Sztuka Obsługi Waginy - Andrzej Gryżewski Jagna Kaczanowska - 2022 - Agora - 9788326840197 - Anna's Archive

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 344

Plik jest zabezpieczony znakiem wodnym

Redakcja: Karolina Oponowicz, Joanna Szulc


Korekta: Sylwia Chrabałowska
Konsultacja merytoryczna: prof. UAM dr hab. Katarzyna Waszyńska, dr Paulina
Malarkiewicz
Projekt graficzny okładki: Ola Niepsuj
Ilustracje: Michał Wastkowski
Projekt graficzny makiety, skład: Elżbieta Wastkowska, ProDesGraf
Redaktor prowadząca: Katarzyna Kubicka

ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa

© copyright by Agora SA 2022


© copyright by Andrzej Gryżewski & Jagna Kaczanowska 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone


Warszawa 2022

ISBN: 978-83-268-4019-7

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw,
jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub
osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie
zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie
na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej


Spis treści

HIC SUNT LEONES, czyli tu są lwy. Dlaczego zdecydowaliśmy


się napisać książkę o waginie?
WAGINA ZĘBATA I SZPARKA Z PORNHUBA: czy wygląd i
wielkość pochwy mają znaczenie?
ATRAKCYJNOŚĆ SEKSUALNA JEST WAŻNA, choć nie to ładne,
co ładne, ale co się komu podoba
TYLKO ON ALBO TYLKO ONA, czyli dla kogo robi nam się
mokro w gaciach i czemu tak jest
NA PEŁNEJ K... Jak powinna wyglądać udana gra wstępna i...
dlaczego tak nie wygląda?
ORGAZM RAZ! Czyli o przewadze roboczogodzin w seksie nad
romantyczną miłością
ZRÓB SOBIE ORGAZM – czasem warto mieć łechtaczkę pod
ciśnieniem
SEKS NIGDY NIE UMIERA, więc po menopauzie znajdź sobie
kochanka młodszego o dwie dekady
ICH TROJE, czyli wyrzuć dziecko z łóżka, ale nie zapomnij
uwzględnić go w swoich planach (jeśli chcesz)
BEZDZIETNE, ALE NIE BIEDNE, czyli jak spławiać ludzi, którzy
pytają, kiedy zdecydujesz się na dzidziusia
NIE GAP MI SIĘ NA CYCKI! Twoja wagina wie, co dla ciebie
dobre, czasem lepiej od ciebie
PŁACISZ I MASZ. A może nie masz? Czy w Polsce da się kupić
dobrego kochanka?
PIEPRZ CZY WANILIA, czyli o grzecznym i niegrzecznym seksie
oraz wykasowywaniu połączenia seks and violence z mózgu
WAGINA PO DRUGIEJ STRONIE LUSTRA, czyli o roli
przebieranek i smutku spełnionej baśni
WAGINO, ZAŁÓŻ KAPTUREK, bo w seksualnym gąszczu
Tindera można trafić na wilka-zboczeńca
JAK WAGINA Z WAGINĄ. Warto czasem wybrać się na
lesbijskie city break
TWOJA WAGINA MA PRAWO DO SEKSU. I nie rezygnuj z
niego, nawet jeśli masz raka, stomię albo depresję
SEKS W ZWIĄZKU Z DŁUGĄ BRODĄ MOŻE BYĆ ŚWIETNY,
ale nie za sprawą viagry w herbacie
NA ZAKOŃCZENIE: Polska waginami stoi, a nie penisami
DODATEK
BIBLIOGRAFIA
Seksualność jest niezwykle delikatną sferą człowieka, nierzadko
otoczoną wstydem, lękiem i niepewnością.
Książkę dedykuję Tobie, Czytelniczko/Czytelniku, z wdzięcznością
za to, że odnajdujesz w sobie tak dużo odwagi, by za pomocą tej
lektury objąć refleksją swoją seksualność.
Andrzej Gryżewski

Moim babciom, mojej mamie, mojej córce. Dziękuję i podaję


dalej.
Jagna Kaczanowska
– Wiesz, skąd jesteś?
– A co? Jestem z Warszawy.
– Z waginy jesteś. I ciebie też w kapuście nie znaleźli.
Film „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej”
HIC SUNT LEONES, czyli tu są lwy.
Dlaczego zdecydowaliśmy się napisać
książkę o waginie?

Jagna Kaczanowska: Mam waginę, choć może nie do końca


jestem z nią zaprzyjaźniona; wciąż uczę się własnej seksualności.
Chętnie wybiorę się w podróż po niej, pisząc z tobą tę książkę.
Ale... Andrzeju, właściwie dlaczego facet chce napisać książkę
o waginie?
Andrzej Gryżewski: Po pierwsze z powodu zarówno ważnego,
jak i banalnego. Z waginy jestem. Po prostu. Mam świadomość,
skąd się wziąłem na tym świecie. I czasem strasznie wstyd mi
za facetów, którzy wypowiadają się o waginach pogardliwie,
z niechęcią. Jako facet chcę, by inni faceci szanowali kobiety.
Drugim powodem, dla którego marzyłem o napisaniu książki
o kobiecej seksualności, jest przeciwwaga dla penisocentryzmu.
Ponad 60 procent moich pacjentów, mężczyzn, przychodzi z lękiem
zadaniowym który się objawia przed seksem i podczas niego. Taki
facet skupia się na penisie, zapominając, że kobieta nie znalazła się
z nim w łóżku dlatego, że on ma penisa, ale dlatego, że... ona ma
waginę. Jest istotą seksualną. Chce doświadczyć bliskości, czułości,
pożądania, namiętności, dotyku, uwagi, zabawy. Wielu mężczyzn
będzie zszokowanych, ale wszystko to można dać kobiecie bez
erekcji, z absolutnym pominięciem penisocentryzmu. I ta książka
oferuje wiedzę i narzędzia do zgłębienia kobiecej seksualności. Dla
kobiet heteroseksualnych i homoseksualnych, dla mężczyzn.

A nie miałeś poczucia, że wyjdzie z tego książka dla kobiet pod


hasłem „Mężczyźni objaśniają mi świat”? Bo wiesz, parę osób
zadało mi to pytanie: dlaczego facet ma pisać o czymś, czego nie
ma, o waginie i kobiecej seksualności? Co, mało jest kobiet,
specjalistek od seksu?
Nie miałem takiego poczucia. To mnie kobiety, moja żona,
pacjentki, „objaśniały świat”, to od nich uczyłem się o kobiecej
seksualności. Na początku pracy w seksuologii klinicznej
postanowiłem, że będę się specjalizował w seksualności mężczyzn.
I rzeczywiście, przychodziło dużo mężczyzn z dysfunkcjami takimi
jak zaburzenia erekcji, przedwczesny wytrysk, obniżone libido.
Ale... zweryfikowałem pierwotne założenia, bo odwiedzało mnie
coraz więcej kobiet. Do dzisiaj ponad sześć tysięcy. Zauważyłem,
że nie przychodzą wyłącznie z powodu swojego partnera czy
z powodu trudności w relacji. Zapisywały się na psychoterapię
indywidualną, by rozwijać swoją seksualność i uporać się
z obniżonym libido, trudnościami w uzyskaniu orgazmu, suchością
pochwy czy bolesną penetracją.
Przede wszystkim chcę podzielić się z Czytelniczkami wiedzą
wyniesioną z pracy z tysiącami kobiet, z perspektywy seksuologa
klinicznego i psychoterapeuty.
Nie opowiadam historii, które mi się przyśniły lub tak ex
cathedra. To nie ta sytuacja jak z genialnego mema Marty Frej,
na którym widać Episkopat, a na dole znajduje się podpis:
„O kobietach wiemy wszystko”.

Widziałam. Lubię ten mem. Moim zdaniem zresztą opowiada nie


tylko o stanowisku polskiego Kościoła wobec kobiet, ale
w ogóle: polskich mężczyzn. Parlamentarny Zespół ds. Opieki
Okołoporodowej składa się z samych facetów. Ani jednej
kobiety. To głównie mężczyźni decydują o tym, jak wygląda
życie kobiet w Polsce: czy mogą dokonać aborcji, czy nie, czy
mają prawo do edukacji seksualnej, dostęp do antykoncepcji...
Więc ja przyznaję się szczerze: jako mężczyzna wszystkiego
o kobietach nie wiem. Ale znam odpowiedzi na wiele z pytań,
które zadają sobie moi pacjenci, niezależnie od płci. Na przykład
dlaczego ludzie zakochują się w tych, a nie innych osobach. Albo
dlaczego jednego dnia kobieta kipi pożądaniem, a godzinę później
już całkowicie nie, pomimo że jest na urlopie i niby nic się nie
zmieniło.
W dużej mierze byłem wychowany przez kobiety. Bardziej
atrakcyjne są dla mnie przyjaźnie z kobietami niż z mężczyznami.
Tak po prostu mam. Często rozmowy z kobietami są głębsze, z dużą
dozą wglądu w swoje emocje, potrzeby i pragnienia. Mogę
powiedzieć, że lubię, cenię i szanuję waginy. Chciałbym, by była
to postawa powszechna.

Po co nam waginy? Byłam zaskoczona, przygotowując się


do naszej rozmowy, jak niezwykłym organem jest moja pochwa.
Przyznam, nie znałam jej od tej strony.
Wagina służy nie tylko do seksu i do rodzenia dzieci. To jest
wycinkowe traktowanie kobiecej seksualności. Moim zdaniem
pochwa to nie tylko fragment ciała. Jest też nierozerwalnie
związana z kobiecą duszą i mentalnością. W naszej książce bardzo
chciałbym to podkreślić. Jestem „człowiekiem z zewnątrz” w tym
sensie, że sam nie mam waginy. Spojrzenie z zewnątrz,
niezależnego eksperta, czasem się przydaje.
Zresztą nie pierwszy raz. Jestem heteroseksualnym facetem.
Napisałem z Przemysławem Pilarskim książkę o gejowskiej
seksualności, o budowaniu relacji męsko-męskich. Nazywa się Jak
facet z facetem. Chciałem być jak reporter: umieć różne zjawiska,
historie i sytuacje trafnie dostrzec i zgrabnie opisać, mimo że nie
jestem „lokalsem”.

Wiesz, przygotowując się do naszej książki, odkryłam, również


z niejakim wstydem, że sama niezbyt wiele zajmuję się moją
waginą. Wiem, jak to brzmi, chodzi mi o to, że traktuję waginę
instrumentalnie. Jest mi potrzebna do seksu, do cytologii, była
mi potrzebna do zapłodnienia. Nie będę mówiła,
że do urodzenia dzieci, bo miałam dwa cesarskie cięcia.
Czytałam kiedyś Monologi waginy Eve Ensler i pomysł
przemawiania do własnej waginy wydawał mi się dziwny.
A dlaczego? Znam co najmniej kilkanaście kobiet, które
przemawiają do swojej paprotki, a Ty nie chcesz mówić z czułością
do swojej waginy? To jak z tym legendarnym już memem. „Ludzie
wierzą w wilkołaki, w horoskopy, w to, że Ziemia jest płaska
i że folia na głowie chroni przed 5G, a ty nie możesz uwierzyć
w siebie?”.
Teraz, gdy spotykamy się, żeby napisać o waginach
i przyległościach, zaczynam o tym myśleć i... kurczę, język polski
nie traktuje kobiecych genitaliów dobrze! Czasem mówi się:
„pochwa”. Pochwa to jest futerał na miecz. Albo jeszcze gorzej:
srom. Sromotna klęska, sromotna porażka... Nie to co penis. On
– P.E.N.I.S. Albo: członek. Członek egzekutywy, członek zarządu.
To prawda. Gdy to powiedziałaś, że pochwa to futerał, zrobiło
mi się przykro, bo nie uważam, że kobieta jest średnio istotnym
dodatkiem do mężczyzny, jak ta metaforyczna pochwa do miecza.
Nic dziwnego, że wiele kobiet odcina się od swoich wagin. Moim
zdaniem język polski odzwierciedla męską niechęć, ale i... strach
przed waginami. Moi pacjenci, mężczyźni, czasem opowiadają mi
o swoich wizjach kobiecych genitaliów i pochwa jawi im się jako
otchłań, w którą coś może wpaść i przepaść jak w Rowie
Mariańskim. Chyba stąd fiksacja niektórych kochanków
na punkcie wkładania do kobiecej pochwy różnych rzeczy, nie
tylko penisa. Niektórzy tę fantazję o Rowie Mariańskim pojmują
zbyt dosłownie i próbują do pochwy włożyć rękę po łokieć.
Fanów fistingu, czyli penetracji pochwy lub odbytu dłonią, jest
mało. Na szczęście, bo jest to dość karkołomna aktywność
seksualna.
Tymczasem pochwa jest stosunkowo niewielka – jej tylna,
dłuższa ściana od strony odbytu może mierzyć do 14,4 cm,
a krótsza – jedynie do 8,4 cm. Średnio to 9 cm. Ale ten niezwykły
organ potrafi się rozciągnąć, by pomieścić penisa, a nawet –
główkę dziecka! Przy czarodziejskiej mocy akomodacji pochwy to
penisy nie są wielkimi magikami. A co do języka, masz rację. Skoro
są członkowie zarządu, może powinny być też pochwy zarządu?
Czas wpuścić trochę zmian w stylu gender do naszego słownictwa.
Może wtedy łatwiej byłoby nam pochwę celebrować, okazywać
jej należyty szacunek. Chciałbym stać się drobną częścią tej
przemiany. I dlatego cieszę się, że piszemy tę książkę razem.

Czym z punktu widzenia seksuologa i psychoterapeuty jest


wagina?
Jest tożsamością. Mam waginę, co z tego dla mnie wynika?
W psychoterapii mówimy czasem, że „ciało zna odpowiedź”. Bardzo
często rozmaite problemy natury psychologicznej demonstrowane
są przez objawy fizyczne. Kobieta może twierdzić, że nie pamięta
jakiegoś dramatycznego wydarzenia, molestowania, gwałtu, ale jej
wagina ma znacznie lepszą pamięć. I w sytuacji intymnej
zareaguje skurczem mięśni, bardzo silnym, uniemożliwiającym
wprowadzenie członka – czyli dysfunkcją seksualną zwaną
pochwicą. Tak się dzieje pomimo tego, że kobieta mówi: „Ale ja się
już z tym uporałam, przepracowałam tamto wydarzenie”.
Najwidoczniej nie. Wagina działa w takiej sytuacji jak ochroniarz:
jest jak mur, broni przed niechcianym dotykiem. Problem pojawia
się wtedy, gdy sytuacja zagrożenia mija, kobieta jest już
ze wspaniałym mężczyzną, a pochwa dalej reaguje zaciskaniem się.
Omówimy to szerzej przy opisie poszczególnych problemów
pojawiających się w kobiecej seksualności.

Moja przyjaciółka jest mamą dwójki dzieci. Przy chłopcu nie


zastanawiała się nad tym, ale przy młodszej córce pojawiło się
prawie natychmiast pytanie: jak mówić jej o waginie? Gdy
zdejmowała jej pieluszkę, palce dziewczynki natychmiast
wędrowały na krocze, była w naturalny sposób zainteresowana
swoimi genitaliami. Przyjaciółka powiedziała mi, że pojęcia nie
miała, jak zareagować. Powiedzieć: „nie rusz”?
To na pewno nie. Myślę, że dobrze jest opowiadać córce
o waginie. Oczywiście, dostosowując ten przekaz do jej wieku.
Na ostatnią gwiazdkę kupiłam córce przyjaciółki lalkę
anatomiczną, hiszpańską. Z dzieciństwa pamiętam plastikowe
lale, które między nogami miały okrągłą dziurę. Byłam
zdumiona, bo miałam świadomość, że u mnie ten fragment ciała
wygląda inaczej, że są wargi sromowe... Wstydziłam się ich. Ta
hiszpańska lalka ma wargi sromowe, więc gdy dziewczynka ją
rozbiera, widzi to, co sama posiada. Można tłumaczyć: to jest
wagina. Część ciała, jak ręka, oko, mózg. Narząd. Ja jako
dziewczynka na pewno tak o swoich genitaliach nie myślałam.
Miałam dbać o ich higienę i specjalnie się nimi nie interesować.
Do dzisiaj mam taki odruch, gdy się podmywam, że zamykam
oczy.
O rany! To ciekawe. Jakbyś się czegoś bała lub wstydziła. Czego
się możesz bać?

Nieznanego? To, co nieznane, jest potencjalnie niebezpieczne.


Czasem mówi się: lepiej tego nie dotykać. Coś się stanie, nie
wiadomo do końca co. Trochę tak jak z wkładaniem dłoni pod
szafę. Jest tam ciemno i nie jest pewne, czy w tym mroku coś się
nie czai.
To bardzo ciekawe. Często słyszę podobne opowieści
od pacjentek. W dzieciństwie zaszczepiono im strach przed
dotykaniem waginy. Często były zawstydzane. Nigdy nikt nie
powiedział im jasno, co złego może się stać, gdy będą się „tam”
dotykały. Ale w słowach „nie ruszaj, nie wolno” kryła się groźba.
Miałem pacjentkę, której matka kazała siedzieć w misce zimnej
wody, gdyż ona jako dziewczynka czasami się „tam” dotykała.
Normalna sprawa u dziecka. W niektórych rodzinach pochwa
stawała się dla dziewczynek terytorium wydzielonym z reszty
ciała. Przypomina mi się łacińska sentencja, którą umieszczano
na dawnych mapach w czasach, w których mapy te obejmowały
swoim zasięgiem jedynie niewielką część świata: Hic sunt leones.
W dosłownym tłumaczeniu znaczy to: tu są lwy. Tak określano
wszystkie nieznane, niezbadane tereny. Tu mieszkają lwy, więc
strzeżcie się, bo nas zjedzą. Dzika kraina.
Inni z kolei idą krok dalej i uważają, że pochwa jest nie tylko
nieznana, lecz także niebezpieczna. Mamy rok 2022, a ja
w gabinecie słyszę od pacjentów współczesne mity o vagina
dentata, tak jakby „zębata pochwa” mogła pożreć penisa. I ten
strach pobrzmiewa nie tylko w wypowiedziach mężczyzn.
Przychodzą kobiety, z lękiem opowiadając, że boją się sytuacji,
w której członek lub wibrator zostanie uwięziony w waginie, zgubi
się.

Nazywanie rzeczy – czyli waginy – po imieniu to pierwszy krok


do oswojenia jej, a raczej – oswojenia się z nią?
Absolutnie tak! Często rodzice mają kłopot ze znalezieniem
odpowiedniego języka. Mówią: to jest pisia. Brzmi infantylnie. Ale
cipka – już lepiej. Albo po prostu, wulwa. Tam masz wulwę, mama
też ma. O wulwę dbamy, delikatnie myjemy, nie wkładamy
do niej żadnych przedmiotów. Uczymy córkę, by nie pozwalała,
żeby obcy ludzie, bez jej zgody, genitaliów dotykali. Dziewczynka,
z którą mama swobodnie o tym rozmawia, nie będzie miała sama
w dorosłym życiu problemu, by nazwać genitalia. To dobry
pierwszy krok do nauki mówienia o swoich potrzebach
w przyszłości, nazywania rzeczy po imieniu. Ale też – mówienia
„nie”, gdy ktoś próbuje nadużyć zaufania młodej dziewczyny.
Trudno odmówić dotykania czegoś, czego sami nie umiemy
nazwać. Nienazwane staje się ziemią niczyją, na którą każdy może
wtargnąć. Oczywiście, w ten sam sposób tłumaczymy, czym są
genitalia, chłopcu. Ty masz penisa, a twoja siostra waginę; tata ma
penisa, a ja waginę. Nie zamykajmy własnej seksualności
w infantylnym świecie „sisiorków” i „piś”.

Nie jest to takie proste. W języku polskim mało jest słów


pozwalających ładnie mówić o seksie...
O, wypraszam sobie! Jest w naszym języku mnóstwo takich
słów, tylko o nich zapomnieliśmy! Polecam lekturę Słownika
seksualizmów polskich Jacka Lewinsona. Znajdziemy tam dwie
strony synonimów waginy, maczkiem. Bułeczka, kądziołka, kocica,
litery cztery, kosmaczka, łaskotka, pićka, prunelka, szlupka,
kuciapka, wzniesienie Wenery, zwierzątko... Do wyboru, do koloru.
Polecam też książkę Pokochawszy profesora Jerzego Bralczyka
i Lucyny Kirwil w rozmowie z fenomenalną Karoliną Oponowicz,
która jest wspaniałą redaktorką naszej Sztuki obsługi waginy.
Pokochawszy daje nam do myślenia i mocno wzbogaca język
miłości. Warto zajrzeć do obu książek albo znaleźć własną nazwę.
Macie wolny weekend? Jak Gombrowicz, kreatywnie
powymyślajcie własne nazwy.

Pewnie nie tylko na waginę. Okropnie denerwuje mnie słowo


„penetracja”. Wydaje mi się przemocowe. Grotołaz spenetrował
jaskinię. Okropność.
I tak lepsze niż kopulacja. Dwa żuki kopulowały na kłodzie
drewna... Ministerstwo Zdrowia kilka lat temu wypuściło spot,
w którym bohater, królik, mówił: „Kto jak kto, ale my, króliki,
wiemy, jak zadbać o liczne potomstwo”. Jasne, po co edukacja
seksualna, skoro możemy opanować arkana kopulacji, obserwując
króliki. Czasami ten rozdział życia społeczno-politycznego
nazwałbym „w oparach absurdu”...
Lubię słowo „współżycie”. Jest partnerskie i ładne. Stosunek też
może być, chociaż mnie zaraz kojarzy się z dyplomacją. Czyli
pierwszy krok to znaleźć wspólny język ze swoją waginą.
A drugi? Błagam, tylko mi nie mów o tym lusterku...
A dlaczego nie? Widzisz, znowu zamykasz oczy. Pacjentki,
którym proponuję, żeby w spokojnym momencie dnia wzięły
lusterko, położyły się na łóżku i obejrzały swoją waginę, reagują
często mieszaniną zdumienia, strachu i... obrzydzenia. Jakbym kazał
im nocą zwiedzać meliny na Ząbkowskiej, czyli pięknej, acz
niedocenianej warszawskiej ulicy, owianej złą sławą. Jakby coś
miało z tej waginy wyskoczyć i dać im w łeb. A przecież, gdy
idziesz na USG, z zaciekawieniem oglądasz na ekranie obraz
własnych nerek czy serca. Czemu z takim samym życzliwym
zaciekawieniem nie chcesz obejrzeć waginy?

Tę awersję do oglądania bardziej się czuje, niż nazywa słowem.


Wiesz, po czym poznaję, że kobieta ma nieprzyjazny stosunek
do swojej pochwy? Pytam, jak reaguje na pieszczoty oralne
w wykonaniu partnera. Jeśli mówi, że za tym nie przepada,
że czuje się trochę zawstydzona, skrępowana tego typu
zainteresowaniem, wtedy już wiem: ta kobieta nie zna dobrze
swojej waginy i w związku z tym nie do końca ją lubi. Ona czeka,
aż on przejdzie albo do „konkretów”, czyli stosunku, albo
do pieszczenia brzucha, ud czy piersi.

A my w naszej książce zajmiemy się waginą i przyległościami...


Tak. Chociaż mózg jest dość daleko położony od waginy,
a przecież seksualność rodzi się w umyśle, nie w pochwie. To,
co myślimy o seksie, o waginie, o swoim ciele, o sobie w roli
kochanki, przekłada się na to, jak nasza wagina funkcjonuje. Czy
odpowiednio reaguje na pieszczoty, jest sprężysta i elastyczna,
nawilżona, czy przeciwnie, zamyka się, broni przed penisem jak
przed intruzem. Gdy napisałem z Przemysławem Pilarskim Sztukę
obsługi penisa, wiele osób zarzuciło mi, że to okropny seksistowski
tytuł. Sądzili (nie czytając jej), że napisałem dla kobiet instruktaż
o tym, jak mają postępować z męskim członkiem. Nic bardziej
mylnego. Instrukcję obsługi penisa i instrukcję obsługi waginy
narysowała w jednej książce ilustratorka Jüne Plã. Nazwała ją
Klub rozkoszy. Ciekawa była jej motywacja, mianowicie zrodziła
się z niezgody na penisocentryzm jej kochanka. Otóż jej partner
sprowadzał seks wyłącznie do penetracji. Jüne to bardzo
frustrowało, więc łopatologicznie chciała go wyedukować.
Narysowała partnerowi obrazkową instrukcję obsługi wszystkich
stref erotycznych, ze szczególnym uwzględnieniem genitaliów. Ja
jestem absolutnie oczarowany tą książką i polecam ją gorąco. To
świeża sprawa, bo książka została wydana w 2022 roku.
Natomiast Sztuka obsługi penisa jest książką o męskiej
seksualności, ale nie mogliśmy i nie chcieliśmy nazwać jej Sztuką
obsługi męskiej głowy. Tak samo tutaj, wagina i umysł tworzą
jedność, tak powstaje kobieca seksualność. Chciałbym, abyśmy
o tym właśnie napisali. Poradnik użytkowniczki waginy. Albo
wulwy, bo to też ładne słowo, które w Polsce nie może się jeszcze
przebić do publicznej świadomości. Jak ustawić relacje między
twoją waginą a umysłem, by czerpać radość z seksu, móc się
emocjonalnie otworzyć na związek z mężczyzną lub drugą kobietą?
Oraz podręcznik dla mężczyzn i kobiet, którzy chcą udanego
związku z partnerką: jak sprawić, by twoja kochanka czuła się przy
tobie bezpiecznie, dobrze, jak dać jej rozkosz w łóżku i satysfakcję
poza nim?
WAGINA ZĘBATA I SZPARKA
Z PORNHUBA: czy wygląd i wielkość
pochwy mają znaczenie?

Niemal co druga kobieta ma wątpliwości co do wyglądu


własnej waginy – wynika z sondażu przeprowadzonego przez
portal refinery29.com na grupie 3670 kobiet. Respondentkom
najczęściej nie odpowiadała wielkość i kształt pochwy,
co trzecia była niezadowolona z koloru warg sromowych. Nic
dziwnego, że labioplastyka czy plastyka waginy są coraz
bardziej popularne, także w Polsce. Byłam zaskoczona kosztami
– taka operacja może kosztować nawet 7 tysięcy złotych.
Myślę, że może to wynikać z tego, że grupa, do której kierowane
są oferty tego typu zabiegów, jest zamożna. Jestem popularnym
seksuologiem i wiem, jakie kobiety czasami do mnie przychodzą:
często nazywają same siebie żonami Hollywood. Niektóre się
śmieją, że są ubrane za połowę PKB Bułgarii. Zrobiły sobie już
wszystko, ale... czasami nie zrobiło to większej różnicy. Mężczyźni
tych kobiet nie uprawiają z nimi seksu lub robią to bardzo rzadko.
Nieraz są właścicielami firm, pracują po kilkanaście godzin
na dobę.
Mam takiego pacjenta – jego firma produkuje urządzenia
elektroniczne i wysyła je na cały świat. Ponieważ klienci mieszkają
w różnych strefach czasowych, on prowadzi negocjacje
o najdziwniejszych porach dnia i nocy. W rezultacie, jeśli ma przed
sobą noc bez telekonferencji albo kilka dni wolnego – chce się
wyspać. Jego żona też u mnie bywa. Opowiada, że często, z racji
zasobności, są zapraszani na rozmaite konferencje, premiery
nowych samochodów i tak dalej. Ona się rozgląda wokół i widzi
kobiety sporo młodsze od siebie, na dodatek – w typie modelki
wybiegowej. „Może mój mąż woli takie...”, pomyślała sobie nasza
bohaterka. I zmniejszyła sobie piersi. Ale mąż jak spał w nocy, tak
śpi. Więc po roku moja pacjentka znów odwiedziła chirurga
plastyka i powiększyła piersi. Potem zrobiła sobie plastykę
pochwy i wybieliła odbyt.

Słucham?!?
Tak, medycyna estetyczna ma do zaoferowania sporo zabiegów
w rejonie genitaliów. Można, jak to się fachowo mówi, dokonać
resekcji warg sromowych, czyli je wyciąć. One są naturalnie
wystające. Nieraz tak bardzo, że wychodzą ze skąpego bikini.
Można je przyciąć do rozmiaru mini. Tak wyglądają genitalia
aktorek porno, wystarczy otworzyć jakiekolwiek zdjęcie
pornograficzne, żeby zobaczyć, że żadna kobieta tam – prawie
żadna – nie ma „oryginalnych” genitaliów, to znaczy
wyglądających tak, ja je stworzyła natura. Zresztą rosnąca
popularność pornhuba to jeden z powodów, dla których
labioplastyka, zmniejszenie warg sromowych, i tym podobne
zabiegi są coraz bardziej powszechne.
Niektóre kobiety chcą wyglądać tak samo jak aktorki porno,
które ogląda partner. Boją się, że jeśli zostaną naturalne, partner
przestanie ich pożądać. Historie, które słyszę, są często bardzo
smutne. To opowieści przeraźliwie samotnych kobiet, które czują
się całkiem opuszczone przez swoich partnerów, seksualnie, ale też
emocjonalnie, intelektualnie, duchowo. One rozpaczliwie próbują
to zmienić. Mają pieniądze i w związku z tym pojawia się myśl
o zabiegu. Często prowokuje ją jakaś ulotka kliniki medycyny
estetycznej, reklamy wyskakujące w wyszukiwarce.
Mogę powiedzieć, że nie spotkałem się z sytuacją, w której takie
działania przyniosłyby pozytywny efekt u kobiet, które cierpią
na dysmorfofobię, czyli zaburzone postrzeganie własnego ciała.
Cierpiąca na to zaburzenie kobieta może wydać dowolną sumę
na operacje ciała, przeznaczyć gigantyczne pieniądze na ciuchy,
kosmetyki i doczepiane włosy, ale to nie zmieni dynamiki jej
relacji z partnerem. Bywa, że partner już po prostu jest
niewolnikiem gospodarki rabunkowej, ofiarą wypalenia
zawodowego, ogromnego stresu wynikającego z zarządzania
ludźmi, firmą lub nie jest zainteresowany tą kobietą, ale nie opłaca
mu się, z rozmaitych względów, kończyć tej relacji. Bywa też, że on
naprawdę ją kocha na swój sposób – na ile kochać może człowiek,
dla którego liczy się przede wszystkim sukces finansowy,
zawodowy, praca, ambicje, realizacja hobby, a związek z kobietą
jest gdzieś w tej hierarchii wartości daleko.

WSZYSTKO O MOJEJ CIPCE


Albo prawie wszystko. Nie ma jednego, prawidłowego kształtu ani wyglądu wulwy,
każda kobieta ma między nogami unikatowe dzieło natury. Pięć typów budowy
zewnętrznych genitaliów występuje najczęściej. Jak to się przekłada na seks?

1. Płomień olimpijski. Nazwa wzięła się od kształtu warg sromowych otaczających


wejście do pochwy. Kobiety o tej budowie mają bardziej rozrośnięty kapturek
(napletek), przykrywający łechtaczkę. Oznacza to, że potrzeba pieszczot, które pozwolą
łechtaczce nabrzmieć krwią – wtedy wyjrzy spod kapturka i będzie stymulowana
także podczas stosunku. Bez odpowiedniej gry wstępnej penetracja może nie przynieść
satysfakcji.

2. Kurtyna. Jeśli tak wyglądają twoje zewnętrzne genitalia, masz ponadprzeciętnie


rozbudowane wargi sromowe mniejsze, które zasłaniają wejście do pochwy jak
drapowana kurtyna w teatrze. Nie ma to większego wpływu na przyjemność
seksualną. Warto wiedzieć, że wygląd genitaliów zmienia się wraz z wiekiem: kurtyna
jest często spotykana u kobiet po menopauzie, ale nie tylko.

3. Muszelka. Nazwa jest oczywista: duża łechtaczka i często spore wargi sromowe
mniejsze wychylają się spomiędzy warg sromowych większych jak małż z muszli.
Najistotniejsza informacja: kobiety z muszelką mają ponadprzeciętnie dużą łechtaczkę,
łatwo dostępną dla kochanka czy kochanki. To oznacza zazwyczaj łatwość podniecania
się i osiągania orgazmu. Szczęściary!

4. Zamknięte oko. Zazwyczaj tak wyglądają genitalia młodych kobiet. Wargi sromowe
większe są dość wąskie i zamykają wejście do pochwy jak powieka oko. Ale to wcale
nie znaczy, że sama penetracja będzie trudniejsza! Wargi łatwo się rozstąpią.
Uwaga: przy tym typie budowy dotarcie do łechtaczki wymaga trochę wprawy.

5. Motyl. Wargi sromowe większe są duże, miękkie i lekko wywinięte, przypominają


skrzydła motyla lub płatki kwiatu. Aby dotrzeć do łechtaczki, trzeba je lekko rozchylić.
Seks oralny jest idealną grą wstępną dla kobiet o tym typie budowy.
Twoje genitalia wyglądają inaczej niż na rysunkach? Świetnie! Ile kobiet, tyle
wariantów. Każdy piękny i każdy wymaga tego samego – czułości i zainteresowania
kochanka lub kochanki.

Czy młode kobiety nie interesują się tymi operacjami?


Interesują się. Mówimy o „pokoleniu pornografii”, dzisiejszych
dwudziestolatków. Za czasów ich dojrzewania płciowego pojawił
się szybki, szerokopasmowy internet i okienka z pornografią same
wyskakiwały, gdy szukało się czegoś innego – wiem z opowieści,
że wiele osób tak właśnie zaczęło oglądać tego typu materiały.
Młodych kobiet często nie stać na taką operację, ale dla niektórych
to jest tak ważne, że są gotowe na przykład polecieć do Tajlandii
na wakacje i przy okazji zrobić sobie labioplastykę. Nie boją się, są
bardzo zdeterminowane. Uważają, że to znacząco podniesie ich
notowania na rynku towarzyskim.

Przypomina mi się scena z fenomenalnego serialu Sex


Education: w trzecim sezonie Aimee opowiada seksuolożce
o tym, że nie podoba jej się własna cipka, bo jest asymetryczna.
Seksuolożka każe jej obejrzeć przykłady różnych cipek w sieci –
każdy może wejść na polską stronę www.kazda-wulwa-jest-
piekna.pl albo @the.vulva.gallery, żeby przekonać się, że cipek
jest tyle, co gwiazd w kosmosie. Natomiast z mojego punktu
widzenia taka „szparka” z pornhuba nie jest ładna. Wygląda jak
cipka plastikowej lalki. Ale może ja tego nie jestem w stanie
ocenić... Czy ty słyszałeś od mężczyzn zachwyty nad tymi
zoperowanymi wargami sromowymi, których prawie nie
widać?
Zabawne, że pytasz, bo właśnie nie. Zupełnie o czymś innym
opowiadają kobiety, a coś innego dzieje się w rzeczywistości. To
jest trochę tak jak z reklamą pewnego napoju orzeźwiającego:
wygląda to tak, jakby po jednym łyku odmieniało ci się całe życie.
Ale tylko w telewizorze. Potem idziesz do sklepu, bierzesz butelkę,
w środku sporo bąbelków, szczypie w gardło, a oprócz tego cukier,
lukier i tyle. Słodki płyn. I tak samo mężczyźni odbierają genitalia
po labioplastyce. Małe wargi i tyle. Niektóre kobiety fetyszyzują
wygląd warg sromowych, myślą, że to będzie jak z tuningowanym
samochodem: facet zajrzy pod maskę i zapieje z zachwytu. Nie,
mężczyźni nie zauważają takich rzeczy jak mniejsze wargi
sromowe. To nie ma sensu, poza naprawdę wyjątkowymi
sytuacjami, gdy kobieta miała przerost warg sromowych – trudno
wtedy dobrać bieliznę, kostiumy, przerośnięte wargi mogą
sprawiać ból.
Natomiast „zrobiony biust” często nie uchodzi męskiej uwadze.
Ale też jestem zdania, że kobiety przeceniają potencjalny efekt.
Z moich doświadczeń z gabinetu wynika, że około 60 procent
mężczyzn, którzy mieli seks z kobietą z implantami piersi, ocenia te
doświadczenia jako mało przyjemne. Pacjenci mówią mi, że są one
inne w dotyku i trochę chłodniejsze od reszty ciała. Zraża ich
nienaturalna twardość, która kojarzy im się z cechą męską, a nie
kobiecą, co obniża ich pożądanie.
W 2022 roku miałem kilkudziesięciu pacjentów, mężczyzn, którzy
przychodzili do mnie z depresją, z zaburzeniami erekcji
i z obniżonym libido, gdyż ich partnerki, bez akceptacji z ich
strony, powiększyły sobie piersi. Najczęściej z powodów
estetycznych z małego rozmiaru na dużo większy. I tu zaczyna się
dramat, bo ci mężczyźni, zamiast skakać z radości, reagowali
smutkiem, złością, żalem, dysfunkcjami seksualnymi. Częstotliwość
seksu drastycznie spadała. Gdy partnerki się przebierały, odwracali
oczy. W pozycji na jeźdźca tracili wzwód. Jak się pytam, co ich
rozprasza w seksie, mówią, że widać blizny po nacięciach,
że powłoka implantu się pofałdowała i wygląda to niepokojąco
i nieestetycznie, że piersi zrobiły się niesymetryczne. Czasami
gruczoł piersiowy rozjeżdża się z sutkami, że skóra, która oblekała
mniejszy biust, jest nagle naciągnięta przez implanty i to źle
wygląda, że przez implant nierówności pod skórą są bardziej
uwypuklone i deformują estetycznie powierzchnię skóry. Ta lista
jest długa.
To wszystko są istotne powody, dla których pacjenci zgłaszający
się do mnie po pomoc mają ogromne trudności z pożądaniem
kobiet, które kochają. Dla mnie jako seksuologa i psychoterapeuty
to jedne z najtrudniejszych sytuacji zawodowych. Owszem,
zachęcam pacjentów do skupiania uwagi na innych strefach
erogennych, na dotyku skóry nieobjętej operacją, na skupianiu się
na bodźcach słuchowych, natomiast powyższe skutki uboczne są
faktem. Są rzeczywiste. Te historie dają dużo do myślenia.
Po pierwsze, warto konkretnie i szczegółowo omówić z chirurgiem
ewentualne powikłania. Warto, by partner uczestniczył w procesie
konsultacji, by mógł zadać pytania, by podzielił się swoimi
wątpliwościami, by mógł powiedzieć, co o tym myśli i czuje.
Wiele partnerek moich pacjentów robiło to bez konsultacji
z partnerem, rzekomo dla siebie i swojej przyjemności estetycznej.
Tylko że seks jest aktywnością partnerską – warto zadać sobie
pytanie: „A czy ja bym chciała, żeby mój partner wydłużył sobie
penisa o dziesięć centymetrów?”.

Dzięki, że mi to mówisz. Bo właśnie ja mam zrobione piersi,


miałam mastektomię z rekonstrukcją z powodu raka piersi.
Dziękuję ci, Jagna, że to mówisz, gdyż jest jeszcze druga grupa
mężczyzn, tym razem empatyzujących z kobiety emocjami. Gdy
operacja jest uzasadniona, bo kobieta jest po leczeniu nowotworu,
po wypadku lub z innych medyczno-zdrowotnych powodów,
mężczyźni są w stanie sobie to wytłumaczyć. Wtedy w małym
stopniu wpływa to na ich pożądanie.
Ale mogę ci opowiedzieć historię zasłyszaną w gabinecie: mój
pacjent, będąc singlem, umówił się na Friends with benefits (FWB)
z Tindera z jedną bardzo atrakcyjną pielęgniarką. To dość
popularna męska fantazja erotyczna. Podczas gry wstępnej okazało
się, że partnerka pacjenta zdecydowanie przesadziła z wyborem
rozmiaru implantów. I kiedy się kochali, obijała mu twarz tymi
twardymi piersiami. Czuł się, jakby piłki do koszykówki lądowały
na jego głowie. Bał się, że będzie miał siniaki na policzkach, jak
po BDSM-ie rodem z Pięćdziesiąt twarzy Greya. Są różne
preferencje seksualne, ale BDSM to nie była zdecydowanie jego
bajka. Ta scena wyglądałaby dość komicznie dla kogoś, kto
obserwowałby te zmagania. Młodzież by powiedziała „xD”. Ale
temu mężczyźnie do śmiechu nie było. Dlatego z opcji FWB
skończyło się na one night standzie (ONS) i więcej się z tą kobietą
nie spotkał, chociaż ogólnie bardzo mu się podobała, poza tym
jednym, niemałym, szczegółem. Podobnie słyszę od innych
pacjentów, że taki „porno-cyc” (piersi zrobione w rozmiarze XXXXL)
ich nie zachwyca.

Nie jest tak, że kobieta, która ma jazdę na punkcie swoich


genitaliów i koniecznie chce je zoperować, po prostu nie
akceptuje swojej seksualności?
Czasem tak jest, natomiast głównie to odmiana dysmorfofobii,
czyli patologicznej nieakceptacji własnego ciała. To choroba. Bywa,
że dotknięta nią kobieta koncentruje się na jakimś wybranym
fragmencie ciała – mogą to być genitalia czy piersi. Generalnie
kliniki plastyczne mają obowiązek sprawdzać, czy klientka, która
się zgłasza, nie cierpi na dysmorfofobię. Bo to jest problem dla
psychoterapeuty, nie dla chirurga. Operacja nie sprawi, że kobieta
zaakceptuje swoje sfery intymne, będzie dokładnie tak samo
niezadowolona jak wcześniej, a może bardziej. Byłoby to więc
narażanie jej na niepotrzebne cierpienie.

A zastrzyki z kwasu hialuronowego w punkt G? Podobno mają


go uwypuklać, dzięki czemu łatwiej osiąga się orgazm. Ma to
sens, wziąwszy pod uwagę, że zabieg kosztuje blisko
2000 złotych, a efekt utrzymuje się maksimum dwa lata?
Czasem ma to sens. Bywa, że kobieta łatwiej po takiej operacji
osiąga orgazm pochwowy, będący wynikiem drażnienia punktu G
właśnie, a nawet – squirting orgasm, czyli mokry orgazm,
z kobiecą ejakulacją. Ponad dwadzieścia pacjentek powiedziało mi,
że skorzystało z tych zastrzyków. W dwóch przypadkach efekt był
spektakularny, pacjentki miały niesamowicie intensywne
orgazmy. Pozostałe... no cóż, powiedziały, że średnio widzą różnicę.
Jedna z nich stwierdziła z pewnym smutkiem, że największą
różnicę w orgazmie robi... partner.
Kompetentny i wytrawny kochanek wie, jak w trakcie gry
wstępnej palcem włożonym do pochwy pobudzić punkt G. Jest
świadom, że takie miejsce istnieje, i zna sposoby dostania się
do niego. Ale ta pacjentka miała w swoim życiu około
osiemdziesięciu kochanków, z czego tylko trzech posiadło tę sztukę,
więc sama widzisz, że nie jest dobrze.

PALCEM W PUNKT G
Jak w trakcie pieszczot waginy dłonią trafić w punkt G? Ułóż dłoń tak, partnerze lub
partnerko kobiety, i szukaj!
A czy rozmiar pochwy ma znaczenie? Czy „wąska cipka” to też
mit?
W pewnym sensie ma znaczenie. Słyszałem od pacjentek kobiet,
że miały wrażenie, że niewystarczająco obejmują pochwą penisa.
Ciężko obiektywnie stwierdzić, czy w danym przypadku to jest
kwestia rozmiaru pochwy, czy rozmiaru penisa... Bywają członki
długie, ale cienkie, to znaczy o stosunkowo niewielkim obwodzie.
Tył pochwy nie jest szczególnie unerwiony. Fakt, że członek tam
dotrze i mężczyzna będzie nim walił jak taranem w bramę zamku,
specjalnie kobiety nie cieszy. Ważne, żeby penis był gruby
u nasady – wtedy łechtaczka i – przede wszystkim – wejście
do waginy są dobrze stymulowane. Może być też tak – i tak bywa
najczęściej – że kobieta ma słabe mięśnie pochwy i dna miednicy.
Trzeba ćwiczyć mięśnie dna miednicy, jak wszystko zresztą.
Dwadzieścia powtórzeń i odpoczywamy, i tak ze trzy serie. Można
ćwiczyć codziennie, dwa razy dziennie najlepiej. Są nawet
specjalne aplikacje na telefon do ćwiczenia mięśni dna miednicy.
Kegel Trainer podpowie, jak trenować, użytkowniczka sama
ustawia długość sesji, od trzydziestu sekund do trzech minut,
a telefon przypomni, że nadchodzi pora treningu.
Są też inne aplikacje, najpopularniejsza to PelviFly, która działa
razem z urządzeniem PelviFly. To rodzaj tamponu z medycznego
silikonu, urządzenie ładowane jest przez kabel USB. Łączy się
z apką na naszym telefonie, a my możemy błyskawicznie
sprawdzić, jaka jest kondycja mięśni dna miednicy, i zaordynować
odpowiedni program treningowy, by wzmocnić siłę mięśni lub
nauczyć się je rozluźniać, co dla wielu kobiet też jest problemem.
Idealnie, jeśli taki plan ćwiczeń opracuje specjalnie dla nas
fizjoterapeutka uroginekologiczna, czyli specjalistka od rehabilitacji
sfer intymnych.
Ćwiczenie mięśni dna miednicy jest zdecydowanie
niedoceniane. A tymczasem to jedna z najskuteczniejszych technik,
mogących znacząco poprawić jakość życia seksualnego. Kiedyś
zalecano, by zidentyfikować mięśnie dna miednicy w toalecie,
podczas oddawania moczu – po prostu powstrzymać wypływający
strumień, robimy to właśnie za pomocą tych mięśni. Nadal w ten
sposób można „znaleźć” mięśnie Kegla, chociaż do samego
treningu zalecam jednak inne ćwiczenia, poza toaletą. Warto
ćwiczyć, a nie tylko wyrzucać masę pieniędzy na operacje.

Kiedyś wydawało mi się – naprawdę nie wiem dlaczego – że to


ćwiczenia dla kobiet po porodach. Więc dopóki nie zostałam
mamą, nie interesowałam się nimi.
Dużo kobiet mi to mówi. Niektóre, gdy proponuję im trening
Kegla, są oburzone: „No co pan, ja mam daleko do menopauzy, to
są ćwiczenia dla kobiet, którym wypada macica na spacerze!”. Nic
bardziej mylnego. I na dodatek te ćwiczenia są łatwe w obsłudze,
bo można je robić zawsze i wszędzie, w wolnej chwili. Teraz zresztą
takie ćwiczenie jest ułatwione, bo trening mięśni Kegla jest
idealny do przeprowadzenia w trakcie nudnej telekonferencji...

No co ty! A kulki dopochwowe?


Mam kilka pacjentek, które faktycznie w trakcie spotkania
na Teamsach bawią się kulkami dopochwowymi. Mówią, że to im
daje ogromną satysfakcję. Nie tylko dlatego, że robią coś dla
swojego zdrowia i przyszłej przyjemności, ale też dlatego, że to
taka... biurowa rebelia. Szef gada głupoty, ty się uprzejmie
uśmiechasz i myślisz: „A zgadnij, co ja tutaj mam?”. Ale nie
wszystkie kobiety lubią kulki, bo to jest ciało obce. Poza tym
ostatnio coraz częściej mówi się o tym, że samodzielne ćwiczenie
z kulkami może przynieść więcej szkody niż pożytku: kulka
wewnątrz pochwy sprawia, że nie możemy rozluźnić mięśni dna
miednicy, ciągle trzymamy je zaciśnięte, a to, paradoksalnie, może
je osłabiać, a nie – wzmacniać.

Po jakim czasie można zobaczyć efekty poprawnie


przeprowadzonego treningu?
Różnie, kilka miesięcy, góra pół roku regularnego ćwiczenia
i skutek będzie. Jestem w stanie to gwarantować.

PRZETESTUJ SOBIE MACICĘ


Zrób test elastyczności mięśni dna miednicy. Wprowadź do pochwy palec i spróbuj się
na nim zacisnąć. Jeśli nie możesz zacisnąć mięśni na palcu lub jedynie bardzo słabo,
przyznaj sobie 1–2 punkty (mała elastyczność). Jeśli przedsionek pochwy przylega
ściśle do palca, ale możesz nim poruszyć, przyznaj sobie 3 punkty (normalna
elastyczność). Jeśli palec ledwie się mieści lub nie jesteś w stanie w ogóle go włożyć,
przyznaj sobie 4–5 punktów (nadmiernie spięte mięśnie). Trening Kegla zawsze warto
wykonywać, ale przy wyniku 1–2 – obowiązkowo. Natomiast przy wyniku 4–5
punktów warto popracować nad wolicjonalnym rozluźnieniem. Chodzi o to, byś
mogła na zawołanie spinać i rozluźniać mięśnie – to podstawa orgazmu, przydaje się
też przy osiąganiu orgazmów z kobiecą ejakulacją, bo często są one wynikiem
stymulowania punktu G.

Ale przecież pochwy, jak penisy, mają jednak różne rozmiary? To


nie jest mit?
Tak, ale moim zdaniem te różnice nie są istotne dla odczuwania
przyjemności. Jeśli anatomicznie wagina „straciła formę”,
na przykład po porodzie, trzeba z nią pracować – przez trening
mięśni Kegla. Trzeba rzetelnie rozważyć za i przeciw operacji
zmniejszania pochwy. Pacjentki, które jej dokonały, mówią mi,
że skutki bywają niezadowalające, zwłaszcza jeśli partner ma
niewielką świadomość kobiecej seksualności i nie jest
kompetentny w ars amandi. Prawie co trzecia pacjentka po takim
zabiegu mówi, że stosunki stały się bolesne. Nie za sprawą samego
zmniejszania pochwy, tylko dlatego, że mężczyzna nie dba
o długość gry wstępnej. W związku z tym nowa, węższa pochwa
nie ma możliwości akomodować się do członka w stanie erekcji –
to po prostu boli. Może pojawić się dyspaurenia (bolesne
zbliżenia), potem awersja seksualna (niechęć do seksu), pochwica
(lita ściana mięśni uniemożliwiająca penetrację) i ze stosunku nici.

Słyszałam kiedyś ohydny żart o szyciu krocza po porodzie.


Że lekarz mówi: „Dołożymy jeszcze jeden szew, dla męża”.
No nie jest to wcale żart, choć ohydny tekst, pełna zgoda.
Niestety, wiele kobiet w Polsce nie jest świadomych faktu, że tzw.
rutynowe cięcie krocza wcale nie musi być rutyną. Wskazania
do cięcia mogą wystąpić podczas porodu – na przykład jest nim
niewłaściwe ułożenie główki dziecka. Ale nie powinno być
rekomendowane przez lekarza z automatu, bo tak – wiele moich
pacjentek przygotowywało się do porodu bez cięcia krocza,
wzmacniały skórę, ćwiczyły, wykonywały masaż. I udało się. Tak
jest oczywiście najlepiej, nacięcie krocza to rana, długo się goi,
bywa, że kobieta ma potem uraz psychiczny, wrażenie, że jej
pochwa utraciła integralność. Wracając do tego ohydnego
„dowcipu”... Szczerze, to dowiedziałem się od kilku pacjentek,
bardziej dojrzałych, że usłyszały coś takiego po porodzie
od lekarza. I jedna z nich była bardzo zadowolona z efektów –
powiedziała, że po porodzie miała węższą pochwę niż przed
i oboje z mężem się z tego cieszyli. Ale ta akurat pacjentka miała
ogromną łatwość do obfitego nawilżania pochwy, to jest
indywidualna kwestia.

Myślę, że kobiety czasem nie lubią swojej waginy, bo kojarzy im


się z jakąś śliską sprawą. Coś się z nią dzieje, nabrzmiewa,
zalewa się wydzieliną, to budzi niepokój. Czasem
doświadczenia, które nas kształtują, są z pozoru błahe. Znajoma
mi kiedyś opowiadała, jak wracała z kościoła z rodzicami
i bratem – ona miała 6 lat, brat 5. Mijali zjeżdżalnię i oczywiście
oboje rzucili się w jej kierunku. „Nie!”, krzyknęła matka i złapała
ją za rękę. „Dlaczego nie?” – „Bo ty masz białą sukienkę”.
Kobiety od dziecka uczono, że mają się nie upaprać, być
uczesane, nie rzucać zabawkami, dziewczynka musi być zawsze
„jak z pudełeczka”. W dorosłości te przekonania, niestety, nie
mijają.
To jest strasznie przykre. Widzę po moich pacjentkach, że to
wyklucza spontaniczność, podniecenie, osiągnięcie orgazmu. Często
nie można tego dokonać, jeśli się „nie upaprzemy” w wydzielinach
ciała. Wiele kobiet odbiera własną lubrykację jako brzydką,
odpychającą i wstydliwą. Krępują się, gdy mają ejakulację, której
towarzyszą odgłosy – nazywa się je motylami miłości. Oczywiście,
za ten stan rzeczy w dużej mierze odpowiadają mężczyźni i Kościół,
co na jedno wychodzi, bo Kościół to mężczyźni. Do dziś pamiętam
okropne, seksistowskie dowcipy, które opowiadaliśmy sobie
w podstawówce, ja też, niestety, typu: czym się różni wagina
od ślimaka. Albo: czym się różni kobieca pochwa od tartaku.

Tego nie znam.


Niczym, chwila nieuwagi i tracisz dwa palce.

Vagina dentata!
Tak, zębata pochwa – wyobraź sobie, że to stereotypowe
wyobrażenie waginy jako pożeraczki występowało w wielu
kulturach. Mężczyznom zawsze się marzyło, żeby okiełznać jakoś
kobiecą pochwę.

Czy depilacja, taka kompletna, tzw. hollywoodzka, nie jest też


elementem tego okiełznania? Kobiece genitalia na filmach
pornograficznych, ale nie tylko, są kompletnie gołe. Jak Samson
ogolony i pozbawiony sił przez Dalilę. Nie wierzę, żeby kobiety
wymyśliły tę modę. Wiele lat chodziłam na taką depilację, jest
bardzo bolesna. Zaciskałam zęby, bo chciałam być sexy.
Aż kiedyś przeczytałam Historię O., skandalizującą powieść
autorstwa Pauline Réage – to pseudonim literacki Dominique
Aury, wybitnej francuskiej tłumaczki. W skrócie: książka
opowiada dzieje związku sadomasochistycznej narratorki i jej
kochanka. Niejako kulminacją procesu zniewalania kobiety jest
właśnie depilacja hollywoodzka, a przeprowadzająca ten zabieg
kosmetyczka płacze rzewnymi łzami nad naszą bohaterką.
Dzisiaj to intymne must have, czy może raczej: must not have.
To jest stosunkowo nowa tendencja. Jeszcze kilkanaście lat temu
całkiem sporo mężczyzn mówiło mi, że lubi, gdy kobieta jest
niewydepilowana. Kilka lat temu to się zmieniło. Kwestia depilacji
była jak hazard: ona to robi czy nie? Moi pacjenci z podnieceniem
rozważali tę kwestię. Dzisiaj, zauważyłem, wielu mężczyzn
po prostu niedowierza: jak to, ona się nie depiluje? Czyli jest
niezadbana, niegotowa na seks! Faktycznie zadziwiające jest, jak
szybko zniknęły dostępne opcje, bo dzisiaj pełna depilacja, tak
zwana hollywoodzka, to prawie standard. Mężczyźni tego pragną,
oczekują. Uważają, że to jest bardziej praktyczne i funkcjonalne,
na przykład w trakcie seksu oralnego.

Przepraszam, ale to jakaś bzdura. A ci mężczyźni się depilują, to


znaczy całkowicie usuwają woskiem swoje owłosienie łonowe,
żeby partnerka miała wygodnie, gdy jest dawcą seksu oralnego?
Słusznie stawiasz sprawę. Ale się zdziwisz: tak, mężczyźni coraz
częściej strzygą trymerem włosy łonowe, a nawet, owszem,
zapisują się na depilację woskiem. Ale rzadziej niż kobiety.
Pacjentki nie zgłaszają, żeby to był dla nich problem, poza tymi,
które uważają, że mężczyźni żądają pełnej depilacji, bo chcą, żeby
ich kochanki dopasowały się do wzorców narzucanych przez pisma
pornograficzne. A niektóre kobiety nie chcą dopasowywać się
do tych wzorców, nie chcą być „lalkami” używanymi do seksu.
I słusznie.

Bo wiesz, depilacja łonowa bardzo dużo zmienia w percepcji


dotyku erotycznego. Nieosłonięte niczym wargi sromowe są
znacznie bardziej wrażliwe, łatwiej można się podniecić.
Na pewno tak to działa na początku. Potem następuje habituacja
i pobudzenie trudniej osiągnąć. Więc nie sądzę, żeby moda
na depilację była wynikiem spisku mężczyzn – bo przecież im nie
zależy na tym, żeby kobieta wolniej się podniecała. Ale tak, masz
rację: kobiety muszą się dłużej przygotowywać, żeby uznać samą
siebie za atrakcyjną seksualnie. Słyszę to od kobiet: muszę kupić
bieliznę, wydepilować nogi i bikini, a co z moim biustem? Może
trzeba się zastanowić nad operacją? Dla pocieszenia dodam,
że mężczyźni są przeciwnego zdania. Kobieta przychodzi
na gotowe – a oni mają tyle pracy! Zabierają kobietę na randkę.
Muszą wybrać restaurację, zabawiać rozmową, adorować, kupić
kwiaty, zapalić w domu świece... Nieraz słyszę: „Panie, narobiłem
się po łokcie, a ją znowu głowa boli!”. Oczywiście, oni nie mają
świadomości faktu, że zabiegi pielęgnacyjne, których podejmują
się kobiety, często są nie tylko czasochłonne, lecz także bolesne.

A czy są kobiety, które oczekują od mężczyzn takiego samego


poświęcenia?
A wiesz, że są? To użytkowniczki aplikacji randkowych, szukające
partnerów do seksu. One wprost piszą, czego chcą. Ba, często całą
listę: żeby był namiętny, żeby potrafił uwieść słowem, żeby miał
dużego penisa. „Koniecznie wydepilowany”, można coraz częściej
przeczytać na profilu. I mężczyźni się do tego stosują. Z tego,
co słyszę w gabinecie, coraz więcej z nich decyduje się na depilację
okolic intymnych. Osobiście jestem wdzięczny użytkowniczkom
aplikacji randkowych, że motywują mężczyzn do zmian,
podwyższają standardy. Bo w seksie wcale nie rozmiar jest
najważniejszy – waginy czy penisa – tylko chęć, żeby być
usatysfakcjonowanym i zadowolić partnera, rozwijać się w tej
dziedzinie życia, żeby ten seks po prostu był radośnie przeżywany.
I to jest pierwszy krok do orgazmu.
ATRAKCYJNOŚĆ SEKSUALNA JEST
WAŻNA, choć nie to ładne, co ładne,
ale co się komu podoba

Pamiętam, jak kiedyś miałam epizod depresyjny i bardzo


przytyłam. Piętnaście kilo w ciągu nieco ponad pół roku.
Fatalnie się czułam, kompletnie nieatrakcyjna seksualnie.
W związku z tym chodziłam w workowatych ciuchach,
z włosami zasłaniającymi twarz, chciałam się ukryć. Oczywiście,
nikt na mnie nie patrzył, więc czułam się coraz gorzej...
Niewidzialna. Kobieta musi czuć się dobrze w swoim ciele, żeby
mieć udany seks?
Bardzo ciekawie opisała ten stan Katarzyna Nosowska w A ja
żem jej powiedziała. Genialna książka dla kobiet, które szukają
swojej tożsamości, kobiecości, zmagają się z depresją i nie wiedzą,
jak zakomunikować mężczyźnie, by dobrze robił jej seks oralny,
czyli lizał cipkę. Ta książka przysłuży się również mężczyznom.
Szerzej opowiadamy o tym w Empikowym podcaście, pt. Dialogi
waginy i penisa, który nagraliśmy wespół zespół, z tobą i Beatą
Biały.
Oczywiście, kobieta musi czuć się dobrze w swoim ciele,
pozytywnie je postrzegać, bez względu na to, jakie ono jest. I to
jest problem. Kobiety mniej akceptują wygląd własnego ciała niż
ich partnerzy. Do mojego gabinetu trafiają piękne kobiety, które
uważają się za maszkarony. Zawsze mnie zadziwia, jak bardzo
okrutne kobiety potrafią być dla siebie samych. Obrzucają się
najgorszymi obelgami: „Wyglądam jak spasiona świnia! Tłusta,
trzęsąca się galareta!”. Tymczasem dla mężczyzny – dla większości
z nich – pewne wahania wagi partnerki nie mają znaczenia.
Naprawdę, facet nie kłamie, gdy mówi: „I tak cię kocham”. Dla
niego pięć kilogramów w tę czy w tamtą stronę nie zmienia
ogólnego obrazu kobiety, w której się zakochał, której pragnął.
Jest pewną sprzecznością, że w momencie, gdy kobieta bardzo
się zmieni, na przykład przytyje nie dziesięć, ale czterdzieści
kilogramów, nagle deklaruje, że stała się fanką body positivity,
i żąda, żeby mężczyzna nie tylko akceptował i nie komentował, ale
jeszcze – by ją kochał i pożądał taką, jaka aktualnie jest. A, szczerze
mówiąc, to tak nie działa. Jeśli ktoś lubi bardzo szczupłe
kobiety, to przejście z rozmiaru 36 na 38 nie robi na nim wrażenia,
ale jeśli to nagle jest 44, 46... Dla zdrowia i poprawnego
funkcjonowania wszystkich narządów doradzałbym, żeby jednak
starać się pilnować BMI. Oczywiście, w drugą stronę też tak jest:
facet, który szalał za kobietą w rozmiarze 46, nie będzie
zachwycony jej metamorfozą do rozmiaru 36.
Poczekaj, ale to nie fair. Znam wiele kobiet, które bardzo
przytyły po ciąży. I chcą mimo wszystko czuć się kochane
i akceptowane, same wkładają dużo wysiłku, żeby oswoić to
swoje nowe ciało...
To jest dorabianie ideologii do sytuacji, w której zagrożone jest
twoje zdrowie. Powiedziałem już, że kilka kilogramów nadwagi to
nie jest problem. Ale kilkadziesiąt już tak, i dobrze o tym wiesz. Ja
też jestem za tym, żeby kochać swoje ciało, ale mówię otwarcie,
z czym się spotykam w gabinecie. Niektórym mężczyznom
podobają się kobiety otyłe czy nawet chorobliwie otyłe, ale nie
oczekujmy, że ktoś kompletnie zmieni swoje preferencje, bo jego
partnerka przybrała w ciąży i połogu czterdzieści kilogramów. On
będzie ją nadal kochał. Będzie ją głaskał po głowie. Ale nie będzie
chciał uprawiać z nią seksu. Zresztą, ona też nie będzie chciała
uprawiać seksu, jeśli dawniej zadbany facet przytyje te
wspomniane czterdzieści kilo.
Otyłość nie jest zdrowa, tak jak palenie papierosów nie jest
zdrowe. I sytuacja, w której ktoś nie może schudnąć, jest tak
naprawdę rzadka. Najczęściej jednak ta osoba po prostu rzetelnie
nie próbuje pracować nad tymi zaburzeniami odżywiania, tak jak
nie próbuje rzucić palenia. Mimo to palacze, zepchnięci
do defensywy, nie żądają, żeby ich kochać razem z ich
papierosami. A niektóre otyłe kobiety tego właśnie oczekują –
chociaż mogłyby schudnąć, z korzyścią dla swojego związku
i siebie.
Jestem piewcą ciałopozytywności, czyli akceptowania swojego
ciała razem z jego niedoskonałościami. Ale należy pamiętać,
że akceptacja ma swoją cenę i swoje granice.
To nie jest tak, że otyłość jest zdrowa – nie mówię
o dodatkowych kilogramach, tylko o stanie chorobowym. I nie jest
tak, że jeśli mężczyzna zakochał się w kobiecie ważącej pięćdziesiąt
pięć kilo, to będzie mu się podobała w wydaniu dwa razy
cięższym. Czasem tak. A czasem nie, bo on po prostu preferuje
szczupłe sylwetki. Dodam, że byłby tu w mniejszości.
W pewnym badaniu pokazano rysunki kobiecych sylwetek
mężczyznom i oni jako najbardziej atrakcyjną wskazywali bardziej
pełną figurę niż kobiety. Facetom podobają się kobiece kształty,
rzadziej są amatorami wybiegowych modelek, niż się ich
partnerkom wydaje. Przyszła niedawno do mnie para – ona
przytyła ponad trzydzieści kilogramów po ciąży. I tak już zostało.
On nie komentował, nie wywierał presji, podjął dwie próby
porozmawiania z nią o jej wadze, ale został zgaszony. „Nie masz
pojęcia, jakim wysiłkiem była dla mnie ta ciąża, nie objadałam się,
daj mi czas!”, krzyczała ona. Dał czas.
Po trzech latach sytuacja była bez zmian. I znalazł sobie
kochankę. Dlatego do mnie przyszli. „Chciałem rozmawiać.
Odpychałaś mnie. Myślałem, że zauważysz, że już nie inicjuję
zbliżeń, nie rzucam się na ciebie w łóżku jak kiedyś. Ale nie
zauważyłaś. Więc znalazłem sobie kochankę. Bo potrzebuję seksu.
Przepraszam cię bardzo, ale twoja otyłość jest dla mnie
aseksualna”, powiedział. Prawie się popłakał, było widać, jak wiele
wysiłku kosztowało go to wyznanie. Dodał, że jest mu wstyd.
Ona też miała łzy w oczach: „Ale dlaczego ty mi o tym nie
powiedziałeś wcześniej? Dlaczego?”, dopytywała. No właśnie,
bo ona oczekiwała stuprocentowej akceptacji. A przecież miłość nie
polega na tym, że jak ktoś się zaniedba, to my się uśmiechamy
z łagodną akceptacją i zmuszamy do seksu. Akceptacji
bezwarunkowej mogliśmy oczekiwać jedynie od rodziców.

Ale ja spotykam się często z odwrotną sytuacją. Ona zadbana,


włosy zrobione, fajnie ubrana, umalowana, pachnąca dobrymi
perfumami. A on w przyciasnych bermudach, znad których
wylewa mu się brzuch, włosy sterczą mu z ucha i nosa, ale
zadowolony z siebie bardzo.
Tak, często tak bywa. Powiem ci dlaczego: bo mężczyznom
wydaje się, że dla kobiet liczą się tylko prestiż, pieniądze,
samochód, stanowisko. Moim zdaniem Polki często nie komentują
łagodnie, jeśli mężczyzna przytyje. Dopiero mówią w ostrych
słowach, jak zaczyna chrapać, sapać na schodach, bo zrobił się taki
otyły.
Chciałbym, żeby to wybrzmiało: mężczyźni w Polsce mają
zdecydowanie zawyżoną samoocenę dotyczącą wyglądu, a kobiety
– przeciwnie, mają nieproporcjonalnie niską w stosunku do klasy,
jaką reprezentują. Nie raz i nie dwa obserwowałem sytuację: siedzi
pięciu facetów, piją piwko albo układają chodnik i idzie atrakcyjna
kobieta. „E, może chciałabyś poczuć prawdziwego mężczyznę...
Jaka ładna pani, pewnie da się zaprosić na kawkę przeze mnie...”,
itd., itp. Nie wiem, jak to jest możliwe, że ci faceci nie widzieli się
z zewnątrz: są z zupełnie innej planety niż ta kobieta, nie mają
u niej szans. Ośmieszają się, stając w konkury do takiej laski.
Natomiast gdy przechodziła kobieta z jakąś, w męskim odczuciu,
niedoskonałością: z nadwagą, trądzikiem, bezlitośnie ją skanowali
od góry do dołu i komentowali na cały głos. Obrzydliwe.
W Polsce macho znaczy często: niechlujny, chamski, niedomyty,
nieznający języków obcych. Szerzej pisałem o tym w książce
Instrukcja obsługi macho. Niesamowite, ale mnóstwo facetów
sądzi, że na kobietach robi to wrażenie. W obecnych realiach nie
dziwi mnie zupełnie fakt, że wiele Polek nie jest w stanie znaleźć
partnera na swoim poziomie. Mam taką pacjentkę: niewysoka
blondynka, filigranowa, męża poznała kilkanaście lat temu – chłop
prawie dwa metry, uprawiał wtedy sporty, wyglądał jak
z obrazka: dziewięćdziesiąt kilogramów masy mięśniowej. Ale
teraz waży sto czterdzieści. I jej się to nie podoba. On chciałby
uprawiać seks tak samo często jak dawniej. Niestety, nie ma już
kondycji, więc kładzie się na plecach i oczekuje, że ona sama
wszystkim się zajmie. Pokłócili się, on uniósł się honorem. Zaczęli
się kochać w pozycji klasycznej. „O, widzisz, jak jęczysz i sapiesz,
więc jednak jestem świetnym kochankiem!”, powiedział jej potem.
„Jęczałam z bólu i dlatego, że bałam się, że mnie udusisz!”, odparła.
Dla postronnego obserwatora byłaby to groteskowa sytuacja. Ale
zapewniam, mojej pacjentce do śmiechu nie było.
Trudno jej było namówić męża na wizytę u mnie. Jeszcze
trudniej na odchudzanie. Ale wiesz, że obietnica, że gdy on
schudnie, znów będą się kochali jak kiedyś, zrobiła na nim
wrażenie? Odchudza się. A ona nagradza go za każdy sukces. Nie,
nie tak, jak myślisz! Po prostu jest dla niego miła, zauważa to,
że on się stara, docenia go. To działa na mężczyznę, według starej
złotej zasady – mężczyzna długo pozostaje pod wrażeniem, jakie
zrobił na kobiecie.

Na drugim krańcu bieguna ciałopozytywności jest totalny brak


akceptacji swojego ciała, w tym – wstydzenie się jego
naturalnych wydzielin, jak krew czy śluz, i naturalnych
procesów, jak gazy czy odgłos chlupotania podczas seksu, gdy
kobieta jest bardzo podniecona. Chociaż ja na przykład bardzo
lubiłam uprawiać seks w czasie miesiączki. Szybciej się
podniecałam, pewnie dlatego, że wargi sromowe i łechtaczka
były lepiej ukrwione.
Niektóre kobiety bardzo lubią uprawiać seks w trakcie
menstruacji. Niektórzy faceci też! Czasami żartują, że są jak
Mojżesz, bo też „przeszli przez Morze Czerwone”. Wiele kobiet
sądzi, że mężczyźni tego nie lubią. Najczęściej jednak panie
ze swoimi partnerami o tym nie rozmawiają. To jest tabu. Nie
mówi się: „Mam okres”, tylko: „Boli mnie głowa”. Ostatnio
na kongresie koleżanka psychoterapeutka powiedziała, że boli ją
głowa. Zapytałem, czy ma okres. Była oburzona, że w ogóle
dotknąłem tego tematu. Myślę, że o miesiączce kobiety
i mężczyźni powinni rozmawiać otwarcie. Pamiętam, jak w szkole
dziewczyny ukrywały w dłoniach tampony, idąc do łazienki.

Znajoma opowiadała mi, że w Japonii w supermarketach


kasjerka przy kasie pakuje tampony czy podpaski do papierowej
torebki, żeby nikt nie widział, że klientka je kupuje. Bo nie
wolno odsłaniać przed obcymi tak intymnych procesów,
przyznawać się, że mamy cielesność i że nasze ciało produkuje
jakieś wydzieliny. Krwawi.
Ale wiesz, nie trzeba jechać do Japonii, żeby spotkać osoby,
które nie przyznają kobiecie prawa do cielesności! Zadziwia mnie,
że czasem kobiety same sobie tego prawa nie przyznają.

Pamiętam idiotyczny odcinek Seksu w wielkim mieście,


w którym Carrie puściła bąka przy Mr. Bigu. Pół godziny
zastanawiania się, czy kobieta tak może, i natrząsania się z tego.
Wiele moich pacjentek jest owładniętych manią boskości. Jakby
nie mogły ujawnić przed mężczyzną druzgocącego faktu, że ich
ciała pachną, nie zawsze wanilią, że raz w miesiącu krwawią.
„Bo jak on zobaczy krew na swoim członku, przerazi się!”,
powiedziała mi jedna z nich. Takie podejście paradoksalnie może
skutkować dokładnie tym, że oderwany od rzeczywistości
mężczyzna nie będzie miał pojęcia, jak wygląda u kobiety okres.
Przyszła raz do mnie para: oboje po trzydziestce, z Warszawy,
z wyższym wykształceniem. Ona zaproponowała seks w trakcie
miesiączki. „Działamy!”, podchwycił on. Po czym... zobaczył
czerwony ślad na penisie i zemdlał. Zaczął panikować, czy jej nie
skrzywdził, czym powstrzymać krwawienie, czy wzywać
pogotowie lub gnać na ostry dyżur. Wiem, brzmi jak groteska, ale
wydarzyło się naprawdę! Zawsze zastanawiam się w takich
chwilach, gdzie była matka tego mężczyzny. Dlaczego nie
powiedziała mu najnormalniej w świecie, jak miał pięć lat: „O,
widzisz, synek, mamie co miesiąc leci trochę krwi, ale nic nie boli.
Dlatego mam podpaski i tampony”. Mój pacjent miał dwie siostry,
też nigdy nie wspomniały o menstruacji. A przecież to normalna
sprawa. Ten człowiek przeżywał to kilka dni. On naprawdę nie
miał pojęcia, jak wygląda miesiączka, nigdy nie poświęcił tej
kwestii ani jednej myśli. Jako specjalista sądzę, że jeśli mamy
ochotę, warto takiego seksu w czasie miesiączki spróbować. Może
będzie nam odpowiadało, może nie. Waginie może to pomóc:
orgazm zmniejsza ból całego ciała, sprzyja rozluźnieniu mięśni.
Jeśli kobieta kiepsko się czuje, stosunek, ale czuły, pełen bliskości,
pełnego miłości dotyku, powinien poprawić jej nastrój. To zadziała
też więziotwórczo: on mnie kocha, pożąda, nawet jeśli krwawię
i przybrałam dwa kilogramy w czasie miesiączki. Chce ze mną być,
choć nie jestem w najlepszej formie.

Wiele kobiet zna świetny sposób na przełamanie wstydu


i oporów związanych z wyglądem własnego ciała. Lampka
wina.
W małych ilościach alkohol bardzo pomaga. W tej kwestii
polecam lekturę książki Ile możesz wypić? profesora Johannesa
Lindenmeyera. Alkohol pomaga się rozluźnić, zapomnieć
o codziennych stresorach, ale też zapomnieć o swoim „ja idealnym”.
Po lampce wina nie zastanawiasz się już, którym profilem ustawić
się do światła i czy ci się fryzura nie zepsuła. Problem pojawia się,
gdy kobieta nie chce uprawiać seksu bez alkoholu. On staje się
czymś w rodzaju imperatywu: bez niego już nie dojdzie
do podniecenia, o orgazmie nie wspominając. Ale już większe
dawki, podkreślam: powyżej trzech dawek alkoholu – te trzy porcje
to mniej więcej litr piwa albo dwa duże kieliszki wina – bardzo
przeszkadzają. Pojawia się suchość pochwy, ból podczas stosunku,
niemożność osiągnięcia orgazmu czy w ogóle problem
z wrażliwością erotyczną i podnieceniem się!

Potwierdzam. Osobiście mam wrażenie, że – choć alkohol


nakręca mnie na seks – odcina mnie zupełnie od bodźców
dotykowych z okolic genitaliów. Jakbym kochała się w płaszczu
przeciwdeszczowym albo woderach. Wszystko jest
przytłumione.
Tak, po pół butelki wina lepiej iść do łóżka spać lub patrzeć
w gwiazdy, a nie kochać się. Trafiają też do mnie czasem
na psychoterapię kobiety, które są uzależnione – na przykład
od komórki, od hazardu – i nie mogą osiągnąć orgazmu. A kiedyś
nie było z tym problemu. Pamiętajmy, że seks pobudza też nasz
mózgowy ośrodek przyjemności, ale... to samo robią jednoręki
bandyta czy ruletka albo gra na smartfonie. Tyle tylko, że gry
i maszyny do hazardu są tak zaprojektowane, żeby atakować
wszystkie zmysły. Tu coś miga, tu się kręci, słychać dźwięk
brzęczących monet. Wygrałam, wow! To są bardzo silne doznania.
Ośrodek przyjemności zostanie przebodźcowany, przez co nie
będzie się uaktywniał, gdy zaczniemy się tak zwyczajnie pieścić
z partnerem. Będzie oczekiwał fajerwerków w wersji XXL.

A propos „ja idealnego”. Jedna z moich znajomych nosiła


makijaż dwadzieścia cztery godziny na dobę, uważała, że to
byłoby dla niej upokarzające, gdyby jej partner zobaczył ją bez
makijażu – powiedziała, że czułaby się obnażona. Znasz kobiety,
które nie pokazują się partnerom bez makijażu?
Znam, całkiem sporo. Jedna z moich pacjentek zakończyła
niedawno swoje dziesięcioletnie małżeństwo. Mąż nie widział jej
ani razu bez makijażu. Teraz ona ma nowego partnera, on też
jeszcze jej nie widział, ale jej się już trochę nie chce tak starać.
Bo wieczorem, przed położeniem się do łóżka, robiła nowy
makijaż, który miał sprawiać wrażenie bardziej naturalnego.

Malowała sobie twarz do łóżka.


Tak. Przyszła do mnie, bo chciała wiedzieć, czy mężczyzna
zaakceptuje kobietę bez make-upu. Bała się, że on pomyśli, że ona
jest jakimś bladym wampirem. To wszystko jest związane
z brakiem akceptacji swojego ciała. Niektóre kobiety mają tak
mocny, zmieniający rysy twarzy makijaż, że saute są nie
do poznania.
Miałem kilka takich sytuacji w życiu, na trwających kilka dni
konferencjach. Przy śniadaniu przysiadła się jakaś kobieta – kto to,
nie znam jej? A to była moja dobra znajoma. Na co dzień – jak
z pudełeczka. Ale ma doklejane rzęsy, bardzo mocno umalowane
oczy, które naturalnie mają zupełnie inny kształt, jeszcze nosi
kolorowe soczewki kontaktowe.
Bliskość jest od tego, żeby zrzucać maski. Emocjonalne,
intelektualne. I jeśli ktoś przy teoretycznie najbliższej osobie nie
może wystąpić bez sztucznych rzęs – to co to jest za związek? Im
dłużej to trwa, tym trudniej jest zerwać zasłonę sztuczności,
przestać udawać. Bo oczywiście świetnie jest dobrze i seksownie
wyglądać, ale nikt nie jest seksowny dwadzieścia cztery godziny
na dobę. Nawet Beyoncé, jedna z najpiękniejszych kobiet świata,
czasem choruje, ma torsje i nie wygląda wtedy wcale jak gwiazda.
Gdy wybuchła pandemia, zaczęło się do mnie zgłaszać
ponadprzeciętnie dużo mężczyzn z zaburzeniami erekcji.
Pozamykali się fryzjerzy, upowszechnił się zdalny model pracy.
Kobiety przestały się malować, pojawiły się odrosty...

Znam dwie, które ogoliły głowy.


Dla mężczyzn to był szok. Nie chodzi o to, że kobieta bez
makijażu nie może być seksowna, tylko o to, że ta zmiana była
zbyt diametralna. Pociągnęła też za sobą przemianę
psychologiczną. Kiedyś rzutka, agresywna pani dyrektor stała się
łagodną mamcią, snującą się po mieszkaniu w dresowej sukience
z szarej dzianiny. A on pożądał lwicy w czerwonych szpilkach
do granatowego kostiumu, która nosiła jedwabną bieliznę. Pewnie
trudno ci będzie uwierzyć, ale paru moich pacjentów dopiero
w pandemii dowiedziało się, co to są odrosty. Jeden myślał,
że jego partnerka jest chora, bo nagle pojawił jej się czarny pasek
na głowie między blond włosami.

Słyszałam podobne historie od koleżanek. Lockdown był


wydarzeniem, które wytrąciło nas z dotychczasowych orbit.
Każdy z nas funkcjonuje w kilku ważnych rolach: jestem
kobietą, dziennikarką i pisarką, matką, kochającą jeździć konno,
ogrodniczką i tak dalej. W pandemii wiele z naszych ról odpadło.
Mąż mojej koleżanki stracił pracę. Nie chodził na siłownię
i tenisa, bo nie mógł wyjść z domu. Siedział przed komputerem
i grał w gry, sącząc piwo. Powiedziała, że zamienił się w kogoś
obcego, kogo ona w ogóle nie pożąda. Prof. Zbigniew Izdebski
przeprowadził badania seksualności Polaków w pandemii
i stwierdził, że w grupie wiekowej 30–49 lat, bardzo aktywnej
seksualnie, spadło o 12 punktów procentowych zadowolenie
z życia intymnego, wzrosło natomiast o tyle samo w grupie
60+...
Tak było, tak jest i powiem ci dlaczego. Ta grupa, o której
mówisz, w której w pandemii poleciało zadowolenie z seksu, to są
ludzie aktywni poza domem i związkiem. Oni się często rozmijali.
W związku z tym mnóstwo rzeczy nie irytowało: to, że on jest
siewcą chaosu, bo bałaganił głównie w swoim biurze i szatni
na siłowni. Wracał wieczorem i owszem, cisnął krawatem
za kanapę, ale dało się to przeżyć. Ale już nie zostawianie
brudnych naczyń i skarpet po całym domu od rana! Wielu moich
pacjentów powiedziało, że dopiero w pandemii zorientowali się,
jak bardzo różnią się ich światy wartości, zainteresowań
od światów partnerów. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
A w pandemii, w lockdownie, oczy widziały i słyszały wszystko.
Cała prawda, całą dobę.
Wiele związków tego nie przetrwało. To nadal jest problem dla
par, w których partnerzy, najczęściej oboje, pracują w trybie
zdalnym lub hybrydowym. Dotąd ludzie przeżywali ten kryzys
po przejściu na emeryturę. Nagle zostawali sami w domu. Teraz
przytrafiło się to za sprawą koronawirusa pokoleniu 30- i 40-
latków. U par 60+ nie było tego efektu, bo oni ten kryzys
w związku mają już za sobą, bo też więcej czasu spędzają razem
w domu.

No dobrze, ale co zrobić, jak ona ma po pandemii kilka


kilogramów nadwagi, zaczęła biegać, przeszła na dietę, ale
na razie nie jest w stanie na tyle siebie zaakceptować, żeby
swobodnie czuć się w trakcie seksu?
Są różne sposoby. Na przykład fantastyczną rzeczą jest
bodystocking: ubrania na całe ciało z materiału, z którego robione
są cienkie rajstopy. Są w każdym rozmiarze. Oczywiście one są
bardzo fikuśnie powycinane w odpowiednich miejscach, czyli
na genitaliach i piersiach, mają różne wzory. Bodystocking,
odpowiednio dobrane, ukryje covidową oponkę na brzuchu czy
cellulit – którego, zapewniam, mężczyźni w ogóle nie widzą,
bo większość nie ma pojęcia, jak on wygląda. Ale kobieta poczuje
się pewniej. Taki strój bywa zresztą fajnym urozmaiceniem seksu.
Opowiadała mi pacjentka, 54 lata, że kupiła takie bodystocking,
które miało na plecach wzór anielskich skrzydeł – czy też może
raczej diabelskich, bo były czarne. Na jej mężu zrobiły fantastyczne
wrażenie, kochali się w pozycji odwróconego jeźdźca, podobno
oboje mieli najlepszy orgazm od kilku lat. Polecam też gorsety.
Można kupić fajną bieliznę w sex shopie, markowym sklepie.
Raczej nie radziłbym wybierania takiej bielizny na Allegro: trzeba
pójść do sklepu, dobrać coś do sylwetki, zdać się na pomoc
ekspertki.
Ogólnie to działa na mężczyzn, ale lepiej wcześniej urządzić
w domu próbę generalną. Zobaczyć, jak to, co kupiłam, na mnie
leży, ale też – jak się w tym czuję. Bo jeśli czuję się dziwacznie
przebrana, a nie seksownie ubrana, to warto jeszcze nie pokazywać
się partnerowi, tylko pochodzić w nowym wdzianku po domu,
by się bardziej oswoić.
Jedna z moich pacjentek kupiła sobie czarny sznurowany gorset
i pas do pończoch, wypiła kieliszek wina, czekała na męża
seksownie upozowana na łóżku, a gdy on wszedł do sypialni, ona
poczuła się głupio, skuliła i nakryła kołdrą. To wzbudziło w mężu
bardzo silne uczucia opiekuńcze, a przecież nie taki był cel! Ale
generalnie wiem z opowieści pacjentek, że warto zadbać o fajną
bieliznę. I nie trzeba się bać, firma Li Parie na fb i IG urządza live’y,
pokazy z modą. Większość kobiet, które prezentują na tych
pokazach bieliznę, ma standardową sylwetkę. To nie są modelki,
jedna ma brzuszek, druga nie ma talii, trzecia ma dużą pupę.
Widzę, że mnóstwo kobiet ogląda te pokazy. Nie dziwię się
zresztą, te kobiety świetnie wyglądają. Są w tej naturalności
seksowne i kobiece, z przyjemnością się na nie patrzy. Kobieta nie
musi wyglądać jak Ewa Chodakowska czy Julia Wieniawa, żeby
podobała się mężczyznom. Wystarczy, żeby akceptowała siebie,
dbała o siebie, bo siebie lubi, i w zgodzie ze sobą. To od razu widać
w uśmiechu, spojrzeniu, postawie całego ciała. I w seksie też.
Na koniec dodam, iż polecam całym sercem Powodzenia, Leo
Grande. Ten film przepisuję na receptę, gdyż doskonale ilustruje
omawiane przez nas powyżej kwestie i jest bardzo body positive.

NIE TO ŁADNE, CO ŁADNE, ALE CO SIĘ KOMU


PODOBA
Brytyjscy naukowcy dowiedli, że kobiety i mężczyźni zupełnie inaczej oceniają
atrakcyjność kobiecego ciała. Kobietom wydaje się, że będą lepiej wyglądały
i bardziej podobały się mężczyznom, jeśli będą miały duże piersi i małe pupy
(sylwetki po lewej stronie). Mężczyznom zaś zdecydowanie bardziej podobają się
kobiety o niedużych piersiach i sporych pupach (sylwetki po prawej).
TYLKO ON ALBO TYLKO ONA, czyli
dla kogo robi nam się mokro w gaciach
i czemu tak jest

Jako psycholożka wielokrotnie spotykałam się z sytuacjami,


gdy kobieta traciła głowę dla faceta, który kompletnie nie
pasował do opisywanego przez nią ideału mężczyzny.
Opowiadała wszystkim, że szuka intelektualisty, a potem
zakochiwała się w budowlańcu. Jesteśmy nieświadomi tego,
dlaczego wybieramy takich, a nie innych partnerów.
Indywidualna „mapa miłości” tworzy się w głowie
ze wspomnień z rodzinnego domu, ale też bajek, które ktoś
czytał nam w dzieciństwie, filmów... Z zainteresowaniem
oglądam rozmaite reality show, w tym – Ślub od pierwszego
wejrzenia. Z punktu widzenia psychologa to misja
niewykonalna: skojarzyć dwoje ludzi na podstawie ich
świadomych preferencji. Bo to tylko czubek góry lodowej, reszta
– o wiele większa reszta – jest nieuświadomiona.
To prawda. I to czasem jest dramat, bo te nieświadome wybory
bywają dla nas bardzo niedobre. Bywa, że kobieta zupełnie traci
głowę dla jakiegoś... totalnego palanta. Przychodziła do mnie,
dajmy na to Zosia – atrakcyjna, po czterdziestce, po rozwodzie –
mąż zakończył ich wieloletnie małżeństwo. Zosia była dyrektorem
w dużej korporacji i całe dnie spędzała w pracy, w służbowym
uniformie. Nie miała więc okazji potwierdzać swojej atrakcyjności,
a mąż w trakcie rozwodu mocno ją przeczołgał. Wmówił jej
na przykład, że jest „za stara” i nikogo sobie nie znajdzie. Jak
od typowego socjopaty słyszała: beze mnie jesteś nikim. Zosia
wycofała się z życia towarzyskiego na kilka lat, skupiła na karierze.
Świetnie zarabiała, została członkinią zarządu. Przyszła do mnie,
bo zalogowała się na Tinderze i zrobiła podstawowy błąd
nowicjuszki: po prostu napisała tam swój życiorys, że zostawił ją
mąż, że ona jest dyrektorem i w zarządzie...

Ojojoj...
Dokładnie. Kogo można poznać w ten sposób? Najczęściej
tulipana. I taki właśnie tulipan zaczął naszą Zosię oblegać,
na dodatek – z Holandii. Do której wyjechał z Polski kilka lat
wcześniej, bo słyszał, że tam żyje się na poziomie. Co ciekawe, nie
dotarło do niego jakoś, że trzeba na to zapracować. Jak wszędzie.
A pracować to on nie lubił. Związał się tam z Polką, która miała już
obywatelstwo, ale też nie lubiła pracować. Żyli z zasiłków. Wpadło
mu do głowy, że Zosia mogłaby być niezłym źródłem utrzymania.
Ale że był leniwy, zaproponował jej spotkanie w pobliskim
Amsterdamie. Dla Zosi to nie był problem. Poleciała i wynajęła
piękny apartament. On siedział u niej dwa dni. Było jak
w seksualnym raju, Zosia miała orgazm za orgazmem i kompletnie
straciła zdolność racjonalnego myślenia. Po prostu się zakochała. To
opowieść też o tym, że niektórzy mylą zauroczenie z zakochaniem.
Potem on miał ją odwiedzić w Warszawie – jechał swoim
wysłużonym fiatem, który rozsypał się kilkadziesiąt kilometrów
przed polską granicą. Zosia odebrała telefon, że on jest niedaleko
Polski, ale potrzebuje pieniędzy... Zrobiła błyskawiczny przelew, to
nie był dla niej problem. Potem, już w Warszawie, facet zaczął się
zastanawiać, czy ten naprawiony fiat dociągnie z powrotem
w okolice Amsterdamu. Uznał, że jednak nie...

Nie! Chyba nie powiesz, że...


Ależ tak! Zosia kupiła mu samochód. A wtedy jemu przyszło
do głowy, że byłoby świetnie, gdyby kupiła mu też apartament
w Warszawie, z widokiem na zieleń. Byłoby mu wygodniej się
spotykać, bo mówił jej, że ceni sobie autonomię, gdyby odwiedzał
ją w Polsce. I tu już się Zosi coś nie spodobało. Na tym etapie
na szczęście go pogoniła.
Dopiero potem, gdy wracaliśmy do tej historii, Zosia stwierdziła,
że ten seks wcale nie był jakiś niesamowity. Wiesz, o co chodziło?
Zosia miała po rozwodzie przekonanie, że się zapuściła, bo ma kilka
kilogramów nadwagi, a „leń z Holandii” był wyrzeźbiony, bo był
amatorem biegania. Miał czas, ponieważ nie pracował. Zosia
podziwiała jego atrakcyjne, sprawne ciało i zadawała sobie
po cichu pytanie: „Dlaczego taki atrakcyjny gość wybrał właśnie
mnie?!”.
Pamiętam, jak na pierwszej wizycie powiedziała: „Chciałam się
z panem podzielić historią z mojego życia. Gdy opowiadam ją
przyjaciółkom, łapią się za głowę i każą mi iść do specjalisty. Więc,
tadam! Oto jestem!”.
Zosia pracowała ze mną głównie nad urealnieniem obrazu samej
siebie. Bo on się miał nijak do rzeczywistości. I gdy to zrobiła,
odezwał się do niej na Tinderze fajny mężczyzna. Starszy od niej
kilka lat, też po rozwodzie, wzięty prawnik. Zaczęli się spotykać
i wtedy Zosia przestała do mnie przychodzić. Rok temu do mojego
Instytutu Psychoterapii i Seksuologii Arte Vita dotarła pocztówka
z Wysp Kanaryjskich. Zosia podziękowała za współpracę w ramach
terapii, rozwiązała swój problem z samooceną i postrzeganiem
własnego ciała. Jest szczęśliwa z kimś, kto dorównuje jej klasą i kto
ją docenia. Od rozpoczęcia pandemii mieszkają w wynajętym
domu na Kanarach. Pracują zdalnie, a dzień kończą, spacerując
plażą, trzymając się za ręce i wpatrując w zachodzące słońce.
Wiesz, Jagna, jakie to miłe? Jak obserwuję, jak ludzie wzrastają,
a potem odcinają, jak w tym przypadku, kanaryjskie kupony
od swojej ciężkiej pracy.
Inna pacjentka, po trudnym związku, miała równie zdruzgotaną
samoocenę. Po dwóch latach psychoterapii zbudowała fajną relację
z nowym partnerem. Wyprowadzili się z Warszawy nad morze,
gdzie prowadzą mały pensjonat. Dostaję od niej SMS-y na święta.
Jak widać, nie tylko na Wyspach Kanaryjskich można czuć się
szczęśliwą, ale też w małym miasteczku, gdzie sezon trwa od maja
do września.

Przychodzi mi na myśl efekt Romea i Julii. Przeszkody potęgują


namiętność. Kochanek obok Amsterdamu, zepsuty samochód...
Może dlatego Zosia tak wsiąkła?
Masz dobrą intuicję. Zauważyłem, że niektóre kobiety zakochują
się w filmie, który odtwarzają we własnej głowie. Epizodycznie mi
się zdarza, że przychodzi mężczyzna i zaczyna opisywać uroki
Tajlandii, a potem zakochanie, do jakiego doszło w tych rajskich
okolicznościach przyrody. Natomiast u kobiet zdarza się to dość
często. Niedawno trafiła do mnie inna pacjentka. Dziesięć lat temu
poznała w Warszawie Hiszpana. Niespecjalnie przystojny ani
inteligentny, zaczepił ją na ulicy. Powiedział, że wiele słyszał
o urodzie Polek, a ona jest najlepszym dowodem na prawdziwość
tej tezy. Tekst – suchar, ale... zadziałało. Umówiła się z nim
na wieczór. I chociaż jest bardzo rozsądna i rzadko zdaje się
na emocje, kompletnie dała się im ponieść. Pozwoliła, żeby
Hiszpan ją obejmował, jego dłoń ześlizgiwała się coraz niżej,
potem pocałował ją w szyję, usta. Skończyli w jego pokoju
hotelowym, w którym on, rzecz jasna, zapewniał ją o swojej
wielkiej miłości i snuł wizje wspólnego życia w Barcelonie. Ją też
one porwały. On wyjechał, a ona z dnia na dzień uznała,
że likwiduje całe swoje polskie życie. Złożyła wypowiedzenie
w pracy – była recepcjonistką i nie przepadała za tym zajęciem,
zrezygnowała z wynajmu mieszkania. Większość ubrań spakowała
w kartony i zawiozła do rodziców do rodzinnego domu
na północy kraju i sprzedała auto. A sama z zestawem
najpotrzebniejszych rzeczy poleciała do Barcelony. Pedro się
zdziwił, ale nie zareagował źle. Podtrzymał wcześniejsze deklaracje.
Miał malutkie mieszkanko na przedmieściach i po miesiącu
wspólnego bycia razem dziewczyna z Polski zaczęła mu
przeszkadzać. Powiedział jej, że to była jednak pomyłka. Że to był
tylko wakacyjny poryw serca, a na płochych emocjach nie zbuduje
się nic trwałego. Ona też już tak uważała, ale... spaliła za sobą
wszystkie mosty. Bo wcześniej, jeszcze w Warszawie, opowiadała
znajomym o swoim narzeczonym z Barcelony i o tym, jakie życie
będzie prowadzić na Zachodzie. Było jej wstyd wrócić
i powiedzieć, że nie wyszło. Została w Barcelonie, najpierw
pracowała na zmywaku w knajpach, potem została coachem
i założyła własny gabinet coachingu. I dopiero niedawno zaczęła
myśleć o tym, że powinna przepracować tamtą historię sprzed
dekady. Tak trafiła do mnie. Wiara w wakacyjną, romantyczną
miłość od pierwszego wejrzenia wycięła jej z życia dziesięć lat! Jak
widać, nie bardzo się nam ona przydaje. Ani orgazmu nie
gwarantuje, ani udanego związku i porozumienia dusz, a jeszcze
można schrzanić sobie kawał życia.
Chcesz mieć orgazm? Nie myśl, że spadnie z nieba, tylko pracuj.
„Roboczogodziny” w seksie naprawdę się opłacają. Ale nie
krytykuję mojej pacjentki z barcelońską historią, każdy z nas ma
potencjał, żeby tak popłynąć. Przypominają mi się słowa profesora
Zbigniewa Lew-Starowicza. Gdy z nim przez kilka lat pracowałem,
wielokrotnie mi powtarzał: „Andrzej, w zakochaniu nawet
największy mędrzec jest głupcem”. Nie wiem, czy w miłości, ale
w zauroczeniu to na pewno.

Miłość do udanego seksu nie jest potrzebna?


Tego nie mówię. Ale czasem dość infantylizujemy tę miłość. Mit
miłości romantycznej, w której siła uczucia rozwiązuje
za partnerów wszystkie ich problemy, nadal jest żywy. Ma być jak
w bajce Disneya: poznają się, a potem... to już z górki. A tak nie
jest. Oczywiście, mężczyźni też miewają takie myśli, ale kobiety
jednak częściej. Bardzo, naprawdę bardzo wiele moich pacjentek,
nie wiem, czy nie połowa, głęboko wierzy w to, że z odpowiednim
mężczyzną – albo z odpowiednią kobietą – wszystko, absolutnie
wszystko byłoby inaczej. Lepiej oczywiście. Zła rzeczywistość
zostanie w magiczny sposób odmieniona. Niestety, tak nie jest.
Bardzo mało kobiet ma orgazm „od ręki”, mówiąc metaforycznie.
Zarówno dobra miłość, jak i dobry seks wymagają niestety dużo
pracy, zaangażowania, cierpliwości, asertywności, umiejętności
komunikowania własnych potrzeb, otwartości na potrzeby
partnera. Naprawdę, bez tego ziemia się nie zatrzęsie.
Ostatnio przyszła do mnie na pierwszą wizytę pacjentka, dajmy
na to Olga. Od kilku lat jest związana z mężczyzną idealnym,
na którego czekała całe życie – ma 53 lata. On jest inteligentny,
przystojny, majętny, opiekuńczy. Kocha Olgę całym sercem,
zabiera ją na randki z szampanem i ostrygami, no raj (o ile ktoś
lubi ostrygi). Niedawno Olga, która jest fotografką, poznała
chłopaka dwa razy młodszego od siebie. On też interesuje się
fotografią, więc przyszedł do niej w sprawach zawodowych. Oldze
było miło, zaprosiła Wojtka na kawę. I... kompletnie straciła
głowę. Na tej kawie niesamowicie się podnieciła. „Nie lubię
blondynów, a on blondyn. Odklejony od rzeczywistości, jakiś
milenials. Sama nie rozumiem, co w nim widzę”, zastanawiała się.
Poszła z nim do łóżka. Niby Wojtek nie spełnił jej oczekiwań jako
kochanek, bo jest młody, kanciasty, choć może mieć co pół
godziny erekcję. Ale i tak się z nim spotyka, straszną ma na niego
ochotę. Jest usatysfakcjonowana tym romansem, chociaż nie ma
z kochankiem orgazmu – z partnerem czasem jednak ma. Dla mnie,
jako seksuologa, to ciekawa historia. Kobieta ma idealnego
partnera, trafia jej się nieidealny kochanek i nie może się od niego
oderwać. Dlaczego?

Bo Wojtek jest w nią wpatrzony, a jej idealny partner – nie?


Otóż nie zgadłaś. To jest historia o tym, jak głęboko czasami
tkwią korzenie naszych preferencji seksualnych, nieważne, czy
hetero- czy homoseksualnych, chodzi mi o nieuświadomione
wzorce, schematy, mapy miłości, które są dla nas samych ukryte,
nie do końca zrozumiałe. Olga długo się nad tym zastanawiała:
dlaczego ten Wojtek nieszczęsny, nie w jej typie, nie daje jej
orgazmu, a ona ma pragnienie, by się z nim spotykać? I wreszcie
przyśniła jej się odpowiedź. We śnie zobaczyła swojego wujka,
zmarł trzy dekady temu. Ten wujek, brat ojca, nie miał własnych
dzieci i bardzo Olgę kochał. Nosił ją na barana, bawił się z nią
podczas rodzinnych imprez, jako jeden z niewielu dorosłych
naprawdę interesował się tym, co Olga czuje, myśli. Uwielbiała go.
Powiesił się, gdy miała czternaście lat. Był alkoholikiem. Przeżyła
to bardzo i chyba dlatego wyparła jego wspomnienie. A prawda
jest taka, że Wojtek podnosił z nonszalancją do ust papierosa takim
samym gestem jak ukochany wujek. Który też był blondynem.

Jako feministka chcę wrócić do wątku Olgi i „zabierania


na randkę”. Nie cierpię tego określenia. Kobieta nie jest torbą,
którą się zabiera do restauracji, wrzuca w nią ostrygi i szampana,
a potem wraca z nią do domu, rzuca na łóżko obok zapalonych
świec i uprawia seks.
Dobre! Podoba mi się ta metafora. Kontynuuj.

Wkład kobiet w tak zwane romantyczne początki znajomości –


nawet jeśli na początkach się kończy – czyli randkowanie
i przygotowywanie się do seksu, jest o wiele większy. To nie jest
tak, że spotykasz faceta idealnego, on „zabiera cię na randkę”
i potem masz z nim seks.
Okej, ujmijmy to inaczej: spotykam w gabinecie kobiety, które
nie doceniają wkładu mężczyzn, a mężczyźni – wkładu kobiet.
W przypadku mężczyzn „przygotowaniem” do seksu jest często...
całe życie. Pacjenci mówią mi, że mają zasadę: mężczyzna nie może
tylko dobrze wyglądać, on musi mieć fajną pracę, fascynujące
hobby, dobry samochód, umieć się trochę bić...

Potwierdzam. Ostatnio moja przyjaciółka nie chciała się spotkać


z bardzo przystojnym gościem z Tindera, bo pracował
w archiwum i przekładał dokumenty z jednej szafy do drugiej.
Sama widzisz! Mężczyzna musi kobiecie zaimponować, inaczej
w ogóle nie będzie miał szansy się rozebrać i pokazać, czy jest
wydepilowany, czy nie! Natomiast pacjenci – mężczyźni twierdzą,
że kobieta musi się mężczyźnie tylko spodobać i on już będzie
chciał się z nią umówić. Nawet jeśli ona przez osiem godzin
dziennie przekłada dokumenty z jednej szafy do drugiej.
Oczywiście, generalizują, ale taka jest ich ogólna zasada. A uwierz
mi, że niektórym kobietom jest trudno zaimponować! Mam
takiego pacjenta – tak się składa, że to jest niesamowicie bogaty
facet, ma auto warte więcej niż moje mieszkanie. Jest
biznesmenem, inwestuje, gra na giełdzie. „Miałem dzisiaj ciężki
dzień w pracy”, mówi czasem po powrocie do domu. Chciałby,
żeby jego żona się nim zaopiekowała i przytuliła. By pozwoliła mu
zdjąć zbroję i być małym, biednym misiem. „W pracy? A co to
za praca, ty nazywasz pracą klikanie w myszkę?”, ona na to. I on
jest od razu krótszy o dziesięć centymetrów, zgadnij, z której
strony. Czuje się wykastrowany i niemęski. Jego teść jest
emerytowanym pracownikiem fizycznym. Żona zapamiętała
z dzieciństwa, że powrót mężczyzny z pracy to zapach potu, smaru
i papierosów. Ona ma wspomnienia, jak mama nalewa wody
do wanny, żeby ten umorusany ojciec mógł się umyć. I chociaż
mój pacjent zarabia jednego dnia dziesiątki tysięcy złotych, daleko
mu do ideału męskości w oczach żony. Niestety, nie da się tego
zmienić kilkoma plastrami z woskiem albo inną fryzurą.
Mówię to nie po to, żeby kobietom dopiec, tylko żeby zachęcić
czasem do zmniejszenia wymagań. W każdym razie warto się
zorientować, dlaczego podobają mi się takie, a nie inny cechy,
czym to jest uwarunkowane? I czy przypadkiem nie pragnę
niemożliwego, bo chciałabym, żeby mój ideał faceta był
tradycyjnie męski, jak tatuś, ale z drugiej strony – żeby mnie
przytulił, gdy jest mi źle, i zrobił herbatkę. A tatuś przecież tego nie
robił dla mamy.
Kobiety skreślają mężczyzn – w sensie seksualnym – znacznie
częściej, niż mężczyźni skreślają kobiety. Pacjenci – mężczyźni
mówią mi, że chętnie przespaliby się z większością kobiet. Znam
kobiety, którym w prawie dwumilionowym mieście, jakim jest
Warszawa, nie podoba się absolutnie nikt. Jesteście bardziej
wybredne. I stąd te męskie ściemy na Tinderze, fotografowanie się
na tle drogich – i cudzych – samochodów, domów z basenem itp.
Nie chcę usprawiedliwiać kłamstw, po prostu zwracam uwagę
na fakt, że wielu mężczyzn sądzi, że jeśli powiedzą szczerze, kim są,
gdzie pracują i ile zarabiają, nie będą mieli u kobiety większych
szans.
Są też pacjenci, którzy do mnie przychodzą, skarżą się, że ich
partnerki ich nie chcą i nie pożądają. „Ja jestem dla niej nikim,
w ogóle jej nie obchodzę, jak ogarnę wieczorem dzieci, rozwieszę
pranie i naleję jej wina, a potem posłucham o tym, co działo się
u niej w biurze, to może rzuci mi jakiś ochłap i pozwoli na seks”.

No przestań.
Ależ tak! Słyszę to codziennie. Bo pokutuje stereotyp, że chłop
to jest mało skomplikowany i może mieć erekcję wszędzie
i zawsze, a kobieta to istota bardziej złożona i trzeba jej zrobić
klimat. I częściowo tak jest, nie przeczę, jestem pierwszy, by ganić
polskich mężczyzn za brak biegłości w ars amandi, za zbyt krótką
grę wstępną. Ale weź pod uwagę, że ci faceci naprawdę całe życie
tyrają ciężko po to, żeby zaimponować kobiecie i ją zdobyć. To ich
język miłości. A potem czują się upokorzeni, że jeśli nie zapalą
świec i źle dobiorą płytę, to seksu nie będzie, bo jej minie ochota.
Masz rację, kobiety często skreślają facetów, nawet tych, którzy
są naprawdę fajni. Jako psycholożka pracowałam kiedyś
z kobietą, która odrzuciła mężczyznę spełniającego prawie
wszystkie jej oczekiwania, bo łysiał. Kobiety są
perfekcjonistkami, często dążą do doskonałości i tego samego
żądają od mężczyzny, mają kłopot z akceptowaniem męskich
wad. Dla mnie też jest to trudne. Mój partner jest strasznym
bałaganiarzem, mam ochotę go udusić. Jest jednocześnie
człowiekiem nietuzinkowym, dwukrotnym mistrzem świata
w kickboxingu, kocha góry, zwierzęta i wiktoriańskie ogrody.
Raczej nie spełniłabym się w związku z menadżerem
z korporacji, który rano układałby w szufladzie skarpetki
kolorami, a popołudniu podlizywał się dyrektorowi.
No właśnie, masz faceta, który jest supersprawny, inteligentny,
kocha wolność, jest oryginalny, to zapewne jest dla ciebie
najważniejsze. Nie wierzę, żebyś kiedyś, gdy byłaś sama, myślałaś:
„Ach, chcę kogoś poznać, ale najważniejsze, żeby ładnie układał
slipki w szufladzie”. Człowiek szybko przyzwyczaja się do tego,
co dobre, a to, co złe, nigdy nie przestaje go wkurzać. Czasem
skupiamy się na czymś, co nas denerwuje – jak bolący ząb. Niby
nie ma dużego natężenia, ale po kilku godzinach wydaje nam się,
że nie da się z nim żyć. Bo ciągle koncentrujemy na nim naszą
uwagę. A przecież, patrząc z szerszej perspektywy, każdy wie,
że ćmiący ząb to nie jest ból nie do zniesienia...

...w porównaniu do bólu porodowego. Tak, miałam osiem


godzin normalnej akcji porodowej, zanim trafiłam na cesarskie
cięcie. Nie sądziłam, że człowiek może w ogóle odczuwać taki
ból.
Sama widzisz, w porównaniu z tym ząb to nic. I czasem jakaś
wada partnera staje się jak ten ząb, wychodzi na pierwszy plan
i zjada wszystko inne. Warto samą siebie zapytać: jakiej mojej
ważnej potrzeby partner nie zaspokaja i dlaczego to mnie tak
złości? Na przykład: „nie zaspokaja mojej potrzeby życia
w spokoju, a mama mi wpoiła, że to istotne, bo według
przysłowia ciszej jedziesz, to dalej zajedziesz”. A potem szczerze
zastanowić się: na którym miejscu w mojej prywatnej hierarchii
wartości znajduje się ta cecha? Bo jeśli na czwartym, to co jest
na pierwszych trzech? Wbrew obiegowej opinii nie możesz mieć
wszystkiego w tym samym czasie.

Pachnie to kapitulacją.
Raczej realizmem. Musisz się zastanowić, czy to, co masz, cię
satysfakcjonuje, i dlaczego. I dokonać wyboru. Jakakolwiek decyzja
jest lepsza niż brak decyzji. Trwanie w relacji siłą rozpędu,
z przyzwyczajenia, bo tak trzeba, bo dzieci są za małe, bo zostanę
sama, jestem za stara i tak dalej... Mogło ci się zmienić. Może teraz
najważniejsze dla ciebie jest coś zupełnie innego niż pięć lat temu.
I wtedy warto podjąć próbę i o tym partnerowi powiedzieć:
„Słuchaj, najważniejsze dla mnie jest, żebyś miał dla mnie czas.
A ciebie ciągle nie ma, pracujesz do późna, potem idziesz
na siłownię, wracasz o 22.15 i oczekujesz pomysłowego seksu.
A mnie się już nie chce z tobą mieć seksu, nawet nie
pomysłowego. Bo jesteś w naszym związku wielkim nieobecnym”.
Może być tak, że mężczyzna odpowie: „Naprawdę? Kurczę...
Faktycznie, od dwóch lat całkiem się poświęciłem rozwijaniu
firmy. Wiesz, że dopiero ty mi na to zwróciłaś uwagę?”. I może
spróbujecie jeszcze raz. Ale jeśli rozmowa nic nie daje, terapia nic
nie daje lub mężczyzna się na nią nie godzi albo masz wrażenie,
że odbijasz się od ściany, to warto być może rozważyć odejście.
Bo skoro kilka twoich priorytetowych potrzeb nie jest
realizowanych, powstaje pytanie o sens trwania relacji i o to, czy
nie jest ona w twoim przypadku stratą czasu. Natomiast zdarza się,
że kobieta nie realizuje w związku z mężczyzną jakiejś ważnej
potrzeby, na przykład posiadania dziecka, ale realizuje inną –
potrzebę niebycia samą, bo straszliwie się tego obawia. Chce uciec
z tego związku prawie tak samo mocno, jak pragnie w nim
pozostać, miota się więc i jest coraz bardziej sfrustrowana
i nieszczęśliwa. Taki konflikt wartości można rozwiązać, wyjmując
swoje dylematy na stół, a nie zamiatając je pod dywan. Trzeba to
wyciągnąć, rozłożyć na czynniki pierwsze, przyjrzeć się sobie.
Może któraś z tych potrzeb tylko pozornie jest moja, może tak
naprawdę ktoś mi ją „wrzucił”. Może społeczeństwo czy rodzina
wywierają na mnie presję na zostanie matką. A może lęk
i samotna ciocia wywołują ciśnienie na potrzebę bycia
z kimkolwiek w obawie przed samotnością. Jeśli tak jest, trzeba tę
– fałszywie moją – potrzebę wygumkować. Bo warto żyć dla
siebie, nie dla innych. Warto wybrać kogoś, kto naprawdę ci się
podoba, spełnia twoje potrzeby. Ale żeby tak było, musisz być
świadoma zarówno swoich potrzeb, jak i preferencji. Nie tylko
seksualnych.
NA PEŁNEJ K... Jak powinna wyglądać
udana gra wstępna i... dlaczego tak nie
wygląda?

Partner mojej koleżanki powiedział, że gra wstępna go nudzi,


i zapytał, czy ona wie, w jakiej pozycji on szybko „wbije się
do punktu G”. Znasz taką pozycję?
Nie znam pozycji, która da kobiecie orgazm bez gry wstępnej.
I kropka. Kobieca seksualność nie może zostać sprowadzona
do męskiej seksualności. One są po prostu inne. Prawda jest taka,
że mężczyźni mogą korzystać ze znacznie krótszego pasa
startowego. Często to jak wystrzelenie rakiety NASA prosto
w kosmos. Kobiety muszą mieć przestrzeń, długi rozbieg, czas
i miejsce do kołowania, tak jak dreamliner. Czyli grę wstępną,
która nie kończy się po kilku minutach. Niestety, ponad połowa
moich pacjentów przeznacza na petting maksymalnie do dziesięciu
minut, a nierzadko w ogóle nie zawracają sobie tym głowy, bo to
„nudne”. No i w wielu parach zaczyna się brzydka zabawa pt. kto
pierwszy, ten lepszy. „Nie miałaś orgazmu? To dziwne, bo przecież
miałaś tyle samo czasu na dojście co ja” i on wybucha śmiechem.
Jej wtedy do śmiechu nie jest.
Swoją drogą, ciekawe, że partner twojej koleżanki w ogóle ma
ambicję znalezienia punktu G... Moi pacjenci uważają, że punkty
G, A, to jest wyższa szkoła jazdy. Tymczasem oni mają problemy
na etapie... hm, edukacji podstawowej. W seksuologii mówimy
na to „Żeromski. Praca u podstaw”. Przede wszystkim
zaobserwowałem, że łechtaczka jest dla wielu mężczyzn nadal
terytorium nieznanym.

ALFABET PUNKTÓW
W pochwie i jej okolicach znajduje się pięć ważnych sfer erotycznych, które mogą
być stymulowane podczas pieszczot lub seksu (deep vaginal erogenous zones). Nie
zapominajmy też o łechtaczce!

Punkt A – zlokalizowany na przedniej ścianie pochwy, czyli tej najbliższej brzucha.


Jego sąsiadem jest legendarny punt G, tyle tylko, że A znajduje się głębiej. Został
opisany w 1997 roku, podczas badania kobiet uskarżających się na bolesne stosunki
i brak odpowiedniej lubrykacji. W trakcie badania w warunkach klinicznych aż 2/3
kobiet cierpiących na takie dolegliwości zanotowało poprawę po stymulacji punktu
A trwającej od dziesięciu do piętnastu minut. 15 procent kobiet doświadczyło po tej
stymulacji orgazmu, a pochwa została obficie nawilżona. Prowadząca badanie dr Ann
Chua Chee uważa, że tego typu pieszczoty są idealne dla kobiet mających rozmaite
dysfunkcje seksualne, w tym anorgazmię (niemożności osiągnięcia orgazmu). Jak się
do niego dostać? Najłatwiej użyć dildo. Punkt A może być także stymulowany
podczas seksu analnego. Można też spróbować dotrzeć do niego palcem lub
wibratorem podczas pieszczot oralnych. Punkt A zazwyczaj bywa dobrze stymulowany
w pozycjach od tyłu.

Punkt G – zlokalizowany w pochwie, na jej przedniej ścianie. Tak naprawdę z tego


miejsca „wyrasta” łechtaczka. Jak go znaleźć? Partner musi włożyć do pochwy dwa
palce i je zgiąć w stronę wzgórka łonowego. Należy eksperymentować z natężeniem
dotyku, wibracjami. Sama możesz dotrzeć do punktu G podczas masturbacji
wibratorem. Ze względu na bliskość gruczołów przedsionkowych mniejszych
(Skenego) punkt G obarczany jest „odpowiedzialnością” za mokre orgazmy (squirting
orgasms, z ejakulacją).

Szyjka macicy – oczywiście, nie da się do niej dotrzeć bezpośrednio, pozostaje


zamknięta. Ale jest mocno unerwiona i gdy kobieta jest podniecona, nieco się unosi.
Można ją stymulować podczas stosunku w pozycjach z głęboką penetracją.
Szczególnie przyjemne może być stymulowanie tego obszaru w czasie owulacji,
między 13 a 16 dniem cyklu.

Punkt O – zlokalizowany głęboko w pochwie, na tylnej ścianie, blisko szyjki macicy.


Można go pobudzić podczas głębokiej stymulacji lub seksu analnego (od drugiej
strony: ściany odbytu są na tym odcinku dość mocno unerwione). Jeśli wiesz, gdzie
jest twój punkt G, dotrzesz i do O: trzeba skierować palec, penis lub wibrator w drugą
stronę i poszukać kilka centymetrów w głąb. O, oto O!

Mięśnie dna miednicy – no tak, do nich też nie ma bezpośredniego dostępu, ale biorą
aktywny udział w orgazmie. W badaniu przeprowadzonym w 2014 roku wśród
młodych Brazylijek wykazano, że te, które miały silne mięśnie dna miednicy,
doświadczały częściej orgazmów i były one mocniejsze. Też o tym marzysz? Spróbuj
zrobić dobrze mięśniom dna miednicy za pomocą masażera wibrującego Pelvic Wand
(cena 100–200 zł).

Hic sunt leones?


Dokładnie. Dzika, egzotyczna wyspa. Wyobraź sobie,
że przychodzą do mnie mężczyźni, którzy nie wiedzą, że ten
dziwny „pypeć” to łechtaczka. Czasem biorą ją za mankament
urody intymnej! „Myślałem, że to u kobiet jakaś nic nieznacząca
brodawka” – powiedział mężczyzna, właściciel niechlubnego
rekordu, który miał dotychczas ponad 1500 partnerek seksualnych.
Jak widać, ilość nie przekłada się na jakość seksu. Podoba mi się
wzrastająca świadomość kobiet. Co ciekawe, ostatnie kilkadziesiąt
partnerek seksualnych wyrzuciło go z łóżka, gdyż chwalił się
powyższym rekordem, a jednocześnie w żaden sposób nie pieścił
ich łechtaczki. Jedna z nich przypadkiem trafiła do mojego
gabinetu i opowiadała, że idąc z nim do łóżka, wyobrażała sobie,
że kupuje torebkę Louis Vuitton, a okazało się, że to mizerna
podróba, jak te sprzedawane na sukach w Marrakeszu.

Mówimy o wykształconych ludziach?


Wykształcenie nie ma tu nic do rzeczy. Wielu Polaków, pewnie
większość, wiedzy na temat seksu szuka w pornografii. A tam nic
nie ma o łechtaczkach, jest wsuw – wysuw, ruchy frykcyjne
członka w pochwie. Prędzej się zahipnotyzujesz, patrząc na te
miarowe uderzenia, niż posiądziesz tajemną wiedzę (śmiech).
Obawiam się, że mężczyźni nie mają elementarnej wiedzy
na temat kobiecej seksualności i kobiecego ciała.

Ale jak to? Kobiety czytają książki o męskiej seksualności,


a mężczyznom się nie chce czytać o nas?
W seksie jest świat kobiet i świat mężczyzn. Kobiety mają coś
z perfekcjonistki, lubią być dobrze przygotowane. Do seksu też.
Natomiast mężczyźni sądzą, że w erotyce najważniejsza jest
akrobatyka, wyczyn, wykazanie się jak w sporcie. Trzeba zrobić
potrójnego toe loopa, inaczej występ się nie liczy. Fatalna
motywacja do seksu, kończąca się zaburzeniami erekcji.

Kultura masowa wbija nas w takie przekonanie, niezależnie


od płci. Rozmawiałam ostatnio z koleżanką o serialu Ślepnąc
od świateł. W jednym z odcinków główny bohater uprawia seks
ze swoją ukochaną. W ciągu kilkudziesięciu sekund zaliczają
kilka pozycji, płynnie przechodzą z jednej do drugiej, jakby
czytali sobie w myślach. „A potem ludzie na to patrzą i zaczynają
sądzić, że seks tak wygląda”, zaśmiałam się. „No!”, powiedziała
ona i też zaczęła się śmiać.
Kiedyś słyszałem od jednego z pacjentów, byłego komandosa,
takie określenie: trzeba wjechać na pełnej kurwie. Tak członkowie
sił specjalnych określają wejście do mieszkania czy lokalu,
w którym są podejrzani o przestępstwa. Chodzi o to, że ma być taki
rozpierducha i takie zaskoczenie, że gangsterzy padną na zawał
serca, w każdym razie ani przez myśl im nie przejdzie, żeby wiać.
I to jest naczelna zasada wielu mężczyzn i chłopaków, którzy
oglądają za dużo pornografii. Mają porno pojęcie o tym, co jest
normą, jak wygląda stosunek, czego chcą kobiety. Wjeżdżają
do łóżka jak komandosi, „na ostrej kurwie”. Z tą małą różnicą,
że komandosi wjeżdżają z precyzją i koncentracją, a mężczyźni
z lękiem i niepewnością. Nie ma tam za bardzo czasu na grę
wstępną – zresztą w filmach pornograficznych ona rzadko się
pojawia, musi być szybko przejście do konkretnej akcji, czyli –
penetracji, najlepiej od razu głębokiej. Co najwyżej taki mężczyzna
trze łechtaczkę palcami, czasem zwilżonymi śliną, jakby stolarz
heblował deskę. To jest masakra, niby nie piłą mechaniczną, ale
wyrządza spore mikrouszkodzenia na łechtaczce.

Ale zaraz, rozumiem, że to się może zdarzyć raz, drugi, ale chyba
partnerki panów „stolarzy” dają im do zrozumienia, że nie tędy
droga?
Nie bardzo. Stale słyszę w gabinecie opowieści o tym, jak to on
nieumiejętnie prowadzi grę wstępną, a ona nie wie, jak mu to
powiedzieć, by nie zrujnować jego delikatnego ego.
Jedna z moich pacjentek nie mówi, bo jej kochanek jest
jednocześnie jej szefem i ona się boi, że krytyka jego dokonań
w sypialni może się niestety przełożyć na jej sytuację w firmie.
Ledwo skończyła się pandemia, jest wysoka inflacja, czasy są
trudne. Druga nie mówi, bo spotyka się z tym mężczyzną
od niedawna i nie chce go zranić. Trzecia ma apodyktycznego
męża, który nie przyjmuje od niej uwag na żaden temat... Jeszcze
inna sądzi, że jej mąż jest WWO – osobą wysoko wrażliwą,
i załamałby się pod ciężarem informacji, że źle pieści swoją żonę.
I tak dalej, i tak dalej... Często kobiety czują się też winne tego,
że ich ciało reaguje na konkretny rodzaj bodźców awersją.
Bo może, gdyby były lepszymi kochankami, pieszczoty by je
bardziej rozbudzały? Mój kobiecy pierwiastek w środku szlocha
razem z Wami, drogie panie, i jednocześnie złości się, że ze zbyt
dużą empatią podchodzicie do mężczyzn. To jest wasz partner, a nie
przedszkolak, którego trzeba niańczyć. On to uniesie, a jak nie, to
na chwilę się rozleci, a potem się złoży, ale już jako „lepszy model”.

Czyli kobieta, chroniąc męskie ego, bierze na siebie całą


odpowiedzialność.
Albo uważa, że to z nią coś jest nie tak. I dlatego milczy.

A może satysfakcja z seksu nie jest dla tych kobiet aż tak istotna?
W związku z tym wolą machnąć ręką na tę grę wstępną i uniknąć
konfliktu.
Nie przychodziłyby do mnie, gdyby to nie miało znaczenia.
Uważają jednak, że jak zawalczą o swoje życie seksualne, własną
satysfakcję, popsują coś w związku. Albo sprawią przykrość
mężczyźnie. Czasem trudno się dziwić, że kobieta tak myśli: jeśli jej
partner popłakał się z upokorzenia, bo wypomniała mu, że zamiast
szynki parmeńskiej kupił salami, jak zareagowałby na wiadomość,
że nie sprawdza się w roli kochanka? Kobiety starają się być
troskliwe dla swoich mężczyzn, ale często to przechodzi
w nadopiekuńczość. Tak były wychowywane, chociaż nadmierna
opiekuńczość jest formą przemocy i kontroli... Mam na ciebie haka
i nie zawaham się go użyć – jak mnie wkurzysz, powiem ci,
że w łóżku byłeś do bani i nie masz pojęcia o grze wstępnej.
Natomiast jako seksuolog muszę przyznać, że mężczyźni mają
kuriozalne pomysły na stymulowanie kobiecych sfer erogennych –
te „techniki” mają się nijak do prawdziwych kobiecych potrzeb
i w ogóle biologii waginy. Dzielę takich kochanków na badaczy
i słuchaczy. Badacze przeżywają fascynację waginą, jakby była
jakimś rzadkim okazem flory. Najchętniej włożyliby do niej
mikroskop i miarkę, obejrzeli, zmierzyli, sprawdzili, jak jest długa,
na ile elastyczna. Swoją drogą, obserwując, jak często używany jest
lidar, laser do pomiaru, to myślę, że niebawem w sex shopach
zostanie wprowadzona jego miniwersja dla domorosłych
erobadaczy, do wykorzystania podczas pieszczot. To żart
oczywiście.

Jako psycholożka zastanawiam się, czy ta fascynacja waginą nie


ma drugiego dna. Dużo się mówi o penis envy, zazdrości
o penisa. Ale przecież istnieje też vagina envy, zazdrość
o waginę. Nie ma tylko wymiaru fizjologicznego, jest w niej też
komponent psychologiczny. Mężczyźni są zmęczeni tym,
że oczekuje się od nich, żeby byli wiecznie silni, macho,
opiekuńczy, a jednocześnie odczuwają złość, że kobiety odcinają
ich od seksu, odmawiając współżycia. Uważają, że kobiety są
na uprzywilejowanej pozycji, używają waginy
do kontrolowania mężczyzny. Stąd zazdrość.
To prawda, czasem coś takiego się pojawia. Ale znacznie częściej
spotykam się z innego rodzaju fascynacją wulwą. To jest chłopięce
marzenie o tajemniczym ogrodzie: wagina jawi się w tych
pseudonaukowych fantazjach jak dziupla w magicznym drzewie
albo jama, w której mieszka smok lub schowany jest skarb.
Natomiast drugi typ kochanków – słuchacze – nastawieni są
na odgłosy, ale nie jakiekolwiek: chodzi o krzyk sugerujący,
że kobieta przeżywa rozkosz na granicy z bólem. W związku z tym
preferują ostre, agresywne pieszczoty, które oczywiście nie są dla
kobiety źródłem przyjemności.
A nie jest tak, że kobieta powinna otwartym tekstem
powiedzieć: „Janusz, chłopie. Zaczekaj jeszcze chwilę, bo nie
jestem wystarczająco mokra/gorąca/gotowa. Dwadzieścia minut
i oboje będziemy w niebie”.
Miło by było, gdyby ona powiedziała: „Kochanie, jeszcze nie,
potrzebuję trochę czasu” – na to żaden facet się nie obrazi. Ale
rzadko mówi to wprost.

Ale dlaczego? Bo się wstydzi? Stereotyp, na przykład z filmów,


jest taki: on rzuca się na nią, całują się trzynaście sekund i ona
już jest gotowa, żeby się kochać, ba! Ona sama często inicjuje
zbliżenie.
Zdziwiłabyś się, dla jak wielu kobiet to jest problem!
Do znudzenia słyszę tekst: „Mieliśmy tyle samo czasu, on się
podniecił, ja nie. Co jest ze mną nie tak?”. Nic, wszystko
w porządku, taka jest pani seksualność, tłumaczę. Wiele pacjentek
patrzy na mnie z niedowierzaniem. A to jest biologia, nie da się jej
przeskoczyć. Męska seksualność została zaprojektowana na szybkie
rozdawnictwo genów, gdziekolwiek, z kimkolwiek. A kobieca
przeciwnie: kobiety muszą starannie selekcjonować partnerów,
stawiać na tych, którzy potrafią dawać kobiecie uwagę, być
wytrwali, cierpliwi, skoncentrowani na potrzebach partnerki.
W seksie i w życiu w ogóle, bo przecież te sfery są ze sobą
nierozerwalnie powiązane. Ale żyjemy w kulturze instant, chcemy
mieć szybkie samochody, awanse i orgazmy. Niedawno przyszła
do mnie para: razem od siedemnastu lat. I on jej od siedemnastu
lat wypomina, że ma suchą pochwę. „Bo ty to taka nienawilżona
jesteś. Jak wchodzę, to jakbym tarł blachą po murze normalnie”,
mówi on.
Ja słucham i, empatyzując z kobietą, czuję, że mi głupio – ale
jako psychoterapeuta nie mogę tego ostro skomentować.
Spokojnym głosem pytam więc, choć cały się gotuję w środku
ze złości na tego faceta, ile czasu, jego zdaniem, zajmuje mu gra
wstępna. I okazuje się, że dziesięć minut, łącznie z rozebraniem się
i prysznicem. Co się może zadziać w dziesięć minut między
mężczyzną i kobietą w łóżku, odejmując 5 minut na prysznic? Nic!
Większości kobiet to dziesięć minut nawet nie starczy, żeby się
nastawić na seks, o samej penetracji, lubrykacji i orgazmie nawet
nie wspomnę. Żałuj, że nie widziałaś jego miny, kiedy
opowiadałem mu, że za mało czasu poświęca nawet na same
pieszczoty, nie mówiąc o penetracji. Bezcenne. Natomiast
partnerkę „pana sprintera” ta sesja momentalnie odmieniła.
Bo okazało się, że to nie z nią jest coś nie tak, ale z wiedzą jej
partnera o kobiecej seksualności! Byli u mnie już cztery razy i ich
życie jest zupełnie inne, bo teraz on przeznacza na pieszczoty całe
dwadzieścia minut. I ona jest szczęśliwa, ma nawilżoną pochwę,
miewa orgazmy. Uśmiecha się. Żartuje, jest bardziej pewna siebie.
A on – zmalał, spokorniał, zrobił się cichym, ale uważnym
kochankiem. Pomyśl, stracili siedemnaście lat, bo temu facetowi
nie chciało się zadbać o grę wstępną! Jego partnerka przez pięć lat
leczyła się na depresję. Nie dziwię się. U boku mężczyzny jawnie
ignorującego kobiecą seksualność, ślepego na potrzeby swojej
partnerki, każda inna kobieta też by się leczyła.

SEKS ORALNY W NOWYM WYDANIU


Masz dosyć pozycji 69? Spróbuj seksu oralnego w jednej z tych czterech, a nic już nie
będzie takie samo. To świetny element gry wstępnej!
Między nogami. Świetna dla par homo- i heteroseksualnych do seksu oralnego.
Sprawdzi się zwłaszcza, gdy biorczyni lubi dominować i... bawić się włosami kochanki
lub kochanka.
Torreadorka. Wymaga pewnej sprawności fizycznej od was obojga, ale efekt jest tego
wart. Dodatkowo ćwiczysz w niej mięśnie brzucha!
Świeca erotyczna. Pamiętasz jeszcze ćwiczenie z akrobatyki na poziomie
podstawówki, czyli świecę? Wtedy wydawało ci się, że do niczego się nie przyda, a tu
proszę. Nogi możesz oprzeć na przykład o półkę lub stół.

Zawijaniec. A właściwie Golden Gate, jak ten most w San Francisco. Owszem,
wymaga to od ciebie sporej sprawności fizycznej i jest dość karkołomne, ale czego się
nie robi dla gorących wspomnień! Jak się nie uda, będzie kupa śmiechu. Śmiech też
jest dobry w łóżku, bo seksowi nie służy śmiertelna powaga. Choćby dlatego warto
spróbować!
Czy brak nawilżenia jest najczęstszym powodem bolesnych
stosunków?
Tak, bo to idzie w parze z niewystarczającą akomodacją waginy,
która jest bardzo elastyczna i potrzebuje czasu, odpowiedniego
ukrwienia, nawilżenia, żeby się rozciągnąć. Wtedy jest w stanie
pomieścić penisa, nawet dużego, bez uczucia bólu. Ale znowu:
rzeczywistość polskich sypialni skrzeczy, bo mężczyźni panicznie
boją się utraty erekcji. To z kolei jest najczęstszy męski problem.
Mamy więc do czynienia z dwiema zupełnie przeciwstawnymi
potrzebami: wagina wymaga czasu i pieszczot, żeby osiągnąć swój
pełny rozmiar, penis natomiast może tracić na sztywności z każdą
minutą. Więc – mówią o tym moje pacjentki, z przykrością –
mężczyźni dokonują penetracji najszybciej, jak się da. Kobiety się
godzą z powodów, o których już mówiliśmy: ze wstydu, dla
świętego spokoju, z miłości. I cierpią, bo kilkunastocentymetrowy
członek we wzwodzie rozpycha kilkucentymetrową pochwę. Mogę
się tylko domyślać, jak bardzo nieprzyjemne wrażenia to
wywołuje. Skutek? Nakręcająca się spirala niechęci, dyskomfortu,
stresu związanego z seksem.
Kobieta jest przed kolejnym stosunkiem tak spięta, że nie ma
mowy o żadnej lubrykacji, co więcej: z czasem może pojawiać się
mimowolny skurcz pochwy, czyli pochwica. Wagina zrobi to,
co powinna zrobić jej właścicielka: nie wpuszcza agresora
do środka. Mężczyźni o tym nie mają pojęcia, co mnie zadziwia.
Pokutuje mit, że kobiecie niewiele potrzeba, „tylko rozłoży nogi” –
mężczyźni gloryfikują znaczenie erekcji, swój wkład w pożycie
seksualne, nie doceniają zaś zupełnie roli partnerki i pracy, którą
wkłada ona i jej wagina w udany seks. To nie jest, panowie,
myjnia, wrzuca się dwa złote i wjeżdża.
Chcesz mieć udany seks? Zadbaj z partnerem o miejsce i czas.
Z tego, co słyszę w gabinecie, mężczyźnie, który ma ochotę
na zbliżenie, nie przeszkadza, że miałby później odebrać dzieci
z przedszkola. „Pół godziny dłużej posiedzą”, powie i już sobie tym
nie zaprząta głowy. Tak nierzadko działa seksualność naładowana
testosteronem. Natomiast kobiety są znacznie bardziej
obowiązkowe, chwała Wam za to. Ale... no cóż, te obowiązki, sama
ich świadomość, kolidują z podnieceniem i ochotą na seks. Jak
moja pacjentka ma odebrać dziecko z przedszkola o 15.00, to nie
będzie się chciała kochać o 14.00, bo wie, że nie zdąży na drugi
kraniec miasta. Więc to „robienie klimatu” w przypadku kobiet jest
skomplikowaną sprawą. Nie chodzi o samo wydłużenie gry
wstępnej, ale o wszystko: światło, muzykę, o sprawy domowe,
obowiązki, którymi trzeba się zająć wcześniej, żeby kobieta mogła
się rzucić w seks, otworzyć na podniecenie.

No właśnie: kobiety pracują, w co trzeciej polskiej parze


zarabiają więcej niż mężczyzna. Po pracy ogarniają dom, dzieci.
Jest taka fantastyczna szwedzka gra w partnerstwo, Komma
Lika: zdobywa się punkty za wykonywanie prac domowych,
zmywanie naczyń, mycie samochodu, sprzątanie mieszkania.
I pod koniec tygodnia patrzy, kto ma więcej punktów, czyli
kto... jest bardziej obciążony. Nie wiem, czy kiedyś zagrałeś w to
w swoim domu, ale ja w moim tak i rezultat mnie powalił.
Kobieta ma prawo po tygodniu pracy na dwóch etatach, żeby
być fetowaną, żeby jej partner coś ugotował, zamówił, zmył
naczynia, nalał wino, prawił komplementy i długo pieścił.
Podoba mi się! Wdrożę to do swojego związku. I masz rację,
kobiety mają nieraz po dwa, a nawet trzy etaty. Z raportu Siła
kobiet agencji badawczej Mobile Institute wynika, że doba Polki
może mieć nawet trzydzieści sześć godzin. Jak to możliwe? Kobiety
jednocześnie robią wiele rzeczy: zajmują się dzieckiem i gotują
obiad, segregują dokumenty do pracy i zamawiają zakupy przez
internet. Wiem, dlaczego o tym rozmawiamy: bo zmęczenie
i poczucie niesprawiedliwości nie są dobrymi afrodyzjakami.
Fajnie, że powiedziałaś o Komma Lika, bo moim zdaniem tędy
droga. Jeśli kobieta jest w związku, musi otwarcie porozmawiać
ze swoim partnerem: „Rysiek, jest tak i tak. Nie chce mi się
wieczorem kochać, bo rano ubrałam i wyprawiłam do szkoły
dwoje dzieci, potem pracowałam, zrobiłam zakupy, pranie,
wypełniłam deklarację śmieciową i padam na twarz. Ale jeśli jutro
ty przygotujesz obiad, jeśli weźmiesz na siebie wizytę
w urzędzie, to pewnie wieczorem będę bardziej wypoczęta”. Wielu
mężczyzn chętnie się włączy, jeśli zrozumieją, po co to robią.
Z mężczyzną trzeba rozmawiać, w końcu mężczyzna to też
człowiek. Jeśli nie mówisz mu o swoim życiu wewnętrznym,
dobrostanie, poziomie energii, jak się czujesz danego dnia, a tylko
odwracasz do ściany i mruczysz, żeby cię nie dotykał, on
potraktuje to osobiście: ona mnie nie chce. Mówisz – masz, nie
mówisz – nie masz, proste. Kobiety często komunikują swoje
potrzeby nie wprost. „Ach, jak tu gorąco!”, westchnie ona.
A powinna powiedzieć: „Rysiu, otwórz proszę okno”. Otworzy.
Tylko trzeba do niego inaczej mówić, konkretnie i spokojnie.
I zaakceptować... męską niedoskonałość. Może się zdziwisz, ale
w gabinecie seksuologa pary dość często rozmawiają o podziale
obowiązków. „Chciałem się włączyć, zaproponowałem, że umyję
łazienkę, zgasiła mnie, że nie umiem. Powiedziałem, że obiorę
ziemniaki. To miała pretensje, że mi tak wolno idzie!”, mówi on. Te
negatywne wzmocnienia płynące od kobiety kastrują mężczyzn:
a bo za wolno, źle, krzywo, nie tak, popatrz, tu zostawiłeś plamkę.
No pewnie, moja droga, że ty byś to zrobiła najlepiej, ale... może
niech będzie zrobione trochę gorzej, za to ty poleżysz na kanapie
z książką albo skoczysz na jogę?
A jak czujesz, że nie możesz czytać książki na sofie,
bo przeszkadza ci ta plamka na blacie, być może cierpisz na OCD
(zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne) i masz natrętne myśli
dotyczące sprzątania i czystości. Dobra informacja jest taka,
że warto się zgłosić do lokalnego psychoterapeuty poznawczo-
behawioralnego (CBT), gdyż w skuteczny sposób pomoże ci się
wyleczyć i odzyskasz spokój. Będziesz mieć czas i ochotę nie tylko
na czytanie książek, lecz także na seks.
ORGAZM RAZ! Czyli o przewadze
roboczogodzin w seksie nad
romantyczną miłością

Skoro zakończyliśmy już grę wstępną, przechodzimy


do meritum. Proszę, powiedz mi jako seksuolog, jak sobie
zafundować orgazm w trakcie seksu z partnerem czy partnerką.
U większości kobiet – myślę, że u jakichś 90 procent – zdolność
do osiągania orgazmu jest wypracowana, a nie wrodzona. Jak to
się robi? Prosto. Trzeba się nauczyć własnego ciała. Doradzam
masturbację, fantazjowanie, oglądanie pornografii. Ważny jest
stosunek do własnego ciała: musi być oczywiście pozytywny.
Można go wynieść z domu. Idealny wariant: jeśli mama mówiła,
że ciało jest dobre, warto jest się nim opiekować, o wiele łatwiej
jest nam zatroszczyć się o własną rozkosz. Najczęściej jednak
spotykam się w gabinecie z wariantem złego wychowania, gdy
rodzice mówili, że ciało jest złe, podejrzane, że nie można go
kontrolować, jest podstępne i grzeszne. To powoduje u wielu osób,
zwłaszcza kobiet, seksualną blokadę i różnego typu dysfunkcje
seksualne.

A czy pierwsze orgazmy w życiu kobiety to te w trakcie seksu


z mężczyzną? Czy może osiągane w trakcie masturbacji lub
przypadkowo? Swój pierwszy orgazm miałam przez przypadek,
w trakcie brania prysznica.
W przeważającej większości są to orgazmy doświadczane przez
indywidualną stymulację, czyli – w pojedynkę, w trakcie tzw.
„solówki”. Natomiast ona może być przypadkowa. Bo zanim
pojawi się orgazm, czujemy przyjemność. A więc podejmujemy
jakąś czynność, na przykład ściskamy uda – bo jakoś fajnie nam to
robi – albo ocieramy się kroczem o poduszkę. Dziewczynka jeszcze
nie wie, że w ten sposób pracuje nad swoim podnieceniem. Potem
pojawia się orgazm i jest zaskoczenie. Wiele kobiet dotyka
łechtaczki przez sen i budzą się, gdy dochodzą już do orgazmu.
Bardzo są zdumione tym, co się dzieje. Mówimy
o doświadczeniach wieku nastoletniego oczywiście. Ważne jest,
co dziewczynka myśli po pierwszym orgazmie. Czy może z kimś
o tym porozmawiać, czy musi zachować w sekrecie; czy jest
ucieszona nową wiedzą i nową umiejętnością, czy raczej
zawstydzona i przepełniona poczuciem winy. Z perspektywy
gabinetu mogę powiedzieć, że miesiączka nie była tabu w domach
moich pacjentek: omawiały ją z matkami, koleżankami, często były
już przygotowane, wiedziały, gdzie w domu leżą podpaski,
i sięgały po nie w razie czego. Ale orgazmy nie były oswajane –
coś tam mówiło się o seksie, o pszczółkach i nasionkach, ale o tym,
że pojawia się rozkosz, najczęściej było cicho. Więc wiele Polek
orgazm zaskoczył. Jak zima drogowców. Ale także wzbudził lęk.
Nie jest to oczywiście idealny wstęp do życia seksualnego, jeśli
boisz się jednego z najważniejszych jego aspektów. Od wielu
kobiet słyszałem, że to pierwsze doświadczenie było podejrzane,
śliskie: to była utrata kontroli nad własnym ciałem i ten stan nie
wzbudził ich entuzjazmu. Pacjentki między 30. a 50. rokiem życia
opowiadają mi o tym zdarzeniu tak, jakby miało posmak czegoś
nielegalnego. Dla nich wizja, w której ciało przejmuje kontrolę nad
sytuacją, a głowa milknie, jest takim samym złamaniem prawa, jak
trzymanie dynamitu w garażu albo dwóch kilogramów marihuany
w piwnicy. Nie wytłumaczysz się, że to na własny użytek.

Ale jak te pierwsze doświadczenia przekładają się na późniejszy


seks z partnerem? Przeżyłam szok, gdy okazało się,
że z chłopakiem nie jest tak przyjemnie jak pod prysznicem.
Właściwie to było po prostu nieprzyjemnie.
Oczywiście! Łatwiej i szybciej osiągamy orgazm w pojedynkę.
Zwłaszcza na początku. Potrzeba kilku miesięcy, a nawet lat,
by dojść do tego z partnerem. Podczas masturbacji jesteśmy
jedynym reżyserem tego spektaklu. Możemy zrobić wszystko.
Często na przeszkodzie staje poczucie winy. „To mężczyzna
powinien mnie wprowadzić w świat seksu, a ja sama się tam
włamałam!” – myśli kobieta. Teraz mam fajnego chłopaka,
o którym marzyłam, ale dzieli nas tajemnica. Nie mogę mu
powiedzieć, że wiem, jak sobie zrobić dobrze. Tym bardziej nie
mogę mu powiedzieć, że on mi nie zrobił dobrze, bo poczuje się
urażony. Im dłużej relacja trwa, tym większa staje się tajemnica:
po pół roku dziewczyna już się nie przyzna chłopakowi,
że powinien zrobić coś inaczej, że ona go nauczy, poprowadzi jego
rękę, członka. Na dziesięć tysięcy pacjentów, których do tej pory
przyjąłem, wiele razy słyszałem taką historię.
Byli dla siebie pierwszymi partnerami, to była wielka miłość, on
sądził, że jest świetnym kochankiem, a ona udawała orgazmy.
Potem ona jego zdradziła, bo chciała seksu z mężczyzną, który
da jej ekstazę, zgodnie z jej wskazówkami zresztą. Wyobraź sobie,
że w wielu niezwykle udanych związkach kobiecie wydawało się
to bardziej logicznym rozwiązaniem niż szczera rozmowa
z partnerem, którego kocha. Dlaczego? Bo jak pisałem to w książce
Niekochalni. Lęk przed bliskością, mogła bać się odrzucenia,
realnego lub najczęściej wyobrażonego. I odkręcenie tej spirali
kłamstw, frustracji, zniechęcenia jest trudne. Jej się wydaje, że on
by nie przeżył, gdyby się dowiedział, że nie robił jej dobrze. Potem
on musi przeżyć wiadomość, że ona go zdradziła i na dodatek
z jakiego powodu. Po czymś takim niełatwo jest odbudować
związek, bo tu partnerzy wielokrotnie zawodzili swoje zaufanie.
Głównym winowajcą jest w tym wypadku mit miłości
romantycznej, wiecznie żywy, niestety. Uważamy, niezależnie
od wieku, wykształcenia i w dużej mierze od płci, że jeśli
kochamy, to w łóżku będzie nam jak w niebie już za pierwszym
razem. A za każdym kolejnym oczywiście coraz lepiej.
W seksuologii mamy zasadę, że komunikacja jest ważniejsza niż
miłość, i jak widać na przykładzie powyższej historii, ta zasada się
sprawdza. Miłość może nam pomóc w osiąganiu orgazmu o tyle,
o ile zmotywuje nas do pracy, do dążenia do tego orgazmu. Bo tak
może być: kochasz kogoś, szału w łóżku nie ma, ale wiesz, że to
facet dla ciebie, więc oboje się staracie: rozmawiacie, ustalacie,
co które z was ma w koszyku bodźców seksualnych, czyli co kogo
podnieca, staracie się sięgać po te sposoby, udzielacie sobie
informacji zwrotnych... Orgazm sam się nie zrobi, a oczekiwanie,
że skoro jest miłość, będzie i ekstaza, to myślenie życzeniowe.
ORGAZM ŁECHTACZKOWY, KTÓRY WEŹMIE CIĘ DO
NIEBA
Jak dać kobiecie orgazm łechtaczkowy? To proste. Trzeba oprzeć się na badaniach
naukowych! A oto, co z nich wynika. Przeczytaj i... daj do przeczytania partnerowi.

Traktuj łechtaczkę z szacunkiem. Znajduje się tu około osiem tysięcy zakończeń


nerwowych (dwa razy więcej niż w penisie!). Ten malutki „guziczek”, umiejscowiony
nad wejściem do pochwy, wprost nie znosi brutalnych pieszczot. 67 procent kobiet,
indagowanych o swoje ulubione pieszczoty łechtaczkowe przez naukowców
z Uniwersytetu Indiany, nie lubi dotykania łechtaczki bezpośrednio: wolą pieszczoty
okolic łechtaczki, bo ona sama jest zbyt wrażliwa. Warto o tym porozmawiać! Przy
okazji: badania posłużyły do stworzenia przewodników po kobiecym orgazmie,
dostępnych w internecie na stronach www.omgyes.com (po angielsku, cena około 50
dolarów – w ramach opłaty dostajesz sześćdziesiąt filmów instruktażowych
i infografiki).
Ssij. Ale samymi ustami i delikatnie! Ssanie wspomaga ukrwienie łechtaczki, a im
bardziej jest ona nabrzmiała i ukrwiona, tym wrażliwsza na erotyczny dotyk i bardziej
skora do zabrania swojej właścicielki „windą do nieba”. Czyli do orgazmu.
Rób kółeczka. W tym samym badaniu przeprowadzonym na Uniwersytecie
Indiany kobiety deklarowały, że lubią, gdy kochanek (kochanka) podczas pieszczot
wodzi wokół łechtaczki palcem lub językiem. Warto, by ten dotyk miał charakter
odrobinę pulsacyjny: raz należy naciskać mocniej, raz słabiej. Takie pieszczoty preferuje
siedem na dziesięć kobiet.
Prawie co druga kobieta jest prawo lub lewo... łechtaczkowa. To znaczy,
że z jednej strony pieszczoty lepiej działają. Od czego to zależy? Cóż, najczęściej
praworęczne kobiety masturbują się, używając prawej dłoni, a więc drażniąc przede
wszystkim prawą stronę łechtaczki. Trening czyni mistrza i najczęściej z tej właśnie
strony łechtaczka jest bardziej rozbudzona i skłonna dać swojej właścicielce orgazm.
Wykorzystaj materiał. Znaczna część kobiet woli czuć na łechtaczce jakiś materiał,
nie skórę palca lub członka. Można wykorzystać majtki: zrolować je i delikatnie
ocierać nimi łechtaczkę. Można ubrać też na palec kondom – jeśli kobieta lubi dotyk
lateksu na łechtaczce.
Zagraj to jeszcze raz. Czasem warto pomantrować, trzymając w ustach łechtaczkę.
Nie musi to być tradycyjne „ommmmm”, choć może nieźle się sprawdzić: chodzi
o niski, wibrujący ton, bo wydając go, wprawiasz łechtaczkę w rytmiczne drżenie.
Wcześniej można przetestować na przykład na dłoni. O ile nie lubicie uprawiać seksu
w kompletnej ciszy, ta technika może się sprawdzić lepiej od wibratora!
Namaść ją. Oczywiście, trzeba wykorzystać do tego celu odpowiedni produkt – nie
chodzi o zwykły lubrykant, ale o coś zaprojektowanego z myślą o łechtaczce
i pobudzeniu. Można kupić Durex Intense (około 35 zł) – jego formuła została tak
opracowana, by po wmasowaniu w łechtaczkę dostarczyć jej wiele urozmaiconych
doznań: żel chłodzi, ale po chwili rozgrzewa i łaskocze. Uwaga! Warto wcześniej
przetestować z maleńką kropelką, dla niektórych kobiet te przyjemności mogą być
zbyt silne i przez to – bolesne. Wiele kobiet korzysta też z olejku ON Natural Arousal
Oil For Her (około 80 zł). Występuje też w wersji Ultra, dla miłośniczek mocnych
wrażeń.
Zabierz ją nad Niagarę. A konkretnie do łazienki. Zróbcie sobie kąpiel, myjcie
swoje ciała, a potem nakieruj strumień prysznica na jej łechtaczkę. Nie może być zbyt
mocny, gorący ani zimny. Ciepły i o średnim natężeniu wystarczy. Należy uważać,
żeby woda nie dostała się do wnętrza pochwy, czyli trzymać główkę prysznica z góry,
ewentualnie z boku, absolutnie nie od dołu. Uwaga, pod prysznicem orgazm może
przyjść błyskawicznie! Chociaż kobiety wykorzystują prysznic do masturbacji,
ginekolodzy przestrzegają, że to rozwiązanie może być ryzykowne, prowadzić
do zaburzenia flory bakteryjnej okolic intymnych i skutkować na przykład stanami
zapalnymi cewki moczowej. Kobiety często są też straszone zespołem Havelocka Ellisa,
czyli uzależnieniem od konkretnej stymulacji: tylko strumieniem wody z prysznica.
Hej! Nikt nie każe ci masturbować się prysznicem codziennie, po prostu sprawdźcie,
jak to działa, a potem próbujcie odtworzyć te doznania w innym miejscu, poza
łazienką!
Wymasuj ją penisem. Wiele kobiet lubi ocierać się łechtaczką o jakiś fragment
męskiego ciała, ale żaden nie nadaje się do tego tak dobrze, jak penis. Można nim
trącać łechtaczkę, robić wokół niej kółka – oczywiście, wcześniej należy go ująć
w dłoń, żeby masaż był precyzyjny. Dobrze zadbać o lubrykację, naturalną lub
wykorzystać kupny lubrykant, by nie uszkodzić delikatnego naskórka. Jeśli kobieta
sama aplikuje sobie taki masaż penisem partnera, zadba też o odpowiednie nawilżenie
wejścia do pochwy: należy pocierać je członkiem, można go minimalnie wprowadzić
do środka waginy, wycofać... Warunek: oboje partnerzy wiedzą, w co się bawią,
i mężczyzna nie wykorzysta tej sytuacji, żeby wejść do środka w całości – na razie nikt
go nie zaprasza.
O – jak wibrator. Wibratory są różne, ale szczególnie warto skorzystać z tych
w kształcie litery O (lub U), jeśli mężczyzna chce kobiecie dać orgazm łechtaczkowy
w trakcie stosunku. Taki wibrator zakłada się na penisa – spełnia rolę wibrującego
pierścienia erekcyjnego, co oznacza, że zarówno pobudza łechtaczkę, jak i podtrzymuje
erekcję mężczyzny. Można też używać go w pojedynkę, do stymulacji samej
łechtaczki.

Świetnie zagrała to w Shirley Valentine Krystyna Janda. Jej


bohaterka też miała nadzieję przy pierwszym seksie ze swoim
mężem, że ziemia się zatrzęsie i niebo rozstąpi. A jeśli coś się
zatrzęsło, to może tylko szafka nocna. Ale chyba nie znam
kobiety, która by nie udawała orgazmów. Kobiety czują
przymus, żeby udawać ekscytację seksem z mężczyzną. Częściej
nie miałam orgazmów, niż je miałam, ale nigdy nie dawałam
po sobie poznać, że nic nie poczułam.
Jesteś w dobrym towarzystwie, bo z badań wynika, że ponad 56
procent kobiet udaje orgazmy na stałe. Gra aktorska jest
nieodłącznym elementem ich życia seksualnego. Słyszałem nawet
od pacjentek taką motywację: jak będę tak mocno udawała,
krzyczała, wiła się, to może się wkręcę i naprawdę tego orgazmu
doświadczę. Innymi słowy kłamstwo, także seksualne, powtarzane
sto razy staje się prawdą. Ale to się sprawdza tylko w nielicznych
przypadkach, jeśli kobieta ma łatwość zarażania się emocjami, jest
trochę egzaltowana, ma bogatą wyobraźnię, to faktycznie, jest
w stanie sama się wkręcić, że zbliża się do orgazmu, i go
doświadczyć.

A tym pozostałym co mówisz? Żeby nie oszukiwały?


Jeśli udajesz od czasu do czasu, bo na przykład wróciłaś
zmęczona z pracy, mieliście seks, ale ty nie osiągnęłaś orgazmu,
jednak nie chcesz, żeby partner wiedział, bo będzie się martwił,
dopytywał, co ci jest – okej, pokrzycz sobie i idź spać, jutro będzie
lepiej. Jeśli jednak oszukujesz notorycznie, namawiam, żeby
poinformować partnera, że od pewnego czasu nie masz z nim
orgazmu. Nie ma w tym nic złego, to nie jest kompromitacja ani
dla kobiety, ani dla jej partnera.
Jednak nie chcesz go ranić? Okłam, tylko trochę: „Wiesz,
kochanie, jesteśmy razem od sześciu lat i generalnie było mi z tobą
dobrze, miałam orgazmy, ale ostatnio coś się popsuło...”. I nad tym
można zacząć pracować.
Czasem kobieta nie przeżywa orgazmu, bo boi się bliskości. To
inny odcień niekochalności. W głębi ducha boi się, że gdyby
doświadczyła orgazmu, zbyt mocno przywiązałaby się
do obecnego partnera, a nie chce, bo boi się, że to będzie jej
dożywotnia deklaracja bycia z tym mężczyzną, spisany
wydzielinami ciała cyrograf. Inne niekochalne wiążą się
z nieatrakcyjnymi dla nich mężczyznami. Muszą im nie
odpowiadać, żeby nie mogły się naprawdę zakochać, czego boją
się najbardziej na świecie.

Ale co można zrobić? Kobiecie raczej trudno będzie się podniecić


z mężczyzną, który jej się nie podoba...
Niekochalnym kobietom właśnie o to chodzi. Ale w ogóle temat
pożądania i orgazmu jest u kobiet bardziej skomplikowany niż
u mężczyzn. U mężczyzn spora część seksualności jest oparta
na biologii, testosteronie. Kobieca seksualność jest misterną
konstrukcją, biologii tu mniej, dużo psychologii i uczuciowości.
W każdym razie przy krzywej kobiecego pożądania niewiele
trzeba, by zamiast rosnąć, podniecenie runęło w dół. U mężczyzn
słyszałem coś takiego: jeśli podniecenie można umieścić na osi
od 0 do 100 punktów, to przy 60 włącza się „winda do nieba”.
I wtedy choćby alarm wył, pies szarpał za nogawkę spodni,
a na głowę lała się woda, facet będzie parł naprzód, do ejakulacji
(wytrysku) i orgazmu. Włączyło mu się myślenie tunelowe.
U kobiet ta „winda do nieba” włącza się, gdy pobudzenie
sięgnie około 90 punktów. Podniecenie może osiągnąć pułap 86
punktów, a nagle ona się zorientuje, że przyszedł SMS, może
od szefa. „Czy jutro nie ma przypadkiem zebrania zarządu?”,
przemknie jej przez głowę. I niezależnie od odpowiedzi, z orgazmu
nici, bo z klimatu gorącego przeskoczyliśmy do biurowego. Zaraz
za tą myślą pojawią się następne: o raporcie, który trzeba
przygotować, o kłótni ze współpracownikiem itd. Właściwie
na każdym etapie kobietę coś może wytrącić z nastroju do seksu,
z pobudzenia. SMS, gwizd czajnika, jakiś krzyk na ulicy, który
o czymś przypomni.

Czyli kluczem do kobiecego orgazmu jest duże podniecenie?


Chodzi mi o to, co możemy zrobić, żeby jak najczęściej wsiadać
do tej „windy do nieba”?
Kluczem jest zrozumienie, że u kobiety cykl reakcji seksualnych
nie ma charakteru linearnego, jak u mężczyzn, a cyrkularny. Ten
nowy model reakcji seksualnych kobiety zaproponowała w 2001
roku Rosemary Basson. Kobiety nie dążą do współżycia tylko
dlatego, że czują pobudzenie seksualne. Mają też wiele innych,
czasem nakładających się na siebie motywów. Na przykład chcą
czuć się blisko partnera, ale też boją się odmówić, bo on będzie
obrażony. Chcą potwierdzić, że są atrakcyjne, pożądane,
a jednocześnie mają troszkę poczucia winy, bo uważają,
że za rzadko się kochają...
Ten miks rozmaitych pobudek sprawia, że kobieta z neutralnej
seksualnie staje się podatną na bodźce o charakterze erotycznym.
Jeśli partner zacznie ją dotykać, głaskać, całować to kobieta
chętnie się otworzy. Podniecenie będzie narastać. Teraz już ona
będzie dążyła do pieszczot. Zacznie rozbierać partnera, sama się
rozbierze, potem będą się kochać. Ona poczuje się fizycznie
usatysfakcjonowana niezależnie od tego, czy będzie, czy też nie
będzie miała orgazmu. Po takim kontakcie znów przejdzie
do pozycji neutralnej, ale będzie czuła większą bliskość
z partnerem, będzie więc gotowa znów w przyszłości pozytywnie
zareagować na jakiś sygnał z jego strony.
U kobiety seks to nie tylko realizacja instynktu biologicznego,
lecz także kulturowych norm, potrzeb emocjonalnych,
psychicznych – właśnie dlatego seksualność kobiet jest tak złożona.
Zauważ, że w modelu Rosemary Basson orgazm nie odgrywa
aż tak istotnej roli. Basson mówi o „fizycznej satysfakcji”, która
przebiega wraz z orgazmem lub niezależnie od niego, gdy go
po prostu nie ma.

W KÓŁKO DO ORGAZMU

Nie w kółko orgazm, tylko w kółko do orgazmu. Będziesz mieć ochotę na seks, o ile
zostaniesz odpowiednio zmotywowana przez drugą stronę!

Doskonale to rozumiem. Bo ja rzadko miewam orgazmy


w trakcie seksu, w trakcie masturbacji prawie zawsze. Natomiast
lubię seks. Nawet jeśli nie miałam orgazmu, często jestem
bardzo zadowolona. Czuję się mile pobudzona, ożywiona,
kochana, bezpieczna...
Ja też mam podobnie, że seks bez orgazmu mi całkowicie
wystarczy, natomiast my, mężczyźni, zaczynamy tak miewać koło
40. roku życia. To wtedy zaczynamy mieć orgazmy bez wytrysku
i wytryski bez orgazmu. Wcześniej mamy mocno powiązaną
seksualność z wytryskami i orgazmami. Sama widzisz. I teraz
wracając do kobiet: w trakcie jednego wieczoru kobieta potrafi
podniecić się wiele razy i wiele razy to podniecenie gdzieś
przepada. Dwa kroki w przód, jeden w tył, jeden w bok. Tak to
przebiega. I nie należy specjalnie się tym orgazmem też
przejmować, bo – jak wiemy z modelu Basson – stosunek może
i tak dać kobiecie dużo przyjemności, nawet jeśli ekstaza nie
nadejdzie. Nie musi nadejść. To jest zależne od wielu czynników,
każdego dnia jest trochę inaczej. Powiedzmy tak: w środę będziesz
miała orgazm, ale za to w piątek bez orgazmu poczujesz się bardzo
blisko, intymnie z partnerem, on cię pocałuje w czoło, pomyślisz,
że masz szczęście, że trafiłaś na takiego fajnego, szczerego faceta.
Zdaniem Rosemary Basson stosunek z piątku nie był wcale gorszy
od tego ze środy. Wraz z cyrkularnym modelem kobiecej
seksualności skończyło się fetyszyzowanie orgazmów.
Bo wcześniej większość modeli tworzyli mężczyźni, a dla nich seks
bez orgazmu, czyli ejakulacji, ma mniejszą wartość, jest „nieudany”.
Tak jest u młodszych facetów, u kobiet – nie.

No dobra, to mnie pociesza, ale wykręcasz się od odpowiedzi:


jak osiągnąć orgazm, jeśli tego jednak chcemy?
Po pierwsze trzeba akceptować własne ciało, uważać je
za atrakcyjne fizycznie. Przy czym atrakcyjność seksualna naprawdę
jest kwestią indywidualną. Miałem pacjenta, który pożądał tylko
i wyłącznie kobiety z diastemą, czyli szparą między przednimi
jedynkami. Coś jakby pożądał Tomasza Karolaka, tylko w damskiej
wersji. Jak kobieta miała diastemę, w skali od 1 do 10 dostawała
na starcie 6 punktów.

Warto wiedzieć, że to, co dla nas jest mankamentem, dla kogoś


innego może być megaseksowne. Jako dwudziestolatka trafiłam
do pracy w TVN i tam wyleczyłam się z mojego największego
kompleksu – garbatego nosa. Otóż pewien powszechnie
pożądany kawaler wyznał mi, że uwielbia takie nosy. Garbate
nosy u kobiet wywoływały u niego erekcję, niezależnie od tego,
co było wokół takiegoż właśnie nosa. Profesor Zbigniew Lew-
Starowicz opowiadał o pacjencie, dla którego najbardziej
seksowny u kobiet był... brak małego palca dłoni. Bo nie miała
go jego pierwsza, wielka miłość i nauczycielka ars amandi.
To jest dobry pomysł na błyskawiczne pozbycie się jakiegoś
kompleksu: można znaleźć kochanka, który tę właśnie jedną cechę
uważa za szczególną i ponętną, na przykład rude włosy, piegi,
pieprzyki, dziobatą cerę, opadającą powiekę czy też piskliwy głos.
Nawet wada wymowy bywa urocza, jak u wspomnianego
profesora Zbigniewa Lew-Starowicza, czy mojego trenera boksu,
przesympatycznego Artura Szpilki. Właściwie na wszystko znajdą
się amatorzy. Nie ma osoby, która nie miałaby czegoś, czego nie
lubi, ale też czegoś, co uważa za piękne. I to trzeba zaakcentować.
Druga sprawa, niezwykle istotna w dążeniu do orgazmu: trzeba
pozbyć się myśli, że jeśli odpuścimy w seksie kontrolę, to stanie się
coś złego. To jest szalenie trudne, wiele kobiet ma syndrom control
freak, chcą panować absolutnie nad każdą dziedziną swojego życia.
Jak już facet zabiera cię na randkę, daj sobie dwie godziny luzu.
Nie zastanawiaj się, czy to partner na całe życie, co on o tobie
myśli – puść się, pozwól sobie na jazdę bez trzymanki. Moja była
żona, nota bene dobra psychoterapeutka, mawiała: „Pozwól rzece
płynąć”. I miała rację.
Po trzecie: należy się przyjrzeć, jak wygląda nasz prywatny
słownik erotyczny. Jakich słów używamy, mówiąc o seksie? Jeśli
pacjentka mi mówi, że uprawia samogwałt, wiem już, że jej
seksualność jest napiętnowana poczuciem winy, stereotypami,
brakuje jej dumy, radości, beztroski. To, co i jak mówimy, jest
istotne, bo kształtuje nasz światopogląd, podejście do wielu spraw.
„Huśtałem rano piotrusia”, powiedział mi wczoraj pacjent. Nie
zrozumiałem od razu. A on tak właśnie nazywał masturbację!
Spodobało mi się. Jest w tym czułość, radość i dużo zabawy. To
wymowny symbol jego podejścia do seksualności.
Po czwarte: radzę zostawić wstyd i obawy za drzwiami sypialni
i pokazać partnerowi, jak ty to robisz. Po prostu doprowadź się
do orgazmu przy nim, dla niego będzie to bardzo podniecające, ale
też niezwykle pouczające. To może być najlepsza lekcja, jaką
od ciebie odbierze.

Mówiłeś, że do osiągania orgazmu niezbędna jest znajomość


zawartości koszyka bodźców seksualnych – swojego i partnera.
Czyli trzeba wiedzieć, co jego podnieca, co mnie kręci, co jest
biletem do „windy do nieba”. Moim zdaniem mnóstwo osób
tego nie wie. Jak znaleźć w seksie to, co będzie nas podniecało
i da orgazm?
Droga do tego jest jedna: przez poznanie siebie, czyli przez
zadawanie sobie i partnerowi pytań. Co lubisz? Lubisz tak? A jak
lubisz? Gdzie? Kiedy? Czasem polecam pacjentom grę partnerską
Gra wstępna. Jest reklamowana hasłem „Zbudujcie silną relację
przy wspólnej zabawie”. Muszę powiedzieć, że przekonuje mnie
chociażby fakt, że jedna rozgrywka trwa... rok. Na tyle jest
zaplanowana gra. Oczywiście, nie jest to propozycja dla wszystkich,
tak samo, jak 36 pytań Arthura Arona. Szczere udzielenie na nie
odpowiedzi ma prowadzić do pogłębienia relacji i zbudowania
bliskości – istotnie, Aron w serii eksperymentów sadzał dwoje
obcych ludzi z kartką z pytaniami i zdarzyło się kilka razy,
że po dwugodzinnej rozmowie, bo mniej więcej tyle to trwa, te
osoby się w sobie zakochały. To jest świetne, sprawdzone
diagnostycznie, ale... trzeba chcieć się zaangażować, odsłonić, a nie
mówić: „Eeee... to głupie!”.

36 PYTAŃ DO MIŁOŚCI
Listę pytań – choć im dalej w las, tym bardziej są to raczej ogólne tematy do rozmowy
niż pytania – opracowali w 1990 roku psychologowie Arthur Aron i Elaine Aron
ze współpracownikami. Chcieli sprawdzić, czy w trakcie jednej rozmowy ludzie mogą
pokierować dyskusją tak, by rozbudzić w sobie miłość – i w rozmówcy, oczywiście.
Okazało się, że słynne 36 pytań rzeczywiście może się do tego przyczynić. Niektórzy
z uczestników eksperymentu faktycznie się zakochali, a wielu zostało przyjaciółmi.
W późniejszych badaniach dowiedziono, że pytania, stosowane w parach z długim
stażem, przydają się do pogłębienia poczucia intymności i zaangażowania w relacji.
Pytania podzielone są na trzy grupy, odpowiada się na nie naprzemiennie i nie
komentuje odpowiedzi rozmówcy. Cała sesja, w której na pytania odpowiedzą obie
osoby, powinna trwać około dziewięćdziesięciu minut.

1. Gdybyś miała nieograniczony wybór, kogo zaprosiłabyś na uroczystą kolację


w charakterze gościa?
2. Chciałabyś być sławna? Jeśli tak, dlaczego?
3. Zanim do kogoś zadzwonisz, czy kiedykolwiek powtarzasz sobie, co chcesz
powiedzieć? Czemu?
4. Jaki byłby twój dzień idealny?
5. Kiedy ostatnio sobie śpiewałaś? Albo komuś innemu?
6. Gdybyś mogła dożyć dziewięćdziesięciu lat i mogła zachować albo umysł, albo
ciało trzydziestolatki na ostatnich sześćdziesiąt lat życia, co byś wybrała?
7. Masz przeczucie, że w jaki sposób umrzesz?
8. Wymień trzy rzeczy, które masz zarówno ty, jak i twój rozmówca (na przykład
cechy, zachowania).
9. Za co w życiu jesteś najbardziej wdzięczna?
10. Gdybyś mogła coś zmienić w sposobie, w jaki cię wychowano, co by to było?
11. Opowiedz swojemu rozmówcy historię swojego życia w cztery minuty, z jak
największą liczbą detali.
12. Gdybyś jutro po przebudzeniu mogła zyskać jedną cechę lub umiejętność, co by to
było?

•••
13. Gdyby ktoś ze szklanej kuli mógł wyczytać prawdę o tobie, twoim życiu,
przyszłości, co chciałabyś wiedzieć?
14. Czy jest coś, o zrobieniu czego marzysz od dawna, ale tego nie zrobiłaś? Dlaczego?
15. Jakie jest twoje największe życiowe osiągnięcie?
16. Co najbardziej cenisz w przyjaźni?
17. Opowiedz o swoim najcenniejszym wspomnieniu.
18. Opowiedz o swoim najstraszniejszym wspomnieniu.
19. Gdybyś wiedziała, że za rok nagle zginiesz, czy zmieniłabyś cokolwiek w swoim
życiu? Co?
20. Co znaczy dla ciebie przyjaźń?
21. Jaką rolę w twoim życiu odgrywają miłość i namiętność?
22. Wymieńcie pięć pozytywnych cech partnera – wyglądu, zachowania, wartości,
jakie pielęgnuje.
23. Czy twoje relacje z rodziną są bliskie i ciepłe? Czy sądzisz, że twoje dzieciństwo
było szczęśliwsze niż dzieciństwo większości ludzi?
24. Co czujesz, myśląc o swojej relacji z matką?

•••

25. Niech każde z was wymyśli trzy zdania zaczynające się od „my”, choćby: „My
oboje znajdujemy się w jednym pomieszczeniu”.
26. Dokończ zdanie: „Chciałabym mieć kogoś, z kim mogłabym podzielić się...”.
27. Gdybyś miała zaprzyjaźnić się ze swoim rozmówcą, co musiałby/musiałaby
on/ona o tobie wiedzieć?
28. Powiedz rozmówcy, co ci się w nim podoba: bądź szczera, ale też staraj się nie
powielać banałów, jakie mówimy często nowo poznanym osobom.
29. Opowiedz o jakimś wstydliwym epizodzie ze swojego życia.
30. Kiedy ostatnio się przy kimś rozpłakałaś? A będąc sama?
31. Powiedz rozmówcy, za co już go/ją polubiłaś.
32. Co – jeśli cokolwiek – jest zbyt poważne, by robić sobie z tego żarty?
33. Gdybyś dzisiaj miała umrzeć bez szansy na skontaktowanie się z kimkolwiek,
jakich niewypowiedzianych słów byś najbardziej żałowała? Dlaczego nigdy dotąd
tego nie powiedziałaś?
34. Twój dom płonie – wraz ze wszystkim, co posiadasz. Udało ci się uratować
domowników, w tym zwierzęta, i możesz teraz wynieść z domu jedną, dowolną rzecz.
Co to będzie?
35. Śmierć której osoby z rodziny byłaby dla ciebie najtrudniejsza do zniesienia
i dlaczego?
36. Podziel się z rozmówcą jakimś problemem osobistym, który aktualnie przeżywasz,
poproś o radę. Zapytaj też, jak on sądzi, jakie wrażenie robisz, opowiadając o swoim
kłopocie, przeżywając go?
Przeprowadziłam kiedyś wywiad z Magdaleną Cielecką
z pomocą tych pytań. Ale nie zakochała się we mnie.
Pewnie dlatego, że jest heteroseksualna (śmiech). No ale
przynajmniej miałaś szansę, o której marzą tysiące Polaków
i Polek! Natomiast, wracając do tych różnych pomysłów
na poznanie siebie, to jest to tak samo fajne i skuteczne jak
psychoanaliza – to znaczy pacjent musi mieć w siebie naprawdę
duży wgląd, naprawdę rozumieć, skąd biorą się w nim różne
emocje, pragnienia, potrzeby, nie pudrować swojej wewnętrznej
rzeczywistości. A takich ludzi do mojego gabinetu przychodzi
jednak mało. W większości przypadków to jest „Żeromski, czyli
praca u podstaw”, bo ktoś się w życiu zagubił, nie ma wglądu
w swoje uczucia i emocje, albo na przykład myli wdzięczność
z miłością. Żadna gra dla pary nie pomoże, jeśli oni będą
bezrefleksyjnie zadawali pytania i klepali odpowiedzi. Nie
zastanowią się, nie podadzą w wątpliwość czegoś, co dotąd
uważali za aksjomat na swój własny temat – jak „Lubię
swingować”. A bez tego nie ma mowy o osiąganiu orgazmu.

Jako psychoterapeuta bardzo dobrze wiesz, że w związku –


z długim stażem zwłaszcza – trudno jest podawać w wątpliwość
to, co dotąd było aksjomatem. Powiedzieć: „Grześku, tak
naprawdę to ja nie lubię wcale na stole albo po misjonarsku”.
Szok. Nie wszyscy chcą rewolucji, nie tylko w sypialni, ale
w ogóle w związku. Co wtedy?
No, nie wszyscy chcą takiej rewolucji. Niedawno pacjent
opowiadał mi, prawie ze łzami w oczach, jak w niedzielę rano
smażył jajecznicę, obok żona kroiła pomidory na sałatkę. Wszedł
do kuchni ich nastoletni syn i zapytał: „Mamo, a co to są te
orgazmy?”. „Wiesz, synu, że nawet nie wiem”, odparła ona
spokojnie. A mój pacjent prawie dostał zawału. Jak to?!? Ona nie
wie?!? A przecież mówiła, że lubi, krzyczała ekstatycznie w trakcie
stosunku, nigdy wcześniej nie dała mu odczuć, że coś jest nie tak!
No więc, jeśli komuś przez gardło nie przejdzie wyznanie, że lubi
coś innego, niż do tej pory było robione, jeśli ktoś nie jest w stanie
zaproponować: „Słuchaj, zróbmy coś inaczej, czuję, że to mnie
kręci”, to wybiera romans. Traktuje go użytkowo: ma plan,
że w trakcie romansu nauczy się osiągać orgazm z partnerem czy
drugą kobietą. Z takim romansem jest jak z pasażerami w pociągu –
możemy im wyznać najbardziej wstydliwe tajemnice, bo już
więcej ich nie zobaczymy. „Spotkam się z Jackiem z Tindera
i powiem, że chcę go bić po twarzy, dosiadając go. Fantazjuję
o tym od pewnego czasu i chcę sprawdzić, czy osiągnę orgazm.
A jak nie będzie fajnie, zablokuję Jacka. I chuj”.
Widzę, że pacjentki potrafią popłynąć ze swoimi kochankami,
i są to te same kobiety, które wcześniej w łóżku z mężem leżały
na plecach i jęczały, żeby on myślał, że mają orgazm, i szybko dał
im spokój. Na przykład fantastycznie wyzwala kobietę
ze stereotypów – które latami pielęgnowała we własnej głowie –
rozwód. A jeszcze lepiej jakieś świństwo, które zrobił mąż, już teraz
były. Tylko, droga Czytelniczko, nie zrozum mnie źle! Doprecyzuję.
Ona dla niego latami robiła wszystko, a on ją zdradził z młodszą
o dwadzieścia lat sekretarką. I nagle nasza bohaterka jest wściekła,
ale tak wściekła jak diabli. A uczucie złości jest dobre, gdyż to
właśnie złość wyłącza altruizm, także seksualny. Wiele kobiet
w gabinecie opowiada mi, że są seksualnymi altruistkami. Często
myślą o partnerze, a o sobie rzadziej. Więc po rozwodzie
uaktywnia się w takiej kobiecie program „Teraz, kurwa, ja!”. Słowa
dobitne, ale w tej sytuacji całkowicie adekwatne i zrozumiałe.
Ona może w ciągu roku nadrobić zaległości w ars amandi
i wreszcie zrobić tak, żeby było jej dobrze. Także w łóżku. Jedna
pacjentka opowiadała mi taką historię. W 54. roku życia rozwiodła
się z przemocowym facetem. Od tego czasu minęły cztery lata,
a ona miała kilku wytrawnych kochanków, nauczyła się przeżywać
orgazmy i ma taki squirt, czyli wytrysk, kobiecą ejakulację, że pół
łóżka spływa jej sokami. Czujesz to? Ta kobieta dobija
do sześćdziesiątki! Wiele kobiet w tym wieku ma silne
przekonanie, że powinny dziergać swetry i niańczyć wnuki
na emeryturze. Drogie panie, emerytami jesteśmy tylko dla ZUS-u!
Na emeryturę seksualną nie wybierajcie się nawet w 80. roku
życia.

Zatem, by dokonać życiowej wolty i przeżyć orgazm z facetem,


dobrze jest się porządnie wkurzyć?! Powiem to mojemu
partnerowi, bo narzeka na moje wkurzenia.
Jest tylko jedno niebezpieczeństwo: zauważyłem, że kobiety
zasługę za udany seks przypisują przede wszystkim partnerowi,
a nie sobie. Wkurzona po rozwodzie z mężem kobieta znajduje
sobie kochanka, ma orgazm i mówi: „O, to musi być przeznaczenie,
on jest wyjątkowy!”. A ja widzę doskonale, że to jest facet zupełnie
przeciętny. Cała zasługa jest jej, bo ciężko pracowała nad sobą!

Mówisz, że orgazm jest efektem pracy, a ja się zastanawiam, czy


fakt, że kobieta osiągnęła sukces zawodowy, spełniła się
w pracy, pomaga w osiąganiu orgazmu?
I tak, i nie. Tak, bo kobieta, która lubi to, co robi, ma poczucie,
że w swojej dziedzinie odniosła sukces, jest bardziej pewna siebie,
umie też dbać o swoje potrzeby. Ale też... nie, bo kobieta nie
posiada „przełącznika” praca – seks, czy dom – seks. A taki
przełącznik ma w głowie wielu facetów i... często go używają.
U kobiet te strefy mocno się przeplatają, istotnie wpływając
na siebie.
Czytam teraz biografię byłej kanclerz Angeli Merkel. Ona
pracowała po szesnaście godzin na dobę, na dodatek to praca
ogromnie odpowiedzialna, stresująca. Trudno jest po czymś takim
wczuć się w klimat, nastroić na seks.
Wiele moich pacjentek to pracownice korporacji. Są
przemęczone. Wyciśnięte jak cytryna. I to od razu skutkuje
zaburzeniami lubrykacji i hipolibidemią (obniżeniem lub brakiem
popędu). Mężczyźni tego nie rozumieją: „Ale o co ci chodzi? Raz
w tygodniu przychodzi pani od sprzątania, dzieckiem zajmuje się
opiekunka... Jakie ty masz zajęcia w domu? I nie masz ochoty
na seks?”. Kobieta tak bardzo chce odnieść sukces w pracy –
na dodatek wiele z nich w swoim życiu zawodowym wchodzi
w rolę Potulnej, opisaną przez Natalię de Barbaro w Czułej
przewodniczce – że po powrocie do domu nie ma już ochoty
zdawać kolejnego egzaminu, znowu starać się komuś spodobać,
zasłużyć na akceptację. Kobiety sukcesu chcą mieć spokój,
odpocząć, więc odpuszczają sobie orgazmy. Seksualność się
wyłącza. I brak nawilżenia jest pierwszym sygnałem, że dzieje się
coś złego. Ale czasem warto podejść do seksu zadaniowo. Nie
mówię o zmuszaniu się, ale o tym, by przestać traktować seks
w kategoriach romantycznych, porywu namiętności.

UMÓWMY SIĘ NA SEKS


Wbrew obiegowej opinii namiętność sama się nie zrobi. O ile na początku rzucaliście
się na siebie przy każdej nadarzającej się okazji, o tyle w stałym związku tych
spontanicznych okazji jest... coraz mniej. Dzieje się tak dlatego, że miłość składa się
z trzech składników: namiętności, intymności i zaangażowania. Na początku jest
przede wszystkim namiętność – i seks. Potem poznajecie się coraz lepiej, pojawia się
intymność – rozmowy, rytuały we dwoje, zaufanie, poczucie, że coraz lepiej się znacie.
I zaangażowanie – plany, kredyt, przekonanie, że spędziliście już razem kawał życia.
Ale im bardziej rosną zaangażowanie i intymność, tym bardziej spada namiętność
i na spontaniczny seks trudno liczyć. Niemiecki terapeuta Michael Lukas Moeller
w fenomenalnej książce Prawda zaczyna się we dwoje radzi, by raz w tygodniu
umawiać się na „obowiązkowe” rozmowy o tobie, o nim, o was. Warto połączyć te
rozmowy z seksem. Idziecie do restauracji albo zamawiacie jedzenie na wynos.
Wypijacie po kieliszku wina. A wieczór we dwoje kończycie w łóżku. Zróbcie z tego
nową, świecką tradycję. Zgodnie z badaniami pary, które umawiają się na seks, jak
na zakupy czy wizytę w urzędzie, mają bogatsze życie erotyczne!

Chodzi ci o to, żeby umawiać się na seks jak na... zebranie


w biurze?
Tak. Można go po prostu zaplanować. I wtedy „może nie chce
mi się jakoś bardzo-bardzo, ale jestem psychicznie przygotowana
na zbliżenie, partner też”. Pojawia się zaplanowana przestrzeń
na bliskość. Jeśli wyjdzie z tego seks, to super, jeśli nie –
doświadczycie intymności, co też jest na plus.
Konkretnie – jak to zrobić? Dzieci u dziadków albo
na nocowaniu u kolegów. Przyjeżdża kolacja z naszej ulubionej
restauracji, otwieramy wino. Potem idziemy do łóżka, mamy czas,
całujemy się, pieścimy. Z osiąganiem orgazmu jest trochę jak z grą
w lotto: jak grasz, to w końcu trafisz, jeśli nawet nie szóstkę, to
trójkę. Jak nie grasz – to jakie masz szanse na wygraną? Im częściej
tworzymy przestrzeń na bliskość, cielesność, pieszczoty, czułość,
tym większe mamy szanse, że orgazm przyjdzie. Nie za każdym
razem, ale będzie się pojawiał. A jeśli nawet się spotkamy,
popieścimy, ale ziemia się nie zatrzęsie i niebo nie runie
na głowę... No to co? Wiem od pacjentek, że taki seks daje im
odprężenie.
I coś jeszcze: choć to zadziwiające, wiele kobiet opowiada,
że po tego typu stosunku, zaplanowanym, niespecjalnie
ekstatycznym, czują się odświeżone, rześkie. Nagle otwierają im się
w głowie różne klapki, pojawiają się nowe pomysły. Idą jeszcze
popracować do komputera. To ciekawe, bo okazuje się,
że planowany seks, bez fajerwerków, może zrelaksować i zwiększyć
kreatywność. Ale uwaga: przestrzegam przed postrzeganiem seksu
jako „dopalacza” przed pracą. To ślepa uliczka. Fajnie jest się jednak
zapomnieć i trochę odpuścić kontrolę. Kontaktujemy się wtedy
ze swoją kobiecością, seksualnością, na co dzień skrywaną. I to jest
nawet ważniejsze niż sam orgazm. Orgazm jest jak wisienka
na austriackim torcie Sachera. Super, jak jest, ale bez niej też jest
pysznie, prawda?

Z POZYCJI KOBIETY USATYSFAKCJONOWANEJ...


Jakie pozycje mogą ci przynieść rozkosz? Głównie te, w których możesz sama
kontrolować kąt, pod jakim penis wchodzi do twojej pochwy, oraz głębokość
penetracji. No i te, w których masz wolne ręce, żeby zająć się... sama sobą.
Łechtaczką, piersiami. Wszystkim, co lubisz.

1. Na stole. Sprzyja głębokiej penetracji, więc jest idealna dla kobiet, które lubią czuć
się wypełnione. Oraz lubią mężczyzn z dużymi penisami – w tej pozycji wykorzystasz
maksimum tego, co może dać ci penis średni lub niezbyt duży.
2. Podwójny kwiat lotosu. Wywodzi się z filozofii seksu tantrycznego. Świetna dla
par homo- i heteroseksualnych. Gwarantuje metafizyczną bliskość: możecie patrzeć
sobie w oczy, rozmawiać, całować się, palić skręta i podawać dym z ust do ust
(oczywiście, jeśli akurat jesteście w Amsterdamie...). Jeśli mężczyzna jest na dole, może
penetrować członkiem siedzącą na nim kobietę, a dłonią pieścić jej odbyt. O ile oboje
lubią takie pieszczoty. To też dobra pozycja do seksu analnego. Jeśli kochają się dwie
kobiety, ta, która jest na dole, może pieścić genitalia kochanki dłonią lub wibratorem.
3. Zadbana suczka. Wszyscy znamy pozycję na pieska, ale ta jest o tyle fajna,
że zamiast spoczywać czterema kończynami na ziemi w oczekiwaniu na orgazm
od partnera, sama go sobie fundujesz, pieszcząc swoją łechtaczkę. Możesz użyć dłoni,
wibratora, możesz chwycić penis partnera i stymulować się nim. W tej pozycji członek
pobudza punkt G. A mężczyzna może masować twoje plecy lub kark, u wielu kobiet to
ważne sfery erogenne.
4. Na leniucha. Idealna pozycja, gdy chcecie się kochać, ale niezbyt chce wam się
ruszać. Aby jednak dostarczyła ci przyjemności, potrzebujesz małego
turbodoładowania, najlepiej pod postacią wibratora w kształcie litery U. Jeszcze lepiej,
by był to wibrator w typie We-Vibe Sync Couples Vibrator, bo ma pilota – możesz też
do sterowania wibratorem używać apki ściąganej na telefon. W trakcie seksu, nie
ruszając się z miejsca, ustawiasz wibracje i najpierw masuje powoli i delikatnie,
a potem – szybko i ostro, jeśli lubisz.
5. Do góry nogami. Akrobatyka, która wyjdzie każdemu. Da ci poczucie, że jesteś
superpomysłowa. On siada na fotelu, ty na nim, plecami do jego twarzy. Zaczynacie
się kochać w tej pozycji i w dogodnym momencie – do ustalenia w którym –
delikatnie opuszczasz się głową w dół i podpierasz dłońmi na podłodze. Krew
napływa ci do mózgu – a przecież orgazm rodzi się w głowie!
6. Na ziarnku grochu. Królewnie z bajki to ziarnko przeszkadzało, ale ciebie może
drażnić bardzo przyjemnie. Jeśli chcesz się kochać w tej pozycji, przygotuj dużą
poduszkę, a na niej, w odpowiednim miejscu, połóż wibrator. Ocieraj się o niego
łechtaczką w trakcie stosunku. Da ci wiele satysfakcji, niezależnie od tego, czy będzie
to penetracja waginalna, czy analna.
7. A ja kocham nogi. Jeśli lubisz widok własnych nóg, ta pozycja będzie dla ciebie
świetna. Możesz przerzucać swoje piękne, seksowne nogi z jednego ramienia partnera
na drugie, objąć go za szyję, a nawet lekko podduszać w trakcie seksu (jeśli on to lubi).
Penetracja jest w tej pozycji dość głęboka, ale by twoja łechtaczka była stymulowana,
załóżcie na penisa pierścień erekcyjny lub, jeszcze lepiej, wibrator.
8. Porozmawiajmy. Świetna do niespiesznego seksu w leniwe, niedzielne
przedpołudnie, kiedy nie chce wam się za bardzo brykać, za to chcecie sobie popatrzeć
w oczy, pogadać, pośmiać się razem. Wszystko to jest możliwe w tej pozycji. Możesz
pieścić swoją łechtaczkę jedną ręką lub on może to zrobić, możesz też, trzymając jego
dłoń w swojej, drażnić łechtaczkę jego palcem – niech się nauczy, jak ma cię dotykać.
9. Odwrócona kowbojka. Plusem tej pozycji jest fakt, że mężczyzna nie leży, czekając,
aż skończysz. On musi być aktywny. Łatwiej jest z niej przejść do innych pozycji – gdy
pochylisz się do przodu, możecie zacząć się kochać „na pieska”. Zauważ, że obie ręce
masz wolne, możesz więc zająć się sama sobą, podczas gdy on pieści twoje piersi.
10. Pająk. Wymaga trochę wyćwiczenia i partnerskiego zgrania, ale może być fajną
odskocznią od tego, co robicie zazwyczaj. W tej pozycji będziesz wyglądała świetnie,
zarówno ze swojej perspektywy, jak i z perspektywy kochanka.
ZRÓB SOBIE ORGAZM – czasem warto
mieć łechtaczkę pod ciśnieniem

Przychodzi do ciebie pacjentka. Czy zalecasz jej w niektórych


wypadkach, żeby spróbowała masturbacji?
Tak. Niedawno przyszła do mnie kobieta mocno po czterdziestce.
Nigdy dotąd nie miała relacji z mężczyzną. Była dziewicą i chciała
sobie zrobić prezent na 50. urodziny: romans. Uznała, że rozmowy
z psychoterapeutą i seksuologiem – mężczyzną dobrze ją do tego
przygotują. Pracujemy nad tym, żeby ten prezent był naprawdę
udany. Między innymi w ramach pracy domowej moja pacjentka
miała się masturbować. Dobrze jej szło. Potem zaczęła się spotykać
z panem poznanym przez internet. Całują się, poszli w pieszczotach
dalej. Sam jestem ciekaw, jak będzie rozwijała się ta relacja, ta
kobieta ma urodziny w maju, więc jest jeszcze trochę czasu. Sprawa
jest delikatna, wbrew pozorom. Flirt, romans, bliskość, wymagają
wprawy. Ale masturbacja może nas nieźle do orgazmu z partnerem
przygotować.
Miałem taką pacjentkę, lat czterdzieści pięć, była dziewicą.
Powiedziała mi na pierwszej wizycie, że jej seksualność to dla niej
coś takiego jak Mars dla naukowców – czas wysłać tam jakiś łazik.
Nie miewała snów erotycznych, nie była właściwie nigdy
w żadnym stałym związku. Jakieś flirty, chodzenie ze sobą
na studiach. Potem skoncentrowała się na pracy i hobby. A miała
ciekawe hobby, uprawiała kitesurfing. Nie jest tak, że kobiety,
które nie mają bujnego życia erotycznego, siedzą przed
telewizorem i dziergają skarpety w otoczeniu stada kotów. Moja
pacjentka powiedziała, że po czterdziestce weszła w złoty okres
swojego życia. Miała pracę, którą lubiła i w której dobrze
zarabiała, własne mieszkanie. Nie nudziła się. Uznała, że to dobry
moment, żeby zająć się tym, co dotąd było ukryte nawet przed nią
samą – seksualnością właśnie. Mówiła, że jest świadoma tego,
że „niewiele jej jeszcze zostało czasu”, chociaż to akurat bzdura.
Pracowaliśmy dwa miesiące, żeby w ogóle otworzyła się
na mężczyzn. Jej ojciec był pułkownikiem policji, musiała przy nim
stać na baczność. Takich też wybierała mężczyzn – a seks kiepsko
się uprawia w pozycji na baczność, zwłaszcza z myślą „obym tylko
go nie rozzłościła”. Zaczęła się spotykać z kolegą z pracy, który
sprawiał wrażenie dość twardego w negocjacjach z klientami, ale
był empatyczny wobec niej, a więc trochę podobny do ojca, ale
bardziej „przyjazny w obsłudze”.

Zaczęła z nim uprawiać seks?


Tak, i to dość szybko, bo po dwóch miesiącach. Ale on ją pytał:
czy tak jej się podoba? Tu lubi być dotykana? Ma być szybciej,
wolniej? Nie miała pojęcia i czuła się bardzo zakłopotana tymi
pytaniami. Zaproponowałem jej więc, żeby zaczęła czytać książki
erotyczne i masturbowała się.

Skąd wiedziała, jak to zrobić, skoro nie bardzo wiedziała, jak


uprawiać seks?
Jest w internecie dużo filmów, w których kobieta się dotyka
po całym ciele, masturbuje. Można sobie wyszukać, wpisuje się
na przykład sensual sex czy mindful masturbation lub meditative
masturbation. Na platformie YouTube są całe lekcje pełnej
uważności masturbacji, można sobie obejrzeć, nie trzeba nawet
wchodzić na pornhuba. Moja pacjentka zrobiła, jak jej doradziłem
– wcześniej nie kusiło jej, żeby obejrzeć jakąś pornografię, można
powiedzieć, że swoją seksualność schowała do szuflady i zamknęła
na kluczyk, który następnie rzuciła do jeziora. Jakby w ogóle nie
istniała ta sfera życia. Chcę podkreślić, że to nie musi być
niepokojące, aseksualność jest uznawana za czwartą orientację
seksualną – niektórzy z nas nie fantazjują o seksie, nie są
zainteresowani jego uprawianiem, co nie znaczy, że nie łakną
bliskości drugiego człowieka. Ale akurat pacjentka, o której
opowiadam, nie należała do tej grupy.
Odkrywała swoją seksualność, tak jak to się robi najczęściej
w okresie dojrzewania. Była w tym wytrwała i pilna – to w ogóle
była kobieta, która jak się do czegoś zabierała, to na sto procent.
I w ciągu kilku miesięcy nie tylko dowiedziała się, jak lubi być
dotykana i co ją podnieca, lecz także nauczyła się osiągać orgazm,
a potem tę wiedzę przekazała partnerowi. Wtedy zaczęli
eksperymentować, bawić się seksem. Po sesjach z tą pacjentką
jestem przekonany, że każda kobieta może odkryć swoją
seksualność i nauczyć się osiągać orgazm, jeśli tylko z uważnością
i zaangażowaniem poświęci się tej podróży poprzez swoje ciało
i duszę.
Kobieta powinna się masturbować?
Nie lubię tego słowa, „powinna”. I seks nie lubi powinności. Ale
– jak mawiają seksuolodzy – w przypadku kobiet umiejętność
osiągania orgazmu to głównie zasługa, jak już mówiłem,
roboczogodzin. Trzeba się tego naprawdę nauczyć. Nie ma niestety
żadnego magicznego guziczka, po naciśnięciu którego pojawia się
ekstaza. Czterdziestolatka, która się nigdy wcześniej nie dotykała,
prawdopodobnie będzie miała mało rozwiniętą seksualność,
trudno jej będzie osiągnąć orgazm, odbędzie wiele sesji
z masturbacją, zanim coś poczuje. Natomiast dwudziestolatka,
która wejdzie na tę ścieżkę, w wieku trzydziestu lat będzie
naprawdę doświadczoną, świadomą siebie kochanką. Pamiętajmy,
że orgazm to nie tylko kwestia genitaliów, sfer erogennych,
przekonań, lecz także ścieżek neuronalnych w mózgu. Trzeba zacząć
je tworzyć odpowiednio wcześnie.

Ale zastanawiam się, czy kobieta, która zacznie sama osiągać


orgazm w wyniku masturbacji, będzie potem umiała powtórzyć
to z partnerem?
To patriarchalny mit, opowiadany przez mężczyzn kobietom,
żeby czuły się od nich zależne: „Nie masturbuj się, bo potem
będziesz umiała tylko sama, a ze mną nie”. Mam pacjenta, który
mówił do swojej żony: „Pamiętaj, tylko nie używaj sama
wibratora. Bo się uwarunkujesz i potem ja nie będę mógł ci
sprawić przyjemności”. Wyobraź sobie, że on to sprawdza, czy ona
używała tego wibratora, czy nie. Patrzy, czy wszystkie wibratory są
ułożone tak samo jak rano i czy są czyste.

Żartujesz? Jak w Roku 1984, tylko tam się kładło włos


na zakazanym przedmiocie i potem w ten sposób sprawdzało,
czy nikt go nie ruszał. Trochę przerażające.
Tak, rozmawiałem o tym z moim pacjentem. Wychodził
z założenia, że jeśli kobieta będzie miała wolność i będzie mogła
sama doprowadzić się do orgazmu, on przestanie być potrzebny.
Stanie się jedynie bankomatem. Dość częsta męska obawa.

POZYTYWNE WIBRACJE
Chcesz kupić wibrator? Zastanów się najpierw nad swoimi potrzebami. Częściej masz
orgazm łechtaczkowy czy pochwowy? Chcesz używać wibratora sama czy
z partnerem/partnerką? W łóżku, w wodzie? Dobry wibrator nie tylko ma dawać
przyjemność, lecz także musi być bezpieczny. Dlatego nie jest to tania zabawka –
tanie są na baterie, szybko się psują i często są wykonane z materiału wywołującego
uczulenia – niektóre tworzywa zawierają też rakotwórcze ftalany. Za dobry wibrator
trzeba zapłacić kilkaset złotych, za luksusowy model (niektóre są wysadzane 24-
karatowym złotem) nawet 1000 złotych. Najlepszym tworzywem na wibrator jest
medyczny silikon (tego samego rodzaju tworzywa używa się w implantach piersi),
ewentualnie zwykły lub plastik ABS. Ważne, by wybrany model oferował duże
spektrum wibracji – nie wiesz jeszcze, jakie doznania bardziej ci odpowiadają.
Niektóre wibratory mają kilkadziesiąt, a nawet sto trybów! Wygodne są też
wibratory na pilota albo z apką (często jedno i drugie): łatwiej zmienić wibracje
w trakcie seksu, nie trzeba przerywać, szukać przełącznika itp. Jeśli lubisz kochać się
w wodzie, brać we dwoje prysznic lub jeśli dotąd masturbowałaś się prysznicem,
a teraz chcesz, by zastąpił go partner, wybierz model wodoodporny – będziecie mogli
kochać się w łazience.

Dla dwojga – w kształcie litery U lub C . Niektóre można zakładać na penisa jak
wibrujący pierścień erekcyjny, inne zakłada się jak klips, który wchodzi do pochwy,
ale przylega też do łechtaczki, masując ją. Jeśli w trakcie korzystania z niego kochasz
się z partnerem to, on także, penetrując twoją waginę, korzysta z pozytywnych
wibracji. Dostępny jest też model idealny dla dwóch kobiet, ShareVibe. Dłuższą część
aktywna partnerka wkłada do pochwy i stymuluje kochankę wystającą, wibrującą
krótszą częścią.

Klasyczny – ma falliczny kształt, może przypominać penisa. Dostępne są też modele


wyprofilowane – końcówka idealnie trafi w twój punkt G.

Króliczek – postaw go w kuchni, a niezorientowani pomyślą, że to wyciskarka


do cytrusów. Wielką zaletą króliczków jest ich uroda! Ten wibrator ma naturalny
wdzięk. Długie „uszko” wkładasz do pochwy, krótkie przylega do łechtaczki i ją
masuje. Krótkie uszko może być trochę rozdwojone, wtedy stymuluje łechtaczkę
z dwóch stron. Najbardziej uniwersalny model, bo zapewnia i penetrację, i stymulację
łechtaczki. Króliczek jest dobrym pierwszym przewodnikiem po królestwie
wibratorów.

Masażer łechtaczki – może być maleńki, mieć owalny kształt (bullet) lub rozdwojone
końcówki (rabbit bullet, między końcówkami, „uszkami”, powinna znaleźć się
łechtaczka). Dobry do użycia w pojedynkę, jeśli doświadczasz orgazmów
łechtaczkowych albo chciałabyś sprawdzić, czy możesz ich doświadczać (warto – to
proste). Jeśli będziecie się nim bawili z partnerem w czasie gry wstępnej, stosunek
może dać ci więcej satysfakcji – twoja wagina będzie dobrze nawilżona, elastyczna. To
dobra inwestycja!

Soniczny – rewolucja w świecie wibratorów, prawdziwy bentley masturbacji.


Do stymulacji wykorzystuje nie wibracje, ale fale powietrzne symulujące zasysanie
oraz ultradźwięki – nie usłyszysz, ale poczujesz. Precyzyjna, punktowa stymulacja.
Uwaga! Ty nie słyszysz, ale twoje zwierzątko domowe może usłyszeć, zorientuj się
więc przed pierwszym użyciem, jak reaguje na ultradźwięki twój pupil.
No dobrze, ale przecież seks nie musi być spotkaniem dwojga
ludzi, czasem najzwyczajniej w świecie potrzebujemy
błyskawicznego rozluźnienia. Kiedyś, w trakcie bardzo
stresującego okresu w moim życiu, masturbowałam się przez
dwa tygodnie chyba trzy razy dziennie. Po prostu czułam
ogromną potrzebę, ale w ogóle nie miałam ochoty na seks
z moim partnerem.
W terapii schematów uważa się, że w sytuacji stresu nierzadko
ludziom włączają się różne tryby – jednym z nich jest tryb
odłączonego obrońcy. Przeżywasz lęk, smutek, nie chcesz tych
uczuć, więc włączasz coś, co ma cię od nich odciąć, obronić przed
powyższymi uczuciami. A seks skutecznie odcina. Może to być też
jedzenie, alkohol, kompulsywne granie na telefonie lub
benzodiazepiny „na lewo”.

To jest w porządku? Bo zamiast traktować partnera jak żywy


wibrator, po prostu sama załatwiam sobie odłączenie.
Zwróć tylko uwagę, że w trudnej sytuacji odłączałaś się nie tylko
od niechcianych emocji, lecz także od partnera. A może on chciałby
z tobą być w tych chwilach i dać ci poprzez bliskość chwilę
zapomnienia? Nie ma nic złego w uprawianiu seksu, żeby jedno
z was poczuło się rozluźnione, pocieszone. O ile to drugie nie ma
nic przeciwko. Ludzie uprawiają seks z różnych powodów.
Ciekawa sprawa, ale wielokrotnie słyszałem od kobiet,
że uprawiały seks z litości: „Bo jemu tak zależało i był taki
biedniutki”. Siostry miłosierdzia. Natomiast brata miłosierdzia nie
spotkałem nigdy. Ale bywa, że druga osoba nie chce się kochać
i czuje się gwałcona. Tak było z pewną parą moich pacjentów. On
miał ochotę na seks średnio raz na miesiąc, a ona co dwa dni.
Powiedział, że gdyby kochał się częściej, czułby się zmuszany.
Miałby wrażenie, że partnerka na nim wymusza stosunek.
Zaproponowałem jej więc, żeby się masturbowała. Zapytałem, czy
on chciałby być świadkiem. Odmówił, uznał, że to też byłoby
jakąś formą wymuszenia na nim aktywności seksualnej. Ale gdy
oni wyszli z gabinetu, weszła para z podobnym problemem.
„Głupio mi, ale ja ostatnio mam tak często ochotę na seks, że się
masturbuję”, powiedziała ona. „Szkoda, że o tym nie
porozmawialiśmy! Bo ja chętnie bym popatrzył”, on na to. Ha! To
jest kwestia do uzgodnienia w parze. Natomiast myślę, że nie
należy robić z tego tajemnicy.

No tak, bo gdy robimy z czegoś tajemnicę, nabieramy


przekonania, że coś ukrywamy, a więc robimy coś złego lub
w najlepszym razie wstydliwego.
Dokładnie. Jestem zwolennikiem wykładania kart na stół:
„Słuchaj, Krzysiu. Czy gdybym miała ochotę na seks, a ty byś nie
chciał, mogę się masturbować? A może chciałbyś patrzeć?”.
I czekamy na odpowiedź. Bo możemy usłyszeć: „Dla mnie to jest
okej. Mogę cię przytulić, jak zechcesz”, albo: „Nie, to by było
dziwne, ja czytam książkę, a ty tutaj... wolę nie wiedzieć”.

Każda kobieta powinna... Wróć. Dobrze, by kobieta miała


wibrator?
Pewnie, że dobrze. Teraz absolutnym hitem jest Pro Penguin,
pingwinek – jest mniej więcej tak samo popularny jak słynny
„króliczek”, który wystąpił w serialu Seks w wielkim mieście.
Faktycznie wygląda jak czarno-biały pingwin z kokardką na szyi.
To wibrator ssący, działa ciśnieniowo na łechtaczkę, gwarantuje
zupełnie niesamowite doznania. Z moich obserwacji wynika,
że kobiety nie przepadają za wibratorami, które są wiernymi
kopiami męskich penisów... Sorry guys.

Wiesz, penis nie jest jakimś szczególnie ładnym organem.


Kobiety mogą pożądać penisa mężczyzny, ale atrapy członka już
chyba niekoniecznie...
To właśnie mówią mi pacjentki. Większość ma do wyglądu
penisa w najlepszym wypadku stosunek neutralny. Zresztą, on
przez Matkę Naturę został stworzony nie dla estetyki, ale
funkcjonalności. Jego budowa jest taka, że kształt żołędzi w formie
grzybka zapewnia doskonałe „skrobanie” ścian waginy
z potencjalnej spermy innego mężczyzny. Niektórzy seksuolodzy
zwą go „wielką ssaczką”. Z tą wielkością bym nie przesadzał, ale
rzeczywiście, podczas ruchów frykcyjnych zgarnia i zasysa spermę.
Wibratory są świetne, bo taki pingwinek ułatwia osiągnięcie
orgazmu, jest ładny, można go ze sobą wszędzie zabrać i wszędzie
mieć orgazm, kiedy się tylko zechce.

Joanna Keszka, edukatorka seksualna, twierdzi, że każda


kobieta powinna mieć w podręcznej torebce wibrator. Nie musi
go używać. Ale będzie wiedziała, że jest samowystarczalna
i w każdej chwili może dać samej sobie orgazm.
Tak. Ja też jestem zdania, że wibrator dobrze wpływa
na samopoczucie kobiety. Warto sobie sprawić jeden choćby po to,
by wyjść ze swojej strefy komfortu i poznać strefy erogenne. A to
zawsze zbliża do kontaktu z samą sobą i przyśpiesza możliwość
dojścia do orgazmu.

DEKALOG KOBIETY MASTURBUJĄCEJ SIĘ


Seks nie jest tylko dla dwojga, podobnie jak rozmowa. Możesz chcieć porozmawiać
z kimś, kto jest inteligentny i zawsze cię zrozumie: ze sobą. Możesz też chcieć
uprawiać seks z kimś, kogo zawsze kochasz i na kogo zawsze możesz liczyć. Ze sobą.
Wbrew popularnym wyobrażeniom większość kobiet przeżywa orgazm
łechtaczkowy, a nie pochwowy – także podczas stosunku. Większość kobiet także
znacznie łatwiej szczytuje w trakcie masturbacji niż podczas stosunku z partnerem.
I to jest normalne. Ważne, że przede wszystkim masz satysfakcję erotyczną. Jak masz
orgazm, to też dobrze. Nieważne, że sama. Nieważne, jaką drogą.

Pamiętaj o atmosferze. Możesz zabrać samą siebie na randkę. Ubierz się w coś,
co lubisz, zrób makijaż, puść oko do swojego odbicia w lustrze. Wypij kieliszek wina.
Zjedz coś pysznego. Podnieć się. Pomyśl o czymś, co na ciebie zawsze działa, wyobraź
to sobie, przypomnij lub obejrzyj. Zarezerwuj czas. Nie spiesz się. Pośpiech nie sprzyja
orgazmowi. Jeśli jesteś wrażliwa na zmiany temperatury, zafunduj sobie podgrzewaną
sekszabawkę.

Wyłącz telefon. Zamknij drzwi i weź przykład z Marka Zuckerberga: zaklej taśmą
kamerkę w laptopie. Chyba nie chcesz, by ktoś cię niepokoił? To czas dla ciebie.
Czegokolwiek by od ciebie chcieli szef, mama, dorosły syn, przyjaciółka czy mąż –
mogą zaczekać. Masz prawo pobyć sama.

Zrób sobie małą lekcję anatomii. Weź lusterko, obejrzyj swoje genitalia, znajdź wargi
sromowe mniejsze, większe, łechtaczkę, jej żołądź, ujście cewki moczowej, odbyt.
Dotykaj. Sprawdzaj. Gdzie jest przyjemnie? Każda kobieta jest inaczej zbudowana. Nie
wszystkie przeżywają orgazm przy stymulacji napletka łechtaczki, być może
mocniejszych doznań dostarczy ci pieszczenie innego obszaru. Ujmij trzon łechtaczki
pomiędzy kciuk i palec wskazujący, gładź jej żołądź. Przesuwaj po niej palcem
wskazującym w stronę pochwy. Włóż dwa zagięte palce głęboko do pochwy, jak
najdalej w stronę pępka, w kierunku punkt G. Kciukiem uciskaj wzgórek łonowy
(stymulujesz punkt G z zewnątrz). A może masz inne wyjątkowo wrażliwe
na erotyczny dotyk punkty na ciele? Jeśli masz masażer łechtaczki, możesz używać go
też do stymulacji innych delikatnych miejsc. To co, że napisali, że do łechtaczki?!
Możesz go sobie wsadzić wszędzie, gdzie chcesz.

Nie leż. Prawda, jeśli masz wibrator, za bardzo się nie musisz starać, ale jednak
pomoże, gdy wprawisz ciało w ruch. Pokręć biodrami, poocieraj się o wibrator, kurcz
mięśnie, zrób sobie trening Kegla. To bardziej naturalne dla twojego ciała i orgazm
może przyjść szybciej.

Eksperymentuj. Sprawdzaj, jaki dotyk ci pasuje – niezależnie od tego, czy używasz


wibratora, prysznica, własnej dłoni. Nie poprzestawaj, gdy znajdziesz coś, co sprawia ci
przyjemność – zapamiętaj, ale szukaj dalej.

Dosiądź czegoś. Spróbuj masturbacji w pozycji na jeźdźca, na okazałej poduszce,


na której położysz coś, co będzie stymulowało łechtaczkę – może to być wibrator. Nie
zdejmuj bielizny, nie tylko ze względu na poszewkę. Czasem materiał, bardziej szorstki
niż silikon pokrywający wibrator, potęguje doznania.
Nie przejmuj się, gdy nie zadziała. Nie upieraj się i nie złość sama na siebie. Powiedz
sobie: nie szkodzi. Orgazm nie pasuje do każdego dnia. Spróbujesz innym razem. Jutro?

Oddychaj głęboko. Uruchom przeponę. Musisz natlenić mózg, jeśli chcesz mieć
orgazm. Bądź głośna. Posapuj, wzdychaj, jęcz, krzycz.

Każdy powód jest dobry. Masturbujesz się, bo chcesz, bo to zdrowe, bo ludzie tak
robią, bo zwierzęta tak robią. Bo to normalne. Nie zastanawiaj się, czy przypadkiem
nie powinnaś na przykład znaleźć sobie faceta albo przeżywać częściej orgazm
z mężem, zamiast szukać go w pojedynkę. Masz prawo do przyjemności.

Wykorzystaj ten czas do eksplorowania. Gdzie ten cholerny punkt G, nie


wspominając o całej reszcie, zastanawiałaś się nieraz. Teraz znajdź wszystko,
co zechcesz, nie tylko dla siebie. Dla swojego partnera będziesz nauczycielką
wyjątkowego przedmiotu: wiedzy o twoim ciele. Przygotuj sobie lekcję, którą mu
potem zaprezentujesz i która pomoże wam radośnie przeżywać seks.
SEKS NIGDY NIE UMIERA, więc
po menopauzie znajdź sobie kochanka
młodszego o dwie dekady

Znam kilka samotnych kobiet po pięćdziesiątce, ustawionych


życiowo, atrakcyjnych. Mają domy, samochody, dobre prace,
ładne sylwetki, ciekawe hobby. I są same.
Mam sporo pacjentek po menopauzie, wiele z nich to singielki.
Sporo z nich jest na Tinderze albo korzysta z serwisów
randkowych, bo w pewnym wieku, najczęściej w okolicach
czwartej dekady życia, dochodzi do „zamurowania” środowiska,
zarówno zawodowego, jak i prywatnego. Pełna hermetyczność
wśród znajomych. Trudno wtedy kogoś spotkać.
Pięćdziesięciolatka na Tinderze ma często problem, bo rówieśnicy
nie zwracają na nią uwagi, a starsi od niej mężczyźni potrafią
przykro napisać: „Świetnie się trzymasz, ale szukam młodszej. Nie
interesują mnie ciocie”. To jest faktycznie problem. W Polsce – ale
nie tylko u nas – mężczyźni do późnej starości są przekonani, że są
wspaniałymi kandydatami na kochanków, partnerów.
Obserwuję w gabinecie, że atrakcyjnej, seksownej
pięćdziesięciolatce nie jest łatwo znaleźć rówieśnika lub mężczyznę
starszego, który jej dorówna, już nie mówiąc nawet
o zaimponowaniu. Ale... na szczęście są mężczyźni młodsi!
W pokoleniu trzydziestolatków dużo zdziałała pornografia. Tym
razem na plus. Filmy z dojrzałymi kobietami były i są nadal
jednymi z najbardziej popularnych. Dla takiego faceta kobieta 50+
to nie jest „starsza babka”, tylko MILF (od angielskiego Mother
I would Like to Fuck, „Mamuśka, którą chciałbym przelecieć”) albo
jeszcze lepiej: WHIP (od angielskiego Women, who are Hot,
Intelligent and in their Prime). Trzydziestolatkowie nie mają głów
aż tak zapchanych stereotypami dotyczącymi płci i wieku, o wiele
łatwiej im zobaczyć, że kobieta jest sexy – niezależnie od tego, ile
ma lat.
Powiem szczerze: mam ogrom pacjentów, mężczyzn trzydziesto-,
czterdziestoletnich, którzy zaczepiają na Tinderze kobiety w wieku
50+ czy 60+. Ale... dostają kosza. Bo często z kolei te panie też
myślą dość stereotypowo: facet, żeby mi zaimponował, musi
zarabiać więcej ode mnie, być starszy, żebym mogła widzieć w nim
mentora, przewodnika. Oczekiwania tych grup się rozmijają,
a bardzo szkoda: pięćdziesięciolatka i trzydziestolatek to może być
świetne połączenie.
Opowiem o pewnej parze. To on ją zauważył na Tinderze, on ją
zaczepiał, jemu zależało. „Ona to taka żona Hollywood, a nawet
lepiej, bo sama zarobiła na swoją pozycję. Ma dom
na luksusowym warszawskim osiedlu, sportowe auto, jest
dyrektorem, na długie weekendy jeździ do luksusowego spa. Jest
piękna. Ma władzę. Jak jakaś... Alexis Carrington. Czym ja jej mogę
zaimponować? No to zabrałem ją do parku, rozłożyłem kocyk,
wyjąłem z plecaka termos z herbatą. Karmiliśmy kaczki, a ona się
cieszyła jak dziecko”, mówi on. A ona: „Jakie to było romantyczne!
Od dawna się tak świetnie nie bawiłam. Jak chcę zjeść homara
i wypić Dom Pérignon, idę do restauracji i zamawiam. Ale
od dawna nie czułam się na randce tak zrelaksowana, rozluźniona,
rozbawiona... Faceci z mojego pokolenia są nudni i nadęci. On jest
oryginalny”. Można? Można.

Przychodzą mi do głowy dwa powody, dla których kobiety 50+


mogą nie chcieć związków z trzydziestolatkami. Po pierwsze:
gdybym związała się ze sporo młodszym mężczyzną, który nie
ma dzieci, nie opuściłaby mnie obawa, że będzie chciał zostać
ojcem. Ale nie ze mną. Znam kilka takich historii.
A ja powiem ci, jak mądrze obchodzą to niektóre z moich
pacjentek. U wielu mężczyzn, nie wiem nawet, czy nie
u większości, instynktowne pragnienie posiadania dzieci wygląda
inaczej niż u kobiet. Zaryzykowałbym twierdzenie, że w wielu
przypadkach ta potrzeba jest dość powierzchowna i dyktowana
wymogami kulturowymi. Ale to jest kwestia biologiczna:
mężczyźni mieli rozsiewać swoje geny, im więcej, tym lepiej. Więc
pragnienie opiekowania się niemowlakiem, kilkulatkiem, jest
u nich słabsze. Wielu z nich to robi i odnajduje się w obowiązkach
rodzicielskich, ale często dopiero po fakcie, czyli gdy to dziecko już
jest.
Znam kilka kobiet, które swoim sporo młodszym partnerom
mówią: „Jesteś tak świetnym facetem, że gdybym poznała cię
wcześniej, chciałabym mieć z tobą dzieci. Synkowi dalibyśmy
twoje imię, a córeczkę nazwalibyśmy Lena. On miałby w pokoju
tapetę w pociągi, a ona w ptaszki...”. Opowiadają o życiu, które
mogliby wieść, ale które nigdy nie stanie się ich udziałem. Z moich
obserwacji wynika, że... tym mężczyznom to wystarcza. Znam też
parę, która zamiast dziecka ma kota. Ona nazywa tego kota
„syneczkiem”, dbają o niego, kupują mu superkarmę, bawią się
z nim, on jest nawet o tego kota zazdrosny i o jej „matkowanie”.
I kiedyś nawet padło pytanie, czy nie wolałby mieć z nią dziecka.
Powiedział, że „koci synek” jest wystarczająco absorbujący.
A potem dodał, że jest z natury wygodny, związek z osadzoną
zawodowo, starszą od siebie partnerką pozwolił mu na życie
w komforcie. I nie chciałby rezygnować.

Druga sprawa: a może ten trzydziestolatek nie potrzebuje


kobiety, partnerki, szuka zastępczej mamusi?
A jak szuka, to co? Jako seksuolog nie widzę przeciwskazań. Ona
na przykład jest przyzwyczajona do posłuchu, a on lubi, jak ktoś
nim kieruje, bo wtedy nie musi rozwiązywać dylematów
i podejmować decyzji, to ona mówi: „Uznałam, że polecimy
na Kanary. Zarezerwowałam już hotel, a ty znajdź bilety
na samolot”. I jemu to pasuje. Czy to nie jest związek partnerski?
Wcale nie musi być po równo, żeby dwoje ludzi było razem
szczęśliwych.
Mam pacjentkę, zadbana bizneswoman po pięćdziesiątce.
Mieszka na stałe w Belgii. Całe życie ciężko pracowała, była
w niezbyt udanym związku, który się rozpadł. „Gdy skończyłam
pięćdziesiąt lat, powiedziałam sobie: Od teraz wybieram siebie”,
wyznała mi dumnie i szczerze. Wpada do Warszawy – na terapię
i randki. Wybiera dwudziestoletnich, wysportowanych mężczyzn
i ma wspaniały seks. Docenia, że młodzi mężczyźni są lepiej
wyedukowani erotycznie od jej rówieśników, wiedzą w każdym
razie, na czym polega seks oralny. No i są częściej gotowi
do współżycia. Ona bardzo sobie to chwali, kwitnie przy nich.
Odwdzięcza im się poradami dotyczącymi budowania ścieżki
kariery, wyboru dobrego wina. Opowiada o miejscach, w których
była – a zjeździła pół świata. Bardzo mi ta pacjentka
zaimponowała. Namawiałbym kobiety, żeby brały z niej przykład.
Muszę powiedzieć, że z punktu widzenia seksuologa kobiety 50+
szukające partnerów do związku czy seksu cechują się
największymi zahamowaniami. Słyszę często: „Bo to nie wypada,
żeby on był młodszy. Żeby przyjechał do mnie autobusem. Żebym
zapłaciła za kolację w restauracji. A już żebyśmy mieli seks – nie
wchodzi w grę”. Przecież to ze szkodą dla nich, że one wybierają
na Tinderze swoich rówieśników, facetów, którym brakuje kilku
zębów, mają brzuszek – no, ale są przynajmniej starsi! Kobiety
strasznie boją się łatki naiwnej – pogardliwych spojrzeń,
komentarzy, że dają się wykorzystywać młodym, że ci młodzi
„lecą tylko na kasę” – jakby to od wieku zależało! Pierwszy kontakt
ze sporo młodszym mężczyzną jest dla pięćdziesięciolatek jak
przekroczenie Rubikonu. A ja z satysfakcją obserwuję, jak one się
zmieniają. To daje potężnego kopa – świadomość, że pragnie cię
facet młodszy o całe pokolenie. Nagle się okazuje, że „jeszcze
w zielone gramy, jeszcze nie umieramy”. Moje pacjentki pięknieją,
stają się bardziej pewne siebie, zaczynają rozumieć, dzięki takim
romansom, że granice są głównie w ich głowach. Więc znoszą
kolejne. Kto powiedział, że sześćdziesięciolatka nie może pokazać
zgrabnych nóg w mini? Kto powiedział, że nie może zrobić operacji
plastycznej piersi? Rozebrać się na plaży nudystów? Nauczyć
jeździć na motocyklu? To bardzo wyzwalające. I to wcale nie musi
być związek na wiele lat. Nie przejmuj się, czy on za kilka lat nie
będzie chciał mieć dzieci albo czy nie szuka aby matki. Weź,
co chcesz, teraz. Dla siebie. Bez wyrzutów sumienia. Po wyborze
młodszego faceta możesz dodać ulubioną frazę polskiego rządu: mi
się to po prostu należy.

Bardzo mi się to podejście podoba. Zawsze imponowała mi Leni


Riefenstahl, która w wieku dziewięćdziesięciu lat miała partnera
młodszego o ponad pół wieku.
Ale o to chodzi. Warto tego doświadczyć. Mi imponuje Monika
Olejnik, która ma partnera młodszego o piętnaście lat. Można?
Można. Moim zdaniem taka relacja może kobiecie bardzo dużo
dać. To dziewicze terytorium, bo moje pacjentki 50+ walczą,
pragną miłości i seksu, ale młodszego, fantastycznego mężczyznę
skreślają. „Gdyby był starszy, to tak, ale w tym wypadku... Zabawi
się moim kosztem i pójdzie, a ja zostanę ze złamanym sercem”,
mówią. Równie dobrze może być na odwrót! Nie ma sensu przed
pierwszą randką planować tego, co będzie za kilka lat. Nie ma też
sensu, by naszym życiem kierowało uczucie lęku przed
odrzuceniem. Mogę powiedzieć jedno: młodszy partner to eliksir
młodości. Fajne odwrócenie ról. Bo kobieta może wystąpić w roli
mistrzyni, mentorki młodszego mężczyzny. A jednocześnie
kochanki o podobnym apetycie na zbliżenia. Dla wielu kobiet
menopauza to nie koniec, ale początek: wyzwolenie
z dotychczasowych ról. Już nie będę w ciąży, nie muszę się o to
obawiać. Mogę zaszaleć.

Moja koleżanka powiedziała, że menopauza jest super. I że ona


żałuje, że nie weszła w nią tuż po trzydziestce. Uznała, że wiele
wymagań, którym wcześniej chciała sprostać – żeby nie mieć
cellulitu, mieć za to zawsze wydepilowane nogi i bikini – już jej
nie dotyczy. Bo to jest, jej zdaniem, „dla młodych babek”. I...
paradoksalnie ona teraz, wyluzowana, wygląda lepiej niż kilka
lat temu! Ale zastanawiam się: czy uprawiając seks ze znacznie
młodszym mężczyzną, większość kobiet nie będzie miała z tyłu
głowy, że on porównuje je do swoich rówieśniczek?
To jest kobieca paranoja. Moim zdaniem działa na zasadzie
samospełniającej się przepowiedni. „Ale twoje koleżanki
ze studiów to pewnie mają jędrne piersi, a moje przegrały już
trochę z grawitacją... A w pracy dziewczyny pewnie mają gładkie
buźki, a ja...”, wzdycha ona. Kiedyś przyszła do mnie para – ona
o siedemnaście lat starsza od partnera. Od kilku miesięcy się nie
kochali, bo u niego pojawiły się zaburzenia erekcji. A wcześniej
mieli bogate i udane życie seksualne. Zaczęliśmy rozmawiać o tym,
jak wygląda ich codzienność, co robią wieczorem, zanim pójdą
do łóżka... „I wtedy Kasieńka siada przed lustrem, wklepuje sobie
w buzię jakiś krem i wzdycha: Ech, popatrz, wyglądam jak stara
żółwica”. „Słucham?”, dopytałem, bo myślałem, że się
przesłyszałem. Otóż nie, pani Katarzyna każdego wieczoru, zanim
w jedwabnej koszulce położyła się do łóżka, oświadczała swojemu
partnerowi, młodszemu o kilkanaście lat, że wygląda jak stara
żółwica. To zdarzyło się wielokrotnie, a kłamstwo powiedziane sto
razy staje się prawdą. Trudno się dziwić, że – za przeproszeniem –
przestał mu stawać. Mężczyźni rzadko podniecają się koncepcją
seksu ze starą żółwicą. Opowiadając takie rzeczy, fundujemy sobie
ostry kryzys w związku na własne życzenie. Przepraszam, ale jeśli
kobieta ma ochotę ponarzekać na swój wygląd, a wiem, że to się
zdarza i doskonale to rozumiem, niech zadzwoni do przyjaciółki.
Niech jej powie, że wygląda jak stara żółwica, na co tamta: „O, a ja
to dopiero... wyglądam jak zmurszały opos”. To nie są tematy dla
mężczyzn, jeśli chcemy z nimi uprawiać seks. Naprawdę.
W związku nie warto mówić wszystkiego i nawet nie wolno.
Przestrzegam przed tym. Tam, gdzie nie ma żadnej tajemnicy, gdzie
wszystko, łącznie z brudami, jest odkryte, tam nie ma też
pożądania.

No dobrze, wiesz, tajemnica tajemnicą, ale istnieją też kwestie


fizjologiczne, takie jak zaburzenia lubrykacji.
Czyli suchość pochwy. I pewnie chciałabyś, żebym ci
powiedział, że istnieje jakaś magiczna pigułka na takie
dolegliwości. Otóż nie istnieje.

Nie ma jakiejś innej metody na obfitą lubrykację? No nie żartuj,


tyle jest żeli dopochwowych...
Ale co ty mówisz! Irytuje mnie takie podejście, bo to jest pójście
na skróty. „Włoży się trochę lubrykantu i będzie hulało”. No nie,
nie będzie, nie tędy droga! Dajmy sobie czas i przestrzeń, żeby się
podniecić. Poza tym – achtung! Okazuje się, że kobiety, które idą
na łatwiznę i od razu przed stosunkiem korzystają z żelu
intymnego, przyzwyczajają swoją waginę do nieprodukowania
śluzu i koło się zamyka. Kobieta, która ma świadomość tego
procesu, stresuje się, stres oczywiście utrudnia lubrykację
i akomodację i mamy problem, który sam siebie napędza.
W okresie przejściowym, gdy kobieta wchodzi w menopauzę,
chociaż to dotyczy nie tylko kobiet w menopauzie, także tych,
które leczą się na przykład z powodu cukrzycy, lubrykanty mogą
pomóc, choćby dlatego, że uchronią nas od nerwowej reakcji:
„Aha, to ja teraz na pewno nie będę miała nawilżenia i będzie
niemiło”. Wtedy warto kupić lubrykant. Ale musi być dobrej
jakości.
Upieramy się w seksuologii, że dla kobiety, ale też coraz częściej
i dla mężczyzny, klimat jest szalenie istotny i niezbędny. Nie ma tu
złotego środka, który mógłby go zastąpić. Problem z nawilżaniem
to nie jest wyłącznie jednostka chorobowa, na którą cierpi kobieta,
tylko efekt ignorancji jej partnera. Wiem od pacjentek
po menopauzie, które mają troskliwych, uważnych,
kompetentnych w ars amandi kochanków, że one nie mają
kłopotu z lubrykacją. Ale też ci mężczyźni nie oczekują, że one
staną się mokre po dwóch minutach pocałunków i dwóch
kolejnych – nieporadnego gmerania po piersiach czy w okolicy
genitaliów! Wielokrotnie mówiłem i powtórzę raz jeszcze: kobieta,
jeśli ma odlecieć, potrzebuje długiego pasa startowego.
W menopauzie – tylko trochę dłuższego. Tu nie ma prostego
sposobu, trzeba zaangażowania, pieszczot i czasu. Innymi słowy:
nieważna jest różdżka, ważny jest czarodziej. Powiem ci,
że wielokrotnie byłem w gabinecie świadkiem wybuchów złości
kobiet. One uświadamiały sobie, że z nimi i ich ciałami jest
wszystko okej, tylko facet zawiódł. Nie dziwię się im. W naszej
maczystowskiej i penisocentrycznej kulturze na kobiety zwala się
odpowiedzialność za wszystko. Włączana jest również
odpowiedzialność za dyskomfort, jaki odczuwają podczas stosunku
z partnerem, który nie raczył poświęcić nawet kwadransa na grę
wstępną. Słyszałem to wielokrotnie: wystarczy wydłużyć
pieszczoty, popracować nad odpowiednim klimatem, zorganizować
randkę z kolacją, kwiatami, winem, muzyką i okazuje się, że nagle
mamy w waginie Niagarę. Wagina się nawilża i nawilża, a kobieta
jest i w szoku, i w potoku.

DOBRE NAWILŻENIE
Lubrykanty to żele nawilżające, działają poślizgowo – ułatwiają stosunek
waginalny lub analny. Niektóre mają też dodatkowe funkcje: działają rozgrzewająco
i powiększająco itp. Ale podstawową funkcją żeli lubrykacyjnych jest nawilżenie
niedostatecznie wilgotnej pochwy. Kupując taki produkt, nie możesz kierować się
kryterium ceny. Jeśli jesteś w stanie wydać sporo na dobry krem do twarzy, nie
kupuj byle czego do waginy. Jeśli masz skłonność do podrażnień, wybieraj środki
droższe, o sprawdzonym składzie, wysokiej jakości. Przy podejrzeniu uczulenia
na silikon (rzadkie, ale zdarza się – jeśli miałaś kiedykolwiek podrażnienie
po noszeniu silikonowych ramiączek od stanika lub paska od zegarka, możesz być
uczulona), wybierz żel na bazie wody. Kupisz go w aptece, drogerii, dobrym sklepie
internetowym.

Lubrykanty na bazie silikonu – dają wrażenie największego poślizgu, sprawdzają się


w seksie analnym, są też trwałe. Uwaga, mogą uszkadzać gadżety erotyczne z silikonu!
Można stosować je w wodzie, pod prysznicem.

Lubrykanty wodne – delikatne, nie nadają się do kąpieli. Istotne, żeby żel miał
odpowiednie pH, zbliżone do pH pochwy (a więc kwaśne). Ginekolodzy i seksuolodzy
najchętniej polecają żele z tej kategorii, bo są najdelikatniejsze i nie powodują
podrażnień. Mogą występować w wersji wegańskiej. Niektóre działają
przeciwbakteryjnie i przeciwzapalnie, korzystnie wpływając na florę bakteryjną
pochwy.

Lubrykanty na bazie oleju – tłuste, należy ich raczej unikać. Mogą uszkadzać
prezerwatywy i gadżety erotyczne, ale przede wszystkim podrażniają pochwę, trudno
je zmyć, mogą odkładać się w fałdach skóry i stanowić idealną pożywkę dla bakterii.

No dobrze, ale przecież to jest fakt medyczny, nie zaprzeczysz:


z wiekiem, po menopauzie, zmniejsza się zdolność pochwy
do akomodacji.
Tak, prawda, ale znów wracamy do meritum sprawy: potrzeba
dłuższej gry wstępnej i regularnych ćwiczeń.

ZNIKAJĄCA POCHWA
U nawet co drugiej kobiety po menopauzie może dojść do atrofii pochwy – czyli
zanikowego zapalenia pochwy. Wbrew pozorom taka wagina wcale nie znika –
po prostu wyściełający ją nabłonek staje się coraz cieńszy. Dzieje się tak na skutek
spadku poziomu estrogenów. Najczęstsze objawy to ból podczas stosunku, pieczenie,
świąd, krwawienia. Warto o takich objawach porozmawiać z ginekologiem. Zanikowe
zapalenie pochwy można leczyć – pomóc może hormonalna terapia menopauzalna
w tabletkach, plastrach, ampułkostrzykawkach lub środki aplikowane miejscowo:
globulki, maści, kremy i pierścienie dopochwowe uwalniające estrogen.
Jak często zdarza się, że mężczyzna wykorzystuje wiek kobiety
i związane z nim stereotypy, żeby nią manipulować? Znam
świetne, atrakcyjne babki, które słyszą od swoich partnerów:
„Ty tu nie podskakuj, nie oczekuj za wiele, bo nie jesteś już
młoda”.
Spotykam się w gabinecie z taką sytuacją dość często. To forma
przemocy. Mężczyźni, którzy mają skłonność do stosowania
przemocy, chętnie się do niej uciekają. I to wcale nie wobec kobiet
50+. Ostatnio była u mnie para: on – czterdzieści osiem lat,
niespecjalnie atrakcyjny, za to zamożny, z własną firmą. Ona –
dwadzieścia dziewięć lat, śliczna i mądra. „Nie dokazuj, bo jeszcze
rok i stracisz swój urok. Kto cię będzie chciał? Lepiej się mnie
trzymaj i dbaj o mnie. Beze mnie jesteś nikim”, powiedział jej
w gabinecie.

Warto zweryfikować taką tezę? Dla własnego spokoju. Zrobić


sobie fajne zdjęcia, na których nie będę rozpoznawalna,
zalogować na Tinderze...
Bardzo dobry pomysł. Generalnie kobiety na Tinderze dostają
więcej propozycji niż mężczyźni, więc z całą pewnością zacznie
napływać fala uśmiechów, zaczepek, pytań... Nie wspominając
o aplikacjach jak Erodate, Datezone. Tylko pamiętajmy, że tego
typu aplikacje, na przykład Tinder, działają według algorytmów.
Na przykład jeśli chcesz pozostać incognito i nie dajesz zdjęcia
twarzy, Tinder klasyfikuje cię jako średnio, a nie bardzo atrakcyjną.
I twój profil będzie się wyświetlał średniakom, a nie
przystojniakom. Warto o tym wiedzieć, bo można przeżyć szok
i się sfrustrować: „Co?!? To już tylko tacy faceci się mną interesują,
żaden wysoki brunet po medycynie, sami hydraulicy z wujowymi
wąsami?!?”. Algorytm jest ślepy. Żeby na Tinderze dostawać oferty
od interesujących kandydatów, trzeba troszkę się w to pobawić,
poczytać, jak skonstruować profil, jakie zdjęcie zamieścić, jak często
zmieniać. Na szczęście nie jest to wiedza tajemna, takie poradniki
bez trudu znajdziemy w sieci. Ale jeśli mówimy tylko o próbie, to
tak, jestem za. Wiele kobiet ma tendencję do wątpienia we własną
atrakcyjność – zupełnie przeciwnie do mężczyzn, którzy często ją
przeceniają, zwłaszcza janusze Tindera. W związku z tym panie nie
dostrzegają przejawów zainteresowania na ulicy – „Obejrzał się,
bo mi się tusz rozmazał”. A na Tinderze wszystko jest jasne:
mężczyźni piszą, bo szukają miłości, seksu, szansy na związek,
możliwości przyjemnego spędzenia czasu. Można sobie podnieść
samoocenę.

CZY SEKS MA WIEK?


Czy mężczyźni faktycznie ciągle myślą o seksie? Postanowiła to sprawdzić Terri Fischer,
psycholog z Uniwersytetu Stanu Ohio. Zaprosiła do badania studentów, którzy nosili
w kieszeni licznik: wciskali przycisk za każdym razem, gdy przeszła im przez głowę
jakaś niegrzeczna myśl. Mężczyźni myśleli o seksie średnio osiemnaście razy dziennie,
a kobiety – dziesięć razy. Niestety, częstotliwość myślenia o seksie spada wraz
z wiekiem. Z badań prof. Zbigniewa Izdebskiego wynika, że dla co drugiego Polaka
w wieku 50+ seks jest zupełnie nieistotny lub niezbyt istotny. Po pięćdziesiątce spada
też zainteresowanie masturbacją: jedynie 39 procent Polaków uważa, że ma ona
dobroczynny wpływ na seksualność i samopoczucie. W grupie od osiemnastego
do czterdziestego dziewiątego roku życia sądzi tak aż 57 procent badanych.

Ale niektóre dojrzałe kobiety mówią: „Seks? Mnie to nie


interesuje, daj mi spokój...”. Może faktycznie dajmy im spokój?
Mają przecież prawo nie chcieć seksu.
Smutne jest to, że kobiety po menopauzie często wyciszają swój
popęd seksualny. To jest przecież kwiat wieku! Ale one nie myślą
o seksie, myślą o hobby, wnukach, biorą psa i chodzą z nim
na długie spacery. Wygumkowują intymną sferę swojego życia.
Z badań wynika, że tylko co druga kobieta w wieku sześćdziesięciu
pięciu lat jest w związku i co czwarta w wieku siedemdziesięciu
pięciu lat. Kobiety żyją dłużej, ale często też zostają same. Szczerze
ubolewam, że po rozstaniu z partnerem nie szukają już nowego
związku. Ciekawe jest to, że u mężczyzn fakt posiadania lub
nieposiadania partnerki nie wpływa na bujność życia seksualnego
– mężczyźni korzystają z płatnego seksu, ale też oglądają
pornografię, masturbują się. Wiele kobiet się wyłącza. Nie ma
mężczyzny – nie ma seksualności. John Bancroft, jeden
z najbardziej cenionych na świecie seksuologów, wyciąga z tego
wniosek, że u wielu kobiet seksualność ma charakter relacyjny.
Kobieta pożąda kogoś, kogo kocha, lubi. Jeśli takiej osoby nie ma,
nie pożąda. A przecież każdy z nas potrzebuje bliskości, dotyku...

CZY BEZ SEKSU DA SIĘ ŻYĆ?


Francuska dziennikarka i influencerka Sophie Fontanel w wieku niespełna trzydziestu
lat stwierdziła, że brak seksu jest lepszy niż kiepski seks, a wpychanie kobiecie
do gardła członka w stanie erekcji nie ma nic wspólnego z pieszczotami oralnymi.
Po czym przez kilkanaście lat szczęśliwie żyła w celibacie. Gdy przyznała się do tego
publicznie, wywołała nad Loarą prawdziwy skandal obyczajowy. Jako jedna
z pierwszych kobiet miała odwagę wyznać, że rola kochanki u boku byle jakiego
mężczyzny jej nie interesuje. Potem napisała nawet książkę, Sztukę sypiania samej,
która szybko stała się bestsellerem. Fontanel przyznała, że wyjście z celibatu nie było
dla niej łatwe, a chciała mieć jakąś bratnią duszę.
Bez seksu da się żyć, ale nie każda kobieta może sobie powiedzieć: „Koniec z tym
seksem”. Jeśli kobieta tłumi swoje libido, może u niej wystąpić tzw. zespół Kehrera,
inaczej zwany wdowią chorobą. Dotyka on najczęściej młodych kobiet, ale zdarza się
też po menopauzie. Niezaspokojony popęd seksualny może prowadzić do pojawienia
się wielu niespecyficznych objawów, które trudno nawet powiązać z brakiem seksu.
Należą do nich na przykład hemoroidy, pieczenie i upławy, bóle w podbrzuszu, żylaki
naczyń miednicy małej, sromu, bolesność wiązadeł krzyżowo-macicznych. Najczęściej
wdowią chorobę leczy się, eliminując przyczyny jej wystąpienia. Przydatna może być
masturbacja lub relacja z uzdolnionym erotycznie kochankiem.
Virginia Satir, amerykańska psychoterapeutka, twierdziła,
że powinniśmy się przytulać do drugiej żywej istoty dwanaście
razy dziennie.
Dobrze, że o tym mówisz. Z badań przytaczanych przez Bancrofta
wynika, że aż 80 procent kobiet w wieku 70+ nie jest dotykanych
przez partnerów. To też moja obserwacja: w Polsce dojrzałym
parom brakuje czułości. Rzadko widzi się dwoje emerytów idących
przytulonych czy trzymających się za ręce. Tak jakby seksualność
miała „termin przydatności do spożycia: najpóźniej do emerytury”.
Stanowczo podkreślam, że to nieprawda. Seks można uprawiać
aż do śmierci, i do śmierci on może cieszyć, rozluźniać, czasem
przynosić rozkosz.
Sytuacji nie poprawia fakt, że dzisiaj dzieci bardzo późno
wyprowadzają się z domu, często po 30., a nawet 40. roku życia.
Takie dorosłe już dziecko, mieszkające razem z nami, może być
niezłą wymówką od budowania bliskości intymnej z partnerem.
Tkwimy w rolach rodziców i nie przeistaczamy się nigdy
w kochanków. A gdy dziecko już się wyniesie...

Chcesz powiedzieć, że syndrom opuszczonego gniazda ma też


swój erotyczny aspekt?
Zdecydowanie. Na dodatek nie tylko dla samych rodziców.
Niedawno przyszła do mnie nowa pacjentka. Ma trzydzieści
siedem lat i jest tłumaczem. Kupiła sobie mieszkanie, ale nocuje
w nim tylko raz w tygodniu, bo nadal pomieszkuje z rodzicami.
Jest dla swoich rodziców bezpiecznikiem – gdy nocuje w swoim
mieszkaniu, często dzwoni do niej ojciec, mówiąc, że mama za dużo
wypiła, albo matka z płaczem, że ojciec znowu miał wybuch złości.
Ich córka walczy z wyrzutami sumienia.
Mam też zabawny przykład. Para, oboje po 60. roku życia. Ich
syn dopiero niedawno się wyniósł i... nagle nasi bohaterowie
odkryli, że nic ich nie łączy. On lubi muzykę klasyczną, ona –
rocka. On kocha psy, ona – koty. On lubi oglądać Świat według
Kiepskich, ona – Latający cyrk Monty Pythona. Zaczęli się kłócić.
Potem oboje, po kryjomu, żeby to drugie nie wiedziało, założyli
sobie profile na Tinderze. I... niesamowite jest to, że oboje
przesunęli zdjęcie incognito tego drugiego w prawo! Bo w opisach
nie rozdrabniali się na opowieści o serialach, które lubią oglądać,
tylko trzymali się priorytetów. „Zorientowaliśmy się, że w tym,
co najważniejsze, jednak się zgadzamy”, powiedzieli w moim
gabinecie. Kochają na przykład kajakarstwo, wędrówki po górach
i nową powieść amerykańską: Jonathana Franzena, Jeffreya
Eugenidesa. Cenią w ludziach szczerość i prostolinijność itd.
Zabawne, bo po kilku dniach wymieniania wiadomości on
nieśmiało zapytał: „To ty?”. Wtedy postanowili pójść
do seksuologa. „Jak to jest możliwe, że dobraliśmy się w parę
na Tinderze, a w normalnym życiu nie możemy?”, pytali. Nawet
byli gotowi się rozwieść. A potem się okazało, że przestali zabiegać
o uwagę i zainteresowanie partnera. On wieczorami leżał
na kanapie ze szklanką piwa, ona ścięła włosy na krótko, bo tak
wygodniej. Wielu moich pacjentów jest oburzonych, gdy ich
partnerki ni stąd, ni zowąd obcinają włosy, bo uważają,
że „w pewnym wieku nie wypada”.

Kiedyś wszyscy się zastanawiali, czy Małgorzacie


Niezabitowskiej, rzeczniczce rządu Tadeusza Mazowieckiego,
wypada nosić długie, rozpuszczone włosy. Była po czterdziestce
i wyglądała w swojej fryzurze świetnie.
No właśnie, to jakiś dziwaczny stereotyp z tymi włosami, chyba
pokutujący od wieków, bo przecież kiedyś długie włosy nosiły
tylko panny, a po zamążpójściu włosy ścinały, nosiły czepki. Wielu
mężczyzn, zwłaszcza starszych, uważa długie włosy za afrodyzjak.

I jak skończyła się historia tej pary?


Zostali kochankami. Ona przedłużyła i zagęściła włosy. Teraz on
jest zachwycony. Wieczorami robi często kolację dla żony,
bo odkrył, że uwielbia eksperymenty kulinarne, otwiera wino,
nalewa dla niej, dla siebie. Namiętność kwitnie. W wielu parach
z długim stażem, nie tylko dojrzałych, obserwuję takie zjawisko
zrzucania odpowiedzialności za nudę w związku na partnera. „Ty
jesteś nudny/nudna i dlatego ja też się nudzę”. To jest w ogóle
problem psychoterapeutów, nie tylko seksuologów: ludzie
zgłaszają się do gabinetu, bo chcą, żeby specjalista „naprawił”
drugą osobę: męża, żonę, dziecko. A nie można zmienić drugiego
człowieka, można zmienić tylko siebie. Jeśli jednak ty się zmienisz,
druga osoba też zacznie, to nieuniknione. I ta metamorfoza może
być na lepsze. Warto zacząć od siebie.
A propos wieku, to fajny post umieściła moja ulubiona aktorka –
Maja Ostaszewska: „Dziś są moje 50 urodziny. Jeszcze pięć lat
temu tak się tego bałam, a teraz czuję, jaki to piękny moment.
Wreszcie czuję siebie i lubię siebie. Wreszcie słucham siebie,
wreszcie pozwalam i chcę być sobą. Bezcenne”. Czy można to
piękniej ująć?

ZA STARA? BZDURA! WIEK ISTNIEJE... W TWOJEJ


GŁOWIE
PESEL i metryka? Zapomnij. Szereg cyferek na jakimś świstku nie definiuje twojego
wieku. Serio. Udowodniła to w bardzo ciekawym eksperymencie psycholożka Ellen
Langer. W 1981 roku zaprosiła grupę seniorów do domu w ustronnym miejscu – dom
urządzony był w stylu lat 50., w telewizorze puszczano programy z tego czasu, z radia
leciały oldskulowe przeboje, a uczestnicy eksperymentu mieli się tak zachowywać,
jakby był rok 1959 – m.in. mieli mówić na przykład „Lubię ten program”, a nie –
„Lubiłem ten program”. Jednym słowem mieli się mentalnie cofnąć dwie dekady
wstecz. Ale okazało się, że ich ciała... też się cofnęły. Na przykład lekarze
ze zdumieniem zauważyli, że po kilku tygodniach „podróżnikom w czasie” poprawił
się wzrok. Chcesz być młodsza? Czuj się młodziej, zaczynaj nowe rzeczy, uprawiaj seks
w krzakach albo samochodzie jak wtedy, gdy miałaś dwadzieścia lat, a twoje ciało –
wraz z waginą! – też się cofnie. Naukowcy odkryli, że aż 70 procent z nas ma wrażenie,
że jesteśmy młodsi niż w rzeczywistości. Ci, którzy mają poczucie, że są o 8–13 lat
młodsi, mają średnio aż o dekadę niższy wiek biologiczny od metrykalnego!
ICH TROJE, czyli wyrzuć dziecko
z łóżka, ale nie zapomnij uwzględnić go
w swoich planach (jeśli chcesz)

W czasie ciąży miałam wielką ochotę na seks, ale mój partner


nie chciał. „Nie jesteśmy sami”, powiedział poważnie.
Część kobiet faktycznie ma w czasie ciąży większą ochotę
na seks, z tego samego powodu, z którego lubią seks w trakcie
miesiączki: zwiększa się ukrwienie genitaliów, więc można szybciej
i łatwiej osiągnąć podniecenie i orgazm. Natomiast obawa,
że w czasie ciąży w seksie uczestniczy, poza kobietą i mężczyzną,
także ich nienarodzone dziecko, jest dość powszechna. Wiele razy
słyszałem opowieści o tym, że on się boi, że przebije pęcherz
płodowy, a kilka razy nawet pojawiła się abstrakcyjna zupełnie
opowieść o małej rączce chwytającej penisa tatusia gdzieś tam,
hen, w głębinach kobiecej pochwy. Choć jak ta rączka miałaby
przedostać się do pochwy, pacjent nie wiedział. Anatomia kobiecej
waginy oraz przyległości jest, w opinii wielu mężczyzn, owiana
tajemnicą.

Przychodzą do ciebie pacjentki w ciąży?


Raczej przychodzą po porodzie. Miałem ostatnio kilka pacjentek
z depresją poporodową. Jedna pochodziła z rodziny, w której praca
była cenną wartością. Podczas obiadów rodzinnych wszyscy o tym
rozmawiali. A ona musiała odejść z firmy, bo miała zagrożoną
ciążę. Urodziła wcześniaka, jej życie na wiele miesięcy ograniczyło
się do opieki nad córeczką, jeżdżenia na kolejne badania,
rehabilitację. Miała poczucie, że amputowano część jej życia
i osobowości. Przygnębienie potęgowały jeszcze spotkania
z rodziną. Zamiast być wspierana, czuła się ignorowana: jej siostry
opowiadały o awansach, rodzice o biurowych intrygach, ona
milczała.

Ciąża wpływa negatywnie na seksualność?


Nie. Wiele kobiet w ciąży czuje się seksownie i ma zwiększony
apetyt na zbliżenia. Dzieje się tak z kilku względów: biologicznie –
coraz większa macica i płód sprawiają, że narządy rodne stają się
dobrze ukrwione, a przez to wrażliwe na dotyk. Niektóre pacjentki
mówiły też, że czuły się przyjemnie wypełnione w ciąży, jakby
miały turbodoładowanie. Kobiety generalnie lubią wspólne
projekty z mężczyznami i to pozytywnie wpływa na ich
seksualność. To nie musi być ciąża, to może być wzięcie psa,
kupienie konia, budowa domu. Nawet kredyt, brany we dwoje,
często zwiększa libido u kobiet, bo jest wspólny. Sprawia, że one
są pewne: partner widzi dla nich długą przyszłość.
Tymczasem z historii opowiadanych w gabinecie wiem, że ta
wizja wspólnej przyszłości nie sprawia, że romans z inną kobietą
staje się dla mężczyzny opcją nie do przyjęcia. Niestety, mężczyźni
często wdają się w romanse, gdy ich partnerka jest w ciąży albo
połogu. Jako seksuolog wiele rzeczy rozumiem, natomiast
zdradzanie kobiety, gdy jest ona w ciąży, mnie po prostu mierzi.
Żeby daleko nie szukać, w momencie gdy to mówię, w prasie
bulwarowej huczy od skandalicznej historii, której bohater,
uwielbiany gwiazdor z aktorskiej rodziny, miał zdradzić swoją
ciężarną żonę. Czy kobieta w zaawansowanej ciąży potrzebuje być
bombardowana informacjami z miasta o bujnym życiu erotycznym
swojego męża? Bulwarowy Pudelek donosił, że gdy dziecko się
urodziło, gwiazdor zostawił wielkiego misia na recepcji szpitala
i poszedł do swojej nowej dziewczyny. Czy noworodek potrzebuje
misia w rozmiarze XL i zapłakanej, zrozpaczonej mamy? Przy takiej
historii serce pęka mi na pół i tacy mężczyźni nie dostaną u mnie
poklasku. Natomiast mogą liczyć na ekspresowy kurs empatii, ale
to nie będzie dla nich miłe doświadczenie.

Czy trafiają do ciebie pacjentki, które mają zaburzenia,


bo podczas porodu doszło do obrażeń, na przykład pęknięcia
krocza?
Tak, ale bardzo rzadko jest tak, że zaburzenia lubrykacji, ból
podczas stosunku są spowodowane nieprawidłowym wygojeniem
krocza. Najczęściej jest tak: ona wymaga dłuższej rekonwalescencji,
bo pękło jej krocze lub było nacinane i szyte, a on, zamiast
zaczekać, aż się wygoi, prze do seksu jak najszybciej po porodzie.
Na dodatek oczekuje, że będzie tak samo jak przed ciążą. A ten
pierwszy stosunek, nie tylko jeden zresztą, wymaga sporo
delikatności, cierpliwości. „Chcesz teraz? Jeśli nie, zaczekam. Mogę
wejść? Jeśli nie, w porządku, popieścimy się, ty zdecydujesz, kiedy
nastąpi penetracja i czy będzie pełna”.

SEKS PO CIĄŻY
Trzeba z nim poczekać średnio cztery–sześć tygodni. Powinien być delikatny, czuły, to
ty kontroluj głębokość penetracji i określ, kiedy i czy w ogóle ma do niej dojść. I to
niezależnie od tego, czy rodziłaś naturalnie, czy przez cesarskie cięcie! W tym drugim
wypadku dziecko nie przechodzi przez kanał rodny, bo jest wyciągane przez nacięcie
w powłokach brzucha, ale te same hormony, które uwalniały się podczas ciąży
i połogu u rodzącej naturalnie, działają i u ciebie, co oznacza, że nabłonek pochwy
może być nieco cieńszy, lubrykacja gorsza, a sama wagina podatna na otarcia. Warto
mieć to na uwadze.

Z badań, które przeprowadzili ostatnio badacze SWPS, wynika,


że prawie co siódmy Polak żałuje posiadania dzieci. Przychodzą
do ciebie kobiety, które uważają, że macierzyństwo
wygumkowało ich seksualność?
Z mojej perspektywy seksuologa doświadcza tego stanu więcej
niż co siódma kobieta. I słyszę o tym nie tylko jako seksuolog,
także jako przyjaciel – od wielu moich znajomych. To jest
dystraktor, zwłaszcza kiedy rodzi się pierwsze dziecko.

Pamiętam, po narodzinach pierworodnego synka nie byłam


w stanie kochać się z moim partnerem bez myśli, że zaraz obudzi
się dziecko i zacznie krzyczeć. Zacznie krzyczeć – i co? Będę
musiała natychmiast iść i je uspokoić. Nie da się w takich
warunkach nie tylko osiągnąć orgazmu, ale nawet myśleć
o seksie. Raz aż się rozpłakałam ze stresu.
Rozumiem to doskonale. Ale wiesz, nie tylko kobiety tak mają.
Związałem się z moją partnerką, kiedy jej drugi syn był jeszcze
maleńki. Szybko wszedłem w rolę ojca, gdy w nocy dziecko
płakało, natychmiast się budziłem i biegłem do niego. Przez całe
życie wydawało mi się, że śpię jak zabity! Odkąd mam rodzinę,
mój sen jest znacznie lżejszy i reaguję natychmiast, gdy coś się
dzieje.
Myślę, że ciąża, poród i połóg to jedno z największych wyzwań
dla kobiecej seksualności. Słyszę w gabinecie opowieści o tym, jak
bardzo moje pacjentki czują się zmęczone, sfrustrowane,
zdecydowana większość mówi, że nie były świadome tego, jak
skomplikowane jest macierzyństwo i jak trudno pogodzić rolę
matki z innymi „etatami”: pracownika, szefowej, kochanki, kobiety
mającej czas na swoje hobby... Jest jeszcze jeden problem: poród
sprawia, że oboje partnerzy, dotąd być może na etapie
romantycznych początków znajomości, dostrzegają fizyczny aspekt
drugiej osoby. I nie zawsze to jest proste i ładne.
Wspólny poród, krew, ból, pot, krzyk, kał, czasem nie jest
jedynie uwznioślającym doświadczeniem. Mężczyźni nieraz
pochopnie podejmują decyzję o uczestniczeniu w porodzie
rodzinnym. „Widziałem ofiary wypadków drogowych, to co mi
tam poród!”, powiedział mi jeden z pacjentów, strażak. Gdy
zaczynałem pracę z profesorem Zbigniewem Lew-Starowiczem,
tych przypadków było bardzo dużo. Trzeba było prowadzić pracę
na wyobrażeniach: problemem było to, że obrazy z porodu
przesłoniły i wymazały z umysłu mężczyzny wizję partnerki jako
wampa, kochanki, kogoś, kogo chce się „przelecieć” po prostu.
Została mamusia. A – pardon – nie bzyka się mamusi. Więc
przypominaliśmy sobie: a kiedy ona była najseksowniej ubrana?
A jaki był wasz najbardziej gorący seks? Najbardziej dziwaczny?
Kochaliście się w tramwaju, z tyłu wagonu? Super, proszę o tym
opowiedzieć. Należało zaktywizować ten wizerunek kociaka czy
ladacznicy, żeby przebił się przez wspomnienie partnerki rodzącej,
karmiącej itp.

Moja znajoma miała bardzo trudny poród, dziecko ustawiło się


barkiem. Powiedziała: „Wiesz, my z mężem bardzo się
zbliżyliśmy. Tak bardzo, że mam wrażenie, że nikt nigdy nie był
tak blisko mnie. Ale seksu to już chyba raczej nie będziemy
uprawiać”, powiedziała.
Bo do podniecenia i seksu potrzebna jest jednak jakaś tajemnica,
poczucie, że wkraczamy na nieznany teren, może nawet – pełen
niebezpieczeństw. Z reguły nie pragniemy czegoś, co mamy
we własnej kieszeni. Chcemy tego, co ma sąsiad. Zwrócę też uwagę
na kwestię językową: gdy kierujesz słowa do dziecka, możesz
mówić: „Zapytaj o to tatusia”. Ale gdy zwracasz się do partnera, nie
tytułuj go nigdy „tatuśkiem”. Oczywiście, poza relacjami DDlg –
skrót od Daddy Dom/little girl. To układ, niekoniecznie erotyczny,
w którym dojrzały, doświadczony mężczyzna dominuje młodszą,
często naiwną i wpatrzoną w niego partnerkę. W takich parach
„tatusiu” do kochanka jest na porządku dziennym. Ale w związku
partnerskim to się nie sprawdza. Jeśli w głowie uaktywnisz obraz
swojego mężczyzny jako tatusia i ten wizerunek zacznie przeważać,
nie starczy już miejsca na niego w innych rolach. W twojej głowie.
To potężne tabu – seks z rodzicem. Często, gdy pytam pary
z długim stażem, kiedy zaczął się problem z częstotliwością
współżycia albo erekcją, kobieta zastanawia się chwilę i mówi:
wtedy, gdy on zaczął do mnie mówić: „mamuśka”.

Oczekuję, że jako specjalista powiesz coś optymistycznego.


Optymistyczna jest zawsze propaganda wojenna. Ja wolę być
realistą. Gdy jesteście we dwoje, nie musicie skupiać się na tym,
by być przyjaciółmi, powiernikami lub kochankami. Możecie
gładko wchodzić w te role. Teraz, gdy jest was trójka, musicie
stawiać granice swoim życiowym rolom: „Nie, nie jestem
mamuśką. Mamusią to ja jestem dla Julki, dla ciebie jestem Kasia,
Katarzyna albo kochana pisia”. I trzeba tego pilnować: wieczorem,
gdy kobieta idzie do łóżka, może włożyć seksowną bieliznę, a nie
koszulkę nocną w kaczuszki, bo dzieci lubią. Można też się zgodzić,
że w łóżku nie rozmawiamy o dzieciach: jaką kupkę miał Marcel,
dlaczego Basia wytargała koleżankę z przedszkola za włosy itp.
W sypialni, jeśli ma być miejscem do uprawiania seksu i osiągania
orgazmu – macie być ty i on. A nie: twoja matka, wasze dzieci,
premier i prezes w telewizji.

No wiesz, premiera nie zapraszam. Chociaż moja znajoma miała


sen, w którym premier przyszedł do jej mieszkania bez koszuli
i ona dała mu różowy T-shirt swojego męża...
Porzućmy fantazje twojej koleżanki – swoją drogą, co to się
niektórym ludziom śni, współczuję! Jeśli jakaś osoba zaprząta
twoje myśli w łóżku, to w sensie metaforycznym ona w tym łóżku
jest. A seks to sprawa dwojga, generalnie rzecz ujmując. Myślisz
o matce – twoja matka włazi wam pod kołdrę, rozmawiasz
o dziecku, zapraszasz dziecko do sypialni, to jest przeszkoda
w budowaniu intymnej relacji. Tak samo zresztą jak telewizor.
Badania wykazały, że jego wstawienie do sypialni powoduje
błyskawiczną śmierć pożycia małżeńskiego.

POZNAJCIE SIĘ NA NOWO


Jesteście nie tylko rodzicami, lecz także partnerami, przyjaciółmi, kochankami. Ale
często o tym zapominacie. Z badań prof. Michała Kosińskiego wynika,
że na podstawie 250 lajków wystawionych na Facebooku komputerowy algorytm wie
o tobie i twoich preferencjach więcej niż twój partner. Może czas to zmienić i poznać
się na nowo. Ale jak? Pomóc może świetny program Osiem randek z ważnymi
rozmowami, opracowany przez znanych amerykańskich naukowców, Julie i Johna
Gottmanów.
Pierwsza randka. Czyli rzecz o zaufaniu. Z programem Gottmanów nie trzeba się
spieszyć, można go dowolnie rozciągnąć w czasie, na przykład na rok. Ważne,
by randki i towarzyszące im rozmowy były naprawdę poruszające. Na pierwszej
randce warto sprawdzić, czy macie do siebie nawzajem zaufanie. Bo często tylko
deklarujemy, że tak jest. Zawiąż oczy partnerowi i prowadź go przez pokój,
podpowiadając, jak ma uniknąć przeszkód. Potem się zamieńcie. Wbrew pozorom nie
jest to wcale proste (testowałam!). Dlaczego nie umiesz dać sobie pomóc? Czemu on
się denerwuje, że nie lubi, gdy ty go prowadzisz? Zastanówcie się nad tym. Dobrze jest
na tym etapie nagrodzić siebie nawzajem, mówiąc: cenię w tobie..., kocham cię za...,
podziwiam cię, bo..., lubię w tobie... Wymyślcie po osiem zdań na temat partnera.
Trudne, co? O wiele łatwiej jest mówić, co on robi źle, ale w budowaniu zaufania
istotne jest zaktywizowanie pozytywnego obrazu drugiej osoby.

Druga randka. Czyli rzecz o kłótniach. Określcie „regiony zapalne” w waszym


związku. O co się najczęściej kłócicie? O pieniądze? Seks? Porządek w kuchni (ja, ja,
ja!). „Za każdą silną emocją kryje się jakaś historia z przeszłości. Bądźcie gotowi,
by opowiedzieć sobie te historie i wysłuchać ich ze zrozumieniem, które pomoże wam
rozwiązywać przyszłe konflikty z empatią dla partnera” – twierdzą Gottmanowie.
A więc jaka to historia kryje się za moim umiłowaniem porządku? Jako dziecko
potwornie bałam się, że mój tata zrobi „samolot” w moim pokoju, czyli wejdzie
i zrzuci wszystko na podłogę, jak leci. Więc dbałam o porządek, aż stało się to moją
obsesją. Kiedy opowiesz swoją historię i wysłuchasz opowieści partnera, łatwiej
będzie ci zapanować nad emocjami, gdy znajdziesz się w „regionie zapalnym”.
Zrozumiesz, że to nie kwestia złej woli partnera. Chodzi o ciebie. Swoją drogą: znasz
proporcję komplementów i krytyki w dobrym związku? Na jedno słowo krytyki
powinno przypadać pięć komplementów... Udowodnione naukowo!

Trzecia randka. Czyli rzecz o seksie i intymności. Dobrze jest tę randkę odbyć przy
świecach, winie, na pewno z dala od dzieci – może uda się je podrzucić do dziadków?
Musicie odpowiedzieć sobie na kilka pytań: czy zadowala was to, jak często się
kochacie, w jakich pozycjach i jak długo? Co lubicie? Czy oglądaliście kiedyś wspólnie
pornografię? A osobno? Chcielibyście spróbować? O czym fantazjujecie?
Co chcielibyście zrobić tej nocy?

Czwarta randka. Czyli rzecz o pieniądzach. To, co nas podnieca, to się nazywa kasa –
śpiewała Maryla Rodowicz. Tak, rozmowy o pieniądzach potrafią budzić nawet
większe emocje niż rozmowy o seksie! Gottmanowie zalecają, by rozmowę na ten
temat poprzedzić rozważaniami w samotności. Co dla ciebie znaczą pieniądze, jak
bardzo istotną rolę odgrywają w twojej hierarchii wartości? Co to znaczy:
wystarczająco dużo pieniędzy? Ile konkretnie? Co o pieniądzach mówiło się w twoim
domu rodzinnym? Jakie jest twoje najbardziej bolesne wspomnienie związane
z pieniędzmi (moją pierwszą „wypłatę” w wieku dwunastu lat ukradł złodziej
w tramwaju linii 22)? Jakie doświadczenie, związane z pieniędzmi, budzi twoją
największą dumę? Dopiero potem czas na rozmowę i wymianę spostrzeżeń.
Piąta randka. Czyli rzecz o dzieciach. Jeśli jesteście już rodzicami, a dotąd nie
odbyliście takiej rozmowy, najwyższa pora! Czy jako dzieci czuliście się kochani,
chciani? Co myśleliście o swoich rodzicach, dzieciństwie, komu zazdrościliście
dzieciństwa? Co sądziliście o posiadaniu rodzeństwa? Jak wyobrażacie sobie rodzinę
idealną – model 2+1, 2+3? Co robicie, by tę wizję realizować?

Szósta randka. Czyli rzecz o zabawie. Julie i John Gottmanowie radzą, żeby ta randka
odbyła się poza domem. Podczas spływu kajakiem, wędrówki po górach, wycieczki
do Egiptu, teatru lub do muzeum. Co oznacza dla każdego z was zabawa, relaks, czym
jest przygoda? Niech każde stworzy listę aktywności, które chciałoby podjąć. Potem ty
wybierz trzy rzeczy z jego listy, które zamierzasz zrobić, a on niech podejmie się
realizacji trzech punktów z twojej listy. Chodzi oczywiście o to, co możecie robić razem:
w grę wchodzi zarówno wieczór w operze, jak i podglądanie ryb nocą, żubrów
o świcie czy degustacja piwa.

Siódma randka. Czyli rzecz o przyszłości. Zróbcie kolaż do powieszenia na ścianie –


albo przypięcia magnesami do lodówki w kuchni. Wybierzcie do niego wspólne
zdjęcia, ale też fotografie wycięte z gazet, pojedyncze słowa czy tytuły, wszystko to,
co symbolizuje was i wasz związek w przyszłości. Co to będzie? Rodzina z trójką dzieci
przy świątecznym stole, para uprawiająca dziki seks w stylu BDSM, dwoje staruszków
na rowerach? To fajne ćwiczenie na wzmacnianie więzi, ale spełnia też funkcję tzw.
tablicy motywacyjnej. Patrz codziennie na wasz kolaż i pytaj samą siebie: co dzisiaj
zrobiłam, co zrobiliśmy, żeby zbliżyć się do tej wizji? Oczywiście, nie musisz
codziennie odhaczać zadań na liście. Ale dobrze wiedzieć, gdzie chcesz być za pięć,
dziesięć, piętnaście i dwadzieścia lat. Jako kobieta, partnerka, kochanka.

Ósma randka. Czyli rzecz o marzeniach. Gottmanowie przygotowali nawet dla par
specjalną „ściągawkę z marzeń”. O czym marzysz? O spokoju, przygodach, uzdrowieniu
z trudnej przeszłości, wolności, powiększeniu rodziny, o władzy i potędze, żeby się
starzeć z godnością, osiągnąć mistrzostwo w wybranej dziedzinie, brać udział
w rywalizacji i wygrywać, pokonywać własne lęki i ograniczenia, zbudować coś,
co przetrwa dłużej niż ty, z czymś się pożegnać? Niech każde z was pomyśli o trzech
marzeniach (nie musisz korzystać ze ściągawki, choć jest wygodna): jednym
najistotniejszym (priorytetowe, MUSISZ je spełnić), drugim – ważnym, choć nie
kluczowym (byłoby miło, ale świat się nie zawali) i trzecim, dodatkowym (świetnie,
jak uda się je zrealizować, ale w zasadzie nie jest to konieczne do szczęścia).
Porozmawiajcie o tym. Na tej randce chodzi o to, by poznać nie tylko partnera, lecz
także siebie. I zorientować się, czy nie patrzycie w dwie różne strony. Bo iść za rączkę
przez życie nie musicie, ale ważne, byście zmierzali mniej więcej w tym samym
kierunku.
Słyszałeś o czymś takim jak macierzyństwo bliskości? Teraz
wielu rodziców śpi z dziećmi.
I jako seksuolog, i psychoterapeuta mogę powiedzieć krótko
i węzłowato: spanie w łóżku z dzieckiem nie służy parze.
Oczywiście ja pojmuję, że noworodek budzi się w nocy
na karmienie, trzeba go przewijać i musi być blisko. Okej, ale to
okres przejściowy! Gdy dziecko jest w stanie samo przesypiać noce,
jest to dobry moment, by wyprowadzić jego łóżeczko do pokoju
dziecięcego. Tak, czasami trzeba będzie tam pójść i uspokoić
płaczące dziecko. Nie tak często, jak sądzi wiele matek. Nawet nie
wiesz, ilu mam pacjentów, którzy... dalej śpią z dziećmi. Pamiętam,
przyszła do mnie pewna para. Razem prowadzili biznes, więc
generalnie byli ludźmi bardzo zajętymi, spędzali też ze sobą wiele
czasu w pracy i w tym upatrywałem źródeł problemu, z którym się
do mnie zgłosili. Otóż bardzo rzadko się kochali, raz na kilka
miesięcy, pół roku. Przez dwie sesje dociekałem, rozmawiałem
z nimi, na trzeciej zadałem pytanie: „No a w weekendy? W sobotę
państwa firma nie działa. Może warto poświęcić sobotni ranek
i wtedy się pokochać?”. „No tak, ale w sobotę syn długo śpi”,
westchnęła ona. Na początku nie zrozumiałem. „... i nie możemy
tak przy nim!”, wyjaśniła zgorszona. Syn miał siedem lat.
Niesamowite jest to, że oni w żaden sposób nie wiązali swoich
problemów z seksem z obecnością w ich łóżku siedmiolatka.

Jak długo taka sytuacja może trwać?


Nie wiem, obawiam się, że w skrajnych wypadkach wiele lat.
Rekordzistka spała z synem dwanaście lat. Do gabinetu przyszedł
jej mąż, w rozpaczy. Mówił: „Wie pan, syn ma już w nocy polucje.
Wszystko mi się przewraca, jak widzę go czasem wtulonego
z erekcją w mamusię. Ale żona nie godzi się, żeby spał sam, bo on
się boi”. W rezultacie mój pacjent spał od lat w pokoju dziecięcym,
a syn zajmował jego miejsce u boku matki. To toksyczna sytuacja
dla całej rodziny. Jestem absolutnie pewien, że ten chłopak będzie
w przyszłości wieloletnim pacjentem jakiegoś psychoterapeuty.
Małżeństwo mojego pacjenta w zasadzie nie istniało i szczerze
mówiąc, trudno jest taki związek uratować. To ogromna wyrwa
w zaufaniu i cios dla partnerstwa. Jak ma się czuć facet latami
wypychany przez żonę do pokoju z tapetą w misie? Ale i tak
najgorzej ma ten dzieciak. Przy mamusi się nie boi. Ale nauka
opanowywania strachu w nocy, gdy nic nie widać i dziecko musi
samo zapanować nad wizjami podsuwanymi przez wyobraźnię,
jest bardzo ważna. Bo jest wprowadzeniem do sztuki samokontroli
emocjonalnej, podnosi pewność siebie.

Jak potoczyły się losy tej pary?


Nie wiem. Ten mężczyzna był u mnie tylko raz. Sprawiał jednak
wrażenie kompletnie zdruzgotanego. Myślę, że już nie chciał być
częścią tej rodziny i u mnie szukał tylko potwierdzenia swojej
decyzji o odejściu. Znam całkiem sporo przypadków wieloletniego
spania z dzieckiem i to się zazwyczaj kończy romansem lub
rozwodem. Nie mówię o tym, że dziecko czasem podsypia nad
ranem w łóżku rodziców, nie mówię o tym, że rodzic śpi koło
chorego dziecka, żeby opiekować się nim w nocy. Mówię
o sytuacji, w której partnerska diada zostaje rozbita w proch przez
nowy układ, w którym więź matki i dziecka jest najważniejsza,
a ojciec wypychany jest na out.

Jaki wpływ na seksualność kobiety ma doświadczenie


niechcianej ciąży i aborcji?
Często kobiety, które doświadczyły „wpadki”, przed nią były
bardzo spontaniczne w seksie, dawały się ponieść emocjom
i pożądaniu. Po takim doświadczeniu to się diametralnie zmienia.
Kobieta zaczyna się kontrolować, może doświadczać w związku
z tym zaburzeń lubrykacji i anorgazmii. Najgorzej, jak ma poczucie,
że została z kwestią niechcianej ciąży zupełnie sama. Wielu
mężczyzn przy nieplanowanej ciąży odcina się – mówią, że to nie
ich sprawa. Reagują złością na kobietę, że ona „słabo zarządzała
płodnością”, tak jakby to był jakiś projekt w korporacji. Nie
poczuwają się do sytuacji, myślą, jak się wykpić. Nieraz pada
propozycja: „dam ci trzy tysiące na skrobankę i bilet do Czech”.
Myślałabyś perspektywicznie o przyszłości z takim mężczyzną?
O posiadaniu z nim kolejnego dziecka? O wspólnych świętach
i wakacjach?

Dla mnie skandal. Takie zachowanie kompletnie rujnuje


zaufanie do mężczyzny.
Otóż to. Co gorsza, według wielu mężczyzn, których spotykam
w gabinecie, to kobieta sama ma pamiętać o antykoncepcji.
Niestety, w ciągu ostatnich kilku lat obserwuję radykalizację
postaw mężczyzn wobec aborcji. W nieświadomy sposób język,
jakiego używają księża i politycy prawicy, trafia do zwykłych
mężczyzn. Zaczyna się takie „mędrkowanie”: „A może to dobrze,
że zakazali tej aborcji? Bo tak to kobiety by latały na jedną
skrobankę za drugą. Jak na jogę”. Mężczyźni poczuli, że ktoś zdjął
im z ramion ciężar odpowiedzialności za planowanie rodziny,
prokreację. „Przecież to wszystko sprawa kobiet!” – twierdzą, tak
jakby jakąś gigantyczną przysługę robili kobietom, że idą z nimi
do łóżka.
Oburza mnie takie podejście. Żadna z was nie marzy, że dokona
aborcji. Dla większości z tych, które się na to zdecydowały, był to
wybór mniejszego zła. Wiem, że doświadczyły w trakcie zabiegu
i po nim sporo fizycznego bólu, ale też strachu, upokorzenia
i wstydu wynikających z konieczności schodzenia do podziemia
aborcyjnego. Miałem kilkadziesiąt pacjentek, które przez to
na dłuższy czas zniechęciły się do mężczyzn i seksu. Po prostu
chciały odciąć się od swojej seksualności i ciała, które przysporzyło
im takich kłopotów. Aborcja wraca w koszmarach sennych,
przyczynia się do rozwoju depresji. Często bywa powodem
zrywania dotychczasowej relacji z partnerem, u innych przechodzi
w PTSD, czyli zespół stresu pourazowego. To jest poważna sprawa.
Irytuje mnie podejście pewnego polityka, który twierdzi,
że aborcję i korektę płci, robi się jak manicure. Ja bym go zbadał.

A bywa tak, że chęć posiadania dziecka staje się obsesją


i wpływa na seksualność kobiety?
Słyszałaś o syndromie królowej pszczół? Czasem biologiczna
potrzeba posiadania dziecka i znalezienia idealnego dawcy
nasienia zupełnie przesłaniają kobiecie jej własne preferencje
seksualne. Miałem taką pacjentkę. Związała się z uznanym
kardiologiem. Mieli dwoje dzieci. Mówiła, że zupełnie nie rozumie
własnego wyboru, bo nawet nie lubi tego człowieka – on
faktycznie był specyficzny, wydaje mi się, że miał osobowość
psychopaty. Często ją upokarzał, szydził z niej. Ale świetnie
zarabiał, w tradycyjnym sensie tego słowa był bardzo męskim
facetem.

No dobrze, ale czy ta „królowa pszczół” po prostu nie


wykorzystuje tego faceta?
Tak. Wykorzystuje go. Spotkałem wiele takich kobiet. Albo
znajdują mężczyznę-bankomat, albo opiekunkę do dziecka. Nigdy
nie szanowały swoich partnerów. To bardzo niebezpieczny model
relacji. Niektóre kobiety poniewczasie uświadamiają sobie,
co zrobiły. Są wtedy złe, ale nie na siebie, tylko na partnera albo,
co gorsze, na dzieci. Gardzą tymi mężczyznami. Z mojego, jako
psychoterapeuty, punktu widzenia to jest tworzenie czystego zła.
Być z kimś w związku, żeby traktować go instrumentalnie, jako
wroga czy oprawcę? Przecież to nie ma najmniejszego sensu.
Stereotypy płciowe dotykają nie tylko kobiet. Mężczyzn też.
Na przykład uważa się, że mężczyzna nie może zostać
wykorzystany. A tak nie jest. Najbardziej skrajnym przykładem
wykorzystania, z jakim się spotkałem, było zmuszenie mężczyzny
do posiadania dziecka, a w zasadzie kradzież nasienia.

CZTERECH JEŹDŹCÓW APOKALIPSY


Nadjeżdżają, zanim nastąpi w związku ostateczny kryzys, ale uwaga! Gdy się
pojawiają w waszej relacji, sytuacja jest bardzo poważna. Nadejście ostatniego
z jeźdźców, zdaniem Johna Gottmana, psychoterapeuty i twórcy koncepcji czterech
jeźdźców Apokalipsy, wieszczy rozstanie niemal ze stuprocentową pewnością.
Gottman wiedział, co mówi. W niezwykłym eksperymencie, który prowadził
w Laboratorium Miłości w Seattle, zaprosił do specjalnego pokoju 650 par,
by obserwować je przez jedną dobę. Każde słowo było nagrywane i analizowane,
każdy gest obserwowany czujnie przez weneckie lustro. Dzięki temu John Gottman
opracował wzór, zgodnie z którym potrafił przewidzieć przyszłość pary – w 90
procentach przypadków miał rację, prorokując dalsze szczęśliwe życie lub rychłe
rozstanie. Zanim do niego doszło, w większości związków pojawiali się jeźdźcy
Apokalipsy, czyli:

Nadmierna krytyka. Zdaniem Gottmana pierwsza minuta jakiegokolwiek sporu


w parze jest często wystarczająca, by móc przewidzieć, czy ta relacja przetrwa.
W związkach bez przyszłości krytyka pojawia się najczęściej w formie pretensji: „Ty,
jak zawsze...”, „Bo ty nigdy...”.
Postawa defensywna. Jedna ze stron każdą próbę rozmowy o relacji, każdą uwagę
od razu traktuje jako atak i zaczyna się bronić. Albo tłumaczy się, zrzuca
odpowiedzialność na partnera, albo stosuje obronę przez atak: „Tak? Tak? Ja nie umiem
dać ci orgazmu łechtaczkowego? A ty? Ty ostatnio podczas pieszczot oralnych prawie
odgryzłaś mi napletek!”.
Mur obojętności. Ten jeździec częściej przyjeżdża do mężczyzn. Gdy nie radzą sobie
z krytyką czy pretensjami partnerki, po prostu przestają słuchać i zamykają się
w sobie. Potem każda próba rozmowy jest jak rzucanie grochem o ścianę.
Pogarda. Nie ma nic gorszego, zdaniem Johna Gottmana, od pogardy. Jeśli jedno
z partnerów zaczyna gardzić drugim, związku prawie na pewno nie da się uratować.
Kradzież nasienia? Nie żartuj, z banku spermy?
Nie, nie z banku. Ta kobieta, jak to się mówi, „zagięła parol”
na konkretnego mężczyznę. Właściwie przybrało to rozmiary
obsesji. Uważała, że on i tylko on nadaje się na jej partnera, ojca
jej dzieci i tak dalej. Tyle tylko, że on tego zdania nie podzielał.
Czasem zakładał dwie, gdyby jedna pękła. Był bardzo ostrożny:
uprawiał seks wyłącznie w prezerwatywie. I wyobraź sobie,
że ona po seksie z nim tę prezerwatywę wyjęła z kosza, miała
przygotowany sprzęt do inseminacji. Zaszła w ciążę. On zachował
się przyzwoicie, uznał dziecko, nie robił problemów. Oczywiście on
nie wie, jak doszło do zapłodnienia. Ona wmówiła mu, że musiała
im pęknąć prezerwatywa. Ale to nie był szczęśliwy związek i się
rozstali. Ona związała się z kimś innym, z nim też ma dziecko, ale
nie jest zadowolona. Uważa, że obecny partner jest niski, słabego
zdrowia i dziecko odziedziczyło po nim te cechy, a ona chciałaby
wychować supermana. Naprawdę tak to ujęła. Więc... zdradza
swojego partnera z trenerem z siłowni.

Ludzie nie przestają mnie zadziwiać. Jako psycholożka słyszę,


że twoja pacjentka ma chyba zaburzoną osobowość.
Podejrzewam, że jest podręcznikowym okazem narcyza.
Patrzy na swoje dzieci jak na produkty, do tej pory – nieudane.
Akurat ta pacjentka to rzeczywiście dość drastyczny przykład, ale
muszę ci powiedzieć, że ludzie nierzadko są narcystyczni wobec
swoich dzieci. Nieustająco słyszę w gabinecie: „No wie pan,
jesteśmy trochę rozczarowani, bo trzecie dziecko i znowu
chłopiec...”. Albo pacjentki mi opowiadają z dumą, że ich dzieci są
komplementowane, że są ładne, mądre, a one odnoszą to
do siebie: „Dobra robota! Świetnie wybrałaś i zapewniłaś
swojemu potomstwu właściwy materiał genetyczny”. Co gorsza,
wiele osób, czasem w tonie żartu, opowiada o swoich
narcystycznych rozczarowaniach dziećmi... tym dzieciom właśnie:
„Ja w twoim wieku byłam wyższa i miałam gęstsze włosy”.
Szczerze mówiąc, jestem przekonany, że zdecydowana większość
nie ma pojęcia, jak bardzo takie słowa zapadają w pamięć i na jak
długo. Miałem pacjenta, który mi powiedział, że nie jest w stanie
zaakceptować siebie, bo jego mama często wzdychała: „No tak,
wiesz, miałam nadzieję, że będziesz dziewczynką”. Mój pacjent nie
odnosił wrażenia, żeby było to mówione żartem. On jest
właścicielem kancelarii prawniczej, bogaty, z koneksjami. Uważał
siebie samego za największe rozczarowanie własnej matki. Zgłosił
się do mnie z zaburzeniami erekcji. U ich podstaw leżały właśnie
te toksyczne wspomnienia.

Przychodzą do ciebie kobiety, które korzystają z banków


spermy?
Przychodzą do mnie kobiety, które korzystają z żywych banków
spermy, czyli z aplikacji randkowych. Większość moich pacjentek,
które szukają dawcy nasienia, wychodzi z założenia, że po co płacić
za coś, co można mieć za darmo.

Dlaczego z góry zakładają, że nie stworzą związku z ojcem


dziecka?
Bywa, że one już są w związku. Czasem nie mogą mieć dzieci
z partnerem, próbują, zaczynają się zastanawiać – albo nawet lekarz
to w zawoalowany sposób sugeruje – czy by nie spróbować z kimś
innym. Ale niektóre historie są bardzo skomplikowane. Miałem
pacjentkę, pochodziła ze wsi. Razem z mężem prowadzą duże
gospodarstwo, to jest firma, mają maszyny, pracowników,
dostarczają na rynek ekologiczne warzywa i owoce. Matka zawsze
jej powtarzała, że człowiek powinien się wybijać ponad
przeciętność, czymś wyróżniać. A ona niczym specjalnie się nie
wyróżniała, średniego wzrostu, wykształcenie średnie, włosy
myszate. I za mąż wyszła za najbardziej robotnego, poczciwego
chłopaka ze wsi. Dorobili się sporych pieniędzy, ale ona ciągle
uważała, że czegoś i jej, i jemu brakuje. Zaczęła marzyć o dziecku
i zapragnęła, żeby dziecko to „coś” miało. Uznała, że w związku
z tym musi znaleźć inny materiał genetyczny, w jej odczuciu –
lepszy. Znalazła w internecie biznesmana z Warszawy, po studiach
filozoficznych – facet zna cztery języki obce, dużo podróżuje, czyta
książki, chodzi do teatru. Dla Barbary to jest ktoś z innego świata.
Umówiła się z tym mężczyzną kilka razy, uprawiali seks bez
zabezpieczenia, zaszła w ciążę. Uważa, że zapewniła swojemu
synowi czy córce skok do wyższej klasy społecznej. Bo dziecko, tak
sądzi, będzie przypominało ojca z miasta, a nie ją i jej męża ze wsi.

To nie jest fair.


To nie jest fair wobec tego mężczyzny, który nawet nie będzie
miał szansy zastanowić się, czy chce być ojcem. Wobec tego, który
nim będzie, a który przecież nie jest świadomy faktu, że żona miała
romans, też nie jest to fair. Nie jest to też fair wobec dziecka.
Z badań wynika, że nawet do 10 procent Polaków ma innych
rodziców biologicznych, niż myślą – co dziesiąty z nas może być
„z kukułczego jaja”, według mnie to bardzo znacząca populacja.

Eleonora Bielawska-Batorowicz w książce Psychologiczne


aspekty prokreacji pisała o badaniach, z których wynikało,
że dla dziecka taka motywacja poczęcia, użytkowa, jest
najtrudniejsza do zaakceptowania. Każdy człowiek chce mieć
poczucie, że jest owocem miłości. Może w remizie, może
na jedną noc czy kilka godzin, ale z miłości lub chociaż gorącego
pożądania, w tamtym momencie.
Przychylam się do tego. Miałem pacjenta, człowiek mocno
dojrzały, emeryt. Opowiedział mi historię swojego przyjścia
na świat: jego rodzice się starali, ale jakoś im nie wychodziło. Więc
lekarz powiedział, że może ktoś mógłby oddać im przysługę...
Ojciec miał przyjaciela, ten się zgodził. Wszyscy troje zgodzili się
na ten układ i co więcej, nigdy specjalnie tego przed moim
pacjentem nie ukrywali, chociaż on tytułował ojcem męża swojej
matki, a nie jego przyjaciela. Niby on też był z tym pogodzony,
ale... Zgłosił się do mnie z pytaniem, czemu jest tak, że za każdym
razem, gdy się napije, przypomina mu się właśnie ta historia
i wszystkim wokół o niej opowiada. Że nie ma w nim krzty z jego
ojca, bo materiał genetyczny ma od innego mężczyzny. Moim
zdaniem w ogóle nie jest z tą sprawą pogodzony i ma niepewność
w kwestii własnej tożsamości. Kim właściwie jest i po co się
pojawił na świecie? To bardzo trudne sprawy. Wiele kobiet wpada
na taki pomysł: skoro nie wychodzi mi z facetami, zrobię sobie
dziecko sama. Z gejem albo po prostu będę mieć seks bez
zabezpieczenia i zajdę w ciążę z jakimś ogarniętym facetem. Nawet
społecznie tego typu pomysł jest, wydaje mi się, łatwiejszy
do zaakceptowania niż otwarta deklaracja: „Nie będę mieć dzieci,
bo nie chcę”.
W naszej kulturze gloryfikuje się macierzyństwo. Samo dążenie
do tego „uświęconego stanu” jest rzekomo godne pochwały.
Jednak jeśli nie umiesz tworzyć relacji z mężczyznami, to masz
problem, ale nie z mężczyznami, ale z relacjami. Jest więcej niż
prawdopodobne, że z dzieckiem też ci „nie wyjdzie”. A jeśli to
będzie syn, to już w ogóle. Jak wkurzają cię dwudziestoletni faceci,
dwudziestoletni syn też będzie budził twoją złość. A może już
w nastolatku zobaczysz te cechy, które tak cię irytują
w mężczyznach i z których powodu nie umiesz tworzyć z nimi
związków?

Ja widzę też drugie niebezpieczeństwo. Nie umiem tworzyć


związków z mężczyznami, więc mój syn stanie się moim małym
mężczyzną. Ukształtuję go sama zgodnie z tym, co dla mnie
ważne. Wychowam go sobie.
Makabra. To się rzecz jasna dzieje w sferze nieuświadomionej,
ale tak, trafiają do mnie tacy pacjenci. Nie kobiety, ale synowie
zaborczych matek. Jeden z nich ma czterdzieści lat, jest dyrektorem
w korporacji, ma sześć mieszkań pod wynajem. Ale mieszka
z mamusią. Od zawsze. Tłumaczył to powodami ekonomicznymi:
po co mama będzie sama wydawała na czynsz, a on na pralnię
i jedzenie w restauracjach, albo nie daj Boże jakieś lekcje
gotowania. A tak on opłaca rachunki, mama pierze, gotuje
i sprząta, a poznane na Tinderze kobiety robią wielkie oczy.
I żadna, ale to żadna – żalił mi się – nie chce zaakceptować tego
faktu, że on mieszka z matką. Dla niego było to zupełnie
niezrozumiałe. Przyszedł do mnie, bo – jak twierdził – chciałby się
związać na stałe z jakąś kobietą, ale... a to ona ucieka, bo nie
akceptuje jego mamusi, a to ma męża albo nie jest nim
zainteresowana...
Dla mnie ten pacjent zalicza się do niekochalnych. Ale o tym nie
wie. W jego życiu nie ma przestrzeni, żeby zamieszkać z kobietą,
a nawet, żeby z nią wyjechać choćby na wakacje. Dziwnym trafem
za każdym razem, gdy on planuje dłuższy wyjazd, mama trafia
do szpitala i wszystko bierze w łeb. W ogóle w jego życiu
po prostu nie ma miejsca na inną kobietę niż jego mamusia!
A tło tej opowieści jest takie: jego ojciec był alkoholikiem
ze skłonnością do przemocy. Matka od niego uciekła, przysięgła
sobie, że nigdy już nie da się wykorzystać. No i się nie dała.
Znalazła na mężczyzn prosty sposób – nie utrzymywała z nimi
kontaktu. Otaczała miłością i opieką jedynego syna. Otaczała go
tak długo i efektywnie, że teraz syn nie potrzebuje już miłości
innej kobiety. On ma już partnerkę na życie. Wieczorem siedzi
z matką przed telewizorem, ona opowiada, o czym rozmawiała
z sąsiadkami, on – co się wydarzyło w firmie. Czasem on położy
głowę na jej kolanach, ona go pogłaszcze.
Bardzo często w takich sytuacjach jest tak, że kobieta widzi
w swoim dorosłym, ubezwłasnowolnionym psychicznie dziecku
siebie. To ona jest nienakarmiona miłością, więc zalewa nią
dziecko, ale to nie zmienia tego, jak ona się czuje. Często jest tak,
że sama nie potrafi brać miłości, bo na przykład pochodzi
z dysfunkcyjnej rodziny, była zaniedbywana. To, co robiła matka
tego czterdziestolatka, było formą ukrytej przemocy.
Nadopiekuńczością i uwikłaniem można człowieka zadusić.

Wróćmy do kobiet, które celowo nie mówią dzieciom, kto jest


ich ojcem. Czy człowiek nie powinien wiedzieć, skąd się wziął?
Czy nie ma do tego prawa? Robiłam kiedyś wywiad z rodzicami,
którzy oddawali dziecku fragment swojej wątroby lub nerkę.
Podobno standardem w przypadku ojców – kandydatów
na dawców jest, że lekarze pytają na osobności matkę, czy jest
sens inwestować w kosztowne badania zgodności, bo może ona
z góry wie, że tej zgodności nie będzie.
Dla wielu ludzi ważne jest to prawo do korzeni, do poznania
swojej prawdziwej tożsamości. Natomiast prawda, wbrew
pozorom, nie zawsze wyzwala. Czasem prowadzi do większego
nieszczęścia i zniewolenia. Jako psychoterapeuta mogę tylko
powiedzieć, że matka nie powinna przekazać dziecku tej prawdy
takimi słowami, że to był logiczny plan albo, jeszcze gorzej,
wpadka. Nikomu taka prawda nie jest potrzebna. Nikt nie odniesie
z tego korzyści. Tak samo jak dzieciom nie przyda się informacja: ty
byłeś wpadką, a ty byłeś z testu owulacyjnego. To nie ma
znaczenia. Kochaliśmy się i potem najpierw pojawiłeś się ty,
a potem ty. Ale z tatusiem nie umieliśmy mieszkać razem i dlatego
tylko ja was wychowuję. Myślę, że tak można tę historię
opowiedzieć. Natomiast większość kobiet chce zbudować relację
z ojcem dziecka, stara się to zrobić. Bywa, że na siłę. Ostatnio zalała
mnie fala pacjentek, które narzekają na małe zaangażowanie
mężczyzn.

I co? Oczekują, że ty, jako seksuolog i psychoterapeuta, powiesz,


gdzie takiego niezaangażowanego mężczyznę ucisnąć, żeby się
jednak rzucił na całego w miłość? Znasz jakiś magiczny guziczek,
po naciśnięciu którego mężczyzna zaczyna kochać i pragnąć
dziecka?
Wiele osób tak sądzi, po to chodzą do psychoterapeutów.
Wydaje im się, że dobry seks będzie taką magiczną dźwignią,
dzięki której włączy się w ich życiu tryb udany związek.
A najczęściej jednak jest na odwrót. Dobry seks wychodzi
z udanego związku lub mu towarzyszy. Kobiety często chcą, żeby
mężczyzna bardziej zabiegał, dzwonił, proponował ślub i tak dalej.
Ale zauważyłem taką zależność: im bardziej kobieta prze do tego,
by mężczyzna się zaangażował, tym bardziej mężczyzna staje się
hamulcowym związku. A kiedy kobieta odpuszcza, to często jej
partnerowi zapala się czerwona lampka: „Co jest? Nie chce mnie?
Ma innego? Ja mu pokażę!”. Klasyczny syndrom gonienia króliczka:
nie chodzi o to, by króliczka złapać, ale o to, żeby za nim biec.
Natomiast często kobiety mówią w trakcie sesji, że generalnie
wybierały właśnie takich mężczyzn: którzy się nie angażowali.
Przychodzi do mnie kobieta, trzydzieści dziewięć lat, która
dziwnym trafem wiąże się z mężczyznami „niekochalnymi”, czyli
takimi, którzy czują lęk przed bliskością. Ona przyszła, bo zaczyna
się zastanawiać, czy nie kończy jej się czas. Wiele pacjentek przed
czterdziestką wpada w panikę. Patrzą na swój związek, na swoją
miłosną historię i widzą czarną dziurę. A uważają, że za chwilę
ostatni dzwonek, żeby założyć rodzinę, mieć dziecko – czasami ten
ostatni dzwonek już wybrzmiał, ale one o tym nie wiedzą.
Zastanawiamy się wspólnie, czy to nie jest schemat, że wszyscy
faceci w jej życiu byli „do bani” i odchodzili, a jeśli tak – skąd się
wziął? Zaczynamy pracować nad poczuciem własnej nieważności
w dzieciństwie, kwestią nieobecnego rodzica, najczęściej ojca.

Pamiętam przyjaciółkę, wtedy była lekko po trzydziestce,


powiedziała mi, że wieczorem, łykając tabletkę
antykoncepcyjną, ma łzy w oczach. Byłam w szoku. Gdy rzuciła
swojego partnera, z którym spędziła osiem lat, nie zdziwiłam się.
Po dwóch miesiącach poznała kogoś nowego, po pół roku wzięli
ślub, urodziła dziecko. Myślę, że po trzydziestce każda kobieta
powinna powiedzieć: „Sprawdzam!”. Bo zegar biologiczny bije.
Kobieta nie musi chcieć dziecka. Ale musi się zastanowić, czy go
nie chce, zanim nie stanie się za późno, zamiast tracić czas
na faceta, który mówi: „Ale ja nie jestem jeszcze gotowy... może
za kilka lat?”.
Myślę, że warto na bieżąco mówić: „Sprawdzam!”. Zastanawiać
się: czego ja chcę od związku? Od mężczyzny? Od seksu? To może
być cokolwiek. Możesz chcieć dziecka albo zabawy, mokrego
orgazmu albo związku dusz, albo wszystkiego naraz – ale lepiej
wiedzieć, czego potrzebujesz, i dążyć do realizacji tych pragnień.
Tymczasem wiele kobiet jest z mężczyznami, bo jest im wygodnie
albo dlatego, że nie jest im bardzo niewygodnie. Albo dlatego,
że są zakochane w mężczyźnie i oszukują same siebie, że z czasem
on się zmieni.

Znam tysiąc takich historii. Na przykład historię Marii


i Konrada. Gdy się związali, on jej powiedział, że potrzebuje
dużo wolności. Więc mieszkał u niej przez kilka dni w tygodniu,
a potem wracał do wynajmowanej kawalerki. Ona parę razy
wspomniała o dziecku, ale przestała, bo on się zdenerwował
i powiedział, że ma inne priorytety. Nie wiedziała, że w ramach
realizowania swojej potrzeby wolności Konrad spotyka się
z innymi kobietami. No i jedna z nich, kilkanaście lat młodsza
od Marii, zaszła w ciążę. Konrad zasugerował aborcję, Ewelina
się nie zgodziła. Pobrali się. A Maria została z niczym – ma
czterdzieści osiem lat, weszła w menopauzę, nie będzie miała
biologicznego dziecka.
Myślę, że nie jest tak, że została z niczym. Każdy z nas realizuje
w związku wiele swoich potrzeb i prawdopodobnie te, które
spełniała Maria przy Konradzie, były przez wiele lat na pierwszym
miejscu, a posiadanie dziecka – gdzieś daleko w tyle, skoro – jak
mówisz – tylko o tym parę razy wspomniała. Pewnie chciała być
kochana, bała się być sama, on był szarmancki i uwodzicielski,
było jej z nim dobrze...

A nie jest tak, że nie odeszła od niego, choć coś już jej nie
pasowało, bo nie chciała „zrealizować straty”, jak mówią
finansiści? Jak w dołku wycofasz pieniądze z inwestycji,
zostajesz z ułamkiem tego, co włożyłeś. Może lepiej się łudzić,
że jeszcze się odbijesz, ale... niestety, czasem życie uświadamia
ci, że to nieprawda, i bankrutujesz.
W psychoterapii nazywamy to pułapką utopionych kosztów.
Z twojej opowieści wynika, że Maria i Konrad byli parą wiele lat.
To nie jest tak, że on ją oszukał na początku albo że ona latami
wypierała potrzebę posiadania dziecka. W seksuologii mówi się
o podpisaniu kontraktu partnerskiego. On oczywiście nie jest
nigdy – lub prawie nigdy! – na piśmie. Spotykamy się i na coś się
umawiamy, nawet jeśli tego nie werbalizujemy. To mogą być
różne umowy: ja jestem bogaty, a ty piękna; ja daję ci wolność,
a ty mnie uwodzisz przy każdym spotkaniu; ja lubię się bawić
i rozwijać towarzysko i ty też. W wielu sferach tak się umawiamy.
Podejrzewam, że w kontrakcie partnerskim, który zawarli
na początku Maria i Konrad, nie było nic o dziecku. Oni się
po prostu umówili na to, że on będzie u niej tylko bywał, a nie –
że razem zamieszkają. Abstrahuję od tego, że wdał się w romans
z inną kobietą, a w efekcie jego kochanka zaszła w ciążę. To
oczywiście kłamstwo i tak się w związku nie robi. Maria chciała
zmienić ich kontrakt i umówić się na dziecko. Konrad nie chciał tej
zmiany, do czego miał prawo. Jeśli dla Marii, co jest zupełnie
zrozumiałe, potrzeba zostania mamą wysunęła się na plan
pierwszy, powinna była po prostu powiedzieć Konradowi: „Sorry,
stary, ale dla mnie ważniejsze jest macierzyństwo niż nasz związek.
Rozstańmy się”. Konrad zrozumiał – i ja tak to rozumiem – że Maria
zaakceptowała fakt, że ich kontrakt partnerski zostaje
niezmieniony. Sugerujesz, że on ją wyprowadził w pole i odebrał
szansę na dziecko, a tymczasem mogło być tak, że ona sama sobie
ją odebrała, bo wybrała bycie z nim, bez dziecka. To pewnie był
zły wybór jej priorytetów, a nie osoby, jeśli teraz postrzega ich
wspólną historię tak, że została przez Konrada z niczym. Zobacz
Jagna, jaki piękny, mentalny zabieg. Obwinia drugą osobę, a nie
swoje wybory.
Tak, biologia jest wobec kobiet nieubłagana, choć mniej niż
przed laty. Kobiety coraz później zachodzą w ciążę, coraz
popularniejsze staje się in vitro. Wiele moich pacjentek interesuje
się zamrażaniem jajeczek: chcą oddać jajeczka w dostatecznie
młodym wieku, zanim zacznie się spadek płodności, a wiadomo,
że po 35. roku życia płodność kobiety spada w sposób drastyczny.
I namawiałbym kobiety, żeby nie wierzyły wyłącznie w slogany
typu: seks jest tylko dla przyjemności. Seks jest też po to, żeby
mieć dzieci, po to w ogóle powstał. Pamiętaj o swoich potrzebach,
pamiętaj o swoim zegarze biologicznym, zabezpiecz się. Bądź
blisko swoich potrzeb i pragnień.

NIE ZAPOMNIJ WŁOŻYĆ JAJEK DO ZAMRAŻARKI!


Istnieje kilka metod zabezpieczania płodności – są oferowane głównie pacjentom
onkologicznym lub tym, którzy mają postawioną diagnozę i zamierzają zacząć
leczenie. Ale mogą też być sposobem na zabezpieczenie płodności u kobiety, która
na razie nie wie, czy chce mieć dzieci – lub wie, że chce, ale później. Jesteś w takiej
sytuacji? Jakie masz opcje?

Mrożenie zarodków. Pobierane są gamety od obojga partnerów, do zapłodnienia


dochodzi w warunkach laboratoryjnych, zarodki są przechowywane w klinice,
a potem mogą w dowolnej chwili zostać wszczepione w ramach procedury in vitro.

Mrożenie jajeczek. Procedura tylko dla kobiet – przed jej rozpoczęciem przyjmuje się
leki stymulujące owulację – chodzi o to, by dojrzało jak najwięcej komórek jajowych.
Jajeczka są pobierane i mrożone. W przyszłości będzie można je zapłodnić
pozaustrojowo. Procedura obarczona jest sporym ryzykiem, nie ma pewności, czy
jajeczka uda się rozmrozić prawidłowo, czy uda się je potem zapłodnić i czy w efekcie
powstaną zarodki, które będzie można przetransferować do macicy.

Mrożenie fragmentu jajnika. Tkanka jajnikowa jest pobierana i zamrażana,


a następnie wszczepiana (autotransplantacja) w odpowiednim momencie – gdy się
„zadomowi”, podejmie pracę. To najnowocześniejsza technika, bo taki jajnik nie tylko
uwalnia jajeczka, lecz także produkuje hormony. W 2015 roku Szpital Gameta jako
pierwszy w Polsce z powodzeniem przeszczepił fragment tkanki jajnikowej pacjentce
po agresywnym leczeniu raka szyjki macicy. Na świecie urodziły się już zdrowe dzieci
z takich komórek jajowych – w Niemczech po raz pierwszy w 2012 roku. Jest to jednak
najnowsza metoda przedłużania i zachowywania płodności i najmniej wiadomo o jej
skuteczności.
Cieszę się, że to powiedziałeś. Bo moim zdaniem kobiety często
są lojalne wobec partnerów, a nie wobec siebie. I potem zdarza
się, że zostają z ręką w nocniku. Zdarza się, że ten nocnik
w zasadzie nie ma dna. Znajoma terapeutka opowiadała mi
o swojej pacjentce. Kobieta miała czterdzieści osiem lat. Była
od dwóch dekad związana ze swoim rówieśnikiem. Pracowali
w branży reklamowej i oboje świetnie zarabiali. Jeździli
po świecie, stołowali się w restauracjach. W odpowiednim
momencie kobieta – nazwijmy ją Olą – przeprowadziła
z partnerem rozmowę. Ona nie chciała dzieci, on też nie. Ale
po czterdziestce mu się zmieniło. Powiedział, że uświadomił
sobie, jak ważne jest dla niego, by zostawić na Ziemi swój
materiał genetyczny. Podeszli dwa razy do in vitro, nie wyszło.
Wtedy on zaproponował Oli układ: znajdzie młodą kobietę, tuż
po studiach, która urodzi jego dziecko w zamian za sowite
alimenty. Tak się stało. Teraz jego córeczka, Helenka, przyjeżdża
do tatusia i Oli w weekendy. Ola się uśmiecha, bawi z małą,
karmi ją, kąpie. A nocą bierze poduszkę, zamyka się
w garderobie i wyje w tę poduszkę, żeby nikogo nie obudzić.
Jagna, ale dlaczego Ola tkwi w tym związku?

Bo kocha.
Ale w życiu miłość do faceta nie jest najważniejsza, trzeba przede
wszystkim dojrzale kochać siebie! Jeśli kochasz siebie, dbasz
o swoje granice. A jeśli dbasz o swoje granice, mówisz: „Kochany
Rysiu czy Zdzisiu, ja się na to nie zgadzam”. Wracamy do idei
kontraktu: twoja Ola „podpisała się” pod układem, w którym
w weekendy, nieszczęśliwa, opiekuje się dzieckiem kochanki
swojego partnera. Niektórzy zrozumieliby, gdyby to była sytuacja
przemocy ekonomicznej: kobieta całe życie nie pracowała,
podchodzi pod pięćdziesiątkę, mąż, biznesman, na którego
przepisany jest cały majątek, przyprowadza jej dziecko i mówi:
zaakceptuj to albo wypad. Dramat. Ale nie, Ola ma pracę,
pieniądze, mogłaby bez problemu zamieszkać sama, ale tkwi
w relacji, która, jak rozumiem, ją smuci i niszczy. Dlaczego?
W takim wypadku trzeba się rozstać! Tak, trzeba. Ludzie
negatywnie fetyszyzują rozstania, rozwody, przedstawiają je
w kategoriach porażki życiowej, tymczasem zmiana jest dobra.
Zmiana jest szansą na rozwój! Albertowi Einsteinowi przypisuje się
genialny cytat: „Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać
różnych rezultatów”. To szaleństwo, codziennie rano mówić „tak” –
w sensie metaforycznym – facetowi, który cię upokarza,
i oczekiwać... no nie wiem, czego Ola może oczekiwać. Że on się
zmieni? Nagle powie, że nie chce już widywać Helenki? Warto
by Ola zrobiła coś inaczej niż dotąd. Może wstać stać i powiedzieć:
„Mój drogi, to ostatni dzień naszego wspólnego życia. Związek
z tobą już mnie nie interesuje”. Ale jeśli dochodzi do wniosku,
że chce jednak być ze swoim partnerem... Znam bardzo różne
historie. Znam pary, którym dziecko urodziła surogatka, bo kobieta
prowadziła biznes i nie chciała angażować się w ciążę. Wszystko
można załatwić, na różne rzeczy możemy się oboje umawiać – ale
oboje musimy się na to zgodzić. Nikt nie może się czuć ofiarą.
A Ola z twojej opowieści czuje się ofiarą, podobnie jak Maria.
Uważam, że Ola i Maria, zamiast przyjmować, być może
nieświadomie, rolę ofiary, zrobiłyby lepiej, gdyby się zastanowiły:
dlaczego weszły w związek z tym mężczyzną? Jakie potrzeby on
zaspokajał i być może nadal zaspokaja? Nikt nie składa się
z samych wad. Coś nam przeszkadza, ale trwamy w relacji,
bo widać coś innego jest istotniejsze.
Chcę wyraźnie podkreślić: każdy z nas jest bohaterem swojej
opowieści, swojego życia. I to nasze wybory nas zaprowadziły
w miejsce, w którym jesteśmy.
BEZDZIETNE, ALE NIE BIEDNE, czyli
jak spławiać ludzi, którzy pytają, kiedy
zdecydujesz się na dzidziusia

W poprzednim rozdziale mówiliśmy o tym, jak ważne jest,


by świadomie kształtować swoją „przyszłość prokreacyjną”, to
znaczy wiedzieć, kiedy chcemy mieć dziecko i z kim. A czy znasz
przypadki zupełnie odmienne: kiedy kobieta w ogóle nie chce
mieć dziecka i ma problem z partnerem, swoimi rodzicami albo
własnym poczuciem winy?
Najwięcej znam sytuacji, w których kobieta decyduje się nie
mieć dziecka, bo pochodzi z trudnej rodziny: któreś z rodziców piło,
miało osobowość narcystyczną lub sadystyczną, w rodzinie była
przemoc, zaniedbania. One pytają: „Co ja mogę zaoferować
dziecku? Nic we mnie dobrego nie ma. Nie chcę przekazać tych
genów dalej”.

Zadziwiające. One nie wiedzą, że to można zmienić? Nie


od genów zależy przecież, czy jesteśmy czuli, troskliwi,
akceptujący. Każdy może się taki stać. Ojciec znanego
psychologa i specjalisty od psychopatów, Kevina Duttona, był
właśnie psychopatą. Ale też kochającym ojcem.
Mimo tego często spotykam się z sytuacją, że pacjentka mówi:
mam w genach budowanie fatalnych relacji, nie zmienię tego. Nie
będę umiała kochać dziecka, jak moi rodzice nie umieli kochać
mnie. Nie będę mnożyła patologii na świecie.

To bez sensu. George Engel w 1977 roku opracował


biopsychospołeczny model, zgodnie z którym za rozmaite nasze
problemy w dorosłym życiu odpowiadają trzy czynniki:
biologiczny, w skrócie genetyczny, psychologiczny, czyli to, jacy
my jesteśmy, jak reagujemy, jak modyfikujemy swoje
zachowanie, i społeczny, w którym mieszczą się rodzina,
środowisko, w którym dorastaliśmy. Nie można powiedzieć,
że tylko geny i środowisko odpowiadają za to, że nie umiemy
kochać. Mamy ogromną możliwość dokonywania zmian.
Widzę, że wiele osób obarcza odpowiedzialnością ten
genetyczny czynnik. Być może to jest kwestia zdjęcia
odpowiedzialności z samego siebie: to przez biologię, nie da się nic
zrobić. Takie kobiety najczęściej przychodzą do mnie z czyjegoś
polecenia. Same nie mają potrzeby, ale jakaś bliska osoba –
przyjaciółka, brat – mówi: idź, skonsultuj to ze specjalistą, to
jednak dziwne, że nie chcesz mieć rodziny. Oczywiście, to jest
całkowicie okej nie chcieć mieć rodziny.
Często jednak w trakcie pracy terapeutycznej okazuje się, że nie
jest tak, że pacjentka nie chce być matką: ona po prostu nie chce
być taka jak własna matka! Wciąż tkwi myślami, emocjami,
w swoim niezamkniętym dzieciństwie. Gdy uda nam się odciąć je
grubą kreską od tego, co teraz i w przyszłości, okazuje się nagle,
że pojawia się wewnętrzne przyzwolenie na posiadanie dziecka.
Kobieta mówi: mój ojciec był złamasem, moja matka była
beznadziejna, wciąż mnie opuszczała, nigdy nie mogłam na nią
liczyć. Ale ja jestem inna niż oni. Mogę żyć po swojemu. Nie
zrozum mnie źle: nikogo nie namawiam na posiadanie dzieci. Jako
psychoterapeuta chciałbym jednak, żeby była to dorosła, dojrzała
decyzja, a nie sprzeciw wobec własnych rodziców i tego, jak bardzo
byli do niczego.

A takie kobiety, które świadomie, dojrzale nie chcą zostać


matkami, przychodzą? Muszę przyznać, że doskonale to
rozumiem. Przez wiele lat byłam singielką, miałam fajną pracę,
dom z ogrodem, czas na czytanie książek i jazdę konną. Nie
miałam instynktu macierzyńskiego, nie lubiłam niemowląt
i dalej za nimi nie przepadam.
Przychodzą, ale rzadko. Bo rozumiem, że mówisz o kobietach,
które stawiają sprawę jasno: mam przyjemne, fajne życie i nie chcę
tej fajności tracić.

Tak. Bo życie kobiety bezdzietnej, która ma własne pieniądze,


mieszkanie, pasję jest w pewnym sensie przyjemniejsze niż życie
matki. Egoistycznie możesz skupiać się na własnych potrzebach
– i to fajne odczucie, cały czas wyszydzane w Polsce.
Jak donosi prasa, teraz pojawia się trochę takich kobiet, dużo
zmieniły celebrytki, Ewa Chodakowska, Aleksandra Kwaśniewska,
które powiedziały, że nie chcą zostać matkami. Coraz więcej kobiet
zaczyna się zastanawiać, czy tak można. Wcześniej, przez wiele
pokoleń, Polki w ogóle nie brały tego pod uwagę, dzieci rodziły
„z automatu”.
A teraz często słyszę w gabinecie, że pacjentka zadaje sobie to
pytanie: czy ja tego chcę? Uważam, że to dobry tok myślenia.
Świadome rodzicielstwo jest lepsze niż nieświadome. Natomiast
nadal większość kobiet, które mówią mi, że nie chcą dzieci, podjęło
tę decyzję pod wpływem jakiejś traumy. Ona nie musi mieć
wymiaru osobistego. Na przykład ostatnio kilka razy słyszałem
takie uzasadnienia: nie chcę mieć dzieci, bo gdy urodzi mi się
córka, to będzie musiała żyć w tym popieprzonym kraju, w którym
kobietom każe się rodzić płody bez kości czaszki, bo tak.
Jednakże gdy kobieta postanowi mimo wszystko urodzić
i wychowywać dziecko niepełnosprawne, zrezygnuje z pracy,
dostanie z MOPS-u niecałe 2000 złotych świadczenia. Albo: nie
chcę mieć dzieci, bo nie wierzę, że uda się zatrzymać ocieplenie
klimatu, za dwadzieścia lat zacznie się apokalipsa, nie chcę,
by moje dziecko przyszło na taki świat.

ANTYKONCEPCJA – TO NIE TYLKO TWOJA SPRAWA


W Polsce przyjęło się traktować antykoncepcję jako sprawę kobiety, tymczasem jest to
kwestia, która dotyczy, co logiczne, obojga partnerów (ewentualnych rodziców). Jeśli
jesteś w stałym związku i oboje nie chcecie mieć dzieci – bo nie, bo już macie itd.,
możecie zastanowić się nad wazektomią, czyli przecięciem nasieniowodów
u mężczyzny. To technika zapobiegania ciąży oferowana przez wiele prywatnych
klinik. Koszt wynosi około 2000 złotych. Teoretycznie wazektomia jest odwracalna,
w praktyce czasem jednak nie, dlatego to musi być w pełni świadoma, dojrzała
decyzja. Ewentualne przywrócenie drożności nasieniowodów kosztuje bowiem
znacznie więcej niż wazektomia i jest operacją, której wynik wcale nie musi być
zgodny z zamierzonym.
Sam zabieg wazektomii jest stosunkowo prosty, bo nie wymaga użycia skalpela
(podwiązanie jajowodów u kobiety jest bardziej skomplikowane – w Polsce nie jest
wykonywane jako sposób na zapobieganie ciąży, jest nielegalne). Lekarz wyczuwa
nasieniowód przez skórę, robi w znieczuleniu miejscowym małą dziurkę, przecina
nasieniowód, zakłada szwy i pacjent może iść do domu.
Czy twoje pacjentki zastanawiają się, jak o swoich zamiarach
poinformować rodzinę? Pamiętam z czasów bezdzietnych,
że co roku dostawałam życzenia „ułożenia sobie życia”. Było mi
przykro. Miałam bardzo dobrze poukładane życie.
Dziękuję, że to mówisz. Uważam, że to straszne przykre
doświadczenie. Jak nie masz ręki, nikt nie będzie wścibsko
dopytywał, jak ją straciłaś, i życzył ci, by wyrosła nowa. Jak nie
masz dziecka, wszyscy będą czuli się w obowiązku, żeby się tym
zainteresować. Poinstruują cię i poradzą, żebyś za długo nie
czekała itd. To jest prywatna, intymna sprawa każdego człowieka,
czy ma dzieci, czy nie, czy chce je mieć, czy nie. Nie masz, okej,
zmieniamy temat!
Do mojego gabinetu przychodzi wiele par, które od lat stanowią
klientelę klinik leczenia niepłodności. Niejednokrotnie są wręcz
straumatyzowani wizją świąt i kolejnego „dochodzenia”
rodzinnego w sprawie nieistniejącej ciąży. Idziesz pobawić się
na imprezę, a tu w kółko: „A kiedy dzidziuś? Brzuszek rośnie? Nie?
No wiesz, nie jesteś już taka młoda, starajcie się...”. Obrzydliwe są
te porady wąsatych wujków i czaplowatych cioć. Zwłaszcza
kobiety są w tej sprawie przesłuchiwane. Pokutuje ludowe
wierzenie, że niepłodność jest sprawą kobiety. Jak dowodzą
badania, w większości przypadków jest wspólną chorobą pary, to
znaczy, że zarówno ona, jak i on mogliby mieć dziecko z kimś
superpłodnym, ale nie wspólnie. Pacjentki często żalą się, że słyszą
uwagi: dopiero macierzyństwo czyni kobietę, prawdziwa kobieta
musi urodzić dziecko... To bolesne i przykre, i nieprawdziwe.
Bardzo we mnie zapadł film Najgorszy człowiek na świecie.
Główna bohaterka Julia jest 30-letnią mieszkanką Oslo. Ciągle
próbuje przechodzić na kolejne poziomy w rozwoju kobiecości.
Poruszające były jej wewnętrzne walki z samą sobą, czy mieć
dzieci, czy nie. Na ich przebieg istotnie wpływał jej 40-letni
partner, który naciskał na posiadanie dziecka. Jego wszyscy bliscy
znajomi już mieli pociechy w wieku przedszkolnym, a on jeszcze
nie. Znamienna jest tam scena na działce, gdy znajomi
nietaktownie próbują ją namówić, żeby się jednak zdecydowała
na ciążę.
Gorąco polecam ten film wszystkim kobietom, na tak zwane
„waginalia”, czyli by obejrzeć go przy winku z przyjaciółkami
i podyskutować o kilkunastu ważnych wątkach z życia Julii, które
są uniwersalne dla każdej Europejki.

No właśnie, jak już zajdziesz w ciążę, okaże się oczywiście,


że w tej grze istnieją kolejne etapy. Jesteś prawdziwą kobietą
i matką tylko wtedy, jak urodzisz naturalnie i bez znieczulenia.
Potem oczywiście musisz karmić piersią pół roku. Wszyscy się
do tego wtrącają, obca baba zapytała mnie kiedyś na spacerze,
czy karmię córkę piersią. Jestem z natury uprzejma, ale
straszliwie mnie to zirytowało. Zapytałam: „Co panią to, kurwa,
obchodzi?!?”.
Tak, to jest skandal. Kobieta w ciąży staje się własnością
publiczną, tak samo jak kobieta, która deklaruje publicznie, że nie
chce mieć dzieci, bo nie ma ochoty. Wszyscy uważają, że mają
prawo to komentować, podawać w wątpliwość jej „stuprocentową
kobiecość”. Jajniki a sprawa polska. W kontekście dyskusji
o ogólnopolskim rejestrze ciąż widziałem mema z napisem:
„A teraz chcemy jeszcze rejestr ojców niepełnosprawnych dzieci.
I jak któryś zwieje za granicę, będziemy go ścigać listem gończym”.
Wracając do bezdzietnych kobiet: kilka razy w tygodniu słyszę
w gabinecie, że czują się istotami drugiej kategorii. Nie
w przestrzeni publicznej, tylko w domu rodzinnym.

Ja na przykład w domu moich rodziców usługiwałam do stołu


w czasie rodzinnych imprez. Siostra nie mogła: albo miała
narzeczonego, albo była po ślubie, po porodzie, zajmowała się
dzieckiem. Mama zawsze mnie prosiła o noszenie talerzy
i sprzątanie naczyń. Kiedyś zapytałam, dlaczego tak robi. Była
zaskoczona, w ogóle nie widziała, że jest w tym jakaś
prawidłowość. Wracałam z tych świąt umęczona. Tym bardziej
że przy świątecznym stole nikogo nie interesowały moje
opowieści o koniach i pracy. U nas w domu rozmawia się
o dzieciach i o rodzinie. Jak nie masz nic do powiedzenia,
sprzątasz talerze.
Piękna ilustracja tradycyjnego, polskiego domu. Dobrze,
że o tym opowiadasz, sporo naszych Czytelniczek doświadczyło
tego samego. To przekonanie, że kobieta musi mieć mężczyznę
i dziecko, jest bardzo głęboko wrośnięte w naszą kulturę. Wiem
od pacjentek, że najbardziej cierpią właśnie w okresie
świątecznym.
Mam pacjentkę, pracowniczka naukowa, z doktoratem, mąż robi
habilitację. Nienawidzi świąt. Czuje się traktowana przez matkę
z pogardą, bo nie ma dziecka – ona sama jeszcze nie wie, czy go
chce. Na razie realizuje się na uczelni. Jej bratowa jest oczkiem
w głowie rodziny, zawsze słuchają jej z uwagą, skończyła
zawodówkę, ale ma trójkę dzieci i „zna życie”. Gdy moja pacjentka
się odezwie, matka potrafi ją zgasić: „E, co ty tam wiesz... Siedzicie
z Mareczkiem zakopani w tych papierach”. Ludzie powinni żyć
po swojemu, spełniać swoje potrzeby i pragnienia, a nie rodziców.
To bardzo trudne, gdy bliscy wywierają na nas presję. Widzę,
że dobrze się sprawdza w takich wypadkach mały ghosting, czyli
po prostu znikasz z życia rodziców, rzadko odbierasz telefony, nie
przyjeżdżasz w odwiedziny, tylko z rzadka dzwonisz. I rodzice
znikają z twojego życia. Bywa, że to najlepsze rozwiązanie.
Niektóre moje pacjentki tworzą tak zwane miejskie rodziny, czyli
swoje nowe rodziny ze znajomymi i przyjaciółmi. Nie chcą być
oceniane, bo nie urodziły dziecka. Moim zdaniem kwestia
posiadania albo nieposiadania dziecka jest bardzo istotna dla
seksualności, poczucia wartości, kobiecości. Niezależnie od tego, czy
masz dziecko, czy nie, chcesz czuć się kobieco, atrakcyjnie i dobrze
w swoim życiu. A żeby tak było, trzeba ułożyć sobie tę kwestię
w głowie. I zadbać o to, by spełnić swoje potrzeby. Tu nie ma
zmiłuj, bądź zdrową egoistką. Bo jeśli dasz się wmanewrować –
w dziecko lub jego brak – będziesz za to płaciła wysoką cenę przez
wiele lat. Więc zadbaj o siebie.
NIE GAP MI SIĘ NA CYCKI! Twoja
wagina wie, co dla ciebie dobre, czasem
lepiej od ciebie

Miałam jakieś dwanaście lat, jechałam autobusem, dość


zatłoczonym, z mamą. Nikt nigdy nie powiedział mi
o niechcianym dotyku ani jak się zachowywać w takiej sytuacji.
Jakiś facet przysunął się do mnie i dotykał mnie po pupie. To
było w tłoku dość trudne do wychwycenia, ludzie stali blisko
siebie, nie byłam pewna, czy on to robi naprawdę, czy to
przypadek? Nauczono mnie, że dorosłych należy traktować
z szacunkiem, nie dyskutować, raczej się nie sprzeciwiać,
bo „mają rację”. Gdy wysiadłyśmy z mamą, strasznie mnie
ochrzaniła. Nakrzyczała na mnie, że ten mężczyzna stał za blisko.
Popłakałam się, ale nie zapytałam, dlaczego ona nic z tym nie
zrobiła. Ja, matka dziewczynki dzisiaj, rozniosłabym gościa,
którego podejrzewałabym o przystawianie się do mojej córki.
Widać twoją mamę z kolei nauczono, że to kobiety wina, gdy
facet się do niej dobiera. Bo była nieskromnie ubrana lub
nieskromnie się zachowywała bądź patrzyła. Albo że „o tych
rzeczach” nie mówi się głośno – więc nie można też głośno
zaprotestować: „Co pan robi? Niech się pan odsunie od mojego
dziecka, dobra?”. Niestety, nie ty pierwsza opowiadasz mi historię
sprzed lat, w której to dziewczynka została ukarana za to,
że ściągnęła na siebie uwagę dorosłego mężczyzny, a nie ten
mężczyzna, powiedzmy szczerze – pedofil lub froterysta (ocieracz).
Wielokrotnie słyszałem, że kobiety dostawały za to w twarz
od matki. To jest chore. Ogrom moich pacjentek, które padły ofiarą
molestowania w dzieciństwie, do dzisiaj nie poradziło sobie
z konsekwencjami tych wydarzeń.

Myślę, że w przypadku mojej mamy i wielu matek ta


absurdalna reakcja była wynikiem zamętu, jaki nagle
zapanował w głowie. Bo raz, że nie należy sprzeciwiać się
mężczyźnie, dwa, że o tych sprawach nie mówi się głośno, trzy –
ktoś moją córkę potraktował jak obiekt seksualny(!), cztery:
zawiodłam i nie porozmawiałam z córką na czas o tym, jak ma
zareagować w takiej sytuacji. Moja mama wiele razy mnie
przepraszała za to zachowanie. W jej czasach nie było
poradników. Tak samo moi rodzice nie wiedzieli, co zrobić, gdy
w podstawówce zaczęłam się samookaleczać. Nigdy o tym nie
słyszeli, bali się, że jak komuś o tym opowiedzą, zamkną mnie
w szpitalu psychiatrycznym. Tymczasem samookaleczenia
stosuje nawet 2 procent dziewczynek, więcej niż chłopców!
Myślę, że więcej niż 2 procent. Wielu moich pacjentów też mi
o tym mówi, odsłaniają mankiet koszuli, kobiety podciągają rękaw
bluzki i widzę blizny. Widzę, że ci ludzie nawet dziś nie potrafią
o tym mówić, trochę się też wstydzą. A to jest dość popularny
w okresie dojrzewania sposób radzenia sobie z trudnymi emocjami
– gniewem, rozczarowaniem, smutkiem. Ciachniesz się ostrym
narzędziem, poczujesz ból fizyczny, twoja uwaga momentalnie
zostanie odciągnięta od kwestii psychicznych, duchowych,
emocjonalnych. Smutek i złość miną. Warto też powiedzieć,
że bardzo często samookaleczenia stosują właśnie ofiary
molestowania. Tu łączą się dwa wątki: próba uporania się
z ekstremalnymi emocjami, na przykład ogromną agresją wobec
osoby, która molestowała, a której nie można zaatakować. Oraz –
czasem – na poziomie nieświadomym, chęć ukarania własnego
ciała, siebie.

Czy przychodzą do ciebie kobiety, na których seksualność


znacząco wpłynęło doświadczenie molestowania i przemocy
seksualnej, czy ten problem wypływa przy okazji? Zgodnie
z danymi Komitetu Ochrony Praw Dziecka co piąta kobieta
w Polsce i co piętnasty mężczyzna w dzieciństwie doświadczyli
jakiejś formy przemocy seksualnej.
Najczęściej jest tak: przychodzi atrakcyjna kobieta, która jest
w związku, ale mówi, że nie jest otwarta na partnera, nie lubi się
z nim kochać. Czuje, że coś jej przeszkadza. Ale nie wie co. Partner
oczywiście zauważył już, że ona ma jakiś problem z seksem. Ona
teraz się boi, że ich relacja się rozpadnie. Zaczynamy rozmawiać
i dokopujemy się w jej przeszłości do wydarzenia, doświadczenia,
które skaziło jej seksualność. Na przykład ona zakodowała sobie,
że człowiek, który pragnie seksu, jest rozhamowany i rozpustny.
Albo że seks tak naprawdę jest jedynie formą wymuszenia czy
upokorzenia dla kobiety.
Pewna pacjentka przyszła do mnie, bo miała problemy
w małżeństwie. Mąż zarzucał jej oziębłość seksualną. Okazało się,
że była małą dziewczynką, gdy stała się świadkiem dotkliwego
pobicia ekshibicjonisty w miejskim parku. Była na placu zabaw,
przeszła w jego mniej uczęszczaną część, tam zobaczyła
obnażającego się mężczyznę. Dostrzegli go też inni rodzice i mamy
wszczęły raban. Akurat w okolicy przechodziła grupka młodych,
podchmielonych mężczyzn. Złapali ekshibicjonistę, powalili go
na ziemię i zaczęli kopać. Brutalna scena. Adrianna widziała krew
płynącą po chodniku. Mama złapała ją za rękę i zabrała do domu.
„Mamusiu, dlaczego zbili tego pana?”, zapytała. „Bo się dotykał
między nogami. Zaraz przyjedzie po niego milicja”, zwięźle
odpowiedziała matka. Dziewczynka nie indagowała dłużej,
bo wyczuła, że dotyka tematu zakazanego. W jej głowie utworzyło
się połączenie: dotykanie genitaliów – ciężkie pobicie – przyjazd
policji – areszt i więzienie. Około dwunastego roku życia
kompletnie zapomniała tę sytuację z parku, wyparła ją. Została
tylko ta nieszczęsna myśl, że genitalia są brudne, złe, lepiej ich nie
ruszać, bo stanie się coś strasznego. Wspomnienie znikło, a strach
został. Ciało pamięta.
Podobnie było w przypadku innej mojej pacjentki. Nie lubiła
seksu, powiedziała, że nie wie, z jakiej przyczyny, ale penis
wywołuje w niej obrzydzenie. A gdy zagłębiliśmy się w jej,
z pozoru szczęśliwe, dzieciństwo, na drugiej sesji opowiedziała mi,
jak to jechała w windzie z jakimś mężczyzną. On nacisnął przycisk
„Stop” między piętrami. Otworzył sobie na górze drzwi od kabiny
i wylazł z tej windy. Ona trzęsła się ze strachu. Powiedział,
że pomoże jej wyjść, ale najpierw odda na nią mocz i spermę. Ona
stanęła blisko, żeby mógł to zrobić. Potem podał jej rękę,
wyciągnął ją, poszła do domu. Opowiedziała o tym matce
i dostała lanie, matka wstawiła ją do wanny, polała zimną wodą,
wyszorowała. Dla siedmioletniej dziewczynki to była trauma.
Zapamiętała wygląd tego mężczyzny: był umorusany smarem.
Śmierdział. Brzydziła się jego i tego wspomnienia. A potem zaczęła
się brzydzić także swojej seksualności. Czasem wystarczy jedno
wydarzenie, żeby skazić całą sferę naszego życia – o ile
doświadczyliśmy silnych emocji, strachu, wstrętu, bezsilności.

Jak się pracuje nad taką traumą w trakcie psychoterapii?


Po pierwsze, trzeba sobie uświadomić, że takie wydarzenie
miało miejsce w naszej historii i jak na nas wpłynęło. Zapytać
siebie: co teraz w związku z tym czuję, co czułam wtedy?
Co myślałam, co myślę dzisiaj? Potem pracujemy technikami
wyobrażeniowymi. Wracamy wspomnieniami do tamtej strasznej
chwili, w której mała dziewczynka tak się przestraszyła – ale dzisiaj
w tych wspomnieniach ma powrócić w to samo miejsce, to samo
towarzystwo, jako dorosła kobieta. Co zrobiłaby dorosła dziś
kobieta na placu zabaw? Powiedziałaby: „Wzywam policję!”,
i darłaby się na całego. Uklękłaby koło dziewczynki – siebie
z przeszłości i powiedziałaby: „Dorośli się zajmą tą sprawą. Oni są
odpowiedzialni za zapewnienie dziecku poczucia bezpieczeństwa”.
Jej mąż jest ogromnym chłopem, dwa metry wzrostu. Więc
wyobrażamy sobie, że ona dzwoni z placu zabaw do męża, a on
pojawia się natychmiast i ratuje ją z opresji.
Co zrobiłaby moja pacjentka w windzie? Trenuje sztuki walki.
Powiedziałaby, żeby tamten facet spieprzał, przyłożyłaby mu
prawym sierpowym i jeszcze poprawiła z buta. Wydostałaby się
z windy i oczywiście zadzwoniła po policję, a potem obserwowała,
jak śmierdzącego faceta z windy wywlekają policjanci,
w kajdankach, on upada, łamie nos... To mogą być nawet dość
fantastyczne wizje, rzecz w tym, żeby uwolniły pacjentki
z poczucia winy, wstydu i niemocy. Żeby zobaczyły, że owszem,
wtedy, jako kilkuletnie dziewczynki, nie mogły odpowiednio
zareagować na przemoc seksualną, ale dzisiaj już mogą. To
wyzwalające. Metody wyobrażeniowe tworzą nowe połączenia
w mózgu, przez co sytuacja jest realnie przepracowana, nie tylko
na poziomie rozumowym i emocjonalnym, lecz także na poziomie
szlaków neuronalnych w mózgu. Zresztą, dla tych kobiet
wyzwalające jest w ogóle to, że ktoś, czyli ja – specjalista – mówi:
to oburzające, czy pani matka zwariowała, przecież to nie pani
wina! Zdejmuje z ich ramion brzemię odpowiedzialności. Niestety,
standardem jest zwalanie winy za przemoc seksualną na kobiety...

Czytałam o tym w wywiadzie. Jest różnica między


sformułowaniem „kobieta została zgwałcona” a „mężczyzna
zgwałcił kobietę”.
Prawda? Przy tym pierwszym sformułowaniu automatycznie
zaczynamy się zastanawiać, jaka była rola tej kobiety. Może miała
krótką spódnicę. Może kręciła pupą. Nie spięła włosów. Miała
obcasy. Pierwsza fraza powoduje, że myślimy o tym jak o zagadce
detektywistycznej. Druga fraza lokalizuje sprawcę wykorzystania
seksualnego i skupia się na nim. Ta różnica w perspektywie, jest
znacząca.
Kobietę, którą w dzieciństwie bliska, najważniejsza na świecie
osoba – matka lub ojciec – obarczyła odpowiedzialnością
za przemoc seksualną, choćby w zawoalowany sposób, zaczyna się
bać seksualności. Obrzydza ją w sobie, odcina się. Bo tak jest lepiej,
niż kusić seksualnych agresorów. Ta kobieta podświadomie siebie
oskarża o to, że właśnie one została „wybrana” przez
ekshibicjonistę, pedofila czy wojerystę. A przecież to najczęściej jest
kompletny przypadek.

Okropna jest też rola kobiet w potęgowaniu traumy u dorosłych


kobiet, ofiar molestowania. Kiedyś jedna z naczelnych zaprosiła
grono dziennikarek na urodziny do osiedlowego klubu. Miałam
dwadzieścia kilka lat. Przyczepił się do mnie jakiś obleśny dziad,
który mnie napastował w ohydny sposób, ku radości własnej
żony. A jedna ze starszych koleżanek powiedziała do mnie
pogardliwie: „Mnie nikt tak nie traktuje, bo ja jestem zamężna,
a po tobie od razu widać, że nie”. Strasznie mnie to zabolało,
długo potem płakałam w domu. Patrzyłam w lustro
i zastanawiałam się, co w moim wyglądzie sugeruje, że jestem
singielką. Czym się odróżniam od mężatek?
Niestety, na tym polega kultura gwałtu. Kompletnie uniewinnia
się mężczyzn, niezależnie od tego, co zrobią – bo albo są „jurni”,
a „jurny chłop babie się nie oprze”, albo zostali „skuszeni” przez
kobietę w przebiegły sposób, bo nosiła mini, szpilki i była
atrakcyjna, co w kulturze gwałtu jest niemalże zbrodnią. Zauważ,
że w sytuacji, którą opisujesz, było trzech sprawców przemocy. Ten
rozhamowany dziad, jego żona, która prawdopodobnie woli sobie
racjonalizować, że godzi się na koszmarne zachowania męża, niż
dać mu w twarz albo go zostawić, no i trzeci sprawca, twoja
redakcyjna koleżanka.
Niektóre pacjentki mi opowiadają, że po rozwodzie nagle
zaczęły być traktowane przez swoje dawne znajome, mężatki, jak
rywalki. Bo jak kobieta się rozwiodła – tak się to rozumie
w niektórych środowiskach – to na pewno teraz zrobi wszystko,
żeby złapać jakiegoś faceta, najlepiej zajętego, bo sprawdzony.
Więc lepiej jej nie zapraszajmy na imprezy. Kobiety liczą
po rozwodzie na wsparcie towarzyskie, a go nie dostają, niestety
często z winy innych kobiet. Myślę, że solidarność wagin jest
na razie w powijakach, przynajmniej w takich singielsko-
rozwodowych sytuacjach. Widać to zwłaszcza w sytuacjach
wykorzystania seksualnego i przemocy. Ten mechanizm
psychologiczny – proces obarczania odpowiedzialnością ofiar –
został już wielokrotnie opisany. Prof. Paul Bloom dowiódł w serii
bardzo ciekawych eksperymentów...

...czytałam o nich. Kilkumiesięcznym dzieciom pokazywano


dwie scenki, w pierwszej jedna pacynka pomagała drugiej wejść
na górę, a w drugiej ją spychała. Dzieci cieszyły się przy
wariancie numer jeden i krzyczały przy wariancie numer dwa.
Tak, Bloom udowodnił, że ludzie mają wkodowane poczucie
sprawiedliwości. I jeśli komuś dzieje się krzywda, czują to bardzo
głęboko, „w kościach”, jak się czasami mówi. Odczuwają dysonans
poznawczy: tę kobietę skrzywdzono, a ja z tym nic nie robię? Więc
redukują go, zwalając winę na ofiarę. Wtedy znów mogą czuć się
komfortowo ze swoją bezczynnością. Sama się prosiła. Mogła się
tak niestosownie nie zachowywać, nie ubierać, nie obnosić
ze swoją urodą i seksapilem.

Inna zaobserwowana sytuacja z mojego życia: facet molestuje


na imprezie młodą kobietę, jego żona dzwoni po córkę i razem
odstawiają go do domu. Dobre?
Niedobre. Bo czego, twoim zdaniem, nauczył się ten mężczyzna
w tej sytuacji?

Że jak nabrudzi, kobiety posprzątają.


Tak!!! Toksyczne jest też wciąganie dziecka, mamy tu
do czynienia z parentyfikacją, odwróconym rodzicielstwem, czyli
sytuacją, w której córka musi stać się „rodzicem” wobec własnego
ojca. Bo przecież on jest mężczyzną, a ci, jak głosi mądrość ludowa,
nie potrafią się opanować.
Protestuję! Dorosły, zdrowy psychicznie mężczyzna, nawet pod
wpływem alkoholu, ma obowiązek kontrolować. Musi czuć
odpowiedzialność i być przyzwyczajony do tego, że trzeba nad
sobą panować. A co innego mogłaby zrobić żona? Mogłaby
podejść i szepnąć mężowi na uszko: „Zdzisiu, albo zostawisz panią
w spokoju, albo za chwilę podejdę i wyleję ci szklankę wina
na krocze”. Takie ultimatum oczywiście zawsze trzeba zrealizować,
jeśli nasze oczekiwania nie zostaną zaspokojone. Zdzisław
nauczyłby się dzięki temu, że musi uważać na małżonkę i że ona
nie ścierpi jego umizgów do innej kobiety, a karą będzie
towarzyska kompromitacja.
Bardzo polecam film Konrada Aksinowicza Powrót do tamtych
dni z fenomenalnymi: Maciejem Stuhrem (ciężkim alkoholikiem),
Weroniką Książkiewicz (współuzależnioną żoną) i Teodorem
Koziarem (małoletniem synem) w rolach głównych. Film bardzo
obrazowo pokazuje odwrócone rodzicielstwo w tej rodzinie.

Molestowanie seksualne często odbywa się w białych


rękawiczkach. Kobiety nie mają pewności, co się dzieje. „Dużo
po tobie oczekuję”, mówi szef i patrzy na biust. Ale czy na pewno
tam? Może ma zeza? Kobiety nie chcą zostać ośmieszone, uznane
za nadwrażliwe albo usłyszeć: „Ja, tobie w cycki? Ty jesteś stare
pudło, a stare pudło nigdy nie będzie młode, nawet jak się
opakuje w pozłotko”.
To prawda, kobiety nie mają pewności, bo granice między
żartem a molestowaniem na przykład są w naszej kulturze
rozmyte. Dzięki temu nie do końca wiadomo, czy ktoś przekroczył
tę cienką czerwoną linię, czy nie – a to skutkuje tym, że jest ona
przekraczana często, i to bardzo drastycznie. Jest na to
przyzwolenie, niezależnie od wykształcenia. Seksistowskie
„dowcipy” opowiadają nawet bardzo inteligentni mężczyźni...

Pamiętam początek studiów. Jeden z wykładowców, wybitny


polski psycholog, profesor o ogromnym dorobku, powiedział:
„Witam panów. Cieszę się, że będziemy się razem uczyli. Witam
panie. Cieszę się, że miło spędzimy razem czas”. Może chciał być
uprzejmy? Ale ja poczułam... nie wiem, dyskomfort.
Spojrzałyśmy po sobie z koleżankami. One też nie wiedziały, jak
zareagować.
To było obrzydliwe. Bardzo. Jak w opowieści o żabie, którą
wkładasz do garnka i stawiasz na wolnym ogniu. Żaba nie
zauważa, że temperatura się powoli podnosi. A potem jest już
ugotowana. W naszym społeczeństwie jest przyzwolenie na takie
szpileczki, które się wbija kobietom. A to ktoś popatrzy ci na piersi,
otrze się o ciebie w autobusie, profesor zażartuje, że miło spędzicie
razem czas, zamiast się uczyć. To przygotowuje kobiety
do uległości, do bycia wciąż tłem dla mężczyzn, do bycia
przedmiotem, a nie podmiotem seksualnym. Odrażające jest,
że wielu mężczyzn traktuje kobiety jak trampolinę
do błyskawicznego podniesienia sobie samopoczucia. Opowiadają
sobie seksistowskie żarciki, w których kobieta nie jest traktowana
lepiej niż kawałek mięsa, i czują się od razu panami wszechświata.
W ogóle nie powinny istnieć „żarty”, które ocierają się
o molestowanie, czyli mają podtekst seksualny, w każdym razie
nie w sferze publicznej, pracy, polityce i tak dalej.
Jak masz wąskie grono przyjaciół, to możesz sobie z nimi
niestosownie żartować, bo znacie się od lat i wszyscy to
akceptujecie. Natomiast jeśli masz wrażenie, że ktoś w twojej
obecności przekroczył granicę, to najskuteczniejsza jest metoda
„na bezczela”. „Pan mi się gapi w cycki, nie życzę sobie!” – huknij.
Im więcej osób słyszy, tym lepiej. Oczywiście on poczuje się
skonfundowany, zacznie mówić, że coś sobie uroiłaś. „Niech pan
w rozmowach ze mną patrzy mi w oczy, żebym już nie mogła
sobie nic uroić”, odpowiedz. „Te dowcipy nie są śmieszne,
i na dodatek nie wolno ich opowiadać, bo podpadają pod
molestowanie seksualne”, powiedz koledze z pracy, który raczy
was „zabawnymi” anegdotami z kobietami w roli głównej. Możesz
dodać: „Słuchaj, ty ciągle tylko na jeden temat. Nie wiem, masz
jakiś problem? Słyszałam, że takie dowcipy opowiadają mężczyźni
z małymi kutaskami. Masz jakąś opinię na ten temat?”.
To się wydaje dziwne, na granicy norm społecznych, ale jest to
superskuteczne, co wiem od pacjentek. Kobiety, która ostro
zareagowała, nikt nie będzie molestował. Będą się jej bali. Poza
tym taka postawa jest kastrująca, zachowujesz się jak mamusia,
żądasz, żeby chłopczyk natychmiast doprowadził się do porządku.
Świetne, odważne. I podnoszące w sposób natychmiastowy
samoocenę! Oczywiście przypadki molestowania trzeba
natychmiast zgłaszać.

POLKA I PRZEMOC SEKSUALNA


• 7 na 10 kobiet doświadczyło werbalnego molestowania seksualnego, czyli słyszało
seksistowskie dowcipy, urażające godność komentarze o podtekście erotycznym.
• 44 procent studentek w Polsce i jedynie 12 procent studentów doświadczyło
molestowania.
• 25 procent dorosłych Polaków było w swoim miejscu pracy lub nauki świadkiem
molestowania seksualnego. Najczęściej miało ono formę niestosownych żartów
i komentarzy o podtekście seksualnym. Ale aż 4 procent z nas twierdzi, że było
świadkiem fizycznej napaści na tle seksualnym: klepania, obłapiania, prób
pocałowania.
• 7 procent z nas spotkało się z sytuacją, w której ktoś zagroził nam konsekwencjami,
jeśli nie zgodzimy się na seks.
• 1 kobieta na 4 została zgwałcona.
• 49 procent Polek było dotykanych czy całowanych wbrew swojej woli.
• 1 nastolatka na 3 ma obciążające doświadczenia seksualne, najczęściej były to
obraźliwe komentarze, seksualna przemoc werbalna.
Źródło: CBOS, Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich, Fundacja
STER, Fundacja Autonomia

Miałam wiele lat temu taką sytuację w klinice, prywatnej.


Poszłam do pulmonologa, mam astmę. Obejrzał wyniki
spirometrii, coś tam pogadał, a potem kazał mi zdjąć spodnie.
Zdziwiłam się i ociągałam z rozebraniem się. „Muszę sprawdzić,
czy nie ma pani żylaków”, powiedział surowo. Zrobiłam to,
położyłam się na leżance, a on mnie obmacał po wewnętrznej
stronie ud. Strasznie byłam potem na siebie zła.
To przykra sytuacja. Tutaj widzimy, jak wiele wyjaśnia zasada
posłuszeństwa wobec autorytetu. W klasycznym eksperymencie
Stanleya Milgrama udowodniono, że większość z nas jest gotowa
zaaplikować śmiertelny szok elektryczny drugiemu człowiekowi,
jeśli każe nam to zrobić ktoś, kto jest dla nas autorytetem,
na przykład naukowiec. Chyba wie, co robi, myślimy. Ty pewnie
pomyślałaś, że ten lekarz może wie, co robi, może istnieje jakiś
związek astmy z żylakami. A wystarczyłoby pewnie powiedzieć:
„Nie mam żylaków i niech to panu wystarczy. Nie życzę sobie,
żeby pan oglądał moje uda”. A potem idziesz na skargę
do przełożonego takiego lekarza i wystawiasz mu soczystą opinię
na Znanylekarz.pl. Szach i mat.
Wbrew pozorom przypadki molestowania w gabinetach
lekarskich nie są wcale takie rzadkie: gdy przełamana zostanie
bariera intymności, gdy nie wiadomo, do czego lekarz ma prawo,
a do czego nie, co jest potrzebne do postawienia diagnozy, a co nie
jest, łatwo można zostać wykorzystanym. Z molestowaniem
możemy sobie poradzić tylko w jeden sposób: piętnując je
na każdym kroku. I nie zamiatając historii z własnego życia pod
dywan. Dlatego właśnie akcja #MeToo miała taką siłę rażenia:
kobiety, które padły ofiarą molestowania seksualnego, mogły
wyjść z szafy, powiedzieć, co je spotkało, a inne mówiły: „Rany,
miałam to samo!”. Nagle się okazuje, że nie jesteś odmieńcem,
który nie umiał się znaleźć w dziwnej sytuacji, przestajesz się
wstydzić tego, co cię spotkało, i swojej reakcji lub jej braku, nieraz
dopiero wtedy sobie uświadamiasz, że nie jesteś niczemu winna.

Nie masz wrażenia, że w Polsce musi wymrzeć pokolenie, a może


nawet kilka, żeby sytuacja się zmieniła? Protekcjonalne
traktowanie kobiet jest u nas podtrzymywane instytucjonalnie.
„Propozycja, która uspokaja nasze panie”, powiedział premier
Mateusz Morawiecki w trakcie czarnych protestów
o prezydenckim projekcie ustawy o aborcji. Nasze panie... Już
widzę górników palących pod Kancelarią Rady Ministrów
opony i premiera, który nazywa ich „naszymi drogimi panami”.
Tak, czasami myślę, że musi minąć sto lat, żeby w Polsce zmienił
się stosunek do kobiet. A z drugiej strony... wiele rewolucji zaczyna
się od jednego świadectwa, jednego protestu, który rozlewa się
na kolejne środowiska. I myślę, że jeśli pojawi się autentyczna
solidarność wagin, do tej zmiany dojdzie szybciej. Kobiety będą się
wymieniały doświadczeniami. Obśmiewały mężczyzn, którzy
zachowują się niestosownie, będą ich wykluczały. Mężczyźni
wtedy się zmienią.

Jak wychowywać dzieci, żeby nie godziły się na molestowanie,


ale żeby też same w przyszłości nie molestowały?
Bardzo ważne jest, żeby dziecko od początku miało świadomość,
że jego ciało jest jego wyłączną własnością. I nikt nie ma prawa
go dotykać bez zgody. My pochodzimy z pokolenia, które było
obłapiane przez różne ciocie przy każdej okazji. „Pocałuj ciocię,
przytul się do wujka, podziękuj za czekoladkę, przywitaj się, daj
babci buziaka...”, słyszeliśmy. Często to nie były ciocie z rodziny,
tylko zwykli znajomi rodziców i sąsiedzi, a dziecko miało się
z tymi wszystkimi obcymi osobami witać dotykowo – przytulać
i całować. A to dziecko ma decydować, czy chce się przywitać,
mówiąc „dzień dobry”, czy przytulając. Obie formy są okej.
Niedopuszczalne jest w ogóle zmuszanie dzieci do kontaktu
dotykowego z dorosłymi, bo oni tego oczekują i uważają
za przyjemne. Uczymy w ten sposób dziecko, że jego ciało służy
do zaspokajania potrzeb innych ludzi wbrew jego woli. I to tworzy
potem podatność na skrzywdzenie przez obcą osobę, bo dziecko
jest nauczone, że musi się poddać woli dorosłego. Dlatego apeluję
do rodziców, by wzmacniali dzieci w stawianiu granic. Jak dziecko
ma intuicję, że nie chce się przytulać, to niech się nie przytula.
Podobnie jest z zaburzeniami odżywiania. Jeśli się dziecko
przekarmia, wiecznie coś podsuwa pod nos, ono traci wgląd
we własny głód, w dorosłości może cierpieć na zaburzenia
odżywiania.
Bardzo ważna jest też rozmowa. To rodzic wyjaśnia dziecku
świat. „Wiesz, Jasiu, dla Milenki to nie jest przyjemne, że często
szarpiesz ją za włosy. Milenka jest bardzo fajna, mnie też podobają
się jej włosy. Ale może lepiej zapytać ją, czy nie chce się z tobą
pobawić samochodzikami?”, warto powiedzieć, gdy nasz Jasio jest
na etapie przedszkolnych końskich zalotów. Jednym słowem:
uczymy dziecko, niezależnie od płci, stawiać i szanować granice.
Stawiać swoje i szanować cudze. I znowu, wzmacnianie końskich
zalotów prowadzi potem do flirtowania przez mężczyzn „metodą
pod włos”, a w przyszłości do wykorzystania seksualnego: „Ładny
masz kolor szminki, natomiast wyglądasz tak, jakbyś założyła
na siebie wszystko, co ci się wysypało z szafy”.
PŁACISZ I MASZ. A może nie masz? Czy
w Polsce da się kupić dobrego
kochanka?

Dlaczego kobiety rzadko korzystają z usług profesjonalnych sex


workerów? Żadna z moich koleżanek nigdy nie wynajęła
escorta, czyli męskiego sex workera, a w starej nomenklaturze
męskiej prostytutki...
Zdziwisz się, ale najczęściej korzystają, gdy chcą zaliczyć pierwszy
raz. Sporo moich pacjentek miało poczucie, że ich dziewictwo się
przeciąga. Chciały mieć to za sobą. Liczyły, że profesjonalista
zdefloruje je szybko, sprawnie, a potem równie błyskawicznie
zniknie.
Rzadziej zdarza się, że kobieta jest spragniona seksu i szuka
profesjonalisty, bo... w aplikacjach czy na serwisach randkowych
ma to wszystko za darmo. Jeśli jednak kobieta decyduje się
zapłacić escortowi, to nie za godzinę czy pół, tylko za całą randkę.
Chce pójść na kolację, czuć się uwodzona, a potem pójść do łóżka.
Oczywiście, ona przez cały czas ma świadomość, że dla niego jest
pracą. Natomiast on dba o to, by ona tak nie sądziła. Ale nie
byłaby w stanie się podniecić w ciągu kwadransa. Niektóre
z moich pacjentek korzystają też z usług kobiet. Ale nigdy nie są to
singielki czy lesbijki, zawsze są to kobiety w stałych związkach,
które szukają trzeciej do trójkąta lub są mężatkami, a szukają
romansu z kobietą. W seksuologii nazywamy to „lesbijski city
break”, ale o tym opowiem później.
Ten pomysł często poddaje mężczyzna, choć nie jest to reguła.
A moje pacjentki wolą, by dołączyła do nich profesjonalistka, a nie
znajoma czy kobieta, która po prostu lubi seks w trójkątach.
Wychodzą z założenia, że profesjonalistka się nie zakocha, nie
będzie chciała odbić im partnera, że w trakcie zbliżenia będzie się
zachowywała właśnie „profesjonalnie” i bezpiecznie, czyli
w odpowiednim momencie zajmie się nią, w odpowiednim – nim,
a kiedy będzie trzeba, to się wycofa. Przecież za to jej się płaci.

Weszłam sobie na portal pandlapani.pl, na którym ogłaszają się


escort boye. Przejrzałam oferty z mazowieckiego. Kilka
atrakcyjnych klat, sporo ogłoszeń bez zdjęć. Mnóstwo
zniechęcającego chłamu. Jak można nazwać siebie „super
micha” i oczekiwać, że to skusi kobiety?
No właśnie, to eskort – polska wersja, czyli najczęściej Janusz
z brylantyną we włosach. Nie każdy lubi taki vintage seks lat
osiemdziesiątych...

Czasem wyskakują mi w internecie ogłoszenia sex workerek,


oczywiście znajdowałam je także za wycieraczką samochodu,
i widzę, że kobiety w tym fachu bardzo o siebie dbają: mają
„zrobione” piersi, usta, idealny makijaż, piękne włosy.
Mężczyźni pstrykają sobie fotki na tle meblościanki albo
w toalecie, z sedesem w tle.
Trzeba dodać, że z otwartym sedesem w tle (śmiech). Lub na tle
mercedesa „okularnika”, którym jeździli taksówkarze dwadzieścia
lat temu. Jagna, ale spotkałaś się kiedyś z jakąś sex workerką
z ogłoszenia?

Nie. Jakoś mnie nie ciągnęło.


Więc musisz wiedzieć, że to jest reklama, jak każda inna.
„A w telewizji inaczej to wyglądało...”, mówią czasem dzieci. No
tak. Te kobiety też wyglądają inaczej niż na mocno retuszowanych
zdjęciach, zresztą często przyjmują w specjalnie zaaranżowanych
pomieszczeniach, w których panuje półmrok, nie widać
szczegółów. Wiele z nich jest traktowanych przedmiotowo przez
klientów, one także przedmiotowo traktują seks. W takiej relacji
nie ma miejsca na tajemnicę, kuszenie, uwodzenie,
niedopowiedzenia. „W usta? Nie. Tego nie robię... Za tamto
dopłata. Głębokie gardło, żartujesz? Fisting? To cię będzie drogo
kosztowało”, można usłyszeć. Ale przyznam ci rację: rynek escort
boyów w Polsce jest w totalnych powijakach, faktycznie, wielu
z tych mężczyzn nie spełnia standardów, już nawet nie mówię
o wypielęgnowanym ciele, ale chociażby o standardach higieny.
Kiedyś robiłem rozpoznanie wśród escortów, pytając moje
pacjentki o doświadczenia z nimi. Połowę z nich kobiety
zaklasyfikowały do kategorii „oblech”. Włochata klata, złoty
łańcuch, „Mariano Italiano” polskiego podrywu.

Ale przecież kobieta wie, jak wygląda escort, bo sama go


wybrała, więc zaskoczenia nie ma?
Niekoniecznie. Wiesz, ona może szukać nieokrzesanego
mężczyzny, bo sama ma w domu całkiem innego, ale... nie wie,
co tak naprawdę dostanie. Moja pacjentka wyszła za mąż
za zaradnego, opiekuńczego fajtłapę. Jest jej z mężem dobrze, ale
zaczęła fantazjować o kochanku, który rzuci ją na łóżko i zacznie
namiętnie całować. Nie chciała romansu, uważała, że nawet jedna
noc z mężczyzną przygodnie poznanym to zdrada. Miała poczucie,
że spotkanie z sex workerem będzie dla niej bardziej komfortowe,
nie będzie miała poczucia, że zdradza męża. Więc znalazła sobie
takiego „dzikusa”, który wstawił na portal zdjęcie w rozchełstanej
koszuli. Z twarzy nie bardzo jej się podobał, ale postanowiła w to
wejść. Zaprosiła go do pokoju hotelowego, ona się rozebrała, on
też, bach do łóżka, moja pacjentka patrzy, a escort... nie zdjął
skarpet. Chciał uprawiać z kobietą seks w skarpetkach.
W seksuologii ten styl nazywamy „na księgowego” (śmiech).
Powiedziała mi, że natychmiast minęło jej podniecenie oraz ochota
na bliższe spotkanie z tym panem. Kazała mu się ubrać i wynosić.
Kobieca potrzeba bycia miłą kazała jej oczywiście mu zapłacić. Dla
wielu kobiet, słyszałem w gabinecie, facet w skarpetach to jest
antyafrodyzjak.

Czyli świat polskiego escortingu w ogóle nie jest przygotowany


na potrzeby kobiet?
Na ten moment nie jest przygotowany, chociaż jednak zaczyna
się profesjonalizować. „Janusze w skarpetkach” to, według mojej
oceny, jakieś 30 procent. Reszta ma już świadomość, że kobiety
pragną więcej. To jeszcze nie jest taki rynek jak w przypadku sex
workerek. Sądzę, że nigdy nie będzie on aż tak rozbudowany
i co za tym idzie, sprofesjonalizowany. Bo kobiety w branży
erotycznej muszą sprostać ostrej konkurencji, więc faktycznie dbają
o siebie, o reklamę, o potrzeby klientów też się starają. A dla
mężczyzn escorting to jednak jest dorabianie sobie, niewielu jest
takich, którzy się z tego utrzymują – a jeśli już, to raczej nie
ogłaszają się na portalach, tylko spotykają z jedną czy kilkoma
stałymi klientkami. Jedna z moich pacjentek jeździ do Holandii
na płatny seks, bo tam rynek tego typu usług dla kobiet jest
znacznie bardziej rozwinięty niż w Polsce. Przede wszystkim jasny
jest zawierany na początku kontrakt, wiadomo, co escort zrobi,
w jakim czasie, za ile. U nas może byłoby lepiej, gdyby... klientki
pisały w internecie reklamacje i dzieliły się wrażeniami
ze spotkania.
Ciekawe jest to, że kobieta, która spotyka się z escortem, ale
rezygnuje z jego usług, bo on jej się nie podoba, nie powie tego
wprost: „Wiesz co, jak się ze mną umawiasz, to chociaż byś użył
dobrych perfum i wyczyścił buty”. Chronią samoocenę escorta
i mówią: „Ojej, ten sms, który przed chwilą przyszedł, był
od szefowej... Przykro mi, ale muszę niestety już iść”. Szkoda,
bo negatywna informacja zwrotna być może wpłynęłaby
na poprawę jakości usług escorta. Ale w kobietach, nawet
pewnych siebie bizneswoman, w erotycznym kontakcie
z mężczyzną często uruchamia się wspominana już przeze mnie
Potulna, opisana przez Natalię de Barbaro w Czułej przewodniczce.

Czasem kobiety nie chcą wprost płacić za seks, bo to obniża ich


samoocenę. Wolą układ, w którym są sponsorkami – postawią
drinka, kilka nocy w fajnym hotelu. Tak zrobiła moja koleżanka,
która po rozwodzie wyjechała do Włoch. Na plaży zaczął ją
podrywać facet. Oboje mieli świadomość, że zawierają układ.
Mówi, że fantastycznie poprawiło jej to nastrój, bo on prawił jej
komplementy: „Jesteś taka piękna, czy wiedziałaś, jaką masz
śliczną cipkę?”.
I tu dochodzimy do clue! Seksturystyka jest znacznie
popularniejsza niż wynajmowanie escortów. Dużo kobiet jeździ
w tym celu do Hiszpanii, Włoch, Turcji, Egiptu i na Kanary.
Słyszałem od pacjentek, że w tych krajach można dostać seks
w wariancie romantycznym: być zapewnianą o uczuciu kochanka
(habibi, habibi), słyszeć komplementy, takie, jakie usłyszała twoja
koleżanka. Natomiast te kobiety, którym zależy tylko na seksie, bez
czułych słówek, wybiorą Tunezję, Zanzibar, Dominikanę.
Wakacyjny kochanek ma tę wyższość nad krajowym escortem,
że stoi za nim cały egzotyczny entourage: palmy na plaży,
tropikalne słońce, gorące noce, owoce morza i tak dalej. A kobiety
lubią mieć w głowie film, w którym grają główną rolę.
Na wakacjach łatwiej jest oddać się fantazjom, zapomnieć
o powinnościach. Potem się wraca do Polski i wskakuje w kostium
wstrzemięźliwej pani dyrektor. W metropoliach wszystkich miast
na świecie sprawę bardzo ułatwiają Tinder lub inne popularne
apki randkowe. Trzeba tylko odpowiednio wcześnie przesunąć
pinezkę z lokalizacją w miejsce, w które się wybieramy, żeby
zawrzeć nowe znajomości. We wszystkich urlopowych rajach, które
kochają Polacy, znajdzie się mnóstwo mężczyzn chętnych
na przygodę z Europejką. I nie zawsze chodzi o to, że ona będzie
coś fundować. W niektórych miejscach świata taka kochanka,
bardzo egzotyczna, z dalekiej północy, jest dla mężczyzny
powodem do dumy, nobilitacją. To fantastyczna sprawa. Jedziesz
gdzieś i zapewniasz sobie z góry nie tylko kochanka, lecz także
przewodnika w jednym. Bo on powie ci, do jakiej knajpki pójść,
gdzie i co jadają miejscowi...

Ale jest to chyba trochę niebezpieczne, prawda?


A skąd! Jest to bezpieczne, bo wcześniej, jak mówią mi pacjentki,
trzeba prosić o skan paszportu. Facet, który ma nieczyste intencje
i coś do ukrycia, zwyczajnie przestanie odpowiadać, zablokuje cię
i znajdzie sobie inną. Potem warto trochę poflirtować na Tinderze,
pogadać na kamerce na WhatsAppie. Kobiety znacznie lepiej
podchodzą do seksturystyki niż mężczyźni. Faceci jadą do Tajlandii
i płacą za stosunki z sex workerkami. A kobiety planują romans,
na tydzień, dwa. Angażują się emocjonalnie, nierzadko
intelektualnie, ale też seksualnie. Przynosi im to znacznie więcej
satysfakcji, bo wracają z wakacji z nowymi umiejętnościami,
energią, fajnymi wspomnieniami i... przekonaniem, że ktoś je
docenił. Takie, jakie są.

Teraz wiem, o czym mówisz. Byłam kiedyś w Indiach, miałam


długie, rude włosy. Pamiętam, że jechałam taksówką przez
Delhi, utknęliśmy w korku, zaczęłam się rozglądać i zobaczyłam,
że facet, który jechał samochodem obok, natarczywie mi się
przygląda. Szczerze mówiąc, to było najgorętsze spojrzenie
w moim życiu. On patrzył na mnie tak, jakbym była
ucieleśnieniem jego fantazji. Chyba z powodu bardzo jasnej
skóry i tych włosów. Powiem ci, że to było bardzo hot.
Pamiętamy (śmiech). Wysiadłaś? Może trzeba było. Tak, to jest
właśnie fajne, że Polki gdzieś na południu, w Afryce czy Indiach są
zupełnie inaczej postrzegane – są egzotyczne. Są obiektem marzeń
i fantazji. Seks w takim wypadku dodaje turbodoładowania ich
samoocenie, sprawczości, kobiecości.
PIEPRZ CZY WANILIA, czyli
o grzecznym i niegrzecznym seksie oraz
wykasowywaniu połączenia seks &
violence z mózgu

Nie masz wrażenia, że nasz seks robi się coraz bardziej


niegrzeczny? Mało kto podnieca się „seksem waniliowym”.
Muszą być akcesoria, przebieranki, fisting, BDSM, wiązanie,
czyli shibari, a przynajmniej seks analny.
Jak zaczynałem pracę szesnaście lat temu, było trochę inaczej.
Seks analny to była perwersja, ludzie się z tym kryli.

Ja swój pierwszy seks analny uprawiałam przez przypadek.


Byłam trochę pijana, leżałam na brzuchu, sięgnęłam po członek
partnera i chciałam go nakierować na pochwę, ale... jakoś się
pomyliłam. Byłam bardzo zdziwiona, że tak bezproblemowo to
poszło, było przyjemnie.
Pewnie też i dlatego, że alkohol rozluźnia, a ty się nie
spodziewałaś takiego ruchu i nie spięłaś mięśni. Kiedyś to była
perwersja! Dzisiaj na każdym bankiecie ktoś, kto za dużo wypije,
wypala jak wojewoda przy stole biesiadnym: „A ja to lubię seks
analny...”. Teraz na popularności zyskuje fisting. Takie mody często
idą ze świata gejowskiego. Geje są bardzo pomysłowymi
kochankami.

PRZODEM DO TYŁU?
Seks analny może stymulować sfery erogenne w waginie. Czasem warto dobrać się
do niej „od tyłu”. W jakiej pozycji?

Na małża. Raczej dla zaawansowanych: głęboka penetracja.


Na spokojnie. Dobra na początek, możesz kontrolować głębokość penetracji, łatwo się
rozluźnić, w trakcie dobrze jest też stymulować dłonią łechtaczkę.

Klasycznie. Ponieważ leżysz na brzuchu, musisz mieć pełne zaufanie do partnera.


Na jeźdźca. Tu wszystko zależy od ciebie, ale ta pozycja nie jest zalecana
początkującym: nie tak łatwo w niej o rozluźnienie, jeśli uprawiasz seks analny po raz
pierwszy.

Kobiety to lubią?
Niektóre.

Ale co w tym fistingu przyjemnego, to chyba jest bolesne?


Oczywiście używa się lubrykantów, jest też specjalny fist
powder, który rozrabia się do odpowiedniej konsystencji żelu,
mniej lub bardziej gęstego – po wyschnięciu znów staje się
proszkiem i łatwo można się go pozbyć. Ale masz rację, ja też
odnoszę wrażenie, że część kobiet godzi się na taki seks, w ogóle
na seks analny, bo boją się, że „on pójdzie do innej”. A także
dlatego, że kobieta, jeśli chce być „fajna”, tak postrzegana, musi –
w społecznym odczuciu – dbać o to, by być dobrą w łóżku. Czyli
taką, jakiej pragnęliby mężczyźni: powinna godzić się na krótką grę
wstępną, lubić pozycje, które lubią mężczyźni, i zabawy, które im
sprawiają przyjemność.
Ze smutkiem obserwowałem to całe lata, nawet jeszcze
we własnej szkole średniej i na studiach: niektóre dziewczyny
chciały być popularne wśród chłopaków, mężczyzn, a to wiązało
się z etykietą „dobrej w łóżku”. Ale nikt nie powie: „Godzę się
na seks analny i jestem dawczynią seksu oralnego, choć mam
odruch wymiotny, bo mam chwiejną samoocenę i potrzebuję
męskiej akceptacji. Tak mnie wychowano, że wyznacznikiem
wartości kobiety jest mężczyzna, jakiego uda jej się złowić”. Więc te
kobiety mówią sobie: „To nie jest tak, że on to lubi i ja dlatego to
robię, nie: to JA to lubię”.
Można zacząć w to wierzyć, choć... orgazm od tego nie przyjdzie.
Kobiety, które zrobią wszystko, żeby być „dobrymi w łóżku”,
bo szukają akceptacji partnera, często nie miewają orgazmów.
Niestety. Ale zaskoczę cię. Wcale nie jest tak, że faceci tych kobiet
są zachwyceni.

ANAL, ALE NIE SPONTAN


Z sondażu portalu BuzzFeed (wzięło w nim udział 300 tysięcy osób) wynika, że dla
co drugiej osoby uprawiającej seks analny stosunek kończy się przed upływem
dziesięciu minut. Część z nas dobrze się przygotowuje do takiego stosunku:
37 procent bierze wcześniej dokładny prysznic, 18 procent robi lewatywę, 17 procent
starannie myje odbyt chusteczkami nawilżanymi, a 16 procent nic nie robi.
Aż 41 procent badanych w sondażu BuzzFeed wyznało, że lubi lizanie odbytu przed
seksem analnym.
No jak to?
To grupa mężczyzn, całkiem spora, z pseudozaburzeniami erekcji.
Przychodzą teoretycznie dlatego, że nie potrafią utrzymać wzwodu.
Ale gdy zaczynają opowiadać... „Wczoraj chciałem kochać się
z moją partnerką, zacząłem ją całować, a ona mnie odepchnęła,
uklękła i sięgnęła do mojego rozporka. No dobrze, trochę szybko,
ale ona taka jest, bardzo ognista dziewczyna. Nie zdążyłem
okrzepnąć w tej sytuacji, a już pchnęła mnie na łóżko i chciała
mnie dosiąść. A ja – flak. Panie! Ja... potrzebowałbym trochę
delikatności”, powiedział pacjent, który był niedawno w moim
gabinecie. Miał straszne wyrzuty sumienia, bo odnosi wrażenie,
że jego partnerka oczekuje od niego wzwodu na zawołanie.
I co gorsza, on też zaczyna tak myśleć: prawdziwy, stuprocentowy
samiec to przy takiej namiętnej babce miałby erekcję co kwadrans.
A ja co, mięczak jakiś... Mężczyźni też są wrażliwi. I dobrze. Penis,
wbrew pozorom, nierzadko jest połączony z sercem. I taki facet
może mieć problem ze znalezieniem partnerki, bo populacja
wymagających kobiet jest coraz większa, a to dlatego,
że pornografia staje się coraz popularniejsza.

CZEGO SZUKAMY NA PORNHUBIE?


Oglądamy coraz więcej porno, wynika z raportu Pornhubu, największego portalu
z materiałami dla dorosłych. Polska zajęła w 2021 roku zaszczytne trzynaste miejsce
(awans o jedno oczko), wyprzedzając Ukrainę, Rosję, Argentynę... Czego szukamy?
Najczęściej wyszukiwane frazy to:
– polska
– hentai (anime i manga o tematyce pornograficznej – „japońskie rysunki”, jednym
słowem)
– milf (Mother I would Like to Fuck)
– polskie
– lesbian
– anal
Oraz: cipka, bdsm, anime, gangbang (seks zbiorowy), public, big ass, blowjob (oral).
Częściej niż przedstawiciele innych nacji oglądamy: seks w uniformach (mundury,
pielęgniarki, lekarze, więźniowe itp. – ponad dwukrotnie częściej szukamy takich
materiałów w porównaniu do reszty świata), SFW (hmmm... Safe For Work – chodzi
o filmy, które można oglądać w miejscu pracy), vintage i solo male (męska
masturbacja).
Z Pornhuba korzysta już co trzecia Polka.

Z tego, co wiem, Polki oglądają porno na potęgę. Z raportu


Pornhuba z 2019 roku wynika, że ten portal odwiedza już 35
procent kobiet w naszym kraju i jest to jeden z największych
wzrostów na świecie – aż o 5 procent rok do roku.
To jest duża zmiana, masz rację. Za powszechnością pornografii
podąża zmiana podejścia kobiet do erotyki: chcą więcej, szybciej,
dłużej, ciekawiej, Nieraz zaczynają traktować seks bardzo
instrumentalnie. Oczywiście, pornografia stała się szalenie
powszechna także przez pandemię. Dla wielu singli w lockdownie
to był jedyny sposób, by zapewnić sobie jakąś pożywkę dla
fantazji. Dla wielu kobiet żyjących w związkach to była po prostu
ucieczka od stresu w świat doznań, które dają zapomnienie,
błyskawiczne rozluźnienie.
Romans z porno zaczyna się niewinnie. Kobieta wchodzi
na strony dla dorosłych, bo idzie na skróty. Na przykład jest sama
– ale nie chce już inwestować czasu, energii, emocji
w poszukiwanie kandydata na partnera. A musi gdzieś rozładować
napięcie seksualne. Albo – wraca zmęczona z pracy. Na kanapie
siedzi mąż, ale... do niego trzeba by się uśmiechnąć, coś
powiedzieć, nawiązać kontakt. A nasza bohaterka pada na twarz
i wie, że seks jej pomoże. Bierze smartfon, idzie do łazienki, puszcza
wodę do wanny, odpala stronę XXX.
Problem polega na tym, że mózg człowieka bardzo szybko
przyzwyczaja się do danych bodźców. I żąda więcej. Jeśli kobieta
zacznie oglądać delikatną pornografię, seks waniliowy, potem
ogląda dużo, kilka godzin dziennie, jest podniecona w stu
procentach. Ale za miesiąc ta reakcja będzie znacznie słabsza. Zbyt
częsta ekspozycja na bodziec, także seksualny, powoduje jego
stopniowe obojętnienie. A na portalach z filmami
pornograficznymi zawsze wyskakują propozycje. Coś nowego.
Klikasz i oglądasz film, w którym występuje motyw BDSM,
fistingu czy nawet doggingu, czyli uprawiania seksu z obcymi
osobami. Sporo moich pacjentek wpadło w całkiem hardcore’owe
odmiany seksu właśnie w ten sposób. Jedna z nich weszła
w zakładkę z doggingiem na pornhubie przez przypadek. To był
krótki filmik: szła sobie babka, spotkała na ulicy faceta,
zaproponował jej seks, skoczyli w krzaki. Fabuła prosta jak
konstrukcja cepa, najpierw ją zniesmaczyła, potem zastanowiła: to
tak można? Nie mogła wyrzucić z głowy tego filmu. Zaczęła
oglądać kolejne. Potem weszła na forum dla amatorów doggingu.
Teraz zdradzę tajemnicę poliszynela, gdzie są dwie słynne
warszawskie lokalizacje. Moja pacjentka umawia się z kochankami
w okolicy parku Skaryszewskiego w Warszawie albo na tyłach
Centrum Olimpijskiego nad Wisłą. To popularne miejsca dla osób
lubiących seks z nieznajomymi. Panuje aktualnie moda
na dogging.

JESZCZE ROZRYWKA CZY JUŻ NAŁÓG?


Zgodnie z danymi firmy badawczej Gemius na strony z pornografią zagląda prawie 12
milionów Polaków, czyli niemal co drugi polski internauta. Generalnie pornografia jest
bardziej popularna wśród młodszych użytkowników internetu, większość z nich z niej
korzysta. Nie jest to problem, o ile oglądanie takich materiałów nie koliduje z naszym
codziennym życiem (nie spóźniamy się przez to do pracy czy szkoły, nie zaniedbujemy
znajomych i rodziny itp.) oraz nie przeszkadza w prowadzeniu normalnego życia
seksualnego – to znaczy, że jesteśmy w stanie się podniecić i odbyć stosunek BEZ
pornografii. Jeśli jest inaczej, istnieje ryzyko, że pornografia stała się naszym nałogiem
(grupa uzależnień behawioralnych). Warto skonsultować się ze specjalistą –
seksuologiem lub psychoterapeutą pracującym w nurcie behawioralnym i mającym
doświadczenie w pracy z osobami uzależnionymi.

Czy z czasem ona będzie się przerzucała na coraz bardziej


hardcore’owe zabawy? Będzie potrzebowała mocniejszych
doznań? Może z nami wszystkimi tak jest?
Zmiany postępują. Słyszałem od kilku pacjentów, że standardem
jest w tej chwili robienie wszystkiego, co jest wyuzdane i daje
poczucie przesuwania granic polskiej zaściankowości. W czasach
naszych rodziców seks oralny był niegrzeczny, tabu, dzisiaj to
codzienność par w związkach, w których wieje nudą.

W psychologii funkcjonuje pojęcie: młyn hedonistyczny lub


bieżnia hedonistyczna. Pragniemy coraz więcej przyjemności,
doznania muszą być coraz mocniejsze, nasze ciała i umysły
szybko się przyzwyczajają.
Tak, kobiety też mogą z powodu bieżni hedonistycznej uzależnić
się od seksu. Patrick Carnes, ceniony na całym świecie seksuolog
i badacz zjawiska uzależnienia od seksu, zajmujący się tą tematyką
już od trzech dekad, wyróżnił jedenaście typów uzależnienia
od seksu. Można je rozmieścić na skali. Pierwsze typy to lekkie
uzależnienia od fantazjowania, od masturbacji, pornografii...
Kobiety rzadko trafiają na tej skali wysoko – klasyczni, książkowi
seksoholicy to prawie wyłącznie mężczyźni. Uzależniają się
od twardych form: płatnego seksu, BDSM, seksu intruzywnego,
przemocowego, raptofilii (gwałty), czy pedofilii. Poznałem
w swojej praktyce klinicznej jedynie kilka pacjentek uzależnionych
od seksu w wersji hardcore, czyli takich, które można by umieścić
na krańcu skali Carnesa. Wszystkie były niezwykle,
ponadprzeciętnie atrakcyjne. Zapamiętałem zwłaszcza jedną.
Wysoka, z rudymi włosami do pasa, szalenie zgrabna. Miała około
tysiąca partnerów seksualnych, nie liczyła dokładnie. Była
uzależniona nie tylko od szybkiego seksu z nowymi partnerami.
Zależało jej na tym, by poczuć się upodloną. Zdecydowanej
większości swoich kochanków nie uważała za atrakcyjnych, ba!
Brzydziła się nimi. Była masochistką. Natomiast co drugi facet
chciał się jej oświadczyć.

Chyba dlatego była w stanie znaleźć aż tylu partnerów... Bardzo


wątpię, żebym w ciągu swojego życia spotkała tysiąc mężczyzn,
z którymi chciałabym pójść do łóżka. Większość znanych mi
kobiet narzeka, że takich mężczyzn, z którymi by się przespały,
nie ma nawet pięciu... Nic dziwnego, że wolą uciekać w świat
fantazji. Ale zaraz: co to znaczy właściwie uzależnienie
od fantazji?
Opowiem ci o jednej z pacjentek. Aktorka, po trzydziestce, kilka
lat temu zagrała główną rolę w nagradzanym filmie. Dostrzeżono
jej kreację, wielu wróżyło jej karierę, ale... No właśnie, tu
pojawiają się fantazje. Od kilku lat ta młoda kobieta siedzi
w domu i marzy. Zaczyna jej się podobać jakiś aktor – wymyślam,
ale dajmy na to, że jest to Antoni Pawlicki.

Dobry wybór.
No więc nasza aktorka widzi Antoniego Pawlickiego w telewizji
i zaczyna snuć fantazje. Wspaniale byłoby zagrać u jego boku
w filmie. Już to widzi oczyma wyobraźni: ona i on na planie, on
pochyla się ku niej, pięknie pachnie, ona się podnieca, zaczynają
się całować... Tonie w tych fantazjach na dwa tygodnie. Idzie
do kina na film z Sebastianem Fabijańskim. I fantazje
emocjonalno-erotyczno-zawodowe zaczynają się od początku.
Aktorka chodzi na castingi, ale ma coraz mniej nadziei i z coraz
mniejszą ochotą – bo też jej na tych castingach nie idzie, tak jak
w głowie sobie to wyfantazjowała. Ma początki fobii społecznej.
Siedzenie w domu i snucie wyobrażeń, w których seks łączy się
z sukcesami zawodowymi, jest oczywiście przyjemniejsze
i łatwiejsze od próby uprawiania seksu w realu oraz rozwijania
swojej kariery. Ona nie musi konfrontować się ze światem,
sprawdzać, czy naprawdę by jej się udało powtórzyć sukces
debiutanckiego filmu sprzed lat. Zawsze może mamić się iluzją,
że tak, gdyby tylko naprawdę się za to zabrała. Ale się nie zabiera,
bo... uzależniła się od fantazjowania.

Nie wierzę, że to częsty problem: kobiece uzależnienie


od fantazji.
Zdziwiłabyś się, jak częste. Może nie w takim stopniu nasilone
jak u mojej pacjentki, aktorki, która ma duże szanse na przespanie
całego życia. Ale całkiem sporo singielek woli fantazje od prób
stworzenia związku w rzeczywistości i... uprawiania prawdziwego
seksu. Pewnie pandemia jeszcze wzmogła te tendencje – w domu,
na home office świat marzeń jest łatwiej dostępny. Więc: zamiast
szukać potencjalnego partnera czy choćby kochanka przez aplikację
lub przez znajomych, niektóre moje pacjentki fantazjują.
Inny przykład – trzydzieści dwa lata, specjalistka, pracuje
w korporacji. Ma mgliste szanse na awans na kierownika. Więc
siedzi w pracy do późna, żeby się wykazać, w weekend nie chce jej
się spotykać żadnych facetów w realu, woli odespać w swojej
kawalerce na kredyt. Ale krew nie woda, ona ma potrzebę
bliskości, także erotycznej, a nie ma jej z kim zrealizować.
Oto w biurze pojawia się nowy menager. „Jaki dobrze
zbudowany i łysy – lubię takich!”, myśli. A potem przez kilka
miesięcy snuje fantazje: jak to menager ją dostrzega, wdają się
w płomienny romans, uprawiają ostry seks na włączonej
kserokopiarce. Chce jej się żyć, chudnie kilka kilo, wkłada do biura
seksowne szpilki, co rano starannie robi makijaż – jakby naprawdę
mogło do czegoś tego dnia dojść. Ale nigdy nie wysyła
menagerowi żadnego sygnału, że naprawdę jest nim
zainteresowana. Tworzy wielopiętrową fabułę, w której gra
główną rolę. Fabuła jest wymyślona, ale jej uczucia są prawdziwe.
Problem w tym, że takie życie na niby powstrzymuje ją
od skonfrontowania się z faktem, że ogarnęła ją stagnacja, zarówno
zawodowo, jak i prywatnie. I trzeba coś zmienić – może rzucić tę
pracę bez perspektyw albo naprawdę się z kimś spotkać. Im dłużej
ta sytuacja trwa, tym trudniej z niej wyjść. Właśnie dlatego
niektórzy faceci na Sympatii czy Tinderze – wiem to od pacjentów
– nie chcą zbyt długo korespondować z kobietami, nalegają
na szybkie spotkanie. Nie tylko dlatego, że prą do szybkiego seksu,
także dlatego, że spotkali się już z kilkudziesięcioma
„marzycielkami”. Prawdziwe bycie z mężczyzną, który rano czasem
ma głupią minę i nie spuszcza wody w toalecie w nocy, zawsze
jest mniej czarujące niż... bycie z obiektem własnych wyobrażeń,
który jest dokładnie taki, jaki powinien być.
Ostatnio spotkałem się na kolacji ze znaną na całym świecie
parą aktorów pornograficznych, Yuli i Mateo, znanych jako Owiaks
Couple. Podczas rozmowy „o technicznej stronie” realizowania
w rzeczywistości scenariusza, który miało się w głowie, Mateo
powiedział: „W fantazjach wszystko się zgadza, tam nie ma miejsca
na dyskomfort i potknięcia. Natomiast rzeczywistość jest, jaka jest.
Tutaj zawsze jest coś nieidealnego – począwszy od zapachu ciała,
poprzez fakturę skóry i tym podobne”. I ja się pod tym podpisuję.
W wyobraźni, „hajs nam się zgadza”.

Wracając do specjalistki z korporacji: ona nie fantazjuje jedynie


o idealnym mężczyźnie, ale też o księciu na białym koniu, który
porywa do idealnego seksu i idealnego życia.
Bywa też, że kobiety uzależniają się od fantazji, których nie chcą
świadomie spełnić. Bo ona ma miłego, ciepłego, inteligentnego
męża, który wstawał w nocy do dziecka i karmił je butelką, żeby
ona mogła się wyspać. A ona nie ma z nim orgazmu, ma go
natomiast, gdy masturbuje się, fantazjując o dyrektorze
handlowym z firmy, buraku opowiadającym seksistowskie
dowcipy i palącym pod firmą gumy w służbowym BMW. Ona
wie, że nigdy w życiu nie udałoby jej się w związku z dyrektorem
handlowym, ani nawet – w romansie. Ale nie może się oprzeć
fantazji, w której dyrektor handlowy bierze ją na masce swojego
wypasionego auta i na nawoskowanej karoserii zostaje odcisk jej
zgrabnej pupy. Seksualność seksoholiczek, także tych
uzależnionych od fantazji, jest często zablokowana w ich życiu
prywatnym czy w ich związkach. Mają silny popęd, ale z pewnych
powodów nie potrafią lub nie chcą go zrealizować. I z tym
do mnie przychodzą. Najczęściej to zjawisko, które w seksuologii
nazywamy „syndromem Rycerza i Rozpustnika”. Ogłaszam
konkurs! Talon na balon dla osoby, która zgadnie, kto w tej historii
jest Rozpustnikiem...

Z czym przychodzą? Z tym, że nie chcą seksu z dobrym i miłym


mężem, tylko burakiem z biura?
Tak. Bywa u mnie piosenkarka, atrakcyjna kobieta,
po czterdziestce. Wiele lat była związana z charyzmatycznym,
władczym partnerem, który stosował wobec niej przemoc. Potrafił
ją zwyzywać, szarpnąć za rękę, pchnąć na ścianę. Nie chciała być
tak traktowana, bo pochodziła z przemocowej rodziny. Notabene
dlatego też wybrała tego mężczyznę do związku, bo my, ludzie,
mamy tendencję do odtwarzania swoich dziecięcych traum już
w życiu dorosłym... Zawodowo wiele lat ciężko pracowała, żeby
dotrzeć na szczyt. Chciała samą siebie za to szanować – a jak miała
siebie szanować, skoro jej mężczyzna tego nie robił? Zostawiła go.
Przyszła do mnie, bo od kilku lat, od momentu rozstania, gdy
dochodzi do orgazmu, przypomina sobie, jak były partner
w trakcie stosunku bił ją po twarzy. Wyłącznie ta fantazja otwiera
ją na osiąganie orgazmów.

Czy ona nie mogłaby, przepraszam, znaleźć sobie jakiegoś


fajnego, miłego gościa i z nim mieć seksu? Mogą się nawet
umówić, że będą trzymać pejcz w sypialni, moi znajomi mają
dwa, każdy swój w szafce przy łóżku.
Rzadko to działa. Częściej bywa tak: jest sobie facet. Dobry,
miły, zaradny. Kobieta z nim jest, ale szuka na boku kogoś
do seksu, adrenaliny, żywych emocji. Raczej niezbyt miłego
i dobrego. Nawet czasem fantazjuje, że z nim zamieszka. O,
dygresja. W ostatnim tygodniu miałem trzy takie pacjentki. Każda
się zastanawiała: czy zostać z mężem, czy odejść do kochanka...
Z doświadczenia seksuologicznego wiem, że to są rozważania
czysto teoretyczne. Bo wielokrotnie spotkałem się już z takimi
sytuacjami, że romans pacjentki wychodził na jaw i naprawdę
stawała przed możliwością związania się z kochankiem, o czym
przecież nie tak dawno sama marzyła. Dziwnym trafem zawsze
okazywało się jednak, że coś stoi na przeszkodzie. A to on nie
akceptował psów, a ona kochała. A to ona lubiła wcześnie
wstawać, on spać do późna. Ona lubiła mieszkać w Warszawie, on
w Poznaniu. On jadł dużo białkowych, wzdymających produktów,
ona głównie węglowodany i tak dalej. Sądzę, że kobiety mają
większą kontrolę poznawczą nad emocjami. I w głębi ducha lepiej
wiedzą, z kim mogą stworzyć stały związek, a kto nadaje się tylko
do łóżka.

Ale dlaczego ona w ogóle zdradziła tego miłego i ciepłego męża?


Bo jej nie podnieca seks waniliowy. Ciężko się do tego przyznać
przed samą sobą. Chciałaby, żeby ktoś ją, za przeproszeniem, tak
seksualnie zdemolował, żeby na skórze zostały siniaki i pręgi. Jest
taki typ kobiet, które lubią się „sponiewierać”. Nie ma znaczenia,
czy dużą ilością roboczogodzin w pracy, dynamicznym seksem,
pójściem po bandzie z używkami, czy sportem. Na przykład
kochają biegi rzeźnika, w ogóle sporty ekstremalne. Utytłać się
w błocie i prawie zęby sobie wybić. Biec tak, że aż płuca bolą i nie
można złapać tchu. Wytrząść się z zimna podczas morsowania
i spocić srogo. Jak kiedyś imprezowały, to potrafiły pić, zanim ich
z nóg nie ścięło, i tańczyły na barze tak, że znajomi mężczyźni
do dzisiaj mają mokre sny. Teraz ta kobieta ma dwoje dzieci, pracę,
dom, męża – jest rozsądna, więc dobrze wybrała –
odpowiedzialnego, ustawionego faceta. Ale mówi: „Mój facet mnie
nie kręci. Właściwie facet jest w porządku, tylko czuję,
że potrzebuję innego typu relacji. To jest bezpieczna relacja dla
moich dzieci i dla mojego zdrowia psychicznego, tylko że moja
cipka potrzebuje brutalnego kutasa, a moje serce potrzebuje,
by na nie napluć”.

Z czego to wynika?
Najczęściej, niestety, z doświadczeń w domu rodzinnym. Ktoś,
zapewne ojciec, to bardziej powszechna sytuacja, fundował tej
kobiecie w dzieciństwie biegi rzeźnika każdego dnia. Na przykład
ona pamięta, że źle stawiała literki w pierwszej klasie, nierówno
rysowała szlaczki. Dostawała w tyłek. I za wszystko: źle pościelone
łóżko, spóźnienie, garbienie się przy stole... Najczęściej te
dziewczynki zaczynają się masturbować, bo to jest jedyna – lub
jedna z nielicznych – dostępna dla nich forma wyciszenia,
rozluźnienia. Robią to bardzo często, to nie ma nic wspólnego
z orgazmem czy napięciem seksualnym, ale też nic wspólnego
z dotykaniem genitaliów dla zaspokojenia ciekawości,
przyjemności. To robią wszystkie dzieci, właściwie od pierwszych
miesięcy życia. Bo przecież istotami seksualnymi jesteśmy
od pierwszych miesięcy życia. Różnica jest po prostu taka,
że dziecko zaniedbywane, zastraszane, bite, masturbuje się,
bo tylko w ten sposób jest w stanie zapomnieć o dręczącym je
lęku, frustracji. W jego głowie cierpienie zaczyna się łączyć
z podnieceniem.
Odsyłam do filmu Patryka Vegi Miłość, seks & pandemia. Jest
tam plastycznie pokazane, jak Olga, grana fenomenalnie przez Zofię
Zborowską, wielokrotnie gania z wysokiego piętra na dół
po paczkę fajek, którą wciąż zrzuca jej facet, by ją wytresować
na potulną żonę. Czwartą, bo trzy inne potulne ma już w Kairze.
Mała sugestia do przemyślenia dla Czytelniczek, które są w takiej
relacji lub rozważają wejście w nią. Nie będziesz jedyną potulną
w życiu tego faceta... Taki ma finał tresura wczesnoszkolna
urządzana przez toksycznych rodziców... Z bólem serca słucham
tych historii. Rodzice często zapominają, że łamiąc dziecko „dla
siebie”, by było bardziej posłuszne, też łamią je dla świata.
Sprawiają, że jest uległe. Przez to jest podatne na mobbing,
przemoc i molestowanie seksualne.

Ale zaraz, szlaczki to jest początek podstawówki. To chyba się


wtedy jeszcze nie masturbowała twoja pacjentka?
Ależ tak! W domach, w których jest przemoc lub inne trudne
emocjonalnie sytuacje, dzieci uczą się seksem regulować swoje
emocje bardzo wcześnie. Bo na co dzień pojawia się napięcie
wynikające z myślenia: zleje mnie dziś czy nie? Nawrzeszczy, rzuci
moimi książkami o ścianę, a może będzie spokojny? – to jest
po prostu nie do zniesienia dla dziecka. Ono nie potrafi w żaden
sposób tego odreagować, a dość szybko odkrywa, czasem
w przypadkowy sposób, na przykład podczas wieczornej toalety,
że dotykanie genitaliów pozwala oderwać myśli od rzeczywistości,
zapomnieć o tym, co napawa lękiem. Oczywiście, od tej pory
wykorzystuje ten sposób bardzo często. Opowiadały mi o tym
pacjentki, że często nie miały orgazmów, ale wyciszały się, i robiło
im się przyjemnie. Długofalowo takie przyzwyczajenie
do regulowania uczuć pozaseksualnych – takich jak gniew, lęk,
smutek, żal – seksem prowadzi często do trudności w zbliżeniach.
U mężczyzn pojawiają się zaburzenia erekcji, brak orgazmu, brak
lub niemożność dojścia do wytrysku i przedwczesny wytrysk.
U kobiet trudności w osiągnięciu orgazmu, brak lub skąpa
lubrykacja, obniżenie lub brak popędu seksualnego.

Chciałabym to zrozumieć: w trakcie masturbowania się one


myślą o tym, że dostały lanie? Jak to się zaczyna łączyć?
Dziewczynka dostaje lanie od ojca. Płacze, boli ją, jest smutna
i sfrustrowana. Idzie wieczorem do łóżka, dotyka pod kołdrą
łechtaczki, czuje się ukojona. Tworzy się łańcuch przyczynowo-
skutkowy: cierpienie, przemoc, upokorzenie i przyjemność,
zapomnienie, głaskanie genitaliów. Pamiętaj, że to często trwa
latami. To są setki roboczogodzin. Dziewczynka, dziewczyna,
kobieta zaczyna reagować jak pies Pawłowa...
...który ślinił się na dźwięk dzwonka. Bo kiedyś towarzyszył on
podawaniu jedzenia.
Tak, w dorosłości taka kobieta zaczyna czuć podniecenie już
w momencie, w którym doznaje przemocy czy jest poniżana,
bo oczekuje przyjemności, która za tym podąży.

To potworne. Z różnych badań wynika, że aż 80 procent


Polaków doświadczyło w dzieciństwie przemocy ze strony
najbliższych. I nadal wielu z nas uważa, że klaps to nic złego! Nie
dziwi mnie, że taką popularnością cieszyły się u nas książki E.L.
James...
Tak, ta seria książek o Greyu odpowiedziała na potrzeby naszych
czasów – czyli na nasze doświadczenia z krytycznymi, karcącymi
i nieobecnymi rodzicami. Dziwisz się, że tak duża jest ich
popularność? Ja nie. W końcu, ile z nas miało spieprzone
dzieciństwo? Tysiące...
To jest dramat. Mam wiele pacjentek, które cierpią z tego
powodu. Atrakcyjna, wykształcona kobieta na stanowisku.
Mogłaby mieć wspaniałego partnera, ale związała się z byłym
gangsterem. Cham po zawodówce, który po prostu lubi dać
w mordę, na dyskotece czy kobiecie. Ona pisze scenariusze ich
zbliżeń. Przed spotkaniami wysyła do kochanka SMS-y: „Jak wejdę
do pokoju hotelowego, od razu walnij mnie w twarz z otwartej
dłoni”. I on to robi. A potrafi ją tak uderzyć, że ona się przewraca.
Ona ma bardzo delikatną, wrażliwą skórę. Powiem ci szczerze,
że trudno jest mi na nią patrzeć, gdy przychodzi na sesję
psychoterapeutyczną posiniaczona, z opuchniętą wargą. Czasami
boję się o nią, że ten prymityw jej kiedyś wybije zęby. I boję się,
jak będzie wyglądała jej przyszłość. Jednocześnie szanuję jej
wybór, by tworzyć takie relacje, i pracuję nad większym wglądem
w potrzeby, jakie sobie tą przemocą zaspokaja...

Ale dlaczego ona do ciebie w ogóle przychodzi?


Bo zastanawia się, czy mogłaby znaleźć mężczyznę na swoim
poziomie, który mógłby bić ją tak, jak były gangster. Pomysł, żeby
zmienić swoje preferencje seksualne, w ogóle nie zrodził się w jej
głowie. I może nigdy się nie zrodzi. Jako psychoterapeuta nie
mogę jej namawiać, żeby uprawiała bardziej delikatny seks. Mogę
tylko pytać, jaką potrzebę zaspakajają jej kolejne siniaki. Czy
chciałaby mieć partnera, który przyniósłby jej herbatę, przytulił?
Co widzi wspierającego, fajnego w takim zachowaniu?
Ta pacjentka akurat pochodzi z bardzo trudnego domu: zarówno
matka, jak i ojciec nadużywali alkoholu, bili ją i rodzeństwo.
Naprawdę trudno jest wykasować z głowy to połączenie: sex &
violence. Myślę, że rodzice, którzy bili swoje dzieci, często nie mają
pojęcia, jak wielką krzywdę im wyrządzili. Czasem to są złamane
życia, częściej złamane serca, depresja i agresywne, powielane
w życiu dorosłym zachowania...
Trafiła do mnie na terapię inteligentna, młoda kobieta. Jej ojciec
był właścicielem dużej fabryki, znaną figurą w okolicy, w której
mieszkali. Umawiał się na wódkę z komendantem policji,
burmistrzem, ordynatorem. Taka lokalna szycha. Był
narcystycznym perfekcjonistą: wstawał o piątej rano, biegał przez
godzinę, potem jechał na kort albo na basen. Obsesyjnie skupiony
na swoim wyglądzie fizycznym, sprawności. A córka
od dzieciństwa miała nadwagę. Nie mógł tego zaakceptować.
Zaczął córkę po pijaku wyśmiewać, a potem – bić. Robił to tylko
po alkoholu. Co gorsza, matka na to pozwalała, chyba dlatego,
że sama wtedy nie obrywała. Straszna historia. Chyba nigdy nie
spotkałem kobiety, która miałaby upodobanie do tak ostrego,
brutalnego seksu. Preferowała najbardziej skrajne formy BDSM,
łącznie z duszeniem, biciem do krwi. Miażdżeniem sutków palcami
lub klipsami. „Dlaczego to lubisz? To musi strasznie boleć!”,
pytałem. „I boli. Musi boleć. Wie pan, skoro o tym rozmawiamy...
Ojciec, gdy nie pił, był kochany. Z matką nie miałam w ogóle
kontaktu. Była chłodna, wiecznie siedziała zamknięta w swoim
pokoju. Jakoś tak mi się zakodowało, że im bardziej ktoś mnie bije,
tym bardziej mu na mnie zależy. Bo ojcu na mnie zawsze zajebiście
zależało i zależy. Ale nie umiał inaczej wyrazić swojej miłości
i troski o mnie. Tak organicznie czytam miłość”, powiedziała.

Interesuje mnie, czy w głowie takiej kobiety można teraz odkleić


„miłość” od „przemocy”. I jak się to robi?
W mózgu tworzą się szlaki neuronalne. Dokładnie jak na łące,
którą często ludzie przecinają w drodze na przystanek. Im częściej
jakaś ścieżka jest uczęszczana, tym jest szersza, lepiej wydeptana
i oczywiście częściej wybierana. Jeśli nie chcesz automatycznie
na nią wchodzić, musisz zacząć wydeptywać inną. I to początkowo
jest niezbyt przyjemne, często niełatwe.

Czyli co musiałaby zrobić taka dorosła córka przemocowego


kochającego ojca?
Musiałaby zacząć spotykać się z uważnością z mężczyzną, który
jest ciepły, dobry, czuły, troskliwy, lojalny. Musiałaby znaleźć taki
„ideał”, który – dodajmy – jej by się w pierwszej chwili nie
podobał. I spotykałaby się z nim trochę na siłę. Lubiłaby go,
dobrze by się z nim bawiła, ale na początku by jej nie kręcił. Mimo
to uprawiałaby z nim seks. Uważnie wczuwałaby się w dotyk
i emocje do i od partnera.
Skupiałaby się na doznaniach płynących z ciała: o, muska mnie
po piersi, całuje moją szyję, ssie łechtaczkę, liże wargi sromowe...
Bez oceniania: czy jej to odpowiada, czy nie. Tylko, żeby otworzyć
się na zupełnie nowy rodzaj doświadczenia.
Oczywiście, to będzie trwać. Ona nie będzie miała orgazmu
tygodniami, a nawet miesiącami! Ale z czasem – może po pół roku
– odkryje, że to jednak jest miłe i ważne, że czeka na dotyk
partnera, pragnie go, choć może jeszcze nie jest to podniecenie.
Ono przyjdzie. Wygasi się „dzwonek psa Pawłowa” i upodobanie
do bólu. Pojawi się nowa jakość i rozkosz. Jestem tego absolutnie
pewien.
To wymaga czasu, cierpliwości, pracy, dużo chęci, by coś zmienić
w swoim życiu. Natomiast większość kobiet poprzestaje w takiej
sytuacji na stwierdzeniu, że waniliowy seks to porażka. Po ledwie
kilku próbach. Te, które nie chcą brnąć dalej w przemoc, po prostu
starają się odciąć od swojej seksualności, zamknąć ten rozdział
z życia. Na zasadzie: to mnie niszczyło, więc już tego nie chcę.
Bywa też tak, że kobieta wiąże się z fajnym mężczyzną, rzadko
uprawia z nim seks i nigdy nie odczuwa satysfakcji. A kilka razy
w tygodniu masturbuje się, fantazjując o przemocy, BDSM.
I wtedy nie ma szans na nowe szlaki neuronalne, bo nadal
wybiera tę samą, wydeptaną ścieżkę. To potrafi trwać latami. Ale
po co?
Wiele kobiet, które doświadczyło przemocy i lubi brutalny seks,
w ogóle nie daje sobie szansy na zmianę i inną formę partnerstwa,
miłości, seksu. A szkoda.

To chyba jest powszechny problem? BDSM trafiło pod strzechy,


razem z książkami E.L. James.
Rzeczywiście, jest taka moda. Oczywiście granice między
„normatywnym” seksem a BDSM nie są ostre. Klaps w pupę – czy
to jest BDSM? Albo seks analny?
Ale dlaczego to takie modne? Istnieje taka teoria, że kobiety są
tak umęczone tym, że mogą – a właściwie muszą – wszystko,
że szukają mężczyzny, który im coś narzuci i będą miały święty
spokój. W pracy musisz być agresywna i mieć sukces.
Samochodem trzeba jeździć szybko. Ty wybieraj, ty decyduj,
a potem ogarnij jeszcze dom i dzieci. Kobiety w Polsce są lepiej
wykształcone od mężczyzn – po studiach jest aż 38 procent
kobiet i 26 procent mężczyzn. Już co piąta Polka zarabia więcej
od swojego partnera – wynika z danych TNS Polska. Kobiety są
górą w wielu sferach życia. Może nie chcą rządzić w łóżku?
Myślę, że wiele kobiet ma fantazję o brutalnym kochanku
z kilku powodów. Po pierwsze – to, o czym mówisz, kobiety są
zmęczone, muszą podejmować codziennie setki decyzji, zapewne
więcej niż mężczyźni, bo mają więcej obowiązków. Wieczorem
kusi je wizja seksu, w którym on rzuca ją na łóżko, wiąże, smaga,
demoluje, a ona po prostu jest i ma orgazm. Prosta, ale kojąca
sytuacja, bez codziennych komplikacji.
Po drugie – dominujący kochanek bywa niezłą wymówką dla
własnej, nie zawsze uświadomionej pruderii. Ja nie chciałam
z wibratorem! Ale on... Ja bym w życiu tego nie zrobiła, wytrysk
na twarz, fu, ale on...
Po trzecie – nie możemy zapominać, że cała nasza cywilizacja,
razem z wyszukanym seksem, emancypacją kobiet, to jest tylko
pozłotko. „Ludzie istnieją we wspólnotach łowiecko-zbierackich
od 250 tysięcy lat i przez większą część swojego bytowania
na Ziemi najlepszą partią był wielki, silny, brutalny samiec, co to
i upoluje, i da w mordę wrogowi. A że mnie przy okazji – no cóż,
efekt uboczny wysokiego stężenia testosteronu” – mówią
psycholodzy ewolucyjni.
Hipsterzy z wyczesanymi brodami wożący w wózkach swoje
dzieci, gdy ich partnerki orzą w korporacjach, pojawili się
naprawdę ledwie dekadę temu. Dlatego kobiety pragną
mężczyzny, który nie istnieje, bo jego wizerunek jest wewnętrznie
sprzeczny. Z jednej strony – partnerski, porozmawia ze mną
o uczuciach, będzie wypowiadał „komunikaty ja”, przytuli,
zrozumie. Z drugiej strony – w nocy weźmie mnie na stojąco trzy
razy, bo ma wielkiego członka i jest w stanie utrzymać erekcję
przez godzinę. Doktor Jekyll i pan Hyde – tylko w książkach ludzie
mogą aż tak zmieniać się pod osłoną nocy. Zdecydowana
większość z nas jest jednak spójna. I dobrze jest sobie zdać z tego
sprawę: mój partner nie musi być dzikusem, bo jest fajnym,
dobrym facetem, w sam raz dla mnie. Ale nic nie stoi
na przeszkodzie, byśmy się od czasu do czasu w dzikusów
pobawili.

Feministki nie mają w związku z tym łatwo.


W pewnym sensie nie mają. Wyobraź sobie, że przychodzą
do mnie takie pacjentki. Są za równouprawnieniem, chodzą
na Czarne Protesty, wiele z nich zawodowo związanych jest też
z walką o prawa kobiet – pracują w fundacjach, NGO-sach.
I oglądają materiały pornograficzne, w których kobieta jest
uprzedmiotowiona albo wręcz bita. Pytają: „Co jest ze mną nie tak?
Nawróciłam na feminizm pięciu narodowców, udzielałam się
na ich forach, długo z nimi dyskutowałam na Messengerze.
A potem wchodzę na pornhuba i wpisuję: przemoc wobec kobiet
i się masturbuję. Przecież to chore!”. Dokładnie tak jak Julia,
główna bohaterka filmu Najgorszy człowiek świata. Ona, walcząca
feministka, mająca gorące myśli o tym, by „facet łapał ją za włosy
i na siłę wpychał jej do ust kutasa”.
Nie, to nie jest chore. Po prostu pożądanie nie rodzi się
w głowie, a raczej... nie rodzi się w naszym cywilizowanym
umyśle, tylko w bardzo pierwotnych strukturach naszego mózgu.
To są dwie rozdzielne kwestie i nie trzeba ich perfekcyjnie łączyć.
Ale warto zastanowić się: co mnie rusza w takiej wizji?
Pewna feministka, prawniczka, zadała sobie to pytanie w moim
gabinecie. I nie musiała długo szukać odpowiedzi. Jej matka była
słaba, sfrustrowana, wiecznie niezadowolona ze swojego życia.
A ojciec – dynamiczny, dowcipny, towarzyski, spełniał się
zawodowo. Ona podziwiała tatę, wolała spędzać z nim czas,
bo było ciekawie. A że czasem lał ją i matkę... Dziś, jako dorosła
kobieta, chce być silna, dowcipna, lubiana przez ludzi, spełniona –
ciągnie ją w stronę ojca. A ten nierozerwalnie kojarzy jej się
z przemocą. Można to koło przemocy przerwać, wiedzie do tego
droga, o której już mówiłem. Wiele osób próbuje samodzielnie, ale
najszybciej i najskuteczniej jest za pomocą psychoterapii. Trzeba
wytworzyć nowe szlaki neuronalne. Tylko tyle i aż tyle.

Na pewno trzeba? Jeśli lubię, żeby partner mnie związał albo


zlał pejczem, to jest to coś złego, z czego powinnam się wyleczyć?
Nie, o ile te zachowania wypełniają normę partnerską
wymyśloną przez wybitnego polskiego seksuologa, prof.
Kazimierza Imielińskiego. Jeśli dana aktywność seksualna:

• jest uprawiana przez dwie dorosłe osoby,


• jest akceptowana przez nich oboje,
• sprawia im przyjemność,
• nie szkodzi społeczeństwu (nie uprawiają seksu na przykład
pod Pałacem Kultury),
• nie zagraża życiu i zdrowiu,
...to warto ją uprawiać. A jeśli mam z tego powodu zgryz, czuję,
że moje życie seksualne stoi w konflikcie z wartościami, które
wyznaję, to trzeba zadać sobie pytanie, czy nie podchodzę do seksu
zbyt poważnie. Seks ma być radością, spełnieniem, to nie jest
manifest ideologiczny. Możesz być feministką i prosić partnera,
żeby przykuł cię kajdankami do łóżka, bo tak lubisz – nie zmienia
to faktu, że chcesz, żeby kobieta miała prawo decydować
o usunięciu ciąży. Rozgraniczajmy. Rzeczywistość jest niezwykle
skomplikowana, jak i różnorodna zarazem. I całe szczęście.
WAGINA PO DRUGIEJ STRONIE
LUSTRA, czyli o roli przebieranek
i smutku spełnionej baśni

W Żyrardowie jest specjalny apartament Szampan i sekrety.


Można w nim podobno zrealizować najskrytsze i najbardziej
niegrzeczne fantazje. Jest pokój Greya z akcesoriami, ale też
szkolna klasa i gabinet lekarski... Cena od 590 do 1190 zł za dobę,
klucz dyskretnie odbiera się w paczkomacie. Można poszaleć
w kilku wcieleniach. Są i lustra.
Kobiety lubią patrzeć w trakcie seksu na lustra. Właściwie
wszystkie, z którymi o tym rozmawiałem, powiedziały: „Okazało
się, że wyglądam znacznie bardziej atrakcyjnie, niż sądziłam”. Ta
konstatacja je podnieca. Na dodatek partner, widziany w lustrze,
też wygląda inaczej – choćby za sprawą lustrzanego odbicia.
Kobieta ma wrażenie, że kocha się z obcym facetem. To też działa
pobudzająco.

A skąd twoje pacjentki wiedzą, że lubią? Mają lustra w domu


obok łóżka?
To często przypadkowe, wakacyjne odkrycie, bo w wielu
hotelach, zwłaszcza tych w Afryce Północnej, montowane są
lustrzane drzwi w szafach albo lustra na całej powierzchni ściany
sypialni, żeby zwiększyć wizualnie przestrzeń. Jak widać,
ku uciesze turystów chcących pofiglować bardziej niż w rodzimym
kraju.
„Początkowo zerkałam tylko, dziwnie się czułam. Potem
uświadomiłam sobie, że fajnie się ruszam. Patrzyłam głównie
na siebie”, powiedziała mi jedna z pacjentek. Coraz bardziej
popularne są też pokoje erotyczne na godziny, takie jak
wspomniany apartament Szampan i sekrety. Tam często lustra
montowane są na suficie nad łóżkiem. I wierzcie mi, że lustro
na suficie robi klimat w seksie.

A czy kobiety są wzrokowcami, lubią się kochać przy zapalonym


świetle?
Dużo kobiet jest wzrokowcami. Ale moim zdaniem w Polsce
wychowuje się dziewczynki w taki sposób, by uwrażliwić je
na bodźce słuchowe. „Posłuchaj, Basiu, czemu Zosia płacze?”, mówi
mama. Basia musi być „wsłuchana” w potrzeby innych ludzi.
Dopiero jako dorosła Barbara zaczyna dbać o doznania wzrokowe.
I chciałaby, żeby partner miał fajną bieliznę na przykład, a nie
białe, obcisłe gatki, które współcześnie są synonimem obciachu
wśród kobiet.
A kobiety lubią się przebierać? Za lekarkę? Nauczycielkę? Pytam,
bo tak mnie zainteresował ten apartament w Żyrardowie. Wiesz,
z Milanówka mam rzut beretem...
Jedź i się przekonasz! Z mojego doświadczenia wynika,
że kobiety lubią się przebierać. Podnieca je już fantazjowanie
o seksie w przebraniu: a jaką on będzie miał minę, jak ją zobaczy,
co potem zrobi... Niestety, muszę ci powiedzieć, że ponieważ
mężczyźni w Polsce są generalnie mało pomysłowi i mało
wyluzowani – to znaczy, że nie mają wystarczającego do siebie
dystansu, żeby się na przykład przebrać za pana doktora albo
trenera tenisa – kobiety nie mają bardzo wygórowanych
oczekiwań w kwestii stroju. Dla większości wystarczającym
„przebraniem” u niego jest biała, elegancka koszula, garnitur.
Wśród moich pacjentek zauważyłem też grupę wielbicielek
„czułych barbarzyńców”. Robi na nich wrażenie, jeśli facet założy
skórzaną kurtkę, zawiesi sobie na rzemyku ząb aligatora, guźca czy
jakiegoś innego zwierza.
Kiedyś, będąc singlem, zrobiłem podobny eksperyment. Będąc
w Ameryce Środkowej, a konkretnie w Panamie, kupiłem
na farmie aligatorów ząb kajmana krokodylowego na rzemyku.
Zrobiłem sobie zdjęcie z tym pierwotnym naszyjnikiem
i wstawiłem na aplikację randkową. Zadziałała magia seksuologii
ewolucyjnej. Jak do tej pory miałem kilkadziesiąt matchy, to
w ciągu doby miałem ich kilkaset. Szok i niedowierzanie, jak
mawia liderka słynnego ruchu Era Nowych Kobiet.
Swoją drogą, miałem tam też inną ciekawą obserwację.
Mężczyźni w Polsce fetyszyzują latynoski, że są takie piękne,
że nikt przy nich nie zostaje obojętny. W moim kurorcie było
na oko ze 400 kobiet z Brazylii, Kostaryki, Kolumbii i Wenezueli
i szczerze mówiąc, na dyskotekach się wynudziłem. No nie mój
gust. Z utęsknieniem wracałem do Polski, bo krajanki są
różnorodne i dużo bardziej w moim typie. Są tu atrakcyjne
blondynki, piękne jak Pola Raksa, Basia Kurdej-Szatan, jak również
kobiece brunetki jak tancerka Ashaki. Jeśli młodsze pokolenie nie
zna pierwszej, a starsze pokolenie nie zna trzeciej, to polecam obie
z nich wygooglować (śmiech).
Natomiast z całą pewnością mogę powiedzieć, że jeden
niedopracowany element męskiego stroju może sprawić,
że kobiecie podniecenie minie jak ręką odjął i z seksu nici.
Pakowanie się w skarpetach do łóżka to jeden z największych
męskich grzechów.

Przebieranek nie polecasz?


Ale skąd, polecam! Chociaż, gdy proponuję to pacjentom
w gabinecie, zazwyczaj pierwszą reakcją jest śmiech.
Bo na przykład facet marzy o seksie z panią profesor i sugeruję,
żeby może partnerka się za tę panią profesor przebrała, a on –
za hotelowego boya, bo to jej fantazja. „No co pan, założę okulary,
wezmę pod pachę dziennik i mój mąż stanie się demonem seksu?”,
drwią. Ale wiem z doświadczenia seksuologicznego, że pary, które
jednak się odważą, często tak się wkręcają, że przebieranki stają się
stałą częścią ich erotycznego menu.
Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy to zadziała, proponuję test:
organizację na Halloween balu przebierańców dla znajomych.
Przygaś światło, żeby był klimat, popatrz: tam kowboj, tam
gangster, tu lekarz... Nie działa to na ciebie? Jeden z pacjentów
opowiadał mi, że na takim balu zobaczył dziewczynę przebraną
za Harley Quinn, ukochaną Jokera. W filmie grała ją Margot
Robbie. Miała w sobie urok małej dziewczynki, włosy związane
w słodkie kucyki, a jednocześnie była królową chaosu i siała
zniszczenie. Ten facet masturbował się potem kilka tygodni
na myśl o niej. Potem wciągnął się w takie imprezy i za każdym
razem znajdował jakiś obiekt zainteresowania. Przebieranki
spełniają swoją funkcję, naprawdę. W Polsce są niedoceniane.
Zresztą, jako seksuolog, lubię pracować z pomocą filmoterapii.
Polecam Czytelnikom australijski film z 2014 roku, pt. To właśnie
seks. Tam jest świetnie pokazane, jakie cuda mogą się zdarzyć, gdy
zastosujemy przebieranki i role play.

Fajne jest to, że przebierając się, wchodzimy w inną postać. Nie


jesteśmy sobą i możemy sobie pozwolić na więcej.
Kobiety żalą mi się, że rzadko który facet chce się tak przebrać,
a szkoda! Wczoraj opowiadała mi pacjentka, że zatrzymał ją
policjant. Ona jest urzędniczką, przez cały dzień ogląda grzecznych
petentów i gości w garniturach. A ten policjant był dość przystojny
i dyrektywny. Wydawał jej komendy: „Dokumenty! Proszę
dmuchnąć! Proszę zapalić światła! Pani wysiądzie!”. Wieczorem
zaczęła sobie to przypominać i gdy mąż ją pieścił, jej po głowie
dźwięczała parafraza komendy policjanta: „Pani na nim usiądzie!”.
Chciałabym, chciała – w gabinecie o tej fantazji pacjentka mi
powiedziała.

O CZYM MARZYSZ, POLKO?


37 procent kobiet w Polsce nie przyznaje się do posiadania fantazji seksualnych.
1 na 3 kobiety chciałaby zrealizować swoje fantazje z aktualnym partnerem.
24 procent z nas miałoby ochotę na seks z nieznajomym mężczyzną.

Źródło: Raport o seksualności Vamea

Opowiadała mi znajoma, atrakcyjna czterdziestolatka,


psychoterapeutka. Ubiera się nobliwie: w beże, brązy, jest
spokojna, stonowana i z klasą. Latem zawsze zwalnia przy
drogowcach. Lubi patrzeć na ich ciała, opalenizna przyjemnie
kontrastuje z pomarańczowym kolorem drelichów. Ona ma taką
fantazję, że czterech tych drogowców bierze ją jeden po drugim.
Tak, kobiety, które mają „grzeczne” prace i związki, często
fantazjują o robotnikach fizycznych. Słyszałem, że instalatorzy
kablówki i internetu są obiektem fantazji: mają tatuaże, są często
zadbani, młodsi niż na przykład hydraulicy. Hydraulicy są
zdecydowanie przereklamowani zdaniem moich pacjentek. No
i żołnierze! Często są obiektem fantazji. Mam dwie pacjentki, które
w lockdownie specjalnie łamały przepisy i wychodziły „do apteki”
trzy razy dziennie, żeby zatrzymał je patrol z żołnierzami. Mam
trzy pacjentki, które ustawiają sobie na Tinderze pinezkę koło
Drawska Pomorskiego, żeby spotykać się z Amerykanami z bazy
wojskowej. Ale jedna zwyczajnie tych Amerykanów kolekcjonuje.
Jak któregoś poderwie, to potem zaprasza do Gdańska. Mówi,
że lubi amerykańskich żołnierzy, bo są dobrze wyposażeni przez
naturę. Jej własny mąż nie wybija się w tym względzie ponad
przeciętność. Stąd częste wyjazdy Ilony do SPA w okolice
Drawska. Jej mąż bardzo sobie eskapady chwali, choć nie wie,
gdzie i po co żona jeździ. Ale odkąd zaczęła znikać z domu co jakiś
czas, ich związek przeżywa renesans. Także w sferze seksualnej.
Zauważyłem, że romans szalenie pozytywnie wpływa
na seksualność kobiet. Podkręca ją – o wiele szybciej, niż gdyby
kobieta z partnerem mozolnie, tygodniami pracowała nad
poprawą jakości życia seksualnego. To nie jest z mojej strony
namowa do romansu, po prostu opisuję rzeczywistość, jaką
spotykam w gabinecie. Wiele kobiet żywi nierealistyczne
oczekiwania względem partnera i seksu. Nieraz słyszałem: „Gdyby
on mnie kochał, miałabym z nim orgazm, miałabym squirting
orgasm, czyli mokry orgazm”.

Jesteśmy nieświadomi własnych preferencji seksualnych?


Bardzo. Mam pacjentkę z północnej Polski, która z mężem chodzi
na imprezy dla swingersów. I twierdzi, że swinguje
z upodobaniem i to ona zachęca męża i znajomych
do swingowania. Ale nie słyszałem jeszcze o imprezie, która by jej
się podobała. Próbuję dojść czemu. Za dużo wagin? Nie, to nie to.
Za dużo narkotyków? Nie, ona też bierze, chociaż nie lubi, ale jej to
nie przeszkadza. Za ciemno, za jasno? Ta para jeździ po całej
Europie, ona twierdzi, że są ludźmi niezwykle świadomymi swoich
potrzeb seksualnych, o wysokim poziomie introspekcji. Mistrzyni
wglądu. Ciężko się z nią pracuje, bo ja widzę, a ona zupełnie nie,
że jej ten seks swingersów w ogóle nie interesuje. A jaki ją
interesuje? Tego nie wiadomo, bo ona coś sobie wmówiła i przez
to traci szansę na uprawianie seksu, który naprawdę będzie ją
satysfakcjonował.

Dlaczego tak siebie oszukujemy? I innych przy okazji?


Bo chcemy czuć się fajni, kochani i akceptowani. Bo mamy
niepewną samoocenę, nie jesteśmy pewni siebie w roli
kochanków. A propos oszukiwania: mam całą grupę pacjentek,
które wmawiają swoim partnerom, że lubią być dawczyniami
seksu oralnego. Odpowiednio się też zachowują w trakcie
stosunku. Opracowały technikę fellatio do perfekcji, posapują,
niczym z porno, niby z podniecenia. Opowiadają mi potem o tym
teatrzyku. „A tak naprawdę to chce mi się wymiotować. Nie
cierpię tego robić. Ale jak się poznaliśmy, chciałam, żeby widział
we mnie nowoczesną, wyzwoloną kobietę i teraz głupio jest mi
się wycofać”, tłumaczyła jedna.
„Tell me somethin’ girl, / Are you happy in this modern world?”,
czyli: „Powiedz mi, dziewczyno, czy jesteś szczęśliwa w tym
nowoczesnym świecie?”, pytał w hicie Shallow z filmu Narodziny
gwiazdy Bradley Cooper, grając na gitarze i śpiewając z Lady Gagą.
W związku potrzebne są tajemnice, ale też nie da się go
zbudować bez szczerości.

Także tej dotyczącej preferencji, fantazji?


Najfajniejsza zabawa dla dwojga? Powiem o czymś, co jest
bardzo proste, szalenie skuteczne i... niestety najtrudniejsze,
bo wymaga dużej otwartości i zaufania do partnera.
Porozmawiajcie o swoich fantazjach erotycznych. Do takiej
rozmowy trzeba się przygotować. Można kilka dni przed
walentynkami powiedzieć: „Słuchaj, a może byśmy tak pogadali
o tym, o czym marzymy w seksie, co nas podnieca?”.
Zasada jest taka: nie oceniamy, nie wyśmiewamy opowieści
partnera. Słuchamy, dopytujemy, akceptujemy, jesteśmy ciekawi.
Potraktujmy to na luzie, jakbyśmy opowiadali sobie o czymś
codziennym, neutralnym, jakby to był temat typu: pomyślmy,
gdzie pojedziemy na wakacje i co będziemy tam robić. Przykład:
„Mam taką fantazję: udajemy, że jesteśmy w hotelu i ty mi
mówisz, że musisz na chwilę wyjść. Pod twoją nieobecność
przychodzi zamówiony wcześniej masażysta. Rozbiera mnie
i zaczyna pieścić bez słowa...”. Można pozostać na etapie snucia
tych fantazji, opowiadania ich sobie podczas gry wstępnej,
a można przejść na wyższy poziom. Kolejny krok to realizacja tych
fantazji wspólnie z partnerem. Para naprawdę udaje, że jest
w hotelu na wyjeździe, partner wychodzi, wraca w białym
szlafroku, z olejkiem do ciała i „gra” tego obcego masażystę. W tej
zabawie świetne jest to, że możemy być innymi kochankami niż
dotychczas.
Każda para wypracowuje sobie i osiada w czymś, co nazywam
„ekonomicznym seksem”. Kochają się tak, żeby było im dobrze, ale
bez wkładania w samo zbliżenie zbędnego wysiłku. To na pozór
rozsądne, ale zawsze skutkuje rutyną i nudą. Wspólne
fantazjowanie i realizowanie wymyślonych scenariuszy pozwala
przesiąść się z klasy ekonomicznej do business. Dodatkową zaletą
jest fakt, że grając rolę, na przykład gangstera, sex workerki,
nauczycielki – nie musimy bać się oceniania, bo to przecież nie my
coś robimy, ale grana przez nas postać. Z doświadczenia pacjentów
wiem, że jeśli raz się odważą i zaczną grać w fantazje, tak im się
podoba, że nie mogą przestać. To świetna zabawa, a przy tym – nic
nie kosztuje.

POLACY BOJĄ SIĘ NOWOŚCI W ŁÓŻKU


Aż 15 procent z nas przyznaje, że od ostatniego razu, kiedy spróbowaliśmy jakiejś
nowości w łóżku, minęły... co najmniej trzy lata, wynika z Raportu Durex. Tymczasem:
– 15 procent z nas chciałoby uprawiać seks z użyciem erotycznych gadżetów,
– 15 procent par lubi stosować w seksie rozmaite sposoby krępowania i wiązania
partnera: sznury, kajdanki. Co piąta osoba lubi mieć w czasie seksu oczy zasłonięte
szarfą,
– 8 procent z nas kręci odgrywanie ról w łóżku,
– 7 procent Polaków marzy o uprawianiu seksu w miejscu publicznym.

Kiedyś, podczas wywiadu dla prasy, powiedziałeś mi, że nie ma


nic potężniejszego i bardziej wiążącego niż opowiedzenie
partnerowi o swojej fantazji, bycie zaakceptowanym – a potem
jeszcze spełnienie tego marzenia.
Tak, zwłaszcza jeśli to jest fantazja, którą ktoś długo i w skrytości
snuł, jeszcze w przekonaniu, że nigdy, ale to nigdy nikomu nie
będzie mógł o tym opowiedzieć. Bo w ogóle jednym
z najmocniejszych wyznań miłosnych jest powiedzieć: „Widzę cię.
Widzę cię takiego/taką, jakim/jaką jesteś. I cię kocham, pragnę”. To
trochę tak, jak dostać pierwszy rower, albo – może ktoś to jeszcze
pamięta – pierwszy komputer w latach 90. Wielokrotnie
proponowałem to ćwiczenie parom, przekonując je, że to szalenie
skuteczna technika. Opierali się. A potem jak zaczęli się wkręcać...
Pamiętam pacjentkę, która marzyła o seksie z boyem
hotelowym. I faktycznie, wyjechali na weekend, jej mąż wyszedł
do łazienki, ona się rozebrała, położyła na łóżku, a tu wchodzi mąż,
pod krawatem, z tacą, a na tacy – kieliszek dobrego szampana.
„Dzień dobry, czym mogę służyć?”, rzucił. Podobno takiego seksu
nie mieli od lat. Aczkolwiek tu trzeba uważać, bo istnieje też coś,
co my seksuolodzy nazywają „smutkiem spełnionej baśni”. Nie
wszystkie marzenia trzeba spełniać. Niektórych nawet nie należy!
Akurat kobiety wykazują się tu większą rozwagą. Mężczyźni
częściej realizują na „uraa!” i potrafią zrujnować sobie życie.
Nigdy nie zapomnę pacjenta sprzed kilkunastu lat.
Po czterdziestce, menadżer, dobra pensja, służbowe auto, ładna
żona, dwójka dzieci, dom. Ale zaczęło mu się nudzić. A w firmie
pojawiła się nowa pani handlowiec. W ogóle nie była w typie
naszego bohatera: krępa, odstające uszy, na dodatek przeszła
wypadek samochodowy, miała kilka blizn na twarzy i jak głosiła
plotka, sztuczne zęby. Strasznie za nim latała. Kleiła się do niego.
W jej oczach widział zachwyt, którego na próżno szukał
w spojrzeniu żony. Dał się na to złapać.
Początkowo chciał jednorazowego seksu, ale pani handlowiec
okazała się nader sprawną kochanką. No i zaczął się romans. Żona
się dowiedziała, wyrzuciła naszego bohatera z domu, nawet przez
chwilę myślał, że to dobrze, że przeżywa przygodę, spełnia
marzenie o dzikiej, gorącej namiętności. Przeprowadził się
do kawalerki kochanki. Jej kot wbijał w niego wzrok, gdy się
kochali, musiał zamykać oczy. Kochanka zostawiała na noc zęby
w szklance na umywalce. Gdy ten człowiek przyszedł do mnie,
miał już zupełnie inną fantazję: o byłej żonie i spokojnym życiu.
Za późno.
Poznałem sporo mężczyzn, którzy zrujnowali sobie wszystko
z powodu seksu. I w zasadzie ani jednej takiej kobiety. To, co dla
kobiety jest przeszkodą w osiągnięciu orgazmu – kontrola, brak
umiejętności puszczenia się w jazdę bez trzymanki – jest
jednocześnie bezpiecznikiem gwarantującym w dużej mierze,
że kobieta nie podejmie z powodu mężczyzny beznadziejnie
głupiej decyzji.

Moim zdaniem smutek spełnionej baśni może wynikać też


z tego, że rzeczywistość często nie wytrzymuje porównania
z marzeniami. Moja przyjaciółka fantazjowała o seksie
w haremie, z sułtanem. Zaaranżowała harem w małżeńskiej
sypialni. W kulminacyjnym momencie zapaliła się narzucona
na lampę apaszka ze sztucznej tkaniny, a przyjaciółce i jej
mężowi spadł na głowę kilim.
Tak bywa z marzeniami. Bo gdy coś masz tylko w głowie, luki
w narracji wypełniają obrazy podsunięte przez wyobraźnię.
Rzeczywistości nie da się przypudrować. Ostatnio w Warszawie
modni są swingersi. Wielu moim pacjentom wydaje się, że to
będzie jak w Oczy szeroko zamknięte z Nicole Kidman i Tomem
Cruise’em. Wejdą w świat luksusu i zbytku, będą pożądali i sami
będą pożądani, oczywiście przez piękne, pociągające osoby.
A rzeczywistość skrzeczy.
Mam pacjentkę, po 50. roku życia, dyrektor w spółce skarbu
państwa. Kobieta wyrafinowana, z klasą: chodzi do filharmonii,
jada ostrygi, uwielbia pływać katamaranem. Stwierdzili z mężem,
że ich życiu brakuje pieprzu. W Warszawie są dwa kluby dla
swingersów: Usta i Lava. Tam moja pacjentka nie chciała się
wybrać, bo podobno miejsca są dość oblegane, można usiąść
na czyjejś spermie. Ale powstał nowy klub Act, miał być
luksusowy, dla bardziej wymagającej klienteli. Poszli.
Dosiadła się do nich para studentów, około dwudziestki.
Chłopak zaczął moją pacjentkę głaskać po kolanie. Mąż zdębiał. Jej
było trochę przyjemnie, a trochę była skonfundowana: liczyła
na partnera na swoim poziomie, kogoś, z kim seks byłby dla niej
nobilitujący, nie na studenta. Mąż wyszedł z szoku i zajął się
dziewczyną studenta, nawet nieźle im szło. Chcąc nie chcąc, moja
pacjentka zgodziła się na seks ze studentem. Miał wytrysk
po minucie, ona się nie zdążyła nawet rozgrzać. Jeszcze raz
spróbowali – i tak samo. Wyszli z klubu pokłóceni. „Po co nam to
było?”, piekliła się ona do męża. „Sama chciałaś!”, on odpowiadał.
To doświadczenie wyszło im jednak na dobre: okazało się, że to,
co ich łączy w sferze intymnej, w zasadzie im wystarcza. Może nie
są to jakieś fajerwerki, ziemia się nie trzęsie, ale uprawiają seks
pełen uważności. Czasem więc nawet nieudana próba spełnienia
marzenia wychodzi nam na dobre. Bo orientujemy się, że to,
co najbardziej nam się podoba, jest dostępne na wyciągnięcie ręki.
WAGINO, ZAŁÓŻ KAPTUREK,
bo w seksualnym gąszczu Tindera
można trafić na wilka-zboczeńca

Andrzeju, co sądzisz o seksie bez prezerwatywy? Nie w stałym


związku, tylko z nowo poznanym partnerem?
Coraz więcej kobiet przychodzi do lekarzy po PrEP, czyli Pre-
exposure Prophylaxis. To zestaw leków – konkretnie tenofowir
i emtrycytabina – które działają prewencyjnie i w pewnym
stopniu chronią przed zakażeniem wirusem HIV. Początkowo ta
profilaktyka była bardzo popularna w środowiskach mężczyzn
uprawiających seks z innymi mężczyznami, czyli MSM. Wielu
MSM i gejów nie chce uprawiać seksu z zabezpieczeniem, to
znaczy prezerwatywą. Po prostu taki seks ich nie interesuje, bo jak
twierdzą, zabiera im naturalność aktu.
PrEP cieszy się coraz większym uznaniem w środowisku heavy
userek Tindera. To zupełnie inna grupa kobiet niż te, które
korzystają na przykład z Sympatii lub w ogóle nie szukają
partnerów przez internet. Użytkowniczki Tindera też często
preferują seks bez zabezpieczenia. Wiele prywatnych centrów
medycznych ma już profilaktykę PrEP w swojej ofercie.
Warto pamiętać, że to nie jest to obojętne dla zdrowia, bo trzeba
cały miesiąc przyjmować leki retrowirusowe, chodzić na kontrole
do lekarza, przed otrzymaniem recepty trzeba też zrobić badania:
oczywiście w kierunku HIV, ale i innych zakażeń przenoszonych
drogą płciową, rzeżączki, chlamydiozy. Miesięczna kuracja wynosi
około 150 zł. Ważne, żeby leki przyjmować codziennie o tej samej
porze. Można też zabezpieczyć się jednorazowo, przed jakąś szaloną
nocą, z tym że kobiety potrzebują więcej czasu, by mogła się
u nich rozwinąć ochrona przed wirusem. Zaznaczam jednak,
że PrEP nie daje gwarancji. Zmniejsza ryzyko, ale go nie niweluje.

Ale dlaczego te kobiety nie chcą używać prezerwatyw, wolą brać


leki?
Jedna z nich powiedziała mi, że jest koneserką męskich penisów.
Chce sprawdzić, czy odpowiada jej temperatura, faktura członka,
chce poczuć w sobie wytrysk. „W gumce każdy facet jest taki sam”,
powiedziała mi. A potrafi mieć kilku partnerów seksualnych
tygodniowo. Nie życzy sobie żadnych barier w kontakcie
z kochankiem.

Prosi, by ci mężczyźni przedstawili jej wyniki badań


na nosicielstwo chorób przenoszonych drogą płciową? Choć
wielu mężczyzn myśli, że jeśli kobieta prosi ich o badania
na nosicielstwo wirusa HIV, to nie jest romantyczna – jest
puszczalska po prostu.
Problem jest inny. Powiedzmy, że dwoje ludzi poznaje się
na Tinderze. Zaczynają flirtować. On jest szarmancki, ona czarująca.
Potem najczęściej jest jakaś faza cyberseksu. Tu trzeba zadbać
o odpowiedni nastrój, bo inaczej nie będzie przyjemności. I jeśli
wtedy, po tych dwóch etapach, pojawia się szalenie jednak
prozaiczna prośba o badania... Atmosfera uwodzenia siada. Trochę
tak, jakby na twoim ślubie przysiadł się do ciebie wujek i zapytał,
czy masz świadomość, że brudne skarpetki męża będą śmierdzieć.
Teoretycznie masz – ale w trakcie wesela o tym nie myślisz. To są
kwestie z dwóch odmiennych porządków. Wiem od pacjentów
obojga płci, że myśl o jakimś teście natychmiast nasuwa kolejne,
niezbyt przyjemne skojarzenia: są choroby, pęknięte
prezerwatywy, niechciane ciąże... I im się odechciewa. Rozumiem,
że tak to działa, natomiast wzajemne okazywanie sobie badań
powinno być standardem. W końcu co jest wyższą wartością niż
zdrowie?

Kto ma większe opory przed zaproponowaniem zrobienia


badań?
Obie płcie czują do tego pomysłu podobną niechęć, ale
z odmiennych powodów. Mężczyźni obawiają się, że kobieta
poczuje się dotknięta, jakby sugerowali, że źle się prowadzi i muszą
sprawdzić, czy jest „czysta”. I faktycznie, spotkałem się z wyrazami
oburzenia ze strony kobiet, opowiadały mi o tym w gabinecie:
„Za kogo on mnie ma, że proponuje coś takiego!!!”. Natomiast
kobiety nie chcą burzyć atmosfery, a często też w jednoznaczny
sposób dać do zrozumienia, że myślą poważnie o seksie z danym
facetem.

Jeszcze lepiej byłoby poprosić przed spotkaniem i seksem bez


zabezpieczenia o badanie na obecność wirusa HPV. Co drugi
mężczyzna jest nosicielem tego wirusa, w większości –
bezobjawowym, choć ten patogen może się też przyczyniać
do rozwoju innych nowotworów, na przykład prącia. A u kobiet
wywołuje bardzo niebezpiecznego raka szyjki macicy. Więc
chyba warto.
Zdecydowanie! Myślę, że to jest oznaka dojrzałości
i asertywności. Powiedz, że chcesz zobaczyć takie badania,
by zadbać o beztroską przyjemność. I nie trzeba się zastanawiać,
czy nie urazimy faceta. Jeśli na jednej szali kładziemy jego urażone
ego, z obrażeniem się i zniknięciem z naszego życia w komplecie,
a na drugiej własne zdrowie, wybór jest zgoła oczywisty.
Natomiast przychodzą do mnie pacjentki, żeby zapytać: jak to
powiedzieć, żeby jego nie urazić? Trochę mnie to zaskakuje.
Uważam, że mężczyzna nie jest jajkiem, nie zbije się. Jest też na to
– przynajmniej na Tinderze – prosty sposób. Można napisać
w opisie, że jeśli zaczniemy się z kimś spotykać, seks bez
zabezpieczenia wchodzi w grę tylko wtedy, gdy wymienimy się
badaniami. To jest fair.
Ja nie jestem dziewicą, ty nie jesteś prawiczkiem, mieliśmy
różne kontakty seksualne. To wcale nie musiało być jakieś barwne,
burzliwe życie erotyczne, wystarczy jeden partner, od którego
można się zarazić. Wiele osób chce myśleć o seksie jak o czymś
oderwanym od rzeczywistości. Tymczasem prawda jest taka,
że idąc z kimś do łóżka bez prezerwatywy, w pewnym sensie
idziemy do łóżka z jego poprzednimi partnerkami czy partnerami.
Czy tego chcemy? Nie sądzę. Im szybciej więc powiemy o swoich
oczekiwaniach, tym lepiej. „Wiesz, Grzegorz, jest taka sprawa.
Fajnie sobie gawędzimy, jest miło, ale... mam ochotę na seks, a nie
lubię gumek. Więc proponuję, żebyśmy oboje zrobili badania
i wymienili się wynikami. Okej?”. A jeśli nie okej i on zniknie, to...
chyba lepiej, prawda?
To mit, że można się zorientować, kto jest nosicielem chorób
przenoszonych drogą płciową, analizując wygląd
mężczyzny/kobiety czy status materialny. Słyszałem w gabinecie
absurdalne tezy, że samochód na przykład może o tym świadczyć –
bo ci w BMW to się wszędzie wciskają i szybko jeżdżą, czyli lubią
ryzyko, no to na pewno mogą mnie czymś zakazić... A ci
ze statecznego volvo nie. To, że królowa brytyjska jeździ land
roverem, nie znaczy, że nie jeździ nim też osoba podejmująca
ryzykowne decyzje seksualne.

Czy pacjenci opowiadali ci, że przeprowadzili taką rozmowę? Jak


poszło?
Kobiety mówią, że mężczyźni często strzelają pozorowanego
focha. Ulubiony tekst to: „Ale ja jestem zdrowy” – „No, a skąd to
wiesz?” – „Bo dobrze się czuję”. I kobieta powinna na słowo
uwierzyć. Część potem kasuje taką kobietę na Tinderze albo jej
unika. Bo jak ona sprawdza wyniki badań, to co jeszcze sprawdzi?
Kąt erekcji? Długość członka? Mężczyźni jak ognia boją się
kobiecej kontroli. Włącza się im lęk przed kontrolującą matką,
która kazała chodzić w czapce. Oczywiście to nierozsądne, przecież
rozmowa o tym jest troską także o ich zdrowie. Natomiast kobiety,
które usłyszały podobną propozycję od mężczyzny, są trochę
skołowane: „Kurczę, skoro on wychodzi z taką gadką, a przecież
wiadomo, że mężczyźni mają w nosie zabezpieczenia... Albo
dmucha na zimne, bo się sparzył i ma kiłę lub opryszczkę. Oj,
niedobrze. Albo... poważnie o mnie myśli, hura!”. Wtedy taki
mężczyzna dostaje dużego plusa u kobiety.
Natomiast doradzałbym, żeby rozmowę o wynikach badań
potraktować jak podpowiedź: jak on potem będzie reagował
na moje potrzeby? Czy będzie chciał je partnersko spełniać, czy
będzie dbał tylko o siebie i swoje ego? Myślę, że jeśli facet ci
mówi, że nie chce zrobić badania na HIV czy HPV, to raczej nie
przyjmie pozytywnie informacji, że jego członek nie trafia w twój
punkt G i może spróbowałby dostać się do niego inaczej. To też go
oburzy. To po co ci taki kochanek?

Kobieta powinna o siebie zadbać sama, wynika z tego, dopytać


o badania, o prezerwatywę...
Powinna sama o siebie zadbać ze świadomością, że są mężczyźni,
którzy celowo oszukują. Na przykład w kwestii prezerwatywy.

Jak to?
Niektórzy mężczyźni ściągają prezerwatywę bez zgody kobiety –
to się nazywa stealthing, czyli z angielskiego „ukraść coś”. To jest
seksualne zachowanie z cyklu nieodpowiedzialnej „zabawy
w słoneczko”, w której dziewczyny kładą się na plecach w kręgu,
a chłopcy po kolei uprawiają z nimi seks. Tyle że stealthing jest
teraz naprawdę całkiem popularny, od kilku ostatnich lat.
Mężczyzn, którzy uprawiają stealthing można podzielić na kilka
grup. Ci pierwsi boją się o swój wzwód, że stracą erekcję, więc
ściągają prezerwatywę, żeby wzmocnić doznania. Potem
ewentualnie dorabiają do tego ideologię, ale istotą rzeczy jest
walka o wzwód. W pewnym sensie to działa – w tej pierwszej
grupie znajdują się mężczyźni o bardzo wrażliwej żołędzi członka,
dla nich ta prezerwatywa ma znaczenie. Ale to ich, oczywiście, nie
usprawiedliwia.
Członkowie drugiej grupy to „siewcy”. Niektórych podnieca
myśl, że być może zostawili gdzieś swój materiał genetyczny –
w sensie, że mają dzieci, które nie były planowane. Miałem
pacjenta, dla którego wizja zapładniania była tak pobudzająca, że...
nie studził go nawet inny obraz, a mianowicie siebie płacącego
alimenty przez osiemnaście lat. Gdy się do mnie zgłosił, miał już
jedno dziecko z partnerką z przygodnego seksu, drugie w drodze
i właśnie po raz kolejny zdjął prezerwatywę podczas seksu
z koleżanką z pracy, która przyszła do ich firmy dwa tygodnie
temu.
Grupa trzecia to „marzyciele” – wierzą w mit miłości
romantycznej, związek dusz, idealną jednię ciał, która musi się
wyrazić za pomocą połączenia płynów ustrojowych. Dla nich
prezerwatywa nie ma sensu, bo uniemożliwia zjednoczenie
z wybranką i transcendencję, czyli mentalne wyjście z siebie poza
ciało. Zdejmują ją więc. Szczerze mówiąc, mężczyzn z tych trzech
grup można zdemaskować wcześniej, bo często podejmują próbę
namawiania kobiety na seks bez zabezpieczenia: „No weź, będzie
fajnie... będziemy więcej czuć... zespolimy się i staniemy częścią
wszechświata” i tak dalej.
Ale jest jeszcze czwarta, szalenie niebezpieczna grupa – to
„ściągacze złośliwi”. Zdejmują prezerwatywę specjalnie, żeby zrobić
na złość kobiecie, która chce się zabezpieczyć. Niektórzy nawet
o tym informują, po stosunku albo w jego trakcie, na przykład
w chwili wytrysku. Podnieca ich wyraz przerażenia, obrzydzenia,
gniewu na twarzy kobiety. Te osoby mają najczęściej zaburzenia
osobowości pod postacią sadyzmu.

Nie mówisz serio! Przecież to jest gwałt!


Tak, to wypełnia definicję gwałtu, ponieważ zgoda na seks była
udzielona jedynie warunkowo. Ona zresztą zawsze jest w pewnym
sensie warunkowa. W tym przypadku umowa między kobietą
i mężczyzną wygląda tak: zakładasz prezerwatywę i mamy seks.
Mężczyzna uprawiający stealthing łamie tę umowę, a więc zgoda
na seks jest automatycznie cofana. Natomiast widzę w gabinecie,
że mężczyźni w ogóle tak tego nie postrzegają, a kobiety mają
wątpliwości. Mężczyźni z pierwszej grupy – „walczący o erekcję” –
uważają, że są usprawiedliwieni. „No co, miałbym stracić wzwód,
nie mieć stosunku?”. Akurat oni – zresztą tak jak i „siewcy” –
ściągają tę prezerwatywę tak, żeby partnerka się nie zorientowała.
Niepotrzebne im są problemy, konflikt, oskarżenia. Chcą po prostu,
żeby wyszło na ich, chcą zrealizować swój plan.
Słyszałem od takich mężczyzn, że kobiety nie orientują się, gdy
prezerwatywa jest zdejmowana, a po stosunku mężczyzna robi
zamaszysty ruch, markując zdejmowanie kondomu. Część z nich
udaje bezradność, wzrusza ramionami, mówiąc, że widocznie
podczas seksu przypadkowo się zsunęła. Natomiast „ściągacze
złośliwi” są w ogóle typami stosującymi przemoc wobec kobiet,
różnego typu przemoc. Najczęściej pielęgnują w głębi ducha
postawę agresji i pogardy dla kobiet, a stealthing jest tylko jedną
z form przemocy, do której się uciekają.

Ale co można zrobić?


Ja doradzałbym pójście na policję. „Ściągaczy złośliwych”
najprościej spotkać na Tinderze i w innych aplikacjach
randkowych. Czują się tam jak ryba w wodzie, mogą polować
na kolejne ofiary. Czują się kompletnie bezkarni. Chciałbym, żeby
nie namierzali kolejnych ofiar i nie krzywdzili niczego winnych
kobiet. Warto tym przestępcom, bo jest to przestępstwo, zabrać
poczucie bezkarności. Nie polecam mówienia facetowi, że to
przemoc i my go zgłosimy. Moim zdaniem jest dość
prawdopodobne, że „ściągacz złośliwy” jest po prostu psychopatą.
Od takich najlepiej uciekać jak najszybciej, bo nie wiadomo,
co może się zdarzyć. Natomiast na policji dobrze byłoby
uświadomić rozmawiającego z nami funkcjonariusza – być może
będzie sam tego świadomy – że to w świetle prawa gwałt
i przypuszczamy, że nie byłyśmy pierwsze. Bo zapewne nie
byłyśmy.

Myślisz, że facet dostanie za zdjęcie prezerwatywy tyle


co za gwałt?
Myślę, że gdy policja „wjedzie” mu na komputer i odkryje,
z iloma kobietami korespondował, oraz się z nimi skontaktuje,
okaże się, że ofiar było kilkanaście, kilkadziesiąt. I powiem tak:
tego typu zachowanie, mające charakter seryjnego, jest już
zupełnie inaczej postrzegane zarówno przez organa ścigania, jak
i przez sąd. Sama wizyta policjantów, przeszukanie mieszkania,
zarekwirowanie komputera to dla wielu sprawców ciężki szok.
Przychodzili do mnie mężczyźni po takich przeszukaniach,
kompletnie zdruzgotani. Chcieli bym im za dwukrotność stawki
wystawił lewe zaświadczenie. Mówili, że oni mają tak rozwiniętą
inteligencję emocjonalną, tak nasilony schemat „samopoświęcenia
się” na rzecz innych ludzi, że oni w życiu by kobiety nie narazili
na szwank.
No to dwie sprawy. Po pierwsze, nawet, jeśli na stół położyliby
dwustukrotność stawki godzinowej, moja etyka zawodowa
seksuologa i psychoterapeuty nie pozwala mi przystawać na takie
propozycje. A po drugie, w sądzie takie zaświadczenie nie jest
ważne, jeśli nie wyda go biegły powołany przez sąd.
Ponadto, niektórym seksualnym drapieżcom często się wydaje,
że Tinder to rzeczywistość wirtualna, jak gra komputerowa albo
świat z fenomenalnego skądinąd serialu Westworld, w którym
ludzie gwałcą roboty i znęcają się nad nimi, bo „to nie jest
prawdziwe”. Nie, Tinder jest prawdziwy, bo po drugiej stronie
ekranu masz żywego człowieka, z emocjami, refleksjami, trudnymi
doświadczeniami i problemami. Ty też jesteś człowiekiem.
„Z waginy jesteś, urodziła cię kobieta”, parafrazując Michalinę
Wisłocką.
Internet to nie jest świat równoległy, istnieją paragrafy
na niedopuszczalne zachowania i nie jest to tylko teoria. Warto
pójść na policję z trzech powodów: raz, żeby ukrócić zachowania
tego przestępcy, dwa, żeby ochronić inne kobiety. I trzy: bo w ten
sposób przejmujemy kontrolę nad sytuacją, z ofiary stajemy się
kimś, kto decyduje i rozdaje karty. Czyli wymazujemy to, co zrobił
nam ten facet. To już jest przeszłość – poradziłyśmy sobie.
Oczywiście, takiego mężczyznę należy też jak najszybciej zgłosić
na Tinderze, zbanować go. Nie wszyscy potrafią korzystać
z najnowszych technologii i nie wszystkim powinno być to dane.
Są osoby, którym Anonymous powinien odłączyć internet
(śmiech).

ZGŁOŚ GWAŁT
Wiele kobiet nie zgłasza gwałtów, bo pokutuje mit, że gwałt to napaść, w wyniku
której ktoś nas bije, zdziera ubranie i odbywa stosunek, przystawiając nóż do gardła.
Tymczasem każdy rodzaj przemocy seksualnej jest przestępstwem (nie musi dojść
do stosunku). Gwałtem natomiast jest każde wymuszenie seksu. Nawet jeśli nie
doszło do zastosowania przemocy fizycznej. Gwałtem jest też seks bez prezerwatywy,
jeśli chciałaś, by została ona użyta. To, że wcześniej całowałaś się ze sprawcą
i pieściłaś, nie ma znaczenia. Masz prawo oczekiwać, że twoje zgłoszenie zostanie
przyjęte na komisariacie, a następnie przesłane do prokuratora. Jeśli twoim życzeniem
jest, żeby przesłuchiwała cię kobieta, również masz do tego prawo. Jeśli uważasz,
że otoczenie, w jakim przebywasz na komisariacie, przeszkadza ci się skupić,
bo potęguje twój strach, traumę – na przykład na ścianie wisi kalendarz z gołymi
kobietami – możesz poprosić, by to zmieniono. Osoba przesłuchująca nie może cię
oceniać, komentować twojego wyglądu, zachowania, preferencji. Ma jedynie zadawać
pytania, dzięki którym łatwiej będzie schwytać sprawcę. Po to jesteś na tym
komisariacie i po to są tam policjantka czy policjant, którzy z tobą rozmawiają. Twoje
dane mogą zostać utajnione, jeśli sobie tego życzysz.
Zgodnie z danymi Niebieskiej Linii w Polsce dochodzi do 30 tysięcy gwałtów
rocznie. Jeśli będziesz miała jakiekolwiek kłopoty ze zgłoszeniem gwałtu na policji,
skontaktuj się z Centrum Praw Kobiet (www.cpk.org.pl). Możesz też zadzwonić
na całodobowy telefon interwencyjny: 600 070 717. W wybrane dni w siedzibie CPK
można skorzystać z pomocy prawnika lub policjanta.
Po tym, co mi powiedziałeś, zastanawiam się, kto powinien
kupić prezerwatywy. Chyba nie zaufam w tej kwestii
mężczyźnie, widzę oczami wyobraźni te szpilki przekłuwające
prezerwatywę...
Ja zawsze zalecam, żeby kobieta miała swoje prezerwatywy.
Można kupić na stacji benzynowej, przez internet, naprawdę nie
jest to dzisiaj problem. Ważne, by nie stały na witrynie, bo robią
się sparciałe i same się kruszą lub pękają. Wtedy masz kontrolę
nad tym, czy te prezerwatywy w ogóle są przyzwoitej jakości,
w sensie: skuteczne, jakie są i czy są. Naprawdę, na kilka tysięcy
pacjentów trafiło mi się kilkunastu takich, którzy dziurawili
prezerwatywy. Mieli podobny odjazd jak „siewcy” – nie mogli
oprzeć się wizji rozprzestrzeniania po Polsce swojego materiału
genetycznego. Poza tym z własnymi prezerwatywami jest tak jak
ze zgłaszaniem „złośliwych ściągaczy” na policję. Czujesz, że jesteś
dojrzała, odważna, dbasz o siebie i przejmujesz kontrolę. A takie
poczucie zawsze wspiera seksualność kobiety.

A może kapturki dopochwowe byłyby lepsze niż kondomy?


Po co w ogóle polegać na zabezpieczeniu mężczyzny?
W Polsce to się jakoś nie chce przyjąć, podobnie jak specjalne
chusteczki do seksu oralnego. Wiem, że w Wielkiej Brytanii
kapturki są bardzo popularne. Jeśli nie używałaś, warto
spróbować. To by oczywiście było idealne zabezpieczenie przed
seksualnymi drapieżcami, chorobami i niechcianą ciążą przy okazji.

ZAŁÓŻ KAPTUREK
Kapturki wyszły z mody, ale może powinny do niej wrócić? Nie jest to może
najwygodniejsze możliwe rozwiązanie, ale jego ogromną zaletą jest fakt, że to kobieta
ma kontrolę nad tym, czy, kiedy i z kim założy kapturek. Uwaga! Kapturki nie są
skutecznym środkiem ochrony przed chorobami przenoszonymi drogą płciową, w tym
HIV i HPV. Dzielą się na dwa rodzaje.

Kapturki dopochwowe – inaczej diafragma z lateksu lub silikonu, o brzegach


wzmocnionych metalowym krążkiem. Krążek dość łatwo się wygina, a potem wraca
do swojego pierwotnego kształtu, dzięki czemu założenie kapturka nie powinno
nastręczać trudności. Najnowsze typy kapturków nie mają metalu, a jedynie
nylonowe wzmocnienie, które łatwiej dopasowuje się do kształtu pochwy. Na środku
membrany znajduje się zagłębienie, specjalnie na żel plemnikobójczy – sam kapturek
nie zapewnia odpowiednio wysokiej ochrony przed niechcianą ciążą, bo jest jedynie
przeszkodą mechaniczną. W trakcie stosunku jest niewyczuwalny. Występuje w kilku
rozmiarach (średnicach). O dobór właściwego modelu należy zapytać ginekologa
(najnowocześniejsze diafragmy występują w rozmiarze uniwersalnym). Kapturek
można założyć przed randką – do sześciu godzin wcześniej. Musi on też pozostać
w pochwie co najmniej sześć godzin po stosunku, ale nie dłużej niż dobę. Kosztuje
około 100–200 zł.

Kapturki naszyjkowe – wyglądem przypominają duży naparstek lub miseczkę.


Wkłada się je głębiej, jak sama nazwa wskazuje, mają zakryć ujście szyjki macicy. Są
wielokrotnego użytku, ale rozmiar także powinien dobrać lekarz. Kosztuje około
300 zł. Jego skuteczność antykoncepcyjna jest znacznie niższa w porównaniu
do innych metod, dlatego kobietom, które decydują się na jego używanie, zaleca się
stosowanie dodatkowych zabezpieczeń, na przykład środków plemnikobójczych.
JAK WAGINA Z WAGINĄ. Warto
czasem wybrać się na lesbijskie city
break

Przychodzą do ciebie do gabinetu kobiety, które zorientowały


się w dorosłym życiu, że są lesbijkami?
Tak. To są trudne rozmowy, skomplikowane historie. Byłem
niedawno na filmie Czarna owca w reżyserii Aleksandra Pietrzaka.
Uwielbiam takie mocne, polskie filmy światowego formatu. Jest
zabawny, ale też prawdziwy. Bo często zdarza się tak u moich
pacjentów. Fabuła jest taka: w okrągłą rocznicę ślubu facet –
fenomenalny Arkadiusz Jakubik – przygotowuje dla żony, granej
przez Magdalenę Popławską, niespodziankę: sernik i obrączkę.
Pyta ją uroczystym tonem, czy zechciałaby odnowić śluby
małżeńskie. „Nie”, odpowiada ona. „Dlaczego?”, zaskoczony chce
wiedzieć on. „Bo ja jestem lesbijką”. Przy stole siedzi jego ojciec,
syn z dziewczyną... Często coming out następuje w takich właśnie
okolicznościach. Ktoś czuje się przyparty do muru, ma już dość
życia w kłamstwie. Inaczej to planował, ale mleko się rozlewa.
Świetnie pokazano w tym filmie trudy nie tylko wyjścia z szafy
i ujawnienia nowej tożsamości, lecz także wejścia w nowe,
lesbijskie środowisko. Jesteśmy wychowywani
do heteroseksualności, obserwujemy flirty starszego brata
z dziewczyną, przekomarzania i przytulanki rodziców. Ale to, czego
się nauczymy, mało pasuje do nowego, homoseksualnego świata:
tam często kobieta nie może ot tak zaczepić i zapytać: „Nie
poszłabyś ze mną na drinka?”. Nie da się zaprosić do domu
rodziców. Musimy uczyć się reguł gry od podstaw. Początki są
kwadratowe, nieporadne. Jakbyśmy wrócili do przedszkola.

W którym momencie kobiety orientują się, że daleko im


do heteroseksualności? Wśród moich znajomych w liceum
popularne były eksperymenty. Całowałam się z kilkoma
dziewczynami, ale nie miałam pomysłu, co zrobić dalej. W teście
na orientację seksualną wg skali Kinseya osiągnęłam wynik 2,
co oznacza, że jestem heteroseksualna i bardziej niż
incydentalnie homoseksualna. Takie testy można znaleźć
w internecie, oczywiście to zabawa, nie narzędzie diagnostyczne.
Alfred Kinsey wyróżnił siedem typów orientacji seksualnej:
można przedstawić je na kontinuum, to nie jest prawie nigdy
wybór zero-jedynkowy. Większość z nas da się umiejscowić
gdzieś w okolicy środka osi, pomiędzy krańcami
„homoseksualność” i „heteroseksualność”. Wydaje mi się to
logiczne.
Ja jestem zwolennikiem Tabeli orientacji seksualnej Kleina.
Zawiera ona siedem ważnych pytań, m.in. jakie są twoje
zachowania seksualne, jakie masz fantazje, czy chociażby z kim się
identyfikujesz. I to w trzech różnych wariantach czasowych:
przeszłości, teraźniejszości i idealnej przyszłości.
Kobiety na różnych etapach życia zdają sobie sprawę,
że interesują się, też erotycznie, innymi kobietami. Grupa
poszukiwaczek orientuje się dość wcześnie. Aktywnie zgłębiają ten
temat. Rzetelnie przetrząsają internet i czytają literaturę –
na przykład Pokochałaś kobietę dr Alicji Długołęckiej. Kolejny
krok to szukanie na forum dla lesbijek lub czacie „przewodniczki”,
z którą będzie można porozmawiać, zadać wszystkie nurtujące
pytania. Niekoniecznie musi to być starsza kobieta, ważne, by była
bardziej doświadczona.

O CZYM FANTAZJUJESZ, Z CZYM SIĘ IDENTYFIKUJESZ?

Tabela orientacji seksualnej Kleina


Poszukiwaczki są dość świadome siebie, własnej seksualności,
gotowe ją eksplorować, nie wstydzą się tego, kim są – czy kim
mogą być. Porównałbym ich poszukiwania do przetrząsania
kobiecej torebki. Te dziewczyny wyrzucają na stół wszystko, jak
leci – tampony i cienie do oczu, tomik poezji i paczkę chusteczek,
starą skarpetkę i złotą kartę kredytową – przyglądają się każdej
rzeczy uważnie, część zostawiają, część wyrzucają do śmieci. Tworzą
siebie.
Druga grupa to niedopasowane: są w związku
heteroseksualnym, w przeszłości też wchodziły w takie relacje, ale
nie znalazły w nich satysfakcji i zastanawiają się, jakie mogą być
tego powody. Rzadko jako pierwsze pojawiają się u nich myśli
typu: „A może jestem lesbijką?”. Raczej jest to przypadek:
niedopasowana jedzie na imprezę firmową, za dużo wypija i nagle
zaczyna się całować z kobietą. Rano jest tym trochę przestraszona,
trochę podekscytowana: „Aha, może to przez to mi nie
wychodziło...”.
Unikające są trochę podobne do niedopasowanych w tym
sensie, że nie potrafią się odnaleźć w relacji z mężczyzną, ciągnie je
do kobiet, ale gdy się do nich zbliżają, uciekają przerażone tym,
czego mogłyby się o sobie dowiedzieć. Znajdują się pod bardzo
silnym wpływem heteronormy, czyli mają głęboko zakorzenione,
choć nie zawsze uświadomione przekonanie, że kobieta może być
tylko z mężczyzną.
Dla odkrywczyń wiedza o własnej orientacji seksualnej jest
szokiem. Wczoraj przyszła do mnie pacjentka z tej właśnie grupy.
Ma nastoletnie dzieci, męża poznała w liceum. Owszem, nie
czerpała jakiejś wielkiej satysfakcji z pożycia, ale uważała, że to
normalne: przyjaciółki mówiły jej o tym samym. Mąż namówił ją
na imprezę w klubie dla swingersów. Poszła, bo chciała mieć
święty spokój. I w tym klubie przysiadła się do niej kobieta, ktoś
w zupełnie innym niż ona typie: cała wytatuowana, z kolczykami,
kolorowymi włosami. Zaczęły rozmawiać i moja pacjentka nagle
poczuła przypływ pożądania, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie
doświadczyła. Wybuchła namiętność, poszły we dwie do hotelu.
Moja pacjentka kompletnie zapomniała, że zostawia na imprezie
męża, nawet go nie poinformowała, że wychodzi. Piorun sycylijski.
Wniosła już pozew o rozwód. Mówi, że generalnie jest z mężem
szczęśliwa, ale teraz już wie, że go nie kocha i nie będzie kochać –
nie w ten sposób, w jaki pokochałaby kobietę. Ona jest jedną
z nielicznych moich pacjentek, która dokonała coming outu.

Jak to?
Na wszystkich pacjentów świadomych własnej
homoseksualności czy „raczej homoseksualności” lub też
biseksualności tylko co czwarty, piąty podejmuje decyzję
o wyjściu z szafy. Powiedzeniu o swojej orientacji bliskim,
znajomym, współpracownikom. To jest trudna decyzja, do której
wiele osób dojrzewa latami lub nawet dekadami. Mężczyznom jest
trudno, bo normy są wobec nich znacznie bardziej surowe. Lesbijki
nie są aż tak negatywnie postrzegane jak geje. Bywa też,
że mężczyzna pracuje w środowisku homofobicznym – na przykład
służbach mundurowych, budowlance – lub pochodzi
z konserwatywnego środowiska rodzinnego. Wtedy coming out
wiąże się z koniecznością zmiany zawodu lub odcięcia się
od rodziny. Nie każdy jest na to gotowy. Natomiast w przypadku
kobiet pojawia się inny problem. Jeśli nie zrobiły coming outu
w czasach licealnych czy studenckich i wyszły za mąż, a potem
zostały matkami, bardzo się boją, że ich orientacja seksualna
zostanie użyta przeciwko nim. Na przykład w walce o prawo
do opieki nad dziećmi.
Większość moich pacjentek woli żyć w zaprzeczeniu czy
konspiracji, niż zaryzykować odebranie dzieci lub chociażby
pogorszenie relacji z nimi. Niestety, te obawy nie są zupełnie
bezpodstawne. Zdarzały się sytuacje, w których sąd zwracał się
do biegłego seksuologa z pytaniem, czy orientacja homoseksualna
matki nie wpłynie negatywnie na jej dzieci – bo może ona się
zakocha i je porzuci?
Teraz odwróćmy sytuację i wyobraźmy sobie, że sąd pyta, czy
orientacja heteroseksualna nie zaszkodzi dzieciom – przecież
kobieta może się zakochać i uciec z kochankiem! To absurd.
Lesbijkom jest też trudniej przez to, że ich alternatywy świat nie
jest tak rozwinięty jak gejowski. Pamiętam, w jakie osłupienie
wprawiła mnie opowieść jednego z pacjentów, który korzystał
z aplikacji dla gejów Grindr. Przeprowadził się ze swoim partnerem
z warszawskiego Żoliborza na Ochotę, nikogo tam nie znali. Mój
pacjent wszedł na Grindr i w ciągu pięciu minut załatwił im
darmowe masaże po sąsiedzku, obiady w pobliskiej restauracji
za pół ceny, dowiedział się, że w kamienicy naprzeciwko mieszka
para gejów, z którymi natychmiast umówił się wieczorem na wino
i planszówki.
Lesbijki mogą korzystać z Taimi – dla wszystkich osób LGBT+ –
oraz z najpopularniejszej, stworzonej z myślą o homoseksualnych
kobietach – Spicy. Można też z Tindera, wystarczy zaznaczyć opcję,
że szuka się kobiet – wyświetlą się te, które też szukają drugiej
kobiety, niekoniecznie lesbijki. Internet aż huczy od ogłoszeń
kobiet, które szukają drugiej kobiety do seksu.

HOMO CZY HETERO?


Alfred Kinsey i inni seksuolodzy pracujący nad udoskonaleniem skali Kinseya
wyróżnili następujące orientacje seksualne:

0. Jesteś całkowicie i wyłącznie heteroseksualna. Nigdy nie miałaś żadnego kontaktu


erotycznego z kobietą, nie fantazjujesz o kobietach, tworzysz głębokie relacje
wyłącznie z mężczyznami.
1. Jesteś generalnie heteroseksualna, ale z niewielką inklinacją do interesowania się
kobietami – możesz uważać je za atrakcyjne, oglądać się za nimi na ulicy, być może
zdarzyło ci się o nich fantazjować.
2. Jesteś generalnie heteroseksualna, ale bardziej niż incydentalnie homoseksualna. To
oznacza, że prawdopodobnie zdarzyły ci się erotyczne kontakty z innymi kobietami
czy kobietą, kobiety mogą ci się też podobać.
3. Jesteś w takim samym stopniu zainteresowana mężczyznami, jak i kobietami,
mogłabyś stworzyć związek z przedstawicielem każdej płci. Być może chciałabyś być
związana jednocześnie i z kobietą, i z mężczyzną.
4. Jesteś generalnie homoseksualna, ale byłabyś skłonna zaangażować się w relację
z mężczyzną, być może masz takie doświadczenia, lubisz mężczyzn.
5. Jesteś generalnie homoseksualna, tylko w wyjątkowych sytuacjach mogłabyś
zainteresować się mężczyzną.
6. Jesteś w stu procentach homoseksualna. Interesują cię wyłącznie kobiety, o nich
fantazjujesz, z nimi potrafisz się porozumieć.
x. Nie masz preferencji seksualnych, nie interesuje cię żadna płeć – jesteś aseksualna.

Nie rozumiem. Mówimy o lesbijkach, biseksualistkach?


Nie. Mówimy o kobietach, które chciałyby przejrzeć się
w oczach innej kobiety, usłyszeć, że pięknie pachną, mają taką
gładką skórę, jedwabiste włosy, śliczną cipkę jak egzotyczny
kwiat...

A! No tak, takie komplementy trudno usłyszeć od mężczyzny.


Nie ten styl, nie ten język.
I często nie tak rozwinięta inteligencja emocjonalna jak u kobiet.
Moje heteroseksualne pacjentki, które przez profile na portalach
czy w apkach randkowych szukają kobiet, mówią mi o tym,
że wreszcie poczuły się atrakcyjne. Ktoś zwrócił też uwagę na ich
osobowość, skomplementował intelekt – w kontekście
seksualnym.

One uprawiają seks?


Tak, chociaż nie wygląda to tak, jak wyobrażają sobie mężczyźni
tzw. lesbijski seks. To jest sensualna podroż przez ciało. Pocałunki,
wędrowanie językiem po skórze. Jest tam dużo pieszczot,
rozmawiania, masażu i seksu oralnego. Ciekawe jest to, że moje
pacjentki nie chcą spotykać się z lesbijkami, chcą randek
z kobietami heteroseksualnymi, które mają podobne do nich
potrzeby.

Nie rozumiem. Przecież lesbijka byłaby na pewno bardziej


doświadczoną, kompetentną kochanką.
Zgadza się, ale wtedy nasza bohaterka mogłaby zacząć myśleć
o samej sobie, że jest biseksualna albo nawet jest lesbijką. A ona
nadal chce myśleć o sobie jak o osobie heteroseksualnej.
Heteronorma, czyli imperatyw bycia hetero, kłania się nam w pas.
Jeśli kobieta spotyka się z drugą „heteryczką”, czuje się
bezpiecznie. Tamta też ma partnera, dom, dzieci. Można czuć się
swobodnie, bo żadna z nich się nie zaangażuje. Wiadomo, że to
rodzaj zabawy, układu i przyjaźni erotycznej. A lesbijka mogłaby
podejść do sprawy inaczej albo zaangażować się w trakcie.
I zrobiłoby się mniej przyjemnie.

Swoją drogą, jeśli wierzymy w miłość romantyczną i związek


dwóch dusz, to możemy się zakochać w każdym i każdego
pożądać, niezależnie od płci.
Mamy złe czasy na zakochiwanie się w każdym. Jak wiadomo,
oficjalna narracja w Polsce jest taka – uczy się tego nawet
w szkołach – że kobieta kocha mężczyznę, a mężczyzna kobietę.
Chłopak i dziewczyna, normalna rodzina, Janusz i Grażyna –
krzyczą wyznawcy Młodzieży Wszechpolskiej. To przenika
do powszechnej świadomości bardziej, niż może ci się wydawać.
Widzę w gabinecie, że wiele osób, które chciałyby się przesunąć
bliżej środka tego kontinuum, o którym mówisz, zostaje jednak
w okolicy heteroseksualnego krańca, żeby nie musieć powiedzieć:
wybieram homoseksualność. Na przykład z badań wynika, że część
facetów mówi: „My jesteśmy mężczyznami umawiającymi się
na seks z innymi mężczyznami. Nie jesteśmy gejami”.
Sporo kobiet też ucieka od takiej klasyfikacji. Polska
obyczajowość – ale również i zaściankowość – wpływa
na seksualność. Sprawia, że mamy bardzo rozwiniętego
wewnętrznego krytyka. Mówi surowym głosem matki, ojca,
nauczycielki historii z podstawówki. Bądź prawdziwą kobietą,
bądź prawdziwym facetem i tak dalej.

A gdzie te kobiety się wyszukują? Na Sympatii? Tinderze?


Jest dużo wyspecjalizowanych portali erotycznych:
datezone.com ma ponad milion użytkowników, a erodate.pl –
zarejestrowanych 1,6 miliona użytkowników. Inni są bywalcami
Zbiornika. Tam szuka się partnerów do seksu. Oczywiście, nikt nie
oczekuje, że z poznaną w ten sposób osobą stanie na ślubnym
kobiercu. Ostatnio wielu mężczyzn skarży się w moim gabinecie,
że mnóstwo kobiet z tych portali szuka innych kobiet i nie są
zainteresowane mężczyznami. Mówią o tym z prawdziwą
rozpaczą.
Niektóre z pacjentek szukają też przez Tindera, bez swojego
zdjęcia. Piszą o sobie w sposób niezobowiązujący, lekki: „Jestem
heteroseksualną kobietą, ale gdybyś chciała zabrać mnie
na kawę...”. Sam zastanawiam się nad tym fenomenem – z punktu
widzenia gabinetu seksuologa to fenomen – jednopłciowych
romansów kobiet. I wydaje mi się, że dla wielu moich pacjentek
taka znajomość to jest spotkanie z własną seksualnością. Chcą
przejrzeć się w oczach innej kobiety, ale też na nią patrzą trochę
tak, jakby... oglądały siebie. Swoją łechtaczkę. Dotykały wnętrza
swojej pochwy. Myślę, że poznają w ten sposób same siebie. Ale
też sądzę, że kobietom brakuje przestrzeni do spotykania się, która
nie byłaby kontrolowana przez mężczyzn i przez to nie
obowiązywałyby tam narzucone przez nich reguły.
Moja znajoma pracowała w korporacjach, w których większość
pracowników – poza zarządem, niestety – stanowią kobiety. Im
niżej, tym jest ich więcej. I powiedziała, że wszystkie te firmy
przypominały jej Grę o tron: dużo kobiet, które atakowały siebie
nawzajem. To była taka przemoc w białych rękawiczkach, ostra
rywalizacja. A gdy spotykasz się z kobietą, która chce mieć z tobą
seks i ciebie wybrała, wiadomo, że będziecie sobą nawzajem
zainteresowane, zafascynowane, będziecie uwodzicielskie.
Na co dzień kobietom dokręca się śrubę, i często robią to inne
kobiety...

Ach, tak. Te wszystkie komentarze o matkach. O tym, kto może,


a kto nie może siebie nazywać prawdziwą matką, ocenianie
czyjejś sylwetki, wyglądu, stylu życia. Mężczyźni są wobec
siebie solidarni, a kobiety nie.
No właśnie. I taka randka jest jak kobiece psychologiczne spa.
Moje pacjentki często jadą z drugą kobietą na city break:
Barcelona, Paryż, Mediolan. Tam można poczuć się anonimowo
i na luzie, bo na ulicy nikt nie będzie oceniał dwóch kobiet, które
się pocałują na przystanku. Taka przygoda wyrwana z polskiej
codzienności. Z kolei młodsze z moich pacjentek, dla których city
break jest jednak finansowo nieosiągalny, umawiają się nad Wisłą
w Warszawie. Tam jest dużo knajp w sezonie, leżaczków, dużo
młodych ludzi o raczej liberalnych poglądach. Też nie trzeba się
niczego bać. I scenariusz jest zazwyczaj podobny: rozmowa, dotyk,
a potem obie idą do hotelu lub do mieszkania jednej z nich.

A czy te kobiety opowiadają swoim partnerom o przygodach


z kobietami?
Nie. Polki w ogóle obchodzą się ze swoimi mężczyznami jak
z jajkiem. Chronią ich ego, boją się, że oni nie przeżyją prawdy czy
krytyki. A w tej akurat sytuacji mogłyby się pojawić pytania:
„A dlaczego ty się chciałaś z nią spotkać? Co, ja ci nie wystarczam?”.

Zastanawiam się, czy romans z kobietą to jedyna forma


wsparcia i całkowitej akceptacji, na którą możemy liczyć
od drugiej kobiety...
Oczywiście, że nie. Zawsze namawiam pacjentki, żeby od czasu
do czasu urządziły sobie z przyjaciółkami waginalia. Spotkały się
w celach erotycznych, co wcale nie musi oznaczać seksu,
absolutnie. Możecie zamówić sushi, otworzyć butelkę wina,
a nawet kilka, bo czerwone wino jest cenionym afrodyzjakiem
i wpływa na rozluźnienie atmosfery.
Zacznijcie sobie opowiadać o swoich kochankach, o tym,
co ostatnio robiłyście w łóżku, co robiłyście w łóżku
najfajniejszego w życiu, czy dochodzicie do orgazmu i jak. Jaki to
orgazm, czy się masturbujecie, a jeśli tak, to czym. Możecie
w trakcie oglądać filmy albo wibratory, wymieniać się
doświadczeniami. Albo pokazać sobie nawzajem cipki. Miałem
pacjentki, które urządziły sobie taką zabawę z przyjaciółkami.
By pozbyć się kompleksów, na początku pokazywały sobie piersi,
a potem cipki. Lekko kontrowersyjne, ale jeśli skuteczne, to czemu
nie?
Poczujecie, że nie jesteście same, że możecie na siebie liczyć.
Ważne, żeby przy organizacji takiej imprezy jej temat – waginalia –
od razu był znany. Kto chce uczestniczyć, przychodzi, komu to nie
pasuje, nie. I żeby przyjąć zasadę obowiązującą też w gabinecie
terapeutycznym: wszystko, o czym mówimy, każde słowo, które tu
padnie, opowiedziana historia, to, co sobie pokazujemy
i co przynosimy, akcesoria, zdjęcia, filmy, książki – zostaje między
nami. Żeby każda z was mogła czuć się bezpieczna.

Odchodząc nieco od tematu homoseksualności: co jeśli kobieta


chce być mężczyzną? Przychodzą do ciebie takie pacjentki?
Do mnie do gabinetu trafiają trzy grupy pacjentek, które
zastanawiają się nad korektą płci. Do pierwszej należą cierpiące
na dysmorfofobię – nie cierpią swojego ciała, ale operacja nic
by w ich przypadku nie zmieniła. Z nimi psychoterapeuci pracują
nad akceptacją ciała, żeby mogły się w nim komfortowo poczuć.
Zaznaczam, że to nie ma nic wspólnego z płcią psychologiczną czy
transpłciowością.
Grupa druga jest trochę podobna – jej przedstawicielki często
były wychowywane w pogardzie dla kobiecego ciała. „Kobieta
jest brudna, co miesiąc krwawi. Tak to już Bóg obmyślił. Popatrz
na swojego ojca, jaki jest piękny. Tak, życie mężczyzny jest lepsze
i łatwiejsze”, mówiła matka pewnej mojej pacjentki. Nic
dziwnego, że ona nie akceptowała swojej waginy, piersi i w ogóle
własnej seksualności. Z taką pacjentką trzeba długo pracować,
szukać wyjątków – a czy życie wszystkich mężczyzn jest lepsze?
A czy każda kobieta jest brudna, odrażająca, czy jednak niektóre
mogą się podobać? Pacjentka dostrzega, że świat nie jest czarno-
biały, zaczyna kwestionować opinie matki, przez co wykasowuje
negatywne nagrania ze swojej głowy.
Ale przychodzą też kobiety, które mają tożsamość mężczyzny,
czują się uwięzione w kobiecych ciałach. I z nimi nie pracuje się
nad zmianą tych przekonań, tylko nad tym, żeby mogły możliwie
bezkonfliktowo odnaleźć się w nowych rolach. Oraz mężczyźni,
którzy czują się kobietami. Korekta płci to skomplikowany proces,
wieloetapowy, odbywający się pod kontrolą. Obejmuje wiele
operacji, hormonoterapię i oczywiście ma swoje odzwierciedlenie
w dokumentach, co oznacza, że na jego przeprowadzenie musi
wydać zgodę sąd.

Łatwo jest w Polsce dokonać takiej operacji?


Nie. Przed operacją często zaleca się przeprowadzenie testu
realnego życia. Czyli trzeba zacząć funkcjonować tak, jakby było
już „po”. Gosia, która chce być Grześkiem, ma ściąć włosy, ubierać
się po męsku. Grzesiek, który chce być Gosią, zaczyna nosić
kobiece stroje, malować się. Zastanawia się: czy jego
dotychczasowe życiowe plany, przyzwyczajenia, pasują
do Małgorzaty? Jako Małgorzata nie spłodzi syna, co mogło być
dla niego ważne. Ale może tak samo interesować się motoryzacją
i zmieniać opony w samochodzie. Warto dodać, że osoby
transpłciowe często krytykują ideę testu realnego życia, uważają,
że to narusza ich godność. W końcu ja nie musiałem nikomu
udowadniać, że jestem facetem, ani ty, że jesteś kobietą. Gdy
machina tranzycji (korekty płci) ruszy, nie da się jej łatwo cofnąć.
Istnieje zjawisko detranzycji rozumianej jako zatrzymanie lub
wręcz cofnięcie zmian, które zaszły w wyniku tranzycji. Trzeba
naprawdę być zdeterminowanym, by tę machinę tranzycji
uruchomić. To trwa długo, wymaga ogromnego wysiłku,
samozaparcia i dojrzałości. I właśnie z tą ostatnią czasem bywa
kłopot.
Dzisiaj jest bardzo trudno wytyczyć granicę między światem
przyjaznym dla osób LGBT+ a popadaniem w paranoję. Podam
przykład: zadzwoniła do mnie niedawno znajoma, pracuje jako
pedagog w szkole podstawowej. Zgłosiła się do niej dziewczynka,
ośmioletnia, która chciała, żeby na nią mówić Dawid. Rodzice tak
się do niej zwracali, oczekiwała, że nauczyciele i uczniowie też
zaczną.
Moja znajoma chciała się zgodzić, bo przecież dziecko musi się
wychowywać w zgodzie ze swoją płcią psychologiczną, ale też
bała się reakcji innych uczniów, nie chciała, by dziewczynka była
wyśmiewana, to są bardzo delikatne kwestie. Pytała mnie, czy ta
ośmiolatka jest w moim odczuciu transpłciowa. Ale na tej
podstawie, że mała dziewczynka chce być Dawidem, nie trzeba
koniecznie wysnuwać wniosku, że jest transpłciowa! Nie wiemy,
dlaczego ona chce być Dawidem – może jej mama straciła synka
i chciała go tak nazwać? Może widzi i słyszy, że lepiej się żyje
chłopcom, więc też chce być chłopcem?
Taką sytuację jak u dziewczynki nazywanej Dawidem trzeba
bardzo dokładnie sprawdzić. Może naprawdę jest transpłciowa,
a w dawnej nomenklaturze – transseksualna. A może chodzić o coś
zupełnie innego. Rozwój tożsamości płciowej zaczyna się
w okolicach drugiego roku życia. Dziecko dostrzega, że istnieją
dwie płcie, i zaczyna dostosowywać się do jednej z nich, przejmuje
pewne zachowania od matki lub ojca oraz innych ważnych osób.
Nadal jednak granice są płynne. W wieku około siedmiu lat
prawie sto procent dzieci ma już ukształtowaną tożsamość
i identyfikuje się z jedną z płci. Ale nie wszystkie. Jeśli coś nas
niepokoi, zawsze warto skonsultować się z ekspertem, który
specjalizuje się w temacie zaburzeń tożsamości płciowej
i transpłciowości.
TWOJA WAGINA MA PRAWO DO
SEKSU. I nie rezygnuj z niego, nawet
jeśli masz raka, stomię albo depresję

Czy przychodzą do ciebie kobiety, które są chore i w związku


z tym mają problem z seksem?
Często przychodzą do mnie kobiety z pochwicą – litą ścianą
mięśni, uniemożliwiającą stosunek. Najczęściej jest to długotrwała
terapia – pacjentki mają przekonanie, że jeśli dojdzie do penetracji,
pochwa się rozerwie. I to nawet wtedy, gdy wiedzą, że to
niemożliwe – są spięte, wyobraźnia zaczyna im podsuwać czarne
scenariusze i kobieta unika stosunków. Wiele z tych pacjentek nie
ma ochoty na leczenie – ale przychodzą, bo partner naciska.
Większość z nich cierpiała na pochwicę już w momencie
rozpoczynania związku, nieliczne mają pochwicę wtórną.
Jak można się jej nabawić?
Powiedzmy, że para wraca z imprezy, oboje są podchmieleni. On
ma ochotę na seks, ona niby też, ale on natychmiast dąży
do stosunku, bez gry wstępnej. To oznacza, że wprowadza swój
kilkunastocentymetrowy członek do pochwy, która gdy jest
niepodniecona, mierzy o kilka centymetrów mniej, bo nie dano jej
wystarczająco dużo czasu na akomodację. Pochwa nie pęknie, ale
stosunek będzie bolesny. Kobieta się przestraszy, zapamięta ten ból
i strach, to wspomnienie wróci przy następnym stosunku. Gdy
ponownie będzie krótki czas na grę wstępną, wraz
z towarzyszącym kobiecie lękiem przed bólem ponownie nastąpi
mimowolny skurcz mięśni. Penetracja znów okaże się
dyskomfortem. Pojawi się myśl, może nieuświadomiona, że teraz
już zawsze może coś takiego się stać. I każdy kolejny raz będzie
gorszy, aż kobieca wagina zupełnie się zamknie na tego mężczyznę,
a – nieleczona – na kontakty seksualne z innymi, przyszłymi
partnerami.

I jak się pracuje z taką pacjentką?


Pacjentka na nowo „oswaja” swoją pochwę z penetracją.
Na początku małym dilatorem, czyli rozszerzaczem progresywnym
pochwy, który ma różne wielkości. Najczęściej jest ich kilka, około
czterech, każdy ma inną wielkość i kolor. Nie przypominają
członków, raczej probówki lub egzotyczne kwiaty. Celowo: mają
nie budzić oporów. Można je kupić w sklepach ze sprzętem
medycznym, ale też przez internet, na przykład na Allegro, kosztują
około 300 zł. Najlepiej, by przepisał je ginekolog. Wtedy opowie,
jak je wybrać i gdzie kupić.
Wraz z kolejnymi treningami zwiększają się rozmiary dilatorów,
do podobnych objętością i długością do penisa. Pacjentka zaczyna
od pracy z najmniejszym dilatorem, potem stopniowo je
wymienia, gdy jest możliwość wsunięcia kolejnego, o większym
kształcie. Największy ma długość około 18 cm, czyli jest o 4 cm
dłuższy od przeciętnego polskiego członka. To wymaga cierpliwej
pracy behawioralnej. Nie jest to zbyt romantyczne ćwiczenie, ale
bardzo skuteczne, a przecież o to w tym wszystkim chodzi.
Natomiast praca poznawcza polega na tym, że pracujemy nad
wiarą w akomodację waginy. W to, że ona naprawdę ma ogromne
możliwości i pomieści członek, nawet duży. Jak magiczna torebka
Hermiony Granger z filmów o Harrym Potterze: mała, a wszystko
można było w niej znaleźć. Ponadto pracujemy w nurcie
psychoterapii poznawczo-behawioralnej nad przepracowaniem
lęków i traum, które spowodowały pochwicę.

Ale kobieta robi te ćwiczenia behawioralne sama?


Wykonuje je tak, by czuć się komfortowo – wybiera miejsce,
czas, towarzystwo lub jego brak. Celem jest nabranie
przeświadczenia, że nie takie rzeczy się do pochwy zmieszczą!
Oczywiście, przełożenie doświadczeń z dilatorami na penis nie jest
automatyczne. Pierwsze stosunki wymagają dużo delikatności,
cierpliwości. To kobieta ma kontrolować głębokość penetracji, musi
mieć możliwość wycofania się, jeśli poczuje dyskomfort. Dilatory
stosuje się też po operacjach ginekologicznych, chemio-
i radioterapii, które zaburzają pracę śluzówki i niekorzystnie
wpływają na elastyczność pochwy. Także po operacjach korekty
płci, do rozciągnięcia pochwy, która jest dziełem chirurgów.

Skoro już zacząłeś mówić o chemioterapii: ja w trakcie chemii,


a miałam cztery cykle chemii czerwonej i dwanaście białej,
miałam zaburzenia lubrykcji. Chemia „wysusza” śluzówkę
i po prostu nie da się uprawiać seksu bez dużych ilości żelu
lubrykacyjnego.
I trzeba w takich sytuacjach używać tego żelu, bo inaczej można
się nabawić pochwicy. W środowiskach ginekologów
i seksuologów zdania na temat stosowania lubrykantów są
podzielone. Niektórzy twierdzą, że nie należy ich używać,
bo przyzwyczaimy organizm do nieprodukowania śluzu
i w rezultacie seks bez lubrykantów nie będzie już możliwy. Ja
uważam, że jest wiele sytuacji, jak po chemioterapii, gdy lepiej
sobie oszczędzić dodatkowego stresu i wspomóc się lubrykantem
z apteki.

NAWILŻANIE BEZ HORMONÓW


Kobiety po hormonozależnym raku piersi nie mogą stosować ani hormonalnej terapii
zastępczej, ani globulek dopochwowych z estrogenem. Dobrym rozwiązaniem
na suchość pochwy będą globulki z kwasem hialuronowym. Najpierw stosuje się je
co noc przez tydzień, a potem na noc co dwa–trzy dni przez miesiąc. Do kuracji można
wrócić po siedmiodniowej przerwie. Bywa, że po jednej lub kilku kuracjach problem
ustępuje. Cena – około 30 zł za opakowanie.

Dużo par się rozpada, bo kobieta zaczyna chorować, na przykład


na raka, albo jest niepełnosprawna po wypadku?
Nie aż tak dużo. Mam sporo pacjentów w takiej sytuacji. Wiem,
że kobiety się obawiają: mam raka, nie będę miała włosów – to on
mnie teraz zostawi. Wiele pacjentek po usunięciu jajników lub
macicy przeżywa tę stratę boleśnie – blizna często jest niewielka,
z czasem blednie, niby nic nie widać – a one mówią, że nie czują
się kobietami, brak narządów rodnych sprawia, że postrzegają
siebie jako „puste w środku”. Dokładnie takiego określenia użyła
jedna z moich pacjentek. Powiedziała, że jest wydmuszką
po kobiecie. I oczywiście bała się, że mąż ją zostawi, nie
dowierzała mu, gdy mówił, że ją kocha, że ona nadal mu się
podoba... Ale wcale nie jest tak, że związki się rozpadają,
bo kobieta zachorowała.
Zostawiają ci mężczyźni, którzy tkwili w związku, bo nie mieli
lepszego pomysłu, ale już partnerki nie kochali. Dla nich to impuls
do odejścia. Ale ten związek i tak by się rozpadł, więc może lepiej
wcześniej niż później?
Jest jeszcze jedna grupa mężczyzn, którzy mają problem
z „waginą w chorobie”, to znaczy nie akceptują tego, że partnerka
choruje i widać to na jej ciele. To faceci, którzy byli wychowywani
przez pedantycznych rodziców – lub tylko jedno z nich takie było.
Perfekcjonistów lub osób chorujących na zaburzenia obsesyjno-
kompulsywne, którzy wzbudzali w synku wstyd, gdy coś zrobił
nieidealnie. Kupę w majtki albo dostał trójkę zamiast piątki. Oni
mają bardzo sztywne przekonania na temat tego, jak powinni
wyglądać mężczyzna, kobieta i rodzina. Co jest powodem
do dumy, a co przeciwnie. I nie potrafią polubić swojej nowej
sytuacji, w związku z tym wycofują się z seksu. Takie związki
często się rozpadają.

Kilka moich koleżanek rozstało się z partnerami, bo miały


depresję i przestały mieć ochotę na seks. Przychodzą do ciebie
takie pacjentki?
Wiele leków antydepresyjnych odbiera ochotę na seks. Przede
wszystkim jednak to depresja „wycina” popęd seksualny, bo jak
nic nam się nie chce, to i kochać nie. Przychodzą do mnie pacjenci:
ona jest na antydepresantach, a on niby ją wspiera, sam znalazł jej
psychiatrę, ale jednocześnie nie rozumie, że ona nie chce współżyć.
Najczęściej konflikt jest w takich wypadkach dość zaawansowany.
On uważa, że „ona to robi specjalnie, żeby go pognębić, albo
po prostu jej się nie chce, bo jest egoistką i nie próbuje zawalczyć
o ich związek”. Jej jest najczęściej wszystko jedno.
Regułą jest, że na pierwszym spotkaniu z takimi parami słyszę:
„Przyszliśmy na konsultację jako para, ale chcemy też spotkać się
raz indywidualnie”. On, sam w gabinecie, wylewa żale na nią. Ona,
sama, długo płacze: czuje się istotą aseksualną, nie wie,
co mogłaby zrobić, żeby rozbudzić swoje libido. Jest kompletnie
bezradna.

PODWYŻSZ SOBIE POPĘD


Odstresuj się. Na zaburzenia libido skarży się od 30 do 50 procent kobiet, ale lekarze
odpowiedzialnością obarczają przede wszystkim stres. Jak go rozładować? Weź kartkę
papieru i zacznij wypisywać na niej tzw. czynności witalne, czyli takie, które ładują cię
pozytywną energią, sprawiają, że wiesz, po co żyjesz. Nie ograniczaj się. Im więcej,
tym lepiej. Teraz wybierz trzy, które najmocniej na ciebie działają, na przykład joga,
jazda na rowerze, czytanie książek. Kiedy ostatnio to robiłaś, tak szczerze? Musisz
znaleźć trzy godziny tygodniowo na swoje czynności witalne. Inaczej nic ci się nie
będzie chciało, seksu – też.

Wysypiaj się. W badaniu przeprowadzonym w 2015 roku dowiedziono, że kobiety,


które się wysypiają (zapotrzebowanie na sen jest indywidualne), mają większą ochotę
na seks.

Weź ziółka. Elizabeth West i Michael Krychman udowodnili, że żeńszeń, maca,


miłorząb i buzdyganek ziemny pomagają podwyższyć poziom libido. Poszukaj
suplementów z tymi składnikami w dobrym sklepie zielarskim.

Uprawiaj sport. Związek aktywności fizycznej z popędem seksualnym został


wielokrotnie dowiedziony. Dlaczego tak jest? Sport poprawia pracę naszego serca,
stabilizuje ciśnienie krwi, pomaga przeciwdziałać depresji i sprawia, że bardziej lubimy
swoje ciało.

Są środki farmakologiczne, które mogą podnieść libido?


Lekarze dwoją się i troją, przepisują testosteron, L-argininę...
Spray z oksytocyną?
Na niektóre kobiety to działa, na inne – zupełnie nie.
Pamiętajmy, że choć oksytocynę nazywa się hormonem miłości,
tak naprawdę jest wyzwalaczem bliskości. Dlatego wydzielana jest
w trakcie porodu i po nim, pomaga stworzyć więź z dzieckiem. Ale
to nie jest „zastrzyk na namiętność”, oksytocyna jest znacznie
bardziej wielozadaniowa. Dlatego w przypadku kobiet z depresją,
które już się leczą u psychoterapeuty z powodu zaburzeń nastroju,
skupiam się na aktywizacji życia seksualnego. Czasem to jest orka
na ugorze, w tym sensie, że... nie jest to na początku przyjemne.
Trzeba wpisać dotyk, pieszczoty, seks w harmonogram dnia,
tygodnia, miesiąca. Przyzwyczaić się, że to stały element życia.
Potem przyjdzie relaks, a w końcu przyjemność. Ale bywa,
że depresja trwa od tak dawna, że kobieta jest zwyczajnie
nierozbudzona seksualnie.

SZEŚĆ GODZIN TYGODNIOWO DLA MIŁOŚCI


Dobry seks nie spada z nieba, tylko rodzi się w niezłym związku. A niezły związek to
nie jest cel nieosiągalny! Zdaniem amerykańskiego psychoterapeuty par Johna
Gottmana wystarczy zainwestować sześć godzin tygodniowo w relację – i już mamy
przepis na miłość oraz seks, oczywiście. Jak dokładnie przeznaczyć ten czas?

Pożegnania. Mała rzecz, a ważna. Jak się żegnacie, gdy jedno z was idzie do pracy czy
na kilka godzin wychodzi na zakupy, pozałatwiać sprawy? Dobrze, byście zanim się
rozstaniecie, wymienili się informacją o tym, co w nadchodzącym dniu będzie dla
każdego z was istotne, na przykład rozmowa z szefem, wizyta u dentysty itp. Na ten
drobiazg warto poświęcić dziesięć minut tygodniowo (pięć razy po dwie minuty).

Powitania. John Gottman doradza, by każde powitanie – gdy jedno wraca z pracy
na przykład – łączyło się z uściskiem i buziakiem (może być w policzek). Potem warto
przez dwadzieścia minut porozmawiać o tym, jak każdemu z was minął dzień. To
okazja, by dowiedzieć się na przykład, jak poszła ta „ważna rzecz”, o której
rozmawialiście rano. Czas trwania? Godzina i czterdzieści minut tygodniowo.

Docenianie. Nie zapomnij, by codziennie przez pięć minut (ale nie ciągiem!) chwalić
i komplementować partnera. On nie jest zbyt wylewny? Powiedz wprost: „Potrzebuję,
żebyś powiedział mi coś miłego i nie może to być słowo «panda» (śmiech).
Co we mnie lubisz? Co dzisiaj zrobiłam dobrze? Kotlet ci smakował?”. W sumie
trzydzieści pięć minut tygodniowo.

Czułość. W parach, w których partnerzy są zadowoleni z seksu, nie brakuje dużo


czułego dotyku. Warto się przytulać, gładzić po głowie, trzymać za ręce przez chwilę.
No i najważniejsze: przytulić się, całym ciałem, przed snem. Z tego nie musi być seksu.
Ale może. Przeznaczacie na to trzydzieści pięć minut tygodniowo, najlepiej kilka minut
codziennie.

Randka. Umawiacie się na nią raz w tygodniu. Macie być wobec siebie
uwodzicielscy, być sobą nawzajem autentycznie zainteresowani. John Gottman
doradza, by podczas takiej randki zadawać jak najwięcej otwartych pytań, czyli takich,
których nie da się zbyć krótkim „tak” lub „nie”: „Jakie auto chciałbyś kupić?”, „A jak
tam twoja szefowa po powrocie z Londynu?”, „Gdzie pojedziemy w tym roku latem,
jak myślisz?”. Randka ma potrwać dwie godziny.

Podsumowania. Warto każdego tygodnia wyciągnąć na stół brudy, czyli niesnaski,


pretensje – nie robicie tego na randce, tylko podczas „zebrania roboczego”. Zastanówcie
się razem i każde osobno, co wam się nie udało w waszej relacji czy rodzinie, jaką
sprawę zawaliliście, co mogliście zrobić inaczej i lepiej? Gottman zaleca, by zebranie
robocze zakończyć zastanawianiem się nad tym, jak każde z was może uszczęśliwić to
drugie w ciągu nadchodzącego tygodnia i sprawić, by czuło się ono kochane.

No i jak rozbudza się seksualnie taką kobietę? Brzmi jak pomysł


na scenariusz filmu erotycznego.
A filmy erotyczne akurat się sprawdzają w takim przypadku. To
jedna z metod pracy: proszę pacjentkę, żeby czytała literaturę
erotyczną i oglądała filmy pornograficzne. Co jej się podoba?
Co nie? Z czasem coś zaskoczy: ona zobaczy scenę, w której kobieta
i mężczyzna kochają się na stojąco i całują. Nagle poczuje, że jest
podniecona, robi jej się gorąco, puls przyspiesza, a wagina robi się
nawilżona. Zrozumie, że to ją rusza, będzie szukała takich filmów,
a potem – wprowadzi ten element do swojego życia seksualnego.
Kobiety, które mają depresję, często w ogóle się nie masturbują.
Pewna pacjentka przyszła do mnie po ośmioletniej terapii
z zażywaniem antydepresantów. Przez cały ten czas unikała seksu,
nie masturbowała się. Dostała takie właśnie zadanie domowe:
żeby wybrać dogodny moment i zacząć się masturbować. Miała
wyobrażać sobie coś, co ją podnieci. Sięgnęła pamięcią – kiedyś
podobali jej się faceci z długimi włosami, wyobrażała sobie, jak
w trakcie pieszczot przeczesuje palcami te włosy. Zaczęła o tym
myśleć. I nic. Zrozumiała, że wyparła swoją seksualność na tak
długo, że... straciła z nią kontakt.
Zaczęliśmy w trakcie sesji szukać tej nowej seksualności.
Odkryła, że teraz podoba jej się coś całkiem innego: chciała wsiąść
na faceta jak na konia, zdominować go i dostarczyć przyjemności
sobie, nie myśląc o nim. Taką miała fantazję. I z tą fantazją
i wibratorem udało jej się orgazm osiągnąć.

A jak kobieta z depresją ma partnera?


To wtedy ćwiczymy uważność. Na przykład pytam pacjentkę,
jaka część ciała mężczyzny kiedyś przykuwała jej spojrzenie.
Niektóre kobiety lubią patrzeć na męskie dłonie, inne – szeroką
klatkę lub wyraz oczu...

Ja zawsze zwracam uwagę na zarys żuchwy. Wydaje mi się, że to


najbardziej podniecający fragment męskiego ciała, serio.
Świetny przykład. Więc dostałabyś takie zadanie do domu:
proszę się przyjrzeć dzisiaj wieczorem, najlepiej w łóżku, żuchwie
swojego partnera. Poświęcić na to dziesięć minut. Potem
przeciągnąć palcem po skórze, sprawdzić, jaka ta żuchwa jest
w dotyku. A potem może pocałować?
Każdego dnia trzeba zadbać erotycznie o swoje zmysły: wzrok,
słuch, powonienie, dotyk, smak. Dostarczyć sobie bodźców. Często
pacjentki z depresją – ale nie tylko one, także te zniechęcone
swoim związkiem – w ogóle nie dostrzegają żadnych zalet
partnera. Więc proszę, żeby zabawiły się w detektywa. Niech przez
trzy dni śledzą, co ten facet zrobił fajnego. To proste ćwiczenie,
każda kobieta może je wykonać. Od rana notujesz sobie w zeszycie
albo w telefonie: „Uśmiechnął się do mnie rano..., Zaparzył pyszną
kawę..., Seksownie wyglądał, wychodząc do biura..., Pogłaskał
mnie po policzku w progu..., Wysłał SMS w południe z pytaniem,
jak się czuję...”.
Nagle się okazuje, że to całkiem fajny gość. A od takiej
konstatacji do seksu wcale nie jest daleko. Bo jak to jest fajny
gość, to ja też się do niego uśmiechnę, on odpowie
komplementem i... mamy efekt kuli śnieżnej. To jest odwrócenie
pewnej tendencji: bo osoba, która jest w dołku albo choruje
na depresję, skupia się na samych negatywach, a więc coraz więcej
krytykuje partnera, jest niezadowolona, on sfrustrowany i tak
w kółko. A będąc detektywem śledzącym fajne rzeczy, zaczyna
dostrzegać, a potem koncentrować się na pozytywach, i jest ich
coraz więcej. Partnerzy są jak naczynia połączone. To oznacza,
że zmiana podejścia jednego z nich powoduje zmianę podejścia
drugiego.

To ma swoje plusy i minusy.


To prawda. Jeśli w parze pojawiają się problemy związane
z chorobą kobiety, często w pewnej mierze sama kobieta za nie
odpowiada. Oczywiście, nie jest winna, że się rozchorowała. To nie
jest sprawiedliwe. Ale skupmy się na plusach, bo na tym łatwiej
się buduje. W każdej sytuacji to ty jesteś kreatorką i jednocześnie
bohaterką najważniejszej historii – twojego życia. Także historii
seksualnej i miłosnej. Więc napisz ją tak, żeby ci się podobała.
Miałem kiedyś pacjentkę, która leczyła się onkologicznie, straciła
włosy. Ale nie płakała nad tym, a jeśli nawet – to w samotności.
Zaczęła robić wyrazisty makijaż, kupiła sobie serię nowych
kolczyków, ubierała się seksownie i wszystkim wokół powtarzała,
że uwielbia swój nowy look. W łóżku była aktywna, radosna,
wciągała partnera w seksualne zabawy. I ty wiesz, że on się
zupełnie zadurzył w tym jej nowym wizerunku? Mówił do niej
z czułością „mój ty łysolku”, w zasadzie to żałował, jak jej te włosy
odrosły. Nastawienie ma znaczenie. Nieraz fundamentalne.
To szkodliwy mit, że wszyscy musimy wyglądać tak samo, żeby
być godnymi miłości. Nie, nie musimy, i co więcej: nie
wyglądamy. Ty Jagna jesteś po rekonstrukcji piersi po raku, ja
jestem po trepanacji czaszki, ktoś ma trzeci sutek, zaburzenia
erekcji, lubrykacji, paraliż albo stomię. I wszyscy potrzebują,
pragną miłości oraz seksu. Mają do niej prawo i mogą ją dostać!
Bardzo mnie cieszą kampanie społeczne, które dowodzą, że nie
tylko młodym i zgodnym z jakimś wydumanym ideałem należy
się miłość, seks, normalne życie. W jednej z takich kampanii
wystąpiła Roksana Mikołajczyk, była wtedy w ciąży. Prześliczna,
zgrabna kobieta. Od 8. roku życia cierpiała na chorobę
Leśniowskiego-Crohna i miała wyłonioną stomię, chirurgiczne
połączenie jelita z powłokami skóry. W Polsce jest 40 tysięcy
stomików, wiele z nich to młode kobiety, które zastanawiają się,
czy mają szanse na miłość, seks, macierzyństwo... „Od 3 lat
stomiczka. Teraz matka”, brzmiał napis na reklamach z Roksaną.
Choroba nie przeszkadza ani w znalezieniu partnera, ani w seksie,
ani w zostaniu matką. Masz waginę? Używaj jej do tego, do czego
chcesz. I nie przejmuj się stereotypami.
SEKS W ZWIĄZKU Z DŁUGĄ BRODĄ
MOŻE BYĆ ŚWIETNY, ale nie
za sprawą viagry w herbacie

Przychodzą do ciebie ludzie, którzy są od wielu lat w związku,


chcą uatrakcyjnić swój seks, ale nie wiedzą jak?
Tak, mam grupę takich pacjentów. Zatrudniają dietetyków,
trenera tenisa, chcą chodzić do sex coacha. Ale rzadko się zdarza,
żeby przyszła do mnie taka para: „Panie Andrzeju, proszę nam coś
podpowiedzieć, dać nam jakieś zadanie domowe”. Najczęściej
przychodzą wtedy, gdy jedno zaproponowało jakąś małą
seksualną rewolucję, a drugie zareagowało lękiem, oburzeniem,
odrzuceniem. No nieraz te rewolucje są całkiem spore...
Było u mnie niedawno małżeństwo z południowej Polski, oboje
praktykujący katolicy. Seks dotąd poprawny i mało ekscytujący,
głównie w pozycji misjonarskiej. Ona miała dość. Nie umiała tego
mu powiedzieć. Postanowiła, że urządzi mu niespodziankę
na urodziny. Kupiła wibrator. Potem się zreflektowała: wibrator
był wielki, pomyślała, że zrobi tym mężowi przykrość,
bo w porównaniu z tym gadżetem jego członek nie wypadał
imponująco. Schowała wibrator na dno szafy.
Zbliżały się jego imieniny, więc ona dokonała kolejnego zakupu:
tym razem wibrator był mniejszy, bardziej przypominał dzieło
sztuki nowoczesnej. Ale gdy go rozpakowała, uznała, że kolor
zielony nie nastraja jej erotycznie. W ciągu kilku miesięcy Alicja
kupiła kilkanaście takich gadżetów: wibratorów, kulek
dopochwowych, kajdanek... Zebrała się na odwagę – tym bardziej
że namówiły ją przyjaciółki – i zapakowała te wszystkie nabytki
do jednej walizki na urlop. Wieczorem on poszedł na kolację, ona
powiedziała, że nie jest głodna. Rozłożyła to wszystko na łóżku jak
na straganie. Zamurowało go, jak wrócił z kolacji. Nie podniecił się.
W nocy nie mógł spać, miał epizod sercowy, musieli szukać
na wakacjach kardiologa. Po urlopie zaczął wysiadywać w biurze
do nocy, unikał żony. Dlatego do mnie przyszli. Widziałem
w gabinecie, jak wielkie wrażenie zrobiło na nim to
doświadczenie. Na samą wizję seksu z nią robił się blady, potem
czerwony, niemal pot z czoła ocierał.

Jak się potoczyła ich historia?


Przychodzili do mnie dobre pół roku. On powoli wracał
do równowagi. Nie chodzi nawet o to, że bał się seksu czy był
pruderyjny. Raczej o to, że zobaczył partnerkę w zupełnie nowym
świetle. Zrozumiał, że jest kimś innym, niż sądził. Nigdy nie
podejrzewałby jej o taką wyobraźnię, ciągle dręczyło go pytanie:
jak ona gromadziła cały ten sprzęt? Czy z kimś się konsultowała?
Czy to ją podniecało? Czy... kiedyś już tego próbowała?
Pomalutku docierało do niego, że przecież to fajne mieć
pomysłową i namiętną żonę. Zaczął mówić, że nie wyklucza seksu
z wykorzystaniem któregoś z tych gadżetów. Zaczął na nowo
widzieć w niej kobietę, która mu się podoba, która go podnieca.
Potem przyszła kolej na symultaniczną masturbację, jedno obok
drugiego. Każde zatopione w swoich gorących fantazjach.
Wymieniali się tymi opowieściami. I finalnie zabrali do łóżka
jeden wibrator. Ale osobiście sądzę, że on do końca życia nie
pozbędzie się pewnej podejrzliwości wobec swojej żony. Z czym
taka kobieta może jeszcze wyskoczyć?

AKTUALIZUJ MAPY MIŁOŚCI


„Gdzie ta droga? Na mapie jej nie ma!”, pieklisz się czasem w samochodzie. Tak, gdy
gdzieś się wybierasz, warto mieć aktualne mapy! Niestety, w odniesieniu
do własnego związku często o tej zasadzie zapominamy. A przecież drugi człowiek to
zawsze terra incognita. Zapominamy, że on też się zmienia, każdego dnia. Dlatego
psychoterapeuci zalecają, by regularnie aktualizować mapy miłości. Trzymać rękę
na pulsie. Można to robić w tzw. międzyczasie, gdy na przykład stoicie w korku albo
czekacie w kolejce do kasy w hipermarkecie. Jak?

Zrób test. Czy wiesz, jak nazywają się dwaj najlepsi przyjaciele twojego partnera?
Dwie osoby, których najbardziej na świecie nie cierpi? Jakiego wydarzenia
w najbliższej przyszłości się boi, a na jakie czeka? Jeśli zawahałaś się podczas
udzielania odpowiedzi, prawdopodobnie masz nieaktualne mapy.

Zaktualizuj dane. Zwłaszcza w dwóch istotnych obszarach tematycznych, które


roboczo nazwiemy „obsadą życia” i „ważnymi wydarzeniami”. Nie chodzi o urządzanie
drugiej stronie przesłuchania, należy pytanie wplatać w codzienne dialogi. Dowiedzieć
się: kogo i za co on lubi? Kto i dlaczego działa mu na nerwy (obsada życia)? Na co się
przygotowuje (seks dzisiaj wieczorem?), czym martwi (klocki hamulcowe? inflacja?),
czego się boi (że nie będzie miał erekcji?), na co ma nadzieję (na erekcję albo że świat
uniknie katastrofy klimatycznej?).

Zajrzyj w historię. Ważne jest nie tylko to, co dzieje się teraz, lecz także to, co działo
się kiedyś. Jak oboje to widzicie? Psychoterapeuci doradzają poruszenie kilku
tematów: „Kiedy patrzę wstecz, myślę, że najtrudniejszy dla nas czas to było...”,
„Pamiętasz, gdy się spotkaliśmy po raz pierwszy, ty...”, „Z największym
rozrzewnieniem wspominam ten czas, kiedy oboje...”, „Dawniej lubiliśmy razem...
czemu tego nie robimy, jak myślisz?”.
Wyślij mu dane. Żeby i on miał aktualną mapę ciebie – dzięki temu łatwiej będzie
mu lawirować w twoim świecie. Znając cię, będzie wiedział na przykład, kiedy jest ci
fajnie, co cię pozytywnie nastraja do seksu, a kiedy potrzebujesz przytulenia i kubka
z herbatką. Opowiadając mu o sobie, zadbaj o to, żeby podawać informacje
z następujących obszarów: twoje triumfy, twoje trudności, twój wewnętrzny krajobraz
emocjonalny, twoja przyszłość.

Od edukatorki seksualnej Joasi Keszki słyszałam, że bogaty


arsenał wibratorów to fantastyczny sposób na omijanie bramek
na lotniskach. Joasia leciała raz do Wrocławia na warsztaty
i miała ze sobą swoją walizkę ze sprzętem. Walizka wjechała
do skanera, znudzony pan zapytał: „A co też pani tam wiezie?
Takie dziwne kształty...”. „Dwanaście wibratorów”,
odpowiedziała ona bez zająknięcia. Facet puścił ją bez gadania,
bał się nawet spojrzeć jej w oczy.
No właśnie, w mężczyznach – przynajmniej w Polsce –
świadoma swojej seksualności i walcząca o własny orgazm kobieta
budzi często strach. Dlatego jeśli chcemy wprowadzić zmiany
w naszym życiu seksualnym, proponowałbym jednak robić to
drogą ewolucji, nie rewolucji. Na miękko i na spokojnie.
Nie gromadzić przez rok sprzętów jak z Pięćdziesiąt twarzy
Greya, tylko powiedzieć kiedyś: „A wiesz, Rysiu, koleżanka mi
powiedziała, że kupiła sobie taki mały wibrator, króliczka
z uszkami, te uszka stymulują łechtaczkę. I wiesz, zastanawiam się,
czy u nas coś takiego by się sprawdziło? Jak sądzisz?”. Albo: „Ryśku,
śniło mi się dzisiaj, że przyszedłeś do mnie z wibratorem
i dotykałeś nim mojej łechtaczki, sutków... Chyba miałam orgazm
we śnie!”. Coś takiego może podziałać pobudzająco, a nie
przestraszy.
Moi znajomi chodzili w piątki na randki do restauracji, a potem
– na masaż. Oboje byli masowani naraz, patrzyli sobie w oczy
i mieli potem świetny seks. Dobry pomysł?
Świetny! Zresztą na rynku jest szeroki wybór masaży dla
dwojga. Moim zdaniem najlepsza opcja to ta, w której kobietę
masuje mężczyzna, a mężczyznę – kobieta. Bo to bywa bardzo
podniecające, patrzeć, jak druga kobieta dotyka naszego partnera.
Tak twierdzą pacjentki, które korzystają z takich atrakcji. Nie jest to
tania rozrywka, bo należy się liczyć z kosztem rzędu 300–600 zł.
Każda para musi wypracować swój własny sposób. Jedna z moich
pacjentek latała z mężem do Paryża. Przed południem robiła
zakupy, kupowała sobie sukienki, perfumy, buty. Wprawiało ją to
w świetny nastrój, bo kochała modę. I zadowolona z siebie
i z życia szła do hotelu – adres dostawała SMS-em – w którym
czekał na nią mąż. Mieli superseks.
Tańsza opcja? Proszę bardzo. Jeden z klientów na slowhop.com –
to portal z domkami i apartamentami do wynajęcia w stylu slow –
wynalazł jakąś malutką chatkę na Mazurach, z własną linią
brzegową, w lesie. Kąpali się z żoną nago, a potem kochali przed
kominkiem. Nagle zachciało im się seksu trzy razy dziennie,
a wcześniej w Warszawie całymi tygodniami nie mieli ochoty.

RACHUNKI MIŁOŚCI
Nasz ulubiony amerykański psychoterapeuta par, John Gottman, przyrównał miłość
do... banku. Jeśli robisz dla związku, partnera, coś dobrego, wpłacasz. Jeśli jednak
przeciwnie – dokonujesz wypłaty z konta. Bywa, że wypłacamy więcej przez jakiś czas
– jak to w życiu. Bo na przykład przechodzimy kryzys. Dlatego w „tłustych latach”
miłości trzeba wpłacać na zapas. Żeby w chude lata móc przetrwać. Otwórz kopertę.
Oto wyciąg z wpłatami i wypłatami.

WPŁATY
Dbasz o to, żeby pozytywy przeważały nad negatywami. Żeby szklankę widzieć
raczej pełną niż raczej pustą. Nawet idealne pary się kłócą. Chodzi o to, żeby – gdy
macie złe dni – nie pozwalać konfliktowi rozpełzać się po wszystkich sferach waszego
życia. Jesteś na niego zła, pokłóciliście się o seks albo zebranie w szkole, nieważne. On
krzyczy, że zaparzył ci kawę. „Dzięki, kocie!”, odkrzykujesz. Wasza codzienność
powinna być pełna dobrych drobiazgów. Także wtedy, gdy macie kryzys w relacji.

Codziennie budujesz intymność. Julie i John Gottmanowie wielokrotnie prowadzili


terapię par na życiowym zakręcie. I odkryli, że tych, którzy pokonają go wspólnie, coś
odróżnia od tych, którzy się rozstaną. Ci pierwsi, gdy zaczynali wspominać początki
swojej znajomości, odczuwali radość, tkliwość i dumę. Widać to było po ich twarzach.
Dobrze jest intencjonalnie wzbudzać w sobie te uczucia: oglądać zdjęcia z początków
waszego związku, widzieć w nim/niej tę wspaniałą osobę, którą pokochałaś.

Umiesz zachować spokój w gniewie. Brzmi to jak paradoks, ale chodzi o prostą rzecz:
trzymaj język za zębami. Gdy jesteśmy wściekli, pleciemy, co ślina na język przyniesie,
nie kontrolujemy się, na przykład: „Tak? Tak? A ty nie masz erekcji!”. Zanim wyskoczysz
z czymś, co zniszczy partnera, jego zaufanie do waszej relacji, powiedz: „Jestem bardzo
zdenerwowana. Daj mi pół godziny, żebym zebrała myśli”.

Patrzysz na partnera z czułością. I ta czułość obejmuje nie tylko jego zalety, lecz także
wady. Psychoterapeuci par zauważyli pewną prawidłowość: w szczęśliwych parach
ludzie sądzą, że związali się z osobą nieidealną w dokładnie takim samym stopniu,
w jakim oni są nieidealni. Natomiast w nieszczęśliwych parach jedno lub oboje
uważają, że są w porządku – partner jest wadliwy i trzeba go naprawić, wytknąć mu,
przypomnieć.

Akceptujesz, że partner na ciebie wpływa. No tak, kiedyś nie interesowałaś się


boksem, a teraz wiesz, czym się różni sierpowy od haka i co to jest praca nóg.
Zmieniłaś się pod jego wpływem, w różnych sferach życia – i to bardzo dobrze! Ale
uwaga, zdaniem naukowców jeszcze ważniejsze jest, by on zmieniał się pod twoim
wpływem. Pary, w których mężczyzna nie zaakceptował wpływu kobiety, szybciej się
rozpadają.

Akceptujesz, że się różnicie. O co się kłócicie? Julie i John Gottmanowie odkryli,


że w 69 procentach przypadków ludzie toczą spory o coś, co do czego nigdy się nie
zgodzą – bo to kwestia odmiennych charakterów, hierarchii wartości, wychowania itp.
Dobry przykład – kwestia zachowania porządku i bałaganienia. Lepiej dać sobie
spokój i zachować siły na dyskusje o czymś, co do czego jesteście w stanie osiągnąć
konsensus, jak na przykład długość gry wstępnej...

Wiesz, że związek to praca. Mało romantycznie to brzmi, ale zdaniem Johna


Gottmana takie przekonanie jest kluczowe. Bo zamiast hodować sobie rozrośnięte ego,
czasem chowasz dumę do kieszeni. Dla was. Dla siebie.

WYPŁATY
Skupiasz się na tym, co złe. Haim Ginott, terapeuta, uważał, że wszystkie emocje są
w porządku, ale już nie wszystkie płynące z nich zachowania są okej. To w porządku,
że czujesz złość, bo partner nie dotrzymał obietnicy i nie zaczekał na twój orgazm,
tylko miał ejakulację. Możesz powiedzieć, że jesteś z tego powodu zła. Ale nie
wyżywaj się na nim o to przez cały weekend, bo twoja złość i rozczarowanie są wtedy
ważniejsze niż wasza relacja.

Odwracasz się od partnera. Poważne przewinienie. Pokłóciliście się, on zwraca się


w twoją stronę z ręką wyciągniętą na zgodę – dosłownie lub w przenośni – a ty
udajesz, że nie widzisz. Możesz być pewna, że po kilku takich fochach on się zrazi.
W takich parach ciche dni potrafią trwać latami.

Eskalujesz konflikt. Zamiast dążyć do rozwiązania jednej kwestii, dorzucasz kolejne


sporne tematy, żeby się jeszcze bardziej rozpalało ognisko niezgody. Czasem celowo
udajesz, że nie zrozumiałaś, co on ma na myśli. Łapiesz go za słówka. Stop. Naukowcy
ustalili, że pary, w których jedno lub oboje dążą do eskalowania konfliktu, rozpadają
się średnio po pięciu latach i sześciu miesiącach.

Działasz na szkodę partnera. Wracasz wściekła, bo pokłóciłaś się z szefową albo ktoś
ci zadrapał zderzak. Masz ochotę komuś przyłożyć, wchodzisz do domu, twój wzrok
pada na partnera i... wyżywasz się na nim. Oj, niedobrze. Zdaniem Gottmanów rzadko
która relacja potrwa w tej sytuacji dłużej niż szesnaście lat.

Szukasz dziury w całym. Psycholog Lewis Terman prowadził badania nad typami
osobowości, które najlepiej sprawdzają się w związkach. Nie istnieje taka osobowość,
stwierdził, natomiast działa coś innego. W szczęśliwych parach partnerzy starają się
wyolbrzymiać zalety tego drugiego i umniejszać jego wady. Dzięki temu lepiej im się
żyje. Jeśli ty robisz na odwrót... Cóż. Twój wybór. Konsekwencje Twojego wyboru
również będą Twoje.

Ciągle się na niego irytujesz. Właściwie on wiecznie cię trochę złości, nic nie robi
dobrze. Zawsze dostrzegasz jakąś jego słabość czy śmiesznostkę. Jak Kajowi z Królowej
Śniegu wpadł ci do oka odłamek diabelskiego lustra. Oj, nie pomaga to w budowaniu
dobrej relacji.

Gardzisz nim. Podczas badań par trwających cztery lata Julie i John Gottmanowie nie
zauważyli żadnych pogardliwych zachowań u tych, którym było ze sobą dobrze i byli
zakochani z wzajemnością. Pogarda to grzech śmiertelny miłości.

Warto zbierać na indywidualnym koncie miłości. Chyba to jedyny bank, w którym


inflacja ci nie grozi.

Trzeba wyjechać, żeby w parze z długim stażem mieć udany


seks?
Nie, ale to pomaga. Bo gdy wyjeżdżamy, wyskakujemy
ze swoich codziennych tożsamości – „menadżer do spraw nowych
inwestycji”, „kierowniczka sklepu”, „matka wiecznego studenta”
i „facet, który lubi odpoczywać na kanapie, oglądając mecz”.
Łatwiej wtedy wejść w tożsamość, o której już trochę
zapomnieliśmy: kochanki, kochanka. Pamiętajmy, domowe cztery
ściany sypialni – wygaszają seks.

Wyobrażam sobie wypad do małego miasteczka.


Wynajęlibyśmy pokój w hotelu i udawali, że ja jestem księgową
z urzędu miejskiego, a on – komendantem policji...
Brzmi dobrze! Doradzałbym, w charakterze zasłony dymnej,
mieć też jakiś inny, poza orgiastycznym seksem księgowej, cel.
Na przykład turystyczny. Jedźcie sobie do Białowieży czy
Tykocina, małe miasteczka faktycznie mają swój urok.
Pozwiedzajcie, poznajcie lokalną kuchnię, a potem... Ważne, by nie
wywierać na partnerze presji, nie stawiać sobie seksu za główny
cel wyjazdu. Mieć też inne, które będzie łatwo zrealizować, żeby
w razie czego nie był to wyjazd zupełnie nieudany.

Wiem, o czym mówisz! Pół roku po pierwszym porodzie


pojechaliśmy na city break. Ja nastawiłam się w zasadzie tylko
i wyłącznie na seks. A on nie chciał. Im bardziej o tym gadałam,
tym mniej on chciał. Wypiłam dwa piwa, poszłam spać.
A mogliśmy się naprawdę świetnie bawić, mieliśmy świetny
apartament. Potem tego żałowałam. A na seks przyszedł czas...
Odradzam formułowanie zobowiązań wprost: „Na urlopie
mamy się kochać trzy razy dziennie”. Mężczyźni są zadaniowcami,
lubią wyzwania, ale przekonanie, że są dobrzy w ars amandi, jest
na stałe związane z ich poczuciem męskości – w związku z tym
mogą się spiąć i... nie podołać. Lepiej dać do zrozumienia,
że chcemy się dobrze bawić i liczymy na bliskość. W różnych
formach.
Moim pacjentkom doradzam, żeby się często spotykały
z partnerami czy partnerkami w łóżku podczas takiego wyjazdu.
Nie tylko w celach erotycznych. Jedna z par opowiedziała mi
o świetnej grze, którą wymyślili. Nazywa się „pocałuj mnie tam,
gdzie chcę, żebyś mnie pocałował”. Reguły są takie: biorca określa
w myśli obszar, ale nie dwa centymetry kwadratowe, raczej część
ciała, na przykład ucho, wzgórek łonowy itp. Może być też coś
charakterystycznego i podniecającego: dołeczek w pupie, sutek.
Dawca całuje i szuka, nie dostaje wskazówek, typu: ciepło, cieplej,
gorąco... A biorca otwiera się na przyjemność, cieszy chwilą. Potem
oczywiście zamieniają się rolami. To może, ale nie musi prowadzić
do stosunku. I o to chodzi: dawanie drugiej osobie dużo dotyku
i poznawanie jej ciała na nowo.

Na nowo? W parze z długim stażem?


Gdy ludzie kochają się rzadko, zaczynają się krępować jedno
drugiego, wstydzą się własnej nagości. Załóżmy, że kobieta
uwielbia seks oralny, ale nie uprawiali go od trzech lat. Teraz ona
czuje się w tej roli obco, niekomfortowo i odpycha jego głowę.
Partner się stresuje: ona mnie nie chce, odepchnęła mnie...
Z ekstatycznego seksu nici.
Warto o tym porozmawiać, to podstawa w związku z długim
stażem. Powiedzieć: „Radku, uwielbiam, jak liżesz mnie tam,
na dole, tak dawno tego nie robiliśmy! Ucieszyłam się, ale
i zestresowałam, że zapomniałam, jak się to robi... Spróbujemy raz
jeszcze?”. Nie wolno dopuszczać, by niedopowiedzenia się
kumulowały.
Znam parę, która się rozpadła, bo kobieta uwielbiała masła
do ciała, tłuste i bogate. One zostawiają na skórze gruby film. Jej
partner zaś brzydził się śliskich rzeczy: żab, ryb, okry i... ciała swojej
kochanki. Ale nic nie powiedział. Niedawno się ożenił, jego żona
po prysznicu wyciera ciało ręcznikiem i wskakuje do łóżka. „Ona
ma taką suchą skórę, to megapodniecające!”, zachwyca się on.
Ludzie mają różne upodobania.

TANTRYCZNY RYTUAŁ BUDZENIA ZMYSŁÓW


W seksie warto zrobić od czasu do czasu coś zupełnie na nowo – żeby... osiągnąć jakiś
efekt. Niezależnie od tego, jak bardzo ekstatyczny był seks w początkach znajomości,
z czasem spowszedniał. Bo każdy bodziec podlega habituacji – nasz mózg szybko
przyzwyczaja się do danych doznań i podniecenie maleje, a potem nawet znika.
W seksie tanrycznym znaleźli na to sposób. To ciekawe ćwiczenie partnerskie nazywa
się rytuałem budzenia zmysłów. Pomoże wam zacząć postrzegać z nowej perspektywy
ciało partnera i wspólne pieszczoty. Obudź...

Słuch. Zawiąż oczy partnerowi. Ma się skupić na zupełnie innych doznaniach.


Przygotuj zawczasu instrumenty. Może to być dzwoneczek, dziecięcy instrument
strunowy, srebrne sztućce, szeleszczące liście, celofan, porcelanowa filiżanka, o której
brzeg będziesz stukała łyżeczką. Im mniej oczywisty dobór dźwięków, tym lepiej.
Niech on wysili swój umysł, całkowicie skoncentruje się na tym, co słyszy, zgaduje,
na czym grasz.

Zapach. Podsuwaj partnerowi pod nos różne olejki zapachowe. Najlepiej zacząć
od tych prostych, orzeźwiających (mięta i eukaliptus), by potem przejść do aromatów
słodkich, korzennych, orientalnych (gardenia, ylang-ylang, drzewo sandałowe).
Możesz też skropić jego twarz za pomocą hydrolatu z płatków różanych.

Smak. Poproś, by on lekko rozwarł wargi. Potrzyj je kawałkiem owocu mango,


maliną, truskawką. Podaj mu do picia kieliszek prosecco, niech wypije kilka łyków.
Zanurz winogrono w likierze Grand Marnier i przesuń delikatnie po wargach partnera,
a potem pozwól mu je zjeść.

Dotyk. Muskaj jego ciało swoimi włosami, jedwabną apaszką, pędzelkiem do różu,
szalikiem z czystej wełny, sznurem pereł. Niech zaskoczeniem będzie, na którym
obszarze ciała będzie koncentrował się twój dotyk w kolejnych pieszczotach –
pamiętaj, by wybierać te, które są wrażliwe: brzuch, piersi, wnętrze dłoni, uszy,
podbrzusze i okolice genitaliów. Możesz też zabawić się w grę ciepło-zimno z kostką
lodu.

Wzrok. Na koniec ściągnij mu z oczu przesłonę, by mógł przyjrzeć się dokładnie


używanym przez ciebie przedmiotom. Byłoby dobrze, gdyby i on zrewanżował ci się
rytuałem budzenia zmysłów, niekoniecznie tego samego dnia. Możecie kontynuować
pieszczoty, kochać się, ale nie musicie. Budzenie zmysłów daje długotrwały efekt.

Co jeszcze może zrobić para z długim stażem, żeby mieć fajny


seks na wyjeździe?
Mam jeden trik: zalecam pacjentom, żeby na wyjeździe całowali
się i pieścili, ale bez stosunku. Będą tak wygłodniali, że oczywiście
rzucą się na siebie natychmiast, gdy przekroczą drzwi wynajętego
domku czy apartamentu. Rzecz jasna o to mi chodziło, ale się z tym
nie zdradzam, gdy na kolejnej sesji opowiadają, że nie dali rady
wykonać mojego polecenia...

Ważne, gdzie jedziemy uprawiać seks? Są kraje, które działają


szczególnie pobudzająco?
Na pewno łatwiej jest o podniecenie i seks na południu. Chodzi
o kraje, w których zmysłowość jest częścią kultury, dotyczy nie
tylko seksu, lecz także jedzenia, tańca, dotyku. Hiszpania, Włochy,
Portugalia, Grecja to na pewno dobry wybór.
Co zabawne, ważne jest też... kto zamieszka za ścianą.
W hotelach ściany bywają tak cienkie, że słychać każdy dźwięk.
Jeden z moich pacjentów pojechał na Hawaje: przez pierwszy
tydzień codziennie kochali się z partnerką, bo para za ścianą
uprawiała dziki, ekstatyczny i głośny seks. To ich wyjątkowo
mocno nakręcało. Potem miejsce namiętnej pary zajęli Azjaci:
w niektórych krajach azjatyckich wyrazem najwyższego
podniecenia kobiety jest kwilenie, podobne do płaczu. Mojemu
pacjentowi przypomniały się czasy, gdy ich dzieci były malutkie
i trzeba było do nich wstawać nocą, no i to oczywiście ostudziło
jego zapał. Przed oczami pojawiały mu się trudne momenty
tacierzyństwa.

Mówiłeś, że otoczenie ma znaczenie. Warto wybrać sobie


na przykład muzykę do seksu?
Tak, można stworzyć własną ścieżkę dźwiękową
i wykorzystywać ją do „robienia nastroju” w odpowiednich
chwilach. Jedna z moich pacjentek, pani po sześćdziesiątce,
uwielbia nowe technologie. Na serwisie Spotify stworzyła sobie
listę utworów, którą nazwała „Seks”. I na randki zabiera przenośny
głośnik, podłącza do telefonu, ustawia tę listę i już jest w nastroju
do kochania. Dam przykład. Podczas seksu oralnego przepada
za piosenką Shallow śpiewaną przez Lady Gagę i Bradleya
Coopera. Tak mi się ta jej muzyczna playlista spodobała, że też
do seksu oralnego puszczam Shallow w mojej sypialni.

A gdybyśmy odrobinę podgrzali nastrój w związku, oglądając


wspólnie pornografię? Zadziała?
Może pomóc nam podniecić partnera. Pytanie, czy jesteśmy
gotowe na to, co zobaczymy. Bo co z tego, jak on będzie miał
erekcję, a tobie zrobi się słabo? Jeśli nie masz doświadczeń
z pornografią, obejrzyj coś wcześniej sama. Zobacz, czy cię to
podnieca i co cię podnieca. Jeśli próba wypadnie pomyślnie,
możesz umówić się z partnerem: ty pokażesz jemu jeden film, on
się odwdzięczy tym samym.
Znów: musisz być gotowa na to, co zobaczysz. W sensie:
na wszystko. Jeśli nie lubisz pornografii albo wydaje ci się, że to
nie jest droga dla ciebie, polecam czytanie erotyków. Pomaga
ponownie rozbudzić się seksualnie, możemy czerpać pełnymi
garściami inspiracje, a nawet wcielać w życie scenariusze z książek.
Kilkanaście lat temu, gdy zaczynałem pracę, tego typu literatura
była słabo dostępna, w tej chwili półki w księgarniach aż się
uginają. I bardzo dobrze, to jest edukacja seksualna, warto po nią
sięgać. Można znaleźć oczywiście wiele chłamu czy nawet książek
szkodliwych, ale i prawdziwe perełki, które są nie tylko seksowne,
lecz także mądre oraz dobrze napisane.
Ja zawsze polecam Święto trąbek mojej znajomej Marty Masady
czy Terapię narodu za pomocą seksu grupowego autorki kryjącej
się pod pseudonimem Arundati.
Miałem kiedyś pacjentkę, która obudziła w sobie seksualną
lwicę, czytając erotyki. Mąż się w niej zakochał, bo kierowała dużą
firmą handlową. Dla handlowców była jak żyleta – wydawała
rozkazy, wszyscy się jej bali. On był klientem tej firmy, tak się
poznali i zaczęli spotykać. Ale gdy przeszli do seksu, po kilku
miesiącach, więc niezbyt szybko, on się rozczarował. „Ona w łóżku
jest zupełnie inna niż w pracy. Leży cicho jak trusia i czeka, co ja
zrobię. A ja zawsze marzyłem, żeby ona mnie tak... zdemolowała,
porozstawiała po kątach. Liczyłem, że mi coś rozkaże, że mnie
zbeszta, nie wiem, opluje”. Rozmarzył się w gabinecie.
Ponieważ kochał żonę, przez pierwsze lata jakoś to ich życie
seksualne się toczyło, kulejąc. Ale z czasem prawie przestali ze sobą
sypiać. Więc nawet po latach może się okazać, że powrót do seksu
jest tak naprawdę odkryciem go, czyli sequel może być lepszy
od części pierwszej. Tej mojej pacjentce literatura erotyczna
pomogła odnaleźć tożsamość seksualną pasującą do jej
osobowości. Zaczęła się zmieniać. W sypialni zaczęła rządzić.
I oboje nauczyli się tym cieszyć. Więc generalnie warto
zainwestować w „materiały” erotyczne, pytanie, czy w formie
książki, audiobooka, czy filmu.
Nieraz słyszę, że pary kochają się przy audiobooku Sztuki
obsługi penisa, gdy jest tam gorący moment. Mam nadzieję,
że i audiobook Sztuki obsługi waginy zainspiruje naszych
Słuchaczy.

Często słyszę od koleżanek, że ich wieloletni partnerzy nie mają


ochoty na seks. Ta mityczna „kobieta, którą boli głowa” chyba
odeszła do lamusa?
Gdy kilkanaście lat temu zaczynałem pracę zawodową, częściej
przychodziły do seksuologów pary, w których to kobieta nie miała
ochoty na seks. Profesor Zbigniew Lew-Starowicz, z którym wtedy
przez kilka lat pracowałem, powiedział mi, że z jego obserwacji
wynika, że jest to tendencja stała, utrzymująca się od kilku dekad.
I jakieś dziesięć lat temu nastąpiła zmiana.
Od pięciu lat regularnie słyszę, że wielu mężczyzn nie chce
seksu. Różnica jest taka: gdy to kobieta nie miała ochoty, czuła się
winna i szukała wytłumaczeń – tej bolącej głowy chociażby.
A mężczyzna mówi: „No nie chce mi się, nie wiem dlaczego. Nie
będę się przecież zmuszał, co nie?” i odpala z uśmiechem Netflixa
lub gra na konsoli.
Ostatnio była u mnie taka para. Na początku ona miała znacząco
większy apetyt, ale on się jakoś mobilizował, teraz chce mu się raz
na pół roku. Ona nie daje za wygraną, podejmuje próby.
Wieczorem w domu nalewa jemu i sobie wina, podchodzi
do niego, rzuca zalotne spojrzenie, a on... „Nie patrz tak na mnie!”,
jak na nią nie ryknie. Dwa dni później ona się do niego uśmiecha,
a on: „Nawet o tym nie myśl!”. Próbowała go zawstydzić przed
ludźmi, zmusić, żeby okazał jej trochę czułości, i nic. Mają wspólną
firmę transportową, ona na bazie przytuliła się do niego, a on
wrzasnął: „Seksu nie będzie!”. Słyszało to ze dwudziestu
kierowców. To jest trochę zabawa w policjantów i złodziei – im
bardziej ja cię gonię, tym bardziej ty mi uciekasz, im bardziej ja cię
pragnę, tym mniej ty mnie chcesz. A trochę zwyczajna desperacja.
Z czyjej strony?
Z obu. Bo to jest tak: jeśli między partnerami jest chociażby
minimalna różnica w zapotrzebowaniu na seks – typu on chce
co drugi dzień, a ona codziennie – pojawia się presja. To mogą być
wymówki, dwuznaczne spojrzenia, próby zawstydzenia czy
ośmieszenia, wzdychanie. Ale presja w seksie się nie sprawdza.
Partner, na którego naciskamy, bo chcemy się częściej kochać,
wycofuje się i w rezultacie ma ochotę rzadziej niż kiedyś. Spirala
się nakręca. Mężczyzna staje się drażliwy, szorstki, czasem wręcz
opryskliwy.

To co można zrobić, żeby troszeczkę chociaż zachęcić partnera


do częstszego seksu?
Powiem, co działa, bo o tym słyszę w gabinecie. Działa, gdy
kobieta dba o siebie, fajnie wygląda, jest seksowna, chociaż nie
naciska na seks. Gdzieś razem wychodzą i on widzi, że ona podoba
się wielu mężczyznom. Ona może nawet trochę poflirtować
i delikatnie porozdawać uśmiechy. Może z kimś zatańczyć, wdać
się w pogawędkę, zażartować. Inni mężczyźni swoimi spojrzeniami
przyklejają jej łatkę: to jest kobieta atrakcyjna. I jej partner też
zaczyna to dostrzegać. Bywa też tak, że on poczuje ukłucie
zazdrości, a to podnosi poziom testosteronu – który z kolei wpływa
na potencję.

A jeśli to jednak nie działa? Jesteśmy śliczne i pachnące, faceci


się za nami oglądają, a nasz własny w ogóle nie zauważa?
Co robić, wrzucić ukradkiem viagrę do herbaty?
Ty żartujesz, ale to się niestety zdarza. Teraz preparaty
z sildenafilem można kupić bez recepty. To ta sama substancja
czynna co w viagrze. Kobiety zwierzają mi się, że mają taki
pomysł, żeby ukradkiem podać partnerowi leki na potencję –
podczas gdy ja wiem, że to nie z potencją mają problem mężczyźni
unikający seksu. Mają wzwód, są do niego zdolni. Problem leży
zupełnie gdzie indziej.
Taka para: poznali się kilkanaście lat temu, ona była menadżerką
w korporacji, jeździła wspinać się w Alpach. Dla niego seks z taką
kobietą był jak złapanie dzikiego mustanga. Zakochał się i w tym
częściowo leżał problem. On lubił ostry seks, uprawiał taki
z wieloma kochankami i sex workerkami, ale uważał, że wiązanie
i podduszanie nie pasują do kobiety, która miała zostać jego żoną
i matką dzieci. A potem ona straciła pracę. Znalazła inną, zdalną,
ale niezbyt emocjonującą. Skończyły się wielkie wyzwania, stresy
i wielkie pieniądze, nie było więc środków na wyprawy w Alpy.
Z dzikiego mustanga, zdaniem męża, w ciągu niecałego roku żona
zamieniła się w szarą myszkę. Wciągnęła się w wolontariat
w schronisku: zaczęła publikować na Facebooku posty, że jakiś
kundelek zgubił się na Marszałkowskiej, a innego kundelka nikt
nie kocha i kto go weźmie... „Była jak żyleta, a jest jak miękka
kołderka. Mnie to nie kręci! Wciąga mnie w jakiś caritas, każe
oglądać te pieski, jest taka... normalnie przytul Kropka!”, mówił
zdesperowany pacjent w moim gabinecie. Ta sytuacja braku seksu
trwa już sześć lat. Hipolibidemia, czyli brak zainteresowania
seksualnością, wynikał w jego przypadku ze spadającego
zainteresowania osobowością partnerki.
To bardzo lojalny facet, chłop jak dąb. Z rumieńcem przyznał,
że na dodatek, odkąd ona straciła posadę menadżera, przytyła i nie
chodzi już w szpilkach... Kłania się mit miłości romantycznej: jak
ktoś cię kocha, będzie cię pożądał. Ale to nie jest wcale takie
równoznaczne. Można kochać platonicznie. Można uważać
partnera za wspaniałego człowieka, autorytet i najlepszego
przyjaciela – ale go już nie pragnąć.
Takie są fakty, tak wygląda prawda z perspektywy gabinetu
seksuologa. I nie ma sensu jej zaprzeczać. Bardzo często pożądanie
oparte jest na kilku filarach – cechach, które wywołują
podniecenie. W przypadku tego pacjenta tymi filarami była
szczupła sylwetka żony, jej władczość i dyrektywność oraz szpilki.
Nie musiały być od Christiana Louboutina, ale musiały to być
jednak szpilki. W dresie i z pieskami do adopcji on nadal ją kocha,
ale nie chce mieć z nią seksu.
Wracamy do kwestii kontraktu partnerskiego: związek ewoluuje,
my się zmieniamy, ale musimy pamiętać, by zmiany nie były zbyt
raptowne i by trzymać rękę na pulsie. Aktualizować „mapy
miłości”, swoje i partnera.

Czyli nie zalecasz stosowania leków na potencję?


Ależ skąd, polecam, tym, którym naprawdę te leki są potrzebne –
na przykład mężczyznom w andropauzie lub z chorobami
podstawowymi – na przykład cukrzycą. O podawaniu takich
środków zawsze decyduje lekarz. Natomiast nie oszukujmy się,
mnóstwo osób kupuje je bez recepty. To może być niebezpieczne,
jeśli na przykład mężczyzna ma ciężką niewydolność serca, jest
po udarze. A może zaszkodzić i zniszczyć życie seksualne, zamiast je
naprawić: leki na zaburzenia erekcji mogą powodować silne
uzależnienie psychiczne. I bywa, że mężczyzna traci zdolność
uzyskiwania erekcji, jeśli ich nie łyknie.
Pamiętam pacjentkę, która zostawiła na lotnisku walizeczkę
z kosmetykami, a w niej były też błękitne pigułki męża. To była
świetna para, naprawdę się kochali i mieli udany seks, ale nie
w trakcie tego wyjazdu do Brazylii. Bo on nie mógł. Potem się
zaczęli o to kłócić i oboje przestali pragnąć zbliżenia. O mało się
przez to nie rozwiedli. Natomiast szalenie skutecznie działa
na poprawienie potencji... sok z granatów. Trzeba tylko kupić taki,
w którym rzeczywiście dużo jest stuprocentowego soku
z prawdziwych granatów, a nie rozmaitych dodatków
i zapełniaczy, jak sok z winogron. W każdym razie wystarczy litr
tygodniowo i po dwóch miesiącach widać różnicę. Nierzadko efekt
jest spektakularny, jak mężczyzna dorzuci do kompletu regularny
sport i dietę śródziemnomorską.

To co jest najlepszym afrodyzjakiem w związku z długim stażem?


To, że ten związek jest dobry. Że zaspokaja nasze potrzeby,
że widzimy, iż partner się stara, zależy mu, by być dla nas
atrakcyjnym. Nie oszukamy dynamiki relacji, seks się zmienia. To
dzikie pożądanie które odczuwaliśmy na początku związku, nie
wraca. Było związane z niepewnością, nowością, tym, że niezbyt
dobrze się znaliśmy. Mówiliśmy o trzech składnikach miłości:
namiętności, intymności i zaangażowaniu. Namiętność spada,
bo musi spadać. Ale seks się nie kończy. I warto o niego dbać,
bo z kolei pomaga on podtrzymywać w związku intymność, czyli
czułość, bliskość, przekonanie, że to najważniejsza rzecz na świecie:
jesteśmy razem. Gdy zabraknie intymności, zostaje tylko
zaangażowanie – czyli przekonanie, że tyle lat włożyliśmy, a raczej
straciliśmy z partnerem, że nie opłaca się rozstawać. Kłania się
mechanizm pułapki utopionych kosztów. I to jest dla relacji
mogiła. Więc warto dbać o seks. Pamiętać, że prowadzą do niego
w stałym związku różne drogi.
Natomiast jeśli rozmawiamy o seksie i pożądaniu w stałym
związku, to na koniec zostawiłem prawdziwą wisienkę na torcie.
Coś niezmiernie ważnego.

No to opowiadaj, bo ciekawość mnie zżera!


Niektórzy seksuolodzy donoszą, że około 70 procent kobiet ma
seksualność responsywną.
Co to znaczy?
Są to kobiety, które – gdy mężczyzna zainicjuje zbliżenie,
na przykład dotykając kobietę, pieszcząc, całując lub
wypowiadając słowa nacechowane erotycznie – to wtedy i ona
odpowie podnieceniem. Jeśli mężczyzna nie robi powyższych
rzeczy, to miesiącami i latami nie ma seksu w związku.
Boleśnie przekonałem się o tym na własnej skórze. Gdy pisałem
z Przemysławem Pilarskim pierwszą książkę w życiu, miałem
trudny okres. Codziennie pracowałem psychoterapeutycznie
co najmniej z ośmioma pacjentami w gabinecie. Kilka razy
w tygodniu byłem w audycjach radiowych, zarówno porannych,
jak i nocnych. Jako seksuolog chodziłem regularnie
do śniadaniówek: Dzień dobry TVN i Pytanie na śniadanie oraz
programów interwencyjnych: Uwaga TVN i Sprawa dla reportera.
W każdym miesiącu były długie wywiady ze mną w „Wysokich
Obcasach Extra”, „Zwierciadle”, „Twoim Stylu”, w „Logo”,
w „Charakterach”, „Urodzie Życia” i „Newsweeku”. To był czas,
w którym bardzo rozwinęły się internetowe serwisy, więc ochoczo
co tydzień zgłaszały się po komentarze nowych zjawisk
seksuologicznych redaktorki z Wirtualnej Polski, Onetu, Ohme.pl,
TVN.pl i Gazeta.pl. A równocześnie chciałem napisać bardzo
rzetelną, ciekawą i skłaniającą do refleksji książkę. W weekendy
zbierałem materiały do niej i umawialiśmy się z Przemkiem
na wywiady. Przychodziłem do domu nieziemsko zmęczony.

Domyślam się...
Pech chciał, że byłem wtedy z partnerką, która miała pożądanie
skrajnie responsywne. Jeśli ja nie zainicjowałem, to zbliżenia nie
było. Mijały dni, tygodnie, miesiące. U mnie zobowiązań
zawodowych przybywało. Rozmawiałem wtedy z partnerką, że nie
mam możliwości teraz inicjować, gdyż tyle pilnych spraw mam
do zrealizowania i miło by było, gdyby przez pewien czas przejęła
inicjatywę. Ona mi odpowiadała, że to nic personalnego,
natomiast ona tak ma, że jak nie ma konkretnego męskiego
zainicjowania, to nic się nie wydarzy. Nie kłamała. Nic się nie
wydarzało. Mnie ciężko było to zrozumieć.
Zawsze w tym napiętym grafiku znajdowałem czas, byśmy
poszli do teatru, kina czy dobrej restauracji. Początkowo
zastanawiałem się, czy to wypływa z jej złej woli, czy zawiodłem
ją w czymś, czy sprawiałem jej jakąś przykrość. Okazało się, że nic
z tych rzeczy. Łatwo było nam o tym rozmawiać, bo też była
psychoterapeutką. Po prostu nie inicjowałem seksu, a dopiero to ją
rozbudzało. Dopiero gdy po kilkunastu długich miesiącach
ukończyłem książkę i zacząłem odmawiać wywiadów, które nie
mieszczą mi się w grafiku, to seks wrócił do naszego związku. Ale
wrócił, bo go inicjowałem...
Widzę po wielu doświadczeniach moich pacjentek i pacjentów,
że mają tak samo. Często trzeba dbać o to, by w życiu nie zagościła
gospodarka rabunkowa, która ograbia nas z przestrzeni, z wolnego
czasu, ze snu, sportu i seksu. Jak zwykle sprawdza się zasada,
że wszystko jest dobrze, gdy jest w zdrowych proporcjach. I można
mieć fajny związek, pełen miłości, rozmów, przyjemnie spędzać
czas, ale jak jedna osoba nie zainicjuje, to druga z pożądaniem
responsywnym na pewno tego nie zrobi. Jak w historii
o legendarnym mieczu, Excaliburze.
Magiczny miecz może długo czekać wbity w skałę, dopóki,
parafrazując, nie pojawi się mężczyzna o płomiennym sercu i go
z tej skały nie wyjmie.

GRY MIŁOSNE
W co się bawić we dwoje? Można zrobić kolację albo zamówić ją z ulubionej
restauracji, otworzyć wino i... obejrzeć kolejny serial? O, nie! Chciałabym zrobić coś
innego, co pogłębi moją więź z partnerem. Andrzej Gryżewski poleca planszówki.
Sprawdzę, czy to dobry pomysł!

Zagraj to jeszcze raz, Sam – mówi Ilsa, czyli Ingrid Bergman w kultowej Casablance,
a mi z oczu płyną łzy. Nie tylko dlatego, że żal mi jest Ricka, a więc Humphreya
Bogarta. Także dlatego, że w tym roku trochę mi żal... samej siebie. Zbliżają się
walentynki. Pewnie dostanę jakąś różę. Ale jak tu uczcić to kiczowate święto, gdy
nawet nie można się namiętnie pocałować na spacerze z powodu mrozu. Kina, teatry
i restauracje odpadają – trzymamy dystans, chronimy naszych seniorów. Dom, który
jest rodzinnym centrum dowodzenia, ale i miejscem pracy, a także wcale nierzadkich
ostatnio sprzeczek, kojarzy mi się mało romantycznie i coraz mniej erotycznie.
„Zagrajcie w to”, radzi wieczorem na Skypie moja przyjaciółka, terapeutka par. „W co?”,
nie bardzo rozumiem, bo zajęta niezbyt miłymi rozmyślaniami, straciłam wątek
rozmowy. Coś z Casablanką? „W to!” – wzdycha ona i sięga na regał z książkami,
wyciąga stamtąd spore pudełko z napisem Gra wstępna. Ale to nie książka. Wygląda...
jak planszówka. „Jak dzieci zasną, zagrajcie w to sami. Podrzucę ci kilka takich gier,
polecam je klientom. Zobaczysz, to działa” – uśmiecha się ona pokrzepiająco, a potem
zrywa nam połączenie, bo pada śnieg.
Dwa dni później kurier zostawia pod moimi drzwiami sporą paczkę. Wiem,
co zawiera. Ale jak to działa? Czy planszowe gry partnerskie mogą być alternatywą dla
walentynkowej kolacji przy świecach lub romantycznego wypadu tylko we dwoje
do domku na drzewie?

Co mi zrobisz, jak wygrasz?


Miłość może mieć różne oblicza. John Alan Lee, profesor socjologii, opisał ich aż sześć:
eros, pragma, agape, mania, storge i ludus. Ta pierwsza to głównie namiętność, druga
– praktyczne podejście do związku, bilans zysków i strat, trzecia – altruistyczna
przyjaźń, związek pokrewnych dusz, czwarta – obsesja na punkcie partnera, piąta –
wspólnota i zaufanie, szósta zaś to miłość jako gra, zabawa. Zazwyczaj jeden typ
dominuje w naszej relacji, ale właściwie wszystkie rodzaje miłości są nam potrzebne.
Niestety, zdaje się, że pandemia odebrała wielu naszym związkom element ludus:
mniej mamy okazji do wspólnego imprezowania, wizyt w teatrach i kinach,
wyjazdów, zwiedzania, śmiania się. Na zdrowy rozum biorąc – planszówki, w które
bawimy się w domu, mogą te deficyty zrekompensować.
Gdy otwieram paczkę od przyjaciółki, moją uwagę przykuwa jednak nie polecana
przez nią Gra wstępna, ale dwa pudełka, na których – bez pudła! – rozpoznaję
po charakterystycznej kresce rysunki Andrzeja Mleczki. O! Lubię jego poczucie
humoru. Gry nazywają się Znamy się i Gierki małżeńskie (cena około 90 zł).
„No przecież, że się znamy” – wzdycha znudzonym głosem mój partner, gdy
podsuwam mu pudełko pod nos. „Tak? To dlaczego kupiłeś mi fartuszek kuchenny pod
choinkę, a nie książkę Szczepana Twardocha, o której marzyłam?”, prycham. Jest to
argument celny: on robi zbolałą i skruszoną minę, wolałby nie wracać do tej sprawy,
o fartuszek były dąsy przez dwa dni. Wykorzystuję sytuację i zmuszam go, żeby
ze mną zagrał. No, sprawdźmy, czy znamy się aż tak dobrze, jak nam się wydaje!
Otwieram pudełko. W grę możemy grać we dwoje, ale istnieje też opcja dla kilku
par – wystarczy odwrócić planszę. Od razu się uśmiecham: nie ma tu kostki
do rzucania, tylko butelka z tektury, którą gracz kręci i... patrzy, na którą z czterech
kategorii padło. Do każdej z kategorii – Znamy się, Co wybierasz, Psychotest,
Skojarzenia – przyporządkowane są karty. Trzeba odpowiadać na pytania dotyczące
preferencji, cech charakteru partnera. Za dobrą odpowiedź dostaje się żetony,
a potem... można je wymienić. Nie, nie na odznakę ani uścisk dłoni prezesa. Na coś
z „Listy zachcianek”. Jest o co walczyć: kufel zimnego piwa (pięć żetonów), ja piję – ty
prowadzisz (ech, szkoda, że tylko ja mam prawo jazdy...). Najdroższe są usługi
erotyczne przez całą noc: żeby zażądać ich od ukochanego, musisz uzbierać
aż dwadzieścia jeden żetonów, czyli wykazać się naprawdę sporą wiedzą na jego
temat.
„Już wiem, co chcę zdobyć”, mówi znacząco mój mężczyzna. Ha! Każdy by chciał.
„Najpierw odpowiadaj”, poganiam go. Wylosował kategorię Znamy się i oto
nadchodzi moment prawdy. „Jak się nazywa jej ulubiony bohater literacki?”, czyta on
i baranieje. „Eee... pies, który jeździł koleją?”, próbuje. Pudło! Ja mam łatwiej:
na pytanie o to, ile koni mechanicznych ma jego samochód, z uśmiechem na ustach
odpowiadam, że zero. Bo rowery wszak koni mechanicznych nie posiadają. Zgodnie
z instrukcją rozgrywka powinna trwać około godziny i w jej trakcie żadnemu z nas nie
udało się trafić oczka. Ustalamy więc, że naszą wspólną nagrodą będzie zimne piwo,
wymienione na grzane wino, z racji pogody. Wcale nie znaliśmy siebie nawzajem tak
dobrze, jak nam się wydawało – chociaż szczerze, ja sama nie wiem, który bohater
literacki jest moim ulubionym, jakie warzywo najbardziej mi smakuje i który aktor
jest moim zdaniem najprzystojniejszy. Wychodzi na to, że taka gra planszowa to nie
tylko okazja do pogłębienia relacji partnerskiej, ale też wiedzy o samym sobie.
W tej samej serii ukazały się też Gierki małżeńskie i Między słowami, wszystkie
z ilustracjami Andrzeja Mleczki. Uwaga! Gry bywają rubaszne, a nawet lekko
wulgarne – nie każdemu musi to odpowiadać.
Wieczorem, gdy już leżymy w łóżku, pytam: „Słuchaj, a jaki jest twój ulubiony
bohater literacki?”. Idole z książek dużo mówią o człowieku. Czy to nie dziwne, że nie
znam odpowiedzi na to pytanie? A jednak na wiele takich pytań dotyczących
najbliższej mi osoby nie znam odpowiedzi. I w sumie fajnie, że dzięki grze
zmobilizowałam się, by je zadać.

Porozmawiaj z nim
Co do bohatera literackiego, nadal się nie zdecydowałam (Frodo i Lila Cerullo
prowadzą), za to mam pewność, że jednym z moich ulubionych psychoterapeutów par
jest John Gottman. Nie tylko opracował matematyczne wzory pozwalające
przewidzieć, czy dany związek przetrwa, czy się rozpadnie, ale jeszcze wdrożył szalenie
skuteczną terapię naprawczą. Opracował wiele ćwiczeń praktycznych, które pomagają
parom w kryzysie, ale i tym na początku drogi, umocnić więź. W wielu z tych ćwiczeń
niezwykle istotne jest zadawanie pytań i snucie opowieści. Mam wrażenie,
że Aleksandra Sulej, twórczyni gier Pytaki (bestseller dla rodzin) i Gra wstępna (dla
par; cena od 120 do 170 zł, w zależności od wersji), dobrze tę koncepcję zna. Gra jest
elegancka, plansza, karty, żetony utrzymane są w odcieniach czerni, czerwieni i bieli.
W tej grze najciekawsze moim zdaniem są karty dialogu. Jest ich pięćdziesiąt jeden,
każda zawiera po pięć opcji. A tematy? Kluczowe, a jednak w naszych codziennych
rozmowach często zaniedbywane: wspomnienia z dzieciństwa, marzenia, potrzeby,
uczucia i wartości, sposoby na okazywanie miłości, plany na przyszłość, zdrowie,
relaks, odpoczynek, rozwój... Jeśli zdecydujesz się zagrać w tę grę, przygotuj się raczej
na głębokie zwierzenia, a nie frywolne żarciki i aluzje do seksu. Nie dziwię się,
że psychoterapeuci par często polecają pacjentom, by pobawili się tą grą. Bywa,
że rekomendowana jest też w trakcie nauk przedmałżeńskich.
Przykład z karty dialogu? Hasło: DOM. I musisz, a najlepiej musicie oboje się
zastanowić, czy to ma być domek, czy mieszkanie? Bez czego dom, ten prawdziwy, nie
może istnieć? Jak zamierzacie w nim spędzać czas? Jak chcecie go urządzić? Czym
będziecie podejmować gości?
„Ale my już mamy urządzony dom”, ziewa mój partner wieczorem, „I nie ma tu
żadnych frymuśnych nagród do wygrania? No nie wiem, nie zachęca mnie to jakoś”,
dodaje i odwraca się do ściany.
Tak? Ciskam Grę wstępną w kąt i wyciągam gadżet z allegro za 16.90 zł: kości
miłości. Na jednej wypisane są części ciała (piersi, usta, szyja), na drugiej – czynności
(ssij, gryź, całuj). Rzucasz i wiesz, co robić dalej. Niestety, mi wychodzi „uszy masuj”,
co jest bardzo zabawne i niezbyt erotyczne. Chichoczemy jak ósmoklasiści
na wychowaniu do życia w rodzinie i przerzucamy się kolejnymi „erotycznymi”
poleceniami typu: pięty drap i kolanko gryź. Niby niewypał, ale pośmiać się w łóżku
też jest miło.

Smartfon czy pędzel?


Planszówki partnerskie są fajne, ale istnieje nowoczesna forma bawienia się w parze,
w domu. To sexting – połączenie słów sex i texting. Przydatne, gdy partnerów dzieli
spora odległość. Ale i wtedy, gdy jesteście zbyt blisko, a chcecie trochę poflirtować.
Czy nie byłoby miło dostać wiadomość: „Porozmawiajmy o tym, co podnieca cię
najbardziej podczas seksu” na swój telefon? Możesz odczytać tę wiadomość
w samotności, spiec raka, chwilę pofantazjować i odpowiedzieć. Takie możliwości daje
darmowa aplikacja Kindu (na IOS i Androida), w ramach której możesz skorzystać
z kilkuset pieprznych pomysłów na wspólne spędzenie czasu. Aplikacja 69Places (IOS)
podpowie wam, gdzie można uprawiać seks (zdziwicie się!). Niestety, większość tego
typu aplikacji nie ma polskiej wersji językowej. Wyjątkiem jest Sex Roulette
(Android): wpisujecie swoje imiona, a potem otrzymujecie erotyczne zadania
do wykonania (na partnerze): masaż, erotyczne kąsanie... Niby nic nowego, ale
polecenie od telefonu może być dobrym pretekstem, by zrobić coś inaczej niż zwykle.
„Telefon mi kazał...” – można powiedzieć, odważyć się na wyjście ze strefy swojego
seksualnego komfortu. I spełnić dzikie fantazje. Niestety, w pełnej wersji apka sporo
kosztuje – 23 zł tygodniowo.
Muszę przyznać, że przez kilka dni testowania analogowych i cyfrowych dopalaczy
miłości fajnie się bawiłam. Zauważyłam też, że zaczęliśmy na siebie z moim
mężczyzną patrzeć jakoś łagodniej, czulej: uśmiechamy się do siebie, przytulamy,
żartujemy, co od dawna nam się nie zdarzało. Psychologowie wiedzą, jak to wyjaśnić.
Otóż naukowcy z amerykańskiego Uniwersytetu Baylora zbadali, jak rozmaite formy
spędzania czasu wpływają na poziom oksytocyny u partnerów (nazywanej też
hormonem miłości). Oczywiście, wspólne granie w planszówki, zgodnie
z podejrzeniami, sprzyjało wzrostowi poziomu oksytocyny.
Ale najbardziej hormon miłości buzował u mężczyzn, którzy wraz z partnerkami
brali lekcje... malowania. Dlaczego? Może ciepłe emocje wyzwalał zupełnie nowy dla
nich sposób wyrażania siebie? Malowanie wymaga wrażliwości – może sam fakt
sięgnięcia po pędzel uruchamiał jej pokłady?
Niesamowita wiadomość. A więc mam już idealny prezent dla ukochanego: pędzle,
farba i kurs malowania online. Wow. Może zapozuję?
NA ZAKOŃCZENIE: Polska waginami
stoi, a nie penisami

Andrzeju, poprosiłeś pacjentki, żeby spisały monologi swoich


wagin na potrzeby tej książki. Ja poprosiłam o to też moje
znajome. Dla wielu z nich było to trudne zadanie, niektóre
zdawały się w ogóle zażenowane samą prośbą. Inne
zareagowały z entuzjazmem, a potem się wycofały, powiedziały,
że nie wiedzą, co napisać.
Dla moich pacjentek też było to trudne. Przychodzą do mojego
gabinetu z rozmaitymi problemami, głównie z dysfunkcjami
seksualnymi. Niby mają świadomość, że jestem seksuologiem,
a nie stomatologiem i, nie będziemy rozmawiali o zębach –
a jednak gdy zaczynamy mówić o waginie, wiele z nich odczuwa
dyskomfort.
Zadziwiające jest, jak bardzo różni się postrzeganie własnego
ciała przez moje pacjentki od tego, co ja widzę, gdy na nie patrzę.
Widzę ambitną, atrakcyjną, odważną kobietę, która skończyła dwa
fakultety i jest menadżerem w prężnie rozwijającej się firmie.
A ona opisuje swoją waginę tak, jakby to było coś wstydliwego.
Mówi, jak bardzo jej nie lubi. Jak strasznie kanciasto czuje się
w seksie, jak nieforemne wydaje jej się własne ciało. Mając takie
przekonania, całkowicie odcina się od swojej waginy i własnej
seksualności.
Dam ci pewną metaforę. Lubię chodzić na spacery
po warszawskich ogródkach działkowych. Są malutkie, mają
trzysta–czterysta metrów powierzchni góra. Niektóre robią
niesamowite wrażenie! Są zadbane i ukwiecone. Widać,
że właściciel się o nie troszczy. Poświęca im wiele czasu. Właściwie
to stworzył dla siebie namiastkę raju w wielkim mieście.
Natomiast inne, zapomniane, są tak zachwaszczone, że żal
patrzeć. Seksualność kobiet, które do mnie przychodzą,
przypomina właśnie takie zapomniane ogródki działkowe. Ta
metafora seksualności jako ogrodu to nie mój pomysł. Słyszałem ją
od profesora Zbigniewa Lew-Starowicza już dwadzieścia lat temu.
Emily Nagoski przypomniała mi ją w książce Ona ma siłę.

To ciekawe, bo kobiety mają wytyczone ścieżki kariery, snują


plany edukacyjne dla swoich dzieci, marzą o domku za miastem,
wakacjach w Meksyku, półmaratonie. Mają poukładaną
w głowie przyszłość w prawie każdej sferze życia.
A w seksualności najczęściej nie.
Zróbmy eksperyment. Jak mógłby wyglądać plan na przyszłość
dla waginy?
Będę pracować nad tym, żeby częściej osiągać orgazm
z partnerem, a rzadziej w trakcie masturbacji. Sprawdzę, czy
mogłabym osiągnąć mokry orgazm, z kobiecą ejakulacją.
Dobra, to są konkretne plany. I co czujesz, gdy o nich mówisz?

Przede wszystkim ciekawość.


To bardzo różnisz się od moich pacjentek, bo one są w tym
wszystkim, co je spotkało, bezradne. Przychodzą do mnie, bo czują
się bezsilne, samotne, zrozpaczone. Między ich teraźniejszością
a wizją udanego życia seksualnego zieje ogromna, czarna dziura.
Mają poczucie, że tej dziury nie da się zasypać. Że dla ich wagin
nie ma żadnej przyszłości. Na szczęście jesteśmy my, specjaliści, jest
rzetelna literatura i są waginalia, więc, więc pojawia się światełko
w tunelu.

Trudno też im się dziwić. Mam ciągle wrażenie, że w Polsce


kobiety spycha się do defensywy. Mało nas w polityce,
w zarządach firm. To chyba nie ułatwia kontaktu z własną
seksualnością?
Nie ułatwia. Im mniej kobiety mają praw, tym mniej mają też
kontaktu z własną seksualnością, tym bardziej odcinają się
od swoich wagin. Gdy parlament debatował nad zaostrzeniem
tzw. ustawy aborcyjnej, mój gabinet zalała fala pacjentek, które
przeżywały różne lęki dotyczące posiadania dzieci w Polsce,
a przede wszystkim uprawiania seksu. Nierzadko miały problemy
z osiągnięciem orgazmu i w relacjach znacząco obniżało się ich
libido. Niektóre, te młodsze, poważnie zastanawiały się nad
emigracją. Atmosfera, w której żyjemy, ma ogromne znaczenie.
Liczy się to, co mówi się o kobietach i kobiecości w szkołach,
jakie dowcipy opowiada się na ulicach, co mówią w telewizji
politycy. Bardzo chciałbym, żeby dla kobiet wagina była źródłem
dumy i radości. Źródłem siły. Wtedy Polki naprawdę tupną nogą,
wezmą sprawy w swoje ręce. I dużo się zmieni. W filmie Sztuka
kochania. Historia Michaliny Wisłockiej padają takie słowa:
– Gdyby to była sprawa raka żołądka, serca... No serca mają
wszyscy.
– A cipkę tylko połowa społeczeństwa, tak?

To zabawne, ale zasadniczo ponad połowa społeczeństwa


w Polsce ma waginy. Tak zwany wskaźnik feminizacji wynosi
107.
Co oznacza, że na każdych 100 mężczyzn przypada 107 kobiet.
Waginy są w przewadze. I dobrze, żeby ta feminizacja była
widoczna nie tylko we wskaźnikach statystycznych, lecz także
w życiu. Na ulicy, w parlamencie, na zebraniu zarządu i w łóżku.
Poważnie, myślę, że Polska wagin byłaby fajniejsza niż Polska
penisów. Bardziej sprawiedliwa, czuła, mądra. Ładniejsza
po prostu. Jagna, jestem ciekaw, tak na zakończenie, co dała ci
praca nad tą książką, co było w jej trakcie dla ciebie najtrudniejsze
i z czym chciałabyś pozostawić nasze Czytelniczki?

To szczególna dla mnie książka, bo w trakcie pracy nad nią


dowiedziałam się, że mam nowotwór złośliwy piersi, przeszłam
chemioterapię, mastektomię z rekonstrukcją implantem
i operację plastyczną drugiej piersi. Jak każda kobieta z tego
typu diagnozą zastanawiałam się nie tylko, czy przeżyję, ale też
– kim będę. Kobietą? Ale jaką? Moja samoocena bardzo się
obniżyła. Ale im więcej zastanawiałam się nad seksualnością
kobiet, także własną, tym bardziej dochodziłam do przekonania,
że ta seksualność nie jest związana z piersiami, długimi włosami,
kolorem oczu, rozmiarem ubrania czy butów. To o wiele głębsza
sprawa. Odwołując się do metafory ogrodu Emily Nagoski: mój
ogródek spalono i zniszczono. Ale już odrasta w nim trawa,
zaczęłam na nowo sadzić kwiaty, drzewa, krzewy.
Będzie inaczej niż wcześniej. Będzie, mam nadzieję, lepiej. I to
też zasługa tej książki. A gdybym miała wybrać jedną rzecz,
z którą chciałabym pozostawić Czytelniczkę, byłaby to wiara
w to, że roboczogodziny w seksualności liczą się bardziej niż
talent, szczęście, rozmiar piersi, a nawet – wielka miłość
do mężczyzny czy kobiety. Ta metafora ogrodu bardzo do mnie
przemawia, jestem też zapaloną ogrodniczką, uprawiam własne
warzywa. Wiem, że wystarczy włożyć trochę pracy, by stworzyć
sobie namiastkę raju na ziemi. I warto mówić do roślin. Oraz,
w co już wierzę, do wagin.
Cieszę się, że udało mi się ciebie do tego przekonać! Kiedy tak
rozmawiamy, podświadomość kieruje moje spojrzenie
na fenomenalną książkę Poza schematem. Napisał ją Malcolm
Gladwell, człowiek, którego magazyn „Time” umieścił na liście stu
najbardziej wpływowych myślicieli i naukowców wszechczasów.
Gladwell powołuje się w tej książce na badania K. Andersa
Ericssona, z których płynął wniosek, że wystarczy poświęcić
na daną czynność 10 000 roboczogodzin, by osiągnąć poziom
mistrzowski. I ja, jako seksuolog i psychoterapeuta, też to
obserwuję w trakcie psychoterapii u pacjentów.
Jeśli poświęcisz tyle czasu na nawet najbardziej zachwaszczony
ogródek świata, zamienisz go w ogrody Wersalu. I nie chodzi o to,
że wszyscy padną trupem na jego widok, tylko że dla ciebie będzie
to najpiękniejsze miejsce na ziemi. Mam na myśli zarówno ogródki
prawdziwe, czyli działki, jak i metaforyczne. Poświęć na swoją
seksualność 10 000 godzin, a na pewno zobaczysz efekt.
I jeszcze jedno bardzo ważne moje doświadczenie: jako
seksuolog przez szesnaście lat pracy nie spotkałem dotąd kobiety,
która byłaby przypadkiem beznadziejnym. Takiej, która nie
mogłaby się cieszyć własną seksualnością i czerpać z niej różnego
typu satysfakcji.
Spotkałem natomiast takie, które nie chciały podjąć takiego
wysiłku. Ale to był ich wybór. Mówiliśmy o niesprzyjającym dla
kobiet klimacie politycznym i społecznym. Ale muszę ci
powiedzieć, że to się zaczyna chyba zmieniać. Niedawno byłem
w kinie na fenomenalnym filmie Córka według powieści Eleny
Ferrante, z Olivią Colman w roli głównej. To opowieść o kobiecie,
która z rozmaitych przyczyn postawiła na siebie, własny sukces,
karierę, a nie na macierzyństwo i budowanie bliskiej relacji
z córkami. To zupełnie inny obraz kobiety od tego, do którego nas
przyzwyczajano.
Byłem też ostatnio na filmie Najgorszy człowiek na świecie,
którego bohaterka, Julie, zadaje sobie fundamentalne pytania
o istotę kobiecości, własnej seksualności. To świetne filmy, których
reżyserowie z empatią i zrozumieniem patrzą na rozterki
współczesnych kobiet, nie osądzają ich, niezależnie od wyborów,
których te bohaterki dokonają. Kobiecość jest w ofensywie. Przez
wiele lat graficzną ikoną był prosty rysunek penisa, wszędzie:
na murach, koszulkach, w formie breloczka do samochodu.
Wszędzie penisy. A teraz widzę coraz więcej wagin.
Moja ulubiona ilustratorka, która narysowała też trzy niezwykle
ciekawe memy do Sztuki obsługi penisa, Marta Frej, wrzuciła
niedawno do mediów społecznościowych zdjęcie niesamowitych
ceramik: talerzy do lizania. Talerz jest w kolorze ciała i na środku
ma cipkę. Można go wylizać i nabrać wprawy.

Bardzo podoba mi się ten trend. Cipki widać na demonstracjach,


na plakatach, na kubkach, w formie kolczyków i nadruków
na koszulkach. Można kupić babeczki-cipeczki, lizaki słodkie
cipki. Niedawno wyświetliła mi się reklama sklepu
z jedwabnymi apaszkami, ręcznie malowanymi w motyw cipek.
Muszę koniecznie kupić w prezencie dla przyjaciółek. A przecież
im częściej coś widzimy, tym bardziej to lubimy, tym bardziej
staje się swojskie, taka jest psychologiczna zasada. Oswajamy
swoje wulwy, patrząc na ich artystyczne przedstawienia
na chustkach, ciastkach, obrazach i memach Marty Frej...
Dokładnie! Więc choć żyjemy w ciekawych czasach, jak z tej
chińskiej klątwy, coś zaczyna się zmieniać. Wulwy wychodzą
z ukrycia. To pierwszy krok do tego, żeby zajęły należne sobie
miejsce. Pierwsze miejsce. Mało który Polak o tym myśli, ale
słowo „przyszłość” jest rodzaju żeńskiego.

Przyszłość ma cipkę!
Tak! Dlatego wiążę z nią duże nadzieje. Może wszystkim nam
będzie w niej lepiej. Niezależnie od tego, czy mamy cipki, penisy,
czy jesteśmy homo czy hetero, a może – niebinarni. W przyszłości
rodzaju żeńskiego dla wszystkich znajdzie się miejsce, bo ona
będzie po prostu taka jak kobiety – piękna, tolerancyjna i bardzo,
bardzo ciekawa.

A co dla ciebie było w trakcie pisania najtrudniejsze i z czym


chciałbyś pozostawić nasze Czytelniczki?
Podobnie jak ty pisałem tę książkę w trudnym czasie. Zmagałem
się nie tylko, jak my wszyscy, z pandemią i jej konsekwencjami,
padłem ofiarą stalkera, który groził mi śmiercią, bo przyjmuję
w gabinecie gejów i lesbijki. Opowiadam o tym nie bez przyczyny:
poprosiłem o pomoc policję i prokuraturę, otrzymałem wsparcie.
Sprawca gróźb karalnych siedzi w więzieniu, a ja dzisiaj czuję się
bezpiecznie. Warto zawalczyć o swój komfort i bezpieczeństwo.
Wszystkie kobiety do tego namawiam.
Przez kilkanaście lat pracy spotkałem się w gabinecie kilkaset
razy z sytuacją, w której kobiety były ofiarami przemocy fizycznej,
seksualnej, emocjonalnej, finansowej i najczęściej tłumiły
wynikające z tego faktu emocje. Czuły się kompletnie bezradne
w relacji ze sprawcą, który najczęściej nękał je od dłuższego czasu.
Jak mówi moja przyjaciółka, psychiatrka dr Maja Herman:
„Człowiek nigdy nie pozbędzie się tego, o czym milczy”. Macie
prawo reagować, by uzyskać poczucie bezpieczeństwa. Bo życie
zaczyna się tam, gdzie kończą się lęk, żal i wstyd.
DODATEK

Monologi Waginy
Andrzej Gryżewski: Jestem miłośnikiem książek, które mają
w sobie interaktywność, pewne połączenie między autorem
a Czytelnikiem. Dlatego wymyśliłem, że w Sztuce obsługi penisa
ostatnia część książki będzie zbiorem wypowiedzi moich
pacjentów i followersów z Facebooka i Instagrama, pod tytułem
Monologi Penisów. Zainspirowały mnie do tego niesamowicie
ważne historie kobiet, które ukazały się w książce Monologi
Waginy autorki Eve Ensler.
Taki sam pomysł przyszedł mi do głowy, gdy z Przemysławem
Pilarskim pisałem Jak facet z facetem. Rozmowy o seksualności
i związkach gejowskich. Książkę wieńczy 50 twarzy geja, czyli
historie pacjentów, którzy opowiadają, jak to jest być gejem
w Polsce i w Europie. W Sztuce obsługi waginy nie mogło
zabraknąć głosu kobiet, więc poniżej umieszczam Monologi moich
pacjentek oraz kobiet zainteresowanych seksualnością człowieka,
które mnie obserwują w social mediach. Jagna Kaczanowska
poprosiła również swoje przyjaciółki o Monologi, przez co wyszedł
bardzo przekrojowy obraz seksualności polskich kobiet.
Dziękuję wszystkim Paniom, które odważyły się podzielić
swoimi historiami.

Gdyby moja wagina umiała mówić... zaczęłaby od tego,


że przeszłyśmy długą drogę.
Od dawna towarzyszyły mi fantazje seksualne. Ale byłam pełna
kompleksów, niepewna siebie, wstydliwa, brakowało mi
akceptacji (przede wszystkim swojego wyglądu). Częściowo
wynikało to z tego, że miałam toksycznych rodziców, że jestem
DDA. Do tego nałożyło się jeszcze wychowanie w wierze
chrześcijańskiej, odczuwałam poczucie winy, ilekroć miałam ochotę
na seks. Ale jak każda niezaspokojona potrzeba, tak i ta w końcu
dała o sobie znać. Masturbowałam się po kryjomu, potem miałam
kaca moralnego. Z jednej strony byłam na siebie zła, że się
masturbuję. Z drugiej strony kompulsywnie się masturbowałam,
bo potrzebowałam odreagować stres. Powstało błędne koło.
Dodatkowo na drodze stanęły jeszcze trzy komplikacje.
Po pierwsze: infekcja pochwy, którą złapałam po wizycie
na basenie i długo leczyłam. Po drugie: specyficzna budowa
anatomiczna błony dziewiczej. Była elastyczna, lecz nie chciała
pęknąć. Jej napinanie powodowało potworny ból. Ból, który
wyłączał każdą przyjemność i momentalnie gasił podniecenie.
Po trzecie pochwica. Najprawdopodobniej – reakcja na ból (patrz
przyczyna nr 2), toksyczne relacje w rodzinie, lęk przed ciążą.
Pomogła mi terapia.
Jakże w ciągu ostatnich trzech lat zmieniło się moje życie!
Zaczęłam słyszeć i – co ważniejsze – słuchać swojej waginy.
Wreszcie zaczynamy żyć w prawdziwej zgodzie, w symbiozie.
Chyba najwyższa pora, bym oddała jej głos.
„Przebyłyśmy długą drogę. Cieszę się, że otworzyłaś się na to,
by mnie zrozumieć. Cieszę się również, że wykazałaś się
cierpliwością podczas ćwiczeń, że mnie nie pospieszałaś ani nie
zrobiłaś nic na siłę. Te ćwiczenia oddechowe, dna miednicy
i z relaksacji pomogły mi się rozluźnić, otworzyć na nowe
doznania. Obie się uczyłyśmy i chyba nadal jeszcze odkrywamy
seksualną przyjemność. Pokazałaś mi, że chronisz mnie przed
bólem. Nigdy o tym nie zapominaj i nie daj mnie nikomu
skrzywdzić.
Lubię to, że o mnie dbasz, chronisz przed zakażeniami, uprawiasz
bezpieczny seks. Lubię to, że poczucie winy odeszło precz. Jesteś
bardziej swobodna i pewna siebie, nie wstydzisz się swojej
kobiecości, swojej... naszej seksualności, bo jestem jej częścią.
Dziękuję, że pozwalasz mi mieć decydujący głos, kogo dopuścić
do wspólnego przeżywania rozkoszy, a kogo nie. Wiem, na kogo
mam ochotę. Fajnie, że zaczynasz dostrzegać nasz instynkt
poznawania się na ludziach”.

Gdyby moja wagina umiała mówić... powiedziałaby tak: Tyle


mówi się o tym, że życie to sztuka wyboru między sercem
a rozumem. A ja?! Serce, Rozum, Wagina. Tak się przedstawia ten
trójpodział władzy.
Rozum jest rodzaju męskiego. Podobnie jak mózg i umysł. Może
dlatego jest przekonany, że wie lepiej. Patrzy z góry, nie akceptuje
słabości, dąży do optymalizacji absolutnie wszystkiego.
Zdecydowanie za dużo myśli i analizuje. Nie wiem, po co to
wszystko, skoro i tak w najciekawszych momentach zgłasza
sprzeciw. Potrafi być naprawdę uciążliwy.

Serce jest czułe i pojemne. Kiedy dochodzi do głosu, sprawia,


że uczucia są wszechogarniające. Serce nie czuje miłości – jest
miłością. Nie czuje żalu – jest nim wypełnione po brzegi. Ma
problem z wybaczaniem. Rozum kazał mu nosić kask, ale ono nie
słucha, chodzi takie poobijane.

No i wreszcie ja. Cieszę się, że mam w końcu fajne imię,


bo do tej pory przeważały określenia medyczne, żartobliwe,
wulgarne. Wagina brzmi dumnie. Jedno słowo, a ma w sobie tyle
mocy i znaczeń. W zależności od okoliczności może być
zapowiedzią przyjemności, może definiować siłę kobiet, może
przypominać o ciągłości pokoleń. O tym Rozum mógłby napisać
książkę, albo nawet dwie. Ja jestem hedonistką, znam się jedynie
na przyjemności.

Przeważnie Rozum wszystko psuje. Opowiadam mu o czymś,


ale... – Daj spokój – przerywa. – Wciąż nie wyrosłaś z obtartych
kolan i szyszek wbijających się w plecy? Niby taka rozsądna,
a jednak Świtezianka – kręci głową z niedowierzaniem. – I kto ci
będzie potem igliwie z włosów wyjmował?

Także przeważnie jestem z tym sama. Może i Świtezianka, ale


responsywna. Mogę się kąpać w jeziorze, mogę w prosecco. Dobrze
mi na pomoście, na balkonie, na stole, w hotelowej pościeli.
Nieważne gdzie, ważne z kim. – Dzisiaj nie istnieje dla mnie nic
oprócz ciebie – mogłabym słuchać tego bez końca. Dopasowuję się
do tego, kto daje mi czas i uwagę, z kim czuję, że wszystko mogę,
nic nie muszę. Mam słabość do szerokich ramion i białych koszul
na spinki. Ale najważniejszy jest dotyk. Dotyk jest dla mnie jak
narkotyk. Sprawia, że od czasu do czasu rozpływam się w totalnym
zachwycie. Kiedy łapię odpowiedni rytm, Rozum odpływa
w odmienny stan świadomości, a Serce modli się o metę przed
utratą tchu. Mam ich potem z głowy na trzy dni. Rozum
rozkminia, jak robię ten luz w stawach i turkusowe zakłócenia
widzenia, Serce odsypia nadmiar wrażeń. Co oni tam wiedzą. Ja
chcę więcej. Jako władza wykonawcza postuluję o wprowadzenie
do powszechnej edukacji praktycznych zajęć świadomości dotyku.

Gdyby moja wagina umiała mówić... powiedziałaby: „Lubię


wszystko to, na co moja właścicielka się wkurza i przez co dostaje
białej gorączki. Z moja Panią jesteśmy jak Dr Jekyll i Mr Hyde.
Ona – radykalna feministka walczącą z każdym przejawem męskiej
fascynacji kobiecym ciałem oraz męską dominacją w każdej
dziedzinie życia. Ja lubię się wypinać, klękać przed mężczyzną,
lubię szpilki i seksowne koronki. Strasznie się na mnie denerwuje,
kiedy na te wszystkie (według niej) upadlające i prymitywne
rzeczy reaguję dużym zainteresowaniem i aprobującą wilgocią.
Na razie jej się wydaje, że jest górą, bo od kilku lat nie byłyśmy
z mężczyzną. Ona uważa, że jak już ma libido, to wolałaby być
lesbijką albo chociaż dominą, ale nic z tego. Chciałabym, by choć
trochę mnie polubiła”.

Gdyby moja wagina umiała mówić... powiedziałaby: „Czasami


mam wrażenie, że oddzielasz mnie od siebie, odsuwasz, chowasz
do szuflady, zapominasz i wyciągasz wtedy, kiedy trzeba.
Bądź dla mnie czuła i przychylna. Dotknij mnie czasem. Poczuj,
jaka jestem przyjemna, miękka i ciepła. Nie wstydź się. Wstyd
pozbawia naturalności i swobody, więzi cię we własnej głowie
i myślach, odcina mnie od ciebie.
Proszę, nie ignoruj mnie. Nie przemilczaj tego, co mi się nie
podoba. Mów głośno, gdy coś mi nie odpowiada, szczególnie
w trakcie seksu, nawet kiedy partnerowi właśnie tak jest dobrze.
Nie kłam, że cię nie boli, tylko dlatego, że sądzisz, że boleć nie
powinno i nie ma ku temu powodu, albo dlatego, że innych nie
boli. Zawsze, gdy tak się dzieje, twoje ciało – ja, twoja wagina –
chcę ci coś powiedzieć. Gdy robisz coś wbrew sobie, robisz nam
krzywdę”.

Gdyby moja wagina umiała mówić... powiedziałaby:


„Po erotycznym rozstaniu ze swoim wieloletnim partnerem moja
pani i ja weszłyśmy na kilka lat w stan emocjonalnej i seksualnej
hibernacji. I już się wydawało, że nasze erotyczne życie się
skończyło, kiedy moja pani któregoś dnia się obudziła i dała sobie
prawo do przyśpieszonego bicia serca na samą myśl, co mogłoby
się zdarzyć. I okazało się, ku jej bezgranicznemu zdziwieniu, że jej
dojrzałe erotyczne JA wcale nie potrzebuje stabilności uczuć
monogamicznego związku. Że nowość i różnorodność stymulują jej
mózg równie słodko jak jej kochankowie łechtaczkę. Od tego czasu
nasze życie nabrało rumieńców. Poznałyśmy interesujących
intelektualnie, erotycznie i seksualnie mężczyzn. Rozwijamy się,
odkrywamy nowe horyzonty, eksperymentujemy, popełniamy
błędy i uczymy się na nich. Ale przede wszystkim mamy z tego
frajdę i przyjemność. Bo moja pani postanowiła wybierać
kochanków niepraktycznie i samolubnie; są w kwiecie wieku,
o ciałach greckich bogów, zawsze gotowi na dostarczenie kolejnej
porcji rozkoszy. Moja pani nie oczekuje od nich, by byli idealnymi
partnerami życiowymi, mają być najlepszymi kochankami.
I świetnie im to wychodzi”.
Gdyby moja wagina umiała mówić... Ciężko jest pisać w jej
imieniu, jest pomijana w moich myślach. Po dwóch porodach stała
mi się obca.
„Lubię być głaskana, ocierana od zawsze. Lubię orgazmy, o które
nie jest ciężko. Lubię jeansy. Lubię, kiedy podczas seksu wyłączasz
głowę i skupiasz się na mnie. Sama nie chcesz mnie dotykać,
jakbyś się mnie bała. Zmieniłam się. Ścianki pochwy po porodzie
się obsunęły, to Cię przeraziło! Obsunęła się szyjka macicy. Nikt
Cię na to nie przygotował, mnie też.
Powinnaś ćwiczyć mięśnie, nie robisz tego. Coś Cię ciągle
blokuje. Nie płacz i ćwicz, lubię, jak to robisz, to też sprawia mi
przyjemność. Gdybyś wyłączyła głowę, byłoby nam łatwiej.
Właśnie uświadomiłaś sobie, że te ćwiczenia przypominają Ci
o porodzie. Dlatego ich unikasz. To było ciężkie, ale i tak nie
jestem szkaradna. Jestem całkiem ładna. Inna, ale nie mam
deformacji, które trzeba operować. Nie jest źle, uwierz mi. Daję
przyjemność, bądź ze mnie dumna. Ze zdziwieniem słuchasz
o kobietach, które nie mają orgazmów. Chcę być taka jak kiedyś,
ale to chyba głupie. Twoja twarz też nie jest taka jak kiedyś”.

Gdyby moja wagina umiała mówić... Kobieto, gdzie jesteś?! Czy


Ty w ogóle wiesz, że masz cipkę?! Kompletnie się nie znamy, robisz
wszystko tak chaotycznie i ze złością... Nie lubisz mnie dotykać, nie
chcesz poznać. Ciągle chcesz tylko testować jakieś nowe sprzęty,
żeby wywołać orgazm. A to nie tędy droga... Czuję się jak piąte
koło u wozu. Totalnie mnie ignorujesz i nie słuchasz sygnałów,
które wysyłam. Według Ciebie moją rolą jest zadowalanie Twoich
partnerów, a Ciebie ma zadowolić penis, a nie ja. Daj mi proszę
szansę! I sobie...
Gdyby moja wagina umiała mówić... powiedziałaby przede
wszystkim, że nie jest najważniejsza, szczególnie w początkowej
fazie zbliżenia. Mam czterdzieści trzy lata, tego samego męża
od piętnastu lat, a w związku od siedemnastu. Przed ślubem
partnerów seksualnych miałam kilkunastu i zawsze było to samo.
Od początku ręka między nogi. Druga sfera jest równie oczywista,
piersi. Mężczyźni nie skupiają się na innych częściach ciała, poza
tymi dwoma. Miałam w swoim życiu przygodę z biseksualnym
mężczyzną i to był jedyny partner, który skupiał się na dotyku
całego ciała, robił to w skupieniu, z delikatnością, ciekawością,
z ogromnym wyczuciem, wrażliwością i cierpliwością. Nigdy
więcej tego nie doświadczyłam.
Orgazmy znam. Nie jest sztuką doprowadzić mnie do nich, sama
też potrafię. Sztuką jest wprowadzić mnie w taki stan uniesienia,
żebym mogła ich doświadczać bez dotykania cipki (a to też jest
możliwe). Nie potrafię wytłumaczyć mężowi, jaki dotyk jest „tym”
dotykiem, a szkoda. Im jestem starsza, tym bardziej świadomie
czuję i tym więcej potrzebuję. Dziki, szybki seks w lesie,
na parkingu, już mnie nie kręci. Potrzebujemy (ja i moja cipka)
równowagi, wyczucia, subtelności, delikatności. W seksie
doświadczyłam już wszystkiego, czego chciałam i na co byłam
gotowa. Teraz już bardziej mnie on nudzi, niż cieszy, choć wiem,
co jest mi potrzebne.

Gdyby moja wagina umiała mówić... Kiedy miałam pięć lat, moja
matka zauważyła, że jestem nienormalna. Nie wyglądałam jak
typowa dziewicza brzoskwinka – pojawiła się ogromna łechtaczka,
więc trzeba z tym czymś walczyć. Przez cztery lata w każdą sobotę
moja matka moczyła mnie w zimnej wodzie. Ale ja rosłam
i rosłam.
Kiedy odkryłam masturbację i orgazm, byłam bita pasem. Dwie
najbliższe kobiety, matka i babcia, uznały, że jestem zboczona.
Każda wbijała mi do głowy, że seks to coś, czego chcą wstrętni
faceci. To jest ohydne i żadna szanująca się kobieta tego nie lubi.
Ale ja to onanizowanie się lubiłam. Dalej mnie biły.
Przez dwadzieścia lat walczyłam z demonami i uprzedzeniami.
Mam czterdzieści sześć lat i ciągły uraz do seksu.
Tak, w tym popapranym kraju potrzebna jest edukacja
seksualna.

Gdyby moja wagina umiała mówić... opowiedziałaby, kiedy


pierwszy raz zrozumiałam, że jest organem innym niż wszystkie.
Miałam dwanaście lat. Po raz pierwszy w życiu pomalowałam
sobie oczy kredką. Wydawało mi się, że wyglądam bardzo pięknie.
Włożyłam czarny golf, czarne dżinsy, rudą kurtkę na misiu – to
było w czasie ferii. Poszłam z mamą na zakupy. Ona weszła
do sklepu, a ja zostałam na dziedzińcu przed sklepem. Oparłam się
plecami o słup, wystawiłam twarz do słońca, pierwszego
od tygodni. Zamknęłam oczy. Nagle poczułam, że ktoś mnie
obserwuje. Otworzyłam szybko oczy i zobaczyłam naprzeciwko
trzech chłopaków, starszych ode mnie kilka lat. Jeden z nich się
we mnie wpatrywał. Nikt nigdy wcześniej tak na mnie nie patrzył.
To było przyjemne uczucie, chociaż nie bardzo wiedziałam czemu.
W nocy miałam pierwszy w życiu sen erotyczny, z tym
chłopakiem. Całowaliśmy się we śnie, a ja dostałam orgazmu.
Obudziłam się i poczułam, że wnętrze moich ud jest wilgotne.

Gdyby moja wagina umiała mówić... opowiedziałaby historię


spotkania z pewnym profesorem psychologii. – Teraz już wiesz,
dlaczego lepiej nie patrzeć w oczy? – zapytał. Uśmiechał się
łagodnie. Siedziałam na podłodze, mocno obejmując kolana.
Czułam delikatne ciepło ogrzewające mi stopy i nagie pośladki.
Lubiłam podgrzewaną podłogę w swoim domu, choć do tej pory
jej przyjemne ciepło odbierałam tylko stopami. Obok leżały
rozrzucone ubrania. Patrzyłam na niego, szczęśliwa, spełniona, ale
najbardziej zaskoczona. Tym, co zaszło. Moja wagina zapragnęła go
w momencie, kiedy po raz pierwszy spojrzeliśmy sobie w oczy,
chwilę po tym, jak przekroczył próg mego domu. W miarę
rozmowy mój mózg pragnął go coraz bardziej, a między nogami
czułam przyjemne ciepło, rozchodzące się po całym ciele.
Widziałam, że on też mnie pragnie. Zajmująco opowiadał
o psychologicznych aspektach przytulania, przytaczał badania
naukowców. – Przytulanie naukowe musi trwać co najmniej sześć
sekund. Po to, żeby nasze ciało wyczuło temperaturę drugiego
ciała, bicie serca i zapach. Kiedy wyczuje te trzy elementy,
następuje sekrecja oksytocyny. Tylko uwaga: przy przytulaniu
naukowym lepiej nie patrzeć sobie w oczy. Wiesz dlaczego? –
zapytał. – Wstań. Poczułam bicie jego serca, ciepło jego ciała, jego
dłoń przesunęła się z moich pleców na szyję, a usta zaczęły
całować moje. Czułam, jak cała płonę, a moja wagina chce
krzyczeć: jeszcze, mocniej, głębiej. Poddałam się jego ustom,
dłoniom, jego gorącej męskości. Czułam przyjemną rozkosz, gdy
obracał moje ciało, penetrując wszystkie zakamarki. Opadliśmy
na podłogę zmęczeni, przepełnieni spełnieniem. Moja wagino, jak
dobrze, że nie umiesz mówić! Uniósł mnie z podłogi, mocno
przytulił i jeszcze długo całował. Potrzebowałam jego ciepłych,
zachłannych ust. I zapachu. Czy to możliwe, że wagina potrafi
tęsknić?

Gdyby moja wagina mogła mówić... powiedziałaby: „Zaufaj mi!”.


Mój były mąż był bardzo atrakcyjnym mężczyzną. A jednak seks
z nim kończył się tym, że po kryjomu płakałam. Właściwie to
nawet nie jakoś bardzo po kryjomu. Ale on i tak nigdy tego nie
zauważył.
Nie, nie zmuszał mnie do seksu. Tyle że tak bardzo nic już
między nami nie było, żadnej miłości, czułości, uważności, że moje
ciało odbierało każde nasze zbliżenie trochę jak gwałt. Kiedy on
wychodził z inicjatywą – mało subtelnie, to fakt – myślałam sobie:
„Czemu nie, seks w trybie sportowym też jest ok”. Ale nie był.
I moja wagina wiedziała to dużo wcześniej niż moja głowa. Łzy
były tego oznaką.
Nie zawsze tak między nami było. Na początku, młodzi
i zakochani, mieliśmy dobry, żywiołowy seks. Po dzieciach się
uspokoiło – z mojej strony w każdym razie. A potem on się
zakochał i mnie zdradził. Wrócił, ale to, co pękło, było już nie
do naprawienia. Chciałam mu znowu zaufać, chciałam, żeby
znowu było między nami dobrze, chciałam znowu chcieć seksu
z nim. Powinnam była jednak posłuchać swojej waginy.

Gdyby moja wagina umiała mówić... powiedziałaby, jak


czekałam na pierwszą miesiączkę. Miałam trzynaście lat, koleżanki
krwawiły, a ja – nic. Czułam się jak dzieciuch, niedopuszczony
do tajemnicy. Latem, tuż po zakończeniu roku, ze świadectwami
w plecakach poszłyśmy z dziewczynami na Skrę, odkryty basen
w Warszawie. Bawiłyśmy się, pluskałyśmy w wodzie. I gdy
potem poszłam do przebieralni, zobaczyłam krew na kostiumie.
„Dziewczyny, dostałam ciotki!”, wrzasnęłam, podekscytowana.
„I co się tak cieszysz, głupia!”, odpowiedział mi jakiś głos, starszej
kobiety. Ale ja się strasznie cieszyłam. Wróciłam do domu
rozanielona. Mieszkałam z mamą i babcią. Mama usmażyła moje
ulubione naleśniki. A babcia przyszła do mnie do pokoju
z prezentem: jedwabną apaszką i piękną portmonetką
z wytłaczanej skóry. To były inne przedmioty niż to,
co dostawałam do tej pory, dorosłe. „Jesteś już kobietą”,
powiedziała babcia i mnie przytuliła. Czułam dumę.

Gdyby moja wagina mogła mówić... opowiedziałaby, jak się jej


wstydziłam, gdy miałam piętnaście lat. Dwie koleżanki z klasy,
które mi imponowały, zaciągnęły mnie kiedyś na przerwie do kąta
i zapytały, czy jestem jeszcze dziewicą. One już nie były. Zaczęłam
się plątać, powiedziałam, że nie miałam stosunku, ale uprawiałam
seks oralny. Coś tam nazmyślałam. Od tego dnia wiedziałam,
że muszę szybko coś zrobić, stracić to dziewictwo. Nie byłam
zakochana w żadnym chłopaku, a gdybym była, nie zrobiłabym
tego z nim. Uważałam, że to żenujące, że jestem dziewicą,
chciałam pozbyć się tego defektu, zanim zacznę spotykać się
z kimś, na kim będzie mi zależało. Właściwie spotykałam się
wtedy z kimś takim... Miałam przyjaciela, starszego o trzy lata,
często po imprezach nocowałam u niego w domu. Spaliśmy razem
w łóżku, przytuleni, on trzymał swoje dłonie na moich nagich
piersiach. Ale nie naciskał, żebyśmy zrobili coś jeszcze. Nie, z nim
nie chciałam. Na imprezie upiłam się i zaczęłam całować z jednym
chłopakiem. Poszliśmy do jakiegoś pokoju, były tam dwa
tapczany, jeden zajęty przez moją przyjaciółkę i jej chłopaka.
Położyliśmy się, zaczęliśmy całować, on zdjął mi spodnie. „To już?
Teraz?”, pomyślałam. Byłam w lekkiej panice. Wtedy poczułam,
że przyjaciółka coś mi wkłada w dłoń. Prezerwatywa... Podałam
mu. Założył. Zaczął we mnie wchodzić. To było bolesne,
szepnęłam: „Nie!”. Chciałam go odepchnąć, ale on był silniejszy.
Jak to strasznie bolało! Na szczęście tylko przez kilka sekund,
potem było zwyczajnie nieprzyjemnie. Gdy skończył, ubrałam się
i wyszłam. Było bardzo wcześnie rano, a mimo to autobus był
pełen ludzi. W pewnym momencie zrobiło mi się ciemno przed
oczami, zemdlałabym, jakiś mężczyzna wziął mnie za ramiona,
posadził na siedzeniu. W domu majtki z brunatną plamą
zaschniętej krwi w kroczu schowałam w koszu z brudną bielizną.
Matka i tak je znalazła. „Coś ty zrobiła, szmato!?! Maturę zdaj,
zamiast się gzić po klatkach schodowych!”, krzyczała. Czułam się
brudna, zepsuta, zła. Nie lubiłam mojej waginy. Musiały minąć
całe lata, żebym na nowo się z nią zaprzyjaźniła. Żałuję, że ją
zawiodłam. Szkoda, że nie zrobiłam tego po raz pierwszy
z Maćkiem. Naprawdę go kochałam.

Gdyby moja wagina mogła mówić... powiedziałaby, czemu nie


lubi ginekologów. Ja wiem czemu: to przez doktor Irenę,
chodziłam do niej w liceum. W tamtych czasach nie było łatwo
namówić lekarza na przepisanie antykoncepcji hormonalnej.
Nawet poszłam do jakiejś lekarki z mamą. Mama poprosiła
o pigułki, ginekolożka kazała mi się rozebrać. „Łania do rodzenia
dzieci, nie, nie ma mowy o żadnych tabletkach!”, stwierdziła.
Potem mama nie chciała już ze mną chodzić. Od Dominiki z klasy
dowiedziałam się o doktor Irenie. Podobno przepisywała
wszystkim, nie prosiła o zgodę rodziców, o nic. Ale, jak uprzedziła
Dominika, doktor Irena była niezbyt delikatna. Niezbyt delikatna?
Miałam wrażenie, że rozrywa mi pochwę zimnym jak lód
wziernikiem z metalu, to był palący, piekący ból. Zaciskałam zęby,
a doktor Irena robiła swoje, gadając przez cały czas o problemach
wychowawczych z synem i od czasu do czasu pociągając dymka
z papierosa, który ćmił się na popielniczce tuż obok fotela
ginekologicznego. Przepisywała węgierskie tabletki, najtańsze.
Chodziłam do niej kilka lat. Nabawiłam się pochwicy –
w gabinetach ginekologów moja wagina broni się, czym może.
Bardzo długo w ogóle nikt nie był w stanie mnie zbadać. Potem
trafiłam na fajnego lekarza, który dał mi do domu plastikowy
wziernik do poćwiczenia. Teraz przy każdej wizycie to ja sama
wkładam wziernik do pochwy. Dopiero potem lekarz może go
dotknąć.

Gdyby moja wagina umiała mówić... wkurzyłaby się na niego


i wykrzyczała: „Myślisz tylko o sobie! Czy nie widzisz, że jestem
chora? Że nie mam siły? Że nie mam ochoty nawet na pocałunki?
Twój penis jest zawsze gotowy do boju, ale ona nie! Nie bądź
egoistą! Przynieś mi herbaty, zamiast kombinować, jak ją dotknąć,
choćby językiem”. Zapalenie oskrzeli zwaliło mnie z nóg. Zwykle
ciężko przechodzę infekcje, nawet te najdrobniejsze. Ta
spowodowała, że nie mogłam podnieść się z łóżka przez kilka dni.
Z trudem docierałam do toalety. Antybiotyk jeszcze bardziej mnie
osłabił. Wagina chyba rozpłynęła się w gorączce, jaka ogarnęła
moje ciało. Tymczasem on mnie pragnął. Mnie i mojej waginy.
Moich spierzchniętych gorączką ust, rozpalonych piersi,
rozgrzanych pośladków. A ona... ona chciała tylko się schować
i spać, spać, spać... Gdyby moja wagina umiałaby mówić,
powiedziałaby: „Nie teraz, nie dziś, może za kilka dni. Muszę
odpocząć i nabrać sił i ochoty do życia”. A dziś myślę sobie,
że czasem taki wymuszony odpoczynek nawet dla waginy jest
potrzebny.

Gdyby moja wagina umiała mówić... opowiedziałaby, jak rodził


się mój syn. Miałam termin porodu na 14 kwietnia, ale w nocy z 12
na 13 kwietnia obudziły mnie bardzo silne skurcze. „Weź nospę,
ciepłą kąpiel. To stres. Tak szybko się nie rodzi, coś ty! Jeszcze ten
jeden dzień wytrzymasz”, zbyła mnie mama, do której
zadzwoniłam o drugiej. Zrobiłam, jak powiedziała, pomogło –
na godzinę. Potem skurcze wróciły, znacznie silniejsze.
Pomyślałam, że to głupio dzwonić do lekarza w nocy. Zaczekałam
do piątej rano. Wtedy naprawdę mnie już bolało. Lekarz kazał
natychmiast jechać do szpitala. Mąż był w delegacji – miał wrócić
wieczorem. Zadzwoniłam do rodziców, powiedzieli, że przyjadą, jak
tylko zjedzą śniadanie. Z bólu nie mogłam wytrzymać, wyszłam
z domu i zaczęłam iść ulicą w stronę domu moich rodziców –
mieszkają trzy kilometry dalej. Nie sądziłam, że istota ludzka może
doświadczyć takiego bólu. Było tak, jakby przez mój brzuch,
do pochwy, parła bomba. Jakby wbijano mnie powolutku na pal.
Obezwładniający ból, odbierający zdolność logicznego myślenia.
Przystawałam co metr, dwa, gdy chwytał mnie skurcz. Za którymś
razem zobaczyłam ze zdumieniem, że obok mnie stoi auto
rodziców – nie zauważyłam, jak się zbliżali. Utknęliśmy w korkach,
gdy dojechaliśmy do szpitala, odeszły mi wody płodowe. Kazali
mi jeszcze zrobić KTG, miałam naciskać guziczek, gdy poczuję ruchy
dziecka. Wciskałam go jak leci, nic nie czułam oprócz bólu, ale
ubzdurałam sobie, że jak coś zrobię źle, nie dadzą mi znieczulenia.
Potem zbadał mnie lekarz, powiedział, że konieczne jest cesarskie
cięcie. Nawet się nie sprzeciwiałam, choć przez całą ciążę byłam
pewna, że urodzę naturalnie. W głowie miałam tylko jedną myśl:
cesarki nie robi się na żywca, znieczulą mnie jakoś. Chwila,
w której podano mi znieczulenie, była jak powrót do zdrowych
zmysłów. Mogłam myśleć, wiedziałam, jak się nazywam i co robię
w tym szpitalu. Po chwili niesamowitej szarpaniny za błękitną
chustą lekarz wyciągnął moje dziecko, syn zaczął krzyczeć, położyli
mi go na piersi. Byłam zdumiona. Więc to tak? I już? Potem wiele
miesięcy wyrzucałam sobie, że nie jestem dobrą matką, nie
umiałam urodzić mojego dziecka. Nie wyszło pochwą, tylko przez
dziurę w brzuchu. Zdiagnozowano u mnie depresję. Dopiero dziś,
po latach, jestem w stanie powiedzieć: nie byłam idealną matką,
ale starałam się być jak najlepszą. Dziecko nie musi wyjść przez
waginę, żebyś była matką, a jeśli ktoś ci tak mówi, po prostu go
olej.

Gdyby moja wagina umiała mówić... powiedziałaby o naszych


orgazmach. Mam masażer łechtaczki. Nie przeżywam orgazmu
w trakcie stosunków z mężem, ale lubię się masturbować.
Najlepiej, gdy nikogo nie ma w domu. Leżę w łóżku i myślę
o czymś podniecającym. Czekam, aż wejście do pochwy zrobi się
mokre. Czuję to: wargi sromowe są rozpulchnione, jeśli zacznę
szybko otwierać i zamykać uda, usłyszę dźwięk: kląskanie, prawie
bulgotanie. Czyli jestem gotowa. Wtedy się rozbieram, włączam
masażer, dotykam łechtaczki – zawsze trochę mocniej z prawej
strony. Czasem wystarczy kilkanaście, trzydzieści sekund. I bum.
Orgazm jest jak fala gorącej wody, która zalewa moje ciało, płynie
od podbrzusza w górę, na samym końcu ogarnia głowę. Czuję, jak
zaciskają się mięśnie: pochwa, macica, brzuch, nawet barki, to trwa
ułamki sekund. I już jest po. Jestem kompletnie zalana sokami
z pochwy, bezwonny, przejrzysty śluz. Czasem muszę zmienić
pościel, na której leżałam, bo robi się mokra plama. Zawsze
po orgazmie idę pod prysznic. Orgazm z masażerem i ciepły
prysznic to jedne z najbardziej relaksujących czynności, jakie znam.

Gdyby moja wagina umiała mówić... opowiedziałaby, jak się


wstydziła, gdy kiedyś poszłam do ginekologa. W trakcie badania
doktor powiedział nagle: „Pani ma dużą torbiel na jajniku... Pani
partner się o to nie obija w trakcie stosunku?”, zapytał. Położył
dłoń na moim kolanie. Poczułam wstręt, ale nic nie powiedziałam.

Gdyby moja wagina umiała mówić... opowiedziałaby o moim


rozstaniu z narzeczonym. Bardzo cierpiałam. Chodziłam wtedy
załatwiać służbowe sprawy do studia graficznego. Był tam taki
chłopaczek, młodszy ode mnie z dziesięć lat. Czerwienił się przy
mnie, zapominał słów, widziałam, że mu się podobam. Nie lubię
młodszych mężczyzn, ale tak bardzo potrzebowałam czyjejś
akceptacji! Chciałam się przejrzeć w jego oczach, uwierzyć, że mogę
być jeszcze dla kogoś atrakcyjna. Umówiłam się z nim w jego
domu. Zdziwił się, że to zaproponowałam. Przygotował kolację.
Chciałam tylko jednego: seksu. Zaczęłam się rozbierać. Coś mówił,
że ojciec go uczył, że jeśli mężczyźnie zależy na kobiecie, to nie
przeleci jej na pierwszej randce... Ale szybko zamilkł i zrzucił
ciuchy. Nie spodziewałam się orgazmu. A on... okazał się
fantastycznym kochankiem. Całował moją cipkę, lizał łechtaczkę,
robił to delikatnie, pomysłowo, co chwila zmieniał rodzaj
pieszczot, żebym się nie znudziła, żebym wciąż miała nowe
bodźce. W końcu wszedł we mnie, byłam mokra i gotowa, nie tak
jak przy narzeczonym, który zawsze się spieszył i sprawiał mi ból.
Kochaliśmy się, a on pytał: „Chcesz teraz dojść?”. „Jeszcze chwilę”,
odpowiedziałam. Powiedział, że okej, on umie wstrzymywać
ejakulację, nauczył się tego podczas masturbacji. Kochaliśmy się
trzy godziny, przerywając na chwilę, żeby wypić wino, przytulić
się. Doszedł, gdy powiedziałam, że już chcę. Spotkaliśmy się jeszcze
kilka razy, ale nie wyniknął z tego dłuższy związek. Do dziś
w myślach nazywam go mistrzem kontrolowanego wytrysku.
Moja wagina była mu wdzięczna. Ja też. Dzięki temu, że go
spotkałam, wyszłam na prostą. Rok potem spotkałam
fantastycznego faceta, który dziś jest moim mężem.

Gdyby moja wagina umiała mówić... opowiedziałaby o tym, jaką


katorgą było dla niej leczenie niepłodności. Byłam pełną życia,
radosną młodą kobietą. Lubiłam seks. Z mężem też. Gdy miałam
dwadzieścia dziewięć lat, poczułam się na tyle bezpiecznie w życiu,
że pomyślałam: czas na dziecko. Odstawiłam pigułki, kochaliśmy
się jak zwykle, kilka razy w tygodniu. I nic. Po trzech miesiącach
rozpłakałam się, widząc krew na wkładce higienicznej. Miesiączka.
Znowu. I już wtedy się zaczęło. Najpierw – testy owulacyjne.
Kochaliśmy się tylko wtedy, kiedy zgodnie z testem mogliśmy
liczyć na zapłodnienie. Minęło kolejnych kilka miesięcy. Wtedy
zgłosiliśmy się – oboje – do kliniki leczenia niepłodności. Nasienie
męża było w porządku. A więc to coś ze mną... Zaczęły się badania.
Niektóre bolesne – na przykład badanie drożności jajowodów
naprawdę boli. Moja wagina przestała być moja, stała się
portalem, przez który tłumy lekarzy dostawały się do wnętrza
mojego ciała. Miałam wrażenie, że oglądają mnie i moją pochwę
jak robaka pod szkłem. Potem inseminacja – jakbym była krową.
Oczywiście, nieudana. In vitro. Wcześniej – stymulacja hormonalna
jajników. Utyłam, spuchłam, dostałam trądziku. Moja wagina nie
była już dla mnie, mojej przyjemności, dla seksu z mężem. Nie
miałam ochoty na seks. Przestaliśmy go uprawiać – po co, za nas
uprawiali go lekarze w probówkach. Trzy podejścia do in vitro.
Znajomi remontowali kuchnie, wyjeżdżali do Meksyku, kupowali
samochody, a my ciułaliśmy na kolejne podejście do sztucznego
zapłodnienia. To ja powiedziałam mężowi, że mam dość, nie chcę
więcej. Mam dość lekarzy grzebiących w moim ciele
i zaglądających przez waginę do środka mnie. Mam dość tego,
że to, co było naszą intymnością, tajemnym ogrodem, stało się
poczekalnią w gabinecie lekarskim. Mam dość. Zrezygnowaliśmy
z czwartego podejścia, choć znajomi nas namawiali. Wyjechaliśmy
na dwa tygodnie na Podlasie. Przez kilka dni po prostu leżałam
na łące, gapiłam się na owady, na krążące nad głową bociany.
A potem wrócił seks. Nie, nie zaszłam w ciążę. Ale uratowałam
małżeństwo, a moja wagina znów należy tylko do mnie. Nie
muszę mieć dziecka. Już nie chcę. To nie przekreśla faktu, że jestem
stuprocentową kobietą.

Gdyby moja wagina umiała mówić... opowiedziałaby o tym, jak


boli w czasie miesiączki. Tak, mam bardzo bolesne miesiączki, boli
mnie wszystko: głowa, dół brzucha, jajniki, pochwa – mam
wrażenie, że jest cała opuchnięta i gdy się poruszam, jedna jej
ścianka boleśnie trze o drugą. Nigdy nie mogłam przyzwyczaić się
do tamponów. Bolało mnie ich wprowadzanie, czułam, jak mnie
obcierają. Z kolei podpaski trudno mi zaakceptować, zapach krwi,
mdły, słodkawy, po prostu mnie odrzuca, mam wrażenie, że tak
pachną rozkładające się zwłoki, nie lubię, gdy moja pochwa
wydziela ten zapach. I wtedy odkryłam kubeczek menstruacyjny!
Z początku wydawało mi się to dziwaczne, ale okazało się bardzo
wygodne. W ogóle go nie czuję w środku waginy, od czasu
do czasu, co kilka godzin, delikatnie go wyjmuję i wylewam krew
– ta z kubeczka nie wydziela właściwie żadnej woni. Moja pochwa
bardzo lubi swój kubeczek!

Gdyby moja wagina umiała mówić... opowiedziałaby


o zafrasowanej minie pana doktora, gdy przyszłam po odbiór
wyników cytologii. Tak, zawaliłam sprawę, nie robiłam cytologii
przez kilka lat. Nie miałam żadnych dolegliwości. A potem zaczęły
się pojawiać krwawienia między miesiączkami. Wtedy poszłam
na kontrolę. Ginekolog sprawiał wrażenie zmartwionego, ale nie
chciał nic mówić. Dopiero z wynikami podał mi diagnozę – rak
szyjki macicy... Prawdopodobnie któryś z poprzednich partnerów
zaraził mnie wirusem HPV. Miałam operację – wycięto mi szyjkę
macicy i fragment pochwy. To było dwa lata temu. Od tamtej pory
nie uprawiałam seksu. Lekarz twierdzi, że moja pochwa
przeprowadzi poprawną akomodację, penis się zmieści, tylko żeby
unikać pozycji z głęboką penetracją. Ale ja i tak się boję.

Gdyby moja wagina umiała mówić... opowiedziałaby, że nie


chciałam nazywać się Gosia, tylko Damian. Zazdrościłam
chłopakom ich penisów. Gdy byłam mała, sądziłam, że penis
po prostu wyrośnie, jak włosy na głowie z krótkich stają się
długie. Wydawało mi się, że już coś wyczuwam pod palcami.
Któregoś ranka pobiegłam do mamy z nowiną: rośnie mi siusiak!
Mama strasznie mnie skrzyczała, powiedziała, że mam się „tam”
nie dotykać. Płakałam, nie rozumiałam, co zrobiłam źle. Potem
zaprowadzili mnie do psychologa dziecięcego. Chodziłam
co tydzień przez jakiś czas, wieczorami rodzice kłócili się w kuchni,
padło sformułowanie „zaburzenia tożsamości”. Nie chciałam lalek,
nie cierpiałam sukienek. Interesowały mnie samochody. Włosy
sama sobie obcięłam, gdy miałam sześć lat. Mama płakała. Potem
rodzice chyba się z tym pogodzili. Pod koniec podstawówki
zaczęłam patrzeć na inne dziewczyny: jakie są fajne, ładne,
zazdrościłam im. Tak z początku myślałam: że im zazdroszczę,
dlatego lubię na nie patrzeć. Na wakacjach po pierwszej licealnej
pozwoliłam się przelecieć jakiemuś chłopakowi na obozie. Było
okropnie, bolało, on był okropny, dyszał i nieładnie pachniał.
Potem od niego uciekałam, chciałam zniknąć. I to on krzyknął
za mną: „A może ty jesteś lesbą, co?”. Dziwne, że mnie samej nie
wpadło to wcześniej do głowy! Zaczęłam szukać w internecie,
drążyć. I odkryłam, że jestem osobą niebinarną. Nie jestem ani
kobietą, ani mężczyzną, nie chcę zmieniać płci, bo z żadną się nie
identyfikuję, za to podobają mi się kobiety. Kiedy pierwszy raz
poszłam do klubu gejowskiego – w Warszawie, na Koźlej –
spotkałam kobietę, dziesięć lat ode mnie starszą lesbijkę. Ta chwila,
kiedy w jej łóżku, w jej mieszkaniu, zobaczyłam jej głowę między
moimi nogami, poczułam jej język na mojej łechtaczce...
Niezapomniana. Moja wagina była wtedy po raz pierwszy w życiu
zwyczajnie szczęśliwa.

Gdyby moja wagina umiała mówić... wyznałaby ze smutkiem, jak


niemal w jednej chwili stała się zupełnie nikomu niepotrzebna.
Pewnego dnia wyczułam maleńki guzek w lewej piersi. Diagnoza
nie pozostawiała złudzeń – rak. Operacja oszczędzająca czy
radykalna? – nie miałam wątpliwości, że chcę ostatecznie rozprawić
się z problemem. Nie wyobrażałam sobie, że do końca życia budzę
się z myślą, że pewnego dnia znów sama sobie wybadam guza.
Stałam przed lustrem i patrzyłam na moje piersi. Były śliczne,
duże, jędrne, z pięknymi brodawkami. Może gdybym wtedy
zapytała moją waginę, co mi radzi, odpowiedziałaby: poczekaj,
masz czas, guz ma trzy milimetry. Nie myślałam, że podskórna
mastektomia z rekonstrukcją jest tak wielkim szokiem dla
organizmu. I jak się okazało, dla mojej waginy również. Mam
szczęście, że nie umie mówić. Z dnia na dzień przestałam być
kobietą. Nigdy więcej nie pojawiła się miesiączka. Bez uderzeń
gorąca, plamień, nawrotów i innych dokuczliwych objawów,
z jakimi borykają się kobiety, które żegnają się z ostatnim
krwawieniem. Jakbym jej nigdy nie miała. To już koniec? –
pomyślałam. Mam nowe śliczne piersi, a moja wagina... Dobrze,
że nie umie mówić. Zaczęła swoje nowe, nawet bardziej rozpustne
życie.

Przykłady są oparte na prawdziwych historiach. W trosce o prywatność bohaterów


wszelkie dane i szczegóły zostały zmienione.
BIBLIOGRAFIA

Andrzej Gryżewski: W pracy z pacjentami bardzo często korzystam


z biblioterapii. W Instytucie Psychoterapii i Seksuologii „ARTE
VITA” mam ponad trzy tysiące książek z zakresu seksuologii,
psychologii i psychoterapii.
Poniżej umieściłem listę ważniejszych pozycji, z których
korzystałem, pracując nad tą książką, i tych, które dla czytelnika
mogą być rozszerzeniem wiedzy z poszczególnych rozdziałów. Dla
większej przejrzystości książki posegregowałem na kilka kategorii.

Seksualność człowieka i psychologia związków:


Natalie Angier, Kobieta. Geografia intymna, Wydawnictwo
Prószyński i S-ka (2001).
Arundati, Terapia narodu za pomocą seksu grupowego. Zapiski
kobiety spełnionej, Wydawnictwo Czarna Owca (2009).
Maria Beisert, Seks twojego dziecka, Wydawnictwo K. Domke
(1991).
Maria Beisert, Seksualność w cyklu życia człowieka,
Wydawnictwo Naukowe PWN (2009).
Sandra Bem Lipsitz, Męskość-kobiecość. O różnicach
wynikających z płci, GWP (2000).
Catherine Blackledge, Wagina. Sekretna historia kobiecej siły,
Wydawnictwo Prószyński i S-ka (2019).
Boccaccio, Dekameron, PIW (1975).
Aneta Borowiec, Beata Wróbel, Sztuka kobiecości,
Wydawnictwo AGORA (2010).
David Buss, Ewolucja pożądania. Strategie doboru seksualnego
ludzi, GWP (1996).
Vivienne Cass, Nieuchwytny orgazm. Poradnik osiągania
satysfakcji seksualnej, Wydawnictwo Replika (2010).
Mantak Chia, Maneewan Chia, Miłosny potencjał kobiety,
Wydawnictwo Czarna Owca (2006).
Mantak Chia, Maneewan Chia, Sekrety wielokrotnych
orgazmów, Wydawnictwo Czarna Owca (2021).
Bo Coolsaet, Pędzel miłości, MADA (1999).
Andrzej Depko, Bez pruderii. Czyli 50 twarzy Polaka w łóżku,
Wydawnictwo Naukowe PWN (2015).
Andrzej Depko, Sylwia Jędrzejewska, Chciałabym, chciała...
O czym Polki marzą w łóżku, Wydawnictwo Wielka Litera (2017).
Andrzej Depko, Kochaj się długo i zdrowo, Wydawnictwo Jacek
Santorski & Co (2008).
Andrzej Depko, Pytania do seksuologa, Wydawnictwo Wiedza
i Życie (2005).
Andrzej Depko, Ewa Wanat, Chuć, czyli normalne rozmowy
o perwersyjnym seksie, Wydawnictwo Wielka Litera (2012).
Alicja Długołęcka, Paulina Reiter, Seks na wysokich obcasach 2,
Agora (2017).
Alicja Długołęcka, Paulina Reiter, Seks na wysokich obcasach,
Agora (2011).
Kristi Funk, Piersi. Poradnik dla każdej kobiety, Wydawnictwo
Otwarte (2018).
Andrzej Gryżewski, Artur Górski, Gangster w gabinecie
u seksuologa [w:] Artur Górski, Jarosław Sokołowski „Masa”, O
żołnierzach polskiej mafii, Prószyński (2016).
Andrzej Gryżewski, Artur Górski, Związki erotyczne kobiet
z gangsterami [w:] Artur Górski, Jarosław Sokołowski „Masa”,
Monika Banasiak, Słowikowa i Masa, Prószyński i S-ka (2017).
Anna Golan, Justyna Majewska, To tylko seks? Naga prawda
o naszych pragnieniach, wyd. Oficyna 4eM (2020).
Andrzej Gryżewski, Beata Pawłowicz, Seks w pracy [w:] Beata
Pawłowicz, Po szczęście do pracy, Zwierciadło (2015).
Andrzej Gryżewski, Krystyna Romanowska, Afrodyzjaki
współczesne [w:] Agnieszka Piskała, Krystyna Romanowska,
Chrzań te diety, Pascal (2017).
Andrzej Gryżewski, Pilarski Przemysław, Sztuka obsługi penisa,
Wydawnictwo AGORA (2018).
Andrzej Gryżewski, Katarzyna Miller, Być parą i nie zwariować,
Wydawnictwo Rebis (2019).
Andrzej Gryżewski, Sylwia Sitkowska, Niekochalni. Lęk przed
bliskością, Wydawnictwo Rebis (2020).
Zbigniew Izdebski, Małgorzata Szcześniak, Siedem grzechów
przeciwko seksualności, wyd. Poradnia K (2021).
Izabela Jąderek, Seksolatki, Wydawnictwo Naukowe PWN
(2017).
Agnieszka Jucewicz, Grzegorz Sroczyński, Kochaj wystarczająco
dobrze, Wydawnictwo AGORA (2015).
Olga Kamińska, #LOVE. Jak kochać w XXI wieku, wyd. Znak
Literanova (2021).
Otto Kernberg, Związki miłosne, Wydawnictwo Zysk i Spółka
(1998).
Ian Kerner, Jego orgazm później, Wydawnictwo Czarna Owca
(2010).
Ian Kerner, Jej orgazm najpierw, Wydawnictwo Czarna Owca
(2006).
Joanna Keszka, Potęga zabawnego seksu. Przepisy na seks, jak
kochać się sprośnie i radośnie, wyd. Barbarella.pl (2020).
Ewa Klepacka-Gryz, Wiesław Sokoluk, Seks czegoś smutny –
antyporadnik dla tych, którzy grają o miłość, Wydawnictwo Ego
(2011).
Marja Kihlstrom, Daj sobie prawo do przyjemności. Rzecz
o orgazmie, kobiecości i nie tylko, Wydawnictwo Zwierciadło
(2021).
Andrzej Komorowski, Miłość ci wszystko wypaczy, Prószyński
i S-ka (2013).
Bianka Kotoro, Wiesław Sokoluk, Izabela Fornalik, 100% mnie,
czyli książka o miłości, seksie i zagłuszaczach. Niezbędnik młodego
człowieka, Czarna Owca (2013).
Olga Kozierowska-Kordys, Miłość to czasownik. Jak być ze sobą
czulej, bliżej, dłużej. I na większym luzie, Agora (2022).
Magdalena Kuszewska, Chciała-bym... Męskie fantazje
seksualne, Znak (2022).
Zbigniew Lew-Starowicz, Barbara Kasprzycka, O kobiecie,
Wydawnictwo Czerwone i Czarne (2011).
Zbigniew Lew-Starowicz, Listy intymne, Zakład Narodowy im.
Ossolińskich (1989).
Zbigniew Lew-Starowicz, Krystyna Romanowska, Jak nie zostać
moim pacjentem, Wydawnictwo Czerwone i Czarne (2021).
Zbigniew Lew-Starowicz, Krystyna Romanowska, O mężczyźnie,
Wydawnictwo Czerwone i Czarne (2011).
Zbigniew Lew-Starowicz, Krystyna Romanowska, O miłości,
Wydawnictwo Czerwone i Czarne (2012).
Zbigniew Lew-Starowicz, Krystyna Romanowska, O rozkoszy,
Wydawnictwo Czerwone i Czarne (2013).
Zbigniew Lew-Starowicz, Krystyna Romanowska, O zazdrości,
Wydawnictwo Czerwone i Czarne (2014).
Zbigniew Lew-Starowicz, Krystyna Romanowska, On. Pytania
intymne, Wydawnictwo Czerwone i Czarne (2018).
Zbigniew Lew-Starowicz, Krystyna Romanowska, Ona. Pytania
intymne, Wydawnictwo Czerwone i Czarne (2019).
Zbigniew Lew-Starowicz, Krystyna Romanowska, Rozmówki
małżeńskie, Wydawnictwo Czerwone i Czarne (2016).
Zbigniew Lew-Starowicz, Krystyna Romanowska, Sztuka życia,
Wydawnictwo Czerwone i Czarne (2017).
Zbigniew Lew-Starowicz, Krystyna Romanowska, Wszystko
da się naprawić, Wydawnictwo Czerwone i Czarne (2015).
Zbigniew Lew-Starowicz, Seks partnerski, PZWL (1983).
Zbigniew Lew-Starowicz, Seks w jesieni życia, Dom Wydawniczy
Bellona (2000).
Nada Loffredi, Sztuka kochania po włosku. Jak czerpać
przyjemność z seksu, Znak (2022).
Monika Łukasiewicz, Seks bez cycków, czyli seks dobrze
zaprojektowany, Wydawnictwo Świat Książki (2022).
Daphne de Marneffe, Sztuka życia razem, Wydawnictwo:
Marginesy (2019).
Marta Masada, Święto trąbek, Wydawnictwo W.A.B. (2016).
Katarzyna Miller, Suzan Giżyńska, Instrukcja obsługi
toksycznych ludzi, Zwierciadło (2018).
Katarzyna Miller, Suzan Giżyńska, Mam faceta i mam... problem,
Dom Wydawniczy Rebis (2020).
Katarzyna Miller, Anna Bimer, Być córką i nie zwariować, Dom
Wydawniczy Rebis (2021).
Katarzyna Miller, Miłosz Brzeziński, Jak pies z kotem, czyli
o radości i złości w miłości, Zwierciadło (2015).
Katarzyna Miller, Suzan Giżyńska, Instrukcja obsługi faceta,
Zwierciadło (2017).
Katarzyna Miller, Suzan Giżyńska, Instrukcja obsługi kobiety,
Zwierciadło (2017).
Katarzyna Miller, Ewa Konarowska, Chcę być kochana tak jak
chcę, Zwierciadło (2015).
Katarzyna Miller, Kup kochance męża kwiaty, Zwierciadło (2011).
Katarzyna Miller, Nie bój się życia, Zwierciadło (2018).
Katarzyna Miller, Joanna Olekszyk, Daj się pokochać
dziewczyno, Zwierciadło (2019).
Katarzyna Miller, Beata Pawłowicz, Seksownik, czyli mądrze
i pikantnie, Zwierciadło (2017).
Katarzyna Miller, Małgorzata Szcześniak, Życie jest fajne,
Zwierciadło (2018).
Jack Morin, Radość seksu analnego, Wydawnictwo Czarna
Owca (2014).
Emily Nagoski, Ona ma siłę przełomowy poradnik
o seksualności kobiet, Grupa Wydawnicza Foksal (2021).
Marta Niedźwiecka, Hanna Rydlewska, Slow sex. Uwolnij
miłość, Agora (2016).
Christiane Northrup, Pepper Schwartz, James Witte, Czy to
normalne? Seks, związki i statystyka, Wydawnictwo Kompania
Mediowa (2021).
Lou Paget, Udany seks podczas ciąży, Wydawnictwo MUZA SA
(2006).
Lou Paget, Wspaniały kochanek, Wydawnictwo MUZA SA
(2005).
Ina Park, Kochaj się zdrowo Pierwsza książka o chorobach
przenoszonych drogą płciową, której nie musisz się wstydzić, Znak
(2021).
Beata Pawłowicz, Dekalog szczęścia, Zwierciadło (2015).
Jüne Plã, Klub rozkoszy. Kartografia przyjemności, Flow Books
(2022).
Sherry A. Ross, Kobietologia. Kompletny przewodnik po życiu
intymnym kobiety, Wydawnictwo Vital (2018).
Roberta Rossi, Giulia Balducci, Dochodzę. Odkryj, co sprawia ci
przyjemność, Znak (2021).
Remigiusz Ryziński, Moje życie jest moje, Czarne (2020).
Wiesław Sokolik, Seks. Dobrze jest, gdy wie się, Charaktery
(2016).
Deborah Sundahl, Kobieca ejakulacja i punkt G, Wydawnictwo
Czarna Owca (2021).
Corien van Zweden, Cycki. Czuła biografia piersi, Wydawnictwo
Mova (2020).
Katarzyna Wężyk, Aborcja jest, Agora (2021).
Michalina Wisłocka, Sztuka kochania, Agora (2017).
Bogdan Wojciszke, Kobiety i mężczyźni: odmienne spojrzenie
na różnice, GWP (2002).
Bogdan Wojciszke, Psychologia miłości, GWP (1994).

Książki dla specjalistów zainteresowanych seksuologią:


John Bancroft, Seksualność człowieka, Elsevier Urban & Partner
(2011).
Maria Beisert, Kazirodztwo. Rodzice w roli sprawców,
Wydawnictwo SCHOLAR (2008).
Maria Beisert, Pedofilia. Geneza i mechanizm zaburzenia, GWP
(2012).
Eleonora Bielawska-Batorowicz, Psychologiczne aspekty
menopauzy, Wydawnictwo Naukowe PWN (2020).
Eleonora Bielawska-Batorowicz, Psychologiczne aspekty
prokreacji, Wydawnictwo Śląskie (2006).
Tadeusz Bilikiewicz, Problemy seksuologii, PZWL (1965).
Ann Chua Che, A proposal for a radical new sex therapy
technique for the management of vasocongestive orgasmic
dysfunction in women: The AFE Zone Stimulation Technique,
„Sexual and Marital Therapy” 1997, Vol 12, No 4.
Marta Dębowska, Piotr Gałecki, Agata Szulc, Seks a zdrowie
psychiczne, Oficyna Wydawnicza Medyk (2019).
Alfred Forel, Zagadnienia seksualne, t. 1–2, Księgarnia Polska
B. Połonieckiego, E. Wende i Spółka (1920).
Zygmunt Freud, Życie seksualne, t. V, Wydawnictwo KR (1999).
Niels Christian Geelmuyden, Spermagedon. Schyłek reprodukcji,
Wydawnictwo Czarna Owca (2021).
Hans Giese, Seksuologia, PZWL (1959).
Jen Gunter, Biblia waginy, Wydawnictwo Marginesy (2020).
John Gottman, Julie Schwartz Gottman, Doug Abrams, Rachel
Carlton Abrams, Eight Dates: Essentional Conversation for
a Lifetime of Love, Workman Publishing Company (2019).
John Gottman, Nan Silver, What makes love last? How to build
trust and avoid betrayal, Simon & Schuster (2013).
John Gottman, Nan Silver, 7 zasad udanego małżeństwa,
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego (2014).
Frank Hajcak, Patricia Garwood, Dlaczego ze sobą sypiamy.
Nieseksualne powody, dla których ludzie uprawiają seks, Gdańskie
Wydawnictwo Psychologiczne (2007).
Kazimierz Imieliński, Seksiatria, t. 1 i 2, Wydawnictwo Naukowe
PWN (1990).
Kazimierz Imieliński, Seksuologia biologiczna, PWN (1985).
Kazimierz Imieliński, Seksuologia, Wydawnictwo Naukowe
PWN (1989).
Kazimierz Imieliński, Zarys seksuologii i seksiatrii, PZWL (1982).
Zbigniew Izdebski, Seksualność Polaków na początku XXI wieku:
studium badawcze, Wydawnictwo Znak (2012).
Zbigniew Izdebski, Seksualność Polaków, Wydawnictwo UJ
(2012).
Aleksandra Jodko, Tabu seksuologii, Academica (2008).
Agnieszka Kościańska, Płeć, przyjemność i przemoc.
Kształtowanie wiedzy eksperckiej o seksualności w Polsce,
Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego (2014).
Małgorzata Kościelska, Niechciana seksualność. O ludzkich
potrzebach osób niepełnosprawnych intelektualnie, Wyd. Jacek
Santorski & Co (2004).
Robert Kowalczyk, Agata Stola, Chemsex ujęcie
wielodyscyplinarne, PZWL (2022).
Stanislav Kratochvil, Leczenie zaburzeń seksualnych, Iskry
(2002).
Sandra Leiblum, Raymond Rosen, Terapia zaburzeń seksualnych,
GWP (2005).
Michał Lew-Starowicz, Sławomir Jakima, Dysfunkcje seksualne
w depresji, Most (2010).
Zbigniew Lew-Starowicz, Kamila Czajkowska, Seksualność
Polaków 1992–2016, Termedia (2017).
Zbigniew Lew-Starowicz, Alicja Długołęcka, Edukacja seksualna,
Świat Książki (2006).
Zbigniew Lew-Starowicz, Alicja Fiszer-Przyłuska, Jarosław
Stusiński, Normy i kontrowersje w seksuologii, GWP (2015).
Zbigniew Lew-Starowicz, Kobieta i Eros, Ossolineum (1991).
Zbigniew Lew-Starowicz, Michał Lew-Starowicz, Violetta
Skrzypulec-Plinta, Seksuologia, PZWL (2017).
Zbigniew Lew-Starowicz, Pan od seksu, Znak (2013).
Zbigniew Lew-Starowicz, Piotr Radziszewski, Włodzimierz
Baranowski, Seks u ludzi biznesu, Investment (2011).
Zbigniew Lew-Starowicz, Raport seksualności Polaków 2016,
Termedia (2016).
Zbigniew Lew-Starowicz, Seksuologia sądowa, PZWL (2000).
Zbigniew Lew-Starowicz, Violetta Skrzypulec-Plinta, Podstawy
seksuologii, PZWL (2010).
Zbigniew Lew-Starowicz, Wiek średni, PZWL (1992).
Zbigniew Lew-Starowicz, Zaburzenia seksualne w praktyce
ogólnolekarskiej, Termedia (2004).
Jacek Lewinson, Słownik seksualizmów polskich, Wydawnictwo
Książka i Wiedza (1999).
Kate Lister, Sprawy łóżkowe. Historia seksu, Wydawnictwo
Poznańskie (2022).
Cassandra Lorius, Sztuka miłości. Księga seksu tantrycznego,
Wydawnictwo Czarna Owca (2001).
Hanna Malewska, Kulturowe i psychospołeczne determinanty
życia seksualnego, Państwowe Wydawnictwo Naukowe (1972).
Wiliam Masters, Virginia Johnson, Życie seksualne człowieka,
PZWL (1975).
Michael Foucault, Historia seksualności, Czytelnik (1995).
Sturla Pilskog, Penis, czyli o seksualności mężczyzn, Znak (2022).
Douglas Pryor, Pedofilia. 30 wywiadów z pedofilami, GWP
(2014).
Kamila Raczyńska, Ewelina Tyszko-Bury, Ona. Zdrowie,
seksualność, ćwiczenia mięśni dna macicy, Wydawnictwo Znak
(2022).
Martin E.P. Seligman, Elaine F. Walker, David L. Rosenhan,
Psychopatologia, Wydawnictwo Zysk i S-ka (2003).
Dariusz Świątek, W poszukiwaniu dobrego seksu, Wydawnictwo
Vis-à-vis Etiuda, Kraków (2021).
Samuel Tissot, David Auguste, Onanizm, roztrząśnienie chorób
pochodzących z samogwałtu (1802).
Naomi Wolf, Wagina. Nowa biografia, Wydawnictwo Czarna
Owca (2013).
Theodor Hendrik van de Velde, Małżeństwo doskonałe. Studium
fizjologii i techniki, Czarna Owca (2010).

Książki dla osób zainteresowanych psychoterapią:


Aaron Beck, Arthur Frejman, Terapia poznawcza zaburzeń
osobowości, WUJ (2016).
Judith Beck, Terapia poznawcza, WUJ (2005).
Lidia Cierpiałkowska, Helena Sęk, Psychologia kliniczna,
Wydawnictwo Naukowe PWN (2016).
John Clarkin, Glen Gabbard, Psychoterapia psychodynamiczna
zaburzeń osobowości, WUJ (2015).
Czesław Czabała, Czynniki leczące w psychoterapii,
Wydawnictwo Naukowe PWN (2016).
Justyna Dąbrowska, Zawsze jest ciąg dalszy. Rozmowy
z psychoterapeutami, Agora (2021).
Glen Gabbard, Długoterminowa psychoterapia
psychodynamiczna, WUJ (2012).
Lidia Grzesiuk, Psychoterapia. Praktyka, Eneteia (2009).
Lidia Grzesiuk, Psychoterapia. Problemy pacjentów, Eneteia
(2010).
Lidia Grzesiuk, Psychoterapia. Teoria, Eneteia (2005).
Bogusław Habrat, Zaburzenia uprawiania hazardu i inne tak
zwane nałogi behawioralne, Instytut Psychiatrii i Neurologii
(2016).
Zbigniew Izdebski, Antonina Ostrowska, Seks po polsku, Muza
(2003).
Andrzej Kokoszka, Psychoanalityczne ABC. Podstawy
psychoanalitycznego myślenia, Wydawnictwo TAiWPN (2015).
Andrzej Kokoszka, Wprowadzenie do terapii poznawczej, WUJ
(2010).
Stanislav Kratochvil, Podstawy psychoterapii, Iskry (2003).
Stanislav Kratochvil, Terapia małżeńska, Via Medica (2006).
Arnold Lazarus, Wyobraźnia w psychoterapii, GWP (2000).
Robert Leathy, Regulacja emocji w psychoterapii, WUJ (2014).
Robert Leathy, Techniki terapii poznawczej, WUJ (2008).
Zbigniew Lew-Starowicz, Encyklopedia erotyki, Wydawnictwo
MUZA (2001).
Zbigniew Lew-Starowicz, Kardioseksuologia, Medical Education
(2016).
Zbigniew Lew-Starowicz, Leczenie czynnościowych zaburzeń
seksualnych, PZWL (1984).
François J. Paul-Cavallier, Wizualizacja, Dom Wydawniczy Rebis
(2001).
Agnieszka Popiel, Ewa Pragłowska, Psychoterapia poznawczo-
behawioralna, Paradygmat (2012).
Stanisław Pużyński, Jacek Wciórka, Klasyfikacja zaburzeń
psychicznych i zaburzeń zachowania w ICD-10. Opisy kliniczne
i wskazówki diagnostyczne, Wydawnictwo Vesalius (2000).
Janusz Rybakowski, Stanisław Pużyński, Jacek Wciórka,
Psychiatria, Elsevier (1992).
Cosimo Schinaia, Pedofilia. Psychoanaliza i świat pedofila, GWP
(2016).
Helena Sęk, Wprowadzenie do psychologii klinicznej,
Wydawnictwo Naukowe SCHOLAR (2001).
Zofia Sobolewska-Mellibruda, Psychoterapia Dorosłych Dzieci
Alkoholików, Instytut Psychologii Zdrowia (2012).
Theodor Hendrik van de Velde, Małżeństwo doskonałe, PZWL
(1990).
Jeffrey Young, Psychoterapia oparta na schematach, Instytut
Psychologii Zdrowia (2012).

Seks a historia:
Nigel Cawthorne, Bardzo prywatne życie artystów,
Wydawnictwo Jeden Świat (2004).
Nigel Cawthorne, Życie erotyczne amerykańskich prezydentów,
Wydawnictwo Lemur (1996).
Nigel Cawthorne, Życie erotyczne gwiazd Hollywood,
Wydawnictwo Mireki (2005).
Nigel Cawthorne, Życie erotyczne wielkich dyktatorów,
Wydawnictwo Mireki (2007).
Diane Ducret, Zakazane ciało. Historia męskiej obsesji,
Wydawnictwo Znak (2016).
David Friedman, Pan niepokorny. Kulturowa historia penisa,
Muza (2003).
Rosalie Gilbert, Tajemne życie seksualne kobiet w średniowieczu,
REBIS (2021).
Kamil Janicki, Epoka hipokryzji. Seks i erotyka w przedwojennej
Polsce, Znak (2015).
Andrzej Klim, Seks, sztuka i alkohol. Życie towarzyskie lat 60.,
Dom Wydawniczy PWN (2013).
Agnieszka Kościańska, Zobaczyć łosia. Historia polskiej edukacji
seksualnej od pierwszej lekcji do Internetu, Wydawnictwo Czarne
(2017).
Thomas Walter Laquer, Samotny seks. Kulturowa historia
masturbacji, Univeritas (2006).
Anna Maria Siegmund, Seks w III Rzeszy, Bellona (2015).
Konrad Szołajski, Wisłocka, czyli jak to ze sztuką kochania było,
Wydawnictwo Świat Książki (2017).
Reay Tannahill, Historia seksu, Aletheia (2001).
Elwira Watała, Carskie Polki, Videograf (2016).
Elwira Watała, Cuchnący Wersal, Videograf (2007).
Elwira Watała, Miłosne igraszki rosyjskich caryc, Videograf
(2006).
Elwira Watała, Najsłynniejsze lesbijki świata, Videograf (2017).
Elwira Watała, Odcięte głowy władców, Videograf (2009).
Elwira Watała, Seks w królewskich alkowach, Videograf (2009).
Elwira Watała, Wielcy zboczeńcy, Videograf (2007).
Elwira Watała, Wielkie nimfomanki, Videograf (2008).
Elwira Watała, Matrioszki, fortuna, sex i łzy, Rytm (2017).

Seksualność LGBT:
Robert Aldrich, Geje i lesbijki. Życie i kultura, Wydawnictwo
Universitas (2009).
Robert Biedroń, Tęczowy elementarz: czyli (prawie) wszystko,
co chcielibyście wiedzieć o gejach i lesbijkach, Wydawnictwo
AdPublik (2007).
Grzegorz Ciniewicz, Wprowadzenie do psychologii LGB,
Continuo (2012).
Alicja Długołęcka, Agata Engel-Bernatowicz, Kiedy kobieta
kocha kobietę... Album relacji, Wydawnictwo Anka Zet Studio
(2008).
Alicja Długołęcka, Pokochałaś kobietę..., Wydawnictwo Elma
Books (2005).
Andrzej Gryżewski, Przemysław Pilarski, Jak facet z facetem.
Rozmowy o seksualności i związkach gejowskich, Zwierciadło
(2016), (2022).
Zbigniew Lew-Starowicz, Robert Kowalczyk, Remigiusz J. Tritt,
LGB. Zdrowie psychiczne i seksualne, PZWL (2016).
Felice Newman, Radość seksu lesbijskiego, Wydawnictwo
Czarna Owca (2011).
Piotr Pacewicz, Marta Konarzewska, Zakazane miłości.
Seksualność i inne tabu, Krytyka Polityczna (2010).
Remigiusz Ryziński, Hiacynt. PRL wobec homoseksualistów.
Czarne (2021).
Charles Silverstein, Felice Picano, Radość seksu gejowskiego,
Wydawnictwo Jacek Santorski & Co (2009).
Krzysztof Tomasik, Gejerel. Mniejszości seksualne w PRL-u,
Krytyka Polityczna (2013).
Krzysztof Tomasik, Homobiografie, Krytyka Polityczna (2014).
Elwira Watała, Geje. Tom 1. Krótka historia homoseksualizmu,
Videograf (2015).

Seks w religiach i kulturach świata:


Roman Bratny, Wielebny Romeo, Wydawnictwo Reporter
(1993).
Nigel Cawthorne, Bardzo prywatne życie papieży,
Wydawnictwo Jeden Świat (2004).
Nigel Cawthorne, Życie seksualne papieży, Wydawnictwo
Forum Sztuk (2000).
Michael Coogan, Bóg i seks. Co naprawdę mówi Biblia, Aletheia
(2011).
Giovanni Cucci, Hans Zollner, Kościół a pedofilia, Wydawnictwo
W.A.M. (2011).
Shereen El Feki, Seks i cytadela. Życie intymne w arabskim
świecie przemian, Wydawnictwo Czarne (2015).
Aleksandra Gumowska, Seks, betel i czary. Życie seksualne
dzikich sto lat później, Znak (2014).
Robert Haasler, Życie seksualne księży, Wydawnictwo LUX
(2003).
Kazimierz Imieliński, Seksuologia kulturowa, Wydawnictwo
Naukowe PWN (1980).
o. Ksawery Knotz, Seks, jakiego nie znacie. Dla małżonków
kochających Boga, Wydawnictwo Edycja Świętego Pawła (2010).
o. Ksawery Knotz, Krystyna Strączek, Seks jest boski, czyli
erotyka katolika, Wydawnictwo ZNAK (2010).
o. Ksawery Knotz, Sylwester Szeryf, Nie bój się seksu, czyli
kochaj i rób, co chcesz, Wydawnictwo Esprit (2009).
Roman Kotliński, Byłem księdzem. Owce ofiarami księży,
Wydawnictwo Niniwa (1998).
Zbigniew Lew-Starowicz, Encyklopedia chińskiej wiedzy o seksie
i seksuologii, Fundacja Innowacyjna (2011).
Zbigniew Lew-Starowicz, Erotyzm i techniki seksualne Wschodu,
IWZZ (1991).
Bronisław Malinowski, Seks i stłumienie w społecznościach
dzikich, t. 6, PWN (1987).
Bronisław Malinowski, Zwyczaj i zbrodnia. Życie seksualne
dzikich, t. 2, PWN (1984).
Uta Ranke-Heinemann, Seks. Odwieczny problem Kościoła,
Wydawnictwo RM (2015).
Carla van Ray, Boża ladacznica, Wydawnictwo Buchmann
(2012).
Geoffrey Leslie Simons, Księga rekordów seksualnych, Pandora
(1992).
Leo Steinberg, Seksualność Chrystusa, Wydawnictwo
Universitas (2013).
Anna Szwed, Ta druga. Obraz kobiety w nauczaniu Kościoła
rzymskokatolickiego i w świadomości księży, Wydawnictwo
Nomos (2015).
Marcin Wójcik, Celibat. Opowieści o miłości i pożądaniu, Agora
(2017).
Stanisław Zasada, Wyznania księży alkoholików, Wydawnictwo
ZNAK (2011).

You might also like