Professional Documents
Culture Documents
Instaserial o Gotowaniu Dokladka
Instaserial o Gotowaniu Dokladka
o gotowaniu
czyli opowiadania
z kuchni i życia Nicoli
ad ka
dok ł
Zdjęcia:
Nicole Sochacki-Wójcicka, archiwum rodzinne
Joanna Pomarańska-Woźniak (zdjęcia ze stron: 30, 32, 117, 119, 145, 171, 182-185,
248-250, 254, 287)
Martyna Merkis-Zielińska (zdjęcia ze stron: 154, 202, 272)
Korekta:
Ewa Strok, Maria Laskowska
Opracowanie graficzne:
Marta Nieścioruk
FUNDACJA
MEDYCYNY
PRENATALNEJ
Wydawca:
Fundacja Medycyny Prenatalnej im. Ernesta Wójcickiego
ul. Marokańska 4 H, 03-977 Warszawa
Na licencji:
Roger Publishing sp. z o. o. sp. k
ul. Marokańska 4 H, 03-977 Warszawa
ISBN 978-83-956512-4-3
Warszawa 2020
ZUPY OD SERCA
3. Krupnik 17
4. Klopsikowa babci Basi 21
5. Grochówka 22
6. Barszcz ukraiński babci Reni 27
7. Prawdziwy barszcz ukraiński 31
8. Meksykańska kukurydziana 34
9. Zupa krem z dyni 39
10. Rosół jarski 44
11. Ekspresowy bulion jarski 45
12. Rosół z pulpetami „z panierki” 47
13. Ramen, czyli rosół inaczej 49
WIĘCEJ Z MORZA
26. Smażone krewetki 93
27. Szaszłyki z krewetek 96
28. Grillowana ośmiornica 99
PLACKI
38. Racuchy 132
39. „Warszawskie” placki Pani Flawii 133
40. Placki z kalafiora 138
41. Placki z kaszą jaglaną 142
42. Placki ziemniaczane 144
43. Grzanki 148
44. Co można zrobić z czerstwego pieczywa? 150
WARZYWNE SMAKI
45. Kartoffelsalat 156
46. Klasyk – buraczki zasmażane 159
47. Carpaccio z buraków 163
48. Sałatka izraelska z buraków 165
49. Karczochy 169
50. Prawdziwa sałatka grecka 173
51. Tzatziki 177
52. Fava 181
53. Sałatka z pomidorami i chorizo 183
54. Buddha bowl 187
55. Ulubiony twarożek 191
56. Sałatka ogórkowa Julii 193
57. Marchewka al dente 194
58. Moja ulubiona surówka z kapusty 197
Z MĄKI I WODY
59. Jeżeli mamy makaron, to mamy już połowę dania 199
WIGILIA PO NASZEMU
68. Wigilia 230
69. Wigilia w wielu odsłonach 232
70. Ryba po grecku 238
71. Wigilijny wieczór w domu w Aninie 241
72. Karp w galarecie na słodko wujka Jacka 244
73. Chleb Jacka pszenno-żytni 247
74. Śledzie w oleju lnianym 249
75. Śledzie pod pierzynką 253
76. Śledzie po norwesku 255
77. Bliny 257
78. Sałatka jarzynowa 258
79. Sos tatarski 262
80. Korzenny kompot wigilijny 266
WYPIEKI
81. Sernik 271
82. Mandelkipferl 275
83. Orzechowiec cioci Eli 278
84. Muffinki Alicji 280
85. Babka drożdżowa na... prezent ślubny! 283
Wstęp
Był początek lipca, kiedy pierwsze Instaseriale o gotowaniu dotarły do Waszych
rąk. W tym samym czasie zaczęły do mnie spływać Wasze pozytywne recenzje.
Odetchnęłam z ulgą – jednak książka ze „zwykłymi” przepisami dla każdej ro-
dziny, na dodatek z ogólnodostępnych składników, się obroniła! Doceniliście to,
że o mojej pasji do gotowania piszę z głębi serca...
Nagle okazało się, że 25 stron o rosole i kolejne 10 o dodatkach do niego, to
wcale nie jest za dużo. Po lekturze ISOG-u wiele z Was na nowo odkryło takie
polskie kuchenne klasyki, jakimi są ogórkowa czy leniwe.
Dostawałam wiadomości, że w to nie wierzyłyście – myślałyście, że przesadzam –
ale moja pomidorowa i mój patent na pulpety naprawdę odmieniły Wasze życie.
Tego dnia gotowałam jeden z moich ulubionych makaronów – prosty makaron
z sosem pomidorowym, ale z dodatkiem... sera mozzarella. I nagle zrobiło mi
się niemalże smutno. Poczułam niedosyt – jak mogłam w mojej książce tego
przepisu nie zawrzeć.
Zrobiłam patelni dosłownie jedno zdjęcie (jest na stronie 201) i przez głowę
przemknęła mi myśl – kto wie, może kiedyś za kilka lat, może na starość, spełnię
swoje marzenie ponownie i wydam książkę z tymi wszystkimi przepisami, które
z różnych powodów do ISOG-u się nie załapały.
To, co się działo w kolejnych tygodniach, było czymś niesamowitym. Wasz po-
zytywny odbiór książki przerósł wszelkie moje oczekiwania. Raczej nastawiałam
się na krytykę, a tu taka niespodzianka. Codziennie widziałam setki zdjęć z „mo-
imi” daniami. Pisałyście mi, że to dzięki moim przepisom Wasze dzieci zaczęły
jeść ryby i więcej warzyw.
Serce mi rosło i po cichu robiłam kolejne zdjęcia tego, co gotowałam. Po wielu
miesiącach tworzenia książki jakoś już weszło mi to w krew.
Pod koniec lipca nieśmiało powiedziałam do Kuby:
– A co, jakbym napisała drugi ISOG?
Myślałam, że powie, że to nie jest najlepszy pomysł. On najlepiej orientuje się,
ile czasu mnie (a co za tym idzie... jego) to kosztuje.
Powiedział mi tylko, że to świetny pomysł i mam działać. Pomyślałam sobie – ale
fajnie, może za rok wydam kolejną książkę.
WSTĘP 9
W tym miejscu pozwolę sobie na małą dygresję – wielu ludziom z domem rodzin-
nym kojarzy się smak jakiejś potrawy, którą często przyrządzała mama. Ja nie
mam takich wspomnień. Jedzenie kojarzyło mi się głównie ze stołówką Politech-
niki Szczecińskiej, na której pracował mój ojciec i gdzie najczęściej się stołowa-
łam. W tamtych czasach (lata pięćdziesiąte) nie było to niczym wyjątkowym.
Pamiętam, że karmili tam naprawdę dobrze. Nie jestem w stanie przypomnieć
sobie, co smakowało mi najbardziej, ale za to doskonale pamiętam, czego nie
WSTĘP 12
znosiłam. Mniej więcej raz w tygodniu w menu był makaron z serem – takim
zwykłym, twarogowym. Nie cierpiałam go chyba bardziej niż szpinaku, do je-
dzenia którego, jak większość dzieci, byłam zmuszana.
Nie lubiłam tego nieszczęsnego twarogu chyba dlatego, że bardzo kojarzył mi
się z kożuchem na mleku. Na samą myśl o kożuchu nawet dziś przechodzą mnie
dreszcze. Myślę, że nie jestem odosobniona w tej niechęci. Chyba każdy, kto
dostawał do picia ciepłe mleko lub zupę mleczną, pokryte grubą warstwą „tego
czegoś”, ma podobne odczucia.
Jeśli już mama przyrządzała coś w kuchni, nie były to jakieś nadzwyczajne po-
trawy. Wyjątek stanowiły tort orzechowy i sernik, które piekła dwa razy do roku.
Za to babcia (matka mojej mamy), gdy przyjeżdżała w odwiedziny, rozpieszcza-
ła nas kulinarnie, gotując wszystko, o co ją prosiłyśmy.
Najsmaczniejsze, co pamiętam z domu rodzinnego, to… chleb z cukrem! Kiedy
miałyśmy ochotę na coś pysznego, po prostu posypywałyśmy pajdę chleba cu-
krem. Tak mi wtedy to smakowało, że pomimo upływu lat pamiętam doskonale
ten smak do dzisiaj.
Niemiło natomiast wspominam czarny kawior. Kiedy tata wyjechał na studia dok-
toranckie na uniwersytecie w Leningradzie, przesyłał nam puszki czarnego kawioru
z jesiotra. Ot, absurdy tamtych czasów – z jednej strony na stole chleb z cukrem,
a z drugiej wykwintny przysmak, obecnie dostępny raczej tylko zamożnym.
Z gotowaniem, a raczej niegotowaniem, mojej mamy związana jest historia ty-
tułowej fasoli. Otóż nasza babcia (mama mojego taty) miała olbrzymi ogród,
gdzie uprawiała owoce i warzywa. Naturalnie częścią z nich obdarowywała nas.
Pewnego razu dostałyśmy od niej między innymi worek fasoli. Leżał dosyć długo
niezagospodarowany. Mama chyba nie miała pomysłu, co z nią zrobić.
Jako że byłam zaradnym dzieckiem, wpadłam na pomysł, jak można spożytkować
ten prezent. Miałam wtedy chyba 11 lat, a Ewa 7. Zapragnęłyśmy innego sma-
kołyku niż chleb z cukrem, nie miałyśmy jednak pieniędzy na to, żeby pójść do
cukierni i kupić ciastka. W tamtych czasach raczej mało które dziecko miało jakieś
pieniądze, a już dziecko, które samo kupuje słodycze… to było nie do pomyślenia.
Na ulicy, przy której mieszkałyśmy, był sklep warzywny, prowadzony jeszcze
przed wojną przez Niemkę, nazywaną przez wszystkich „Babą”. Wykombino-
wałam, że Ewa pójdzie porozmawiać ze sprzedawczynią, a ja w tym czasie pod-
rzucę worek pod drzwi sklepu. (Ewa nie miała tyle siły, by sama go udźwignąć).
„Baba” raczej nie potrzebowała naszej fasoli, ale tak ją wzruszył widok drobnej,
WSTĘP 13
małej dziewczynki, która sama przyniosła taki ciężar, że bez wahania zapłaciła.
W ten oto sposób fasola się nie zmarnowała i przy okazji zdobyłyśmy pieniądze
na prawdziwe słodycze. Jak widzicie, wszystkie dzieci na świecie są takie same.
Nie cofną się przed niczym, żeby zdobyć coś słodkiego.
Wróćmy jednak do tematu – gotowanie Nicole. Już jako dziecko przyrządzała
ona przepyszne potrawy. Były równie smaczne, co pięknie udekorowane. Z po-
dziwem podpatrywałam kulinarne poczynania tej niesamowitej dziewczynki,
jednocześnie sama ucząc się, jak należy przygotować daną potrawę, żeby była
dobra. Kilka jej patentów z powodzeniem wykorzystuję do dziś.
Kiedy Nicole stawiała pierwsze kulinarne kroki w kuchni, oprócz tworzenia dzieł
sztuki gotowania przy okazji robiła straszny bałagan. Do tego stopnia, że gdy tyl-
ko przekraczała jej próg, Ewa natychmiast dostawała ciężkiej migreny i uciekała
w drugi koniec domu, żeby się położyć. W związku z tym, kiedy akurat przeby-
wałam w Aninie, to ja towarzyszyłam siostrzenicy. Głównie pomagałam obierać,
kroić, siekać, ale przede wszystkim sprzątałam pandemonium, jakie powstawało
w trakcie gotowania.
W tym momencie dochodzimy do historii pasztetu i robota kuchennego.
Jak zawsze przyjechałam do domu Sochackich na święta. Weszłam do kuchni,
by pomóc w robieniu pasztetów. (Musicie wiedzieć, że Nicole robi wyśmienite
pasztety. Zawsze na święta przygotowywała kilka ich wersji). Zdębiałam na wi-
dok, który ukazał się moim oczom. Pośród kilku kilogramów mięsa i warzyw,
rozrzuconych po stole i blatach szafek, zobaczyłam Nicolę wojującą z maszynką
do mielenia mięsa. Maszynka nie działała, mimo tego ten uparty dzieciak po-
stanowił, że i tak zrobi pasztet. Próbowała posiekać mięso, jak się domyślacie –
z marnym skutkiem. Na szczęście sytuacja miała szczęśliwy finał.
Tak się złożyło, że przywiozłam ze sobą termomix – urządzenie, dzięki które-
mu pokochałam gotowanie. Byłam nim tak oczarowana, że postanowiłam za-
demonstrować go siostrze. Za jego pomocą udało się również uratować owe
świąteczne pasztety. Ten tekst brzmi jak reklama, ale uwierzcie, nie ma takiego
celu. Taki robot po prostu wykonuje za mnie czynności, których nie lubię w go-
towaniu: mieszanie, wyrabianie, tarcie, mielenie itp.
Pozostając w temacie sprzątania – pamiętam, gdy w trakcie jednej z kuchen-
nych bitew zapchał się zlew. Jestem kobietą samodzielną, więc postanowiłam
odetkać go własnoręcznie. Nicole zaoferowała mi pomoc – razem udało nam
się rozkręcić wszystkie elementy i częściowo udrożnić odpływ. Problem pojawił
się przy skręcaniu. Jakoś złożyłyśmy wszystko w całość, zlew przetrwał święta,
WSTĘP 14
Zupy
od serca
???
Krupnik
Gdy przeprowadziłam się do Londynu i zamieszkałam razem z Kubą, pewnie podobnie jak
wiele innych zakochanych kobiet chciałam być idealną panią domu. Zależało mi na tym, aby
było czysto i umówiliśmy się, że za sprzątanie odpowiadamy oboje. Pranie miało być robione
na bieżąco, a że prać niezbyt lubiłam, to szczególnie się do tego nie przykładałam. Kupowałam
najtańszy proszek: po pierwsze ze względów oszczędnościowych, a po drugie – było mi trochę
obojętne, jak nasze ubrania pachną, byle były świeże i czyste. Niestety nieraz zapomniałam
wieczorem rozładować pralkę i wtedy już zdecydowanie świeże nie były ;).
Po kilku tygodniach Kuba powiedział mi tak:
– Prać to ty nie umiesz, od teraz ja się tym zajmę.
Dodał też coś, że jego mama świetnie pierze i ubrania zawsze tak pięknie pachną… Prze-
milczałam ten przytyk, bo w gruncie rzeczy dostałam niechcący całkiem niezły wilczy bilet do
prania. I tak jest do dziś, ja nastawiam może co dziesiąte pranie, a Kuba dobrowolnie uważa
to za swoje domowe zadanie.
Natomiast jeżeli chodzi o gotowanie, to, jak już wiecie, ja to kocham, czuję się w tym spełniona.
Zatem i moje starania, a wręcz potrzeby, aby gotować mojemu chłopakowi (a w głębi duszy
wiedziałam, że i przyszłemu mężowi) – były na bardzo wysokim poziomie.
Dla mnie dom równa się zupa. Nie mówię, że codziennie, ale przynajmniej trzy razy w ty-
godniu zupę gotowałam. Oczywiście mój ukochany rosół pojawiał się najczęściej i choć Kuba
na tę częstotliwość NIGDY nie narzekał, to pewnego razu zadałam mu dość oczywiste
pytanie:
– Kuba, a jaka jest twoja ulubiona zupa? – Bo chciałam mu zrobić niespodziankę i ugotować
na kolejny dzień.
– Klopsikowa.
Ręce mi opadły – jaja sobie ze mnie robi.
– Nie ma takiej zupy jak klopsikowa, pierwsze słyszę!
– Oczywiście, że jest, to jest moja ulubiona zupa – najpyszniejsza zupa babci Basi.
Zaczęłam Kubę dopytywać o tę enigmatyczną klopsikową, nawet znalazłam jakieś klopsikowe
w Google’u – ale on, patrząc na każdą, mówił:
ZUPY OD SERCA 18
Jak się może już domyślacie, jako dziecko nie znosiłam krupniku. W sumie sama nie wiem
dlaczego, bo zupy lubiłam, kasze lubiłam, i to nawet bardzo. Ale ta zawiesista kombinacja –
zupy, ziemniaków i kaszy – do mnie nie przemawiała.
Poza tym krupniczki mojej babci i mamy właśnie takie były – delikatniutkie.
A ja lubiłam zupy wyraźne – ogórkową, szczawiową, żurek lub mocno doprawiony rosół –
najlepiej z kołdunami z restauracji hoteli Orbis.
No więc gdy Kuba dał mi zadanie: ugotować krupnik – wzięłam to na klatę. I tę zupę gotowa-
łam chyba co tydzień, tak się chłopak nią zajadał. Mój londyński krupnik to był bardziej taki
niemiecki Eintopf – czyli danie jednogarnkowe.
Było tam dużo kaszy, dużo mięsa, dużo warzyw i stosunkowo mało płynnej treści – więc nie
była to zupa, a raczej całkiem pożywne danie.
I taki mój krupnik do dziś jest. Czy stałam się fanką krupniku? Nie będę Was oszukiwać.
Nadal wolę rosół, żurek czy ogórkową. Ale stałam się fanką gotowania krupniku – ponieważ
to jedna z ulubionych zup nie tylko Kuby, ale także Rogera i Gilberta.
ZUPY OD SERCA 19
Dodatkowo:
• 3 średnie ziemniaki
• 150 g kaszy
jęczmiennej
• natka pietruszki
Do podania:
• ugotowane ziemniaki
• śmietana
*
Przepis zawiera oryginalne słownictwo babci Basi. Sama nie byłam pewna, co to
jest jarzynówka, i musiałam dopytać. Teraz już wiem, że jest to tarka do warzyw.
ZUPY OD SERCA 22
Grochówka
Nie byłam nigdy jakimś wielkim fanem grochówki. Kojarzyła mi
się z dwiema sytuacjami.
Gdy teraz o tym myślę, jest to naprawdę zabawne wspomnienie, które pokazuje,
jak działa dziecięcy umysł.
Moja babcia Wandzia pochodziła z Wilna, przed wojną była to część Polski,
a gdy byłam dzieckiem, była to już Litwa. Zawsze lubiłam czuć się między-
narodowa i nieraz opowiadałam koleżankom, że w części jestem Litwinką po
babci… Moja babcia się z tego śmiała i mówiła, że to urocze, jednak ani ona,
ani ja Litwinkami nie jesteśmy.
Natomiast moją babcią Renią wciąż wszyscy się zachwycali, mówiąc, że ma ta-
tarską urodę. Rzeczywiście była przepiękna. Tak się nasłuchałam o tej tatarskiej
urodzie babci i o pochodzeniu drugiej babci z Wilna, że byłam przekonana, że
moja babcia Renia jest… Tatarką, czyli Ukrainką! Gdzie Tatarom do Ukrainy,
tego nie wiem, ale wtedy sobie tak to ułożyłam w głowie. Poza tym miało to dla
mnie ogromny sens i wyjaśniało, dlaczego jedna babcia tak często gotuje ten
barszcz ukraiński, a druga tak często chłodnik litewski!
Dopiero w tym roku, mając 36 lat, dowiedziałam się, że barszcz ukraiński mojej
babci tak naprawdę jest jego polską odmianą i na Ukrainie ta zupa jest zupełnie
inna… ale o tym za chwilę.
Wróćmy do barszczu babci Reni. Całkiem go lubiłam. Miał kolor ubranek dla
Barbie – piękny, soczystoróżowy. Był słodkawy, i najważniejsze – miał w sobie
fasolkę. Uwielbiałam wyławiać tę fasolkę z zupy. Gdy mi się trafiła na łyżce, to
czułam się, jakbym wyłowiła jakiś skarb. Poza tym kiedyś babcia mi powiedziała,
że ta fasolka to „głupi jaś” (tak, wiem, że nie głupi, a piękny, ale może babcia
chciała sobie zrobić dowcip z wnuków), i od tego czasu urządzaliśmy z bratem
zawody, kto ma więcej „głupich jasiów”.
Jedzenie barszczu ukraińskiego babci Reni było wręcz zabawą.
ZUPY OD SERCA 28
Jestem przekonana, że nie tylko moja babcia, ale wiele innych Polek też tak go-
tuje ten barszcz, który w gruncie rzeczy powinien się po prostu nazywać zupą
buraczkową z fasolą.
Według wspomnień cioci Eli barszcz babci Reni był gotowany na „kościach”
– brzmi enigmatycznie. Ale najprawdopodobniej były to żeberka wieprzo-
we. Choć możecie taką samą zupę zrobić też na drobiu lub innej porcji
rosołowej.
Babcia buraki i fasolę gotowała osobno, czyli była to zupa „na trzy garnki”.
W drugim – wywar:
• 2,5 l wody
• 500 g żeberek wieprzowych lub porcja rosołowa
• 3 marchwie
• 1/2 selera
• 1 korzeń pietruszki
• 15 cm pora
• 15 ziaren pieprzu
• 3 ziarna ziela angielskiego
(Oba rodzaje ziaren rozbijam w moździerzu, ale babcia tak nie robiła – jestem
pewna, bo setki razy trafiłam na całe ziarenka na łyżce ;).
• 2 płaskie łyżeczki soli
Gotujemy 1,5 godziny i następnie odcedzamy wywar od mięsa i warzyw.
W trzecim garnku gotujemy 3 spore lub 4 średnie buraki. Umyte, ale ko-
niecznie w łupinkach, wtedy pozostaje w nich aromat. Wodę na buraki delikatnie
– spora szczypta – solimy. Ugotowanie buraków trwa około 40 minut.
Na wywarze gotujemy ziemniaki – 2 większe lub 3 średnie – pokrojone w kostkę.
ZUPY OD SERCA 29
Gdy ziemniaki będą miękkie (zazwyczaj po około 15-20 minutach), wywar łą-
czymy z fasolą i burakami. Buraki trzeba nieco ostudzić, zdjąć skórkę – powinna
łatwo odchodzić – i również pokroić w kostkę.
Warzywa z wywaru – głównie marchew i seler – także kroimy w kostkę i doda-
jemy do zupy.
Babcia zupę zawsze zabielała gęstą śmietaną i podawała osobno na stół posiekaną
natkę pietruszki – której jako dziecko nie lubiłam, podobnie jak Roger dziś ;).
??? 30
Zupa była przepyszna. Zupełnie nie wiedziałam, jak ją nazwać. Trochę kapu-
śniak, trochę jakby pomidorowa – znalazłam tam też buraczki, no i dużo ziem-
niaków. Była tak syta, że gołąbki zostały na kolejny dzień. Nie miałam pojęcia,
co to za zupa, a że kuchnia to moja pasja, jak wiecie, to od razu zadzwoniłam
nie dość, że podziękować za tak smaczną niespodziankę, ale dodatkowo wywie-
dzieć się… co to za zupa.
– No jak to, co to za zupa? – odpowiedziała zdziwiona Irenka – Przecież to barszcz
ukraiński! Nie znałaś barszczu ukraińskiego? Przecież to znana zupa w Polsze.
Jasne, że znałam… ale „nasz” barszcz ukraiński jest inny – ani kolorem, ani
smakiem nie przypomina tej wspaniałej zupy, którą tego dnia jadłam.
Irenka bardzo mi kibicuje przy pisaniu tej książki i sama zaproponowała, że mnie
nauczy robić prawdziwy barszcz ukraiński, abym mogła Wam o nim napisać.
Po pierwsze dowiedziałam się, że co ukraińska rodzina, to inny barszcz. Nawet
Irenki teściowa i mama robią go nieco inaczej. Teściowa daje dużo buraków,
a mama daje mało, i to specjalnych buraków, które są niemalże białe, lekko
różowe – podobno nazywają się buraki dla borszczu. Poza tym niektóre przepisy
zawierają kiszone buraki, ponoć na nich barszcz jest jeszcze pyszniejszy.
No więc pewnego dnia zaprosiłam Irenkę, aby ze mną ugotowała prawdziwy
barszcz ukraiński.
Składniki na wywar:
Nastawiamy wywar (ma się gotować około 1,5 godziny).
• 2 l wody
• 500 g żeberek
W czasie gdy gotuje się wywar:
wieprzowych 1. Drobno siekamy cebulę oraz tarkujemy mar-
pokrojonych
chew – podsmażamy je na oleju roślinnym (np.
w 4-5 kawałków
rzepakowym).
• 2 łyżeczki soli
• 120 g fasoli białej 2. Pomidory ucieramy na tarce – skórę odrzucamy.
„piękny jaś Tego przecieru świeżo zrobionego powinno być
karłowaty” – około 400 g.
suchej niemoczonej
3. Gdy cebulka i marchew nieco się zabrązowią, do-
• 2 marchwie –
obrane i w całości dajemy do nich nasz przecier pomidorowy – dusi-
• 1 pietruszka – my, aż roztwór stanie się gęsty (około 20 minut).
obrana i w całości 4. Burak ucieramy na grubych oczkach tarki lub
• 10 ziaren pieprzu kroimy w drobniutkie paseczki – na oddzielnej
• 4 ziarna ziela patelni podsmażamy na maśle. Buraczki mają być
angielskiego niemalże chrupiące.
• 2 liście laurowe
5. Siekamy drobniusieńko (trzy razy mnie Irenka
pouczała, że wciąż kroję za grubo i ma być jeszcze
Pozostałe składniki: drobniej ;) białą kapustę oraz czerwoną paprykę –
• 3 ziemniaki tę też drobno, ale nie tak drobno jak kapustę.
• 2 duże pomidory
6. Gdy fasola w wywarze będzie miękka, wyławiamy
• 300 g białej kapusty z niego warzywa (marchew i pietruszkę) i dodaje-
• 1 duży burak my buraki. Gotujemy 10 minut, aby buraczki „pu-
• 1 duża cebula ściły kolor”.
• 1/2 dużej marchwi
7. Obieramy ziemniaki i kroimy w kostkę. Dodajemy
• 1/3 czerwonej do wywaru. Po około 20 minutach, gdy będą mięk-
papryki
kie – wręcz na granicy rozgotowania – dodajemy
• 50 g oleju
nasz przecier pomidorowy z cebulą i marchwią.
roślinnego
• 1 łyżka masła UWAGA – nie wolno dać tego przecieru wcześniej,
zanim ziemniaki będą miękkie. Podobno wtedy ni-
gdy miękkie nie będą, ponieważ kwas w pomido-
rach je zatwardza. (Irenka kazała mi to napisać,
bo to podobno największy i najczęstszy błąd, jaki
można zrobić, gotując barszcz ukraiński).
8. Całość gotujemy kolejne 10 minut na małym ogniu – żeby smaki się połączyły.
9. Na sam koniec do wywaru wrzucamy kapustę i paprykę. Irenki teściowa gotuje
kilka minut, aby stały się miękkie, a Irenki mama już nie gotuje, bo lubi, gdy
kapusta i papryka pozostają lekko chrupkie.
???
Meksykańska kukurydziana
ZUPY OD SERCA 35
Pisząc Wam o tej zupie, zastanawiałam się, czy ona jest bardziej
letnia, czy bardziej zimowa. Według naszych polskich przyzwyczajeń
zdecydowanie bardziej zimowa – bo jest gęsta i sycąca. Ale w gruncie
rzeczy to potrawa typowo letnia.
Potrzebować będziecie:
• 700 ml „rosołu z wczoraj”
• 1 lub 2 marchwie z rosołu
• 2 kolby kukurydzy
Z takich proporcji wyjdzie około 1 litr zupy, czyli 4-5 porcji.
Przygotowanie:
1. Kolby kukurydzy grillujemy na grillowej patelni, zmieniając co kilka minut
ich ułożenie, aż będą lekko zabrązowione. Trwa to około 20 minut.
2. Gdy kolby ostygną do temperatury pokojowej, obcinamy ziarna, jak na
zdjęciu zamieszczonym na kolejnej stronie.
3. Rosół, marchew oraz kukurydzę blendujemy na krem.
???
„
z odrobiną oleju na patelni z powłoką nieprzywierającą,
do momentu, aż ziarna będą delikatnie brązowe.
???
ZUPY OD SERCA 39
Następnie:
4. Kostki upieczonej dyni mieszamy z rosołem i blendujemy.
5. Możemy też do blenowania dodać inne warzywa z rosołu, aby
zupa była bardziej gęsta i treściwa.
Możemy też dodać kilka łyżek śmietanki 18% lub mleczka kokoso-
wego – zupa będzie wtedy bardziej łagodna w smaku. Albo możemy
dodać trochę chilli i będzie słodko-ostra.
Ten mięsny smak został nawet fachowo przez japońskich naukowców nazwany
umami – i oficjalnie w 2000 roku oddzielony od smaku słonego jako jeden z pię-
ciu podstawowych smaków, które potrafi rozróżnić człowiek.
Jak pewnie zauważyliście, fascynuje mnie temat gotowania, historii gotowania,
poznawania nowych smaków i wyrażania ich słowem pisanym. Dlatego gdy po
raz pierwszy kilka lat temu usłyszałam o umami, spędziłam dobrych kilka godzin,
czytając o tym ekscytującym mnie, nowym kulinarnym pojęciu.
Smak umami znajdziemy przede wszystkim w mięsie i owocach morza, ale też w soi,
grzybach czy drożdżach! Zatem nie taki wyłącznie mięsny jest ten mięsny smak.
Stworzenie własnego autorskiego rosołu bez mięsa było moim wewnętrznym
wyzwaniem od dawna. Nie chwaląc się ;), jestem całkiem niezła w rosołach... ale
jak zrobić taki idealny rosół bez mięsa? Aby rzeczywiście był rosołem, a nie tylko
bulionem jako podstawą innej zupy.
Wiedziałam, że muszę użyć grzybów... Tylko że ja gotuję dla moich dzieci,
a dzieci do 12. roku życia grzybów rosnących dziko w lesie jeść nie powinny.
A to te dzikie grzyby mają najwięcej umami. W takiej pieczarce to jest tyle umami,
co kot napłakał.
Jakie znam jeszcze grzyby hodowlane... shitake, enoki... azjatyckie grzyby. Aroma-
tyczne, ale... umówmy się – trudno dostępne. Aż doznałam nagłego olśnienia...
eureka! BOCZNIAKI!
Przyśnił mi się rosół z boczniaków i płatków drożdżowych nieaktywnych, które
miałam w szufladzie, ale mówiąc szczerze, bardzo rzadko ich używałam.
Wstałam po tym śnie o 7 rano i zaczęłam gotować. Byłam jak w jakimś transie –
tak teraz o tym myślę – ale ten ROSÓŁ wyszedł mi idealny!
Kuba nie wiedział, że gotuję go zupełnie inaczej niż zwykle (na mięsie). Spytany,
co jest w tym rosole innego, odpowiedział:
– Nic, to twój zwykły rosół.
Chyba nigdy w życiu pojęcie „zwykły” nie było dla mnie takim komplementem.
Ha ha ha.
Zatem oto on – rosół bezmięsny: przepyszny, aromatyczny, który na stałe zado-
mowił się w mojej kuchni.
ZUPY OD SERCA 44
Rosół
jarski
Składniki:
• 2,5 l wody
• 80 g boczniaków
• 2 płaskie łyżeczki soli
• 2 łyżki oleju
rzepakowego
• 5 średnich marchwi
• 1/3 główki selera
• 1/2 średniej cebuli
ze skórą
• 3 ząbki czosnku
• 10 cm zielonej
części pora 1. W moździerzu rozbijamy ziele angielskie,
• 1/2 pęczka natki ziarna pieprzu oraz płatki drożdżowe.
pietruszki z łodygami
• 1 łyżeczka suszonego 2. Również w moździerzu ucieramy drobno
lubczyku ząbki czosnku.
• 5 ziaren ziela
angielskiego
• 15 ziaren pieprzu
• 1 czubata łyżka
płatków drożdżowych
nieaktywnych
Ekspresowy
bulion jarski
Tym wywarem z powodzeniem
zastąpicie bulion z kostki
rosołowej.
• 1 litr wody
• 2 łyżki oliwy
• 1 łyżeczka soli
• 5 ziaren pieprzu
• 1 ząbek czosnku
Ten klasyk austriackiej kuchni przy okazji super umiejscawia się w nurcie
#zerowaste przy gotowaniu. Do bycia zerowaste jest mi daleko, ale staram się,
aby w mojej kuchni nic się nie marnowało.
Mięso i warzywa z rosołu zawsze są upcyklingowane – to nowe słowo, które tra-
fiło do mojego słownictwa w tym roku. Podobno to oznacza zrobienie czegoś
nowego z rzeczy, które byłyby do wyrzucenia. Czyli takie pierogi z mięsem są
upcyklingiem resztek po rosole.
A upcyklingiem resztek przy panierowaniu kotletów sznycli są właśnie takie pul-
pety. I są przy tym – jak to mój tata ma nawyk mówić – R-E-W-E-L-A-C-J-A!
Ogólnie zasada jest taka, że mieszacie bułkę tartą, mąkę i jajo – które Wam
zostaną po panierowaniu – z podsmażoną cebulką, z szynką lub z boczkiem
i natką pietruszki.
Formujecie kulki i gotujecie około 10 minut w delikatnie osolonej wodzie na ma-
łym ogniu. Następnie musicie nasze knedle (jak to się mówi po niemiecku) ziehen
lassen – czyli należy zostawić je w spokoju, aby się napiły, naciągnęły.
Zostawiacie je pod przykryciem we wrzątku na kolejne 15-20 minut.
Jeżeli chcecie takie knedle zrobić nie z resztek, a od nowa, to użyjcie:
• 1 jajka
• 2 kajzerek utartych na tarce
• 2 łyżek mąki
• 1 łyżki posiekanej drobniutko pietruszki
• 50 g szynki lub boczku podsmażonego z 1/2 posiekanej cebuli
A, i koniecznie dodajcie odrobinę gałki muszkatołowej (w Austrii do wszystkiego
dają gałkę lub kminek ;).
???
Jest to najbardziej popularne danie w Japonii... Nie... nie jest nim sushi. Sushi
w Japonii jest „na wyjątkowe okazje” – i wielu starych Japończyków zachodzi
w głowę, jak podbiło świat jako codzienna przekąska... klasyczny lunch świata
korporacji.
W Japonii, jak to w Japonii, do wszystkiego mają swoje surowe zasady. (Tak myślę
i tak wyczytałam z książek, bo w Kraju Kwitnącej Wiśni nigdy nie byłam). I tak na
przykład, by mieć prawo gotowania wywaru do ramen, musimy szkolić się u mi-
strza przez rok.
Mimo że ogólnie nie przejmuję się takimi konwenansami i zazwyczaj robię to,
na co akurat mam ochotę, odniosłam się do gotowania ramen z wielkim szacun-
kiem. Przez tygodnie czytałam przeróżne przepisy i opisy, by zrozumieć skrytą
w nim filozofię.
Dowiedziałam się szybko, że najważniejszy jest wywar. Każdy japoński kucharz
ma swój własny tajemny przepis – tak jak każda gospodyni ma swój przepis na
rosół. Dlatego bardzo trudno znaleźć szczegółowy opis, jak go zrobić, czy to
w Internecie, czy w książkach o kuchni japońskiej.
Mój ramen jest naprawdę mój – to jest mój rosół, ale podany inaczej
– opacznie – czyli po japońsku!
Do rosołu dajemy duuuużo makaronu. Może to być makaron, który w sklepie
się nazywa „ramen” lub każdy inny, ale musi go być dużo. Na wierzch makaro-
nu dajemy „smak”, a zarazem „treść”.
Tu możecie oddać się wyobraźni lub zobaczyć na Instagramie hasztag #ramen
i się zainspirować. Ja zawsze daję: jajko, dużo szczypiorku lub dymki,
warzywa z zupy i jakieś mięso lub rybę.
Na zdjęciu macie ramen ze stekiem wołowym, jajkiem, szczypiorkiem i marchewką.
Ale to tylko przykład. Ramen to obiad. Podasz mężowi i już nie poprosi o drugie
– gwarantuję! TYLKO podaj w misce do sałaty, a nie w talerzu do zupy ;). Bo
to nie zupa, to jest danie.
Nieco
inne
mięsa
Mięso
??? 51
Szłam tak z Panią 5 minut te 150 metrów. Gdy stanęłam pod domem, naszym ro-
dzinnym domem, ona zaczęła płakać:
– Dziecko kochane, ty mnie nie pamiętasz! Ja tu do Was z mięsem przyjeżdżałam,
a wcześniej do Waszego domu, tam przy Kardiologii.
Serce mi zmiękło, bo doskonale Panią pamiętałam, po prostu nie miałam pojęcia,
że moja przypadkowa Pani od jaj to „nasza” Pani od mięsa!
Ona też by mnie nie poznała, gdybym miała te 20 zł w portfelu. Poznała, bo przy-
szłyśmy pod dom, w którym z mięsem bywała dziesiątki razy.
Gdy w 1986 roku moja mama zdecydowała się zapakować dzieci do samolotu
i wrócić do Polski, zastała świat, w którym „trzeba było sobie radzić”.
W Polsce wtedy nie było mięsa ot tak, na zawołanie. Nie można było pójść do
sklepu i je kupić, nawet jeśli miało się pieniądze i kartki w kieszeni.
Moja mama, za pośrednictwem mojej cioci, poznała „babę z mięsem” – wiem, że
takie określenie kobiety handlującej mięsem dziś brzmi co najmniej dziwnie, ale
w tamtych czasach był to raczej komplement.
Raz na tydzień „baba z mięsem” po zmierzchu swoim maluchem zajeżdżała pod
nasz dom i po chwili wrzucała mięso na stół. Mama potem wybierała – dla siebie
i dla całej rodziny: dla babci Reni żeberka na zupę, dla dzieci cielęcinkę, obowiąz-
kowo schab na pieczeń czy kotlety. Co jakiś czas można było nabyć również pięk-
ną wołową polędwicę.
Co tydzień Pani Baba była atrakcją naszego domu. Pamiętam, jak z tych kawa-
łów mięsa wyciągała takie mokre karteczki spomiędzy powięzi z ceną i wagą.
Z bratem oglądaliśmy to mięso, jakby to było co najmniej jakieś złoto. To była
ogromna atrakcja i mimo że pewnie nikt nie pomyśli, że można mieć ciepłe wspo-
mnienia z dzieciństwa związane z mięsem, to ja je mam. Nie tyle z jedzenia, co
z tego procederu nielegalnego kupowania.
Gdy w 1993 roku przeprowadziliśmy się do nowego domu, to „baba” dalej przy-
jeżdżała, dalej u niej kupowaliśmy, choć towar już w sklepach był.
Nie wiem do końca, jak nasze drogi się rozeszły, ale dziękuję losowi, że tej wiosny
ponownie się splotły. To było jedno z najbardziej niesamowitych, ocierających się
o metafizykę, zdarzeń mojego życia. A wszystko to z mięsem w tle.
??? 53
NIECO INNE MIĘSA 54
Kotleciki jagnięce
Jeżeli dobrze pamiętam, to pierwszy raz jagnięcinę jadłam dopiero,
mieszkając w Wielkiej Brytanii, czyli mając jakieś 27 lat. Wcześniej
nie miałam okazji, bo w Polsce nie jest to bardzo popularne mięso.
Poza tym gdzieś tam byłam przekonana, że jagnięcina jest droga,
trudna do przyrządzenia i... śmierdząca.
Pulpeciki jagnięce
Innym sposobem na jagnięcinę... są oczywiście moje i moich dzie-
ci... ukochane pulpety.
Moi rodzice poznali się w zimę stulecia 1978/1979 roku w Zakopanem. Według taty była
to miłość od pierwszego wejrzenia. Mój tata jest jak ja, jak sobie coś postanowi, to ruszy niebo
i ziemię. I to osiągnie. Z tym niebem to nawet nie przesadzam, bo jeszcze tego samego dnia
w kościele modlił się, aby poznać przyszłą żonę – od kilku lat mieszkał w Wiedniu, czuł się
tam samotny. Wciąż spotykał się z różnymi dziewczynami, z jedną nawet zamieszkał – ale
to nie było „to”, tacie brakowało bratniej duszy, chciał mieć żonę Polkę.
Niczym zjawa tego wieczoru w Domu Rzemieślnika pojawiła się moja mama, w sukni do ziemi
i najmodniejszej fryzurze prosto z Londynu. Tata zagadał i nie wiadomo, jak to się stało, ale już
3 tygodnie później moja mama spakowała swój dobytek i wsiadła do pociągu do Wiednia.
NIECO INNE MIĘSA 60
Kilka lat później pojawiłam się ja, pierworodna córka wiedenka. Od 7. roku życia już w Wiedniu
nie mieszkam – a tak naprawdę to od 3. roku życia. Kiedy miałam 3 lata, mama, dość sponta-
nicznie, wsiadła ze mną i z moim kilkumiesięcznym bratem do samolotu linii Wiedeń-Warsza-
wa i postanowiła wrócić do kraju. Tata wtedy już od kilku lat spędzał większość czasu w Polsce,
bo razem z kolegą, „wujkiem Zbyszkiem”, tworzył jedną z pierwszych firm polonijnych.
Firmy polonijne to był taki wymysł komunistycznych władz, aby ściągnąć zagraniczny kapitał
do kraju. A tata wraz z pieniędzmi ze sprzedaży żaglówki – którą kupił nad Zegrzem i wy-
wiózł z pomocą babci Wandy do Wiednia, w ramach tak zwanego „mienia przesiedlenia”
mojej mamy – właśnie ten zagraniczny kapitał stanowił.
Pierwszym biznesem taty była sprzedaż butów – na wówczas słynnym na całą Europę targo-
wisku na Mexikoplatz (w Wiedniu). Razem z „wujkiem Zbyszkiem” kupili kilka kontenerów
damskich sandałów. Były one ot tak wrzucone, nie do pary. Przywieźli je do Polski, a potem
NIECO INNE MIĘSA 61
babcia Wandzia i kilku innych członków naszej rodziny siedzieli i dobierali te buty do pary.
Nie wszystkie pary były idealnie dobrane. Na koniec zostało ze sto butów bez kompletu, ale gdy
pojawiały się w 1984 roku w warszawskich butikach, schodziły jak tak zwane ciepłe bułeczki.
Później tata z „wujkiem” eksportowali kazeinę – produkt „odpad” w przetwórstwie mlecz-
nym, który był wykorzystywany przez nich do produkcji klejów i różnych zapraw.
W połowie lat 80. trafił się im tak zwany złoty strzał – wygrali przetarg na zaopatrzenie BAN-
KU POLSKIEGO w komputery. Tata ze swoim austriackim paszportem poleciał na Tajwan
i kupił sprzęt za kilka tysięcy dolarów. Po kilku miesiącach zamówienie dotarło do Polski, gdzie
urządzenia zostały zmontowane. Wkrótce niemal każda polska placówka banku (a wtedy, o ile
dobrze mi przekazano, w Polsce był tylko jeden bank ;) miała komputer „naszej” produkcji.
Kolejnym krokiem było otworzenie własnej szwalni, potem ze szwalni zrobiła się fabryka i na
tej firmie tata z „wujkiem” skupiali się przez kolejne 20 lat.
Gdy zaczynali rozkręcać biznes w Polsce, mama sama siedziała w Wiedniu i najpierw rodzi-
ła, a potem wychowywała dzieci. Dzieci – jak to brzmi – te dzieci to Phillip i ja.
Tata prawie co weekend był w Wiedniu. Wtedy był taki przelicznik dolara na złotówki, że
przelot z Warszawy do Wiednia i z powrotem polskimi liniami lotniczymi LOT kosztował
mniej niż obiad u Chińczyka naprzeciwko naszego wiedeńskiego mieszkania.
Bardzo zapadła mi w pamięć historia mamy, że do fryzjera latała do Warszawy – uwaga
(!) z oszczędności – podcięcie włosów plus trwała (jakże modna w tamtych latach) plus koszt
lotu i taksówek były niższe, jeżeli leciała do Warszawy, niż gdyby poszła do zwykłego fryzjera
w Wiedniu. Szalone czasy.
Kiedy miałam 3 lata, jak już wspomniałam, wróciliśmy z mamą do Polski – do taty. W War-
szawie chodziłam do przedszkola. Jednak gdy miałam niecałe 6 lat, wróciliśmy do Wiednia
i to tam poszłam do szkoły.
Po co o tym w ogóle piszę w książce o gotowaniu? Piszę o tym, bo austriacka kuchnia jest gdzieś
głęboko zakorzeniona w mojej duszy, można by rzec, że dostałam ją prenatalnie. Moja mama
przez ostatnie 3 miesiące ciąży leżała w szpitalu i codziennie jadła klasyczne wiedeńskie posiłki.
To, co piszę, to nie herezje; w ostatnich latach jest wiele badań na temat programowania żywienia
dzieci już w czasie ciąży. Jest dużo opracowań naukowych przekonujących, że dzieci w brzuchu
mamy już uczą się smaków i to w pewnej mierze kształtuje ich upodobania w dorosłym życiu.
Ja z brzucha „pamiętam” klasyk wiedeńskiej kuchni. Czy to szpitalna stołówka (której zazna-
łam nie tylko poprzez mamę przed narodzinami, ale także na piątym roku studiów, gdy przeby-
wałam na wymianie studenckiej w AKH – Allgemeines Krankenhaus Wien), czy wykwintna, ale
tradycyjna restauracja przy ekskluzywnej ulicy Graben – wszystkie w Wiedniu serwują to samo.
Wiener Schnitzel! I o tym będzie kolejny przepis.
???
Idealny sznycel -
Na pewno zgodzicie się,
że smacznym dodatkiem
do sznycla będzie
klasyczna mizeria.
NIECO INNE MIĘSA 64
Idealny sznycel –
Wiener Schnitzel
Pozornie Wiener Schnitzel to po prostu schabowy. Nie
będę z tym polemizować, bo coś w tym jest. Smaki tego
klasyka kuchni wiedeńskiej i naszego rodzimego schabo-
wego są dość podobne, sposób ich przyrządzania również
nie różni się od siebie za wiele. Więc jeżeli chcecie, mo-
żecie ten przepis potraktować jako sposób na idealnego
schabowego.
1. Jak już pisałam, oryginalny sznycel wiedeński jest z udźca cielęcego – takie
gotowe, pokrojone sznycle są dostępne w wybranych Biedronkach.
2. Sznycle przyprawiamy tylko solą i drobno zmielonym (świeżym) czarnym
pieprzem.
3. Panierka składa się z mąki pszennej, jajka oraz czerstwej bułki świeżo tartej
– koniecznie z kajzerki (w klasycznym przepisie).
4. Bułka powinna być klasycznie utarta na tarce, a potem musi być przesiana
przez drobne sito, aby nie było zbyt dużych jej kawałków.
5. Mięso rozbijamy młotkiem na grubość 3, maksymalnie 4 mm.
6. Delikatnie solimy i posypujemy pieprzem – zostawiamy na pół godziny
(w tym czasie można przygotować bułkę).
7. W trzech naczyniach przygotowujemy – mąkę pszenną, naszą idealną bułkę
tartą i rozbełtane jajko (mniej więcej 1 jajko na dwa kotlety).
8. Kotlety najpierw maczamy w mące – tak aby cały kotlet był pokryty, ale nie
było nadmiaru.
9. Następnie kotlety zanurzamy w jajku, muszą być dokładnie pokryte, ale na
koniec wyjmujemy i czekamy, aż nadmiar spłynie do naczynia.
10. Na koniec dokładnie i dość obficie panierujemy w naszej idealnej bułce tartej.
11. Teraz kotlety odkładamy na 10-15 minut do naczynia lub na deskę na pła-
sko, aby „to wszystko się połączyło”.
12. Smażymy na patelni na oleju roślinnym wlanym na głębokość palca, czyli
1-1,5 cm – na średnią patelnię o średnicy 25 cm jest to około 80-100 ml oleju.
13. Olej, zgodnie z tym, co czytałam w książkach, podgrzewamy do około 110-
130 stopni (ja nie mam termometru, grzeję na indukcji na mocy 7/10 około
5 minut).
14. Na patelnię wykładamy po jednym kotlecie. Jeżeli jest rozgrzana, a kotlet cien-
ki, jak Wam opisałam w pkt. 5, to po półtorej minuty pierwsza strona jest go-
towa. Przekładamy i smażymy na drugiej stronie nieco krócej, czyli minutę.
15. Kotlety odkładamy na gazę, tetrę lub papier kuchenny – do odsączenia po
obu stronach.
??? 67
NIECO INNE MIĘSA 68
We Włoszech dość popularna jest cielęcina (carne di vitello). Prym wiedzie klasyk
kuchni północnych Włoch – cotoletta alla milanese, czyli kotlet po mediolańsku,
który do złudzenia przypomina Wiener Schnitzel lub nawet nasz rodzimy schabo-
wy. Drugim co do popularności daniem z cielęciny jest właśnie saltimbocca.
Zasadniczo jest to taki jakby zraz, z rozbitej cienko cielęciny, fa-
szerowany plastrem szynki dojrzewającej, np. parmeńskiej, oraz
liściem świeżej szałwii.
Zamiast zrazu można saltimboccę robić też na płasko, niczym kotlet. Wtedy sma-
żymy najpierw stronę bez szynki i szałwii (które przytwierdzamy wykałaczką do
rozbitego plastra mięsa). Każdą stronę smażymy około 5 minut.
Nigdy nie próbowałam, ale myślę, że taka saltimbocca będzie też super z wieprzo-
wego schabu lub z kawałka drobiu, np. piersi z indyka czy kurczaka.
Jeżeli smażymy saltimboccę w formie zawijanych zrazów, to klasycznie pod koniec
smażenia dodaje się około 100 ml białego wina na patelnię i mięso kilka minut
w nim się dusi.
Zrazy, zależnie od Waszych preferencji, mogą być bez panierki lub delikatnie
obtoczone mąką. Smażymy je na średniej mocy kuchenki, na odrobinie oliwy
z oliwek około 20 minut z każdej strony.
???
Setki razy widziałam, jak babcia te kotlety robiła, więc można rzec, że
umiem w mielone. Na szczęście! Bo mój mąż twierdzi, że nie ma osoby
na świecie, która je mięso, a nie lubi mielonych... hmm... Tymczasem
taką osobą jest jego żona.
To, że ludzie lubią mielone, stało już się czymś, z czym się pogodziłam.
Pamiętam jednak, jak dwa lata temu nie mogłam przez kilka godzin
wyjść ze zdziwienia... Wtedy w naszej firmie pracowały dosłownie czte-
ry osoby i gdzieś między pakowaniem Instaseriali a układaniem toreb do
zestawów #jestemwciąży zapytałam:
– Jakie jest Wasze ulubione danie?
I dwie na cztery osoby, z którymi pracowałam na co dzień, powiedziały
bez wahania – MIELONE.
Przepisów na mielone są setki. Ja opowiem Wam, jak je robiła bab-
cia Wanda. Pierwszą i najważniejszą zasadą kotletów mojej babci była
podsmażona cebulka – bez tej cebulki mielone w ogóle nie miały prawa
powstać.
Babcia mielone zazwyczaj robiła z wieprzowiny: mielonej łopatki lub
karkówki. Mięso z zasady mieliła sama, ale nie była w tym dogmatycz-
na, czasami kupowała gotowe mięso zmielone lub prosiła w SAM-ie,
aby zmielili jej wybrany kawałek.
Mielonych babcia robiła „całą furę” – z co najmniej kilograma mięsa.
Nie przepadała za gotowaniem, dlatego uwielbiała przyrządzać posiłki
„na dwa dni” za jednym razem.
NIECO INNE MIĘSA 73
Do 1 kg mięsa dodawała:
• 2 cebule
• 2 jajka
• 3 suche kajzerki – jedna namoczona
w wodzie, a dwie utarte
na bułkę tartą do panierowania
• pęczek natki pietruszki
• sól i pieprz do smaku
Babcia zawsze smakowała surowej
masy, żeby sprawdzić, czy jest właści-
wie doprawiona. Myślę, że jeśli nie
chcecie próbować surowego mięsa, to
dajcie około jednej płaskiej łyżeczki
soli i tyle samo pieprzu.
Gdy patrzyłam na to z lekkim „fuuuuj” na twarzy – mówiła mi:
– To nic innego niż metka*.
* Metka to taki jakby tatar, ale z wieprzowiny.
Steak haché
Są takie mielone, które kocham i które na studiach ja-
dałam kilka razy w tygodniu. Nie dość, że przygoto-
wanie ich trwa dosłownie kilka minut, to według mnie
są po prostu wyjątkowe w swoim prostym smaku.
Carpaccio wołowe
Może Was to zaskoczyć, ale carpaccio
wołowe jest również smakiem moje-
go dzieciństwa. W ogóle mam wra-
żenie, że wiele moich ulubionych
smaków mam po tacie.
Pierś z kaczki –
magret de canard
To jest technicznie jeden z najtrudniejszych przepisów z obu Insta-
seriali. Ten klasyczny francuski przepis na pierś z kaczki nie dość,
że ma swoich zwolenników, jak i przeciwników (którzy twierdzą, że
to szokujące jeść niedosmażony drób), to na dodatek może nie każ-
demu smakować.
Z tym daniem jest u nas w domu podobnie jak z krupnikiem, tyle że na odwrót –
ja krupnik niezbyt lubię, a Kuba uwielbia. Ugotuję, zjem, ale pomarudzę sobie
przy okazji, że wcale mi nie smakowało.
Z piersią z kaczki jest podobnie. Ja przyrządzę, zachwycam się, uwielbiam,
z dumą patrzę, jaki idealny odcień „różowej czerwieni” wewnątrz sztuki mięsa
udało mi się tym razem uzyskać, a Kuba zje... całość zje, ale pomarudzi, że wca-
le tego nie lubi. A wracając do domu, powie:
– Znów ciśniesz mi te piersi z kaczki.
Od kiedy gotuję dla całej naszej rodziny, Kuba ma fart, bo zdecydowanie czę-
ściej jest u nas krupnik niż moja ukochana pierś z kaczki. Mimo wszystko nie
mam przekonania do podawania niedogotowanego drobiu dzieciom, choć
pewnie we Francji nie byłoby to niczym dziwnym (chyba?). Jeżeli robię piersi
z kaczki dla nas wszystkich, to kroję ją na plasterki i smażę już pokrojone, choć
przyprawiam podobnie.
Więc to danie jest raczej zarezerwowane na takie kolacje we dwoje, których
ostatnimi czasy nie mamy za wiele. A jak już się zdarzą, to ten biedak, mój mąż,
musi wcinać coś, czego nie lubi ;).
Klasyczne magret de canard powinno być chrupiące na zewnątrz, a wilgotne
w środku. Mięso wewnątrz powinno być tak usmażone, że jest dosłownie na
granicy bycia surowym a zrobionym. Coś w stylu steku smażonego na stopień
„medium”.
NIECO INNE MIĘSA 82
4. Smażymy na mocy około 6/10 kuchenki od strony skóry przez około 7 minut.
5. Następnie przekładamy pierś na drugą stronę – skóra powinna już być za-
brązowiona i wydawać się chrupiąca. Zmniejszamy moc kuchenki na 5/10
i smażymy od strony mięsa przez kolejne 10 minut.
7. Liczba minut zależy od tego, jakiej grubości pierś Wam się trafi.
Pulpeciki z kaczki
Pieczona kaczka
Bardzo lubię kaczkę, co pewnie zauważyliście, bo to już trzeci prze-
pis na dania z kaczki w tej książce. Według mnie najsmaczniejsze są
udka. I właściwie też powinnam Wam tu przepis na pieczone udka
dać, ale prawda jest taka, że uda z kaczki robię tak samo jak kacz-
kę pieczoną w całości. Marynuję je tak samo, piekę tam samo, też
z ziemniaczkami, tyle że krócej: zamiast 2 godziny – 50 minut.
Żurawina
Moja babcia Renia miała coś, o czym marzyła każda pani domu w latach 60. ubiegłego wie-
ku. Miała spiżarnię – warto dodać, że choć spiżarnia w domu jednorodzinnym może nie być
niczym dziwnym i wyjątkowym, to spiżarnia w mieszkaniu o powierzchni 56 m2 w ścisłym
centrum Warszawy już oczywistością nie jest.
Babci spiżarnia miała dosłownie metr szerokości na półtora metra długości, ALE... była bar-
dzo wysoka – na ponad trzy metry.
Dziadek zamontował tam specjalne regały i drabinkę, na którą nam, dzieciom, nie wolno było
wchodzić... A ja zawsze marzyłam, aby się wdrapać na górę spiżarki i zobaczyć, co tam jest.
Jak się pewnie domyślacie, były tam przetwory. A przetworem, z którego babcia Renia najbar-
dziej słynęła, była – żurawina z gruszką.
Babcia miała jej wiele słoików, ale skrupulatnie ją wydzielała całej rodzinie na specjalne
okazje i święta. Żurawina babci Reni była w lodówce świętością, miała większą wartość niż
jakiekolwiek inne przetwory.
Jadało się ją do pieczeni ze schabu lub do drobiu. A ten, kto trafił na kawałek gruszki, był
szczęściarzem. Cieszyłam się z tego kawałka owocu co najmniej tak, jak cieszyłam się z fasolki
w barszczu ukraińskim. Takie wspomnienia :).
Gdy babcia była po ciężkiej operacji neurochirurgicznej, a dziadka już nie było z nami, wpro-
wadziła się do nas. Mieszkała z nami wiele lat – w sumie całe moje nastoletnie życie babcia
mieszkała z nami. Nie była już tak sprawna, aby pomagać chociażby w kuchni. Bo przecież
gotowanie kochała, a ja bardzo dużo z nią o tym rozmawiałam, zapisywałam sobie jej myśli
i przepisy.
Kiedyś mi zdradziła, że nie ma nic prostszego niż przyrządzenie „tej słynnej żurawiny”:
• 500 g owoców żurawiny
• 2 słodkie dojrzałe gruszki
• 150 g cukru
Gotujemy godzinę na małej mocy.
W pewnym momencie – żurawina zacznie wydawać z siebie bardzo charakterystyczne dźwię-
ki, coś podobnego do popcornu.
Fajnie się gotuje żurawinę... :).
91
Więcej
z morza
??? 92
WIĘCEJ Z MORZA 93
Smażone krewetki
Całą rodziną uwielbiamy krewetki. Mimo wielu wszechobec-
nych mitów na temat żywienia dzieci i rozszerzania diety –
owoce morza mogą jeść niemowlęta już od skończonego
6. miesiąca życia. Oczywiście konsystencję dania należy do-
stosować do ich umiejętności żucia czy gryzienia.
W wielu śródziemnomorskich krajach popularne są „słoicz-
ki” – właśnie z krewetkami.
najbardziej aromatyczne, choć przy jedzeniu jest trochę „zabawy”, aby je wyjąć
z pancerza.
Natomiast do makaronów, risotta, kaszotta czy sosów – wolę krewetki bez
pancerza.
Przepisów na krewetki mam wiele, ale ten, o którym Wam chcę napisać naj-
pierw, to chyba najbardziej popularny przepis na krewetki na świecie – czyli
smażone na maśle z czosnkiem.
Przygotowanie całego dania zajmuje maksymalnie 15 minut łącznie
z rozmrożeniem.
Jeżeli chodzi właśnie o to rozmrożenie, to ja się nie patyczkuję – po prostu
głęboko mrożone surowe krewetki zalewam wrzątkiem. Po minucie są już
rozmrożone – zobaczycie, jak w kilka sekund z szarych zrobią się delikatnie
różowe.
Następnie odlewamy wodę i krewetki dokładnie osuszamy papierem kuchen-
nym lub tetrą.
Szaszłyki z krewetek
Fajnie wyglądającą i praktyczną alternatywą dla krewetek sma-
żonych na maśle są szaszłyki z nich. Świetnie pasują na grilla, ale
można je też zrobić w domu na patelni grillowej lub nawet zwykłej,
z nieprzywierającą powłoką.
*To nie jest tak, że dzieci nie mogą jeść chilli – mogą. Myślę, że dzieci w Meksyku czy Indiach bez chilli nie wyobrażają
sobie dania. Moi synowie po prostu pikantnych potraw (jeszcze) nie lubią.
???
???
WIĘCEJ Z MORZA 99
Grillowana ośmiornica
Nazwa ośmiornica pochodzi od tego, że ma ona osiem ramion. Wydaje
się to oczywiste, ale już kałamarnica, która wydaje się niby podobna
do ośmiornicy – ma dziesięć ramion i dlatego należy już do innego rzę-
du zwierząt – tak zwanych dziesięciornic.
Nie raz starałam się ten proces tłuczenia i suszenia ośmiornicy odtworzyć w domu,
czy to w Londynie, czy w Warszawie. Czasami wychodziło, czasami nie.
Są też głosy, że wystarczy ośmiornicę zamrozić i po odmrożeniu będzie już
miękka. Słyszałam to wiele razy, ale szczerze, u mnie ta metoda się nigdy nie
sprawdziła.
Po co w ogóle się starać – najpierw polować na ośmiornicę (po sklepach – cza-
sem bywa w Lidronce w dziale mrożonek), potem ją tłuc, suszyć i na dodatek się
stresować, czy w ogóle wyjdzie. Po co? Już Wam mówię – ośmiornica jest prze-
pyszna! I chyba do żadnego innego dania tak wielu „sceptyków” nie przekona-
łam, jak do ośmiornicy. Ba, fanem ośmiornicy jest nawet Roger i Gilbert. (Tak,
dzieci od 6. miesiąca życia mogą jeść owoce morza, trzeba tylko dostosować
konsystencję do umiejętności dziecka. U Bibka, który jeszcze nie ma zębów, jest
to raczej takie ssanie kawałka mięsa, które odbywa się pod naszym nadzorem).
No więc załóżmy, że uda Wam się kupić tę ośmiornicę. Zakładam, że raczej tra-
ficie na taką mrożoną lub rozmrożoną. Ale jeżeli jest świeża, to w gruncie rzeczy
postępujecie identycznie.
1. Wkładamy ośmiornicę do siatki i tłuczemy tłuczkiem do mięsa. Ewentualnie
rzeczywiście, jeżeli macie ogród, możecie pójść i uderzać tą siatką z ośmior-
nicą o jakiś duży kamień. Tłuczemy te legendarne 40 razy.
2. Dokładnie osuszamy ośmiornicę i zostawiamy ją na suchej ściereczce na
około 30 minut, aby cały nadmiar wilgoci był wchłonięty.
3. Kroimy tak, aby każda macka była osobno i marynujemy bardzo klasycznie w:
• 30 ml oliwy z oliwek
• soku z połowy cytryny
• 1/2 łyżeczki soli
• 1/2 łyżeczki pieprzu
• dużej szczypcie suszonego oregano
4. Mieszamy i zostawiamy na co najmniej 30 minut, ale może tak leżeć w lo-
dówce nawet całą noc przed grillem.
Ośmiornicę najlepiej robić na grillu węglowym, jeżeli nie jest to sezon na grillo-
wanie, to możecie ją przyrządzić na patelni grillowej.
Podczas grillowania macki zmniejszą swoją objętość o około jedną trzecią, na-
biorą intensywnego brązowo-fioletowego koloru i się zaczną zawijać. Tak ma
być! Powodzenia!
???
???
WIĘCEJ Z MORZA 103
Mule
Potrzebne nam będą:
• 0,8-1,0 kg żywych (czyli pozamykanych) małż
• 1 duża cebula
• 2 ząbki czosnku
• 1 łyżka oliwy z oliwek
• 100 g masła
• 75 ml śmietanki 18%
• 1 pęczek natki pietruszki
• 1/2 butelki białego wytrawnego wina
• sól, świeżo mielony czarny pieprz
Nasze postępowanie:
Oczyszczamy małże z glonów i hydr tę-
pym nożykiem (to te takie białe, kamyko-
wate narośla na ich muszli), glony niejako
wyrywamy z ich wnętrza, jeżeli są w mu-
szli zaklinowane. Małże przechowujemy
w zimnej wodzie do czasu ich gotowania.
Tak też warto je przechowywać w lodówce
przez ten jeden dzień. Musimy pamiętać,
że produkt jest żywy. Małże są zwierzętami
słonowodnymi, dlatego do naczynia dodaj-
my 1 łyżeczkę soli, w taki sposób bardziej prawdopodobne jest, że zachowają
swoją żywotność i świeżość aż do czasu gotowania.
Sos przygotowujemy od razu w dużym garnku, w tym, w którym będziemy go-
tować małże. Garnek musi być na tyle duży, że zmieści 2-2,5 objętości naszych
małż zamkniętych. Podczas gotowania małże się otworzą, zwiększając swoją ob-
jętość około dwukrotnie.
WIĘCEJ Z MORZA 105
Fish cakes
Często mi pisaliście, że „odczarowałam ryby” – to jest przemiłe.
Jeżeli jeszcze nie udało mi się Was przekonać do ryb... to uwaga...
ten przepis jest dla Was. Jeśli on nie odczaruje lęku (czy niesmaku)
wobec ryb, to ja się poddaję.
Ceviche
Ceviche z tuńczyka i awokado
Łosoś zapiekany
w buraczkach
Gdy opisywałam Wam, co planu-
ję umieścić w Dokładce, to obie-
całam sporo przepisów na użycie
buraków w kuchni. Jednym z tych
połączeń, które lubię, jest zesta-
wienie łososia z burakami.
Wyobraź sobie taką sytuację – wracasz po pracy do domu, nie dość, że Ty jesteś głodna, to
Twoi domownicy też. Musisz tego dnia jeszcze załatwić kilka spraw, odpisać na maile, zrobić
zakupy (chociażby przez Internet), ogarnąć pranie i inne tego typu rzeczy.
NIE masz czasu gotować – ale nie chcesz znowu wyciągać pierogów z zamrażarki. To znaczy
w sumie chcesz, ale już wczoraj to zrobiłaś... więc tak dwa dni z rzędu, to jednak nie.
Otwierasz lodówkę. A tam ten piękny filet z łososia, który kupiłaś kilka dni temu. Chciałabyś
zrobić z niego coś wykwintnego, ale dziś po prostu nie masz czasu, musisz zrobić obiad, i to
szybko. Brzmi znajomo? ;)
Może akurat w lodówce masz filet z innej ryby – wtedy kolejne dwa przepisy potraktuj podobnie.
Ale do początku. Pan Profesor miał taki nawyk, że całymi dniami pisał prace
naukowe u siebie w domu. Jeżeli ktoś był współautorem pracy, to zazwyczaj
przychodził do niego do domu, w którym zawsze były szeroko otwarte drzwi dla
naukowców z całego świata. Było ich tam codziennie naraz co najmniej kilku.
Nauka nauką, praca pracą, ale człowiek bez jedzenia nie funkcjonuje albo przy-
najmniej źle funkcjonuje i koło popołudnia wszyscy stawali się marudni i głodni.
Często było zamawiane tak zwane take away, czyli jedzenie z dostawą do domu.
Pan Profesor miał już dość chyba wszystkich knajp wkoło jego domu. Jako że
mieszkał sam, to nie miał nigdy motywacji tylko dla siebie gotować (może nie
potrafił – tego nie wiem). Wiem natomiast, że tym, czym można było Panu
Profesorowi zrobić największą przyjemność i jako jego pracownik zapunktować,
było ugotowanie domowego obiadu podczas tych sesji naukowych.
Ja zawsze szłam na ochotnika do kuchni Profa. Kochałam gotować i pomagało
mi się to odstresować i zdystansować do tematów medycznych.
U Profesora w lodówce zawsze były ryby i warzywa. Miał gospodynię, która co
kilka dni robiła mu zakupy.
Ponieważ w greckiej kuchni cukinia, pomidory i bakłażan są bardzo popularne,
to zazwyczaj znajdowałam je też w kuchni Profesora. Pan Profesor, jako chłopak
z greckich wysp, bardzo lubił ryby i owoce morza.
To w kuchni Profesora wymyśliłam, aby zrobić takie jakby ratatouille z warzyw
i upiec je razem z rybą. Wyszło pyszne. Pan Profesor spytał, jak to się nazywa,
a ja na to:
– Ryba po grecku – fish greek style.
WIĘCEJ Z MORZA 128
Prof zrobił swój słynny grymas zdziwienia, jakby patrzył na ciebie „spode łba”,
i powiedział:
– Nie znam.
A ja, idąc w zaparte:
– Serio Prof, to jest słynny przepis – ryba po grecku, fish greek style.
Coś burknął, ale zjadł całą porcję i poprosił nawet o dokładkę. Pomyślałam więc,
że smakowało mu, ale pewna nie byłam. Do momentu, gdy tydzień później
oznajmił mi, że gospodyni dziś znów kupiła fish i fajnie, jakbym upiekła greek style.
Z naszą polską rybą po grecku ma ten przepis co najwyżej rybę i pomidora
wspólne, ale jest na świecie całkiem spora rzesza ginekologów, którzy są pewni,
że to jest właśnie „ryba po grecku”. Tymi ginekologami są moi koledzy z pracy
w Londynie.
Racuchy
Pamiętam racuchy z dzieciństwa,
były u nas chyba co tydzień...
a mówiąc szczerze, jakoś nigdy za
nimi za bardzo nie przepadałam.
Aż zjadłam racuchy u teściowej.
Składniki:
• 400 g jogurtu greckiego
• 2 jajka
• 2 szklanki mąki (300 g)
• 2 jabłka pokrojone w drobną (5-7 mm) kostkę
• drożdże – 25 g żywych lub jedna saszetka drożdży instant (7 g)
Jadłam te placki w kilku miejscach, i tak szczerze – były dobre, ale nie, że jakieś
takie zmieniające moje życie. To wszystko było prawdą, aż trafiłam zupełnie
niespodziewanie na placki Pani Flawii.
Gdy podróżujemy, lubimy zmienić nasze miejsca zamieszkania, poznawać nowe
widoki co ranek, spać w różnych klimatycznych miejscach, podziwiać nowe wy-
stroje wnętrz i różne zakamarki odwiedzanego przez nas rejonu.
PLACKI 134
Placki z kalafiora
Roger nie jest wybrednym dzieckiem, zje niemalże wszystko.
Oczywiście najbardziej lubi rosół, pomidorową i szpagetty ;) czy-
li jakikolwiek makaron z sosem bolońskim (przepis znajdziecie
w pierwszym ISOG-u, ale także w tej książce przy cannelloni).
• 1 jajko M
• 1 średnia cebula
drobno posiekana
W moim przepisie użyłam papryki, cebuli i czosnku, ale podobne placki może-
cie zrobić np. z cukinią, bakłażanem, kapustą czy bulwiastymi warzywami typu
burak lub marchew.
Jeśli nie jesteście fanami cebuli – użyjcie pora. Jest on świetnym i smakowitym
zamiennikiem cebuli w kuchni.
Kaszę gotujemy według instrukcji na opakowaniu. Gdy ostygnie do temperatu-
ry pokojowej, dodajemy warzywa, mąkę, jajko, sól i pieprz. Mieszamy delikatnie
łyżką.
Smażymy na niewielkiej ilości tłuszczu na patelni z nieprzywierającą powłoką.
Jako dziecko myślałam, że to typowo
polskie danie. Tymczasem są one bardzo
popularne w kuchni amerykańskiej,
nazywają się tam hash browns
i są jedzone... na śniadanie!
Z jajkiem sadzonym i z boczkiem.
PLACKI 144
Mój brat nie miał ze mną łatwo. Będąc dzieckiem, specjalizowałam się w mani-
pulacji... Mając 4 lata, potrafiłam płakać na zawołanie wtedy, kiedy mi akurat to
pasowało do osiągnięcia celu. Czasami używałam tej strategii krzyku i płaczu,
a czasami niespotykanie dorośle argumentowałam swoje racje... tak czy tak, za-
wsze stawiałam na swoim.
Oczywiście ciągle czułam się poszkodowana, bo niby dlaczego mam walczyć
o takie oczywistości jak to, że dziś chcę placki na obiad?!
Dziś już wiem, dlaczego Phillip nie lubił placków. Bo placki dawano nam, jak to
dzieciom się daje, ze śmietaną i cukrem.
Sytuacja zmieniła się dopiero, gdy pewnego dnia, kiedy miałam może 10 lat,
rodzice zatrudnili nową gosposię – Gosię. Zgodnie z trendami lat 90., wprost
z „Pani Domu” czy „Mojego Gotowania”, podała nam placki z gulaszem – „po
zbójnicku”. Przekonała Phillipa... od tego czasu nie było tygodnia bez placków.
Przepisów na placki ziemniaczane jest pewnie tyle, co domów. Oto mój przepis.
Placki ziemniaczane
Składniki:
Grzanki
Ten przepis, a raczej to danie, które u każdego w domu ma nieco
inną nazwę – grzanki, tosty francuskie, jajochleb, chlebek w jajku,
chlebojajo, kromki w jajku itp. – zdecydowanie nie jest innowacyj-
ny... ale mam wrażenie, że ostatnio dość zapomniany.
Za każdym razem, gdy pokazuję Wam, jak robimy to, co ja nazywam „grzanka-
mi”, dostaję dziesiątki wiadomości:
– To smak mojego dzieciństwa, dziękuję, Nicola, za przypomnienie!
BUŁKA TARTA
Nigdy nie kupuję bułki tartej. Pomijając już to, że świeżo zrobiona w domu jest po
prostu smaczniejsza, to jest to podstawowy sposób wykorzystania już suchego
pieczywa u mnie w domu.
Bułka tarta, wbrew nazwie, może być także zrobiona z chleba – nawet żytniego.
Ma wtedy nieco inny aromat, lekko kwaskowaty – ale dzięki temu trochę przy-
padkowo dodaje „tego czegoś” wielu potrawom. Bułki tartej prawie nigdy nie
robię na tarce – no chyba że potrzebuję jej malutko. Zazwyczaj przełamuję ją
na kilka kawałków i wrzucam do blendera kielichowego. W 30 sekund mam tyle
bułki, ile potrzebuję, a kuchnia pozostaje bez okruszków.
No więc do czego ta bułka tarta?
1. Oczywiście do smażonej bułki tartej na maśle – do warzyw typu: kalafior,
brokuły czy fasolka szparagowa.
2. Do panierowania kotletów - czy to ze sztuki mięsa niczym Schnitzel, czy do
mielonych.
3. Do zagęszczania masy pulpetów, pieczeni rzymskich – zarówno mięsnych,
rybnych, jak i warzywnych.
4. Do posypania pieczeni mięsnych i rybnych, zapiekanek makaronowych czy
ziemniaczanych – aby warstwa wierzchnia podczas pieczenia stała się
chrupka.
??? 151
Nie znam dokładnie historii sałatki ziemniaczanej, ale śledząc dzieje współczesnej Europy,
można domniemywać, że powstała za czasów cesarstwa Austro-Węgier i Prus.
W Czechach, Niemczech i Austrii jest klasycznym daniem narodowym. W zachodniej Polsce
jest wciąż dość typową potrawą, podobnie jak na Węgrzech. Jednak dalej na wschód, jakieś
150 km od historycznej linii podziału, odchodzącej od Szczecina do Triestu, jest niemalże
nieznana. Ziemniaki są spożywane prawie wyłącznie na ciepło z małymi wyjątkami, między
innymi w sałatce warzywnej albo jako dodatek do dań mącznych, np. klusek śląskich.
Piszę to dlatego, że zauważyłam ostatnio znaczne korelacje między historią i narodowymi
potrawami, które często są zaskakująco interesujące. Na przykład ciekawe jest to, że ówcześnie
biedniejsze kraje, takie jak na przykład Litwa, mają w swojej kuchni narodowej dużo dań
mącznych i podrobów, a bogatsze, takie jak np. Niemcy, mają głównie mięsa i kiełbasy oraz
wykwintne wypieki.
Co więcej, wiele dań narodowych wędrowało razem z wojskami przez Europę i trudno jest
teraz ocenić, skąd pochodzi np. taki quiche lorraine. Czy jest to rzeczywiście danie francu-
skie, czy może powinno być uważane za klasycznie niemieckie? Dla historyków jest pochodną
weimarskiego przysmaku – pieczony z cebulą, uwielbiany przez wojska Napoleona podczas
ich pobytu w Turyngii. Co więcej, może udało Wam się dostrzec, że istnieją znaczne powią-
zania między kuchnią polską i francuską, a między kuchnią polską i włoską nie ma prawie
żadnych. (No dobra, poza tym że nasz schabowy jest podobny do klasycznego cotoletta alla
milanese, a nasza włoszczyzna jest w teorii z pochodzenia włoska – chyba każdy Polak zna
historię, że przywiozła ją królowa Bona).
Jednak do kuchni francuskiej nam w gruncie rzeczy dużo bliżej i odpowiedź na tę zagadkę
możemy również uzyskać od historyków, a mianowicie: kilku mocarzy Polski miało francuskie
korzenie lub francuskie żony. Sztandarowym przykładem jest Henryk III Walezy, który, jak
wiemy wszyscy, uwielbiał urządzać uczty i poczęstunki na dworze. Królem był słabym, ale
może jego rola – patrząc z perspektywy dzisiejszej – nie polegała na silnym panowaniu, lecz
na zakotwiczeniu w Polakach uwielbienia do jedzenia i ucztowania, które już było wtedy
powszechne we Francji.
Przykładów z innych, bliższych i dalszych nam krajów i ich powiązań kuchenno-historycz-
nych mogłabym pisać jeszcze zapewne kilka stron, bo od wielu lat się tym tematem fascynuję.
Jednak teraz będzie o sałatce ziemniaczanej. Sałatka ziemniaczana, jak napisałam w tytule,
jest dla mnie prawdziwą królową panującą w szeroko pojętej Germanii, czyli wszędzie tam,
gdzie mówi się po niemiecku, albo w krajach, które przez wiele lat były zajęte przez tych, którzy
mówią po niemiecku, czyli w Czechach i na Węgrzech.
WARZYWNE SMAKI 156
Kartoffelsalat
Możemy sałatkę ziemniaczaną zjeść bez dodatków, jako jedyną
potrawę, ale wtedy nie wykrzeszemy z niej całego potencjału. Jest
idealnym dopełnieniem potraw mięsnych. Ma na tyle delikatny
smak, że nie zaczyna grać roli pierwszoplanowej, ale zarazem jest
na tyle wyrafinowana, że swoim chłodem i świeżością jest zupełnie
inna niż jej brat – ziemniak na gorąco.
Tworzyły taką papkę – niby trochę słodkawą, niby trochę słoną – takie trochę
jakby innego koloru ziemniaki purée. Lubiłam je, ale nie kochałam tak jak bu-
raczków Jolanty.
Tajemnicę buraczków mojej przyszywanej „cioci Joli” odkryję Wam w następ-
nych zdaniach.
Spróbujcie i dajcie mi znać, czy ten przepis nie zmienił Waszego życia :).
???
WARZYWNE SMAKI 163
Carpaccio z buraków
Fajna, ładna i elegancka przystawka. Na dodatek pyszna, zdrowa
i wegetariańska.
Tu ciekawostka – im starszy jest ocet balsamiczny, tym staje się gęstszy i słodszy.
Jednak taki „dojrzały” jest dość trudno dostępny i zdecydowanie droższy niż nie-
jedno gatunkowe wino. Dlatego producenci octu typu balsamicznego obchodzą
ten proces, produkując go z dodatkiem cukru w postaci glaze lub crema di aceto bal-
samico. Nie jest to tak idealne rozwiązanie, jak prawdziwy, dojrzały ocet z Mode-
ny, ale na codzienne potrzeby stanowi rozsądną cenowo i smakowo alternatywę.
WARZYWNE SMAKI 165
Karczochy
Karczochy to piękne i bardzo fotogeniczne warzywa, ale czy
smaczne? Czy gdy zobaczycie karczochy w Lidronce lub na
targu, przejdzie wam przez głowę myśl – czy warto je kupić?
Moim zdaniem warto, ale wiem, że ciężko będzie mi Was do
nich przekonać. Bo karczochy są jakby antytezą naszych ro-
dzimych warzyw.
*Preparowanie to pojęcie chirurgiczne mówiące o tym, w jaki sposób chirurg możliwie szybko, ale także nie
uszkadzając tkanek, dostaje się do operowanego miejsca.
Zapewne część z Was to już wie, a dla niektórych to będzie zaskoczeniem, ale
oryginalna sałatka grecka zdecydowanie NIE MA sałaty. Zawiera ściśle określo-
ne składniki, które w całej Grecji są oczywistością.
Jeżeli od tych składników następuje najmniejsze odstępstwo, to sałatka nazywa
się już inaczej – np. sałatka kreteńska, sałatka santoryńska; obie te wersje zawie-
rają dodatkowo krutony z suchego pieczywa oraz inny, swoisty dla nich, rodzaj
sera.
Znajdziemy też sałatkę wiejską lub domową – które właściciel tawerny może
wymyślić już sam z lokalnych i dostępnych składników.
A doprawiona jest:
Tzatziki
Pamiętam, jak byłam w ciąży z Rogerkiem. Koniec lata, koniec dru-
giego trymestru. Naszła mnie ochota na prawdziwe frytki – takie
z pokrojonych ziemniaków, z głębokiego tłuszczu.
Wiem, że sól nie jest zdrowa, ale pyszne tzatziki będą dopiero wtedy, gdy dodacie
dość sporo soli – trzeba to robić metodą prób i błędów – nie mam tu idealnej proporcji,
bo każdy ogórek i każdy jogurt nieco inaczej ze sobą reagują.
???
???
WARZYWNE SMAKI 181
Fava
Smak tego klasycznego greckiego dania jest czymś pomiędzy coraz
popularniejszym u nas humusem a naszą rodzimą grochówką.
Fava to taka pasta do chleba, może być też podana jako dodatek skrobiowy do
drugiego dania. W Grecji często jada się ją z rybami i owocami morza, w szcze-
gólności z grillowaną ośmiornicą.
Favę podajemy na ciepło. Może nam się to wydawać niezbyt intuicyjne. Zapyta-
cie: jak to na ciepło? Pasta do chleba? Poza tym w Polsce humus jemy zazwyczaj
na zimno. A jednak warto dodać, że w wielu krajach Bliskiego Wschodu humus
również serwuje się na ciepło.
W kilku językach favę tłumaczy się jako bób i może się Wam wydawać, że tę pa-
stę robimy właśnie z bobu. Też tak myślałam. Ale jak się okazuje, jej podstawą
jest zwykły suszony groch.
Przyrządzenie tego dania jest banalnie proste i myślę, że zaskoczy Was smakiem.
Buddha bowl
Buddha bowl, czyli miska Buddy, to bardzo modny ostatnio rodzaj
posiłku. Nie będę Wam podawać konkretnych przepisów, bo buddha
bowl to po prostu danie jednonaczyniowe, gdzie układacie różne
składniki.
Buddha bowl jest też idealne jako danie do pracy. W pojemniku, który wcale nie
musi być okrągły, układamy składniki, zamykamy i mamy idealny zdrowy lunch.
Do buddha bowl można, ale nie trzeba, używać sosu. Ja bardzo lubię polać miskę
odrobiną oliwy z oliwek lub oleju sezamowego, który każdemu daniu dodaje
takiego nietypowego (azjatyckiego) smaku.
Warto do miski dodać przyprawy – najbardziej lubię natkę kolendry, czarnusz-
kę, świeżo mielony pieprz lub... prażone orzechy czy ziarna słonecznika!
Składniki możecie jeść osobno, podobnie do drugiego dania obiadu, lub wszyst-
ko przed rozpoczęciem jedzenia wymieszać. (Osobiście zazwyczaj mieszam i ro-
bię sobie taką sałatkę).
WARZYWNE SMAKI 189
Ulubiony twarożek
„Nie no, Nicola – dajesz przepis na twarożek? Jaki twarożek jest,
każdy widzi”.
Trochę jest w tym racji. Ale twarożek twarożkowi nierówny. I chcę Wam opo-
wiedzieć, jak powstawał przepis na mój ulubiony twarożek, bo trwało to latami.
U mnie w domu, w czasach mojego dzieciństwa, twarożek był serwowany na śnia-
danie kilka razy w tygodniu – twaróg rozdrobniony widelcem ze śmietaną i na gru-
bych oczkach starkowaną rzodkiewką był jednym z dań popisowych mojej mamy.
Kanapkę z takim twarogiem posypywała kamienną solą i świeżo mielonym pie-
przem. Mama się tym zajadała (i do dziś zajada), aż uszy się jej trzęsły. Ja jakoś
nigdy za tym mamowym przysmakiem nie przepadałam.
Potem poznałam twaróg ze szczypiorkiem, w szczególności kojarzy mi się on
ze stołówkami podczas kolonii i zielonych szkół. Za takim twarożkiem też nie
przepadałam, choć szczypiorek zawsze lubiłam.
Gdy miałam kilkanaście lat (czytaj: lata 90. ubiegłego wieku), polski rynek spożyw-
czy podbiła Piątnica i ichniejszy serek wiejski – matko, jak ja ten serek kochałam,
mogłam go jeść wiadrami.
Aż pewnego dnia miałam go dość... po prostu przestał mi smakować (pewnie
z przejedzenia ;).
Nie zapomnę tego dnia, gdy mając jakieś 17, może 18 lat, nocowałam u „cioci
Marzenki” – tak naprawdę „ciocia Marzenka” nie była moją ciocią, ale była
znajomą moich rodziców, a także mamą mojego późniejszego chłopaka ;).
I Marzenka nam na śniadanie podała TO. Twarożek – do którego moja miłość,
w przeciwieństwie do uczuć do jej syna, trwa do dziś ;).
Tak naprawdę, gdyby nie Julia, nie byłoby pewnie ISOG-ów, lub przynajmniej
nie tak szybko. Bo to Julia pomaga mi ogarniać rzeczywistość – dzięki niej mogę
chodzić do pracy i tworzyć. Dlatego bardzo się cieszę, że mogę Wam kilka słów
o niej napisać.
Julia nieraz mnie zaskoczyła. Gdy widziała, że mam napięty tydzień, siedzę
w przychodni po godzinach – sprawiała, że po pracy zastawałam garnek zupy
na blacie.
– Ale wiesz, Nicola, to według twojego przepisu zrobiłam dziś ten azjatycki rosół.
Mamy też z Julią taką niepisaną zasadę, że ja robię zupę, przygotowuję drugie
danie, ale tak do połowy. Ja np. rybę lub kotlety, a Julia, jak mnie nie ma, gotuje
ziemniaki, ryż lub kaszę i… jeżeli nie zrobiłam warzyw na ciepło – przyrządza
sałatkę. Zazwyczaj jedną i tę samą – Rogera ulubioną.
Może myślicie, że ta sałatka jest zwyczajna. Pomidor i ogórek pokrojone w kostkę
ze śmietaną. Nic bardziej mylnego, sałatka ogórkowa Julii jest zupełnie niespo-
tykana, bowiem poza pomidorem zawiera ogórek zarówno świeży, jak i kiszony
(tak – oba razem w jednej sałatce). Dodatkowo, jeżeli jest, to również rzodkiew-
kę (co tydzień kupuję rzodkiewkę, ale Kuba uwielbia i zazwyczaj zjada mi cały
pęk, zanim zdążę ją przetworzyć – ha ha ha – ale nauczyłam się chować rzod-
kiewkę głęboko w lodówce i tylko ja i Julia potrafimy ją znaleźć ;).
Zamiast śmietany Julia używa jogurtu naturalnego. Jest to zdrowsze rozwiąza-
nie, a zarazem jogurt daje taki kwaskowaty posmak, który idealnie się kompo-
nuje z resztą składników.
a
???
Marc h e w k
al dente
Ciekawa jestem,
jak Wam ten przepis podpasuje.
Dajcie znać!
WARZYWNE SMAKI 195
W kolejnym rozdziale nie chcę się skupić na gotowych przepisach, których zasad
macie się tak trzymać, jakby Wasze życie od nich zależało. Ten rozdział ma być
motywacją do kreatywnego myślenia w kuchni.
Nie przejmujmy się, że mamy np. tylko penne, a sos carbonara pasuje niby jedy-
nie do spaghetti. Nie startujemy tutaj w zawodach o puchar z zakresu historii
kuchni włoskiej, tylko staramy się jak najefektywniej skorzystać z tego, co mamy
w kuchni pod ręką.
Penne, farfalle, tagliatelle, fusilli, spaghetti i tysiące innych kształtów makaro-
nów możemy mieszać z każdym sosem i ze wszystkimi dodatkami! Rzeczywiście
sosy bardziej zawiesiste są mniej odpowiednie do makaronów „długich”, a sosy
płynne niezbyt pasują do ukształtowanych form, ale są to takie szczegóły, w któ-
re możemy się wdawać przy tworzeniu menu do restauracji, a nie przy gotowaniu
kolacji we własnej kuchni.
Na początek zakładamy opcję najgorszą... nie mamy żadnych warzyw. Ale – co
mamy:
Oliwa, czosnek i makaron – aglio e olio gotowe (przepis znajdziecie w pierwszym
ISOG-u). A jeszcze gdy mamy ser typu parmezan, to w ogóle zrobimy danie, za
które w byle jakiej włoskiej restauracji zapłacilibyśmy, powiedzmy, 25 zł.
Przykładów można podawać tysiące – co kuchnia i co lodówka, to co innego moż-
na/trzeba wymyślić.
Pamiętam, gdy pewnego razu na studiach przyszłam do moich znajomych. Mie-
liśmy przygotować jakiś projekt, ale byliśmy głodni. Powiedzieli, że jak uda mi
się cokolwiek ugotować z tego, co mają w kuchni, to jestem mistrzem. Mówili to
z taką pewnością i ironią, że na przekór temu podjęłam się zadania. Rzeczywiście
była to jedna z najgorzej rokujących sytuacji kulinarnych w moim życiu. W lo-
dówce nie było nic, co nadawałoby się do gotowania.
Wyszłam z opresji właśnie dzięki makaronowi – gdzieś na półce znalazłam sło-
ik czarnych oliwek i zioła prowansalskie. Była też oliwa, a na koniec szczęśliwie
okazało się, że mają na dodatek wielki słoik tartego parmezanu.
Z początkowo beznadziejnej sytuacji powstało danie, które cała nasza trójka nie-
raz sobie gotowała - „danie z niczego”.
??? 200
Pasta al telefono
U nas w domu jednym z ulubionych sosów do makaronów jest połą-
czenie pomidorów ze świeżym serem mozzarella (oczywiście poza
popisowym połączeniem Kuby krewetek z pomidorami, o którym
będziecie mogli przeczytać za kilka stron).
PS Do tego przepisu zamiast sera mozzarella świetny będzie też ser burrata,
który ostatnio jest łatwo dostępny w Lidronkach.
???
???
Z MĄKI I WODY 206
Cannelloni
Ten przepis to taka, według mnie, prostsza wersja tego, co wiele
osób nazwałoby lazanią.
Jeśli nie przepadacie za mięsem, mam dla Was alternatywną opcję – świetne
cannelloni są też z farszem z doprawionego serem i czosnkiem szpinaku.
Wypełnione rulony układamy w naczyniu żaroodpornym.
Jeżeli zostanie nam farsz, to możemy go spokojnie jeszcze poupychać na wierzch
rulonów.
Całość zalewamy około 100 ml śmietanki oraz obficie posypujemy serem. Naj-
lepsza do tego celu będzie mozzarella, ponieważ nada daniu taki smak „pizzy”,
który większość ludzi uwielbia.
Pieczemy 30 minut w 190 stopniach termoobiegu.
Carbonara
Z tą carbonarą to trochę jak z tym bolognese – nie ma jednego przepisu, który jest prawidłowy. Co
kuchnia, co restauracja, to carbonara jest inna. Chyba jedyne, co łączy tę grupę sosów do makaronu,
to użycie wędzonego boczku oraz sera. Sery mogą być różne, ale takie typu parmezanu, czyli parmi-
giano reggiano, pecorino lub grana padano.
Najbardziej podstawowa i jakże smaczna carbonara jest wtedy, gdy podsmażamy wędzony
boczek, pokrojony w kostkę, z kilkoma ząbkami czosnku. Dodajemy świeżo starkowany ser
oraz świeżo mielony czarny pieprz. Ewentualnie posiekaną natkę pietruszki.
Bardzo często (w szczególności w restauracjach włoskich poza terenem Włoch) carbonarę robi się
jako aksamitnie kremowy sos. Do podsmażonego boczku dodaje się śmietankę kremówkę 30% lub
serek mascarpone, redukuje się sos do powstania jednolitej, gęstej konsystencji. Dodaje się świeżo
zmielony pieprz i świeżo starty ser. Taka carbonara jest pyszna i pięknie wygląda na talerzu.
Moja carbonara, którą nauczyłam się robić już jako nastolatka – podobnie jak
przepis na aglio e olio z pierwszego ISOG-u – pochodzi wprost z mediolańskiego
więzienia.
Jest nieco inna – niezbyt piękna – przyznaję. Wygląda trochę jakby makaron
połączyć ze zwarzoną śmietaną... to Was zachęciłam, co? ;). No, ale jakby nie
wyglądała moja carbonara – nie wiem, ile ma wspólnego z prawdziwą, oryginalną
carbonarą, ale jest no... palce lizać.
Primavera
Z MĄKI I WODY 212
Był rok 1995. Miałam 11 lat. Luciano Pavarotti przybył do Polski po raz drugi. Pierwszy
raz był w Bydgoszczy w 1993 roku. Pełna Sala Kongresowa Pałacu Kultury i Nauki. Nie ma
wolnego miejsca. Jedyne wolne miejsce jest w pierwszym rzędzie. Dlaczego? W sumie ciekawe...
Podejrzewam, że dlatego iż bilety na pierwszy rząd nie były na sprzedaż. Były dla VIP-ów.
Jednak w 1995 roku w Polsce nie było aż tylu VIP-ów i celebrytów. Nie było też „Gali” ani
„Vivy”, tym bardziej nie było portali internetowych o życiu gwiazd. Nie było więc powodu, by
siedzieć w pierwszym rzędzie... i pozować do zdjęć?
VIP-em, jakimś trafem, była moja mama. Redaktor i wydawca „Dom & Wnętrze” – ówcze-
śnie magazynu, w którym pokazano dom Luciana P.
Nie wiem też, jak to się stało, ale po przerwie... na miejscu dokładnie naprzeciw śpiewaka na
scenie, czyli tym najbliższym środka w pierwszym rzędzie – siedziałam JA. Bez mamy, bez
taty, ba, nawet bez brata. Pewnie sama tak chciałam. Siedziałam tam z otwartą buzią. Sze-
roko otwartą z zachwytu. Od najmłodszych lat kochałam muzykę operową, a Pavarotti to była
dla mnie co najmniej taka gwiazda jak Michael Jackson czy Madonna. Wtedy, gdzieś między
O sole mio a Nessun dorma, Mój Idol mnie opluł.
Owszem było to niechcący, ale wrażenie niezapomniane… pewna ilość śliny, która ruchem jed-
nostajnym, w blasku reflektorów zawędrowała prosto w okolice mojego policzka. Zauważyła to
natychmiast nieznajoma Pani siedząca obok oraz zarejestrowały kamery telewizyjne.
Z dumą po koncercie pochwaliłam się mamie:
– Pavarotti mnie opluł, byłam tak blisko Niego!
***
Przepis na makaron primavera pierwotnie pochodzi z jednej z moich ulubionych
książek kucharskich, na jakie w życiu trafiłam. Dostałam ją od taty, gdy miałam
kilkanaście lat. Jest to książka po niemiecku i nosi tytuł Pasta & Opera. Została
wydana razem z płytą CD. Idea jej jest taka, że gotując makaron, najlepiej słu-
chać muzyki w wykonaniu włoskich śpiewaków operowych.
Przyznam się szczerze, że po tylu przeprowadzkach zarówno płyta, jak i książka
mi się gdzieś zawieruszyły, ale miłość do gotowania przy muzyce operowej i kla-
sycznej na zawsze ze mną została.
Jak dobrze pamiętam, to makaron ten w oryginale był linguine, czyli takie
spłaszczone spaghetti. Notabene, uwielbiam linguine! I zasada tego dania – któ-
rego nazwa primavera oznacza wiosnę – była taka, że ciepły makaron polewamy
oliwą z oliwek i obfitą ilością świeżych, drobniutko posiekanych ziół. Mieszanką:
koperku, natki pietruszki, bazylii, kolendry i szczypiorku. Powstaje wtedy taka
wiosenna eksplozja smaków!
Możemy oczywiście już na talerzu dodać świeżo mielony pieprz oraz ser typu
parmezan, ile kto lubi.
???
Z MĄKI I WODY 214
Orecchiette pugliesi
Wyobraźcie sobie piękną młodą Włoszkę – wygląda, jakby właśnie
się urwała z mediolańskiego Fashion Week. Szpilki Fendi, płaszcz
Prady, do tego koniecznie jakiś dodatek Versace. Jest wysoka natu-
ralnie, ale w swoich butach ma prawie dwa metry. Ma piękne, gęste,
brązowe, długie włosy. Idealny makijaż z dość mocno podkreślony-
mi ciemnymi oczami. Jest uśmiechnięta, zabawna, nie szczędzi dow-
cipu. Usta ma zawsze idealnie nawilżone delikatnym błyszczykiem,
idealne zęby dopełniają jej nieskazitelnego wyglądu. Pięknie pach-
nie najnowszymi perfumami, prawdopodobnie Gucci. Ma zadbane,
ale delikatnie pomalowane paznokcie w stylu french manicure.
– Nicole, robię takie typowe danie z mojego regionu Włoch, orecchiette pugliesi, czyli taki
drobny makaron z brokułami.
Zajrzałam do garnka i zobaczyłam makaron gotujący się razem z dosłownie
już rozpadającym się brokułem. Grzecznie powiedziałam: sounds great – jednak
pomyślałam sobie co innego.
Poszłam do Kuby i mówię:
– Wiesz co, odkryłam, w czym Ornella jest nieidealna. Zawsze mnie to głowiło, jak ona może
być taka idealna – a tu się okazuje, że ona zupełnie nie potrafi gotować! Jaki Włoch gotowałby
makaron razem z warzywami... chyba chciała coś zrobić na szybko.
Kuba też zdziwił się, że ktoś gotuje warzywo razem z makaronem.
Gdy poszliśmy ponownie do kuchni, Ornella przelewała makaron razem z roz-
gotowanym brokułem przez drobne sito i wkładała z powrotem do garnka bez
tego nadmiaru wody. Polała czymś z patelni dość obficie. Wymieszała i głośno
krzyknęła: perfetto!
To był jeden z najlepszych makaronów, jakie w życiu jadłam! Co więcej, tego
dnia z Google’a dowiedziałam się, że dokładnie tak się ten makaron gotuje, za-
tem Ornella nawet w kuchni była idealna.
Kilka dni później poprosiłam Ornellę, aby mi powiedziała, jak zrobić to idealne
danie – krok po kroku.
1. Gotujemy w osolonej wodzie makaron orecchiette (400 g) oraz cały brokuł roz-
drobniony na bukiety. Gotujemy 18-20 minut na średnim ogniu, aż maka-
ron będzie miękki, a brokuły zaczną się wręcz rozpadać pod widelcem.
2. W międzyczasie na patelni podsmażamy 50 ml oliwy z 3 ząbkami czosnku
oraz odrobiną chilli. Musimy uważać, aby czosnek się nie przypalił.
3. Przecedzamy nadmiar wody z garnka przez drobne sitko. Takie, jak do prze-
siewania mąki. To nie może być durszlak, bo cała „pulpa” z brokułów nam
ucieknie. A ona jest bardzo istotna w tym daniu.
4. Makaron z masą brokułową energicznie mieszamy, aby większe kawałki bro-
kułów się rozpadły.
5. Dodajemy oliwę z patelni. Mieszamy.
6. Podajemy ze świeżo utartym serem parmezanem lub pecorino.
???
Z MĄKI I WODY 218
Puttanesca
Spaghetti alla puttanesca (czyli w „dosłownym” tłumaczeniu spa-
ghetti lafiryndy – kobiety lekkich obyczajów) nazywane jest także
bardziej eufemistycznie spaghetti alla buona donna (czyli spaghetti
dobrej kobiety).
Bardzo ciekawa jest historia tego dania. Są dwie teorie; jedna jest śmieszna,
a druga tragiczna.
Ta śmieszna to taka, że w latach 50. ubiegłego stulecia wymyślił tę nazwę San-
dro Petti, właściciel restauracji i klubu nocnego Rancio Fellone na Ischii. Po-
proszony przez grupę stałych gości o ugotowanie kolacji w momencie, gdy lokal
zamykano, powiedział, że nie ma świeżych składników i do rana nic już nie
przygotuje. Na co podpici goście odpowiedzieli: Zrób, #*$^@#!, cokolwiek.
No to zrobił. Gościom tak smakowało, że #*$^@#! spaghetti na stałe z nazwą alla
puttanesca zostało umieszczone w menu restauracji.
Druga, już tragiczniejsza historia, mówi o tym, że w latach 50. XX wieku, gdy
domy publiczne we Włoszech były instytucjami państwowymi, kobiety w nich
pracujące miały tylko dwa dni w tygodniu, żeby przejść się na zakupy i zrobić
zapasy na kolejne kilka dni. Natomiast inne kobiety w tamtych czasach kupowa-
ły świeże składniki codziennie. Zmuszone do korzystania z produktów, które nie
psuły się szybko, panie lekkich obyczajów wymyśliły swoje słynne danie.
Niezależnie od tego, która historia jest prawdziwym źródłem tego dania, jedno
wynika z obu opowieści. Nie ma jednego przepisu na puttanescę, robimy ją z tego,
co akurat mamy w kuchni.
We włoskich kuchniach zawsze znajdziemy pomidory, cebulę, oliwki, oliwę
z oliwek, kapary, papryczki peperoncino, świeże zioła rosnące na parapecie albo
w ogródku... czasami marynowane sardynki.
W dzisiejszych czasach te same składniki są obecne też w naszych polskich kuch-
niach przed wielką wyprawą na zakupy. Także puttanesca to idealne danie na tzw.
pustą lodówkę.
Z MĄKI I WODY 219
Moja puttanesca:
• 1 duży pomidor
• 3 łyżki oliwy z oliwek
• 3 duże szalotki lub
1 duża czerwona cebula
• 3 ząbki czosnku
• gałązka świeżego
rozmarynu
• łyżeczka pasty
z papryczek chilli
albo 1 peperoncino
• 15 oliwek – czarne, ale
jeśli wolicie, mogą być
zielone
• 2 łyżki kaparów
(niekonieczne, mój brat
np. wszystkie wygrzeby-
wał... a ja kapary
kocham!)
Orzo
Nie wiem, ile razy to jeszcze napiszę (albo czy już to napisałam, bo
piszę teksty do tej książki nie po kolei), ale uważam, że to danie jest
naprawdę warte wypróbowania.
Orzo to moje odkrycie w tym roku. Jest dla mojej rodziny idealne, bo ja bardzo
lubię włoskie risotto, a Kuba niezbyt i woli makaron. Robiąc orzo – czyli maka-
ron w kształcie ryżu – mamy jedno i drugie.
Jest to klasyczne greckie danie, choć pewnie w wielu innych śródziemnomorskich
kuchniach znajdziecie odpowiedniki.
Poznałam tę potrawę... w samolocie. Jedzenie w samolocie, jak wiadomo, na
kolana nie powala. (No chyba, że lecicie pierwszą klasą linii z Zatoki Perskiej,
ale jako że nigdy nie przyszło mi tak podróżować, toteż się wypowiadać nie po-
winnam, bo może tam też „nie powala” ;).
Wracając do orzo, na 6 lotów greckimi liniami lotniczymi Aegean w te wakacje
– cztery razy podano orzo. Im częściej je jadłam, tym bardziej się w nim zako-
chiwałam. W końcu sama je zrobiłam. I od tego czasu robię co najmniej dwa
razy w miesiącu.
Danie możecie zrobić bez dodatku mięsa lub bez owoców morza, też będzie
pyszne!
Makaron z krewetkami
Choć nieczęsto to robię – umiem całkiem nieźle gotować. Mam
na swoim koncie kilka spektakularnych kulinarnych wyczynów,
podzielę się dzisiaj z Wami przepisem na jeden z nich – równie
ekspresowy, co ekskluzywny makaron z krewetkami.
Tak jak każda polska rodzina ma swoje wigilijne tradycje, tak ma i moja.
Do mojego rodzinnego domu wprowadziliśmy się ponad 25 lat temu. Od tego cza-
su Wigilię obchodziliśmy poza domem tylko dwa razy. Pierwszy raz, gdy miałam
lat 11 i na całe Święta rodzice zabrali nas do – Izraela! Drugi raz Wigilii nie było
w 2010 roku, bo tego dnia pracowałam – w Londynie.
Pewnie mama to niechętnie uzna za prawdę, ale przynajmniej trzy czwarte wigi-
lijnych potraw jest mojego autorstwa. Co roku robię to samo:
• bliny z kawiorem,
• dwa rodzaje śledzia,
• sałatkę krabową i sałatkę jarzynową,
• chrzan tarty,
• sos tatarski.
Mama robi rybę po grecku, a wujek piecze chleb i przyrządza karpia w galarecie.
Nasza Wigilia jest właśnie taka – przystawkowa.
Od zawsze przygotowywane jest drugie danie – zupa (barszcz lub grzybowa na
zmianę) i pierogi. Ale od zawsze po zimnych przekąskach nikt z całej rodziny nie
ma „miejsca” na kolejne potrawy.
Wtedy idziemy otwierać prezenty.
Po prezentach ponownie oferowane jest gorące danie, ale wszyscy (z moim tatą –
największym łasuchem Świata – na czele) wolą już desery. Specem od deserów
jest ciocia Ela, która słynie z sernika i (mojego ulubionego) ciasta orzechowego.
Wigilia zaczyna się o szóstej, kończy o ósmej. I co roku sobie obiecujemy, że za rok
będziemy jeść wolniej i będzie trwała dłużej... ale w kolejną Wigilię jest tak samo.
Dwa lata temu ciocia i wujek, Ola oraz jej świeżo upieczony mąż Maciek spędzali
Wigilię u teściów – czyli rodziców Maćka. Wtedy, aby jednak tradycji rodzinnej
stało się zadość, ja zrobiłam danie wujka – karpia w galarecie (po żydowsku –
chyba, bo miał rodzynki i migdały).
Chyba nigdy się w kuchni tak nie stresowałam, jak wtedy nad tym karpiem. Sta-
łam dwie godziny, wpatrując się w galaretę, wznosząc modły, żeby się zsiadła.
W końcu się zsiadła, uff!
Ale wszystko dzięki kilku tajemnicom, o których wujek i ciocia napiszą Wam na
kolejnych stronach.
???
WIGILIA PO NASZEMU 232
Mam przed oczami obraz podobny do mozaiki, składający się z wielu wigilijnych
momentów i rodzinnych spotkań. Można go nazwać Wigilijnymi opowieściami.
W samym środku tego obrazu umieszczone jest szczególne wspomnienie. Spla-
ta się razem z dziecięcymi marzeniami. Wokół niego natomiast rozrzucone są
małe wspominki pochodzące z czasów odległego dzieciństwa i wczesnej mło-
dości. Przypominają o momentach do dzisiaj mi bliskich i zatrzymanych w pa-
mięci. Jest też okalająca to wszystko szeroka rama dłutem historii rzeźbiona.
Opowiadająca o wielu wigilijnych spotkaniach, które miały miejsce w moim
życiu w przeciągu ostatnich trzydziestu lat.
WIGILIA PO NASZEMU 233
mieszkamy już ponad rok. Obecnie tata przebywa w Leningradzie na stypendium doktoranckim.
Jedziemy we trójkę: mama, ja i moja siostra. Pociąg jest zatłoczony, wszyscy przemieszczają się
po kraju w związku z nadchodzącymi świętami. Śpieszą się do swoich rodzin. Osiem dorosłych
osób siedzi w przedziale na drewnianych ławkach. Ja na kolanach mamy mam wygodniej. Ja-
goda siedzi na walizce postawionej pomiędzy nogami. Na korytarzu ludzie upchani jak sardynki
w puszce próbują złapać trochę świeżego powietrza. Jest duchota i ścisk. Świąteczny armage-
don? Nie, to jest wędrówka do betlejemskiej stajenki. Bożonarodzeniowe zawezwanie.
Dojeżdżamy do Wrzeszcza. Jest noc, pod stopami skrzypiący mróz. Idziemy z walizkami.
Gości w tym roku jest wyjątkowo wielu. Są to Polacy mieszkający na stałe w Wiedniu i obo-
wiązkowo grupa imigrantów oczekujących na wizę do wybranego przez siebie kraju. Zaprosiłam
osoby, z którymi się zaprzyjaźniłam oraz te, które, jak się okazało, znam jeszcze z Polski.
Wigilia w tym roku jest wyjątkowym wydarzeniem, bo wszyscy jesteśmy oddaleni od kraju.
Żadnych kartek z życzeniami, żadnych telefonów. Tylko my ze swoimi nabożnymi życzeniami.
Dzielimy się opłatkiem, spożywamy potrawy przygotowane przez wiele rodzin zamieszkałych
tutaj na stałe. Śpiewamy kolędy długo, tak długo, aby ukoić bolące serce.
W naszej rodzinie jest wyjątkowo zgodny podział, każdy przynosi na Wigilię to,
w przyrządzaniu czego czuje się najlepszy. Jest jednak narzucona przeze mnie
zasada:
Proszę, tylko przynoście w małych ilościach i tak dla wszystkich wystarczy, a nawet jeszcze zostanie.
Wigilia jest raz w roku. Teoretycznie można sobie pofolgować, ale po co? Mamy
jeszcze kolejne dni świąteczne i warto też spróbować innych potraw.
Mój przepis na udane święta, to wszystko wcześniej przemyśleć, a nawet w ko-
lejnych punktach rozpisać, a potem już tylko realizować:
Przygotować garnek dobrego humoru, wrzucić do tego bardzo dużą łyżkę luzu,
szczyptę pracy, zamieszać i Wigilia gotowa.
Ryba po grecku wcale nie pochodzi z Grecji. To klasyczne polskie i wileńskie danie tra-
dycyjnie serwowane na Wigilię świąt Bożego Narodzenia. Można podawać na ciepło
i na zimno.
E.S.
???
WIGILIA PO NASZEMU 241
Gdy jeszcze żyła babcia Wanda, to co roku u nas na stole były dwa
karpie w galarecie. Jeden w wykonaniu Jacka, a drugi, mój i babci.
Każdego roku karp Jacka znikał w mgnieniu oka i rzadko kiedy nawet najmniej-
szy kawałek doczekał się bożonarodzeniowego śniadania kolejnego ranka. Mój
i babci był – jak to się mówi – „poprawny”, ale do karpia wujka się po prostu
nie umywał. Oczywiście każdy mówił, że również nasz jest przepyszny, ale do
połowy zjedzona zawartość półmisków mówiła sama za siebie. Babcia Wandzia
wcale nie lubiła robić karpia, zawsze mi mówiła:
– Nicolka, dajmy spokój – odpuśćmy tego karpia w tym roku.
Ale ja czułam wewnętrzną potrzebę rywalizacji. Odpowiadałam wtedy:
– Babciu, w tym roku nam się uda – w tym roku nasz będzie lepszy.
Nigdy nie był ;).
Poza tym ja mam taki dziwny gen w sobie, zresztą właśnie po babci, że na święta
to lubię się w kuchni tak „uchachać”, coby móc potem narzekać przy stole, jaka
jestem zmęczona, bo ostatnie trzy dni spędziłam w kuchni. Tę potrzebę miałam
od dziecka. I o ile 12-latka narzekająca na to, że się zmęczyła przygotowaniem
Wigilii, jest dość urocza, o tyle narzekająca 25-latka już jest, powiedzmy praw-
dę, przykrą normą, a wręcz nudą ;).
Od kilku lat na naszym wigilijnym stole jest tylko jeden karp. Razem z odej-
ściem babci odeszła ode mnie ta potrzeba – dopiero pisząc ten tekst, zdałam
sobie sprawę, że ja po prostu kochałam spędzać czas z babcią w kuchni i dlatego
te mozolne, wielogodzinne potrawy, jak karp w galarecie czy pasztet francuski
z kaczych wątróbek, wymyślałam.
A my, wariatki, czytając Kuchnię polską – od lat robiłyśmy galaretę tylko na kar-
pich łbach i skórach, a cukru to nasza ryba nie widziała.
WIGILIA PO NASZEMU 244
„
„gdzieś po rodzinie”, to możecie ten chleb na nim upiec.
W wersji nieco prostszej i (wbrew pozorom)
tak samo smacznej – pieczemy ten chleb na drożdżach.
???
WIGILIA PO NASZEMU 249
Ja polubiłam je, mając kilkanaście lat. Pamiętam, gdy pierwszy raz przekonałam
się do śledzia – był to klasyczny śledź w oleju z duszoną cebulką – pomyślałam
sobie:
„
WIGILIA PO NASZEMU 251
Smacznego!
???
WIGILIA PO NASZEMU 253
Uwielbiam to danie... ale żeby nie było, moja mama nie lubi i co roku mi mówi:
– Ni to burak, ni to śledź, nie rób tego, Nicolka.
A ja i tak robię ;).
???
Śledzie po norwesku
Śledzie tylko płuczemy, nie trzeba ich odsalać. Kroimy w 3-centymetrowe ka-
wałki. Układamy je w pojemniku warstwami – każdą warstwę śledzi posypuje-
my przyprawami oraz suszoną skórką z cytryny. Następnie zalewamy olejem
i delikatnie mieszamy. Zamykamy pojemnik i odstawiamy do lodówki.
Przed podaniem wykładamy na półmisek, pokrywamy grubą warstwą zeszklo-
nej białej cebuli. Całość posypujemy cynamonem.
Alternatywą dla osób, które nie lubią
lub nie mogą się przekonać
do spróbowania kawioru,
są bliny ze śmietaną i kawałkiem
wędzonego łososia.
WIGILIA PO NASZEMU 257
Bliny
Składniki: 1. Mleko (ciepłe – w temperaturze pokojowej)
• 100 ml mleka rozrabiamy z 25 g świeżych drożdży lub 7 g –
• 25 g świeżych drożdży jedno opakowanie – suszonych.
lub 7 g suszonych
2. Dodajemy łyżeczkę cukru i czubatą łyżkę
• 2 jajka
mąki pszennej.
• 100 g mąki pszennej
+ 1 czubata łyżka do 3. Gdy rozczyn zacznie zawierać w sobie pę-
rozczynu cherzyki powietrza, dodajemy jajka, 100 g
• 100 g mąki gryczanej mąki pszennej, 100 g mąki gryczanej, roztopio-
• 50 g masła ne masło i sól. Staranie mieszamy na jednoli-
• 1 łyżeczka cukru tą półpłynną masę, robię to ręczną trzepaczką.
• 1/2 łyżeczki soli Ostawiamy w ciepłe miejsce (np. koło kaloryfera
• olej do smażenia zimą lub pod słoneczne okno latem). Gdy ciasto
podwoi swoją objętość, zaczynamy smażyć.
Do podania: 4. Bliny smażę niemalże bez oleju, na patelni
• gęsta śmietana 22% z nieprzywierającą powłoką. Zyskują wtedy
• czerwony kawior piękny brązowy kolor i formują się w idealny
z łososia okrągły kształt. Patelnię smaruję tylko olejem
za pomocą ręcznika kuchennego przy co dru-
gim rzucie blinów. Małą chochlę ciasta wyle-
wam na patelnię, obsmażam około 1 minuty
z każdej strony. Na większej patelni robię po
trzy bliny naraz. Ja robię takie o średnicy oko-
ło 8-10 cm. Ale bardzo eleganckie, w szczegól-
ności jako przekąska na przyjęcie, są też takie
minibliny o średnicy 5 cm.
Sałatka jarzynowa
No tu to się Wam rozpiszę. Bo sałatka jarzynowa to jedno z najcie-
kawszych dań z tej książki. Czytając to powyższe zdanie, pewnie
myślicie, że postradałam zmysły. Sałatka jarzynowa jaka jest, każ-
dy widzi, stoi na każdym świątecznym stole – nie wiadomo po co, bo
smakiem na tle innych potraw nie zachwyca. Stoi głównie dla dzie-
ci, obrzydzonych śledziem i karpiem – dzięki niej biedne chociaż
cokolwiek poza chlebem zjedzą.
W tym, co piszę, jest trochę prawdy. Mój brat niemalże do 15. roku życia pod-
czas Wigilii jadał tylko sałatkę jarzynową, i to nie z uwielbienia, ale z powodu
tak zwanego mniejszego zła. Jestem pewna, że każdy z Was ma taki okaz w swo-
jej rodzinie, jak mój brat.
Ale prawda jest taka, że sałatka jarzynowa jest… może być (!) ogromnym rarytasem.
Być może tego nie wiecie, ale to, co my nazywamy sałatką jarzynową, w więk-
szości świata, poza Rosją nomen omen, nazywa się sałatką rosyjską (russian salad,
ensalada rusa). W samej Rosji sałatka ta nazywa się – stołeczną lub bardziej po-
pularnie: sałatką Olivier.
Choć tu należy się kolejne wtrącenie – bowiem sałatka Olivier, bez której nie
ma żadnego sylwestrowego stołu w Rosji oraz krajach byłego Związku Radziec-
kiego, zawiera dodatkowo składnik mięsny, np. kawałki kurczaka lub kiełbasę.
Sałatka jarzynowa, sałatka rosyjska, sałatka Olivier (zwał, jak zwał) mają jeden
wspólny mianownik – drobno pokrojone składniki oraz sos na bazie majonezu.
Podobnie jak z rosołem, tak i z sałatką jarzynową – każda rodzina ma swój przepis.
U nas tę sałatkę zazwyczaj na Wigilię robi Gosia – moja bratowa. Gosi sałatka
jest bardzo klasyczna. Zawiera ziemniaki, włoszczyznę (pietruszkę, marchewkę,
seler), jajko na twardo, jabłko, ogórek konserwowy – pokrojone w kostkę oraz
groszek i czasami kukurydzę. Doprawiona jest solą, pieprzem, musztardą oraz
obfitą ilością majonezu.
WIGILIA PO NASZEMU 259
Ciocia Roma robi taką bardzo wyraźną w smaku sałatkę. Ziemniaki, marchew,
seler, jabłko, jajka (sporo jajek) i ogórki konserwowe są bardzo, ale to bardzo
drobno pokrojone – przez co są stosunkowo bardziej obtoczone sosem. Sos jest
mieszanką majonezu oraz musztardy ostrej rosyjskiej. Poza tym w daniu są nie-
typowe składniki – kapary, również drobno pokrojone, oraz… nie zawsze… ma-
rynowany czosnek pokrojony w drobne plasterki.
Mmmm – aż mi się zachciało tej sałatki, gdy piszę te słowa :).
Zdjęcie z poprzedniej strony jest z naszej zdjęciowej „wigilii” we wrześniu. Gdy
Gosia je zobaczyła, powiedziała:
– Co roku Ewcia dzwoni, że mam drobniutko pokroić warzywa… a sama zrobiła wielkie
kostki. Ha ha ha.
Sałatkę jarzynową możecie zrobić w 10 minut – kupując gotowy miks mrożo-
nych warzyw na sałatkę. Wystarczy dodać gotowane jajko i jabłko, majonez, sól,
pieprz.
Ale sałatkę jarzynową możecie też robić pół dnia – jak moja teściowa. Przyrzą-
dzanie tej potrawy w domu rodzinnym Kuba wspomina mi co roku. Według
Bożenki, jarzyny do jarzynowej muszą być oddzielnie gotowane – nie mogą być
„z zupy”. Muszą też być drobniutko pokrojone.
Jarzynowa Wójcickich składa się tylko z: ziemniaków, marchewki, korzenia pie-
truszki, jabłka, cebuli i jaj. Doprawiona jest wyraźnym w smaku majonezem
(podejrzewałam, że Kętrzyńskim, ale przed chwilą Bożenka wyprowadziła mnie
z błędu – używa majonezu Winiary oraz musztardy sarepskiej), solą i pieprzem.
Sałatki jarzynowej teściowa robi nie miseczkę, a miednicę! Nie żartuję. Gdy
pierwszy raz to zobaczyłam, nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
Bożena ma taką emaliowaną miednicę o pojemności mniej więcej pięć razy
większej niż nasza miska sałatkowa. Składniki czekają w niej pokrojone bez sosu,
a z majonezem są mieszane partiami, dopiero przed podaniem na stół. Na ko-
niec, po przełożeniu do salaterek, są dekorowane posiekaną natką pietruszki.
Tym sposobem jarzynowa Wójcickich codziennie przez trzy dni świąt jest
świeżutka.
???
„Moja” sałatka
jarzynowa
Składniki:
• 1/2 jabłka
• 1 jajko na twardo
• 1 marchew z rosołu
• 1 pietruszka z rosołu
• 1/3 selera z rosołu
• 1 średni ogórek konserwowy
• 2 czubate łyżki
łagodnego majonezu
• 1 płaska łyżeczka
musztardy dijon
• 20 ziaren pieprzu
drobno rozbitych w moździerzu
• 1/2 łyżeczki soli
Sos tatarski
Od kiedy sięgam pamięcią, nie było u nas przyjęcia świątecznego,
czy to na Boże Narodzenie, czy na Wielkanoc, aby na stole nie stał
sos tatarski według przepisu babci Wandy.
Nasz rodzinny sos tatarski jest zupełnie inny niż ten, na który przepis znajdzie-
cie w wielu książkach czy na stronach internetowych poświęconych kulinariom.
Pamiętam, jak babcia mnie uczyła robić ten sos, gdy miałam może nawet mniej
niż dziesięć lat. Przepis jest dosłownie dziecinnie prosty. Jeżeli Wasze dziecko
potrafi już bezpiecznie używać tarki, to da sobie z tym przepisem radę bez pro-
blemu, a zarazem będzie dumne, że na świątecznym stole stoi coś, co zrobiło
samo od A do Z. Pamiętam tę dumę, bo sama czułam ją dwa razy w roku.
Sos tatarski to danie, które zawsze u nas w rodzinie robię ja. Gdy babcia jeszcze
żyła, to próbowała smaku tego sosu i mnie poprawiała:
– Nicolka, dodaj jeszcze trochę chrzanu.
– Nicolka, jeszcze jeden korniszonek.
Nasz sos tatarski jest gęsty, niemalże jak taka sałatka – ma bardzo dużo drob-
niutko pokrojonych składników i nadaje się idealnie jako sos do ryb w galarecie,
ale także (ja tak jem) stosuję go zamiast śmietany pod kawior na blinie. Tata na-
tomiast uwielbia go jako dodatek do wielkanocnych mięsiw, wędlin i pasztetów.
Do przyrządzenia sosu potrzebne będą Wam:
• 1 jajko ugotowane na twardo
• 3-4-centymetrowy starty korzeń chrzanu (lub 1 łyżka chrzanu ze słoika)
• 2 średnie ogórki konserwowe lub korniszony
• 2 marynowane podgrzybki (lub wersja dla dzieci – 5 marynowanych pieczarek)
• 100 ml majonezu
• 100 ml jogurtu naturalnego
• 1/2 łyżeczki świeżego, drobno zmielonego pieprzu
WIGILIA PO NASZEMU 263
***
Każda rodzina w swojej historii ma pewnie kilka historyjek, które budzą grozę. U nas jedną
z takich familijnych legend ku przestrodze jest historia pewnego korzenia chrzanu.
Mój tata jest wielkim fanem chrzanu. Pamiętam, gdy na bazarku na Polnej kupował go tylko
u jeden Pani, która ten korzeń własnoręcznie tarła. Kupował tam chrzan i ćwikłę – czyli bu-
raczki z chrzanem.
Oczywiście, dzieci niezbyt kompetentnie ocenią wiek osób starszych, ale pamiętam, że na moje
oko ta Pani miała dosłownie sto lat. Nic więc dziwnego, że pewnego razu Pani od chrzanu
zniknęła i już nigdy więcej się na targu nie pojawiła. Tata się bardzo zmartwił – wtedy my-
ślałam, że tęskni za tym chrzanem, ale dziś oczywiście, z perspektywy czasu, oceniam to nieco
inaczej.
Od tego momentu chrzan na Wigilię i Wielkanoc (przez jakiś czas...) tarliśmy sami. Nie-
chcący ekspertem, albo raczej „zesłańcem” na tarcie tego świątecznego specjału, stała się ciocia
Jagoda (której wstęp do tej książki mogliście przeczytać).
Tarcie chrzanu jest w gruncie rzeczy proste... ale jak się okazało, może być bardzo niebezpiecz-
nym zajęciem. W szczególności gdy ma się kilkuletnich siostrzeńców „dowcipnisiów” – Nicolę
i Phillipa.
Ciocia tak tarła i tarła ten chrzan ze łzami w oczach (uwalniające się w trakcie tej czynności
olejki eteryczne powodują łzawienie), my z bratem śmialiśmy się z niej, a ona z nami. No bo
takie śmiejące się kilkulatki – umówmy się – są całkiem urocze.
Ale w końcu ciocia zapytała, czemu się tak śmiejemy, a my na to:
– Ciociu, bo ten chrzan strasznie śmierdzi.
– Wcale nie śmierdzi – odpowiedziała.
– Ciociu, jak możesz tego nie czuć? Musisz mocno powąchać.
No i ciotka się sztachnęła tak mocno tym świeżo utartym chrzanem, że dostała skurczu oskrze-
li. Nie mogła oddychać, ledwo obyło się bez pogotowia...
Od tamtej pory już nigdy nie było nam przy chrzanie do śmiechu. I w kolejnych latach kupo-
waliśmy go już w utartej wersji. Tak było do czasu, gdy jako nastolatka odważyłam się trzeć
chrzan... w narciarskich goglach.
WIGILIA PO NASZEMU 266
Podobno w Wielkiej Brytanii mieszka już około dwóch milionów Polaków. W la-
tach 2010-2012 byłam jednym z nich i NIC w UK mnie tak nie zaskoczyło,
jak ich wersja tradycyjnej Wigilii... a w sumie jej brak, bo w Wielkiej Brytanii,
podobnie jak w USA, święta Bożego Narodzenia tak naprawdę zaczynają się
dopiero 25 grudnia rano.
Nie będę Wam opowiadać o wszystkich tradycjach, bo:
a) nie mam o wielu pojęcia,
b) z racji tematu działu skupię się na świątecznym jedzeniu.
Co Wam się kojarzy ze świątecznym jedzeniem?
Zakładam się, że gdybym zrobiła sondę uliczną w Warszawie, to usłyszałabym:
Karp w galarecie, śledzie, ryba po grecku, czerwony barszcz tudzież zupa grzybowa, karp
smażony, pierogi z kapustą i grzybami i do tego kapusta z grzybami, kutia, piernik... i wódka.
Podczas tej samej sondy w Londynie (pytając Anglików, a nie imigrantów, któ-
rzy wspólnie ze mną stanowią pewnie ponad 50% społeczeństwa) usłyszycie...
Uwaga, uwaga!
Sernik
Obecnie rzadko piekę, natomiast za moich studenckich czasów
dość często to robiłam i może te słowa zabrzmią (ponownie) nie-
skromnie, wcale nie byłam najgorsza „w desery”.
Zarówno te pieczone, jak i te „niepieczone”, czyli np. panna cotta, mousse au chocolat
czy tiramisu wychodziły mi całkiem przednie. Nie mi to oceniać, bo jak wiecie,
niezbyt lubię słodycze (nawet jako dziecko nie lubiłam – z jaja niespodzianki
uwielbiałam niespodziankę, a czekoladę zostawiałam).
Ale właśnie za czasów studenckich miałam kilka razy w tygodniu „gości” – uczy-
liśmy się razem do zaliczeń i egzaminów. Planowaliśmy różne wydarzenia z ra-
mienia samorządu studentów. Ogólnie moje mieszkanie (po dziadkach), w któ-
rym mieszkałam od 4. roku studiów, miało, jak to się mówi, „otwarte drzwi”.
Wtedy desery i ciasta były jak znalazł, a pochwały w ich kierunku skierowane
były motywacją do przyrządzania kolejnych.
Potem poznałam mojego męża, który podobnie jak ja za deserami nie przepa-
da... no i moja przygoda ze słodyczami się w dużej mierze zakończyła. Piekłam
tylko, gdy „szliśmy w gości” lub gdy wprowadzili się nowi sąsiedzi i chciałam ich
przywitać tak po amerykańsku, czyli wypiekami.
W ostatnich miesiącach Roger kilkakrotnie (kilkadziesiątkrotnie raczej!) prosił
mnie:
– Mamo, upieczmy ciasteczka, mamo, upieczmy babeczki, mamo, zróbmy tort...
Dziecku na takie, bardzo według mnie kreatywne, prośby nie śmiałam odmó-
wić, dlatego w ostatnich miesiącach do wypieków wróciłam.
Pewnego razu w czerwcu tego roku Julia (nasza niania) wraca z Rogerem
z przedszkola cała uchachana. Zapytałam:
– Co się stało?
– Wiesz, Nicola, jutro jest to zakończenie roku w przedszkolu i panie prosiły, aby każde
dziecko coś przyniosło, a Roger podobno głośno zadeklarował, że on przyniesie TORT, bo jego
mama robi najlepsze torty.
???
WYPIEKI 273
Julia miała rację, że się śmiała, bo w tortach to ja akurat nie robię. Pokazałam
Rogerowi kilka zdjęć, spytałam, jaki chce ten tort, bo chciałam „uratować ho-
nor” rodziny ;) a raczej swój. Okazało się na moje szczęście, że Roger sernik
nazywał tortem. Odetchnęłam z ulgą, bo w serniki to ja akurat umiem. Szkoliła
mnie latami babcia Renia. Poza tym piekłam je właśnie dla gości w Londynie.
Zadzwoniłam do Kuby, aby kupił mi po drodze z pracy twaróg na sernik... Przy-
wiózł mi naturalne serki homogenizowane! Najpierw się załamałam, a potem
roześmiałam, bo przypomniała mi się pewna historia z Londynu...
18.07.2010
Wiecie, co sprzedają w polskich sklepach w Wielkiej Brytanii? Dosłownie kilka dni temu
przy moim „tymczasowym” mieszkaniu, dokładnie w połowie mojego codziennego spaceru do
szpitala otworzyli „Polski Sklep-Polish Shop”.
Wczoraj w końcu tam zawitałam. Byłam zaskoczona, ponieważ w sklepie znajdziemy prze-
dziwne (przynajmniej dla mnie) polskie produkty. Cały regał konserw – kto w Polsce poza
biwakiem i żaglami jada konserwy tak na co dzień?!
Cały regał gotowych dań Pudliszki, nigdy nawet w Polsce nie widziałam takiego wyboru
gołąbków, fasolki po bretońsku i flaków, każde w pięciu różnych smakach (co najmniej!). Wie-
dzieliście, że fasolkę po bretońsku można zrobić na tyle różnych sposobów?!
Kolejny regał to słodycze, i tu zaskoczenie, polskie stanowią zaledwie połowę produktów, druga
połowa to MILKA! Chwilę potem, gdy wyszłam ze sklepu, pytam Kubę, o co chodzi z tą Mil-
ką i co ona robi w polskim sklepie. Okazuje się, że w UK nie ma Milki i jest to produkt, który
do polskich sklepów przyciąga wszystkie inne nacje poza Polakami. Ciekawe, nie?
Najbardziej zaskoczyła mnie lodówka, bo znalazłam tam tylko jeden kefir, który zresztą kupi-
łam, ale chyba z 12 rodzajów Jogobelli!! Kolejny typowo polski produkt, nie powiem...
Nie znalazłam w tym sklepie także twarogu na sernik. A ponieważ tego dnia miałam wreszcie
czas upiec moje pierwsze ciasto, mieszkając w nowym „domu”... improwizowałam.
Po drodze z pracy kupiłam formę do ciasta w 99pc shopie... (nie spodziewałam się, że forma
okaże się taka dobra. Nic się do niej nie przykleiło, a ciasto równomiernie się upiekło i ładnie
urosło, chociaż to raczej zasługa piekarnika).
Kupiłam quark (co dla mnie znaczyło twaróg – przynajmniej w niemieckim tak jest – angiel-
ski quark okazał się czymś bardziej jak nasz bieluch, tylko że bardziej kwaśny). Mój sernik
WYPIEKI 274
wyszedł nieco grecko, tzn. taki kwaśnawy, ale dobry... także mimo tego, że przepis pochodzi
z niedostatku tradycyjnych produktów, odkryłam nowy smak sernika. I jestem bardzo dumna
z mojego pierwszego ciasta w nowej kuchni.
Do masy można dodać rodzynki, drobne orzechy lub kandyzowaną skórkę pomarańczy.
Pysznym dodatkiem będzie też otarta skórka z parzonej cytryny.
Mandelkipferl
Moim ulubionym „świątecznym” deserem są te austriackie rogaliki.
Ze względu na dużą zawartość migdałów smakują podobnie do mar-
cepanu. Są bardzo proste w przyrządzeniu, jak widzicie, z przepisem
poradzi sobie nawet moja (wtedy) 8-letnia bratanica Nela.
Migdały kupujemy mielone lub obrane ze skóry ewentualnie można kupić nor-
malne migdały i podobnie do pomidorów, które chcemy obrać, sparzyć wrząt-
kiem – po kilku minutach skórka powinna sama od nich odejść.
Jeżeli mamy migdały w całości, to najlepiej je zmielić w młynku do kawy ewen-
tualnie w blenderze kielichowym.
Masę do Mandelkipferl ugniatamy ręcznie.
WYPIEKI 276
Muffinki Alicji
Swego czasu byłam bardzo znana z muffinków. Można by rzec,
że nawet z cupcake’ów. Piekłam je namiętnie, 1-2 razy w tygo-
dniu, i z jeszcze większą namiętnością je zdobiłam. Ale nawet
najpiękniejsze dekoracje mogą być zrujnowane, jeśli sama
podstawa – czyli muffinka – nie będzie smaczna.
Składniki mokre:
• 1 jajko
• olej – nalać do połowy Waszej szklanki
• mleko – uzupełnić do pełnej szklanki
• cukier – w zależności od tego,
jak słodkie chcecie mieć babeczki.
Ja zazwyczaj daję maksymalnie 1/2 szklanki
WYPIEKI 281
Składniki suche:
• 1 szklanka mąki
• proszek do pieczenia – 1/2 łyżeczki
•
soda oczyszczona – 1/2 łyżeczki
(jeśli zabraknie Wam sody albo proszku, tego drugiego
można dać więcej – ważne, żeby w sumie była 1 łyżeczka)
• sól – szczypta
Wiesz, wszystkie ciotki coś przygotowują: jakieś szynki, kiełbasy i różne przetwory... Fajnie by
było, gdybyś ty przyniosła coś słodkiego...
W sumie nie wiem, co mnie bardziej zdziwiło – zaliczenie mnie do ciotek (czy ja
już jestem taka stara?:) czy to, że mam sama, własnoręcznie upiec ciasto godne
stołu weselnego na przyjęciu, o którym w rodzinie mówi się nieustannie od pół
roku.
Cóż, słowo się rzekło, w zasadzie z zaskoczenia i ogromnej sympatii do Nicole –
nie odmówiłam. Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych.
Wybór i decyzja były natychmiastowe – ciasto drożdżowe z różą. Nie, nie z owo-
cem dzikiej róży ani z żadnym innym jego przetworem, ale z cudownym nadzie-
niem z tartych płatków róży cukrowej. Mało znanym rarytasem, który udaje
się czasem kupić na lokalnych ryneczkach na południu Polski. Przysmak ten,
kupowany przeze mnie, ilekroć jestem w Nowym Sączu, trzymam na specjalne
okazje, a babkę drożdżową z takim nadzieniem uczyniłam moim spécialité de la
maison.
Uznałam, że taka babka nie zginie wśród innych smakołyków, a jej różany, dość
niespotykany aromat zadziwi niejedno podniebienie...
Żeby było ciekawiej, babki drożdżowej nigdy nie chciałam robić. Uważałam, że
to rzecz zbyt skomplikowana i wymagająca zbyt długiego czasu przygotowania.
Odstraszało mnie ręczne wyrabianie ciasta na stolnicy, czekanie na wyrośnięcie
i sama delikatność ciasta (nie wolno zaziębić, nie wolno przegrzać, rośnie, czy
nie rośnie...). No i najważniejsze – wiedziałam, że nigdy, przenigdy nie dorów-
nam mamie, która jest Absolutną Królową Ciasta Drożdżowego. Po swojej ma-
mie zresztą, czyli mojej babci Kunegundzie.
Aż któregoś pięknego dnia proste pytanie z ust syna zniszczyło mój błogostan nie-
umiejętności: Mamo, dlaczego nie upieczesz mi takiego ciasta jak babcia? Babcia daleko,
pomocy znikąd, a duma nie pozwala odpowiedzieć: Bo nie umiem. Spróbowałam.
Przepis od mamy dostałam opisany w zaledwie kilku słowach e-mailem. Za-
miast przecinków było „wiesz jak” lub „widziałaś przecież” i przepis brzmiał
mniej więcej tak:
1 jajko i 2 żółtka ubijasz z cukrem i zapachem lub startą skórką cytrynową, sól (nie zapo-
mnieć!), dodać mąkę i ciepłe mleko, dobrze wymieszać, jeszcze raz mleko, a potem roztopiony
smalec i surowe masło albo całość jednego lub drugiego i pozostawić do wyrośnięcia.
Ciasto wyszło rewelacyjnie już za pierwszym podejściem.
WYPIEKI 285
To, że ISOG-u nie wolno czytać na pusty żołądek, to już pewne. Zresztą nawet
pełny nie jest gwarancją bezpieczeństwa przed cieknącą na widok zdjęć potraw
Nicoli ślinką. Trudniej jest ustrzec się przed oglądaniem relacji z gotowania. I tak
oto widzę, że dziś u Wójcickich carpaccio. Ponieważ w ciąży staram się nawet nie
patrzeć na surową wołowinę, humor od razu spada, a zazdrość rośnie. Ale czy ja
dobrze widzę?! – tym razem to carpaccio też dla mnie. Nicola zastąpiła wołowinę
cienko krojonym burakiem? Wow – pomyślałam – świetna alternatywa nie tylko
dla kobiet w ciąży, ale i danie dla wege znajomych! I pobiegłam do warzywniaka.
Nie będę ukrywać – do ISOG-u zaglądałam często w poszukiwaniu pomysłu na
obiad. W przepisach Nicoli zawsze udało się znaleźć coś, co smakowało wszyst-
kim. Ale ponad wszystko gotowanie z tą książką nie oznaczało godzin stania nad
kuchnią. Ponieważ życie należy sobie ułatwiać, już nigdy potem nie wróciłam do
pulpetów smażonych na patelni. Że też wcześniej nie wpadłam na to, żeby piec
je w piekarniku. A półkę niżej w piekarniku lądują warzywa z ziemniakami i tak
oto mamy gotowy obiad.
Jeśli zaś chodzi o same warzywa – nigdy wcześniej nie byłam ich wielką fanką.
Kiedy pojechałyśmy z Nicolą na sesję do ISOG-u na bazar, zastanawiałam się,
co ona zrobi z tymi wszystkimi warzywami. Potem, kiedy trzymałam książkę
w rękach, już wiedziałam – warzywa nie muszą być nudne i bez smaku. Za-
częłam kupować rzeczy, których wcześniej nawet nie zauważałam: papryczki
padron, fenkuł, jarmuż, i testować przepisy na nie. Okazało się, że 90% przepi-
sów w książce jest idealne nie tylko dla mnie, w ciąży, ale także dla mam gotują-
cych dla dzieci. Skoro samej dla siebie udało mi się przemycić warzywa w tych
daniach, to z dziećmi powinno iść równie łatwo. Ale bądźcie ostrożni – można
się zaczytać w historiach umieszczonych w tej książce i zapomnieć o gotowaniu!
Jeśli znacie ten stan ochoty na „coś pysznego”, co do końca ciężko nazwać
i określić w smaku (a ja w ciąży mam tak bardzo często), wystarczy zacząć prze-
glądać tę książkę. Tak też było z kaczką – to ten smak, który chodził za mną od
jakiegoś czasu, chociaż kaczkę jadałam do tej pory tylko w restauracji – jedyna
próba przyrządzenia jej w domu zakończyła się porażką. Akurat rozmawiałam
z Nicolą przez telefon:
– Jeju, ale tę kaczkę to bym zjadła, szkoda, że to takie trudne dobrze ją przyrządzić.
I wtedy zdradziła mi sposób na chrupiącą skórę i miękki środek kaczki (ciekawe,
czy pojawi się w książce ;). I wiecie co? Udało się! Pierwszy raz wyszła tak dobra,
jakiej nie jadłam jeszcze nigdzie.
Martyna Merkis-Zielińska
Przepis na sukces
??? 289
jest moją inspiracją w codziennym życiu. Nie grozi mi raczej sukces na jej miarę,
ale właśnie od niej nauczyłam się, żeby robić to, co się kocha i codziennie przekra-
czać swoje granice.
A jeśli jesteśmy w temacie przekraczania granic – tak się składa, że mam włoską
teściową, która na dodatek świetnie gotuje. Bardzo chciałam chociaż raz zrobić
tak pyszną pastę jak moja „suocera”. Zapytałam ją więc – w czym tkwi sekret,
bo ja nie wiem, co źle robię, że prawie każde gotowanie makaronu kończy się „di-
sastro totale”. Może problem tkwi w tym, że używam spolszczonej wersji skład-
ników i nie gotuję zgodnie z oryginalnym przepisem. W odpowiedzi usłyszałam,
że tylko ludzie bez wyobraźni trzymają się schematów. Świat się nie zawali, je-
śli dodam śmietanę do carbonary albo sok z limonki do pesto. Muszę natomiast
zmienić podejście, zamiast rywalizacji powinnam włożyć w gotowanie całe serce
i miłość, jaką darzę jej syna. Bo właśnie stąd bierze się prawdziwy sukces, nie tyl-
ko jej dań, ale i całej kuchni włoskiej. Miliony włoskich „mamme”, dodając miłość
do najprostszych składników, tworzą arcydzieła sztuki kulinarnej.
Serce jest też tym sekretnym składnikiem, dzięki któremu wszystko, co robi Nicole,
kończy się sukcesem. No, może wszystko poza taramasalatą.
Na zakończenie pozwolę sobie na ostatnią dygresję. „ISOG Dokładka” jest nie-
co inny od jego poprzednika. Znajdziecie tu więcej tekstów pisanych przez osoby
z otoczenia Nicole. Nie jest to przypadkowy zabieg.
Żyjemy w kulturze stołu – większość istotnych wydarzeń w życiu celebrujemy
wspólnie w gronie rodziny i przyjaciół (osób, które nas kształtują i mają wpływ
na nasze życie), siedząc przy suto zastawionym stole. Między komentowaniem
smaku kolejnych dań, pytaniem cioci o przepis na tę pyszną sałatkę, którą przy-
rządziła, dzielimy się z najbliższymi radościami i smutkami, snujemy plany na
przyszłość, wspominamy minione czasy.
W trakcie czytania ISOG-u siadamy przy jednym stole z Nicole i jej rodziną. Pod-
czas tego spotkania poznajemy rodzinne i kulinarne sekrety, czerpiemy również
pomysły nie tylko na przyrządzanie dań.
Na końcu książki znajdziecie kilka pustych stron. Możecie tam zamieścić uwagi
do potraw z Instaserialu, przepisy nim zainspirowane, a może nawet wpiszecie
tam swoje przepisy na Wasze popisowe danie. Możecie też opisać swoje jak dotąd
niespełnione marzenia i wzorując się na Nicole, zacząć je realizować. Chodzi o to
byście i Wy, drodzy Czytelnicy i Czytelniczki, stali się częścią ISOG-owej rodziny
i dodali swoją własną historię.
Myślę, że nie tylko w swoim imieniu mogę napisać– mamoginekolog, dzięki za
wszystkie inspiracje, zarówno te kuchenne, jak i życiowe.
Marta Nieścioruk
Notatki
NOTATKI 292
NOTATKI 293
NOTATKI 294
Indeks
A cytryna J
96, 100, 121, 161, 166, 170,
awokado 184, 195, 239, 253, 254, jabłko
113, 189 266, 274, 285 132, 195, 236, 258
czosnek jagnięcina
B 19, 24, 30, 44, 45, 54, 86, 54, 56
bakłażan 94, 95, 96, 104, 128, 138, jajko
127, 142 142, 148, 151, 166, 178, 21, 47, 49, 56, 66, 73, 84,
189, 195, 203, 206, 208, 107, 132, 138, 142, 144,
bazylia 210, 211, 216, 219,
135, 203, 206, 212, 148, 187, 210, 244, 253,
226, 227 257, 258, 262, 271, 276,
227, 239
280, 285
boczek
24, 47, 143, 156, 210
D
dorsz K
boczniaki
113
43 kaczka
dynia 80, 84, 86
brokuł
39, 125
150, 216
kalafior
bułka tarta 138, 150
47, 56, 66, 73, 121, 150 E
kapary
burak estragon 78, 218, 260
28, 31, 117, 121, 159, 125
163, 165, 189, 253 kapusta
33, 142, 197
F
karczoch
C fasola 169
11, 27, 33, 187
cebula karp
173, 222, 239, 249, 254, feta 243, 244
260, 263 163, 173, 184, 223
kasza jaglana
chleb 142
37, 148, 151, 247 G kawior
chrzan grana padano 257
262, 265 78, 210, 227 kolendra
cielęcina groch 54, 94, 113, 118, 138, 166,
52, 64, 70, 71 22, 181 187, 197, 212
cukinia gruszka koperek
127, 135, 142, 211 90, 266 30, 94, 107, 121, 166, 212
INDEKS 296
krewetki O S
93, 96, 202, 226
ogórek seler
kukurydza 117, 157, 193, 258, 262 19, 21, 24, 28, 206, 239,
36, 258
oliwki 258, 260
kurczak 78, 173, 200, 218 szczypiorek
70, 222
oregano 49, 107, 123, 156,
54, 100, 125, 135, 166, 191, 212
173, 222
Ł
ośmiornica
łosoś Ś
99, 113
107, 117, 121, 123,
śledź
125, 189, 257
249, 253, 255
P śliwka
M 110, 266
papryka
makrela 33, 113, 135, 138, 142,
127 157, 173, 239
T
marchew parmezan
19, 21, 24, 29, 33, 49, 110, 200, 202, 210, 212, tymianek
142, 195, 206, 281 216, 227 54, 125
mięso mielone pęczak
21, 72, 84, 206 19, 189 W
mięta pietruszka wołowina
54, 56, 135 24, 28, 33, 44, 47 75, 78
migdały pomidor
78, 110, 118, 163, 31, 33, 117, 127, 128, 151, Z
244, 275 161, 173, 174, 183, 191,
ziemniak
192, 202, 206, 218, 219,
morela 19, 21, 24, 29, 31,
222, 226, 227, 239
110 88, 107, 125, 144,
por 155, 156, 177, 253,
mozzarella
21, 28, 44 258, 269
203, 208
pstrąg
mule
109
103 Ż
żeberka
N R 19, 24, 28, 33, 52
NEGO
ACZ
SM