Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 40

Marcin Cecko

BALLADYNA

Królestwem moim, nad którym pragnę zdobyć panowanie jest mój umysł.
sir Edward Dyer

postaci:

• Balladyna / Goplana (obie postaci grane przez jedną aktorkę)


• Alina
• Filon
• Filotunia
• Grabiec
• Pustelnik
• Kirkor
• Wdowa
• Kostryn
CZĘŚĆ I
Laboratorium składa się z kilku pomieszczeń, przestrzeń biurowa, gdzie pracują Alina i
Wdowa, pokój Filona, oraz przestrzeń ogólna gdzie pracują wszyscy. Poza Laboratorium
jest pusta przestrzeń, w oddali zsyp, krawędź sceny przy widowni wyznacza brzeg
jeziora Gopło.

1. Bezpieczeństwo
Zebranie w Laboratorium.

WDOWA: Chciałabym się najpierw upewnić, że wszyscy biorą tę sytuację naprawdę


poważnie.
ALINA: Oczywiście, że bierzemy tę sytuację poważnie matko.
WDOWA: Chodzi o realne zagrożenie.
ALINA: Tak. O niebezpieczeństwo.
WDOWA: Odwrotnie. Chodzi o bezpieczeństwo.
ALINA: Chodzi o bezpieczeństwo w sytuacji realnego niebezpieczeństwa.
WDOWA: Potencjalnego niebezpieczeństwa. Niebezpieczeństwo zawiera się w sytuacji
z pozoru bezpiecznej, dlatego jest potencjalne.
BALLADYNA: Mamy rozumieć, że potencja sama w sobie jest niebezpieczna?
ALINA: Weź idź się wreszcie zakochaj.
BALLADYNA: Powtarzam tylko za wami. Próbuję ustalić kategorie.
WDOWA: Ustalmy więc kategorię władzy. Cisza. Ten kto mówi cisza i następuje po tym
cisza rzeczywista ma tutaj panowanie. Więc cisza.
GRABIEC: /z Grabcem coś się dzieje
Nie wytrzymam...
WDOWA: Wytrzymasz.
Nigdy się z tym nie uporamy dopóki nie weźmiemy tego poważnie.
Nie mamy zbyt wielu sił, nie mamy środków. Nie muszę wam przypominać jak biedną
jesteśmy stacją. Robimy co możemy. Każdy z nas wkłada w to co robi swoje serce,
swoją duszę, (do Filona) prawda?

FILON: Tak oczywiście, wzrok, słuch i dobry smak.

WDOWA: Chciałam wam jednak przypomnieć, że to nie wystarczy.


Nie wystarczy przestrzegać zasad. Na przykład zasady BHP. Te nudne wypłowiałe
regulaminy, które porozlepiane są tutaj wszędzie, pokryte kurzem tak skumulowanym,
że nie wiadomo, czy tego o czym mówią nie należy robić, czy wręcz odwrotnie, w
sytuacji zagrożenia wykonać bez wahania.

ALINA: Mamo, wszyscy znamy te zasady na pamięć, przestrzegamy ich, mamy


regularne kontrole, pod tym względem nic nie może się stać. Problem tkwi w produkcji.

WDOWA: Nie. Właśnie nie. Problem nigdy nie tkwi w produkcji. My żyjemy w ciągłym
niebezpieczeństwie. Rozumiecie to? W nieustającym zgrożeniu, lada chwila może
się coś stać. Może na przykład zrobić się spięcie przy tym kablu, ta dokumentacja
może się zapalić, podgrzeją się te probówki i szalki obok nich i w pięc sekund wysztko
pójdzie w pizdu.

FILON: I pewnie wiesz jak możemy się przed tym uchronić?

WDOWA: Ten sufit może spaść. W każdej chwili. Może spaść i nas pozabijać. Nikt. Nikt
tutaj nie jest bezpieczny. Jeśli coś może się stać, to się staje. Te przepisy i regulaminy
one tylko usypiają naszą czujność, są po to żebyśmy wypadków doświadczali z
zaskoczenia, nie przygotowani na najgorsze. A najgorsze to jest: nieprzewidywalne.

Sedno w tym, że cała ta mieniąca się grozą sfera naszych codziennych zmagań jest
wystawiona na jeszcze jedno, dodatkowe ryzyko. Biohazard. Zagrożenie ze strony
organizmów żywych.
FILON: Masz na myśli nas samych? Sami dla siebie jesteśmy zagrożeniem?
WDOWA: Nie. Mam na myśli bakterie, które mogą być produktem ubocznym naszej
pracy. Ten przycisk dezynfekuje całe pomieszczenie płomieniami fosforu, na wypadek..
to znaczy w razie wypadku.
Musi tu być. Tak stanowią przepisy. Nikomu nie wolno go przyciskać. Jasne?
GRABIEC: Ja przepraszam, ale muszę wyjść.
WDOWA: Otóż zostaniesz tu do końca ćwiczeń.
GRABIEC: Ale jakich ćwiczeń? Ja przeprowadziłem szereg badań etnograficznych,
okazuje się, że wszystkie ludowe podania opisują anomalia pogodowe, których
doświadczamy. Nasz ośrodek jest zbudowany na czakrze, na ujemnej czakrze ziemi.
Jest przedziwnie na zewnątrz. Trzeba zrobić rytuał odczyniający. To wszystko jest tam
zapisane. „Rozkaż, pani! Co pod słonkiem, co na ziemi, wszystko zniosę. Drzewa,
kwiaty, światło, rosę.” Jest taka opowieść o świętym raku, rak skorupiak swoim
pancerzem chroni, a w skrzelach niesie zarodki nowego życia...
WDOWA: Niepokoją mnie nagłe zmiany pogody, nie wiadomo co za cholerstwo
się zbliża. Chcę, żebyśmy przeprowadzili ćwiczenia z ewakuacji. Powinniście wiedzieć
co robić. Czynnik dodatkowy, brak światła, więc musicie sobie tym oczy zasłonić.
/wszyscy zawiązują sobie oczy
ALINA: Mamo. To jest trochę.. Może tak - chyba nie wszyscy w naszym zespole mamy
poczucie, że te czynności rozwiną nasz potencjał intelektualny.
WDOWA: Cicho. Wyrwiesz się zawsze z czymś bezsensu. Jak zginął twój ojciec? Co?!
No jak zginął? Od głupoty właśnie. Od bezsensu całkowitego, który się jemu się właśnie
zdarzył.
ALINA: Mamo, ale my tu mamy ważniejsze rzeczy do zrobienia!
WDOWA: A wiesz co co ludzie robili podczas ewakuacji world trade center? Wracali
się ze schodów, żeby zasejwować dokument. Bo nie ćwiczyli edukacji i umysł im
spanikował. No już. Zaczynamy.
/Ćwiczą ewakuację

2. Dlaczego ci dwaj mężczyźni są tacy piękni?


KIRKOR i PUSTELNIK w domu tego drugiego.
PUSTELNIK:
Milczysz. A milczenie jest manifestacją władzy. Pozostajesz niewzruszony i niezależny.
Rozrastasz się teraz uroczo przede mną, puchniesz. A jednak nie zrezygnujesz. Nie
powiesz mi, nie zadasz pytania. Jesteś zdecydowanie nowszy, niż ja, a mówiąc to nie
przestaję rozkoszować się zepsuciem epoki, dla której nowość jest jakością pozytywną.
Ta pustka, trenowana przez mnie od lat dwudziestu, ta którą ty nazywasz...
KIRKOR:
Niebyt.
PUSTELNIK:
...pozwala mi z odległości patrzeć na rzeczy, które ty umieszczasz w samym sercu. W
samym sercu swojej głowy. Widząc ich kształty czytam cię jak numer Forbsa sprzed
dwóch lat. Znam nie tylko treść, lecz wyniki przyszłych wydarzeń, które ty dopiero
zaczynasz prognozować.
KIRKOR:
Co więc się wydarzy?
PUSTELNIK:
Umrzesz.
KIRKOR:
Ale z ciebie wróżka.
PUSTELNIK:
Wróżka rozkoszująca się zapachem gnijących drzew z dala od tekstur o kształtach
cywilizowanych. Wróżka wylegująca się na mchu zamiast pielęgnować odleżyny od
biurowego fotela. O śmierci chcę mówić wulgarnie. Pomijam oczywiście, że nawet
filozofując uczymy się umierać. Widzisz po latach praktyki, od której, to prawda,
odszedłem, zabójstwo stało się dla mnie wszechobecne i pospolite. Ale nie to, które
kończy życie fizyczne. To, w moim wypadku, wydaje się ulgą. Ale ty tego nie chwycisz.
Nie rozeznajesz tego, widzę to jasno i wyraźnie.
Nie mógł mnie odnaleźć człowiek, który nie posiadałby imperium, ale chcieć odwiedzić
mnie może tylko ten, którego imperium niedostatecznie jest wielkie. Stąd śmierci nie
przywołałem tu dla żartu, a raczej by uprościć sprawę i zapytać, jak wielki chcesz
umrzeć, skoroś tutaj przyszedł.

PUSTELNIK:
Okazujesz szacunek. To piękne. Twój szyk i szacunek torują ci drogę. Znasz tę
historię? To nie historia. To żart.
Afryka. Sawanna. Safari. Stoi myśliwy ze strzelbą. Podchodzi do niego lew w okularach
przeciwsłoneczych. Z plikiem dolarów. To są zawsze istotne drobiazgi. Te rekwizyty.
Strzelba. Czarne okulary chroniące przed afrykańskim, morderczym słońcem. I kupka
banknotów. I lew mówi do myśliwego. Słuchaj, tak jak się umawialiśmy, tylko, zrób to
tak, żeby wyglądało na naturalną selekcję.
KIRKOR:
Ale ja nie przyszedłem z tobą dobijać. Dobijać. Hm. Nagle zrozumiałem drugie
znaczenie słowa 'dobijać'. Nieważne. Nie przyszedłem z tobą dobijać targu.
PUSTELNIK:
Oczywiście, że nie. Przyszedłeś na mój teren. Postawiłeś strzelbę w kącie. Otrzepałeś
buty, usiadłeś i powiedziałeś. Twój las nie jest zadbany. Twój las potrzebuje opieki.
KIRKOR:
Nalejesz mi jeszcze jednego? Sam to pędzisz? Wyśmienite.

3. Jest mową do rośliny


W Laboratorium. Pokój Filona.

FILON:
Mówię do roślin.
A one.
Lubią to. Odpowiadają mi zapachem. Trudno jest ten zapach
wyróżnić, to delikatny zapach odpowiedzi. Reakcji. Pięknie reagujesz.
Ona lubi szczególnie, kiedy mówię do niej niskim głosem, uspokaja się i rośnie. W ogóle
ile ty ostatnio urosłaś?
Zbliżam się i czuję koronę, królestwo biosfery. Rośliny są łatwe w zbliżeniu. Kiedy
przytylisz się do krzewu i poddasz uczuciom, przytulenie do człowieka nigdy już nie
wystarczy. Ale do roślin trzeba przede wszystkim mówić. Opowiadać im wszystko.
To właśnie wy, rośliny, jesteście tu gospodarzami, jesteście najstarszymi świadkami.

Mówię do roślin. A one lubią to.


Nawet bardziej, niż zwierzęta. Do których czasem mówię.
Oraz ludzie.
Którzy nie tylko tego nie lubią,
ale również.
Zupełnie nie rozumieją.

Do zwierząt można przemawiać, oczywiście. Jednak.


To niebezpieczne. Nigdy nie opuściło mnie poczucie, że zwierzę pragnie tylko jednego -
zabić mnie i zjeść. Mówiąc do niego tylko ułatwiam mu zadanie. Zawieramy znajomość,
a żyjąc z kimś w bliskiej relacji, w spoufaleniu, dużo łatwiej, naprawdę... dużo łatwiej
wykonać ruch, który kończy życie.

Można też oczywiście próbować mówić do ludzi. Próbować. Niektórzy, trzeba im to


przyznać, mają na tym koncie wiele sukcesów.

4. Wezwanie
Na skraju jeziora. Wieczór.
wchodzi GRABIEC z zawiniątkiem, po drodze odrywa kijek, którym stuka o ziemię,
wezwanie napisał sobie w zeszycie.

GRABIEC:
o pani Mokosz,
wilgoci, ziemio mokra, deszczu
o pani Mokosz,
która zdradziłaś Gromowładcę Peruna
i zesłano cię do jezior, pani rozlewna
pomóż

chyba nie tak, ale staram się,


jeszcze raz

o pani Mokosz,
wilgoci, ziemio mokra, deszczu
o pani Mokosz,
mokra matko ziemio wilgotna
ty która rodzisz ludzi i ich potem pożerasz,
co sama urodzisz, to sama zjesz,
bo twoje

ja j e j szukam.
pomóż mi ją znaleźć
może przyjdzie do mnie
ja czekam

o pani…(dzwoni mu telefon)

FILON (głos z offu)


Grabku kochany tu Filon, jeśli jeszcze stoisz w miarę prosto na nogach,
podejdź do mnie do laboratorium, muszę.. a.. potrzebuję kogoś do pomocy
przy Spektrofotometrze, muszę jeszcze dziś pomierzyć fale absorbancji
żeby na rano zweryfikować transformanty. Alina mnie gniecie o terminy, jestem
spóźniony. Gdybyś jeszcze mógł po drodze wziąć pipety Pasteura z magazynu, wiesz,
te żeby nawinąć precypitat DNA. Jak ty się w ogóle masz po tym wypadku, co?
Musimy pogadać. Wiem, że przyjdziesz, bo ci zależy na pracy. ściskam!

GRABIEC
Otwiera książeczkę i cytuje „Świteziankę” Adama Mickiewicza.
Sam jeden zostałem.
Zostałem sam, dziką powracam drogą,
Ziemia uchyla się grząska,
Cisza wokoło, tylko pod nogą
Zwiędła szeleszcze gałązka.

Idę nad wodą, błędny krok niesie,


Błędnymi strzelam oczyma;
Wtem wiatr zaszumiał po gęstym lesie,
Woda się burzy i wzdyma.
Burzy się, wzdyma, pękają tonie,

GOPLANA
Chłopcze mój piękny
Po co wokoło wody
Błądzisz przy świetle księżyca?

Po co żałujesz dzikiej wietrznicy,


Która cię zwabia w te knieje:
Zawraca głowę, rzuca w tęsknicy
I może jeszcze się śmieje?

Daj się namówić czułym wyrazem,


Porzuć wzdychania i żale,
Do mnie tu, do mnie, tu będziem razem
Po wodnym pląsać krysztale.

Czy zechcesz niby jaskółka chybka


Oblicze tylko wód muskać,
Czy zdrów jak rybka, wesół jak rybka,
Cały dzień ze mną się pluskać.

A na noc w łożu srebrnej topieli


Pod namiotami źwierciadeł,
Na miękkiej wodnych lilijek bieli.
Śród boskich usnąć widziadeł

GRABIEC
tak mnie łechcesz, i tak mnie znęcasz
Tak się me serce rozpływa,
Jak gdy tajemnie rękę młodzieńca
Ściśnie kochanka wstydliwa.

5. Mokry człowiek
Noc. Brzeg zamarźniętego jeziora. Wdowa wychodzi na papierosa,
po chwili zauważa leżącą latarkę. Wszyscy podbiegają do jeziora.

WDOWA: Filon, Grabiec, Alina, Balladyna!

ALINA:
Wpadł do środka. Przed chwilą. Poślizgnął się i wpadł do wody.
FILON:
Utonął. Zszedł już bardzo głęboko. Głębiej niż ktokolwiek z nas mógłby sięgnąć.
WDOWA:
Trzeba jakoś pomóc temu człowiekowi... Dlaczego nic nie robicie?
FILON:
W tej chwili prawdopodobnie jest raczej duchem niż człowiekiem. Zniknął pod lodem
dwie minuty temu, za następne dwie jego kora mózgowa zacznie obumierać na skutek
braku tlenu i zamieni go w warzywo.
WDOWA:
Warzywo. To człowiek, nie warzywo. Nie obchodzi mnie warzywo. Potrzebujemy go
żywego. Ten wypadek nie może się wydarzyć. Jego śmierć nas zabije, zabiorą nam
wszystko, wszystko. Gdzie jest jakaś lina?
ALINA:
To co mamy jest bezprzewodowe. WDOWA: (o Balladynie)
A co ona tam robi!?

BALLADYNA:
Szukam ciała. Patrzę czy jest gdzieś pod lodem.

FILON:
Możemy tylko stać i czekać. Ale szansę na wypłynięcie określiłbym jak jeden do stu
tysięcy.
BALLADYNA:
Jeden do stu tysięcy. Wyjątkowy. Zazdroszczę mu. Wejść w coś tak ciemnego, tak
głęboko, samotnie.
ALINA:
To może skoczysz za nim?

WDOWA:
Zawsze byłaś bezużyteczna jak gwoździe bez główek. Alinko, co robisz?
ALINA:
Świecę do niego. Żeby nas widział.
WDOWA:
Zuch dziewczynka, zawsze ci zazdrościłam rozumu i zimnej krwi.
BALLADYNA:
Zaraz wszyscy będziemy mieć zimną krew.
WDOWA:
Cicho. Poczekajmy jeszcze chwilę.

FILON:
Nie ma szans. Lepiej to sobie od razu powiedzieć. Nie ma szans. Straciliśmy człowieka.
Chodźmy stąd i połóżmy się spać. Jemu nasze stanie nic nie pomoże. Tam na dole jest
ciepło. Na samym dnie jest zawsze dodatnia temperatura, będzie mu dobrze. Co
możemy zrobić? Jedną rzecz możemy zrobić. Zmówmy modlitwę.

WDOWA:
To niedorzeczne modlić się tutaj.

FILON:
Boginie prądów tego spokojnego jeziora okryjcie peleryną litości naszego przyjaciela,
który złożył wam siebie w ofierze.
WDOWA:
No nie. Myślałam, że będziesz modlił się o jakiś ratunek!

ALINA:
Mamo, mogłabyś?

FILON:
Usypcie mu z gęstego mułu przyjemną mogiłę.
Niech oddycha waszym żywiołem. Niech śni o syrenach, których my nie zobaczymy
nigdy. Zakreślcie wokól niego krąg ochronny. Na wieki, wieków. Czyli na zawsze.

WDOWA:
Także wielki naukowiec i autorytet może poczuć się mały w obliczu tak feralnej nocy.
Spójrzcie w te ciemności, co się tam czai, jak się wiatr nagle podniósł, ile chmur
nalazło, jak gałęzie się łamią. To tylko histeria. Ja mam tylko tę histerię. Tylko jej mogę
się trzymać.

WDOWA:
Słyszeliście to?!
ALINA:
Stukanie. Słyszałam jak coś stuka.

FILON:
Woda klepie o lód wydając dźwięki podobne do... podobne do..

BALLADYNA: /panikuje
To się nie wydarza. To nie jest prawdziwe. To się nie wydarza.
A!
/Grabiec wynurza się z jeziora. Ma nienaturalnej wielkości erekcję.

GRABIEC:
Patrzcie. Na słońca promyku wytryska z wody Goplana. Jak powiewny liść ajeru, lekko
wiatrem kołysana. Jak łabędź. Królowa moja..

Królowa moja bez ducha, zadziwiona stoi. Słucha.


Zostawcie mnie!
Zostawcie mnie!
Ja nie trzęsę się, ja się kołyszę, ja się waham.
Pani, chcesz tronów z wypłakanych nieba chmurek?
Czy ci przynieść pereł sznurek?
Chcesz? Polecę na zmrożone bagna, dojrzę, dogonię, pochwycę błędnego moczar
ognika i zaraz w lilijkę białą oprawię jak do świecznika - by ci świecił.

FILON:
Pomóżcie go trzymać, bo wyrywa mi się bydlę i zaraz znów w głębiny wskoczy.

GRABIEC:
Czy to mało? Rozkaż, pani! Co pod słonkiem, co na ziemi, wszystko zniosę:
drzewa, kwiaty, światło, rosę. Co nad ziemią, w ziemi łonie: dźwięki, echa, barwy,
wonie,
wszystko, o czym kiedy śniły myśli twoje
w jezior
burzy
kołysane.

WDOWA:
Co mu się stało?
FILON:
Bardzo specyficznie zesztywniał. Oddycha?
/Wszyscy ciągną Grabca do Laboratorium. Balladyna zostaje.

6. Wychodzi z cienia
Na brzegu jeziora.
GOPLANA:
Kiedyś byłam prowadzona ścieżką w las.
W ciemność i cienie.
Zaprowadzono mnie do cienia, który się do nas zbliżał.
Aksamitnymi palcami dotknął moich policzków.
Teraz także ja lubię cienie. Strach minął.
Czemu jesteś zgnębiona moja duszo.
I czemu jęczysz we mnie.
Głębia przyzywa głębię
hukiem twych potoków.
Wszystkie twe nurty i fale
nade mną się przewalają
Moja Skało,
czemu zapominasz o mnie?
Czemu chodzę smutna,
gnębiona przez człowieka?
Kości we mnie się kruszą,

Kość za kością, włos za włosem powracam.


Zaczynam jako kupka kości, jako szkielet rozsypany po pustyni i przysypany piaskiem.
Moje zadanie to wydobyć kości, oczyścić je z piasku.

Czarne słońce.
Wyjrzeć z jaskini. A potem wyjść z niej. Zostawić kształty.
Odblaski. Cienie.
8. Łuski
Laboratorium.

GRABIEC:
Ale śmierdzę. Przepraszam. Potwornie śmierdzę, prawda?
Jebię jakąś rybą cholerną. Mułem. Po prostu wszędzie.
Ubrania do śmieci. Jak się tego pozbyć. Może tutaj się wysterylizuję.

FILON:
Zostaw ten autoklaw!

GRABIEC:
A to do czego? Tego jeszcze tu nie widziałem?(duży czerwony przycisk)

FILON:
Nie dotykaj!

GRABIEC:
Musisz mi to stary jakoś wszystko wyjaśnić.

FILON:
Tak? A co?

GRABIEC
No wiesz co. Wszystko. Powoli i pokolei. Wszystko musisz mi wytłumaczyć. Jak to
możliwe? Wiesz? Ona.. Jak to powiedzieć. Wszystko jest. Ma wszystko. Głowę, nogi,
żołądek. Ale takie szklane jakby. Dziwne. Złożone z mgły i galarety. Jak ryba jakaś.
Łuski wszędzie. Dalibóg...pocałowałem, niby w pachnącą różę... róża jest ciałem, ciało
jest niby różą... niesmaczno, ale jadę dalej. Bo ciekawość zżera. I ona ma apetyt.
Dalej ci nie opowiem, bo wstydliwe bardzo. Sprawa skomplikowana, pokićkana.
Ja w nią. W ogóle wejść jakoś. No nie... nie.. nie mogłem w nią wejść.
Kumasz?

FILON:
Myślę, że nie chcę mieć żadnego pojęcia o czym ty mówisz.

GRABIEC:
Ta istota z jeziora... wiesz?
Bo ja jeszcze z tobą nic rozmawiałem odkąd mnie wyciągneliście z pod lodu. Tracę
głowę. Ale stan.
Prawdziwy „stan”!

FILON:
Ja jestem prosty. Drzewa są lepsze od ludzi.
Utniesz drzewu gałązką i ona mu odrośnie. A człowiekowi nie. Grabku. A wpadniesz
jeszcze kiedyś do mnie dobrze.
W jakby innych godzinach?

GRABIEC
A. Tak. Jasne.

9. ROZSTANIE
Balladyna i Grabiec mijają się przy wyjściu z Laboratorium.

BALLADYNA:
Znowu idzesz nad jezioro?

GRABIEC:
Nadchodzi zło magnetyczne na dużą skalę. Dlatego nie można chodzić do jeziora. Bo
nas stąd zdmuchną pioruny.

BALLADYNA:
Aha. To koniec. Między nami.

GRABIEC:
A ty udajesz teraz?
BALLADYNA:
Nie.
GRABIEC:
Ja nie mam wstydu.
BALLADYNA:
Nic nie czuję.

10. Dlaczego ci dwaj mężczyźni są tacy piękni? cd.


KIRKOR i PUSTELNIK w domu tego drugiego.

PUSTELNIK:
Być może przychodzisz tutaj ponieważ myślisz, że coś wiem, a skoro jesteś tym kim mi
się wydajesz, na kogo wyglądasz, to zapewne wierzysz, że wiedza, która jak mniemasz,
jest w moim posiadaniu ma wartość. Albo jest kluczem do wartości. Albo mówiąc
precyzyjniej jest sposobem zwielokrotnienia wartości, które ty reprezentujesz, które
wskrzesiłeś samotnie, kierując się jedynie instynktem przetrwania. Pomnożyć,
przepraszam z góry, że używam tu określeń matematycznych z całym przyrodzonym im
barbarzyństwem i brutalną oczywistością, pomnożyć te swoje wartości, te maleńkie
drobinki kurzu, które zbierałeś pieczołowicie w trakcie swojej działalności, bo
prowadzisz przecież działalność, jesteś człowiekiem dzieła, twoje przybycie widzę jako
akt, jako przejaw działania. Jesteś więc, poza tym na kogo wyglądasz, a
muszę przyznać, że wyglądasz... i szukam tutaj słowa, które trafiłoby celnie, a jego
celność potęgowałaby ból, który nim zadam, o! zwróćmy się w stronę przeszłości i
podziękujmy przodkom; wyglądasz szykownie, w całej swej naturze, którą ze sobą
wnosisz muszę przyznać wyglądasz szykownie, jesteś jednak drapieżnikiem, którego
mięśnie, ukryte w tej chwili pod warstwami tkanin, bardziej przypominają trudne do
strawienia gorzkie ścierwo, aniżeli jędrną muskulaturę gotową napiąć się i rozluźnić
choćby i pod wpływem pożądającego wzroku. Powiedz jeszcze raz czego się napijesz?

KIRKOR:
Podaj coś mocnego.
PUSTELNIK:
Oczywiście. Po to tu przychodzisz. Po mocne. Ale pozwól, że ja pójdę dalej. Przez
chwilę będę szedł razem z drapieżnikiem, ale potem opuszczę go i skieruję się w stronę
przeciwną.
KIRKOR:
Po stronie przeciwnej jest niebyt. Nieistnienie. Nie ma nic.
PUSTELNIK:
Ja na przykład temu się poświęciłem.
KIRKOR:
Z korzyścią dla kogo?
PUSTELNIK:
I właśnie sferę korzyści wypieram zupełnie.

11. FILOTUNIA MUSIC VIDEO


W nocy Filon przeprowadza eksperyment. Mieszając geny człowieka i rośliny tworzy
hybrydę „Filotunię”. Filotunia reaguje na wodę, jest przerażona i cicho popiskuje. Filon
uspakają ją i siada przy stanowisku gdzie nagrywa swojego naukowego video-bloga.
FILON:
Jak dobrze. Dziękuję bogom za brak polimorfizmu w sekwencji regulatorowej genu
LCT kodujący laktazę. Dziękuję przodkom za Polimorfizm 13910. genu LCT, który
warunkuje ekspresję tego enzymu umożliwiając mi trawienie cukru mlecznego!

FILON (o Filotunii)
Pokrój
Bylina o wysokości do 30 cm i bardzo skróconej łodydze.
Liście
Krótkoogonkowe, zwykle nagie, na końcach zaostrzone. Duże, podługowatojajowate,
karbowanoząbkowane.
Kwiaty
Wyrastają pojedynczo na długich szypułkach, mają 5-wrębny kielich, brudnobiałą lub
zielonkawobiałą koronę, 1 słupek i 5 pręcików znajdujących się w rurce korony.
Owoc
Duże, kuliste, żółtawe jagody o nieprzyjemnym zapachu. Osiągają 2-3 cm średnicy.
Korzeń
Gruby, mięsisty, brązowy, często rozwidlony, wrzecionowaty, o długości do 60 cm.

Roślina trująca: Zawiera m.in. atropinę i alkaloidy z grupy tropanowych. Spożywana w


większych ilościach może wywołać podrażnienie dróg oddechowych, podobno także
delirium, jest psychoaktywna i ma właściwości mocno pobudzające.

ALINA:
W Laboratorium, w pokoju który dzieli z Wdową.

Wszyscy tu tacy pracowici do posrania się. Nie krępują się w ogóle, wstydu im brak
tylko chodzą i się obnoszą tą swoją pracą. Ile przerobiłeś gówna stary. Ile przerobiłeś?
A w czym teraz robisz? A w genach sobie robie. No no no. Tyle siedziałem/siedziałam
nad tym, tyle się napracowałam, żeby móc to robić wiesz. Bo to jest mojej herbaty
życiowej wiesz esencja. To gówno. Więc siedziałem nad tym dwadzieścia godzin i nie
poszedłem spać tylko strzeliłem nadgodziny no i wtedy normalnie jeszcze dalej
porobiłem, że wiesz, etatowo, bo to trudne. Robiłeś kiedyś laskę? A ty? To jest
cholernie trudne. Ćwiczyć. Trzeba ćwiczyć w domu. Na sucho. Nikt ci nie da preparatu
dopóki się nie nauczysz na sucho. Więc zasuwaj i ćwicz - bez budżetu. I nie chodzi
tylko o protokoły bezpieczeństwa. Żeby nie zachaczyć czy coś. Wiesz stary to chodzi o
rytm. O rytm życia. O mięśnie w ręku. I żeby nie ustawać w wysiłkać. Że jak już się tego
złapiesz to już się od tego po prostu w ogóle nie odrywać. Tylko nużać dziobem i
wyrabiać mięśnie. Ile ja mam tych mieśni. Zobaczcie sobie ile tych mięśni sobie
utrzepałam.

FILON:
W Laboratorium, w swoim pokoju.

Jednak kiedy jesteś przy mnie, blisko, rozwinięta, rozłożona, kolorowa obficie, kiedy
wysyłasz do mnie te delikatne impulsy, kiedy poruszasz się delikatnie, bo ja wiem,
się poruszasz, widzę, kiedy i jak żyjesz, znam twoje nastroje.. więc kiedy jesteś
niedaleko, nie boję się tego miejsca. Uwielbiam w tobie to, że tak wolno myślisz,
wyobrażam sobie jak te impulsy powoli przechodzą tędy, i tędy, i potem tutaj. Każdy
powinien móc kształtować naturę tak jak chce. Według własnego poczucia piękna.
Świat wreszcie przestałby być nudny. Stałby się czymś osobliwym. No ale przez
zabobony muszę cię teraz ukrywać. Daj no mi tego listka. Trochę go pomasuję. Tu ci
trochę schnie przy krawędzi. Poczekaj posmarujemy czymś. Nic się nie martw..

12. NIE
Do Filona przychodzi Balladyna.

BALLADYNA:
Ja nie chcę przeszkadzać.
FILON:
Potrzebujemy zostać sami.
BALLADYNA:
Nie. No właśnie. Też tak myślę. Dlatego przyszłam.
FILON:
Ale nie myyy sami. Tylko my sami. Bez ciebie.
BALLADYNA:
Nie mów, że to to.
FILON:
To ona.
BALLADYNA:
Nie.
FILON:
Myślałaś, że tak rezulutnie podkładam pożywke Murashige i Skoog pod kiełkowanie
nasion bawełny i rozłogi ziemniaka?
No dobra. Chodź. Zostań. Tylko cśśśś, dobrze? Znaczy, to nie jest nic strasznego, po
prostu użyłem trochę narzędzi tutejszych do innych celów. Pracowałem nad tym. Ile ja
nad tym pracowałem. Z pięć lat.
BALLADYNA:
Ale jak to się nie spraprało.
FILON: Pięć lat.
BALLADYNA:
Nie wierzę.
FILON:
Nie ma co wierzyć. To jest. Prawdopodobnie w tej chwili jedyna hybryda człowieka i
rośliny. Ona ma moją krew. Można tak powiedzieć. No krwi nie ma, ale jej komórki, o
tutaj, one produkują moje białka. Kolor płatków pochodzi od różowego pigmentu mojej
skóry, a gen, który odpowiada za te czerwone żyłki wyciągnąłem z mojego drugiego
chromosonu.
BALLADYNA:
Nie mogę dotknąć?
FILON:
Delikatnie. Proszę. Ostrożnie.
BALLADYNA:
Niemożliwe. Tak bardzo nie chcę być sobą, a chcę być nią.
Nie mam żadnej ochoty prócz tej. Żadnej ambicji. Bo ja nie mam
teraz żadnej ambicji. Nie mam odpowiedzi. Nie mogę tylko nie zauważyć kilku faktów.
Nie wydostanę się stąd. To wiem. Nie mam jak.
Nie mam nawet na to ochoty. Na nic nie mam ochoty. Mam ochotę na ciebie,
trochę. Ale żadnej specjalnej. Nie wiem. Nie jestem podłączona pod nic. Pod nic tu
się nie można podłączyć. Po nic tu nie można być. To już lepiej nic nie robić.
Nic. Czarne słońce. Widziałaś? Zobacz bo wschodzi. Nie wiem po co.
Nie czuję. Nie mogę czuć.

FILOTUNIA umiera.

FILON: Umarła. Stwierdzam zgon preparatu 1 kod „filotunia” godzina 19:30.

Filon pakuje ciało Filotunii na wózek i wywozi do zsypu.

13. GOPLANA I DINOZAURY


Balladyna wychodzi na papierosa przed Laboratorium. Siada i mówi głosem Goplany.

GOPLANA:
Kłuje. Kłuć.
Kłącza. Korzenie.
Kości. Proch.
Pnącza. Gałęzie. Łodygi. Sęki.
Sens. Chaa. Chaszcze.
Wyobraź sobie, dziurę, której nie widać. Bo zasysa światło.
Ssssssssssssać światło. Chlorofil trzeba pamiętać o chlorofilu.
Uderza nagle głaz i podnoszą się opary oraz
wyziewy i dinozaury patrzą na czarne słońce i mówią do malutkich ssaków - uciekajcie
do norek my się tym zajmiemy. Uciekajcie do norek, my to ogarniemy. Ssssać światło.

PLAN DRZEWA
W Laboratorium, u Filona.
FILON: Chodzi o tę istotę? Z jeziora.

GRABIEC: Tak.

FILON: Byłeś blisko?

GRABIEC: Bardzo. Dotykałem.

FILON: To nie była fantazja, coś wymyślonego?

GRABIEC: Fantazja, która patrzy na ciebie smutnym okiem, a jej język rybi,
mów:i chodźmy mleczem ikrę spryskać. Ale. Ja nie mogę. To niepojęte. Kocham ją tak
bardzo tę zjawę błotnistą. W niej jest moc wielokrotnego życia nie ograniczonego
ciałem. To jest, ja nie umiem tego opisać. Całkiem mi się to wymyka. Nie mam na to,
nic nie mogę powiedzieć. To jest to marzenie, o którym zawsze słyszałem, że można je
mieć w sobie i nosić nierozpoznane, ale gdy się uruchomi.. trzeba iść dalej, trzeba to
zrobić.

FILON: Jesteś opętany.

GRABIEC: Pomóż mi. Proszę. Błagam. Pomóż. Mi.

FILON: Oczywiście, pomogę ci, jak mam ci pomóc.

GRABIEC: Ona ze mną coś zrobiła.


Ja jestem pewien. Ty masz tą roślinę tak? Jak ty ją zrobiłeś?

FILON: To trudna operacja. Wprowadzasz do komórki obce DNA, specjalnie


przygotowane, rozpoznawane i przyswajane przez tę komórkę. I wycierasz to jej
oryginalne DNA, komórka zaczyna czytać, co jej wgrałeś, i zmienia się stosownie do
tego co jej zapisałeś. Software zmienia hardware. Takie porównanie. Wgrywasz
oprogramowanie, które zmienia komputer.

GRABIEC: Ona chyba to ze mną zrobiła.

FILON: To fascynujące. Eureka. Nikt nigdy tego nie robił na ludziach.

GRABIEC: Sprawdzisz?
FILON: Boję się jak to się może skończyć.
GRABIEC: Chodzi o to, że to się może skończyć. Albo może się zacząć coś nowego.

15. BAŁAGAN
Wchodzi Alina.
ALINA: O. Tu jesteście. Filon?
FILON:Tak, oczywiście. Słucham. Ja właśnie...
ALINA: Autoklaw jest w użyciu?
FILON:Nie.
ALINA: Dlaczego nie?
FILON: Pojęcia nie mam.
ALINA: To wchodzi do raportu. Zaczynamy preparować nową serię transformantów, a
nic nie jest wysterylizowane, wszystko jest niewyjałowione. Pracowałeś w nocy?
Dlaczego spektrofotometr jest nie wyłączony?
FILON: No tak siedziałem właśnie..
ALINA: Nad czym siedziałeś nad bawełną czy ziemniakami?
FILON: Nad nad nad bawełną.
ALINA: Zrobiłam ponowną kontrolę negatywną i wykryłam specyficzne amplifikacje,
które dyskwalifikują duży procent twoich próbek. Nie dostarczasz wystarczającej ilości
pędów. Tu się za dużo rzeczy marnuje.
FILON: Ale nic się nie marnuje, wszystko się, obraca, znaczy recyklinguje.
ALINA: Nic się nie recyklinguje, my musimy kupować te surowce, a ty zużywasz za
dużo pożywek.
FILON: Poczekaj, a jakie wzięłaś startery oligonukleotydowe do kontroli?
ALINA: Wzięłam standardowe prajmery i sprawdziłam hybrydyzację. Wiem, że
próbowałeś sprzęgać barwniki fluorescencyjne, tylko nie wiem po co. Wygląda to jak
materiał badawczy, a nie produkt nad którym pracujemy.
FILON: Aha. Aha. No tak. Hm. Rzeczywiście. Może schrzaniłem coś podczas elongacji
pędów.
ALINA: Dlatego od dzisiaj modyfikujesz pyry.
FILON: Nie..
ALINA: Słuchaj. Wszyscy musimy od czasu do czasu robić pyry , na tym to polega. Na
tym wszystko polega, że trzeba od czasu do czasu zrobić kartofle. Ja robię kartofle, ja
też czasami robię kartofle, nawet mama, jak mamy zamówienia robi kartofle. Co byś
chciał? Jakie masz marzenie, jaka to różnica między kartoflem, soją, trzciną cukrową
czy kukurydzą?
FILON: Kwiaty.
Różnica to kwiat.

Królewicz
Wdowa wprowadza Kirkora i przedstawia córkom jako potencjalnego inwestora.

KIRKOR: /przedstawia się, a potem

Rozglądam się. Sprawdzam jaki masz teren. Gdzie tu wsadzić płóg. Co zaorać. Co
przetworzyć. Co wyciąć. Co wziąć. Czego się nie tykać. Badam.
Nie traktuję tego wyjątkowo. Nie da się, to wezmę coś innego.

Podobnie jak wy pochodzę z bardzo biednej rodziny. Nie urodziłem się nigdy bogaty,
niebezpieczny, ani przebiegły - do tego doprowadziło mnie marzenie. Byliśmy zwykłymi
rolnikami. Nie mieliśmy konia, który by pomagał przy uprawie ziemi. Nie mieliśmy nawet
zwierząt hodowlanych, pierwsze świnie zobaczyłem dopiero w mieście, wiele lat
później. Kiedy miałem dwanaście lat, mój ojciec powiedział mi, dzisiaj synu pójdziemy
siać. Byliśmy dla niego wszystkim. Wstaliśmy od stołu, wzięlimy nasiona i poszli.
Siałem jak opętany. Każde rzucone ziarenko dawało mi wgląd w przyszłość, widziałem
roślinę, która będzie kiełkować, rozwinie się, dojrzeje, a ja zabiorę jej jej owoc - więcej
nasion. Do czasu zbiorów prawie nie mogłem spać. Śniły mi się korzenie rozrywające
glebę od wewnątrz. Kilka miesięcy później ojciec powiedział, jutro, synu mój, o mój
synu, będziemy zbierać to, co wspólnie zasadzilimy. Kiedy rano wyszedłem przed
chatę, zobaczyłem jak nasze pola drżą ze strachu. Naprawdę drżały, jakby miały
konwulsje. Ale nie było wiatru. Nigdy nie zapomnę twarzy ojca, który to zobaczył. To
tak, jakby jego oczy po raz pierwszy naprawdę się otworzyły. Stanął jak wryty. Potem
zaczął biec unosząc ręce do góry, mniej więcej tak. Z daleka słyszałem jak płacze.
Cała nasza uprawa tamtego sezonu została pochłonięta przez pasożyty.
/mdleje
/to przeplatane ze sceną następną (PRZEMIANA)
WDOWA: To są moje córki. Balladyna.

KIRKOR: Starsza czy młodsza?

WDOWA: Starsza, ale to prawdziwy skarb już zbyt długo chowany przed światem pod
maminą spódnicą. A tu Alina. Również zdolna bardzo. Młodsza trochę, Mniej poważna.

KIRKOR: Trudny wybór. Najbardziej jednej chciałbym być mężem, a drugiej


kochankiem. Kochać obie, a jedną poślubić. Tylko którą? Moje smugłe łanie, czy wy
mnie kochacie.

BALLADYNA: O, tak. Nawet bardzo. Bardzo bardzo. Jak bardzo? Może zgadniesz? Ja
będę milczała.

KIRKOR: A ty różo biała?


ALINA: Koooochaaaam!

WDOWA: Muszą kochać. Jak mają nie kochać takiego pana. Piękny, śmiały, umie
opowiadać.

KIRKOR: No dobrze. A jak wy będzięcie mnie kochać po ślubie?

BALLADYNA: Ja bym na przykład z miłości do ciebie mogła umrzeć. Jeśli jest tam
balkon, w twojej siedzibie, jest?

KIRKOR: Oczywiście.

BALLADYNA: Ja z tego balkonu skoczyć mogę za ciebie i nie żyć. Tak bardzo kocham.
Albo gdybyś miał grzechy straszne, a na pewno masz, masz jakieś?

KIRKOR: Pewnie mam.

BALLADYNA: Ja mogę te grzechy wziąć na siebie i umrzeć też. Albo jeśli ktoś w ciebie
z broni mógłby mierzyć, mógłby?

KIRKOR: Tak, tak myślę.

BALLADYNA: Ja przed tobą stanę i cios przyjmę, który by mnie wreszcie życia
pozbawił, a krewpłynęłaby gorąca od miłości, którą w środku czuję do ciebie.

KIRKOR: A ty?

ALINA: Ja będę cię kochać i będę ci wierna.

KIRKOR: Trudny wybór.

WDOWA: Ale przecież Balladyna też miała na myśli, że będzie wierna. Prawda
kochanie. Ty jesteś przecież niezwykle wierna. Gdy to zapłonie, gdy rozpalisz panie ten
czarny węgiel co ona tam ma.. Panie Kirkorze! Brak słów!

PRZEMIANA
W Laboratorium, u Filona.

FILON: Nie wiem czy zadziała. W twoich komórkach dokonuje się mutacja. Nigdy
czegoś takiego nie widziałem.Przyspieszony podział mitotyczny, tylko kopia
wyprodukowanego DNA różni się. W komórkach powstają plastydy. Twoje komórki ze
zwierzęcych zamienieją się w roślinne...
GRABIEC: Jak długo to potrwa.
FILON: Teraz wszystko w rękach.. no właśnie w czyich to teraz rękach. Zobaczymy.
Nie ruszaj się. Godzina 4:40, czas od przeniesienia transformantów na obiekt..dwie
godziny.. czterdzieści osiem minut. Obserwuję pierwsze zmiany na skórze obiektu.

GRABIEC: Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię.

FILON: Bardzo szybkie złuszczenie naskórka. Liczne ropienie na całej powierzchni


skóry.. To niesamowite. Poczekaj. Pod złuszczoną skórą tworzą się strupy.. ale to jest
raczej. Tak Nie mam wątpliwości to jest kora. To jest prawdziwa wierzbowa. Kora.
Sukces.

/Po chwili okazuje się, że Grabiec jednak zmarł. Filon pakuje jego ciało i wyrzuca do
zsypu, podobnie jak Filotunię.

SIOSTRY
W Laboratorium. Alina i Balladyna.

ALINA / BALLADYNA: I co ty myślisz?


BALLADYNA: Co myślę. O tym? Co myślę. Coś myślę. Jeszcze nie doszło to do mnie
nie wiem. Myślę. Nie czuję. Myślę. On... On jest mężczyzną pełnym...możliwości. Cała
ta sytuacja powinna obrócić się na dobre, to bardzo szczęśliwy zbieg okoliczności.

ALINA: Widziałaś gdzieś Grabca?

BALLADYNA: Na Grabca patrzeć już nie mogę.

ALINA: Ale co, jest zły, tak? Uważasz, że jest nie dla ciebie? Ja uważam, że jednak
może być dobry, ja uważam, że wy się kochacie. Że możecie się kochać.

BALLADYNA: Aha.

ALINA: Ja wezmę to na siebie. Kirkora.

BALLADYNA: Aha.

ALINA: Ta przestrzeń tylko musi zostać uruchomiona. Musisz się zgodzić. Też będziesz
tam mieszkać, u niego z Grabcem.

BALLADYNA: Aha.

ALINA: Ja nie dla samej siebie oczywiście, a mi wystarczy być tylko trochę, ja niczego
nie potrzebuję, nie muszę się rozrastać, mogę stać, być, lubię to, ale zrobię to dla nas,
dla matki.

BALLADYNA: Ale to kochasz go czy nie?


ALINA: Tego kretyna? Oczywiście, że nie. Ale to ratunek dla nas, dla tej stacji, dla
wszystkich. Tego nie można zmarnować. Ktoś to musi przeprowadzić. A ty?

BALLADYNA; Ja nie wiem mi się trochę coś z sercem stało, ja nie wiem dokładnie. Ale
kocham. Nie chcę kochać. Tak strasznie nie chcę. Ale kocham.

ALINA: A co Grabcem. CO się stało nad jeziorem?

BALLADYNA: Nad jeziorem? Nic. Nie wiem. Nie pamiętam.

ALINA: Czyli zależy ci na tym.. Kirkorze.

BALLADYNA: Nie wiem. Chcę żeby mi mogło zależeć.

ALINA: Ależ obudź się wreszcie do kurwy nędzy. Ile można słuchać tego mamrotu.
Obudź się! Obudź się! Słyszysz? Pytam się czy ty siebie słyszysz? Coś ty się najadła
otoczaków? Ćpiesz coś?

BALLADYNA: Co masz?

ALINA: Dla ciebie?

BALLADYNA: A dla siebie?

ALINA: Dla siebie.. poczekaj.. Ślęczę ostatnio nad dimetylotryptaminami. Słyszałaś o


tym? DMT. Działa stymulująco na szyszynkę. Sama wyekstrahowałam to z moich roślin,
trudna i długa procedura uprawy, ale opłaciło się. Jest. Podobno widzisz to co w chwili
śmierci. Dla tego nazywają to cząstką boga. Chcesz?

BALLADYNA: Nie. Chcę zostać. Bezpośrednia. Trzeźwa. Nie chcę być w afekcie.
Rozumiesz. Teraz się wydarzają ważne rzeczy. Przepraszam cię. Mogę cię przeprosić?

ALINA: Rozumiem, zresztą dla ciebie by się przydał raczej empatogen albo
psychostymulant żebyś żyć zaczęła. Kiedyś ci zresztą dosypywałam, mało, ale mogłam
się z tobą wreszcie skomunikować, miałaś jakąś energię... No pewnie, przepraszaj.

BALLADYNA: Ale co, jest zły, tak? Uważasz, że jest niedobry? Dla mnie? Ja uważam,
że jednak może być dobry, ja uważam, że my się kochamy. Że możemy się kochać.

ALINA: Aha.

BALLADYNA: Ja mam dużo miejsca w sobie, które można by wypełnić. To jest


ogromna przestrzeń.
ALINA: Aha.

BALLADYNA: Ta przestrzeń tylko musi zostać uruchomiona, ja nie umiem jej uruchomić
sama, przecież się staram to ciągle uruchamiać, ale nie wiem po co ja mam ją tutaj
uruchamiać, dla kogo ja mam być.

ALINA: Aha.

BALLADYNA: Dla samej siebie mogę być oczywiście, ale dla samej siebie mi wystarczy
być tylko trochę, ja niczego nie potrzebuję, nie muszę się rozrastać, mogę stać, być,
lubię to, to ty zawsze gdzieś coś dociskasz, ja nie wiem czego ty chcesz, ale sobie
chciej, przecież możesz co chcesz, tylko po co ty tu z nami zostałaś? Masz wszystko,
żeby nie pozostawać.

ALINA: Aha. Nie poradziłybyście sobie beze mnie.

BALLADYNA: Skąd? Skąd ty to wiesz.

ALINA: Bo trzymam wszystkie sznurki, żeby się nie rozbiegły i się nie spruła nam
rzeczywistość tutejsza. Nie widzisz tego? Sama do wszystkiego doszłam, mnie ojciec
niczego nie nauczył.

BALLADYNA: Widzę tylko jak schniesz.

ALINA: Aha. Schnę. Pewnie. Ty kwitniesz też kochanie. Dobra, bo mało dzierżę już to.

BALLADYNA: Przytul się.

ALINA: Siotrzyczko. Kocham cię.

Zawsze myślałam o sobie jak o starszej siostrze. Bo taka jestem chcę pomagać, chcę,
muszę coś robić. Ja nie chcę być dobra. Po prostu dla samego dobra. Mnie to
interesuje być złą. Więc mnie to kręci. Ja. Ja. Ja. Mnie to interesuje brać i jeść to życie,
poddać je obróbce i się nim karmić, dzielić się tym co upolowane, z tobą, z mamą, ze
mną.

BALLADYNA: Jedziemy drogą asfaltową. Ziemia obraca nam się pod kołami. Liczę
słupy. Wnikam w badyle przy drodze, w siatkach łodyg szukam regularności, wzoru
natury. Chciałabym znaleźć jakiś nowy wzór, nową powtarzalność, jak kiedyś
Fibonacci. Mijamy wiatraki. Śmigła pobierające prąd od wiatru. Jest spokojnie. Powoli
rośnie ilość kilometrów dzieląca nas od miejsca wyjazdu. Nie ma celu. Sikamy na dziko.
Kryjemy się pod kocami na parkingach. Jemy hotdogi. Jemy kanapki. Jemy...
wiesz co kiedyś słyszałam?

ALINA:Co kochanie?
/Balladyna zasłania oczy Alinie. Kiedy kończy mówić wlewa jej do ust trujący kwas.
BALLADYNA: Że kiedy zarodek dojrzewa w łonie matki, to zawsze są dwa zarodki, jak
bliźniaki. Tylko, że jeden się rodzi, tylko jeden, to znaczy jeden dojrzewa kosztem
drugiego. Ten silniejszy po drodze żywi się, zjada, tego słabszego. Po tamtym nie
pozostaje ślad nawet. I ja myślę. Czasami myślę, że ja jestem tym słabszym, ale nie
zostałam zjedzona po prostu. Nie wiem dlaczego.

19. Twarzą w cmentarz.


Nad jeziorem.

GOPLANA: Porozmawiamy?

BALLADYNA: Z tobą nie.

GOPLANA: Ale czemu?

BALLADYNA: Jesteś monstrum. A jesteś też potwornie podobna. Przebierasz się za


kogoś. Oraz, teraz to widzę całkiem wyraźnie, jesteś nieprawdziwa.

GOPLANA: Wiesz, że przychodzę z samego dna.

BALLADYNA: DNA? Nieźle. Gratuluję.

GOPLANA: Muł. To też twoje - muł.


Wcześniej byłaś cicha, utajona, taką ciebie znam.

BALLADYNA: O. Więc się zaktualizuj na mój temat. Wszystko płynie.

GOPLANA: Na przykład? Krew?

BALLADYNA: Krew to jest temat, którego dla dobra wszystkich powinnyśmy unikać.
Chodzi o to, że mówienie o krwi, lub też wszelkie metafory / obrazy krwi bardzo
oddalone są od tej rzeczywistej. Od tego czym ona w istocie jest. O tę wiedzę jestem
bogatsza.

GOPLANA: Bogatsza, bo to jest płynne złoto.

BALLADYNA:
Lata nauki potrzebne mi po to, żeby nagle odkryć poważną różnicę pomiędzy
"modyfikacją" i "transformacją". Pomiędzy "podejściem", a "przejściem".
Ja teraz przechodzę. Krew czy jak to nazywiesz jest tylko medium, które przechodzę,
przekraczam jak rzekę.

GOPLANA:
Bańka z kryształu, którą wichry wydmą
Z błękitu fali... i barwami kwiatu
Malują zorze.

Spokojnie
nie wyjawię tajemnicy światu,
Zostawię ciebie spójną z przeznaczeniem.

Usychaj wiecznie tajemnicy męką.

Ta wierzba ciebie widziała,


Korą wyśpiewa...
Lękaj się drzewa!
Lękaj się kwiatu!
Każda lilija albo róża biała
I na ślubie, i po ślubie
Będzie plamami szkarłatu
Na wszystkich liściach czerwona.

BALLADYNA: Cicho. Dosyć tego wiersza.


Jesteś w którymś fragmencie inna?
Czym się żywisz?
Jaki jest twój rejon żeru?
Pytam co żresz i na czym wyrosłaś?
Gdybyśmy trupami żywieni, do trupów się upodabniali spotykałyby się tutaj cmentarze,
nie twarze.

20. Rozwidlenie ścieżek

Balladyna wraca do Wdowy i Kirkora.


Kirkor gra na gitarze romantyczną balladę.

KIRKOR: uuucałuj czubek mego serca,


które tak ku tobie się wykręca
wierci się i całe drży
gdy na jego końcu jesteś ty

WDOWA: Ach, gdzie ja jestem, gdzie ja jestem panie Kirkorze,


mam to na końcu języka... W niebie. Tak, w niebie się rozprężam.

KIRKOR: A czy córki to w zwyczaju mają taki ogrom czasu w laboratorium spędzać?

WDOWA: Tak..może poszły w teren. Mamy teraz trudny okres, wymaga on od


wszystkich
poświęcenia.
KIRKOR: Rozumiem.

WDOWA: Pan wszystko rozumie, prawda?

KIRKOR: Rzeczy nie kryją przede mną tajemnic. To się zgadza. Wciąż jednak nie
rozumiem gdzie są pani córki.

WDOWA: Nie martw się tym.


Zaśpiewasz jeszcze? Albo nie...odłóżmy ten instrument.
Wiesz, ja też znam się na instrumentach.

BALLADYNA: Mamo..

WDOWA: Jesteś! Teraz!? W takim momencie!

BALLADYNA: Jestem? Mamo, czym ja jestem?


Możesz mi odpowiedzeć?

WDOWA: A co to za pytanie?

BALLADYNA: Jedyne słuszne. Drugie byłoby: czym ty jesteś? Czym on jest?

WDOWA: Zawołajmy Alinę, trzeba wreszcie zdecydować, która jedzie z panem


Kirkorem.

BALLADYNA: Alina nie żyje.

WDOWA: Jak to uciekła?

BALLADYNA: Alina jest martwa, nie żyje.

WDOWA: Ale jak to poszła i uciekła? Dokąd?

BALLADYNA: Może nazwałabyś to momentem zaciemnienia, mroczności, jak by


kamień czerni upadł w sam środek mojego postrzegania, lecz było zupełnie odwrotnie.
To była chwila jasności, to było przebudzenie, kiedy otworzyłym ranę w ciele siostry by
z niej to światło wyciekło.
Długo strasznie umierała. Długo. Pięknie. Nie zapomnę tego piękna. Lecz zapomnę i ty
też i wy też Alinę. Zapomnijmy teraz Alinę. Zapomnijmy Alinę chwilą ciszy.

WDOWA: Słyszał pan panie Kirkorze, a może lepiej nie, może niech pan nie słyszy, dla
nas wszystkich lepiej byśmy tego nie słyszeli. Moja córka ukochana, jedna z dwóch
ukochanych, decyduje się gniazdo opuścić w takiej chwili, z jakimś kochankiem
podrzędnym ucieka, gdzie? Dokąd ucieka? Dobrze. Niech ucieka. Najlepiej prosto do
piekła niech schodzi, bo tam ją teraz wysyłam. Nie zadbałaś by te oczy nie musiały już
płakać. Dobrze. Bo nie będą kropić po tobie. Ryk. Ryk. Lepiej odsuńcie się, bo
czuję jak rośnie we mnie ryk, który niewyrodne pędy razi rozkładem. Matka ma teraz
smoczy płód zamiast serca. Proszę. Można ten smoczy płód kroić, rozbić na plastry i
osuszyć, a potem cienkie jak płótno kawałki węża na targu sprzedać. Tyle jesteś warta.
Chciałabym ciebie mieć blisko, och tak bardzo blisko chciałabym cię mieć, żeby ciebie
kląć, dręczyć i drzeć. Spójrz w te oczy z odległości! Spójrz w te oczy! Jak noże
wbiłabym je w twoje łono. Bez łzy okrucha. Bez jednego jęku.
Zniknij. ("Pada" wyczerpana zaklęciem.)

KIRKOR: Wcześniej nie dostrzegłem tego znamienia, może to strup albo zadrapanie,
czy pieprzyk? Nie widzę dobrze. Ale wyróżnia ciebie z tłumu. I nagle, jak za działaniem
czarów przyciągasz mnie tak bardzo, że sam zawrócić się z tej drogi nie umiem.

BALLADYNA: Gdzie mam? Ślad jakiś? A, tutaj? Tak, coś się zrobiło.

KIRKOR: Jest piękny, nie ruszaj.

BALLADYNA: No nie wiem. Tak myślisz?

KIRKOR: (obejmując Balladynę) Oczywiście. Niech cię nie zmyli pierwsze wrażenie.
Przyzwyczaj się być wyjątkowa. Dzisiaj błyszczysz. Weźmiesz ze mną ślub?

BALLADYNA: Tak. Wezmę. Trochę to obce dla mnie. Ale wezmę. Chcę. Tak. Myślę i
czuję, że tak.

KIRKOR: Nie musimy czekać.

BALLADYNA: Czas zabija marzenia, których mamy potąd. Lepiej wziąć się za ich
realizację, tak?

KIRKOR: Tak.

BALLADYNA: Jak będzie?

KIRKOR: Jak na torze wyścigowym.

BALLADYNA: Bez trzymanki.

ALINA ALIVE
Laboratorium. Filon znajduje ciało Aliny.

Pojawia się napis:


TRZY TYGODNIE PÓŹNIEJ
FILON: Być może nie żyje, ale nie jest też martwa. To się zdarza czasami, że coś będąc
w pewnym stanie jest również w stanie przeciwnym. Ona znajduje się w superpozycji
życia, nie żyjąc i nie będąc martwą jednocześnie. Alinko. Ty się zmieniłaś. Ta zmiana
uczyniła cię bliską mi tak bardzo. Zaopiekuję się tobą. Jestem zakochany. A to takie
rzadkie kochać. Trzeba ten moment wykorzystać. Ja ten moment muszę wykorzystać.
Chodź kochanie ze mną.

Filon z Aliną na rękach kieruje się w stronę zsypu.

FILON: Od początku historii ludzkości, od momentu, kiedy udomowiliśmy zwierzęta,


nauka służy temu, żebyśmy mieli naturę pod kontrolą. Żeby robiła to, co my chcemy.
Pod tym względem jesteśmy wierni najstarszej tradycji. Wiedza jest tylko narzędziem
do formowania światów.
I jaki śwat chcemy uformować?

Ja chcę ją mieć. I wykorzystam wszystko co wiem, do tego, żeby to się stało możliwe.

Filon decyduje się zabrać Alinę do jeziora.

FILON: Czas. Czas. Czas. Czas działa tak, że rozkłada wydarzenia wydarzenię, żeby
niewydarzały się wszystkie jednocześnie. Ale ostatnio chyba przestał działać.
Potrzebuję zystkać na czasie. Spowolnić procesy. Zatrzymać proces.

Filon z Aliną wchodzi do jeziora.

FILON: Zamrozić. Muszę nas zamrozić. Obłożymy się lodem. Chodź tutaj. Wszystko
się zatrzyma. Zobaczysz będzie dobrze. O tak. I temperatura nagle maleje. Oj. Trzęsę
się. Ale się trzęsę. To z podniecenia. I trzy. dwa. jeden. Akcja serca - STOP!

Pożar.
Po opuszczonym Laboratorium chodzi Wdowa z listem od Balladyny w ręku.

WDOWA /czyta list


Droga matko. Piszę do ciebie z drogi. Jestem w podróży, ja która zawsze byłam tylko w
jednym miejscu. Nieważne gdzie jestem, bo staram się nigdzie nie zatrzymywać.
Nie wyraźne te litery.
Coraz większą przyjemność sprawia mi utrata pamięci. Coraz piękniej wyglądasz, kiedy
zapominam twoje słowa. Kiedy twoja twarz nie przyjmuje już żadnych grymasów, jest
tylko oczami, które widzą mnie z daleko.

Naprawdę jak ona to pisała.

Nie zbliżaj się... Poniżaj..

Nie. Inaczej. Nie żegnam się tak napisała nie żegnam się.
To rozkosz.. O. Rozkosz rozczytuję. To rozkosz nie wiedzieć co u ciebie.
Nie widzieć... cię. Nie spotykać. To rozkosz nie musieć wiedzieć dlaczego tak jest.
Czuję się jak bym sprzedała wreszcie coś bardzo mi drogiego i zupełnie zbędnęgo.
Normalnie już nic nie widzę. Kto ściemnia to światło. Po prostu padł generator. Filon
siedzi w laboratorium i zżera chyba cały prąd. Muszę tylko znaleźć świeczkę.
Przestań to ściemniać!

Cieszę się. Cieszę się, że nie widzię jak to odbierasz.


Nic nie widzę. Naprawdę.
/Wdowa naciska przycisk samospalenia. Laboratorium płonie.

CZĘŚĆ II
Ta sama scenografia, jednak wejście Kirkora i Balladyny przy zapalonych światłach na
widowni przez drzwi dla widzów odczarowuje teatr.
23. Nowy Dom
Kirkor pokazuje Balladynie teatr.

BALLADYNA: Bomba. Bombka. Bombonierka.


KIRKOR: Chciałem mieć coś oryginalnego. Wystawili teatr na aukcję. To kupiłem.
Razem z widownią.
BALLADYNA: Trochę kiczowate.. ten złoty kolor na pewno bym przemalowała. Ale
czerwień, purpura, super.
KIRKOR: To nie musi tak wyglądać. Możesz tu zmienić co chcesz. Rzeczy materialne...
jakoś nigdy nie miałem do nich ręki.
BALLADYNA: Kiedy to zbudowali?
KIRKOR: W 1875... ze składek ludzi.. pierwszy teatr polski pod pruskim zaborem.
BALLADYNA: To duchy krążą.
KIRKOR: Nie. Wszystkie wypędziłem.
BALLADYNA /klaszcze
KIRKOR: Czemu klaszczesz?
BALLADYNA: Nic. Ja tylko sprawdzam echo.
KIRKOR: Tutaj nie wchodź.
BALLADYNA: Dlaczego? Co tam jest? Chowasz coś?

Balladyna zabija Kirkora.

BALLADYNA
Do widowni.

ojej. ojej. ojej.

no dobrzedobrze.

wiesiu, daj mnie trochę głośniej, żeby to mogło do wszystkich dotrzeć, dobrze? a niech
cię ręka boska broni, żebyś mi wmiksował jakiś kurwa podkład dźwiękowy, który mi
będzie robił kontrapunt, kontekst czy też klimat. i mam też prośbę, do pań z obsługi
widowni, bardzo serdeczną i miłą prośbę, drogie panie, proszę obsługujcie w taki
sposób widownię, żeby nikogo nie wypuszczać, dobrze? bo to jest taka moja ad hoc
budowana teraz rozmowa do widowni, w moim domu, a z domu nikt nie wychodzi
żywy, prawda? jest takie powiedzenie? nie ma? to już jest od dzisiaj. bo to jest mój
dom. dom polski.
i ja mogę.

ja teraz mogę w tym domu coś powiedzieć od siebie. ktoś powinien to notować, bo to
jest wyjątkowe moje oświadczenie. i niebawem przejdziemy do poważnych tematów,
tylko musimy się rogrzać.

gdybym go nie zabiła to musielibyśmy kontynuować te sceny ze scenariusza, których


mam jednak trochę dosyć i mam prawo, tak czuję, jednak z nich zrezygnować. wiele
razy to słyszałam: rób co czujesz, podążaj za swoim uczuciem, no to robię i podążam.
się uniezależniam. się uwalniam. robię to wreszcie. przerwałam z tym. zabiłam go.

bo to było jakieś szowinistyczne pierdolone serialowe gówno te następne sceny i


zabijając go przysłużyłam się kulturze. i wam. i powinniście być wdzięczni i bić. brawo.
no.
poproszę brawa. dziękuję... za mało.

jak ja mam teraz utrzymać te dwie godziny, czy ile to było, które mieliśmy wypełnić z
kirkorem nieszczęśliwą miłością, kiedy jego nie ma, a ja, definiowana przez jego brak,
co ja miałam tam robić, spiskować i pławić się bogactwie, tak? chyba taki był pomysł,
że ja potrzebuję czasu, żeby urosnąć. a może ja niepotrzebuję czasu, żeby urosnąć i
mogę urosnąć w sekundę, w mgnieniu oka i zwrócić na siebie uwagę wszystkich,
eliminując resztę obsady. tak to działa. jakby ktoś nie wiedział, to wyjdzie stąd
mądrzejszy, czasu nie potrzebuję.
potrzebuję się za to przebrać, bo co ja jestem jakaś pastereczka? wyglądam na
pasterczkę? wyglądam na pastereczkę. halo halo tu ja balladyna, wzywam
garderobianą panią z czymś innym. o i pani garderobina przylatuje, ja się przebieram.

pamiętacie krzyk 4? jak ta bohaterka odkrywa się jako zbrodniarka doskonała i ona
mówi, że teraz będzie sławna i będą książki o niej pisać i będzie miała lajki na fejsbuku i
że o to chodziło jej. że była zazdrosna o tę co przetrwała, która była z kolei ofiarą, ja się
zastanawiam właśnie czy się pozować raczej na ofiarę czy jednak na zbrodniarkę. ale ja
przecież zbrodni żadnej nie popełniłam. przecież ja nic złego nie zrobiłam. przecież to
tylko zabawa. czy nie?

i od razu lepiej wyglądam. ja balladyna. bo kogo przyszliście oglądać jak nie mnie
merder czynię. bo o tym to jest, tym się karmicie w podstawówce, że nawet nie lejdi
makbet podszeptuje i prowokuje. tylko sama samodzielnie. a czytaliście o tym jak pisali
przy tym kolejnym masowym mordzie w szkole błagania dziennikarza, żeby uwaga
cytuję: nie pokazywać, nie gloryfikować, nie pisać biografii, nie szperać w życiu
mordercy. bo to chodzi o ofiary. ale widzę, że to ciągle działa. i ja codziennie na kilku
scenach polski będę zajebywać tę siostrę mą ukochaną Alinę. Alinkę. i ludzie, ludzie
piękni, wpływowi, mądrzy, ludzie ze swoimi mężami i dziećmi nastoletnimi będą
oglądać. jak wy. nie posłuchaliście etyków, księży, doradców tylko przyszliście
zobaczyć złą kobietę, która zabija, a ja wam powiem, że jest zupełnie zupełnie co
innego.

mój główny problem to jest, że ja nie mam zdania. że ja nigdy nie miałam własnego
zdania. taki przypadek. umiem tylko powtarzać co ktoś mi powie i to mnie przekona, to
potem powtarzam swoimi słowami. z pragnieniem też mam dziwnie, że ono płynie ze
mnie intensywnie, ale powolnie, i ja nie potrafię rozeznać, czego ja chcę, chociaż ja
chcę, tak bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo. ale nie umiem
udziergać tego w słowa. tak mam. tak mam ja indywidualnie, osobiście akurat. tak mam
i będę tego zębami bronić. i jak ktoś blisko podejdzie to mu z obżyna wyjadę. ale dzięki
temu umiem słuchać. to też jest zaleta słyszeć to co jest, widzieć, współczuć, być, a nie
produkować byty..

mówią mi, że mam tu fragment z coetzee powiedzieć. że to jest taki zajebisty fragment
coetzee o kobiecie. bo on jest niesamowity ten pisarz biały afrykański, kiedy on pisze
kobietą. i jego język jest taki właśnie kobiecy, morski, płynny, uczuciowy, pełen
stworów, potworów ośmiornic, raków i rekinów. och jak on te kobiete przeniknął, jak
nasiąknął nią, że jak nie powiem tego fragmentu coetzee to kobieta pozostanie
niewypowiedziana ładnie i odpowiednio. ja bez języka jego, coetzee, nie jestem
kobietą. coetzee jest kobietą mówiącą przeze mnie. ale widzisz ty jakaś pani ty albo ty,
że się ze mną utożsamiasz? właśnie się odtożsamiasz i to buduje twój smak
estetyczny. ale on uchwycił ten sekret wyrażania i on jest tak bardzo ona i ścisnął ten
talent między udami, że krew popłynęła. krew twórcza. a ja nigdy nie umiałam na to
znaleźć środka , bo ja mam uczucia i mogę coś zagrać, ale swojej opinii nie mam bo ja
słucham,. opowiem wam coś osobistego teraz. coś o moim głosie. bo mi mówili, że ja
nigdy nie będę mówiła wyraźnie. że ja nigdy nie mogę zaśpiewać. bo mam języczek ten
w głębi rozdwojony. bo mam tak. ja proszę panią logopedkę. ja chcę mówić, a ona nie
będziesz mówić za późno. i zabiłam ją. zabiłam ją w sobie tę logopedkę. i mówię. i to
jest czysty zysk. i wy mnie słuchacie, bo jestem morderczyni balladyna, a jak bym nie
była, to byłabym ANONYMOUS. więc moim osobistym obowiązkiem jest zabijać i to
jest dla mnie dobre i w granicach mojego prawa. i dzięki temu mam teatr. i zapytano
mnie co w nim zmienić. i ja się godzinami zastanawiam co tu kurwa zmienić w tym
teatrze na lepsze, bo pragniemy zmiany na lepsze. wszyscy pragniemy zmiany na
lepsze. i myślę, miotam się, nie śpię, przechodzę jakieś procesy. ale prawda z wnętrza
jest taka, że NIC w nim nie zmienić. NIC. bo on, ten teatr, ta aula widownia jest jak cipa.
on mi przypomina wnętrze cipy. czerwono. przytulnie. magicznie. ciepło i złoto.
wszyscy jesteście w cipie. tak?
zgadzacie się? nie ważne. ćwiczymy. proszę bardzo. pierwszy balkon to są mięśnie
kegla.
to co. zaciskamy i rozkurczamy. wstajemy. PROSZĘ BARDZO wstajemy. i siadamy. jak
mięśnie. to są bardzo ważne mięśnie. jak nie będziecie ćwiczyć, to przejebane. to nie
będzie orgazmu. słabe mięśnie kegla i nie ma orgazmu. one powinny o tak, o tak, o tak,
o tak chodzić. wam się nie chce. dobrze. nie będzię wstrząsu, katharsis bez waszego
udziału.

dalej dalej.

jest naukowiec w wielkiej brytanii który, musicie bardzo uważać, bo detale grają tu
ogromną rolę, który odtworzył materiał genetyczny neandertalczyka i poszukuje uwaga
kobiety, oczywiście poszukuje kobiety, jako surogatki, czyli pojemnika,
lodówki...pralki... mikrofalówki... ma zamiar pominąć etap zapłodnienia, bo wtedy
zachodzi wymiana mieszanie materiału genetycznego, więc stworzy po prostu komórki
macierzyste zarodka, które zainstaluje w macicy, i kobieta pierwszy raz od trzydziestu
trzech tysięcy lat urodzi neandertalczyka. to będzie kobieta bohater. ten naukowiec
wierzy, że neandertalczycy mieli inną, w znaczeniu, inną nie wiadomo czy lepszą, ale
inną inteligencję, a przez to myślenie, i to może nam pomóc, to może nam pomóc
gdybyśmy musieli ewakuować się z naszej planety, albo gdyby powstały problemy na
globalną skalę to on je może pomóc rozwiązać. bo neandertalczyk myślał w inny
sposób i dlatego (że myślał w inny sposób) ludzie homo sapiens sapiens wycięli tę rasę
do cna. trzydzieści trzy tysiące lat temu i od razu zaznaczam, że chcę pominąć całe
kolokwialne znaczenie słowa neandertalczyk. pobrzękuje to czymś prymitywnym,
głupim i włochatym. ale jest pewien problem. bo jak sobie to pewnie możecie
wyobrazić, wbrew wizji tego naukowca, ten neo-neandertalczyk nie przyniesie nam
myślenia sprzed trzydziestu trzech tysięcy lat. bo zostanie wychowany przez nas. przez
nasze globalne społeczeństwo. to mu ukształtuje myśli, kategorie, pojęcia i wartości.
jak on może myśleć w sposób z przed trzydziestu trzech tysięcy lat, kiedy pokażemy
mu sieć telewizję broń pornografię narkotyki alkohol lekarstwa...
Tak jakby na codzień brakowało nam 'innych' tak bardzo, że trzeba stworzyć nową
rasę. Ale ja nie mam nic przeciwko nowym rasom. bo ty jesteś nowa rasa, i ty jesteś
inna rasa i mnie to nie interesuje. interesuje mnie ta surogatka. urodziła bez
zapłodnienia. bez swojego genetycznego udziału w zapłodnieniu. czyli tak naprawdę,
ona staje się natychmiastowo najświętszą matką maryją panną zawszę dziewicą.
chociaż pewnie dziewicą nie będzie. zresztą to pomyłka w tłumaczeniu, dziewica to po
prostu kobieta, niewiasta ale będzie matką. matką zbawiciela, mesjasza z odległej
galaktyki. co on sobie myśli. ten profesor, bo co pomyśłi neandertalczyk jest nie do
pomyślenia. jak on może w to wierzyć. wydaje mi się, że należy wymyślić nowy termin
nazywający zbrodnię narodzin, będący odbiciem słowa morderca - na przykład
życiodajnik. i karać ludzi za to, skazywać ich na brzytwę ockhama. tych, którzy chcą
dawać życie nieodpowiedzialnie i dla zabawy. bo chyba o zabawę w jakąś pracę
doktorską chodzi. jak on może wierzyć, że ten neadertalczyk, przyniesie nam coś z
epoki, w której żył. to jak odtworzyć z genów smutnego w deprseji najebanego
indianina z rezerwatu. przecież on nie będzie chodził po ulicach nowego jorku w swoim
owłosieniu tylko w garniturze co najmniej, bo jako mesjasz nie zgodzi się na imidż
każualowy. i mesjasz, jak to już wiemy, padnie ofiarą. bo wy wszyscy wyjdziecie na
ulice i będziecie mieć transparenty mówiące, że neadertalczyk na madagaskar, albo z
powrotem do macicy. a jak dorośnie i dajmy na to zostanie wykształcony, to go
wytykać będziecie palcami swoimi wskazującymi. wy pierwsi będziecie podrzucać
anonimy, które zszargają jego psychikę i doprowadzą do samozniknięcia przez własne
powieszenie. ale załóżmy, że wasze protesty na nic się nie zdadzą i prawodawstwo nie
jest na tyle aktualne, żeby zabronić jego urodzinom. odrodzi się rasa neandertalczyków.
ok. nie mam nic przeciwko temu. tylko jakie są konsekwencje? grupa neadertalczyków
studiująca pilnie historię dojdzie do wniosku, że oni mają własną historię, że oni w
przeszłości żyli oddzielnie na jakimś terenie i im się ten teren prawnie należy. więc
trzeba będzie stworzyć im państwo, a państwo to rozkosz przemocy. być może będą
chcieli zemsty. ale przede wszystkim będą oni INNI. jakie to jest słowo w języku
polskim niesamowite INNI. zawija się w sobie jakby nie pozwalało na rozwój, na
akceptację odmienności. cofa się w połowie do swojego początku. i będą ci INNI
zabierać nam naszą ziemię. i wiem, że ktoś mądrzejszy w tej chwii też nad tym myśli. i
ma plan. a ten plan to zbrodnia. i wy, my wszyscy się na nią zgodzimy, ze strachu. nie
nie ze strachu. z troski o siebie.
i ja z troski o siebie Alinę zabiłam, nie złamałam żadnego prawa. ona w tym swoim
stanie tego właśnie chciała. uratowałam ją przed rewolucją w nauce, której mogła nie
wyśledzić. ja ją wyleczyłam z życia. swoją siostrę ocaliłam właśnie. poświęciłam się dla
niej.

Kirkor przecierz prędzej czy później zabiłby mnie, choćby swją nieobecnoścą. Dlatego
zabiłam jego, żeby nie zabijała. spoko. mam niedostęp do wyrzutów sumienia. chociaż
nie. mam. mam jeden wyrzut sumienia bardzo akurat. że zabiłam tę roślinę biedną.
strasznie żałuję. czuję się jak szkielet przez to. to było za dużo, to była przesada.

(Przejście. Zmiana. Balladyna idzie do wanny, zakłada zrobione na drutach majtki z


małym peniskiem i jądrami.)

BALLADYNA:
Mówić to kurwa powoli i cedzić te słowa przez ściśnięte szczęki.
Trzymać się kropek. Kropki to otwory czarne na końcu każdego
zdania. Z nich wylewa się ciecz. Która po prostu zatyka ci mordę.

Bardzo długi mroczny początek. To jest lampa. Ona działa. Daje.


Tam też coś stoi i to działa daje. Szklanka. Nie rozbić. Utrzymać
porządek. Jak ja mam tu kurwa utrzymać początek. Porządek.
Rząd. Rzeczy. W rzędach. Rzeczy.

Nie ma żadnej nawet rośliny. W tym.


Pokoju. Kurwa. Rząd.
Ani jednej rośliny. W tych rzędach. Pustynia rzeczy.

Kaloryfer grzeje. Daje. Trzymać się ciepła.


Zrób coś czego nie chcę żebyś zrobiła. Zrób coś czego nie chcę żebyś
zrobił wzywAM CIĘ. Kłem. Cię kłam. Kłam. Łam. Am.
ona mi mówi,że ja mam wejść w głąb.
no to rozbierzmy to na części pierwsze.
rozstańmy się z przesądem. to mi cieknie prąd.
czyste elektrony. to nie jest krew. to jakiś zapach.
och. jaki to ma zapach. śliwkowy. piżmo.
figi. trzciny. benzyny, ale zwietrzałej i pyłu.
suche zapachy, bo ta krew jest sztywna i szorsta, okazuje się.
to nie elektrony. to elektrolity z akumulatora. przepraszam.
nie chciałem niczego związanego z techniką. wycieki.
po prostu. można i tak.
i tak i nie.

mój pot mi pozwala na wszystko.

mój pot jest jak dom.


ogromny dom o wielkich oknach.
po tych oknach spływają deszcze, ulewy
nie ma rynień, albo są rynny bo z rynien
woda chrapie i bryzga. i to jest wesołe.
i to daje moc.

jak ja mam wejść w głąb. wpaść. wskoczyć. jak ona mi mówi.


możesz podejść. pozwól zrobić podejście.
stop wróć. możesz się rozstać
z życiem, a ze wszystkim możesz się rozstać, ale nie ze sobą.
potrzeba albo metodycznie albo medycznie się do tego zabrać.

a drzewo nauki jest


takie suche i pozbawione prawdziwych liści. jeśli nie otaczają go
prawdziwe drzewa nasączone żywicą.
kora kryje żywicę i miąższ. żywiciel. powiązanie tego wszystkiego,
może wydać się splątane, i dusisz się nitką.
kora to błona.
żywica to protogumado żucia.
i miąż z sęków i słoje. miąższ z lęków.
w słojach. drzewa tyją i noszą coraz większe słoje.
to konkret. zapamiętać. konkret równy lampie.
lampa daje.

wkrajasz się w żywicę. to jest jakiś zapach.


pszczół, szerszeni, os i mirtu. Nie, jednek nie
mirtu. Łopianu. I łubinu. Nie powiem więcej nic
o tym, czego nia da się wypowiedzieć.
teraz będę się
trzymała.
lampa.
daje.

wyobraźnia pracuje jak krasnoludki w kuchni.

to. siurek. zwisający. zewnętrzny. prawie każdy boi się lub brzydzi zwisającego siura.
a gdyby jego tak palcem wepchnąć do środka? ale całkiem do środeczka. jak jelito.
JAK BY SIĘ CZUŁ?
właściciel
zajmuje teraz jakby mniej miejsca. mniej jest szpiczasty najeżony,
ma przestrzeń do wypełnienia i jest jakby bogatszy
wewnętrznie.

ale dużo trudniej. wyobrazić sobie. ale dużo piękniej.


albo równie pięknie wyobrazić sobie jak pochwa
wywleka się
i wystaje na świat. bąbel. gruczoł zewnętrzny z prawdziwego zdarzenia.
jak to nosić. jak to ubrać. jak tym grać.

wyjęta kieszonka ma inny charakter. nie służy już przechowywaniu. chowaniu.


wysypują się z niej martwe komórki.

te martwe komórki zabijają moje dzieci.


dzieci mówią przez zaciśnięte szczęki
i wypadają im zęby. mówią
wyjmuj
wyjmuj
wyjmuj
wyj mój ból
wyj mój ból.
wyj moje chryzantemy
wyj moje kwiaty nad wisłą mazowieckie
stokrotki fiołki i kaczeńce
kwiaty z nad odry, gąszcze, róże,
w parkach szczecina i opola
kocham was kwiaty mej ojczyzny.

Naród sobie
Podczas monologu Balladyny w wannie, wchodzi Kirkor, ubrany jak piłkarz, z piłką na
brzuchu pod koszulką. Po chwili wyjmuje piłkę i kopie w ścianę Laboratorium. Kiedy po
monologu Balladyna wybiega, natychmiast wchodzi w rolę bramkarza. Po kilku golach
Kostryn ją musztruje.
KOSTRYN:
Padnij. Powstań.

Masz wady wszystkich polaków. Jesteś próżna, gwałtowna, pełna jadu, hojna w jakiś
przewrotny sposób, romantyczna niczym źrebak, lojalna jak głupiec, a do tego
wyjątkowo perfidna. Ponad wszystko jesteś przeżarta zazdrością.

Drzwi łona zawsze zamknięte tylko na zasuwkę. Lęk i tęsknota. Głęboko we krwi głos
przyzywający cię do raju. Do innego świata. Zawsze ten inny świat. To wszystko
musiało się zacząć od pępka. Przecinają ci pępowinę, dają klapsa w tyłek, i hokus-
pokus! - oto przyszłaś na świat, pływasz jak statek bez steru, Wpatrujesz się w
gwiazdy, potem w swój pępek. Wszędzie wyrastają ci oczy - pod pachami, między
wargami, w korzonkach włosów, na podeszwach stóp. To co odległe, staje się bliskie,
to co bliskie - odległe. Świat wewnętrzny - świat zewnętrzny - nieustanny przepływ,
zrzucanie skóry, przenicowywanie się.

I tak dryfujesz latami, aż znajdziesz się w martwym punkcie, powoli zaczynasz gnić,
stopniowo rozpadasz się na kawałki, ponownie ulegasz rozproszeniu. Pozostaje jedynie
twoje imię.

/zmiana, Balladyna wskakuje na plecy Kostryna.

KOSTRYN:
Zatrzymajmy się na chwilę. Chciałbym ci coś pokazać.

BALLADYNA:
Pokaż mi.

KOSTRYN:
Poczekaj. Spokojnie. To nie zabawa. Zabrałem cię w specjalne miejsce.

BALLADYNA:
Ale to ja prowadziłam, to ja kierowałam, to ja ciebie zabrałam.

KOSTRYN:
Tak, ale nie zauważyłaś tych kilku drobnych zmian kierunku, kiedy
powiedziałem ci, tutaj daj trochę w lewo, tutaj daj trochę w prawo.
Jestem szarą eminencją tej wycieczki. Dałaś się trochę poprowadzić.

BALLADYNA:
Tak mówisz. Może tak mówisz. Może masz rację. Myślisz, że masz rację,
a widzę, że potrafisz myśleć bardzo intensywnie, więc pewnie masz rację.

KOSTRYN:
Daj mi rękę.

BALLADYNA:
Dlaczego?

KOSTRYN: No nie bój się, chcę żebyśmy poszli razem kawałek.

BALLADYNA: Aha. No dobrze.

KOSTRYN: Usiądź tutaj.

BALLADYNA: Siedzę.

KOSTRYN: Odpręż się.

BALLADYNA: Jest odprężona i co?

KOSTRYN: Przypominasz sobie?

BALLADYNA: Nie wiem. Nie jestem odprężona. To w ogóle nie działa.

KOSTRYN: Urodziłaś się tutaj.

BALLADYNA: Słuchaj, kupisz mi coś. Potrzebuję. Kupisz mi. Kup mi. Kup mi coś.
Cokolwiek jakiś dorbizg. Nie zapomnisz.
KOSTRYN: Tak, kupię ci. Pewnie. Co tylko chcesz.

BALLADYNA:
Chce to co ty chcesz. Ale najpierw chcę ci coś powiedzieć.
Albo nie. Chyba mnie to nie interesuje. La la la la.
Potańczmy. Możemy potańczyć.

KOSTRYN Ale tylko chwilę.

BALLADYNA: Jeszcze, jeszcze jeszcze jeszcze.

KOSTRYN: Już.
Tutaj powiedziałaś pierwsze słowo.

BALLADYNA: Tu naprawdę? Skąd wiesz?

KOSTRYN: Byłem przy tym. Paliliśmy ognisko. Pokazałaś na ogień i zaczęłaś mówić...

BALLADYNA: Ogień. Ogień. Pobawmy się się w coś. Jest nudno. Jak się nie pobawimy
to cię nie kocham.
KOSTRYN: Powiedz, że kochasz tatusia. Powiedz, że kochasz tatusia.

BALLADYNA: Nie wiem.

/Kostryn powtarza, krzyczy, aż Balladyna nie powie, że kocha.

KOSTRYN:
Człowiek zawsze musi bronić siebie przed innym człowiekiem, przed naturą.
Nieustannie gwałci naturę. Stąd cała nasza cywilizacja zbudowana jest na sile, władzy,
strachu, podległości. Rozwój technologiczny, rozwój naukowy zapewnił nam tylko
wygodę, wyższy standard. I narzędzia przemocy, żeby utrzymać władzę.
Jesteśmy jak dzicy! Używamy mikroskopu jak maczugi.
Nie, to nie tak. Dzicy są bardziej uduchowieni niż my.
Jak tylko dokonamy naukowego przewrotu, wykorzystujemy to w służbie złego. Pewien
mądry człowiek powiedział, ż e grzech to jest wszystko, co zbędne. Jeżeli tak jest to
nasza cywilizacja jest zbudowana na grzechu, od samego początku. Nasza kultura jest
wybrakowana. "Słowa, słowa, słowa".
Dopiero teraz wiem, co Hamlet miał na myśli. Miał dosyć grania na dudach.
I ja też. Gdyby tylko można przesteć mówić i wreszcie zrobić coś. Gdyby ktoś
mógłby coś zrobić.

KOSTRYN: Widzisz te jagody?

BALLADYNA: Widzę patyki łodygi i owoce. Chcę zjęść owoce.

KOSTRYN: Wypluj to. Nie jedz tych owoców.


Te jagody są bardzo niebezpieczne. Nie można ich jeść.

BALLADYNA: Ładne jagódki.

KOSTRYN: Złe jagody - trujące. Rozumiesz? To truje, można zachorować.

BALLADYNA: Będę mieć dziecko. Rośnie mi brzuch. Tobie rośnie brzuch ty będziesz
mieć dziecko.

/Kostryn rodzi

KOSTRYN: Muszę cię czegoś przecież nauczyć. Czego cię nauczę jak nie będziesz
słuchać.

BALLADYNA: Słucham.
KOSTRYN: Podejdź tutaj. Jesteś ty chłopcem czy dziewczynką, nie mogę rozpoznać.
BALLADYNA: Chłopcem, proszę pani.
KOSTRYN: Dobrze. Bądź teraz ze mną szczery. Będziesz ze mną szczery?
BALLADYNA: Oczywiście proszę pani.
KOSTRYN: Myślałeś, że odejdziesz stąd bez kary czy bez nagrody?
BALLADYNA: Nie spodziewałem się nagrody, proszę pani.
KOSTRYN: Proszę pani. Jesteś obraźliwie skromny, proszę pani.
BALLADYNA: Tak mnie wychowano.
KOSTRYN: Tak go wychowali. Pomyślałeś może, że wychowali cię źle?
BALLADYNA: Nigdy. Nigdy tak nie pomyślałem.
KOSTRYN: Gdzie jest twoja siostra?
BALLADYNA: Nigdy nie miałem siostry.
KOSTRYN: Tak samo jak nigdy nie miałeś ojca. Twoja siostra zawsze tu była i jest. Czyli
chcesz karę?
BALLADYNA: Nie chcę.
KOSTRYN: Chcesz mi zabronić?
BALLADYNA: Chcę zbrodni.
KOSTRYN: Kpisz?
BALLADYNA: Nie.
KOSTRYN: Dla moich oczu przeznaczone są tylko rzeczy urodziwe.
BALLADYNA: Dla moich oczu przeznaczone są tylko rzeczy urodziwe.

KOSTRYN: Kto ty jesteś?


BALLADYNA: Polka mała.
KOSTRYN: Jaki znak twój?
BALLADYNA: Lilia biała.
KOSTRYN: Gdzie ty mieszkasz?
BALLADYNA: Między swemi.
KOSTRYN: W jakim kraju?
BALLADYNA: W polskiej ziemi.
KOSTRYN: Czym ta ziemia?
BALLADYNA: Mą ojczyzną.
KOSTRYN: Czym zdobyta?
BALLADYNA: Krwią i blizną.
KOSTRYN: Komu wierzysz?
BALLADYNA: Bogu wierzę.

KOSTRYN: Polskę kochasz?


BALLADYNA: Kocham szczerze.
KOSTRYN: Coś ty dla niej?
BALLADYNA: Wdzięczne dziecię.
KOSTRYN: Coś jej winna?
BALLADYNA: Oddać życie

Kostryn zabija Balladynę.


Uwagi:

użyte cytaty:
w scenie 4. „Wezwanie”, kwestie Goplany pochodzą ze „Świtezianki” Adama Mickiewicza
w scenie 5. „Mokry człowiek” po wyłowieniu Grabiec mówi tekstem z „Balladyny” Juliusza Słowackiego
- w scenie 6. „Wychodzi z cienia” Goplana parafrazuje Psalm 42 oraz przypowieść z „Biegnącej z
wilkami” Clarissy Pinokli Estes.
- w scenie 19. „Twarzą w cmentarz” Goplana cytuje fragment z „Balladyny” Juliusza Słowackiego.
w scenie 22. na końcu Balladyna cytuje słowa piosenki „Kwiaty polskie” Cz. Niemena
w scenie 23. na końcu Kirkor i Balladyna mówią wierszyk Władysława Bełzy „ Katechizm polskiego
dziecka”

Za pomoc w rozjaśnianiu tajników słownictwa laboratorium biotechnologicznego autor dziękuje Weronice


Biernat.

Filotunia została zainspirowana Edunią - biotechnologiczną pracą artystyczną Eduardo Kaca.

PAGE 36

PAGE 1

You might also like