Professional Documents
Culture Documents
Rodzina Monet Diament Tom 4 Częś 2 - Weronika Marczak
Rodzina Monet Diament Tom 4 Częś 2 - Weronika Marczak
Rodzina Monet Diament Tom 4 Częś 2 - Weronika Marczak
===Lx4tFCMVIBdkV2ZQZFJlDzkPPww0VTAFNQA2AGVQNlA2ADACNwBlVw==
Ilustracja i projekt okładki: Dixie Leota
Redakcja: Maria Śleszyńska
Redaktor prowadzący: Anna Wyżykowska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Karolina Mrozek, Maria Dobosiewicz
ISBN 978-83-287-2976-6
You&YA
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2024
===Lx4tFCMVIBdkV2ZQZFJlDzkPPww0VTAFNQA2AGVQNlA2ADACNwBlVw==
SPIS TREŚCI
36 ZAKAPTURZONA
37 KAWIARNIA MONETÓW
38 PRZEWRÓCONE KRZESŁO
39 MINUTA
40 IDŹ DO DOMU
41 PEREŁKI
42 MASZ SPRAWĘ NIECIERPIĄCĄ ZWŁOKI DO HAILIE
MONET?
43 BRATERSKI OBOWIĄZEK
44 CIEKAWOSTKA
45 ZBYT SŁODKI I RÓŻOWY JAK NA MROCZNY GUST
46 WOLĘ, GDY MÓWISZ
47 SALA KINOWA
48 WAŻNE SŁOWA
49 BUNT GODNY ROZKAPRYSZONEJ DWULATKI
50 KRAWAT WOKÓŁ SZYI
51 PIŁKARZYKI
52 JEDYNA OSOBA, KTÓRA TEJ NOCY SIĘ OŚMIESZYŁA
53 NIEZMIENNA POZYCJA
54 SZATAŃSKA PIECZEŃ
55 WYKWINTNIŚ
56 COTYGODNIOWE WYJŚCIE DO BARU
57 TRZĘSĄCE SIĘ GALARETKI
58 POPRAWNY UŚCISK DŁONI
59 KAMIEŃ SZLACHETNY
60 PODUSZKA
61 ŻARTY O ROZSTRZELIWANIU
62 BARDZO WAŻNY KOT
63 NIŻSZY STATUS FINANSOWY
64 SCENA Z KRESKÓWKI
65 NA GŁOWIE DWA KUCYKI
66 ALE ŻE W BASENIE WILLA?
67 PRZYSZŁOŚĆ ORGANIZACJI WEDŁUG RODRICA RETTERA
68 OSIEMNASTU
69 MALI BRACIA MONET
70 SŁOWNICTWO, DYLAN
71 TROCHĘ PŁAKAĆ, TROCHĘ DENERWOWAĆ
72 NIC NIELOGICZNEGO
73 AKTOR
74 JUTRO W POŁUDNIE
75 NAJLEPSI KUMPLE
76 WODA Z MÓZGU
77 KAWA U DYREKTORA
78 UKŁUCIE W SERCU
79 GAPIENIE SIĘ W HOTELOWY SUFIT
80 MORDERCZY NASTRÓJ
81 WESELE MAFIOSÓW
82 WYIMAGINOWANY KONKURS WUJKA MONTY’EGO
83 TAK PUSTE, ŻE NIEMAL PRZEZROCZYSTE
84 WYSOKO
85 TO JAKIŚ KOSZMAR
86 NAJLEPSZY ADWOKAT POD SŁOŃCEM
87 CO TU ROBI PEREŁKA?
88 RADOŚNIE MACHAĆ NA POŻEGNANIE
89 WARTO GO ZAZNAĆ ZA MŁODU
PIĘKNA CHWILA
PODZIĘKOWANIA
===Lx4tFCMVIBdkV2ZQZFJlDzkPPww0VTAFNQA2AGVQNlA2ADACNwBlVw==
36
ZAKAPTURZONA
KAWIARNIA MONETÓW
PRZEWRÓCONE KRZESŁO
MINUTA
IDŹ DO DOMU
PEREŁKI
BRATERSKI OBOWIĄZEK
CIEKAWOSTKA
SALA KINOWA
WAŻNE SŁOWA
BUNT GODNY
ROZKAPRYSZONEJ DWULATKI
Do wieczora.
Tak szybko wśród mojego rodzeństwa rozprzestrzeniła się
wieść o planie zorganizowania rodzinnej kolacji z udziałem
ich małej siostrzyczki i wielkiego, złego Adriena Santana.
Zastrzegłam Vincentowi, że nie zamierzam brać na siebie
zaproszenia na ową kolację Dylana czy bliźniaków. Ogromne
opory miałam też przed poinformowaniem o obecnej sytuacji
Willa. Normalnie zwróciłabym się do niego chyba z każdą
rzeczą, bo Will wiele razy dowiódł, że jest wystarczająco
opanowany, jednakże powoli odkrywałam, że istnieje jeden
wyjątek i było nim wszystko, co dotyczyło Adriena.
Tak więc to na barkach Vincenta spoczywało zadanie
powiadomienia moich braci o relacji mojej i Santana. Mój
najstarszy brat nie zamierzał bawić się w podchody. Zgodził
się przekazać chłopcom nowinę, ale zastrzegł sobie, że nie
stanie w mojej obronie i będzie odbijał piłeczkę tak długo, aż
zostanie ona rzucona prosto we mnie.
A moi bracia, cóż, uwielbiali rzucać we mnie piłką.
Wróciłam do Nowego Jorku i ledwo zdążyłam odetchnąć po
tym długim dniu, a już musiałam zrywać się na równe nogi,
bo ktoś zaczął rozwalać mój zamek w drzwiach.
Dobra, wyolbrzymiam, jak na panikarę przystało. Nikt nie
rozsadził mi zamka, ale stanowczo mało delikatnie wpychał
w niego klucz. Wbiegłam do przedpokoju, z początku
przerażona, że to włamanie. Daktyl stanął w kuchni i najeżył
się dziko. Normalnie by mnie ten widok rozbawił, bo wyglądał
jak spłoszony kocur z kreskówki. Teraz jednak nie było mi do
śmiechu, bo za drzwiami usłyszałam głosy braci.
Przekleństwa głównie, oczywiście.
– Przekręca się w prawo – pouczał kogoś Shane.
– No przecież nie kręcę w lewo, dzbanie – odburknął Tony.
– Musisz docisnąć.
– Ta.
– No tak, dociśnij.
– Mordę ci zaraz docisnę, chcesz?
– Jeśli zamkniesz swoją, to tak.
Żałowałam, że nie mam spadochronu, bo wtedy mogłabym
wyjść na taras i zeskoczyć w dół. Zrobiłabym to w pośpiechu,
bez upewniania się nawet wcześniej, czy działa.
Bliźniacy nie potrafili dostać się do środka, bo od
wewnętrznej strony zostawiłam w zamku klucz. Zawsze się
tak zabezpieczałam i do dzisiaj nie wiedziałam nawet, że
robię to między innymi dla ochrony przed braćmi. Nie
rzuciłam się im z pomocą – stałam w korytarzu i gapiłam się
tępo na drzwi, zastanawiając się, ile wytrzymają.
Może powinnam spróbować zastawić je jakimś meblem?
Wiedziałam, że jak wpuszczę tu bliźniaków, to rozpęta się
armagedon.
Niestety, i dobrze zdawałam sobie z tego sprawę, jeśli na
serio postanowiłabym nie zareagować, próba odwiedzenia
mnie przez bliźniaków zapewne skończyłaby się wyważonymi
drzwiami. Potem trzeba by było wszystko naprawiać i po nich
sprzątać – z tymi myślami i ciężko wzdychając, podjęłam
decyzję o wysunięciu klucza z zamka.
Zrobiłam to w momencie, gdy jeden z nich zaczął pukać –
a raczej dobijać się do drzwi, nawołując moje imię. Przez ten
hałas, który robili, prawie im umknęło ciche kliknięcie, kiedy
w końcu ich klucz zadziałał i proszę bardzo, wnętrze
apartamentu Vincenta stanęło przed nimi otworem.
Stałam tam owinięta swoim ulubionym szlafrokiem
i w puchatych kapciach, zerkając na nich z wysoko
uniesionymi brwiami.
Chłopcy zamarli, jakby zdziwieni, że drzwi mają taką
funkcję jak otwieranie się. Bliźniacy gapili się na nie jednak
tylko przez moment, bo najwidoczniej przypomnieli sobie
o swojej misji i ich twarze przybrały surowy wyraz. Obaj
jednocześnie schylili się po swoje torby i wyprostowali się,
zarzucając je sobie na ramię.
Zmrużyłam oczy, ale zanim zdążyłam im zadać
jakiekolwiek pytanie, bezceremonialnie się obok mnie
przecisnęli. Tony nawet trącił mnie lekko.
– Aua! – syknęłam odruchowo, choć nic mnie nie zabolało.
Jakoś tak miałam z Tonym, chyba z przyzwyczajenia, że
wystarczyło, by mnie dotknął, a ja już lamentowałam.
On się niestety do tego przyzwyczaił i mimo że go to
irytowało, to nauczył się mnie w takich sytuacjach ignorować.
Z głuchym hukiem zrzucił swoją torbę na podłogę
w przedpokoju, a następnie, nie zatrzymując się, ruszył do
mojej sypialni.
Shane ze swoją torbą powędrował aż do sypialni gościnnej
i to tam ją zostawił, przy okazji rozglądając się na boki, jakby
co najmniej wkroczył do mieszkania, w którym popełniono
zbrodnię, i teraz szukał śladów niczym światowej sławy
detektyw.
– Co wy, przepraszam bardzo, robicie? – zawołałam
i rozłożyłam ręce. Zostałam w przedpokoju, jako że i tak nie
mogłam się przecież rozdwoić i łazić za nimi obydwoma.
– Przepraszać to ty jeszcze będziesz – zapowiedział Shane,
poważny jak rzadko kiedy.
– Co proszę? – prychnęłam ze zdumieniem.
– Prosić, kurwa, też – dorzucił Tony, wyłoniwszy się
z powrotem z mojego pokoju.
Otworzyłam usta z oburzeniem, ale zanim zdążyłam zadać
kolejne pytanie, bliźniacy spotkali się ponownie
w przedpokoju i wymienili porozumiewawcze, bojowe
spojrzenia.
– Czysto – mruknął Shane.
– Tam też. – Tony szarpnął głową w kierunku, z którego
przyszedł.
Kusiło mnie, by odpowiedzieć suchym żartem, że „czego
się spodziewali, przecież sprzątam, he, he”, ale w takich
warunkach nie było mi do śmiechu.
– Możecie mi wyjaśnić, o co wam chodzi? – zapytałam, nie
kryjąc frustracji. Wskazałam na podłogę: – Po co wam te
torby?
– Wprowadzamy się, dziewczynko – odparł Shane, teraz
wychodząc z łazienki.
– Co? – sapnęłam. – Kto niby tak postanowił?
– Każdy, kto dowiedział się od Vince’a, że uderzyłaś się
w swoją pustą głowę – odburknął Tony. Przechodząc do
salonu, pstryknął mnie w skroń.
– Aua! – zawołałam, tym razem głośno. Zdążyłam
trzepnąć go w rękę, ale to mi nie wystarczyło i poleciałam za
nim. – Nie uderzyłam się w żadną głowę!
– To jedyne wytłumaczenie tego, co napisał Vincent na
naszej prywatnej grupie – powiedział Shane. Ten z kolei
przelazł do kuchni i teraz dobiegały stamtąd odgłosy
otwieranych szafek.
– A co napisał Vince na grupie? – warknęłam z irytacją.
– Że jesteśmy zaproszeni na kolację, na którą Hailie
przyprowadzi swojego gościa specjalnego, którym jest… –
zawiesił teatralnie głos Shane. – Kto?
– Jebany Santan – odpowiedział mu Tony.
– Tak po prostu to napisał? – jęknęłam z niedowierzaniem,
załamana podejściem naszego najstarszego brata. – Rany,
liczyłam, że zrobi jakieś wprowadzenie czy coś.
Tony popatrzył na mnie krzywo, a Shane pojawił się
w salonie z paczką minimarchewek i hummusem, które
musiał wygrzebać z lodówki. Walnął się z nimi na kanapie.
– Nie odzywaj się najlepiej – burknął na mnie.
Właśnie miałam się odezwać, tak na przekór, ale wtedy
podskoczyłam, bo rozległo się agresywne walenie do drzwi.
– HAILIE MONET, OTWIERAJ, ALE JUŻ!
Tym razem Daktyl nawet się nie najeżył. Mignął mi gdzieś,
chowając się, chyba pod szafką. Sama chętnie bym tam teraz
wpełzła. Nieważne, jak poirytowana byłam, znałam ten głos
aż za dobrze i wiedziałam, co mnie zaraz czeka.
Bliźniacy na widok mojego spanikowanego spojrzenia
wyszczerzyli się złośliwie.
– Słyszałaś, Hailie Monet – zadrwił Shane, gryząc
marchewkę.
Nie ruszyłam się, a z obecnych tutaj osób to Tony
najbardziej lubił, gdy mi się obrywało, i to tak bardzo, że
nawet poświęcił się i wstał, by otworzyć drzwi.
– Nie! – wyszeptałam gorączkowo. – Stój!
Nie usłuchał. Przekręcił klucz, nacisnął klamkę i usunął się
na bok, by zrobić Dylanowi przejście.
Mój wredny brat wpadł do środka, skanując wnętrze
apartamentu Vincenta wściekłym wzrokiem spode łba.
W koszulce bokserce, podkreślającej jego przerażające
mięśnie, o które nigdy nie przestał dbać, wyglądał jak
śmiercionośna maszyna, która szuka ofiary do zamordowania
– w tym przypadku byłam nią ja. Podminowanym
spojrzeniem oberwało się też Tony’emu, ale dziś to nie on był
na celowniku.
– Gdzie ona jest?! – warknął Dylan.
– W salonie – mruknął obojętnie Tony.
Przymknęłam powieki, a kiedy je otwierałam, Dylan
właśnie się przede mną zatrzymywał. Ciemne oczy ciskały
gromy, i to prosto we mnie. Spięłam się, gotowa na to
nieprzyjemne starcie.
Za plecami Dylana widziałam, jak Tony w drodze na kanapę
łapie Daktyla. Ułożył się z nim wygodnie i zaczął głaskać go
swoją wytatuowaną ręką. Shane zaś chrupał marchewki
głośniej, niż wypadałoby w tak dramatycznej sytuacji.
– Ty rozum postradałaś, dziewczynko?! – wydarł się Dylan.
– Nie życzę sobie, żebyś podnosił na mnie głos –
powiedziałam spokojnie, pamiętając, że nieważne, jak bardzo
stonowaną dyskusję starałam się z nim prowadzić, on
zawsze, ale to zawsze potrafił mnie tak umiejętnie
wyprowadzić z równowagi, iż kończyło się na tym, że i ja się
darłam.
– O, przepraszam. – Dylan posłał mi cierpki uśmiech
i ściszył głos. – Mam opierdalać cię szeptem?
Rozległy się śmiechy bliźniaków.
Zacisnęłam usta z dezaprobatą.
– W ogóle masz tego nie robić.
– Posłuchałbym cię tylko wtedy, gdybyś mi powiedziała, że
Santan cię do tego zmusił. – Dylan wpatrywał się we mnie
intensywnie. – Zmusił?
Przez chwilę dla świętego spokoju miałam ochotę
odpowiedzieć, że tak, ale wiem, że wtedy Dylan wyleciałby
z apartamentu jak z procy, by dorwać Adriena, i nie
zdążyłabym go dogonić, by cofnąć swoje słowa i wyprowadzić
go z błędu.
Westchnęłam ciężko.
– Nie.
Dylan nie przestawał wwiercać we mnie spojrzenia.
Wreszcie pokiwał lekko głową.
– No i tutaj, kurwa, mamy problem.
– Nie – westchnęłam znowu. – Nie mamy problemu. To ty,
Dylan, masz problem.
– Ja też mam w sumie problem – wtrącił się Shane,
przeżuwając marchewkę.
– I ja – dodał Tony burkliwie.
– Świetnie, ale nikt was nie pyta o zdanie – fuknęłam ze
złością, każdego z braci omiatając niezadowolonym
spojrzeniem.
– Nic nie kumasz, mała dziewczynko – warknął Dylan. –
Wyrosłem już ze ścigania każdego typa, który się za tobą
obejrzy…
– Aha – mruknęłam pod nosem.
– …ale Santan to inna liga.
– To członek Organizacji! – podkreślił Shane.
– O to chodzi! – podłapał głośno Dylan, wskazującym
paluchem celując w Shane’a.
– Dobrze, ale co w związku z tym? – zapytałam
z rozdrażnieniem. – Vincent też jest w Organizacji. Nasz
ojciec był w Organizacji. To żadna nowość.
Dylan aż sapnął z niedowierzaniem.
– Ty serio nie widzisz różnicy czy tylko udajesz?
Wzruszyłam ramionami, a wtedy on znowu podniósł głos.
– To niebezpieczny, starszy od ciebie typ, który ma
niewiele mniej władzy od Vincenta.
– Gdzieś mam, ile on ma władzy.
– I to jest dowód na to, jak wielu spraw jesteś nieświadoma.
Zmrużyłam oczy.
– Rozmawiałam z Vincentem i on się zgodził, a o ile się nie
mylę, to jego zdanie jest najistotniejsze.
– Zgodził się, bo nie chce prowokować cię do
kombinowania za jego plecami. Woli wiedzieć, co robisz, bo
Santan to jeden z niewielu gości na świecie, który ma
narzędzia do ukrycia przed nim czegokolwiek.
– Och, więc mówisz, że bracia Monet źle znoszą fakt, iż ich
siostra spotyka się z kimś, kogo nie będą mogli kontrolować?
– Chwila, chwila! – Rozległy się protesty bliźniaków,
a Dylanowi aż nabrzmiała żyła na czole.
– Nie s p o t y k a s z się z nim – wysyczał.
Pokręciłam głową, przykładając dłoń do czoła.
– Wierzcie sobie, w co chcecie.
Chciałam zmienić miejsce, bo teraz stałam w centralnym
punkcie salonu, mając przed sobą górującego nade mną
Dylana. Niestety on jeszcze nie skończył się nade mną pastwić
i złapał mnie za ramię.
Bezowocne próby wyrwania się mu skwitowałam
zirytowanym cmoknięciem.
– Przestań się szarpać, jeszcze nie skończyłem – burknął
Dylan.
Przez chwilę patrzył na mnie, zastanawiając się, w jaki
sposób na mnie teraz nakrzyczeć. Wreszcie podprowadził
mnie do kanapy, zmusił do zajęcia miejsca obok Shane’a
i stanął nade mną z założonymi rękami. A potem rozplątał je
i jedną dłonią przejechał sobie po włosach. Po czym odszedł
na bok, westchnął, wrócił znowu.
– Nie ma opcji, dziewczynko… – zaczął spokojniej, ale
wciąż z kryjącą się w jego głosie nutą agresji. – …żebyś
umawiała się z Adrienem Santanem.
Zmarszczyłam brwi.
– To się po prostu nie będzie działo, rozumiesz? –
kontynuował.
– Nie rozumiem – odpowiedziałam. – Zupełnie jak ty nie
rozumiesz, że jestem dorosła i to moja sprawa, z kim się
widuję.
– Po pierwsze, gówno, nie dorosła. Ile ty masz lat?
Pamiętam, jak nie tak dawno temu uchlaliśmy się w gabinecie
Vince’a na twoją osiemnastkę. Ty myślisz, że przekroczyłaś
wtedy jakąś magiczną granicę? – parsknął złośliwie. – Że co,
nagle jesteś duża, wiesz wszystko najlepiej, a twoja rodzina
będzie miała cię w dupie? To tak nie działa, mała Hailie.
Zacisnęłam zęby.
– Może tak się zachowuję, bo wkurzają mnie twoje
protekcjonalne słowa?
– Skoro twoją reakcją na nie jest bunt godny, kurwa,
rozkapryszonej dwulatki, to ja nie mam nic do dodania.
– Świetnie, w takim razie idę spać, a wy sobie tu siedźcie,
jeśli wam tak wygodnie, tylko proszę, nie nabałagańcie.
I spróbowałam się podnieść, ale Dylan mnie zablokował.
Stał przede mną jak cholerna ściana i to z powrotem zmusiło
mnie do klapnięcia na kanapę. Nawet Shane przytrzymał
mnie za ramię, kręcąc głową.
– Nie skończyłem – burknął mój wredny brat.
– Nie zachowuj się, z łaski swojej, jakbyś był moim ojcem!
W tle rozległo się głośne parsknięcie Tony’ego. Dylan też
rzucił mi złośliwy uśmieszek.
– Och, wiadomo, dziewczynko, że nim nie jestem. Ale
poczekaj. Poczekaj tylko, aż Cam się dowie. Wtedy zacznie się
jazda.
Toczyliśmy z Dylanem pojedynek na spojrzenia, ale gdy
wyobraziłam sobie reakcję taty, trochę się jednak
zmieszałam. Ta oznaka słabości sprawiła moim braciom dużo
satysfakcji.
– Nie no, do ojca nic nie dojdzie, bo Hailie przestanie
interesować się Santanem, więc sprawa załatwi się sama, nie?
– odezwał się Tony.
– Słuchajcie, dostaliście zaproszenie na kolację
zapoznawczą – wtrąciłam, starając się, by zabrzmiało to
oficjalnie i stanowczo. – Ale jeśli macie z tym jakiś problem,
to po prostu nie przychodźcie.
Dylan westchnął ciężko, jakbym to ja tutaj była trudnym
rozmówcą.
– Nie wiesz, w co się pakujesz.
– Ostrzegamy cię tylko, a ty nie słuchasz – mruknął Shane.
– A potem będzie płacz – dodał Tony.
Prychnęłam.
– Tak, bo wy wielce…
Rozległo się pukanie do drzwi.
Rzuciłam w ich kierunku podejrzliwe spojrzenie, bo nie
spodziewałam się kolejnych gości. Ruszyłam się następnie, by
wstać, ale Shane znowu złapał mnie za ramię, żeby mnie
przytrzymać w miejscu.
– Siedź – rozkazał mi Dylan, a sam przyczajonym,
powolnym krokiem zaczął iść w stronę drzwi. Tony poprawił
się, by siedzieć wyżej, wciąż ściskając Daktyla w objęciach.
Bracia Monet w jednej chwili przełączyli się na tryb
spoczynku w gotowości.
Nie ruszałam się, cała spięta. Intensywne spojrzenie
wwiercałam w tył głowy Dylana. Modliłam się, by za drzwiami
stał, nie wiem, kurier albo może sąsiadka? Ta miła pani
obwieszona złotem? Tylko proszę, nie Adrien. Odwiózł mnie
dziś do domu zgodnie z obietnicą i miał wrócić do
Pensylwanii, nie było w planach, by tu wracał tego wieczora,
ale miałam przeczucie, że to może być on, bo jeśli nie on, to
kto…?
Dylan otworzył drzwi.
A ja zbladłam.
Wypuściłam powietrze z ust i opadłam na poduszki.
To koniec. Po mnie.
Do nowojorskiego mieszkania Vincenta wkroczył Will.
===Lx4tFCMVIBdkV2ZQZFJlDzkPPww0VTAFNQA2AGVQNlA2ADACNwBlVw==
50
PIŁKARZYKI
NIEZMIENNA POZYCJA
PAMIĘTAM TO!
Dylan podskoczył, wybałuszył oczy i dziobał powietrze
palcem wskazującym.
– Te piłkarzyki były genialne, co się z nimi stało? – zapytał
Shane.
– Wyjebaliśmy je do piwnicy? – zasugerował Tony.
– Wieki tam nie byłem.
– No.
Tylko jednym uchem wyłapywałam wymianę zdań
bliźniaków, bardziej skupiona na wwiercaniu spojrzenia
w Willa, no i sporadycznie w Dylana.
– Po co… Co… Dlaczego niby mi to opowiedziałeś? –
spytałam z wyrzutem.
– Żebyś zrozumiała moją niechęć do Adriena i wizji mojej
młodszej siostry u jego boku.
– Ale… Ale on miał wtedy siedemnaście lat! To było wieki
temu…
– Długo trzymaliśmy się razem, podobnych sytuacji
zdarzyło się kilka.
– Ja go znam z zupełnie innej strony. Stara się już od
dawna – broniłam go, a policzki zapłonęły mi ze złości.
– Możliwe, a raczej, zważając na krótki staż waszej
znajomości, z pewnością nie jest tak, że znasz go z każdej
strony – zauważył Will.
– A oni? – warknęłam z wyrzutem, machnąwszy ręką
w stronę bliźniaków. – Oni też są straszni, ich też spisujesz na
straty?
Shane i Tony unieśli brwi.
– Różnica jest taka, mała Hailie, że my nie pchamy się
w związki.
– Zabawne, bo z tego, co pamiętam, Shane ostatnio chciał
się w jeden wepchnąć.
– Ej, szybko się z niego wypchnąłem – zaprotestował
zainteresowany.
– A Dylan? – ciągnęłam wściekle. – Kiedyś nie zawsze był
w porządku w stosunku do Martiny. Teraz jest inaczej,
prawda? – Spojrzałam na swojego wrednego brata. – To co,
jednak można się zmienić, czy jak to jest?
– To co innego…
Prychnęłam głośno, żeby pogarda, którą czułam,
wybrzmiała porządnie.
– Kiedy o was chodzi, to zawsze jest co innego. Nie, drogi
Dylanie, to jest to samo. I skończyłam tę rozmowę.
Wstałam.
– Will – zwróciłam się do ulubionego brata, który podnosił
na mnie wzrok – początek twojej historii był przesłodki,
uwielbiam słuchać o waszym dzieciństwie. Daj znać, kiedy
dorośniesz, przestaniesz chować starą urazę i zaczniesz
szanować moje decyzje, a wtedy chętnie spędzę z tobą czas
i poproszę, byś opowiedział coś jeszcze.
Odwróciłam się na pięcie i sprytnie udało mi się przemknąć
obok Dylana. Podeszłam do Tony’ego i wyciągnęłam ręce po
Daktyla.
– Oddaj mi go – warknęłam złowrogo, kiedy z początku nie
chciał mi podać kota.
Nie szarpał się ze mną, więc ostatecznie przejęłam
biednego Daktyla. Przytulając go do piersi, wyszłam z salonu.
Straciłam czujność w przedpokoju i potknęłam się o torbę
któregoś z braci. Nie upadłam na szczęście. Zamknęłam się
w swojej sypialni, zadowolona, że wieczorną toaletę odbyłam
jeszcze przed ich najazdem.
Inaczej nazwać tego nie mogłam – to był istny najazd.
Wpadli tu jeden po drugim, narobili rabanu, porozrzucali
swoje rzeczy, wyjadali jedzenie z lodówki…
Dylan jako jedyny nie przyniósł swoich rzeczy. Przyleciał tu
gnany gorącymi emocjami, nie myślał więc trzeźwo. Za to
przytargał je następnego dnia. Bracia Monet stwierdzili, że
muszą mnie pilnować, i jakkolwiek ich kochałam, tak niczego
bardziej nie pragnęłam, niż wykopać ich z apartamentu
Vincenta.
– Mają takie samo prawo tam przebywać jak i ty, droga
siostro – przemówił Vincent, gdy zadzwoniłam do niego na
skargę.
W ten oto sposób moja oaza przestała być oazą, teraz na
blatach w kuchni wiecznie walały się okruchy, po łazience
zostały porozstawiane męskie kosmetyki, a w salonie
piętrzyły się dziesiątki skarpet. Serio, dziesiątki, a nawet nie
minęło tak dużo dni.
Bracia Monet mieli swoje obowiązki, ale nikt im w nich nie
szefował, były więc na tyle elastyczne, by mogli nauczyć się
prowadzić spokojne życie w apartamencie Vince’a. Przewijali
się przez mieszkanie, wpadali do niego i z niego wypadali
w sposób dość chaotyczny, ale musieli mieć między sobą
jakąś umowę, bo nigdy nie zostawałam sama. Szczęśliwie
naprawdę wiele godzin spędzałam w klinice, dlatego nie
musiałam znosić ich non stop. Nawet Tony mruknął
z podziwem, że „dużo pracuję”. Dylan, wyobrażając sobie, że
wymieniam wiadomości z Adrienem podczas praktyk,
regularnie próbował zabrać mi telefon, każąc go sobie
odblokować, czego oczywiście nigdy nie zrobiłam.
Najbardziej milczący był Will. Odnosiliśmy się do siebie
bardzo uprzejmie, ale wyczuć się dało w naszych interakcjach
opór przed naturalnością, która zawsze panowała między
nami. Rano, kiedy szykowałam się na praktyki i mijałam go
w kuchni, rzucałam mu wymuszony uśmiech. A on mrugał do
mnie porozumiewawczo, jednak jego oczy nie były wesołe jak
zawsze, gdy to robił, a przygaszone i pełne trwogi.
Will wytrzymał trwanie w tak chłodnej relacji ze mną przez
jakieś trzy dni, aż wreszcie pewnego razu, kiedy byłam
jeszcze w pracy, dostałam od niego wiadomość, że odbierze
mnie i pojedziemy wspólnie na kolację. Nie miałam czasu
siedzieć w telefonie, więc tylko potwierdziłam godzinę,
o której skończę, nie przewidując, że w drugiej połowie dnia
trafię pod skrzydła doktora Jestem Uprzedzony Do Twojego
Nazwiska, Monet. Tak go po cichu nazywałam, pozwoliło mi
to zachować spokój w momentach, kiedy najbardziej mi się
naprzykrzał. Wiedziałam bowiem, że to on ma problem ze
mną, a nie że ze mną jest jakiś problem.
Zaciskałam zęby nad dokumentacją medyczną, czyli
ulubionym żmudnym zadaniem, które przydzielał mi ten
zawistny lekarz. Ostrzegłam Willa, że skończę później – nie
mogło być inaczej, bo formularze mnożyły się na pulpicie, a ja
wzdychałam tylko, pojąc się raz kawą, raz herbatą.
Moje nadgodziny przekroczyły wreszcie jakąś ustaloną
przez Willa granicę rozsądku i skłoniły go do opuszczenia
samochodu i wejścia do kliniki.
Ubrany był w jasną koszulkę polo i takież spodnie, a jego
oczy przysłaniały markowe okulary przeciwsłoneczne, które
zdjął, dopiero gdy mnie zobaczył, czyli na długo po tym, jak
zachodzące nad budynkiem kliniki słońce przestało go razić.
Ktoś go do mnie doprowadził. Minęła chwila, zanim uniosłam
głowę znad monitora i zorientowałam się, że stoi w drzwiach.
– Jeszcze tylko moment, przysięgam – westchnęłam
i potarłam zmęczone od patrzenia w ekran oczy.
– Jesteś praktykantką, Hailie, nie powinnaś zostawać po
godzinach – zauważył Will. Patrzył na mnie dobrotliwie i ze
zmartwieniem.
– Praca lekarza to czasem zostawanie po godzinach,
a praktyki mają przygotować mnie do pracy lekarza, więc
wszystko się zgadza – odpowiedziałam automatycznie.
– Panno Monet, wszystko już zapisane? – zapytał doktor
Jestem Uprzedzony, pojawiając się nagle obok Willa. Nie
umknęło mi, że zmierzył go zniesmaczonym spojrzeniem.
– Tak, już prawie – odparłam, prostując się.
– Czyli nie.
– Została mi ostatnia pacjentka.
Doktor uniósł brwi.
– Upewnij się, że nie zrobiłaś żadnych błędów. Będziesz za
nie odpowiedzialna.
Ugryzłam się w policzek.
– Tak jest.
Mężczyzna nie miał do czego się więcej przyczepić, więc
obrzucił Willa ostatnim spojrzeniem, marszcząc czoło, i sobie
poszedł.
Odetchnęłam cicho, niezadowolona z czepialstwa
przełożonego równie mocno, co z obecności Willa przy całej
tej krótkiej wymianie zdań. Celowo unikałam patrzenia na
niego, ale usłyszałam, że zbliżył się do mnie, więc
z wahaniem podniosłam głowę.
Wzrok mojego brata nie był wściekły czy nawet świdrujący,
jak się spodziewałam. Sądziłam, że Will się zagotuje, widząc
takie traktowanie, tak jak zagotowałby się Dylan, który jak nic
zrobiłby dym na całą klinikę, a mój przełożony wylądowałby
w izbie przyjęć dla odmiany nie jako lekarz, a jako pacjent.
Zaskoczyło mnie, jak opanowane i zimne były oczy Willa.
Gdyby nie to, że odcień błękitu jego tęczówek był z natury
odrobinę cieplejszy niż oczu Vincenta, mogłabym teraz
pomylić ich mrożące krew w żyłach spojrzenia.
Rozchylałam w zdumieniu usta, gdy Will nachylił się nad
moim monitorem i powiedział cicho:
– Powiedz tylko słowo.
Dyskretnie przełknęłam ślinę, a zaraz potem zaczęłam
kręcić głową. Will nie przestawał wpatrywać się we mnie
intensywnie, więc powiedziałam:
– Nic nie rób, Will.
Upewniał się jeszcze przez chwilę, czy aby na pewno to jest
moja ostateczna decyzja, po czym się wyprostował i wycofał
w stronę drzwi.
– Będę czekał na zewnątrz.
Nie potrafiłam się skupić, bo cały czas w głowie widziałam
twarz swojego ulubionego brata, jak czai się na doktora
Jestem Uprzedzony. Moja wizja nie uwzględniała dokładnie
tego, co Will miałby mu zrobić, bo tak daleko moja
wyobraźnia nie sięgała, nie w przypadku tego konkretnego
brata. No ale jak to z każdym z braci Monet bywało – to nie
byłoby nic dobrego.
Gdy skończyłam, z ulgą dołączyłam do Willa, który siedział
grzecznie w poczekalni. Wstał, objął mnie ramieniem i razem
poszliśmy na parking. W aucie ziewałam i tarłam powieki,
a mój brat wyłapywał to kątem oka i zaciskał usta.
– Jeśli chcesz, możemy jechać do domu i tam zamówić coś
na wynos.
– Chciałeś pogadać – przypomniałam mu.
– Pogadamy w domu. Zaraz mi tu zaśniesz.
– Nie zasnę, zamówię kawę – odparłam, wyciągając się na
tyle, na ile starczyło mi miejsca w aucie. – W domu, przy
chłopakach, nie będzie jak pogadać.
Możliwe, że w duchu potrzebowałam chwili sam na sam
z Willem.
Zamyślił się, jakby rozważał, by zignorować moją wolę
i zaciągnąć mnie z powrotem do apartamentu siłą, ale
ostatecznie skinął głową.
– Chciałbym porozmawiać z tym lekarzem – oznajmił.
Serce zabiło mi mocniej.
– Nie, Will – jęknęłam. – To tylko gbur, jakich wielu. Nie
ma sensu, byś się wtrącał.
– Sprawdziłem go. Zdaje się, że ma jakieś znikome
informacje na temat Organizacji i jest mocno uprzedzony do
jej członków – powiedział szorstko. – To oznacza, że
wykorzystuje swoją pozycję, aby uprzykrzyć ci pracę z uwagi
na twoją rodzinę.
– Sprawdziłeś go? Serio? – Przewróciłam oczami.
– A to z kolei oznacza – kontynuował dosadnie Will – że
twoja rodzina powinna nauczyć go właściwego traktowania
swojej podopiecznej.
– Nie, nie, nie – zaprotestowałam szybko. – Pokręciłeś to.
Moja rodzina musi się nauczyć, żeby nie wtryniać się w moje
relacje z innymi.
Will zerknął na mnie kątem oka, znacząco, zrozumiawszy
tę podwójną aluzję, która wyszła mi przypadkowo, acz
bezbłędnie.
Zabrał mnie do włoskiej restauracji na Brooklynie.
Epicentrum mojego życia w Nowym Jorku był zdecydowanie
Manhattan, dlatego była to dla mnie miła odmiana. Nie
znałam miejsca, w którym zrobił nam rezerwację,
i ucieszyłam się, gdy okazało się bardzo mało formalne.
Wszyscy siedzieli tu w T-shirtach i casualowych koszulach,
dlatego jako styrana po pracy praktykantka w całodniowym
makijażu, nie czułam się nieswojo.
W naszych dłoniach natychmiast wylądowały karty dań
i win, kelner przyniósł nam też wodę. Skupiona na wybieraniu
makaronu, drgnęłam, gdy do naszego stolika zbliżył się niski
mężczyzna w opiętej, ciemnej koszuli. Wszystko miał zresztą
ciemne: skromnego wąsa pod nosem, grube brwi i włosy na
głowie.
– Pan Monet, witamy, witamy – przemówił. Jego donośny
głos potęgował wyraźny włoski akcent. – Miło, że pan do nas
zajrzał. – Zerknął na mnie, jakimś cudem chyba mnie
rozpoznał, bo dosłownie się przede mną ukłonił. – Panno
Monet, to zaszczyt panią tu gościć.
Uśmiechnęłam się miło, speszona tak przesadną kurtuazją.
Natomiast Will był z niej wyraźnie zadowolony.
– Dziękuję, Renzo.
– Napijecie się wina? Przyniosę wam swoje najlepsze.
I zamawiajcie, co chcecie, na koszt restauracji.
– Nie trzeba, Renzo – odpowiedział mu kulturalnie Will.
– Ależ proszę, panie Monet, ja zapraszam, to będzie dla
mnie przyjemność.
I odszedł, a ja odprowadziłam go zaintrygowanym
spojrzeniem, po czym wbiłam je w Willa.
– O co chodzi? Czy to znowu jakaś nasza restauracja? –
zgadywałam.
Mój brat zaśmiał się serdecznie.
– Tym razem nie do końca. – Wskazał głową na Renza,
który odszedł już za bar i tam przekazywał obsłudze jakieś
polecenia. – To właściciel…
– Domyśliłam się…
– Pamiętasz, jak Shane uczył się włoskiego przed
wyjazdem na studia do Bolonii?
Skinęłam głową. Chodził wtedy po całym domu,
wymachiwał wiecznie złączonymi opuszkami wszystkich
palców prawej dłoni i z przesadnym akcentem wypowiadał
losowe słowa po włosku takie jak „pizza”, „cannelloni” czy
„frutti di mare”.
To był trudny okres.
– Żona tego mężczyzny to nauczycielka, u której pobierał
prywatne lekcje. Shane bardzo ją polubił. Któregoś dnia
dowiedział się, że jej mąż, Renzo, został zwolniony. Pracował
na kuchni dla jakiegoś cwaniaka. Marzył o otwarciu własnej
restauracji, ale przez problemy finansowe jego plany się
oddaliły.
– I Shane im pomógł? – ucieszyłam się.
– Poszedł do Vincenta i poprosił, by zainwestował
w pomysł Renza.
– Jak cudownie, że Vince się zgodził.
– Nie było łatwo, jak to z Vincentem, ale ostatecznie Renzo
zasłużył na pomoc, oddał pieniądze z nawiązką i nawet teraz
potrafi okazać wdzięczność.
Jakby na potwierdzenie tych słów Renzo pojawił się
z powrotem przy naszym stoliku, tym razem z elegancką
butelką czerwonego wina w dłoniach. Niemalże z czcią podał
ją Willowi, który zerknął na etykietę, z uznaniem pokiwał
głową, a następnie pełnymi wprawy, profesjonalnymi
ruchami otworzył butelkę. Obserwowałam, jak Will najpierw
powoli próbuje wina, potem je akceptuje i dostaje go do
kieliszka więcej. Ten krótki rytuał bardzo mnie bawił, bo jako
studentce wciąż zdarzało mi się, że piłam wino na plaży,
przed imprezą, prosto z butelki. Zderzenie tych dwóch
światów w moim życiu było doprawdy elektryzujące.
– Dawno nie byliśmy razem na kolacji – zauważył Will, gdy
Renzo napełnił mój kieliszek i odszedł.
– Rzeczywiście. – Zastanowiłam się, upijając łyk. –
Widzisz? Dopiero gdy w twoich oczach nabroiłam,
odwiedziłeś mnie, żeby mnie upomnieć. Jesteś bardziej
podobny do Vince’a, niż nam wszystkim się wydaje.
Will zmarszczył brwi.
– Czy to jest to, co robisz? Spotykasz się z Adrienem, by
zwrócić na siebie uwagę?
– Nie, jeju… – westchnęłam. – To był tylko żart.
– Szukam wytłumaczenia, Hailie.
– Ono jest bardzo proste i sterczy tuż przed twoim nosem,
Will.
Mierzyliśmy się spojrzeniami – jego wzrok jednak nie był
oskarżycielski, jak podczas naszej ostatniej konfrontacji
w obecności reszty braci w salonie. Starał się mnie
rozszyfrować jak zagadkę, ale zarazem wiedziałam, jak
bardzo mu zależy na moim samopoczuciu, i to ta jego szczera,
niewymuszona troska tak mnie zawsze kupowała.
Na chwilę zajęliśmy się kosztowaniem naszych
makaronów. Zamówiłam sobie taki z zielonym pesto
i pistacjami, podczas gdy Will poszedł w coś bardziej
pomidorowo-mięsnego.
– Harrison nie jest zły, że tak nagle opuściłeś Miami? –
zagadnęłam.
– Wie i akceptuje, że mam w swoim życiu pewną jedną,
najważniejszą kobietę…
Will zawsze wiedział, jak mnie rozbroić.
– I właśnie dlatego pozostali bracia nie mają z tobą szans!
– zaśmiałam się radośnie.
– Dobrze to słyszeć, że po tylu latach moja pozycja jest
niezagrożona.
– Jest nie do ruszenia, choć czasem mnie denerwujesz.
Will uśmiechnął się smutno, a odbijający się w jego
tęczówkach płomień świeczki ustawionej na naszym stoliku
nadał mu melancholijny wygląd.
– Wiem, że to czas, by pozwolić ci podejmować własne
decyzje, wiem to doskonale, Hailie – powiedział cicho. –
Tylko dlaczego ze wszystkich mężczyzn na tym świecie padło
akurat na Adriena Santana?
Pocierałam palcami nóżkę kieliszka, zapatrzona
w czerwień wina, zastanawiając się, jaką odpowiedź mogę dać
Willowi. Obawiałam się, że dobra odpowiedź na jego pytanie
nie istnieje, więc spojrzałam na niego i wreszcie tylko
wzruszyłam ramionami.
– Nie potrafię ci tego wyjaśnić – wyznałam szczerze. – Nie
robię tego na złość.
– Wiem, malutka – westchnął.
Uśmiechnęłam się na to pamiętne zdrobnienie. Było takie
willowe, tak bardzo kojarzyło mi się z nim i jego troską…
– Pamiętasz tę kolację, na którą przyprowadziłaś Leonarda
Hardy’ego? – zapytał znienacka.
– Bardzo dobrze ją pamiętam – wyszeptałam i napiłam się
wina, bo w ustach poczułam gorzki posmak żalu.
– Wiem, że pozwoliłem sobie wtedy na zbyt dużo, i było ci
przykro, że cię nie wsparłem przed Vincentem i resztą.
Nie zaprzeczyłam.
– Obiecałem sobie, że podczas następnej takiej kolacji,
zrobię wszystko, by ci ją ułatwić. – Will odetchnął. – Teraz ja
po prostu nie wiem, jak dotrzymać słowa…
– Nie musisz od razu uwielbiać Adriena, nie zamierzam cię
do tego zmuszać – powiedziałam szybko. – Jeśli potrzebujesz
czasu, to w porządku. Tylko… spróbuj go chociaż tolerować.
Will popatrzył na mnie ponuro.
– To będzie jeden z trudniejszych wieczorów w moim
życiu.
– Jeśli go przetrwamy, jeszcze w tym miesiącu odwiedzę
cię w Miami i będę twoją najsłodszą siostrą.
– Moja ulubiona wersja Hailie – zaśmiał się, a ja
pokazałam zęby w szerokim uśmiechu. – Jest o co walczyć.
Pod koniec właściciel przyniósł nam do stolika po porcji
tiramisu, podanego w połówce kawiarki. Choć
podziękowaliśmy za deser, wymawiając się pełnymi
żołądkami, Renzo prawie ubłagał nas, byśmy chociaż
spróbowali. Ostatecznie było warto, choć deser był dla mnie
gwoździem do trumny, bo przejedzona i doprawiona winem,
zrobiłam się senna.
– Hailie, jeszcze jedna rzecz, dobrze? – mruknął mi do
ucha Will, kiedy wstawaliśmy od stolika.
Pokiwałam głową, walcząc z ziewnięciem. Panujący
w knajpie półmrok też nie pomagał na moje klejące się
powieki.
– Jeśli Adrien Santan kiedykolwiek zrobi coś, co cię
skrzywdzi, powiesz mi o tym, okej? Chcę wiedzieć, jeżeli
będzie ci źle.
Zamrugałam, a wtedy zorientowałam się, że Will wpatruje
się we mnie z powagą, więc pokiwałam głową.
– Wszystko ci powiem, obiecuję.
Wróciliśmy do domu spacerem przez most Brookliński. Pod
ciemnym niebem ściana oświetlonych wieżowców
Manhattanu robiła wrażenie, a my zbliżaliśmy się do niej
powolnym krokiem, podziwiając ten widok. Trzymałam Willa
pod rękę, myśląc o tym, że ostatnio zapomniałam, jak wiele
wsparcia mój ulubiony brat potrafi mi dać.
I poczułam determinację, by rozwikłać konflikt między nim
a Adrienem.
===Lx4tFCMVIBdkV2ZQZFJlDzkPPww0VTAFNQA2AGVQNlA2ADACNwBlVw==
54
SZATAŃSKA PIECZEŃ
WYKWINTNIŚ
COTYGODNIOWE
WYJŚCIE DO BARU
Znieruchomiałam.
Kątem oka zerknęłam kontrolnie na braci. Nigdy nie
wiadomo, jakiej reakcji można się po nich spodziewać. Dylan
obok mnie poruszył się, ale nie zerwał, by zwyzywać
nieznajomego. Tony łypał na niego spode łba, a Shane rzucił
krótkie spojrzenie Santanowi, zanim sam zaczął świdrować
morderczo stojącego chłopaka.
Sama z zaciekawieniem zatrzymałam się na Adrienie. Nie
spuszczał wzroku z nowo przybyłego, dopóki nie wyczuł
próby nawiązania kontaktu z mojej strony, więc go
odwzajemnił. Wyglądał na uprzejmie zainteresowanego.
– Ja… – wymamrotałam i zamilkłam na chwilę, żeby zebrać
myśli. Powodem mojego zawahania nie było
niezdecydowanie. Jasne dla mnie było, że przecież ten
chłopak, mimo że w pewnym sensie słodki, to na poznanie
mojego numeru nie ma co liczyć. Tak bardzo się dziwiłam, że
w ogóle miał odwagę, by podejść do jedynej kobiety siedzącej
w gronie czterech mężczyzn.
Dylan ze swoją muskulaturą wyglądał jak zawodowy
kulturysta, Tony z tatuażami jak bandzior. Adrien
w garniturze i z surową miną jak diabeł, Shane z bojowym
spojrzeniem jak jego adwokat.
Czy ten chłopak nie ma oczu? Dlaczego spojrzał w moją
stronę, zobaczył moje towarzystwo i nadal stwierdził, że to
dobry pomysł, żeby przy nich do mnie podejść i zagadać?
Samobójca.
– Bardzo mi miło i dziękuję za komplement. Niestety… –
Skrzywiłam się nieśmiało. – Nie ma sensu, żebym podawała
ci swój numer telefonu.
– Och, okej. – Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem.
Chyba speszył się trochę, ale próbował udawać, że wszystko
jest w najlepszym porządku. – Masz chłopaka, tak?
Zerknął na Dylana, ale szybko przeniósł spojrzenie
z powrotem na mnie. Nie zamierzałam mu teraz tłumaczyć,
że trzej na czterech mężczyzn przy tym stole to moi bracia,
a ten jeden pozostały to w sumie na ten moment trudno
stwierdzić.
Dlatego przygryzłam głupio wargę i wzruszyłam
ramionami.
Mijała już jakaś minuta, odkąd chłopak podszedł, i żaden
z moich braci jeszcze nie rzucił mu się do gardła, dziwne.
– No w każdym razie sorry, że przeszkodziłem – mruknął,
machnął dziwacznie ręką i ostatni raz zerknął na Dylana, tym
razem chwilę dłużej, a potem jeszcze przelotnie na Tony’ego,
i odszedł.
Zażenowana nie odwracałam się do braci i Adriena.
Patrzyłam gdzieś w stronę baru na poustawiane za plecami
barmanów kolorowe alkohole. Napiłam się swojego napoju,
błagając wszechświat w myślach, by ten maleńki incydent nie
był teraz wałkowany w nieskończoność przez chłopców.
Cóż, bez echa przejść nie mógł.
– Niezbyt się przejąłeś, co?
Słysząc tę pełną wyrzutu uwagę Dylana, rozmyśliłam się
w sprawie uciekania wzrokiem. Płynnie przeniosłam
spojrzenie na swojego brata, wręcz je w niego wwierciłam.
Dylan na pewno to czuł, ale nie widział, bo on z kolei oczy
wbijał w Adriena.
– Czym miałem się przejąć, Dylanie?
Dłoń Dylana wystrzeliła gdzieś w powietrze.
– Tym, że jakiś gościu się do niej przyczepił?
Przez chwilę uwierzyłam, że Dylan zmądrzał i przestał
robić aferę z takich błahostek, dumna byłam, że nawet nie
rzucił chamskiej uwagi w stronę chłopaka. Teraz jednak
nadrabiał swoim atakiem w stronę Adriena.
– Dylan – westchnęłam.
– Poprosił ją o numer telefonu – odparł cierpliwie Santan.
– Nie masz problemu z tym, że ktoś podrywa dziewczynę,
na której rzekomo tak bardzo ci zależy?
– Zamknij się, Dylan – burknęłam z niechęcią, trącając go
w bok.
– Podszedł, powiedział jej komplement, a przy tym był
uprzejmy i nienachalny – wyjaśnił Adrien. – Hailie
natomiast… – tu spojrzał na mnie tak przenikliwie, że zaschło
mi w ustach – …bardzo ładnie odmówiła.
Bracia Monet patrzyli na niego, mrużąc lekko oczy.
– Niesamowite – zawołałam piskliwie, głośniej, niż
planowałam. – A więc można załatwiać takie sprawy
w sposób cywilizowany! Co za odkrycie.
– Typ chciał ci odbić kobietę, którą się rzekomo
interesujesz, a ty masz to gdzieś – prychnął Dylan
z rosnącym oburzeniem.
– Kobieta, którą się interesuję, jest tak atrakcyjna, że
jestem świadomy, iż zwraca uwagę wielu innych mężczyzn –
wytłumaczył mu Adrien ciągle tym samym, spokojnym
głosem, a jego ciemne oczy wpatrzone we mnie przyprawiały
mnie o gęsią skórkę. – Ufam, że sama potrafi ich spławiać.
– Co, jeśli byłby natrętny? – Brwi Dylana się nastroszyły,
a jego ręka prawie przewróciła kufel, tak ekspresyjnie
przeżywał tę odpowiedź.
Spojrzenie Adriena się wyostrzyło.
– Ten nie był.
Coś w jego sztywnym głosie zadźwięczało, coś grobowego
i niepokojącego, co zmotywowało mnie do odwrócenia
spojrzenia.
Znowu obserwowałam bar. Jeden z barmanów przyrządzał
właśnie skomplikowanego drinka, a coraz więcej osób
ustawiało się w kolejce do zamówienia. Bar z każdą chwilą
zapełniał się coraz bardziej – kiedy tu weszłam, było prawie
pusto. Taka to pewnie pora, że niektórzy dopiero kończą
pracę i wpadają tu, by rozluźnić się po długim dniu.
Zazdrościłam im, bo w moim przypadku nie było opcji, by
się zrelaksować. Nie w tak dobranym towarzystwie.
Przy barze stał też chłopak w błękitnej koszuli. Ten, który
przed chwileczką mnie zaczepił. Znalazłam go wzrokiem
przypadkiem i bardzo się zdziwiłam, że znowu patrzy
w stronę mojego stolika. Jednak to nie mnie wypatrywał.
Z zawahaniem, w pytający sposób uniósł kciuk w górę,
trochę też przygryzając wargę. Powiodłam spojrzeniem po
swojej ekipie, żeby wyłapać osobę, z którą nawiązywał
właśnie kontakt. Wszystko trwało w ułamki sekund. Dylan
właśnie odpowiadał Adrienowi kolejnym już prychnięciem,
Shane zaglądał do swojego kufla z piwem. To Tony ledwo
zauważalnie skinął głową nieznajomemu, niedbale
odwracając od niego wzrok, jakby wcale właśnie nie
porozumiał się z nim na odległość.
Cudem to wypatrzyłam.
Zmarszczyłam brwi, gorączkowo analizując tę sytuację.
Nieznajomy zauważył moją reakcję i szybko się ulotnił. To
tylko potwierdziło moje przypuszczenia.
Wydałam z siebie zduszony okrzyk.
– Ustawiliście to!
Chłopcy spojrzeli na mnie zaskoczeni.
– Hm? – mruknął Tony.
– Co ty tam znowu sobie wymyśliłaś, dziewczynko? –
westchnął Dylan, ale widziałam, że jest lekko spięty.
– Ten chłopak, który poprosił mnie o numer –
wycedziłam, bombardując braci spojrzeniem spode łba. –
Kazaliście mu to zrobić.
– Po co mielibyśmy kazać jakiemuś typkowi podrywać
własną siostrę? – Shane przewrócił oczami.
– Żeby przetestować moją reakcję – odparł Adrien.
Uśmiechał się do mnie z lekkim politowaniem, które jednak
skierowane było wyraźnie do moich braci.
– Wy jesteście nienormalni – warknęłam.
– Udowodniliśmy, że twój wybranek ma uśpiony instynkt
obronny – oznajmił Dylan, stukając się palcem wskazującym
w skroń.
– Rozleniwił się – mruknął Tony.
– Taki efekt, jeśli chodzi się wszędzie z ochroniarzem –
dorzucił Shane.
Adrien znosił te zarzuty z najświętszym spokojem.
– Racja, my, członkowie Organizacji, zupełnie nie
potrafimy rozpoznać prawdziwego zagrożenia – przyznał
z czającą się w głosie kpiną. – Jak dobrze, że istnieją bracia
Monet, którzy zawsze na wszelki wypadek są gotowi
zastosować przemoc.
– Mnie także akurat się to podoba, że nie reaguje
automatycznie agresją na przypadkowych i nieszkodliwych
ludzi, ale co ja się tam znam – szepnęłam pod nosem.
– Jego pamiętna bójka z kelnerem sugeruje co innego –
parsknął Dylan.
Tony z zadowoleniem pokiwał głową na to wspomnienie.
– Jakie to było dobre – przyznał.
– Gdzie się podział tamten Adrien? – zapytał z żalem
Shane.
Mina Santana zmieniła się ze spokojnej z cieniem drwiny
w – po raz pierwszy, odkąd pojawiłam się w barze – pełną
niedowierzania.
– Jaka bójka z kelnerem? – zapytałam ostrożnie.
– Adrien rzucił się na kelnera na jednym z bankietów –
zdradził mi Shane. – Podobno prawie wydłubał mu oko.
Drgnęłam.
– Miałem wtedy piętnaście lat – zaznaczył od razu Adrien,
teraz widocznie niezadowolony, że bracia poruszyli ten
temat. Poprawił krawat. – A sytuacja z okiem to plotka.
– To był najnudniejszy bankiet w historii nudnych
bankietów – oznajmił Dylan. Bliźniacy unieśli kufle w tym
samym czasie, kiwając zgodnie głowami. – Dopóki Adrien
Santan nie dostarczył nam wszystkim rozrywki.
– Kelnerem był nastolatek, który dorabiał sobie na takich
eventach – wyjaśnił mężczyzna, wzdychając. Niechętnie brał
się za tę opowieść, ale wiedział, że zainteresowałam się nią na
tyle, że teraz powinien ją przytoczyć. A gdyby on sam tego nie
zrobił, bracia Monet by go wyręczyli.
Czego nie chciał.
– Rzeczywiście, z moich ust padło niepotrzebnie kilka
słów, które sprowokowały kelnera do odpowiedzi. Ta z kolei
nie spodobała się mnie i wynikło z tego nieporozumienie.
Shane zachichotał i nachylił się ku mnie lekko ponad
stołem.
– Tak nim rzucił, że typ poleciał na stół.
– Z galaretkami – dodał Dylan.
– Kurwa, jak one się trzęsły… – przypomniał sobie Tony,
kryjąc twarz w dłoniach. – Nagle wszystkie naraz.
– Tarzaliśmy się ze śmiechu – parsknął Dylan.
Podczas gdy moi bracia kiwali do siebie głowami
z rozbawieniem, próbując pohamować drżące ramiona przed
kolejnym atakiem głupawki, ja zerknęłam na Adriena.
Zachowywał powagę.
– Nie jestem z tego dumny, jak i z wielu innych swoich
zachowań z przeszłości – powiedział znacząco.
Z delikatnym, łagodnym uśmiechem skinęłam głową.
Znałam swoich braci i doskonale zdawałam sobie sprawę, że
celowo prowadzą tę rozmowę tak, żeby przedstawić Adriena
w jak najgorszym świetle. Na szczęście on potrafił zachować
zimną krew.
– Doceniam, że przyznajesz się do błędu – powiedziałam.
Dylan uśmiechnął się do Adriena wrednie.
– Ostatecznie kelner dostał od twojego ojca ładną sumkę
w ramach zadośćuczynienia, co?
– Podobno wybudował za to dwa domy – oznajmił Shane.
– Co prawda w Ohio – dodał Tony.
– Ale zawsze coś – dokończył Shane.
– Domy to kolejna plotka, zadośćuczynienie wynosiło
grosze – odpowiedział cierpko Adrien. – Jednak prawdą jest,
że je otrzymał, jako że wina bez wątpienia leżała po mojej
stronie.
Patrzył ciągle na mnie, jakby to mnie wszystko tłumaczył,
bo zależało mu najbardziej na tym, bym to ja go dobrze
zrozumiała.
Moi bracia przecież i tak słyszą i widzą to, co sami chcą.
Pojawiło się jeszcze kilka okazji, kiedy to święta trójca
próbowała sprowokować Adriena, ale on trzymał się za
dobrze. Chyba wiedział, że imponuje mi jego opanowanie, i to
motywowało go do tego, by je zachować. A Dylan nie zwalniał.
Jeśli zastanawiałam się na początku, jakim cudem oni tutaj
tak spokojnie razem siedzą, to już teraz przestałam. To był
tylko kolejny podstęp ze strony moich braci.
Choć, to musiałam przyznać, była to jedna
z kulturalniejszych zasadzek w ich wykonaniu. Przestrzegali
zasady nietykalności, nie byli też opryskliwi. Może przesadnie
drwiący, ale w tej kategorii Adrien też nie pozostawał im
dłużny.
Niestety, temu posiedzeniu nadal daleko było do
relaksującego i z chwili na chwilę wycieńczało mnie coraz
bardziej. Miałam dziś aktywny dzień, więc teraz
potrzebowałam szybkiego prysznica i wygodnego łóżka, a nie
zadania polegającego na przejściu przez pole minowe,
zaprojektowane przez braci Monet.
– Wystarczy już – odezwałam się wreszcie, gdy Dylan
zadał Adrienowi jakieś kolejne absurdalne pytanie. –
Zbierajmy się.
– Jeszcze chwila.
– Mówiłeś to samo chwilę temu – jęknęłam i wstałam. –
Jestem zmęczona, wrócę sama.
– Nie wrócisz sama – zaoponował Dylan, i to w taki
prześmiewczy sposób, jakbym wpadła na jakiś wyjątkowo
idiotyczny pomysł.
– Ciemno jest – zauważył Tony.
– Apartament jest trzy przecznice stąd, a ze mną jest
Danilo – przypomniałam mu przez zaciśnięte zęby.
– No ale jaki to problem, żebyśmy wrócili razem? I tak
idziemy w to samo miejsce – powiedział Shane i zamachał
kuflem z resztką piwa. – Dokończymy to i zaraz się zbieramy,
wyluzuj.
Tak, bliźniacy nadal pomieszkiwali w apartamencie
Vince’a. Spodobało im się przesiadywanie w Nowym Jorku,
poza tym chyba nadal pilnowali, żeby przypadkiem nie
zadomowił się u mnie Adrien. Za to Dylan wrócił do Martiny
zaraz po kolacji w Rezydencji. Uznał, że skoro bliźniacy mają
na mnie oko, to on jednak nie musi się aż tak angażować.
Martina także przysięgała, że zrobiła mu ochrzan na temat
szanowania mojej swobody, za co byłam jej wdzięczna.
– W takim razie przyniosę sobie jeszcze wody –
westchnęłam zrezygnowana.
Wyślizgnęłam się zza stolika i podeszłam do baru, zanim
ktoś znowu zechciał mnie wyręczyć. Potrzebowałam na
chwilę wydostać się z tej mgły testosteronu, która nad nim
wisiała i powoli mnie podduszała. Akurat się przerzedziło. To
znaczy przy samej ladzie, bo ogólnie pomieszczenie
zapełniało się ludźmi. Chyba wszystkie stoliki były już
pozajmowane. Spore przestrzenie w lokalu sugerowały, że
w niedalekiej przyszłości ludzie mogą zacząć tu tańczyć.
Oparłam się o blat i obserwowałam, jak barman kończy
właśnie przygotowywać gin z tonikiem dla jakiejś
dziewczyny. Drink podany był w ładnej, pękatej szklance na
nóżce i prawie bym go przewróciła, gdybym w porę nie
przytrzymała się stołka barowego, gdy ktoś mnie popchnął.
– Hej! – zawołałam ze złością, odwracając się.
Jakiś podpity facet stracił równowagę.
– Sorry! – Uniósł dłonie, jednak, gdy mnie zobaczył, wyraz
jego nietrzeźwych oczu się zmienił. Nadal zachodziły mgłą,
ale też rozbłysły i skrzywiłam się, gdy poczułam jego palce na
ramionach. Pomacał mnie jak eksponat w muzeum.
Szarpnięciem wyswobodziłam się od jego dotyku
i posłałam mu poirytowane spojrzenie akurat w momencie,
gdy zza pleców złapał go i unieruchomił Danilo.
– Co jest? – zdziwił się facet. Bełkotał trochę, tłustawe
włosy miał lekko roztrzepane, a koszulkę wyciągniętą, jakby
już dziś wcześniej zdążył się z kimś zetrzeć. – Spokojnie, co?
Danilo nie znał litości. Trzymał obcego tak, że ten nawet
nie mógł poruszyć ramionami. Były zdecydowanie chudsze
niż ręce mojego ochroniarza. A na pewno próżno porównywać
je z wielkim bicepsem Dylana, który w następnym momencie
stał już obok.
– O co chodzi?! – zapytał swoim doniosłym i żądnym
natychmiastowych wyjaśnień głosem, którego zawsze
używał, gdy wtrącał się w podobne aferki.
– Dotykał panią Monet – odparł Danilo.
– Dotknął cię? – syknął do mnie brat.
Oho, już powoli się uruchamiał.
– Tylko w ramię – wyjaśniłam lekceważąco. – Wpadł na
mnie, jest pijany.
– No właśnie, wpadłem i niechcący dotknąłem…
– Zostawcie go – westchnęłam, pewna, że nie trzeba robić
dramatu z tego małego wypadku. Dylan nawet dał się
przekonać i Danilo powoli rozluźnił swój uścisk. Nieznajomy
nie popisał się inteligencją, bo ledwo poczuł swobodę,
a z głupim uśmieszkiem mruknął:
– Szkoda, że nie udało się złapać za tyłek, bo ma niezły, he,
he…
Zdążył popatrzeć na mój tył poniżej pasa, to pewne, ale
raczej nie nasycił się tym widokiem. Ledwo skończył się
śmiać, a Adrien zrobił krok do przodu.
Wyprzedził nawet Dylana, całego napiętego w gotowości.
Santan wyrósł znikąd. Musiał tu podejść zaraz za moim
bratem. Wzrok miał skupiony i chłodny. Najpierw podwinął
rękawy swojej ciemnej koszuli, potem złapał za przód
wymiętej już koszulki chłopaka. Napiął mięśnie i prawie
wyrwał go z rąk Danilo.
Mój ochroniarz nie oponował, choć zanim pozwolił odebrać
sobie ofiarę, sprawdził kontrolnie z Dylanem, by upewnić się,
że to będzie dobry ruch. Nawet nie ze mną, choć to dla mnie
pracował. Prawdopodobnie sprawdzał, czy Dylan się nie
obrazi, jeśli odbierze mu przyjemność rozprawienia się
z nieznajomym.
Mój wredny brat zawahał się, jakby rzeczywiście sam
pragnął sprać tego głąba i trochę mu było przykro, że taka
okazja przejdzie mu koło nosa. Ostatecznie jednak,
obrzuciwszy Adriena spojrzeniem, uznał, że może zrobić mu
ten mały prezent. Chyba spodobała mu się jego postawa
zimnego, bezlitosnego i… cóż, wściekłego członka
Organizacji. Dlatego właśnie powstrzymał się przed
wkroczeniem do akcji i z przyzwoleniem skinął Danilo głową.
Ochroniarz cofnął od faceta ręce i przesunął się trochę
bliżej mnie, żeby w razie czego skuteczniej mnie chronić.
Ludzie dookoła zaczynali interesować się tym, co się dzieje.
Niektórzy już wcześniej zerkali z ciekawością na moją
zniesmaczoną minę. Również fakt, że w mojej obronie stanął
ktoś, kto wyglądał jak zatrudniony na pełen etat ochroniarz,
nie pozostał niezauważony. Niektórzy teraz pewnie
zastanawiali się, czy jestem jakąś celebrytką lub może córką
prezydenta.
Teraz jeszcze więcej osób zwróciło na nas uwagę, bo Adrien
rąbnął mężczyzną o bar. Kilka czekających w kolejce osób
musiało odskoczyć na boki. Bar był wyższy od typowego
stołu, ale Adrien nie potrzebował wygodnie rozkładać na nim
swojej ofiary. Wystarczyło mu, że ustawił ją sobie tak, by na
lepkim od rozlanego alkoholu blacie umieścić jej głowę.
Reszta tułowia chłopaka zwisła bezwładnie ku dołowi. Jedną
stopą podtrzymywał się ziemi, drugą machał, bo nie mógł jej
wyprostować. Trącił stołek, ale zwojował tym tylko tyle, że
ten się przewrócił. Ręce też odmówiły mu posłuszeństwa –
w obecnej pozycji nie potrafił zrobić z nich pożytku.
Świadkowie tego incydentu z barmanami włącznie
zapatrzyli się na scenę wytrzeszczonymi oczami. Niektórzy
mieli też rozchylone usta. Nikt jednak nie rzucał się na
pomoc, a już zwłaszcza po następnych słowach Adriena.
– Nie będę dotykał kobiet bez ich pozwolenia ani traktował
ich przedmiotowo – wycedził wystarczająco ostro, by przebić
się przez muzykę i zostać perfekcyjnie usłyszanym przez
głównego zainteresowanego, a także znajdujących się
najbliżej osób. Szarpnął nim i dodał: – Powtórz.
Chłopak mrużył w męce oczy i nie popisał się uporem, bo
od razu zaczął coś chrypieć pod nosem. Nie wiem, niewiele
dosłyszałam. Adrien chyba też nie, bo pokręcił głową
i z surową miną znowu nim szarpnął.
– Głośniej – polecił mu chłodno, a jego sygnet błysnął
jakby ostrzegawczo, wyjątkowo dobrze widoczny na tle jasnej
koszulki pijanego faceta.
Ten tym razem faktycznie chrypiał trochę głośniej, jednak
jak dla mnie wciąż równie niezrozumiale. Adrien raczej nie
miał ochoty znęcać się nad nim do rana, dlatego gdy ten
jeszcze był w połowie wypowiadanego zdania, przeszedł do
kolejnej fazy swoich małych tortur.
Złapał stojącego tuż obok na ladzie świeżo przygotowanego
drinka i chlusnął nim mężczyźnie w twarz.
To była ta porządna szklanka ginu z tonikiem, na którą
zwróciłam uwagę wcześniej. Dziewczyna miała właśnie za nią
zapłacić, ale zamarła z kartą kredytową w dłoni na widok
spektaklu.
Kostki lodu odbiły się od wykrzywionej twarzy chłopaka.
Większość z nich spadła na ziemię, jedna najpierw ześlizgnęła
się po jego szyi, na co wyjątkowo mocno się zatelepał. Na jego
policzku wylądował gruby plaster cytryny.
Chłopak zakrztusił się, bo w momencie, kiedy próbował
powtórzyć słowa Adriena, dostał w twarz chlust alkoholu, ale
pokaszlał chwilę i chyba mu przeszło. Mrugał też powiekami
i mogę sobie tylko wyobrażać, jak bardzo szczypały go oczy.
Wzdrygnął się znowu, gdy Adrien odstawił pustą szklankę
z wyjątkowo głośnym stukotem tuż obok ucha zboczeńca.
– A teraz przeproś ją – polecił mu Adrien zimnym
i wyzutym z emocji głosem.
Stałam z boku i milczałam, nie wychylając się. Byłam na
wpół zasłonięta przez Danilo, na wpół przed Dylana. Obaj
oglądali przedstawienie, coraz mniej czekając na możliwość
wkroczenia do akcji i odegrania w niej własnej roli. Widzieli
doskonale, że Adrien fenomenalnie sobie radzi.
Niedaleko dostrzegłam też bliźniaków. Przyglądali się
poczynaniom Santana z założonymi rękami i skupieniem na
twarzach, trochę zbyt spokojni jak na to, czego przecież byli
świadkami. Sprawiali wrażenie, jakby oglądali, nie wiem, grę
w pokera. Angażującą, ale niebrutalną.
Facet, wystękując jakieś marne przeprosiny, spróbował
unieść się lekko i chyba przez chwilę szukał mnie wzrokiem,
próbując unieść przymrużone z wysiłkiem powieki, ale Adrien
pchnął jego głowę z powrotem na blat, a plaster cytryny,
który odkleił od jego policzka, wcisnął mu prosto w oko.
– Bez patrzenia – warknął. – Nie wolno ci na nią patrzeć,
zrozumiano?
Jego głos rzadko brzmiał tak lodowato, przynajmniej przy
mnie.
Bardzo przypominał Vincenta.
Skrzywiłam się na głośny, podchodzący niemal pod krzyk
odgłos, który wydobył się z ust mężczyzny.
Kiedy już miałam tego dość i szykowałam się, by wkroczyć
do akcji i ją zakończyć, Adrien sam uznał, że wystarczy.
Niedelikatnie wepchnął wyciśnięty już z soku plaster cytryny
do ust faceta, wytarł dłonie o jego koszulkę i go puścił.
W rezultacie pozbawione nagle podparcia bezwładne ciało od
razu spłynęło na podłogę.
Adrien nawet nie spojrzał za nim w dół. Rozejrzał się
zamiast tego po tłumie wokół, ale nie po to, by szukać
poklasku. Jak się okazało, szukał mnie. Wyprostowawszy
sobie przekrzywiony krawat, zbliżył się, a Danilo nawet zrobił
dla niego miejsce u mojego boku.
– Wszystko w porządku? – upewnił się, od razu
łagodniejąc.
Rękawy koszuli wciąż miał podwinięte, gdy delikatnie objął
mnie ramieniem. Drgnęłam pod jego dotykiem, ale nie
dlatego, że go nie chciałam. Po prostu widziałam, co przed
chwilą te ręce zrobiły, i mimo iż byłam świadkiem gorszych
rzeczy, to jednak potrzebowałam chwili, by się po tym
otrząsnąć. Przede wszystkim z szoku.
Dlatego też w odpowiedzi skinęłam tylko głową.
Dylan stanął nad leżącym mężczyzną, tak że but mojego
brata znajdował się teraz obok głowy nieznajomego.
Przyglądał mu się przez chwilę. Wiedziałam, że podejmuje
decyzję, czy dorzucić swoje trzy grosze, czy może jednak facet
dostał już za swoje i można mu odpuścić.
Bliźniacy też wyszli przed szereg. Niczym najpoważniejszy
skład jury w milczeniu i na szybko oceniali robotę Adriena, ale
nie mieli zastrzeżeń.
Przełknęłam ślinę, by upomnieć Dylana, by też nic już
z tym człowiekiem nie robił i byśmy najlepiej wyszli stąd jak
najszybciej. Na szczęście on sam, zanim się odezwałam,
doszedł do takiego wniosku.
Opuściliśmy bar wszyscy razem – moi bracia, ochroniarze
oraz ja, wciąż obejmowana przez Adriena.
I Dylan to przemilczał.
A szedł tuż za nami.
– Vincent dorwał manhattański apartament z genialną
lokalizacją – odezwał się Adrien, rozglądając się po okolicy
z nutą szczerej zazdrości.
To była pierwsza normalna rzecz, jaką powiedział, po
incydencie w barze. Oczywiście zaraz po tym, jak zapytał, czy
wszystko u mnie w porządku.
– Nie możesz sobie kupić podobnego, skoro ci zależy? –
zapytałam, unosząc brwi. Nie byłam pewna, czy ochłonęłam
na tyle, by rozmawiać teraz o rzeczach tak przyziemnych jak
stan rynku mieszkań w centrum Manhattanu.
– Nie tak łatwo o dobry apartament w Nowym Jorku –
odparł. Zadzierał teraz głowę, oglądając drapacz chmur,
który mijaliśmy. – Te najlepsze są już zajęte. Mógłbym
ewentualnie zmusić jakiegoś właściciela do sprzedania mi
swojego. Może któregoś z twoich sąsiadów?
– Nie znam zbyt wielu sąsiadów. Jest jedna pani, bardzo
miła.
– Tym łatwiejsza do zastraszenia.
– Adrien – mruknęłam ostrzegawczo.
– Tylko żartuję.
Zmrużyłam powieki i wwierciłam w niego wzrok.
– Z tym facetem w barze też tylko żartowałeś?
Odpowiedział mi przeciągłym spojrzeniem, takim bez krzty
wyrzutów sumienia.
– Zasłużył.
– Zachował się jak świnia, ja wiem, ale twoja reakcja…
– …była łagodna – dokończył dobitnie.
Spięłam się, pełna protestu, co obejmujący mnie ciągle
Adrien na pewno wyczuł.
– Prawie złamałeś mu kręgosłup.
Zatrzymał się nagle i wymusił to też na mnie.
– Hailie – powiedział poważnie, nie przestając patrzeć mi
w oczy nawet przez moment. – Co najwyżej trysnąłem mu
sokiem z cytryny w oko.
– To… – zawahałam się, ale uniosłam palec i dokończyłam:
– …musiało być nieprzyjemne.
Uśmiechnął się lekko, mrocznie i cierpko.
– Ja mam nadzieję.
Westchnęłam. Wskazałam wcześniej różnice między
Adrienem a moimi braćmi. Tutaj zaś mieliśmy jawny przykład
podobieństwa. Może i nie zawsze reagował porywczo, ale gdy
już to robił, potrafił uparcie bronić swoich pobudek.
Tak naprawdę w tej konkretnej sytuacji nie miałam mu
tego bardzo za złe. Jego reakcja mogła być zaskakująca, ale
w gruncie rzeczy nie zrobił nic, czemu byłabym prawdziwie
przeciwna, więc przestałam ciągnąć temat. Nie opuściłam też
jego boku, przy którym mimo wszystko czułam się
bezpiecznie, dopóki nie odezwał się Dylan.
– Odprowadzę was – zadeklarował po kilku minutach, gdy
docieraliśmy powoli do skrzyżowania, na którym miał się
z nami rozdzielić.
– Martina na ciebie czeka – przypomniałam mu.
Dylan to uparciuch i z jakiegoś powodu bardzo mu zależało
na tym, żeby zajść z nami do apartamentu Vincenta i dopiero
potem wrócić do siebie. Prawdopodobnie zachowywał się tak
ze względu na Adriena.
Cóż, mnie też zależało na jego bezpieczeństwie i komforcie,
dlatego wymsknęłam się spod ramienia Adriena i podeszłam
do idącego nieopodal, pogrążonego w świecie własnych
rozmyślań brata. Przylgnęłam do jego ramienia, a on zerknął
na mnie i uśmiechnął się lekko.
– Co tam, dziewczynko? – mruknął i tym razem zostałam
przez niego objęta.
Szliśmy całą ekipą, rozproszeni po manhattańskim
chodniku. Był późny wieczór, ale Nowy Jork, rzecz jasna nie
spał – na ulicach roiło się od ludzi, jeździło też sporo
taksówek, a multum różnych źródeł światła nie pozwoliło
miastu pogrążyć się w mroku.
– Dzięki – szepnęłam.
Dylan miał momenty, w których potrafił zachować się
właściwie, i tego wieczora trafił nam się jeden z nich.
Wszelkie dokuczanie i złośliwości utrzymywał w naciąganych
wprawdzie, ale jednak wciąż akceptowalnych dla mnie
ryzach, nie potraktował też zbytnio żenująco Adriena.
Pomijając tę wpadkę z gościem, którego moi bracia wynajęli
do wzbudzenia w nim zazdrości (?). No ale to tylko jeden
idiotyzm, a znając moje rodzeństwo, mogło ich być więcej.
– Za co?
– Za to, że dajesz mu szansę.
Zamilkł na chwilę, jakby zdziwiony, że tak to odbieram, ale
wreszcie odetchnął głęboko i popatrzył przed siebie. Bliźniacy
sporo nas wyprzedzili. Tony szedł z rękoma w kieszeniach,
a Shane coś mu pokazywał w oddali. Adrien zaś odbił trochę
w bok, by dać mnie i Dylanowi trochę prywatności. Nawet
zdawało się, że zagadał coś do swojego ochroniarza.
– Nie wiem, Hailie – wyznał. – Nie wiem, czy daję.
– Inaczej nie zaprosiłbyś go na… – uniosłam brew – …na
wasze cotygodniowe wyjście do baru.
– Obserwuję go i czekam na ten moment, kiedy się potknie
– poinformował mnie ponuro.
– Jeśli się nie mylę, w twoim słowniku to oznacza danie
komuś szansy. – Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej
i szturchnęłam go w bok, do którego teraz przylegałam.
– Może. Nie wiem. To trudne jakieś.
– Wiem, dlatego dziękuję, że się starasz – powiedziałam,
a potem przytuliłam się do niego jeszcze mocniej. – Kocham
cię.
Dylan spiął się na sekundę, jak zwykle w pierwszej
kolejności reagując na uczucie samoobroną, ale zaraz
wyluzował się i potarł moje ramię.
– Dobrze wiem, co próbujesz zrobić, podstępna, mała
siostrzyczko.
– Co takiego? – zapytałam z niewinnym rozbawieniem.
– Zmiękczyć mnie, wiadomo.
– Działa?
Westchnął.
– Jak zawsze – mruknął jakby do siebie, a potem uniósł
dłoń i potargał mi włosy, dodając cicho, by nikt inny nie
usłyszał: – Też cię kocham, dziewczynko.
Pisnęłam i wyrwałam się mu z objęć. Oddaliłam się
i uklepałam niedbale włosy w akompaniamencie złośliwego
śmiechu Dylana.
===Lx4tFCMVIBdkV2ZQZFJlDzkPPww0VTAFNQA2AGVQNlA2ADACNwBlVw==
58
KAMIEŃ SZLACHETNY
PODUSZKA
ŻARTY O ROZSTRZELIWANIU
SCENA Z KRESKÓWKI
Will.
Kolejna osoba, którą bardzo chciałam wpisać na listę
bliskich mi ludzi, znajdujących się na prostej drodze do
zaakceptowania Adriena.
Z Willem sprawa była bardziej skomplikowana o tyle, że
w przeszłości zdążył się do niego poważnie uprzedzić.
Zabawne, bo jeszcze niedawno sądziłam, że najtrudniej
będzie mi przedstawić swojego partnera Dylanowi lub
Vincentowi. Nigdy nie przypuszczałabym, że to ze swoim
ulubionym bratem będę miała taki problem.
– Cieszę się, że przyjechałaś, malutka – powiedział na
powitanie. Ścisnął mnie mocno, jakby nigdy nie zamierzał
puszczać, i wyobrażałam sobie, że rzucił stojącemu za mną
Adrienowi poirytowane spojrzenie, które wyrażało dobitnie,
iż tylko moje odwiedziny sprawiają mu radość.
– Obiecałam – przypomniałam mu i uśmiechnęłam się
przymilnie. – Posiedzimy razem raczej dopiero jutro, co?
Puścił mnie i pogłaskał opiekuńczo po ramieniu.
– Tak będzie lepiej, jest już bardzo późno – zgodził się. –
Mówiłem, że dobrze by było, gdybyś przyleciała wcześniej.
– A ja mówiłam, że mam praktyki do wieczora –
przypomniałam mu. – Nie mogę brać wolnego, którego nie
mam. Niedawno byłam przecież u taty. Jeszcze trochę i reszta
grupy mnie znienawidzi.
Will słuchał mnie całym sobą, więc ledwo zerknął łaskawie
na Adriena, by skinąć mu głową i zasygnalizować, że jest
świadom jego obecności.
– Twoje życie to nie ich sprawa – mruknął lekceważąco
Will, na powrót otaczając mnie ramieniem. – Po co latać tak
po nocach, hm?
– Gadasz jak babcia Blanche – zaśmiałam się.
Will poprowadził mnie w głąb swojego domu. Większość
ścian pomalowano tu na biało, ale zdobiły je ciekawe,
nowoczesne obrazy. Wiele z nich to po prostu równie białe
płótna, wymazane kolorowymi farbami i nie do końca był to
mój ulubiony rodzaj sztuki, ale szanowałam to, że Will
dostrzega w nich głębię. Zresztą kiedyś sam Tony powiedział,
że coś w sobie mają.
– Widzisz? – Will się uśmiechnął. – Ona myśli tak samo,
a wiesz, że zwykle ma rację.
– Latanie po nocach okazuje się bezproblemowe, gdy
odbywa się w prywatnym odrzutowcu, a z lotniska odbiera cię
szofer. Przy okazji, dzięki za tę bezbłędną organizację.
Mrugnął do mnie.
– Dla ciebie wszystko, malutka.
Odwróciłam się, by upewnić się, że Adrien i ochroniarze
podążają za nami. Weszliśmy na kręte schody. U ich podnóża
minęliśmy wielką czarną poduchę, na której wylegiwał się
buldog francuski. Pies miał zerowy instynkt obronny, bo
totalnie ignorował obcych w domu. Zerkał na nas bez
zainteresowania i jakby z nadzieją, że nikt nie zacznie go
zaczepiać.
– Pinot jak zawsze w formie – skomentowałam
z rozbawieniem. Adrien pochylił się, by przywitać psa
i pogłaskać go za uchem. Czym mnie zaskoczył i jednocześnie
rozczulił.
– Woli obserwować niż działać. Trochę jak Harrison –
odparł Will.
– Przynajmniej nie będzie zaczepiał Daktyla.
– Widziałem, że z nim przyjechałaś.
– Wzięłam go, bo po tym, co spotkało mnie po powrocie od
taty, nie mogłam się przemóc, by znowu go zostawić –
wyjaśniłam, oglądając się za siebie na Danilo, który w domu
mojego brata zmienił stanowisko z ochroniarza na tragarza
kociego transportera.
– Zupełnie zrozumiałe – powiedział, ponownie głaszcząc
mnie po plecach. Weszliśmy już na piętro i teraz podążaliśmy
równie jasnym, co na dole, korytarzem. Rezydencja Willa
miała to do siebie, że mimo iż nie wybudowano w niej
dziesiątek sypialni, to była tak bardzo rozległa, że na
spokojnie można tu było robić całkiem długie spacery. – Czy
chłopcy dali nauczkę twojej sąsiadce?
– Eee… No tak jakby – zawahałam się, bo wchodziliśmy na
niebezpieczny temat. – Zrobili tak, że nie jest już moją
sąsiadką.
– Bardzo dobrze. – Will uśmiechnął się z zadowoleniem. –
Jeśli trzeba, potrafią być skuteczni.
– Zdecydowanie.
– No, Hailie, w takim razie życzę ci, żeby nowy sąsiad był
w porządku. Z nimi nigdy nic nie wiadomo.
Zmusiłam kąciki ust do uniesienia się.
– Ja będę nowym sąsiadem.
Niestety, samoistnie opadły.
Zatrzymaliśmy się właśnie przed drzwiami do sypialni, do
której prowadził nas Will. Z ręką na klamce spojrzał na
Adriena.
– Ty?
– Ach, jeszcze nie wiadomo, jak to będzie – powiedziałam
szybko i machnęłam ręką, chichocąc nerwowo.
– Podpisałem już wszystkie papiery.
– Będziesz mieszkał obok Hailie? – zapytał Will
przerażająco cicho. Zawsze porządny i stonowany, takiego go
znałam. Przy Adrienie ujawniał swoje inne oblicze. Robił się
pełen pretensji, podminowany, i teraz, na przykład,
poczerwieniał na twarzy.
– Raczej z Hailie – odparł po prostu Adrien. – Przewiduję,
że jeden z naszych apartamentów będzie na ogół stał pusty.
Rzuciłam mu mroźne spojrzenie.
– Przestań go drażnić.
Will sztywnym ruchem otworzył drzwi. Znałam sypialnię,
którą mi proponował – zawsze ją zajmowałam, gdy go
odwiedzałam. Lubiłam to, że jest jasna i przestronna, a mój
brat, oczywiście, zadbał, by została dla mnie dobrze
przygotowana. Klimatyzację ustawił tak, że było tu cieplej niż
w pozostałych pomieszczeniach w domu, jednak nadal
chłodniej niż na dworze, gdzie w lipcu panował niebywały
skwar.
– Rozgość się, malutka – powiedział miło, ale
i z wyczuwalnym napięciem.
– Dzięki, Will.
Sytuacja, która nastąpiła dalej, stała się dość niezręczna, bo
stanęliśmy wszyscy w pokoju i patrzyliśmy po sobie. Ja
głaskałam się jedną ręką po wyprostowanym łokciu drugiej,
nieśmiało się uśmiechając. Adrien z marnym efektem starał
się ukryć rozbawiony, lekko kpiący uśmiech, zaś Will walczył
ze sobą i siłą swojej gościnności.
Wiedziałam, o czym Will teraz myśli, i było to dla mnie
szalenie niekomfortowe.
– Przygotowałem drugą sypialnię w razie…
Adrien się uśmiechnął, ale nie wtrącił, tylko zerknął na
mnie.
– Eee… – Założyłam włosy za uszy. – Nie… Nie trzeba, ta
nam wystarczy, wiesz…
Usta Willa zacisnęły się w prostą linię, ale nie dyskutował
ze mną, tylko skinął głową.
– W takim razie… oboje się rozgośćcie.
Jego głos zabrzmiał szorstko i nieprzyjemnie. Adrienowi to
nie przeszkadzało, bo już zdążył znaleźć sobie odpowiednie
miejsce do odłożenia swojej walizki. Ja patrzyłam na brata
z małym zmartwieniem, wreszcie po prostu podchodząc do
niego i przytulając się do niego z wdzięcznością.
– Dobranoc, Will.
– Dobranoc, Hailie.
Nie potrafił nie oddać mi uścisku. Niezbyt interesowało go
nawiązanie kontaktu wzrokowego z Adrienem i nawet gdy
wychodził, tylko coś do niego burknął. Doceniałam to, że na
siłę nie starał się wyrzucić go do innej sypialni. To byłoby
upokarzające i niepotrzebne. I tylko w wykonaniu ojca miało
w sobie jakiś urok.
Adrien ewidentnie polubił dzielenie ze mną łóżka i nie
mogłam powiedzieć, że moje odczucia w tej kwestii były inne.
Po prysznicu się położyłam, ale nie zasnęłam, bo nie chciałam
przegapić momentu, w którym Adrien, odświeżony, przyjdzie
pod kołdrę. Wiedziałam, co robię, tak na niego czekając.
Te ciarki ekscytacji, które rozbiegły się po moim ciele, gdy
materac z jego strony się zapadł, były nie do podrobienia.
A moment, w którym poczułam jego dłoń na swoim udzie? Aż
drgnęłam i z przymkniętymi powiekami oraz uśmiechem
doświadczałam całą sobą tego zwykłego ruchu, jakim było
powiedzenie palcami Adriena aż do mojej talii i wyżej. To, jak
jego ręka owinęła się wokół mojego brzucha. A potem
z zadziwiającą łatwością odwrócił mnie w swoją stronę.
– Źle się czuję, bo Will jest w pobliżu – zdążyłam pisnąć,
zanim Adrien ucałował moją szyję.
– Ja z tego powodu czuję się wyśmienicie – odparł
w przerwie od pocałunków.
– Jesteś wredny!
Przekrzywił głowę.
– Tylko odrobinę złośliwy.
Następnie poczułam jego wargi na dekolcie, a dłoń niżej
i już wiedziałam, że szybko nie zasnę.
PRZYSZŁOŚĆ ORGANIZACJI
WEDŁUG RODRICA RETTERA
OSIEMNASTU
Zapadła cisza.
W pierwszej chwili pomyślałam, że Retter ma na myśli
matkę moich braci, i zdziwiłam się, że komuś takiemu
umknęło, iż kobieta przecież od lat nie żyje.
A potem przypomniałam sobie o istnieniu swojej bratanicy.
I natychmiast wykrzywiłam z obrzydzeniem twarz.
– Chryste – wyszeptał ze wstrętem Adrien.
– To przecież dziecko, co z tobą?! – huknął Will.
Odniosłam wrażenie, że nawet Danilo przez sekundę miał
odruch wymiotny.
Vincent milczał – zapewne nawet on nie był w stanie
znaleźć odpowiedniego komentarza.
– Zacznijcie myśleć – prychnął Rodric, przewróciwszy
oczami. Zrobił też kolejny krok w stronę Willa i nawet lekko
pochylił twarz w stronę wyciągniętego telefonu, gdy
powiedział: – Twoja córka, Vincencie, zwiąże się z moim
synem.
Zalała mnie fala gorąca.
– Ona ma cztery lata – wycedziłam. – Nie możesz
planować tego, z kim się zwiąże za dwie dekady!
– Kiedyś aranżowanie małżeństw było powszechne
i sprawdzało się bardzo dobrze – odparł Rodric. – Mają sens
we wpływowych rodzinach z wyższych sfer, a nasze takie są.
Toteż uważam, że córka Vincenta powinna zostać obiecana
Cornellowi. Między nimi nie ma nawet dużej różnicy wieku, to
raptem dwa, trzy lata.
– Samo planowanie związku tak małych dzieci jest
odrażające – syknął Will.
– Ty, Williamie, niczego nie będziesz planował, to nie
twoje dzieci. Nie jesteś też w Organizacji, żeby twoje słowa
cokolwiek tu znaczyły.
Rodric rozłożył ręce, Will za to zagryzł zęby.
– Ale to pod moim dachem pada ta propozycja. Dlaczego
nie na spotkaniu Organizacji?
– Bo z Harrisonem na muszce łatwiej mu wywalczyć swoje
– szepnął Adrien ze skupieniem.
– Wiem, w jaką to idzie stronę – powiedział Rodric,
widocznie starając się zachować spokój. – Zrozumiałem, że
nie mam dużo do stracenia. I że zostanę potraktowany
poważnie, dopiero gdy zawalczę o swoje. A więc proszę:
składam ofertę nie do odrzucenia.
Zerknęłam na Willa, Will ze zmartwieniem spojrzał na
Harrisona, Harrison patrzył to na wycelowaną w siebie broń,
to na telefon, na który zezował też Adrien. Wszyscy trwaliśmy
w nieznośnym napięciu.
– Nie będę odbierał swojej czteroletniej córce wolności
wyboru, Rodricu Retterze – wycedził wreszcie Vincent bardzo
wolno, spokojnie i lodowato.
Rodric wykrzywił usta w skwaśniałym uśmiechu
i pociągnął za spust.
Wydarłam się i natychmiast przykryłam usta dłonią.
Użyłabym do tego obydwu, gdyby nie to, że wciąż trzymałam
na rękach Daktyla. Prawie go zmiażdżyłam, bo instynktownie
spróbował mi się wyrwać na dźwięk nieznośnego huku
wystrzału. Przerażony mocno mnie zadrapał, ale go nie
puściłam.
Adrien i Will zastygli, ochroniarze poruszyli się nerwowo
z bronią wciąż trzymaną w gotowości.
Harrison odchylił się tak gwałtownie, że padł na oparcie za
sobą, Pinot skoczył gdzieś w bok, a potem zaczął
niekontrolowanie szczekać.
Przez jedną okropną chwilę nie wiedzieliśmy, jakie
wystrzał miał skutki.
– Harrison! – Will rzucił się w stronę kanapy, po drodze
telefon z Vincentem na linii wciskając pośpiesznie Adrienowi
w dłonie. Komórka prawie upadła, ale w ostatniej chwili
mężczyzna zdołał ją przejąć.
Ja zerwałam się tuż za bratem.
– Pani Monet! – zawołał Danilo.
– Hailie – warknął Adrien.
Nie pokonałam nawet pół metra, bo ochroniarz zatrzymał
mnie i osłonił, zaś Adrien posłał mi ostrzegawcze spojrzenie.
Widziałam, że usiłuje zachować trzeźwość umysłu w tej
chaotycznej sytuacji. Palce mu zbielały – tak mocno zaciskał
je na telefonie Willa. Z jednej strony obserwował Rodrica,
z drugiej martwił się stanem Harrisona, z trzeciej próbował
zadbać o to, bym ja była bezpieczna i nie zrobiła jakiejś
głupoty.
A wszystkiemu temu towarzyszył nieprzerwany,
zachrypnięty szczek buldoga francuskiego.
– Co tam się dzieje?! – zapytał Vincent wyjątkowo jak na
siebie impulsywnie. Wyobrażałam sobie, że musi być
cholernie trudno słuchać tego wszystkiego przez telefon i nie
móc nic zrobić.
Choć minęły tylko ułamki sekund, to wystarczyło, byśmy
się zorientowali, co się wydarzyło. Zobaczyłam na przykład,
że kula zrobiła dziurę w oparciu drogiego, ściągniętego
z Włoch narożnika. Trochę w lewo i trafiłaby Harrisona
w ramię, jeszcze bardziej w lewo – w serce.
Odrobinę w dół i Pinot oberwałby w swoje sterczące ucho.
– Dostała kanapa – przemówił spokojnie Adrien do
komórki.
– Tym razem – odparł Rodric niewzruszony chaosem,
który sam spowodował. – Vincencie, mam jeszcze sporo
amunicji. Raz, dwa…
Wbiłam w niego pełne niedowierzania spojrzenie. Sama
miałam ochotę wyjąć pistolet i do niego strzelić. To nie mogło
być przeciw zasadom, prawda?
– Zgoda.
Wstrzymałam oddech. Chyba wszyscy w pomieszczeniu to
zrobiliśmy. Nawet Pinot na moment ucichł.
Zobaczyłam, jak w oczach Rodrica błysnął triumf.
– Rozwiń to, Vincencie, prosimy – zachęcił mojego brata,
poprawiając chwyt na pistolecie wciąż skierowanym w stronę
Harrisona i teraz też Willa. Dźgnęłam Danilo, by ruszył
chronić mojego brata, ale nawet nie próbował udawać, że
rozważa wykonanie mojego polecenia.
– Zgadzam się na zawarcie umowy między nami. Gdy moja
córka osiągnie wiek dwudziestu czterech lat, jej ręka zostanie
oddana twojemu synowi – przemówił beznamiętnie Vince.
Aż zadrżało mi serce, a na usta cisnął się protest.
– Osiemnastu – poprawił go cicho Rodric.
– Słucham?
Oczyma wyobraźni widziałam, jak Vince marszczy brwi.
– Jej ręka zostanie oddana mojemu synowi, gdy
dziewczyna ukończy osiemnaście lat. Nie ma na co czekać.
Każdy mięsień w moim ciele napinał się i buntował
przeciwko wymysłom Rodrica. Moja słodka, mała Lissy nie
zasługiwała na taki los, nie zasługiwała na to, by dziad, który
stał w salonie Willa i wymachiwał bronią, stawiał warunki
dotyczące jej zamążpójścia. To było tak niewłaściwe!
Niemal słyszałam, jak Vincent z wściekłości zgrzyta
zębami, gdy odpowiedział:
– Zgadzam się na osiemnaście lat.
Do oczu napłynęły mi łzy. To się tak nie skończy, nie było
takiej opcji.
Uśmiech Rodrica zrobił się jeszcze bardziej obrzydliwy.
Miałam ochotę napluć mu w twarz.
– Nasze porozumienie to wspaniałe wieści, Vincencie –
oświadczył z zadowoleniem. Nie opuścił jeszcze broni, ale
poczuł się swobodniej, bo wolną dłonią zaczął bawić się
długim łańcuszkiem, na którym wisiał ten jego cholerny
sygnet. – To dobre rozwiązanie, myślę, że z czasem sam to
dostrzeżesz.
– Coś jeszcze? – uciął Vincent.
Tylko ja i może jeszcze Will potrafiliśmy wyczuć
zmęczenie, a może nawet ból w jego głosie. Doskonale
maskował te uczucia pod lodowatym chłodem.
– Będę potrzebował tego na piśmie, wiesz o tym dobrze,
prawda, Vincencie?
– Wręczę ci je na następnym spotkaniu Organizacji.
– W takim razie będę naciskał, by zwołać je jak najprędzej
– odparł Rodric, z trudem kamuflując to, jak wielka radość go
rozpierała wobec faktu, że jego plan się powiódł.
– Czy mogę prosić cię w tej chwili o opuszczenie terenu
rezydencji mojego brata?
– Ależ już się zbieram, Vincencie.
Rodric przestał bawić się swoją biżuterią i powoli opuścił
broń. Zerknął przelotnie na Willa i Harrisona, którzy właśnie
cofali się w bezpieczne miejsce, uwolnieni z linii ognia.
Mrugnął też do mnie, na co miałam ochotę pokazać mu
środkowy palec.
– Z tobą, Adrienie, również zobaczę się wkrótce. Pamiętaj,
żeby się zjawić – zastrzegł. – Jesteś ważnym świadkiem słów,
które tu padły.
Adrien sztywno skinął głową.
– No to żegnam wszystkich – powiedział na koniec
podniośle. – Proszę wybaczyć, że opóźniłem waszą kolację,
jednakże sami wszyscy rozumiecie, że dość się naczekałem na
uwagę i dlatego w końcu musiałem o nią zawalczyć.
Nikt w tym pomieszczeniu nie rozumiał jego pobudek,
jednak byliśmy wszyscy tak udręczeni jego obecnością, że
tylko czekaliśmy, aż w końcu stąd wyjdzie. Tak się nareszcie
stało – Rodric nie miał nic więcej do powiedzenia i zaczął się
wycofywać. Jego ochroniarz nie przestał do nas celować, aż
obaj zniknęli za ścianą.
– Wasze zamówienie gotuje się na tym słońcu, chyba lepiej
wstawić je do lodówki, hm? – zawołał jeszcze na odchodne.
Zanim zamknęły się za nim drzwi frontowe, zaszeleściła
torba z sushi, gdy przełożył ją z gorącego dworu do chłodnego
wnętrza domu.
Nikt nie zainteresował się jedzeniem.
Will poruszył się jako pierwszy. Natychmiast podbiegł do
telewizora i wyświetlił na nim widok z kamer na dworze.
Dzięki temu odprowadziliśmy wzrokiem Rodrica do wyjścia
i obserwowaliśmy nawet, jak wsiada do podstawionego pod
bramę auta. Kiedy już upewniliśmy się, że mamy gościa
z głowy, mogliśmy się rozluźnić.
Tak naprawdę to oczywiście nadal byliśmy spięci,
zniesmaczeni i przerażeni całą sytuacją. Poczuliśmy jednak
ulgę, że już nikt nie celuje do nikogo z nas z broni. Danilo oraz
ochroniarz Adriena też pochowali już swoje pistolety. Teraz
już nikt mnie nie przytrzymywał i mogłam swobodnie się
przemieścić, ale też przestało mi na tym zależeć, więc tylko
schyliłam się, by dać złapać oddech zduszonemu przeze mnie
Daktylowi. Kiedy go odstawiałam na podłogę, dostrzegłam, że
ze stresu poharatał mi pazurkami całą dłoń. Stanął na
podłodze i chyba nie za bardzo wiedział, gdzie się ruszyć.
Odszedł wreszcie na bok, tam gdzie stał nadal zaalarmowany
Pinot. Pies sprawiał wrażenie, jakby znów miał zacząć
szczekać, ale na razie był cicho.
Nadal pilnował wiernie Harrisona, który stał teraz oparty
o ścianę i przeczesywał włosy. Brał głębokie wdechy, aż
wreszcie się uspokoił na tyle, by odepchnąć się od ściany,
podejść do kanapy i porwać w dłoń kieliszek czerwonego
wina, które sobie nalał, by w miłym towarzystwie spędzić
spokojny wieczór. Jako że wieczór wcale spokojny się nie
okazał, zamiast jak zwykle powoli degustować swój trunek,
przechylił kieliszek i wypił go na jeden raz.
– Vincencie, jesteś tam? – zapytał Adrien,
odchrząknąwszy.
Zbliżył się do mnie i objął mnie w talii wolnym ramieniem,
a mnie od razu zrobiło się raźniej, gdy poczułam jego
wsparcie.
– Poszedł? – odpowiedział pytaniem Vince.
– Tak.
– Czy wszyscy są cali?
– Też.
Zapadła chwila ciszy, którą z przyjemnością przerwałam ja.
– Co to było!? Czy członek Organizacji może ot tak
wparować do domu brata innego członka Organizacji i mu
grozić?
– Oczywiście, że nie może – odparł sztywno Vincent.
– Więc dlaczego on sobie na to pozwolił?! – zawołałam
zdenerwowana, wskazując ręką dziurę po kuli w oparciu
narożnika. – On nas tu sterroryzował!
– Jest tak zdesperowany, że właśnie postawił wszystko na
jedną szalę – powiedział cicho Adrien.
– Czyli co, do wyboru mieliśmy albo zgodzić się na jego
warunki, albo doprowadzić tutaj do strzelaniny? –
wyszeptałam.
– Dokładnie tak – potwierdził Vincent. Cały czas
przemawiał tym nieobecnym, wyzutym z emocji głosem.
– Czy on naprawdę był gotów tutaj zginąć, gdyby sprawy
potoczyły się inaczej? – zdumiał się Will, odwracając się od
ekranu telewizora, na którym wyświetlały się obrazy z kamer.
On też wydawał się zdruzgotany i totalnie zaskoczony, i chyba
jeszcze do końca nie przetrawił tego, co się wydarzyło.
Z trwogą zerknął na mnie, a potem na Harrisona.
– Założył, słusznie zresztą, że nie odważymy się otworzyć
ognia w obawie, że umrze lub zostanie ranny ktoś poza nim
i jego ochroniarzem.
– Ale i tak ryzykował – zauważyłam.
Adrien spojrzał mi w oczy.
– Najwyraźniej na tak nikłe ryzyko był gotów.
Przygryzłam wargę, a potem spuściłam wzrok na telefon
Willa, trzymany teraz nadal przez Adriena.
– On nie może tak postępować – powiedziałam do
mikrofonu. – Prawda, Vince? Musicie jakoś ukrócić
w Organizacji takie zachowania, przecież on nie może
bezkarnie grozić nam wszystkim i wymuszać zawarcia tak
ważnej umowy!
– To członek Organizacji, może zrobić wiele rzeczy –
szepnął w napięciu Will.
– Nawet innym członkom Organizacji?! – jęknęłam
z wyrzutem.
Dlaczego zasady w niej panujące są tak porąbane,
niedopowiedziane, niejasne i w ogóle idiotyczne?!
– Jeśli jeden z członków Organizacji złamie jej zasady
wobec innego lub innych członków, wówczas istnieje tylko
jeden sposób, by go ukarać – rzekł ostrożnie Adrien.
– Świetnie, w takim razie dalej, ukażcie go – powiedziałam
z determinacją w głosie, szarpiąc podbródkiem.
Poważne spojrzenie Adriena, zaciśnięte ze zmartwieniem
usta Willa oraz milczenie w słuchawce po stronie Vincenta nie
mogłyby być wymowniejsze.
– Co… Co to za sposób? – zapytałam, ściszając głos.
– Wojna, Hailie – odpowiedział mi Adrien.
Serce zabiło mi mocniej, zrobiło mi się też niedobrze.
Zamilkłam.
– Myślę, iż musiał ustalić wcześniej, że po jego stronie
opowie się Ricardo Sanchez – odezwał się Vincent.
– I Charles, nieprawdaż? – wtrącił się Will, zbliżając się do
mnie, Adriena i telefonu.
– Z Charlesem nie wiadomo – stwierdził Santan. – Z nim
nigdy nic nie wiadomo.
– A co z resztą świata? – rzuciłam. – Organizacja jest
przecież dużo większa.
– Inne kontynenty nigdy się w to nie wtrącą.
– Jak to: nigdy? – Uniosłam brwi.
– Będą czekać na rozwiązanie konfliktu, nawet jeśli okaże
się, że wcześniej wszyscy się wybijemy – wyjaśnił Adrien.
Drgnęłam, a Will pokiwał ponuro głową.
– Na tym to polega, każdy kontynent pilnuje porządku na
swoim podwórku. W przeciwnym razie mogłoby dojść do
wojny na cały świat, a to zakończyłoby się totalną destrukcją.
Rozchyliłam usta i chwilę nimi poruszałam, niezdolna, by
wydusić z siebie choćby słowo.
– Vince? – pisnęłam do telefonu, gdy wreszcie odzyskałam
głos. – Nie można ulec Rodricowi. Lissy nie zasługuje na taki
los.
– Będę nad tym pracował – odpowiedział jeszcze bardziej
szorstko.
– Poszukamy rozwiązania – rzekł Adrien zdecydowanym
głosem. – Vincencie, w mojej opinii dobrze zrobiłeś. Twoja
decyzja podarowała nam potrzebny czas.
Objęłam się ramionami.
– Ile dokładnie mamy tego czasu?
– Dopóki Vincent nie dostarczy Rodricowi pisemnego
potwierdzenia ich umowy – wytłumaczył Adrien.
– Czyli?
– Czyli – odpowiedział Vincent – będę zwlekał tak długo,
jak okaże się to możliwe.
===Lx4tFCMVIBdkV2ZQZFJlDzkPPww0VTAFNQA2AGVQNlA2ADACNwBlVw==
69
SŁOWNICTWO, DYLAN
Jesteś zmartwiona.
Bliźniacy ulotnili się już z nowojorskiego apartamentu
Vince’a, dlatego ani przez chwilę nie rozważałam innej opcji
jak powrót tam razem z Adrienem. Potrzebowałam
towarzystwa, ale nie jakiegoś przypadkowego – miałam
potrzebę być konkretnie z nim, z Adrienem. Przytulona do
jego boku pokonałam odległość z podziemnego parkingu
prosto do góry, na wysokie piętro, na którym mieściło się
mieszkanie.
Wzięłam po podróży prysznic, przebrałam się w dres
i wcisnęłam w kąt kanapy. Wyciągnęłam tylko nogi w poprzek
i przykryłam się cienkim kocem, który wisiał na oparciu.
Adrien przyniósł mi herbatę, usiadł po drugiej stronie, tak że
położył sobie moje stopy na swoich kolanach, i uważnie mi się
przyglądał.
Pokiwałam twierdząco głową.
– Oczywiście, że jestem zmartwiona.
Adrien zaczął wodzić dłońmi po moich nogach, głaskać
pieszczotliwie stopy. Westchnęłam, bo było to bardzo
przyjemne. Jeszcze mocniej wtuliłam się w oparcie i ciaśniej
oplotłam ręce wokół kubka z gorącym napojem.
– Przed najściem Rodrica miałam z Willem taką chwilę,
gdy opowiadał mi o dzieciństwie chłopaków. Kilka wybranych
historyjek – zaczęłam, zamyślona gapiąc się w okno, za
którym niezmiennie rozciągał się powalający widok
wieczornego, rozświetlonego centrum Manhattanu. –
W samolocie śniłam o ich alternatywnej wersji, w której i ja
się z nimi wychowywałam. – Zmarszczyłam brwi. – To był
tak dziwny sen…
– Poznanie swojej rodziny po czternastu latach życia
musiało być trudnym doświadczeniem – skomentował cicho
Adrien.
Nikła poświata lampki tworzyła w salonie nastrojową
atmosferę, ale pomieszczenie rozjaśniały też nieco nocne
światła miasta, migoczące za oknem. Salony w podobnych
apartamentowcach nigdy nie są pogrążone w kompletnej
ciemności.
– Cały czas jakby od nowa uświadamiam sobie jak bardzo –
przytaknęłam zamyślona.
Upiłam łyk herbaty, rozkoszując się kojącym dotykiem
dłoni Adriena przesuwającej się po mojej gładkiej łydce.
– Czy kiedykolwiek to przepracowałaś? – zapytał
z powagą.
Spojrzałam na niego.
– Ze specjalistą?
– Na terapii.
– Chodziłam na terapię – potwierdziłam. – Pracowałam
nad przetrawieniem nagłej zmiany, stratą, żałobą… Tylko…
Adrien słuchał mnie uważnie, masował i milczał.
Oblizałam wargi.
– Tylko potem zaczęło się tyle dziać, że trudno mi było
przerobić wszystkie tematy. Wiesz, w jednej chwili
opowiadałam o utracie mamy, a potem zaraz miałam… eee…
mały problem z jedzeniem…
– Jaki problem z jedzeniem? – zapytał cicho.
– Nie jakiś wielki, tylko w pewnym momencie bardzo
intensywny. – Zamyśliłam się na chwilę, bo niełatwo było mi
wracać do tamtych czasów. – Ze stresu i tego wszystkiego
odechciało mi się jeść. Chłopcy szybko się kapnęli.
– Jak zareagowali?
Spojrzałam na niego znacząco.
– A jak byś się spodziewał, że zareagują?
– Ten porywczy zaczął się rzucać, miły się zmartwił,
a apodyktyczny szantażował?
– Nieźle – pochwaliłam go.
– To nie było trudne. – Adrien wzruszył ramionami. –
Mam nadzieję, że ostatecznie się opamiętali i ci pomogli?
– Adrienie, moi bracia nigdy nie reagują podręcznikowo
i właściwie na cokolwiek – parsknęłam, ale zaraz
spoważniałam. – Trochę mnie pilnowali i się mnie czepiali, co
było wkurzające, ale ostatecznie dostałam od nich dwa bardzo
ważne narzędzia do leczenia, czyli pomoc specjalisty
i wsparcie… od nich. – Przygryzłam wargę. – Kiedyś jadłam
lody tak długo, że się roztopiły, a Shane siedział ze mną
wyluzowany i żartował, że to szejk. Takich sytuacji było
mnóstwo.
Adrien skwitował moje słowa ze spokojnym zadowoleniem.
Miarowo głaskał moje nogi, zaczął też trochę mocniej
naciskać na stopy i było to tak przyjemnie relaksujące, że
upiwszy jeszcze łyk herbaty, odchyliłam głowę.
– Zranił mnie pierwszy chłopak, brat mojej przyjaciółki
próbował mnie naćpać, zaatakowano mnie i Tony’ego, gdy
jechaliśmy jego motocyklem… Potem poznałam ojca, znowu
próbowano mnie porwać, zaczęłam miewać ataki paniki…
Dużo się działo. Zabrakłoby mi życia, żeby to wszystko
przerobić we właściwy sposób.
– Jesteś bardzo dzielna, Hailie Monet.
Uśmiechnęłam się lekko, wdzięczna za jego delikatność.
– Jedna sprawa mi nie daje spokoju… – wyszeptałam,
szybko pochmurniejąc.
– Słucham cię – zapewnił.
– Za każdym razem, kiedy myślę o tym, że wychowywałam
się bez braci, czuję niechęć do swojej mamy.
Wyznałam to bardzo cicho, trochę zawstydzona. Dłonie
zacisnęłam jeszcze mocniej wokół kubka. Adrien uniósł na
mnie twarz i zmrużył lekko powieki, jakby zastanawiał się, co
mi odrzec.
– Nie chcę się tak czuć – ciągnęłam jękliwie. – To moja
mama, kochałam ją tak bardzo. A mimo to cały czas
zastanawiam się, co by było gdyby…
– Jaka była twoja mama? – zapytał.
– Dużo się uśmiechała. – Zamyśliłam się. – Pracowała
w przedszkolu, miała genialne podejście do dzieci, więc
bardzo na tym korzystałam. Znała mnóstwo gier i zawsze
potrafiła wynaleźć mi jakąś ciekawą zabawę, gdy byłam mała.
Dużo się o mnie martwiła, zawsze do mnie wydzwaniała, gdy
gdzieś wychodziłam. Byłam dzieckiem, więc może to nic
dziwnego, ale teraz, gdy jestem starsza, rozumiem, że jej
nadopiekuńczość mogła mieć też inne przyczyny.
– Podejrzewasz, że obawiała się, aby nikt cię nie porwał?
– Tak, zwłaszcza ojciec, który sam mi się wygadał, że raz to
zrobił. – Uniosłam brew z dezaprobatą.
– Twoja mama musiała być bardzo silną kobietą, skoro
potrafiła postawić się członkowi Organizacji.
– Tak, tylko czasami zastanawiam się, czy nie wolałabym,
żeby tego nie zrobiła…
– Nie mnie oceniać jej wybory, Hailie… – Adrien się
zawahał. – Jednakże w tak nieoczywistym świecie jak nasz
każdy z nich ostatecznie stanie się kontrowersyjny. Wierzę, że
skoro była dla ciebie dobra, zależało jej na twoim dobrostanie,
pragnęła cię chronić za wszelką cenę i to motywowało ją do
podjęcia decyzji o trzymaniu cię w ukryciu.
Pokiwałam lekko głową, znowu zapatrzona w szybę.
– Tak naprawdę się na nią nie złoszczę… Zwłaszcza teraz,
gdy myślę o sytuacji z Lissy. Mała wychowuje się w trudnej
rodzinie. Stary dziad z Organizacji stawia warunki co do jej
przyszłości. Może właśnie tego chciała uniknąć mama? –
westchnęłam. – Czuję tylko taki ucisk w żołądku… Dziwne
to…
– Odwiedzasz czasem jej grób? – zagadnął łagodnie.
– Tak, od kiedy mieszkam w Europie, bywam na nim ze
dwa razy do roku. Plus każdego roku latam tam z Vincentem
latem. To już taka mała tradycja. Ach, no właśnie… Już lipiec.
Muszę do niego zagadać, czy i w tym roku się ze mną
wybierze. Chociaż teraz ma chyba inne zmartwienia…
Znowu zrobiło mi się niedobrze na myśl o sytuacji z Lissy.
– Zadzwoń do niego – poradził mi Adrien. – Jeśli będzie
zajęty, zawsze ja mogę z tobą polecieć. Nie dam ci takiego
wsparcia jak Vincent, ale na pewno zrobię, co będę mógł, i po
prostu będę obok.
Uśmiechnęłam się i przechyliłam głowę, tak że wcisnęłam
ją w oparcie kanapy. Z rozrzewnieniem wpatrywałam się
w tego mężczyznę, który niespodziewanie stał się dla mnie
tak wielką opoką.
– Masz rację, zadzwonię. Dziękuję, Adrienie.
– Proszę, Hailie.
Schylił się, by ucałować moją łydkę.
Drgnęłam nagle i prawie upuściłam kubek z herbatą, gdy
nieoczekiwanie zamiast jego miękkich warg poczułam na niej
zęby.
– Co robisz?! – pisnęłam ze śmiechem, bo jego szorstka
szczęka załaskotała mnie o skórę. – Przestań!
Nie przestał. Gryzł, całował, głaskał i w kilka minut zdołał
przebyć swoimi wargami drogę od nogi aż do mojej szyi.
No i co ja mogę powiedzieć?
Rano miałam do posprzątania rozlaną herbatę.
TROCHĘ PŁAKAĆ,
TROCHĘ DENERWOWAĆ
NIC NIELOGICZNEGO
AKTOR
JUTRO W POŁUDNIE
NAJLEPSI KUMPLE
WODA Z MÓZGU
KAWA U DYREKTORA
Spadajcie stąd.
Matka Lei stała w drzwiach swojego domu
i gimnastykowała się, by zakryć przed naszymi oczami jego
wnętrze.
– Przyjechaliśmy upewnić się, że wszystko jest w porządku
– powiedziałam, a potem szturchnęłam lekko Shane’a, by
pokazał paczkę, którą trzymał w dłoniach. – Mam też prezent
dla Lei za to, że była taka dzielna.
– Została straumatyzowana, nie potrzebuje więcej wrażeń
– prychnęła kobieta. Nadal nie rezygnowała z gęstych
i długich doczepek do rzęs, ale włosy zaczęła farbować na
rudo, nie na czarno, jak zapamiętałam. – Nikt nie chce was tu
oglądać, wynoście się z mojego ogródka.
– Wiem, że spotkała was wielka krzywda – tłumaczyłam
cierpliwie. – Rozumiem, że się wystraszyłaś. Jednak pozwól
mi, proszę, tylko zajrzeć do Lei i upewnić się, że wszystko
z nią w porządku…
– Jeśli chcesz jej pomóc, to trzymaj się od niej z daleka, co
najwyżej do miesięcznych przelewów możesz doliczyć kwotę,
którą będę od teraz wywalać na psychologa dziecięcego dla
małej za tę całą powaloną akcję z porwaniem – syknęła
kobieta. Kolczyki w kształcie ogromnych kół dyndały na boki,
gdy kręciła wściekle głową.
Potaknęłam.
– Oczywiście, opłacę wsparcie specjalisty dla niej…
Matka Lei zacisnęła usta.
– Nic więcej od ciebie nie chcę, na pewno nie twojego
towarzystwa.
Czułam, jak towarzyszący mi jako obstawa Dylan
i bliźniacy niecierpliwią się za moimi plecami. Przestępują
z nogi na nogę, prostują ręce, powstrzymują prychnięcia. Nie
musiałam się odwracać, by wiedzieć, że Tony na pewno
mruży oczy, Shane zaciska palce na trzymanej paczce,
a Dylan zaczyna powoli w typowy dla siebie sposób napinać
mięśnie. Nie podobał im się sposób, w jaki kobieta prowadziła
ze mną tę rozmowę. Gdyby była to osoba zupełnie obca,
z pewnością już by się wtrącili, jednak tutaj dostawali ode
mnie punkt, bo wiedzieli i szanowali fakt, że relacja z byłą
partnerką Sonny’ego jest dla mnie wyjątkowo ważna
i zarazem delikatna.
Stałam tak na jej wycieraczce i pozwalałam uczuciu zawodu
rozlać się po swoim ciele. Nie pierwszy raz tak się działo. Od
samego początku, gdy kobieta tylko zaczęła utrudniać mi
kontakt z Leą, czułam tę okropną bezsilność.
Pamiętałam, jak Vincent wtedy wziął mnie do swojego
gabinetu i przez bite dwie godziny tłumaczył, że być może
moja relacja z córką Sonny’ego nie będzie mogła wyglądać
tak, jak sobie wymarzyłam. Zaoferował mi, że jeśli bardzo mi
zależy, on może wymusić na mamie Lei moje spotkania
z dzieckiem, jednak jednocześnie uświadomił mi, że to wcale
nie jest to, czego pragnę. Nie, nie chciałam rozwalać życia
rodziny przez swoje samolubne pobudki.
– Kiedyś Lea dorośnie – powiedziałam cicho. – I decyzja,
czy chce się ze mną widywać, przestanie należeć do ciebie.
– Wtedy opowiem jej, jak to przez ciebie straciła ojca –
odparła kobieta z cierpkim uśmiechem. – Zobaczymy, czy
będzie się chciała z tobą kumplować.
Aż rozchyliłam usta, tak wielki ból poczułam. To był cios
poniżej pasa i równocześnie przekroczenie granicy moich
braci. Poruszyli się wszyscy w tym samym momencie. Dylan
objął mnie ramieniem i odwrócił od mamy Lei, na co mu
pozwoliłam bez protestu, bo tak zaskoczyły mnie mocne
słowa, które od niej usłyszałam.
Rozległ się głuchy łoskot, gdy Shane odłożył na
wycieraczkę paczkę z prezentem dla Lei, nie żałując sobie
i posyłając matce dziewczynki pogardliwe spojrzenie.
Podobne rzucił jej również Tony.
– Robisz, co możesz – pocieszali mnie, gdy zrezygnowana
wsiadłam do auta.
– Ona ma rację – mruknęłam. – Lea mnie znienawidzi, gdy
będzie starsza i zrozumie, że to prze…
– Ta, tyle że to nie przez ciebie – przerwał mi Shane.
– Bulisz taką kasę na jej edukację w prywatnej szkole, że
powinna być na tyle ogarnięta, by w przyszłości rozumieć, że
śmierć jej ojca to był wypadek – dorzucił Dylan, ze złością
wciąż malującą się na twarzy wpatrując się w dom, spod
którego właśnie odeszliśmy.
– Na razie spadamy – mruknął Tony, już manewrując
kierownicą.
– Jak sobie jaśnie pani zażyczyła – dodał pogardliwie
Shane. Nawet wyciągnął środkowy palec w stronę budynku.
– Ale prezent z wycieraczki wzięła, pazerna… – prychnął
Dylan, używając niezbyt eleganckiej obelgi, którą
postanowiłam puścić mimo uszu. Też nie lubiłam mamy Lei,
jednak czułam do tej kobiety dziwną słabość ze względu na
Sonny’ego, więc miałam opory przed obrażaniem jej.
– Chcesz coś porobić? – zapytał Shane, odwracając się do
mnie z przedniego siedzenia. – Gdzieś pojechać, zaszaleć?
Hm?
Posłałam mu słaby uśmiech.
– To słodkie, że próbujesz mnie rozweselić, Shane,
dziękuję – szepnęłam.
Wzruszył ramionami.
– Wiemy, że ci przykro, mała Hailie.
Westchnęłam.
– Chyba za dużo się dzieje – wyznałam. – Potrzebuję
wrócić do domu. Jutro pracuję i jakoś tak nie mam ochoty na
zabawę.
– Luz, Hailie.
Faktycznie był luz. Chłopcy nie naciskali na nic, nawet nie
marudzili, że dużo dłużej zajęła nam podróż do Chicago
i z powrotem niż stanie pod drzwiami domu Lei i jej mamy.
Nikt się nie zająknął, że nasza wycieczka była bezowocna, że
trzeba było ją sobie darować, bo i tak można było się
spodziewać, że tak będzie.
To tylko ja miałam takie myśli. Biczowałam się nimi
niczym największa masochistka.
Wszystko było nie tak – Lissy chwilowo przestało grozić
aranżowane małżeństwo tylko dlatego, że oficjalnie
rozstałam się z Adrienem. Jednak ja wcale tego nie zrobiłam,
chciałam z nim być, ale nie mogłam, i to bolało. Na deser
córka Sonny’ego, kolejna ważna w moim życiu osoba, została
porwana pośrednio przeze mnie, a teraz, choć była już
bezpieczna, to i tak dręczyło mnie przekonanie, że to ja
jestem powodem, dla którego zginął jej tata.
Do apartamentu Vince’a wróciłam sama, przekonawszy
chłopców, że chcę pobyć sama i przemyśleć sobie kilka spraw.
Potrzebowałam wziąć prysznic, zapalić świeczkę zapachową,
podlać kwiaty i posmyrać Daktyla za uchem
w akompaniamencie spokojnej muzyki.
Mijając na korytarzu drzwi do apartamentu byłej sąsiadki,
która ukradła mi kota, poczułam, jak skręcają mi się
wnętrzności. Teraz mieszkanie należało do Adriena. Tak
pięknie by było, gdyby teraz tam był, w środku, gdybyśmy
mogli spotkać się u jednego z nas i się pocałować, dotknąć lub
chociaż zamienić słowo…
Nie minął jeszcze dzień naszej rozłąki, a ja już
nienawidziłam tego pomysłu i tylko myśl o bezpieczeństwie
Lei oraz przyszłości Lissy dawały mi siłę, by wytrwać w tej
decyzji.
Tylko narzucenie sobie wysokiej samodyscypliny
pozwalało mi przetrwać ten straszny miesiąc. Wstawałam
rano, trenowałam na siłowni, chodziłam do pracy, której
poświęcałam dziewięćdziesiąt dziewięć procent uwagi,
a potem spędzałam wieczór na masażu w spa, u Dylana
i Martiny, pomagając im planować wesele, bądź samotnie
w domu z kubkiem herbaty i tymi świeczkami zapachowymi,
o których wspominałam wcześniej.
Pracowałam też dla fundacji, nawet zorganizowałam
bankiet w sierpniu, jednak nie wzięłam w nim udziału.
Wiedziałam, że Adrien dla bezpieczeństwa też by się na niego
nie wybrał, ale trudno by mi było tam wytrzymać ze
świadomością, że mógłby tam być i mogłoby być tak
cudownie, pięknie i kolorowo, ale nie jest.
Trochę się też uczyłam i zaczynałam odkrywać, co
chciałabym robić w przyszłości. Praca w klinice z pacjentami
to bezcenne doświadczenie, ale też ogromne wyzwanie
i zastanawiałam się, czy to na pewno moja bajka. Po głowie
zaczynały chodzić mi różne myśli.
Byłam wdzięczna za swoją pracę nad karierą, bo inaczej nie
przetrwałabym tego miesiąca.
– Panno Monet – zaczepił mnie doktor Jestem Uprzedzony
pewnego dnia na korytarzu. Szłam z plikiem dokumentów
przyciśniętym do piersi i silną potrzebą wypicia drugiej kawy
tego dnia.
Słysząc jego głos, natychmiast się jednak rozbudziłam.
– Tak, panie doktorze?
– Potrzebuję cię – burknął i przeszedł obok mnie, nawet
się nie zatrzymując.
– Jasne, tylko odłożę te papie…
– Teraz – rzucił przez ramię i wmaszerował do windy.
Zagryzłam zęby, a palce zacisnęłam mocniej na
dokumentacji, jednak się nie odezwałam, tylko posłusznie
ruszyłam przyspieszonym krokiem za nim. Winda zaczęła się
zamykać, a on nawet nie przytrzymał mi drzwi, sama
w ostatniej chwili wcisnęłam pomiędzy nie palce, nim się
zasunęły.
Doktor Jestem Uprzedzony wlepiał wzrok w ekran tabletu,
nawet na mnie nie zerknąwszy.
– Mam dla ciebie zadanie – oznajmił znudzonym głosem.
Lubił rzucać mi takie ogólnikowe informacje i dopiero
stopniowo odkrywać przede mną tajemnicę, a te jego zadania
zwykle były nudne lub po prostu… obrzydliwe. Cóż, w końcu
pracowaliśmy w klinice, zawsze znalazło się tu coś
nieprzyjemnego do roboty.
– Oczywiście, panie doktorze – odparłam.
Nikt nigdy w życiu nie dawał mi tak twardej lekcji
cierpliwości i pokory jak on. Dorastając w rodzinie Monet,
potrzebowałam zwłaszcza tego drugiego, dlatego zbyt usilnie
się przed tym nie buntowałam.
Milczał, więc i ja milczałam. Głupota, że stałam tutaj tak
z tymi papierzyskami. Powinnam była je odłożyć, ale wtedy
ten doktor znowu zarzuciłby mi, że… Ech, może za dużo się
nad tym zastanawiałam, może…
Coś nami szarpnęło.
– Och! – wydałam z siebie zduszony okrzyk. Podparłam się
dłońmi ścian windy, a dokumenty, które wcześniej
trzymałam, rozsypały się po podłodze.
Doktor Jestem Uprzedzony nie upuścił swojego tabletu, ale
rąbnął nim głośno o lustro, gdy odruchowo próbował się
przytrzymać.
Winda stanęła.
Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała, a mężczyzna
stojący obok mnie rozejrzał się ze zmarszczonymi brwiami.
Zacięliśmy się.
Gdybym miała wybrać jedną, jedyną osobę z pracy, z którą
najbardziej nie chciałabym się zaciąć w windzie, byłby to
właśnie ten facet.
– Świetnie – mruknęłam pod nosem.
Spojrzał na mnie, tak w ogóle to chyba po raz pierwszy od
kilku tygodni. Przesunął po mnie wzrokiem, który sam miał
chyba ochotę unieść do sufitu, ale powstrzymał się przed
takimi demonstracjami i zbliżył się do panelu z przyciskami.
Nie działał ani jeden.
– Czy to oznacza, że nie ma prądu? – zapytałam szeptem.
– Nie wiemy, co to oznacza – odburknął nieuprzejmie.
Powstrzymałam chęć wbicia paznokci w jego biały,
uprasowany kitel i wytarmoszenia go tak, by się pogniótł,
a może nawet i porwał.
– Pozbieraj to – rozkazał mi, kiedy przypatrując się
przyciskom, prawie nadepnął przypadkowo na jedną z kartek
na ziemi.
Kucnęłam. Założyłam kosmyk włosów za ucho, a potem
zaczęłam porządkować papiery, załamana tym, że tak się
potasowały i teraz miałam dodatkowe zadanie, by ułożyć je
w odpowiedniej kolejności. Z drugiej strony przynajmniej
miałam czym się zająć w oczekiwaniu na to, aż winda ruszy.
Doktor Jestem Uprzedzony prychnął kilka razy z frustracją.
Naciskał guziki windy, a kiedy to nie przyniosło żadnych
efektów, wyjął telefon. Ja swój miałam obowiązek zostawiać
w szafce, toteż w kwestii skontaktowania się ze światem
zewnętrznym byłam raczej bezużyteczna i musiałam liczyć na
niego.
W końcu udało mu się z kimś połączyć, jednak informacja
zwrotna była niezbyt pomocna. Klinika wiedziała, że
zacięliśmy się w windzie. Zdarzyła się jakaś awaria, nad którą
pracowali. Ucieszyli się, że nie ma z nami żadnego pacjenta,
i obiecali, że już za chwilę usterka powinna zostać
naprawiona.
Westchnęłam cicho, pochylona nad papierami. Nawet sobie
przysiadłam. Teraz cieszyłam się, że mi upadły, bo
przynajmniej miałam czym się zająć. Nie spodobało się to
towarzyszącemu mi doktorowi. Na początku sądziłam, że
przesadzam i mi się wydaje, bo sama nie darzyłam go
sympatią, ale kiedy prychnął wyjątkowo nieprzyjemnie, a na
dodatek pokręcił głową ze wzrokiem ukrytym w ekranie
tabletu, nie wytrzymałam.
– Coś nie tak, panie doktorze? – zapytałam.
Zawsze starałam się go unikać, dlatego też potrafiłam nie
dać się sprowokować, jednak tu, w windzie, panowały inne
zasady. Widać, że zaskoczyło go moje pytanie, bo zerknął na
mnie w dół z uniesionymi brwiami.
– Słucham?
– Sprawia pan wrażenie, jakby chciał mi pan coś
powiedzieć, więc pytam – odparłam, pilnując, by nie zadrżał
mi głos.
Z jakiegoś powodu będąc z nim sam na sam, czułam się
pewniej niż zwykle.
– Widzę, że podoba ci się, że możesz zajmować się
błahostkami, panno Monet.
Dlaczego za każdym razem, gdy ktoś używa zwrotu „panno
Monet”, czuję, jakby blizna po dźgnięciu nożem przez
Clarissę mi się otwierała? To nie do zniesienia. Zwłaszcza gdy
te dwa słowa wypowiada osoba, za którą nie przepadam.
Musiałam powstrzymać swoje palce, żeby nie zacisnęły się
w pięść, bo inaczej groziło to pognieceniem ważnych
dokumentów.
– Na jakiej podstawie pan tak uważa?
– Takiej, że się pani tak wygodnie tu rozsiadła.
– Zacięliśmy się w windzie, to nie tak, że mogę stąd teraz
wyjść i zrobić coś produktywniejszego – zauważyłam, a przez
zaciśnięte zęby dodałam ciszej: – Niestety.
– Jeśli ma pani problem z produktywnością, na pewno
znajdę pani kilka zajęć – obiecał, na powrót opuszczając
wzrok na ekran urządzenia.
– Przecież wcale nie powiedziałam, że… – zawiesiłam głos.
Przymknęłam oczy, by oswoić się z frustracją, której potężna
fala właśnie mnie zalała. – O co panu chodzi?
To pytanie zadałam tak bezpośrednio, że ponownie
skierował na mnie uwagę.
– Co proszę? – zdziwił się.
Z papierami w ręku podniosłam się z podłogi. W lustrze
kątem oka widziałam swój profil. Mimo zmęczenia i gorszego
ostatnio nastroju, które odbijały się na mojej twarzy pod
postacią na przykład worków pod oczami, sytuację ratował
fakt, że ostatnio byłam w kilku ciepłych miejscach i udało mi
się trochę opalić. Włosy miałam spięte w kucyk, a jasny strój
praktykantki idealnie dopasowany.
– Jest pan wobec mnie nieuprzejmy, nie pierwszy raz
zresztą, i zastanawiam się dlaczego.
– Panno Monet, jest pani praktykantką, nie łączy nas
relacja towarzyska, proszę więc znać swoje miejsce –
przemówił do mnie niemal protekcjonalnie, na dodatek
bardzo marszcząc czoło.
– Racja, to nie relacja towarzyska, ale zdrową zawodową
relacją też nazwać jej nie można.
– Co nazwałaby pani zdrową zawodową relacją? –
zainteresował się z kpiną błądzącą mu gdzieś po twarzy. Nie
był to rodzaj kpiny, którą znałam u Adriena czy nawet braci,
czyli taka tylko odrobinę złośliwa. Ta była wredna – facet
traktował mnie z góry i naprawdę miałam już tego dość.
– Wzajemnie uprzejmy stosunek, pełen szacunku i kultury.
Pokręcił głową z udawanym rozbawieniem, ale takim
bardzo lekkim, no i nadal podszytym niechęcią.
– Na szacunek, panno Monet, należy sobie zapracować.
– Na brak szacunku również – zauważyłam. – Czym ja
sobie na niego zasłużyłam? Proszę powiedzieć, chciałabym
wiedzieć na przyszłość.
Mężczyzna palcem wskazującym podsunął sobie wyżej
okulary, które miał na nosie, opuścił też wzdłuż tułowia dłoń,
którą wcześniej obsługiwał tablet, co oznacza, że znowu
skierował na mnie maksimum swojej uwagi.
– Musi pani zrozumieć, że w pewnych miejscach nie jest
pani nikim ważnym – powiedział powoli. – Przyzwyczajano
panią do przywilejów, jednak w środowisku medycznym pani
nazwisko na razie znaczy tyle, co zawartość basenów
sanitarnych.
Zamrugałam, zaskoczona tak ostrymi słowami.
– Ja… – zamotałam się. – Ja przecież wcale nie oczekuję,
że… że… Nie chcę żadnego specjalnego traktowania.
W jego oczach pojawiła się niechęć.
– Kawa u dyrektora smakuje?
Rozłożyłam ręce, czując, że zaczynam się czerwienić.
– To mój pracodawca, oczywiście, że przyjmuję
zaproszenie, jeśli wychodzi do mnie z taką propozycją,
przecież…
Doktor Jestem Uprzedzony skinął głową.
– A więc smakuje.
Kartki zaszeleściły, gdy zacisnęłam palce w pięści.
– Studiuję, uczę się nocami i ciężko pracuję. Nikt nie
załatwił mi przyjęcia na medycynę.
– Nigdy nie odebrałem pani osiągnięć akademickich.
Uważam, że tutaj, w klinice, jak i generalnie w życiu, ma pani
łatwiej od co poniektórych, toteż upewniam się, że będzie
pani gotowa podjąć tak stresującą i odpowiedzialną pracę jak
ta przy ratowaniu ludzkiego życia. Panno Monet – ostatnie
dwa słowa wypowiedział wolno i z naciskiem.
– Nie chce pan, żeby traktowano mnie z przywilejami,
dlatego postanowił pan odpowiedzieć traktowaniem mnie
niesprawiedliwie?
– Proszę mi powiedzieć, jak wielka dzieje się pani krzywda,
gdy krzywo na panią spojrzę lub każę zostać chwilę po
godzinach? Zawala się pani cały uroczy, idealny świat?
Spóźnia się pani na kolację do najlepszej restauracji czy na
prywatny samolot do Honolulu?
– Wiele miałam domysłów na temat powodów pańskiego
zachowania, ale w życiu nie pomyślałabym, że to zawiść.
– Ha – prychnął. – Panno Monet, właśnie próbką takiego
myślenia dowodzi pani, że jest nikim innym jak tylko
rozpieszczoną dziewczynką, której wszystko się należy. Nie
szukałem powodu, by panią gardzić, jednak dziś mi go pani
dostarczyła.
Z powrotem podniósł do twarzy tablet, ale ja jeszcze nie
skończyłam.
– Jak inaczej mam interpretować pana teksty o idealnym
świecie i najlepszej restauracji?
Ignorował mnie.
Winda się poruszyła. Gdzieś w oddali słychać było stukanie.
A ja dawno nie czułam się tak przejęta.
– Nic pan nie wie o mnie i moim życiu!
Nie odpowiedział.
– Ani o mojej rodzinie – wycedziłam.
Podniósł wzrok.
– Czy pani rodzina nie należy do Organizacji?
Zamarłam.
Nikt obcy nigdy wcześniej nie wspominał przy mnie
o Organizacji. Nawet mimo iż Will wspominał mi, że doktor
Jestem Uprzedzony coś tam podobno o niej wie, poczułam się
szalenie niekomfortowo. Mężczyzna skwitował moje
zdziwienie tą samą wyniosłą miną, którą częstował mnie
niemal od początku tej rozmowy.
– Co za różnica, do czego należy moja rodzina? –
zapytałam zdławionym głosem.
– Czy nie pławicie się w miliardach i nie ustawiacie sobie
świata pod swoje widzimisię?
– Nie wiem, co robi moja rodzina, z kim i gdzie – ucięłam.
Doktor prawie się uśmiechnął.
– Proszę powiedzieć, panno Monet, czy wygodnie jest pani
odwracać wzrok?
Nastroszyłam brwi.
– Proszę mi powiedzieć, co pan sugeruje, że powinnam
zrobić, bo widzę, że zna pan odpowiedź na każde pytanie.
– Z władzą i pieniędzmi, jakie posiadają rodziny
członkowskie w Organizacji, można robić wiele dobrego,
panno Monet. Gdyby była pani tak mądra, jak mówią,
działałaby pani na korzyść świata, nie swoją.
– Ja nie należę do żadnej Organizacji!
– Ostatnio nie była pani obecna w pracy. Chorowała pani
czy poleciała na kolejną wycieczkę? – Przekrzywił głowę.
– Wyraźnie nie wie pan, jak działa Organizacja, skoro
myśli, że mogę im tam wszystkim rozkazywać i patrzeć, jak
robią, co każę – burknęłam.
– Próbowała pani?
Ależ miał tupet! Jeszcze się uśmiechał tak wrednie, jakby
przekonany o tym, że ma rację i właśnie niszczy mnie swoimi
genialnymi argumentami. Naprawdę potrzebowałam
ochłonąć.
– Wbić się na tajne spotkanie i postawić swoje warunki?
Nie, jeszcze nie – syknęłam. – To śmieszne, jak zdobył pan
skrawek informacji, a w rzeczywistości nadal nic nie wie, ale
jest pan gotów zatruwać mi życie, bo wydaje się panu, że
rozwiązał pan całą zagadkę.
– Skoro to śmieszne, panno Monet, to proszę się śmiać do
woli – powiedział i w tym właśnie momencie winda ruszyła.
– O.
Rozejrzeliśmy się w milczeniu. Już się przyzwyczaiłam, że
w niej utknęliśmy i prowadzimy tę totalnie niespodziewaną
rozmowę, dlatego poczułam się dziwnie, tak nagle będąc
zmuszona do powrotu do realnego świata.
– Proszę pozbierać te dokumenty, odłożyć je w bezpieczne
miejsce, a dopiero potem mnie znaleźć. Mam dla pani kilka
zadań – rzucił, wskazując na podłogę. – Proszę się
przygotować na nadgodziny, jedno z nich jest wyjątkowo
mozolne.
I akurat rozsunęły się drzwi, więc wyszedł, zostawiając
mnie, kucającą na ziemi i w pośpiechu sprzątającą
papierzyska.
===Lx4tFCMVIBdkV2ZQZFJlDzkPPww0VTAFNQA2AGVQNlA2ADACNwBlVw==
78
UKŁUCIE W SERCU
GAPIENIE SIĘ
W HOTELOWY SUFIT
MORDERCZY NASTRÓJ
WESELE MAFIOSÓW
WYIMAGINOWANY KONKURS
WUJKA MONTY’EGO
Dylan zniknął.
Przestaliśmy udawać, że nic się nie dzieje. Nie było już
sensu, minęło za dużo czasu. Martina powinna była wkroczyć
na plażę w swojej sukni już pół godziny temu. Na szczęście
obyło się bez upokorzenia panny młodej na oczach
wszystkich gości, ponieważ…
Martina również zniknęła.
– Nie ma jej, telefon zostawiła w pokoju i po prostu
przepadła – tłumaczyła jej siostra najpierw ich rodzicom,
potem dziadkom, następnie chyba jakimś ciotkom, a potem
mnie. Przy okazji żwawo gestykulowała, podobnie zresztą jak
to w zwyczaju miała Martina.
– Trzeba ich znaleźć. Co, jeśli jedno się rozmyśliło, a drugie
wpadło w rozpacz? – trapiła się matka Martiny.
Rodzina Monet była przyzwyczajona do różnych
porąbanych scenariuszy, dlatego z większym spokojem
znosiliśmy zaistniałą sytuację. Mniej hałasowaliśmy, mniej
panikowaliśmy. Co nie oznacza, że się nie martwiliśmy.
– Nie ma też wiedźmy – zauważyła Maya, wskazując na
puste siedzenia obok Monty’ego.
– Blanche skarżyła się na złe samopoczucie – oznajmił
wujek.
– Czy wszystko z nią w porządku? – zatroskałam się.
– Ostatnio często ma jakieś dziwne bóle – skrzywił się
Monty, wzruszając ramionami. – Uprzedzała, że może pojawi
się spóźniona lub w ogóle spotka się z młodymi dopiero po
ślubie.
– Blanche to Blanche, wszystko będzie z nią okej – dodała
Maya.
Vincent miał inne zdanie, bo przysłuchiwał się ich
rozmowie, jednocześnie wisząc na telefonie. Stawiał na nogi
mnóstwo osób, które miały pomóc nam w poszukiwaniach
młodej pary. Wiedziałam, że mniej obawia się tego, że któreś
z nich zmieniło zdanie. Oczywiście byłoby to przykre i tego
Dylanowi by nie życzył, jednak Vince był pragmatyczny
i zapewne bardziej obawiał się o jego bezpieczeństwo niż na
przykład o załamanie nerwowe, które dopada czasami
człowieka tuż przed ślubem.
– W sumie to lepiej zwiać teraz niż po latach, kiedy już
pojawią się dzieci i pies – zauważył luźno wujek Monty.
Miałam ochotę go ukatrupić, tak głośno to powiedział.
Część krewnych Martiny to usłyszała, a ja nawet nie mogłam
się od nich odwrócić i udawać, że nie wiem, o co chodzi, bo
akurat stałam przy nich razem z Alexem.
Musiałam, bo Alex zaczął się buntować i wolał podejść do
swoich, a ja, czując na sobie palące, spojrzenie Rodrica
Rettera, udawałam, że prowadzę bardzo absorbujące
pogaduszki z bliskimi swojego partnera.
Spojrzenie Adriena też czułam na sobie. Mniej nachalne, za
to bardzo intensywne. Nie zerkałam w jego stronę, nie
chciałam się denerwować widokiem tamtej kobiety obok
niego.
Anja stała niedaleko dzieci, obejmując się ramionami,
i wymieniała uwagi z Mayą. Nawet dla mojej cioci taka akcja
to było sporo do przetworzenia. Marszczyła brwi, wypatrując
kogoś, kto przyniósłby tu na plażę jakieś nowiny. Co jakiś czas
konsultowały też coś z nianiami.
Jedna spacerowała z Michim na rękach, bo chłopczyk był
absolutnie zauroczony oceanem i wyrywał się do wody, druga
zaś wyjęła z torby zestaw kredek i kartek. Lissy, Flynn, a także
kilkoro dzieci z rodziny Martiny zebrały się w altance, usiadły
na ziemi i zaczęły wybierać swoje ulubione kolory.
– Tylko co mam narysować? – głowił się Flynn.
– Może jakąś sportową furkę, hę? – zaproponował mu
wujek Monty, który przechadzał się to tu, to tam.
W poszukiwaniu rozrywki, tym razem przystanął obok syna.
– To nudne – mruknął chłopiec.
– Pannę młodą? – zaproponowała jakaś dziewczynka od
Hiszpanów.
– Nawet nie wiadomo, jak wygląda, nie ma jej –
przypomniała wszystkim gorzko Lissy.
– Czy to prawda, że uciekła? – ożywił się Flynn.
Wujek Monty, by nie pozwolić, aby rozmowa dzieci zeszła
na złe tory i żeby rozluźnić atmosferę, klasnął w ręce.
– Mam dla was wyzwanie – zapowiedział im zagadkowo. –
Namalujcie miłość. Ten, kto zrobi to najlepiej, dostanie
nagrodę.
Byłam pewna, że nie ma jeszcze zielonego pojęcia, co
będzie tą nagrodą, ale taka obietnica podziałała, bo dzieci
rozejrzały się po sobie z zaintrygowanymi uśmiechami. Nie
trafiała do nich powaga sytuacji, były zadowolone, że mają
jakieś zajęcie, i to całkiem ciekawe. Padło z ich strony jeszcze
kilka pytań o zadany temat, jednak Monty sam nie wiedział,
co im powiedzieć, więc ostatecznie zachęcił je po prostu, by
puściły wodze fantazji.
Patrząc na tę scenę, pomyślałam, że sama chciałabym tak
sobie usiąść i beztrosko porysować. Tymczasem musiałam
wcielać się w swoją rolę i odsunęłam się od Alexa, dopiero gdy
zaczęto robić zdjęcia i zachęcać nas do zapozowania.
Udałam, że to dlatego, że mam coś do zrobienia. Przy okazji
zadzwoniłam po obsługę i poprosiłam, by przyniesiono
gościom wody. Niby przesadny upał nam tu nie dokuczał,
jednak przebywaliśmy w słońcu, więc nie zaszkodziło zadbać
o nawodnienie. Zakończywszy rozmowę, spróbowałam
jeszcze raz zadzwonić do Dylana. Oczywiście nie odebrał,
zamiast tego więc wybrałam numer do Willa.
– Jeszcze go nie znaleźliśmy. – Tymi słowami mnie
przywitał.
Zawahałam się z otwartymi ustami, bo właśnie o to
chciałam zapytać. Westchnęłam i zamiast tego spytałam o co
innego.
– Wiecie coś nowego? Cokolwiek?
– Nie, raczej nie…
– Will?
Westchnął.
– Szukamy też Blanche i Benny’ego.
Natychmiast odszukałam wzrokiem puste siedzenia
w drugim rzędzie, przygotowane dla naszej babci i jej
partnera.
– Ktoś ją dzisiaj w ogóle widział? – zapytałam, zakładając
włosy za ucho i rozglądając się, jakbym liczyła na to, że sama
ją gdzieś zaraz dostrzegę. – Podobno źle się czuła.
– Nie, malutka, coś tu się nie zgadza – westchnął. –
Zadzwonię, jak będziemy coś mieć.
– Czekaj, nie rozłączaj się – zawołałam z przejęciem. –
Mogę wam pomóc. Po co mam tu sterczeć bezczynnie? Tylko
zawołam Danilo i zaraz…
– Nie – przerwał mi stanowczo Will. – Zostań tam, gdzie
jesteś. Nie oddalaj się od Vincenta, dopóki nie dojdziemy do
tego, co się dzieje. To wszystko jest… dziwne.
Zadrżałam, słysząc złowieszczy ton, którym wypowiedział
ostatnie słowa.
– Dobrze – szepnęłam przez ściśnięte gardło.
Rozłączyłam się, czując coraz większy niepokój, i wtedy
zobaczyłam, że w moją stronę zmierza Rodric Retter. Widząc
to, od razu przysunęłam się do Vincenta, który recytował
właśnie komuś jakieś instrukcje do telefonu. Non stop gdzieś
dzwonił, między innymi wisiał na linii z Willem. Teraz jednak
opuścił dłoń, w której trzymał komórkę, i zwrócił się ku
nadchodzącemu Retterowi.
Kątem oka upewniłam się, że Danilo jest w pobliżu.
– W czymś mogę ci pomóc, Rodricu? – zapytał mój brat.
– Aj, to się porobiło, Vincencie… Przybywam podpytać, czy
wiadomo coś nowego. – Rodric uśmiechnął się złośliwie,
jakby zniknięcie Dylana go bawiło. Czoło błyszczało mu od
potu.
Chyba jednak nie każdy dobrze znosił kanaryjskie słońce.
– O wszystkim informujemy gości na bieżąco – wtrąciłam
się nieuprzejmym tonem.
Vincent położył mi dłoń na ramieniu, dając mi do
zrozumienia, żebym się nie odzywała. Błysnął na niej sygnet,
podobny do tego, który Rodric nosił na łańcuszku. Te ich
cholerne artefakty członków Organizacji.
– Dziękuję, panno Monet. – Rodric skinął mi głową, a jego
wredny uśmiech się poszerzył. – Przy okazji dodam, iż jestem
zszokowany kruchością relacji twojej i pana Santana. Był
naprawdę przekonujący na spotkaniach Organizacji, gdy
opowiadał o waszym uczuciu. Kto by się spodziewał, że
człowiek potrafi tak udawać…
– Nasza relacja to był biznes, który przestał się kalkulować
– odparłam zimno. Siły dodawała mi dłoń Vincenta, która
nadal spoczywała na moim ramieniu.
– Widać, że jesteś siostrą Vincenta, panno Monet – zaśmiał
się Rodric.
Zmusiłam się do kwaśnego uśmiechu.
– Twój nowy partner zaś podobno wcale nie jest taki nowy,
hm? – Rodric wyciągnął szyję, by popatrzeć na stojącego
gdzieś dalej Alexa, i machnął na niego, kiedy ten niefortunnie
wychwycił jego spojrzenie. – Niech no tu podejdzie.
Bardzo chciałam zaprzeczyć, jednak obawiałam się, że
wydałoby się to nienaturalne, więc zacisnęłam tylko usta, gdy
u mojego boku stanął Alex. Vincent cofnął dłoń, którą trzymał
na moim ramieniu, za to teraz poczułam na sobie rękę
swojego rzekomego partnera.
– Jestem ci potrzebny? – zapytał, gotów odgrywać rolę
mojego chłopaka. Zerkał to na mnie, to na Rodrica.
Nie, miałam ochotę odpowiedzieć.
– Rozmawialiśmy właśnie z panem Retterem o tym, jak ty
i ja odnowiliśmy naszą relację. Pan Retter słusznie zauważył,
że spotykaliśmy się już wcześniej.
– Fakt, nasze zerwanie było nieoczekiwane. – Alex spojrzał
na mnie, dając mi do zrozumienia, że to stwierdzenie akurat
nie jest elementem gry aktorskiej. – Jak dobrze, że tylko
chwilowe.
– Proszę, proszę – zaśmiał się Rodric. – W takim razie
można powiedzieć, że nawet lepiej się stało, żeśmy się tak
posprzeczali o przyszłość, hm?
– Mhm. – Uśmiechnęłam się cierpko.
Vincent nie odpowiedział.
– To zdecydowanie na plus dla mnie – zaśmiał się nieco
sztucznie Alex, obejmując mnie jeszcze mocniej.
Chyba całkiem dobrze się bawił.
– Adrien natomiast wrócił do kobiety, z którą już wcześniej
pokazywał się publicznie, i też wyglądają na szczęśliwych. Jak
ona się nazywa, Vincencie? Alma?
Rodric też bawił się niezgorzej.
Znowu to nieprzyjemne uczucie w żołądku. Bardzo dużo
energii wkładałam w to, by wyraz mojej twarzy się nie
zmienił.
– Adrien na pewno ci przypomni, jeśli go zapytasz, Rodricu
– rzekł Vince. Zerknął na mnie mimochodem. Dobrze
wiedział, jaki bałagan panuje teraz w mojej głowie.
– Nazywa się Ada – powiedział cicho Adrien, dołączając
nagle do naszego wianuszka.
Santan przenosił właśnie spojrzenie z obejmującej mnie
dłoni Alexa na Rettera i dodał:
– Miło, że o nią pytasz, Rodricu.
– Niesamowite, że tak to się wszystko rozwiązało –
stwierdził Rodric.
Trudno było wyczuć jego faktyczne nastawienie do tego
wszystkiego. Czy nam uwierzył, czy podejrzewa jakiś
przekręt? Jeśli uwierzył, to czy się cieszy, że tak się sprawy
ułożyły, czy wolałby jednak dopiąć umowę o zaaranżowaniu
małżeństwa swojego syna i córki Vince’a? Trudno było
cokolwiek wyczytać z tych jego świńskich oczu
i nieodgadnionej twarzy.
– A gdzie ona się podziewa? – zagaił, wychylając się nieco.
– Może ją tu zawołaj? Co ma siedzieć taka samotna?
– Słabo jej – odparł sztywno Adrien, nawet się za siebie nie
odwracając. – Niech siedzi.
– Jesteś bardzo opiekuńczy, Adrienie.
Pilnowałam, by nie zacisnąć dłoni w pięści. Takie gadki
prowokowały we mnie bardzo negatywne uczucia.
– Mam nadzieję, że i ty… – zwrócił się do Alexa Rodric – …
że i ty tak dbasz o pannę Monet.
Adrien nawet nie mrugnął.
– Oczywiście. – Alex pogłaskał mnie po plecach.
– Jesteś dla niej bardzo czuły – ocenił Retter. – Dobrze się
na to patrzy, prawda, Adrienie?
Teraz byłam już pewna, że podejrzenia Vincenta się
sprawdziły i Rodric dobrze wie, że udajemy. Musi wiedzieć,
inaczej nie marnowałby energii na droczenie się z nami.
W ciemnych tęczówkach Santana krył się ogień i tylko on
wiedział, ile determinacji kosztuje go, by nie wybuchnąć.
Skinął jednak głową i poczułam nagle coś, co dodało mi mocy.
Zupełnie inne uczucie niż zazdrość, złość i gorycz, które
towarzyszyły mi, kiedy myślałam o tej durnowatej umowie
obowiązującej dziś mnie i Adriena. To, że musieliśmy tutaj
stać naprzeciwko siebie i udawać, że cieszymy się szczęściem
tego drugiego z innym partnerem.
Poczułam porozumienie i siłę. Ja i Adrien jesteśmy ponad
to. Oboje przeżywamy zakaz kontaktu. Oboje tęsknimy za
swoimi dłońmi, pocałunkami, dotykiem. On wcale nie chce
dostać tego wszystkiego od Ady, czy jak ona się tam nazywa.
Nie pragnie jej dotykać ani zaglądać jej w oczy. Tak samo jak
mnie nie sprawia przyjemności bliskość Alexa. Jego dłoń na
moich plecach wręcz mnie irytuje. Strzepnęłabym ją już teraz,
gdyby nikt nie patrzył.
Ja i Adrien naprawdę jesteśmy ponad to. Chcemy tylko
siebie i oczywiste dla mnie się stało, że to dlatego, iż tego, co
my dajemy sobie nawzajem, nie będzie w stanie dać nam nikt
inny.
I wiedziałam już, że bez problemu mogę dziś grać
partnerkę Alexa.
Vincent też dostrzegł tę subtelną zmianę w naszych
postawach. Nie dał po sobie nic poznać, ale byłam pewna, że
mu ulżyło. Chociaż jeden problem z głowy. Teraz wystarczy
znaleźć Dylana i Martinę, a także upewnić się, że jutro nie
wybuchnie wojna w Organizacji, gdy okres testowy narzucony
przez Rodrica się skończy.
– To jest ciocia Hailie!
Akurat zapadła cisza, a do naszych uszu dobiegł wyraźny
śmiech Lissy. Dzieci prezentowały właśnie swoje prace przed
wujkiem Montym, który wcielał się w jury. Głaskał się po
brodzie i robił poważne miny, studiując wszystkie rysunki.
– To jest ciocia Hailie? – zastanawiał się na głos, udając
nieprzekonanego.
Lissy złapała za swój rysunek i zdeterminowana, by
dowieść swoich racji, podbiegła do mnie. Nie dbała o to, że
przeszkodziła właśnie dorosłym w ważnej zapewne
rozmowie. Najważniejsze było dla niej przekonanie wujka
Monty’ego i zwycięstwo w jego zaimprowizowanym
konkursie.
Dziewczynka stanęła obok mnie i zaprezentowała
wszystkim swoje dzieło, skupiając się głównie na naszym
wujku. Wyjaśniając, kto jest na obrazku, wskazała moją
sukienkę.
– Widzisz? Też jest długa i czarna, to ciocia Hailie. A obok
niej jest ten pan.
Lissy powiodła spojrzeniem po otaczających ją dorosłych,
aż zatrzymała się na Adrienie i pokazała go palcem.
– Trzymają się za ręce, zupełnie jak dzisiaj w hotelu –
tłumaczyła, ciągle zwracając się do wujka Monty’ego. –
Widziałam! Nie wymyśliłam tego przecież.
Cóż, może i zależało jej wyłącznie na przekonaniu jury,
jednak nagle słuchali jej wszyscy wokoło.
Na obrazku, który dziewczynka trzymała przed sobą,
widniała kobieta w czarnej sukience, a jej dłoń stykała się
z dłonią mężczyzny w garniturze. Choć rysunek Lissy
namalowany został ręką czterolatki, pewne znajdujące się na
nim elementy były niepodważalne.
Takie jak złączone wierzchem dłonie czy spojrzenie,
w którym tonęło tych dwoje.
Lub te cholerne serduszka, które Lissy na dokładkę
dorysowała wokoło.
Znieruchomiałam, czując, jak oblewa mnie zimny pot.
Twarz Adriena też stężała, Vincent zapatrzył się na swoją
córkę, a skołowany Alex zabrał dłoń z moich pleców.
Wujek Monty zapatrzył się na rysunek Lissy i przełknął
ślinę.
Cóż, chyba go przekonała.
Ta gorzka myśl była ostatnią, jaka przeszła mi przez głowę,
bo zaraz uwagę wszystkich skupił na sobie Rodric Retter.
Parsknął najpierw, niezwykle ubawiony.
– Pokaż no, dziecko, ten obrazek, niech mu się przyjrzę…
Niepostrzeżenie przysunął się do mnie i Lissy i nachylił się
nad małą. Moja bratanica czuła, że coś jest nie w porządku,
więc lekko zdezorientowana uniosła wzrok na Vincenta,
szukając u niego wsparcia.
Gdyby Retter ruszał się jak mucha w smole, to wszyscy
zdążylibyśmy zareagować odpowiednio szybko, niestety,
facet, mimo swojej sylwetki i wieku potrafił działać niezwykle
zwinnie.
Nim się obejrzeliśmy, złapał dziewczynkę, cofnął się z nią
o kilka kroków, unieruchomił, po czym przystawił jej pistolet
do głowy.
===Lx4tFCMVIBdkV2ZQZFJlDzkPPww0VTAFNQA2AGVQNlA2ADACNwBlVw==
83
WYSOKO
TO JAKIŚ KOSZMAR
NAJLEPSZY ADWOKAT
POD SŁOŃCEM
CO TU ROBI PEREŁKA?
RADOŚNIE MACHAĆ
NA POŻEGNANIE
WARTO GO ZAZNAĆ
ZA MŁODU
Werka
===Lx4tFCMVIBdkV2ZQZFJlDzkPPww0VTAFNQA2AGVQNlA2ADACNwBlVw==
You&YA
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa