Professional Documents
Culture Documents
MIłość I Rękawice Bokserskie
MIłość I Rękawice Bokserskie
TOMKOWI – MARIA
POZNAŃ, 1 STYCZNIA 1960.
7
spowijały osierocony plac zabaw ołowianą surowością. Nie
spodziewanie ogarnęło mnie niepohamowane pragnienie,
aby wybiec z domu. Dokądkolwiek. Byle przed siebie. Nad
miastem toczyły się nabrzmiałe chmury, kiedy brnęłam bez
celu po chlupoczącym dywanie wyludnionej ulicy, jak gdyby
ktoś ciągnął mnie do siebie na sznurku. Doszłam do hoteli
robotniczych, posępnych budynków w kolorze smutnej sza
rości. Właśnie przechodziłam obok niepozornego blaszanego
baraku, gdy w szum padającego deszczu wdarły się miarowe
odgłosy głuchych, tępych uderzeń – BACH! BACH! ŁUP! BACH!
BUM! ŁUP! Nagle odgłosy ucichły i z baraku wynurzył się po
tężny mężczyzna, bez koszuli, bez butów, z dłońmi owinię
tymi bandażami. Usiadł na mokrej skrzyni, ręce oparł ciężko
na kolanach i opuścił głowę. Stałam nieco z boku, więc mnie
nie zauważył. Sprawiał wrażenie, jakby pogrążony w zadu
mie odpoczywał po wyczerpującej walce. Deszcz spływał mu
po włosach, po twarzy, po ramionach i wsiąkał w bandaże.
Choć wydawał mi się taki groźny i brzydki – miał krzywy nos
ze śladami źle osadzonego złamania, mięsiste usta, duże,
odstające uszy, a na twarzy, ramionach i klatce piersiowej
blizny – to jakiś niewyjaśniony instynkt, może zagubionego
dziecka podświadomie szukającego dla siebie i swojej matki
ratunku, podpowiadał mi, że nie jest złym człowiekiem. Za
pragnęłam, aby jednak mnie zauważył. On jakby pochwycił
moje myśli: obrócił głowę i spojrzał mi prosto w oczy.
O jasny gwint! – przeraziłam się nie na żarty. I co teraz?
– Hej… – odezwał się.
To krótkie „hej” było dla mnie takim przeżyciem, jakby
sam mistrz wagi ciężkiej, Muhammad Ali, zajęty okładaniem
swego przeciwnika, nagle wyłonił mnie z tłumu wrzeszczą
cych kibiców i przywitał się ze mną, rzucając: „Hej!”.
– Hej! – odpowiedziałam zadowolona.
8
– Patrzysz na mnie.
– Pan też patrzy na mnie.
– Jak tam?
– Dobrze.
– Mokniesz.
– Pan też moknie.
– Jak masz na imię?
– Róża. A pan?
– Bokser.
– Bokser? – zdziwiłam się. – Przecież to nie imię.
Nie odrywając ode mnie wzroku, zaczął zwijać bandaże.
– Idź do domu – odezwał się po chwili milczenia. – Hej,
słyszysz? Jesteś cała przemoknięta. No już! Marsz do domu!
Ta troska ubrana w nieco surowe słowa bardzo mi się
spodobała.
– Niech mnie pan nauczy boksować – palnęłam, nie wie
dząc, jak te słowa wypłynęły z moich ust.
Zwijał bandaże i milczał. Obróciłam się na pięcie i już nic
nie mówiąc, puściłam się biegiem do domu, kłapiąc choda
kami. Gdy tam dotarłam, woda spływała z przemoczonego
ubrania i zostawiała ślad na podłodze pokoju, w którym spała
moja matka. Jej widok wśród ścian wyblakłych od słońca wy
wlókł na wierzch całą moją bezsilność i niewypowiedziany
żal do losu, że w tak perfidny sposób, powoli, metodycznie,
zadaje mi ból, jakby liczył na to, że się z tym bólem w końcu
oswoję. Moja mama umierała. A miała dopiero trzydzieści lat.