Azriel POV Dwà R Srebrnych På Omieni

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 9

INFO: TEN ROZDZIAŁ POWINNO CZYTAĆ SIĘ PO PRZECZYTANIU DWORU

SREBRNYCH PŁOMIENI BY UNIKNĄĆ SPOILERÓW


Notka: Nie jestem zawodowym tłumaczem. Poniższy fragment przetłumaczyłam z
największą starannością by oddać charakter dialogów i opisów. Zdaję sobie sprawę że,
niektóre treści mogą brzmieć sztucznie/drętwo oraz mogą zdarzyć się literówki ale mam
nadzieję że i tak Wam się spodoba.
_______________________________________________________

AZRIEL POV

W River House w końcu zapadła cisza po hałaśliwej imprezie podczas zimowego


przesilenia, światła przygasły, rzucając małe kałuże złota w głębokim cieniu najdłuższej nocy
w roku. Amren, Mor i Varian w końcu poszli do łóżka, ale Azriel znalazł się na dole. Wiedział,
że powinien się przespać. Potrzebował już świtu, na bitwę na śnieżki. Kasjan wspominał dziś
wieczorem przynajmniej sześć razy, że ma tajny plan dotyczący jego tak zwanego
zbliżającego się zwycięstwa. Az pozwolił swojemu bratu się przechwalać. Zwłaszcza, że
​Azriel już od roku planował własne zwycięstwo.
Kasjanowi nie wiedziałby, co go czeka, a Az w pełni planował wykorzystać fakt, że
Nesta prawdopodobnie nie pozwoliłaby Kasjanowi dużo spać tej nocy.
Az zachichotał do siebie, do otaczających go cieni.
Sen, wydawali się szeptać mu do ucha. Spać.
- Chciałbym móc. - odpowiedział cicho. Ale ostatnio tak rzadko go zdarzało mu się spać.
Zbyt wiele ostrych jak brzytwa myśli raniło go za każdym razem. Zbyt wiele pragnień
i potrzeb spowodowało, że jego skóra przegrzała się i napięła na kościach. Spał więc tylko
wtedy, gdy jego ciało się poddało, a nawet wtedy tylko przez kilka godzin.
Azriel rozejrzał się po pustym pokoju rodzinnym, prezentach i wstążkach
zaśmiecających meble. Kasjan i Nesta nie pojawili się ponownie na dole, choć nie było to
zaskoczeniem. Był zachwycony swoim bratem, a jednak…
Azriel nie mógł tego powstrzymać. Zazdrości w jego piersi. Kasjana i Rhysa.
Wiedział, że zostanie przez nią połknięty, jeśli pójdzie na górę do swojej sypialni,
więc został tutaj, przy gasnącym świetle ognia.
Ale nawet cisza ciążyła mu zbyt ciężko i choć cienie dotrzymywały mu towarzystwa,
jak zawsze, nagle zorientował się, że wychodzi z pokoju. Wejście do przedsionka. Miękkie
stopnie wyszły spod łuku schodów i oto stała ona.
Światła pozłacały rozpuszczone włosy Elain, sprawiając, że świeciła jak słońce o
świcie. Zatrzymała się, oddech uwiązł jej w gardle.
— Ja… — patrzył, jak przełyka ślinę. Ściskała w dłoniach mały prezent. - Chciałam zostawić
to na twoim stosie prezentów. Zapomniałam ci go wcześniej dać.
Kłamstwo. Cóż, druga część była kłamstwem. Nie potrzebował swoich cieni, by
odczytać jej ton, lekkie ściągnięcie jej twarzy. Czekała, aż wszyscy zasną, zanim wyruszyła z
powrotem na dół, gdzie zostawiła swój prezent wśród innych, otwartych prezentów,
subtelnych i niezauważonych.
Elain zmniejszyła dystans, a jej oddech przyśpieszył, gdy znów się zatrzymała, teraz
już ledwie stopę dalej. Wyciągnęła zapakowany prezent, jej ręka drżała.
- Dla Ciebie.
Az starał się nie patrzeć na jego pokryte bliznami palce, gdy odbierały prezent. Nie
kupiła swojemu towarzyszowi prezentu. Ale Elain dostała prezent od Azriela w zeszłym roku
– proszek na ból głowy, który trzymał na swojej szafce nocnej w Domu Wiatru. Nie był do
używania, ale tylko do patrzenia. Co też robił każdej nocy, kiedy tam spał. Albo próbował
tam spać.
Azriel rozpakował pudełko, zerkając na kartkę, która tylko mówiła: „Możesz uznać je
za przydatne w domu w dzisiejszych czasach”, a następnie otworzył wieczko.
W środku leżały dwie małe plamy tkaniny w kształcie fasoli. Elain mruknęła:
- Wkładasz je do uszu, a one blokują każdy dźwięk. Kiedy Nesta i Kasjan mieszkają tam z
tobą.
Zachichotał, nie mogąc stłumić impulsu.
- Nic dziwnego, że nie chciałaś, żebym go otworzył przed wszystkimi.
Usta Elain wykrzywiły się w uśmiechu.
– Nesta nie doceniłaby tego żartu. - Odwzajemnił jej uśmiech.
- Nie byłam pewna, czy powinnam dać ci jakikolwiek prezent.
Resztę pozostawił niewypowiedzianą. Ponieważ jej partner tu był, spał na piętrze
wyżej. Ponieważ jej partner był w pokoju rodzinnym, a Azriel musiał stać przy drzwiach
przez cały czas, ponieważ nie mógł znieść tego widoku, zapachu ich więzi partnerskiej, i
musiał mieć możliwość wyjścia, gdyby się coś stało, gdyby zobaczył zbyt wiele.
Duże brązowe oczy Elain zamigotały, a ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Tak jak wiedział, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, dlaczego Azriel tak rzadko
przychodził ostatnio na rodzinne obiady.
Ale dziś wieczorem, tutaj w ciemności i ciszy, nie mając nikogo kto by zobaczył....
Wyciągnął małe aksamitne pudełko z cieni wokół siebie. Otworzył je przed nią.
Elain wciągnąła delikatnie powietrze, które wyszeptało na jego skórze. Jego cienie
cofnęły się na ten dźwięk. Zawsze miały skłonność do znikania, kiedy była w pobliżu.
Złoty naszyjnik wydawał się zwyczajny – jego łańcuszek nie wyróżniał się, a amulet
był na tyle mały, że można go było używać do przystrojenia codziennego uroku. Była to
mała, płaska róża wykonana z witrażu, zaprojektowana tak, aby pod światło ukazywała
prawdziwą głębię kolorów.
Rzecz tajemnicza, cudowna, piękna.
– Jest piękny – szepnęła, wyjmując go z pudełka. Złote światło przeświecało przez małe
szklane ścianki, nadając urokowi odcienie czerwieni, różu i bieli. Azriel pozwolił swoim
cieniom pozbyć się pudełka, gdy powiedziała cicho: - Zalożysz to na mnie?
Jego myśli ucichły. Ale on wziął naszyjnik w dłonie, otwierając zapięcie, gdy
odsłaniała plecy, odgarniając włosy jedną ręką, by odsłonić długą, kremową szyję.
Wiedział, że to źle, ale, przesunął naszyjnik wokół niej. Dotykając bliznami palców jej
nieskazitelnej skóry. Pozwalając im musnąć bok jej gardła, delektując się aksamitnie miękką
konsystencją. Elain wzdrygnęła się i zapięcie naszyjnika zajęło mu cholernie dużo czasu.
Palce Azriela zatrzymały się na jej karku, na szczycie pierwszego guzka jej
kręgosłupa. Powoli Elain obróciła się pod jego dotykiem. Dopóki jego dłoń nie położyła się
płasko na jej szyi.
Nigdy nie zaszło tak daleko. Wymieniali spojrzenia, od czasu do czasu muskali
palcami, ale nigdy do czegoś takiego. Nigdy nie było to rażące, nieograniczone dotykanie.
Złe — to było bardzo złe.
Nie obchodziło go to.
Musiał dowiedzieć się, jak smakuje jej skóra na szyi. Jak smakowały te idealne usta.
Jej piersi. Jej płeć. Potrzebował, żeby wyszła mu na język…
Kutas Azriela napinał się pod spodniami, bolał tak mocno, że ledwo mógł myśleć.
Modlił się, żeby nie spojrzała w dół. Modlił się, żeby nie zrozumiała zmiany w jego zapachu.
Pozwolił sobie na takie myśli tylko w środku nocy. Pozwolił, by jego dłoń zacisnęła się
w pięść i myślał o niej wtedy, kiedy nawet jego cienie zasnęły. Jak może wyglądać ta piękna
twarz, kiedy by w nią wszedł, jakie wyda z siebie dźwięki. Elain przygryzła dolną wargę, a
Azriel potrzebował każdego uncji powściągliwości, by powstrzymać się przed włożeniem tam
własnych zębów.
– Powinnam iść – powiedziała Elain, ale nie próbowała już odejść.
— Tak — powiedział, przesuwając kciukiem długimi pociągnięciami wzdłuż jej gardła.
Jej podniecenie dotarło do niego, a jego oczy prawie wywróciły się do tyłu na słodki
zapach. Błagał na kolanach o szansę spróbowania tego. Ale Azriel znowu pogładził ją po
szyi.
Elain wzdrygnąła się, podpływając blisko. Tak blisko, że jeden głęboki oddech
musnął jej piersiami jego klatkę piersiową. Spojrzała na niego, a jej twarz była tak ufna,
pełna nadziei i otwarta, że ​wiedział, że nie ma pojęcia, iż zrobił niewypowiedziane rzeczy,
które skalały jego ręce daleko poza bliznami.
Tak okropne rzeczy, że jego palce dotykały jej skóry, skazując ją na siebie. Czuł jakby
było to świętokradztwem.
Ale mógł ją mieć. Jedna chwila, jeden smak i to by było na tyle.
– Tak – odetchnęła Elain, jakby przeczytała jego decyzję. Tylko ten smak śmierci w
najdłuższą noc w roku, kiedy tylko Matka może być ich świadkiem.
Ręka Azriela przesunęła się po jej szyi, zagrzebując się w jej gęstych włosach.
Przechylając jej twarz tak, jak chciał. Usta Elain lekko się rozchyliły, jej oczy przeskanowały
jego, zanim zamknęły się.
Oferta i pozwolenie.
Prawie jęknął z ulgi i potrzeby, gdy pochylił głowę w jej stronę.
Azriel.
Głos Rhysa zagrzmiał w nim, zatrzymując go zaledwie kilka centymetrów od słodkich ust
Elain.
Azriel.
Jego imię wypełniło bezlitosne polecenie i Azriel podniósł wzrok.
Rhysand stał na szczycie schodów. Patrząc na nich.
My of ice. Teraz.
Rhys zniknął, a Azriel stał przed Elain, która wciąż czekała na jego pocałunek. Jego żołądek
skręcił się, gdy wyciągnął rękę z jej włosów i cofnął się. Zmusił się do powiedzenia:
- To był błąd.
Otworzyła oczy, zraniona i zmieszana, zanim wyszeptała:
- Przepraszam.
– Nie… nie przepraszaj – zdołał powiedzieć. -Nigdy nie przepraszaj. To ja powinienem. . .
Potrząsnął głową, nie mogąc znieść ponurego wyrazu twarzy.
- Dobranoc.
Azriel zniknął w cieniu, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, pojawiając się w drzwiach do
gabinetu Rhysa kilka uderzeń serca później. Jego cienie szepnęły mu do ucha, że ​Elain
poszła na górę. Rhys siedział przy biurku, a na jego twarzy malowała się wściekłość
bezksiężycowej nocy. Zapytał cicho:
- Czy ty oszalałeś?
Azriel założył zamrożoną maskę, którą dopracował do perfekcji w lochu swojego
ojca.
- Nie wiem, o czym mówisz.
Moc Rhysa przepłynęła przez pokój jak ciemna chmura.
- Mówię o tobie, kiedy miałeś zamiar pocałować Elain, na środku korytarza, gdzie każdy
mógł cię zobaczyć. - warknął. – Łącznie z jej towarzyszem. - Azriel zesztywniał. Niech jego
zimna wściekłość wypłynie na powierzchnię, wściekłość, której pozwalał zobaczyć tylko
Rhysandowi, ponieważ wiedział, że jego brat może się z nią równać.
- A jeśli Kocioł się mylił?
Rhysand zamrugał.
— A co z Mor, Az?
Azriel zignorował pytanie.
- Kocioł wybrał trzy siostry. Powiedz mi, jak to możliwe, że moi dwaj bracia są z dwiema z
tych sióstr, a trzecia została oddana innemu? -Nigdy wcześniej nie odważył się
wypowiedzieć tych słów na głos.
Twarz Rhysa odpłynęła z koloru.
- Uważasz, że zasługujesz na bycie jej partnerem?
Azriel skrzywił się.
- Myślę, że Lucien nigdy nie będzie dla niej wystarczająco dobry, a ona i tak nie jest nim
zainteresowana.
– Więc co zrobisz? - Głos Rhysa był czystym lodem. – Odciągnąć ją od niego?
Azriel nic nie powiedział. Nie zaszedł tak daleko w swoich planach, z pewnością nie
poza fantazjami, którym się poddawałł.
Rhys warknął:
- Pozwól, że wyjaśnię jedną rzecz bardzo jasno. Masz trzymać się od niej z daleka.
– Nie możesz mi tego kazać.
- Och, mogę i będę. Jeśli Lucien dowie się, że ją ścigasz, ma pełne prawo bronić ich więzi
według własnego uznania. Łącznie z wywołaniem Pojedynku Krwi.
- To tradycja Jesiennego Dworu.
Bitwa na śmierć i życie była tak brutalna, że ​była rozgrywana tylko w rzadkich
przypadkach. Pomimo bycia outsiderem, Azriel chciał ją wywołać, kiedy znalazł Mor tyle lat
temu. Był gotów rzucić wyzwanie Beronowi i Eris na Pojedynki Krwi i zabić ich obu. Tylko
prawo Mor do żądania ich głów w zemście powstrzymało go przed zrobieniem tego.
- Lucien, jako syn Berona, ma prawo żądać tego od ciebie.
- Pokonam go bez większego wysiłku.
Czysta arogancja kryła się w każdym słowie, ale taka była prawda.
- Wiem. - Oczy Rhysa zamigotały. – A jeśli to zrobisz, zniszczy każdy kruchy pokój i
sojusze, jakie mamy, nie tylko z Dworem Jesieni, ale także z Dworem Wiosny oraz Jurianem
i Vassą. - Rhys wyszczerzył zęby. – Więc zostawisz Elain w spokoju. Jeśli chcesz kogoś
przelecieć, idź do sali rekreacyjno-wypoczynkowej i zapłać za to, ale trzymaj się od niej z
daleka.
Azriel warknął cicho.
- Warcz, ile chcesz. - Rhys odchylił się na krześle. - Ale jeśli znów zobaczę, że za nią
dyszysz, pożałujesz tego.
Rhys rzadko groził karą lub szarpał za szeregi. To ogłuszyło Azriela na tyle, że
wytrąciło go z wściekłości.
Rhys wskazał brodą w kierunku drzwi.
- Wyjdź.
Azriel włożył skrzydła i wyszedł bez słowa, przechadzając się przez dom i na trawnik
przed domem, by usiąść w mroźnym świetle gwiazd. Szron w jego żyłach pasował do
otaczającego go powietrza. Aż nic nie poczuł. Znowu nic nie było.
Potem poleciał do Domu Wiatru, wiedząc, że gdyby spał w posiadłości nad rzeką,
zrobiłby coś, czego żałował. Był tak czujny, aby trzymać się z daleka od Elain tak bardzo, jak
to możliwe, i został tutaj, aby jej unikać, i dziś wieczorem. . . dzisiejsza noc udowodniła, że
​miał rację, robiąc to.
Celował w dół, na pole treningowe, poddając się potrzebie odpracowania pokusy,
wściekłości i frustracji oraz wijącej się potrzeby.
Stwierdził, że pole jest już zajęte. Jego cienie go nie ostrzegły.
Było już za późo bez udawania, że ​biegnie. Azriel wylądowała na ringu kilka stóp od
miejsca, w którym Gwyn ćwiczyła w chłodną noc, jej miecz lśnił jak lód w świetle księżyca.
Zatrzymała się w połowie, odwracając się do niego.
- Przykro mi. Wiedziałam, że wszyscy idziecie do domu nad rzeką, więc nie sądziłam, że
ktoś będzie miał coś przeciwko, jeśli tu przyjdę, i…
- W porządku. Przyszedłem odzyskać coś, o czym zapomniałem.
Kłamstwo było gładkie i chłodne. Jego cienie spoglądały na nią ponad skrzydłami.
Młoda kapłanka uśmiechnęła się, a Azriel pomyślał, że mogło to być skierowane na
jego cienie. Założyła miedzianobrązowe włosy za wygięte ucho.
- Próbowałam przeciąć wstążkę. - Wskazała mieczem na białą wstążkę, która zdawała się
świecić srebrem.
- Nie jest ci zimno? - Jego oddech zachmurzył się przed nim.
Gwyn wzruszył ramionami.
- Kiedy się ruszasz, przestajesz to zauważać.
Skinął głową, zapadła cisza. Na jedno uderzenie serca ich spojrzenia się spotkały.
Zablokował krwawe wspomnienie, które błysnęło. Tak bardzo różniła się od Gywn, którą
teraz widział przed sobą.
Pochyliła głowę, jakby też o tym pamiętała. Że to on znalazł ją tamtego dnia w
Sangravah.
- Szczęśliwego przesilenia. - powiedziała równie lekceważąco, co ze świątecznym
błogosławieństwem.
Parsknął.
- Wyrzucasz mnie?
Turkusowe oczy Gwyna błysnęły z niepokojem.
- Nie! To znaczy, nie mam nic przeciwko dzieleniu się. Ja tylko. . . Wiem, że lubisz być sam. -
Jej usta wygięły się w bok, marszcząc piegi na nosie. – Czy to dlatego tu przybyłeś?
Możliwe..
– Zapomniałem o czymś – przypomniał jej.
- O drugiej w nocy?
W jej spojrzeniu błysnęło czyste rozbawienie. Lepsze niż ból i żal, które przed chwilą
czuł. Więc posłał jej krzywy uśmiech.
- Nie mogę spać bez mojego ulubionego sztyletu.
- Pociecha dla każdego dorastającego dziecka.
Usta Azriela drgnęły. Nie wspomniał, że rzeczywiście spał ze sztyletem. Z wieloma
sztyletami. W tym jednym pod poduszką.
- Jak było na imprezie? - Jej oddech owinął się przed jej ustami, a jeden z jego cieni
wyskoczył, by z nim tańczyć, po czym wrócił do niego. Jakby usłyszał jakąś cichą muzykę.
- Dobrze – powiedział i po chwili zdał sobie sprawę, że nie była to społecznie akceptowalna
odpowiedź. - Było miło.
Niewiele lepiej. Zapytał więc:
- Czy ty i kapłanki obchodziliście uroczystość?
- Tak, chociaż służenie była główną atrakcją.
- Rozumiem.
Pochyliła głowę, włosy lśniły jak stopiony metal.
- Śpiewasz?
Zamrugał. Nie każdego dnia ludzie go zaskakiwali, ale… . .
- Dlaczego pytasz?
– Nazywają cię śpiewakiem cieni. Czy to dlatego, że śpiewasz?
- Jestem pieśniarzem cieni. To nie jest tytuł, który ktoś właśnie wymyślił.
Znów wzruszyła ramionami, lekceważąco. Az zmrużył oczy, przyglądając się jej.
— Ale czy ty? - naciskała. - Śpiewasz?
Azriel nie mógł powstrzymać miękkiego chichotu.
- Tak.
Otworzyła usta, żeby zapytać o więcej, ale nie miał ochoty wyjaśniać. Albo demonstrować,
ponieważ z pewnością o to by teraz poprosiła. Więc Az wskazał brodą na miecz zwisający z
jej dłoni.
- Spróbuj przyciąć wstążkę jeszcze raz.
– Co… z tobą, kiedy patrzysz?
Pokiwał głową.
Zastanowiła się, a on zastanawiał się, czy odmówi, ale Gwyn wypuściła powietrze,
uspokoiła stopy i złapała równowagę i pocięła. Piękny, precyzyjny cios, ale nie zerwał
wstęgi.
– Znowu – rozkazał, pocierając dłonie o zimno, wdzięczny za krzepiące ugryzienie i
rozproszenie tej zaimprowizowanej lekcji.
Gwyn ponownie cięła, ale wstążka pozostała nieugięta.
- Obracasz ostrze o ułamek w bok, gdy zbliża się ono równolegle do ziemi – wyjaśnił Azriel,
wyciągając swoje Ilyryjskie ostrze z pleców. - Patrz. - Powoli demonstrował, obracając
nadgarstek tam, gdzie ona. - Widzisz, jak otwierasz się tutaj? - Poprawił swoją pozycję.
-Trzymaj tak swój nadgarstek. Ostrze jest przedłużeniem twojej ręki.
Gwyn spróbowała wykonać ruch tak wolno, jak wcześniej, i obserwował jej ostrze.
Zrobiła to trzy razy, zanim przestała wpadać w zły nawyk.
– Obwiniam za to Kasjana. W dzisiejszych czasach jest zbyt zajęty patrzeniem na Nestę, by
zauważyć takie błędy.
Azriel roześmiał się.
- Zgadzam się.
Gwyn uśmiechnął się szeroko.
- Dziękuję Ci.
Azriel pochylił głowę w szkicu łuku, coś niespokojnego osiadło w nim. Nawet jego cienie się
uspokoiły. Jakby zadowolony z siedzenia na ramionach i patrzenia.
Ale… sen. Musiał przynajmniej spróbować zasnąć.
- Szczęśliwego przesilenia – powiedział Azriel, zanim skierował się do bramy prowadzącej
do Domu. - Nie zostawaj zbyt długo. Zamarzniesz.
Gwyn skinąła mu na pożegnanie głową, znów mierząc się ze wstążką. Wojownik
oceniający przeciwnika, wszystkie ślady jej uroczego lekceważenia zniknęły.
Azriel wszedł w ciepło klatki schodowej, a kiedy schodził, mógłby przysiąc, że
towarzyszył mu słaby, piękny śpiew. Mógłby przysiąc, że jego cienie zaśpiewały w
odpowiedzi.

Spał tak dobrze, jak można się było spodziewać, ale kiedy Azriel wrócił do domu nad
rzeką, by przed świtem zebrać prezenty, znalazł wśród stosu naszyjnik Elain. Schował go do
kieszeni. Spędził resztę dnia, nawet tę przeklętą walkę na śnieżki, z zamiarem oddania jej
do sklepu w Pałacu Nici i Klejnotów.
Ale kiedy wrócił z chaty w górach, nie poszedł na rynek. Zamiast tego znalazł się w
bibliotece pod Domem Wiatru, stojąc przed Clotho, gdy zegar wybił siódmą wieczorem.
Przesunął małe pudełko po jej biurku.
- Jeśli zobaczysz Gwyn, czy dałabyś jej to? - Clotho przekrzywiła swoją zakapturzoną głowę,
a jej zaczarowane pióro napisało na kartce:
- Prezent na Przesilenie od ciebie?
Azriel wzruszył ramionami.
– Nie mów jej, że to ode mnie.
- Czemu?
- Czy ona musi wiedzieć? Po prostu powiedz jej, że to prezent od Rhysa.
- To byłoby kłamstwo.
Unikał chęci skrzyżowania ramion, nie chcąc wyglądać onieśmielająco. Wyparł
wspomnienie, które błysnęło: jego matki kulącej się przed ojcem, mężczyzny stojącego ze
skrzyżowanymi ramionami w taki sposób, że jego niezadowolenie było znane, zanim
otworzył nienawistne usta.
- Słuchaj, ja… . - Az szukał słów, gdy jego głos ucichł. – Jeśli jest tu inna kapłanka, która
może to docenić, daj jej to. Ale nie zabieram ze sobą tego naszyjnika. Wyjeżdżam. - Czekał,
aż pióro Clotho skończy pisać.
- Twoje oczy są smutne, Piesniarzu cieni
Posłał jej ponury uśmiech.
-Przegrałem dziś bitwę na śnieżki.
Clotho był na tyle sprytny, by przejrzeć jego ugięcie. Napisała, dam to Gwyneth.
Powiem jej, że przyjaciel ją dla niej zostawił.
Nie posunąłby się nawet do nazwania Gwyn przyjaciółką, ale. . .
- W porządku. Dziękuję Ci.
Pióro Clotho poruszyło się ponownie.
- Zasługuje na coś tak pięknego jak to. Dziękuję Ci za radość, jaką jej to przyniesie.
Coś zaiskrzyło w piersi Azriela, ale tylko skinął głową w podziękowaniu i wyszedł.
Mógł to sobie jednak wyobrazić, wchodząc po schodach z powrotem do właściwego Domu.
Jak mogą zaświecić turkusowe oczy Gwyna widząc naszyjnik. Dla byle jakiego powodu. . .
mógł to zobaczyć.
Ale Azriel ukrył tę myśl, świadomie wymazując lekki uśmiech, jaki wywołała na jego
twarzy. Zakopał obraz głęboko, gdzie cicho świecił.
Rzecz tajemnicza, cudowna, piękna.

You might also like