My Zdobywcy - Dick, Philip K - 0 - Anna's Archive

You might also like

Download as txt, pdf, or txt
Download as txt, pdf, or txt
You are on page 1of 255

Philip K.

Dick
My zdobywcy
T�umaczy�a: Magdalena Gawlik

Tytu� orygina�u:
THE DAYS OF PERKY PAT
Copyright � 1987
Pl 2002

Dawniej wierzy�em, �e wszech�wiat ma z gruntu wrogie nastawienie. I �e nie


pasuj� do niego, jestem inny... dostosowany do odmiennej rzeczywisto�ci i przez
pomy�k� zosta�em umieszczony tutaj. Moje �cie�ki prowadzi�y w przeciwn� stron� do
jego �cie�ek. I �e wy�oni� mnie spo�r�d ludzi ze wzgl�du na moj� inno��. Zupe�nie
si� ze sob� nie zgadzali�my.
Ba�em si�, �e wszech�wiat odkryje, jak bardzo si� od siebie r�nimy.
Podejrzewa�em, �e w ko�cu odkryje prawd� o mnie i �e jego reakcja b�dzie zupe�nie
naturalna � zrobi ze mn� porz�dek. Nie uwa�a�em, �e jest nikczemny, lecz jedynie
spostrzegawczy. A je�li jest w tobie co� dziwnego, nie ma nic gorszego od
spostrzegawczego wszech�wiata.
W tym roku u�wiadomi�em sobie jednak, �e to nieprawda. Wszech�wiat wcale nie
jest spostrzegawczy, ale przyjazny... i wcale nie uwa�am, aby�my si� od siebie
r�nili.

Philip K. Dick w wywiadzie udzielonym w 1974 roku


(z �Only Apparently Real�)

WST�P
SK�D WIECIE, �E CZYTACIE PHILIPA K. DICKA?

My�l�, �e przede wszystkim chodzi o niezwyk�o��. Dick by� i jest niezwyk�y. To


chyba w�a�nie z tego powodu nieustannie kartkowa�em katalogi wydawnicze s.f.
szukaj�c jakiejkolwiek wzmianki na jego temat i niecierpliwie czeka�em na ukazanie
si� kolejnych powie�ci. M�wi si�, �X po prostu nie my�li jak inni ludzie�. W
przypadku Dicka jest to stwierdzenie zgodne z rzeczywisto�ci�. Nie spos�b
przewidzie� zako�cze� jego opowiada�.
A jednak jego bohaterowie zostali pozornie ukszta�towani na podobie�stwo
zwyk�ych ludzi � poza wyst�puj�c� niekiedy szalon�, rozkrzyczan� postaci� p�ci
�e�skiej, b�d�c� jedn� ze specjalno�ci Dicka i traktowan� z niezmienn� doz�
czu�o�ci. To zwykli osobnicy wpl�tani w dziwaczne sytuacje, ludzie zarz�dzaj�cy
si�ami policyjnymi z pomoc� bredzenia prekognitywnych szale�c�w, albo staj�cy
twarz� twarz z replikuj�c� si� fabryk�, kt�ra przej�a panowanie nad Ziemi�.
Istotnie, jednym z czynnik�w owej niezwyk�o�ci jest precyzja, z jak� w
przeciwie�stwie do innych pisarzy Dick konstruuje dla swoich postaci realny �wiat.
W ilu innych opowiadaniach SF dowiadujecie si�, w jaki spos�b bohater zarabia na
�ycie, nim wpadnie on w paj�czyn� akcji? Ach, mo�e jest cz�onkiem za�ogi
kosmicznej, albo naukowcem w takiej czy innej dziedzinie. Albo m�odym Werterem. U
Dicka zaj�cie bohatera poznajemy na pierwszej stronie. Ta zasada nie dotyczy
wszystkich opowiada� zawartych w tym tomie (sprawdzi�em), lecz troska o podobne
szczeg�y jest wsz�dzie, zw�aszcza w powie�ciach. Powiedzmy, �e bohater zajmuje si�
handlem antykami; wraz z pojawieniem si� nowego egzemplarza zastanawia si�, czy da
si� go sprzeda�. Gdy umarli m�wi�, udzielaj� zawodowych rad. Dick nigdy nie
zak�ada, �e wiemy, w jaki spos�b jego bohaterowie zarabiaj� na chleb. To cz��
pewnej �wytrwa�o�ci� cechuj�cej jego styl.
Innym elementem owej wytrwa�o�ci jest fragmentaryczno�� dialog�w. Trudno oceni�,
czy dialogi Dicka s� doszcz�tnie nieprawdziwe, czy te� prawdziwsze ni� inne. Jego
bohaterowie nie tyle oddzia�uj� wzajemnie na siebie w sensie werbalnym, ile
prowadz� monolog celem podtrzymania akcji b�d� te� zwi�kszenia orientacji
czytelnika.
Sytuacje za� s� typowe Dickowskie. Jego �fabu�y� nie maj� sobie r�wnych w s.f.
Je�li Dick pisze opowiadanie o, powiedzmy, podr�y w czasie, u�o�y je w taki spos�b,
�e stanie si� zupe�nie sui generis. Nietrudno przewidzie�, �e element centralny
wcale nie zostanie umieszczony w centrum uwagi, lecz dotrze do nas okr�n� drog�,
poprzez, na przyk�ad, wybory polityczne.
Poza tym jakiekolwiek podobie�stwo pomi�dzy Dickiem a pisarzem pos�usznym
regu�om gatunku jest czysto przypadkowe. Odnosz� niekiedy wra�enie, �e wie
wprawdzie, co dzieje si�, gdy w��czamy lamp� do kontaktu, lecz poza tym istniej�
nik�e dowody g��bszej wiedzy zar�wno z dziedziny techniki, jak i nauki. Jego nauka
polega wy��cznie na znajomo�ci technologii duszy, przy powierzchownej orientacji w
dziedzinie psychologii.
Dotychczas kosztem jego zalet skupi�em si� na dziwactwach. Co sprawia, �e
czytacie Dicka? C�, przede wszystkim niezwyk�o��, jak ju� powiedzia�em, lecz
niezmiennie wi��e si� z tym atmosfera d��enia, desperackich pr�b podejmowanych
przez bohater�w, by osi�gn�� pewien cel lub chocia�by zrozumie� to, co si� wok�
nich dzieje. Znaczny procent bohater�w Dicka to ludzie um�czeni; w ukazywaniu
rozpaczy Dick jest prawdziwym ekspertem.
Mistrzostwo osi�gn�� r�wnie� w przedstawieniu spustoszenia. Kiedy nas raczy
spustoszeniem, powiedzmy, po bombie, jest to spustoszenie jedyne w swoim rodzaju. W
niniejszym tomie mamy jeden tego przyk�ad. Lecz w�r�d spustoszenia znajdujemy inne
charakterystyczne elementy, ma�e zwierz�tka.
Owe ma�e zwierz�tka to cz�sto mutanty albo niedu�e roboty, w kt�re wst�pi�o
�ycie. Ich istnienie pozostaje niewyja�nione, cz�sto pojawi� si� jedynie na chwil�
w wypowiedzi epizodycznej postaci. I co one robi�? R�wnie� d���. Zmarzni�ty
strzy�yk otula si� kawa�kiem ga�gana, zmutowany kr�lik chce zbudowa� dom, rozgl�da
si� i planuje. Poczucie nieustannej krz�taniny w krajobrazie, kt�rego ka�dy element
�yje, mimo przeciwno�ci, w�asnym �yciem, pr�buje �y�, jest typowo Dickowskie. W�r�d
ostrych kraw�dzi, i zmaga� niesie wsp�czucie, kt�rego istnienia dopatrujemy si� w
Dicku, lecz kt�re nigdy otwarcie si� nie ujawnia. To przes�anie mi�o�ci, zawsze
pospiesznie t�umione, przeb�yskuje z opowie�ci Dicka i nie pozwala �atwo o nich
zapomnie�.
James Tiptree, Jr.
grudzie� 1986

AUTOFAB

W�r�d czekaj�cych ros�o napi�cie. Palili papierosy i spacerowali tam i z


powrotem, kopi�c mimochodem rosn�ce na poboczu k�py chwast�w. Na brunatne pola,
rz�dy schludnych, plastikowych domostw oraz odleg�e pasmo g�r na zachodzie sp�ywa�
upalny blask s�o�ca.
� Ju� nied�ugo � doszed� do wniosku Earl Perine, zacieraj�c d�onie. � Czas
przybycia r�ni si� w zale�no�ci od ci�aru, po�owa sekundy za ka�dy dodatkowy funt
wagi.
� Wszystko starannie obmy�li�e�? � zapyta� gorzko Morrison. � Jeste� r�wnie
paskudny jak ona. Udawajmy, �e po prostu przypadkiem si� sp�nia.
Trzeci m�czyzna nie zabra� g�osu. O�Neill przyby� z innej osady; nie zna�
Perine�a ani Morrisona na tyle dobrze, aby si� z nimi sprzecza�. Zamiast tego
przykucn�� i uporz�dkowa� papiery przypi�te do aluminiowej tabliczki. W promieniach
s�o�ca opalone, w�ochate ramiona O�Neilla po�yskiwa�y od potu. �ylasty, o
spl�tanych siwych w�osach i w rogowych okularach wsuni�tych na nos wydawa� si�
starszy od pozosta�ych dw�ch. Mia� na sobie lu�ne spodnie, sportow� koszul� oraz
buty na gumowej podeszwie. Pewnie biegn�ce po papierze pi�ro s�a�o spomi�dzy jego
palc�w metaliczne refleksy.
� Co tam piszesz? � wymamrota� Perine.
� Szkicuj� opis procedury, kt�r� mamy zamiar zastosowa� � odpar� �agodnie
O�Neill. � Lepiej usystematyzowa� to teraz, ni� podejmowa� pr�by na chybi� trafi�.
Chcemy wiedzie�, czego pr�bowali�my i co si� nie powiod�o. Inaczej zaczniemy kr�ci�
si� w k�ko. Nasz problem polega na braku komunikacji; przynajmniej ja tak to widz�.
� Komunikacji � przyzna� gard�owym g�osem Morrison. � Tak, za nic nie mo�emy
nawi�za� z tym cholerstwem kontaktu. Przybywa, zrzuca swoje ci�ary i odje�d�a � nie
istnieje pomi�dzy nami �adna ��czno��.
� Przecie� to maszyna � zaoponowa� w podnieceniu Perine. � Jest martwa... �lepa
i g�ucha.
� Lecz kontaktuje si� ze �wiatem zewn�trznym � zaznaczy� O�Neill. � Musi istnie�
spos�b, aby do niej dotrze�. Rozr�nia pewne okre�lone sygna�y semantyczne; trzeba
jedynie je odnale��. Czy te� odkry� na nowo. W gr� wchodzi� mo�e tuzin spo�r�d
miliarda mo�liwo�ci.
Rozmow� trzech m�czyzn przerwa� g�uchy �oskot. Czujnie unie�li g�owy. Nadszed�
czas.
� Oto i ona � powiedzia� Perine. � Dobra, m�drale, zobaczymy, czy zdo�acie
wprowadzi� w t� rutyn� cho� jedn� zmian�.
Pot�na ci�ar�wka trzeszcza�a pod ci�arem za�adowanego na niej towaru. Pod
wieloma wzgl�dami przypomina�a konwencjonalne pojazdy transportowe kierowane przez
ludzi, z jednym wyj�tkiem � nie by�o w niej szoferki. Powierzchnia pozioma
stanowi�a platform� �adunkow�, a cz��, gdzie normalnie powinny znajdowa� si�
reflektory oraz ch�odnica, mia�a posta� g�bczastej masy receptor�w, aparatu
sensorycznego tej ruchomej, u�ytecznej maszyny.
�wiadoma obecno�ci trzech m�czyzn ci�ar�wka zwolni�a, zmieni�a bieg, po czym
zahamowa�a. Chwil� trwa�o przesuwanie d�wigni; nast�pnie sekcja powierzchni
�adunkowej zadygota�a i zrzuci�a na drog� kaskad� ci�kich karton�w. W �lad za nimi
sfrun�a kartka ze szczeg�owym spisem towaru.
� Wiecie, co robi� � rzuci� pospiesznie O�Neill. � Szybciej, zanim odjedzie.
M�czy�ni z wpraw� dopadli karton�w i zerwali z nich os�ony. B�ysn�a zawarto��
paczek: mikroskop, radio przeno�ne, stosy plastikowych naczy�, akcesoria medyczne,
�yletki, odzie�, �ywno��. Znaczn� cz�� towaru stanowi�a jak zwykle ta ostatnia.
Trzej m�czy�ni przyst�pili do systematycznego niszczenia przedmiot�w. W ci�gu kilku
minut wok� nich wyros�a g�ra �mieci.
� Zrobione � rzuci� zdyszany O�Neill, ust�puj�c krok w ty�. Si�gn�� po swoje
notatki. � Teraz zobaczmy, co ona na to.
Odje�d�aj�ca ci�ar�wka zatrzyma�a si� raptownie i cofn�a w ich kierunku. Jej
receptory zarejestrowa�y fakt zniszczenia pozostawionego przed chwil� �adunku.
Wykonawszy zgrzytliwy p�obr�t, skierowa�a si� przodem do m�czyzn. Jej antena
pow�drowa�a w g�r�; nawi�za�a ��czno�� z fabryk�. Czeka�a na przes�anie instrukcji.
Z ci�ar�wki posypa�a si� sterta identycznego towaru.
� To na nic � j�kn�� Perine na widok bli�niaczego spisu, kt�ry pow�drowa� w �lad
za kartonami. � Tyle rzeczy zniszczyli�my na darmo.
� I co teraz? � zapyta� O�Neilla Morrison. � Jak� nast�pn� strategi� kryjesz w
zanadrzu?
� Pom�cie mi. � O�Neill chwyci� jeden z karton�w i powl�k� go z powrotem w
stron� ci�ar�wki. Wrzuciwszy go na platform�, skierowa� si� po nast�pny. Pozostali
dwaj m�czy�ni z oci�ganiem uczynili to samo. Z�o�yli towar tam, sk�d przyby�. Gdy
ci�ar�wka ruszy�a, ostatnie pud�o wyl�dowa�o na swoim miejscu.
Ci�ar�wka zawaha�a si�. Jej receptory odnotowa�y powr�t towaru. Ze �rodka
mechanizmu dobieg�o g�uche, monotonne buczenie.
� Doszcz�tnie j� to og�upi � zawyrokowa� spocony O�Neill. � Przeprowadzi�a swoj�
operacj� i nie osi�gn�a celu.
Ci�ar�wka przeprowadzi�a nieudan� pr�b� odjazdu. Nast�pnie zawr�ci�a i za jednym
zamachem ponownie zrzuci�a towar na drog�.
� Bra� je! � wrzasn�� O�Neill. Wszyscy trzej chwycili kartony i gor�czkowo
w�adowali je na platform�. Lecz z chwil� gdy kolejny raz znalaz�y si� na ci�ar�wce,
ta niezw�ocznie strz�sn�a je na ziemi�.
� To bez sensu � stwierdzi� bez tchu Morrison. � Jakby�my czerpali wod� sitem.
� Przegrali�my � st�kn�� z rezygnacj� Perine � jak zawsze. My, ludzie,
przegrywamy za ka�dym razem.
Ci�ar�wka beznami�tnie zmierzy�a ich receptorami. Wykonywa�a swoj� prac�.
Planetarna sie� automatycznych wytw�rni g�adko wype�nia�a obowi�zki narzucone na
ni� pi�� lat wcze�niej, we wczesnym okresie Totalnego Konfliktu.
� Odje�d�a � zauwa�y� pos�pnie Morrison. Ci�ar�wka schowa�a anten�; wrzuci�a
ni�szy bieg i zwolni�a hamulec.
� Ostatnia pr�ba � oznajmi� O�Neill. Rozdar� jeden z karton�w. Wyci�gn�� z niego
dziesi�ciogalonowy zbiornik z mlekiem i odkr�ci� pokryw�. � My�licie, �e to g�upie.
� To kompletna bzdura � odrzek� Perine. Ze stosu �mieci niech�tnie wygrzeba�
kubek i zanurzy� go w mleku. � Dziecinada!
Ci�ar�wka przystan�a, obserwuj�c ich bacznie.
� R�bcie, co m�wi� � rozkaza� ostro O�Neill. � Tak jak �wiczyli�my.
Wszyscy trzej wychylili duszkiem zawarto�� kubk�w, rozmy�lnie pozwalaj�c, by
mleko pociek�o im po brodach; pragn�li rozwia� wszelkie w�tpliwo�ci co do
wykonywanej przez nich czynno�ci.
Tak jak planowano, O�Neil zareagowa� pierwszy. Krzywi�c si� z obrzydzeniem,
odrzuci� kubek na bok i szybko wyplu� mleko na drog�.
� Na mi�o�� bosk�! � zach�ysn�� si�.
Pozostali dwaj uczynili to samo; tupi�c i przeklinaj�c g�o�no, kopni�ciem
przewr�cili zbiornik, kieruj�c na ci�ar�wk� oskar�ycielskie spojrzenia.
� Ohyda! � rykn�� Morrison.
Zaciekawiona ci�ar�wka podjecha�a bli�ej. Elektroniczne synapsy klikn�y i
zaszumia�y, ustosunkowuj�c si� do sytuacji; antena wystrzeli�a w g�r�.
� Chyba trafili�my w sedno � powiedzia� O�Neil, trz�s�c si� na ca�ym ciele. Pod
uwa�nym spojrzeniem ci�ar�wki wci�gn�� kolejny zbiornik z mlekiem, odkr�ci� pokryw�
i spr�bowa� jego zawarto��. � To samo! � krzykn�� do ci�ar�wki. � R�wnie
obrzydliwe!
Z ci�ar�wki wylecia� metalowy cylinder. Upad� u st�p Morrisona; m�czyzna
podni�s� go i pospiesznie otworzy�.
OKRE�L NATUR� USTERKI
Lista zawiera�a wiele mo�liwych usterek; przy ka�dej z nich widnia� r�wny
kwadracik. Do ca�o�ci zosta� do��czony o��wek, kt�rym trzeba by�o zaznaczy� wad�
produktu.
� Co mam zaznaczy�? � zapyta� Morrison. � Ska�one? Zainfekowane bakteriami?
Kwa�ne? Zje�cza�e? Wadliwie oznaczone? Po�amane? Zmia�d�one? Wygi�te? Brudne?
Po chwili namys�u O�Neill zaproponowa�:
� Nie zaznaczaj �adnego. Fabryka z pewno�ci� gotowa jest przeprowadzi�
natychmiastowy test i korekt�. Dokonawszy analizy, zignoruje nas. � Jego twarz
rozja�ni�a si� pod wp�ywem nag�ego ol�nienia. � Napisz pod spodem. Tam jest wolne
miejsce przeznaczone na inne dane.
� Co mam napisa�?
� Napisz � odpar� O�Neill � �produkt jest denny�.
� Co takiego? � zapyta� zdumiony Perine.
� Pisz! To taki semantyczny przekr�t � fabryka go nie zrozumie. Mo�e uda si� nam
zak��ci� jej rytm.
Pi�rem O�Neilla Morrison starannie wykaligrafowa�, �e mleko by�o denne.
Potrz�saj�c g�ow�, zamkn�� cylinder i wrzuci� go na ci�ar�wk�. Pojazd zgarn��
zbiorniki z mlekiem i zatrzasn�� blokad� ochronn�. Nast�pnie z piskiem opon ruszy�
z miejsca. Ze szczeliny w ci�ar�wce wypad� cylinder z odpowiedzi�; samoch�d
odjecha� pospiesznie, pozostawiaj�c go na zakurzonej ziemi.
O�Neill rozpiecz�towa� cylinder i podni�s� do g�ry kartk� papieru, aby inni te�
mogli przeczyta�.
REPREZENTANT FABRYKI
ZOSTANIE WYS�ANY.
PRZYGOTUJCIE PE�NE DANE
W ZWI�ZKU Z WAD� PRODUKTU.

Trzej m�czy�ni przez chwil� trwali w milczeniu. Naraz Perine zani�s� si�
chichotem.
� Uda�o si�. Nawi�zali�my kontakt. Bariera prze�amana.
� Jeszcze jak � potwierdzi� O�Neill. � Nigdy nie s�yszeli o dennym produkcie.
U podn�a g�r spoczywa�o g��boko wtopione w ska�� metaliczne cielsko fabryki
Kansas City. Jego powierzchnia by�a prze�arta korozj�, upstrzona ospowat� wysypk�
powsta�ych w wyniku ska�enia plam i nosi�a �lady pi�cioletniej wojny, kt�ra i j�
dotkn�a. Wi�ksza cz�� fabryki le�a�a pod ziemi�, dostrzec mo�na by�o jedynie wjazd.
Widoczna jako punkcik ci�ar�wka mkn�a w kierunku po�aci czarnego metalu. W g�adkiej
powierzchni pojawi�a si� szczelina; ci�ar�wka wjecha�a do �rodka i znik�a. Wej�cie
ponownie si� zatrzasn�o.
� Przed nami wielkie zadanie � oznajmi� O�Neill. � Teraz musimy nak�oni� j� do
zaprzestania dalszej dzia�alno�ci... do przerwania pracy.

II

Judith O�Neill poda�a gor�c� kaw� zgromadzonym w salonie ludziom. Podczas gdy
jej m�� m�wi�, wszyscy bacznie ws�uchiwali si� w jego s�owa. Ze �wiec� by�o szuka�
wi�kszej ni� O�Neill skarbnicy wiedzy na temat systemu autofab.
We w�asnym regionie, w regionie Chicago, wywo�ane przez niego spi�cie w os�onie
pozwoli�o mu na dotarcie do systemu danych zgromadzonych w tylnym p�acie m�zgowym
lokalnej fabryki. Oczywi�cie fabryka niezw�ocznie utworzy�a doskonalszy typ os�ony.
O�Neill zdo�a� jednak wykaza�, �e i ona posiada�a s�abe punkty.
� Instytut Cybernetyki Stosowanej � wyja�ni� O�Neill � sprawowa� nad sieci�
pe�n� kontrol�. Obarczcie win� wojn�. Obarczcie win� zgie�k wzd�u� linii ��czno�ci,
to przez niego nie mamy potrzebnej wiedzy. Tak czy inaczej, Instytut nie zdo�a�
przekaza� swoich informacji, co udaremni�o nam kontakt z fabrykami � nie jeste�my w
stanie powiadomi� ich, �e wojna dobieg�a ko�ca i jeste�my gotowi przej�� kontrol�
nad operacjami przemys�owymi.
� Tymczasem � wtr�ci� kwa�no Morrison � cholerna sie� ro�nie w sil� i wci��
poch�ania coraz wi�cej z�� naturalnych.
� Mam wra�enie � powiedzia�a Judith � �e gdybym mocniej tupn�a nog�, wpad�abym
do tunelu fabrycznego. Pewnie wsz�dzie pod nami ci�gn� si� kopalnie.
� Czy nie obowi�zuj� ich �adne ograniczenia? � zapyta� nerwowo Perine. � Czy
zosta�y zaprogramowane na ci�g�y rozrost?
� Ka�da fabryka jest ograniczona do swojego terytorium operacyjnego � odrzek�
O�Neill � ale sama sie� jest bezgraniczna. Mo�e bez ko�ca korzysta� z naszych
zasob�w. To w�a�nie jej Instytut przypisa� fundamentalne znaczenie; rola nas,
ludzi, jest po�lednia.
� Czy cokolwiek zostanie dla nas? � dopytywa� Morrison.
� Je�eli zdo�amy zapobiec dzia�alno�ci sieci. P� tuzina podstawowych minera��w
ju� zosta�o zu�yte. Wysy�ane z ka�dej fabryki ekipy poszukiwawcze s� niestrudzone,
ich uwagi nie ujdzie nic, czego nie mo�na by zawlec pod ziemi� i wykorzysta�.
� Co by si� sta�o, gdyby dosz�o do przeci�cia tuneli z dw�ch fabryk?
O�Neill wzruszy� ramionami.
� Wykluczone. Ka�da fabryka posiada w�asny skrawek planety, prywatn� porcj�
tortu przeznaczon� w�asny u�ytek.
� Ale przecie� co� takiego mo�e si� zdarzy�.
� C�, je�li tylko co� zostanie, nie spoczn�, dop�ki tego nie dostan�. � O�Neill
rozwa�y� t� mo�liwo�� z rosn�cym zainteresowaniem. � Trzeba to przemy�le�. S�dz�,
�e jak zasoby zostan� drastycznie uszczuplone...
Urwa�. Do pokoju wesz�a jaka� posta�; stan�wszy przy drzwiach, zmierzy�a
zgromadzonych uwa�nym spojrzeniem.
W p�mroku jej sylwetka do z�udzenia przypomina�a sylwetk� cz�owieka. O�Neill
my�la� przez chwil�, �e to sp�niony przybysz z osady. Nast�pnie, kiedy nowo
przyby�y ruszy� naprz�d, u�wiadomi� sobie, �e podobie�stwo by�o myl�ce: mia� przed
sob� dwuno�n� istot� z wie�cz�cymi g�rn� cz�� cia�a receptorami danych oraz
narz�dami pomocniczymi biegn�cymi ku zako�czonemu chwytnikami do�owi. Podobie�stwo
do cz�owieka dowodzi�o skuteczno�ci porz�dku natury; �adne sentymenty nie wchodzi�y
w rachub�.
Nast�pi�a oczekiwana wizyta reprezentanta fabryki.
Ten bez ogr�dek przeszed� do rzeczy.
� Oto maszyna zbieraj�ca dane, zdolna do komunikowania si� za pomoc� s��w.
Posiada zar�wno urz�dzenie nadawcze, jak i odbiorcze oraz potrafi ��czy� fakty w
zakresie prowadzonego przez ni� wywiadu.
G�os by� przyjemny i pewny siebie. Najwyra�niej pochodzi� z ta�my nagranej przed
wojn� przez kt�rego� z pracownik�w Instytutu. P�yn�c z ust pseudocz�owieczej
postaci, brzmia� groteskowo; oczami wyobra�ni O�Neill ujrza� nie�yj�cego ju�
m�odzie�ca, kt�rego utrwalony na ta�mie g�os dobiega� w�a�nie z mechanicznych ust
wyprostowanej, stalowo-drucianej konstrukcji.
� S�owo ostrze�enia � ci�gn�� uprzejmy g�os. � Bezowocne jest traktowanie tego
receptora na r�wni z cz�owiekiem i wci�ganie go w dyskusje, do kt�rych prowadzenia
nie zosta� wyposa�ony. Pomimo swojej przydatno�ci nie jest on zdolny do my�lenia
poj�ciowego; robi u�ytek jedynie z materia�u, kt�ry mu zainstalowano.
Optymistyczny g�os ucich� i w jego miejsce pojawi� si� nast�pny. Przypomina�
pierwszy, by� jednak p�aski i pozbawiony intonacji. Maszyna adaptowa�a fonetyczne
brzmienie mowy nieboszczyka na w�asny u�ytek.
� Analiza odrzuconego produktu � oznajmi�a � wskazuje na brak cia� obcych lub
te� zauwa�alnych proces�w psucia. Produkt spe�nia standardy testowe obowi�zuj�ce w
ca�ej sieci. Reklamacja opiera si� na czynnikach wykraczaj�cych poza sfer�
badawcz�; w gr� wchodz� normy nieznane sieci.
� Zgadza si� � przyzna� O�Neill. Po czym podj��, z namys�em dobieraj�c s�owa: �
Stwierdzili�my, �e mleko nie spe�nia wymaganej normy. Nie chcemy mie� z nim nic
wsp�lnego. Nalegamy na staranniejsz� produkcj�.
Maszyna udzieli�a niezw�ocznej odpowiedzi.
� Semantyczna zawarto�� terminu �denny� jest sieci nieznana. Nie figuruje w
naszym spisie s�ownictwa. Czy mo�ecie zaprezentowa� faktyczn� analiz� mleka pod
wzgl�dem obecno�ci lub braku specyficznych element�w?
� Nie � odpar� czujnie O�Neill; gra, kt�r� prowadzi�, by�a skomplikowana i
niebezpieczna. � �Denny� to poj�cie og�lne. Nie da rady zredukowa� go do sk�adnik�w
chemicznych.
� Co oznacza s�owo �denny�? � zapyta�a maszyna. � Czy mo�ecie zdefiniowa� je
przy u�yciu zmiennych symboli semantycznych?
O�Neill zawaha� si�. Nale�a�o skierowa� bieg my�li reprezentanta na og�lniejszy
tor, czyli problem zawieszenia dzia�alno�ci sieci. Gdyby tylko m�g� do niego w
kt�rym� momencie nawi�za�, zainicjowa� dyskusj� teoretyczn�...
� �Denny� � powiedzia� � oznacza stan produktu wytwarzanego w�wczas, gdy nie ma
ku temu wystarczaj�cej potrzeby. Oznacza odrzucenie towaru z tego powodu, �e nikt
ju� go nie chce.
Reprezentant pospieszy� z odpowiedzi�.
� Nasza analiza wykaza�a znaczne zapotrzebowanie na pasteryzowane mleko w tej
okolicy. Inne �r�d�o nie istnieje; sie� kontroluje ca�y proces syntetycznego
wytwarzania mleka. � Po chwili doda�: � Oryginalne instrukcje opisuj� mleko jako
podstawowy sk�adnik ludzkiej diety.
O�Neill poczu� si� zbity z tropu; maszyna ponownie sprowadza�a rozmow� na w�ski
zakres tematyczny.
� Zdecydowali�my � rzuci� desperacko � �e nie chcemy wi�cej mleka. Wolimy obej��
si� bez niego do czasu, kiedy zdo�amy ustali� miejsce przebywania kr�w.
� To dzia�anie wbrew instrukcjom sieci � zaoponowa� reprezentant. � Nie ma
�adnych kr�w. Mleko produkowane jest syntetycznie.
� Wobec tego sami b�dziemy je sobie syntetycznie produkowa�. � Morrison straci�
cierpliwo��. � Dlaczego nie mo�emy przej�� kontroli nad urz�dzeniami? Bo�e,
przecie� nie jeste�my dzie�mi! Umiemy sami kierowa� swoim �yciem!
Reprezentant fabryki skierowa� si� ku drzwiom.
� Dop�ki nie znajdziecie innych �r�de� zaopatrzenia w mleko, dop�ty sie� b�dzie
je wam dostarcza�. W okolicy pozostanie aparat analityczny, kt�rego zadaniem b�dzie
przeprowadzanie regularnych test�w.
� Niby jak mamy odnale�� inne �r�d�a? � krzycza� bezsilnie Perine. � To wy macie
wszystkie urz�dzenia! Wy poci�gacie za sznurki! � Id�c w �lad za maszyn�, hukn��: �
M�wicie, �e nie jeste�my gotowi do przej�cia w�adzy... uwa�acie, �e nie potrafimy.
Sk�d mo�ecie to wiedzie�? Nie dajecie nam szansy! Nigdy nie mieli�my szansy!
O�Neilla ogarn�o przera�enie. Maszyna zmierza�a ku wyj�ciu; jej jednotorowo
my�l�cy umys� odni�s� zwyci�stwo.
� S�uchaj � rzuci� ochryp�ym g�osem, zast�puj�c jej drog�. � Chcemy, aby�cie
zawiesili dzia�alno��, rozumiesz? Chcemy przej�� wasz sprz�t i sami go obs�ugiwa�.
Wojna sko�czona. Do diab�a, ju� nie jeste�cie nam potrzebni!
Reprezentant fabryki na chwil� przystan�� w drzwiach.
� Zawieszenie dzia�alno�ci nie nast�pi, dop�ki produkowane przez sie� wyroby nie
stan� si� duplikatami produkt�w wytwarzanych na zewn�trz. Z prowadzonych
systematycznie bada� wynika, �e w chwili obecnej na zewn�trz nie s� wytwarzane
�adne produkty. St�d o zawieszeniu dzia�alno�ci nie mo�e by� mowy.
Morrison bez ostrze�enia rzuci� trzyman� w d�oni ci�k� fajk�. Uderzywszy w rami�
maszyny, fajka zapl�ta�a si� w mistern� sie� aparat�w sensorycznych tworz�cych
klatk� piersiow�. Run�� pogruchotany pojemnik z receptorami; na pod�og� posypa�y
si� odpryski szk�a, kable i drobne cz�ci.
� Przecie� to paradoks! � wrzasn�� Morrison. � Gra s��w, zabawa, do kt�rej
pr�buj� si�� nas w��czy�. Szachrajstwo Cybernetyk�w. � Podni�s� fajk� i ponownie
cisn�� ni� w nieprotestuj�c� maszyn�. � Podci�li nam skrzyd�a. Jeste�my zupe�nie
bezradni.
Zgromadzeni w pokoju podnie�li wrzaw�.
� To jedyny spos�b � rzuci� Perine, mijaj�c O�Neilla. � B�dziemy musieli ich
zniszczy� � sie� albo my. � Chwyciwszy lamp�, rzuci� j� w �twarz� reprezentanta
fabryki. Rozpad�y si� obie; Perine run�� naprz�d, po omacku wyci�gaj�c r�ce w
kierunku maszyny. Kipi�cy bezsilnym gniewem ludzie otaczali wyprostowany cylinder
zwartym kr�giem. Maszyna znikn�a w�r�d masy napieraj�cych gwa�townie cia�.
Dr��c na ca�ym ciele, O�Neill si� odwr�ci�. �ona chwyci�a go za r�k� i
odprowadzi�a w k�t pokoju.
� Durnie � podsumowa� przygn�biony. � Nie mog� go zniszczy�; nauczy si� jedynie
tworzy� bardziej skuteczne os�ony. Komplikuj� ca�� spraw�.
Do pokoju wpad�a ekipa naprawcza. Jednostki mechaniczne zwinnie od��czy�y si� od
bie�nikowej �matki� i pop�dzi�y w kierunku sk��bionej masy cia�. Wsun�y si� mi�dzy
ludzi i znik�y pomi�dzy nimi. Chwil� potem nieruchomy kad�ub reprezentanta fabryki
zosta� przetransportowany na �matk� i umieszczony na platformie. Zebrano i
zapakowano rozsypane szcz�tki. Odnaleziono plastikowy wspornik oraz d�wigni�.
Nast�pnie jednostki powr�ci�y do pozycji wyj�ciowej i ekipa opu�ci�a pomieszczenie.
Przez otwarte drzwi wkroczy� kolejny reprezentant fabryki, bli�niacza kopia
poprzedniego. W korytarzu sta�y jeszcze dwie wyprostowane sylwetki. Osad�
przeczesywa�y na chybi� trafi� korpusy reprezentant�w. Niczym oddzia�y mr�wek,
zbieracze danych przemierzali miasto do chwili, gdy jeden z nich przez przypadek
natkn�� si� na O�Neilla.
� Zniszczenie ruchomej jednostki gromadzenia danych szkodzi interesom ludzi �
oznajmi� reprezentant fabryki zgromadzonym w pokoju ludziom. � Z�o�a surowca s� na
wyczerpaniu; podstawowe surowce powinny zosta� wykorzystane podczas produkcji d�br
konsumpcyjnych.
O�Neill stan�� na wprost maszyny.
� Tak? � zapyta� cicho O�Neill. � To ciekawe. Zastanawiam si�, czego brakuje wam
najbardziej i o co tak naprawd� gotowi byliby�cie walczy�.

Nad g�ow� O�Neilla rozbrzmiewa�o piskliwe wycie helikoptera; nie zwracaj�c na


nie uwagi, wyjrza� przez szyb� kabiny na rozpo�cieraj�c� si� poni�ej ziemi�.
Wsz�dzie widzia� �u�el i ruiny. Chwasty stercza�y spo�r�d kamieni, kruche
�ody�ki, pomi�dzy kt�rymi buszowa�y owady. Gdzieniegdzie przyci�ga�y wzrok kolonie
szczur�w: niezdarne konstrukcje z ko�ci i gruzu. Promieniowanie wp�yn�o na mutacj�
szczur�w, podobnie jak na wi�kszo�� owad�w i zwierz�t. W pewnym oddaleniu O�Neill
dostrzeg� stado ptak�w goni�cych wiewi�rk�. Wiewi�rka da�a nura w pieczo�owicie
wydr��on� szczelin� w pod�o�u i zniech�cone ptaki zaprzesta�y po�cigu.
� Uwa�asz, �e kiedykolwiek zdo�amy przywr�ci� tu porz�dek? � zapyta� Morrison. �
Niedobrze mi si� robi od samego widoku.
� Z biegiem czasu � odrzek� O�Neill, � Zak�adaj�c, rzecz jasna, �e odzyskamy
kontrol� produkcyjn�. I �e pozostanie co�, co umo�liwi nam dzia�anie. W najlepszym
razie post�p b�dzie stopniowy. Rozszerzymy osady cal po calu.
Po prawej stronie znajdowa�a si� kolonia ludzi, obdartych �achmaniarzy na skraju
wycie�czenia, zamieszkuj�cych rumy niegdysiejszego miasta. Oczyszczono kilka akr�w
ja�owej ziemi; w�t�e warzywa marnia�y w promieniach s�o�ca, kurcz�ta kr��y�y
niespokojnie po okolicy, a oblepiony muchami ko� le�a�, dysz�c, w cieniu lepianki.
� Mieszka�cy ruin � skwitowa� ponuro O�Neill. � Zbyt oddaleni od sieci; nie
podlegaj� �adnej z fabryk.
� Sami sobie winni � odpar� ze z�o�ci� Morrison. � Mogli do��czy� do kt�rej� z
osad.
� Tu by�o ich miasto. Podejmuj� takie same pr�by jak my � chc� przywr�ci� �ad na
w�asn� r�k�. Chc� tego jednak dokona� od zaraz, bez �adnych narz�dzi, go�ymi
r�kami, zbijaj�c do kupy szcz�tki rumowiska. Ich dzia�ania p�jd� na marne.
Potrzebujemy maszyn. Nie mo�na naprawi� ruin; trzeba rozpocz�� produkcj�
przemys�ow�.
Na wprost nich ci�gn�o si� pasmo poszarpanych wzg�rz stanowi�cych niegdy�
fragment prze��czy. Tu� za nimi zia�a gigantyczna czelu�� leja po bombie, na p�
wype�nione wod� i mu�em siedlisko zarazk�w.
A za nim widnia� plac iskrz�cy si� gor�czkow� krz�tanin�.
� Tam � powiedzia� z przej�ciem O�Neill. Pospiesznie zni�y� lot helikoptera. �
Jeste� w stanie stwierdzi�, z jakiej pochodz� fabryki?
� Dla mnie wszyscy wygl�daj� identycznie � mrukn�� Morrison, wyt�aj�c wzrok. �
B�dziemy musieli zaczeka�, a� za�aduj� materia�, i polecie� za nimi.
� Je�li za�aduj� materia� � sprostowa� O�Neill.
Ekipa badawcza autofabu zignorowa�a bzycz�cy jej nad g�ow� helikopter i skupi�a
si� na pracy. Przed g��wn� ci�ar�wk� mkn�y dwa traktory; wspi�y si� po rumowisku,
wysuwaj�c sondy na podobie�stwo macek, zjecha�y po przeciwleg�ej skarpie i znik�y
pod warstw� py�u pokrywaj�cego �u�el. Dwie jednostki poszukiwawcze dr��y�y ziemi�,
a� wreszcie w zasi�gu wzroku pozosta�y jedynie ich anteny. Powr�ci�y na
powierzchni� i ruszy�y naprz�d w�r�d szcz�ku i trzeszczenia bie�nik�w.
� Co one wyprawiaj�? � zapyta� Morrison.
� B�g raczy wiedzie�. � O�Neill z namys�em przerzuci� papiery. Trzeba b�dzie
przeanalizowa� wszystkie nasze wcze�niejsze zam�wienia.
Sun�ca pod nimi ekipa badawcza autofabu znikn�a w tyle. Helikopter min�� p�acht�
pogr��onego w bezruchu piasku i �u�lu. Ich oczom ukaza�o si� pasmo zaro�li i,
daleko po prawej stronie, grupa ma�ych ruchliwych punkt�w.
Po ja�owej powierzchni mkn�a procesja automatycznych pojazd�w kopalnianych,
sznur szybko jad�cych ciasno jedna za drug� ci�ar�wek. O�Neill zawr�ci� helikopter
w ich kierunku i kilka minut p�niej znalaz� si� nad kopalni�.
Tony kanciastego sprz�tu kopalnianego przyst�powa�y do dzia�ania. Opuszczono
szyb; puste ci�ar�wki czeka�y w cierpliwych rz�dach na swoj� kolej. Nieprzerwany
strumie� wype�nionych pojazd�w toczy� si� w kierunku horyzontu, sypi�c od�amkami
rudy. W okolicy panowa�a atmosfera krz�taniny oraz ha�asowa�y urz�dzenia, o�rodek
przemys�owy w samym sercu pustkowia.
� Nadci�ga ekipa badawcza � zauwa�y� Morrison, spogl�daj�c do ty�u. � My�lisz,
�e dojdzie do awantury? � U�miechn�� si� krzywo. � Nie, nie ma co si� �udzi�.
� Przypuszczalnie szukaj� r�nych substancji � odrzek� O�Neill. Poza tym,
nauczono ich nie zwraca� na siebie uwagi.
Pierwsza z nadje�d�aj�cych g�sienic dotar�a do linii ci�ar�wek. Wykona�a lekki
skr�t i kontynuowa�a poszukiwania; kolejka pojazd�w przesuwa�a si� niewzruszenie,
jak gdyby nigdy nic.
Zawiedziony Morrison odwr�ci� si� od okna i zakl��.
� To bez sensu. Zupe�nie jakby dla siebie nie istnia�y.
Stopniowo ekipa badawcza oddali�a si� od linii ci�ar�wek i wspi�a na widniej�c�
po drugiej stronie kopalni prze��cz. Manewry odby�y si� bez widocznego po�piechu;
odjecha�a, nie ulegaj�c powszechnie panuj�cemu syndromowi czerpania z��.
� Mo�e pochodz� z tej samej fabryki � powiedzia� z nadziej� Morrison.
O�Neill wskaza� na anteny wie�cz�ce sprz�t kopalniany.
� S� skierowane w inn� stron�, tak wi�c reprezentuj� dwie fabryki. To b�dzie
trudne; musimy trafi� w sedno, inaczej nie spowodujemy �adnej reakcji. � Uruchomi�
radio i po��czy� si� z osad�. � Jakie� rezultaty w zwi�zku z poprzednimi
zam�wieniami?
Operator po��czy� go z biurami zarz�du.
� Zaczynaj� nadchodzi� � poinformowa� go Perine. � Jak tylko uzyskamy
dostateczn� ilo�� pr�bek, spr�bujemy ustali�, jakich surowc�w brakuje w
poszczeg�lnych fabrykach. Nie mo�emy opiera� si� na produktach ca�o�ciowych, to
do�� ryzykowne. W gr� wchodzi istnienie wi�kszej ilo�ci podstawowych element�w
wsp�lnych dla rozmaitych ca�o�ci.
� Co si� stanie, kiedy zidentyfikujemy brakuj�cy element? � zapyta� O�Neilla
Morrison. � Co si� stanie, gdy dwie s�siaduj�ce fabryki stan� w obliczu braku tego
samego surowca?
� W�wczas � odpar� ponuro O�Neill � zaczniemy sami gromadzi� materia�, cho�by�my
musieli przetopi� wszystkie przedmioty w osadzie.

III

W nocy pe�nej trzepotu licznych ciem szumia� lekki, przejmuj�cy wiatr. Rozlega�
si� metaliczny szelest g�stego poszycia. To tu, to tam pe�za�y nocne gryzonie o
wyostrzonych zmys�ach, czujne, bystre i wyg�odnia�e.
Znajdowali si� w sercu dziczy. Od najbli�szej osady ludzkiej dzieli�y ich mile;
ca�y region zosta� wypalony do cna wielokrotnymi wybuchami termoj�drowymi. W
ciemno�ciach rozbrzmiewa�o pluskanie biegn�cej w�r�d �u�lu i chwast�w stru�ki
wpadaj�cej w to, co kiedy� stanowi�o skomplikowany labirynt przewod�w
kanalizacyjnych. Poro�ni�te pn�czem sp�kane rury celowa�y w niebo, strasz�c
rozleg�ymi dziurami. Unoszone wiatrem chmury czarnego py�u kot�owa�y si� nad
chwastami. W pewnej chwili ogromny zmutowany strzy�yk poruszy� si� sennie, otuli�
peleryn� z nieforemnie z��czonych ga�gan�w i ponownie zapad� w sen.
Przez jaki� czas w okolicy panowa� ca�kowity bezruch. Na niebie migota�y dalekie
gwiazdy. Earl Perine zadr�a�, podni�s� wzrok, po czym przysun�� si� bli�ej do
pulsuj�cego �r�d�a ciep�a umieszczonego na ziemi pomi�dzy trzema m�czyznami.
� I co? � zaryzykowa� Morrison, szcz�kaj�c z�bami.
O�Neill nie odpowiedzia�. Dopali� papierosa, zgasi� go na stercie �wiru i
wyci�gn�wszy zapalniczk�, zapali� drugiego. Wolfram � przyn�ta le�a� na wprost nich
w odleg�o�ci stu jard�w.
W ci�gu ostatnich kilku dni wyczerpa�y si� zapasy wolframu w fabrykach w Detroit
i w Pittsburghu. Ponadto co najmniej w jednym sektorze ich aparatura by�a taka
sama. Sterta stanowi�a stop tn�cych narz�dzi precyzyjnych, cz�ci wymontowanych z
prze��cznik�w elektrycznych, sprz�tu chirurgicznego wysokiej jako�ci, kawa�k�w
magnes�w, urz�dze� mierniczych � wolfram z ka�dego mo�liwego �r�d�a, gor�czkowo
zebrany ze wszystkich osad.
Nad stert� wolframu k�ad�a si� warstwa mrocznych opar�w. Niekiedy zwabiona
odbitym w jego powierzchni blaskiem gwiazd �ma sfruwa�a w d�, zamiera�a nad
pl�tanin� metalu, bezradnie t�uk�c o ni� wyd�u�onymi skrzyd�ami, po czym znika�a w
g�stwinie pn�czy oplataj�cych kikuty rur kanalizacyjnych.
� Niezbyt przyjemna okolica � zauwa�y� kwa�no Perine.
� Nie oszukuj si� � odpar� O�Neill. � To naj�adniejsze miejsce na Ziemi. Tutaj
znajduje si� gr�b sieci autofabu. Kiedy� zjawi� si� spragnieni tego widoku ludzie.
Ustawi� tu tablic� pami�tkow� wysok� na mil�.
� Usi�ujesz podtrzyma� si� na duchu � odwarkn�� Morrison. � Chyba nie wierzysz,
�e pozabijaj� si� o stert� narz�dzi chirurgicznych i drucik�w od �ar�wek. Pewnie
maj� gdzie� tam u siebie maszyn�, kt�ra wysysa wolfram ze ska�.
� Mo�e � odpowiedzia� O�Neill, uderzaj�c r�k� komara. Owad zrobi� sprytny unik i
polecia� uprzykrza� �ycie Perinowi. Perine zamachn�� si� w�ciekle i z rezygnacj�
wtuli� g��biej w wilgotne zaro�la.
Znajdowa�o si� w nich to, co chcieli ujrze�.
O�Neill u�wiadomi� sobie ze wstrz�sem, �e spogl�da� na ni� od kilku minut, nie
b�d�c w stanie jej rozpozna�. G�sienica wiertnicza le�a�a nieruchomo na ziemi.
Spoczywa�a na szczycie niewielkiego kopca �u�lu, z tyln� cz�ci� nieco uniesion� w
g�r� i wysuni�tymi na ca�� d�ugo�� receptorami. R�wnie dobrze mog�a stanowi�
porzucony kad�ub; nie dawa�a najmniejszego znaku �ycia. Doskonale harmonizowa�a z
pos�pnym, strawionym przez ogie� krajobrazem. S�abo widoczny zbiornik z�o�ony z
metalowych p�yt, d�wigni oraz p�askich bie�nik�w trwa� nieruchomo i czeka�. I
patrzy�.
Spogl�da� na kopiec wolframu. Przyn�ta zn�ci�a pierwszego ochotnika.
� Ryba bierze � rzuci� ochryple Perine. � W�dka drgn�a. Sp�awik poszed� pod
wod�.
� Co ty u licha wygadujesz? � mrukn�� Morrison. W tym momencie jego spojrzenie
pad�o na g�sienic� wiertnicz�. � Jezu � szepn��. Na wp� uni�s� si� z ziemi,
wyginaj�c w �uk masywne cia�o. � No i mamy ju� jedn�. Teraz potrzebujemy tylko
przedstawiciela innej fabryki. Jak my�licie, sk�d ona jest?
O�Neill wy�uska� wzrokiem z ciemno�ci anten� komunikacyjn� i zbada� jej
kierunek.
� Pittsburgh, zatem m�dlcie si� o Detroit... m�dlcie si� ile wlezie.
G�sienica z zadowoleniem potoczy�a si� do przodu. Wykazuj�c niebywa��
ostro�no��, zbli�y�a si� do kopca i rozpocz�a szereg skomplikowanych manewr�w,
sun�c raz w jedn�, raz w drug� stron�. Zauroczeni m�czy�ni nie spuszczali z niej
oka, a� wreszcie ich uwag� przyci�gn�y pierwsze macki sondownicze innych g�sienic.
� ��czno�� � rzuci� cicho O�Neill. � Jak pszczo�y.
Pi�� pittsburskich g�sienic podje�d�a�o do kopca usypanego z wolframowych
produkt�w. W podnieceniu ko�ysz�c receptorami, zwi�kszy�y pr�dko�� i ogarni�te
gor�czk� odkrywcz� szybko przypad�y do boku kopca. Jedna z nich wwierci�a si� do
�rodka i znik�a. Ca�y kopiec zatrz�s� si� w posadach; g�sienica bada�a rozmiar
znaleziska.
Dziesi�� minut p�niej nadjecha�y pierwsze pojazdy do przewozu rudy i po
za�adowaniu towaru przyst�pi�y do odjazdu.
� Cholera! � powiedzia� zrozpaczony O�Neill. � Zabior� go, zanim pojawi si�
Detroit.
� Czy mo�emy jako� op�ni� wyw�z? � zapyta� bezsilnie Perine. Zrywaj�c si� na
r�wne nogi, porwa� z ziemi kamie� i rzuci� nim w najbli�sz� ci�ar�wk�. Kamie� odbi�
si� od stalowej powierzchni, ale pojazd niewzruszenie kontynuowa� swoj� prac�.
O�Neill wsta� i zacz�� kr��y� doko�a, zesztywnia�y z hamowanej z�o�ci. Gdzie oni
si� podziewali? Autofaby by�y r�wne pod ka�dym wzgl�dem, a od tego miejsca dzieli�a
je taka sama odleg�o��. Teoretycznie, przedstawiciele obu fabryk powinni nadjecha�
jednocze�nie. Jednak do chwili obecnej Detroit nie da�o znaku �ycia � tymczasem na
jego oczach �adowano ostatnie elementy wolframowego kopca.
Naraz jego uwag� przyku� poruszaj�cy si� ze znaczn� pr�dko�ci� obiekt.
Nie zd��y� go rozpozna�. Obiekt mkn�� jak strza�a w�r�d spl�tanych pn�czy,
dopad� szczytu wzniesienia, zamar� na u�amek sekundy, chc�c precyzyjnie wybra�
kierunek, i zjecha� po przeciwleg�ym zboczu. Uderzy� prosto w pojazd sun�cy na
czele kolumny. Pocisk oraz jego ofiara rozpad�y si� w wyniku nag�ej eksplozji.
Morrison skoczy� na r�wne nogi.
� Co do diab�a?
� Jest! � wykrzykn�� Perine, ta�cz�c doko�a i wymachuj�c chudymi r�kami. � Jest
Detroit!
Pojawi�a si� druga g�sienica Detroit i dokonawszy b�yskawicznej oceny sytuacji,
rzuci�a si� w kierunku przyst�puj�cych do odwrotu pojazd�w z Pittsburgha. Kawa�ki
wolframu rozprysn�y si� na boki � cz�ci, przewody, po�amane p�yty, d�wignie,
spr�yny i �ruby obu przeciwnik�w polecia�y na wszystkie strony. Pozosta�e ci�ar�wki
z piskiem k� brn�y do przodu; jedna z nich zrzuci�a sw�j balast i ratowa�a si�
natychmiastow� ucieczk�. Za ni� pod��y�a nast�pna, nie rezygnuj�c ze zdobyczy.
G�sienica z Detroit zr�wna�a si� z ni�, zajecha�a jej drog� i uderzy�a niczym
taran. Obie stoczy�y si� w d� wype�nionego wod� p�ytkiego rowu. Na wp� zanurzone w
wodzie podj�y zawzi�t� walk�.
� C� � powiedzia� wstrz��ni�ty O�Neill. � Uda�o si�. Mo�emy wraca� do domu. �
Nogi ugi�y si� pod nim. � Gdzie nasz samoch�d?
Kiedy zapuszcza� silnik, w oddali b�ysn�o co� du�ego i metalicznego, co�, co
brn�o przez martwy, przysypany py�em krajobraz. By�a to ciasna kolumna pojazd�w,
szereg ci�ar�wek do przewozu rudy p�dz�cych w kierunku miejsca, gdzie rozegra�y si�
ostatnie wydarzenia. Z jakiej fabryki pochodzi�y?
Nie mia�o to wi�kszego znaczenia, gdy� oto z mrocznego g�szczu ociekaj�cych
wilgoci� pn�czy wy�ania�a si� zwarta kawalkada przeciwnik�w. Obie fabryki zwo�ywa�y
swoje jednostki ruchome. Ze wszystkich stron nadpe�za�y g�sienice, zamykaj�c w
kr�gu pozosta�y fragment wolframowego kopca. �adna z fabryk nie zamierza�a
przepu�ci� deficytowego towaru ko�o nosa; �adna nie chcia�a zrezygnowa� z �upu.
Mechanicznie i �lepo, pod rygorem kategorycznych instrukcji dwaj przeciwnicy
mozolnie gromadzili si�y.
� Jedziemy � ponagli� Morrison. � Uciekajmy st�d. Karuzela zaraz si� rozkr�ci.
O�Neill pospiesznie skierowa� ci�ar�wk� w stron� osady. W ciemno�ciach ruszyli w
drog� powrotn�. Od czasu do czasu obok nich przemyka� zmierzaj�cy w przeciwnym
kierunku metaliczny kszta�t.
� Widzia�e� ostatni pojazd? � zapyta� z niepokojem Perine. � Nie by� pusty.
Puste nie by�y r�wnie� ci�ar�wki, kt�re jecha�y za nim, ca�a procesja
wype�nionych po brzegi transportowc�w z pot�n� jednostk� nadzoruj�c� na czele.
� Bro� � powiedzia� Morrison, wytrzeszczaj�c z przera�enia oczy. � Wioz� bro�.
Ale kto b�dzie jej u�ywa�?
� One same � odrzek� O�Neill. Wskaza� na ruch odbywaj�cy si� po prawej stronie.
� Popatrzcie tam. Tego nie przewidzieli�my.
Patrzyli, jak pierwszy reprezentant fabryki wkracza do akcji.

Gdy ci�ar�wka wtacza�a si� do osady Kansas City, zdyszana Judith wybieg�a im na
spotkanie. W jej d�oni trzepota� skrawek metalowej folii.
� Co si� sta�o? � zapyta� O�Neill, wyrywaj�c jej z r�ki kartk�.
� Dopiero przysz�a. � Jego �ona z trudem chwyta�a oddech. � Samoch�d...
podjecha�, upu�ci� j� � i odjecha�. Wielkie poruszenie. Rany, fabryka � kaskada
�wiate�. Wida� je na mil�.
O�Neill przeni�s� spojrzenie na kartk�. By� to certyfikat fabryczny na ostatni�
grup� z�o�onych przez osad� zam�wie�, ca�kowite zestawienie przeanalizowanych przez
fabryk� potrzeb. W poprzek listy bieg�y wybite piecz�tk� czarne litery:

WSZYSTKIE DOSTAWY ZAWIESZONE DO ODWO�ANIA

O�Neill ze �wistem wypu�ci� oddech i wr�czy� wiadomo�� Perinowi.


� Koniec z dostaw� towaru � powiedzia� ironicznie. Jego twarz przeci�� nerwowy
grymas. � Sie� wst�puje na wojenn� �cie�k�.
� A wi�c uda�o nam si�? � zapyta� z wahaniem Morrison.
� Tak jest � odpar� O�Neill. Teraz, kiedy sprowokowali konflikt, poczu� rosn�cy
przyp�yw strachu. � Ani Pittsburgh, ani Detroit nie ust�pi� a� do ko�ca. Za p�no na
zmian� zdania � ju� zwo�uj� sojusznik�w.

IV

Zimny, poranny blask s�o�ca k�ad� si� na r�wnin� pokryt� czarnym metalicznym
py�em. Py� tli� si� m�tnym, chorobliwym odcieniem czerwieni; wci�� by� ciep�y.
� Patrzcie pod nogi � ostrzeg� O�Neill. Trzymaj�c �on� za r�k�, odprowadzi� j�
od skorodowanej, pochylonej ci�ar�wki na szczyt wzniesienia usypanego z betonowych
blok�w, stanowi�cych fragment rozrzuconych szcz�tk�w bunkra. Earl Perine szed� w
�lad za nimi, ostro�nie stawiaj�c ka�dy krok.
Za nimi rozci�ga�a si� zrujnowana osada, chaotyczna szachownica dom�w, budynk�w
oraz ulic. Od chwili gdy sie� autofabu zawiesi�a dzia�alno��, osiedla ludzi
straszliwie podupad�y. Pozosta�o�ci sprz�t�w by�y w op�akanym stanie i prawie nie
nadawa�y si� do u�ytku. Od przyjazdu ostatniej ci�ar�wki wy�adowanej �ywno�ci�,
narz�dziami, odzie�� i urz�dzeniami naprawczymi up�yn�� ponad rok. Od strony
p�askiej po�aci betonu i stali le��cej u st�p g�r ju� dawno nie nadjecha� �aden
przybysz.
Ich �yczenie zosta�o spe�nione � byli odci�ci, znale�li si� poza zasi�giem
sieci.
Pozostawieni samym sobie.
Na nier�wnych polach otaczaj�cych osad� ros�a pszenica i wystrz�pione �odygi
spieczonych s�o�cem warzyw. Rozdawano w�asnej roboty narz�dzia, z wielkim mozo�em
sklecone przez mieszka�c�w poszczeg�lnych osad. ��czno�� pomi�dzy osadami
zawdzi�czali wozom zaprz�onym w konie oraz powolnemu stukaniu klucza telegrafu.
Zdo�ali jednak zachowa� sp�jno�� organizacji. Towary i us�ugi wymieniano na
sta�ych zasadach. Wytwarzano i rozwo�ono podstawowe produkty. Odzie�, kt�r� mieli
na sobie O�Neill, jego �ona oraz Earl Perine, by�a szorstka i niebielona, ale
solidna. Poza tym uda�o im si� przerobi� ci�ar�wki z nap�du benzynowego na drzewny.
� Jeste�my na miejscu � oznajmi� O�Neill. � St�d mamy lepszy widok.
� Czy naprawd� warto? � zapyta�a wyczerpana Judith. Pochyliwszy si�, si�gn�a do
buta, pr�buj�c wyd�uba� kamyk, kt�ry utkn�� w mi�kkiej sk�rzanej podeszwie. � D�uga
droga jak na ogl�danie czego�, co widzimy co dzie� od trzynastu miesi�cy.
� To prawda � przyzna� O�Neill, dotykaj�c przelotnie ramienia �ony. � Ale kto
wie, mo�e to ostatni raz. W�a�nie to pragn�liby�my zobaczy�.
Na szarym niebie ponad ich g�owami mkn�� zwinny, czarny punkt. Rozwibrowany
p�dzi� przed siebie, przestrzegaj�c �ci�le wytyczonego kursu. Miarowo sun�� w
kierunku g�r oraz zatopionej u ich st�p nadwer�onej atakami bombowymi bazy.
� San Francisco � wyja�ni� O�Neill. � Jeden z pocisk�w typu Hawk, o dalekim
zasi�gu, przeby� ca�� drog� a� z Zachodniego Wybrze�a.
� My�lisz, �e to ostatni? � zapyta� Perine.
� Jedyny, jaki widzieli�my w tym miesi�cu. � O�Neill usiad� i przyst�pi� do
przesypywania suchych kawa�k�w tytoniu na skrawek br�zowego papieru. � A przecie�
widywali�my ich ca�e setki.
� Mo�e maj� co� lepszego � podsun�a Judith. Znalaz�a g�adki kamie� i opad�a na
niego ze zm�czeniem. � Czy to mo�liwe?
Jej m�� u�miechn�� si� ironicznie.
� Nie. Nie maj� nic lepszego.
Ca�a tr�jka zastyg�a w milczeniu pe�nym napi�cia. Odleg�o�� pomi�dzy nimi a
wiruj�cym punktem zmala�a. Na p�askiej powierzchni z betonu i stali nic nie dawa�o
znaku �ycia; fabryka Kansas City by�a nieruchoma i oboj�tna. Przetoczy�o si� kilka
ob�ok�w rozgrzanego py�u, jeden kraniec powierzchni by� cz�ciowo przysypany gruzem.
Fabryka sta�a si� obiektem wielu bezpo�rednich uderze�. R�wnin� znaczy�y g��bokie
bruzdy ods�oni�tych podziemnych korytarzy zatkanych kamieniami oraz spragnionymi
wilgoci stwardnia�ymi pn�czami winoro�li.
� Te cholerne pn�cza � wymamrota� Perine, skubi�c zadrapanie na nieogolonym
podbr�dku. � Przejmuj� kontrol� nad ca�ym �wiatem.
Wok� fabryki wala�y si� wraki ruchomych jednostek rdzewiej�ce w porannej rosie.
Wozy, ci�ar�wki, g�sienice, reprezentanci fabryczni, transportowce do przewozu
broni, dzia�a, wagony towarowe, pociski podziemne, nieokre�lone fragmenty
maszynerii z��czone i stopione w form� bezkszta�tnych stos�w. Niekt�re z nich
uleg�y zniszczeniu podczas powrotu do fabryki; inne w trakcie wy�aniania si� na
powierzchni�, wype�nione po brzegi, ci�kie od sprz�tu. Sama fabryka � czy te�
raczej to, co z niej zosta�o � jakby jeszcze g��biej zapad�a si� pod ziemi�. Jej
g�rna cz�� by�a ledwo widoczna, prawie gin�a w dryfuj�cym pyle.
Od czterech dni w okolicy nic si� nie rusza�o.
� Jest martwa � powiedzia� Perine. � Sami widzicie, �e jest martwa.
O�Neill zby� go milczeniem. Przykucn�wszy na ziemi, usadowi� si� wygodnie i
czeka�. By� �wi�cie przekonany, �e w zrujnowanej fabryce pozosta�a jaka� cz��
sprawnego sprz�tu. Czas poka�e. Popatrzy� na zegarek; by�a �sma trzydzie�ci.
Dawniej fabryka przyst�powa�aby o tej porze do swoich zwyk�ych zaj��. Kawalkady
ci�ar�wek i innych jednostek ruchomych wyje�d�a�yby na powierzchni� i rozwozi�y
towar do osiedli ludzkich.
Po prawej stronie co� si� poruszy�o. Pospiesznie spojrza� w tym kierunku.
Sfatygowany pojazd do przewozu rudy niezdarnie zmierza� w kierunku fabryki.
Ostatnia jednostka ruchoma usi�uj�ca do ko�ca wype�ni� swoje zadanie. Pojazd by�
prawie pusty; w jego przyczepie znajdowa�o si� kilka �a�osnych kawa�k�w metalu.
Padlino�erca... metal pochodzi� z napotkanego po drodze zniszczonego sprz�tu.
Chwiejnie, jak �lepy, metaliczny owad, pojazd zbli�a� si� do fabryki. Jego jazda
nie przebiega�a bez zak��ce�. Co chwil� raptownie przystawa�, trz�s� si�, szarpa� i
mimowolnie zbacza� z traktu.
� Kontrola zawodzi � stwierdzi�a Judith ze strachem w g�osie. � Fabryka ma
problemy z doprowadzeniem go do celu.
Tak, widzia� to ju�. W pobli�u Nowego Jorku fabryka utraci�a nadajnik wysokiej
cz�stotliwo�ci. Jej jednostki ruchome b��dnie kr��y�y doko�a i zatacza�y bezmy�lne
kr�gi, rozbijaj�c si� o drzewa i ska�y, i spada�y w g��b w�woz�w, gdzie, le�a�y
przewr�cone do g�ry ko�ami, by stopniowo znieruchomie�.
Pojazd do przewozu rudy dotar� do skraju r�wniny i zatrzyma� si� na chwil�.
Widoczny nad nim czarny punkt wci�� ko�owa� po niebie. Pojazd nie porusza� si�
przez jaki� czas.
� Fabryka pr�buje podj�� decyzj� � powiedzia� Perine. � Potrzebuje surowca, ale
boi si� tego hawka.
Fabryka debatowa�a i wszystko wok� zamar�o w bezruchu. W�wczas pojazd podj��
mozoln� w�dr�wk�. Wydosta� si� z chaszczy winoro�li i ruszy� przez poznaczon�
lejami r�wnin�. Powoli, z daleko posuni�t� ostro�no�ci� zmierza� w kierunku stalowo
� betonowej p�yty le��cej u st�p g�r.
Hawk zamar�.
� Na ziemi�! � krzykn�� O�Neill. � Naje�yli go nowymi bombami.
�ona i Perine przykucn�li obok niego i ca�a tr�jka z obaw� spogl�da�a na
metalowego owada powoli przecinaj�cego r�wnin�. Wisz�cy na niebie pocisk posuwa�
si� po linii prostej, by wreszcie zawisn�� dok�adnie nad samochodem. Nagle, bez
ostrze�enia, zanurkowa� w kierunku ziemi. Judith krzykn�a, przyciskaj�c r�ce do
twarzy:
� Nie mog� na to patrze�! To straszne! Jak dzikie zwierz�ta!
� Jemu nie chodzi o pojazd � wycedzi� O�Neill.
Podczas gdy pocisk opada�, pojazd podj�� desperack� pr�b� ucieczki. Z ha�asem
p�dzi� w kierunku fabryki, usi�uj�c umkn�� w ostatniej chwili. Zapominaj�c o
wisz�cym nad pojazdem zagro�eniu, fabryka rozsun�a p�yt� wej�cia i poprowadzi�a
swoj� jednostk� do �rodka. Dok�adnie o to chodzi�o hawkowi.
Nim p�yta zd��y�a zasun�� si� z powrotem, hawk skoczy� naprz�d, sun�c nad sam�
ziemi�. Kiedy pojazd znika� w czelu�ciach fabryki, hawk pod��y� tu� za nim i ze
�wistem przetoczy� si� ponad rozklekotanym wrakiem. Nagle �wiadoma
niebezpiecze�stwa fabryka zatrzasn�a barier�. Pojazd szarpn�� si� groteskowo;
utkwi� w na wp� zamkni�tym wej�ciu.
Lecz to, czy zdo�a si� uwolni�, nie mia�o �adnego znaczenia. Rozleg� si� g�uchy
grzmot. Ziemia drgn�a, zahucza�a, po czym z powrotem osiad�a. Podziemna fala
przetoczy�a si� pod stopami trojga obserwator�w. Z fabryki unios�a si� pojedyncza
smuga czarnego dymu. Betonowa p�yta trzasn�a niczym sucha ga���; na okolic� posypa�
si� deszcz od�amk�w. Dym zawis� na chwil� nad r�wnin�, po czym rozp�yn�� si�,
rozwiany porannym wiatrem.
Fabryka zmieni�a si� w stopion�, wypatroszon� ruin�. Zosta�a spenetrowana i
zniszczona.
O�Neill sztywno podni�s� si� z ziemi.
� Ju� po wszystkim. To koniec. Mamy to, czego chcieli�my � zniszczyli�my sie�
autofabu. � Popatrzy� na Perine�a. � Czy o to nam chodzi�o?
Spojrzeli w kierunku le��cej za nimi osady. Niewiele pozosta�o z r�wnych rz�d�w
dom�w i ulic. Bez pomocy sieci standard �ycia w osadzie gwa�townie si� obni�y�. Po
niegdysiejszym �adzie nie zosta�o ani �ladu; osiedle by�o zaniedbane i niechlujne.
� Oczywi�cie � odpar� z wahaniem Perine. � Jak tylko dostaniemy si� w g��b
fabryk i rozpoczniemy organizacj� w�asnych linii produkcyjnych...
� Czy tam w og�le co� zosta�o? � zapyta�a Judith.
� Musia�o. Bo�e, przecie� poziomy si�ga�y mile w g��b ziemi!
� Niekt�re z opracowanych pod koniec bomb by�y bardzo du�e � zauwa�y�a Judith. �
Lepsze ni� wszystko, czym sami dysponowali�my w czasie naszej wojny.
� Pami�tacie ob�z, kt�ry widzieli�my? Mieszka�c�w ruin?
� Nie by�o mnie wtedy z wami � odrzek� Perine.
� Przypominali dzikie zwierz�ta. �ywili si� korzonkami i larwami. Ostrzyli
kamienie i garbowali sk�ry. Barbarzy�cy.
� Ale przecie� w�a�nie tego chc� im podobni � odpar� obronnym tonem Perine.
� Naprawd�? Czy my tego chcemy? � O�Neill wskaza� na zrujnowan� osad�. � Czy
takie by�y nasze zamierzenia w dniu, kiedy zbierali�my wolfram? Albo w dniu, kiedy
oznajmili�my ci�ar�wce fabrycznej, �e mleko jest... � Nie m�g� sobie przypomnie�
tamtego s�owa.
� Denne � podsun�a Judith.
� Chod�my � powiedzia� O�Neill. � Nie ma na co czeka�. Zobaczmy, co zosta�o z
tej fabryki... co dla nas zosta�o.

Do fabryki dotarli p�nym popo�udniem. Cztery ci�ar�wki dowlok�y si� na skraj


poszarpanego krateru i stan�y, ich silniki dymi�y i z rur wydechowych s�czy� si�
p�yn. Robotnicy zeskoczyli z przyczep i czujnie stan�li na rozgrzanym pyle.
� Mo�e jeszcze za wcze�nie � zaoponowa� jeden z nich. O�Neill nie mia� zamiaru
czeka�.
� Idziemy � rozkaza�. Chwyciwszy latark�, ruszy� w g��b krateru. Na wprost niego
znajdowa� si� wzmocniony kad�ub fabryki Kansas City. W jej rozwartym wej�ciu tkwi�
znieruchomia�y pojazd do przewozu rudy. Tu� za pojazdem korytarz spowija� mrok.
O�Neill b�ysn�� latark�; ujrza� spl�tane, poszarpane fragmenty wspornik�w.
� Chcemy zej�� g��boko � powiedzia� do Morrisona, kt�ry czujnie kroczy� u jego
boku. � Je�eli co� zosta�o, to na pewno jest na samym dnie.
Morrison odchrz�kn��.
� Krety wiertnicze z Atlanty dociera�y do najg��bszych warstw.
� Dop�ki inni nie zatopili ich kopal�. � O�Neill ostro�nie wymin�� pogruchotane
wej�cie, wspi�� si� na stert� wydobytego ze �rodka gruzu i wszed� do fabryki �
czelu�ci pe�nej rozrzuconych wrak�w.
� Entropia � wydusi� z wysi�kiem Morrison. � Co�, czego nienawidzi�a najbardziej
na �wiecie. Co�, do walki z czym zosta�a stworzona. Wsz�dzie ba�agan. Wszystko
rozrzucone bez �adu i sk�adu.
� Na dole � odrzek� uparcie O�Neill � mo�emy znale�� zapiecz�towane enklawy.
Wiem, �e istniej�, gdy� fabryka dzieli�a si� na autonomiczne sekcje, chc�c zapobiec
zniszczeniu jednostek naprawczych potrzebnych do jej odbudowania.
� Krety dosta�y r�wnie� wi�kszo�� z nich � rzuci� Morrison, ale dalej szed� za
O�Neillem.
Za nimi z wolna pod��ali robotnicy. Cz�� zawalonej �ciany zadr�a�a
niebezpiecznie i na d� posypa� si� deszcz gor�cych odprysk�w.
� Wracajcie do ci�ar�wek � poleci� O�Neill. � Nie ma sensu, �eby wi�cej os�b ni�
to absolutnie konieczne nara�a�o �ycie. Je�li Morrison i ja nie wr�cimy,
zapomnijcie o nas � nie ryzykujcie wysy�ania ekipy ratowniczej. � Id�c, wskaza�
Morrisonowi cz�ciowo nienaruszon� ramp� wiod�c� w d�. � Zejd�my ni�ej.
M�czy�ni w milczeniu przemierzali poszczeg�lne poziomy. Przed nimi rozci�ga�y
si� mile pogr��onej w ciemno�ciach ruiny, gdzie ciszy nie m�ci� �aden d�wi�k. Wida�
by�o znieruchomia�e urz�dzenia, ta�my produkcyjne oraz sprz�t transportowy i
niedoko�czone kad�uby pocisk�w, wygi�te i powgniatane w wyniku ostatniej eksplozji.
� Uratujemy cz�� z nich � powiedzia� O�Neill, nie wierz�c we w�asne s�owa.
Urz�dzenia by�y stopione i bezkszta�tne. Wszystko w fabryce po��czy�o si�, tworz�c
nienadaj�c� si� do u�ytku nieforemn� mas�. � Jak tylko wydob�dziemy to na
powierzchni�...
� Nie damy rady � przerwa� mu gorzko Morrison. � Nie mamy wyci�g�w ani d�wig�w.
� Kopn�� stert� zw�glonego surowca, kt�ry w po�owie drogi zsun�� si� z ta�my i
rozsypa� wzd�u� rampy.
� Wtedy wydawa�o mi si�, �e to dobry pomys� � rzek� O�Neill, kiedy mijali rz�dy
maszyn. � Lecz teraz nie jestem tego taki pewien.
Weszli g��boko do �rodka fabryki. Przed nimi rozci�ga� si� ostatni poziom.
O�Neill �wieci� latark� w poszukiwaniu ocala�ych sekcji i niezniszczonych
materia��w.
Morrison poczu� to pierwszy. Znienacka opad� na czworaka; przycisn�wszy do
pod�ogi ci�kie cia�o, nas�uchiwa� bacznie, wytrzeszczaj�c oczy.
� Na mi�o�� bosk�...
� Co si� sta�o? � zawo�a� O�Neill. Naraz i on to poczu�. Pod nimi, spod pod�ogi
dociera�y s�abe, uporczywe wibracje, monotonny szum pracy. Mylili si�; hawk w pe�ni
nie dopi�� swego. G��boko pod ziemi� fabryka wci�� �y�a. Kontynuowa�a prac�, tyle
�e na mniejsz� skal�.
� Na w�asn� r�k� � mrukn�� O�Neill, szukaj�c przed�u�enia korytarza prowadz�cego
w d�. � Autonomiczna dzia�alno��, zaprogramowana do dalszej pracy, kiedy ca�a
reszta zostanie zniszczona. Jak dostaniemy si� na d�?
Wind� zniszczono, odgrodzono j� grub� warstw� metalu. T�tni�ca �yciem sekcja pod
ich stopami by�a ca�kowicie odci�ta; nie prowadzi�o do niej �adne wej�cie.
Biegn�c z powrotem drog�, kt�r� przybyli, O�Neill dotar� na powierzchni� i
zatrzyma� pierwsz� ci�ar�wk�.
� Gdzie, do licha, jest lampa lutownicza? Dawa� j� tu!
Podano mu cenn� lamp� i zdyszany ruszy� w g��b zrujnowanej fabryki, gdzie czeka�
na niego Morrison. Wsp�lnymi si�ami przyst�pili do wypalania otworu w
wielowarstwowym pok�adzie ochronnym pod�ogi.
� Idzie � st�kn�� Morrison, mru��c oczy w blasku zapalnika. Wypalony okr�g
od�ama� si� z brz�kiem i znikn�� pod pod�og�. Buchn�� p�omie� bia�ego �wiat�a i
obaj m�czy�ni odskoczyli do ty�u.
W zapiecz�towanej komnacie echem nios�o si� dudnienie wykonywanej z werw� pracy,
miarowy �oskot przesuwanej ta�my, buczenie urz�dze� i krz�tanina mechanicznych
nadzorc�w. Z jednego ko�ca na ta�m� wje�d�a� r�wny rz�d surowc�w; a z drugiego
zdejmowano gotowy produkt, poddawano go dok�adnej kontroli, po czym �adowano do
kana�u transportowego.
Spogl�dali na to przez u�amek sekundy; naraz obecno�� intruz�w zosta�a odkryta.
Wiadomo�� obieg�a wszystkie maszyny. Potok �wiate� zamigota� i zgas�. Linia
produkcyjna przerywa�a prac�.
Urz�dzenia wy��czy�y si� i umilk�y.
Stoj�ca po przeciwnej stronie jednostka ruchoma wjecha�a na �cian� i pop�dzi�a w
kierunku otworu wyci�tego przez O�Neilla i Morrisona. Zatrzasn�a pokryw� i
szczelnie j� zalutowa�a. Obraz podziemnej komnaty znikn��. Niebawem pod�oga
zatrz�s�a si� od odg�os�w podj�tej niezw�ocznie pracy.
Roztrz�siony i poblad�y na twarzy Morrison zwr�ci� si� do O�Neilla.
� Co one robi�? Co tam produkuj�?
� Na pewno nie bro� � odrzek� O�Neill.
� Towar wysy�any jest na g�r� � Morrison wskaza� kierunek � na powierzchni�.
O�Neill chwiejnie wsta� z kl�czek.
� Czy mo�emy zlokalizowa� to miejsce?
� Chy... chyba tak.
� Lepiej to zr�bmy. � O�Neill chwyci� latark� i ruszy� w stron� rampy. � Musimy
sprawdzi�, czym s� kule wysy�ane na powierzchni�.

Otw�r wylotowy kana�u transportowego gin�� w g�stwinie pn�czy oplataj�cych ruiny


odleg�e o �wier� mili od fabryki. Jego koniec wystawa� ze szczeliny skalnej u
podn�a g�r. Z odleg�o�ci dziesi�ciu jard�w by� niewidoczny; m�czy�ni musieli prawie
na niego nadepn��, aby przyci�gn�� ich uwag�.
Co pewien czas wyskakiwa� stamt�d kulisty przedmiot i ulatywa� ku niebu.
Ko�c�wka wylotowa obraca�a si� i zmienia�a k�t nachylenia; ka�da kula wysy�ana by�a
w nieco innym kierunku.
� Dok�d one zmierzaj�? � zapyta� Morrison.
� Pewnie w r�ne miejsca. Rozrzucaj� je na chybi� trafi�. � O�Neill ostro�nie
ruszy� do przodu, lecz urz�dzenie nie zwr�ci�o na� najmniejszej uwagi. Na jednej z
pobliskich �cian skalnych wisia�a rozp�aszczona kula; dysza przez przypadek wys�a�a
j� w niew�a�ciwym kierunku. O�Neill wspi�� si� na ska��, zdj�� kul� i zeskoczy� na
ziemi�.
Kula okaza�a si� strzaskanym pojemnikiem zawieraj�cym drobne metalowe elementy,
zbyt ma�e, by m�c ustali� ich przeznaczenie bez pomocy mikroskopu.
� To nie jest bro� � stwierdzi� O�Neill.
Pojemnik p�k� na dwoje. W pierwszej chwili O�Neill nie by� w stanie stwierdzi�,
czy sta�o si� to za spraw� uderzenia, czy te� celowego dzia�ania wewn�trznego
mechanizmu. Ze szczeliny wydobywa� si� szereg metalowych drobinek. Przykucn�wszy,
O�Neill przyjrza� im si� bacznie.
Drobinki znajdowa�y si� w ci�g�ym ruchu. Mikroskopijna maszyneria, mniejsza ni�
mr�wki czy pinezki, pogr��ona w gor�czkowej pracy poch�oni�ta tworzeniem czego�, co
wygl�da�o jak ma�y stalowy prostok�t.
� One buduj� � stwierdzi� zdumiony O�Neill. Wsta� i przeszed� kilka krok�w.
Nieco z boku, na odleg�ym skraju w�wozu natkn�� si� na porzucon� kul�, kt�ra
wykona�a znaczn� cz�� swojej pracy. Najwyra�niej musiano wystrzeli� j� ju� jaki�
czas temu.
Jej post�py umo�liwia�y identyfikacj� budowli. Mimo niepozornych rozmiar�w
kszta�t mo�na by�o zidentyfikowa�. Urz�dzenie tworzy�o miniaturow� replik�
zniszczonej fabryki.
� A wi�c to tak � powiedzia� z namys�em O�Neill. � Zatem wracamy do punktu
wyj�cia. Na dobre czy z�e... sam ju� nie wiem.
� Pewnie s� ju� rozsiane po ca�ej Ziemi � rzek� Morrison � l�duj�, gdzie si� da,
i przyst�puj� do roboty.
O�Neilla uderzy�a pewna my�l.
� Mo�e niekt�re z nich poruszaj� si� z pr�dko�ci� ucieczki. To by�oby dobre �
sie� autofabu oplot�aby ca�y wszech�wiat.
Otw�r wylotowy za jego plecami nie przestawa� sypa� kaskad� metalowych nasion.

WEZWANIE DO NAPRAWY

Rozs�dnie by�oby wyja�ni�, czym zajmowa� si� Courtland w chwili, gdy zabrz�cza�
dzwonek u drzwi.
David Courtland siedzia� nad stosem rutynowych raport�w w swoim eleganckim
apartamencie przy ulicy Leavenworth, gdzie zbocze Russian Hill przechodzi w p�ask�
r�wnin� Norm Beach, kt�ra wiedzie prosto do zatoki San Francisco. Raporty dotyczy�y
danych technicznych na temat rezultat�w test�w Mount Diablo. Jako dyrektor do spraw
bada� w firmie Pesco Paints, Courtland zajmowa� si� wzgl�dn� wytrzyma�o�ci� r�nego
rodzaju powierzchni produkowanych przez jego firm�. Pomalowane tablice sma�y�y si�
w kalifornijskim s�o�cu przez pi��set sze��dziesi�t cztery dni. Nadesz�a pora, aby
sprawdzi�, kt�ra emulsja wytrzyma�a pr�b�, i ustali� odpowiedni cykl produkcyjny.
Poch�oni�ty analiz� skomplikowanych danych Courtland pocz�tkowo nie dos�ysza�
dzwonka. W rogu salonu z wysokiej jako�ci wzmacniacza marki Bogen i g�o�nika p�yn�a
symfonia Schumanna. �ona Davida, Fay, zmywa�a w kuchni naczynia po kolacji. Dwaj
synowie, Bobby i Ralf, spali ju� w swoich ��kach. Si�gaj�c po fajk�, Courtland na
chwil� odsun�� si� od biurka, przeczesa� ci�k� r�k� rzedn�ce siwe w�osy... i
us�ysza� dzwonek.
� Cholera � powiedzia�. Zastanowi� si�, ile razy rozbrzmia� nie�mia�y sygna�; w
pod�wiadomo�ci tkwi� mu mglisty zapis wielokrotnych pr�b podejmowanych celem
zwr�cenia jego uwagi. Sterta raport�w zafalowa�a przed znu�onymi oczami m�czyzny.
Kt� to u licha by�? Zegarek wskazywa� dopiero dziewi�t� trzydzie�ci; irytacja by�a
w gruncie rzeczy bezzasadna.
� Mam otworzy�? � zawo�a�a z kuchni Fay.
� Ja p�jd�. � Courtland d�wign�� si� z krzes�a, wsun�� stopy w buty i powl�k�
si� przez pok�j, obok kanapy, lampy stoj�cej, stojaka z gazetami, fonografii,
biblioteczki, a� do drzwi. By� przysadzistym technologiem, w �rednim wieku i nie
znosi�, jak kto� przeszkadza� mu w pracy.
Na korytarzu sta� nieznajomy m�czyzna.
� Dobry wiecz�r panu � powiedzia� nowo przyby�y, bacznie studiuj�c tabliczk� z
przypi�tymi notatkami. � Przepraszam, �e przeszkadzam.
Courtland zmierzy� go cierpkim spojrzeniem. Pewnie komiwoja�er. Chudy,
jasnow�osy, w bia�ej koszuli, muszce i jednorz�dowej niebieskiej marynarce,
m�odzieniec sta� przed nim z tabliczk� w jednej i wypchan� czarn� teczk� w drugiej
r�ce. Jego ko�cista twarz zastyg�a w wyrazie poka�nego skupienia. Unosi�a si� wok�
niego aura ostro�nego zak�opotania; zmarszczy� brwi, zasznurowa� usta, a mi�nie
policzka zadrga�y mu lv niekontrolowanym odruchu niepokoju. Unosz�c wzrok, zapyta�:
� Czy to Leavenworth 1846? Mieszkanie 3 A?
� Owszem � odrzek� Courtland z cierpliwo�ci� nale�n� osobnikowi ni�szego
gatunku.
Zmarszczka na czole m�odzie�ca odrobin� z�agodnia�a. Zajrza� ponad ramieniem
Courtlanda w g��b mieszkania.
� Przepraszam, �e nachodz� pana wieczorem i przeszkadzam w pracy, ale jak pan
zapewne wie, w minione dni mieli�my komplet. Dlatego nie mogli�my wcze�niej
odpowiedzie� na pa�skie wezwanie.
� Moje wezwanie? � powt�rzy� jak echo Courtland. Pod rozpi�tym ko�nierzem poczu�
przyp�yw gor�ca. To pewnie sprawka Fay, wrobi�a go w co�, czym wed�ug niej powinien
si� zaj��, w jak�� spraw� wagi nadrz�dnej. � O czym pan do diab�a m�wi? � zapyta�.
� Prosz� przej�� do sedna.
M�odzieniec sp�on�� rumie�cem, ha�a�liwie prze�kn�� �lin�, spr�bowa� si�
u�miechn��, po czym podj�� gor�czkowo:
� Sir, jestem mechanikiem, kt�rego pan wzywa�, przyszed�em, aby naprawi�
pa�skiego swibbla.
Courtland wielokrotnie p�niej �a�owa�, �e nie u�y� natychmiastowej riposty,
kt�ra przysz�a mu do g�owy. � Mo�e wcale nie chc�, �eby pan naprawia� mojego
swibbla. Mo�e podoba mi si� taki, jaki jest. � Lecz jego odpowied� brzmia�a
inaczej. Zamruga� i zmniejszy� nieco szczelin� w drzwiach, pytaj�c:
� Moje co?
� Tak jest, prosz� pana � podj�� energicznie m�odzieniec. � Dotar�a do nas
informacja o zainstalowaniu swibbla. Na og� przeprowadzamy automatyczn� ankiet�,
lecz tym razem pa�skie wezwanie uprzedzi�o nasze zamierzenia � dlatego przyjecha�em
wraz z ca�ym sprz�tem naprawczym. Wracaj�c do sedna pa�skiej skargi... � Gwa�townie
przekartkowa� notatki przypi�te do tabliczki. � C�, nie ma sensu tego szuka�,
wyja�ni mi pan osobi�cie. Jak pan zapewne wie, oficjalnie nie jeste�my fili�
korporacji handlowej... posiadamy tak zwane potwierdzenie ubezpieczeniowe, kt�re
wchodzi w �ycie z chwil� dokonania przez pana zakupu. Oczywi�cie, mo�e pan anulowa�
umow�. Dosz�y mnie s�uchy, �e w bran�y serwisowej roi si� od konkurent�w �
za�artowa�.
Po chwili m�odzieniec spowa�nia�. Prostuj�c w�t�e cia�o, doko�czy�:
� Pozwoli pan jednak, �e wspomn�, i� zajmujemy si� napraw� swibbli od chwili,
gdy stary R. J. Wright zaprezentowa� pierwszy model eksperymentalny nap�dzany
energi� j�drow�.
Courtland milcza� przez d�u�sz� chwil�. Czu� zam�t w g�owie: w jego umy�le
powsta� zlepek przypadkowych, pseudotechnicznych skojarze� oraz szacowa�
introspektywnych i pozbawionych znaczenia symboli. Wygl�da�o na to, �e swibble
r�wnie� si� psu�y. Powa�ne operacje handlowe... wysy�aj� mechanika z chwil�
zawarcia transakcji. Taktyki monopolistyczne... eliminuj� konkurencj�, nim ta ma
szans� wykona� jakikolwiek ruch. Najpewniej w gr� wchodz� �ap�wki dla producenta.
Wsp�lnota interes�w.
Jednak �adna z my�li nie prowadzi�a do sedna sprawy. Pot�nym wysi�kiem przeni�s�
uwag� z powrotem na szczerego m�odzie�ca, kt�ry nerwowo czeka� w korytarzu ze swoj�
tabliczk� i czarn� wypchan� teczk�.
� Nie � powiedzia� z naciskiem. � Trafi� pan pod niew�a�ciwy adres.
� S�ucham? � zaj�kn�� si� uprzejmie m�odzieniec. Na jego twarzy odbi� si� wyraz
niemi�ego zaskoczenia. � Niew�a�ciwy adres? Na mi�o�� bosk�, czy�by przesy�ka
trafi�a nie tam, gdzie trzeba...
� Lepiej sprawd� pan jeszcze raz w swoich notatkach � poradzi� mu Courtland,
przymykaj�c drzwi. � Czymkolwiek jest ten cholerny swibbl, jak go nie mam, wcale
pana nie wzywa�em.
Zatrzaskuj�c drzwi, ujrza� w przelocie przera�on�, og�upia�� twarz m�odzie�ca.
Nast�pnie drewniana powierzchnia drzwi ograniczy�a mu pole widzenia i Courtland z
rezygnacj� powr�ci� do swego biurka.
Swibbl. C� to, u licha, by�o? Ponuro opad� na krzes�o i usi�owa� podj�� prac� w
miejscu, gdzie j� przerwa�... lecz jego my�li obra�y zupe�nie inny tor.
Nie istnia�o nic o podobnej nazwie. Ju� on wiedzia� co� na ten temat. Czyta�
�U.S. News�, �The Wall Street Journal�. Gdyby swibbl istnia�, na pewno by o nim
s�ysza� � chyba �e by� to jaki� bzdurny element wyposa�enia domu. By� mo�e w�a�nie
o to chodzi�o.
� S�uchaj � krzykn�� do �ony, gdy Fay stan�a na chwil� w drzwiach kuchennych ze
�cierk� i talerzem w d�oni. � Co tu jest grane? Czy wiesz co� na temat swibbli?
Fay potrz�sn�a g�ow�.
� Nie.
� Nie zamawia�a� chromowo-plastikowego swibbla z Macy?
� Na pewno nie.
Mo�e chodzi�o o dzieci. Mo�e w podstaw�wce zapanowa�a ostatnio moda na
wsp�czesne bierki, sztuczne ognie albo puk puk � kto tam? Lecz dziewi�ciolatki
zazwyczaj nie kupowa�y rzeczy, kt�re wymaga�yby wizyty mechanika z wielk� torb�
narz�dzi � nie za pi��dziesi�t cent�w tygodni�wki.
Ciekawo�� wzi�a g�r� nad niech�ci�. Musia� wiedzie�, dla samej zasady, czym jest
swibbl. Zerwawszy si� z miejsca, Courtland pospieszy� do drzwi i otworzy� je na
o�cie�.
Zgodnie z przewidywaniami, korytarz by� pusty. M�odzieniec odszed�,
pozostawiaj�c nik�� wo� wody kolo�skiej i potu, nic wi�cej.
Nic, poza zmi�t� kartk� papieru, kt�ra sfrun�a z jego tabliczki. Courtland
schyli� si� i podni�s� j� z posadzki. By�a to kalka opisu trasy wraz z kodem
identyfikacyjnym, nazw� firmy oraz adresem wzywaj�cego.

1846 Leavenworth, wezw. odeb. Ed Fuller o 9.20, 28.V.


Swibbl 30sl5H (deluxe).
Proponowane sprawdzenie dop�ywu bocznego oraz banku wymiany neurologicznej.
Aaw3-6.
Courtland nie by� w stanie odcyfrowa� znaczenia podanych numer�w i informacji.
Zamkn�� drzwi i z wolna powr�ci� do swego biurka. Wyg�adziwszy zmi�t� kartk�,
ponownie odczyta� jej tre��, pr�buj�c wydusi� z niej jakie� znaczenie. Firmowy
nag��wek g�osi�:

PRZEDSI�BIORSTWO NAPRAW ELEKTRONICZNYCH


Ulica Montgomery 455, San Francisco 14. Ri8 � 4456n
Data za�o�enia: 1963 rok

Ot� to. Zwi�z�a adnotacja, data za�o�enia: 1963 rok. Courtland machinalnie
si�gn�� dr��cymi r�kami po fajk�. To wyja�nia�o, dlaczego w �yciu nie s�ysza� o
swibblu. Dlaczego go nie mia�... i dlaczego, cho�by nie wiadomo do ilu drzwi
zastuka�, mechanik nie znajdzie osoby, kt�ra by go mia�a.
Swibble nie zosta�y jeszcze wymy�lone.
Po chwili wype�nionej zmaganiem z w�asnymi my�lami, Courtland chwyci� s�uchawk�
i wykr�ci� numer jednego ze swoich podw�adnych w Pesco.
� Nie obchodzi mnie, co robisz dzi� wieczorem � wycedzi� dobitnie. � Podam ci
list� instrukcji i masz niezw�ocznie je wype�ni�.
Po drugiej stronie linii Jack Hurley stoczy� ze sob� ci�k� walk�, aby si�
opanowa�.
� Dzisiaj? S�uchaj, Dave, firma to nie moja matka... mam w�asne �ycie. Je�li
my�lisz, �e przybiegn� na ka�de skinienie...
� To nie ma nic wsp�lnego z Pesco. Potrzebny mi magnetofon i kamera z obiektywem
na podczerwie�. Masz sprowadzi� tu stenotypistk� s�dow�. I jednego z naszych
elektryk�w � zdam si� na ciebie, ale wybierz naprawd� najlepszego. Zadzwo� do
Andersona z dzia�u in�ynieryjnego. Je�li go nie znajdziesz, sprowad� kogo� innego.
Potrzebny mi te� kto� spoza dzia�u produkcji, znajd� jakiego� starego mechanika,
kt�ry zna si� na rzeczy. Kt�ry rzeczywi�cie wie wszystko o maszynach.
� C�, ty jeste� szefem � odpar� z pow�tpiewaniem Hurley. � Przynajmniej w dziale
badawczym. Nale�y jednak zg�osi� to w firmie. Nie mia�by� nic przeciwko temu, �ebym
zadzwoni� do Pesbroke�a i uzyska� jego zgod�?
� Bardzo prosz�. � Courtland b�yskawicznie podj�� decyzj�. � Albo lepiej ja to
zrobi�; trzeba mu wyja�ni�, co jest grane.
� A co jest grane? � zapyta� ciekawie Hurley. � Nigdy przedtem nie s�ysza�em u
ciebie takiego tonu... czy kto� wymy�li� farb� w sprayu?
Courtland odwiesi� s�uchawk�, odczeka� d�ug� chwil�, po czym wykr�ci� numer
swojego prze�o�onego, w�a�ciciela Pesco Paints.
� Masz chwil�? � rzuci� zwi�le do s�uchawki, gdy �ona Pesbroke�a wyrwa�a
siwow�osego starca z wieczornej drzemki i zawo�a�a go do telefonu. � Chodzi o co�
wa�nego; chcia�bym to z tob� om�wi�.
� Czy to ma co� wsp�lnego z farb�? � zapyta� na wp� �artobliwie Pesbroke. �
Je�li nie...
Courtland wpad� mu w s�owo. Zda� pe�n� relacj� z wizyty mechanika.
Gdy sko�czy�, jego prze�o�ony milcza� przez chwil�.
� C� � powiedzia� wreszcie. � Pewnie m�g�bym robi� problemy formalne. Wzbudzi�e�
jednak moj� ciekawo��. Dobrze, kupuj� to. Ale � doda� cicho � je�li chodzi o
wymy�lne marnotrawienie czasu, skasuj� ci� za u�ycie ludzi i sprz�tu.
� Czy przez marnotrawienie czasu masz na my�li brak wymiernych korzy�ci?
� Nie � odrzek� Pesbroke. � Mam na my�li to, �e je�li wiesz, �e to kawa� i
umy�lnie si� w to pakujesz. Cierpi� na migren� i kawa�y nie robi� na mnie wra�enia.
Skoro rzeczywi�cie traktujesz spraw� powa�nie, zapisz� to na koszt firmy.
� Jestem powa�ny � odpowiedzia� Courtland. � Poza tym obaj jeste�my za starzy na
podobne gierki.
� C� � skwitowa� z namys�em Pesbroke. � Im cz�owiek bardziej si� starzeje, tym
jest bardziej podatny na nag�e zmiany nastroju. � Podj�� decyzj�. � Zadzwoni� do
Hurleya i dam mu upowa�nienie. R�b, co chcesz... Przypuszczam, �e masz zamiar
przycisn�� tego mechanika do muru i dowiedzie� si�, kim naprawd� jest.
� Trafi�e� w sedno.
� A je�li on m�wi prawd�... co wtedy?
� Hm � rzuci� ostro�nie Courtland. � Wtedy dowiem si�, co to jest swibbl. Na
pocz�tek. P�niej mo�e...
� Uwa�asz, �e wr�ci?
� Bardzo prawdopodobne. Nie znajdzie w�a�ciwego adresu; wiem o tym. Nikt w
okolicy nie wzywa� mechanika.
� Po co chcesz wiedzie�, czym jest swibbl? Dlaczego nie dowiesz si� raczej, w
jaki spos�b trafi� tu ze swoich czas�w?
� Mam wra�enie, �e on wie, czym jest swibbl � nie wydaje mi si�, by mia�
poj�cie, w jaki spos�b tu si� znalaz�. Pewnie nawet nie wie, �e tu jest.
Pesbroke przyzna� mu racj�.
� To logiczne. Wpu�cisz mnie, jak przyjd�? Z ch�ci� popatrz�.
� Jasne. � Spocony Courtland nie odrywa� wzroku od zamkni�tych drzwi
wyj�ciowych. � Ale b�dziesz musia� siedzie� w drugim pokoju. Nie chc� niczego
sknoci�... taka okazja drugi raz si� nie trafi.

Pospiesznie zmontowana ekipa bez entuzjazmu wesz�a do mieszkania i czeka�a na


dalsze polecenia Courtlanda. Jack Hurley, w sportowej koszuli, spodniach i butach
na krepowej podeszwie, podszed� niech�tnie do Courtlanda i machn�� mu cygarem przed
nosem.
� No to jeste�my, nie wiem, co powiedzia�e� Pesbroke�owi, ale na pewno go
przekabaci�e�. � Rozgl�daj�c si� po mieszkaniu, doda�: � Czy s�usznie zak�adam, �e
teraz powiniene� nas o�wieci�? Ci ludzie niewiele mog� zrobi�, je�li nie wiedz�, po
co ich tu sprowadzi�e�.
W drzwiach sypialni stan�li dwaj synowie Courtlanda, mru��c zaspane oczy. Fay,
zdenerwowana, zap�dzi�a ich z powrotem do ��ek. Grupa zgromadzonych w salonie
m�czyzn i kobiet rozlokowa�a si� niepewnie. Ich twarze wyra�a�y z�o��,
zaciekawienie b�d� znudzon� oboj�tno��. Andersen, in�ynier z dzia�u planowania, z
aroganck� min� ostentacyjnie trzyma� si� na uboczu. MacDowell, przygarbiony tokarz
z brzuszkiem, spogl�da� z proletariackim oburzeniem na luksusowy wystr�j salonu.
Konfrontacja pomieszczenia z roboczym obuwiem i przesi�kni�tymi smarem spodniami
m�czyzny wypad�a zdecydowanie na niekorzy�� tych ostatnich, co wprawi�o go w apati�
i zak�opotanie. Operator d�wi�ku przeci�ga� kable mikrofon�w do magnetofonu
ustawionego w kuchni. Stenotypistka, szczup�a m�oda kobieta, usadowi�a si� na
krze�le w rogu pokoju. Parkinson, elektryk, od niechcenia przegl�da� na kanapie
numer �Fortune�.
� Gdzie kamera? � zapyta� Courtland.
� W drodze � odpar� Hurley. � Czy przypadkiem nie przesadzasz z tym ca�ym
sprz�tem?
� Na pewno nie � odparowa� oschle Courtland. W napi�ciu kr��y� po pokoju. �
Pewnie w og�le nie przyjdzie; albo wr�ci� do swoich czas�w, albo �azi B�g wie
gdzie.
� Kto? � krzykn�� Hurley, z rosn�cym przej�ciem wydmuchuj�c dym z cygara. � Co
tu si� dzieje?
� Pewien m�czyzna zapuka� do moich drzwi � wyja�ni� zwi�le Courtland. � M�wi�
co� o jakim� urz�dzeniu, o kt�rym nigdy w �yciu nie s�ysza�em. O czym�, co nosi
nazw� swibbl.
Obecni wymienili puste spojrzenia.
� Spr�bujmy zgadn��, co to jest swibbl � zakomenderowa� ponuro Courtland. �
Andersen, zaczynaj. Czym jest wed�ug ciebie swibbl?
� Haczyk, kt�ry goni ryb� � podsun�� z krzywym u�mieszkiem Anderson.
� Angielski samoch�d z jednym ko�em � rzuci� Parkinson.
� Co� g�upiego � oznajmi� pos�pnie Hurley. � Klatka na niegrzeczne zwierz�ta
domowe.
� Nowy, plastikowy biustonosz � zasugerowa�a stenotypistka.
� Nie mam poj�cia � powiedzia� z uraz� MacDowell. � Nigdy o czym� takim nie
s�ysza�em.
� No dobrze � odpar� Courtland, spogl�daj�c na zegarek. Powoli ogarnia�a go
histeria; min�a godzina, a mechanika ani �ladu. � Nie wiemy; nie mo�emy nawet
zgadywa�. Lecz pewnego dnia, za dziewi�� lat, cz�owiek o nazwisku Wright wymy�li
swibbla i rozkr�ci spory interes. Ludzie go wyprodukuj�, inni b�d� go sprzedawa� i
kupowa�, a mechanicy naprawia�.
Otworzy�y si� drzwi i do �rodka wszed� Pesbroke z p�aszczem przewieszonym przez
rami� i w kowbojskim kapeluszu na g�owie.
� Przyszed�? � zapyta�, strzelaj�c oczami po pokoju. � Wygl�dacie, jakby�cie
szykowali si� do wyj�cia.
� Ani widu, ani s�ychu � odrzek� ponuro Courtland. � Cholera... sam go
odes�a�em; zorientowa�em si� dopiero po jego wyj�ciu. � Pokaza� Pesbroke�owi
wymi�t� kartk�.
� Rozumiem � powiedzia� Pesbroke, oddaj�c mu �wistek. � Je�li wr�ci,
sfotografujesz jego sprz�t i nagrasz wszystko, co powie. Wskaza� na Andersena i
MacDowella. � A co z reszt�? Po co oni s� tu potrzebni?
� Chcia�em ludzi, kt�rzy potrafi� zada� odpowiednie pytania � wyja�ni�
Courtland. � Inaczej nie zdob�dziemy odpowiedzi. Ten cz�owiek, o ile w og�le si�
zjawi, pozostanie tu tylko przez kr�tk� chwil�. W tym czasie musimy si�
dowiedzie�... � Urwa�, gdy� �ona stan�a u jego boku. � O co chodzi?
� Ch�opcy chc� popatrze� � powiedzia�a Fay. � Mog�? Obiecali, �e nie b�d�
ha�asowa�. � Doda�a t�sknie: � Ja r�wnie� bym ch�tnie popatrzy�a.
� No to sobie patrz � rzuci� niezach�caj�co Courtland. � Mo�e wcale nie b�dzie
nic do ogl�dania.
Fay poda�a kaw�, tymczasem Courtland przeszed� do dalszych wyja�nie�.
� Przede wszystkim, chcemy si� dowiedzie�, czy on nie udaje. Pierwsze pytania
maj� na celu podwa�y� jego wiarygodno��, to zadanie dla specjalist�w. Je�li to
oszust, na pewno si� zdradzi.
� A je�li nie? � zapyta� z nag�ym zainteresowaniem Anderson. � Je�li nie jest
oszustem, tak jak m�wisz...
� Je�li nie jest oszustem, to przyby� z nast�pnej dekady i moim celem jest
wydusi� z niego jak najwi�cej informacji. Ale... � Courtland zamilk�. � W�tpi�, czy
uzyskamy wiele teorii. Odnios�em wra�enie, �e to tylko p�otka. Prawdopodobnie
najlepsze, co uda nam si� wyci�gn��, to opis wykonywanej przez niego pracy. Za
pomoc� tego b�dziemy zmuszeni sami zmontowa� pe�en obraz i wyci�gn�� wnioski.
� My�lisz, �e powie nam, w jaki spos�b zarabia na �ycie � wtr�ci� piskliwie
Pesbroke. � I to wszystko.
� B�dziemy mieli szcz�cie, jak w og�le przyjdzie � skwitowa� Courtland. Usiad�
na kanapie i zacz�� metodycznie postukiwa� fajk� o popielniczk�. � Mo�emy jedynie
czeka�. Spr�bujcie wymy�li� ewentualne pytania, kt�re mogliby�cie zada�.
Zastan�wcie si�, czego chcieliby�cie dowiedzie� si� od wys�annika z przysz�o�ci,
kt�ry na dodatek nie ma poj�cia, �e nim jest i chce naprawi� nieistniej�cy sprz�t.
� Boj� si� � powiedzia�a poblad�a na twarzy telefonistka, otwieraj�c szeroko
oczy. Fili�anka zadr�a�a jej w d�oni.
� Jestem wyko�czony � mrukn�� Hurley, wlepiaj�c ponure spojrzenie w pod�og�. �
Duszno tu.
W tym momencie nadszed� mechanik i ponownie nie�mia�o zadzwoni� do drzwi.
By� wzburzony. I wyra�nie zdezorientowany.
� Przykro mi, sir � zacz�� bez ogr�dek. � Widz�, �e ma pan go�ci, ale jeszcze
raz sprawdzi�em adres i jestem przekonany, �e to tu. Pr�bowa�em w innych
mieszkaniach i nikt nie wiedzia�, o co mi chodzi � doda� p�aczliwie.
� Prosz� wej�� � wydusi� Courtland. Ust�pi� z przej�cia, wcisn�� si� pomi�dzy
mechanika i drzwi, po czym wprowadzi� go do salonu.
� Czy to ten cz�owiek? � zapyta� z pow�tpiewaniem Pesbroke, mru��c oczy.
Courtland zignorowa� go.
� Niech pan usi�dzie � poleci� mechanikowi. K�tek oka dostrzeg�, �e Andersen,
Hurley i MacDowell przysuwaj� si� bli�ej; Parkinson rzuci� �Fortune� i zerwa� si� z
miejsca. Z kuchni dobieg� szelest w��czonej do nagrywania ta�my... ca�e
pomieszczenie o�y�o.
� Mog� przyj�� kiedy indziej � zaj�kn�� si� l�kliwie mechanik, bacznie
spogl�daj�c na zacie�niaj�cy si� wok� niego kr�g. � Nie chc� panu przeszkadza�, ma
pan go�ci.
Courtland przysiad� na por�czy kanapy.
� Chwila dobra jak ka�da inna. W gruncie rzeczy trudno marzy� o lepszej. �
Poczu� gwa�towny przyp�yw ulgi, oto nadesz�a szansa. � Nie wiem, co we mnie
wst�pi�o � podj�� szybko. � Zbi� mnie pan z tropu. Naturalnie, �e mam swibbla; jest
zamontowany w jadalni.
Twarz mechanika skrzywi�a si� w nag�ym ataku �miechu.
� Doprawdy � zakrztusi� si�. � W jadalni? To najzabawniejszy dowcip, jaki
s�ysza�em od tygodni.
Courtland zerkn�� na Pesbroke�a. C� w tym u licha by�o takiego �miesznego?
Ciarki przebieg�y mu po plecach; zimny pot wyst�pi� na d�oniach i na czole. Co to
jest swibbl? Lepiej b�dzie, jak od razu poznaj� prawd� � albo wcale. Mo�e pakowali
si� w co� powa�niejszego, ni� im si� pocz�tkowo zdawa�o. Mo�e � nie podoba�a mu si�
ta my�l � lepiej by�o pozosta� w punkcie, w kt�rym tkwili obecnie.
� Nazwa, kt�rej pan u�y� � ponowi� pr�b� � wprowadzi�a mnie w b��d. Nie u�ywam
jej jako w�a�ciwego okre�lenia. Wiem, �e to �argon, lecz w sytuacji, gdy w gr�
wchodzi taka suma, wol� pozosta� przy pierwotnej nazwie � doko�czy� ostro�nie.
Mechanik zmiesza� si� doszcz�tnie, Courtland u�wiadomi� sobie, �e pope�ni�
kolejny b��d, wszystko wskazywa�o na to, �e swibbl by�o w�a�ciwym okre�leniem.
� Od jak dawna naprawia pan swibble, panie... � Pesbroke zawiesi� g�os, lecz nie
pad�a �adna odpowied�. � Jak brzmi pa�skie nazwisko, m�ody cz�owieku? � zapyta�.
� Moje co? � Mechanik nag�ym szarpni�ciem odchyli� si� do ty�u. Nie rozumiem, o
co panu chodzi, sir?
Chryste, pomy�la� Courtland. Sprawy przybiera�y powa�niejszy obr�t, ni� si�
spodziewa� � ni� wszyscy si� spodziewali.
� Musi pan mie� jakie� nazwisko � rzuci� gniewnie Pesbroke. Wszyscy je maj�.
M�odzieniec prze�kn�� �lin� i czerwony jak burak opu�ci� wzrok na dywan.
� Wci�� jestem w grupie naprawczej numer cztery, sir. Jeszcze nie mam nazwiska.
� Dajmy temu spok�j � wtr�ci� Courtland. Jakie spo�ecze�stwo przydziela nazwiska
jako symbol statusu? � Chc� si� upewni�, �e jest pan solidnym fachowcem �
wyt�umaczy�. � Od jak dawna naprawia pan swibble?
� Od sze�ciu lat i trzech miesi�cy � oznajmi� mechanik. Duma zaj�a miejsce
zak�opotania. � W szkole uzyska�em najwy�sz� not� w dziedzinie zdolno�ci
naprawczych swibbli. � Wypr�y� w�t�� pier�. � Jestem urodzonym mechanikiem.
� Doskonale � rzek� zaniepokojony Courtland; nie m�g� uwierzy�, �e przemys�
wytw�rczy tych urz�dze� osi�gn�� takie rozmiary. Dzieci przechodzi�y w szko�ach
specjalne testy? Czy naprawianie swibbli by�o uznawane za podstawow� umiej�tno��,
tak jak kojarzenie symboli i zdolno�ci manualne? Czy praca ze swibblami sta�a si�
r�wnie wa�na jak talent muzyczny b�d� te� rozumienie zwi�zk�w przestrzennych?
� No c� � rzuci� �wawo mechanik, si�gaj�c po swoj� wypchan� torb�. � Mog�
zaczyna�. Nied�ugo musz� wraca� do sklepu... mam mn�stwo innych wezwa�.
Pesbroke stan�� na wprost m�odzie�ca.
� Co to s� swibble? � zapyta�. � M�czy mnie to ci�g�e owijanie w bawe�n�. M�wi
pan, �e je naprawia � czym one s�? To proste pytanie; musz� czym� by�.
� Jak to � odrzek� z wahaniem m�odzieniec. � To znaczy, trudno powiedzie�. Gdyby
pan... gdyby pan na przyk�ad zapyta� mnie, co to jest pies, czy kot. Jak mam
odpowiedzie� na to pytanie?
� Zmierzamy donik�d � uzna� Andersen. � Swibble s� produkowane, prawda? Musi pan
mie� jaki� schemat, wobec tego prosz� mi go pokaza�.
Mechanik przycisn�� do siebie obronnym ruchem torb�.
� Co si� tu dzieje, sir? Je�li to ma by� �art... � Zwr�ci� si� do Courtlanda. �
Chcia�bym rozpocz��, naprawd� nie mam zbyt wiele czasu.
� My�la�em, aby zdoby� jednego z nich � odezwa� si� z wolna MacDowell. Sta� w
k�cie z r�kami w kieszeniach. � Moja pani uwa�a, �e powinni�my to mie�.
� Ach, oczywi�cie � potwierdzi� mechanik. Jego policzki odzyska�y normaln�
barw�. � Dziwi� si�, �e pan jeszcze go nie ma, nie wiem, co si� z wami wszystkimi
dzieje. Dziwnie si�... zachowujecie. Sk�d pochodzicie, je�li mog� zapyta�? Dlaczego
jeste�cie tacy... tacy niedoinformowani?
� Ci ludzie � po�pieszy� z wyja�nieniem Courtland � pochodz� z cz�ci kraju, w
kt�rej swibble nie s� znane.
Twarz mechanika natychmiast zastyg�a w podejrzliwym wyrazie.
� Czy�by? � rzuci� ostro. � Ciekawe. O jak� cz�� kraju chodzi?
Courtland ponownie odni�s� wra�enie, �e powiedzia� co� niew�a�ciwego. Podczas
gdy rozpaczliwie szuka� odpowiedzi, MacDowell odchrz�kn�� i podj�� niewzruszenie:
� Tak czy inaczej, planujemy zakup. Czy ma pan przy sobie jakie� foldery?
Zdj�cia poszczeg�lnych modeli?
� Obawiam si�, �e nie, prosz� pana � odrzek� mechanik. � Lecz je�li poda mi pan
sw�j adres, dzia� sprzeda�y prze�le panu potrzebne informacje. Na pa�skie �yczenie
mo�emy wys�a� wykwalifikowanego reprezentanta, kt�ry opisze panu wszystkie korzy�ci
posiadania swibbla.
� Pierwszy swibbl powsta� w 1963 roku? � zapyta� Hurley.
� Zgadza si�. � Podejrzliwo�� mechanika zosta�a na chwil� u�piona. � By� na to
najwy�szy czas. Powiem pa�stwu, �e gdyby Wright nie wprowadzi� pierwszego modelu,
na �wiecie nie osta�by si� �aden cz�owiek. Wy tutaj nie macie swibbli � mo�ecie o
tym nie wiedzie� � w ka�dym razie zachowujecie si� tak, jakby�cie nie wiedzieli �
ale �yjecie wy��cznie dzi�ki staremu R. J. Wrightowi. �wiat opiera si� na
swibblach.
Otworzywszy czarn� teczk�, mechanik �wawo wyj�� z niej skomplikowany aparat
z�o�ony z rur i oprzewodowania. Nape�ni� pojemnik przezroczystym p�ynem, nast�pnie
zapiecz�towa� go, wypr�bowa� t�ok i wyprostowa� si�.
� Zaczn� od porcji dx; to na og� przywraca im zdolno�� prawid�owego
funkcjonowania.
� Co to jest dx? � zapyta� pospiesznie Andersen.
Zdziwiony pytaniem mechanik odpar�:
� To koncentrat spo�ywczy o wysokiej zawarto�ci bia�ka. Stwierdzili�my, �e
dziewi��dziesi�t procent wezwa� wynika z niew�a�ciwej diety. Ludzie zwyczajnie nie
maj� poj�cia, jak dba� o nowego swibbla.
� M�j Bo�e � powiedzia� s�abo Anderson. � To �yje.
My�li Courtlanda wykona�y gwa�town� wolt�. Myli� si�, nie mia� przed sob�
mechanika rozk�adaj�cego narz�dzia. Ten cz�owiek przyszed�, aby naprawi� swibbla,
owszem, lecz jego praca polega�a na czym� nieco innym, ni� przypuszcza� Courtland.
Nie by� mechanikiem, tylko weterynarzem.
Rozk�adaj�c swoje przyrz�dy i miarki, m�odzieniec wyja�nia�:
� Nowe swibble s� znacznie bardziej z�o�one ni� wczesne modele, b�d� potrzebowa�
tego wszystkiego, jeszcze zanim zaczn�. Ale miejcie o to pretensje do Wojny.
� Wojny? � powt�rzy�a trwo�liwie Fay Courtland.
� Nie mam na my�li tej wczesnej, tylko wielk�, z 1975 roku. Ma�a wojna z roku
1961 tak naprawd� si� nie liczy�a. No, chyba wiedz� pa�stwo, �e Wright pe�ni�
pocz�tkowo funkcj� in�yniera wojskowego i stacjonowa� w... to chyba kiedy� nosi�o
nazw� Europa. My�l�, �e pomys� nasun�y mu rzesze uciekinier�w przep�ywaj�ce przez
granic�. Tak, jestem pewien, �e w�a�nie tak si� sta�o. Podczas ma�ej wojny, w 1961,
by�y ich miliony. Podobnie i w drug� stron�. Bo�e, ludzie przemieszczali si� tam i
z powrotem pomi�dzy dwoma obozami � to by�o straszne.
� Nie jestem zbyt mocny z historii � przerwa� mu ochryp�ym g�osem Courtland. � W
szkole niespecjalnie przejmowa�em si� tym przedmiotem... ta wojna w 1961 roku
wybuch�a pomi�dzy Ameryk� i Rosj�?
� Ach � rzuci� mechanik. � W gruncie rzeczy pomi�dzy wszystkimi. Oczywi�cie,
Rosja przewodzi�a stronie wschodniej, a Ameryka zachodniej. Zaanga�owali si�
wszyscy. Mimo to wojna by�a nieistotna, wcale si� nie liczy�a.
� Nieistotna? � zapyta�a przera�ona Fay.
� No c� � przyzna� mechanik. � Pewnie w tamtym czasie sprawy wygl�da�y ca�kiem
powa�nie. Ale chodzi o to, �e kiedy dobieg�a ko�ca, Budynki jak mia�y sta�, tak
sta�y. Poza tym trwa�a zaledwie kilka miesi�cy.
� Kto... wygra�? � wychrypia� Andersen.
Mechanik zachichota�.
� Wygra�? C� za dziwne pytanie. Wi�cej ludzi zosta�o w bloku wschodnim, je�li o
to panu chodzi. Tak czy siak � najistotniejszym zjawiskiem wojny �61 by�o to � i
jestem pewien, �e wasi historycy wyrazili to jasno � �e pojawi�y si� swibble. R. J.
Wright zaczerpn�� inspiracj� ze zjawiska mi�dzyobozowego przep�ywu ludzi, kt�re
wyst�pi�o w czasie wojny. Tote� do roku 1975, kiedy wybuch�a prawdziwa wojna,
powsta�o mn�stwo swibbli. W gruncie rzeczy jestem sk�onny twierdzi�, �e to one
stanowi�y zasadnicze �r�d�o konfliktu. To znaczy, by�a to ostatnia wojna, wojna
pomi�dzy lud�mi, kt�rzy chcieli swibbli i kt�rzy ich nie chcieli. Nie ma potrzeby
zaznacza�, �e to my wygrali�my � doda� zarozumiale.
� Co sta�o si� z innymi? � zapyta� po chwili Courtland. � Z tymi, kt�rzy... nie
chcieli swibbli.
� No jak to � odpar� �agodnie mechanik. � Swibble zrobi�y z nimi porz�dek.
Roztrz�siony Courtland zapali� fajk�.
� Nie wiedzia�em.
� Co pan ma przez to na my�li? � wtr�ci� stanowczo Pesbroke. � Co to znaczy,
zrobi�y z nimi porz�dek? Czyli co?
Mechanik ze zdumieniem potrz�sn�� g�ow�.
� Nie przypuszcza�em, �e w kr�gach laik�w panuje a� taka niewiedza. � Rola
g�osiciela wiedzy sprawia�a mu wyra�n� przyjemno��; wypinaj�c ko�cist� pier�,
wr�ci� do wpajania podstaw wiedzy historycznej otaczaj�cej go grupie bacznych
s�uchaczy. � Pierwszy swibbl o nap�dzie atomowym Wrighta by� oczywi�cie bardzo
prymitywny. Mimo to doskonale spe�nia� swoje zadanie. Pocz�tkowo umia� rozr�nia�
osoby zmieniaj�ce obozy na dwie kategorie: tych, kt�rzy rzeczywi�cie widzieli
�wiat�o, oraz tych, kt�rzy tylko udawali. Kt�rzy mieli zamiar robi� uniki... nie
byli lojalni. W�adze chcia�y wiedzie�, kt�rzy ze zmieniaj�cych ob�z chcieli
naprawd� przej�� na stron� zachodni�, a kt�rzy byli szpiegami i tajnymi agentami.
Na tym polega�o pocz�tkowo zadanie swibbli. Ale to nic w por�wnaniu z tym, co jest
teraz.
� Nie � przyzna� os�upia�y Courtland. � Zupe�nie nic.
� Teraz � podj�� uprzejmie mechanik � nie zajmujemy si� takimi drobnostkami. Bez
sensu by�oby czeka�, a� dana jednostka przyjmie sprzeczn� ideologi�, a potem od
niej odst�pi. W gruncie rzeczy co za ironia, prawda? Po 1961 istnia�a tylko jedna
sprzeczna ideologia: ideologia przeciwnik�w swibbli.
Wybuchn�� radosnym �miechem.
� Tak wi�c swibble wy�ania�y tych, kt�rzy nie chcieli by� przez nie wy�aniani.
Rany, to ci dopiero by�a wojna. Nie chodzi�o o �aden ba�agan, z mn�stwem bomb i
benzyny. To by�a wojna naukowa � �adnych przypadkowych zniszcze�. Swibble schodzi�y
w g��b piwnic i ruin i wyci�ga�y z nich Przeciwnik�w, jednego po drugim. Wreszcie
dopadli�my wszystkich. Teraz � zako�czy�, zbieraj�c narz�dzia � nie ma potrzeby
martwi� si� o wojny ani nic w tym stylu. Nie b�dzie wi�cej konflikt�w, poniewa�
sprzeczne ideologie nie istniej�. Wright wykaza�, �e tak naprawd� to wyznawana
przez nas ideologia nie ma najmniejszego znaczenia; niewa�ne, czy jest si�
komunist�, socjalist�, faszyst� czy zwolennikiem niezale�nych przedsi�biorstw albo
niewolnictwa. Liczy si� to, �e wszyscy zgadzaj� si� ze wszystkimi, �e wszyscy
jeste�my absolutnie lojalni. Dop�ki mamy nasze swibble... � Mrugn�� znacz�co do
Courtlanda. � C�, jako �wie�o upieczony w�a�ciciel swibbla, pozna� pan korzy�ci
p�yn�ce z jego posiadania. Zna pan poczucie bezpiecze�stwa i zadowolenie wynikaj�ce
z pewno�ci, �e pa�ska ideologia zgadza si� z ideologi� pozosta�ych mieszka�c�w
�wiata. I �e nie ma �adnej mo�liwo�ci, cienia niebezpiecze�stwa, �e co� sprowadzi
pana na manowce � i �e padnie pan ofiar� apetytu przechodz�cego swibbla.
Pierwszy doszed� do siebie MacDowell.
� Taa � przytakn�� ironicznie. � Moja pani i ja marzymy tylko o tym.
� Ach, powinien pan mie� w�asnego swibbla � powiedzia� z naciskiem mechanik. �
Prosz� pomy�le�, w�asny swibbl dopasowuje pana automatycznie. Bez problemu
utrzymuje pana na prostej. Ma pan niezmienn� pewno�� co do s�uszno�ci swoich
pogl�d�w � prosz� pami�ta� nasz slogan: Po co by� w po�owie lojalnym? Z w�asnym
swibblem pa�ski punkt widzenia zostanie naprostowany w kilku bezbolesnych
etapach... lecz je�li b�dzie pan zwleka� w nadziei, �e znajduje si� pan na
w�a�ciwej drodze, pewnego dnia, b�d�c z wizyt� u przyjaciela, stanie si� pan
smacznym k�skiem dla jego swibbla. Oczywi�cie � dorzuci� � przechodz�cy swibbl mo�e
zd��y� naprostowa� pana na czas. Ale na og� jest za p�no. Na og�... � U�miechn��
si�. � Ludzie, jak tylko zaczn� grzeszy�, trac� nadziej� na rozgrzeszenie.
� A pa�skim zadaniem � wtr�ci� Pesbroke � jest dba� o sprawne dzia�anie swibbli?
� Pozostawione samym sobie czasem przestaj� by� idealnie dopasowane.
� Czy� to nie paradoks? � dr��y� Pesbroke. � Swibble dbaj� o nasze dopasowanie,
my o ich... to zamkni�te ko�o.
Mechanik nie kry� zaintrygowania.
� Istotnie, to ciekawe podej�cie do sprawy. Lecz my naturalnie musimy sprawowa�
nad nimi kontrol�. Aby nie wygin�y. � Zadr�a�. � Albo jeszcze gorzej.
� Wygin�y? � zapyta� Hurley, nic nie pojmuj�c. � Lecz skoro zosta�y
wyprodukowane... � Marszcz�c brwi, powiedzia�: � Albo s� maszynami, albo �yj�.
Niech pan � si� zdecyduje.
Mechanik cierpliwie wyja�ni� elementarne aspekty fizjologii.
� Kultura swibbli to organiczny fenotyp wyhodowany w medium proteinowym w
sztucznie podtrzymywanych warunkach. G��wna tkanka neurologiczna tworz�ca podstaw�
swibbla jest, naturalnie, �ywa, gdy� ro�nie, �ywi si� oraz wydala. Tak,
zdecydowanie �yje. Lecz swibbl jako ca�o�� stanowi wytworzony produkt. Tkanka
organiczna zostaje umieszczona w macierzystej pow�oce i zapiecz�towana. Tego, rzecz
jasna, nie naprawiam, podaj� mu tylko sk�adniki od�ywcze maj�ce na celu
przywr�cenie r�wnowagi dietetycznej oraz pr�buj� wyeliminowa� �eruj�ce na nim
organizmy paso�ytnicze. Dbam o jego dopasowanie i zdrowie. R�wnowaga organizmu jest
ca�kowicie mechaniczna.
� Swibbl ma bezpo�redni dost�p do umys�u cz�owieka? � zapyta� zafascynowany
Andersen.
� Oczywi�cie. To sztucznie wyhodowany telepatyczny tkankowiec. Dzi�ki niemu
Wright rozwi�za� podstawowy problem naszych czas�w: istnienie zr�nicowanych,
sprzecznych ze sob� frakcji ideologicznych oraz zjawisko nielojalno�ci i
rozbie�no�ci zapatrywa�. Przytocz� s�ynny aforyzm genera�a Steinera: Wojna to
przed�u�enie niezgody z sali g�osowa� na pole bitwy. I wst�p �wiatowej Karty
Us�ugowej: Eliminacj� zjawiska wojny nale�y rozpocz�� od umys��w ludzi, gdy�
w�a�nie tam bierze ono sw�j pocz�tek. Do roku 1963 nie mieli�my sposobu, aby
dotrze� do umys��w ludzi. Do roku 1963 problem by� nierozwi�zywalny.
� I dzi�ki Bogu � powiedzia�a g�o�no Fay.
Poch�oni�ty sw� entuzjastyczn� wypowiedz� mechanik nie dos�ysza� jej s��w.
� Dzi�ki swibblom zdo�ali�my przekszta�ci� zasadniczy problem lojalno�ci w
rutynow� kwesti� techniczn�, sprowadzili�my go do procedury utrzymania i naprawy.
Naszym jedynym zadaniem jest dopilnowanie w�a�ciwego funkcjonowania swibbli, reszta
zale�y od nich.
� Innymi s�owy � uzupe�ni� s�abym g�osem Courtland � wy mechanicy stanowicie
jedyn� grup� sprawuj�c� nad nimi jak�kolwiek kontrol�. Reprezentujecie globaln�
agencj� stoj�c� ponad tymi urz�dzeniami.
Mechanik zastanowi� si�.
� Chyba tak � przyzna� skromnie. � Tak, zgadza si�.
� Z wyj�tkiem was, one �wietnie rz�dz� ca�� ludzko�ci�.
M�odzieniec wypr�y� chud� pier� w wyrazie niek�amanej dumy.
� Chyba mo�na tak powiedzie�.
� S�uchaj pan � rzuci� ochryple Courtland. Chwyci� mechanika za rami�. � Niby
sk�d ta pewno��, co? Czy rzeczywi�cie trzymacie r�k� na pulsie? � Narasta�a w nim
szalona nadzieja: dop�ki ludzie sprawowali kontrol� nad swibblami, dop�ty istnia�a
szansa, aby wszystko odwr�ci�. Swibble mo�na rozmontowa�, kawa�ek po kawa�ku.
Dop�ki swibble podlega�y nadzorowi cz�owieka, sytuacja nie by�a beznadziejna.
� Co takiego, sir? � zapyta� mechanik. � Oczywi�cie, �e trzymamy r�k� na pulsie.
Prosz� si� o to nie martwi�. � Stanowczo oswobodzi� si� z u�cisku palc�w
Courtlanda. � A teraz, gdzie jest pa�ski swibbl? Rozejrza� si� po salonie. � Nie
mam czasu do stracenia, musz� si� spieszy�.
� Nie mam swibbla � odpar� Courtland.
Up�yn�a chwila, nim odpowied� dotar�a do rozm�wcy. Nast�pnie na twarzy mechanika
odmalowa� si� dziwny, niezg��biony wyraz.
� Nie ma pan? Przecie� m�wi� pan...
� Co� potoczy�o si� nie tak jak nale�y � odrzek� szorstko Courtland.
� Nie ma �adnych swibbli. Jest zbyt wcze�nie � nie zosta�y jeszcze wymy�lone.
Rozumie pan? Przyszed� pan za szybko!
M�odzieniec wytrzeszczy� oczy. Chwyci� narz�dzia i cofn�� si� o kilka krok�w,
zamruga� i otworzywszy usta, spr�bowa� co� powiedzie�.
� Za... szybko? � Naraz zrozumia�. I postarza� si� w oczach o kilka lat. � Nie
dawa�o mi to spokoju. Niezniszczone budynki... archaiczne umeblowanie. Urz�dzenie
transmisyjne musia�o nawali�! � Ogarn�� go gniew. � Te natychmiastowe us�ugi!
Wiedzia�em, �e nale�a�o trzyma� si� starego systemu mechanicznego. M�wi�em, �eby
przeprowadzali lepsze testy. Chryste, to b�dzie s�ono kosztowa�, zdziwi� si�, je�li
kiedykolwiek uporz�dkujemy ten ba�agan.
Pochyliwszy si�, z w�ciek�o�ci� zgarn�� do teczki swoje narz�dzia, jednym ruchem
zatrzasn�� j� i zapiecz�towa�, po czym wyprostowa� si� i lekko uk�oni�
Courtlandowi.
� Dobranoc � rzuci� lodowatym tonem. I znikn��.
Przedstawienie si� sko�czy�o. Mechanik wr�ci� tam, sk�d przyszed�.

Po chwili Pesbroke da� znak cz�owiekowi w kuchni.


� R�wnie dobrze mo�esz wy��czy� magnetofon � wymamrota�. � Nie ma nic wi�cej do
nagrywania.
� Bo�e � powiedzia� wstrz��ni�ty Hurley. � �wiat rz�dzony przez maszyny.
Fay zadr�a�a.
� Nie mog� uwierzy�, �e ten cz�owieczek posiada� tak� w�adz�, my�la�am, �e to
zaledwie drobny urz�dniczyna.
� Raczej g��wnodowodz�cy � sprostowa� szorstko Courtland.
Zapad�a cisza.
Jeden z ch�opc�w ziewn�� sennie. Fay odwr�ci�a si� raptownie w stron� syn�w i z
wpraw� zap�dzi�a ich do ��ek.
� Wy dwaj, pora spa� � zakomenderowa�a z udawan� weso�o�ci�.
Protestuj�c, dwaj ch�opcy opu�cili salon, trzasn�y drzwi. Obecni stopniowo
obudzili si� do �ycia. Operator d�wi�ku przyst�pi� do przewijania ta�my.
Stenotypistka s�dowa dr��cymi r�kami zebra�a notatki i pochowa�a o��wki. Hurley
zapali� cygaro i pogr��y� si� w my�lach.
� Zak�adam, �e wszyscy przyj�li�my to jako fakt � powiedzia� Courtland. � Nie
uwa�amy go za oszusta.
� C� � zaznaczy� Pesbroke � on znikn��. To powinno stanowi� wystarczaj�cy dow�d,
I �mieci, kt�re wyj�� z torby...
� Zosta�o tylko dziewi�� lat � powiedzia� w zamy�leni Parkinson, elektryk. �
Wright jest ju� na �wiecie. Znajd�my go i wpakujmy mu n� w plecy.
� In�ynier wojskowy � doda� MacDowell. � R. J. Wright. Znalezienie go nie
powinno przysporzy� najmniejszych trudno�ci. Mo�e zdo�amy temu zapobiec.
� Ile czasu, wed�ug was, ludzie jego pokroju s� w stanie kontrolowa� swibble? �
zapyta� Andersen.
Courtland z rezygnacj� wzruszy� ramionami.
� Trudno powiedzie�. Mo�e latami... mo�e nawet i sto lat. Lecz pr�dzej czy
p�niej wyniknie co� niespodziewanego. I padniemy ofiar� krwio�erczych maszyn.
Fay zatrz�s�a si� na ca�ym ciele.
� To brzmi strasznie, ciesz� si�, �e na razie to nas nie dotyczy.
� Ty i ten mechanik � rzuci� gorzko Courtland. � Po tobie cho�by potop, co?
Nadwer�one nerwy Fay nie wytrzyma�y.
� Om�wimy to p�niej. � Z przymusem u�miechn�a si� do Pesbroke�a. � Jeszcze kawy?
Nastawi� wod�. � Odwr�ciwszy si� na pi�cie, opu�ci�a salon i pobieg�a do kuchni.
Gdy nape�nia�a czajnik wod�, zabrz�cza� dzwonek u drzwi.
Ludzie w salonie zastygli. Wymienili przera�one spojrzenia.
� Wr�ci� � mrukn�� Hurley.
� Mo�e to nie on � zasugerowa� bez przekonania Anderson. � Mo�e dotarli wreszcie
ludzie z kamer�.
Lecz nikt nie ruszy� si�, aby otworzy�. Po chwili dzwonek rozbrzmia� ponownie,
tym razem z wi�kszym naciskiem.
� Musimy otworzy� � skonstatowa� t�po Pesbroke.
� Ja nie � zatrz�s�a si� stenotypistka.
� To nie m�j dom � zaznaczy� MacDowell.
Courtland ruszy� ku drzwiom na zesztywnia�ych nogach. Nim zd��y� uj�� za klamk�,
domy�li� si�, o co chodzi. Przesy�ka dostarczona za pomoc� nowoczesnej metody
transmisyjnej, dzi�ki kt�rej za�ogi pracownicze oraz mechanicy trafiali
bezpo�rednio pod wskazany adres. S�u�y�o to zapewnieniu pe�nej kontroli nad
swibblami, w tej sytuacji nic nie mog�o wymkn�� si� spod kontroli.
A jednak co� posz�o nie tak. System nadzoru zawi�d�. Funkcjonowa� do g�ry nogami
i wstecz. By� daremny i sprzeczny z w�asnymi za�o�eniami, jednym s�owem � zbyt
doskona�y. Chwytaj�c za klamk�, Courtland szarpni�ciem otworzy� drzwi.
Na korytarzu stali czterej m�czy�ni. Mieli na sobie proste, szare kombinezony i
czapki. Pierwszy z nich zdar� z g�owy nakrycie, zerkn�� na zapisan� kartk� papieru,
po czym uprzejmie sk�oni� si� Courtlandowi.
� Dobry wiecz�r, sir � powiedzia� rado�nie. By� to krzepki m�czyzna o szerokich
barach i grzywie br�zowych w�os�w opadaj�cej na l�ni�ce od potu czo�o. � Hm, chyba
si� troch�... zgubili�my. D�ugo trwa�o, nim tu dotarli�my.
Zagl�daj�c do mieszkania, podci�gn�� sw�j ci�ki sk�rzany pas i zatar� wielkie
d�onie.
� Jest na dole, w ci�ar�wce � oznajmi�, zwracaj�c si� do Courtlanda i wszystkich
zgromadzonych w salonie os�b. � Niech pan powie, gdzie mamy go postawi�, to zaraz
go przyniesiemy. Miejsce powinno by� przestronne � ta powierzchnia przy oknie chyba
si� nadaje. � Odwr�ci� si� i wraz z za�og� skierowa� ku windzie towarowej. � Te
ostatnie modele swibbli zajmuj� mn�stwo miejsca.

JE�CY
W sobotni poranek, oko�o jedenastej, pani Edna Berthelson by�a gotowa do swojej
ma�ej przeja�d�ki. Pomimo �e chodzi�o o cotygodniow� czynno�� poch�aniaj�c� cztery
godziny jej cennego czasu, jecha�a sama, nie dziel�c si� z nikim swoim
znaleziskiem.
Poniewa� w�a�nie o to chodzi�o. O znalezisko, o hit nies�ychanego szcz�cia. Nic
nie da�o si� z tym por�wna�, cho� ona niejedno widzia�a, gdy� prowadzi�a interes od
pi��dziesi�ciu trzech lat. A nawet d�u�ej, je�li wliczy� w to lata sp�dzone za lad�
sklepu ojca � lecz one tak naprawd� si� nie liczy�y. Mia�y na celu zdobycie
do�wiadczenia (ojciec postawi� spraw� jasno), w gr� nie wchodzi� �aden zarobek.
Dzi�ki nim jednak zrozumia�a istot� biznesu, nauczy�a si� prowadzi� ma�y wiejski
sklep, odkurza� o��wki, rozwiesza� lep na muchy, odwa�a� suszon� fasol� i
przegania� kota z beczki z sucharami, gdzie lubi� sypia�.
Obecnie sklep by� stary, podobnie zreszt� jak ona. Pot�ny, przysadzisty m�czyzna
o kruczych brwiach, kt�ry by� jej ojcem, dawno ju� umar�; jej dzieci i wnuki
odfrun�y w �wiat. Pojawia�y si� jedno po drugim, mieszka�y w Walnut Creek, poci�y
si� w suche, upalne lata, po czym odchodzi�y, te� jedno po drugim. Z ka�dym rokiem
ona i jej sklep coraz bardziej kurczyli si� i wrastali w ziemi�, zyskuj�c na
krucho�ci, surowo�ci i powadze. I coraz bardziej upodabniali si� do siebie.
Tego ranka Jackie zapyta�:
� Babciu, dok�d jedziesz? � Chocia� oczywi�cie doskonale wiedzia�, dok�d
jecha�a. Jak w ka�d� sobot� wyje�d�a�a ci�ar�wk� na przeja�d�k�. Niemniej to
pytanie sprawia�o mu przyjemno��; cieszy�a go sta�o�� odpowiedzi. Lubi� jej
niezmienny charakter.
Na kolejne pytanie �Czy mog� jecha� z tob�?� pada�a r�wnie niezmienna odpowied�
�nie�, co jednak budzi�o w nim mniejszy entuzjazm.
Edna Berthelson mozolnie przenosi�a paczki i pud�a z zaplecza sklepu na ty�
zardzewia�ej ci�ar�wki. Na samochodzie zalega�a warstwa kurzu, jego czerwone boki
pe�ne by�y wgniece� i �lad�w korozji. Silnik ju� pracowa�, zgrzytliwie rozgrzewa�
si� w blasku wczesnego s�o�ca. Gromadka zabiedzonych kurcz�t grzeba�a pazurami w
piasku obok k�. Pod gankiem sklepu przycupn�a pulchna owca i beznami�tnie
obserwowa�a krz�tanin�. Bulwarem Mount Diablo toczy�y si� samochody i ci�ar�wki.
Alej� Lafayette przechadza�o si� kilkoro kupuj�cych, farmer�w z �onami, drobnych
biznesmen�w, pomocnik�w rolnych oraz kilka kobiet z miasta, w jaskrawych spodniach,
koszulach z nadrukiem i sanda�ach. Z ustawionego przed sklepem radia p�yn�y
popularne utwory.
� Zada�em ci pytanie � powiedzia� z wyrzutem Jackie. � Pyta�em, dok�d jedziesz.
Pani Berthelson sztywno pochyli�a grzbiet, aby podnie�� ostatni� parti�
skrzynek. Wi�ksz� cz�� towar�w za�adowa� poprzedniego wieczora Arnie Szwed,
krzepki, siwow�osy m�czyzna, na kt�rego barkach spoczywa�y najci�sze zaj�cia w
sklepie.
� Co? � mrukn�a wymijaj�co, krzywi�c w skupieniu szar�, pomarszczon� twarz. �
Doskonale wiesz, dok�d jad�.
Gdy wesz�a do sklepu, aby poszuka� ksi��ki zam�wie�, Jackie p�aczliwie pod��y�
za ni�.
� Czy mog� pojecha� z tob�? Prosz�, pozw�l mi jecha�. Nigdy mi na to nie
pozwalasz � nikomu nie pozwalasz.
� Oczywi�cie, �e nie � odpar�a ostro pani Berthelson. � Niech nikt nie wsadza
nosa w nie swoje sprawy.
� Ale ja chc� jecha� � wyja�ni� Jackie.
Staruszka odwr�ci�a g�ow� i rzuci�a mu przez rami� przebieg�e spojrzenie niczym
ptaszysko znaj�ce wszystkie sprawy �wiata.
� Tak jak ka�dy. Ale nikt nie mo�e jecha� � z tajemniczym u�miechem na w�skich
wargach, powiedzia�a �agodnie pani Berthelson.
Jackiemu nie spodoba�a si� ta odpowied�. Wciskaj�c r�ce g��boko w kieszenie,
ponury powl�k� si� do naro�nika. Nie akceptowa� tego, w czym odmawiano mu udzia�u,
czego nie m�g� dzieli�. Pani Berthelson nie zwraca�a na niego uwagi. Otuli�a chude
ramiona wys�u�onym niebieskim swetrem, znalaz�a okulary przeciws�oneczne i
zatrzasn�wszy za sob� drzwi sklepu, �wawym krokiem posz�a w kierunku ci�ar�wki.
Ruszenie samochodu z miejsca stanowi�o nie lada problem. Przez chwile siedzia�a,
szarpi�c d�wigni� zmiany bieg�w, i dusi�a sprz�g�o, niecierpliwie czekaj�c, a�
wskoczy bieg. Wreszcie rozleg� si� upragniony zgrzyt, ci�ar�wka podskoczy�a lekko,
pani Berthelson doda�a gazu i zwolni�a hamulec r�czny.
Podczas gdy ci�ar�wka z hukiem toczy�a si� ulic�, Jackie wyszed� z cienia zza
naro�nika i pod��y� za ni�. Matki nie by�o w zasi�gu wzroku. Widzia� jedynie
drzemi�c� owc� i dwa kurczaki. Nawet Arnie Szwed znikn��, pewnie poszed� po zimn�
col�. Nadarzy�a si� niepowtarzalna okazja. Jak do tej pory najlepsza. Zreszt� i tak
mia� zamiar pr�dzej czy p�niej zrealizowa� sw�j zamys�, gdy� pragnienie
towarzyszenia babce stawa�o si� nieprzeparte.
Chwytaj�c za burt� ci�ar�wki, Jackie podci�gn�� si� i wyl�dowa� twarz� na
stercie ciasno ustawionych pakunk�w i skrzy�. Ci�ar�wka trz�s�a si� pod nim i
podskakiwa�a. W obawie o �ycie, Jackie z ca�ej si�y przytrzyma� si� jednego z pude�
i podci�gn�wszy pod siebie nogi, rozpaczliwie usi�owa� nie spa��. Stopniowo droga
wyr�wna�a si� i wstrz�sy przesta�y by� tak dokuczliwe. Ch�opiec odetchn�� z ulg� i
rozlu�ni� u�cisk.
Dopi�� swego. Nareszcie. Towarzyszy� pani Berthelson w jej tajemnej
cotygodniowej podr�y, dziwnym przedsi�wzi�ciu, kt�re � jak dosz�y go s�uchy �
przynosi�o jej ogromne zyski. W podr�y, kt�rej nikt nie rozumia� i kt�ra zawiera�a
element cudowno�ci wart poniesionego trudu. W g��bi swego dzieci�cego umys�u by� o
tym �wi�cie przekonany.
�ywi� gor�czkow� nadziej�, �e po drodze nie przyjdzie jej do g�owy sprawdzi�
stan za�adunku.

Z niezmiern� ostro�no�ci� Tellman przygotowa� sobie kubek �kawy�. Najpierw


zani�s� pra�one ziarno do kanistra po benzynie, kt�rego u�ywano w kolonii jako
naczynia do mieszania produkt�w. Wrzuciwszy je do �rodka, doda� pospiesznie gar��
cykorii i par� okruch�w suszonego zbo�a. Brudnymi, dr��cymi r�kami zdo�a� roznieci�
ogie� pod wyszczerbion� metalow� kratk�. Ustawi� nad p�omieniem rondel z letni�
wod� i rozejrza� si� za �y�k�.
� Co ty kombinujesz? � dobieg� zza jego plec�w g�os �ony.
� Hm � mrukn�� Tellman. Nerwowo przest�pi� z nogi na nog� pod spojrzeniem
Gladys. � Nic takiego. � W jego g�osie pojawi�a si� mimowolna nuta zaczepki. � A
co, nie mam prawa przygotowa� sobie czego� do zjedzenia? Mam takie samo prawo jak
wszyscy inni.
� Powiniene� pomaga�.
� Pomaga�em. Co� mi przeskoczy�o w plecach. � �ylasty m�czyzna w �rednim wieku
niech�tnie odsun�� si� od �ony, szarpi�c za pozosta�o�ci brudnej, bia�ej koszuli
wycofa� si� w kierunku wyj�cia z chaty. � Cholera, czasem trzeba odpocz��.
� Odpoczniesz, jak b�dziemy na miejscu. � Gladys ze zm�czeniem odrzuci�a z czo�a
g�st� grzyw� ciemnoblond w�os�w. � Gdyby tak wszyscy byli tacy jak ty.
Tellman poczerwienia� z urazy.
� A kto ustali� tras�? Kto zajmuje si� nawigacj�?
Po spierzchni�tych ustach �ony przemkn�� blady, ironiczny u�mieszek.
� Jeszcze zobaczymy, ile jest warta ta twoja mapa � odpar�a. � Dopiero wtedy
porozmawiamy.
Rozz�oszczony Tellman wypad� z chaty wprost w o�lepiaj�cy blask S�o�ca.
Nienawidzi� go, bia�ego, sterylnego �wiat�a, kt�re rozlewa�o si� po niebie o
pi�tej rano i gas�o o dziewi�tej wieczorem. Wielki Wybuch wyssa� z powierza wilgo�;
promienie s�o�ca bezlito�nie sp�ywa�y na ziemi�, nie oszcz�dzaj�c nikogo. Pozosta�o
jednak niewielu, kt�rzy mogli zwraca� na to jak�kolwiek uwag�.
Po jego prawej stronie sta� szereg chat tworz�cych ob�z. Eklektyczna zbieranina
desek, blach, drutu i wysmo�owanego papieru oraz betonowe bloki, wszystko
przywleczone ze zgliszcz San Francisco oddalonych o czterdzie�ci mil na zach�d.
Przy wej�ciach do chat ponuro trzepota�y koce, os�ony przed chmarami owad�w, kt�re
od czasu do czasu przelatywa�y przez ob�z. Ptaki, naturalni wrogowie owad�w,
znik�y. Tellman nie widzia� �adnego od dw�ch lat � i nie spodziewa� si� nigdy
wi�cej ich ujrze�. Za obozem ci�gn�a si� niezmierzona p�achta czarnego py�u,
osmalone oblicze �wiata pozbawione kszta�tu i jakichkolwiek oznak �ycia.
Ob�z wzniesiono w naturalnym zag��bieniu. Z jednej strony chroni�y go
pozosta�o�ci dawnego niewielkiego �a�cucha g�rskiego. Si�a wybuchu zniszczy�a
strzeliste klify, od�amki ska� sypa�y si� w g��b doliny przez wiele dni. Po tym jak
San Francisco zosta�o zmiecione z powierzchni ziemi, niedobitki mieszka�c�w
chroni�y si� pod stertami gruzu w obawie przed s�o�cem. To by�o najgorsze:
bezlitosne s�o�ce. Nie owady, nie radioaktywne chmury py�u, nie bia�e szale�stwo
eksplozji, lecz w�a�nie s�o�ce. Wi�cej ludzi umar�o z pragnienia, odwodnienia i
wywo�anego �lepot� ob��du ni� w wyniku toksycznego zatrucia.
Z kieszeni na piersi Tellman wyj�� cenn� paczk� papieros�w. Zapali� jednego
trz�s�cymi si� r�kami. Jego chude, szponiaste d�onie dr�a�y cz�ciowo ze zm�czenia,
cz�ciowo z gniewu i napi�cia. Ale� on nienawidzi� obozu. Nienawidzi� wszystkich
jego mieszka�c�w, ��cznie ze swoj� �on�. Czy byli godni ocalenia? Mia� co do tego
w�tpliwo�ci. Wi�kszo�� z nich ju� nabra�a barbarzy�skich zwyczaj�w; jakie� to mia�o
znaczenie, czy zdo�aj� uruchomi� statek, czy nie? Wyciska� z siebie si�dme poty,
pr�buj�c ich uratowa�. Niech ich diabli.
Lecz jego bezpiecze�stwo by�o nierozerwalnie z��czone z bezpiecze�stwem tych
ludzi.
Podszed� sztywno do rozmawiaj�cych Barnesa i Mastersona.
� Jak idzie? � zapyta� gburowato.
� Dobrze � odpar� Barnes. � To nie potrwa d�ugo.
� Jeszcze jeden za�adunek � dorzuci� Masterson. Jego grubo ciosan� twarz
przeci�� niespokojny grymas. � Mam nadziej�, �e wszystko p�jdzie zgodnie z planem.
Powinna si� zjawi� w ka�dej chwili.
Tellman nienawidzi� zwierz�cego zapachu potu dolatuj�cego z pot�nego cia�a
Mastersona. Ich sytuacja nie stwarza�a wym�wki, aby kto� chodzi� po obozie brudny
jak �winia... na Wenus wszystko si� zmieni. Masterson teraz m�g� si� na co�
przyda�, by� do�wiadczonym mechanikiem, kt�rego pomoc przy turbinach statku by�a na
wag� z�ota. Lecz kiedy statek wyl�dowa� i zosta� spl�drowany...
Tellman z zadowoleniem rozwa�y� przywr�cenie dawnego porz�dku. Hierarchia
zosta�a pogrzebana pod ruinami miast, lecz powr�ci, mocniejsza ni� kiedykolwiek.
We�my na przyk�ad takiego Flannery�ego. By� tylko irlandzkim dokerem o
niewyparzonej g�bie... lecz to w�a�nie on kierowa� za�adunkiem statku,
najwa�niejszym w tej chwili przedsi�wzi�ciem. Flannery by� w tej chwili numerem
jeden... ale to wkr�tce si� zmieni.
To musia�o si� zmieni�. Podniesiony na duchu Tellman oddali� si� od Barnesa i
Mastersona i ruszy� w stron� statku.
By� ogromny. Na przodzie wci�� widnia� namalowany napis, kt�ry cz�ciowo opar�
si� dzia�aniu dryfuj�cego py�u i pal�cego s�o�ca.

WOJSKOWA ARTYLERIA
STAN�W ZJEDNOCZONYCH
SERIA A � 3 (B)

Pocz�tkowo by�a to bro� z g�owic� wodorow�, gotowa nie�� �mier� wrogowi. Nigdy
nie zosta�a wystrzelona. Radzieckie kryszta�y toksyczne przedosta�y si� przez okna
i drzwi kwatery dowodzenia w miejscowych koszarach. Kiedy nadesz�a godzina zero,
nie by�o za�ogi, kt�ra mog�aby wystrzeli� rakiet�. Nie mia�o to jednak znaczenia �
wr�g r�wnie� przesta� istnie�. Rakieta miesi�cami sta�a na swoim miejscu... tam
zasta�a j� pierwsza grupa uciekinier�w szukaj�ca schronienia pod os�on�
zrujnowanych g�r.
� �adny, prawda? � powiedzia�a Patricia Shelby. Podnios�a zm�czone oczy znad
swojego zaj�cia i u�miechn�a si� blado do Tellmana. Na jej drobnej, urodziwej
twarzy malowa� si� wyraz �miertelnego znu�enia. Co� w rodzaju trylonu na
nowojorskich targach �wiatowych.
� Bo�e � zawo�a� Tellman. � Pami�tasz to?
� Mia�am tylko osiem lat � odrzek�a Patricia. W cieniu statku uwa�nie sprawdza�a
automatyczne przeka�niki utrzymuj�ce temperatur� oraz poziom tlenu i wilgotno�ci na
statku. � Ale nigdy tego nie zapomn�. Mo�e mia�am jakie� zdolno�ci prekognitywne �
gdy zobaczy�am, jak go podnosz�, zrozumia�am, �e pewnego dnia nabierze dla
wszystkich ogromnego znaczenia.
� Ogromnego znaczenia dla ca�ej naszej dwudziestki � sprecyzowa� Tellman. Naraz
poda� jej niedopa�ek papierosa. � Prosz�, wygl�dasz, jakby� tego potrzebowa�a.
� Dzi�ki. � Patricia kontynuowa�a zaj�cie z papierosem mi�dzy wargami. � Prawie
sko�czy�am. Rany, niekt�re z tych przeka�nik�w s� male�kie. Tylko pomy�l. �
Podnios�a p�atek przezroczystego plastiku. � Oto co stanowi dla nas r�nic� pomi�dzy
�yciem a �mierci�. � W jej ciemnoniebieskie oczy wkrad� si� wyraz zabobonnej
fascynacji. � Dla ca�ej ludzko�ci.
Tellman parskn�� rubasznym �miechem.
� Ty i Flannery. Zawsze macie w zanadrza idealistyczne pustos�owie.
Profesor John, by�y dziekan wydzia�u historii na Uniwersytecie Stanforda i
obecny symboliczny przyw�dca kolonii, siedzia� w towarzystwie Flannery�ego i Jean
Dobbs i bada� ropiej�ce rami� dziesi�cioletniego ch�opca.
� Promieniowanie � rzuci� z naciskiem Crowley. � Jego poziom zwi�ksza si� z dnia
na dzie�. To wina osiadaj�cego py�u. Je�li nie wydostaniemy si� st�d jak
najpr�dzej, ju� po nas.
� Tu nie chodzi o promieniowanie � zaoponowa� Flannery pe�nym niezachwianej
pewno�ci g�osem. � To toksyczne zatrucie krystaliczne; na wzg�rzach dra�stwo si�ga
po kolana. Bawi� si� w tamtej okolicy.
� Czy to prawda? � zapyta�a Jean Dobbs. Ch�opiec kiwn�� g�ow�, nie maj�c odwagi
na ni� spojrze�. � Masz racj� � powiedzia�a do Flannery�ego.
� Na�� troch� ma�ci � poleci� Flannery. � Miejmy nadziej�, �e prze�yje. W
zasadzie niczym poza sulfatiazolem nie dysponujemy. � W nag�ym napi�ciu popatrzy�
na zegarek. � Chyba �e dzisiaj przywiezie penicylin�.
� Je�li nie dzi� � wtr�ci� Crowley � to nigdy. To ostatni za�adunek, gdy tylko
zapakujemy wszystko, odlatujemy.
Flannery zatar� r�ce.
No to dawaj pieni�dze! � hukn�� znienacka.
Crowley u�miechn�� si� krzywo.
� Jasne. � Pogrzeba� w jednym ze schowk�w i wyci�gn�� ze� gar�� banknot�w.
Pomacha� nimi zach�caj�co przed nosem Tellmana. � Bierz sw�j przydzia�. Bierz je
wszystkie.
� Ostro�nie � odrzek� nerwowo Tellman. � Pewnie zn�w podnios�a na wszystko ceny.
� Przecie� mamy ich mn�stwo. � Flannery si�gn�� po kilka banknot�w i wcisn�� je
do przeje�d�aj�cego w�zka z towarem. � Pieni�dze fruwaj� po ca�ym �wiecie, razem z
py�em i szcz�tkami ko�ci. Na Wenus nie b�d� nam potrzebne... a niechby wzi�a i
wszystkie.
Na Wenus, pomy�la� ze z�o�ci� Tellman, �ycie wr�ci do normy, a Flannery do
kopania row�w, gdzie jego miejsce.
� Co dzisiaj przywiezie? � spyta� Crowleya i Jean Dobbs, umy�lnie ignoruj�c
Flannery�ego. � Co zawiera ostatni transport?
� Komiksy � odpowiedzia� z rozmarzeniem Flannery, ocieraj�c pot z �ysiej�cego
czo�a; by� szczup�ym, m�odym, ciemnow�osym dryblasem. � I harmonijki.
Crowley mrugn�� do niego.
� Ukulele, �eby�my ca�ymi dniami wylegiwali si� na hamakach, brzd�kaj�c �Kto�
jest w kuchni z Dinah�.
� I mieszade�ka do drink�w � przypomnia� mu Flannery. � �eby�my mogli
skuteczniej sp�aszcza� b�belki w wybornym szampanie rocznik �38.
Tellman zawrza�.
� Degenerat!
Crowley i Flannery wybuchn�li �miechem i upokorzony Tellman oddali� si�
pospiesznie. Co to za durnie i szale�cy? Wci�� pozwala� sobie na tak niewybredne
�arty... Przeni�s� na statek �a�osne, niemal oskar�ycielskie spojrzenie. Jaki �wiat
mieli za�o�y�?
Ogromny statek l�ni� w bezlitosnym blasku s�o�ca. Strzelista konstrukcja ze
stopu i w��knistej siatki ochronnej kr�lowa�a nad n�dznym obozowiskiem. Jeszcze
tylko jeden za�adunek. Jeszcze jedna ci�ar�wka towar�w z jedynego �r�d�a,
nieska�onej oazy wytyczaj�cej r�nic� pomi�dzy �yciem a �mierci�.
B�agaj�c w duchu, aby wszystko potoczy�o si� jak nale�y, Tellman czeka� na
przyjazd pani Edny Berthelson i jej sfatygowanej czerwonej ci�ar�wki. Kruchej
p�powiny, ��cz�cej ich z bogat�, nienaruszon� przesz�o�ci�.

Po obu stronach szosy ci�gn�y si� gaje brzoskwiniowe. Pszczo�y i muchy lata�y
ospale nad gnij�cymi owocami le��cymi na ziemi, co chwila pojawia� si� przydro�ny
stragan obs�ugiwany przez sennych ma�oletnich sprzedawc�w. Na podjazdach sta�y
zaparkowane buicki i stare modele samochod�w. Tu i �wdzie szwenda�y si� wiejskie
kundle. Na jednym ze skrzy�owa� znajdowa�a si� elegancka tawerna, kt�rej upiornie
blady neon miga� w porannym �wietle s�o�ca.
Pani Edna Berthelson spojrza�a wrogo na lokal i zaparkowane wok� niego pojazdy.
Ludzie z miasta wprowadzali si� do doliny, wycinali stare d�by i sady, stawiaj�c w
ich miejsce podmiejskie domy. W �rodku dnia zatrzymywali si� na szklaneczk� whisky,
po czym ruszali w dalsz� drog�, p�dz�c siedemdziesi�t pi�� mil na godzin� w swoich
chryslerach z odsuni�tymi dachami. Kolumna pojazd�w wlek�cych si� za jej ci�ar�wk�
naraz ruszy�a do przodu i wyprzedzi�a j�. Przyj�a to z kamienn� twarz�. Dobrze im
tak, po co si� spiesz�. Gdyby �y�a w podobnym po�piechu, nigdy nie odkry�aby pewnej
osobliwej zdolno�ci, kt�ra ujawni�a si� podczas jednej z samotnych wypraw w g��b
siebie, nigdy nie dowiedzia�aby si�, �e umie patrze� �do przodu� ani nie
stwierdzi�aby istnienia szczeliny w czasie, dzi�ki kt�rej mimo zawy�onych cen
szcz�liwie dobija�a targu. Niech si� spiesz�, skoro chc�. Ustawione na przyczepie
towary postukiwa�y rytmicznie. Silnik charcza�. Na tylnej szybie bzycza�a ledwie
�ywa mucha.
Jackie le�a� w�r�d karton�w i skrzy�, z zadowoleniem spogl�daj�c na mijane gaje
i samochody. Na tle rozgrzanego nieba widnia� szczyt Mount Diablo, bia�o �
niebieski kawa� ska�y. Wierzcho�ek osnuwa� mg��, Mount Diablo wznosi� si� wysoko.
Ch�opiec zrobi� min� do psa, kt�ry leniwie czeka� na skraju drogi, by wreszcie
przej�� na drug� stron�. Pomacha� rado�nie do pracownika linii telefonicznych
Pacific, kt�ry odwija� drut z ogromnej szpuli.
W pewnej chwili ci�ar�wka zjecha�a z autostrady na boczn� drog� o czarnej
nawierzchni. Liczba samochod�w si� zmniejszy�a. Ci�ar�wka zacz�a pi�� si� w g�r�...
bujne sady ust�pi�y miejsca brunatnym poloni. Po prawej stronie widnia�o zrujnowane
gospodarstwo, popatrzy� na nie z ciekawo�ci�, zastanawiaj�c si�, ile mog�o mie�
lat. W miejsce p�l pojawi�y si� ugory. Od czasu do czasu uwag� ch�opca przykuwa�y
po�amane ogrodzenia. Zniszczone drogowskazy, kt�rych tre�ci nie spos�b by�o
rozszyfrowa�. Ci�ar�wka zbli�a�a si� do podn�a Mount Diablo... prawie nikt nie
zagl�da� w te strony.
Ch�opiec zastanawia� si� leniwie, dlaczego babka wybra�a w�a�nie to miejsce.
Okolica by�a niezamieszkana, pola przesz�y niespodziewanie w k�py traw i zaro�la,
istne pustkowie na zboczu g�ry. Przez wyboist� drog� przebieg� zaj�c. Faluj�ce
pag�rki, ziemia usiana g�azami... nie by�o (U nic pr�cz wie�y przeciwpo�arowej i
mo�e zbiornika wodnego. Okolica na pikniki, dawniej zadbana, teraz popad�a w
ca�kowite zapomnienie.
Poczu� uk�ucie strachu. Przecie� tu nie mieszka� �aden klient... pocz�tkowo by�
�wi�cie przekonany, �e czerwona ci�ar�wka zawiezie go prosto do miasta, do San
Francisco, Oakland albo Berkeley, gdzie m�g�by wyj�� z ukrycia i zobaczy� wiele
interesuj�cych rzeczy. Tutaj nie by�o nic, jedynie pustka, cicha i odpychaj�ca. W
cieniu g�ry powietrze przejmowa�o dotkliwym ch�odem. Zadr�a�. Po�a�owa�, �e
zdecydowa� si� na eskapad�.
Pani Berthelson zwolni�a i ha�a�liwie wrzuci�a ni�szy bieg. Z rykiem i w�r�d
przera�liwego parskania rury wydechowej ci�ar�wka wspina�a si� po pochy�ej skarpie
w�r�d poszarpanych, z�owrogich ska�. Z oddali dobieg� piskliwy g�os ptaka, Jackie
ws�ucha� si� w pos�pne echo, zachodz�c w g�ow�, w jaki spos�b m�g�by zwr�ci� uwag�
babki. Mi�o by�oby znale�� si� teraz w kabinie. Mi�o by�oby...
Nagle zwr�ci� na to uwag�. W pierwszej chwili nie uwierzy�... ale musia� to
uczyni�.
Ci�ar�wka zacz�a si� dematerializowa�.
Znika�a powoli, prawie niezauwa�alnie. Stawa�a si� coraz bledsza, czerwie�
korozji przybra�a odcie� szaro�ci, po czym sta�a si� bezbarwna. Od spodu
prze�witywa�a czer� drogi. Ogarni�ty panik� ch�opiec rozpaczliwie spr�bowa�
uchwyci� si� skrzy�, lecz jego r�ka trafi�a w pr�ni�; zako�ysa� si� niebezpiecznie
na nier�wnej powierzchni mglistych zarys�w, w�r�d prawie niewidocznych zjaw.
Ze�lizgn�� si� na d� i zamar� w po�owie ci�ar�wki, tu� nad rur� wydechow�.
Desperacko si�gn�� do wisz�cych nad jego g�ow� pude�.
� Pomocy! � krzykn��. Jego wo�anie ponios�o si� echem, by�o to jedyny d�wi�k,
kt�ry m�ci� cisz�... ryk silnika ci�ar�wki ucich�. Pr�bowa� zacisn�� r�k� na
rozp�ywaj�cym si� kszta�cie pojazdu, po czym gruchn�� z impetem na ziemi�.
W wyniku si�y uderzenia sturla� si� w g�stwin� suchych chwast�w porastaj�cych
r�w odp�ywowy. Oszo�omiony z niedowierzania i b�lu le�a�, ci�ko chwytaj�c
powietrze, i bezskutecznie usi�owa� wsta�. Zapanowa�a kompletna cisza, ci�ar�wka i
pani Berthelson znik�y. Zosta� sam. Otumaniony przera�eniem przymkn�� oczy.
Po up�ywie pewnego, chyba nied�ugiego czasu pisk hamulc�w przywr�ci� mu
�wiadomo��. Brudna pomara�czowa ci�ar�wka stanowa zatrzyma�a si� gwa�townie i
wysiad�o z niej dw�ch m�czyzn w roboczych kombinezonach koloru khaki. Podbiegli do
niego.
� Co si� sta�o? � wrzasn�� jeden. Zaalarmowani podnie�li go z ziemi. � Co ty tu
robisz?
� Wypad�em � wymamrota�. � Z ci�ar�wki.
� Z jakiej ci�ar�wki? � zapytali. � Jak to?
Nie umia� odpowiedzie� im na to pytanie. Wiedzia� jedynie, �e babka znik�a. Nie
osi�gn�� celu. Ponownie uda�a si� w samotn� podr�. On nigdy si� nie dowie, dok�d
pojecha�a i kim byli jej klienci.

�ciskaj�c kierownic� ci�ar�wki, pani Berthelson zrozumia�a, �e przej�cie


nast�pi�o. Brze�kiem �wiadomo�ci odnotowa�a, �e brunatne pola, ska�y i zaro�la
rozp�yn�y si� w powietrzu. Gdy przej�cie zdarzy�o si� pierwszy raz, ci�ar�wka brn�a
w morzu czarnego py�u. Podniecona odkryciem zapomnia�a zwr�ci� uwag� na warunki
panuj�ce po drugiej stronie szczeliny. Wiedzia�a, �e znajdzie tu klient�w, dlatego
bez wahania pod��y�a naprz�d, chc�c znale�� si� tam pierwsza. U�miechn�a si�
zwyci�sko... po�piech by� zb�dny, gdy� okaza�o si�, �e jakakolwiek konkurencja nie
wchodzi�a w rachub�. Wr�cz przeciwnie, klienci wykazali niezmiern� ch�� wsp�pracy i
robili wszystko, aby u�atwi� jej zadanie.
M�czy�ni zbudowali dla niej prymitywn� drog�, rodzaj drewnianego wzniesienia, po
kt�rym obecnie toczy�a si� ci�ar�wka. Wypracowa�a sobie dok�adny moment przej�cia,
odbywa�o si� w momencie, gdy ci�ar�wka mija�a przepust odp�ywowy �wier� mili w g��b
parku stanowego. Tutaj przepust r�wnie� istnia�... lecz zosta�a z niego jedynie
sterta pokruszonych ska�. Droga za� zgin�a pod warstw� py�u. Pod ko�ami pojazdu
skrzypn�y nieheblowane deski. By�oby fatalnie, gdyby z�apa�a gum�... lecz kto� od
nich m�g�by naprawi� ko�o. Oni zawsze pracowali, dodatkowe zadanie nie sprawi�oby
im wi�kszej r�nicy. Zauwa�y�a ich, stali na skraju drewnianego podjazdu, pogr��eni
w niecierpliwym oczekiwaniu. Za plecami mieli cuchn�ce obozowisko, za kt�rym sta�
statek.
Akurat obchodzi� j� ich statek. Dobrze wiedzia�a, czym by�: zagrabion�
w�asno�ci� armii. Zaciskaj�c ko�cist� d�o� na d�wigni zmiany bieg�w, wrzuci�a luz i
odczeka�a, a� ci�ar�wka si� zatrzyma. Kiedy podeszli bli�ej, zaci�ga�a w�a�nie
hamulec r�czny.
� Dzie� dobry � powiedzia� profesor Crowley, lustruj�c bacznym spojrzeniem
zawarto�� ci�ar�wki.
Pani Berthelson wymamrota�a nieobowi�zuj�c� odpowied�. Nie lubi�a ich... byli
zdesperowani, brudni, cuchn�li potem i strachem, ich cia�a i odzie� powleka�a
warstwa brudu. Obiegli ci�ar�wk� niczym zal�knione, skruszone dzieci i si�gn�wszy
do przyczepy, zacz�li wy�adowywa� towary.
� A to co � rzuci�a ostro. � Wara mi od nich.
Jak oparzeni cofn�li r�ce. Pani Berthelson ponuro wysz�a z kabiny, chwyci�a spis
towar�w i podesz�a do Crowleya.
� Chwileczk� � powiedzia�a do niego. � Trzeba je odhaczy�.
Zerkn�wszy na Mastersona, kiwn�� g�ow� i obliza� spierzchni�te wargi. Czeka�.
Pozostali r�wnie�. Wszystko odbywa�o si� tak jak zawsze; zar�wno oni, jak i ona
wiedzieli, �e nie by�o innego sposobu na uzupe�nienie zapas�w. A je�li tego nie
zrobi�, je�li nie otrzymaj� �ywno�ci, lekarstw, ubra�, narz�dzi i surowca, nie b�d�
mogli odlecie�.
W tym �wiecie podobne rzeczy nie istnia�y. Przynajmniej nie znajdowa�y si� w
zasi�gu r�ki. Wiedzia�a o tym od pocz�tku, na w�asne oczy ogl�da�a ogrom
zniszczenia. Nie zadbali o sw�j �wiat. Zmarnowali go, obr�cili w perzyn�. C�, to
ich sprawa, nie jej.
Nigdy nie po�wi�ci�a wiele uwagi wzajemnej zale�no�ci ich �wiata i jej.
Satysfakcjonowa�a j� sama �wiadomo��, �e oba istniej�, i �e potrafi swobodnie
przemieszcza� si� z jednego w drugi. By�a jedyn� osob�, kt�ra to umia�a.
Kilkakrotnie mieszka�cy obozu pr�bowali wr�ci� razem z ni�. Na pr�no. Podczas
przej�cia pozostawali w tyle. Jej zdolno�� by�a niepodzielna � nape�nia�o j� to
zrozumia�ym zadowoleniem � a dla osoby zajmuj�cej si� handlem nadzwyczaj op�acalna.
� Dobrze � rzuci�a oschle. Stan�wszy w miejscu, sk�d mog�a kontrolowa� ich
ruchy, przyst�pi�a do odkre�lania poszczeg�lnych produkt�w, gdy zdejmowano je z
ci�ar�wki. Procedura by�a dok�adna i niezawodna, stanowi�a cz�� jej �ycia. Od kiedy
si�ga�a pami�ci�, zawsze dba�a o interesy. Ojciec nauczy� j�, jak sobie radzi� w
handlu; przyswoi�a sobie �elazne regu�y bran�y. I do tej pory �ci�le ich
przestrzega�a.
Flannery i Patricia Shelby stan�li z boku; Flannery trzyma� pieni�dze
przeznaczone na zap�at�.
� I co � mrukn�� pod nosem. � Teraz mo�emy jej powiedzie�, �eby si� utopi�a.
� Jeste� pewny? � zapyta�a nerwowo Patricia.
� To ostatni za�adunek. � Flannery u�miechn�� si� z przymusem i przeci�gn��
dr��c� r�k� po czarnych rzedn�cych w�osach. � Mo�emy rusza� w drog�. Statek
wy�adowany po brzegi. Mo�emy nawet usi��� i teraz uszczkn�� odrobin� z zapas�w. �
Wskaza� na wy�adowany �ywno�ci� karton. � Boczek, jajka, mleko, prawdziwa kawa.
Chyba nie zjemy tego w przestrzeni. Mo�e powinni�my urz�dzi� orgi� typu ostatnia �
uczta � przed � odlotem.
� Fajnie by by�o � przyzna�a �a�o�nie Patricia. � Dawno nie jedli�my podobnych
rarytas�w.
Podszed� do nich Masterson.
� Zabijmy j� i ugotujmy w wielkim kotle. Chuda, stara wied�ma � by�aby z niej
�wietna zupa.
� Lepiej upiec w piekarniku � sprecyzowa� Flannery. � Mieliby�my troch� piernika
na podr�.
� Lepiej przesta�cie � rzuci�a z l�kiem Patricia. � Ona jest... c�, mo�e
istotnie jest czarownic�. To znaczy, mo�e w�a�nie takie by�y czarownice... stare i
obdarzone dziwnymi zdolno�ciami. Takie jak ona... zdolne do podr�y w czasie.
� Mamy cholernego farta � dorzuci� kr�tko Masterson.
� Ale ona tego nie rozumie, prawda? Czy w og�le wie, co robi? Czy wie, �e
mog�aby nas ocali�, u�yczaj�c nam cz�stki swoich zdolno�ci? Wie, co si� sta�o z
naszym �wiatem?
Flannery zastanowi� si�.
� Mo�e nie... mo�e wcale jej to nie obchodzi. Jest nastawiona na zysk, sprzedaje
nam towary z niewiarygodnym narzutem. S�k w tym, �e dla nas pieni�dze nie maj�
�adnej warto�ci. Gdyby otworzy�a szeroko oczy, u�wiadomi�aby to sobie. W naszym
�wiecie to tylko kawa�ki papieru. Lecz ona tkwi w swojej ma�ej, ciasnej rutynie.
Jest podporz�dkowana idei zysku. � Potrz�sn�� g�ow�. � Ograniczony, ptasi m�d�ek...
i to ona posiada tak� zdolno��.
� Przecie� nie jest �lepa � upiera�a si� Pat. � Widzi py�, ruiny. Jakim cudem
mog�aby nie wiedzie�?
Flannery wzruszy� ramionami.
� Prawdopodobnie nie widzi pomi�dzy dwoma �wiatami �adnego zwi�zku. Ostatecznie
po�yje jeszcze tylko kilka lat... nie doczeka wojny. Postrzega nasz �wiat jedynie
jako miejsce, kt�re mo�e odwiedza�. Egzotyczny, nieznany rejon. Mo�e wchodzi� i
wychodzi� � my jednak tkwimy w miejscu. To musi stwarza� poczucie bezpiecze�stwa,
takie przechodzenie z jednego �wiata w drugi. Bo�e, da�bym wszystko, �eby m�c z ni�
wr�ci�.
� I tego pr�bowano � zaznaczy� Masterson. � Ten b�cwa� Tellman pr�bowa�. I
wr�ci�, ca�y uwalany ziemi�. Twierdzi�, �e ci�ar�wka rozp�yn�a si� w powietrzu.
� Jasne, �e tak � odpar� �agodnie Flannery. � Odjecha�a do Walnut Creek. Z
powrotem do 1965 roku.
Roz�adunek dobieg� ko�ca. Mieszka�cy obozu mozolnie wspi�li si� na skarp�,
ci�gn�c towary w kierunku statku. Pani Berthelson podesz�a z profesorem Crowleyem
do Flannery�ego.
� Oto spis � rzuci�a pospiesznie. � Kilku pozycji nie uda�o mi si� znale��. Sami
wiecie, nie sprzedaj� ich w moim sklepie. Wi�kszo�� z nich musia�am zam�wi�.
� Wiemy � odpar� z ch�odnym rozbawieniem Flannery. Wiejski sklepik zastawiony
mikroskopami, tokarkami, zamro�onymi paczkami antybiotyk�w, przeka�nikami radiowymi
o wysokiej cz�stotliwo�ci i zaawansowanymi podr�cznikami z r�nych dziedzin
przedstawia�by niecodzienny widok.
� Dlatego musz� policzy� za wszystko nieco dro�ej � ci�gn�a kobieta pos�uszna
zasadzie wyduszenia z klienta jak najwi�cej. � Chodzi o pozycje... � Zerkn�a do
listy, po czym przenios�a spojrzenie na dziesi�ciostronicowy spis, kt�ry Crowley
wr�czy� jej ostatnim razem. � Niekt�rych nie uda�o mi si� znale��. Przenios�am je
na nast�pne zam�wienie. Je�eli chodzi o metale z laboratori�w ze wschodu...
powiedzieli, �e mo�e dostan� je p�niej. � Szare oczy nabra�y przebieg�ego wyrazu. �
Poza tym b�d� bardzo drogie.
� Niewa�ne � odpar� Flannery, wr�czaj�c jej pieni�dze. � Mo�e pani anulowa�
wszystkie nast�pne zam�wienia.
Jej twarz nie wyra�a�a �adnych uczu�. Poza mglistym brakiem zrozumienia.
� Nie b�dzie wi�cej transport�w � wyja�ni� Crowley. Napi�cie ust�pi�o, po raz
pierwszy przestali si� jej ba�. Zerwali zwi�zek z przesz�o�ci�. Nie byli ju�
zale�ni od zardzewia�ej czerwonej ci�ar�wki. Za�adowali statek, byli gotowi do
drogi.
� Odlatujemy � powiedzia� ze s�abym u�miechem Flannery. � Mamy wszystko, co
potrzeba.
Zrozumia�a.
� Ale przecie� z�o�y�am zam�wienie na te produkty. � M�wi�a cienkim, pozbawionym
emocji g�osem. � Przy�l� mi je. B�d� musia�a za nie zap�aci�.
� C� � odpar� cicho Flannery. � Cholerna szkoda.
Crowley rzuci� mu ostrzegawcze spojrzenie.
� Przykro nam � zwr�ci� si� do starej. � Nie mo�emy tu d�u�ej tkwi� � poziom
napromieniowania wzrasta. Musimy odlecie�.
Wyraz urazy na pomarszczonej twarzy ust�pi� miejsca narastaj�cej z�o�ci.
� Zam�wili�cie te rzeczy! Musicie je odebra�! � Jej piskliwy g�os przeszed� w
pe�en furii skrzek. � Co ja mam z nimi zrobi�?
Pat Shelby pospiesznie ubieg�a ostr� ripost� Flannery�ego.
� Pani Berthelson � powiedzia�a �agodnie � wiele pani dla nas zrobi�a, za co
jeste�my ogromnie wdzi�czni. Gdyby nie pani, nigdy nie zgromadziliby�my potrzebnych
zapas�w. Ale naprawd� musimy odej��. � Dotkn�a chudego ramienia staruszki, lecz ta
odsun�a si� gwa�townie. � To znaczy � doko�czy�a niepewnie Pat � nie mo�emy tu
d�u�ej zosta�, bez wzgl�du na to, czy tego chcemy, czy nie. Widzi pani ten czarny
py�? Jest radioaktywny i pokrywa ziemi� coraz grubsz� warstw�. Poziom toksyczny
wzrasta... je�li zostaniemy tu d�u�ej, zabije nas.
Pani Edna Berthelson sta�a, �ciskaj�c w r�kach list� towar�w. Na jej twarzy
widnia� wyraz, jakiego nie znali. Spazm gniewu ulotni� si� bez �ladu, jej
postarza�e rysy zastyg�y na podobie�stwo lodowatej maski. Pozbawione jakichkolwiek
uczu� oczy wygl�da�y jak kamienie.
Na Flannerym nie zrobi�o to �adnego wra�enia.
� Oto pani �up � powiedzia�, zamaszy�cie wyci�gaj�c ku niej plik banknot�w. � A
niech tam. � Zwr�ci� si� do Crowleya. � Oddajmy jej ca�� reszt�. Wepchnijmy jej do
gard�a.
� Zamknij si� � warkn�� Crowley.
Flannery cofn�� si� z uraz�.
� Do kogo m�wisz?
� Dosy� tego. � Zatroskany Crowley pr�bowa� przem�wi� starej do rozs�dku. �
Bo�e, chyba nie oczekuje pani, �e utkniemy tu na zawsze, co?
Kobieta nie odpowiedzia�a. Raptownie odwr�ci�a si� na pi�cie i w milczeniu
wr�ci�a do samochodu.
Masterson i Crowley popatrzyli na siebie niepewnie.
� To wariatka � uzna� z niepokojem Masterson.
Przybieg� Tellman i rzuciwszy ostatnie spojrzenie na wsiadaj�c� do ci�ar�wki
star�, pochyli� si� nad skrzynk� z �ywno�ci�. Na jego wychud�ej twarzy pojawi�a si�
dziecinna zach�anno��.
� Patrzcie � zawo�a�. � Kawa... prawie czterna�cie funt�w. Mo�emy otworzy�?
Chocia� jedn� puszk�, aby to uczci�?
� Jasne � odpar� Crowley, nie odrywaj�c wzroku od ci�ar�wki. Z przyt�umionym
rykiem silnika samoch�d zatoczy� szeroki �uk i przejechawszy drewniany pomost,
stopniowo rozp�yn�� si� w powietrzu. Pozosta�a jedynie ja�owa, wypalona s�o�cem
czarna r�wnina.
� Kawa! � wykrzykn�� rado�nie Tellman. Podrzuci� wysoko l�ni�c� metalow� puszk�,
po czym pochwyci� j� niezgrabnie. � Wiwat! Nasza ostatnia noc... ostatni posi�ek na
Ziemi!

To by�a prawda.
Gdy czerwona ci�ar�wka toczy�a si� drog�, pani Berthelson zajrza�a �do przodu� i
przekona�a si�, �e tamci m�wili prawd�. Skrzywi�a w�skie wargi, poczu�a w ustach
kwa�ny posmak ��ci. Uzna�a za oczywiste, �e nadal b�d� od niej kupowa� �
konkurencja nie istnia�a, a zapotrzebowanie by�o ogromne. A oni odlatywali. Kiedy
to nast�pi, utraci doskona�y rynek zbytu.
Nigdy nie znajdzie korzystniejszego. Mia�a do czynienia z klientami idealnymi. W
zamkni�tej skrzynce na zapleczu sklepu, pod zapasowym workiem zbo�a ukry�a prawie
dwie�cie pi��dziesi�t tysi�cy dolar�w. Istna fortuna, kt�r� otrzyma�a w ci�gu kilku
miesi�cy od uwi�zionej kolonii, kiedy jej mieszka�cy z mozo�em budowali sw�j
statek.
To dzi�ki niej im si� uda�o. Ona odpowiada�a za ich ucieczk�. Brak umiej�tno�ci
przewidywania spowodowa�, �e teraz si� wymykali. Co za bezmy�lno��.
Wracaj�c do domu, intensywnie my�la�a. To jej wina, ostatecznie by�a jedyn�
osob�, kt�ra umo�liwi�a im zgromadzenie zapas�w. Bez niej byli bezradni.
Uchwyci�a si� tej my�li i zajrza�a w g��b siebie, rozpatruj�c poszczeg�lne
wersje przysz�ych wydarze�. Oczywi�cie istnia�o ich wi�cej ni� jedna. Spoczywa�y
przed ni� niczym szereg p�l, skomplikowana sie� �wiat�w, do kt�rych mog�a zajrze�
zale�nie od swojej woli. �aden z nich nie zawiera� jednak tego, na czym zale�a�o
jej najbardziej.
Wszystkie ukazywa�y pozbawion� �ycia r�wnin� czarnego py�u. Nie by�o na niej
�adnych klient�w.
Ci�g wersji by� nadzwyczaj z�o�ony. Poszczeg�lne sekwencje ��czy�y si� niczym
sznur paciork�w; istnia�y �a�cuchy zdarze� zawieraj�ce z��czone ogniwa. Jedno
prowadzi�o do nast�pnego... lecz nie do r�wnoleg�ych �a�cuch�w.
Przyst�pi�a do precyzyjnego przeszukiwania ka�dego z nich. By�y liczne... mia�a
przed sob� niesko�czon� ilo�� wersji przysz�ych wydarze�. Wyb�r nale�a� do niej;
zajrza�a do jednego z nich, do �a�cucha, w kt�rym kolonia budowa�a statek. Jej
interwencja spowodowa�a urzeczywistnienie plan�w. Wybra�a j� spo�r�d wielu
mo�liwo�ci.
Musia�a zadzia�a� po raz kolejny. Pierwsza wersja nie przynios�a po��danych
rezultat�w. Rynek zbytu przesta� istnie�.
Nim zd��y�a j� umiejscowi�, ci�ar�wka wjecha�a do mi�ego miasteczka Walnut
Creek, min�a kolorowe sklepy, domy i supermarkety. Mo�liwo�ci by�y liczne, ale jej
umys� nie funkcjonowa� ju� tak jak dawniej... jednak si� uda�o. Od razu wiedzia�a,
�e wybra�a w�a�ciw�. Jej instynkt handlowy natychmiast to potwierdzi�, wersja
zosta�a zatwierdzona.
Spo�r�d wszystkich mo�liwo�ci ta by�a jedyna w swoim rodzaju. Statek zosta�
wykonany solidnie i gruntownie przetestowany. Jedna wersja ukazywa�a go, jak wznosi
si�, na chwil� zastyga w powietrzu, po czym z impetem rusza w kierunku granicy
atmosfery, ku Gwie�dzie Porannej. Sekwencje pora�ki ukazywa�y eksplozj� i statek
rozpadaj�cy si� na roz�arzone fragmenty. T� wersj� odrzuci�a natychmiast, nie mog�a
przynie�� korzy�ci.
Wed�ug innych mo�liwo�ci statek nie wystartowa� wcale. Turbiny zawiod�y... i
statek nie ruszy� si� z miejsca. W�wczas jednak ludzie wybiegli na zewn�trz i
przyst�pili do ustalania przyczyn usterki. To na nic. W p�niejszych segmentach
�a�cucha naprawiono statek i start odby� si� pomy�lnie.
Lecz jeden �a�cuch pasowa� jak ula�. Ka�dy element, ka�de ogniwo uk�ada�o si�
pomy�lnie. Zatrza�ni�to w�azy ci�nieniowe i zapiecz�towano statek. Z turbin poszed�
s�up ognia i statek chwiejnie uni�s� si� ponad r�wnin�. W odleg�o�ci trzech mil od
ziemi odpad�a tylna dysza. Statek zawirowa�, po czym run�� z impetem. Uruchomiono
silniki awaryjne przeznaczone do l�dowania na Wenus. Statek zwolni�, zako�ysa� si�
przez u�amek sekundy i roztrzaska� si� na stercie gruzu, kt�ra niegdy� nosi�a nazw�
Mount Diablo. Dymi�ce szcz�tki spoczywa�y na ziemi w niezm�conej ciszy.
Z wraku wysz�a oszo�omiona garstka ludzi i oszacowa�a straty. Mia�a przed sob�
budowanie wszystkiego od pocz�tku. Zebranie zapas�w i naprawienie statku... Stara
u�miechn�a si� do siebie.
O to jej chodzi�o. Rozwi�zanie by�o bez zarzutu. Musia�a jedynie c� za drobiazg
� wybra� sekwencj� na kolejn� podr�. Na kolejn� sobotni� dostaw�.

Crowley le�a� na wp� zasypany py�em i dotyka� g��bokiej rany w policzku. Bola�
z�amany z�b. Struga g�stej krwi sp�ywa�a mu do ust; gor�cy, s�onawy smak ciekn�cej
bezradnie wydzieliny jego w�asnego cia�a. Spr�bowa� poruszy� nog�, lecz utraci� w
niej czucie. Z�amana. W jego ogarni�tym rozpacz� umy�le panowa� zbyt du�y zam�t,
aby m�g� w pe�ni zrozumie� sytuacj�.
Gdzie� w ciemno�ciach poruszy� si� Flannery. J�kn�a jaka� kobieta, w�r�d ska� i
po�amanych fragment�w statku le�eli ranni i konaj�cy. Kto� podni�s� si� z ziemi,
potkn�� si�, po czym upad�. Zamruga�o sztuczne �wiat�o. To Tellman pe�z�
niezgrabnie po szcz�tkach ich �wiata. Popatrzy� t�po na Crowleya, okulary wisia�y
mu na jednym uchu, straci� doln� cz�� twarzy. Naraz pad� do przodu na dymi�c�
stert� zapas�w. Chude cia�o drga�o w konwulsjach.
Crowley d�wign�� si� na kolana. Masterson pochyli� si� nad nim, w k�ko
powtarzaj�c te same s�owa.
� Nic mi nie jest � st�kn�� Crowley.
� Spadli�my. Statek rozbity.
� Wiem.
W g�osie Mastersona pobrzmiewa�y pierwsze nuty histerii.
� My�lisz, �e...
� Nie � mrukn�� Crowley. � To niemo�liwe.
Masterson wybuchn�� �miechem. �zy p�yn�y mu po twarzy, znacz�c smugami brudne
policzki, krople kapa�y na szyj� i za zw�glony ko�nierz.
� To ona. Uziemi�a nas. Chce, �eby�my tu zostali.
� Nie � powt�rzy� Crowley. Odsun�� od siebie t� my�l. To niemo�liwe. Niemo�liwe.
� Odlecimy � powiedzia�. � Pozbieramy szcz�tki... zaczniemy wszystko od nowa.
� Ona wr�ci � wyj�ka� Masterson. � Wie, �e b�dziemy na ni� czeka�. Klienci!
� Nie � odpar� Crowley. Nie wierzy� w to, zmusi� si�, by nie uwierzy�. �
Uciekniemy. Musimy st�d uciec!

MODEL YANCY�EGO

Leon Sipling z j�kiem odsun�� od siebie dokumenty, nad kt�rymi pracowa�. Z


organizacji licz�cej tysi�ce cz�onk�w by� jedynym pracownikiem, kt�ry zalega� z
prac�. Mo�liwe, �e by� jedynym yancymenem na Kalisto, kt�ry nie wype�nia� swoich
obowi�zk�w. Pod wp�ywem nag�ego uk�ucia strachu i desperacji uruchomi� audioobw�d i
po��czy� si� z Babsonem, kontrolerem generalnym.
� Utkn��em, Bab � rzuci� chrapliwie Sipling. � Mo�e by� tak przes�a� mi obraz
ca�o�ci? Mo�e podchwyc� rytm... � U�miechn�� si� blado. � Szum innych umys��w
tw�rczych.
Po chwili namys�u Babson si�gn�� po synaps� impulsow�. Jego nalana twarz
wyra�a�a jawn� niech��.
� Dotrzymujesz kroku, Sip? Twoja dzia�ka musi zosta� scalona z reszt� do sz�stej
wieczorem. Wed�ug harmonogramu wszystkie prace musz� pojawi� si� na widliniach w
porze kolacji.
Na monitorze �ciennym stopniowo uformowa� si� obraz ca�o�ci; Sipling pospiesznie
skierowa� na� spojrzenie, wdzi�czny, �e mo�e unikn�� lodowatego wzroku Babsona.
Na monitorze widnia� tr�jwymiarowy wizerunek Yancy�ego, w zwyk�ym uj�ciu trzy
czwarte, od pasa w g�r�. John Edward Yancy w spranej roboczej koszuli z
podwini�tymi r�kawami, o opalonych, w�ochatych ramionach. M�czyzna dobiegaj�cy
sze��dziesi�tki, ogorza�y na twarzy, o lekko poczerwienia�ym karku i dobrodusznym
u�miechu, mru�y� uniesione ku s�o�cu oczy. Za plecami Yancy�ego widnia�o jego
podw�rko, gara�, ogr�d, trawnik oraz ty� ma�ego, bia�ego domku z plastiku. Yancy
wyszczerzy� z�by do Siplinga: ot, s�siad spocony pod wp�ywem upa�u i wysi�ku
wywo�anego koszeniem trawnika, mia� zamiar wypowiedzie� kilka cierpkich uwag na
temat pogody, sytuacji planety oraz stanu obej�cia.
Z g�o�nik�w zamontowanych na biurku Siplinga pop�yn�� niski g�os Yancy�ego.
� Mojemu wnukowi Ralfowi przytrafi�a si� pewnego ranka paskudna rzecz. Znasz
Ralfa; zawsze wychodzi do szko�y p� godziny wcze�niej... m�wi, �e lubi usi��� na
swoim miejscu przed wszystkimi innymi.
� Gorliwiec � od strony s�siedniego biurka dobieg� okrzyk Joe Pinesa.
Z g�o�nik�w niewzruszenie p�yn�� dobroduszny g�os Yancy�ego.
� C�, Ralf zobaczy� wiewi�rk�; siedzia�a na chodniku. Przystan�� na chwil� i
obserwowa� j�. � Wyraz twarzy Yancy�ego by� tak rzeczywisty, �e Sipling prawie
uwierzy� mu na s�owo. Niemal widzia� wiewi�rk� i stoj�cego z opuszczon� g�ow�
najm�odszego wnuka Yancy�ego, dziecko syna najs�ynniejszego � i ukochanego �
mieszka�ca planety.
� Ta wiewi�rka � ci�gn�� mi�ym g�osem Yancy � zbiera�a orzechy. Daj� s�owo, to
by� zwyk�y, czerwcowy dzie�. Ta ma�a wiewi�rka... � pokaza� r�kami jej rozmiar
� ...zbiera�a orzechy i chowa�a je na zim�.
Naraz rozbawiony wyraz twarz Yancy�ego znikn��. W jego miejsce pojawi� si�
powa�ny, zamy�lony � znacz�cy � wyraz. Niebieskie oczy pociemnia�y (�wietny dob�r
koloru). Szcz�ka sta�a si� bardziej kwadratowa, uparta (zamiana lalki
przeprowadzona przez ekip� android�w by�a godna najwy�szej pochwa�y). Yancy jakby
postarza� si� w oczach, zyska� bardziej dojrza�y i imponuj�cy wygl�d. Scen�
ogrodow� zast�piono inn�; Yancy znajdowa� si� na tle krajobrazie kosmicznym, w�r�d
g�r, wichru oraz pot�nej, wiekowej puszczy.
� Pomy�la�em sobie � odezwa� si� Yancy g��bszym, powolniejszym g�osem. � Oto
ma�a wiewi�rka. Sk�d ona wie, �e nadejdzie zima? Pracuje jak szalona, przygotowuje
si� na jej nadej�cie. � Yancy podni�s� g�os. � Przygotowuje si� na zim�, kt�rej nie
dane jej b�dzie ogl�da�.
Sipling zesztywnia� i przygotowa� si�; nadszed� czas.
� Uwaga! � wrzasn�� Joe Pines.
� Ta wiewi�rka � ci�gn�� uroczy�cie Yancy � posiada�a wiar�. Nie, nic nie
�wiadczy�o o rych�ym nadej�ciu zimy. Lecz ona wiedzia�a, �e to nieuniknione. �
Twardo zarysowana szcz�ka drgn�a; jedna r�ka z wolna pow�drowa�a w g�r�...
Naraz sylwetka znieruchomia�a. Zastyg�a, niema i cicha. Wypowied� dobieg�a
ko�ca, urwa�a si� w �rodku zdania.
� Wystarczy � oznajmi� Babson, usuwaj�c obraz. � Pomog�o ci?
Sipling gor�czkowo rzuci� si� do swoich papier�w.
� Nie � przyzna�. � Wcale. Ale... jako� sobie poradz�.
� Mam nadziej�. � Twarz Babsona pociemnia�a z�owr�bnie, a jego ma�e, �nikczemne�
oczka wyda�y si� jeszcze mniejsze. � Co si� z tob� dzieje? K�opoty w domu?
� Nic mi nie jest � wymamrota� spocony Sipling. � Dzi�ki.
Na monitorze wci�� widnia�a podobizna Yancy�ego, zastyg�a na s�owie
�nieuniknione�. Dope�nienie ca�o�ci spoczywa�o na barkach Siplinga: dalszy ci�g
wypowiedzi i gest�w nie zosta� jeszcze wkomponowany w obraz. Brakowa�o udzia�u
Siplinga, przez co ca�e przedsi�wzi�cie utkn�o.
� Pos�uchaj � odezwa� si� niepewnie Joe Pines. � Z ch�ci� dzisiaj ci� zast�pi�.
Od��cz swoje biurko od obwodu, a przejm� twoje obowi�zki.
� Dzi�ki � mrukn�� Sipling � ale jestem jedynym, kt�ry mo�e doko�czy� ten
cholerny kawa�ek. To gw�d� programu.
� Powiniene� odpocz��. Za ci�ko pracujesz.
� Tak � przyzna� b�d�cy na skraju histerii Sipling. � Kiepsko si� czuj�.
To nie ulega�o w�tpliwo�ci: wszyscy w biurze mogli potwierdzi� jego s�owa. Lecz
jedynie Sipling zna� przyczyn� tego stanu. I ca�� si�� woli powstrzymywa� si� od
wykrzyczenia jej na ca�y g�os.

Podstawow� analiz� sytuacji politycznej na Kalisto przeprowadzano komputerowo


przez Niplan w Waszyngtonie D.C., ko�cowych oblicze� dokonywali ludzie.
Waszyngto�skie komputery wykaza�y, �e struktura polityczna Kalisto zmierza ku
rozwi�zaniu totalitarnemu, nie by�y jednak w stanie wyci�gn�� z tego �adnych
miarodajnych wniosk�w. Ludzie mieli sklasyfikowa� tendencj� jako szkodliw�.
� To niemo�liwe � zaoponowa� Taverner. � Na szlakach przemys�owych prowadz�cych
z i na Kalisto panuje nieprzerwany t�ok, poza syndykatem ganimedejskim ca�y
pozaplanetarny handel znajduje si� pod �cis�� kontrol�. Je�li co� niebezpiecznego
mia�oby miejsce, natychmiast dosz�yby nas o tym s�uchy.
� Niby jak? � zapyta� szef policji Kellman.
Taverner wskaza� na wykresy danych, tabele i wykazy procentowe pokrywaj�ce
�ciany biura policji Niplanu.
� Na wiele sposob�w. Napady terrorystyczne, wi�zienia polityczne, obozy
koncentracyjne. Us�yszeliby�my o przetasowaniach politycznych, zdradach,
nielojalno�ci... wszystkich elementarnych symptomach dyktatury.
� Nie myl dyktatury z systemem totalitarnym � poradzi� oschle Kellman. � Uk�ad
totalitarny zagl�da w ka�d� sfer� �ycia obywateli, kszta�tu � je ich opinie na
ka�dy temat. Rz�d mo�e by� �r�d�em dyktatury albo parlament, albo prezydent, albo
rada Kaplan�w. To nie ma znaczenia.
� No dobrze � ust�pi� Taverner. � Pojad�. Zabior� ekip� i zobaczymy, co si�
�wi�ci.
� Czy mo�ecie upodobni� si� do rdzennych mieszka�c�w Kalisto?
� A co ich charakteryzuje?
� Nie jestem pewien � przyzna� z namys�em Kellman, zerkaj�c na szczeg�owe
wykresy �cienne. � Lecz cokolwiek to jest, wszyscy zaczynaj� upodabnia� si� do
siebie.

W�r�d pasa�er�w statku l�duj�cego na Kalisto znajdowa� si� Peter Taverner, jego
�ona oraz dw�jka dzieci. Z wyrazem troski na twarzy Taverner wy�uska� z t�umu
sylwetki miejscowych urz�dnik�w celnych majacz�ce u wyj�cia. Pasa�er�w czeka�a
dok�adna kontrola, wraz z opuszczeniem rampy grupa urz�dnik�w przesun�a si� do
przodu.
Taverner wsta� i zwo�a� swoj� rodzin�.
� Nie zwracaj na nich uwagi � pouczy� Ruth. � Nasze papiery umo�liwi� nam
wej�cie.
Wed�ug fachowo spreparowanych dokument�w trudni� si� handlem metalami
nie�elaznymi i szuka� rynku zbytu dla swoich produkt�w. Kalisto stanowi�a miejsce
ziemskich i mineralnych transakcji, nap�ywa� na ni� nieprzerwany strumie� ��dnych
zysku przedsi�biorc�w czerpi�cych surowiec z nierozwini�tych ksi�yc�w i zwo��cych
sprz�t kopalniany z planet wewn�trznych.
Taverner z pozorn� niedba�o�ci� przerzuci� p�aszcz przez rami�. Przysadzisty
m�czyzna po trzydziestce bez trudu m�g� uchodzi� za zamo�nego biznesmena. Marynarka
z podw�jnym rz�dem guzik�w by�a droga, lecz konserwatywna, wielkie buty starannie
wypolerowane. Og�lnie rzecz bior�c, prawdopodobnie mu si� uda. Wraz rodzin� ruszy�
w kierunku wyj�cia i zaprezentowa� nieskazitelnie podrobione dokumenty
pozaplanetarnej klasy biznesowej.
� Zaw�d? � zapyta� ubrany w zielony mundur urz�dnik, celuj�c w niego o��wkiem.
Sprawdzono dokumenty, wykonano zdj�cia i zamieszczono je w kartotece. Dokonano
por�wna� fal m�zgowych: rutynowa procedura celna.
� Metalurgia nie�elazna � zacz�� Taverner, ale drugi urz�dnik wpad� mu w s�owo:
� Ju� trzeci gliniarz tego ranka. O co wam na tej Terze chodzi? Urz�dnik
zmierzy� Tavernera bacznym spojrzeniem. � Mamy tu wi�cej gliniarzy ni� ministr�w.
Usi�uj�c nie wypa�� z roli, Taverner odpar� g�adko:
� Przyjecha�em na wypoczynek. Przewlek�y alkoholizm � nic s�u�bowego.
� To samo m�wi twoja kohorta. � Funkcjonariusz u�miechn�� si� z rozbawieniem. �
Co tam, jeden terra�ski gliniarz wi�cej, jeden mniej. Odsun�� zasuw� i przepu�ci�
Tavernera i jego rodzin�. � Witamy na Kalisto. Dobrej zabawy. To najszybciej
rozwijaj�cy si� ksi�yc w uk�adzie.
� Prawie planeta � uzupe�ni� ironicznie Taverner.
� Lada dzie�. � Urz�dnik zerkn�� w swoje notatki. � Zdaniem naszych przyjaci� w
waszej ma�ej organizacji, na waszych �cianach wisz� dotycz�ce nas mapy i wykresy.
Czy naprawd� jeste�my a� tak wa�ni?
� Dociekliwo�� naukowa � skwitowa� Taverner; trzy kropki oznacza�y, �e ca�a
ekipa zosta�a zdemaskowana. W�adze miejscowe otrzyma�y zapewne nakaz zapobiegania
infiltracji... �wiadomo�� tego przej�a go ch�odem.
Mimo to przepu�cili go. Czy�by byli a� tak ufni?
Sytuacja przedstawia�a si� nieweso�o. Rozgl�daj�c si� za taks�wk�, przygotowywa�
si� do mozolnego zwo�ania ekipy i po��czenia jej w ca�o��.

Tego wieczora, w barze �Jarz � si� na g��wnej ulicy handlowej dzielnicy miasta
Taverner spotka� si� z dwoma cz�onkami ekipy. Pochyleni nad szklankami z whisky
por�wnali swoje notatki.
� Jestem tu blisko dwana�cie godzin � powiedzia� Eckmund, spogl�daj�c
beznami�tnie na rz�dy butelek ustawione w mrocznej g��bi baru. W powietrzu unosi�
si� dym papierosowy; automatyczna szafa graj�ca emitowa�a metalicznie brzmi�ce
melodie. � Chodzi�em po mie�cie i obserwowa�em.
� Ja � odpowiedzia� Dorser � by�em w bibliotece. Skonfrontowa�em kr���ce mity z
panuj�c� na Kalisto rzeczywisto�ci�. Rozmawia�em te� z naukowcami � wykszta�conymi
osobnikami kr�c�cymi si� po salach.
Taverner upi� �yk ze swojej szklanki.
� I co?
� Znasz zasad� wy�szo�ci do�wiadczenia nad rozumem � odpar� z grymasem Eckmund.
� Szwenda�em si� na skraju dzielnicy slums�w, a� wreszcie nawi�za�em pogaw�dk� z
lud�mi czekaj�cymi na autobus. Rozpocz��em od ataku na w�adze: jako�� transportu
miejskiego, brak oczyszczalni �ciek�w, podatki, jednym s�owem wszystko. Z miejsca
podchwycili. Bez wahania. I bez strachu.
� Konstrukcja rz�du opiera si� na archaicznym schemacie � uzupe�ni� Dorser. �
System dwupartyjny, jedna partia nieco bardziej konserwatywna ni� druga. Og�lnie
rzecz bior�c, nie ma miedzy nimi �adnej zasadniczej r�nicy. Jednak�e obie wybieraj�
kandydat�w na otwartych zgromadzeniach podczas tajnego g�osowania. � Ogarn�o go
rozbawienie. � Modelowy przyk�ad demokracji. Czyta�em w ksi��kach, nic pr�cz
idealistycznych slogan�w: wolno�� s�owa, zgromadzenia oraz religii. �ywcem wzi�te z
podr�cznika.
Wszyscy trzej umilkli na chwil�.
� S� wi�zienia � odpar� powoli Taverner. � W ka�dym spo�ecze�stwie jest miejsce
na pogwa�cenie prawa.
� Odwiedzi�em jeden zak�ad karny � odpar� Eckmund i czkn��. Drobni
z�odziejaszkowie, mordercy, oszu�ci, chuligani � normalka.
� �adnych wi�ni�w politycznych?
� �adnych. � Eckmund podni�s� g�os. � R�wnie dobrze mo�emy to wykrzycze�. Nikogo
to nie obchodzi. A ju� najmniej w�adze.
� Mo�e po naszym wyje�dzie zapuszkuj� kilka tysi�cy os�b � mrukn�� z namys�em
Dorser.
� Bo�e � odpar� Eckmund � ludzie mog� opu�ci� Kalisto, kiedy tylko dusza
zapragnie. Kieruj�c pa�stwem policyjnym, nale�y dba� o szczelno�� granic. Tutejsze
s� otwarte na o�cie�. Ludzie wchodz� i wychodz�.
� Mo�e dosypuj� im co� do wody � wyrazi� przypuszczenie Dorser.
� Czy mo�na zak�ada� istnienie pa�stwa totalitarnego bez terroryzmu? � zapyta�
retorycznie Eckmund. � Jestem got�w da� g�ow�, �e nie ma tu kontroli my�li. I nie
ma strachu.
� Musz� wywiera� jaki� nacisk � upiera� si� Taverner.
� Policja na pewno tego nie robi � wtr�ci� z naciskiem Dorser. � Obywaj� si� bez
u�ycia si�y i brutalno�ci. To samo dotyczy nielegalnych aresztowa�, uwi�zienia i
pracy przymusowej.
� Gdyby�my mieli do czynienia z pa�stwem policyjnym � powiedzia� w zamy�leniu
Eckmund � wyst�powa�oby tu r�wnie� zjawisko ruchu oporu. Rodzaj ugrupowania
�wywrotowego�, kt�rego d��eniem by�oby obalenie w�adz. Lecz w tym spo�ecze�stwie
ka�dy mo�e u�ala� si� do woli; mo�na wykupi� sobie czas antenowy w radiu lub
telewizji, szpalt� w gazecie � co si� tylko chce. � Wzruszy� ramionami. � Sk�d wi�c
mowa o tajnym ruchu oporu? To bez sensu.
� Niemniej ci ludzie �yj� w spo�ecze�stwie, w kt�rym obowi�zuje ideologia jednej
partii � wtr�ci� Taverner. � To bezpo�redni symptom uwa�nie sterowanego pa�stwa
totalitarnego. Przypominaj� kr�liki do�wiadczalne � bez wzgl�du na to, czy s� tego
�wiadomi, czy nie.
� I niby nie zdawaliby sobie z tego sprawy?
Taverner w oszo�omieniu potrz�sn�� g�ow�.
� Sam ju� nie wiem. Dzia�aj� tu pewne mechanizmy, kt�rych nie rozumiemy.
� Mamy wszystko jak na d�oni. Mo�emy zbada� sytuacj�.
� Spogl�damy nie tam, gdzie trzeba. � Taverner leniwie utkwi� wzrok w
telewizorze ustawionym nad barem. Po��czona z ta�cem i �piewem prezentacja nagich
dziewcz�cych cia� dobieg�a ko�ca, w jej miejsce pojawi�a si� twarz m�czyzny. By� to
pi��dziesi�ciolatek o sympatycznym, okr�g�ym obliczu, otwartym spojrzeniu
niebieskich oczu, niemal dzieci�cym wyrazie ust i br�zowych kosmykach opadaj�cych
na lekko odstaj�ce uszy.
� Przyjaciele � hukn�a posta� z telewizora � mi�o zn�w u was go�ci� dzi�
wieczorem. Pomy�la�em sobie, �e utn� sobie z wami pogaw�dk�.
� Reklama � skwitowa� Dorser i zasygnalizowa� mechanicznemu barmanowi, �e �yczy
sobie nast�pnego drinka.
� Kto to jest? � zapyta� z zainteresowaniem Taverner.
� Ten przyjemniaczek? � Eckmund zerkn�� do swoich notatek. � Jaki� popularny
komentator. Nazywa si� Yancy.
� Jest cz�onkiem rz�du?
� Nic o tym nie wiem. To rodzaj domoros�ego filozofa. Znalaz�em w kiosku jego
biografi�. � Eckmund poda� szefowi kolorow� ksi��eczk�. � Na m�j gust, niczym nie
r�ni si� od innych. Kiedy� by� �o�nierzem, w wojnie mi�dzy Marsem a Jowiszem
awansowa� do rangi majora. � Oboj�tnie wzruszy� ramionami. � Gadaj�cy almanach.
Pe�ne wigoru pogadanki na ka�dy temat. Porady typu, jak wyleczy� katar, i
komentarze na temat beznadziejnej sytuacji na Terze.
Taverner przekartkowa� ksi��k�.
� Tak, rzeczywi�cie widzia�em w okolicy jego zdj�cia.
� Cieszy si� niezmiern� popularno�ci�. Uwielbiany przez t�um � traktuj� go jak
swojego rzecznika. Kupuj�c papierosy, zwr�ci�em uwag�, �e reklamuje jedn� mark�,
kt�ra dzi�ki temu wypar�a niemal z rynku wszystkie pozosta�e. To samo dotyczy piwa.
Szkocka w naszych szklankach te� pewnie nale�y do ulubionych Yancy�ego. Podobnie
jak pi�ki tenisowe. Tyle �e on nie gra w tenisa � woli krykieta. Gra w ka�dy
weekend. � Si�gaj�c po now� szklank�, Eckmund podsumowa�: � Tak wi�c wszyscy graj�
w krykieta.
� Jakim sposobem krykiet m�g� sta� si� sportem popularnym na ca�ej planecie? �
zapyta� Taverner.
� To nie jest �adna planeta � u�ci�li� Dorser. � Tylko zapyzia�y ksi�yc.
� Yancy twierdzi co innego � odpar� Eckmund. � Nale�y traktowa� Kalisto jak
planet�.
� Jak to? � zapyta� Taverner.
� Pod wzgl�dem duchowym jest planet�. Yancy lubi, jak ludzie traktuj� sprawy na
p�aszczy�nie duchowej. Ma zdecydowane pogl�dy na temat Boga, uczciwo�ci rz�dowej,
ci�kiej pracy i higieny osobistej. Wy�wiechtane truizmy.
Twarz Tavernera nabra�a twardego wyrazu.
� Ciekawe � mrukn��. � B�d� musia� z nim pom�wi�.
� Po co? To najbardziej nudna miernota z mo�liwych.
� Mo�e i tak � orzek� Taverner. � W�a�nie dlatego tak mnie zainteresowa�.

Babson, wielki i z�owr�bny, wyszed� na spotkanie Tavernera u wej�cia biurowca


Yancy�ego.
� Naturalnie, �e mo�e pan zobaczy� si� z panem Yancym. Niestety jest on
niezwykle zaj�tym cz�owiekiem; ustalenie dok�adnej daty spotkania niechybnie potrwa
troch� czasu. Wszyscy marz� o spotkaniu z panem Yancym.
Na Tavernerze nie wywar�o to wi�kszego wra�enia.
� Jak d�ugo mam czeka�?
Kiedy przecinali lobby, id�c w kierunku wind, Babson obliczy� w my�lach.
� Och, powiedzmy, cztery miesi�ce.
� Cztery miesi�ce!
� Spo�r�d osobisto�ci �yj�cych John Yancy cieszy si� najwi�ksz� popularno�ci�.
� Tutaj, owszem � skwitowa� gniewnie Taverner, gdy wchodzili do zat�oczonej
windy. � Ja nigdy przedtem o nim nie s�ysza�em. Skoro tyle si� o nim m�wi, to
dlaczego w Niplanie nikt go nie zna?
� Szczerze m�wi�c � odpar� ochryp�ym, poufnym szeptem Babson � sam nie wiem, co
ludzie w nim widz�. Je�li o mnie chodzi, jest tylko gadatliwym samochwa��. Ale
tutejsi zanim przepadaj�. Ostatecznie Kalisto to prowincja. Ludzie reprezentuj�
pewien szczeg�lny rodzaj my�lenia wymagaj�cy maksymalnych uproszcze� w widzeniu
�wiata � s�owa Yancy�ego padaj� na podatny grunt. Obawiam si�, �e na zaawansowanej
Terze mia�by ci�ki orzech do zgryzienia.
� A pr�bowa� wywiera� na ni� sw�j wp�yw?
� Jeszcze nie � odpar� Babson. � Mo�e kiedy�.
Podczas gdy Taverner rozwa�a� znaczenie s��w swojego pot�nego rozm�wcy, winda
stan�a. Obaj przeszli do luksusowego, wy�o�onego dywanem korytarza, o�wietlonego
ukrytymi we wn�kach �ciennych lampami. Babson otworzy� drzwi i znale�li si� w
przestronnym biurze.
Nagrywano tam kolejne uj�cie z udzia�em Yancy�ego. Grupa milcz�cych yancymen�w w
napi�ciu spogl�da�a na ekran. Obraz przedstawia� Yancy�ego siedz�cego przy
staro�wieckim d�bowym biurku w swoim gabinecie. Wyra�nie rzuca�o si� w oczy, �e
pracowa� nad jakim� filozoficznym zagadnieniem: na biurku le�a�y stosy ksi��ek i
dokument�w. Twarz Yancy nabra�a zamy�lonego wyrazu, podpar� d�oni� przeci�te
zmarszczk� skupienia czo�o.
� To na niedzielny poranek � podpowiedzia� Babson.
Usta Yancy�ego drgn�y i m�czyzna przem�wi�.
� Przyjaciele � zacz�� swym g��bokim, przyjaznym g�osem. � Siedz� tu przy
biurku, tak jak i wy siedzicie w swoich pokojach. � Nast�pi�a zmiana uj�cia,
obiektyw kamery zarejestrowa� otwarte drzwi do gabinetu Yancy�ego. W salonie mign�a
znajoma posta� �ony Yancy�ego; mi�a os�bka w �rednim wieku siedzia�a na sofie i
szy�a. Ich wnuk Ralf siedzia� u jej st�p i gra� w kulki. Pies drzema� w k�cie.
Jeden z obserwator�w zanotowa� co� w notesie. Zdumiony Taverner rzuci� mu
zaciekawione spojrzenie.
� Oczywi�cie, by�em tam z nimi � podj�� z przelotnym u�miechem Yancy. � Czyta�em
Ralfowi historyjki. Siedzia� mi na kolanach. � W miejsce t�a zaprezentowano migawk�
przedstawiaj�c� Yancy�ego z wnukiem na kolanach. Nast�pnie zn�w pojawi�o si� biurko
i wype�niony ksi��kami gabinet Yancy�ego. � Jestem ogromnie wdzi�czny swojej
rodzinie � wyzna� Yancy. � W trudnych chwilach to ona jest dla mnie opok�. �
Yancymen zanotowa� kolejn� uwag�.
� Siedz�c tu, w gabinecie, w ten cudowny niedzielny poranek � kontynuowa� Yancy
� my�l� sobie, ile� mamy szcz�cia, �yj�c na tej pi�knej planecie, we wspania�ym
miastach i domach, w�r�d rzeczy, kt�rymi hojnie obdarzy� nas Pan. Musimy jednak
zachowa� ostro�no��. Musimy zadba� o to, aby ich nie straci�.
W postaci Yancy�ego nast�pi�a zmiana. Tavernerowi wyda�o si�, �e obraz uleg�
subtelnemu zniekszta�ceniu. Przedstawia� innego cz�owieka, pot�niejszego i
starszego; dobry nastr�j ulotni� si� bez �ladu. Mieli przed sob� srogookiego ojca
przemawiaj�cego do swoich dzieci.
� Przyjaciele � oznajmi� Yancy. � Istniej� si�y, kt�re mog� os�abi� planet�.
Wszystko to, co budowali�my przez lata dla naszych bliskich, dla dzieci, mo�e
zosta� odebrane nam w mgnieniu oka. Musimy nauczy� si� czujno�ci. Musimy chroni�
nasz� wolno��, stan posiadania i to�samo��. Je�li rozdzielimy si� i wdamy w
bratob�jczy konflikt, staniemy si� �atwym celem dla naszych wrog�w. Grunt to
jedno��, przyjaciele.
� W�a�nie o tym rozmy�la�em tego niedzielnego ranka. O wsp�pracy. Wsp�lnocie.
Musimy zapewni� sobie bezpiecze�stwo, to za� wi��e si� Iz jedno�ci�. Oto klucz,
przyjaciele, klucz to jeszcze pe�niejszego �ycia. Wskazuj�c na rozci�gaj�cy si� za
oknem ogr�d i trawnik, Yancy dorzuci�: � Wiecie, by�em...
G�os ucich�. Posta� zastyg�a. Zapalono �wiat�a, a w milcz�cych do tej pory
yancymen�w wst�pi�o �ycie.
� �wietnie � powiedzia� jeden z nich. � Przynajmniej na razie. Ale gdzie reszta?
� Sipling, jak zwykle � odpar� drugi g�os. � Jego dzia�ka jeszcze nie nadesz�a.
Co si� z nim dzieje?
Babson drgn��.
� Pan wybaczy � powiedzia� do Tavernera. � Zostawi� pana na chwil�... k�opoty
techniczne. Prosz� bardzo, niech pan si� rozejrzy, jak pan chce. Prosz� sobie
poczyta� � na co tylko ma pan ochot�.
� Dzi�ki � orzek� niepewnie Taverner. Czu� si� zbity z tropu, wszystko wydawa�o
si� nieszkodliwe, ba, trywialne. Jednak co� tu si� nie zgadza�o.
Podejrzliwie zabra� si� do dok�adniejszych ogl�dzin.

By�o jasne, �e John Yancy wypowiedzia� si� na ka�dy mo�liwy temat. Jego opinie w
sprawie danego zagadnienia � sztuki nowoczesnej, czosnku, napoj�w wyskokowych,
spo�ywania mi�sa, socjalizmu, wojny, szkolnictwa, wydekoltowanych sukni dla kobiet,
wysokich podatk�w, ateizmu, rozwod�w, patriotyzmu � by�y w zasi�gu r�ki, w ka�dym
mo�liwym odcieniu i nastawieniu.
Czy istnia� jakikolwiek temat, na kt�ry Yancy nie wyrazi� swojego zdania?
Taverner zbada� liczne kasety ustawione na p�kach w biurze. Wypowiedzi Yancy�ego
zapisano na miliardach metr�w ta�my... czy jeden cz�owiek m�g� posiada� opini� na
temat absolutnie ka�dej dziedziny?
Wybrawszy ta�m� na chybi� trafi�, otrzyma� wyk�ad na temat zachowania przy
stole.
� Pewnego wieczora przy kolacji � w uszach Tavernera zabrzmia� metaliczny g�os
miniaturowego Yancy�ego � zwr�ci�em uwag� na to, jak m�j wnuk Ralf kroi sw�j stek.
� Yancy u�miechn�� si� do widza, po czym na monitorze pojawi� si� przelotny
wizerunek sze�ciolatka w zaci�ciu kroj�cego kawa�ek mi�sa. � C�, pomy�la�em sobie,
oto Ralf bezskutecznie walczy ze swoim stekiem. I wyda�o mi si�...
Taverner wy��czy� ta�m� i schowa� j� na miejsce. Yancy posiada� zdecydowane
opinie na ka�dy temat... czy jednak rzeczywi�cie by�y one a� tak zdecydowane?
Narasta�o w nim dziwne podejrzenie. Na pewne tematy, oczywi�cie. W drobnych
sprawach Yancy by� zwolennikiem �cis�ych regu� oraz maksym zaczerpni�tych z
bogatego dziedzictwa ludzko�ci. Lecz istotne kwestie natury filozoficznej i
politycznej w jego wydaniu cechowa�o zn�w co� innego.
Wyjmuj�c jedn� z licznych ta�m oznaczonych napisem �Wojna�, Taverner w��czy� j�
bez przewijania.
� ...jestem przeciwny wojnie � zagrzmia� gniewnie Yancy. � Wiem co� o tym, ja
ju� wywalczy�em swoje.
Po tym nast�powa� zlepek scen batalistycznych: wojna pomi�dzy Marsem i Jowiszem,
w kt�rej Yancy wyr�ni� si� bohaterstwem, trosk� o towarzyszy, nienawi�ci� do wroga
i okazaniem stosownych do okoliczno�ci emocji.
� Jednak�e � o�wiadczy� Yancy � wed�ug mnie planeta musi by� silna. Nie wolno
nam podda� si� bez walki... s�abo�� prowokuje atak i stymuluje agresj�. S�abo�ci�
stwarzamy niebezpiecze�stwo wybuchu wojny. Musimy sprzymierzy� si�y i chroni�
bliskich. Ca�ym sercem i dusz� jestem przeciwny ja�owej walce; powtarzam jednak raz
jeszcze, cz�owiek musi toczy� wojn� sprawiedliw�. Nie mo�e wzbrania� si� od
odpowiedzialno�ci. Wojna to straszna rzecz. Czasem jednak trzeba...
Odk�adaj�c ta�m�, Tavener zastanawia� si� nad znaczeniem s��w Yancy�ego. Jak
brzmia�a jego opinia na temat wojny? Z grubsza zajmowa�a ona oko�o stu osobnych
ta�m, Yancy zawsze got�w by� podj�� tak istotne tematy jak wojna, planeta, B�g,
system podatkowy. Lecz czy wyci�ga� z tego jakiekolwiek wnioski?
Ciarki przebieg�y Tavernerowi po grzbiecie. Na szczeg�owe � i banalne � tematy
odpowied� pada�a jak z r�kawa: psy s� lepsze ni� koty, grejpfrut bez odrobiny cukru
jest zbyt kwa�ny, nie ma to jak wczesne wstawanie, nadu�ywanie alkoholu nie sprzyja
zdrowiu. Lecz sprawy naprawd� istotne... pustka, wype�niona stekiem napuszonych
komuna��w. Ludzie, kt�rzy przyznawali Yancy�emu racj� w kwestiach wojny, podatk�w,
Boga i planety, w gruncie rzeczy nie przyznawali racji niczemu. I wszystkiemu.
Na temat spraw istotnych nie mieli �adnej opinii. Jedynie my�leli, �e jest
inaczej Taverner pospiesznie przejrza� ta�my na poszczeg�lne tematy. To samo
dotyczy�o wszystkich. Ka�dym kolejnym stwierdzeniem Yancy kwestionowa� poprzednie.
W konsekwencji wychodzi�a zgrabna negacja, podwa�enie wszystkich postawionych
uprzednio tez. S�uchacz za� pozostawa� w z�udnym prze�wiadczeniu skonsumowania
przebogatej i zr�nicowanej intelektualnie uczty. To niesamowite. I jak�e
profesjonalne: zr�czna konstrukcja ca�o�ci wyklucza�a mo�liwo�� przypadku.
Nikt nie by� r�wnie nieszkodliwy i nudny jak John Edward Yancy. By� on zbyt
cholernie nieskalany, aby istnie� naprawd�.
Spocony Taverner opu�ci� archiwum i ruszy� w kierunku bocznych pomieszcze�,
gdzie yancymeni pracowali przy biurkach i wykresach �ciennych. Praca wrza�a jak w
ulu. Na twarzach pracownik�w dominowa�a �yczliwo��, prawie nuda. R�wnie przyjazne,
banalne oblicza, jakie ukazywa� sam Yancy.
Nieszkodliwe � i w owej nieszkodliwo�ci diaboliczne. Nic nie m�g� na to
poradzi�. Skoro ludzie z lubo�ci� przys�uchiwali si� wywodom Johna Edwarda Yancy,
skoro pragn�li kszta�towa� swe osobowo�ci na jego wz�r � co mia�a na to poradzi�
policja Niplanu?
Jakie pope�niano tu przest�pstwo?
Nic dziwnego, �e Babson nie wzbrania� si� przed wpuszczeniem policji. Nic
dziwnego, �e nikt nie zatrzyma� ich na granicy. Nie by�o tu �adnych wi�zie�
politycznych ani koncentracyjnych oboz�w pracy... nie istnia�a ku temu �adna
potrzeba.
Sale tortur oraz obozy eksterminacyjne by�y potrzebne tylko w�wczas, gdy
zawodzi�y wszelkie pr�by perswazji. Tutaj natomiast perswazja funkcjonowa�a bez
zarzutu. Rz�dzone terrorem pa�stwo policyjne nale�a�o ustanowi� tylko w sytuacji,
kiedy aparat totalitarny ulega� zachwianiu. Wcze�niejsze spo�ecze�stwa totalitarne
by�y niekompletne; w�adze nie posiada�y rzeczywistego dost�pu do ka�dej sfery
�ycia. Lecz poprawi�y si� techniki komunikacyjne.
Na jego oczach realizowano pierwsze naprawd� udane pa�stwo totalitarne:
sprawia�o wra�enie nieszkodliwego i banalnego. P�niej nast�powa� ostatni etap �
koszmarny, lecz w pe�ni logiczny � wszystkim nowo narodzonym ch�opcom rodzice
rado�nie i dobrowolnie nadawali imiona John Edward.
Dlaczeg� by nie? Oni sami ju� �yli, zachowywali si� i my�leli jak John Edward. Z
kolei pani Margaret Ellen Yancy stanowi�a wz�r dla kobiet. Ona r�wnie� dysponowa�a
pe�nym asortymentem stosownych wypowiedzi; mia�a kuchni�, okre�lony gust dotycz�cy
ubioru, przepisy kulinarne oraz porady, z kt�rych korzysta�y wszystkie kobiety.
Istnia�y nawet dzieci Yancy�ego, b�d�ce przyk�adem do na�ladowania dla m�odego
pokolenia. W�adze nie przeoczy�y niczego.
Babson podszed� do Tavernera z dobrodusznym wyrazem twarzy.
� Jak leci, panie w�adzo? � zarechota�, k�ad�c r�k� na jego ramieniu.
� Dobrze � odpar� Taverner, unikaj�c kontaktu z r�k�.
� Podoba si� panu nasze ma�e przedsi�biorstwo? � W niskim g�osie Babsona
brzmia�a autentyczna duma. � Robimy dobr� robot�. Koronkow� robot�. Nasz standard
dzia�ania graniczy z doskona�o�ci�.
Trz�s�c si� z bezsilnej z�o�ci, Taverner wypad� z biura na korytarz. Winda nie
przyje�d�a�a zbyt d�ugo; w�ciek�y skierowa� si� ku schodom. Musia� opu�ci�
biurowiec Yancy�ego; pragn�� uciec st�d jak najpr�dzej.
Z ciemnej wn�ki holu wy�oni� si� blady, niespokojny m�czyzna.
� Niech pan zaczeka. Czy m�g�bym... z panem pom�wi�?
Taverner wymin�� go.
� Czego pan chce?
� Pan jest z policji Niplanu, prawda? Ja... � Grdyka m�czyzny skoczy�a w g�r� i
w d�. � Pracuj� tutaj. Nazywam si� Sipling. Leon Sipling. Musz� co� zrobi�...
d�u�ej nie dam rady.
� Nic si� nie da zrobi� � oznajmi� Taverner. � Skoro chc� upodobni� si� do
Yancy�ego...
� Ale� �aden Yancy nie istnieje � przerwa� mu Sipling. Twarz zadrga�a mu
spazmatycznie. � Stworzyli�my go... to nasz wymys�.
Taverner stan�� jak wryty.
� Co zrobili�cie?
� Ju� postanowi�em. Chc� co� z tym zrobi�... dok�adnie wiem co. Chwytaj�c
Tavernera za r�kaw, wycedzi�: � Musi pan mi pom�c. Mog� z tym sko�czy�, ale sam nie
dam rady.

W przytulnym, elegancko urz�dzonym salonie Leona Siplinga wypili kaw�,


spogl�daj�c na poch�oni�te zabaw� dzieci. �ona Siplinga i Ruth Taverner wyciera�y w
kuchni naczynia.
� Yancy stanowi syntez� � wyja�ni� Sipling. � To kompilacja. Jednostka o
podobnych cechach nie istnieje. Opierali�my si� podstawowych prototypach z danych
socjologicznych, ca�o�� sk�ada si� z r�nych typowych jednostek. Pod tym wzgl�dem
wszystko jest autentyczne. Odarli�my go jednak z cech niepo��danych, przy
jednoczesnym uwypukleniu tych, kt�re wydawa�y si� najbardziej stosowne. Yancy to
posta� jak najbardziej prawdopodobna � doda� pos�pnie. � Istnieje mn�stwo takich
ludzi, niestety.
� Waszym za�o�eniem by�o naginanie ludzi do konkretnego wzorca zachowa�? �
zapyta� Taverner.
� Trudno mi precyzyjnie okre�li�, na czym polega�o fundamentalne za�o�enie.
Pracowa�em jako przedstawiciel reklamowy firmy produkuj�cej p�yn do p�ukania ust.
W�adze Kalisto zatrudni�y mnie i z grubsza wyja�ni�y charakter mojego dzia�ania.
Musia�em domy�li� si� prawdziwego celu przedsi�wzi�cia.
� M�wi�c �w�adze�, ma pan na my�li rad� rz�dz�c�?
Sipling wybuchn�� �miechem.
� Mam na my�li syndykaty handlowe, do kt�rych nale�y ksi�yc, wszystkie razem.
Ale nie mo�emy u�ywa� okre�lenia ksi�yc. Przecie� �yjemy na planecie. � Skrzywi�
si� gorzko. � Najwyra�niej w�adze maj� dalekosi�ne plany, kt�re zak�adaj�
wch�oni�cie konkurencji ganimedejskiej. Urzeczywistnienie tego zamierzenia da im
przewag� nad wszystkimi planetami spoza uk�adu.
� Przecie� konflikt z Ganimedesem przyczyni si� do wybuchu regularnej wojny �
zaoponowa� Taverner. � Korporacje medejskie zyskaj� poparcie swoich rodak�w. �
Naraz za�wita�o mu. � Rozumiem � powiedzia� cicho. � Rozpoczn� wojn�. Sytuacja jest
tego warta.
� Ma pan ca�kowit� racj�. Je�eli za� chodzi o rozpocz�cie wojny, musz� otrzyma�
poparcie ze strony ludno�ci. W gruncie rzeczy tutejszym nie przynios�oby to �adnych
korzy�ci. Wojna zmiot�aby w py� drobnych, przedsi�biorc�w i skoncentrowa�a w�adz� w
r�kach nielicznej grupy os�b, kt�ra i teraz jest ju� wystarczaj�co nieliczna. By
zyska� poparcie osiemdziesi�ciomilionowej rzeszy ludzi, potrzeba oboj�tnego,
bezmy�lnego audytorium. W�a�nie ku temu zmierzaj�. Gdy kampania Yancy�ego dobiegnie
ko�ca, mieszka�cy Kalisto zgodz� si� na wszystko. Yancy my�li za nich. M�wi im, jak
maj� si� czesa�, w co gra�. Opowiada anegdoty, kt�re potem m�czy�ni powtarzaj� w
domach. Jego �ona w�asnor�cznie przygotowuje kolacj� dla wszystkich. �ycie ka�dego
mieszka�ca stanowi wierne odbicie �ycia Yancy�ego. Cokolwiek robi, w cokolwiek
wierzy. Pierzemy ludzkie umys�y od bitych jedenastu lat. Istotn� spraw� jest
niezmienna monotonia tego zjawiska. Ca�e pokolenie dorasta, szukaj�c w Yancym
odpowiedzi na wszystkie pytania.
� Wobec tego to ogromne przedsi�wzi�cie � zauwa�y� Taverner. Ten projekt
stworzenia i podtrzymywania idei Yancy�ego.
� Tysi�ce ludzi zaanga�owanych jest w samo pisanie scenariusza. Pan widzia�
zaledwie pocz�tkowy etap � to samo odbywa si� w ka�dym mie�cie. Kasety, filmy,
ksi��ki, czasopisma, plakaty, pamflety, przedstawienia teatralne audio i wideo,
wzmianki w gazetach, podk�ady muzyczne, komiksy dla dzieci, reporta�e, starannie
opracowane reklamy. Miarowy potok Yancy�ego. � Bior�c ze stolika czasopismo,
wskaza� na g��wny artyku�. � �Jak si� miewa serce Johna Yancy�ego?� Stawia pytanie,
co by�my bez niego zrobili. W nast�pnym tygodniu pojawi si� artyku� na temat stanu
jego �o��dka. � Sipling doda� zjadliwie: � Znamy milion r�nych sztuczek. Znamy go
na wylot. Nazywamy si� yancymenami; to nowy rodzaj sztuki.
� Jak wy... pracownicy odnosicie si� do Yancy�ego?
� To balon nadmuchany gor�cym powietrzem.
� �aden z was nie jest przekonany?
� Nawet Babson stroi sobie z tego �arty, a Babson stoi na samej g�rze, po nim s�
ch�opcy, kt�rzy podpisuj� czeki. Bo�e, gdyby przysz�o nam kiedy� uwierzy� w
Yancy�ego... gdyby�my zacz�li s�dzi�, �e te bzdury cokolwiek znacz�... � Na twarzy
Siplinga odmalowa� si� wyraz rozpaczy. � Koniec. Dlatego w�a�nie nie mog� tego
znie��.
� Dlaczego? � zapyta� z ciekawo�ci� Taverner. Ukryty mikrofon rejestrowa� ka�de
s�owo, przesy�aj�c je do rodzimego biura w Waszyngtonie. � Ciekawi mnie, dlaczego
zdecydowa� pan z tym sko�czy�.
Sipling schyli� si� i zawo�a� syna.
� Mike, przerwij zabaw� i chod� tutaj. Mike ma dziewi�� lat � wyja�ni�
Tavernerowi. � Yancy towarzyszy mu od urodzenia.
Mike zbli�y� si� z oci�ganiem.
� S�ucham, sir?
� Jakie masz oceny w szkole? � zapyta� go ojciec.
Ch�opiec dumnie wypi�� pier�, by� pomniejszon� kopi� Leona Siplinga.
� Same sz�stki i pi�tki.
� To bystry dzieciak � powiedzia� do Tavernera Sipling. � Dobry z arytmetyki,
historii i ca�ej reszty. � Zwracaj�c si� do ch�opca, powiedzia�: � Zadam ci kilka
pyta�; chcia�bym, aby ten pan wys�ucha� odpowiedzi, dobrze?
� Tak, sir � odrzek� pos�usznie ch�opiec.
Z powag� na twarzy Sipling powiedzia� do syna:
� Chc� wiedzie�, co s�dzisz na temat wojny. Opowiadano ci o niej w szkole; wiesz
wszystko na temat s�ynnych wojen. Zgadza si�?
� Tak, sir. Uczyli�my si� o rewolucji ameryka�skiej, pierwszej wojnie �wiatowej,
potem o pierwszej wojnie wodorowej oraz o wojnie pomi�dzy kolonistami na Marsie i
Jowiszu.
� Wysy�amy do szk� materia� Yancy�ego; pomoce naukowe w skr�conej formie �
wyja�ni� Tavernerowi Sipling. � Yancy prowadzi dzieci przez poszczeg�lne epoki i
t�umaczy im znaczenie poszczeg�lnych zjawisk. Podobnie jest z histori� naturaln�.
Yancy zapoznaje ich z sekretami astronomii oraz ka�d� inn� rzecz� we wszech�wiecie.
Nigdy nie my�la�em jednak, �e m�j syn... � Urwa� �a�o�nie, po czym ponownie zwr�ci�
si� do ch�opca. � Zatem wiesz wszystko na temat wojny. Dobrze, wi�c co o niej
my�lisz?
� Wojna jest z�a � odrzek� g�adko ch�opiec. � To najgorsza rzecz na �wiecie.
Prawie zniszczy�a ludzko��.
Bacznie spogl�daj�c na syna, Sipling zapyta�:
� Czy kto� kaza� ci to m�wi�?
Ch�opiec zaj�kn�� si� niepewnie.
� Nie, sir.
� Naprawd� w to wszystko wierzysz?
� Tak, sir. Przecie� tak jest, prawda? Czy wojna nie jest z�a?
Sipling kiwn�� g�ow�.
� Jest z�a. A co powiesz o wojnach sprawiedliwych?
Ch�opiec odrzek� bez wahania:
� To co innego. Jasne, �e musimy toczy� sprawiedliwe wojny.
� Dlaczego?
� Musimy broni� swojego �ycia.
� Dlaczego?
W g�osie ch�opca nie brzmia�a ani odrobina wahania.
� Nie mo�emy pozwoli� im si� zdepta�, sir. To sprowokowa�oby wybuch agresji. Nie
mo�emy pozwoli�, aby na �wiecie zapanowa�a przemoc. Na �wiecie musi rz�dzi�... �
Poszuka� w my�lach odpowiedniego s�owa. � Na �wiecie musi panowa� prawo.
� W�asnor�cznie napisa�em te sprzeczne ze sob� s�owa osiem lat temu � o�wiadczy�
ze znu�eniem, na wp� do siebie Sipling. Otrz�sn�wszy si� z wysi�kiem, doda�: � Tak
wi�c wojna jest z�a. Musimy jednak bra� udzia� w wojnach sprawiedliwych. C�, mo�e
ta... planeta, Kalisto, zaanga�uje si� w wojn� z... na przyk�ad z Ganimedesem. � W
jego g�osie zabrzmia�a mimowolna ironia. � Na przyk�ad. A wi�c toczymy wojn� z
Ganimedesem. Czy to wojna sprawiedliwa? Czy po prostu wojna?
Tym razem nie pad�a �adna odpowied�. G�adka twarz ch�opca pomarszczy�a si� z
wysi�ku.
� I co? � zapyta� lodowatym tonem Sipling.
� No, hm � zaj�kn�� si� ch�opiec. � To znaczy... � Z nadziej� podni�s� wzrok. �
Czy kiedy przyjdzie czas, kto� odpowie na to pytanie?
� A jak�e � wykrztusi� Sipling. � Pewnie, �e odpowie. Mo�e nawet pan Yancy.
Na twarzy ch�opca odbi� si� wyraz bezbrze�nej ulgi.
� Tak, sir, pan Yancy odpowie na to pytanie. � Cofn�� si� w kierunku pozosta�ych
dzieci. � Czy mog� ju� odej��?
Gdy ch�opiec oddali� si�, Sipling bezradnie zwr�ci� si� do Tavernera.
� Wie pan, w co oni graj�? Gra nazywa si� hipo-hopo. Niech pan zgadnie, czyj
wnuk za ni� przepada. I kto wymy�li� t� gr�.
Taverner milcza�.
� Co pan proponuje? � zapyta� po chwili. � M�wi� pan, �e co� da si� zrobi�.
Na twarzy Siplinga odmalowa� si� wyraz zimnej przebieg�o�ci.
� Znam zasady projektu... Wiem, jak go zniszczy�. Kto� jednak powinien sta� nad
w�adzami z pistoletem w r�ku. W ci�gu dziewi�ciu lat pozna�em klucz do charakteru
Yancy�ego... klucz do nowej postaci, kt�r� tu tworzymy. To proste. Chodzi o
element, kt�ry czyni cz�owieka podatnym na wp�ywy.
� Zamieniam si� w s�uch � odrzek� cierpliwie Taverner z nadziej�, �e po��czenie
z Waszyngtonem przebiega bez �adnych zak��ce�.
� Wszystkie teorie Yancy�ego s� md�e. Nieprzekonuj�ce. Ka�da cz�� jego ideologii
jest rozrzedzona, nie zawiera niczego w nadmiarze. Stoimy o krok od pseudoteorii...
sam pan to zauwa�y�. Gdzie tylko si� da�o, wyrugowali�my okre�lon� postaw�, tworz�c
w ten spos�b istot� apolityczn�. Pozbawion� punktu widzenia.
� Jasne � potwierdzi� Taverner. � Mamy tu do czynienia jedynie z iluzorycznym
punktem widzenia.
� Wszystkie aspekty osobowo�ci musz� znajdowa� si� pod �cis�� kontrol�; istota
musi stanowi� ca�o��. Dlatego przy ka�dym za�o�eniu nale�y okre�li� pewien
stosunek. Pod ka�dym wzgl�dem nasz� dewiz� jest: �Yancy wierzy w rozwi�zania
przynosz�ce jak najmniej k�opot�w�. Czyli w rozwi�zania najp�ytsze. I proste, gdy�
nie si�gaj� na tyle g��boko, aby w jakikolwiek spos�b pobudzi� do my�lenia.
Taverner zrozumia�, o co mu chodzi�o.
� Nie wzbudzaj�ce kontrowersji, bezpieczne rozumowanie. � I dorzuci� w
podnieceniu: � Lecz gdyby w��czy� w to element ekstremalny, co�, co kosztowa�oby
wiele wysi�ku i przysporzy�o trudno�ci w �yciu codziennym...
� Yancy gra w krykieta. I ka�dy w��czy si� z rakiet�. � Oczy Siplinga zal�ni�y.
� Ale gdyby tak raptem zainteresowa� si�... Kriegspiel.
� Czym?
� Szachami, w kt�re gra si� za pomoc� dw�ch plansz. Ka�dy gracz dysponuje w�asn�
plansz� z ca�ym zestawem bierek. Oczywi�cie nie widzi planszy przeciwnika. Arbiter
widzi obie plansze, powiadamia ka�dego gracza o tym, �e zabra�, straci� b�d� te�
przesun�� bierki na zaj�te pole, wykona� niew�a�ciwe posuni�cie, da� szacha lub sam
jest zagro�ony.
� Rozumiem � odpar� pospiesznie Taverner. � Ka�dy gracz pr�buje wywnioskowa�
po�o�enie swojego przeciwnika. Gra na �lepo. Bo�e, to wymaga�oby maksymalnego
wyt�enia uwagi.
� Prusacy w ten spos�b szkolili swoich oficer�w. To wi�cej ni� gra: to zapasy
kosmiczne. A gdyby tak Yancy zasiada� ka�dego wieczora wraz z �on� i wnukiem do
uroczej sze�ciogodzinnej Kriegspiel? Gdyby jego ulubion� lektur� � zamiast
anachronicznych opowie�ci z zachodu � sta�a si� tragedia grecka? A ulubionym
utworem fugi Bacha, zamiast dotychczasowego �M�j stary dom w Kentucky�?
� Mam ju� w my�lach zarys sytuacji � powiedzia� Taverner, sil�c si� na spok�j. �
Chyba jeste�my w stanie pom�c.

Babson wyda� z siebie przera�liwy okrzyk.


� Ale� to... nielegalne!
� Oczywi�cie � potwierdzi� Taverner. � W�a�nie dlatego tu jeste�my. � Na jego
znak oddzia� tajnych funkcjonariuszy Niplanu wbieg� do siedziby Yancy�ego,
ignoruj�c wyprostowanych jak struna przy swoich biurkach pracownik�w. Taverner
rzuci� do nadajnika: � Jak idzie z szychami?
� Tak sobie � dobieg� niewyra�ny g�os Kellmana, wzmocniony uk�adem
przeka�nikowym mi�dzy Ziemi� a Kalisto. � Niekt�rzy oczywi�cie uciekli do swoich
firm. Wi�kszo�� jednak nie spodziewa�a si�, �e podejmiemy energiczne kroki.
� Nie mo�ecie! � wrzasn�� Babson, trz�s�c bia�ymi podbr�dkami. Co my takiego
zrobili�my? Jakim prawem...
� Wed�ug mnie � przerwa� mu Taverner � mo�emy przedstawi� wam zarzuty na gruncie
czysto handlowym. U�ywali�cie nazwiska Yancy�ego do reklamy r�nych produkt�w. Taka
osoba nie istnieje. To pogwa�cenie regulaminu rz�dz�cego etycznym
rozpowszechnianiem reklam.
Babson z trzaskiem zamkn�� usta, po czym ponownie je otworzy�.
� Nie... istnieje? Przecie� wszyscy znaj� Johna Yancy�ego. Przecie� on jest... �
zaj�kn�� si�, machaj�c bezradnie r�kami i doko�czy�: � on jest wsz�dzie.
Naraz w pulchnej d�oni pojawi� si� niedu�y pistolet, pomacha� nim dziko, podczas
gdy Dorser uczyni� krok do przodu i wytr�ci� mu bro� z r�ki. Babson wpad� w
histeri�.
Dorser z niesmakiem za�o�y� mu kajdanki.
� Zachowuj si� pan jak m�czyzna � poleci�. Nie pad�a jednak �adna odpowied�,
zawodz�cy Babson nie reagowa�.
Taverner z zadowoleniem wymin�� grup� zaskoczonych pracownik�w i skierowa� si� w
stron� po�o�onego w g��bi budynku biura. Wkr�tce stan�� przy biurku, przy kt�rym
pracowa� ob�o�ony stert� dokument�w Leon Sipling.
Pierwsza partia zmienionych obraz�w znajdowa�a si� ju� w skanerze. M�czy�ni
przygl�dali si� pracuj�cemu urz�dzeniu.
� I co? � zapyta� Taverner. � Ty jeste� s�dzi�.
� Chyba tak � odpar� nerwowo Sipling. � Mam nadziej�, �e nie wprowadzimy zbyt
wiele zam�tu... stworzenie Yancy�ego trwa�o jedena�cie lat, nale�y niszczy� go
stopniowo.
� Jak tylko powstanie pierwsza rysa, ca�o�� zachwieje si� w posadach. � Taverner
skierowa� si� ku wyj�ciu. � Poradzisz sobie sam?
Sipling zerkn�� na Eckmunda, kt�ry w drugiej cz�ci biura nadzorowa�
niespokojnych yancymen�w.
� Chyba tak. Dok�d idziesz?
� Chc� ogl�da� to na bie��co i obserwowa� reakcje ludzi. � Taverner przystan��
przy drzwiach. � Czeka ci� wiele pracy przy samodzielnym tworzeniu ca�o�ci. Przez
jaki� czas nie mo�esz spodziewa� si� niczyjej pomocy.
Sipling wskaza� na swoich wsp�pracownik�w, zabierali si� do pracy, zaczynaj�c od
miejsc, w kt�rych sko�czyli.
� Oni pomog� � odpar�. � Je�li tylko otrzymaj� za to wynagrodzenie.
Taverner ruszy� ku windzie. Chwil� potem jecha� na d�.
Na pobliskim rogu ulicy zebra�a si� gromadka ludzi w oczekiwaniu na popo�udniowy
seans z Johnem Edwardem Yancym.
Pocz�tek nie odbiega� od normy. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e przy odrobinie
stara� Sipling m�g� stworzy� niez�y kawa�ek. Tutaj za� mia� pe�ne pole do popisu.
Ubrany w koszul� z zakasanymi r�kawami i ubrudzone ziemi� spodnie Yancy
przykucn�� w ogrodzie ze szpadlem w d�oni i w s�omkowym kapeluszu nasuni�tym na
czo�o. Na o�wietlonej s�o�cem twarzy pojawi� si� szeroki u�miech. Obraz by� tak
sugestywny, �e Taverner z trudem m�g� uwierzy�, �e posta� na monitorze nie
istnia�a. Na w�asne oczy widzia� jednak pracuj�c� w pocie czo�a za�og� Siplinga,
kt�ra stworzy�a j� od podstaw.
� Witam � hukn�� dobrodusznie Yancy. Otar� pot z mokrej, rumianej twarzy i
sztywno wsta� z kl�czek. � O rany � powiedzia�. � Ale dzi� upa�. � Wskaza� na k�p�
pierwiosnk�w. � Wysadza�em je. Co za robota.
Jak na razie wszystko sz�o g�adko. T�um patrzy� beznami�tnie, ch�on�c bez
wi�kszego oporu ideologiczn� straw�. Na ca�ym ksi�ycu, w ka�dym domu, klasie,
biurze, na ka�dym rogu ulicy pokazywano t� sam� scen�. Zostanie ona pokazana raz
jeszcze.
� Tak � powt�rzy� Yancy. � Prawdziwy upa�. Za gor�co dla pierwiosnk�w... one
lubi� cie�. � Zbli�enie ukaza�o posadzone przy �cianie gara�u pierwiosnki. � Z
drugiej strony � ci�gn�� Yancy poufnym, dobrodusznym tonem � moje dalie potrzebuj�
du�o s�o�ca.
Kamera prze�lizgn�a si� po kwitn�cych w s�o�cu daliach.
Rzuciwszy si� na pasiasty fotel ogrodowy, Yancy zdj�� s�omkowy kapelusz i otar�
czo�o chustk�.
� No wi�c � podj�� jowialnie � gdyby kto� mnie zapyta�, co jest lepsze, s�o�ce
czy cie�, musia�bym odpowiedzie�, �e to zale�y od tego, czy si� jest pierwiosnkiem,
czy dali�. � Na jego twarzy odmalowa� si� s�ynny ch�opi�cy u�miech. � Ja chyba
jestem pierwiosnkiem... mam do�� s�o�ca na dzisiaj.
Widzowie zaaprobowali to bez s�owa. Pocz�tek nie robi� specjalnego wra�enia,
mia� jednak za zadanie wywrze� dalekosi�ne skutki. I Yancy w�a�nie przyst�powa� do
realizacji tych zamierze�.
�agodny u�miech znikn��. Jego miejsce zaj�a dobrze wszystkim znana zmarszczka
powagi na czole, zwiastuj�ca nadej�cie istotnych rozwi�za�. Yancy szykowa� si� do
wyg�oszenia kolejnych m�dro�ci. Tym razem jednak mia�o to by� co�, co w niczym nie
przypomina�o dotychczasowych wywod�w.
� Wiecie � zacz�� powoli Yancy. � To sk�ania do my�lenia. � Machinalnie si�gn��
po szklank� ginu z tonikiem � szklank�, kt�ra do tej pory niezmiennie zawiera�a
piwo. A le��ca obok niej gazeta nosi�a tytu� �Dziennik Psychologiczny�, a nie �Psie
Opowiastki�. Zmiana marginalnych szczeg��w zosta�a zarejestrowana w obszarze
pod�wiadomo�ci; �wiadomo�� obecnych by�a w tej chwili zwr�cona ku s�owom Yancy�ego.
� Wydaje mi si� � o�wiadczy� Yancy, jakby odkrywa� nieznan� dotychczas prawd� �
�e niekt�rzy mog� utrzymywa�, �e, dajmy na to, s�o�ce jest dobre, a cie� z�y.
Przecie� to kompletna bzdura. S�o�ce jest dobre dla r� i dalii, ale raz na zawsze
za�atwi�oby fuksje.
Uj�cie kamery przybli�y�o wsz�dobylskie fuksje.
� By� mo�e sami znacie takich ludzi. Oni po prostu nie rozumiej�, �e... � Swoim
zwyczajem na podkre�lenie tezy Yancy zrobi� u�ytek z m�dro�ci ludowej. � Co dla
jednego chlebem � oznajmi� gromko � dla innego trucizn�. Na przyk�ad, lubi� na
�niadanie sadzone jajka, kilka gotowanych �liwek oraz grzank�. Ale Margaret woli
p�atki. Ralf za� gardzi jednym i drugim. On przepada za nale�nikami. A jegomo�� z
naszej ulicy, ten z wielkim ogrodem przed domem, lubi placek z mi�sem zakrapiany
butelk� porteru.
Taverner wzdrygn�� si�. C�, trzeba by�o wi�cej wyczucia. Mimo to widzowie nadal
ch�on�li ka�de s�owo. Oto zal��ek pierwszej radykalnej idei: ka�da osoba posiada�a
inny system warto�ci i spos�b na �ycie. Ka�da osoba mog�a wierzy�, lubi� i
aprobowa� r�ne rzeczy.
To potrwa, tak jak powiedzia� Sipling. Nale�a�o zast�pi� bogate archiwum ta�m;
odwo�a� narzucone ludziom nakazy. Za pomoc� b�ahych uwag na temat pierwiosnk�w
uczyniono pierwszy krok w kierunku zmiany rozumowania. Kiedy dziewi�ciolatek
zapragnie znale�� odpowied� na pytanie, czy wojna by�a sprawiedliwa, czy nie,
b�dzie musia� si�gn�� w g��b w�asnego umys�u. Yancy nie podsunie gotowej
odpowiedzi, trwa�y przygotowania nad wyk�adem, wed�ug kt�rego niekt�rzy uwa�ali
wojn� za sprawiedliw�, a inni nie.
Tavernerowi zale�a�o zw�aszcza na jednym epizodzie. Jednak zrealizowanie go
potrwa jeszcze du�o czasu; projekt musia� zaczeka�. Yancy szykowa� si� do
stopniowej, aczkolwiek nieuniknionej zmiany swoich upodoba� estetycznych. Kt�rego�
dnia ludzie dowiedz� si�, �e przesta� lubi� sielskie obrazki z kalendarzy.
I �e odkry� prawdziwe pi�kno malarstwa pi�tnastowiecznego mistrza makabry i
diabolicznego horroru, Hieronima Boscha.

RAPORT MNIEJSZO�CI

Anderton na widok m�odego cz�owieka pomy�la�: �ysiej�. �ysiej�, robi� si� stary
i t�usty. Jednak nie powiedzia� tego g�o�no. Odsun�� krzes�o, wsta� i rezolutnie
obszed� biurko, sztywno wyci�gaj�c przed siebie r�k�. U�miechaj�c si� z wymuszon�
serdeczno�ci�, u�cisn�� d�o� m�odego m�czyzny.
� Witwer? � zapyta�, usi�uj�c nada� swemu g�osowi przyjazne brzmienie.
� Zgadza si� � odpar� m�odzieniec. � Ale ty oczywi�cie m�w mi Ed. To znaczy,
je�li podzielasz moj� niech�� do zb�dnych formalno�ci. � Pewny siebie wyraz jego
bladej twarzy jasno wskazywa�, �e uwa�a temat za zamkni�ty. Ed i John: wsp�praca od
samego pocz�tku b�dzie przebiega� bez zak��ce�.
� Nie mia�e� k�opot�w ze znalezieniem budynku? � zapyta� troskliwie Anderton,
ignoruj�c poufa�y wst�p. Dobry Bo�e, musia� si� czego� uchwyci�. Poczu� strach i
zacz�� si� poci�. Witwer kr��y� po gabinecie, jakby ten ju� nale�a� do niego �
jakby szacowa� jego rozmiary. Czy nie m�g� poczeka� cho�by kilka dni � tak dla
przyzwoito�ci?
� �adnego � odpar� g�adko Witwer, trzymaj�c r�ce w kieszeniach. Z
zainteresowaniem obejrza� ustawione wzd�u� �cian kartoteki. � Nie przychodz� do
twojej agencji jako kompletny ignorant, rozumiesz. Mam kilka w�asnych uwag co do
sposobu, w jaki przebiega prewencja zbrodni.
Anderton dr��c� r�k� zapali� fajk�.
� Jak przebiega? Powinienem to wiedzie�.
� Nie�le � odrzek� Witwer. � W gruncie rzeczy, ca�kiem dobrze.
Anderton utkwi� w nim oci�a�e spojrzenie.
� Czy to twoja prywatna opinia? Czy te� obiegowy frazes?
Witwer wytrzyma� jego wzrok.
� Prywatna i powszechna. Senat jest zadowolony z twojej pracy. Co wi�cej,
wykazuje prawdziwy entuzjazm. � I doda�: � Na jaki tylko sta� grup� starc�w.
Anderton skrzywi� si� w duchu, ale nie da� nic po sobie pozna�. Kosztowa�o go to
wiele wysi�ku. Zastanawia� si�, co Witwer naprawd� my�la�. Co w rzeczywisto�ci
kry�o si� pod kr�tko przystrzy�onymi w�osami? Oczy m�odego cz�owieka by�y
niebieskie, l�ni�ce i � niepokoj�co bystre. Witwer nie pe�ni� roli niczyjego
pionka. I najwyra�niej mia� du�e ambicje.
� O ile dobrze rozumiem � rzuci� ostro�nie Anderton � masz by� moim asystentem
do czasu, a� przejd� na emerytur�.
� Ja te� tak to rozumiem � odpar� tamten bez chwili wahania.
� To mo�e nast�pi� w tym roku, za rok � albo za dziesi�� lat. � Fajka w d�oni
Andertona zadr�a�a. � Nikt nie zmusi mnie do odej�cia. To ja za�o�y�em Agencj�
Prewencji i mog� zosta� tutaj tak d�ugo, jak mi si� spodoba. To tylko i wy��cznie
moja decyzja.
Witwer skin�� g�ow�.
� Oczywi�cie.
Anderton opanowa� si� nieco.
� Chcia�em tylko wyja�ni� pewne rzeczy.
� �eby od pocz�tku wszystko by�o jasne � zgodzi� si� Witwer. � Jeste� szefem.
Twoje zdanie si� liczy. � I zapyta� z niepozostawiaj�c� w�tpliwo�ci szczero�ci�: �
Czy oprowadzi�by� mnie po budynku? Chcia�bym jak najszybciej zapozna� si� z
og�lnymi zasadami dzia�ania organizacji.
Kiedy mijali ��to o�wietlone rz�dy biur, Anderton powiedzia�:
� Oczywi�cie znasz teori� prewencji zbrodni. Chyba mo�emy to z g�ry za�o�y�.
� Dysponuj� powszechnie znanymi informacjami � odpowiedzia� Witwer. � Przy
pomocy prekognitywnych mutant�w z powodzeniem obalili�cie karny system
wi�ziennictwa i grzywien. Jak wiadomo, kara pe�ni�a niewielk� funkcj� zapobiegawcz�
i nie przynosi�a zado��uczynienia ofierze zbrodni.
Dotarli do windy.
� Pewnie wychwyci�e� elementarny minus metodologii prewencyjnej istniej�cy z
prawnego punktu widzenia. Zatrzymujemy jednostki, kt�re nie pope�ni�y jeszcze
�adnego przest�pstwa � powiedzia� Anderton, kiedy p�ynnie wioz�a ich w d�.
� Ale zrobi�yby to � zapewni� z przekonaniem Witwer.
� Na szcz�cie nie robi� � poniewa� my zatrzymujemy ich, nim zd��� dokona� aktu
przemocy. Tak wi�c samo z�amanie prawa to czysta metafizyka. My twierdzimy, �e s�
winni. Oni jednak�e upieraj� si� przy swojej niewinno�ci. I, w pewnym sensie, maj�
racj�.
Wyszli z windy i ponownie ruszyli ��tym korytarzem.
� W naszym spo�ecze�stwie nie mamy do czynienia z ci�kimi zbrodniami � podj��
Anderton � dysponujemy jednak�e obrazem pe�nym niedosz�ych kryminalist�w.
Drzwi otworzy�y si� i zamkn�y i wkroczyli do skrzyd�a analitycznego. Na wprost
nich wyros�y imponuj�ce rz�dy sprz�tu � receptory danych oraz komputery, kt�re
bada�y i restrukturyzowa�y nap�ywaj�cy materia�. Tu� za urz�dzeniami siedzia�o
troje gin�cych pod splotami kabli jasnowidz�w.
� Oto i oni � oznajmi� oschle Anderton. � I co ty na to?
W ponurym p�mroku rozlega� si� be�kot trojga imbecyl�w. Ka�da nieartyku�owana
wypowied�, ka�da przypadkowa sylaba by�a skrz�tnie analizowana, por�wnywana,
sprowadzana do postaci symboli wizualnych, przek�adana na j�zyk kart preferowanych
i umieszczona w odpowiednim otworze maszyny. Przez ca�y dzie� imbecyle pletli bez
�adu i sk�adu, uwi�zieni na krzes�ach z wysokimi oparciami i unieruchomieni za
pomoc� metalowych ta�m i stert przewod�w. Ich potrzeby fizjologiczne zaspokajano
automatycznie. Innych potrzeb nie mieli. Podobni do warzyw, mamrotali, przysypiali
na swoich krzes�ach i trwali. Ich umys�y by�y t�pe, pe�ne zam�tu i zatopione w
mroku.
Ale nie w mroku tera�niejszo�ci. Trzy be�kocz�ce stwory o powi�kszonych g�owach
i wyniszczonych cia�ach zagl�da�y w przysz�o��. Maszyny analityczne rejestrowa�y
zapowiedzi przysz�ych wydarze� i pilnie przys�uchiwa�y si� niesk�adnej paplaninie.
Witwer po raz pierwszy straci� pewno�� siebie. W jego oczy wkrad� si� wyraz
bezgranicznego zdumienia, mieszanka zawstydzenia i szoku.
� Nie jest to... przyjemne � mrukn��. � Nie zdawa�em sobie sprawy, �e s� tak...
� Szuka� odpowiedniego s�owa. � Tak... zdeformowani.
� Zdeformowani i op�nieni w rozwoju � przyzna� natychmiast Anderton. � Zw�aszcza
dziewczyna, tam. Donna ma czterdzie�ci pi�� lat. Ale wygl�da mniej wi�cej na
dziesi��. Talent poch�ania wszystko; sz�sty zmys� destrukcyjnie wp�ywa na
funkcjonowanie p�atu czo�owego. Ale co nas to obchodzi? Mamy swoje przepowiednie.
Daj� nam to, czego potrzebujemy. Oni nie rozumiej� tego ani troch�, ale my �
owszem.
Wstrz��ni�ty Witwer zbli�y� si� do urz�dze�. Z otworu wyj�� stert� kart.
� Czy to wymienione nazwiska? � zapyta�.
� Najwyra�niej. � Anderton odebra� mu karty, marszcz�c brwi. � Nie mia�em czasu,
aby je przejrze� � wyja�ni�, niecierpliwie t�umi�c rozdra�nienie.
Urzeczony Witwer patrzy�, jak w opr�nionym otworze pojawia si� nowa karta. Za
ni� pod��y�a nast�pna � i jeszcze jedna. Urz�dzenie z szumem dostarcza�o coraz
wi�cej kart.
� Jasnowidze musz� si�ga� wzrokiem daleko w przysz�o�� � wykrzykn��.
� Wcale nie tak daleko � poinformowa� go Anderton. � Co najwy�ej tydzie� lub dwa
do przodu. Wiele z podawanych przez nich informacji jest dla nas bezu�ytecznych �
zwyczajnie nie mie�ci si� w zakresie naszej dzia�alno�ci. Przekazujemy je
odpowiednim agencjom. One w zamian przekazuj� nam swoje dane. Ka�da licz�ca si�
organizacja ma w swojej piwnicy, strze�one jak oko w g�owie, ma�py.
� Ma�py? � Witwer popatrzy� na niego zbity z tropu. � Ach tak, rozumiem. Nic nie
widzia�em, nic nie s�ysza�em itp. Bardzo zabawne.
� Bardzo trafne. � Anderton machinalnie zebra� karty �wie�o dostarczone przez
maszyn�. � Niekt�re z tych nazwisk zostan� ca�kowicie odrzucone. Z kolei to, co
zostanie, to w wi�kszo�ci drobne wykroczenia: kradzie�e, oszustwa podatkowe, napady
i wymuszenia. Jak z pewno�ci� wiesz, Agencja Prewencji obni�y�a liczb� pope�nianych
przest�pstw o dziewi��dziesi�t dziewi�� przecinek osiem dziesi�tych procent. Rzadko
mamy do czynienia z morderstwem lub zdrad�. Ostatecznie winowajca zdaje sobie
spraw� z tego, �e umie�cimy go w obozie na tydzie� przed dokonaniem zbrodni.
� Kiedy ostatnio pope�niono morderstwo? � zapyta� Witwer.
� Pi�� lat temu � odrzek� z dum� Anderton.
� Jak to si� sta�o?
� Przest�pca uciek� naszej ekipie. Mieli�my jego nazwisko � w istocie
dysponowali�my wszystkimi szczeg�ami zbrodni, ��cznie z nazwiskiem ofiary. Znali�my
dok�adny czas oraz miejsce planowanego aktu. Lecz pomimo naszych stara� zdo�a�
osi�gn�� sw�j cel. � Anderton wzruszy� ramionami. � Przecie� nie mo�emy z�apa�
wszystkich. � Przetasowa� karty. � Ale �apiemy wi�kszo��.
� Jedno morderstwo w ci�gu pi�ciu lat. � Witwer odzyskiwa� utracon� pewno��
siebie. � Imponuj�cy rezultat... jest z czego by� dumnym.
� Jestem dumny � odpar� cicho Anderton. � Opracowa�em t� teori� trzydzie�ci lat
temu, w czasach gdy ludzie w pogoni za zyskiem my�leli tylko o szybkim wzbogaceniu
si� na gie�dzie. Ja mia�em na uwadze co� usankcjonowanego... co� o nies�ychanej
warto�ci spo�ecznej.
Rzuci� karty Wally�emu Page�owi, swojemu podw�adnemu, kt�ry by� odpowiedzialny
za ma�pi blok.
� Zobacz, kt�rych potrzebujemy � poleci�. � Sam zadecyduj.
Kiedy Page znikn�� z kartami, Witwer powiedzia� w zamy�leniu:
� To wielka odpowiedzialno��.
� Owszem � potwierdzi� Anderton. � Je�li pozwolimy zbiec jednemu kryminali�cie �
jak si� zdarzy�o pi�� lat temu � mamy na sumieniu ludzkie �ycie. Odpowiedzialno��
spoczywa jedynie na nas. W razie jakiego� niedoci�gni�cia ginie cz�owiek. �
Wyszarpn�� z otworu trzy nowe karty. � W gr� wchodzi zaufanie publiczne.
� Czy nie kusi�o ci� nigdy... � Witwer zawaha� si�. � To znaczy, niekt�rzy z
zatrzymanych musieli proponowa� ci krocie.
� To na nic by si� nie zda�o. Bli�niacza kartoteka znajduje si� w g��wnej
kwaterze armii. Szale si� r�wnowa��. Ca�y czas maj� nas na oku. � Anderton
przelotnie zerkn�� na wierzchni� kart�. � Tak wi�c, nawet gdyby�my chcieli
przyj��...
Umilk�, zaciskaj�c usta.
� Co si� sta�o? � zapyta� ciekawie Witwer.
Anderton ostro�nie z�o�y� wierzchni� kart� i schowa� j� do kieszeni.
� Nic � mrukn��. � Zupe�nie nic.
Jego osch�o�� wywo�a�a na twarzy Witwera szkar�atny rumieniec.
� Naprawd� mnie nie lubisz � zauwa�y�.
� Zgadza si� � przyzna� Anderton. � Nie lubi�, ale...
Nie m�g� uwierzy�, �e nienawidzi m�odego cz�owieka a� do tego stopnia. To nie
wydawa�o si� mo�liwe: to nie by�o mo�liwe. Gdzie� nast�pi�a pomy�ka. Oszo�omiony
pr�bowa� odzyska� jasno�� my�li.
Na karcie widnia�o jego nazwisko. Rz�d pierwszy � oskar�ony o maj�ce nast�pi�
morderstwo! Wed�ug wiadomo�ci, komisarz prewencyjny John A. Anderton przed up�ywem
tygodnia mia� zabi� cz�owieka.
Nie potrafi� w to uwierzy�.

II

W gabinecie sta�a pogr��ona w rozmowie z Page�em m�oda i atrakcyjna �ona


Andertona, Lisa. Poch�oni�ta gwa�town� wymian� zda� prawie nie zwr�ci�a uwagi na
wchodz�cego m�a oraz Witwera.
� Cze��, kochanie � powiedzia� Anderton.
Witwer milcza�. Jednak�e na widok ciemnow�osej kobiety w dopasowanym mundurze
jego jasne oczy raptownie rozb�ys�y. Lisa znajdowa�a si� obecnie na jednym ze
stanowisk kierowniczych, ale kiedy�, jak wiedzia�, by�a sekretark� Andertona.
Anderton zauwa�y� zainteresowanie Witwera i zamy�li� si�. Umieszczenie karty w
maszynie wymaga�o wsp�lnika nale��cego do agencji kogo� blisko zwi�zanego z
Prewencj� i maj�cego dost�p do urz�dze� analitycznych. To nie mog�a by� Lisa. Ale
takiej mo�liwo�ci nie mo�na by�o wykluczy�.
Oczywi�cie, konspiracja zatoczy�aby szerszy kr�g i dotyczy�a czego� wi�cej ni�
tylko pod�o�onej gdzie� po drodze karty. Oryginalne dane r�wnie� mog�y zosta�
przekr�cone. Trudno ustali�, jak daleko si�ga�a zmiana.. Podsuwane przez wyobra�ni�
obrazy nape�ni�y go strachem. Pierwszy impuls � aby rozwali� maszyny i wydoby� z
nich wszystkie dane � by� ze wszech miar prymitywny i nic by nie da�. Pewnie ta�my
zgadza�y si� z odczytem: pogr��y�by si� z kretesem.
Mia� oko�o dwudziestu czterech godzin. Potem wojsko przejrzy swoje karty i
zauwa�y nie�cis�o��. Znajd� w swojej kartotece duplikat przyw�aszczonej przez niego
karty. Mia� tylko jedn� z dw�ch kopii, co znaczy�o, �e z�o�ona w jego kieszeni
karta mog�a r�wnie dobrze le�e� sobie na widoku na biurku Page�a.
Z zewn�trz dobieg�o wycie samochod�w policyjnych wyruszaj�cych na rutynowe
akcje. Ile godzin up�ynie, nim jeden z nich zatrzyma si� przed jego domem?
� Co si� sta�o, kochanie? � zapyta�a niepewnie Lisa. � Wygl�dasz, jakby�
zobaczy� ducha. Nic ci nie jest?
� Ale� sk�d � zapewni� j�.
Naraz Lisa zda�a sobie spraw� z utkwionego w niej pe�nego podziwu spojrzenia
Witwera. � Czy ten pan jest twoim nowym wsp�pracownikiem, kochanie? � zapyta�a.
Anderton przedstawi� jej nowego pracownika. Lisa u�miechn�a si� przyja�nie. Czy
spojrzeli na siebie porozumiewawczo? Nie potrafi� powiedzie�. Bo�e, zaczyna�
ka�dego podejrzewa� � nie tylko w�asn� �on� i Witwera, ale r�wnie� tuzin swoich
podw�adnych.
� Jest pan z Nowego Jorku? � zapyta�a Lisa.
� Nie � orzek� Witwer. � Wi�kszo�� �ycia sp�dzi�em w Chicago. Mieszkam w hotelu
� jednym z tych kolos�w w �r�dmie�ciu. Chwileczk�... gdzie� zapisa�em jego nazw�.
Podczas gdy nerwowo przetrz�sa� kieszenie, Lisa zaproponowa�a:
� Mo�e zjad�by pan z nami kolacj�. Skoro mamy ze sob� w wsp�pracowa�, my�l�, �e
powinni�my si� lepiej pozna�.
Anderton w zdumieniu cofn�� si� o krok. Czy �yczliwo�� jego �ony by�a
przypadkowa? Witwer sp�dzi z nimi wiecz�r i zyska wym�wk�, aby nachodzi� Andertona
w jego w�asnym domu. Wyprowadzony z r�wnowagi obr�ci� si� na pi�cie i ruszy� ku
wyj�ciu.
� A ty dok�d? � zapyta�a ze zdziwieniem Lisa.
� Wracam na ma�pi blok � odpar�. � Chcia�bym potwierdzi� pewien dziwny zesp�
danych, zanim wpadnie on w r�ce wojska. � Nim zd��y�a wymy�li� przekonuj�cy pow�d,
aby go zatrzyma�, wyszed� na korytarz.
Szybkim krokiem skierowa� si� ku rampie. Bieg� po schodach w kierunku chodnika,
kiedy dogoni�a go zdyszana Lisa.
� Co ci� napad�o? � Chwytaj�c go za r�k�, stan�a przed nim. � Wiedzia�am, �e
wychodzisz! � wykrzykn�a. � Co si� z tob� dzieje? Wszyscy my�l�, �e... �
Zreflektowa�a si�. � To znaczy, jeste� taki narwany...
Mija�y ich t�umy popo�udniowych przechodni�w. Nie zwracaj�c na nich najmniejszej
uwagi, Anderton odgi�� palce �ony, �eby pu�ci�a jego r�k�.
� Wychodz� � oznajmi� jej. � P�ki czas.
� Ale... dlaczego?
� Kto� chce mnie wrobi� � z�o�liwie i z premedytacj�. Tamten typ ma za zadanie
odebra� mi prac�. Senat chce dopa�� mnie poprzez niego.
Lisa podnios�a na niego zdumione spojrzenie.
� Ale przecie� on wydaje si� taki mi�y.
� Jak pirania.
Konsternacja Lisy przesz�a w niedowierzanie.
� Nie wierz� w to. Kochanie, to wszystko wina przepracowania... Przecie� to
niemo�liwe, �eby Ed Witwer chcia� ci� wrobi� � wyj�ka�a z niepewnym u�miechem. �
Niby jak mia�by to zrobi�, nawet gdyby chcia�? Na pewno Ed nie m�g�by...
� Ed?
� Przecie� to jego imi�, prawda?
Jej br�zowe oczy rozb�ys�y w gwa�townym, pe�nym niedowierzania prote�cie.
� Bo�e, ty wszystkich podejrzewasz. Pewnie wierzysz, �e i ja jestem w to jako�
zamieszana, prawda?
Zastanowi� si�.
� Nie jestem pewien.
Przysun�a si� do niego oskar�ycielsko.
� To nieprawda. Ty rzeczywi�cie w to wierzysz. Mo�e powiniene� Wyjecha� na kilka
tygodni. Potrzebujesz odpoczynku. To napi�cie i urazy, przybycie m�odego cz�owieka.
Popadasz w paranoj�. Czy�by� tego nie widzia�? Ludzie spiskuj� przeciwko tobie.
Powiedz, czy masz na to dostateczny dow�d?
Anderton wyj�� z kieszeni portfel i wyci�gn�� z niego z�o�on� kart�.
� Obejrzyj j� uwa�nie � rzuci�, podaj�c jej kart�.
Krew odp�yn�a jej z twarzy i ze �wistem chwyci�a oddech.
� Schemat jest bardzo prosty � powiedzia� Anderton, sil�c si� na spok�j. � To da
Witwerowi podstaw� prawn� do natychmiastowego usuni�cia mnie ze stanowiska. Nie
b�dzie musia� czeka� na moj� rezygnacj�. I doda� pos�pnie: � Wiedz�, �e jeszcze
poci�gn��bym kilka lat.
� Ale...
� To zak��ci r�wnowag�. Agencja Prewencyjna przestanie by� organizacj�
niezale�n�. Senat b�dzie kontrolowa� policj�, a potem... � Zacisn�� usta. � Potem
wch�onie r�wnie� i wojsko. C�, wszystko uk�ada si� logicznie. Oczywi�cie, �e czuj�
do Witwera wrogo�� i uraz� � oczywi�cie, �e mam motyw. Nikt nie chce by� zast�piony
przez m�odego cz�owieka i i�� w odstawk�. To naprawd� nosi wszelkie znamiona
prawdopodobie�stwa � tyle �e ani mi w g�owie zabija� Witwera. Lecz nie mog� tego
udowodni�. C� wi�c mam zrobi�?
Poblad�a na twarzy Lisa potrz�sn�a g�ow�.
� Nie... nie mam poj�cia. Kochanie, gdybym tylko...
� Teraz � rzuci� gwa�townie Anderton � p�jd� do domu i spakuj� si�. Tyle
przynajmniej mog� zaplanowa�.
� Czy masz zamiar spr�bowa� si� ukry�?
� Tak jest. Cho�by w koloniach centaura�skich, je�li b�dzie trzeba. Podobna
sytuacja ju� si� kiedy� zdarzy�o, a ja mam przewag� dwudziestu czterech godzin. �
Odwr�ci� si� szybko. � Wracaj do �rodka. Nie ma sensu, aby� sz�a ze mn�.
� S�dzi�e�, �e posz�abym? � zapyta�a chrapliwie Lisa.
Anderton popatrzy� na ni� zaskoczony.
� A nie? � Po czym dorzuci� ze zdziwieniem: � Nie, widz�, �e mi nie wierzysz.
Nadal uwa�asz, �e sam to wymy�li�em. � Ze z�o�ci� d�gn�� palcem w kart�. � Nawet
maj�c taki dow�d, wci�� nie jeste� przekonana.
� Nie � przyzna�a szybko Lisa. � Nie jestem. Nie przyjrza�e� jej si� jak nale�y,
kochanie. Nie ma na niej nazwiska Eda Witwera.
Anderton z niedowierzaniem odebra� jej kart�.
� Nikt nie twierdzi, �e zabijesz Eda Witwera � ci�gn�a pospiesznie Lisa cienkim,
�ami�cym si� g�osem. � Ta karta musi by� autentyczna, rozumiesz? I nie ma nic
wsp�lnego z Edem. Ani on, ani nikt inny nie spiskuje przeciwko tobie.
Zbyt wyprowadzony z r�wnowagi, aby zdoby� si� na odpowied�, Anderton nie odrywa�
spojrzenia od karty. Lisa mia�a racj�. Nazwisko Witwera nie figurowa�o w miejscu
nazwiska ofiary. W pi�tej linijce maszyna starannie wykaligrafowa�a inne nazwisko.

LEOPOLD KAPLAN

Ot�pia�y wcisn�� kart� do kieszeni. W �yciu nie zna� nikogo o takim nazwisku.

III

W domu panowa� ch��d i cisza. Anderton niezw�ocznie przyst�pi� do pakowania


swoich rzeczy. Kiedy to robi�, przez g�ow� przelatywa�y mu niespokojne my�li.
Mo�e myli� si� co do Witwera � ale jak m�g� uzyska� pewno��? Tak czy inaczej,
spisek przeciwko niemu by� jeszcze bardziej z�o�ony, ni� sobie wyobra�a�. W
ostatecznym rozrachunku Witwer m�g� pe�ni� rol� nic nie znacz�cej marionetki
sterowanej przez kogo� zupe�nie innego � przez jak�� odleg��, mglist� posta� blado
rysuj�c� si� w tle.
Pokazanie karty Lisie by�o b��dem. Niew�tpliwie ze szczeg�ami opisze j�
Witwerowi. Nigdy nie zdo�a opu�ci� Ziemi, by przekona� si�, jak wygl�da�oby �ycie
na granicznej planecie.
Poch�oni�ty tymi rozmy�laniami, us�ysza� za sob� skrzypni�cie deski. �ciskaj�c w
r�ku poplamion� kurtk� sportow�, odwr�ci� si� i ujrza� skierowan� w siebie luf�
szaroniebieskiego pistoletu.
� Nie potrzebowali�cie du�o czasu � powiedzia�, spogl�daj�c z gorycz� na
celuj�cego we� przysadzistego m�czyzn� o zaci�ni�tych ustach, ubranego w br�zowy
p�aszcz. � Nie waha�a si� ani chwili?
Twarz napastnika pozosta�a bez wyrazu.
� Nie wiem, o czym pan m�wi � powiedzia�. � Prosz� za mn�.
Oszo�omiony Anderton od�o�y� kurtk�.
� To pan nie jest z mojej agencji? Nie jest pan oficerem policji?
Zdumionego i opieraj�cego si� Andertona wyprowadzono do czekaj�cej przed domem
limuzyny. Otoczyli go trzej uzbrojeni m�czy�ni. Trzasn�y drzwi i samoch�d pop�dzi�
autostrad� w kierunku obrze�y miasta. Beznami�tne twarze wok� niego podskakiwa�y w
rytm jazdy, podczas gdy za szyb� miga�y mijane w p�dzie ponure, mroczne pola.
Anderton bezskutecznie usi�owa� okre�li� swoje po�o�enie, kiedy nagle samoch�d
zjecha� na wyboist� boczn� drog� i znalaz� si� w ciemnym, podziemnym gara�u. Kto�
wykrzykn�� rozkaz. Zgrzytn�� ci�ki metalowy zamek i zapalono �wiat�a. Kierowca
wy��czy� silnik.
� Po�a�ujecie tego � ostrzeg� chrapliwie Anderton, kiedy wywlekali go z
samochodu. � Wiecie, kim jestem?
� Owszem � odpowiedzia� m�czyzna w br�zowym p�aszczu.
Trzymaj�c Andertona na muszce, zaprowadzono go na g�r� do wy�o�onego grubym
dywanem korytarza. Najwyra�niej znalaz� si� w luksusowej prywatnej rezydencji,
po�o�onej na zdewastowanych przez wojn� terenach wiejskich. Po przeciwnej stronie
korytarza dostrzeg� pok�j � prosto, lecz ze smakiem umeblowany gabinet wype�niony
ksi��kami. W kr�gu �wiat�a padaj�cego z lampy, z twarz� cz�ciowo ukryt� w mroku,
czeka� na niego m�czyzna, kt�rego nigdy przedtem nie widzia�.
Gdy Anderton podszed� bli�ej, m�czyzna nerwowo wsun�� na nos okulary bez
oprawek, zatrzasn�� etui i zwil�y� j�zykiem wyschni�te wargi. Wiekowy, liczy� sobie
siedemdziesi�t lat lub wi�cej, pod pach� trzyma� smuk�� srebrn� lask�. Jego cia�o
by�o chude, �ylaste i nienaturalnie sztywne. Silnie przerzedzone w�osy mia�y barw�
szarobr�zow� � starannie przyg�adzona plama koloru na tle bladej, ko�cistej
czaszki. Jedynie oczy nadawa�y mu wygl�d �ywej istoty.
� Czy to Anderton? � zapyta� zrz�dliwie, zwracaj�c si� do m�czyzny w br�zowym
p�aszczu. � Gdzie go znale�li�cie?
� W jego domu � odpar� tamten. � Pakowa� si�, tak jak przewidzieli�my.
M�czyzna przy biurku w spos�b widoczny zadr�a�.
� Pakowa� si�. � Zdj�� okulary i gwa�townym ruchem schowa� je do pokrowca. �
Popatrz no tu � rzuci� grubia�sko do Andertona. � Co si� z tob� dzieje? Czy do
reszty postrada�e� zmys�y? Jak m�g�by� zabi� cz�owieka, kt�rego nigdy nie widzia�e�
na oczy?
Starzec, jak u�wiadomi� sobie Anderton, nazywa� si� Leopold Kaplan.
� Najpierw zadam panu pytanie � odpar� pospiesznie Anderton. Czy zdaje pan sobie
spraw� z tego, co pan zrobi�? Jestem komisarzem policji. Mog� pana skaza� na
dwadzie�cia lat.
Chcia� dorzuci� co� jeszcze, ale zdumienie kaza�o mu zamilkn��.
� Sk�d pan wiedzia�? � zapyta�. Mimowolnie si�gn�� do kieszeni, gdzie ukryta
by�a karta. � Zosta�o jeszcze...
� Nie powiadomi�a mnie twoja agencja � przerwa� mu z gniewn� niecierpliwo�ci�
Kaplan. � Fakt, �e nigdy wcze�niej o mnie nie s�ysza�e�, zbytnio mnie nie dziwi.
Leopold Kaplan, genera� Armii Federacyjnego Sojuszu Pa�stw Bloku Zachodniego. � Po
czym doda� z uraz�: � W stanie spoczynku od ko�ca wojny angielsko � chi�skiej i
upadku Sojuszu.
To mia�o sens. Anderton podejrzewa�, �e wojsko natychmiast uzyska�o duplikaty,
dla w�asnej ochrony. Odpr�y� si� nieco.
� No i? Przywi�z� mnie pan tutaj. I co dalej? � zapyta�
� Wygl�da na to � powiedzia� Kaplan � �e nie zabij� ci�, gdy� informacja o tym
natychmiast pojawi�aby si� na tych przebrzyd�ych kartach. Niezmiernie mnie
ciekawisz. Wydawa�o mi si� nieprawdopodobne, aby kto� o twojej pozycji rozwa�a�
pope�nienie okrutnego mordu na nieznanej mu osobie. Tu chodzi o co� wi�cej.
Szczerze m�wi�c, jestem zbity z tropu. Gdyby chodzi�o tu o jaki� rodzaj policyjnej
strategii... � Wzruszy� chudymi ramionami. � Na pewno zadba�by� o to, aby karta nie
trafi�a w nasze r�ce.
� Chyba �e � wtr�ci� jeden z jego ludzi � podrzucono j� celowo.
Kaplan podni�s� na Andertona bystre spojrzenie ptasich oczu.
� I co pan na to?
� W�a�nie � przytakn�� natychmiast Anderton, stwierdziwszy, �e w tej sytuacji
najlepiej b�dzie, je�li powie, co naprawd� my�li. � Przepowiednia na karcie zosta�a
celowo sfabrykowana przez grup� spiskowc�w z agencji policyjnej. Przygotowano
kart�, aby mnie wrobi�. Automatycznie pozbawiono mnie w�adzy. M�j asystent zajmuje
moje miejsce, twierdz�c, �e zapobieg� morderstwu w spos�b zgodny z procedur�
prewencyjn�. Nie ma potrzeby dorzuca�, �e nie dochodzi ani do morderstwa, ani do
zamys�u maj�cego do� prowadzi�.
� Zgadzam si�, �e do �adnego morderstwa nie dojdzie � potwierdzi� pos�pnie
Kaplan. � Zostaniesz aresztowany przez policj�. Ju� ja tego dopilnuj�.
� Chce mnie pan zawie�� tam z powrotem? Je�li mnie zaaresztuj�, nigdy nie zdo�am
dowie��, �e... � zaprotestowa� przera�ony Anderton.
� Nie obchodzi mnie, czy dowiedziesz czego�, czy nie � przerwa� mu Kaplan. �
Interesuje mnie jedynie to, jak usun�� ci� z drogi. � I dorzuci� lodowatym tonem: �
Dla mojego w�asnego bezpiecze�stwa.
� Szykowa� si� do wyjazdu � podsun�� jeden z m�czyzn.
� No w�a�nie � powiedzia� spocony Anderton. � Jak tylko mnie z�api�, wyl�duj� w
obozie. Witwer przejmie kontrol� � koniec, kropka. � Jego twarz pociemnia�a. � I
moja �ona. Najwyra�niej dzia�aj� wsp�lnie.
Kaplan przez chwil� zdawa� si� waha�.
� Mo�liwe � powiedzia�, spogl�daj�c na Andertona bez drgnienia powieki.
Nast�pnie potrz�sn�� g�ow�. � Nie mog� ryzykowa�. Je�li to spisek przeciwko tobie,
przykro mi. Ale to nie moja sprawa. � U�miechn�� si� nieznacznie. � Tak czy
inaczej, powodzenia. � Zwr�ci� si� do swoich ludzi: � Zabierzcie go na policj� i
przeka�cie komisarzowi. � Powiedzia� nazwisko i czeka� na reakcj� Andertona.
� Witwer! � powt�rzy� z niedowierzaniem Anderton.
Wci�� z lekkim u�miechem na twarzy Kaplan w��czy� radio.
� Witwer ju� przej�� w�adz�. Wygl�da na to, �e ma zamiar narobi� Wok� tej sprawy
du�o ha�asu.
Z radia dolecia�y odg�osy zak��ce�, po czym w gabinecie rozbrzmia� dono�ny g�os
czytaj�cy przygotowane o�wiadczenie.
� ...obywateli ostrzega si� przed udzieleniem temu niebezpiecznemu Osobnikowi
jakiejkolwiek pomocy. Okoliczno��, w kt�rej potencjalny morderca przebywa na
wolno�ci z zamiarem pope�nienia zbrodni, jest w naszych czasach zjawiskiem
niecodziennym. W stosunku do os�b, kt�re uchyl� si� od pe�nej wsp�pracy z policj�
zmierzaj�cej ku aresztowaniu Johna Allisona Andertona, zostan� wyci�gni�te surowe
sankcje. Powtarzam: Agencja Prewencyjna Federalnego Rz�du Bloku Zachodniego
prowadzi dzia�ania celem zlokalizowania i zneutralizowania by�ego komisarza, Johna
Allisona Andertona, kt�ry dzi�ki metodologii systemu prewencyjnego zostaje
niniejszym og�oszony za potencjalnego morderc�, i pozbawia go praw do wolno�ci oraz
innych przywilej�w.
� Nie potrzebowa� wiele czasu � mrukn�� przera�ony Anderton. Kaplan wy��czy�
radio i g�os ucich�.
� Lisa musia�a p�j�� prosto do niego � kontynuowa� z gorycz� Anderton.
� Niby na co mia� czeka�? � zapyta� Kaplan. � Nie pozostawi�e� w�tpliwo�ci co do
swoich intencji.
Skin�� na swoich ludzi.
� Zabierzcie go z powrotem do miasta. Niepewnie si� czuj�, maj�c go tak blisko.
W tej kwestii popieram komisarza Witwera. Chcia�bym, aby tego tu zneutralizowano
jak najszybciej.

IV

Kiedy samoch�d pod��a� ciemnymi ulicami Nowego Jorku w kierunku gmachu siedziby
policji, ch�odne, lekkie krople deszczu rozbija�y si� o chodnik.
� Chyba go pan rozumie � powiedzia� do Andertona jeden z m�czyzn. � Na jego
miejscu zachowa�by si� pan r�wnie stanowczo.
Nad�sany i zniech�cony Anderton wpatrywa� si� przed siebie.
� Tak czy inaczej � ci�gn�� m�czyzna � jest pan po prostu jednym z wielu.
Tysi�ce ludzi wyl�dowa�o w obozie. Nie b�dzie pan samotny. Mo�e nawet si� pan tam
zadomowi.
Anderton bezsilnie patrzy� na przechodni�w spiesz�cych mokrymi chodnikami. Nie
czu� �adnych emocji, jedynie przemo�ne zm�czenie. Sm�tnie rejestrowa� numery ulic;
zbli�ali si� do siedziby policji.
� Ten Witwer chyba wie, jak wykorzysta� sytuacj� � zauwa�y� jowialnie jeden z
m�czyzn. � Czy widzia� pan go kiedykolwiek?
� W przelocie � odpar� Anderton.
� Zale�a�o mu na pa�skiej posadzie � no i wrobi� pana. Jest pan tego pewny?
Anderton skrzywi� si�.
� Czy ma to jakiekolwiek znaczenie?
� Po prostu by�em ciekaw. � M�czyzna zmierzy� go sennym spojrzeniem. � A wi�c
jest pan by�ym komisarzem policji. Ludzie w obozie uciesz� si� na pana widok. Na
pewno wry� si� im pan w pami��.
� Bez w�tpienia � zgodzi� si� Anderton.
� Witwer nie marnowa� czasu. Kaplan ma szcz�cie, �e taki komisarz wzi�� sprawy w
swoje r�ce. � M�czyzna rzuci� na Andertona prawie b�agalne spojrzenie. � Jest pan
pewny, �e to spisek, prawda?
� Oczywi�cie.
� I Kaplanowi nie spad�by nawet w�os z g�owy? Po raz pierwszy w historii Agencja
Prewencyjna pope�nia b��d? Niewinny cz�owiek zostaje wrobiony przez jedn� z tych
kart. Mo�e tych niewinnych by�o wi�cej, nie s�dzi pan?
� To ca�kiem mo�liwe � przyzna� niech�tnie Anderton.
� Mo�e ca�y system wali si� na �eb na szyj�. Jasne, nie ma pan zamiaru pope�ni�
zbrodni � mo�e nikt z nich nie mia�. Czy to dlatego powiedzia� pan Kaplanowi, �e
chce trzyma� si� na uboczu? Mia� pan nadziej� udowodni� b��dy systemu? Je�li chce
pan o tym porozmawia�, to prosz�, mam otwarty umys�.
Drugi m�czyzna pochyli� si� i zapyta�:
� Tak mi�dzy nami, czy rzeczywi�cie naprawd� chodzi o spisek? Czy kto� pana
wrabia?
Anderton westchn��. Sam ju� nie by� pewien. Mo�e utkn�� w bezsensownej p�tli
czasowej, bez �adnego motywu ani pocz�tku. Got�w by� przyzna�, �e sta� si� ofiar�
fantazji neurotycznej wskrzeszonej w wyniku rosn�cego poczucia braku
bezpiecze�stwa. Postanowi� podda� si� bez walki. Ogarn�o go �miertelne znu�enie.
Porywa� si� z motyk� na s�o�ce wszystko obr�ci�o si� przeciwko niemu.
Ostry pisk opon przywr�ci� mu �wiadomo��. Kurczowo trzymaj�c kierownic� i
wciskaj�c peda� hamulca, kierowca desperacko usi�owa� kontrolowa� pojazd p�dz�cy
wprost na spotkanie wielkiej ci�ar�wki z chlebem, kt�ra niespodziewanie wy�oni�a
si� z mg�y i przecina�a mu drog�. Gdyby zamiast tego wdusi� gaz do dechy, mo�e
zdo�a�by si� uratowa�. Lecz zbyt p�no u�wiadomi� sobie b��d. Samoch�d wpad� w
po�lizg, przechyli� si� na bok i z impetem uderzy� w ci�ar�wk�.
Siedzenie unios�o si� pod Andertonem, uderzy� twarz� w drzwi. B�l, nag�y i nie
do zniesienia, eksplodowa� w jego m�zgu, kiedy tak le�a� zdyszany, pr�buj�c
d�wign�� si� na kolana. Gdzie� rozleg� si� trzask ognia, j�zyk sycz�cej jasno�ci,
kt�ra w k��bach dymu z wolna przedziera�a si� przez strzaskany kad�ub samochodu.
Czyje� r�ce si�gn�y do wn�trza pojazdu. U�wiadomi� sobie, �e kto� wywleka go
przez szczelin�, kt�ra kiedy� by�a drzwiami. Gwa�townie odsuni�to na bok fragment
oderwanego siedzenia i Anderton poczu�, jak staje na i opieraj�c si� ci�ko na
ramieniu ciemnej postaci, idzie w g��b mrocznej alei, byle dalej od wraku.
W oddali rozleg�o si� wycie policyjnych syren.
B�dziesz �y� � zazgrzyta� mu do ucha niski g�os. G�os, kt�rego nigdy przedtem
nie s�ysza�, r�wnie nieznajomy i szorstki jak deszcz padaj�cy mu na twarz. �
S�yszysz, co m�wi�?
� Tak � odrzek� Anderton. Machinalnie szarpn�� za oderwany r�kaw swojej koszuli.
Skaleczenie na policzku da�o o sobie zna�. Oszo�omiony pr�bowa� zorientowa� si� w
sytuacji. � Nie jeste� aby...
� Przesta� gada� i s�uchaj. � M�czyzna by� przysadzisty, prawie gruby. Jego du�e
d�onie przycisn�y Andertona do mokrej ceglanej �ciany, z dala od deszczu i blasku
p�on�cego samochodu. � Nie mieli�my innego wyj�cia � powiedzia�. � To by�a jedyna
mo�liwo��. Zabrak�o nam czasu. My�leli�my, �e Kaplan d�u�ej ci� tam potrzyma.
� Kim jeste�? � wydusi� Anderton.
Wilgotna od deszczu twarz wykrzywi�a si� w pozbawionym weso�o�ci u�miechu.
� Nazywam si� Fleming. Jeszcze si� spotkamy. Zosta�o oko�o pi�ciu sekund do
przyjazdu policji. Potem zaczniemy od punktu wyj�cia. � Wcisn�� Andertonowi do r�k
p�aski pakunek. � To powinno ci wystarczy�. Jest tam te� pe�en zestaw kart
identyfikacyjnych. Od czasu do czasu b�dziemy si� z tob� kontaktowa� � Jego szeroki
u�miech przeszed� w nerwowy chichot. � Do chwili kiedy udowodnisz swoje racje.
Anderton zamruga�.
� A wi�c to zmowa?
� Oczywi�cie. � M�czyzna zakl�� znienacka. � Chcesz przez to powiedzie�, �e
zmusili ci�, aby� w to wszystko uwierzy�?
� My�la�em... � Anderton mia� problemy z m�wieniem; wydawa�o mu si�, �e jeden z
jego przednich z�b�w ledwo trzyma si� na swoim miejscu. � Wrogo�� wobec Witwera...
zamiana miejsc, moja �ona i m�ody cz�owiek, naturalna niech��...
� Nie oszukuj si� � powiedzia� tamten. � Chyba wiesz lepiej. Ca�a sprawa zosta�a
skrupulatnie przemy�lana. Przewidzieli ka�d� sytuacj�. Karta mia�a pojawi� si� w
dniu przybycia Witwera. Prawie doprowadzili do ko�ca pierwszy etap. Witwer jest
komisarzem, ty za� �ciganym kryminalist�.
� Kto za tym stoi?
� Twoja �ona.
Anderton poderwa� g�ow�.
� Jeste� pewny?
M�czyzna si� za�mia�.
� R�cz� twoim �yciem. � Pospiesznie rozejrza� si� wok�. � Nadje�d�a policja. Id�
dalej t� alej�. Wsi�d� w autobus, pojed� do dzielnicy slums�w, wynajmij pok�j i kup
stert� czasopism, �eby ci si� nie nudzi�o. Kup r�wnie� now� odzie� � jeste�
wystarczaj�c� sprytny, aby o siebie zadba�, i nie pr�buj opu�ci� Ziemi.
Prze�wietlaj� wszystkie transporty opuszczaj�ce planet�. Je�li przez najbli�szy
tydzie� b�dziesz siedzia� cicho, wygra�e�.
� Kim jeste�? � zapyta� Anderton.
Fleming pu�ci� go. Ostro�nie podszed� do skraju alei i wyjrza�. Pierwszy
policyjny samoch�d stan�� przy mokrym chodniku; wolno podjecha� do dymi�cego wraku
auta Kaplana. Wewn�trz pojazdu grupa ocala�ych ludzi usi�owa�a przedrze� si� przez
pl�tanin� plastiku i stali.
� My�l o nas jako o stowarzyszeniu opieku�czym � powiedzia� cicho Fleming. Jego
nalana, beznami�tna twarz l�ni�a od wilgoci. � Jeste�my pewnego rodzaju si��
policyjn�, kt�ra ma na oku policj�. I pilnuje doda� � �eby statek p�yn��
wyznaczonym kursem.
Raptownie wysun�� przed siebie pulchn� r�k�. Odepchni�ty na bok Anderton potkn��
si� na za�miecaj�cych alej� mokrych kamieniach.
� Uciekaj � rozkaza� mu ostro Fleming. � I nie wyrzu� tej paczki. Kiedy Anderton
ruszy� niepewnie w kierunku odleg�ego kra�ca alei, dop�yn�y do� ostatnie s�owa
tamtego: � Przejrzyj j� dok�adnie, to mo�e zdo�asz prze�y�.

V
Wed�ug kart identyfikacyjnych nazywa� si� Ernest Tempie i by� bezrobotnym
elektrykiem pobieraj�cym tygodniow� zapomog� od miasta Nowy Jork, mia� �on� oraz
czw�rk� dzieci w Buffalo i mniej ni� sto dolar�w w aktywach. Poplamiona od potu
zielona karta dawa�a mu mo�liwo�� podr�owania bez konieczno�ci posiadania sta�ego
adresu. Cz�owiek, kt�ry szuka� pracy, musia� du�o je�dzi�. M�g� nawet przeby� szmat
drogi.
Jad�c prawie pustym autobusem przez miasto, Anderton zbada� rysopis Ernesta
Temple�a. Kart� najwyra�niej sporz�dzono specjalnie dla niego, gdy� charakterystyka
dok�adnie odpowiada�a wygl�dowi. Po chwili zastanowi� si� nad odciskami palc�w i
odbiciem fal m�zgowych. Niemo�liwe, aby do niego pasowa�y. Pakunek pe�en kart
pozwoli�by mu przebrn�� jedynie przez bardzo powierzchown� kontrol�.
Ale zawsze to co�. Wraz z kartami identyfikacyjnymi otrzyma� dziesi�� tysi�cy
dolar�w w got�wce. Schowa� do kieszeni pieni�dze i karty, po czym przeni�s� uwag�
na do��czon� do nich wiadomo��.

Istnienie wi�kszo�ci logicznie zak�ada


odpowiadaj�c� jej mniejszo��.

Autobus wjecha� do ogromnej dzielnicy slums�w, dzielnicy ci�gn�cych si� milami


tanich hoteli i zrujnowanych dom�w czynszowych, kt�rych namno�y�o si� po wojnie jak
grzyb�w po deszczu. Zatrzyma� si� i Anderton wsta�. Kilku pasa�er�w omiot�o
leniwymi spojrzeniami jego rozci�ty policzek i obszarpan� odzie�. Nie zwracaj�c na
nich uwagi, wyszed� na mokry od deszczu kraw�nik.
Recepcjonista pobra� nale�n� mu kwot� i na tym si� jego zainteresowanie osob�
Andertona sko�czy�o. Anderton wdrapa� si� na drugie pi�tro i wszed� do w�skiego,
cuchn�cego ple�ni� pokoju, kt�ry od tej pory mia� stanowi� jego w�asno��. Z ulg�
zamkn�� drzwi na klucz i opu�ci� rolety. Pok�j by� ma�y, ale czysty. ��ko,
toaletka, kalendarz �cienny, krzes�o, lampa i radio z otworem na monety.
Wrzuci� do niego �wier�dolar�wk� i ci�ko opad� na ��ko. Wszystkie g��wne stacje
og�asza�y komunikat policji. To by�a nowo��, co� ekscytuj�cego i nieznanego obecnej
generacji. Zbieg�y kryminalista! Publiczno�� wykaza�a �ywe zainteresowanie.
� ...ten cz�owiek wykorzysta� swoj� pozycj� celem doprowadzenia pierwszej
ucieczki do skutku � m�wi� z zawodowym niezadowoleniem spiker. � Z uwagi na
piastowane stanowisko posiada� dost�p do pewnych danych, a pok�adane w nim zaufanie
umo�liwi�o mu unikni�cie normalnego procesu wykrycia i relokacji. Podczas
sprawowania urz�du wykorzystywa� swoj� w�adz� w celu skazania niezliczonych
zast�p�w potencjalnych winowajc�w, ratuj�c w ten spos�b �ycie niewinnych ofiar. Ten
cz�owiek, John Allison Anderton, bezpo�rednio przyczyni� si� do powstania systemu
prewencyjnego, profilaktycznego wykrywania kryminalist�w przy u�yciu jasnowidz�w
zdolnych do przewidywania przysz�ych wydarze� i przekazywania danych urz�dzeniom
analitycznym. Podstawowym zadaniem trojga jasnowidz�w...
Wszed� do ciasnej �azienki i g�os ucich�. Zdj�� p�aszcz i koszul�, po czym
napu�ci� do miski gor�c� wod�. Zacz�� przemywa� skaleczony policzek. W drogerii na
rogu ulicy kupi� jodyn� i plastry, brzytw�, szczoteczk� do z�b�w i inne drobiazgi.
Nast�pnego ranka zamierza� poszuka� jakiego� sklepu z u�ywan� odzie�� i sprawi�
sobie bardziej odpowiedni str�j. Ostatecznie mia� teraz by� bezrobotnym
elektrykiem, a nie komisarzem policji, kt�ry ucierpia� w wypadku.
W pokoju nadal hucza�o radio. Na wp� �wiadomy p�yn�cych z niego s��w stan��
naprzeciw sp�kanego lustra i obejrza� z�amany z�b.
� ...system pracy trojga jasnowidz�w ma swoje �r�d�o w komputerach �rodkowych
dekad naszego stulecia. W jaki spos�b sprawdzane s� wyniki dzia�a� komputera
elektronicznego? Poprzez wprowadzenie danych do drugiego komputera takiego samego
modelu. Ale dwa komputery nie wystarcz�. Je�eli oba komputery uzyska�y r�ne wyniki,
niemo�liwe jest ustalenie a priori, kt�ry z nich jest w�a�ciwy. Rozwi�zanie, oparte
na dok�adnej analizie metody statystycznej, polega na dostosowaniu trzeciego
komputera do sprawdzania rezultat�w otrzymanych przez dwa pierwsze. W ten spos�b
uzyskuje si� tak zwany raport wi�kszo�ci. Dzi�ki temu mo�na za�o�y� z du�� doz�
prawdopodobie�stwa, �e zgodno�� dw�ch komputer�w spo�r�d trzech wskazuje na
prawid�owo�� jednego z otrzymanych wynik�w. Nie jest mo�liwe, aby dwa komputery
otrzyma�y dwa r�wnie b��dne rozwi�zania...
Anderton upu�ci� r�cznik i pobieg� do pokoju. Dr��c, pochyli� si� nad radiem i
wyt�y� s�uch.
� ...jednomy�lno�� trojga jasnowidz�w to wyczekiwane, aczkolwiek rzadko
dochodz�ce do skutku zjawisko, jak wyja�nia pe�ni�cy funkcj� komisarza Witwer.
Cz�ciej dochodzi do otrzymania raportu wi�kszo�ci dwojga jasnowidz�w oraz
nacechowanego pewnymi odchyleniami, na og� w odniesieniu do czasu b�d� miejsca
wydarzenia, raportu mniejszo�ci trzeciego mutanta. Zjawisko to wyja�nia teoria
wielokrotnych przysz�o�ci. Gdyby istnia�a tylko jedna �cie�ka czasowa, informacja
prekognitywna nie mia�aby �adnego znaczenia, gdy� znajomo�� jej nie stwarza�aby
mo�liwo�ci wprowadzania zmian do przysz�ych wydarze�. W dzia�alno�ci Agencji
Prewencyjnej nale�y przede wszystkim przyj�� za�o�enie...
Anderton zacz�� gor�czkowo przemierza� pok�j. Raport mniejszo�ci � relacje tylko
dwojga jasnowidz�w zgadza�y si� co do materia�u zawartego na karcie. Oto
wyt�umaczenie przekazanej mu wiadomo�ci. Raport trzeciego jasnowidza, raport
mniejszo�ci, by� w jaki� spos�b wa�ny.
Tylko w jaki?
Jego zegarek wskazywa�, �e min�a p�noc. Page sko�czy� prac�. Pojawi si� na
ma�pim bloku dopiero oko�o po�udnia. Szansa by�a niewielka, ale czu�, �e warto z
niej skorzysta�. Mo�e Page go wyda, a mo�e nie. Musi zaryzykowa�.
Musi zapozna� si� z raportem mniejszo�ci.

VI

Mi�dzy dwunast� a pierwsz� po po�udniu za�miecone ulice k��bi�y Si� od


przechodni�w. Wybra� t� najbardziej ruchliw� por� dnia, aby zadzwoni�. Skorzysta� z
budki telefonicznej w pe�nej klient�w drogerii, wykr�ci� znajomy numer policji i
czeka�, przyciskaj�c do ucha ch�odn� s�uchawk�. Celowo wybra� lini� audio, nie
wideo: pomimo sfatygowanej odzie�y i zaro�ni�tego podbr�dka kto� jednak m�g�by go
rozpozna�.
Recepcjonista by� mu nieznany. Ostro�nie poda� numer wewn�trzny Page�a. Skoro
Witwer zwalnia� stary personel, zatrudniaj�c w jego miejsce swoich poplecznik�w,
nie zdziwi�by si�, s�ysz�c w s�uchawce obcy g�os.
� S�uchani � zabrzmia� burkliwy g�os Page�a.
Anderton rozejrza� si� z ulg�. Nikt nie zwraca� na niego najmniejszej uwagi.
Kupuj�cy przechadzali si� mi�dzy p�kami poch�oni�ci swoimi sprawami.
� Mo�esz rozmawia�? � zapyta�. � Czy jeste� zaj�ty?
Nast�pi�a chwila ciszy. Wyobrazi� sobie rozdart� twarz Page�a zastanawiaj�cego
si� nad nast�pnym posuni�ciem. Nast�pnie pad�o pe�ne wahania:
� Dlaczego... dlaczego tu dzwonisz?
Ignoruj�c pytanie Anderton powiedzia�:
� Nie rozpozna�em recepcjonisty. Nowy personel?
� Jak spod ig�y � potwierdzi� Page cichym, zduszonym g�osem. Nadszed� czas
wielkich zmian.
� Tak te� s�ysza�em. � Jak tam twoja praca? Nadal bezpieczna? � zapyta�
zdenerwowany Anderton.
� Poczekaj chwil�. � Od�o�ono s�uchawk� i Anderton us�ysza� przyt�umiony odg�os
krok�w. Po nim nast�pi�o trza�niecie zamykanych w po�piechu drzwi. Page wr�ci� do
telefonu. � Teraz lepiej mo�emy rozmawia� � rzuci� ochryp�ym g�osem.
� O ile lepiej?
� Niewiele. Gdzie jeste�?
� Przechadzam si� po Central Parku � odpar� Anderton. � Wygrzewam si� na
s�oneczku. � Da�by sobie r�k� uci��, �e Page podszed� do drzwi, aby upewni� si�,
czy pods�uch telefoniczny dzia�a jak nale�y. Patrol lotniczy ju� pewnie zmierza� we
wspomnianym kierunku. Musia� jednak zaryzykowa�. � Zmieni�em bran�� � rzuci�
zwi�le. � Jestem teraz elektrykiem.
� Ach tak? � zdumia� si� Page.
� Pomy�la�em sobie, �e mo�e mia�by� dla mnie jak�� robot�. Je�li to da si�
zrobi�, wpad�bym na chwil�, �eby obejrze� tw�j podstawowy sprz�t komputerowy.
Zw�aszcza bank analizy danych na ma�pim bloku.
� Da si� zrobi� � odpowiedzia� po chwili Page. � Skoro to naprawd� wa�ne.
� Jeszcze jak � zapewni� go Anderton. � Kiedy ci najlepiej pasuje?
� C� � odrzek� w rozterce Page. � Ekipa naprawcza ma przyj��, aby rzuci� okiem
na interkom. Pe�ni�cy funkcj� komisarza chcia�by usprawni� jego dzia�anie. Mo�esz
przyj�� z nimi.
� Tak te� zrobi�. Mniej wi�cej o kt�rej?
� Powiedzmy o czwartej. Wej�cie B, poziom 6. Wyjd�... wyjd� ci naprzeciw.
� �wietnie � odrzek� Anderton, szykuj�c si� do odwieszenia s�uchawki. � Mam
nadzieje, �e kiedy si� spotkamy, wci�� jeszcze b�dziesz tam pracowa�.
Od�o�y� s�uchawk� i pospiesznie opu�ci� budk�. Chwil� potem przeciska� si� przez
t�um oblegaj�cy poblisk� kafeteri�. Nikt go tam nie b�dzie szuka�.
Mia� przed sob� trzy i p� godziny czekania. Czas przed�u�a� mu si� w
niesko�czono��. Nim pod��y� na um�wione spotkanie, wydawa�o mu si�, �e to
najd�u�sze oczekiwanie w jego �yciu.
Pierwsze s�owa Page�a brzmia�y:
� Ty chyba zwariowa�e�. Po co, do cholery, tu przychodzisz?
� Nie mam zamiaru d�ugo zosta�. � Anderton w napi�ciu obszed� ma�pi blok,
systematycznie zamykaj�c na klucz wszystkie drzwi. � Nie wpuszczaj nikogo. Nie mog�
ryzykowa�.
� Powiniene� by� da� za wygran�, kiedy mia�e� jeszcze przewag�. Przera�ony Page
depta� mu po pi�tach. � Witwer nie pr�nuje, nie traci czasu. Ca�y kraj domaga si�
twojej g�owy.
Nie zwracaj�c na niego uwagi, Anderton otworzy� g��wny bank kontrolny maszyny
analitycznej.
� Kt�ra z trzech ma�p dostarczy�a raport mniejszo�ci?
� Nie pytaj mnie, wychodz�. � Id�c do drzwi, Page przystan�� na u�amek sekundy,
wskaza� na �rodkow� posta�, po czym znikn��. Drzwi zamkn�y si�; Anderton zosta�
sam.
�rodkowy. Anderton zna� go dobrze. Skarla�a, garbata posta� od pi�tnastu lat
tkwi�a zagrzebana w przewodach i drutach. Kiedy Anderton podszed� bli�ej, nie
podnios�a wzroku. �lepa na otaczaj�c� j� rzeczywisto��, pustymi, szklistymi oczami
spogl�da�a na �wiat, kt�ry jeszcze nie zd��y� zaistnie�.
�Jerry� mia� dwadzie�cia cztery lata. Pierwotnie zosta� sklasyfikowany jako
imbecyl z wodog�owiem, jednak po uko�czeniu sz�stego roku �ycia testy
psychiatryczne wykaza�y u niego zdolno�ci prekognitywne ukryte pod warstw�
rozmi�k�ej tkanki. Talent umieszczonego w rz�dowym o�rodku szkoleniowym ch�opca
zosta� poddany stosownej obr�bce. Nim sko�czy� dziewi�� lat, mo�na by�o ju� go
wykorzysta�. Sam �Jerry� jednak�e wci�� tkwi� w chaosie swego niedorozwoju; post�p
w jednej dziedzinie spowodowa� u niego ca�kowit� utrat� osobowo�ci.
Przykucn�wszy, Anderton przyst�pi� do demonta�u p�yt os�onowych broni�cych
dost�pu do szpul przechowywanych w maszynie analitycznej. Korzystaj�c z schematu,
prze�ledzi� drog� kabli od komputera do miejsca, w kt�rym nast�powa�o odga��zienie
przewod�w �Jerry�ego�. W ci�gu kilku minut dr��cymi r�kami od��cza� dwie
dwugodzinne ta�my: ostatnie odrzucone dane niedo��czone do raportu wi�kszo�ci.
Pos�uguj�c si� wykresem kodowym, wybra� fragment ta�my dotycz�cy jego sprawy.
Nieopodal zamontowano skaner. Wstrzymuj�c oddech, w�o�y� do niego ta�m�,
uruchomi� przekaz i wyt�y� s�uch. Trwa�o to zaledwie chwil�. Pierwsze zdanie
raportu wyja�ni�o mu ca�� spraw�. Dosta� to, czego chcia�, dalsze s�uchanie by�o
zb�dne.
Wizja �Jerry�ego� odbiega�a fazowo od przekaz�w pozosta�ej dw�jki, dlatego
dokona� on wgl�du w nieco inny przedzia� czasowy ni� jego wsp�towarzysze. Dla niego
raport o pope�nieniu morderstwa przez Andertona stanowi� integraln� cz�� ca�o�ci.
To twierdzenie � wraz z reakcj� Andertona � by�o dodatkowym sk�adnikiem informacji.
Najwyra�niej raport �Jerry�ego� wyprzedzi� raport wi�kszo�ci. Po uzyskaniu
informacji o pope�nieniu morderstwa Anderton zmieni zdanie i zbrodnia nie dojdzie
do skutku. Przewidzenie morderstwa wykluczy sam czyn; profilaktyka dokona si� w
wyniku poinformowania Andertona o przysz�ych wydarzeniach. Utworzono now� �cie�k�
czasow�. Ale �Jerry� zosta� przeg�osowany.
Dr��c, Anderton przewin�� ta�m� i w��czy� nagrywanie. B�yskawicznie wykona�
kopi� raportu, w�o�y� orygina� na swoje miejsce i wyj�� z maszyny duplikat. Oto
dow�d, �e karta by�a niewa�na: zdezaktualizowane. Musia� jedynie pokaza� j�
Witwerowi...
Jego w�asna g�upota nape�ni�a go niedowierzaniem. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e
Witwer widzia� raport, lecz pomimo to przej�� obowi�zki Komisarza i wyda� rozkaz
po�cigu. Witwer nie mia� najmniejszego zamiaru si� wycofa�; niewinno�� Andertona
by�a dla niego nieistotna.
C� wi�c mia� zrobi�? Kogo mog�o to zainteresowa�?
� Ty cholerny g�upcze! � wycedzi� za jego plecami pe�en l�ku g�os.
Odwr�ci� si� gwa�townie. Jego �ona sta�a w drzwiach w mundurze policyjnym i z
przera�eniem w oczach.
� Nic si� nie martw � rzuci� jej kr�tko, pokazuj�c ta�m�. � Ju� wychodz�.
Lisa ruszy�a w jego kierunku z wykrzywion� twarz�.
� Page m�wi�, �e tu jeste�, ale nie mog�am w to uwierzy�. Nie powinien by� ci�
wpuszcza�. On nie rozumie, kim ty naprawd� jeste�.
� Kim jestem? � zapyta� zjadliwie Anderton. � Zanim odpowiesz, lepiej wys�uchaj
tej ta�my.
� Nie mam zamiaru niczego s�ucha�! Chc� jedynie, �eby� si� st�d wyni�s�! Ed
Witwer wie, �e kto� tu jest. Page pr�buje odwr�ci� jego uwag�, ale... � Urwa�a,
sztywno przechylaj�c na bok g�ow�. � Jest tutaj! Pr�buje sforsowa� drzwi!
� Nie masz na niego �adnego wp�ywu? B�d� mi�a i czaruj�ca, to na pewno o mnie
zapomni.
Lisa popatrzy�a na niego z gorzk� uraz�.
� Na dachu stoi zaparkowany statek. Je�li chcesz uciec... � Zawiesi�a g�os i
milcza�a przez chwil�, po czym rzek�a: � Za minut� wyruszam. Je�eli chcesz lecie�
ze mn�...
� Polec� � odpar� Anderton. Nie mia� wyboru. Zdoby� dow�d, ta�m�, ale nie
przemy�la� sposobu opuszczenia budynku. Pobieg� za smuk�� sylwetk� �ony, kt�ra
wysz�a z pomieszczenia bocznymi drzwiami i ruszy�a korytarzem dostawczym, stukaj�c
w ciemno�ciach obcasami.
� To dobry, szybki statek � rzuci�a przez rami�. � Zatankowany do pe�na � tylko
uruchomi� silnik. Mia�am nadzorowa� jedn� z ekip.

VII

Siedz�c za sterem kr��ownika policyjnego, Anderton w kilku s�owach opisa�


zawarto�� ta�my. Lisa s�ucha�a w milczeniu, splataj�c nerwowo r�ce. Pod nimi,
zniszczone przez wojn� tereny wiejskie rozci�ga�y si� niczym gobelin, puste po�acie
ziemi pomi�dzy miastami oszpecone kraterami i upstrzone ruinami gospodarstw oraz
niewielkich zak�ad�w przemys�owych.
� Zastanawiam si� � powiedzia�a, kiedy sko�czy� � jak cz�sto zdarza�o si� to
wcze�niej.
� Raport mniejszo�ci? Mn�stwo razy.
� Mam na my�li b��d fazowy jednego z jasnowidz�w. U�ywanie raport�w pozosta�ej
dw�jki jako danych... wyprzedzanie ich. � I doda�a z poka�nym wyrazem twarzy: �
Mo�e wielu ludzi w obozach jest w podobnej sytuacji jak ty.
� Nie � zaoponowa� Anderton. Ale i on poczu� narastaj�c� niepewno��. � Ja mia�em
mo�liwo�� ujrzenia karty na w�asne oczy, por�wnania raport�w. St�d wynik�a r�nica.
� No ale... � Lisa wymownie machn�a r�k�. � Mo�e ka�dy z nich Zareagowa�by
podobnie. Mogli�my powiedzie� im prawd�.
� To poci�gn�oby za sob� zbyt wielkie ryzyko � odrzek� uparcie.
Lisa wybuch�a ostrym �miechem.
� Ryzyko? Szansa? Niepewno��? Z jasnowidzami u boku?
Anderton skoncentrowa� uwag� na prowadzeniu statku.
� To sprawa bezprecedensowa � powt�rzy�. � Stoimy przed niecierpi�cym zw�oki
problemem. P�niej mo�emy rozwa�y� aspekty teoretyczne. Musz� dostarczy� ta�m�
odpowiednim ludziom... zanim tw�j m�ody, bystry przyjaciel zatrze �lady.
� Zabierzesz j� do Kaplana?
� Oczywi�cie. � Postuka� w le��c� na siedzeniu pomi�dzy nimi ta�m�. � Na pewno
wyka�e zainteresowanie. Dow�d, �e jego �yciu nic nie zagra�a, powinien okaza� si�
dla niego niezwykle wa�ny.
Lisa wyj�a z torebki papiero�nice.
� I s�dzisz, �e ci pomo�e?
� Mo�e tak... a mo�e nie. Warto zaryzykowa�.
� Jakim cudem tak szybko zszed�e� do podziemia? � zapyta�a Lisa. � Trudno o
skuteczny kamufla�.
� Wystarczy jedynie mie� pe�n� kiesze� � odrzek� wymijaj�co.
Lisa w zamy�leniu pali�a papierosa.
� Mo�e Kaplan b�dzie ci� chroni� � rzek�a. � Ma ku temu dostateczn� w�adz�.
� My�la�em, �e jest tylko emerytowanym genera�em.
� Formalnie � owszem. Ale Witwer zdoby� jego dossier. Kaplan przewodniczy pewnej
niecodziennej organizacji weteran�w. �ci�le rzecz bior�c, jest to klub elitarny.
Tylko wysokiej rangi oficerowie klasa mi�dzynarodowa z obu stron bior�cych udzia� w
wojnie. Tutaj w Nowym Jorku utrzymuj� ogromn� posiad�o��, trzy ekskluzywne
czasopisma oraz okazjonalny program telewizyjny, kt�ry kosztuje ich ma�� fortun�.
� Co chcesz przez to powiedzie�?
� Tylko to. Przekona�e� mnie, �e jeste� niewinny. To znaczy, oczywiste jest, �e
nie pope�nisz zbrodni. Ale musisz zrozumie�, �e oryginalny raport, raport
wi�kszo�ci, nie zosta� spreparowany. Nikt go nie sfa�szowa�. Ed Witwer nie ma z nim
nic wsp�lnego. Nie ma ani nigdy nie by�o �adnego spisku przeciwko tobie. Je�eli
zak�adasz, �e raport mniejszo�ci jest prawdziwy, musisz przyj��, �e raport
wi�kszo�ci te� taki jest.
Z oci�ganiem przyzna� jej racj�.
� Chyba tak.
� Ed Witwer � ci�gn�a Lisa � dzia�a w dobrej wierze. On naprawd� przypuszcza, �e
jeste� potencjalnym zab�jc� � dlaczego mia�by s�dzi� inaczej? Na jego biurku le�y
raport wi�kszo�ci, a ty masz w kieszeni z�o�on� kart�.
� Zniszczy�em j� � odpar� cicho Anderton.
Lisa gor�czkowo pochyli�a si� ku niemu.
� Witwerem nie kieruje ch�� zaj�cia twojego stanowiska � powiedzia�a. � Kieruje
nim pragnienie, kt�re zawsze dominowa�o nad tob�. Wierzy w Prewencj�. Zale�y mu na
kontynuacji systemu. Rozmawia�am z nim i jestem pewna, �e m�wi prawd�.
� Chcesz, �ebym zani�s� t� ta�m� Witwerowi? � zapyta� Anderton. Je�li to zrobi�
� zniszczy j�.
� Bzdura � odparowa�a Lisa. � Od pocz�tku mia� dost�p do orygina��w. M�g�
zniszczy� je w ka�dej chwili.
� To prawda � ust�pi� Anderton. � Bardzo mo�liwe, �e nic nie wiedzia�.
� Oczywi�cie, �e nie. Popatrz na to z tej strony. Je�li Kaplan zdob�dzie ta�m�,
wiarygodno�� policji stanie pod znakiem zapytania. Nie rozumiesz dlaczego? B�dzie
to dow�d, �e raport wi�kszo�ci by� pomy�k�. Ed Witwer ma ca�kowit� racj�. Musisz
zosta� aresztowany � je�li agencja ma przetrwa�. � Pochylaj�c si� do przodu,
zgasi�a papierosa i si�gn�a do torebki po nast�pnego. � Co wi�cej dla ciebie
znaczy: twoje bezpiecze�stwo czy istnienie systemu?
� Moje bezpiecze�stwo � odrzek� bez wahania Anderton.
� Jeste� pewien?
� Je�eli system ma przetrwa� kosztem wi�zienia niewinnych ludzi, zas�uguje na
to, by go zniszczy�. Moje bezpiecze�stwo liczy si�, gdy� jestem istot� ludzk�. Poza
tym...
Lisa wyj�a z torebki niewiarygodnie ma�y pistolet.
� Wydaje mi si� � powiedzia�a ochryp�ym g�osem � �e trzymam palec na spu�cie.
Nigdy nie u�ywa�am podobnej broni, ale nie zaszkodzi spr�bowa�.
� Mam zawr�ci� statek? Czy o to chodzi? � zapyta� po chwili Anderton.
� Tak, wracamy do siedziby policji. Przykro mi. Skoro egoistycznie przedk�adasz
swoje w�asne dobro nad dobro systemu...
� Zachowaj kazanie dla siebie � przerwa� jej Anderton. � Zawr�c� statek. Ale nie
mam zamiaru wys�uchiwa� twojej obrony kodu zachowa�, pod kt�rym nie podpisa�by si�
�aden inteligentny cz�owiek.
Usta Lisy zacisn�y si� w cienk�, bezkrwist� lini�. Zaciskaj�c palce na broni,
siedzia�a naprzeciw niego i bacznie �ledzi�a jego ruchy, gdy zatoczywszy w
powietrzu szeroki �uk, zawr�ci� pojazd. Kiedy statek nachyli� si� uko�nie, celuj�c
w niebo jednym skrzyd�em, w skrytce zagrzechota�y lu�ne przedmioty.
Zar�wno Andertona, jak i jego �on� podtrzymywa�y metalowe por�cze foteli. Nie
dotyczy�o to jednak trzeciego pasa�era.
Anderton k�tem oka dostrzeg� za sob� jaki� ruch. R�wnocze�nie dobieg�y go
odg�osy szamotaniny ros�ego m�czyzny, kt�ry usi�uj�c zachowa� r�wnowag�, wczepi�
si� we wzmocnion� �cian� statku. Kolejne wydarzenia rozegra�y si� w mgnieniu oka.
Fleming zerwa� si� na r�wne nogi i b�yskawicznie wysun�� r�k� w kierunku pistoletu
kobiety. Zdumienie odebra�o Andertonowi g�os. Lisa odwr�ci�a si�, ujrza�a m�czyzn�
� i krzykn�a. Fleming wytr�ci� jej pistolet, kt�ry ze stukiem upad� na pod�og�.
Fleming z pomrukiem odepchn�� j� na bok i chwyci� bro�.
� Przykro mi � st�kn��, prostuj�c si� na tyle, na ile pozwala mu ograniczona
przestrze�. � Wydawa�o mi si�, �e powie co� wi�cej. Dlatego Zwleka�em tak d�ugo.
� By�e� tu, kiedy... � zacz�� Anderton � i urwa�. By�o jasne, �e Fleming i jego
ludzie mieli go pod sta�� obserwacj�. Istnienie statku Lisy zosta�o skrz�tnie
odnotowane i wzi�te pod uwag�, i podczas gdy ona zastanawia�a si�, czy pomoc w jego
ucieczce by�aby m�drym posuni�ciem, Fleming w�lizgn�� si� do towarowej cz�ci
statku.
� Lepiej b�dzie � powiedzia� Fleming � je�li oddasz mi t� ta�m�. Wyci�gn�� po
ni� wilgotne, niezdarne palce. � Masz racj�, Witwer zrobi� z niej miazg�.
� A Kaplan? � zapyta� t�po Anderton, wci�� nie mog�c otrz�sn�� si� z
oszo�omienia wywo�anego pojawieniem si� m�czyzny.
� Kaplan wsp�pracuje bezpo�rednio z Witwerem. To dlatego jego nazwisko pojawi�o
si� na karcie w pi�tej linijce. Trudno powiedzie�, kt�ry z nich jest rzeczywistym
szefem. Mo�liwe, �e �aden. � Fleming odrzuci� na bok ma�y pistolet i wyj�� w�asn�,
wojskow� bro�. � Zrobi�e� g�upio, wsiadaj�c na statek tej kobiety. M�wi�em ci
przecie�, �e to ona za wszystkim stoi.
� Nie wierz� � zaoponowa� Anderton. � Skoro...
� Jeste� nieodpowiedzialny. Statek podstawiono na rozkaz Witwera. Chcieli
wywie�� ci� poza budynek, aby�my nie mieli do ciebie dost�pu. Dzia�aj�c na w�asn�
r�k�, z dala od nas, nie mia�e� najmniejszej szansy.
Przez �ci�gni�te rysy Lisy przenikn�� dziwny wyraz.
� To nieprawda � szepn�a. � Witwer nic nie wiedzia� o statku. Mia�am
nadzorowa�...
� Prawie ci to si� uda�o � przerwa� jej nieub�aganie Fleming. � B�dziemy mie�
szcz�cie, je�li na karku nie siedzi nam ju� jaki� patrol. Nie by�o czasu sprawdzi�.
� M�wi�c to, usiad� tu� za fotelem Lisy. � Po pierwsze musimy pozby� si� kobiety,
nast�pnie � przenie�� ci� w inne miejsce. Page zdradzi� Witwerowi twoje nowe
przebranie, wi�c nie ma w�tpliwo�ci co do tego, �e og�oszono t� wiadomo��
publicznie.
Fleming zanikn�� Lis� w ciasnym u�cisku. Rzuciwszy sw�j pistolet Andertonowi,
wprawnie szarpn�� do g�ry jej podbr�dek, a� skro� kobiety wcisn�a si� w fotel. Lisa
wpi�a w niego paznokcie, z jej gard�a wyrwa� si� przeci�g�y, przera�ony j�k. Nie
zwracaj�c na ni� uwagi, Fleming zacisn�� swoje ogromne r�ce wok� jej szyi i zacz��
dusi�.
� Rana postrza�owa jest zb�dna � wyja�ni� zdyszany. � Wypadnie ze statku �
zwyk�y wypadek. Takie rzeczy ci�gle si� zdarzaj�. Ale w tym razem ofiara najpierw
skr�ci kark.
Wydawa�o si� dziwne, �e Anderton zwleka� tak d�ugo. Zanim uni�s� pistolet i
uderzy� nim w ty� g�owy Fleminga, ten zd��y� brutalnie zatopi� palce w bladej
sk�rze kobiety. U�cisk ogromnych d�oni zel�a�. Og�uszony Fleming polecia� g�ow� do
przodu i opar� si� o �cian� statku. Pr�buj�c resztk� si� zachowa� przytomno��,
m�czyzna si� uni�s�. Anderton uderzy� go ponownie, tym razem nad lewym okiem.
Fleming upad� i znieruchomia�.
Z trudem chwytaj�c oddech, Lisa skuli�a si� na fotelu i ko�ysa�a w prz�d i w
ty�. Jej twarz stopniowo odzyskiwa�a naturaln� barw�.
� Mo�esz przej�� stery? � zapyta� z naciskiem Anderton, potrz�saj�c ni�.
� Tak, chyba tak. � Machinalnie chwyci�a wolant. � Nic mi nie b�dzie. Nie martw
si� o mnie.
� Ten pistolet � powiedzia� Anderton � pochodzi z dzia�u zaopatrzenia
wojskowego. Nie jest to jednak pozosta�o�� z wojny. Nale�y do nowego,
udoskonalonego typu. M�g�bym uciec jak najdalej st�d, ale istnieje szansa...
Podszed� do rozci�gni�tego na pok�adzie cia�a Fleminga. Staraj�c si� nie dotyka�
g�owy m�czyzny, rozpi�� jego p�aszcz i przetrz�sn�� kieszenie. Chwil� p�niej
przesi�kni�ty potem portfel Fleminga znalaz� si� w jego r�kach.
Tod Fleming, wed�ug informacji zawartej w dokumentach, by� majorem w
Wewn�trznych S�u�bach Wywiadowczych Armii. W�r�d rozmaitych papier�w znajdowa� si�
dokument podpisany przez genera�a Leopolda Kaplana, stwierdzaj�cy, �e Fleming
znajdowa� si� pod specjaln� opiek� jego w�asnego ugrupowania � Mi�dzynarodowej Ligi
Weteran�w.
Fleming i jego ludzie dzia�ali z polecenia Kaplana. Ci�ar�wka z chlebem,
wypadek, wszystko stanowi�o przemy�lany ci�g wydarze�.
Oznacza�o to, �e Kaplan celowo trzyma� go z dala od policji. Pocz�tki planu
si�ga�y wstecz do pierwszego spotkania w jego domu, kiedy ludzie Kaplana
uprowadzili go, gdy si� pakowa�. Z niedowierzaniem u�wiadomi� sobie, co si�
naprawd� wydarzy�o. Nawet wtedy mieli za zadanie uprzedzi� akcj� policji. Od
pocz�tku mia� do czynienia z mistern� strategi�, maj�c� na celu powstrzymanie
Witwera od aresztowania go.
� M�wi�a� prawd� � powiedzia� do �ony Anderton, opadaj�c z powrotem na fotel. �
Czy mo�emy skontaktowa� si� z Witwerem?
W milczeniu skin�a g�ow�. Wskazuj�c na zainstalowan� na tablicy rozdzielczej
radiostacj�, zapyta�a:
� Co... znalaz�e�?
� Po��cz mnie z Witwerem. Chc� jak najszybciej z nim porozmawia�. To pilne.
Niezgrabnie wykr�ci�a numer, wesz�a do obwodu zamkni�tego i wywo�a�a komend�
nowojorskiej policji. Zanim ujrzeli miniaturow� replik� twarzy Eda Wirwera, przez
monitor przewin�a si� panorama ni�szych rang� urz�dnik�w.
� Pami�tasz mnie? � zapyta� Anderton.
Witwer zblad�.
� Dobry Bo�e. Co si� sta�o? Lisa, wieziesz go do nas? � Naraz jego wzrok spocz��
na pistolecie w r�kach Andertona. � Pos�uchaj � rzuci� gniewnie � nie wa� si�
zrobi� jej krzywdy. Cokolwiek sobie my�lisz, ona nie ma z tym nic wsp�lnego.
� Zd��y�em si� o tym przekona� � odpar� Anderton. � Jeste� w stanie nas
namierzy�? Mo�emy w drodze powrotnej potrzebowa� ochrony.
� Powrotnej! � Witwer spogl�da� na niego z niedowierzaniem. � Lecisz tutaj?
Poddajesz si�?
� Owszem. Jest co�, co niezw�ocznie musisz zrobi� � powiedzia� szybko i z
naciskiem Anderton. � Zamknij dost�p do ma�piego bloku. Upewnij si�, �e nikt nie
wejdzie do �rodka � ani Page, ani ktokolwiek inny. Zw�aszcza wojskowi.
� Kaplan � odrzek�a miniaturowa posta�.
� Co z nim?
� By� tutaj. Dopiero... dopiero co wyszed�.
Serce Andertona przesta�o bi�.
� Co on tam robi�?
� Zbiera� dane. Zabra� duplikaty dotycz�cych ciebie raport�w. Utrzymywa�, �e
potrzebuje ich jedynie dla swojego bezpiecze�stwa.
� Ju� je ma � powiedzia� Anderton. � Za p�no.
Zaniepokojony Witwer prawie krzykn��:
� O co ci chodzi? Co si� dzieje?
� Powiem ci � odpar� ci�ko Anderton � jak tylko wr�c� do swego biura.

VIII
Witwer spotka� si� z nimi na dachu komendy policji. Gdy niedu�y statek
znieruchomia�, chmura eskortuj�cych go pojazd�w oddali�a si� pospiesznie. Anderton
natychmiast podszed� do jasnow�osego m�czyzny.
� Masz, czego chcia�e� � powiedzia�. � Mo�esz mnie zamkn�� i wys�a� do obozu.
Ale to nie wystarczy.
W niebieskich oczach Witwera widnia�a niepewno��.
� Obawiam si�, �e nie rozumiem...
� To nie moja wina. Nie powinienem by� w og�le opuszcza� budynku policji. Gdzie
jest Wally Page?
� Zaj�li�my si� nim � odrzek� Witwer. � Nie sprawi k�opotu.
Anderton spochmurnia�.
� Trzymacie go z niew�a�ciwego powodu � powiedzia�. � Dopuszczenie mnie do
ma�piego bloku nie by�o �adnym przest�pstwem. Ale przekazywanie informacji armii
owszem. Masz tu wtyczk�. To znaczy, ja mam � poprawi� si� bez przekonania.
� Odwo�a�em rozkaz zatrzymania ci�. Teraz ekipy szukaj� Kaplana.
� Z jakim powodzeniem?
� Odjecha� st�d wojskow� ci�ar�wk�. Pojechali�my za nim, ale ci�ar�wka wjecha�a
na teren koszar. Obecnie zagrodzili przejazd czo�giem R-3 pochodz�cym z czas�w
wojny. Odsuni�cie go sta�oby si� bezpo�redni� przyczyn� wojny domowej.
Powoli, z wahaniem z wn�trza statku wy�oni�a si� Lisa. Wci�� by�a blada, a na
jej szyi formowa� si� brzydki siniak.
� Co ci si� sta�o? � zapyta� Witwer. Nast�pnie zauwa�y� nieruchome cia�o
Fleminga. Spojrza� Andertonowi prosto w twarz.
� Zatem przesta�e� udawa�, �e chodzi o zawi�zany przeze mnie spisek?
� Tak.
� Nie s�dz�, abym... � skrzywi� si� z niesmakiem � knu� z ch�ci zaj�cia twojego
stanowiska.
� Ale� tak. Ka�demu ci��y co� podobnego na sumieniu. Ja z kolei knuj�, aby je
utrzyma�. Ale chodzi te� o co� wi�cej � i ty nie jeste� za to Odpowiedzialny.
� Dlaczego twierdzisz � zapyta� Witwer � �e jest za p�no, aby� si�, podda�?
Bo�e, wsadzimy ci� do obozu, minie tydzie�, a Kaplan nadal b�dzie �y�.
� Owszem, b�dzie � ust�pi� Anderton. � Lecz mo�e udowodni�, �e by�by i w�wczas,
gdybym swobodnie spacerowa� ulicami. Dysponuje informacjami, kt�re potwierdzaj�
b��d raportu wi�kszo�ci. Mo�e doprowadzi� system do ruiny. Orze� czy reszka, on
wygrywamy przegrywamy. � doda�. � Armia podwa�a nasz� wiarygodno��; ich strategia
nie zawiod�a.
� Ale dlaczego tyle ryzykuj�? Czego tak naprawd� chc�?
� Po wojnie angielsko-chi�skiej armia utraci�a dawn� pozycj�. Nie jest tym, czym
by�a w dawnych, dobrych czasach AFSPBZ. Do niej nale�a�o pierwsze s�owo, zar�wno w
kwestiach natury militarnej, jak i politycznej. Przej�li r�wnie� obowi�zki policji.
� Jak Fleming � dorzuci�a s�abo Lisa.
� Po wojnie Blok Zachodni zosta� zdemilitaryzowany. Oficerowie tacy jak Kaplan
przeszli w stan spoczynku i znikn�li ze sceny. Nikt tego nie lubi. � Anderton
skrzywi� si�. � Mog� mu tylko wsp�czu�. Nie jest jedyny. Nie mogli�my jednak tak
dalej funkcjonowa�. Trzeba by�o podzieli� w�adz�.
� Powiedzia�e�, �e Kaplan wygra� � wtr�ci� Witwer. � Czy nic nie mo�emy zrobi�?
� Nie mam zamiaru go zabi�. Wiemy to zar�wno my, jak i on. Pewnie przyjdzie do
nas i zaproponuje jaki� uk�ad. B�dziemy dalej funkcjonowa�, ale Senat uniewa�ni
nasz� przewag�. Nie spodoba�oby ci si� to, prawda?
� Raczej nie � odpar� kategorycznie Witwer. � Ostatecznie mam kiedy� przej��
agencj�. � Poczerwienia�. � Oczywi�cie nie teraz.
Anderton pozosta�y niewzruszony.
� Szkoda, �e opublikowa�e� raport wi�kszo�ci. Gdyby� przeprowadzi� wszystko po
cichu, mo�na by ostro�nie przywr�ci� dawny porz�dek. Ale poda�e� to do wiadomo�ci
publicznej. Nie da rady tego odwr�ci�.
� Chyba nie � przyzna� niepewnie Witwer. � Chyba... nie idzie mi tak g�adko, jak
to sobie wyobra�a�em.
� To przyjdzie z czasem. B�dziesz dobrym oficerem policji. Wierzysz w status
quo. Naucz si� jednak traktowa� to mniej serio. � Anderton wymin�� ich. � Mam
zamiar przestudiowa� raport wi�kszo�ci. Chc� dok�adnych informacji na temat tego,
jak mia�em zabi� Kaplana. Mo�e to podsunie mi jaki� pomys� � dorzuci� z namys�em.
Ta�my zawieraj�ce materia� jasnowidz�w �Donny� i �Mike�a� by�y trzymane osobno.
Wybieraj�c urz�dzenie odpowiedzialne za analiz� �Donny�, otworzy� os�on� i wyj��
zawarto�� maszyny. Tak jak poprzednio, uzyska� informacj� na temat znaczenia
poszczeg�lnych szpul i chwil� p�niej uruchamia� odtwarzacz.
Uzyska� informacje zbli�one do tych, kt�rych si� spodziewa�. Mia� przed sob�
materia� przekazany przez �Jerry�ego� � odr�bn� �cie�k� czasow�. Oto agenci wywiadu
wojskowego Kaplana porywaj� wracaj�cego do domu Andertona. Zabieraj� go do willi
Kaplana, do kwatery g��wnej Mi�dzynarodowej Ligi Weteran�w. Anderton otrzymuje
ultimatum: dobrowolne wstrzymanie systemu Prewencji albo otwarty konflikt z armi�.
W tej odrzuconej �cie�ce czasowej Anderton, jako komisarz policji, zwr�ci� si� o
pomoc do Senatu. Bez rezultatu. Celem unikni�cia wojny domowej Senat ratyfikowa�
podzia� systemu policyjnego oraz zadekretowa� powr�t do kodeksu wojskowego �na
wypadek sytuacji krytycznej�. Stoj�c na czele oddzia�u fanatycznej policji,
Anderton zlokalizowa� Kaplana i zastrzeli� go, razem z innymi przedstawicielami
Ligi Weteran�w. Zgin�� tylko Kaplan. Pozosta�ych odratowano. Zamach stanu si�
powi�d�.
To by�a �Donna�. Przewin�� ta�m� i si�gn�� po materia� przekazany przez
�Mike�a�. Spodziewa� si� tych samych informacji; oboje przedstawili jednolit�
wizj�. �Mike� zacz�� tak samo jak �Donna�: Anderton u�wiadomi� sobie, �e Kaplan
spiskuje przeciwko policji. Co� tu si� jednak nie zgadza�o. Zbity z tropu przewin��
ta�m� do pocz�tku. Ponownie pu�ci� ta�m� i wyt�y� s�uch.
Raport �Mike�a� w znacz�cy spos�b r�ni� si� od raportu �Donny�.
Godzin� p�niej sko�czy� przes�uchiwanie, od�o�y� ta�my i opu�ci� ma�pi blok. Na
jego widok Witwer zapyta�:
� O co chodzi? Widz�, �e co� nie tak.
� Nie � odpar� powoli zamy�lony Anderton. � Niezupe�nie nie tak. Jaki� d�wi�k
przyci�gn�� jego uwag�. Machinalnie podszed� do okna i wyjrza�.
Na ulicy k��bi�y si� t�umy ludzi. �rodkowym pasmem jezdni w poczw�rnym szeregu
pod��a�a kolumnada wojska. Karabiny, he�my... maszeruj�cy �o�nierze ubrani w
sfatygowane mundury z czas�w wojny nie�li sztandary AFSPBZ trzepocz�ce na zimnym
popo�udniowym wietrze.
� Zbi�rka armii � wyja�ni� ponuro Witwer. � Myli�em si�. Im nie w g�owie
zawieranie z nami uk�adu. Niby dlaczego mieliby to robi�? Kaplan d��y do ujawnienia
sprawy.
Anderton nie okaza� zdziwienia.
� Ma zamiar odczyta� raport mniejszo�ci?
� Najwyra�niej. Za��daj�, aby Senat rozwi�za� agencj� i odebra� nam w�adz�.
Oskar�� nas o aresztowanie niewinnych ludzi � nocne naloty policyjne i tym podobne
rzeczy. Rz�dy terroru.
� Przypuszczasz, �e Senat ust�pi?
Witwer zawaha� si�.
� Nie chcia�bym musie� zgadywa�.
� Ja to zrobi� � odrzek� Anderton. � Ust�pi. To, co dzieje si� na ulicy,
dok�adnie odpowiada temu, czego dowiedzia�em si� na dole. Utkn�li�my w ciasnym
przej�ciu i mo�emy pod��a� tylko w jednym kierunku. Bez wzgl�du na to, czy nam si�
to podoba, czy nie, musimy go wybra�. Jego oczy l�ni�y stalowym blaskiem.
� Co to znaczy? � z niepokojem Witwer zapyta�
� Kiedy ci powiem, b�dziesz zachodzi� w g�ow�, czemu sam na to nie wpad�e�.
Oczywi�cie mam zamiar wype�ni� og�oszony raport. Zabij� Kaplana. To jedyny spos�b,
aby unikn�� kompromitacji.
� Ale przecie� � zaoponowa� w zdumieniu Witwer � raport wi�kszo�ci
zdezaktualizowa� si� dzi�ki drugiemu raportowi.
� Uczyni� to � oznajmi� Anderton � ale za odpowiedni� cen�. Znasz sankcje wobec
winnych morderstwa pierwszego stopnia?
� Do�ywocie.
� Co najmniej. Pewnie m�g�by� skorzysta� ze swoich wp�yw�w i zmieni� je na
wygnanie. M�g�bym zosta� wys�any na jedn� z planet kolonialnych, na dobre, stare
pogranicze.
� Wola�by�... to?
� Do licha, sk�d � odpar� szczerze Anderton. � Ale to mniejsze z�o. I trzeba tak
zrobi�.
� Nie widz� sposobu, w jaki mia�by� zabi� Kaplana.
Anderton wyj�� ci�ki pistolet Fleminga.
� U�yj� tego.
� Nie powstrzymaj� ci�?
� Niby dlaczego mieliby to zrobi�? Maj� raport mniejszo�ci, z kt�rego jasno
wynika, �e zmieni�em zdanie.
� Wobec tego raport mniejszo�ci jest b��dny?
� Nie � odrzek� Anderton. � Jest jak najbardziej poprawny. Ale ja i tak zabij�
Kaplana.

IX

Nigdy w �yciu nie zabi� cz�owieka. Nigdy na jego oczach nie pope�niono
morderstwa, I przez trzydzie�ci lat pe�ni� funkcje komisarza policji. Dla jego
pokolenia zjawisko zaplanowanego morderstwa straci�o racj� bytu. Takie rzeczy po
prostu si� nie zdarza�y.
Samoch�d policyjny zawi�z� go w kierunku miejsca zgromadzenia wojska. W p�mroku
tylnego siedzenia w rozterce ogl�da� bro� Fleminga. Wygl�da�a na zupe�nie
nieu�ywan�. Rezultat powzi�tego postanowienia nie pozostawia� �adnych z�udze�. By�
pewien przebiegu wydarze� w ci�gu najbli�szej p� godziny. Chowaj�c pistolet,
otworzy� drzwi i wyszed� z samochodu.
Nikt nie zwr�ci� na niego najmniejszej uwagi. Sk��bione masy ludzi walczy�y o
dost�p do zgrupowania. W�r�d zebranych przewa�ali mundurowi, a wok� oczyszczonego z
gapi�w terenu ustawiono rz�d czo�g�w i dzia� � przera�aj�cy arsena�, kt�ry wci��
wzbogacano o nowe elementy.
�o�nierze wznie�li metalow� m�wnic� i prowadz�ce na ni� schodki. Za m�wnic� sta�
olbrzymi sztandar AFSPBZ, symbol si� sprzymierzonych bior�cych udzia� w wojnie.
Osobliwym zrz�dzeniem losu w szeregach Ligi Weteran�w znajdowali si� oficerowie
walcz�cy w�wczas pod sztandarem wroga. Ale genera� to genera� i drobne r�nice
zatar�y si� wraz z up�ywem czasu.
Pierwsze rz�dy zajmowali wysoko postawieni cz�onkowie dowodzenia AFSPBZ. Za nimi
siedzieli m�odsi oficerowie. Chor�gwie legionowe �opota�y r�norodno�ci� barw i
symboli. Zebranie przybra�o wymiar uroczystego widowiska. Na m�wnicy siedzieli
zas�pieni dygnitarze Ligi Weteran�w, wszyscy pogr��eni w pe�nym napi�cia
oczekiwaniu. Na odleg�ych kra�cach zbiorowiska kr�ci�o si� kilka rzekomo
pilnuj�cych porz�dku jednostek policyjnych. W rzeczywisto�ci byli to informatorzy,
kt�rzy mieli za zadanie przeprowadzenie obserwacji. Je�li porz�dek zostanie
zachowany, armia go utrzyma.
Wiatr ni�s� przyt�umiony zgie�k g�os�w zgromadzonych ciasno ludzi. Gdy Anderton
przeciska� si� przez zwart� mas� cia�, poch�ania�a go ich namacalna obecno��.
Wszystkich ow�adn�o gor�czkowe oczekiwanie. T�um zdawa� si� wyczuwa� niecodzienne
widowisko. Anderton z trudem wymin�� rz�dy krzese� i podszed� do ciasnej gromadki
oblegaj�cych skraj podestu dostojnik�w.
W�r�d nich znajdowa� si� Kaplan. Teraz jednak by� to genera� Kaplan.
Kamizelka, z�oty kieszonkowy zegarek, laska, konserwatywny garnitur biznesmena �
wszystko znik�o. Na t� okazj� Kaplan wyj�� z szafy i przewietrzy� sw�j stary
mundur, dzi�ki czemu znik� zapach naftaliny. Wyprostowany jak struna i imponuj�cy,
sta� otoczony niedobitkami dawnego sztabu generalnego. Przypi�� liczne odznaczenia
i medale, w�o�y� oficerki oraz czapk� z daszkiem. Przeobra�enie �ysego starca,
kt�re dokona�o si� dzi�ki czapce oficerskiej, by�o zgo�a niewyobra�alne.
Widz�c Andertona, genera� Kaplan od��czy� si� od pozosta�ych i podszed� do
przybysza. Wyraz zadowolenia na jego wychud�ej, ruchliwej twarzy dobitnie �wiadczy�
o rado�ci wywo�anej widokiem komisarza policji.
� Co za niespodzianka � zawo�a�, wyci�gaj�c do Andertona drobn� d�o� w szarej
r�kawiczce. � Wydawa�o mi si�, �e zosta� pan aresztowany przez sprawuj�cego urz�d
komisarza.
� Wci�� jestem na wolno�ci � odpar� zwi�le Anderton. Wymienili u�ciski. �
Ostatecznie Witwer na t� sam� ta�m�. � Wskaza� na pakunek w r�ku Kaplana i pewnie
spojrza� mu w oczy.
Mimo zdenerwowania genera� Kaplan by� w doskona�ym humorze.
� To wspania�a okazja dla armii � oznajmi�. � Ucieszy pana wie��, �e zamierzam
publicznie og�osi� fakt przedstawienia panu k�amliwych zarzut�w.
� To dobrze � odpar� oboj�tnie Anderton.
� Ujawnimy, �e zosta� pan nies�usznie oskar�ony. � Genera� Kaplan pr�bowa�
zbada� zakres wiedzy Andertona. � Czy Fleming mia� okazj� zapozna� pana ze
szczeg�ami?
� Do pewnego stopnia � odpowiedzia� Anderton. � Czy chce pan przeczyta� tylko
raport mniejszo�ci? Czy to wszystko, co pan tam ma?
� Chc� por�wna� go z raportem wi�kszo�ci. � Na znak Kaplana adiutant przyni�s�
sk�rzan� teczk�. � Wszystko jest tutaj, wszystkie potrzebne nam dowody �
powiedzia�. � Nie ma pan nic przeciwko temu, abym u�y� pana jako przyk�ad, prawda?
Pa�ski przypadek symbolizuje niesprawiedliwe aresztowania rzeszy niewinnych
jednostek. � Genera� Kaplan sztywnym ruchem podni�s� do oczu zegarek. � Pora
zaczyna�. Stanie pan obok mnie na m�wnicy?
� Po co?
Ch�odno, lecz z t�umionym zapa�em genera� Kaplan powiedzia�:
� Aby mogli ujrze� �ywe potwierdzenie moich s��w. Pan i ja � morderca i jego
ofiara. Stoj�cy rami� w rami�, zadaj�c k�am oszczerczym machinacjom policji.
� Ch�tnie � zgodzi� si� Anderton. � Na co czekamy?
Zmieszany Kaplan pod��y� w stron� m�wnicy. Ponownie spojrza� niepewnie na
Andertona, jak gdyby zastanawia� si� nad celem jego przybycia oraz tym, co naprawd�
wiedzia�. Jego niepewno�� przybra�a na sile, kiedy Anderton ochoczo wspi�� si� na
podium i znalaz� sobie miejsce tu� obok m�wnicy.
� Zdaje pan sobie spraw� z tego, o czym b�d� m�wi�? � zapyta� genera� Kaplan. �
Ujawnienie fakt�w poci�gnie za sob� znaczne reperkusje. Mo�e sprawi�, �e Senat
ponownie rozwa�y rzeczywiste znaczenie systemu Prewencji.
� Rozumiem � odpar� Anderton. � Prosz� zaczyna�.
W�r�d zgromadzonych zapad�a cisza. Lecz kiedy genera� Kaplan si�gn�� po teczk� i
przyst�pi� do uk�adania dokument�w przed sob�, od strony t�umu dobieg� niespokojny,
gor�czkowy pomruk.
� Cz�owiek siedz�cy obok mnie � zacz�� zduszonym g�osem � jest wam dobrze znany.
Jego widok by� mo�e budzi w was zdziwienie, gdy� jeszcze niedawno policja �ciga�a
go jako niebezpiecznego przest�pc�.
Oczy t�umu skupi�y si� na Andertonie. �akomie spogl�dano na jedynego
potencjalnego morderc�, kt�rego dane im by�o ogl�da� z tak niewielkiej odleg�o�ci.
� Jednak�e w ci�gu ostatnich kilku godzin � ci�gn�� genera� Kaplan � rozkaz
zosta� odwo�any; czy dlatego, �e by�y komisarz dobrowolnie odda� si� w r�ce
policji? Nie, niezupe�nie o to chodzi. On siedzi tutaj. Nie podda� si�, po prostu
policja przesta�a si� nim interesowa�. John Allison Anderton nie by�, nie jest i
nie b�dzie winny �adnej zbrodni. Przedstawione mu zarzuty by�y stekiem k�amstw,
diabolicznym skrzywieniem ska�onego systemu karnego opartego na fa�szywych zasadach
� wielkiej, bezosobowej machiny skazuj�cej na zag�ad� setki ludzi.
Urzeczony t�um przenosi� wzrok z Kaplana na Andertona. Wszyscy znali zarys
sytuacji.
� Wielu ludzi zosta�o schwytanych i osadzonych w obozach zgodnie z za�o�eniami
tak zwanej profilaktycznej struktury prewencyjnej � podj�� genera� Kaplan silnym i
nabrzmia�ym z emocji g�osem. � Oskar�ono ich nie o pope�nione zbrodnie, lecz o
zbrodnie, kt�re dopiero pope�ni�. Zak�ada si�, �e ci ludzie, gdyby pozostawi� ich
na wolno�ci, w pewnym momencie dopu�ciliby si� przest�pstwa.
� Jednak�e niezawodna wiedza na temat przysz�o�ci nie istnieje. Samo pojawienie
si� informacji prekognitywnej natychmiast j� wyklucza. Stwierdzenie, �e ten oto
cz�owiek pope�ni w przysz�o�ci jak�� zbrodni�, to paradoks. W ka�dym przypadku, bez
wyj�tku, raport trojga jasnowidz�w policji uniewa�ni� ich w�asne dane. Gdyby nie
dokonano �adnych aresztowa�, i tak nie dosz�oby do przest�pstw.
Anderton s�ucha� od niechcenia, pozwalaj�c s�owom swobodnie przep�ywa� przez
swoj� �wiadomo��. T�um jednak�e przys�uchiwa� si� z ogromnych zainteresowaniem.
Genera� Kaplan przedstawia� w�a�nie g��wne aspekty raportu mniejszo�ci. Wyja�nia�
jego istot� i to, w jaki spos�b dosz�o do jego powstania.
Anderton wysun�� pistolet z kieszeni p�aszcza i po�o�y� go sobie na kolanach.
Kaplan odsun�� od siebie raport mniejszo�ci, prekognitywny materia� uzyskany od
�Jerry�ego�. Jego cienkie, ko�ciste palce si�gn�y po streszczenie pierwszego,
�Donny�, a potem drugiego, �Mike�a�.
� To by� oryginalny raport wi�kszo�ci � o�wiadczy�. � Za�o�enie, �e Anderton
dopu�ci si� morderstwa, przedstawione przez dwoje pierwszych jasnowidz�w. Teraz
przedstawi� wam automatycznie wykluczony materia�. � Wyj�� okulary bez oprawek,
nasadzi� je na nos i powoli zacz�� czyta�.
Na jego twarzy pojawi� si� dziwny wyraz. Urwa�, zaj�kn�� si� i zamilk� na dobre.
Kartki wypad�y z jego r�k. Niczym osaczone zwierz� raptownie obr�ci� si� na pi�cie
i pochylony opu�ci� m�wnic�.
Anderton ujrza� w przelocie jego wykrzywion� twarz. Wsta�, uni�s� pistolet,
post�pi� krok do przodu i odda� strza�. Zapl�tany w rz�dy n�g wystaj�cych spod
krzese� ustawionych na pode�cie Kaplan wyda� z siebie piskliwy okrzyk b�lu i
przera�enia. Zachwia� si� jak zraniony ptak i trzepocz�c r�kami, run�� z podestu na
ziemi�. Anderton podszed� do barierki, ale rzut oka powiedzia� mu, �e kolejny
strza� by� zb�dny.
Kaplan, zgodnie z przepowiedni� zawart� w raporcie wi�kszo�ci, by� martwy. W
jego w�t�ej piersi zia�a czarna, dymi�ca dziura, z kt�rej przy ka�dym ruchu
konaj�cego osypywa� si� suchy py�.
Ogarni�ty md�o�ciami Anderton odwr�ci� si� i przeszed� pomi�dzy rz�dami
zdumionych oficer�w, kt�rzy wstawali ze swoich miejsc. Trzymany w r�ku pistolet
gwarantowa� mu tymczasowe bezpiecze�stwo. Zeskoczy� z podestu i wkroczy� w
sk��bion� mas� st�oczonych na dole ludzi. Wszyscy ze zgroz� wyt�ali wzrok.
Incydent, kt�ry wydarzy� si� na ich oczach, przechodzi� wszelkie wyobra�enie.
Up�ynie du�o czasu, nim zrozumienie tego, co si� sta�o, zast�pi �lepe przera�enie.
Na peryferiach t�umu dosta� si� w r�ce czekaj�cej policji.
� Ma pan szcz�cie, �e w og�le stamt�d wyszed� � szepn�� jeden, kiedy samoch�d
ostro�nie pod��a� do przodu.
� Chyba tak � odrzek� s�abo Anderton. Wcisn�� si� w fotel, pr�buj�c do�� do
siebie. Trz�s� si� na ca�ym ciele i kr�ci�o mu si� w g�owie. Gwa�townie pochyli�
si� do przodu i zwymiotowa�.
� Biedak � mrukn�� ze wsp�czuciem jeden z policjant�w.
Przez mg�� rozpaczy i md�o�ci Anderton nie by� w stanie okre�li�, czy tamten
mia� na my�li Kaplana, czy jego.

Czterech krzepkich policjant�w pomaga�o Lisie i Johnowi Andertonom w pakowaniu i


za�adowywaniu ich dobytku. W ci�gu pi��dziesi�ciu lat by�y komisarz policji
zgromadzi� wiele d�br materialnych. Pogr��ony w zadumie spogl�da� na kolumn� skrzy�
zmierzaj�cych w kierunku czekaj�cych ci�ar�wek.
Ci�ar�wki zabior� je prosto na lotnisko, stamt�d za� polec� na Centaura X. D�uga
podr� jak dla starszego cz�owieka. Ale przynajmniej nie b�dzie musia� uda� si� w
drog� powrotn�.
� Przedostatnia skrzynia � powiedzia�a poch�oni�ta zadaniem Lisa. W swetrze i
spodniach biega�a po opustosza�ych pokojach, dogl�daj�c ostatnich szczeg��w. �
Chyba nie b�dziemy mogli korzysta� z tych nowych urz�dze� atronicznych. Oni nadal
maj� tam elektryczno��.
� Mam nadziej�, �e zbytnio ci� to nie martwi � odpar� Anderton.
� Przyzwyczaimy si� � skwitowa�a Lisa, u�miechaj�c si� do niego przelotnie. �
Prawda?
� Mam nadziej�. Jeste� pewna, �e nie b�dziesz niczego �a�owa�? Gdybym my�la�...
� Nie b�d� � zapewni�a go Lisa. � A teraz pom� mi z t� skrzyni�.

Kiedy wsiadali do pierwszej ci�ar�wki, samochodem patrolowym nadjecha� Witwer.


Wyskoczywszy z wozu, podbieg� do nich z dziwnie niespokojnym wyrazem twarzy.
� Zanim odjedziesz � powiedzia� do Andertona � musisz wyt�umaczy� mi t� sytuacj�
z jasnowidzami. Senat nie daje mi spokoju. Chc� wiedzie�, czy �rodkowy raport,
cofni�cie, by� pomy�k� � a je�li nie, to czym? � I doda� z zak�opotaniem: � W
dalszym ci�gu nie potrafi� tego wyja�ni�. Raport mniejszo�ci by� b��dny, prawda?
� Kt�ry raport mniejszo�ci? � zapyta� z rozbawieniem Anderton.
Witwer zamruga�.
� A wi�c to tak. Mog�em si� tego spodziewa�.
Siedz�c w kabinie ci�ar�wki, Anderton wyj�� fajk� i nasypa� do niej tytoniu.
Zapali� go zapalniczk� Lisy. Lisa wr�ci�a do domu, chc�c upewni� si�, czy nic nie
zosta�o przeoczone.
� Istnia�y trzy raporty mniejszo�ci � powiedzia� do Witwera, bawi�c si� jego
zak�opotaniem. Kt�rego� dnia Witwer nauczy si� nie pcha� w sytuacje, kt�rych nie
rozumie. Satysfakcja by�a jedyn� odczuwan� przez niego emocj�. Cho� stary i
niepotrzebny, jedynie on rozumia� istot� problemu.
� Trzy raporty nast�pi�y bezpo�rednio po sobie � wyja�ni�. � Pierwszy pochodzi�
od �Donny�. W tej �cie�ce czasowej Kaplan powiadomi� mnie o spiskuj� za�
niezw�ocznie pozbawi�em go �ycia. �Jerry�, wyprzedzaj�cy nieco �Donn�, wykorzysta�
jej raport jako dane. Zawar� w swoim raporcie moj� znajomo�� wydarze�. Tam�e, w
drugiej �cie�ce czasowej, moim jedynym celem by�o utrzymanie si� na stanowisku. To
nie Kaplana chcia�em zabi�. Mia�em na uwadze jedynie swoj� pozycj�.
� �Mike� by� trzecim raportem? Tym, kt�ry nast�pi� po raporcie mniejszo�ci? �
Witwer poprawi� si�. � To znaczy, pojawi� si� ostatni?
� �Mike� by� ostatni spo�r�d trzech, tak jest. Znaj�c pierwszy raport,
postanowi�em nie zabija� Kaplana. To spowodowa�o raport numer dwa. Jednak�e wraz z
tym raportem, ponownie zmieni�em zdanie. Raport drugi, sytuacja druga to ta, do
kt�rej d��y� Kaplan. Przywr�cenie pierwszej wersji przynios�oby korzy�� policji.
Wtedy za� my�la�em ju� w�a�nie O niej. Zorientowa�em si� w dzia�aniach Kaplana.
Raport trzeci wykluczy� drugi w taki sam spos�b, jak drugi wykluczy� pierwszy. To
przywiod�o nas do punktu wyj�cia.
Nadbieg�a zdyszana Lisa.
� Jed�my... wszystko zapakowane. � Zwinnie wspi�a si� do kabiny i wcisn�a
pomi�dzy m�a i kierowc�. Ten ostatni pos�usznie uruchomi� samoch�d. Za nim pod��yli
nast�pni.
� Ka�dy raport by� inny � uzupe�ni� Anderton. � Ka�dy by� wyj�tkowy. Ale dwa z
nich zgadza�y si� co do jednego. Pozostawiony na wolno�ci, zabij� Kaplana. To
stworzy�o iluzj� raportu wi�kszo�ci. W gruncie rzeczy chodzi�o tylko o to � o
iluzj�. �Donna� i �Mike� przewidzieli to samo wydarzenie, ale na dw�ch odr�bnych
�cie�kach czasowych i w wyniku ca�kiem odmiennych sytuacji. �Donna� i �Jerry�, tak
zwany raport mniejszo�ci i po�owa raportu wi�kszo�ci, byli w b��dzie. Z ca�ej
tr�jki tylko �Mike� mia� racj� � dlatego �e nie nast�pi� po nim �aden raport, kt�ry
m�g� go wykluczy�. To by by�o tyle.
Zatroskany Witwer szed� obok ci�ar�wki z pomarszczon� ze zmartwienia twarz�.
� Czy to zn�w si� wydarzy? Czy powinni�my przeprowadzi� gruntowny przegl�d ca�ej
struktury?
� To mo�e zdarzy� si� tylko w jednej sytuacji � odrzek� Anderton. M�j przypadek
by� wyj�tkowy, gdy� mia�em dost�p do danych. Historia mo�e si� powt�rzy� � ale
tylko w przypadku nast�pnego komisarza policji. Tak wi�c miej si� na baczno�ci. �
U�miechn�� si� nieznacznie, czerpi�c niema�� satysfakcj� z niepokoju Witwera. Usta
siedz�cej obok Lisy drgn�y i kobieta wyci�gn�a d�o�, by przykry� ni� jego r�k�.
� Miej oczy szeroko otwarte � poradzi� Witwerowi. � Mo�e ci si� to przytrafi� w
ka�dej chwili.
MECHANIZM PAMI�CI

Nazywam si� Humphrys � powiedzia� analityk. � Jestem cz�owiekiem, z kt�rym mia�


pan si� spotka�. � Na twarzy pacjenta widnia� taki l�k i wrogo��, �e Humphrys
doda�: � M�g�bym opowiedzie� dowcip o analitykach. Czy to poprawi panu nastr�j?
Albo m�g�bym przypomnie� panu, �e Narodowy Trust Zdrowotny op�aca moje honorarium,
nie kosztuje to pana ani centa. M�g�bym te� przytoczy� histori� pewnego
psychoanalityka, kt�ry z powodu rosn�cej niepewno�ci wynikaj�cej z oszuka�czo
wype�nionego zeznania podatkowego w ubieg�ym roku pope�ni� samob�jstwo.
Pacjent u�miechn�� si� z oci�ganiem.
� S�ysza�em o tym. A wi�c i psychoanalitycy nie s� nieomylni. Wsta� i wyci�gn��
r�k�. � Paul Sharp. Moja sekretarka um�wi�a mnie z panem. Mam ma�y problem nic
wa�nego, ale chcia�bym go rozwi�za�.
Wyraz jego twarzy jasno wskazywa�, �e wcale nie chodzi�o o ma�y problem i �e
je�eli go nie rozwi��e, ten pewnie zrujnuje mu �ycie.
� Zapraszam do �rodka � powiedzia� �agodnie Humphrys, otwieraj�c drzwi gabinetu.
� Tutaj b�dziemy mogli usi���.
Usadowiwszy si� na mi�kkim fotelu, Sharp rozprostowa� nogi.
� Nie ma kozetki � zauwa�y�.
� Ten spos�b porozumiewania si� z pacjentem zanik� oko�o 1980 roku � odpar�
Humphrys. � Powojenni analitycy czuj� si� wystarczaj�co pewnie, aby zmierzy� si� z
pacjentami na r�wnym poziomie. � Pocz�stowa� Sharpa papierosem, po czym sam zapali�
jednego. � Pa�ska sekretarka nie poda�a �adnych szczeg��w, powiedzia�a jedynie, �e
potrzebuje pan porady.
� Czy mog� m�wi� bez ogr�dek? � zapyta� Sharp.
� Mam zwi�zane r�ce � o�wiadczy� dumnie Humphrys. � Je�li podane przez pana
informacje wpadn� w r�ce organizacji bezpiecze�stwa, b�d� zmuszony wyp�aci� oko�o
dziesi�ciu tysi�cy dolar�w w srebrze Bloku Zachodniego � tward� got�wk�, �adnych
czek�w.
� To mi wystarczy � odrzek� Sharp i zacz��: � Jestem ekonomist�, pracuj� dla
Departamentu Rolnictwa � Dzia�u Powojennej Naprawy Szk�d. Zagl�dam do lej�w po
bombach w poszukiwaniu czego�, co warto zreperowa�. M�wi�c dok�adnie, analizuj�
raporty na temat tych�e lej�w i pisz� rekomendacje. Dzi�ki jednej z nich
przywr�cono tereny rolnicze wok� Sacramento oraz okr�g przemys�owy tutaj, w Los
Angeles.
Humphrysa ogarn�� mimowolny podziw. Mia� przed sob� cz�owieka z rz�dowej sekcji
planowania. U�wiadomi� sobie ze zdziwieniem, �e Sharp, podobnie jak ka�dy inny
n�kany l�kami obywatel, szuka� pomocy we Froncie Psychiatrycznym.
� Moja szwagierka odnios�a spore korzy�ci z oddania teren�w wok� Sacramento �
powiedzia� Humphrys. � Mia�a tam niewielki sad orzechowy. Rz�d usun�� z okolicy
py�, odbudowa� dom i budynki gospodarcze, a nawet ofiarowa� jej kilka tuzin�w
nowych drzew. Poza kontuzja nogi, powodzi jej si� r�wnie dobrze jak przed wojn�.
� Jeste�my zadowoleni z projektu Sacramento � przyzna� Sharp. Zacz�� si� poci�,
jego g�adkie, blade czo�o by�o mokre, trzymaj�ca papierosa d�o� dygota�a. �
Oczywi�cie, mam s�abo�� do p�nocnej Kalifornii. Sam si� tam urodzi�em, w okolicach
Petalumy, gdzie milionami produkowano kurze jaja... � Jego g�os urwa� si�
chrapliwie. � Humphrys � mrukn�� � cc ja mam robi�?
� Przede wszystkim � odrzek� Humphrys � prosz� poda� mi wiece; informacji.
� Ja... � Sharp u�miechn�� si� bezmy�lnie. � Gn�bi mnie pewien rodzaj
halucynacji. Mam to od lat, ale zjawisko si� nasila. Pr�bowa�em je bagatelizowa�,
ale... � machn�� r�k� � to wraca, jeszcze silniejsze, wi�ksze i cz�stsze.
Ustawione obok biurka Humphrysa rejestratory audio i wideo dyskretnie
rejestrowa�y rozmow�.
� Prosz� powiedzie�, na czym polegaj� te halucynacje � zach�ci�. Wtedy mo�e
zdo�am ustali� ich przyczyn�.
By� zm�czony. W odosobnieniu swojego salonu spogl�da� bezmy�lnie na stert�
raport�w dotycz�cych mutacji marchwi. Pozornie w niczym nieodbiegaj�ca od normy
odmiana sprawia�a, �e ludzie w Oregonie i Missisipi l�dowali w szpitalach z
konwulsjami, gor�czk� i cz�ciow� �lepot�. Dlaczego w�a�nie Oregon i Missisipi? Do
sprawozdania do��czono zdj�cia feralnej mutacji; wygl�da�a jak zwyk�a marchew. Za
raportem nast�powa�a wyczerpuj�ca analiza toksycznego sk�adnika oraz polecenie
znalezienia antidotum.
Sharp ze znu�eniem odrzuci� raport na bok i si�gn�� po nast�pny z kolei.
Wed�ug drugiego sprawozdania, szczur z Detroit pokaza� si� w St. Louis i
Chicago, zaka�aj�c osady przemys�owe i rolnicze zajmuj�ce miejsce zniszczonych
miast. Szczur z Detroit � widzia� kiedy� jednego, trzy lata temu. Wracaj�c pewnego
wieczora do domu, otworzy� drzwi, ujrza� w ciemno�ciach umykaj�cy kszta�t.
Uzbrojony w m�otek odsuwa� meble, wreszcie go nie znalaz�. Szczur, ogromny i szary,
znajdowa� si� w trakcie budowania ��cz�cej dwie �ciany paj�czyny. Kiedy zwierz�
skoczy�o, zabi� je m�otkiem. Szczur prz�d�cy paj�czyn�...
Sprowadzi� oficjalnego eksterminatora i zg�osi� istnienie nowej odmiany szczura.
Z ramienia rz�du powsta�a Agencja Talent�w Specjalnych, maj�ca na celu
wykorzystanie parazdolno�ci mutant�w wojennych pochodz�cych z przesi�kni�tych
promieniowaniem obszar�w. Jednak�e, doszed� do wniosku, agencja bra�a pod uwag�
tylko ludzkich mutant�w oraz ich telepatyczne, prekognitywne i inne tego typu
zdolno�ci. Trzeba by�o pomy�le� r�wnie� o Agencji Talent�w Specjalnych dla warzyw i
szkodnik�w.
Zza jego krzes�a dobieg� ukradkowy odg�os. Odwr�ciwszy si� pospiesznie, Sharp
stan�� twarz� w twarz z wysokim, chudym m�czyzn� w burym prochowcu i z cygarem w
d�oni.
� Przestraszy�em ci�? � zapyta� Giller i prychn��. � Spokojnie, Paul. Wygl�dasz,
jakby� mia� zemdle�.
� Pracowa�em � usprawiedliwi� si� Sharp, cz�ciowo odzyskuj�c r�wnowag�.
� Widz� � odrzek� Giller.
� I rozmy�la�em o szczurach. � Sharp odsun�� na bok dokumenty. Jak wszed�e� do
�rodka?
� Drzwi by�y otwarte. � Giller zdj�� prochowiec i rzuci� go na tapczan. � Zgadza
si�, zabi�e� jednego z Detroit. Tutaj, w tym pokoju. � Rozejrza� si� po schludnym,
bezpretensjonalnym salonie. � Czy te stworzenia s� zab�jcze?
� Zale�y, z kt�rej strony zaatakuj�. � Sharp poszed� do kuchni i wyj�� z lod�wki
dwa piwa. Nalewaj�c, powiedzia�: � Nie powinni marnowa� zbo�a na to �wi�stwo... ale
dop�ki to robi�, �al nie pi�.
Giller ochoczo si�gn�� po szklank�.
� Chyba mi�o by� grub� ryb� i pi� podobne luksusy. � Z namys�em omi�t� kuchni�
spojrzeniem ma�ych, ciemnych oczek. � W�asny piec, w�asna lod�wka. No i piwo �
doda�, cmokaj�c. � Nie pi�em go od sierpnia.
� Jako� prze�yjesz � odrzek� bezlito�nie Sharp. � Czy to wizyta w interesach?
Je�li tak, przechod� do rzeczy, mam mas� roboty.
� Chcia�em tylko przywita� si� z Petalumanem takim jak ja � powiedzia� Giller.
� Zabrzmia�o prawie jak nazwa paliwa syntetycznego � odpar� z grymasem Sharp.
Giller nie okaza� rozbawienia.
� Wstydzisz si� tego, �e pochodzisz z regionu, kt�ry kiedy� by�...
� Wiem, wiem. Jajeczn� stolic� wszech�wiata. Czasem zastanawiam si�... ile
kurzych pi�r fruwa�o w powietrzu tego dnia, gdy w nasze miasto uderzy�a pierwsza
bomba wodorowa?
� Miliardy � odpar� grobowym tonem Giller. � Niekt�re z nich nale�a�y do mnie.
To znaczy do moich kur. Twoja rodzina mia�a gospodarstwo, prawda?
� Nie � odpowiedzia� Sharp, nie chc�c w �aden spos�b uto�samia� si� z Gillerem.
� Moja rodzina mia�a drogeri� przy autostradzie 101. Jeden blok od parku, niedaleko
sklepu sportowego. � I dorzuci� pod nosem: � Id� do diab�a. Nie mam zamiaru zmieni�
zdania. Mo�esz przez reszt� �ycia koczowa� na moim progu, to nic nie da. Petaluma
nie jest a� tak wa�na. Zreszt� kury ju� i tak nie �yj�.
� Jak odbudowa Sacramento? � zapyta� Giller.
� W porz�dku.
� Znowu pe�no tam orzech�w?
� Wy�a�� ludziom uszami.
� Myszy wchodz� w �uski pocisk�w?
� Tysi�cami. � Sharp upi� �yk piwa; by�o dobrej jako�ci, prawdopodobnie w niczym
nie odbiega�o od przedwojennego. Nie m�g� wiedzie� tego na pewno, gdy� w 1961 roku,
kiedy wybuch�a wojna, mia� zaledwie sze�� lat. Jednak�e smak piwa przywodzi� mu na
my�l minione lata: by� to smak dobrobytu, beztroski i zadowolenia.
� Wed�ug naszych oblicze� � rzuci� chrapliwie Giller z zach�annym b�yskiem w
oczach � okolice Petalumy i Sonomy mo�na by odbudowa� za sum� oko�o siedmiu
miliard�w waluty Bloku Zachodniego. To pestka w por�wnaniu z kwotami, jakie obecnie
�o�ycie.
� Z kolei Petaluma i Sonoma to pestka w por�wnaniu z odbudowywanymi przez nas
regionami � odrzek� Sharp. � Czy wed�ug ciebie potrzebujemy jaj i wina?
Potrzebujemy natomiast maszyn. Czyli Chicago, Pittsburgha, Los Angeles, St. Louis
i...
� Zapomnia�e� � przerwa� mu Giller � �e jeste� Petalumanem. Wypierasz si� swoich
korzeni... i obowi�zk�w.
� Obowi�zk�w! Uwa�asz, �e rz�d zatrudni� mnie po to, bym s�u�y� interesom
jednego marnego obszaru rolniczego? � Sharp poczerwienia� L gniewu. � Je�li o mnie
chodzi...
� Jeste�my twoimi krajanami � odpar� nieugi�cie Giller. � To my powinni�my
najbardziej si� liczy�.
Pozbywszy si� natr�ta, Sharp przez chwil� sta� w ciemno�ciach, spogl�daj�c za
odje�d�aj�cym samochodem. C�, powiedzia� do siebie, tak wygl�da kolej rzeczy na
�wiecie, najpierw ja, a ca�a reszta mo�e sobie i�� do diab�a.
Z westchnieniem ruszy� �cie�k� w kierunku werandy. W oknach przyja�nie
po�yskiwa�y �wiat�a. Dr��c, wyci�gn�� r�k� i po omacku si�gn�� do balustrady.
W�wczas, kiedy niezgrabnie pi�� si� po schodach, wydarzy�o si� co� strasznego.
�wiat�a w oknach raptownie zgas�y. Balustrada rozp�yn�a si� pod palcami. W jego
uszach rozbrzmia� og�uszaj�cym odg�os przera�liwego zawodzenia. Lecia� w d�.
Rozpaczliwie pr�bowa� uchwyci� si� czego�, lecz otacza� go jedynie mrok, �adnej
namacalnej materii, tylko otwarta pod nim czelu�� i jego w�asny przera�ony krzyk.
� Pomocy! � krzykn��. Daremne wo�anie odbi�o si� echem. � Spadam!
Naraz spostrzeg�, �e le�y zdyszany na wilgotnym trawniku, �ciskaj�c w d�oniach
traw� i grudki ziemi. Zaledwie dwie stopy od werandy w ciemno�ci nie zauwa�y�
pierwszego schodka, po�lizgn�� si� i upad�. Zwyk�a sprawa: �wiat�a w oknach znik�y
przys�oni�te betonow� balustrad�. Sytuacja rozegra�a si� w u�amku sekundy, on za�
przelecia� nie wi�cej ni� d�ugo�� w�asnego cia�a. Po czole sp�yn�a mu krew;
upadaj�c, skaleczy� si�.
Idiotyzm. Dziecinny, irytuj�cy incydent.
Roztrz�siony wsta� z ziemi i chwiejnie wszed� po schodach na g�r�. W domu
zdyszany opar� si� o �cian�, nie panowa� nad dr�eniem. Stopniowo strach ulotni�
si�, ust�puj�c miejsca rozs�dkowi.
Dlaczego tak bardzo ba� si� upadku?
Nale�a�o co� zrobi�. To by�o gorsze ni� przedtem, gorsze nawet ni� chwila, kiedy
potkn�� si�, wychodz�c z windy w swoim biurze � i podni�s� pe�en przera�enia krzyk
na korytarzu, na kt�rym roi�o si� od ludzi.
Co by si� sta�o, gdyby naprawd� upad�? Gdyby, na przyk�ad, zsun�� si� z jednej z
podniebnych ramp ��cz�cych g��wne biurowce w Los Angeles? Os�ony bezpiecze�stwa
zapobieg�yby upadkowi; chocia� ludzie zsuwali si� co chwila, nigdy nie zdarzy� si�
tragiczny wypadek. Dla niego jednak wstrz�s psychiczny m�g�by okaza� si�
�miertelny. By�by �miertelny; przynajmniej dla jego umys�u.
Zanotowa� w my�lach: nigdy wi�cej ramp. Pod �adnym pozorem. Unika� ich od lat,
od tej pory jednak umie�ci� je w tej samej kategorii co podr�e lotnicze. Od 1982
roku nie opu�ci� powierzchni planety, a w ci�gu ostatnich lat rzadko odwiedza�
biura znajduj�ce si� powy�ej dziesi�tego pi�tra.
Ale gdyby przesta� korzysta� z ramp, jak�e mia�by dosta� si� do swoich kartotek
badawczych? Droga do dzia�u kartotek prowadzi�a tylko przez ramp�; w�ska metalowa
�cie�ka wychodz�ca z sekcji biurowej.
Spocony i przera�ony opad� na tapczan i skulony rozmy�la� nad tym, jakim
sposobem zdo�a kontynuowa� swoj� prac�.
I jakim sposobem uda mu si� prze�y�.

Humphrys czeka�, ale opowie�� pacjenta najwyra�niej dobieg�a ko�ca.


� Czy poprawi panu samopoczucie informacja � zapyta� � �e strach przed upadkiem
to popularna fobia?
� Nie � odrzek� Sharp.
� Pewnie rzeczywi�cie nie ma powodu, aby tak si� sta�o. M�wi pan, �e to uczucie
ogarnia�o pana ju� wcze�niej? Kiedy zdarzy�o si� to po raz pierwszy?
� Kiedy mia�em osiem lat. Wojna trwa�a od dw�ch lat. By�em na powierzchni,
ogl�da�em sw�j warzywniak. � Sharp u�miechn�� si� blado. Nawet jako dziecko
hodowa�em r�ne ro�liny. Sie� San Francisco namierzy�a radzieck� rakiet� i wszystkie
wie�e ostrzegawcze rozdzwoni�y si� na alarm. Znajdowa�em si� niemal u szczytu
schronu. Podbieg�em do w�azu, unios�em pokryw� i ruszy�em na d� po schodach. U st�p
schod�w stali moi rodzice. Wo�aniem naglili mnie do po�piechu. Zacz��em biec po
schodach.
� I upad� pan? � zapyta� w oczekiwaniu Humphrys.
� Nie upad�em; ni st�d, ni zow�d przestraszy�em si�. Nie mog�em zrobi� ani kroku
dalej; po prostu sta�em w miejscu. Oni nie przestawali krzycze�. Chcieli za�rubowa�
dolny w�az. Nie mogli tego uczyni�, dop�ki by�em na g�rze.
� Pami�tam te stare dwupoziomowe schrony � zauwa�y� z cieniem niech�ci Humphrys.
� Ciekawe, ilu ludzi utkn�o pomi�dzy g�rnym w�azem a dolnym. � Popatrzy� uwa�nie na
pacjenta. � Czy jako dziecko s�ysza� pan o podobnych wypadkach? O ludziach
uwi�zionych na schodach, pozbawionych mo�liwo�ci zej�cia na d� lub wej�cia na
g�r�...
� Nie ba�em si� uwi�zienia! Ba�em si� upadku... przera�a�a mnie my�l, �e run�
jak d�ugi g�ow� w d�. � Sharp obliza� wyschni�te wargi. Odwr�ci�em si� wi�c... �
Zadr�a�. � Wr�ci�em na g�r� i wyszed�em na zewn�trz.
� Podczas nalotu?
� Zestrzelili rakiet�. Ale ja podczas alarmu piel�gnowa�em warzywa. Rodzina
potem st�uk�a mnie prawie do nieprzytomno�ci.
�r�d�o poczucia winy, pomy�la� Humphrys.
� Nast�pny raz � ci�gn�� Sharp � wydarzy� si�, kiedy mia�em czterna�cie lat.
Wojna sko�czy�a si� kilka miesi�cy wcze�niej. Pojechali�my zobaczy�, co zosta�o z
naszego miasta. Nie zosta�o nic poza g��bokim na kilkaset mil kraterem pe�nym
radioaktywnej substancji. Ekipy robocze schodzi�y w g��b krateru. Sta�em na brzegu
i obserwowa�em je. Ogarn�� mnie strach. � Zgasi� papierosa i odczeka�, a� analityk
poda mu nast�pnego. � Potem opu�ci�em tamt� okolic�. Co noc �ni�em o kraterze, o
wielkich, martwych ustach. Zatrzyma�em ci�ar�wk� wojskow� i pojecha�em do San
Francisco.
� A nast�pny raz? � zapyta� Humphrys.
� Ci�gle, za ka�dym razem kiedy znajduj� si� na wysoko�ci � odpar� z irytacj�
Sharp. � Za ka�dym razem gdy wchodz� po schodach, w sytuacjach, kiedy jestem wysoko
i mog� spa��. Ale ba� si� wej�� na werand� w�asnego domu... � Urwa� na chwil�. �
Nie mog� wej�� po trzech schodach � rzuci� rozpaczliwie. � Po trzech betonowych
schodach.
� Jakie� nieprzyjemne incydenty poza tymi, o kt�rych pan wspomnia�?
� Kocha�em si� w �adnej, ciemnow�osej dziewczynie mieszkaj�cej na najwy�szym
pi�trze Apartament�w Atchesona. Pewnie nadal tam mieszka; nie mam poj�cia.
Pokona�em pi�� czy sze�� pi�ter, po czym po�egna�em j� i zszed�em na d�. Musia�a
pomy�le�, �e zwariowa�em � doda� ironicznie
� Co� jeszcze? � zapyta� Humphrys, odnotowuj�c w my�lach wyst�pienie aspektu
seksualnego.
� Pewnego razu musia�em odrzuci� ofert� pracy, gdy� wymaga�a podr�y samolotem.
Chodzi�o o inspekcj� projekt�w rolniczych.
� Dawni analitycy pr�bowali dociec �r�d�a fobii � powiedzia� Humphrys. � Teraz
stawiamy pytanie: co ona powoduje? Zazwyczaj oferuje jednostce wyj�cie z sytuacji,
kt�r� ta pod�wiadomie odrzuca.
Pe�en niesmaku Sharp zaczerwieni� si�.
� Nie sta� pana na nic wi�cej?
� Nie twierdz�, �e przychylam si� do tej teorii lub �e znajduje ona zastosowanie
w pa�skim przypadku � mrukn�� za�enowany Humphrys. Powiem jednak, �e to nie upadek
budzi w panu najwi�kszy strach. Chodzi o co�, z czym on si� panu kojarzy. Przy
odrobinie szcz�cia mo�emy ustali� do�wiadczenie prototypowe � to, co niegdy� nosi�o
nazw� pierwotnego incydentu traumatycznego. � Powstawszy, przyci�gn�� bli�ej wie��
z�o�on� z elektronicznych luster. � Moja lampa � wyja�ni�. � Stopi bariery.
Sharp zmierzy� lamp� pe�nym obawy spojrzeniem.
� Niech pan pos�ucha � mrukn��. � Nie potrzebuj� rekonstrukcji umys�u. Mo�e
jestem neurotykiem, ale jestem dumny ze swojej osobowo�ci.
� To nie wp�ynie na pa�sk� osobowo��. � Pochyliwszy si�, Humphrys w��czy� lamp�.
� To wywo�a materia� niedost�pny pa�skiemu o�rodkowi my�lowemu. Prze�ledz� etapy
pa�skiego �ycia celem wykrycia zdarzenia, podczas kt�rego wyrz�dzono panu ogromn�
krzywd� � i ustal� rzeczywist� przyczyn� pa�skich l�k�w.

Kr��y�y doko�a niego czarne kszta�ty. Sharp z krzykiem usi�owa� oswobodzi� si� z
u�cisku palc�w zaci�ni�tych na jego r�kach i nogach. Kaszl�c, osun�� si� do przodu.
Z ust pociek�a mu krew i �lina oraz okruchy po�amanych z�b�w. Na moment rozb�ys�o
o�lepiaj�ce �wiat�o; obserwowano go.
� Jest martwy? � zapyta� g�os.
� Jeszcze nie. � Na pr�b� wymierzono mu kopniaka. Na wp� �wiadomie us�ysza�
trzask p�kaj�cych �eber. � Prawie.
� S�yszysz mnie, Sharp? � sykn�� mu do ucha g�os.
Nie zareagowa�. Le�a�, usi�uj�c pozosta� przy �yciu, usi�uj�c nie kojarzy�
swojej osoby z po�aman� i wym�czon� pow�ok�, kt�ra kiedy� by�a jego cia�em.
� Wyobra�asz sobie pewnie � podj�� konspiracyjnie znajomy g�os �e powiem, i�
masz ostatni� szans�. Ale nie masz, Sharp. Twoja szansa straci�a racj� bytu. Powiem
ci, co z tob� zrobimy.
Dysz�c, pr�bowa� nie s�ucha�. I daremnie pr�bowa� nie czu� tego, co mu robili.
� Dobrze � oznajmi� g�os, kiedy doprowadzono rzecz do ko�ca. A teraz wyrzu�cie
go.
To, co zosta�o z Paula Sharpa, zaci�gni�to do okr�g�ego w�azu. Ogarn�� go
mglisty zarys ciemno�ci, po czym bezlito�nie wrzucono go w czelu��. Run�� w d�, ale
tym razem nie doby� z siebie �adnego krzyku.
Pozbawiono go wszelkich narz�d�w, za pomoc� kt�rych m�g� wyartyku�owa�
jakikolwiek odg�os.
Wy��czywszy lamp�, Humphrys pochyli� si� i potrz�sn�� skulon� postaci�.
� Sharp! � rozkaza� g�o�no. � Obud� si�! Wracaj!
M�czyzna j�kn��, zamruga� powiekami i drgn��. Jego twarz st�a�a w wyrazie
bezbrze�nej m�czarni.
� Bo�e � szepn�� z pustk� w oczach i cia�em pozbawionym energii. � Oni...
� Jest pan z powrotem � uspokoi� go wstrz��ni�ty odkryciem Humphrys. � Nie ma
czym si� martwi�; jest pan absolutnie bezpieczny. To min�o... wydarzy�o si� wiele
lat temu.
� Min�o � powt�rzy� �a�o�nie Sharp.
� Wr�ci� pan do tera�niejszo�ci. Rozumie pan?
� Tak � mrukn�� Sharp. � Ale... co to by�o? Wypchn�li mnie... przez co� i
spad�em. Polecia�em w d�. � Dygota� na ca�ym ciele. � Spad�em.
� Wypad� pan przez w�az � powiedzia� spokojnie Humphrys. � Pobito pana i
dotkliwie okaleczono... s�dzili, �e �miertelnie. Ale przetrwa� pan. �yje. Wyszed� z
tego.
� Dlaczego oni to zrobili? � zapyta� za�amany Sharp. Z rozpacz� skrzywi�
poszarza�� twarz. � Prosz� mi pom�c, Humphrys...
� Nie pami�ta pan, kiedy to si� zdarzy�o?
� Nie.
� A gdzie?
� Nie. � Twarz Sharpa wykrzywi� spazmatyczny grymas. � Pr�bowali mnie zabi�...
zabili mnie! � Nic takiego mi si� nie przydarzy�o � zaprotestowa�, prostuj�c si�
gwa�townie. � Na pewno bym pami�ta�. To fa�szywe wspomnienia... kto� manipulowa�
moj� pami�ci�!
� St�umi� pan to wspomnienie � odpar� stanowczo Humphrys. W wyniku doznanego
cierpienia i szoku g��boko ukry� je w swoim umy�le. To rodzaj amnezji �
odzwierciedlaj�cej si� po�rednio w formie pa�skiej fobii. Teraz gdy przypomnia� pan
sobie...
� Czy musz� tam wr�ci�? � zawo�a� histerycznie Sharp. � Czy znowu musz� le�e�
pod t� cholern� lamp�?
� Trzeba wywo�a� to na p�aszczyzn� �wiadomo�ci � powiedzia� Humphrys. � Ale nie
wszystko naraz. Zrobi� pan na dzisiaj swoje.
Os�ab�y z ulgi Sharp opar� si� o krzes�o.
� Dzi�ki � odrzek� s�abo. Dotykaj�c swojej twarzy i cia�a, wyszepta�: � Przez
wszystkie lata nosi�em to w swoim umy�le. Niszczy�o mnie, po�era�o od �rodka...
� Fobia powinna straci� na sile � oznajmi� analityk. � Wystarczy, �e zmierzy si�
pan z samym incydentem. Uczynili�my pewien post�p, mamy obecnie poj�cie na temat
�r�d�a strachu. Chodzi o tortury zawodowych bandyt�w. By�ych �o�nierzy we wczesnych
latach powojennych... zorganizowanych gang�w. Pami�tam.
Sharp odzyska� nieco pewno�ci siebie.
� W tej sytuacji bez trudu mo�na zrozumie� l�k przed upadkiem. Zwa�ywszy na to,
co mi si� przytrafi�o... � Chwiejnie spr�bowa� wsta� z krzes�a.
I wyda� z siebie przera�liwy okrzyk.
� Co si� sta�o? � zapyta� Humphrys, podchodz�c bli�ej i chwytaj�c go za rami�.
Sharp odskoczy�, straci� r�wnowag� i opad� bezw�adnie na krzes�o. � Co si� sta�o?
� Nie mog� wsta� � wydusi� Sharp z grymasem na twarzy.
� Co takiego?
� Nie mog� wsta�. � Przera�ony popatrzy� b�agalnie na analityka. Bo... boj� si�,
�e spadn�. Doktorze, nie mog� nawet stan��.
Przez chwil� obaj milczeli. Nast�pnie, wbijaj�c wzrok w pod�og�, Sharp
wyszepta�:
� Powodem, dla kt�rego zwr�ci�em si� do pana, Humphrys, by� fakt, �e pa�ski
gabinet znajduje si� na parterze. �mieszne, prawda? Nie by�em w stanie wej�� wy�ej.
� Jeszcze raz w��czymy lamp� � oznajmi� Humphrys.
� Jestem tego �wiadomy. Boj� si�. � Chwytaj�c za por�cze krzes�a, ci�gn��: �
Prosz� si� nie waha�. C� innego nam pozostaje? Nie mog� st�d wyj��. Humphrys, to
mnie zabije.
� W�a�nie �e nie. � Humphrys ustawi� lamp�. � Wyci�gniemy pana z tego. Niech pan
spr�buje si� odpr�y�; prosz� nie my�le� o niczym szczeg�lnym. � W��czaj�c
urz�dzenie, doda� �agodnie: � Tym razem nie przywo�am samego incydentu
traumatycznego. Chcia�bym ods�oni� do�wiadczenie, kt�re go otacza. Szerszy segment,
kt�rego jest on sk�adnikiem.

Paul Sharp szed� cicho przez o�nie�ony teren. Jego oddech tworzy� migocz�cy
ob�ok bieli. Po prawej stronie wznosi�y si� ruiny dawnych budynk�w. Pokryte
�niegiem wygl�da�y �licznie. Przystan�� na chwil� i zapatrzy� si� na nie jak
urzeczony.
� Ciekawe � mrukn�� cz�onek jego ekipy badawczej, podchodz�c bli�ej. � Mog�yby
kry� pod sob� wszystko... dos�ownie wszystko.
� To pi�kne, na sw�j spos�b � odrzek� Sharp.
� Widzi pan t� iglic�? � M�ody m�czyzna wskaza� kierunek d�oni� w r�kawiczce;
wci�� mia� na sobie podszyty o�owiem kombinezon. Wraz ze swoj� grup� penetrowa�
okolice ska�onego krateru. Ich dr��ki wiertnicze le�a�y w r�wnym rz�dzie. � Tam
sta� ko�ci� � poinformowa� Sharpa. � Wygl�da na to, �e �adny. A tam... � wskaza� na
niczym niewyr�niaj�ce si� skupisko ruin � ...tam znajdowa�o si� g��wne centrum
obywatelskie.
� Miasto nie zosta�o bezpo�rednio ra�one, prawda? � zapyta� Sharp.
� Nie. Niech pan zejdzie na d� i zobaczy, na co natrafili�my. Krater po naszej
prawej stronie...
� Nie, dzi�ki � odpar� Sharp, cofaj�c si� z niech�ci�. � Zostawi� to wam.
M�ody ekspert rzuci� mu zaciekawione spojrzenie, po czym skierowa� uwag� na inne
sprawy.
� Je�li nie znajdziemy nic niespodziewanego, powinni�my w ci�gu tygodnia
rozpocz�� odbudow�. Pierwszy krok, oczywi�cie, to oczyszczenie warstwy �wiru.
Zawiera du�o szczelin powsta�ych w wyniku wzrostu ro�lin, poza tym proces
naturalnego niszczenia w du�ej mierze przekszta�ci� �wir w rodzaj organicznego
py�u.
� Doskonale � odpar� z zadowoleniem Sharp. � Mi�o b�dzie po latach zn�w co�
tutaj zobaczy�.
� Jak by�o przed wojn�? � zapyta� ekspert. � Nigdy tego nie widzia�em; urodzi�em
si� po tym, jak rozpocz�to destrukcj�.
� C� � powiedzia� Sharp, spogl�daj�c na za�nie�one pole. � Kiedy� znajdowa� si�
tutaj kwitn�cy o�rodek rolniczy. Hodowano grejpfruty. Arizo�skie grejpfruty. Gdzie�
w okolicy sta�a Tama Roosevelta.
� Tak � odpar� ekspert, kiwaj�c g�ow�. � Zlokalizowali�my jej pozosta�o�ci.
� Hodowano tu bawe�n�. R�wnie� sa�at�, lucern�, winogrona, oliwki, brzoskwinie �
pami�tam, �e kiedy przeje�d�a�em z rodzin� przez Phoenix, moj� uwag� najbardziej
przyci�gn�� eukaliptus.
� Nie uda si� nam tego wszystkiego odzyska� � stwierdzi� z �alem ekspert. � Co
to za dziwo... eukaliptus? Nigdy o czym� takim nie s�ysza�em.
� Nie ma ju� w Stanach ani jednego � odrzek� Sharp. � Musia�by� jecha� do
Australii.

Zas�uchany Humphrys zanotowa� jak�� uwag�.


� W porz�dku � powiedzia� g�o�no, wy��czaj�c lamp�. � Niech pan wraca, Sharp.
Paul Sharp z j�kiem zamruga� powiekami i otworzy� oczy.
� Co... � Wyprostowa� si� z wysi�kiem, ziewn�� i potoczy� po gabinecie pustym
spojrzeniem. � Co� o odbudowie. Nadzorowa�em ekip� badawcz�. Jaki� ch�opak.
� Kiedy odbudowali�cie Phoenix? � zapyta� Humphrys. � To chyba jest zawarte w
interesuj�cym nas segmencie czasoprzestrzennym.
Sharp zmarszczy� brwi.
� Nie odbudowali�my Phoenix. To nadal pozostaje w sferze plan�w. Mamy nadziej�
zabra� si� do tego w przysz�ym roku.
� Jest pan pewien?
� Naturalnie. To moja praca.
� Wysy�am pana z powrotem � zadecydowa� Humphrys, wyci�gaj�c r�k� w kierunku
lampy.
� Co si� sta�o?
W��czy� lamp�.
� Prosz� si� odpr�y� � poleci� pospiesznie, troch� zbyt szybko jak na cz�owieka,
kt�ry dok�adnie wie, co robi. Z trudem zachowuj�c spok�j, powiedzia� �agodnie: �
Chcia�bym poszerzy� pa�skie spojrzenie. Przejd�my do wcze�niejszego incydentu,
poprzedzaj�cego odbudow� Phoenix.

W taniej kafeterii w dzielnicy biznesowej dwaj m�czy�ni siedzieli naprzeciw


siebie i ponad sto�em mierzyli si� wzrokiem.
� Przykro mi � powiedzia� niecierpliwie Paul Sharp. � Musz� wraca� do pracy. �
Podni�s�szy fili�ank� namiastki kawy, duszkiem wychyli� jej zawarto��.
Wysoki, chudy m�czyzna ostro�nie odsun�� puste naczynia i odchylaj�c si� na
krze�le, zapali� cygaro.
� Od dw�ch lat � rzuci� bez ogr�dek Giller � ustawicznie nas zwodzisz. Szczerze
m�wi�c, mam tego serdecznie dosy�.
� Zwodz�? � Sharp uni�s� si� z miejsca. � Nie mam poj�cia, o co ci chodzi.
� Masz zamiar odzyska� obszar rolniczy � przymierzacie si� do odbudowy Phoenix.
Nie pr�buj mi wmawia�, �e dajesz pierwsze�stwo przemys�owi. Jak d�ugo wed�ug ciebie
ci ludzie utrzymaj� si� przy �yciu? Je�li nie odbudujecie ich farm i p�l...
� Jacy znowu ludzie?
� Mieszka�cy Petalumy � odpar� szorstko Giller. � Obozuj�cy wok� krater�w.
� Nie zdawa�em sobie sprawy, �e kto� tam mieszka � mrukn�� z konsternacj� Sharp.
� S�dzi�em, �e zmierzacie w kierunku najbli�szych odbudowanych region�w, San
Francisco i Sacramento.
� Nigdy nie czyta�e� naszych petycji � odpowiedzia� cicho Giller.
Sharp poczerwienia�.
� Prawd� m�wi�c � nie. Powinienem? Ludzie koczuj� na zgliszczach, ale nie
zmienia to sytuacji; powinni�cie wyjecha�, opu�ci� tamto miejsce. Tamta okolica
jest spisana na straty. Ja wyjecha�em � doda�.
� Zosta�by�, gdyby� mia� tam gospodarstwo � odpar� spokojnie Giller. � Gdyby
twoja rodzina uprawia�a tam ziemi� od przesz�o stu lat. To co� innego ni�
prowadzenie drogerii. Te na ca�ym �wiecie s� takie same.
� Podobnie jak gospodarstwa.
� Nie � zaoponowa� beznami�tnie Giller. � Twoja ziemia, ziemia stanowi�ca
w�asno�� twojej rodziny to rzecz jedyna w swoim rodzaju. Zostaniemy tam, dop�ki nie
umrzemy, albo dop�ki nie podejmiesz decyzji o odbudowie. � Machinalnie zbieraj�c
czeki, dorzuci�: � �al mi ci�, Paul. Nigdy nie mia�e� korzeni takich jak my. �a�uj�
te�, �e nijak nie mo�na obudzi� w tobie zrozumienia. � Si�gaj�c do kieszeni po
portfel, zapyta�: Kiedy m�g�by� tam polecie�?
� Polecie�! � powt�rzy� Sharp, wzdrygaj�c si�. � Nigdzie nie lec�.
� Musisz zn�w zobaczy� miasto. Nie mo�esz decydowa�, nie widz�c jego mieszka�c�w
i warunk�w, w jakich �yj�.
� Nie � odpar� kategorycznie Sharp. � Nie polec�. Potrafi� podj�� decyzj� na
podstawie raport�w.
Giller zastanowi� si�.
� Polecisz � powiedzia� stanowczo.
� Po moim trupie!
Giller kiwn�� g�ow�.
� Mo�e. Ale polecisz. Nie mo�esz pozwoli� nam umrze�, nawet na nas nie
spojrzawszy. Musisz zdoby� si� na odwag� i zobaczy� na w�asne oczy, co robisz. �
Wyj�� kalendarz kieszonkowy i zaznaczy� jedn� z dat. Rzucaj�c go Sharpowi,
powiedzia�: � Przyjdziemy po ciebie do biura i zabierzemy ci�. Przylecieli�my tu
samolotem. Nale�y do mnie. Wspania�a maszyna.
Dr��c na ca�ym ciele, Sharp popatrzy� w kalendarz. To samo uczyni� Humphrys,
pochylaj�c si� nad le��cym cia�em pacjenta.
Sharp cierpia� z powodu fobii, kt�rej przyczyna kry�a si� w odleg�ej o sze��
miesi�cy przysz�o�ci.

� Mo�e pan wsta�? � zapyta� Humphrys.


Paul Sharp drgn��.
� Ja... � zacz��, po czym umilk�.
� Na razie wystarczy � zapewni� go Humphrys. � Mia� pan dosy�. Chcia�em jednak
odci�gn�� pana od bezpo�redniego �r�d�a urazu.
� Czuj� si� lepiej.
� Niech pan spr�buje wsta�. � Humphrys podszed� bli�ej i czeka�, a� m�czyzna
niepewnie d�wignie si� z miejsca.
� Tak � st�kn�� Sharp. � Ust�pi�o. Co by�o na ko�cu? Siedzia�em w jakiej�
kawiarni. Z Gillerem.
Humphrys podni�s� z biurka bloczek recept.
� Przepisz� panu �rodki uspokajaj�ce. Ma�e, okr�g�e pastylki do �ykania co
cztery godziny. � Naskroba� co� na recepcie, po czym poda� j� pacjentowi. � Odpr�y
si� pan, napi�cie nieco zel�y.
� Dzi�ki � odrzek� Sharp cichym, ledwo s�yszalnym g�osem. Po chwili zapyta�: �
Pojawi�o si� du�o materia�u, prawda?
� Bardzo du�o � powiedzia� ogl�dnie Humphrys.
Absolutnie nic nie m�g� uczyni� dla Paula Sharpa. M�czyzna znajdowa� si� o krok
od �mierci � kiedy up�ynie sze�� kr�tkich miesi�cy, zginie z r�k Gillera. Szkoda,
bo to mi�y cz�owiek, mi�y, sumienny i pracowity biurokrata, kt�ry wype�nia� swoje
obowi�zki w spos�b, jaki uwa�a� za najw�a�ciwszy.
� I co pan s�dzi? � zapyta� �a�o�nie Sharp. � Czy mo�e pan mi pom�c?
� Spr�buj� � odpowiedzia� Humphrys, unikaj�c jego wzroku. � Ale to zaawansowane
stadium.
� Nic dziwnego, stan pog��bia� si� od wielu lat � przyzna� pokornie Sharp.
Stoj�c przy krze�le, sprawia� wra�enie skarla�ego nagle i opuszczonego; nie by� to
urz�dnik na powa�nym stanowisku, lecz po prostu odosobniona, bezbronna jednostka. �
By�bym panu niezwykle wdzi�czny za pomoc. Je�eli ta fobia b�dzie narasta�, strach
pomy�le�, jak to si� sko�czy.
� Czy wzi��by pan pod uwag� zmian� swojego stanowiska wzgl�dem ��da� Gillera? �
zapyta� niespodziewanie Humphrys.
� Nie mog� � odpar� Sharp. � To niew�a�ciwe rozwi�zanie. Jestem przeciwny
spe�nianiu indywidualnych pr�b, a to w�a�nie jest ta pro�ba.
� Nawet je�li wywodzi si� pan z tego samego regionu? Nawet je�li ci ludzie s�
pana przyjaci�mi i dawnymi s�siadami?
� To moja praca � podkre�li� Sharp. � Musz� wykonywa� j� bez wzgl�du na swoje
uczucia b�d� te� uczucia kogokolwiek innego.
� Nie jest pan z�ym cz�owiekiem � powiedzia� mimowolnie Humphrys. �
Przepraszam... � Urwa�.
� Za co pan przeprasza? � Sharp sztywnym krokiem skierowa� si� ku wyj�ciu. �
Zabra�em panu wystarczaj�co du�o czasu. Wiem, jak zaj�ci s� analitycy. Kiedy mam
znowu przyj��? Czy mog� znowu przyj��?
� Jutro. � Humphrys odprowadzi� go na korytarz. � Mniej wi�cej o tej samej
porze, je�eli to panu odpowiada.
� Bardzo dzi�kuj� � powiedzia� z ulg� Sharp. � Niezmiernie jestem panu
wdzi�czny.

Wr�ciwszy do swojego gabinetu, Humphrys zamkn�� drzwi i podszed� do biurka.


Chwyci� s�uchawk� telefoniczn� i niezgrabnie wykr�ci� numer.
� Dajcie mi kogo� z personelu medycznego � poleci�, kiedy po��czono go z Agencj�
Talent�w Specjalnych.
� Kirby przy telefonie � zabrzmia� profesjonalny g�os w s�uchawce. � Dzia� bada�
medycznych.
Humphrys przedstawi� si� kr�tko.
� Mam tu pacjenta � powiedzia� � kt�ry chyba jest utajonym prekogiem.
Kirby okaza� zainteresowanie.
� Z jakiego regionu pochodzi?
� Z Petalumy. Hrabstwo Sonoma, na p�noc od San Francisco. Na wsch�d od...
� Znamy tamt� okolic�. Pojawi�o si� tam sporo prekog�w. To dla nas prawdziwa
kopalnia z�ota.
� Wobec tego mia�em racj� � rzek� Humphrys.
� Kiedy si� urodzi�?
� W chwili wybuchu wojny mia� sze�� lat.
� Aha � odpar� z rozczarowaniem Kirby. � Zatem nie przyj�� odpowiedniej dawki.
Nigdy nie wykszta�ci pe�nego talentu prekognitywnego, z jakimi mamy tutaj do
czynienia.
� Innymi s�owy, nie mo�e pan pom�c?
� Utajeni... ludzie z cieniem talentu... przewy�szaj� liczebno�ci� rzeczywistych
nosicieli. Nie mamy czasu, aby zawraca� sobie nimi g�ow�. Jeszcze napotka ich pan
ca�e tuziny. Gdy talent nie jest ostatecznie wykszta�cony, nie przedstawia �adnej
warto�ci; mo�e by� dla cz�owieka uci��liwy, nic wi�cej.
� Owszem, jest uci��liwy � przyzna� zjadliwie Humphrys. � Tego cz�owieka dzieli
od gwa�townej �mierci zaledwie kilka miesi�cy. Od dzieci�stwa otrzymywa�
zaawansowane ostrze�enia l�kowe. W miar� zbli�ania si� do wydarzenia, reakcje
przybieraj� na sile.
� Nie jest �wiadomy tego, co nast�pi?
� To funkcjonuje �ci�le na p�aszczy�nie pod�wiadomo�ci.
� W tej sytuacji � powiedzia� z namys�em Kirby � mo�e dobrze si� sk�ada. Te
elementy s� nieodwracalne. Nawet gdyby zdawa� sobie spraw� z w�asnego po�o�enia, i
tak nie m�g�by nic zmieni�.

Doktor Charles Bamberg, psychiatra, w�a�nie wychodzi� ze swojego gabinetu, kiedy


zauwa�y� siedz�cego w poczekalni m�czyzn�.
Dziwne, pomy�la� Bamberg. Nie mam ju� dzisiaj �adnych pacjent�w.
Otworzywszy drzwi, wszed� do poczekalni.
� Chcia� pan si� ze mn� zobaczy�?
Siedz�cy na krze�le m�czyzna by� wysoki i chudy. Mia� na sobie wygnieciony
prochowiec i na widok Bamberga zacz�� nerwowo gasi� cygaro.
� Tak � powiedzia�, niezgrabnie wstaj�c z krzes�a.
� By� pan um�wiony?
� Nie. � M�czyzna popatrzy� na niego prosz�co. � Wybra�em pana... � Za�mia� si�
zak�opotany. � Ma pan gabinet na najwy�szym pi�trze.
� Na najwy�szym pi�trze? � zdumia� si� Bamberg. � A co to ma do rzeczy?
� Ja... jakby to powiedzie�, doktorze, czuj� si� swobodniej, kiedy jestem
wysoko.
� Rozumiem � odrzek� Bamberg. Przymus, pomy�la�. Fascynuj�ce. � No i co �
powiedzia� g�o�no � kiedy jest pan wysoko, jak pan si� czuje? Lepiej?
� Nie � odpar� m�czyzna. � Czy mog� wej��? Znalaz�by pan dla mnie chwilk�?
Bamberg popatrzy� na zegarek.
� Dobrze � powiedzia�, wpuszczaj�c m�czyzn�. � Niech pan usi�dzie i o wszystkim
mi opowie.
Giller z wdzi�czno�ci� opad� na fotel.
� Nie mog� z tym �y� � poskar�y� si� raptownie. � Za ka�dym razem gdy widz�
schody, ogarnia mnie niepohamowane pragnienie, aby wej�� na g�r�. Loty
samolotowe... m�g�bym to robi� na okr�g�o. Mam w�asn� maszyn�; nie sta� mnie na to,
ale musz� j� mie�.
� Rozumiem � powiedzia� Bamberg. � C� � stwierdzi� dobrodusznie � to nie takie
znowu straszne. Ostatecznie, nikt jeszcze od podobnego przymusu nie umar�.
� Kiedy ju� wejd� na g�r�... � Giller z trudem prze�kn�� �lin�, jego ciemne oczy
zal�ni�y. � Doktorze, kiedy ju� wejd� na g�r�, na szczyt biurowca, albo wzbij� si�
w powietrze samolotem... czuj� inny przymus.
� Jaki?
� Ja... � Giller zadr�a�. � Ogarnia mnie przemo�na ch��, �eby kogo� wypchn��.
� Wypchn��?
� Z okna. Na d�. � Giller machn�� sugestywnie r�k�. � Co ja mam robi�, doktorze?
Boj� si�, �e kogo� zabij�. Wypchn��em kiedy� jednego ma�ego go�cia... pewnego dnia
dziewczyna sta�a przede mn� w windzie... str�ci�em j�. By�a ranna.
� Rozumiem � powiedzia� Bamberg, kiwaj�c g�ow�. Utajona wrogo��, stwierdzi� w
duchu. Nieroz��cznie spleciona z seksem. Nic niezwyk�ego.
Si�gn�� po swoj� lamp�.

NIEPOPRAWNA M

Maszyna by�a szeroka na jedn� stop� i d�uga na dwie, wygl�da�a jak przero�ni�te
pude�ko krakers�w. Cicho, zachowuj�c wszelkie �rodki ostro�no�ci, wspi�a si� po
�cianie betonowego budynku, wysun�wszy gumowane rolki, rozpocz�a pierwsz� faz�
swojego zadania.
Z tylnej cz�ci urz�dzenia wypad� odprysk niebieskiej emalii. Przycisn�wszy go
mocno do szorstkiej �ciany, maszyna podj�a swoj� w�dr�wk�. Pionowa betonowa droga
przesz�a w drog� stalow�, maszyna dotar�a do okna. Zatrzyma�a si� i wyprodukowa�a
mikroskopijny strz�p tkaniny. Pieczo�owicie umie�ci�a go na stalowej framudze.
W przejmuj�cych ch�odem ciemno�ciach maszyna by�a prawie niewidoczna. Na
mgnienie oka ogarn�� j� blask dalekich reflektor�w z ulicy, rzuci� na jej
wypolerowany kad�ub l�ni�cy refleks, po czym zgas�. Podj�a prac�.
Za pomoc� plastikowego pseudoodn�a stopi�a szyb� okna. Z wn�trza mrocznego
mieszkania nie dobiega� �aden odg�os, nikogo nie by�o w domu. Maszyna, lekko
przypr�szona drobinami szk�a, wpe�z�a ponad stalow� framug� i unios�a receptor.
Badaj�c otoczenie, wywiera�a jednocze�nie dok�adnie dwustufuntowy nacisk na
framug�; ta ust�pi�a pos�usznie. Maszyna z zadowoleniem opu�ci�a si� po wewn�trznej
�cianie na �rednio grub� wyk�adzin�. Nast�pnie przyst�pi�a do wykonywania drugiej
cz�ci zadania.
Pojedynczy ludzki w�os � wraz z cebulk� i p�atkiem sk�ry � zosta� umieszczony na
drewnianej pod�odze obok lampy. Nieopodal fortepianu ceremonialnie wy�o�ono dwie
zasuszone drobinki tytoniu. Urz�dzenie odczeka�o dziesi�� sekund, po czym, gdy
sekcja magnetycznej ta�my zaskoczy�a na miejsce, powiedzia�a nagle:
� Ach! Cholera...
Co ciekawe, g�os by� chrypliwy i m�ski.
Maszyna doturla�a si� do zamkni�tej szafy. Wspi�wszy si� po drewnianej
powierzchni, dotar�a do zamka i wsun�wszy do� cienki element kad�uba, otworzy�a
drzwi. Za rz�dem p�aszczy znajdowa�a si� niewielka konstrukcja z�o�ona z baterii i
drut�w: kamera z w�asnym zasilaniem. Maszyna zniszczy�a kaset� na film � to by�o
wa�ne � po czym, opuszczaj�c szaf�, upu�ci�a kropl� krwi na zniszczony skaner
obiektywu. Kropla krwi by�a jeszcze wa�niejsza.
Podczas gdy odciska�a fa�szywy odcisk obcasa na t�ustej warstwie pokrywaj�cej
dno szafy, z korytarza dolecia� jaki� ha�as. Znieruchomia�a. Chwil� potem do
mieszkania wkroczy� niedu�y cz�owieczek w �rednim wieku, z p�aszczem przerzuconym
przez rami� i teczk� w d�oni.
� Chryste � zdumia� si� na widok maszyny. � A ty� kto?
Maszyna unios�a przedni� dysz� i wystrzeli�a pocisk rozrywaj�cy prosto w na wp�
�ys� g�ow� m�czyzny. Pocisk utkwi� w czaszce i eksplodowa�. Wci�� �ciskaj�c p�aszcz
i teczk�, m�czyzna run�� na wyk�adzin� z og�upia�ym wyrazem twarzy. Po�amane
okulary le�a�y obok jego ucha. Cia�o zadrga�o konwulsyjnie, po czym zastyg�o bez
ruchu.
Do zako�czenia zadania pozosta�y jeszcze dwa etapy. G��wna cz�� zosta�a
wykonana. Maszyna z�o�y�a fragment spalonej zapa�ki w jednej z nieskazitelnych
popielniczek stoj�cych nad kominkiem i wesz�a do kuchni w poszukiwaniu szklanki.
W�a�nie pe�z�a do kierunku zlewu, gdy ludzki g�os sprawi�, �e znieruchomia�a.
� To tutaj � zabrzmia� w pobli�u wyra�ny g�os.
� Przygotuj si�... wci�� powinien tam by�. � Drugi g�os, podobnie jak pierwszy,
nale�a� do m�czyzny. Drzwi na korytarz odskoczy�y z hukiem i do �rodka wpadli dwaj
osobnicy w ci�kich p�aszczach. Zapominaj�c o szklance wody, maszyna opad�a na
pod�og� w kuchni. Co� potoczy�o si� niezgodnie z planem. Jej prostok�tny kszta�t
zadr�a� i zafalowa�, podci�gn�wszy si� do pozycji pionowej, maszyna przybra�a
posta� telewizora.
Wci�� znajdowa�a si� w postaci awaryjnej, gdy jeden z m�czyzn wysoki i rudy �
zajrza� do kuchni.
� Nikogo � o�wiadczy� i pobieg� dalej.
� Okno � dorzuci� jego towarzysz, ci�ko chwytaj�c oddech. Na progu drzwi
wej�ciowych stan�y dwie dodatkowe sylwetki, ekipa by�a w komplecie. � Szyba znik�a.
T�dy dosta� si� do �rodka.
� Ale ulotni� si�. � Rudow�osy m�czyzna ponownie stan�� w drzwiach kuchni,
w��czy� �wiat�o i wkroczy� do �rodka z pistoletem w d�oni. � Dziwne... przecie�
zareagowali�my natychmiast, jak tylko odebrali�my sygna�. � Podejrzliwie spojrza�
na zegarek. � Rosenburg nie �yje zaledwie od paru sekund... jakim cudem tamten
zdo�a� tak szybko uciec?

Stoj�c u wej�cia ulicy Edward Ackers ws�ucha� si� w g�os. Podczas ostatnich
trzydziesty minut g�os nabra� gani�cej, natarczywej tonacji, prawie nies�yszalny
ci�gn�� sw� mechaniczn� skarg�.
� Jeste� zm�czony � powiedzia� Ackers. � Id� do domu. We� gor�c� k�piel.
� Nie � odpar� g�os, przerywaj�c tyrad�. G�os pochodzi� z du�ej, o�wietlonej
budy, kt�ra sta�a na mrocznym chodniku w odleg�o�ci kilku jard�w od Ackersa, po
jego prawej stronie. Obrotowy neon g�osi�:

KONIEC Z TYM!

Obliczy�, �e w ci�gu ostatnich kilku minut znak trzydzie�ci razy przyci�gn��


uwag� przechodnia i cz�owiek w budce rozpoczyna� swoj� przemow�. Za budk�
znajdowa�o si� kilka teatr�w i restauracji, by�a dobrze usytuowana.
Zosta�a jednak wzniesiona nie dla t�umu, lecz dla Ackersa i znajduj�cych si� za
nim biur, tyrada by�a bezpo�rednio wymierzona w Departament Wewn�trzny. Jazgot
trwa� ju� od tylu miesi�cy, �e Ackers niemal przesta� by� �wiadomy jego istnienia.
Krople deszczu b�bni�ce o dach. Ruch uliczny. Ziewn��, skrzy�owa� r�ce na piersi i
czeka�.
� Koniec z tym � podj�� ze z�o�ci� g�os. � No dalej, Ackers. Powiedz co�, zr�b
co�.
� Czekam � odrzek� z pr�nym zadowoleniem Ackers.

Grupa obywateli w �rednim wieku min�a budk� i otrzyma�a ulotki. Obywatele


rzucili je za siebie i Ackers wybuchn�� �miechem.
� Nie �miej si� � mrukn�� g�os. � Nie ma w tym nic �miesznego, wydrukowanie ich
sporo nas kosztuje.
� Wyk�adacie z w�asnej kieszeni? � zainteresowa� si� Ackers.
� Cz�ciowo. � Tego wieczora Garth by� sam. � Na co czekasz? Co si� sta�o?
Widzia�em kilka minut temu, jak z waszego dachu odlatuje oddzia� policji...?
� Kto� chyba zostanie aresztowany � odrzek� Ackers. � Pope�niono morderstwo.
M�czyzna w obskurnej propagandowej budce na skraju chodnika poruszy� si�.
� Czy�by? � dobieg� g�os Harvey�a Gartha. Wychyli� si� i popatrzyli na siebie:
Ackers, wypiel�gnowany, dobrze od�ywiony, w porz�dnym p�aszczu... Garth, chudy,
du�o m�odszy m�czyzna o poci�g�ej twarzy sk�adaj�cej si� w wi�kszo�ci z nosa i
czo�a.
� Jak widzisz � podj�� Ackers � system naprawd� jest nam potrzebny. Daj spok�j
tym utopijnym ideom.
� Cz�owiek zostaje zamordowany, a wy odzyskujecie r�wnowag� moraln�, zabijaj�c
morderc�. � Protestuj�cy g�os Gartha przeszed� w spazmatyczne zawodzenie. � Koniec
z tym! Koniec z systemem, kt�ry skazuje ludzi na pewn� zag�ad�!
� Dawaj tu te swoje ulotki � oschle sparodiowa� go Ackers. � I slogany. Jedno
albo drugie. Co proponujesz w miejsce systemu?
� Edukacj� � oznajmi� z niezachwian� pewno�ci� siebie Garth.
� To wszystko? � zapyta� z rozbawieniem Ackers. � Uwa�asz, �e to powstrzyma�oby
dzia�alno�� aspo�eczn�? Kryminali�ci po prostu maj� za ma��... wiedz�?
� No i psychoterapi�, oczywi�cie. � Z bacznym wyrazem na ko�cistej twarzy Garth
wyjrza� z budki niczym zaciekawiony ��w. � Oni s� chorzy... dlatego pope�niaj�
zbrodnie, zdrowi ludzie tego nie czyni�. I wszystko dzi�ki wam, to wy tworzycie
chore spo�ecze�stwo karnego okrucie�stwa. � Oskar�ycielsko wycelowa� palcem w
rozm�wc�. � Na tobie spoczywa odpowiedzialno��, i na ca�ym Departamencie
Wewn�trznym. Wy i ten wasz system banicyjny.
Neon zamruga� swoim KONIEC Z TYM, maj�c rzecz jasna na my�li system
obowi�zkowego ostracyzmu dla przest�pc�w, maszyn�, kt�ra wyrzuca�a skaza�ca w
odleg�e rejony gwiezdnego wszech�wiata, w jaki� daleki zak�tek, gdzie ten nie m�g�
ju� zaszkodzi�. � Przynajmniej nam doko�czy� na g�os Ackers.
Garth przytoczy� dobrze znany argument.
� A co z tamtejszymi mieszka�cami?

Na to niestety nie mo�na by�o nic poradzi�. Tak czy inaczej, wygnaniec traci�
energi� i czas na znalezienie drogi powrotnej do Uk�adu S�onecznego. Je�eli wr�ci�,
nim dopad�a go staro��, zosta� przyjmowany z powrotem na �ono spo�ecze�stwa. Co za
wyzwanie... zw�aszcza dla kosmopolity, kt�ry nigdy nie zaw�drowa� dalej ni� do
Wspanialszego Nowego Jorku. Przypuszczalnie istnia�o wielu przymusowych emigrant�w,
kt�rzy kosili zbo�e prymitywnymi sierpami. Oddalone zak�tki wszech�wiata sk�ada�y
si� g��wnie z wilgotnych teren�w rolniczych, odizolowanych enklaw agrarnych, gdzie
w ograniczonym stopniu kwit� handel wymienny owocami, warzywami oraz wyrobami
r�cznymi.
� Czy wiedzia�e�, �e w Epoce Monarch�w kieszonkowiec l�dowa� na stryczku? �
zapyta� Ackers.
� Koniec z tym � ci�gn�� monotonnie Garth, ponownie chowaj�c si� w budce. Neon
wirowa�, rozdawano ulotki. Ackers niecierpliwie obserwowa� pogr��on� w ciemno�ciach
ulic�, wypatruj�c karetki.
Zna� Heimiego Rosenburga. Trudno o sympatyczniejszego go�cia... pomimo faktu, �e
Heimie by� zamieszany w dzia�alno�� pot�nego przedsi�biorstwa handluj�cego
niewolnikami, zajmuj�cego si� nielegalnym transportem osadnik�w do �yznych planet
pozauk�adowych. Dwaj najwi�ksi handlarze niewolnik�w zasiedlili niemal ca�y Uk�ad
Syriusza. Czterech spo�r�d sze�ciu emigrant�w by�o potajemnie przewo�onych w
transportowcach oznaczonych napisem �frachtowce�. Trudno wyobrazi� sobie
delikatnego Heimiego Rosenburga w roli agenta handlowego Tirol Enterprises, lecz
taka by�a prawda.
Czekaj�c, Ackers snu� domys�y na temat powodu, z kt�rego zabito Heimiego. Pewnie
morderstwo stanowi�o element nieustaj�cej rozgrywki pomi�dzy Paulem Tirolem i jego
g��wnym rywalem. David Lantano okaza� si� zdolnym i energicznym przybyszem...
morderstwo by�o jednak narz�dziem wszystkich. Wszystko zale�a�o od tego, w jaki
spos�b go dokonano; m�g� to by� zar�wno akt brutalno�ci, jak i najczystszej sztuki.
� Co� jedzie. � Zainstalowane na budce przeka�niki d�wi�ku przynios�y do niego
g�os Gartha. � Wygl�da jak zamra�arka.
Rzeczywi�cie, nadjecha�a karetka. Gdy pojazd przystan�� i otwarto tylne drzwi,
Ackers podszed� bli�ej.
� Jak szybko tam dotarli�cie? � zapyta� policjanta, kt�ry zeskoczy� ci�ko na
chodnik.
� Natychmiast � odrzek� policjant. � Ani �ladu zab�jcy. Nie s�dz�, aby�my
zdo�ali przywr�ci� go do �ycia... dosta� w sam �rodek, prosto w m�zg. Zawodowa
robota, �adnej amatorszczyzny.
Zawiedziony Ackers wszed� do wn�trza karetki, aby przekona� si� na w�asne oczy.

Drobny i nieruchomy, Heimie Rosenburg le�a� na plecach z ramionami wyci�gni�tymi


po bokach i wzrokiem utkwionym w sufit pojazdu. Na jego twarzy zastyg� wyraz
bezbrze�nego zdumienia. Kto� � jeden z policjant�w � wcisn�� wygi�te okulary do
zaci�ni�tej r�ki. Upadaj�c, rozci�� policzek. Zniszczon� cz�� czaszki pokrywa�a
wilgotna, plastikowa paj�czyna.
� Kto zosta� w mieszkaniu? � zapyta� Ackers.
� Reszta ekipy � odpowiedzia� policjant. � I badacz niezale�ny. Leroy Beam.
� On � powiedzia� z niech�ci� Ackers. � Jakim cudem tam trafi�?
� Te� przechwyci� sygna�, akurat tamt�dy przeje�d�a�. Biedny Heimie mia� wielkie
urz�dzenie wspomagaj�ce alarm... dziwi� si�, �e nie us�yszeli go w kwaterze
g��wnej.
� M�wi�, �e Heimie wykazywa� wysoki wska�nik leku � odpar� Ackers. � W ca�ym
domu zainstalowa� pluskwy. Zacz�li�cie zbiera� dowody?
� Ekipy zabieraj� si� do roboty � odrzek� policjant. � Za p� godziny powinni�my
otrzyma� dane. Morderca zniszczy� kamer� z szary. Ale... � U�miechn�� si�. �
Skaleczy� si�, odcinaj�c obw�d. Na drutach zosta�a kropla krwi, wygl�da obiecuj�co.

Leroy Beam obserwowa� w mieszkaniu, jak policja wewn�trzna przyst�puje do


analizy. Pracowa�a dok�adnie i sprawnie, Beam jednak nie kry� niezadowolenia, wci��
by� podejrzliwy. Nikt nie m�g� tak szybko si� ulotni�. Heimie zgin��, a jego �mier�
� przerwanie struktury nerwowej � uruchomi�a sygna� alarmowy. Wprawdzie nie
pomaga�o to w�a�cicielowi, ale zapewnia�o (zazwyczaj) schwytanie mordercy. Dlaczego
w przypadku Heimiego by�o inaczej?
Ponuro kr���c po mieszkaniu, Leroy Beam po raz drugi trafi� do kuchni. Na
pod�odze obok zlewu sta� ma�y, przeno�ny telewizor, turystyczny: niedu�y, kolorowy
sze�cian z plastiku, wyposa�ony w wielobarwne soczewki.
� A c� to znowu? � powiedzia�, gdy min�� go jeden z policjant�w. � Dlaczego
telewizor stoi na pod�odze w kuchni? To nie jego miejsce.
Policjant nie zwr�ci� na niego uwagi. Policyjny sprz�t wykrywaj�cy przeczesywa�
salon cal po calu. W ci�gu p� godziny od �mierci Heimiego znaleziono kilka �lad�w.
Najpierw krople krwi na przewodach zniszczonej kamery. Potem niewyra�ny odcisk
buta. Jeszcze p�niej fragment spalonej zapa�ki w popielniczce. Spodziewano si�
odszuka� ich wi�cej, badanie si� dopiero rozpocz�o.
Do poznania to�samo�ci zab�jcy zazwyczaj wystarczy�o dziewi�� �lad�w.
Leroy Beam rozejrza� si� ciekawie. �aden z policjant�w nie patrzy�, tote�
pochyli� si� i podni�s� przeno�ny telewizor; wydawa� si� najzupe�niej normalny.
W��czy� przycisk i odczeka� chwil�. Bez rezultatu, na ekranie nie pojawi� si� �aden
obraz. Dziwne.
Gdy odwr�ci� go do g�ry nogami, pr�buj�c zajrze� do mechanizmu wewn�trznego, do
mieszkania wszed� Edward Ackers z Departamentu. Beam po�piesznie wepchn�� telewizor
do kieszeni p�aszcza.
� Co ty tu robisz? � zapyta� Ackers.
� Szukam � odpar� Beam, zastanawiaj�c si�, czy Ackers zauwa�y� Wybrzuszenie. �
Ostatecznie ja te� jestem z bran�y.
� Zna�e� Heimiego?
� Ze s�yszenia � odrzek� wymijaj�co Beam. � Podobno by� zwi�zany z
przedsi�biorstwem Tirola, pe�ni� tam jak�� wa�n� funkcj�. Mia� biuro na Pi�tej
Alei.
� Eleganckie, podobnie jak biura innych handlarzy tego pokroju. � Ackers
przeszed� do salonu, by przyjrze� si� pracy detektor�w.
Klinowaty obiekt pe�zaj�cy po wyk�adzinie dysponowa� ograniczonym zasi�giem pola
widzenia. Wolno bada� ka�dy cal powierzchni. Jak tylko uzyskiwano jaki� materia�,
natychmiast przekazywano go do Departamentu, do globalnych bank�w danych, gdzie
informacje o ka�dym z obywateli zawarte s� w starannie oznaczonych kartach
perforowanych.
Ackers zadzwoni� do �ony.
� Nie wr�c� do domu � powiedzia�. � Mam prac�.
Cisza, po czym zabrzmia� g�os Ellen.
� Czy�by? � zapyta�a z oddali. � Mi�o, �e mnie informujesz.
W rogu salonu dw�ch cz�onk�w policyjnej ekipy bada�o z przej�ciem nowy �lad.
� Zanim wyjd� � rzuci� po�piesznie do s�uchawki � zadzwoni� do ciebie jeszcze
raz. Do widzenia.
� Do widzenia � odpar�a kr�tko Ellen i od�o�y�a s�uchawk�, nim on zd��y� to
zrobi�.
Nowym odkryciem okaza�a si� umieszczona pod lamp� stoj�c� pluskwa. Ta�ma
magnetyczna zamruga�a przyja�nie, ca�y epizod zosta� w ca�o�ci utrwalony.
� Wszystko � o�wiadczy� z zadowoleniem policjant. � By�a w��czona, zanim Heimie
wszed� do domu.
� Cofn�li�cie j�?
� Kawa�ek. Jest na niej kilka s��w wypowiedzianych przez morderc�, powinno
wystarczy�.
Ackers po��czy� si� z Departamentem.
� Czy zaj�li�cie si� ju� danymi na temat Rosenburga?
� Dopiero pierwsza � odrzek� obs�uguj�cy. � Kartoteka rozr�nia podstawow�
kategori� � oko�o sze�ciu miliard�w nazwisk.
Dziesi�� minut p�niej wprowadzono drug� specyfikacj�. Osoby z grup� krwi O oraz
numerem buta 11 1/2 stanowi�y nieco ponad miliard populacji og�lnej. Trzeci element
dotyczy� kwestii palenia, co obni�y�o liczb� do niewiele poni�ej miliarda.
Wi�kszo�� doros�ych pali�a papierosy.
� Ta�ma znacznie przyspieszy proces � zauwa�y� Leroy Beam, kt�ry sta� obok
Ackersa, zas�aniaj�c r�kami wypchany p�aszcz. � Przynajmniej uda si� ustali� wiek.

W wyniku analizy ta�my ustalono domniemany wiek zab�jcy � trzydzie�ci do


czterdziestu lat. Tembr g�osu pozwoli� stwierdzi�, �e m�czyzna wa�y� oko�o dwustu
funt�w. Wkr�tce potem obejrzano stalow� framug� okna i zwr�cono uwag� na jej
wygi�cie. Zebrano w sumie sze�� specyfikacji, ��cznie z pozwalaj�c� ustali� p�e�
sprawcy. Liczba os�b we wskazanej grupie raptownie mala�a.
� To nie potrwa d�ugo � powiedzia� z zadowoleniem Ackers. � A je�li zahaczy� o
jedno z wiader z boku budynku, uzyskamy odprysk farby.
� Wychodz� � oznajmi� Beam. � Powodzenia.
� Zosta�.
� Przykro mi. � Beam wycofa� si� w stron� korytarza. � To twoja sprawa, nie
moja. Mam swoje obowi�zki... Prowadz� badania dla koncernu g�rniczego metali
nie�elaznych.
Ackers przeni�s� spojrzenie na jego p�aszcz.
� Jeste� w ci��y?
� Nic o tym nie wiem � odrzek� Beam, czerwieniej�c. � Prowadz� higieniczny tryb
�ycia. � Niezgrabnie poklepa� wybrzuszenie. � Masz na my�li to?
Jeden z policjant�w pod oknem wyda� radosny okrzyk. Odkryto dwie drobinki
tytoniu: pos�u�� do weryfikacji trzeciego dowodu.
� �wietnie � powiedzia� Ackers, odwracaj�c si� od Beama i na chwil� o nim
zapominaj�c.
Beam wyszed�.
Wkr�tce potem jecha� w kierunku w�asnego laboratorium, ma�ej, niezale�nej
pracowni badawczej, niesubsydiowanej rz�dowym dofinansowaniem. Na siedzeniu obok
niego le�a� przeno�ny odbiornik telewizyjny, w dalszym ci�gu milcza� jak g�az.

� Przede wszystkim � o�wiadczy� technik Beama � jego zasilanie


siedemdziesi�ciokrotnie przewy�sza zasilanie przeno�nego telewizora. Stwierdzili�my
promieniowanie gamma. � Pokaza� standardowy detektor. � Masz racj�, to nie jest
telewizor.
Beam ostro�nie podni�s� ze sto�u niedu�y obiekt bada�. Mimo up�ywu pi�ciu godzin
wci�� nie posun�� si� naprz�d. Uchwyciwszy mocno tyln� cz��, poci�gn�� z ca�ej
si�y. Bez rezultatu, nie da�o si� do otworzy�. Nie zaci�� si�, spoiwa po prostu nie
istnia�y. Tylna cz�� urz�dzenia wcale tyln� cz�ci� nie by�a, stwarza�a jedynie
takie pozory.
� Wi�c c� to takiego? � zapyta�.
� W gr� wchodzi masa mo�liwo�ci � odpar� oboj�tnie technik; niespodziewane
wezwanie naruszy�o jego prywatno��, poza tym dochodzi�a druga trzydzie�ci nad
ranem. � By� mo�e to urz�dzenie skanuj�ce. Bomba. Bro�. Jaki� gad�et.
Beam starannie obmaca� powierzchni� w poszukiwaniu jakichkolwiek zarysowa�.
� Jest g�adki � mrukn��. � To jednolita struktura.
� Pewnie. Za�amania s� sztuczne, to odlew. Poza tym � doda� technik � jest
twardy. Pr�bowa�em odci�� z niego fragment, ale... � Machn�� r�k�. � Nie da�o si�.
� W razie upadku st�uczka nie wchodzi w rachub� � rzuci� w roztargnieniu Beam. �
Nowy supertwardy rodzaj plastiku. � Energicznie potrz�sn�� przedmiotem, us�ysza�
przyt�umiony chrobot wewn�trznego mechanizmu. � Ma w �rodku kup� �elastwa.
� Otworzymy go � obieca� technik. � Ale nie dzisiejszej nocy.
Beam postawi� przedmiot z powrotem na �awce. M�g� po�wi�ci� kilka dni na jego
badanie, by w ko�cu odkry�, �e nie mia� nic wsp�lnego z zab�jstwem Heimiego
Rosenburga. Z drugiej strony jednak...
� Wywier� mi w nim dziur� � poprosi� � �eby�my mogli zajrze� do �rodka
� Ale� wierci�em, z�ama�em wiert�o � zaprotestowa� technik. � Pos�a�em po
mocniejsze. To substancja importowana, kto� �ci�gn�� j� z uk�adu bia�ego kar�a.
Uzyskiwana pod bardzo wysokim ci�nieniem.
� Przesta� mydli� mi oczy � odrzek� z irytacj� Beam. � Gadasz jak w reklamie.
Technik wzruszy� ramionami.
� Tak czy inaczej, jest supertwardy. Naturalnie rozwini�ty element albo
sztucznie uzyskany produkt z czyjego� laboratorium. Kogo sta� na wyprodukowanie
takiego tworzywa?
� Jednego z wielkich handlarzy niewolnik�w � odpar� Beam. � Oto, do czego
prowadzi bogactwo. Podr�uj� po najr�niejszych uk�adach... maj� dost�p do surowc�w.
Specjalnych rud.
� Czy nie m�g�bym p�j�� do domu? � zapyta� technik. � C� w tym takiego wa�nego?
� To urz�dzenie zabi�o albo pomog�o zabi� Heimiego Rosenburga. B�dziemy tu
siedzie�, ty i ja, dop�ki go nie otworzymy. � Beam usiad� i przyjrza� si� tabeli
ju� zastosowanych test�w. � Pr�dzej czy p�niej otworzy si� jak ma��... o ile masz
poj�cie, o czym m�wi�.
Za nimi zabrzmia� dzwonek ostrzegawczy.
� Kto� jest w sieni � powiedzia� czujnie zdziwiony Beam. � O wp� do trzeciej? �
Wsta� i pow�drowa� ciemnym korytarzem w kierunku wyj�cia. By� mo�e to Ackers.
Odezwa�o si� w nim sumienie, kto� zauwa�y� brak telewizora.
Lecz to nie by� Ackers.
W zimnej, pustej sieni czeka� potulnie Paul Tirol, towarzyszy�a mu nieznana
Beamowi atrakcyjna m�oda kobieta. Pomarszczona twarz Tirola rozp�yn�a si� w
u�miechu i przyja�nie wyci�gn�� r�k�.
� Beam � powiedzia�. U�cisn�li sobie d�onie. � Drzwi frontowe poinformowa�y
mnie, �e jeste� na miejscu. Nadal pracujesz?
Pe�en podejrze� zastanawia� si� nad to�samo�ci� kobiety oraz przyczyn� wizyty
Tirola.
� Nadrabiam czyje� zaniedbania. Ca�a firma stoi na granicy bankructwa � odpar�.
Tirol za�mia� si� z zadowoleniem.
� Jak zwykle kawalarz. � Omi�t� otoczenie ciemnymi, g��boko osadzonymi oczami;
by� pot�nym, starszym m�czyzn� o pooranej zmarszczkami twarzy. � Masz miejsce na
kilka kontrakt�w? Chyba m�g�bym ci co� podrzuci�... je�li jeste� otwarty na
propozycje.
� Zawsze jestem otwarty � odpar� Beam, zas�aniaj�c Tirolowi widok pracowni,
kt�rej drzwi i tak zamkn�y si� samoczynnie. Tirol by� szefem Heimiego...
niew�tpliwie czu� si� z tego tytu�u upowa�niony do zasi�gania j�zyka w sprawie jego
zamordowania. Kim by� sprawca? Kiedy? Jak? Nie t�umaczy�o to jednak przyczyny
nag�ego naj�cia.
� To straszne � rzuci� Tirol. Nie wykazywa� najmniejszej ochoty przedstawienia
kobiety, ta usiad�a na sofie i zapali�a papierosa. Smuk�a, o mahoniowych w�osach
zwi�zanych apaszk�, mia�a na sobie niebieski p�aszcz.
� Tak � przyzna� Beam. � Straszne.
� Rozumiem, �e by�e� na miejscu.
To po cz�ci wyja�nia�o pow�d wizyty.
� C� � odrzek� Beam. � Zajrza�em tam.
� Ale nic nie widzia�e�?
� Nie � przyzna� Beam. � Nikt nic nie widzia�. Departament zbiera dowody. Do
rana powinni ustali� sprawc�.
Tirol odpr�y� si� w widoczny spos�b.
� Ciesz� si�. By�bym niepocieszony, gdyby zbrodniarzowi uda�o si� uciec. Powinno
si� go zagazowa�.
� Czyste barbarzy�stwo � mrukn�� oschle Beam. � Czasy kom�r gazowych.
�redniowiecze.
Tirol zajrza� mu przez rami�.
� Pracujesz nad... � Ciekawo�� wzi�a g�r�. � Daj spok�j, Leroy. Heimie Rosenburg
� Panie �wie� nad jego dusz� � zosta� dzi� wieczorem zamordowany i ty oto �l�czysz
nad czym� do p�niej nocy. Ze mn� mo�esz gra� w otwarte karty, wpad�e� na jaki�
istotny �lad w zwi�zku z jego �mierci�, co?
� Chyba ma pan na my�li Ackersa.
Tirol zachichota�.
� Mog� rzuci� okiem?
� Pod warunkiem �e zacznie mi pan p�aci�, nie znajduj� si� jeszcze na pa�skiej
li�cie p�ac.
� Chc� to mie� � odpar� napi�tym, nienaturalnym g�osem Tirol.
� To znaczy co? � zapyta� ze zdumieniem Beam.
Tirol groteskowo rzuci� si� do przodu, odepchn�� Beama i skoczy� w kierunku
drzwi. Te stan�y otworem i Tirol ha�a�liwie pop�dzi� ciemnym korytarzem,
instynktownie kieruj�c si� w stron� pracowni badawczych.
� Hej! � wrzasn�� wyprowadzony z r�wnowagi Beam. Rzuci� si� w pogo� za m�czyzn�,
w my�lach szykuj�c si� na szamotanin�. Dygota� na ca�ym ciele, po cz�ci z
os�upienia, po cz�ci ze z�o�ci. � Co u Ucha? wydusi� zdyszany. � Co pan sobie
wyobra�a?
Dziwnym trafem, znajduj�ce si� za nim drzwi ust�pi�y. Zatoczy� si� do ty�u i
wpad� do laboratorium. Obecny tam technik sta� bez ruchu z wyrazem bezsilnego
os�upienia. Po pod�odze pe�za�o co� ma�ego i metalicznego. Wygl�da�o jak
przero�ni�te pude�ko krakers�w i zmierza�o posuwi�cie w kierunku Tirola. Metalowy i
l�ni�cy przedmiot wskoczy� w ramiona Tirola, na co stary odwr�ci� si� i pobieg� z
powrotem w stron� wyj�cia.
� Co to by�o? � zapyta� technik, otrz�saj�c si� ze zdumienia.
Nie zwracaj�c na niego uwagi, Beam pogna� za Tirolem.
� Zabra� go! � wrzeszcza� bezsilnie.
� To... � wymamrota� technik. � To by� telewizor. On bieg�.

II

Bank danych w Departamencie Wewn�trznym t�tni� �yciem.


Proces tworzenia coraz w�szych kategorii by� �mudny i zabiera� du�o czasu.
Wi�kszo�� personelu wr�ci�a do domu; dochodzi�a trzecia nad ranem; korytarze i
biura �wieci�y pustkami. W ciemno�ci kr��y�o kilka mechanicznych urz�dze�
czyszcz�cych. Jedynym �r�d�em �ycia by�a sala studyjna banku danych. Edward Ackers
cierpliwie czeka�, a� maszyna przetworzy i ujawni rezultaty znalezisk.
Po jego prawej stronie kilku policjant�w gra�o w loteryjk�, czekaj�c ze stoickim
spokojem, a� wy�le si� ich po wskazan� osob�. Nieustannie szumia�a linia
komunikacyjna, prowadz�ca do mieszkania Heimiego Rosenburga. Na ulicy Harvey Garth
wci�� siedzia� w swojej budce, miga� neonem KONIEC Z TYM! i wt�acza� ludziom do
g��w propagandowe teorie. Pomimo niemal zupe�nego braku przechodni�w Garth uparcie
obstawa� przy swoim. By� niestrudzony, nigdy si� nie poddawa�.
� Psychopata � mrukn�� z niech�ci� Ackers. Mimo dziel�cych ich sze�ciu pi�ter,
natarczywy g�os wci�� brz�cza� mu w uszach.
� Zgarnijmy go � rzuci� jeden z policjant�w. Proponowane rozwi�zanie stanowi�o
odbicie praktyki stosowanej na Centaurze III. � Mo�emy uniewa�ni� jego licencj�
sprzedawcy.

Nie maj�c nic lepszego do roboty, Ackers sporz�dzi� i dopracowa� portret


psychologiczny Gartha, rodzaj analizy jego zaburze� psychicznych. Ta
psychoanalityczna gra bawi�a go; dawa�a mu poczucie w�adzy.

Garth, Harvey
Rozwini�ty syndrom hazardzisty. Przyj�� rol� ideologicznego anarchisty,
dzia�aj�cego wbrew systemowi prawnemu i spo�ecznemu. Brak zdolno�ci racjonalnego
my�lenia, powtarza tylko kluczowe s�owa i frazesy. Id�e fixe to koniec z systemem
banicyjnym. �ycie zdominowane walk� dla sprawy. Uparty fanatyk, prawdopodobnie typ
maniakalny, gdy�...

Ackers nie doko�czy� zdania, poniewa� tak naprawd� nie mia� poj�cia, jak
dok�adnie nale�a�o zdefiniowa� typ maniakalny. Tak czy inaczej, analiza by�a
�wietna i pewnego dnia, zamiast jedynie b��dzi� po jego umy�le, zostanie
wykorzystana. Gdy to si� stanie, denerwuj�cy g�os wreszcie umilknie.
� Zamieszanie � ci�gn�� Garth. � Zniesienie systemu banicyjnego... nadszed� czas
kryzysu.
� Jakiego znowu kryzysu? � zapyta� g�o�no Ackers.

� Wszystkie wasze maszyny podnios�y wrzaw� � odpowiedzia� mu z do�u Garth. �


Zapanowa�o podniecenie. Nim wstanie dzie�, czyja� g�owa wyl�duje w koszu. � Jego
g�os przeszed� w be�kot. � Intryga i morderstwo. Cia�a... Bez�adna ucieczka
policji. Pi�kna kobieta czai si� w ukryciu.
Ackers rozwin�� podpunkt swojej analizy.

...zdolno�ci Gartha s� wypaczone dominuj�cym poczuciem misji. Gdy projektowa�


pomys�owe urz�dzenie komunikacyjne, przy�wieca�y mu jedynie cele propagandowe.
Tymczasem mechanizm g�os-ucho Gartha m�g�by przynie�� po�ytek Ca�ej Ludzko�ci.

Sprawi�o mu to satysfakcj�. Wsta� i podszed� do osoby nadzoruj�cej kartotek�.


� I jak? � zapyta�.
� Oto jak wygl�da sytuacja � odpar� nadzoruj�cy. Na jego podbr�dku widnia�a
szarawa smuga zarostu i mia� przekrwione oczy. � Stopniowo zaw�amy kategorie.
Siadaj�c na swoim miejscu, Ackers po�a�owa�, �e nie przysz�o mu �y� w czasach
wszechmocnych odcisk�w palc�w. Nie mieli jednak z nimi do czynienia od wielu
miesi�cy; istnia� tysi�c sposob�w na usuni�cie b�d� zmian� linii papilarnych. Nie
by�o jednej specyfikacji, kt�ra pozwoli�aby ustali� sprawc�. Nale�a�o zestawi�
zbi�r z�o�ony z poszczeg�lnych danych.

1. Grupa krwi (0) 6 139 481 601


2. Numer obuwia (11 1/2) l 268 303 431
3. Palenie tytoniu 791 992 386
3a. Palenie fajki 52 774 853
4. P�e� (m�ska) 26 449 094
5. Wiek (30 � 40 lat) 9 221 397
6. Waga (200 funt�w) 488 290
7. Materia� ubrania 17 459
8. Rodzaj w�osa 866
9. W�a�ciciel broni 40

Na podstawie danych rysowa� si� wyra�ny obraz. Ackers widzia� go dok�adnie. Ten
cz�owiek sta� dos�ownie przed jego biurkiem. Stosunkowo m�ody, do�� przysadzisty,
pali� fajk� i mia� na sobie bardzo drogi tweedowy garnitur. Osobnik utworzony za
pomoc� dziewi�ciu specyfikacji; dziesi�tej nie uda�o si� ustali�.
Wed�ug raportu, mieszkanie zosta�o gruntownie przeszukane. Wynoszono sprz�t
wykrywaj�cy.
� Jeszcze jedna powinna za�atwi� spraw� � stwierdzi� Ackers, oddaj�c raport
nadzoruj�cemu. Zastanawia� si�, czyj� znajd� i jak d�ugo to potrwa.
Chc�c zabi� czas, zadzwoni� do �ony, lecz zamiast Ellen odpowiedzia�a mu
automatyczna sekretarka.
� Pani Ellen posz�a spa�. Mo�e pan zostawi� trzydziestosekundow� wiadomo��,
kt�ra zostanie jej rano przekazana. Dzi�kuj�.
Ackers zakl�� w bezsilnej z�o�ci i od�o�y� s�uchawk�. Zachodzi� w g�ow�, czy
Ellen rzeczywi�cie posz�a spa�, mo�e po prostu wymkn�a si� z domu, jak wiele razy
wcze�niej. Ostatecznie jednak by�a prawie trzecia nad ranem. Ka�da osoba o zdrowych
zmys�ach powinna spa�: tylko on i Garth trwali na swoich posterunkach, oddani
wype�nianiu obowi�zk�w.
Co Garth mia� na my�li, m�wi�c pi�kna kobieta?
� Panie Ackers � odezwa� si� nadzoruj�cy. � Nadchodzi dziesi�ta specyfikacja.
Ackers z nadziej� popatrzy� na bank danych. Oczywi�cie nic nie widzia�, w�a�ciwy
mechanizm znajdowa� si� w podziemiach budynku, przed sob� mia� jedynie receptory
oraz szczeliny wylotowe. Jednak�e samo spojrzenie na maszyn� nape�nia�o go otuch�.
W tej chwili bank przyjmowa� dziesi�ty element materia�u. Wkr�tce dowie si�, ilu
obywateli pasowa�o do wskazanych dziesi�ciu kategorii... i uzyska wystarczaj�co
nieliczn� grup�, by m�c dok�adnie wzi�� pod lup� ka�dego z jej cz�onk�w.
� Prosz� � powiedzia� nadzoruj�cy, popychaj�c raport w jego kierunku.

Typ posiadanego pojazdu (kolor) 7

� Bo�e � wydusi� Ackers. � To wystarczy. Siedem os�b � mo�emy przyst�powa� do


pracy.
� Chce pan dosta� te siedem kart?
� Oczywi�cie � odpar� Ackers.
Chwil� potem z otworu wypad�o siedem bia�ych kart. Ackers wzi�� i przekartkowa�
pospiesznie. Nast�pn� kategori� by� motyw osobisty oraz odleg�o��: to nale�a�o
ustali� na podstawie zezna� samych podejrzanych.
Spo�r�d siedmiu nazwisk sze�� by�o mu ca�kowicie nieznanych. Dwie osoby
mieszka�y na Wenus, jedna w Uk�adzie Centauria�skim, jedna gdzie� na Syriuszu,
jedna by�a w szpitalu, inna za� mieszka�a w Zwi�zku Radzieckim. Si�dma osoba
znajdowa�a si� w odleg�o�ci kilku mil, na przedmie�ciach Nowego Jorku.
LANTANO, DAVID

To wystarczy�o, by wszystkie elementy uk�adanki u�o�y�y si� w umy�le Ackersa w


logiczn� ca�o��; obraz nabra� wyrazistych zarys�w. Ackers niemal oczekiwa�, ba,
modli� si�, aby ujrze� kart� Lantano.
� Oto podejrzany � powiedzia� do poch�oni�tych gr� policjant�w. � Lepiej
zbierzcie jak najwi�ksz� ekip�, to nie p�jdzie �atwo. Najlepiej b�dzie, jak sam
pojad� � doda� po chwili.

Beam wpad� do sieni po to, by ujrze�, jak Paul Tirol wybiega na ogarni�t�
mrokiem ulic�. Towarzysz�ca mu m�oda kobieta wskoczy�a do zaparkowanego samochodu i
zapu�ci�a silnik; zabra�a Tirola, po czym natychmiast odjecha�a.
Zdyszany Beam stan�� bezsilnie na chodniku. Tajemniczy telewizor znikn��; nie
zosta�o mu nic. Machinalnie ruszy� w d� ulicy. Tupot jego st�p ni�s� si� echem w
lodowatej ciszy. Ani �ladu uciekinier�w, ani �ladu czegokolwiek.
� A niech mnie licho � powiedzia� niemal z zabobonnym l�kiem. Wynika�o z tego,
�e przedmiot � robot o rozwini�tych zdolno�ciach � nale�a� do Paula Tirola; z
chwil� stwierdzenia jego obecno�ci, niezw�ocznie ruszy� mu na spotkanie. Po...
wsparcie?
Zabi� Heimiego Rosenburga, stanowi� w�asno�� Tirola. Tak wi�c dzi�ki
nowatorskiej metodzie Tirol zamordowa� swojego pracownika, przedstawiciela z Pi�tej
Alei. Tego typu urz�dzenie musia�o kosztowa� z grubsza sto tysi�cy dolar�w.
Mn�stwo pieni�dzy, zw�aszcza �e morderstwo to naj�atwiejsze z przest�pstw. Czy
nie mo�na by�o zamiast tego wynaj�� kryminalisty z �omem?
Beam ruszy� wolnym krokiem w stron� laboratorium. Naraz raptownie zmieni� zdanie
i skierowa� si� ku dzielnicy finansowej. Zatrzyma� taks�wk� i wszed� do �rodka.
� Dok�d? � zapyta� starter ze stacji przeka�nikowej. Miejskie taks�wki by�y
zdalnie sterowane z bazy centralnej.
Poda� nazw� baru. Nast�pnie opad� na siedzenie i zatopi� si� w my�lach. Ka�dy
m�g� pope�ni� morderstwo, skomplikowana, kosztowna maszyna by�a do tego zb�dna.
Urz�dzenie zosta�o stworzone do innych cel�w. Zabicie Heimiego Rosenburga to
przypadek.

Na tle czarnego nieba zamajaczy�a pot�na kamienna rezydencja, Ackers przyjrza�


si� jej z daleka. Nie pali�y si� �adne �wiat�a, wszystko by�o zamkni�te na klucz.
Przed domem rozci�ga� si� jednoakrowy trawnik. Avis Lantano by� prawdopodobnie
ostatni� osob� na Ziemi, kt�ra posiada�a w�asny akr trawnika; kupno ca�ej planety w
innym uk�adzie by�o ta�sze.
� Idziemy � zakomenderowa� Ackers; zdegustowany tak jawn� manifestacj�
zamo�no�ci, w drodze na werand� umy�lnie przemaszerowa� przez r�any klomb. Za nim
pod��a� oddzia� policji.
� O rany � zagrzmia� Lantano, gdy gwa�townie wyrwano go ze snu. By� do�� m�odym
grubasem o sympatycznym wygl�dzie. W�o�y� jedwabny szlafrok. W roli komendanta
letniego obozu dla ch�opc�w wydawa�by si� bardziej na miejscu, na jego okr�g�ej
twarzy malowa� si� wyraz wiecznej dobroduszno�ci. � Co si� sta�o, oficerze?
Ackers nienawidzi�, jak kto� nazywa� go oficerem.
� Jest pan aresztowany � o�wiadczy�.
� Ja? � powt�rzy� s�abym g�osem Lantano. � Hej, oficerze, mam prawnik�w, kt�rzy
zajmuj� si� takimi sprawami. � Ziewn�� pot�nie. Napije si� pan kawy? � W ot�pieniu
zacz�� krz�ta� si� po pokoju i przyst�pi� do zaparzania kawy.
Min�y lata od chwili, gdy w przyst�pie szale�stwa Ackers kupi� sobie fili�ank�
kawy. Ze wzgl�du na fakt, �e powierzchnia Terry bez reszty pokryta by�a fabrykami i
domami mieszkalnymi, nie by�o miejsca na uprawy, kawa za� �nie przyj�a si� w innym
�rodowisku. Lantano zapewne wyhodowa� swoj� na nielegalnej plantacji w Ameryce
Po�udniowej � zbieracze pewnie uwa�ali, �e przetransportowano ich na jak�� odleg��
koloni�.
� Nie, dzi�kuj� � powiedzia� Ackers. � Idziemy.
Wci�� oszo�omiony, Lantano opad� na fotel i rzuci� Ackersowi niespokojne
spojrzenie.
� Pan m�wi powa�nie. � Stopniowo niepok�j znikn�� z jego twarzy, wydawa�o si�,
�e z powrotem zapada w sen. � Kto?... � mrukn�� niewyra�nie.
� Heimie Rosenburg.
� Pan �artuje. � Lantano potrz�sn�� g�ow�. � Zawsze chcia�em, by pracowa� dla
mnie. Heimie jest uroczym cz�owiekiem. Chcia�em powiedzie�, by�.
Pobyt w luksusowej posiad�o�ci sprawia�, �e Ackers czu� si� coraz bardziej
nieswojo. Aromat ciep�ej kawy dra�ni� mu nozdrza. I, Bo�e uchowaj, na stole sta�a
miska brzoskwi�.
� Brzoskwinie � powiedzia� Lantano, zauwa�aj�c jego spojrzenie. Prosz� si�
pocz�stowa�.
� Sk�d... sk�d pan je ma?
Lantano wzruszy� ramionami.
� Sztucznie p�dzone. Hydroponiczne. Zapomnia�em gdzie... Nie mam g�owy do spraw
technicznych.
� Czy pan wie, jaka grozi grzywna za posiadanie naturalnych owoc�w?
� Prosz� pos�ucha� � rzuci� szczerze Lantano, z kla�ni�ciem zaplataj�c mi�siste
d�onie. � Niech pan mi poda szczeg�y tej sprawy, a ja udowodni�, �e nie mia�em z
tym nic wsp�lnego. Dalej, oficerze.
� Ackers � powiedzia� Ackers.
� Dobrze, Ackers. Wydawa�o mi si�, �e pana rozpoznaj�, ale nie by�em pewny, nie
chcia�em zrobi� z siebie g�upka. Kiedy zamordowano Heimiego?
Ackers z oci�ganiem udzieli� mu stosownych informacji.
Lantano milcza� przez chwil�.
� Niech pan lepiej jeszcze raz rzuci okiem na te karty � rzuci� wreszcie ponuro.
� Jeden z tych ludzi nie mieszka w Uk�adzie Syriusza... wr�ci� tutaj.
Ackers rozwa�y� w my�lach szans� wygnania osobnika o statusie Davida Lantano.
Jego organizacja � Interplay Export � oplata�a mackami ca�� galaktyk�, ekipy
poszukiwawcze rozpe�z�yby si� po niej jak muchy. Skazani, po czasowej jonizacji za
pomoc� wysokoenergetycznych cz�stek, mkn�li w przestrze� z pr�dko�ci� �wiat�a. By�a
to technika eksperymentalna, kt�ra si� nie przej�a, gdy� dzia�a�a tylko w jedn�
stron�.
� Niech pan si� zastanowi � powiedzia� z namys�em Lantano. � Gdybym istotnie
chcia� zabi� Heimiego... czy zrobi�bym to sam? Nie my�li pan logicznie, Ackers.
Wys�a�bym kogo�. � Wymierzy� w Ackersa serdelkowatym palcem. � Wyobra�a pan sobie,
�e ryzykowa�bym w�asne �ycie? przecie� wiem, �e zawsze znajduje pan sprawc�... na
og� uzyskujecie wystarczaj�c� liczb� specyfikacji.
� Na pana mamy dziesi�� � odpali� Ackers.
� Zatem ma pan zamiar mnie wygna�?
� Je�li jest pan winny, zastosujemy procedur� jak w przypadku kogokolwiek
innego. Pa�ski presti� nie ma tu nic do rzeczy. Oczywi�cie, zostanie pan uwolniony
� doda� z rozdra�nieniem Ackers. � B�dzie pan mia� mn�stwo okazji, aby udowodni�
sw� niewinno��, ma pan prawo podwa�y� ka�d� specyfikacj� z osobna.
Mia� zamiar wy�uszczy� szczeg�y procedury s�dowej stosowanej w dwudziestym
pierwszym wieku, lecz co� sprawi�o, �e umilk�. David Lantano wraz z fotelem zdawa�
si� coraz g��biej wnika� w pod�og�. Czy to z�udzenie? Ackers zamruga� i przetar�
oczy. W tej samej chwili jeden z policjant�w wyda� z siebie ostrzegawczy okrzyk;
Lantano wymyka� im si� z r�k.
� Wracaj! � krzykn�� Ackers; skoczywszy do przodu, chwyci� fotel. Jeden z jego
ludzi pospiesznie odci�� dop�yw pr�du, fotel przesta� opada� i znieruchomia� ze
zgrzytem. Ponad pod�og� wystawa�a jedynie g�owa Lantano. Prawie uda�o mu si�
schroni� w ukrytym przej�ciu ewakuacyjnym.
� Co za... � zacz�� Ackers.
� Wiem � przyzna� Lantano, nie czyni�c �adnego ruchu, aby wsta�. Wydawa� si�
zrezygnowany, ponownie pogr��y� si� w zamy�leniu. � Mam nadziej�, �e uda si�
wszystko wyja�ni�. Najwyra�niej kto� mnie wrabia. Tirol znalaz� osob� podobn� do
mnie, kt�ra zamordowa�a Heimiego.
Ackers i policjanci wydostali go z uwi�zionego w pod�odze fotela. Nie stawia�
oporu, by� zbyt poch�oni�ty w�asnymi my�lami.
Leroy Beam wysiad� z taks�wki przed barem. Po jego prawej stronie, w nast�pnym
budynku mie�ci� si� Departament Wewn�trzny... na chodniku za� sta�a budka
propagandowa Harvey�a Gartha.
Beam wkroczy� do baru i usiad� przy stoliku. Us�ysza� niewyra�ny, zniekszta�cony
g�os Gartha. Poch�oni�ty wyg�aszaniem skierowanych do samego siebie mia�d��cych
wywod�w Garth jeszcze go nie zauwa�y�.
� Koniec z tym � m�wi�. � Koniec z nimi wszystkimi. Banda �ajdak�w i z�odziei.
� Co si� dzieje? � zapyta� Beam. � Co s�ycha�?
Skupiwszy uwag� na Beamie, Garth urwa� sw�j monolog.
� Ty tutaj? W barze?
� Zbieram informacje na temat �mierci Heimiego.
� Aha � odrzek� Garth. � On nie �yje, kartoteki pracuj� pe�n� par�, wyrzucaj�c
karty.
� Kiedy opuszcza�em jego mieszkanie � doda� Beam � mieli sze�� specyfikacji. �
Wcisn�� guzik selektora drink�w i wrzuci� �eton.
� To musia�o by� wcze�niej � o�wiadczy� Garth. � Teraz maj� wi�cej.
� Ile?
� W sumie dziesi��.
Dziesi��. To na og� wystarcza�o. Wszystkie dziesi�� podrzucone przez robota...
ma�a procesja wskaz�wek, kt�re rozsiewa� po drodze: mi�dzy betonow� �cian� budynku
a cia�em Heimiego Rosenburga.
� To dopiero fart � uzna�. � Na r�k� Ackersowi.
� Skoro mi p�acisz � powiedzia� Garth � powiem ci reszt�. Ju� znale�li winnego,
Ackers pojecha�, �eby go zgarn��.
Czyli urz�dzenie dopi�o swego. Przynajmniej w pewnym stopniu. By� pewien co do
jednego: maszyna powinna by�a opu�ci� mieszkanie na czas. Tirol nie wiedzia� o
sygnale alarmowym Heimiego; ten ostatni mia� na tyle oleju w g�ow�, aby za�o�y� go
na w�asn� r�k�.
Gdyby sygna� nie spowodowa� niczyjej reakcji, maszyna zrobi�aby swoje i wr�ci�a
do Tirola. W�wczas Tirol bez w�tpienia by j� zniszczy�. Nie pozosta�oby nic
wskazuj�cego na mo�liwo�� spreparowania dowod�w: grupy krwi, materia�u, tytoniu z
fajki, w�os�w... i ca�ej reszty, wszystkich fa�szywych.
� Na kogo pad�o? � zapyta� Beam.
� Na Davida Lantano.
Beam drgn��.
� Ale� oczywi�cie. O to chodzi, zosta� wrobiony!

Garthowi by�o wszystko jedno, dzia�a� na us�ugach zrzeszenia niezale�nych


badaczy, zdobywaj�c informacje z Departamentu Wewn�trznego. Polityka w gruncie
rzeczy nie interesowa�a go; jego has�o �Koniec z tym!� stanowi�o jedynie zas�on�
dymn�.
� Wiem, �e to granda � oznajmi� Beam. � Lantano te� to wie. �aden z nas jednak
nie mo�e tego udowodni�... chyba �e Lantano znajdzie sobie niepodwa�alne alibi.
� Koniec z tym � mrukn�� Garth, powracaj�c do swojej rutyny. Jego budk� min�a
ma�a grupa pracownik�w wracaj�cych z nocnej zmiany, podczas gdy on rozmawia� z
Beamem. Skierowana do jednego s�uchacza wypowied� by�a nies�yszalna dla
pozosta�ych; lepiej jednak nie ryzykowa�. Czasem, gdy kto� podszed� bardzo blisko
budki, dociera� do niego s�aby sygna�.
Przygarbiony nad szklank� Leroy Beam rozwa�y� mo�liwo�ci. M�g� poinformowa�
organizacj� Lantano, kt�ra dysponowa�a w zasadzie nieograniczonym polem manewru...
to jednak wywo�a�oby istn� wojn� domow�. Poza tym tak naprawd� nie dba� o to, czy
kto� wrabia� Lantano, czy nie; dla niego nie mia�o to znaczenia. Pr�dzej czy p�niej
jeden z wielkich handlarzy niewolnik�w wch�onie drugiego. Kartel to naturalna faza
wielkich interes�w. Wraz z odej�ciem Lantano, Tirol bez przeszk�d zaw�adnie jego
organizacj�, wszyscy pozostan� przy swoich biurkach.
Z drugiej strony istnieje mo�liwo�� powstania maszyny � kt�ra obecnie le�y
nieuko�czona w piwnicy Tirola � maj�cej za zadanie pozostawi� szereg wskaz�wek typu
Leroy Beam. W chwili gdy kto� wcieli� ten pomys� w �ycie, nic nie wskazywa�o na to,
by mia� on p�j�� w zapomnienie.
� A ja mia�em to diabelstwo w r�kach � rzuci� bezsilnie. � T�uk�em, w nie przez
pi�� godzin. Mia�o wtedy posta� telewizora, ale nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e to
rzeczywisty sprawca �mierci Heimiego.
� Jeste� pewny, �e znik�o?
� Nie tylko znik�o, przesta�o istnie�. Chyba �e, odwo��c Tirola do domu, rozbi�a
samoch�d.
� Kto? � zapyta� Garth.
� Ta kobieta. � Garth zamy�li� si�. � Widzia�a je. Albo o nim wiedzia�a, by�a z
Tirolem. � Nie mia� niestety poj�cia, kim by�a tajemnicza kobieta.
� Jak wygl�da�a? � zapyta� Garth.
� Wysoka, mahoniowe w�osy. Nerwowo jej drga�y usta.
� Nie s�dzi�em, �e otwarcie z nim wsp�pracuje. Rzeczywi�cie musieli potrzebowa�
tej maszyny. Nie pozna�e� jej? � dorzuci� Garth. � C�, pewnie nie ma powodu, dla
kt�rego mia�by� to zrobi�, trzyma si� na uboczu.
� Kto to taki?
� Ellen Ackers.
Beam wybuchn�� ostrym �miechem.
� I wozi Paula Tirola po mie�cie?
� Ona... c�, wozi Paula Tirola po mie�cie, owszem. Mo�na to i tak uj��.
� Od kiedy?
� My�la�em, �e wiesz. Ona i Ackers rozstali si�, to by�o w zesz�ym roku. On
jednak nie chcia� da� za wygran�, odm�wi� zgody na rozw�d. Ba� si� rozg�osu.
Zale�a�o mu na zachowaniu twarzy... nie chcia� umniejsza� powagi swego urz�du.
� Wie o niej i Tirolu?
� Jasne, �e nie. Wie jednak, �e... kogo� ma. Nic go to nie obchodzi... byle
siedzia�a cicho. Ma przede wszystkim na uwadze swoj� karier�.
� Gdyby si� dowiedzia� � mrukn�� Beam. � Gdyby dostrzeg� powi�zania pomi�dzy
�on� a Tirolem... zignorowa�by wszystkie dziesi�� specyfikacji. Chcia�by dopa��
Tirola. Do diab�a z dowodami, zawsze mo�na zebra� je p�niej. � Beam odsun�� pust�
szklank�. � Gdzie jest Ackers?
� M�wi�em ci. Pojecha� po Lantano.
� Wr�ci tu? Nie pojedzie do domu?
� Jasne, �e tu wr�ci. � Garth milcza� przez chwil�. � Widz� kilka samochod�w
Departamentu wje�d�aj�cych na ramp�. Pewnie przywie�li podejrzanego.
Beam czeka� w napi�ciu.
� Jest z nimi Ackers?
� Tak, jest z nimi. Koniec z tym! � hukn�� tubalnym g�osem Garth. � Koniec z
systemem banicyjnym! Precz z �ajdakami i piratami!
Beam zsun�� si� ze sto�ka i opu�ci� bar.

W tylnej cz�ci mieszkania Edwarda Ackersa pob�yskiwa�o md�awe �wiat�o, pewnie


dochodzi�o z kuchni. Drzwi frontowe by�y zamkni�te na klucz. Stoj�c w wy�o�onym
dywanem korytarzu, Beam zr�cznie manipulowa� przy drzwiach. By�y zaprogramowane do
reakcji na okre�lone struktury nerwowe w�a�cicieli oraz w�skiego kr�gu przyjaci�.
On nie zalicza� si� do tej grupy.
Beam ukl�k� i uruchomiwszy kieszonkowy oscylator, rozpocz�� emisj� drga�.
Stopniowo zwi�kszy� cz�stotliwo��. Mniej wi�cej przy 150 000 Hercach zamek wyda�
pe�ne poczucia winy klikni�cie; dok�adnie tego potrzebowa� Beam. Wy��czywszy
oscylator, przeszuka� swoj� kolekcje modeli szkieletowych, a� wreszcie zlokalizowa�
cylinder szyfrowy. W po��czeniu z oscylatorem cylinder wyemitowa� blisk�
orygina�owi syntetyczn� struktur� nerwow�, kt�ra zadzia�a�a na zamek.
Drzwi si� otworzy�y. Beam wszed� do �rodka.
W p�mroku salon wydawa� si� urz�dzony skromnie i ze smakiem. Ellen Ackers by�a
dobr� gospodyni�. Beam nadstawi� ucha. Czy w og�le znajdowa�a si� w domu? Je�li
tak, to gdzie? Czy spa�a?
Zajrza� do sypialni. ��ko by�o puste.
Skoro nie ma jej tutaj, musi by� u Tirola. Kuchnia r�wnie� �wieci�a pustkami.
Obok, nieco poni�ej znajdowa�a si� obita tapicerk� bawialnia; po jednej stronie
sta� krzykliwy barek, po drugiej szeroka na ca�� �cian� sofa. Le�a� na niej damski
p�aszcz, torebka i r�kawiczki. Wygl�da�y znajomo, niedawno mia�a je na sobie Ellen
Ackers. Zatem po opuszczeniu laboratorium przyjecha�a tutaj.
Pozosta�a jeszcze �azienka. Nacisn�� klamk�, drzwi zamkni�to od �rodka. Z
pomieszczenia nie dobiega� �aden d�wi�k, lecz kto� znajdowa� si� po drugiej stronie
drzwi. Beam wyczuwa� jego obecno��.
� Ellen � powiedzia�. � Ellen Ackers, czy to pani?
Bez odpowiedzi. Wyczu�, �e stoi bez ruchu, staraj�c si� nie oddycha�.
Gdy przykl�k� na pod�odze, grzebi�c w zamku, nab�j przebi� drzwi na wysoko�ci
g�owy i utkwi� w �cianie.
Drzwi otworzy�y si� natychmiast, stan�a w nich Ellen Ackers z twarz�
zniekszta�con� przera�eniem. W drobnej, ko�cistej d�oni trzyma�a jeden z pistolet�w
m�a. By�a ni�sza od Beama o stop�. Nie podnosz�c si� z kl�czek chwyci� j� za
nadgarstek, wystrzeli�a ponad jego g�ow� i zacz�li si� gwa�townie szamota�.
� Niech�e pani da spok�j � wydusi� wreszcie Beam. Lufa broni musn�a czubek jego
g�owy. Aby go zabi�, musia�a przysun�� pistolet do siebie. Nie pozwoli� na to,
�ciska� jej nadgarstek dop�ty, dop�ki z oci�ganiem nie upu�ci�a broni, kt�ra ze
stukiem upad�a na pod�og�. Beam wsta�.
� Siedzia� pan � szepn�a zd�awionym, oskar�ycielskim g�osem.
� Kl�cza�em, otwiera�em zamek. Ciesz� si�, �e celowa�a pani w g�ow�. � Podni�s�
bro� i wepchn�� j� do kieszeni p�aszcza, trz�s�y mu si� r�ce.
Ellen Ackers utkwi�a w nim wzrok, mia�a wielkie, ciemne oczy, jej twarz
przybra�a niezdrowy odcie� blado�ci. Sk�ra posiada�a nienaturalny wygl�d suchej,
przysypanej talkiem pow�oki. Kobieta sprawia�a wra�enie osoby stoj�ce na granicy
wytrzyma�o�ci nerwowej; raz po raz wstrz�sa� ni� gwa�towny dreszcz. Pr�bowa�a co�
powiedzie�, lecz ze �ci�ni�tego gard�a nie dobywa�o si� nic pr�cz �wiszcz�cych
d�wi�k�w.
� No wie pani � rzuci� z zak�opotaniem Beam. � Przejd�my do kuchni, tam pani
usi�dzie.
Popatrzy�a na niego, jak gdyby powiedzia� co� niewiarygodnego, wstrz�saj�cego
lub odkrywczego; nie by� pewien.
� Idziemy. � Pr�bowa� uj�� j� za rami�, lecz wyszarpn�a si� gwa�townie. Mia�a na
sobie zielony kostium o prostym kroju i wygl�da�a bardzo �adnie; pomimo nadmiernej
chudo�ci i nerwowo�ci wci�� wydawa�a si� atrakcyjna. W jej uszach po�yskiwa�y
drogie kolczyki z importowanymi kamieniami, kt�re zdawa� si� ci�gle rusza�... poza
tym jednak jej odzie� by�a do�� skromna.
� To pan... pana widzia�am w laboratorium � wydusi�a �ami�cym si�, zduszonym
g�osem.
� Nazywam si� Leroy Beam. Niezale�ny. � Zaprowadzi� j� niezr�cznie do kuchni i
posadzi� przy stole. Zaplot�a przed sob� d�onie i utkwi�a w nich wzrok, jej twarzy
jakby z ka�d� chwila stawa�a si� coraz bardziej ko�cista. Poczu� si� nieswojo.
� Nic pani nie jest? � zapyta�.
Pokr�ci�a g�ow�.
� Kawy? � Zacz�� otwiera� szafki w poszukiwaniu substytutu kawy wenusja�skiej
produkcji. � Niech pan lepiej p�jdzie do �azienki � odezwa�a si� naraz Ellen
Ackers. � On chyba �yje, ale mog� si� myli�.
Beam pogna� do �azienki. Za plastikow� zas�on� prysznica widnia� niewyra�ny
kszta�t. W wannie le�a� ubrany Paul Tirol. Wprawdzie �y�, ale zza lewego ucha wolno
p�yn�a miarowa stru�ka krwi. Beam zbada� mu puls, pos�ucha� jego oddechu, po czym
wyprostowa� si�.
W drzwiach stan�a wci�� blada z przera�enia Ellen Ackers.
� I co? Zabi�am go?
� Nic mu nie jest.
Odetchn�a.
� Dzi�ki Bogu. To sta�o si� tak szybko... wyprzedzi� mnie, aby si�gn�� po M i
zabra� j� do domu, wtedy to zrobi�am. Uderzy�am go tak lekko, jak mog�am. By� tak
poch�oni�ty, �e nie zwraca� na mnie uwagi. � Pospiesznie wyrzuca�a z siebie zdania
przerywane �yw� gestykulacj�. Zaci�gn�am go z powrotem do samochodu i przywioz�am
tutaj, tylko to przysz�o mi do g�owy.
� Po co pani to robi?
Na jej rozhisteryzowanej twarzy konwulsyjnie zadrga�y mi�nie.
� Wszystko by�o zaplanowane... wszystko sobie przemy�la�am. Kiedy j� zdoby�am,
mia�am zamiar... � Urwa�a.
� Zaszanta�owa� Tirola? � podsun�� z przej�ciem.
U�miechn�a si� blado.
� Nie, nie Paula. To on podsun�� mi ten pomys�... od razu na niego wpad�, jak
tylko jego naukowcy pokazali mu... niepoprawn� M, jak j� nazywa. M jak maszyna. To
znaczy, �e nie mo�na jej wykszta�ci�, uczyni� moralnie poprawn�.
� Chcia�a pani zaszanta�owa� swojego m�a � powiedzia� z niedowierzaniem Beam.
Ellen Ackers kiwn�a g�ow�.
� Aby pozwoli� mi odej��.
Beam poczu� do niej nieoczekiwany szacunek.
� Bo�e... sygna� alarmowy. Heimie go nie za�o�y�, pani to zrobi�a. Tak aby
maszyna zosta�a uwi�ziona w mieszkaniu.
� Tak � przyzna�a. � To ja mia�am j� zabra�. Lecz Paulowi chodzi�o o co� innego,
jemu r�wnie� na niej zale�a�o.
� Co posz�o nie tak? Przecie� urz�dzenie znajduje si� w pani r�kach, prawda?
W milczeniu wskaza�a na szafk� z bielizn�.
� Schowa�am je tam, s�ysz�c pana.
Beam otworzy� szafk�. Na schludnie posk�adanych r�cznikach sta� znajomy
przeno�ny odbiornik TV.
� Zmieni�a posta� � wyja�ni�a Ellen tonem bezwzgl�dnej pora�ki. � Zrobi�a to,
jak tylko uderzy�am Paula. Przez p� godziny usi�owa�am przywr�ci� jej poprzedni�
form�. Bez skutku. Zostanie taka ju� na zawsze.

III

Beam podszed� do telefonu i wezwa� lekarza. W �azience Paul Tirol j�kn�� i


spr�bowa� rozprostowa� ramiona. Powoli wraca�a mu �wiadomo��.
� Czy to by�o konieczne? � zapyta�a Ellen Ackers. � Czy musia� pan dzwoni� po
lekarza?
Beam nie zwr�ci� na ni� uwagi. Podni�s� telewizor i przytrzyma� go, przedmiot
ci��y� mu w r�kach. Oto przeciwnik doskona�y, pomy�la�; za g�upi, by mo�na go
pobi�. Gorszy ni� zwierz�. By� jak ska�a, zbity, ci�ki, pozbawiony jakichkolwiek
w�a�ciwo�ci. Mo�e poza determinacj�, dorzuci� w my�lach. ��dz� przetrwania; ska�a
obdarzona wol�. Poczu�, jakby trzyma� w d�oniach ca�y wszech�wiat i pospiesznie
od�o�y� niepoprawn� M.
� Denerwuje pana � zauwa�y�a Ellen. Jej g�os odzyska� normaln� barw�. Srebrn�
zapalniczk� zapali�a papierosa i w�o�y�a r�ce do kieszeni kostiumu.
� Owszem � odpar�.
� Nic nie mo�na zrobi�, co? Ju� wcze�niej pr�bowa� pan j� otworzy�. Opatrz�
Paula, wr�ci do domu, a Lantano zostanie wygnany... � Spazmatycznie chwyci�a
oddech. � Departament Wewn�trzny nadal b�dzie robi� swoje.
� Tak � odrzek�. Wci�� kl�cz�c, przyjrza� si� M. Teraz wiedzia�, �e zmarnowa�
czas. Popatrzy� na ni� oboj�tnie, nie trudzi� si� nawet, by jej dotkn��.
W �azience Paul Tirol pr�bowa� wyj�� z wanny. Ze�lizgn�� si� do niej z powrotem,
zakl��, j�kn�� i ponowi� pr�b�.
� Ellen? � zawo�a� dr��cym g�osem, przypominaj�cym tarcie starych przewod�w.
� Spokojnie � wycedzi�a przez z�by. Nie ruszaj�c si� z miejsca, nadal pali�a
papierosa.
� Pom� mi, Ellen � mrukn�� Tirol. � Co� mi si� sta�o... Nie pami�tam co. Co�
mnie uderzy�o.
� Przypomni sobie � powiedzia�a Ellen.
� Mog� pokaza� to Ackersowi w obecnej postaci � zaproponowa� Beam. � Pani
wyja�ni mu, do czego s�u�y. To powinno wystarczy�, Lantano zostanie oczyszczony z
zarzut�w.
Sam w to nie wierzy�. Ackers musia�by przyzna� si� do pomy�ki, podstawowego
b��du, a je�li okaza�oby si�, �e nies�usznie zaaresztowa� Lantano, by�by sko�czony.
Podobnie jak ca�y system poszlakowy. Mo�na by�o go oszuka�, uczyniono to. Ackers to
twarda sztuka, b�dzie brn�� dalej � do diab�a z Lantano, do diab�a z abstrakcyjn�
sprawiedliwo�ci�. Lepiej zachowa� ci�g�o�� kulturow� i pozwoli�, by �ycie
spo�ecze�stwa toczy�o si� utartym szlakiem.
� Sprz�t Tirola � powiedzia� Beam. � Czy wie pani, gdzie on jest?
Wzruszy�a ramionami.
� Jaki znowu sprz�t?
Pokaza� palcem na M.
� To zosta�o gdzie� wyprodukowane.
� Nie tutaj, to nie produkt Tirola.
� No dobrze. � Do przyjazdu karetki zosta�o im oko�o sze�ciu minut. � Wi�c czyj?
� Stop powsta� na Bellatrix. � Cedzi�a s�owo po s�owie. � Skorupa... tworzy
pow�ok� urz�dzenia, ba�k�, kt�ra jest wsysana do zbiornika i wysysana. Kszta�t
odbiornika to w�a�nie ta skorupa. Nast�pnie zostaje zassana do �rodka i staje si�
M; jest gotowa do dzia�ania.
� Gdzie zosta�a wyprodukowana? � ponowi� pytanie.
� Syndykat maszynowy na Bellatrix... filia organizacji Tirola. Urz�dzenia maj�
za zadanie pilnowa� obej�cia. U�ywaj� ich wielkie plantacje Ina planetach
zewn�trznych; patroluj� okolic�, �api� k�usownik�w.
� Nie s� na og� zaprogramowane na jedn� osob�? � zapyta� Beam.
� Nie.
� Kt� wi�c zaprogramowa� j� na Heimiego? Chyba nie syndykat maszynowy.
� Uczyniono to tutaj.
Wyprostowa� si� i wzi�� do r�ki odbiornik TV.
� Idziemy. Prosz� zaprowadzi� mnie tam, gdzie Tirol zmieni� oprogramowanie.
Przez chwil� kobieta nie reagowa�a. Chwyci� j� za rami� i popchn�� do drzwi.
Zaczerpn�a tchu i popatrzy�a na mego w milczeniu.
� Szybciej � powiedzia�, prowadz�c j� na korytarz. Gdy zamyka� drzwi, tr�ci�
telewizorem o �cian�; �cisn�wszy go mocniej w r�kach, pod��y� za Ellen Ackers.

Miasto by�o niechlujne i zrujnowane, kilka sklep�w, stacja paliw, bary i kluby
taneczne. Od Wspanialszego Nowego Jorku dzieli�a je godzina lotu. Nosi�o nazw�
Olum.
� Niech pan skr�ci w prawo � poleci�a niech�tnie Ellen.
Opieraj�c �okie� na parapecie okna statku spogl�da�a na neony.
Lecieli ponad magazynami i wyludnionymi ulicami, kt�re roz�wietla�y nieliczne
latarnie. Na skrzy�owaniu Ellen skin�a g�ow� i osiedli na jednym z dach�w.
By� to podupad�y, upstrzony przez muchy sklep o drewnianej witrynie. W witrynie
umieszczono nast�puj�cy szyld: BRACIA FULTON �LUSARZE. Obok szyldu le�a�y klamki,
zasuwy, klucze, pi�y oraz budziki nakr�cane spr�ynami. Gdzie� wewn�trz sklepu
migota�o ��te �wiat�o.
� T�dy � powiedzia�a Ellen. Opu�ci�a statek i zesz�a w d� po rozchwianych
drewnianych schodach. Beam postawi� przeno�ny telewizor na pod�odze statku, zamkn��
w�az i pod��y� za ni�. Trzymaj�c si� barierki, dosta� si� na tylny ganek zastawiony
stosami puszek i przesi�kni�tych wilgoci� gazet zwi�zanych sznurkiem. W tym czasie
Ellen otworzy�a drzwi i po omacku wesz�a do �rodka.
Znalaz� si� w zagraconym, cuchn�cym ple�ni� pomieszczeniu. Wsz�dzie le�a�y
szpule drutu oraz blaszane p�yty, zupe�nie jak na z�omowisku. Prowadzi� do
warsztatu w�ski korytarz. Ellen wyci�gn�a r�k� w poszukiwaniu w��cznika. B�ysn�o
�wiat�o. Po prawej stronie widnia� pod�u�ny, za�miecony st� z r�czn� szlifierk� na
jednej z kraw�dzi, sta�y przed nim dwa drewniane sto�ki oraz na wp� z�o�one
urz�dzenie. Warsztat by� zakurzony i archaiczny. Na wbitym w �cian� gwo�dziu wisia�
podniszczony niebieski fartuch: str�j maszynisty.
� Prosz� � oznajmi�a z gorycz� Ellen. � Oto, gdzie Paul przyni�s� maszyn�.
Sprz�t stanowi w�asno�� organizacji Tirola, ca�a rudera to cz�� jego holdingu.
Beam podszed� do sto�u.
� Aby j� dostosowa� � powiedzia� � Tirol musia� mie� odbicie struktury nerwowej
Heimiego. � Przewr�ci� stert� szklanych pojemnik�w, na nier�wn� powierzchni� sto�u
posypa� si� deszcz �rubokr�t�w i uszczelek.
� Uzyska� je z drzwi Heimiego � odparta Ellen. � Da� do analizy zamek Heimiego i
na podstawie jego uk�adu odtworzono struktur�.
� I otworzy� M?
� Jest tu stary mechanik � powiedzia�a Ellen. � Ma�y, zasuszony staruszek;
prowadzi ten sklep. Patrick Fulton. On zainstalowa� M nieprzychylne nastawienie.
� Nieprzychylne nastawienie � powt�rzy� Beam, kiwaj�c g�ow�.
� Do zabijania ludzi. Heimie stanowi� wyj�tek, dla ka�dej innej osoby maszyna
przybiera�a posta� awaryjn�. W dziczy zaprogramowano by j� na co� innego, nie
telewizor. � Za�mia�a si� histerycznie. � Tak, to rzeczywi�cie dziwnie by
wygl�da�o, telewizor w �rodku puszczy. Pewnie zamieniliby go na kamie� lub ga���.
� Kamie� � powiedzia� Beam. Wyobrazi� to sobie. M przyczajona, omsza�a,
czekaj�ca miesi�ce, lata na obecno�� cz�owieka. W�wczas przesta�aby by� kamieniem i
jednym ruchem zamieni�aby si� w przero�ni�te pude�ko krakers�w, szerokie na jedn�
stop�, d�ugie na dwie...
Czego� tu jednak brakowa�o.
� Podr�bki � powiedzia�. � Sztuczne odpryski farby, w�osy, tyto�. Jakim cudem
tego dokonano?
� W�a�ciciel ziemski zabi� k�usownika � odrzek�a �ami�cym si� g�osem Ellen. � W
obliczu prawa podlega� karze. Tak wi�c M zostawi�a wskaz�wki. �lady pazur�w.
Zwierz�c� krew i sier��.
� Bo�e � powiedzia� wstrz��ni�ty. � Zabity przez zwierz�.
� Przez nied�wiedzia, dzikiego kota... cokolwiek �y�o w pobli�u. Regionalny
drapie�nik, �mier� nie budzi�a niczyjego zdziwienia. � Tr�ci�a butem stoj�cy pod
sto�em karton. � Jest tutaj, a przynajmniej kiedy� by�a. Struktura nerwowa,
przeka�nik, odrzucone cz�ci M, schematy.
Karton s�u�y� niegdy� do przewo�enia baterii. Teraz w ich miejscu znajdowa�a si�
skrzynka starannie zabezpieczona przed owadami i wilgoci�. Beam zdar� metalow�
foli� i stwierdzi�, �e znalaz� to, czego szuka�. Ostro�nie wyj�� zawarto�� kartonu
i u�o�y� j� na stole w�r�d lutownic i wierte�.
� Wszystko na swoim miejscu � stwierdzi�a bez emocji Ellen.
� Mo�e m�g�bym pani w to nie miesza� � odpar�. � Zabior� telewizor wraz z
zawarto�ci� kartonu do Ackersa i spr�buj� przekona� go bez pani zeznania.
� Jasne � odrzek�a ze znu�eniem.
� Co pani ma zamiar zrobi�?
� C� � odpar�a. � Nie mog� wr�ci� do Paula, tak wi�c s�dz�, �e nie mam wielkiego
wyboru.
� Pomys� z szanta�em by� chybiony � powiedzia�.
Zal�ni�y jej oczy.
� Owszem.
� Je�li on uwolni Lantano � podj�� Beam � poprosz� go o z�o�enie rezygnacji.
W�wczas pewnie zgodzi si� na rozw�d, nie b�dzie to dla niego mia�o wi�kszego
znaczenia.
� Ja... � zacz�a. Naraz urwa�a. Jej twarz zdawa�a si� blakn��, jak gdyby kolor i
struktura sk�ry rozmywa�y si� od wewn�trz. Unosz�c jedn� r�k�, wykona�a lekki
p�obr�t i zastyg�a z niedoko�czonym zdaniem na otwartych ustach.
Beam pospiesznie zgasi� lamp�, w pomieszczeniu zapanowa�y ciemno�ci. Us�ysza� to
w tej samej chwili co Ellen. Deski rozklekotanego ganku zatrzeszcza�y, po czym z
korytarza dobieg�y powolne, ci�kie odg�osy st�pania.
Gruby jegomo��, pomy�la� Beam. Niemrawy i senny, ci�ko stawiaj�c, kroki, brn��
przed siebie z na wp� przymkni�tymi oczami i przelewaj�cymi si� pod garniturem
fa�dami t�uszczu. W mroku zamajaczy�a sylwetka m�czyzny, Beam nie widzia� go, lecz
wyczu�, gdy tamten stan�� w drzwiach, wype�niaj�c sob� framug�. Pod�oga
zaskrzypia�a pod jego ci�arem. Oszo�omiony Beam zastanawia� si�, czy Ackers ju�
wie, czyjego rozkaz zosta� uniewa�niony. A mo�e podejrzany wyszed� na wolno��
dzi�ki interwencji swojej organizacji?
� Ach! � zabrzmia� chrypliwy g�os.
� Cholera � powiedzia� Lantano.
Ellen zacz�a krzycze�. Beam nie wiedzia�, co si� dzieje, na o�lep szarpa�
w��cznik i zastanawia� si� bezmy�lnie, dlaczego ten nie dzia�a. U�wiadomi� sobie,
�e st�uk� �ar�wk�. Zapali� zapa�k�, ale zgas�a. Przypomnia� sobie o zapalniczce
znajduj�cej si� w torebce Ellen Ackers znalezienie jej trwa�o d�ug� chwil�.
Niepoprawna M zbli�a�a si� do nich powoli z wysuni�tym receptorem. Ponownie
zatrzyma�a si� i obr�ci�a w stron� sto�u. Straci�a posta� odbiornika TV i na powr�t
przybra�a form� pude�ka krakers�w.
� Odbicie � szepn�a Ellen. � Zareagowa�a na odbicie struktury nerwowej.
M zosta�a pobudzona do �ycia. Beam jednak wci�� wyczuwa� obecno�� Davida
Lantano. Pot�ny m�czyzna nadal przebywa� w pomieszczeniu, jego namacalna blisko�� i
ci�ar towarzyszy�y maszynie, kt�ra pozostawia�a za sob� �lady jego pobytu. Na
oczach Beama urz�dzenie wytworzy�o strz�p tkaniny i wcisn�o go w pobliski kopczyk
opi�k�w. Nast�pnie pojawi�a si� krew, tyto� i w�osy, tyle �e w takiej ilo�ci, �e
nie m�g� ich dostrzec. Maszyna pozostawi�a w kurzu odcisk obcasa, po czym z wn�trza
mechanizmu wysun�a si� dysza.
Os�aniaj�c ramieniem oczy, Ellen Ackers wybieg�a z warsztatu. Lecz to nie ona
stanowi�a obiekt zainteresowania maszyny; obracaj�c si� w kierunku sto�u urz�dzenie
odda�o strza�. Pocisk przelecia� nad sto�em i wyl�dowa� w rozrzuconym stosie
�elastwa. Nast�pnie eksplodowa�, fragmenty drut�w i gwo�dzi rozprysn�y si� na
wszystkie strony.
Heimie nie �yje, pomy�la� Beam i obserwowa� dalej. Maszyna szuka�a odbicia
struktury, pr�buj�c zlokalizowa� i zniszczy� sztuczn� emisj� nerwow�. Obr�ci�a si�
wok� w�asnej osi, z wahaniem opu�ci�a dysz�, po czym znowu strzeli�a. Ze �ciany za
sto�em posypa�y si� kawa�ki gruzu.
Beam podszed� do M z zapalniczk� w d�oni. Receptor zwr�ci� si� w jego kierunku i
urz�dzenie si� cofn�o. Jego zarys zadr�a�, by wkr�tce zn�w odzyska� wyrazisto��.
Przez chwil� zmaga�o si� ze sob�, a� wreszcie oczom Beama ukaza� si� przeno�ny
odbiornik TV. Dobieg�o z niego piskliwe zawodzenie. Pojawi�y si� sprzeczne bod�ce,
maszyna nie potrafi�a podj�� decyzji.
W wyniku wytworzonej neurozy sytuacyjnej i niepewno�ci wyboru funkcjonowanie
maszyny zosta�o zak��cone. Jej niepewno�� nosi�a w sobie cz�stk� cz�owiecze�stwa,
Beam jednak nie mia� dla niej wsp�czucia. Pr�bowa� jednocze�nie przybra� posta�
awaryjn� i przyst�pi� do ataku; konflikt wynika� z usterki mechanizmu, a nie z
powsta�ych w m�zgu cz�owieka sprzeczno�ci. A to w�a�nie w m�zgu cz�owieka utkwi�
wystrzelony przez M pocisk. Heimie Rosenburg nie �y�, jego sobowt�r nie istnia� ani
nie m�g� powsta�. Beam podszed� do maszyny i tr�ci� j� butem.
Maszyna obr�ci�a si� b�yskawicznie jak w�� i odskoczy�a.
� Ach! Cholera � powiedzia�a. Jad�c, wyrzuci�a z siebie wiele drobinek tytoniu;
znikaj�c w korytarzu pozostawi�a za sob� �lady w postaci kropel krwi i odprysk�w
b��kitnej farby. Beam s�ysza�, jak bezradnie obija si� o �ciany. Po chwili ruszy�
za ni�.
Maszyna zatacza�a w korytarzu powolny kr�g. Wznosi�a wok� siebie barier� ze
strz�p�w tkaniny, w�os�w, wypalonych zapa�ek i drobinek tytoniu; konstrukcj�, w
kt�rej za spoiwo s�u�y�a krew.
� Ach! Cholera � powiedzia�a swym zachrypni�tym, m�skim g�osem. Kontynuowa�a
prac�, Beam za� przeszed� do nast�pnego pomieszczenia.
� Gdzie jest telefon? � zapyta� Ellen Ackers.
Odpowiedzia�a mu pustym spojrzeniem.
� Ona nic pani nie zrobi � zapewni�. Ogarn�o go nag�e zm�czenie i zniech�cenie.
� To zamkni�ty cykl. Nie przestanie, dop�ki si� nie popsuje.
� Zwariowa�a � powiedzia�a Ellen, dr��c.
� Nie � odpar�. � Regresja. Pr�buje si� ukry�.
� Ach! Cholera � zabrzmia� z korytarza g�os maszyny. Beam odszuka� telefon i
zadzwoni� do Edwarda Ackersa.

Wygnanie oznacza�o dla Paula Tirola najpierw przebycie wiele pasm ciemno�ci,
nast�pnie d�ugi, denerwuj�cy odst�p, podczas kt�rego swobodnie dryfowa�y wok� mego
kawa�ki materii uk�adaj�ce si� w zmienne wzory.
Okres dziel�cy go od ciosu Ellen Ackers do wyroku skazuj�cego mgli�cie rysowa�
si� w jego umy�le. Podobnie jak otaczaj�ce Tirola ruchliwe cienie, trudno by�o go
czemukolwiek przypisa�.
Mia� wra�enie, �e obudzi� si� w mieszkaniu Ackersa. Tak, rzeczywi�cie. Leroy
Beam r�wnie� tam by�. A raczej rodzaj transcendentalnego Leroya Beama, kt�ry unosi�
si� w powietrzu i wydawa� polecenia. Koniec ko�c�w zjawi� si� Edward Ackers i
stan�� oko w oko z �on� oraz k�opotliw� sytuacj�.
Kiedy wszed�, zabanda�owany, do siedziby Departamentu Wewn�trznego, ujrza�
wychodz�cego stamt�d cz�owieka. By� to zwalisty David Lantano, kt�ry zmierza� do
swej rezydencji i jednoakrowego trawnika.
Na jego widok Tirol poczu� przyp�yw strachu. Lantano nawet go nie zauwa�y�, z
wyrazem g��bokiego namys�u na twarzy wsiad� do czekaj�cego samochodu i odjecha�.

� Ma pan tysi�c dolar�w � m�wi� zm�czony Edward Ackers podczas fazy ko�cowej.
Utrwalone w ostatnim wspomnieniu zniekszta�cone odbicie twarzy Ackersa zawirowa�o
w�r�d cieni wok� Tirola. Ackers r�wnie� by� sko�czony, cho� w innym sensie. � Prawo
zapewnia panu tysi�c dolar�w na pokrycie najistotniejszych potrzeb, otrzyma pan te�
kieszonkowy s�ownik pozauk�adowych dialekt�w.
Sama jonizacja by�a bezbolesna. Nie pami�ta� jej, pozosta�a jedynie pusta
przestrze�, ciemniejsza od tych, kt�re otacza�y go ze wszystkich stron.
� Pan mnie nienawidzi � o�wiadczy� oskar�ycielsko, kieruj�c ostatnie s�owa do
Ackersa. � Zniszczy�em pana. Ale... przecie� to nie pan. � W g�owie mia� m�tlik. �
Lantano. Niby za�atwiony na amen, a tu prosz�. Jak to? Przecie� pan...
Lecz Lantano nie mia� z tym nic wsp�lnego. Nieobecny duchem przez ca�y przebieg
sprawy, powr�ci� wreszcie do domu. Do diab�a z Lantano. Do diab�a z Ackersem i
Leroyem Beamem, do diab�a wreszcie z � tu nast�pi�o wahanie � Ellen Ackers.
� Rany � zawo�a� Tirol, gdy jego dryfuj�ce cia�o odzyska�o wreszcie fizyczny
kszta�t. � �wietnie si� razem bawili�my... co, Ellen?
Naraz sp�yn�� na niego gor�cy blask s�o�ca. Ot�pia�y skurczy� si� w sobie. ��te,
bezlitosne s�o�ce... wsz�dzie. Nic pr�cz rozta�czonego �aru, kt�ry nak�ania� do
bezwzgl�dnego pos�usze�stwa.

Le�a� jak d�ugi po�rodku gliniastej drogi. Po prawej stronie znajdowa�o si�
spieczone pole zwi�dni�tej kukurydzy. Nad jego g�ow� przelecia�a para du�ych ptak�w
o z�owieszczym wygl�dzie. W oddali rysowa�y si� wzg�rza, sprawia�y wra�enie
usypanych z py�u. U ich st�p sta�y prymitywne ludzkie chaty.
Przynajmniej mia� nadziej�, �e zosta�y stworzone przez ludzi.
Gdy wsta� chwiejnie, dolecia� go odleg�y ha�as. Drog� nadje�d�a� jaki� pojazd.
Tirol niepewnie wyszed� mu na spotkanie.
Kierowc� okaza� si� chudy, wymizerowany m�odzieniec o ciemnej, ziemistej cerze i
grzywie w�os�w w kolorze chwast�w. Mia� na sobie poplamion� p��cienn� koszul� i
kombinezon. W ustach trzyma� pogniecionego, niezapalonego papierosa. Je�dzi�
dwudziestowiecznym modelem silnikowym o poobijanej karoserii, na widok Tirola
pojazd zatrzyma� si� ze zgrzytem hamulc�w. Kierowca zmierzy� m�czyzn� krytycznym
spojrzeniem. Z samochodowego radia dobieg� metaliczny zgie�k muzyki tanecznej.
� Komornik? � zapyta� kierowca.
� Ale� sk�d � odpar� Tirol, znaj�c niech�� ludu do komornik�w. Zaraz jednak
ogarn�a go niepewno��. Nie m�g� przyzna� si�, �e jest wygna�cem, by�oby to
jednoznaczne z zaproszeniem do linczu, na og� do�� widowiskowego. � Jestem
inspektorem � oznajmi�. � Departament Zdrowia.
Kierowca z zadowoleniem pokiwa� g�ow�.
� Roje paso�yt�w ostatnio nie daj� nam spokoju. Macie ju� na to jaki� spray?
Tracimy jeden plon po drugim.
Tirol z wdzi�czno�ci� wdrapa� si� do samochodu.
� Nie zdawa�em sobie sprawy, �e to s�o�ce tak grzeje � mrukn��.
� Ma pan dziwny akcent � zauwa�y� m�odzieniec, zapalaj�c silnik. Sk�d pan jest?
� Mam wad� wymowy � odpar� Tirol. � Kiedy dotrzemy do miasta?
� Ach, mo�e za godzin� � odrzek� m�odzieniec i samoch�d leniwie potoczy� si�
dalej drog�.
Tirol ba� si� zapyta� o nazw� planety. To by go zdradzi�o. Konieczno�� poznania
prawdy nie dawa�a mu spokoju. M�g� znajdowa� si� o dwa uk�ady gwiezdne od domu,
albo dwa miliony; od Ziemi m�g� dzieli� go miesi�c albo siedemdziesi�t lat. Nie
ulega�o w�tpliwo�ci, �e musia� wr�ci�, nie mia� najmniejszego zamiaru zosta�
rolnikiem na jakiej� kosmicznej prowincji.
� Niez�e granie � powiedzia� m�odzieniec, maj�c na my�li jazzowy zgie�k
dobiegaj�cy z radia. � To Galman Freddy i jego Kreolski Zesp� W�ochatych
Nied�wiedzi. Zna pan ten kawa�ek?
� Nie � mrukn�� Tirol. Upa� i pragnienie przyprawi�y go o b�l g�owy. Ch��
poznania miejsca pobytu nie dawa�a mu spokoju.

Miasto by�o �a�o�nie ma�e. Domy znajdowa�y si� w stanie ruiny, ulice wygl�da�y
jak klepiska, kurcz�ta grzeba�y w stosach �mieci. Pod gankiem spa� niebieskawy
pseudopies. Nieszcz�liwy i spocony Paul Tirol poszed� na przystanek autobusowy i
zapozna� si� z rozk�adem jazdy. Jego oczom ukaza�a si� lista osobliwych wyraz�w:
nazwy miast. Oczywi�cie nie by�o w�r�d nich nazwy planety.
� Ile kosztuje przejazd do najbli�szego portu? � zapyta� ospa�ego urz�dnika z
okienka.
Urz�dnik zastanowi� si�.
� Zale�y, o jaki port panu chodzi. Dok�d chce pan si� uda�?
� Do Centrum � odrzek� Tirol. �Centrum� to okre�lenie Uk�adu S�onecznego.
Urz�dnik niewzruszenie pokr�ci� g�ow�.
� Nie ma tu �adnego portu mi�dzyuk�adowego.
Tirol zdziwi� si�. Wynika�o st�d, �e nie znajdowa� si� na �adnej z g��wnych
planet uk�adowych.
� Wobec tego � powiedzia� � poprosz� bilet do najbli�szego portu
mi�dzyplanetarnego.
Urz�dnik skonsultowa� si� z opas�� ksi�g� informacyjn�.
� Na kt�r� planet� chce pan lecie�?
� Na t�, kt�ra ma port mi�dzyuk�adowy � wyja�ni� cierpliwie Tirol. Byle opu�ci�
to miejsce.
� Czyli Wenus.
� Wobec tego jestem... � zacz�� zdumiony Tirol i ugryz� si� w j�zyk. Przypomnia�
sobie, �e wiele uk�ad�w, zw�aszcza tych bardzo oddalonych od s�onecznego, mia�o w
zwyczaju u�ywa� na okre�lenie swoich planet nazw pierwszej dziewi�tki. Ta pewnie
nazywa�a si� �Mars�, �Jowisz�, albo �Ziemia�, w zale�no�ci od jej po�o�enia w
uk�adzie.
� Dobrze � doko�czy� Tirol. � Poprosz� bilet w jedn� stron� na... Wenus.
Wenus, a raczej to, co za ni� uchodzi�o, by�o ponur� kul� nie wi�ksz� od
asteroidy. Wisia� nad ni� ob�ok metalicznych opar�w przys�aniaj�cych s�o�ce. Poza
kilkoma przedsi�biorstwami g�rniczymi i hutniczymi planeta by�a pusta. Ja�owy
krajobraz urozmaica�y nieliczne obskurne chaty. Nieustanny wiatr rozwiewa� �mieci i
gruz.
Lecz tu znajdowa� si� port mi�dzyuk�adowy, lotnisko ��cz�ce planet� z
najbli�szym uk�adem gwiezdnym i � wreszcie � z centrum wszech�wiata. W tej chwili
gigantyczny frachtowiec przyjmowa� na pok�ad rud�.
Tirol wszed� do biura sprzeda�y bilet�w. Wyci�gn�wszy wi�kszo�� pozosta�ej mu
got�wki, oznajmi�:
� Chcia�bym bilet w jedn� stron� w kierunku Centrum. Jak najdalej mo�na.
Urz�dnik dokona� rachunku.
� Zale�y panu na klasie podr�y?
� Nie � odpar�, ocieraj�c czo�o.
� Na szybko�ci?
� Nie.
� Doleci pan za t� sum� do Uk�adu Betelgeuse.
� Dobre i to � odrzek� Tirol, zastanawiaj�c si�, co potem. Stamt�d przynajmniej
nawi��e kontakt ze swoj� organizacj�, wyl�duje w miejscu oznaczonym na mapach.
Sp�uka� si� jednak niemal do suchej nitki. Pomimo �aru poczu� lodowate uk�ucie
strachu.

Centralna planeta Uk�adu Betelgeuse nosi�a nazw� Plantagenet III. By� to wa�ny
punkt tranzytowy transportowc�w przewo��cych osadnik�w do nierozwini�tych kolonii.
Zaraz po wyl�dowaniu statku Tirol pospieszy� na post�j taks�wek.
� Niech pan zawiezie mnie do Tirol Enterprises � poleci�, modl�c si� w duchu o
istnienie lokalnej filii. Musia�a tu by�, cho� mo�e funkcjonowa�a pod inn� nazw�.
Lata temu straci� rachub� rosn�cych wp�yw�w swojego imperium.
� Tirol Enterprises � powt�rzy� z namys�em taks�wkarz. � Nie, nie ma tu nic o
podobnej nazwie.
� Kto tu si� zajmuje niewolnictwem? � zapyta� oszo�omiony Tirol.
Taks�wkarz zmierzy� go wzrokiem. By� to pomarszczony m�czyzna w okularach o
��wim, pozbawionym wsp�czucia spojrzeniu.
� C� � odpar�. � Wie�� niesie, �e mo�na wydosta� si� poza uk�ad bez dokument�w.
Zajmuje si� tym przewo�nik... o nazwie... � Urwa�. Roztrz�siony Tirol wr�czy� mu
ostatni banknot.
� Solidny Export � Import � powiedzia� taks�wkarz.
By�a to jedna z filii Lantano.
� To wszystko? � zapyta� ze zgroz� Tirol.
Taks�wkarz kiwn�� g�ow�.

Tirol odsun�� si� od taks�wki. Budynki lotniska zata�czy�y mu przed oczami,


usiad� na �awce, by zaczerpn�� tchu. Serce t�uk�o mu nier�wnym rytmem. Pr�bowa�
oddycha�, lecz oddech bole�nie uwi�z� mu w gardle. Guz nabity przez Ellen Ackers
zacz�� dawa� si� mu we znaki. Powoli zaczyna�a do niego dociera� prawda. Nie dane
mu by�o wr�ci� na Ziemi�; mia� sp�dzi� reszt� �ycia na rolniczej prowincji, odci�ty
od organizacji i wszystkiego, co stworzy� przez lata.
Na domiar z�ego, pomy�la�, chwytaj�c oddech, owa reszta �ycia wcale nie mia�a
d�ugo trwa�.
Pomy�la� o Heimiem Rosenburgu.
� Zdradzony � powiedzia� i zani�s� si� kaszlem. � Zdradzi�e� mnie. S�yszysz? To
przez ciebie tutaj jestem. To twoja wina, nigdy nie powinienem by� ci� zatrudnia�.
Jego my�li pow�drowa�y do Ellen Ackers.
� I ty tak�e � rzuci� kaszl�c. Siedzia� na �awce, dysz�c i krztusz�c si�, i
rozmy�la� o ludziach, kt�rzy go zdradzili. By�y ich setki.

Salon Davida Lantano urz�dzono z nadzwyczajnym smakiem. Na p�kach z kutego


�elaza sta�y bezcenne dziewi�tnastowieczne naczynia Blue Willow. David Lantano
siedzia� przy antycznym, ��tym stole z plastiku i chromu i jad� kolacj�, przy czym
obfito�� jedzenia wprawi�a Beama w najwi�ksze zdumienie.
Lantano by� w �wietnym humorze i z entuzjazmem przyst�pi� do posi�ku. W pewnej
chwili, gdy popija� kaw�, wyrwa�o mu si� g�o�ne bekni�cie i kilka kropli napoju
sp�yn�o na zawi�zan� pod brod� lnian� serwetk�. Pobyt w areszcie dobieg� ko�ca,
jad�, by powetowa� sobie kr�tki okres sp�dzony w wi�zieniu.
Najpierw przez w�asny system informacyjny, nast�pnie przez Beama, dotar�a do
niego wiadomo�� o udanym przeniesieniu Tirola w obszar, sk�d nie by�o powrotu.
Ogarn�a go wdzi�czno��. Wylewnie zaproponowa� Beamowi wsp�lny posi�ek.
� �adnie tu � rzek� markotnie Beam.
� U pana te� mog�oby tak wygl�da� � odrzek� Lantano.
Na �cianie, za wype�nionym helem szk�em wisia� stary dokument. By�o to pierwsze
wydanie wiersza Ogdena Nasha, prawdziwa per�a kolekcjonerska, kt�ra powinna
znajdowa� si� w muzeum. Jej widok wzbudzi� w Beamie mieszane uczucie t�sknoty i
niech�ci.
� Tak � odrzek� Beam. � U mnie te� mog�oby tak wygl�da�. � M�g�bym mie� to,
Ellen Ackers, albo prac� w Departamencie Wewn�trznym, a mo�e nawet wszystko naraz.
Edward Ackers poszed� na zasi�ek i da� �onie rozw�d. Lantano zosta� oczyszczony z
zarzut�w. Tirol wygnany. Zastanawia� si�, czego by�o mu trzeba.
� M�g�by pan daleko zaj�� � stwierdzi� sennie Lantano.
� R�wnie daleko jak Paul Tirol?
Lantano zachichota� i ziewn��.
� Ciekawe, czy zostawi� rodzin� � powiedzia� Beam. � Dzieci. � Pomy�la� o
Heimiem.
Lantano si�gn�� przez st� w kierunku misy z owocami. Wybra� brzoskwini� i
starannie wytar� j� o r�kaw szlafroka.
� Niech pan spr�buje brzoskwini� � zach�ci� Beama.
� Nie, dzi�kuj� � odpar� z irytacj� Beam.
Lantano obejrza� owoc, ale go nie ruszy�. Brzoskwinia zosta�a wykonana z wosku;
podobnie jak reszta owoc�w w misie by�a atrap�. Wcale nie by� tak bogaty, jak
chcia�, aby my�lano, wiele pozornie cennych przedmiot�w w jego salonie stanowi�y
podr�bki. Za ka�dym razem, gdy proponowa� go�ciowi owoc, podejmowa� wykalkulowane
ryzyko. Od�o�ywszy brzoskwini� na talerz, opad� na krzes�o i dopi� kaw�.
Nawet je�li Beam nie mia� �adnych plan�w, on tak, a wraz ze znikni�ciem Tirola
szans� na ich realizacj� wzros�y. Ogarn�� go b�ogi spok�j. Pewnego dnia, pomy�la�,
nied�ugo, owoce w misce b�d� prawdziwe.

MY ZDOBYWCY

Raju � st�kn�� z przej�ciem czerwony na twarzy Parkhurst � Ch�opaki, chod�cie


tutaj. Patrzcie!
St�oczyli si� wok� monitora.
� Oto i ona � powiedzia� Barton. Serce zabi�o mu gwa�townie. � Nie�le wygl�da.
� Cholernie dobrze � zgodzi� si� Leon. Zadr�a�. � S�uchajcie no... widz� Nowy
Jork.
� Akurat.
� Naprawd�! To szare. Obok wody.
� Przecie� to nawet nie s� Stany Zjednoczone. Patrzymy do g�ry nogami. To
Siamen.
Statek mkn�� przed siebie w�r�d skrzypienia os�on meteorytowych. Widoczna pod
nim b��kitno � zielona kula stawa�a si� coraz wi�ksza. Osnuwa�y j� chmury ob�ok�w,
przys�aniaj�c kontynenty i oceany.
� Nigdy nie przypuszcza�em, �e znowu j� ujrz� � powiedzia� Merriweather. �
Da�bym sobie r�k� uci��, �e utkniemy tam na zawsze. � Jego twarz przeci�� grymas. �
Mars. Cholerne czerwone �mietnisko. S�o�ce, muchy i ruiny.
� Barton zna si� na silnikach � o�wiadczy� kapitan Stone. � Jemu podzi�kuj.
� Wiecie, jaka b�dzie pierwsza rzecz, kt�r� zrobi� po powrocie? � wrzasn��
Parkhurst.
� Jaka?
� Pojad� na Coney Island.
� Po co?
� Ludzie. Chc� zn�w zobaczy� ludzi. Ca�e t�umy. T�pych, spoconych i ha�a�liwych.
Lody i woda. Ocean. Butelki po piwie, kartoniki od mleka, papierowe serwetki...
� I laski � dorzuci� z rozjarzonym spojrzeniem Vecchi. � Sze�� miesi�cy to kupa
czasu. Pojad� z tob�. Posiedzimy na pla�y i pogapimy si� na laski.
� Ciekawe, jakie kostiumy teraz nosz� � wtr�ci� Barton.
� Mo�e �adnych! � krzykn�� Parkhurst.
� Hej! � zawo�a� Merriweather. � Ja zn�w zobacz� �on�. � Oszo�omiony, zni�y�
g�os do szeptu. � Moj� �on�.
� Ja te� mam �on� � powiedzia� Stone. U�miechn�� si� krzywo. � Ale od dawna
jeste�my ma��e�stwem. � Nast�pnie pomy�la� o Pat i Jean. Poczu� bolesny ucisk w
gardle. � Za�o�� si�, �e wyros�y.
� Wyros�y?
� Moje dzieciaki � rzuci� ochryple Stone.
Popatrzyli po sobie; sze�ciu obszarpanych, brodatych m�czyzn o b�yszcz�cych,
rozgor�czkowanych oczach.
� Jak d�ugo jeszcze? � szepn�� Vecchi.
� Godzin� � odpar� Stone. � Wyl�dujemy za jak�� godzin�.

Statek uderzy� o ziemi� z impetem, kt�ry rzuci� ich wszystkich na pod�og�.


Podskoczy� i wierzgn�� z wyciem rakiet hamulcowych. Rozorawszy warstw� ziemi i
ska�, osiad� w miejscu z dziobem utkwionym w zboczu wzg�rza.
Cisza.
Parkhurst chwiejnie wsta�. Chwyci� si� barierki. Z dra�ni�cia nad okiem kapa�a
mu krew.
� Wyl�dowali�my � powiedzia�.
Barton drgn��. Z j�kiem zacz�� gramoli� si� z ziemi. Parkhurst poda� mu r�k�.
� Dzi�ki. Czy ju�...
� Wyl�dowali�my. Jeste�my w domu.
Silniki umilk�y. Wycie usta�o... rozlega� si� jedynie miarowy plusk s�cz�cych
si� ze �cian p�yn�w, kt�re wsi�ka�y w grunt.
Statek znajdowa� si� w op�akanym stanie. Kad�ub p�k� na trzy cz�ci. Jego
powierzchni� znaczy�y liczne wgniecenia i wygi�cia. Wsz�dzie wala�y si� papiery i
zniszczone przyrz�dy.
Vecchi i Stone powoli podnie�li si� z ziemi.
� Wszystko w porz�dku? � zapyta� Stone, macaj�c swoje ramie.
� Pom�cie mi � powiedzia� Leon. � Chyba skr�ci�em kostk�.
Podnie�li go. Merriweather by� nieprzytomny. Ocucili go i pomogli mu wsta�.
� Wyl�dowali�my � powt�rzy� Parkhurst, jak gdyby sam nie m�g� w to uwierzy�. �
To Ziemia. Jeste�my cali i zdrowi!
� Mam nadziej�, �e okazy si� zachowa�y � rzek� Leon.
� Do diab�a z nimi! � wykrzykn�� w podnieceniu Vecchi. Gor�czkowo dopad� wyj�cia
i zacz�� odbezpiecza� ci�ki zamek. � Wyjd�my na zewn�trz i rozejrzyjmy si�.
� Gdzie jeste�my? � zapyta� kapitana Stone�a Barton.
� Na po�udniu San Francisco. Na p�wyspie.
� San Francisco! Hej � poje�dzimy samochodzikami! � Parkhurst pom�g� Vecchiemu
odblokowa� zamek. � San Francisco. Raz by�em we Frisco. Mieli tu ogromne weso�e
miasteczko. Golden Gate Park. P�jdziemy do labiryntu �miechu.
W�az otworzy� si� na o�cie�. Rozmowy usta�y jak uci�te no�em. M�czy�ni wyjrzeli
na zewn�trz, mrugaj�c w o�lepiaj�cym blasku s�o�ca.
Przed nimi rozci�ga�o si� pole zieleni. W oddali wida� by�o ostro zarysowane w
krystalicznym powietrzu wzg�rza. Le��c� poni�ej autostrad� mkn�o kilka samochod�w;
ma�e punkciki, rozsy�aj�ce na boki �wietliste refleksy. S�upy telefoniczne.
� Co to za d�wi�k? � zapyta� Stone, nas�uchuj�c bacznie.
� Poci�g.
Poci�g pod��a� po dalekim torze, znacz�c swoj� tras� czarnym dymem z komina.
Lekki powiew wiatru przetoczy� si� przez pole, ko�ysz�c �d�b�ami traw. Po prawej
stronie rozci�ga�o si� miasto. Domy i drzewa. Namiot teatru. Stacja benzynowa
Standardu. Przydro�ne parkingi. Motel.
� Czy kto� nas widzia�? � zapyta� Leon.
� Na pewno.
� Musieli nas s�ysze� � stwierdzi� Parkhurst. � Ha�as towarzysz�cy l�dowaniu by�
koszmarny.
Vecchi wyszed� na pole. Zako�ysa� si� gwa�townie, wyci�gaj�c na boki ramiona.
� Przewracam si�!
Stone wybuchn�� �miechem.
� Przywykniesz. Zbyt du�o czasu sp�dzili�my w kosmosie. Chod�cie. � Zeskoczy� na
ziemi�. � Pora rusza�.
� Do miasta. � Parkhurst stan�� obok niego. � Mo�e zapewni� nam darmow�
wy�erk�... O, do diab�a � szampana! � Wypr�y� przys�oni�t� wystrz�pionym mundurem
pier�. � Powracaj�cy bohaterowie. Klucze do miast. Parady wojskowe. Tabuny kobiet.
� Tabuny � chrz�kn�� Leon. � Ty masz obsesj�.
� Jeszcze jak�. � Parkhurst �wawo ruszy� przez pole, reszta pod��y�a za nim. �
Szybciej!
� Popatrz � powiedzia� do Leona Stone. � Kto� tam jest. Obserwuje nas.
� Dzieci � stwierdzi� Barton. � Grupa dzieci. � Roze�mia� si� podekscytowany. �
Przywitajmy si� z nimi.
Skierowali si� w stron� dzieci, brn�c przez mokre poszycie.
� Musi by� wiosna � oznajmi� Leon. � Powietrze pachnie wiosn�. Zaczerpn�� tchu.
� I traw�.
Stone dokona� pospiesznego rachunku.
� Dziewi�ty kwietnia.
Przyspieszyli kroku. Dzieci obserwowa�y ich w milczeniu.
� Hej! � zawo�a� Parkhurst. � Wr�cili�my!
� Co to za miasto? � hukn�� Barton.
Dzieci spogl�da�y na nich z wytrzeszczonymi oczami.
� Czy co� nie tak? � mrukn�� Leon.
� Nasze brody. Wygl�damy koszmarnie. � Stone zwin�� d�onie w tr�bk�. � Nie
b�jcie si�! Wr�cili�my z ekspedycji na Marsa. Dwa lata temu... pami�tacie? W
pa�dzierniku min�� rok.
Poblad�e na twarzach dzieci nie odrywa�y od nich wzroku. Naraz od wr�ci�y si� i
uciek�y. Jak szalone pobieg�y w kierunku miasta.
Sze�ciu m�czyzn odprowadzi�o je spojrzeniem.
� Co u licha � mrukn�� zbity z tropu Parkhurst. � O co chodzi?
� Nasze brody � powt�rzy� bez przekonania Stone.
� Co� si� sta�o � powiedzia� wstrz��ni�ty Barton. Zadr�a�. � Sta�o SK, co�
strasznego.
� Cicho! � skoczy� Leon. � To wszystko przez nasze brody. � Ze z�o�ci� oderwa�
strz�p koszuli. � Jeste�my brudni. Cuchn�cy w��cz�dzy Chod�my. � Ruszy� �ladem
dzieci ku miastu. � Chod�cie. Ju� pewnie wy s�ali po nas samoch�d. Wyjdziemy im
naprzeciw.
Stone i Barton popatrzyli po sobie. Z wolna pod��yli za Leonem. Po zostali
ruszyli za nimi.
Sze�ciu milcz�cych, pe�nych obaw brodatych m�czyzn w�drowa�o przez pole w
kierunku miasta.
Rowerzysta odjecha� na ich widok, zawzi�cie peda�uj�c. Reperuj�cy szyny
pracownicy kolejowi porzucili swoje szpadle i odbiegli z krzykiem.
Zdr�twiali m�czy�ni popatrzyli za nimi.
� Co jest? � wymamrota� Parkhurst.
Min�li tory. Miasto le�a�o po drugiej stronie. Wkroczyli w rozleg�y zagajnik
eukaliptusowy.
� Burlingame � Leon odczyta� napis na znaku. Omietli wzrokiem ulic�. Hotele i
kawiarnie. Zaparkowane samochody. Stacje benzynowe. Tanie sklepy. Niewielka
podmiejska dzielnica, przechodnie na chodnikach. Z wolna pod��aj�ce ulic� pojazdy.
Wy�onili si� zza drzew. Pracownik znajduj�cej si� po przeciwnej stronie stacji
podni�s� g�ow�...
I zamar�.
Po chwili rzuci� trzymany w�� i pogna� ulic�, wydaj�c ostrzegawcze, przenikliwe
okrzyki.
Samochody przyhamowa�y. Kierowcy wyskakiwali na zewn�trz i rzucali si� do
ucieczki. Ze sklep�w wyl�gali ludzie i bez�adnie rozpraszali si� na wszystkie
strony. Ogarni�ci szalonym po�piechem pragn�li znale�� si� jak najdalej st�d.
W jednej chwili ulica opustosza�a.
� Chryste Panie. � Zdumiony Stone zrobi� krok do przodu. � Co... Wszed� na
ulic�. W zasi�gu wzroku nie by�o nikogo.
Sze�ciu m�czyzn w milczeniu w�drowa�o g��wn� ulic�. Wok� panowa�a cisza. Wszyscy
uciekli. Rozleg�o si� przeci�g�e wycie syreny. Widoczne w oddali samochody czym
pr�dzej zmienia�y kierunek jazdy.
W oknie na pi�trze Barton dostrzeg� poblad��, wystraszon� twarz. Nast�pnie
po�piesznie zasuni�to zas�ony.
� Nic z tego nie rozumiem � mrukn�� Vecchi.
� Czy oni wszyscy powariowali? � zapyta� Merriweather.
Stone nie odpowiedzia�. Mia� kompletn� pustk� w g�owie. Odczuwa� zm�czenie.
Przysiad� na kraw�niku, by odpocz��. Pozostali stan�li wok� niego.
� Moja kostka � powiedzia� Leon. Opar� si� o znak stopu i skrzywi� si�. � Boli
jak diabli.
� Kapitanie � odezwa� si� Barton. � Co im si� sta�o?
� Nie mam poj�cia � odpar� Stone. Si�gn�� do obszarpanej kieszeni po papierosa.
Po drugiej stronie ulicy znajdowa�a si� opuszczona kawiarnia. Na kontuarze wci��
sta�o jedzenie pozostawione przez uciekaj�cych w pop�ochu ludzi. Na patelni
skwiercza� hamburger, w dzbanku bulgota�a gor�ca kawa.
Na trotuarze le�a�y artyku�y spo�ywcze upuszczone przez zaalarmowanych
przechodni�w. Warcza� silnik porzuconego samochodu.
� No i? � zapyta� Leon. � Co robimy?
� Nie wiem.
� Nie mo�emy tak po prostu...
� Nie wiem! � Stone zerwa� si� z kraw�nika. Przeszed� na drug� stron� i
przest�pi� pr�g kawiarni. Patrzyli, jak zasiada za kontuarem.
� Co on wyprawia? � zdumia� si� Vecchi.
� A sk�d mam wiedzie�. � Parkhurst poszed� za Stone�em. � Co pan wyprawia?
� Czekam, a� mnie obs�u��.
Parkhurst niezgrabnym ruchem poci�gn�� go za r�kaw.
� Chod�my, kapitanie. Nikogo tutaj nie ma. Wszyscy uciekli. Stone zby� jego
uwag� milczeniem. Z beznami�tnym wyrazem twarzy siedzia� za kontuarem. Biernie
czeka�, a� kto� przyjdzie i go obs�u�y.
Parkhurst cofn�� si� do pozosta�ych.
� Co tu si�, do cholery, sta�o? � zapyta� Bartona. � Co oni sobie my�l�?
Ulic� nadbieg� �aciaty pies. Wymin�� ich, zesztywnia�y i czujny, w�sz�c
podejrzliwie. Nast�pnie znikn�� w bocznej ulicy.
� Twarze � rzuci� Barton.
� Twarze?
� Obserwuj� nas. Tam. � Barton wskaza� jaki� budynek. � Chowaj� si�. Dlaczego?
Dlaczego si� przed nami chowaj�?
Naraz Merriweather znieruchomia�.
� Kto� jedzie.
Odwr�cili si� pospiesznie.
Dwa czarne samochody wesz�y w zakr�t i jecha�y w ich kierunku.
� Dzi�ki Bogu � mrukn�� Leon. Opar� si� o �cian� budynku. � Nareszcie.
Samochody zatrzyma�y si� przy kraw�niku. Otwarto drzwi. Na zewn�trz wylegli
m�czy�ni i otoczyli ich w milczeniu. Eleganccy, w krawatach, kapeluszach i d�ugich
szarych p�aszczach.
� Jestem Scanlan � powiedzia� jeden z nich. � FBI. � By� starszym cz�owiekiem o
szpakowatych w�osach. M�wi� osch�ym, lodowatym g�osem. Bacznie przyjrza� si� ca�ej
pi�tce. � Gdzie jest sz�sty?
� Kapitan Stone? Tam. � Barton wskaza� kawiarni�.
� Przyprowadzi� go.
Barton pos�usznie uda� si� do kawiarni.
� Kapitanie, oni tam s�. Niech pan przyjdzie.
Stone wyszed� za nim na ulic�.
� Kim oni s�, Barton? � zapyta� z wahaniem.
� Sze�ciu � powiedzia� Scanlan, kiwaj�c g�ow�. Skin�� na swoich ludzi. � W
porz�dku. To ju� wszyscy.
Funkcjonariusze FBI otoczyli ich zwartym kr�giem, przypieraj�c do ceglanej
�ciany kawiarni.
� Zaraz! � krzykn�� ochryple Barton. Rozejrza� si�. � Co... co si� tutaj dzieje?
� O co wam chodzi? � zapyta� z wyrzutem Parkhurst. �zy ciek�y mu po twarzy,
rozmazuj�c brud na policzkach. � Czy nam powiecie, na mi�o�� bosk�...
Funkcjonariusze wyci�gn�li bro�. Vecchi cofn�� si�, unosz�c do g�ry r�ce.
� Prosz�! � zawy�. � Co my�my takiego zrobili? Co si� tutaj dzieje?
Leon poczu� w sercu cie� nadziei.
� Oni nie wiedz�, kim jeste�my. My�l�, �e jeste�my czerwoni. Zwr�ci� si� do
Scanlana. � Jeste�my uczestnikami ziemskiej ekspedycji na Marsa. Nazywam si� Leon.
Pami�ta pan? W pa�dzierniku min�� rok. Wr�cili�my. Wr�cili�my z Marsa. � Umilk�.
Bro� zbli�a�a si� nieub�aganie. Zako�czone dyszami zbiorniki.
� Wr�cili�my! � nie ust�powa� chrypliwie Merriweather. � To my, ziemska
ekspedycja na Marsa!
Twarz Scanlana nie wyra�a�a �adnych uczu�.
� Co� podobnego � odpar� zimno. � Tyle �e statek rozbi� si� tu� po dotarciu na
Marsa. Nikt z za�ogi nie prze�y�. Wiemy o tym, gdy� wys�ali�my sond� automatyczn� i
sprowadzili�my cia�a... wszystkie sze��.
Funkcjonariusze otworzyli ogie�. W kierunku sze�ciu brodatych postaci rozpylono
p�on�cy napalm. Ogarn�y ich p�omienie. Funkcjonariusze ujrzeli, jak figury zajmuj�
si� ogniem i znikaj� im z oczu. Wprawdzie ich nie widzieli, ale za to nie
przestawali s�ysze�. Nie by� to przyjemny odg�os, jednak niewzruszenie pozostali na
swoich miejscach.

Scanlan tr�ci� butem zw�glone szcz�tki.


� Trudno o ca�kowit� pewno�� � powiedzia�. � Wygl�da na to, �e mamy tu tylko
pi�ciu... cho� nie widzia�em, aby kt�ry� ucieka�. Nie by�o czasu. � Pod naciskiem
jego stopy warstwa py�u rozkruszy�a si� na wci�� dymi�ce i bulgocz�ce fragmenty.
Jego towarzysz Wilks nie odrywa� wzroku od ziemi. Jako nowicjusz nie m�g�
uwierzy� w si�� dzia�ania napalmu.
� Ja... � zacz��. � Lepiej wr�c� do samochodu � mrukn��, uciekaj�c spojrzeniem w
bok.
� To jeszcze nie koniec � odrzek� Scanlan, po czym jego wzrok pad� na twarz
m�odego cz�owieka. � Tak � dorzuci� � id� gdzie� usi���.
Na ulic� zacz�li wyl�ga� ludzie. W drzwiach i oknach pojawi�y si� zaniepokojone
twarze.
� Z�apali ich! � krzykn�� w podnieceniu jaki� ch�opiec. � Z�apali szpieg�w
kosmicznych!
Fotograf robi� zdj�cia. Zewsz�d nadci�gali pobladli na twarzach ciekawscy i
wytrzeszczali oczy. W zdumieniu patrzyli na zw�glony popi�.
Roztrz�siony Wilks w�lizgn�� si� do samochodu i zatrzasn�� drzwi. Wy��czy�
bucz�ce radio, nie mia� ochoty ani go s�ucha�, ani nada� �adnej wiadomo�ci. Przy
wej�ciu do kawiarni funkcjonariusze w szarych p�aszczach naradzali si� ze
Scanlanem. Po chwili cz�� z nich od��czy�a si� od reszty i okr��ywszy kawiarni�,
ruszy�a w g�r� alei. Wilks odprowadzi� ich wzrokiem. Co za koszmar, pomy�la�.
Scanlan pochyli� si� i zajrza� do samochodu.
� Lepiej ci?
� Troch�. � Zaraz doda�: � Czy to... dwudziesty drugi raz?
� Dwudziesty pierwszy � odpar� Scanlan. � Co kilka miesi�cy... te same nazwiska,
ci sami ludzie. Nie pr�buj� ci wm�wi�, �e przywykniesz. Ale przynajmniej przestanie
ci� to dziwi�.
� Nie widz� �adnej r�nicy mi�dzy nami a nimi � powiedzia� Wilks, starannie
cedz�c s�owa. � To wygl�da�o zupe�nie jak spalenie sze�ciu ludzi.
� Nie � zaoponowa� Scanlan. Otworzy� drzwiczki i usiad� na tylnym siedzeniu za
Wilksem. � Oni jedynie wygl�dali jak ludzie. W tym s�k. To le�y w ich zamiarach i
ku temu d���. Wiesz, �e Barton, Stone, Leon...
� Wiem � przerwa�. � Kto� lub co� zamieszkuj�ce tamte regiony by�o �wiadkiem
katastrofy statku, widzia�o �mier� astronaut�w i zbada�o spraw�. Zanim my
zdo�ali�my tam dotrze�. Zebra�o wystarczaj�ce informacje, aby nale�ycie ich
wyposa�y�. Ale... � Wykona� nieokre�lony ruch r�k�. � Czy nie mo�emy przedsi�wzi��
jakich� innych �rodk�w?
� Zbyt ma�o o nich wiemy � odpar� Scanlan. � Tylko to, �e raz za razem wysy�aj�
sobowt�ry. Pr�buj� umie�ci� je w�r�d nas. � Jego twarz �ci�gn�a si� bezwiednie. �
Czy oni poszaleli? Mo�e rzeczywiste r�nice mi�dzy nami uniemo�liwiaj� jakikolwiek
kontakt. Czy wydaje im si�, �e wszyscy nosimy nazwiska Leon, Merriweather,
Parkhurst i Stone? Ta sprawa nie daje mi spokoju... A mo�e w�a�nie to jest nasza
szansa, ich brak zrozumienia naszego zr�nicowania. Wyobra� sobie, co by by�o, gdyby
kt�rego� dnia stworzyli, powiedzmy... zarodnik... nasienie. Niepodobne jednak do
tej nieszcz�snej sz�stki, kt�ra zgin�a na Marsie... co�, o czym nie wiedzieliby�my,
�e jest imitacj�...
� Musz� mie� jaki� model � powiedzia� Wilks.
Na gest jednego z funkcjonariuszy Scanlan wyszed� z samochodu, Zaraz powr�ci� do
Wilksa.
� M�wi�, �e jest tylko pi�ciu � oznajmi�. � Jeden uciek�, wydaje im si�, �e go
widzieli. Jest ranny i ma trudno�ci z chodzeniem. Bior� reszt� ludzi i idziemy za
nim. Ty zosta� tutaj i miej oczy otwarte. � Do��czy� do pozosta�ych
funkcjonariuszy.
Wilks zapali� papierosa i opar� g�ow� na r�ku. Imitacje... wszystkich ogarn��
paniczny strach. Ale przecie�... Czy ktokolwiek usi�owa� nawi�za� kontakt?
Ukaza�o si� dw�ch policjant�w, odganiaj�c ludzi z drogi. Przy kraw�niku stan��
kolejny czarny dodge wy�adowany funkcjonariuszami, kt�rzy wysiedli na ulic�.
Jeden z nieznanych mu funkcjonariuszy podszed� do samochodu.
� Ma pan wy��czone radio?
� Tak � odrzek� Wilks. Uruchomi� je ponownie.
� Je�eli go pan zobaczy, wie pan, jak nale�y go zabi�?
� Tak � powiedzia�.
Funkcjonariusz do��czy� do swojego oddzia�u.
Gdyby to ode mnie zale�a�o, pomy�la� Wilks, co bym w�wczas zrobi�? Istota o
ludzkim wygl�dzie i zachowaniu, poczuciu bycia cz�owiekiem... skoro oni �
kimkolwiek s� � czuj� si� lud�mi, mo�e z biegiem czasu mogliby si� nimi sta�?
Od strony t�umu od��czy�a si� jaka� posta� i ruszy�a w jego kierunku. Przystan�a
niepewnie, potrz�sn�a g�ow� i zachwia�a si�, z trudem utrzymuj�c r�wnowag�, po czym
przybra�a poz� stoj�cych nieopodal ludzi. Wilks rozpozna� j� dzi�ki
kilkumiesi�cznemu szkoleniu. Mia�a na sobie inn� odzie�, lu�ne spodnie, krzywo
zapi�t� koszul� i brakowa�o jej jednego buta. Najwyra�niej nie wiedzia�a, do czego
w og�le s�u�y�y. Albo te�, przemkn�o mu przez g�ow�, by�a zbyt pokaleczona i zbita
z tropu, by na nie zwa�a�.
Kiedy podchodzi�a do niego, Wilks podni�s� bro� i wycelowa� w jej brzuch. Uczono
go tego; na �wiczeniach wielokrotnie strzela� do tarczy. Prosto w �rodkow� cz��
cia�a... Przestrzeli� j� na p�, jak robaka.
Na ten widok pog��bi� si� wyraz cierpienia i oszo�omienia na twarzy istoty.
Zatrzyma�a si�, nie pr�buj�c ucieka�. Teraz Wilks dostrzeg�, �e zosta�a dotkliwie
poparzona; pewnie i tak by nie prze�y�a.
� Musz� � powiedzia�.
Istota wlepi�a w niego wzrok, po czym otworzy�a usta, pr�buj�c co� powiedzie�.
Wystrzeli�.
Upad�a na ziemi�, nie zdo�awszy wypowiedzie� s�owa. Wilks wysiad� i stan�� obok
le��cego przy samochodzie cia�a.
Nie post�pi�em w�a�ciwie, pomy�la� spogl�daj�c na zw�oki. Strzeli�em, poniewa�
si� ba�em. Lecz musia�em to zrobi�. Nawet je�li by�o z�e. To przyby�o tutaj, by
nierozpoznane wej�� pomi�dzy nas. Tak nam m�wiono... musimy wierzy�, �e tamci knuj�
przeciwko nam, nie s� lud�mi i nigdy nimi nie b�d�.
Dzi�ki Bogu, pomy�la�. Ju� po wszystkim.
I zaraz przypomnia� sobie, �e wcale nie...

By� ciep�y, letni dzie� u schy�ku lipca.


Statek z wyciem zary� w pole, przebi� ogrodzenie i szop�, a� wreszcie utkn�� w
rowie.
Cisza.
Parkhurst chwiejnie wsta�. Chwyci� si� barierki. Bola�o go rami� Oszo�omiony
potrz�sn�� g�ow�.
� Wyl�dowali�my � powiedzia�. Z przej�cia i rado�ci podni�s� g�os �
Wyl�dowali�my!
� Pom� mi wsta� � st�kn�� kapitan Stone. Barton poda� mu r�k�.
Leon siedzia� na pod�odze, ocieraj�c z szyi stru�k� krwi. Wn�trze statku by�o w
op�akanym stanie. Wi�kszo�� po�amanych przyrz�d�w wala�a si� po pod�odze.
Vecchi na trz�s�cych si� nogach podszed� do w�azu. Dr��cymi palcami zacz��
odsuwa� ci�kie rygle.
� C� � powiedzia� Barton. � Wr�cili�my.
� Nie mog� w to uwierzy� � mrukn�� Merriweather. W�az ust�pi� i szybko odsun�li
go na bok. � To niewiarygodne. Dobra stara Ziemia.
� Hej, pos�uchajcie � rzuci� Leon, z�a��c na d�. � Niech kto� przyniesie aparat.
� Idiotyzm � odpar� ze �miechem Barton.
� Przynie�cie go! � wrzasn�� Stone.
� Tak, przynie�cie � popar� go Merriweather. � Tak jak planowali�my, je�li
kiedykolwiek zn�w postawimy nog� na Ziemi. Trzeba utrwali� to wydarzenie dziejowe
dla potomno�ci.
Vecchi poszpera� w�r�d rupieci.
� Troch� oberwa� � stwierdzi�. Podni�s� do g�ry nadwer�ony aparat.
� Mo�e mimo to b�dzie dzia�a� � powiedzia� zdyszany z wysi�ku Parkhurst,
wychodz�c za Leonem. � Ale jak zrobimy zdj�cie ca�ej sz�stki? Kto� musi pstrykn��.
� Ustawi� samowyzwalacz � odrzek� Stone, bior�c do r�ki aparat i reguluj�c
przyciski. � Sta�cie w rz�dku. � Nacisn�wszy guzik, do��czy� do reszty.
Sze�ciu brodatych, obszarpanych m�czyzn stan�o obok zniszczonego statku przy
akompaniamencie tykania aparatu. W uroczystym milczeniu potoczyli wzrokiem po
zielonej okolicy. Nast�pnie spojrzeli na siebie z b�yskiem rado�ci w oczach.
� Wr�cili�my! � krzykn�� Stone. � Wr�cili�my!

GRA WOJENNA

W gabinecie Importowego Terra�skiego Biura Standard�w wysoki m�czyzna wyj�� z


drucianego kosza plik porannych wiadomo�ci i usiad� przy biurku, aby je przejrze�.
Na�o�ywszy szk�a kontaktowe, zapali� papierosa.
� Dzie� dobry � oznajmi�a metalicznie pierwsza wiadomo��, gdy Wiseman przejecha�
kciukiem po powlekanej p�ytce. Przeni�s� spojrzenie na widoczny za oknem parking i
leniwie wys�ucha� jej tre�ci. � Co si� tam z wami dzieje? Wys�ali�my wam parti�...
� nast�pi�a pauza, podczas kt�rej m�wi�cy, kierownik dzia�u sprzeda�y sieci
nowojorskich dom�w towarowych, szuka� spisu danych � ...tych ganimedejskich
zabawek. Chyba rozumiecie, �e musimy mie� je zatwierdzone na czas przed jesiennym
sezonem sprzeda�y, aby zd��y� na gwiazdk�. Gry wojenne zapowiadaj� si� w tym roku
na hit sezonu � doda� kierownik zrz�dliwie. � Mamy zamiar z�o�y� du�e zam�wienie.
Wiseman przeci�gn�� kciukiem po nazwisku m�wi�cego.
� Joe Hauck � pad�a metaliczna odpowied�. � Dzia� Zabawek Appeley�a.
� Aha � powiedzia� do siebie Wiseman. Od�o�y� wiadomo��, po czym si�gn�� po
czyst� plakietk�, aby sformu�owa� odpowied�. Nast�pnie rzuci� p�g�osem: � No
w�a�nie, co si� dzieje z parti� ganimedejskich zabawek?
Odni�s� wra�enie, �e laboratorium badawcze pracowa�o nad nimi od d�u�szego
czasu. Przynajmniej dwa tygodnie.
Oczywi�cie, wszystkie ganimedejskie produkty badano obecnie ze wzmo�on� uwag�, w
ci�gu ostatniego roku Ksi�yce wykroczy�y poza sw�j zwyk�y stan ekonomicznej
zach�anno�ci i rozpocz�y � jak donosi�y kr�gi wywiadowcze � przygotowania do akcji
wojskowej skierowanej przeciwko konkurencji, kt�rej g��wny element stanowi�y Trzy
Planety Wewn�trzne. Jak dotychczas nic nie wzbudza�o niepokoju. Towary eksportowane
cieszy�y si� przyzwoit� jako�ci� i nie zawiera�y pu�apek w postaci toksycznej
farby, kt�r� mo�na by zliza�, ani kapsu�ek bakteriologicznych.
A jednak...
Grupa ludzi r�wnie pomys�owych jak Ganimedejczycy mog�a wykaza� si� inwencj� w
jakiejkolwiek dziedzinie. Dzia�alno�� wywrotow� potraktowano by na r�wni z ka�dym
innym przedsi�wzi�ciem � z wyobra�ni� i humorem.
Wiseman wsta�, wyszed� z gabinetu i skierowa� si� w stron� osobnego budynku,
gdzie znajdowa�y si� laboratoria badawcze.
Otoczony na wp� rozmontowanymi produktami Pinario podni�s� g�ow� i ujrza�, jak
jego szef, Leon Wiseman, zamyka drzwi do pracowni.
� Ciesz� si�, �e ci� widz� � powiedzia�, cho� w gruncie rzeczy utkn�� na martwym
punkcie, wiedzia�, �e zalega z prac� przynajmniej o pi�� dni, w zwi�zku z czym to
spotkanie zwiastowa�o dla niego k�opoty. � Lepiej w�� kombinezon... nie nale�y
ryzykowa�. � M�wi� uprzejmie, lecz na twarzy Wisemana niezmiennie widnia�o
niezadowolenie.
� Przyszed�em w sprawie oddzia�u szturmuj�cego cytadel�, po sze�� dolar�w za
sztuk� � odpar� Wiseman, spaceruj�c pomi�dzy stertami pude� r�nej wielko�ci, kt�re
zamkni�te czeka�y, a� kto� przetestuje je i zatwierdzi do sprzeda�y.
� Ach, chodzi o zestaw ganimedejskich o�owianych �o�nierzyk�w odrzek� z ulg�
Pinario. W tym wypadku mia� czyste sumienie, ka�dy pracownik laboratorium zna�
specjalne instrukcje przekazane przez rz�d w sprawie Niebezpiecze�stwa Zatruciem
Kulturami Cz�steczek Wrogich Niewinnej Populacji Miejskiej, m�tnego oficjalnego
rozporz�dzenia. W ka�dej chwili m�g� wyrecytowa� jego numer. � Zaj��em si� nimi
osobi�cie � oznajmi�, podchodz�c do Wisemana. � W zwi�zku z mo�liwym zagro�eniem.
� Przyjrzyjmy si� im � odpar� Wiseman. � Uwa�asz, �e zachowanie przesadnej
ostro�no�ci jest uzasadnione, czy te� chodzi o obsesj� zwi�zan� z �blisko�ci�
obcych�?
� Jest uzasadniona, zw�aszcza je�li chodzi o rzeczy przeznaczone dla dzieci �
odpowiedzia� Pinario.
Kilka ruch�w r�k� i odsun�a si� �ciana, ukazuj�c boczne pomieszczenie.
Widok sprawi�, �e Wiseman stan�� jak wryty. Po�rodku sali, otoczona zabawkami,
siedzia�a plastikowa lalka przedstawiaj�ca na oko pi�cioletnie dziecko, w zwyk�ym
ubraniu.
� Mam tego do�� � m�wi�a w�a�nie. � Zr�b co� innego. � Umilk�a na chwil�, po
czym powt�rzy�a: � Mam tego do��. Zr�b co� innego.
Zaprogramowane do reagowania na ustne polecenia zabawki porzuci�y wykonywane
zaj�cia i zacz�y od nowa.
� Dzi�ki temu oszcz�dzamy na pracownikach � wyja�ni� Pinario. Te �mieci musz�
zaprezentowa� ca�y repertuar, zanim klienci wydadz� na nie pieni�dze. Gdyby�my
musieli �l�cze� nad nimi osobi�cie, tkwiliby�my tu w niesko�czono��.
Naprzeciw lalki znajdowa� si� oddzia� ganimedejskich �o�nierzyk�w wraz z
cytadel�, kt�r� mieli za zadanie szturmowa�. W momencie gdy wcielali w �ycie
skomplikowan� strategi�, g�os lalki kaza� im przesta�. Na nowo uformowali szyki.
� Nagrywasz wszystko? � zapyta� Wiseman.
� Naturalnie � odrzek� Pinario.
�o�nierzyki mia�y oko�o sze�ciu cali wysoko�ci i wykonane by�y z praktycznie
niezniszczalnego termoplastiku, z kt�rego s�yn�li ganimedejscy wytw�rcy. Uszyte z
syntetycznego w��kna mundury stanowi�y mieszank� styl�w wojskowych z ksi�yc�w oraz
pobliskich planet. Sama cytadela, z�owroga konstrukcja z ciemnego metalu,
przypomina�a legendarny fort, w g�rnej cz�ci widnia�y szczeliny obserwacyjne,
podniesiony do g�ry most zwodzony znikn�� z pola widzenia, a na najwy�szej wie�y
�opota�a barwna chor�giew.
Cytadela wyrzuci�a ze �wistem pocisk w kierunku atakuj�cych. Pocisk eksplodowa�
w�r�d �o�nierzy w ob�oku nieszkodliwego dymu i ha�asu.
� Odpiera atak � zauwa�y� Wiseman.
� Ale koniec ko�c�w przegrywa � uzupe�ni� Pinario. � Musi. Z psychologicznego
punktu widzenia symbolizuje rzeczywisto�� zewn�trzn�. Dwunastu �o�nierzy
reprezentuje dla dziecka jego w�asne zmagania. Bior�c udzia� w szturmowaniu
cytadeli, dziecko uzyskuje poczucie w�asnej warto�ci w walce z bezlitosnym �wiatem.
Ostatecznie bierze g�r�, lecz dopiero po trudnym etapie wymagaj�cym wiele wysi�ku i
cierpliwo�ci. Tak przynajmniej wynika z instrukcji � doda� i poda� Wisemanowi
ksi��eczk�.
� Czy ich strategia r�ni si� za ka�dym razem? � zapyta� Wiseman popatrzywszy na
instrukcj�.
� S� aktywni od o�miu dni. Ka�dy atak r�ni� si� od pozosta�ych. C�, element�w
jest niema�o.
�o�nierze ukradkiem zbli�ali si� do cytadeli. Na murach pojawi�y si� urz�dzenia
monitoruj�ce ich dzia�ania. �o�nierze ukryli si�, korzystaj�c z os�ony innych
testowanych zabawek.
� Robi� u�ytek z przypadkowych konfiguracji terenu � wyt�umaczy� Pinario. �
Reaguj� jak przedmioty; gdy widz�, na przyk�ad, domek dla lalek, wpe�zaj� do niego
jak myszy. � Na potwierdzenie swych s��w, poni�s� z pod�ogi statek kosmiczny
wyprodukowany przez fabryk� na Uranie; poruszywszy nim, wytrz�sn�� ze �rodka dw�ch
�o�nierzy.
� Ile razy przejmuj� cytadel�? � zapyta� Wiseman. � Jak to wygl�da procentowo?
� Jak dotychczas, na dziewi�� pr�b jedna sko�czy�a si� sukcesem. Z ty�u cytadeli
znajduje si� regulator. Dzi�ki niemu mo�na ustawia� wy�szy wska�nik powodzenia.
Min�� szar�uj�cych �o�nierzy, Wiseman pod��y� za nim i obaj pochylili si� nad
cytadel�.
� To jest w gruncie rzeczy �r�d�o energii � powiedzia� Pinario. Sprytne. Poza
tym wyp�ywaj� z niego polecenia dla �o�nierzy. Wysokiej cz�stotliwo�ci przekaz ze
skrzynki z pociskami.
Otworzywszy tyln� cz�� cytadeli, zaprezentowa� prze�o�onemu lokacj� pocisk�w.
Ka�dy z nich zawiera� kolejny rozkaz. Przed planowanym atakiem pocisk zostawa�
podrzucony do g�ry i obr�cony, dzi�ki czemu uzyskiwano nowy uk�ad. Tak powstawa�
efekt przypadkowo�ci. Lecz skoro istnia�a ograniczona liczba uk�ad�w, musia�a
istnie� ograniczona liczba strategii.
� Wypr�bujemy wszystkie � oznajmi� Pinario.
� Nie mo�na tego przyspieszy�?
� To troch� potrwa. Mo�e wykonaj� tysi�c strategii, po czym...
� ...w kolejnej nast�pi zwrot o dziewi��dziesi�t stopni i zaczn� strzela� do
najbli�szego cz�owieka � doko�czy� Wiseman.
� Albo i gorzej � dorzuci� pos�pnie Pinario. � Bateria wyczerpie si� dopiero po
pi�ciu latach. Lecz gdyby podzia�a�y wszystkie naraz...
� Testuj dalej � powiedzia� Wiseman.
Popatrzyli na siebie, po czym przenie�li spojrzenia na cytadel�. �o�nierze
znajdowali si� prawie u jej st�p. Naraz jedna ze �cian odsun�a si�, ukazuj�c luf�
armatni�, i �o�nierze zostali przygnieceni.
� Nie widzia�em tego wcze�niej � mrukn�� Pinario.
Przez chwil� na polu walki panowa� ca�kowity bezruch. Nast�pnie rozbrzmia� g�os
lalki-dziecka:
� Mam tego do��. Zr�b co� innego.
Z dreszczem niepokoju m�czy�ni obserwowali, jak �o�nierze podnosz� si� i na nowo
formuj� szyki.
Dwa dni p�niej, prze�o�ony Wisemana, niski, kr�py m�czyzna o wy�upiastych
oczach, wtargn�� do jego gabinetu.
� S�uchaj � rzuci� Fowler. � Zako�cz testowanie tych cholernych zabawek. Masz
czas do jutra. � Zrobi� ruch, aby wyj��, ale Wiseman powstrzyma� go.
� To zbyt powa�na sprawa � powiedzia�. � Chod� ze mn� do pracowni, to ci poka��.
Wyk��caj�c si� przez ca�� drog�, Fowler poszed� z nim do laboratorium.
� Nie masz poj�cia, ile pieni�dzy firmy zainwestowa�y w te zabawki! � m�wi�, gdy
wchodzili do �rodka. � Na Lunie czekaj� na odpraw� ca�e statki i magazyny pe�ne
tych produkt�w!
Pinaria nigdzie nie by�o wida�. Zamiast gest�w, kt�re otwiera�y pracowni�,
Wiseman u�y� klucza.
Po�rodku siedzia�a otoczona zabawkami lalka � dziecko stworzona przez
pracownik�w laboratorium. Wok� niej zabawki wykonywa�y swoje zadania. Wrzawa
przyprawi�a Fowlera o wstrz�s.
� Przede wszystkim chodzi o ten produkt � powiedzia� Wiseman, pochylaj�c si� nad
cytadel�. Jeden z �o�nierzy czo�ga� si� w jej kierunku. Jak widzisz, jest tuzin
�o�nierzy. Z uwagi na ich liczb�, dostarczan� im energi� oraz szczeg�owe
instrukcje...
� Widz� tylko jedenastu �o�nierzy � przerwa� mu Fowler.
� Jeden pewnie si� schowa� � odrzek� Wiseman.
� Nie, on ma racj� � dobieg� g�os zza ich plec�w. Pinario stan�� obok, na jego
twarzy dostrzegli napi�cie. � Sprawdzi�em dok�adnie. Jeden znikn��.
Trzej m�czy�ni milczeli.
� Mo�e cytadela go zniszczy�a � podsun�� wreszcie Wiseman.
� Tu obowi�zuje zasada zachowania materii � odpar� Pinario. � Skoro go
�zniszczy�a� � to co zrobi�a ze szcz�tkami?
� Mo�e przekszta�ci�a je w energi� � powiedzia� Fowler, spogl�daj�c na cytadel�
i pozosta�ych �o�nierzy.
� Kiedy zorientowali�my si�, �e �o�nierz znikn�� � odrzek� Pinario wpadli�my na
pewien pomys�. Zwa�yli�my pozosta�ych jedenastu wraz z cytadel�. Ich ��czna masa
r�wna si� masie wyj�ciowej � czyli dwunastu �o�nierzy i cytadeli. Dlatego on musi
gdzie� tam by�. � Wskaza� na cytadel�, kt�ra w�a�nie odpiera�a atak nacieraj�cych
�o�nierzy.
Spogl�daj�c na cytadel�, Wiseman dozna� g��bokiego odczucia, �e nast�pi�a w niej
jaka� zmiana. Wydawa�a si� inna.
� Poka� nam ta�my � rzuci� Wiseman.
� Co? � zapyta� Pinario, po czym si� zarumieni�. � Ach, jasne. � Podszed� do
lalki-dziecka, wy��czy� j� i wyj�� ze �rodka szpul� ta�my z nagraniem. Roztrz�siony
zani�s� j� do projektora.
Ogl�dali ci�g powtarzaj�cych si� atak�w, a� zacz�y �zawi� im oczy. �o�nierze
nacierali, dokonywali odwrotu, padali, podnosili si� i zaczynali wszystko od
nowa...
� Zatrzymaj ta�m� � powiedzia� nagle Wiseman. Powt�rzono ostatni� sekwencj�.
Jeden z �o�nierzy sun�� w kierunku podn�a cytadeli. Wystrzelony w niego pocisk
eksplodowa�, przys�aniaj�c go na chwil�. Tymczasem pozosta�a jedenastka ponowi�a
dzik� pr�b� sforsowania mur�w. �o�nierz wy�oni� si� z ob�oku py�u i ponownie ruszy�
przed siebie. Dotar� do muru. Fragment �ciany odsun�� si� na bok.
U�ywaj�c swego karabinu jako �rubokr�ta, prawie niewidoczny na tle cytadeli
�o�nierz odkr�ci� sobie g�ow�, nast�pnie jedno rami� oraz obie nogi. Od��czone
ko�czyny wpe�z�y do utworzonej szczeliny. Pozosta�a r�ka i karabin pod��y�y w �lady
poprzednik�w. Szczelina znik�a.
� Rodzic uzna�by, �e dziecko zgubi�o lub zniszczy�o jednego z �o�nierzyk�w �
powiedzia� Fowler. � Zestaw stopniowo by si� skurczy� i dziecko ponios�oby za to
ca�� odpowiedzialno��.
� Co proponujesz? � zapyta� Pinario.
� Niech atakuj� dalej � uzna� Fowler, co Wiseman potwierdzi� skinieniem g�owy. �
Trzeba doprowadzi� rzecz do ko�ca. Ale prosz� nie spuszcza� ich z oka.
� Od tej chwili ca�y czas kto� przy nich b�dzie � o�wiadczy� Pinario.
� Najlepiej sam ich pilnuj � dorzuci� Fowler.
Mo�e wszyscy to zrobimy, pomy�la� Wiseman. A przynajmniej Pinario i ja.
Ciekawe, co zrobi�a ze szcz�tkami, dorzuci� w duchu.
Ciekawe.

Nim up�yn�� tydzie�, cytadela poch�on�a czterech kolejnych �o�nierzy.


Ogl�daj�c j� przez monitor, Wiseman nie dostrzega� �adnej istotnej zmiany.
Oczywi�cie. Rozrost by� �ci�le wewn�trzny, nieuchwytny dla oka.
Atak niezmiennie trwa� nadal, �o�nierze nacierali, cytadela si� broni�a.
Tymczasem on mia� przed sob� kolejn� seri� ganimedejskich produkt�w. Nast�pne
zabawki czeka�y na badania.
� I co teraz? � zapyta� sam siebie.
Pierwsza na oko wygl�da�a niepozornie: by� to str�j kowbojski ze staro�ytnego
Dzikiego Zachodu. Przynajmniej tak� nadano mu nazw�. Wiseman obrzuci� broszur�
przelotnym spojrzeniem, to co Ganimedejczycy mieli do powiedzenia na ten temat,
obchodzi�o go tyle co zesz�oroczny �nieg.
Otworzywszy pude�ko, wyj�� kostium. Tkanina by�a szara i bezkszta�tna. C� za
tandetna robota, pomy�la�. Por�wnanie ze strojem kowbojskim to znaczna przesada;
kr�j wydawa� si� nieporz�dny, wr�cz nieudolny. Gdy podni�s� kostium, tkanina
rozci�gn�a mu si� w r�kach. Odkry�, �e niechc�cy w�o�y� cz�� ubrania do wisz�cej
lu�no kieszeni.
� Nic z tego nie rozumiem � powiedzia� do Pinaria. � To si� nie sprzeda.
� W�� go � poradzi� Pinario. � Przekonamy si�.
Wiseman z wysi�kiem wcisn�� na siebie kostium.
� Czy to bezpieczne? � zapyta�.
� Tak � odpar� Pinario. � Mia�em go na sobie ju� wcze�niej. Pomys�
sympatyczniejszy ni� w przypadku pierwszej zabawki. Aczkolwiek do�� niebezpieczny.
�eby go zaktywizowa�, musisz co� sobie wyobrazi�.
� Zgodnie z konwencj�?
� Oboj�tnie.
Kostium podsun�� Wisemanowi my�l o kowbojach, tak wi�c wyobrazi� sobie, �e
wr�ci� na ranczo i mozolnie podszed� �wirow� drog� do pastwiska, gdzie owce o
czarnych pyskach skuba�y traw�, zabawnie miel�c dolnymi szcz�kami. Przystan�� przy
ogrodzeniu � drut kolczasty, gdzieniegdzie pale wbite w ziemi� � i spogl�da� na
owce. Naraz zwierz�ta ustawi�y si� w rz�dzie i pomkn�y w kierunku ocienionego
wzg�rza le��cego poza zasi�giem jego wzroku.
Zobaczy� drzewa, cyprysy o wierzcho�kach si�gaj�cych nieba. Wysoko w g�rze sok�
zatrzepota� skrzyd�ami... jak gdyby, pomy�la�, nape�nia� si� powietrzem, aby
poszybowa� jeszcze wy�ej. Sok� energicznie wzbi� si� w g�r�, po czym zastyg� w
powietrzu. Wiseman rozejrza� si� za jego ofiar�. Nie zauwa�y� nic pr�cz ogo�oconych
przez owce suchych p�l, spalonych s�o�cem �rodka lata. Licznych konik�w polnych. I
ropuchy na drodze. Zagrzeba�a si� w piasku, wida� by�o jedynie jej g�rn� cz��.
Pochyliwszy si�, usi�owa� zdoby� si� na odwag�, by dotkn�� grubej sk�ry na
g�owie ropuchy. W�wczas us�ysza� g�os m�czyzny:
� I jak ci si� podoba?
� Super � odrzek� Wiseman. Wci�gn�� w p�uca zapach suchej trawy. � Hej, jak
odr�ni� ropuch� p�ci �e�skiej od ropuchy p�ci m�skiej? Po plamach czy co?
� Dlaczego pytasz? � zapyta� g�os niewidocznego m�czyzny.
� Mam tu ropuch�.
� Czy m�g�bym zada� ci kilka formalnych pyta�? � zapyta� g�os.
� Pewnie � odpar� Wiseman.
� Ile masz lat?
To by�o �atwe.
� Dziesi�� i cztery miesi�ce � odpar� z dum�.
� Gdzie dok�adnie przebywasz w tym momencie?
� Na wsi, na ranczu pana Gaylorda, gdzie tato zabiera mnie i mam� na weekendy,
kiedy starczy czasu.
� Prosz� si� odwr�ci� i popatrze� na mnie � poleci� m�czyzna. Powiedz, czy mnie
znasz.
Z oci�ganiem odwr�ci� si� od na wp� zagrzebanej w ziemi ropuchy. Zobaczy�
doros�ego m�czyzn� o poci�g�ej twarzy i nieco krzywym nosie.
� To pan dostarcza butan � powiedzia�. � Pracuje pan w firmie gazowniczej. �
Rozejrzawszy si�, istotnie ujrza� zaparkowan� nieopodal ci�ar�wk�. � M�j tata m�wi,
�e butan jest drogi, ale nie ma innego...
M�czyzna przerwa� mu.
� Tak dla ciekawo�ci, jak nazywa si� firma gazownicza?
� Jest napisane na ci�ar�wce � odpar� Wiseman, odczytuj�c du�e, wymalowane
litery. � Dystrybutorzy Butanu Pinario, Petaluma, Kalifornia. To pan jest panem
Pinario.
� Czy by�by� got�w przysi�c, �e masz dziesi�� lat i stoisz na polu w pobli�u
Petalumy w Kalifornii? � zapyta� pan Pinario.
� Pewnie. � Widzia� wznosz�ce si� za polem pasmo zalesionych wzg�rz. Zapragn��
je zbada�, mia� do�� bezczynnego stania na drodze. Na razie! � zawo�a�, ruszaj�c z
miejsca. � Na mnie ju� czas.
Pu�ci� si� biegiem po �wirowej drodze, z dala od Pinario. Koniki polne
uskakiwa�y mu z drogi. Dysz�c, p�dzi� coraz szybciej.
� Leon! � zawo�a� za nim pan Pinario. � Daj spok�j! Zatrzymaj si�!
� Mam co� do za�atwienia w pobli�u tamtych wzg�rz � wysapa� Wiseman, nie
zatrzymuj�c si�. Naraz co� uderzy�o we� z ca�ej si�y, zamortyzowa� upadek r�kami. W
suchym powietrzu co� zadr�a�o; ogarn�� go strach i cofn�� si�. Dostrzeg� na wprost
siebie jaki� kszta�t, zarys �ciany...
� Nie dotrzesz do wzg�rz � dobieg� z ty�u g�os pana Pinario. � Lepiej st�j w
miejscu, bo na co� wpadniesz.
D�onie Wisemana zwilgotnia�y od krwi, padaj�c, skaleczy� si�. Oszo�omiony
spogl�da� na krew...
Pinario pom�g� mu zdj�� kowbojski str�j.
� To najbardziej szkodliwa zabawka, jak� mo�na sobie wyobrazi� stwierdzi�. �
Wystarczy nied�ugi czas, aby uniemo�liwi� dziecku kontakt z rzeczywisto�ci�. Sp�jrz
na siebie.
Wiseman z wysi�kiem podni�s� si� z pod�ogi i obejrza� str�j, Pinario wyrwa� mu
go si��.
� Nie�le � uzna� dr��cym g�osem. � Pobudza obecne w jednostce tendencje
introwertyczne. Wiem, �e zawsze rozmy�la�em o powrocie do dzieci�stwa. Do b�ogiego
okresu, kiedy mieszkali�my na wsi.
� Zwr�� uwag� na spos�b, w jaki w��czy�e� do fantazji elementy realne �
powiedzia� Pinario � chc�c jak najd�u�ej pozosta� w �wiecie zast�pczym. Gdyby� mia�
czas, pewnie uzna�by� �cian� laboratorium za �cian� stodo�y.
� Ju�... ju� zaczyna�em widzie� budynki starej mleczarni, gdzie farmerzy
przynosili mleko � przyzna� Wiseman.
� W miar� up�ywu czasu powr�t okaza�by si� prawie niemo�liwy doda� Pinario.
Skoro co� takiego dzia�o si� z doros�ym, pomy�le�, co by by�o z dzieckiem,
uzupe�ni� w duchu Wiseman.
� Kolejn� rzecz�, kt�r� tu mamy � powiedzia� Pinario � jest gra. Zupe�nie
zwariowana. Masz ochot� teraz j� obejrze�? To mo�e poczeka�.
� Nic mi nie jest � odpar� Wiseman. Podni�s� pude�ko i otworzy� je.
� Wygl�da jak dawny Monopol � stwierdzi� Pinario. � Nazywa si� Syndrom.
Gra sk�ada�a si� z planszy, fa�szywych pieni�dzy, kostek oraz pionk�w
reprezentuj�cych graczy. I akcji gie�dowych.
� Trzeba zdobywa� akcje � poinformowa� Pinario. � Wygl�da na to, �e zasady s�
wsz�dzie takie same. � Nawet nie spojrza� na instrukcj�. � Zawo�ajmy Fowlera i
zagrajmy razem, potrzeba co najmniej trzech graczy.
Niebawem do��czy� do nich dyrektor filii. Trzej m�czy�ni usadowili si� przy
stole, uk�adaj�c przed sob� plansz� Syndromu.
� Ka�dy gracz zaczyna na r�wni z innymi � wyja�ni� Pinario. � Podobnie jak we
wszystkich grach tego rodzaju, w czasie gry ich status zmienia si� w zale�no�ci od
warto�ci akcji, kt�re zdobywaj� podczas r�nych transakcji.
Zestawy by�y reprezentowane przez ma�e kolorowe przedmioty podobne do dawnych
hoteli i dom�w Monopolu.
Rzucali kostki, przesuwali �etony po planszy, licytowali i nabywali
nieruchomo�ci, p�acili grzywny, pobierali op�aty i szli na pewien czas do �komory
odka�aj�cej�. Tymczasem za ich plecami siedmiu �o�nierzy wci�� szturmowa�o
cytadel�.
� Mam tego do�� � powiedzia�a lalka-dziecko. � Zr�b co� innego.
�o�nierze uformowali szyki. I przyst�pili do kolejnego ataku.
� Ciekawe, jak d�ugo to cholerstwo ma trwa�, zanim dowiemy si�, czemu ma s�u�y�
� powiedzia� z rozdra�nieniem Wiseman.
� Trudno powiedzie�. � Pinario popatrzy� na purpurowo � z�ote akcje zgromadzone
przez Fowlera. � Ja mog� z nich skorzysta� � oznajmi�. To kopalnia uranu na
Plutonie. Na co ci ona potrzebna?
� To korzystna inwestycja � mrukn�� Fowler, przegl�daj�c pozosta�e papiery
warto�ciowe. � Ale mo�emy si� zamieni�.
Jak mam si� skupi� na grze, pomy�la� Wiseman, kiedy tamto z ka�d� chwil� zbli�a
si� do... B�g wie czego? Tego, do czego zosta�o stworzone. Masy krytycznej.
� Chwileczk� � powiedzia�, powoli cedz�c sylaby. Opu�ci� d�o�, w kt�rej trzyma�
akcje. � Czy cytadela mog�aby tworzy� stos?
� Jaki znowu stos? � zapyta� Fowler, skupiaj�c uwag� na w�asnej d�oni.
� Ciekawa my�l � uzna� Pinario, r�wnie� opuszczaj�c r�k�. � Tworzy z siebie stos
atomowy, kawa�ek po kawa�ku. Dop�ki... � Urwa�. � Nie, wzi�li�my to pod uwag�. Nie
zawiera �adnych ci�kich element�w. To po prostu pi�cioletnia bateria oraz kilka
niewielkich urz�dze� dzia�aj�cych zgodnie z poleceniami wysy�anymi z wn�trza
baterii. Nie da rady utworzy� z tego bomby.
� Moim zdaniem � powiedzia� Wiseman � byliby�my bezpieczniejsi poza tym
pomieszczeniem. � Do�wiadczenia z kostiumem kowbojskim nauczy�y go szacunku dla
ganimedejskich osi�gni�� technicznych. A skoro kostium mo�na by�o uzna� za najmniej
szkodliwy...
� Zosta�o ju� tylko sze�ciu �o�nierzy � stwierdzi� Fowler, spogl�daj�c mu przez
rami�. Wiseman i Pinario zerwali si� ze swoich miejsc. Fowler mia� racj�. Pozosta�a
zaledwie po�owa pocz�tkowego sk�adu �o�nierzy. Kolejny dotar� do cytadeli i
przenikn�� do �rodka.
� Sprowad�my tu wojskowego eksperta od bomb � zaproponowa� Wiseman. � Niech to
sprawdzi. To przekracza mo�liwo�ci naszego wydzia�u. � Zwr�ci� si� do Fowlera. �
Zgadzasz si�?
� Najpierw sko�czmy gra� � odrzek� Fowler.
� Dlaczego?
� Bo musimy mie� pewno�� � skwitowa� Fowler. Lecz jego gwa�towne zainteresowanie
wskazywa�o na to, �e gra wci�gn�a go i mia� zamiar doprowadzi� j� do ko�ca. � Co
dostan� za sw�j udzia� w kopalni na Plutonie? Jestem otwarty na propozycje.
On i Pinario rozpocz�li negocjacje. Gra trwa�a przez nast�pn� godzin�. Wreszcie
wszyscy zrozumieli, �e Fowler zdobywa� przewag� na gie�dzie. Posiada� pi�� kopalni,
dwie wytw�rnie plastiku, monopol na glony oraz wszystkie siedem detalicznych
przedsi�biorstw handlowych. Z uwagi na spor� liczb� przyj�tych akcji, zdoby�
wi�kszo�� pieni�dzy.
� Rezygnuj� � oznajmi� Pinario. Zosta�a mu jedynie gar�� nic nieznacz�cych
udzia��w. � Kto� chce je kupi�?
Resztkami pieni�dzy Wiseman zlicytowa� udzia�y. Uzyska� je i podj�� gr� sam na
sam z Fowlerem.
� To jasne, �e gra stanowi replik� typowych interes�w prowadzonych przez dwie
kultury � stwierdzi� Wiseman. � Przedsi�biorstwa sprzeda�y detalicznej to
najwyra�niej ganimedejskie sp�ki.
Poczu� przyp�yw podniecenia, kilka razy poszcz�ci�o mu si� w rzucie kostk� i
pojawi�a si� okazja, by uzupe�ni� nieco sw�j marny dobytek.
� Graj�c w t� gr�, dzieci uzyska�yby zdrowy stosunek do rzeczywisto�ci
gospodarczej. To przygotowa�oby je do wej�cia w �wiat doros�ych.
Lecz kilka minut p�niej wyl�dowa� na terenie Fowlera i grzywna pozbawi�a go
wszystkich d�br. Musia� odda� dwa udzia�y gie�dowe, jego koniec by� blisko.
� Wiesz co, Leon, jestem sk�onny zgodzi� si� z tob�. Ten przedmiot mo�e pe�ni�
funkcj� jednego terminalu bomby. Pewnego rodzaju stacji odbiorczej. Kiedy zostanie
dok�adnie oprzewodowana, mo�e spowodowa� wybuch mocy transmitowanej z Ganimedesa.
� Czy to w og�le mo�liwe? � zapyta� Fowler, uk�adaj�c nomina�ami fa�szywe
pieni�dze.
� A kto ich tam wie? � odpar� Pinario, spaceruj�c doko�a z r�kami w kieszeniach.
� Prawie sko�czyli�cie?
� Jeszcze troch� � odpowiedzia� Wiseman.
� M�wi� to dlatego � doda� Pinario � �e zosta�o tylko pi�ciu �o�nierzy. To idzie
coraz szybciej. Dla pierwszego trwa�o to tydzie�, dla si�dmego zaledwie p� godziny.
Wcale bym si� nie zdziwi�, gdyby ostatnia pi�tka uwin�a si� w ci�gu kolejnych dw�ch
godzin.
� Sko�czyli�my � oznajmi� Fowler. Zdoby� ostatni udzia� na gie�dzie, ostatniego
dolara.
Wiseman wsta� od sto�u, zostawiaj�c Fowlera.
� Zawiadomi� wojsko, �eby sprawdzili cytadel�. Je�li chodzi o t� gr�, my�l�, �e
to zwyk�a podr�bka terra�skiego Monopolu.
� Mo�e nie wiedz�, �e ju� j� mamy � podsun�� Fowler. � Tyle �e pod 4to� nazw�.
Przystawiono na pude�ku Syndromu piecz�tk� dopuszczenia i powiadomiono
importera. Wiseman zadzwoni� z biura do przedstawicielstwa s�u�b wojskowych i
wyja�ni� im, o co chodzi.
� Ekspert od bomb zaraz tam przyjedzie � odpowiedzia� flegmatyczny g�os po
drugiej stronie linii. � Do jego przyjazdu nie ruszajcie obiektu.
Ogarni�ty poczuciem bezu�yteczno�ci Wiseman podzi�kowa� i odwiesi� s�uchawk�.
Nie zdo�ali rozwi�za� zagadki gry �o�nierze � i � cytadela, 4i>ecnie sprawy wymkn�y
im si� z r�k.

Ekspert od bomb by� m�odym, kr�tko ostrzy�onym cz�owiekiem, kt�ry rozk�adaj�c


sw�j sprz�t, u�miechn�� si� do nich przyja�nie. Mia� na sobie zwyk�y kombinezon bez
�adnej dodatkowej ochrony.
� Pierwsza rada � oznajmi�, sko�czywszy ogl�dziny cytadeli. � Od��czy� przewody
od baterii. Chyba �e wolicie poczeka� na zako�czenie cyklu, wtedy mo�emy od��czy�
przewody, zanim nast�pi reakcja. Innymi s�owy, pozw�lmy elementom ruchomym
przedosta� si� w obr�b cytadeli. Nast�pnie, gdy tylko znajd� si� w �rodku,
od��czymy przewody i otworzymy cytadel�, �eby zobaczy�, co jest grane.
� Czy to bezpieczne? � zapyta� Wiseman.
� My�l�, �e tak � odpar� ekspert. � Nie stwierdzam obecno�ci czynnik�w
radioaktywnych. � Usiad� na pod�odze za cytadel� z no�ycami do drutu w r�ku.
Pozosta�o tylko trzech �o�nierzy.
� To nie powinno d�ugo potrwa� � o�wiadczy� z zadowoleniem m�ody cz�owiek.
Kwadrans p�niej jeden z trzech �o�nierzy podpe�z� do podn�a cytadeli, od��czy�
swoj� g�ow�, rami�, nogi oraz korpus i wszed� do cytadeli przez utworzon�
szczelin�.
� Zosta�o dw�ch � powiedzia� Fowler.
Nim up�yn�o dziesi�� minut, nast�pny �o�nierz poszed� w �lady poprzednika.
Czterej m�czy�ni wymienili spojrzenia.
� To ju� � rzuci� ochryp�ym g�osem Pinario.
Ostami �o�nierz zbli�y� si� do cytadeli. Dzia�a wewn�trz obiektu obra�y go sobie
za cel, on jednak niez�omnie brn�� dalej.
� Statystycznie rzecz bior�c � powiedzia� g�o�no Wiseman, aby z�agodzi� napi�cie
� za ka�dym razem to powinno trwa� d�u�ej, poniewa� cytadela koncentruje si� na
mniejszej liczbie napastnik�w. Najpierw powinno przebiega� szybko, po czym coraz
wolniej, a� w ko�cu ostami �o�nierz musia�by forsowa� cytadel� przez miesi�c,
pr�buj�c...
� Cicho � przerwa� mu spokojnym, rzeczowym g�osem ekspert. � Je�li �aska.
Ostatni z �o�nierzy dotar� do podn�a cytadeli. Podobnie jak pozostali przyst�pi�
do swojej rozbi�rki.
� Niech pan przygotuje te no�yce � warkn�� Pinario.
Fragmenty �o�nierza przemie�ci�y si� do wn�trza obiektu. Szczelina zacz�a si�
zamyka�. Ze �rodka dobiega� szum coraz g�o�niejszej kot�owaniny.
� Ju�, na mi�o�� bosk�! � wykrzykn�� Fowler.
M�ody ekspert opu�ci� no�yce i przeci�� dodatni przew�d baterii. B�ysn�a iskra i
ekspert przytomnie odskoczy�; no�yce upad�y na pod�og�.
� Raju! � powiedzia�. � Musia�em by� uziemiony. � Ostro�nie si�gn�� po
upuszczone szczypce.
� Dotyka� pan os�ony obiektu � odpar� w podnieceniu Pinario. Sam si�gn�� po
no�yce i przykucn�wszy, poszuka� przewodu. � Mo�e owin� je chustk� � mrukn��,
cofaj�c narz�dzie i grzebi�c w kieszeni w poszukiwaniu chustki. � Czy kto� ma co�,
w co m�g�bym je owin��? Nie chc�, �eby mnie kopn�o. Trudno powiedzie�, ile...
� Dawaj � za��da� Wiseman, wyrywaj�c mu no�yce. Odepchn�� Pinaria i zacisn�� je
na przewodzie.
� Za p�no � stwierdzi� spokojnie Fowler.

Wiseman ledwo us�ysza� g�os prze�o�onego, w jego g�owie brzmia� uparty d�wi�k.
Przy�o�y� r�ce do uszu, na pr�no chc�c si� go pozby�. Wydobywa� si� z cytadeli i
przenika� w g��b jego czaszki. Zbyt d�ugo zwlekali�my, pomy�la�. Dosta�a nas.
Zwyci�y�a, poniewa� jest nas zbyt wielu; wdali�my si� w sprzeczk�...
� Gratulacje � powiedzia� g�os w jego g�owie. � Tw�j hart ducha doprowadzi� ci�
do celu.
Ogarn�o go przemo�ne poczucie dobrze spe�nionego zadania.
� Przeszkody by�y nadzwyczaj liczne � ci�gn�� g�os. � Wszyscy inni daliby za
wygran�.
Wiedzia�, �e niebezpiecze�stwo min�o. Ich niepok�j by� bezpodstawny.
� Niech to, czego dokona�e� � oznajmi� g�os � przy�wieca wszystkim twoim
przedsi�wzi�ciom. Zawsze zatriumfujesz nad przeciwnikami. Cierpliwo�ci� i uporem
dopniesz swego. Ostatecznie wszech�wiat nie jest wcale taki ogromny...
Nie, u�wiadomi� sobie ironicznie. Nie jest.
� S� po prostu zwyk�ymi lud�mi � m�wi� koj�co g�os. � Wi�c nawet je�li jeste�
jedynym, jednostk� przeciwko wielu, nie masz si� czego obawia�. Uzbr�j si� w
cierpliwo�� � i nie martw si�.
� Nie b�d� � obieca� g�o�no.
Szum ust�pi�. G�os umilk�.
� Koniec � oznajmi� po d�u�szej chwili Fowler.
� Nic nie rozumiem � powiedzia� Pinario.
� Oto na czym polega�o jej zadanie � stwierdzi� Wiseman. � To zabawka
terapeutyczna. Pomaga dziecku zdoby� pewno�� siebie. Rozbi�rka �o�nierzy �
u�miechn�� si� � likwiduje barier� pomi�dzy dzieckiem a �wiatem. ��cz� si� w jedno,
co symbolizuje podb�j �wiata.
� Wobec tego jest nieszkodliwa � uzna� Fowler.
� Tyle pracy na nic � gdera� Pinario. � Przykro mi, �e wzywali�my pana na darmo
� zwr�ci� si� do eksperta.
Wrota cytadeli stan�y otworem. Dwunastu �o�nierzy wysz�o na zewn�trz w pe�nym
rynsztunku. Cykl dope�ni� si�, mo�na by�o od nowa rozpocz�� atak.
� Nie dopuszcz� tej gry do sprzeda�y � powiedzia� nieoczekiwanie Wiseman.
� Co? � rzuci� Pinario. � Dlaczego?
� Nie ufam jej � stwierdzi� Wiseman. � To skomplikowany gad�et, kt�rego jedyne
zadanie polega na tym, �e rozk�ada si� na cz�ci, by potem odzyska� wyj�ciow�
posta�. Tu musi chodzi� o co� wi�cej, nawet je�li nie mo�emy...
� To gra terapeutyczna � perswadowa� Pinario.
� Decyzj� pozostawiam tobie, Leon � odpar� Fowler. � Skoro masz w�tpliwo�ci, nie
zatwierdzaj jej. Ostro�no�ci nigdy nie za wiele.
� By� mo�e si� myl� � powiedzia� Wiseman. � Dr�czy mnie jednak my�l, po co oni
to zbudowali? Czuj�, �e nie znale�li�my prawdziwej odpowiedzi na to pytanie.
� I str�j ameryka�skiego kowboja � dorzuci� Pinario. � Jego te� nie chcesz
wypu�ci�.
� Tylko gr� planszow� � odrzek� Wiseman. � Syndrom czy jak jej tam. �
Pochyliwszy si�, obserwowa� nacieraj�cych na cytadel� �o�nierzy. K��by dymu...
ruch, pozorowany atak, przezorny odwr�t...
� O czym my�lisz? � zapyta� Pinario, spogl�daj�c na niego.
� Mo�e chodzi o odwr�cenie uwagi � powiedzia� Wiseman. � Aby nas czym� zaj��,
przez co, nie zauwa�ymy czego� innego. � By� to podszept intuicji, nie potrafi�
jednak dok�adnie go okre�li�. � Wabik � doda�. � Podczas gdy w rzeczywisto�ci
dzieje si� co� innego. Dlatego jest to takie skomplikowane. Musieli�my j�
podejrzewa�. Po to zosta�a stworzona.
Zbity z tropu zagrodzi� drog� jednemu z �o�nierzy. �o�nierz wykorzysta�
przeszkod�, aby schroni� si� przed czujnikami cytadeli.
� Mamy przed nosem co� � dorzuci� Fowler � czego nie widzimy.
� Tak. � Wiseman zastanawia� si�, czy kiedykolwiek dojd� prawdy. � Tak czy
inaczej � doda� � zatrzymajmy j� tutaj do dalszych obserwacji.
Usiad� nieopodal, gotowy pilnowa� �o�nierzy. Nastawi� si� na d�ugie oczekiwanie.

O sz�stej wieczorem Joe Hauck, kierownik dzia�u sprzeda�y w sklepie z zabawkami


Appeleya, zaparkowa� samoch�d przed domem, wysiad� i ruszy� w g�r� po schodach.
Pod pach� ni�s� du�y, p�aski pakunek, �pr�bk�, kt�r� sobie przyw�aszczy�.
� Hej! � pisn�y jego dzieci, Bobby i Lora, gdy wszed� do �rodka. � Masz co� dla
nas, tato? � Zast�pi�y mu drog�. �ona podnios�a w kuchni wzrok znad gazety.
� Przynios�em wam now� gr� � powiedzia� Hauck. Zadowolony rozpakowa� pude�ko.
Nie by�o powodu, dla kt�rego nie mia�by wzi�� sobie jednej z gier; od wielu tygodni
wisia� na telefonie, usi�uj�c przepchn�� j� przez Biuro Standard�w � ostatecznie
wszystko zosta�o zatwierdzone, przepuszczono tylko jeden spo�r�d trzech produkt�w.
Gdy dzieci wysz�y zabieraj�c gr�, �ona powiedzia�a �ciszonym g�osem:
� Zn�w na g�rze szerzy si� korupcja. � Nie lubi�a, jak przynosi� do domu zabawki
ze sklepowego magazynu.
� Mamy ich tysi�ce � odpar� Hauck. � Magazyn wype�niony po brzegi. Nikt nie
zauwa�y braku jednej.
Przy kolacji dzieci z uwag� przestudiowa�y instrukcj� do��czon� do gry.
Zaabsorbowa�o je to bez reszty.
� Nie czytajcie przy stole � powiedzia�a z nagan� w g�osie pani Hauck.
Odchylaj�c si� na krze�le, Joe Hauck ko�czy� zdawa� relacj� z bie��cych
wydarze�.
� Tyle to trwa�o i co w ko�cu zatwierdzili? Jeden marny produkt. B�dziemy mie�
szcz�cie, je�li sprzedamy tego tyle, aby mie� jaki� zysk. Jedynie gra z �o�nierzami
by�a naprawd� op�acalna, a dopuszczenie jej zawiesili na czas nieokre�lony.
Zapali� papierosa i odpr�y� si�, daj�c si� unie�� ciszy panuj�cej w domu oraz
obecno�ci �ony i dzieci.
� Tato, chcesz zagra�! � zapyta�a c�rka. � Tu jest napisane, �e im wi�cej os�b
gra, tym lepiej.
� Pewnie � odrzek� Joe Hauck.
Podczas gdy �ona sprz�ta�a ze sto�u, wraz z dzie�mi roz�o�y� plansz�, �etony,
kostki, papierowe pieni�dze oraz papiery warto�ciowe. Gra wci�gn�a go prawie
natychmiast, powr�ci�y wspomnienia z dzieci�stwa, gdy ze sprytem i oryginalno�ci�
zdobywa� udzia�y, by wreszcie zgromadzi� znaczn� cz�� d�br.
Westchn�� z zadowoleniem.
� I koniec � powiedzia� do dzieci. � Obawiam si�, �e od pocz�tku by�em g�r�.
Koniec ko�c�w znam t� gr�. � Zdobycie cennych nieruchomo�ci umieszczonych na
planszy nape�ni�o go niek�aman� satysfakcj�. Przykro mi, dzieciaki.
� Przecie� ty wcale nie wygra�e� � odpar�a jego c�rka.
� Przegra�e� � dorzuci� syn.
� Co takiego? � zawo�a� Joe Hauck.
� Osoba, kt�ra zgromadzi najwi�cej d�br, przegrywa � u�wiadomi�a go Lora.
Pokaza�a mu instrukcje.
� Widzisz? Chodzi o to, aby pozby� si� wszystkich akcji. Tato, wypadasz z gry.
� Do diab�a z tym � odrzek� rozczarowany Joe Hauck. � Co to za gra. � Jego
zadowolenie ulotni�o si� bez �ladu. � To nie zabawa.
� Teraz my dwoje rozegramy ostatni� parti� � powiedzia� Bobby. Zobaczymy, kto
wygra.
Joe Hauck wsta� od sto�u.
� Nie rozumiem � mrukn��. � Czy kto� kiedy� widzia� gr�, w kt�rej wygrywaj�cy
traci wszystko?
Dzieci podj�y gr�. Z rosn�cym podnieceniem wymienia�y akcje i pieni�dze. Gdy
zacz�y ostatni etap, ich skupienie osi�gn�o stan bliski ekstazy.
� Nie znaj� Monopolu � powiedzia� do siebie Hauck. � Dlatego ta zwariowana gra
nie wydaje im si� dziwna.
Tak czy inaczej, najwa�niejsze, �e Syndrom im si� spodoba�; to oznacza�o, �e gra
wbrew pozorom si� sprzeda, co by�o najwa�niejsze. Dzieci odbywa�y pierwsz� lekcj�
naturalnego pozbywania si� swoich d�br. Rado�nie, niemal �apczywie rezygnowa�y z
akcji i pieni�dzy.
Podnosz�c na ojca roziskrzone spojrzenie, Lora zawo�a�a:
� To najbardziej pouczaj�ca gra, jak� kiedykolwiek przynios�e�, tato!

GDYBY NIE BENNY CEMOLI

P�dz�cy przez niezaorane pole ch�opcy wydali na widok statku radosne okrzyki;
wyl�dowa� dok�adnie tam, gdzie oczekiwali, i to oni znale�li go pierwsi.
� Hej, to najwi�kszy, jaki do tej pory widzia�em! � Zdyszany ch�opiec
przystan��. � Nie pochodzi z Marsa, tylko z jakiego� dalszego zak�tka. Przeby� ca�y
ten szmat drogi, wiem o tym. � Rozmiary statku odebra�y mu pewno�� siebie i odwag�.
Popatrzywszy na niebo, zrozumia�, �e zgodnie z przewidywaniami wszystkich nast�pi�o
przybycie armady. � Lepiej dajmy im zna� � powiedzia� do swoich towarzyszy.
John LeConte sta� na prze��czy obok swojej nap�dzanej par� limuzyny z szoferem i
niecierpliwie czeka� na nagrzanie zbiornika. Bachory dotar�y tam pierwsze, pomy�la�
ze z�o�ci�, mimo �e to powinienem by� ja. I to na dodatek obdarte; dzieci rolnik�w.
� Czy telefon dzisiaj dzia�a? � zapyta� swojego sekretarza LeConte.
� Tak, sir � odpowiedzia� pan Fali, spogl�daj�c na swoje notatki. � Czy mam
wys�a� wiadomo�� do Oklahoma City? � By� najchudszym pracownikiem, jaki
kiedykolwiek zosta� wyznaczony do pracy w biurze LeConte�a. Wygl�da�o na to, �e nie
wykazywa� najmniejszego zainteresowania pokarmem. Na dodatek jego skuteczno�� by�a
niezaprzeczalna.
� Ludzie z imigracyjnego powinni us�ysze� o tej zniewadze � mrukn�� LeConte.
Westchn��. Wszystko posz�o nie tak. Armada z Proximy Centauri wyl�dowa�a po
dziesi�ciu latach i �adne z urz�dze� wczesnego wykrywania nie zarejestrowa�o
zawczasu tego faktu. Teraz Oklahoma City b�dzie musia�o stawi� czo�o przybyszom na
rodzimym gruncie � LeConte dotkliwie odczu� t� psychologiczn� niekorzy��.
Sp�jrzcie na nasz sprz�t, pomy�la�, obserwuj�c, jak transportowce flotylli
przyst�puj� do opuszczenia �adunku. Do diab�a, wygl�damy przy nich jak
prowincjusze. �a�owa�, �e jego s�u�bowy samoch�d potrzebowa� dwudziestu minut, aby
si� rozgrza�; �a�owa�...
Tak naprawd�, �a�owa�, �e CBOM w og�le istnieje.
Centauria�skie Biuro Odnowy Miejskiej, formacja, kt�rej nieszcz�liwym trafem
przys�ugiwa�a pot�na w�adza �r�duk�adowa. W 2170 roku zosta�a poinformowana o
Nieszcz�ciu i ruszy�a w przestrze� kosmiczn� jak fototropiczny organizm czu�y na
�wiat�o powsta�e w wyniku eksplozji bomb wodorowych. Lecz LeConte wiedzia� lepiej.
Organizacje rz�dz�ce w uk�adzie centauria�skim zna�y szczeg�y tragedii, poniewa�
utrzymywa�y kontakt radiowy z innymi planetami z Uk�adu S�onecznego. Na Ziemi
ocala�o niewiele z rodzimych form �ycia. On sam pochodzi� z Marsa, siedem lat
wcze�niej dowodzi� misj� pomocnicz� i bez wzgl�du na warunki postanowi� zosta� na
Ziemi z uwagi na panuj�ce tu mo�liwo�ci...
To niezmiernie trudne, pomy�la�, czekaj�c, a� nap�dzany par� samoch�d wreszcie
si� rozgrzeje. Przybyli�my tu pierwsi, ale CBOM przewy�sza nas rang�, musimy
pogodzi� si� z tym niezr�cznym faktem. Moim zdaniem wykonali�my kawa� dobrej roboty
przy odbudowie. Oczywi�cie, nie jest tak, jak by�o kiedy�... lecz dziesi�� lat to
nied�ugo. Dajcie nam kolejne dwadzie�cia, a poci�gi zn�w rusz� w swoj� drog�. Poza
tym nasze kontrakty na budow� dr�g sz�y jak �wie�e bu�eczki, nie starczy�o dla
wszystkich ch�tnych.
� Telefon do pana, Oklahoma City � odezwa� si� pan Fali, wr�czaj�c mu s�uchawk�
przeno�nego telefonu polowego.
� Reprezentant na wyje�dzie John LeConte � powiedzia� g�o�no LeConte. � Prosz�
m�wi�, powtarzam, prosz� m�wi�.
� Tu Kwatera Partii � zabrzmia� przerywany trzaskami osch�y g�os w s�uchawce. �
Otrzymali�my raporty od mieszka�c�w zachodniej Oklahomy i Teksasu na temat
wielkiego...
� Jest tutaj � przerwa� LeConte. � Widz� go. Jestem gotowy do podj�cia rozm�w z
jego za�og�; o zwyk�ej porze dostarcz� sprawozdanie na ten temat. Nie ma potrzeby,
aby mnie kontrolowa�. � Poczu� przyp�yw irytacji.
� Czy armada jest uzbrojona?
� Nie � odrzek� LeConte. � Wygl�da na to, �e sk�ada si� z biurokrat�w,
urz�dnik�w handlowych i przewo�nik�w. Innymi s�owy, z s�p�w.
� C�, wobec tego id� i daj im do zrozumienia, �e ich obecno�� jest niepo��dana
przez lokaln� populacj� oraz Zarz�d Rozdartych Wojn� Teren�w. Powiedz im, �e
prawodawca wyda specjalne o�wiadczenie jako wyraz oburzenia z powodu ingerencji w
sprawy lokalne suwerennej formacji �r�duk�adowej.
� Wiem, wiem � odpar� LeConte, � Wiem, �e to zosta�o postanowione.
� Sir, pa�ski samoch�d gotowy do drogi! � zawo�a� szofer.
� Niech zrozumiej�, �e nie b�dziesz si� z nimi wdawa� w �adne negocjacje,
udzielenie im zgody na pobyt na Ziemi nie le�y w zakresie twoich kompetencji.
Jedynie Zarz�d mo�e to uczyni�, on za� stanowczo si� temu sprzeciwia.
LeConte od�o�y� s�uchawk� i pospieszy� do samochodu.

Pomimo sprzeciwu w�adz lokalnych, Peter Hood z CBOM � u postanowi� za�o�y�


kwater� w ruinach dawnej stolicy terra�skiej, Nowym Jorku. To zapewni CBOM � owcom
wi�cej presti�u podczas stopniowego poszerzania kr�gu wp�yw�w organizacji.
Naturalnie przyjdzie czas, �e kr�g obejmie ca�� planet�. Nim jednak to nast�pi,
up�yn� dekady.
Przemierzaj�c ruiny dawnej bocznicy kolejowej, Peter Hood pomy�la�, �e do tego
czasu on ju� dawno b�dzie na emeryturze. Niewiele pozosta�o z kultury sprzed czas�w
tragedii. W�adze lokalne � polityczne zera, kt�re nap�yn�y z Marsa i Wenus,
s�siednich planet � uczyni�y niewiele. Mimo to podziwia� ich starania.
� Wiecie co, odwalili za nas brudn� robot� � powiedzia� do id�cych przed nim
wsp�pracownik�w. � Powinni�my im by� wdzi�czni. Nie�atwo zaadaptowa� doszcz�tnie
zniszczone tereny, a oni tego dokonali.
� Przynios�o im to znaczny doch�d � zauwa�y� Fletcher.
� Motyw si� nie liczy. Wa�ne s� rezultaty � odpar� Hood. Pomy�la� o spotkaniu z
urz�dnikiem w samochodzie parowym, by�o formalne i kry�o w sobie liczne ukryte
pu�apki. Gdy wiele lat temu tamci wkroczyli na scen�, nie powita� ich nikt pr�cz
napromieniowanych, sczernia�ych niedobitk�w, kt�rzy wype�zali z piwnic i b��dzili
wok� niewidz�cymi spojrzeniami. Zadr�a�.
Podszed� do niego ni�szy rang� CBOM � owiec i zasalutowa�.
� Chyba uda�o nam si� zlokalizowa� niezniszczon� struktur�, kt�ra pos�u�y za
tymczasow� siedzib�. Znajduje si� pod ziemi�. � Ogarn�o go widoczne zak�opotanie. �
Niezbyt odpowiada naszym oczekiwaniom. Chc�c znale�� co� odpowiedniejszego,
musieliby�my usun�� mieszka�c�w.
� Nie mam nic przeciwko temu � odrzek� Hood. � Piwnica zupe�nie wystarczy.
� Niegdy� mie�ci�a si� tam redakcja �New York Timesa�. Drukowano go dok�adnie
pod nami. Tak przynajmniej wynika z map. Jeszcze nie znale�li�my drukarni, na og�
znajdowa�y si� oko�o mili pod ziemi�. Nie wiemy na razie, co z niej zosta�o.
� Znalezisko by�oby nadzwyczaj cenne � przyzna� Hood.
� Owszem � potwierdzi� CBOM � owiec. � Filie gazety s� rozsypane po ca�ej
planecie; musia�a mie� tysi�c odr�bnych wyda� wychodz�cych ka�dego dnia. Ile z
filii wci�� dzia�a... � Urwa�. � Trudno uwierzy�, �e �aden z politykier�w nie zada�
sobie trudu, aby przywr�ci� do stanu poprzedniej �wietno�ci kt�r�kolwiek z
dziesi�ciu czy jedenastu gazet o �wiatowym zasi�gu.
� Dziwne � odpar� Hood. To na pewno u�atwi�oby im zadanie. Przywr�cenie ludziom
wsp�lnej kultury spoczywa�o na gazetach. Jonizacja atmosfery utrudnia�a, czasem
wr�cz uniemo�liwia�a, odbi�r radiowy i telewizyjny. � To budzi moje podejrzenia �
oznajmi�, zwracaj�c si� do ekipy. � Mo�e im wcale nie chodzi o odbudow�, a ta
dzia�alno�� to jedynie przykrywka?
� By� mo�e po prostu nie s� w stanie przywr�ci� gazetom ich dawnej �wietno�ci �
odezwa�a si� jego �ona, Joan.
Obud� w nich w�tpliwo�ci, pomy�la� Hood. Masz racj�.
� Ostatni numer �New York Timesa� � powiedzia� Fletcher � wyszed� w dzie�
Nieszcz�cia, po czym ca�a sie� prasowa i wymiany informacji zamar�a. Nie mam dla
politykier�w szacunku, wszystko wskazuje na to, �e nie wiedz� nic o fundamentach
elementach kultury. Przywracaj�c dzia�alno�� gazet, przyczynimy si� do o�ywienia
dawnej kultury znacznie skuteczniej ni� dotychczasowe dziesi�� tysi�cy projekt�w. �
M�wi� pe�nym pogardy tonem.
� By� mo�e opacznie pan je zrozumia�, ale to nieistotne � odpar� Hood. � Miejmy
nadziej�, �e g��wna cz�� mechanizmu drukarni pozosta�a nienaruszona. Nie mogliby�my
niczym jej zast�pi�. � Ujrza� na wprost ziej�ce wej�cie oczyszczone przez CBOM-
owc�w. Czeka�o go pierwsze zadanie � mia� tu, na zrujnowanej planecie, przywr�ci�
samowystarczalnej instytucji dawn� �wietno��. Z chwil� gdy to nast�pi, on uzyska
woln� r�k� do dalszych dzia�a�, gazeta przejmie na siebie cz�� jego obowi�zk�w.
� Rany, nigdy nie widzia�em takiej warstwy gruzu � mrukn�� robotnik wci�� zaj�ty
oczyszczaniem przej�cia. � My�l�, �e umy�lnie je zasypali. � Poch�aniacz l�ni�cy w
jego r�kach z hukiem wsysa� materia� i przekszta�ca� go w energi�, pozostawiaj�c
przy tym znacznie poszerzony otw�r.
� Chcia�bym jak najszybciej otrzyma� raport o stanie drukami � powiedzia� Hood
do grupy in�ynier�w czekaj�cych na wej�cie. � Jak d�ugo potrwaj� naprawy, ile... �
Zamilk�.
Pojawili si� dwaj m�czy�ni w czarnych mundurach. Policja ze statku Ochrony.
Jednym z m�czyzn by� Otto Dietrich, g��wny �ledczy centauria�skiej armady. Hood
poczu� przyp�yw napi�cia, reszta tak samo ujrza�, jak in�ynierowie i robotnicy na
chwile przerywaj� prac�, po czym powoli wracaj� do zaj��.
� Tak � powiedzia� do Dietricha. � Ciesz� si�, �e pana widz�. Chod�my na bok i
porozmawiajmy. � Dok�adnie zna� cel wizyty badacza.
� Nie zabior� panu wiele czasu, Hood � odrzek� Dietrich. � Wiem, �e jest pan
zaj�ty. Co to za miejsce? � Rozejrza� si� ciekawie z czujnym wyrazem okr�g�e],
zaro�ni�tej twarzy.

W niewielkim pomieszczeniu przeznaczonym na tymczasowe biuro, Hood stan��


naprzeciw dw�ch policjant�w.
� Jestem przeciwny karom � powiedzia� cicho. � Up�yn�o zbyt wiele czasu. Dajcie
im spok�j.
� Lecz zbrodnie wojenne pozostaj� zbrodniami nawet po czterdziestu latach �
stwierdzi� Dietrich, szarpi�c si� w zamy�leniu za ucho. � Zreszt�, jaki przedstawi
pan argument? Dzia�amy po stronie prawa. Kto� rozp�ta� t� wojn�. Te osoby mog�
teraz sprawowa� odpowiedzialne stanowiska, ale to nie ma �adnego znaczenia.
� Ilu przywie�li�cie ludzi? � zapyta� Hood.
� Dwustu.
� No to jeste�cie gotowi do pracy.
� Jeste�my gotowi do przeprowadzenia rozeznania. Do zdobycia stosownych
dokument�w i rozpocz�cia spraw w lokalnych s�dach. Mo�emy ka�dego zmusi� do
wsp�pracy z nami, je�li o to panu chodzi. Do�wiadczony personel zosta� wys�any w
kluczowe punkty. � Dietrich popatrzy� na niego badawczo. � To konieczne, nie widz�
w tym �adnego problemu. Czy mia� pan zamiar chroni� winne jednostki przed
odpowiedzialno�ci� � zrobi� u�ytek z ich tak zwanych umiej�tno�ci dla cel�w w�asnej
organizacji?
� Nie � odpar� stanowczo Hood.
� Prawie osiemdziesi�t milion�w ludzi zgin�o podczas Nieszcz�cia � powiedzia�
Dietrich. � Zapomnia� pan o tym? A mo�e z uwagi na to, �e w wi�kszo�ci byli to
nieznani nam miejscowi...
� Nie o to chodzi � przerwa� mu Hood. Czu�, �e sprawa by�a beznadziejna, nie
potrafi� przebi� si� przez policyjn� mentalno��. � Ju� przedstawi�em swoje
w�tpliwo�ci. Uwa�am, �e tak p�ne rozpocz�cie masowej nagonki i egzekucji nie ma
sensu. Niech pan nie prosi o wsp�prac� moich ludzi, odmawiam, gdy� nie po�wi�c�
nikogo, nawet dozorcy. Czy wyra�am si� jasno?
� Wy ideali�ci � westchn�� Dietrich. � Sprzeciw to szlachetne dzia�anie,
zw�aszcza gdy ma na celu... odbudow�, prawda? Nie widzi pan czy nie chce widzie�,
�e bez naszej interwencji ci ludzie zn�w zaostrz� konflikt. Jeste�my to winni
przysz�ym pokoleniom. Stanowczo�� to na d�u�sz� met� najbardziej humanitarna
metoda. Niech pan powie, Hood. Co to za miejsce? Co odbudowuje pan z tak� energi�?
� �New York Timesa� � odpar� Hood.
� Jest tu chyba jakie� archiwum, co? Mogliby�my zapozna� si� z informacjami.
Pomog�y nam w naszej dzia�alno�ci.
� Nie odm�wi� wam dost�pu do odkrytego materia�u � odrzek� Hood.
� Szczeg�owy zapis prowadz�cych do wojny wydarze� m�g�by si� okaza� interesuj�cy
� rzek� z u�miechem Dietrich. � Kto, na przyk�ad, sprawowa� g��wn� w�adz� w Stanach
Zjednoczonych w przededniu Kataklizmu? Nikt, z kim dotychczas rozmawiali�my, nie
pami�ta. � U�miechn�� si� jeszcze szerzej.

Wczesnym rankiem nast�pnego dnia do tymczasowego biura Hooda dotar� raport


in�ynier�w. �r�d�o dop�ywu mocy gazety zosta�o doszcz�tnie zniszczone, ale cefalon,
struktura m�zgowa kieruj�ca homeostatycznym uk�adem wysz�a z kataklizmu bez
szwanku. Gdyby przysun�� dostatecznie blisko statek, prawdopodobnie m�g�by zasili�
obw�d gazety, co pozwoli�oby uzyska� wi�cej informacji.
� Innymi s�owy � powiedzia� do Hooda Fletcher, gdy jedli z Joan �niadanie � albo
zadzia�a, albo nie. Bardzo pragmatyczne. Scalimy ��cza i je�li si� uda, zadanie
zostanie wykonane. A je�li si� nie uda? Czy w�wczas in�ynierowie zaprzestan�
dalszych wysi�k�w?
Spogl�daj�c na sw�j kubek, Hood stwierdzi�:
� To smakuje jak prawdziwa kawa. � Zamy�li� si�. � Prosz� im powiedzie�, aby
sprowadzili statek i uruchomili gazet�. Jak zacznie drukowa�, natychmiast
przynie�cie mi jeden egzemplarz. � Upi� �yk kawy.
Godzin� p�niej w okolicy wyl�dowa� statek i pod��czono �r�d�o mocy. Przewody
umieszczono na miejscu i przezornie zamkni�to obwody.
Peter Hood us�ysza� w swoim biurze podziemny huk i niepewne, pe�ne wahania
dr�enie. Uda�o si�. Drukarnia wraca�a do �ycia.
Pierwsze wydanie, po�o�one na jego biurka przez podekscytowanego CBOM � owca,
zdumia�o go swoj� dok�adno�ci�. Nawet w stanie u�pienia mechanizm zdo�a� uzyska�
bie��c� wersj� wydarze�. Jego receptory funkcjonowa�y bez zarzutu.

CBOM L�DUJE, FINA� DZIESI�CIOLETNIEJ


PODRӯY

PLANOWANIE CENTRALNEJ ADMINISTRACJI

Dziesi�� lat po Kataklizmie nuklearnego holokaustu, �r�duk�adowa agencja


rehabilitacyjna CBOM wyl�dowa�a na Ziemi z istn� flot� wojenn� � widok, kt�ry
�wiadkowie opisali jako �przyt�aczaj�cy zar�wno rozmiarem, jak i znaczeniem�. CBOM
� owiec Peter Hood, wyznaczony przez centauria�skie w�adze na g��wnego
koordynatora, niezw�ocznie przeznaczy� ruiny Nowego Jorku na swoj� g��wn� kwater� i
podczas rozmowy ze wsp�pracownikami o�wiadczy�, �e przyby� nie po to, aby �kara�
winnych, lecz by wszelkimi �rodkami przywr�ci� kultur� planety oraz...�

Dziwne, pomy�la� Hood, czytaj�c artyku� wst�pny. Gromadz�ce informacje


mechanizmy gazety si�gn�y do jego w�asnego �ycia, przetrawi�y i zawar�y w artykule
nawet fragment rozmowy z Otto Dietrichem. Gazeta wykonywa�a swoje zadanie. Nie
umyka�o jej nic godnego uwagi, nawet przeprowadzona bez �wiadk�w poufna rozmowa.
Musia� mie� si� na baczno�ci.
Co zrozumia�e, kolejny artyku� o nieco z�owieszczym przes�aniu dotyczy� czarnych
p�aszczy, czyli policji.

�ZBRODNIARZE WOJENNI� CELEM AGENCJI OCHRONY


Kapitan Otto Dietrich, g��wny �ledczy towarzysz�cy CBOM-owskiej armadzie z
Proximy Centauri, powiedzia� dzisiaj, �e osoby odpowiedzialne za Kataklizm sprzed
dziesi�ciu lat �zap�ac� za swoje zbrodnie� przed obliczem centauria�skiej
sprawiedliwo�ci. Jak dowiedzia� si� �Times�, dwustu ubranych w czarne mundury
policjant�w rozpocz�o dzia�ania zmierzaj�ce do...

Gazeta ostrzega�a Ziemi� przed Dietrichem. Hood poczu� przyp�yw ponurej


satysfakcji. �Times� nie istnia� tylko po to, aby s�u�y� wysoko postawionym. S�u�y�
wszystkim, ��cznie z tymi, kt�rych Dietrich mia� zamiar postawi� przed s�dem. Ka�dy
krok podj�ty przez policj� zostanie niew�tpliwie szczeg�owo opisany przez gazet�.
Nie sprzyja�o to Dietrichowi, kt�ry lubowa� si� w konspiracji. Lecz prawo
nadzorowania gazety mia� Hood.
On za� nie mia� zamiaru zawiesi� jej dzia�alno�ci.
Jego uwag� przyku� kolejny artyku� na pierwszej stronie; przeczyta� go,
marszcz�c brwi.

NOWOJORSKIE ZAMIESZKI ZWOLENNIK�W CEMOLEGO


Zamieszkuj�cy namiotowe miasta zwolennicy Benny�ego Cemoli, tej barwnej postaci
politycznej, starli si� z miejscowymi mieszka�cami uzbrojeni w m�otki, szpadle i
deski. W dwugodzinnej walce uznanej przez obie strony za zwyci�stwo, dwadzie�cia
os�b zosta�o rannych, a tuzin wyl�dowa�o w pospiesznie zorganizowanych punktach
pierwszej pomocy. Cemoli, jak zwykle odziany w czerwon� tog�, odwiedza� rannych i
�artuj�c, zapewnia� swoich zwolennik�w, �e �to d�ugo nie potrwa�, co stanowi
oczywiste nawi�zanie do planowanego marszu na Nowy Jork, maj�cego na celu
ustanowienie �sprawiedliwo�ci spo�ecznej oraz prawdziwej r�wno�ci po raz pierwszy w
historii �wiata�. Nale�y przypomnie�, �e przed pobytem w wi�zieniu w San Quentin...

Wcisn�wszy guzik na swoim interkomie, Hood powiedzia�:


� Fletcher, prosz� sprawdzi� sytuacj� na p�nocy hrabstwa. Niech pan zbierze
informacje na temat gromadz�cych si� tam politycznych buntownik�w.
� Te� mam egzemplarz �Timesa�, sir � dobieg� g�os Fletchera. � Widz� ten kawa�ek
o agitatorze Cemolim. Statek ju� tam leci, otrzymamy raport za jakie� dziesi��
minut. � Fletcher urwa�. � Czy my�li pan... �e trzeba b�dzie wzywa� ludzi
Dietricha?
� Miejmy nadziej�, �e nie � odpar� kr�tko Hood.
P� godziny p�niej statek CBOM � u przekaza� przez Fletchera sw�j raport.
Zdumiony Hood poprosi� o powt�rzenie wiadomo�ci. Jednak nie myli� si�. Ekipa polowa
CBOM � u sprawdzi�a dok�adnie. Nie znale�li �adnego �ladu namiotowego miasta ani
innego skupiska ludno�ci. �aden z mieszka�c�w badanego rejonu nigdy nie s�ysza� o
cz�owieku nosz�cym nazwisko �Cemoli�. Poza tym nic nie wskazywa�o na to, aby dosz�o
tam do zamieszek � nie by�o tam ani punkt�w pierwszej pomocy, ani rannych. Jedynie
spokojna rolnicza okolica.
Zbity z tropu Hood ponownie przeczyta� artyku� w �Timesie�. Przecie� mia� to
czarno na bia�ym, na pierwszej stronie obok informacji na temat l�dowania CBOM-
owskiej armady. C� to mia�o znaczy�?
Nie podoba�o mu si� to.
Czy�by uruchomienie starej, zniszczonej homeostatycznej gazety by�o b��dem?

Tej nocy Hood zosta� wyrwany ze snu przez dobiegaj�cy spod ziemi narastaj�cy
�oskot. Zaniepokojony usiad� na ��ku. Z do�u dochodzi� huk maszyn. S�ysza� g�uch�
wrzaw� automatycznych obwod�w pos�usznych p�yn�cym z wn�trza uk�adu poleceniom.
� Sir � odezwa� si� z ciemno�ci g�os Fletchera, kt�ry po omacku znalaz� wisz�c�
nad g�ow� �ar�wk� i w��czy� �wiat�o. � Pomy�la�em sobie, �e przyjd� i pana obudz�.
Przepraszam, panie Hood.
� Nie �pi� � mrukn�� Hood, wstaj�c z ��ka i wk�adaj�c szlafrok oraz kapcie. � Co
tam si� dzieje?
� Drukuje dodatek � odrzek� Fletcher.
� Chryste � powiedzia�a Joan, odgarniaj�c z twarzy zmierzwione jasne w�osy. � Na
jaki temat? � Rozszerzonymi oczami spogl�da�a na przemian to na m�a, to na
Fletchera.
� Musimy sprowadzi� w�adze lokalne � o�wiadczy� Hood. � Porozmawia� z nimi. �
Mia� pewne przypuszczenia co do przyczyny wzmo�onej aktywno�ci pras drukarskich. �
Sprowad�cie LeConte�a, tego politykiera, kt�ry wyszed� nam na spotkanie.
Potrzebujemy go.
Na przybycie wynios�ego miejscowego potentata i cz�onka jego personelu czekali
prawie godzin�. Wreszcie obaj w nienagannych mundurach stawili si� ura�eni w biurze
Hooda. W milczeniu popatrzyli na Hooda, czekaj�c, a� wyja�ni im, czego chce.
Tymczasem on siedzia� przy biurku w szlafroku i kapciach z dodatkiem �Timesa� w
r�ku, w chwili przybycia LeConte�a ze wsp�pracownikiem czyta� go kolejny raz.

NOWOJORSKA POLICJA INFORMUJE


O MARSZU LEGION�W CEMOLEGO
BARYKADY WZNIESIONE
STRA� NARODOWA W STANIE GOTOWO�CI

Odwr�ci� gazet�, pokazuj�c Ziemianom nag��wek.


� Kim jest ten cz�owiek?
� Nie... nie wiem � odpar� po chwili LeConte.
� Niech pan da spok�j, LeConte � odrzek� Hood.
� Prosz� mi pozwoli� przeczyta� artyku� � powiedzia� nerwowo LeConte.
Pospiesznie omi�t� tekst wzrokiem, gazeta dr�a�a mu w d�oniach. � Ciekawe � rzek�
wreszcie. � Nic jednak na to nie poradz�. Pierwszy raz o tym s�ysz�. Musi pan
zrozumie�, �e nasza ��czno�� od czas�w Kataklizmu kula�a, przez co
prawdopodobie�stwo powstania ruchu politycznego bez naszej wiedzy jest...
� Prosz� � przerwa� mu Hood. � Niech pan nie opowiada g�upot.
� Robi�, co mog� � odrzek� LeConte, czerwieniej�c. � Zwa�ywszy na fakt, �e
zosta�em wyrwany z ��ka w �rodku nocy.
Rozleg� si� jaki� ha�as i na progu biura stan�a sylwetka zas�pionego Otto
Dietricha.
� Hood � rzuci� bez ogr�dek. � Niedaleko mojej kwatery znajduje si� kiosk
�Timesa�. W�a�nie wypu�ci� to. � Trzyma� w r�ku kopie dodatku. � Diabelstwo drukuje
to i rozpowszechnia po ca�ym �wiecie, tak? Tymczasem my rozstawili�my zwiadowc�w w
tamtej okolicy, a oni nie zauwa�yli �adnych blokad, oddzia��w paramilitarnych ani
�adnych zamieszek.
� Wiem o tym � odpar� Hood. Ogarn�o go zm�czenie. Z do�u wci�� dobiega� huk
maszyny informuj�cej �wiat o marszu zwolennik�w Benny�ego Cemoli na Nowy Jork �
marszu zmy�lonego, powsta�ego od pocz�tku do ko�ca w cefalonie samej gazety.
� Niech pan j� wy��czy � powiedzia� Dietrich.
Hood potrz�sn�� g�ow�.
� Nie. Chc� wiedzie� wi�cej.
� Nie ma powodu � odpar� Dietrich. � Wszystko wskazuje na to, �e urz�dzenie jest
zepsute. Powa�nie uszkodzone, gdy� nie funkcjonuje jak nale�y. Musi pan poszuka�
gdzie indziej swojej sieci propagandy �wiatowej. � Rzuci� gazet� na biurko Hooda.
� Czy Benny Cemoli dzia�a� przed wojn�? � zapyta� LeConte�a Hood.
Zapad�a cisza. Zar�wno LeConte, jak i jego asystent pan Fali byli bladzi i
zaniepokojeni, spogl�dali na niego z zaci�ni�tymi ustami, zerkaj�c na siebie z
ukosa.
� Nie znam si� na obowi�zkach policji � powiedzia� do Dietricha Hood. � Lecz
wed�ug mnie z powodzeniem mo�e pan interweniowa�.
� Tak jest � odpar� Dietrich, �api�c w lot, o co mu chodzi. � Wy dwaj jeste�cie
aresztowani. Chyba �e zechcecie powiedzie� co� wi�cej na temat agitatora w
czerwonej todze. � Skin�� na dw�ch policjant�w, kt�rzy stali przy drzwiach, ci
pos�usznie przesun�li si� o krok do przodu.
� Dochodz� do wniosku, �e jednak istnia� kto� taki � powiedzia� LeConte, gdy
policjanci podeszli do niego. � By�a to jednak... niejasna posta�.
� Przed wojn�? � zapyta� Hood.
� Tak. � LeConte z wolna skin�� g�ow�. � B�azen. O ile dobrze pami�tam, cho� to
trudne... gruby, t�py pajac z prowincji. Mia� swoj� stacj� radiow� czy co� w tym
rodzaju, w ka�dym razie miejsce, z kt�rego nadawa�. Rozprowadza� skrzynk�
antypromienn�, kt�r� instalowa�o si� w domu, co mia�o jakoby chroni� przed py�em
radioaktywnym.
Pan Fali odzyska� g�os.
� Pami�tam. Startowa� nawet do senatu ONZ. Oczywi�cie przegra�.
� Czy to ostatnia rzecz, kt�rej dokona�? � zapyta� Hood.
� Owszem � odpar� LeConte. � Wkr�tce potem zmar� na gryp� azjatyck�. Nie �yje od
pi�tnastu lat.

Przelatuj�c helikopterem nad terenem wskazanym przez �Timesa�, Hood zobaczy�, �e


nie istnia�y tam �adne �lady aktywno�ci politycznej. Dopiero w�wczas przekona� si�,
�e gazeta utraci�a kontakt z rzeczywisto�ci�, kt�ra nijak nie mia�a si� do tre�ci
artyku��w, to by�o jasne jak s�o�ce. A jednak homeostatyczny uk�ad wci�� obstawa�
przy swoim.
� Mam tu trzeci artyku�, je�li chcesz go przeczyta� � powiedzia�a siedz�ca obok
niego Joan. Przegl�da�a ostami numer gazety.
� Nie � odrzek� Hood.
� Wynika z niego, �e s� na przedmie�ciach � powiedzia�a. � Przedarli si� przez
barykady policji i gubernator zwr�ci� si� do ONZ o pomoc.
� Mam pomys� � rzuci� w zamy�leniu Fletcher. � Jeden z nas, najlepiej pan, Hood,
powinien napisa� list do �Timesa�.
Hood spojrza� na niego.
� Wydaje mi si�, �e dok�adnie wiem, jak nale�a�oby go zredagowa� � doda�
Fletcher. � Powinien mie� form� zwyk�ego pytania. �ledzi� pan relacje gazety na
temat dzia�alno�ci Cemolego. Prosz� powiedzie� wydawcy... � Fletcher urwa� � ...�e
sympatyzuje pan z ruchem i chcia�by si� pan do niego przy��czy�. Prosz� zapyta�
gazet�, jak to uczyni�.
Innymi s�owy mam poprosi� gazet� o kontakt z Cemolim, dopowiedzia� w duchu Hood.
Pomys� Fletchera nape�ni� go podziwem. Na sw�j szalony spos�b by� genialny.
Zupe�nie jakby Fletcher w obliczu usterki gazety dobrowolnie zrzek� si� rozs�dku.
We�mie udzia� w wytworzonej iluzji. Zak�adaj�c istnienie Cemolego i marszu na Nowy
Jork, zada pozornie logiczne pytanie.
� Mo�e to g�upie pytanie � wtr�ci�a Joan � ale w jaki spos�b dostarczymy ten
list?
� Sprawdzili�my to � odrzek� Fletcher. � Przy ka�dym kiosku, obok otworu na
monety, znajduje si� szczelina korespondencyjna. Taki by� wym�g w chwili powstania
gazet homeostatycznych dziesi�tki lat temu. Potrzebny jest jedynie podpis pani m�a.
� Si�gn�wszy do kieszeni kurtki, wyj�� z niej kopert�. � List jest ju� gotowy.
Hood wzi�� list i przeczyta� go. Tak wi�c chcemy wzi�� udzia� w przedsi�wzi�ciu
mitycznego klowna, pomy�la�.
� Czy wkr�tce nie pojawi si� nag��wek g�osz�cy SZEF CBOM-U DO��CZA DO MARSZU NA
STOLIC� ZIEMI? � zapyta� z lekkim rozbawieniem Fletchera. � Czy dobra gazeta nie
zrobi z podobnego listu artyku�u na pierwsz� stron�?
Fletcher najwyra�niej o tym nie pomy�la�, zatroska� si�.
� Chyba rzeczywi�cie lepiej b�dzie, jak kto� inny go podpisze � przyzna�. �
Kt�ry� z mniej wa�nych wsp�pracownik�w. Na przyk�ad ja � doda�.
� Niech pan tak zrobi � powiedzia� Hood, wr�czaj�c mu list � ciekawe, jaka
b�dzie odpowied�.
Listy do wydawcy, pomy�la�. Listy do z�o�onego, elektronicznego organizmu
zagrzebanego g��boko pod ziemi�, niepoczuwaj�cego si� do odpowiedzialno�ci przed
nikim, sterowanego wy��cznie przez w�asne obwody. Jak zareaguje na zewn�trzne
potwierdzenie swojej iluzji? Czy dzi�ki temu wr�ci do rzeczywisto�ci?
Zupe�nie jakby podczas lat wymuszonego milczenia trwa�a we �nie i teraz obudzi�a
si�, pozwalaj�c snom zmaterializowa� si� na kartach gazety obok wiernego
sprawozdania z rzeczywistych wydarze�. Mieszanina u�udy z reporta�em. Kt�re
odniesie ostateczne zwyci�stwo? Niebawem kolejny epizod opowie�ci o Bennym Cemoli
przedstawi nam pobyt zaklinacza w todze w Nowym Jorku; wszystko wskazuje na to, �e
marsz zako�czy si� sukcesem. I co wtedy? Jak to wypadnie w zestawieniu z przybyciem
CBOM � u, z jego w�adz� i autorytetem? Wobec tej niezgodno�ci gazeta znajdzie si� w
kropce.
Jedna z dw�ch relacji dobiegnie ko�ca... Hood czu� jednak, �e u�piona przez
dziesi�� lat gazeta nie zrezygnuje �atwo ze swoich fantazji. By� mo�e, pomy�la�,
informacje o nas, o CBOM-ie i jego zadaniu, znikn� ze stron �Timesa�, z ka�dym
dniem b�dzie im po�wi�cane coraz mniej uwagi na coraz dalszej stronie. Wreszcie
pozostan� tylko dokonania Benny�ego Cemoli.
Nie by�a to przyjemna my�l. Powa�nie go zaniepokoi�a. Zupe�nie jakby�my istnieli
dop�ty, dop�ki �Times� o nas pisze, tak jakby to on decydowa� o naszej egzystencji.

Dwadzie�cia cztery godziny p�niej, w zwyk�ym numerze �Times� wydrukowa� list


Fletchera. W druku tekst wyda� si� Hoodowi naci�gany i nieprzekonuj�cy � nie mia�
w�tpliwo�ci, �e gazeta nie da si� na to nabra�, a jednak list przebrn�� przez
kolejne etapy przygotowania numeru.

Szanowny Wydawco:
Wasza relacja z bohaterskiego marszu na zgni�� plutokratyczn� fortec� Nowego
Jorku obudzi�a m�j entuzjazm. Jakim sposobem zwyk�y obywatel mo�e wzi�� udzia� w
tworzeniu historii? Prosz� o niezw�oczn� odpowied�, poniewa� jestem gotowy
przy��czy� si� do Cemolego, by wraz z nim �wi�ci� triumf zwyci�stwa.
Z powa�aniem,
Rudolf Fletcher

Pod listem gazeta umie�ci�a odpowied�, Hood odczyta� j� pospiesznie.

Biuro rekrutacyjne cz�onk�w partii Cemolego znajduje si� w centrum Nowego Jorku;
adres: 460 Bleekman St. Nowy Jork 32. Mo�e pan tam si� zg�osi�, o ile w obliczu
obecnego kryzysu policja nie st�umi�a jeszcze p�legalnej dzia�alno�ci ugrupowania.

Dotykaj�c przycisku na swoim biurku, Hood uruchomi� bezpo�redni� lini� ��cz�c�


go z kwater� policji. Us�yszawszy g�os g��wnego �ledczego, powiedzia�:
� Dietrich, potrzebuj� oddzia�u pa�skich ludzi, mam zamiar z�o�y� pewn� wizyt� i
mog� pojawi� si� komplikacje.
� C�, zatem nie chodzi tylko o szlachetne cywilizowanie tubylc�w � powiedzia� po
chwili osch�ym tonem Dietrich. � Wys�ali�my ju� kogo� na t� Bleekman Str. Podziwiam
pa�ski list. Sprytne posuni�cie. � Zachichota�.
Niebawem Hood w towarzystwie czterech umundurowanych policjant�w centauria�skich
lecia� helikopterem nad ruinami owego Jorku, szukaj�c pozosta�o�ci ulicy nosz�cej
niegdy� nazw� Bleekman Str. Po up�ywie p� godziny zorientowali si� dzi�ki mapie,
gdzie si� znajduj�.
� Tam � powiedzia� kapitan oddzia�u, wskazuj�c kierunek r�k�. � Chodzi o tamten
budynek, gdzie mie�ci si� sklep spo�ywczy. � Helikopter obni�y� lot.
Rzeczywi�cie by� to sklep. Hood nie zauwa�y� w okolicy �adnego podejrzanego
poruszenia, �adnych w��cz�g�w ani flag czy proporc�w. Jednak�e... za pozornie
sielsk� sceneri�, skrzynkami pe�nymi warzyw ustawionymi na chodniku, kobietami w
d�ugich p�aszczach wybieraj�cymi ziemniaki i starszym w�a�cicielem w bia�ym
fartuchu zamiataj�cym obej�cie, kry�o si� co� niepokoj�cego. Okolica by�a zbyt
spokojna. Zbyt zwyk�a.
� L�dujemy? � zapyta� go kapitan.
� Tak � odpar� Hood. � Przygotujcie si�.
Na ich widok Grek, w�a�ciciel sklepu, od�o�y� miot�� i ruszy� w kierunku
helikoptera. Mia� wielkie w�sy i siwe, lekko kr�cone w�osy. Spogl�da� na nich z
tajonym niepokojem, pojmuj�c w lot, �e ich obecno�� nie wr�y mu nic dobrego. Bez
wzgl�du na to postanowi� uprzejmie ich powita�, nie ba� si�.
� Panowie � powiedzia� z lekkim uk�onem Grek. � Czym mog� s�u�y�? � Omi�t�
spojrzeniem czarne mundury policjant�w, ale nic nie da� po sobie pozna�.
� Przyszli�my zaaresztowa� agitatora politycznego � oznajmi� Hood. � Nie ma pan
powod�w do obaw. � Ruszy� w kierunku sklepu, oddzia� policji pod��y� za nim z
wyci�gni�t� broni�.
� Polityczna agitacja tutaj? � zapyta� Grek. � Niech�e pan da spok�j. To
niemo�liwe. � Zaalarmowany pospieszy� za nimi. � Co ja takiego zrobi�em? Zupe�nie
nic, mo�ecie si� rozejrze�. Prosz� bardzo. � Otworzy� na o�cie� drzwi sklepu. �
Sami zobaczcie.
� Taki mamy zamiar � odpar� Hood. Zwinnie wszed� do �rodka, nie trac�c czasu na
rozgl�danie si� po sklepie. Od razu skierowa� si� na zaplecze.

Za sklepem znajdowa� si� magazyn wype�niony kartonami pe�nymi puszek i


porozstawianymi wsz�dzie pud�ami. M�ody ch�opak spisywa� towar; gdy weszli,
zdumiony podni�s� wzrok. Nic, pomy�la� Hood. Syn w�a�ciciela, nic wi�cej. Hood
uni�s� wieko kartonu i zajrza� do �rodka. Puszki z brzoskwiniami. Obok skrzynia z
sa�at�. Rozczarowany zdar� z g��wki sa�aty jeden li��.
� Nic tu nie ma, sir � powiedzia� �ciszonym g�osem kapitan.
� Widz� � odpar� z rozdra�nieniem Hood.
Drzwi po prawej stronie prowadzi�y do schowka. Otworzywszy je, ujrza� miot�y,
wiadro oraz pude�ka z proszkiem. I...
Krople farby na pod�odze.
Schowek niedawno zosta� odmalowany. Gdy Hood pochyli� si� i zadrapa� �cian�
paznokciem, stwierdzi�, �e farba by�a wci�� lepka.
� Prosz� spojrze� � powiedzia�, przywo�uj�c kapitana.
� O co chodzi, panowie? � zapyta� nerwowo Grek. � Znale�li�cie co� brudnego i
zg�osicie to w komisji zdrowotnej, tak? Klienci skar�yli si�... prosz� powiedzie�
mi prawd�. Tak, to �wie�a farba. Dbamy o wszystko jak nale�y. Czy� to nie le�y w
interesie publicznym?
Przeci�gn�wszy d�o�mi po �cianie schowka, policjant cicho zwr�ci� si� do Hooda:
� Panie Hood, tam s� drzwi. Niedawno zosta�y zapiecz�towane. � Wyczekuj�co
popatrzy� na Hooda, oczekuj�c dalszych polece�.
� Idziemy � rzuci� Hood.
Kapitan wyda� rozkazy swoim podw�adnym. Przyniesiono sprz�t z helikoptera i przy
wt�rze dono�nego wycia policjanci przyst�pili do wycinania dziury w �cianie.
� To oburzaj�ce! � zawo�a� poblad�y na twarzy Grek. � Zaskar�� was.
� Jasne � zgodzi� si� Hood. � Niech pan wytoczy nam spraw�. Fragment �ciany
run��. Z hukiem wpad� do �rodka, przysypuj�c gruzem pod�og�. Chmura py�u wzbi�a
si�, po czym opad�a.
W �wietle policyjnych latarek Hood ujrza� niedu�e pomieszczenie. Zakurzone, bez
okien, przesi�kni�te woni� ple�ni i staro�ci... zda� sobie spraw�, za nikt nie
zagl�da� tu od bardzo dawna. Ostro�nie wszed� do �rodka. Pok�j by� pusty. Niegdy�
s�u�y� pewnie jako schowek, mia� drewniane i obdrapane �ciany. By� mo�e przed
Kataklizmem sklep posiada� wi�kszy asortyment towaru, co wymaga�o bardziej
przestronnego magazynu, teraz pomieszczenie by�o zb�dne. Hood obszed� je wok�,
b�yskaj�c latark� po suficie i pod�odze. Miejsce wiecznego spoczynku zdech�ych
much... oraz, jak zauwa�y�, kryj�wka kilku �ywych, kt�re niemrawo pe�za�y w
warstwie kurzu zalegaj�cego pod�og�.
� Niech pan pami�ta � odezwa� si� kapitan � �e wej�cie zabito deskami niedawno,
najdalej trzy dni temu. A przynajmniej niedawno po�o�ono farb�, co do tego nie ma
w�tpliwo�ci.
� Te muchy � powiedzia� Hood. � Wci�� s� �ywe. � Nie up�yn�y nawet trzy dni.
Pewnie ca�a operacja zosta�a przeprowadzona zaledwie wczoraj.
Do czego s�u�y�o to pomieszczenie? Odwr�ci� si� w stron� Greka, kt�ry stan��
niespokojnie za ich plecami z zatroskanym spojrzeniem ciemnych oczu. To sprytny
cz�owiek, u�wiadomi� sobie Hood. Niewiele z niego wyci�gniemy.
�wiat�a policyjnych latarek wydoby�y z ciemno�ci szafk� stoj�c� pod przeciwleg��
�cian�, puste p�ki sklecone z nieheblowanego drewna. Hood ruszy� w jej kierunku.
� Dobrze � powiedzia� chrapliwie Grek, prze�ykaj�c �lin�. � Przyznaj� si�.
Trzymali�my tu gin z przemytu. Przestraszyli�my si�. Wy, Centaurianie... � Omi�t�
ich przestraszonym spojrzeniem. � W niczym nie przypominacie naszych miejscowych
szef�w; znamy ich, oni nas rozumiej�. Wy! Do was nie spos�b dotrze�. Musimy jako�
�y�. � B�agalnie roz�o�y� r�ce.
Co� wystawa�o zza kraw�dzi szafki. Ledwo widoczne, bez trudu mog�o uj�� ich
uwagi. Kartka papieru, utkn�a mi�dzy �cian� i szafk�, prawie znikaj�c z oczu. Hood
uchwyci� j� i wyj�� ostro�nie.
Grek zadr�a�.
By�o to zdj�cie. Przedstawia�o grubego, nachmurzonego m�czyzn� w �rednim wieku.
Mia� zaci�ni�te usta i obwis�e policzki pokryte czarnymi zacz�tkami zarostu. By�
s�usznej postury, ubrany w rodzaj munduru. Dawniej zdj�cie wisia�o na �cianie,
ludzie przychodzili tu i spogl�dali na nie z nale�n� czci�. Wiedzia�, kogo
przedstawia�o. Benny�ego Cemoli u szczytu politycznej kariery, lidera, kt�rzy
spogl�da� gorzko na rzesze zbieraj�cych si� tu swoich zwolennik�w.
Nic dziwnego, �e �Times� wszcz�� taki alarm.
� Niech pan powie, czy to zdj�cie co� panu m�wi? � powiedzia� do Greka Hood,
podnosz�c fotografi� do g�ry.
� Nie, nie � zaprzeczy� Grek. Otar� pot z twarzy wielk� czerwon� chustk�. �
Naturalnie, �e nie. � Najwyra�niej jednak mija� si� z prawd�.
� Jest pan zwolennikiem Cemolego, prawda? � zapyta� Hood.
Cisza.
� Zabierzcie go � poleci� kapitanowi Hood. � Wracajmy. � Opu�ci� pomieszczenie,
zabieraj�c zdj�cie.

Nie chodzi jedynie o fantazj� �Timesa�, pomy�la� Hood, roz�o�ywszy zdj�cie na


biurku. Poznali�my prawd�. Ten cz�owiek istnieje i dwadzie�cia cztery godziny temu
jego zdj�cie wisia�o na �cianie na widoku. Wci�� by tam by�o, gdyby nie interwencja
CBOM � u. Przestraszyli�my ich. Ziemianie maj� przed nami wiele do ukrycia i zdaj�
sobie z tego spraw�. Dzia�aj� b�yskawicznie i skutecznie, b�dziemy mie� szcz�cie,
je�li...
W jego rozmy�lania wdar� si� g�os Joan.
� Czyli Bleekman Street rzeczywi�cie by�a miejscem spotka�. Gazeta mia�a racj�.
� Tak � potwierdzi� Hood.
� Gdzie on teraz jest?
Chcia�bym to wiedzie�, pomy�la� Hood.
� Czy Dietrich widzia� ju� zdj�cie?
� Jeszcze nie � odpowiedzia� Hood.
� On ponosi odpowiedzialno�� za wojn� i Dietrich na pewno si� dowie � uzna�a
Joan.
� �adna jednostka sama nie ponosi odpowiedzialno�ci � odpar� Hood.
� Jednak to on wi�d� tam prym � upar�a si� Joan. � Dlatego w�o�yli tyle wysi�ku,
aby zatrze� wszelkie �lady jego istnienia.
Hood kiwn�� g�ow�.
� Czy bez �Timesa� � doda�a � kiedykolwiek wpadliby�my na trop Benny�ego Cemoli?
Wiele zawdzi�czamy gazecie. Tamci przeoczyli to albo nie byli w stanie dotrze� do
w�a�ciwych informacji. Pewnie dzia�ali w po�piechu; trudno, aby pomy�leli o
wszystkim, nawet w ci�gu dziesi�ciu lat. Nie spos�b wymaza� wszystkich szczeg��w na
temat ugrupowania politycznego dzia�aj�cego w skali globalnej, zw�aszcza je�li jego
lider w fazie ostatecznej zyska� w�adz� absolutn�.
� Nie spos�b wymaza� � powt�rzy� Hood. Zabity deskami schowek na zapleczu
greckiego sklepu... wystarczy�, aby�my dostali to, co chcieli�my wiedzie�. Teraz
ludzie Dietricha zrobi� reszt�. Je�li Cemoli �yje, pr�dzej czy p�niej go znajd�,
je�li za� umar�... znaj�c Dietricha, trudno ich b�dzie o tym przekona�. Nigdy nie
zaprzestan� poszukiwa�.
� Ta sytuacja ma i dobr� stron�, odetchn� niewinni ludzie � dosz�a do wniosku
Joan. � Dietrich przestanie ich �ciga�. B�dzie zbyt zaj�ty Cemolim.
To prawda, przyzna� w duchu Hood. To si� liczy�o. Centauria�ska policja b�dzie w
najbli�szym czasie bardzo zaj�ta, co wyjdzie na dobrze wszystkim, ��cznie z CBOM-em
i jego ambitnym planem odbudowy.
Gdyby nie by�o Benny�ego Cemoli, pomy�la� nagle, wr�cz nale�a�oby go wymy�li�.
Dziwne spostrze�enie... zastanawia� si�, jakim cudem przysz�o mu do g�owy. Ponownie
spojrza� na zdj�cie, pr�buj�c na podstawie p�askiej podobizny dociec prawdy o tym
cz�owieku. Jaki Cemoli mia� g�os? Czy zdoby� w�adz� dzi�ki przem�wieniom, podobnie
jak wielu demagog�w przed nim? I jego pisma... Mo�e natrafi� na �lad niekt�rych.
Albo nawet znajd� nagrania jego przem�wie�, poznaj� ich tre��. Mo�e kasety wideo.
Pr�dzej czy p�niej wszystko ujrzy �wiat�o dzienne, to jedynie kwestia czasu.
W�wczas przekonamy si�, czym by�o �ycie w cieniu takiego cz�owieka, podsumowa�a w
duchu.
Rozleg� si� sygna� bezpo�redniego ��cza z biurem Dietricha. Podni�s� s�uchawk�.
� Mamy tu Greka � oznajmi� Dietrich. � Podali�my mu narkotyki i z�o�y� zeznania,
mo�e to pana zaciekawi�.
� Owszem � odrzek� Hood.
� Twierdzi, �e jest zwolennikiem Cemolego od siedemnastu lat, prawdziwy weteran
w ugrupowaniu � powiedzia� Dietrich. � Spotykali si� dwa razy w tygodniu na
zapleczu jego sklepu, na pocz�tku, gdy Ruch by� niedu�y i stosunkowo s�aby.
Zdj�cie, kt�re pan ma � nie widzia�em go, rzecz jasna, ale opowiedzia� mi o nim
Stavros, nasz grecki przyjaciel � jest niezbyt aktualne, wykonano ju� inne, kt�re
kursuj� w�r�d wiernych. Stavros zachowa� je z sentymentalnych wzgl�d�w.
Przypomina�o mu o starych czasach. P�niej, gdy Ruch ur�s� w si��, Cemoli przesta�
pojawia� si� w sklepie i Grek straci� z nim bezpo�redni kontakt. Nadal by�
lojalnym, skrupulatnie p�ac�cym sk�adki cz�onkiem, lecz ugrupowanie sta�o si�
raczej czym� abstrakcyjnym.
� A wojna? � zapyta� Hood.
� Tu� przed jej wybuchem Cemoli w wyniku zamachu stanu przej�� w�adz� w Nowym
Jorku. Podczas powa�nej recesji gospodarczej zorganizowa� marsz na miasto. Miliony
ludzi straci�o prac�, dzi�ki czemu zyska� ich poparcie. Usi�owa� rozwi�za� problemy
ekonomiczne za pomoc� agresywnej polityki zagranicznej � zaatakowa� kilka republik
Ameryki �aci�skiej znajduj�cych si� w chi�skiej sferze wp�yw�w. To wszystko; cho�
Stavros nie jest dobrze zorientowany w og�lnym zarysie sytuacji... b�dziemy musieli
zasi�gn�� j�zyka u innych entuzjast�w. M�odszych. Ostatecznie on ma ponad
siedemdziesi�t lat.
� Mam nadziej�, �e nie postawi go pan przed s�dem � powiedzia� Hood.
� Ale� sk�d. To po prostu �r�d�o informacji. Kiedy powie nam wszystko, co wie,
pu�cimy go z powrotem do jego cebul i musu jab�kowego w puszkach. On nie
przedstawia �adnego zagro�enia.
� Czy Cemoli prze�y� wojn�?
� Tak � odrzek� Dietrich. � To jednak by�o dziesi�� lat temu. Stavros nie ma
poj�cia, czy tamten w og�le jeszcze �yje. Osobi�cie uwa�am, �e tak b�dziemy
dzia�a�, jakby �y�, dop�ki nie oka�e si�, �e jest inaczej. Tak trzeba.
Hood podzi�kowa� mu i od�o�y� s�uchawk�.
Odwr�ciwszy si� od telefonu, us�ysza� spod pod�ogi g�uche dudnienie. Gazeta
ponownie obudzi�a si� do �ycia.
� To nie jest zwyk�e wydanie � zauwa�y�a Joan, spogl�daj�c na zegarek. � Pewnie
kolejny dodatek. To naprawd� pasjonuj�ce; nie mog� si� doczeka�, a� zobacz�
pierwsz� stron�.
Co ten Benny Cemoli znowu przeskroba�? � zastanawia� si� Hood. Wed�ug �Timesa�,
w anachronicznym zapisie dziej�w �ycia agitatora... jaki etap, kt�ry tak naprawd�
nast�pi� wiele lat temu, zosta� obecnie osi�gni�ty? Co� prze�omowego, co wymaga
wydrukowania dodatku. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e wartego uwagi. �Times� wie, co
nadaje si� do druku.
Nie m�g� si� doczeka�, a� to przeczyta.

W centrum Oklahomy, John LeConte w�o�y� monet� do szczeliny kiosku �Timesa�


za�o�onego dawno temu. Na chodnik wypad� egzemplarz dodatku. LeConte podni�s� go i
przebieg� spojrzeniem po nag��wku, chc�c uzyska� jedynie zarys najwa�niejszych
informacji. Nast�pnie przeci�� chodnik i ponownie usiad� na tylnym siedzeniu
parowej limuzyny z szoferem.
� Sir, oto oryginalny materia�, je�li chce pan go por�wna� � powiedzia�
ostro�nie pan Fali. Sekretarz wyj�� folder i LeConte wzi�� go do r�ki.
Samoch�d ruszy� z miejsca. Bez zb�dnych polece� szofer skierowa� si� w stron�
kwatery Partii. LeConte opar� si� na siedzeniu, zapali� cygaro i usadowi� si�
wygodnie.
Le��ca na jego kolanach gazeta krzycza�a ogromnym nag��wkiem:

CEMOLI WCHODZI W KOALICJ� Z PA�STWAMI ONZ


CHWILOWE ZAWIESZENIE BRONI

� M�j telefon, prosz� � powiedzia� do sekretarza LeConte.


� Tak jest. � Pan Fali wr�czy� mu przeno�ny telefon. � Ale przecie� prawie
jeste�my na miejscu. Poza tym zawsze istnieje mo�liwo��, pozwoli pan, �e zwr�c� mu
na to uwag�, �e za�o�yli nam pods�uch.
� S� zaj�ci w Nowym Jorku � odpar� LeConte. � W�r�d ruin. � W rejonie, kt�ry od
kiedy si�gam pami�ci� nie posiada� najmniejszego znaczenia, dorzuci� w duchu.
Jednak uzna�, �e rada Falla nie jest pozbawiona sensu; postanowi� zrezygnowa� z
rozmowy. � Co pan my�li o ostatnim wydaniu? � zapyta� sekretarza, wskazuj�c na
gazet�.
� To prawdziwy sukces � pochwali� Fali, kiwaj�c g�ow�.
Otworzywszy teczk�, LeConte wyj�� zniszczon�, pozbawion� ok�adki ksi��k�.
Wyprodukowano j� zaledwie godzin� wcze�niej. Stanowi�a kolejny rekwizyt, kt�ry
nale�a�o podrzuci� intruzom z Proximy Centauri. By� to jego osobisty wk�ad do
sprawy, czu� z tego powodu ogromn� dum�. Ksi��ka przedstawia�a szczeg�owy zarys
programu zmian spo�ecznych Cemolego, rewolucja opisana w j�zyku przyst�pnym dla
uczni�w szko�y podstawowej.
� Czy mog� zapyta�, czy w zamierzeniach Partii le�y znalezienie przez nich
cia�a? � powiedzia� Fali.
� Owszem � odpar� LeConte. � To jednak nast�pi za jakie� kilka miesi�cy. �
Wyj�wszy z kieszeni p�aszcza o��wek, napisa� w zniszczonej ksi��ce ko�lawymi,
dziecinnymi literami:

CEMOLI DO DOMU

Czy nie posuwa� si� za daleko? Nie, uzna�. Ruch przecie� napotyka� Op�r. Rzecz
jasna spontaniczny, niedojrza�y. Dopisa�:

GDZIE S� POMARA�CZE?
� Co to znaczy? � zapyta� Fali, zagl�daj�c mu przez rami�
� Cemoli obiecuje m�odym ludziom pomara�cze � wyja�ni� LeConte. � Kolejna pusta
obietnica bez �adnego pokrycia w rzeczywisto�ci. To pomys� Stavrosa... sprzedaje
owoce. Sympatyczna nuta. � Dzi�ki niej prawdopodobie�stwo wzrasta, pomy�la�.
Podobnie jak dzi�ki innym drobiazgom, o kt�re zadbali�my.
� Wczoraj � powiedzia� Fali � kiedy by�em w kwaterze Partii, s�ysza�em
spreparowane nagranie. Przem�wienie Cemolego skierowane do ONZ. Niesamowite, gdybym
nie wiedzia�...
� Komu zlecili wykonanie? � zapyta� LeConte, zastanawiaj�c si�, dlaczego on sam
w tym nie uczestniczy�.
� Jakiemu� arty�cie z nocnego klubu w Oklahomie. Chyba specjalizuje si� w
imitacjach. Nada� przem�wieniu z�owr�bny, pompatyczny ton... Musz� przyzna�, �e
brzmia�o to nie�le.
Tymczasem zapomnijmy o procesach za zbrodnie wojenne, pomy�la� LeConte. My,
kt�rzy dowodzili�my w czasie wojny, na Ziemi i na Marsie, kt�rzy piastowali�my
odpowiedzialne stanowiska � jeste�my bezpieczni, przynajmniej narazi�. Kto wie,
mo�e na zawsze. Je�li nasza strategia oka�e si� skuteczna. I je�li tunel do
cefalonu gazety, kt�rego wykonanie zabra�o nam pi�� lat, nie zostanie odkryty. Albo
si� nie zawali.
Limuzyna parowa zaparkowa�a w wyznaczonym miejscu przed kwater� Partii, szofer
obszed� samoch�d, aby otworzy� drzwi i LeConte wyszed� niespiesznie na o�wietlony
blaskiem s�o�ca chodnik, bez cienia niepokoju w sercu. Wrzuci� cygaro do rynsztoka,
po czym ruszy� w kierunku znajomego budynku.

NOWO��

Z okazji wieczoru Wszystkich Dusz �wiat�a w wielkim komunalnym budynku


mieszkalnym pali�y si� do p�na. Mieszka�cy, wszystkich sze�ciuset lokali, otrzymali
polecenie stawienia si� w podziemnej hali zgromadzeniowej. M�czy�ni, kobiety oraz
dzieci �wawo wchodzili do �rodka; w drzwiach sta� Bruce Corley i obs�ugiwa� nowy
kosztowny czytnik identyfikacyjny, dzi�ki kt�remu nikt z zewn�trz, z innego budynku
mieszkalnego, nie mia� szansy dosta� si� do �rodka. Mieszka�cy pogodnie poddawali
si� kontroli, dzi�ki czemu przebiega�a nadzwyczaj sprawnie.
� Hej, Bruce, ile przez to cacko jeste�my do ty�u? � zapyta� stary Joe Purd,
najstarszy mieszkaniec bloku; wraz z �on� i dwojgiem dzieci wprowadzi� si� do
budynku w dniu, kiedy uko�czono budow�, w maju 1980 roku. Jego �ona umar�a, a
dzieci doros�y, po�eni�y si� i wyprowadzi�y, lecz Joe zosta�.
� Sporo � odpar� Bruce Corley. � Ale jest niezawodny; to znaczy, subiektywna
ocena nie wchodzi w rachub�. � Pe�ni�c rang� sier�anta, wpuszcza� dotychczas ludzi,
gdy� ich rozpoznawa�, przynajmniej tak mu si� wydawa�o. Jednak przemkn�a si� para
�obuz�w z posiad�o�ci Wzg�rze Czerwonego Drozda, kt�rzy popsuli ca�e zebranie
swoimi pytaniami i komentarzami. Ta sytuacja nigdy si� nie powt�rzy.
Rozdaj�c agendy, pani Wells z nieruchomym u�miechem przylepionym do twarzy
powtarza�a:
� Punkt 3 A, Kredyt na Napraw� Dachu, zosta� przesuni�ty do 4 A Prosz� zwr�ci�
na to uwag�.
Mieszka�cy przyjmowali swoje agendy, po czym rozdzielali si� na dwa rz�dy sun�ce
w kierunku dw�ch przeciwnych stron sali; frakcja liberalna siada�a po prawej
stronie, a konserwatywna � po lewej, przy czym obie strony ostentacyjnie
lekcewa�y�y si� nawzajem. Kilka niezaanga�owanych os�b � nowych mieszka�c�w b�d�
ekscentryk�w � zasiad�o czujnie z ty�u i w milczeniu przys�uchiwa�o si� szmerom
toczonych rozm�w. W sali og�lnie panowa�a atmosfera tolerancji, ale mieszka�cy
wyczuwali nadci�gaj�c� burz�. Obie strony wydawa�y si� na to przygotowane. Tu i
�wdzie szele�ci�y przechodz�ce z r�k do r�k dokumenty, petycje oraz wycinki z
gazet.
Donald Klugman siedz�cy przy stole na podwy�szeniu w towarzystwie czterech
cz�onk�w zarz�du poczu� skurcz w �o��dku. Jako cz�owiek spokojny nie znosi�
gwa�townych konflikt�w. Nawet w sytuacjach, gdy zasiada� na widowni, by�y dla niego
nie do wytrzymania, tymczasem dzisiaj mia� wzi�� aktywny udzia� w zgromadzeniu;
tego wieczora sprawa szko�y osi�gnie punkt kulminacyjny.
Sala by�a prawie pe�na i oto Patrick Doyle, obecny pilot bloku, zmarkotnia�y, w
d�ugiej, bia�ej szacie, wzni�s� r�ce, aby uciszy� zebranych.
� Modlitwa na otwarcie! � zawo�a� chrapliwie, odchrz�kn�� i wyj�� niewielk�
kart�. � Prosz� wszystkich o zamkni�cie oczu i pochylenie g��w. � Zerkn�� na
administrator�w i Klugmana, kt�ry da� mu znak, aby kontynuowa�. � Ojcze Niebieski �
zacz�� Doyle � my, mieszka�cy bloku komunalnego imienia Abrahama Lincolna prosimy
ci�, aby� pob�ogos�awi� dzi� wiecz�r naszemu zgromadzeniu. Hm, prosimy, aby� w
swojej �asce umo�liwi� nam zebranie fundusz�w na napraw� dachu, kt�ra jest spraw�
niecierpi�c� zw�oki. Prosimy, aby nasi chorzy wyzdrowieli, a bezrobotni znale�li
prac�. Daj nam m�dro��, aby�my spo�r�d ubiegaj�cych si� o �ycie po�r�d nas wybrali
w�a�ciwych i odrzucili z�ych. B�agamy ci�, �eby �aden intruz nie zak��ci� naszego
praworz�dnego �ycia i aby� w swojej �asce uwolni� Nicole Thibodeaux od uporczywych
b�l�w g�owy, kt�re ostatnio uniemo�liwiaj� jej wyst�py w telewizji, i aby te b�le
g�owy nie mia�y nic wsp�lnego z wypadkiem sprzed dw�ch lat, kiedy przez nieuwag�
inscenizatora odwa�nik spad� jej na g�ow�, przez co trafi�a na siedem dni do
szpitala. Amen.
� Amen � uzupe�nili zebrani.
Wstaj�c z krzes�a, Klugman powiedzia�:
� Zanim przejdziemy do powa�niejszych spraw, obejrzymy kilkuminutowe widowisko
przygotowane przez nasze m�ode talenty. Na pocz�tek wyst�pi� trzy dziewczynki
Fettersmoller�w z mieszkania numer 205. Za ta�cz� do melodii �Zbuduj� schody do
gwiazd�. � Ponownie usadowi� si� na swoim krze�le i na scen� wysz�y trzy jasnow�ose
dziewczynki, znane widowni z wielu poprzednich wyst�p�w.
Kiedy u�miechni�te Fettersmoller�wny w pasiastych spodenkach i po�yskuj�cych
srebrzy�cie kubraczkach rozpocz�y sw�j taniec, drzwi prowadz�ce do sali otworzy�y
si� i do �rodka wszed� sp�niony Edgar Stone.
Sp�ni� si�, poniewa� ocenia� test swojego s�siada, pana Iana Duncana. Stoj�c w
drzwiach, wci�� widzia� przed oczami test i nieszcz�sny popis Duncana, kt�rego
ledwo zna�. Mimo i� nie doko�czy� sprawdzania testu, wiedzia�, �e Duncan go obla�.
Fettersmoller�wny na scenie �piewa�y zachrypni�tymi g�osikami, a on zastanawia�
si� nad powodem, dla kt�rego w og�le zdecydowa� si� przyj��. Przypuszczalnie
chodzi�o mu o unikni�cie grzywny, gdy� dzisiejsza obecno�� mieszka�c�w by�a
obowi�zkowa. Organizowane cz�sto amatorskie pokazy talent�w nic dla niego nie
znaczy�y; pami�ta� czasy, gdy w telewizji pokazywano wyst�py organizowane przez
profesjonalist�w. Obecnie, rzecz jasna, wszyscy profesjonali�ci znajdowali si� na
us�ugach Bia�ego Domu, telewizja za� zrezygnowa�a z funkcji rozrywkowej na rzecz
edukacyjnej. Pan Stone pomy�la� o starych, wspania�ych filmach, w kt�rych
wyst�powali komicy tacy jak Jack Lemmon i Shirley MacLaine. Popatrzy� zn�w na
dziewczynki Fettersmoller�w i j�kn��.
Us�yszawszy go, Corley rzuci� mu surowe spojrzenie.
Przynajmniej opu�ci� modlitw�. Pokaza� sw�j identyfikator nowej maszynie
Corleya, kt�ra pozwoli�a mu ruszy� przej�ciem pomi�dzy rz�dami w kierunku wolnego
miejsca. Czy Nicole to dzi� ogl�da? Czy �owczyni talent�w z Bia�ego Domu siedzi
gdzie� na widowni? Widzia� same znajome twarze. Fettersmoller�wny traci�y czas.
Przymkn�� oczy i s�ucha�, nie czuj�c si� na si�ach, by patrze�. To na nic,
pomy�la�. Nie uda im si�, musz� spojrze� prawdzie w oczy, podobnie jak ich ambitni
rodzice: s� pozbawione talentu, tak jak reszta z nas... Pomimo trudu i determinacji
blok imienia Abrahama Lincolna nie przyczynia� si� do wzbogacenia dorobku
kulturowego narodu i nikt nie potrafi� nic na to poradzi�.
Beznadziejno�� sytuacji Fettersmoller�wien przypomnia�a mu testy, kt�re owego
ranka otrzyma� z r�k roztrz�sionego i poblad�ego lana Duncana. Negatywny wynik
spowoduje, �e sytuacja Duncana b�dzie gorsza ni� dziewczynek, poniewa� straci on
prawo mieszkania w bloku Lincolna; zniknie z pola widzenia � ich pola widzenia � i
osi�gnie z powrotem pogardzany status � zamieszka w internacie i b�dzie pracowa� w
ekipie robotniczej, tak jak pracowali niegdy� wszyscy, maj�c po kilkana�cie lat.
Oczywi�cie otrzyma pe�en zwrot koszt�w, kt�re poni�s� podczas zakupu mieszkania,
poka�n� sum�. Stone troch� mu zazdro�ci�. Co bym zrobi�, pomy�la�, siedz�c z
zamkni�tymi oczami, gdyby oddano mi naraz pe�n� sum�? By� mo�e bym wyemigrowa�.
Kupi�bym jeden z tanich, nielegalnych rz�ch�w, kt�re...
Aplauz wyrwa� go z zamy�lenia. Dziewczynki sko�czy�y i on r�wnie� przy��czy� si�
do oklask�w. Na podwy�szeniu Klugman gestem uciszy� widowni�.
� Dobrze, wiem, �e wam si� podoba�o, ale dzi� wieczorem mamy w zanadrzu znacznie
wi�cej. Poza tym jest jeszcze formalna cz�� zebrania, nie wolno nam o tym
zapomnie�. � U�miechn�� si�.
Tak, pomy�la� Stone. I ogarn�o go napi�cie, gdy� by� jednym z radyka��w w
budynku Lincolna, kt�rzy chcieli zamkn�� miejscow� podstaw�wk� i pos�a� dzieci do
szko�y publicznej, gdzie istnia�a mo�liwo�� nawi�zania kontaktu z dzie�mi z innych
budynk�w.
Pomys� ten napotka� zdecydowany sprzeciw wielu os�b. A jednak w ci�gu ostatnich
tygodni zyskiwa� coraz wi�cej zwolennik�w. By�oby to pouczaj�ce do�wiadczenie,
dzieci odkry�yby, �e mieszka�cy innych budynk�w wcale si� od nich nie r�nili.
Bariery pomi�dzy lud�mi run�yby bezpowrotnie i nawi�zano by nowe porozumienie.
Przynajmniej tak wygl�da�a wizja Stone�a, konserwaty�ci jednak postrzegali to
inaczej. Zbyt wcze�nie na obcowanie, twierdzili. W�r�d dzieci wywi�za�yby si� walki
o dominacj�. To stanie si� z czasem... ale nie teraz, nie tak szybko.

Ryzykuj�c wysok� grzywn�, Ian Duncan nie stawi� si� na zgromadzeniu i pozosta�
tego wieczora w swym mieszkaniu, oddaj�c si� lekturze oficjalnych pism rz�dowych na
temat religijno � politycznej historii Stan�w Zjednoczonych � relpoli, jak je
powszechnie nazywano. Wiedzia�, �e jest w tym s�aby, z ledwo�ci� pojmowa� czynniki
gospodarcze, nie wspominaj�c o religijnych i politycznych ideologiach, kt�re
pojawia�y si� w dwudziestym wieku, bezpo�rednio wp�ywaj�c na bieg wydarze�. Na
przyk�ad powstanie Partii Republika�sko � Demokratycznej. Kiedy� istnia�y dwie
partie zaanga�owane w ja�owe konflikty maj�ce na celu ustanowienie dominacji nad
przeciwnikiem, podobne do k��tni tocz�cych si� obecnie pomi�dzy blokami
mieszkalnymi. Partie po��czy�y si� oko�o 1985 roku, tworz�c jedno ugrupowanie
zarz�dzaj�ce stabilnym i spokojnym spo�ecze�stwem, do kt�rego ka�dy nale�a�.
Wszyscy p�acili sk�adki, uczestniczyli w zebraniach i co cztery lata wybierali
nowego prezydenta � cz�owieka, kt�ry ich zdaniem najbardziej przypad�by do gustu
Nicole.
Mi�o by�o wiedzie�, �e oni, ludzie, mieli mo�liwo�� decydowania, kto po up�ywie
czterech lat zostanie m�em Nicole; w pewnym sensie dawa�o to elektoratowi w�adz�
najwy�sz�, przewag� nawet nad sam� Nicole.
We�my na przyk�ad tego ostatniego, Taufica Negala. Stosunki pomi�dzy nim a
Pierwsz� Dam� by�y raczej ch�odne, co wskazywa�o na to, �e ostatni wyb�r
nieszczeg�lnie j� zadowoli�. Lecz naturalnie jako dama nigdy nie da�aby tego po
sobie pozna�.
Kiedy pozycja Pierwszej Damy sta�a si� wa�niejsza ni� pozycja prezydenta? �
zapytywa� relpol. Innymi s�owy, kiedy nasze spo�ecze�stwo sta�o si� matriarchalne,
dopowiedzia� Ian Duncan. Oko�o roku 1990; znam odpowied� na to pytanie. Zjawisko
zosta�o zasygnalizowane ju� wcze�niej, zmiana przebiega�a stopniowo. Z ka�dym
rokiem popularno�� Pierwszej Damy przy�miewa�a osob� prezydenta, nar�d obdarza� j�
coraz wi�ksz� sympati�. To nar�d wyni�s� j� na szczyt. Czy wynik�o to z potrzeby
posiadania matki, �ony, kochanki, a mo�e wszystkich trzech naraz? Tak czy inaczej,
ludzie dostali to, czego chcieli; dostali Nicole, ona za� spe�nia wszystkie trzy
warunki, a nawet znacznie wi�cej.
W rogu salonu zabrzmia� sygna� w��czaj�cego si� telewizora, Ian Duncan z
westchnieniem zamkn�� podr�cznik i przeni�s� uwag� na ekran. Wydanie specjalne na
temat wydarze� w Bia�ym Domu, domy�li� si�. Pewnie jeszcze jedna wycieczka lub te�
gruntowna, obfita w szczeg�y analiza nowego hobby b�d� zaj�cia Nicole. Czy�by zaj�a
si� kolekcjonowaniem porcelanowych fili�anek? Je�li tak, b�dziemy skazani na
ogl�danie ka�dego eksponatu z osobna.
Zgodnie z jego przewidywaniami ekran wype�ni�y kr�g�e, obwis�e rysy sekretarza
informacyjnego Bia�ego Domu, Maxwella Jamisona. Unosz�c r�k�, Jamison wykona�
znajomy gest powitania.
� Dobry wiecz�r, mieszka�cy naszej Ziemi � rzuci� uroczy�cie. � Czy
zastanawiali�cie si� kiedykolwiek, jak wygl�da�aby podr� w g��b Pacyfiku? Nicole
do�wiadczy�a tego i aby odpowiedzie� na powy�sze pytanie, zaprosi�a do Komnaty
Tulipanowej w Bia�ym Domu trzech najwybitniejszych badaczy ocean�w. Dzi� wieczorem
opowiedz� Nicole historie, kt�rych b�dziecie mogli wys�ucha�, gdy� przed chwil�
nakr�cono je na �ywo dzi�ki aparaturze Biura Spraw Publicznych Zjednoczonej Sieci
Tr�j zespo�owej.
Witamy w Bia�ym Domu, powiedzia� w duchu Ian Duncan. Przynajmniej w sensie
zast�pczym. My, kt�rzy nigdy si� tam nie znajdziemy, kt�rzy nie posiadamy talent�w
mog�cych wzbudzi� zainteresowanie Pierwszej Damy cho�by na jeden wiecz�r; tak czy
inaczej zagl�damy do niego przez starannie wyregulowane okna naszych telewizor�w.
Nie mia� specjalnej ochoty tego ogl�da�, lecz skusi�a go mo�liwo�� obejrzenia
quizu-niespodzianki, kt�ry nadawano na ko�cu. Poza tym pozytywny wynik quizu m�g�
os�odzi� mu nieco gorycz oceny niedostatecznej, kt�r� na pewno uzyska z ostatniego
testu politycznego, poprawianego obecnie przez s�siada, pana Stone�a.
Na ekranie pojawi�a si� urocza twarz inteligentnej, cho� nieco zuchwa�ej
kobiety. Jej blada cera i bystre spojrzenie ciemnych oczu przykuwa�y uwag�
wszystkich, a owa dama wzbudza�a obsesyjne zainteresowanie ca�ego narodu, ba, ca�ej
planety. Na jej widok Ian Duncan poczu� ze strachu d�awienie w gardle. Zawi�d� j�,
dotrze do niej wie�� o miernych wynikach jego testu i chocia� nijak ich nie
skomentuje, rozczarowanie by�o gwarantowane.
� Dobry wiecz�r � powiedzia�a Nicole cichym, lekko zachrypni�tym g�osem.
� No w�a�nie � wymamrota� pod nosem Ian Duncan. � Nie mam g�owy do abstrakcji,
ta ca�a filozofia religijno-polityczna jest wed�ug mnie kompletnie pozbawiona
sensu. Czy nie m�g�bym po prostu skoncentrowa� si� na rzeczywisto�ci? Powinienem
wypala� ceg�y albo wyrabia� buty. � Powinienem by� na Marsie, pomy�la�, na granicy.
Tutaj nie ma ze mnie �adnego po�ytku, w wieku trzydziestu pi�ciu lat jestem
sko�czony, i ona o tym wie. Pozw�l mi odej��, Nicole, pomy�la� desperacko. Nie
zadawaj mi wi�cej test�w, poniewa� nie mam szans, aby je zaliczy�. We�my cho�by ten
program o dnie oceanu; zanim si� sko�czy, ju� wszystko zapomn�. Partia
Republika�sko � Demokratyczna nie ma ze mnie �adnego po�ytku.
Naraz pomy�la� o swoim bracie. Al mo�e mi pom�c. Al pracowa� dla Stukni�tego
Luke�a i sprzedawa� ma�e statki z blachy i plastiku, na kt�re mogli sobie pozwoli�
nawet przegrani; statki, kt�re przy odrobinie szcz�cia mog�y zawie�� delikwenta na
Marsa. Al, pomy�la�, sprzedasz mi takiego rz�cha po cenie hurtowej.
� Jest to zaczarowany �wiat, kt�rego �wietliste istoty przerastaj� zr�nicowaniem
i niezwyk�o�ci� zjawiska z innych planet � m�wi�a na ekranie Nicole. � Naukowcy
obliczaj�, �e w oceanie �yje wi�cej form �ycia ni�...
Jej oblicze znik�o i w jego miejsce pojawi�a si� groteskowa ryba. To cz��
umy�lnej propagandy, doszed� do wniosku Ian Duncan. Pr�ba odwr�cenia naszej uwagi
od Marsa i mo�liwo�ci uwolnienia si� od Partii... i od niej. Ryba na ekranie
wytrzeszczy�a na niego wy�upiaste oczy i mimowolnie skupi� uwag� na prezentowanych
sekwencjach. Rany, pomy�la�, co to za dziwny �wiat tam na dole. Nicole, dorzuci� w
my�lach, masz mnie w gar�ci. Gdyby�my tylko z Alem wtedy dopi�li swego, mogliby�my
teraz wyst�powa� dla ciebie i byliby�my szcz�liwi. Podczas twojej rozmowy ze
�wiatowej s�awy badaczami ocean�w Al i ja dyskretnie przygrywaliby�my w tle, mo�e
jedn� z �Inwencji dwug�osowych� Bacha.
Ian Duncan podszed� do szafy, pochyli� si� i ostro�nie podni�s� do �wiat�a
owini�ty w tkanin� przedmiot. Mieli�my tyle m�odzie�czej wiary, przypomnia� sobie.
Czule rozpakowa� dzbanek, zaczerpn�wszy tchu wydoby� z niego kilka fa�szywych
ton�w. Bracia Duncan i ich dwuosobowy zesp� grali na dwa dzbanki w�asne
interpretacje utwor�w Bacha, Mozarta i Strawi�skiego. Gdyby nie ten �owca talent�w
z Bia�ego Domu. Nawet nie pozwoli� im zagra�. To ju� by�o, oznajmi�. Jesse Pigg,
fenomenalny artysta z Alabamy, pierwszy przyby� do Bia�ego Domu i bawi� tuzin oraz
jednego cz�onka rodziny Thibodeaux swoimi wersjami �Derby Ram�, �Johna Henry� i tym
podobnych.
� Ale to dzbanek klasyczny � zaprotestowa� Ian Duncan. � Gramy ostatnie sonaty
Beethovena
� Damy wam zna� � skwitowa� �owca talent�w. � Je�li tylko Nicky wyka�e tym w
przysz�o�ci zainteresowanie.
Nicky! Duncan zd�bia�. Wyobrazi� sobie podobn� za�y�o�� z Pierwsz� Rodzin�.
Mamrocz�c bezradnie pod nosem, opu�cili scen� ze swoimi dzbankami, ust�puj�c
miejsca gromadce ps�w w el�bieta�skich kostiumach, kt�re przedstawia�y postaci z
�Hamleta�. I one odesz�y z kwitkiem, ale marne to by�o pocieszenie.
� Powiedziano mi � m�wi�a Nicole � �e w g��bi oceanu jest tak ma�o �wiat�a, �e,
c�, sp�jrzcie sami na to stworzenie. � Przez ekran przep�yn�a ryba wyposa�ona w
�wiec�c� latarni�.
Rozleg�o si� niespodziewane pukanie do drzwi. Duncan otworzy� je z niepokojem i
zasta� na korytarzu podenerwowanego pana Stone�a.
� Nie przyszed� pan na Wszystkie Dusze? � zapyta�. � Nikt si� nie dowie? �
Trzyma� w r�ku poprawiony test.
� Niech pan powie, jak wypad�em � poprosi� Duncan. Przygotowa� si� wewn�trznie.
Stone wszed� do �rodka i zamkn�� za sob� drzwi. Rzuci� okiem na telewizor, ujrza�
siedz�c� w towarzystwie badaczy ocean�w Nicole, pos�ucha� jej przez chwil�, po czym
odpar� szorstkim tonem:
� Nie najgorzej. � Wr�czy� mu test.
� Zda�em? � zapyta� Duncan. Nie m�g� w to uwierzy�. Wzi�� to r�ki prac� i
obejrza� j� z niedowierzaniem. W�wczas dotar�o do niego, co si� sta�o. Stone
sfa�szowa� wynik, prawdopodobnie z czysto ludzkich motyw�w. Duncan podni�s� g�ow� i
popatrzyli na siebie bez s�owa. To straszne, pomy�la� Duncan. I co ja teraz zrobi�?
Jego w�asna reakcja wprawi�a go w os�upienie.
Chcia�em obla�, u�wiadomi� sobie. Dlaczego? Aby m�c si� st�d wydosta�, aby
zyska� wym�wk� do porzucenia tego wszystkiego, mieszkania, pracy, i odej�cia. Do
tego, aby wyemigrowa� w jednej koszuli na grzbiecie, na statku, kt�ry rozsypie si�
w chwili, gdy osi�dzie w marsja�skiej g�uszy.
� Dzi�ki � odpar� ponuro.
� B�dzie pan m�g� kiedy� mi si� odwdzi�czy� � rzuci� pospiesznie Stone.
� Ach, tak, z przyjemno�ci� � odrzek� Duncan.
Stone opu�ci� mieszkanie, pozostawiaj�c go z telewizorem, dzbankiem, nieuczciwie
poprawionym testem i w�asnymi my�lami.
Al, musisz mi pom�c, pomy�la�. Musisz mnie st�d wyci�gn��, nie mog� nawet obla�
testu.

Al Duncan siedzia� z nogami na biurku w punkcie sprzeda�y statk�w nr 3 i pal�c


papierosa, spogl�da� na przechodni�w i �r�dmiejsk� ulic� w Reno w Nevadzie. Za
rz�dem l�ni�cych pojazd�w z trzepocz�cymi proporcami i serpentynami widzia� posta�
ukryt� pod transparentem z napisem STUKNI�TY LUKE.
Nie by� jedyn� osob�, kt�ra j� widzia�a; chodnikiem nadszed� m�czyzna z kobiet�
i biegn�cym przed nimi ma�ym ch�opcem. Ch�opiec podskoczy� i z przej�ciem
wymachuj�c r�kami, zawo�a�:
� Hej, tato, popatrz! Wiesz, co to jest? To papoola.
� O rany � odpowiedzia� z u�miechem m�czyzna. � Rzeczywi�cie. Sp�jrz, Marion,
pod transparentem siedzi Marsjanin. Mo�e podejdziemy do niego i porozmawiamy? �
Wraz z ch�opcem ruszy� w kierunku znaku. Jednak kobieta sz�a dalej chodnikiem.
� Mamo! � ponagli� j� ch�opiec.
Al dotkn�� przycisku ukrytego pod koszul� mechanizmu. Papoola wyszed� spod
transparentu i ruszy� na sze�ciu nogach � ko�ysz�c si� jak kaczka w stron�
chodnika, okr�g�y kapelusz wisia� mu na jednej antenie. Jego zezuj�ce spojrzenie
pad�o na sylwetk� kobiety. Pod wp�ywem przes�anego bod�ca odwr�ci� si� i pocz�apa�
w �lad za ni� ku uciesze ojca i syna.
� Popatrz, tato, on idzie za mam�! Hej, mamo, obejrzyj si�!
Kobieta zerkn�a przez rami� i na widok talerzowatego stworzenia o pomara�czowym,
owadzim ciele wybuch�a �miechem. Wszyscy kochaj� papool�, pomy�la� Al. Patrzcie na
�miesznego marsja�skiego papool�. Dalej, papoola, przywitaj si� z mi�� pani�, kt�ra
si� z ciebie �mieje.
Skierowane do kobiety my�li papooli dotar�y do Ala. Pozdrawia� j�, m�wi�c, �e
niezmiernie cieszy si� ze spotkania i pochlebstwami zwabi� na skraj chodnika, gdzie
stali jej m�� i syn. Wszyscy troje odbierali impulsy emanuj�ce z istoty
marsja�skiej, kt�ra przyby�a na Ziemi� bez �adnych wrogich zamiar�w, niezdolna do
z�ego. Papoola kocha� ich tak jak oni kochali jego, zapewnia� ich o tym teraz,
przesy�aj�c im �agodno�� i ciep�� go�cinno��, do kt�rej przywyk� na swojej
planecie.
Ale� ten Mars to wspania�e miejsce, my�leli bez w�tpienia kobieta i m�czyzna,
podczas gdy papoola ods�ania� przed nimi swoje wspomnienia i przyjazne nastawienie.
Nie jest zimne i schizoidalne jak Ziemia, nikt nikogo nie szpieguje, nie ocenia
niezliczonych test�w politycznych i nie skar�y na cotygodniowych zebraniach
komitetu bezpiecze�stwa budynku. Tylko pomy�lcie, m�wi� papoola do wro�ni�tych w
chodnik i niezdolnych do �adnego ruchu. Tam jeste�cie panami swojego losu, macie
w�asny kawa�ek gruntu i osobiste przekonania, jeste�cie sob�. Sp�jrzcie na siebie,
boicie si� nawet sta� tu i s�ucha�. Boicie si�...
� Lepiej ju� chod�my � rzuci� nerwowym tonem m�czyzna.
� Nie � odpar� b�agalnie ch�opiec. � Jak cz�sto mo�esz rozmawia� z papoola?
Pewnie nale�y do punktu sprzeda�y statk�w. � Ch�opiec pokaza� palcem i Al poczu� na
sobie badawczy wzrok jego ojca.
� Oczywi�cie � powiedzia� m�czyzna. � Sprzedaj� tu statki. W tej chwili urabia
nas, aby�my zmi�kli. � Wyraz oczarowania znikn�� z jego twarzy. � Tamten cz�owiek
nim kieruje.
Niemniej, pomy�la� papoola, to co wam m�wi�, jest prawd�. Nawet je�li to tylko
gadka reklamowa. Sami mo�ecie polecie� na Marsa. Zobaczycie to na w�asne oczy � o
ile macie odwag� wyrwa� si� z jarzma. I jak? Jeste� prawdziwym m�czyzn�? Kup statek
Stukni�tego Luke�a... kup go, dop�ki wci�� masz szans�, bo wiesz, �e kt�rego� dnia,
by� mo�e nied�ugo, prawo zaostrzy zasady i punkty sprzeda�y takie jak nasz
przestan� istnie�. Podobnie jak luki w strukturze spo�ecze�stwa autorytarnego,
przez kt�re kilku � zaledwie garstka � szcz�liwc�w jest w stanie si� przecisn��.
Manipuluj�c pokr�t�ami, Al zwi�kszy� nacisk. Si�a psychiki papooli nabra�a mocy,
ogarniaj�c m�czyzn� i przejmuj�c kontrol� nad jego umys�em. Musisz kupi� statek,
nalega� papoola. Nieskomplikowany system ratalny, serwis gwarancyjny, r�norodno��
modeli do wyboru. M�czyzna wykona� krok w stron� placu. Szybciej, ponagli� go
papoola. W�adze w ka�dej chwili mog� zamkn�� sklep i twoja szansa przepadnie
bezpowrotnie.
� W�a�nie na takiej zasadzie funkcjonuj� � odpar� z trudem m�czyzna. � Zwierzak
zastawia sid�a na ludzi. Hipnotyzuje ich. Musimy st�d odej��. � Lecz nie ruszy� si�
z miejsca, by�o za p�no, kupi statek, Al za pomoc� zdalnego sterowania zwabi go do
�rodka.
Al od niechcenia podni�s� si� z krzes�a. Pora wyj�� na zewn�trz i dobi� targu.
Wy��czy� papool�, otworzy� drzwi biura i wyszed� na plac, w tym momencie jego
spojrzenie pad�o na znajom� posta� zmierzaj�c� pomi�dzy statkami w jego kierunku.
By� to jego brat Ian, kt�rego nie widzia� od lat. A niech to, pomy�la� Al. Czego on
chce? I to w takiej chwili...
� Al � zawo�a� brat, kiwaj�c r�k�. � Mo�emy chwil� porozmawia�? Nie jeste� zbyt
zaj�ty, prawda? � Blady i spocony podszed� bli�ej, spogl�daj�c na niego ze
strachem. Zmarnia� od czasu, gdy Al widzia� go po raz ostatni.
� Pos�uchaj � zacz�� gniewnie Al. Lecz by�o ju� z p�no, para z synkiem ruszy�a z
miejsca i oddala�a si� pospiesznie.
� Nie chcia�em ci przeszkadza� � wymamrota� Ian.
� Nie przeszkadzasz mi � odpar� Al, odprowadzaj�c ponurym spojrzeniem troje
ludzi. � O co chodzi, Ian? Nie wygl�dasz za dobrze, jeste� chory? Wejd�my do biura.
� Wprowadzi� brata do �rodka i zamkn�� drzwi.
� Znalaz�em m�j dzbanek � powiedzia� Ian. � Pami�tasz, jak pr�bowali�my szcz�cia
w Bia�ym Domu? Al, musimy spr�bowa� raz jeszcze. Przysi�gam, �e ju� d�u�ej nie mog�
nie potrafi� si� pogodzi� si� z pora�k� w dziedzinie, kt�r� uwa�ali�my za
najwa�niejsz� w �yciu. � Zdyszany wytar� chustk� czo�o. R�ce mu dr�a�y.
� Ju� nawet nie mam swojego dzbanka � odrzek� Al.
� Musisz. C�, mogliby�my nagra� nasze partie osobno, graj�c na moim, po czym
zsynchronizowa� je na ta�mie i zaprezentowa� w Bia�ym Domu. To poczucie osaczenia,
nie wiem, czy dam rad� d�u�ej z nim �y�. Musz� wr�ci� do grania. Gdyby�my teraz
zacz�li �wiczy� �Wariacje Goldberowskie�, ze dwa miesi�ce...
� Nadal tam mieszkasz? � wtr�ci� Al. � W Lincolnie?
Ian kiwn�� g�ow�.
� I wci�� masz posad� w Palo Alto, pracujesz jako inspektor? � Nie rozumia�
zdenerwowania brata. � Do diab�a, w najgorszym razie mo�esz wyemigrowa�.
Muzykowanie nie wchodzi w rachub�, nie gra�em od lat, �ci�le m�wi�c, od kiedy
widzia�em ci� po raz ostatni. Poczekaj. � Przekr�ci� ga�ki mechanizmu
kontroluj�cego papool�, stoj�ca obok chodnika istota powoli wr�ci�a na swoje
miejsce pod transparentem.
� My�la�em, �e wszystkie wymar�y � stwierdzi� na jej widok Ian.
� I mia�e� racj� � odpar� Al.
� No, ale ta tutaj porusza si� i...
� To atrapa � oznajmi� Al. � Lalka. Ja ni� poruszam. � Pokaza� bratu mechanizm
zdalnego sterowania. � Przywabia ludzi z chodnika. Luke podobno ma prawdziw�, na
jej wz�r powstaj� falsyfikaty. Nikt nie wie tego na pewno, a przedstawiciele prawa
nie mog� tkn�� Luke�a palcem, bo formalnie jest teraz obywatelem Marsa; nie zmusz�
go przecie� do oddania prawdziwej, nawet je�li j� ma. � Al usiad� i zapali�
papierosa. � Oblej test relpol � poradzi� Ianowi. � Stracisz mieszkanie i odzyskasz
sw�j wk�ad, przyniesiesz mi pieni�dze, a ja dopilnuj� tego, aby� dosta� �wietny
statek, kt�ry zawiezie ci� na Marsa. Zgoda?
� Pr�bowa�em obla� test � o�wiadczy� Ian. � Ale mi nie pozwolono. Sfa�szowano
rezultat. Kto� nie chcia�, abym uciek�.
� Kto?
� S�siad. Nazywa si� Ed Stone. Zrobi� to umy�lnie, widzia�em jego min�. Pewnie
uwa�a�, �e robi mi przys�ug�... sam nie wiem. � Rozejrza� si�. � �adne biuro.
Sypiasz tutaj, prawda? A kiedy rusza z miejsca, ruszasz razem z nim.
� Tak � odrzek� Al. � Zawsze jeste�my gotowi do odlotu. � Policja kilkakrotnie
prawie go z�apa�a, pomimo faktu, �e biuro wraz z placem w ci�gu sze�ciu minut
nabiera�o pr�dko�ci orbitalnej. Papoola wykry� blisko�� funkcjonariuszy, jednak nie
na tyle szybko, aby umo�liwi� Alowiz sprawn� ucieczk�. Na og� wszystko odbywa�o si�
w chaotycznym po�piechu, przez co cz�� statk�w sz�a na marne.
� Znajdujesz si� o p� kroku przed nimi � powiedzia� Ian. � I wcale ci� to nie
martwi. To pewnie wynika z twojego nastawienia.
� Je�li mnie z�api� � odrzek� Al � Luke wyp�aci za mnie kaucj�. Zawsze m�g�
liczy� na mroczn�, pot�n� posta� szefa, wi�c czym tu si� by�o martwi�? Potentat na
rynku sprzeda�y rz�ch�w zna� milion sztuczek. Klan Thibodeaux ograniczy� swoje
ataki na niego do zjadliwych artyku��w w czasopismach popularnych i program�w
telewizyjnych, wytykaj�c Luke�owi wulgarno�� i fatalny stan jego pojazd�w. Nie
ulega�o w�tpliwo�ci, �e czuli przed nim respekt.
� Zazdroszcz� ci � powiedzia� Ian. � Twojej r�wnowagi. Twojego opanowania.
� Czy tw�j blok nie ma pilota? Id� i pom�w z nim.
� To na nic � odpar� gorzko Ian. � Teraz funkcj� t� sprawuje Patrick Doyle i
jego sytuacja jest r�wnie� nie do pozazdroszczenia. To samo dotyczy Dona Klugmana,
naszego przewodnicz�cego, to k��bek nerw�w. W gruncie rzeczy w�r�d wszystkich
mieszka�c�w panuje niepok�j. Mo�e jest to zwi�zane z migrenami Nicole.
Popatrzywszy na brata, Al uzna�, �e sytuacja rzeczywi�cie jest powa�na. Bia�y
Dom i wszystkie reprezentowane przez niego warto�ci wiele dla niego znaczy�y,
podobnie jak wtedy, gdy byli dzie�mi.
� Zrobi� to dla ciebie � powiedzia� cicho Al. � Wyci�gn� sw�j dzbanek i
po�wicz�. Spr�bujemy jeszcze raz.
Oniemia�y Ian popatrzy� na niego z wdzi�czno�ci�.

Siedz�c w kancelarii bloku imienia Abrahama Lincolna, Don Klugman i Patrick


Doyle studiowali aplikacj� przedstawion� przez pana lana Duncana z mieszkania 304.
Ian chcia� zaprezentowa� swoje umiej�tno�ci w odbywaj�cym si� dwa razy w tygodniu
pokazie talent�w, w czasie obecno�ci tropiciela talent�w z Bia�ego Domu. Pro�ba,
jak zauwa�y� Klugman, nale�a�a do rutynowych, wyj�wszy fakt, �e Ian zamierza�
wyst�pi� w towarzystwie osobnika, kt�ry nie mieszka� w bloku Lincolna.
� To jego brat � poinformowa� Doyle. � M�wi� mi kiedy�, �e razem prezentowali
ten numer wiele lat temu. Muzyka barokowa na dwa dzbanki. To nowo��.
� W jakim bloku mieszka jego brat? � zapyta� Klugman. Zatwierdzenie projektu
zale�a�o od tego, jak uk�ada�y si� stosunki pomi�dzy oba budynkami.
� W �adnym. Sprzedaje rz�chy dla Stukni�tego Luke�a... no wiesz, te ma�e tanie
statki, kt�re ledwo dowo�� ludzi na Marsa. Chyba mieszka w jednym z punkt�w
sprzeda�y. To przedsi�biorstwa ruchome, cz�owiek prowadzi koczowniczy tryb �ycia.
Jestem pewien, �e o tym s�ysza�e�.
� Tak � potwierdzi� Klugman. � Wykluczone. Kto� taki nie mo�e wzi�� udzia�u w
przedstawieniu. Nie widz� powodu, dla kt�rego Ian Duncan nie mia�by wyst�pi�; to
prawo polityczne i wcale bym si� nie zdziwi�, gdyby jego wyst�p wypad� ca�kiem
dobrze. Lecz udzia� osoby z zewn�trz jest wbrew tradycji, nasza scena jest
przeznaczona wy��cznie dla naszych mieszka�c�w; tak zawsze by�o, jest i b�dzie. Nie
ma potrzeby, aby to d�u�ej roztrz�sa�.
� To prawda � odpar� Doyle. � Niemniej chodzi o krewnego jednego z naszych
mieszka�c�w, czy� nie tak? Zapraszanie krewnych na przedstawienie jest legalne...
dlaczego wi�c broni� im wst�pu na scen�? To wiele dla lana znaczy; chyba wiesz, �e
ostatnio mu si� nie wiedzie w testach. Nie grzeszy nadmiarem intelektu. W gruncie
rzeczy powinien zaj�� si� pracami r�cznymi. Ale skoro ma zdolno�ci artystyczne, na
przyk�ad pomys� z dzbankiem...
Przegl�daj�c dokumenty, Klugman zauwa�y�, �e za dwa tygodnie tropiciel talent�w
z Bia�ego Domu zasi�dzie na widowni w bloku imienia Abrahama Lincolna. Na ten
wiecz�r nale�a�o oczywi�cie przeznaczy� najlepszych wykonawc�w... Aby dost�pi� tego
przywileju Bracia Duncan musieliby wypa�� doskonale, tymczasem by�o wiele wyst�p�w
znacznie � wed�ug Klugmana � lepszych. Ostatecznie, dzbanki... na dodatek, nawet
nie elektroniczne.
� Dobrze � powiedzia� do Doyle�a. � Zgadzam si�.
� Ukaza�e� swoje mi�osierne oblicze. � Jego sentymentalny u�miech wzbudzi� w
Klugmanie niesmak. � Poza tym mam wra�enie, �e spodoba si� nam Bach i Vivaldi w
wykonaniu Braci Duncan na ich wyj�tkowych dzbankach.
Klugman wzdrygn�� si� i pokiwa� g�ow�.
Gdy nadszed� czas wyst�pu i wchodzili do audytorium na pierwszym pi�trze bloku
imienia Abrahama Lincolna, Ian Duncan zobaczy� za plecami brata sun�c� chy�kiem
p�ask� sylwetk� marsja�skiego stwora, papooli. Stan�� jak wryty.
� Bierzesz go ze sob�?
� Ty nic nie rozumiesz � odpar� Al � Nie chcesz wygra�?
� Nie w taki spos�b � odrzek� po chwili Ian. Zrozumia� w lot intencje brata;
papoola zapanuje nad umys�ami widz�w, podobnie jak to robi� z przechodniami. Wywrze
na nich pod�wiadomy wp�yw, nak�aniaj�c ich do podj�cia po��danej decyzji. Tak
wygl�da moralno�� sprzedawcy rz�ch�w, pomy�la� Ian. Dla brata wydawa�o si�
ca�kowicie naturalne; je�li nie mogli wygra� dzi�ki swojej grze, uczyni� to z
pomoc� papooli.
� Ojej � rzuci� Al, gestykuluj�c. � Nie b�d� swoim w�asnym wrogiem. Robimy
jedynie u�ytek z drobnej sztuczki handlowej, oni to samo stosuj� od wieku � to
stara, szanowana metoda naginania opinii publicznej do w�asnych cel�w. Nie ma si�
co oszukiwa�, od lat nie grali�my na dzbankach. � Dotkn�� umieszczonego przy pasku
mechanizmu i papoola do��czy� do nich pospiesznie. R�ka Ala ponownie pow�drowa�a do
paska...
Dlaczego nie? � nap�yn�a do g�owy lana natarczywa my�l. Wszyscy to robi�.
� Zabierz to ze mnie, Al � powiedzia� z trudem.
Al wzruszy� ramionami. I my�l wycofa�a si� stopniowo. Pozostawi�a jednak za sob�
cie� w�tpliwo�ci. Jego niez�omne postanowienie si� zachwia�o.
� To pestka w por�wnaniu z mo�liwo�ciami aparatury Nicole � zaznaczy� Al,
podchwytuj�c wyraz jego twarzy. � Jeden papoola tu, drugi tam... wobec
funkcjonuj�cego na ca�ej planecie narz�dzia, jakie Nicole uczyni�a z telewizji �
oto prawdziwe zagro�enie, Ian. Papoola to drobnostka, cz�owiek jest �wiadom tego,
�e si� nim manipuluje. Czego nie da si� powiedzie� o s�uchaniu Nicole. Nacisk jest
tak subtelny i ca�kowity...
� Nic o tym nie wiem � skwitowa� Ian. � Wiem tylko, �e je�eli nam si� nie
powiedzie, je�eli nie zagramy w Bia�ym Domu, �ycie, przynajmniej dla mnie, nie
b�dzie warte funta k�ak�w. I nikt nie narzuci� mi tego przekonania. Ja to czuj�,
sam to wymy�li�em, do diab�a. � Przytrzyma� drzwi i Al wszed� do audytorium, nios�c
sw�j dzbanek za ucho. Ian pod��y� za nim, po chwili znale�li si� na scenie i
stan�li na wprost cz�ciowo wype�nionej sali.
� Czy widzia�e� j� kiedykolwiek? � zapyta� Al.
� Ci�gle j� widuj�.
� Chodzi mi, czy rzeczywi�cie j� widzia�e�. Osobi�cie. Inaczej m�wi�c, na �ywo.
� Oczywi�cie, �e nie � odpar� Ian. Na tym mia�a polega� istota ich sukcesu,
wej�cie do Bia�ego Domu. Zobacz� j� naprawd�, a nie tylko na ekranie telewizyjnym,
marzenie si� urzeczywistni.
� A ja j� widzia�em � powiedzia� Al. � W�a�nie ustawi�em sklep na g��wnej alei
handlowej w Shreveport w Luizjanie. By� wczesny ranek, oko�o �smej. Nadjecha�y
pojazdy rz�dowe; rzecz jasna pomy�la�em, �e to policja i ju� mia�em bra� nogi za
pas, ale okaza�o si�, �e nie mia�em racji. Wieziono Nicole na po�wi�cenie nowego
bloku mieszkalnego, jak do tej pory najwi�kszego.
� Tak � potwierdzi� Ian. � Imienia Paula Bunyana. � Dru�yna futbolowa z Abrahama
Lincolna rokrocznie rozgrywa�a mecze z dru�yn� tego bloku i nieodmiennie ponosi�a
sromotn� pora�k�. W budynku imienia Paula Bunyana mieszka�o ponad dziesi�� tysi�cy
mieszka�c�w, spo�r�d kt�rych wszyscy wywodzili si� z szereg�w administracyjnych;
wy��czne prawo zamieszkiwania w nim mieli aktywni cz�onkowie Partii. Musieli p�aci�
co miesi�c wyg�rowane stawki.
� Powiniene� by� j� widzie� � powiedzia� z namys�em Al, siadaj�c twarz� do
widowni z dzbankiem na kolanach. Postuka� papoola stop�; stw�r zaj�� miejsce pod
jego krzes�em, poza zasi�giem wzroku innych. Tak � mrukn��. � Naprawd� powiniene�.
To nie to samo co telewizja, Ian. Mo�esz mi wierzy�.
Ian kiwn�� g�ow�. Ogarn�� go l�k, za kilka minut zostan� przedstawieni. Nadesz�a
pora na ich wyst�p.
Widz�c, �e brat zaciska d�onie na dzbanku, Al powiedzia�:
� Mam u�y� papooli czy nie? Zdecyduj si�. � Kpiarsko uni�s� brew.
� U�yj � odpar� Ian.
� Dobrze � odrzek� Al, wk�adaj�c r�k� do kieszeni. Od niechcenia dotkn��
mechanizmu sterowania. Papoola wytoczy� si� spod jego krzes�a, wywijaj�c antenami i
zezuj�c.
W�r�d publiczno�ci zapanowa�o poruszenie, ludzie pochylili si� do przodu,
chichocz�c w zachwycie.
� Patrzcie! � zawo�a� jaki� m�czyzna. By� to stary Joe Purd, o�ywiony jak
dziecko. � To papoola!
Jedna z kobiet wsta�a z miejsca, aby lepiej widzie� i Ian pomy�la�: Wszyscy
kochaj� papool�. Wygramy, bez wzgl�du na to, czy zagramy na dzbankach, czy nie. I
co potem? Czy spotkanie z Nicole uczyni nas jeszcze bardziej nieszcz�liwymi ni�
dotychczas? Czy wyjdziemy z tego z poczuciem beznadziejnego niezadowolenia? B�lu i
t�sknoty, kt�re w niczym nie znajd� uj�cia?
By�o za p�no, aby si� wycofa�. Zamkni�to drzwi do audytorium i Don Klugman wsta�
z krzes�a, stukaniem wymuszaj�c cisz� w�r�d zebranych.
� Dobrze � powiedzia� do umieszczonego w klapie mikrofonu. Przed nami pokaz
talent�w. Jak widzicie na naszym programie, na pocz�tek czeka nas wyst�p �wietnego
zespo�u Bracia Duncan i ich Klasyczne Dzbanki w repertuarze Bacha i Haendla, dzi�ki
kt�remu nie utrzymacie n�g spokojnie na pod�odze. � Obdarzy� braci �obuzerskim
u�miechem, jak gdyby chcia� powiedzie� �Jak wam si� podoba taka zapowied�?�
Al nie zwr�ci� na niego najmniejszej uwagi, pomanipulowa� urz�dzeniem steruj�cym
i rzuciwszy widowni zamy�lone spojrzenie, si�gn�� wreszcie po sw�j dzbanek, zerkn��
na lana i wystuka� rytm nog�. Ich wyst�p otwiera�a �Ma�a fuga g � moll� i Al
dmuchn�� w dzbanek, uwalniaj�c z niego �yw� melodi�.
Bum, bum, bum. Bum � bum bum � bum bum bum de bum. DE bum, DE bum, de dede
bum... Jego wyd�te policzki nabieg�y purpur�.
Papoola przemaszerowa� przez scen�, po czym seri� niedorzecznych ruch�w
przedosta� si� do pierwszego rz�du widz�w. Rozpocz�� wykonywanie swojego zadania.

Umieszczona na lokalnej tablicy og�osze� przed kafeteri� informacja, �e bracia


Duncan zostali wyznaczeni przez �owc� talent�w do wyst�pu w Bia�ym Domu, wprawi�a
Edgara Stone�a w os�upienie. Ponownie odczyta� wiadomo��, i jeszcze raz, zachodz�c
w g�ow�, jakim cudem ten ma�y, nerwowy cz�owieczek zdo�a� tego dokona�.
To jaka� granda, pomy�la� Stone. Podobnie jak wtedy, gdy zaliczy�em jego testy
polityczne... teraz kto� inny sfa�szowa� za niego wyniki poszczeg�lnych etap�w
konkursu talent�w. On sam s�ysza� dzbanki, by� wtedy na widowni i stwierdzi�, �e
bracia Duncan wcale nie byli a� tak dobrzy. Owszem, byli nie najgorsi... lecz
instynktownie wyczuwa�, �e w gr� wchodzi�o co� wi�cej.
W g��bi serca ogarn�a go z�o�� i �al, �e sfa�szowa� wyniki testu Duncana.
Wprowadzi�em go na drog� sukcesu, zrozumia� Stone, uratowa�em jego sk�r�. A teraz
on zmierza ku Bia�emu Domowi.
Nic dziwnego, �e tak fatalnie wypad� w testach, pomy�la� Stone. By� zaj�ty
�wiczeniem gry na dzbanku; nie mia� czasu na szar� rzeczywisto��, z kt�ra zmaga si�
ka�dy z nas. Bycie artyst� musi by� wspania�e, stwierdzi� z gorycz� Stone. Nie
obowi�zuj� go �adne regu�y, mo�e robi�, co mu si� �ywnie podoba.
Zrobi� ze mnie g�upca, u�wiadomi� sobie Stone.
Id�c korytarzem na drugim pi�trze, Stone dotar� do gabinetu pilota dusz,
nacisn�� dzwonek i drzwi stan�y otworem, ukazuj�c pomarszczonego ze zm�czenia
pilota pracuj�cego przy swoim biurku.
� Hm, ojcze � powiedzia� Stone. � Chcia�bym si� wyspowiada�. Podarujesz mi
chwilk�? To le�y mi na sercu, moje grzechy, ma si� rozumie�.
Pocieraj�c czo�o, Patrick Doyle skin�� g�ow�.
� Rany � mrukn��. � Jak nie deszcz, to ulewa; ju� dziesi�ciu mieszka�c�w
korzysta�o dzi� u mnie z konfesjonatora. Prosz� bardzo. � Wskaza� na alkow�
wychodz�c� na jego gabinet. � Siadaj i pod��cz si�. Wys�ucham ci� podczas
wype�niania formularzy z Boise.
Pe�en �wi�tobliwej urazy Edgar Stone dr��cymi r�kami pod��czy� elektrody
konfesjonatora do w�a�ciwych miejsc na swojej czaszce i podni�s�szy mikrofon,
przyst�pi� do spowiedzi. W miar� jak m�wi�, ta�my urz�dzenia si� obraca�y.
� Kierowany fa�szywym wsp�czuciem � zacz�� � naruszy�em zasady budynku. Pragn�
jednak podkre�li� nie sam fakt dokonania czynu, lecz ukryte za nim motywy, czyn
stanowi jedynie rezultat b��dnego nastawienia wobec wsp�mieszka�c�w. Ta osoba, m�j
s�siad pan Duncan, nie wykaza� si� podczas ostatniego testu relpol, co wzbudzi�o we
mnie my�l, �e zostanie wysiedlony z Abrahama Lincolna. Identyfikowa�em si� z nim,
gdy� sam pod�wiadomie uznaj� swoj� pora�k� zar�wno w roli mieszka�ca tego budynku,
jak i cz�owieka. Sfa�szowa�em wyniki testu, dzi�ki czemu go zaliczy�. Oczywi�cie w
tej sytuacji pan Duncan musi zda� kolejny test, gdy� wyniki testu ocenianego przeze
mnie zostan� uniewa�nione. Popatrzy� na pilota dusz, nie doczeka� si� jednak z jego
strony �adnej reakcji.
To raz na zawsze za�atwi spraw� lana Duncana i jego Klasycznego Dzbanka,
pomy�la� Stone.
Konfesjonator przeanalizowa� jego spowied�, wyrzuci� z siebie zadrukowan� kart�
i Doyle zwl�k� si� z krzes�a, aby j� podnie��. Przeczytawszy j� uwa�nie, podni�s�
wzrok.
� Panie Stone � powiedzia�. � Wed�ug przedstawionej tu opinii pa�ska spowied�
nie jest �adn� spowiedzi�. O co panu naprawd� chodzi? Niech pan wraca i zacznie od
nowa, nie podda� pan swojej wypowiedzi wystarczaj�co dog��bnej analizie, przez co
istota problemu pozosta�a nietkni�ta. Proponuj�, �eby pan zacz�� od tego, �e
�wiadomie i celowo unika� prawdy podczas pierwszej spowiedzi.
� Ale� sk�d � odpar� Stone tonem, kt�ry jemu samemu wyda� si� nieprzekonuj�cy. �
Mo�e m�g�bym om�wi� to z ojcem nieformalnie. Sfa�szowa�em wynik testu lana Duncana.
Teraz mo�e moje motywy...
� Czy aby nie zazdro�ci pan teraz Duncanowi? � przerwa� mu Doyle. � Jego sukcesu
z dzbankiem, otwartej drogi do Bia�ego Domu?
Cisza.
� Mo�liwe � przyzna� wreszcie Stone. � Nie zmienia to jednak faktu, �e wed�ug
prawa Ian Duncan nie powinien tu mieszka�, bez wzgl�du na moje motywy nale�y go
wyeksmitowa�. Prosz� wzi�� pod uwag� kodeks komunalnego budynku mieszkalnego. Wiem,
�e istnieje aneks dotycz�cy tego typu sytuacji.
� Nie mo�e pan wyj�� st�d bez spowiedzi � obstawa� przy swoim pilot dusz. �
Usi�uje pan doprowadzi� do eksmisji s�siada, aby zaspokoi� swoje potrzeby
emocjonalne. Prosz� si� z tego wyspowiada�, a potem mo�e przedyskutujemy
post�powanie Duncana w odniesieniu do zasad kodeksu.
Stone j�kn�� i ponownie pod��czy� elektrody do g�owy.
� Dobrze � wycedzi�. � Nienawidz� lana Duncana, poniewa� jest utalentowany
artystycznie, w przeciwie�stwie do mnie. Niech os�dzi mnie dwunastoosobowa �awa
przysi�g�ych z�o�ona z mieszka�c�w bloku i ustali kar� za m�j grzech � ��dam
jednak, aby Duncan otrzyma� do rozwi�zania kolejny test relpol. Nie odst�pi� od
przekonania, �e on nie ma prawa, by z nami mieszka�. To jest moralnie i prawnie
niew�a�ciwe.
� Przynajmniej teraz jest pan szczery � zauwa�y� Doyle.
� Tak naprawd� � dorzuci� Stone � lubi� muzyk� jego zespo�u, podoba� mi si� ich
wyst�p. Musz� jednak wyst�pi� w obronie interesu publicznego.
Odni�s� wra�enie, �e wypluwaj�c kolejn� kart�, konfesjonator prychn�� drwi�cym
�miechem. Pewnie mu si� tylko zdawa�o.
� Si�ga pan coraz bardziej w g��b siebie � stwierdzi� Doyle, odczyhjij�c zapis.
� Prosz� spojrze�. � Poda� Stone�owi kart�. � W pa�skim umy�le pl�cz� si� motywy.
Kiedy spowiada� si� pan ostami raz?
� Chyba w sierpniu � wymamrota� Stone, czerwieniej�c na twarzy, pepe Jones by�
wtedy pilotem dusz.
� Wiele trzeba dla pana zrobi� � oznajmi� Doyle, odchylaj�c si� na krze�le i
zapalaj�c papierosa.

Po d�ugotrwa�ych dyskusjach ustalili, �e na otwarcie programu w Bia�ym Domu


wykonaj� �Chaconn� d-moll� Bacha. Al zawsze j� lubi�, pomimo trudno�ci zwi�zanych z
technik� akordow�. Na sam� my�l o utworze Ian czu� przyp�yw zdenerwowania. Kiedy
podj�li ostateczn� decyzj�, po�a�owa�, �e nie przeforsowa� pi�tej suity
wiolonczelowej. Niestety by�o ju� za p�no. Al przes�a� informacj� do Harolda
Slezaka, sekretarza A & R � arty�ci i repertuar � mieszcz�cego si� w Bia�ym Domu.
� Nic si� nie martw � pocieszy� go Al. � Grasz w tym drugi dzbanek. Chyba nie
masz nic przeciwko temu, �e ja gram pierwszy?
� Nie � odrzek� Ian. Odczuwa� nawet pewnego rodzaju ulg�, partia Ala by�a
znacznie trudniejsza.
Papoola przechadza� si� poza granicami d�ungli samochodowej nr 3 i kr��y�
p�ynnie po chodniku w poszukiwaniu potencjalnych klient�w. By�a dopiero dziesi�ta i
jak dotychczas nie nawin�� si� nikt wart schwytania na w�dk�. Tego dnia plac
ulokowany zosta� w pag�rkowatej okolicy Oakland w Kalifornii w�r�d kr�tych,
obsadzonych drzewami ulic lepszej dzielnicy mieszkaniowej. Na wprost placu Ian
widzia� Joe Louisa, dziwaczny, cho� imponuj�cy budynek zawieraj�cy tysi�c jednostek
mieszkalnych zajmowanych g��wnie przez zamo�nych Murzyn�w. W porannym �wietle blok
sprawia� wra�enie niezwykle zadbanego. Wej�cia strzeg� uzbrojony stra�nik, kt�ry
nie wpuszcza� �adnych obcych.
� Slezak musi potwierdzi� program � przypomnia� mu Al. � Mo�e Nicole nie zechce
wys�ucha� �Chaconny�, co chwila zmienia swoje upodobania.
Oczami wyobra�ni Ian ujrza� spoczywaj�c� na ogromnym ��ku Nicole w r�owym,
frywolnym szlafroku, ze �niadaniem le��cym na ustawionej obok tacy. Zatwierdza�a
przygotowane dla niej programy. S�ysza�a o nas, pomy�la�. Wie o naszym istnieniu.
Zyskali�my dzi�ki temu racj� bytu. Tak jak dziecko, kt�rego matka �ledzi wszystkie
poczynania, zostali�my powo�ani do �ycia, uprawomocnieni spojrzeniem Nicole.
A co wtedy, kiedy przestanie na nas patrze�? Co si� potem z nami stanie? Czy
rozp�yniemy si� w powietrzu, zn�w pogr��ymy w niepami�ci?
Z powrotem staniemy si� garstk� przypadkowych atom�w, pomy�la�. Wr�cimy tam,
sk�d przyszli�my... ze �wiata niebytu. Ze �wiata, w kt�rym znajdowali�my si� do tej
pory.
� Mo�e poprosi� o bis � dorzuci� Al. � Mo�e nawet zechce us�ysze� jaki� ulubiony
kawa�ek. Sprawdzi�em to i wydaje mi si�, �e ona czasem prosi o �Weso�ego wie�niaka�
Schumanna. Pami�tasz? Lepiej powt�rzmy go sobie, na wszelki wypadek. � Z namys�em
wydoby� z dzbanka kilka takt�w.
� Nie mog� � rzek� znienacka Ian. � Nie dam rady. To dla mnie za wiele znaczy.
Co� si� nie uda, nie zadowolimy jej i wykopi� nas stamt�d. Nigdy o tym nie
zapomnimy.
� S�uchaj � zacz�� Al. � Mamy papool�. To nam daje... � Urwa�. Chodnikiem
nachodzi� wysoki, przygarbiony m�czyzna w kosztownym, niebieskim garniturze z
naturalnego w��kna. � Bo�e, przecie� to Luke zawo�a� Al. Wyra�nie ogarn�� go
strach. � Widzia�em go tylko dwa razy w �yciu. Pewnie co� si� sta�o.
� Lepiej sprowad� papool� � poradzi� mu Ian. Papoola ruszy� w kierunku
Stukni�tego Luke�a.
� Nie mog� � stwierdzi� oszo�omiony Al. Desperacko regulowa� mechanizmem
zdalnego sterowania umieszczonym na pasku. � Nie reaguje.
Papoola podszed� do Luke�a, kt�ry schyli� si�, podni�s� go i skierowa� si� w
stron� biura z papool� pod pach�.
� Przej�� ode mnie pierwsze�stwo � powiedzia� Al. Rzuci� bratu puste spojrzenie.
Drzwi do ma�ego pomieszczenia otworzy�y si� i do �rodka wkroczy� Stukni�ty Luke.
� Otrzyma�em raport, �e u�ywasz go do w�asnych cel�w � zwr�ci� si� do Ala
niskim, z�owr�bnym g�osem. � Mia�e� tego nie robi�, papoole nale�� do punkt�w
sprzeda�y, nie do operator�w.
� Daj spok�j, Luke � rzuci� Al.
� Powinienem ci� wyla� � uzna� Luke. � Jeste� jednak dobrym sprzedawc�, a wi�c
nie zrobi� tego. Tymczasem r�b swoje bez pomocy papooli. � Nie wypuszczaj�c
papooli, skierowa� si� ku wyj�ciu. � M�j czas jest cenny, musz� ju� i��. � Jego
wzrok pad� na dzbanek Ala. � To nie jest instrument muzyczny, tylko naczynie
s�u��ce do przechowywania whisky.
� Pos�uchaj, Luke, tu chodzi o rozg�os � zacz�� Al. � Wyst�p dla Nicole oznacza,
�e d�ungla samochodowa zyska na presti�u; kapujesz?
� Nie dbam o presti� � uci�� Luke, przystaj�c w drzwiach. � Nie troszcz� si� o
potrzeby Nicole Thibodeaux; niech sobie rz�dzi spo�ecze�stwem, jak chce, ja zajm�
si� swoim interesem po swojemu. Ona nie wtr�ca si� do moich spraw, ja do jej, taki
uk�ad mi odpowiada. Nie zepsuj tego. Powiedz Slezakowi, �e nie mo�esz wyst�pi�, i
daj temu spok�j, �aden doros�y m�czyzna przy zdrowych zmys�ach i tak nie dmucha�by
w pust� butl�.
� I tu si� mylisz � odpar� Al. � Sztuka tkwi w najbardziej prozaicznych
szczeg�ach, we�my chocia� nasze dzbanki.
� Nie potrzebujesz papooli, �eby zmi�kczy� Pierwsz� Rodzin� uzna� Luke, d�ubi�c
w z�bach srebrn� wyka�aczk�. � Lepiej si� zastan�w... naprawd� my�lisz, �e uda si�
bez jego pomocy?
� On ma racj� � powiedzia� po chwili do lana Al. � Zawdzi�czamy jto papooli.
Ale... do diab�a, i tak nie damy za wygran�.
� Jeste� odwa�ny � stwierdzi� Luke. � Tylko nie masz za grosz zdrowego rozs�dku.
Mimo wszystko podziwiam ci�. Rozumiem, dlaczego by�e� w organizacji najlepszym
sprzedawc�. Zabierz papoole na wieczorny wyst�p w bia�ym Domu i zwr�� mi go
nast�pnego ranka. � Rzuci� Alowi okr�g�ego, owadziego stwora, Al chwyci� go i
przycisn�� do piersi jak poduszk�. � Mo�e rzeczywi�cie to przyda�oby organizacji
rozg�osu � powiedzia� Luke. � Ale wiem jedno. Nicole nas nie lubi. Zbyt wielu ludzi
wymkn�o jej si� z r�k z naszego powodu; stanowimy luk� w jej starannej konstrukcji
i mamu�ka o tym wie. � U�miechn�� si�, ukazuj�c z�ote z�by.
� Dzi�ki, Luke � odrzek� Al.
� Ale to ja b�d� kierowa� papool� � zaznaczy� Luke. � Z daleka. Jestem nieco
zdolniejszy od ciebie; ostatecznie, to ja je stworzy�em.
� Jasne � zgodzi� si� AL � I tak b�d� mia� r�ce zaj�te graniem.
� Tak � powiedzia� Luke. � Potrzebujesz do tej butli obydwu r�k.
Co� w g�osie Luke�a wzbudzi�o w lanie niepok�j. Co on knuje? � zastanawia� si�.
Tak czy inaczej bracia nie mieli wyboru, musieli zda� si� na papoole. Nie ulega�o
w�tpliwo�ci, �e Luke umia� si� nim pos�ugiwa�, da� ju� wyraz swojej wy�szo�ci nad
Alem, poza tym, jak powiedzia�, Al i tak b�dzie zaj�ty graniem. Jednak�e...
� Luke � zagai� Ian. � Czy kiedykolwiek spotka�e� Nicole? � Intuicja podsun�a mu
t� nieoczekiwan� my�l.
� Jasne � odpar� spokojnie Luke. � Lata temu. Mieli�my z ojcem teatrzyk
marionetek, podr�owali�my, organizuj�c przedstawienia. Wreszcie dotarli�my do
Bia�ego Domu.
� I co? � zapyta� Ian.
� Nie podoba�o jej si� � odrzek� po chwili Luke. � Powiedzia�a, �e marionetki s�
nieprzyzwoite.
I znienawidzi�e� j�, u�wiadomi� sobie w duchu Ian. Nigdy jej tego nie darowa�e�.
� A by�y? � zapyta� Luke�a.
� Nie � odrzek� Luke. � Mieli�my co prawda w jednym akcie striptiz, lalki
przedstawia�y popis tancerek rewiowych. Nikt jednak wcze�niej nie protestowa�.
Ojciec ci�ko to prze�y�, ale mnie by�o wszystko jedno. � Jego twarz nie wyra�a�a
�adnych uczu�.
� Czy Nicole ju� wtedy by�a Pierwsz� Dam�? � zapyta� Al.
� A jak�e � odpowiedzia� Luke. � Sprawuje urz�d od siedemdziesi�ciu trzech lat,
nie wiedzieli�cie o tym?
� Przecie� to niemo�liwe � zawo�ali prawie r�wnocze�nie Ian i Al.
� Pewnie, �e mo�liwe � skwitowa� Luke. � To stara kobieta. Babule�ka. Ale pewnie
nadal dobrze si� trzyma. B�dziecie wiedzieli, jak j� zobaczycie.
� W telewizji... � zacz�� oszo�omiony Ian.
� Ba, jasne, �e w telewizji wygl�da jak dwudziestka � potwierdzi� Luke. � Ale
sprawd�cie w podr�cznikach do historii, a sami zobaczycie. Fakty nie k�ami�.
Fakty, odparowa� w duchu Ian, nic nie znacz� je�li cz�owiek widzi na w�asne
oczy, �e jest m�oda. A my widzimy to codziennie. K�amiesz, Luke. Wiemy o tym,
wszyscy o tym wiemy. M�j brat j� widzia�; Al powiedzia�by, gdyby istotnie by�o, jak
twierdzisz. Nienawidzisz jej, oto tw�j motyw. Wstrz��ni�ty stan�� ty�em do Luke�a,
nie chc�c mie� z nim nic wsp�lnego. Siedemdziesi�t trzy lata na stanowisku � Nicole
dobiega�aby dziewi��dziesi�tki. Ta my�l wyprowadzi�a go z r�wnowagi, odsun�� j� od
siebie. Przynajmniej pr�bowa�.
� Powodzenia, ch�opcy � powiedzia� Luke, �uj�c swoj� wyka�aczk�.

Ian Duncan mia� straszny sen. Obrzydliwa starucha celowa�a w niego szponiastymi,
zielonkawymi r�kami, zawodzeniem nak�aniaj�c go do zrobienia czego� � nie wiedzia�,
czego, poniewa� szczerbate usta t�umi�y wypowiadane s�owa, a �lina kapa�a jej a� na
podbr�dek. Pr�bowa� si� uwolni�...
� Jezusie � dobieg� go g�os Ala. � Obud��e si�, pora rusza�, za trzy godziny
mamy by� w Bia�ym Domu.
Nicole, u�wiadomi� sobie Ian, chwiejnie siadaj�c na ��ku. To o niej �ni�em,
pomarszczona i stara, ale na pewno ona.
� Dobrze � wymamrota�, wstaj�c niepewnie. � S�uchaj, Al � powiedzia�. � A je�li
ona rzeczywi�cie jest tak stara, jak m�wi Stukni�ty Luke? Co wtedy? Co zrobimy?
� Wyst�pimy � odpar� Al. � Zagramy na naszych dzbankach.
� Ale ja bym tego nie prze�y� � stwierdzi� Ian. � Moja zdolno�� adaptacji jest
nadzwyczaj krucha. To zaczyna przypomina� koszmar, Luke steruje papool�, Nicole
jest stara � jaki sens ma nasz wyst�p? Czy nie mo�emy poprzesta� jedynie na
ogl�daniu jej w telewizji, albo raz w �yciu na �ywo i z daleka, tak jak ty w
Shreveport? Mnie to wystarczy. Potrzebuj� symbolu, rozumiesz?
� Nie � odrzek� Al. � Musimy przez to przej��. Pami�taj, zawsze mo�esz
wyemigrowa� na Marsa.
Wystartowali i pop�yn�li w kierunku Wschodniego Wybrze�a i Waszyngtonu.
Kiedy wyl�dowali, zostali ciep�o przyj�ci przez Slezaka, okr�g�ego,
sympatycznego jegomo�cia, kt�ry serdecznie u�ciska� im d�onie i poprowadzi� w
kierunku tylnego wej�cia do Bia�ego Domu.
� Wasz program jest ambitny � wybe�kota�. � Ale gdyby�cie mieli nie da� rady, w
porz�dku, ani ja, ani my wszyscy, czyli Pierwsza Rodzina, nie mamy nic przeciwko
temu, a ju� zw�aszcza Pierwsza Dama, kt�ra jest gor�c� wielbicielk� wszelkiego
rodzaju artystycznych dokona�. Wed�ug waszych �yciorys�w, przeprowadzili�cie
gruntowne badania prymitywnych zapis�w d�wi�kowych z pierwszej po�owy dwudziestego
stulecia z nagraniami kapeli dzbankowych ocala�ych z ameryka�skiej wojny domowej,
co przydaje wam autentyzmu, mimo �e gracie klasyk�, a nie folk.
� Tak, prosz� pana � potwierdzi� Al.
� Czy nie mogliby�cie jednak wcisn�� gdzie� folkowego kawa�ka? � zapyta� Slezak,
gdy min�li wartownik�w i weszli do d�ugiego, wy�o�onego dywanem korytarza
o�wietlonego sztucznymi �wiecami. � Proponujemy na przyk�ad �Rockabye My Sarah
Jane�. Macie to w swoim repertuarze? Je�eli nie...
� Mamy � odpar� kr�tko AL � Zagramy to pod koniec.
� �wietnie � powiedzia� Slezak, popychaj�c ich przyja�nie przed sob�. � Czy
mo�na zapyta�, co to za stworzenie? � Bez entuzjazmu przyjrza� si� papooli. � Czy
to �yje?
� To nasza maskotka � odrzek� Al.
� Rodzaj zabobonnego uroku? Talizman?
� W�a�nie � potwierdzi� Al. � Odp�dzamy nim trem�. � Poklepa� papool� po g�owie.
� Poza tym jest cz�ci� naszego show; my gramy, on ta�czy. No wie pan, jak ma�pa.
� A niech mnie � zakl�� Slezak w nag�ym przyp�ywie entuzjazmu. Teraz rozumiem.
Nicole b�dzie zachwycona, uwielbia mi�kkie, futrzastne stworzenia. � Otworzy� przed
nimi drzwi.
I zobaczyli j�.
Jak�e Luke m�g� si� tak pomyli�, pomy�la� Ian. By�a jeszcze �adniejsza ni� w
telewizji i o wiele wyra�niejsza; na tym polega�a zasadnicza r�nica, na
fenomenalnej autentyczno�ci kobiety i jej namacalno�ci. Siedzia�a w bawe�nianych
spodniach o barwie wyp�owia�ego b��kitu, w mokasynach na nogach i niedbale zapi�tej
bia�ej koszuli, przez kt�r� dostrzega� lub wydawa�o mu si�, �e dostrzega � jej
g�adk�, opalon� sk�r�... Jak swobodnie si� prezentuje, pomy�la� Ian. Zero
pretensjonalno�ci czy humor�w. Kr�tko ostrzy�one w�osy ods�ania�y pi�knie rze�bion�
szyj� i uszy. Taka m�oda, dorzuci� w my�lach. Nie wygl�da�a nawet na dwadzie�cia
lat. I jak� promieniowa�a energi�. Telewizja nie by�a w stanie tego odda�,
subtelno�ci barwy i delikatno�ci rys�w.
� Nicky � odezwa� si� Slezak. � Oto nasi muzycy.
Unosz�c g�ow� znad czytanej gazety, popatrzy�a na nich z ukosa. U�miechn�a si�.
� Dzie� dobry � powiedzia�a. � Jedli�cie �niadanie? Mo�emy pocz�stowa� was
kanadyjskim boczkiem, serem i kaw�, je�li macie ochot�. Dziwnym trafem jej g�os
zdawa� si� nie pochodzi� od niej, lecz dobiega� od strony sufitu. Spogl�daj�c w
tamtym kierunku, Ian zauwa�y� szereg g�o�nik�w i u�wiadomi� sobie, �e Nicole
znajdowa�a si� za szklan� os�on�. Poczu� rozczarowanie, lecz zrozumia�, �e wymaga�y
tego wzgl�dy bezpiecze�stwa. Gdyby co� jej si� sta�o...
� Jedli�my, pani Thibodeaux � odrzek� Al. � Dzi�kujemy. � On r�wnie� spogl�da�
na g�o�niki.
Jedli�my, pani Thibodeaux, pomy�la� w panice Ian. Czy nie jest na odwr�t? Czy to
aby nie ona, siedz�c tam w niebieskich spodniach i koszuli, nas po�era?
Wtedy za Nicole stan�� prezydent, Taufic Negal, wytworny, �niady m�czyzna.
Nicole spojrza�a na niego, m�wi�c:
� Patrz, Taffy, przywie�li ze sob� papool�, czy to nie cudowne?
� Tak � odpowiedzia� z u�miechem prezydent, staj�c obok �ony.
� Czy mog� go zobaczy�? � zapyta�a Ala Nicole. � Prosz� go pu�ci�. � Na jej znak
szklana bariera pow�drowa�a w g�r�.
Al pu�ci� papool�, kt�ry pu�ci� si� p�dem w kierunku Nicole i przebieg� pod
uniesion� barier�, skoczy� i znalaz� si� w mocnym u�cisku bacznie spogl�daj�cej na
niego Nicole.
� Raju � zawo�a�a. � To nie jest �ywe stworzenie, tylko zabawka.
� O ile nam wiadomo, wszystkie wygin�y � powiedzia� Al. � Jednak to autentyczny
model stworzony na podstawie szcz�tk�w znalezionych na Marsie. � Ruszy� w jej
kierunku...

Szklana bariera opad�a na swoje miejsce. Al zosta� odci�ty od papooli i stan��


jak wryty z bezmy�lnie otwartymi ustami, najwyra�niej wytr�cony z r�wnowagi.
W�wczas instynktownie dotkn�� mechanizmu sterowania. Przez chwil� nic si� nie
dzia�o, po czym papoola drgn��. Wy�lizgn�� si� z ramion Nicole i zeskoczy� na
pod�og�. Rozpromieniona Nicole wyda�a z siebie pe�en zachwytu okrzyk.
� Chcia�aby� go mie�, kochanie? � zapyta� jej m��. � Na pewno mo�e zdoby� dla
ciebie jednego albo nawet kilka.
� Co on umie robi�? � zapyta�a Ala Nicole.
� Ta�czy, kiedy oni graj� � wtr�ci� be�kotliwie Slezak. � Ma rytm w ko�ciach,
prawda, panie Duncan? Mo�e zagraliby�cie co�, jaki� kr�tszy kawa�ek, �eby pokaza�
pani Thibodeaux. � Zatar� r�ce.
Al i Ian wymienili spojrzenia.
� J-jasne � odpowiedzia� Al. � Hm, zagramy Schuberta, fragment utworu
zatytu�owanego �Pstr�g�. Dobra, Ian, przygotuj si�. � Wyj�� dzbanek z futera�u i
uj�� go niezgrabnie, Ian uczyni� to samo. � Al Duncan, pierwszy dzban � dokona�
prezentacji Al. � Obok mnie stoi m�j brat Ian, drugi dzban. Zaprezentujemy pa�stwu
koncert ulubionych utwor�w klasycznych. Na pocz�tek odrobina Schuberta. � Na znak
Ala zacz�li gra�.
Bump bump � bump BUMP � BUMP buuump bump, ba � bump � bump bup � bup � bup � bup
� bupppp.
Nicole zachichota�a.
To koniec, pomy�la� Ian. Bo�e, najgorsze, co mog�o si� sta�: robimy z siebie
durni�w. Przesta� gra�, lecz Al gra� dalej, wydymaj�c czerwone z wysi�ku policzki.
Sprawia� wra�enie, jakby nie widzia�, �e Nicole przyciska r�k� do ust, kryj�c
rozbawienie wywo�ane ich wyst�pem. Al doprowadzi� utw�r do ko�ca i r�wnie� opu�ci�
dzbanek.
� Papoola � powiedzia� Nicole, sil�c si� na powag�. � Nie ta�czy�. Nie wykona�
ani jednego kroku � dlaczego? � I zn�w zanios�a si� niepohamowanym �miechem.
� Nie... nie mam nad nim kontroli; jest sterowany z daleka � odpar� ot�pia�ym
g�osem Al. � Lepiej zata�cz � zwr�ci� si� do papooli.
� Ach, czy� to nie rozkoszne � zawo�a�a Nicole. � Zobacz � powiedzia�a do m�a. �
On musi b�aga� go, aby zata�czy�. Ta�cz, papoolo, czy jak ci tam, albo raczej
imitacjo papooli z Marsa. � Tr�ci�a papool� ko�cem trzewika, pr�buj�c nak�oni� go
do poruszenia si�. � No jazda, s�odki, syntetyczny stworku z drut�w. Prosz�.
Papoola skoczy� w jej kierunku. Ugryz� j�.
Nicole wrzasn�a. Zza jej plec�w dobieg�o dono�ne pop i papoola rozpad� si� na
kawa�ki. Stra�nik Bia�ego Domu zaciska� r�ce na karabinie, spogl�daj�c na kobiet� i
na wiruj�ce cz�steczki; pomimo spokoju na twarzy d�onie trzymaj�ce karabin dr�a�y.
Al zacz�� kl�� pod nosem, powtarzaj�c w k�ko trzy lub cztery s�owa.
� Luke � powiedzia� w ko�cu do brata. � To jego sprawka. Zem�ci� si�. �
Poszarza� na twarzy. Machinalnie przyst�pi� do chowania dzbanka do futera�u,
metodycznie wykonuj�c wszystkie czynno�ci.
� Jeste�cie aresztowani � powiedzia� drugi stra�nik, staj�c za ich plecami i
mierz�c do nich z karabinu.
� Jasne � odpar� bez wyrazu Al, bezmy�lnie kiwaj�c g�ow�. � Nie mamy z tym nic
wsp�lnego, wi�c zaaresztujcie nas.
Nicole podnios�a si� z ziemi z pomoc� m�a i podesz�a do nich.
� Czy ugryz� mnie dlatego, �e si� �mia�am? � zapyta�a cicho.
Slezak ociera� pot z czo�a. Milcza�, nie spuszczaj�c z nich niewidz�cego
spojrzenia.
� Tak mi przykro � podj�a Nicole. � Rozz�o�ci�am go, prawda? Jaka szkoda, wasz
wyst�p na pewno by si� nam spodoba�.
� To Luke � powiedzia� Al.
� Luke. � Nicole zmierzy�a go wzrokiem. � Masz na my�li Stukni�tego Luke�a. Jest
w�a�cicielem tych przebrzyd�ych punkt�w sprzeda�y statk�w dzia�aj�cych na granicy
prawa. Tak, wiem, kogo masz na my�li, pami�tam go. � Zwr�ci�a si� do m�a. � Lepiej
b�dzie, jak jego te� zaaresztujemy.
� Jak sobie �yczysz � odpar� m��, zapisuj�c na kartce.
� Ta ca�a sprawa z dzbankami... � powiedzia�a Nicole. � To jedynie przykrywka
maj�ca prowadzi� do zamachu na nasze �ycie, prawda? Do zamachu stanu. B�dziemy
musieli przemy�le� ca�� filozofi� zapraszania tu artyst�w... mo�liwe, �e to b��d.
Daje to woln� r�k� ludziom, kt�rzy maj� wobec nas wrogie zamiary. Bardzo mi
przykro. � Zblad�a i posmutnia�a, stan�a z za�o�onymi r�kami i w zamy�leniu
ko�ysa�a si� w prz�d i w ty�.
� Uwierz mi, Nicole � zacz�� Al.
� Nie jestem �adn� Nicole � przerwa�a mu. � Nie nazywaj mnie tak. Nicole
Thibodeaux umar�a wiele lat temu. Nazywani si� Kate Rupert i jestem czwart� osob�,
kt�ra zajmuje jej miejsce. Jestem zwyczajn� aktork�, na tyle podobn� do prawdziwej
Nicole, aby piastowa� to stanowisko. Czasem, w sytuacjach takich jak dzisiejsza,
�a�uj�, �e to robi�. Nie mam realnej w�adzy. Istnieje rada zarz�dzaj�ca... nigdy
jej nie widzia�am. Wiedz� o tym, prawda? � zapyta�a m�a.
� Tak � odpar�. � Ju� zostali poinformowani.
� Widzicie � powiedzia�a do Ala. � Nawet on, prezydent, ma wi�ksz� w�adz� ni�
ja. � U�miechn�a si� nieznacznie.
� Ile przeprowadzono zamach�w na twoje �ycie? � zapyta� Al.
� Sze�� lub siedem � odrzek�a. � Wszystkie mia�y pod�o�e psychologiczne.
Kompleks Edypa czy co� w tym stylu. Wszystko mi jedno. � Popatrzy�a na m�a. �
My�l�, �e ci dwaj m�czy�ni... � Wskaza�a na Ala i lana. � Oni chyba nie maj�
poj�cia, o co w tym wszystkim chodzi, by� mo�e s� niewinni. Czy trzeba ich
zniszczy�? � zapyta�a m�a, Slezaka i stra�nik�w. � Czy nie mo�na by po prostu
pozbawi� ich cz�ci kom�rek pami�ciowych i pu�ci� wolno? Czy to nie wystarczy?
Jej m�� wzruszy� ramionami.
� Skoro tego sobie �yczysz.
� Tak � odpar�a. � Bardziej odpowiada mi to rozwi�zanie. Zabierzcie ich do
centrum medycznego w Bethesda i wr��my do programu, poka�my widzom nast�pnych
artyst�w.
Stra�nik wcisn�� �anowi mi�dzy �opatki luf� karabinu.
� T�dy, korytarzem, prosz�.
� Dobrze � mrukn�� Ian, ujmuj�c sw�j dzbanek. Ale co tak naprawd� si� dzieje,
rozmy�la�. Ta kobieta nie jest Nicole, co gorsza, Nicole w og�le nie istnieje; jest
tylko wizerunek telewizyjny, iluzja, za kt�r� kryje si� rzeczywista grupa rz�dz�ca.
Jaka� rada. Lecz kim s� jej cz�onkowie i sk�d otrzymali w�adz�? Czy kiedykolwiek
si� dowiemy? Dotarli�my tak daleko, jeste�my niemal o krok od rozwi�zania zagadki,
o krok od ukrytej pod warstw� z�udze� rzeczywisto�ci... czy nie mog� dopowiedzie�
nam reszty? Jak� by to teraz sprawi�o r�nic�? Jak...
� �egnaj � powiedzia� Al.
� Jak to? � zawo�a� przera�ony. � Dlaczego tak m�wisz? Przecie� wypuszcz� nas,
prawda?
� Nie b�dziemy si� pami�ta� � odrzek� Al. � Uwierz mi, nie dopuszcz� do
zachowania podobnych wi�zi. No to... � Wyci�gn�� r�k�. � �egnaj, Ian. Uda�o nam si�
dotrze� do Bia�ego Domu. O tym r�wnie� nie b�dziemy pami�ta�, ale to prawda,
dopi�li�my swego. � U�miechn�� si� krzywo.
� Szybciej � ponagli� ich stra�nik.
Trzymaj�c swoje dzbanki, zmierzali ku wyj�ciu w stron� czekaj�cej na zewn�trz
czarnej karetki.

By�a noc, gdy dr��cy i przemarzni�ty Ian Duncan znalaz� si� na rogu wyludnionej
ulicy i zmru�y� oczy w o�lepiaj�cym �wietle latarni na dworcu kolejki miejskiej. Co
ja tu robi�, zdumia� si�. Popatrzy� na zegarek... dochodzi�a �sma. Powinienem chyba
by� na zebraniu Wszystkich Dusz, pomy�la� oszo�omiony.
Nie mog� opu�ci� kolejnego zebrania, stwierdzi�. Dwa z rz�du � za to grozi
wysoka grzywna, by�bym zrujnowany. Ruszy� przed siebie.
Na wprost niego wznosi� si� znajomy blok imienia Abrahama Lincolna, z sieci�
wie� i okien; by� ju� niedaleko i zdyszany przyspieszy� kroku, pr�buj�c utrzyma�
tempo. Zebranie ju� si� pewnie sko�czy�o, pomy�la�. �wiat�a w wielkim, podziemnym
audytorium nie pali�y si�.
Cholera, zakl�� z rozpacz�.
� Ju� po zebraniu Wszystkich Dusz? � zapyta� portiera, pokazuj�c w holu sw�j
identyfikator.
� Co� si� panu pomyli�o, panie Duncan � odpar� portier, odk�adaj�c bro�. �
Wszystkie Dusze by�y wczoraj, dzi� jest pi�tek.
Co� tu nie gra, u�wiadomi� sobie Ian. Ale przemilcza� to i skin�wszy g�ow�,
pospieszy� do windy.
Kiedy zajecha� na swoje pi�tro, jedne z drzwi otworzy�y si� i ukradkiem wyjrza�a
z nich jaka� posta�.
� Hej, Duncan.
By� to Corley. Ostro�nie, poniewa� wiedzia�, �e podobne spotkania bywaj�
tragiczne w skutkach, Ian podszed� bli�ej.
� O co chodzi?
� Wie�� niesie � m�wi� pospiesznie Corley wystraszonym g�osem �e w pa�skim
ostatnim te�cie pojawi�a si� pewna nie�cis�o��. Jutro o pi�tej lub sz�stej rano
obudz� pana i ka�� pisa� nowy test. � Rozejrza� si� po korytarzu. � Niech pan sobie
powt�rzy p�ne lata osiemdziesi�te, zw�aszcza ugrupowania religijno-kolektywne.
Jasne?
� Pewnie � odrzek� z wdzi�czno�ci� Ian. � Wielkie dzi�ki. Mo�e m�g�bym si�... �
Urwa�, poniewa� Corley wycofa� si� do swojego mieszkania i zatrzasn�� drzwi; Ian
pozosta� sam.
Mi�o z jego strony, pomy�la�, id�c korytarzem. Pewnie ocali� moj� sk�r� i
zapobieg� wyrzuceniu mnie na bruk.
Wszed� do mieszkania i rozsiad� si� w�r�d podr�cznik�w na temat historii
politycznej Stan�w Zjednoczonych. B�d� si� uczy� przez ca�� noc, postanowi�. Musz�
zda� ten test, nie mam wyj�cia.
�eby nie zasn��, w��czy� telewizor. Niebawem pok�j wype�ni�a ciep�a, koj�ca
obecno�� Pierwszej Damy.
� ...a podczas programu musicalu � m�wi�a � wys�uchamy kwartetu saksofonowego,
kt�ry zagra fragmenty oper Wagnera, zw�aszcza mojej ulubionej, ��piewacy
norymberscy�. Ufam, �e b�dzie to dla nas wszystkich wzbogacaj�ce do�wiadczenie.
P�niej m�j m��, prezydent, i ja b�dziemy mie� przyjemno�� zaprezentowa� wam naszego
nie�miertelnego faworyta, �wiatowej s�awy wiolonczelist� Henri LeClercqa w wi�zance
melodii Jerome Kerna i Cole Portera. � U�miechn�a si� i Ian odpowiedzia� jej
u�miechem znad stosu ksi��ek.
Ciekawe, jakie to prze�ycie zagra� w Bia�ym Domu, pomy�la�. Wyst�powa� przed
Pierwsz� Dam�. Szkoda, �e nigdy nie nauczy�em si� gra� na �adnym instrumencie.
Marny ze mnie aktor, nie umiem pisa� wierszy, ta�czy� ani �piewa� � nic. Jaka
nadzieja mi pozostaje? Gdybym pochodzi� z muzykalnej rodziny, gdybym mia� ojca lub
braci, kt�rzy nauczyliby mnie gra�...
Ponuro zanotowa� kilka uwag na temat powstania Chrze�cija�skiej Partii
Faszystowskiej we Francji w 1975 roku. Nast�pnie, przeni�s�szy jak zwykle uwag� na
telewizor, od�o�y� pi�ro i zapatrzy� si� na ekran. Nicole pokazywa�a w�a�nie
fragment kafelka z Delft, kt�ry znalaz�a, jak wyja�ni�a, w niewielkim sklepie w
Vermont. Jakie� mia� pi�kne kolory... zafascynowany utkwi� wzrok w Nicole i
obserwowa� jak szczup�e, mocne palce g�adz� l�ni�c� powierzchni� wypalanego,
emaliowanego kafelka.
� Sp�jrzcie na niego � m�wi�a zachrypni�tym g�osem Nicole. Chcieliby�cie taki
mie�? Czy� nie jest �liczny?
� Tak � przyzna� Ian Duncan.
� Ilu z was chcia�oby kiedy� zobaczy� taki kafel? � zapyta�a Nicole. �
Podnie�cie r�ce.
Ian z nadziej� podni�s� r�k�.
� Ach, widz� las r�k! � zawo�a�a rozpromieniona Nicole. � C�, mo�e p�niej
odb�dziemy kolejn� wycieczk� po Bia�ym Domu. Mieliby�cie na to ochot�?
Ian podskoczy� na krze�le.
� Pewnie, �e tak.
Odni�s� wra�enie, �e u�miecha si� z ekranu prosto do niego. Odpowiedzia� jej
u�miechem. Nast�pnie z oci�ganiem, czuj�c na swoich barkach ogromny ci�ar, zwr�ci�
si� z powrotem do swoich podr�cznik�w. Pora wr�ci� do szarej rzeczywisto�ci.
Co� stukn�o w jego okno i zabrzmia� cichy g�os.
� Hej, Duncan, nie mam za wiele czasu.
Zdumiony ujrza� dryfuj�cy w ciemno�ciach jajowaty kszta�t. Wewn�trz obiektu
siedzia� m�czyzna i energicznie kiwa� na niego r�k�. Jajo emitowa�o miarowy stukot.
M�czyzna kopniakiem otworzy� w�az i wychyli� si� na zewn�trz.
Czy to ju� czas na test, zapyta� w duchu Ian Duncan. Bezradnie wsta� z miejsca.
Tak wcze�nie... nie jestem jeszcze gotowy.
Zdenerwowany m�czyzna skierowa� na �cian� budynku wylot rury wydechowej, pok�j
zadygota� i kawa�ki tynku posypa�y si� na pod�og�. Szyba p�k�a pod wp�ywem �aru.
M�czyzna zajrza� przez dziur� i wrzasn��, pr�buj�c wyrwa� lana z ot�pienia.
� Hej, Duncan! Po�piesz si�! Mam ju� twojego brata, leci w drugim statku! �
M�czyzna mia� na sobie kosztowny niebieski garnitur z w��kna naturalnego. Wysun��
si� z pojazdu i wskoczy� do pokoju. � Je�li mamy zd��y�, to pora rusza�. Nie
pami�tasz mnie? Al te� mnie nie pami�ta�. Rany, zdejmuj� przed nimi kapelusz.
Ian Duncan zagapi� si� na niego, zachodz�c w g�ow�, kim jest niespodziewany
go��, Al, i co si� tu w og�le dzieje.
� Psycholodzy mamu�ki wykonali na was kawa� dobrej roboty � wydysza� m�czyzna. �
Bethesda... co to musi by� za miejsce. Mam nadziej�, �e nigdy tam nie trafi�. �
Podszed� do lana i chwyci� go za rami�. � Policja zamyka moje d�ungle, jedn� po
drugiej, musz� ucieka� na Marsa i zabierani ci� ze sob�. Spr�buj wzi�� si� w gar��,
jestem Stukni�ty Luke � nie pami�tasz mnie, ale przypomnisz sobie, jak dotrzemy na
miejsce i zobaczysz brata. Jazda. � Luke popchn�� go w kierunku dziury w �cianie, w
miejscu, gdzie kiedy� by�o okno i gdzie unosi� si� pojazd � jeden ze s�ynnych
rz�ch�w, u�wiadomi� sobie Ian.
� Dobrze � zgodzi� si� Ian, zastanawiaj�c si�, co powinien ze sob� zabra�. Co
mo�e mu si� przyda� na Marsie? Szczoteczka do z�b�w, pi�ama, ciep�y p�aszcz?
Ob��ka�czo rozejrza� si� po mieszkaniu, ogl�daj�c je po raz ostatni. W oddali
zabrzmia�o wycie policyjnych syren.
Luke wdrapa� si� z powrotem do pojazdu i Ian pod��y� w jego �lady, chwytaj�c
wyci�gni�t� d�o� m�czyzny. Na pod�odze roi�o si� od pomara�czowych, owadzich
stworze�, kt�re pomacha�y na niego antenami. Papoole czy co� w tym rodzaju,
przypomnia� sobie.
Wszystko b�dzie dobrze, my�la�y papoole. Nic si� nie martw, Stukni�ty Luke w
por� ci� uratowa�. Teraz odpocznij.
� Tak � odrzek� Ian. Opar� si� o �cian� statku i odpr�y�, po raz pierwszy od
wielu lat ogarn�� go spok�j.
Statek wystrzeli� w ciemno��, w kierunku nowej, le��cej w oddali planety.

TOPIK

Owego ranka, kiedy Aaron Tozzo starannie, na wysoki po�ysk goli� g�ow�, ujrza�
oczami wyobra�ni obraz, kt�rego nie m�g� znie��. Zobaczy� pi�tnastu skaza�c�w z
Nachbaren Slager; wszyscy mieli niespe�na cal wzrostu i znajdowali si� na pok�adzie
statku wielko�ci dzieci�cego balonika. Podr�uj�cy niemal z pr�dko�ci� �wiat�a
statek mkn�� w nieznane, unosz�c oboj�tnych na sw�j los pasa�er�w.
Najgorsze w tym wszystkim by�o to, �e obraz prawdopodobnie mia� pokrycie w
rzeczywisto�ci.
Osuszy� g�ow�, natar� j� oliw�, po czym dotkn�� umieszczonego w gardle
przycisku. Uzyskawszy kontakt z ��cznic� Biura, Tozzo powiedzia�:
� Przyznaj�, �e nie mo�emy zrobi� nic celem �ci�gni�cia z powrotem tej
pi�tnastki, ale mo�emy przynajmniej zaprzesta� wysy�ania dalszych wi�ni�w.
Utrwalony na ta�mie komentarz zosta� przekazany jego wsp�pracownikom. Wszyscy
przyznali mu racj�; wk�adaj�c smoking, pantofle i p�aszcz, s�ysza� metaliczne
brz�czenie ich g�os�w. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e lot by� pomy�k�, potwierdza�a to
nawet opinia publiczna. Mimo to...
� Nie zaprzestaniemy dalszych pr�b � o�wiadczy� Edwin Fermeti, prze�o�ony Tozza,
przekrzykuj�c zgie�k. � Ju� mamy ochotnik�w.
� Te� z Nachbaren Slager? � zapyta� Tozzo. Zg�oszenia wi�ni�w by�y zrozumia�e;
przeci�tn� d�ugo�� �ycia w obozie szacowano na pi��, g�ra sze�� lat. Natomiast w
przypadku gdyby lot na Proxim� zako�czy� si� pomy�lnie, pasa�erowie odzyskaliby
upragnion� wolno��. Nie musieliby wraca� na �adn� z pi�ciu zamieszkanych planet
Uk�adu S�onecznego.
� C� to ma za znaczenie, sk�d pochodz�? � zapyta� wykr�tnie Fermeti.
� Nasze wysi�ki powinny zmierza� ku poprawieniu ameryka�skiego systemu
penitencjarnego, a nie ku pr�bie dotarcia do innych gwiazd � odpar� Tozzo. Poczu�
nag�� pokus�, aby zrezygnowa� ze stanowiska w Biurze Emigracyjnym i zamiast tego
zaj�� si� polityk� jako kandydat do spraw reform.
P�niej, gdy jad� �niadanie, �ona ze wsp�czuciem poklepa�a go po ramieniu.
� Aaron, jak do tej pory nie mog�e� temu zaradzi�, prawda?
� Nie � odpar� zwi�le. � Teraz ju� mi wszystko jedno. � Nie powiedzia� jej o
innych statkach wysy�anych bez powodzenia z wi�niami na pok�adach; panowa� surowy
zakaz poruszania tych spraw w obecno�ci os�b niepe�ni�cych funkcji rz�dowych.
� Czy nie mog� wr�ci� na w�asn� r�k�?
� Nie, poniewa� mas� utracili tu, w Uk�adzie S�onecznym. Chodzi o to, �e aby
wr�ci�, musieliby uzyska� mas� r�wn� utraconej, przywr�ci� poprzedni stan. � Z
irytacj� poci�gn�� �yk herbaty z kubka i zatopi� si� w marzeniach. Te kobiety,
pomy�la�. Atrakcyjne, ale nie grzesz�ce nadmiarem intelektu. � Musz� odzyska� mas�
� powt�rzy�. � Gdyby chodzi�o o wypraw� tam i z powrotem, wszystko pewnie by gra�o.
Tutaj jednak chodzi o pr�b� kolonizacji, a nie o wycieczk�, kt�ra wraca do punktu
wyj�cia.
� Ile czasu zabiera im dotarcie do Proximy? � zapyta�a Leonore. Gdy wszyscy
zostaj� zmniejszeni do wysoko�ci jednego cala?
� Oko�o czterech lat. Otworzy�a szeroko oczy.
� To wspania�e.
Mamrocz�c pod nosem, Tozzo poderwa� si� od sto�u. Szkoda, �e jej nie zabrali,
skoro wyobra�a sobie, �e to takie wspania�e. Leonore by�a jednak zbyt sprytna, aby
zg�osi� si� na ochotnika.
� A wi�c mia�am racj� � powiedzia�a �agodnie Leonore. � Biuro wys�a�o ludzi.
W�a�nie us�ysza�am to z twoich ust.
Tozzo poczerwienia�.
� Tylko nikomu nie m�w; zw�aszcza �adnej ze swoich przyjaci�ek. Tu chodzi o moj�
prac�. � Rzuci� jej gniewne spojrzenie.
W tym wrogim nastroju uda� si� do Biura.
Kiedy Tozzo otwiera� drzwi do swojego gabinetu, zatrzyma� go Udwin Fermeti.
� Czy wed�ug ciebie Donald Nils znajduje si� w tej chwili na jednej z planet
kr���cych wok� Proximy? � Nils by� morderc�, kt�ry zg�osi� si� na jeden z
organizowanych przez Biuro lot�w. � Ciekawe, mo�e nosi kostk� cukru pi�� razy
wi�ksz� ni� on sam.
� To wcale nie jest zabawne � odpar� Tozzo.
Fermeti wzruszy� ramionami
� Mia�em tylko nadziej� roz�adowa� nieco wszechobecny pesymizm, wed�ug mnie
wszyscy poddajemy si� zniech�ceniu. � Wszed� za Tozzem do gabinetu. � Mo�e sami
powinni�my zg�osi� si� na nast�pny lot. � M�wi� powa�nym tonem i Tozzo pospiesznie
podni�s� na niego wzrok. � �artowa�em � skwitowa� Fermeti.
� Jeszcze tylko jeden lot � powiedzia� Tozzo. � W razie kolejnej pora�ki
rezygnuj�.
� Powiem ci co� � odrzek� Fermeti. � Obrali�my now� strategi�. Wolnym krokiem
nadszed� wsp�pracownik Tozza, Craig Gilly. Fermeti zwr�ci� si� do obydwu m�czyzn. �
Chc�c uzyska� spos�b na powr�t, mamy zamiar skorzysta� z pomocy prekog�w. � Na
widok ich reakcji rozb�ys�y mu oczy.
� Przecie� wszyscy nie �yj� � powiedzia� w zdumieniu Gilly. � Zostali
unicestwieni na mocy dekretu prezydenckiego dwadzie�cia lat temu.
� On chce powr�ci� do przesz�o�ci w poszukiwaniu jednego z nich � o�wiadczy� z
podziwem Tozzo. � Prawda, Fermeti?
� Owszem � potwierdzi� jego prze�o�ony. � Prosto do z�otego wieku wizji
prekognitywnych. Do dwudziestego stulecia.
Oszo�omiony Tozzo przez chwil� nie odzywa� si� ani s�owem. Nast�pnie sobie
przypomnia�.
W pierwszej po�owie dwudziestego wieku �y�o tylu prekog�w � ludzi obdarzonych
zdolno�ci� przepowiadania przysz�o�ci � �e utworzyli oni co� w rodzaju cechu z
filiami w Los Angeles, Nowym Jorku, San Francisco i Pensylwanii. Owo zrzeszenie,
kt�rego wszyscy si� cz�onkowie znali, wyda�o szereg publikacji ukazuj�cych si�
przez kilkadziesi�t lat. Otwarcie g�osili swoj� znajomo�� przysz�o�ci, lecz ich
proroctwa nie wzbudzi�y szerokiej fali zainteresowania w spo�ecze�stwie.
� Postawmy spraw� jasno � powiedzia� z wolna Tozzo. � Chcesz zrobi� u�ytek z
pog��biarek czasowych wydzia�u archeologicznego i sprowadzi� tu z przesz�o�ci
s�awnego prekoga?
� I skorzysta� z jego pomocy � uzupe�ni� Fermeti.
� Ale jakim sposobem on m�g�by nam pom�c? Przecie� nie b�dzie zna� �adnej
przysz�o�ci pr�cz swojej w�asnej.
� Biblioteka Kongresu udzieli�a nam dost�pu do prawie wyczerpuj�cego zbioru
dwudziestowiecznych pism prekognitywnych. � U�miechn�� si� krzywo; sytuacja
najwyra�niej go bawi�a. � Mam nadziej� � spodziewam si� � znale�� w�r�d nich
artyku� po�wi�cony w ca�o�ci naszemu problemowi powrotu. Ze statystycznego punktu
widzenia mamy szans�... jak wiecie, w swoich pismach po�wi�cali wiele miejsca
przysz�ym cywilizacjom.
� Bardzo sprytne � stwierdzi� po chwili Gilly. � My�l�, �e tw�j pomys� mo�e
rozwi�za� nasz problem. Podr� z pr�dko�ci� �wiat�a do innych uk�ad�w gwiezdnych
mo�e sta� si� faktem.
� Miejmy nadziej�, �e nast�pi to, zanim zabraknie skaza�c�w o�wiadczy� kwa�no
Tozzo. Ale i jemu pomys� przypad� do gustu. Poza tym cieszy� si� na spotkanie ze
s�awnymi dwudziestowiecznymi prekogami. Okres ich �wietno�ci by� kr�tki � i dawno
ju� przemin��.
Chocia�, wzi�wszy pod uwag�, �e jego pocz�tki si�ga�y czas�w Jonathana Swifta, a
nie H. G. Wellsa, wcale nie nale�a� do kr�tkich. Swift pisa� o dw�ch ksi�ycach
Marsa oraz ich niezwyk�ych w�a�ciwo�ciach orbitalnych na d�ugo, zanim teleskopy
potwierdzi�y ich istnienie. St�d w podr�cznikach jego nazwisko pojawia�o si�
wielokrotnie.

II

Przeskanowanie kruchych, po��k�ych egzemplarzy zaj�o komputerom w bibliotece


Kongresu zaledwie chwil�. Skoncentrowano si� na artyku�ach dotycz�cych utraty i
przywracania masy jako modus operandi mi�dzygwiezdnej podr�y kosmicznej. Teoria
Einsteina, wed�ug kt�rej wraz ze wzrostem pr�dko�ci proporcjonalnie wzrasta�a masa
obiektu, zosta�a w pe�ni zaakceptowana i nie podana w w�tpliwo��, w zwi�zku z czym
nikt w dwudziestym wieku nie zwr�ci� uwagi na artyku� opublikowany w sierpniowym
numerze prekognitywnego czasopisma o nazwie �If�.
W gabinecie Fermetiego Tozzo wraz ze swoim prze�o�onym ogl�da� fotograficzn�
reprodukcj� czasopisma. Artyku� by� zatytu�owany �Nocny lot� i zawiera� zaledwie
kilka tysi�cy s��w. Poch�oni�ci lektur� m�czy�ni nie odzywali si� ani s�owem,
dop�ki nie sko�czyli czyta�.
� I co? � zapyta� Fermeti.
� Nie ma w�tpliwo�ci � oznajmi� Tozzo. � To nasz projekt, bez dw�ch zda�. Jest
du�o nie�cis�o�ci; na przyk�ad Biuro Emigracyjne widnieje pod nazw� �Outward,
Incorporated� i dzia�a pod szyldem prywatnej firmy handlowej. � Zerkn�� do tekstu.
� To niesamowite. Ty figurujesz w artykule jako Edmond Fletcher; nazwisko podobne,
cho� nieco przekr�cone, jak wszystko inne. Ja za� jestem Alison Torelli. � Z
podziwem pokr�ci� g�ow�. � Ci prekodzy... zawsze mieli nieco wypaczone poj�cie na
temat przysz�o�ci, ale og�lnie rzecz bior�c...
� Og�lnie rzecz bior�c, trafiali w sedno � doko�czy� Fermeti. � Zgadzam si�. Ten
�Nocny lot� ewidentnie dotyczy nas i Projektu Biura... kt�ry tu nosi nazw� �Topik�,
poniewa� w gr� wchodzi jeden pot�ny paj�czy sus. Chryste, gdyby�my wcze�niej na to
wpadli, pasowa�oby jak ula�. Mo�e w�a�nie tak go nazwiemy.
� Ale prekog, kt�ry napisa� �Nocny lot�... � odpar� z wolna Tozzo...nie podaje
zasad odzyskania, czy nawet pozbycia si� masy. Jedynie u�ywa s��w �uda�o si�. �
Chwytaj�c reprodukcj� czasopisma, odczyta� na g�os:
Trudno�ci z odzyskaniem masy statku i jego pasa�er�w pod koniec lotu pocz�tkowo
okaza�y si� nie do przebycia dla Torellego i jego zespo�u badaczy, a jednak ci
ostami odnie�li sukces. Po pechowej pr�bie wys�ania �Morskiego Skauta�, pierwszego
statku, kt�ry...

� I tyle � skwitowa� Tozzo. � I jaki mamy z tego po�ytek? Owszem, ten prekog
opisa� sto lat temu nasz� obecn� sytuacj� � ale pomin�� szczeg�y techniczne.
Zapad�a cisza.
Wreszcie Fermeti z namys�em zabra� g�os:
� To wcale nie znaczy, �e nie zna� danych technicznych. Dzi� wiemy, �e ludzie z
jego kr�gu byli niejednokrotnie wyszkolonymi ekspertami. � Popatrzy� na raport
biograficzny. � Tak, podczas gdy nie robi� u�ytku ze swoich zdolno�ci
prekognitywnych, pracowa� jako badacz t�uszczu kurzego na uniwersytecie w
Kalifornii.
� Czy wci�� masz zamiar sprowadzi� go do tera�niejszo�ci?
Fermeti skin�� g�ow�.
� Mam nadziej�, �e pog��biarka czasowa zadzia�a w obie strony. Gdyby mo�na by�o
u�ywa� jej w odniesieniu do przysz�o�ci, a nie przesz�o�ci, nie musieliby�my
stawia� pod znakiem zapytania bezpiecze�stwa tego prekoga... � Spojrza� na artyku�.
� Tego Poula Andersona.
� Na czym polega ryzyko? � zapyta� z niepokojem Tozzo.
� Odes�anie go z powrotem do jego czas�w mo�e okaza� si� niewykonalne. Albo... �
Fermeti urwa�. � Mo�emy po drodze zgubi� jego po�ow�. Pog��biarka niejednokrotnie
dzieli�a poszczeg�lne obiekty na p�.
� Tymczasem ten cz�owiek nie jest wi�niem Nachbar Slager � oznajmi� Tozzo. �
Przynajmniej nie mo�esz oprze� si� na tym argumencie.
� Zrobimy to jak nale�y � postanowi� nieoczekiwanie Fermeti.. Zmniejszymy
stopie� ryzyka poprzez wys�anie grupy ludzi do 1954 roku. B�d� mieli go na oku i
dopilnuj�, aby w ca�o�ci znalaz� si� w pog�ebiarce, a nie tylko jego g�rna po�owa,
albo lewy bok.
Klamka zapad�a. Pog��biarka czasowa wydzia�u archeologicznego cofnie si� do
rzeczywisto�ci roku 1954 i zabierze z niej prekoga Poula Andersona; nic wi�cej nie
podlega�o dyskusji.

Badania przeprowadzone przez wydzia� archeologii wykaza�y, �e we wrze�niu 1954


roku Poul Anderson mieszka� w Berkeley, w Kalifornii, przy ulicy Grove. W tym
miesi�cu uczestniczy� w pa�stwowym spotkaniu wszystkich prekog�w w hotelu imienia
sir Francisa Drake�a w San Francisco. Istnia�a mo�liwo��, �e podczas tego spotkania
zapadn� decyzje co do przysz�orocznego kierunku dzia�a� ugrupowania i �e obok
innych ekspert�w w obradach udzia� we�mie r�wnie� Anderson.
� To proste � powiedzia� do Tozza i Gilly�ego Fermeti. � Grupa ludzi wyruszy w
przesz�o��. Otrzymaj� fa�szywe identyfikatory, wed�ug kt�rych b�d� nale�e� do
organizacji prekognitywnej... kwadraciki laminowanego papieru do przypi�cia w
klapie. Oczywi�cie ubierze si� ich w dwudziestowieczne stroje. Odnajd� miejsce
pobytu Poula Andersena, wyodr�bni� go z reszty i odprowadz� na stron�.
� I niby co mu powiedz�? � zapyta� sceptycznie Tozzo.
� Powiedz�, �e reprezentuj� nielicencjonowan�, amatorsk� organizacje
prekognitywn� z Battlecreek w stanie Michigan i �e skonstruowali zabawny wehiku� na
podobie�stwo pog��biarek czasowych z przysz�o�ci. Poprosz� pana Andersena, kt�ry w
swoim czasie cieszy� si� spor� s�aw�, aby pozowa� im do zdj�cia na tle pog��biarki,
po czym zechc� uwieczni� go r�wnie� wewn�trz maszyny. Nasze badania wykaza�y, �e
wed�ug opinii wsp�czesnych Anderson by� �agodny i przyst�pny, i �e podczas spotka�
na szczycie przewa�nie udziela� mu si� nastr�j optymizmu przekazywany przez jego
wsp�towarzyszy.
� Masz na my�li narkotyki? � zapyta� dociekliwie Tozzo. � W�cha� klej?
� Raczej nie � odpar� z lekkim u�miechem Fermeti. � Ta mania panowa�a w�r�d
nastolatk�w i zatoczy�a szersze kr�gi dopiero dziesi�� lat p�niej. Nie, m�wi� o
alkoholu.
� Rozumiem � odrzek� Tozzo, kiwaj�c g�ow�.
� Je�eli chodzi o przewidziane trudno�ci � podj�� Fermeti � nale�y wzi�� pod
uwag� fakt, �e Anderson przyprowadzi� na spotkanie swoj� �on� Karen przebran� za
Wenusjank�, ze l�ni�cymi napier�nikami, w kr�tkiej sp�dnicy i w he�mie, wzi�� ze
sob� r�wnie� ich nowo narodzon� c�rk� Astrid. Sam Anderson pojawi� si� bez
przebrania. Jako osobnik zr�wnowa�ony, podobnie jak pozostali prekodzy, nie ba� si�
niczego.
� Jednak�e nieraz podczas rozm�w prowadzonych mi�dzy spotkaniami oficjalnymi
prekodzy, bez �on, kr�cili si� po budynku, grali w pokera, k��cili si� i podobno
zalewali robaka...
� Jakiego znowu robaka?
� Tak jest napisane. Zalewali robaka. Tak czy inaczej, zbierali si� w
niewielkich grupach w hotelowym lobby i to w�a�nie w takiej chwili mamy zamiar go
przydyba�. W og�lnym zamieszaniu nikt nie zauwa�y jego znikni�cia. Postaramy si�
odes�a� go dok�adnie w t� sam� chwil�, a przynajmniej z r�nic� kilku godzin plus
minus... raczej plus, gdy� obecno�� dw�ch Andersen�w na spotkaniu wzbudzi�aby
sensacj�.
� Plan bez skazy � o�wiadczy� z podziwem Tozzo.
� To mi�o, �e ci si� podoba � odpar� cierpkim tonem Fermeti � poniewa� wejdziesz
w sk�ad wys�anej za�ogi.
� Wobec tego lepiej zabior� si� do studiowania szczeg��w �ycia w dwudziestym
wieku � odpowiedzia� z zadowoleniem Tozzo. Si�gn�� po kolejne wydanie �If�. Ta
edycja, pochodz�ca z maja 1971 roku od razu wzbudzi�a jego zainteresowanie.
Oczywi�cie nikt w 1954 roku nie b�dzie mia� o niej poj�cia... ale koniec ko�c�w
zobacz� j�. Co sprawi, �e nigdy jej nie zapomn�...
Pierwsza publikowana seryjnie rozprawa Raya Bradbury�ego, skonstatowa�, patrz�c
na ok�adk�. Nosi�a tytu� �The Fisher of Men� i wielki prekog z Los Angeles
przewidzia� w niej polityczn� rewolucj� Gutmana, kt�ra mia�a ogarn�� wewn�trzne
planety Uk�adu. Bradbury przestrzeg� ludzko�� przed Gutmanem, lecz jego ostrze�enie
przesz�o � rzecz jasna bez echa. Teraz Gutman nie �y�, a jego fanatyczni zwolennicy
zostali zepchni�ci do rangi niezorganizowanych terroryst�w. Gdyby jednak �wiat
pos�ucha� Bradbury�ego...
� Co tak si� marszczysz? � zapyta� Fermeti. � Nie chcesz jecha�?
� Chc� � opar� w zamy�leniu Tozzo. � Ale to straszna odpowiedzialno��. Nie mamy
do czynienia ze zwyk�ymi lud�mi.
� Istotnie � orzek� Fermeti, kiwaj�c g�ow�.

III

Dwadzie�cia cztery godziny p�niej Aaron Tozzo spogl�da� na sw�j


dwudziestowieczny str�j i zastanawia� si�, czy Anderson na tyle da sobie zamydli�
oczy, aby da� si� nak�oni� do wej�cia do pog��biarki czasowej.
Kostium sam w sobie by� idealny. Tozzo otrzyma� nawet si�gaj�c� pasa brod� i
�ukowaty w�sik, popularne rekwizyty w Stanach Zjednoczonych 1950 roku. I w�o�y�
peruk�.
Peruki stanowi�y w kraju prawdziwy krzyk mody; zar�wno m�czy�ni, jak i kobiety
ozdabiali g�owy okaza�ymi wiechciami w krzykliwych kolorach, czerwonymi, zielonymi,
niebieskimi oraz przypr�szonymi dystyngowan� siwizn�. By�o to jedno z
najzabawniejszych zjawisk w dwudziestym wieku.
Jaskraworuda peruka Tozza zachwyci�a go. Pochodzi�a z Muzeum Historii
Kulturalnej w Los Angeles i kustosz oznaczy� j� niejako damsk�, lecz m�sk�.
Istnia�o zatem nik�e ryzyko zdemaskowania. A prawdopodobie�stwo wykrycia, �e
pochodzili z innej, przysz�ej cywilizacji r�wna�o si� niemal�e zeru.
Mimo wszystko Tozzo odczuwa� pewien niepok�j.
Wszystkie szczeg�y dopi�to na ostatni guzik, nadesz�a pora, aby rusza� w drog�.
Wraz z Gillym Tozzo wszed� do pog��biarki czasowej i usiad� za pulpitem
sterowniczym. Wydzia� archeologiczny dostarczy� pe�n� instrukcj� obs�ugi, kt�ra
otwarta le�a�a na wprost niego. Jak tylko Gilly zatrzasn�� w�az, Tozzo chwyci� byka
za rogi (wyra�enie dwudziestowieczne) i uruchomi� pog��biark�.
Wska�niki czasowe drgn�y. Gwa�townie ruszy�y wstecz, do roku 1954 i do kongresu
prekognitywnego odbywaj�cego si� w San Francisco.
Siedz�cy obok niego Gilly trenowa� dwudziestowieczne zwroty, wspomagaj�c si�
podr�cznikiem.
� Jezde�ma na mniejscu... � Gilly odchrz�kn��. � Co je grane? � wymamrota�. �
Zrywamy si�, stary, balanga do kitu. � Potrz�sn�� g�ow�. Nie chwytam dok�adnego
sensu tych sformu�owa� � powiedzia� przepraszaj�co do Tozza.
Za�wieci�o si� czerwone �wiate�ko; podr� dobiega�a ko�ca. Chwil� potem turbiny
pog��biarki umilk�y.
Znajdowali si� na chodniku przed hotelem imienia sir Francisa Drake�a w San
Francisco.
Doko�a spacerowali ludzie w dziwacznych, archaicznych kostiumach. Uwag� Tozza
przyku� brak kolejek linowych, ca�y transport odbywa� si� drog� naziemn�. Ale�
t�ok, pomy�la�, spogl�daj�c na sun�ce ospale zakorkowanymi ulicami autobusy i
samochody. Rozpaczliwe starania ubranego na niebiesko osobnika podejmowane w celu
kierowania ruchem na nic si� nie zdawa�y.
� Pora na etap drugi � oznajmi� Gilly. Ale i on nie m�g� oderwa� wzroku od
pojazd�w. � Jasny szlag � zdumia� si� � popatrz na te kr�tkie sp�dnice; przecie�
kobiety maj� kolana zupe�nie na wierzchu. Czy�by nie by�o tu �miertelnego
zagro�enia wirusem?
� Nie mam poj�cia � odpar� Tozzo. � Wiem jedynie, �e musimy wej�� do hotelu
imienia sir Francisa Drake�a.
Ostro�nie uchyli� w�az i wyszed� na zewn�trz. W�wczas u�wiadomi� sobie, �e
pope�nili karygodny b��d. Ju� na tym etapie ekspedycji.
M�czy�ni z tego dziesi�ciolecia mieli g�adko ogolone podbr�dki.
� Gilly � rzuci� natychmiast Tozzo. � Musimy pozby� si� naszych br�d i w�s�w. �
Niezw�ocznie zerwa� brod� Gilly�ego, ods�aniaj�c jego twarz. Je�eli chodzi�o o
peruki, trafili w sedno. Wszyscy mieli przyozdobione g�owy; Tozzo zauwa�y� jedynie
gar�� �ysych osobnik�w. Kobiety r�wnie� nosi�y bujne peruki... peruki? Mo�e by�y to
w�osy naturalne?
Tak czy inaczej, on i Gilly nie b�d� zwraca� niczyjej uwagi. Do sir Francisa
Drake�a, zakomenderowa� w my�lach, ruszaj�c naprz�d.

Zwinnie przeci�li chodnik � powolno��, z jak� poruszali si� wsp�cze�ni, by�a


zdumiewaj�ca � i wkroczyli do staromodnego westybulu. Zupe�nie jak w muzeum,
pomy�la� Tozzo, rozgl�daj�c si� wok�. Szkoda, �e nie zatrzymamy si� tu d�u�ej... to
jednak nie wchodzi�o w rachub�.
� Jak tam nasze identyfikatory? � zapyta� nerwowo Gilly. � Czy zdaj� egzamin? �
Incydent z ow�osieniem na twarzy wytr�ci� go z r�wnowagi.
Na obu klapach marynarek mieli przypi�te fa�szywe identyfikatory. Nie zwr�ci�y
niczyjej uwagi. Wkr�tce potem wje�d�ali wind� na w�a�ciwe pi�tro.
Winda zawioz�a ich do zat�oczonego foyer. M�czy�ni, wszyscy ogoleni na g�adko, w
perukach lub z naturalnymi w�osami, stali w niewielkich grupkach, �miej�c si� i
rozmawiaj�c. Kilka atrakcyjnych kobiet, spo�r�d kt�rych cz�� ubrana by�a w obcis�e
kombinezony, z u�miechem kr��y�o po holu. Mimo �e �wczesna moda nakazywa�a
zas�oni�cie piersi, i tak by�o na co patrze�.
� Niesamowite � wydusi� sotto voce Gilly. � W tym pomieszczeniu jest kilka...
� Wiem � odmrukn�� Tozzo. Projekt m�g� zaczeka�, przynajmniej jaki� czas. Mieli
przed sob� niepowtarzaln� okazj�, aby przyjrze� si� prekogom z bliska, zamieni� z
nimi kilka s��w i przys�ucha� si� ich rozmowom...
Nadszed� wysoki, przystojny m�czyzna w ciemnym garniturze po�yskuj�cym drobnymi
nitkami syntetycznego w��kna. M�czyzna nosi� okulary, a jego w�osy i �niada
karnacja nadawa�y mu ponury wygl�d. Napis na jego identyfikatorze... Tozzo
wytrzeszczy� oczy.
Wysoki, przystojny m�czyzna nazywa� si� A. E. Van Vogt.
� Niech pan powie � zatrzyma� go osobnik b�d�cy zapewne entuzjast� teorii
prekognitywnych. � Czyta�em obie wersje pa�skiego ��wiata Nul � A� i nadal nie
rozumiem, jak to sta�o si� nim; no wie pan, na ko�cu. Czy m�g�by pan mi to
wyja�ni�? I potem, kiedy dotarli do drzewa i...
Van Vogt przystan��. Na jego twarzy pojawi� si� nieznaczny u�miech.
� C�, zdradz� panu pewien sekret � powiedzia�. � Zaczynam pewien w�tek, po czym
p�ynie on w�asnym nurtem, na skutek czego, aby zako�czy� histori�, potrzebny mi
jest w�tek dodatkowy.
Podchodz�c bli�ej, Tozzo poczu� p�yn�cy od Van Vogta magnetyzm. By� tak wysoki,
tak uduchowiony. Tak, potwierdzi� w my�lach Tozzo; s�owo pasowa�o jak ula�,
krzepi�ca duchowo��. Z Van Vogta emanowa�a wrodzona dobro�.
� Idzie cz�owiek z moimi spodniami � odezwa� si� znienacka Van Vogt. I bez s�owa
wyja�nienia oddali� si� i znikn�� w t�umie.
Tozzowi zakr�ci�o si� w g�owie. Ogl�da� Van Vogta na w�asne oczy...
� S�uchaj � powiedzia� Gilly, szarpi�c go za r�kaw. � Ten wielki m�czyzna o
dobrotliwym wygl�dzie, kt�ry tam siedzi, to Howard Browne, wydawca czasopisma
prekognitywnego �Amazing�.
� Musz� z�apa� samolot � poinformowa� Howard Browne wszystkich, kt�rzy go
s�yszeli. Rozejrza� si� doko�a z wyra�nym zaniepokojeniem.
� Ciekawe � rzuci� Gilly � czy jest tu doktor Asimov. Zapytamy, postanowi�
Tozzo. Podszed� do jednej z kobiet w jasnow�osych perukach i zielonych
kombinezonach.
� GDZIE JEST DOKTOR ASIMOV?
� A kt� to mo�e wiedzie�? � odpowiedzia�a pytaniem dziewczyna.
� Czy jest tutaj, prosz� pani?
� Nie � odpar�a lakonicznie dziewczyna. Gilly ponownie szarpn�� Tozza za r�kaw.
� Musimy znale�� Poula Andersona, pami�tasz? Wiem, �e mi�o uci�� sobie pogaw�dk�
z t� dziewczyn�...
� Pytam o Asimova � odpali� szorstko Tozzo. Ostatecznie Issac Asimov by�
odkrywc� dwudziestopierwszowiecznego przemys�owego robota pozytronowego. Jak�e
mog�o go tu nie by�?
Min�� ich krzepki m�czyzna, w kt�rym Tozzo rozpozna� Jacka Yance�a. Stwierdzi�,
�e ten wygl�da� raczej na my�liwego ni� na przedstawiciela jakiejkolwiek innej
profesji... musimy si� go strzec, uzna� Tozzo. Je�li wdamy si� w jakie� tarapaty,
Yance z pewno�ci� si� nami zajmie.
Zauwa�y�, �e tymczasem Gilly nawi�za� rozmow� z dziewczyn� w peruce i zielonym
kombinezonie.
� MURRAY LEINSTER? � pyta� Gilly. � Cz�owiek, kt�rego prace rozpatruje si�
obecnie na p�aszczy�nie teoretycznej...
� Nie wiem � odrzek�a znudzonym tonem dziewczyna.
Wok� stoj�cej naprzeciw nich postaci zebra�a si� grupa ludzi; b�d�ca w centrum
uwagi osoba m�wi�a:
� ...dobrze, skoro tak jak Howard Browne wolicie podr�e lotnicze, prosz� bardzo.
Ale wed�ug mnie to ryzykowne. Ja nie latam. Nawet jazda samochodem jest
niebezpieczna. Na og� le�� na tylnym siedzeniu. � M�czyzna mia� na g�owie kr�tko
ostrzy�on� peruk� i nosi� muszk�; mia� okr�g��, sympatyczn� twarz i uwa�ny wyraz
oczu. By� to Ray Bradbury i Tozzo natychmiast skierowa� si� w jego stron�.
� St�j! � szepn�� ze z�o�ci� Gilly. � Pami�taj, po co tu jeste�my.
Za Bradburym, przy kontuarze siedzia� starszy, zniszczony m�czyzna w br�zowym
garniturze i ma�ych okularach i s�czy� drinka. Tozzo rozpozna� go z fotografii
zamieszczonych we wczesnych publikacjach Gernsbacka; by� to jedyny w swoim rodzaju
prekog z Nowego Meksyku, Jack Williamson.
� Pomy�la�em, �e �Legion czasu� to najlepsza powie�� science fiction, jak�
kiedykolwiek czyta�em � m�wi� do Jacka Williamsona kolejny entuzjasta teorii
prekognitywnych, a ten z zadowoleniem kiwa� g�ow�.
� Pocz�tkowo mia�a by� opowiadaniem � powiedzia�. � Ale rozros�a si�. Tak, sam
uwa�am, �e jest dobra.
Tymczasem Gilly przeszed� do przyleg�ego pomieszczenia, gdzie przy stole
siedzia�y poch�oni�te rozmow� dwie kobiety i m�czyzna. Jedna z kobiet, ciemnow�osa
i niebrzydka, z odkrytymi ramionami nazywa�a si� � zgodnie z informacj� na jej
identyfikatorze � Evelyn Paige. W wy�szej kobiecie rozpozna� s�awn� Margaret St.
Clair.
� Pani St. Clair � zagadn�� j� Gilly. � Pani artyku� zatytu�owany �Szkar�atny
kokon� we wrze�niowym numerze �If� z 1959 roku by� jednym z najwspanialszych... � I
urwa�.
Przypomnia�o mu si�, �e Margaret St. Clair jeszcze go nie napisa�a. I nie
wiedzia�a, �e napisze. Rumieni�c si� z zak�opotania, Gilly wycofa� si� pospiesznie.
� Przepraszam � wymamrota�. � Pani wybaczy; pogubi�em si�.
� M�wi pan, �e we wrze�niowym numerze �If� z 1959 roku? � zapyta�a Margaret St.
Clair, unosz�c brwi. � Kim pan jest, wys�annikiem z przysz�o�ci?
� Dziwak � skwitowa�a Evelyn Paige. � Wr��my do rzeczy. � Rzuci�a Gilly�emu
twarde spojrzenie czarnych oczu. � Bob, o ile dobrze rozumiem... � Zwr�ci�a si� do
swego towarzysza o upiornym wygl�dzie, kt�ry ku zachwytowi Gilly�ego okaza� si�
nikim innym, jak Robertem Blochem.
� Panie Bloch, pa�ski artyku� w �Galaxy�: �Sabbatical� by� po prostu... � wyrwa�
si� Gilly.
� Trafi�e� pod niew�a�ciwy adres, przyjacielu � odpar� Robert Bloch. � Nie
napisa�em nigdy nic o podobnym tytule.
Chryste, skonstatowa� Gilly. Znowu to samo; �Sabbatical� to kolejna praca, kt�ra
jeszcze nie powsta�a. Lepiej st�d p�jd�. Skierowa� si� w stron� Tozza... i
stwierdzi�, �e ten stoi jak wryty.
� Znalaz�em Andersena � o�wiadczy� Tozzo.
Na te s�owa Gilly r�wnie� oniemia�.

Obaj dok�adnie przestudiowali zdj�cia przekazane przez bibliotek� Kongresu. I


oto sta� przed nimi s�ynny prekog, wysoki, smuk�y i wyprostowany, nieco zbyt
szczup�y, o kr�conych w�osach � b�d� peruce i w okularach, zza kt�rych
przeb�yskiwa�o ciep�e spojrzenie. Trzymaj�c w d�oni szklank� whisky, dyskutowa� z
grup� innych prekog�w. Najwyra�niej �wietnie si� bawi�.
� Hm, hm, zobaczmy � m�wi� Andersen, gdy Tozzo i Gilly dyskretnie podeszli
bli�ej. � S�ucham? � Anderson zwin�� d�o� w tr�bk� i przystawi� j� do ucha, aby
us�ysze�, co m�wili pozostali. � Ach, tak, tak, zgadza si�. � Anderson kiwn��
g�ow�. � Tak jest, Tony, zgadzam si� z tob� na sto procent.
Drugim prekogiem, u�wiadomi� sobie Tozzo, by� wspania�y Tony Boucher, kt�rego
przepowiednia o odrodzeniu religijnym w przysz�ym stuleciu graniczy�a niemal z
cudem. Wyczerpuj�cy opis Cudu w Jaskini przy udziale robota... Tozzo popatrzy� na
Bouchera z zabobonnym l�kiem, po czym przeni�s� wzrok na Andersena.
� Poul � m�wi� inny prekog. � Powiem ci, jak W�osi zamierzali nak�oni� Anglik�w
do odwrotu w razie inwazji w 1943 roku. Anglicy zatrzymaliby si� w hotelach, ma si�
rozumie� najlepszych. W�osi policzyliby im podw�jnie.
� Ach, tak, tak � odpar� Anderson, z u�miechem kiwaj�c g�ow�. Jego oczy
zal�ni�y. � Na co Anglicy, jako d�entelmeni z krwi i ko�ci, nie odezwaliby si� ani
s�owem...
� Ale wyjechaliby nast�pnego dnia � uzupe�ni� drugi prekog i ca�a grupa, z
wyj�tkiem Tozza i Gilly�ego, wybuch�a �miechem.
� Panie Anderson � powiedzia� w napi�ciu Tozzo � jeste�my cz�onkami amatorskiej
organizacji prekognitywnej z Battlecreek w stanie Michigan i chcieliby�my zrobi�
panu zdj�cie na tle pog��biarki czasowej.
� Co prosz�? � zapyta� Anderson, zwijaj�c d�o� w tr�bk� i przystawiaj�c j� do
ucha.
Tozzo powt�rzy�, usi�uj�c przekrzycze� ha�as. Wreszcie do Andersona dotar�o.
� Ach, aha, c�, gdzie ona jest? � zapyta� uprzejmie.
� Na dole, stoi na chodniku � odrzek� Gilly. � Jest zbyt ci�ka, aby wnie�� j� na
g�r�.
� C�, hm, je�li to nie potrwa zbyt d�ugo � odpowiedzia� Anderson. � S�dz�, �e na
pewno nie potrwa. � Od��czy� si� od grupy i poszed� za nimi w kierunku windy.
� Nadszed� czas budowania silnik�w parowych � zawo�a� za nimi przysadzisty
m�czyzna, kiedy go mijali. � Pora budowa� silniki parowe, Poul.
� Jedziemy na d� � odpar� nerwowo Tozzo.
� A cho�by�cie mieli dotrze� tam na rz�sach � po�egna� ich prekog. Kiedy wszyscy
trzej wsiadali do windy, dobrodusznie pokiwa� na po�egnanie.
� Kris jest dzisiaj w doskona�ym humorze � stwierdzi� Anderson.
� Jeszcze jak � Gilly zrobi� u�ytek z nowo nabytego s�ownictwa.
� Czy jest tu Bob Heinlein? � zapyta� Tozza Anderson, kiedy zje�d�ali na d�. �
Wydawa�o mi si�, �e poszed� gdzie� z Mildred Clingerman, aby porozmawia� o kotach i
nikt ich wi�cej nie widzia�.
� Taka dola � skwitowa� Gilly, szlifuj�c kolejne wyra�enie.
Anderson zwin�� d�o� w tr�bk�, u�miechn�� si� z wahaniem, ale nic nie
odpowiedzia�.
Wreszcie wyszli na zewn�trz. Na widok pog��biarki Anderson w zdumieniu przetar�
oczy.
� A niech mnie diabli � rzuci�, podchodz�c bli�ej. � Rzeczywi�cie imponuj�ca.
Jasne, z przyjemno�ci� pozwol� sobie zrobi� przy niej zdj�cie. � Wyprostowa� swoj�
szczup��, kanciast� sylwetk� i na jego twarzy pojawi� si� ciep�y, niemal czu�y
u�miech, na kt�ry Tozzo zwr�ci� uwag� ju� wcze�niej. � I jak? � zapyta� nie�mia�o
Anderson.
Gilly pstrykn�� zdj�cie autentycznym, dwudziestowiecznym aparatem po�yczonym ze
Smithsonian.
� Teraz w �rodku � zakomenderowa�, zerkaj�c na Tozza.
� Tak, hm, oczywi�cie � odpar� Poul Anderson i wspi�� si� po schodkach do
wn�trza pog��biarki. � Rany, hm, spodoba�oby si� Karen � powiedzia�, znikaj�c w
�rodku. � Szkoda, �e nie posz�a z nami.
Tozzo zwinnie pod��y� jego �ladem. Gilly zatrzasn�� w�az i siedz�cy za sterem z
instrukcj� w r�ku Tozzo wdusi� przyciski.
Rozleg� si� szum silnik�w, ale zaabsorbowany Anderson nie zwr�ci� na� uwagi;
wytrzeszczonymi oczami spogl�da� na pulpit sterowniczy.
� Rany � powiedzia�.
Pog��biarka czasowa pod��y�a ku tera�niejszo�ci, unosz�c zapatrzonego w
przyciski Andersena.

IV

Fermeti wyszed� im na spotkanie.


� Panie Anderson � powiedzia� � to dla mnie prawdziwy zaszczyt. Wyci�gn�� r�k�,
ale zapatrzony na rozci�gaj�ce si� ponad jego ramieniem miasto Anderson niczego nie
zauwa�y�.
� Chwileczk� � powiedzia� z grymasem. � Hm, co to, hm, wszystko ma znaczy�?
Tozzo stwierdzi�, �e Anderson poch�oni�ty jest systemem jednotorowym. Wyda�o mu
si� to dziwne, gdy� w czasach Andersena istnia� on przynajmniej w Seattle... a mo�e
nie? Mo�e pojawi� si� dopiero p�niej? Tak czy inaczej, wyraz twarzy Andersena
�wiadczy� o bezbrze�nym zdumieniu.
� Pojedyncze kolejki � wyja�ni� Tozzo, staj�c blisko niego. � Jednotor�wki w
pa�skich czasach mia�y ich kilka. Po latach ka�dy mieszkaniec m�g� poprowadzi� z
domu w�asn� lini�; wyprowadzano kolejk� z gara�u na terminal kolejowy, sk�d mog�a
do��czy� do ruchu. Rozumie pan?
Lecz Anderson nie otrz�sn�� si� z oszo�omienia; w gruncie rzeczy przybra�o ono
na sile.
� Hm � mrukn��. � Co to znaczy �w moich czasach�? Czy�bym ju� nie �y�? � Ogarn�o
go wyra�ne przygn�bienie. � Zawsze my�la�em, �e to b�dzie troch� jak Walhalla,
wikingowie i tym podobne rzeczy. �adnych futurystycznych wizji.
� Nie umar� pan, panie Anderson � zapewni� go Fermeti. � Ma pan przed sob�
odzwierciedlenie kultury po�owy dwudziestego pierwszego wieku. Musz� przyzna�, �e
zosta� pan uprowadzony. Jednak�e wr�ci pan do domu, daj� panu na to moje s�owo.
Anderson otworzy� usta, ale nie pad�o z nich ani jedno s�owo.

Donald Nils, notoryczny morderca, siedzia� przy stoliku w kabinie


mi�dzygwiezdnego statku poruszaj�cego si� z pr�dko�ci� �wiat�a, kt�ry by�
w�asno�ci� Biura Emigracyjnego. Stwierdzi�, �e wed�ug ziemskiego systemu miar mia�
cal wzrostu. Zakl�� z gorycz�. � To okrutna i niespotykana kara � wycedzi� na g�os.
� Wbrew Konstytucji. � Nast�pnie przypomnia� sobie, �e zg�osi� si� na ochotnika,
chc�c wydosta� si� z Nachbaren Slager. Z tej cholernej dziury, dorzuci� w duchu.
Tak czy inaczej, przynajmniej dopi��em swego.
Poza tym, pomy�la�, pomimo niskiego wzrostu i tak mianowa�em si� kapitanem tego
wszawego statku, a gdy dotrzemy do Proximy, zostan� w�adc� ca�ego wszawego uk�adu
planetarnego. Nie na darmo pobiera�em nauki u samego Gutmana. I je�li to nie b�dzie
koniec Nachbar Slager, to sam nie wiem...
Drugi oficer, Pete Bailly, wetkn�� g�ow� do kabiny.
� Hej, Nils, przegl�da�em mikroreprodukcj� starego czasopisma prekognitywnego
�Astounding�, tak jak mi kaza�e�, i znalaz�em ten artyku� o transmisji materii.
M�wi� ci, mimo �e by�em g��wnym konstruktorem nowojorskim, to wcale nie znaczy, �e
potrafi� stworzy� co� takiego. � Popatrzy� ze z�o�ci� na Nilsa. � To nie takie
proste.
� Musimy wr�ci� na Ziemi� � powiedzia� kategorycznie Nils.
� Pechowiec z ciebie � odpar� Bailly. � Lepiej przygotuj si� na l�dowanie na
Proximie.
Nils z furi� zmi�t� ze sto�u mikroreprodukcj�.
� Cholerne Biuro Emigracyjne! Oszukali nas!
Bailly wzruszy� ramionami.
� Tak czy siak mamy fur� �arcia, �wietn� bibliotek� i tr�jwymiarowe kino co
wiecz�r.
� Zanim dotrzemy do Proximy � wycedzi� Nils � obejrzymy ka�dy film... � dokona�
w my�lach szybkiego rachunku � dwa tysi�ce razy.
� C�, wobec tego nie ogl�daj. Zreszt� mo�emy puszcza� je wstecz. Jak tam twoje
badania?
� W �Space Science Fiction� znalaz�em artyku� zatytu�owany �Cz�owiek, kt�ry by�
zmienn�� � odrzek� w zamy�leniu Nils. � Opisuje on transmisj� ponad�wietln�.
Znikasz, po czym si� pojawiasz. Wed�ug autora artyku�u, pewien facet o nazwisku
Cole ma zamiar udoskonali� t� metod�. � Zamy�li� si�. � Gdyby�my stworzyli statek
ponad�wietlny, mogliby�my wr�ci� na Ziemi�. I przej�� w�adz�.
� Bzdury gadasz � skwitowa� Bailly.
Nils zmierzy� go wzrokiem.
� Ja tu dowodz�.
� Czyli naszym dow�dc� jest szaleniec � odpar� Bailly. � Nie ma powrotu na
Terr�; lepiej b�dzie, jak osiedlimy si� na Proximie i zapomnimy, sk�d
przyjechali�my. Dzi�ki Bogu mamy na pok�adzie kobiety. Jezu, nawet gdyby�my zdo�ali
wr�ci�... c� mog� wsk�ra� jednocalowe ludziki? Wszyscy by z nas szydzili.
� Nikt nie b�dzie ze mnie szydzi� � powiedzia� spokojnie Nils.
Ale wiedzia�, �e Bailly ma racj�. Musieli mie� du�o szcz�cia, aby w�r�d
mikroreprodukcji czasopism prekognitywnych znale�� rozwi�zanie, kt�re wska�e im
drog� do bezpiecznego l�dowania na Proximie... Nawet ta mo�liwo�� wydawa�a si�
nierealna.
Uda si� nam, postanowi� w duchu Nils. Je�li tylko wszyscy b�d� pos�uszni i
wykonaj� moje rozkazy bez zadawania g�upich pyta�.
Pochyliwszy si�, uruchomi� ta�m� grudniowego wydania �If� z 1962 roku. Jeden
artyku� zwr�ci� jego szczeg�ln� uwag�... mia� przed sob� cztery lata, podczas
kt�rych m�g� czyta�, znajdowa� odpowiedzi i wprowadza� je w�ycie.

� Z pewno�ci� pa�skie zdolno�ci prekognitywne pomog�y panu przygotowa� si� na to


� powiedzia� Fermeti. Pomimo wysi�k�w nie zapanowa� nad nerwowym dr�eniem g�osu.
� Mo�e wi�c zabierzecie mnie do domu? � zaproponowa� Andersen. Wydawa� si�
prawie niewzruszony.
Wymieniwszy pospieszne spojrzenia z Tozzo i Gillym, Fermeti odpar�:
� Widzi pan, mamy pewien problem natury technicznej. W�a�nie dlatego
sprowadzili�my pana do naszego kontinuum czasowego. Chodzi o to, �e...
� Wed�ug mnie b�dzie lepiej, je�li, hm, ode�lecie mnie z powrotem � wtr�ci�
Andersen. � Karen si� zmartwi. � Wyci�gn�� szyj�, rejestruj�c otoczenie. �
Spodziewa�em si� czego� podobnego � wymamrota�. Jego twarz przeci�� grymas. � Nie
r�ni si� od moich oczekiwa�... co to za obiekt, ten wysoki?
� To wie�a modlitewna � odrzek� Tozzo.
� Nasz problem � podj�� cierpliwie Fermeti � zosta� opisany przez pana w
artykule pt. �Nocny lot� w sierpniowym numerze �If� z 1955 roku. Byli�my w stanie
pozbawi� masy pojazd mi�dzygwiezdny, ale dotychczasowe pr�by odzyskania jej...
� Hm, ach, hm � odpar� z o�ywieniem Anderson. � W�a�nie pracuj� nad tym
opowiadaniem. Za kilka tygodni powinienem odda� je Scottowi Mojemu agentowi �
wyja�ni�.
Fermeti zastanowi� si� przez chwil�.
� Czy m�g�by pan poda� nam wz�r na przywr�cenie masy, panie Anderson?
� Hm � mrukn�� Anderson. � Tak, przypuszczam, �e to w�a�ciwe okre�lenie.
Przywr�cenie masy... Przyda mi si�. � Kiwn�� g�ow�. � Nie opracowa�em �adnego
wzoru; nie chcia�em po�wi�ca� zbyt du�o miejsca na szczeg�y techniczne. Chyba
m�g�bym co� wymy�li�, skoro tego chcecie. � Zamilk�, pogr��ony we w�asnych my�lach,
trzej m�czy�ni na pr�no czekali na odpowied�.
� Pa�skie zdolno�ci prekognitywne � zacz�� Fermeti.
� S�ucham? � zapyta� Anderson, zwijaj�c d�o� w tr�bk�. � Prekognitywne? �
U�miechn�� si� nie�mia�o. � Ach, hm, nie posuwa�bym si� do takiego okre�lenia.
Wiem, �e John w to wierzy, ale ja nie uwa�am kilku eksperyment�w na Uniwersytecie
Duke za wystarczaj�cy dow�d.
Fermeti wpatrywa� si� w Andersena przez d�u�szy czas.
� We�my na przyk�ad pierwszy artyku� w styczniowym �Galaxy� w 1953 roku �
powiedzia� cicho. � �Obro�cy�... o ludziach zamieszkuj�cych podziemie i robotach,
kt�re toczy�y wyimaginowan� wojn� i wprowadza�y swoimi raportami w b��d mieszka�c�w
podziemia...
� Czyta�em � odpowiedzia� Poul Andersen. � �wietne, z wyj�tkiem zako�czenia.
Niezbyt mi si� podoba�o.
� Widzi pan � ci�gn�� Fermeti � identyczna sytuacja zaistnia�a w 1996 roku
podczas trzeciej wojny �wiatowej. Czy wie pan, �e dzi�ki temu artyku�owi wykryli�my
oszustwo robot�w? �e prawie ka�de zawarte w nim s�owo osi�gn�o wymiar proroctwa...
� Phil Dick napisa� �Obro�c�w� � oznajmi� Andersen.
� Zna go pan? � zapyta� Tozzo.
� Pozna�em go wczoraj podczas zjazdu � odrzek� Anderson. � Widzieli�my si� po
raz pierwszy. Nerwowy go��, prawie si� ba� wej�� do �rodka.
� Czy ma przez to rozumie�, �e �aden z was nie jest �wiadomy swoich zdolno�ci
prekognitywnych? � zapyta� Fermeti. Wytr�cony z r�wnowagi, ca�kowicie nie panowa�
nad dr�eniem g�osu.
� C� � odpar� z wolna Anderson. � Cz�� pisarzy s.f. zdaje si� w nie wierzy�.
Wed�ug mnie nale�y do nich Alf Van Vogt. � U�miechn�� si� do Fermetiego.
� Czy pan nic nie rozumie? � zapyta� Fermeti. � Opisa� pan nas w swoim
artykule... poda� pan dok�adne szczeg�y dotycz�ce Biura i Projektu
mi�dzygwiezdnego!
� Niech mnie diabli � wymamrota� po chwili Anderson. � Sk�d, nie mia�em o tym
poj�cia. Hm, wielkie dzi�ki, �e mi m�wicie.
� Wygl�da na to, �e b�dziemy zmuszeni zweryfikowa� nasze wyobra�enie na temat
dwudziestego stulecia � powiedzia� do Tozza Fermeti. Wygl�da�, jakby usz�y z niego
wszystkie si�y.
� Dla naszych cel�w ich ignorancja nie ma �adnego znaczenia � odrzek� Tozzo. �
Zdolno�ci kognitywne nie podlegaj� dyskusji, bez wzgl�du na to, czy zdawali sobie z
nich spraw�, czy nie.
Tymczasem Anderson oddali� si� kilka krok�w i utkwi� wzrok w wybawi� pobliskiego
sklepu z pami�tkami.
� Ciekawe drobiazgi. Powinienem skorzysta� z okazji i wybra� co� dla Karen. Czy
m�g�bym... � Popatrzy� pytaj�co na Fermetiego. � Czy m�g�bym wst�pi� do sklepu i
si� rozejrze�?
� Tak, tak � odpar� z irytacj� Fermeti.
Poul Anderson znikn�� we wn�trzu sklepu, pozostawiaj�c trzech m�czyzn
poch�oni�tych roztrz�saniem swego odkrycia.
� Musimy postawi� go w sytuacji dobrze mu znanej: przed maszyn� do pisania �
stwierdzi� Fermeti. � Trzeba nak�oni� go do napisania artyku�u o utracie masy i jej
odzyskaniu. To, czy uzna artyku� za czysty wymys�, czy te� nie, jest absolutnie bez
znaczenia. W instytucie znajdziemy sprawn� maszyn� i kartki 8 1/2 na 11. Zgadzacie
si� ze mn�?
� Powiem ci, co my�l� � odpar� w zamy�leniu Tozzo. � Uwa�am, �e puszczenie go do
sklepu by�o kardynalnym b��dem.
� Dlaczego? � zapyta� Fermeti.
� Wiem, o co mu chodzi � wtr�ci� z podnieceniem Gilly. � Wi�cej nie zobaczymy
Andersena; ulotni� si� pod pretekstem kupna prezentu dla �ony.
Poszarza�y na twarzy Fermeti odwr�ci� si� i pop�dzi� do sklepu z pami�tkami.
Tozzo i Gilly pod��yli za nim.
Sklep by� pusty. Andersen wyprowadzi� ich w pole. Przepad� jak kamie� w wod�.

Wymykaj�c si� dyskretnie tylnymi drzwiami sklepu, Poul Andersen pomy�la�, nie
dostan� mnie. Przynajmniej nie od razu.
Mam tu wiele do zrobienia, uzna�. Co za okazja! Kiedy b�d� stary, opowiem o tym
dzieciom Astrid.
My�l o c�rce przypomnia�a mu o pewnej istotnej rzeczy. Pr�dzej czy p�niej b�dzie
musia� powr�ci� do 1954 roku. Z powodu Karen i dziecka. Bez wzgl�du na to, co tutaj
znajdzie � jego pobyt nie mia� trwa� d�ugo.
Tymczasem jednak... najpierw p�jd� do biblioteki, oboj�tnie jakiej, postanowi�.
I przejrz� ksi��ki historyczne, dzi�ki kt�rym dowiem si�, co si� zdarzy pomi�dzy
1954 rokiem a tera�niejszo�ci�.
Chc� pozna� zako�czenie zimnej wojny, jak wybrn� z niej Stany Zjednoczone i
Rosja. No i � badania kosmiczne. Za�o�� si�, �e do 1975 roku wy�l� kogo� na Lun�.
Teraz na pewno badaj� kosmos; diabli, maj� przecie� pog��biark� czasow�, a co
dopiero to.
Poul Anderson zobaczy� na wprost siebie drzwi. By�y otwarte, wi�c bez namys�u
przest�pi� pr�g. Nast�pny sklep, tym razem wi�kszy.
� S�ucham pana � odezwa� si� g�os, po czym na spotkanie Andersona wyszed� �ysy �
jak wszyscy tutaj � m�czyzna. Obrzuci� wzrokiem w�osy Andersena, jego ubranie...
by� jednak uprzejmy i powstrzyma� si� od komentarza. � Mog� w czym� pom�c? �
spyta�.
� Hm. � Anderson utkn��. Co tu ostatecznie mo�na by�o kupi�? Rozejrza� si�.
Jakie� l�ni�ce, elektroniczne przedmioty. Jak� pe�ni�y funkcj�?
� Czy by� pan ostatnio stymulowany? � zapyta� sprzedawca.
� To znaczy? � zapyta� Anderson. Stymulowany?
� Otrzymali�my dostaw� wiosennych stymulator�w � wyja�ni� sprzedawca, kieruj�c
si� w stron� po�yskuj�cego kr�g�ego urz�dzenia. � Tak o�wiadczy� � wed�ug mnie jest
w panu pewna doza introwertyzmu � bez obrazy, sir, introwertyzm nie jest karalny. �
Sprzedawca zachichota�. We�my na przyk�ad pa�ski odrobin� dziwaczny ubi�r...
rozumiem, �e w�asnor�czna robota? Musz� przyzna�, �e samodzielne szycie odzie�y to
przejaw wysoce introwertycznego zachowania. Sam utka� pan materia�? Sprzedawca
skrzywi� si�, jakby smakowa� cytryn�.
� Nie � odpar� Poul. � W gruncie rzeczy to m�j najlepszy garnitur.
� Cha, cha � za�mia� si� sprzedawca. � Doprawdy zabawne, sir; �wietny kawa�. A
pa�ska g�owa? Wygl�da, jakby nie goli� jej pan tygodniami.
� Owszem � przyzna� Anderson. � C�, mo�e naprawd� potrzebuj� stymulatora. �
Wygl�da�o na to, �e mieli go wszyscy wsp�cze�ni; podobnie jak w przypadku
telewizora w jego czasach, posiadanie stymulatora by�o wska�nikiem przynale�no�ci
kulturowej.
� Ilu cz�onk�w liczy pa�ska rodzina? � zapyta� sprzedawca. Wyci�gn�wszy miar�,
zmierzy� d�ugo�� r�kawa Poula.
� Troje � odpar� w zdumieniu Poul.
� Ile lat ma najm�odszy?
� Dopiero si� urodzi� � odrzek� Poul.
Z twarzy sprzedawcy odp�yn�a krew.
� Wyno� si� st�d � powiedzia� cicho. � Zanim wezw� polpol.
� Hm, a co to takiego? S�ucham? � Poul zwin�� d�o� w tr�bk� i wyt�y� s�uch.
� Kryminalista � wycedzi� sprzedawca. � Powiniene� wyl�dowa� w Nachbaren Slager.
� C�, tak czy inaczej dzi�kuj� � powiedzia� Poul i opu�ci� sklep; W pami�ci
zosta� mu obraz wpatrzonego w niego sprzedawcy.

� Przyjecha�e� z zagranicy? � dobieg� go kobiecy g�os. Przy kraw�niku zatrzyma�


si� pojazd. Wygl�da� zupe�nie jak ��ko; Poul u�wiadomi� sobie, �e nie by� niczym
innym, jak w�a�nie ��kiem. Pasa�erka ogarn�a go opanowanym spojrzeniem uwa�nych,
ciemnych oczu. Chocia� widok jej g�adko ogolonej g�owy odrobin� wytr�ci� go z
r�wnowagi, uzna�, �e kobieta by�a niczego sobie.
� Pochodz� z innego wymiaru kulturowego � odrzek� Poul, nie mog�c oderwa� oczu
od jej postaci. Czy�by wszystkie tutejsze kobiety ubiera�y si� w ten spos�b? Go�e
ramiona, to rozumiem. Ale nie...
No i to ��ko. Po��czenie tych dw�ch rzeczy przechodzi�o jego poj�cie. Czym ona
si� zajmowa�a? I to publicznie. Co to spo�ecze�stwo... od jego czas�w warto�ci
musia�y ulec radykalnej zmianie.
� Szukam biblioteki � wyja�ni� Poul, trzymaj�c si� w bezpiecznej odleg�o�ci od
�o�a na ko�ach, z d�wigni� zamiast kierownicy.
� Biblioteka znajduje si� o bajt drogi st�d � poinformowa�a kobieta.
� Hm � odpar� Poul. � Co to jest �bajt�?
� Wygl�da na to, �e robisz mnie w balona � stwierdzi�a kobieta. Wszystkie
widoczne cz�ci jej cia�a sp�on�y rumie�cem. � To wcale nie jest zabawne. Nie
bardziej ni� ten tw�j paskudny, ow�osiony �eb. Wierz mi, twoje �arty i g�owa nie s�
�mieszne, przynajmniej nie dla mnie. � Jednak�e nadal tkwi�a w miejscu, mierz�c go
ura�onym spojrzeniem. � Mo�e potrzebujesz pomocy � uzna�a wreszcie. � Mo�e powinnam
si� nad tob� litowa�. Oczywi�cie wiesz, �e polpol mo�e ci� w ka�dej chwili zgarn��.
� Czy m�g�bym, hm, zaprosi� pani� na fili�ank� kawy i porozmawia�? �
zaproponowa� Poul. � Naprawd� zale�y mi na tej bibliotece.
� P�jd� z tob� � zgodzi�a si� kobieta. � Chocia� nie mam zielonego poj�cia, co
to jest kawa. Wystarczy, �e tylko tkniesz mnie palcem, a natychmiast wezw� polpol.
� Prosz� tego nie robi� � poprosi� Poul. � To zupe�nie zb�dne; chcia�bym jedynie
rzuci� okiem na dzia� historyczny. � Po czym przysz�o mu do g�owy, �e m�g�by
wykorzysta� wszelkie dane techniczne, jakie wpadn� mu w r�ce.
Jak� ksi��k� m�g�by przemyci� do 1954 roku? Zastanowi� si�. Almanach. S�ownik...
szkolny podr�cznik wiedzy og�lnej, zawieraj�cy wiele niezb�dnych dla laika
informacji ze wszystkich dziedzin; tak jest, to by si� nada�o. M�g�by zedrze�
ok�adk�, wyrzuci� j� i poutyka� kartki w kieszeniach marynarki.
� Gdzie jest szko�a? � zapyta� Poul. � Najbli�ej st�d? � Tkni�ty nag�ym impulsem
postanowi� niezw�ocznie si� tam uda�. Nie mia� w�tpliwo�ci, �e po�cig depta� mu po
pi�tach.
� Co to jest �szko�a�? � zapyta�a kobieta.
� Tam gdzie posy�a si� dzieci � odrzek� Poul.
� Ty pomylony biedaku � powiedzia�a cicho kobieta.

Tozzo, Fermeti i Gilly przez chwil� stali w milczeniu. Wreszcie Tozzo odezwa�
si�, starannie cedz�c s�owa.
� Naturalnie wiecie, co si� z nim stanie. Polpol zgarnie go z ulicy i wy�le
prosto do Nachbaren Slager. Z powodu jego wygl�du. Mo�e nawet ju� to zrobili.
Fermeti natychmiast pobieg� do najbli�szego wideofonu.
� Skontaktuj� si� z kierownictwem Nachbar Slager. Pogadam z Potterem; chyba
mo�emy mu zaufa�.
Niebawem na monitorze ukaza�a si� nalana, ogorza�a twarz majora Pottera
� O, witaj Fermeti. Masz chrapk� na jeszcze kilku skaza�c�w, co? Zarechota!. �
Zu�ywasz ich szybciej ni� my.
Fermeti dostrzeg� za jego plecami fragment boiska rekreacyjnego ogromnego obozu.
Kryminali�ci, zar�wno polityczni, jak i nonpole, kr��yli doko�a, rozprostowuj�c
nogi. Niekt�rzy z nich grali w nudne, pozbawione sensu gry, kt�re, jak wiedzia�,
trwa�y miesi�cami, za ka�dym razem, gdy wi�niowie opuszczali cele.
� Chodzi nam jedynie o to, aby pewien cz�owiek nie trafi� w wasze r�ce �
wyja�ni� Fermeti. � Opisa� Poula Andersena. � Jak tylko si� u was znajdzie,
powiadom mnie natychmiast. I nie r�b mu krzywdy. Rozumiesz? W�os nie ma spa�� z
g�owy.
� Jasne � odpar� g�adko Potter. � Chwileczk�; sprawdz� nasz naj�wie�szy nabytek.
� Dotkn�� przycisku po swojej prawej stronie, uruchamiaj�c komputer 315 � R;
Fermeti us�ysza� przeci�g�y szum. Potter pomanewrowa� przyciskami. � To urz�dzenie
wychwyci jego obecno�� w chwili gdy si� tu znajdzie. Obw�d dopuszczeniowy jest
przygotowany na jego odrzucenie.
� Na razie nic? � zapyta� w napi�ciu Fermeti.
� Ani �ladu � odpar� Potter i ziewn�� ostentacyjnie.
Fermeti przerwa� po��czenie.
� I co teraz? � zapyta� Tozzo. � Mogliby�my zlokalizowa� go za pomoc�
ganimedejskiej g�bki � tropiciela. � By�o to jednak obrzydliwe stworzenie;
znalaz�szy swoj� ofiar�, od razu przyssawa�o si� do jej uk�adu kr��enia jak
pijawka. � Albo zrobi� to mechanicznie � dorzuci�. � Za pomoc� snopa detekcyjnego.
Mamy wz�r EEG Andersena, prawda? Lecz to poci�gn�oby za sob� udzia� polpolu. � Snop
detekcyjny znajdowa� si� wy��cznie w polpolu; koniec ko�c�w by� to egzemplarz,
kt�ry pom�g� schwyta� samego Gutmana.
� G�osuj� za og�oszeniem alarmu planetarnego typ II. To zapewni nam pomoc
przeci�tnego obywatela. Ludzie b�d� wiedzieli, �e za znalezisko tej kategorii czeka
ich nagroda.
� Ale w ten spos�b t�um mo�e go porz�dnie poturbowa� � wtr�ci� Gilly. �
Przemy�lmy to.
� Zastan�wmy si� � powiedzia� po chwili Tozzo. � Gdyby przeniesiono was z po�owy
dwudziestego wieku do naszego kontinuum, to gdzie by�cie si� udali? Dok�d by�cie
poszli?
� Na najbli�sze lotnisko, to pewne � odpar� �ciszonym g�osem Fermeti. � Aby
kupi� bilet na Marsa, albo na inn� planet� � dla nas to �adna nowo��, natomiast w
po�owie jego stulecia to nawet nie wchodzi�o w rachub�.
Wymienili spojrzenia.
� Tyle �e Andersen nie wie, gdzie jest lotnisko � rzuci� Gilly. � Ustalenie
po�o�enia zabierze mu du�o cennego czasu. My mo�emy pojecha� tam natychmiast
ekspresow� jednotor�wk� podziemn�.
Niebawem trzej pracownicy Biura Emigracyjnego znajdowali si� w drodze na
lotnisko.
� Niesamowita sprawa � powiedzia� Gilly, kiedy posuwi�cie mkn�li przed siebie,
siedz�c w przedziale pierwszej klasy. � Mieli�my b��dne poj�cie na temat umys�u
cz�owieka z po�owy dwudziestego wieku; powinni�my potraktowa� to jako lekcj�. Jak
tylko z�apiemy Andersena, musimy przeprowadzi� dalsze badania. Na przyk�ad, efekt
Poltergeista. Jaka brzmia�a ich interpretacja? I pukanie w st� � czy rzeczywi�cie
znali prawdziw� natur� tego zjawiska? Czy te� po prostu przypisali je dziedzinie
okultystycznej i nie zaprz�tali sobie nim wi�cej g�owy?
� By� mo�e Andersen pomo�e nam odpowiedzie� na te i inne pytania � o�wiadczy�
Fermeti. � Ale nasz g��wny problem pozostaje ten sam. Musimy nak�oni� go do
opracowania sposobu przywracania masy z matematyczn� dok�adno�ci�, a nie za pomoc�
mglistych, poetycznych aluzji.
� Ten Anderson to prawdziwy m�zg � powiedzia� w zamy�leniu Tozzo. � Sp�jrzcie
tylko, jak �atwo wyprowadzi� nas w pole.
� Tak � potwierdzi� Fermeti. � Nie wolno nam go lekcewa�y�. Zrobili�my to i
prosz�, na co nam przysz�o. � Spos�pnia�.

P�dz�c przed siebie prawie wyludnion� ulic�, Poul Anderson zastanawia� si�,
dlaczego kobieta uzna�a go za pomylonego. Czemu wzmianka o dzieciach doszcz�tnie
wyprowadzi�a z r�wnowagi sprzedawc�? Czy�by narodziny by�y obecnie nielegalne? Czy
mo�e raczej uznawano je za temat tabu, tak jak niegdy� seks, i publiczne m�wienie o
tym uwa�ano za niestosowne?
Tak czy inaczej, postanowi�, je�li mam tu zosta�, musz� niezw�ocznie ogoli�
g�ow�. I je�li to mo�liwe, zmieni� ubranie.
Musi gdzie� tu by� fryzjer. Monety w moich kieszeniach, dorzuci� w my�lach, maj�
zapewne ogromn� warto�� kolekcjonersk�.
Rozejrza� si� z nadziej� doko�a. Widzia� jedynie tworz�ce miasto wysokie,
l�ni�ce budynki z metalu i plastiku, konstrukcje, w kt�rych zawierano niezrozumia�e
dla niego transakcje. Tutejszy �wiat by� mu r�wnie obcy, jak...
Obcy, pomy�la�, i s�owo rozbrzmia�o w jego umy�le zwielokrotnionym echem.
Poniewa�... co� wy�oni�o si� z naprzeciwleg�ych drzwi. Drog� zast�pi�a mu �
najwyra�niej z premedytacj� � �luzowata, pulsuj�ca ma� o ciemno��tej barwie
wielko�ci cz�owieka. Po chwili ma� post�pi�a ku niemu, powoli przesuwaj�c si� po
chodniku. Kolejne stadium ewolucyjne cz�owieka? Poul Andersen w zdumieniu cofn��
si� o krok. Bo�e... naraz u�wiadomi� sobie, na co patrzy.
Znajdowa� si� w epoce podr�y kosmicznych. Mia� przed sob� mieszka�ca innej
planety.
� Hm � mrukn�� Poul, zwracaj�c si� do stwora. � Czy m�g�bym zada� ci kilka
pyta�?
Stw�r znieruchomia�. W umy�le Poula powsta�a my�l nienale��ca do niego.
� Przechwyci�em twoje pytanie. Odpowied� brzmi: przyby�em wczoraj z Kalisto.
Widz� jeszcze dodatkowo kilka niezwyk�ych i interesuj�cych pyta�... jeste�
podr�nikiem w czasie. � My�l by�a zabarwiona uprzejmym rozbawieniem � i
zaciekawieniem.
� Tak � odpar� Poul. � Przyby�em z 1954 roku.
� I chcia�by� znale�� fryzjera, bibliotek� oraz szko��. Wszystko naraz, aby
wykorzysta� cenny czas dziel�cy ci� od momentu schwytania. � Stw�r wygl�da� na
zatroskanego. � Jak mog� ci pom�c? M�g�bym ci� wch�on��, lecz to oznacza�oby
permanentn� symbioz�, co by ci si� nie spodoba�o. My�lisz o �onie i dziecku.
Pozw�l, �e wyt�umacz� ci kwesti� twojej niefortunnej wzmianki o dzieciach.
Dzisiejszych Terran obowi�zuje przymusowe odroczenie narodzin z uwagi na fakt, �e w
ci�gu ostatnich dekad nadmiernie sobie w tym wzgl�dzie folgowali. Widzisz, by�a
wojna. Pomi�dzy fanatycznymi zwolennikami Gutmana i bardziej liberalnymi legionami
genera�a McKinleya. Zwyci�yli ci drudzy.
� Dok�d mam p�j��? � zapyta� Poul. � Ca�kiem si� pogubi�em. Rozbola�a go g�owa i
czu� si� zm�czony nadmiarem wra�e�. Dopiero co sta� w towarzystwie Tony�ego
Bouchera w hotelu imienia sir Francisa Drake�a, pi� drinka i �artowa�... a tu masz
ci los. Sta� twarz� w twarz ze �luzowatym przybyszem z Kalisto. Dostosowanie si� do
sytuacji by�o � delikatnie rzecz ujmuj�c � nie naj�atwiejsze.

� Moj� obecno�� si� akceptuje � nadawa� stw�r. � Ty za� traktowany tu jeste� jak
wybryk natury. Co za ironia. Wed�ug mnie wygl�dasz zupe�nie jak oni, tyle �e masz
k�dzierzawe, br�zowe w�osy, no i jeste� dziwnie ubrany. � Stw�r z Kalisto zamy�li�
si�. � Przyjacielu, polpol to policja polityczna, zajmuj�ca si� �ciganiem
dewiant�w, zwolennik�w pokonanego Gutmana, kt�rzy obecnie osi�gn�li status
znienawidzonych terroryst�w. Wielu z nich wywodzi si� z potencjalnie zbrodniczych
klas. S� to tak zwani nonkonformi�ci, inaczej m�wi�c introwy. Jednostki, kt�re
ustanawiaj� sw�j w�asny subiektywny system warto�ci w miejsce powszechnie
obowi�zuj�cego schematu. Z uwagi na fakt, �e Gutman prawie przeforsowa� swoje
racje, to dla Terran sprawa �ycia i �mierci.
� Ukryj� si� � postanowi� Poul.
� Tylko gdzie? W gruncie rzeczy to niemo�liwe. Chyba �e masz zamiar zej�� do
podziemia i do��czy� do Gutmanit�w, kryminalnego zrzeszenia terrorystycznego...
chyba ci na tym nie zale�y. Pospacerujmy sobie, a je�li kto� ci� zaczepi, powiem,
�e jeste� moim s�ug�. Ty zosta�e� wyposa�ony w chwytniki, a ja nie. Ja przez swoje
dziwactwo ubra�em ci� w dziwaczn� odzie� i kaza�em zapu�ci� w�osy. W�wczas
odpowiedzialno�� spadnie na mnie. Tak naprawd� zatrudnianie Terran przez wy�sze
organizmy spoza Uk�adu wcale nie nale�y do rzadko�ci.
� Dzi�ki � odpar� sztywno Poul, podczas gdy stw�r podj�� w�dr�wk� po chodniku. �
Chcia�bym jeszcze jednak...
� Id� do zoo � ci�gn�� stw�r.
Poulowi przysz�a do g�owy niegrzeczna my�l.
� Prosz� � powiedzia� stw�r. � Twoje anachroniczne poczucie humoru jest nie do
przyj�cia. Nie jestem mieszka�cem zoo; to przywilej przedstawicieli ni�szego rz�du,
takich jak marsja�skie gleby i traki. Od pocz�tku podr�y mi�dzyplanetarnych ogrody
zoologiczne sta�y si� centrum...
� Czy m�g�by� zaprowadzi� mnie na lotnisko? � zapyta� Poul jak najoboj�tniejszym
tonem.
� Udaj�c si� w miejsca u�yteczno�ci publicznej, podejmujesz ogromne ryzyko �
oznajmi� stw�r. � Polpol czuwa.
� Mimo to chc� tam p�j��. � Gdyby tylko zdo�a� wej�� na statek, gdyby uda�o mu
si� opu�ci� Ziemi�, zobaczy� inne �wiaty...
Naraz u�wiadomi� sobie ze zgroz�, �e oni wyma�� mu te wydarzenia z pami�ci.
Musz� robi� notatki, pomy�la�. I to od zaraz!
� Czy, hm, masz o��wek? � zapyta� stwora. � Ach, zaczekaj; ja mam. Wybacz. �
Oczywi�cie stw�r nie m�g� mie� o��wka.
Na skrawku papieru znalezionym w kieszeni � by�y to jakie� materia�y ze zjazdu �
w po�piechu zanotowa� swoje obserwacje na temat dwudziestego pierwszego wieku.
Nast�pnie wepchn�� kartk� z powrotem do kieszeni.
� Nieg�upie posuni�cie � skwitowa� stw�r. � A teraz na lotnisko, o ile nie
przeszkadza ci m�j powolny krok. Po drodze zapoznam ci� ze szczeg�ami na temat
historii Terry, pocz�wszy od twoich czas�w. � Stw�r pe�z� po chodniku. Poul ochoczo
mu towarzyszy�; ostatecznie, c� innego mu pozostawa�o? � Zwi�zek Radziecki. Wojna z
Czerwonymi Chinami, kt�r� toczy� w 1983, dotkn�a r�wnie� Izrael i Francj�...
smutne, ale to rozwi�za�o problem z Francj� � w drugiej po�owie dwudziestego wieku
stosunki z tym pa�stwem uk�ada�y si� nie najlepiej.
Poul skrz�tnie notowa�.
� Po pora�ce Francji... � Stw�r m�wi�, a Poul pisa�.

� Je�eli mamy z�apa� Andersona, nim wejdzie na statek, musimy si� rozejrze� �
powiedzia� Fermeti. M�wi�c �rozejrze� si�, mia� na my�li gruntowne przeszukanie
lotniska przy udziale polpolu. Nie znosi� ucieka� si� do takich �rodk�w, ale w tej
sytuacji nie widzia� innego wyj�cia. Up�yn�o zbyt wiele czasu, i nadal ani �ladu
Andersona.
Na wprost nich rozci�ga�o si� lotnisko, ogromny dysk o �rednicy kilku mil.
Po�rodku widnia� Wypalony Punkt powsta�y w wyniku �aru buchaj�cego z dysz
wydechowych startuj�cych i l�duj�cych statk�w. Fermeti lubi� lotnisko, poniewa�
tutaj nie by�o ciasno upakowanych budynk�w. Tutaj kr�lowa�a przestrze�, taka, jak�
pami�ta� z dzieci�stwa... je�li w og�le mo�na by�o snu� podobne wspomnienia.
Terminal mie�ci� si� na g��boko�ci kilkuset st�p pod rekseroidow� os�on� maj�c�
chroni� czekaj�cych w razie katastrofy. Fermeti dotar� na skraj rampy prowadz�cej w
d�, po czym zatrzyma� si� niecierpliwie i poczeka� na Tozza i Gilly�ego.
� Wezw� polpol � oznajmi� bez entuzjazmu Tozzo. I zdecydowanym ruchem zerwa�
ta�m� opinaj�c� mu nadgarstek.
Nad ich g�owami natychmiast pojawi� si� statek polpolu.
� Jeste�my z Biura Emigracyjnego � wyja�ni� porucznikowi polpolu Fermeti.
Przedstawi� zarys Projektu i � z oci�ganiem � opisa� sprowadzenie z przesz�o�ci
Poula Andersona.
� Czupryna. � Porucznik skin�� g�ow�. � Dziwne ubranie. Dobra, panie Fermeti,
rozejrzymy si�. � Kiwn�� g�ow� i natychmiast odjecha�.
� S� skuteczni � przyzna� Tozzo.
� Ale niesympatyczni � uzupe�ni� Fermeti.
� Budz� niech�� � zgodzi� si� Tozzo. � Ale pewnie tak trzeba.
Wszyscy trzej wst�pili na ramp� i z zapieraj�c� dech w piersiach szybko�ci�
zjechali w d�. Fermeti przymkn�� oczy. To by�o r�wnie nieprzyjemne jak sam start.
Dlaczego w dzisiejszych czasach wszystko musia�o odbywa� si� z tak zawrotn�
pr�dko�ci�? Z rozrzewnieniem wspomnia� minion� dekad�, kiedy wszystko przebiega�o
spokojniej.
Zeszli z rampy, otrz�sn�li si� i natychmiast stan�li twarz� w twarz z miejscowym
szefem polpolu.
� Mamy dane na temat waszego uciekiniera � powiedzia� ubrany w szary mundur
oficer.
� Jeszcze nie odlecia�? � zapyta� Fermeti. � Chwa�a Bogu. � Rozejrza� si�.
� Tam � odpar� oficer, wskazuj�c r�k� kierunek.
Poul Andersen sta� obok stoiska z gazetami i bacznie przygl�da� si� wystawie.
Nim up�yn�a chwila, otoczy�o go trzech pracownik�w Biura Emigracyjnego.
� Ach, hm, witam � powiedzia� Andersen. � Pomy�la�em sobie, �e zanim przyleci
m�j statek, zd��� prze�ledzi� dzisiejsz� pras�.
� Anderson, potrzebujemy pa�skich wyj�tkowych zdolno�ci � odrzek� Fermeti. �
Przykro mi, ale zabieramy pana z powrotem do Biura.
Anderson znikn��. Korzystaj�c z chwili nieuwagi, ulotni� si� niepostrze�enie,
widzieli jego malej�c� sylwetk� p�dz�c� w kierunku wyj�cia.
Fermeti z oci�ganiem si�gn�� do kieszeni p�aszcza i wyj�� z niej pistolet
usypiaj�cy.
� Nie mam wyboru � mrukn�� i nacisn�� spust.
Biegn�ca posta� zwin�a si� w p� i upad�a na ziemi�. Fermeti schowa� pistolet z
powrotem do kieszeni.
� Dojdzie do siebie � powiedzia� beznami�tnym tonem � otar� kolano, nic wi�cej.
� Popatrzy� z ukosa na Tozza i Gilly�ego. � Przyjdzie do siebie w Biurze, ma si�
rozumie�.
Wszyscy trzej pod��yli w kierunku nieruchomej sylwetki le��cej na pod�odze
poczekalni.

� Mo�e pan wr�ci� do swojego kontinuum � powiedzia� cicho Fermeti � je�li poda
nam pan wz�r na przywr�cenie masy. � Na jego znak pracownik Biura przyni�s�
staro�wieck� maszyn� marki Royal.
Siedz�cy na wprost Fermetiego Poul Anderson oznajmi�:
� Nie u�ywam przeno�nych.
� Odrobin� dobrej woli � poradzi� mu Fermeti. � My wiemy, jak pom�c panu wr�ci�
do Karen; prosz� pami�ta� o �onie i nowo narodzonej c�rce w hotelu imienia sir
Francisa Drake�a. Je�li nie b�dzie pan z nami wsp�pracowa�, to i na nas prosz� nie
liczy�. Zreszt�, przy pa�skich zdolno�ciach prekognitywnych ju� pewno sam pan o tym
wie.
� Hm, nie mog� pracowa�, dop�ki nie mam w zasi�gu r�ki dzbanka �wie�o zaparzonej
kawy � odpar� po chwili Anderson.
Fermeti machn�� r�k�.
� Przyniesiemy panu ziarna kawy � o�wiadczy�. � Ale parzeniem zajmie si� pan
sam. Dostarczymy r�wnie� dzbanek z kolekcji Smithsonian. I na tym koniec.
Anderson uwa�nie obejrza� maszyn� do pisania.
� Czerwono � czarna ta�ma � powiedzia�. � Zawsze u�ywam czarnej. Ale jako� sobie
poradz�. � Robi� wra�enie nieco przygaszonego. W�o�y� do maszyny kartk� papieru i
zacz�� pisa�. Na g�rze strony ukaza�y si� nast�puj�ce s�owa:
NOCNY LOT
Poul Andersen
� M�wicie, �e �If� to kupi�o? � zapyta� Fermetiego.
� Tak � odpar� w napi�ciu Fermeti.
Andersen wystuka�:

Trudno�ci w Outward, Inc. zaczyna�y dzia�a� Edmondowi Fletcherowi na nerwy.


Przede wszystkim chodzi�o o to, �e statek znikn�� bez �ladu i cho� nie zna�
osobi�cie �adnego z pasa�er�w, czu� si� odpowiedzialny za ich bezpiecze�stwo.
Namydli� si� impregnowanym hormonami myd�em i...

� On zaczyna od pocz�tku � powiedzia� uszczypliwie Fermeti. C�, skoro nie ma


innego wyj�cia, musimy si� z tym pogodzi�. Ciekawe, ile to potrwa... ile czasu
zajmuje mu pisanie � mrukn�� z namys�em. � Jako prekog jest w stanie przewidzie�,
co dalej nast�pi, to powinno u�atwi� mu szybsze wykonanie zadania. � Czu�, �e to
jedynie pobo�ne �yczenia.
� Czy jest ju� kawa? � zapyta� Andersen, podnosz�c wzrok znad maszyny.
� Zaraz b�dzie � odrzek� Fermeti.
� Mam nadziej�, �e cz�� ziaren b�dzie kolumbijska � odpowiedzia� Andersen.
Nim przywieziono ziarna, artyku� zosta� uko�czony.
Poul Andersen sztywno powsta� z krzes�a i rozprostowa� d�ugie nogi.
� My�l�, �e zawiera wszystko, czego wam potrzeba � o�wiadczy�. Wz�r na
przywr�cenie masy znajduje si� na dwudziestej stronie maszynopisu.
Fermeti gor�czkowo przewr�ci� kartki. Istotnie by� tam; spogl�daj�c przez rami�
prze�o�onego Tozzo przeczyta�:

Stwierdzi�, �e gdyby statek pod��a� szlakiem zmierzaj�cym prosto ku Proximie,


odzyska�by swoj� mas� przy wykorzystaniu energii s�onecznej czerpanej bezpo�rednio
ze �r�d�a. Tak, to Proxima stanowi�a klucz do problemu Torellego, do problemu,
kt�ry nareszcie, po tak d�ugim czasie, zosta� rozwi�zany. W jego umy�le zarysowa�
si� prosty wz�r.

Spojrzenie Tozza pad�o na wz�r. Wed�ug artyku�u mas� nale�a�o odzyska� dzi�ki
energii s�onecznej przekszta�conej w materi�, fundamentalnemu �r�d�u zasilania we
wszech�wiecie. Odpowied� ca�y czas znajdowa�a si� w zasi�gu r�ki!
Ich mozolne zmagania dobieg�y ko�ca.
� Czy teraz � odezwa� si� Poul Anderson � mog� wr�ci� do swoich czas�w?
� Tak � odpar� Fermeti.
� Chwileczk� � powiedzia� do prze�o�onego Tozzo. � Chyba czego� tu nie
rozumiesz. � Chodzi�o mu o fragment zawarty w instrukcji obs�ugi pog��biarki
czasowej. Odci�gn�� Fermetiego na stron�, poza zasi�g s�uchu Andersena. � Nie mo�na
odes�a� go wzbogaconego o ca�� zdobyt� tutaj wiedz�.
� Jak� znowu wiedz�? � zapyta� Fermeti.
� No... nie jestem pewien. Dotycz�c� naszego spo�ecze�stwa. Pr�buj� powiedzie�
jedynie to, �e pierwsz� zasad� podr�y w czasie, wed�ug podr�cznika, jest
niewprowadzanie �adnych zmian do przesz�o�ci. W tej sytuacji sprowadzenie tu
Andersena zmieni�o j� o tyle, �e uzyska� informacje na temat naszej rzeczywisto�ci.
� Mo�e masz racj� � odrzek� w zamy�leniu Fermeti. � Na przyk�ad w sklepie z
pami�tkami m�g� zobaczy� co�, co zrewolucjonizuje wsp�czesn� mu technologi�.
� We�my na przyk�ad gazety w kiosku na lotnisku � podsun�� Tozzo. � Albo samo
zjawisko podr�y w czasie. Czy te� cho�by... znajomo�� faktu, �e on i jego koledzy
s� prekogami.
� Masz absolutn� racj� � o�wiadczy� Fermeti. � Nale�y wymaza� z jego pami�ci
wspomnienia o tej podr�y. � Odwr�ci� si� i powoli podszed� do Poula Andersena. �
Niech pan pos�ucha � powiedzia� do niego. � Przykro mi to m�wi�, ale musimy
zniwelowa� pa�skie wspomnienia z pobytu tutaj.
� Szkoda � odpar� po chwili Anderson. � Przykro mi to s�ysze�. Opu�ci� wzrok. �
Nie dziwi mnie to � wymamrota�. Jego nastawienie do sprawy wydawa�o si� czysto
filozoficzne. � Zazwyczaj tak si� dzieje.
� Gdzie nast�pi zniekszta�cenie jego kom�rek pami�ciowych? � zapyta� Tozzo.
� W departamencie kryminalistyki � odrzek� Fermeti. � Tymi samymi kana�ami,
dzi�ki kt�rym otrzymali�my do dyspozycji skaza�c�w. � Celuj�c w Andersena z
pistoletu usypiaj�cego, powiedzia�: � Prosz� z nami. Przepraszam... ale to
konieczne.

VI

W departamencie kryminalistyki bezbolesn� metod� usuni�to Poulowi Andersenowi


kom�rki m�zgowe zawieraj�ce wspomnienia ostatnich wydarze�. Nast�pnie na wp�
przytomnego zaniesiono do pog��biarki czasowej. Chwil� potem znalaz� si� drodze
powrotnej do 1954 roku i do czekaj�cych w hotelu imienia sir Francisa Drak�a �ony i
dziecka.
Kiedy pog��biarka wr�ci�a pusta, Tozzo, Gilly oraz Fermeti wydali zgodne
westchnienie ulgi i otworzyli butelk� stuletniej whisky, kt�r� Fermeti przechowywa�
na specjaln� okazj�. Misja dobieg�a ko�ca; teraz mogli po�wi�ci� ca�kowit� uwag�
Projektowi.
� Gdzie jest maszynopis? � zapyta� Fermeti, odk�adaj�c szklank� i rozgl�daj�c
si� po gabinecie.
Maszynopis znikn�� bez �ladu. Podobnie jak i staro�wiecka maszyna do pisania
marki Royal, kt�r� przyniesiono ze Smithsonian. Ale dlaczego?
Tozza przej�� nag�y ch��d. Zrozumia�.
� Chryste � powiedzia� ochryp�ym g�osem. Od�o�y� szklank�. Niech kto� przyniesie
kopi� czasopisma z tym artyku�em. I to zaraz.
� Co si� sta�o, Aaron? Wyja�nij nam � odrzek� Fermeti.
� Usuwaj�c z jego pami�ci wspomnienia o pobycie tutaj, uniemo�liwili�my mu
napisanie artyku�u � wyt�umaczy� Tozzo. � Musia� oprze� �Nocny lot� na
rzeczywistych do�wiadczeniach. � Chwyciwszy sierpniowy numer �If� z 1955 roku,
popatrzy� na spis tre�ci.
Nie zamieszczono w nim �adnego artyku�u autorstwa Poula Andersona. Zamiast tego
na stronie 78 znajdowa� si� �Model Yancy�ego� Philipa K. Dicka.
Zatem tak czy inaczej zmienili przesz�o��, a wz�r na przywr�cenie masy przepad�
bezpowrotnie.
� Nie powinni�my macza� w tym palc�w � rzuci� szorstko Tozzo. W og�le nie trzeba
by�o sprowadza� go tutaj. � Nie panuj�c nad dr�eniem r�k, wypi� �yk stuletniej
whisky.
� Kogo sprowadza�? � zapyta� Gilly.
� Nie pami�tasz? � odpar� z niedowierzaniem Tozzo.
� O czym m�wicie? � zapyta� niecierpliwie Fermeti. � I co wy dwaj robicie w moim
gabinecie, zamiast pracowa�? � Jego spojrzenie pad�o na butelk� whisky i oniemia�.
� Jakim cudem jest otwarta?
Roztrz�siony Tozzo przerzuca� strony czasopisma. Minione wydarzenia zlewa�y si�
w jego pami�ci; gor�czkowo pr�bowa� je zatrzyma�. Sprowadzili kogo� z przesz�o�ci,
prekoga, czy� nie? Ale jak si� nazywa�? Nazwisko wci�� tkwi�o w jego pami�ci, lecz
ulatnia�o si� z ka�d� chwil�... Andersen czy Anderton, co� w tym rodzaju. Mia�o to
co� wsp�lnego z projektem mi�dzygwiezdnego przywracania masy.
A mo�e nie?
Oszo�omiony Tozzo potrz�sn�� g�ow�.
� Mam przed oczami dwa s�owa � powiedzia�. � �Nocny lot�. Czy kt�ry� z was wie,
czego dotycz�?
� �Nocny lot� � powt�rzy� jak echo Fermeti. � Nie, nie mam poj�cia. Zastanawia
mnie jednak... to okre�lenie nadawa�oby si� na nazw� dla naszego projektu.
� Tak � potwierdzi� Gilly. � Pewnie o to chodzi.
� Ale przecie� nasz projekt nosi nazw� �Topik�, prawda? � zapyta� Tozzo.
Przynajmniej tak mu si� zdawa�o. Zamruga�, usi�uj�c zebra� my�li.
� Prawda wygl�da tak � odezwa� si� Fermeti � �e w sumie nigdy nie nadali�my mu
�adnej nazwy. � I dorzuci� szorstko: � Ale zgadzam si� z tob�; to okre�lenie jest
najodpowiedniejsze. �Topik�. Tak, podoba mi si�.
Drzwi do gabinetu otworzy�y si� i na progu stan�� umundurowany pos�aniec.
� Ze Smithsonian � oznajmi�. � Zamawia� pan. � Po�o�y� paczk� na biurku
Fermetiego.
� Nie przypominam sobie, abym cokolwiek zamawia� � odrzek� Fermeti. Ostro�nie
otworzy� paczk� i wyj�� z niej puszk� mielonej kawy licz�c� ponad sto lat.
Trzej m�czy�ni wymienili spojrzenia.
� Dziwne � mrukn�� Torelli. � To musi by� jaka� pomy�ka.
� C� � odpar� Fletcher. � Tak czy inaczej, pora wr�ci� do projektu �Topik�.
Kiwaj�c g�owami, Torelli i Gilman udali si� do swojego biura mieszcz�cego si� na
pierwszym pi�trze Outward, Inc., by wr�ci� do �mudnej i mozolnej pracy nad
projektem.

Na zje�dzie science fiction w hotelu imienia sir Francisa Drake�a, Poul Andersen
w os�upieniu rozejrza� si� wok�. Gdzie do tej pory si� znajdowa�? Dlaczego opu�ci�
budynek? Up�yn�a godzina; Tony Boucher i Jim Gunn poszli na kolacj�, on za� nigdzie
nie widzia� ani swojej �ony Karen, ani dziecka.
Wreszcie przypomnia� sobie dw�ch entuzjast�w z Battlecreek, kt�rzy chcieli, aby
obejrza� makiet� ustawion� na chodniku. Pewnie spe�ni� ich pro�b�. Mimo usilnych
stara� nie m�g� przypomnie� sobie, co dzia�o si� w tym czasie.
Si�gn�� do kieszeni w poszukiwaniu fajki, chc�c ukoi� nerwy � i zamiast fajki
znalaz� w niej z�o�on� kartk� papieru.
� Masz co� do wystawienia na aukcji, Poul? � zapyta� jeden z cz�onk�w komisji,
przechodz�c obok. � Aukcja zaraz si� zacznie... mamy ma�o czasu.
Nie odrywaj�c spojrzenia od kartki, Poul odpar�:
� Hm, masz na my�li, czy mam co� przy sobie?
� Co� w rodzaju maszynopisu opublikowanego dzie�a, oryginalnego manuskryptu albo
wcze�niejszej wersji. No wiesz. � Tamten przystan�� w oczekiwaniu.
� Mia�em w kieszeni jakie� notatki � odpar� Poul, wci�� na nie spogl�daj�c.
Rozpozna� sw�j charakter pisma, ale ani rusz nie m�g� sobie przypomnie�, kiedy je
sporz�dzi�. Stwierdzi�, �e dotyczy�y podr�y w czasie. Pewnie powsta�y w wyniku
nadmiaru bourbona z wod� na pusty �o��dek. � Prosz� � powiedzia� niepewnie. � To
niewiele, ale chyba mo�esz je zlicytowa�. � Obrzuci� je ostatnim spojrzeniem. � To
notatki do opowiadania o osobniku nazwiskiem Gutman i porwaniu w czasie. I o
�luzowatej mazi obdarzonej nieprzeci�tnym ilorazem inteligencji. � Machinalnie
wr�czy� je czekaj�cemu.
� Dzi�ki � powiedzia� m�czyzna i poszed� do sali, gdzie odbywa�a si� aukcja.
� Zaoferuj� dziesi�� dolc�w � oznajmi� z szerokim u�miechem Howard Browne. �
Potem b�d� musia� z�apa� autobus na lotnisko. � Zamkn�� za sob� drzwi.
Przy boku Poula stan�a Karen z Astrid.
� Masz ochot� p�j�� na aukcj�? � zapyta�a m�a. � Kupi� oryginalnego Finlaya?
� Hm, czemu nie � odpar� Poul Andersen i wszyscy troje wolno pod��yli �ladem
Howarda Browne�a.

CO M�WI� UMARLI

Cia�o Louisa Sarapisa w przezroczystej, anty wstrz�sowej trumnie i plastiku


wystawiano na widok publiczny, co spowodowa�o �ywe zainteresowanie ze strony
ludno�ci. Przy wt�rze konwencjonalneania nosem i zawodzenia przej�tych staruszek w
czerni, niestrudzone rzesze �a�obnik�w defilowa�y, by odda� mu cze��.
W rogu przestronnego audytorium, gdzie ustawiono trumn�, Johnny Barefoot
niecierpliwie czeka� na swoj� kolej. Nie mia� zamiaru ogl�da� cia�a Sarapisa; jego
�ci�le okre�lone w testamencie zadanie polega�o zgo�a na czym� innym. Jako spec od
public relations Sarapisa mia� � po prostu � przywr�ci� Louisa Sarapisa z powrotem
do �ycia.
� Niech to diabli � mrukn�� Barefoot, spogl�daj�c na zegarek i stwierdzaj�c, �e
nim wrota audytorium zostan� wreszcie zamkni�te, up�yn� kolejne dwie godziny.
Poczu� g��d. Emanuj�cy od strony trumny ch��d z ka�d� chwil� dodatkowo pot�gowa�
jego dyskomfort.
Jego �ona, Sarah Belle, podesz�a z termosem gor�cej kawy w r�ku.
� Prosz�, Johnny. � Unios�a r�k� i odgarn�a z czo�a kruczoczarne w�osy. � Nie
wygl�dasz najlepiej.
� Nie � przyzna�. � To dla mnie za wiele. Nie przepada�em za nim, kiedy �y�. Tak
samo nie lubi� go i teraz. � Wskaza� podbr�dkiem trumn� i rzesze �a�obnik�w.
� Nil nisi bonum � odrzek�a cicho Sarah Belle.
Popatrzy� na ni� ze z�o�ci�, nie rozumiej�c znaczenia jej s��w. Pewnie m�wi�a w
obcym j�zyku. Sarah Belle posiada�a �wiadectwo uko�czenia college�u.
� Cytuj�c kr�lika Thumpera � powiedzia�a z lekkim u�miechem Sarah Belle � je�li
nie jeste� w stanie powiedzie� nic dobrego, lepiej zachowaj milczenie. � Doda�a: �
�Bambi�, klasyka filmowa. Gdyby� chodzi� ze mn� na poniedzia�kowe wyk�ady do Muzeum
Sztuki Nowoczesnej...
� S�uchaj � przerwa� jej desperacko Johnny. � Nie chc� o�ywia� tego zgreda,
Sarah Belle; jak ja si� w to wpakowa�em? Wydawa�o mi si�, �e jak wyci�gnie kopyta,
to b�d� m�g� na dobre po�egna� si� z tym ca�ym Biznesem. � Ale nie wszystko
potoczy�o si� zgodnie z planem.
� Od��cz go � poradzi�a Sarah Belle.
� C... co takiego?
Roze�mia�a si�.
� Masz stracha? Od��cz od sieci uk�ad ch�odniczy, to si� rozgrzeje. I �adnego
o�ywienia, nie? � W b�ekitnoszarych oczach widnia�o rozbawienie. � Boisz si� go.
Biedny Johnny. � Poklepa�a go po ramieniu. � Powinnam rozwie�� si� z tob�, ale tego
nie zrobi�; potrzebujesz troskliwej mamusi do opieki.
� W�a�nie �e nie � odpar�. � Louis jest kompletnie bezradny. Od��czenie go
by�oby... nieludzkie.
� Ale pewnego dnia, pr�dzej czy p�niej, b�dziesz musia� si� z nim zmierzy� �
stwierdzi�a p�g�osem Sarah Belle. � A dop�ki znajduje si� w stanie p�ycia, przewaga
nale�y do ciebie; z konfrontacji wyjdziesz bez szwanku. � Odwr�ci�a si� na pi�cie i
odesz�a, chowaj�c d�onie g��boko do kieszeni w obawie przed zimnem.
Johnny ponuro zapali� papierosa i opar� si� o �cian�. Oczywi�cie jego �ona mia�a
racj�. W bezpo�rednim kontakcie fizycznym p�ywy nie stanowi� dla istoty �ywej
�adnej konkurencji. A jednak... Wzbrania� si� przed tym, gdy� od dzieci�stwa ba�
si� Louisa, kt�ry kierowa� trzema czwartymi transportu handlowego pomi�dzy Ziemi� a
Marsem na podobie�stwo modelarza entuzjasty ustawiaj�cego miniatury na tekturowej
planszy w swojej piwnicy. Tu� przed �mierci� w wieku siedemdziesi�ciu lat, poprzez
Agencj� Ochrony Wilhelmina stary kontrolowa� setk� zwi�zanych � i niezwi�zanych �
ga��zi przemys�u na obu planetach. Rzeczywista warto�� jego sieci by�a nie do
oszacowania, nawet do cel�w podatkowych; podejmowanie jakichkolwiek pr�b w tym
kierunku by�o nader nierozs�dne, nawet dla rz�dowych ekspert�w podatkowych.
Chodzi o moje dzieci, pomy�la� Johnny; my�l� o dzieciach, kt�re s� w szkole, w
Oklahomie. M�g�by zadrze� z Louisem, gdyby nie ci��y�y na nim obowi�zki g�owy
rodziny... nic nie liczy�o si� bardziej ni� c�rki, no i Sarah Belle, oczywi�cie.
Musz� my�le� o nich, nakaza� sobie w duchu, czekaj�c na sposobno�� usuni�cia cia�a
z trumny zgodnie ze szczeg�owymi instrukcjami zawartymi w testamencie. Zobaczymy.
Prawdopodobnie ma przed sob� w sumie rok p�ycia i na pewno b�dzie chcia� podzieli�
go strategicznie, tak jak na koniec ka�dego roku podatkowego. Rozdzieli go na dwie
dekady, miesi�c tu, miesi�c tam, potem w miar� wygasania terminu mo�e na tydzie�.
Nast�pnie � na dni.
W ko�cu pozostanie mu kilka godzin; sygna� os�abnie, w�t�a iskra energii tl�ca
si� w zamro�onych kom�rkach m�zgowych... zadr�y, s�owa p�yn�ce ze wzmacniacza
ucichn�, stan� si� niewyra�ne. Zapadnie cisza, po kt�rej nast�pi z�o�enie do grobu.
Ale od tamtej chwili mo�e dzieli� go dwadzie�cia pi�� lat; nadejdzie rok 2100,
zanim procesy m�zgowe starego ostatecznie ustan�.
Pal�c pospiesznie papierosa, Johnny Barefoot wr�ci� my�lami do dnia, kiedy
nie�mia�o przest�pi� pr�g dzia�u kadr Przedsi�biorstwa Archimedejskiego i mrukliwie
oznajmi� panience przy biurku, �e szuka pracy; mia� na sprzeda� kilka b�yskotliwych
pomys��w, pomys��w, kt�re pomog� zwalczy� zmor� strajk�w powsta�ych na tle r�nic
interes�w rywalizuj�cych ze sob� zwi�zk�w. Pomys��w, kt�re � ujmuj�c �ci�lej �
ostatecznie uwolni� Sarapisa od konieczno�ci polegania na pracy zwi�zk�w. Zdawa�
sobie spraw� z tego, �e plan by� pod�y, jednak nie myli� si� co do jednego � idea
mog�a przynie�� mu krocie. Dziewczyna wys�a�a go do pana Pershinga, kierownika
dzia�u kadr, kt�ry nast�pnie odes�a� go do samego Louisa Sarapisa.
� Chce pan przez to powiedzie� � zapyta� Sarapis � �e mam wysy�a� transporty z
oceanu? Z Atlantyku, poza trzymilowym pasem brzegowym?
� Zwi�zek jest organizacj� pa�stwow� � t�umaczy� Johnny. � Jurysdykcja �adnego
ugrupowania nie obejmuje otwartego morza. Organizacja handlowa ma jednak charakter
mi�dzynarodowy.
� Potrzebowa�bym tam ludzi; tyle samo co tu, mo�e nawet wi�cej. Sk�d ich wezm�?
� Niech pan jedzie do Birmy, Indii czy Malezji � poradzi� Johnny. Zbierze tam
m�odych, niewykwalifikowanych pracownik�w i przywiezie ich tutaj. Niech pan sam
przyuczy ich do zawodu na zasadach umowy obustronnej. Innymi s�owy, prosz� odtr�ci�
koszt podr�y z ich zarobk�w. Wiedzia�, �e to �wi�stwo. Wiedzia� te�, �e spotka si�
z oczekiwanym odzewem. Ma�e imperium na otwartym morzu obs�ugiwane przez ludzi
pozbawionych praw. Idea�.
Sarapis post�pi� zgodnie z jego rad� i zatrudni� Johnny�ego w departamencie
public relations; by�o to najlepsze miejsce dla cz�owieka z b�yskotliwymi pomys�ami
o charakterze nietechnicznym. Inaczej m�wi�c, dla cz�owieka niewykszta�conego �
nonszkola. Dla bezu�ytecznego outsidera sk��conego z �yciem. Dla samotnika bez
dyplomu.
� Hej, Johnny � zagai� kiedy� Sarapis. � Jakim cudem, maj�c taki �eb, nigdy nie
poszed�e� do szko�y? Wszyscy wiedz�, �e w dzisiejszych czasach to samob�jstwo.
Autodestrukcyjny impuls? � Ukaza� w u�miechu r�wny rz�d z�b�w ze stali nierdzewnej.
Odpar� pos�pnie:
� Trafi�e� w sedno, Louis. Chc� umrze�. Nienawidz� siebie. � Przypomnia� sobie
wtedy sw�j nikczemny pomys�. Ale przecie� wpad� na niego na d�ugo po tym, jak
rzuci� szko��, wi�c s�k tkwi� w czym innym. Mo�e powinienem p�j�� do analityka.
� Oszu�ci � o�wiadczy� Louis. � Wszyscy, co do jednego. Wiem o tym, bo mam ich u
siebie sze�ciu i niekiedy bior� kt�rego� na w�asny u�ytek. Tw�j problem polega na
tym, �e jeste� typem zazdro�nika; je�li czujesz, �e nie sta� ci� na wiele, dajesz
za wygran�, przera�a ci� d�uga, mozolna droga na szczyt.
Ale� sta� mnie na wiele, u�wiadomi� sobie tak jak wtedy Johnny Barefoot.
Przecie� pracuj� dla ciebie. Ka�dy chce pracowa� dla Louisa Sarapisa; on daje
zatrudnienie najr�niejszym ludziom.
Podw�jny rz�d �a�obnik�w przechodzi� wzd�u� trumny... przysz�o mu do g�owy, �e
wszyscy ci ludzie mogli by� pracownikami Sarapisa albo krewnymi pracownik�w. B�d�
te� lud�mi, kt�rzy korzystali z zasi�ku, kt�ry Sarapis przeforsowa� w Kongresie i
uprawomocni� podczas recesji trzy lata wcze�niej. Sarapis, na staro�� wielki
or�downik biednych, g�odnych i bezrobotnych. Pomys�odawca garkuchni, do kt�rych
r�wnie� ustawia�y si� kolejki. Takie jak dzi�.
By� mo�e stali w nich ci sami ludzie.
Stra�nik tr�ci� Johnny�ego w bok, przyprawiaj�c go o ko�atanie serca.
� Pan Barefoot, P. R. starego Louisa?
� Owszem � odpar� Johnny. Zgasi� papierosa i odkr�ci� pokrywk� termosu, kt�ry
przynios�a mu Sarah Belle. � Niech pan si� napije � zaproponowa�. � Chyba �e jest
pan przyzwyczajony do tego zimna. � W�adze miasta Chicago udost�pni�y audytorium do
z�o�enia cia�a Louisa w podzi�ce za jego liczne zas�ugi dla regionu. Za fabryki,
kt�re otworzy�, i za ludzi, kt�rych umie�ci� na swojej li�cie p�ac.
� Nie jestem przyzwyczajony � powiedzia� stra�nik, przyjmuj�c kubek. � Wie pan,
panie Barefoot, zawsze pana podziwia�em. Jest pan nonszkolem, a tu prosz�, jaki
awans, nie wspominaj�c o s�awie. Dla nas, innych nonszkoli, jest pan prawdziwym
wzorem.
Chrz�kaj�c, Johnny upi� �yk swojej kawy.
� Oczywi�cie � ci�gn�� stra�nik � tak naprawd� powinni�my podzi�kowa� Sarapisowi
za to, �e da� panu prac�. M�j szwagier pracowa� dla niego; by�o to pi�� lat temu,
kiedy nikt pr�cz Sarapisa nikogo nie zatrudnia�. S�ysza� pan, �e z niego by� stary
wyjadacz, stawa� na drodze zwi�zkom, i w og�le. Ale da� zasi�ki wielu rencistom...
m�j ojciec �y� z tego a� do �mierci. I te wszystkie akty prawne, kt�re przepchn��
przez Kongres; bez nacisku ze strony Sarapisa nie zatwierdzono by �adnej ustawy o
opiece spo�ecznej.
Johnny odchrz�kn��.
� Nic dziwnego, �e dzisiaj przysz�o tu tyle os�b � skwitowa� stra�nik. � Kto
pomo�e nam, maluczkim, teraz, gdy jego zabrak�o?
Johnny nie potrafi� odpowiedzie� na to pytanie ani sobie, ani stra�nikowi.
Jako w�a�ciciel Moratorium Ukochanych Wsp�braci Herbert Sch�nheit von Vogelsang
czu� si� zobowi�zany do konsultacji ze s�ynnym radc� prawnym �wi�tej pami�ci pana
Sarapisa, panem Claudem St. Cyr. Potrzebowa� dok�adnych informacji na temat
rozplanowania okres�w p�ycia; do niego nale�a�o sprawowanie pieczy nad techniczn�
stron� pobytu w moratorium.
Mimo i� problem mia� wyra�nie rutynowy charakter, prawie natychmiast pojawi�y
si� k�opoty. Kontakt z panem St. Cyrem, administratorem maj�tku, okaza� si�
niemo�liwy.
Cholera, pomy�la� Sch�nheit von Vogelsang, odwieszaj�c s�uchawk�. Co� tu jest
nie tak; brak po��czenia z tak wa�n� osobisto�ci� by� nie do pomy�lenia.
Dzwoni� z ch�odni, gdzie przechowywano wszystkich p�ywych. W tej chwili w
recepcji pojawi� si� zatroskany osobnik o urz�dniczym wygl�dzie z kwitem w d�oni.
Najwyra�niej przyby� po odbi�r krewnego. Dzie� Zmartwychwstania � �wi�to wszystkich
p�ywych � by� za pasem; wkr�tce zacznie si� wzmo�ony ruch.
� S�ucham pana � powiedzia� z grzecznym u�miechem Herb. � Osobi�cie odbior�
pa�ski kwit.
� Chodzi o staruszk� � odrzek� klient. � Oko�o osiemdziesi�tki, bardzo drobna i
zasuszona. Nie chc� rozmawia�; wola�bym zabra� j� na jaki� czas. To moja babka �
wyja�ni�
� Chwileczk� � powiedzia� Herb i wr�ci� do ch�odni, aby wyszuka� numer 3054039-
B.
Kiedy odnalaz� w�a�ciw� osob�, rzuci� okiem na kart� kontroln�; pozosta�o
zaledwie pi�tna�cie dni p�ycia. Machinalnie wsun�� wzmacniacz protofazon�w do
obudowy szklanej trumny i ustawi� odpowiedni� cz�stotliwo�� w poszukiwaniu �lad�w
aktywno�ci m�zgowej.
Z g�o�nika nap�yn�� niewyra�ny g�os: �...i wtedy Tillie skr�ci�a kostk� i nie
s�dzili�my, �e j� wyleczy; by�a taka niem�dra, od razu chcia�a zacz�� chodzi�...�.
Z zadowoleniem od��czy� wzmacniacz i poleci� pracownikowi przetransportowa�
3054039 � B na platform� za�adowcz�, gdzie klient m�g� umie�ci� j� w swoim
helikopterze lub samochodzie.
� Sprawdzi� pan? � zapyta� klient, wp�acaj�c nale�n� kwot�.
� Osobi�cie � zapewni� go Herb. � Funkcjonuje bez zarzutu. U�miechn�� si� do
klienta. � Szcz�liwego Dnia Zmartwychwstania, panie Ford.
� Dzi�kuj� � odpar� klient, kieruj�c si� stron� platformy.
Kiedy umr�, pomy�la� Herb, rozka�� krewnym o�ywia� mnie na jeden dzie� co sto
lat. Tym sposobem b�d� m�g� �ledzi� losy ludzko�ci. Poci�ga�oby to jednak za sob�
znaczne koszty i bez w�tpienia pr�dzej czy p�niej krewni zbuntowaliby si�, kazaliby
wyj�� cia�o z ch�odni i � Bo�e uchowaj � pogrzeba�.
� Grzebanie zmar�ych to barbarzy�stwo � o�wiadczy� Herb. � Pozosta�o�� naszych
prymitywnych korzeni.
� Tak, prosz� pana � przyzna�a znad maszyny do pisania panna Beasman, jego
sekretarka.
W rozm�wnicy kilka os�b siedz�cych wzd�u� naw oddzielaj�cych trumny
porozumiewa�o si� ze swoimi p�ywymi krewnymi. Ci wierni, przybywaj�cy regularnie,
by odda� ho�d zmar�ym, stanowili widok, kt�ry podnosi� na duchu. Przynosili wie�ci
ze �wiata; rozweselali p�ywych w chwilach aktywno�ci umys�owej. I � p�acili Herbowi
Schonheit von Vogelsangowi. Moratorium by�o przedsi�biorstwem przynosz�cym znaczne
zyski.
� M�j ojciec wydaje si� dosy� s�aby � powiedzia� m�ody cz�owiek, zwracaj�c na
siebie uwag� Herba. � Czy m�g�by pan go sprawdzi�? By�bym wdzi�czny.
� Naturalnie � odpowiedzia� Herb, id�c za klientem w kierunku trumny jego
zmar�ego krewnego. Wed�ug karty kontrolnej do wyga�ni�cia terminu pozosta�o mu
tylko kilka dni; t�umaczy�o to os�abione funkcjonowanie proces�w m�zgowych.
Chocia�... wyregulowa� wzmacniacz i g�os p�ywego nieco przybra� na sile. Jest ju�
prawie u kresu si�, stwierdzi� w duchu Herbert. By�o jasne, �e syn woli nie patrze�
na kart� i nie wiedzie�, �e kontakt z ojcem zbli�a si� do nieuchronnego ko�ca. Herb
zachowa� wi�c milczenie i odszed�, pozostawiaj�c syna w duchowym kontakcie ze
zmar�ym. Po co mu m�wi�? Po co by� zwiastunem z�ego?
Na platformie za�adowczej pojawi�a si� ci�ar�wka i zeskoczy�o z niej dw�ch
m�czyzn w znajomych b��kitnych uniformach. Atlas Interplan Van & Storage,
u�wiadomi� sobie Herb. Przywo�� kolejnego zmar�ego albo przyjechali po kogo�, czyj
termin ju� up�yn��. Ruszy� w ich kierunku.
� S�ucham pan�w � powiedzia�.
Kierowca wychyli� si� z szoferki i zawo�a�:
� Przywie�li�my pana Louisa Sarapisa. Macie przygotowane stanowisko?
� Oczywi�cie � odpar� bez wahania Herb. � Nie mog� jednak skontaktowa� si� z
panem St. Cyr, aby ustali� szczeg�y harmonogramu. Kiedy nale�y go o�ywi�?
Zza ci�ar�wki wyszed� ciemnow�osy m�czyzna o czarnych, okr�g�ych oczach.
� Nazywam si� John Barefoot. Zgodnie z wol� zmar�ego, opieka nad cia�em pana
Sarapisa spoczywa na mnie. Nale�y niezw�ocznie go o�ywi�; takie otrzyma�em
polecenie.
� Rozumiem � odrzek� Herb, kiwaj�c g�ow�. � Dobrze wi�c. Wnie�cie go do �rodka i
zaraz go o�ywimy.
� Zimno tu � stwierdzi� Barefoot. � Gorzej ni� w audytorium.
� Ma si� rozumie� � odpar� Herb.
Za�oga ci�ar�wki przetransportowa�a trumn� do �rodka budynku. Herb ujrza� w
przelocie wielk�, poszarza�� twarz zmar�ego przypominaj�c� z wygl�du odlew
gipsowy..Stary pirat, pomy�la�. Dobrze si� sk�ada dla nas wszystkich, �e wreszcie
umar�, nawet mimo tej jego dzia�alno�ci charytatywnej. Zreszt� na co komu
dobroczynno��? Zw�aszcza jego. Oczywi�cie Herb nie wypowiedzia� tego na g�os;
ograniczy� si� do wskazania za�odze drogi do przygotowanego miejsca.
� Za kwadrans b�dzie m�wi� � obieca� Barefootowi, kt�ry spogl�da� na niego z
wyra�nym napi�ciem. � Niech pan si� nie martwi; na tym etapie nie napotykali�my
prawie �adnych przeszk�d. Pocz�tkowa aktywno�� m�zgowa jest zazwyczaj dosy�
intensywna.
� Pewnie dopiero p�niej � powiedzia� Barefoot � w miar� jak ga�nie... wtedy
nast�puj� problemy techniczne.
� Dlaczego zale�y mu na tak szybkim o�ywieniu? � zapyta� Herb.
Barefoot obrzuci� go ponurym spojrzeniem i nie odpowiedzia�.
� Przepraszam � powiedzia� Herb i wr�ci� do manipulowania przewodami, kt�re
nale�a�o dok�adnie dopasowa� do terminali katodowych trumny. � W niskich
temperaturach � mrukn�� � ci�g energetyczny jest praktycznie nieprzerwany. Przy
minus 150 stopniach znika op�r. Tak wi�c... � Dokr�ci� nakr�tk� anodow�. � Sygna�
powinien by� dono�ny i wyra�ny. � Na potwierdzenie ostatnich s��w uruchomi�
wzmacniacz.
Szum. Nic wi�cej.
� I co? � zapyta� Barefoot.
� Sprawdz� jeszcze raz � odpar� Herb, zachodz�c w g�ow�, co posz�o nie tak.
� Niech pan pos�ucha � wycedzi� Barefoot � je�li w wyniku pa�skiego b��du iskra
zga�nie... � Nie musia� ko�czy�; Herb wiedzia�.
� Czy on aby nie chce uczestniczy� w Demokratyczno-Republika�skim Zje�dzie
Pa�stwowym? � zapyta� Herb. Zjazd mia� si� odby� w tym samym miesi�cu w Cleveland.
W przesz�o�ci Sarapis anga�owa� si� w zakulisow� dzia�alno�� podczas zjazd�w
elekcyjnych partii demokratyczno-republika�skiej oraz liberalnej. Wie�� nios�a, �e
osobi�cie wyznaczy� ostatniego kandydata z ramienia tej pierwszej, Alfonsa Gama.
Schludny, przystojny Gam przegra� niewielk� liczb� g�os�w.
� Dalej nic? � zapyta� Barefoot.
� Hm, wydaje mi si�, �e... � zacz�� Herb.
� Nic. To jasne. � Barefoot przybra� pos�pny wyraz twarzy. � Je�li nie o�ywi go
pan w ci�gu kolejnych dziesi�ciu minut, ja skontaktuj� si� z Claudem St. Cyrem,
zabierzemy Louisa z pa�skiego moratorium i postawimy panu zarzut zaniedbania.
� Robi�, co w mojej mocy. � Spocony Herb majstrowa� przy przewodach. � Prosz�
pami�ta�, �e inicjacja zosta�a przeprowadzona bez uprzedniego �adowania; b��d m�g�
powsta� z tego powodu.
W miejsce szumu pojawi�y si� trzaski.
� Czy to on? � zapyta� Barefoot.
� Nie � odpar� doszcz�tnie wytr�cony z r�wnowagi Herb. By� to w gruncie rzeczy
zwiastun najgorszego.
� Niech pan pr�buje dalej � poleci� Barefoot. Rozkaz by� jednak zb�dny; Herbert
Sch�nheit von Vogelsang desperacko czerpa� z do�wiadczenia zgromadzonego przez lata
dzia�alno�ci w bran�y. Bez rezultatu; Louis Sarapis milcza� jak gr�b.
Wszystko na nic, u�wiadomi� sobie ze zgroz� Herb. Nie rozumiem dlaczego. NA CZYM
POLEGA B��D? Taki powa�ny klient i taka pora�ka. Skupi� si� na pracy, nie maj�c
odwagi podnie�� oczu na Barefoota.

Siedz�cy przy radioteleskopie w pobli�y Trz�sawiska Kennedy�ego na ciemnej


stronie Luny g��wny technik Owen Angress odebra� sygna� pochodz�cy z rejonu
oddalonego o tydzie� �wietlny od Uk�adu S�onecznego. Normalnie ten fragment
przestrzeni nie wzbudzi�by zainteresowania natowskiej Komisji do Spraw Komunikacji
Kosmicznej, ale tym razem, u�wiadomi� sobie Owen Angress, mieli do czynienia z
precedensem.
Z nadajnika wzmocnionego wielk� anten� radioteleskopu dobiega� s�aby, lecz bez
w�tpienia ludzki g�os.
� ...pewnie przejdzie im to ko�o nosa � stwierdzi� g�os. � O ile ich znam, a
wydaje mi si�, �e tak. Ten Johnny; gdybym spu�ci� go z oczu, od razu stoczy�by si�
na dno, ale przynajmniej nie jest �ajdakiem jak St. Cyr. Mia�em racj�, zwalniaj�c
St. Cyra. Je�eli wytrwam przy swoim... � G�os umilk�.
Co to ma by�? � zastanawia� si� zdumiony Angress.
� Jedna pi��dziesi�ta sekundy �wietlnej � mrukn��, pospiesznie zaznaczaj�c
miejsce na wielkiej mapie, kt�r� wyrysowywa� od nowa. � Nic. Tylko chmury py�u. �
Nie rozumia� znaczenia sygna�u; czy to pog�os z jakiego� pobliskiego nadajnika?
Innymi s�owy, zwyczajne echo? Czy te� niew�a�ciwie odczyta� dane?
Na pewno w gr� wchodzi�a pomy�ka. Jaki� osobnik snu�; rozwa�ania przy nadajniku
poza Uk�adem S�onecznym... bez po�piechu, jak gdyby w p�nie, swobodnie kojarz�c
fakty... przecie� to bez sensu.
Lepiej zg�osz� to Wycoffowi z Radzieckiej Akademii Nauk, postanowi� w duchu.
Wycoff pe�ni� aktualnie funkcj� jego prze�o�onego; w przysz�ym miesi�cu jego
miejsce zajmie Jamison z MIT. Mo�e to dalekobie�ny statek, kt�ry...
G�os ponownie rozbrzmia� z ca�� si��:
� Gam to g�upiec; wybranie go by�o nierozs�dne. Teraz wiem lepiej, ale na to ju�
za p�no. Halo? � My�li wyostrzy�y si�, s�owa nap�yn�y wyra�niej. � Wracam? Na
mi�o�� bosk�, najwy�szy czas. Hej! Johnny! Czy to ty?
Angress chwyci� za s�uchawk� i wykr�ci� numer kierunkowy do Zwi�zku
Radzieckiego.
� Odezwij si�, Johnny! � poprosi� �a�o�nie g�os. � Dalej, synu; mam tyle rzeczy
do powiedzenia. I tyle do zrobienia. Zjazd jeszcze si� nie rozpocz��, prawda?
Straci�em tutaj poczucie czasu, nic nie widz� ani nie s�ysz�; poczekaj tylko, a�
sam tu trafisz, wtedy zobaczysz... � G�os ponownie ucich�.
Dok�adnie to Wycoff okre�la mianem zjawiska�, stwierdzi� Angress.
Ju� rozumiem, dlaczego.

II

W wieczornych wiadomo�ciach Claude St. Cyr us�ysza�, jak spiker m�wi co� o
odkryciu dokonanym za pomoc� radioteleskopu na Lunie, ale nie po�wi�ci� temu
wi�kszej uwagi: poch�ania�o go mieszanie martini dla go�ci.
� Tak � powiedzia� do Gertrudy Harvey � jak na ironi� w�asnor�cznie sporz�dzi�em
testament wraz z punktem, kt�ry z chwil� �mierci Louisa automatycznie powodowa�
moje zwolnienie. I powiem ci, dlaczego on co zrobi�; �ywi� wobec mnie paranoidalne
podejrzenia. Wymy�li� sobie, �e w ten spos�b zabezpiecza si� na wypadek... � urwa�,
starannie odmierzaj�c wytrawne wino do kieliszka z ginem � ...przedwczesnego
odej�cia. U�miechn�� si� i u�o�ona we wdzi�cznej pozie obok niego Gertruda
odpowiedzia�a mu u�miechem.
� Na niewiele mu si� to zda�o � skomentowa� Phil Harvey.
� Do licha � zaoponowa� St. Cyr. � Nie macza�em r�k w jego �mierci; to by�
zator, wielki t�usty skrzep uwi�ziony niczym w szyjce od butelki. � Roze�mia� si�
na samo wyobra�enie. � Natura poradzi�a sobie bez niczyjej pomocy.
� Pos�uchajcie � rzuci�a Gertruda. � W telewizji m�wi� co� dziwnego. � Wsta�a,
podesz�a do telewizora i przy�o�y�a ucho do g�o�nika.
� To pewnie ten idiota Kent Margrave � powiedzia� St. Cyr. � Kolejne
przem�wienie polityczne. � Margrave sprawowa� urz�d prezydencki itd czterech lat;
libera�, zwyci�y� w rozgrywce z Alfonsem Gamem, faworytem Louisa Sarapisa. W
gruncie rzeczy Margrave pomimo swoich niedoci�gni�� by� niez�ym politykiem; uda�o
mu si� przekona� rzesze wyborc�w, �e marionetka Sarapisa nie by�a najlepszym
kandydatem na fotel p�owy pa�stwa.
� Nie � odpar�a Gertruda, starannie wyg�adzaj�c sp�dnic� na go�ych kolanach. �
To chyba... agencja kosmiczna. Nauka.
� Nauka! � wykrzykn�� ze �miechem St. Cyr. � C�, pos�uchajmy wiec; podziwiam
nauk�. Zr�b g�o�niej. � Pewnie odkryli kolejn� planet� w Uk�adzie Oriona, pomy�la�.
Co� jeszcze, by przyda� sensu naszej kolektywnej egzystencji.
� G�os � perorowa� spiker � pochodz�cy z przestrzeni kosmicznej wprawi�
ameryka�skich i radzieckich naukowc�w w stan najwy�szego zdumienia.
� Tylko nie to � zakrztusi� si� St. Cyr. � G�os z przestrzeni kosmicznej,
b�agam, przesta�cie. � �miej�c si� w ku�ak, odszed� od telewizora; nie by� w stanie
d�u�ej tego s�ucha�. � W�a�nie tego nam trzeba � powiedzia� do Phila. � G�osu,
kt�ry oka�e si� g�osem... no wiesz.
� Czyim? � zapyta� Phil.
� Boga, oczywi�cie. Radioteleskop przy Trz�sawisku Kennedy�ego odebra� g�os Boga
i otrzymamy kolejny zestaw boskich przykaza�, a przynajmniej kilka zwoj�w. �
Zdj�wszy okulary, przetar� oczy chustk� z irlandzkiego p��tna.
� Osobi�cie zgadzam si� z �on� � odrzek� z uporem Phil Harvey. Wed�ug mnie to
fascynuj�ce.
� Pos�uchaj, przyjacielu � powiedzia� St. Cyr. � Dobrze wiesz, �e wyjdzie na
jaw, i� �w g�os pochodzi z tranzystora zgubionego przez japo�skiego studenta w
czasie wycieczki na Kalisto. Radio wydosta�o si� poza obr�b Uk�adu S�onecznego,
teleskop odebra� sygna� i teraz naukowcy robi� z tego wielk� zagadk�. � Spowa�nia�.
� Wy��cz to, Gert; mamy do om�wienia powa�niejsze sprawy.
Pos�ucha�a go z oci�ganiem.
� Czy to prawda, Claude � zapyta�a, wstaj�c � �e w moratorium nie uda�o si�
o�ywi� Louisa? I �e wbrew zamierzeniom nie jest on obecnie w stanie p�ycia?
� Nikt z organizacji nie dzieli si� ju� ze mn� takimi informacjami �
odpowiedzia� St. Cyr. � Ale rzeczywi�cie dosz�y mnie takie s�uchy. W istocie
wiedzia�, �e to prawda; mia� w Wilhelminie wielu przyjaci�, ale nie lubi� m�wi� o
swoich powi�zaniach. � Tak, przypuszczam, �e to prawda � skwitowa�.
Gertruda zadr�a�a.
� Wyobra�cie sobie niemo�no�� powrotu. Jakie to straszne.
� Kiedy� to by�o normalne � zauwa�y� jej m��, pij�c martini. � Przed pocz�tkiem
naszego stulecia nikt nie do�wiadcza� stanu p�ycia.
� Ale my jeste�my do tego przyzwyczajeni � odpar�a przekornie.
St. Cyr zwr�ci� si� do Phila Harveya:
� Wr��my do naszej rozmowy.
Wzruszaj�c ramionami Harvey odpar�:
� Dobrze, o ile wed�ug ciebie jest o czym m�wi�. � Obrzuci� St. Cyra krytycznym
spojrzeniem. � M�g�bym w��czy� ci� do mojego zespo�u prawnik�w. Je�eli ci na tym
zale�y. Ale nie masz co liczy� na prac�, jak� mia�e� u Louisa. To nie by�oby w
porz�dku wobec moich ludzi.
� Ale� ma si� rozumie� � odpowiedzia� St. Cyr. Ostatecznie, w por�wnaniu z
imperium Sarapisa firma transportowa Harveya by�a niedu�a; Harvey nie nale�a� do
potentat�w w bran�y.
Lecz dok�adnie o to chodzi�o St. Cyrowi. Wierzy�, �e jego do�wiadczenie oraz
kontakty, kt�re nawi�za�, pracuj�c dla Louisa Sarapisa, w ci�gu jednego roku
umo�liwi� mu zdetronizowanie Harveya i przej�cie Elektra Enterprises.
Pierwsza �ona Harveya mia�a na imi� Elektra. St. Cyr zna� j� i kiedy rozsta�a
si� z Harveyem, nie przestali si� widywa�, cho� ich obecne kontakty nabra�y
bardziej osobistego � i duchowego � charakteru. Odnosi� wra�enie, �e Elektra Harvey
fatalnie wysz�a na rozstaniu z m�em, kt�ry celem przechytrzenia jej pe�nomocnika �
nomen omen m�odszego wsp�lnika St. Cyra, Harolda Faine�a � zatrudni� sztab
utalentowanych prawnik�w. Od czasu jej pora�ki w s�dzie St. Cyr nie przesta� si�
obwinia�; dlaczego sam nie zaj�� si� jej spraw�? By� jednak do tego stopnia
zaanga�owany w prac� dla Sarapisa... to po prostu nie wchodzi�o w rachub�.
Teraz, gdy Sarapis odszed�, a wraz z nim kariera w Atlasie, Wilhelminie i
Archimedejskim, m�g� po�wi�ci� troch� czasu na odzyskanie r�wnowagi; m�g� przyj�� z
pomoc� kobiecie, kt�r� � jak sam przyznawa� � naprawd� kocha�.
Jednak od przewidywanego fina�u wiele go jeszcze dzieli�o; najpierw musia�
wkupi� si� w �aski Harveya � i to za wszelk� cen�. By� ku temu na najlepszej
drodze.
� Zatem umowa stoi? � zapyta� Harveya, wyci�gaj�c r�k�.
� Niech ci b�dzie � odpar� bez entuzjazmu tamten. Wyci�gn�� r�k� i u�cisn�li
sobie d�onie. � Tak przy okazji � powiedzia� Harvey. � Mam pewne informacje...
niepe�ne, aczkolwiek najpewniej trafne... co do rzeczywistych przyczyn wykluczenia
ci� z testamentu. Nie powiem, �e zgadzaj� si� z twoj� wersj�.
� Czy�by? � zapyta� St. Cyr, usi�uj�c nada� swemu g�osowi oboj�tny ton.
� O ile dobrze zrozumia�em, podejrzewa� kogo�, przypuszczalnie ciebie, o ch��
powstrzymania go przed powrotem do p�ycia. S�dzi�, �e mia�e� zamiar wybra�
moratorium, gdzie mia�e� swoje powi�zania... dzi�ki kt�rym pr�by o�ywienia go
spali�yby na panewce. � Uwa�nie popatrzy� na St. Cyra. � Dziwnym trafem w�a�nie to
si� zdarzy�o.
Zapad�a cisza.
Pierwsza przerwa�a j� Gertruda.
� Dlaczego Claude�owi mia�oby zale�e� na tym, aby nie o�ywiono Louisa Sarapisa?
� Nie ma poj�cia � stwierdzi� Harvey. W zamy�leniu potar� podbr�dek. � Nie w
pe�ni rozumiem te� samo zjawisko p�ycia. Czy to prawda, �e p�ywy cz�sto posiada
przenikliwo�� i punkt widzenia obce mu za �ycia?
� S�ysza�am takie opinie psycholog�w � potwierdzi�a Gertruda. � To w�a�nie dawni
teologowie nazywali nawr�ceniem.
� Mo�e Claude obawia� si�, �e Louis go przejrzy � podsun�� Harvey. � Ale
naturalnie to tylko domys�y.
� Bezpodstawne domys�y � uzupe�ni� Claude St. Cyr. � ��cznie z opisywanym przez
ciebie domniemanym planem; tak naprawd�, to nie znam nikogo z bran�y moratoryjnej.
� Z wysi�kiem nada� swemu g�osowi rzeczowy ton. Temat by� jednak do�� �liski,
uzna�. I niezr�czny.
Pokoj�wka wesz�a do pokoju, by oznajmi�, �e podano kolacj�. Phil i Gertruda
wstali, Claude do��czy� do nich i wszyscy razem przeszli do jadalni.
� Powiedz mi � rzek� do Claude�a Phil Harvey. � Kto jest spadkobierc� Sarapisa?
� Jego wnuczka mieszkaj�ca na Kalisto � odpar� St. Cyr. � Nazywa si� Kathy
Egmont i podobno niez�a z niej dziwaczka... ma oko�o dwudziestu lat i na koncie
pi�� odsiadek, g��wnie za narkotyki. Podobno ostatnio wyleczy�a si� z na�ogu i dla
odmiany zosta�a gorliw� fanatyczk� religijn�. Nigdy jej nie spotka�em, ale
po�redniczy�em w przekazywaniu stos�w korespondencji pomi�dzy ni� a Louisem.
� I to ona otrzyma ca�y maj�tek po dope�nieniu wszystkich formalno�ci prawnych?
Razem z ca�� zawart� w nim w�adz� polityczn�?
� Ale� sk�d � odrzek� St. Cyr. � Nie mo�na przecie�, ot tak, przekaza� komu�
w�adzy. Kathy przejmie jedynie dobra materialne nale��ce do Wilhelmina Securities,
przedsi�biorstwa holdingowego dzia�aj�cego zgodnie z prawem stanu Delaware,
Wszystko to nale�y do niej, je�li b�dzie chcia�a z tego skorzysta�... je�li w og�le
jest w stanie poj��, co przez to zyska.
� Nie wydajesz si� optymist� � zauwa�y� Phil Harvey.
� Jej listy wskazywa�y na to � przynajmniej wed�ug mojej oceny � �e jest chora,
zdeprawowana, ekscentryczna i niezr�wnowa�ona psychicznie. To ostatnia osoba, kt�r�
widzia�bym na miejscu Louisa.
Z tymi s�owami zasiad� do sto�u.

Kiedy w nocy rozdzwoni� si� telefon, Johnny Barefoot z rozmachem usiad� na ��ku
i po omacku si�gn�� po s�uchawk�. Le��ca obok niego Sarah Belle poruszy�a si� przez
sen.
� Halo? Kto m�wi, do diab�a?
� Przepraszam, panie Barefoot � odpowiedzia� cichy, kobiecy g�os. � Nie chcia�am
pana obudzi�. M�j pe�nomocnik poleci� mi niezw�ocznie skontaktowa� si� z panem
zaraz po przylocie na Ziemi�. � Doda�a: � M�wi Kathy Egmont, chocia� obecnie
nazywam si� Kathy Sharp. Wie pan, kim jestem?
� Tak � odrzek� Johnny, przecieraj�c oczy i ziewaj�c. Zadr�a� pod wp�ywem
panuj�cego w sypialni zimna; Sarah Belle owin�a si� szczelnie ko�dr� i przewr�ci�a
na drugi bok. � Czy mam odebra� pani� z lotniska? Ma pani gdzie spa�?
� Nie mam na Terze �adnych przyjaci� � powiedzia�a Kathy. � Na lotnisku
powiedziano mi, �e Beverly to dobry hotel, a wi�c pojad� tam. Wyruszy�am z Kalisto
na wie�� o �mierci dziadka.
� Pospieszy�a si� pani � odpar�. Nie oczekiwa� jej przyjazdu jeszcze przez
kolejn� dob�.
� Czy jest szansa... � Dziewczyna urwa�a nie�mia�o. � Czy mog�abym zatrzyma� si�
u pana, panie Barefoot? Przera�a mnie my�l o samotnym pobycie w obcym hotelu.
� Przykro mi � odrzek� bez zastanowienia. � Jestem �onaty. � I natychmiast
u�wiadomi� sobie, �e odpowied� by�a nie tylko niefortunna, ale wr�cz obra�liwa. �
Chodzi�o mi o to � pospieszy� z wyja�nieniem � �e nie mamy pokoju go�cinnego.
Prosz� dzisiejsz� noc sp�dzi� w Beverly, a jutro wymy�limy co� lepszego.
� Dobrze � odpowiedzia�a z rezygnacj� Kathy. W jej g�osie nadal pobrzmiewa� l�k.
� Niech pan mi powie, panie Barefoot, jak powiod�a si� pr�ba o�ywienia dziadka? Czy
jest ju� w stanie p�ycia?
� Nie � odpar� Johnny. � Dotychczasowe pr�by ko�czy�y si� fiaskiem. Wci��
podejmowane s� starania w tym kierunku.
Kiedy opuszcza� moratorium, pi�ciu technik�w g�owi�o si� nad rozwi�zaniem
problemu.
� Tak w�a�nie przypuszcza�am � odpar�a Kathy.
� Dlaczego?
� C�, m�j dziadek... r�ni� si� od innych. Pewnie dobrze pan o tym wie, mo�e
nawet lepiej ni� ja... ostatecznie sp�dza� pan z nim wi�cej czasu. Ale... po prostu
trudno mi wyobrazi� go sobie znieruchomia�ego, tak jak pozostali p�ywi. Biernego i
bezradnego, wie pan, co mam na my�li. Czy po tym wszystkim, czego dokona�, panu
przychodzi to bez trudu?
� Porozmawiamy o tym jutro � odpowiedzia� Johnny. � Przyjad� do hotelu oko�o
dziewi�tej. Zgoda?
� Tak, �wietnie. Mi�o mi pana pozna�, panie Barefoot. Mam nadziej�, �e zostanie
pan w Archimedejskim i b�dzie dalej pracowa� dla mnie. Do Widzenia. � Rozleg� si�
trzask odk�adanej s�uchawki.
Moja nowa szefowa, pomy�la� Johnny. Prosz�, prosz�.
� Kto to by�? � zapyta�a sennie Sarah Belle. � O tej porze?
� W�a�ciciel Archimedejskiego � odpar� Johnny. � M�j pracodawca.
� Louis Sarapis? � �ona od razu usiad�a na ��ku. � Ach... masz na my�li jego
wnuczk�; przyjecha�a. Jaki ma g�os?
� Trudno powiedzie� � stwierdzi� z namys�em. � Raczej przestraszony. W
por�wnaniu z Terr�, �wiat, z kt�rego pochodzi, jest bardzo ma�y i ograniczony. �
Nie podzieli� si� z �on� informacjami na temat na�ogu Kathy i jej pobytu w
wi�zieniu.
� Czy mo�e od razu wej�� w posiadanie maj�tku? � zapyta�a Sarah Belle. � Nie
musi czeka�, a� p�ycie Louisa dobiegnie ko�ca?
� Z prawnego punktu widzenia Louis jest martwy. Jego testament wszed� w �ycie. �
Poza tym dorzuci� kwa�no w duchu, on wcale nie jest w stanie p�ycia; le�y cicho w
swojej trumnie, nie reaguj�c na pod��czone do niego urz�dzenia.
� My�lisz, �e si� dogadacie?
� Nie wiem � odpar� szczerze. � Nie wiem nawet, czy jestem got�w spr�bowa�. �
Nie podoba�o mu si�, �e ma pracowa� dla kobiety, zw�aszcza m�odszej od siebie. I w
dodatku � jak g�osi�a plotka � chorej psychicznie. Przez telefon jednak wcale nie
wydawa�a si� chora. Rozbudzony rozwa�y� w my�lach sytuacj�.
� Podejrzewam, �e jest bardzo �adna � powiedzia�a Sarah Belle. Pewnie zakochasz
si� w niej i zostawisz mnie.
� Akurat � odrzek�. � Nie bierz pod uwag� tak drastycznych rozwi�za�. S�dz�, �e
podejm� prac�, wytrzymam kilka miesi�cy, po czym dam za wygran� i rozejrz� si� za
czym� innym. � Tymczasem jednak, przysz�o mu do g�owy, CO Z LOUISEM? Zdo�amy go
o�ywi� czy nie? To by�a wielka niewiadoma.
Gdyby uda�o si� o�ywi� starego, m�g�by pokierowa� wnuczk�. Pomimo faktu, �e
zar�wno z prawnego, jak i fizycznego punktu widzenia by� martwy, m�g� do pewnego
stopnia dalej zarz�dza� swoim ekonomiczno � politycznym imperium. Teraz jednak to
nie wchodzi�o w rachub�, chocia� planowa� natychmiastowe o�ywienie, by zd��y� przed
Zjazdem Demokratyczno-Republika�skim. Louis na pewno wiedzia�, komu przekazuje sw�j
maj�tek. Bez pomocy dziewczyna by�a bezradna. Na dodatek, pomy�la� Johnny, niewiele
mog� dla niej zrobi�. Claude St. Cyr to co innego, on jednak po ujawnieniu
testamentu na dobre znikn�� ze sceny. C� zatem pozosta�o? Nie mo�emy zaprzesta�
pr�b o�ywienia starego Louisa, cho�by�my mieli odwiedzi� ka�de moratorium w
Stanach, na Kubie czy w Rosji.
� Co� ci si� pl�cze po g�owie � stwierdzi�a Sarah Belle. � Poznaj� po twojej
minie. � W��czy�a lampk� nocna i si�gn�a po szlafrok. � Nie pr�buj rozwi�zywa�
powa�nych problem�w w �rodku nocy.
W�a�nie tak musi si� czu� p�ywy, podsumowa� znu�ony. Potrz�sn�� g�ow�, pr�buj�c
usun�� z niej resztki snu.

Nast�pnego ranka zaparkowa� samoch�d w podziemnym gara�u hotelu Beverly i


pojecha� wind� do lobby, gdzie powita� go u�miechni�ty recepcjonista. Nieciekawy
standard, uzna� Johnny. W hotelu jednak by�o czysto; prawdopodobnie wynajmowano w
nim pokoje, nierzadko emerytom, op�acane za miesi�c z g�ry. Najwyra�niej Kathy nie
nawyk�a do luksusu.
W odpowiedzi na jego pytanie recepcjonista wskaza� na przyleg�� do lobby
kawiarni�.
� Tam pan j� znajdzie, je �niadanie. Uprzedzi�a o pa�skim przyje�dzie, panie
Barefoot.
W kawiarni natkn�� si� na spor� grup� ludzi; przystan��, zastanawiaj�c si�, jak
rozpozna Kathy. Mo�e ciemnow�osa dziewczyna o nieruchomej twarzy, siedz�ca w rogu
lokalu? Ruszy� w jej kierunku. Zauwa�y�, �e mia�a farbowane w�osy. Bez makija�u
wygl�da�a nienaturalnie blado; jej twarz nosi�a �lady przebytego cierpienia, nie z
rodzaju tych, dzi�ki kt�rym cz�owiek nabywa do�wiadczenia i staje si� �lepszy�.
Spogl�daj�c na ni�, stwierdzi�, i� jest to wyraz nieodkupionego rozgrzeszeniem
b�lu.
� Kathy? � zapyta�.
Dziewczyna odwr�ci�a g�ow� w jego kierunku. Mia�a puste spojrzenie i oboj�tn�
twarz.
� Tak. Pan John Barefoot? � zapyta�a cicho. � Kiedy stan�� naprzeciwko niej,
patrzy�a na niego tak, jakby obawia�a si�, �e zaatakuje j� znienacka, przewr�ci na
pod�og� i � daj Bo�e � wykorzysta. Zupe�nie jak ma�e, samotne zwierz�tko, pomy�la�.
Wystraszone i przyparte do muru.
Uzna�, �e jej blado�� mog�a wynika� z uzale�nienia narkotykowego. Nie t�umaczy�o
to jednak monotonii g�osu i beznami�tnego wyrazu twarzy. Mimo to... by�a �adna.
Mia�a regularne, delikatnie rze�bione rysy�, gdyby tchn�� w nie �ycie, mog�y okaza�
si� interesuj�ce. I mo�e kiedy� takie by�y. Dawno temu.
� Zosta�o mi tylko pi�� dolar�w � powiedzia�a Kathy. � Po tym, jak zap�aci�am za
bilet w jedn� stron� i za �niadanie. Czy m�g�by pan... � zawaha�a si�. � Nie jestem
pewna, co robi�. Czy mo�e mi pan powiedzie�... czy co� ju� nale�y do mnie? Czy
mia�abym z czego panu odda�?
� Wypisz� pani czek imienny na sto dolar�w � odrzek� Johnny. Kiedy� mi pani
zwr�ci. � Wyj�� ksi��eczk� czekow�.
� Naprawd�? � Nie kry�a zdziwienia. U�miechn�a si� nieznacznie. � Co za
zaufanie. A mo�e pr�buje pan zrobi� na mnie wra�enie? By� pan agentem public
relations mojego dziadka, prawda? Jak potraktowa� pana w testamencie? Nie pami�tam
dok�adnie; wszystko sta�o si� tak szybko. Pami�� mnie zawodzi.
� No c� � odpar�. � Nie zosta�em zwolniony, tak jak niejaki Claude St. Cyr.
� Wobec tego zostaje pan. � Odczu�a wyra�n� ulg�. � Zastanawiam si�... czy
pomyl� si�, je�li powiem, �e teraz pracuje pan dla mnie?
� Mo�na to tak nazwa� � powiedzia� Johnny. � Zak�adaj�c, �e potrzebny pani P. R.
Mo�e wcale nie. Louis czasem wcale nie by� tego taki pewien.
� Prosz� mi opowiedzie� o pr�bach o�ywienia go.
Pokr�tce opisa� jej dotychczasowe starania.
� Nie podano tego do wiadomo�ci publicznej? � zapyta�a.
� Zdecydowanie nie. Wiem tylko ja, w�a�ciciel moratorium, niejaki Herb Sch�nheit
von Vogelsang i pewnie kilka os�b z bran�y transportowej, jak Phil Harvey. Nawet
Claude St. Cyr m�g� zd��y� si� dowiedzie�. Oczywi�cie, je�li w miar� up�ywu czasu
Louis nie b�dzie mia� nic do powiedzenia, �adnych o�wiadcze� dla prasy...
� B�dziemy musieli je spreparowa� � o�wiadczy�a Kathy. � I udawa�, �e pochodz�
od niego. To pa�skie zadanie, panie Funnyfoot. � Ponownie si� u�miechn�a. �
Przygotowywanie o�wiadcze� mojego dziadka do czasu, a� uda si� go o�ywi� albo
dop�ki nie damy za wygran�. My�li pan, �e trzeba b�dzie si� podda�? � Po chwili
doda�a cicho: � Chcia�abym go zobaczy�. Je�eli to mo�liwe. Je�eli pan si� zgodzi.
� Zabior� pani� do Moratorium Ukochanych Wsp�braci. I tak mia�em si� tam zjawi�
w ci�gu godziny.
Kiwaj�c g�ow�, Kathy wr�ci�a do przerwanego �niadania.

Stoj�c obok dziewczyny, kt�ra bacznie spogl�da�a na przezroczyst� trumn�, Johnny


Barefoot pomy�la�: Mo�e raptem zastuka w szk�o i powie: dziadku, obud��e si�. I
mo�e to zadzia�a. Na pewno zawiod�y wszystkie inne �rodki.
Za�amuj�c r�ce, Herb Sch�nheit von Vogelsang mamrota� pod nosem:
� Nic z tego nie rozumiem, panie Barefoot. Pracowali�my przez ca�� noc, na
zmian�, i ani jednej iskry. Przeprowadzili�my badanie fal m�zgowych i wykazuj� one
nik��, ale niew�tpliw� aktywno��. Pod��czyli�my przewody do ca�ej czaszki, sam pan
widzi. � Wskaza� na sie� drut�w oplataj�cych g�ow� zmar�ego i biegn�cych w kierunku
ustawionego obok trumny wzmacniacza. � Nie wiem, c� innego mo�emy zrobi�.
� Czy metabolizm m�zgu przebiega normalnie? � zapyta� Johnny.
� Tak, prosz� pana. Wezwali�my ekspert�w z zewn�trz i stwierdzili, �e stan m�zgu
w niczym nie odbiega od stanu, jaki nast�puje wkr�tce po �mierci.
� Wiem, �e to na nic � wtr�ci�a spokojnie Kathy. � By� zbyt wielkim cz�owiekiem.
To nadaje si� dla podstarza�ych krewnych. Dla bab�, kt�re mo�na odwiedza� raz do
roku w Dzie� Zmartwychwstania. � Odwr�ci�a si� od trumny. � Chod�my � powiedzia�a
do Johnny�ego.
W milczeniu opu�cili moratorium i ruszyli przed siebie chodnikiem. By� ciep�y,
wiosenny dzie� i rosn�ce wzd�u� kraw�nika drzewa obsypa�o drobnymi, r�owymi
kwiatami. Wi�nie, uzna� Johnny.
� �mier� � mrukn�a wreszcie Kathy. � I odrodzenie. Cud technologiczny. Mo�e na
widok tego, co znajduje si� po drugiej stronie, Louis postanowi� nie wraca�... mo�e
on po prostu nie chce wr�ci�.
� C� � odpar� Johnny. � Iskra definitywnie si� w nim tli; on tam jest, obmy�la
co�. � Pozwoli�, by Kathy chwyci�a go pod r�k� i przeszli na drug� stron� ulicy. �
Kto� mi m�wi� � doda� � �e interesuje si� pani religi�.
� Owszem � odpar�a Kathy. � Widzi pan, kiedy by�am narkomank�, przedawkowa�am,
niewa�ne co, moje serce przesta�o bi�. Z medycznego punktu widzenia przez kilka
minut by�am martwa; przywr�cili mnie do �ycia za pomoc� masa�u serca i
elektrowstrz�s�w... sam pan wie. Do�wiadczy�am w�wczas prze�ycia znanego
przypuszczalnie wszystkim p�ywym.
� Czy by�o tam lepiej ni� tu?
� Nie � odpar�a. � Ale inaczej. Jak... jak we �nie. Nie chodzi o to, �e �wiat
rysowa� si� mgli�cie i nierealnie. Mam na my�li logik�, niewa�ko��; widzi pan, na
tym polega zasadnicza r�nica. Cz�owiek przebywa w stanie niewa�ko�ci. Trudno to
sobie u�wiadomi�, prosz� tylko pomy�le�, lip cech przypisywanych snom wywodzi si�
w�a�nie z tego faktu.
� I to pani� zmieni�o � uzupe�ni� Johnny.
� Uda�o mi si� przezwyci�y� na�ogowe aspekty mojej osobowo�ci, o ile o to panu
chodzi. Nauczy�am si� panowa� nad swoimi ��dzami Nad swoj� zach�anno�ci�. � Kathy
przystan�a obok kiosku, aby przeczyta� nag��wki gazet. � Niech pan popatrzy �
powiedzia�a.

G�OS Z KOSMOSU ZDUMIEWA NAUKOWC�W

� Ciekawe � stwierdzi� Johnny.


Kathy podnios�a gazet� i przeczyta�a zawarty pod nag��wkiem artyku�.
� Jakie to dziwne � powiedzia�a. � Odebrali g�os �ywej istoty... prosz�, niech
pan sam przeczyta. � Poda�a mu gazet�. � Po �mierci zrobi�am to samo... moja dusza
ulecia�a poza Uk�ad S�oneczny, najpierw poza planetarny obszar przyci�gania, potem
s�oneczny. � Odebrawszy mu gazet�, ponownie przeczyta�a artyku�.
� Dziesi�� cent�w, sir albo madam � odezwa� si� niespodziewanie mechaniczny
kioskarz.
Johnny rzuci� mu monet�.
� My�li pan, �e to dziadek? � zapyta�a Kathy.
� Raczej nie � odpar� Johnny.
� A ja tak � powiedzia�a Kathy. � Jestem tego pewna; niech pan patrzy, to zacz�o
si� tydzie� po jego �mierci, a miejsce jest oddalone od Ziemi o tydzie� �wietlny.
Czas si� zgadza; tu na dole przytaczaj� jego s�owa. � Wskaza�a na szpalt�. � M�wi o
panu, Johnny, o mnie i o Claudzie St. Cyr, tym zwolnionym prawniku, i o Zje�dzie;
wszystko tu jest, tyle �e zagmatwane. Dok�adnie w ten spos�b p�yn� my�li zmar�ego;
wszystkie naraz zamiast logicznego ci�gu. � Popatrzy�a na Johnny�ego z u�miechem. �
No to mamy problem. S�yszymy go przez radioteleskop w pobli�u Trz�sawiska
Kennedy�ego. Ale on nie s�yszy nas.
� Chyba nie s�dzi pani...
� Ale� s�dz� � przerwa�a mu rzeczowo. � Wiedzia�am, �e nie zgodzi si� na p�ycie;
w tej chwili �yje pe�nym �yciem, tam, poza ostatni� planet� naszego Uk�adu. I nie
ma sposobu, aby go od tego odwie��; cokolwiek robi... � Ponownie ruszy�a przed
siebie; Johnny pod��y� za ni�. � Cokolwiek to jest, na pewno dor�wna jego
osi�gni�ciom na Terze. Tego mo�e pan by� pewien. Boi si� pan?
� Do diab�a � zaprotestowa� Johnny. � Nie jestem do ko�ca przekonany, wi�c co tu
m�wi� o strachu. � Chocia�... Mo�e istotnie mia�a racj�. Jej pewno�� wydawa�a si�
niezachwiana. Mimowolnie poczu� fal� podziwu.
� Powinien pan si� ba� � oznajmi�a Kathy. � Mo�e tam dysponowa� ogromn� si��.
Mo�e by� zdolny do wszystkiego. Mo�e wp�ywa� na wiele spraw... na nas, na to, co
robimy, m�wimy i w co wierzymy. Nawet bez pomocy radioteleskopu... mo�e s�yszy nas
nawet teraz. Bez udzia�u �wiadomo�ci.
� Nie wierz� � odpar� Johnny. Ale wierzy�, wbrew sobie. Mia�a racj�; dok�adnie
to zrobi�by Louis Sarapis.
� Wraz z rozpocz�ciem Zjazdu dowiemy si� wi�cej � doda�a Kathy. � Bardzo mu na
nim zale�y. Ostatnim razem nie uda�o mu si� przeforsowa� kandydatury Gama; by�a to
jedna z jego nielicznych pora�ek.
� Gama! � wykrzykn�� ze zdumieniem Johnny. � Tego nieudacznika? Czy on w og�le
jeszcze �yje? Cztery lata temu ca�kowicie znikn�� ze sceny politycznej...
� Dziadek go nie przekre�li� � powiedzia�a z namys�em Kathy. � Owszem, �yje; ma
na Io ferm� indyk�w czy co� w tym rodzaju. Mo�e kaczek. Tak czy inaczej, mieszka
tam. I czeka.
� Na co?
� Na wezwanie dziadka � odrzek�a Kathy. � Tak jak cztery lata temu, podczas
Zjazdu.
� Przecie� nikt nie zag�osuje na Gama! � Popatrzy� na ni� zdumiony.
Kathy nie odpowiedzia�a. Z u�miechem �cisn�a jego r�k� i przytuli�a j�. Jak
gdyby zn�w ogarn�� j� strach, pomy�la� tak jak zesz�ej nocy, kiedy rozmawiali przez
telefon. Mo�e nawet wi�kszy.

III

Na widok wychodz�cego z kancelarii St. Cyr & Faine Claude�a St. Cyra,
przystojny, elegancki m�czyzna w �rednim wieku, ubrany w kamizelk� i staromodny,
w�ski krawat podni�s� si� z miejsca.
� Panie St. Cyr...
Obrzucaj�c go przelotnym spojrzeniem St. Cyr mrukn��:
� �piesz� si�; prosz� um�wi� si� z moj� sekretark�. � Nast�pnie rozpozna�
przybysza. By� nim Alfons Gam.
� Otrzyma�em telegram � powiedzia� Gam. � Od Louisa Sarapisa. Si�gn�� do
kieszeni p�aszcza.
� Przykro mi � odpar� sztywno St. Cyr. � Pracuj� obecnie dla panu Phila Harveya;
od kilku tygodni nie mam nic wsp�lnego z panem Sarapisem. � Przystan�� jednak
zaciekawiony. Nie by�o to jego pierwsze spotkanie z Gam�em; podczas wybor�w cztery
lata wcze�niej widywa� go wielokrotnie � gwoli �cis�o�ci, reprezentowa� Gama w
rozprawach o oszczerstwo, raz gdy ten wyst�powa� jako pow�d, innym razem jako
pozwany. Nie przepada� za nim.
� Telegram przyszed� przedwczoraj � powiedzia� Gam.
� Ale przecie� Sarapis... � Claude St. Cyr urwa�. � Niech pan poka�e. �
Wyci�gn�� r�k� i Gam wr�czy� mu �wistek.
Telegram zawiera� zapewnienie Louisa o jego absolutnym poparciu dla Gama podczas
maj�cego wkr�tce nast�pi� Zjazdu. Gam nie myli� si�; telegram zosta� wys�any trzy
dni wcze�niej. To nie mia�o najmniejszego sensu.
� Trudno mi to wyja�ni� � powiedzia� oschle Gam. � Ale to wygl�da na Louisa. Jak
sam pan widzi, chce, abym ponownie startowa� w wyborach. Nigdy przedtem nie
zajmowa�em si� polityk�; jestem w�a�cicielem fermy perliczek. S�dzi�em, �e pan
m�g�by co� wiedzie� na ten temat, kto wys�a� telegram i dlaczego. Zak�adaj�c, �e to
nie Louis � dorzuci�.
� Niby jak mia� to zrobi�? � zapyta� St. Cyr.
� M�g� napisa� go przed �mierci� i zleci� komu� jego wys�anie. Na przyk�ad panu.
� Gam wzruszy� ramionami. � Chyba jednak nie panu. Mo�e wobec tego panu
Barefootowi. � Si�gn�� po telegram.
� Czy rzeczywi�cie ma pan zamiar zn�w startowa� w wyborach? zapyta� St. Cyr.
� Skoro Louis sobie tego �yczy.
� I znowu przegra�? Przyczyni� si� do kl�ski partii z powodu zawzi�tego, starego
uparciucha... � St. Cyr przywo�a� si� do porz�dku. � Niech pan wraca do swoich
perliczek. Prosz� zapomnie� o polityce. Jest pan przegrany, Gam. Wszyscy w partii
to wiedz�. W gruncie rzeczy wie o tym ca�a Ameryka.
� Jak mog� si� skontaktowa� z panem Barefootem?
� Nie ma poj�cia � odpali� St. Cyr i ruszy� z miejsca.
� Potrzebuj� prawnego wsparcia � powiedzia� Gam.
� A co, znowu kto� pana pozwa�? Niepotrzebna panu pomoc prawna, ale
psychiatryczna, dzi�ki kt�rej pozna�by pan rzeczywiste motywy swego post�powania.
Niech pan pos�ucha... � Nachyli� si� w stron� Gama. � Skoro �ywy Louis nic nie
wsk�ra� w pa�skiej sprawie, na martwego nie ma co liczy�. � I ponownie ruszy� w
swoj� stron�.
� Prosz� zaczeka� � rzuci� Gam.
Claude St. Cyr odwr�ci� si� z oci�ganiem.
� Tym razem wygram � oznajmi� Gam. Jego g�os nabra� nieoczekiwanej, obcej mu
dotychczas pewno�ci siebie.
� C�, �ycz� wi�c powodzenia � odpar� zbity z tropu St. Cyr. � Panu i Louisowi.
� Wobec tego on �yje. � Oczy Gama rozb�ys�y.
� Tego nie powiedzia�em; m�wi�em ironicznie.
� Ale� on �yje, jestem tego pewien � odpar� w zamy�leniu Gam. Chcia�bym go
odszuka�. Poszed�em do kilku moratori�w, ale w �adnym go nie ma, albo nie chcieli
si� przyzna�. Poszukam dalej; chc� z nim porozmawia�. W�a�nie dlatego przyby�em z
Io.
Tym razem St. Cyr nieodwo�alnie ruszy� naprz�d. C� za zero, pomy�la�. Kompletne
dno, marionetka Louisa. Zadr�a�. Bo�e chro� nas przed takim prezydentem.
Gdyby�my tak wszyscy stali si� podobni do niego!
My�l nie nale�a�a do przyjemnych; nie natchn�a go optymizmem na nadchodz�cy
dzie�, a czeka� go ogrom pracy.
Tego dnia mia� za zadanie, jako pe�nomocnik Phila Harveya, przedstawi� pani
Kathy Sharp � niegdy� Egmont � ofert� kupna Wilhelmina Securities. W gr� wchodzi�a
wymiana akcji oraz przej�cie pakietu wi�kszo�ciowego przez Harveya, kt�ry zyska w
ten spos�b kontrol� nad Wilhelmina. Z uwagi na fakt, �e warto�� korporacji by�a
prawie niemo�liwa do oszacowania, Harvey nie proponowa� w zamian pieni�dzy, lecz
nieruchomo�ci. Posiada� na Ganimedesie niezmierzon� po�a� gruntu, kt�r� dziesi��
lat wcze�niej dosta� od rz�du radzieckiego w ramach podzi�kowa� za pomoc techniczn�
udzielon� radzieckim koloniom.
Szansa, �e Kathy przyjmie ofert�, r�wna�a si� zeru.
A jednak nale�a�o z niej skorzysta�. Nast�pnym krokiem � wzdryga� si� na sam�
my�l � mia�a by� �miertelna rywalizacja o uzyskanie wp�yw�w w bran�y transportowej.
Wiedzia�, �e jej firma chyli�a si� ku upadkowi; od �mierci starego sprawy nie
uk�ada�y si� jak nale�y. Przybra�y najbardziej znienawidzony przez Louisa obr�t:
zwi�zkowcy szykowali si� do przej�cia kontroli nad Archimedejskim.
On sam sympatyzowa� ze zwi�zkowcami, uwa�a�, �e najwy�szy czas, aby wkroczyli na
scen�. Nieczyste posuni�cia starego, jego niewyczerpana energia, nie wspominaj�c o
bezlitosnej wyobra�ni, niezmiennie broni�y im do niej dost�pu. Kathy nie posiada�a
�adnej z tych cech. Johnny Barefoot za�...
Czeg� mo�na oczekiwa� od nonszkola? � pomy�la� ironicznie St. Cyr. B�yskotliwych
pomys��w z ograniczonego umys�u?
Poza tym Barefoot by� poch�oni�ty kreowaniem wizerunku publicznego Katky; gdy
zacz�� odnosi� na tym polu pewne sukcesy, wywi�za�a si� afera ze zwi�zkami. By�a
narkomanka i fanatyczka religijna, kobieta o kryminalnej przesz�o�ci... Johnny mia�
pe�ne r�ce roboty.
Swoje sukcesy zawdzi�cza� g��wnie aparycji kobiety. By�a urocza, delikatna i
czysta; niemal �wi�ta. Johnny skoncentrowa� si� w�a�nie na tym aspekcie. Zamiast
cytowa� w prasie jej wypowiedzi, zamieszcza� w gazetach tysi�ce upozowanych zdj��:
z psami, z dzie�mi, na wiejskich jarmarkach, w szpitalach, organizacjach
charytatywnych � i tym podobne.
Niestety Kathy skutecznie popsu�a stworzony przez niego obraz. Dokona�a tego w
do�� szczeg�lny spos�b.
Twierdzi�a mianowicie, �e utrzymuje ci�gle kontakt ze swoim dziadkiem. �e to
nikt inny, ale w�a�nie on tkwi� zawieszony w odleg�o�ci tygodnia �wietlnego od
Ziemi i przemawia� za po�rednictwem radioteleskopu przy Trz�sawisku Kennedy�ego.
S�ysza�a go, tak jak i reszta �wiata... i cudownym zbiegiem okoliczno�ci on r�wnie�
j� s�ysza�.
Jad�c wind� na dach, gdzie sta� jego helikopter, St. Cyr roze�mia� si� g�o�no.
Obsesja religijna Kathy nie da�a si� d�ugo utrzyma� w tajemnicy przed redaktorami
brukowc�w... strz�pi�a sobie j�zyk w miejscach publicznych, w restauracjach i
ma�ych barach. Nawet wtedy, gdy towarzyszy� jej Johnny. I nawet on nie by� w stanie
zapanowa� nad jej gadulstwem.
Podczas jednego z przyj�� rozebra�a si� do naga, wieszcz�c rych�e nadej�cie
godziny oczyszczenia; w ramach swego rodzaju obrz�du rytualnego pomalowa�a si� w
pewnych miejscach czerwonym lakierem do paznokci... oczywi�cie by�a pijana.
I to ma by� w�a�cicielka Archimedejskiego, pomy�la� St. Cyr.
Trzeba pozby� si� tej kobiety dla naszego dobra oraz dobra publicznego. Czu�, �e
to jego obywatelski obowi�zek. Jedynym cz�owiekiem, kt�ry my�la� inaczej, by�
Johnny.
Ona mu si� PODOBA, ol�ni�o St. Cyra. Oto motyw.
Ciekawe, pomy�la�, co na to Sarah Belle.
W radosnym nastroju St. Cyr wszed� do helikoptera, zatrzasn�� w�az i w�o�y�
klucz do stacyjki. W�wczas ponownie skierowa� my�li ku osobie Alfonsa Gama i jego
humor znikn�� bez �ladu. Ponownie si� zas�pi�.
Istnieje dwoje ludzi, pomy�la�, kt�rych dzia�anie opiera si� na za�o�eniu, �e
Louis Sarapis �yje; s� to Kathy Egmont i Alfons Gam.
Ich post�powanie by�o niesmaczne. Na dodatek mimowolnie czu� si� z nimi w pewien
spos�b zwi�zany. Wydawa�o si�, �e jest na to skazany.
Wcale nie wiedzie mi si� lepiej ni� u starego Louisa, stwierdzi� w duchu. Pod
pewnymi wzgl�dami nawet gorzej.
Helikopter wystartowa� i polecia� w kierunku po�o�onej w centrum Denver siedziby
Phila Harveya.
Chc�c wyt�umaczy� si� ze sp�nienia w��czy� ma�y nadajnik, podni�s� mikrofon i
po��czy� si� z Harveyem.
� Phil � powiedzia�. � S�yszysz mnie? M�wi St. Cyr, lec� na zach�d. � Wyt�y�
s�uch.
I us�ysza� z g�o�nika szmer, jak gdyby ch�r g�os�w zla� si� w jedno, tworz�c
chaotyczn� ca�o��. D�wi�k brzmia� znajomo; s�ysza� go ju� kilkakrotnie w telewizji.
� ...pomimo narastaj�cych atak�w znacznie przerasta pozosta�ych cz�onk�w Izby,
nie m�g� wygra� wybor�w z uwagi na fataln� reputacj� protektora. Uwierz w siebie,
Alfons. Ludzie poznaj� si� na dobrym cz�owieku, doceni� go; b�d� cierpliwy. Wiara
przenosi g�ry. Powiniene� wiedzie�, wystarczy popatrze� na to, czego dokona�em w
�yciu...
St. Cyr zrozumia�, �e to oddalona od tydzie� �wietlny jednostka emituje teraz
znacznie silniejszy sygna�; jak plamy na S�o�cu uniemo�liwia�a przep�yw informacji
w nadajnikach. Zakl�� i ze z�o�ci� wy��czy� nadajnik.
Blokowanie ��czno�ci, skwitowa� w my�lach. To zabronione, musz� skontaktowa� si�
z FCC.
Wstrz��ni�ty poprowadzi� helikopter ponad gospodarstwem rolnym.
Bo�e, pomy�la�, przecie� to chyba by� Louis!
Czy�by Kathy Egmont Sharp mia�a racj�?

Johnny Barefoot przyby� do fabryki w Michigan, nale��cej do Przedsi�biorstwa


Archimedejskiego i zasta� Kathy w fatalnym nastroju.
� Nie widzisz, co si� dzieje? � zapyta�a, spogl�daj�c na niego z drugiego ko�ca
dawnego gabinetu Louisa. � Wcale sobie nie radz�; wszyscy to wiedz�. Ty te�? �
Utkwi�a w nim niespokojne spojrzenie.
� Nie � odpar� Johnny, ale czu�, �e k�amie; mia�a racj�. � Uspok�j si� i usi�d�
� poprosi�. � Za chwil� zjawi� si� tu St. Cyr i Harvey, lepiej, �eby� przed ich
przyjazdem doprowadzi�a si� do porz�dku. � Mia� nadziej� unikn�� tego spotkania.
Zdawa� sobie jednak spraw�, �e pr�dzej czy p�niej do niego dojdzie, tote� nie
oponowa�, kiedy Kathy zgodzi�a si� w nim uczestniczy�.
� Mam... mam ci co� strasznego do zakomunikowania � powiedzia�a Kathy.
� Co takiego? To nie mo�e by� a� takie straszne. � I w napi�ciu oczekiwa�
odpowiedzi.
� Znowu bior� narkotyki, Johnny. Ten ogrom odpowiedzialno�ci i stres; to dla
mnie za wiele. Przepraszam. � Przygn�biona, wbi�a wzrok w pod�og�.
� Co to za narkotyk?
� Wola�abym nie m�wi�. To rodzaj amfetaminy. Czyta�am na ten temat; wiem, �e
ilo�ci, jakie przyjmuj�, mog� powodowa� psychoz�. Ale wszystko mi jedno. �
Odwr�ci�a si� do niego plecami. Dopiero teraz zauwa�y�, jak schud�a. Jej twarz
zmizernia�a, oczy si� zapad�y; zrozumia�, co by�o tego przyczyn�. Przedawkowanie
amfetaminy doprowadza�o do stopniowego wyniszczania organizmu, do przekszta�cania
materii w energi�. Z nawrotem uzale�nienia, w wyniku zmiany metabolizmu, nast�pi�
wzrost tempa proces�w somatycznych, co wywo�a�o u niej pseudonadczynno�� tarczycy.
� Przykro mi to s�ysze� � powiedzia� Johnny. Obawia� si� tego. A jednak, kiedy
wreszcie do tego dosz�o, nie zrozumia�, musia� czeka�, a� sama mu to zakomunikuje.
� My�l�, �e powinna� p�j�� do lekarza o�wiadczy�. Zastanawia� si�, sk�d wzi�a
narkotyk. Lecz wzi�wszy pod uwag� lata praktyki, chyba nie mia�a z tym problemu.
� Cz�owiek staje si� niezr�wnowa�ony emocjonalnie � rzek�a Karny. � Podatny na
nag�e ataki gniewu i wybuchy p�aczu. Chc�, �eby� to wiedzia� i w razie czego nie
mia� mi tego za z�e. Zrozumiesz, �e to wina narkotyku. � Spr�bowa�a si� u�miechn��;
widzia�, ile j� to kosztowa�o wysi�ku.
Podszed� bli�ej i po�o�y� jej r�k� na ramieniu.
� Pos�uchaj � rzuci� � kiedy przyjd� tu Harvey i St. Cyr, lepiej b�dzie, jak
przyjmiesz ich ofert�.
� Ach tak � odpowiedzia�a. � No c�.
� A potem � ci�gn�� � masz dobrowolnie zg�osi� si� na leczenie.
� Do psychiatryka � uzupe�ni�a gorzko Kathy.
� Pozbycie si� ci���cej na tobie odpowiedzialno�ci wyjdzie ci na zdrowie �
doda�. � Potrzeba ci d�ugiego odpoczynku. Jeste� w stanie psychicznego i fizycznego
zm�czenia, lecz dop�ki bierzesz amfetamin�...
� Nie odczuwam go � doko�czy�a Kathy. � Johnny, nie mog� sprzeda� firmy
Harvey�owi i St. Cyrowi.
� Dlaczego?
� Louis by sobie tego nie �yczy�. On... � Milcza�a przez chwil�. � On si� nie
zgadza.
� Twoje zdrowie, mo�e nawet �ycie... � zacz�� Johnny.
� Moja r�wnowaga psychiczna, chcia�e� powiedzie�, Johnny.
� Mam zbyt wiele do stracenia � o�wiadczy�. � Do diab�a z Louisem. Do diab�a z
Archimedejskim; czy�by� mia�a zamiar sama znale�� si� w moratorium jako p�ywa? Nie
warto; chodzi tylko o dobra materialne, a ty jeste� �yw� istot�.
U�miechn�a si�. Na biurku zapali�o si� �wiate�ko i rozleg� si� odg�os brz�czyka,
po kt�rym zabrzmia� g�os recepcjonistki.
� Pani Sharp, przyszli panowie Harvey i St. Cyr. Mam ich wpu�ci�?
� Tak � odrzek�a.
Drzwi otworzy�y si� i do gabinetu energicznie wkroczyli dwaj m�czy�ni.
� Witaj, Johnny � powiedzia� St. Cyr. Wydawa� si� niezwykle pewny siebie; Harvey
sprawia� podobne wra�enie.
� Niech Johnny m�wi za mnie � postanowi�a Kathy.
Popatrzy� na ni� przelotnie. Czy to oznacza�o, �e zdecydowa�a si� na sprzeda�?
� Co to za uk�ad? � zapyta�. � Co macie do zaproponowania w zamian za
wi�kszo�ciowy pakiet akcji Wilhelmina Securities? Trudno mi to sobie wyobrazi�.
� Ganimedes � odpar� St. Cyr. � Ca�y ksi�yc. No, prawie ca�y sprecyzowa�.
� Ach tak � powiedzia� Johnny. � Podarunek od Sowiet�w. Czy jego wiarygodno��
zosta�a sprawdzona w s�dach mi�dzynarodowych?
� Tak jest � odrzek� St. Cyr. � I nie wysuni�to �adnych zarzut�w. Warto��
nieruchomo�ci przekracza wszelkie wyobra�enie. I z ka�dym rokiem prawdopodobnie
b�dzie ros�a. To dobra oferta, Johnny; znasz mnie i wiesz, �e kiedy to m�wi�, nie
k�ami�. � Pewnie tak, pomy�la� Johnny. Rzeczywi�cie pod wieloma wzgl�dami oferta
nie mia�a sobie r�wnych; Harvey uczciwie potraktowa� Kathy.
� W imieniu pani Sharp � zacz��, ale Kathy wpad�a mu w s�owo.
� Nie � odpar�a kategorycznie. � Nie sprzedam. On mi nie pozwala.
� Przecie� da�a� mi prawo do negocjacji, Kathy � zaoponowa� Johnny.
� Wobec tego odbieram ci je � odpar�a zdecydowanie.
� Je�eli mam pracowa� z tob� i dla ciebie � powiedzia� Johnny � musisz s�ucha�
moich rad. Om�wili�my to i ustalili�my, �e...
Zadzwoni� telefon.
� Pos�uchaj go � zaproponowa�a Kathy. Podnios�a s�uchawk� i wr�czy�a j�
Johnny�emu. � Sam ci powie.
Johnny chwyci� s�uchawk� i przystawi� j� do ucha. � Kto m�wi? zapyta�. W�wczas
dobieg�o go odleg�e dudnienie, jak gdyby co� pociera�o d�ugi, metalowy drut.
� ...nieodwo�alnie utrzyma� kontrol�. Twoja rada do niczego. Kathy jest silna.
Bez paniki, boisz si�, bo jest chora. Dobry specjalista postawi j� na nogi.
Sprowad� lekarza, wezwij pomoc medyczn�. Znajd� prawnika i zapewnij jej ochron�.
Dopilnuj, aby ustal dop�yw narkotyk�w. Domagaj si�... � Johnny oderwa� s�uchawk� od
ucha i roztrz�siony od�o�y� j� na wide�ki.
� S�ysza�e� go � powiedzia�a Kathy. � Prawda? To by� Louis.
� Tak � potwierdzi� Johnny.
� Jest silny � ci�gn�a Kathy. � Teraz s�yszymy go bezpo�rednio, bez pomocy
radioteleskopu przy Trz�sawisku Kennedy�ego. Zesz�ej nocy, kiedy k�ad�am si� spa�,
po raz pierwszy us�ysza�am go wyra�nie.
� Wygl�da na to, �e b�dziemy musieli przemy�le� wasz� propozycj� � powiedzia� do
Harveya i St. Cyra Johnny. � Potrzebne nam b�dzie dok�adne oszacowanie warto�ci
oferowanego przez was gruntu, wy na pewno zechcecie tego samego z naszej strony. To
troch� potrwa. � Nie panowa� nad dr�eniem g�osu, jeszcze nie otrz�sn�� si� z
wra�enia, jakie wywar� na nim g�os Louisa Sarapisa w s�uchawce.

Ustaliwszy termin nast�pnego spotkania z St. Cyrem i Harvey�em, Johnny zabra�


Kathy na p�ne �niadanie, z oci�ganiem przyzna�a si�, �e od poprzedniego dnia nie
mia�a nic w ustach.
� Nie jestem g�odna � wyja�ni�a, d�ubi�c niech�tnie widelcem w porcji jajecznicy
na bekonie i skubi�c grzank� z d�emem.
� Nawet je�li to by� Louis Sarapis � powiedzia� Johnny � nie mo�esz...
� W�a�nie �e by�. Nie m�w �nawet�, dobrze wiesz, �e mam racj�. On zyskuje coraz
wi�cej si�y. Mo�e czerpie j� ze S�o�ca.
� Niech wi�c b�dzie, �e to Louis � ust�pi�. � Tak czy inaczej, masz dzia�a� we
w�asnym interesie, a nie jego.
� Jego interes i m�j to jedno i to samo � o�wiadczy�a Kathy. � Oboje mamy na
celu zachowanie Archimedejskiego.
� Czy on mo�e ofiarowa� potrzebn� ci pomoc? Czy zaopatrzy ci� w to, czego
brakuje? Nie traktuje twojego na�ogu powa�nie; to jasne jak s�o�ce. Prawi� mi
mora�y, nic wi�cej. � Ogarn�a go z�o��. � W tej sytuacji to �adna pomoc.
� Johnny � powiedzia�a. � Ca�y czas czuj� go obok siebie, nie potrzebuj�
telewizji ani telefonu � wyczuwam go. K�ad� to na karb moich mistycznych zdolno�ci.
Mojej intuicji religijnej, w�a�nie ona pomaga mi utrzyma� z nim kontakt. � Upi�a
�yk soku pomara�czowego.
� Masz na my�li chyba swoj� psychoz� amfetaminow� � rzuci� brutalnie Johnny.
� Nie p�jd� do szpitala, Johnny. Nie ma mowy, jestem chora, ale nie a� do tego
stopnia. Dam sobie rad�, bo nie jestem sama. Mam dziadka. I... � U�miechn�a si� do
niego. � Mam ciebie. Pomimo Sarah Belle.
� Nie masz co na mnie liczy�, Kathy � powiedzia� cicho � je�eli nie sprzedasz
przedsi�biorstwa Harvey�owi. Je�eli nie przyjmiesz nieruchomo�ci ganimedejskiej.
� Odejdziesz?
� Tak � odpar�.
� Dziadek m�wi, �e droga wolna � powiedzia�a po chwili. W jej du�ych, ciemnych
oczach widnia� ch��d.
� Nie wierz�, �e to powiedzia�.
� No to porozmawiaj z nim.
� Jak?
Kathy wskaza�a na stoj�cy w rogu restauracji telewizor.
� W��cz go i pos�uchaj.
Wstaj�c, Johnny powiedzia�:
� Nie musz� tego robi�; decyzja zapad�a. Gdyby� zmieni�a zdanie, znajdziesz mnie
w hotelu. � Odszed�, pozostawiaj�c j� przy stole. Zawo�a go? Id�c, nas�uchiwa�. Nie
zawo�a�a.
Chwil� potem stan�� na chodniku przed restauracj�. Podj�a jego wyzwanie, kt�re w
tej�e chwili przesta�o by� wyzwaniem i zyska�o konkretny wymiar. Rzuci� prac�.
Oszo�omiony, bez celu ruszy� przed siebie. Mimo wszystko... nie myli� si�. Czu�
to wyra�nie. Chodzi�o jedynie o... niech j� szlag trafi, pomy�la�. Dlaczego nie
da�a za wygran�? Z powodu Louisa, u�wiadomi� sobie. Gdyby nie ingerencja starego,
sprzeda�aby sw�j pakiet wi�kszo�ciowy bez wi�kszych ceregieli. Niech szlag trafi
Louisa Sarapisa, nie j�, my�la� z w�ciek�o�ci�.
I co teraz? � postawi� sobie pytanie. Wraca� do Nowego Jorku? Szuka� nowej
pracy? Na przyk�ad spr�bowa� u Gama? Przy odrobinie sprytu przynios�oby to spore
korzy�ci materialne. A mo�e powinien zosta� tu, w Michigan, w nadziei, �e Kathy
p�jdzie po rozum do g�owy?
D�u�ej nie da rady, stwierdzi� w duchu. Bez wzgl�du na to, co m�wi jej Sarapis
lub w co ona wierzy, �e jej m�wi. Wszystko jedno.
Zatrzyma� taks�wk� i poda� kierowcy adres hotelu. Wkr�tce wst�powa� do lobby
hotelu Antler, kt�ry opu�ci� rano tego dnia. Z powrotem do odpychaj�cego pokoju,
tym razem tylko po to, by usi��� i czeka�. I mie� nadziej�, �e Kathy zmieni zdanie
i zadzwoni. Tym razem nie czeka�o go �adne spotkanie, ostatnie dobieg�o ko�ca.
Kiedy dotar� do drzwi, us�ysza� dzwonek telefonu.

Johnny sta� przez chwil� z kluczem w r�ku i s�ucha� przera�liwego d�wi�ku


telefonu dobiegaj�cego zza drzwi. Czy to Kathy? � zastanawia� si�. Czy mo�e to on?
W�o�y� klucz do zamka, obr�ci� go i wszed� do pokoju; chwyciwszy s�uchawk�,
powiedzia�:
� S�ucham?
Dudni�cy, odleg�y g�os w trakcie swojego monologu mamrota�:
� ...niczego nie prowadzi, Barefoot, zostawienie jej. Zdrada; my�la�em, �e
rozumiesz, co do ciebie nale�y. Wobec niej tak samo jak wobec mnie. Nigdy nie
odszed�by� w trakcie sprzeczki. Celowo pozostawi�em cia�o do twojej dyspozycji,
aby� zosta�. Nie mo�esz... � Zmartwia�y Johnny z trzaskiem od�o�y� s�uchawk�.
Telefon natychmiast rozdzwoni� si� ponownie.
Tym razem nie zareagowa�. Id� do diab�a, pomy�la�. Podszed� do okna i wyjrza� na
ulic�, przypominaj�c sobie odbyt� przed laty rozmow� z Louisem, kt�ra na trwa�e
wry�a mu si� w pami��. Rozmow�, podczas kt�rej wysz�o na jaw, �e nie poszed� do
college�u, poniewa� chcia� umrze�. Spogl�daj�c na ulic�, pomy�la�: Mo�e powinienem
wyskoczy�. Przynajmniej sko�czy�yby si� telefony... i to wszystko. Najgorszy w tym
jest brak racjonalno�ci i logiki. My�li m�wi�cego s� niesp�jne, mgliste, pozbawione
sensu. Stary tak naprawd� nie �yje. Nie znajduje si� nawet w stanie p�ycia. Jego
�wiadomo�� ga�nie. A my musimy wys�uchiwa�, jak nieuchronnie, krok po kroku, zbli�a
si� do �mierci.
Lecz nawet w tym finalnym stadium nie jest wolna od swoich pragnie�. Jej apetyt
jest nieposkromiony. Ma �yczenia wzgl�dem niego, wzgl�dem Kathy; pewne cechy
charakteru Louisa Sarapisa pozosta�y aktywne i przebiegle usi�owa�y dopi�� swego.
Zachcianki stanowi�y zniekszta�cone odzwierciedlenie �ycze�, kt�re wyra�a� za
�ycia, a jednak nie spos�b by�o ich lekcewa�y�, nie spos�b by�o przed nimi uciec.
Telefon wci�� dzwoni�.
Mo�e to wcale nie Louis, przysz�o mu do g�owy. Mo�e to Kathy. Podni�s�
s�uchawk�. I zaraz od�o�y� j� z powrotem. Dudnienie nie pozostawia�o w�tpliwo�ci...
zadr�a�. Czy s�ycha� go jedynie przez telefon, czy dzia�a wybi�rczo?
Mia� wra�enie, �e nie.
Podszed� do stoj�cego w odleg�ym ko�cu pokoju telewizora i w��czy� go. Na
ekranie ukaza�y si� ruchliwe plamy �wiat�a. Dostrzeg� zarys czego�, co wygl�da�o
jak twarz.
Przecie� wszyscy to widz�, pomy�la�. Zmieni� kana�. Ponownie niewyra�ne rysy na
wp� zmaterializowanego na ekranie starca. Z g�o�nika dobieg� przyt�umiony pomruk: �
...jeszcze raz ci powtarzam, �e twoim obowi�zkiem jest... � Johnny wy��czy�
telewizor; zamazana twarz rozp�yn�a si� i w tle pobrzmiewa�o jedynie dzwonienie
telefonu.
Podni�s� s�uchawk� i powiedzia�:
� Louis, s�yszysz mnie?
� ...gdy przyjdzie czas wybor�w, to dopiero zobacz�. Ma odwag� kandydowa� po raz
drugi, przej�� na siebie odpowiedzialno�� finansow�, ostatecznie to przedsi�wzi�cie
nie dla biednych, obecny koszt startu... G�os nieprzerwanie snu� swoje wywody. Nie,
stary nie m�g� go s�ysze�. To nie by�a rozmowa, raczej monolog. Rzeczywista
komunikacja nie wchodzi�a w rachub�.
A jednak stary doskonale orientowa� si� w sprawach bie��cych; zdawa� si�
rozumie�, ba, widzie�, �e Johnny rzuci� prac�.
Od�o�ywszy s�uchawk�, Johnny usiad� i zapali� papierosa.
Nie mog� wr�ci� do Kathy, pomy�la�, je�eli nie zmieni� zdania i odradz� jej
sprzeda�. Przecie� to niemo�liwe, nie mog� tego zrobi�. Wykluczone. Co pozostaje mi
w tej sytuacji?
Jak d�ugo Sarapis ma zamiar mnie prze�ladowa�? Dok�d mam si� uda�?
Jeszcze raz podszed� do okna i wyjrza� na ulic�.

Claude St. Cyr rzuci� kioskarzowi monet� i si�gn�� po dziennik.


� Dzi�kuj�, sir lub madam � odpowiedzia� robot.
Artyku� na pierwszej stronie... St. Cyr zamruga� i przysz�o mu do g�owy, �e
postrada� zmys�y. Nie rozumia� tego, co czyta � czy te� raczej w og�le nie by� w
stanie odczyta� tekstu. Artyku� by� pozbawiony sensu; homeostatyczny cykl drukarski
w pe�ni zautomatyzowanej gazety ewidentnie szwankowa�. Na papierze widnia� jedynie
ci�g powi�zanych przypadkowo wyraz�w. To by�o gorsze ni� �Finnegans Wake�.
Czy�by jednak dob�r wyraz�w rzeczywi�cie by� przypadkowy? Jego uwag� przyci�gn��
jeden akapit.

Stoi w oknie pokoju hotelowego got�w wyskoczy�. Je�li macie zamiar prowadzi� z
ni� dalsze interesy, lepiej zaraz tam je�d�cie. Jest od niego zale�na, potrzebuje
m�czyzny, od kiedy jej m��, Paul Sharp, porzuci� j�. Hotel Antler, pok�j 604. Macie
czas. Johnny jest w gor�cej wodzie k�pany; nie powinien by� jej prowokowa�. Z moim
charakterem nie mo�na si� na to nabra�, a ona ma m�j charakter, ja...
� Johnny Barefoot stoi w oknie hotelu Antler i ma zamiar wyskoczy�, Sarapis nas
ostrzeg� � zakomunikowa� stoj�cemu obok Harveyowi St. Cyr. � Jed�my tam zaraz.
� Barefoot jest po naszej stronie � odrzek� Harvey, rzucaj�c mu przelotne
spojrzenie. � Nie mo�emy dopu�ci�, by targn�� si� na swoje �ycie. Ale dlaczego
Sarapis...
� Jed�my � zadecydowa� St. Cyr, kieruj�c si� w stron� helikoptera. Harvey
pobieg� za nim.

IV

Telefon ni st�d, ni zow�d przesta� dzwoni�. Johnny odwr�ci� si� od okna i


zobaczy� Kathy Sharp ze s�uchawk� w d�oni.
� Zadzwoni� do mnie � powiedzia�a. � I powiedzia� mi, gdzie jeste� i co
zamierzasz zrobi�.
� Bzdura � odpar�. � Nie mam zamiaru nic robi�. � Odsun�� si� od parapetu.
� My�la�, �e tak � odrzek�a Kathy.
� Czyli to oznacza, �e nie jest nieomylny. � Zauwa�y�, �e jego papieros dopali�
si� a� do filtra; wrzuci� go do popielniczki i zgasi�.
� Dziadek zawsze ci� lubi� � ci�gn�a Kathy. � Nie chcia�by, aby co� ci si�
sta�o.
� Je�li o mnie chodzi, nie mam z Louisem Sarapisem ju� nic wsp�lnego � odpar�
Johnny wzruszaj�c ramionami.
Kathy przystawi�a s�uchawk� do ucha; nie zwraca�a na Johnny�ego najmniejszej
uwagi � s�ucha�a dziadka; dostrzeg� to i umilk�. Cokolwiek by powiedzia�, i tak nie
mia�oby sensu.
� On m�wi � rzek�a Kathy � �e lec� tu Claude St. Cyr i Phil Harvey. Ich te�
tutaj wezwa�.
� Mi�o z jego strony � odpar� lakonicznie.
� Ja te� ci� lubi�, Johnny � powiedzia�a Kathy. � Rozumiem sympati� i podziw
dziadka. Rzeczywi�cie masz na uwadze moje dobro, prawda? Mo�e dobrowolnie zg�osz�
si� do szpitala, chocia� na kr�tko, na jaki� tydzie� albo kilka dni.
� Czy to wystarczy? � zapyta�.
� Kto wie. � Poda�a mu s�uchawk�. � Chce z tob� pom�wi�. Lepiej go wys�uchaj; i
tak znajdzie spos�b, aby do ciebie dotrze�. Dobrze o tym wiesz.
Johnny z oci�ganiem przyj�� s�uchawk� z jej r�ki.
� ...s�k w tym, �e straci�e� prac� i to ci� gn�bi. Kiedy nie pracujesz, masz
wra�enie, �e nie nadajesz si� do niczego, w�a�nie taki jeste�. Podoba mi si� to.
Jestem taki sam. S�uchaj, mam dla ciebie zadanie. Zajmij si� kampani� przedwyborcz�
Alfonsa Gama, dopilnuj, aby zosta� nominowany. Zadzwo� do Gama. Zadzwo� do Alfonsa
Gama. Johnny, zadzwo� do Gama. Zadzwo�...
Johnny od�o�y� s�uchawk�.
� Dosta�em prac� � oznajmi� Kathy. � Mam reprezentowa� Gama. Przynajmniej Louis
tak twierdzi.
� Zrobisz to? � zapyta� Kathy. � Zostaniesz jego P. R. na czas wybor�w?
Wzruszy� ramionami. Dlaczeg� by nie? Gam mia� du�o pieni�dzy; nie zawaha si�
zap�aci� krocie. I na pewno w niczym nie ust�powa� obecnemu prezydentowi, Kentowi
Margrave. Poza tym... Musz� mie� prac�, zrozumia� Johnny. Musz� jako� �y�. Mam �on�
i dwoje dzieci, tu nie ma �art�w.
� Uwa�asz, �e Gam ma tym razem jak�� szans�? � zapyta�a Kathy.
� Nie, nie s�dz�. Ale cuda zdarzaj� si� i w polityce, wystarczy wzi�� pod uwag�
niewiarygodny powr�t Richarda Nixona w 1968 roku.
� Jaki powinien obra� kierunek?
Popatrzy� na ni� uwa�nie.
� Om�wi� to z nim, a nie z tob�.
� Ci�gle si� gniewasz � powiedzia�a cicho Kathy. � Bo nie zgadzam si� na
sprzeda�. Pos�uchaj, Johnny. A gdybym tak tobie przekaza�a kontrol� nad
Archimedejskim.
� Co na to Louis? � zapyta� po chwili.
� Nie pyta�am go.
� Dobrze wiesz, �e nie zgodzi�by si�. Brakuje mi do�wiadczenia. Rzecz jasna,
znam podstawowe regu�y, uczestniczy�em w tym od pocz�tku. Ale...
� Nie umniejszaj swoich zas�ug � przerwa�a mu Kathy.
� Prosz� � powiedzia� Johnny. � Tylko mnie nie pouczaj. Spr�bujmy pozosta�
przyjaci�mi, dalekimi. � Gdybym mia� wymieni� jedn� rzecz, kt�rej nie znosz�,
doko�czy� w my�lach, to mora�y w ustach kobiety. I to dla mojego w�asnego dobra.
Drzwi do pokoju otworzy�y si� z hukiem, Claude St. Cyr i Phil Harvey wpadli do
pokoju i na widok Kathy odetchn�li z ulg�.
� A wi�c pani te� tu dotar�a � rzuci� zdyszany St. Cyr.
� Tak � powiedzia�a. � Martwi�am si� o Johnny�ego. � Poklepa�a go po ramieniu. �
Widzisz, ilu masz przyjaci�? Lepszych b�d� gorszych?
� Tak � odrzek�. I niespodziewanie ogarn�o go przygn�bienie.

Po po�udniu St. Cyr znalaz� troch� czasu, aby odwiedzi� Elektr� Harvey, by��
�on� swego obecnego pracodawcy.
� Pos�uchaj, laleczko � powiedzia� St. Cyr. � Staram si�, aby� tym razem wysz�a
na swoje. Je�li mi si� uda... � Otoczy� j� ramionami i u�cisn��. � Odzyskasz cz��
tego, co straci�a�. Nie wszystko, ale starczy, aby nieco poprawi� tw�j stosunek do
�ycia. � Poca�owa� j�, co napotka�o spodziewan� reakcj�, kobieta wdzi�cznie
odchyli�a si� do ty�u i mocno si� przytuli�a, wywo�uj�c seri� przyjemnych, ale i
nieoczekiwanie d�ugotrwa�ych dozna�.
� Tak przy okazji, mo�esz mi powiedzie�, co si� dzieje z telefonem i telewizj�?
� zapyta�a Elektra, odsuwaj�c si� wreszcie od niego. � Nie mog� si� nigdzie
dodzwoni�... zawsze kto� blokuje lini�. I ten obraz w telewizorze; jest ca�y
zamazany i zniekszta�cony, i w og�le si� nie zmienia, ci�gle przedstawia jakby
twarz.
� Nie przejmuj si� � odpar� Claude. � Pracujemy nad tym; wys�ali�my grup�
informator�w. � Jego ludzie kr��yli od jednego moratorium do nast�pnego w
poszukiwaniu cia�a Louisa. Wreszcie znajd� je i zako�cz� idiotyczn� sytuacj�... i
wszyscy odetchn� z ulg�.
Podchodz�c do barku, Elektra Harvey spyta�a:
� Czy Phil o nas wie? � Uwa�nie nala�a alkohol do szklanek.
� Nie � odpar� St. Cyr. � Zreszt� to i tak nie jego sprawa.
� Ale Phil jest bardzo uprzedzony wobec by�ych �on. Nie spodoba�oby mu si� to.
Zaraz by sobie co� ubzdura� na temat nielojalno�ci; skoro on mnie nie lubi�, ty
powiniene� odczuwa� to samo. Okre�la to mianem �integralno�ci�.
� Mi�o mi to s�ysze� � powiedzia� St. Cyr � ale diablo niewiele mog� na to
poradzi�. Poza tym i tak si� nie dowie.
� Mimo wszystko nie daje mi to spokoju � upiera�a si� Elektra, podaj�c mu
szklank�. � Widzisz, regulowa�am telewizor i... wiem, �e to brzmi niedorzecznie,
ale odnios�am wra�enie... � Urwa�a. � C�, wydawa�o mi si�, �e spiker wspomnia� co�
na nasz temat. G�os by� przyt�umiony, a odbi�r niewyra�ny, ale naprawd� s�ysza�am
twoje nazwisko i swoje. � Skierowa�a na niego ufne spojrzenie, wyg�adzaj�c z
roztargnieniem fa�d� sukienki.
� Nonsens, skarbie. � Poczu� wewn�trzny ch��d. Podszed� do telewizora i w��czy�
go. Chryste, pomy�la�. Czy ten Sarapis jest wsz�dzie? Czy ze swojej kryj�wki w
kosmosie widzi wszystko, co robimy?
My�l nie nale�a�a do optymistycznych, zw�aszcza �e pr�bowa� nak�oni� wnuczk�
Louisa do zawarcia nieaprobowanej przez niego umowy.
Grozi mi, pomy�la� St. Cyr, w zamy�leniu reguluj�c odbiornik zdr�twia�ymi
palcami.

� Tak w og�le, panie Barefoot, to sam mia�em do pana dzwoni� powiedzia� Alfons
Gam. � Otrzyma�em od pana Sarapisa telegram, w kt�rym radzi mi pan zatrudni�. S�dz�
jednak, �e powinni�my wyst�pi� z czym� zupe�nie nowym. Margrave ma nad nami
znacz�c� przewag�.
� To prawda � przyzna� Johnny. � B�d�my realistami; tym razem otrzymamy pomoc.
Od Louisa Sarapisa.
� Ostatnio te� mia� mi pom�c � zauwa�y� Gam. � Na niewiele si� to zda�o.
� Tym razem pomoc nast�pi na ca�kowicie odmiennej p�aszczy�nie. � Ostatecznie,
pomy�la� Johnny, stary sprawuje kontrol� nad wszystkimi mediami, nad pras�, radiem
i telewizj�, nawet, Bo�e uchowaj, telekomunikacj�. Z tak� w�adz� Louis m�g� robi�,
co mu si� �ywnie podoba�o.
On wcale mnie nie potrzebuje, u�wiadomi� sobie ironicznie. Ale nie powiedzia�
tego g�o�no; najwidoczniej Gam nie w pe�ni uzmys�owi� sobie pot�g� Louisa. Poza
tym, praca zawsze jest prac�.
� Czy ostatnio w��cza� pan telewizor? � zapyta� Gam. � Albo pr�bowa� korzysta� z
telefonu, albo cho�by kupi� gazet�? Nie ma tam nic pr�cz steku g�upot. Je�li to
Louis, nie mamy co liczy� na jego wsparcie podczas Zjazdu. On jest... na
wyko�czeniu. Plecie bzdury.
� Wiem � odpar� wymijaj�co Johnny.
� Obawiam si�, �e bez wzgl�du na to, jakie mia� plany co do swego p�ycia, diabli
je wzi�li � uzna� Gam. Nie wygl�da� na cz�owieka, kt�ry spodziewa si� wygra�
wybory. � Pa�ski podziw dla Louisa z pewno�ci� w tej chwili przerasta m�j � doda�.
� Szczerze m�wi�c, panie Barefoot, odby�em rozmow� z panem St. Cyrem i jego wnioski
nie napawaj� mnie optymizmem. Postanowi�em brn�� dalej, ale naprawd�... � Machn��
r�k�. � Claude St. Cyr powiedzia� mi prosto w oczy, �e jestem z g�ry skazany na
pora�k�.
� A pan mu wierzy? On jest teraz po drugiej stronie, trzyma z Philem Harveyem. �
Johnny ze zdumieniem przyj�� �atwowierno�� swojego rozm�wcy.
� Powiedzia�em mu, �e wygram � wymamrota� Gam. � Ale s�owo daj�, ta gadanina z
ka�dego telewizora i s�uchawki... jest obrzydliwa. Zniech�ca mnie, chcia�bym uciec
jak najdalej od niej.
� Rozumiem to � odpar� Johnny.
� Louis nigdy taki nie by� � poskar�y� si� Gam. � Teraz tylko plecie trzy po
trzy. Nawet je�li przyczyni si� do mojej nominacji... to czy rzeczywi�cie mi na tym
zale�y? Jestem zm�czony, panie Barefoot. Bardzo zm�czony. � Umilk�.
� Je�eli liczy pan na s�owa otuchy z mojej strony � odrzek� Johnny � to trafi�
pan pod niew�a�ciwy adres. � G�os z telefonu i telewizji budzi� w nim podobne
odczucia. Do tego stopnia, �e nie by� w stanie pocieszy� Gama.
� Jest pan specem od P. R. � powiedzia� Gam. � Czy nie mo�e pan obudzi�
entuzjazmu tam, gdzie go nie ma? Niech pan przekona mnie, panie Barefoot, a ja
przekonam �wiat. � Wyj�� z kieszeni zmi�t� kartk�. To przysz�o od Louisa.
Najwidoczniej oddzia�uje na telegraf w r�wnym stopniu, jak na inne media. � Poda�
wiadomo�� Johnny�emu.
� Post�powa� wtedy sensowniej � uzna� Johnny. � Kiedy to napisa�?
� W�a�nie o to mi chodzi! Jego stan gwa�townie si� pogarsza. Kiedy rozpocznie
si� Zjazd � zosta� zaledwie jeden dzie� � czego mo�emy si� po nim spodziewa�?
Obawiam si� najgorszego. Nie chcia�bym si� w to miesza�. Mimo to pragn� spr�bowa� �
doda�a. � Zatem Barefoot, b�dzie pan za mnie pertraktowa� z Louisem, spe�ni pan
rol� po�rednika. Medium � dorzuci� po namy�le.
� To znaczy?
� Po�rednika pomi�dzy Bogiem a cz�owiekiem � odpar� Gam.
� Je�li ma pan zamiar u�ywa� takiego s�ownictwa, to z nominacji nici, mog� to
panu obieca� � ostrzeg� Johnny.
� Napijemy si�? � zaproponowa� z krzywym u�miechem Gam. Przeszed� z salonu do
kuchni. � Szkocka? Bourbon?
� Bourbon � zadecydowa� Johnny.
� Co pan my�li o tej dziewczynie, wnuczce Louisa?
� Lubi� j� � odpar�. I by�a to prawda.
� Nawet mimo faktu, �e to wariatka, narkomanka, kryminalistka i do tego
fanatyczka religijna?
� Owszem � odpar� oschle Johnny.
� My�l�, �e postrada� pan zmys�y � stwierdzi� Gam. � Ale przyznam panu racj�. To
dobry cz�owiek. Znam j� od pewnego czasu. Prawd� m�wi�c, nie mam poj�cia, sk�d u
niej taka odchy�ka. Nie jestem psychologiem... pewnie ma to jaki� zwi�zek z
Louisem. Jej bezkrytyczne przywi�zanie graniczy z fanatyzmem. Co wed�ug mnie nie
jest pozbawione uroku.
� Okropny ten bourbon � oceni� Johnny, poci�gaj�c �yk ze szklanki.
� Stary sir muskrat � odpar� z grymasem Gam. � Zgadzam si� z panem.
� Niech pan lepiej poda co� lepszego � poradzi� Johnny. � Inaczej w polityce
jest pan sko�czony.
� W�a�nie dlatego ci� potrzebuj� � powiedzia� Gam. � Rozumiesz?
� Jasne � odrzek� Johnny, przechodz�c do kuchni. Przela� zawarto�� szklanki z
powrotem do butelki i dla odmiany zainteresowa� si� szkock�.
� Jak� przewidujesz strategi�? � zapyta� Alfons Gam.
� Wed�ug mnie najlepszym... jedynym sposobem b�dzie wykorzysta� emocje wywo�ane
�mierci� Louisa � powiedzia� Johnny. � Widzia�em �a�obnik�w ustawiaj�cych si� w
kolejki; widok nie mia� sobie r�wnych, Alfons. Przychodzili dzie� w dzie�. Kiedy
�y�, wielu ludzi ba�o si� go, przera�a�a ich jego pot�ga. Teraz mog� odetchn��
g��biej, on odszed�, a z�owrogie aspekty jego...
� Ale� Johnny, on nie odszed�, w tym s�k � przerwa� mu Gam. Ogl�da�e� telewizj�,
ten gadaj�cy stw�r to w�a�nie on!
� Oni o tym nie wiedz� � odpar� Johnny. � Ludzie zostali wprawieni w
os�upienie... podobnie jak pierwsza osoba, kt�ra odebra�a sygna�. Ten technik w
pobli�u Trz�sawiska Kennedy�ego. Dlaczego mieliby kojarzy� wy�adowania elektryczne
oddalone od Ziemi o tydzie� �wietlny z Louisem Sarapisem? � doda� z naciskiem.
� My�l�, �e pope�niasz b��d, Johnny � odrzek� Gam po chwili. � Lecz Louis
poleci� mi ci� zatrudni� i mam zamiar go pos�ucha�. Pozostawiam ci woln� r�k�;
polegam na twojej ekspertyzie.
� Dzi�kuj� � odrzek� Johnny. � Nie zawiedziesz si�. � W g��bi serca jednak wcale
nie by� tego taki pewien. Mo�e ludzie s� m�drzejsi, ni�bym ich o to podejrzewa�,
przysz�o mu do g�owy. Mo�e rzeczywi�cie pope�niam b��d. Lecz jaka inna strategia
wchodzi�a w rachub�? Brakowa�o mu pomys��w; albo zrobi� u�ytek z powi�za� Gama z
Louisem, albo nie pozostawa�o im nic, na czym mogliby si� oprze�.
Plan opiera� si� na chwiejnych podstawach � do rozpocz�cia Zjazdu pozosta� jeden
dzie�. Nie podoba�o mu si� to.
Zadzwoni� telefon w pokoju Gama.
� To pewnie on � rzuci� Gam. � Chcesz z nim pom�wi�? Szczerze m�wi�c boj� si�
podnie�� s�uchawk�.
� Niech sobie dzwoni � zadecydowa� Johnny. Gam mia� racj�; nie by�o to
przyjemne.
� Ale i tak nie mo�emy przed nim uciec � zauwa�y� Gam � je�li chce si� z nami
skontaktowa�; wszystko jedno, czy przez telefon, czy za pomoc� gazety. Wczoraj
pr�bowa�em skorzysta� z mojej elektrycznej maszyny do pisania... zamiast listu
otrzyma�em podobny miszmasz... to jego sprawka.
�aden z nich nie wykona� ruchu w kierunku telefonu. Pozwolili mu dzwoni�.
� Chcesz jak�� zaliczk�? � zapyta� Gam. � Troch� got�wki?
� Ch�tnie � odpar� Johnny. � Dzisiaj rzuci�em prac� w Archimedejskim.
Si�gaj�c do kieszeni po portfel, Gam powiedzia�:
� Dam ci czek. � Popatrzy� uwa�nie na Johnny�ego. � Lubisz j�, ale nie mo�esz z
ni� pracowa�, co?
� Zgadza si� � skwitowa� kr�tko Johnny. Gam taktownie nie dr��y� tematu. Johnny
by� mu za to wdzi�czny.
W momencie gdy czek zmieni� w�a�ciciela, dzwonek telefonu urwa� si� r�wnie
gwa�townie, jak rozpocz��.
Czy istnia� mi�dzy tymi zdarzeniami jaki� zwi�zek? Johnny zamy�li� si�. Czy mo�e
to przypadek? Trudno zgadn��. Louis najwyra�niej wiedzia� wszystko... tak czy
inaczej, dopi�� swego, da� to do zrozumienia im obu.
� Chyba post�pili�my s�usznie � podsumowa� Gam. � S�uchaj, Johnny, mam nadziej�,
�e pogodzisz si� z Kathy Egmont Sharp. Dla jej dobra, ona potrzebuje pomocy. I to
du�ej.
Johnny odchrz�kn��.
� Teraz, kiedy dla niej nie pracujesz, zdecyduj si� na jeszcze jedn� pr�b� �
powiedzia� Gam. � Zgoda?
� Zastanowi� si� � odpar� Johnny.
� To chora dziewczyna i ci��y na niej ogrom odpowiedzialno�ci. Dobrze o tym
wiesz. Cokolwiek doprowadzi�o do konfliktu mi�dzy wami, spr�buj wykrzesa� z siebie
cho� troch� zrozumienia, zanim b�dzie za p�no. To jedyny spos�b.
Johnny nie odpowiedzia�. Ale w duchu przyzna� Gamowi racj�.
Mimo to... jak mia� tego dokona�? Nie wiedzia�. Jak porozumie� si� z osob�
niezr�wnowa�on� psychicznie? � pomy�la�. Jak za�agodzi� konflikt? W normalnych
warunkach to pytanie przysporzy�oby mu wiele trudno�ci... obecna sytuacja za�
zawiera�a w sobie wiele podtekst�w.
Louis mia� w tym sw�j udzia�. Oraz uczucia Kathy wzgl�dem Louisa. Nale�a�o je
zmieni� i po�o�y� kres �lepej adoracji.
� Co twoja �ona s�dzi na jej temat? � zapyta� Gam.
� Sarah Belle? � zdumia� si� Johnny. � Nigdy si� nie spotka�y. Dlaczego pytasz?
Gam bez s�owa zmierzy� go wzrokiem.
� Cholernie dziwne pytanie � stwierdzi� Johnny.
� Cholernie dziwna dziewczyna, ta Kathy � dorzuci� Gam. � Dziwniejsza, ni� ci
si� wydaje, przyjacielu. S� rzeczy, o kt�rych nie masz zielonego poj�cia. � I na
tym poprzesta�.

� Ciekawi mnie jedno � powiedzia� do Claude�a St. Cyra Phil Harvey. � Oto
pytanie, na kt�re musimy uzyska� odpowied�, je�li realnie my�limy o pakiecie
wi�kszo�ciowym Wilhelminy. Gdzie jest cia�o?
� Szukamy go � odpar� cierpliwie St. Cyr. � Sprawdzamy wszystkie moratoria,
jedno po drugim. W gr� wchodz� niema�e pieni�dze; najwyra�niej kto� sowicie op�aca
ich milczenie, a skoro mamy przekona� ich do wsp�pracy...
� Ta dziewczyna � przerwa� mu Harvey � post�puje zgodnie ze wskaz�wkami
wysy�anymi zza grobu. Pomimo faktu, �e si�y Louisa s� na wyczerpaniu... ona nadal
si� go s�ucha. To... nienaturalne. � Zdegustowany pokr�ci� g�ow�.
� Zgadzam si� z tob� � przytakn�� St. Cyr. � Lepiej nie mo�na by�o tego wyrazi�.
Dzi� rano, kiedy si� goli�em... us�ysza�em go w telewizji. Zatrz�s� si�. � Chcia�em
przez to powiedzie�, �e teraz bombarduje nas ze wszystkich stron.
� Mamy dzisiaj pierwszy dzie� Zjazdu � o�wiadczy� Harvey. Wyjrza� przez okno na
samochody i przechodni�w. � Louis skoncentruje si� na pr�bie przeforsowania
kandydatury Alfonsa Gama. To samo dotyczy Johnny�ego, kt�ry pracuje dla Gama z
polecenia Louisa. Mo�e tym razem nam si� powiedzie Rozumiesz? Mo�e zapomnia� o
Kathy, Bo�e, przecie� nie mo�e by� w stu miejscach naraz.
� Ale Kathy nie przebywa teraz w Archimedejskim � powiedzia� cicho St. Cyr.
� No to gdzie jest? W Delaware? W Wilhelmina Securities? Odszukanie jej nie
powinno stanowi� �adnego problemu.
� Jest chora � oznajmi� St. Cyr. � Znajduje si� szpitalu, Phil. Przyj�to j� tam
zesz�ego wieczora. Pewnie to ma zwi�zek z na�ogiem.
Zapad�a cisza.
� Niema�o wiesz � uzna� wreszcie Harvey. � Sk�d masz takie wiadomo�ci?
� Z telefonu i telewizji. Nie wiem jednak, gdzie jest ten szpital. Mo�e chodzi o
Lun� albo Marsa, mo�e nawet o planet�, z kt�rej przylecia�a. Odnosz� wra�enie, �e
jej stan jest powa�ny. Odej�cie Johnny�ego wytr�ci�o j� z r�wnowagi. � Z powag�
popatrzy� na swego pracodawc�. � To wszystko, co wiem, Phil.
� Czy wed�ug ciebie Johnny Barefoot wie, gdzie ona jest?
� W�tpi�.
� Za�o�� si�, �e spr�buje do niego zadzwoni� � powiedzia� z namys�em Harvey. �
Za�o�� si� te�, �e on albo wie, albo wkr�tce b�dzie wiedzia�. Gdyby�my tylko
zdo�ali za�o�y� mu pods�uch... i przepuszcza� jego rozmowy przez nasz� lini�.
� Tak, ale przecie� te gadki przez telefon � zacz�� St. Cyr � to tylko jaki�
be�kot. Sprawka Louisa. � Zastanawia� si�, co czeka Przedsi�biorstwo
Archimedejskie, je�li Kathy zostanie uznana za niezdoln� do sprawowania nad nim
kontroli i zmuszona do zrzeczenia si� swoich praw. Skomplikowana sprawa, w
zale�no�ci od tego, czy prawo ziemskie, czy...
� Nie mo�emy znale�� ani jej, ani cia�a � m�wi� Harvey. � Tymczasem Zjazd w toku
i nominuj� tego przebrzyd�ego Gama, marionetk� Louisa. Potem dowiemy si�, �e zosta�
prezydentem. � Popatrzy� na St. Cyra z niech�ci�. � Jak do tej pory nie mam z
ciebie wiele po�ytku, Claude.
� Przeszukamy szpitale. Ale s� ich dziesi�tki tysi�cy. A je�li nie znajdziemy
jej tu, to szukaj wiatru w polu. � Poczu� si� bezradny. Kr�cimy si� w k�ko,
pomy�la�. Zmierzamy donik�d. C�, pozostaje nam dalej �ledzi� informacje
telewizyjne, uzna�. Przynajmniej to jaka� pomoc.
� Id� na obrady Zjazdu � oznajmi� Harvey. � Do zobaczenia. Je�li natrafisz na
co� ciekawego � w co w�tpi� � wiesz, gdzie mnie szuka�. Podszed� do drzwi, chwil�
potem St. Cyr pozosta� sam.
Diabli, pomy�la�. I co ma teraz robi�? Mo�e te� powinienem uda� si� na obrady?
Chcia� jednak sprawdzi� jeszcze jedno moratorium; jego ludzie wprawdzie ju� tam
byli, ale mia� zamiar odwiedzi� je osobi�cie. Le�a�o dok�adnie w gu�cie Louisa,
jego w�a�ciciel nosi� d�wi�czne nazwisko Herbert Sch�nheit von Vogelsang, co
znaczy�o po niemiecku Herbert Pi�kno Ptasiego Trelu � nazwisko w sam raz dla
cz�owieka, kt�ry prowadzi� Moratorium Ukochanych Wsp�braci w centrum Los Angeles, z
filiami w Chicago, Nowym Jorku i Cleveland.

Kiedy dotar� do moratorium, za��da� osobistego widzenia z Sch�nheitem von


Vogelsangiem. Praca w moratorium wrza�a; Dzie� Zmartwychwstania by� za pasem i
drobnomieszczanie, kt�rzy t�umnie uczestniczyli w podobnych uroczysto�ciach,
ustawiali si� w kolejki po odbi�r swoich p�ywych krewnych.
� S�ucham pana � powiedzia� Sch�nheit von Vogelsang, kiedy wreszcie pojawi� si�
w recepcji. � Chcia� pan ze mn� rozmawia�.
St. Cyr po�o�y� na biurku swoj� wizyt�wk�; wed�ug zawartej na niej informacji
wci�� pe�ni� funkcj� radcy prawnego Przedsi�biorstwa Archimedejskiego.
� Nazywam si� Claude St. Cyr � oznajmi�. � Przypuszczam, �e pan o mnie s�ysza�.
Sch�nheit von Vogelsang rzuci� okiem na wizyt�wk� i zd�bia�.
� Daj� s�owo, panie St. Cyr, staramy si�, naprawd� si� staramy. Pr�buj�c uzyska�
z nim kontakt, wydali�my z w�asnej kieszeni ponad tysi�c dolar�w, sprowadzili�my z
Japonii fachow� aparatur�. I nic. � L�kliwie odsun�� si� od biurka. � Niech pan sam
zobaczy. Naprawd�, uwa�am, �e kto� robi to celowo, podobne usterki nie s�
przypadkowe, je�li pan rozumie, co mam na my�li.
� Chc� go zobaczy� � za��da� St. Cyr.
� Naturalnie. � Poblad�y w�a�ciciel moratorium ochoczo poprowadzi� go do
ch�odni, gdzie spoczywa�a trumna ze zw�okami Louisa Sarapisa. � Planuje pan
wszcz�cie post�powania? � zapyta� ze strachem w�a�ciciel. � Zapewniam pana, �e...
� Przyjecha�em tu � przerwa� mu St. Cyr � tylko po to, aby zabra� cia�o. Niech
pa�scy ludzie za�aduj� je na ci�ar�wk�.
� Tak jest, panie St. Cyr � przytakn�� potulnie Herb Sch�nheit von Vogelsang.
Gestem przywo�a� dw�ch pracownik�w i wyda� im polecenia. � Czy ma pan swoj�
ci�ar�wk�, panie St. Cyr? � zapyta�.
� Mo�e pan udost�pni� w�asn� � rzuci� ozi�ble St. Cyr.
Niebawem trumna zosta�a umieszczona w samochodzie i kierowca zwr�ci� si� do St.
Cyra z pytaniem o dalsze instrukcje.
St. Cyr poda� mu adres Phila Harveya.
� Co si� tyczy post�powania �ledczego � zagai� ponownie Herb Sch�nheit von
Vogelsang, kiedy St. Cyr siada� na fotelu obok kierowcy chyba nie podejrzewa nas
pan o zaniedbanie, prawda, panie St. Cyr? Je�li tak...
� Spraw� uznajemy za zamkni�t� � uci�� sucho St. Cyr i kaza� kierowcy jecha�.
Z chwil� gdy opu�cili moratorium, St. Cyr wybuchn�� niepowstrzymanym �miechem.
� Co pana tak �mieszy? � zapyta� kierowca.
� Nic � odpar� rozbawiony St. Cyr.

Kiedy ustawiono trumn� w domu Harveya i kierowca moratorium odjecha�, St. Cyr
podni�s� s�uchawk� i wybra� numer. Jednak po��czenie z sal� obrad okaza�o si�
niemo�liwe. W s�uchawce rozbrzmiewa�a jedynie dudni�ca litania Louisa Sarapisa.
Niech�tnie od�o�y� s�uchawk�, czuj�c przyp�yw gwa�townej determinacji.
Dosy� tego, postanowi� St. Cyr. Nie b�d� czeka� na pozwolenie Harveya, nic mi po
nim.
Przeszuka� salon i znalaz� w szufladzie biurka pistolet. Celuj�c w trumn� z
cia�em Sarapisa nacisn�� spust.
Obudowa trumny posz�a z dymem, natomiast sama trumna stopi�a si� jak rozgrzany
plastik. Cia�o skurczy�o si� i zmieni�o si� w zw�glone szcz�tki.
St. Cyr z zadowoleniem od�o�y� bro� z powrotem do szuflady.
Ponownie si�gn�� po s�uchawk�.
I ponownie us�ysza� w niej monotonny g�os:
� ...nie zrobi tego nikt opr�cz Gama; Gam asa w r�kawie mam �wietny slogan,
Johnny. Gam asa w r�kawie mam; zapami�taj. Ja b�d� m�wi�. Daj mi mikrofon, to im
powiem; Gam asa w r�kawie mam. Gam...
Claude St. Cyr rzuci� s�uchawk� na wide�ki i obr�ci� si� w kierunku szcz�tk�w
Louisa Sarapisa; spogl�da� na nie z niedowierzaniem. Po w��czeniu telewizora
przekona� si�, �e g�os p�yn�� r�wnie� i z niego; nic nie uleg�o zmianie.
G�os Louisa Sarapisa nie pochodzi� z cia�a. Cia�o przesta�o istnie�. Pomi�dzy
nimi nie by�o �adnego zwi�zku.
Claude St. Cyr usiad� na krze�le i zapali� papierosa, pr�buj�c dociec sedna
sprawy. Rozwi�zanie musia�o znajdowa� si� w zasi�gu r�ki.
Lecz nie do ko�ca.

Kolejk� jednotorow� � sw�j helikopter zostawi� w Moratorium Ukochanych Wsp�braci


� Claude St. Cyr pojecha� do sali obrad. Zgodnie z jego przewidywaniami budynek by�
zat�oczony, panowa� niezno�ny ha�as. Za po�rednictwem mechanicznego porz�dkowego
uzyska� dost�p do megafonu i wezwa� Phila Harveya do jednej z sal bocznych
s�u��cych jako miejsce poufnych spotka� delegat�w.
Niebawem nadszed� Harvey, w�osy stercza�y mu na wszystkie strony, co by�o
skutkiem przepychania si� przez g�sty t�um zgromadzonych.
� O co chodzi, Claude? � zapyta�, po czym uwa�nie przyjrza� si� twarzy swego
doradcy. � Lepiej od razu powiedz � poradzi� mu �ciszonym g�osem.
� Ten g�os, kt�ry s�yszymy, to wcale nie Louis! � wyrzuci� z siebie St. Cyr. �
Kto� si� pod niego podszywa!
� Sk�d wiesz?
Powiedzia� mu.
� Nie ma w�tpliwo�ci co do cia�a, kt�re zniszczy�e�, na sto procent zabra�e� z
moratorium zw�oki Louisa? � spyta� Hervey kiwaj�c g�ow�.
� Nie wiem, czy na sto procent � odrzek� St. Cyr. � Ale chyba tak, ufam, �e tak
si� sta�o. � Na szczeg�ow� analiz� by�o ju� za p�no.
� Ale wobec tego kto to mo�e by�? � zastanawia� si� Harvey. � Bo�e, przecie� to
dociera do nas spoza Uk�adu S�onecznego... mo�e to kosmici? Szydercze echo,
nieznana nam reakcja nieorganiczna? Pozbawiony celowo�ci proces?
St. Cyr roze�mia� si�.
� Co ty opowiadasz, Phil. Przesta�.
� Jak chcesz, Claude. � Harvey skin�� g�ow�. � Skoro uwa�asz, �e to kto� st�d...
� Nie mam poj�cia � odpar� szczerze St. Cyr. � My�l� jednak, �e to kto�
tutejszy, kto zna� Louisa na tyle dobrze, aby na�ladowa� jego spos�b m�wienia. �
Umilk�. Na tym etapie jego procesy my�lowe napotyka�y zdecydowany op�r... dalej w
g�owie mia� ju� tylko pustk�. Przera�aj�c� pustk�.
Co za ob��d, pomy�la�. To, co uwa�ali�my za symptom rozk�adu, stanowi bardziej
form� szale�stwa ni� degeneracji. A mo�e szale�stwo samo w sobie jest degeneracj�?
Nie wiedzia�; nie posiad� wiedzy z zakresu psychiatrii, chyba �e dotyczy�a jakich�
aspekt�w prawnych. Aspekty prawne jednak w tej sytuacji nie znajdowa�y
zastosowania.
� Czy Gam ju� zosta� nominowany? � zapyta� Harveya.
� Jeszcze nie. Mimo to og�oszenia nominacji spodziewamy si� dzisiaj. Plotka
g�osi, �e ma to nast�pi� z inicjatywy delegata z Montany.
� Jest tu Johnny Barefoot?
� Tak. � Harvey kiwn�� g�ow�. � Uwija si� jak w ukropie, werbuj�c delegat�w z
r�nych ugrupowa�. Rzecz jasna ani �ladu Gama. Nie przyjdzie do chwili og�oszenia
nominacji, wtedy dopiero zacznie si� cyrk. Wiwaty, parady, wymachiwanie
sztandarami... jego zwolennicy czekaj� w gotowo�ci.
� Jaki� �lad bytno�ci... � St. Cyr zawaha� si�. � Tego, co uznawali�my za
Louisa? Jego obecno�ci? � Czegokolwiek, pomy�la�.
� Na razie nie � odpowiedzia� Harvey.
� My�l�, �e przed up�ywem dnia da o sobie zna� � rzek� St. Cyr.
Harvey pokiwa� g�ow�; on te� tak uwa�a�.
� Boisz si�? � zapyta� St. Cyr.
� Pewnie � odpar� Harvey. � Tysi�c razy bardziej ni� do tej pory, skoro teraz
nawet nie wiemy, z kim albo czym mamy do czynienia.
� Masz racj�, �e si� boisz � powiedzia� St. Cyr. Sam czu� si� podobnie.
� Mo�e powinni�my powiedzie� Johnny�emu � zasugerowa� Harvey.
� Niech sam si� dowie � uci�� St. Cyr.
� Dobrze, Claude � odrzek� Harvey. � Jak chcesz. Ostatecznie, to w�a�nie ty
wpad�e� na trop cia�a Louisa, mam do ciebie pe�ne zaufanie.
Z jednej strony �a�uj�, �e tak si� sta�o, pomy�la� St. Cyr. �a�uj�, �e pozna�em
prawd�; by�o nam lepiej, kiedy wierzyli�my, �e z ka�dej gazety, telefonu i
telewizora p�ynie do nas g�os Louisa.
Tamto by�o z�e, ale to jest znacznie gorsze. Chocia�, przysz�o mu do g�owy, mam
wra�enie, �e odpowied� na wszystkie pytania znajduje si� na wyci�gni�cie r�ki.
Musz� spr�bowa�, postanowi� w duchu. Spr�bowa� j� znale��. SPR�BOWA�!

Siedz�cy samotnie w bocznej sali Johnny Barefoot w napi�ciu �ledzi� na monitorze


przebieg obrad. Natarczywa obecno�� istoty spoza Uk�adu na razie nie dawa�a o sobie
zna�, dzi�ki czemu przys�uchiwa� si� mowie na cze�� Alfonsa Gama wyg�aszanej przez
delegata z Montany.
By� zm�czony. Ca�a procedura Zjazdu, przem�wienia i parady nadwer�y�y jego nerwy
i nie sprzyja�y aktualnej kondycji psychicznej. Co za cholerne przedstawienie,
pomy�la�. Demonstracja czego? Skoro Gamo�wi zale�a�o na nominacji, i tak by j�
uzyska�, ca�a reszta by�a jak najzupe�niej zb�dna.
Nie m�g� przesta� my�le� o Karny Egmont Sharp.
Nie widzia� dziewczyny od czasu jej wyjazdu do szpitala w San Francisco. Nie
mia� poj�cia, jak si� czu�a i czy terapia przynosi�a po��dane rezultaty.
Intuicja podpowiada�a mu, �e nie.
Czy stan Kathy by� powa�ny? Pewnie tak, bez wzgl�du na to, czy bra�a narkotyki,
czy te� nie; czu�, �e tak jest. Mo�e nigdy nie zostanie wypisana ze szpitala; bra�
t� mo�liwo�� pod uwag�.
Z drugiej strony � je�li zapragnie opu�ci� szpital, uzna�, �e �adna si�a nie
b�dzie w stanie jej powstrzyma�. Nie mia� co do tego �adnych w�tpliwo�ci.
Wszystko zale�a�o tylko od niej. Dobrowolnie podda�a si� terapii. Opu�ci szpital
� o ile to w og�le nast�pi � w ten sam spos�b. Nikt nie m�g� Kathy do niczego
zmusi�... poddanie si� czyjej� woli k��ci�o si� z jej charakterem. Co, jak s�dzi�,
pozostawa�o w zwi�zku z przebiegiem choroby.
Drzwi do sali si� otworzy�y. Podni�s� wzrok znad monitora.
I zobaczy� Claude�a St. Cyra, kt�ry mierzy� do niego z pistoletu.
� Gdzie jest Kathy? � zapyta� St. Cyr.
� Nie wiem � odpar� Johnny, powoli wstaj�c z krzes�a.
� Ale� wiesz. Je�li mi nie powiesz, zabij� ci�.
� Dlaczego? � zapyta�, zachodz�c w g�ow�, co sk�oni�o St. Cyra do takiej
determinacji.
� Czy ten szpital jest na Ziemi? � rzuci� St. Cyr. Wci�� celuj�c w Johnny�ego, z
wolna ruszy� w jego kierunku.
� Tak � odpar� z oci�ganiem Johnny.
� W kt�rym mie�cie?
� Co ty knujesz? � spyta� Johnny. � To niepodobne do ciebie, Claude; dotychczas
post�powa�e� zgodnie z prawem.
� Mam podstawy s�dzi�, �e g�os nale�y do Kathy � powiedzia� St. Cyr. � Wiem, �e
jest to g�os Louisa, to wi�cej ni� pewne. Kathy jest najbardziej zdegenerowan�
osoba, jak� znam. Podaj mi nazw� szpitala.
� Jedynym sposobem, aby przekona� si�, �e to nie Louis � odpar� Johnny � by�oby
zniszczenie jego cia�a.
� Trafi�e� w sedno � potwierdzi� St. Cyr.
A wi�c to tak, dotar�o do Johnny�ego. Znalaz�e� w�a�ciwe moratorium; dotar�e� do
Herba Sch�nheita von Vogelsanga. A wi�c to tak.
Ponownie otwarto drzwi do sali; do �rodka wkroczy�a grupa wiwatuj�cych i dm�cych
w tr�bki delegat�w, zwolennicy Gama trzymali r�cznie malowane transparenty. St. Cyr
odwr�ci� si� i zagrozi� im pistoletem w tej samej chwili Johnny Barefoot przemkn��
obok delegat�w, dopad� drzwi i wybieg� na korytarz.
Chwil� potem trafi� do sali g��wnej, gdzie wiwatowano na cze�� Gama. Z
umieszczonych pod sufitem g�o�nik�w rozbrzmiewa� dudni�cy g�os.
� G�osuj na Gama, Gam asa w r�kawie mam, Gam, Gam, g�osuj na Gama, g�osuj na
Gama; Gam asa w r�kawie mam. Gam, Gam, Gam, asa mam...
Kathy, pomy�la�. To nie mo�esz by� ty; to niemo�liwe. Wybieg� z sali,
przeciskaj�c si� przez rozta�czon� gromad� rozszala�ych delegat�w i potr�caj�c
ludzi o szklistych spojrzeniach, ubranych w �mieszne kapelusze i wymachuj�cych
chor�giewkami... wypad� na ulic�, gdzie zgromadzeni gor�czkowo pchali si� do
zaparkowanych helikopter�w i samochod�w.
Je�li to ty, pomy�la�, to jeste� zbyt chora, aby kiedykolwiek opu�ci� szpital.
Nawet je�eli tego chcesz. Czeka�a� na �mier� Louisa, tak? Nienawidzisz nas? Czy
mo�e si� nas boisz? Co t�umaczy twoje post�powanie... jaka jest jego przyczyna?
Zatrzyma� helikopter oznaczony napisem TAXI.
� Do San Francisco � rzuci� do pilota.
Mo�e nie jeste� �wiadoma tego, co robisz. Mo�e to proces autonomiczny wynikaj�cy
z twojej pod�wiadomo�ci. Tw�j umy�l rozszczepi� si� na dwoje, jedna cz�� to ta,
kt�r� widzimy, a druga...
Kt�r� s�yszymy.
Czy powinni�my ciebie �a�owa�? Czy te� nienawidzi�, ba� si�? ILE Z�EGO JESTE�
WSTANIE UCZYNI�? S�dz�, �e w�a�nie w tym s�k. Kocham ci�. Przynajmniej na sw�j
spos�b. Zale�y mi na tobie, jest to rodzaj mi�o�ci, nie takiej, jak� czuj� do �ony
i dzieci, ale r�wnie silnej. Cholera, to straszne. Mo�e St. Cyr jest w b��dzie;
mo�e wcale nie chodzi o ciebie.
Helikopter wzni�s� si� ponad budynki i skierowa� na zach�d. Jego �mig�o wirowa�o
z zawrotn� szybko�ci�.

Stoj�cy przed gmachem obrad St. Cyr i Phil Harvey odprowadzili helikopter
wzrokiem.
� Podzia�a�o � rzek� St. Cyr. � Przynajmniej ruszy� si� z miejsca. Pewnie leci
do Los Angeles albo do San Francisco.
Phil Harvey zatrzyma� nast�pny helikopter; wsiedli do �rodka.
� Widzi pan tamt� taks�wk�? Prosz� si� jej trzyma�, niech pozostanie w zasi�gu
wzroku. Dobrze by by�o, �eby pana nie widzieli.
� Te� co� � obruszy� si� pilot. � Skoro ja ich widz�, to oni widz� mnie. � Ale
w��czy� licznik i wystartowa�. � Nie lubi� takich rzeczy, mog� by� niebezpieczne �
powiedzia� zrz�dliwie do Harveya i St. Cyra.
� Niech pan w��czy radio � poradzi� mu St. Cyr � je�li chce pan us�ysze� co�
naprawd� niebezpiecznego.
� Jasny szlag � zakl�� pilot. � Radio nie dzia�a; jakie� zak��cenia, jakby plamy
na S�o�cu albo domoros�y operator... przepad�o mi wiele kurs�w, bo baza nie mog�a
mnie z�apa�. Policja powinna chyba co� z tym zrobi�, nie s�dzicie?
St. Cyr milcza�. Siedz�cy obok niego Harvey nie spuszcza� wzroku z lec�cego
przed nimi helikoptera.

L�duj�c na dachu szpitala w San Francisco, Johnny ujrza�, jak pod��aj�cy za nim
helikopter zawisa nad l�dowiskiem, zamiast polecie� dalej. Widok ten potwierdzi�
jego przypuszczenia, przez ca�� drog� by� �ledzony. Nie przej�� si� tym zbytnio. To
nie mia�o znaczenia.
Zszed� po schodach na trzecie pi�tro i zaczepi� piel�gniark�.
� Pani Sharp � powiedzia�. � Gdzie jest jej pok�j?
� Musi pan zapyta� dy�urnej � odpar�a piel�gniarka. � Poza tym godziny wizyt
zaczynaj� si� dopiero...
Ruszy� przed siebie, a� wreszcie odnalaz� biurko dy�urnej.
� Pani Sharp le�y w sali 309 � poinformowa�a go podstarza�a dy�urna w okularach.
� Musi pan mie� jednak pozwolenie doktora Grossa. O ile wiem, doktor Gross je w tej
chwili lunch i pewnie wr�ci dopiero oko�o drugiej. Je�li zechce pan poczeka�... �
Wskaza�a na poczekalni�.
� Dzi�kuj� � odpar�. � Zaczekam. � Wymin�� poczekalni� i ruszy� przez korytarz,
�ledz�c uwa�nie numery na drzwiach. Wreszcie dotar� do pokoju 309. Wszed� do
�rodka, zamkn�� za sob� drzwi i rozejrza� si� woko�o.
��ko by�o puste.
� Kathy � powiedzia�.
Stoj�ca przy oknie posta� w szlafroku zwr�ci�a ku niemu �ci�gni�t� nienawi�ci�
twarz. Jej usta drgn�y, ruszy�a ku niemu ze s�owami:
� Gam asa w r�kawie mam. � Oplu�a go i unios�a do g�ry d�onie z rozcapierzonymi
palcami. � Gam jest m�czyzn�, prawdziwym m�czyzn� � szepn�a, on za� dostrzeg�, jak
znajome okruchy osobowo�ci dziewczyny rozp�ywaj� si� bez �ladu na jego oczach. �
Gam, Gam, Gam � wyszepta�a i uderzy�a go w twarz.
Cofn�� si�.
� A wi�c to ty � powiedzia�. � Claude St. Cyr mia� racj�. Dobrze. P�jd� sobie. �
Po omacku si�gn�� do klamki, pr�buj�c otworzy� drzwi. Poczu� uk�ucie paniki;
zapragn�� znale�� si� jak najdalej od tego miejsca. � Kathy � poprosi� � pu�� mnie.
� Wpi�a paznokcie w jego rami� i z ukosa z u�miechem zajrza�a mu w twarz.
� Jeste� trupem � powiedzia�a. � Odejd�. Czuj� w tobie �mier�.
� P�jd� � odpar� i zacisn�� palce na klamce. Pu�ci�a go, ujrza� wzniesion� do
g�ry r�k� i paznokcie celuj�ce w jego twarz, mo�e oczy � zrobi� unik i cios trafi�
w pr�ni�. � Chc� st�d wyj�� � powiedzia�, zas�aniaj�c twarz ramieniem.
� Ja jestem Gamem, ja � szepn�a Kathy. � Tylko ja. Ja �yj�. Gam, �yje. �
Wybuchn�a �miechem. � Dobrze. P�jd� sobie � rzek�a, doskonale na�laduj�c jego g�os.
� Claude St. Cyr mia� racj�. P�jd� sobie. P�jd� sobie. P�jd� sobie. � Zagrodzi�a mu
drog� do drzwi. � Okno � rzuci�a. � Zr�b teraz to, co chcia�e� zrobi�, kiedy ci�
powstrzyma�am. � Natar�a na niego; cofa� si� do chwili, a� poczu� za plecami
�cian�.
� Wymy�li�a� to sobie � powiedzia�. � Wymy�li�a� t� nienawi��. Wszyscy ci�
lubi�; ja, Gam, St. Cyr i Harvey tak�e. Jaki jest tego sens?
� Sens w tym � odpar�a Kathy � aby pokaza� ci, kim naprawd� jeste�. Jeszcze nie
wiesz? Jeste� gorszy ode mnie. Ja przynajmniej jestem szczera.
� Dlaczego udawa�a�, �e jeste� Louisem? � zapyta�.
� Bo nim jestem � odpowiedzia�a. � Kiedy umar�, nie przeszed� w stan p�ycia, bo
go zjad�am, sta� si� mn�. Czeka�am na to. Alfons i ja zaplanowali�my wszystko,
nadajnik z przygotowan� kaset�... przestraszyli�my was, powiedz, �e tak. Boicie
si�, jeste�cie zbyt przestraszeni, aby nas powstrzyma�. Uzyska nominacj�, mo�e ju�
uzyska�, czuj� to, wiem.
� Jeszcze nie � odpar� Johnny.
� To nie potrwa d�ugo � zapewni�a go Kathy. � Zostan� jego �on�. U�miechn�a si�.
� A ty umrzesz, ty i ca�a reszta. � Podchodz�c do niego, rzuci�a �piewnie: � Jestem
Gamem i jestem Louisem, a kiedy skonasz, Johnny Barefoocie, stan� si� tob� i ca��
reszt�; zjem was wszystkich. � Otworzy�a szeroko usta i dostrzeg� nier�wny rz�d
ostrych z�b�w.
� I zapanujesz nad zmar�ymi � powiedzia� Johnny i uderzy� j� z ca�ej si�y.
Polecia�a do ty�u, po czym poderwa�a si� natychmiast i zaatakowa�a go. Odskoczy� w
bok, dostrzegaj�c w przelocie jej zniekszta�cone rysy. Naraz drzwi do sali stan�y
otworem i do �rodka weszli St. Cyr i Harvey w towarzystwie dw�ch piel�gniarek.
Kathy stan�a jak wryta. Johnny r�wnie�.
� Chod� tutaj, Barefoot � powiedzia� St. Cyr i da� mu znak g�ow�.
Johnny przeszed� przez sal� i do��czy� do nich.
Wi���c pasek od szlafroka, Kathy powiedzia�a rzeczowo:
� Zatem to by�o zaplanowane; Johnny mia� mnie zabi�, a wy staliby�cie z boku i
przygl�dali si�.
� Maj� tam wielki nadajnik � wykrztusi� Johnny. � Umie�cili go tam dawno temu,
najpewniej przed laty. Przez ca�y czas czekali na �mier� Louisa, mo�e nawet sami go
zabili. Chodzi�o o uzyskanie nominacji przez Gama i wybranie go, terroryzowali
jednocze�nie wszystkich za pomoc� fa�szywego sygna�u. Ona jest chora, znacznie
bardziej ni� s�dzili�my, bardziej ni� ty s�dzi�e�. Choroba tkwi w niej g��boko i
nie ujawnia si�.
St. Cyr wzruszy� ramionami.
� Nale�y wystawi� orzeczenie o jej niepoczytalno�ci. � By� spokojny, lecz
nienaturalnie cedzi� s�owa. � Wed�ug testamentu to ja jestem jego administratorem,
mog� wyst�pi� przeciwko niej, napisa� o�wiadczenie i przedstawi� je podczas sprawy
o uznanie niepoczytalno�ci.
� Za��dam rozprawy przy udziale �awy przysi�g�ych � odpar�a Kathy. � Przekonam
ich o swojej poczytalno�ci, to nie b�dzie trudne, przechodzi�am to nieraz.
� Mo�liwe � odrzek� St. Cyr. � Tak czy inaczej, nadajnik zniknie, w�adze przejm�
go w odpowiednim czasie.
� Up�yn� miesi�ce, zanim tam dotrzecie � o�wiadczy�a Kathy. � Nawet najszybszym
statkiem. Wtedy b�dzie ju� po wyborach, Alfons zostanie prezydentem.
St. Cyr zerkn�� przelotnie na Johnny�ego Barefoota.
� Mo�e i tak � mrukn��.
� Dlatego umie�cili�my go tak daleko � powiedzia�a Kathy. � Po��czenie
mo�liwo�ci finansowych Alfonsa z moimi zdolno�ciami; odziedziczy�am to po Louisie �
sami rozumiecie. Jestem gotowa na wszystko. Nic nie stanie mi na przeszkodzie,
je�eli czego� pragn�, musz� jedynie chcie� tego dostatecznie mocno.
� Chcia�a�, �ebym wyskoczy� � powiedzia� Johnny. � Nie zrobi�em tego.
� Zrobi�by� � odpar�a Kathy. � Niewiele brakowa�o. Gdyby tylko nie weszli. �
Odzyska�a r�wnowag�. � Pewnego dnia zrobisz to, moja w tym g�owa. Nie ma miejsca,
gdzie mogliby�cie si� schroni�, wiecie, �e p�jd� za wami i was odnajd�. Wszystkich
trzech. � Prze�lizgn�a po nich wzrokiem, zapami�tuj�c ich twarze.
� Ja r�wnie� mam niema�� w�adz� i pieni�dze � odrzek� Harvey. Mo�emy pokona�
Gama, nawet je�li uzyska nominacj�.
� Masz w�adz� � odpar�a Kathy � ale nie masz wyobra�ni. To nie wystarczy. Nie
przeciwko mnie. � M�wi�a spokojnie, z niezachwian� pewno�ci� siebie.
� Chod�my � powiedzia� Johnny i ruszy� korytarzem. Z dala od sali 309 i Kathy
Egmont Sharp.
Johnny przemierza� ulice San Francisco z r�kami w kieszeniach i nieobecnym
wyrazem twarzy, ignoruj�c przechodni�w i budynki. Popo�udnie przesz�o w wiecz�r;
zapalono latarnie, na co r�wnie� nie zwr�ci� uwagi. Mija� przecznice dop�ty, dop�ki
nie rozbola�y go nogi i nie poczu� ssania w �o��dku � dochodzi�a dziesi�ta wiecz�r,
a on od rana nie mia� nic w ustach. Zatrzyma� si� i rozejrza� doko�a.
Gdzie podzieli si� Claude St. Cyr i Phil Harvey? Nie pami�ta�, kiedy si�
rozdzielili; nie pami�ta� nawet, jak opuszcza� szpital. Tylko Kathy; j� pami�ta�
jasno i wyra�nie. Nie by� w stanie usun�� jej z pami�ci, nawet gdyby chcia�. A nie
chcia�. Ktokolwiek uczestniczy� w tym wydarzeniu i poj�� jego znaczenie, nie m�g�
tego zapomnie�.
Przy kiosku jego uwag� przyci�gn�� czarny, krzykliwy nag��wek.

GAM OTRZYMUJE NOMINACJ�


ZAPOWIED� OSTREJ KAMPANII
PRZED LISTOPADOWYMI WYBORAMI

A wi�c dopi�a swego, pomy�la�. Oboje uzyskali to, czego chcieli. Teraz pozostaje
im jedynie pokona� Kenta Margrave�a, a oddalony o tydzie� �wietlny nadajnik nadal
m�wi swoje. I tak przez nast�pne miesi�ce.
Oni wygraj�, u�wiadomi� sobie.
W supermarkecie znalaz� budk� telefoniczn�, wrzuci� monet� i zadzwoni� do domu,
do Sarah Belle.
W s�uchawce rozleg�o si� klikni�cie. Nast�pnie rozbrzmia� znajomy, monotonny
g�os:
� Gam w listopadzie, Gam w listopadzie; wygraj z Gamem, prezydent Alfons Gam,
nasz cz�owiek � g�osuj� na Gama. G�osuj� na Gama. Na GAMA! � Odwiesi� s�uchawk�, po
czym wyszed� z budki. Sytuacja by�a beznadziejna.
Zam�wi� w bufecie kanapk� i kaw�; usiad� i machinalnie poch�on�� posi�ek,
zaspokajaj�c potrzeby organizmu bez przyjemno�ci ani ochoty. Kanapka znik�a i
przyszed� czas na zap�acenie rachunku. Co ja mam robi�? � zapyta� sarn siebie. Co
maj� robi� inni? Wszystkie �rodki komunikacji przesta�y istnie�, media zosta�y
zmonopolizowane. Oni przej�li radio, telewizj�, gazety, telefony, linie
telegraficzne... wszystko, czego dzia�anie opiera si� na transmisji kr�tkofalowej
lub otwartym obwodzie elektrycznym. Nie zostawili nam nic, co umo�liwi�oby uczciw�
walk�.
Pora�ka, pomy�la�. Przed nami nieweso�e perspektywy. A kiedy przejm� w�adz�,
b�dzie to oznacza�o nasz�... �mier�.
� Nale�y si� dolar dziesi�� � powiedzia�a dziewczyna za lad�.
Zap�aci� i wyszed� z bufetu.
Kiedy nadlecia� helikopter z napisem TAXI, da� mu znak r�k�.
� Niech pan mnie zabierze do domu � powiedzia�.
� Dobrze � odpar� �yczliwie pilot. � A gdzie jest tw�j dom, przyjacielu?
Poda� mu sw�j adres w Chicago i usadowi� si� wygodniej. Czeka�a go d�uga podr�.
Podda� si�, da� za wygran� i wraca� do Sarah Belle, swojej �ony, i dzieci. Wszystko
wskazywa�o na to, �e batalia dobieg�a ko�ca.

� Chryste � powiedzia�a Sarah Belle na jego widok. � Johnny... wygl�dasz


strasznie. � Poca�owa�a go i zaprowadzi�a do ciep�ego, znajomego salonu. �
My�la�am, �e poszed�e� �wi�towa� zwyci�stwo.
� �wi�towa� zwyci�stwo? � zapyta� ochryp�ym g�osem.
� Wasz cz�owiek zdoby� nominacj�. � Posz�a do kuchni, aby zaparzy� dla niego
kaw�.
� Ach, tak � odpar�, kiwaj�c g�ow�. � Zgadza si�. By�em jego P. R., zapomnia�em.
� Lepiej si� po�� � poradzi�a mu Sarah Belle. � Johnny, nigdy nie widzia�am ci�
tak zmarnowanego, co si� sta�o?
Usiad� na tapczanie i zapali� papierosa.
� Co mog� dla ciebie zrobi�? � zapyta�a z niepokojem.
� Nic � odpowiedzia�.
� Czy w s�uchawce i w telewizji s�ycha� g�os Louisa Sarapisa? Brzmi zupe�nie jak
on. Rozmawia�am z Nelsonami i przyznali mi racj�.
� Nie � odpar�. � To nie Louis. Louis nie �yje.
� Ale okres jego p�ycia...
� Nie � przerwa�. � On nie �yje. Daj temu spok�j.
� Znasz Nelson�w, prawda? To ci nowi, kt�rzy wprowadzili si� do...
� Nie chce mi si� rozmawia� � odrzek�. � Ani s�ucha�.
Sarah Belle milcza�a przez chwil�. Nast�pnie odrzek�a:
� Powiedzieli mi jedno... chyba ci si� to nie spodoba. Ci Nelsonowie to pro�ci,
ludzie... powiedzieli, �e nawet jak Alfons Gam uzyska nominacj�, oni na niego nie
zag�osuj�. Po prostu nie budzi ich sympatii.
Odchrz�kn��.
� Przykro ci z tego powodu? � zapyta�a Sarah Belle. � My�l�, �e w ten spos�b
reaguj� na nacisk wywierany na nich za pomoc� telewizji i telefon�w, nie podoba im
si� to. My�l�, �e przesadzi�e� w swojej kampanii, Johnny. � Popatrzy�a na niego z
wahaniem. � To prawda, musia�am to powiedzie�.
� Id� do Phila Harveya. Wr�c� p�no � odpar�, wstaj�c.
Odprowadzi�a go zatroskanym spojrzeniem.

Kiedy wpuszczono go domu Phila Harveya, do��czy� do siedz�cych w salonie


Claude�a St. Cyra, Phila oraz Gertrudy Harvey. Wszyscy trzymali w d�oniach
szklanki, ale �adne z nich nie odzywa�o si� ani s�owem. Harvey podni�s� spojrzenie
na wchodz�cego, po czym odwr�ci� wzrok.
� Poddamy si�? � zapyta� Harveya.
� Skontaktowa�em si� z Kentem Margrave�em � odpar� Harvey. Spr�bujemy zestrzeli�
nadajnik. Ale przy tej odleg�o�ci szansa powodzenia r�wna si� jednej milionowej.
Nawet przy najszybszym pocisku to potrwa miesi�c.
� To ju� co� � powiedzia� Johnny. Zd��yliby przed wyborami, pozosta�oby im kilka
tygodni kampanii. � Czy Margrave zdaje sobie spraw� z powagi sytuacji?
� Tak � odpar� Claude St. Cyr. � Powiedzieli�my mu prawie wszystko.
� Ale to nie wystarczy � wtr�ci� Phil Harvey. � Musimy zrobi� jeszcze jedno.
We�miesz w tym udzia�? Chcesz ci�gn�� zapa�k�? � Wskaza� na stolik do kawy, Johnny
ujrza� trzy zapa�ki, z kt�rych jedna by�a z�amana na p�. Phil Harvey doda� do
pozosta�ych jeszcze jedn� ca�� zapa�k�.
� Najpierw ona � powiedzia� St. Cyr. � I to jak najszybciej. Potem, je�li
zajdzie potrzeba, Alfons Gam.
Johnny Barefoot poczu�, jak ch��d ogarnia mu serce.
� Losujcie � powiedzia� Harvey, podni�s� zapa�ki, prze�o�y� je w d�oni i
cz�ciowo zakryte wyci�gn�� w kierunku obecnych. � Dalej, Johnny. Przyszed�e�
ostatni, wi�c musisz losowa� pierwszy.
� Ja nie � odpar�.
� No to my poci�gniemy najpierw � o�wiadczy�a Gertruda Harvey i wyj�a zapa�k�.
Phil zwr�ci� si� do St. Cyra, kt�ry wylosowa� kolejn�. W d�oni Harveya pozosta�y
dwie zapa�ki.
� By�em w niej zakochany � powiedzia� Johnny. � Nadal jestem.
Phil Harvey kiwn�� g�ow�.
� Tak, wiem o tym.
� Dobrze. Wylosuj� � zdecydowa� z ci�kim sercem Johnny. Wybra� jedn� z dw�ch
zapa�ek.
Z�aman�.
� Wylosowa�em � powiedzia�. � To ja.
� Dasz rad�? � zapyta St. Cyr.
Milcza� przez chwil�. Nast�pnie wzruszy� ramionami.
� Jasne. Dlaczego nie? � Rzeczywi�cie, dlaczego nie? � powt�rzy� w duchu.
Kobieta, w kt�rej by�em zakochany; dlaczego nie mia�bym jej zabi�. Trzeba to
zrobi�. Nie ma innego wyj�cia.
� To wcale nie musi by� takie trudne, jak s�dzimy � powiedzia� St. Cyr. �
Pytali�my jednego z technik�w Phila i udzieli� nam kilku przydatnych informacji.
Wi�ksza cz�� sygna�u dobiega z niewielkiej odleg�o�ci, wcale nie z miejsca
oddalonego o tydzie� �wietlny. Powiem ci, sk�d wiemy. Musz� reagowa� na bie��ce
wydarzenia. Na przyk�ad twoja pr�ba samob�jstwa w hotelu Antler. Ani wtedy, ani w
jakiejkolwiek innej sytuacji nie istnia�o �adne op�nienie.
� Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, Johnny � potwierdzi�a Gertruda Harvey.
� A wi�c przede wszystkim nale�y odnale�� ich baz� tu, na Ziemi o�wiadczy� St.
Cyr. � Albo przynajmniej w obr�bie Uk�adu S�onecznego. Mo�e to by� ferma perliczek
Gama na Io. Je�li oka�e si�, �e opu�ci�a szpital, spr�buj tam.
� Dobrze � odpar� Johnny, lekko kiwaj�c g�ow�.
� Napijesz si�? � zapyta� go Phil Harvey.
Johnny przytakn��.
Ca�a czw�rka siedzia�a i bez s�owa poci�ga�a ze swoich szklanek.
� Masz bro�? � zapyta� St. Cyr.
� Tak. � Wsta� i postawi� szklank� na stole.
� Powodzenia � zawo�a�a za nim Gertruda.
Johnny otworzy� drzwi i samotnie wyszed� na pogr��on� w ciemno�ciach ulic�.

ORFEUSZ O GLINIANYCH STOPACH

W gmachu Jedno�ci Konsultant�w Wojskowych Jesse Slade wyjrza� przez okno na


ulic�. Stwierdzi�, �e wszystkie okoliczno�ci sprzysi�g�y si� przeciwko temu, aby w
niczym nieskr�powany spos�b, drog� po�r�d kwiat�w i traw uda� si� na wycieczk� w
nieznane. Westchn��.
� Przykro mi, sir � wymamrota� przepraszaj�co klient siedz�cy po drugiej stronie
biurka. � Chyba pana nudz�.
� Ale� sk�d � odpar� Slade, powracaj�c do swoich uci��liwych zada�. �
Zobaczmy... � Si�gn�� po dokumenty przyniesione przez klienta, pana Waltera
Grossbeina. � Wed�ug pana, panie Grossbein, najlepsz� szans� na unikni�cie s�u�by
wojskowej s� chroniczne problemy ze s�uchem stwierdzone przez lekarzy cywilnych
podczas niegdysiejszego acute labyrinthitis. Hm. � Obejrza� stosowny dokument.
Jego obowi�zki � kt�rych nie znosi� � polega�y na tym, aby umo�liwi� klientom
wywini�cie si� od s�u�by wojskowej. Wojna przeciwko Rzeczom przybra�a ostatnio
niekorzystny obr�t; wed�ug doniesie� z regionu Proximy poleg�o wiele ofiar, a wraz
z doniesieniami rozpocz�� si� wzmo�ony ruch w agencji konsultant�w wojskowych.
� Panie Grossbein � powiedzia� z namys�em Slade. � Kiedy pan wszed� do biura,
zauwa�y�em, �e przechyla si� pan na jedn� stron�.
� Naprawd�? � zdumia� si� pan Grossbein.
� Owszem, i pomy�la�em sobie, ten cz�owiek cierpi na dotkliwe zak��cenia
r�wnowagi. To wi��e si� z uchem, panie Grossbein. Narz�d s�uchu z ewolucyjnego
punktu widzenia stanowi przed�u�enie zmys�u r�wnowagi. Niekt�re istoty wodne
ni�szego rz�du wch�aniaj� ziarnko piasku i traktuj� je jako rodzaj balastu wewn�trz
swego p�ynnego cia�a. To pozwala im stwierdzi�, czy unosz� si� do g�ry, czy na d�.
� Chyba rozumiem � odpar� pan Grossbein.
� No to niech pan to powie � odrzek� Jesse Slade.
� Id�c... cz�sto przechylam si� na jedn� stron�.
� A w nocy?
Pan Grossbein zmarszczy� brwi, po czym odpar� rado�nie:
� W ciemno�ciach, kiedy nie widz�, brakuje mi jakiejkolwiek orientacji..
� �wietnie � skwitowa� Jesse Slade i przyst�pi� do wype�niania formularza
wojskowego B-30. � My�l�, �e to zapewni panu zwolnienie.
� Nie jestem w stanie wyrazi� panu swojej wdzi�czno�ci � ucieszy� si� klient.
Ale� jest pan w stanie, zapewni� go w duchu Jesse Slade. Pi��dziesi�t dolar�w
za�atwi spraw�. Ostatecznie bez nas w nied�ugim czasie m�g�by pan by� bladymi
zw�okami le��cymi wewn�trz jakiego� w�wozu na dalekiej planecie.
Na my�l o dalekich planetach poczu� powracaj�c� t�sknot�. Zapragn�� uciec ze
swojego ciasnego biura i od konieczno�ci nieustaj�cego obcowania z nadzianymi
klientami.
Przecie� musi istnie� �ycie inne ni� to, u�wiadomi� sobie Slade. Czy
rzeczywi�cie egzystencja polega tylko na tym?
Po drugiej stronie ulicy, na kt�r� wychodzi�o okno jego gabinetu, dzie� i noc
ja�nia� neon. Muza Enterprises, g�osi� napis, a Jesse Slade dobrze wiedzia�, co on
oznacza. P�jd� tam, postanowi� w duchu. Dzisiaj. Podczas przerwy na kaw� o
dziesi�tej trzydzie�ci; nie poczeka� nawet na przerw� obiadow�.
Kiedy wk�ada� p�aszcz, do biura wszed� pan Hnatt, jego prze�o�ony.
� Jak tam, Slade, co s�ycha�? Nos na kwint�?
� Wychodz�, panie Hnatt � odpar� Slade. � Uciekam. Pi�tna�cie tysi�cy ludzi
otrzyma�o ode mnie wskaz�wki, jak wykr�ci� si� od s�u�by wojskowej, przysz�a kolej
na mnie.
Pan Hnatt poklepa� go po plecach.
� Dobry pomys�, Slade, jeste� przepracowany. Zr�b sobie wolne. Wykup podr� w
czasie do jakiej� odleg�ej cywilizacji � wyjdzie ci to na dobre.
� Dzi�kuj�, panie Hnatt � odpowiedzia� Slade. � W�a�nie tak zrobi�. � Ile si� w
nogach wypad� z biura i pod��y� ulic� w stron� ja�niej�cego neonu Muza Enterprises.
Jasnow�osa, zielonooka dziewczyna za kontuarem, kt�rej figura wprawi�a go w
podziw g��wnie ze wzgl�du na swoje walory in�ynieryjne, inaczej m�wi�c �
zawieszenie, powita�a go z u�miechem.
� Pan Manville za chwil� pana przyjmie, panie Slade. Prosz� usi���. Na stoliku
znajdzie pan autentyczne, dziewi�tnastowieczne wydanie �Harper�s Weeklies�. I kilka
dwudziestowiecznych �Szalonych komiks�w�, klasyka pamfletu r�wnego Hogarthowi.
Pan Slade usiad� w napi�ciu i pr�bowa� skupi� si� na lekturze; w �Harper�s
Weekly� znalaz� artyku�, w kt�rym napisano, �e budowa Kana�u Panamskiego by�a
niemo�liwa i projekt zosta� odrzucony przez francuskich konstruktor�w. Artyku� na
chwil� przyku� jego uwag� (argument powala� swoj� logik� i si�� przekonywania),
zaraz jednak jego wieczne niezadowolenie oraz niepok�j powr�ci�y niczym chroniczna
mg�a. Wsta� i jeszcze raz podszed� do recepcji.
� Pan Manville jeszcze nie przyszed�? � zapyta� z nadziej�.
� Hej tam, przy kontuarze � dobieg� zza jego plec�w m�ski g�os.
Slade odwr�ci� si�. I stan�� twarz w twarz z wysokim, ciemnow�osym m�czyzn� o
roziskrzonym spojrzeniu.
� Pan � powt�rzy� m�czyzna � przebywa w niew�a�ciwym stuleciu.
Slade prze�kn�� �lin�.
Ciemnow�osy m�czyzna podszed� do niego wielkimi krokami.
� Nazywam si� Manville, sir � powiedzia�, wyci�gn�� r�k� i u�cisn�li d�onie. �
Musi pan wyjecha� � ponagli� Manville. � Rozumie pan, sir? I to jak najszybciej.
� Chcia�bym skorzysta� z waszych us�ug � wyb�ka� Slade.
Oczy Manvilla rozb�ys�y.
� Mia�em na my�li przesz�o��. Pana nazwisko? � Wykona� dramatyczny ruch r�k�. �
Chwileczk�, ju� wiem. Jesse Slade z Jedno�ci, niedaleko st�d.
� Zgadza si� � odpar� z podziwem Slade.
� W porz�dku, teraz do rzeczy � powiedzia� pan Manville. � Przejd�my do mojego
gabinetu. � Zwr�ci� si� do imponuj�co zbudowanej recepcjonistki. � Niech nikt nam
nie przeszkadza, panno Frib.
� Tak, panie Manville � odpar�a panna Frib. � Dopilnuj� tego, nie ma obawy, sir.
� Wiem, panno Frib. � Pan Manville poprowadzi� Slade�a do elegancko urz�dzonego
gabinetu. Na �cianach wisia�y stare mapy i ryciny, meble za�... Slade gwa�townie
chwyci� powietrze w p�uca. Staroameryka�skie, z drewnianymi ko�kami zamiast
gwo�dzi. Wart fortun� klon z Nowej Anglii.
� Czy mog�... � zacz��.
� Tak, mo�e pan usi��� na tym krze�le z epoki Dyrektoriatu � polu formowa� go
pan Manville. � Prosz� jednak uwa�a�, ucieknie spod pan�, je�li pochyli si� pan do
przodu. Nosimy si� z zamiarem po�o�enia na nim gumowych podk�adek czy czego� w tym
rodzaju. � Konieczno�� roztrz�sania podobnych drobiazg�w wzbudzi�a w nim wyra�n�
irytacj�. � Panie Slade � rzuci� energicznie. � Postawi� spraw� jasno, najpewniej
mam do czynienia z cz�owiekiem o wielkim umy�le i chyba mog� da� spok�j
konwencjonalnym wst�pom.
� Tak � odpar� Slade. � Prosz� m�wi�.
� Nasze zasady podr�y w czasie s� szczeg�lnej natury, st�d okre�lenie �Muza�.
Rozumie pan?
� Uhm. � Slade zgubi� si� nieco, ale nie dawa� za wygran�. � Zobaczmy. Muza to
organizm, kt�ry funkcjonuje...
� Kt�ry inspiruje � przerwa� mu niecierpliwie pan Manville. � Slade, jest pan...
sp�jrzmy prawdzie w oczy � niezbyt tw�rczym cz�owiekiem. St�d pa�skie poczucie
niespe�nienia. Maluje pan? Komponuje? Tworzy pan �elazne rze�by z kad�ub�w statk�w
kosmicznych i niepotrzebnych krzese� ogrodowych? Nie. Nie robi pan nic, jest pan
ca�kowicie bierny. Zgadza si�?
Slade kiwn�� g�ow�.
� Trafi� pan w sedno, panie Manville.
� W�a�nie �e nie � odpar� ze z�o�ci� pan Manville. � Wcale pan nie �ledzi tego,
co m�wi�, Slade. Nic nie uczyni pana tw�rczym, gdy� nie ma pan tego w sobie. Nie
mam zamiaru nak�ania� pana do malowania ani do wyplatania koszyk�w, nie jestem
psychoanalitykiem ze szko�y Junga, kt�ry traktuje sztuk� jako spos�b na wszystko. �
Odchylaj�c si� do ty�u, wycelowa� palec w Slade�a. � Niech pan pos�ucha, Slade.
Mo�emy panu pom�c, ale najpierw musi pan chcie� pom�c samemu sobie. Skoro nie jest
pan tw�rczy, w najlepszym razie mo�e pan liczy� na to � i tu mo�emy p�j�� panu w
sukurs � �e zainspiruje pan tych, kt�rzy s� tw�rczy. Rozumie pan?
� Rozumiem, panie Manville � odpar� po chwili Slade. � Naprawd�.
� Dobrze � odpowiedzia� Manville, kiwaj�c g�ow�. � Mo�e pan zainspirowa�
s�awnego muzyka, jak Mozart albo Beethoven, albo naukowca, na przyk�ad Alberta
Einsteina, czy te� rze�biarza, jak cho�by sir Jacob Epstein... kt�regokolwiek z
licznej rzeszy pisarzy, kompozytor�w czy poet�w. M�g�by pan, dajmy na to, spotka�
sir Edwarda Gibbona podczas jego podr�y �r�dziemnomorskich i nawi�za� z nim lu�n�
rozmow� i powiedzie� co� typu... Mmm, prosz� spojrze� na otaczaj�ce nas ruiny
cywilizacji. Ciekawe, jak dosz�o do upadku mocarstwa takiego jak Rzym. Jakim cudem
leg�o w gruzach... rozpad�o si�... Zmierzch...
� Dobry Bo�e � wykrzykn�� gor�czkowo Slade. � Rozumiem, Manville, wiem, o co
panu chodzi. B�d� powtarza� s�owo Gibbonowi �zmierzch� i dzi�ki mnie wpadnie na
pomys� napisania historii Rzymu, �Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego�. Wszystko za�... �
nie panowa� nad dr�eniem � ...dzi�ki mojej pomocy.
� �Pomocy�? � powt�rzy� Manville. � Slade, to ma�o powiedziane. Bez pana
napisanie tego dzie�a w og�le nie dosz�oby do skutku. Pan m�g�by zosta� muz� sir
Edwarda. � Si�gn�� po cygaro marki Upmann, rocznik 1915, i zapali�.
� Chyba powinienem to przemy�le� � stwierdzi� Slade. � Chcia�bym zyska� pewno��,
�e inspiruj� w�a�ciw� osob�, to znaczy, oni wszyscy zas�uguj� na to, aby ich
inspirowa�, ale...
� Ale zale�y panu na znalezieniu tej w�a�ciwej pod wzgl�dem pa�skich potrzeb �
zgodzi� si� Manville, wydmuchuj�c k��b wonnego dymu.
� Oto nasza broszura. � Poda� Slade�owi du�y, kolorowy informator. Niech pan
we�mie j� do domu, przeczyta i odwiedzi nas ponownie, kiedy b�dzie gotowy.
� Niech pana B�g b�ogos�awi, panie Manville � powiedzia� Slade.
� I niech pan si� uspokoi � odrzek� Manville � �wiat si� nie ko�czy... wiemy to
tutaj, w Muzie, bo sami sprawdzili�my. � U�miechn�� si� i Slade r�wnie�
odpowiedzia� mu u�miechem.

Dwa dni p�niej Slade ponownie zawita� w Muza Enterprises.


� Panie Manville � o�wiadczy�. � Wiem, kogo chcia�bym inspirowa�. � Chwyci�
g��boki oddech. � My�la�em i my�la�em i w ko�cu doszed�em do wniosku, �e
najbardziej zale�y mi na wyje�dzie do Wiednia i zainspirowaniu Ludwika van
Beethovena do skomponowania IX Symfonii, no wie pan, tego kawa�ka w czwartej cz�ci,
kiedy baryton od�piewuje swoje bum � bum de � da de � da bum � bum, c�ry Elizjum;
sam pan wie. � Obla� si� purpur�. � Nie jestem muzykiem, ale przez ca�e �ycie
podziwia�em IX Symfoni�, a zw�aszcza...
� To ju� by�o � przerwa� mu Manville.
� Co prosz�? � nie zrozumia� Slade.
� To ju� by�o, panie Slade. � Manville niecierpliwie zasiad� za swoim wielkim
d�bowym biurkiem, rocznik 1910. Wyci�gn�wszy gruby segregator, przewertowa�
stronice. � Dwa lata temu pani Ruby Welch z Montpelier w stanie Idaho pojecha�a do
Wiednia i zainspirowa�a Beethovena do napisania cz�ci ch�ralnej IX Symfonii. �
Manville zatrzasn�� segregator i przeni�s� spojrzenie na Slade�a. � Jak wygl�da
wariant numer dwa?
� Musz�... musz� pomy�le� � zaj�kn�� si� Slade. � Prosz� da� mi troch� czasu.
� Daj� panu dwie godziny. � Manville popatrzy� na zegarek. � Do trzeciej po
po�udniu. Mi�ego dnia, panie Slade. � Wsta� i Slade machinalnie zerwa� si� z
krzes�a.

Godzin� p�niej w swoim biurze w siedzibie Jedno�ci Konsultant�w Wojskowych Jesse


Slade dozna� ol�nienia. Wiedzia�, kogo chce zainspirowa�. Natychmiast na�o�y�
p�aszcz, wymamrota� pod adresem pana Hnatta kilka s��w wyja�nienia, po czym
pop�dzi� do Muza Enterprises.
� A wi�c, panie Slade � powiedzia� na jego widok Manville. � Szybko pan wr�ci�.
Prosz� do gabinetu. � Poszed� przodem. � Dobrze, przyst�pmy do rzeczy, � Zamkn��
drzwi.
Jesse Slade obliza� wyschni�te wargi i odrzek�, pokas�uj�c:
� Panie Manville, chcia�bym zainspirowa�... pozwoli pan, �e wyja�ni�. Zna pan
science fiction z�otego okresu przypadaj�cego na lata 1930 � 1970?
� Tak, tak � odpar� niecierpliwie Manville i nachmurzy� si�.
� Pod koniec college�u � ci�gn�� Slade � stoj�c przed konieczno�ci� obrony pracy
magisterskiej z literatury, musia�em przeczyta� du�o powie�ci z nurtu
dwudziestowiecznej science fiction. Spo�r�d wielkich pisarzy moj� szczeg�ln� uwag�
zwr�ci�o trzech. Robert Heinlein ze swoj� histori� przysz�o�ci, potem Issac Asimov
z epick� seri� �Fundacja�. I... � spazmatycznie chwyci� oddech � cz�owiek, kt�remu
po�wi�ci�em swoj� prac�. Jack Dowland. Spo�r�d ca�ej tr�jki Dowland by� uwa�any za
najwybitniejszego. Jego historia przysz�o�ci �wiata zacz�a ukazywa� si� w 1957
roku, zar�wno w postaci drukowanych w czasopismach opowiada�, jak i w formie
ksi��kowej. Do 1963 roku Dowland zosta� uznany...
� Hm � odezwa� si� pan Manville. � Wyci�gn�� segregator i przerzuci� kartki. �
Dwudziestowieczna science fiction... w�ska specjalizacja... na pa�skie szcz�cie.
Zobaczmy.
� Mam nadziej� � wtr�ci� cicho Slade � �e ten temat nie zosta� jeszcze zaj�ty.
� Jest jeden klient � powiedzia� pan Manville. � Leo Parks z Vacaville w
Kalifornii. Zainspirowa� A. E. Van Vogta do rezygnacji z romans�w i western�w i
zaj�cia si� science fiction. � Przewracaj�c nast�pne kartki, pan Manyille doda�: �
W zesz�ym roku klientka Muza Enterprises, panna Julie Oxenblut z Kansas City w
stanie Kansas poprosi�a o pozwolenie zainspirowania Roberta Heinleina do napisania
historii przysz�o�ci... czy to jego nazwisko pan wspomnia�, panie Slade?
� Nie � odpar� Slade � m�wi�em o Jacku Dowlandzie, najwybitniejszym z ca�ej
tr�jki. Heinlein by� wspania�y, ale przeprowadzi�em na tym polu wiele bada�, panie
Manville, i Dowland by� lepszy.
� Nie, nikt dotychczas tego nie wzi�� � uzna� Manville, zamykaj�c segregator. Z
szuflady biurka wyci�gn�� formularz. � Wype�ni pan to, panie Slade � powiedzia�. �
Nast�pnie om�wimy szczeg�y. Czy zna pan dok�adny rok i miejsce, gdzie Jack Dowland
rozpocz�� prac� nad histori� przysz�o�ci �wiata?
� Owszem � odrzek� Slade. � Mieszka� w ma�ej mie�cinie o nazwie Purpleblossom
po�o�onej na dawnej trasie numer 40 w Nevadzie. By�y tam trzy stacje benzynowe,
kawiarnia, bar i dom towarowy. Dowland przeni�s� si� tam w poszukiwaniu
odpowiedniej atmosfery, mia� zamiar pisa� opowiadania o Dzikim Zachodzie w formie
telewizyjnych scenariuszy. �udzi� si�, �e zarobi du�o pieni�dzy.
� Widz�, �e zna si� pan na rzeczy � stwierdzi� z podziwem Manville.
� W Purpleblossom rzeczywi�cie napisa� kilka scenariuszy, ale nie by� z nich
zadowolony � ci�gn�� Slade. � Tak czy inaczej pozosta� tam, pr�buj�c si� w innym
repertuarze, takim jak ksi��ki dla dzieci czy publikacje na temat przedma��e�skiego
wsp�ycia seksualnego nastolatk�w, kt�re zamieszcza� w kolorowych czasopismach...
potem ni st�d, ni zow�d w 1956 roku zainteresowa� si� science fiction i natychmiast
stworzy� powie��, kt�ra jak do tej pory nie znalaz�a sobie r�wnej. By�o to
consensus gentium tamtych czas�w, panie Manville, czyta�em t� ksi��k� i ca�kowicie
si� z tym zgadzam. Nosi�a tytu� �Ojciec ma morzu� i nadal ukazuje si� w niekt�rych
antologiach; jest to rodzaj historii z gatunku nie�miertelnych. Czasopismo, w
kt�rym si� ukaza�a, �Fantasy & Science Fiction�, zostanie na zawsze zapami�tane ze
wzgl�du na fakt, �e w jego sierpniowym wydaniu, w roku 1957 ukaza�o si� pierwsze
dzie�o epickie Dowlanda.
� I to jest owo magnus opus, kt�re chce pan zainspirowa�. To oraz to, co
nast�pi�o po nim � odrzek� pan Manville, kiwaj�c g�ow�.
� Tak jest � odpar� pan Slade.
� Niech pan wype�ni formularz � powiedzia� Manville. � Ja za�atwi� reszt�. �
U�miechn�� si� i Slade odpowiedzia� mu pewnym siebie u�miechem.

Pilot wehiku�u czasu, niski, przysadzisty m�odzieniec o grubo ciosanych rysach


twarzy zwr�ci� si� do Slade�a:
� Dobra, kolego, gotowy czy nie? Niech pan si� zdecyduje.
Slade rzuci� ostatnie spojrzenie na dwudziestowieczny ubi�r dostarczony mu za
s�on� op�at� przez Muz� Enterprises. W�ski krawat, spodnie bez mankiet�w i pasiasta
koszula... tak, uzna� Slade, jego znajomo�� epoki pozwala�a mu stwierdzi�
autentyczno�� ubioru, ��cznie z w�oskimi p�butami o ostrych czubkach i barwnymi
skarpetami. Bez trudu m�g� uchodzi� za mieszka�ca USA w roku 1956, nawet w
Purpleblossom, w Nevadzie.
� S�uchaj pan � powiedzia� pilot, zapinaj�c Slade�owi pasy bezpiecze�stwa. �
Musisz pami�ta� o paru rzeczach. Przede wszystkim, wracasz do 2040 roku jedynie ze
mn�; nie mo�esz po prostu sobie przyj��. Po drugie, musisz uwa�a�, aby nie zmieni�
przesz�o�ci... to jest, trzymaj si� jednego, prostego zadania, kt�re polega na
zainspirowaniu tego go�cia, Jacka Dowlanda, i na tym poprzesta�.
� Ma si� rozumie� � odpar� Slade zdumiony przestrog�.
� Zbyt wielu klient�w � odrzek� pilot � zdziwi�by� si� pan, ilu, dostaje fio�a
podczas podr�y w przesz�o��, snuj� jakie� mrzonki o w�adzy i porywaj� si� na
najr�niejsze zmiany � wyeliminowanie wojen, g�odu i n�dzy � no wiesz pan. Chc�
zmienia� histori�.
� Ani mi to w g�owie � odpar� Slade. � Nie interesuj� mnie tego typu kosmiczne
przedsi�wzi�cia. � Dla niego, zainspirowanie Jacka Dowlanda by�o samo w sobie takim
przedsi�wzi�ciem. A jednak w pewnym sensie rozumia� t� pokus�. W pracy napotyka�
najr�niejszych ludzi.
Pilot zatrzasn�� w�az wehiku�u czasu, upewni� si�, czy pasy Slade�a s� dobrze
zapi�te, i zaj�� miejsce przed pulpitem sterowniczym. Nacisn�� przycisk i chwil�
potem Slade znajdowa� si� w drodze na wymarzony urlop � do roku 1956 i najbardziej
tw�rczego przedsi�wzi�cia swojego �ycia.

O�lepi�y go gor�ce promienie s�o�ca Nevady; Slade przymru�y� oczy i nerwowo


rozejrza� si� doko�a. Ujrza� jedynie piasek i ska�y, otwart� przestrze� pustynn� z
biegn�c� w�r�d drzew jukki w�sk� drog�.
� Na prawo � powiedzia� pilot, wskazuj�c kierunek r�k�. � Dojdziesz pan tam za
dziesi�� minut. Mam nadziej�, �e warunki kontraktu s� jasne. Lepiej wyjmij go pan i
przeczytaj.
Z wewn�trznej kieszeni archaicznego p�aszcza Slade wyj�� d�ugi, ��tawy
egzemplarz kontraktu z Muz� Enterprises.
� Odbierze mnie pan za trzydzie�ci sze�� godzin z tego miejsca. Moim obowi�zkiem
jest stawi� si� tu o czasie; je�li tego nie zrobi�, nie wr�c� do swoich czas�w i
firma nie ponosi za to �adnej odpowiedzialno�ci.
� Tak jest � skwitowa� pilot i wszed� do wehiku�u. � Powodzenia, panie Slade.
Czy mo�e powinienem nazywa� pana muz� Jacka Dowlanda. U�miechn�� si�, na wp�
drwi�co, na wp� przyja�nie, po czym zatrzasn�� w�az.
Jesse Slade pozosta� sam na pustyni w Nevadzie, w odleg�o�ci �wier� mili od
miasteczka Purpleblossom.
Spocony ruszy� przed siebie, wycieraj�c chustk� kark.
Odszukanie domu Jacka Dowlanda nie przysporzy�o mu problemu, gdy� w miasteczku
znajdowa�o si� raptem tylko siedem dom�w. Slade wspi�� si� na rozchybotan�
drewnian� werand�, omiataj�c spojrzeniem stoj�cy na podw�rku �mietnik, sznur od
bielizny i wyrzucone fragmenty instalacji kanalizacyjnych. � jego uwag� przyku�
stoj�cy na podje�dzie sfatygowany samoch�d archaicznej marki... archaicznej nawet
jak na rok 1956.
Zadzwoni� do drzwi, nerwowo poprawi� krawat i jeszcze raz prze�wiczy� w my�lach
przygotowan� kwesti�. W tym momencie swojego �ycia Jack Dowland nie para� si�
science fiction; nale�a�o o tym pami�ta� w gruncie rzeczy w tym ca�y problem. Oto
krytyczny nexus jego �ycia pami�tny dzwonek do drzwi. Oczywi�cie sam Dowland nie
mia� o tym poj�cia. Co robi� w domu? Pisa�? Czyta� anegdoty prasowe? Spa�?
Kroki. Slade przygotowa� si� w napi�ciu.
Otwarto drzwi. M�oda kobieta w lekkich bawe�nianych spodniach, z w�osami
zwi�zanymi z ty�u wst��k�, ogarn�a go spokojnym spojrzeniem. Slade zauwa�y�, �e jej
twarz by�a drobna i �adna. Mia�a na nogach kapcie, jej g�adka sk�ra l�ni�a. Z�apa�
si� na tym, �e nie przyzwyczajony do widoku tylu odkrytych partii kobiecego cia�a
wpatruje si� w jej go�e kostki.
� S�ucham? � zapyta�a uprzejmie, cho� z odrobin� znu�enia. Zauwa�y�, �e
odkurza�a; w pokoju sta� odkurzacz ze zbiornikiem typu G.E. Jego obecno��
wskazywa�a na b��d historyk�w; odkurzacze ze zbiornikiem nie znik�y w 1950 roku,
jak powszechnie uwa�ano.
� Pani Dowland? � zapyta� g�adko Slade. Kobieta skin�a g�ow�. Zza jej plec�w
wyjrza�o ma�e dziecko. � Jestem wielbicielem dzie�a, kt�re pani m��... � Ugryz� si�
w j�zyk. � To jest � poprawi� si� � mia�em na my�li, prosz� pani, �e dobrze znam
utwory pani m�a Jacka. D�uga podr� przez dzikie tereny przywiod�a mnie w wasze
progi, abym m�g� ogl�da� go przy pracy w domowych pieleszach. � U�miechn�� si� z
nadziej�.
� Zna pan utwory Jacka? � Kobieta nie kry�a zdumienia, lecz okaza�a pewne
zadowolenie.
� Z telewizji � odpar� Slade. � Podziwiam jego �wietne scenariusze.
� Jest pan Anglikiem, prawda? � zapyta�a pani Dowland. � C�, wobec tego mo�e pan
wejdzie? � Uchyli�a szerzej drzwi. � Jack pracuje na strychu... dzieci strasznie
ha�asuj�. Ale na pewno zechce z panem porozmawia�, zw�aszcza �e przejecha� pan taki
kawa� drogi, panie...
� Slade � powiedzia� Slade. � Milutkie gniazdko.
� Dzi�kuj�. � Poprowadzi�a go do mrocznej, ch�odnej kuchni, po�rodku kt�rej
znajdowa� si� plastikowy st�. Sta� na nim karton mleka, talerz, cukiernica, dwie
fili�anki oraz inne zabawne przedmioty. � Jack! � zawo�a�a, staj�c u st�p schod�w.
� Przyszed� tw�j wielbiciel, chce si� z tob� zobaczy�!
Na g�rze otworzy�y si� drzwi. Zabrzmia� odg�os krok�w, nast�pnie oczom
znieruchomia�ego Slade�a ukaza� si� Jack Dowland, m�ody i przystojny, o br�zowych,
lekko rzedn�cych w�osach, ubrany w sweter i lu�ne spodnie. Jego inteligentne czo�o
przecina�a uko�na zmarszczka.
� Pracuj� � odpar� zwi�le. � Nawet je�li robi� to w domu, praca dobra jak ka�da
inna. � Zerkn�� na Slade�a. � Czego pan chce? Co to ma znaczy� �wielbiciel�? Czego,
pytam? Chryste, up�yn�y dwa miesi�ce, odk�d co� sprzeda�em; chyba nied�ugo
zwariuj�.
� Jacku Dowland � powiedzia� uroczy�cie Slade. � To wszystko dlatego, �e nie
znalaz�e� jeszcze dla siebie odpowiedniego gatunku literackiego. � Zadr�a� mu g�os,
to by�a wielka chwila.
� Napije si� pan piwa, panie Slade? � zapyta�a pani Dowland.
� Dzi�kuj� pani � odpar� Slade. � Jacku Dowland � podj�� � przyby�em tu, aby
pana zainspirowa�.
� Sk�d pan pochodzi? � zapyta� podejrzliwie Dowland. � I dlaczego wi��e pan tak
�miesznie krawat?
� �miesznie pod jakim wzgl�dem? � zapyta� nerwowo Slade.
� Z sup�em na dole, zamiast na g�rze, w okolicach szyi. � Dowland obszed� go
doko�a, omiataj�c krytycznym spojrzeniem. � I dlaczego ma pan ogolon� g�ow�? Jest
pan za m�ody na �ysin�.
� Zwyczaj panuj�cy w tej epoce � odpar� s�abo Slade � wymaga golenia g�owy.
Przynajmniej w Nowym Jorku.
� Akurat � powiedzia� Dowland. � Co z ciebie, jaki� pomyleniec? Czego chcesz?
� Chc� pana chwali� � odrzek� ze z�o�ci� Slade. Ogarn�� go gniew, czu�, �e nie
traktowano go jak nale�y.
� Jacku Dowland � powiedzia�, j�kaj�c si� z lekka. � Wiem o pa�skiej pracy
wi�cej ni� pan, wiem, �e pa�skim powo�aniem jest science fiction, a nie westerny.
Lepiej niech pan mnie wys�ucha, jestem pa�sk� muz�. � Urwa�, ze �wistem wci�gaj�c
powietrze.
Dowland wytrzeszczy� na niego oczy, po czym odrzuci� do ty�u g�ow� i wybuchn��
�miechem.
� C�, wiedzia�am, �e Jack ma muz�, ale my�la�am, �e jest ona rodzaju �e�skiego �
stwierdzi�a z u�miechem pani Dowland. � Czy muzy nie s� aby kobietami?
� Nie � zdenerwowa� si� Slade. � Leon Parks z Vacaville w stanie Kalifornia,
kt�ry zainspirowa� A. E. Vogta, te� by� m�czyzn�. � Nogi odm�wi�y mu pos�usze�stwa,
usiad� przy stole. � Niech pan pos�ucha, Jacku Dowland...
� Na mi�o�� bosk� � o�wiadczy� Dowland. � M�w mi Jack albo Dowland, ale nie imi�
i nazwisko naraz; to brzmi nienaturalnie. Waln��e� sobie kompot czy co? � Utkwi� w
nim podejrzliwe spojrzenie.
� Kompot? � powt�rzy� jak echo Slade, nic nie rozumiej�c. � Nie, poprosz� piwo.
� Dobra, przejd�my do rzeczy � powiedzia� Dowland. � Chc� wraca� do pracy.
Pracuj� w domu, ale to te� praca.
Slade zebra� si� w sobie. Przysz�a kolej na starannie przygotowan� mow�,
odchrz�kn�� i zabra� g�os.
� Jack, o ile mog� si� tak do ciebie zwraca�, zastanawiam si�, dlaczego, do
cholery, nie spr�bowa�e� si� w science fiction. Wydaje mi si�...
� Powiem ci dlaczego � przerwa� mu Dowland. Spacerowa� tam i z powrotem z r�kami
wci�ni�tymi w kieszenie. � Dlatego �e wisi nad nami gro�ba wojny nuklearnej.
Przysz�o�� rysuje si� w czarnych barwach. Kto chce o tym pisa�? Te� mi co�. �
Potrz�sn�� g�ow�. � Zreszt�, kto to czyta? Pryszczaci g�wniarze. Odludki. To
�miecie. Wymie� mi chocia� jedno dobre opowiadanie science fiction, jedno. Kiedy
by�em w Utah, zabra�em z autobusu czasopismo i przeczyta�em je. �miecie! Nie
pisa�bym tego, nawet gdyby mi p�acili krocie. Zreszt� sprawdzi�em, wcale kroci nie
p�ac�, jakie� p� centa za s�owo. Kto by z tego wy�y�? � Z niesmakiem ruszy� w
kierunku schod�w. � Wracam do roboty.
� Chwileczk� � zawo�a� ogarni�ty desperacj� Slade. Wszystko toczy�o si� nie po
jego my�li. � Wys�uchaj mnie, Jacku Dowland.
� Ten znowu swoje � stwierdzi� Dowland. Przystan�� jednak i czeka�. � S�ucham? �
powiedzia�.
� Panie Dowland, przyby�em z przysz�o�ci � oznajmi� Slade. Pan Manville surowo
przykaza� mu, aby nie zdradza� tej informacji. Odni�s� jednak wra�enie, �e by� to
jedyny spos�b, aby powstrzyma� Dowlanda.
� Sk�d? � zapyta� g�o�no Dowland. � Sk�d?
� Jestem podr�nikiem w czasie � wyj�ka� Slade i zamilk�.
Dowland energicznie ruszy� w jego kierunku.

Powr�ciwszy na um�wione miejsce, Slade zasta� pilota czytaj�cego gazet� przed


wehiku�em. Pilot podni�s� na niego wzrok.
� Ca�y i zdrowy � powiedzia� z u�miechem � Wsiadamy, panie Slade. � Otworzy�
w�az i poprowadzi� Slade�a do �rodka.
� Niech pan mnie zabierze z powrotem � poprosi� Slade. � Niech mnie pan
zabierze.
� Co si� sta�o? Nie podoba�o si� panu inspirowanie?
� Chc� wr�ci� do w�asnych czas�w � odpar� Slade.
� Dobrze � powiedzia� pilot, unosz�c brew. Przypi�� Slade�a pasami i zaj��
miejsce obok niego.
Kiedy dotarli do Muza Enterprises, pan Manville ju� na nich czeka�.
� Slade � powiedzia� � niech pan wejdzie do �rodka. Jego twarz by�a mroczna i
zas�piona. � Chcia�bym zamieni� z panem par� s��w.
Kiedy znale�li si� sami w gabinecie Manville�a, Slade zacz��:
� By� w z�ym humorze, panie Manville. Niech pan nie ma mu za z�e. � Zwiesi�
g�ow� z poczuciem bezu�yteczno�ci i pustki.
� Ty... � Manville popatrzy� na niego z niedowierzaniem. � Nie zainspirowa�e�
go! Nigdy przedtem czego� takiego nie widzia�em!
� Mo�e m�g�bym wr�ci� � zasugerowa� Slade.
� Bo�e � odpar� Manville. � Nie tylko go nie zainspirowa�e�, ale obr�ci�e� go
przeciwko science fiction.
� Sk�d pan to wie? � zapyta� Slade. Mia� nadziej� zatuszowa� spraw� i zanie��
swoj� tajemnic� do grobu.
� Wystarczy�o �ledzi� �r�d�a dotycz�ce literatury dwudziestowiecznej � odpar�
k��liwie Manville. � P� godziny po twoim wyje�dzie wszystkie wzmianki dotycz�ce
Jacka Dowlanda, ��cznie z jego biografi� zamieszczon� w encyklopedii � znik�y bez
�ladu.
Slade w milczeniu utkwi� spojrzenie w pod�odze.
� Zbada�em spraw� � ci�gn�� Manville. � Poleci�em komputerom z uniwersytetu w
Kalifornii sprawdzenie wszystkich istniej�cych informacji na temat Jacka Dowlanda.
� By�y jakie�? � wymamrota� Slade.
� Owszem � odpar� Manville. � Kilka. Gar�� drobnych, nic nieznacz�cych wzmianek
w drobiazgowych artyku�ach po�wi�conych epoce. Przez ciebie Jack Dowland jest w tej
chwili zupe�nie nieznany szerszym kr�gom odbiorc�w � i by� nieznany za �ycia. �
Dysz�c z gniewu, pogrozi� Slade�owi palcem. � Przez ciebie Jack Dowland nigdy nie
napisa� przysz�ej historii ludzko�ci. Przez t� twoj� tak zwan� inspiracj� nigdy nie
wylaz� spod stosu scenariuszy do telewizyjnych western�w � i zmar� w wieku
czterdziestu sze�ciu lat jako anonimowy pismak.
� I �adnej science fiction? � zapyta� z niedowierzaniem Slade. Czy rzeczywi�cie
poni�s� ca�kowit� pora�k�? Nie m�g� w to uwierzy�, Dowland gorzko odrzuca� ka�d�
jego sugesti�, zgoda � i po rozmowie ze Slade�em w nieweso�ym nastroju powr�ci� na
strych. Ale...
� Bez przesady � odpar� Manville. � Istnieje jeden utw�r science fiction pi�ra
Jacka Dowlanda. Nic nie znacz�ca miernota. � Si�gn�� do szuflady biurka i wyj�� z
niej po��k�e, stare czasopismo, kt�re nast�pnie rzuci� Slade�owi. � Jedno
opowiadanie pod tytu�em �Orfeusz o glinianych stopach�, opublikowane pod
pseudonimem Philip K. Dick. Nikt go nie czyta� ani nie czyta... opisuje zdarzenia
zwi�zane z wizyt� pewnego... obrzuci� Slade�a w�ciek�ym spojrzeniem � ...gorliwego
durnia, kt�ry pojawi� si� w domu Dowlanda wiedziony ch�ci� zainspirowania go do
napisania mitologicznej historii �wiata. I co, Slade? Co ty na to?
� Wykorzysta� moj� wizyt� jako podstaw� do opowiadania � odpar� ci�ko Slade. �
To jasne jak s�o�ce.
� To opowiadanie przynios�o mu jedyne pieni�dze, kt�re zarobi� jako pisarz
science fiction. Par� groszy, marna rekompensata za stracony czas i wysi�ek. Ty
wyst�pujesz w tej historii, ja wyst�puj�... Bo�e, Slade, ty musia�e� mu wszystko
opowiedzie�.
� To prawda � przyzna� Slade. � Chcia�em go przekona�.
� C�, niezbyt ci si� to uda�o, uzna� ci� za wariata. Napisa� to opowiadanie,
b�d�c w nieweso�ym stanie ducha. Pozw�l, �e ci� zapytam: czy kiedy przyjecha�e�, on
pracowa�?
� Tak � odrzek� Slade. � Ale pani Dowland powiedzia�a...
� Nie ma... nie by�o �adnej pani Dowland! Dowland nigdy si� nie o�eni�! To
musia�a by� �ona s�siada, z kt�r� Dowland wda� si� w romans. Nic dziwnego, �e si�
zdenerwowa�; zasta�e� u niego t� dziewczyn�, kimkolwiek ona by�a. Ona r�wnie�
wyst�puje w tej historii; opisa� wszystko, po czym wyjecha� z Purpleblossom w
Nevadzie i osiedli� si� w Dodge City w Kansas.
Zapad�a cisza.
� Hm � mrukn�� Slade. � Czy wobec tego m�g�bym spr�bowa� jeszcze raz? Z kim�
innym? W drodze powrotnej my�la�em o Paulu Ehrlichu i jego magicznym pocisku,
odkryciu lekarstwa na...
� Pos�uchaj no � przerwa� mu Manville. � Ja te� przemy�la�em par� rzeczy.
Wr�cisz, ale nie aby zainspirowa� doktora Ehrlicha, Beethovena czy Dowlanda lub
kogokolwiek innego, nikogo, kto przyni�s� po�ytek �wiatu.
Ogarni�ty strasznym podejrzeniem Slade podni�s� na niego wzrok.
� Wr�cisz � wycedzi� przez z�by Manville � aby odinspirowa� ludzi pokroju Adolfa
Hitlera, Karola Marksa i Sanrome�a Clingera...
� Chce pan przez to powiedzie�, �e jestem tak nieskuteczny... � wyb�ka� Slade.
� Ot� to. Zaczniemy od Hitlera i jego pobytu w wi�zieniu po pierwszej nieudanej
pr�bie przej�cia w�adzy w Bawarii. Do okresu kiedy dyktowa� Rudolfowi Hessowi �Mein
Kampf�. Om�wi�em to z prze�o�onymi i wszystko zosta�o ustalone, b�dziesz jego
wsp�wi�niem, zrozumiano? I zainspirujesz Adolfa Hitlera, tak jak to zrobi�e� z
Jackiem Dowlandem, aby wzi�� si� do pisania. Tym razem do pisania szczeg�owej
autobiografii, w kt�rej dok�adnie przedstawi sw�j polityczny program dla �wiata.
Je�li wszystko p�jdzie dobrze...
� Rozumiem � mrukn�� Slade, ponownie spogl�daj�c na pod�og�. Rzek�bym, �e to
inspiruj�ce, ale obawiam si�, �e nada�em temu s�owu negatywny wyd�wi�k.
� To nie m�j pomys� � uci�� Manville. � Zaczerpn��em go z tej �a�osnej
opowiastki Dowlanda, �Orfeusz o glinianych stopach�, w�a�nie tak wygl�da
zako�czenie. � Przerzuci� kartki czasopisma, a� wreszcie dotar� do po��danej
stronicy. � Przeczytaj to, Slade. Przekonasz si�, �e po spotkaniu ze mn� trafiasz w
szeregi partii nazistowskiej i spr�bujesz wybi� Hitlerowi z g�owy pomys� napisania
autobiografii i dzi�ki temu mo�e zapobiegniesz wybuchowi drugiej wojny �wiatowej.
Je�li nie uda ci si� z Hitlerem, spr�bujemy ze Stalinem, je�li nie ze Stalinem...
� Dobrze � odpowiedzia� Slade. � Rozumiem, nie musi pan m�wi�.
� Zrobisz to � rzek� Manville � poniewa� w �Orfeuszu o glinianych stopach�
wyra�asz zgod�. Tak wi�c postanowione.
Slade kiwn�� g�ow�.
� Tak. W ramach rekompensaty.
� Ty durniu � odpar� Manyille. � Jak mog�o ci si� do tego stopnia nie uda�?
� Mia�em kiepski dzie� � odrzek� Slade. � Jestem pewien, �e nast�pnym razem
p�jdzie mi lepiej. � Mo�e z Hitlerem, dorzuci� w my�lach. Mo�e pr�ba odinspirowania
go nie b�dzie mia�a sobie r�wnej w historii.
� Nazwiemy ci� muz� negatywn� � postanowi� Manville.
� �wietny pomys� � pochwali� Slade.
� Tylko bez komplement�w, to zas�uga Jacka Dowlanda � odrzek� ze zm�czeniem
Manville. � Zamie�ci� to w swoim opowiadaniu. Na samym ko�cu.
� I tak ko�czy si� ta historia? � zapyta� Slade.
� Nie � odpowiedzia� Manville. � Ko�czy si� tym, jak wr�czani ci rachunek �
koszt wys�ania ci� do Adolfa Hitlera celem odinspirowania go. Pi��set dolar�w,
p�atne z g�ry. � Wyci�gn�� r�k�. � Na wypadek gdyby� nie wr�ci�.
Jesse Slade z rezygnacj� si�gn�� do kieszeni dwudziestowiecznego p�aszcza po
sw�j portfel.

CZASY SWAWOLNEJ PAT

Gdy o dziesi�tej rano znajomy sygna� poderwa� go z ��ka, Sam Regan przekl��
dobrodzieja; dobrze wiedzia�, �e ha�as by� umy�lny. Ko�uj�cy nad ziemi� dobrodziej
chcia� si� upewni�, �e to fuksiarze � a nie dzikie zwierz�ta � zabior� zrzucone
paczki.
Ju� idziemy, idziemy, mrukn�� pod nosem Sam Regan. Zapi�� kombinezon
py�oodporny, w�o�y� buty i niemrawo powl�k� si� w kierunku rampy. Do��czy�o do
niego kilku innych fuksiarzy, kt�rzy wykazywali podobne rozdra�nienie.
� Wcze�nie dzisiaj � poskar�y� si� Tod Morrison. � Za�o�� si�, �e to same
podstawowe produkty: cukier, m�ka i smalec... nic r�wnie ciekawego, jak na przyk�ad
cukierki.
� Powinni�my by� wdzi�czni � zauwa�y� Norman Schein.
� Wdzi�czni! � Tod stan�� jak wryty i utkwi� w nim wzrok. WDZI�CZNI?
� Owszem � odpar� Schein. � A co wed�ug ciebie jedliby�my bez ich pomocy? Gdyby
dziesi�� lat temu nie zauwa�yli dymu?
� C� � odrzek� pos�pnie Tod. � Po prostu nie lubi�, jak przylatuj� wcze�nie; nie
mam nic przeciwko temu, �e w og�le to robi�.
Podwa�aj�c ramieniem pokryw� w�azu, Schein rzuci� dobrodusznie:
� Ale� z ciebie �askawca, Tod, ch�opcze. Jestem pewien, �e dobrodzieje z
rado�ci� przyj�liby twoje s�owa.
Z ca�ej tr�jki Sam Regan wyszed� na powierzchni� ostatni; nie znosi� nadziemia i
nie obchodzi�o go, co kto sobie na ten temat my�la�. Za �adne skarby nie opu�ci�by
bezpiecznego ustronia fuksjamy; jego uwag� zwr�ci� fakt, �e wielu wsp�fuksiarzy
zdecydowa�o si� pozosta� w swoich kwaterach w przekonaniu, �e ci, kt�rzy
zareagowali na klakson, co� im przynios�.
� Jasno tu � zauwa�y� Tod, mrugaj�c w blasku s�o�ca.
Statek migota� nisko na tle szarego nieba, jak zawieszony na sznurku. Dobry
pilot, uzna� Tod. On, czy te� raczej to, wykonywa� swoje zadanie leniwie i bez
po�piechu. Tod pomacha� do statku. Ponownie odezwa� si� og�uszaj�cy klakson, kt�ry
sprawi�, �e przycisn�� d�onie do uszu. Hej, dobry �art tynfa wart, stwierdzi� w
duchu. Nast�pnie klakson usta�; dobrodziej z�agodnia�.
� Daj mu znak, niech zrzuca � powiedzia� do Toda Norm Schein. Ty masz
chor�giewk�.
� Jasne � odpar� Tod i przyst�pi� do �mudnego wywijania czerwon� flag� zrzucon�
niegdy� przez Marsjan, do przodu, do ty�u, do przodu, do ty�u.
Z podwozia statku oderwa� si� pocisk, wyrzuci� stabilizatory i po�eglowa� ku
ziemi.
� Cholewka � mrukn�� z niesmakiem Sam Regan. � Zwyk�y towar; nie dali
spadochronu. � Odwr�ci� si�, okazuj�c brak zainteresowania.
Jak ponuro wygl�da dzi� nadziemie, doszed� do wniosku, rozgl�daj�c si� wok�. Po
prawej stronie, niedaleko od jamy, sta� niewyko�czony dom z drewna sprowadzonego z
Vallejo le��cego dziesi�� mil na p�noc st�d. Zwierz�ta lub py� radioaktywny zabi�y
budowniczego i praca utkn�a na martwym punkcie; nikomu nie b�dzie dane jej
doko�czy�. Sam Regan zauwa�y� te�, �e od ich ostatniego wyj�cia, w czwartkowy czy
mo�e pi�tkowy poranek � straci� poczucie czasu � w okolicy nagromadzi�a si� gruba
warstwa osadu. Przekl�ty py�, pomy�la�. Nic, tylko ska�y, kawa�ki gruzu i py�.
�wiat obrasta nim, gdy� nie ma nikogo, kto by go regularnie odkurza�. A ty? �
zapyta� w duchu marsja�skiego dobrodzieja, kt�ry zatacza� powolne kr�gi nad ziemi�.
Czy mo�liwo�ci waszej technologii nie s� nieograniczone? Czy nie mogliby�cie
kt�rego� ranka przywie�� gigantycznej �cierki do kurzu i przywr�ci� naszej planecie
nieskalan� �wie�o��?
Czy te� raczej, pomy�la�, nieskalan� dawno��, stan sprzed �wielu, wielu lat�,
jak mawia�y dzieci. Ucieszyliby�my si�. Rozwa�aj�c formy przysz�ej pomocy, we�cie
to pod uwag�.
Dobrodziej zatoczy� jeszcze jeden kr�g, wypatruj�c napis�w w pyle: wiadomo�ci od
przebywaj�cych w dole fuksiarzy. Napisz�, postanowi� Sam. PRZYWIE�CIE �CIERK� DO
KURZU, PRZYWR��CIE NASZ� CYWILIZACJE. Zgoda, dobrodzieju?
Naraz statek ruszy� w drog� powrotn� do bazy na Lunie, albo mo�e prosto na
Marsa.
Z otwartej fuksjamy wychyn�a jeszcze jedna g�owa, g�owa kobiety w kasku
za�o�onym w obawie przed szarym, o�lepiaj�cym s�o�cem.
� Co� wa�nego? Co� nowego? � zapyta�a, marszcz�c brwi Jean Regan, �ona Sama.
� Obawiam si�, �e nie � odpar� Sam. Wyrzucona paczka upad�a na ziemi� i ruszy� w
jej kierunku, brn�c nogami w pyle. Rozerwany uderzeniem pakunek ukaza� kanistry.
Wygl�da�o na to, �e ich zawarto�� kry�a pi�� tysi�cy funt�w soli � r�wnie dobrze
mogliby�my zostawi� je tu na pasz� dla zwierz�t, uzna�. Ogarn�o go zniech�cenie.
Dobrodzieje wykazywali daleko id�c� trosk�. Dbali o regularne dostawy �ywno�ci z
w�asnej planety na Ziemi�. Chyba wychodz� z za�o�enia, �e jemy od rana do wieczora,
pomy�la� Sam. Bo�e... jama by�a wype�niona po brzegi prowiantem. Oczywi�cie
nale�a�o podkre�li�, �e ich schron nale�a� do najmniejszych w p�nocnej Kalifornii.
� Hej � powiedzia� Schein, zagl�daj�c do p�kni�tej paczki. � Chyba widz� co�, co
nam si� przyda. � Znalaz� zardzewia�y metalowy dr��ek s�u��cy niegdy� do
wzmacniania betonowych �cian dawnych budynk�w i tr�ci� pakunek, uruchamiaj�c
mechanizm otwierania. Paczka otworzy�a si� raptownie... ich oczom ukaza�a si� jej
zawarto��.
� Wygl�da jak radio � powiedzia� Tod. � Radio tranzystorowe. � G�adz�c w
zamy�leniu sw� kr�tk� czarn� br�dk�, doda�: � Mo�e wykorzystaliby�my je w naszych
makietach.
� Moja ma ju� radio � zaznaczy� Schein.
� C�, zbuduj wobec tego z cz�ci samobie�n� kosiark� � zaproponowa� Tod. � Tego
chyba nie masz, co? � Dosy� dobrze zna� Swawoln� Pat Schein�w; oba ma��e�stwa du�o
ze sob� gra�y, sz�y niemal �eb w �eb.
� Ja bior� radia � wtr�ci� Sam Regan. � Mnie si� przydadz�. � Jego makiecie, w
przeciwie�stwie do makiet Scheina i Toda, brakowa�o automatycznego otwierania drzwi
do gara�u; pozostawa� za nimi daleko w tyle.
� Bierzmy si� do pracy � przytakn�� Schein. � Zostawimy tu prowiant, we�miemy
tylko radia. Je�li kto� chce zabra� �ywno��, to niech przyjdzie i to zrobi. Zanim
uczyni� to psokoty.
Pozostali dwaj m�czy�ni skin�li g�owami i przyst�pili do �adowania przydatnej
zawarto�ci pakunku do wej�cia fuksjamy. Zawarto�ci, dzi�ki kt�rej rozbuduj�
misterne makiety Swawolnej Pat.

�wiadomy swych licznych obowi�zk�w dziesi�cioletni Timothy Schein siedzia� po


turecku i powoli, z wpraw� ostrzy� ose�k� n�. Jego spok�j zak��ca�y ha�a�liwie
odg�osy k��tni pomi�dzy jego rodzicami i pa�stwem Morrison, dobiegaj�ce z odleg�ej
cz�ci przegrody. Znowu grali w Swawoln� Pat. Jak zwykle.
Ile razy dziennie musz� gra� w t� g�upi� gr�? � pomy�la� w duchu Timothy. Chyba
w niesko�czono��. Wprawdzie nie widzia� w tym �adnej atrakcji, to jednak rodzice z
zapa�em oddawali si� grze. Nie byli w tym odosobnieni; na podstawie tego, co
twierdzi�y inne dzieci, nawet z s�siednich fuksjam, ich rodzice r�wnie� sp�dzali
wi�kszo�� dnia, a czasem nawet i nocy, graj�c w Swawoln� Pat.
� Swawolna Pat idzie do sklepu spo�ywczego, kt�rego drzwi otwiera elektryczny
czujnik � powiedzia�a g�o�no jego matka. � Patrzcie. Chwila ciszy. � Widzicie,
otworzy�y si�, teraz wesz�a do �rodka.
� Pcha przed sob� koszyk � dorzuci� uczynni� ojciec Timothy�ego.
� W�a�nie �e nie � zaoponowa�a pani Morrison. � To nieprawda. Daje sprzedawcy
list� zakup�w i on przynosi jej towar.
� Tak si� dzieje tylko w ma�ych osiedlowych sklepach � wtr�ci�a matka. � A to
jest supermarket, mo�na pozna� po drzwiach z czujnikiem.
� Jestem pewna, �e wszystkie sklepy spo�ywcze maj� drzwi z czujnikiem � upiera�a
si� pani Morrison; jej m�� popar� j� z zapa�em. Rozz�oszczone g�osy przybra�y na
sile; wybuch�a kolejna sprzeczka. Jak zwykle.
Niech ich drzwi �cisn�, powiedzia� w duchu Timothy, u�ywaj�c najmocniejszego
s�owa z dzieci�cego repertuaru. Zreszt�, co to jest ten supermarket? Sprawdzi�
ostrze no�a � wykona� je w�asnymi r�kami z ci�kiego metalowego rondla � po czym
skoczy� na r�wne nogi. Chwil� potem pobieg� korytarzem i zastuka� do drzwi kwatery
Chamberlain�w.
� Cze��. Gotowy? � zapyta� Fred, r�wnie� dziesi�ciolatek. � Widz�, �e
naostrzy�e� sw�j stary n�; co wed�ug ciebie upolujemy?
� Nie psokota � odpar� Timothy. � Co� stokro� lepszego; psokot�w mam ju� wy�ej
uszu. Zbyt pieprzne.
� Twoi rodzice graj� w Swawoln� Pat?
� Taa.
� Moi rodzice wyszli dawno temu; graj� z Benteleyami � odpowiedzia� Fred.
Zerkn�� z ukosa na koleg�, po czym obaj zjednoczyli si� w niemym rozczarowaniu w
stosunku do rodzic�w. Rany, mo�e ta g�upia gra ogarn�a ju� ca�y �wiat; wcale by ich
to nie zdziwi�o.
� Po kiego licha twoi rodzice w to graj�? � zapyta� Timothy.
� Z tych samych powod�w co twoi � odparowa� Fred.
� No dobrze, wi�c dlaczego? � zapyta� z wahaniem Timothy. � Nie mam poj�cia;
pytam ciebie, nie mo�esz mi powiedzie�?
� Dlatego �e... � Fred urwa�. � Zapytaj ich. Chod�, p�jdziemy do nadziemia i
zaczniemy polowanie. � Jego oczy rozb�ys�y. � Zobaczmy, co dzisiaj uda nam si�
z�apa� i zabi�.
Wkr�tce weszli na ramp�, podwa�yli pokryw� w�azu i przykucn�li w�r�d py�u i
ska�, spogl�daj�c na horyzont. Serce Timothy�ego wali�o jak m�otem; chwila dotarcia
do nadziemia zawsze zapiera�a mu dech. Podniecaj�ca zapowied� niezmierzonej pustki.
Widok nigdy nie by� ten sam. Warstwa py�u, dzi� grubsza ni� zazwyczaj, przybra�a
ciemniejszy odcie� szaro�ci; wydawa�a si� g�stsza, bardziej tajemnicza.
Gdzieniegdzie poniewiera�y si� zrzucone z g�ry pakunki pokryte wieloma warstwami
kurzu. Nie wzbudzi�y niczyjego zainteresowania. Obok starych Timothy dojrza� now�
paczk�, kt�ra nadesz�a tego ranka. Wi�kszo�� jej zawarto�ci le�a�a na wierzchu;
doro�li uznali j� za zb�dn�.
� Popatrz � rzuci� cicho Fred.
Dwa psokoty � zmutowane psy lub koty, nikt nie wiedzia� tego na pewno � w�sz�c,
zbli�y�y si� do pakunku zwabione porzucon� zawarto�ci�.
� Nie chcemy ich � odpar� Timothy.
� Tamten jest ca�kiem t�usty � rzuci� t�sknie Fred. Jednak n� nale�a� do
Timothy�ego; on sam mia� tylko metalow� kulk� na sznurku, przydatn� do zabijania
ptak�w lub ma�ych zwierz�t, lecz bezu�yteczn� w przypadku psokot�w, kt�re na og�
wa�y�y od czternastu do dwudziestu funt�w, a czasem wi�cej.
Wysoko na niebie mign�� sun�cy z zawrotn� pr�dko�ci� punkt. Timothy wiedzia�, �e
to statek wioz�cy zapasy dla innej fuksjamy. Maj� urwanie g�owy, podsumowa� w
duchu. Dobrodzieje przyje�d�ali i odje�d�ali, nie zatrzymuj�c si� � ani na chwil�,
poniewa� gdyby to zrobili, doro�li by umarli. Czy nie � by�oby to straszne? �
pomy�la� ironicznie. Smutne, to na pewno.
� Pomachaj, to mo�e co� zrzuci � zaproponowa� Fred. Zerkn�� na koleg� z
u�mieszkiem, po czym obaj wybuchn�li niepohamowanym �miechem.
� Jasne � rzuci� Timothy. � Pomy�lmy, co te� bym chcia�? � Ponownie roze�mieli
si� na my�l o tym, �e mogliby czego� chcie�. Obaj mieli ca�e nadziemie, jak okiem
si�gn��... mieli wi�cej ni� dobrodzieje, wi�cej ni� mogliby sobie zamarzy�.
� My�lisz, �e wiedz�? � zapyta� Fred. � O tym, �e nasi rodzice graj� w Swawoln�
Pat rzeczami pochodz�cymi ze zrzutu? Za�o�� si�, �e nie maj� poj�cia o Swawolnej
Pat, nigdy nie widzieli lalki, a gdyby to si� sta�o, na pewno byliby w�ciekli.
� Masz racj� � odrzek� Timothy. � Tak by si� w�ciekli, �e nic by ju� nie
zrzucili. � Popatrzy� na Freda, podchwytuj�c jego spojrzenie.
� Co to, to nie � odpar� Fred. � Nie powinni�my im m�wi�; tw�j tata spu�ci�by ci
manto, mnie zreszt� pewnie te�.
Mimo wszystko pomys� by� interesuj�cy. Wyobrazi� sobie najpierw zdziwienie,
potem gniew dobrodziej�w; sprawi�by mu uciech� widok reakcji o�mionogich Marsjan, w
kt�rych naro�lowatych cia�ach drzema�y niespo�yte zapasy mi�osierdzia sk�aniaj�ce
ich ku temu, by nie�� pomoc niedobitkom ludzko�ci... tak oto odp�acano im za
hojno��, bezsensownie marnuj�c dostarczany towar na idiotyczn� Swawoln� Pat,
uwielbian� przez wszystkich doros�ych.
Zreszt� pr�ba przekazania im informacji by�a prawie niewykonalna; pomi�dzy
lud�mi i dobrodziejami nie istnia�a �adna ��czno��. Dzieli�o ich zbyt wiele r�nic.
Mo�na by�o sygnalizowa� za pomoc� uczynk�w, zachowania... ale nie s��w, znak�w.
Poza tym...
Po prawej stronie, obok na wp� uko�czonego domu hycn�� wielki, br�zowy kr�lik.
� O rany! � zawo�a� Timothy w podnieceniu. � Idziemy! � Pobieg� po nier�wnej
nawierzchni, Fred depta� mu po pi�tach. Stopniowo doganiali kr�lika; bieg nie
sprawia� im najmniejszego wysi�ku: mieli wpraw�.
� Rzucaj n�! � wydysza� Fred i Timothy zamar� z uniesion� r�k�, wycelowa�, po
czym cisn�� przed siebie naostrzon� bro�. Jego najcenniejsz�, samodzielnie wykonan�
rzecz.
N� przeszy� kr�lika. Zwierz� potkn�o si�, wzbijaj�c tumany kurzu.
� Za�o�� si�, �e dostaniemy za niego dolara! � wrzasn�� Fred, podskakuj�c. � Za
sam� sk�r�... za�o�� si�, �e dostaniemy pi��dziesi�t cent�w za sam� cholern� sk�r�!
Podbiegli do martwego kr�lika, chc�c uprzedzi� lataj�ce w g�rze sowy dzienne lub
soko�y o czerwonych ogonach.

Norman Schein schyli� si� i podni�s�szy swoj� Swawoln� Pat, powiedzia� szorstko:
� Rezygnuj�; nie chc� wi�cej gra�.
Jego �ona zaprotestowa�a z oburzeniem:
� Ale przecie� Swawolna Pat przejecha�a przez ca�e miasto w swoim nowym fordzie,
zaparkowa�a go, wrzucaj�c dziesi�ciocent�wk� do parkometru, zrobi�a zakupy i siedzi
teraz u analityka, czytaj�c �Fortun�... pobili�my Morrison�w o ca�� d�ugo��!
Dlaczego rezygnujesz, Norm?
� Po prostu nie mo�emy doj�� do porozumienia � odrzek� markotnie Norm. � Ty
twierdzisz, �e analitycy bior� dwadzie�cia dolar�w za godzin�, tymczasem ja
dok�adnie pami�tam, �e tylko dziesi��; nikt nie bierze dwudziestu. Dzia�asz na
niekorzy�� naszej strony, w imi� czego, pytam? Morrisonowie zgodzili si�, �e mia�o
by� tylko dziesi��. Prawda? � zwr�ci� si� do Morrison�w siedz�cych po przeciwnej
stronie makiety ��cz�cej zestawy obu dru�yn.
� Chodzi�e� do analityka cz�ciej ni� ja � powiedzia�a do m�a Helen Morrison. �
Jeste� pewien, �e bra� tylko dziesi��?
� C�, uczestniczy�em przewa�nie w terapiach grupowych � odpar� Tod. � W stanowej
klinice higieny psychicznej w Berkeley pobierano sumy adekwatne do naszych
mo�liwo�ci. Swawolna Pat chodzi do prywatnego psychoanalityka.
� B�dziemy musieli zapyta� kogo� innego � powiedzia�a do Normana Scheina Helen.
� Wed�ug mnie w tej chwili mo�emy jedynie zawiesi� gr�. � Spojrza�a na niego ze
z�o�ci�, gdy� w ten spos�b przyczyni� si� do zamkni�cia rozgrywek na ca�e
popo�udnie.
� Zostawimy roz�o�on� makiet�? � zapyta�a Fran Schein. � Chyba tak; mo�e wr�cimy
do niej po kolacji.
Norman Schein popatrzy� na po��czone zestawy, na eleganckie domki, rz�si�cie
o�wietlone ulice, na kt�rych sta�y nowe, l�ni�ce modele samochod�w oraz na dom,
gdzie Swawolna Pat mieszka�a i gdzie zabawia�a Leonarda, swojego ch�opaka. Dom by�
rzecz�, kt�rej niezmiennie pragn��; dom stanowi� faktyczny o�rodek makiety �
wszystkich makiet, jakkolwiek r�ni�y si� one pod ka�dym innym wzgl�dem.
Na przyk�ad garderoba Swawolnej Pat rozwieszona w du�ej szafie stoj�cej w
sypialni. Jej spodnie, bia�e bawe�niane szorty, dwucz�ciowy kostium k�pielowy w
kropki, puchate sweterki... oraz w sypialni zestaw hi-fi i kolekcja p�yt
d�ugograj�cych...
Tak kiedy� wygl�da�o �ycie, dawno, dawno temu. Norm Schein pami�ta� w�asn�
kolekcj� p�yt d�ugograj�cych, dawniej nosi� te� r�wnie ekstrawaganckie stroje jak
Leonard, ch�opak Swawolnej Pat, kaszmirowe marynarki, tweedowe garnitury, w�oskie
koszule i angielskie buty. Nie mia� wprawdzie sportowego jaguara XKE jak Leonard,
ale eleganckiego mercedesa benza rocznik 1963, kt�rym je�dzi� do pracy.
�yli�my wtedy, pomy�la�, jak Swawolna Pat i Leonard. Tak by�o.
Wskaza� na radio z budzikiem stoj�ce obok ��ka Swawolnej Pat.
� Pami�tasz nasze elektroniczne radio z budzikiem? � zapyta� �on�. � Jak rano
wyrywa�o nas ze snu muzyk� klasyczn� ze stacji KSFR? Program nosi� nazw�
�Wolfgangersi�. Lecia� od sz�stej do dziewi�tej rano.
� Tak. � Fran pos�pnie pokiwa� g�ow�. � Ty wstawa�e� przede mn�; wiedzia�am, �e
powinnam wsta�, przygotowa� dla ciebie bekon i kaw�, ale tak cudownie by�o
poleniuchowa� jeszcze p� godziny, zanim dzieci zerwa�y si� z ��ek.
� Akurat; wstawa�y przed nami � rzek� Norm. � Nie pami�tasz? Ogl�da�y w
telewizji �Trzech klown�w�. Szykowa�em dla nich gor�ce p�atki, po czym jecha�em do
pracy, do Ampeksu w Redwood City.
� Prawda � odrzek�a Fran. � Telewizja. � Ich Swawolna Pat nie mia�a telewizora;
przegrali go w rozgrywce z Reganami tydzie� wcze�niej, a Norman nie skleci� jeszcze
w miar� realistycznego odpowiednika Udawali wi�c teraz, �e �zabra� go mechanik�. W
ten spos�b t�umaczyli brak przedmiot�w, kt�re w normalnych warunkach stanowi�yby
integralny element wystroju domu Swawolnej Pat.

Ta gra, pomy�la� Norm... to jakby powr�t do tamtych czas�w, do �wiata przed


wybuchem wojny. Pewnie dlatego w ni� gramy. Ogarn�o go poczucie wstydu, lecz tylko
przez chwil�; wstyd prawie natychmiast ust�pi� miejsca pragnieniu, aby pogra�
jeszcze troch� d�u�ej.
� Nie przerywajmy � odezwa� si� nagle. � Zgodz� si�, �e psychoanalityk we�mie od
Swawolnej Pat dwadzie�cia dolar�w, dobrze?
� Dobrze � odparli jednocze�nie Morrisonowie i usiedli, aby kontynuowa� zabaw�.
Tod Morrison podni�s� swoj� Swawoln� Pat, pog�adzi� jej jasne w�osy � Pat
Schein�w by�a brunetk� � i wyr�wna� fa�dy sp�dnicy.
� Co ty wyprawiasz? � zapyta�a jego �ona.
� �adna sp�dniczka � powiedzia� Tod. � Zgrabnie j� uszy�a�.
� Zna�e� kiedy� dziewczyn� podobn� do Swawolnej Pat? � zapyta� Norm.
� Nie � odrzek� pos�pnie Tod. � A szkoda. Widywa�em dziewcz�ta do niej podobne,
zw�aszcza kiedy mieszka�em w Los Angeles podczas wojny z Kore�. Nigdy jednak nie
zna�em �adnej z nich osobi�cie. Poza tym by�y te� fantastyczne piosenkarki, na
przyk�ad Peggy Lee, albo Julie London... �udz�co podobne do Swawolnej Pat.
� Graj � powiedzia�a z naciskiem Fran. I Norm, kt�rego kolej w�a�nie przypad�a,
podni�s� ruletk� i wprawi� j� w ruch.
� Jedena�cie � oznajmi�. � M�j Leonard opuszcza serwis naprawczy i jedzie na tor
wy�cigowy. � Przesun�� lalk� Leonarda.
� Wiecie co � odezwa� si� w zamy�leniu Tod Morrison. � Pewnego dnia wyszed�em na
zewn�trz po �ywno�� zrzucon� przez dobrodziej�w... Bili Femer powiedzia� mi wtedy
co� interesuj�cego. Spotka� pewnego fuksiarza z jamy po�o�onej w okolicach dawnego
Oakland. Wiecie, w co graj� w tamtej fuksjamie? Nie w Swawoln� Pat. Nigdy o niej
nie s�yszeli.
� No to w co? � zapyta�a Helen.
� Maj� ca�kiem inn� lalk� � oznajmi� Tod, marszcz�c brwi. � Bili twierdzi, �e
fuksiarz z Oakland nazywa� j� Towarzysk� Connie. S�yszeli�cie kiedy� co� podobnego?
� Lalka Towarzyska Connie � powt�rzy�a z namys�em Fran. � Dziwne. Ciekawe, jak
wygl�da. Czy ma ch�opaka?
� Jasne � odpar� Tod. � Ma na imi� Paul. Connie i Paul. Wiecie co, powinni�my
wybra� si� do fuksjamy w Oakland i zobaczy�, jak wygl�daj� i mieszkaj� Connie i
Paul. Mo�e by�my nauczyli si� od nich paru rzeczy i potem wykorzystali to w naszych
makietach.
� Mo�e mogliby�my z nimi zagra� � zaproponowa� Norm.
� Czy Swawolna Pat mog�aby gra� z Towarzysk� Connie? � zapyta�a w os�upieniu
Fran. � Czy to w og�le mo�liwe? Ciekawe, co by si� sta�o?
Wszyscy milczeli. �adne z nich nie zna�o odpowiedzi.

Gdy zdejmowali sk�r� z kr�lika, Fred powiedzia� do Timothy�ego:


� Sk�d wzi�a si� nazwa �fuksiarz�? To brzydkie s�owo; dlaczego go u�ywaj�?
� Fuksiarz to cz�owiek, kt�ry prze�y� wojn� termoj�drow� � wyja�ni� Timothy. �
No wiesz, fuksem. Szcz�liwym zrz�dzeniem losu. Kapujesz? Prawie wszyscy zgin�li;
dawniej mieszka�y tu tysi�ce ludzi.
� Ale co to jest ten fuks? Powiedzia�e� �zrz�dzenie losu�...
� Fuks jest wtedy, kiedy los postanawia ci� oszcz�dzi� � dorzuci� Timothy. Nie
mia� na ten temat nic wi�cej do powiedzenia. Nic wi�cej nie wiedzia�.
� Ale ty i ja nie jeste�my fuksiarzami, bo gdy wybuch�a wojna, nie by�o nas
jeszcze na �wiecie � powiedzia� w zamy�leniu Fred. � Urodzili�my si� p�niej.
� Tak jest � odpar� Timothy.
� No to je�li jeszcze raz kto� nazwie mnie fuksiarzem � oznajmi� Fred � podbij�
mu oko stalow� kulk�.
� A �dobrodziej� � ci�gn�� Timothy � to te� nowe s�owo. Pochodzi od paczek
zrzucanych ze statk�w i samolot�w w rejonach ogarni�tych kl�sk�. Nazywano je
�paczkami dobra�, bo przysy�ali je ludzie, kt�rzy chcieli naszego dobra.
� Wiem o tym � odpar� Fred. � Wcale ci� o to nie pyta�em.
� Mimo to ci powiedzia�em � skwitowa� Timothy.
Obaj ch�opcy wr�cili do obdzierania zwierz�cia ze sk�ry.

� S�ysza�e� o lalce zwanej Towarzyska Connie? � zapyta�a m�a Jean Regan. �


Popatrzy�a ukradkiem na siedz�cych przy d�ugim stole obecnych, chc�c upewni� si�,
�e �adna z pozosta�ych rodzin nie pods�uchiwa�a. Sam � powiedzia�a � s�ysza�am to
od Helen Morrison; ona od Toda, a Tod chyba od Billa Fernera. Zatem to pewnie
prawda.
� Co? � zapyta� Sam.
� To, �e w fuksjamie w Oakland nie maj� Swawolnej Pat, tylko Connie... i
przysz�o mi do g�owy, �e mo�e to, wiesz, uczucie pustki i ogarniaj�ca nas czasem
nuda wynikaj� po cz�ci... mo�e gdyby�my zobaczyli Connie Towarzysk� i jej dom, mo�e
mogliby�my urozmaici� nasz� makiet�... � Zastanowi�a si�. � Uzupe�ni� j�.
� Nie podoba mi si� nazwa � odpar� Sam. � Towarzyska Connie brzmi tandetnie. �
Zgarn�� �y�k� z talerza zbo�ow� papk�, kt�r� ostatnio obficie raczyli ich
dobrodzieje. Nape�niwszy usta, pomy�la�: za�� si�, �e Towarzyska Connie nie je
takiego �wi�stwa; dam g�ow�, �e je suto garnirowane cheeseburgery kupowane w jakim�
ekstralokalu bez wysiadania z samochodu.
� Mo�e by�my si� tam wybrali? � zaproponowa�a Jean.
� Do fuksjamy w Oakland? � Sam wytrzeszczy� na ni� oczy. � To pi�tna�cie mil,
trzeba i�� a� na drug� stron� fuksjamy w Berkeley!
� Ale to wa�ne � stwierdzi�a uparcie Jean. � Poza tym Bili m�wi, /.c tamten
fuksiarz z Oakland przeby� t� odleg�o�� w poszukiwaniu jakich� cz�ci
elektronicznych... skoro on da� rad�, nam te� si� uda. Mamy kombinezony
przeciwpy�owe. Jestem pewna, �e to nic trudnego.
Pods�ucha� j� siedz�cy obok rodzic�w ma�y Timothy Schein.
� Pani Regan � powiedzia�. � Fred Chamberlain i ja poszliby�my tak daleko, gdyby
nam pani zap�aci�a. Co ty na to? � Szturchn�� Freda �okciem. � Mam racj�?
Powiedzmy, za pi�� dolar�w.
Spowa�nia�y na twarzy Fred zwr�ci� si� do pani Regan i powiedzia�:
� Przynie�liby�my pani lalk� Connie. Za pi�� dolar�w na �ebka.
� Bo�e mi�osierny � zawo�a�a zgorszona Jean Regan. I zmieni�a temat.

Lecz p�niej, po kolacji, gdy ona i Sam znale�li si� sami w kwaterze, wr�ci�a do
rozmowy.
� Sam, musz� j� zobaczy� � wybuch�a. Sam bra� cotygodniow� k�piel w
galwanizowanej wannie, wi�c, chc�c nie chc�c, musia� jej wys�ucha�. � Teraz, gdy
wiemy, �e istnieje, musimy zagra� z kim� z fuksjamy w Oakland; przynajmniej to
mo�emy zrobi�. Prawda? Prosz� ci�. � Spacerowa�a w k�ko po niewielkim
pomieszczeniu, ze zdenerwowaniem za�amuj�c d�onie. � Lalka Connie mo�e mie� stacj�
Standardu, lotnisko z pasem startowym, kolorowy telewizor i restauracj� francusk�,
gdzie podaj� �limaki, tak jak w tej, do kt�rej chodzili�my zaraz po �lubie... Musz�
zobaczy� t� makiet�.
� Sam nie wiem � odpar� z wahaniem Sam. � Co� w Towarzyskiej Connie budzi m�j...
niepok�j.
� Co znowu?
� Nie mam poj�cia.
� Chodzi o to, �e wiesz, �e jej makieta jest o niebo lepsza od naszej, a
Swawolna Pat nie dorasta jej pi�t.
� Mo�e i tak � mrukn�� Sam.
� Je�li nie p�jdziesz, je�li nie spr�bujesz nawi�za� kontaktu z fuksjam� w
Oakland, uprzedzi ci� kto� inny... kto� bardziej ambitny. Na przyk�ad Norman
Schein. On nie jest taki strachliwy jak ty.
Sam w milczeniu k�pa� si� dalej, ale r�ce mu zadr�a�y.

Dobrodziej zrzuci� ostatnio skomplikowane kawa�ki maszynerii, stanowi�ce


najwyra�niej rodzaj mechanicznego komputera. Przez kilka tygodni komputery � gdy� w
istocie by�y to w�a�nie one � tkwi�y bezu�ytecznie w kartonach. Wreszcie jednak
Norm Schein znalaz� zastosowanie dla jednego z nich. Z zapa�em dostosowywa� jego
najmniejszy mechanizm do budowy zsypu na �mieci do kuchni Swawolnej Pat.
U�ywa� przy tym male�kich narz�dzi precyzyjnych ze swojego warsztatu �
zaprojektowanych i stworzonych przez mieszka�c�w fuksjamy � koniecznych do
tworzenia przybor�w lalki. Przej�ty swoim zadaniem u�wiadomi� sobie w pewnej
chwili, �e stoj�ca za nim Fran zerka mu przez ramie.
� Denerwuj� si�, kiedy kto� patrzy � powiedzia� Norm, przytrzymuj�c szczypcami
miniaturowy mechanizm.
� S�uchaj � odrzek�a Fran. � Wpad�am na pewien pomys�. Czy to podsuwa ci jak��
my�l? � Postawi�a przed nim jeden z tranzystorowych odbiornik�w radiowych
zrzuconych poprzedniego dnia.
� Podsuwa mi jedynie my�l o automatycznym otwieraniu gara�u, o kt�rym pami�tam �
odpar� z rozdra�nieniem Norm. Kontynuowa� swoje zaj�cie, sprawnie mocuj�c cz�ci w
otworze odp�ywowym zlewu w kuchni Pat; r�wnie koronkowa robota wymaga�a maksymalnej
koncentracji.
� A co z my�l� o nadajnikach radiowych? � zapyta�a Fran. � Musz� by� gdzie� na
Ziemi; w przeciwnym razie dobrodzieje by tego nie zrzucali.
� I co? � odpar� oboj�tnie Norm.
� Mo�e nasz mer ma jeden � podsun�a Fran. � Mo�e jeden z nich znajduje si� w
naszej jamie i dzi�ki niemu skontaktowaliby�my si� z fuksjam� w Oakland.
Spotkaliby�my si� z ich reprezentantami, powiedzmy... w po�owie drogi... na
przyk�ad przy fuksjamie w Berkeley. I tam by�my zagrali. Nie trzeba by i��
pi�tnastu mil.
Norman zawaha� si�; od�o�y� szczypce i powiedzia� z namys�em:
� Chyba masz racj�. � Ale je�li mer Hooker Gleb� mia� nadajnik, to czy pozwoli
im z niego skorzysta�? Je�eli tak...
� Nie zaszkodzi spr�bowa� � o�wiadczy�a Fran.
� Dobrze � zgodzi� si� Norm, wstaj�c od warsztatu.
Mer fuksjamy w Pinole, niski, m�czyzna w mundurze, o sprytnej twarzy, w
milczeniu wys�ucha�, co Norm Schein mia� do powiedzenia. Nast�pnie u�miechn�� si�
przebiegle.
� Jasne, �e mam nadajnik radiowy. Ca�y czas go mia�em. Pi��dziesi�ciowatowy. Ale
dlaczego chcesz kontaktowa� si� z fuksjam� w Oakland?
� To moja sprawa � odpar� wymijaj�co Norm.
� Pozwol� ci z niego skorzysta� za pi�tna�cie dolar�w � powiedzia� z namys�em
Hooker Glebe.
Zapa� Norma nieco ostyg�. Chryste, przecie� to wszystkie pieni�dze, kt�re mieli,
a ka�dy grosz potrzebny im by� do gry w Swawoln� Pat. Pieni�dze stanowi�y jedyny
�rodek p�atniczy, a zarazem decydowa�y o zwyci�stwie b�d� przegranej.
� To za wiele � odrzek� g�o�no.
� No to, powiedzmy, dziesi�� � odpowiedzia� mer, wzruszaj�c ramionami.
Wreszcie zgodzili si� na sze�� dolar�w i pi��dziesi�t cent�w.
� Uzyskam po��czenie � powiedzia� Hooker Gleb�. � Ty nie wiesz jak. To chwil�
potrwa. � Zacz�� kr�ci� korb� umieszczon� z boku generatora nadajnika. � Jak tylko
si� uda, dam ci zna�, ale najpierw zap�a�. � Wyci�gn�� d�o� i Norm z oci�ganiem
po�o�y� na niej pieni�dze.
Kontakt z Oakland uda�o si� nawi�za� dopiero p�nym wieczorem. Zadowolony z
siebie Hooker, promieniej�c dum�, zawita� do kwatery Schein�w w porze kolacji.
� Za�atwione � oznajmi�. � Powiedz tylko, czy wiedzia�e�, �e w Oakland jest
dziewi�� fuksjam? Nie mia�em o tym poj�cia. Kt�r� wybierasz? Mam na linii operatora
o pseudonimie Czerwona Wanilia. Zarechota�. � S� bardzo podejrzliwi; trudno by�o
nak�oni� ich do odpowiedzi.
Norman zerwa� si� od sto�u i pop�dzi� do kwatery mera. Zdyszany Hooker pod��y�
za nim.
Nadajnik, rzecz jasna, dzia�a� i ze skrzynki dobywa� si� miarowy szum. Norm
niezgrabnie usadowi� si� przy mikrofonie.
� Mam normalnie m�wi�? � zapyta� Hookera Gleb�.
� Powiedz tylko: Tu fuksjam� w Pinole. Powt�rz to kilka razy, a kiedy
potwierdz�, m�w, co masz do powiedzenia. � Mer z wa�n� min� wyregulowa� pokr�t�a
przeka�nika.
� Tu fuksjam� w Pinole � rzuci� g�o�no do mikrofonu Norm.
Z g�o�nika natychmiast pad�a odpowied�.
� Tu Czerwona Wanilia. � G�os by� zimny i odpychaj�cy; tchn�� obco�ci�. Hooker
mia� racj�.
� Czy macie u siebie Towarzysk� Connie?
� Owszem � odpar� fuksiarz z Oakland.
� Wyzywam was � powiedzia� Norm, czuj�c, jak krew pulsuje mu w �y�ach w rytm
wypowiadanych s��w. � Tutaj mamy Swawoln� Pat; zagramy ni� przeciwko waszej Connie.
Gdzie si� spotkamy?
� Swawolna Pat � powt�rzy� jak echo fuksiarz z Oakland. � Tak, s�ysza�em o niej.
O co gramy?
� Tutaj gramy g��wnie o pieni�dze � powiedzia� bez przekonania Norman.
� Mamy mn�stwo pieni�dzy � rzuci� mia�d��cym tonem fuksiarz z Oakland. � To dla
nas �adna atrakcja. Co jeszcze?
� Nie wiem. � Kr�powa� go fakt, �e nie widzia� swojego rozm�wcy; nie by� do tego
przyzwyczajony. Ludzie powinni sta� twarz� w twarz, pomy�la�, aby m�c spogl�da�
sobie w oczy. W obecnej sytuacji nie by�o krzty naturalno�ci. � Spotkajmy si� w
po�owie drogi � zaproponowa�. I om�wmy to. Na przyk�ad przy fuksjamie w Berkeley;
co wy na to?
� To za daleko � odpar� fuksiarz z Oakland. � Mamy wed�ug ciebie wlec nasz�
makiet� taki kawa� drogi? Po pierwsze jest zbyt ci�ka, po drugie � mog�aby na tym
ucierpie�.
� Nie, chodzi jedynie o om�wienie warunk�w � sprostowa� Norman.
� C�, chyba mo�emy to zrobi� � odrzek� z pow�tpiewaniem fuksiarz z Oakland. �
Postawi� spraw� jasno: traktujemy Connie bardzo powa�nie; lepiej dobrze
przygotujcie si� do rozmowy.
� Tak te� zrobimy � zapewni� go Norm.
Mer Hooker Gleb� przez ca�y czas kr�ci� korb�; twarz poczerwienia�a mu z wysi�ku
i gniewnie da� znak Normanowi, aby ten ko�czy� rozmow�.
� Przy fuksjamie w Berkeley � rzuci� Norm. � Za trzy dni. I przy�lijcie
najlepszego gracza, kt�ry ma najwi�ksz� i najbardziej autentyczn� makiet�, poniewa�
nasze to prawdziwe dzie�a sztuki.
� Musimy je zobaczy�, aby to oceni� � odpar� fuksiarz z Oakland. Ostatecznie
mamy tu stolarzy, elektryk�w i tynkarzy, kt�rzy wsp�pracuj� przy tworzeniu makiet;
za�o�� ci�, �e wszyscy jeste�cie amatorami.
� I tu si� mylisz � odrzek� z zapa�em Norm i od�o�y� mikrofon. Nast�pnie zwr�ci�
si� do Hookera Gleb�, kt�ry natychmiast przesta� kr�ci�. � Pobijemy ich. Niech no
tylko zobacz� zsyp mojej Swawolnej Pat; masz poj�cie, �e dawniej �yli ludzie,
kt�rzy si� obywali bez tego urz�dzenia?
� Dobrze to pami�tam � odpowiedzia� ze z�o�ci� Hooker. � Dosta�e� za swoje
pieni�dze du�o kr�cenia; oszuka�e� mnie, rozmawiaj�c tak d�ugo. � Rzuci� Normowi
tak wrogie spojrzenie, �e ten poczu� si� niepewnie. Ostatecznie mer fuksjamy
dysponowa� wystarczaj�c� w�adz�, aby wyeksmitowa� niepo��danego mieszka�ca; tak
stanowi�o prawo.
� Dam ci alarm przeciwpo�arowy, kt�ry w�a�nie sko�czy�em � powiedzia� Norm. �
Umie�ci�em go na rogu budynku, gdzie mieszka Leonard, ch�opak Swawolnej Pat.
� Mo�e by� � zgodzi� si� Hooker. Wrogo�� ust�pi�a miejsca zach�anno�ci. �
Obejrzyjmy go, Norm. Za�o�� si�, �e b�dzie pasowa� do mojej makiety; alarm
przeciwpo�arowy to idealne uzupe�nienie pierwszego bloku, gdzie znajduje si�
skrzynka pocztowa. Dzi�kuj�.
� Prosz� bardzo � odpar� z filozoficznym westchnieniem Norm.

Gdy powr�ci� z dwudniowej wyprawy do fuksjamy w Berkeley, �ona, widz�c jego


ponur� twarz, natychmiast zrozumia�a, �e rozmowa z mieszka�cami w Oakland nie
przebieg�a pomy�lnie.
Tego ranka dobrodzieje zrzucili kartony syntetycznego napoju podobnego do
herbaty; Fran nape�ni�a fili�ank� Normana, ciekawa wie�ci z miejsca oddalonego o
osiem mil na po�udnie.
� Targowali�my si� � powiedzia� Norm, siadaj�c zm�czony na ��ko, kt�re dzieli�
wraz z �on� i dzieckiem. � Nie chc� pieni�dzy; nie chc� �adnych towar�w w zamian �
oczywi�cie, �e nie, poniewa� ci cholerni dobrodzieje dostarczaj� im ich regularnie.
� Czego wobec tego chc�?
� Swawolnej Pat � odpar� Norm i zamilk�.
� Bo�e! � zawo�a�a w os�upieniu Fran.
� Lecz je�li my wygramy � zaznaczy� Norm � bierzemy Towarzysk� Connie.
� A makiety? Co z nimi?
� Zachowamy nasz�. Chodzi jedynie o Swawoln� Pat, nie o Leonarda, lecz w�a�nie o
ni�.
� Ale co zrobimy, je�eli naprawd� przegramy Swawoln� Pat? � zaoponowa�a.
� Zrobi� drug� � odpar� Norm. � Nie ma sprawy. W jamie s� jeszcze spore zapasy
termoplastyku i sztucznych w�os�w. Poza tym mam mn�stwo farby. Potrwa�oby to co
najmniej miesi�c, ale da�bym rad�. Przyznaj�, �e ta perspektywa nie budzi we mnie
entuzjazmu. Ale... � Jego oczy zal�ni�y. � Nie bierz pod uwag� najgorszej wersji;
wyobra� sobie, co b�dzie, jak wygramy Towarzysk� Connie. My�l�, �e mamy szans�; ich
delegat wydawa� si� sprytny i, jak powiedzia� Hooker, twardy, mimo to... ten, z
kt�rym rozmawia�em, nie sprawi� na mnie wra�enie szczeg�lnie fuksiarskiego. No
wiesz, za pan brat ze szcz�ciem.
Poniewa� u�ywali ruletki, z ka�dym etapem gry wi�za� si� element szcz�cia.
� Ale gra� o sam� Swawoln� Pat... � powiedzia�a Fran. � Skoro tak twierdzisz...
� U�miechn�a si� z przymusem. � Zgadzam si�. Poza tym, je�eli wygrasz Connie... kto
wie? Mo�e po �mierci Hookera wybior� ci� merem. Wyobra� sobie, wygra� czyj�� lalk�
� nie chodzi o zwyk�� gr�, o pieni�dze, ale o lalk�.
� Mo�e wygram � odpar� rzeczowo Norm. � Jestem przecie� szcz�ciarzem. � Czu� to
w sobie, ten sam fart, kt�ry pom�g� mu przetrwa� wojn� termoj�drow� i do�y� tego
dnia. Albo si� go ma, albo nie, uzna�. A ja go mam.
� Czy nie powinni�my poprosi� Hookera o zwo�anie zebrania, na kt�rym
wybraliby�my najlepszego gracza? � zapyta�a jego �ona. � W ten spos�b zapewnimy
sobie zwyci�stwo.
� Pos�uchaj � odpar� z naciskiem Norm Schein. � To ja jestem najlepszym graczem.
Ja p�jd�. I ty te�; tworzymy �wietn� dru�yn� i wed�ug mnie nie warto tego zmienia�.
Zreszt� i tak przydadz� si� nam dodatkowe dwie pary r�k do niesienia makiety. �
Obliczy� w my�lach, �e makieta Swawolnej Pat wa�y sze��dziesi�t funt�w.

Uzna� sw�j plan za zadowalaj�cy. Lecz kiedy podzieli� si� nim z pozosta�ymi
mieszka�cami fuksjamy, napotka� ostry sprzeciw. Ca�y nast�pny dzie� sp�dzono na
sprzeczkach.
� Przecie� nie mo�ecie sami taszczy� ca�ej makiety � powiedzia� Sam Regan. �
Albo zabierzcie ze sob� wi�cej os�b, albo zawie�cie na czym� makiet�. Na przyk�ad
na w�zku. � Rzuci� Normowi pochmurne spojrzenie.
� Sk�d wezm� w�zek? � zapyta� Norm.
� Co� da si� zrobi� � odrzek� Sam. � Pomog� wam, jak tylko zdo�am. Sam ch�tnie
bym poszed�, ale powiedzia�em �onie, �e to ca�e przedsi�wzi�cie budzi m�j niepok�j.
� Grzmotn�� Norma w plecy. � Podziwiam wasz� odwag�, ty i Fran ruszacie w tak
dalek� podr�. �a�uj�, �e mnie brak �mia�o�ci. � Wygl�da� na bardzo nieszcz�liwego.
Wreszcie Norm zdecydowa� si� na taczk�. Postanowili, �e b�d� pcha� j� na zmian�.
W ten spos�b wyklucz� konieczno�� d�wigania czegokolwiek pr�cz prowiantu oraz wody,
no i oczywi�cie no�y do obrony przed psokotami.
Kiedy ostro�nie sk�adali elementy makiety na taczce, podszed� do nich syn
Normana Scheina, Timothy.
� Zabierz mnie ze sob�, tato � poprosi�. � Za pi��dziesi�t cent�w b�d� waszym
przewodnikiem i zwiadowc� i po drodze pomog� wam �apa� zwierzyn�.
� Damy sobie rad� � odrzek� Norm. � Zostaniesz w jamie; tu b�dziesz bezpieczny.
� Pomys� zabrania syna na tak wa�n� wypraw� tylko go rozz�o�ci�. By� niemal...
�wi�tokradzki.
� Daj buziaka na do widzenia � powiedzia�a Fran i u�miechn�a si� przelotnie do
ch�opca, po czym ponownie skierowa�a uwag� na taczk�. � Mam nadziej�, �e si� nie
przewr�ci � rzuci�a z l�kiem do Norma.
� Nie da rady � odpar� Norm. � Je�li b�dziemy uwa�a�. � Czu� si� niezwykle
pewnie.
Chwil� potem kierowali taczk� na prowadz�c� ku powierzchni ramp�. Rozpocz�a si�
podr� do fuksjamy w Berkeley.

W odleg�o�ci mili od fuksjamy w Berkeley zacz�li potyka� si� o puste lub


cz�ciowo opr�nione skrzynie: pozosta�o�ci po zrzutach, takie same jak w okolicy ich
w�asnego domostwa. Norm Schein odetchn�� z ulg�; podr� okaza�a si� wcale nie taka
straszna, wyj�wszy fakt, �e d�onie opuch�y mu od �ciskania metalowych r�czek
taczki, Fran za� skr�ci�a kostk� i sz�a teraz, utykaj�c. Wszystko to trwa�o jednak
kr�cej, ni� przewidywali, co wprawi�o go w optymistyczny nastr�j.
Na wprost nich ukaza�a si� skulona przy ziemi sylwetka. Ch�opiec. Norm pomacha�
do� r�k� i zawo�a�:
� Hej, synku � jeste�my z fuksjamy w Pinole; mamy tu spotka� si� t� grup� z
Oakland... pami�tasz mnie?
Ch�opiec odwr�ci� si� bez s�owa i uciek�.
� Nie ma co si� ba� � powiedzia� do �ony Norm. � On powiadomi mera. To mi�y
starszy go��, niejaki Ben Fennimore.
Niebawem pojawi�a si� czujna gromadka doros�ych.
Norm z ulg� postawi� taczk� i otar� twarz chustk�.
� Czy jest ju� grupa z Oakland? � zawo�a�.
� Jeszcze nie � odrzek� wysoki, podstarza�y m�czyzna z bia�� przepask� na
r�kawie i zdobion� czapk�. � Schein, prawda? � zapyta�, wyt�aj�c wzrok. By� to Ben
Fennimore. � Ju� wr�ci�e� ze swoj� makiet�. � Fuksiarze z Berkeley st�oczyli si�
wok� taczki, spogl�daj�c na makiet� Schein�w. Na ich twarzach odmalowa� si�
najwy�szy podziw.
� Oni maj� tu Swawoln� Pat � wyja�ni� �onie Norm. � Ale... � Zni�y� g�os. � Ich
makiety to czysta amatorszczyzna. Tylko dom, garderoba i samoch�d... nie zbudowali
praktycznie nic. �adnej wyobra�ni.
Jedna z mieszkanek Berkeley zwr�ci�a si� do Fran.
� Sami zrobili�cie ka�dy mebel? � Popatrzy�a na stoj�cego u jej boku m�czyzn�. �
Widzisz, czego oni dokonali, Ed?
� Tak. � M�czyzna skin�� g�ow�. � Powiedzcie mi � zwr�ci� si� do Norma i Fran �
czy mogliby�my obejrze� to w ca�o�ci? Roz�o�ycie makiet� w naszej jamie, prawda?
� Owszem � odpowiedzia� Norm.
Mieszka�cy Berkeley pomogli im pcha� taczk� przez ostatni� mil�. Wkr�tce potem
schodzili w d�.
� To du�a jama � uprzedzi� �on� Norm. � Na pewno zamieszkana przez jakie� dwa
tysi�ce ludzi. Tu w�a�nie mie�ci� si� uniwersytet kalifornijski.
� Aha � odpar�a Fran, nie�mia�o wkraczaj�c do obcej fuksjamy; po raz pierwszy od
lat � �ci�le rzecz bior�c, od czasu wojny � widzia�a nieznajomych. I to tylu naraz.
To by�o dla niej za wiele; Norm poczu�, jak �ona kuli si� ze strachu i przytula do
niego.

Kiedy dotarli na pierwszy poziom i przyst�pili do wy�adowywania zawarto�ci


taczki, podszed� do nich Ben Fennimore i przem�wi� cicho:
� Zauwa�ono ludzi z Oakland; otrzymali�my z g�ry raport o wzmo�onej aktywno�ci
na powierzchni. Przygotujcie si�. Oczywi�cie, dopingujemy was, poniewa� macie
Swawoln� Pat, tak jak my.
� Czy widzia� pan kiedy� Towarzysk� Connie? � zapyta�a Fran.
� Nie, prosz� pani � odpar� uprzejmie Fennimore. � Ale poniewa� s�siadujemy z
Oakland, s�yszeli�my o niej. Powiem wam jedno... dosz�y nas s�uchy, �e lalka Connie
jest starsza ni� Swawolna Pat... bardziej, hm... dojrza�a. Chcia�em was jedynie
uprzedzi� � doda� wyja�niaj�co.
Norm i Fran popatrzyli na siebie.
� Dzi�ki � odpar� z wolna Norm. � Tak, musimy by� przygotowani na wszystko. A
Paul?
� Ach, on nie bardzo si� liczy � odrzek� Fennimore. � To Connie wszystkim
zarz�dza; nie wiem nawet, czy Paul ma w�asne mieszkanie. Ale poczekajcie lepiej na
przybycie dru�yny z Oakland; wola�bym nie podawa� mylnych informacji � moja
znajomo�� rzeczy opiera si� na domys�ach i plotkach, sami rozumiecie.
� Widzia�em kiedy� Connie � wtr�ci� inny fuksiarz z Berkeley, stoj�cy obok. �
Jest du�o starsza od Swawolnej Pat.
� Ile wed�ug pana Swawolna Pat ma lat? � zapyta� go Norm.
� Tak na oko siedemna�cie albo osiemna�cie � pad�a odpowied�.
� A Connie? � Czeka� w napi�ciu.
� Och, powiedzia�bym nawet, �e dwadzie�cia pi��.
Od strony rampy dobieg� ich jaki� ha�as. Pojawi�o si� wi�cej mieszka�c�w
Berkeley, za nimi za� pod��a�o dw�ch m�czyzn nios�cych p�yt�, na kt�rej ustawiono
okaza�� makiet�.
By�a to dru�yna z Oakland; nie tworzy�a jej para, m�czyzna i kobieta, lecz dwaj
m�czy�ni o twardych rysach i surowych, nieobecnych spojrzeniach. Na widok jego i
Fran lekko unie�li g�owy, zatwierdzaj�c ich obecno��. Nast�pnie ostro�nie ustawili
na ziemi plansz� z makiet�.
Zza ich plec�w wy�oni� si� trzeci fuksiarz z Oakland, ni�s� w obj�ciach metalow�
skrzynk�, kt�ra przypomina�a pude�ko na drugie �niadanie. Norm wyczu�
instynktownie, �e tam znajdowa�a si� Connie. W r�ku fuksiarza pojawi� si� klucz,
kt�rym otwarto skrzynk�.
� Mo�emy zaraz zaczyna� � oznajmi� najwy�szy fuksiarz z Oakland. � Tak jak
zosta�o uzgodnione podczas rozmowy wst�pnej, u�yjemy ruletki zamiast kostki, aby
wykluczy� mo�liwo�� oszustwa.
� Zgoda � odpar� Norm. Z wahaniem wyci�gn�� r�k�. � Nazywam si� Norman Schein, a
to moja �ona i partnerka w grze, Fran.
M�czyzna, najwidoczniej przyw�dca grupy, odpar�:
� Jestem Walter R. Wynn. Oto m�j partner, Charley Dowd, a cz�owiek ze skrzynk�
to Peter Foster. On nie we�mie udzia�u w grze; pilnuje tylko naszej makiety. � Wynn
rozejrza� si� doko�a, spogl�daj�c na mieszka�c�w Berkeley, jakby chcia� powiedzie�:
Wiem, �e stawiacie na Swawoln� Pat. Ale wszystko nam jedno; nie boimy si�.
� Jeste�my gotowi do rozpocz�cia gry, panie Wynn � powiedzia�a Fran cichym, lecz
opanowanym g�osem.
� Co z pieni�dzmi? � zapyta� Fennimore.
� Wed�ug mnie obie dru�yny maj� ich dosy� � odpar� Wynn. Pokaza� kilka tysi�cy
dolar�w w zielonych banknotach i Norm uczyni� to samo. � Pieni�dz nie jest tutaj
�adnym czynnikiem, s�u�y tylko jako element gry.
Norm przytakn��; rozumia� to doskonale. Liczy�y si� jedynie lalki. W�wczas po
raz pierwszy ujrza� Towarzysk� Connie.
Pan Foster � jako osoba najwidoczniej do tego upowa�niona � wk�ada� j� w�a�nie
do sypialni. Na widok lalki Normowi zapar�o dech w piersi. Rzeczywi�cie, by�a
starsza. Doros�a kobieta, a nie podlotek... r�nica pomi�dzy ni� a Swawoln� Pat
rzuca�a si� w oczy. Wygl�da�a jak �ywa. Nie wykonano jej za pomoc� odlewu, lecz
wyrze�biono z drewna i pomalowano. I w�osy. Zupe�nie jak prawdziwe.
By� pod g��bokim wra�eniem.
� I co pan o niej s�dzi? � zapyta� z lekkim u�mieszkiem Wynn.
� Nader... imponuj�ca � wydusi� Norm.

Dru�yna z Oakland przyst�pi�a do ogl�dzin Swawolnej Pat.


� Odlew z termoplastiku � zawyrokowa� jeden z nich. � Sztuczne w�osy.
Niebrzydkie ubranie; r�czna robota, nietrudno zauwa�y�. Ciekawe, potwierdzi�o si�
to, co s�yszeli�my. Swawolna Pat nie jest doros�a, to tylko nastolatka.
Wyj�to partnera Connie i u�o�ono go w sypialni obok pierwszej lalki.
� Chwileczk� � zaoponowa� Norm. � Wk�adacie Paula, czy jak mu tam, do sypialni
Connie? Czy on nie ma w�asnego mieszkania?
� Oni s� ma��e�stwem � odrzek� Wynn.
� Ma��e�stwem! � Oszo�omieni Norman i Fran utkwili w nim wzrok.
� Jasne � odpowiedzia� Wynn. � Dlatego razem mieszkaj�. Wasze lalki nie s�
ma��e�stwem, prawda?
� N-nie � odrzek�a Fran. � Leonard jest ch�opakiem Swawolnej Pat... � Zawi�d� j�
g�os. � Norm � powiedzia�a, chwytaj�c go za rami�. � Nie wierz� mu; on chyba tylko
tak m�wi, �eby zdoby� nad nami przewag�. No bo je�li oboje zaczn� z tego samego
pokoju...
� S�uchajcie no, panowie � powiedzia� g�o�no Norm. � To nie w porz�dku nazywa�
ich ma��e�stwem.
� Nie �nazywamy� ich ma��e�stwem; oni nim s�. Nazywaj� si� Connie i Paul
Lathrope i mieszkaj� przy Arden Place 24 w Piedmont. Pobrali si� rok temu,
wi�kszo�� graczy wam to powie. � Wydawa� si� niewzruszony.
Mo�e to prawda, pomy�la� wstrz��ni�ty Norm.
� Popatrz na nich � powiedzia�a Fran, kl�kaj�c przy makiecie dru�yny z Oakland.
� �pi� w tej samej sypialni, w tym samym domu. Widzisz, Norm? Jest tylko jedno
��ko. Podw�jne. � Zwr�ci�a na niego niespokojne spojrzenie. � Jak Swawolna Pat i
Leonard maj� si� z nimi zmierzy�? Zadr�a� jej g�os. � To niemoralne.
� To zupe�nie inny rodzaj makiety � powiedzia� do Waltera Wynna Norm. � Wasza
kompletnie r�ni si� od tego, do czego jeste�my przyzwyczajeni. � Wskaza� na w�asn�
makiet�. � Upieram si� przy tym, aby na czas gry Connie i Paul nie mieszkali razem
i nie byli uznawani za ma��e�stwo.
� Ale nim s� � wtr�ci� Foster. � To niezbity fakt. Patrzcie � ich rzeczy wisz� w
jednej szafie. � Pokaza� im szaf�. � I w tych samych szufladach. � Wskaza� szuflady
palcem. � I zajrzyjcie do �azienki. Dwie szczoteczki do z�b�w. Jego i jej, w tym
samym kubku. Sami widzicie, �e nie zmy�lamy.
Zapad�a cisza.
� Skoro s� ma��e�stwem � powiedzia�a zduszonym g�osem Fran to czy dosz�o do...
zbli�e�?
Wynn uni�s� brew, po czym skin�� g�ow�.
� Ma si� rozumie�, przecie� to m�� i �ona. Czy jest w tym co� niew�a�ciwego?
� Swawolna Pat i Leonard nigdy... � zacz�a Fran i nie doko�czy�a.
� Oczywi�cie, �e nie � zgodzi� si� Wynn. � Oni tylko chodz� ze sob�. To
zrozumia�e.
� Nie mo�emy gra� � uzna�a Fran. � Nie mo�emy. � Z�apa�a m�a za r�k�. � Wracajmy
do domu... prosz�, Norman.
� Chwileczk� � powiedzia� natychmiast Wynn. � Skoro wycofujecie si� z gry,
musicie odda� nam Swawoln� Pat.
Pozostali cz�onkowie dru�yny z Oakland pokiwali g�owami. Norm zauwa�y�, �e cz��
mieszka�c�w Berkeley, w tym Ben Fennimore, post�pi�a podobnie.
� Maj� racj� � powiedzia� z wysi�kiem do �ony. � Musieliby�my j� odda�. Lepiej
zagrajmy, kochanie.
� Tak � zgodzi�a si� bezbarwnym g�osem Fran. � Zagramy. � Schyliwszy si�,
zakr�ci�a ruletk�. Wskaz�wka zatrzyma�a si� na sz�stce.
U�miechni�ty Walter Wynn przykl�kn�� i zakr�ci�. Uzyska� czw�rk�.
Rozpocz�to gr�.

Przyczajony za stert� zbutwia�ej zawarto�ci niewykorzystanych paczek Timothy


Schein ujrza� brn�cych przez r�wnin� rodzic�w. Pchali przed sob� taczk� i wygl�dali
na �miertelnie znu�onych.
� Cze�� � wrzasn�� Timothy, skacz�c z rado�ci na ich widok; bardzo si� za nimi
st�skni�.
� Witaj, synku � mrukn�� ojciec, kiwaj�c g�ow�. Pu�ci� r�czki taczki, zatrzyma�
si� i otar� twarz chustk�.
Nadbieg� zdyszany Fred Chamberlain.
� Dzie� dobry, panie Schein; dzie� dobry pani Schein. Hej, wygrali�cie?
Pobili�cie fuksiarzy z Oakland? Na pewno, daj� g�ow�, �e tak. Przenosi� wzrok z
jednego na drug� i z powrotem.
� Tak, Freddy. Wygrali�my � powiedzia�a cicho Fran.
� Popatrz na taczk� � doda� Norm.
Obaj ch�opcy zajrzeli do �rodka. Tam, w�r�d mebli Swawolnej Pat le�a�a druga
lalka. Wi�ksza, bardziej kszta�tna i znacznie starsza ni� Pat... zapatrzyli si� na
ni�, ona za� utkwi�a niewidz�ce spojrzenie w wisz�c� nad g�owami szar� p�acht�
nieba. A wi�c to jest Towarzyska Connie, pomy�la� Timothy. Rany.
� Mieli�my szcz�cie � powiedzia� Norm. Z jamy wy�oni�o si� kilka os�b, kt�re
podesz�y bli�ej, nadstawiaj�c uszu. Jean i Sam Regan, Tod Morrison i jego �ona
Helen oraz sam mer, podenerwowany i rozp�omieniony Hooker Gleb�, zdyszany po
niezwyk�ym dla wysi�ku, jakim by�o dla niego wspinanie si� na ramp�.
� Uzyskali�my uniewa�nienie kart debetowych w momencie, gdy znacznie
odstawali�my w tyle � powiedzia�a Fran. � Brakowa�o nam pi��dziesi�ciu tysi�cy, ale
dzi�ki uniewa�nieniu zr�wnali�my si� z dru�yn� z Oakland. Potem otrzymali�my kart�
dziesi�ciopunktow� i zdobyli�my najwi�ksz� liczb� punkt�w, przynajmniej na naszej
planszy. Wywi�za�a si� nieprzyjemna sprzeczka, gdy� dru�yna z Oakland obstawa�a
przy tym, �e na ich planszy obowi�zuje prawo zastawne na kwadracie nieruchomo�ci,
ale wylosowali�my nieparzysty numer, co skierowa�o nas z powrotem na nasz� plansz�.
� Westchn�a. � Ciesz� si�, �e wr�cili�my. Gra by�a ci�ka, Hooker.
� Obejrzyjmy Towarzysk� Connie � wysapa� Hooker Gleb�. � Zwr�ci� si� do Norma i
Fran: � Czy mog� j� podnie�� i pokaza� wszystkim?
� Jasne � odrzek� Norm.
Hooker podni�s� lalk�.
� Naprawd� wygl�da realistycznie � przyzna�, spogl�daj�c na ni� badawczo. �
Ubrania nie s� tak �adne jak nasze; wygl�daj� na wykonane maszynowo.
� Takie s� � potwierdzi� Norm. � Ale ona zosta�a wyrze�biona, a nie odlana.
� Tak, widz�. � Hooker ogl�da� j� ze wszystkich stron. � Niez�a robota. Jest
bardziej, hm, kszta�tna ni� Swawolna Pat. Co to za str�j? Kostium z tweedu?
� To ubranie do pracy � wyja�ni�a Fran. � Wygrali�my je razem z lalk�, tak jak
zosta�o wcze�niej uzgodnione.
� Ona pracuje � doda� Norm. � Jest psychologiem w firmie prowadz�cej badania
rynkowe. Dzia� bada� opinii konsumenta. �wietnie zarabia... wed�ug tego, co m�wi�
Wynn, dwa tysi�ce rocznie.
� A niech mnie � powiedzia� Hooker. � Pat chodzi do college�u; nadal si� uczy. �
Przybra� zatroskany wyraz twarzy. � C�, pewnie te r�nice by�y nieuniknione. Liczy
si� jednak to, �e wygrali�cie. � Przywo�a� z powrotem na twarz przyjacielski
u�miech. � Swawolna Pat by�a g�r�. Podni�s� wysoko Towarzysk� Connie, aby pozostali
mogli j� zobaczy�. Patrzcie, z czym wr�cili Norm i Fran!
� Uwa�aj na ni�, Hooker � ostrzeg� go stanowczo Norm.
� Co? � Hooker zamar�. � Dlaczego, Norm?
� Bo jest w ci��y � odrzek� Norm.
Zapanowa�a lodowata cisza. Jedynym odg�osem by� szelest przesypywanego py�u.
� Sk�d wiesz? � zapyta� Hooker.
� Powiedzieli nam. Dru�yna z Oakland. Wygrali�my r�wnie� i to... po d�ugiej
k��tni, kt�r� musia� za�egna� Ben Fennimore. � Si�gn�wszy do taczki, wyj�� ma�e,
sk�rzane etui, z kt�rego wyci�gn�� r�ow� figurk� noworodka. � Wygrali�my je, bo
Fennimore potwierdzi�, �e z technicznego punktu widzenia stanowi w tej chwili
integraln� cz�� Towarzyskiej Connie.
Hooker nie odrywa� od figurki spojrzenia.
� Ona jest m�atk� � wyja�ni�a Fran. � Paul to jej m��. Nie chodzi tylko o lu�ny
zwi�zek. Pan Wynn powiedzia�, �e jest w trzecim miesi�cu ci��y. Poinformowa� nas o
tym dopiero, jak wygrali�my; nie chcia� tego robi�, ale poczu�, �e musi. Uwa�am, �e
mieli racj�; zatajenie tego nie by�oby w porz�dku.
� Poza tym jest jeszcze embrion � doda� Norm.
� Tak � potwierdzi�a Fran. � Musicie otworzy� Connie, �eby go...
� Nie � przerwa�a Jean Regan. � Prosz�, nie.
� Nie, pani Schein, niech pani tego nie robi � doda� Hooker. Cofn�� si� o krok.
� Sami na pocz�tku byli�my zaszokowani, ale potem... � zacz�a Fran.
� Widzicie � powiedzia� Norm. � To logiczne; nale�y przestrzega� zasad logiki.
Swawolna Pat te� kiedy�...
� Nie � odpar� z moc� Hooker. Schyli� si� i podni�s� z ziemi kamie�. � Nie �
powt�rzy�, unosz�c r�k�. � Przesta�cie. Ani s�owa wi�cej.
Reganowie r�wnie� podnie�li kamienie. Nikt nie odezwa� si� ani s�owem.
� Norm, musimy st�d odej�� � rzuci�a wreszcie Fran.
� Masz racj� � powiedzia� Tod Morrison. �ona kiwn�a pos�pnie g�ow� na
potwierdzenie jego s��w.
� Wracajcie do Oakland � rzek� Hooker do Fran i Normana Schein�w. � Ju� tu nie
mieszkacie. Jeste�cie inni. Zmienili�cie si�.
� Tak � przytakn�� na wp� do siebie Sam Regan. � Mia�em racj�, by�o si� czego
obawia�. � Zwr�ci� si� do Norma: � Czy do Oakland prowadzi trudna droga?
� Byli�my jedynie w Berkeley � odrzek� Norm. � W fuksjamie w Berkeley. � Bie��ce
wydarzenia zbi�y go z tropu. � Bo�e � powiedzia�. � Przecie� nie mo�emy tak po
prostu zawr�ci� i pcha� taczki ca�y szmat drogi do Berkeley. Jeste�my wyko�czeni,
potrzebujemy odpoczynku!
� A gdyby pcha� za was kto� inny? � zapyta� Sam Regan. Podszed� do Schein�w i
stan�� obok nich. � Ja j� popcham. Prowad�, Schein. � Popatrzy� na �on�, lecz Jean
ani drgn�a. Sta�a nieruchomo, nie wypuszczaj�c z r�k kamieni.
� Czy teraz mog� z wami p�j��, tato? � Timothy szarpn�� ojca za r�kaw. � Prosz�,
pozw�l mi i��.
� Dobrze � odpar� na wp� do siebie Norm. Przywo�a� si� do porz�dku. � A wi�c
nikt nas tutaj nie chce. � Zwr�ci� si� do Fran. � Idziemy. Sam b�dzie pcha� taczk�;
my�l�, �e zd��ymy przed zmierzchem. Je�li nie, przenocujemy pod go�ym niebem;
Timothy obroni nas przed psokotami.
� Chyba nie mamy innego wyj�cia � stwierdzi�a poblad�a na twarzy Fran.
� I we�cie to � powiedzia� Hooker. Poda� im figurk� noworodka. Fran Schein
delikatnie umie�ci�a j� w sk�rzanym etui. Norm po�o�y� Towarzysk� Connie z powrotem
na taczce. Byli gotowi do odjazdu.
� To stanie si� i tutaj � powiedzia� Norm do milcz�cej grupy mieszka�c�w
fuksjamy w Pinole. � Oakland jest bardziej rozwini�te, i tyle.
� Dalej � ponagli� Hooker Gleb�. � Ruszajcie.
Norm kiwn�� g�ow� i si�gn�� po taczk�, ale Sam Regan odsun�� go na bok i sam
uj�� za r�czki.
� Idziemy � powiedzia�.
Trzej doro�li wraz z ch�opcem, kt�ry posuwa� si� przodem, trzymaj�c w pogotowiu
uniesiony n�, skierowa�o si� na po�udnie, w stron� Oakland. Wszyscy milczeli. Nie
by�o o czym m�wi�.
� Szkoda, �e tak si� sta�o � powiedzia� wreszcie Norm, gdy przebyli mil� i
fuksjama w Pinole znik�a im z oczu.
� Mo�e i nie � odrzek� Sam Regan. � Mo�e w�a�nie dobrze si� sta�o. � Nie
sprawia� wra�enia przygn�bionego, cho� straci� �on�. Po�wi�ci� wi�cej ni�
pozostali, lecz mimo wszystko � ocala�.
� Ciesz� si�, �e tak uwa�asz � odpowiedzia� markotnie Norm.
W�drowali przed siebie pogr��eni we w�asnych my�lach.
Po chwili Timothy zwr�ci� si� do ojca.
� W tych wielkich jamach na po�udniu... jest sto razy wi�cej do roboty, prawda?
To znaczy, nie ma czasu, aby siedzie� i tylko zajmowa� si� gr�. � Mia� szczer�
nadziej�, �e tak by�o.
� Pewnie tak � odrzek� jego ojciec.
Nad ich g�owami �mign�� p�dz�cy statek dobrodziej�w, po czym prawie natychmiast
znikn��; Timothy bez �ladu zainteresowania odprowadzi� go wzrokiem, ciekawi�o go
raczej to, co czeka�o ich po drodze na po�udnie, nad i pod ziemi�.
� Ci ludzie z Oakland � mrukn�� ojciec. � Ta gra i lalka co� im da�y. Connie
musia�a dorosn�� i zmusi�a ich, by uczynili to samo. Mieszka�cy naszych stron nigdy
si� czego� podobnego nie nauczyli, nie od Swawolnej Pat. Ciekawe, czy to
kiedykolwiek nast�pi. B�dzie musia�a dorosn��, tak jak Connie. Connie musia�a
kiedy� przypomina� Pat. Dawno, dawno temu.
Timothy pu�ci� s�owa ojca mimo uszu � kt� tak naprawd� dba� o lalki i gry? � i
wybieg� naprz�d, usi�uj�c ogarn�� wzrokiem mo�liwo�ci rysuj�ce si� przed nim, przed
mam� i tat� oraz przed panem Reganem.
� Nie mog� si� doczeka� � wykrzykn�� do ojca, a Norm Schein w odpowiedzi zdoby�
si� na blady, znu�ony u�miech.

STAN GOTOWO�CI

Godzin� przed rozpocz�ciem swojego porannego programu informacyjnego na kanale


sz�stym, najpopularniejszy klown telewizyjny Jim Briskin siedzia� w prywatnym
gabinecie w otoczeniu ekipy produkcyjnej. Omawiali szczeg�y raportu na temat
nieznanej, przypuszczalnie wrogiej flotylli, kt�rej obecno�� wykryto w odleg�o�ci
o�miu tysi�cy jednostek astronomicznych od S�o�ca. By�a to istotna wiadomo��. W
jaki spos�b jednak nale�a�o przekaza� j� siedmiomiliardowej rzeszy widz�w
rozsianych na trzech planetach o siedmiu ksi�ycach?
Peggy Jones, jego sekretarka, zapali�a papierosa.
� Nie wystrasz ich, Jim � Jam. Przeka� im to na luzie � powiedzia�a i
odchyliwszy si� na krze�le, przekartkowa�a stos depesz telegraficznych otrzymanych
przez ich stacj� komercyjn� od Unicefalonu 40-D.
Unicefalon 40-D stanowi� homeostatyczn� struktur� rozwi�zywania problem�w
mieszcz�c� si� przy Bia�ym Domu w Waszyngtonie, D.C., wykry� obecno�� potencjalnego
wroga; dysponuj�c w�adz� prezydenta Stan�w Zjednoczonych natychmiast wys�a� statki
zwiadowcze. Wszystko wskazywa�o na to, �e flotylla pochodzi�a z innego uk�adu
s�onecznego, lecz potwierdzenie tej informacji wchodzi�o w zakres obowi�zk�w
zwiadowc�w.
� Na luzie � powt�rzy� pos�pnie Jim Briskin. � Wyszczerz� z�by i powiem: Hej,
s�uchajcie koledzy, wreszcie spe�ni�y si� nasze najgorsze oczekiwania, cha, cha. �
Zmierzy� sekretark� wzrokiem. � Wywo�a to wybuchy �miechu na Ziemi i Marsie, ale
nie na odleg�ych ksi�ycach. � W razie ataku dalekie kolonie ucierpia�yby pierwsze.
� Nie, na pewno ich to nie rozbawi � przyzna� jego doradca Ed Fineberg. On
r�wnie� wygl�da� na zatroskanego; mia� rodzin� na Ganimedesie.
� Czy s� jakie� informacje l�ejszego kalibru? � zapyta�a Peggy. Mo�e wstawimy je
na pocz�tek programu? Spodoba�oby si� to sponsorowi. � Poda�a Briskinowi stert�
depesz. � Zobacz, co da si� zrobi�. Zmutowana krowa otrzymuje prawo wyborcze
podczas sprawy s�dowej w Alabamie... no wiesz.
� Wiem � odpar� Briskin, ogl�daj�c depesze. Co� takiego, jak osobliwy reporta�
na temat zmutowanej s�jki, kt�ra w wyniku ci�kich stara� nauczy�a si� szy�, co
poruszy�o serca milion�w. Pewnego kwietniowego poranka w Bismark, w Dakocie
P�nocnej, przed kamerami sieci telewizyjnej Briskina uszy�a gniazdo dla siebie i
swoich piskl�t.
Jego uwag� przyku�a jedna wiadomo��, natychmiast wyczu� instynktownie, �e
idealnie nadaje si� na z�agodzenie mrocznego tonu dzisiejszych informacji. Odpr�y�
si�. Na przek�r niebezpiecze�stwu czaj�cemu si� w odleg�o�ci o�miu tysi�cy
jednostek astronomicznych, sprawy wszech�wiata toczy�y si� swoim torem.
� Patrzcie � powiedzia� z krzywym u�miechem � Stary Gus Schatz nie �yje.
Nareszcie.
� Kto to jest Gus Schatz? � zapyta�a zdziwiona Peggy. � Nazwisko brzmi...
znajomo.
� Zwi�zkowiec � odpar� Jim Briskin. � Pami�tasz. Prezydent awaryjny wys�any
przez zwi�zek do Waszyngtonu dwadzie�cia dwa lata temu. Umar�, a zwi�zek... �
Rzuci� jej depesz�; by�a zwi�z�a i klarowna. Wysy�a kolejnego prezydenta na jego
miejsce. Chyba zrobi� z nim wywiad... je�li potrafi m�wi�.
� Rzeczywi�cie � odrzek�a Peggy. � Ci�gle zapominam, �e wybieraj� �ywego
prezydenta na wypadek awarii Unicefalonu. Czy awaria kiedykolwiek nast�pi�a?
� Nie � powiedzia� Ed Fineberg. � I nigdy nie nast�pi. Czyli mamy do czynienia z
kolejnym przyk�adem zapobiegliwo�ci zwi�zku. Zmora naszego spo�ecze�stwa.
� Mimo to � wtr�ci� Jim Briskin � ludzie si� ubawi�. �ycie prywatne najwy�szej
rang� osobisto�ci... powody, dla kt�rych zosta� wybrany, jego zainteresowania. Co
�w cz�owiek, kimkolwiek jest, planuje robi�, by nie zwariowa� z nudy podczas swojej
kadencji. Stary GUS nauczy� si� introligatorki; zbiera� stare czasopisma
motoryzacyjne i oprawia� je w papier welinowy ze z�otymi literami.
Ed i Peggy kiwn�li g�owami.
� Zr�b to � powiedzia�a Peggy. � Potrafisz uatrakcyjni� t� histori�, Jim � Jam;
umiesz zrobi� ze wszystkiego przeb�j. Zadzwoni� do Bia�ego Domu; czy on ju� tam
jest?
� Pewnie wci�� przebywa w siedzibie zwi�zku w Chicago � stwierdzi� Ed. � Spr�buj
tam. Wschodnia Filia Rz�dowego Zwi�zku Urz�dnik�w Pa�stwowych.
Podni�s�szy s�uchawk�, Peggy pospiesznie wykr�ci�a numer.

O si�dmej rano w rozespan� �wiadomo�� Maximiliana Fischera wdar�y si� natarczywe


odg�osy, oderwa� g�ow� od poduszki, zarejestrowa� dobiegaj�cy z kuchni zgie�k,
piskliwy g�os gospodyni oraz nieznane m�skie g�osy. Usiad� uczyni� to bez
po�piechu; lekarz odradzi� mu wysi�ek z uwagi na przerost mi�nia sercowego. Powoli
w�o�y� ubranie.
Pewnie chodzi o udzia� w jednym z funduszy, pomy�la� Max. To chyba oni. Dosy�
wcze�nie. Nie wzbudzi�o to jego niepokoju. Jestem w �wietnej sytuacji. Nie ma
strachu.
Z pietyzmem zapi�� guziki koszuli w r�owo � zielone pasy, jednej z jego
ulubionych. Dodaje mi klasy, uzna�, z trudem schylaj�c si�, by wci�gn�� spodnie ze
sk�ry renifera. Rozmawiaj z nimi jak r�wny z r�wnym, przykaza� swojemu odbiciu w
lustrze, g�adz�c po�yczk� z w�os�w. Je�li za bardzo mnie przycisn�, od razu p�jd�
do Pata Noble�a z nowojorskiego dzia�u kadr; nie musz� czu� si� za nic
odpowiedzialny. Za d�ugo jestem w zwi�zku.
� Fischer � hukn�� g�os z drugiego pokoju. � Ubieraj si� i wychod�. Mamy dla
ciebie robot�. Zaczynasz od dzisiaj.
Robot�, pomy�la� z mieszanymi uczuciami Max; nie wiedzia�, czy ma si� cieszy�,
czy martwi�. Od przesz�o roku pobiera� pieni�dze z funduszu zwi�zku, jak wi�kszo��
jego przyjaci�. Co wy tam wiecie. A niech to, pomy�la�, a je�li to ci�ka praca i
trzeba b�dzie schyla� si� i du�o chodzi�. Ogarn�a go z�o��. Co za parszywy uk�ad,
co oni sobie w�a�ciwie my�l�? Otworzywszy drzwi, stan�� na wprost nich.
� Pos�uchajcie � zacz��, ale jeden ze zwi�zkowc�w wpad� mu w s�owo.
� Pakuj si�, Fischer. GUS Schatz wykorkowa� i teraz ty pojedziesz do Waszyngtonu
i obejmiesz stanowisko; masz tam jecha�, zanim zlikwiduj� ten urz�d i trzeba b�dzie
zastrajkowa� albo wytoczy� spraw� s�dow�. Chodzi o to, aby g�adko wpakowa� kogo� na
miejsce Schatza, rozumiesz? Przeprowadzi� to tak szybko, aby nikt nic nie zauwa�y�.
� Za ile? � chcia� natychmiast wiedzie� Max.
� Nie masz tu nic do powiedzenia, zosta�e� wybrany � rzuci� oschle zwi�zkowiec.
� Wola�by�, aby dop�yw got�wki z funduszu nagle usta�? Chcesz wyj�� na ulic� i w
twoim wieku rozgl�da� si� za prac�?
� Ach, przesta� � zaprotestowa� Max. � Mog� podnie�� s�uchawk� i zadzwoni� do
Pata Noble�a...
Zwi�zkowcy chwytali na chybi� trafi� r�ne przedmioty.
� Pomo�emy ci si� spakowa�. Pat chce ci� widzie� w Bia�ym Domu przed dziesi�t�.
� Pat! � wykrzykn�� jak echo Max. Zosta� wystawiony do wiatru.
U�miechaj�c si� pod nosem, zwi�zkowcy wyci�gn�li z szafy walizki.
Wkr�tce potem jechali kolejk� przez r�wnin� �rodkowego Zachodu. Zas�piony
Maximilian Fischer �ledzi� migaj�cy za oknem krajobraz, nie rozmawia� z pilnuj�cymi
go zwi�zkowcami, chc�c spraw� najpierw gruntownie przemy�le�. Co pami�ta� na temat
pierwszego urz�du? Praca zaczyna�a si� o �smej rano � gdzie� o tym czyta�.
Nast�pnie przez Bia�y Dom przetacza�a si� wataha turyst�w, szczeg�lnie uczni�w klas
m�odszych, ��dnych widoku Unicefalonu 40-D... nie znosi� dzieci, poniewa� zawsze
na�miewa�y si� z jego tuszy. Rany, ci�gle si� b�dzie z nimi styka�, gdy� jako
awaryjny musia� przebywa� na widoku. Wed�ug regulaminu nie m�g� oddali� si� od
Unicefalonu 40-D na wi�cej ni� sto jard�w, w dzie� i w nocy, a mo�e chodzi�o o
pi��dziesi�t jard�w? Tak czy inaczej, by�a to powa�na posada, wi�c gdyby
homeostatyczny system rozwi�zywania problem�w zawi�d�... Lepiej naucz� si�, czego
trzeba, postanowi�. Przerobi� telewizyjny kurs administracji rz�dowej, tak na
wszelki wypadek.
� S�uchaj, dobry cz�owieku, czy ta posada daje mi jakie� uprawnienia? � zwr�ci�
si� do siedz�cego po prawej stronie zwi�zkowca � To znaczy, czy mog�...
� To praca zwi�zkowa jak ka�da inna � odpar� znu�ony urz�dnik. Siedzisz.
Czuwasz. Czy naprawd� nie pracowa�e� a� tak d�ugo, �e zapomnia�e�? � Roze�mia� si�,
szturchaj�c w bok swego towarzysza. � Pos�uchaj, Fischer chce wiedzie�, jakie
uzyska przywileje. � Obaj m�czy�ni wybuchn�li �miechem. � Powiem ci co�, Fischer �
podj�� urz�dnik. � Jak ju� znajdziesz si� w Bia�ym Domu, dostaniesz fotel, ��ko,
talon na obiad i do pralni oraz harmonogram ogl�dania telewizji, mo�e by� tak
zakr�ci� si� wok� Unicefalonu 40-D, pomarudzi� mu do ucha, no wiesz, poskroba� go i
pomarudzi�, a� ten wreszcie ci� zauwa�y.
� Odczep si� � mrukn�� Max.
� Potem � ci�gn�� zwi�zkowiec � powiesz mu: Hej, Unicefalonie, s�uchaj no,
jestem twoim kumplem. Mo�e by�my tak wed�ug zasady �r�czka r�czk� myje�, h�? Ty
przeka�esz mi zarz�dzanie...
� Ale co on da tamtemu w zamian? � zapyta� drugi zwi�zkowiec.
� Rozbawi go. Opowie mu histori� swego �ycia, jak to wyszed� z n�dzy i zdoby�
wykszta�cenie, ogl�daj�c telewizj� siedem dni w tygodniu, a� wreszcie, prosz�,
prosz�, przyj�� posad�... � Urz�dnik zachichota�. Awaryjnego prezydenta.
Czerwony jak burak Max w milczeniu utkwi� ot�pia�e spojrzenie w widoku za oknem.
Kiedy dotarli do Bia�ego Domu, pokazano Maximilianowi Fischerowi niedu�y pok�j.
Nale�a� do Gusa Schatza i cho� usuni�to ze� wyp�owia�e czasopisma motoryzacyjne, na
�cianach wci�� widnia�o kilka zdj��: volvo S-122 rocznik 1963, peugeot 403 rocznik
1957 oraz inne klasyczne modele minionej ery. Na p�ce z ksi��kami Max zauwa�y�
misternie rze�biony model dwudrzwiowego studebakera starlighta z roku 1950.
� Zrobi� go tu� przed �mierci� � wyja�ni� jeden ze zwi�zkowc�w, stawiaj�c na
pod�odze walizk� Maksa. � Wiedzia� na temat starych samochod�w przedturbinowych
dos�ownie wszystko � zna� ka�dy bezu�yteczny szczeg�.
Max kiwn�� g�ow�.
� Wiesz ju�, czym si� zajmiesz? � zapyta� urz�dnik.
� Te� � odpar� Max. � Nie mia�em czasu na podjecie decyzji. Pozw�lcie mi si�
zastanowi�. � Niezadowolony podni�s� z p�ki studebakera i obejrza� go od spodu.
Ogarn�o go pragnienie, aby zniszczy� model samochodu, od�o�y� go pospiesznie i
odwr�ci� si�.
� Zr�b gumow� kul� � poradzi� mu zwi�zkowiec.
� Co takiego? � zapyta� Max.
� Poprzednik Gusa, Louis jak � mu � tam... zbiera� ta�my gumowe i zrobi� z nich
kul�. W chwili jego �mierci osi�gn�a rozmiary domu. Zapomnia�em, jak si� nazywa�,
ale kula jest obecnie w Smithsonian.
Na korytarzu rozleg�y si� kroki. Recepcjonistka Bia�ego Domu, ascetycznie ubrana
kobieta w �rednim wieku, wsadzi�a g�ow� do pokoju.
� Panie prezydencie, przyszed� klown telewizyjny na wywiad. Prosz� za�atwi� to
jak najszybciej, bo mamy dzi� kilka wycieczek i kto� mo�e zechcie� pana zobaczy�.
� Dobrze � odrzek� Max. Zwr�ci� si� w kierunku komika. Stwierdzi�, �e ma przed
sob� Jim � Jama Briskina, kt�ry cieszy� si� najwi�ksz� popularno�ci�. � Chcia� pan
si� ze mn� widzie�? � zapyta� ostro�nie Briskina. � To znaczy, czy aby na pewno
chodzi o wywiad ze mn�? � Nie m�g� sobie wyobrazi�, co w jego osobie mog�o
zainteresowa� Briskina. Wyci�gaj�c r�k�, doda�: � Oto m�j pok�j, ale modele i
obrazki nale�a�y do Gusa. Nic na ten temat panu nie powiem.
Na g�owie Briskina ja�nia�a znajoma czerwona peruka klowna, nadaj�c mu r�wnie
dziwaczny wygl�d jak w telewizji. W rzeczywisto�ci by� jednak starszy, cho� jego
przyjazny, naturalny u�miech, na kt�ry wszyscy zawsze czekali, nie uleg� zmianie:
znak rozpoznawczy mi�ego faceta, kt�ry mimo opanowania b�yska� sarkastycznym
dowcipem, gdy wymaga�a tego sytuacja. Briskin by� cz�owiekiem, kt�ry... no,
pomy�la� Max, oto go��, kt�rego ka�dy ch�tnie widzia�by jako zi�cia.
Wymienili u�ciski.
� Jest pan na wizji, panie Fischer � powiedzia� Briskin. � Czy te� raczej, panie
prezydencie. M�wi Jim � Jam. Dla miliard�w widz�w z ka�dej niszy i zak�tka naszego
ogromnego Uk�adu S�onecznego, prosz� odpowiedzie� na nast�puj�ce pytanie. Jak pan
godzi si� ze �wiadomo�ci� tego, �e w razie � cho�by chwilowej � awarii Unicefalonu
40-D ca�a odpowiedzialno�� sprawowania urz�du rzeczywistego, nie awaryjnego
prezydenta Stan�w Zjednoczonych spadnie na pa�skie barki? Nie sp�dza to panu snu z
powiek? � U�miechn�� si�. Za jego plecami operatorzy manewrowali kamerami w prz�d i
w ty�; �wiat�o razi�o Maksa, a temperatura sprawi�a, �e zacz�� si� obficie poci�.
Pot wyst�pi� mu na kark i g�rn� warg�. � Jakie emocje targaj� panem w tej chwili? �
zapyta� Briskin. � Stoi pan na progu nowego zadania, kto wie, mo�e �yciowego. Jakie
my�li biegn� panu przez g�ow� teraz, kiedy znalaz� si� pan w Bia�ym Domu?
� To... wielka odpowiedzialno�� � odpar� po chwili Max. W�wczas u�wiadomi�
sobie, �e Briskin �mieje si� z niego, �mieje si� w ku�ak. Chodzi�o jedynie o
rozweselenie publiczno�ci, kt�ra znaj�c poczucie humoru Jim � Jama, podchwyci�a
�art.
� Jest pan wielkim cz�owiekiem, panie Fischer � ci�gn�� Briskin. � Odwa�nym
cz�owiekiem. Uprawia pan sport? Pytam, poniewa� nowe zadanie ograniczy nieco pa�sk�
�yciow� przestrze� i zastanawiam si�, jakie zmiany to spowoduje.
� C� � odrzek� Max. � Oczywi�cie zdaj� sobie spraw�, �e pracownik rz�dowy zawsze
powinien znajdowa� si� na posterunku. Tak, ma pan racj�, musz� czuwa� dzie� i noc,
ale to mi nie przeszkadza. Jestem przygotowany.
� Prosz� powiedzie� � zacz�� Jim Briskin. � Czy pan... � Naraz urwa�. Zwracaj�c
si� do jednego z technik�w, powiedzia� zmienionym g�osem: � Schodzimy z wizji.
M�czyzna w s�uchawkach przecisn�� si� mi�dzy kamerami.
� Na monitorze, pos�uchaj. � Pospiesznie wr�czy� Briskinowi s�uchawki. �
Unicefalon ubieg� nas, nadaje w�a�nie biuletyn informacyjny.
Briskin przy�o�y� s�uchawki do ucha.
� M�wi, �e statki oddalone o osiem tysi�cy jednostek astronomicznych maj� wrogie
zamiary � powiedzia�, marszcz�c brwi. Gwa�townie uni�s� g�ow�, spogl�daj�c na
technik�w. Czerwona peruka zsun�a mu si� na jedno ucho. � Rozpocz�y atak.
Podczas nast�pnej doby obcy nie tylko wtargn�li do Uk�adu S�onecznego, ale i
unieszkodliwili Unicefalon 40-D.
Wiadomo�� dotar�a do Maximiliana Fischera okr�n� drog�, kiedy jad� w kafeterii w
Bia�ym Domu kolacj�.
� Pan Maximilian Fischer?
� Taa � odpar� Max, spogl�daj�c na grup� tajnych agent�w, kt�rzy obiegli jego
stolik.
� Jest pan prezydentem Stan�w Zjednoczonych.
� Nie � powiedzia� Max. � Jestem prezydentem awaryjnym, to zasadnicza r�nica.
� Unicefalon 40-D zawiesi� dzia�anie na jaki� miesi�c � poinformowa� go jeden z
agent�w. � Wed�ug poprawionej konstytucji jest pan prezydentem oraz
g��wnodowodz�cym si� zbrojnych. Przybyli�my tu, aby pana chroni�. � Tajniak
u�miechn�� si� idiotycznie. Max odpowiedzia� mu podobnym u�miechem. � Rozumie pan?
� zapyta� agent. � To znaczy, czy to do pana dotar�o?
� Jasne � odrzek� Max. Teraz poj�� wzmo�ony szmer rozm�w towarzysz�cy mu podczas
stania w kolejce do kasy. To t�umaczy�o, dlaczego personel Bia�ego Domu dziwnie mu
si� przygl�da�. Odstawi� kubek z kaw� i specjalnie wolno otar� usta serwetk�,
udaj�c g��boko pogr��onego w my�lach. W gruncie rzeczy jednak w jego umy�le
panowa�a przera�liwa pustka.
� Powiedziano nam � rzek� agent � �e ma pan stawi� si� w bunkrze Rady
Bezpiecze�stwa Narodowego. �ycz� sobie pana udzia�u podczas ustalania ostatecznej
strategii.
Przeszli do windy.
� Polityka strategiczna � powiedzia� Max, kiedy zje�d�ali w d�. Mam na ten temat
swoje zdanie. Wed�ug mnie pora podj�� zdecydowane kroki przeciwko statkom wroga,
zgodzicie si� ze mn�?
Tajni agenci pokiwali g�owami.
� Tak, musimy pokaza� im, �e wcale si� nie boimy � dorzuci� Max. � Pewnie,
ustalimy strategi�, zetrzemy �obuz�w na proch.
Agenci roze�miali si� dobrodusznie.
Mile podbechtany Max tr�ci� �okciem dow�dc� oddzia�u.
� My�l�, �e jeste�my diablo mocni, to znaczy, Stany Zjednoczone maj� ostre z�by.
� Poka� im, Max � wtr�ci� jeden z agent�w i wszyscy wybuchn�li g�o�nym �miechem.
Max do��czy� do reszty.
Gdy wychodzili z windy, zatrzyma� ich wysoki, elegancki m�czyzna, kt�ry
powiedzia� z naciskiem:
� Panie prezydencie, nazywam si� Jonathan Kirk, jestem sekretarzem prasowym
Bia�ego Domu; zanim uda si� pan na spotkanie z RBN, powinien pan w tej dramatycznej
chwili przem�wi� do narodu. Ludzie chc� ujrze� nowego przyw�dc�. � Poda� mu kartk�
papieru. � Oto o�wiadczenie przygotowane przez Komisj� Doradcz�, to kodyfikuje
pa�sk�...
� Bzdura. � Max nawet nie spojrza� na kartk�. � To ja jestem prezydentem, nie
wy. Kirk? Burke? Shirk? Nigdy o panu nie s�ysza�em. Dajcie mi mikrofon, a wyg�osz�
w�asne przem�wienie. Albo sprowad�cie tu Pata Noble�a, mo�e on ma jaki� pomys�. �
Naraz przypomnia� sobie, �e to Pat wpakowa� go w te tarapaty. � Zreszt� i on jest
tu zb�dny � dorzuci� Max. � Dajcie mi mikrofon.
� To czas kryzysu � wycedzi� Kirk.
� Jasne � potwierdzi� Max. � Zostawcie mnie wi�c w spokoju, prosz� nie wchodzi�
mi w drog�, a ja uczyni� to samo. Rozumie si�? � Dobrodusznie grzmotn�� Kirka w
plecy. � Nam obu wyjdzie to na dobre.
Pojawi�a si� grupa ludzi z kamerami i reflektorami, w�r�d nich Max dostrzeg� Jim
� Jama Briskina z ekip�.
� Hej, Jim � Jam � wrzasn��. � Patrz, teraz jestem prezydentem!
Jim Briskin flegmatycznie podszed� bli�ej.
� Nie mam zamiaru utoczy� kuli ze sznurka � powiedzia� Max. � Ani budowa� modeli
��dek, nic z tych rzeczy. � Wymieni� z Briskinem przyjazny u�cisk r�k. � Dzi�kuj� �
rzek� Max. � Za twoje gratulacje.
� Moje gratulacje � odpar� �ciszonym g�osem Briskin.
� Dzi�ki � odrzek� Max, tak �ciskaj�c jego d�o�, �e zatrzeszcza�y ko�ci. � Rzecz
jasna, pr�dzej czy p�niej naprawi� t� kup� z�omu i zn�w b�d� awaryjnym. Ale... �
Potoczy� po zebranych radosnym spojrzeniem, w korytarzu t�oczy� si� t�um ludzi, od
dziennikarzy poprzez personel Bia�ego Domu do wojskowych i tajnych agent�w.
� Czeka pana wielkie zadanie, panie Fischer � stwierdzi� Briskin.
� Tak � przyzna� Max.
Co� w oczach Briskina m�wi�o: Ciekawi mnie, czy da pan sobie z nim rad�.
Ciekawe, czy jest pan w�a�ciwym cz�owiekiem na w�a�ciwym miejscu.
� Jasne, �e dam rad� � powiedzia� do mikrofonu Max, zwracaj�c si� do licznie
zgromadzonych.
� Mo�e i tak � odpar� Briskin, ale jego twarz wyra�a�a pow�tpiewanie.
� Hej, ju� mnie nie lubisz � uzna� Max. � Jak to?
Briskin nie odpowiedzia�, lecz jego oczy rozb�ys�y.
� Pos�uchaj � dorzuci� Max. � Jestem teraz prezydentem, mog� zamkn�� t� twoj�
g�upi� stacj�... mog� wys�a� FBI, kiedy tylko przyjdzie mi na to ochota. Je�li ci�
to interesuje, w tej chwili zwalniam prokuratora generalnego, jakkolwiek si�
nazywa, i mianuj� na jego miejsce osob�, kt�rej mog� zaufa�.
� Rozumiem � odrzek� Briskin. Pow�tpiewanie na jego twarzy przesz�o w pewno��,
kt�rej wymowy Max nie by� w stanie rozgry��. � Tak � doda� Jim Briskin. � Dysponuje
pan wystarczaj�c� w�adz�, aby wyda� takie rozporz�dzenie, prawda? Skoro naprawd�
jest pan prezydentem...
� Uwa�aj � ostrzeg� go Max. � W por�wnaniu ze mn� jeste� nikim, Briskin, nawet
pomimo du�ej ogl�dalno�ci. � Po czym odwr�ci� si� plecami do kamer i przez otwarte
drzwi wkroczy� do siedziby Rady Bezpiecze�stwa.

Nast�pnego ranka, w podziemnym bunkrze Rady Bezpiecze�stwa Narodowego Maximilian


Fischer sennie przys�uchiwa� si� p�yn�cym z telewizora wiadomo�ciom. �r�d�a wywiadu
ujawni�y przybycie trzydziestu kolejnych statk�w wroga do Uk�adu S�onecznego.
Uwa�ano, �e w sumie jest ich siedemdziesi�t. Kurs ka�dego z nich by� pilnie
�ledzony.
Jednak Max wiedzia�, �e to nie wystarcza�o. Pr�dzej czy p�niej b�dzie musia�
wyda� rozkaz zaatakowania wrogich statk�w. Waha� si�. Ostatecznie, kim by�a ich
za�oga? W CIA nie mieli na ten temat poj�cia. Jak� si�� dysponowa�y? Tutaj r�wnie�
brakowa�o informacji. Poza tym... czy atak si� powiedzie?
Dawa�y te� o sobie zna� sprawy lokalne. Unicefalon ustawicznie ingerowa� w
gospodark�, udoskonala� j�, gdzie trzeba, obcina� podatki, obni�a� raty
procentowe... dzia�ania te usta�y z chwil� zniszczenia mechanizmu rozwi�zywania
problem�w. Rany, rozmy�la� ponuro Max. Co ja wiem na temat bezrobocia? To znaczy,
sk�d mam wiedzie�, kt�re fabryki ponownie otworzy� i gdzie?
Zwr�ci� si� do genera�a Tompkinsa, przewodnicz�cego zrzeszenia kierownik�w
kadrowych, kt�ry siedzia� obok, studiuj�c raport na temat manewr�w statk�w
obronnych rozmieszczonych wok� Ziemi.
� Czy wszystkie statki zosta�y odpowiednio rozlokowane? � zapyta� Tomkinsa.
� Tak, panie prezydencie � odrzek� genera� Tompkins.
Max drgn��. Lecz g�os genera� nie brzmia� szyderczo; przeciwnie, wydawa� si�
pe�en szacunku.
� Dobrze � mrukn�� Max. � Mi�o mi to s�ysze�. Chmura pocisk�w znajduje si� na
tyle wysoko, �e nie ma w niej przeciek�w, jak wtedy gdy dopu�cili�cie do
zniszczenia Unicefalonu. Nie �ycz� sobie podobnych wpadek.
� Najwy�szy stan gotowo�ci bojowej � odpar� genera� Tompkins. W chwili obecnej,
o godzinie sz�stej rano obowi�zuje pe�na mobilizacja.
� A statki strategiczne? � Zorientowa� si� ju�, �e t� okr�n� nazw� okre�lano
ofensywne si�y uderzeniowe.
� Mo�emy rozpocz�� atak w ka�dej chwili � odpar� genera� Tompkins, spogl�daj�c w
kierunku pod�u�nego sto�u, sk�d uzyska� potwierdzaj�ce skinienia od swoich
wsp�pracownik�w. � Bez trudu zajmiemy si� ka�dym z siedemdziesi�ciu intruz�w.
� Kto� ma sod�? � zapyta� z j�kiem Max. Sytuacja wprawia�a go w przygn�bienie.
Ile� tu si� trzeba napracowa�, pomy�la�. Co za cholerny rwetes � dlaczego ci idioci
nie zostawi� naszego uk�adu w spokoju? To znaczy, czy musimy anga�owa� si� w wojn�?
Trudno przewidzie�, do czego ich ojczysty uk�ad posunie si� w ramach odwetu, ci
obcy s� nieprzewidywalni � nie mo�na na nich polega�.
� Nie daje mi to spokoju � powiedzia� g�o�no. � Odwet. � Westchn��.
� Negocjacje z nimi nie wchodz� w rachub� � o�wiadczy� genera� Tompkins.
� No to jazda � odrzek� Max. � Poka�cie im. � Rozejrza� si� za sod�.
� Uwa�am, �e dokona� pan w�a�ciwego wyboru � pochwali� genera� Tompkins, a jego
cywilni doradcy przychylnie pokiwali g�owami nad sto�em
� Nadesz�a dziwna wiadomo�� � powiedzia� do Maksa jeden z doradc�w. Wr�czy� mu
depesz� telegraficzn�. � James Briskin wni�s� przeciwko panu pozew do S�du
Federalnego w Kalifornii. Twierdzi, �e w obliczu prawa nie jest pan prezydentem,
gdy� nie startowa� pan w wyborach.
� Chodzi o to, �e na mnie nie g�osowano? � zapyta� Max. � Tylko tyle?
� Tak jest, sir Briskin poprosi� s�d o rozstrzygni�cie sprawy, tymczasem zg�osi�
swoj� kandydatur�.
� Co?
� Briskin nie tylko twierdzi, �e powinien pan wystartowa� w praworz�dnych
wyborach, ale uwa�a r�wnie�, �e ma pan startowa� przeciwko niemu. Bior�c pod uwag�
jego popularno��...
� Kretyn � rzuci� z rozpacz� Max. � I co o tym my�licie?
Nikt si� nie odezwa�.
� No c� � powiedzia� Max. � Postanowione; wy, mundurowi, przyst�pcie do
str�cania wrogich statk�w. Tymczasem... � B�yskawicznie podj�� decyzj�. �
Przyci�niemy sponsor�w Jim-Jama, browary Reinlander i przedsi�biorstwo
elektroniczne Calbest. Wybijemy mu z g�owy startowanie w wyborach.
Zgromadzeni przy stole m�czy�ni pokiwali g�owami. Zaszele�ci�y papiery, teczki
pow�drowa�y na bok; spotkanie zosta�o � chwilowo � zawieszone.
On nieuczciwie zdoby� przewag�, stwierdzi� w duchu Max. Jak mam startowa� w
wyborach, skoro nie mamy r�wnej pozycji, on jest gwiazd� telewizji, a ja? To nie w
porz�dku, moja w tym g�owa, aby to tego nie dopu�ci�.
Niech Jim � Jam sobie startuje, postanowi�. Nie wyjdzie mu to jednak na dobre.
Nie pobije mnie, poniewa� nie do�yje tej chwili.

Na tydzie� przed wyborami, Telscan, mi�dzyplanetarny o�rodek badania opinii


publicznej, ujawni� wyniki ostatnich bada�. Wprawi�y one Maximiliana Fischera w
nastr�j gorszy ni� zazwyczaj.
� Tylko popatrz � powiedzia� do swego kuzyna Leona Laita, prawnika, kt�rego
ostatnio mianowa� prokuratorem generalnym. Rzuci� mu raport.
Jego sytuacja by�a nieweso�a. Wszystko wskazywa�o na to, �e Briskin odniesie w
wyborach �atwe i spektakularne zwyci�stwo.
� Dlaczego tak si� dzieje? � zapyta� Lait. Podobnie jak Max by� pot�nym m�czyzn�
z wydatnym brzuchem, przez lata piastuj�cym awaryjn� posad�; nieprzyzwyczajony do
aktywno�ci fizycznej do�wiadcza� obecnie niema�ych trudno�ci. Jednak�e z uwagi na
rodzinn� lojalno�� zdecydowa� si� pozosta� na stanowisku. � Dlatego �e trzyma w
gar�ci wszystkie stacje telewizyjne? � zapyta�, popijaj�c piwo z puszki.
� Nie, bo p�pek fosforyzuje mu w ciemno�ciach � odgryz� si� Max. � Jasne, �e
chodzi o stacje, ty g�upku � dzie� i noc kreuj� jego wizerunek. � Zamy�li� si�
pos�pnie. � To pajac. Ta jego czerwona peruka nadaje si� do telewizji, ale nie na
fotel prezydencki. � Z przygn�bienia g�os uwi�z� mu w gardle, zamilk�.
Najgorsze mia�o jeszcze nast�pi�.
O dziewi�tej wieczorem Jim � Jam Briskin rozpocz�� siedemdziesi�ciodwugodzinny
maraton jednocze�nie na wszystkich swoich kana�ach telewizyjnych w ramach ostatniej
wielkiej nagonki maj�cej na celu zwi�kszenie jego popularno�ci i zapewnienie mu
zwyci�stwa.
Max Fischer siedzia� na ��ku w swojej sypialni w Bia�ym Domu i podjada� ze
stoj�cej przed nim tacki, spogl�daj�c ponurym wzrokiem w telewizor.
Ten Briskin, pomy�la� ze z�o�ci� po raz nie wiadomo kt�ry.
� Popatrz � rzuci� do swego kuzyna; prokurator generalny siedzia� naprzeciw
niego na fotelu. � Jest ten dure�. � Wskaza� na ekran.
� Ohyda � stwierdzi� Leon Lait, pogryzaj�c cheeseburgera.
� Wiesz, sk�d on nadaje? Z przestrzeni kosmicznej, zza Plutona. Z najdalszego
nadajnika, do kt�rego twoje FBI nie dotrze za milion lat.
� W�a�nie �e dotrze � zapewni� go Leon. � Powiedzia�em im, �e musz� to zrobi�,
bo tak osobi�cie przykaza� prezydent, m�j kuzyn.
� Ale troch� to potrwa � odpar� Max. � Leon, jeste� zbyt cholernie �lamazarny.
Powiem ci co�. Wys�a�em tam statek, �Dwight E. Eisenhower�. Jest got�w, by znie��
na nich jajo, no wiesz, wielkie bum, jak tylko wydam rozkaz.
� Jasne, Max.
� Wcale si� do tego nie pal� � odrzek� Max.

Program nabiera� tempa. Rozb�ys�y reflektory i na scen� powolnym krokiem wesz�a


�liczna Peggy Jones ubrana w po�yskliw� sukni� z odkrytymi ramionami. Jej w�osy
l�ni�y. Teraz otrzymamy striptiz jak si� patrzy, u�wiadomi� sobie Max. W wykonaniu
superlaski. Znieruchomia� i zapatrzy� si� na ekran. C�, mo�e nie chodzi�o o
prawdziwy striptiz, ale opozycja, Briskin i sp�ka, wprowadzi�a do swej kampanii
element zmys�owo�ci. Jego kuzyn prokurator generalny przesta� prze�uwa�
cheeseburgera, mlaskanie usta�o, ale po chwili zabrzmia�o r�wnie dono�nie jak
przedtem.
Tymczasem na ekranie Peggy za�piewa�a:
Oto Jim � Jam, na kt�rego g�osuj�.
Cz�ek, co go ca�y nar�d mi�uje.
Najlepszy, jakiego znam.
Jim � Jamie, panuj nam!

� O, Bo�e � j�kn�� Max. A jednak spos�b, w jaki to za�piewa�a, ka�dy skrawek jej
smuk�ego, d�ugiego cia�a... nie pozostawia� nic do �yczenia. � Chyba wydam rozkaz
�Eisenhowerowi� � powiedzia�, nie spuszczaj�c wzroku z telewizora.
� Skoro tak uwa�asz, Max � odrzek� Leon. � Zapewniam ci�, �e uznam, i� dzia�a�e�
zgodnie z prawem, nie zawracaj sobie tym g�owy.
� Podaj mi czerwony telefon � zakomenderowa� Max. � To strze�ona linia do
wy��cznego u�ytku g��wnodowodz�cego, s�u��ca do przekazywania �ci�le tajnych
rozporz�dze�. Nie�le, co? � Wzi�� od prokuratora generalnego telefon. � Zadzwoni�
do genera�a Tompkinsa, a on przeka�e rozkaz za�odze statku. Wsp�czuj�, Briskin �
doda�, kieruj�c ostatnie spojrzenie na telewizor. � Sam jeste� sobie winien, nie
musia�e� tego robi�, po co ci by�o ze mn� zadziera�?
Dziewczyna w srebrzystej sukience znik�a i w jej miejsce pojawi� si� Jim � Jam
Briskin. Max zawaha� si�.
� Witajcie, kochani towarzysze � powiedzia� Briskin, uciszaj�c gestem
publiczno��; sztuczne oklaski � Max wiedzia�, �e w tak odleg�ym miejscu nie
istnia�a �adna publiczno�� � ucich�y, po czym wybuch�y ze zdwojon� si��. Briskin
u�miechn�� si� przyja�nie, czekaj�c na cisz�.
� Cha�a � mrukn�� Max. � Ta publiczno�� to cha�a. S� sprytni, Briskin i jego
klika. Jego notowania od razu skoczy�y.
� Pewnie, Max � przyzna� prokurator generalny. � Od razu zauwa�y�em.
� Towarzysze � podj�� rzeczowo Jim Briskin. � Jak wam wiadomo, pocz�tkowe
stosunki pomi�dzy prezydentem Maximilianem Fischerem a mn� uk�ada�y si� bez
zarzutu.
Trzymaj�c r�k� na telefonie, Max przyzna� mu w duchu racj�.
� U podstaw naszego konfliktu � ci�gn�� Briskin � tkwi�a sprawa u�ycia si�y,
brutalnej, bezlitosnej si�y. Dla Maksa Fischera urz�d prezydenta to narz�dzie,
kt�re traktuje jak przed�u�enie w�asnych pragnie�, mechanizm do zaspokajania
osobistych potrzeb. W g��bi serca wierz�, �e jego intencje s� dobre, pr�buje
stosowa� taktyk� Unicefalonu. Jednak�e �rodki to odr�bna kwestia.
� Pos�uchaj go, Leon � rzuci� Max i pomy�la�: Niewa�ne, co on m�wi, i tak b�d�
obstawa� przy swoim, nikt mi nie przeszkodzi, poniewa� na tym polegaj� moje
obowi�zki. Gdyby� by� prezydentem tak jak ja, robi�by� to samo.
� Nawet prezydent � m�wi� Briskin � musi przestrzega� prawa, bez wzgl�du na
w�adz�, jak� dysponuje, nie mo�e narusza� ustalonych regu�. � Umilk� na chwil�, po
czym rzek� z wolna: � Wiem, �e w chwili obecnej FBI z rozkazu Leona Laita,
protegowanego Maksa Fischera, pr�buje zamkn�� stacje, aby mnie uciszy�. Max Fischer
ponownie wykorzystuje w�adz� i agencj� policyjn� do w�asnych cel�w, traktuj�c je
jako przed�u�enie...
Max chwyci� s�uchawk�.
� S�ucham, panie prezydencie � zabrzmia� natychmiast znajomy g�os. M�wi genera�
Tompkins D�.
� A c� to znowu? � zdumia� si� Max.
� Dow�dca ��czno�ci, armia 600-1000. Z pok�adu statku �Dwight D. Eisenhower�,
przyjmuj� rozkaz przez nadajnik na stacji Pluton.
� Ma si� rozumie� � odrzek� Max, kiwaj�c g�ow�. � B�d�cie w gotowo�ci,
zrozumiano? Czekajcie na dalsze instrukcje. � Zas�oni� s�uchawk� r�k�. � Leon �
zwr�ci� si� do kuzyna, kt�ry uporawszy si� z cheeseburgerem, skoncentrowa� uwag� na
koktajlu truskawkowym. � Co mam zrobi�? Chodzi o to, �e Briskin m�wi prawd�.
� Powiedz Tompkinsowi � odpar� Leon. Bekn�� i postuka� si� pi�ci� w klatk�
piersiow�. � Przepraszam.
� Istnieje mo�liwo��, �e zwracaj�c si� do was, ryzykuj� �ycie � m�wi� na ekranie
Jim Briskin. � Musimy spojrze� prawdzie w oczy: mamy prezydenta, kt�ry nie
zawaha�by si� przed morderstwem, aby dopi�� celu. Oto taktyka polityczna tyranii i
w�a�nie tego jeste�my �wiadkami: narodzin tyranii, kt�ra zast�pi w naszym
spo�ecze�stwie racjonalne, bezinteresowne rz�dy Unicefalonu 40-D, homeostatycznego
urz�dzenia do rozwi�zywania wszelkich problem�w, zaprojektowanego, skonstruowanego
i wprowadzonego w u�ycie przez najwybitniejsze umys�y, umys�y oddane zachowaniu
wszystkiego, co w naszej tradycji warto�ciowe. Przej�cie z tego stanu do
jednoosobowej tyranii jest, delikatnie m�wi�c, smutne.
� Nie jestem w stanie nic zrobi� � stwierdzi� cicho Max.
� Dlaczego nie? � odpar� Leon.
� Nie s�ysza�e�, co powiedzia�? On m�wi o mnie. Ja jestem tyranem, kt�rego
dotyczy ta przemowa. Rany. � Max odwiesi� czerwon� s�uchawk�. � Zbyt d�ugo
zwleka�em.
� Ci�ko mi to przyzna� � doda� Max. � Ale... do diab�a, to potwierdzi�oby jego
racje. � Wiem, �e tak czy inaczej m�wi prawd�, pomy�la� Max. Lecz czy oni o tym
wiedz�? Czy widzowie s� tego �wiadomi? Nie mog� dopu�ci�, aby dowiedzieli si�
prawdy o mnie, uzna�. Powinni podziwia� swego prezydenta, szanowa� go. Oddawa� mu
nale�ne honory. Nic dziwnego, �e tak fatalnie wypad�em podczas bada� Telscanu. Nic
dziwnego, �e Jim Briskin postanowi� wystartowa� przeciwko mnie w wyborach, gdy
dowiedzia� si�, �e przej��em w�adz�. Oni wiedz�, wyczuwaj� prawd�, wyczuwaj�, �e
Jim � Jam nie k�amie. Nie pasuj� tutaj.
Nie nadaj� si� na prezydenta, pomy�la�.
� S�uchaj, Leon � powiedzia�. � Poka�� temu Briskinowi, po czym ust�pi�. To
b�dzie moje ostatnie oficjalne posuni�cie. � Jeszcze raz podni�s� czerwon�
s�uchawk�. � Ka�� im zrobi� z Briskina miazg� i niech kto inny zostaje sobie
prezydentem. Kogo tylko wybior� ludzie. Cho�by Pat Noble albo ty, wszystko mi
jedno. � Potrz�sn�� telefonem. � Hej tam, De-e� � powiedzia� g�o�no. � No dalej,
odpowiadaj. � Zwr�ci� si� do kuzyna: � Zostaw mi troch� koktajlu, po�owa jest moja.
� Pewnie, Max � odrzek� lojalnie Leon.
� Czy nikogo tam nie ma? � rzuci� do s�uchawki Max. Czeka�. Telefon w dalszym
ci�gu by� g�uchy. � Co� tu nie gra � powiedzia� do Leona. � ��czno�� wysiad�a. To
pewnie znowu ci obcy.
W�wczas jego spojrzenie pad�o na ekran telewizora. Obraz znikn��.
� Co si� dzieje? � rzuci� Max. � Co oni ze mn� wyprawiaj�? I kto za tym stoi? �
Przera�ony rozejrza� si� wok�. � Nic nie rozumiem.
Leon ze stoickim spokojem pi� koktajl. Wzruszy� ramionami na znak, �e nie zna
odpowiedzi, lecz jego mi�sista twarz poblad�a jak �ciana.
� Za p�no � stwierdzi� Max. � Z jakiego� powodu jest ju� za p�no. � Powoli
od�o�y� s�uchawk�. � Mam wrog�w, Leon, pot�niejszych ni� ty i ja. I nawet nie wiem,
kim oni s�. � Siedzia� w milczeniu przed pustym ekranem telewizora. Czeka�.

� Pseudoautonomiczny biuletyn informacyjny � hukn�o z g�o�nika telewizyjnego. �


Prosz� wsta�. � Po czym zn�w zapad�a cisza.
Rzuciwszy przelotne spojrzenie na Eda Fineberga i Peggy, Jim Briskin zamar� w
oczekiwaniu.
� Obywatele Stan�w Zjednoczonych � zabrzmia� z g�o�nika monotonny, bezbarwny
g�os. � Impas dobieg� ko�ca, sytuacja wr�ci�a do normalno�ci. � W momencie gdy
wypowiada� s�owa, na ekranie pojawi�a si� ruchoma wst��ka ta�my z nadrukiem tekstu
przemowy; w Waszyngtonie Unicefalon 40-D swoim zwyczajem przerwa� program
telewizyjny.
G�os pochodzi� z syntetycznego organu werbalizuj�cego struktury homeostatycznej.
� Kampania wyborcza zostaje odwo�ana � o�wiadczy� Unicefalon 40-D. � To po
pierwsze. Prezydent awaryjny Maximilian Fischer odsuni�ty. To po drugie. Po
trzecie: toczymy wojn� z obcymi, kt�rzy wtargn�li w nasz uk�ad. Po czwarte: James
Briskin, kt�ry do was przemawia�...
Aha, pomy�la� Jim Briskin.
W s�uchawkach s�ysza� bezosobowy g�os:
� Po czwarte: James Briskin, kt�ry do was przemawia�, ma natychmiast przesta�.
Nakazuje si� przedstawienie przez niego dokumentu zawieraj�cego powody do dalszego
prowadzenia dzia�alno�ci politycznej. W interesie publicznym nak�ania si� go do
zachowania politycznego milczenia.
Szczerz�c z�by do Peggy i Eda Fineberga, Briskin powiedzia�:
� Prosz� bardzo. To koniec. Mam zamkn�� si� politycznie.
� Mo�esz walczy� o swoje prawa w s�dzie � odpar�a natychmiast Peggy. � Mo�esz
zg�osi� spraw� do rozpatrzenia przez S�d Najwy�szy, w przesz�o�ci anulowano ju�
decyzje Unicefalonu. � Po�o�y�a d�o� na jego ramieniu, ale m�czyzna si� odsun��. �
Czy w og�le masz ochot� walczy�?
� Przynajmniej zupe�nie mnie nie skre�li� � skwitowa� Briskin. Ogarn�o go
zm�czenie. � Ciesz� si�, �e zn�w zacz�� funkcjonowa� � zapewni� Peggy. � To oznacza
powr�t do normalno�ci. Jeste�my w stanie zrobi� z tego u�ytek.
� Co masz zamiar zrobi�, Jim � Jam? � zapyta� Ed. � Wr�ci� do browaru Reinlander
i Calbestu i spr�bowa� odzyska� star� robot�?
� Nie � mrukn�� Briskin. Na pewno nie. Mimo to... nie potrafi� zamilkn��
politycznie, nie m�g� wykona� polecenia maszyny. By�o to biologicznie niemo�liwe;
pr�dzej czy p�niej zacznie m�wi�, cho�by go to mia�o wiele kosztowa�. Poza tym,
przysz�o mu do g�owy, za�o�� si�, �e Max r�wnie� nie pos�ucha rozkazu... �aden z
nas nie potrafi tego uczyni�.
Mo�e, pomy�la�, odpowiem na jego zarzuty, podwa�� je... pozw� Unicefalon 40-D do
s�du. Jim � Jam Briskin jako pow�d, Unicefalon 40-D jako pozwany. U�miechn�� si�.
Potrzebny mi b�dzie dobry adwokat. Kto� odrobin� lepszy ni� g��wny umys� prawniczy
Maksa Fischera, jego kuzyn Leon Lait.
Podszed� do szafy w studiu, z kt�rego nadawali, wyj�� sw�j p�aszcz i w�o�y� go.
Czeka�a ich d�uga droga powrotna na Ziemi� i chcia� niezw�ocznie wyruszy�.
� Czy w og�le nie masz zamiaru powr�ci� w eter? � zapyta�a Peggy, id�c za nim. �
Nawet nie doko�czysz programu?
� Nie � odrzek�.
� Ale Unicefalon zamilknie i wtedy co zostanie? Cisza w eterze. To nie w
porz�dku, co, Jim? Tak po prostu zabierasz si� i wychodzisz... nie mog� uwierzy�,
�e to robisz, to do ciebie niepodobne.
Przystan�� w drzwiach.
� S�ysza�a�, co powiedzia�. S�ysza�a�, jakich udzieli� mi instrukcji.
� Nikt nie pozostawia ciszy w eterze � o�wiadczy�a Peggy. � Pr�nia, Jim, to
zjawisko najbardziej znienawidzone przez natur�. Je�li ty jej nie wype�nisz, uczyni
to kto� inny. Patrz, Unicefalon si� wycofuje. Wskaza�a na ekran. Ta�ma z nadrukiem
znik�a, wolny od ruchu i �wiat�a obraz na monitorze zastyg�. � Na tobie spoczywa
odpowiedzialno�� � doda�a Peggy. � Dobrze o tym wiesz.
� Wracamy na wizj�? � zapyta� Eda.
� Tak. Unicefalon definitywnie opu�ci� obw�d, przynajmniej na razie. � Ed
wskaza� na opustosza�� scen�, na kt�r� wci�� kierowa�y si� obiektywy kamer i
�wiat�a reflektor�w. Nie powiedzia� nic wi�cej, nie musia�.
Nie zdejmuj�c p�aszcza, Jim Briskin ruszy� w kierunku sceny. Z r�kami w
kieszeniach stan�� przed kamerami i powiedzia� z u�miechem:
� My�l�, kochani towarzysze, �e przerwa dobieg�a ko�ca. Przynajmniej na jaki�
czas. No to... jedziemy dalej.
Cisz� rozerwa� grzmot oklask�w kontrolowany przez Eda Fineberga i Jim Briskin
podni�s� r�ce i uciszy� wyimaginowan� publiczno��.
� Czy kto� z was zna dobrego adwokata? � zapyta� zjadliwie Jim � Jam. � Je�eli
tak, prosz� niezw�ocznie zatelefonowa� i da� nam zna� � zanim FBI nas tu znajdzie.

Tymczasem w sypialni w Bia�ym Domu Maximilian Fischer wys�ucha� do ko�ca


wiadomo�ci Unicefalonu, po czym zwr�ci� si� do swego kuzyna Leona:
� C�, chyba straci�em posad�.
� Taa, Max � b�kn�� Leon. � Na to wygl�da.
� Ty zreszt� te� � dorzuci� Max. � Zapowiadaj� si� powa�ne czystki, mo�na na to
liczy�. Odsuni�ty. � Zazgrzyta� z�bami. � Obra�liwe okre�lenie. M�g� przecie�
powiedzie�, �e zmuszony do przej�cia na emerytur�.
� U�y� po prostu takiego wyra�enia, a nie innego � odrzek� Leon. Nie denerwuj
si�, Max, pami�taj o swoim sercu. Nadal pracujesz jako awaryjny, a to najwy�sze
stanowisko w kraju, awaryjny prezydent. Poza tym mam problem z g�owy, szcz�ciarz z
ciebie.
� Ciekawe, czy mog� sko�czy� ten posi�ek � zastanawia� si� na g�os Max, skubi�c
jedzenie ze stoj�cej przed nim tacki. Z chwil� przej�cia na emerytur� jego apetyt
uleg� natychmiastowej poprawie, si�gn�� po kanapk� z sa�atk� drobiow� i odgryz�
pot�ny k�s. � Jest moja � uzna� z pe�nymi ustami. � Wci�� tu mieszkam i si�
sto�uj�, prawda?
� Prawda � potwierdzi� Leon. Jego prawniczy umys� pracowa� na najwy�szych
obrotach. � Tak jest napisane w kontrakcie, kt�ry zwi�zek podpisa� z Kongresem,
pami�tasz? Nasz strajk nie poszed� na marne.
� To by�y czasy � rozmarzy� si� Max. Sko�czy� kanapk�. Brak konieczno�ci
podejmowania jakichkolwiek decyzji by� stanem nadzwyczaj przyjemnym. Max wyda� z
siebie g��bokie westchnienie i u�o�y� si� na ��ku, opieraj�c si� na poduszkach.
Naraz przysz�a mu do g�owy pewna my�l. W gruncie rzeczy podejmowanie decyzji
nawet mnie bawi�o. To znaczy by�o... Szuka� w my�lach odpowiedniego s�owa. By�o
inne ni� posada awaryjnego czy bezrobocie. Mia�o...
Satysfakcja, uzna�. Oto, co mi dawa�o. Wi�za�o si� z poczuciem osi�gni�cia
czego� istotnego. Ju� za tym t�skni�; niespodziewanie poczu� w sobie pustk�, jak
gdyby wszystko raptem sta�o si� bezcelowe.
� Leon � powiedzia�. � M�g�bym by� prezydentem jeszcze przez miesi�c. I wcale by
mnie to nie zmartwi�o. Wiesz, co mam na my�li?
� Taa, chyba rozumiem, o co ci chodzi � wymamrota� Leon.
� W�a�nie �e nie � odpar� Max.
� Pr�buj�, Max � zaklina� si� jego kuzyn. � S�owo honoru.
� Nie powinienem by� dopu�ci� do naprawy Unicefalonu � stwierdzi� z gorycz� Max.
� Trzeba by�o odroczy� projekt, przynajmniej na p� roku.
� Za p�no, aby zawraca� sobie tym g�ow� � odrzek� Leon.
Czy�by? pomy�la� Max. Wiesz, co� mog�oby si� Unicefalonowi przytrafi�. Jaki�
wypadek.
Pogr��y� si� w rozmy�laniach, jedz�c zielone jab�ko i zagryzaj�c je szerokim
plastrem sera. Kilka znanych mu os�b zgodzi�oby si� podj�� podobnego zadania...
niekiedy to robi�y.
Straszny, prawie �miertelny wypadek, my�la�. Ciemn� noc�, kiedy wszyscy �pi� i w
Bia�ym Domu czuwamy tylko ja i on. Sp�jrzmy prawdzie w oczy, obcy dali nam dobry
przyk�ad.
� Patrz, Jim � Jam powr�ci� na wizj� � zawo�a� Leon, wskazuj�c na telewizor.
Rzeczywi�cie, na ekranie widnia�a znajoma czerwona peruka, a Briskin rozprawia� o
czym�, co jednocze�nie bawi�o i przykuwa�o uwag�. � S�uchaj � rzuci� Leon. � On
�artuje sobie z FBI, wyobra�asz sobie, aby teraz wa�y� si� na co� podobnego? On
niczego si� nie boi.
� Nie zawracaj mi g�owy � odpar� Max. � My�l�. � Wyci�gn�� r�k� i wy��czy� foni�
w telewizorze.
Jego rozmy�lania wyklucza�y jakiekolwiek rozproszenie uwagi.

CO ZROBIMY Z RAGLANDEM PARKIEM

Ogl�daj�c telewizj� w swoim maj�tku w pobli�u miasta imienia Johna Daya w stanie
Oregon, Sebastian Hada z namys�em jad� winogrona. Dostarczone nielegalnym
transportem odrzutowym owoce pochodzi�y z jednej z jego farm w dolinie Sonoma w
Kalifornii. S�uchaj�c jednym uchem spikera KULTURY wyg�aszaj�cego wyk�ad na temat
popiersi dwudziestowiecznych rze�biarzy, wyplu� pestki do znajduj�cego si� na
wprost niego kominka.
�ebym tylko zdoby� Jima Briskina dla swojej sieci, rozmy�la� ponuro Hada.
Pierwszy klown informacji w ognistej szkar�atnej peruce, o pomys�owym sposobie
zapowiedzi, kt�ry zyska� mu niezmiern� popularno��... oto, czego potrzebuje
KULTURA, uzmys�owi� sobie Hada. Ale...
Ale ich kraj by� rz�dzony przez durnego � cho� na sw�j spos�b sprawnego �
prezydenta Maximiliana Fischera, kt�ry star� si� z Jim-Jamem Briskinem; co wi�cej,
wpakowa� go za kratki. Z tego powodu Jim � Jam by� nieosi�galny zar�wno dla stacji
komercyjnej ��cz�cej trzy zamieszkane planety, jak i KULTURY. Tymczasem Max Fischer
panoszy� si� dalej.
Gdybym tylko m�g� wyci�gn�� Jim � Jama z wi�zienia, pomy�la� Hada, by� mo�e z
wdzi�czno�ci przeni�s�by si� do mojej stacji i zostawi� sponsor�w � browary
Reinlander i Calbest Electronics; ostatecznie mimo licznych zabieg�w prawniczych
nic nie wsk�rali w jego sprawie. Nie ta w�adza, nie ta znajomo�� rzeczy... kt�re
mam ja.
Jedna z �on Hady, Thelma, wesz�a do salonu i stan�a za jego plecami, ogl�daj�c
telewizj�.
� Prosz�, nie st�j tam � powiedzia� Hada. � To mnie przera�a, musz� widzie�
twarze ludzi. � Odwr�ci� si� w fotelu.
� Lis wr�ci� � oznajmi�a Thelma. � Widzia�am go, patrzy� na mnie. � Roze�mia�a
si� rado�nie. � Wygl�da� na dzikiego i niezale�nego, troch� jak ty, Seb. Szkoda, �e
nie utrwali�am tego na ta�mie.
� Musz� uwolni� Jim � Jama Briskina � powiedzia� g�o�no Hada; ju� postanowi�.
Podnosz�c s�uchawk�, wykr�ci� numer szefa produkcji KULTURY, Nata Kaminskiego,
kt�ry przebywa� na satelicie ziemskim Culone.
� Dok�adnie za godzin� � oznajmi� podw�adnemu Hada � wszystkie nasze stacje maj�
domaga� si� uwolnienia Jim � Jama Briskina. Nie jest zdrajc�, jak utrzymuje
prezydent Fischer. Tak naprawd�, jego prawa polityczne i wolno�� s�owa zosta�y mu
odebrane... i to nielegalnie. Rozumiesz? Poka�cie jego zdj�cia, chwalcie go... no
wiesz. � Hada od�o�y� s�uchawk�, po czym wykr�ci� numer swojego prawnika Arta
Heaviside�a.
� Id� na dw�r nakarmi� zwierz�ta � powiedzia�a Thelma.
� Id� � odrzek� Hada, zapalaj�c abdull�, ulubione cygaro tureckie marki
brytyjskiej. � Art? � powiedzia� do s�uchawki. � Przygotuj si� do sprawy Briskina,
znajd� spos�b, aby go uwolni�.
� Ale� Seb, je�eli si� w to wmieszamy, prezydent Fischer na�le na nas ca�e FBI;
to za du�e ryzyko � zaprotestowa� prawnik.
� Potrzebuj� Briskina � o�wiadczy� Hada. � KULTURA sta�a si� niezno�nie
pompatyczna, wystarczy popatrze� na ekran. Nauka i sztuka... nam potrzebna jest
osobowo��, dobry klown informacyjny, jednym s�owem Jim � Jam. � Statystyki
Telescanu wykazywa�y ostatnio z�owieszczy spadek ogl�dalno�ci, pomin�� to jednak
milczeniem, sprawa by�a tajna.
� No dobrze, Seb � odpar� z westchnieniem prawnik. � Lecz Briskinowi postawiono
zarzut dzia�alno�ci wywrotowej w czasie wojny.
� W czasie wojny? Z kim?
� Ze statkami obcych, pami�tasz? Z tymi, kt�re wtargn�y do Uk�adu S�onecznego w
lutym. Do diab�a, Seb, przecie� wiesz, �e mamy wojn�, przy ca�ej swojej
nonszalancji nie mo�esz temu zaprzeczy�, to fakt.
� Moim zdaniem � odpar� Hada � ci obcy wcale nie maj� wrogich zamiar�w. � Ze
z�o�ci� trzasn�� s�uchawk�. To tylko spos�b na utrzymanie w�adzy przez Maksa
Fischera, doko�czy� w my�lach. Walenie w werble. Pytam was, jak� prawdziw� szkod�
ostatnio wyrz�dzili nam obcy? Ostatecznie Uk�ad S�oneczny nie jest nasz�
w�asno�ci�. Po prostu lubimy my�le�, �e jest inaczej.
Tak czy inaczej, KULTURA � telewizja edukacyjna � stanowczo podupad�a, w zwi�zku
z czym jej w�a�ciciel, Sebastian Hada musia� podj�� zdecydowane kroki. A mo�e i m�j
wigor ju� nie ten? � zapyta� sam siebie.
Ponownie si�gaj�c po s�uchawk�, wykr�ci� numer swego psychoanalityka, doktora
Ito Yasumiego, mieszkaj�cego na przedmie�ciach Tokio. Potrzebuj� pomocy, uzna� w
duchu. Tw�rca i sponsor KULTURY potrzebuje pomocy. I doktor Yasumi mi jej udzieli.

Spogl�daj�c na niego zza biurka, doktor Yasumi powiedzia�:


� Hada, mo�e pa�ski problem wynika z posiadania o�miu �on. To o jakie� pi�� za
du�o. � Gestem poleci� Hadzie usi��� z powrotem na kozetce. � Spokojnie, Hada. To
smutne, �e wielka osobisto��, pan S. Hada, daje si� ponosi� emocjom. Boi si� pan,
�e FBI prezydenta Fischera za�atwi pana tak, jak Jima Briskina? � U�miechn�� si�.
� Nie � odrzek� Hada. � Jestem nieustraszony. � Siedzia� w pozycji p�le��cej z
r�kami pod g�ow�, spogl�daj�c na reprodukcj� obrazu Paula Klee wisz�c� na
�cianie... a mo�e to by� orygina�; dobry analityk zarabia� mn�stwo pieni�dzy,
Yasumi ��da� od niego tysi�ca dolar�w za p� godziny konsultacji.
� Mo�e powinien pan przej�� w�adz� w �mia�ym zamachu stanu, Hada � powiedzia� z
namys�em Yasumi. � Niech pan sam zasi�dzie na fotelu prezydenckim i uwolni pana Jim
� Jama, w�wczas przestanie to stanowi� problem.
� Fischer ma za sob� si�y zbrojne � stwierdzi� markotnie Hada. � Jest
g��wnodowodz�cym. Dzi�ki genera�owi Tompkinsowi, kt�ry darzy go sympati�, wszyscy
s� absolutnie lojalni. � Ju� bra� t� mo�liwo�� pod uwag�. � Mo�e powinienem uciec
do swojej posiad�o�ci na Kalisto � mrukn��. By�a wspania�a, poza tym wp�ywy
Fischera nie si�ga�y a� tak daleko; teren nie nale�a� do Stan�w Zjednoczonych, lecz
do Holandii. � Zreszt� nie mam najmniejszej ochoty na walk�, nie jestem wojownikiem
ulicznym i awanturnikiem, lecz kulturalnym obywatelem.
� Jest pan biofizycznym organizmem reaguj�cym na bod�ce, pan �yje. Ka�dy osobnik
obdarzony �yciem d��y do przetrwania. Je�li zajdzie taka konieczno��, podejmie pan
walk�, Hada.
� Musz� i��, Ito � powiedzia� Hada, spogl�daj�c na zegarek. � O trzeciej mam
spotkanie w Hawanie. Musz� przes�ucha� nowego piosenkarza folkowego, kt�ry swoimi
balladami i gr� na banjo zaw�adn�� sercami mieszka�c�w Ameryki �aci�skiej. Nazywa
si� Ragland Park, mo�e on obudzi KULTUR� z powrotem do �ycia.
� S�ysza�em o nim � powiedzia� Ito Yasumi. � Widzia�em go w telewizji
komercyjnej; �wietny wykonawca. P� krwi Amerykanin z po�udnia, p� krwi Du�czyk,
bardzo m�ody, z wielkimi czarnymi w�siskami i niebieskimi oczami. Magnetyczny
osobnik z tego Ragsa, jak go nazywaj�.
� Tylko czy przy�piewki folkowe rzeczywi�cie s� takie kulturalne mrukn�� Hada.
� Powiem panu co� � odrzek� dr Yasumi. � W Ragsie Parku jest co� dziwnego, to
wida� nawet w telewizji. Nie przypomina innych ludzi.
� Pewnie dlatego wzbudza tak� sensacj�.
� To co� wi�cej. � Doktor Yasumi si� zastanowi�. � Jak pan wie, choroba umys�owa
i zdolno�ci psioniczne s� ze sob� blisko powi�zane. Wielu schizofrenik�w typu
paranoidalnego jest telepatami, wychwytuj� z�e my�li z pod�wiadomo�ci otaczaj�cych
ich ludzi.
� Wiem o tym � westchn�� Hada, my�l�c jednocze�nie, �e ta g�adka definicja
psychiatryczna kosztowa�a go setki dolar�w.
� Niech pan uwa�a z Ragsem Parkiem � pouczy� go doktor Yasumi.
� Zmienny z pana typ, Hada, i raptus. Najpierw pomys� z uwolnieniem Jim � Jama
Briskina � ryzyko rozgniewania FBI � teraz znowu Ragland Park. Zachowuje si� pan
jak modystka, albo pch�a. Najlepszym rozwi�zaniem jest wed�ug mnie gra w otwarte
karty z prezydentem Fischerem, a nie jakie� podchody, kt�re jak widz� kr��� panu po
g�owie.
� Podchody? � mrukn�� Hada. � Nie ma �adnych podchod�w.
� Spo�r�d moich pacjent�w jest pan w nich najwi�kszym mistrzem � wypali� bez
ogr�dek doktor Yasumi. � Wielki spryciarz z pana. Prosz� uwa�a�, bo wyeliminuje si�
pan z rozgrywek. � Z powag� skin�� g�ow�.
� B�d� uwa�a� � obieca� Hada, poch�oni�ty my�lami o Raglandzie Parku, s�owa
doktora Yasumiego ledwo do niego dotar�y.
� Prosz� o przys�ug� � doda� doktor Yasumi. � Gdy nadarzy si� okazja, prosz�
pozwoli� mi zbada� pana Parka, dobrze? Dla pa�skiego dobra i dobra interes�w. Mo�e
jego talent psioniczny jest talentem nowego rodzaju, nigdy nic nie wiadomo.
� Zgoda � odrzek� Hada. � Zadzwoni� do pana. � Nie mam zamiaru jednak za to
p�aci�, dorzuci� w my�lach, przeprowadzi pan badanie w swoim wolnym czasie.

Przed ustalonym przes�uchaniem balladzisty nadarzy�a si� okazja, by wst�pi� do


wi�zienia federalnego w Nowym Jorku, gdzie przetrzymywano Jim � Jama Briskina za
dzia�alno�� wywrotow� w czasie wojny.
Hada nigdy nie zetkn�� si� z nim osobi�cie i ogromnie zdziwi�o go, �e tamten
wygl�da� znacznie starzej ni� w telewizji. Lecz by� mo�e aresztowanie i k�opoty z
prezydentem Fischerem dotkliwie da�y mu si� we znaki. Ka�demu by si� da�y, uzna� w
duchu Hada, gdy stra�nik otworzy� cel� i pozwoli� mu wej�� do �rodka.
� Jak dosz�o do konfliktu z prezydentem Fischerem? � zapyta� Hada.
Klown wzruszy� ramionami.
� Pan uczestniczy� w tym wydarzeniach w nie mniejszym stopniu ni� ja � odpar�.
Zapaliwszy papierosa, utkwi� wzrok ponad ramieniem Hady.
Hada u�wiadomi� sobie, �e wi�zie� nawi�zuje do sprawy Unicefalonu 40-D,
wielkiego komputera rozwi�zuj�cego problemy; rz�dzi� on krajem jako prezydent i
g��wnodowodz�cy si� zbrojnych do czasu, gdy uszkodzi� go wystrzelony przez wrogie
statki pocisk. Wtedy w�adz� przej�� wskazany przez zwi�zek awaryjny prezydent Max
Fischer, prymityw obdarzony niezwyk�ym wiejskim sprytem. Gdy Unicefalon 40-D zosta�
naprawiony, nakaza� Fischerowi zrzec si� urz�du, a Jimowi Briskinowi zaprzesta�
dzia�alno�ci politycznej. �aden z nich nie zastosowa� si� do polecenia. Briskin
podj�� kampani� na rzecz obalenia Maksa Fischera, Fischer za� � niezbadanym do tej
pory sposobem � kaza� unieszkodliwi� komputer i pozosta� na stanowisku prezydenta
Stan�w Zjednoczonych. Jego pierwszym posuni�ciem by�o zamkni�cie Jim � Jama w
wi�zieniu.
� Czy odwiedzi� ju� pana Art Heaviside, m�j prawnik? � zapyta� Hada.
� Nie � odpar� kr�tko Briskin.
� Pos�uchaj, przyjacielu � powiedzia� Hada. � Bez mojej pomocy zgnijesz w tym
wi�zieniu, chyba �e Max Fischer wcze�niej wyci�gnie kopyta. Tym razem nie pope�ni
b��du, pozwalaj�c na naprawienie Unicefalonu 40-D, komputer zosta� trwale
unieruchomiony.
� Pan natomiast ��da mojej wsp�pracy w zamian za wyci�gni�cie mnie z wi�zienia �
odpar� Briskin. Pospiesznie zaci�gn�� si� papierosem.
� Potrzebuj� ci�, Jim-Jam � rzuci� Hada. � Wyst�pienie przeciwko ��dnemu w�adzy
tyranowi wymaga�o nie lada odwagi; Max Fischer stwarza ogromne niebezpiecze�stwo,
je�li nie po��czymy si� i nie powstrzymamy go, b�dzie za p�no, gdy� obaj zginiemy.
Sam wiesz � to samo powiedzia�e� w telewizji � �e Fischer nie zawaha si� przed
zbrodni�, by dopi�� swego.
� Czy mog� przedstawi� swoje �yczenia dotycz�ce pa�skiej stacji? zapyta�
Briskin.
� Dam ci wszystko, czego zechcesz. U�yj jej przeciwko ka�demu, ��cznie ze mn�.
� Przyjmuj� pa�sk� propozycj�, Hada... � odrzek� po chwili Briskin. � W�tpi�
jednak, czy prawnik nawet tej miary, co Art Heaviside zdo�a mnie st�d wyci�gn��.
Moj� spraw� osobi�cie zajmuje si� Leon Lait, prokurator generalny.
� Nie poddawaj si� � powiedzia� Hada. � Miliardy widz�w czekaj� na twoje wyj�cie
z celi. W tej chwili wszystkie moje stacje wo�aj� o twoje uwolnienie. Napi�cie w
spo�ecze�stwie narasta. Nawet Max nie mo�e go zlekcewa�y�.
� Boj� si� tylko, �e mo�e mi si� przytrafi� jaki� wypadek � o�wiadczy� Briskin.
� Podobnie jak Unicefalonowi 40-D, tydzie� po tym, jak wznowi� dzia�anie. Skoro on
nie m�g� temu zapobiec, jakim cudem ja...
� Ty si� boisz? � zapyta� z niedowierzaniem Hada. � Jim � Jam, g��wny klown
informacyjny... nie wierz�.
Zapad�a cisza.
� Powodem, dla kt�rego moi sponsorzy, browary Reinlander i Calbest Electronics,
nie byli w stanie mnie st�d wyci�gn��... � Briskin urwa� � ...by�a narastaj�ca
presja, jakiej podda� ich prezydent Fischer. Ich prawnicy powiedzieli mi to prosto
w oczy. Gdy Fischer dowie si�, �e ma pan zamiar mi pom�c, u�yje wszystkich swoich
wp�yw�w przeciwko panu. Rzuci� Kadzie bystre spojrzenie. � Ma pan do�� odwagi, aby
to wytrzyma�? Ciekawe.
� Mam � odpar� Hada. � Tak ja powiedzia�em doktorowi Yasumiemu...
� Wywrze presj� na pa�skie �ony � doda� Jim � Jam Briskin.
� Rozwiod� si� ze wszystkimi o�mioma � zawo�a� gor�co Hada.
Briskin wyci�gn�� r�k� i u�cisn�li sobie d�onie.
� Umowa stoi � skwitowa� Jim � Jam. � Jak tylko st�d wyjd�, zaczn� pracowa� dla
KULTURY. � Na jego twarzy pojawi� si� blady, lecz pe�en nadziei u�miech.
� S�ysza�e� kiedy� o Raglandzie Parku? � zapyta� podekscytowany Hada. � O tym
pie�niarzu folkowym? Dzisiaj o trzeciej podpisuj� z nim umow�.
� Mamy tu telewizor i od czasu do czasu mam okazj� obejrze� jaki� numer Parka �
powiedzia� Briskin. � Prezentuje si� nie�le. Ale czy naprawd� chce go pan w
KULTURZE? Trudno nazwa� jego dzia�alno�� edukacyjn�.
� KULTURA przechodzi ci�g�e zmiany. Mamy zamiar nieco z�agodzi� nasz� funkcje
dydaktyczn�. Od jakiego� czasu tracimy widz�w. Nie chc� ogl�da� upadku KULTURY. Sam
pomys�...
KULTURA by�a skr�tem Komisji Utylizacji Lekcyjnych Technik dla Urbanistycznej
Reformy Akcyjnej. G��wn� cz�ci� holding�w maj�tkowych Hady by�o miasto Portland w
stanie Oregon, kt�re zakupi� dziesi�� lat wcze�niej. Nie przedstawia�o wielkiej
warto�ci materialnej, podobnie jak inne na wp� opuszczone slumsy mia�o dla Hady
pewn� warto�� sentymentaln�, gdy� w�a�nie tam si� urodzi�.
W gruncie rzeczy mia� na uwadze jeszcze jedn� rzecz. Gdyby z jakich� powod�w
kolonie na innych planetach i ksi�ycach musia�y zosta� opuszczone, gdyby osadnicy z
powrotem zacz�li nap�ywa� na Ziemi�, miasta ponownie by si� zaludni�y. A zwa�ywszy
na fakt, �e statki obcych zahacza�y o najbardziej oddalone planety, pomys� by�
mniej nieprawdopodobny, ni� si� pocz�tkowo wydawa�. Kilka rodzin ju� wr�ci�o na
Ziemi�...
Tak wi�c w istocie KULTURA wcale nie by�a bezinteresownie s�u��c� ludziom
agencj�, jak powszechnie s�dzono. W edukacyjnych programach Hady sprytnie
przemycano kusz�c� ide� miasta wraz z jego szerokim wachlarzem mo�liwo�ci i
przeciwstawiano j� rzekomemu brakowi perspektyw w koloniach. Porzu�cie trudne i
�mudne �ycie na pograniczu, nawo�ywa�a dzie� i noc KULTURA. Wr��cie na w�asn�
planet�; naprawcie niszczej�ce miasta. To wasz prawdziwy dom.
Czy Briskin by� tego �wiadomy, zastanawia� si� Hada. Czy klown rozumia�
rzeczywiste przes�anie jego organizacji?
Hada wkr�tce si� o tym dowie � gdy tylko wyci�gnie Briskina z wi�zienia i
posadzi go przed swoim mikrofonem.

O trzeciej Sebastian Hada spotka� si� z pie�niarzem rolkowym Raglandem Parkiem w


hawa�skim biurze KULTURY.
� Mi�o mi pana pozna� � powiedzia� nie�mia�o Rags Park. Wysoki i chudy, z
wielkimi w�siskami przys�aniaj�cymi mu niemal ca�e usta, machinalnie przest�powa� z
nogi na nog� z niek�aman� sympati� w oczach.
� Gra pan na gitarze i pi�ciostrunowym banjo? � zapyta� Hada. � Ma si� rozumie�,
nie naraz.
� Nie, prosz� pana � wymamrota� Rags Park. � Na przemian. Mam co� dla pana
zagra�?
� Gdzie pan si� urodzi�? � zapyta� Nat Kaminski. Hada przyprowadzi� ze sob�
szefa produkcji w takich sprawach zawsze liczy� si� z jego zdaniem.
� W Arkansas � odrzek� Rags. � Moja rodzina hoduje �winie. � Nerwowo wydoby� z
banjo kilka d�wi�k�w. � Znam naprawd� smutn� pie��, kt�ra z�amie panu serce. Nosi
tytu� �Biedny Stary Hoss�. Mam j� zagra�?
� S�yszeli�my, jak pan gra � powiedzia� Hada. � Wiemy, �e jest pan dobry. �
Usi�owa� wyobrazi� sobie, jak ten nie�mia�y m�odzieniec gra w przerwach pomi�dzy
jednym wyk�adem na temat dwudziestowiecznej rze�by a drugim. To przechodzi�o ludzk�
wyobra�ni�...
� Za�o�� si�, �e jest co�, czego pan o mnie nie wie, panie Hada � powiedzia�
Rags. � Sam tworz� wiele ballad.
� Tw�rczy � Kaminski zwr�ci� si� do Hady, zachowuj�c powag�. To dobrze.
� Na przyk�ad � ci�gn�� Rags � napisa�em kiedy� ballad� o Tomie McPhailu, kt�ry
przebieg� z wiadrem wody dziesi�� mil, by ugasi� po�ar w ko�ysce swojej ma�ej
c�reczki.
� Uda�o mu si�? � zapyta� Hada.
� Pewnie. W sam� por�. Tom McPhail bieg� coraz szybciej z wiadrem wody. � Rags
zanuci�, uderzaj�c w struny.

Oto nadchodzi McPhail Tom


Wiadrem chce ugasi� dom.
Patrzcie, jak biegnie do swoich dzieci
Serce mu ma�o z piersi nie uleci.
Ding, ding, zatka�o �piewnie banjo.
� �ledzi�em pa�skie wyst�py i nigdy nie s�ysza�em tego utworu � zauwa�y�
Kaminski.
� Ach � powiedzia� Rags. � Mia�em pecha z tym utworem, panie Kaminski. Okaza�o
si�, �e naprawd� istnieje niejaki Tom McPhail. Mieszka w Pocatello, w Idaho.
Za�piewa�em t� piosenk� czternastego stycznia w telewizji, on ogl�da� i bardzo si�
zdenerwowa�, od razu nas�a� na mnie prawnika.
� Czy�by zbie�no�� nazwisk nie by�a przypadkowa? � zapyta� Hada.
� Hm � odpar� Rags, przest�puj�c z nogi na nog�. � Wygl�da�o na to, �e w jego
domu w Pocatello rzeczywi�cie wybuch� po�ar, w wyniku czego McPhail wpad� w panik�
i pobieg� z wiadrem do oddalonego o dziesi�� mil strumienia, zupe�nie tak jak w
piosence.
� I zd��y�?
� O dziwo tak � powiedzia� Rags.
� Dla KULTURY by�oby lepiej, gdyby ten cz�owiek trzyma� si� autentycznych ballad
staroangielskich, takich jak np. �Greensleeves�. Chyba tego bardziej nam trzeba �
powiedzia� Kaminski do Hady.
Hada z namys�em zwr�ci� si� do Ragsa.
� To prawdziwy pech wymy�li� o kim� piosenk� i dowiedzie� si�, �e ten kto�
naprawd� istnieje... Czy to si� jeszcze kiedy� zdarzy�o?
� Tak � przyzna� Rags. � W zesz�ym tygodniu wymy�li�em ballad�... o pewnej pani,
kt�ra nazywa�a si� Marsha Dobbs. Prosz� pos�ucha�.

Dzie� ca�y i noc, Marsha Dobbs,


Kocha �onatego, cho� wiele w tym z�ego.
Odziera Jacka Cooksa z rodzinnej mi�o�ci
I wielce si� lubuje w tej swej nierz�dno�ci.

� To pierwsza zwrotka � wyja�ni� Rags. � W sumie jest ich siedemna�cie, m�wi� o


tym, jak Marsha zaczyna prac� sekretarki w biurze Jacka Cooksa, idzie z nim na
lunch, potem spotykaj� si� wieczorem na...
� Czy na ko�cu jest mora�? � przerwa� stanowczo Kaminski.
� Jasne � odrzek� Rags. � Nie zabieraj m�a bli�niemu swego, bo niebiosa pomszcz�
zdradzon� �on�. I prosz�:

Wirusem grypy Jacka pokara� B�g.


Marsh� Dobbs zawa� serca zwali� z n�g.
Pani Cooks r�k� losu os�oni�ta
Szcz�liwym trafem zosta�a nietkni�ta.

� Wystarczy, Rags. � W brz�k strun wdar� si� g�os Hady. Popatrzy� na Kaminskiego
i si� skrzywi�.
� Za�o�� si�, �e wysz�o na jaw � powiedzia� Kaminski � �e istnieje prawdziwa
Marsha Dobbs, kt�ra wda�a si� w romans ze swoim szefem, Jackiem Cooksem.
� Zgadza si�. � Rags pokiwa� g�ow�. � Nie kontaktowa� si� ze mn� �aden prawnik,
ale czyta�em o tym w homeostatycznej, w �New York Timesie�. Marsha umar�a na zawa�
serca, podczas... � Skromnie zawiesi� g�os. � No wiecie. Gdy kocha�a si� z Jackiem
Cooksem na jednym z motelowych satelit�w.
� Wykre�li� pan ten numer ze swojego repertuaru? � zapyta� Nat Kaminski.
� C� � odpar� Rags. � Nie mog� si� zdecydowa�. Nikt nie podaje mnie do s�du...
poza tym lubi� t� ballad�. Chyba j� zostawi�.
Czy� nie to mia� na my�li doktor Yasumi, pomy�la� Hada. Wyczuwa� w Raglandzie
Parku niezwyk�e zdolno�ci psioniczne... by� mo�e chodzi�o o si��
parapsychologiczn�, dzi�ki kt�rej mia� nieszcz�cie uk�ada� ballady o nie
istniej�cych ludziach. C� w tym takiego niezwyk�ego.
Z drugiej strony jednak, pomy�la�, mog�o to stanowi� wariant talentu
telepatycznego... odrobina wysi�ku mog�a uczyni� t� umiej�tno�� nad wyraz cenn�.
� Ile trwa u�o�enie ballady? � zapyta� Ragsa.
� Robi� to na pocz�tku � odrzek� Rags Park. � Mog� zaraz jedn� wymy�li�, prosz�
podrzuci� mi temat.
Po chwili zastanowienia Hada powiedzia�:
� Moja �ona Thelma karmi szarego lisa, kt�ry wed�ug mnie zadusi� i zjad� nasz�
najlepsz� kaczk�.
Rags Park pomy�la� chwil� i za�piewa�:

Pani Thelma Hada z lisem rozmawia�a


I dom mu ze starej skrzyni zbudowa�a.
Sebastian Hada us�ysza� kwikni�cie
Oto ostatnie jego kaczki westchni�cie.

� Kaczki nie kwicz�, tylko kwacz� � zauwa�y� krytycznie Nat Kaminski.


� To prawda � przyzna� Rags. I zanuci�:

Szef produkcji Hady wszed� mi w parad�


Bo kaczki kwacz�, na to nie ma rady.

Kaminski u�miechn�� si�.


� Dobra, Rags, jeste� g�r�. � Zwr�ci� si� do Hady. � Radz�, aby� go zatrudni�.
� Pozw�l, �e ci� o co� zapytam � powiedzia� do Ragsa Hada. � Czy ty uwa�asz, �e
lis zjad� moj� kaczk�?
� Raju � odrzek� Rags. � Nic o tym nie wiem.
� Ale sam to wy�piewa�e� w swojej balladzie � zaznaczy� Hada.
� Niech no pomy�l� � odpar� Rags. Jeszcze raz szarpn�� struny.

Hada wskaza� na problem wa�ki do��,


Moje umiej�tno�� s� nad wyraz liczne.
Mo�e niezwyk�y ze mnie go��,
I pisz� ballady przez zdolno�ci psioniczne.

� Sk�d wiedzia�e�, �e mam na my�li zdolno�ci psioniczne? � zapyta� Hada. �


Umiesz czyta� w my�lach, prawda? Yasumi mia� racj�.
� Prosz� pana, ja po prostu �piewam i gram � odrzek� Rags. � Jestem tylko
artyst�, tak samo jak Jim � Jam Briskin, klown informacyjny, kt�rego prezydent
Fischer wsadzi� do wi�zienia.
� Boisz si� wi�zienia? � zapyta� prosto z mostu Hada.
� Prezydent Fischer nic przeciwko mnie nie ma � powiedzia� Rags.
� Nie pisz� ballad politycznych.
� Gdy b�dziesz pracowa� dla mnie � odrzek� Hada � mo�e zaczniesz je pisa�.
Pr�buj� wydosta� Jim � Jama z wi�zienia, moje stacje dzi� rozpoczynaj� kampani�.
� Tak, powinien wyj�� na wolno�� � przyzna� Rags, kiwaj�c g�ow�.
� Wykorzystanie FBI do takich cel�w nie by�o uczciwe... ci obcy wcale nie s�
tacy gro�ni.
� U�� ballad� o Jim-Jamie Briskinie, Maksie Fischerze, obcych, ca�ej sytuacji
politycznej � podsun�� Kaminski, z namys�em tr�c policzek. Scal to wszystko.
� O wiele pan prosi � odpar� z krzywym u�miechem Rags.
� Spr�buj � powt�rzy� Kaminski. � Zobaczymy, jak dobrze ci idzie streszczanie.
� No prosz� � zawo�a� Rags. � �Streszczanie�. Teraz wiem, �e rozmawiam z
KULTUR�. Dobrze, panie Kaminski. Jak to si� panu podoba? Wyrecytowa�:

Ma�y gruby prezydent o imieniu Max


Wykorzysta� sw� w�adz� i zamiast rzec pax,
Zapuszkowa� Jima, lecz oto Hada
Wykrzykuje g�o�no: tyranowi biada!

� Masz t� robot� � powiedzia� Hada do pie�niarza, si�gaj�c do kieszeni po


formularz kontraktu.
� I co, uda si� nam, panie Park? � zapyta� Kaminski. � Jakie s� pa�skie
rokowania?
� Wola�bym nie zabiera� g�osu � odrzek� Rags. � Przynajmniej nie teraz.
My�licie, �e umiem te� przepowiada� przysz�o��? I jestem nie tylko telepat�, ale i
prekogiem? � Roze�mia� si�. � S�dzicie, �e mam wiele talent�w, to mi pochlebia. �
Sk�oni� si� ironicznie.
� Zak�adam, �e pa�ska ch�� przy��czenia si� do nas i zostania pracownikiem
KULTURY oznacza przekonanie, �e prezydent Fischer nie stanie nam na drodze? �
rzuci� Hada.
� Och, mo�emy wyl�dowa� w wi�zieniu tak jak Jim � Jam � mrukn�� Rags. � Wcale
bym si� nie zdziwi�. � Usiad� z banjo w r�ku i przygotowa� si� do podpisania
kontraktu.

Prezydent Max Fischer siedzia� w swojej sypialni w Bia�ym Domu i od godziny


s�ucha� wa�kowanych przez KULTUR� komunikat�w. Jim Briskin musi zosta� uwolniony,
m�wi� g�os; by� to g�adki, profesjonalny g�os spikera, lecz Max wiedzia�, �e kry�
si� za nim Sebastian Hada.
� Prokuratorze generalny � powiedzia� do swojego kuzyna, Leona Laita. � Przynie�
mi dossier wszystkich siedmiu czy o�miu �on Hady. Chyba musz� uciec si� do
drastycznych �rodk�w.
Gdy p�niej tego samego dnia po�o�ono przed nim akta, przyst�pi� do lektury,
�uj�c ze zmarszczonymi brwiami cygaro El Producto i bezg�o�nie poruszaj�c ustami
podczas zg��biania skomplikowanych tekst�w.
Rany, niekt�re z tych babek to wariatki, uzna�. Powinny zosta� poddane
psychoterapii chemicznej, aby wyr�wna� metabolizm m�zgu. Nie kry� jednak
zadowolenia � przeczucie, �e m�czyzna pokroju Sebastiana Hady musi wzbudza�
zainteresowanie rozchwianych emocjonalnie kobiet, nie zawiod�o go.
Czwarta �ona Hady wzbudzi�a szczeg�lne zainteresowanie Maksa.
Trzydziestojednolemia Zoe Martin Hada mieszka�a na Io wraz ze swoim
dziesi�cioletnim synem.
Zoe Hada wykazywa�a zdecydowane zaburzenia psychiczne.
� Prokuratorze generalny � powiedzia� do kuzyna. � Ta kobieta �yje z zasi�ku
wyp�acanego przez Ameryka�ski Departament Zdrowia Psychicznego. Hada nie p�aci na
jej utrzymanie ani centa. Sprowad� j� tu, do Bia�ego Domu, rozumiesz? Mam dla niej
zadanie.
Nast�pnego ranka Zoe Hada zosta�a przyprowadzona do jego biura.
Mi�dzy dwoma agentami FBI sta�a chuda, niebrzydka kobieta o dzikim, pe�nym
tajonej z�o�ci spojrzeniu.
� Witam, pani Hada � powiedzia� Max. � Co� o pani wiem, jest pani jedyn�
prawdziw� pani� Hada, reszta to oszustki, prawda? Sebastian nie�le pani nabru�dzi�.
� Odczeka� chwil� i ujrza�, jak zmienia si� wyraz twarzy kobiety.
� Tak � odrzek�a Zoe. � Przez sze�� lat usi�owa�am w s�dach dowie�� tego, o czym
pan wspomnia�. Trudno mi w to uwierzy�, naprawd� chce mi pan pom�c?
� Jasne � odpar� Max. � Warunki jednak narzucam ja, to znaczy, je�li pani czeka,
a� ten skunks Hada zmieni si�, traci pani czas. Jedyne, co mo�e pani zrobi�... �
zawiesi� g�os � ...to wyr�wna� rachunki.
Na jej twarz powr�ci� wyraz nienawi�ci. Stopniowo zrozumia�a, co mia� na my�li.

� Przeprowadzi�em badanie, Hada � zakomunikowa� z marsem na czole doktor Yasumi.


Od�o�y� na bok stos swoich kart. � Rags Park nie jest ani telepat�, ani prekogiem;
nie potrafi czyta� w my�lach ani nie zna przysz�o�ci. Wci�� jednak wyczuwam w nim
zdolno�ci psioniczne, Hada, cho� nie mam poj�cia, jak je okre�li�.
Hada wys�ucha� go w milczeniu. Rags Park wszed� do pokoju z gitar� na ramieniu.
Fakt, �e doktor Yasumi nie umia� go rozgry��, najwyra�niej go bawi�; wyszczerzy�
z�by i usiad�.
� Ale� ze mnie zagadka � powiedzia� do Hady. � Zatrudniaj�c mnie, albo otrzyma�
pan zbyt wiele, albo nie do�� du�o... co do tego, jaka mo�liwo�� w rachubie, ani
pan nie jest pewien, ani doktor Yasumi, ani nawet ja.
� Chc�, aby� niezw�ocznie zacz�� prac� w KULTURZE � odrzek� niecierpliwie Hada.
� Uk�adaj i �piewaj ballady folkowe opisuj�ce niesprawiedliwe uwi�zienie Jim � Jama
Briskina przez Leona Laita i jego FBI. Przedstaw Laita jako potwora, a Fischera
jako zach�annego, podst�pnego cymba�a. Zrozumiano?
� Pewnie � odpowiedzia� Rags Park, kiwaj�c g�ow�. � Trzeba by wzburzy� opini�
publiczn�. Wiedzia�em o tym, podpisuj�c kontrakt, moja tw�rczo�� przesta�a s�u�y�
rozrywce.
� Niech pan pos�ucha � powiedzia� do Ragsa doktor Yasumi. � Prosz� napisa�
ballad� o tym, jak Jim � Jam Briskin wychodzi z wi�zienia.
Hada i Rags Park popatrzyli na niego jednocze�nie.
� Nie o tym, co jest � wyja�ni� doktor Yasumi. � Ale o tym, co chcieliby�my, aby
si� sta�o.
Park wzruszy� ramionami.
� Dobrze.
Drzwi do biura Hady otworzy�y si� z hukiem i Dieter Saxton, szef ochrony
budynku, w podnieceniu zajrza� do �rodka.
� Panie Hada, w�a�nie zastrzelili�my kobiet�, kt�ra pr�bowa�a wedrze� si� do
domu z bomb� domowej roboty. Ma pan chwil�, aby j� zidentyfikowa�? Wed�ug mnie jest
to � czy te� by�a � jedna z pa�skich �on.
� Bo�e mi�osierny � zawo�a� Hada i pobieg� za Saxtonem.
Na korytarzu, tu� obok wej�cia le�a�a znana mu kobieta. Zoe, pomy�la�.
Przykl�kn�� i dotkn�� jej.
� Przykro mi � wymamrota� Saxton. � Musieli�my to zrobi�.
� W porz�dku � odpar�. � Skoro tak twierdzisz, wierz� ci. � Ufa� Saxtonowi,
zreszt� nie mia� innego wyj�cia.
� My�l�, �e od tej chwili kt�ry� z nas powinien nieustannie panu towarzyszy�.
Nie tylko poza biurem � rzuci� Saxton.
� Ciekawe, czy przys�a� j� Max Fischer � powiedzia� Hada.
� Niewykluczone � odpar� Saxton. � Poszed�bym o zak�ad.
� I to wszystko dlatego, �e staram si� o uwolnienie Jim � Jama Briskina. � Hada
by� do g��bi wstrz��ni�ty. � To niesamowite. � Chwiejnie podni�s� si� z kl�czek.
� Niech pan mi pozwoli zaj�� si� Fischerem � rzuci� nagl�co �ciszonym g�osem
Saxton. � Dla w�asnej ochrony. On nie ma �adnego prawa do prezydentury, naszym
jedynym pe�noprawnym prezydentem jest Unicefalon 40-D i wszyscy wiemy, �e to
Fischer doprowadzi� do jego uszkodzenia.
� Nie � odpar� Hada. � Nie jestem za morderstwem.
� Nie chodzi o morderstwo � zaprotestowa� Saxton � lecz o opiek� nad panem,
pa�skimi �onami i dzie�mi.
� Mo�liwe � odrzek� Hada. � Tak czy inaczej, nie mog� na to pozwoli�.
Przynajmniej jeszcze nie teraz. � Zostawiwszy Saxtona, powl�k� si� z powrotem do
gabinetu, gdzie czekali na niego doktor Yasumi i Rags Park.
� Wszystko s�yszeli�my � powiedzia� doktor Yasumi. � Niech pan si� we�mie w
gar��, Hada. Ta kobieta by�a paranoidaln� schizofreniczk� cierpi�c� na mani�
prze�ladowcz�, nie trzeba psychoterapii, aby stwierdzi�, �e tego rodzaju �mier�
by�a jej pisana. Prosz� nie wini� ani siebie, ani pana Saxtona.
� A ja kiedy� j� kocha�em � odrzek� Hada.
Rags Park wydoby� z gitary p�aczliwe d�wi�ki i zanuci� co� niewyra�nie pod
nosem. Pewnie �wiczy� ballad� po�wi�con� ucieczce z wi�zienia.
� Niech pan zastosuje si� do rady pana Saxtona � powiedzia� doktor Yasumi. �
Prosz� pozostawa� pod �cis�� ochron�. � Poklepa� Had� po ramieniu.
� Panie Hada, chyba mam ju� t� ballad� � odezwa� si� Rags. � Na temat...
� Nie chc� tego s�ucha� � odpar� szorstko Hada. � Nie teraz. � Chcia�, �eby
zostawili go samego.
Mo�e powinienem odpowiedzie� ciosem za cios, pomy�la�. Doktor Yasumi tak
twierdzi, Dieter Saxton tak samo. Ciekawe, co na to Jim � Jam. Bystry z niego
facet... ju� on co� by poradzi�. Tylko nie morderstwo. Jestem pewien, �e tak
brzmia�aby jego odpowied�, znam go.
Je�li on mi je odradzi, pos�ucham go.
Doktor Yasumi instruowa� Ragsa Parka.
� Poprosz� ballad� o wazonie gladioli stoj�cym nad p�k� z ksi��kami. Niech pan
opowie o tym, jak prosto stoi i jak wyp�ywaj� z niego kwiaty, dobrze?
� A co to za ballada? � zapyta� Rags. � Wyznaczono mi zakres materia�u, s�ysza�
pan zdanie pana Hady.
� To dalszy ci�g moich test�w � wymamrota� z pretensj� doktor Yasumi.

� I co, nie dopadli�my go � powiedzia� z niesmakiem Max do swojego kuzyna,


prokuratora generalnego.
� Nie, Max � przyzna� mu racj� Leon Lait. � Zatrudnia dobrych ludzi, to nie
jednostka, jak Briskin, za nim stoi ca�a korporacja.
� Kiedy� czyta�em, �e je�li troje ludzi prowadzi rywalizacj�, koniec ko�c�w
dwoje ��czy si�y i kieruje je przeciwko temu trzeciemu � oznajmi� nad�sany Max. �
To nieuniknione. Tak w�a�nie si� sta�o, Hada i Briskin to sprzymierze�cy, ja za�
jestem sam. Trzeba ich rozdzieli�, Leon, i obr�ci� przeciwko sobie. Kiedy� Briskin
mnie lubi�. Tyle �e nie pochwala� moich metod.
� Poczekaj tylko, a� us�yszy o tym, �e Zoe Hada pr�bowa�a zabi� swego m�a �
odrzek� Leon. � Wtedy dopiero zobaczysz, co sobie pomy�li o twoich metodach.
� Uwa�asz, �e nie spos�b go teraz przeci�gn�� na nasz� stron�?
� Pewnie, �e nie, Max. W tej chwili z nim si� ju� na pewno nie dogadasz.
Zapomnij o zdobyciu jego poparcia.
� Mimo to mam pewien pomys� � powiedzia� Max. � Trudno dok�adnie okre�li�, czego
dotyczy, ale wi��e si� z uwolnieniem Jim � Jama, mo�e zyskam jego wdzi�czno��.
� Chyba postrada�e� zmys�y � odpar� Leon. � Co ci strzeli�o do g�owy? To
zupe�nie do ciebie niepodobne.
� Sam nie wiem � j�kn�� Max. � Ot tak.

� C�, chyba mam t� ballad�, panie Hada � powiedzia� do Sebastiana Rags. � Tak
jak radzi� doktor Yasumi. Opowiada o tym, jak Jim � Jam Briskin opuszcza wi�zienie.
Chce pan pos�ucha�?
Hada bez entuzjazmu skin�� g�ow�.
� �piewaj. � Ostatecznie p�aci� pie�niarzowi, co� mu si� za te pieni�dze
nale�a�o.
Rags szarpn�� struny i zanuci�:

Jim-Jam Briskin gnije w wi�zieniu.


Nie ma co marzy� o swym ocaleniu.
To wina Fischera! To wina Fischera!

� Przyjmijmy, �e �To wina Fischera!� jest refrenem, dobrze? � powiedzia� Rags.


� Dobrze � pokiwa� g�ow� Hada.

Przyszed� Pan i przyzna� si� do b��du


Na my�l o Jim-Jamie by� bliski ob��du.
To wina Fischera, rzek� Pan roz�alony,
A biedny Jim Briskin swych praw pozbawiony.
Tego niegodziwca niech poch�onie piek�o,
Ju�em postanowi�, ju� s�owo si� rzek�o.
Pod�y Maksie Fischer, ty �a�uj swych wad,
A Jim-Jam Briskin niech wyjdzie zza krat.

� A teraz o tym, co si� stanie � wyja�ni� Hadzie Rags. Odchrz�kn��.

Z�y Max Fischer ujrza� po�wiat�


I m�wi do Laita, otw�rzmy t� krat�.
Wys�a� wiadomo��, by spad�y okowy,
A z ramion Jim � Jama ci�ar syzyfowy.
Stary Jim Briskin widzi koniec udr�ki,
Drzwi celi otwarte, �wiat�o wpada do wn�ki.

� To wszystko � oznajmi� Rags. � To rodzaj krzyczanej pie�ni folkowej, do kt�rej


przytupuje si� nog�. Podoba si� panu?
Hada z wysi�kiem skin�� g�ow�.
� Ach, jasne. Mo�e by�.
� Czy pan przekaza� panu Kaminski, �e chce pan j� nada� przez KULTUR�?
� Nadawaj � odpar� Hada. By�o mu wszystko jedno, �mier� Zoe wytr�ci�a go z
r�wnowagi � czu� si� za ni� bezpo�rednio odpowiedzialny, gdy� kobieta zgin�a z r�k
jego ochroniarzy. Fakt, �e chora psychicznie Zoe targn�a si� na jego �ycie, nie
mia� znaczenia. Nie �y� cz�owiek; Hada czu� si� winny morderstwa. � Pos�uchaj �
zwr�ci� si� niespodziewanie do Ragsa. � Chc�, �eby� zaraz u�o�y� mi kolejn�
ballad�.
� Wiem, panie Hada � powiedzia� ze wsp�czuciem Rags. � Ballad� o smutnej �mierci
pa�skiej by�ej �ony, Zoe. My�la�em o tym i ballada jest ju� gotowa. Prosz�
pos�ucha�:

�y�a kiedy� dama, m�dra, urodziwa,


Teraz za� jej dusza pod gwiazdami p�ywa.
Smutna, lecz pe�na przebaczenia
Dla tego, kto winien jej unicestwienia.
To obcy by�, a nie brat
Wstr�tny Max Fischer, stary dziad...

� Tylko mnie nie usprawiedliwiaj, Rags � przerwa� mu Hada, � Wina spoczywa na


mnie. Nie zwalaj wszystkiego na Maksa, nie jest ch�opcem do bicia.
G�os zabra� siedz�cy cicho w k�cie doktor Yasumi.
� Przedstawia pan prezydenta Fischera w zbyt pozytywnym �wietle, Rags.
Odnotowuje pan radykaln� zmian� jego nastawienia. Tak nie mo�na. Pochwa�a za
uwolnienie Jim-Jama nale�y si� Hadzie. Niech pan pos�ucha, Rags, u�o�y�em z tej
okazji wiersz.
Doktor Yasumi wyrecytowa�:

Ju� klown opu�ci� wi�zienie.


Sebastian Hada go wyzwoli�.
Kocha przyjaciela. On wie,
Kogo szanowa� i wielbi�.

� Dawne japo�skie haiku nie musi si� rymowa� tak jak wiersz ameryka�ski czy
angielski, cho� i tak zmierza do sedna, kt�re tu jest najistotniejsze. � Zwr�ci�
si� do Ragsa. � Prosz� przekszta�ci� moje haiku w ballad�, dobrze? Na sw�j spos�b,
ze wszystkimi rymami, zwrotkami itp., itd.
� Jestem artyst� tw�rczym � mrukn�� Rags � nie przywyk�em, aby kto� mi m�wi�, o
czym mam pisa�. � Popatrzy� na Had�. � Dla kogo ja w�a�ciwie pracuj�, dla niego czy
dla pana? O ile mi wiadomo, to nie dla niego.
� R�b, co m�wi � poleci� Ragsowi Hada. � To uczony cz�owiek.
� W porz�dku, ale nie tego oczekiwa�em, podpisuj�c kontrakt � mrukn�� ponuro
Rags. Wycofa� si� w odleg�y r�g pokoju, by tam komponowa� dalsze dzie�a.
� Do czego pan zmierza, doktorze? � zapyta� Hada.
� Zobaczymy � odpar� tajemniczo doktor Yasumi. � Chodzi o teori� zdolno�ci
psionicznych tego barda. Mo�e co� z tego b�dzie, a mo�e nie.
� My�li pan, �e dob�r s��w w balladach Ragsa odgrywa tu istotn� rol� � zauwa�y�
Hada.
� Tak jest � przyzna� doktor Yasumi. � Tak jak w dokumencie prawnym. Niech pan
poczeka, Hada, je�li mam racj�, sam si� pan przekona. Je�li si� myl�, to i tak nie
ma znaczenia. � U�miechn�� si� zach�caj�co.

Zadzwoni� telefon w gabinecie prezydenta Maksa Fischera. Chcia� z nim rozmawia�


zaaferowany prokurator generalny.
� Max, pojecha�em do wi�zienia federalnego, gdzie znajduje si� Jim � Jam, aby
zgodnie z twoim planem wycofa� skierowane przeciw niemu zarzuty... � Leon zawaha�
si�. � On znikn��, Max. Nie ma go tam. � Zdenerwowanie Leona si�gn�o zenitu.
� Niby jakim cudem si� wydosta�? � zapyta� Max, bardziej zdumiony ni�
rozgniewany.
� Art Heaviside, prawnik Hady, znalaz� spos�b; jeszcze nie wiem, jaki... musz�
zobaczy� si� z s�dzi� s�du okr�gowego Dale�em Winthropem, mniej wi�cej godzin� temu
podpisa� dokument zwolnienia. Mam spotkaniem z Winthropem... jak tylko z nim
porozmawiam, dam ci zna�.
� A niech mnie diabli � powiedzia� z wolna Max. � C�, sp�nili�my si�. � Z
namys�em od�o�y� s�uchawk�. Co ten Hada knuje? � pomy�la�. Co�, czego nie jestem w
stanie poj��.
Tylko patrze�, jak Jim Briskin pojawi si� w telewizji, u�wiadomi� sobie. W sieci
KULTURA.
W��czywszy telewizor, z ulg� odnotowa�, �e zamiast Briskina na ekranie
przygrywa� na banjo jaki� balladzista.
Naraz stwierdzi�, �e piosenkarz �piewa o nim.

Z�y Max Fischer ujrza� po�wiat�


I m�wi do Laita, otw�rzmy t� krat�.
Wys�a� wiadomo��, by spad�y okowy...

� Bo�e, przecie� to w�a�nie si� wydarzy�o! � wykrzykn�� Max Fischer. � Zrobi�em


to! � Ki diabe�, pomy�la�. Co to ma znaczy�, �e jaki� pie�niarz wy�piewuje o tym,
co mia�o by� tajemnic�!
Mo�e to telepatia, przysz�o mu do g�owy. Pewnie tak.
Piosenkarz przeszed� do opowie�ci o Sebastianie Kadzie, osobi�cie
odpowiedzialnym za uwolnienie Jim � Jama Briskina. I to prawda, pomy�la� Max. Gdy
Leon Lait dotar� do wi�zienia, Briskina ju� tam nie by�o... musz� lepiej ws�ucha�
si� w s�owa piosenki, bo ten piosenkarz zdaje si� wiedzie� wi�cej ni� ja.
Ballada jednak dobieg�a ko�ca.
� Us�yszeli�my kr�tki przerywnik w postaci ballady za�piewanej przez �wiatowej
s�awy Raglanda Parka � powiedzia� spiker. � Z przyjemno�ci� pa�stwa informuj�, �e
pan Park co godzin� b�dzie prezentowa� nam nowe ballady skomponowane z tej okazji
dla stacji KULTURA. Pan Park b�dzie �ledzi� depesze i uk�ada� ballady wed�ug...
Max wy��czy� telewizor.
To ci dopiero pie�niarz, pomy�la�. Nowe ballady. Bo�e, pomy�la� ze zgroz�. A
je�li za�piewa o naprawieniu Unicefalonu 40-D?
Mam przeczucie, �e to, o czym �piewa Ragland Park, ziszcza si�. To jeden z
talent�w psionicznych.
Przeciwnicy za� robi� z tego u�ytek.
Z drugiej strony jednak, pomy�la�, sam mog� mie� taki talent. Gdybym nie mia�,
nie zaszed�bym tak daleko.
Usiad� przed telewizorem, w��czy� go ponownie i gryz�c doln� warg�, pogr��y� si�
w oczekiwaniu. Nie mia� poj�cia, co dalej robi�. Pr�dzej czy p�niej jednak znajd�
spos�b, obieca� sobie w my�lach. Nast�pi to wcze�niej, ni� przyjdzie im do g�owy
naprawi� Unicefalon 40-D...

� Odkry�em, na czym polega talent psioniczny Raglanda Parka, Hada � powiedzia�


doktor Yasumi. � Chce pan wiedzie�?
� Bardziej interesuje mnie fakt, �e Jim � Jam jest na wolno�ci � odpar� Hada.
Nie wierz�c w�asnym uszom, od�o�y� s�uchawk� telefonu. � Zaraz tu b�dzie �
poinformowa� doktora Yasumiego. � Jedzie kolejk� prosto tutaj. Dopilnujemy, aby
trafi� na Kalisto, gdzie nie si�ga jurysdykcja Maksa, dzi�ki czemu uniemo�liwimy
ponowne aresztowanie. � Jego umys� kipia� od pomys��w. Zacieraj�c r�ce, oznajmi�
pospiesznie: � B�dzie nadawa� stamt�d. Mo�e mieszka� w mojej posiad�o�ci, niczego
mu tam nie zabraknie... wiem, �e si� zgodzi.
� Wyszed� na wolno�� dzi�ki talentowi psionicznemu Raglanda Parka � o�wiadczy�
oschle doktor Yasumi. � Niech wi�c pan lepiej pos�ucha. � Nawet Rags tego nie
rozumie, wi�c przysi�gam na Boga, �e w ka�dej chwili los mo�e si� na panu zem�ci�.
� Dobrze, prosz� przedstawi� mi swoj� opini� � odrzek� z oci�ganiem Hada.
� Zwi�zek pomi�dzy uk�adanymi przez Ragsa balladami a rzeczywisto�ci� ma
charakter przyczynowo � skutkowy. Opisywane przez niego wydarzenia naprawd� si�
zdarzaj�. Ballada tylko troch� je wyprzedza. Rozumie pan? Gdy Rags zda sobie z tego
spraw�, mo�e zechcie� wykorzysta� j� dla w�asnych cel�w, co mog�oby okaza� si�
fatalne w skutkach.
� To prawda � przyzna� Hada. � Niech wobec tego skomponuje ballad� o naprawieniu
Unicefalonu 40-D. � Od razu wyda�o mu si� oczywiste, �e Max Fischer ponownie stanie
si� prezydentem awaryjnym, jak kiedy�. Pozbawionym jakiejkolwiek w�adzy.
� Tak jest � odrzek� doktor Yasumi. � Problem jednak w tym, �e uk�adaj�c ballady
polityczne, Rags r�wnie� mo�e dociec prawdy. Gdy u�o�y ballad� o Unicefalonie, po
kt�rej oka�e si�, �e...
� Ma pan racj� � powiedzia� Hada. � Nawet dla Parka b�dzie to jasne. � Zamy�li�
si�. Ragland Park potencjalnie m�g� okaza� si� gro�niejszy ni� Max Fischer. Z
drugiej strony stanowi� ich g��wny atut; nie by�o powodu, dla kt�rego mogli
przypuszcza�, �e zrobi ze swej w�adzy niew�a�ciwy u�ytek, co zdarzy�o si� w
przypadku Maksa Fischera.
Niemniej jednak dysponowa� ogromnymi mo�liwo�ciami... kt�re przerasta�y jednego
cz�owieka.
� Nale�y uwa�a�, jakie ballady pisze � podsun�� doktor Yasumi. Trzeba z g�ry
zadawa� temat. Najlepiej niech pan to robi.
� Chcia�bym jak najmniej... � zacz�� Hada i urwa�. Rozleg� si� sygna� z
recepcji, w��czy� interkom.
� Przyjecha� pan James Briskin.
� Prosz� go zaraz wpu�ci� � poleci� uradowany Hada. � Ju� tu jest, panie Ito. �
Hada otworzy� drzwi gabinetu i ujrza� stoj�cego za nimi z powa�n� min� Jim-Jama.
� To pan Hada przyczyni� si� do pa�skiego uwolnienia � poinformowa� go doktor
Yasumi.
� Wiem. Doceniam to, Hada. � Briskin wszed� do gabinetu i Hada natychmiast
zamkn�� drzwi na klucz.
� Niech pan pos�ucha, Jim � Jam � zacz�� bez ogr�dek Hada � mamy wi�ksze
problemy ni� kiedykolwiek. Max Fischer to betka. Musimy zmierzy� si� z ostateczn�
form� w�adzy, form� raczej absolutn� ni� wzgl�dn�. �a�uj�, �e w og�le si� w to
anga�owa�em; kto wpad� na pomys�, aby zatrudni� Ragsa Parka?
� Pan, Hada, ca�y czas pana ostrzega�em � odrzek� doktor Yasumi.
� Lepiej powiem Ragsowi, aby nie uk�ada� wi�cej ballad � postanowi� Hada. � To
pierwsze posuni�cie. Zadzwoni� do studia. Bo�e, a gdyby tak u�o�y� ballad� o tym,
jak spadamy na dno Atlantyku albo lecimy w kosmos.
� Tylko bez paniki � powiedzia� stanowczo doktor Yasumi. � Poddaje si� pan
panice, Hada. Jak zawsze w gor�cej wodzie k�pany. Niech pan najpierw my�li, a potem
dzia�a.
� Jak mam si� uspokoi�, skoro ten wie�niak mo�e nami manewrowa� jak zabawkami? �
zapyta� Hada. � Przecie� on m�g�by zaw�adn�� ca�ym wszech�wiatem.
� Niekoniecznie � zaoponowa� doktor Yasumi. � Mog� istnie� pewne granice.
Zdolno�ci psi nie zosta�y jeszcze w pe�ni zbadane. Trudno przetestowa� je w
warunkach laboratoryjnych, trudno podda� starannym ogl�dzinom. � Zamy�li� si�.
� O ile dobrze rozumiem... � zacz�� Jim Briskin.
� Uwolniono pana dzi�ki balladzie � poinformowa� go Hada. � U�o�onej na moje
polecenie. Podzia�a�o, tyle �e teraz nie wiemy, co pocz�� z jej tw�rc�. � Zacz��
kr��y� po gabinecie z r�kami w kieszeniach.
Co zrobimy z Raglandem Parkiem? � zastanawia� si� desperacko.

W g��wnym studiu KULTURY na satelicie ziemskim Culone, Ragland Park siedzia� ze


swoim banjo i gitar� i studiowa� nap�ywaj�ce depesze w poszukiwaniu tematu na
nast�pn� ballad�.
Zauwa�y�, �e Jim � Jam Briskin zosta� zwolniony z wi�zienia nakazem s�dziego
federalnego. Z zadowoleniem rozwa�y� pomys� napisania o tym kolejnej ballady, po
czym przypomnia� sobie, �e ju� stworzy� � i za�piewa� � kilka na ten temat.
Potrzebowa� zupe�nie nowego tematu. Ten zaje�dzi� ju� na �mier�.
Z g�o�nika hukn�� g�os Nata Kaminskiego:
� Gotowy do nast�pnego wej�cia, panie Park?
� Jasne � odrzek� Park, kiwaj�c g�ow�. Tak naprawd� wcale nie by� gotowy, ale
potrzebowa� zaledwie dw�ch minut.
A gdyby tak u�o�y� ballad� o cz�owieku nazwiskiem Pete Robinson z Chicago w
stanie Illinois, kt�rego spaniel zosta� zaatakowany na ulicy przez rozdra�nionego
or�a?
Nie, niezbyt to polityczne, uzna�.
A mo�e co� na temat ko�ca �wiata? O komecie celuj�cej w Ziemi� albo ataku
obcych... przera�aj�cy kawa�ek o ludziach ci�tych na p� przez �mierciono�ne
promienie?
Nie, KULTURA wymaga�a czego� wy�szych lot�w.
C�, wobec tego mo�e co� o FBI. Nigdy nic na ten temat nie pisa�em, ludzie Leona
Laita w szarych garniturach i o grubych czerwonych karkach... absolwenci college�u
z teczkami...
Uderzy� w struny gitary i za�piewa�:

Szef wydzia�u m�wi, to granda!


Sprowad�cie tu Parka Raglanda.
Oto gro�ba dla pos�usze�stwa,
Jego wyst�pki to bezece�stwa.

Ragland zachichota� i zastanowi� si� nad ci�giem dalszym. Ballada o sobie samym;
ciekawe... sk�d mu to przysz�o do g�owy?
By� tak poch�oni�ty tworzeniem ballady, �e nie zauwa�y� trzech m�czyzn w szarych
garniturach i o grubych czerwonych karkach, kt�rzy weszli do studia i zbli�ali si�
do niego, zaciskaj�c d�onie na teczkach w spos�b niepozostawiaj�cy w�tpliwo�ci co
do tego, �e byli absolwentami college�u i nawykli do ich noszenia.
To dopiero �wietna ballada, pomy�la� Ragland. Najlepsza w ca�ej mojej karierze.
I podj�� pie��:

Oni si� podle w ciemno�ci skryli,


Bogu ducha winnego Parka zastrzelili.
Tr�by wolno�ci podnios�y wrzaw�;
Biedny cz�eczyna umar� za spraw�.
I tak si� sta�o: cho� zbrodnia parszywa
Niechaj jej mrok niepami�ci nie skrywa.

Na tym zako�czy� swoj� ballad�. Dow�dca oddzia�u FBI opu�ci� dymi�cy pistolet i
skin�� na swoich towarzyszy.
� Poinformuj pana Laita, �e wykonali�my misj� � powiedzia� do umieszczonego na
nadgarstku nadajnika.
� Dobrze � odrzek� metaliczny g�os. � Natychmiast wracajcie do kwatery. To jego
rozkaz.
Chodzi�o oczywi�cie o Maximiliana Fischera. Funkcjonariusze wiedzieli, kto
zleci� im to zadanie.

Na wie�� o �mierci Raglanda Parka, Maximilian Fischer wyda� z siebie


westchnienie ulgi. Ma�o brakowa�o, pomy�la�. Ten osobnik m�g� wyko�czy� mnie z
kretesem � I wszystkich ludzi we wszech�wiecie.
Zdumiewaj�ce, �e uda�o si� go dopa��. Los nam sprzyja�. Jak to si� mog�o sta�?
Czy�by da� o sobie zna� jeden z moich psionicznych talent�w, pomy�la� z
zadowoleniem.
Mo�e chodzi o jaki� szczeg�lny talent nak�aniaj�cy folkowych pie�niarzy do
komponowania ballad na temat ich w�asnej zag�ady...
Najwa�niejszy problem pozostaje. Trzeba wsadzi� Jima Briskina z powrotem do
wi�zienia. To nie b�dzie �atwe; Hada pewnie skrz�tnie przetransportowa� go w jakie�
odleg�e miejsce, gdzie moja w�adza nie si�ga. D�ugo potrwa walka z tymi dwoma...
kto wie, mo�e to oni dopn� swego.
Westchn��. Czeka mnie du�o pracy, pomy�la�. Chyba jednak musz� stawi� temu
czo�o. Podni�s�szy s�uchawk�, wykr�ci� numer Leona Laita...
BLOBLEM BY�

W�o�y� platynow� dwudziestodolar�wk� do szczeliny i psychoanalityk po chwili


obudzi� si� do �ycia. Oczy rozb�ys�y mu przyja�nie i zakr�ciwszy si� na krze�le,
si�gn�� po pi�ro i notes o pod�u�nych ��tych kartkach.
� Witam pana � powiedzia�. � Prosz� zaczyna�.
� Witam, doktorze Jones. Mniemam, i� nie jest pan tym samym doktorem Jonesem,
kt�ry napisa� biografi� Freuda; to si� zdarzy�o sto lat temu. � Za�mia� si�
nerwowo; jako cz�owiek mniej ni� �rednio zamo�ny nie nawyk� do obcowania z nowymi
psychoanalitykami homeostatycznymi. � Hm � dorzuci�. � Czy mam kontynuowa�, czy te�
przedstawi� panu wcze�niejszy materia�?
� Mo�e m�g�by pan zacz�� od przedstawienia si� i odpowiedzi na pytanie warum
mich � dlaczego wybra� pan mnie.
� Nazywam si� George Munster, przej�cie 4, budynek WEF-395 na osiedlu San
Francisco za�o�onym w 1996 roku.
� Mi�o pana pozna�, panie Munster. � Doktor Jones wyci�gn�� r�k� i George
Munster j� u�cisn��. Stwierdzi�, �e d�o� mia�a przyjemn� temperatur� cia�a i by�a
raczej mi�kka. U�cisk natomiast by� zdecydowanie m�ski.
� Widzi pan � podj�� Munster � jestem by�ym �o�nierzem, weteranem wojennym.
Dlatego otrzyma�em mieszkanie w WEF-395, weterani mieli pierwsze�stwo.
� Ach, tak � odrzek� doktor Jones, odmierzaj�c czas cichym tykaniem. � Wojna z
Bloblami.
� Walczy�em w niej trzy lata � dorzuci� Munster, nerwowo przyg�adzaj�c d�ugie,
czarne, rzedn�ce w�osy. � Nienawidzi�em Blobli i zg�osi�em si� na ochotnika, mia�em
zaledwie dziewi�tna�cie lat i dobr� prac� lecz krucjata maj�ca na celu oczyszczenie
Uk�adu S�onecznego wydawa�a mi si� najwa�niejsza.
� Hm � mrukn�� doktor Jones, tykaj�c i kiwaj�c g�ow�.
� Walczy�em dzielnie � ci�gn�� Munster. � Zosta�em nawet dwukrotnie odznaczony i
otrzyma�em pochwa�� za odwag�. Uzyska�em stopie� kaprala. W�asnor�cznie zniszczy�em
satelit� obserwacyjnego naje�onego Bloblami; nigdy nie wiedzieli�my dok�adnie, ilu
ich by�o, poniewa�, jako Bloble, maj� zwyczaj stapia� si� z sob� i chaotycznie
rozdziela�. � Ow�adni�ty emocjami zamilk�. Samo wspomnienie i rozmowa o wojnie by�y
ponad jego si�y... opad� na kozetk�, zapali� papierosa i spr�bowa� si� uspokoi�.
Bloble pierwotnie wyemigrowa�y z innego uk�adu gwiezdnego, prawdopodobnie z
Proximy. Kilka tysi�cy lat temu osiedli�y si� na Marsie i na Tytanie, z du�ym
powodzeniem uprawiaj�c tam ziemi�. Wywodzi�y si� z jednokom�rkowych ameb, maj�cych
do�� znaczne rozmiary i z�o�ony uk�ad nerwowy, lecz jednak ameb, porusza�y si�
dzi�ki nibyn�kom i rozmna�a�y przez podzia�. Nie by�y przychylnie nastawione do
terra�skich osadnik�w.
Wojna wybuch�a na p�aszczy�nie ekologicznej. ONZ-owski wydzia� pomocy
zagranicznej d��y� do zmiany atmosfery na Marsie; pragn�� uczyni� j� korzystniejsz�
dla terra�skich osadnik�w. Owa zmiana jednak okaza�a si� ca�kowicie nie do
przyj�cia przez istniej�ce tam kolonie Blobli. Wywi�za� si� konflikt.
Zmiana po�owy atmosfery, jak zauwa�y� Munster, nie wchodzi�a w rachub�. W ci�gu
dziesi�ciu lat przekszta�cona atmosfera rozprzestrzeni�a si� po planecie, powoduj�c
� domniemane � cierpienie Blobli. Te w odwecie wys�a�y w kierunku Terry swoj�
armad� i umie�ci�y na orbicie seri� zaawansowanych technicznie satelit�w
przeznaczonych do stopniowej zmiany atmosfery terra�skiej. Do zmiany naturalnie
nigdy nie dosz�o, gdy� Rada Wojenna przy ONZ podj�a natychmiastowe kroki; satelity
zosta�y zniszczone za pomoc� pocisk�w samo naprowadzaj�cych... dzia�ania wojenne
nabra�y rozp�du.
� Czy jest pan �onaty, panie Munster? � zapyta� doktor Jones.
� Nie, prosz� pana � odpar� Munster. � Poza tym... � Zadr�a�. � Zrozumie pan,
dlaczego, gdy dojd� do ko�ca mojej opowie�ci. Widzi pan, doktorze... � Zgasi�
papierosa. � B�d� szczery. By�em terra�skim szpiegiem. Otrzyma�em to zadanie dzi�ki
m�stwu na polu bitwy... wcale o nie nie prosi�em.
� Rozumiem � odrzek� doktor Jones.
� Naprawd�? � Munsterowi za�ama� si� g�os. � Czy zdaje pan sobie spraw� z tego,
co nale�a�o wtedy uczyni�, aby zamieni� Terra�czyka w dobrego szpiega, maj�cego
dzia�a� w�r�d Blobli?
Doktor Jones skin�� g�ow�.
� Tak, panie Munster. Musia� pan zrzec si� ludzkiej postaci i przybra�
odra�aj�c� form� Blobla.
Rozgoryczony Munster nie odpowiedzia�, na przemian zaciska� i rozwiera� pi�ci. Z
siedz�cego naprzeciw niego doktora Jonesa dobywa�o si� niezmienne tykanie.

Tego wieczoru, w swoim niedu�ym mieszkaniu w WEF-395, Munster otworzy� ma��


butelk� whisky Teacher�s i pi� j� w samotno�ci z kubka, gdy� brakowa�o mu energii,
by wyj�� z szafki nad zlewem szklank�.
Co wyni�s� z dzisiejszej sesji z doktorem Jonesem? Nic, o ile dobrze si�
zorientowa�. Wiedzia� jedynie, �e powa�nie naruszy�a ona jego nadw�tlone
oszcz�dno�ci... nadw�tlone, poniewa�...
Poniewa� mimo wysi�k�w w�asnych i Agencji Szpitalnej przy ONZ, prawie na
dwana�cie godzin w ci�gu dnia z powrotem przybiera� sw�j dawny, wojenny, Blobli
kszta�t. W samym �rodku mieszkania w WEF-395 zamienia� si� w bezkszta�tn�,
jednokom�rkow� plam�.
Jego jedynym �r�d�em finans�w by�a niedu�a pensja wyp�acana przez Rad� Wojenn�.
Znalezienie pracy nie wchodzi�o w rachub�, gdy� jak tylko zostawa� zatrudniony,
stres powodowa� natychmiastow� przemian� na oczach nowego pracodawcy oraz
wsp�pracownik�w.
Nie sprzyja�o to nawi�zywaniu udanych kontakt�w zawodowych.
Co by�o do przewidzenia, teraz, o godzinie �smej wieczorem, poczu� nadchodz�c�
przemian�. By�o to znajome uczucie, nienawidzi� go. Pospiesznie dopi� whisky,
postawi� kubek na stole... i poczu�, jak przybiera posta� jednolitej substancji.
Zadzwoni� telefon.
� Nie mog� odebra� � zawo�a�. Przeka�nik telefoniczny odebra� jego zal�knion�
wiadomo�� i przekaza� j� dzwoni�cemu. Munster sta� si� przezroczyst�, galaretowat�
mas� po�rodku dywanu; podpe�z� do telefonu, kt�ry pomimo jego apelu nadal dzwoni�.
Ogarn�a go z�o��; czy� tego dnia nie dozna� wystarczaj�cych przykro�ci, by teraz
jeszcze u�era� si� z natr�tnym telefonem?
Dotar�szy do niego, wyci�gn�� nibyn�k� i zerwa� s�uchawk� z wide�ek. Z wysi�kiem
uformowa� z gi�tkiej substancji rodzaj narz�du g�osowego.
� Jestem zaj�ty � zahucza� do s�uchawki. � Prosz� zadzwoni� p�niej. � Najlepiej
jutro rano, dorzuci� w my�lach. Kiedy odzyskam ludzk� posta�.
W mieszkaniu zapad�a cisza.
Munster z westchnieniem podpe�z� do okna, gdzie przybra� form� pionow�, by
wyjrze� na zewn�trz; na jego zewn�trznej powierzchni znajdowa� si� �wiat�oczu�y
punkt i cho� nie mia� prawdziwej soczewki, m�g� � z nostalgi� � podziwia� widok na
zatok� San Francisco i Golden Gate oraz dzieci�cy plac zabaw na wyspie Alcatraz.
Cholera, pomy�la� z gorycz�. Nie mog� si� o�eni�, nie jestem w stanie wie��
ludzkiej egzystencji. Wszystko przez t� pow�ok�, kt�r� nadano mi w czasie wojny...
Przyjmuj�c misj�, nie wiedzia�, �e pozostawi ona na nim trwa�y efekt. Zapewniano
go, �e zmiana by�a �tylko czasowa�, czy co� w tym rodzaju. Trele morele, pomy�la� w
przyp�ywie gwa�townej furii Munster. To ju� jedena�cie lat.
Zwi�zane z tym problemy psychologiczne i towarzysz�ce mu napi�cie by�y
przeogromne. St�d cz�ste wizyty u doktora Jonesa.
Rozleg� si� ponowny d�wi�k telefonu.
� No dobrze � powiedzia� g�o�no Munster i mozolnie powl�k� si� przez pok�j. �
Chcesz ze mn� rozmawia�? � zapyta�, podpe�zaj�c; dla kogo� w postaci Blobla odcinek
wydawa� si� niesko�czenie d�ugi. � No to porozmawiamy. Mo�esz nawet w��czy� monitor
i popatrze�. � Wcisn�� przycisk uruchamiaj�cy zar�wno wizj�, jak i foni�. �
Przyjrzyj si� dobrze � doda�, prezentuj�c si� przed skanerem.
� Przepraszam, �e zak��cam pa�ski czas, panie Munster � dobieg� g�os doktora
Jonesa. � Zw�aszcza �e znajduje si� pan w, hm, niezr�cznej sytuacji... �
Homeostatyczny analityk spauzowa�. � Po�wi�ci�em jednak troch� czasu rozwi�zywaniu
pa�skiego problemu. My�l�, �e znalaz�em przynajmniej cz�ciowe wyj�cie.
� Co takiego? � zapyta� zaskoczony Munster. � Sugeruje pan, �e zdobycze
wsp�czesnej medycyny umo�liwiaj�...
� Nie, nie � wtr�ci� w po�piechu doktor Jones. � Aspekty fizyczne wykraczaj�
poza moj� dziedzin�, niech pan b�dzie �askaw o tym pami�ta�, panie Munster. Gdy
zwierzy� mi si� pan ze swoich problem�w, chodzi�o o dostosowanie psychologiczne, a
nie...
� Zaraz przyjd� do pa�skiego gabinetu i porozmawiamy � oznajmi� Munster. W�wczas
u�wiadomi� sobie, �e to nie takie proste; nim w obecnej postaci dowl�k�by si� do
gabinetu doktora Jonesa, up�yn�oby kilka dni. � Jones � rzuci� desperacko. �
Rozumie pan moje problemy. Od �smej wieczorem prawie do si�dmej rano tkwi� tu
uwi�ziony... nie mog� nawet pana odwiedzi� ani zasi�gn�� porady...
� Prosz� si� uspokoi�, panie Munster � przerwa� mu Jones. � Pr�buj� panu co�
przekaza�. Nie jest pan wyj�tkiem. Wiedzia� pan o tym?
� Jasne � odpar� ci�ko Munster. � W sumie osiemdziesi�ciu trzech Terran zosta�o
podczas wojny zamienionych w Bloble. Spo�r�d tych osiemdziesi�ciu trzech... � zna�
fakty na pami�� � ...przetrwa�o sze��dziesi�ciu jeden i powsta�a organizacja o
nazwie Weterani Wojen Nienaturalnych, do kt�rej nale�y pi��dziesi�ciu. W tym ja.
Spotykamy si� dwa razy w miesi�cu, wsp�lnie zmieniamy posta�... � Postanowi�
przerwa� po��czenie. A wi�c to zyska� w zamian za swoje pieni�dze, stek
wy�wiechtanych informacji. � Do widzenia, doktorze � mrukn��.
Doktor Jones wyemitowa� podekscytowany szum.
� Panie Munster, nie mam na my�li innych Terran. Zasi�gn��em informacji w
pa�skim imieniu i odkry�em, �e wed�ug danych biblioteki Kongresu pi�tnastu Blobli
zosta�o przekszta�conych w pseudo � Terran, kt�rzy dzia�ali na ich korzy��. Rozumie
pan?
� Niezupe�nie � odrzek� po chwili Munster.
� Ma pan w m�zgu barier� utrudniaj�c� korzystanie z czyjej� pomocy � stwierdzi�
doktor Jones. � Ale oto, czego chc�, panie Munster: jutro o jedenastej stawi si�
pan w moim gabinecie. Wtedy znajdziemy rozwi�zanie pa�skiego problemu. Dobranoc.
� Gdy przybieram posta� Blobla, m�j umys� nie funkcjonuje jak nale�y, doktorze �
odpar� ze znu�eniem Munster. � Prosz� mi wybaczy�. Oszo�omiony odwiesi� s�uchawk�.
A wi�c w tej chwili kr��y�o po Tytanie pi�tnastu Blobli skazanych na ludzk� posta�.
I co z tego? Gdzie tu jakakolwiek pomoc dla niego?
By� mo�e dowie si� jutro o jedenastej.

Gdy wkroczy� do poczekalni, ujrza� niezwykle pon�tn� m�od� kobiet� siedz�c� na


g��bokim krze�le w rogu przy lampie. Czyta�a egzemplarz �Fortune�.
Munster machinalnie opad� na krzes�o, z kt�rego swobodnie m�g� j� obserwowa�.
Stylowo utlenione na bia�o w�osy okala�y jej kark... udaj�c pogr��onego w lekturze
czasopisma, rozkoszowa� si� widokiem. Smuk�e nogi, drobne, delikatne �okcie. I
twarz o ostrych, wyrazistych rysach. Bystre spojrzenie, cienkie, pi�knie rze�bione
nozdrza � doprawdy urocza os�bka, pomy�la�. Syci� si� jej widokiem... a� wreszcie
unios�a g�ow� i odpowiedzia�a mu ch�odnym spojrzeniem.
� Nudno tak czeka� � wymamrota� Munster.
� Cz�sto przychodzi pan do doktora Jonesa? � zapyta�a dziewczyna.
� Nie � przyzna�. � To dopiero druga wizyta.
� Ja jestem tu po raz pierwszy � o�wiadczy�a dziewczyna. � Odwiedza�am innego
elektronicznego psychoanalityka homeostatycznego w Los Angeles, lecz wczoraj po
po�udniu, doktor Bing, m�j analityk, powiadomi� mnie telefonicznie, abym
przylecia�a tutaj i zobaczy�a si� z doktorem Jonesem. Czy jest dobry?
� Hm � mrukn�� Munster. � Chyba tak. � Zobaczymy, dorzuci� w my�lach. Jeszcze za
wcze�nie na podobny os�d.
Drzwi do gabinetu stan�y otworem i pojawi� si� w nich doktor Jones.
� Panno Arrasmith � powiedzia� z lekkim uk�onem. � Panie Munster. � Skin��
George�owi g�ow�. � Wejdziecie razem?
� Kto wobec tego zap�aci dwadzie�cia dolar�w? � zapyta�a panna Arrasmith,
wstaj�c z krzes�a.
Lecz analityk ucich�, wy��czy� si�.
� Ja zap�ac� � postanowi�a panna Arrasmith, si�gaj�c do torebki.
� Nie, nie � zaprotestowa� Munster. � Pani pozwoli. � Wyj�� dwudziestodolar�wk�
i w�o�y� j� do odpowiedniej szczeliny.
� Jest pan d�entelmenem, panie Munster � odrzek� natychmiast doktor Jones. Z
u�miechem wskaza� im wej�cie do gabinetu. � Prosz� usi���, panno Arrasmith. Pani
pozwoli, �e bez ogr�dek przedstawi� panu Munsterowi jej... sytuacj�. � Zwr�ci� si�
do Munstera: � Panna Arrasmith jest Bloblem.
Oniemia�y Munster wlepi� wzrok w dziewczyn�.
� Naturalnie teraz przybra�a ludzk� posta� � podj�� doktor Jones. Jest to dla
niej stan niepo��danej przemiany. Podczas wojny dzia�a�a za lini� Terran na rzecz
Wojennej Ligi Blobli. Zosta�a pojmana i uwi�ziona, lecz po zako�czeniu wojny nie
postawiono jej przed s�dem ani nie ukarano.
� Uwolnili mnie � powiedzia�a panna Arrasmith cichym, opanowanym g�osem. � Wci��
znajdowa�am si� w ludzkiej postaci. Zosta�am tu ze wstydu. Nie mog�am wr�ci� na
Tytana i... � Jej g�os zadr�a�.
� Dla ka�dego Blobla to straszne upokorzenie � wyja�ni� doktor Jones.
Panna Arrasmith kiwn�a g�ow�, �ciskaj�c w r�ku ma�� chusteczk� z irlandzkiego
p��tna. Z wysi�kiem pr�bowa�a zachowa� spok�j.
� Tak jest, doktorze. Pojecha�am na Tytana, aby z tamtejszymi autorytetami
medycznymi om�wi� swoj� sytuacj�. Po d�ugiej i kosztownej terapii zdo�ali umo�liwi�
mi powr�t do pierwotnej postaci na okres... � Zawaha�a si�. � Jednej czwartej
czasu. Lecz przez pozosta�e trzy czwarte... wygl�dam tak, jak� ogl�dacie mnie
obecnie. � Opu�ci�a g�ow� i dotkn�a chustk� prawego oka.
� Rany � wyrwa�o si� Munsterowi. � To ma pani szcz�cie; posta� ludzka przewy�sza
blobl�... ju� ja co� o tym wiem. Jako Blobl musi pani pe�za�... przypomina pani
wielk� meduz� pozbawion� szkieletu, kt�ry utrzyma�by pani w pozycji pionowej. No i
to rozmna�anie przez podzia�... ohyda, powtarzam, ohyda, w por�wnaniu do
terra�skiego sposobu... no wie pani. Rozmna�ania. � Zarumieni� si�.
� Okres przybierania przez was ludzkiej postaci nak�ada si� mniej wi�cej na
sze�� godzin � o�wiadczy� doktor Jones, tykaj�c. � Nast�pnie przez godzin� oboje
jeste�cie Bloblami. Tak czy inaczej, macie w ci�gu doby siedem godzin, podczas
kt�rych przyjmiecie identyczn� form�. Moim zdaniem... � Bawi� si� pi�rem i kartk�.
� Siedem godzin to nie najgorzej. O ile wiecie, co mam na my�li.
� Ale przecie� pan Munster i ja jeste�my naturalnymi wrogami � powiedzia�a po
chwili panna Arrasmith.
� To by�o lata temu � zaoponowa� Munster.
� No w�a�nie � przyzna� mu racj� doktor Jones. � To prawda, �e panna Arrasmith
jest w gruncie rzeczy Bloblem, a pan Munster � Terraninem, ale... � Machn��
znacz�co r�k�. � Oboje jeste�cie w swoim otoczeniu wyrzutkami, �adne z was nie ma
swego miejsca na ziemi, co powoduje poczucie stopniowej utraty to�samo�ci. Wr�� wam
pogarszanie si� tego stanu, prowadz�ce do powa�nej choroby psychicznej. Chyba �e
zdecydujecie si� na zbli�enie. � Psychoanalityk zamilk�.
� My�l�, �e mamy szcz�cie, panie Munster � powiedzia�a cicho panna Arrasmith. �
Jak m�wi doktor Jones, nak�adamy si� przez siedem godzin w ci�gu dnia... mo�emy
wykorzysta� ten czas razem i zapomnie� o okropnej samotno�ci. � U�miechn�a si� z
nadziej� i poprawi�a p�aszcz. Mia�a wspania�� figur�, przykr�tka sukienka
podkre�la�a ten fakt.
Zapatrzywszy si� na ni�, Munster pogr��y� si� w my�lach.
� Prosz� da� mu troch� czasu � poradzi� pannie Arrasmith doktor Jones. � Z mojej
analizy tego cz�owieka wynika, �e przemy�li to dok�adnie i podejmie w�a�ciw�
decyzj�.
Poprawiaj�c p�aszcz i muskaj�c chustk� ogromne, ciemne oczy, panna Arrasmith
czeka�a.

Kilka lat p�niej w gabinecie doktor Jonesa zadzwoni� telefon. Odpowiedzia� na� w
zwyk�y spos�b.
� Sir lub madam, je�li chc� pa�stwo ze mn� rozmawia�, prosz� w�o�y�
dwudziestodolar�wk�.
� S�uchaj pan, tu biuro prawne ONZ � zabrzmia� po drugiej stronie linii szorstki
m�ski g�os. � Nikomu nie p�acimy dwudziestu dolc�w za rozmow�, wi�c lepiej sam
podkr�� ten sw�j mechanizm, Jones.
� S�ucham, sir � odrzek� Jones i praw� r�k� przekr�ci� d�wigni� za uchem, kt�ra
umo�liwia�a darmow� rozmow�.
� Czy w 2037 roku doradzi� pan pewnej parze ma��e�stwo? � zapyta� ekspert
prawny. � Niejakiemu George�owi Munsterowi i Vivian Arrasmith, obecnie pani
Munster?
� Owszem � odrzek� Jones, zasi�gn�wszy informacji w swoim banku pami�ci.
� Czy zbada� pan podstaw� prawn� ich sytuacji?
� Hm, c� � powiedzia� Jones. � To nie moje zmartwienie.
� Mo�emy pana postawi� przed s�dem za propagowanie zachowa� sprzecznych z prawem
ONZ.
� Nie istnieje regu�a zabraniaj�ca ma��e�stwo Blobla i Terranina.
� Dobrze, doktorze � powiedzia� ekspert prawny. � Rzuc� okiem na histori� ich
przypadk�w.
� Wykluczone � odpar� Jones. � To oznacza�oby z�amanie etyki.
� Wobec tego wystosujemy odpowiedni nakaz i rozdzielimy ich.
� Prosz� bardzo. � Doktor Jones si�gn�� za ucho, chc�c przerwa� po��czenie.
� Niech pan zaczeka. By� mo�e zaciekawi pana informacja, �e Munsterowie maj�
obecnie czworo dzieci. Zgodnie z prawem mendelia�skim ich potomstwo reprezentuje
wsp�czynnik jeden, dwa oraz jeden. Jeden Blobl �e�ski, jedna hybryda rodzaju
m�skiego, jedna hybryda rodzaju �e�skiego, jedna Terranka. Problem w tym, �e Rada
Najwy�sza Blobli twierdzi, �e pierwsze dziecko, jako Blobl czystej krwi, jest
obywatelem Tytana. Proponuje ponadto, aby pozosta�e dwie hybrydy r�wnie� podlega�y
jurysdykcji Rady. Widzi pan, ma��e�stwo Munster�w si� rozpada � wyja�ni� ekspert. �
Rozwodz� si�, a ca�a sprawa z podporz�dkowaniem ich spraw odpowiednim regu�om
prawnym to nieciekawe zaj�cie.
� Tak � przyzna� doktor Jones. � Wierz� panu. Co stanowi�o przyczyn� konfliktu?
� Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi. Pewnie fakt, �e dwoje doros�ych i dwoje
spo�r�d czworga dzieci codziennie oscyluje pomi�dzy byciem Bloblami i Terranami.
By� mo�e zwi�zane z tym napi�cie sta�o si� nie do zniesienia. Je�li ma pan im do
zaoferowania pomoc psychologiczn�, prosz� si� z nimi skontaktowa�. Do widzenia. �
Ekspert prawny z ramienia ONZ odwiesi� s�uchawk�.
Czy�bym pope�ni� b��d doradzaj�c im ma��e�stwo? � pomy�la� doktor Jones. Chyba
powinienem sprawdzi�, co u nich s�ycha�, jestem im winien cho� tyle.
Otworzywszy ksi��k� telefoniczn� Los Angeles, powi�d� palcem po nazwiskach na
liter� M.
Munsterowie mieli za sob� sze�� trudnych lat.
Najpierw George przeni�s� si� z San Francisco do Los Angeles, razem z Vivian
zamieszkali w mieszkaniu z trzema, a nie z dwoma pokojami. Vivian, jako �e
znajdowa�a si� w ludzkiej postaci przez trzy czwarte doby, znalaz�a sobie prac�, na
pi�tym lotnisku w Los Angeles przekazywa�a przez mikrofon informacje o lotach.
Tymczasem George...
Jego pensja stanowi�a jedn� czwarta kwoty zarabianej przez �on� i �wiadomo��
tego nie dawa�a mu spokoju. Chc�c podreperowa� finanse, zacz�� szuka� sposob�w
zarabiania pieni�dzy bez wychodzenia z domu. Wreszcie znalaz� w gazecie cenne
og�oszenie:

ZBIJ MAJ�TEK WE W�ASNYM DOMU! HODUJ GIGANTYCZNE


�ABY Z JOWISZA ZDOLNE DO OSIEMDZIESI�CIOSTOPOWYCH
SKOK�W. DO WYKORZYSTANIA W WY�CIGACH �AB
(tam gdzie to legalne) ORAZ...

Tak wi�c w 2038 roku kupi� pierwsz� par� �ab importowanych z Jowisza i zacz�� je
hodowa� w nadziei rych�ego zbicia maj�tku we w�asnym mieszkaniu, w rogu piwnicy,
udost�pnionym mu gratis przez Leonarda, cz�ciowo homeostatycznego dozorc�.
Lecz z uwagi na stosunkowo s�ab� grawitacj� terra�sk� �aby wykonywa�y skoki
wprost przeogromne i piwnica okaza�a si� dla nich zbyt ma�a, odbija�y si� od �ciany
do �ciany jak zielone pi�ki pingpongowe i wkr�tce zdech�y. George wysnu� z tego
wniosek, �e do hodowania tego cholerstwa potrzebowa� wi�cej przestrzeni ni� kawa�ek
piwnicy w bloku QEK � 604.
Na ten okres przypad�y narodziny pierwszego dziecka. Potomek okaza� si� czystej
krwi Bloblem, przez dwadzie�cia cztery godziny na dob� mia� posta� galaretowatej
masy i George na pr�no czeka�, a� cho�by na chwil� zamieni si� w cz�owieka.
W okresie gdy oboje z Vivian znajdowali si� w ludzkiej postaci, podczas rozmowy
ostro poruszy� t� kwesti�.
� Jak mam to uzna� za w�asne dziecko? � zapyta�. � To... to zupe�nie obca mi
istota. � By� zniech�cony, ba, przera�ony. � Doktor Jones powinien by� to
przewidzie�; mo�e to twoje dziecko... wygl�da zupe�nie jak ty.
Oczy Vivian nape�ni�y si� �zami.
� Umy�lnie robisz mi przykro��.
� Pewnie, �e tak. Walczyli�my z wami... uwa�ali�my was za istoty nielepsze od
portugalskich ��d�o � promieni. � Zas�piony w�o�y� p�aszcz. � Id� do Kwatery
Weteran�w Wojen Nienaturalnych � oznajmi� �onie. � Na piwo.
Wkr�tce zmierza� na spotkanie ze starymi kumplami, zadowolony, �e wyrwa� si� z
domu.
Kwatera WWN mie�ci�a si� w obskurnym cementowym budynku w �r�dmie�ciu Los
Angeles. Budynek pochodzi� z dwudziestego wieku i wymaga� gruntownego remontu. WWN
dysponowa�a niewielkimi funduszami, gdy� wi�kszo�� cz�onk�w podobnie jak George
Munster utrzymywa�a si� z ONZ-owskiej pensji. W kwaterze znajdowa� si� jednak st�
do bilardu, stary telewizor tr�jwymiarowy, kilka ta�m z muzyk� popularn� oraz
szachownica. George na og� pi� piwo i gra� w szachy z pozosta�ymi cz�onkami, albo w
postaci ludzkiej albo bloblej; w tym miejscu akceptowano obie.
Tego wieczoru usiad� z Pete�em Rugglesem, weteranem, kt�ry r�wnie� o�eni� si� z
�e�skim Bloblem, tak jak Vivian przybieraj�cym wygl�d cz�owieka.
� Pete, ja ju� d�u�ej nie mog�. Mam galaretowate dziecko. Ca�e �ycie marzy�em o
potomku, a tu prosz�. Wygl�da jak stw�r wyrzucony przez morze.
� Zgoda, George � odpar� Pete, r�wnie� obecnie przebywaj�cy w ludzkiej postaci,
popijaj�c piwo. � Przyznaj�, �e to dziwne. Lecz chyba wiedzia�e�, w co si�
pakujesz, bior�c j� za �on�. I, m�j Bo�e, wed�ug prawa Mendla, nast�pne dziecko...
� Chodzi o to � wpad� mu w s�owo George � �e nie szanuj� w�asnej �ony, tu le�y
przyczyna wszystkiego. My�l� o niej jako o rzeczy. O sobie zreszt� te�. Oboje
jeste�my rzeczami. � Duszkiem wychyli� ca�y kufel.
� Lecz z punktu widzenia Blobla... � doda� z namys�em Pete.
� S�uchaj no, po kt�rej ty jeste� stronie? � zapyta� George.
� Nie wrzeszcz na mnie � ostrzeg� go Pete. � Bo ci� waln�.
Chwil� potem dziko rzucili si� na siebie. Na szcz�cie Pete w ostatniej chwili
zamieni� si� w Blobla i nie zd��yli wyrz�dzi� sobie �adnej krzywdy. George zosta�
sam, gdy� Pete odpe�z�, przypuszczalnie z zamiarem przy��czenia si� do ch�opak�w,
kt�rzy r�wnie� przybrali podobn� posta�.
Mo�e znajdziemy nowe spo�ecze�stwo na innym ksi�ycu, pomy�la� zas�piony George.
Bez Terran i bez Blobli.
Musz� wr�ci� do Vivian, uzna�. C� innego mi pozostaje? Mam szcz�cie, �e j�
znalaz�em; inaczej by�bym tylko weteranem wojennym dzie� i noc ��opi�cym piwo w
Kwaterze WWN bez przysz�o�ci, nadziei, prawdziwego �ycia...
W jego umy�le rysowa� si� nowy plan zarobienia du�ej got�wki. By�a to
dzia�alno�� wysy�kowa; zamie�ci� og�oszenie w �Saturday Evening Post� na MAGICZNE
KAMIENIE POLARNE PRZYNOSZ�CE SZCZʌCIE. Z INNEGO UK�ADU GWIEZDNEGO! Kamienie
pochodzi�y z Proximy i by�y dost�pne na Tytanie; to Vivian umo�liwi�a mu kontakty
handlowe ze swoimi ziomkami. Jednak�e jak do tej pory zaledwie garstka os�b
przys�a�a po dolar pi��dziesi�t.
Jestem do niczego, pomy�la� George.

Szcz�liwym trafem nast�pne dziecko urodzone zim� 2039 roku by�o hybryd�;
przybiera�o ludzk� posta� na p� doby, wi�c nareszcie George mia� potomka, kt�ry �
przynajmniej cz�ciowo � nale�a� do jego w�asnego gatunku.
Wci�� �wi�towa� narodziny Maurice�a, gdy delegacja s�siad�w z bloku QEK-604
zastuka�a do jego drzwi.
� Przynie�li�my petycj� � oznajmi� przewodnicz�cy delegacji, szuraj�c w
zak�opotaniu nogami. � Prosimy, aby pan i pani Munster opu�cili QEK � 604.
� A to dlaczego? � zapyta� zaskoczony George. � Dotychczas nie mieli�cie nic
przeciwko nam.
� Pow�d jest taki, �e urodzi�a si� wam hybryda, kt�ra b�dzie chcia�a bawi� si� z
naszymi dzie�mi, my za� uwa�amy za niezdrowe...
George zatrzasn�� im drzwi przed nosem.
Niech�� ludzi bardzo dawa�a mu si� we znaki. Pomy�le�, �e walczy�em w ich
obronie. Nie warto by�o.
Godzin� p�niej ponownie stan�� w progu Kwatery WWN i zam�wiwszy piwo, pogr��y�
si� w rozmowie z koleg� Shermanem Downsem, kt�ry r�wnie� o�eni� si� z Bloblem.
� Sherman, to na nic. Nikt na tu nie chce, musimy wyemigrowa�. Mo�e spr�bujemy
na Tytanie, w �wiecie Viv.
� Na mi�o�� bosk� � zaprotestowa� Sherman. � Nie mog� patrze�, jak dajesz za
wygran�, George. Czy� tw�j odchudzaj�cy pas elektromagnetyczny nie zaczyna wreszcie
przynosi� zysk�w?
Przez ostatnie kilka miesi�cy George zaj�� si� produkcj� i sprzeda��
skomplikowanego gad�etu elektronicznego, kt�ry Vivian pomog�a mu zaprojektowa�;
urz�dzenie zasadniczo opiera�o si� na nieznanym na Terze wzorcu tyta�skim. Interes
szed� jak nale�y, popyt przewy�sza� poda�. Ale...
� Spotka�o mnie co� strasznego, Sherman � zwierzy� si� George. Kt�rego� dnia
by�em w sklepie, gdzie z�o�ono du�e zam�wienie na m�j pas i ogarn�o mnie takie
podniecenie... � Urwa�. � Nietrudno zgadn��, co si� sta�o. Przemieni�em si�. Na
oczach setki klient�w. Kontrahent natychmiast anulowa� ca�e zam�wienie. Tego boimy
si� najbardziej... powiniene� widzie�, jak od razu zmienili do mnie nastawienie.
� Zatrudnij kogo� do sprzeda�y � zaproponowa� Sherm. � Terranina czystej krwi.
� Ja jestem Terraninem czystej krwi � rzuci� oschle George. � Nie zapominaj o
tym. Przenigdy.
� Chodzi�o mi tylko o...
� Ju� ja wiem, o co ci chodzi�o � odparowa� George. I zamachn�� si� na Shermana.
Na szcz�cie chybi� i w podnieceniu obaj przeobrazili si� w Bloble. Z furi� wtopili
si� w siebie, lecz koledzy zdo�ali jako� ich rozdzieli�.
� Jestem takim samym Terraninem jak wszyscy � pow�drowa�a do Shermana my�l
George�a. � Zmia�d�� ka�dego, kto twierdzi inaczej.
W obecnej postaci nie by� w stanie dotrze� do domu, musia� zadzwoni� do Vivian,
aby po niego przyjecha�a. To by�o upokarzaj�ce.
Samob�jstwo, doszed� do wniosku. To jedyne wyj�cie.
W jaki spos�b najlepiej tego dokona�? W postaci Blobla nie odczuwa� b�lu, moment
by� stosowny. Rozpu�ci go kilka substancji... m�g�by na przyk�ad rzuci� si� do
chlorowanego basenu, takiego jak ten, kt�ry znajdowa� si� w sali rekreacyjnej QEK-
604.
Vivian znalaz�a go pewnej nocy znieruchomia�ego nad kraw�dzi� basenu.
� George, b�agam ci�... wr�� do doktora Jonesa.
� Ani mi si� �ni � zahucza� z g��bi aparatu pseudog�osowego. � To na nic, Viv.
Nie chc� dalej �y�. � Nawet pasy, przecie� to bardziej pomys� Vivian ni� jego.
Nawet i tu by� na drugim miejscu... za ni�, z ka�dym dniem odleg�o�� mi�dzy nimi
zwi�ksza�a si� coraz bardziej.
� Masz tyle do zaoferowania dzieciom � powiedzia�a Viv.
To prawda.
� Mo�e wpadn� do Biura Wojennego ONZ � postanowi�. � Pogadam z nimi, zobacz�,
czy medycyna znalaz�a �rodek, aby mnie ustabilizowa�.
� Lecz je�li na sta�e odzyskasz terra�sk� posta� � odrzek�a Vivian to co stanie
si� ze mn�?
� B�dziemy sp�dza� wsp�lnie osiemna�cie godzin w ci�gu doby. Godzin, podczas
kt�rych przybierasz ludzk� posta�!
� Ale nie zechcesz, abym d�u�ej by�a twoj� �on�, poniewa� wtedy znajdziesz sobie
jak�� Terrank�.
Zrozumia�, �e to nie by�oby w porz�dku. Odrzuci� ten pomys�.
Wiosn� 2041 roku urodzi�o si� trzecie dziecko, r�wnie� dziewczynka i, podobnie
jak Maurice, hybryda. By�a Bloblem w nocy, a Terrank� w dzie�.
Tymczasem George wpad� na rozwi�zanie cz�ci swoich problem�w.
Znalaz� sobie kochank�.
Spotyka� si� z Nin� w hotelu Elysium, podniszczonym drewnianym budynku w sercu
Los Angeles.
� Nina � powiedzia� George, siedz�c na hotelowej sofie i popijaj�c szkock�. �
Dzi�ki tobie moje �ycie ponownie nabiera blasku. � Bawi� si� guzikami jej bluzki.
� Szanuj� ci� � odparta Nina Glaubman, pomagaj�c mu przy guzikach. � Pomimo
faktu, �e... jeste� dawnym wrogiem naszych.
� Chryste � zaoponowa� George. � Nie my�lmy o dawnych dziejach... musimy
wyrzuci� przesz�o�� z naszych umys��w. � Liczy si� tylko tera�niejszo��, pomy�la�.
Jego interes z pasami elektromagnetycznymi rozwin�� si� tak dobrze, �e
zatrudnia� obecnie na pe�nym etacie pi�tnastu terra�skich pracownik�w i sta� si�
w�a�cicielem niedu�ej, nowoczesnej fabryki na przedmie�ciach San Fernando. Gdyby
podatki ONZ by�y przyzwoite, by�by ju� zamo�nym cz�owiekiem... zastanawiaj�c si�
nad tym, George zachodzi� w g�ow�, ile wynosi�a stawka podatkowa na terytorium
Blobli, na takiej na przyk�ad Io. Chyba powinien to sprawdzi�.
Pewnego wieczoru w Kwaterze WWN om�wi� t� spraw� z Reinholtem, m�em Niny, kt�ry
rzecz jasna tkwi� w b�ogiej nie�wiadomo�ci co do modus vivendi pomi�dzy George�em i
Nin�.
� Reinholt � m�wi� z trudem George, popijaj�c piwo. � Mam wielkie plany. Ten
socjalizm od ko�yski do grobu propagowany przez ONZ... to nie dla mnie. Podcina mi
skrzyd�a. Magiczny Magnetyczny Pas Munstera to... � Machn�� r�k�. � Wi�cej ni�
cywilizacja terra�ska jest w stanie podtrzyma�. Rozumiesz?
� Ale�, George � odpar� zimno Reinhalt. � Jeste� Terraninem; je�li wyemigrujesz
ze swoj� fabryk� na terytorium Blobli, zdradzisz swoj�...
� S�uchaj no � przerwa� mu George. � Mam autentyczne bloble dziecko, dwa p� �
Bloble i czwarte w drodze. Z mieszka�cami Tytana i Io ��cz� mnie silne emocjonalne
wi�zy.
� Ty zdrajco � powiedzia� Reinholt i uderzy� go w twarz. � I nie tylko �
doko�czy�, dok�adaj�c mu kuksa�ca w brzuch. � P�tasz si� przy mojej �onie. Zabij�
ci�.
Wiedziony ch�ci� ucieczki George zamieni� si� w Blobla; ciosy Reinholta pad�y w
wilgotn�, galaretowat� substancj�. Na to Reinholt r�wnie� si� przemieni� i op�yn��
go z furi�, pr�buj�c wch�on�� j�dro kom�rkowe George�a.
Dw�ch weteran�w rozdzieli�o cia�a, nim dosz�o do powa�niejszych strat.
P�niej tamtego wieczora, wci�� roztrz�siony George siedzia� z Vivian w salonie
ich nowego o�miopokojowego mieszkania w budynku ZGF-900. Niewiele brakowa�o, poza
tym Reinholt nie b�dzie zwleka� z powiadomieniem Viv; by�a to jedynie kwestia
czasu. George zorientowa� si�, �e jego ma��e�stwo zosta�o spisane na straty.
Najwyra�niej sp�dzali ze sob� ostatnie chwile.
� Viv � powiedzia� z naciskiem. � Musisz mi uwierzy�, kocham ci�. Ty i dzieci �
oraz oczywi�cie interes � to ca�e moje �ycie. � Przyszed� mu do g�owy desperacki
pomys�. � Wyemigrujmy, zaraz, jeszcze dzi� w nocy. Zabierzmy dzieciaki i le�my na
Tytana.
� Nie mog� � odpar�a Vivian. � Wiem, jak moi rodacy przyj�liby mnie oraz ciebie
George, i dzieci. Ty jed�. Przenie� fabryk� na Io. Ja zostan� tutaj. � Jej ciemne
oczy nape�ni�y si� �zami.
� Do diab�a � zawo�a� George. � Co to za �ycie? Ty na Terze, ja na Io... to
�adne ma��e�stwo. A kto zajmie si� dzie�mi? � Pewnie Viv... lecz jego firma
zatrudnia�a jednego z czo�owych talent�w prawniczych... mo�e wykorzysta go do
rozwi�zania spraw domowych.
Nast�pnego ranka Vivian dowiedzia�a si� o Ninie. I wynaj�a w�asnego prawnika.

� Pos�uchaj � powiedzia� George w rozmowie telefonicznej z Henrym Ramarauem,


swoim prawnikiem. � Za�atw mi opiek� nad czwartym dzieckiem; to b�dzie Terranin. Co
do hybryd, zawrzemy kompromis: ja wezm� Maurice�a, ona niech bierze Kathy. I
jeszcze tego Blobla, pierwsze tak zwane dziecko. Je�li o mnie chodzi, to i tak jej
w�asno��. � Z trzaskiem od�o�y� s�uchawk�, po czym zwr�ci� si� do rady kierowniczej
swojej firmy. � Na czym stan�li�my? � zapyta�. � Na analizie praw podatkowych Io.
W ci�gu kilku nast�pnych tygodni pomys� przenosin na Io nabiera� z punktu
widzenia zysk�w i strat coraz realniejszych kszta�t�w.
� Kup na Io kawa�ek gruntu � poinstruowa� swojego agenta od tych spraw, Toma
Hendricksa, George. � I kup go tanio, musimy wyj�� na swoje. � Zwr�ci� si� do
sekretarki, panny Nolan. � Prosz� trzyma� wszystkich z dala od mojego biura, do
czasu gdy dam pani zna�. Przeczuwam nadci�gaj�cy atak spowodowany niepokojem
wywo�anym przeprowadzk� z Terry na Io. I osobistymi troskami � doda�.
� Dobrze, panie Munster � odrzek�a panna Nolan, wyprowadzaj�c Toma Hendricksa z
prywatnego gabinetu George�a. � Nikt nie zak��ci panu spokoju. � Mo�na by�o liczy�,
�e nie wpu�ci nikogo, gdy George b�dzie przeobra�a� si� w Blobla, co ostatnio
zdarza�o mu si� do�� cz�sto; dzia�a� w niewiarygodnym napi�ciu.
Gdy p�niej tego samego dnia odzyska� ludzk� posta�, dowiedzia� si� od panny
Nolan, �e dzwoni� niejaki doktor Jones.
� A niech mnie � powiedzia� George, cofaj�c si� my�lami do wydarze� sprzed
sze�ciu lat. � My�la�em, �e ju� dawno poszed� na z�om. � Prosz� zadzwoni� do
doktora Jonesa i powiadomi� mnie, jak znajdzie si� na linii � zwr�ci� si� do panny
Nolan. � Wygospodaruj� minutk�, aby z nim pom�wi�. � Zupe�nie jak za dawnych czas�w
w San Francisco.
Wkr�tce potem panna Nolan po��czy�a si� z doktorem Jonesem.
� Doktorze � powiedzia� George, kr�c�c si� na obrotowym krze�le i skubi�c
stoj�c� na biurku orchide�. � Mi�o zn�w pana s�ysze�.
Dobieg� go g�os homeostatycznego psychoanalityka.
� Panie Munster, widz�, �e teraz ma pan sekretark�.
� Tak � odrzek� George. � Jestem potentatem. Zajmuj� si� produkcj� pas�w
odchudzaj�cych; to co� w rodzaju obro�y na pch�y, kt�r� nosz� koty. C�, co mog� dla
pana zrobi�?
� Ma pan obecnie czworo dzieci...
� Tak w�a�ciwie to troje, plus czwarte w drodze. Niech pan pos�ucha, doktorze,
to czwarte jest dla mnie najwa�niejsze; wed�ug prawa Mendla to czystej krwi
Terranin i robi� wszystko, co w mojej mocy, aby zdoby� prawo do opieki nad nim.
Vivian... pami�ta pan... wr�ci�a na Tytana � doda�. � Do swoich, tam gdzie jej
miejsce. Natomiast ja zatrudniam najlepszych lekarzy, aby mnie ustabilizowali,
m�cz� mnie ci�g�e przemiany, dzie� i noc; mam za du�o roboty, aby zaprz�ta� sobie
g�ow� takimi g�upotami.
� Wnioskuj� z pa�skiego tonu, �e jest pan wa�nym, zapracowanym cz�owiekiem,
panie Munster � odpar� doktor Jones. � Od naszego ostatniego spotkania pa�ski
status niebywale wzr�s�.
� Prosz� przej�� do sedna � ponagli� go zniecierpliwiony George. W jakim celu
pan dzwoni�?
� My�la�em, �e, hm, m�g�bym na nowo po��czy� pana i Vivian.
� Te� � odpar� z pogard� George. � Z ni�? Nigdy. Niech pan pos�ucha, doktorze,
musz� ko�czy�, finalizujemy w�a�nie w sp�ce akcyjnej Munster pewn� strategi�
handlow�.
� Panie Munster � doda� dr Jones. � Czy jest inna kobieta?
� Jest inny Blobl � odparowa� George. � Je�li o to panu chodzi. I od�o�y�
s�uchawk�. Lepsze dwa Bloble ni� �aden, dorzuci� w duchu. Wracajmy do interes�w...
Wcisn�� przycisk na biurku i panna Nolan natychmiast zajrza�a do gabinetu.
� Panno Nolan � powiedzia� George � prosz� sprowadzi� Henry�ego Ramaraua, chc�
si� dowiedzie�...
� Pan Ramarau czeka na linii � oznajmi�a panna Nolan. � M�wi, �e to pilne.
Prze��czywszy telefon na drug� lini�, George powiedzia�:
� Cze��, Henry. Co s�ycha�?
� W�a�nie odkry�em � odrzek� jego radca prawny � �e aby zarz�dza� fabryk� na Io,
musisz by� obywatelem Tytana.
� To chyba da si� jako� za�atwi� � odpowiedzia� George.
� Lecz aby sta� si� obywatelem Tytana... � Ramarau zawaha� si�. Przedstawi� ci
to najpro�ciej, jak si� da, George. Musisz by� Bloblem.
� Do jasnej cholery, jestem Bloblem � zawo�a� George. � Przynajmniej przez
wi�kszo�� dnia. Czy to nie wystarczy?
� Nie � odrzek� Ramarau. � Znaj�c twoj� przypad�o��, sprawdzi�em to i okazuje
si�, �e trzeba by� stuprocentowym Bloblem. Dzie� i noc.
� Hmmm � mrukn�� George, � Kiepska sprawa. Ale jako� sobie poradzimy. S�uchaj,
Hank, mam spotkanie z Eddym Fulbrightem, moim koordynatorem medycznym; porozmawiamy
p�niej, dobrze? � Od�o�y� s�uchawk� i zas�piony potar� r�k� podbr�dek. C�, uzna�,
skoro trzeba, to trzeba. Fakty s� faktami i nie mo�emy dopu�ci�, aby sta�y nam na
przeszkodzie.
Wykr�ci� numer swego lekarza, Eddy�ego Fulbrighta.

Platynowa dwudziestodolar�wka zsun�a si� po pochylni i uruchomi�a obw�d. Doktor


Jones obudzi� si� do �ycia, podni�s� wzrok i ujrza� osza�amiaj�c� m�od� kobiet� o
bujnym biu�cie. Dzi�ki szybkiej konsultacji z bankiem pami�ci rozpozna� j� � by�a
to pani Munster, dawna Vivian Arrasmith.
� Jak si� masz, Vivian � powita� j� przyja�nie doktor Jones. � My�la�em, �e
by�a� na Tytanie.
Ocieraj�c wielkie, ciemne oczy Vivian poci�gn�a nosem.
� Doktorze, wszystko wok� mnie si� wali. M�j m�� ma romans z jak�� kobiet�...
wiem jedynie, �e ma na imi� Nina i wszyscy ch�opcy w Kwaterze WWN o tym m�wi�. To
pewnie Terranka. Oboje z�o�yli�my pozew o rozw�d, i toczymy wstr�tn� batali� prawn�
o dzieci. � Skromnie poprawi�a p�aszcz. � Spodziewam si� czwartego.
� Wiem o tym � odrzek� doktor Jones. � Tym razem b�dzie to Terranin czystej
krwi, je�li prawo Mendla sprawdzi si�... tak jak w wypadku poprzednich.
� Na Tytanie rozmawia�am z prawnymi i medycznymi ekspertami, ginekologami i
specjalnymi doradcami do spraw ma��e�skich; w ci�gu ostatniego miesi�ca udzielono
mi rad wszelkiego rodzaju � powiedzia�a �a�o�nie pani Munster. � Teraz wr�ci�am na
Terr�, lecz nie mog� znale�� George�a, znikn��.
� �a�uj�, �e nie mog� pom�c, Vivian � odrzek� doktor Jones. � Odby�em zwi�z��
rozmow� z twoim m�em, lecz odpowiada� og�lnikami... najwyra�niej jest obecnie takim
potentatem, �e trudno si� z nim porozumie�.
� Pomy�le� � dorzuci�a Vivian � �e osi�gn�� to wszystko dzi�ki pomys�owi, kt�ry
ja mu podrzuci�am. Pomys�owi Blobla.
� Ironia losu � skwitowa� doktor Jones. � Je�li chcesz utrzyma� przy sobie m�a,
Vivian...
� Jestem zdecydowana to uczyni�, doktorze Jones. Na Tytanie podda�am si�
najmodniejszej i najdro�szej terapii... dlatego �e tak bardzo kocham George�a,
bardziej ni� w�asnych rodak�w.
� To znaczy? � zapyta� dr Jones.
� Dzi�ki najnowocze�niejszym osi�gni�ciom nauk medycznych w Uk�adzie S�onecznym
� powiedzia�a Vivian � zosta�am ustabilizowana, doktorze Jones. Przez dwadzie�cia
cztery, nie osiemna�cie, godziny na dob� jestem cz�owiekiem. Po�wi�ci�am sw�
naturaln� posta�, aby uratowa� ma��e�stwo z George�em.
� To akt najwy�szej ofiary � odrzek� ze wzruszeniem doktor Jones.
� Teraz pozostaje mi ju� tylko go odszuka�...

Podczas hucznej uroczysto�ci na Io, George Munster podpe�z� do szpadla i


wysun�wszy nibyn�k� chwyci� go i wykopa� symboliczn� grudk� ziemi.
� Oto wielki dzie� � zahucza� z g��bi aparatu g�osowego uformowanego ze
�luzowatej, plastycznej substancji tworz�cej jego jednokom�rkowe cia�o.
� Ma si� rozumie�, George � przyzna� Hank Ramarau, stoj�c nieopodal z
dokumentami w r�kach.
Miejscowa osobisto��, podobnie jak George wielka, przezroczysta masa, podpe�z�a
do Ramaraua, wzi�a od niego dokumenty i hukn�a:
� Zostan� przekazane mojemu rz�dowi. Jestem pewien, �e s� w porz�dku, panie
Ramarau.
� Gwarantuj�, �e tak � zapewni� go Ramarau. � Pan Munster ju� nigdy nie
przybierze ludzkiej postaci; wykorzysta� najnowsze osi�gni�cia nauk medycznych
celem osi�gni�cia stabilno�ci w fazie jednokom�rkowej. Munster nie oszukuje.
� Ta historyczna chwila � masa b�d�ca George�em Munsterem przes�a�a my�li do
t�umnie zgromadzonych Blobli � oznacza wy�szy standard �ycia dla zatrudnionych
Io�czyk�w, przyniesie regionowi dobrobyt oraz narodow� dum� p�yn�c� z
rozpropagowania miejscowego wynalazku, Magicznego Magnetycznego Pasa Munstera.
T�um Blobli wyemitowa� bezg�o�ne wiwaty.
� To wspania�y dzie� w moim �yciu � oznajmi� im Munster i rozpocz�� �mudn�
w�dr�wk� w kierunku samochodu, gdzie czeka� szofer, aby zawie�� go do hotelu w Io
City, kt�ry mia� odt�d sta� si� jego domem.
Kt�rego� dnia hotel stanie si� jego w�asno�ci�. Inwestowa� zyski z interesu w
lokalne nieruchomo�ci; by� to niezwykle patriotyczny � i op�acalny � akt, jak
poinformowa�y go inne Bloble.
� Nareszcie odnios�em sukces � oznajmi� George Munster wszystkim, kt�rzy
znajdowali si� w zasi�gu jego fal my�lowych.
Gdy wpe�za� na ramp� prowadz�c� do wyprodukowanego na Tytanie samochodu,
towarzyszy�y mu dzikie okrzyki wiwatuj�cych.

UWAGI
Wszystkie notki kursyw� pochodz� od Philipa K. Dicka. Rok powstania danej notki
podany jest w nawiasach na jej ko�cu. W wi�kszo�ci zosta�y napisane z my�l� o
zbiorach opowiada� �The Best of Philip K. Dick� (ukaza�y si� w 1977 roku) oraz �The
Golden Man� (1980), kilka powsta�o na zam�wienie wydawc�w drukuj�cych lub
przedrukowuj�cych jakie� opowiadanie w czasopi�mie albo antologii ksi��kowej.
Je�eli po tytule opowiadania wyst�puje data, jest to data otrzymania maszynopisu
przez agenta Dicka, ustalona na podstawie zawarto�ci archiw�w Scott Meredith
Literary Agency. Brak daty oznacza, �e nie uda�o si� jej ustali�. Nazwa czasopisma
poprzedzaj�ca miesi�c i rok wskazuje, kiedy dane opowiadanie po raz pierwszy
ukaza�o si� drukiem. Drugi tytu� jest oryginalnym tytu�em wymy�lonym przez Dicka,
odnalezionym w dokumentach agencji.
W tych pi�ciu tomach zawarto wszystkie kr�tkie utwory prozatorskie Philipa K.
Dicka, z wyj�tkiem mikropowie�ci (kt�re p�niej ukaza�y si� jako samodzielne ksi��ki
albo wesz�y w sk�ad obszerniejszych powie�ci), pr�bek literackich z okresu
dzieci�stwa i wczesnej m�odo�ci, a tak�e nigdy nieopublikowanych utwor�w, kt�rych
maszynopis�w nie uda�o si� odnale��. Opowiadania uszeregowano w porz�dku
chronologicznym, ustalonym przez Gregga Rickmana i Paula Williamsa.

AUTOFAB (�Autofac�) 10/11/54. �Galaxy�, listopad 1955.


Tom Disch powiedzia� o tym opowiadaniu, �e stanowi jedno z pierwszych ostrze�e�
ekologicznych w s.f. Jednak gdy je pisa�em, przy�wieca�a mi raczej my�l o tym, �e
gdyby fabryki ca�kowicie si� zautomatyzowa�y, mog�yby wykaza� instynkt
samozachowawczy, kt�ry maj� organizmy �ywe... i pewnie znalaz�yby podobne
rozwi�zania. (1976)

WEZWANIE DO NAPRAWY (�Sendce Cali�) 10/11/54. �Science Fiction Stories�, lipiec


1955.
Ukazanie si� tego opowiadania wywo�a�o protest wielu fan�w z uwagi na wyra�one w
nim negatywne nastawienie. Jednak�e w moim umy�le ju� w�wczas pojawia�y si� zal��ki
wizji dominacji maszyn nad cz�owiekiem, zw�aszcza tych maszyn, kt�rymi otaczamy si�
dobrowolnie i kt�re, zgodnie z prawami logiki, powinny okaza� si� najmniej
szkodliwe. Nigdy nie zak�ada�em nadej�cia pobrz�kuj�cego potwora, kt�ry sun�c Pi�t�
Alej�, po�re ca�y Nowy Jork; obawia�em si� natomiast, �e gdy b�d� sam jak palec w
zaciszu mojego domostwa, telewizor, �elazko albo toster oznajmi, �e przej�� w�adz�
i przedstawi mi list� zasad, kt�rym od tej pory mam by� pos�uszny. Nigdy nie by�em
zwolennikiem podporz�dkowania si� maszynie. Konieczno�� oddania ho�du czemu�, co
powsta�o w fabryce, budzi we mnie zgroz�. (Czy uwa�acie, �e ta�my w Bia�ym Domu
wysz�y z g�owy prezydenta i zaprogramowa�y go, co ma robi�?) (1976)

JE�CY (�Captive Market�) 10/18/54. �If�, kwiecie� 1955.

MODEL YANCY�EGO (�The Mold of Yancy�) 10/18/54. �If�, sierpie� 1955.


Oczywi�cie posta� Yancy�ego wzorowa�em na prezydencie Eisenhowerze. Podczas jego
panowania wszystkim nie dawa� spokoju problem cz�owiek-w-szarym-flanelowym-
garniturze, bali�my si�, �e ca�y kraj zamieni si� w jedn� osob� i mn�stwo klon�w.
(Chocia� w�wczas nie znali�my jeszcze s�owa �klon�). Opowiadanie spodoba�o mi si�
tak bardzo, �e na jego kanwie powsta�a powie�� �The Penultimate Truth� zw�aszcza
fragment o tym, �e wszystko, co m�wi rz�d, to wierutne k�amstwo. Nadal podoba mi
si� ta cz��; to znaczy, wci�� wierz�, �e ma pokrycie w rzeczywisto�ci. Nietrudno
zgadn��, �e zasadniczy zamys� powie�ci powsta� w wyniku afery Watergate. (1978)

RAPORT MNIEJSZO�CI (�The Minority Report�) 12/22/54. �Fantastic Universe�,


stycze� 1956.

MECHANIZM PAMI�CI (�Recall Mechanism�) �If�, lipiec 1959.

NIEPOPRAWNA M (�The Unreconstructed M�) 6/2/55. �Science Fiction Stories�,


stycze� 1957.
Je�eli g��wnym tematem moich utwor�w jest: �Czy mo�emy uzna� wszech�wiat za
prawdziwy, a je�li tak, to w jaki spos�b? �, w�wczas tematem drugim z kolei by�by
�Czy wszyscy jeste�my lud�mi? �. Tutaj maszyna nie na�laduje istoty ludzkiej, lecz
fa�szuje dow�d na jej istnienie, na istnienie danej osoby. Fa�szerstwo to temat
zaiste fascynuj�cy; jestem przekonany, �e mo�na sfa�szowa� dos�ownie wszystko, a
przynajmniej dow�d na co� wskazuj�cy. Tak naprawd� w tej materii nie ma �adnych
ogranicze�. Gdy otworzy�e� sw�j umy�l na poj�cie �fa�szerstwo �, jeste� gotowy
wpasowa� si� w zupe�nie inn� rzeczywisto��. To podr�, z kt�rej nie ma powrotu.
Wed�ug mnie to zupe�nie zdrowe zjawisko... chyba �e potraktuje si� je zbyt
powa�nie. (1978)

MY ZDOBYWCY (�Explorers We�) 5/6/58. �Fantasy & Science Fiction�, stycze� 1959.

GRA WOJENNA (�War Game�, �Diversion�) 10/3/58. �Galaxy�, grudzie� 1959.

GDYBY NIE BENNY CEMOLI... (�If There Wer� No Benny Cemoli�, �Had There Never
Been A Benny Cemoli�) 2/27/63. �Galaxy�, grudzie� 1963.
Zawsze wierzy�em, �e przynajmniej po�owa s�ynnych postaci historycznych nie
istnia�a. Cz�owiek wymy�la to, co mu w danej chwili potrzebne. By� mo�e Karol Marks
to wymys� jakiego� pismaka. Co by znaczy�o... (1976)

NOWO�� (�Novelty Act�, �At Second Jug�) 3/23/63. �Fantastic�, luty 1964.
[Zawarte w powie�ci P.K.D. �Simulacra�.]

TOPIK (�Waterspider�) 4/10/63. �If�, stycze� 1964.

CO M�WI� UMARLI (�What the Dead Men Say�, �Man With a Broken Match�) 4/15/63.
�Worlds of Tomorrow�, czerwiec 1964.

ORFEUSZ O GLINIANYCH STOPACH (�Orpheus with Clay Feet�) 4/16/63 [opublikowane w


�Escapade� oko�o 1964 pod pseudonimem Jack Dowland].

CZASY SWAWOLNEJ PAT (�The Days of Perky Pat�, �In the Days of Perky Pat�)
4/18/63. �Amazing�, grudzie� 1963.
Pomy�l na opowiadanie �Czasy Swawolnej Pat �przyszed� mi do g�owy, gdy ujrza�em
dzieci bawi�ce si� lalkami Barbie. Najwyra�niej superrozwini�te anatomicznie lalki
nie by�y pierwotnie przeznaczone na u�ytek dzieci, a przynajmniej � co wydaje si�
bardziej trafne � nie powinny by�. Barbie i Ken to dwie doros�e osoby w miniaturze.
Zabawa polega�a na tym, �e skoro mieli prowadzi� styl �ycia, do kt�rego byli
przyzwyczajeni, nale�a�o kupowa� im niezliczon� ilo�� nowych ubra�. Mia�em wizje
Barbie nachodz�cej mnie noc� w sypialni, by o�wiadczy�: �Potrzebuj� futra z norek�
albo, co gorsza: �Hej, wielkoludzie, masz ochot� na przeja�d�k� do Vegas moim
jaguarem XKE?�. Balem si�, �e moja �ona zastanie j� w sypialni, co oka�e si� dla
mnie tragiczne w skutkach.
Sprzedanie �Czas�w Swawolnej Pat� do �Amazing� okaza�o si� trafnym posuni�ciem,
poniewa� �wczesnym wydawc� � jednym z najlepszych w bran�y � by�a Cele Goldsmith.
Avram Davidson z �Fantasy & Science Fiction �odrzuci� opowiadanie, ale p�niej
przyzna�, �e gdyby s�ysza� o lalkach Barbie, przypuszczalnie by je kupi�. Trudno mi
by�o wyobrazi� sobie kogo�, kto nie s�ysza� o Barbie. Ja sam nieustannie mia�em do
czynienia z ni� i jej kosztownymi zakupami. To by�o r�wnie nieprzyjemne, jak ci�gle
w��czony telewizor; on wci�� czego� potrzebowa�, podobnie jak Barbie. Zawsze
wychodzi�em z za�o�enia, �e Ken sam powinien kupowa� sobie odzie�.
W tamtych czasach � we wczesnych �atach sze��dziesi�tych � du�o pisa�em,
wi�kszo�� moich najlepszych opowiada� i powie�ci pochodzi w�a�nie z tamtego okresu.
�ona nie pozwala�a mi pracowa� w domu, tote� za dwadzie�cia pi�� dolar�w
miesi�cznie wynaj��em niedu�� chat� i ka�dego ranka udawa�em si� w jej kierunku.
By�a po�o�ona na wsi. Po drodze widzia�em jedynie kilka kr�w na pastwisku oraz moje
stado owiec, kt�rych jedynym zaj�ciem by�o dreptanie za owc� z dzwonkiem na szyi.
Siedz�c ca�y dzie� w pustej chacie, czu�em si� bardzo samotny. By� mo�e t�skni�em
za Barbie, kt�ra zosta�a z dzie�mi w du�ym domu. Kto wie, mo�e �Czasy Swawolnej
Pat� wyros�y z takiej w�a�nie rozmarzonej t�sknoty; z przyjemno�ci� ujrza�bym
Barbie � albo Swawoln� Pat czy Towarzysk� Connie � na progu mojej samotni.
Zamiast niej ujrza�em jednak co� strasznego: twarz Palmera Eldritcha, co sta�o
si� podstaw� do napisania powie�ci �Trzy Stygmaty Palmera Eldritcha�, wysnutej z
opowiadania o Swawolnej Pat.
Kt�rego� dnia szed�em poln� drog� w stron� chaty, gdzie czeka�o mnie osiem
godzin pisania w ca�kowitym odosobnieniu. Spojrza�em w niebo i zobaczy�em twarz.
Tak naprawd� to wcale jej nie widzia�em, ale jednak tkwi�a tam i nie nale�a�a do
cz�owieka; by� to obraz z�a doskona�ego. Teraz rozumiem (tak jak i w�wczas mgli�cie
zda�em sobie z tego spraw�), co sprawi�o, �e j� ujrza�em: miesi�ce samotno�ci, brak
kontaktu � uczuciowego kontaktu � z lud�mi... tak czy inaczej, trudno zaprzeczy�
realno�ci owej wizji. Twarz by�a ogromna, wype�nia�a jedn� czwart� nieba. Zamiast
oczu widnia�y puste szczeliny � by�a niczym metalowy odlew o okrutnym wyrazie; co
gorsza, mia�em przed sob� oblicze Boga.
Pojecha�em do episkopalnego ko�cio�a Saint Columbia i porozmawia�em z ksi�dzem.
Doszed� do wniosku, �e zobaczy�em szatana i udzieli� mi namaszczenia � nie
ostatniego, lecz uzdrawiaj�cego. Nic nie pomog�o, metalowe oblicze nadal tkwi�o na
swoim miejscu. Ka�dego ranka przemierza�em drog� do chaty pod jego bacznym
spojrzeniem.
Wiele lat p�niej � d�ugo po tym, jak napisa�em �Trzy Stygmaty Palmera Eldritcha
�i po raz pierwszy sprzeda�em powie�� wydawnictwu Doubleday � natkn��em si� na
zdj�cie tamtej twarzy w magazynie �Life�. By�a to po prostu zbudowana przez
Francuz�w kopu�a obserwacyjna nad Marn�. M�j ojciec wzi�� udzia� w drugiej bitwie
nad Marn�; nale�a� do pi�tego oddzia�u marynarki wojennej, jednej z pierwszych grup
�o�nierzy ameryka�skich, kt�ra walczy�a w tej strasznej wojnie. Kiedy bytem ma�y,
pokaza� mi sw�j mundur i mask� gazow� oraz ca�y sprz�t do filtrowania gazu i
opowiada�, jak podczas ataku gazowego, gdy opary dostawa�y si� do uk�ad�w
filtruj�cych, ogarni�ci panik� �o�nierze zdzierali maski i rzucali si� do ucieczki.
Gdy s�ucha�em tych historii jako dziecko i patrzy�em, jak ojciec bawi si� mask� i
he�mem, ogarnia� mnie niepok�j; najwi�kszy strach czu�em jednak wtedy, kiedy ojciec
nak�ada� mask�. Jego twarz znika�a. Przestawa� by� moim ojcem. Przestawa� by�
cz�owiekiem. Mia�em zaledwie cztery lata. Potem rodzice rozwiedli si� i nie
widzia�em ojca przez wiele lat. Lecz widok jego twarzy zas�oni�tej mask� zmieszany
z historiami ludzi o rozprutych brzuchach, ludzi zmasakrowanych szrapnelami
powr�ci� do mnie dziesi�tki lat p�niej, w 1963 roku � kiedy chodzi�em samotnie
poln� drog�, nie maj�c z kim zamieni� s�owa � w postaci metalowego, nieludzkiego
oblicza, transcendentnego i na wskro� z�ego.
Postanowi�em egzorcyzmowa� je za pomoc� pisania, i tak te� uczyni�em, dzi�ki
czemu twarz znik�a. Widzia�em jednak wcielenie z�a; powiedzia�em wtedy i m�wi�
teraz: �Z�o ma twarz z metalu �. Je�li chcecie przekona� si� na w�asne oczy,
przyjrzyjcie si� staro�ytnym greckim maskom wojennym. Gdy ludzie pragn� wzbudza�
strach i zabija�, nak�adaj� takie w�a�nie metalowe twarze. Krzy�acy, z kt�rymi
walczy� Aleksander Newski, r�wnie� je nosili; gdyby�cie widzieli film Eisensteina,
wiedzieliby�cie, o czym m�wi�. Wszyscy wygl�dali tak samo. Pisz�c �Trzy Stygmaty
Palmera Eldritcha� nie zna�em �Aleksandra Newskiego� lecz ogl�daj�c go p�niej,
ujrza�em to, co wisia�o na niebie w 1963 roku, to, w co zamienia� si� m�j ojciec,
gdy by�em dzieckiem.
Tak wi�c �Trzy Stygmaty Palmera Eldritcha �to powie�� powsta�a na gruncie
atawistycznych l�k�w, l�k�w, kt�rych korzenie si�gaj� mojego wczesnego dzieci�stwa
oraz kt�re s� bez w�tpienia zwi�zane z �alem i samotno�ci� spowodowanymi rozstaniem
rodzic�w. W powie�ci m�j ojciec pojawia si� zar�wno jako Palmer Eldritch (z�y
ojciec, diaboliczny ojciec � maska) oraz Leo Bulero, czu�y, gburowaty, ciep�y,
ludzki, kochaj�cy cz�owiek. Powie�� powsta�a na tle najsilniejszego z mo�liwych
l�k�w; w 1963 roku da�em wyraz uczuciu osamotnienia, kt�rego do�wiadczy�em wraz z
utrat� ojca, a wyra�one w niej strach i zgroza to nie fikcyjne sentymenty
wyprodukowane na u�ytek czytelnika; pochodz� z samego wn�trza mnie, z t�sknoty za
dobrym ojcem i strachu przed z�ym, kt�ry mnie opu�ci�.
W opowiadaniu �Czasy Swawolnej Pat� odnalaz�em mechanizm, kt�ry
przetransponowa�em na tematyczne t�o maj�cej powsta� ksi��ki. Teraz widzicie, �e
Swawolna Pat to g�os natchnienia, das ewige Weiblichkeit � �wieczna kobieco��, jak
napisa� Goethe. Powie�� powsta�a w wyniku samotno�ci, a opowiadanie w wyniku
t�sknoty; tak wi�c powie�� to mieszanina strachu przed porzuceniem oraz fantazja na
temat kobiety, kt�ra na was czeka � gdzie�, lecz tylko B�g wie gdzie; jeszcze na to
nie wpad�em. Ale je�li ca�ymi dniami siedzicie sami jak palec przy maszynie do
pisania, tworz�c jedno opowiadanie za drugim, i nie ma przy was nikogo, z kim
mogliby�cie porozmawia�, cho� jednocze�nie macie �on� i cztery c�rki, z kt�rych
domu zostali�cie wyrzuceni, oddelegowani do niewielkiej chatki, gdzie w zimie
panuje taki ch��d, �e atrament dos�ownie zamarza na ta�mie maszyny, c�, w�wczas
pisanie o stalowych obliczach i ciep�ych, m�odych kobietach jest nieuniknione.
Podobnie post�pi�em i ja. Nadal to robi�.
Reakcje na �Trzy Stygmaty Palmera Eldritcha �by�y mieszane. W Anglii kilku
krytyk�w okre�li�o powie�� jako blu�nierstwo. Terry Carr, kt�ry by� wtedy moim
agentem w agencji Scott Meredith, powiedzia� mi p�niej: �Ta powie�� jest szalona �,
cho� zaraz potem wycofa� si� z tej opinii. Niekt�rzy krytycy uznali powie�� za
g��bok�. Wed�ug mnie jest po prostu przera�aj�ca. Przeczytanie szczotek by�o z tego
powodu zadaniem ponad moje si�y. W�wczas odbiera�em j� jako mroczn� podr� w �wiat
mistycyzmu, niesamowito�ci i z�a. Powiedzmy, �e chcia�bym, aby w drzwiach stan�a
Swawolna Pat, lecz na odg�os pukania ogarnia mnie l�k, �e zamiast niej ujrz� na
progu Palmera Eldritcha. Szczerze m�wi�c, mniej wi�cej przez siedemna�cie lat,
kt�re up�yn�y od napisania ksi��ki, nie pojawi�o si� �adne z nich. Chyba w tym
zawiera si� ca�a tre�� �ycia: to, czego najbardziej si� boisz, nigdy si� nie
zdarza, podobnie jak to, za czym najbardziej t�sknisz. Oto r�nica pomi�dzy �yciem i
fikcj�. Przypuszczam, �e r�wnowaga zostaje zachowana. Cho� nie jestem pewien.
(1979)

STAN GOTOWO�CI (�Stand-By�, �Top Stand-By Job�) 4/18/63. �Amazing�, pa�dziernik


1963.

CO ZROBIMY Z RAGLANDEM PARKIEM? (�What�11 We Do With Ragland Park?�, �No


Ordinary Guy�) 4/29/63. �Amazing�, listopad 1963.

BLOBLEM BY�... (�Oh, To Be A Blobel!�, �Well, See, There Wer� These Blobels...�)
5/6/63. �Galaxy�, luty 1964.
Na pocz�tku mojej kariery pisarskiej we wczesnych latach pi��dziesi�tych,
�Galaxy� stanowi�a moj� g��wn� ostoje ekonomiczn�. Horace Goldz �Galaxy� lubi� moj�
tw�rczo��, podczas gdy John W. Campbell, Jr. z �Astounding� uwa�a� j� nie tylko za
bezwarto�ciow�, ale, jak to okre�li�, za �por�ban� �Og�lnie rzecz bior�c, lubi�em
czyta� �Galaxy� z uwagi na szerok� gam� prezentowanych pomys��w z pogranicza
socjologii i psychologii, w czasie gdy Campbell (jak sam kiedy� do mnie napisali)
uwa�a� psionizm za konieczn� otoczk� science fiction. Poza tym, jak utrzymywa�
Campbell, bohater o zdolno�ciach psi mia� ponosi� odpowiedzialno�� za opisywane
wydarzenia. Tak wi�c �Galaxy� dawa�o pewn� swobod�, w przeciwie�stwie do
�Astounding�. Niemniej jednak strasznie pok��ci�em si� z Horace�em Goldem, mia�
zwyczaj zmieniania opowiada� bez wiedzy autora: dodawa� sceny, postaci, albo usuwa�
pesymistyczne zako�czenia na korzy�� optymistycznych. Wielu pisarzy sprzeciwia�o
si� temu. Ja uczyni�em wi�cej; pomimo faktu, �e �Galaxy� stanowi�o moje g��wne
�r�d�o dochodu, o�wiadczy�em Go Idowi, �e je�li nie przestanie zmienia� moich
utwor�w, nie sprzedam mu nic � w rezultacie czego nie kupi� ju� ode mnie ani
jednego opowiadania.
Powt�rnie ukaza�y si� na �amach �Galaxy� dopiero wtedy, gdy wydawc� czasopisma
zosta� Fred Pohl. �Bloblem by�... �to opowiadanie, kt�re Pohl zakupi�. Na pierwszy
plan wysuwa si� w nim moje pot�ne nastawienie antywojenne, nastawienie, kt�re, o
ironio!, odpowiada�o Goldowi. Nie mia�em na my�li wojny w Wietnamie, lecz wojn� w
og�le, zw�aszcza spos�b, w jaki zmusza ci� do tego, aby� sta� si� taki sam jak tw�j
wr�g. Hitler powiedzia� kiedy�, �e najwi�kszym sukcesem nazist�w by�oby zmusi�
wroga, w szczeg�lno�ci Stany Zjednoczone, by wiedziony pragnieniem zwyci�stwa
zacz�� przypomina� Trzeci� Rzesz� � czyli spo�ecze�stwo totalitarne. Czyli Hitler
spodziewa� si� wygra� nawet mimo przegranej. Obserwuj�c rozw�j ameryka�skiego
przemys�u wojskowego po drugiej wojnie �wiatowej, przypomnia�em sobie analiz�
Hitlera i nie mog�em oprze� si� my�li, jak� ten sukinsyn mia� racj�. Pobili�my
Niemc�w, lecz zar�wno Stany Zjednoczone, jak i Zwi�zek Radziecki podczas swojego
wy�cigu zbroje� z ka�dym dniem coraz bardziej upodabnia�y si� do nazist�w.
Odnios�em wra�enie, �e tkwi w tym szczypta humoru. By� mo�e m�g�bym o tym napisa�
bez wdawania si� w zbyt daleko id�c� polemik�, Lecz problem przedstawiony w
opowiadaniu istnieje naprawd� Sp�jrzcie, czym musieli�my si� sta� w Wietnamie po
to, by przegra�, c� wi�c m�wi� o zwyci�stwie; wyobra�acie sobie, do czego by dosz�o
w razie wygranej? Hitler zarykiwa�by si� ze �miechu i to my staliby�my si� obiektem
jego kpin... tak w�a�ciwie, to ju� nim jeste�my. �miech za� by�by g�uchy i ponury,
pozbawiony krzty rozbawienia. (1979)
Uchwyci�em tu bezsensown� ironi� wojny; cz�owiek zamienia si� w Blobla, Blobl
za�, jego wr�g, w cz�owieka. Mamy tu wszystko: daremno��, czarny humor, g�upot�.
Koniec ko�c�w jednak wszyscy �yj� d�ugo i szcz�liwie. (1976)

You might also like