Historia Zazou-1

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 2

HISTORIA ZAZOU

Wychowywałem się w pustynnej dolinie Tamaris – terenie należącym do jednego z nielicznych,


pozostałych klanów tabaxi. Osiemdziesięciu osobników, których jeszcze nikt nie obdarł ze skóry i
resztki – społeczne odrzutki, które jakimś cudem wśród Nas przetrwały, codziennie zastanawiając się,
czy jednak dożyją kolejnego dnia. Zazwyczaj pełnili role niewolnicze, a w późniejszym czasie dobrze
sprawdzali się jako przynęty.
Nasz klan był wrogo nastawiony do każdego przedstawiciela innej rasy. Przekroczenie granicy naszego
terenu skutkowało strzałą w głowę. Dla „dobra ogółu” zabronione było nawiązywanie znajomości z
kimkolwiek spoza klanu.
Pomimo prymitywnego stylu życia, plemieniem zarządzał Lord Tabaxi Azakiel – znany ze swojego
rządzenia twardą ręką. Dla poddanych był łaskawy i uprzejmy, choć surowo egzekwował złamanie
zasady. Doskonale zdawał sobie sprawę, że zbuntowany lud to pewna śmierć, a tytuł lorda wśród
okrucieństwa tabaxi na niewiele się zdaje. Za zamkniętymi drzwiami pełnił rolę męża oprawcy i
okrutnego ojca. Lubował się w drogich materiałach, wystawnej broni i demonologii. Plotki głoszą, że
poświęcił duszę Zaltecowi w zamian za tytuł Lorda. Legenda ta wymaga jednak drobnej korekty – nie
poświęcił własnej krwi, lecz ducha ostatniego dziecka, którego przy swoich eksperymentach nie stracił
- mojego. Jego największą pasją było znęcanie się nad moją matką i traktowanie swoich dzieci, jak
darmowych materiałów do eksperymentów. Przez krótkie kilka lat miałem trójkę rodzeństwa, które
jednak nie dożyło nawet piątych urodzin. Azakiel robił to, by zyskać nieśmiertelność, więc potomstwo
było dla niego tylko koniecznością do osiągnięcia założonego celu.
Okrucieństwo i ciekawość świata to dwie pokusy, które poprowadziły mnie ku ścieżce samotnika. Mając
zaledwie 15 lat, wymykałem się z zamkniętego pokoju, nie mogąc słuchać wrzasków bitej matki. Nie
jeden raz próbowałem z ojcem walczyć, lecz byłem zbyt młody i słaby, by zrobić cokolwiek. Służba nie
reagowała z obawy przed utratą życia. Rodzina Azakiela i pomocnicy nie byli znani plemieniu. Wszyscy
o nas słyszeli, ale nikt nigdy nie mógł nas zobaczyć. Przecież nie mogli się zorientować, że nagle kogoś
z nas zabrakło, prawda?
Podczas nocnych eskapad przyjmowałem zupełnie inną tożsamość. Ukrywałem się w każdym
możliwym zakamarku, byleby móc bezpiecznie obserwować życie w innych wioskach. Tym sposobem
poznałem mojego pierwszego i jedynego przyjaciela – Dantego, przydrożnego barda, dwa lata starszego
ode mnie. Tak samo jak ja, ukrywał się przed gniewem ojcowskiej ręki. Spędzaliśmy całe noce,
obserwując miasta z dachów, opowiadając historie i jak to podrostki, marząc o przyszłości. Dante miał
wielkie plany – chciał podróżować i zachwycać ludzi swoją muzyką. Uwielbiałem słuchać, jak cicho
gra na flecie, gdy miasto zasypia, a światła gasną. Pewnej nocy zaplanowaliśmy, że kiedyś ukradniemy
ojcom całe złoto, weźmiemy nasze matki i razem uciekniemy. Ta pamiętna obietnica poprzedzona była
pobiciem mojej rodzicielki do nieprzytomności przez Azakiela. Dante podtrzymywał moją nadzieję, że
mama przeżyje.
Pewnego poranka zostałem wyrwany z łóżka przez służbę. W samej jeszcze koszuli nocnej wyciągnęli
mnie na zewnątrz, prosto na główny plac. Na samym środku stała szubienica otoczona masą
mieszkańców. Patrzyli na mnie jak na ducha. Po piętnastu latach wreszcie, na własne oczy, zobaczyli
potomka Azakiela i być może ta społeczna świadomość uratowała mnie przed śmiercią z ręki ojca, ale
sprowadziła na mnie wygnanie. Minęła chwila, zanim zorientowałem się, że na szubienicy, w
towarzystwie niewolników, stoi Dante. Sekundy później martwy wisiał na sznurze. Ojciec uśmiechnął
się ze sceny i wskazał na mnie palcem, chwaląc się, że to jego jedyny i ukochany syn. Jakimś cudem
dowiedział się, że przyjaźniłem się z Dantem.
To wydarzenie przelało czarę goryczy. Po scenie egzekucji ojciec postanowił dać swojemu synowi
osobistą nauczkę. Moja zwinność i umiejętność znikania w tym momencie przydały się jak nigdy
wcześniej. Gdy Azakiel wszedł do mojego pokoju, wpadłem w niekontrolowany szał. Wtedy pierwszy
raz poznałem moc demona, który został mi podarowany przez ojca. Zakradłem się do niego od tyłu i
poderżnąłem mu gardło ostrymi, demonicznymi pazurami. Na mocy prawa stałem się też Lordem
Tabaxi, przejmując ojcowski tytuł. Gdy uciekałem, wydawał ostatnie tchnienie, dławiąc się krwią.
Wyskoczyłem przez okno, prosto na plac pełen ludzi. Ścigała mnie służba i mieszkańcy, którzy
zobaczywszy demona, rzucili się na mnie z bronią. Pędziłem przed siebie, by uniknąć strzał i ostrzy.
Nieplanowanie zmieniłem się ponownie w swoją rzeczywistą postać i przymglony, dalej biegłem przed
siebie. Członkowie klanu po scenie na rynku doskonale wiedzieli, że jestem synem zamordowanego
Azakiela, a w dodatku demonem. Omijając dom, na tyłach, dostrzegłem świeżo wykopaną mogiłę. Spod
ziemi wystawał kawałek turkusowej sukni mojej matki. Nie urządził jej nawet należnego pochówku.
Po tych wydarzeniach przez następne 9 lat prowadziłem pustelniczy tryb życia. Ciągle w biegu, śpiąc z
bronią i borykając się z nawracającymi koszmarami. Tęskniłem za odebranym dzieciństwem,
przyjacielem i objęciami matki. Nie ufałem nikomu, a z obawy przed zdradą pozbywałem się każdego
niewygodnego znajomego. Jako demon nigdy nie zastanawiałem się, czy ktoś zasługuje na śmierć. Po
prostu to robiłem, a zabijanie stało się moją codziennością. W drugiej postaci nie było odmowy – nie
dało się powiedzieć demonowi nie. Z czasem nauczyłem się panować nad demoniczną postacią, choć
nigdy do końca nie opanowałem umiejętności planowanego zmieniania się.
W miastach, na słupach i kolumnach, widziałem swoje dwa odbicia na listach gończych – jedne
poszukujące mnie, Zazou, a drugie oferujące ogromne pieniądze za głowę demona, który we mnie tkwi.
Życiową misją stało się zabijanie oprawców, ucieczka oraz zrywanie kartek z własnym portretem.
Zaledwie dwa tygodnie temu trafiłem do pustynnej, ubogiej wioski o nazwie Kharim. To pierwsza
osada, w której znalazłem odrobinę spokoju. Nie przywitał mnie widok własnej twarzy na murze, a
mieszkańcy zdawali się nie zwracać na mnie uwagi. Nie mam pojęcia, jak daleko ta osada znajduje się
od Tamaris. Nie było jej nawet na mapie. Zaszyłem się na strychu głuchej staruszki, zaprzyjaźniając się
z jej kotem Perritem. Przynoszę mu zabite w nocy szczury.
Moją uwagę ostatnio przykuło kilka osobliwych postaci, które w podobnym czasie zjawiły się w wiosce.
Jeśli przyszli po moją głowę, to prędzej stracą własną.

You might also like