50 The Lord of The Matrix Wars

You might also like

Download as txt, pdf, or txt
Download as txt, pdf, or txt
You are on page 1of 14

Cześć 50: THE LORD OF THE MATRIX WARS

Poranne słońce wdarło się przez rozbite szkło w oknie The Nowej Chatki Puchatka i
padło na telewizor pokazujący właśnie Teleexpres. Puchatek jako jedyny patrzył w
mrugający ekran, przeżywając jeszcze resztki wczorajszej Fazy. Reszta brygady
pozostawała w trybie Dotknij_Mnie_A_Rozjebie_Ci_Ryja i sytuacja nie sprawiała
wrażenia
jakoby miała się niedługo zmienić, gdy nagle rozległo się pukanie do wyważonych
drzwi. Puchatek otworzył je i do pomieszczenia weszła zakapturzona, zapłaszczona i
brodata postać.
- Cześć skurwysyny. Pizdy jebane i kurwy niemyte. - powiedziała postać ciężkim
basem.
- Nie mów do mnie po imieniu bo jesteśmy tylko twoimi klientami, chuju zasrany -
wymamrotał Puchatek - zawstydzasz mnie - dodał.
- No tak, a po nazwisku to już można... - mruknęła Baba Jaga ściągając kaptur.
- Fuuuuj, mogłabyś się ogolić - powiedział z obrzydzeniem Puchatek - tak sobie
tylko straszysz klientów.
- Nie przyszłam tu by się pierdolić mam do was sprawę. - powiedziała i wyjęła zza
pazuchy kartkę papieru
- A co to jest Pazucha? - Spytał Puchatek.
- Taka kieszonka. - odpowiedziała mu z zażenowaniem BabaJaga - na tej kartce jest
przepis na nowego Jabola.
- Taa? A jak się nazywa? "Zrób to sam", kurwa? - spytał Puchatek nie kryjąc
irytacji.
- Nie, "Żarówka Przyszłości" - odpowiedziała Baba Jaga podając Puchatkowi kartkę.
- Benzoesan sodu sorbinian potasu... To konserwanty... Niedługo wszyscy będziemy
świecić. O tak - Powiedział Puchatek po przeczytaniu fragmentu składu po czym
zapalił
się jak żarówka. - Ale co nas to kurwA obchodzi? To ty tu robisz jabole, a nie my.
- Dokładnie. Sęk w tym że ten papier przyszedł z centrali "Towarzystwa Producentów
Heraklesa" dwie godziny temu.
- To straszne - wyjękał Puchatek - ale jak to ma sie do nas?
- Musisz zrozumieć, że przez całe życie robiłam Jabole z jabłek, siarki i takich
pierdół. Nie ma skąd wziąć składniki. - powiedziała smutno Baba Jaga. Puchatkowi
łezka się w oczku zakręciła.
- To straszne... pewnie teraz każesz nam zapierdalać dwie godziny szukając
składników, a potem zapłacisz po jabolu na głowę, huh? - powiedział Puchatek.
- Nie. To byłoby zbyt krótkoterminowe. I tak by się skończyły. Mam dwa was inne
zajęcie... - powiedziała tajemniczo.
- Ja pierdolę - powiedział Puchatek głosem, który wyrażał straconą nadzieję.
- Nie jest tak źle, czeka was wspaniała przygoda... - próbowała ratować cele misji
Baba Jaga.
- Mów do kurwy nędzy, co tym razem mamy zrobić, nie pierdol.
- No więc waszą misją będzie zaniesienie tego świstka do siedziby towarzystwa, a
tam, ich naukowcy znajdą sposób, by zrobić to wino, z jakichś łatwodostępnych
składników. - powiedziała Baba Jaga.
- Ja pierdolę... - wysapał Puchatek - A co my będziemy z tego mieli?
- Żarówkę przyszłości... - mruknęła Baba Jaga - Mogę wam też załatwić zniżki w
towarzystwie, jak chcecie.
- A co oni mają? - spytał Puchatek z nadzieją w głosie.
- Widzisz Puchatku... każdy, kto wymyśli przepis na Jabola, musi go zgłosić w
towarzystwie, bo będzie ścigany przez nas Międzynarodowym Listem Gończym
Towarzystwa
Producentów Heraklesa. InterPol to przy nas płotki.
- Czyli że macie tak wszystkie przepisy na jabole z całego świata? - spytał
Puchatek, wyraźnie podjarany okazją napicia się Ryżobola albo Papajabola.
- Dokładnie. A w siedzibie organizacji znajdują się spore zapasy zamrożonych
próbek...
- Nooo i teraz mówisz do rzeczy. To dawaj ten przepis, adres, zbieramy paczkę i
lecimy! - powiedział podekscytowany Puchatek.
- Nie tak szybko. Jest jeden problem. - powiedziała BabaJaga.
- Nosz ja cie pierdolę kurwa pierdolona twoja mać, co jest? - mruknął Puchatek po
czym zaklął szpetnie.
- Wygląda na to, że ktoś doniósł policji, że agenci TPH są w okolicy. Siły
policyjne są zmobilizowane, a przeciwko wam wysłano 12 agentów specjalnej,
policyjnej
komórki do walki z TPH. Będziecie mieli spore kłopoty, zwłaszcza pod koniec. A ci
agenci NAJPIERW strzelają, POTEM zakopują ciało i WCALE nie myślą. My mówimy na
nich
"predatorzy".
- Jezu, masakra...
- Na dodatek mają tytanowo-kewlarowe kamizelki kuloodporne wzmacniane Siliconem, są
wyposażeni w czujniki termiczne, gogle noktowizyjne, raportują co 20 minut i cały
czas informują się o wszystkim co się dzieje dookoła. Na wyposażeniu mają ponadto
po dwa Desert Eagle, Dwa Macro-Uzi, CKM w bagażniku oraz po kilkanaście granatów,
ponadto jeżdżą pancernymi, eksperymentalnymi motorami ze wszystkimi systemami
zabezpieczeń, łącznością satelitarną oraz automatem do espresso. Dodatkowo każdy
jest
wyposażony w strzelbę Dragunov. Wiecie, celownik optyczny, noktowizor, pointer
laserowy... Zaznaczałam już, że są na waszym tropie?
Puchatek nic nie powiedział, patrzył jedynie z szeroko otwartymi oczami, ze szczęką
zwiedzającą podłogę... w końcu powiedział:
- Macro-Uzi?
- Tak. Prosiaczek ma Jedynie malutkie Mikro-Uzi. z magazynkiem na 32 naboje. Macro-
Uzi jest 2x szybsze i ma standardowy magazynek na 60 nabojów. Oni noszą przedłużone
do 85.
- O kurwa... a dlaczego oni tropią waszych agentów?
- Zazdroszczą im sprzętu.. - wzruszyła ramionami Baba Jaga. - ale nie czas na
pierdolenie. Jeśli ta lista dostanie się w ręce agentów policyjnych, to można mieć
pewność że ją użyją do nieodpowiednich celów...
- Kurwa, jakich?
- Znając składniki przepisu agenci policyjni będą w stanie wykonać czujnik,
wykrywający osoby, które spożywały ten napój. Jest to ściśle tajny projekt, a wy
jesteście
jedynymi, którym mogę powierzyć to zadanie. - powiedziała. - A teraz masz tutaj
plan, list ode mnie, uprawniający was do wejścia na teren magazynów oraz adres
Towarzystwa. A teraz... IDŹCIE, I NIECH MOC BĘDZIE Z WAMI! - Dodała, po czym
wyszła, pozostawiając Puchatka z zadaniem obudzenia brygady, i wytłumaczeniem jej
celów
misji...

Gruby pęk dokumentów wylądował na biurku równie grubego komendanta policji.


- Miło znowu widzieć pana na tym stanowisku, kapitanie Bystry Rydz - powiedział
młody policjant, który przyniósł akta sprawy 0-KU/RW4-6/6/6
- Taaa... kamizelki kuloodporne mają swoje plusy. - wysapał ciężko pocąc się
kapitan. - Co my tu mamy?
- To przyszło z centrali w Warszawie - odpowiedział Policjant - w naszej okolicy
podobno pojawiło się 5 agentów TPH. Centrala prosi, a właściwie rozkazuje nam,
udzielić wszelkiej możliwej pomocy agentom których wysłali.
- Ilu ich?
- 13. Nie potrzebują wiele, generalnie chodzi o to, żebyśmy nie zajmowali im dupy.
- Da radę załatwić... ODMASZEROWAĆ! - Powiedział kapitan, po czym zaczytał się w
aktach. Policjant wyszedł, jednak w jego głowie kołotała się myśl "Czy nie
zapomniałem czasem o czymś?"

- Ooooch, oooooch, Ooooooooch, AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAH! - wystękał pan Sowa,


spuszczając się na wystający spod zlewu tyłek Krzysia.
[Ze względów obyczajowych przejdę bezpośrednio do najistotniejszej części]

- Słyszałeś, że te debile mają przepis na żarówkę Przyszłości? - spytał Pan Sowa,


obejmując Krzysia w jego łóżku.
- Mają, i co z tego? - zacisnął pięść na kutasku pana Sowy Krzyś.
- Można to przerobić na Ultra Wazeline Turbo Pro - wystękał Pan Sowa.
- Czy to lepsze od Wazeliny Turbo? - Krzyś z zaciekawieniem podniósł głowę znad
krocza Pana Sowy.
- O wiele... czujesz stado dzikich kutasów na prochach w dupie i masz wrażenie że
zmieściłby ci się tam czołg.
- Ach, ukradnimy im go więc! - zakrzyknął podniecony Krzyś.
- To nie takie proste. Oni sami w sobie są tak głupi że aż niebezpieczny. Cały czas
się głowię nad możliwością czegoś takiego do nauki obsługi AK 47 - zamyślił się
Pan Sowa rozluźniając mięśnie krocza - poza tym na ich tropie podąża 14 agentów
policyjnych - dodał.
- Zostaw to mnie... - powiedział Krzyś i wrócił do pały Pana Sowy głośno mlaskając.
Pan Sowa odprężył się...

- Dobra, no więc jak to zrobimy? - spytał Królik rozkładając na połamanym stole


resztki mapy polski z 1899 roku. Wszyscy popatrzyli na niego ze zdziwieniem.
Pierwszy odezwał się Puchatek.
- Pojedziemy tam, damy im przepis, wrócimy, zajebiemy się.
- Brzmi zachęcająco. - powiedział Kłapouchy - Nie wziąłeś pod uwagę faktu że polują
na nas policyjni zabójcy. Ponadto.... - zamyślił się - mam jakieś złe przeczucia
co do tego...
- Nie pierdol. Pakujemy się i jedziemy. Gdzie jest ta siedziba? - spytał
podenerwowany Prosiaczek, na chwilę przerywając polerowanie UZI.
- Baba Jaga dała nam mapę. To jakieś... 450 kilometrów stąd.
- Aha. No to chuj. Jak się tam dostaniemy? - włączył się do dyskusji Tygrysek.
- No więc myślałem, że możnaby próbować ciopągiem.... - mruknął Królik.
- Chyba POCIĄGIEM, pałko niemyta. - sprostował Puchatek - Ale pomysł sam w sobie
niezły.
- Noo... powiedziałbym że nawet wyjebisty. - mruknął Kłapouchy - Gdyby tylko nie
był taki chujowy. Samo dostanie się na najbliższą stację będzie
koszmarem, przejazd może się źle skończyć. A jak wysiądziemy to nadziejemy się
pewnie na agentów. Poza tym domyślam się że siedziba Towarzystwa też jest otoczona
grubym kordonem policji. Masz jakiś lepszy pomysł?
- W zasadzie - zaczął Królik - mamy całą masę innych wyjść. Możemy poprosić Baba
Jagę żeby zadzwoniła po kuzyna, możemy poprosić Wujka Samo Zło o przeteleportowanie
nas, możemy zajebać komus auto, w końcu, możemy wezwać Hrabiego Drakulę z
Transylwanii. Jedyny problem w tym... - przerwał i nabrał powietrza w płuca.
- W czym? - zapytał wkurwiony Kłapouchy.
- Że zawsze chciałem przejechać się pociągiem... - dokończył Królik, a łza spłynęła
mu po policzku. oderwała się od brody i poleciała na podłogę, i pewnie by kapnęła,
gdyby nie Prosiaczek, który celnym strzałem wbił ją w ścianę. Zdmuchnął lufę Uzika
po czym powiedział:
- Długouchy ma rację. Powinniśmy spróbować czegoś, czego do te pory jeszcze nie
robiliśmy. Poczekamy do zmroku, po czym pójdziemy na stację w Piździejewie Dolnym,
a
następnie złapiemy piewszy lepszy pociąg w odpowiednim kierunku i dostaniemy się do
siedziby głównej Towarzystwa.
- Kurwa, nieźle. - Powiedział Puchatek - więc Lock & Load, guys!
- Pierdol się, sam jesteś Gayem! - krzyknął Tygrysek
- Guys, nie Gays... zresztą... do roboty. - powiedział Prosiaczek i poszedł załozyć
sprzęt, rad, że w końcu zrobi z niego użytek.

W koncu grupa byla czujna, zwarta, gotowa, uzbrojona i niebezpieczna. Chociaż


faktem jest, iż grupa ta zawsze jest niebezpieczna, chodźby ze względu na
inteligencję
na poziomie polskich gimnazjalistów. W każdym razie mrok zapadł nad Stumilowym
Laskiem. Mieli już wychodzić, gdy nagle Puchatek powiedział:
- Wiecie... może byśmy złożyli wizytę na komendzie?
- Na jaki chuj? - spytał Prosiaczek
- Kurwa, ten znowu coś odpierdala... - mruknął Tygrysek
- Jestem pewien że znajdują się tam wszystkie plany wizyty agentów w okolicy -
zaczął Puchatek - mogą być zaznaczone pozycje predatorów, trasy ich patroli i
godziny
raportów. Poza tym jestem pewien, że w okolicy nie będzie żadnego z nich, bo na
cholerę by tam siedzieli? Poza tym chyba wszyscy mamy w pamięci naszą ostatnią
wizytę
na komisariacie. Wesoło było, nie? Można by powtórzyć...
- W sumie to pomysł nie jest zły - powiedział Kłapouchy - niemniej jednak tym razem
postaramy się to zrobić po cichu. Jak narobimy za dużo hałasu, możemy być pewni że
zwalą się nam na łeb predatorzy, a tego byśmy nie chcieli, prawda?
- To fakt. Dodatkowym utrudnieniem moze być też to, że nie posiadamy żadnej broni
tłumionej, więc jak kogoś spotkamy to tylko siekiera zostaje. Ale zostawia ona
brzydkie ślady na ścianach... - zamyślił się Puchatek - W ostateczności można
bejzbolami. Albo nożykiem...
- Dokładnie. ja - jako że najmniejszy - pójdę i to zrobię. - powiedział Prosiaczek.
- Ty pójdziesz tylko dlatego, że jesteś najmniejszy, czy masz tez jakieś inne
zalety które mogłyby się przydać? - spytał Tygrysek, który nie krył chęci
wyrżnięcia
kilku policjantów.
- Mam największą pałkę. Wystarczy? - Spytał Prosiaczek.
- Tak... - powiedział smutno Tygrysek.
- Postanowione? To lecimy! - zakrzyknął Puchatek, po czym brygada opuściła dom.

Przebiegli przez las pilnując by ich nikt nie ścigał bądź śledził po czym wstąpili
do miasta. Ciasnymi uliczkami pomiędzy gospodarstwami rolnymi przemykali chyłkiem
nasi dzielni wojownicy o dobro Heraklesa, od budynku, do budynku, od obory do
obory. W końcu dotarli do centrum, gdzie - poza kilkoma domkami - dumnie ledwo
dyszy
stary, odrapany, poobijany i jeszcze jakby tak parę razy zbombardowany budynek
naszej polskiej Polucji... Chyba, przynajmniej tak jest na szyldzie, który sprawia
wrażenie "edytowanego" sprayem...Bochaterowie stanęli dookoła budynku wzajemnie się
asekurując, po czym Prosiaczek wsunął cichutko swój nosek i pałkę przez drzwi na
komisariat, przedostając się do środka. Przez chwilę panowała cisza, Po czym głośny
wrzask rozległ się w okolicy. Na komisariacie zawył alarm. A raczej posterunkowy
A. Larm któremu Prosiaczek wbił noża w dupę.
- JA PIERDOLĘ! NIE ODRÓŻNIŁEM OD GŁOWY! - zawołał Prosiaczek po czym naprawił błąd.
Drugi z nich pozostał nienaprawiony.
I ten drugi spowodował, że na prosiaczka posypali się policjanci. Przez chwilę
słychać było krzyki i strzały, po czym nagle przerwały się. Przez chwilę panowała
cisza,
po czym rozległy się krzyki przerażenia, a policjanci - czasem z pourywanymi
kończynami - błyskawicznie wybiegali z budynku, wyskakiwali przez okna, łamali
sobie
nogi, a paru skręciło kark podczas ucieczki, po czym rozpierzchli się po okolicy...
Po chwili z budynku wyszedł zdziwiony Prosiaczek z teczką papierów. Puchatek
spytał go:
- Czemu oni tak spierdalali?
- Spodnie mi się odpięły i spadły na podłogę - padła odpowiedź z ust zawstydzonego
prosiaczka. - zza gaci wyłoniła się moja pała i oni się jej przestraszyli. -
dokończył ze łzami w oczkach. Puchatek objął go czule i szepnął do uszka:
- Nie martw się, następnym razem będzie lepiej.
Bochaterów rozczuliła ta wymiana zdań.
- Kurwa, pojebany pedale, odchujaj się od niego! - zakrzyknął Tygrysek i kopnął
Puchatka w dupę. Puchatek aż podskoczył po czym z głosnym "bęc" upadł na ziemię :-
(.
Potem wstał i przyjebał Tygryskowi z wirującej pięty w jaja, przez co ten się
pochylił.
- O ty chuju, mojego kumpla bijesz? - zawołał Kłapouchy i przyjebał Puchatkowi z
baśki.
- Pierdolona pizdo niemyta, co Puchatka bijesz? - spytał Prosiaczek i posadził
gładko buta na policzku Kłapouchego.
- KURWA! A ty czego nikogo nie bijesz? - krzyknął Królik po czym przyjebał se z
baśki w jaja.
- BUAHAHAHAHAHA! - wybuchła śmiechem ekipa po czym zdecydowali, że koniec walk.
Zabrali się za studiowanie raportu, dzięki czemu dowiedzieli się o wszystkich
planach
predatorów, włącznie z planem głównym: "nie ma żadnego planu"....

- Słyszysz to? - spytał przerywając ssanie Krzyś.


- Taaaak, to nasi niegrzeczni chłopcy się zabawiają - mruknął Pan Sowa.
- IDEM! - zakrzyknął Krzyś, po czym wstał.
- Jak trzeba... to trzeba.... idź więc i niech moc będzie z toba! Ja sobie zwalę
konia, mam zdjęcia twojej dupy.
- Czyli Marcinka?
- Nie, Piotrusia. Idź już.
- Tak jest! - powiedział Krzyś, po czym wyskoczył z okna domku Pana Sowy. Pan Sowa
klepnął się w czoło, po czym podszedł do okna i zawołał:
- RAMMFIELD, YOU IDIOT! I FLY! YOU DON'T!
- Yessss massssssterrrr - wysyczał Krzyś po czym pobiegł w stronę rozlegającego się
z daleka odgłosu bitwy. Pan Sowa patrzył jeszcze długa za nim, cały czas
zastanawiając się czy go nie zawołać, i poradzić, by się ubrał. W sumie to ma przy
sobie komórkę, przytroczoną do majtek, które - tak się złożyło - znajdują się na
jego głowie...

Nasza dzielna brygada wyrusza w stronę dworca. Szli przez jakiś czas nie nękani, po
czym nagle podbiegła do nich paskudna kreatura, która pyskiem przy ziemi węszy,
nie ma ubrania, porusza się na czworakach, i jeszcze ma starą Nokię 3210 na głowie,
a na imię jej jest Krzyś.
- Chccssssseeee mijeeeeećććśśśśś ssssssstooo ccchhchchchujóóóóófffffff ffffff
dłuuuuuuuuupyeeeeee - wysyczał z trudem, rzucająć się na ekipę. Puchatek zrobił
piękny
unik przez co wjebał się na Prosiaczka. Krzyś natomiast poleciał na kamień i
przyjebał głową w mur, co spowodowało czasowy zanim wizji i fonii. Nasi
bochaterowie
popatrzyli na "to" z obrzydzeniem. Nie dośc, że pierdolona ciota, to jeszcze pedał,
lubi starszych chłopców i zapierdala na golasa.
- Nosz ja pierdolę - nie wytrzymał Tygrysek - Nie dośc, że pierdolona ciota, to
jeszcze pedał, lubi starszych chłopców i zapierdala na golasa, a na dodatek ostro
naćpany...
- Jebać go, idziemy - powiedział Puchatek. Wyruszyli w stronę stacji i akurat
przypadkiem trafili na właściwy pociąg. Wsiedli i rozgościli się w jednym
przedziale.
Cieszyli się, że gładko poszło. Nie wiedzieli, że cały czas podąża za nimi Predator
Jack. Raportujący co 20 minut...

- Wiecie... całkiem wygodne te pociągi - powiedział Królik, podziwiający pięknie


scrollujące się okno.
- Długouchy ma rację, powinniśmy częściej tak wyjeżdżać na misje - zaaprobował
Prosiaczek, wycierając się ze skrzepłej krwi policyjnej.
- Zaczekaj aż przyjdzie kanar... - mruknął Tygrysek patrząc za okno.
- Taki mały, żółty ptaszek? - spytał z niedowierzaniem Królik.
- Nie, ten skurwiel co bilety sprawdza - powiedział Kłapouchy.
- A... a my nie mamy biletu... - powiedział smutny Królik.
- Mów za siebie - powiedzia z uśmiechem Prosiaczek i popatrzył naswoje uzi - Ja tam
mam 32 bileciki, 5 gramów każdy, hehe...
- W sumie to nie trzeba się tym za bardzo przejmować - wysapał Tygrysek wtulając
się w twarde siedzenie. Późno było, a oni mało mieli już alkocholu we krwi, musieli
wykorzystywać każdy moment, by ograniczyć zużycie.
- Dobra, to idziemy spać. - mrukną Puchatek wtulony w odbyt Kłapouchego z jajami na
nosie Prosiaczka. Realia polskiej kolei...

W tym czasie po drugiej stronie pociągu Predator Jack siadał wygodnie w przedziale,
Jego komfort nagle przerwał kondutkor, który tubalnym głosem rzekł;
- BilEcIkI do kno-OntrOOli PrOOOOsze!
Przez głowę Predatora Jacka szybko przebiegały myśli w stylu: "ja pierdolę nie moge
strzelac do cywili", "kurwa nie mam przy sobie rzadnej kasy",
"faken mam przejebane", "Dziwne, już nie mi się chcieć sikać..."
- PANIE! - wykrzyknął konduktor - TU NIE KIBEL, TU SIĘ KURWA NIE LEJE! Dzwonię po
policję! - dodał, po czym przykuł predatora Jacka do poręczy. Wyszedł potem, by
zadzwonić. Nagle krzyknął:
- KUREWA MAĆ MÓJ SONY ERIKSON MI SIĘ ZNOWU ZAWIESIŁ! - po czym wyciągnął pistolet i
strzelił sobie w głowę, malowniczo rozchlapując swój mózg na szybie, manifestując
tym samym fakt, że Predator Jack ma przejebane :-(.

Wróćmy jednak do naszych bochaterów. Do nich też zawitał konduktor.


- BilEcIkI do kno-OntrOOli PrOOOOsze! - zawołał podekscytowanym głosem.
Odpowiedziała mu cisza. Popatrzył na naszych herosów. Każdy z nich patrzył na niego
spojżeniem
Clintona tuż przed tym, jak powiedział "possij mi" do Moniki Lewińskiej. Przez
chwilę nikt nic nie mówił. Prosiaczek delikatnym ruchem przeciągnął palcem po
żłobieniach i fakturach anypoślizgowych na UZIku. W końcu milczenie przerwał
konduktor, który pojękując wypowiedział z dawna oczekiwane zdanie:
- Dz-dziękuję, ż-życzę mi-miłej pod-dróży... - po czym zamknął drzwi i oddalił się
w celu bliżej nieokreślonym.
- Poszło gładko. - powiedział Puchatek, ścierając pot z czoła
- Taaa ty nie wiesz ile wysiłku kosztowało mnie przejechanie palcem po żłobieniach
i fakturach antypoślizgowych na moim UZIku - wysapał Prosiaczek.
- Tak czy inaczej, już po wszystkim. Możemy się zrelaksować. - powiedział Tygrysek
wygodnie rozsiadając się na fotelu.
- To może urozmaicimy sobie jakoś oczekiwanie? - spytał Prosiaczek.
- Jak? Jestem otwarty na sugestie - powiedział Kłapouchy po czym wziął łyka z
piersiówki.
- Który z nas jest najlepszym złodziejem? - wypalił nagle Królik.
- Ja - mruknął Tygrysek - właśnie dojeżdżamy do tunelu. Zaraz wam coś pokażę. -
powiedział. Po chwili pociąg wjechał do tunelu. Nie minęły 3 sekundy jak wyjechał.
- Co nam chciałeś pokazać? - Spytał Królik
- Zastrzel mnie - powiedział Tygrysek
- Cóż... jak sobie życzysz - powiedział Królik, po czym wycelował Berettę w
Tygryska i nacisnął spust. Ale usłyszał tylko szczęk zamka. - Co do...
- Proszę, oto twój magazynek - powiedział Tygrysek wręczając metalowe pudełeczko
zdumionemu Królikowi. Ten szybko załadował pistolet po czym schował go w kaburze.
- To jeszcze nic - mruknął Puchatek. Tymczasem pociąg wjechał do kolejnego tunelu.
Po 2 sekundach wyjechał. - Niech mnie ktoś zastrzeli - mruknął. Wszyscy
błyskawicznie wyciągnęli bronie, ale żadna nie wypaliła. Tymczasem Puchatek bawił
się magazynkami do UZI, kałacha, beretty i paroma nabojami z komory nabojowej
kłapouchego... Po chwili wydał amunicję towarzyszom. Tymczasem pociąg dojeżdżał do
kolejnego tunelu.
- To patrzcie na to - wysapał sennym głosikiem Kłapouchy, wtulając się wygodnie w
fotel. Pociąg wjechał w tunel. Po chwili wyjechał. Kłapouchy cały czas leżał na
fotelu, nawet lekko pochrapywał. Każdy sprawdził swoją broń. Każdy karabin czy
pistolet był naładowany. Popatrzyli ze zdziwieniem na Kłapouchego. Ten cały czas
leżał.
- Na co niby mamy patrzeć? - spytał Królik. Pociąg tymczasem zaczął zwalniać. Po
chwili zatrzymał się, a do przedziału wszedł konduktor i z przepraszającą miną
wyjęczał:
- NAJMOCNIEJ was PRZEPRASZAMY, ale niestety, podróż musi się zakończyć, gdyż jakiś
cwel podpiździł nam lokomotywę...
Na dźwięk tych słów Kłapouchy wyraźnie się ożywił. Nawet otworzył prawe oko po czym
wypalił z szotgana w łeb ciecia rozchlapując mu mózg na szybie.
- Nikt nie będzie mnie nazywał cwelem. Wybaczcie panowie, ale resztę drogi musimy
przejść pieszo - wysapał Kłapouchy, podnosząc się z fotela
- ale spoko, i tak wysiadając teraz zaoszczędzimy trochę czasu, bo ten pociąg
zatrzymuje się za daleko.
Po tych słowach wyszli z pociągu i wyskoczyli do lasu. Ich śladami podążał predator
Jack, któremu udało się uwolnić, bo miał przy sobie torebkę energetyzującej zupki
chińskiej...

Przedzierali sie przez busz (który niestety nie lubi Hop Coli :-() bardzo ciężko.
Gęste zalesienie, krzaki i gówna wiewiórek nie sprzyjały naszym bochaterom.
Najgorzej miał Kłapouchy, który taszczył ultra szotguna, ale Tygrysek z Puchatkiem
też lekko nie mięli. Dlatego oni osłaniali tyły. Z przodu zaś teren obczajali
Prosiaczek i Królik. A raczej Prosiaczek, oraz schowany za jego plecami wydygany do
reszty Królik.
- Panowie oni tu są, dej ar hir! Zginiemy, kurwa, zginiemy! - powtarzał
paranoicznie. Ciągle miał wrażenie że ktoś ich śledzi. - Nie wytrzymam, ciągle mam
wrażenie że
ktoś nas śledzi! - krzyknął. Puchatek popatrzył na niego i miał już coś powiedzieć,
ale Królik ni z tego ni z owego wyciągnął Berettę i zaczął strzelać na prawo i
lewo.
Brygada padła na ziemię szukając schronienia przed ostrym ostrzałem Królika,
tymczasem lufa jego pistoletu wypluwała pocisk za pociskiem. W końcu uspokoił go
silny
strzał z kolby kałacha, który zafundował mu Tygrysek.
- Kurwa, zajebię tego świra - wykrzyknął. - pozabijałby nas, debil pierdolony.
- No... - mruknął Puchatek po czym nadstawił uszu - slyszycie? Ktos tam jęczy... -
powiedział. Zaczęli nasłuchiwać. Zza krzaków dobiegał wyraźny jęk. Poszli w jego
stronę, zostawiając tymczasowo Królika. Wyszli zza krzaków i na małej polance
ujżeli niezbyt ciekawy widok: Predator Jack zwijał się z bólu i wykrwawiał na
trawę, tu
i uwdzie poprzetykaną mysimi odchodami.
- Oto proszę państwa, Predator. Jak ci na imię, szmato? - Spytał Kłapouchy,
wycelowywując szotguna w głowę Jacka.
- Jack - wystękał ciężko - Na imię mi... Jack... - po tych słowach strzał z
Shotguna pozbawił jego cialo głowy. Albo jego głowę wyglądu. Albo...
chuj z tym. Tak czy inaczej, wszyscy spoglądali na bezgłowy zezwłok niegdyś jeszcze
dumnego predatora, który teraz był niczym innym jak zwykłym ścierwem.
- Co z tym zrobimy? - spytał po chwili milczenia Puchatek - zostawimy, żeby nam las
zaśmiecało?
- A co, chcesz to gówno zabrać? - mruknął Kłapouchy przeszukując trupa. Całkiem
fajne bajerki znalazł. Gogle noktowizyjne, termowizyjne, lornetka, kamizelka
kevlarowa,
dwa deserty, dwa macro uzi i trzy granaty. Załozył sobie więc na głowe termowizję,
na klate kamizelkę, do kieszeni lornetkę, wsadził sobie za pasek deserta i
granata, Tygryskowi dał noktowizor i granata, Prosiaczkowi macro uzi i granata,
Puchatkowi Macro Uzi a Królikowi drugiego Deserta (chyba żeby se ręce połamał...).
Trochę lepiej uzbrojona ekipa ruszyła dalej, kontynuować swoją misję.

Doszli w końcu na skraj lasu. Przed nimi wyłoniło się gigantyczne pole, na którym
stała siedziba TPH. Nasi bochaterowie ucieszyli się, że już są tak blisko, po czym
miny im zrzedły. Zobaczyli, że budynek - czy może raczej ciężko obwarowany kompleks
- otoczony jest gęstym kordonem policji. Wprawdzie było to kilkudziesięciu
policjantów, którzy siedzieli w samochodach, albo grali na maskach w szachy, ale z
drugiej znajdowało się centrum dowodzenia. Tam już stało kilkudziesięciu
policjantów, otaczających mały namiot, przed którym stały trzy bajeranckie motory
oraz kilkanaście wozów policyjnych. Raz po raz z siedziby TPH rozlegały się
strzały a pociski leciały w stronę namiotu, ale nigdy nie trafiały. Najgorsze było
to, że namiot policjantów stał naprzeciwko głównego wejścia. Innych nie było,
forteca była pilnie strzeżona i ciężko obwarowana. Ekipa rozsiadła się na skraju
owego lasu, w którym spędzili miło kilka chwil, po czym zaczęli debatować. Pierwszy
w
debacie głos zabrał Kłapouchy.
- Srać mi się chce - powiedział. Wszyscy popatrzyli na niego jak na pawiana.
- Czemu nie pójdziesz? - spytał nieśmiało Prosiaczek
- Czuję drżenie mocy - wymamrotał Kłapouchy, a musicie wiedzieć, że moc była w nim
silna.
- Kurwa, idź w krzaki i sraj.
- Prosiaczku, nie rozumiesz - powiedział Kłapouchy - od trzech dni nie srałem. Jak
teraz zwolnię moje zwieracze nastąpi lokalne zakrzywienie czasoprzestrzeni.
- No to chuj? - spytał Królik
- Kurwa, idź się wysraj, i wracaj, mamy tu bazę do oszturmowania. - wkurwił się
Tygrysek
- Chyba przejęcia... - wybełkotał Kłapouchy
- Zdobycia, kretyni - powiedział Puchatek
- Odwiedzenia - pogodził ich Królik - A teraz idź sraj, bo czekamy na ciebie.
- Okej, sami się prosiliście - powiedział Kłapouchy, po czym poszedł w krzaki.
Przez chwilę słychać było dziwne stękania, wycie, pomrukiwanie i trochę jakby
zawodzenie, po czym głosna explozja rozległa się zza krzaków, a bochaterowie
zostali podrzuceni na jakieś 10 metrów, po czym spokojnie spadli na ziemię. JEB,
JEB, JEB,
JEB - po kolei zaliczali glebę, a następnie wstawali.
- Ma chłopak siłę w dupsku... - powiedział Puchatek. Po chwili Kłapouchy wyszedł,
ale jego Image znacznie podupadł... jednak nie komentujmy tego, wszak nasi
bochaterowie mają bazę do oszturmowania. Znaczy przejęcia. Eee Zdobycia. Czyli
odwiedzenia.
- Mozemy w końcu zacząć rozmowy? - spytał Prosiaczek
- Spoko. Skąd klikasz? - spytał Królik.
- A stąd - powiedział Puchatek
- Kurwa! - krzyknął Tygrysek - Rozmowy o szturmowaniu bazy. - wyjaśnił. Kłapouchy
wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale zdecydował się zachować milczenie.
Zresztą
i tak by nie dokończył, gdyż z lasu dobiegł ich złowroki okrzyk.
- AŁAJACIEKURWAPIERDOLEWCHUJAJEBANASZMATO! - ktoś się darł w niebogłosy. Nasi
bochaterowie postalowili to sprawdzić. Weszli więc wgłąb lasu, po czym zobaczyli
dwóch
predatorów. Jeden leżał ze zdjętymi spodniami, a drugi majstrował mu przy dupie
- Kurwa mać! Kurwa mać! Kurwa mać! Kurwa mać! - mruczał sobie ten leżączy.
- Zamknij się Jake, ktoś ci musi te odłamki drewna z dupy powyciągać. - powiedział
ten drugi, zdradzając imię pierwszego.
- Ależ Mike, ja nie mogę... AAAAAAARRRGGGHHH!!! - wydarł się Jake zdradzając imię
drugiego. - NIECH JA SIE TYLKO KURW DOWIEM kto zdetonował tę bombę atomową w
tamtych
krzakach to NOGI Z DUPY POWYRYWAM!
W tym momencie rozległ się potężny wystrzał, w zasadzie bardziej takie JEBUDU niż
wystrzał. To Kłapouchy jednym celnym strzałem z Desert Eagla pozbawił Mike'a
możliwości myślenia. Znaczy rozjebał mu łeb, no... Drugi, lżejszy wystrzał padł z
beretty Królika (nie chciał sobie połamać rąk, strzelając z Desert Eagla?) i trafił
Jake'a w dupę.
- AAAAAAAAA!!! - wydarł się Jake. Już sięgnął do paska po pistolet, ale nasza
brygada była szybsza. Kolejny celny strzał unieszkodliwił rękę Jake'a.
- OOOOOŁAAAA! - znowu się wydarł Jake. Kłapouchy podszedł do niego i przystawił mu
obrzyna do głowy.
- MÓW KIEDY RAPORTUJESZ! - krzyknął mu w twarz
- Zzzaa... p-p-pięć-ć m-m-inuttt - wyjąkał Jake
- Dziękuję - powiedział grzecznie Kłąpouchy, po czym rozjebał mu łeb. Wziął jego
radio i zaczął nasłuchiwać. Po chwili usłyszał:
- Tu centrala, predatorzy zgłaszajcie się.
- Tu Stef, jadę do siedziby TPH.
- Tu Frank, posuwam Joego.
- Tu Joe, jestem posuwany przez Franka.
- Tu Jihad, odlewam się pod Gdańskiem.
- Tuuu Sssshhhhirrroooo chhhhllleeejjje brooffffarryyy z szszszulaaamiii pooood
piściejeffem tolnym.
- Tu Max, masturbuję się pod Wrockiem.
- Tu Alex, oglądam pornola w komórce pod Szczecinem.
- Tu Richard, jestem pod bazą TPH
- Tu Johny, jestem z Richardem pod bazą TPH
- Tu Ben, ja też jestem pod TPH
Po ostatniej wypowiedzi nastała krótka cisza, po której głos z centrali spytał
- Żadnych śladów po Jacku, Jake'u i Mike'u?
- Nie, pewnie KIA. - powiedział jeden z predatorów (KIA - Killed In Action)
- Albo tak się zajebali że nie mogą gadać - zaśmiał się drugi
- Dajcie spokój. - odezwała się centrala - to poważna sprawa. Macie odczyty z ich
nadajników?
- Tak, powinni być w lasku pod TPH - ponownie odezwał się ten głos - Jack
oddzielnie, gdzieś w centrum, ale Jake i Mike są razem.
- Zrozumiałam. Sprawdź to, Stef. Centrala out. - po raz ostatni odezwał się głos,
po czym nastała cisza.

Kłapouchy popatrzył na komratów i powiedział:


- Więc wiedzą. A jeden z nich zaraz tu będzie.Co robimy?
- Przywitamy kulami - uśmiechnął się złowrogo Prosiaczek i odbezpieczył MacroUzi
- Nie zapominaj że poprzednich wzięliśmy z zaskoczenia, a tego pierwszego
całkowitym fartem. - wyjaśnił mu Tygrysek
- Poukrywamy się na drzewach i w krzachach. - błysnął wiedzą Królik
- Z termowizjerem i tak nas zobaczy. - powiedział mu Kłapouchy.
- Sza! Słyszycie to? - spytał Puchatek.
Z lasu było wyraźnie słychać nadjeżdżający motor. Bochaterowie wskoczyli do
krzaków. Motocykl podjechał i zatrzymał się na środku polanki, tuż przed ciałami
poległych
predatorów. Kierowca wyszedł i podszedł do ciał. Wyjął radio i obwieścił smutną
nowinę:
- Tu Stef, drugie i trzecie KIA. Wszystkie jednostki NATYCHMIAST przyjechać do
lasku pod siedzibą TPH. Stef Out - po tych słowach wstał i wyjął oba Desert Eagle,
a
na twarz założył termowizjer. Nasi bochaterowie zaczęli spierdalać, na co Stef
odpowiedział ostrzałem. Pociski latały po lesie i trafiały w drzewa, ale ani jeden
nie
trafił w żadnego z naszych bochaterów, jeden tylko ułamał poważną gałąź, która
pierdolnęła Królika w łeb i spowodowała klasyczny zanik wizji i fonii... W końcu
przedator wystrzelał wszystkie naboje i zaczął przeładowywać. Cały czas szedł przed
siebie niczym czołg, i nic go nie zatrzymywało. W końcu drogę zagrodził mu
Prosiaczek. Wycelował swoje stare Uzi i nowe MacroUzi w niego i krzyknął
- THOU SHALL NOT PASS, PUNK!!!
Nie wpłynęło to jednak na zachowanie predatora, który dalej szedł, a przeładował
już Desert Eagle. Począł powoli wycelowywać w Prosiaczka, który zdrętwiał ze
strachu.
Predator wycelował pistolety w niego i już miał otworzyć ogień, gdy nagle
poślizgnął się na wiewiórczym gównie. Nogi mu się rozjechały, ręce wyrzucił w górę,
nacisnął
spusty, zastrzelił dwa bogu ducha winne ptaszki :-( zrobił głośne BĘC jajami o
trawę po czym przyjął na klatę podwójną serię 113 pocisków kal. 9mm z uzików
Prosiaczka.
Niektóre z nich trafiły w kamizelkę, inne w hełm, ale kilka rozerwało tętnice
szyjne i tak oto poległ bochatersko, z jajami w wiewiórczym gównie, czwarty
predator
zwany Stefem.
- I chuj, po robocie - splunął Prosiaczek, przełądowując broń. - Co teraz?
- Nie mamy czasu - powiedział Kłapouchy - Zaraz zwalą się nam na łeb wszyscy
predatorzy z okolicy. Musimy spierdalać.
- Gdzie? Co z misją? - spytał Królik, dochodząc do siebie po ciężkim strzale w łeb
z gałęzi bojowej.
- Należy rozpocząć szturm. Nie ma na co czekać - powiedział Puchatek. - Spróbujmy
położyć się na skraju lasku i wystrzelać tylu policjantów ile wlezie. Mamy broń
długą, nie będzie kłopotu. Jak nadbiegną to Prosiaczek i Kłapouchy się nimi zajmą.
- Racja - powiedział Tygrysek - idziemy. - Poszli, a Kłapouchy przezornie zabrał
Dragunowa, z motocykla Stefa.

Wrócili do brzegu lasu, i zobaczyli że policjanci powychodzili z samochodów,


przestali grać w szachy i przyjęli pozycje obronne. Powyciągali pistolety i
wymierzyli w
budynek. Nagle zaczął się ostrzał ze strony obrońców. Policjanci odpowiedzieli
ogniem. A raczej żałosną imitacja ognia... Ale policjanci nie mieli żadnej osłony,
a
siedziba TPH to, jak wiadomo, istna forteca. Jedyną szansą policjantów były
samochody poustawiane na zewnątrz. I korzystali z tego jak mogli. Nasi bochateowie
jednak
nie mogli czekać. Predatorzy byli tuż-tuż. Tygrysek z Puchatkiem położyli się w
krzakach i zaczęli pojedynczo zdejmować policjantów. Trwało to chwilę - niewielu
już
zostało, a ci ostatni padali jak muchy. Gdy wszyscy leżeli rażeni pięknem
spektaklu, nasi koffani bochaterowie rzucili się w stronę fortyfikacji. Rozpoznano
ich od
razu. Gdy dobiegli do gigantycznych murów z góry rozwinęły się drabinki linkowe.
Bochaterowie zaczęli wchodzić, ale nagle usłyszeli strzały. To predatorzy: Frank,
Joe, Max i Alex dojechali do skraju pola. Wyjęli uziki i otworzyli ogień. Strzelali
jednak na bardzo duży dystans, więc pociski nie miały ani siły, ani celności,
wobec czego bochaterowie wspinali się dalej. Najwyżej był Prosiaczek. Już prawie
doszedł do szczytu, gdy nagle dwa przypadkowe pociski rozerwały linki w jego
drabince. Zaczął spadać, ale w odpowiednim momencie Królik złapał go za fujarę.
- MAM CIĘ!
- OŁAAAAAA! - wydarł się Prosiaczek. Złapał się drabinki i zaczął dalej wspinać. W
końcu wszyscy byli bezpieczni, a drabinki zostały wciągnięte...

- Witajcie w centrum Towarzystwa Producentów Heraklesa. - Powiedział uzbrojony


mężczyzna. Po bokach stało innych dwóch uzbrojonych, ale oni mieli dodatkowo
kominiarki. Ten pierwszy miał gwiazdki na ramionach. Widać że jakiś wyżej
postawiony. - Jestem kapitan Mark. Tak długo jak długo jesteście tutaj, możecie
czuć się bezpieczni. A teraz powiedzcie, co was sprowadza do naszej siedziby?
- Zostaliśmy przysłani przez Abrakadabrapokuskonstantynopolitańczykowianeczkatrzy.
Ma pewien problem - jednym tchem wyrecytował Puchatek.
- Chodzi zapewne o Żarówkę Przyszłości... - powiedział z posępną miną kapitan Mark.
- Tak. Chciałaby wiedzieć, jakich składników może użyć, by zrobić to coś bez
używania waszych gówien - wybełkotał Kłapouchy.
- Wracajcie więc do swojej siedziby - zaczął Mark - i przekażcie jej że ten przepis
jest nieaktualny. Nasi pracownicy doszli do wniosku że nawet jak się uda zrobić coś
takiego to będzie miało chujowy smak.
Brygada popatrzyła po sobie.
- Czyli... - zaczął niepewnie Puchatek - Nie będzie żarówki przyszłości?
- Ni chuja.
- Okej, a co z winami? - spytał podenerwowany Prosiaczek
- Jakimi winami?
- Jemu chodzi o to - zaczął wyjaśniać Królik - że Babajaga nam powiedziała, że wy
tu macie jakieś zapasy czy jaki chuj, że no wiesz...
- Aaa... o to wam chodzi... - zaczął ze smutną miną Mark - niestety, nie mamy już
tych zapasów. To oblężenie trwało kilka tygodni. Nasi ludzie musieli chlać by
dotrwać tego momentu. A z tego co widzę to jeszcze to potrwa, a my jesteśmy już na
skraju wytrzeźwienia.
- Oszkurwpier... - zaczął Kłapouchy, ale przerwał mu jakiś człowiek w kominiarce,
tylko bez broni.
- Kapitanie Mark, muszę wam coś przekazać na osobności.
- Już idę. Poczekajcie tu na mnie. - powiedział Mark po czym wszedł do
pomieszczenia.

- Dobra. To co robimy? - spytał niepewnie Królik.


- Cóż... to nie ich wina że nie mają wina - rzucił filozoficznie Kłapouchy.
- Ale można by ich rozjebać... - mruknął Puchatek
- Nieeeeee, Babajaga by nam nie wybaczyła - zaprzeczył Prosiaczek
- Powinniśmy po prostu spierdolić do domu, jeśli sprawa wygląda w taki sposób... -
przedstawił swoją opinię Tygrysek.
- No i co, bez pożegnania? - spytał deczko rozczarowany Puchatek - powinniśmy im
pomóc się stąd zabrać a przynajmniej rozjebać gliniarzy.
- Dokładnie - wyraził głęboką aprobatę Kłapouchy. - Sęk w tym, że jesteśmy na
krytycznym poziomie jeśli chodzi o zawartość alkocholu we krwi.
Miał rację. Brygada tak była zapatrzona w cel, że zapomniała o uzupełnianiu dostaw.
Gdyby mieli jakieś liczniki i wskaźniki poziomu alkocholu we krwi, to od dawna
wyłyby na alarm. Jednak z pozoru beznadziejny kryzys rozwiązał Mark, który wszedł
do pokoju.
- Dobre wieści, panowie - powiedział na wstępie - Mamy wino. Śmigłowiec już tu
leci. Naszym zadaniem będzie zapewnienie bezpiecznego lądowania.
- Ile ma wina? - spytał przezornie Puchatek.
- Wystarczająco dla nas na 3 miesiące oblężenia. Nie wiemy jakie ilości wy pijecie,
ale może starczyć na 2 miechy.
- KAPITANIE! - krzyknął jakiś żołnierz - Narada wojenna w namiocie się skończyła,
wyszli z niego ci trzej predatorzy, kilku policjantów oraz kapitan Bystry Rydz!
- Co kurwa? - spytał Puchatek
- To niemożliwe! - Krzyknął Tygrysek - Sam go zastrzeliłem!

W szkłach lornetki sytuacja była jasna - kapitan Bystry Rydz żyje, i ma się
świetnie.
- To niemożliwe... w piątkę tam byliśmy, wszyscy widzieliśmy, jak pociski trafiają
tę szmatę. On jest TRUPEM! - powiedział Królik.
- Może miał kamizelkę. Tak czy inaczej, teraz żyje, i z tego co widzę to on tutaj
kieruje... - stwierdził kpt Mark.
- I co teraz? - spytał Puchatek.
- Hej, ośle, jak ci na imię?
- Kłapouchy - powiedział Kłapouchy. - Swoją drogą, to jest Prosiaczek, to Puchatek
i to Tygrysek, a to nie wiem kto jest, przyplątał się i łazi za nami od dwóch
lat...
- CO?! - wykrzyknął Królik
- Spoko, żartuję, to Królik.
- Dobra. Widziałem na twoich plecach ślicznego Dragunowa - powiedział Mark - skąd
go masz?
- Zajebałem jednemu predatorowi. A co?
- Masz okazję zrobić z niego użytek...
- Chcesz żebym ich pozdejmował?
- Tak. Mamy jedno dobre miejsce dla snajpera, ale jedyny karabin nam się
rozleciał...
- Amunicję mam, mogę spróbować... Prowadź. - Powiedział Kłapouchy.

<< >>

Przeszli przez całą bazę i ustawili się w odpowiednim punkcie snajperskim.


Kłapouchy luknął przez szkło. Zobaczył całą czwórkę w asyście policjantów. Miał
mało czasu.
Postanowił,. że zrobi to szybko. Przycelował w głowę pierwszego predatora. Nacisnął
spust. Eksplozja, powietrze przecinane przez pocisk, pocisk trafiający w głowę,
krew tryskająca na ziemię. Dwóch pozostałych predatorów zasłoniło kapitana Bystrego
Rydza, który zaczął spierdalać. Kolejny pocisk rozjebał łeb drugiemu predatorowi.
Trzeci zauważył skąd leciały strzały i zaczął tam strzelać. Tymczasem kapitan
Bystry Rydz schował się za opancerzonym motorem. Kłapouchy zdjął trzeciego i z
braku
innego celu zaczął strzelać do policjantów. Paru oberwało, reszta rozpierzchła się
po polu. Tych próbowali wystrzelać członkowie TPH i całkiem nieźle im szło. Nagle
rozległ się okrzyk
- PREDATORZY WDARLI SIĘ DO BA-AAAAAAAA!!!! - jakiś żołnierz nie zdołał dokończyć
komunikatu, ale wszyscy zrozumieli ukryty podtekst: zostali zaatakowani wewnątrz.
- Ja pierdolę! - krzyknął Prosiaczek błyskawicznie przeładowując oba uzi. Pozostali
bochaterowie przyjęli pozycje obronne. W końcu zobaczyli strzały i
padających żołnierzy. Predatorzy byli bardzo blisko. Kłapouchy rzucił granat, który
upadł pod nogi wbiegającego predatora. Ten, próbował go podnieść i odrzucić, ale
miał za ciężki sprzęt więc wypierdolił się na niego przez co został rozerwany na
kawałki, za to jego towarzysze nie odnieśli żadnych obrażeń. Co więcej, postanowili
zadać trochę obrażeń naszym bochaterom, gdyż w ich stronę posypały się pociski,
jasno świadczące o tym, że nie przyszli w pokojowych nastrojach...
- ! - krzyknął Królik. Schował się za zadkiem Puchatka. Tymczasem Tygrysek
wyciągnął i rzucił swojego granata, który odbił się od lampy i
przypierdolił predatorowi w głowę. Nie wyrządził jednak żadnych szkód, gdyż
predator miał hełm. Potoczył się za to po podłodze, i zanim drugi predator zdążył
to
zauważyć został rozerwany. Tymczasem pierwszy predator otrzymał na klatę sporą
ilość kul, co spowodowało przeciążenie bufora kamizelki i zapchanie pliku cache, a
to skończyło się skillowaniem procesu potomnego jego rodziców... (-Tato, co robisz
z tą siekierą? -Killuje procesy potomne). Baza była czysta...

- Dzięki wam, towarzysze - powiedział kapitan Mark, leżąc na stole operacyjnym,


podczas gdy lekarze wyciągali mu z dupy odłamki granatu. - bez was bylibyśmy
martwi.
- Nie ma za co, ZA HERAKLESA! - zakrzyknął Puchatek.
- Kiedy przyleci śmigłowiec z winami? - spytał zniecierpliwiony Prosiaczek
- Niedługo. Wytrzymaj. - zapewnił go Mark. Tymczasem do sali operacyjnej wbiegł
jakiś żołnierz.
- Kapitanie! - krzyknął - odebraliśmy sygnał świadczący o tym, że śmigłowiec się
zbliża!
- Doskonale - powiedział Mark i zwrócił się do Kłapouchego - musicie wyjść na
zewnątrz i osłaniać jego przylot.
- Się robi, do broni, chłopaki. - powiedział po czym wyszli. Ustawili się na murze
dookoła bazy i obserwowali okolicę. W końcu dało się słyszeć łopot śmigieł i po
chwili nasi bochaterowie zobaczyli wielki, piękny śmigłowiec. Wiózł on ze sobą to,
co dla naszych bochaterów najcenniejsze - wino... Nagle odezwał się terkot
karabinów maszynowych i broni półautomatycznej.
- O kurwa! - krzyknął Kłapouchy. Wszyscy natychmiast pobiegli na tą ścianę, do
której zmierzał śmigłowiec. Zobaczyli policjantów dookoła namiotu.
Rozpoczęli ostry ostrzał z murów, sypali wręcz pociskami w oszałamiąjącej złości,
spowodowanej świadomością, iż ktoś może pozbawić ich jedynego afrodyzjaku, ich celu
życia i nadziei na przyszłość, jaką jest HERAKLES. Do ich działań dołączyli inni
żołnierze, którzy jakoś lepiej celowali... dzięki Bogu pole zostało oczyszczone, a
śmigłowiec bezpiecznie wylądował.

- JEST! JEST! MAMY WINO! - Wydarł się Kłapouchy


- RADUJMY SIĘ BO DZIEŃ ZAPŁATY NADSZEDŁ! - Królik
- DLA MNIE PODWÓJNE WINO, WSTRZĄŚNIĘTE I WYMIESZANE! - Tygrysek
- ! TRZY BUTLE DOŻYLNIE! - Puchatek
- AAAAHHHH! - Prosiaczek
Wszyscy jednocześnie wręcz dobiegli do śmigłowca. Jeszcze chwila... otwiera się
właz... wybiega 10 strażników, uzbrojonych po zęby... nasi bochaterowie na kolanach
czekają... wreszcie JEST! Dziesiątki skrzynek opatrzonych nalepkami "HERAKLES -
POMOC" oraz symbolami czerwonych krzyży na białym tle. Bochaterowie nie mogą już
wytrzymać, zrywają się z kolan i wbiegają na pokład. Strażnicy nawet nie próbują
ich powstrzymać, spokojnie i ze zrozumieniem patrzą na dantejskie wręcz sceny.
- Herakles... Classic... Płońsk... Aperitif... - czyta z niedowierzaniem Kłapouchy
- Udało się... - mówi Puchatek i odkorkowuje wino - Mamy... - pociąga soczystego
łyka, czyje każdą kropelkę napoju Bogów, spływającą po jego gardle, każdą
cząsteczkę
siarki, każdy kawałek jabłka, rozpuszczony w tym cudownym, aromatycznym napoju, za
jedyne 3.40... w końcu osusza butelkę - no panowie... znakomity rocznik, zeszły
piątek...
- Moje jest z czwartku - mówi Kłapouchy po powąchaniu. I to ostatnie co mógł
powiedzieć, bo ten zapach odurzył go do tego stopnia, że wlał sobie do gardła wręcz
całą
zawartość. Kłapouchy jest najlepszym specjalistą jeśli chodzi o takie rzeczy, co
nie zmienia faktu, że to Puchatek jest prawdziwym smakoszem. Kłapouchy pije tylko
dla
alkocholu... ale co tam, liczy się fakt, że oboje kochają wino, czego dzisiaj
udowodnili.
- No to panowie... BĄ ŻUR! - wzniósł toast Tygrysek
- Ej, kurwa, to mój tekst! - mruknął Kłapouchy - a zresztą.. co tam, wino mi
wystarczy - powiedział i począł opróżniać kolejną flaszkę...
W pewnym momencie do bochaterów podszedł kpt Mark.
- Gratuluję, panowie - rzekł - moi ludzie sprawdzili teren dookoła i znaleźli już
tylko TO, chowające się między motorami predatorów.
Po tych słowach na lądowisko śmigłowca weszło dwóch żołnierzy taszczących tęgiego
mężczyznę. Rzucili go na ziemię. Ten wstał i oczom naszych bochaterów ukazał się
w całej okazałości kapitan Rydz Bystry a.k.a. Bystry Rydz.
- Oszkurwpier... - wymamrotał Królik i skoncentrował się na winie.
- No no no, kogo my tu mamy... - powiedział Tygrysek. Wstał i podszedł do kapitana
z winem w ręku. - Ile cię razy trzeba zabić, byś zdechł,
psie zajebany?
- Nawet jak mnie zabijesz to wrócę... - mruknął kapitan,ale widać było że ma już
mokro w spodniach. - Wiesz, - kontynuował - że jeśli mnie zabijesz, stanę się...
eee...
- MARTWY, KURWA! - krzyknął Puchatek i rzucił się na niego z siekierą. Nagle jednak
coś go zepchnęło z lotu, przez co ten zrobił bęc o latarnię.
- Oszkurwpier... - wymamrotał ponownie Królik i znowu skoncentrował się na winie.
- Ja pierdolę.. - mruknął Kłapouchy - A ta ciota czego tu?
- Onnn jhhhheeessstttt mojhhhhheghoooo phaaanhaaa.... - mysyczał Krzyś po czym
przyjął pozycję a'la Gollum.
- Tak samo jak twoja dupa, bo domyślam się że twoim panem jest...
- DOKŁADNIE! - rozległ się głośny krzyk z góry. Bochaterowie popatrzyli w niebo i
zobaczyli Pana Sowę, lądującego koło śmigłowca. - Krzysiu, złotko, zapomniałeś
założyć majteczek.
- Whyyybhaaaczsz Phaaaanhieee... - wysyczał ponownie Krzyś, po czym założył majtki.
Nie wiadomo jak, ale ta mała pipa przebiegła tutaj na czworaka całą drogę...
Zmieniło to wprawdzie jego image, teraz zrobił się jakiś siny, zielono-niebieski,
tu i ówdzie miał ranki i zadrapania. Jednak nagle ze środka śmigłowca wybiegli...
- PIPA! - krzyknęli łowcy pip. Krzyś zaczął spierdalać a oni obydwaj za nim, i tak
zapierdalali robiąc kółka dookoła śmigłowca.
- Tak więc, jak mój prywatny odbyt do ruchania wspomniał, ten kapitan jest mój... -
powiedział a oczy mu zaszły krwią nienawiści.
- Okej, zajeb go, tylko nie spierdol tego - powiedział Tygrysek
- No co ty? - zdziwił się Kłapouchy - myślałem, że chcesz go teraz zabić...
- Po co? Już to zrobiłem... - wzruszył ramionami Tygrysek, po czym zabrał się za
osuszanie butelki wina. Tymczasem Pan Sowa zbliżył się do kapitana
- Łi mit agjen...
- No i? - spytał się kapitan Bystry Rydz
- ROZEGRAJMY TO JAK FACECI! - krzyknął Pan Sowa wyciągając swojego Sony PSP.
- A nie lepiej tak? - spytał Kapitan wyciągając pistolet. Sowa błyskawicznie rzucił
się na niego a on na Sowę. Widać pięknie jak w zwolnionym tempie pan sowa leci
wydając z siebie coś co przypomina okrzyk godowy nosorożca. Tymczasem kapitan
Bystry Rydz leciał na niego i strzelając. Pociski ładnie latały i trafiały w
ścianę.
W końcu w siebie nawzajem. Kapitan błyskawicznie przyłożył mu pistolet do skroni i
nacisnął spust, ale usłyszał tylko szczęk zamka.
- Nie masz nabojów - powiedział Pan Sowa
- A ty jaj - skontrował kapitan. Obaj błyskawicznie wstali i zaczęli się okładać.
Przypominało to trochę zawodników sumo na prochach albo laski walczące w kiślu.
Nagle wydarzyło się coś niesamowitego... Pan Sowa błyskawicznie poderwał się do
lotu i zabrał ze sobą kapitana Bystrego Rydza!
- KURWA! - krzyknął Prosiaczek
- SZMATA ZAJEBANA! - Wrzasnął Kłapouchy
- SUKA PIERDOLONA! - dodał Puchatek
- Oszkurwpier... - wymamrotał ponownie Królik i znowu skoncentrował się na winie.
- A chuj mu w dupę - powiedział Tygrysek - Grunt że mamy wino, a tamtym skurwysyno-
zajebańcem się zajmiemy innym razem.
- Racja. PIJMY! - zakrzyknął kapitan Mark, otwierając butelkę.

Tutaj nastąpiła wielka imprezka. Ciężko by to opisywać, a przejście dalej z


pominięciem tego etapu byłoby zbrodnią niesamowitą, zatem pokrótce streszczę
przebieg
wydarzeń. Jak już wspomniałem, tutaj była impreza. Wszyscy chlali tyle ile mogli,
rzygali tak daleko jak się dało i ruchali co popadło i nie miało kutasa
(czyli własną, prawą rękę). Potem wszyscy wytrzeźwieli. Nasi bochaterowie dostąpili
zaszczytu poznania Wielkiego Mistrza Towarzystwa Producentów Heraklesa, ale nie
do końca z niego skorzystali, bo okazało się że naszym mistrzem był ich stary
znajomy, Hrabia Drakula z Transylwanii. Wszyscy ucieszyli się z ponownego spotkania
i
postanowili uczcić to specjalną popijawą. Po niej odbyła się wielka ceremonia, mimo
iż wszyscy byli na kacu. Puchatek, Prosiaczek, Tygrysek i Królik zostali
odznaczeni Orderem Honorowym Towarzystwa Producentów Heraklesa, natomiast Kłapouchy
został odznaczony medalem za Wierność Heraklesowi, odznaką Pijanego Oka i
specjalnym orderem Schlanego Dowódcy. Poza tym wszyscy otrzymali honorowo status
agentów Towarzystwa Producentów Heraklesa. Wzamian za ich zasługi odwieziono
ich śmigłowcem do domu i załadowano po brzegi winami. Nasi bochaterowie, jak tylko
dotarli do domów rozpoczęli kolejną wielką popijawę, podczas której zajebali
się dodatkowo marychą...

Każda historia ma swój początek, każda ma też koniec. Biorąc jednak pod uwagę
niektóre elementy, ta przygoda jeszcze się nie skończyła...

KONIEC CZĘŚCI 50

You might also like