. Robot całkiem sprawnie
postąpił kilka kroków. Betonowa podłoga zadrżała. Przyjaciele przez kilka minut przyglądali się jego
manewrom, ale uznali, że szkoda uszu i wyszli.
-- Wytropi Bazyliszka, jeśli ten będzie kompletnie głuchy -- Net przełykał palcem uszy.
-- I powolny -- dodał Felix. -- Golem-Golem potrafi biegać. Sądzę, że to nie ma sensu. Taki robot nie
nadaje się do pracy pod ziemią. Poza tym nie dowiedzieliśmy się prawie niczego o Knipszycu. Był lepszym
konstruktorem od Zakopca, ale to nam niczego nie daje.
-- przyznał Net.
-- Czyli był tu niezłą szyszką, skoro zatuszowali sprawę... Zza winkla wychyliła się pomarańczowa
głowa Roznakina. Gdy
320
-- Chowałem się -- wyjaśnił robot. -- Nie lubię profesora Zakop-ca. Traktuje mnie jak samobieżny
magazyn części zamiennych. Zawsze, gdy pojawia się w pobliżu, przypomina sobie, że potrzebne jest mu
łożysko czy nakrętka. Kiedyś nawet chciał mi wymontować drukarkę.
-- Zaraz „nie znosisz"... -- Roznakin machnął czterema rękoma. -- Tak się tylko droczymy czasem.
Drukarka zabrzęczała. Wypluła kawałek taśmy z napisem „Nie czasem, tylko ciągle".
-- Znowu... -- robot rozłożył ręce i spojrzał na szczelinę. -- Rozmawiam z białkowcami i jeszcze mi się
drukarka biesi. Musisz mi to robić?
Felix, Net i Nika wyprzedzili robota, bo już widzieli wejście do baru. Automatyczne drzwi rozsunęły się, a
przyjaciele... stanęli w progu jak wryci.
-- Czy mi się zdawało, czy my jesteśmy trzy poziomy pod ziemią? -- zapytał Net.
Jedną ścianę kawiarni zajmowało duże panoramiczne okno, za którym przechadzali się ludzie. Była tam
też łąka i przeciwległy budynek Instytutu.
-- Za chwilkę. Walczę z drukarką. Oznaczymy sobie wspólnie coś, to nam się zaraz poprawi.
321
Przyjaciele weszli do środka. W przytulnym, ciepłym wnętrzu przy stolikach siedziało parę osób. Przed
automatem z kawą stał przygarbiony mężczyzna w białym fartuchu i liczył na dłoni drobne. Roznakin
podjechał do niego i na trzech tyczkach rozciągnął taśmę „Uwaga! Człowiek kupujący kawę". Naukowiec
odliczył wreszcie wymaganą sumę i wrzucił do szczeliny automatu. Z przodu wysunęła się mechaniczna
ręka, spod żółtej klapki wyciągnęła papierowy kubek, włożyła do otworu, gdzie z sykiem napełnił się
gorącym płynem. Druga ręka łyżeczką nasypała żądaną ilość cukru, a następnie nalała mleka. Na koniec
automat zamieszał napój i niemal ludzkim ruchem podał kubek klientowi. Ten odwrócił się i zauważył, że
jest ogrodzony taśmą. Westchnął, rozerwał ją i podszedł do stolika. Pasje Roznakina zapewne nie były mu
obce.
Robot momentalnie rozstawił dwie nowe tyczki i rozciągnął taśmę „Uwaga! Uszkodzona taśma
ostrzegawcza".
Robot szybko otoczył sam siebie taśmą „Uwaga! Robot zagrożony wyłączeniem i oddaniem do
archowum".
-- Mój twórca dodał mi ośrodek przyjemności -- wyjaśnił. -- Oznaczanie jest dla mnie spełnieniem i
sensem istnienia. Wtedy też zespalam się w jedność z moją drukarką. Bezczynność mnie niszczy. Niestety,
informowanie werbalne nie sprawia mi już takiej frajdy.
-- Na górze jest okno, za nim system soczewek, które skupiają światło i wpuszczają je do kilku
światłowodów -- wyjaśnił monotonnym głosem robot. -- Kablem o średnicy trzech milimetrów obraz
biegnie tu, gdzie taki sam system soczewek rzutuje go na ekran umieszczony metr przed szybą.
Faktycznie, kiedy spojrzało się pod większym kątem, widok za oknem zaczynał przypominać obraz w
telewizorze. Brakowało trzeciego wymiaru.
322
-- Niezły znienacek na gości! -- przyznał Net. -- To się przyda w Chinach. Będą mogli robić znacznie
szersze domy, a ci w środku też będą mieli okna.
Już mieli podejść do baru, kiedy zatrzymali się zaskoczeni. Baru nie było. Były tylko automaty:
beczułkowaty zupowar, sześcioręki kanapkorób, smukły sokowirek, chromowana napojanka i kilka
innych.
-- Widzę, że się państwo wahają -- człekokształtny srebrny robot z serwetką przerzuconą przez jedno
ramię ukłonił się. -- I właśnie po to jestem tutaj ja.
Patrzył na przyjaciół oczami podobnymi do migaczy od Trabanta. Był bardzo chudy, przez co wyglądał,
jakby głowa miała go przeważyć.
-- Wyraziłem się może nieprecyzyjnie -- robot ukłonił się ponownie. -- Rzecz jasna miałem na myśli
to, że jestem tutaj na wypadek, gdyby państwo byli niezdecydowani.
-- Nie jesteśmy niezdecydowani -- odparł Net. -- Tylko nie wiemy, jak się obsługuje te urządzenia.
-- Znowu był pan łaskaw przyłapać mnie na nieścisłości -- robot ukłonił się w pas. -- Nie każdy zdoła
się w tym połapać bez mojej pomocy.
-- Nie jesteśmy aż tak tępi -- zaprotestował Net, sięgnął po kubeczek z podajnika napojanki i wcisnął
kilka losowych przycisków na obudowie. Kubeczek wypełnił się wodą.
-- Ależ oczywiście nie miałem na myśli niczego innego -- kelner ukłonił się jeszcze niżej. Niestety, gdy
się prostował, walnął w rękę Neta. Kubek wyleciał w powietrze, a cała woda znalazła się na robocie.
323
-- Nic się nie stało. Każdy może mieć słabą przyczepność skóry na palcach. Ludzka rzecz. To
wyłącznie moja zebzyba.
-- Twoje co?
-- Zebzyba. Zabazyb bzz... zeb -- tym razem robot schylił się tak nisko, że dotknął czołem podłogi.
Mijały sekundy, a on pozostawał w tej samej pozycji. W powietrzu rozszedł się zapach przypalonej
izolacji.
Net spojrzał w bok, ale nikt z kilkunastu naukowców, zajętych spóźnionym lunchem, nie zauważył zajścia.
-- Mnie w zeszłym tygodniu zemdlała lodówka -- mruknęła Nika. -- Do tej pory się nie ocknęła.
-- Nie był wodoodporny -- wyjaśnił Felix. -- Dziwne, powinien być. Myślicie, że to też jest
konstrukcja profesora Zakopca?
Nachylili się nad kelnerem, zasłaniając go jednocześnie przed przypadkowymi spojrzeniami barowych
gości.
Wyprostowali bezwładnego robota -- teraz widać już było ulatujący uszami dym.
zajrzał im przez ramię i wydrukował taśmę „Uwaga! Zdechły kle-ner". Net wyrwał mu ją i syknął:
-- Ani słowa...
324
Piętro wyżej natrafili na miejsce z tradycyjną, ludzką obsługą. Nie było tu tak przyjemnie, bo wnętrze
przypominało bufet dworcowy, do tego słabo oświetlony, ale przynajmniej nie było żadnych ro-
bokelnerów, którzy mogliby zemdleć. Kupili tosty z serem i napoje. Rozejrzeli się po sali. Było tu
kilkanaście stolików, ale tylko nad jednym paliło się światło. Siedział przy nim jedyny klient i żuł
zapiekankę.
Jednak ledwo ruszyli przez ciemną salę, droga przed nimi została oświetlona przez jasną lampę. Po chwili
zauważyli, że światło przesuwa się, bo wokół nich i za nimi wciąż jest ciemno. Zatrzymali się i spojrzeli w
górę. Nad każdym z nich wisiała lampka. Felix wykonał krok i lampka przesunęła się.
-- Felix przesunął tacę, a lampka powtórzyła jego ruch. -- Sprytne. Naprawdę sprytne.
-- Podoba mi się -- Net zaczął krążyć między stolikami, starając się umknąć lampce. Przesunął nawet
swoją tacę nad tacą Felixa, ale lampki sprytnie się wyminęły.
Po chwili już cała trójka biegała jak dzieci, zmuszając mobilne oświetlenie do wyścigu. Dopiero
napotkawszy znudzone spojrzenie bufetowej, spoważnieli i usiedli przy pierwszym wolnym stoliku. Tosty
okazały się nawet zjadliwe.
-- Włącz komputer -- rozległo się niespodziewanie z telefonu Neta, przypiętego do paska plecaka.
Odwrócił komputer tak, by wszyscy dobrze widzieli ekran. W okienku na środku ekranu chwiał się obraz z
balonosatelity. Ogród pozostawał niemal czarny - zapewne nad Starówką solidnie
325
się zachmurzyło i kamera miała za mało światła. Widać było tylko odblaski policyjnych kogutów w
szybach kopuły.
Policjanci wyprowadzali ludzi z domów i kierowali ich w boczne uliczki. Wszyscy maszerowali jak
mróweczki, jeden za drugim.
-- Zdaje się, że ewakuują mieszkańców--jęknął Net. -- Ale narobiliśmy... Wyciągnęli z domów z setkę
ludzi.
-- Jaki przypadek!? Ktoś zobaczył ten twój balon! Pewnie myślą, że w środku jest broń biologiczna.
Sprawdzą, kto kupował hel. Pójdziemy siedzieć. W więzieniach nie ma internetu. Umrę...
-- Głupio im będzie się przyznać do błędu. Dżisas, nakichają do środka i powiedzą, że to śmiertelny
wirus grypy balonowej.
-- Jak mogli go zobaczyć? Balon jest przezroczysty, ale matowy. Sprawdzałem go w różnych
warunkach. Niczego nie odbija.
Faktycznie, policjanci biegali w różne strony, ale nikt nie uniósł głowy. Nagle coś błysnęło kilka razy pod
kopułą. Wyglądało to jak spawanie albo awaria kabla wysokiego napięcia.
-- Ciekawe... -- zaczął Net, ale przerwał mu odgłos przychodzącego SMS-a. Spojrzał na ekran telefonu
i wypuścił głośno powietrze. Pokazał przyjaciołom komunikat: „Zadanie zaliczone. Odjąłem wam parę
punktów za to, że nie ułożyliście zdania na kompute-rze .
coś się działo. Z furgonetki wyjechał pojazd wyglądający jak mały buldożer.
-- Więc przypadek... -- odetchnął Net. -- Już liczyłem, ile kosztuje taka akcja i ile lat będę to spłacał.
-- Niezupełnie -- Felix wskazał miejsce, do którego podjeżdżał robot. Zmierzał dokładnie tam, gdzie
schowali telefon-przekaźnik.
326
-- Mamusiu... -- Net ukrył twarz w dłoniach, po czym poderwał się, wyszarpnął z kieszeni telefon,
wybrał numer i krzyknął do słuchawki. -- Manfred! Wykasuj zdalnie pamięć telefonu, w ogóle sczyść go do
zera i wyłącz. Szybko... Manfred? Manfred?
Net popatrzył na telefon.
-- Telefon też mi się wyłączył -- Net wciskał przyciski. -- I zniknęły wszystkie numery z pamięci...
-- I tak już za późno -- Felix wskazał ekran. Robot saperski wkładał paczkę do stalowego pojemnika
na bomby, ustawionego na przyczepie za policyjnym Land Roverem. Łączność zaczęła się rwać. Gdy robot
zasunął pokrywę pojemnika, ekran wypełnił się mrówkami.
-- Eee... -- Net zrobił niewyraźną minę. -- Włożyłem do minikomputera nowy dysk, dziesięć razy
większy od starego. Nie poin-stalowałem jeszcze wszystkiego.
-- Nie starczyło czasu... -- Net rozłożył ręce. -- Musiałem już wychodzić, żeby tu przyjechać. Miałem
to zrobić po powrocie.
-- To tak jak z gaśnicą samochodową. Wozisz ją, chociaż nie planujesz pożaru.
327
-- Mistrzu planu B! -- Net spojrzał na niego ze złością. -- Ja nigdy nie mam planu B. Miałem za to
doskonały plan A: nie ładować się w to!
-- Z tatą jesteśmy umówieni za półtorej godziny. O Knipszycu nie dowiemy się niczego więcej.
Nika spojrzała w kierunku baru ułamek sekundy wcześniej, zanim padło pytanie.
-- Rozmawiacie o Franku Knipszycu? -- starsza kobieta, zajęta do tej pory układaniem talerzyków z
kanapkami w gablotce-chło-dni, wyprostowała się. -- Jego imię nie padło w tym miejscu od dziesięciu lat.
-- Frank był... dobrym człowiekiem -- powiedziała przez zaciśnięte gardło. -- Oni robią wszystko,
żeby wymazać jego imię z historii Instytutu.
-- Oni?
-- Czy go znałam? -- mimowolnie zaciskała kanapkę. -- O tak. Znałam go bardzo dobrze. Za dobrze...
Zrobił coś strasznego, ale to życie zmusiło go do tego. On... był geniuszem!
Zacisnęła kanapkę, aż sos majonezowy wyciekł przez folię i zaczął jej skapywać spomiędzy palców.
Zdawała się tego nie zauważać. -- Był dobrym człowiekiem -- pokręciła głową. Rzuciła kanapkę i odeszła na
zaplecze, drugą ręką zasłaniając twarz.
-- Zdaje się, że chodzi o sprawy uczuciowe -- odparł Net. -- Dziesięć lat temu... była pewnie całkiem
niestara.
328
-- Wy nie rozumiecie takich rzeczy -- Nika popatrzyła na chłopaków z rezygnacją. -- Chodźmy. Ona
nie chciałaby nas tu zastać, gdy wróci. I tak już ma zwalony dzień.
-- Niczego się nie dowiedzieliśmy -- podsumował Felix. -- Ta kobieta kochała się w Knipszycu. I co?
To nam nic nie daje.
-- Czujemy -- przyznał niechętnie Felix. -- Trochę czujemy. Trochę. Ale mamy mały problem do
rozwiązania.
-- O, jego mi na przykład szkoda -- Net wskazał robokelnera, który jakimś cudem dotarł na ten
poziom i konwersował właśnie z gaśnicą. Opierał się ręką o ścianę i chwiał, ale wykładał gaśnicy bardzo
skomplikowaną sprawę, używając tylko kilku sylab.
-- Pomyślmy, kto nam może coś o nim opowiedzieć -- zastanowił się Felix. -- Stary pracownik
Instytutu? Jakiś jego asystent?
-- Może mają go w bazie danych -- Net dostrzegł wmontowany w ścianę terminal komputerowy. --
Zerknijmy, czy nie ma tam czegoś o naszym profesorku.
Podszedł do klawiatury, ale ledwo się do niej zbliżył, ekran zgasł i wyświetlił czerwony napis „brak
uprawnień".
-- Albo lokalizator.
-- Ale żeby tak po chamsku? -- oburzył się Net. -- Zanim jeszcze spróbowałem się włamać?
-- Wyczuł cię -- pokiwała głową Nika. -- Jesteśmy na dobrej drodze, żeby nas stąd wywalili. Możemy
zwiedzić kilka laboratoriów i popytać. Jeśli nas gdzieś wpuszczą.
-- Nie licząc toalet, najbliższym miejscem, gdzie was wpuszczą, jest archowum.
329
-- Czemu nie? -- Felix zerknął na zegarek. -- Misja szukania informacji zakończona niepowodzeniem.
Zobaczmy nowe eksponaty.
Za załomem korytarza, przed drzwiami do windy, natrafili na dwóch wysokich facetów w tweedowych
marynarkach. Milczeli, nawet nie odwrócili głowy do przyjaciół. Ku zaskoczeniu Felixa, Neta i Niki
wyświetlacz nad drzwiami windy zszedł do minus piętnastu. Nagle obaj mężczyźni równocześnie zaczęli
się śmiać, jakby usłyszeli niezły dowcip.
-- Dobre! -- przyznał jeden. -- Naprawdę mocne. Tylko nie powtarzaj tego żonie...
Felbc zerknął na ich elektrogitymacje, wpięte w kieszenie marynarek: „Wydział Telepatii". Net też to
zobaczył, ułożył usta w niemym „łał" i zagapił się na naukowców. Nika szturchnęła go i posłała mu
spojrzenie „nie gap się". Net uśmiechnął się do niej szeroko i posłał jej buziaka. Winda zaczęła mozolnie
wspinać się z otchłani Instytutu. W powietrzu wisiało ciężkie milczenie. Net wciąż patrzył z uśmiechem
na Nikę.
-- Nie mów jej tego -- jeden z mężczyzn zwrócił się wprost do Neta. -- Nie wcześniej niż za dwa lata.
Net wytrzeszczył na niego oczy. W tym momencie winda dotarła do ich poziomu i drzwi otworzyły się.
-- Sądzisz, że to coś zmieni? -- zapytał mężczyzna i wsiadł do windy. Na koniec posłał Netowi
uśmiech gościa, który w połowie grudnia mówi sześciolatkowi, że Mikołaj nie istnieje.
-- Co się tak mrużysz? -- zaniepokoił się. -- Nie, w życiu! Powiem ci... za dwa lata.
-- Jak ci powiem, o czym pomyślałem, to na pewno będę miał. Zostaw mi jakąś prywatność
wewnątrzczaszkową, co?
330
Felix zajął się przeglądaniem stanu swoich paznokci. Na szczęście zaraz otworzyły się drzwi windy i
wszyscy, łącznie z Roznaki-nem, weszli do kabiny.
Do panelu sterowania przylepiony był post-it z odręcznym napisem „Po namyśle: może być i za rok ;)".
Nika spojrzała na Neta i uniosła groźnie palec.
Gdy drzwi otworzyły się na poziomie minus trzy, przyjaciele nie mogli uwierzyć w to, co widzą.
-- Bzybzlurp! -- powiedział robokelner i zatoczył się do wnętrza windy. Przewróciłby się, gdyby Felix
go nie złapał. -- Bzy... bzęku-ję. Bzybza.
Chłopak oparł robota o ścianę i nacisnął najniższy przycisk. Ostry sygnał ostrzegł go, że ze swoim
stopniem wtajemniczenia nie ma dostępu tak głęboko. Kolejnymi próbami ustalił, że wolno mu wcisnąć
najwyżej minus pięć. Gdy ponownie otworzyły się drzwi, delikatnie wypchnęli robokelnera.
Dojechali na poziom archowum i ponurym korytarzem dotarli do wielkich stalowych drzwi. Narysowane
były na nich cztery czerwone strzałki, celujące w miejsce, gdzie lakier odprysł, odsłaniając gołą blachę.
Powyżej napis informował „Tu pukać", a poniżej, na grubym łańcuchu, wisiał młot kowalski.
Felix chwycił młot, zamachnął się i wyrżnął nim z całej siły we wskazane miejsce. Echo rozeszło się w obie
strony tunelu. Po kilkunastu sekundach nad drzwiami włączył się pomarańczowy kogut, a donośne
szczęknięcie oznajmiło odblokowanie zamka. Drzwi zaczęły się odsuwać, ukazując wnętrze wielkiej
długiej hali. Była prawie jak tunel, bowiem jej koniec ginął w ciemnościach. Jeśli był tam
331
Felix zajął się przeglądaniem stanu swoich paznokci. Na szczęście zaraz otworzyły się drzwi windy i
wszyscy, łącznie z Roznaki-nem, weszli do kabiny.
Do panelu sterowania przylepiony był post-it z odręcznym napisem „Po namyśle: może być i za rok ;)".
Nika spojrzała na Neta i uniosła groźnie palec.
Gdy drzwi otworzyły się na poziomie minus trzy, przyjaciele nie mogli uwierzyć w to, co widzą.
-- Bzybzlurp! -- powiedział robokelner i zatoczył się do wnętrza windy. Przewróciłby się, gdyby Felix
go nie złapał. -- Bzy... bzękuję. Bzybza.
Chłopak oparł robota o ścianę i nacisnął najniższy przycisk. Ostry sygnał ostrzegł go, że ze swoim
stopniem wtajemniczenia nie ma dostępu tak głęboko. Kolejnymi próbami ustalił, że wolno mu wcisnąć
najwyżej minus pięć. Gdy ponownie otworzyły się drzwi, delikatnie wypchnęli robokelnera.
Dojechali na poziom archowum i ponurym korytarzem dotarli do wielkich stalowych drzwi. Narysowane
były na nich cztery czerwone strzałki, celujące w miejsce, gdzie lakier odprysł, odsłaniając gołą blachę.
Powyżej napis informował „Tu pukać", a poniżej, na grubym łańcuchu, wisiał młot kowalski.
331
w ogóle jakiś koniec. Stojące na teleskopowych wspornikach latarnie oświetlały przedmioty różnej
wielkości i kształtu. Niektóre poustawiano nieregularnie, jakby bez planu, inne nakryto plandekami. Te
najmniejsze umieszczono na regałach. Między zgrupowaniami eksponatów prowadziły wąskie ścieżki,
Hubert Molier z zacięciem pedałował na rowerze do ćwiczeń. Długie siwe włosy falowały w rytm jego
ruchów. Łańcuch roweru napędzał przekładnię zębatą połączoną z mechanizmem otwierającym drzwi.
Gdy szczelina osiągnęła metr, przyjaciele weszli przez nią, a kustosz zmienił bieg w przerzutce i drzwi
zaczęły się zamykać. Wreszcie szczęknęły i zdyszany mężczyzna zsiadł z roweru.
-- Zapomnieliście czegoś? -- zapytał niezbyt grzecznie, po czym się zreflektował. -- A, fakt! -- machnął
ręką. -- To już kawałek czasu, jak wyszliście. Ale tutaj czas płynie inaczej. Wchodźcie, wchodźcie.
-- Od czasu, kiedy tu ostatnio byliście, pojawiło się tu kilka nowych eksponatów -- powiedział.
Przed butlą z inteligentnym szamponem stała szachownica. Szampon grał czarnymi, Hubert białymi. Na
razie tylko jeden biały pionek był wysunięty o dwa pola. Kustosz zerknął na szachownicę.
Poprowadził ich na sam koniec archowum. Dalej był tylko ginący w ciemności pusty tunel.
Najnowszym eksponatem był pozbawiony podwozia dziecięcy wózek. Leżał oparty o spory kontener.
-- To luzek -- wyjaśnił Hubert, widząc zainteresowanie Niki. -- Czyli wózek do przewożenia dzieci
luzem. Dla matek, które mieszkają w bardzo wyboistej okolicy.
-- Bardziej dla matek z silnymi nadgarstkami -- Net spróbował podnieść luzek za uchwyt, bez
powodzenia.
Kustosz wziął od niego uchwyt i nacisnął czerwony guzik. Rozległo się basowe buczenie i luzek uniósł się
w powietrze. Teraz dało się nim spokojnie manewrować.
332
-- Generator antygrawitacyjny utrzymuje luzek w powietrzu, o ile dziecko waży poniżej dwustu
kilo. Spory zapas jak na homo sapiens.
-- Przecież działa -- zauważyła Nika. -- Dlaczego jest w archowum?
-- Działa, ale generator antygrawitacyjny jest tu -- kustosz popukał palcem w kontener. -- Trochę
duży, a żre tyle prądu, co mała wieś podczas transmisji z mistrzostw świata. To dwa główne powody, dla
których trafiło do archowum.
Nika wzięła od niego uchwyt i przeszła się kawałek. Luzek nie stawiał żadnych oporów.
-- Ważę mniej niż dwieście kilo! -- zawołał Net i wskoczył na siedzisko. Niestety luzek obrócił się do
góry nogami, zrzucając pasażera na ziemię.
Nika zachichotała.
-- A jakby twoje własne dziecko tak wyfiknęło, też byś się śmiała? -- rzucił Net, zbierając się z
podłogi. -- Kiepski wynalazek.
Ruszyli dalej.
-- Tam leżą podpaszniki -- kustosz wskazał torby foliowe z białymi bawełnianymi poduszeczkami. --
Wkłada się pod pachy w upalne dni i dezodorant staje się niepotrzebny. Trzeba tylko często je zmieniać.
Tu mamy kapsułki na odchudzanie. W środku jest próżnia, więc zapychają brzuch, a nie są kaloryczne. No,
niestety w końcu muszą się rozpuścić i wtedy następuje tąpnięcie. Bardzo niewskazane w towarzystwie.
Tu jest golarka do ubrań...
-- Golarka do ubrań? -- przerwał Net. -- Czy na źle wyprawionej kurtce skórzanej mogą wciąż rosnąć
włosy?
Przez następne pół godziny obejrzeli kilkanaście wynalazków, spośród których znakomita większość w
pełni zasłużyła sobie na to, by wylądować w archowum.
333
Z utworzonej z najróżniejszych sprzętów groty, spełniającej funkcję domu kustosza, dobiegał dźwięk
włączonego telewizora.
-- Szacunek dla ten pan! -- ucieszył się Net. -- Niezła nazwa na telewizor. Pluje obrazami.
-- Niestety, to naprawdę nie jest telewizor. Profesor Domagała okupuje najniższe poziomy
Instytutu i, podobnie jak ja, niemal nie wychodzi na powierzchnię. Tyle że ja siedzę tu ledwo trzydzieści
lat. Chwilka raptem. A on chyba z sześćdziesiąt. Zamknął się w swoim własnym świecie i nie obchodzi go,
co się dzieje na zewnątrz. Miesiąc temu zakończył prace nad obrazoplujem. Miał poświęcić resztę życia na
konstrukcję obrazossaka, czyli kamery. Przeżył szok, gdy po pierwszym włączeniu obrazopluja ujrzał na
ekranie videoclip Dody Elektrody. Dopiero wtedy uwierzył asystentom, którzy od lat mówili mu, że traci
czas, bo obrazopluje i obra-zossaki od dawna istnieją, tylko inaczej się nazywają. Po krótkim załamaniu
doszedł do siebie i wrócił do pracy. Niestety, znów źle wybrał... Nikt nie ma sumienia powiedzieć mu, że
bezprzewodowy rozmownik też już wymyślono.
-- Chyba osiągnąłby lepsze efekty, gdyby śledził rozwój nauki -- zauważył Felix.
-- Niby tak, ale jego podejście może zaowocować wynalezieniem czegoś zupełnie nowego, czegoś,
co nigdy nie zostałoby wynalezione w tradycyjny sposób. Jak już skonstruuje na nowo telefon
komórkowy, ma zamiar zająć się stworzeniem fluskaków.
-- Nie wiem, co to ma dokładnie być -- Hubert wzruszył ramionami. -- Domagała jest milczkiem. Od
piętnastu lat jemy lunch w tej samej knajpce. Początkowo żona przysyłała mi obiady, które sama
gotowała, ale po paru latach przestała. Może się obraziła, że nie bywam w domu.
334
-- Od trzydziestu -- kustosz zamyślił się chwilę. -- Chyba muszę jej wysłać kwiaty, bo gotowa
pomyśleć, że już jej nie kocham.
-- Istnieje taka możliwość... -- Nika pokiwała głową. -- Pewnie nawet nie wie pan, jak ona teraz
wygląda.
-- Mogę tylko podejrzewać, że gorzej niż ostatnim razem... O czym to ja mówiłem? ... Aha,
Domagała. Niezły dziwak z niego, naprawdę. Przez te piętnaście lat dzień w dzień siedzimy przy tym
samym stoliku, a zamieniliśmy ledwie parę zdań, z czego większość dotyczyła podawania soli lub próśb o
zaprzestanie ciamkania. Przyznaję, zdarza mi się, ale pracuję nad sobą.
-- Nie wiem. Nie wiem w ogóle, czy zdąży się za nie wziąć.
-- Ciekawa sprawa, ten obrazopluj -- przyznał Hubert. -- Można się wiele dowiedzieć. Na przykład, że
nie ma już kartek na mięso.
-- Nie ma ich już od jakiegoś czasu... -- Felix przyglądał się ekranowi z coraz większym niepokojem.
Przyjaciele podążyli za jego wzrokiem. Reporterka Ilona Bogucka stała na tle bramy domu Knipszyca i
podtykała mikrofon pod nos kobiety. Była to ta sama staruszka, która obserwowała ich manewry z
balonem.
-- To był diabeł! -- mówiła kobieta. -- Latał nad ulicą! Uczepił się szyldu, potem czarami sprawił, że i
Florek zaczął latać. Jak się zmęczył czynieniem czarów, podłożył bombę za zaworem gazowym.
335
-- Można nie wierzyć w taką relację -- powiedział lekko speszony policjant, ku któremu reporterka
skierowała mikrofon -- ale w miejscu, w którym pojawił się... hm... diabeł, od wczoraj znaleziono kilka
martwych ptaków. -- Przebitka na dwa martwe gołębie.
-- Jaki ładunek wybuchowy zawierała bomba? Wiemy już, że miała być odpalona za pomocą
telefonu komórkowego.
-- A więc mogło! -- ucieszyła się reporterka. -- Zagrożenie było realne, proszę państwa. Dziękujemy
panu porucznikowi.
W kadrze znów pojawił się policjant i, zdenerwowany, chwilę szeptał na ucho reporterce. Ta otworzyła
szerzej oczy.
-- Och! Proszę państwa! Informacja o odciskach palców była tajna -- powiedziała przejętym głosem. --
Dla dobra śledztwa proszę wszystkich państwa o... zapomnienie o tym, co mówiłam. Nie było żadnych
odcisków.
336
Przyjaciele spojrzeli na siebie. Nic nie mówili, bo jasnym było, że oto sytuacja stała się jeszcze gorsza,
choć wydawało się, że jest już dostatecznie źle.
-- Nie zrobiliśmy nic nielegalnego -- przypomniał Felix, po czym dodał -- poza zainstalowaniem
kamery nad czyimś domem.
-- Ale o tym nikt nie wie -- podchwycił Net. -- Własny telefon można ukryć, gdzie się chce. Nic na nas
nie mają.
-- Pamiętacie te błyski w domu Knipszyca? -- zastanowił się Felix. -- Chwilę potem przyszedł SMS od
Ponurego Żniwiarza.
-- Pamiętamy -- przyznała Nika. -- Takie błyski jak pod drzwiami w 308 i pół.
Do archowum weszło dwóch facetów w szarych kombinezonach z napisem „nano". Za nimi wjechał
wózek, jakim czasem przewozi się paczki w magazynach, tyle że ten zamiast kierowcy miał obrotową
wieżyczkę. Był robotem.
-- Jest tutaj -- Hubert wskazał im stalową skrzynię, stojącą miedzy generatorem trójkątnych baniek
mydlanych a bezprzewodowym prysznicem. -- Dopiero co ją przywoziliście.
337
-- Chcą nią patrolować kanały -- zgodził się Felix. -- Ciekawe, jaki mają pomysł na przedłużenie
działania akumulatorów. Starczały, o ile pamiętam, na jakieś dwadzieścia mißut lotu.
-- O czym wy mówicie?! -- zdenerwował się Net. -- Policja siedzi nam na ogonie, a wy zajmujecie się
latającymi kulkami?
-- Musimy zrobić burzę mózgów -- oświadczył Felix. -- Kiełkuje mi w głowie zaczątek planu...
Chodźcie na górę. Usiądziemy w jakimś spokojnym miejscu. To zapewne jeszcze nie koniec
nieprzyjemności.
Ruszyli w ślad za facetami z Wydziału Nanotechnologii. Krętą ścieżką między eksponatami dotarli do
wrót, w momencie gdy kustosz miał je zamykać.
-- Już pójdziemy -- powiedział Felix. -- Mamy parę spraw... Hubert skinął głową.
-- Mam prośbę... -- zaczął grzebać po kieszeniach. Wysupłał banknot i kartkę papieru. Na kartce
zapisał adres. -- Wyślijcie w moim imieniu kwiatki do żony. Nazywa się... -- Zmarszczył brwi i chwilę
przeszukiwał pamięć. -- Zaadresujcie „Kochanie".
Minutę później wrota archowum zatrzasnęły się za przyjaciółmi. Felix obejrzał banknot -- był
dwudziestozłotowy, ale, niestety, sprzed denominacji**. Nadawał się wyłącznie na makulaturę.
* CV - [czyt. siwi] Curriculum vitae (łac. bieg życia, przebieg życia) życiorys zawodowy.
338
-- Właśnie wyobraziłem sobie -- odezwał się Net--jak kolo wychodzi z tej piwnicy i wraca do domu
po trzydziestu latach, a żona wita go w drzwiach pytaniem: „Jak minął dzień?". Jeżeli Hubert Molier
mówi o kimś z dołu „dziwak", to ja nie chcę zwiedzać niższych poziomów. Zresztą... Chcę wrócić do domu
i schować się w szafie.
Przedarli się przez pajęczynę taśm ostrzegawczych -- zapisu rozmów wewnętrznych Roznakina z
ostatniego kwadransa. Zdaje się że zaczął od „Zupełnie nieistotny kawałek podłogi", przeszedł przez
„Taśma ogradzająca zupełnie nieistotny kawałek podłogi" i „Taśma ogradzająca taśmę ogradzającą
zupełnie nieistotny kawałek podłogi", a po którymś razie zakończył na „Fatal semantical error: please
restart your printer". Kawałek dalej stał Roznakin i chichotał metalicznie.
-- Wykorzystajmy więc ten spokój do odwiedzenia laboratorium Piotra Polona -- poprosił Felix.
-- Proszę bardzo, ale jego tam nie ma. Obecnie przebywa na Wydziale Górniczym.
-- Żeby przypadkowi ludzie, tacy jak na przykład my, nie plątali się po kanałach -- opowiedział Net.
-- Prawdopodobnie tak -- zgodził się Felix. -- Zasadnicze pytanie brzmi więc... czy jeśli my
znajdziemy Bazyliszka, to dostaniemy nagrodę?
339
-- Pogięło cię do końca! Mało ci Ponurego Żniwiarza, ożywającego złomu, elektrycznego ducha i w
ogóle całej tej gry-pułapki? Mało ci?!
-- Nie szukam nowych wrażeń -- wyjaśnił spokojnie Felix. -- Szukam sposobu na rozwiązanie
wszystkich naszych problemów.
-- Plan C, D? Ja chcę po prostu spokojnie spać, facet.
-- Jeśli sytuacja będzie się dalej rozwijać w obecnym kierunku, to będzie tylko gorzej. Nawet o
Knipszycu nie dowiedzieliśmy się niemal niczego.
-- Skonstruował mnie.
-- Więc wtedy był to Wydział Maszyn Kroczących i Drepczących? -- Net spojrzał na robota z
zaskoczeniem.
-- Dobrego nie będzie zbyt wiele. Pierwsza dobra rzecz to to, że mnie skonstruował. Był ważną
postacią w Instytucie. Zasiadał w Radzie. Wolno mu było wiele. Przyjmował nocą ludzi jeżdżących na
wózkach. Nie wiem, co z nimi robił, ale z jego pracowni dobiegały ich krzyki. Jestem tylko robotem i nie
mnie oceniać, czy to było dobre, czy złe, ale oni do niego wracali. Wiele razy wracali. Dziękowali mu. To
było trzynaście lat temu, gdy ja byłem wciąż nieukoń-czony. Za dnia profesor Knipszyc i jego
współpracownicy konstruowali mnie i inne roboty, w nocy zostawał tylko on. Pracował nieraz do świtu,
czasem wracał do domu przespać się kilka godzin, czasem zasypiał przed komputerem z projektami. Nie
byłem ukończony, ale pamięć już mi działała. To pamiętam. Potem ktoś z jego pacjentów
***
340
Złożony z kilku sal Wydział Górniczy był piętro niżej. Nie było tam specjalnie ciekawych maszyn
górniczych, stało za to sporo sprzętu do eksperymentów, stołów laboratoryjnych i makiet terenu.
Pod jedną ze ścian korytarza zauważyli kilkumetrowe terrarium z mrówkami. Nie mieli czasu przyjrzeć się
wszystkiemu dokładnie, bo przechwycił ich tata i skierował do niewielkiego warsztatu.
-- To będzie mój wkład w poszukiwanie Bazyliszka -- wskazał leżące pod ścianą... coś. -- Oto Pkapco.
Robot przypominał długi na dwa metry cylinder o średnicy trzydziestu centymetrów. Składał się z trzech
połączonych przegubowo modułów, z których każdy miał dookoła siebie kilka gumowych gąsienic. Z
przodu robota znajdował się zaokrąglony stożkowy świder, z tyłu rodzaj skomplikowanego zaczepu.
-- Nazwę ma idiotyczną -- pokiwał głową Felix. -- A wygląda jeszcze gorzej.
-- Pkapco to skrót od Przeciągacz KAbli Przez Ciasne Otwory -- wyjaśnił tata. -- Jeśli na przykład pod
ulicą przechodzi tunel z kablami i trzeba nim przeciągnąć jeszcze jeden przewód, to zwykle wystarczy
przeciągnąć go za pomocą drutu, ale jeśli tunel jest kręty albo pełen przeszkód, pojawiają się problemy.
To trzecia generacja. Pkapco pierwszej generacji wyglądał jak model długiego czołgu. Nie sprawdził się,
bo wystarczyło, że się przewrócił i nie mógł jechać dalej. Dlatego też w tym umieszczono gąsienice ze
wszystkich stron i dodano przeguby. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby utknął, ani żeby uszkodził inne
przewody. Świder bez ostrych krawędzi rozgarnia położone już kable, a gumowe gąsienice łagodnie się od
nich odpychają.
-- Nie. Ja mam tylko dostosować go do poszukiwania Bazyliszka. Wspólnie z twoim tatą -- spojrzał
na Neta. -- Nie ma czasu na wymyślne konstrukcje. Ja mam dodać do robota wyposażenie, dzięki któremu
będzie w stanie poruszać się po kanałach, a tata Neta ma dopasować do niego któryś z istniejących
programów sterujących. Najgorsze jest to, że mamy na to tydzień.
341
-- Wydział Górniczy zajmuje się wszelkimi aspektami inżynierii podziemnej, nie tylko kopalniami.
-- To nowy program Instytutu. Mrówki to doskonali inżynierowie. Badamy je, żeby skonstruować
równie sprawne maszyny. Mrówkoboty wielkości małego psa to górnicy przyszłości. Będą też kopać
tunele i wykonywać wiele prac, do których teraz wykorzystuje się drogi i ciężki sprzęt.
-- A czemu nie? -- uśmiechnął się tata. -- Zrobią to szybciej i sprawniej, a na powierzchni nie będzie
nawet śladu. OK. Możemy się zbierać. Załatwiłem już wszystko, co miałem załatwić. Przy okazji, mieliście
rację z tym, że ktoś nas śledził. Sprawdziłem to. Kamera zarejestrowała granatowego Volkswagena
Passata, który zatrzymał się przed wjazdem na parking minutę po tym, jak minęliśmy ruchomą ścianę.
Kierowcy starczyło cierpliwości na godzinę. Potem wjechał do środka parkingu, sprawdził, że nas nie ma i
odjechał.
-- Szyby były przyciemniane, ale numer rejestracyjny należy do policji. Z tego co wiem, policja nie
prowadzi żadnego śledztwa w sprawie Instytutu.
-- Ten śledczy? Nie, tamten to raczej urzędnik, który nie rusza się zza biurka i prowadzi papierowe
śledztwo.
-- Gdzieś już widziałem ten samochód... -- mruknął Felix. -- Nie pamiętam tylko, gdzie.
-- A jak wasze sprawy? -- zapytał tata. -- Dowiedzieliście się czegoś o profesorze Knipszycu?
Nim zdążyli odpowiedzieć, zapiszczała elektrogitymacja, wisząca na smyczy na szyi taty. Zerknął na nią i
podszedł do najbliższego telefonu. Wcisnął trzy cyfry, chwilę rozmawiał ściszonym głosem, po czym
odwiesił słuchawkę i oznajmił przejęty:
342
W hallu głównym czekała już ekipa. Operator majdrował przy wielkiej kamerze, stojący za nim technik
poprawiał ustawienie dwóch reflektorów na statywach. Przy recepcji, z mikrofonem w dłoni stała Ilona
Bogucka.
-- Nie chcesz być w telewizji? -- zapytał Net. -- A, fakt... Na razie lepiej nie rzucać się w oczy. Jeszcze
ktoś sobie skojarzy...
Stanęli obok wielkich donic z lokalną dżunglą. Tata przywitał się z reporterką, która w kilku słowach
wyjaśniła mu, o co chodzi. Potem wyjęła z torebki puderniczkę i, uśmiechając się uroczo, przypudrowała
tacie nos i czoło. Chwilę sobie z nim pożartowała, ale gdy kamerzysta dał znak, że jest gotowy,
momentalnie przybrała profesjonalny wyraz twarzy i przeszła na środek hallu, na wprost kamery. W tym
momencie otworzyły się główne drzwi i do hallu wkroczył zamaszystym, choć chwiejnym krokiem...
robokelner z urwanym lusterkiem od samochodu w dłoni. Przyjaciele zmartwieli. Nie mogli podbiec i go
odciągnąć, bo weszliby w kadr kamery. Mogli więc tylko zaciskać kciuki, żeby nie narobił zamieszania.
Reporterka pokazała, gdzie tata ma stanąć. Poinstruowała go, by nie patrzył w obiektyw i uniosła
mikrofon do ust.
-- Aha. Jeszcze raz. Jesteśmy w Instytucie Badań Niezwyczajnych koło Warszawy. Być może stąd
przyjdzie ratunek dla terroryzowanej przez Bazyliszka stolicy. Przypomnijmy, że od miesiąca tajemniczy
stwór czyha na każdego śmiałka, który odważy się zejść pod ziemię. Efektem tej przerażającej sytuacji są
nienaprawione awarie sieci telekomunikacyjnej, ciepłowniczej i wodociągowej,
343
Zaskoczony tata zastanowił się chwilę. W tle robokelner wyrzucił lusterko to śmietniczki.
-- Yyy... Wracam do domu -- odparł tata. -- Pracę nad robotem rozpoczynam w poniedziałek.
Robokelner oparł się o blat recepcji, zagwizdał i, z trudem łapiąc równowagę, ruszył w kierunku taty.
Przyjaciele patrzyli na to w napięciu, ale nic nie mogli zrobić.
-- Nie będą posiadać broni. Ich zadaniem będzie wyśledzenie i zbadanie Bazyliszka. Wtedy
odpowiednie służby podejmą decyzję, co zrobić dalej.
Kelner stanął za panem Polonem i przekrzywił głowę, z zainteresowaniem przyglądając się reporterce.
-- Co pan zrobi, jak potwór zostanie już złapany? -- Ilona uśmiechnęła się uroczo do rozmówcy.
-- Odpocznę trochę -- tata również uśmiechnął się szeroko. -- Nie można pracować na okrągło. A
przyszły tydzień dla wielu ludzi w Instytucie będzie szczególnie pracowity.
-- To prawdziwy zaszczyt, że władze miasta zwróciły się właśnie do nas z prośbą o rozwiązanie
problemu. Roboty projektowane przez Instytut Badań NADZWYCZAJNYCH są uznawane za jedne z
najlepszych na świecie.
Robokelner uwiesił się na ramieniu zaskoczonego pana Polona, spojrzał wprost w kamerę i powiedział:
-- Bzybzuba?
344
-- Jaka miła ta reporterka -- zachwycał się tata, gdy wyjechali na szosę do Warszawy. -- Pełen
profesjonalizm. Obiecała, że wytnie robokelnera w montażu. Swoją drogą, ciekawe, co mu się stało.
Powinien być kilka pięter pod ziemią.
-- Czy ja dobrze rozumuję -- Net szybko zmienił temat -- że mając trzeci stopień wtajemniczenia,
mamy wolny wstęp do Instytutu?
-- W zasadzie tak.
-- Do Instytutu nie ma wejścia takiego z dzwonkiem i portierem. Jeśli nie macie elektrogitymacji, to
musicie z kimś wchodzić albo zamówić transport. Możecie się zalogować na stronie Instytutu. Podajecie
tam termin i miejsce, a w odpowiedzi dostajecie instrukcję postępowania. Każdego dnia po mieście krążą
busy i samochody dowożące i odwożące pracowników. Nad wszystkim czuwa system komputerowy.
Zwykle wystarczy zamówić transport na godzinę wcześniej.
-- Niezłe... -- Net pokiwał z uznaniem głową. -- Zabezpieczenia lepsze niż w Fort Knox*.
-- Niby tak pilnie strzeżony teren -- westchnął tata -- a po południu ktoś ukradł lusterko z
samochodu dyrektora.
* Fort Knox - baza wojskowa w amerykańskim stanie Kentucky. Znajduje się w niej skład sztabek złota
amerykańskiego banku federalnego.
345
-- Jesteś w telewizji -- powiedziała bez entuzjazmu mama. Jej głos zdradzał od razu, że ma paskudny
humor.
-- Przy takim podejściu służb publicznych potwór może grasować dowolnie długo -- twarz
reporterki była teraz śmiertelnie poważna. -- Z Instytutu Badań Nadnormalnych mówiła do państwa Ilona
Bogucka.
-- Zaplanowała to, żeby mieć bardziej sensacyjny materiał -- wyjaśniła ciężkim głosem mama.
-- Nic nie zrobisz -- westchnęła mama. -- Możesz tylko pogorszyć sytuację. Na takie hieny nie ma
sposobu.
346
Dyrektor z uroczystą miną wszedł do sali. Cała druga „a" zamarła w oczekiwaniu, a magister inżynier
Juliusz Stokrotka najpierw szukał koperty po wszystkich kieszeniach zielonej marynarki i kamizelki,
potem miał kłopot z rozdarciem skrzydełka. Nie wiadomo było, po co to robi, skoro sam wymyślił to
zadanie.
-- Ciekawe, co tym razem? -- mruknął pod nosem Net. -- Turniej szermierki widelcem? Konkurs
stepowania w przegubowcu?
-- Waszym zadaniem jest zorganizowanie imprezy mikołajkowej. Wygra klasa, która zorganizuje
lepszą zabawę. Powodzenia.
Złożył kartkę na czworo, wsunął ją do kieszeni i wyszedł, pozostawiając klasę pogrążoną w milczeniu.
-- Znaczy, mamy kupić colę i chipsy? -- zapytał w przestrzeń Oskar. -- I udekorować salę łańcuchami
z krepiny?
-- To chyba nie wystarczy -- odparł Wiktor. -- Ale może służyć za podstawę dalszych pomysłów.
347
-- Znów nie wiadomo, o co kaman z zadaniem -- zdenerwował się Net. -- Okaże się potem, że
oceniają według liczby baloników, które dotrwały do rana.
-- Sztuczny dym!
-- Moja mama robi pyszną rybę faszerowaną -- odezwał się Kuba, po czym natychmiast zamilkł,
przypomniawszy sobie, że jest nieśmiały.
-- Ryba może być... -- Wiktor zamyślił się. -- I sałatki warzywne z majonezem. Czyja mama potrafi
robić sałatki?
-- Mamy za dużo spraw na głowie, żeby się w to bawić -- stwierdził Felix. -- Mikołajki są w piątek.
Poradzą sobie. Gdzieś koło czwartku wezmą się do roboty, ale poradzą sobie. Zastanawiam się, czy by nie
porozmawiać z Anią...
-- O! -- ucieszył się Net. -- Zaczynasz myśleć pozytywnie. Przy okazji może coś z niej wyciągniesz na
temat ich planów.
-- Niby tak, ale ta wycieczka nad morze albo w góry... Nieważne! Umów się z nią.
-- Dla ciebie to może proste zaprosić dziewczynę na lody -- Felix spojrzał na niego smutno. -- Nie
jestem pewien, czy potrafię. To chyba zły pomysł.
-- Żadne mechanizmy. Dziewczyny lubią rozmawiać o niczym. Jak zahaczysz o jakiś konkretny
temat, od razu się płoszą.
348
nie dzieje. Podejdź do tego tak... -- Net zastanowił się chwilę -- tak, jakby ci nie zależało. Jakbyś umawiał
się z nią tylko dlatego, żeby zrobić jej przyjemność.
-- Olej ją -- Net machnął ręką. -- Nie chce ci dać numeru telefonu, maila ani w ogóle żadnego
namiaru. Taka dziewczyna to jotpeg.
-- Może i masz rację -- Felix wzruszył ramionami. -- Tylko że ja tych bliźniaczek nie rozróżniam...
-- Mógłbyś tej złej zrobić długopisem kropkę na czole. Tak z przyłożenia, żeby z miesiąc się
utrzymała.
-- Dasz radę -- Net położył mu dłoń na ramieniu. -- Nie zmarnuj szansy. Idź i umów się. I pamiętaj,
rozmawiaj o niczym.
Okazja pojawiła się już na najbliższej przerwie. Ania, a może Hania, szła korytarzem z kartonikiem soku w
dłoni.
Felix zrobił trzy głębokie wdechy, jak ciężarowiec przed biciem rekordu świata, i podszedł do niej.
-- Nie wybierasz się czasem? ... -- zaciął się, widząc jej zaskoczone spojrzenie. -- Znaczy, eee... czy nie
wybrałabyś się ze mną do kawiarni?
-- A... sorki. Myślałem, że to twoja siostra -- Felbc odwrócił się i zamierzał odejść.
-- Żartuję! -- zatrzymała go. -- To ja, Ania. Nadepnąłeś Hankę. Rozmawiałyśmy o tym. Ona ciągle jest
na ciebie zła. Chętnie pójdę z tobą do kawiarni. Na gorącą czekoladę.
W kawiarni Zbędne Kalorie było teraz więcej ludzi, co zresztą ucieszyło Felixa. Przywitał się z panią Basią i
zamówił dwie czekolady na gorąco. Usiedli przy jedynym wolnym stoliku przy oknie.
349
-- Miło, że nie pojechałeś po schemacie i nie wpadłeś na pomysł, żeby zaprosić mnie na lody
-- Lody... -- Felix nonszalancko machnął ręką. -- Początek grudnia to kiepski moment na lody.
-- Racja, nie pomyślałam o tym -- Ania zaczęła się śmiać.
Felix przyjrzał się jej. Była bardzo ładna, a kiedy się śmiała, na
policzkach robiły się jej małe dołeczki. Wełniany sweterek był śnieżnobiały, różowa kurtka stylowo
zsunięta z ramion. Stwierdził, że miło jest siedzieć naprzeciw niej i tak po prostu patrzeć na nią. Po chwili
zdał sobie sprawę z jednej rzeczy -- że faktycznie siedzi na wprost niej i gapi się jak ostatni retard.
Zaprzeczyła.
Znów zaprzeczyła.
-- Pudło.
-- Myślałam, że roboty są... kuchenne. Takie na przykład, które mielą mięso, szatkują kapustę...
-- Takie coś nie ma nic wspólnego z robotem! -- ożywił się Felix. -- Robot powinien samodzielnie
podejmować decyzje i wykonywać polecenia człowieka. Robot kuchenny to zwykła maszyna, nie robot.
Prawdziwy robot powinien robić wszystko sam. Mówisz na przykład „obierz cebulę", a on pyta się, ile
cebul potrzebujesz, idzie do spiżarni, przynosi cebulę i ją obiera. Albo jeszcze lepiej: mówisz mu: „Chcę na
obiad spaghetti", a on zajmuje się resztą. Łącznie z zakupami. Taki ma być mój robot. To humanoid
napędzany pompą od starej koparki. Wprawdzie podczas jednego z testów próbował mnie udusić, ale to
się da poprawić.
350
Felix rozgadał się, szczęśliwy, że wreszcie ma o czym mówić. Po pięciu minutach, gdy opowiedział
dziewczynie o konstrukcji przegubów Golema-Golema, o czujnikach położenia i zabezpieczeniu instalacji
elektrycznej przed wilgocią, przypomniał sobie o przestrogach Neta.
-- Mówisz poważnie?
Felix przytaknął. Gapiła się na niego, ale nie potrafił stwierdzić, co ona o nim myśli. Co zrobiłby teraz Net?
Hm... Net nie opowiadałby dziewczynie przez długie pięć minut o robotach.
Ania energicznie przytaknęła. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale stwierdził z przerażeniem, że nie
wie, co by to mogło być. Rozpaczliwie przeszukując pamięć w poszukiwaniu ciekawego tematu, natrafił
na rozważania na temat układu napędowego autobusów miejskich. Przezornie nie wykorzystał tego. Poza
tym jednak miał w głowie całkowitą nienaturalną pustkę. Z opresji wybawiła go pani Basia, która
przyniosła gorące czekolady. Felix podziękował, zaczekał, aż barmanka odejdzie i zapytał:
-- No, fakt... -- Felix zaczął obracać między palcami łyżeczkę. -- To w sumie logiczne...
Starając się sprawiać wrażenie swobody, wciąż szukał w głowie tematu do rozmowy. A dokładniej czegoś,
co będzie pasowało do rozmowy o niczym.
-- To będzie wielka imprezą. Zaprosimy kilka gwiazd. Jeszcze nie wiem kogo, chłopcy chcą Dodę.
Będą też fajerwerki, no i w ogóle super. A wy?
Znów zapadło milczenie. Felix zaczął mieszać czekoladę, byle czymś zająć ręce. Spojrzał za okno i
zobaczył... stojącą po drugiej stronie ulicy Paulę.
351
-- Zaczekaj chwilę -- poprosił i wstał od stolika. Przepchnął się między wchodzącymi właśnie
kolejnymi klientami i wyszedł w chłodny wieczór. Dziewczyna w czarnym płaszczu skręciła za róg
ogrodzenia. Felix zacisnął ze złością pięści. Zobaczyła, że siedzi z Anią w kawiarni i obraziła się. Pobiegł za
nią, ale gdy dotarł do rogu ogrodzenia, ona była sto metrów dalej. Podbiegła? Przyspieszył kroku, ale
choć wyciągał nogi, dzielący ich dystans nie zmniejszał się. Wreszcie zatrzymał się zdyszahy i opuścił
głowę. Gdy spojrzał ponownie w perspektywę ulicy, Paula zniknęła. Zobaczył przejeżdżający autobus, nad
dachami niósł się jęk syreny strażackiej, wolno przetoczyła się taksówka. Przestrzeń wokoło wypełniał
jednostajny szum miasta. Obok faceci w żółtych kaskach grzebali przy studzience kanalizacyjnej. Felix
nagle zdał sobie sprawę, że poznaje na burcie furgonetki logo Instytutu Badań Nadzwyczajnych. Jednym z
mężczyzn pochylających się nad studzienką był profesor Za-kopiec. Dwaj pomocnicy opuszczali na linie
kanister, z dołu ktoś ich ponaglał. Z tego, co Felix zrozumiał, ten na dole chciał jak najszybciej załatwić
sprawę i wyjść.
Dyskretnie odwrócił się na pięcie i odszedł. Paula rozpłynęła się w powietrzu i zupełnie nie miał pomysłu,
gdzie jej szukać. Może wsiadła do taksówki? Wrócił do Zbędnych Kalorii, ale stolik był pusty. Wsunięty
pod filiżankę z niedopitą czekoladą tkwił banknot dziesięciozłotowy. Rozejrzał się, jakby liczył na to, że
Ania zrobiła mu kawał i teraz stoi obok, mając niezły ubaw. Wiedział, że tak nie jest. Podliczył, ile
wyniesie rachunek, dołożył dwie monety i wyszedł z rękami w kieszeniach i wzrokiem wbitym w ziemię.
Pies spał w wygryzionym koszu wiklinowym. Na przywitanie Felixa machnął trzy razy ogonem, nawet nie
podnosząc łba. Mama stała przy kuchni i kroiła cebulę. Pogwizdywała.
-- Nie -- odparła dziwnie swobodnym głosem mama. -- Robię zupę cebulową według przepisu
Nigelli. Tej od „Nigella gryzie".
352
-- Wiem kto to -- odparł Felix. -- Pytałem, dlaczego nie jesteś w pracy. Czy coś się stało? Przed
domem nie ma twojej Alfy.
-- To był samochód służbowy -- wyjaśniła spokojnie mama. -- Tak to jest w korporacjach. Dają ci
prezenty, a potem je odbierają, kiedy już dla nich nie pracujesz. A kto daje i odbiera...
-- Sama zrezygnowałam -- odparła beztrosko. -- Miałam dość insynuacji. Wiedzieli, że nie mogłam
tego zrobić, ale i tak postanowili się nade mną powyzwierzęcać.
-- I... co?
-- Nie wiem. Nie czekałam na reakcję. Rzuciłam kluczyki od Alfy i... i pracę. Nawet nie wiesz, jak to
oczyszcza. Czuję się, jakbym zrzuciła kajdany -- odwróciła się i uściskała syna. -- Jestem wolna.
Felix zobaczył szklankę z whisky i opróżnioną do połowy butelkę, schowaną za chlebakiem. Podszedł do
mamy, wyjął jej z ręki nóż i powiedział:
***
Rano mama uparła się, że ma wreszcie czas, by spokojnie odwieźć syna do szkoły. Wyszli przed dom.
Zaczęła przeszukiwać torebkę. Po chwili zatrzymała się - zobaczyła puste miejsce po czerwonej Alfie, obok
Land Rovera taty. Westchnęła głośno.
-- Alfa firmowa -- wyliczała -- laptop firmowy, komórka firmowa, torba firmowa, a nawet karta
kredytowa. Dobrze, że plomb z zębów nie chcą mi wyciągać, bo dentysta też był firmowy -- rozłożyła ręce. --
Przecież wydam majątek na taksówki.
-- Są autobusy.
353
-- Wiesz co?... Wydaje mi się, że tata zostawił ci swój samochód. Czasem się podwożą z tatą Neta.
Nie czując dobrze samochodu, ruszyła wolno. Po kilku przecznicach zaczęła odruchowo przyspieszać.
-- Będę teraz miała więcej czasu. Może pomogę ci trochę w nauce? Kierownica beznadziejna, jakby
naciągnąć wąż ogrodowy na felgę od roweru. Może pójdziemy całą rodziną do kina?
-- Super... -- mruknął Felix. Nie pamiętał, by kiedykolwiek podobne propozycje doczekały się
realizacji.
-- A potem na obiad. Może do tego sushi baru, co przed wakacjami? Pedały jak w ruskim czołgu!
Może już naprawili te roboty? Jedzenie było naprawdę niezłe. Do dziś pamiętam. A siedzenia jak
354
w Ikarusie. Nie da się czymś takim normalnie jeździć. Jak się nazywało to, co zamówiliśmy? Tulipany?
Nasturcje?
skontrowała kierownicą. Niczego nie dało się zrobić. Przednie koła uderzyły w krawężnik i samochodem
targnął wstrząs. Opony zaryły w trawie.
-- Nic się nie stało, mamo -- Felix położył jej dłoń na ramieniu.
-- Ten samochód nadaje się do takich rzeczy. To znaczy... właśnie się nie nadaje.
-- Codziennie jeździłam tędy z taką prędkością. Nie wiedziałam... -- rozłożyła ręce. -- W tym Land
Roverze skręt kierownicą to dla samochodu nie polecenie, tylko prośba. Już wiem, dla kogo są
ograniczenia prędkości.
***
Kwadrans później Felix pożegnał się z mamą i wysiadł przed szkołą. Net i Nika czekali na murku obok
schodów.
-- A jak poszło z Anią? -- zapytała Nika. -- Wyłączyłeś wczoraj Net.com. Nie pogadaliśmy.
355
-- Nie mam talentu do podrywania dziewczyn -- Felix wzruszył ramionami. -- Opowiadałem jej przez
pięć minut o Golemie-Gol-emie. Potem sobie przypomniałem, że dziewczyny lubią rozmawiać o niczym.
No i właśnie nic nie chciało mi przyjść do głowy.
-- Gdyby na naszych kartach postaci -- Net sięgnął do kieszeni -- była pozycja „Podrywalność", to u
ciebie jej wartość wynosiłaby zero.
-- Nie wiem, może to nie była ona. Poszedłem za nią, a jak wróciłem, Ani już nie było.
-- Brawo, stary -- Net pokiwał smutno głową. -- Osiołkowi w żłoby dano, w jednym owies, w drugim
cheeseburgery. A ty się bierzesz za owies! Przynajmniej nie będziesz miał problemu z rozpoznaniem, która
cię nie lubi. Teraz nie lubią cię już obie.
-- O tym samym sobie pomyślałem... Ale, skoro tak się spieszą, to znaczy, że nagrodę za schwytanie
Bazyliszka wyznaczono naprawdę.
-- Nie interesuje mnie to -- Net uniósł dłonie. -- Nie chcę słyszeć o żadnych skarbach i nagrodach.
Chcę sobie siedzieć przed kompem na moich pięciu literach i mieć spokój.
Rozległ się dzwonek, więc wbiegli do środka. Okazało się, że niepotrzebnie się spieszą, bo pan Czwartek, z
którym mieli pierwszą lekcję, dopiero idzie do pokoju nauczycielskiego po dziennik. Leniwym krokiem
dotarli do pracowni fizycznej. W progu dołączyła do nich zdyszana Klaudia.
356
-- Już wymyśliliśmy -- oznajmiła radośnie Celina, gdy tylko ich zobaczyła. -- Tylko to musi być
tajemnica, bo inaczej sprawa się rypnie. Zamknijcie drzwi.
Reszta klasy siedziała zgromadzona wokół Celiny, w rogu ustawionego w podkowę rzędu stołów. Celina
zachowywała się teraz jak gwiazda.
-- Nie ma sensu z nimi konkurować w ten sposób -- wyjaśnił Wiktor. -- Oni zaproszą zespół The
Stereo, a my Ich Czworo. Oni wydadzą tysiąc złotych na fajerwerki, my półtora tysiąca... To bez sensu.
-- Tak! -- Celina ucieszyła się, słysząc to określenie. -- Zrobimy fajne mikołajki, ale takie, żeby miło
było też komuś innemu. Nawet głównie komuś innemu. Urządzimy je w domu dziecka i kupimy prezenty.
-- Tańsze prezenty będą -- dodał Oskar. -- Ekonomia. Myślisz, że Tomasz Kammel ucieszyłby się z
kompletu kredek?
-- Ale sieroty? -- Klaudia rozłożyła ręce. -- Jeszcze się od nich czymś zarazimy.
Nika odwróciła się na pięcie i wyszła. Net spojrzał za nią, potem odwrócił się do Klaudii.
-- No bo to... sieroty -- Klaudia wydęła wargi w pogardzie. -- Mogą być chore. Na cokolwiek.
357
-- Tak samo jak ty -- odparł Net. -- Możesz mieć tasiemca i nawet o tym nie wiedzieć. Wolę się do
ciebie nie zbliżać.
-- Nigdy nic nie wiadomo. Chuda jesteś. Może masz, może nie masz. Na wszelki wypadek do mnie
nie podchodź.
-- No, co ty!
-- Dmucham na zimne -- Net uniósł dłonie w geście „nic złego nie robię" i wyszedł w ślad za Niką.
-- Zdaje się, że wszyscy poza Klaudią popierają pomysł. Jeśli wymyślimy coś lepszego...
-- Dzięki za alternatywę.
Nie mogli dłużej rozmawiać, bo pan Czwartek pojawił się na górze schodów i machnął do nich
zapraszająco dziennikiem.
***
Salon wyglądał jak po ataku bronią biologiczną: cały owinięty białą folią malarską. Zabezpieczone meble
odsunięto od ścian, dywan leżał zwinięty w przedpokoju, a kominek zdawał się oddychać pod folią,
przylepioną plastrem na całym obwodzie. Z boku tego całego bałaganu stała mama i malowała ścianę
wałkiem na długim kiju.
-- Masz ADHD?
-- To choroba pokorporacyjna -- wyjaśniła mama. -- Mam teraz nadmiar energii i nie wiem, co z nią
zrobić.
-- ADHD -- powtórzył Felix. -- Aż dziwne, że wszystkie klapsy, które pamiętam, dostałem od taty...
Moje numery Science Fiction
358
od kilku lat domagają się posegregowania. Jeśli dysponujesz wolnymi mocami przerobowymi, to...
-- Mam fazę na malowanie -- wyjaśniła mama. -- Segregowanie kojarzy mi się z pracą w banku.
-- Zgodzili się przepisać na mnie numer, ale aparat, tego poobijanego grata, zabrali. Musiałam
czekać na korytarzu przez godzinę na CD z prywatnymi danymi z laptopa i na pudło z rzeczami. Nie dali mi
wejść do gabinetu. Nawet pożegnać się z nikim nie mogłam. Wszyscy moi koledzy i koleżanki patrzyli na
mnie jak na kosmitę, który chce im porwać dzieci do eksperymentów. Dobre jest przynajmniej to, że
sprawa nie wyjdzie poza bank. Boją się o swój prestiż.
Po ostatniej środowej lekcji w sali na nowo rozgorzała dyskusja. Padł pomysł, by w organizację mikołajek
wciągnąć rodziców.
-- Nie możemy zabrać naszych rodziców -- odezwała się ze ściśniętym gardłem Nika. -- Tam mieszkają
dzieci, które nie mają rodziców. Będzie im przykro.
-- Co ty się tak przejmujesz tymi sierotami? -- zapytała Klaudia, wypowiadając słowo „sierotami" jak
najbardziej pogardliwym tonem. -- To ich problem, my jesteśmy normalni.
-- Rodzice to nie jest dobry pomysł -- odezwał się Felix. -- Nie będzie zbyt miło.
-- Przemęczymy się. Zbieramy punkty, bo chcemy pojechać na wycieczkę. Jeśli jakieś tam... sieroty
mogą się okazać przydatne, to tylko dobrze dla nas.
-- Bez rodziców impreza nie wyjdzie tak... okazale -- poparła ją Aurelia. -- Robimy imprezę dla
punktów konkursowych, nie dla sierot.
359
-- A zrobiłbyś imprezę w domu dziecka, gdyby nie zadanie konkursowe? -- zapytał nieoczekiwanie
Lambert.
-- Będziemy siedzieć przy dwóch stronach stołu -- odezwał się Net -- gapić się na siebie ze złością i
czekać, kto pierwszy rzuci salaterką.
-- Zaraz! Ja to wymyśliłam -- wtrąciła się Celina. -- Uważam, że nikomu nie będzie miło, jak
przyjdziemy z rodzicami. Wyjdzie kicha i przegramy.
-- Racja. Tak nie wygramy konkurencji. Rodzice zostają w domu -- zakończył dyskusję Lucjan. --
Koniec tematu.
-- Moment -- zaprotestowała Klaudia. -- To, że jesteś chłopakiem i jesteś większy, nie znaczy, że
możesz decydować za wszystkich. Mamy równouprawnienie.
-- OK. Równouprawnienie -- Lucjan wstał i zaczął podwijać rękawy. -- Zatem na równych prawach
przechodzimy do następnego etapu dyskusji...
-- Jak to?... -- spojrzała na niego zaskoczona. -- Przecież jestem dziewczyną... Chyba nie?...
Klaudia warknęła coś niewyraźnie i wyszła z sali. Aurelia podeszła do Lucjana i objęła go za ramię.
-- W żadnym pięknym -- Lucjan opuścił rękawy. -- Wpieniła mnie i tyle. Nie mam pięciu lat, żeby ze
starymi chodzić na bibki.
360
szłość.
-- Nie mów tak -- poprosił Felix. -- Udaje ci się już dosyć długo. Jeszcze tylko cztery lata.
Nadawcą był urząd skarbowy. Felix wyciągnął list i zaczął czytać. Najważniejszymi informacjami było
słowo „zaległość" i suma czternastu tysięcy złotych z kawałkiem.
-- Skoro tata oficjalnie nie umarł, to powinien płacić podatki -- powiedziała cicho dziewczyna. --
Nie miałam pojęcia... Teraz przyszło wezwanie do zapłaty za te lata. I odsetki. Mam tydzień.
-- Gdybyśmy teraz mieli ten skarb... -- zacisnął pięści. -- Gdybyśmy go nie oddali jak ostatni
kretyni...
***
Był już wieczór, gdy wbiegali na trzecie piętro starego gmachu. Znaleźli właściwy pokój, pospiesznie
przywitali się z rodzicami i stanęli przy łóżku babci. Nie wyglądała na chorą. Leżała po prostu i rozmawiała
z rodzicami. W pokoju były jeszcze dwa łóżka, ale pacjentki poszły gdzieś, prawdopodobnie spotkać się z
rodziną w sali telewizyjnej.
-- Niepotrzebnie się fatygowaliście, serdeńka -- uśmiechnęła się babcia. -- Nic mi nie jest. Zbadają
mnie i za kilka dni wrócę do domu.
-- Idziemy. Nie będziemy robić tłoku -- powiedział tata i najpierw on, a potem mama pożegnali się z
babcią. -- Pogadamy jeszcze z lekarzem.
Przyjaciele usiedli na krzesełkach przy babcinym łóżku. Nie bardzo wiedzieli, co powiedzieć.
361
-- Chyba już nadszedł czas, żebym ci opowiedziała coś o twoim dziadku -- babcia odłożyła okulary
do czytania i zmęczonym wzrokiem spojrzała na Felixa. -- Wy też możecie posłuchać -- dodała szybko,
widząc, jak Net i Nika zaczynają wstawać. -- W moim wieku lepiej nie trzymać tajemnic dla siebie. Umysł
starego człowieka jest jak sejf, który nigdy już może się nie otworzyć.
Siedząca najbliżej Nika podała jej szklankę wody, ale babcia zasłoniła się ręką.
-- To nic nie da -- powiedziała, gdy atak kaszlu przeszedł. -- Samo musi minąć.
Babcia oddychała ciężko. Gdy ponownie zaczęła kaszleć, Felix wyciągnął Neta na korytarz. Spojrzał w
stronę dyżurki -- rodzice wciąż rozmawiali z lekarzem.
-- Stary, ja cię bardzo proszę -- Net wycelował w niego palec -- nie bierz mnie na litość. To szantaż
emocjonalny.
-- Żaden szantaż emocjonalny -- obruszył się Felix. -- Chodzi pewnie o duże pieniądze. Spłacimy
leczenie babci i zaległe podatki Niki.
-- Dlaczego nie zapytasz rodziców, jak to jest z tym leczeniem? Może... są inne sposoby.
-- Bo oficjalnie nic nie wiem. Otworzyłem list ze szpitala. Myślę, że nie chcą, żebym wiedział.
-- Nie zadałeś sobie nigdy pytania, dlaczego babcia sama nie zapłaci za swoje leczenie? Przecież jest
tak bogata, że przyjeżdżają do niej różne kreaturki upomnieć się o miejsce w testamencie.
362
-- Sądzę, że nie chce marnować pieniędzy na siebie, skoro może je zostawić... -- zawiesił na chwilę
głos. -- Zostawić nam. Poza tym nie sądzę, żeby była specjalnie bogata.
-- Mówisz o testamencie babci Lusi? -- tata stał obok. -- Ostatnio często wspominasz o pieniądzach.
-- Przecież wiesz po co. Jedziemy już do domu. Ani słowa o testamencie przy babci. -- tata
wycelował palcem w syna. -- Pamiętaj, że pieniądze nie rozwiązują problemów, tylko je tworzą.
-- Nie jestem chora -- babcia pogładziła ją po głowie. -- To starość, nie choroba. Lekarze zrobią mi
badania i coś tam znajdą. Powiedzą po łacinie, co mi jest. Ale ja wiem -- to naturalny porządek rzeczy. Na
to nie ma lekarstwa. Nie powinno być.
-- Niech babcia tak nie mówi... -- Nika wzięła ją za rękę. -- Współczesna medycyna...
-- Nie płacz -- babcia ujęła ją za dłoń. -- Przeżyłam bardzo wiele. Byłam świadkiem wielu dobrych i
złych rzeczy. Widziałam dość. Przed tobą, drogie dziecko, całe życie. Zobaczysz, jak będzie wyglądał świat
za siedemdziesiąt lat. Jesteś dopiero na początku. Moja droga dobiega końca. Widzę to, gdy zamykam
oczy.
-- Nie mogę już nawet chodzić -- pokręciła głową. -- Jestem za słaba. Ale mogę czytać. Mam jeszcze
trzy książki, które chciałabym przeczytać. I przeczytam je, jeśli Bóg pozwoli. -- Spojrzała na swoje dłonie.
Dotknęła palcem pierścionka, tego samego, który Felix prawie rok temu wyciągnął ze skrzyni ze skarbem. --
Dał mi go Leon, dziadek Felixa -- uśmiechała się, patrząc na metal, odbijający światło lampki nocnej. --
Oświadczył mi się w przededniu wybuchu drugiej wojny światowej. Mieliśmy wtedy ledwie po piętnaście
lat,
363
ale oświadczyny były na poważnie. Warto zachowywać takie wspomnienia. Gdyby nie one, życie starego
człowieka nie byłoby wiele warte.
-- To nie jest straszne. Każdy wiek ma swoje prawa, swoje obowiązki i przyjemności. Nie chciałabyś
teraz być niemowlakiem, prawda? Ani chodzić do przedszkola. Masz czternaście lat i robisz to, co robią
inne czternastolatki. No, prawie -- babcia uśmiechnęła się. -- Potem spotkasz mężczyznę i pokochacie się.
Urodzisz dzieci i będziesz czerpać radość z ich wychowywania. Jeszcze później pojawią się wnuki, a może i
prawnuki. Każdy wiek jest dobry, o ile nie próbujesz się przeciwstawiać biegowi czasu. Jesteś częścią
boskiego planu lub natury, jak to się teraz mówi. Szpital nie jest przyjemnym miejscem, ale taka jest kolej
rzeczy. Gdybym chciała być znów młoda... wtedy dopiero byłabym nieszczęśliwa. Straszne byłoby
wieczne życie i niezmienność. Tak, nieśmiertelność... to dopiero byłoby straszne.
-- Wiesz o życiu więcej od innych -- odezwała się po chwili babcia. -- Nie masz rodziców.
-- Jak ktoś przeżył tyle lat, widzi rzeczy niewidoczne dla innych. Mieszkasz sama i sama o siebie
dbasz. Jesteś bardziej dorosła niż wielu dorosłych -- zastanowiła się chwilę. -- Ale potrzebujesz przyjaciół.
Trzymaj się tych chłopców. Mają dobre serca.
-- Idźcie już do domu -- babcia wyswobodziła dłoń. -- Szpital nie jest przyjemnym miejscem. Nie
chcę, żebyście tu tkwili i zamartwiali się. Powiedz im, że chcę spać. Wolałabym dziś wieczorem być sama.
Dziewczyna długo patrzyła na babcię. Potem zamknęła oczy i pocałowała ją. Wstała i wyszła na korytarz.
-- Babcia chce spać -- powiedziała, unikając wzroku przyjaciół. -- Jest zmęczona. Chodźmy już.
364
Czerwone światła tramwaju ginęły w mrocznej perspektywie ulicy, cichł świergot szyn. Opatulona
płaszczem Nika mijała kolejne plamy żółtawego światła pod rzadko rozstawionymi latarniami.
Brukowana uliczka, z pajęczyną trakcji elektrycznej rozpiętą na murach wyglądała jak scenografia do
filmu z lat trzydziestych. Do narożnej kamienicy z okrągłym wykuszem, w którym znajdował się jej pokój,
zostało pięćdziesiąt metrów. Dziewczyna poczuła ukłucie niepokoju i mimowolnie zwolniła kroku. Przed
kamienicą, w świetle przygasającej latarni, stał błyszczący ciemny samochód. Przez przyciemniane szyby
nie było widać, czy ktoś jest w środku. Kłębiące się w jej głowie czarne myśli potęgowały tylko obawy.
Z bliska samochód okazał się ciemnogranatowym Volkswage-nem Passatem. Nika zwolniła i wreszcie
zatrzymała się przed skrzyżowaniem, piętnaście metrów od samochodu. Jeśli ktoś w nim siedział, z
pewnością już ją zobaczył - nie było sensu się chować. Stała nieruchomo, w napięciu oczekując na jakiś
ruch ze strony tamtego, gotowa do ucieczki. Nic jednak się nie działo.
Aby wejść do domu, musiała przejść tuż obok samochodu. Rozejrzała się. W zasięgu wzroku nie było
nikogo. W górze okna pulsowały w równym rytmie niebieskimi poblaskami transmisji meczu. Na
zainteresowanie przypadkowych ludzi ciężko więc liczyć.
Zebrała się w sobie. W końcu nie mogła stać tu do rana. Jak najciszej przeszła przez brukowaną przecznicę
i dotarła do narożnika domu. Serce waliło jej jak po długim biegu. Krok za krokiem posuwała się w stronę
czarnej dziury drzwi. Zaciskając usta, przeszła obok samochodu. Żadnej reakcji. Stanęła przed wejściem.
Włącznik światła znajdował się po lewej stronie, metr od drzwi. Trzeba było więc wykonać krok w
ciemność i wymacać na ścianie pstry-czek. Zapali się, jeśli znów nie ukradli żarówek.
Przypomniała sobie o latarce nausznej, którą dostała od Felixa. Powinna być na dnie torby... Po chwili
słaba wiązka światła wydobyła z mroku wnętrze klatki schodowej i drzwi do piwnicy. Nika wykonała krok
i zajrzała za winkiel. Pusto. Zapaliła światło i obejrzała się za siebie. W samochodzie chyba nie było
nikogo. Za załoma-
365
mi muru również. Odetchnęła z ulgą i schowała latarkę. Starając się uspokoić, wolnym krokiem weszła na
trzecie piętro. Żarówki były słabe, chyba piętnastowatowe, ale przynajmniej było cokolwiek widać.
Dziwny zapach, który czuła od momentu wejścia na schody, wydał się jej niepokojąco znajomy, ale nie
potrafiła go rozpoznać. Gdy sięgnęła do torby po klucze, światło zgasło. Zadziałał wyłącznik czasowy, za
długo marudziła na dole.
Kątem oka zobaczyła pomarańczowe światełko z prawej strony. Wydała z siebie niemy okrzyk i oparła się
plecami o drzwi. Światełko zajarzyło się jaśniej i ruszyło w jej stronę.
***
Felix uruchomił laptopa. Miał zamiar zająć się pracą nad super-fotelem, ale stwierdził, że nie ma na to
siły. Chciał tylko poczytać dobrą książkę i zapomnieć o świecie.
Niestety, świat nie chciał zapomnieć o nim - gdy komputer wystartował, rozległ się sygnał wywoławczy
Net.comu. Po raz pierwszy tą drogą komunikował się z nim Manfred.
-- Mam dwie wiadomości -- odezwał się program. -- Jedną złą, drugą jeszcze gorszą. Którą wolisz
najpierw?
-- Nagrałem to dla ciebie z telewizji -- na ekranie pojawiło się okienko z filmem. -- Nacisnąć „play"
czy?...
-- Wolę sam -- Felix kliknął w przycisk ze strzałką.
Ilona Bogucka uśmiechnęła się do niego uroczo na tle rzędu monitorów. Przed twarzą trzymała wielki
mikrofon, drugą ręką dociskała słuchawkę do ucha.
366
stych względów nie mogę podać nazwy banku, ale mogę powiedzieć, że w jego logo znajduje się
pomarańczowy trójkąt i... -- znów przycisnęła słuchawkę i pokiwała głową. -- A, nie, jednak nie mogę
opisać nawet logo tego znajdującego się w Alejach Jerozolimskich banku. -- Znów sięgnęła do ucha, tym
razem po to, żeby wyciągnąć z niego słuchawkę. -- Jesteśmy w posiadaniu kopii tego trojana i nasi
informatycy już nad nim pracują. Jak zapewnia dyrektor banku, pięćdziesięciotrzyletni wysoki brunet,
jeżdżący czarnym Mercedesem klasy S, niebezpieczeństwo zostało zażegane. Podejrzany pracownik został
zwolniony i więcej już nie przekroczy drzwi wyłożonego ciemnym granitem ośmiopiętrowego gmachu.
Według oficjalnych informacji z banku nie wyciekły żadne cenne dane, ani tym bardziej nie ubyło zer z
kont klientów. Tylko jeśli nic się nie stało, to czemu nazywa się to włamaniem? Czy możemy być pewni, że
nasze oszczędności są bezpieczne? Ilona Bogucka, Niusy czy Niuanse.
-- Ta była mniej zła -- Manfred wyświetlił zatrzymany kadr z reportażu. Ilona właśnie wyciągała
słuchawkę. Pod jej uniesionym łokciem widać było jeden z monitorów. -- Powiększyłem ten fragment i z
kilku klatek złożyłem jeden w miarę ostry obraz.
Powiększony obraz wypełnił cały ekran laptopa. Felix westchnął i opadł na fotel. Patrzył na nieco
nieostrą, ale znajomą układankę literową. Tę samą, którą zadał im do rozwiązania Ponury Żniwiarz.
***
Po powrocie do domu Net zastał dwie niespodzianki. Obie przykre. Pierwszą była kartka z informacją, że
tata pojechał z mamą na jakieś badanie (obiad odgrzej sobie w mikrofalówce), a drugą e-mail z nic
niemówiącego adresu. Net przeczytał ją dwa razy, zacisnął zęby i nacisnął „delete". Poszedł do kuchni i
odgrzał ćwiartkę quicha* z brokułami. Nie przepadał za tym daniem, ale alternatywą
* Quiche - [czyt. kisz] rodzaj wypieku składającego się z nadzienia zalanego jajeczno-śmietanową masą
zamkniętego w pieczonym, kruchym lub francuskim cieście.
367
było przygotowywanie czegoś samodzielnie, a tego nie lubił jeszcze bardziej.
Rodzice wrócili dwadzieścia minut później. Tata odprowadził mamę do sypialni i przyszedł do pokoju
syna. Cicho zamknął za sobą drzwi.
-- Coś?...
-- Nie, nic jej nie jest, ale nie wolno jej denerwować. Teraz naprawdę nie wolno jej denerwować --
ojciec położył mu dłoń na ramieniu. -- Mama ma taryfę ulgową. To bardzo ważne. Jeśli dostaniesz pałę z
testu, a mama zapyta ciebie, co dostałeś, to powiesz, że dostałeś czwórkę.
-- Tak, właśnie. Wiem, że nie tak cię wychowywaliśmy, ale są rzeczy ważne i ważniejsze. Bratosiostra
jest właśnie rzeczą ważniejszą.
-- OK...
-- Biorę urlop -- dodał tata. -- Szefowie są wściekli, bo powinienem pracować nad programem do
robota taty Felixa, ale trudno. Jak powiedziałem, są rzeczy ważne i ważniejsze. Będę pracował w domu. To
końcówka ciąży. Może być tak, że mamę trzeba będzie nagle przewieźć do szpitala. Mam nadzieję, że
zrozumiałeś tę rozmowę, synu.
-- Za pół godziny kolacja -- tata spojrzał na zegarek. -- Nie znoszę gotować, ale chyba to właśnie mnie
czeka w najbliższych tygodniach -- zmierzwił synowi czuprynę i wyszedł.
Net usiadł w fotelu. Wprawdzie zdarzyło się już parę razy, że dostawał pałę z testu, a w domu mówił co
innego, ale nigdy nie robił tego oficjalnie, ani (o zgrozo!) za zgodą ojca. Zresztą każdy test dawało się
potem poprawić i sprawa, trochę dzięki zwykłemu szczęściu, trochę dzięki dyskretnym zabiegom Neta,
nie wypływała na światło dzienne. Świadectwo zawsze wyglądało co najmniej przyzwoicie.
368
Miał wrażenie, że jego głowa waży ze sto kilo. Tyle spraw się na niego zwaliło. Inną wizją były dwie góry
lodowe, które płyną wprost na siebie, a on, mały Net, siedzi na pontonie bez wioseł dokładnie pomiędzy
nimi. Potem nadeszła wizja przebiegania przez autostradę w godzinach szczytu. Kolejne, równie przykre
obrazy mogłyby przychodzić dowolnie długo, a najlepiej we śnie. Net zrozumiał, że sytuacja jest
poważna. Pała z testu była przy tym nic niewartą błahostką.
***
Żarówki na schodach zapaliły się ponownie. Kapitan Szyneczko trzymał palec na włączniku światła.
Zaciągnął się, a czubek jego papierosa zajarzył się na pomarańczowo. Nosem wypuścił dwie chmury
niebieskawego dymu. Szary płaszcz opinał korpulentne ciało.
-- Nie ma o czym! -- Nika była coraz bardziej spłoszona. -- Rozmawiał pan z panem Polonem. To
wystarczy.
Śledczy wolno pokręcił głową i wbił w dziewczynę świdrujące spojrzenie. Ona rozglądała się jakby w
obawie, że sąsiedzi wyjdą na klatkę i oznajmią, że od kilku lat nie widzieli jej ojca.
Na dole pyknął wyłącznik czasowy i schody znów utonęły w ciemności. Żar papierosa wydobywał z czerni
upiorną twarz śledczego.
-- Dokończymy rozmowę w środku, czy wolisz, żeby dalszy ciąg słyszeli sąsiedzi?
369
Nika otworzyła drzwi i weszła pierwsza do środka. Zapaliła światło i rzuciła torbę na stół. Policjant
rozejrzał się po ciasnym wnętrzu. Największym meblem była duża stara szafa. Na drugiej ścianie stała
kanapa. Rolę kuchni pełnił rząd szafek i zlewozmywak na ścianie z lewej strony. Z rogu pokoju, po trzech
schodkach, wchodziło się do wykuszu, w którym znajdował się okrągły półpo-kój. Był akurat dość duży,
żeby zmieścić małe biureczko, drewniane krzesło, wąską szafę i kilka wąziutkich regalików na książki. W
całym mieszkaniu wykorzystany był każdy najmniejszy fragment podłogi i ścian. Półeczki, szafeczki,
obrazeczki i wieszaczki znajdowały się wszędzie. Panował przy tym idealny porządek.
Nika obserwowała śledczego, opierając się o stół. Ten jednak nie zwracał na nią uwagi. Obszedł pokój,
zajrzał do szafy, potem do lodówki i do kosza na śmiecie. Kiedy wszedł do łazienki i zaczął przeglądać
zawartość kosza na brudy, Nika nie wytrzymała.
-- Dokument da się załatwić -- Szyneczko nie przejął się pytaniem i kontynuował oględziny. -- W
komplecie z wezwaniem prokuratorskim dla ojca, jeśli sam się nie stawi.
-- Co? Nie, nie zapuszcza -- odparła Nika i w tym momencie zrozumiała, że popełniła błąd. Na
półeczce pod lustrem w łazience nie było maszynki do golenia. Co gorsza, w kubku stała jedna szczoteczka
do zębów, a w całej łazience znajdowały się tylko damskie kosmetyki. Wyrzuciła więc z siebie jedyne, co
przyszło je do głowy. -- Jest w Irlandii.
Wrócił do salonu, wrzucił do zlewu niedopałek, po czym wyciągnął z kieszeni marynarki metalowe
pudełko. Otworzył je, wyjął maszynkę do robienia papierosów, bibułę i tytoń. Niespiesznymi ruchami
włożył bibułę do maszynki, nasypał tytoń i przesunął górną część obudowy. Wetknął papierosa do ust i
przypalił. Zaciągnął się, aż zaświszczało. Nika patrzyła na niego w milczeniu.
370
-- Szukacie skarbów -- oznajmił jakby od niechcenia, oglądając wiszące na ścianie obrazki. -- Żeby je
sprzedawać.
-- Kto wie, czy wszystko. Nawet na pewno nie wszystko. Nie ma ludzi tak uczciwych, którzy
oddaliby cały skarb -- odwrócił się do niej i spojrzał jej w oczy. -- Sądzę, że to sprawa rozwojowa. Być może
zgarnęliście więcej skarbów i ukryliście je, żeby z nich skorzystać, jak wszystko ucichnie. Być może nawet
planujecie właśnie nowy skok.
-- To wszystko nieprawda...
-- Powiedzmy, że ojciec ma czas do środy, żeby wrócić z tej... Irlandii i pojawić się w moim
gabinecie.
Podał Nice wizytówkę, wrzucił do połowy wypalonego papierosa do zlewu i wyszedł. Po chwili z dołu
dobiegł dźwięk uruchamianego silnika. Zaraz po nim na ulicy rozległ się stłumiony oknami okrzyk radości
dziesiątek gardeł. Chyba Polska strzeliła właśnie gola.
***
371
-- Nie jest aż tak źle -- zastanowił się Felix. -- Gdyby wiedział o ojcu, to nie mówiłby ci, żeby tata
przyszedł w środę.
-- Nie ma żadnego dowodu -- Felbc podążał za swoimi myślami. -- Jeśli zapłacisz podatek, nie będzie
mógł ci nic zrobić.
-- Niezły pomysł -- Nika spuściła głowę. -- Już sama nie wiem. Może powinniśmy powiedzieć
rodzicom?
-- Tak. Po dwakroć tak. Odpaliliśmy ten jego program z układanką na moim laptopie. Po domowej
sieci przeskoczył na laptopa mamy. Następnego dnia rano mama podłączyła laptopa do sieci firmowej i
program przeskoczył dalej. Tak naprawdę chodziło o włam do banku. Programy antywirusowe nie
zareagowały, bo to był program napisany na zamówienie.
-- To był trojan! -- wykrzyknął Net. -- Kiedy dostał się do sieci firmowej, wyłączył zabezpieczenia i
umożliwił atak z zewnątrz.
-- Jakkolwiek się to odbyło, wyciekła baza danych, a dyrekcja stwierdziła, że to wina mojej mamy.
Zmusili ją, żeby zrezygnowała z pracy. Wczoraj był program w telewizji...
-- Ja cię! -- Net pokręcił głową. -- Ale zonk! Nie chodziło wcale o rozwiązanie zagadki. To był tylko
kamuflaż. W czasie, gdy my przesuwaliśmy literki, program instalował się na komputerze mamy. Ta sama
zasada, co z moim spywar'em.
-- Nie mógłbym -- pokręcił głową Net. -- Lekarz powiedział mamie, że ma zagrożoną ciążę. Przede
wszystkim nie wolno się jej denerwować. To absolutny priorytet.
372
-- Nie wiem, czy was to powstrzyma przed tym szalonym pomysłem, czy wprost przeciwnie... -- Net
wygrzebał z kieszeni plecaka złożoną na czworo kartkę. -- To wydruk maila, który przyszedł wczoraj
wieczorem. Skasowałem go, ale potem uznałem, że lepiej jednak wam pokazać.
-- Nie mam tego trojana. Założę się, że z twojego laptopa już sam się skasował. A nawet jeśli nie, to
adres, na który miał przesłać bazę danych, jest zakodowany. A nawet jeśli nie, to pod tym adresem jest już
coś innego. A nawet jeśli nie -
-- Rozwiązanie jest jedno -- oświadczyła Nika. -- Musimy znaleźć Bazyliszka, a za pieniądze z nagrody
opłacimy leczenie babci i mój podatek.
-- Hej, hej, hej! -- Net uniósł dłonie. -- Spokojnie. Chyba nie mówisz tego poważnie?
-- Poważnie chcecie zejść pod ziemię, znaleźć Bazyliszka i zgarnąć nagrodę?! Tak całkiem poważnie
chcecie to zrobić?
-- Być może jutro będzie koniec świata, ale to nie zwalnia cię od mycia zębów -- powiedział Felix. --
Jest jedna dobra wiadomość. Tata obiecał załatwić z Instytutu jakieś drobiazgi, gadżety dla domu dziecka.
Nie to, żebym się angażował. Starczyło powiedzieć. Ucieszą się.
Cała trójka głębiej opadła w fotele i zasłuchała się w bębnienie deszczu o dach.
373
-- Kurczę, denerwuję się bratosiostrą -- odezwał się nagle Net. -- Niby wiem, że dom zamieni się
pielucharnio-krzykarnię, ale i tak chciałbym, żeby już było po wszystkim, żeby już było słychać te kin-
derdźwięki zza ściany... Wisi mi już nawet ta cała wycieczka klasowa. Wszystko mi wisi. Martwię się tylko
o mamę i bratosiostrę.
$ **
-- Robili mi badania -- poskarżyła się babcia. -- Chciałam sobie czytać, a tu co kwadrans na wózek i
do kolejnego laboratorium. Tacy są ciekawscy, że w końcu przekroją mnie na pół, żeby zobaczyć, co mam
w środku.
-- A, tak -- babcia zdjęła okulary i odłożyła je na stolik. -- Leon... Nie znałeś go. Odszedł z tego świata
na pół roku przed twoimi narodzinami. Szkoda, tak na ciebie czekał. Dziadek Leon nie był zwykłym
człowiekiem. Tak się często zaczyna wspomnienia o zmarłych, ale w jego przypadku słowo „niezwykły" nie
jest przesadą. Dziadek chciał, żebym ci opowiedziała tę historię. Ona nie jest łatwa do opowiedzenia.
Dlatego tyle czasu zwlekałam.
Babcia zamilkła nagle i spojrzała na drzwi. Stała w nich otyła kobieta pod sześćdziesiątkę z gigantycznym
kokiem na głowie. Miała na sobie jasnobrązowy sweter, a w dłoni wielką skajową torbę. Omiotła
wzrokiem salę, wreszcie spojrzała na babcię. Zdecydowanym krokiem przekroczyła próg.
-- Witaj, kochaniutka! -- schyliła się i pocałowała babcię w oba policzki. -- Posypałaś się, nie ma co!
Ciężko, nie? Ciężko...
-- O Jezu... -- ciocia ciężko opadła na stołek koło łóżka i westchnęła teatralnie. -- Mówię ci, ech...
Szkoda gadać. Ech... Tak, jak powiedziałam. Szkoda gadać. Naprawdę, bo to nie ma co. Ech... Jezu...
Ciężko...
374
-- Nie. Niby nic, ale wiesz, jak to jest. Ech... Boże... Ech... Szkoda gadać. Ciężko, ciężko... Naprawdę.
-- Nie, no. Dzień jak dzień, ale wiesz. Ciężko... -- ciocia poprawiła się na fotelu i rozpięła sweter pod
szyją. -- No, nie jest łatwo. Zresztą sama wiesz. Ech... Tu mnie boli, tam boli. Nie to, żeby jakoś bardzo, ale
wiesz... Ech... No i ta Halinka.
-- A co u Halinki? -- znów zaniepokoiła się babcia.
-- No, u Halinki, jak to u Halinki -- ciocia otarła chustką pot z czoła. -- Po staremu, czyli wiesz,
ciężko. Ech... Zmywarka jej szwankuje, wiesz. Nowa, a szwankuje. Chyba, bo w sumie to nie pytałam, czy
szwankuje. No, ale pewnie szwankuje. Jak wszystko. Zresztą, co tam zmywarka! Ostatnio, na ten przykład,
jedzie sobie tramwajem, a tu masz! Nagle wchodzi kontrol. No i pyta się jej o bilet.
-- No, miała. Ale co się nadenerwowała bidulinka, to ech... Szkoda gadać, jak powiedziałam. Szkoda
gadać... Życie... Ech... Albo tydzień temu. Miało padać, a ona się zastanawia, czy wziąć parasolkę, czy nie
wziąć. No i na mieście oczywiście złapał ją deszcz. Ech...
-- Nie, no. W końcu wzięła tę parasolkę. Także ciężko, ciężko... Niewiele brakowało i by nie wzięła.
Ech... Szkoda gadać. Dobra, to ja idę, bo co będę tak siedzieć. Jeszcze do domu muszę wrócić. No i cały
wieczór przecież. A potem iść spać trzeba. Także ciężko... Jutro wpadnę, Luchna. No, pogadamy sobie
znów. Źle z tobą, co?
-- Ech, szczęściara... -- ciocia machnęła ręką i wyszła. -- Ja się wykończę z tym wszystkim -- rzuciła
jeszcze z korytarza.
375
♦**
-- Odwiedzimy pewien sklep -- oświadczył Felix -- ale najpierw muszę rozpruć moją skarbonkę.
-- Tak, tę. Muszę znaleźć sposób na rozprucie nierozpruwalnej skarbonki. To pierwszy problem.
Drugi, to zrobić to tak, żeby przetrwały pieniądze. Palnik acetylenowy odpada.
Po obowiązkowym przywitaniu ż psem zeszli do piwnicy. Felix wyciągnął błyszczącą metalicznie
skarbonkę z szuflady i stwierdził, że szkoda ją rozbijać, bo pewnie jest więcej warta niż pieniądze w
środku.
Postawił ją na blacie roboczym, wziął zamach i z całej siły walnął młotem w grzbiet skarbonki. Rozległo
się metaliczne „ping!" i świnka z ogromną prędkością wyprysnęła spod młotka, przeleciała przez całą
piwnicę, odbiła się od przeciwległej ściany, wydając dźwięk „pong!", rykoszetowała od poręczy schodów
z donośnym „pang!", strąciła puszkę z nakrętkami i wbiła się w stertę niesprawnych siłowników od
Golema-Golema.
Skuleni przyjaciele wolno wyprostowali się, opuścili ręce, którymi do tej pory zasłaniali głowy. Felix
przyniósł świnkę i obejrzał ją ze wszystkich stron. Na grzbiecie widać było dołeczek wielkości odwłoka
mrówki faraona.
Włożył skarbonkę do imadła i mocno zakręcił. Wetknął do kontaktu kabel od szlifierki kątowej, założył
maskę ochronną i uruchomił silnik. Snop iskier strzelił pod sufit. Łoskot zmusił wszystkich do zatkania
uszu. Mniej więcej po minucie Felix zrezygnował, odłożył narzędzie i krytycznie przyjrzał się osmalonej
powierzchni metalu. Była porysowana, fakt, ale zdecydowanie nie przecięta.
-- Gdyby nie była tak solidna, to bym ją rozwalił dawno temu i kasy by w ogóle nie było.
376
Felix rozejrzał się po pokoju i jego wzrok padł na wielki stalowy przecinak. Wziął go i zważył w dłoni.
-- Ja wychodzę -- Net zrobił pół kroku wstecz, ale Nika przytrzymała go za rękaw.
Felix włożył ostrze przecinaka w szczelinę na grzbiecie skarbonki i uderzył z wierzchu młotem. Tym razem
poszło znacznie łatwiej. Z przykrym zgrzytem przecinak wsunął się głębiej, poszerzając otwór. Po kilku
uderzeniach Felix uznał, że starczy. Wyciągnął banknoty pęsetą. Potem potrząsał świnką, dopóki nie
wyleciały wszystkie monety. Nika na bieżąco liczyła. Dodała trochę swoich oszczędności. Net też dorzucił,
co miał. Wyszło, że budżet wyprawy wynosi pięćset dwadzieścia cztery złote i dwadzieścia siedem groszy.
Wąskimi schodkami zeszli do sutereny. Zadźwięczał trącony przez drzwi dzwonek. Z zewnątrz sklep miał
miniaturową witrynę i wydawał się klitą, za to w środku wyglądał jak spora jaskinia. Zgromadzone
przedmioty dokładnie zasłaniały ściany. Wieszaki z ubraniami wojskowymi, skórzanymi płaszczami, a
nawet kombinezonami przeciwchemicznymi stały obok sterty metalowych walizek i urządzeń. Zwoje lin,
stare silniki, okulary spawalnicze, wiosło, kilka monitorów starego typu i mnóstwo niezwiązanych ze
sobą przedmiotów tworzyło niezwykłą mieszankę. Przy słabym oświetleniu zakamarki sklepu ginęły w
mroku.
W kącie sklepu, pochylony nad rozkręconym mechanizmem zegarowym, siedział mały, gruby
człowieczek, ubrany w stylu sklepikarza ze starych filmów. Obszerne sztruksowe spodnie na szelkach
sięgały mu do połowy brzucha. Wetknięta w nie jasna lniana koszula była wyraźnie za duża. Stara blaszana
lampa rzucała jego karykaturalny cień na upstrzoną kolorowymi naklejkami szafę pancerną.
377
-- Moment! -- zawołał skrzekłiwym głosem sprzedawca. -- Nie mogę teraz tego puścić.
Stanęli więc przed biurkiem, podziwiając łysinę okoloną wianuszkiem potarganych siwych włosów.
Zanurzone w mosiężnej obudowie pulchne palce naciągały sprężynę, jednocześnie dokręcając śrubę i
ustawiając jakieś zapadki i przekładnie. Wreszcie coś zaskoczyło z metalicznym kliknięciem. Sprzedawca
odetchnął, uniósł głowę i spojrzał na gości szarymi oczyma zza grubych szkieł. Kul-foniasty nos w
połączeniu z posturą upodabniał go do ogolonego krasnoluda.
-- Aaa, Felix! -- ucieszył się staruszek. Wstał i uścisnął dłoń chłopaka. Sięgał mu ledwie do ramienia.
-- To moi przyjaciele, Net i Nika. A to sierżant Papryka, właściciel tego niesklepu. Człowiek
niezastąpiony.
Przywitali się.
Net powoli kiwnął głową, że zrozumiał, choć jego mina mówiła co innego.
-- Jest siedemnasta -- sierżant potarł brodę. -- Otworzyłem o jedenastej, czyli sześć godzin temu.
Niech policzę... Dziś miałem trzech klientów. Łącznie z wami.
-- Bywa że przez cały tydzień nikt nie zagląda -- przyznał sprzedawca. -- Ale zdarza się, że jeden klient
zostawia mi tyle kasy, że walczę z pokusą emigracji na Madagaskar. Czego potrzebujecie?
-- Potrzebujemy trzy... to znaczy dwie maski tlenowe z zapasowymi butlami -- Felix wyciągnął z
kieszeni kartkę. -- Trzy... znaczy dwa kaski z uchwytami na latarki.
-- Możesz przestać się mylić? -- poprosił Net.
-- Daj listę -- sierżant wyjął z dłoni Felixa kartkę. -- Poodha-czam sobie. Lubię odhaczać. Hm...
Kasków nie mam, ale mam heł-
378
-- Moment! -- zawołał skrzekliwym głosem sprzedawca. -- Nie mogę teraz tego puścić.
Stanęli więc przed biurkiem, podziwiając łysinę okoloną wianuszkiem potarganych siwych włosów.
Zanurzone w mosiężnej obudowie pulchne palce naciągały sprężynę, jednocześnie dokręcając śrubę i
ustawiając jakieś zapadki i przekładnie. Wreszcie coś zaskoczyło z metalicznym kliknięciem. Sprzedawca
odetchnął, uniósł głowę i spojrzał na gości szarymi oczyma zza grubych szkieł. Kul-foniasty nos w
połączeniu z posturą upodabniał go do ogolonego krasnoluda.
-- Aaa, Felix! -- ucieszył się staruszek. Wstał i uścisnął dłoń chłopaka. Sięgał mu ledwie do ramienia.
-- To moi przyjaciele, Net i Nika. A to sierżant Papryka, właściciel tego niesklepu. Człowiek
niezastąpiony.
Przywitali się.
Net powoli kiwnął głową, że zrozumiał, choć jego mina mówiła co innego.
-- Jest siedemnasta -- sierżant potarł brodę. -- Otworzyłem o jedenastej, czyli sześć godzin temu.
Niech policzę... Dziś miałem trzech klientów. Łącznie z wami.
-- Bywa że przez cały tydzień nikt nie zagląda -- przyznał sprzedawca. -- Ale zdarza się, że jeden klient
zostawia mi tyle kasy, że walczę z pokusą emigracji na Madagaskar. Czego potrzebujecie?
-- Potrzebujemy trzy... to znaczy dwie maski tlenowe z zapasowymi butlami -- Felix wyciągnął z
kieszeni kartkę. -- Trzy... znaczy dwa kaski z uchwytami na latarki.
-- Daj listę -- sierżant wyjął z dłoni Felixa kartkę. -- Poodha-czam sobie. Lubię odhaczać. Hm...
Kasków nie mam, ale mam heł-
378
my wojskowe. Są solidniejsze. Wykrywacz metanu, wykrywacz
tu mamy dalej?...
Objuczeni wypchanymi plecakami szli w kierunku przystanku. Wyprzedził ich stary Jeep Cherokee z
logiem IBN na drzwiach. Przejechał jeszcze sto metrów i zatrzymał się po przeciwnej stronie ulicy.
Przyjaciele zatrzymali się zaciekawieni. Nie był to z pewnością samochód profesora Zakopca. Wysiadło z
niego dwóch facetów w kombinezonach z napisem „nano". Jeden z nich otworzył bagażnik i wyjął
zakrzywiony na końcu stalowy pręt. Tuż za tylnym zderzakiem Jeepa znajdowała się okrągła studzienka.
Mężczyzna włożył w otwór klapy pręt i z wysiłkiem odsunął żeliwną pokrywę. W tym czasie drugi
otworzył walizkę z chmarą i neseser ze zdalnym sterowaniem.
-- Zmarnują chmarę -- westchnął Felix. -- Program do sterowania nie poradzi sobie w takich
warunkach. Pamiętacie, jak się krza-czył w bazie w Milo, w wakacje?
-- Chmara zaczęła lepiej działać, jak zainstalował się w niej Manfred -- przyznał Net.
-- Wiecie, co myślę -- odezwał się Net. -- Jeśli jesteśmy świadkami zejścia pod ziemię dwóch ekip
poszukiwaczy, to znaczy, że w całym mieście jest ich ze dwadzieścia. W życiu nie mamy... nie macie szans
znaleźć Bazyliszka-przed nimi.
Felix wyraźnie nad czymś się zastanawiał. Nagle przyciągnął do siebie pasek plecaka Neta z telefonem w
futerale, przy okazji przyciągając również całego Neta.
379
-- Moment! -- zawołał skrzekłiwym głosem sprzedawca. -- Nie mogę teraz tego puścić.
Stanęli więc przed biurkiem, podziwiając łysinę okoloną wianuszkiem potarganych siwych włosów.
Zanurzone w mosiężnej obudowie pulchne palce naciągały sprężynę, jednocześnie dokręcając śrubę i
ustawiając jakieś zapadki i przekładnie. Wreszcie coś zaskoczyło z metalicznym kliknięciem. Sprzedawca
odetchnął, uniósł głowę i spojrzał na gości szarymi oczyma zza grubych szkieł. Kul-foniasty nos w
połączeniu z posturą upodabniał go do ogolonego krasnoluda.
-- Aaa, Felix! -- ucieszył się staruszek. Wstał i uścisnął dłoń chłopaka. Sięgał mu ledwie do ramienia.
-- To moi przyjaciele, Net i Nika. A to sierżant Papryka, właściciel tego niesklepu. Człowiek
niezastąpiony.
Przywitali się.
Net powoli kiwnął głową, że zrozumiał, choć jego mina mówiła co innego.
-- Jest siedemnasta -- sierżant potarł brodę. -- Otworzyłem o jedenastej, czyli sześć godzin temu.
Niech policzę... Dziś miałem trzech klientów. Łącznie z wami.
-- Bywa że przez cały tydzień nikt nie zagląda -- przyznał sprzedawca. -- Ale zdarza się, że jeden klient
zostawia mi tyle kasy, że walczę z pokusą emigracji na Madagaskar. Czego potrzebujecie?
-- Potrzebujemy trzy... to znaczy dwie maski tlenowe z zapasowymi butlami -- Felbc wyciągnął z
kieszeni kartkę. -- Trzy... znaczy dwa kaski z uchwytami na latarki.
-- Daj listę -- sierżant wyjął z dłoni Felixa kartkę. -- Poodha-czam sobie. Lubię odhaczać. Hm...
Kasków nie mam, ale mam heł-
tu mamy dalej?...
***
Objuczeni wypchanymi plecakami szli w kierunku przystanku. Wyprzedził ich stary Jeep Cherokee z
logiem IBN na drzwiach. Przejechał jeszcze sto metrów i zatrzymał się po przeciwnej stronie ulicy.
Przyjaciele zatrzymali się zaciekawieni. Nie był to z pewnością samochód profesora Zakopca. Wysiadło z
niego dwóch facetów w kombinezonach z napisem „nano". Jeden z nich otworzył bagażnik i wyjął
zakrzywiony na końcu stalowy pręt. Tuż za tylnym zderzakiem Jeepa znajdowała się okrągła studzienka.
Mężczyzna włożył w otwór klapy pręt i z wysiłkiem odsunął żeliwną pokrywę. W tym czasie drugi
otworzył walizkę z chmarą i neseser ze zdalnym sterowaniem.
-- Zmarnują chmarę -- westchnął Felix. -- Program do sterowania nie poradzi sobie w takich
warunkach. Pamiętacie, jak się krza-czył w bazie w Milo, w wakacje?
-- Chmara zaczęła lepiej działać, jak zainstalował się w niej Manfred -- przyznał Net.
Miniroboty luźnym wodospadem wpadały ze skrzyni wprost do otwartej studzienki.
-- Wiecie, co myślę -- odezwał się Net. -- Jeśli jesteśmy świadkami zejścia pod ziemię dwóch ekip
poszukiwaczy, to znaczy, że w całym mieście jest ich ze dwadzieścia. W życiu nie mamy... nie macie szans
znaleźć Bazyliszka przed nimi.
Felix wyraźnie nad czymś się zastanawiał. Nagle przyciągnął do siebie pasek plecaka Neta z telefonem w
futerale, przy okazji przyciągając również całego Neta.
379
tu mamy dalej?...
Objuczeni wypchanymi plecakami szli w kierunku przystanku. Wyprzedził ich stary Jeep Cherokee z
logiem IBN na drzwiach. Przejechał jeszcze sto metrów i zatrzymał się po przeciwnej stronie ulicy.
Przyjaciele zatrzymali się zaciekawieni. Nie był to z pewnością samochód profesora Zakopca. Wysiadło z
niego dwóch facetów w kombinezonach z napisem „nano". Jeden z nich otworzył bagażnik i wyjął
zakrzywiony na końcu stalowy pręt. Tuż za tylnym zderzakiem Jeepa znajdowała się okrągła studzienka.
Mężczyzna włożył w otwór klapy pręt i z wysiłkiem odsunął żeliwną pokrywę. W tym czasie drugi
otworzył walizkę z chmarą i neseser ze zdalnym sterowaniem.
-- Zmarnują chmarę -- westchnął Felix. -- Program do sterowania nie poradzi sobie w takich
warunkach. Pamiętacie, jak się krza-czył w bazie w Milo, w wakacje?
-- Chmara zaczęła lepiej działać, jak zainstalował się w niej Manfred -- przyznał Net.
-- Wiecie, co myślę -- odezwał się Net. -- Jeśli jesteśmy świadkami zejścia pod ziemię dwóch ekip
poszukiwaczy, to znaczy, że w całym mieście jest ich ze dwadzieścia. W życiu nie mamy... nie macie szans
znaleźć Bazyliszka przed nimi.
Felix wyraźnie nad czymś się zastanawiał. Nagle przyciągnął do siebie pasek plecaka Neta z telefonem w
futerale, przy okazji przyciągając również całego Neta.
-- Czy mógłbyś -
-- Net, obróć plecak z minikomputerem w ich stronę. Tak tłumisz mi sygnał swoim szkieletem.
-- Jak sobie życzysz -- Net obrócił się plecami do spadającej chmary. -- Mam nadzieję, że wiecie, co
robicie.
Miniroboty wlatywały do kanału jeszcze przez minutę. Naukowcy zamknęli studzienkę, wsiedli do
samochodu, ale nie wiedzieć czemu, nie odjeżdżali.
Skręcili w pierwszą przecznicę. Przeszli dwadzieścia metrów, gdy z kratki kanalizacyjnej wybiła w górę
czarna fontanna buczącego cicho mrowia. Chmara ułożyła się w powietrzu w dwumetrowego smile'a i
przemówiła głosem Manfreda:
-- Nie. Miniroboty miały przeszukać tyle kanałów pod centrum, ile się da -- Mówił to wciąż Manfred
z chmary, a smile poruszał przy tym swoimi dwumetrowymi ustami. -- Wylatywanie na powierzchnię nie
było przewidziane. Planowano, że będą pracować do wyczerpania akumulatorów, a potem spadną do
ścieków. Miały przed sobą dwadzieścia minut istnienia.
-- Dlaczego? -- zdziwiła się Nika. -- Takie marnotrawstwo? Mogłyby wylatywać i ładować się jakoś.
-- wyjaśnił Felix. -- Z pomocą Manfreda przeszukamy znacznie większy obszar i nie stracimy
minirobotów. Zresztą po wszystkim oddamy je.
380
Dopiero teraz zobaczyli, że po drugiej stronie ulicy stoi zakutana w płaszcz kobieta i z rozdziawionymi
ustami gapi się na wiszącą w powietrzu chmarę.
-- Manfred? -- poprosił cicho Net. -- Mógłbyś się jakoś udy-skretnić?
-- Grudzień -- dodał głośniej Net, tak, żeby kobieta go usłyszała -- a komary jak bawoły!
Gdy w piątkowe popołudnie dotarli do szpitala, zastali na miejscu ciocię Hinduski Dramat
Psychologiczny. Siedziała w różowym swetrze z błyszczącymi aplikacjami przy łóżku babci i snuła historię
swojej nieszczęśliwej codzienności. Przyjaciele zatrzymali się przed drzwiami.
-- No i mówię ci, Luchna, idę tą Marszałkowską, a tu nagle, rozumiesz, wielki gołąb pikuje na mnie
jak bombowiec. Ile mnie to zdrowia kosztowało!
-- Nie no, zakręcił. No, ale mógł nie zakręcić! Także szkoda gadać. Jakieś dziecko rzuciło mu kawałek
bułki. No, ktoś mógł zginąć normalnie. Z takimi dziećmi to się powinno zrobić porządek. Do poprawczaka
powsadzać i nauczyć. Tak się powinno zrobić. Ech, o Jezu... Jezu, Jezu, Jezu... Ciężko, no mówię ci,
Luchna. Życia nie ma. Po prostu tragedia. Szkoda gadać... a jak ty się czujesz?
-- Doskonale -- odparła babcia. -- Mam nadzieję, że dziś mnie wypiszą. Świat jest zbyt piękny, żeby
tracić czas na bezczynne leżenie.
-- No tak, bo ty nic nie wiesz -- Hinduski Dramat Psychologiczny wytarła czoło chustką. -- Ja ci
mówię, Luchna. Szkoda gadać... Szczęście, że ty nic nie wiesz.
Leżąca w sąsiednim łóżku kobieta musiała słuchać tych narzekań od dłuższego czasu, bo zaciskała palce na
gazecie z krzyżówkami, aż pogniotła papier. Z desperacją rozwiązywała łamigłówkę i starała się nawet nie
zerkać w bok.
381
-- Karambol był wczoraj na moim skrzyżowaniu! -- wykrzyknęła. -- Pod moimi oknami! Pisk, huk,
policja, straż pożarna, pogotowie. Ludzie biegają, korek. Szkoda gadać...
-- No dwa, ale trzeci prawie -- dodała ciocia, nachylając się do babci, jakby to była jakaś tajemnica. --
Na pewno byli pijani. Mówię ci. Teraz wszyscy piją. Ech... Horror. Aż strach przejść przez ulicę. Ktoś mógł
zostać ranny.
-- Ale mógł!
Kobieta w sąsiednim łóżku przebiła długopisem kilka stron czasopisma. Przyjaciele zauważyli dwie
wielkie muchy krążące nad ciocią.
-- Coraz więcej wypadków -- ciocia wzniosła wzrok ku niebu, czyli ku sufitowi. Chwilę przyglądała
się muchom, po czym kontynuowała. -- Policji nie chciało się pewnie przyjechać. Co się będą fatygować
do stłuczonego kierunkowskazu.
-- Prawie przyjechała. Niewiele brakowało i musiałaby przyjeżdżać. Pogotowie też już prawie
jechało.
-- Chyba nie, ale to się przecież może okazać nawet po latach. O, tu, tu -- Hinduski Dramat
Psychologiczny odwróciła się bokiem i kazała babci dotknąć się pod żebrami. -- Tu, zobacz. Tu, tu.
Czujesz?
-- Jak to nic nie czujesz? No, macaj, jaki guz tam jest. To wtedy, jak mnie przycięły drzwi od windy u
Zdzicha. Pamiętasz?
382
-- Robiłam, ale nie pomogło. Pewnie rentgen zepsuty. Jak wszystko. Zdrowie chcą mi zmarnować.
Ech, szkoda gadać... Nie czujesz guza?
-- Nie czuję! -- powtórzyła po raz kolejny babcia. -- Za gruba jesteś i nic nie czuję.
-- Za gruba! -- prychnęła ciocia. -- To też od tego wypadku. Stres leczyłam ptasim mleczkiem --
machnęła ręką. -- Nieważne, ech... zamęczą cię tu. Podpiszesz mi się pod listem do Krysi? To ta, co mieszka
w Sztokholmie. Pamiętasz?
Kobieta z sąsiedniego łóżka zmięła w dłoniach gazetę, rzuciła ją w kąt i wściekła wyszła z sali.
-- Nie pamiętam chyba -- babcia spróbowała się zastanowić. -- Nie, raczej nie.
-- No, ale miło jej będzie, jak się podpiszesz -- ciocia wyjęła ze skajowej torebki kopertę, a z niej list.
-- Tak podpisz, bez okularów --■ ciotka machnęła ręką. -- Chodzi o symbol, o pamięć.
-- Strasznie wkurzająca -- stwierdził Net. -- To jest zabawne przez pierwsze dwie minuty.
-- Tyle że znów nie poznam historii dziadka Leona -- mruknął Felix. -- Do tej opowieści chyba
potrzebny jest odpowiedni nastrój.
W tym momencie w pokoju zakłębiło się od tłustych czarnych owadów. Rzuciły się na ciotkę, wyrwały jej
z rąk list i podarły go na strzępy. Przyjaciele patrzyli na to w kompletnym osłupieniu. Skrawki papieru
latały w powietrzu jak śnieg. Owady rzuciły się na ciotkę. Ta zerwała się z krzesła i zaczęła odganiać muchy
od koka. Wreszcie chwyciła torbę, z której wypadły jeszcze okulary i, krzycząc, wybiegła na korytarz.
383
Przyjaciele spojrzeli na siebie z zaskoczeniem. Felix nachylił się i podniósł skrawek papieru z fragmentem
napisu „stament". Wszystko stało się jasne.
-- Ale co za podłość! -- oburzyła się Nika. -- Babcia leży chora w szpitalu, a ci wszyscy ludzie myślą
tylko o jej pieniądzach!
Wyglądała, jakby chciała biec zą Hinduskim Dramatem Psychologicznym i wyczyścić jej różowym
swetrem posadzkę.
-- Wyłączyliście telefony -- zauważył Manfred. -- Nie mogłem was ostrzec. Widziałem, jak
wychodziła od notariusza. Domyśliłem się.
-- Nie mogę rozmawiać. Mam za mało elementów. Poziom inteligencji szympansa. Lecę dołączyć do
reszty.
-- To taki... nowy wynalazek, babciu -- wyjaśnił Felix, zbierając skrawki papieru z podłogi. --
Naprawdę wygląda jak muchy i naprawdę mówi.
384
Autobus wypluł ich na ciemnym zakręcie wśród drzew. Skoro był tu przystanek, to nie bez powodu.
Czarny zarys na tle granatowego nieba mógłby uchodzić za połupaną czasem skałę, gdyby nie kilka żółtych
prostokątów okien. Wzgórze, samotny dom ze szpiczastymi dachami i zimny wiatr. Cichnący odgłos
silnika autobusu brzmiał jak niknąca nadzieja.
Ciszę przerwał grzechot tabletek, które Klaudia wysypała sobie na dłoń. Połknęła dwie.
-- Możemy jeszcze zrezygnować -- wtrąciła Celina. -- Teraz, jak sobie o tym pomyślę...
-- Łączę się z tobą w bólu -- Net przełknął ślinę -- ale autobus wraca za godzinę.
Chcąc nie chcąc, ruszyli ścieżką w stronę domu dziecka. Mimowolnie zbili się w ciasną grupkę. Wspięli się
ponad wierzchołki ni-
385
skich drzew. Z trzech stron było miasto. Tysiące okien migotało w oddali. Teraz, z góry, było nawet
słychać słaby szum samochodów. Za kilka lat miasto dotrze i tu. Za kilka lat... Teraz było tu porośnięte
rzadkim lasem pustkowie, enklawa ciemnego niepokoju w znanym świecie.
Stalowa furtka w kutym ogrodzeniu z prętów nie kojarzyła się szczególnie przyjemnie. Przywodziła na
myśl bardziej wejście na cmentarz. Nie było chętnego, by nacisnąć klamkę.
W oknie na piętrze pojawiła się czarna sylwetka, ale znikła, nim zdążyli się jej przyjrzeć.
-- Jezu... -- Oskar aż drgnął. Zbiegłby na dół, gdyby nie to, że bał się zostać sam. Chociaż, prawdę
mówiąc, gdyby to zrobił, większa część klasy poszłaby w jego ślady.
Tak naprawdę tym, co pchnęło Felixa do naciśnięcia klamki, było zimno. Temperatura spadła już poniżej
zera. Piekielny pisk nie-naoliwionych zawiasów zabrzmiał jak wystrzał. We wszystkich oknach pojawiły
się głowy.
dzikie ujadanie. W ciemności zamigotały żółte ślepia. Niewiele brakowało, a zaczęliby uciekać w panice.
Szczęknął łańcuch -- pies był uwiązany. W bladym świetle bijącym z okien widać było zmierzwione futro
bestii.
386
domu. Za nią wychyliły się trzy mniejsze główki. Pies warczał gardłowo.
-- Mogło być gorzej -- mruknął Net. -- Mogło padać. -- Po czym dodał głośniej. -- Dzień dobry...
wieczór.
hallu. Był wysoki na dwie kondygnacje i dosyć przestronny. Po prawej stronie znajdowały się schody na
piętro. Z sufitu zwieszał się kryształowy żyrandol, z pewnością pamiętający lepsze czasy. Nad schodami
powieszono obrazy. Kobieta, która otworzyła drzwi, miała z sześćdziesiąt lat. Granatowa, długa do kostek
sukienka z ciemnego materiału nadawała jej wygląd przedwojennej guwernantki. Na kościstym nosie
opierały się prostokątne okulary, zza których na gości patrzyły zimne szare oczy. Obok kobiety stała
dziewczynka i dwóch chłopców. Cała trójka ubrana była w bure mundurki.
-- Joasia, Andrzej 1 i Andrzej 2 odbiorą od was okrycia wierzchnie -- powiedziała oficjalnym tonem
kobieta.
Na to polecenie trójka rzuciła się odbierać kurtki. Gdy schowali je, łącznie z plecakami pełnymi
prezentów, do ukrytej w ścianie szafy, odbiegli szerokim korytarzem do sali na tyłach domu.
Nika uniosła wzrok, a za nią reszta klasy. Przechylone przez poręcz galeryjki przyglądało im się może
pięcioletnie dziecko.
-- Wprowadziłam zasadę, że w zabawie biorą udział tylko podopieczni powyżej szóstego roku życia --
odwróciła zimne spojrzenie na gości i powolnym ruchem zaplotła dłonie. -- Nazywam się pani Eleonora
Chrubieszczak i zarządzam tym domem. Przebywając w nim jesteście zobowiązani do przestrzegania
Zasad. Zasada numer jeden: nie zadajecie dziwnych pytań.
Spojrzenie Pani Eleonory Chrubieszczak świadczyło o tym, że to właśnie było dziwne pytanie.
387
Rozglądali się po ścianach, ale było tam niewiele do oglądania. Nika gapiła się w dywan i chciała być parę
kilometrów stąd. Net zauważył to i wziął ją za rękę.
-- Zasada numer dwa -- zagrzmiała Pani Eleonora. -- Chłopcy nie dotykają dziewczynek i vice versa.
Chyba że na przywitanie, pożegnanie albo podczas składania życzeń.
To też było dziwne „pytanie". Nika delikatnie wyswobodziła dłoń, a gospodyni nagrodziła ją drgnięciem
kącika ust, co zapewne było szczątkowym uśmiechem, po czym oznajmiła:
Ruszyła korytarzem, którym wcześniej pobiegli ponumerowani Andrzeje. Kompletna cisza w sali na
końcu była podejrzana. Jadalnia okazała się sporym pomieszczeniem, dla odmiany pomalowanym na
kolor niebieski. Tu również nie było ozdób, za wyjątkiem wielkiego stojącego zegara i tablicy z
wypisanymi maczkiem Zasadami. Duże okno bez zasłon naprzeciw drzwi wychodziło w noc - równie
dobrze mogłoby być nieprzezroczyste. Wzdłuż pozostałych ścian ustawiono dwa długie stoły, po obydwu
stronach których siedzieli „podopieczni". Chłopcy po lewej, dziewczyny po prawej. Wszyscy mieli na
sobie identyczne brązowe swetry w pasy i wszyscy zdawali się trwać w bezdechu. Obserwowali gości.
-- Będzie najwygodniej, jeśli przejdziecie teraz wzdłuż i kolejno się przywitacie -- pani Eleonora
zachęciła stojącą najbliżej Celinę.
-- Mirek.
388
-- No, dalej -- zachęciła gospodyni. -- Jeśli mamy się wspólnie bawić, powinniśmy się poznać.
-- Celina.
-- Zdzisiek.
-- Celina.
-- Hubert drugi.
-- Celina.
-- Maciek pierwszy.
-- Celina.
-- Zenobiusz.
Trwało to dobre pięć minut, nim wszyscy wszystkim się przedstawili, a pod koniec i tak mało kto
pamiętał usłyszane imiona. Wyjątkiem był Zenobiusz, którego zapamiętali wszyscy. Następnie usiedli
przy dwóch stołach, oddzielnie chłopcy, oddzielnie dziewczyny. Pani Eleonora usiadła na szczycie stołu
dziewcząt, na drewnianym fotelu z podłokietnikami. Analogiczne miejsce przy stole chłopców
pozostawało wolne, choć leżało przed nim nakrycie.
-- Nie mogłaś wiedzieć -- trzeźwo zauważyła Nika. -- Zwykle domy dziecka tak nie wyglądają.
-- Mówiłam od początku, co o tym sądzę -- Klaudia podejrzliwie przyglądała się łyżce. Choć ta była
idealnie czysta, dla pewności wytarła ją o sweter. Widząc to, gospodyni zacisnęła usta i zmrużyła oczy.
Jednak nic nie powiedziała.
W korytarzu, którym przyszli, otworzyły się drzwi do kuchni. Pojawił się w nich wózek z poskrzypującym
kółkiem. Na blacie stał wielki gar. Po chwili z kuchni wyłonił się również pchający go me-gagarbaty
kucharz w białym fartuchu i białej czapce.
Kucharz wepchnął wózek do jadalni. Wolno posuwał się wzdłuż stołów i chochlą nalewał zupę do
podsuwanych mu talerzy. Mruczał coś pod nosem, ale nie sposób było tego zrozumieć.
-- Andrzej drugi jest w tym tygodniu na diecie -- przypomniała gospodyni. -- Połowa porcji.
389
-- A drugie imiona?
Po chwili wszystkie talerze były napełnione, ale nikt nie zaczynał jeść. Wyglądało na to, że puste miejsce
na szczycie stołu chłopców zajmie kucharz, bo w bezpańskim talerzu również znalazła się zupa. Ale nie,
zniknął w drzwiach kuchni. Prawdopodobnie po to, żeby przygotowywać drugie danie.
-- Podziękujmy teraz Bogu za to, że mamy dach nad głową i ciepłą strawę -- powiedziała Eleonora.
Wszyscy podopieczni złożyli dłonie i chwilę poruszali ustami w niemej modlitwie. Ciszę przerwał brzęk
upuszczonej łyżki.
Ktoś schylił się i podniósł ją ukradkiem. Wreszcie wszyscy zaczęli jeść. Zupa była wodnista i bez smaku,
choć przynajmniej nie paskudna. Klasa druga „a" jadła przez grzeczność.
Lucjan od dłuższego czasu przyglądał się wysokiej i całkiem ładnej dziewczynie siedzącej pod przeciwną
ścianą, dokładnie na wprost niego.
-- Klementyna.
-- Niezła jest.
-- Młody człowieku! -- odezwała się karcącym głosem Eleonora. -- Zasada numer osiemdziesiąt trzy
mówi, że wszyscy jesteśmy równi i nikt nie może być faworyzowany.
-- Wszyscy powinni ci się podobać tak samo. W tym domu panuje porządek i sprawiedliwość.
Klementyno, idź do swojego pokoju.
390
-- Ale-
-- Koniec dyskusji.
Do końca posiłku nie padło ani jedno słowo. Brzęknięcia łyżek odbijały się od pustych ścian. Wszyscy
skończyli, tylko jeden mały chłopczyk siedzący przy końcu stołu wciąż siorbał zupę, omijając ziemniaki.
Net usłyszał za plecami pochlipywanie. Odwrócił się. Chuda dziewczyna z blond lokami wycierała oczy
chusteczką.
-- Nie martw się -- nachylił się do blondyny i szepnął jej na ucho. -- Jesteś fajna. Na pewno ktoś z
tobą zatańczy.
-- Zasada numer siedemdziesiąt trzy mówi, że nie wypada szeptać w towarzystwie -- znów odezwała
się Eleonora. -- Powiedz nam Aniu trzecia, co powiedział ten chłopiec.
Ania trzecia skinęła głową i uśmiechnęła się. Ta pochwała wyraźnie poprawiła jej nastrój. Net przygarbił
się i zaczął jeździć łyżką po pustym talerzu. Nie najadł się wcale i z wytęsknieniem czekał na drugie danie.
-- Musicie wiedzieć, zwracam się teraz do naszych gości -- odezwała się głośniej Eleonora -- że w tym
domu to, że ktoś jest „fajny", nie oznacza, że ma w czymkolwiek pierwszeństwo. To by było
niesprawiedliwe. Przed waszą wizytą odbyło się losowanie. Ustalili-
391
śmy kolejność. Dla kogo nie będzie pary, pójdzie do pokoju. Żeby nikt nie siedział w kącie.
-- Młody człowieku -- Eleonora oparła przed sobą łokcie i zaplotła palce. -- Każde dziecko ma takie
samo prawo do zabawy. Nawet to „niefajne". Stąd losowanie. Po posiłku wyznaczę wam pary.
Felix chciał powiedzieć, że przy takiej polityce mało kto będzie się dobrze bawił, ale stwierdził, że dalsza
dyskusja na ten temat nie ma sensu.
Garbaty kucharz znów wtoczył do sali wózek, tym razem pusty. Zaczekał, aż znajdą się na nim wszystkie
talerze. Na koniec zabrał talerz sprzed siorbiącego chłopca, choć ten najwyraźniej jeszcze nie skończył
posiłku.
Na dwie minuty w sali zapanowała cisza. Nastrój absolutnej dyscypliny udzielił się również gościom. Nikt
nawet nie chrząknął.
Skrzypiący wózek z przypiętym do rączki kucharzem wjechał do jadalni po raz trzeci. Tym razem stał na
nim wielki porcelanowy dzban, sterta talerzyków, kubków i metalowe pudełko z herbatnikami. Drugiego
dania miało więc nie być. Deser stanowiło kruche ciasteczko. Każdy dostał mały talerzyk z okrągłym
herbatnikiem i kubek kompotu, czy raczej zabarwionej kompotem wody.
Pani Eleonora zamiast kompotu otrzymała parującą herbatę w porcelanowej filiżance. Popijała ją wolno,
unosząc do góry wyprostowany mały palec. Wodziła przy tym wzrokiem po sali.
Po pięciu minutach garbus pojawił się ponownie, znów pchając popiskujący wózek. Stawało się to
powoli denerwujące. Gdy zebrał wszystkie naczynia i wracał do kuchni, Felix zauważył porozumiewawcze
spojrzenie, wymienione między nim a najstarszą z dziewczyn, Marią. Nagle garbus wydał mu się bardzo
bystry, po chwili jednak mężczyzna znów wbił wzrok w ziemię. Coś miało się tu wydarzyć. Tylko co? Jak
najbardziej w stylu tego domu dziecka byłaby sytuacja, w której Eleonora wstaje i mówi: „A teraz się
pożegnamy i odprowadzimy gości do furtki. Prezenty rozlosuję sama. Będzie bardziej sprawiedliwe, jak
szminki dostaną również chłopcy."
392
Felix uśmiechnął się do swoich myśli. Wiedział jednak, że musi chodzić o coś zupełnie innego.
Kucharz, teraz już bez czapki i przebrany w powycieraną marynarkę, przyniósł dosyć archaiczny
odtwarzacz CD i pudełko z płytami. Wszyscy obserwowali, jak ustawia sprzęt na parapecie i podłącza do
kontaktu. Eleonora otworzyła pudełko. Net, który ze swojego miejsca widział okładki płyt, krzywił się jak
u dentysty, w miarę jak Eleonora je wyjmowała. Podała płytę kucharzowi. Kilka sekund później z głośnika
dobiegły dźwięki orkiestry, a po chwili dołączyło do nich wycie śpiewaczki operowej. Net, a chwilę po
nim połowa drugiej „a", złapali się za głowę. Wychowankowie domu trwali za to w bezruchu z
kamiennymi twarzami. Rzucali tylko szybkie spojrzenia na Eleonorę. Felix miał już pewność, że za chwilę
coś się wydarzy. Obserwował czujnie salę.
-- Wybierzcie sobie parę -- poleciła gospodyni. -- Za chwilę, jak już wprowadzimy się w odpowiedni
nastrój, zatańczymy tango. Na czas tanga będzie wolno się dotykać. Z umiarem. Podopieczni bez pary idą
na górę do swoich pokojów.
Nikt nie ruszył się z miejsca. Teraz już wszyscy gapili się na Eleonorę, jakby miała lada chwila eksplodować.
Ta przymknęła oczy i zaczęła kołysać ramionami jak w transie. Nie sposób było nie przyznać, że zachowuje
się dziwnie, nawet jak na standardy tego miejsca.
-- Przy tej muzie bawili się goście na ostatnich urodzinach Rudolfa Valentino -- szepnął Net. -- Może
być groźna dla mózgu.
-- Chyba pójdę się zdrzemnąć. Joachimie, dopilnuj proszę, żeby nie łamano tutaj żadnych Zasad. Za
trochę... Yhyyy... wrócę.
Wyszła zza stołu, postąpiła kilka kroków, po czym zachwiała się, zrobiła zwiędłą minę, zamknęła oczy i
runęła na ziemię. W ostatniej chwili złapało ją kilka rąk z ław po obu stronach sali i sprawnie
zamortyzowało upadek. Jak spod ziemi pojawił się garbus, bez trudu wziął kobietę na ręce i wyszedł z sali.
393
Felix wymienił spojrzenia z Netem. Było oczywiste, że cała akcja została zaplanowana, bowiem
synchronizacja wypadła perfekcyjnie.
-- Dopiero teraz zaczyna się zabawa -- Maria podeszła do pustego dotychczas miejsca na szczycie
stołu chłopców i rozsiadła się w fotelu, przerzucając jedną nogę przez poręcz. -- Wypuśćcie wszystkich i
przynieście resztę scenografii.
Na sali rozpoczęły się dobrze wyćwiczone manewry. Ławy i stoły zsunięto pod ściany. Zegar został
odwrócony tarczą do ściany. Ze skrytki w podstawie wyciągnięto zestaw kolorowych lamp, spod
obruszanej deski podłogowej ktoś wydobył pudełko z płytami. Sześcioletni chłopiec, ten który przedtem
siorbał zupę, wszedł na ławę i odwrócili planszę z Zasadami. Po drugiej stronie naklejony był wielki plakat
George'a Michaela. Zgasło światło i jadalnię wypełniły wolno pulsujące kolory. Przyniesiono talerzyki z
orzeszkami, paluszki i kilka butelek wody gazowanej. Ze skrytek pod blatami stołów wyciągnięto słodycze
i chipsy. Co chwilę ktoś biegł na górę i wracał przebrany. Dziewczyny zakładały jeansy lub minispódniczki,
chłopcy prezentowali doskonałą mieszankę stylów, od dresiarzy po elegantów. Pojawili się też
roześmiani pięcio-, a nawet czterolat-kowie.
-- Nie, tylko na specjalne okazje. Gdyby nie to, tańczylibyśmy teraz tango w parach, a potem grali w
warcaby.
394
Joachim pokiwał smutno głową. Maria spojrzała na Aurelię, ubraną w wyszywaną dżetami krótką
sukienkę. Strój zupełnie nie pasował do pory roku, ale wyglądał imponująco.
Ktoś puścił najnowszą płytę George'a Michaela. Światła zaczęły mrugać do rytmu.
Z kuchni wróciła dziewczynka, niosąc oburącz kufel piwa z wielką pianą. Postawiła go przed Marią i
spojrzała na nią wyczekująco. Ta wyjęła z kieszeni paczkę gumy do żucia i rzuciła małej. Następnie
opróżniła kufel w niecałą minutę, zwyczajnie wlewając w siebie zawartość. Na koniec donośnie beknęła.
Wskazała Robertowi Aurelię. Ta nie sprawiała wrażenia, żeby miała szczególną ochotę z nim tańczyć.
Lucjan patrzył na to krzywo, ale póki co, wolał nie rozpętywać awantury. Tym bardziej że Maria wstała i
wyciągnęła do niego rękę.
395
-- Drugi taniec ty tańczysz z naszymi chłopakami -- Maria wskazała Nikę. -- A potem przybiegasz do
nas ty -- spojrzała na Klaudię, następnie na Zosię i Celinę. -- Wy nie macie szans. Od razu siadajcie w kącie.
No, już! Psujecie estetykę.
Felix, Net i Nika stanęli z boku sali, obserwując rozwój wydarzeń. Powoli tracili pewność, a cała druga „a"
również, czy obecna sytuacja jest lepsza od tej sprzed paru minut. Stare Zasady zostały zastąpione
nowymi. Wyraźnie zanosiło się na awanturę, a gospodarze dominowali liczebnie.
Robert i Aurelia przetańczyli może pół minuty, gdy chłopak zatrzymał się i puścił dziewczynę. Oboje
spojrzeli na Lucjana tańczącego z Marią. Od kilku chwili Maria sprawiała wrażenie, jakby trzymała się na
nogach tylko dzięki podtrzymującemu ją chłopakowi.
Znów kilka par rąk wysunęło się w odpowiednim momencie. Kilku chłopców wyniosło Marię z jadalni.
Przez salę przeszła kolejna fala transformacji. Wielki plakat George'a Michaela został otwarty na dwie
strony, przez co zamienił się w jeszcze większy plakat Justina Timberlake'a. Spod kolejnej obluzowanej
deski wyciągnięto następny zestaw płyt. Muzyka zmieniła się dosyć szybko na mechaniczne techno. Ze
skrytki w skrzynce zegara wyciągnięto stroboskop i po chwili sala wypełniła się niebieskawymi błyskami.
Podszedł do plakatu, żeby sprawdzić, czy możliwe jest rozłożenie go na czwarty sposób, żeby ujawniło się
jeszcze większe zdjęcie Shakiiy.
-- Tak się to odbywa za każdym razem -- wyjaśnił Andrzej drugi. -- Dopiero teraz odzyskujemy
wolność. Chociaż na parę godzin.
396
-- Muszę udawać pupilka Eleonory, żeby uśpić jej czujność -- dodał Joachim. -- Paskudna rola. Za pół
roku Maria skończy osiemnaście lat i więcej jej tu nie zobaczymy. Na razie trzeba kombinować.
Impreza powoli zaczynała się rozkręcać, a oba towarzystwa mieszać. Część chłopców, zupełnie
niezainteresowana tańcem, dyskutowała zawzięcie w podgrupach. Reszta, w tym wszystkie dziewczyny,
wybrała taniec. Zosia próbowała wyciągnąć na parkiet Gilberta, ale ten, zajęty rozmową z gospodarzami,
nawet nie zwrócił na nią uwagi.
Felbc wepchnął dłonie w kieszenie i dłuższą chwilę przyglądał się Aurelii, tańczącej na środku parkietu.
-- Mieszkacie tu sami, tylko z Eleonorą i Quasim? -- zapytał stojącego obok Andrzeja drugiego, który
też nie lubił tańczyć.
Chłopak przytaknął.
-- Kiedyś codziennie przychodziła kucharka, a raz w tygodniu sprzątaczka, ale zaczęły się problemy
finansowe.
Net z Niką stwierdzili, że na małym parkiecie zrobiło się za ciasno i dołączyli do rozmowy.
-- Dlaczego tam nikt nie siedział? -- Felbc wskazał miejsce na szczycie stołu chłopców.
-- To miejsce Quasiego, ale Eleonora zabroniła mu tam siadać, odkąd... zaczął tak wyglądać, czyli od
jakichś pięciu lat. Ma reumatyzm.
-- Dlatego, że jest garbaty, nie może siadać przy stole? -- zdziwiła się Nika.
-- Eleonora mówi, że bardzo brzydko je i że ten widok byłby dla nas niewychowawczy.
-- A wy to przyjmujecie bezkrytycznie...
397
-- Takie są Zasady -- Andrzej wzruszył ramionami. -- Kiedy Eleonora jest w domu, wszyscy siedzą jak
trusie. Jak wyjeżdża gdzieś, w dyktatora zamienia się Maria.
-- Nieźle macie zmiksowane w mózgach -- pokręcił głową Net. -- Po co więc tam stał talerz z zupą?
-- Eleonora mówi, że jak Quasi zacznie normalnie wyglądać, to będzie mógł usiąść z nami. Na razie je
zimny obiad w kuchni.
-- Zdaje mi się, że nie zacznie -- westchnął Felix. -- Ten garb wygląda na nieuleczalny.
-- Z nią się nie da dyskutować. Ma swoje zdanie i już. Quasi gotuje, naprawia cieknący dach i takie
tam. Eleonora zarządza i prowadzi księgowość. Resztę robimy sami.
-- Eleonora nas uczy. Trzy razy w tygodniu przyjeżdża też do nas dwóch nauczycieli. Ma to swoje
plusy, ale więcej minusów. Raz w tygodniu starsi jadą z Eleonorą na zakupy, a raz w miesiącu Wszyscy
idziemy na lody albo pizzę.
Dziewczyna odwzajemniła uścisk z wdzięcznością. Nikt nie zwrócił na to uwagi, bowiem w czasie
nielicznych chwil wolności w domu nie obowiązywały Zasady.
-- Może potem...
Przyjaciele wyszli do hallu, gdzie było znacznie ciszej. Po schodach ganiała się trójka maluchów. Na widok
Felixa, Neta i Niki ze śmiechem czmychnęli na piętro.
398
-- Mała, daj spokój -- pocieszył ją Net. -- To chyba jedyny na świecie dom dziecka, który tak wygląda.
Zwykle wyglądają jak normalne domy. Znaczy... Chciałem powiedzieć... Nie musi być tak, że wylądujesz w
domu dziecka.
-- Podatek niezapłacony -- przypomniała. -- Śledczy chce widzieć mojego ojca. Nie dam rady
zwodzić go w nieskończoność. Nie wierzę, że w ten sposób uda mi się dalej wszystko ukrywać. Muszę
zdobyć tę nagrodę za Bazyliszka. To jedyny sposób, jedyna szansa...
Net westchnął.
-- Wiem. Nie mam pretensji. Naprawdę nie mam. Wiem, że to ze względu na mamę i bratosiostrę.
-- Ale impreza dopiero się rozkręca -- przypomniał Felix. -- Zdaje się więc, że mamy godzinę i
kwadrans.
Hall nie był specjalnie ciekawy. Jedynie wzdłuż schodów wisiało kilka oprawionych w złote ramy
portretów. Pierwszy był dwa razy większy od pozostałych. Tabliczka poniżej głosiła, że z olejnego obrazu
patrzy na nich Eleonora Pierwsza. Dwa następne przedstawiały tę samą osobę, choć w innym oświetleniu
i stroju. Wyżej wisiały trzy zdjęcia: pierwsze blade, wykonane w sepii; drugie wyraźne, ale czarno-białe;
ostatnia fotografia była kolorowa i zupełnie współczesna. Przedstawiała Eleonorę Chrubieszczak w tej
samej przestarzałej sukni, którą miała na sobie przed Uśpieniem. Tabliczka informowała, że jest Eleonorą
Szóstą.
Rozbawione Zosia i Celina wpadły do hallu ze śmiechem. Na widok Felixa Zosia szybko spuściła wzrok.
-- Tu jesteście! -- zawołała Celina. -- Chodźcie. Ci kolesie to naprawdę niezłe luzaki. Będzie konkurs
pocałunków, a potem rozpoznawanie osób z zawiązanymi oczyma. Dotykiem.
399
-- Chodźcie -- nalegała. -- Może wy namówicie ich, żeby zrobili coś do jedzenia? Obiady mają tu
wyjątkowo skromne.
-- Nie obrażaj się -- zbagatelizował Net. -- Przecież wiesz, że najpierw mówię, a potem myślę.
-- Powiem Klemensowi -- Celina już się śmiała. -- On najpierw bije, potem myśli.
Niepocieszona Celina zawróciła do jadalni. Jeszcze bardziej niepocieszona Zosia posłała spłoszone
spojrzenie Felixowi i pobiegła za nią.
Felix poczuł szarpanie za nogawkę. Z dołu znów patrzyły na niego czarne oczy.
-- Proszę pana -- odezwał się pięciolatek. -- Chce pan zobaczyć gabinet Eleonory?
-- Nie! -- krzyknęła jego stojąca na schodach siostra, po czym zbiegła na dół. -- Chcesz siedzieć w
piwnicy z potworem?
-- Poważnie to Jan i Małgorzata -- wyjaśnił chłopiec -- ale głupio tak mówić, dopóki nie mamy
dziesięciu lat... I tak pokażemy wam ten gabinet.
Chłopiec podszedł do dwuskrzydłowych drzwi z boku hallu i nacisnął klamkę. Zamek był oczywiście
zamknięty. Wyjął więc z kieszeni scyzoryk, wsunął pod drugie skrzydło i chwilę majdrował.
400
Rozległo się kliknięcie i oba skrzydła naraz otworzyły się. Sztabka zamka głównego po prostu wysunęła się
ze szczeliny.
Jaś wkroczył do środka krokiem tak pewnym, jakby robił to wielokrotnie. Zapalił światło. Gabinet był
niewielki, miał może trzy na trzy metry i duże zakratowane okno. Na środku stało stare biurko z kilkoma
starannie ułożonymi stosikami papieru, lampa, która czasy świetności miała już dawno za sobą, i mały
piórnik zrobiony z pudełka po cygarach. Jedynym wyjątkiem w tej przaśności był stojący w rogu biurka
czarny laptop, też zresztą nie najnowszy. Poza tym w pokoju znajdował się prosty regał i obłażąca z farby
szafa pancerna. Na jednej ścianie wisiał wyblakły dyplom dla najlepszego sierocińca z roku 1934.
-- Nie róbcie tego -- poprosiła Małgosia. -- Julek próbował kiedyś zajrzeć do środka przez dziurkę od
klucza. Za karę przez cały dzień siedziął w piwnicy z potworem.
-- Potworem?
1 w ogóle.
-- Poważnie macie potwora w piwnicy? -- Felix przyjrzał się im uważnie. -- Myślałem, że mówicie o
tym psie na zewnątrz.
-- Ten w piwnicy to prawdziwy potwór -- zapewniła Małgosia. -- Taki potworny. Boimy się go, ale
mieszka za ścianą i nie może do nas wejść, "tylko ciii... -- Przyłożyła palec do ust. -- To tajemnica.
401
Weszli z gabinetu i zamknęli drzwi. Wysunięta sztabka zamka pod klamką trafiła w otwór. Maluch pomógł
scyzorykiem i blokada drugiego skrzydła wskoczyła w otwór w podłodze.
Piwnica nie była zamknięta na klucz. Widocznie wstępu do niej broniła któraś z Zasad. Po stromych
schodach zeszli jakieś cztery metry w dół. Śmierdziało stęchlizną, a pod nogami szeleściły i chrzęściły
podejrzane drobiazgi. Szczęknął stary obrotowy kontakt i piwnicę zalało żółte światło słabej żarówki.
Ściany nie były proste, jak w nowoczesnych domach - piwnica przypominała raczej wykutą w skale grotę,
której ktoś nieudolnie usiłował nadać cywilizowany kształt. W ścianach były cztery ziejące czernią
przejścia do dalszych pomieszczeń. Piwniczne regały zastawione były słoikami z konfiturami i
konserwami.
-- Tam -- Jaś wskazał przed siebie. Wszedł w ciemny otwór i po omacku przekręcił kolejny kontakt.
Jeszcze słabsza żarówka oświetliła mniejsze pomieszczenie. Okazało się nieopisaną wprost rupieciarnią,
składającą się ze wszystkiego: począwszy od części rowerowych, poprzez kilkudziesięcioletnie radia, a
skończywszy na połamanym manekinie krawieckim. Wejście tam wydawało się niemożliwe, jednak Jaś
wspiął się sprawnie na stertę, stawiając nogi w dobrze znanych miejscach. Odwrócił się i przyłożył palec
do ust, po czym pokazał przyjaciołom, by podeszli. Małgosia pokręciła głową, że nie chce. Przyjaciele
wspięli się na górę i położyli, jakby to był wojenny okop pod ostrzałem. Nie wiedzieli, czego się
spodziewać. Sterta nie opierała się o ścianę, po drugiej stronie można było zejść na ziemię.
-- Dalej nie idziemy -- szepnął Jaś. -- Tam, między regałami, jest mała klapka. Musicie zachować ciszę,
bo... bo nie wiem co... Jak dojdziecie, zgasimy światło.
Chłopczyk wycofał się, a przyjaciele zsunęli się z przeciwnej strony sterty i podeszli do ściany. Felix
wcisnął się między dwa regały.
402
Małgosia wyłączyła światło, topiąc piwnicę w niemal idealnej ciemności. Wtedy Felix otworzył stalową
klapkę w ścianie, wyjął ze środka zwiniętą szmatę i przycisnął twarz do otworu. Chwilę nic nie widział,
tkwił tylko nieruchomo, starając się wstrzymać oddech. Po minucie wzrok zaczął się przyzwyczajać do
ciemności. Poczuł, że serce zaczyna mu szybciej bić. Po drugiej stronie ujrzał kanciastą, jasnoszarą
obudowę. Starczyło jeszcze kilka sekund, by wyłowić z mroku zarys sylwetki. Robot miał ponad trzy
metry wysokości. Był człekokształtny. I działał! Wolno kręcił głową, unosił wielkie jak łyżka koparki
dłonie. Felix rozpoznał jeszcze głowę i obiektywy kilku kamer. To z nich wydobywało się delikatne
zielonkawe światło, dzięki któremu nie panowała tam doskonała ciemność.
Oszołomiony Felix patrzył dosyć długo, nim zauważył że Net ciągnie go za ramię. Odetchnął z wrażenia,
cofnął się i przepuścił przyjaciół. Net i Nika ustawili się tak, by jednocześnie patrzeć w otwór. Patrzyli w
zdumieniu, dopóki Felix nie odciągnął ich i zamknął klapkę.
-- To Bazyliszek! -- rzekł z całą stanowczością Felix. -- Ten szaleniec skonstruował robota, a robot go
zabił i nawiał. Jestem tego pewien.
-- I wy nadal chcecie iść na to coś polować? -- nie mógł uwierzyć Net. -- Przecież jest dwa razy
większy od Golema-Golema. Terminator przy Bazyliszku to schorowana świnka morska! Oszaleliście!
-- Ciekawe, co tu robi? -- Felix nie słuchał przyjaciela. -- Widocznie to miejsce, gdzie go nie szukają...
Mamy przewagę nad konkurencją.
-- Przynajmniej dasz mi alibi dla starych. Powiem, że nocuję u ciebie. Spędzą cały dzień w szpitalu,
u babci, więc raczej nie będą się mną przejmować.
-- Ech... OK -- Net skrzywił się. -- Chociaż jak zadzwonią, to... Dobra, dobra. Zajmę się tym. Tyle mogę
zrobić.
403
W tym momencie podłoga zadrżała. Przyjaciele skulili się, sądząc, że monstrum zaczęło przebijać się przez
ścianę. Jednak Bazyliszek po prostu odchodził. Dudnienie oddalało się z wolna.
-- Za głośno rozmawialiście -- na szczycie sterty pokazała się głowa Jasia. -- Teraz nie przyjdzie przez
kilka dni. Jest bardzo płochliwy.
-- Nie macie czasem ochoty uciec? -- Net spojrzał na rodzeństwo. -- Mieszkacie tu jak w
nawiedzonym więzieniu. Potwór w piwnicy, potwór w ogrodzie, potwór w sukience... Domy dziecka tak
nie wyglądają.
-- Wiem, ale to jest nasz dom -- odparł Jaś. -- A Eleonora jest naszą... matką.
-- Dzięki za taką matkę -- parsknął Net. -- Gdyby miała własne dziecko, pewnie od razu oddałaby je
do domu dziecka.
Wyszli z piwnicy i wrócili do jadalni. Muzyka stała się już spokojniejsza, jakby to był koniec imprezy.
-- Zostało jakieś pół godziny do Przebudzenia -- Andrzej drugi zerknął na zegar. -- Musimy zacząć
sprzątać.
-- Lepiej, jak Eleonora was tu nie zobaczy -- powiedział Andrzej drugi. -- Moglibyście się z czymś
zdradzić.
Zapanowało powszechne zamieszanie. Goście rzucili się do hallu po plecaki, a gospodarze pobiegli na
górę przebrać się w obowiązkowe mundurki. Potem, gdy druga „a" debatowała, komu dać który prezent,
gospodarze skrzętnie usuwali ślady po imprezie. Gdy zebrali się znowu w jadalni, ta wyglądała jak na
początku. Odwrócony zegar wskazywał, że spędzili tu już dwie i pół godziny. Musie-
404
li wyjść stąd najpóźniej za kwadrans, inaczej czekałoby ich godzinne marźnięcie na przystanku.
Wreszcie goście wyciągnęli zza pleców paczki z prezentami i zaczęli je wręczać według ustalonego
wcześniej porządku. Chłopcy, w zależności od wieku, dostali zabawki lub gadżety, które tata Felixa
przywiózł z Instytutu, a dziewczynki otrzymały skromne zestawy kosmetyków i drobiazgi w stylu opasek
do włosów.
Gospodarze jak na komendę weszli pod stół chłopców, gdzie również musiał być system skrytek, bowiem
po chwili wyłonili się stamtąd z różnej wielkości i koloru paczuszkami.
Prezenty były skromne, ale zdecydowanie od serca. Nika dostała oprawiony w małą rameczkę,
narysowany dziecięcą rączką obrazek przedstawiający... Nie było do końca jasne, co przedstawiał, ale to
coś miało trzy nogi. Felix dostał piękny błyszczący śrubokręt, a Net stary, ale starannie wyczyszczony
kompas.
Ponieważ czasu było coraz mniej, wszyscy przemieścili się do hallu, by się pożegnać i obiecać, że za rok, a
może i wcześniej, jeśli będzie okazja, znów tu wpadną. Nagle rozległo się ujadanie Gmor-ka, a w chwilę
potem pukanie do drzwi wejściowych. Nie spodziewali się kolejnych gości, więc nikt nie ruszył otworzyć
drzwi. Te otworzyły się jednak same. Próg przekroczyła... pani Helenka. Ubrana w futro do kostek i
futrzaną czapkę z przypiętym lisim ogonem, wyglądała jak gość zza Kręgu Polarnego. Podniosła do twarzy
swój clipboard i oznajmiła bez jakiegokolwiek wstępu:
-- Nie chcę wyrokować, ale chyba wygraliście. Druga „b" zaliczyła serię niefortunnych zdarzeń.
Mieli zaprosić Dodę Elektrodę, ale w końcu udało im się ściągnąć tylko duet Sasza i Rekin. Gdzieś się
zgubiła płyta z playbackiem, a muzycy zapomnieli słów, bo występują wyłącznie z playbacku. Przyszedł
też sławny aktor, ale był za mało sławny. Nikt nie wiedział, jak się właściwie nazywa, chociaż wszyscy go
skądś kojarzyli, tylko nie pamiętali skąd. Aktor zorganizował pokaz iluzjonistyczny pod nazwą „Daj mi sto
złotych, a ja zrobię z nich dwieście". Po zebraniu od wszystkich rodziców po stówie owinął się peleiyną i
zniknął. Wtedy wszyscy przypomnieli sobie, skąd
405
go znają - był to poszukiwany przez policję naciągacz, a od początku tygodnia wszystkie serwisy
informacyjne pokazywały jego twarz. Rodzice zawiadomili policję, ale postanowili nie przerywać zabawy.
To nie był koniec kłopotów. W wyniku jakiejś strasznej pomyłki szampan bezalkoholowy okazał się być
zwykłym szampanem. Fakt ten wyszedł na jaw, gdy wypito cztery butelki. Wcześniej już wezwano policję,
no i policjanci zastali salę pełną pijanych czternastolatków. .. Więc przyznaję dziesięć punktów dla
drugiej „a".
Felix zauważył, że nietypowy dla pani Helenki barwny sposób wyrażania się ma proste wytłumaczenie:
przeczytała to wszystko ze strony wydrukowanej z jakiegoś serwisu internetowego.
-- Boże, jeszcze muszę wrócić przez ten ciemny las -- Poprawiła czapkę na głowie. -- Mam nadzieję, że
taryfa nie odjechała.
-- Nasza szkolna sekretarka -- wyjaśnił Oskar. -- Jest kulturalna inaczej, ale niegroźna.
Goście znacznie podbudowani spojrzeli na gospodarzy i miny nieco im zrzedły. Celina odchrząknęła i
powiedziała:
-- Ale powód nie jest ważny, skoro dobrze się bawiliśmy, nie? -- dodał Net.
Teraz uczniowie zrozumieli, że to, co dla nich było krótką przygodą, dla gospodarzy jest przykrą
codziennością, od której nie mogą tak po prostu uciec. Mieli na sobie te paskudne mundurki. Wszystkie
starsze dziewczyny zgodnie z Zasadą siedemdziesiątą ósmą miały włosy spięte w koński ogon.
-- Chyba mamy dla was jeszcze jeden prezent -- odezwał się głośniej. -- Jeśli rzecz jasna chcecie.
Wszystkie spojrzenia skupiły się na nim. Również druga „a" była zaskoczona.
406
-- Chcemy.
Przeszli pod gabinet Eleonory. Jaś podważył blokadę i otworzył drzwi. Felix zapalił światło i dopadł szafy
pancernej. Z plecaka wyciągnął mały przyrząd, dopiął do niego ekranik LCD, którego zwykle używał do
zdalnego sterowania. Z drugiej strony pudełka wpiął trzy kable z płaskimi końcówkami,
przypominającymi tę część stetoskopu, którą lekarz przykłada do pleców pacjenta. Przykleił je przy
każdym z trzech pokręteł i włączył urządzenie. Na monitorku zatańczyły drżące sinusoidy.
-- Mogę cię zapytać, po co wziąłeś ze sobą oscyloskop? -- Net popatrzył na przyjaciela podejrzliwie. --
Chyba nie wiedziałeś, że będziesz otwierał sejf? Zwykle nie nosisz przedmiotów aż tak nieprzydatnych.
Pokręcił pierwszym pokrętłem. Rozległo się cykanie mechanizmu wewnątrz drzwi, a jedna z linii na
ekranie zatańczyła jak szalona. Felix wyregulował zakres częstotliwości potencjometrami na obudowie
urządzenia i spróbował ponownie. W końcu położył oscyloskop na podłodze i jedną ręką kręcił
pokrętłem, a drugą manipulował przy urządzeniu. Trwało minutę, nim wykres przestał reagować na
cykanie zapadek.
Z hallu wpatrywało się w niego kilkanaście par oczu. Ktoś kichnął, za co natychmiast został skarcony.
Felix odetchnął, wytarł dłonie o bluzę, poruszał palcami i zaczął powoli obracać górnym pokrętłem. Piąte
z kolei cyknięcie mechanizmu nie różniło się niczym od poprzednich, ale wykres na ekranie wyraźnie
drgnął. Identyczną sekwencję czynności Felix powtórzył dla drugiego i trzeciego pokrętła. Wreszcie
wyciągnął z kieszeni swój niezawodny klucz uniwersalny i wetknął go w otwór zamka. Po kilku sekundach
brzęczeń i bzyczeń coś głucho szczęknęło. Felix zdemontował cały sprzęt. Wstał i nacisnął klamkę szafy.
Stalowe
407
drzwi z cichym stęknięciem otworzyły się. Przez hall przebiegło westchnienie zbiorowego podziwu.
Razem z Niką i Netem zajrzeli do środka. Nika bez wahania wskazała leżący na środkowej półce gruby
zeszyt, oprawiony w brązową tekturę. Felix wyjął go i usiadł za biurkiem.
-- Poszedł spać -- powiedział ktoś z tyłu. -- Ma trzy lata. Jest u nas od miesiąca.
i nazwisko. Poznawszy swoje nazwiska dzieci z trudem powstrzymywały wzruszenie, ale pozostali
natychmiast je uciszali, nie chcąc przegapić swojej kolejki. Kilkoro maluchów już spało, ale inni obiecali z
samego rana powtórzyć im, jak się nazywają.
W ten sposób dojechali do Marii, która była najstarsza, a w dodatku przyjęta do domu dziecka w wieku
półtora miesiąca. Starsze pozycje były skreślone, aż do roku 1850.
-- Nie czytaj tego -- poprosiła Nika. Oderwała kartkę z bloku z notatkami i napisała na niej pełne
brzmienie nazwiska Marii. Złożyła kartkę kilka razy i mocno zagniotła. -- Musicie obiecać, że tam nie
zajrzycie -- powiedziała głośniej. -- I że oddacie jej tę kartkę, jak się obudzi.
408
-- Przerąbane...
Felix zamknął zeszyt, położył go na półce i zatrzasnął szafę. Wszyscy wybiegli do hallu i zamknęli drzwi.
Ktoś nawet zgasił światło, ale była to beznadziejna próba ratowania skóry. Nie było co nawet marzyć o
tym, że stojąca na szczycie schodów Eleonora niczego się nie domyśli. Teraz znów była czarną postacią na
tle światła, padającego z korytarza za jej plecami. Wszyscy zamarli w przerażeniu. Kobieta wolnym
krokiem zaczęła schodzić po schodach jak samobieżna mina przeciwpiechotna. Dopiero gdy dotarła do
połowy, okazało się, że to nie gospodyni, tylko Maria. Przyczyną pomyłki były rozpuszczone włosy i figura
nieco przypominająca Eleonorę.
Szczególnie miny młodszych świadczyły o tym, że niewiele gorzej by się czuli, gdyby sama Eleonora
obudziła się jako pierwsza.
-- Tańczyliśmy prawie dwie godziny -- skłamał bez mrugnięcia okiem Robert. -- Zmęczyłaś się i
poszłaś się zdrzemnąć, a teraz obudził cię hałas.
-- Zapalcie światło.
Jakiś malec rzucił się natychmiast do kontaktu i hall zalało jasne światło z kryształowego żyrandola.
-- Jak się... zdrzemnęłaś -- wyjaśniła z niechęcią Nika -- przypadkiem otworzyła się szafa pancerna.
Teraz wszyscy znają swoje nazwiska.
-- Tylko będą przez was problemy -- powiedziała zimno Maria. -- Uważacie się za lepszych, bo macie
rodziców. Lepiej się stąd wynoście. Wy macie zabawę, a my dostaniemy karę.
Wyciągniętą ręką wskazała drzwi. Nika spojrzała na złożoną na pół kartkę, jakby chciała ją podrzeć.
Włożyła ją do wyciągniętej dłoni Marii.
-- Przeczytaj i zniszcz.
409
-- Twoje nazwisko.
Maria spojrzała na złożoną kartkę. Jej myśli na dłuższą chwilę odleciały gdzieś daleko. Mrugnęła i
pokręciła głową.
Pożegnali się i w milczeniu wyszli z domu. Nie zauważyli nawet, że las nie jest ani trochę mniej straszny niż
przedtem. Celina nie narzekała, Oskar z Wiktorem nie dewcipkowali, a Klaudia nie mówiła nic o
bakteriach. Autobus przyjechał po dwóch minutach.
410
15. Wyprawa
Sobota siódmego grudnia była pierwszym naprawdę zimnym dniem tego roku. Zesztywniałe od mrozu
podeszwy martensów Niki stukały o staromiejski bruk zupełnie inaczej niż zwykle. Felix założył potężne
buty do wspinaczek górskich. Oboje mieli na sobie bojówki z mnóstwem kieszeni, wojskowe kurtki z
demobilu i wypchane oraz obwieszone najróżniejszym sprzętem plecaki.
Skręcili w boczną uliczkę i dostrzegli na ziemi dwa martwe gołębie. Felix trącił najbliższego butem. Był
zamarznięty. Ominęli ptaki i po kilku krokach stanęli przed znajomym fragmentem muru. Felix wyciągnął
moduł zdalnego sterowania i dostroił ekran do sygnału z wciąż wiszącego nad domem Knipszyca
balonosatelity. Zobaczyli zwyczajny opuszczony dom ze zwyczajnym opuszczonym ogrodem. Ani śladu
elektrycznych duchów.
Popatrzyli na siebie.
411
-- Jest ważna?
Pokonali mur za pomocą liny z kotwicą. Od czasu ich ostatniej wizyty krzaki i pnącza utraciły ostatnie
liście. Ogród wydawał się martwy i upiorny. Tkwił w kompletnym bezruchu bezwietrznego mroźnego
poranka. Tu też zobaczyli kilka martwych ptaków. Nika wzięła Felixa za rękę. Każdy krok, po którym
pękała zmarznięta i wyschnięta łodyga, zdawał się wracać echem od okolicznych domów. Dotarli do
drzwi ogrodowych. Nie było śladu po uszkodzeniach, dokonanych przez Felixa poprzednim razem.
Wewnątrz zobaczyli ten sam chaos porozrzucanych części i narzędzi. Przeszklone drzwi były zamknięte.
Pozostało im wejście do pułapki drogą do tego przeznaczoną -- głównymi drzwiami.
Obeszli dom, a po drodze Felix podniósł patyk, żeby zablokować nim drzwi. Gdy wchodzili na schody,
Nika poczuła na policzku zimne muśnięcie. Wysunęła przed siebie dłoń. Opadł na nią kolejny biały płatek
i momentalnie się roztopił.
Obejrzeli się za siebie. W miękkiej ciszy padał pierwszy śnieg. Widoczne między czarnymi gałęziami dachy
Starówki skrywały się powoli za białą firaną.
Drgnęli, gdy coś uderzyło w ziemię u ich stóp. Kolejny gołąb. Skrzydła drżały jeszcze delikatnie, ale po
chwili ptak znieruchomiał. Nika przymknęła oczy. Wciągnęli głęboko do płuc zimne powietrze i weszli do
wymarłego domu. Felix położył jeszcze patyk, by drzwi nie mogły się zamknąć, i poprowadził dziewczynę
wprost do salonu, zamienionego w pracownię szalonego naukowca. Sterty wszelakich przewodów, rur,
pudełek, połamanych plastików leżały nieruchomo, tak jak widzieli podczas ostatniej wizyty. Choć było
jasno, Felix zapalił latarkę, żeby przygasająca żarówka ostrzegła ich o zbliżaniu się elektrycznego ducha.
Podeszli do wciśniętego w kąt biurka. Na blacie stał stary komputer ze strzaskanym monitorem,
szczerzącym ostre zęby stłuczonego kineskopu.
412
Zaczął kartkować zeszyt. Strony pełne były schematów, szkiców, notatek, nieraz pisanych chaotycznie,
jedne na drugich. Żałował, że nie ma czasu, najlepiej całego dnia, by na spokojnie to przejrzeć i
zrozumieć. Nika wzięła dziennik w dłonie i zamknęła oczy.
-- Ta cała historia nie jest tym, czym się wydaje -- powiedziała, wodząc palcami po okładce. --
Powinniśmy przeczytać uważnie dziennik i zbadać dom.
-- Chciałbym, ale nie ma czasu -- Felix wziął od niej dziennik, wepchnął go w kieszeń jej plecaka i
zapiął do końca suwak. -- Przejrzymy go podczas najbliższego posiadu.
-- Szczerze mówiąc... -- powiedział smutno Felix -- sądzę, że dawno już jest na jakimś złomowisku.
Podeszli do wielkiej kratownicy. Teraz wiedzieli, co za monstrum było tu uwięzione. Solidność mocowań
dawała pojęcie, jak wielką siłą dysponuje Bazyliszek.
Szarpnął dziewczynę za rękę i pociągnął w kierunku dziury w podłodze. Za ich plecami słychać już było
rumor powstającego potwora. Zbiegli po schodach, szarpnęli drzwi i dotarli na te prowadzące do
podziemi. Gdy Felix je zamykał, złom formował już korpus. Zeszli ledwie kilka stopni i pojawiło się
światło. To samo, znajome i błyskające fioletowo przebijało przez stalowe drzwi, jakby były zrobione z
papieru. Dokładnie widać było wzmocnienia wewnętrzne, śruby, a nawet zapadki w mechanizmie zamka.
Felix zaczął schodzić, ale Nika nie ruszyła się z miejsca.
413
Chciał ją chwycić, ale Nika zdjęła plecak i rzuciła na schody. Potknął się o niego, a potem było już za
późno. Przez otwarte drzwi z pełną mocą wdarło się fioletowe światło. Felix odruchowo zmrużył oczy, ale
ten błysk nie raził. Przez moment zobaczył serce dziewczyny, bijące w jej piersi, a potem drzwi się
zatrzasnęły. Rzucił się do klamki, zaczął szarpać. Nie ustępowała. Przez metal, jakimś cudem prześwitujący
teraz jak mleczne szkło, widział Nikę wchodzącą po schodach wprost w wyciągnięte ramiona potwora.
Potem wszystko zgasło.
Długo stał przed drzwiami. Serce mu łomotało, w głowie miał pustkę. W końcu otarł pot z czoła i nacisnął
klamkę. Teraz drzwi ustąpiły. Przekroczył próg.
Elementy, z których był złożony potwór, nieustannie poruszały się z chrzęstem, choć twór stał
nieruchomo. Nie miał oczu, ale Felix czuł, że tamten patrzy na niego z wysokości kilku metrów. Krok za
krokiem wyszedł na poziom podłogi salonu. Nika leżała u stóp potwora. Chłopak zrozumiał, że
podchodzenie do niej w tym momencie byłoby najgorszym posunięciem. Stanął więc nieruchomo, jeśli
nie liczyć drżących nóg i dłoni. Spojrzał w górę.
-- Wykonujemy twoje zadanie -- powiedział przez zaciśnięte gardło. -- Idziemy szukać Bazyliszka. O to ci
przecież chodziło od samego początku, prawda?
Potwór wyciągnął jedno ramię. Przez chwilę Felix był pewien, że zamierza go chwycić, ale ręka zawisła w
połowie gestu. Stalowe rurki, fragmenty obudów, potłuczone szkło i narzędzia, złączone niewidzialną
siłą, wisiały w powietrzu. Ocierały się i uderzały o siebie, jakby zamknięte w niewidzialnym worku. Widok
był tak nierzeczywisty, że Felix niemal przestał się bać. Dotarło do niego, że monster coś pokazuje.
Spojrzał w tym kierunku. Na ścianie wydrapany był z wielką siłą napis „Gloria". Tynk był zdarty aż do
cegieł, a miejscami nawet cegły zostały wykruszone. Nie widzieli tego poprzednim razem, kiedy byli tu w
nocy. Teraz było jaśniej. Gloria, córka Franka Knipszyca. Po co Bazyliszek miałby ryć w ścianie jej imię?
Na dźwięk łoskotu odwrócił się. Złomowisko na środku znów było tylko kupą śmieci. Duch gospodarza
zniknął.
414
Felix podbiegł do leżącej wśród złomu Niki. Przyklęknął i uniósł jej głowę. Otworzyła oczy, spojrzała na
niego i powiedziała najzwyklejszym tonem:
Pokręcił głową.
-- Przejściem? -- Felix przyglądał się jej z niedowierzaniem. -- Masz na myśli... drugą stronę?
-- Zbliżyłam się do granicy pomiędzy naszym a tamtym światem. Gdybym ją przeszła... -- Pokręciła
głową. -- Zza niej nie ma już powrotu.
Pomógł dziewczynie się podnieść. Patrzyła przed siebie lekko nieprzytomnym wzrokiem.
-- Przydałby się Net... -- mruknął do siebie, po czym dodał głośniej. -- Odpoczniemy tu parę minut.
-- Mogę iść.
Przysiedli pod ścianą, obok zniszczonego fotela. Felix wyjął z plecaka Niki dziennik Knipszyca. Dziewczyna
objęła go i zamknęła oczy.
Na pierwszej stronie wypisany był wiersz -- jego lekturę Felix odłożył na później. Dalej były wzory
chemiczne i symbole, których nie rozumiał. Przebłyskiwało mu tylko w głowie coś na temat oznaczeń
pierwiastków, stosowanych przez alchemików. Na dziesiątej stronie zobaczył wreszcie coś znajomego:
szkic topornej maszyny
415
kroczącej, z grubsza przypominającej transformersa. Knipszyc nie miał talentu plastycznego. Podpis
głosił, że nazywa się MK13-01. Zerknął na okładkę. Papier pod cyfrą „cztery", ostatnią w tytule, był
zmechacony. Zapewne kilka razy go wycierano. Więc MK13-01 to prototyp. Przeleciał parę kartek. MK13-
02. Logiczne było, że MK13--04 był czwartą z kolei konstrukcją, zapewne tą, którą widzieli w podziemiach
domu dziecka.
Felix spojrzał na stalowe drzwi, przez które tu weszli, i chwilę nad czymś myślał.
-- Zastanawiam się, jak taki wielki robot przeszedł tak małym drzwiami -- powiedział. -- Zapewne ma
system przegubów, dzięki którym może zginać się w wielu miejscach. Jeśli tak, Knipszyc był prawdziwym
geniuszem.
-- Dlaczego miałby tędy przechodzić? -- Nika otworzyła oczy.
-- Ten komputer zarządza systemem ładowania akumulatorów Bazyliszka -- Felix wskazał na biurko. --
Tak sądzę. Moduł MK13--04 to właśnie Bazyliszek. Trzydziestego pierwszego października, czyli w
Halloween, coś się zepsuło. Zaraz potem pojawiły się informacje o Bazyliszku straszącym robotników pod
ziemią.
-- Szukał energii?
-- Nie ma tu żadnych dat -- zauważył. -- Nawet nie wiem, czy pisał to po kolei.
-- Tu był czymś bardzo przejęty -- Nika wskazała dół strony. Pisał szybko, zamazał coś, co napisał
wcześniej.
-- I nie zmieścił się na kartce -- dodał Felix. -- Wcześniej myślałem, że Knipszyc skonstruował
Bazyliszka, żeby go sprzedać i mieć pieniądze na leczenie żony. Ale to nielogiczne, bo po co w takim razie
stworzył tu automatyczny system ładowania?
wcześniej ukryty przed oczami przechodniów. Sprawdzili jeszcze przymocowane z boku hełmów latarki.
Węższe i starsze schody prowadziły stromo w dół. Felix bez słowa pokazał Nice rysy i ślady lakieru na
kamiennych ścianach.
416
W słabym świetle ostatnich niepoprzepalanych lamp wolno schodzili w głąb podziemi Warszawy.
Schody kończyły się niewielką, również kamienną, salką. Było tu bardzo wilgotno. Na wprost schodów
znajdowały się stalowe, współczesne drzwi. Klamkę zaprojektowano do ręki dziesięciokrotnie większej
niż ludzka. Z pięciu żarówek w lampie sufitowej paliła się jedna. W jej świetle przyjaciele dostrzegli klapkę
w ścianie, na której również był nieproporcjonalnie wielki gumowany uchwyt.
Felix końcem plastikowej latarki uchylił klapkę. Stopiona izolacja ponad gniazdkami elektrycznymi
wyjaśniała przyczynę awarii systemu ładowania.
-- Prawdopodobnie styki lub przewody skorodowały -- zastanowił się Felix. -- Nastąpiło zwarcie.
Bezpiecznik zawiódł lub celowo go nie było i przewody się stopiły. Elektryk naprawiłby to w godzinę.
Nacisnął wielgachną klamkę w drzwiach. Nie zdziwiło go specjalnie, kiedy nie drgnęła. Uwiesili się na niej
we dwójkę, również bez rezultatu. Nie było tu żadnego zamka ani innego widocznego zabezpieczenia.
-- Zatrzaśnięte... -- oznajmił.
Wyciągnął z kieszeni walkie-talkie. Niestety, wyładowało się podczas spotkania z elektrycznym duchem.
Telefon przetrwał, ale nie było zasięgu. Walkie-talkie w kieszeni kurtki Niki również nie dawało znaku
życia.
Felix wszedł na klamkę, oparł się barkiem o framugę i nacisnął butem z całej siły. Coś wewnątrz zamka
szczęknęło i klamka opadła o pół centymetra. Opór sprężyny, przystosowanej do łap robota, był za duży.
Zeskoczył na ziemię. Dla pewności sprawdził, czy nie otwiera się do góry. W zamyśleniu potarł brodę.
Nagle klamka skrzypnęła i zaczęła się wolno obracać. Felix odsunął się zaskoczony i spojrzał na Nikę.
Siedziała po turecku z zamkniętymi oczami, wyraźne skupiona, koncentrując całą uwagę na jednym
zadaniu. Klamka opadła może dwa centymetry i odbiła do góry. Nika pokręciła głową i spojrzała na Felixa
przepraszająco.
417
-- Myślę cały czas -- odparł. -- Ale na przyszłość mów, jak używasz... mocy. Myślałem, że to
Bazyliszek.
Felix zabrał się za przetrząsanie zawartości plecaków. To był ten moment, gdy zaczyna się żałować, że nie
zabrało się pewnej niewielkiej, ale jakże istotnej rzeczy. Tym razem tą rzeczą była mniej więcej metrowa
stalowa rurka, która posłużyłaby za dźwignię. Ledwie dziesięć metrów wyżej, w salonie, było takich rurek
aż nadto... Z rzeczy podobnych w plecaku znalazł tylko łom i saperkę. Ocenił solidność drzwi i uznał, że
próba wyłamania ich skazana byłaby na niepowodzenie, a podkopu w betonowej podłodze również
zrobić się nie da. Łom miał może trzydzieści centymetrów długości.
Wziął więc linę z kotwicą i zawiązał z niej pętlę, której jedną stronę założył na klamkę, a drugą zaczepił o
krawędź drzwi poniżej. Dociągnął jeszcze węzeł, naprężył linę, przełożył przez środek pętli łom i zaczął nim
obracać, skręcając liny. Tym razem siła była wystarczająca i klamka milimetr po milimetrze zaczęła
opadać. Wreszcie drzwi odskoczyły i dały się otworzyć. Po drugiej stronie panowała ciemność. Jedynie
stożek światła z kamiennej salki sugerował, że jest tam poprzeczny tunel.
-- Teraz najtrudniejszy moment -- Felix uchylił bardziej drzwi, nie puszczając łomu. -- Schowaj się za
nimi. Jak puszczę łom, wyleci jak z procy.
Nika ukryła się za drzwiami, Felix schował się na tyle, na ile pozwalało mu zadanie.
-- Uwaga... -- powiedział i puścił, szybko cofając rękę. Rozległ się świst i łom łupnął w ścianę.
Zebrali sprzęt i weszli w korytarz. Przezornie zostawili drzwi tylko przymknięte. Korytarz był szeroki na
półtora metra, wysoki na trzy, przesklepiony. Ściany z cegły klinkierowej zasłonięte były przez różnego
rodzaju przewody i rury, w których coś syczało i od czasu do czasu postukiwało. Było w miarę jasno, co
kilkadziesiąt metrów paliła się słaba lampa na suficie. Mimo to włączyli latarki. Podłoga błyszczała
wilgocią, miejscami w jej zagłębieniach stała
418
woda. Po kątach leżało trochę śmieci. Tu, zdaje się, nikt nigdy nie sprzątał.
-- W zabytkowych dzielnicach wszystkie instalacje biegną w takich tunelach -- wyjaśnił Felix. -- Żeby
nie trzeba było pruć ulic, jak coś się zepsuje.
Wyciągnął kompas i mapę. Pod ziemią GPS oczywiście nie działał. Przydatna więc była umiejętność
tradycyjnej nawigacji.
-- Czyli jeśli będziemy mieć farta, to zakończymy wyprawę w trzy, cztery godziny? -- dziewczyna
poprawiła plecak. -- Zbyt optymistycznie to brzmi.
-- Dlatego wzięliśmy prowiant na całą dobę. Zresztą nie ufam tej mapie.
Włączył krokomierz i ruszyli przed siebie. Chodzenie z całym osprzętem zakupionym w niesklepie
wymagało wprawy. Minęli skrzyżowanie z tunelem oznaczonym tabliczką „Świętojańska".
Na następnym skrzyżowaniu skręcili w tunel pod ulicą Piwną. Nagle Felix odwrócił się gwałtownie i
sprawdził tunel za nimi.
-- Tak sądzę -- przyznała Nika. -- Ale wolałabym, żeby był już z nami Manfred.
Dłuższą chwilę obserwowali tunel za sobą. Gdy wreszcie się odwrócili, niemal krzyknęli. Jakiś cień mignął
na krawędzi pola widzenia.
419
Nie musiał odpowiadać, bowiem z tunelu zaledwie dziesięć metrów przed nimi wyszła garbata postać,
otoczona czarną mgiełką, jakby wirującym dymem.
-- No, mam was! -- powiedziała postać, a echo zwielokrotniło słowa.
Felix i Nika stali kompletnie zaskoczeni. Nie uciekli chyba tylko dlatego, żeby nie odwrócić się do tego
czegoś plecami. Dopiero po chwili dotarło do nich, że głos postaci jest znajomy.
-- Czekam tu na was od pół godziny -- Net z ulgą zdjął wypchany plecak. -- Niezły hebel na górze, nie?
Nika rzuciła się na niego, a wyraz twarzy chłopaka w świetle jej latarki świadczył o tym, że do końca nie
jest pewien jej zamiarów. Ona jednak objęła go i pocałowała mocno.
-- Już dobrze -- odwzajemnił uścisk. -- Po prostu nie mogłem wysiedzieć w domu, jak wy tu... sami...
-- Fajnie, że zmieniłeś zdanie -- Felix podszedł i uścisnął jego dłoń -- ale po co nas straszysz?
-- Co powiedziałeś starym?
-- A ja, że nocuję u ciebie... No, to niezły kefir będzie, jak się zgadają.
-- Mam za mało minirobotów, żeby patrolować duży obszar -- usłyszeli. -- No i przy takiej pogodzie
akumulatory ładują się prawie godzinę. Muszę wylatywać na powierzchnię częścią chmary, ładować ją i
wracać, a przy tym zachować spójność osobowości. To koszmarnie trudne obliczenia.
-- Wierzę, że sobie poradzisz -- zbagatelizował Net, po czym zatrzymał wzrok na Nice. -- Wyglądasz
naprawdę wyjefajnie w tym stroju.
420
-- Odwiedziłem rano niesklep -- Net wyjął noktowizor i włączył go na chwilę. -- Niestety, ktoś kupił
ostatnią maskę tlenową i ostatni hełm, a przedwczoraj były jeszcze trzy komplety. Ten facet coś
ściemniał, że nie ma klientów. Nieważne, jakoś to będzie. Nie spodziewaliście się mnie, co?
-- Jasne, że nie -- odparł Felix, wyciągając z plecaka trzeci hełm i maskę tlenową. -- Maskę trzymaj
pod ręką, na wypadek, gdyby stężenie trujących gazów wzrosło ponad normę...
-- No nie, myślałem, że bardziej was zaskoczę... -- Net z kwaśną miną schował maskę do plecaka. --
Chodzi o siarkowodór i metan?
-- To też, ale prędzej trafimy na spaliny Power-scouta -- spojrzał na przyczepiony do paska plecaka
mały czujnik. -- Na razie wszystko OK, choć wyprawa zaczęła się od nieprzewidzianych trudności.
Opowiedzieli ze szczegółami wydarzenia, które rozegrały się w ciągu ostatniej godziny. Net wysłuchał
relacji, po czym zapytał:
-- Tylko dlaczego duch Knipszyca pokazał ci imię swojej córki? Co on ma wspólnego z Ponurym
Żniwiarzem? Poza tym, że obydwaj chcą dostać Bazyliszka, jak chyba pół tego miasta.
-- Pomyśl przez chwilę. Awaria systemu zasilania Bazyliszka następuje dokładnie w tym momencie,
gdy Ponury Żniwiarz wręcza mi kopertę na balu halloweenowym. Potem mąci nam w głowie głupimi
zadaniami, tylko po to, żeby nas uwikłać w kolejne problemy i móc szantażować. Prawdziwym zadaniem
jest dopiero odnalezienie Bazyliszka, czyli najdoskonalszego robota skonstruowanego przez Knipszyca.
No i jest jeszcze Paula, która pewnie nawet nie pamięta, jak wyglądał jej ojciec, ale... spotkałem ją kilka
minut po Żniwiarzu. Wniosek?
Felix przytaknął.
-- Zaświtało mi to w głowie -- powiedział -- gdy skojarzyłem błyski pod kopułą, które widzieliśmy
dzięki kamerze z balonosate-
421
lity i SMS-a, którego dostaliśmy chwilę później od Żniwiarza. Pewność zyskałem dziś, podczas spotkania
w nawiedzonym domu. Nie wiem tylko, dlaczego wrócił tu po dziesięciu latach. Jak mu się to udało?
-- Otworzyłeś wtedy drzwi 308 i pół -- powiedziała. -- To było pierwsze zadanie Ponurego Żniwiarza.
Wezwał cię do siebie, a ty poszedłeś i go wypuściłeś.
-- Widziałeś tę jego część, która przekradła się do naszego świata dzięki nocy duchów.
-- Tak.
-- Sorry. Nie wiedziałem... -- zastanowił się chwilę. -- Jeśli w Halloween próbował się przedostać do
naszego świata, prawdopodobnie to on spowodował przeciążenie instalacji elektrycznej, tej zasilającej
Bazyliszka. Czas się zgadza. Potrzebował dużo mocy, żeby się ze mną porozumieć. Żeby stworzyć iluzję
drzwi 308 i pół...
-- To mógł być każdy -- wyjaśniła Nika. -- Felix nawinął się pod rękę. Miał odpowiednie zdolności.
Wszyscy mieliśmy odpowiednie zdolności, żeby wykonać jego zadanie. Dlatego nas wybrał.
-- Mamy zadanie do wykonania -- zgodził się Felix. -- Nie zadanie od Franka Knipszyca AKA Ponurego
Żniwiarza, ale nasze własne zadanie. Jeśli przy okazji facet odczepi się od nas, to tylko dobrze.
-- No dobra, załóżmy, że tak -- powiedział Net. -- Ale po co to wszystko? Facet zszedł z tego świata,
nim zdążył pozałatwiać wszystkie sprawy, i teraz chce, żebyśmy je dokończyli za niego? Że-
422
byśmy złapali jego zbuntowanego robota, który straszy ludzi? Przecież mamy własnego na wolności. Taka
szlachetność motywów nie pasuje mi do tego, co o nim słyszałem.
-- To nie jest takie proste -- przyznała Nika. -- On nie był jednoznacznie zły... Nie potrafię tego
wyjaśnić, bo sama nie do końca rozumiem. W tym dzienniku... On był pisany z miłości.
-- Miłości do maszyn -- dokończył Net. -- Nie lubię ani Knipszyca, ani Żniwiarza. A skoro są tą samą
osobą, to po prostu jest o jednego mniej do nielubienia. Sorki stary, ale do tej całej Pauli też nie pałam
szczególną sympatią.
-- Też bym nie lubił ojca, jakby mi w wieku trzech lat załatwił całą rodzinkę. Zbierajmy się. Chcę to
mieć już za sobą.
Ruszyli dalej. W tej części tunelu było sucho i równo, więc przemieszczali się szybko. Felix szedł przodem
za sunącą luźnym szykiem chmarą, wykorzystując brak przeszkód terenowych do przeglądania dziennika.
Co parę chwil zerkał na krokomierz. Net zamykał pochód.
-- Sorki, że marudzę od samego początku -- odezwał się po kilku minutach Net -- ale co właściwie
zrobimy, jak znajdziemy Bazyliszka? Przecież nie weźmiemy go na smycz. Tylko nie mów... -- odwrócił się i
pogroził Felixowi palcem.
-- Pracuję nad tym -- odparł Felix, nawet nie podnosząc wzroku znad dziennika.
-- Tego właśnie miałeś nie mówić...
423
i odłączę akumulatory. Zakładam, że Bazyliszek nie posiada izolacji wytrzymującej 5000 woltów.
-- Po co ja pytałem...
-- Posłuchajcie tego -- Felix czytał z przejęciem. -- „Moje dzieło prawie ukończone. Anna czuje się
coraz gorzej i boję się, że nie zdążę. Mam problem z pompą hydrauliczną. Co będzie, jak nie zdążę?"
-- Chciał go sprzedać -- ocenił Net. -- Albo miał niecny plan obrabowania jakiegoś banku przez
piwnicę. Bazyliszek miał się tam przebić i zgarnąć forsę na leczenie żony.
-- Nie tylko ja miałem problem z pompą... Bazyliszek musi mieć podobną konstrukcję.
Część minirobotów wyleciała przez otwory najbliższego włazu, po chwili zastąpiły je inne.
-- Nie idę jako ostatni -- oświadczył natychmiast Net i przyspieszył. -- Manfred, ubezpieczaj tyły.
-- Nie słuchaliście, jak tłumaczyłem -- odparł lekko urażonym tonem Manfred. -- Tu, na dole, mogę
mieć tylko jedną czwartą minirobotów. Reszta się ładuje od słońca, którego prawie nie ma, bo pada
śnieg. Jeśli tę część, która jest tutaj, rozproszę jeszcze bardziej, stracę możliwość logicznego myślenia.
-- zapytał po minucie.
Rzeczywiście. Kilkanaście metrów przed nimi korytarz kończył się niewielkim rozszerzeniem. Dalej
wszystkie rodzaje przewodów wchodziły w ścianę.
424
-- Przeszliśmy jakąś jedną dziesiątą trasy -- Felix zerknął na krokomierz i na mapę. -- Tę najłatwiejszą.
-- Mój krok z takim obciążeniem i kiedy nie jestem zmęczony, ma średnio sześćdziesiąt trzy
centymetry -- wyjaśnił. -- Wystarczy przeliczyć na pełne metry i narysować kreskę na mapie. Właśnie,
mapa... Teraz będzie mniej przyjemnie -- cofnął się kawałek i znalazł drzwi. -- Zastanawialiście się kiedyś,
gdzie trafia woda po myciu zębów albo ta, którą spuszczacie w kibelku? Właśnie tu! -- Nacisnął klamkę i
otworzył drzwi. Zza nich buchnął niewyobrażalny fetor, jakby całe jedzenie, które tylko mogło się zepsuć
na świecie, właśnie się zepsuło i zostało zdeponowane w ciemności przed nimi.
-- To śmierdzi, ale nie jest trujące -- powstrzymał go Felix. -- Podczas Powstania Warszawskiego
ludzie spędzali tu wiele dni.
-- Niektórzy mieli tyle lat co my. Zapas tlenu w butli starcza na trzydzieści minut. Jeszcze może się
przydać.
-- Mój dziadek spędził w kanałach kilka dni. Babcia ma mi opowiedzieć tę historię. Jutro, choćby
nie wiem co, nie wyjdę ze szpitala, dopóki mi wszystkiego nie opowie.
-- Plusem jest to, że podczas tej wyprawy prowiant nie będzie potrzebny -- mruknął Net.
Z przykrością weszli na wąski chodnik, biegnący wzdłuż płynących środkiem nieczystości. Kanał miał
owalny przekrój i szerokość dwóch i pół metra. Ślady na ścianach świadczyły o tym, że poziom ścieków
nieraz sięgał niemal sklepienia. Drzwi zamknęły się same, skrzypiąc przy tym w bardzo nieprzyjemny
sposób.
425
-- To wyjątkowo smrodliwy odcinek -- rzucił jeszcze Felix. -- Jakiś zator się tu pewnie robi.
Unieśli głowy. Kratka kanalizacyjna wyglądała z tej strony jak przejście do lepszego świata.
-- Im szybciej miniemy ten odcinek, tym lepiej -- Felix ruszył przodem. -- Uważajcie, bo trochę tu
ślisko.
Net zamilkł, urażony. Światło przyczepionych do hełmów latarek gubiło się w perspektywie tunelu. Węch
przyzwyczajał się do smrodu, a wzrok do ciemności. Teraz przyjaciele widzieli wyraźnie nikłe światło
wpadające przez kolejne studzienki. Co kilka sekund o pokrywę uderzały opony samochodów.
-- Wyjść to by tędy było trudno -- zauważył Net, po czym nagle przyspieszył kroku. -- Słyszeliście?
Zatrzymali się i nadstawili uszu. Słyszeli tylko cichy szmer ścieku i odległe echa ruchu ulicznego.
-- Całkiem?
-- Sorki. Zaraz zaczną mi spadać miniroboty. Wrócę za dziesięć minut.
-- Pięknie -- Net przyczepił noktowizor do hełmu i opuścił go przed oczy. Zasięg był jednak zbyt mały
i nie zobaczył niczego poza zielonym obrazem pustego tunelu. Widok był na tyle horrory-styczny, że czym
prędzej wyłączył i podniósł okulary.
426
Ruszyli nieco szybciej. Po kilku minutach przez jednostajny rytm kroków zaczął się przebijać coraz
głośniejszy szum, jakby zbliżali się do wodospadu. Felix pobieżnie rzucił okiem na mapę i powiedział:
Źródłem szumu okazał się być pochyły tunel, którym ścieki spływały na Powiśle. W tym miejscu łączyło
się kilka kanałów, zlewając ścieki do sporej cylindrycznej komory z betonowym sklepieniem i wąskim
pomostem obiegającym ją wokoło. Otwory wlotowe znajdowały się na różnych wysokościach, do
większych prowadziły stalowe drabinki. Dalej ścieki spadały kolejnymi kaskadami, wzdłuż których biegły
wąskie schody. Z dołu ciągnął lekki przeciąg.
Kątem oka zarejestrowali błysk w jednym z tuneli, którego wylot znajdował się trzy metry nad nimi.
Spojrzeli w górę. Kolejny błysk. Ktoś się zbliżał, przyświecając sobie latarką.
Zejście schodami było trudniejsze, niż się wydawało. Leżało na nich pełno śmieci, jakby zaschniętych
glonów, oblepionych czymś włosów, na wpół rozpuszczonych pomiętych folii i wiele jeszcze bardziej
obrzydliwych rzeczy. Zapewne podczas deszczów ścieki płynęły całą szerokością, a pewnie i wysokością
tunelu. Felixowi przemknęło przez myśl, że może się tu zrobić bardzo nieprzyjemnie, gdy padający na
górze śnieg zacznie topnieć.
-- W tym syfie? -- skrzywił się Net i zaczął szukać w kieszeniach chusteczki jednorazowej.
Po stalowej drabince zeszło trzech mężczyzn ubranych w wode-ry*, szare sztormiaki i szare kaski. Nie
wyglądali na kanalarzy, ci zresztą strajkowali od paru dni. Pierwszy mężczyzna trzymał latarkę i
urządzenie, które wyglądało na mały odkurzacz samochodowy. Poruszał nim na prawo i lewo, dzięki
czemu przyjaciele dostrzegli
świecący niebieskawo monitor ponad rękojeścią. Dwaj następni nieśli karabinki z przyczepionymi do
nich latarkami. Jeden z nich oświetlił przelotnie pochyły tunel, ale wojskowe stroje Felixa, Neta i Niki
spełniły swoje zadanie i przyjaciele pozostali niewidoczni.
Mężczyźni oddalili się innym tunelem, ale przyjaciele odczekali jeszcze minutę, nim się podnieśli. Szum
opadającej kaskadami wody nie pozwalał usłyszeć, czy tamci są już dostatecznie daleko.
-- Mieli karabiny -- syknął Net. -- Nie możemy konkurować z bandą uzbrojonych facetów,
pozbawionych zasad i okrutnych... jak przypuszczam.
-- Przy pasach mieli przypięte przyborniki z nabojami usypiającymi -- dodał Felix. -- Oni myślą, że
polują na jakiegoś hipopotama. Jeśli znajdą Bazyliszka przed nami, bardzo się zdziwią.
Wstali.
-- Nie zadawaj pytań, jeśli nie chcesz znać odpowiedzi -- odparł Felix, również z obrzydzeniem
wycierając ręce.
-- OK... Mądre, mądre... Oni mieli wykrywacz ruchu. Jak na „Obcym 2".
-- Też mamy.
-- Akumulatory.
Kaskady spływały do pomieszczenia zbiorczego, podobnego do tego na górze. Felix sprawdził kompas,
przyjrzał się mapie i wskazał tunel, którym mieli iść. Wydawał się nowszy, wykonano go z betonu, a
chodnik był oddzielony od ścieków barierką, która również nosiła ślady wyższego poziomu wody.
Przezornie jej nie dotykali. Net miał już na końcu języka pytanie o opóźniający się koniec smrodu, gdy
Felix z krokomierzem w dłoni zatrzymał się i spojrzał w prawo. Stali dokładnie obok wnęki, w której
schody prowadziły do drzwi, umieszczonych tak wysoko zapewne z obawy przed zalaniem. Net miał
zamiar od razu wydostać się ze śmierdzącego kanału, ale Felix zatrzymał go ręką.
428
Nakierowali latarki w dół. W szlamie zalegającym lekko zapadniętą część chodnika widniał wyraźny
odcisk długiej na czterdzieści centymetrów, kanciastej stopy.
-- Jakoś tak podświadomie mam nadzieję, źe go nie znajdziemy. To znaczy chcę go znaleźć, ale
podświadomie... No, wiecie...
-- Zaczekaj! -- powstrzymała go Nika. Patrzyła wstecz, w ciemny tunel, którym tu przyszli. -- Coś
czuję. Ktoś nas obserwuje.
-- Ktoś nas obserwuje od samego początku. Odkąd weszliśmy w podziemia z domu Knipszyca.
Felix zszedł ze schodów, podniósł leżącą pod ścianą butelkę i ponownie wspiął się na schody.
-- Sprawdzimy.
Otworzył drzwi, a przyjaciele z ulgą weszli do suchego, choć wąskiego korytarza. Tu również jedna ze ścian
zasłonięta była niemal całkowicie przez różnego rodzaju rury i przewody. Felix zamknął drzwi, a następnie
położył na klamce butelkę w ten sposób, by spadła, gdy ktoś spróbowałby otworzyć drzwi.
-- Sądzisz, że trzymetrowy wielki robot mógł się tędy przecisnąć? -- Net opłukiwał dłonie w kapiącej
z rury wodzie.
-- W znajomym miejscu.
Net uznał, że nie ma sensu dalej naciskać, bo wszystko okaże się i tak w odpowiednim momencie. Nie
wcześniej.
429
-- Chodzi mi po głowie pomysł robota zwiadowczego -- odezwał się Felix. -- Teraz właśnie taki by się
przydał. W stanie uśpienia wyglądałby jak zwykły neseser z rączką na górze, za którą można by go
przenosić. Po aktywacji by się rozkładał, w coś przypominającego mechanicznego psa z całą masą
czujników. Umiałby pływać, skakać i się wspinać.
-- Na szczęście chwilowo nic się nie dzieje -- odparł Net i natychmiast pożałował tych słów, bo z tyłu
rozległ się brzęk tłuczonej butelki.
Zamarli i odwrócili się. Przeszli już jednak zbyt daleko i latarki nie były w stanie oświetlić okolic przejścia
z kanału. Noktowizor Neta również tam nie sięgał. Felix wyciągnął z plecaka lornetkę.
-- Świećcie na wprost -- Felix nie słuchał go. Dłuższą chwilę wpatrywał się w ciemność przez
lornetkę, ale nie był w stanie niczego wypatrzeć. -- Przydałby się pistolet sygnałowy z flarami... albo
mikrofon kierunkowy. Nawet wiem, na której półce leży.
Prawie biegiem pokonali pół kilometra. O mało co nie przegapili przejścia do kolejnego tunelu.
Wskoczyli do środka, zatrzasnęli drzwi i odetchnęli z ulgą.
Tunel był wąski i panowała w nim dosyć wysoka temperatura. Przy ścianie szły, jedna nad drugą, grube
blaszane rury.
-- Rury ciepłownicze -- Felix popukał w blachę. Ugięła się -- wewnątrz była solidna warstwa izolacji
cieplnej, a dopiero w niej właściwa rura.
430
-- Potem sobie to obejrzymy -- Net na czworakach zaglądał pod rury. -- Teraz znajdź coś do
podparcia klamki.
Felix wstał i, zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, otworzył drzwi. Wprawnym ruchem zdemontował
klamkę i zatrzasnął je ponownie.
-- Trochę go to opóźni. Kimkolwiek jest.
-- No, wiesz... blokowanie drzwi jak najbardziej mi odpowiada, ale tak oficjalnie wolę myśleć, że
robimy to z pobudek... wandali-stycznych niż z obawy, że ktoś...
Net spojrzał na Nikę. Jej mina świadczyła o tym, że nie wierzy w przypadkowy upadek butelki.
Po kilkuset metrach tunel połączył się z innym, identycznym. Felbc ponownie wyzerował krokomierz i
skręcił w prawo. Było tu jeszcze goręcej. Z oddali dobiegał jednostajny hałas, jakby wodospadu lub
pracującej pompy.
-- Jesteśmy pod naszą szkołą -- wskazał kciukiem krótki szyb i zamykającą go od góry klapę. -- Nad
nami jest pomieszczenie, gdzie po raz pierwszy usłyszeliśmy Bazyliszka.
-- Gdyby chciał nas dogonić, to już by tu był -- Felbc spojrzał w ciemny tunel. -- Jeżeli tam
ktokolwiek jest, to co najwyżej nas śledzi.
431
-- Przecież nie śledzi nas ten śledczy! -- Net rozłożył ręce. -- To może być ktoś o jeszcze mniej
ciekawym usposobieniu.
Nika usiadła po przeciwnej stronie, opierając się o rury. Było naprawdę gorąco. Zdjęła hełm.
-- Przeziębimy się potem -- powiedziała, rozpinając kurtkę. -- Ten, kto nas śledzi, nie ma na razie
złych zamiarów, ale to się może zmienić.
-- Najlepiej byłoby wyłączyć jednostkę centralną -- rzucił w przestrzeń Felix -- komputer sterujący
całością. Wtedy robot przestałby być groźny. Nie mogę znaleźć tutaj ani śladu schematu podłączenia tego
komputera. Starczyłoby wyciągnąć jedną wtyczkę...
-- Dziesięć lat w informatyce to jak sto w mechanice -- powiedział Net. -- Software Bazyliszka
powstał jakby w epoce maszyn parowych. Ale i tak ktoś musiał go stworzyć. Jak znajdziemy autora
programu, sprawdzimy inne jego dzieła i może dowiemy się, jak zwiesić system operacyjny Bazyliszka.
432
-- Tu jest nazwisko i telefon -- Felix przyjrzał się z bliska powierzchni papieru. -- Facet powinien iść
na kurs kaligrafii... OK. Chyba Rozenkraft. Mało jest ludzi o tym nazwisku w Warszawie.
-- Zacznijmy od Warszawy -- Felix wyciągnął telefon, ale oczywiście nie było zasięgu. Spojrzał na
Neta. -- Mamy łączność z Manfredem?
-- Z wyliczeń wynika, że pierwsza część chmary powinna wrócić przed kwadransem -- poinformował
Manfred z telefonu przy pasku plecaka Neta. -- Jestem w minikomputerze i nie wiem, co dzieje się z resztą
mojej osoby na zewnątrz.
-- Rozenkraft? Widzę. Nie macie imienia? Numer telefonu pewnie nieaktualny, ale sprawdzę.
Mówimy o sytuacji sprzed dziesięciu lat, prawda? Jeśli złapię sygnał, to się połączę.
-- Czy nad tą klapą nie ma czasem naszego bezprzewodowego routera? -- zapytał Felix.
-- A wiesz, że masz rację -- Net wstał i uniósł plecak nad głowę. -- Łapiesz sygnał?
-- Ledwo, ledwo.
433
-- Szukanie Rozenkrafta potrwa parę minut. Natomiast chmara chyba przepadła. Jedna z kamer
zarejestrowała miniroboty wylatujące z kratki kanalizacyjnej, ale nie wiem, co stało się z nimi potem. Na
górze szaleje śnieżyca i prawie nic nie widać.
-- Chwilka, doczytam ten kawałek do końca -- powiedział Felix. -- Facet niesamowicie bazgrolił.
-- Nie wydaje się wam, że ten hałas jest jakby nieco donośniej-szy? -- zapytała Nika.
-- Może trochę. Nie mogę znaleźć schematu komputera. Musiał go zamówić na zewnątrz, ale nawet
nie ma miejsca, gdzie miałyby być zainstalowany. Tu jest jakiś baniak z chłodziwem, pewnie do
komputera, system rurek, filtrów...
-- Ja wiem?... -- Felix nasłuchiwał chwilę. -- Kiedy rozpuszcza się śnieg, to więcej wody płynie
kanałami i jest głośniej. Tu nam nic nie grozi, jesteśmy ponad poziomem kanałów.
Nika nie wyglądała na przekonaną.
Net bawił się noktowizorem. Opuścił go przed oczy, zerknął w korytarz, którym mieli za chwilę iść, i
zamarł. -- Coś tam jakby błyska. -- Wyłączył i włączył ponownie urządzenie. -- Albo się zepsuł, albo... Błyski
widać tylko przez noktowizor.
Nika już się wspinała. Po chwili cała trójka tkwiła uwieszona pod klapą, która była i tak zbyt ciężka, by w
razie czego ją podnieść. Teraz nie mieli już wątpliwości, że hałas przybiera na sile.
434
-- Nie wiem -- odparł również szeptem Felix. -- Ale jak coś widać tylko przez noktowizor, to jest to
albo coś gorącego, albo nadajnik podczerwieni. Na przykład inny noktowizor.
-- Niestety, tak. Wyjmij mi z plecaka endoskop i monitor. Ten endoskop ma funkcję noktowizora.
-- Nie zobaczy. Nie wyłączę diody, która oświetla otoczenie w podczerwieni. Pasywnego
noktowizora nie zobaczy.
Net wyciągnął zwinięty w pętlę elastyczny endoskop i uniwersalny monitor. Felbc po omacku spiął oba
urządzenia, uformował elastyczny przewód z kamerą w kształt litery „L' i ustawił minimalną jasność
ekranu. Przyjmując ekwilibrystyczną pozycję, wysunął końcówkę endoskopu poniżej sklepienia tunelu.
Wszyscy z zapartym tchem wpatrywali się w ekran. Początkowo widać na nim było jedynie nieregularne
błyski. Dopiero kiedy Felbc znalazł odpowiedni kąt, ujrzeli przygarbioną, barczystą postać ze świecącymi
na zielono oczami.
Potwór wolno postępował w ich kierunku. Zdawał się być podświetlony z tyłu jasną chmurą. Słychać już
było jego ciężkie kroki, przebijające się przez jednostajnie narastający hałas, teraz bardziej
przypominający grzmot. Felbc wycofał się do góry i wepchnął endoskop pod kurtkę. Z kieszeni
wyszarpnął impulsator.
-- Nie szarp się, bo zlecimy -- skarcił go Felbc. -- Może nie zauważy. Jak nas minie, to go załatwimy
impulsatorem.
Podziałało, choć nic nie wskazywało na to, by tak hałasujący robot mógł cokolwiek usłyszeć.
435
Uderzył ich swąd spalin, wylatujących z dwu rur umieszczonych na barkach. Net nie zdołał się
powstrzymać i kichnął donośnie. Robot zatrzymał się dokładnie pod nimi. Zamarli, wczepieni kurczowo
w klamry. Silnik spalinowy ucichł z klekotem zaworów, a z głowy robota zaczęła się wysuwać
teleskopowa antena. Jej końcówka zatrzymała się tuż obok przyjaciół. Trwało to kilka sekund, po czym
antena wsunęła się z powrotem, zachrobotał rozrusznik, a z rur wydechowych z rykiem strzeliły spaliny.
Net kichnął ponownie, ale robot już nie mógł tego usłyszeć. Oddalił się od ich kryjówki, nawet
nie.zwalniając.
-- Spróbuj nie wyluzować tak do końca -- Felix nie zmienił pozycji. -- Jak już nas zobaczy, to może
mieć problemy z odróżnieniem od swojego celu.
-- Skręcił w boczny korytarz -- ucieszył się Net, zapalając latarkę. -- Mamy go z dyńki.
-- Wyjąłem klamkę -- przypomniał sobie Felix. -- Dojdzie do drzwi i wróci, bo jest za tępy, żeby je
otworzyć. Zmywajmy się stąd.
W tym momencie coś gąsienicowego, pobłyskującego metaliczne z cichym buczeniem zatrzymało się
dokładnie pod przyjaciółmi. Wstrzymali oddech, ale po chwili poznali, co to jest. Pod nimi stał Pkapco.
Było za późno, by wyłączać latarkę. Dopiero teraz ujrzeli, jakich zmian dokonał tata Felixa w jego
konstrukcji. Zamiast jednej z gąsienic zamontował wieżyczkę z masą czujników, a w miejsce świdra
zainstalował metalowy manipulator o dwu stawach. Robot stał nieruchomo, ale nie unosił żadnego ze
swoich obiektywów ku górze. Przyjaciele wisieli wczepieni w klamry i zaciskali zęby, bowiem pozycja była
bardzo niewygodna. Wprawdzie nie bali się, że
436
robot zrobi im krzywdę, ale w życiu by się ze swojej obecności tutaj nie wytłumaczyli rodzicom. Pkapco
piknął kilka razy, zamigał diodą na grzbiecie i odjechał.
-- Z całym szacunkiem dla waszych ojców... -- odezwała się Nika. -- Ten też nas nie zauważył, a
jesteśmy dosyć niezdarnym i nieprzystosowanym do życia w podziemiach organizmem.
-- Mieli na to tylko tydzień i masę kłopotów rodzinnych -- Felix ostrożnie zsunął się i wyjrzał.
-- Zdaje się, że tropi Power-smrodera... On raczej też nie będzie potrafił otworzyć drzwi.
-- Ale obciach... -- podsumował Net. -- Czyli że honor Instytutu spoczywa w naszych rękach...
Zeskoczyli na ziemię. Tunel był spowity niebieską mgiełką spalin. Kręciło w nosie, ale nie było tak źle, żeby
niezbędne były maski tlenowe.
-- Dlaczego się tu zatrzymał? -- Felix spojrzał w górę. -- Przecież nas nie zauważył. Gdyby miał
jakiekolwiek podejrzenia, skierowałby do góry któryś obiektyw.
-- Wykrył nie nas, tylko ten router w piwnicy szkoły! -- wykrzyknął niemal Net. -- Ależ jestem
genialny! On się zatrzymał, żeby się połączyć z internetem.
-- I żeby przekazać raport... -- zastanowił się Felix. -- Albo odebrać nowe rozkazy. Możesz ściągnąć
log z tego routera? Jestem ciekawy, z czym się łączył.
-- Manfred, możesz?
-- Dobra, chwilkę...
Po minucie Net zszedł na ziemię, rozmasował dłonie. Ruszyli przed siebie, obawiając się powrotu Power-
scouta -- wciąż słyszeli huk jego silnika.
437
-- A co z Rozenkraftem? -- zapytał Felix.
-- Na razie dowiedziałem się, znaczy reszta mojej osoby w ratuszu się dowiedziała, że w Warszawie
mieszka dwóch facetów o tym nazwisku.
-- Prawie. Działa na zasadzie ultradźwięków, więc nie da się zobaczyć, co jest za drzwiami --
odwrócił się i wycelował wykrywacz w przyjaciół. Monochromatyczne, rozmyte kształty przypominały
obraz radarowy. Ekran wyświetlał bardzo nieostrą mapę najbliższego otoczenia. Ściany tunelu były
oznaczone na ciemnoszaro, poruszający się Net i Nika świecili jaśniej.
Nika parsknęła śmiechem. Ciemny tunel nagle wydał się mniej strasznym miejscem niż przed chwilą.
Zakręcił w górę, dzięki czemu poznali, że wspinają się na skarpę wiślaną. Po kilkuset metrach dotarli do
skrzyżowania, gdzie zbiegało się pięć korytarzy.
Jeden z wylotów zakończony był drzwiami. Felix podszedł i otworzył je. Poczuli świeże powietrze i ślad
zapachu smaru.
438
-- Łapiemy zasięg BTS-a stacji metra Politechnika -- mruknął Felix, przypatrując się wyświetlaczowi
telefonu.
-- To tata -- wyjaśnił Felix, oddał Netowi wykrywacz ruchu i odebrał rozmowę. -- Halo?
-- Aaa... w metrze.
-- OK. W szpitalu będziemy mieć wyłączone telefony. Mama mówi, że jakbyś wrócił do domu, to w
lodówce masz zupę... Kochanie, jaka to zupa? Aha... Mama mówi, że nie jest do końca pewna, ale
dominują w niej pomidory i kapusta. Podobno da się zjeść. To na razie, trzymaj się.
-- Pozdrów babcię. Powiedz, że jutro do niej wpadnę -- rozłączył się i schował telefon. -- Stąd to jak
rozmowa z innym światem... -- zauważył, po czym dodał ponuro. -- Powinienem odwiedzić dziś babcię.
Miała mi opowiedzieć historię o dziadku. No, trudno. Jutro mi opowie.
Zamknęli drzwi.
-- Sprawdziłem ten adres -- oznajmił Manfred. -- To jakaś baza danych na serwerze Instytutu Badań
Nadzwyczajnych. Oczywiście nie da rady zalogować się bez hasła.
-- Tam są dobre zabezpieczenia -- przyznał Net. -- Próba włamania uruchomi alarm. Trzeba skądś
wytrzasnąć hasło.
-- Przewiduję pewne trudności -- zauważył Felix. -- Na razie przełączmy na wibracje, żeby dzwonek
nas nie zdradził.
Wśród niewyraźnych zarysów ścian zbliżał się do nich spory obiekt, wyglądający na ekranie jak biała
ameba. Felix pokręcił potencjometrem, zwiększając zasięg skanowania.
-- I tu... -- Net wycelował w drugi korytarz, gdzie świeciły cztery mniejsze obiekty. -- Dżiss... Jak w
grze komputerowej, tylko naprawdę.
439
Podniósł upuszczony przez Neta wykrywacz i spojrzał na ekran. Zamiast białej ameby była tylko
niewyraźna, zlewająca się z tłem plama.
-- Czego?
-- Wszystkiego, co wydarzyło się dziś, odkąd ruszyło mnie sumienie, i postanowiłem bawić się w te
podchody.
-- Potem pożałujesz, teraz się stąd wynośmy -- Felix zamknął drzwi i wszedł w środkowy tunel --
najwęższy, ale przynajmniej bezludny.
Podążyli za nim bez ociągania. Felix szedł przodem i badał drogę wykrywaczem ruchu. Raz tylko coś
błysnęło, ale gdy podeszli bliżej, okazało się, że to szczur.
-- Zeszliśmy z mapy -- powiedział Felix po kilka minutach. -- To znaczy według mapy ten korytarz
powinien się skończyć sto metrów wcześniej.
-- Idą tu -- powiedział.
Spojrzeli za siebie w ciemność. Net wycelował tam latarkę. Coś błysnęło słabo w oddali. Założył więc
noktowizor i cofnął się odruchowo.
440
Na ekranie wykrywacza ruchu korytarz za nimi świecił pulsującymi plamami. Teraz zobaczyli już w świetle
latarek kilka przygarbionych postaci, w kompletnej ciszy biegnących w ich stronę.
Rzucili się przed siebie, nie wiedząc nawet, co lub kto ich ściga. Światła skakały po ścianach, tupot butów
nakładał się na własne echo. Mimo że nie słyszeli ścigających, nie oglądali się za siebie, tylko zakręcali w
losowo wybrane korytarze.
Kolejny tunel kończył się drzwiami. Przyjaciele mieli dwie sekundy, żeby zacisnąć kciuki w nadziei, że
zamek nie jest zamknięty. Nika pierwsza dopadła klamki. Wcisnęła ją w momencie, gdy chłopcy siłą
rozpędu wpadli na drzwi. Ciężkie okute skrzydło otworzyło się wolno. Wpadli do środka, zatrzasnęli za
sobą drzwi i zadyszani oparli się o nie plecami.
-- Co to było? -- w głosie Neta wyraźnie pobrzmiewała pretensja do świata, że takie rzeczy w ogóle
mogą się wydarzać.
-- Nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy -- wydyszał Felix. -- Nie patrzyłem ani na mapę, ani na
krokomierz.
Rozejrzeli się. Sala miała szerokość jakichś dziesięciu metrów i niewiele większą długość. Niskie sklepienie
sprawiało wrażenie wykonanego dosyć niestarannie. Cegły były żółtawe, a zaprawa po-wykruszała się w
wielu miejscach. W ścianach, w trzech poziomach, w równych odstępach znajdowały się spore otwory.
Wystawały z nich jakieś spróchniałe skrzynie. Dopiero po dłuższej chwili przyjaciele rozpoznali ich
kształt. To były trumny.
Zauważyli, że to, o co się opierają, nie jest stołem, tylko kamiennym sarkofagiem. Odsunęli się od niego
natychmiast i wstali. Felix zbadał otoczenie wykrywaczem ruchu.
-- Katakumby to przecież podziemny cmentarz. Tu jest pełno trupów. Jak mam się nie
denerwować? Przypominają mi się te wszystkie horrory o zombie...
441
-- Może powinniśmy podeprzeć czymś klamkę, na wypadek gdyby tamci próbowali się tu wedrzeć? --
wtrąciła Nika, po czym zrobiła taką minę, że przyjaciele natychmiast powiedli za jej wzrokiem.
-- Drzwi otwierają się do środka -- powiedział. -- Jeśli zsuniemy płytę, to zablokujemy je.
-- Ale potem sami nie wyjdziemy -- dokończył Net.
Felix zmienił światło w latarce przy hełmie na rozproszone i rozejrzał się. Otworów na trumny było około
dwudziestu, kilka pustych, w pozostałych tkwiły trumny. Większość spróchniała do tego stopnia, że
można było zobaczyć ich zawartość. W ścianie na prawo od drzwi ziało czernią przejście do następnej
komnaty. Felix, patrząc pod nogi, przeszedł tam. Pomieszczenie było podobne do pierwszego, tyle że
mniejsze i bez sarkofagu. Drugie wejście zamurowano kamieniami. Chłopak przyjrzał się ścianie z bliska i
spróbował wygrzebać scyzorykiem trochę zaprawy. Była twarda jak beton. Obszedł pomieszczenie w
poszukiwaniu ukrytych drzwiczek, ruchomych cegieł. Niczego takiego nie było. Wrócił do Neta i Niki,
sięgnął do kieszeni kurtki i wygrzebał z dna sześć minirobotów. Za mało, żeby zaprogramować choćby
zadanie powrotu na powierzchnię, nie mówiąc o zakodowaniu komunikatu z prośbą o pomoc. Przeniósł
wzrok na drzwi. Do rozwiązania był więc problem inżynieryjny.
442
-- Zamurowane.
-- Luz. Za chwilę się tym zajmę -- Felix nie podzielał pesymizmu. -- Gdyby chcieli tu wejść, już by to
zrobili.
Położył na sarkofagu dziennik i otworzył go mniej więcej w połowie. -- Posłuchajcie tego: „Czuję
uniesienie pomieszane z trwogą. Nikt wcześniej nie próbował, a przynajmniej nic o tym nie wiem,
konstruować tak złożonego mechanizmu, sterowanego komputerem bionicznym."
-- Minie jeszcze parę lat, nim powstanie ograniczony prototyp, zdolny dodać dwa do dwóch z
dokładnością do pięciu.
-- Knipszyc miał wizję, której nie mógł zrealizować, i w ostatniej chwili musiał zmienić koncepcję.
Nigdzie więcej nie znalazłem niczego o komputerze pokładowym. Prawdopodobnie ostatecznie włożył
do środka zwykłego peceta, pierwsze Pentium, i pospiesznie go zaprogramował.
-- Informatyk... -- przypomniał Net. -- Z tego co wiem dziesięć lat temu nie istniały narzędzia ani
metody do stworzenia sprawnego Al.
-- Więc może Bazyliszek jest doskonale przystosowanym do życia pod ziemią informatycznym
kretynem? Tylko proste reakcje. Taka trzymetrowa mrówa.
Nika nachyliła się nad sarkofagiem i starła rękawem kilkusetletnią warstwę pyłu i kurzu.
443
-- To chyba imię i nazwisko -- zauważył Felix, po czym wskazał półkolisty ślad cieńszej warstwy kurzu
powyżej. -- To wygląda, jakby ktoś ścierał już kurz z tego miejsca. Tak ze dwieście lat temu...
-- O mamusiu Boska! -- Net skrzywił się z obrzydzeniem. -- Ja chyba nawet wiem, kto ścierał... --
Jedną ręką zasłaniał usta, drugą, drżącą, wskazywał zakurzony, okutany w zetlałe szmaty szkielet wciśnięty
w kąt. -- Chyba się porzygam.
-- Teraz sobie wyobraź -- powiedziała wolno Nika -- że w roku 2275 ktoś rzyga z obrzydzenia na
widok twoich zwłok. Miło ci będzie?
-- No, mówiłem już, to ja tu jestem od czarnego humoru -- Net przełknął ślinę. -- Kuleczka
zamszowa... ale się wkopaliśmy...
-- Wydostanie się stąd będzie trudniejsze, niż wstępnie zakładałem -- Felix podszedł do drzwi i
pięścią sprawdził ich solidność. -- Dynamitu nie wziąłem... Ale i tak powinniśmy poczekać, aż tamci
odejdą.
-- Nie wiem. Bardziej zastanawia mnie, czemu tu nie wchodzą, skoro z tamtej strony jest klamka.
-- Oni chcieli, żebyśmy MY tu weszli -- powiedziała Nika. -- Zapędzili nas tu jak do pułapki.
-- Zaczekamy kwadrans i spróbujemy się wydostać -- zadecydował Felix. Zerknął na zegarek, ale ten
przestał działać prawdopodobnie jeszcze w domu Knipszyca. Powrócił do studiowania dziennika. --
„Życie odchodzi tak lekko, że nie może umknąć zbyt daleko." -- przeczytał.
-- To powinno być mottem załóg karetek pogotowia -- mruknął Net, nie podnosząc nawet głowy.
444
-- Skądś znam to nazwisko -- Nika wpatrywała się w pokrywę sarkofagu. Starła pył poniżej,
odkrywając napis „1573" i kilka linijek po łacinie. -- Zainstalowałeś na minikomputerze słownik łaciński?
-- Wcale mnie nie interesuje, co tam jest napisane. To na pewno nie jest instrukcja obsługi wyjścia
awaryjnego.
-- Albo dur brzuszny -- burknął z dołu Net. -- Facet zmarł na dur brzuszny, a my się zaraz zarazimy.
Felix szeleścił kartkami, próbując znaleźć sens lub chronologię w notatkach. Były ciekawe, niektóre
opisywały odkrywcze rozwiązania, ale nie było słowa więcej o komputerze sterującym.
-- No, co ty, król Polski -- wyjaśniła. -- Ostatni z Jagiellonów. Poważnie nie wiedziałeś?
-- Chyba echem wewnątrz głowy. Ostatnie lata jego życia to tragiczna historia. Bardzo kochał swoją
drugą żonę, Barbarę Radziwiłłównę. Kiedy umarła, ożenił się po raz kolejny, ale wciąż tęsknił za Barbarą.
Na starość zaczął się otaczać magami, którzy mieli przywrócić ją do życia. Najbliżej sukcesu był Jan
Twardowski. Udało mu się wywołać ducha zmarłej. To znaczy tak się wydawało królowi, bo naprawdę
Twardowski pokazał mu odbitą w lustrze kobietę bardzo podobną do królowej. To lustro zresztą wisi w
kościele w Węgrowie. Lepiej w nie nie zaglądać. Stare lustra są niebezpieczne. Nie wiadomo, kto się w
nich przeglądał.
-- Jeszcze niebezpieczniejsze są stare konserwy -- dorzucił Net.
445
-- To legenda, ale facet żył naprawdę. Był nadwornym magiem Zygmunta Augusta. Ta sama legenda
mówi, że Twardowski podpisał pakt z diabłem. Zaprzedał swoją duszę za bogactwa i nieśmiertelność.
-- To drugie ciut mu nie wyszło -- Net klepnął dłonią w sarkofag. -- Chyba że to jego lądownik
księżycowy.
-- Według legendy diabeł mógł zabrać duszę Twardowskiego tylko w Rzymie. Użył podstępu i zwabił
maga do karczmy o nazwie Rzym.
-- Tylko skąd sarkofag? -- zastanowiła się Nika. -- W takich sarkofagach chowano królów.
-- Jeśli był przy kasie, to mógł sobie strzelić sarkofag -- Net wstał. -- Chociaż... Niby po co, skoro nie
planował śmierci? ... Ja też nie planuję, więc zróbmy coś z tymi drzwiami.
-- Ważne odkrycie, ale jeśli nie znajdziemy Bazyliszka, będziesz mogła o nim opowiadać koleżankom
w sierocińcu Eleonory Chru-bieszczak.
-- Net ma rację -- powiedział Felix. -- Pora się zbierać. Nachylił się i rozpoczął oględziny drzwi.
Niestety, były dobrze
dopasowane i nie znalazł nawet małej szczeliny na wsunięcie kamery endoskopu. Drewniane, ale okute
stalowymi płaskownikami, z guzami nitów w miejscach, gdzie się krzyżowały. Zawiasy były
446
wprawdzie na wierzchu, ale solidne jak w skarbcu. Wyłamanie ich z pewnością nie wchodziło w grę.
-- Trochę wyżej niż normalnie -- Nika podeszła do drzwi i sięgnęła ręką. -- Jakoś tu.
Felbc wyjął z plecaka elektryczny śrubokręt, włożył do niego wiertło i przyłożył do drzwi dziesięć
centymetrów poniżej miejsca wskazanego przez Nikę. Zrobienie otworu w drzwiach zajęło kilkanaście
sekund. Nika chciała wyjrzeć przez otwór, ale Felix ją powstrzymał.
-- Nie wiemy, co tam jest -- powiedział i zaczął przygotowywać pętlę z drutu do zahaczenia o klamkę
i pociągnięcia jej w dół.
Wetknął endoskop w gniazdo monitora, rozprostował kable z kamerą i wetknął końcówkę w wywiercony
otwór. Net i Nika pochylili się nad nim i zagapili w ekran. Widzieli tylko niewyraźny zarys, jeśniejszą
plamę na czarnym tle.
Ekran zajaśniał, a cała trójka rzuciła się w tył z niemym krzykiem. Monitor dyndał na sprężystym
przewodzie endoskopu i wyświetlał coś, czego normalnie nikt nie lubi oglądać nawet na filmie w ciepłym
i przytulnym domu z psem pod nogami i pilotem do wzywania ochrony w dłoni. Felbc, Net i Nika
zgodnie, na czworakach, zbliżyli się do monitora. To, co wyświetlał, miało dwie chude nogi, obły korpus,
głowę osadzoną na nim praktycznie bez szyi i długie, zwisające luźno ramiona z nadnaturalnie wielkimi
dłońmi. Oczy stwora świeciły w podczerwieni jak dwa lasery. Na grzbiet miał narzucone ubranie,
wyglądające jak dziesięć podartych koszul, założonych jedna na drugą.
447
-- Jakieś dziesięć metrów -- Felix głośno przełknął ślinę. -- Pilnuje nas. Pytanie, co robią pozostali.
-- Bardzo się cieszę, że tu jesteś -- pocałowała go w policzek. -- Bez ciebie by nam się nie udało.
-- Do udania się to jeszcze daleko -- Felix przemknął obok nich, chwycił swój plecak i wywalił jego
zawartość na ziemię. Sporo tego było.
-- Nie... -- Net spojrzał na Nikę. -- To nie tak, że żałuję, że zszedłem pod ziemię... tylko... wolałbym
taką wersję rzeczywistości, w której nie musielibyśmy tego robić... Czaisz? Świat alternatywny.
-- Przestańcie gadać! -- krzyknął na nich Felix. -- Mamy do rozwalenia solidną kamienną ścianę.
-- A co byś chciał?
-- Obudzić się.
-- Opcja chwilowo niedostępna -- Felix niezbyt delikatnie klepnął go w policzek. -- Skonsoliduj się,
facet! Musimy się stąd wydostać! Złap się za płytę sarkofagu. Zablokujemy drzwi.
-- Nie! -- Nika oparła się plecami o płytę. -- To zabytek. Ma ponad czterysta lat.
Felix spojrzał na nią, potem na płytę, wreszcie sięgnął do sterty na podłodze. Wyjął tubkę z klejem i
wcisnął w Netową dłoń.
-- Klej drzwi.
Felix zmienił w śrubokręcie elektrycznym wiertło na większe i przeszedł do sąsiedniej sali. Po chwili
dobiegł stamtąd dźwięk kruszonego muru. Net wziął się w garść, podszedł do drzwi i wcisnął
448
wylot tubki w szczelinę obok wywierconego otworu. Gdy skończył, dźwięk wiercenia ucichł.
-- Nie. Kiepsko idzie -- odparł Felix. -- Za małe obroty, brak udaru. Muszę robić przerwy, żeby się nie
spalił silnik.
-- Niekoniecznie -- Felix wyciągnął z kieszeni kurtki petardę. -- Albo potrwa sekundę, albo
wieczność.
Net pobiegł do sterty felixowych gadżetów, wyciągnął zapalniczkę i zapalił ją, żeby sprawdzić, czy działa.
Płomień przechylił się.
-- Tu jest przeciąg...
-- Nie może być przeciągu -- sprostował Felix. -- Nie przewierciłem się na wylot. Dawaj. Zatkajcie
uszy, otwórzcie usta. Półtorej sekundy -- wetknął petardę do otworu, przypalił lont, zatkał otwór
drewnianym kołkiem i walnął go z całej siły łomem, dobijając do oporu.
W zamkniętej przestrzeni wybuch zabrzmiał jak wystrzał artyleryjski. Kamienie potoczyły się po
podłodze. Drobne odłamki zabęb-niły o sarkofag i hełmy przyjaciół. Wolno opadał pył.
Wstali i obejrzeli efekt wybuchu. W murze ziała czarna dziura, dostatecznie duża, żeby się przez nią
przecisnąć.
-- Przewidziałeś to! -- krzyknął z wyrzutem Net. -- Miałeś i petardę, i wiertło. I nawet korek!
-- To jak z gaśnicą -- odparł Felix. -- Wozisz ją ze sobą w samochodzie, ale masz nadzieję, że nigdy się
nie przyda.
-- Popatrzcie -- Nika wskazała w górę. Pokręciła oprawą reflektora latarki, poszerzając snop światła.
449
Unoszący się w powietrzu pył i dym nie opadał, tylko przesuwał się w kierunku otworu w murze, gdzie
znikał w zawirowaniach.
-- Mówiłem, że jest przeciąg -- przypomniał Net.
Felix zapalił zapalniczkę i objechał płomieniem szczeliny wokół drzwi. Płomień pochylał się, ale słabo.
-- To nie stąd...
Przyjaciele zaczęli się rozglądać, ale nie dawało się wyczuć, gdzie jest otwór wlotowy.
-- Może lepiej kto inny to przebada? ... -- zaproponował nieśmiało Net. -- Czekało czterysta lat, to
jeszcze tydzień niewiele zmieni.
-- Chyba znowu masz rację -- powiedział wolno Felix, sięgając jednocześnie do plecaka po
wykrywacz ruchu.
Felix wetknął ekran i włączył wykrywacz. Ustawił zasięg na kilkanaście metrów. Zaczął wodzić spłaszczoną
końcówką urządzenia wokoło. Jeśli wierzyć odczytom, w połowie otworów coś lekko się poruszało.
-- Szczury? -- zaproponował z nadzieją w głosie Net. -- One nie byłyby tak złe, jak obudzone tym
hukiem zwło... -- nie dokończył, przestraszony własnymi słowami.
Jakby w odpowiedzi na jego słowa coś szurnęło w jednym z wyższych otworów. Trzy snopy światła od
razu oświetliły to miejsce, pogrążając resztę sali w ciemności.
-- Albo i nie szmaty... -- mruknął Felix nieco innym głosem. -- Tak... Niech kto inny to bada...
Zaczęli się wycofywać w kierunku wyłomu w murze, ale podejrzany chrobot rozległ się również w drugiej
sali. W panice rozglądali się po ścianach. Promienie latarek biegały bezładnie, wyłuskując z mroku
fragmenty trumien, kości, rozpadające się kawałki tkanin.
Felix ponownie uniósł wykrywacz. Tym razem na ekranie pojawiło się kilka wyraźnie jaśniejszych plam.
450
Unoszący się w powietrzu pył i dym nie opadał, tylko przesuwał się w kierunku otworu w murze, gdzie
znikał w zawirowaniach.
Felix zapalił zapalniczkę i objechał płomieniem szczeliny wokół drzwi. Płomień pochylał się, ale słabo.
-- To nie stąd...
Przyjaciele zaczęli się rozglądać, ale nie dawało się wyczuć, gdzie jest otwór wlotowy.
-- Może lepiej kto inny to przebada? ... -- zaproponował nieśmiało Net. -- Czekało czterysta lat, to
jeszcze tydzień niewiele zmieni.
-- Chyba znowu masz rację -- powiedział wolno Felix, sięgając jednocześnie do plecaka po
wykrywacz ruchu.
Felix wetknął ekran i włączył wykrywacz. Ustawił zasięg na kilkanaście metrów. Zaczął wodzić spłaszczoną
końcówką urządzenia wokoło. Jeśli wierzyć odczytom, w połowie otworów coś lekko się poruszało.
-- Szczury? -- zaproponował z nadzieją w głosie Net. -- One nie byłyby tak złe, jak obudzone tym
hukiem zwło... -- nie dokończył, przestraszony własnymi słowami.
Jakby w odpowiedzi na jego słowa coś szurnęło w jednym z wyższych otworów. Trzy snopy światła od
razu oświetliły to miejsce, pogrążając resztę sali w ciemności.
-- Albo i nie szmaty... -- mruknął Felix nieco innym głosem. -- Tak... Niech kto inny to bada...
Zaczęli się wycofywać w kierunku wyłomu w murze, ale podejrzany chrobot rozległ się również w drugiej
sali. W panice rozglądali się po ścianach. Promienie latarek biegały bezładnie, wyłuskując z mroku
fragmenty trumien, kości, rozpadające się kawałki tkanin.
Felix ponownie uniósł wykrywacz. Tym razem na ekranie pojawiło się kilka wyraźnie jaśniejszych plam.
Unoszący się w powietrzu pył i dym nie opadał, tylko przesuwał się w kierunku otworu w murze, gdzie
znikał w zawirowaniach.
Felix zapalił zapalniczkę i objechał płomieniem szczeliny wokół drzwi. Płomień pochylał się, ale słabo.
-- To nie stąd...
Przyjaciele zaczęli się rozglądać, ale nie dawało się wyczuć, gdzie jest otwór wlotowy.
-- Może lepiej kto inny to przebada? ... -- zaproponował nieśmiało Net. -- Czekało czterysta lat, to
jeszcze tydzień niewiele zmieni.
-- Chyba znowu masz rację -- powiedział wolno Felix, sięgając jednocześnie do plecaka po
wykrywacz ruchu.
-- Szczury? -- zaproponował z nadzieją w głosie Net. -- One nie byłyby tak złe, jak obudzone tym
hukiem zwło... -- nie dokończył, przestraszony własnymi słowami.
Jakby w odpowiedzi na jego słowa coś szurnęło w jednym z wyższych otworów. Trzy snopy światła od
razu oświetliły to miejsce, pogrążając resztę sali w ciemności.
-- Albo i nie szmaty... -- mruknął Felix nieco innym głosem. -- Tak... Niech kto inny to bada...
Zaczęli się wycofywać w kierunku wyłomu w murze, ale podejrzany chrobot rozległ się również w drugiej
sali. W panice rozglądali się po ścianach. Promienie latarek biegały bezładnie, wyłuskując z mroku
fragmenty trumien, kości, rozpadające się kawałki tkanin.
Felix ponownie uniósł wykrywacz. Tym razem na ekranie pojawiło się kilka wyraźnie jaśniejszych plam.
Unoszący się w powietrzu pył i dym nie opadał, tylko przesuwał się w kierunku otworu w murze, gdzie
znikał w zawirowaniach.
Felix zapalił zapalniczkę i objechał płomieniem szczeliny wokół drzwi. Płomień pochylał się, ale słabo.
-- To nie stąd...
Przyjaciele zaczęli się rozglądać, ale nie dawało się wyczuć, gdzie jest otwór wlotowy.
-- Może lepiej kto inny to przebada? ... -- zaproponował nieśmiało Net. -- Czekało czterysta lat, to
jeszcze tydzień niewiele zmieni.
-- Chyba znowu masz rację -- powiedział wolno Felix, sięgając jednocześnie do plecaka po
wykrywacz ruchu.
Felix wetknął ekran i włączył wykrywacz. Ustawił zasięg na kilkanaście metrów. Zaczął wodzić spłaszczoną
końcówką urządzenia wokoło. Jeśli wierzyć odczytom, w połowie otworów coś lekko się poruszało.
-- Szczury? -- zaproponował z nadzieją w głosie Net. -- One nie byłyby tak złe, jak obudzone tym
hukiem zwło... -- nie dokończył, przestraszony własnymi słowami.
-- Albo i nie szmaty... -- mruknął Felix nieco innym głosem. -- Tak... Niech kto inny to bada...
Zaczęli się wycofywać w kierunku wyłomu w murze, ale podejrzany chrobot rozległ się również w drugiej
sali. W panice rozglądali się po ścianach. Promienie latarek biegały bezładnie, wyłuskując z mroku
fragmenty trumien, kości, rozpadające się kawałki tkanin.
Felix ponownie uniósł wykrywacz. Tym razem na ekranie pojawiło się kilka wyraźnie jaśniejszych plam.
450
iihl
Coś błysnęło odbiciem w wąskiej wnęce powyżej, ale gdy Net cofnął głowę, nic już tam nie było poza
resztkami trumny i poszarzałymi kośćmi.
-- Ani petard, ani karabinu... -- Felix obracał wykrywaczem na wszystkie strony, odkrywając coraz to
nowe poruszające się obiekty.
-- A nasze wyjście?
Felix wycelował czujnik w wyłom. Nic się tam nie ruszało, ale czarny otwór budził w nich nieokreślony
strach. Mimo zbliżającego się ze wszystkich stron nieznanego przyjaciele ociągali się przed wskoczeniem
w dziurę, za którą mogło się czaić coś jeszcze gorszego. I jeszcze starszego.
Net poczuł czyjeś spojrzenie. Uniósł wzrok i zobaczył wpatrzone w siebie wielkie oczy. Stwór cofnął się
przed światłem, a Net wrzasnął na całe gardło i rzucił się do dziury w murze. Przerzucił najpierw plecak,
który upadł na coś twardego, więc przynajmniej nie było tam przepaści.
Nika obejrzała się. Dziennik leżał na sarkofagu. Cofnęła się i w trzech krokach dobiegła do niego. Chwyciła
i chciała uciec, ale coś pociągnęło ją za rękaw. Spróbowała się wyrwać, bezskutecznie. Odwróciła głowę i
krzyknęła. Zza sarkofagu wystawała ręka z wielką dłonią i trzymała rękaw kurtki.
-- Złapało mnie!
Net cofnął się od otworu i zatrzymał w pół kroku. Razem z Feli-xem wpatrywali się w przerażeniu w istoty
wyczołgujące się z wnęk na trumny. Było ich kilkanaście. Poczuli się nagle, jakby znaleźli się w gnieździe
obcych.
Net wyjął z etui telefon i włączył funkcję aparatu. Błysnął flesz, a przez katakumby przeszedł szmer
niezadowolenia. Istoty cofnęły się, ale tylko na chwilę. Chłopcy podbiegli do wciąż ściskającej dziennik
Niki i odciągnęli ją od sarkofagu. Uczepiony jej ręki stwór nie zamierzał puścić. Net walnął go w
przedramię. Poprawił. Wiel-
451
W .»
ka łapa puściła rękaw dopiero po trzecim uderzeniu. Zaczęli biec w stronę otworu. W rozbieganych
promieniach latarek wszędzie błyskały oczy, poruszały się ręce i nogi. Net błysnął jeszcze dwa razy fleszem,
torując drogę. Dopadli otworu, wepchnęli do środka dziewczynę, potem jej plecak. Wreszcie Felbc
wepchnął Neta i swój plecak. Kiedy sam przeciskał się na drugą stronę, nagle jakby utknął.
Net i Nika rzucili się do niego i zaczęli ciągnąć. Chwilę się siłowali, wreszcie przyjaciel przeleciał na ich
stronę. Zebrali się natychmiast i odbiegli ciemnym korytarzem. Zatrzymali się po jakichś trzydziestu
metrach. Nie było słychać odgłosów pogoni.
Z otworu wystawała łysa głowa z wielkimi błyszczącymi oczami. Schowała się niemal natychmiast, gdy
padło na nią światło.
-- To nie były zombie -- Nika oddychała szybko. -- To te stworzenia, które nas wcześniej śledziły.
Widzieliśmy jedno z nich przed drzwiami.
-- Byłeś bardzo odważny -- przytuliła się do niego. -- Wróciłeś. Uwolniłeś mnie od jednego z nich.
-- Wszyscy się boimy -- powiedział cicho Felbc. -- Kiedy planowałem tę wyprawę... wydawała się
znacznie łatwiejsza. Przepraszam...
Rozglądali się po ścianach. Były ceglane i na pewno bardzo stare. Tym razem tunel mógłby zmieścić nawet
furgonetkę.
-- Nie.
-- Przynajmniej nie tędy -- dodała Nika.
452
-- Dlaczego się zatrzymali? -- Net ustawił latarkę na daleki zasięg. Na dnie tunelu leżały kamienie z
rozwalonego muru, ale już nawet głowa stwora nie wychylała się na zewnątrz.
Felix nie był w stanie ustalić, gdzie się znaleźli. Istniało spore prawdopodobieństwo, że tunelu, którym
idą, nie ma na mapie. Po kwadransie spaceru po przypadkowo wybieranych odnogach i przejściach,
zobaczyli przed sobą słabe, wydobywające się z otworu w sklepieniu, światło. Podeszli bliżej. Musieli
zmrużyć oczy. Wąski szyb prowadził z dziesięć metrów w górę. Nie było żadnych klamer do wspinania się.
Nie mogli też dojrzeć, co jest na końcu, bo od blasku łzawiły oczy.
-- Nie gramy już w tę grę -- przypomniał Felix. -- Ale i tak masz zwinność tuż poniżej orangutana,
więc się najlepiej nadajesz.
Net prychnął coś w odpowiedzi, ale zdjął plecak i przymierzył się do wejścia. Przyjaciele pomogli mu
wspiąć się przez pierwszy kawałek, a potem szedł już dalej, zapierając się o nierówności cegieł. Dotarcie
na górę zajęło mu niecałą minutę. Źródłem światła były dwa okienka, właściwie otwory przypominające
szczeliny strzelnicze.
-- Za jasno tu! -- zmienił okulary na przeciwsłoneczne. -- Palą się latarnie? W środku dnia? -- spojrzał
na zegarek. -- A niech to! Już szósta. Wieczór. To czemu tak jasno?
-- Ale aż tak?... Nie! To śnieg! Wszędzie jest pełno śniegu. Zima! Zaspy! Super...
-- Gdzie jesteśmy?
-- Nie wiem. To jakiś wylot wentylacji. Widzę zaspy i koła samochodów. Manfred, potrafisz nas
zlokalizować?
-- Łapię słaby sygnał jednego nadajnika -- rozległo się z Neto-wego telefonu. -- Jesteśmy gdzieś na
Woli. Nie mogę rozpoznać tej ulicy. Śnieg pada.
453
-- Do północy może się przejaśni i wyjdzie słońce -- parsknął Net. -- Sprawdziłeś to nazwisko?
-- Jak się znam, to tak, ale będę wiedział na pewno, jak się zsynchronizuję.
-- Tam na górze mam masę pracy. Całe miasto mi się korkuje z powodu tego śniegu. Większość ludzi
nie potrafi jeździć w takich warunkach. Albo wloką się i robią korki, albo jeżdżą, jakby było lato. Jedni i
drudzy powinni się przesiąść do autobusów. OK, już nie truję... Zasięg mamy tu cieniutki... A! Już mam.
W Warszawie jest dwóch Rozenkraftów. Zakładam, ze neurochirurg nas nie interesuje. Zostaje więc facet,
który dziesięć lat temu był elektrykiem. Obecnie na emeryturze.
-- Tak lepiej.
-- Chciałabym, żeby sarkofag Twardowskiego został odkryły, ale tak... oficjalnie. Nieważne. Zróbmy
tu posiad.
teraz, gdy wspomnienie aromatów kanałowych już wywietrzało, z apetytem nie było problemów. Usiedli
pod ścianą i, wykorzystując światło wpadające z góry, zabrali się za jedzenie kanapek.
-- obiecał Felix, znów zajmując się przeglądaniem dziennika. -- Ale najpierw znajdźmy Bazyliszka.
-- Może Knipszyc zanotował numer elektryka, który miał mu zrobić tę podziemną instalację --
podsunął Net, zaglądając Felixo-wi przez ramię. -- Przypadek...
454
-- To nie przypadek. Knipszyc był bardzo uporządkowanym człowiekiem. Ten dziennik pozornie jest
chaotyczny, ale powoli odnajduję w nim pewien system.
Rozmowę przerwał im cichy świergot, przebijający się przez szum ulicy nad nimi. Odwrócili głowy. Za
nimi unosił się w powietrzu mały, dwuwirnikowy helikopter. Był ciemnoszary, miał może dwadzieścia
pięć centymetrów długości i ryjek najeżony sensorami.
-- Nie ruszajcie się... -- Felix wolno wstał i zaczął zdejmować kurtkę.
-- Nie jestem pewien -- Felix szybkim ruchem narzucił na helikopter kurtkę. Robot próbował uciec,
ale nie zdążył. Widocznie jego program sterujący nie przewidywał takiego zagrożenia.
-- Minikopter. Zwiadowca.
Felix podniósł kurtkę. Pogięte płaty wirnika wolno wracały do pierwotnego kształtu. Próbowały się
obracać, uderzając o kadłub. Jasnym było, że za chwilę mały helikopter odleci. Felix wyjął multi-toola,
otworzył kombinerki i odkręcił idącą pod kadłubem antenę.
-- Musimy się zbierać -- powiedział, wpychając robota do plecaka. -- Zaraz będzie tu matka.
-- Nie chciałbym być nietaktowny -- odezwał się Net -- ale co się właściwie dzieje? Przed czyją matką
teraz uciekamy?
-- Kiedyś czytałem o tym systemie -- Felix rozglądał się. -- Był przygotowany jako bezzałogowy
pojazd zwiadowczy...
Za ich plecami rozległ się świergot kolejnego minikoptera. Ukryli się za murem. Przeleciał, nie
zauważywszy ich.
-- wyjaśnił Felix. -- Dlatego minikoptery nie mają stałej łączności. Ten nasz zdołał nadać tylko swoją
pozycję i kod zagrożenia.
455
-- To nie przypadek. Knipszyc był bardzo uporządkowanym człowiekiem. Ten dziennik pozornie jest
chaotyczny, ale powoli odnajduję w nim pewien system.
Rozmowę przerwał im cichy świergot, przebijający się przez szum ulicy nad nimi. Odwrócili głowy. Za
nimi unosił się w powietrzu mały, dwuwirnikowy helikopter. Był ciemnoszary, miał może dwadzieścia
pięć centymetrów długości i ryjek najeżony sensorami.
-- Minikopter. Zwiadowca.
Felbc podniósł kurtkę. Pogięte płaty wirnika wolno wracały do pierwotnego kształtu. Próbowały się
obracać, uderzając o kadłub. Jasnym było, że za chwilę mały helikopter odleci. Felbc wyjął multi-toola,
otworzył kombinerki i odkręcił idącą pod kadłubem antenę.
-- Musimy się zbierać -- powiedział, wpychając robota do plecaka. -- Zaraz będzie tu matka.
-- Nie chciałbym być nietaktowny -- odezwał się Net -- ale co się właściwie dzieje? Przed czyją matką
teraz uciekamy?
-- Kiedyś czytałem o tym systemie -- Felbc rozglądał się. -- Był przygotowany jako bezzałogowy
pojazd zwiadowczy...
Za ich plecami rozległ się świergot kolejnego minikoptera. Ukryli się za murem. Przeleciał, nie
zauważywszy ich.
-- wyjaśnił Felbc. -- Dlatego minikoptery nie mają stałej łączności. Ten nasz zdołał nadać tylko swoją
pozycję i kod zagrożenia.
455
-- Tak silny sygnał może emitować tylko przez ułamek sekundy, po czym następuje przeciążenie
nadajnika. Wykręciłem mu zresztą antenę, więc na razie nic nie nada.
-- Tak.
Dalsza część korytarza była zawalona. Zawrócili, by uciekać inną drogą. Niestety, było na to za późno. Z
korytarza dobiegł ich dźwięk rozgniatanego gruzu. Zbliżał się tu jakiś pojazd kołowy. Przylgnęli plecami
do ściany. Cicho szemrał silnik elektryczny. Przypominał dźwięk elektrycznego pojazdu, jakim obwozi się
turystów po Starówce, ale był znacznie cichszy.
Felix gestem nakazał przyjaciołom usiąść pod ścianą, wyciągnął z plecaka pakunek z czymś szeleszczącym i
energicznymi ruchami rozwinął płachtę materiału przypominającego folię aluminiową.
-- Przysuńcie się -- polecił i nakrył całą trójkę płachtą. Następnie przełożył ekran do endoskopu,
wygiął kabel z kamerą pod kątem prostym i położył na ziemi, dosuwając do rogu korytarza.
pierwszy rzut oka wyglądało jak toczące się swobodnie półtorametrowe koło od motocykla. Szybko
okazało się, że w rzeczywistości są to dwa koła, umieszczone po obu stronach osobliwej aluminiowej
konstrukcji. W dolnej części znajdowała się bryła, przypominająca nieco skomplikowany silnik. Powyżej
wznosiło się kilka poziomów półek czy też gniazd. W niektórych z nich tkwiły nieruchomo wetknięte
minikoptery. Wielkie koła robota nie miały szprych - obracały się chyba na wielkim łożysku
umocowanym wysięgnikiem do kadłuba. Koła były umieszczone pod kątem, niemal stykając się oponami
na górze. Zobaczyli to, gdy robot obrócił się przodem do ich korytarza. Wyglądał teraz jak wielka litera
„A". Niestety, z przodu tej litery, gdzieś tak w połowie wysokości, wystawały dwie rury mocno
przypominające lufy karabinów.
456
Felix nie odpowiedział. Robot chwilę badał korytarz, ale z jakiegoś powodu nie zamierzał w niego
wjeżdżać. Zamiast tego wypuścił jeden z minikopterów. Ten, świergocząc rotorami, śmiało wleciał za
zakręt, chwilę lustrował gruzowisko i zawrócił. Nakrytych folią termiczną przyjaciół nawet nie zauważył.
Tyłem precyzyjnie zadoko-wał w gnieździe robota matki. Robot wysunął manipulator z kredą w trzech
metalowych palcach i narysował jakiś znak na murze, po czym odjechał z cichym szmerem silników
elektrycznych.
Przyjaciele leżeli nieruchomo jeszcze dwie minuty. Wreszcie Felix wstał i zaczął zwijać błyszczącą folię.
-- To folia termoizolacyjna -- wyjaśnił Felix. -- Myślę, że wszyscy, którzy szukają Bazyliszka, sądzą, że
to jakieś zwierzę. Wyposażyli więc swoje roboty w wykrywacze ciepła. Ta folia odbija podczerwień.
Nadaje się też dobrze do awaryjnego nocowania w śniegu...
-- Ale pytam o to coś -- Nika wskazała kierunek w jakim oddalił się dziwny robot.
-- To był tylko nośnik. Matka to ten system gniazd na górze. Może być montowana na przykład na
samochodach zwiadowczych.
Wrócili do głównego korytarza i spojrzeli na ścianę obok ich schronienia. Było tam napisane „19-34".
-- Jakiś kod -- ocenił Net. -- Pewnie to znaczy „Siedzą za rogiem, ale boję się zajrzeć. Niech ktoś inny
to sprawdzi".
Felix wyjął z plecaka minikopter i przewrócił go na plecy. Odkręcił klapkę i odłączył akumulator. Dopiero
wtedy śmigła znieruchomiały. Za pomocą śrubokręta, kombinerek i scyzoryka zaczął rozbierać robota na
części.
457
Felix przytaknął.
-- to zapewne wymieniają się w ten sposób danymi z innymi poszukiwaczami. To znaczy, że oznaczą
na przykład obszary, które już są sprawdzone.
-- Jeśli wyszukują tak jak te roboty, które dotychczas spotkaliśmy, to baza danych nadaje się na
śmieci. Ale sprawdzimy przynajmniej, ile robotów zbiera i przesyła dane. Będzie łatwiej ich unikać.
Wnętrze minikoptera okazało się bardzo proste: trzy silniki i dwie płytki drukowane, do których
przypięte były kable od sensorów. Przez następnych parę minut Felix i Net analizowali przeznaczenie
poszczególnych elementów.
-- No problem -- Net otworzył ekran i zaczął klawiszować w swoim stałym, czyli niesamowicie
szybkim tempie. -- Dostaniemy się do niego przez jego własny nadajnik. Podszyję się pod centralę.
Zobaczymy, co nam prześle.
-- Skopiuję tylko klucz i zestaw podstawowych komunikatów. Nie chcemy przecież, żeby treść
wiadomości brzmiała: „Trójka dzieci w mundurach wojskowych zniszczyła jeden z minikopterów".
-- Cóż za przenikliwość...
-- To nie przenikliwość. Właśnie przesłał mi wasze zdjęcie i opis swojej działalności z ostatnich
piętnastu minut. Teraz idzie raport o stanie poszukiwań całego stada minikopterów. Zresztą zerknijcie na
mapkę.
Przyjaciele nachylili się nad ekranem. Na mapę Warszawy nałożony był obszar poszukiwań - mała,
nieregularna zielona plamka.
458
Efekt dwóch dni działalności robota matki i minikopterów. Na żółto oznaczony był obszar, który miał być
sprawdzony do północy.
-- Teraz przejdę na nasłuch, a ty wysuń antenę ponad ziemię. Niech się połączy z centralą.
Net niechętnie włożył do kieszeni płytkę drukowaną i ponownie wspiął się ciasnym szybem. Potrzymał
antenę ponad poziomem ziemi przez pół minuty, po czym uznał, że starczy oraz że od niewygodnej
pozycji wszystko go boli za bardzo.
-- Udało się! -- ucieszył się Manfred. -- Teraz mamy hasła dostępu i informacje o innych jednostkach.
Jest ich dziewiętnaście.
Tym razem mapa Warszawy była podzielona na oznaczone przerywanymi kreskami obszary. Część mapy
była zielona, część żółta, ale najwięcej fragmentów wciąż było czerwonych - zapewne nie zostały jeszcze
sprawdzone.
-- Obszary poszukiwań częściowo się pokrywają -- zauważył Felbc. -- Każde miejsce sprawdzają dwie
jednostki.
-- Widocznie działa według innej metody. Bergson może być robotem wyposażonym w
zaawansowane Al. Chyba uczepili się wszystkich możliwości.
-- wtrącił Net.
-- Felbc połączył wszystkie elementy i zaczynał już skręcać obudowę. -- Tak może uznają to za zwykłą
awarię systemu. Chodźmy stąd, zanim mama się dowie o komunikacie.
Przeszli kawałek prosto, w ślad za dwukołowym robotem. Skręcili w pierwszą odnogę tunelu i zatrzymali
się dopiero przy stalowych drzwiach przy kolejnym rozwidleniu.
459
-- To kilkusetletnie mury -- odparł Felix. -- Nie można tędy puścić żadnych instalacji, a zniszczyć też
nie ma powodu. Za tymi drzwiami... niestety może być kanał.
Felix zwinął z kawałka drutu pętelkę, nałożył ją na palec, a krótki prosty odcinek wsunął do wnętrza
obudowy, gdzie znajdował się przycisk odcinający zasilanie.
-- Teraz bądźcie cicho, włączam zasilanie -- poprosił Felix. -- Schowamy się za tamtymi drzwiami i
wypuszczę go. Otwórzcie.
Nika nacisnęła klamkę i zajrzała za drzwi. Śmierdziało zza nich potężnie, więc zapewne faktycznie był tam
ściek. Wsunęli się za nie. Felix zwiniętą szmatką wytarł powierzchnię kadłuba. Wyciągnął drut odcinający
akumulator. Zaczekał, aż wirniki minikoptere-ta osiągną pełną prędkość i rzucił go przed siebie. Zamknął
drzwi. Nic nie uderzyło o ziemię, co znaczyło, że robot odleciał szczęśliwie.
Z tyłu rozległ się zduszony krzyk Niki. Chłopcy odwrócili się. Potężny mężczyzna w woderach i sztormiaku
przyciągał dziewczynę do siebie i wbijał jej pod żebra lufę pistoletu. Za nim stało dwóch podobnych, tyle
że z karabinkami snajperskimi w dłoniach. Wszyscy mieli dokładnie nijaki wyraz twarzy.
-- To nie jest ekwipunek na szkolną wycieczkę -- odezwał się wreszcie, wskazując wystający z
Felixowego plecaka endoskop i wykrywacz ruchu. -- Coś mi mówi, że szukamy tego samego.
-- Znam podstawy ekonomii. Dlatego też dam wam teraz wybór. Albo grzecznie wyniesiecie się
stąd, wrócicie do swoich domków i więcej się nie spotkamy, albo zastosujemy nieco bardziej brutalne
środki... i również więcej się nie spotkamy.
460
-- Jest też trzecia opcja... panie Bergson -- odezwał się Felix, unosząc coś w dłoni. -- W tym
przypadku również więcej się nie spotkamy.
Jeden z mężczyzn przyświecił latarką na druciane kółko na palcu Felixa. Bergson nie zastanawiał się, skąd
Felix zna jego nazwisko.
-- Wygląda jak zawleczka od granatu -- powiedział nieco mniej pewnym głosem. Zauważył, że druga
ręka Felixa obejmuje ciemny obły przedmiot.
-- A skąd wiesz, na co my ich potrzebujemy? -- Bergson wreszcie wypluł wykałaczkę. -- Zresztą nie
jesteście pełnoletni, nie dostaniecie nagrody. A nawet gdybyście byli pełnoletni, to nie zarejestrowaliście
się. Tak czy inaczej, nie dostaniecie ani grosza.
Dopiero teraz Felix zauważył, że to, co mężczyzna przyciskał do boku Niki, to mała czarna latarka, a nie
pistolet.
Poszukiwacze jednocześnie odwrócili się i odeszli. Światło ich latarek szybko zniknęło za załomem
korytarza.
-- Faktycznie, robimy to dla pieniędzy -- przyznał Felix. -- Nie jesteśmy lepsi od nich.
-- Weź se nie żartuj! -- parsknął Net. -- Pewnie chce sobie kupić trzeciego Rollsa! Zresztą udawał, że
ma pistolet.
-- A ja udawałem, że mam granat -- Felix pokazał zwiniętą szmatkę. -- On miał pistolet, ale go nie
wyciągnął. Sądzę nawet, że widział, że ja nie mam granatu, tylko potrzebował pretekstu, by puścić Nikę.
-- To nie był pistolet? -- zapytała ze zdziwieniem Nika.
-- Latarka. Chciał nas tylko nastraszyć. Zniechęcić. Zresztą może się jeszcze przydać. Interesy trzeba
robić ze wszystkimi.
461
-- Nie jest oprychem -- zaprzeczył Felix. -- Jeśli dopadniemy Bazyliszka, będziemy musieli się z kimś
dogadać. Nie zarejestrowaliśmy się.
-- Nie przeklinaj. Nie zarejestrowaliśmy się gdzieś, nawet nie wiem gdzie, więc nie dostaniemy
nagrody. Musimy porozumieć się z kimś, kto może odebrać pieniądze. Przy okazji ukryjemy swój udział w
sprawie.
-- Powinniśmy ukryć Bazyliszka, gdy już go złapiemy. Wydamy go dopiero, kiedy dostaniemy kasę.
Inaczej skończy się tak, jak ze skarbem sprzed roku.
-- Inaczej, jak tylko dostaną Bazyliszka, zaczną mówić o problemach finansowych, a wreszcie
uznają, że taniej będzie potraktować nas jak wyłudzaczy. Wylądujemy w więzieniu... -- Net zamilkł, bo
zauważył, że za bardzo się zagalopował.
♦**
Minęła siódma. Felix omiatał okolicę wykrywaczem ruchu. Daleko za nimi, na granicy zasięgu urządzenia,
wciąż pojawiał się niewyraźny, pojedynczy cień. Mógł być wynikiem braku precyzji urządzenia albo...
-- To nie jest takie proste -- odezwała się Nika. -- Mówię o całej tej sprawie. Dziennik, Bazyliszek...
-- Kwestie moralne wolałbym rozpatrywać po wszystkim -- odparł Net. -- Jak już będziemy siedzieć
przed kominkiem w domu Felixa, zajadając pierniczki babci Lusi... O, sorki...
-- Jeszcze będziemy jeść jej pierniczki -- powiedział. -- Musimy tylko zdobyć kasę na to leczenie.
Jesteśmy blisko.
Szli więc dalej, sprawdzając każde kolejne miejsce, gdzie widziano Bazyliszka. Zauważyli jeszcze kilka
robotów. One za to ich nie zarejestrowały, co jak najgorzej o nich świadczyło. Niestety, znów musieli
wejść w kanały. Na szczęście, za sprawą niskiej temperatury, śmierdziały jakby mniej. Wyczerpały się
akumulatory w wykry-
462
Zatrzymali się przed napisem namalowanym farbą na ścianie: „Basiu, idę na Żoliborz. Będę czekał
codziennie w południe, pod naszym drzewem. Robert, 21 sierpnia".
0 Powstaniu Warszawskim. Robili tam mniej więcej to samo, co my, ale bez sprzętu, brnąc po szyję
w ściekach, z musu i pod ostrzałem. Babcia Lusia pamięta te czasy. Jutro ją zapytamy.
-- Wolę o tym nie myśleć -- Net patrzył na napis. -- Wolę nie myśleć... Jutro może pomyślę na
powierzchni. Jak będzie jasno
-- Dziwisz się? Jakie mamy szanse znaleźć Bazyliszka bez wsparcia chmary? Sprzęt nam wysiada. Po
prostu idziemy i rozglądamy się na prawo i lewo. Teraz to jak szukanie igły w stogu śmieci. Gdzie twoja
technologia?
-- Ja cię! -- Net stanął jak wryty, a Felbc i Nika po mikrosekundzie zrobili to samo.
Znajdowali się na skrzyżowaniu dwóch tuneli, a ze wszystkich stron otaczali ich ludzie ubrani w
zniszczone szare ubrania. Nie przypominali wielkookich stworów z krypty, ale na pewno nie byli też
zagubioną wycieczką. Nie mieli broni, a przynajmniej nie wyciągali jej. Nie licząc strojów i okoliczności,
wyglądali w zasadzie normalnie. Ich niespodziewane pojawienie się było jednak wielce niepokojące.
Nikt ich nie próbował łapać, ale przyjaciele wiedzieli, że dalej nie pójdą.
463
Zatrzymali się przed napisem namalowanym farbą na ścianie: „Basiu, idę na Żoliborz. Będę czekał
codziennie w południe, pod naszym drzewem. Robert, 21 sierpnia".
-- Wolę o tym nie myśleć -- Net patrzył na napis. -- Wolę nie myśleć... Jutro może pomyślę na
powierzchni. Jak będzie jasno
-- Dziwisz się? Jakie mamy szanse znaleźć Bazyliszka bez wsparcia chmary? Sprzęt nam wysiada. Po
prostu idziemy i rozglądamy się na prawo i lewo. Teraz to jak szukanie igły w stogu śmieci. Gdzie twoja
technologia?
-- Ja cię! -- Net stanął jak wryty, a Felix i Nika po mikrosekundzie zrobili to samo.
Znajdowali się na skrzyżowaniu dwóch tuneli, a ze wszystkich stron otaczali ich ludzie ubrani w
zniszczone szare ubrania. Nie przypominali wielkookich stworów z krypty, ale na pewno nie byli też
zagubioną wycieczką. Nie mieli broni, a przynajmniej nie wyciągali jej. Nie licząc strojów i okoliczności,
wyglądali w zasadzie normalnie. Ich niespodziewane pojawienie się było jednak wielce niepokojące.
Nikt ich nie próbował łapać, ale przyjaciele wiedzieli, że dalej nie pójdą.
463
-Szarzy ludzie nie byli rozmowni. Właściwie ograniczyli się do słów: „Chodźcie z nami". Przyjaciele,
otoczeni kilkuosobową grupą, ruszyli więc labiryntem starych korytarzy, nowych tuneli z instalacjami
miasta i kanałów ściekowych. Znów stracili orientację. Wydawało się, że Szarzy nie chcą zrobić im
krzywdy, jednak próba ucieczki nie byłaby najlepszym pomysłem.
Po kwadransie dotarli do podziemnego placyku. Okrągła przestrzeń o średnicy kilkunastu metrów była
cylindrem wykonanym z cegieł. Sklepienie wieńczył mały otwór, przez który wpadały płatki śniegu.
Gdzieś w górze ustawiono chyba latarnię, bo płatki zdawały się świecić. Opadały na wyrastającą z
kamiennego kręgu choinkę, która też była jaśniejsza od otoczenia. Na ustawionych pod ścianami ławkach
siedziało kilka osób. Jeden z nich czytał nawet gazetę, choć było tak ciemno, że przyjaciele ledwie mogli
przelite-rować nagłówek. Placyk funkcjonował też jako węzeł komunikacyjny. Odchodziło od niego pięć
odnóg. Co chwilę ktoś tędy przechodził. Choć w korytarzach panował kompletny mrok, nikt nie używał
464
latarek. Wszyscy poruszali się bardzo cicho, jakby podeszwy mieli podklejone filcem.
Przyjaciele rozejrzeli się. Ci, którzy ich tu przyprowadzili, zniknęli w mroku.
Ktoś pstryknął palcami i wskazał na latarkę na hełmie Felixa. Zgasili więc światło i stali, nie wiedząc, co
zrobić. Śnieg padał bezgłośnie. Płatki osiadały na igłach choinki i zamieniały się w wodę.
-- Pewne poświęcenia trzeba jednak ponieść -- usłyszeli zza pleców. -- Nie widzimy na przykład
kolorów.
Odwrócili się. Chłopak był szczupły, kredowoblady, niewiele starszy od nich. Ubranie miał w strasznym
stanie, ale to chyba było tutaj normą. Ciemnoszare bojówki z ponadrywanymi kieszeniami i postrzępione
doły nogawek. W balonowatym berecie z daszkiem była dziura, przez którą uciekała na zewnątrz
czupryna. Oczy miał czarne, ale to była czerń źrenic. Nie było widać tęczówek.
-- W dużym skrócie, bez zbędnych ozdobników i semantycznych upiększeń, najprościej jak można:
wleźliście bez pozwolenia na nasz teren.
Sposób wypowiadania się chłopaka, choć mówił bardzo cicho, był tak dalece różny od tego, jak mówiła
reszta Szarych, że przyjaciół aż zatkało.
Felix westchnął.
-- Jonasz chce wam zadać pytanie. Dlatego tu jesteście. Nazywam się Metrin.
-- Co to za miejsce?
465
-- Podwarszawa.
-- Przejdźmy się -- Metrin szepnął tak cicho, że ledwo to usłyszeli. -- Oprowadzę was.
-- Rozmawiają, tyle że ciszej. Jak mniej widzisz, więcej słyszysz. Zresztą nie ma o czym gadać. Tu
niewiele się dzieje. To też powód, dla którego tu jesteśmy. Dla spokoju.
-- Trzeba płacić podatki, pracować. Co chwilę ktoś czegoś od ciebie chce. Co chwilę trzeba
udowadniać, że się istnieje legalnie. Myślisz sobie, że można się przed tym schować? Nie! Zamieszkasz w
lesie, też przyjdzie leśniczy i wlepi ci mandat. Zamieszkasz na tratwie, za pięć minut przypłynie policja
wodna i zaczną sprawdzać, czy masz odpowiednie dokumenty. Tu, pod ziemią, nikt niczego od ciebie nie
wymaga. Robisz, co chcesz. Ważne tylko, żebyś nie szkodził innym. Ja jestem wychodzącym. To znaczy
wyskakuję na górę, załatwiam sprawy i wracam -- wyjął okulary przeciwsłoneczne z osłonami, jakich
używają himalaiści. -- Czasem na chwilę, czasem na dłużej. Ale tu jest mój dom. Inni nie wychodzą w
ogóle.
466
-- Bo wychodzimy tylko w nocy, ale tam na górze są takie jasne latarnie... Zgaś to! -- Metrin zasłonił
oczy przed Netową latarką, którą ten właśnie zapalił.
-- Ciemno tu jak w tubce czarnej farby przed otwarciem -- Net zgasił jednak światło. -- Bez latarki
zaraz się tu... przewrócimy.
Pomysł okazał się być dobry i dopiero teraz mogli bez przeszkód
-- Tu mieszkam -- oznajmił z lekką dumą, wskazując jeden z otworów. -- Najlepsza spalnia w tej
okolicy.
Przyjaciele weszli do pomieszczenia o wymiarach dwa metry na półtora. Jedna ściana od podłogi do
niskiego sufitu zapełniona była półkami z mnóstwem przedmiotów: od książek, poprzez stare radia, aż do
dziurawego czajnika. Z drugiej strony stało łóżko, nad którym podwieszono antresolę z kolejną porcją
przedmiotów, jakie widuje się zwykle na śmietnikach lub złomowiskach. Gospodarz wyjął z kieszeni
słuchawkę telefoniczną z klawiaturą, pochodzącą ze starego telefonu kuchennego, i wetknął wtyczkę w
obruszane gniazdko w ścianie.
Na małym stoliku przy łóżku stało coś jakby kryształ w czarnej podstawce.
-- Wystarczy raz na parę dni wystawić do światła księżyca. Jak na nią poświecicie chwilę, to starczy
mi na tydzień. Dużo czytam. Ludzie wyrzucają na śmietnik całkiem niezłe książki.
467
-- Miło było cię poznać i fajnie jest zwiedzać... Podwarszawę, ale mamy misję do wykonania.
-- To tylko jedno pytanie -- odparł szybko Metrin. -- Odpowiedź nie zajmie dużo czasu. Jonasz byłby
bardzo zawiedzony, gdyby nie otrzymał odpowiedzi.
-- Nie jest szefem, prezydentem ani dowódcą. Jest mądry. Wszyscy go szanują.
-- Jonasz nie wydaje poleceń. Pytamy go, co robić, a on nam doradza. Nie musimy się go słuchać,
ale mądrzej jest to robić. Jak dotychczas zawsze miał rację. Nazywamy go radcą. Odkąd sięga pamięć
naszej społeczności, było trzech radców przed Jonaszem.
-- Tak.
-- Teraz śpi.
-- Tu cały czas jest dnionoc. Niektórzy chodzą spać co dwadzieścia godzin, inni co dwadzieścia
siedem. Ja wychodzę, więc muszę trzymać się rytmu powierzchni.
-- Po co wychodzisz?
-- Czyli kradniecie?
-- Nazywamy to inaczej... -- zastanowił się chwilę. -- Nie, nie nazywamy tego wcale. Przynosimy po
prostu, co jest potrzebne.
-- Powinien już wstawać, ale skoro nie wstał, to nie możemy go budzić. Jego prawem jest spać, ile
chce.
468
-- To akurat mi się podoba -- przyznał Net, po czym dodał szybko. -- Chociaż nie w tym konkretnym
wypadku.
-- Pokażę wam kawałek naszego świata -- zaproponował Me-trin. Wyłączył i schował do kieszeni
sporą słuchawkę. -- Potem Jonasz się obudzi, odpowiecie na jego pytanie i nie będziemy was
zatrzymywać.
Chcąc nie chcąc, przyjaciele przystali na tę propozycję. Ruszyli siecią korytarzy, schodząc coraz niżej. Było
całkowicie pewne, że ucieczka nie ma sensu, bo bez Metrina nie byliby w stanie znaleźć drogi powrotnej.
Kilka razy przewodnik przystawał na chwilę i podłączał swoją słuchawkę do ukrytego w załomach muru
gniazdka. Za trzecim lub czwartym razem Felix nie wytrzymał i zapytał:
-- Co ty właściwie robisz?
-- Sprawdzam, czy nikt nie chciał się ze mną skontaktować.
-- Łączność bezprzewodowa pod ziemią nie na wiele się zdaje, więc stworzyliśmy ten system. Każdy
telefon ma swój numer. Gdy go podłączam, mogę odsłuchać wiadomości lub do kogoś zadzwonić.
Telefony kuchenne są najlepsze, bo mają klawiaturę na słuchawce. Ludzie masowo wywalają stary sprzęt,
a my go znajdujemy i używamy jeszcze przez wiele lat.
-- Tu jest piwnica win -- Metrin wskazał długie regały z zakurzonymi butelkami w korytarzu obok. --
Mają po sześćdziesiąt albo i więcej lat. Wejście z powierzchni jest zasypane, więc korzystamy z zapasów
do woli.
Mijali kilka podobnych miejsc, a Metrin za każdym razem opowiadał, co widzą lub czego nie widzą, bo
jest za duże, by oświetlić to latarkami. Minęli zardzewiały parowóz, stojący na szynach na końcu
zawalonego tunelu, potem garaż z trzema archaicznymi czołgami i salę wyglądającą na mały teatr. Przez
cały ten czas spotkali pięć, może sześć osób.
469
-- Dalej jest teren Starszych -- Metrin wskazał ciemność. -- Gdy was znaleźliśmy, szliście w tym
kierunku. Wpadlibyście w sam środek ich terytorium.
-- Nie mamy tyle czasu -- zastanowił się Felbc. -- Do Żoliborza i z powrotem będziemy szli pięć
godzin. Jeśli się znów nie zgubimy.
Zakręcili i zaczęli schodzić jeszcze niżej. Po kwadransie dotarli do czegoś przypominającego taras
widokowy. Marmurowa balustrada oddzielała półokrągły placyk od ciemności.
Poświecili w górę. Światło zatrzymało się na betonowej kopule, nakrywającej wielkim parasolem cały
teren w zasięgu wzroku. Z niewidocznego miejsca kilka metrów ponad tarasem biło źródełko, a woda
kaskadami spływała do czarnego jeziora, wypełniającego resztę sztucznej groty.
-- Strumień -- Metrin wpiął telefon do ukrytego gniazdka i oparł się o kamienną barierkę. -- Ktoś
kiedyś zrobił te kaskady i taras. Nie wiadomo kto, ale zrobił to porządnie, bo do dziś się nic nie sypie.
Kiedyś można było pić tę wodę, ale od jakichś dziesięciu lat przedostają się tu zanieczyszczenia z
powierzchni.
Net pokiwał głową, spojrzał na sklepienie i powiedział:
-- Ludzie, którzy mieszkają nad tym jeziorkiem, załapaliby niezłego stresa, gdyby się dowiedzieli...
-- Beton znali już Rzymianie dwa tysiące lat temu -- odparł Felix. -- Dodawali do niego popiół
wulkaniczny, dzięki czemu był wodoodporny. To jeden z tych wynalazków, które zostały zapomniane i
odkryte na nowo.
-- Niekoniecznie. Podejrzewam, że znacznie szybciej kopułę załatwi sól, którą zimą drogowcy
wysypują na ulice.
470
-- Ja bym tam nie siadał -- ostrzegł przewodnik. -- To pechowa ławka. Wiąże się z nią pewna legenda.
-- Nawet bardzo. Był sobie chłopak i była dziewczyna. On nazywał się Ursyn, a ona Amadea. Kochali
się bardzo, ale działo się to sto albo i więcej lat temu, kiedy takie sprawy były bardziej skomplikowane.
Wtedy uczucie nie wystarczało. Bez zgody rodziny nie było mowy o tym, żeby młodzi choćby spotykali
się. Krzywo patrzono nawet na wymianę spojrzeń podczas niedzielnego spaceru. Zakochani przesyłali
listy miłosne przez wiernego służącego. Ursyn napisał wreszcie, że znalazł sposób, by w nocy wymknąć się
z domu. Kupił linę, po której miał zejść z balkonu na piętrze. Linę przeciął na pół i drugą połowę przez
służącego przesłał ukochanej. Umówili się na spotkanie na tej ławce. Dziewczyna odpisała, że przyjdzie.
Przywiązała linę do balustrady, ale w ostatniej chwili przestraszyła się gniewu rodziny. Schowała ją do
kufra i poszła spać. Ursyn czekał na ławce do północy. Ta sama sytuacja powtarzała się przez dwa
tygodnie. Wreszcie uczucie wzięło górę nad strachem. Amadea zdecydowała się zejść po linie i spotkać z
ukochanym. Przyszła spóźniona o kwadrans, usiadła na ławce i czekała. Niestety, Ursyn nie pojawił się, bo
właśnie kwadrans wcześniej z rozpaczy i beznadziei rzucił się w toń jeziora.
-- Ukochani spotkali się na dnie i od tej pory żyją między światem żywych i umarłych --
kontynuował niezrażony Metrin. -- Wreszcie szczęśliwi.
471
-- Nie wiadomo. Nie mamy tak długiej liny, żeby sprawdzić. Jest bardzo głębokie. Bardzo.
Felix odwrócił się. Za nimi było coś zdecydowanie niepasujące-go do reszty małej architektury. Gruby
betonowy słup wychodzący z posadzki i wnikający w kopułę, tuż przy ścianie. Pęknięcia kopuły i podłoża
świadczyły o tym, że słup dodano później.
-- Baliśmy się, czy nie zaczną wbijać następnych w miejscu, gdzie jest jezioro. Ale widać, robią
najpierw badania gruntu.
-- Który wieżowiec? -- zapytał Felix w nadziei, że dowiedzą się, gdzie się znajdują.
-- Nowy Jork stoi na skale -- odparł Felix. -- Tam jest łatwo budować wieżowce. W Warszawie jest z
tym problem, bo wszędzie jest piach. Dlatego nie znajdziesz tu grot skalnych, tylko wykopane przez
człowieka i umocnione tunele. W ten piach trzeba najpierw powbijać kilkadziesiąt słupów i dopiero na
nich stawia się budynek. Londyn stoi na błocie, a Paryż na katakumbach. Tam trzeba robić tak samo.
-- Tak. Jak chcesz wykopać głęboką piwnicę, to jest spora szansa, że trafisz na dziurę w ziemi.
-- I trupa?
-- Zaraz, zaraz... -- Nika uniosła palec. -- Jaki chłopak? Jaka dziewczyna? Jesteśmy pod ziemią.
Metrin westchnął.
472
-- Zatem zobaczycie, gdzie mieszkali Ursyn i Amadea. Dwa domy, zresztą z rzeźbami Bazyliszka na
frontonach. Po dwu stronach ulicy, naprzeciw siebie. Nie przeoczycie. Będziecie musieli tamtędy przejść.
My tam nie chodzimy. To teren stracony. Bazyliszek nie ma się czego obawiać, ale wy powinniście.
-- Zobaczycie...
-- Aha -- Net skiną głową. -- Mam to. Idziemy tam, gdzie wy boicie się iść.
-- Czy ci, którzy kopią kanały, metro, cokolwiek, nie wiedzą o istnieniu tych podziemi? -- zapytał
Felix.
-- Jesteśmy głębiej, niż sięgają ich świdry -- uśmiechnął się Metrin. -- Nie wiedzą o tym świecie.
-- Nie znacie fiskusa -- powiedział Net. -- To, że nie macie pieniędzy, nie znaczy, że nie musicie
płacić... Skąd wiecie, że nie zdradzimy na powierzchni waszego istnienia?
-- Omijamy ich. My im nie przeszkadzamy, więc i oni nas nie ruszają. Pokój. Niestety, od jakiegoś
czasu zaczęły się tu dziać dziwne rzeczy. Chodzą ludzie objuczeni sprzętem, zaglądają w miejsca, w które
nie powinni. W tę i z powrotem poruszają się dziwne maszyny. Niektóre robią naprawdę dużo hałasu.
-- Jesteśmy jednymi z tych ludzi -- przyznała niechętnie Nika.
473
Inną siecią korytarzy dotarli do moonarium (Felbc zwrócił uwagę na kilka telefonów wpiętych w ścianę) i
dalej do spalni Jonasza. Radca nie obudził się jeszcze, a przed jego drzwiami zgromadziło się kilka osób.
-- Jeszcze śpi? -- niecierpliwił się Net. -- Może upuszczę niechcący jakiś garnek, a potem powiem
„Ups"?
Ktoś przyłożył palec do ust i powiedział: „Pss...". Przyjaciele razem z Metrinem przysiedli pod ścianą
korytarza.
-- To skomplikowana sprawa -- odparł ich przewodnik. -- Niektórzy nigdy nie wyszli, niektórzy
wrócili tu, gdy okazało się, że w 1945 roku Polska nie odzyskała wcale wolności, tylko dostała się pod
nowy but. Inni dołączyli później, schodząc pod ziemię z różnych powodów. Nie pytamy nikogo o
przeszłość. Jedynym warunkiem, jaki stawiamy nowym członkom naszej społeczności, jest
podporządkowanie się obowiązującym tu prawom.
-- To Starsi. Żyją tu od setek lat, od kiedy podziemia zaczęły tylko powstawać. Sami pewnie
zbudowali część z nich. Odkryli sposób na przedłużenie życia i faktycznie przestali umierać ze starości, ale
nie rodzą im się też dzieci. Stopniowo zamienili się w to, czym są teraz. Nie lubimy się z nimi.
-- Nie, jesteśmy... nie nazywamy się. Nie musieliśmy się nazywać. My to my. Problem ze Starszymi
jest taki, że oni zdziczeli. Nie żyją w społecznościach, tylko w stadach. Gdy zaczęły się dziać te dziwne
rzeczy, stali się niespokojni. Od jakiegoś czasu ludzie z powierzchni nie schodzą do kanałów, więc Starsi
mają większą swobodę, podchodzą coraz bliżej naszych siedzib. Wczoraj miał nawet miejsce pewien
nieprzyjemny incydent... Od czasu do czasu coś w nich wstępuje i stają się niebezpieczni.
474
-- Wiemy o tym. To jeden z powodów, dla których Jonasz pragnie zadać wam pytanie.
W milczeniu siedzieli parę minut, próbując zrozumieć coś z szeptów czekających obok Szarych. Ci mówili
jednak tak cicho, że ich głosy wydawały się ledwie szmerem.
-- Zastanawiają mnie ci Starsi -- odezwał się Felix. -- Czy oni są inteligentni? Czy zachowują się jak
ludzie, czy jak zwierzęta?
-- Jak dzicy ludzie. Planują swoje działania, mają hierarchię społeczną. Starsi stopniowo wypierają
nas z kolejnych terenów. Zwykle nie posuwają się do przemocy, ale ich sąsiedztwo jest na tyle
nieprzyjemne i niepokojące, że ludzie sami porzucają swoje spal-nie i przenoszą się dalej.
-- Nie wolno nam stosować przemocy. To jedna z podstawowych zasad naszej społeczności.
-- Nikt was tu nie trzyma. Jonasz chciał tylko zadać wam pytanie. Możecie odejść nawet teraz, ale
Jonasz będzie bardzo niepocieszony.
-- Tylko Jonasz może je zadać -- odparł stojący najbliżej mężczyzna. -- Jest w jego głowie. To pytanie
będzie też ważne dla was. Jonasz jest osobą, która potrafi zadawać odpowiednie pytania. A odpowiednie
pytanie często jest więcej warte niż odpowiedź.
Szarzy powrócili do szeptów, a Net zaczął pociągać nosem. W pewnym momencie otworzył usta, jakby
chciał ziewnąć, ale zamiast tego kichnął, co zabrzmiało jak mała eksplozja. Zaskoczeni Szarzy przygarbili
się na moment.
-- Zrobiłeś to celowo -- Nika popatrzyła na niego podejrzliwie. Rozłożył ręce i zrobił jeszcze bardziej
skruszoną minę.
475
W.
-- Faktycznie coś długo śpi -- powiedział nieco głośniej ktoś z tłumku zgromadzonego przed
drzwiami.
Ludzie zaczęli szeptać między sobą, wreszcie mężczyzna, który przedtem rozmawiał z Netem, zapukał.
Wobec braku odpowiedzi nacisnął klamkę i wszedł do środka.
W pokoju, nieco większym niż spalnia Metrina, było oczywiście tak ciemno, że przyjaciele ledwo mogli
rozpoznać jego rozmiary. Nie chcieli włączać latarek w obawie przed protestami Szarych. Mogli jedynie
stwierdzić, że jest tu pełno książek stojących na regałach bądź leżących na stertach. Między chwiejnymi
wieżami słowników i encyklopedii wąska kręta ścieżka prowadziła do małego łóżka, w którym spoczywał
siwowłosy starzec.
Mężczyzna, który otworzył drzwi, podszedł do łóżka, nachylił się nad Jonaszem i dłuższą chwilę
pozostawał w tej pozycji. Potem wyprostował się, westchnął i łamiącym się ze wzruszenia głosem
oznajmił:
***
Nikt z Szarych nie znał pytania, które miał zadać Jonasz. Wszyscy kompletnie stracili zainteresowanie
gośćmi z powierzchni.
Felix, Net i Nika dyskretnie wycofali się z korytarza i ruszyli w stronę Powiśla, starając się iść tą samą trasą,
którą prowadził ich Metrin. Po jakichś dwudziestu minutach dotarli do przewężenia korytarza z
resztkami zawiasów. Przez następny kwadrans przemierzali obce terytorium. Trzymali w rękach latarki
niczym broń. Net włączył aparat cyfrowy z fleszem. Wreszcie dotarli do miejsca, gdzie korytarz się
kończył.
Niespodzianie znaleźli się na sporej przestrzeni. Odwrócili się za siebie i ujrzeli kilkupiętrową kamienicę,
której brama była wylotem tunelu. Znajdowali się na ulicy, wzdłuż której wznosiły się rzędy
pozbawionych szyb kamienic. Tak mogła wyglądać dawno temu Warszawa. Tyle, że tutaj zamiast nieba
była szara betonowa płaszczyzna.
476
Otoczenie wyglądało jak wymarła dzielnica. Nie było tu podziału na chodnik i jezdnię -- brukowana
płaszczyzna ciągnęła się od ściany do ściany. Leżały na niej śmiecie w bezładnych stertach fragmenty
maszyn, koła wozów, gruz, wypchane czymś worki.
Szli wolno samym środkiem ulicy i rozglądali się, przytłoczeni atmosferą miejsca. Minęli skrzyżowanie z
identyczną ulicą i doszli do okrągłego placu. Na jego środku wznosił się potężny ceglany filar, wspierający
sklepienie. Po przeciwległych stronach placu dostrzegli dwie okazałe, bliźniacze kamienice. Brama każdej
z nich była zwieńczona podtrzymującą balkon rzeźbą przedstawiającą Bazyliszka. Obydwa stwory nie
mogły się widzieć - przeszkadzał w tym filar. Wyglądały tak, jakby wiedziały, że za filarem jest ten drugi.
Gdyby oderwały od siebie wzrok, pewnie spopieliłyby spojrzeniem każdego przechodnia. Filar był tak
gruby, że z jednej kamienicy nie było widać drugiej. Dlatego Ursyn i Amadea musieli przekazywać listy
przez służącego. Filar był jednak niezbędny, żeby utrzymać ciężar ziemi i miasta powyżej.
-- Daliśmy się ogłupić tej Ilonie z telewizji -- odezwała się nagle Nika. -- Uwierzyliśmy w to, co
mówiła o sterroryzowanym przez Bazyliszka mieście.
-- To miejsce wpędza cię w taką deprechę? -- zapytał Net.
-- Bazyliszek nikomu nie zrobił krzywdy ani nawet niczego nie zepsuł. Jedynym jego grzechem jest
to, że tak wygląda. W ogóle nie zadajemy sobie pytania, czy powinniśmy go ścigać.
-- Gdyby chciał zrobić, to już by zrobił. A wszyscy się go boją, bo ta baba nazwała go Bazyliszkiem.
-- Jędzna kobieta...
-- Potrzebujemy pieniędzy.
-- Potrzebujemy -- przyznała cicho Nika. -- Nie czuję się przez to ani trochę lepiej.
477
-- Chodzi o skarb Złotej Kaczki, prawda? -- Nika spojrzała na Felixa ponuro. -- Przecież to fikcja,
legenda.
-- Przecież nie szukamy Bazyliszka dlatego, że takie zadanie wymyślił nam Ponury Żniwiarz. Szukamy
go, bo nagroda rozwiąże nasze problemy. Skarb też mógłby.
Felix nie odpowiedział. Zerknął na kompas i skręcił w prawo. Po chwili jednak musieli zawrócić, bowiem
dalsza część ulicy opadała w dół i była zalana wodą.
-- Dlaczego Szarzy mieszkają w tych swoich klitach zamiast tutaj? -- zastanowił się Net. -- To
przynajmniej udaje miasto.
obserwował ich Starszy. Długie palce, niczym odnóża pająka, obejmowały krawędź parapetu.
-- Chodźmy już, co? -- zaproponował Net.
Omiótł latarką otoczenie i wrzasnął na całe gardło. Przyjaciele odwrócili się gwałtownie. Ulica za nimi
pełna była Starszych. Stali i gapili się na zbitych w ciasną grupkę przyjaciół.
-- Nie biegnijcie -- powiedział wolno Felbc. -- Nie możemy ich sprowokować. Latarki w dół.
-- Powoli idziemy dalej -- szepnął Felbc. -- Musimy się wydostać na wyższy poziom.
478
Ruszyli, co chwilę oglądając się za siebie. Starsi podążali za nimi, nie zmniejszając dystansu. W oknach
domów pojawiały się kolejne blade twarze. Były wszędzie. Odziane w łachmany, przygarbione postacie
zaczęły wychodzić z bram. Na ulicy przed przyjaciółmi również zaczęło przybywać błyszczących w świetle
latarek oczu.
Nika ściskała dłoń Neta. Cała trójka starała się powstrzymać przed przyspieszaniem kroku. Rozglądali się
po upiornych twarzach.
Faktycznie, miejscami bruk był bardziej wyślizgany, szczególnie przed wejściami do budynków.
-- Tam coś jest -- Felix wskazał szczelinę między domami sto metrów przed nimi.
Po nieskończenie długiej minucie marszu zobaczyli wciśnięte miedzy budynki strome schody. Niestety w
miejscu, gdzie się rozpoczynały, pod ozdobnym łuczkiem stało kilku Starszych. Blokowali przejście.
Długie i chude ramiona zwisały z wątłych barków; rzadkie tłuste włosy opadały strąkami. Kreatury
wyglądały wyjątkowo nędznie, ale nie czyniło ich to ani trochę mniej strasznymi.
Przyjaciele zatrzymali się dziesięć metrów przed nimi, nie wiedząc, co robić. Starsi zacieśniali krąg.
Wlepiali w nich swoje wielkie oczy.
-- Kanapki.
Przyjaciele wyciągnęli z plecaków po kanapce i położyli je na resztkach drewnianej skrzynki. Starsi chwilę
trwali nieruchomo. Wreszcie bezszelestnie przesunęli się, odsłaniając przejście. Przyjaciele z ulgą weszli
pod łuk i zatrzymali się. Przy ścianie, na sa-
479
mym dole schodów, stał jeszcze jeden Starszy Musieli przejść tuż obok niego.
Noga za nogą sunęli przy ścianie. Stwór gapił się na nich. Nie zamierzał chyba ani uciekać, ani atakować. Z
duszą na ramieniu przeszli tuż obok, gotowi rzucić się do ucieczki, gdyby wykonał najdrobniejszy ruch.
Ale on tylko obracał się, wlepiając w nich spojrzenie wielkich nieruchomych oczu.
Przyjaciele zaczęli się wspinać, siląc się na spacerowy krok. Gdy byli w połowie, tłumek przy łuczku
zgęstniał i wlepiał w przyjaciół dziesiątki, może setki par oczu.
Schody kończyły się ciemnym przejściem tuż poniżej betonowego sklepienia podmiasta. Po drugiej
stronie znajdowała się kamienna salka z kilkoma wyjściami. Czym prędzej przeszli przez nią i kolejnymi
schodami doszli do drzwi. Za nimi był zwykły betonowy korytarz z rzędami rur i kabli przypiętych do
ścian, który wydał im się teraz swojskim miejscem. Dla bezpieczeństwa przeszli kilkaset metrów, po czym
zmęczeni usiedli pod ścianą i odetchnęli z ulgą.
-- Właśnie. Zamawiam dłuższy posiad. Skalafiorowany jestem. W ogóle to bym się drzemnął.
-- Nie mamy czasu, żeby się drzemnąć -- odparł Felix. -- Która godzina?
Zjedli po kanapce, popili wodą i ruszyli dalej, kierując się na wschód. W miarę pokonywania kolejnych
skrzyżowań i zakrętów Felix usiłował dopasować układ korytarzy do mapy. Bez skutku.
Zza kolejnego zakrętu dochodził dziwny dźwięk, jakby rozklekotanej wiertarki. Powtarzał się z upartą
regularnością. Kilka sekund
480
łoskotu, kilka sekund cichych stuków i szmerów. Ostrożnie wyjrzeli zza rogu. Na środku korytarza stał
Power-scout i rzęził rozrusznikiem. W pierwszym momencie przyjaciele sądzili, że skończyło mu się
paliwo, ale szmaty wetknięte w rury wydechowe sugerowały co innego. Skierowali na niego światło
trzech latarek. Dopiero wtedy zobaczyli Starszych, zajętych niszczeniem robota. Niektórzy walili w niego
kijami, inni odrywali elementy obudowy, jeden mały i gruby stwór gmerał wewnątrz prętem. Przyjaciele
z pewnością nie spodziewali się ich zobaczyć tak szybko ani w takich okolicznościach. Natychmiast zgasili
latarki, lecz było już za późno. Wpatrywały się w nich dziesiątki par wielkich oczu. Jedynie mały i gruby na
nic nie zwracał uwagi i dalej zapamiętale wpychał pręt w brzuch maszyny. Wokół, w kałuży płynu
hydraulicznego, leżały fragmenty konstrukcji.
Rzucili się do ucieczki w tym samym momencie, w którym Starsi rozpoczęli pogoń.
Przyjaciele nawet nie próbowali przekupywać ich kanapkami. Biegli co sił, nie oglądając się za siebie.
Słyszeli odgłosy własnych butów uderzających o ziemię. Starsi, nawet biegnąc, pozostawali cisi. Net
obejrzał się przez ramię. Niektórzy biegli normalnie, choć przygarbieni, inni poruszali się na czworakach
jak psy gończe. Wszyscy byli boso.
Skręcili w boczny korytarz i od razu zrozumieli, że popełnili błąd. Korytarz był zdecydowanie starszy od
poprzedniego, ceglany, i kończył się solidnymi drewnianymi drzwiami z potężnymi okuciami.
Pogoń zatrzymała się u wylotu korytarza. Przewodził im, zdaje się, osobnik z prętem. Pojawił się na
końcu, a pozostali się rozstąpili, by go przepuścić. Wyglądał jak piłka na chudych nogach. Jego oczy nie
wyrażały niczego.
481
-- Przygotujcie latarki -- powiedział cicho Felbc. -- Musimy się przebić, póki nie weszli do korytarza.
Wśród Szarych zapanowało nagłe poruszenie. Zaczęli szeptać miedzy sobą, rozglądać się z niepokojem.
Wreszcie, jak na komendę, zniknęli. Został tylko mały gruby z prętem w dłoni. Nie zauważył ucieczki
towarzyszy.
Z mroku wyłoniło się stalowe ramię. Chwyciło pręt i bez trudu wyjęło go z rąk Szarego. Ten spojrzał w
górę, wydał z siebie nieartykułowany kwik i uciekł w ślad za resztą grupy. Stalowe palce rozwarły się i pręt
upadł z przejmującym brzękiem na kamienną podłogę. Przyjaciele drgnęli. Nie wiedzieli, czy wybawca
jest przyjacielem, czy tylko pozbył się konkurencji. Felbc drżącą ręką zapalił latarkę przy hełmie. Snop
światła wyłowił z ciemności stalową konstrukcję stworzoną na podobieństwo człowieka. Wielkiego
człowieka. Dopiero dwa następne drżące snopy światła skierowane na przybysza uściśliły obserwację.
Stalowych siłowników, przegubów ani niedokończonego pancerza nie sposób było pomylić z niczym
innym.
482
17. Bazyliszek
Przyjaciele stali na wprost dwumetrowego robota. Nikt się nie ruszał ani nie odzywał. Cicho szumiąca
pompa hydrauliczna były jedynym źródłem dźwięku. Wreszcie sprężarka wyłączyła się z cichym
cyknięciem i zapadła cisza. Felix otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale wydało mu się, że czego nie
powie, zabrzmi to banalnie i głupio.
-- No, co ty... -- Felix nie wymyślił nic mądrzejszego do powiedzenia, więc zamknął usta.
-- Przepraszam, że uciekłem z domu -- powtórzył robot. -- Znałem los porzuconych zabawek. Całymi
dniami przeszukiwałem internet. Kiedy byłem świadomy. Bałem się.
483
-- Byłeś niedokończony... Na dworze mogłeś się zepsuć. Solidne zwarcie wyłączyłoby cię na zawsze.
Golem-Golem wpatrywał się w nich czarnymi obiektywami. Nie sposób był stwierdzić, co myśli ani co
zamierza.
-- Nie chcę wam nic zrobić -- powiedział, jakby wyczuwając ich obawy.
-- My też nie chcemy cię krzywdzić -- zapewniła go Nika. -- Źle się zachowywaliśmy od samego
początku...
-- Ale nie wiedziałem, co to jest śmierć. Myślałem, że śmierć to tak, jakby być wyłączonym.
-- Ja cię dokończę -- powiedział Felix. -- Będzie z tym wiele pracy, ale... już cię nie wyłączę.
484
-- Nie jestem prawnikiem -- wyjaśnił spokojnie Felix. -- Jak mówię, że cię nie wyłączę, to znaczy, że
nie chcę, żeby ktokolwiek cię wyłączał.
-- Wykończ mnie.
-- Aaa... Zaczekaj. Znaczenie tego słowa może być zupełnie inne. Wykończ może też znaczyć tyle co
wyłącz na stałe. Lepiej powiedzieć „dokończ".
-- Chciałem się ujawnić. Wahałem się. Nie wiedziałem, co zrobicie, jak się pokażę. Atak tych
osobników zmusił mnie do działania. Musiałem wam pomóc.
-- Próbowałeś nas złapać -- przypomniał Felix. -- Wtedy w piwnicy. Najpierw mnie, potem Nikę.
-- Chciałem was dotknąć. Poznać. Nie chciałem wam zrobić krzywdy.
-- I tak cud, że wszystko nie zamokło. Nie zdążyłem cię zabezpieczyć przed wilgocią. Szczęście, że
zainwestowałem w system automatycznych bezpieczników.
Felbc miał ochotę podejść i uścisnąć robota, ale pomyślał, że to by głupio wyglądało. Poklepał go więc w
ramię.
-- Mamy małą sprawę do załatwienia -- powiedział. -- Musimy coś znaleźć. Bardzo się przydasz.
-- Zaczekajcie... -- Nika od dłuższej chwili patrzyła na drzwi, które zatrzymały ich podczas ucieczki.
Wyglądały jak wiele podobnych w starszej części podziemi, które mijali od początku wyprawy.
Drewniane, ale obite grubymi płaskownikami i potężnymi nitami.
485
-- Nie lubię, jak wieszczysz -- wtrącił Net. -- Wielkie tłuste dary przebiegają mi po plecach, tupiąc
kopytami.
-- Drzwi?... Chcesz je...? Nie, nie są cenne. Najważniejsze jest ich otwarcie.
-- Odsuńcie się -- robot sięgnął do klamki, nacisnął ją i... urwał. Chwilę stał nieruchomo, szumiąc
pompą. Potem wetknął końcówki palców pod obramienie drzwi i zaczął je zginać.
Felix w myślach obliczał siłę i wytrzymałość dłoni Golema-Gol-ema i zaczynał wreszcie wierzyć, że setki
godzin spędzone na konstruowaniu robota nie poszły na marne. Robot za to, niczym się nie przejmując,
zwiększał ciśnienie w instalacji hydraulicznej. Rozległ się jęk siłowników i trzeszczenie drzwi. Wreszcie z
donośnym hukiem wyłamał się stalowy płaskownik, obiegający je dookoła. Same drzwi pozostały
zamknięte.
-- Mecha-macho -- podsumował Net, zerkając na Nikę. -- Pewnie cię kręcą takie roboty.
Spojrzała na niego ciężko i nie odpowiedziała.
Robot zamierzył się pięścią i uderzył w drzwi z taką siłą, że przyjaciele aż się skulili. Echo wróciło z
odległych korytarzy. Z pewnością Starsi i w ogóle wszyscy znajdujący się w najbliższej okolicy zaczęli się
właśnie oddalać od źródła hałasu. Po dziesiątym, może dwunastym uderzeniu deski były popękane, a
płaskowniki wgięte. Golem-Golem włożył do środka dłoń, chwycił krawędź otworu, a drugą ręką zaparł
się o mur obok. Znów jęknęły siłowniki, znów zatrzeszczały drzwi. Wreszcie z głośnym wystrzałem
odpuścił zamek i stanęły otworem.
Zajrzeli do środka. Pomieszczenie wyglądało na nieotwierane od bardzo dawna, może od stu albo i
dwustu lat.
486
-- Uff, nie ma trupów -- odetchnął Net. -- Przynajmniej tyle. Ale czemu otwarcie tych drzwi było tak
ważne?
Chciała wejść do środka, ale Felix ją powstrzymał. Sprawdził latarką podłogę, sufit i ściany w
poszukiwaniu pułapek, po czym wszedł pierwszy. Na podłodze leżała centymetrowa warstwa kurzu i pyłu
naniesionego tu przez lata pod nieszczelnymi drzwiami. Felix pogrzebał w nim nogą, by się upewnić, że w
podłodze nie ma zapadni. Dopiero wtedy skinął ręką, by weszli pozostali. Pomieszczenie miało trzy na
trzy metry i nie było w nim nic godnego uwagi poza drugimi, tym razem stalowymi drzwiami. Te były
potężne i tak duże, że można by przez nie przejść, nie schylając głowy. Nie dotykały ziemi, próg miał
wysokość prawie piętnastu centymetrów. Na środku stalowej płyty znajdowały się trzy pokryte warstwą
kurzu pokrętła.
-- O ja cię! -- Net z wrażenia złapał się ściany. -- Znaleźliśmy skarb Złotej Kaczki. Pewnie jest wart
trylion bimbalionów dolarów.
-- Tych nie dasz rady otworzyć -- powiedział Felix, nie patrząc na Golema-Golema. Robot jednak
zrozumiał, że słowa były kierowane do niego. Odsunął się pod ścianę.
Felix wyciągnął z plecaka oscyloskop. Ten sam, z pomocą którego otworzył sejf w domu dziecka.
-- Przez grzeczność nie przeczę -- przyznał Felix. -- A teraz bądź już cicho.
Dmuchnął. Gruba warstwa kurzu i pyłu odleciała szarym obłokiem. To, co przed chwilą wyglądało na
pokrętła sejfu, teraz przedstawiało sobą doskonale znajomy, choć przykry widok. Patrzyli na to totalnie
osłupiali. Do stalowej płyty umocowane były trzy zazębiające się wzajemnie tryby.
-- I po co nam to było?... --jęknął Net. -- Za mało problemów...
487
-- Ile lat ma Morten? -- zapytał Felix. -- Nie może mieć więcej niż Vidoktor, z którego powstał. Pięć?
Sześć? Nie więcej.
-- Esesman w bazie Milo miał w klapie znaczek z trzema trybami -- przypomniała Nika. -- W
czterdziestym czwartym roku logo już istniało.
-- Zastanawiam się, od kiedy ludzie potrafią zrobić blachę -- Felix przyglądał się drzwiom. -- To dosyć
skomplikowane technologicznie. Kowal na kowadle nie wyklepie takiej powierzchni.
-- Ale trochę mniejsze -- Felix dotknął zimnej powierzchni. Była szorstka, ale równa. Precyzyjna
robota. Ani śladu łączeń. Nie było widać nawet zawiasów. -- Może to zbieg okoliczności? Albo twórca loga
z trzema trybami widział ten sejf.
-- Może to tak jak ze swastyką. Faszyści jej nie wymyślili. Wzięli gotowy znak, który był
wykorzystywany od ponad dziesięciu tysięcy lat. Znak trzech trybów też mógł być wykorzystywany
wielokrotnie przez wieki. Do różnych celów. Niezależnie.
-- Tryb w takim kształcie też nie może być bardzo stary -- Felix pocierał brodę. -- To w miarę
współczesne rozwiązanie.
-- Jedno jest jasne -- powiedział Net. -- Żadnego z tych trybów nie obrócimy.
Felix dotknął jednego z nich. Miał wielkość akurat taką, żeby wziąć go w dłoń i przekręcić. Nie był z
pewnością przyczepioną do blachy ozdobą, bo miał minimalny luz.
-- Czemu nie przewiercimy tych drzwi albo nie wrócimy tu z palnikiem? -- zapytał Net.
-- Po drugie, mechanizm może się zablokować, jak go uszkodzimy -- dodał Felix. -- Po trzecie,
możemy zniszczyć zawartość. Po czwarte, nie mamy wiertarki. Śrubokręt elektryczny na pewno nie
wystarczy.
488
-- Nie jestem kasiarzem -- Felix wzruszył ramionami. -- Znam tylko teoretyczne podstawy otwierania
sejfów. Mechanizm wydaje minimalnie inny dźwięk, kiedy odblokowuje się każda kolejna zapadka zamka.
Oscyloskop potrafi odróżnić puste kliknięcie od kliknięcia zapadek. Dlatego w lepszych sejfach
montowano zagłusza-cze -- elementy wydające mylące dźwięki. Oglądaliście ,ya banque"? Jak się ma
genialny słuch muzyczny, można się obejść bez oscyloskopu. Jednak podstawą zawsze jest znajomość
konstrukcji sejfu. To tutaj nie przypomina mi żadnego mechanizmu, o jakich czytałem.
Chwycił pierwszy z brzegu tryb i spróbował go obrócić. Oczywiście dwa pozostałe go blokowały. Chwilę
przyglądał się im z bliska. Wyjął z kieszeni wymiętą ulotkę reklamową i wkładał kolejno pod tryby. W
każdym miejscu papier dawał się wsunąć na dwa centymetry. Westchnął, ponownie chwycił tryb i
pociągnął. Wolno i z oporem dał się wyciągnąć. Słychać było szmer mechanizmu. Gdy wysunął się tuż
ponad pozostałe, z kliknięciem znieruchomiał.
Dokończył montowanie oscyloskopu i przykleił trzy mikrofony wokół trybów. Na monitorku zatańczyły
drżące sinusoidy. Podkręcił głośność, żeby słyszeć, co się dzieje wewnątrz. Wyciągnął ponownie tryb i
obrócił go o dwa obroty w prawo. Wepchnął go i wysunął inny. Obracał nim, jednocześnie regulując
zakres czułości oscyloskopu. Dwa pozostałe tryby obracały się również, ale zdecydowanie wolniej. Z
głośnika dochodziły wzmocnione szczęknięcia, kliknięcia, uderzenia i szumy starego mechanizmu.
-- Nie jest zbyt precyzyjny, ale na pewno solidny -- zastanowił się Felix. -- Jeśli wykonano go z
nierdzewnej stali, może działać i za
tysiąc lat. Niestety, oscyloskop chyba nic tu nie pomoże. Za dużo hałasów.
Wsuwaniu się koła zębatego towarzyszyło trzeszczenie sprężyny. Na koniec rozległo się głośniejsze
kliknięcie i wszystko ucichło. Przez kilka minut Felix kręcił losowo trybami, przekładał mikrofony w inne
miejsca i znów kręcił. Wreszcie usiadł po turecku na wprost drzwi i oznajmił:
-- W centralnej części drzwi jest dosyć skomplikowana przekładnia. Coś jak skrzynia biegów w
samochodzie. Dlatego jak kręcę jednym z trybów, pozostałe dwa też się poruszają. Dalej jest system
trzech sprężyn, magazynujących energię, żeby wciągnąć tryb i zresetować mechanizm. W czterech rogach
w futrynę wchodzą potężne sztaby. To ostatnie szczęknięcie, jak tryb się chowa, to jakby reset
mechanizmu. Wtedy wszystko wraca do punktu wyjścia. Dlatego nie są potrzebne oznaczenia na trybach.
Trzeba wiedzieć, który o ile, w którą stronę i w jakiej kolejności przekręcić.
-- Nawet nie wiemy, ile jest kombinacji -- zauważył Net. -- Nie wiemy, z ilu cyfr może się składać. Nic
nie wiemy.
Felix schylił głowę i oparł czoło na otwartych dłoniach. Już nie rozmyślał, jak otworzyć drzwi. Myślał, że
świat jest niesprawiedliwy na każdym swoim poziomie.
-- To i tak by nie było takie proste -- Nika położyła mu dłoń na ramieniu. -- Wyobraź sobie, że
bierzemy stąd na przykład... złoty kielich. Wychodzimy na powierzchnię i idziemy do jubilera. On mówi:
„Zaraz się temu dokładniej przyjrzę", ale zamiast tego wzywa policję. I lądujemy w pokoju przesłuchań
śledczego Szyneczko, który ma już dowód, że ukradliśmy kolejny skarb. Nie jesteśmy też przestępcami,
którzy przetapiają skarby i sprzedają złoto na wagę.
490
-- złożymy ofertę muzeum. Powiemy, gdzie jest skarb, a w zamian oni zwrócą nam koszty ekspedycji
plus dziesięć procent znaleźnego.
-- To będzie trwało rok -- przypomniała Nika. -- Leczenie babci nie może tyle czekać. Ja też nie mam
tyle czasu.
-- Na razie wróćmy do planu A, czyli szukajmy Bazyliszka. Z pomocą Golema-Golema powinno się
udać. Jeśli się nie uda, przejdziemy do planu B.
Odwrócili się do niego. Felix wstał i spojrzał na zegarek, ale ten nie chodził. Przyciągnął więc rękę Neta i
odczytał godzinę.
-- Po dziesiątej. Nie możemy tracić czasu. W końcu się wyda, że nie ma mnie u ciebie, a ciebie u
mnie.
Oczywiście nie potrafili nic wyczytać z tego spojrzenia. Zastanawiali się, jakiego przyjaciela może mieć
pod ziemią niedokończony zbiegły robot.
-- Prowadź więc.
Zamknęli zniszczone drzwi, w dziurę włożyli odłamki drewna, przez co na pierwszy rzut oka sprawiały
wrażenie całych. Ruszyli korytarzami, prowadzeni przez zdającego się doskonale znać drogę Golema-
Golema. Felix przyglądał się sprężystości kroku robota. Nie było wątpliwości, że poruszał się sprawnie i że
przez ten miesiąc udoskonalił własne umiejętności. Dokładnie tak miało być. Felix poczuł dumę, ale
okoliczności nie pozwalały mu w pełni cieszyć się z własnego dzieła.
Salę z pewnością wybudowano w ostatnich latach. Na równych betonowych ścianach nie pojawiły się
jeszcze zacieki. Prócz kilku
491
skrzynek elektrycznych z mrugającymi kontrolkami i wiązek kabli były tu tylko dwa urządzenia: zielone
obłe coś wielkości małego samochodu, wyglądające na turbinę w elektrowni wodnej, i potężna, szara
metalowa konstrukcja, sięgająca niemal sufitu. Nie przypominała niczego znajomego, i nawet Felix nie
miał pojęcia, co to może być. W pomieszczeniu znajdowały się jeszcze dwa wolne cokoły do
zainstalowania turbin. Jeśli to faktycznie były turbiny.
-- Jesteśmy na miejscu.
-- A ten przyjaciel? -- przypomniał Felix. -- Nie mamy czasu. Musimy szukać Bazyliszka.
Szara metalowa konstrukcja drgnęła, szczęknęła i otworzyła się jednocześnie na wszystkie strony.
Poszczególne elementy przesunęły się, obróciły, wysunęły i zaskoczyły z niezwykłą precyzją na nowych
miejscach. Pięć sekund później przed oniemiałymi przyjaciółmi stał wielki szary robot. Pomiędzy
potężnymi barkami tkwiła obła głowa z dwoma obiektywami kamer i kilkoma sensorami. Niżej potężne
płyty pancerza skrywały korpus, wsparty na grubych nogach, których kolana wyglądały jak łożyska od
czołgu. Stopy miały pół metra długości. Średnica tulei siłowników hydraulicznych w nogach i ramionach
dawała pojęcie o sile maszyny.
Bazyliszek stał tak blisko, że mógł ich dosięgnąć w ułamku sekundy. A jednak nie robił tego.
Przyjaciele trwali nieruchomo w przerażeniu i patrzyli w górę. Pomysł całej wyprawy i łapania Bazyliszka
wydawał im się teraz bardzo, ale to bardzo niemądry. Robot musiał schylać głowę, żeby nie zawadzić o
sufit. Golem-Golem wyglądał przy nim delikatnie, wręcz zabawkowo.
Felix spojrzał na Golema-Golema z wyrzutem, ale robot nie poruszył się.
492
-- Znaleźliście mnie -- basowy głos Bazyliszka zdawał się dochodzić z głębi studni.
Net chciał powiedzieć, że stało się raczej odwrotnie, ale się nie odważył.
-- Znajdą mnie i tak. Za tydzień, za miesiąc. Znajdą mnie. Nie ma znaczenia, kto wyda mnie tym na
górze. Jeśli chcecie, możecie to być wy. Bez różnicy. Pójdę z wami i poddam się. Chcecie tego, prawda?
Po to wyruszyliście na poszukiwania. Zrobię to, ale najpierw opowiem wam pewną historię. Historię
wielkiego konstruktora i jego rodziny.
Nikt z przyjaciół nawet nie drgnął. Obietnica Bazyliszka, że wyjdzie z nimi na powierzchnię, rozwiązywała
wszystkie ich problemy, ale i tak czuli, że woleliby być daleko stąd.
-- zaczął robot. -- To ALS - stwardnienie boczne zanikowe. Wyniszcza powoli, wysysa z człowieka
życie, by po wielu latach go zabić. Zaczyna się od niedowładu rąk, problemów z poruszaniem się.
Człowiek staje się niezdarny, upuszcza przedmioty, potyka się. Z miesiąca na miesiąc słabnie. Wtedy
dowiaduje się, że jest chory. Zaczyna niewyraźnie mówić, w końcu milknie na zawsze. Po kilku latach nie
może nawet przełykać, więc i samodzielnie jeść. Z powodu zaniku mięśni nie może chodzić. Ląduje na
wózku. Pojawiają się problemy z oddychaniem. Kolejno przestają pracować wszystkie mięśnie --
Bazyliszek w niemal ludzkim geście wolno pokręcił głową. -- Nadchodzi taki moment, gdy człowieka
opuszcza wszelka nadzieja, bo ta choroba jest nieuleczalna. Można tylko spowalniać jej przebieg, łagodzić
objawy. Anna Knipszyc chorowała przez dziesięć lat. Pod koniec spędzała cały czas w łóżku, karmiona
przez rurkę, przypięta do maszyny, która za nią oddychała. Nie mogła ruszać nawet małym palcem.
Porozumiewała się ze światem, mrugając oczami. Przekaz codziennie był identyczny: „Zabijcie mnie. Nie
chcę dłużej żyć".
Nika ścisnęła dłonie przyjaciół. Bazyliszek milczał długo, nim podjął opowieść:
493
-- Profesor nie dopuszczał do siebie myśli, że jego żona może umrzeć. Utrzymywał ją przy życiu
wszelkimi dostępnymi sposobami. Znienawidziła go za to, że pozwalał jej tak cierpieć, zamiast przerwać
wszystko, odłączając podtrzymującą ją przy życiu aparaturę. A on to robił dlatego, że ją kochał. To był
jedyny i prawdziwy powód. To był sens jego życia i cel jego pracy. Chciał ją ratować za wszelką cenę,
łamiąc wszelkie zasady. Eksperymentował na ludziach. Dlatego wyrzucili go z Instytutu Badań
Nadzwyczajnych. Wszczepiał im bioelektryczne siłowniki zastępujące mięśnie. Nie chciał im pomóc, bo
tak naprawdę chciał pomóc tylko Annie. Ale im pomógł, całkiem przy okazji. Przedłużył ich życie o parę
lat -- Bazyliszek znów spojrzał wprost na przyjaciół. -- Wy nawet nie czujecie, że macie ciało. To zaczyna się
czuć, kiedy coś boli albo niedomaga. Z wiekiem człowiek coraz bardziej jest świadomy tego, że jest
cielesny, że ma coś tak banalnego jak ciało. Nie wiecie nic o tym i ciężko, żebyście wiedzieli. Trzeba się
zestarzeć, żeby to zrozumieć. ALS to starość do sześcianu. To turbostarość. Po kilku latach nadchodzi taki
moment, kiedy wiesz, że nigdy nie będzie już lepiej. Anna Knipszyc przeżyła z tą świadomością cztery
długie lata. Nadszedł czas, gdy nie mogła nawet mrugać powiekami. Został jej tylko jej własny mózg i
samotność z myślami. I nadzieja na szybki koniec. Ale koniec nie nadszedł. Umarła tylko w świetle prawa.
Syknęło sprężone powietrze i centralna płyta pancerza Bazyliszka uniosła się i odsunęła na bok. Blade
zielone światło wyciągało z mroku zawartość szklanego pojemnika. W mętnej cieczy, żelu raczej, unosił
się połączony siecią przewodów ludzki mózg. Przyjaciele patrzyli na to szeroko otwartymi oczami. Minęła
dłuższa chwila, nim zrozumieli.
-- „Życie odchodzi tak lekko, że nie może umknąć zbyt daleko". -- powiedział Felix.
-- Nowoczesna technologia pozwala opóźnić starość -- powiedział Bazyliszek. -- Jeśli ktoś bardzo
tego pragnie, może powstrzymać śmierć. Ale cena, którą przychodzi zapłacić, jest zbyt wysoka.
-- Profesor przysłał nas po panią... a właściwie jego duch -- Felix zdał sobie sprawę, jak głupio to
zabrzmiało. Mówienie do trzy-
494
-- Nienawidziłam go szczerze za te lata męki. Ale nie chciałam go zabić. Kiedy obudziłam się w tym...
ciele, nie znałam jego siły. Nie powiedział mi wcześniej, co planuje. Po prostu obudziłam się. Tak długo
nie mogłam tego zrobić i po prostu chciałam przytulić Franka i Glorię -- Bazyliszek spuścił głowę i z sykiem
zamknął pancerz. -- Do dziś to widzę w snach... Profesor Rozenkraft i asystująca przy operacji pielęgniarka
uciekli, zostawiając mnie tam samą. Stałam nieruchomo, zastanawiając się, jak odebrać sobie życie.
Niestety, elektroniczna część cyborga nie pozwoliła na to, choć próbowałam wszystkiego. Zeszłam do
podziemi. Żyłam tam przez dziesięć lat, unikając ludzi. Dopiero gdy zepsuła się stacja zasilająca, musiałam
szukać innych źródeł elektryczności. Resztę już znacie.
-- On panią wciąż kocha -- powiedziała Nika. -- Dlatego przetrwał w tej postaci. Dlatego chciał,
żebyśmy panią odszukali.
-- Nie chcę go widzieć. Nie mogłabym... Możemy już iść. Czekają na mnie na górze.
-- Nie możemy pani wydać -- oświadczyła Nika. -- Jak tu schodziliśmy, myśleliśmy że... -- zawiesiła
głos. -- Teraz to wygląda zupełnie inaczej. Chcielibyśmy jakoś pomóc. Co możemy zrobić?
-- To nie wystarczy -- powiedział Felix. -- Nie przerwą poszukiwań. Musimy... -- zastanowił się. -- Nie
wiem... Ukraść krokodyla i go podrzucić w kanale.
-- Szedłem za wami -- odezwał się Golem-Golem. -- Spotkałem zwiadowcę na wielkich kołach z
helikopterami. Zauważył mnie. Oni na górze myślą teraz, że Bazyliszek jest robotem.
-- Wprost przeciwnie. Widzieli mnie. Udam, że to ja jestem Bazyliszkiem. Złapią mnie i odwołają
poszukiwania.
-- To szlachetne -- Nika położyła czule dłoń na jego ramieniu. -- Ale nie wiadomo, co z tobą zrobią.
495
-- Słyszysz przez drzwi? -- zdziwił się Felix. -- Nie miałem kasy, żeby kupić ci dobre mikrofony...
-- Stąd jest tylko jedno wyjście -- przypomniała Nika. -- Zablokowanie drzwi niczego nie zmieni...
-- Jeśli wyjdziemy, będzie jeszcze gorzej -- dodał Net. -- Tu się nie ma gdzie schować.
Felix wyciągnął z plecaka pomiętą metalizowaną folię i przyjrzał się jej krytycznie.
-- Gdyby równo naciągnąć, to może... -- rozejrzał się i wskazał kwadratową wnękę w rogu. -- Tu
będzie dobrze. Ustaw... Znaczy niech pani ustawi to lustro pod kątem czterdziestu pięciu stopni do lewej
ściany.
Bazyliszek wziął folię, wtłoczył się we wskazane miejsce i dał pokaz elastyczności konstrukcji, klękając i
składając nogi tak, że teraz miał metr wysokości. Przycisnął dół folii stopami, a górę chwycił w potężne
dłonie. Golem-Golem stanął za nim i naciągnął folię z boku. W ten sposób, dzięki odpowiedniemu kątowi
ustawienia lustra, powstało złudzenie, że wnęka jest pusta.
Odgłos zbliżającego się zwiadowcy stawał się coraz głośniejszy, nawet przyjaciele usłyszeli szmer, a
właściwie chrobot maszyny. Czym prędzej schowali się za folią. Felix pospiesznie zmontował endoskop i
wysunął końcówkę za krawędź zwierciadła.
496
Kilkanaście sekund później na sześciu kołach do sali wjechał... łazik marsjański, a przynajmniej robot
bardzo go przypominający. Zamiast baterii słonecznych na grzbiecie dźwigał dodatkowe akumulatory.
Jedno z kół wyraźnie niedomagało, zacinając się i chrobo-cząc. Objechał salę i zatrzymał się dłużej przed
lustrem. Zapewne czujniki optyczne mówiły mu co innego niż sonar. Jeśli go posiadał. Po chwili,
zaciągając kołem, ruszył w kierunku drzwi.
Ostatni wyraz powiedział, gdyż robot odwrócił głowę w ich stronę. Przyglądał się chwilę powierzchni
lustra. Być może nawet nic by z tego nie wynikło, gdyby nie donośne kichnięcie, które prawie zmiotło
folię. Zwiadowca cofnął się o kilka centymetrów.
-- Ups... -- powiedział tym razem Net, po czym dodał. -- Ups... -- bowiem zorientował się, że
pierwsze „ups" powiedział za głośno.
Kiedy kilka dni później eksperci próbowali odtworzyć ostatnie chwile zepsutego łazika, stwierdzili, że
zapis na jego dysku urywa się na obrazie dłoni, wyłaniającej się z pustej przestrzeni przed robotem. Na
ostatniej klatce filmu widać było kciuk naciskający spust impulsatora.
-- Mam nadzieję, że mają zapasowego łazika -- powiedział Felix, chowając impulsator do kieszeni.
Bazyliszek wyprostował się, znów schylając głowę, by nie zawadzić o sufit. Wyszli na korytarz i przez
następne drzwi do kanału ściekowego.
-- Powinniście już wracać do domów. Wiem, gdzie to jest. Przeczekam tam, dopóki wszystko nie
ucichnie. A potem... Nie wiem.
-- Nie naprawiajcie. Nie wrócę już tam. Jeśli potraficie z nim rozmawiać, powiedzcie mu...
Powiedzcie mu, że w tym świecie nic nas nie łączy. Żadne z nas do niego nie należy. Jeśli istnieją inne
wymiary, w których przyjdzie nam się spotkać, wtedy mu wybaczę. Nie wcześniej. Dziękuję za wszystko...
Przepraszam, ale nie uściskam was na pożegnanie.
497
-- Ale ja nie mówię o Glorii, tylko o drugiej córce, o Pauli. Ma teraz trzynaście lat.
-- Nie mogliśmy z Frankiem mieć drugiego dziecka. Paula... Paula... Tak, pamiętam. To imię bardzo
podobało się Glorii. Usłyszała na jakimś filmie. Chciała się tak nazywać. Czasem nawet przedstawiała się
ludziom tym imieniem.
Bazyliszek odszedł ciężkim krokiem. Przyjaciele długo patrzyli za nim, aż odgłos kroków ucichł w
ciemnym tunelu.
-- Nie uważacie, że głupio brzmi mówienie do trzytonowej maszyny „proszę pani"? -- zapytał Net.
-- Ech, zamknij się! -- Nika zarzuciła plecak i ruszyła przed siebie. -- Wszystko potrafisz spłycić.
Zebrał trzy karty, dołożył woreczek z kostkami do gry i wrzucił wszystko do kanału.
Z tego miejsca i o tej porze, a było już dobrze po jedenastej, nie było problemu z wydostaniem się na
powierzchnię. Cała czwórka wyszła przez kratkę ściekową w okolicy gimnazjum numer trzynaście im.
Stefana Kuszmińskiego. W oddali widać było migające na niebiesko koguty policji. Prawdopodobnie albo
wielkokołowy robot przesłał wiadomość o zaobserwowaniu Golema-Golema, albo łazik marsjański zdołał
nadać silnym impulsem SOS.
-- Musicie mnie wydać policji -- przypomniał Golem-Golem. -- Inaczej nie dostaniecie nagrody.
Nika spuściła głowę. Było zimno. Ta część świata pokryta była kilkucentymetrową warstwą słabego,
niezdecydowanego jeszcze śniegu.
498
-- Itak muszę się poddać. Bez tego cały plan traci sens. Przyjaciel nie zostanie uratowany.
-- Idź już -- powiedział Felix. -- Jakoś cię z tego wyciągniemy. Obiecuję. Wyciągniemy.
Patrzyli, jak Golem-Golem zbliża się do samochodów policyjnych z uniesionymi rękoma. Nie czekali
dłużej. Odwrócili się i odeszli.
Felix dotarł do domu koło północy. Rodziców jeszcze nie było. Zdążył wypuścić do ogrodu psa, wziąć
solidny prysznic, usunąć ze swoich ubrań co oczywistsze ślady pobytu w Podwarszawie i zjeść pół
zawartości lodówki, włączając w to pozostałości po wujku obrzydliwcu. Po kolacji usłyszał
rozkodowywany alarm i chrobot klucza w zamku. Znów, jak deja vu, powróciło to uczucie, że nie ma tego
złego, co by się nie skończyło jeszcze gorzej. Mama płakała, tata obejmował ją ramieniem. Spojrzał na
Felixa i powiedział po prostu:
-- Babcia umarła.
499
18. Br a to siostra
Zbliżające się Boże Narodzenie zapowiadało się śnieżnie i mroźnie. Wyglądało na to, że po paru latach
ciepłych albo nawet deszczowych świąt wszystko będzie wyglądało jak należy. Jednak ostatnie dni przed
Wigilią nie były, jak co roku, miłym niecierpliwym oczekiwaniem. Od śmierci babci minęły trzy tygodnie.
Przyjaciele, a szczególnie Felix, ciągle nie mogli dojść do siebie. Również z powodu nieopowiedzianej
historii o dziadku. Jak się okazało, nikt poza babcią jej nie znał, tak więc przepadła na zawsze. Felix nie
mógł sobie darować, że nie był z babcią ostatniego dnia i nie wysłuchał tego, co tak bardzo chciała mu
opowiedzieć. Nie pożegnał się.
Wszyscy tłumaczyli mu, że babcia nie chciałaby, aby się zamartwiał. Wiedział, że mają rację, ale i tak nic
nie mogło poprawić mu nastroju. Był dwudziesty trzeci grudnia. Felix przyjechał wcześniejszym
autobusem i wysiadł przystanek przed szkołą. Szedł teraz przez nieodśnieżony park. Jak lodołamacz
rozbijający białą pokrywę, sunął przed siebie z rękoma w kieszeniach i wzrokiem wbitym w śnieg. Nie
zastanawiał się nad niczym konkretnym - w głowie kotłowały mu się bezładne, niepowiązane ze sobą
myśli.
500
Pory roku przemijają, ludzie przemijają. Wszystko trwa tylko przez jakiś czas, zwykle za krótko, i trzeba się
z tym pogodzić. Inaczej człowiek staje się nieszczęśliwy.
Zatrzymał się nagle i uniósł głowę. Obok nieczynnej fontanny stała dziewczyna z ciemnymi włosami.
Trzymała ręce w kieszeniach płaszcza i patrzyła gdzieś przed siebie. Luźno zawiązany szalik zwisał niemal
do ziemi.
Serce Felbca zabiło szybciej, ale dostrzegł, że dziewczyna była wyższa i starsza od Pauli. Od Glorii, szybko
poprawił się w myślach. Podszedł kilka kroków i stanął obok niej. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
-- Lubię niezdeptany śnieg -- oznajmiła, jakby znali się od dawna i przyszli tu na wspólny spacer.
-- Nie lubię nawet swoich własnych śladów -- powiedziała. -- Dlatego nie oglądam się za siebie.
Uśmiechnęła się jeszcze i odeszła w kierunku schodów. Felix popatrzył na pozostawione przez jej buty
ślady w śniegu, odetchnął z ulgą i uśmiechnął się.
***
Wszystko wskazywało na to, że druga „a" przegra ostatnie zadanie w konkursie międzyklasowym.
Ponieważ druga „b" prowadziła jednym punktem, wszystko zależało od wyniku tego zadania. A ten
wydawał się przesądzony. Hymn szkolny, bo napisanie go było ostatnią konkurencją, brzmiał wybitnie
niepoprawnie. Felix od razu odmówił pracy przy hymnie, twierdząc, że ma zbyt wielkiego doła, Nika
powiedziała, że nie ma talentu literackiego, natomiast większość klasy jak zwykle liczyła, że zrobi to kto
inny. Net stworzył go więc sam, a słowa brzmiały co najmniej kontrowersyjnie.
Tego dnia były tylko trzy lekcje, po których miał się odbyć uroczysty apel połączony z ogłoszeniem
wyników konkursu. Dyrektor lubił takie oficjalne uroczystości, podczas których był w centrum uwagi,
toteż urządzał je przy każdej nadarzającej się okazji. Wyma-
501
gały zorganizowania i precyzyjnego planowania, a to były ulubione klimaty Stokrotki. To, że ani do
jednego, ani do drugiego nie miał zdolności, było bez znaczenia. Wystarczało mu, że sam sądzi, iż te
zdolności ma.
-- Jutrzejsza imprezka aktualna jakby co -- powiedział Net, gdy wspinali się schodami na trzecie
piętro do sali gimnastycznej.
-- No... Wigilia.
-- Wpadniemy, jasne -- Nika spojrzała kontem oka na Felixa, który tylko przytaknął.
Usiedli pośrodku sali, żeby nie rzucać się zbytnio w oczy. Dyrektor magister inżynier Juliusz Stokrotka
wszedł na podium obok wielkiej sztucznej choinki i z lekkim zniecierpliwieniem obserwował zamieszanie
przy zajmowaniu miejsc. Obniżył mikrofon i popukał w niego palcem, żeby sprawdzić, czy działa.
-- Koniec roku to tradycyjnie czas podsumowań -- zaczął minutę później, co chwilę zerkając w sufit,
jakby stamtąd spływało nań natchnienie. -- Każdy z nas próbuje sobie odpowiedzieć na pytania, co zrobił
dobrze, a co źle w tym roku...
Połowa uczniów zgromadzonych na sali już zaczynała ziewać bądź zjeżdżać z krzeseł. To, w czym dyrektor
był naprawdę dobry, to ekspresowe działanie nasenne. Jedynie obie drugie klasy siedziały jak na
szpilkach, oczekując rozwiązania konkursu. Minęło dobre dziesięć minut, nim Stokrotka przeszedł do
konkretów:
502
Fabian ukłonił się równie beznamiętnie i został nagrodzony jeszcze bardziej beznamiętnymi brawami.
Dyrektor podszedł do mikrofonu i oznajmił:
-- Hymn przygotowany przez drugą „a" miała odczytać Aurelia, ale ma chrypkę. Dlatego też hymn
zostanie odczytany przez Neta.
-- Ale... -- Net próbował protestować. Nie było jednak wyjścia. Powlókł się na podium, wyciągnął z
kieszeni kartkę i odczytał, tylko nieco mniej beznamiętnie niż Fabian:
503
-- Bardzo dziękujemy obydwu klasom za przygotowanie tekstów hymnów -- dyrektor nie mógł
przekrzyczeć oklasków. -- Druga „a" wykazała się dobrym wyczuciem rytmu i... niekonwencjonalnym
poczuciem humoru -- tu posłał Netowi piorunujące spojrzenie -- za to druga „b" wykonała hymn wręcz
podręcznikowo.
-- YesH!
Net poczuł na sobie kilka niebyt przyjemnych spojrzeń.
Brawa urwały się w jednej chwili. Ktoś, nie wiadomo kto, z drugiej „a" zachichotał krótko. Dyrektor
popatrzył po sali, zamrugał nerwowo i powiedział:
-- Czymże byłby współczesny świat bez gazu? -- znów popatrzył po sali. -- Przede wszystkim byłoby
bardzo zimno. Szczególnie zimą.
504
Więcej niczego nie dało się powiedzieć, bo wiwatować zaczęli przegrani. To z kolei wzbudziło wesołość
reszty sali. Wesołość przeszła w oklaski i gwizdy, które dyrektor zinterpretował zupełnie na opak. Z
szerokim uśmiechem ukłonił się i życzył wszystkim wesołych świąt, po czym tradycyjnie, ogłosił koniec
nauki w tym roku. Wszyscy mogą iść do domów, pomagać mamom w przygotowaniach do świąt.
Wszyscy wstali, a ci, którzy jeszcze przed chwilą piorunowali Neta wzrokiem, teraz ściskali go i klepali po
plecach. Dziewczyny wycałowały go serdecznie, a Aurelia przyssała się do Netowych ust i odessała się
dopiero, gdy Nika (nie) chcący nadepnęła jej na but.
-- Oto morał -- mruknął Felix, gdy w tłumie schodzili po schodach. -- Im bardziej się starasz, tym
gorzej na tym wychodzisz.
Ton jego głosu świadczył o tym, że nie bardzo przejął się wynikiem konkursu.
-- Aktualna.
Przed piątą spotkali się dwie przecznice od komisariatu, pod witryną z neonem „Restauracja chińsko-
włoska Texas poleca bliny". Za zaparkowanym tu od dawna i chyba zapomnianym mikrobusem znajdował
się dobrze osłonięty przed wzrokiem przypadkowych przechodniów okrągły właz do kanalizacji.
Przygotowanym wcześniej drutem Felix z Netem odsunęli klapę i cała trójka kolejno zsunęła się do
niezbyt miło pachnącego otworu.
505
-- Powinienem się już przyzwyczaić -- mruknął Net. -- Ale i tak włosy w nosie skręca.
-- Tam -- Felix wskazał kierunek i ruszył przodem wąską kładką nad strumieniem ścieków.
Net spojrzał na Nikę, a ona posłała mu smutne spojrzenie. Oboje wiedzieli, że Felix jeszcze przez jakiś czas
będzie w podobnym nastroju.
-- Według planów, w celi, w której trzymają Golema-Golema, jest klapa w podłodze -- wyjaśnił
Manfred.
-- Gdyby to była komedia kryminalna, to bym uwierzył -- odparł Net. -- Do tego wielka krata
wentylacyjna i okno z drabinką sznurową.
Minęli kilka wylotów mniejszych kanałów i przeszli do tunelu z rurami na ścianach i kablami
podwieszonymi pod sufitem.
-- Mam nadzieję, że to ostatni raz -- marudził Net. -- Skonstruujmy może kilka robotów, które będą
za nas załatwiały takie sprawy?
Felix zatrzymał się przed wiszącą na ścianie stalową skrzynką elektryczną. Sprawdził, czy stoi na suchym
podłożu i otworzył drzwiczki. Nie było nawet kłódki. We wnętrzu znajdowało się kilka grubych śrub,
pełniących funkcję konektorów kabli.
Wyciągnął z plecaka grube rękawice, drut cynowy i przedmiot wyglądający jak nakręcany samochodzik z
wielkimi kołami. Wyciągnął z niego nitkę zakończoną pętelką. Była na coś nawinięta, bowiem
pozostawała naprężona. Drut cynowy okręcił wokół jednej ze śrub i wygiął tak, że jego końcówka
znajdowała się kilka centymetrów nad drugą śrubą. Następnie przez otwór w dole skrzynki przeciągnął
nitkę i zaczepił ją pętelką o drut. Samochodzik pozostawał poniżej.
506
-- Plan jest taki -- wyjaśnił Felix. -- Ten mały pojazd ma jednokanałowy odbiornik radiowy. Tu jest
nadajnik -- wyjął z kieszeni i pokazał przyjaciołom pudełko z czerwonym przyciskiem, zasłoniętym
plastikową osłoną. -- Gdy nacisnę guzik, silniczek elektryczny zacznie zwijać nitkę. Nitka wygnie cynowy
drut, który dotknie styku drugiego przewodu. Nastąpi zwarcie i wysiądzie prąd w całym budynku. Cyna
oczywiście stopi się bardzo szybko. Wtedy nitka zostanie uwolniona i pojazd spadnie na ziemię. Pod
wpływem wstrząsu zadziała mechanizm sprężynowy i pojazd na wszelki wypadek odjedzie, jak daleko da
radę. Zanim uda się przywrócić zasilanie, wrócimy tą samą drogą.
-- Nie prościej było zrobić mały reaktor do zimnej syntezy nuklearnej? -- ironizował Net.
-- Chodzi o to, żeby wszyscy myśleli, że to tylko zbieg okoliczności -- wyjaśnił cierpliwie Felix. --
Przeanalizowałem wcześniej tę konstrukcję. Powinno zadziałać.
-- Wejście jest tam -- Felix wskazał pionowy szyb z klamrami i klapę kilka metrów wyżej. -- A mój
humor nieprędko się zmieni.
-- Weź mnie na barana -- oświadczył Felix. -- Muszę najpierw wyjrzeć endoskopem, a nie mam się
czego złapać.
-- Tak mi się właśnie zdawało, że klapa w podłodze celi byłaby z deka bez sensu -- mruknął.
Obrócił endoskop o trzysta sześćdziesiąt stopni. Z jednej strony zobaczył inną celę i zakręt, z drugiej
ścianę. Klapa była w korytarzu.
-- Pusto...
507
Net podał Nice endoskop i naparł na klapę. Ta z głuchym chrobotem uniosła się i przesunęła. Chłopak
wysunął głowę ponad poziom podłogi. Zza krat patrzył na niego Golem-Golem. Stał, choć prycza i ławka
były wolne. Był w celi sam.
-- To nie Bazyliszek -- przyznał Felix, wychylając głowę obok przyjaciela. -- Knipszyc zaprojektował
Bazyliszka tak, że wszystko mu się składało.
Przyjaciele wdrapali się na górę, na poziom korytarza. Wnętrze było wyjątkowo obskurne. Ściany
pomalowano szarą farbą, powstałą chyba ze zmieszania resztek farb z wielu puszek. Z sufitu zwieszały się
gołe żarówki podłej mocy.
-- To teraz nieistotne -- Felix pdrapał się po głowie. -- Klapa odpada, okien nie ma, ściana żelbetowa.
Pozostają drzwi.
-- Nie ma czujki alarmu -- wtrącił Manfred. -- Najbliższa kamera za rogiem. Na razie nikt was nie
widzi.
508
-- Nie wierzę... -- Net złapał się za głowę. -- Mieliśmy tylko podważyć studzienkę i powiedzieć:
„Spadamy". A teraz robi się z tego film sensacyjny. Mam! Przenieśmy jego pamięć. Zrobisz nowego
robota, wgramy tam pamięć i wułala.
-- Możesz -- Felix już rozkładał pakunek z częściami do robota. Zdaje się, że nie miał zamiaru
wyjaśniać nic więcej.
-- Nie -- zaprzeczył Felix. -- Musimy zachować pozory, że nie uciekłeś, tylko... rozpadłeś się na
kawałki.
Zamek w kracie był prosty i wyrobiony. Klucz uniwersalny poradził sobie z nim w kilka sekund. Felix
wszedł do celi, poklepał Go-lema-Golema po ramieniu i zaczął rozkładać na podłodze zepsute bądź
zapasowe części.
-- Sądzisz, że się nie połapią? -- zapytał Net. -- Tych części jest tak z dziesięć razy za mało.
-- Załóż to -- poleciła.
Płaszcz był zdecydowanie za mały, ale ostatecznie mógł udawać przykrótki płaszczyk. Spodni w ogóle nie
dało się założyć przez wielkie stopy, więc Nika rozpruła je, a po założeniu pospinała przygotowanymi
wcześniej agrafkami. Po założeniu kapelusza Golem-
509
-Golem wyglądał jak... robot ubrany w za mały płaszcz, za krótkie spodnie i kapelusz.
Faktycznie, były tak duże, że nie istniały buty, w które dałoby się
je wcisnąć.
Felix sięgnął do plecaka Niki i wyjął czarny T-shirt. Rozdarł go na dwie części i obwiązał z wierzchu wielkie
stopy.
-- Za zakrętem jest jeszcze pięć cel i kantorek strażnika -- powiedział przyciszonym głosem Manfred.
Felix wyjął z plecaka yoyobota i przepiął ekran do zdalnego sterowania.
-- Ciekawe, czy w areszcie dla nieletnich będzie choinka? ... -- zastanawiał się Net.
-- Manfred? -- Felix nie musiał dalej wyjaśniać, bo program zorientował się, o co chodzi.
Yoyobot wystartował i wleciał za róg, trzymając się blisko sufitu. Na ekranie przesuwały się kolejne puste
cele, aż wreszcie pokazała się krata w poprzek korytarza i przeszklony, nieco wystający ze ściany kantorek.
Rozwalony w fotelu gruby policjant oglądał telewizję i napychał się chipsami z wielkiej paczki. Dokładnie
nad nim mrugała jarzeniówka, ale jemu to najwyraźniej nie przeszkadzało.
-- Przejdziemy, zanim znajdzie -- odparł Felix, wyciągając z plecaka klucz uniwersalny. -- Póki klucz
w garści, w sercu nadzieja.
-- Za kratą schodami na górę -- odezwał się Manfred. -- Z korytarza w prawo, siedem metrów, znów
w prawo, dwadzieścia metrów do bramki wejściowej i w lewo na ulicę.
510
-- Czekaj, czekaj, czekaj... -- Net powstrzymał go ręką. -- Ja się muszę przygotować psychicznie.
Przez chwilę nic się nie działo, potem światło zamrugało i zgasło.
Felix natychmiast wstał i szybkim krokiem dotarł do kraty. Włożył do otworu klucz uniwersalny i... w tym
momencie zapaliły się żółtawe lampki na ścianach.
Spojrzeli na kantorek. Strażnik był zajęty przegrzebywaniem szuflad w poszukiwaniu latarki. Gdyby teraz
podniósł wzrok, z pewnością by ich zobaczył. Zamek odskoczył i przyjaciele ze wstrzymanym oddechem
przeszli na drugą stronę. Zza szyby wydobywały się stłumione przekleństwa.
Dotarli na parter. Bramka wejściowa w głównym hallu była otwarta. Przechodziło przez nią w tę i z
powrotem sporo ludzi, próbujących chyba ustalić przyczynę awarii. Policjantka, która miała pilnować
przejścia, rozmawiała z kimś przez telefon, żywo gestykulując. Tuż obok stało kilku policjantów. Mimo
zamieszania i panującego tu półmroku wyjście niepostrzeżenie byłoby raczej trudne.
Przyjaciele odwrócili się gwałtownie. Za nimi stał inspektor Szyneczko, jak zwykle spowity dymem z
papierosa. Wpatrywali się w niego, czując, jak uchodzi z nich energia. Oto cały plan legł w gruzach przez
przypadkowe spotkanie na korytarzu. Golem-Golem dyskretnie usunął się w jeszcze głębszy cień obok
szafy.
511
-- Dobrze, że pana widzimy -- skłamał Felix. -- Właśnie do pana szliśmy. Znaleźliśmy skarb, właściwie
sejf ze skarbem, i pomyśleliśmy sobie, że muzeum...
-- Skarb... -- inspektor pokiwał głową. -- Sprawdziłem archiwa Wehrmachtu z roku 1945 i wyszło-
mi, że w skarbie ze stalowej skrzyni, który znaleźliście... który ukradliście z podziemi, brakuje obrączki i
pierścionka.
-- Chce nas pan oceniać według dokumentów Wehrmachtu? -- oburzył się Felix.
-- Na to samo wychodzi...
Inspektor zaciągnął się papierosem. Zdawał się nie zwracać najmniejszej uwagi na zamieszanie wokoło. Na
szczęście nie zauważał również stojącej po przeciwnej stronie korytarza przygarbionej postaci w płaszczu.
Przyjaciele popatrzyli po sobie i bez słów zrozumieli, że jeśli teraz powiedzą o skarbie Złotej Kaczki, to
śledczy właduje ich w jeszcze większe kłopoty.
-- Zastanawiam się właśnie, czy nie przekazać kopii waszej teczki do wydziału policji dla zwierząt.
-- Co ma z nami wspólnego policja dla zwierząt? -- zdziwił się Felix. -- Nie zrobiliśmy nic żadnemu
zwierzęciu.
-- Trzydzieści to tylko te policzone. A ile było w sumie... Tak to już jest, że część złych czynów jest
popełniana niechcący, zupełnie nieświadomie. Ale to nie znaczy, że nie podlegają karze.
-- Jaka jest kara za palenie tutaj? -- Nika wskazała tabliczkę z napisem „Zakaz palenia".
Szyneczko zignorował ją i ciągnął:
-- Samotny, opuszczony dom. Może są w nim skarby? O tym sobie pomyśleliście? Obserwowałem
was od jakiegoś czasu. Jak na uczniów gimnazjum zachowywaliście się bardzo dziwnie.
512
-- A właśnie... Pamiętam ciebie skądś jeszcze... -- zastanowił się Szyneczko. -- Teraz po ciemku coś
sobie kojarzę... Chyba z jakiegoś nagrania o ruchu drogowym...
Przyjaciele zbledli, choć w tym świetle nikt nie mógł tego dostrzec. Szyneczko wiedział o sprawie znaków
drogowych i tylko czekał, żeby zacząć ich szantażować.
-- Wtedy nie powiedzielibyśmy panu, gdzie jest grób Jana Twardowskiego -- wypaliła Nika.
-- Nikt nie wie, gdzie jest jego grób -- powiedział pozornie obojętnym tonem śledczy. Jego oczy
zdradzały jednak spore zainteresowanie. -- Czy jest inaczej?
Nika bez słowa otworzyła torbę, wyrwała z zeszytu szkolnego kartkę i najlepiej jak potrafiła naszkicowała
plan dojścia do grobu. Śledczy nieufnie wziął w dłonie plan i chwilę studiował w półmroku. Wreszcie
złożył i schował do kieszeni. Jego wzrok padł na przygarbioną postać po drugiej stronie korytarza.
-- Wybraliście najgorszy moment. Mamy awarię zasilania. Przyjdźcie kiedy indziej. Kiedyś...
Sprawdzę wasze rewelacje
0 Twardowskim i się odezwę. Jeśli plan jest fałszywy, poprawczak przyjmie was z otwartymi
ramionami. A teraz idźcie, bo i bez was jest tu wystarczający bajzel. Wypuść ich! -- rzucił jeszcze do
policjantki.
Ta skinęła głową i, nie przerywając rozmowy telefonicznej, otworzyła bramkę. Przyjacielem walącymi z
przejęcia sercami przeszli obok niej, minęli kilku innych policjantów i wyszli w mroźny wieczór. Dopiero
za rogiem najbliższego budynku odetchnęli z ulgą
513
-- Jeśli znajdzie ten grób, to się więcej nie odezwie -- ocenił Felix. -- Będziemy go mieli z głowy. Nie
będzie się chciał z nikim dzielić sukcesem.
-- Ale podatek... -- westchnęła Nika. -- Nie Szyneczko, to ktoś inny się tym zajmie...
Wyglądali dosyć dziwnie, idąc z wielkim przygarbionym towarzyszem, ale w ogarniętym przedświąteczną
gorączką mieście nikt nie zwracał na nich uwagi.
Felix wraz z rodzicami pojawił się w penthousie państwa Bieleckich, gdy zaczynało się już ściemniać.
Podobnie jak wszystko w tym domu, choinka również była prosta w formie. Ozdobiono ją tylko białymi
bombkami. Na stołe w jadalni stały dwa stroiki ze świeczkami.
-- Marlenko... -- pani Bielecka przyjrzała się zawartości. -- Miło, że się tak postarałaś, ale... dziś jest
Wigilia. -- Pani Polon patrzyła na nią, niczego nie rozumiejąc, więc gospodyni wyjaśniła. -- Nie jemy dziś
mięsa.
-- Jasne! -- mama Felixa klepnęła się w czoło. -- To mój pierwszy miesiąc jako pani domu. Babcia by
pamiętała... -- na chwilę zapadło milczenie. -- Włóż na razie do lodówki, będzie na jutro. Wpadniecie
jutro, prawda?
-- Jak bratosiostra wcześniej nie wpadnie na pomysł urodzenia się -- pani Bielecka pogładziła
brzuch. -- Niby jeszcze trochę do terminu, ale...
514
-- Sam byłeś kiedyś takim obcym -- mama szturchnęła go łokciem i zaniosła do lodówki mięsne
przysmaki.
-- Masz?
Felix skinął głową i poklepał plecak. Dyskretnie wymknęli się na ośnieżony taras i zaczęli rozkładać dziwną
instalację z kabli.
-- Lepiej po.
Rzucili jeszcze okiem na przystrojoną świątecznie Warszawę i zmarznięci wrócili do domu.
Tata Neta włączył mały telewizor wiszący na ścianie kuchni. Na ekranie pojawiła się twarz Ilony Boguckiej.
-- Wczoraj problem Bazyliszka ostatecznie rozwiązał się sam -- oznajmiła Ilona. -- Mechaniczny
potwór, siejący terror wśród mieszkańców miasta, popełnił samobójstwo, rozpadając się na pojedyncze
elementy. Dosłownie sam się rozmontował i rozkręcił.
Kamera przejechała na celę. Przyjaciele wytrzeszczyli oczy. Było tam pełno stalowych elementów, jakby
ktoś pociął na kawałeczki całą koparkę i zrzucił na stertę.
-- Tak, Bazyliszek dokonał autodemontażu -- przyznał policjant, którzy przedtem wypowiadał się
przy okazji domniemanej bomby podłożonej na Starówce. -- Obywatele nie mają się już czego obawiać.
-- A jak odkręcił ostatnią śrubkę? -- zapytała reporterka. Przytknęła palec do ucha ze słuchawką i
ułożyła usta w nieme „ups", po czym dokończyła. -- OK, nie było pytania. Ostatnia śrubka wykręciła się
sama. Sprawa zamknięta. Potwora nie ma. Z lochów... znaczy z aresztu śledczego mówiła do państwa
Ilona Bogucka. Oddaję głos do studia. -- Opuściła mikrofon, odetchnęła i spojrzała na policjanta. -- To jak,
wpadniesz wieczorem?
515
Z opóźnieniem na ekranie pojawił się speaker w studiu. Zamrugał dwa razy, odchrząknął i powiedział:
-- Yyy... Oglądają państwo Niusy czy Niuanse. Wiadomości z zagranicy. Opóźniono o dwa tygodnie
start misji marsjańskiej celem poprawienia konstrukcji łazika, który jest dziełem polskich inżynierów. Jak
wykazały testy, obecnie ma on zbyt słabą ochronę przed wyładowaniami elektrycznymi...
-- Głupio im się przyznać, że wielkie stalowe monstrum zniknęło bez śladu -- dodał Felix. -- Tylko
lepiej dla nas. W ten sposób wszyscy są szczęśliwi.
-- Prawie wszyscy -- zauważyła smutno Nika. -- Szyneczko może nas wydać. Widział nas z Golemem-
Golemem. Skojarzy to sobie.
-- Pewnie skojarzy -- przyznał Net. -- Ale sam kazał nas wypuścić. Będzie siedział cicho.
-- Nie chciałem go wpuścić -- powiedział portier z parteru -- ale wykazał wiele determinacji, więc
dzwonię. Może to jakiś... daleki krewny?
516
-- Obiecałem przecież, że go nie wyłączę. A on obiecał, że nie wyjdzie z domu. To nie on.
Tata Neta zerknął na puste miejsce przy stole, zastanowił się i powiedział:
-- Proszę go wpuścić.
-- Właśnie na taką ewentualność zostawiamy to puste miejsce -- wyjaśnił. -- Jak się będzie
zachowywał niegrzecznie, to go wyprosimy.
Tata Neta otworzył drzwi. Stał za nimi zarośnięty kloszard w brudnym czerwonym dresie, z połatanym
tobołkiem przewieszonym przez ramię. Na nogach miał podarte i nadające się właściwie na śmietnik
skórzane buty.
-- Może chciałby pan wziąć prysznic?... -- nieśmiało zaproponowała pani Bielecka, podając
gościowi chusteczkę. -- Mogę uprać panu ubranie...
-- Założę się, że wtedy rozpadłoby się na kawałki -- odparł, przy okazji bekając donośnie. -- Trzyma
się tylko na brudzie.
Wysmarkał w chustkę nos, a towarzyszył temu odgłos podobny do modulowanego klaksonu. Potem
zwinął chusteczkę i oddał pani Bieleckiej.
517
-- Ja pierdykam...-- szepnął Net tak cicho, że tylko Felix i Nika to usłyszeli. -- Ale chlor...
-- Aha... Czyli tak. -- Gospodyni złożyła dłonie. -- To może usiądziemy do stołu. Wszystko już prawie
gotowe.
-- Jasssne, siadajmy -- zgodził się gość. Znów beknął i ruszył chwiejnym krokiem w kierunku
najbliższego krzesła. Wionęło od niego potężnie podłym alkoholem.
-- Chce pan miętówkę? -- mama Felixa usiadła obok i podsunęła mu paczkę cukierków.
Pani Polon odwróciła się i spojrzała na gospodynię, mocującą się już ze słoikiem grzybków
marynowanych. Zerwała się od stołu i oznajmiła:
Przez następne kilka minut trwało zamieszanie, bowiem zgodnie z tradycją każdy musiał złożyć każdemu
życzenia. Obie mamy wykazały się sporą sprawnością w konkurencji „jak się pocałować z nieoczekiwanym
gościem, jednocześnie go nie dotykając".
-- Wiesz sama, czego sobie życzyć -- Net pocałował Nikę trzy razy. -- Ja się pod tym podpisuję.
-- A ja ci życzę super bratosiostry -- uśmiechnęła się Nika. -- Jak chcesz, to dodaj sobie jeszcze jakieś
życzenia. Ja też się pod nimi podpisuję.
-- Chciałbym na przykład, żebyśmy do końca obejrzeli „Blade Runnera". Może dziś się uda?
We dwójkę podeszli do Felixa i mocno go przytulili. Słowa były zbędne.
Wszyscy usiedli do stołu i nałożyli sobie po trochu różnych potraw. Gość odkręcił butelkę z zamiarem
napełnienia szklanki.
-- Sugeruję soczek -- powiedział pan Bielecki, teraz już wyraźnie żałując swojego dobrego serca.
518
-- Jak post, to post. Dwa razy w roku można wytrzymać bez alkoholu.
Kloszard spojrzał smętnie na swoją butelkę w papierowej torbie i odstawił ją na środek stołu.
-- Cóż -- powiedział. -- Post kończy się o północy. Może mi pry-ta nie wywietrzeje dotenczas.
-- Siadaj, kochanie -- grzecznie polecił pan Bielecki, po czym nałożył każdemu solidną łychę dania. --
Zaraz będzie zupa grzybowa i karp po żydowsku.
-- Pychotka -- zachwalał Net. -- Macki lizać, po prostu. Ryba zmiksowana bez akwarium plus
rodzyny, żelatynka i słodka mar-chewunia. Sushi kuca przy tym i popełnia seppuku pałeczkami.
W miarę jedzenia humory wszystkim się poprawiały. Kloszard wczuł się w atmosferę i nawet udało mu się
powiedzieć kilka zabawnych dowcipów. Przyjaciele odnieśli wrażenie, że jego ubranie stało się jakby
bardziej czyste niż początkowo, ale to chyba była sprawa halogenowego oświetlenia jadalni.
-- Odpalmy już -- poprosił Net, nachylając się do Felixa. -- Nie mogę się doczekać, czy zadziała.
Zjedli po trochu wszystkich przygotowanych dań. Największym powodzeniem cieszyła się jednak ryba
faszerowana. Kiedy rodzice i gość zajęli się rozmową o polityce, przyjaciele wstali od stołu i podeszli do
drzwi na taras.
-- Bociana? W zimie?
-- Przecież nie na poważnie, kobieto. Chodzi o bociana, który przyniesie bratosiostrę. Taki
performance.
519
-- Nie smuć się tak, młody przyjacielu -- odezwał się niespodziewanie zupełnie innym głosem
kloszard. Stanął obok nich przy szybie. Jego dres w tajemniczy sposób stał się już teraz zupełnie czysty. --
To naturalny proces życia i śmierci. Jedno nie może istnieć bez drugiego. Teraz wydaje ci się to straszne,
ale im będziesz starszy, tym bardziej docenisz tę zależność. Życie wieczne, to dopiero byłoby
przekleństwo! Kiedyś trzeba przecież odpocząć.
-- Jakoś nie trafia to do mnie -- przyznał Felix. -- Wolałbym, żeby moja babcia nadal żyła.
-- Tak, ale nie za wszelką cenę. Ktoś odchodzi, ktoś inny ma się wkrótce urodzić.
-- Przepraszam, ale ciężko nam się z panem rozmawia, jeśli nie znamy pana imienia. Ja jestem Nika,
a to Felix i Net.
Teraz przyjaciele dostrzegli wreszcie, że jego dres nie jest dresem, tylko krótkim czerwonym kożuchem, a
ciśnięty w kąt tobołek - workiem, w jaki zwykle Mikołaj ładuje prezenty. Przygładzona siwa broda nie
sprawiała już wrażenia niestarannego zarostu. Tylko nos pozostał czerwony, ale od mrozu, a nie wódki.
Gapili się na Mikołaja z szeroko otwartymi oczami.
-- Nie szkodzi, cha, cha cha! -- Mikołaj zaśmiał się rubasznie i przyczesał małym grzebykiem brodę. --
Nie jestem łasy uwielbienia. Moją rolą jest przynoszenie ludziom dobra raz do roku. Włączajcie!
-- Aha... -- Felix odgrzebał spod śniegu wyłącznik hermetyczny. -- To miały być światła nawigacyjne
do lądowania bociana.
520
Felbc nacisnął przycisk. Przez całą długość zaśnieżonego trawnika przebiegły błyski światełek
choinkowych ukrytych pod śniegiem. Tworzyły dwie migające linie, jak na lotniskowcu. Mikołaj
wyciągnął z kieszeni wielki stary telefon komórkowy z wysuwaną anteną i wyświetlaczem z czerwonych
diod.
-- Stary! -- Mikołaj zamachał z przejęcia wolną ręką. -- Jaka Krysia? Co ty robisz z tą reniferką w zoo?!
Znów będzie to samo, co rok temu?! No, mam ci przypominać? W tej chwili masz tu być! Zbieraj ferajnę.
Oczekuję cię za pół minuty. Nieważne, że sarny, nieważne, że lamy. Macie tu być za pół minuty!
Przyjaciele patrzyli na niego z zaskoczeniem, aż na horyzoncie, ponad Pragą, pojawiły się złote światła
pozycyjne Mikołajowych sań.
-- W tym roku będzie cienko z prezentami -- powiedział Mikołaj. -- Połowa ładunku to rózgi. Zaraz
zresztą pod sejm lecę, to sporo mi ubędzie. Nie ma lekko. Każda noc z dwudziestego czwartego na
dwudziestego piątego grudnia trwa dla mnie około trzydziestu lat. Bez snu, bez odpoczynku. Relatywna
czasoprzestrzeń mnie dobija... -- pokiwał smutno głową. -- No nic, taki los nieśmiertelnego. Harówa bez
zmrużenia oka. Niosę ludziom radość, a sam...
Nika objęła Mikołaja ramionami i pocałowała w rumiany policzek. Mikołaj grubą rękawicą otarł łzę i
uśmiechnął się.
-- Dziękuję. Dla takich chwil warto to robić -- wyciągnął z kieszeni wymiętą kopertę. -- Było w twojej
skrzynce. Pomyślałem sobie, że wolałabyś to przeczytać wcześniej niż później.
521
-- To dla ciebie -- Mikołaj wręczył Felixowi bardzo stary notatnik w twardej oprawie z rudego
płótna. -- Na pewno cię zainteresuje. A dla ciebie... -- spojrzał groźnie na Neta. -- Dla ciebie...
Zaprzęg dwunastu reniferów podszedł do lądowania zgodnie z migającymi w śniegu światełkami. Kopyta
wzbiły w powietrze chmurę śniegu, obsypując nim dokładnie przyjaciół i Mikołaja.
-- Przepraszam, że zapytam -- zaczął Net. -- Skąd pan się wziął? Kto sprawił, że pan przynosi nam
prezenty?
-- Nie pamiętam tego niestety -- Mikołaj rozsiadł się na fotelu woźnicy i zapiął pas. -- Dostatecznie
dużo ludzi chciało, żebym rozdawał prezenty. No to rozdaję. Inaczej mówiąc, był potrzebny ktoś do
roznoszenia prezentów, a ja byłem pod ręką.
Pomachał im z uśmiechem.
-- Nie bój nic -- Mikołaj puścił do niego oko. -- Nie olewam stałych klientów. Reszta prezentów
znajdzie się pod choinką po kolacji.
-- Jak?...
-- Ech wy, trójwymiarowcy... -- Mikołaj pokręcił głową. -- Widzicie mnie pod postacią
sympatycznego dziadka z siwą brodą i pewnie sobie myślicie, że naprawdę jestem sympatycznym
dziadkiem z siwą brodą... Otóż ta postać wyrośniętego krasnala to tylko cień, który rzucam tu z wyższych
wymiarów. Może za rok znajdę chwilę, żeby wam to wyjaśnić. Dziś muszę już lecieć...
Strzelił wodzami i krzyknął: „Ho, ho, ho!". Renifery zabuksowały kopytami w miękkim śniegu i wzbiły się
w powietrze. W sekundę później po saniach został tylko z wolna rozpływający się złoty ślad.
Przyjaciele stwierdzili nagle, że siedzą przy stole, a naprzeciwko nich stoi pani Polon z nożem do ciasta.
522
Sprzątnęli ze stołu. Rodzice przemieścili się do kuchni, by porozmawiać przy soczku i wodzie mineralnej.
-- Pamiętnik babci Lusi... z okresu Powstania Warszawskiego. Może napisała coś o dziadku.
-- Lepiej dobrze schowaj -- poradził Net -- bo jeszcze ktoś wpadnie na pomysł, że to zabytek i
powinien być w muzeum.
-- Właśnie... -- Nika przypomniała sobie o kopercie. Otworzyła ją i wyciągnęła list. W miarę czytania
na jej twarzy pojawiał się coraz szerszy uśmiech. -- Yes! -- wykrzyknęła wreszcie, wyrzucając w górę
ramiona jak zwycięzca maratonu.
-- Jedną trzecią z dziesięciu procent -- poprawiła. -- Wy dostaniecie po tyle samo. Przelew ma być
wysłany na początku stycznia, z przyszłorocznego budżetu muzeum.
-- Idę do skrzynki -- Net wstał. -- Po raz pierwszy od dawna nie mogę się doczekać listu.
-- Zaczekaj chwilę... -- Nika przyjrzała się kopercie. -- List został wysłany dwudziestego ósmego
grudnia... To za cztery dni.
523
-- Więc w jaki sposób?... -- Net zmarszczył brwi i chwilę myślał. Wreszcie machnął ręką. -- Nieważne.
Wytrzymam te kilka dni.
-- Co miesiąc wcześniej? -- zapytał tata, który podszedł do stołu nalać sobie soku.
-- Muzeum wypłaci nam znależnie. Gdyby zrobili to wcześniej, może starczyłoby na leczenie babci
Lusi... Te sto tysięcy.
-- Mają kiepską drukarkę -- wyjaśnił tata. -- Nie wydrukował się przecinek. Dwa ostatnie zera to
grosze. Zresztą babcia powiedziała, że nie chce tych badań. Nie dała się przekonać. Nie myśl o tym dzisiaj.
-- Nie myślmy o tym -- poprosiła Nika. -- Nie dziś. Babcia nie chciałaby, żebyśmy się martwili.
Myślmy o świętach i prezentach.
-- Ciekawe, co z moim? -- zastanowił się Net. -- Miał się pojawić w ciągu godziny.
Przyjaciele zerknęli w stronę choinki, ale wciąż nie leżał pod nią żaden prezent.
-- Oj! -- rozległo się z kuchni. Mama Neta zrobiła nagle wielkie oczy i złapała się za brzuch. -- Oj, oj,
oj!
-- Zaczęło się -- tata szybkim krokiem podszedł do szafy, narzucił kurtkę na marynarkę i podał mamie
płaszcz. -- Jedziemy! Sorry
524
Dotarli do garażu i zapakowali się w dwa samochody. Niestety, wjazd blokowała mała czerwona
furgonetka z napisem „Święty Mikołaj - dostawa prezentów". Pan Bielecki dojechał Saabem do furgonetki
i zatrąbił.
Drzwi samochodu otworzyły się i ze środka wysiadł Mikołaj. Ściślej mówiąc, był to nieogolony typ z
krzywo przeczepioną brodą z waty i w czerwonym płaszczu narzuconym na jeansowe ogrodniczki.
-- Ma pan pełno miejsc obok! -- tata Neta wskazał niemal puste zatoczki.
-- Ale już stoję tu. Chwila i wracam. Mam jeszcze pół miasta do obskoczenia.
Pan Bielecki odpiął pas i wysiadł. Nie było mowy, żeby przejechać obok furgonetki. Spojrzał na żonę. Jej
wygląd sugerował, że lepiej się pospieszyć.
Po chwili stalowy zderzak Land Rovera oparł się o przód furgonetki i bez trudu przepchnął ją na trawnik.
Ulice były wyludnione -- wszyscy siedzieli w domach przy wigilijnych stołach. Znów zaczął sypać śnieg i to
tak, że musieli zwolnić, bo prawie nic nie było widać. Po chwili ulica zamieniła się w ślizgawkę.
Przezornie więc zwiększyli odstęp między samochodami.
525
W lusterku wstecznym pojawiły się światła samochodu jadącego o wiele za szybko jak na te warunki.
Wyprzedził Land Rovera państwa Polonów, potem Saaba Bieleckich i wtedy wpadł w poślizg. Ściślej
mówiąc, wyglądało na to, że zrobił to celowo. Furgonetka z napisem „Święty Mikołaj - dostawa
prezentów" chwilę jechała bokiem, wreszcie zatrzymała się, blokując oba pasy ruchu. Tata Neta wdepnął
hamulec, mama zaparła się o deskę rozdzielczą i zamknęła oczy, zaterkotał ABS. Nie było jak uciec na bok,
bo z jednej strony była barierka, a z drugiej murek.
Wreszcie samochód zatrzymał się trzy metry przed furgonetką. Na szczęście tata Felixa również miał
refleks i zdołał wyhamować w bezpiecznej odległości.
-- Mam was!
Tata Neta wysiadł również. Pseudo-Mikołaj ruszył w jego stronę w zamiarach niezbyt pokojowych.
Przystopował dopiero, gdy zobaczył tatę Felixa i zrozumiał, że jest sam na dwóch. Zmienił więc taktykę.
Zatrzymał się.
-- Mam czas. -- Pseudo-Mikołaj przypalił papierosa i oparł się o swój samochód. -- Trzeba było wtedy
zaczekać.
-- Moja kobieta za chwilę urodzi dziecko. Wolę, żeby zrobiła to w szpitalu niż tutaj, w twoim
towarzystwie. Tu masz moją wizytówkę -- wręczył mu zwinięty w trąbkę kartonik. -- Jeśli jutro rano nadal
będziesz chciał ze mną rozmawiać, to zadzwoń. A teraz zejdź mi z drogi, zanim się naprawdę zdenerwuję.
526
Wyglądało na to, że zamierza odepchnąć pseudo-Mikołaja. Z samochodu wysiadły obie mamy. Pani
Polon pomogła mamie Neta utrzymać się na śliskiej jezdni.
Dopiero po chwili zrozumiał, że jest już na to za późno. Za nimi ustawiło się już kilka samochodów,
skutecznie blokując oba pasy.
-- Nie mam zamiaru sam płacić za kierunkowskaz -- oznajmił pseudo-Mikołaj, i założył ręce. -- Mam
czas. Prezenty dostarczę w styczniu.
-- Proszę, oto dwieście złotych -- tata Felixa wręczył mu dwa banknoty. -- Teraz niech pan odblokuje
drogę.
-- Nie mam ani złotówki -- pan Bielecki poklepał się po kieszeniach. -- Z tego pośpiechu zostawiłem
portfel... Ma pan moją wizytówkę. Załatwimy to po świętach. A teraz naprawdę mi się spieszy.
Pani Bielecka złapała się za brzuch i jęknęła. Mama Felixa odprowadziła ją do samochodu. Tata Neta
zacisnął pięści i ruszył w kierunku furgonetki. Pan Polon zatrzymał go jednak.
Pseudo-Mikołaj nie zapiął pasów. Zamknął okno i zaczął zabijać czas grą na telefonie komórkowym.
Jednak po chwili, gdy zobaczył wycelowane w siebie reflektory, zmienił zdanie i czym prędzej zapiął pas.
Naprawa drzwi i błotnika, o które oparł się zderzak Land Rove-ra, na pewno musiała kosztować więcej niż
pięćdziesiąt złotych. Po-
527
dobnie jak naprawa drugich drzwi i drugiego błotnika, gdy zepchnięta na pobocze furgonetka oparła się o
barierkę.
-- Naprawdę mi przykro -- westchnął tata Felixa -- ale nie było innego wyjścia.
-- Nie należało się -- powiedziała mama. -- Po prostu nie było innego wyjścia.
Do szpitala dotarli bez dalszych problemów. Pan Bielecki wprowadził żonę do hallu. Senna pielęgniarka
spod migającej anemicznie choinki zmierzyła mamę znudzonym wzrokiem, zapisała jej dane w wielkim
postrzępionym zeszycie i leniwym krokiem poprowadziła długim korytarzem. Drzwi od oddziału
porodowego zamknęły się, zostawiając wszystkich, poza rodzicami Neta, na pustym korytarzu.
-- Przerąbane będzie mieć z urodzinami... -- odezwał się Net. -- Nie będziemy przecież robić imprez
urodzinowych w Wigilię...
-- Skazałem go na miesiąc klątwy czerwonych świateł -- odezwał się Manfred z netowego telefonu.
-- To znaczy?
-- Jadąc przez miasto, będzie trafiał na same czerwone światła. Tam, gdzie się da.
528
-- Nasila mi się okresowo, kiedy dzieje się coś, o czym nie mam pojęcia. Na przykład o
bratosiostrach nie mam pojęcia. Głównie
***
Drzwi otworzyły się i stanął w nich pan Bielecki. Był uśmiechnięty i wzruszony.
-- Szybko? Przespaliście ponad godzinę. Możecie wejść, tylko załóżcie ochraniacze na buty.
Pobiegli do automatu sprzedającego ochraniacze i po chwili byli już w pokoju, przy łóżku mamy. Net
przełknął ślinę i złapał się poręczy, żeby nie upaść.
-- jęknął z wyrzutem.
Net nachylił się nad małym łóżeczkiem, stojącym u wezgłowia łóżka mamy. Zawinięte w ciepły kocyk
leżały tam bliźniaki. Brat
i siostra.
Warszawa-Murzasichle-Londyn 2006/2007
529
Spis treści
1. Drzwi ............................................7
2. Wszystkich Świętych......................../........40
3. Goście...........................................48
4. Zadanie ..........................................64
5. Makulatura .......................................83
7. Podstęp.........................................148
12. Instytut.........................................305
15. Wyprawa........................................411
Robert Starzec
Najbardziej szalony i odjechany rajd po kosmosie, jaki można sobie wyobrazić! Michu, nastolatek z
planety Ziemia i Włam, nastolatek z planety Bardzo Wesołych i Rozkosznych Wielbicieli Wielkich Imprez
z Naciskiem na Sylwestra ruszają na poszukiwania zagubionych rodziców Włama. Ich przygody na
planetach: Internautów, Zombich, Tlenowców, Gończych i Marzeń wcisną Cię w kanapę! Uwaga - mocno
niepoprawne :)
Szli blisko siebie, szerokim korytarzem, którego krawędzie ginęły w ciemnościach i kurzu. Na ścianach
wisiały setki ekranów, telebimów i najróżniejszych rozmiarów monitorów. Każdy nieustannie wyświetlał
reklamy we flashu lub inne, pożyteczne informacje w rodzaju jubileuszowego wejścia na konkretną
stronę, milionowego logowania, albo szczęśliwego numeru IP, na właściciela którego czeka masa nagród
pod warunkiem podania numeru karty kredytowej. Nie widzieli nikogo, tylko milczące linie diod,
elektrod, światełek. Przed nimi rysował się terminal, podobny do kieszeni na dysk twardy. A może
Michowi tylko tak się wydawało?
Otaczały ich dziwne dźwięki, wzmocnione przez niosące się po pomieszczeniu echo. Szumiało niczym
gigantyczny wiatrak, rozbrzmiewało pyrkanie, szuranie, trzaski i warkot, jaki słyszymy, gdy coś się psuje.
Co jakiś czas rozlegał się huk, zwielokrotniony odgłos, który przywoływał Zenkowi bolesne wspomnienia -
dźwięk zniecierpliwionej dłoni, opadającej na obudowę komputera.
-- Masz rację. Teraz przed nami najważniejszy rytuał na planecie -- gdyby komputery mogły wziąć
głęboki oddech, Harry z pewnością by to uczynił -- wielka ceremonia logowania.
Logowanie kojarzyło się Michowi ze wszystkim co najgorsze. Pojął, że Harry nie żartuje. Nagle,' błyskające
kolorami monitory nabrały złowrogiego wyrazu. Wyskakujące reklamy osaczały jak stracone szanse,
kolejne, wesołe błyski przypominały o grożącym niebezpieczeństwie. Nieznanym, a przez to jeszcze
groźniejszym. Spojrzał za siebie. Uśmiechnięty przód statku ginął w ciemności.
Terminal przedzielały krótkie korytarze, zakończone drzwiami. Wszystkie były zamknięte. Złowrogo
migotały monitory, wyświetlając bez sensu najróżniejsze kolory. Wybrali ten, o najmniej zmiennych i
bardzo stonowanych barwach.
Stanęli w rządku, jak na zbiórce. Michu schował się z tyłu, ale niestety - znalazła się złośliwa ręka, znalazła i
noga, która wypchnęła go naprzód. Ekran natychmiast się rozjaśnił.
-- Serdecznie witam na planecie Wielkie Usieciowienie -- rozległo się z głośnika -- teraz nastąpi
krótka i bezbolesna operacja logowania, po której zostaniesz zarejestrowany, zarejestrowana jako
planetarny użytkownik.
A komputer zaczął pytać: o datę urodzenia w latach planetarnych i wszechkosmicznych (tu pomógł
Harry). Tym samym, syntetycznym głosem wyciągał informacje: jak Michu się nazywa, kim są rodzice i
gdzie dokładnie mieszka. Po chwili przerwy nastąpiło pytanie o dochód i płeć, coś w komputerze
zabruczało, głos się zmienił. Mówił tonem, jakby chodziło o sprawy życia i śmierci.
-- Nigdy nie miałem kota -- wyznał z żalem Michu, bo zawsze chciał mieć.
Komputer zaburczał.
I tak dalej. Kiedy padły już pytania o chomika, gulgota, bździągwę, trzy odmiany ściekożyji i wesz
domową, zrezygnowany Michu oświadczył, że nigdy nie miał żadnego zwierzęcia, poza kijanką w czasie
wakacji nad Rabką, ale ta kijanka zmieniła się w żabę i uciekła. Nawet ona nie miała imienia. Komputer
zamilkł. Zaświszczał. I zaczął:
Michu spojrzał bezradnie na pozostałych. Milczeli. Zrobił więc to, co umiał najlepiej. Westchnął.
-- Roman -- zapiszczało. Chwila ciszy. I następne pytanie -- ilość zębów w wieku pięciu i ośmiu lat.
-- Ulubiony aktor kina albańskiego? -- zapytał komputer. Metalicznie, złowrogo, jakby oczekiwał, że
tym razem na pewno Michu będzie miał kłopoty. Ale on odpowiedział płynnie na to pytanie i wszystkie
następne: o ulubionego polityka lat sześćdziesiątych, emisje ozonu w swojej dzielnicy, roczną wagę
zebranych, obciętych paznokci, trzy ulubione kolory mamy, osiemnaście najgroźniejszych chorób
cywilizacyjnych, cztery najładniejsze kazania u siebie w parafii, dziesięć najbardziej niedocenionych
zespołów chrześcijańskiego rocka, menu z pizzeri na telefon, wreszcie wymienił wszystkich przyjaciół i
krewnych, którzy mają czerwone nosy.
Włam z Harrym nie poznawali Micha. Musieli trzymać go kurczowo, ocierać czoło i szeptać do ucha
różne, miłe słowa.
Konkretnie, Harry obiecywał, że wszystko będzie dobrze, a Włam powtarzał, że nigdy nie widział tak
spokojnego, porządnego i w ogóle wspaniałego ziemianina jak Michu. Komputer trawił dane, wreszcie
zamilkł i zapytał:
-- Zainteresowania?
I poszło: czy lubisz drapać się widelcem, a jeśli tak, to w jaką część ciała i czemu akurat w łydkę, czy lubisz
przeprowadzać staruszki przez jezdnie, kiedy psy ujadają, biegać na pocztę, tańczyć w deszczu, skakać na
jednej nodze, oglądać stare filmy z Bułgarii, zbierać kartony, bywać na wystawach firanek i drobiu, budzić
się w nocy, z powodem lub bez, skręcać biurka i oglądać programy dla rolników
www.powergraph.pl
Marvin wciąż rozmyśla. O gwiazdach, o życiu, no i oczywiście o dziewczynach. Jak każdy... Do czasu, gdy
SWITCH! i znajduje się w ciele swojego nauczyciela historii. Co dorośli wyczyniają na randkach? Jak
prowadzi się lekcje we własnej klasie? No i co zrobić, kiedy SWITCH! i wskakuje się w ciało fajnej
koleżanki? Oj, będzie się działo!
Pan Weber wydaje się zdenerwowany. Dlaczego? Czy zaraz pojawi się ktoś, kto chce go pobić? Czy nie ma
pieniędzy, żeby zapłacić rachunek? Niespokojnym wzrokiem patrzy na ulicę. Nie ma wątpliwości: kogoś
wypatruje. Ale kogo? Bardzo chciałbym wiedzieć, co on teraz kombinuje. Pan Weber, który nie spaceruje
niedbale po klasie, jest dla mnie kimś zupełnie nieznanym.
Chwileczkę!
Wyglądam przez okno. Przez okno lodziarni. Patrzę na swoje ręce. Są owłosione. Przede mną leży
nieznana mi komórka. Obok stoi filiżanka cappuccino. Do połowy pełna. Spoglądam do góry. Na czwarte
piętro szarego budynku naprzeciwko. Gdzie jestem ja?
Zniknąłem.
Jestem w lodziarni.
Ja?
To nie mój garnitur. To nie moje ciało. To nie jestem ja. To pan Weber. Jestem panem Weberem.
Chce mi się krzyczeć. Chce mi się śmiać. Mam ochotę trzasnąć filiżanką o ścianę.
Jeszcze jedno spojrzenie na szary dom naprzeciwko. Czwarte piętro. Nie ma mnie. Jestem tutaj. W
lodziarni. Szaleństwo! To jakiś sen. Odebrało mi rozum. Zwariowałem.
-- Już gdzieś pana widziałam. Nie pracuje pan w aptece przy Karlsplatz?
-- Nie -- odpowiadam. Głosem pana Webera. Nicoletta mówi dalej. Nie słucham jej. Wsłuchuję się
w obce brzmienie swojego głosu. Głosu pana Webera.
Co się stało?
Wszystko wokół mnie wiruje. Krzesła i stoły, młoda parka w rogu, Nicoletta. Drżą mi dłonie. Moje
owłosione dłonie. Dłonie małpy. Zamieniłem się w orangutana.
To wszystko nieprawda! To nie może być prawda! Jestem na górze w swoim pokoju. Na pewno siedzę
teraz przy biurku i próbuję uruchomić komputer. Ale dlaczego nie widzę przed sobą ekranu, tylko
Nicolettę? Z przerażeniem spoglądam po sobie. Golf. Garnitur. Adidasy. Czy mogę się poruszać? Czy ciało
pana Webera jest mi posłuszne? Powoli sięgam prawą ręką po filiżankę, podnoszę ją, zbliżam do ust,
upijam łyk. Tfu!
-- Smakuje -- mówię szybko. -- Tylko się zachłysnąłem. Ostrożnie odstawiam filiżankę. Nicoletta
znika za barem. Parka w
Zamykam oczy, głęboko oddycham. Otwieram oczy. I co widzę? Zegarek pana Webera. Dłonie pana
Webera. Filiżankę cappuccino. Nie, to nie jest sen! To obłęd!
www.powergraph.pl