Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 219

Tytuł oryginału: Uden forbehold

Przekład z języka duńskiego: Agnieszka Strążyńska

Copyright © SJ Hooks, 2022

This edition: © Risky Romance/Gyldendal A/S, Copenhagen 2021

Projekt graficzny okładki: Leonardo Fróes

Redakcja: Chomik o warnia, Witold Kowalczyk

Korekta: Joanna Kłos

ISBN 978-87-0235-337-2

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115


Copenhagen K

www.gyldendal.dk

www.wordaudio.se
Rozdział 1

– Naprawdę nic nie da się zrobić?


Jej krzesło obrotowe skrzypi, kiedy się na nim obraca za biurkiem, wpatrując się we mnie
zamiast w ekran komputera. Czoło ma przeorane bruzdami, a włosy przyprószone siwizną. Ale to
oczy sprawiają, że wygląda staro, jakby była potwornie zmęczona życiem.
– Proszę posłuchać, panno… – Natychmiast wbija wzrok w sufit.
– Winters – odpowiadam, starając się okazać jak największą cierpliwość, bo w końcu to
nie jej wina. W obsługiwanym przez nią systemie jestem tylko numerkiem w nieskończonym
ciągu kobiet podchodzących do okienka i opowiadających dokładnie tę samą historię.
– Panno Winters. – Urzędniczka opieki społecznej składa ręce i pochyla się ku mnie. –
Państwo oferuje różne zasiłki dla samotnych matek, ale problem polega na tym, że w chwili
obecnej nie spełnia pani warunków wymaganych do ich otrzymywania.
– Ale…
– Przykro mi. Naprawdę. – Ucieka wzrokiem na prawo, a kiedy znów przenosi go na
mnie, dostrzegam w jej spojrzeniu błysk szczerego współczucia. – Ma pani uroczego synka.
– Dziękuję – mamroczę i przeczesuję palcami włosy Luke’a.
On podnosi wzrok znad książki i uśmiecha się do mnie, po czym wraca do przeglądania
obrazków. Książka jest zupełnie nowa, wzięliśmy ją z poczekalni.
– Do czasu podjęcia decyzji w sprawie zbadania, co się stało z pani byłym… mężem?
– Partnerem.
– Przepraszam. Dopóki nie stwierdzą, że były partner dłużej was nie utrzymuje, nie jest
pani uprawniona do zasiłku.
– A kiedy to nastąpi?
– Nie wiem, ale to, że jest u pani zameldowany, sprawie na pewno nie pomaga.
– Od kilku miesięcy nie przychodzą do niego żadne listy. Musi korzystać z jakiegoś
innego adresu.
– Niewątpliwie tak właśnie jest. – Kobieta przyznaje mi rację. – Jest pani pewna, że nic
mu się nie stało?
– Owszem. Zamieszcza posty na Facebooku. Różne idiotyczne filmy i tego typu rzeczy.
Ale nie odpisuje na moje wiadomości.
Opiekunka społeczna kręci głową i lekko zaciska usta.
– Czy ktoś może pani pomóc do czasu, aż dostanie pani zasiłek?
Odpowiadam przeczącym ruchem głowy. Mam przyjaciółkę Jo, ale nie mogę przyjmować
od niej pieniędzy w nieskończoność.
– A pani rodzice? Albo rodzice ojca dziecka?
– Nie utrzymujemy kontaktu. Nigdy nie widzieli Luke’a, a mojego byłego partnera
wychowywała ciotka, która także nas nie odwiedzała. Nie mamy nikogo.
Mruganiem pozbywam się łez.
– Przykro mi. – Urzędniczka cicho wzdycha. – Zakładam, że szukała pani pracy.
– Oczywiście. Każdej. Ale wygląda na to, że nie mam żadnych kwalifikacji.
Tym razem w jej oczach pojawia się więcej niż tylko błysk współczucia.
– Naprawdę chciałabym… – Głos jej zamiera. Nic nie może zrobić i obie doskonale
o tym wiemy.
– Ja także – mruczę i odsuwam krzesło. – Kochanie, idziemy stąd.
Nie da się wyżyć z pobożnych życzeń, wiem o tym aż za dobrze. Życie jest skrajnie
niesprawiedliwe.
– Mamo, jestem głodny.
Odrywam się od ogłoszeń o pracę i próbuję się uśmiechnąć do syna. Mam nadzieję, że
udało mi się zamaskować dręczący mnie niepokój.
– Okej, kochanie. Masz ochotę na tosty?
„Proszę, powiedz, że tak”.
Na szczęście odpowiada, że ma, więc odrobinę się odprężam. Wstaję, żeby poszukać
wszystkich składników: chleba, ostatnich dwóch plasterków sera i odrobiny masła. Lodówka
zieje straszną pustką, gdy wyjmuję z niej wszystkie produkty. Szybko przygotowuję dla Luke’a
tę nędzną kolację. Jedzenie na pewno jest zleżałe, ale Luke z entuzjazmem bierze tost do ręki.
– A ty, mamo?
– Nie jestem głodna – kłamię.
W rzeczywistości jestem głodna jak wilk i nie chodzi wyłącznie o jedzenie. Tęsknię za
życiem, które toczyłoby się poza murami tego zdewastowanego mieszkania – za czymś innym
i czymś więcej niż tylko ciągłe zmaganie się z nieprzyjaznym losem.
– Zjedz do końca, kochanie. Zostaniesz dziś na noc u pani Watt.
Mina mu rzednie, ale kiwa głową. Wiem, że wolałby nocować w domu, ale nie mam
wyboru. Muszę znaleźć sobie pracę, a mówiąc oględnie, nie roi się od ofert dla
dwudziestodwuletniej kobiety bez doświadczenia i niemającej żadnych szczególnych
kwalifikacji. W łazience robię sobie zbyt wyzywający makijaż i tapiruję długie włosy. Później się
przebieram. Dziś wieczorem skromne ubranie nie ma racji bytu. Ubiegałam się o pracę w prawie
każdym pobliskim barze, restauracji czy sklepie – bezskutecznie. Nie pozostało mi nic innego niż
spróbować szczęścia gdzie indziej i dlatego z westchnieniem wkładam krótką obcisłą spódniczkę,
wydekoltowany top i pasujące szpilki. Kupiłam to wszystko dawno temu w ramach żałosnej
próby buntu, ale tak naprawdę nigdy nie miałam odwagi się w to wystroić. Nie rozpoznaję
dziewczyny, którą widzę w lustrze, i pewnie to bardzo dobrze. Ten strój ma bardzo niewiele
wspólnego z moją osobowością, normalnie nigdy bym się nie nosiła aż tak wyzywająco. Luke
absolutnie nie może mnie zobaczyć w tym stroju. Ukrywam się więc pod płaszczem, po czym
wchodzę do kuchni.
Dziesięć minut później pukam do pani Watt mieszkającej tuż obok. Zawsze jest w domu.
– Cześć, Abbi. – Wita się ze mną i marszczy brwi na widok moich rozczochranych
włosów, czerwonej szminki i dziwkarskich szpilek.
– Dobry wieczór, pani Watt. Muszę wyjść, mogłaby pani… – Luke chowa się ze mną,
w niemym proteście kurczowo uczepiony mojego płaszcza.
– Wejdź. – Kobieta z westchnieniem wyciąga rękę w stronę mojego syna.
– Mamo – szepcze Luke i patrzy na mnie wielkimi oczyma.
Przyklękam na tyle nisko, na ile pozwala moja obcisła spódniczka, aż nasze oczy są na tej
samej wysokości.
– Kochanie, wrócę po ciebie. Obiecuję. To tylko kilka godzin.
Nie lubi, kiedy go zostawiam, i żadne uspokajanie nic nie zdziała. Doskonale to
rozumiem. Pieprzony Patrick i jego zapewnienia o rychłym powrocie. Minęło sześć miesięcy,
a Luke wciąż czeka. Teraz obejmuje mnie i ściska tak mocno, że trudno mi oddychać.
– Posłuchaj, kochanie – szepczę. – Kocham cię i obiecuję, że wrócę. Nigdy cię nie
zostawię.
– Nigdy przenigdy?
– Nigdy przenigdy – obiecuję całym sercem. – Wrócę, zanim zdążysz się obejrzeć.
– Okej. – Pociąga nosem.
Pani Watt prycha ze zniecierpliwieniem. Jest bardzo bezpośrednia i na pewno uważa, że
za bardzo się z nim cackam, ale mam to gdzieś. Z drugiej strony jestem dozgonnie wdzięczna za
pomoc. W mieszkaniu pani Watt czuć dymem papierosowym, a Luke boi się jej kota o imieniu
Buster, ale pod tą twardą skorupą w rzeczywistości kryje się miła starsza pani, która potrafi się
zaopiekować dzieckiem.
– Chodź, młody człowieku – zwraca się do Luke’a, który niechętnie się mnie puszcza. –
Zjadłeś kolację?
– Tak, pani Watt.
– Masz miejsce na deser? Kupiłam ciasteczka. Leżą w kuchni.
– O tak, bardzo dziękuję. – Luke wchodzi do przedpokoju i posyła mi ostatnie spojrzenie,
zanim znika w głębi mieszkania, żeby dostać swój deser.
– Nie wiem, jak mam pani dziękować, pani Watt. – Wstaję, chwiejąc się niepewnie na
tych idiotycznych szpilkach.
Ona ponownie mierzy mnie od stóp do głów. Widać, że zauważyła mój odmienny
wygląd.
– Dokąd się pani wybiera?
– Na rozmowę o pracę. W jednym… eee… klubie nocnym mają wolne stanowiska.
Wolno kiwa głową i zaciąga się papierosem.
– Proszę na siebie uważać – mówi ostrzegawczo, machając mi ręką przed nosem.
– Będę ostrożna. Wrócę za kilka godzin. Nie musi pani go budzić, jeśli zaśnie. Zaniosę go
później do domu.
Kręci nieznacznie głową i zamyka drzwi. Wiem, że nie podoba jej się ten pomysł, ale co
innego mogłam zrobić? Zbieram się na odwagę, zakładam na ramię pasek od pustawej torebki
i wychodzę w ciemną noc.
– No i co z tego będzie? – Menedżer klubu odchyla się w fotelu. Wygląda, jakby się
dobrze bawił. Trudno uwierzyć, że właśnie kazał mi się rozebrać na samym środku swojego
gabinetu. Jestem boleśnie świadoma obecności szerokiego w barach osiłka stojącego przy
drzwiach, tuż za moimi plecami, i zerkam nerwowo w jego stronę. On taksuje mnie wzrokiem
w nieskrępowany sposób i nie wygląda, jakby miał zamiar stamtąd wyjść.
– Posłuchaj, jeśli nie potrafisz zrzucić ubrania przede mną i Bennym, to jak, do ciężkiej
cholery, zamierzasz to robić przed publicznością? – zwraca się do mnie menedżer.
Trafne spostrzeżenie. Ręce mi drżą, kiedy ściągam z siebie kolejne części garderoby,
gapiąc się na dywan w kolorze wymiocin.
– Niestety. Przykro mi.
Podnoszę głowę i patrzę na menedżera ze zdziwieniem.
– Że… że co?
– Nie przydasz mi się. – Macha odmownie ręką. – Buźkę masz niczego sobie, ale jesteś
kurewsko chuda, dosłownie jak szkielet, do tego masz minę, jakbyś umierała ze strachu. Taki
wygląd niewinnej córki sąsiada sprawdziłby się tylko, gdybyś miała drugą, niegrzeczną stronę.
Wzbiera we mnie panika.
– Nie, proszę… Ja…
Przekrzywia głowę i przygląda mi się przez ramię.
– Benny, masz ochotę ją wyruchać?
– Nie. – Odpowiedź pada natychmiast, odzierając mnie z resztek godności. Zaczynam się
ubierać.
– Jeśli przestaniesz się głodzić, może jeszcze będą z ciebie ludzie! – krzyczy za mną,
kiedy chwiejnym krokiem opuszczam jego gabinet, bez powodzenia walcząc ze łzami.
W klubie jest ciemno, leci ogłuszająca muzyka. Przemykam obok baru, zamglonym
wzrokiem szukając wyjścia, gdy nagle zderzam się z murem twardych mięśni i tracę równowagę.
Przed upadkiem ratują mnie dwie silne dłonie, które chwytają mnie za ramiona i stawiają
z powrotem na nogi. Podnoszę głowę i przestraszona robię krok w tył, gdy uświadamiam sobie,
że trzyma mnie w ramionach nieznajomy mężczyzna. Marszczy czoło, a jego ciemne oczy
taksują moją twarz. Jestem pewna, że wyglądam strasznie, i czerwienię się na myśl o swoim
opłakanym stanie i skąpym przyodziewku.
– Dziękuję – mamroczę. Nawet nie jestem pewna, czy w ogóle to usłyszał. Szybko kieruję
się do wyjścia, a muzyka zagłusza moje głośne łkanie. Wydostałam się na zewnątrz i pragnę
tylko jak najszybciej stamtąd odejść. Obcas utyka mi w chodniku i żałuję, że nie wzięłam do
torebki sportowych butów, ale ból w stopach szybko ustępuje ogarniającemu mnie coraz silniej
uczuciu paniki.
Nie mam pojęcia, co dalej. Nie zostało mi więcej pieniędzy, a jedzenia starczy tylko na
dwa dni. Już dawno powinnam była zapłacić czynsz. Co się stanie z Lukiem, jeśli wylądujemy na
ulicy? Czy opieka społeczna mi go odbierze, jeśli dojdą do wniosku, że nie potrafię się nim
należycie zająć? Czuję gwałtowne ukłucie w sercu i muszę się zatrzymać, żeby mój oddech
wrócił do normy.
– Ile?
Wzdrygam się gwałtownie i tracę równowagę. Mało brakuje, bym się wywróciła. Przy
ulicy zatrzymał się ciemny samochód, szyba od strony pasażera jest opuszczona.
– C-co?
– Ile?
„Ale za co?”
Nagle wszystko staje się jasne. Wziął mnie za dziwkę! Okej, pewnie tak dziś wyglądam.
Po wyjściu z klubu powinnam była z powrotem okryć się płaszczem.
– Nie jestem…
– Nieważne. – Przerywa mi głos. – Ile?
– Halo! – krzyczę. – Ja tylko wracam do domu!
– Trzysta dolarów.
„Łał”.
Nie znam typowych stawek za takie usługi, ale dla mnie to kupa pieniędzy. Niemalże
czuję w ustach smak jedzenia, które bym za nie kupiła. Mierzę w dłoniach ciężar reklamówek
z zakupami i przyglądam się pełnym półkom w lodówce. Jutro rano mogłabym przywitać Luke’a
luksusowym śniadaniem.
– Z-za… za co? – pytam, podchodząc do samochodu. Drzwi się otwierają, w ułamku
sekundy miga mi przed oczami garnitur i duża dłoń.
Nie powinnam tego robić. To zbyt niebezpieczne. Z drugiej strony nie mogę stracić
Luke’a. Pochylam się ostrożnie i zaglądam do środka. To on – mężczyzna z klubu. Jechał za
mną.
– No cześć. – Wita się ze mną. – Wskakuj.
Przyglądam mu się uważniej: elegancki garnitur, świeżo ogolona twarz – nie dostrzegam
nic, przez co zapaliłaby mi się czerwona lampka. Spotykam jego spojrzenie i próbuję go ocenić.
Nie wydaje się niebezpieczny i wygląda na to, że rzeczywiście ma to trzysta dolarów. Wchodzę
do samochodu z duszą na ramieniu. Czy właśnie popełniam karygodny błąd? Z drugiej strony –
przecież nie mam wyboru. Jestem zdesperowana. Nie mogę sobie pozwolić na żadne rozterki.
Rozdział 2

Po wejściu do samochodu okazuje się, że mężczyzna jest całkiem przystojny. Wygląda


trochę jak biznesmen, trochę jak adwokat z serialu telewizyjnego. Ma ciemne, wystylizowane
włosy. Czuję zapach perfum. Bardzo drogich zresztą. Jest ode mnie sporo starszy, tuż przed
czterdziestką, a może tuż po? Nie wygląda jak ktoś, kto musi płacić kobietom za seks, ale co ja
mogę wiedzieć? Nigdy wcześniej nie próbowałam czegoś podobnego i tak naprawdę nie mam
pojęcia, jacy mężczyźni za to płacą.
– Zamknij drzwi – nakazuje.
Waham się przez chwilę. Naprawdę chcę to zrobić? Jeśli nagle je zablokuje, nie będę
mogła uciec.
– Nie jesteś z policji, prawda? – pytam. – Jeśli tak, powinieneś to powiedzieć. Tak mówi
prawo.
– Naprawdę tak mówi?
– Ja… widziałam to kiedyś w filmie.
Rozlega się jego przytłumiony śmiech.
– Nie jestem z policji. A ty najwyraźniej jesteś nowa w tej branży.
– Eee… Tak.
– Chcesz czy nie?
Tłumię płacz, który ściska mi gardło. Nie mam wyjścia, muszę to zrobić.
– Chcę – odpowiadam i zamykam drzwi. – Potrzebuję pieniędzy.
Rzuca mi zaciekawione spojrzenie, po czym kiwa głową – chyba bardziej do siebie.
– Aha… rozumiem – komentuje. Włącza się do ruchu.
Przez pewien czas jedziemy, nie odzywając się. Wkładam płaszcz i zerkam na mężczyznę
czujnym okiem, ale on tylko prowadzi samochód, z rutynową łatwością i idealnym spokojem.
Kiedy wjeżdżamy na obszar przemysłowy, czuję lekkie ukłucie paniki. Gdybym
potrzebowała pomocy, nikt mnie tutaj nie usłyszy.
– Nie masz się czego bać – odzywa się do mnie. Najwidoczniej dojrzał moje
zdenerwowanie. – Nic ci nie zrobię. Po prostu nikt nam tu nie będzie przeszkadzał.
Skręca samochodem w wąską uliczkę między dwoma dużymi magazynami i gasi silnik.
„Cholera, czyli to już”.
– Co… co chciałbyś robić? – pytam, zerkając na niego.
– Obciągnij mi.
Rzuca to tak, jakby zamawiał filiżankę kawy. Zupełnie jakby obciąganie nie było niczym
szczególnym. Muszę jednak przyznać, że mi ulżyło. Bałam się, że będzie chciał dużo więcej.
– Czy muszę najpierw dostać jakieś pieniądze?
„Dlaczego, kurwa, go o to pytam?”
Zauważam drżenie kącików jego ust, ale wyjmuje portfel i z grubego pliku wyciąga
trzysta dolarów, które mi podaje. Gapię się na te wszystkie banknoty. Ciekawe, jakie to uczucie
mieć tyle pieniędzy. Wpycham banknoty do torebki i powstrzymuję się od podziękowań. Teraz
muszę na nie zasłużyć. Nigdy sobie nie wyobrażałam, że będę zmuszona do czegoś takiego.
– Zdejmij płaszcz – rozkazuje.
Niezgrabnie pozbywam się okrycia i pocieram nagie ramiona, gdy owiewa mnie zimne
powietrze z klimatyzacji. Zasycha mi w ustach, kiedy on ostrożnie chwyta mnie za nadgarstki
i ciągnie ku sobie moje ręce. Obraca je powoli i przygląda się badawczo mojej nagiej skórze.
Chwilę później puszcza je i pyta:
– Ile masz lat?
– Dwadzieścia dwa.
Marszczy czoło i ściąga usta.
– Nie lubię ludzi, którzy kłamią – mówi odrobinę łagodniejszym tonem. – Nie kłamiesz?
Potwierdzam. Nie rozumiem, dlaczego miałabym kłamać na temat wieku.
– To dobrze.
– Dobrze?
– Tak. Wyglądasz na młodszą niż dwadzieścia dwa lata, a ja nie lecę na niepełnoletnie.
Zdejmij top.
Już drugi raz tego wieczoru rozbieram się przed obcym mężczyzną. Nie patrząc na niego,
zdejmuję bluzkę. W głowie wciąż dźwięczą mi słowa menedżera klubu ze striptizem.
– Patrz na mnie – rozkazuje mi.
Zmuszam się, żeby spojrzeć mu w oczy.
– Jesteś bardzo piękna. – Mierzy mnie wzrokiem.
Oddycham z ulgą. Gdyby uznał, że nie jestem wystarczająco ponętna, na pewno
zażądałby swoich pieniędzy z powrotem. Ponadto przyjemnie mi to słyszeć.
– Dziękuję – szepczę. Wzdrygam się, gdy jego dłoń przesuwa się w dół po moim
ramieniu i zaczyna pieścić mi piersi. Sutki stwardniały na zimnie, a on lekko je podszczypuje.
Zaczynam dyszeć.
– Chodź tutaj. – Przyciąga mnie bliżej.
Sztywnieję. Siedzimy twarzą w twarz, a on patrzy na mnie z nieudawanym pożądaniem.
Z tymi wielkimi, pełnymi przerażenia oczami muszę przypominać ranne zwierzę. Ujmuje mnie
pod brodę, po czym przesuwa kciukiem po moich wargach, rozmazując szminkę.
– Nie potrzebujesz tego gówna – szepcze.
Pochyla się nade mną, wtedy ja zamykam oczy, bo myślę, że chce mnie pocałować.
Zamiast tego czuję, jak jego usta dotykają mojego policzka i ucha.
– Bądź miłą dziewczynką i zrób mi dobrze.
Jego słowa wyrywają mnie z zamyślenia i wprawiają w zakłopotanie. Nigdy wcześniej
nikt tak do mnie nie mówił. Serce wali mi w piersi jak oszalałe, podczas gdy on opuszcza oparcie
siedzenia. Odrzuca krawat za ramię, żeby nie przeszkadzał. Potem powoli odwraca się do mnie
i unosi brwi w oczekiwaniu.
Pochylam się nad nim, on opiera głowę o zagłówek, opuszcza ręce po bokach. Teraz
wystarczy tylko rozpiąć spodnie i załatwić sprawę, a pieniądze będą moje.
„Zrób to. Po prostu to zrób”.
Moje palce są sztywne i niechętne do współpracy, gdy dotykam rozporka. Jestem tak
skoncentrowana, że nie zauważam, jak podniósł dłoń, którą gładzi mnie po głowie i plecach.
Najpierw sztywnieję, potem cała drżę od tego dotyku.
– Hej. – Znów ujmuje mnie pod brodę i zmusza, bym na niego spojrzała. Przygląda się
uważnie mojej twarzy. Po kilku sekundach ponownie ściąga usta i kręci głową.
– Nie, nie będziemy tego robić.
Te słowa bolą mnie tak samo jak to, co powiedział mi wcześniej menedżer. Nie mogę
powstrzymać łez, które hamowałam przez cały wieczór. Nieznajomy gapi się na mnie ze
zbaraniałym wyrazem twarzy.
– Dlaczego to robisz? – pyta. Podnosi z podłogi mój top i mi go podaje. – Nie chodzi o to,
że jesteś nowa w branży. Ty nigdy wcześniej tego nie robiłaś, prawda?
– Jestem straszne głodna – łkam. Wygląda na to, że puściły mi wszystkie hamulce.
– Kurwa. – Gładzi mnie po włosach. – Ubieraj się, poszukamy czegoś do jedzenia.
Zanoszę się od płaczu, aż dostaję spazmów. Obietnica jedzenia sprawia, że żołądek
kurczy się z bólu.
– Na… naprawdę?
Potwierdza skinieniem głowy i przez dłuższą chwilę patrzy gdzieś przed siebie.
– Najpierw się ubierz.
Wkładam bluzkę i okrywam się płaszczem. Zaraz po tym, jak udaje mi się zapiąć pasy,
błyskawicznie cofa i zabiera nas z tego opuszczonego miejsca na zatłoczoną autostradę. Skręca
w stronę pierwszego baru szybkiej obsługi, który wyrasta przy drodze, i podjeżdża do okienka.
Potem odwraca się do mnie.
– Na co masz ochotę?
Oblizuję wargi.
– Wszy… wszystko jedno. Na cheeseburgera?
Zamawia cały zestaw z frytkami i koktajlem mlecznym, a także kubek kawy i szarlotkę.
Płaci przy okienku, podaje mi koktajl, po czym zagląda do torby z zestawem i zdecydowanym
ruchem zwraca go ekspedientce.
– Zamówiłem cheeseburgera. Ten jest bez sera. Proszę to załatwić.
Jest powściągliwy w słowach, ale w jego głosie pobrzmiewa zniecierpliwienie.
– Nie szkodzi – protestuję szeptem.
Ignoruje moje słowa. Ekspedientka szybko przeprasza i wręcza mu nową torbę, którą on
przekazuje mnie. Następnie parkuje samochód w najodleglejszym zakątku parkingu i wyłącza
silnik. Nieznajomy mężczyzna wzbudza we mnie strach, ale akurat w tej chwili czuję wyłącznie
wdzięczność.
– Dziękuję. – Kurczowo ściskam brązową papierową torbę, aby oprzeć się pokusie
natychmiastowego jej rozerwania i pochłonięcia zawartości.
On posyła mi szybkie spojrzenie i daje znak głową.
– Jedz – zachęca. – Tylko nie nabrudź w samochodzie.
– Będę uważać.
Zmuszam się, żeby jeść powoli, bo wiem, że inaczej zrobi mi się niedobrze. Od wielu dni
nie zjadłam pełnego posiłku. Koktajl jest tłusty, kremowy i smakuje niebiańsko. Delektuję się
każdym łykiem. Mężczyzna włącza radio i popija kawę. Po kilku minutach, podczas których
bacznie mnie obserwował, podaje mi szarlotkę.
– Chcesz to na koniec?
– Nie, dziękuję. Najadłam się.
Wzrusza ramionami i odgryza kęs ciasta, ale wykrzywia twarz w grymasie i odkłada je do
torby.
– Niedobre?
– Beznadziejne. Nienawidzę fast foodu. Nawet nie czuć smaku jabłek.
– Na pewno zbyt długo je piekli. – Zawsze tak plotę trzy po trzy, kiedy jestem
zdenerwowana. – Przy szarlotce to największe wyzwanie, jabłka nie mogą się za mocno
przypiec, a jednocześnie ciasto musi być kruche. Trzeba tego pilnować.
Odwraca głowę w moją stronę i patrzy na mnie z uniesionymi brwiami.
– Przepraszam… Już… przestaję mówić.
W milczeniu zjadam do końca, ale czuję, że mężczyzna wciąż bacznie mnie obserwuje.
– Lepiej ci teraz? – pyta, wskazując głową na papierową torbę, podczas gdy ja wycieram
sobie usta.
– Tak. Dziękuję.
Zmuszam się, żeby na niego patrzeć. Nie mogę tego tak przedłużać w nieskończoność.
Nagle z bólem przypominam sobie o pieniądzach w mojej torebce, na które jeszcze nie
zarobiłam. Biorę głęboki oddech i posyłam mu uśmiech, który, mam nadzieję, on odczyta jako
sygnał do flirtu.
– Jedziemy z powrotem w tamto miejsce? – pytam. Kładę mu dłoń na udzie i kiedy się ku
niemu nachylam, wyczuwam nagłe drgnienie mięśni. Rzuca mi szybkie spojrzenie, ale kręci
głową:
– Nie.
Wzbierające uczucie mdłości grozi rychłym zwróceniem całego posiłku, który przed
chwilą zjadłam. Muszę wykombinować, w jaki sposób zatrzymać to trzysta dolarów.
– Ale ja naprawdę mogę, nie mam z tym żadnego problemu. Zrobię… eee… to, co
chcesz.
Mężczyzna wzdycha i kręci głową.
– Przecież widzę, że nie jesteś prostytutką. Dlaczego wsiadłaś do samochodu?
– Potrzebowałam pieniędzy. Wciąż ich potrzebuję. Zrobię wszystko.
Z jakiegoś powodu wzbudza to jego zainteresowanie. W oczach widzę błysk, ale
nieznajomy nic nie mówi. Nic nie robi. Przygryzam policzek, aby powstrzymać się od płaczu,
i wyjmuję pieniądze z torebki. Wręczam mu je trzęsącą się dłonią.
– Proszę.
Przechyla głowę i wpatruje się we mnie, ignorując banknoty w mojej ręce. Potem znów
wbija wzrok przed siebie.
– Zatrzymaj je.
Ogarnia mnie niewyobrażalna ulga, tak wielka, że dostaję zawrotów głowy.
– Dziękuję. Bardzo dziękuję.
– Podrzucę cię – rzuca i włącza silnik. – Gdzie mieszkasz?
– Naprawdę?
– A myślałaś, że cię tu zostawię? – Czerwienię się na dźwięk pretensji w jego głosie. –
Nie jestem potworem.
– Przepraszam. Ja nigdy…
– Wiem. Możesz mi wierzyć.
Lekko marszczy brwi, gdy mu wyjaśniam, gdzie dokładnie mieszkam. Najwyraźniej zdaje
sobie sprawę, że to szemrana dzielnica, ale tego nie komentuje. Żadne z nas się nie odzywa,
dopóki nie proszę go o zatrzymanie się przy całodobowym supermarkecie, oddalonym o dwie
ulice od mojego mieszkania.
– Dziękuję za podwiezienie – mówię, odpinając pas.
– Zaczekaj.
„Cholera. Czyżby jednak chciał zwrotu pieniędzy?”
Ostrożnie odwracam się ku niemu.
– Mówiłaś poważnie, że zrobisz to, co chcę?
Potwierdzam skinieniem głowy. Chciałabym przynajmniej zasłużyć na te trzysta dolarów.
– A masz ochotę zarobić więcej?
– W zamian za co?
– Powiedziałaś, że zrobisz wszystko.
To prawda.
„Ale tylko dlatego, że spanikowałam”.
Teraz nie jestem już taka pewna.
– Nie skrzywdzisz mnie?
– Nie – odpowiada miękko. – Obiecuję, że bez względu na wszystko na pewno nie będzie
bolało.
Czuję się rozdarta. Może i nie będzie bolało, ale to nie oznacza, że będzie mi się
podobało. Skoro zabrał mnie do samochodu, sądząc, że jestem prostytutką, musi mu chodzić
o seks. Czy mogłabym uprawiać z nim seks? Nie jestem pewna. Z drugiej strony…
– O jakich pieniądzach mówimy?
– Pięćset dolarów za jutrzejszy wieczór.
„O kurwa”.
Wyjmuje z ręki wizytówkę, coś na niej kreśli, po czym mi ją podaje.
– Przyjedź jutro pod ten adres o ósmej wieczorem.
– Mieszkasz tam?
Potwierdza.
Czy mogę mu wierzyć? Gdyby chciał, mógłby mi dziś wyrządzić krzywdę, ale tego nie
zrobił, zamiast tego uspokoił mnie, gdy się rozpłakałam, kupił mi jedzenie i pozwolił zatrzymać
pieniądze… Wygląda na to, że ma jakieś sumienie.
– Okej – szepczę. – Przyjadę.
– Dobra z ciebie dziewczyna.
„Serio, trochę dziwny komentarz”.
– Eee… Dobranoc.
Wysiadam z samochodu, nie oglądając się za siebie, i szybkim krokiem wchodzę do
supermarketu. Tutaj, pod znajomymi świetlówkami, w końcu czuję się bezpieczna, a myśl o tym,
że mogę zapłacić za wszystko, co wrzucę do koszyka, sprawia, że uśmiecham się po raz pierwszy
od wielu tygodni.
Rozdział 3

– Mamo, wróciłaś – mamrocze Luke, gdy ostrożnie podnoszę go z sofy pani Watt.
– Oczywiście, kochanie – szepczę, przytulając go. Syn uśmiecha się i natychmiast zasypia
z głową na moim ramieniu.
– Jak się zachowywał? – pytam panią Watt.
– Grzecznie. Ale nie przepada za kotem.
Zerkam na zwierzę, które leży i obserwuje mnie przymrużonymi ślepiami. Nagle,
zupełnie przeze mnie niesprowokowane, zaczyna syczeć. Kot demon.
– Wiem, że proszę o wiele, ale mogłaby się pani nim zająć także jutro wieczorem? Muszę
być gdzieś o ósmej.
Pani Watt patrzy na mnie z niedowierzaniem.
– Dostała pani pracę?
– Tak. – Właściwie to nie kłamstwo. Nieważne, co będę musiała zrobić, ale zapłacą mi za
to.
– Zgoda.
– Bardzo dziękuję. Naprawdę miło z pani strony.
Na szczęście pani Watt nie zadaje więcej pytań. Nie wiem, co miałabym jej powiedzieć,
gdyby zaczęła dopytywać o szczegóły.
Ciężko mi trzymać jednocześnie Luke’a i siatki z zakupami, więc szybko wracam do
siebie. Najpierw kładę syna do łóżka, a dopiero potem zapełniam lodówkę i biorę długo
wyczekiwany prysznic. Stojąc pod ciepłym strumieniem wody, zaczynam płakać. Czuję
olbrzymią ulgę, że dostałam te pieniądze i mam co jeść, a równocześnie wstyd mi za to, co
prawie zrobiłam. Nigdy nie sądziłam, że mogłabym się posunąć do takiej desperacji. Luke na
szczęście nic nie słyszy. Woda spłukuje moje łzy, które giną niepostrzeżenie w odpływie.
Po jakimś czasie przychodzi opanowanie, wycieram się i siadam na sofie. Całe zajście
było rzeczywiście dość przerażające, mimo to nie żałuję, że wsiadłam do samochodu tego obcego
faceta. Dzięki temu zdobyłam jedzenie dla syna, a nic nie ma dla mnie większego znaczenia.
Ponadto sprawy mogły się potoczyć dużo gorzej. Mężczyzna nie okazał się szaleńcem ani
damskim bokserem, zadbał o to, żebym coś zjadła, a później odwiózł do domu. Jeśli rzeczywiście
zarobię jutro pięćset dolarów, będę mogła zapłacić połowę kwoty, którą jestem winna
właścicielowi mieszkania. Właśnie – jeśli. Mimo że ten nieznajomy praktycznie mnie nie
dotknął, i tak umierałam ze strachu, więc wcale nie jestem taka pewna, czy jeśli jutro wieczorem
nie zrobię tego, o co mnie poprosi, wciąż będzie taki skory dawać mi pieniądze.
Poza tym nawet jeśli jakoś to wytrzymam i dostanę to pięćset dolarów, wiem, że mi one
nie wystarczą. Potrzebuję stałego dochodu. Nie pomogą mi ani rodzice, ani ciotka Patricka, która
nigdy mnie nie lubiła. Kiedy jej oznajmiliśmy, że jestem w ciąży, naskoczyła na mnie
z pretensjami, zupełnie jakbym zrobiła to z premedytacją, chociaż naprawdę uważaliśmy
i wiadomość o dziecku nas zszokowała. Patrick wspomniał na początku o zabiegu w jakiejś
klinice, ale ja się nie zgodziłam, a on po pewnym czasie pogodził się z tym, że zostanie ojcem.
Być może czuł się winny, bo to on chciał się ze mną kochać i tak bardzo naciskał, że na koniec
się zgodziłam. Dwa miesiące później byłam w ciąży.
Nikt nie może mi pomóc – oprócz faceta z samochodu. Rany, nawet nie wiem, jak ma na
imię…
Podnoszę się z sofy i zaglądam do Luke’a, który śpi jak kamień. Potem wyjmuję
z kieszeni płaszcza wizytówkę nieznajomego. Widnieje na niej jedynie jego adres w Medinie –
bogatej miejscowości nieopodal Seattle, znanej mi jedynie z opowieści. Jest tam naprawdę
luksusowo i ten adres potwierdza moje przypuszczenia, że facet musi być nadziany. Na pewno za
dnia pracuje w jakiejś firmie w Seattle, a wieczory i weekendy spędza w domu po drugiej stronie
jeziora. Ciekawe, czy jest żonaty. Nie miał na palcu obrączki, ale przecież z łatwością można ją
zdjąć. Wkładam wizytówkę z powrotem do kieszeni płaszcza i odsuwam od siebie wszystkie
myśli na ten temat. Nie ma sensu tego teraz roztrząsać – poczekam, a sama się przekonam.
Przez resztę wieczoru gapię się w rozmazany obraz na ekranie telewizora. Jestem zbyt
zmęczona, żeby włożyć płytę DVD z filmem do przedpotopowego odtwarzacza, którego nikt nie
chce ode mnie kupić. Nie żartuję. Naprawdę próbowałam go sprzedać.
Nazajutrz budzę się na sofie. Boli mnie kręgosłup, ale przestaję o tym myśleć, gdy
przypomina mi się mój plan: po raz pierwszy od wielu miesięcy mogę zrobić Luke’owi śniadanie
z prawdziwego zdarzenia. Nasza kuchnia jest stara i dość ciasna, ale dokładam starań, żeby
utrzymywać w niej porządek. Szybko smażę naleśniki, przypiekam bekon i tnę owoce na
mniejsze kawałki. Gdy zaspany Luke wchodzi do kuchni i przeciera oczy, akurat zalewam
wrzątkiem kawę rozpuszczalną dla siebie.
– Dzień dobry, kochanie. Jesteś głodny?
– Naleśniki i kakao? – Luke jest nagle zupełnie rozbudzony, stoi i wpatruje się
błyszczącym wzrokiem w ten mały odświętny posiłek. Zachwyt malujący się na jego twarzy
sprawia, że robi mi się ciepło w środku. – Mamo, czy to moje urodziny?
Wybucham śmiechem i klękam przed synem, żeby go objąć.
– Nie, głuptasku. Przecież wiesz, że twoje urodziny są dopiero za kilka miesięcy. Chodź
jeść.
Luke siada do stołu. Zjada zdecydowanie za dużo, ale nie potrafię mu przerwać. Kto wie,
kiedy znów będziemy mogli sobie pozwolić na taki zbytek? Jeśli dziś wieczorem uda mi się
wytrwać i zrobić wszystko, czego ode mnie zażąda facet w garniturze, być może będzie chciał
zobaczyć się ze mną ponownie. Dla mnie i Luke’a oznacza to więcej pieniędzy. W każdym razie
– dopóki nie znajdę prawdziwej pracy.
Nie jest to najlepszy plan na świecie, ale jedyny, jaki mam w tej chwili. Teraz, gdy siedzę
przy stole i patrzę, jak Luke sięga po kolejny plasterek bekonu, wiem, że niezależnie od tego, co
przyjdzie mi zrobić wieczorem, będzie warto.
Rozdział 4

Dotarcie do Mediny okazuje się wyjątkowo kłopotliwe. Odstawiłam Luke’a do pani Watt
z dużym zapasem czasu, ale gdy skierowałam się do wyjścia, chłopiec się rozpłakał i musiałam
go uspokoić, zanim mogłam go zostawić u sąsiadki. Teraz muszę biec na autobus. W centrum
przesiądę się na inny, obym tylko na niego zdążyła. Mam przeczucie, że mężczyzna, z którym
jadę się spotkać, nie przepada za spóźnialskimi.
Pół godziny później stoję nieco zdyszana na przystanku. Jestem kłębkiem nerwów.
Czekam. Na szczęście znalazłam właściwy autobus, który za kilka minut wywiezie mnie
z miasta. Wchodzę do środka i informuję kierowcę, dokąd jadę, a on w odpowiedzi posyła mi
sceptyczne spojrzenie.
Dziękuję sobie w duchu, że nie włożyłam skąpego stroju z wczoraj. Dziś mam na sobie
moje najładniejsze dżinsy, białą bluzkę i letnią kurtkę. Płacę kierowcy za bilet i udaję się na sam
koniec autobusu. Nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Zatrzymujemy się na wielu przystankach
w mieście i dość szybko pokonujemy most Evergreen Point, za którym kierowca wykrzykuje
nazwę mojego przystanku. Mam wrażenie, jakbym znalazła się w zupełnie innym świecie.
Medina jest położona po drugiej stronie jeziora Washington i wygląda jak istny raj bogaczy,
pełen pól golfowych, ekskluzywnych klubów sportowych i domów za miliony dolarów,
wybudowanych jeden za drugim na zielonych terenach ciągnących się wzdłuż brzegów jeziora –
jeden bardziej spektakularny od drugiego.
Biorę głęboki oddech i ruszam z przystanku, próbując sobie wyobrazić, jak to jest tutaj
mieszkać. Tam, skąd pochodzę, nie ma takich miejsc. Wczorajszej nocy nieznajomy zachował się
wobec mnie bardzo przyjaźnie, ale dziś wieczorem muszę zasłużyć na obiecane pięćset dolarów.
Patrzę w niebo i stwierdzam, że dzień powoli zmierza ku końcowi. Spoglądam na zegarek.
„Kurczę, jestem spóźniona!”
Zaczynam biec jak szalona, ale jest mi wszystko jedno. Nie stać mnie na to, żeby stracić
tę pracę czy jak to, do cholery, nazwać. Śledzę numery domów, w końcu docieram pod wskazany
adres, skręcam w mniejszą ulicę prowadzącą nad wodę. Trzypiętrowy dom otoczony wysokimi
drzewami leży tuż nad jeziorem i zmieściłyby się w nim trzy rodziny.
Nie zatrzymuję się jednak, żeby podziwiać widoki, tylko podbiegam do drzwi i dzwonię.
Chwilę później otwiera mi mężczyzna poznany wczoraj. Znów ma na sobie spodnie od garnituru,
ale pozbył się krawata, rozpiął kołnierzyk i zdjął marynarkę. Rękawy koszuli są podwinięte,
odsłaniając na lewym przegubie duży zegarek wyglądający na bardzo drogi. Większa część
twarzy mężczyzny pogrążona jest w cieniu, ale dostrzegam grymas niezadowolenia. Kiedy na
mnie patrzy, zmarszczki na jego czole się pogłębiają. Nie mogę złapać tchu, mam czerwoną
twarz, opieram dłonie o kolana – w takim stanie nikt by dobrze nie wyglądał.
– Przepraszam… za spóźnienie – udaje mi się wydyszeć.
– Jak tu dotarłaś?
– Przyjechałam… autobusem, a resztę drogi przebiegłam.
– Widzę – komentuje sucho i zaciska usta. – Dlaczego nie wzięłaś taksówki?
„Serio?”
– Bo mnie… na nią nie stać.
Nie odpowiada. I nie rusza się z miejsca. Wysoki jak wieża stoi i blokuje wejście. Zaciska
szczęki.
– Mam sobie pójść? – pytam wreszcie i żołądek aż kurczy mi się na myśl, że facet mógł
zmienić zdanie.
Oddycha głęboko. Nasze spojrzenia się spotykają, ale wtedy szybko spuszczam wzrok.
Nienawidzę się spóźniać.
– Nie. Wejdź do środka.
Ustępuje i przytrzymuje drzwi, gdy wchodzę na korytarz.
– Łał! – wykrzykuję i obracam się, żeby wszystko obejrzeć: olbrzymi hol i kręte schody.
Mężczyzna nie przestaje mnie obserwować, więc próbuję nieco pohamować zachwyt na widok
tego pięknego wnętrza. Zamiast tego ogarniam wzrokiem wypolerowany parkiet w nadziei, że
nieznajomy coś powie. Mam ochotę zaszyć się w mysiej dziurze, kiedy podchodzi do mnie
i palcem wskazującym ujmuje mnie pod brodę.
– Powiedz, jak ci na imię – rozkazuje, unosząc palec, tak że muszę mu spojrzeć prosto
w oczy.
Przez chwilę zastanawiam się, czy nie podać innego imienia, ale zaraz potem
przypominam sobie, co mówił o ludziach, którzy go okłamują.
– A-Abigail – jąkam się. – Albo po prostu Abbi, jeśli pan tak woli.
– Nie wolę – odpowiada bez wahania. Widać, że to nie podlega dyskusji. Jak dla mnie
okej. Wszystko i tak odbywa się na jego warunkach, więc może mnie nazywać, jak chce. –
Abigail. A ty będziesz się do mnie zwracać per „panie Thorne” albo „sir”. Rozumiesz?
– Tak, sir – odpowiadam cicho. Mam nadzieję, że o tym nie zapomnę. Za nic w świecie
nie wolno mi go rozczarować.
– Dobra dziewczyna. – Uśmiecha się po raz pierwszy. Teraz przynajmniej wiem, że lubi,
jak inni robią, co im każe. Jego uśmiech odsłania delikatne zmarszczki w okolicy oczu, które
jednak nie czynią go mniej atrakcyjnym – a nawet wprost przeciwnie. Teraz, gdy stoimy
w świetle lamp, widzę wyraźnie, jaki jest przystojny. Ma orzechowe oczy i długie, grube rzęsy,
a kanciastość jego twarzy łagodzą pełne wargi, które uśmiechają się z samozadowoleniem na
widok mojego zdziwienia. Niespecjalnie mnie to jednak uspokaja, że facet tak dobrze wygląda.
Jeśli z takim wyglądem wciąż musi płacić za seks, to znaczy, że podniecają go jakieś dziwactwa.
I to naprawdę grubszego kalibru. Na myśl o tym przechodzi mnie dreszcz, a on momentalnie to
wychwytuje i wzrok mu poważnieje.
– Chcesz coś zjeść? – pyta ku mojemu zaskoczeniu.
– Nie. Dziękuję.
– Jeśli jesteś głodna, chciałbym o tym wiedzieć – mówi stanowczym głosem.
– Nie jestem głodna, sir. Zjadłam przed wyjściem.
Przygląda mi się z uwagą przez kilkadziesiąt sekund, po czym kiwa głową.
– W takim razie chodź ze mną.
Prowadzi mnie na górę. Mijamy wiele różnych drzwi, zanim wchodzimy do ogromnej
luksusowej łazienki.
– Wykąp się pod prysznicem – wydaje mi polecenie. – Użyj wszystkich produktów, które
tu postawiłem, a potem wysusz włosy. Następnie włóż to i zejdź do mnie do kuchni. Wszystko
jasne? – Pokazuje na piękną białą sukienkę, która wisi na wieszaku przy drzwiach.
– Tak… sir.
– Dobrze.
Po jego wyjściu jestem w lekkim szoku. Naprawdę chce, żebym się wykąpała? Wącham
się pod pachami, ale nie czuję woni potu. Kąpałam się w domu, zanim odprowadziłam Luke’a do
sąsiadki, i jestem czysta.
„Niezły świr”.
Nie mam jednak innego wyjścia. Blokuję drzwi i najpierw usuwam tę odrobinę makijażu,
jaki sobie zrobiłam, zanim wchodzę pod prysznic. Pan Thorne wystawił dla mnie szampon
i odżywkę drogich marek z salonów fryzjerskich, na które nigdy nie byłoby mnie stać. Marszczę
brwi, próbując odczytać, co jest napisane na etykiecie trzeciej z butelek, ale francuski, jakiego
nauczyłam się w szkole średniej, okazuje się niewystarczający. Nalewam więc trochę zawartości
na dłoń i po konsystencji stwierdzam, że musi to być jakiś rodzaj peelingu. Używam go do
całego ciała. Pachnie kwiatami. Potem się opłukuję i wycieram miękkim ręcznikiem,
a mniejszym owijam włosy. Na stole obok umywalki leżą grzebień i szczotka, a obok nich stoi
butelka przypominająca ten francuski kosmetyk spod prysznica, ale na etykiecie widnieje napis:
„Lait pour les corps”.
„Użyj wszystkich produktów”.
Zrzucam ręcznik na ziemię i zaczynam dokładnie smarować całe ciało, zastanawiając się,
dlaczego pan Thorne wymaga ode mnie tego wszystkiego. Wydaje mi się to odrobinę obleśne.
„Ono się smaruje balsamem...”1
– Przestań! – Upominam samą siebie. Teraz włosy. No dobrze, uważam za dziwne, że pan
Thorne kazał mi się wykąpać, ale to jeszcze nie czyni z niego seryjnego mordercy. Na pewno po
prostu chce, aby jego kobiety były naprawdę czyste. Po wysuszeniu włosów kieruję uwagę na
sukienkę. Pojawia się dylemat: pan Thorne nie zostawił żadnej bielizny. Czy to znaczy, że mam
włożyć własną, czy chodzić bez niczego pod spodem? Skoro dżinsy, w których przyszłam, są
poniżej jego standardów, z moją tanią bielizną na pewno będzie podobnie, więc postanawiam, że
nie włożę nic. Mam coraz większą pewność, że ściągnął mnie tu po to, żeby uprawiać ze mną
seks. Wkładam sukienkę przez głowę, staję przed lustrem i powoli się obracam. W tej bieli
obszytej delikatnymi koronkami wyglądam słodko i niewinnie, niemalże dziewczęco. Czy
właśnie to go kręci? Biorę głęboki oddech, otwieram drzwi i na bosaka schodzę na dół. Mam
wrażenie, że jestem ekstremalnie obnażona. Widzę, jak stoi pochylony nad stosem papierów na
kuchennym stole. Chrząkam cicho, ale nie odpowiada.
– Panie Thorne…
Przeszywa mnie jego palący wzrok.
– Nigdy mi nie przeszkadzaj, kiedy pracuję.
Patrzę na niego z szeroko otwartymi oczami.
„Rany, co za gbur”.
– Przepraszam, sir.
Prostuje plecy i podchodzi do mnie, z zainteresowaniem taksując mój wygląd.
– Wybaczam ci – mówi. – Chciałaś mnie o coś zapytać?
– Eee… tak. C-co… co powinnam była zrobić po zejściu na dół?
Za nic w świecie nie chciałabym go znów zdenerwować. Muszę sprawić, żeby mnie
polubił, a wtedy znów będzie chciał się ze mną spotkać – i mi zapłacić.
– Powinnaś była zaczekać, aż sam się do ciebie zwrócę. Jesteś tutaj dla mnie, nie na
odwrót. Tego wieczoru mogę robić z tobą, co mi się podoba. A ty masz być tylko posłuszna.
– T-tak, sir. – Nie potrafię ukryć zdenerwowania.
– Nie bój się – mówi zadziwiająco miękkim głosem, zakładając za ucho kosmyk włosów,
który opadł mi na czoło.
Próbuję wziąć się w garść.
Pan Thorne uśmiecha się i przesuwa delikatnie palcami w dół po moim policzku.
– Dobra dziewczyna. Będziesz mi posłuszna? Jesteś na to gotowa?
Kiwam głową, gotując się na najgorsze.
– Świetnie – komentuje. – Abigail, chcę cię prosić, żebyś upiekła dla mnie szarlotkę.
„Co… to… kurwa… ma… znaczyć”.

1 Cytat z filmu Milczenie owiec (1991), tłum. Elżbieta Gałązka-Salamon (wszystkie


przypisy pochodzą od tłumaczki).
Rozdział 5

– Sza… szarlotkę, sir? – jąkam się.


„Czy chodzi o jakąś dziwną, nieznaną mi pozycję seksualną?”
– Wczoraj w samochodzie mówiłaś o szarlotkach – przypomina mi. – Chyba potrafisz
piec ciasta?
– Mmm… Tak, sir. – Kiwam głową z zapałem. Czyli to możliwe, że chodzi mu tylko
o szarlotkę?
– Dobrze. – Pokazuje ręką w stronę kuchni. – Proszę, rozgość się tutaj. Możesz zaczynać.
Wciąż nie czuję się pewnie w tej sytuacji, mimo to zaczynam wyjmować z szafek miski,
przybory i wszystkie składniki, próbując zignorować to, że pan Thorne mnie obserwuje niczym
drapieżnik ofiarę. Dopiero gdy po mniej więcej minucie siada na krześle, nieco się odprężam.
Jego kuchnia to marzenie każdego kucharza, ale nie potrafię się tym cieszyć. Mam wrażenie,
jakbym uczestniczyła w castingu, tylko nie mam pojęcia, do jakiej roli. Spodziewałam się, że
będzie chciał uprawiać ze mną seks, teraz jednak zaczynam myśleć, że znalazłam się tu także
z innych powodów.
Pan Thorne wstaje i podchodzi do mnie, kiedy zabieram się do zrobienia ciasta. Czuję, że
stoi za moimi plecami i mi się przygląda, co wprawia mnie w zakłopotanie. Reaguję lekkim
drgnięciem, gdy jego palce delikatnie przeczesują mi włosy, zbierają i obwiązują czymś, żeby nie
spadały mi na twarz. Potem pochyla się nade mną i wącha mój odsłonięty kark.
– Pięknie pachniesz – mruczy.
Nie wiem, czy powinnam odpowiedzieć, więc stoję jak skamieniała z dłońmi
zanurzonymi w mące i sercem zamarłym w piersi. Zdecydowanie bardziej wolałabym wiedzieć,
czego on ode mnie oczekuje.
– Nie przerywaj pracy – nakazuje z zaangażowaniem.
Robię, co mi każe: mieszam ostrożnie kolejne składniki, podczas gdy on patrzy mi przez
ramię. Jego ciepłe palce bawią się jednym z cienkich ramiączek sukienki, które nagle się zsuwa
aż do samego łokcia, obnażając mi lewą pierś.
– Idealnie – szepcze mi do ucha. – Po prostu idealnie.
Jestem bliska zapadnięcia się pod ziemię ze wstydu. On wraca do swoich papierów, jakby
nic się nie stało, a ja nie mam innego wyjścia niż kontynuować rozrabianie ciasta. Jestem
boleśnie świadoma tego, że wraz z każdym ruchem moje piersi się kołyszą. To zboczone.
Przecież jesteśmy w kuchni! Zerkam na pana Thorne’a. Znów usiadł i patrzy na mnie
z długopisem w ustach.
Staram się stłumić w sobie poczucie wstydu, przywołując w myślach obiecane pięćset
dolarów, i zaczynam obierać, a potem kroić jabłka. Układam je na cieście, po czym mieszam
w miseczce cukier z cynamonem. Powstrzymuję się jednak przed posypaniem jabłek tą
mieszanką. Nie wszyscy przepadają za cynamonem w szarlotce. Może on też nie? Nie mam
odwagi zaryzykować. Wygląda na to, że ta szarlotka to wielka sprawa. A co, jeśli nie będzie mu
smakowała? Odwracam się w jego stronę, ale on już na mnie nie patrzy.
– Czy… – Natychmiast zaciskam wargi.
„Do ciężkiej cholery! Nie chciał, żeby mu przerywać, kiedy pracuje. Czyżby coś
usłyszał?”
Znów na niego zerkam, ale on wciąż siedzi pochylony nad tą swoją pracą. Biorę do ręki
miseczkę, podchodzę do niego i staję cicho obok. Opanowuję przemożną chęć zakrycia piersi.
Przez kilka minut stoję jak skamieniała, podczas gdy on mnie ignoruje. Czuję się jak pomnik
zamarły w bezruchu, z obnażonymi piersiami, niemogący się poruszyć ani nic powiedzieć. Pan
Thorne ostatecznie podnosi wzrok i się uśmiecha.
– Tak, Abigail? – zwraca się do mnie. Najwyraźniej jest zadowolony z mojego
zachowania.
– Przepraszam, sir. Chciałabym zapytać, czy lubi pan cynamon w szarlotce.
Wyciągam w jego stronę miseczkę, aby mu to pokazać. Gdyby nie wiedział, czym jest
cynamon. Boże, ale ze mnie idiotka.
– W takim razie sprawdźmy – mówi, obejmując swoimi długimi palcami przegub mojej
ręki i przyciągając mnie bliżej siebie.
Otwiera usta, koniuszkiem palca wskazującego dotyka języka, po czym zanurza go
w miseczce i próbuje cukru z cynamonem.
– Hmmm. – Podnosi na mnie wzrok. – A ty co uważasz? – Nabiera więcej cukru na palec
i delikatnie wsuwa koniec palca między moje rozchylone wargi. – Ssij – nakazuje.
Robię, o co mnie prosi.
– No i? – pyta, nachylając się ku mnie, żeby pieścić moją pierś.
– Lubię cynamon – szepczę. Zaskoczyło mnie, z jaką delikatnością mnie dotyka.
Doznanie jest dalekie od nieprzyjemnego.
– Ja też.
Wydaję cichy jęk, kiedy otacza wargami sutek i zaczyna go pieścić językiem. Nasze oczy
spotykają się, usta zamykające się na mojej wrażliwej skórze rozciągają się w uśmiechu, podczas
gdy jego ręce wędrują pod sukienkę i przesuwają się w górę po udach. Moja twarz płonie
czerwienią, gdy jego duże dłonie docierają do pośladków i ostrożnie je ściskają.
– Bez majtek – mruczy, wypuszczając sutek z ust. – Niegrzeczna dziewczyna.
Jego dłonie błądzą pod materiałem sukienki. Ich dotyk jest powolny – niemalże leniwy –
a oczy bacznie obserwują moją twarz. Brakuje mi tchu, gdy jego palec dotyka mojego najbardziej
czułego miejsca – z wyraźną rutyną. Nie ma tu miejsca na żadną niepewność – bardzo dobrze
wie, co robi.
– Przepraszam – szepczę. – Nie dał mi pan żadnych majtek, a wydawało mi się, że te,
w których przyszłam, nie spodobałyby się panu.
– Czyli chciałaś mi sprawić przyjemność?
Kiwam głową i zaczynam dyszeć, gdy jego palce zaczynają krążyć wokół wejścia do
mojej świątyni rozkoszy. Drażniący dotyk sprawia, że czuję lekki skurcz w podbrzuszu – reakcja,
której się nie spodziewałam i która na dodatek się powtarza, gdy on się nachyla, żeby pocałować
moją pierś.
– Dobrze – mruczy. – Naprawdę słodka z ciebie dziewczyna, Abigail. Nie mam racji?
– Tak, sir.
„Przynajmniej kiedyś taka byłam. Teraz nie do końca wiem, jak się określić”.
Podnosi na mnie wzrok, nie przestając mnie pieścić między nogami.
– Uprawiałaś wcześniej seks?
Jego głos ma miękkie, niemalże uspokajające brzmienie. Potwierdzam skinieniem,
zdziwiona, że na tę odpowiedź wyraźnie się odpręża. Najwidoczniej nie chce dziewicy.
Pan Thorne przestaje mnie dotykać i opuszcza mi drugie ramiączko. Sukienka opada na
podłogę. Nagle wraca do mnie całe zdarzenie z klubu ze striptizem i podnoszę ręce, chcąc się
zakryć.
– Przestań – nakazuje. – Pozwól mi na siebie patrzeć.
Kiedy prostuję plecy, czuję swój drżący oddech. On prześlizguje się po mnie wzrokiem
od dołu w górę, zatrzymując się przy szczególnie interesujących go obszarach, aż w końcu patrzy
mi prosto w twarz. Delikatnie odsuwa od siebie papiery i cukier z cynamonem, nie spuszczając
ze mnie wzroku. Niespodziewanie wstaje z krzesła, a ja instynktownie robię krok w tył,
zdominowana jego wzrostem. Czuję, że jestem całkowicie na widoku, stojąc przed nim zupełnie
naga, podczas gdy on wciąż jest całkowicie ubrany. Wydaję cichy jęk, gdy chwyta mnie za
ramiona i odwraca tyłem, aby za chwilę do mnie przylgnąć.
– Nie zrobię ci nic złego – szepcze mi do ucha, głaszcząc po nagich ramionach. – Nie
musisz się bać.
Jego dłonie poruszają się po całym moim ciele, delikatnie i jednocześnie zdecydowanie.
Wargi pieszczą szyję. Rozpuszcza mi włosy i wdycha ich woń.
– Zerżnę cię o tu, na tym stole.
Zaczynam dyszeć. Jego słowa brzmią niezwykle szorstko, ale na myśl o tym, że ten
atrakcyjny mężczyzna mnie pragnie, że uważa mnie za atrakcyjną, przez moje ciało przepływa
zdumiewająca fala zadowolenia.
– Rozumiem, że na to czekasz, Abigail?
– T-tak, sir.
– Zdolna dziewczyna. Pochyl się.
Posłusznie robię to, co mi każe, lekko drżąc, gdy dotykam ciałem zimnego blatu.
Zamykam oczy.
– Rozchyl nogi.
Oddychając głęboko, staję w rozkroku przed panem Thorne’em.
– Jesteś taka piękna. – Słyszę jego miękki głos.
Sekundę później jego dłonie znów do mnie przywierają i zaczynają mnie pieścić
pewnymi ruchami. Palce delikatnie pocierają moją skórę, badają całe moje ciało. Potem na
chwilę znikają, ale szybko wracają. Tym razem są mokre od jego śliny i wsuwają się we mnie,
podczas gdy kciuk zakreśla małe koła na zewnątrz. Mój oddech przyśpiesza. Czuję się cudownie,
ale nie rozumiem, skąd ten niepotrzebny zachód.
– O, dokładnie tak. – W jego głosie słychać zadowolenie. – Chcę poczuć na palcach twoją
wilgoć.
W pewien sposób nienawidzę tego, że mojemu ciału wyraźnie podoba się wszystko, co on
ze mną robi. Przez to trudno mi się zdystansować. Z drugiej strony jestem wdzięczna, że nie
wszedł we mnie od razu, co na pewno sprawiłoby mi ból. Chwilę później przestaje mnie dotykać
i słyszę jakiś szelest, po którym następuje świst rozpinanego rozporka. Potem rozpoznaję odgłos
otwierania paczki z kondomem. Odrobinę się odprężam. Przeczuwałam, że seksualna przeszłość
pana Thorne’a diametralnie się różni od mojej własnej i gdyby nie zamierzał użyć prezerwatywy,
musiałabym tego wyraźnie zażądać.
– Chcesz go poczuć, piękna dziewczyno?
Czuję, jak się do mnie zbliża. Wolną ręką pieści moje biodro. Kiwam głową. Jestem
zaskoczona, że w ogóle mnie pyta, bo przecież jestem tutaj dla niego, jak sam to ujął.
– Powiedz to głośno – rozkazuje mi. – Chcę usłyszeć, jak to mówisz.
– Chcę go poczuć. – Wystarczyło, że to powiedziałam, a on natychmiast we mnie
wchodzi. Zaczynam głośno dyszeć. Wypełnił mnie sobą po brzegi.
– Kurwa… Ooo, tak! – jęczy pan Thorne. – Lepiej się dobrze chwyć.
Kilka sekund później już rozumiem, dlaczego to powiedział. Pieprzy mnie tak mocno,
jakby próbował zepchnąć na podłogę solidny blat stołu, chwytam więc za krawędź, próbując
ochronić swoje biedne uda przed zbyt bolesnym zderzeniem z drewnem. Po chwili jego ręce
chwytają mnie za biodra i przyciągają do siebie, a nasze ciała zderzają się, gdy jego podbrzusze
uderza o moją pupę. Teraz jest lepiej, a nawet dużo lepiej – tak uważa moje ciało.
Wydaję lekki okrzyk, bardziej zaskoczenia niż bólu, gdy pan Thorne ciągnie mnie mocno
za włosy i zmusza do oparcia się na łokciach. Wsuwa ręce pod moje piersi i zaczyna je masować,
przywierając do mnie i jęcząc mi do ucha.
– Jesteś taka fajna i taka ciasna. Jesteś moją słodką dziewczyną, prawda, Abigail?
– Tak, sir.
– Głośniej! – komenderuje, rżnąc mnie coraz szybciej i mocniej.
– Tak, sir! Tak, panie Thorne! – posłusznie krzyczę.
– O kurwa! – Jego dłonie wracają na moje biodra, narzucają ciału rytm i domagają się
posłuszeństwa.
Nigdy wcześniej nie doświadczyłam podobnego seksu – tak agresywnego i dzikiego.
Odrobinę mnie to przeraża, choć w żaden sposób nie sprawia mi bólu. Wręcz ociekam wilgocią,
aż robi mi się wstyd, że moje ciało tak reaguje, że niezwykle szybko go zaakceptowało. Pan
Thorne dochodzi z głośnym jękiem i jego ciało opada na moje, biodra wciąż wolno się poruszają.
Przywieram na powrót do blatu i czuję guziki jego koszuli wciskające się w moją nagą skórę.
– Mhm – mruczy i przygryza lekko moje ramię. – Jesteś taka słodka.
Moja twarz jest rozpalona, a ciało niespokojne, ale zmuszam się do leżenia nieruchomo,
podczas gdy on powoli dochodzi do siebie, gładzi mnie po włosach i ciężko oddycha. Wciąż się
nie ruszam, gdy się ze mnie wysuwa, zdejmuje kondom i zapina spodnie.
– Teraz możesz wstać.
Klepie mnie po biodrze, odwraca i zmusza do tego, żebym na niego popatrzyła.
– Nikt cię wcześniej nie zerżnął w taki sposób.
To nie jest pytanie. Kręcę głową i czuję, jak w oczach zbierają mi się łzy.
– Przestań – rozkazuje zdecydowanym, ale nie ostrym głosem. – Żadnego wstydu,
żadnego poczucia winy. Jesteś tutaj dla mnie. Żeby mnie zadowolić.
Wolno kiwam głową. Mój oddech jest nierówny.
– I to właśnie zrobiłaś – dodaje.
– Co takiego, panie Thorne?
– Zadowoliłaś mnie.
Tym razem wciągam powietrze przez nos. Niespodziewane ciepło rozlewa się po mojej
klatce piersiowej. Jestem zaskoczona. On podaje mi sukienkę i pomaga ją włożyć. Potem na
powrót spina mi włosy. Kiedy tak się ze mną cacka, jego dotyk jest powolny i delikatny, inaczej
niż wtedy, gdy wchodził we mnie na stole.
– No dobrze, Abigail. – Pan Thorne odzywa się formalnym tonem. – Wydaje mi się, że na
twoje pytanie o cynamon odpowiedziałem twierdząco.
– Eee… Tak, sir.
„Serio, niezły świr”.
Godzinę później kuchnia jest uprzątnięta, a szarlotka zdążyła wystygnąć. Kiedy ją podaję
panu Thorne’owi, czuję podenerwowanie. On bierze kęs i podnosi na mnie wzrok.
– Jest pyszna, Abigail – chwali.
Nie mogę się powstrzymać i uśmiecham się szeroko. Zanim odwrócę wzrok, pan Thorne
odwzajemnia uśmiech. Chce mnie dotknąć, ale w ostatniej chwili cofa rękę i uśmiech znika.
– Możesz iść – mówi. – Zadzwonię po taksówkę.
Kiedy chcę zaprotestować, unosi dłoń.
– Proszę, żebyś stosowała się do moich życzeń. Oczywiście zapłacę za kurs, skoro to ja
każę ci to zrobić.
– Przepraszam – odpowiadam cicho.
– Przebierz się w swoje rzeczy – mówi oficjalnym tonem.
Biegnę na górę do łazienki i jak najszybciej zmieniam ubranie, nie mogąc się doczekać
końca tego dziwacznego wieczoru. Oglądam się w lustrze. Dopiero co pozwoliłam się zerżnąć do
nieprzytomności całkowicie obcemu facetowi. Za pieniądze. I nawet mi się to spodobało.
„Kim, do cholery, jestem?”
Na dole pan Thorne wrócił do pracy. Czekam w milczeniu, aż na jego komórkę przyjdzie
esemes, że taksówka już czeka. W drodze do wyjścia wyciąga z kieszeni brązową kopertę i mi ją
podaje. Znów muszę powściągnąć chęć podziękowania mu. Wykonałam określoną pracę
i otrzymuję za nią wynagrodzenie.
– Dobranoc – szepczę, po czym odwracam się do niego plecami i kładę palce na klamce.
– Abigail, czy dobrze gotujesz?
Zamykam oczy, przygotowując się na słowa, o których wiem, że zaraz padną.
– Tak.
– Chciałbym, żebyś przygotowała dla mnie kolację w środę wieczorem. – Znowu nie jest
to pytanie.
– Dobrze. – Potwierdzam niepewnym skinieniem głowy.
– Spójrz na mnie.
Najchętniej uciekłabym stąd jak najszybciej, ale odwracam się posłusznie i zmuszam do
spojrzenia mu w oczy.
– Zrobiłaś wszystko, o co poprosiłem – ciągnie spokojnie. – Zarobiłaś te pieniądze. Nie
ma w tym nic złego.
– Tak, sir – szepczę. Chciałabym, aby to było takie proste.
– Zdolna dziewczyna. Bądź znów o szóstej w środę i weź taksówkę. Zapłacę za nią, kiedy
przyjedziesz na miejsce.
Gapię się na niego bez słowa. Czyli chce mnie znów widzieć. Udało mi się! Właśnie tego
pragnęłam, ale z drugiej strony dociera do mnie, że to nie koniec. Nie mogę wrócić do domu
i zmyć z siebie tego, co się stało, mając świadomość, że było to tylko jednorazowe.
– Dziękuję, panie Thorne.
– Wróć bezpiecznie do domu, Abigail.
Odprowadza mnie do czekającej taksówki. Otwiera przede mną drzwi, podaje kierowcy
banknot i każe mu zawieźć mnie tam, dokąd będę chciała. Potem wraca do domu, nie oglądając
się za siebie.
Na szczęście kierowca nie próbuje nawiązać rozmowy. Spoglądam na zegarek. Jest
dopiero jedenasta! Byłam u pana Thorne’a przez niecałe trzy godziny. Zaglądam dyskretnie do
koperty, którą mi wręczył, i otwieram usta ze zdziwienia. Zamiast umówionej kwoty naliczyłam
dziesięć, a nie pięć banknotów studolarowych.
Tysiąc dolarów. Zapłacił mi aż tysiąc dolarów!
Z radości aż kręci mi się w głowie. Powoli opuszcza mnie niepewność co do tego, czy
jeszcze kiedyś się z nim spotkam. Może niedługo uda mi się spłacić wszystkie długi i nie
wyrzucą nas z mieszkania? Przyciskam kopertę do piersi i czuję łzy kapiące mi na dłonie. Moje
włosy i skóra pachną wonią jabłek i perfum pana Thorne’a – wspominam to, co niedawno
zrobiłam, ale w tej chwili nie czuję ani winy, ani wstydu.
– Proszę pani, wszystko w porządku? – pyta mnie kierowca, zerkając z niepokojem
w tylne lusterko.
– Tak – odpowiadam ochryple. – Wszystko będzie dobrze.
Rozdział 6

Moja przyjaciółka Jo to jedyna osoba z czasów nauki w liceum, z którą wciąż utrzymuję
kontakt. Jest to o tyle dziwne, że kiedyś w ogóle nie rozmawiałyśmy. Dopiero później
uświadomiłam sobie, że było tak głównie przez moich rodziców, którzy uważali, że Jo ma na
mnie zły wpływ, a nie dlatego, że jej nie lubiłam. Wychowywano mnie bardzo surowo, a Jo
zachowywała się wtedy jak szalona nastolatka. Cały czas imprezowała, w trzeciej klasie zaszła
w ciążę i przed porodem opuściła miasto. Spotkałyśmy się ponownie w Seattle rok po
narodzinach Luke’a. Jechałyśmy na tym samym wózku. Rok wcześniej Jo rzuciła swojego
chłopaka Thomasa i od tego czasu mieszka sama z dwiema córkami. Jest moją jedyną
przyjaciółką. Poza nią nie mam nikogo.
W środę koło południa wybieramy się z Lukiem do knajpki, w której pracuje Jo. Do tej
pory bardzo ostrożnie obchodziłam się z zarobionymi pieniędzmi, ale tego dnia postanowiłam
zafundować nam smaczny lunch u Jo, bo muszę ją poprosić o opiekę nad synem wieczorem. Nie
mogę na okrągło korzystać z pomocy pani Watt, poza tym wiem, że Luke tysiąc razy bardziej
wolałby zostać u Jo.
Jo, ubrana w okropny różowy uniform, wygląda na nieco zmęczoną, ale jej twarz na nasz
widok się rozjaśnia. Najpierw sadzam Luke’a przy stoliku z porcją frytek i książką do
kolorowania, a później podchodzę do baru. To jedyna okazja, żeby choć przez chwilę pobyć z Jo
sam na sam. W taki dzień jak dziś żałuję, że nie stać mnie na posłanie syna do zerówki.
– Co tam? – pyta Jo, podając mi kubek kawy, na którą miałam ogromną ochotę. – Wciąż
żadnych wieści od tego fiuta?
Kręcę głową. Nie wiem nawet, czy Patrick wciąż przebywa w Stanach, choć zakładam, że
tak jest. Najprawdopodobniej zaszył się gdzieś z jakąś dziunią. Jeszcze zanim odszedł, miałam
podejrzenie, że mnie zdradza.
– Mamy zajebisty gust, jeśli chodzi o facetów, co nie? – Jo wybucha śmiechem, ale nie
brzmi on szczególnie radośnie.
– O tak.
Rozmawiałyśmy o tym wielokrotnie i nie mam ochoty znów poruszać tego tematu.
Prawda jest taka, że lubię jej byłego faceta. Owszem, Thomas jest pajacem, ale ma serce po
właściwej stronie. Przepada za Jo i córkami. To nie on je zostawił. Wiem, że wciąż im pomaga,
na ile jest w stanie, i chciałby być częścią ich życia, mimo że Jo z nim zerwała. Pod żadnym
względem nie przypomina Patricka.
Szybko zmieniam temat.
– Jo, muszę cię prosić o pomoc.
– Wal prosto z mostu.
– Możesz zająć się Lukiem dziś wieczorem? Mógłby zjeść u was kolację?
– Jasne. Kiedy go podrzucisz?
– Muszę gdzieś być o szóstej, czyli około pół godziny wcześniej.
Jo kiwa głową, wycierając bar.
– Nie pytasz, dokąd się wybieram? – wyrzucam z siebie po kilku sekundach.
Posyła mi zaciekawione spojrzenie.
– Właściwie to nie – odpowiada bezbarwnym głosem. – Ale wygląda na to, że bardzo
chcesz mi o tym opowiedzieć.
Uświadamiam sobie, że ma rację. Rzeczywiście chcę jej o tym opowiedzieć. Jo nie jest
kimś, komu przyszłoby do głowy mnie osądzać, a jej akceptacja być może pozbawiłaby mnie
choć części wątpliwości, jakie zaczęłam mieć w tej sprawie. Pan Thorne ujął rzecz bardzo prosto:
wykonuję pewną pracę, za którą otrzymuję zapłatę, więc nie ma się czego wstydzić. Jednak teraz,
po kilku dniach, mniej mnie to przekonuje, poza tym nie mam pojęcia, czego się spodziewać, gdy
odwiedzę go po raz kolejny.
– Znalazłam sobie coś w rodzaju pracy – wyznaję. – Ale to nie do końca coś, z czego
mogę być dumna.
Jo marszczy brwi.
– Abbi, masz jakieś problemy?
Kręcę głową i zerkam na Luke’a, który ze szczęśliwym wyrazem twarzy pałaszuje
fantastyczny lunch. Na jego widok cała się rozpromieniam.
– Nie, nie w tym rzecz. Chodzi o to, że… chyba zostałam dziewczyną na telefon czy jak
się to nazywa – szepczę. – Ale wyłącznie dla jednego mężczyzny.
Jo wydaje jęk zdziwienia.
– Do jasnej cholery! To ostatnie, czego mogłam się spodziewać… Do cholery, Abbi!
– Wiem – mruczę. – Potrzebowałam pieniędzy. Robię to dla Luke’a. Zasługuje na to,
żeby być szczęśliwy.
Na jej smutnej twarzy maluje się współczucie.
– Dlaczego nie zwróciłaś się do mnie?
– Bo chciałabyś mi dać jakieś pieniądze. A tobie samej ciężko związać koniec z końcem.
– Och, Abbi. – Jo na chwilę odchodzi, aby obsłużyć klienta, ale szybko do mnie wraca
i dolewa sobie kawy. – Okej, opowiedz o wszystkim od samego początku.
Zaczynam od nieudanej rozmowy o pracę w klubie ze striptizem, potem przechodzę do
tego, jak wsiadłam do samochodu pana Thorne’a, mówię o wizycie w jego domu, o szarlotce,
którą kazał mi upiec, a na sam koniec o tym, jak się pieprzyliśmy u niego w kuchni, zanim mi
zapłacił dwa razy tyle, ile wcześniej obiecał. Kiedy kończę, oczy Jo są wielkie jak u postaci
z komiksów.
– Dziś mam się u niego zjawić o szóstej wieczorem – dodaję po chwili.
– Aha. Właściwie się tego domyśliłam. – Jo wciąż wygląda na zszokowaną, kiedy
odchodzi obsłużyć kolejnego klienta. Spoglądam na Luke’a, który wciąż siedzi przy stoliku.
Chyba rysuje kredkami albo czyta komiks.
– Chcesz wiedzieć, co o tym myślę? – pyta Jo, kiedy znów staje naprzeciwko mnie.
Kiwam głową.
– Moja kochana, wydaje mi się, że robisz coś, nad czym trudno ci będzie zapanować.
Sądząc z opisu, ten facet jest megadziwakiem.
Na te słowa marszczę czoło. Pan Thorne ma być może dziwne strony, ale nie wydał mi
się taki zły.
„Czyżbym próbowała go bronić?”
– Jak dla mnie przypomina jednego z tych gości – Jo rozgląda się i nachyla w moją stronę
– których kręci sadomasochizm. No wiesz, takie klimaty, gdzie faceci związują kobiety, a potem
je biją.
– Że… że co? – Jestem przerażona. – Ani słowem nie wspomniał o czymś takim!
– Jeszcze nie – oznajmia Jo grobowym głosem. – Abbi, pomyśl tylko. Powiedział, że chce
cię kontrolować, kazał ci zwracać się do siebie „sir”, musiałaś być pod nim, kiedy się z tobą
bzykał, i jeszcze zapłacił ci dwa razy więcej, niż się umówiliście.
– Co to ma wspólnego z…
– Chodzi o to, żeby cię zwabić do ponownego przyjścia i żebyś się przyzwyczaiła do
pieniędzy, a wtedy pozwolisz mu na różne inne dziwactwa. Skąd możesz wiedzieć, że gdzieś
w piwnicy nie ma jakiejś obskurnej nory do przetrzymywania kobiet?
– Faktycznie.
Kapituluję. Nic o nim nie wiem, poza tym, że jest zafiksowany na czystości
i punktualności oraz że lubi kobiety, które robią, co im każe.
– Posłuchaj. – Jo wzdycha. – Nie mówię, że masz przestać. Wiem, jak bardzo
potrzebujesz tych pieniędzy, więc dobrze cię rozumiem. Ale sama mówisz, że to nadziany,
atrakcyjny facet. Widzisz jakiś inny powód, dla którego miałby płacić za seks, oprócz tego, że
podniecają go niezdrowe klimaty?
Na to pytanie nie mam dobrej odpowiedzi.
– A poszłabyś na to, gdyby się okazało, że szuka babki do numerków sado-maso?
Kręcę głową. Nie wiem za dużo na ten temat, ale samo to, że ktoś miałby mnie związać
i zadawać mi ból, brzmi jak prawdziwy koszmar. Nigdy bym na to nie poszła. A jeśli pan Thorne
rzeczywiście ma w piwnicy jakąś tajną norę? Na myśl o tym przechodzi mnie dreszcz.
– Boisz się go? – Jo kładzie swoją dłoń na mojej.
– Nie. Nie czuję żadnego zagrożenia z jego strony. Gdyby tak było, nie wsiadłabym do
jego samochodu.
Jo kiwa głową.
– Ale jeśli rzeczywiście podnieca się wizją wiązania mnie i bicia, nigdy się na to nie
zgodzę i będę musiała mu o tym powiedzieć.
– Kiedy przyjdziesz dziś z Lukiem, zostaw mi jego adres, okej? Przynajmniej będę
wiedziała, gdzie jesteś.
– Jasne, Jo. Dziękuję.
– Cieszę się, że mi o tym powiedziałaś.
– Ja też.
– Jak myślisz… długo będziesz się z nim spotykać? – pyta mnie po chwili.
Wzruszam ramionami.
– Nie wiem. Nic na ten temat nie mówił. Dzisiejszy wieczór może być ostatni. Nie
umawialiśmy się na nic konkretnego. Cały czas muszę szukać normalnej pracy. Kiedy trochę
przytyję, może zatrudnią mnie w tym klubie ze striptizem. Kiedyś byłam atrakcyjna.
– Och, tak – Jo zaczyna się śmiać. – Byłaś mokrym snem każdego nastolatka. Zresztą
wciąż jesteś piękna. Jak myślisz, dlaczego ten ważniak tyle ci płaci?
– Bo robię zajebistą szarlotkę?
Jo krztusi się kawą ze śmiechu.
– Raczej chodzi mu o słodycz między twoimi nogami.
Wznoszę oczy do nieba.
– No dzięki!
– Było strasznie? – szepcze, tym razem już bez wygłupów.
– Nie umiem powiedzieć. Było… inaczej. Brutalnie. Ale bez bólu czy nieprzyjemnych
doznań. W sumie…
„Całkiem w porządku. Nawet trochę ekscytująco. Do jasnej cholery, co też mi chodzi po
głowie?”
– Uważasz, że to warte tych pieniędzy?
Spoglądam na Luke’a i kiwam głową.
– Absolutnie.
Kilka minut później wracam do syna i próbuję zjeść swój lunch. Jednak myśl o tym, że
będę musiała powiedzieć panu Thorne’owi, że pewnych granic nie chciałabym przekraczać,
wprawia mnie w dużo większe podenerwowanie, niż gdybym miała uprawiać z nim seks. O
sadomasochizmie wiem tylko tyle, że w grę wchodzi ból, a pan Thorne przecież obiecał, że nie
będzie bolało. Więc chyba nie może oczekiwać ode mnie zgody na coś takiego? Jo ma rację.
Muszę mu o tym powiedzieć, tylko najpierw trzeba pomyśleć, jak to zrobić.
Rozdział 7

O niebo wygodniej jedzie mi się do pana Thorne’a taksówką. Tak jak obiecał, podchodzi
do kierowcy, żeby zapłacić za kurs, gdy tylko taksówka zatrzymuje się przed jego domem.
Spogląda na mnie dopiero po tym, jak samochód odjeżdża.
– Dobry wieczór, Abigail – wita się ze mną. – Ładnie dziś wyglądasz.
Włożyłam najładniejszą spódnicę i bluzkę, aby zrobić na nim dobre wrażenie, i cieszę się,
że to docenia. Ciekawe, czy to oznacza, że tym razem ominie mnie cała rutyna z kąpielą
i przebieraniem się.
– Dziękuję, sir.
– Wejdź do środka. – Kładzie mi rękę na plecach i prowadzi mnie do wejścia. To
dżentelmeńskie zachowanie nieco mnie zaskakuje, ale wystarczy, żeby zamknęły się za nami
drzwi, a dłoń zsuwa się niżej i ściska mój pośladek, po czym przyciąga mnie do siebie. Jego obie
ręce znikają pod spódnicą i gładzą moje nagie uda.
– Zamierzasz być dziś słodka?
– Proszę zaczekać, panie Thorne… – Nerwowo wykręcam się z jego uścisku. – Możemy
o czymś porozmawiać, zanim… zanim zaczniemy?
– Czy coś się stało, Abigail? – pyta, marszcząc czoło.
– Mhm, nie, nic się nie stało. Panie Thorne, nie mam zbyt dużego doświadczenia z czymś
takim.
– Zdaję sobie z tego sprawę.
– Dobrze. I dlatego muszę o coś zapytać. Czy pan…
Nie potrafię wydusić z siebie tych słów. On trzyma ręce w kieszeniach i przygląda mi się
sceptycznym wzrokiem. Jego postawa nie wydaje się groźna, ale sama jego obecność sprawia, że
czuję się onieśmielona.
– Czy ja co, Abigail?
– Czy pan lubi takie rzeczy, no, jak… sadomasochizm? – Ostatnie słowo bardziej
przypomina pisk. Po jego wypowiedzeniu wstrzymuję oddech. Czy naprawdę właśnie go o to
zapytałam?
Posyła mi szelmowski uśmiech, który sprawia, że jego twarz wygląda dużo młodziej.
– A co ty wiesz o sadomasochizmie? – pyta, robiąc krok w moją stronę.
– Nie za wiele – szepczę. – Wiem, że to polega na związywaniu i okładaniu pejczem albo
czymś podobnym, prawda?
– Tak, czasami – odpowiada spokojnie.
– A pan chciałby… robić coś takiego?
– Nie.
– Nie?
– Nie zaprzeczę, że moje preferencje nie są zupełnie standardowe, ale nie przepadam za
tym, żeby się czymś wiązać. Chociaż nie ukrywam, że pewne aspekty sadomasochizmu związane
z dyscypliną, dominacją i uległością mi odpowiadają.
Otwieram usta ze zdumienia. Mówi o tym w naprawdę zrelaksowany sposób.
– Ja… jakie aspekty? – pytam, a oczy nabiegają mi łzami. – Nie jestem w stanie
zaakceptować żadnego biczowania! Bardzo się cieszę z tych wszystkich pieniędzy, bo naprawdę
ich potrzebuję, ale boję się, że chce mi pan…
– Abigail, uspokój się – mówi łagodnie i wyjmuje z kieszeni złożoną chusteczkę.
Przykłada ją do moich oczu, drugą ręką gładząc mnie po włosach. – A teraz posłuchaj. – Unosi
mi podbródek, przez co patrzymy sobie w oczy. – Lubię, kiedy kobieta mi się poddaje. Kiedy
zachowuje się ulegle. Być może przyjdzie mi ochota przywiązać cię do łóżka, zanim cię zerżnę.
Na moment zapiera mi dech.
– Czasem może mi też przyjść do głowy wymierzyć parę klapsów w twój słodki, mały
tyłeczek.
Kręcę głową, ale on mnie powstrzymuje. Trzyma nieruchomo mój podbródek między
kciukiem i palcem wskazującym.
– Abigail, obiecuję ci, że jeśli będziemy to robić, to tylko dla przyjemności, to nie będzie
kara.
– Nie rozumiem różnicy – przyznaję otwarcie.
– To bardzo proste. – Pan Thorne ściska lekko moją dłoń. – Chodź ze mną.
Posłusznie idę za nim do kuchni, gdzie sadza mnie na krześle i nalewa mi szklankę wody.
Staje za mną i zaczyna delikatnie masować mi kark, podczas gdy biorę łyk wody. Jego dotyk
wydaje mi się pieszczotliwy.
– Lubię uległość drugiej osoby – tłumaczy – a nie wymierzanie jej kary. Nie uznaję pokoi
zabaw ani narzędzi tortur. Przede wszystkim nie chcę, żebyś się mnie bała. Masz mnie tylko
szanować. Nie podniecają mnie ból czy poniżanie.
– Co w takim razie pana podnieca? – Nie próbuję go kokietować, po prostu chcę
wiedzieć, czy będę w stanie zaspokoić jego potrzeby.
– Ty – odpowiada prosto z mostu. – Kiedy robisz, co ci każę.
– Och. – Oddycham z ulgą, po czym odwracam się i patrzę na niego. – Czyli jeśli mówi
pan „Skacz!”, mam zapytać: „Jak wysoko?”.
Uśmiecha się kącikami ust.
– Nie, Abigail. Jeśli każę ci skakać, to masz natychmiast zacząć podskakiwać, dopóki nie
powiem, że wystarczy.
Przełykam ślinę, gdy dopada mnie nagłe ukłucie strachu. Pan Thorne nie spuszcza ze
mnie wzroku, pochyla się, aż nasze oczy znajdują się na tej samej wysokości.
– Już powiedziałem, że nie podnieca mnie sprawianie komuś bólu. Nie w tym rzecz.
– Czyli nie ma pan w piwnicy żadnej ko… komórki, w której więzi pan kobiety?
Jego ciepły oddech owiewa moją skórę, gdy pan Thorne wybucha cichym śmiechem,
lekko ściskając moje ramiona.
– Nie. Nie korzystam z czegoś podobnego.
– Rozumiem.
– Chcesz być od teraz moją słodką dziewczyną? – pyta.
– Tak, sir.
Przysuwa się jeszcze bliżej, żeby dotknąć wargami mojego ucha.
– Nie pożałujesz – szepcze.
Zobaczymy. Ale niewątpliwie jest to pocieszające, że nie podnieca go sprawianie bólu
innym.
Pan Thorne staje przede mną i podaje mi rękę. Pomaga mi wstać, po czym przyciąga do
siebie.
– Chcesz wiedzieć coś jeszcze?
– Jest pan żonaty?
Oczy mu się zwężają, głos brzmi lodowato.
– Dlaczego mnie o to pytasz?
„Och, nie”.
– Przepraszam. Jest pan bardzo… Miałam na myśli, że większość mężczyzn w pana
wieku…
Uciekam przed jego spojrzeniem.
Robi głęboki wdech i wypuszcza mnie z objęć.
– Już nie jestem żonaty.
Zerkam na niego. Dzięki Bogu nie wygląda nie rozgniewanego. Nie mam odwagi go
zapytać, czy ma dzieci, bo się boję, że mógłby mi zadać to samo pytanie. Nigdy nie może się
dowiedzieć o istnieniu Luke’a. Kilka razy podrywali mnie w parku różni faceci, którzy uciekali
z krzykiem w chwili, gdy uświadomili sobie, że nie jestem starszą siostrą Luke’a ani jego
opiekunką. Nie wiem, czy pan Thorne uznałby fakt posiadania dziecka za mało seksowny, ale na
pewno nie chcę ryzykować.
– No więc jak, Abigail? – zwraca się do mnie. – Masz ochotę na kąpiel?
– Nie bardzo.
„Ups, nie powinnam była tego sformułować w ten sposób”.
– Mam na myśli to, że wzięłam prysznic tuż przed wyjściem. Ale jeśli pan sobie życzy,
żebym się wykąpała, to tak zrobię.
Uśmiecha się.
– Dobra odpowiedź. Nie, nie musisz się kąpać. Po prostu nie byłem pewien, czy tam,
gdzie mieszkasz, masz dostęp do łazienki.
„Czyżby myślał, że jestem bezdomna?”
– Wynajmuję mieszkanie.
– To dobrze. – Wygląda, jakby mu ulżyło. – Chcę, żebyś włożyła ubranie, które
powiesiłem dla ciebie w łazience. Trafisz tam sama?
– Tak, sir. – Opieram się odruchowi dygnięcia przed nim, szybko wychodzę z kuchni
i kieruję się na górę do łazienki. Znów nie przygotował żadnej bielizny, więc zdejmuję wszystko,
w czym przyszłam, przeczesuję włosy szczotką i sprawdzam makijaż. Sukienka jest zielona
w białe kropki. Wkładam ją razem z parą prostych, niskich czółenek, które dla mnie zostawił.
Oglądam się w lustrze. Dziś wieczorem najwidoczniej mam odgrywać rolę pani domu z lat
pięćdziesiątych. Widać wyraźnie, jaki typ kobiety podnieca pana Thorne’a.
Kobieta, która się poddaje mężczyźnie. Uległa.
Wiem, co to słowo oznacza, choć sama nie identyfikuję się z tą postawą. Ale czy to
ważne, skoro potrafię kogoś takiego udawać? Kiedy wracam na dół, pan Thorne siedzi przy stole
i pracuje. W milczeniu staję obok niego i czekam, aż się do mnie odezwie. Co jak co, ale uczę się
szybko. Po mniej więcej minucie pan Thorne podnosi na mnie wzrok i uśmiecha się z uznaniem,
zmierzywszy moje ciało od stóp do głów.
– Idealnie – komentuje. Wstaje i prowadzi mnie do kuchni. – Wspominałaś, że dobrze
gotujesz.
– Tak, sir. O ile to nie jest coś zbyt wyszukanego.
– Lubię domowe jedzenie. Rozgość się i ugotuj coś, na co masz ochotę. – Pokazuje ręką
w stronę kuchni.
– Tak, sir.
Otwiera szufladę i wyjmuje z niej biały fartuszek, który zawiązuje mi w talii.
– Idealnie – powtarza, kiwając głową. Jego pełen zadowolenia uśmiech nie pozostawia
wątpliwości. Chyba naprawdę uważa, że dobrze wyglądam w tym ubraniu. Nim wraca na swoje
miejsce, mruga do mnie filuternie i mocno ściska moje pośladki. – Będę miał na ciebie oko.
Rozdział 8

Pan Thorne siada przy stole za niebotycznym stosem papierów, podczas gdy ja zaczynam
szykować kolację. W lodówce jest mnóstwo produktów, z których mogę wybierać. Jaką potrawę
dla niego przygotować? Znów mam wrażenie, jakbym uczestniczyła w castingu. Przez chwilę
zastanawiam się, czy nie zdecydować się na pieczeń rzymską, potrawę, którą z pewnością
zrobiłyby z myślą o swoich telewizyjnych mężach Donna Reed2 albo June Cleaver3. Uważam to
jednak za zbyt banalne. Nie chcę, by pan Thorne uznał, że stroję sobie żarty z klimatu lat
pięćdziesiątych, bez względu na to, jak dziwne by mi się wydawały jego zachcianki. Z drugiej
strony chyba naprawdę ma dość staroświecki gust, więc ostatecznie decyduję się na pieczonego
kurczaka, purée ziemniaczane, sos i zielony groszek.
Wykładam wszystkie składniki na blat kuchenny i zerkam na pana Thorne’a, który – ku
mojemu zdziwieniu – siedzi i mnie obserwuje. Najwyraźniej jest głęboko zafascynowany
oglądaniem mnie podczas wykonywania zwykłych, codziennych czynności. Gdy nasze
spojrzenia się spotykają, uśmiecha się, po czym wstaje, podchodzi do mnie i staje mi za plecami.
– Wygląda fantastycznie – stwierdza. Nie do końca wiem, czy ten komentarz dotyczy
jedzenia, czy też mojego kostiumu gospodyni domowej.
– Dziękuję, sir.
Przesuwa dłońmi w górę po moich nagich ramionach, co przyprawia mnie o gęsią skórkę.
Potem jego dłonie wędrują w dół, aż do pasa, i pociągają za kokardkę utrzymującą fartuszek na
swoim miejscu.
– Myślę, że pewnego dnia przywiążę cię nim do mojego łóżka – szepcze i wargami
muska mi szyję.
– T-tak, sir – odpowiadam szeptem i chwytam się brzegu blatu. Nerwowy skurcz
przeszywa mi żołądek.
– Ale nie dziś – dodaje pan Thorne. – Mamy mnóstwo czasu, prawda, Abigail?
– To prawda, sir.
Kłamię. Jak tylko znajdę inną pracę, z miejsca z tym skończę, choć oczywiście teraz nie
mogę mu tego powiedzieć.
– Za bardzo mnie rozpraszasz – rzuca. – Idę do swojego gabinetu. To na drugim piętrze,
pierwsze drzwi po prawej. Przyjdź po mnie, kiedy wstawisz jedzenie do piekarnika.
– Tak, panie Thorne.
Odchodzi, ale po krótkiej chwili wraca i przyciska wargi do mojego policzka.
– Dziękuję, Abigail – szepcze. Przyglądam mu się, kiedy zbiera wszystkie papiery,
przechodzi obok i znika na schodach. Gwałtownie nabieram powietrza i przyciskam palce do
miejsca, w którym przed chwilą dotykały mnie jego usta, aby po chwili wrócić do przyrządzania
kolacji.
Gdy wszystko oprócz kurczaka jest już gotowe, spoglądam na zegarek i kieruję się ku
schodom, tak jak mnie o to poprosił. Mijam pierwsze piętro, gdzie znajduje się łazienka, i idę
dalej na najwyższe piętro domu, podążając za ściszonym brzmieniem muzyki operowej. Mimo że
pan Thorne powiedział wcześniej, żebym po niego przyszła, decyduję się najpierw zapukać, bo
wciąż mam w pamięci słowa o tym, że nie lubi, kiedy mu się przerywa.
– Wejdź.
Wchodzę do gabinetu pana Thorne’a i na moment staję oniemiała. Łał. Pomieszczenie
jest obłędne – wykończone ciemnym drewnem, z regałami wzdłuż ścian obok kominka i z
miękką sofą ustawioną naprzeciwko. Mój wzrok przenosi się na wielkie okna od podłogi do
sufitu i wyjścia na balkon z widokiem na zatokę. Trudno mi sobie wyobrazić, że leżę na tej sofie
w zimny wieczór, z filiżanką herbaty i dobrą książką, rozkoszując się ciepłem bijącym od
kominka.
Ciekawe, jak to jest mieszkać w domu takim jak ten. Mieć tak dużo pieniędzy. Nie
uważam się za żadną materialistkę, marzę jednak o tym, aby nie trzeba się było codziennie
martwić o posiłek dla syna. Chciałabym mieć stały dochód, aby móc co miesiąc odłożyć jakąś
kwotę. Ale na razie musi mi wystarczyć życie z dnia na dzień – tak długo, jak starcza pieniędzy.
Gdy wróciliśmy z Lukiem ze szpitala, obiecałam i sobie, i jemu, że dam mu więcej niż
tylko nasze stare, obskurne mieszkanie. Chciałam zapewnić mu godne życie, w którym miałby
mnóstwo przyjaciół i rozwijał swoje zainteresowania, chodził do renomowanej szkoły, a w czasie
wolnym bawił się w przydomowym ogrodzie. Teraz ma prawie pięć lat i nie może się cieszyć
niczym z tej listy. W naszym bloku mieszka dwoje dzieci, w dodatku dużo starszych od Luke’a.
Właściwie może się bawić tylko ze mną. Wiem, że on tak tego nie postrzega, poza tym staram
się, jak mogę, żeby wymyślać różne zabawy, dzięki którym może się także czegoś nauczyć.
Zależy mi jednak, aby więcej czasu spędzał na powietrzu i częściej bawił się z innymi dziećmi.
Wcześniej chodziliśmy do pobliskiego parku, ale kilka tygodni temu Luke znalazł obok drabinki
strzykawkę z igłą i od tej pory już tam nie zaglądamy. Nienawidzę dzielnicy, w której
mieszkamy. Luke na pewno kiedyś zrozumie, że trafił mu się na życiowej loterii pusty los – nie
ma dziadków, jego ojciec zwiał, a matka niewiele zarabia. Nigdy nie będzie mieszkał w domu
z widokiem jak ten, zawsze będzie się borykał z problemami finansowymi.
– Abigail?
Brzmienie głosu pana Thorne’a przywraca mnie do rzeczywistości.
– Przepraszam, sir.
Mam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu, gdy uświadamiam sobie, że mam łzy
w oczach. Odwracam głowę w inną stronę.
– Podejdź tu. – Jego słowa brzmią jak rozkaz. – No, chodź. – Wyciąga ku mnie rękę.
Gdy do niego podchodzę, przyciąga mnie i sadza sobie na kolanach. Ma zaskakująco
łagodny wyraz twarzy.
– Masz ochotę mi powiedzieć, co się stało przed chwilą?
– Przepraszam – szepczę, kręcąc głową. – Przez moment poczułam się przytłoczona. To
się więcej nie powtórzy. Po prostu nigdy wcześniej nie byłam w takim domu. Ma pan tak wiele
rzeczy.
– Miałaś ciężkie życie, co?
Podnoszę na niego wzrok i patrzę mu prosto w oczy. Wydają się bardzo przyjazne. Wolno
przytakuję.
On także kiwa głową.
– Nie musisz się więcej martwić – mówi. – Dobrze się mną zajmujesz, więc ja też dobrze
się tobą zajmę.
– Ale jak? – Czuję się tak, jakbym nieustannie popełniała gafy i wypłakiwała się w jego
obecności. A przecież jestem tutaj dla niego, nie na odwrót. – Mam na myśli… Czego pan
dokładnie ode mnie oczekuje, panie Thorne?
On sadza mnie wygodniej na swoich kolanach i przytula do siebie.
– Chciałbym, żebyś mnie ubóstwiała – mówi bez ogródek.
– Ubóstwiała?
– Nie wystarcza mi, żebyś dla mnie piekła ciasta i gotowała, Abigail. Chcę, żebyś tego
pragnęła, wiedząc, że mnie tym uszczęśliwisz. Chciałabym, żebyś pragnęła sprawiać mi
przyjemność. Lubię, jak jesteś mi posłuszna, ale byłoby jeszcze lepiej, gdybyś robiła te rzeczy
z własnej, nieprzymuszonej woli.
Oddycham głęboko, próbując opanować myśli. Po raz pierwszy dokładniej ujawnił, czego
ode mnie oczekuje.
– Czyli… mam pana traktować, jakbym pana ubóstwiała?
– Mhm – mruczy z twarzą zagrzebaną w moich włosach. – Kiedy jesteś u mnie, masz
myśleć tylko o tym, jak możesz mnie uszczęśliwić.
Ujmuje mnie pod brodę i unosi ją lekko, abym na niego spojrzała. Jest tak blisko, że czuję
na ustach jego oddech.
– Abigail, teraz bądź ze mną szczera. Boisz się mnie? – Studiuje uważnie moją twarz. –
Wiem, że bałaś się mnie tego wieczoru w samochodzie, ale trudno mieć ci to za złe. Wejście do
samochodu nieznanego mężczyzny to przerażająca rzecz, ale na pewno miałaś ważny powód, aby
ponieść takie ryzyko.
Serce tłucze mi o żebra. Czyżby wiedział, że mam Luke’a?
– Pieniądze, które dostałaś – odzywa się po kilku sekundach, a ja odrobinę się odprężam.
– Czy choć trochę ułatwiły ci życie?
Kiwam głową. Więcej nie może się dowiedzieć.
– To dobrze. Wróćmy do mojego pytania: boisz się mnie?
– Nie do końca – szepczę.
– To nie jest jasna odpowiedź – stwierdza stanowczo.
– Przepraszam. Nie boję się pana, to znaczy na pewno nie boję się tego, że zrobi mi pan
krzywdę albo mnie zabije.
– Ale?
– Ale wszystko, czego pan ode mnie chce… Mam na myśli to, co dotyczy seksu… Że ma
pan ochotę mnie związać i tym podobne… Tego rzeczywiście się boję.
– Dziękuję za szczerość – mówi miękkim głosem. – Wydajesz się bardzo
niedoświadczona. Z iloma mężczyznami uprawiałaś wcześniej seks?
Czerwienię się jak burak. Mam ochotę odpowiedzieć: „To nie twoja sprawa”. Ale
właściwie to jest jego sprawa – w końcu płaci mi za to, żeby go słuchać i ubóstwiać. I czy mi się
to podoba czy nie, należę teraz do niego i z całą pewnością będzie ode mnie wymagał wielu
różnych rzeczy, których wcześniej nie próbowałam. Najlepiej będzie niczego przed nim nie
zatajać, jeśli nasza dziwaczna umowa ma funkcjonować bez problemów.
– Z dwoma – mamroczę ze spuszczonym wzrokiem. – Razem z panem.
– Rozumiem.
Przyglądam się uważnie jego twarzy, ale ta niczego nie zdradza.
– Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś – odzywa się po chwili milczenia. – Zatem
wychodzę z założenia, że wiele z tego, co będziemy razem robić, będzie dla ciebie czymś
nowym.
– Tak – przyznaję. – Nie mam zbyt dużego doświadczenia. To, co ostatnio robiliśmy
w kuchni, dla mnie było dość ekstremalne.
– Dla mnie też.
Podnoszę na niego wzrok, aby wybadać, czy się ze mnie naigrywa, ale jego twarz ma
śmiertelnie poważny wyraz. Czy to znaczy, że nigdy wcześniej tego nie próbował?
– I chciałbym to powtórzyć – dodaje szeptem.
– Tak, sir. – Pamiętam, co powiedział przed momentem, więc szybko dorzucam: – Ja
także, sir.
Przyciąga mnie do siebie, a ja opieram mu głowę o ramię. Aria operowa się właśnie
zakończyła i z głośników rozbrzmiewa nowa piosenka, której absolutnie się nie spodziewałam.
– Springsteen? – pytam zaskoczona.
– Lubisz go? – Gładzi mi włosy od czubka głowy aż po plecy. To całkiem przyjemne.
– Tak, uwielbiam. Tylko wydawało mi się, że słucha pan wyłącznie opery i muzyki
poważnej.
Śmieje się cicho.
– Nie jestem aż tak stary.
– Ma pan rację.
Miło jest zamknąć się w jego ramionach, gdy w tle rozbrzmiewa nastrojowa muzyka, a w
gabinecie panuje przytulne ciepło. Przez krótką chwilę mam wrażenie, jakby wszystko było
dobrze i dla odmiany ktoś także troszczył się o mnie. Zamykam oczy i prawie się rozpływam pod
wpływem jego pieszczot. Nie prosi mnie o nic – ani o przysługi seksualne, ani o odgrywanie
jakichś ról. Tylko mnie obejmuje. Wcale nie czuję się tak, jakbym to ja go ubóstwiała, wręcz
przeciwnie. Zupełnie nie rozumiem, o co mu chodzi. Ale chociaż uważam go za dziwaka,
zaczynam myśleć, że mogłabym się do tego przyzwyczaić.
– Mhm. – Pan Thorne wzdycha i przeczesuje mi włosy palcami. – Moja słodka
dziewczyna.
Cóż, mogę zostać jego słodką dziewczyną, w każdym razie tak mi się zdaje. Przynajmniej
przez pewien czas.

2 Amerykańska aktorka popularna w latach 40. i 50.


3 Postać z popularnego w latach 50. serialu Leave It to Beaver.
Rozdział 9

Piosenka Springsteena wybrzmiewa do końca, a moje oczarowanie nią przerywa cisza.


Obejmujące mnie ramiona pana Thorne’a, które jeszcze chwilę wcześniej dawały mi poczucie
komfortu, nagle wywołują u mnie klaustrofobię.
„Co ja wyprawiam? Najął mnie do uprawiania seksu za pieniądze, a ja siedzę tu
przytulona do niego i zachowuję się jak napalona nastolatka”.
Cała sztywnieję, co on wyczuwa natychmiast.
– Abigail?
– Przepraszam, sir. Muszę zejść na dół i sprawdzić, co z kolacją.
Pan Thorne obejmuje mnie jeszcze przez moment, po czym opuszcza ramiona. Schodzę
mu z kolan i staję obok jego krzesła z dłońmi splecionymi z przodu. Znów czuję się jak jego
służąca, co właśnie należy do mojej roli. Wolałabym, żeby nie zachowywał się wobec mnie tak
czule i żeby mi się to nie podobało.
– Kiedy będzie gotowa? – pyta.
Kurczak już się chyba upiekł, ale muszę jeszcze podgrzać dodatki.
– Za kwadrans, sir. – Spuszczam wzrok, żeby ukryć poczucie dyskomfortu.
– Chcę, żebyś nakryła do stołu w jadalni. Oczekuję, że kolacja zostanie podana dokładnie
za kwadrans.
Jego głos jest teraz surowy i władczy. Może także on uświadomił sobie, że przekroczyłam
granicę, przytulając się do niego w taki sposób.
– Tak jest, sir.
– Możesz odejść.
Prawie uciekam z gabinetu. Moja naga skóra nagle wydaje się zimna. Zbiegam szybko na
dół, aby wyjąć kurczaka z piekarnika, i oddycham z ulgą – faktycznie się upiekł. Nakrywam go
i obniżam temperaturę, zanim wychodzę poszukać jadalni.
Znów otwieram usta z zachwytu na widok kolejnego pomieszczenia w tym pięknym
domu. Ten przestronny salon łatwo mógłby pomieścić dwudziestu gości, ale wygląda na to, że
rzadko się z niego korzysta. Nie mogę pojąć, dlaczego pan Thorne woli jadać tutaj zupełnie sam
zamiast w dużo bardziej przytulnej kuchni, ale przecież nie płaci mi za zadawanie pytań.
W jednej z szafek znajduję wytworną zastawę stołową, w której, jak zgaduję, powinnam
podać kolację, a także kieliszki do wina. Nakrywam na końcu stołu tylko dla jednej osoby. Potem
wracam do kuchni, układam jedzenie na półmiskach i wynoszę je do jadalni, mając nadzieję, że
wciąż jest ciepłe. Przychodzi mi do głowy, że nie mam nic, co mogłabym nalać do kieliszka, ale
bez pozwolenia pana Thorne’a nie mam odwagi podjąć żadnych samodzielnych kroków. W
kuchni stoi specjalna lodówka do wina, a wypełniające ją butelki na bank kosztują więcej niż –
cóż, niż ja. Nie mam zamiaru czegoś spartolić, otwierając niewłaściwą butelkę.
Dwie minuty później pan Thorne wchodzi do jadalni, akurat gdy pochylam się nad
stołem, żeby zapalić dwie świeczki znalezione w szafce razem z serwetkami z materiału.
– Co do minuty.
Odwracam głowę i nie mogę powstrzymać uśmiechu na widok jego zadowolonej twarzy.
Na szczęście wygląda na to, że zdążył już zapomnieć o moim poufałym uścisku na górze
w gabinecie.
– Wygląda bardzo apetycznie i pachnie niebiańsko – chwali mnie, podchodząc bliżej.
– Dziękuję, sir. Mogę prosić o pomoc w pewnej kwestii?
– Tak?
– Nie wiem za dużo o winie i nie chciałabym otworzyć niewłaściwej butelki – wyjaśniam.
– Wyglądają na bardzo… drogie.
– W istocie – potwierdza. – To bardzo przezornie z twojej strony. Pójdę i sam coś
przyniosę.
Kiedy wychodzi, wzdycham z ulgą. Odnoszę wrażenie, że każda moja czynność tutaj jest
rodzajem testu, ale chyba udaje mi się zdać przynajmniej częściowo. Pan Thorne wraca z otwartą
butelką i siada przy stole. Potem spogląda na mnie, jakby oczekiwał, że coś zrobię.
Czy chce, żebym mu podała posiłek? Na to wygląda. Zaczynam od nalania mu wina,
a później nakładam jedzenie na talerz. Zadaję sobie dużo trudu, żeby nic nie kapnęło na obrus.
On obserwuje mnie z nieznacznym uśmiechem. Najwidoczniej bardzo mu się podoba, że
obsługuję go w ten sposób.
Po wykonaniu wszystkich czynności odwracam się, żeby wyjść, ale on sięga ręką w moją
stronę i zatrzymuje mnie.
– Zostań – nakazuje i przełyka pierwszy kęs. Mruczy z zadowoleniem. – Bardzo smaczne.
Jesteś dobrą kucharką, moja słodka dziewczyno.
Czerwienię się z radości. Kolejny test pomyślnie zdany.
– Dzię… dziękuję, s-sir – jąkam się z przejęcia.
Przesuwa wolną dłoń w górę po mojej nodze, prosto pod rozkloszowany dół sukienki.
Lewą ręką kontynuuje jedzenie, podczas gdy prawa masuje moje nagie pośladki. Jestem zbyt
zaskoczona, żeby się zawstydzić.
– To purée jest pyszne – komentuje, nabierając więcej na widelec. – Rozchyl nogi.
Tym samym przyjemnym głosem rozkazuje mi i komplementuje moje jedzenie. Chociaż
na niego nie patrzę, wiem, że się uśmiecha. Słyszę to w jego głosie. Strasznie go kręci ta
sytuacja.
Stawiam szerzej stopy i zaciskam wargi, żeby nie jęczeć, gdy jego palce wsuwają mi się
między nogi. Na początku porusza nimi wolno, zakładam, że po to, aby mnie rozgrzać. Jego
dotyk jest delikatny, gdy muska wrażliwą skórę po wewnętrznej stronie ud, zanim zaczyna się
mną bawić, jakbym była instrumentem, na którym gra przez całe życie. Nie powinno to być dla
mnie takie przyjemne, ale jest. Nagle budzi się we mnie ochota na seks, praktycznie pierwszy raz
od narodzin Luke’a, ale mam mieszane uczucia, ponieważ przyczynił się do tego pan Thorne.
Jest niezwykle atrakcyjny i najwyraźniej wie, co robi, a z drugiej strony sprawia wrażenie
strasznego dziwaka, poza tym przecież w tym wszystkim miało nie chodzić o mnie. Przez kilka
kolejnych minut nie przestaje jeść, robiąc jedynie krótkie przerwy na napicie się wina. Jego palce
bez żadnej przeszkody wsuwają się we mnie i wysuwają, ale raz na jakiś czas przestają, aby zająć
się rozsmarowaniem moich soków i pocieraniem łechtaczki. Później, bez słowa, zabiera dłoń, a ja
czuję jednocześnie ulgę i zawód.
– Posprzątaj, proszę, ze stołu.
Zabieram talerz z półmiskiem i szybkim krokiem wychodzę do kuchni. Aby się uspokoić,
biorę kilka głębokich wdechów. Wędruję tam i z powrotem między jadalnią i kuchnią, po kolei
wszystko wynosząc – poza jego kieliszkiem. Dokładam starań, aby nie patrzeć na pana Thorne’a,
ale moje rumieńce muszą być dla niego widoczne. Po odstawieniu na blat półmiska z kurczakiem
pełna obaw wracam do jadalni i przystaję obok jego krzesła. Teraz, gdy już skończył jeść, na
bank będzie chciał uprawiać seks.
– Spójrz na mnie.
Jego ciemne oczy lśnią pożądaniem, aż z nerwów skręca mnie w żołądku. Obserwuję
w milczeniu, jak wsuwa krzesło, aby zrobić miejsce przed stołem. Pokazuje, że mam stanąć
przed nim. Czy chce, żebym przyklękła?
– Unieś sukienkę, pochyl się nad stołem i pozwól mi się zobaczyć – rozkazuje twardym
głosem.
Pozwolić mu się zobaczyć? Jestem zszokowana, co musi być widać na mojej twarzy, bo
pan Thorne unosi wysoko brwi, jakby się spodziewał, że zaprotestuję, czego jednak nie robię.
Twarz mi płonie, ale posłusznie opieram się łokciami o stół i unoszę spódnicę. Z jakiegoś
powodu czuję się w ten sposób bardziej obnażona, niż gdybym stała naga. Jest w tym coś bardzo
perwersyjnego.
– Mhm, jaka piękna. – Pan Thorne pieści moje obnażone uda i pośladki. – Taka miękka
i gładka. Rozsuń nogi, Abigail.
Robię, co mi każe, skręcając się w środku na myśl o tym, że teraz zobaczy, jak jego dotyk
na mnie działa. On wzdycha z zadowoleniem, wsuwając palce głęboko we mnie. Ociekam
wilgocią.
– Zdolna dziewczyna – mruczy i układa palce w taki sposób, że kciuk dotyka mojego
najbardziej czułego miejsca. Zamykam oczy, podczas gdy jego lewa ręka ugniata mi pośladki.
Nie wiem, jak zareagować. Czuję się jak w niebie, ale nie mam ochoty, żeby to po mnie poznał.
Tą częścią swojej osobowości nie chcę się z nim dzielić. Jest to dla mnie zbyt osobiste. Nagle
jego dłoń się cofa i cała się wzdrygam, gdy wymierza mi klapsa w pośladki.
Cała sztywnieję. Ciszę przerywa jedynie jego szybki oddech za moimi plecami. Sama
ledwo mam odwagę zaczerpnąć tchu. Po chwili jego palce znów zaczynają mnie pieścić
i gwałtownie wypuszczam powietrze z płuc. Nie jestem w stanie pojąć tego, że dosłownie przed
chwilą dał mi klapsa. Chociaż właściwie – jestem. W końcu to pan Thorne. Co prawda wydawało
mi się, że zaczeka z czymś takim albo przynajmniej mnie na to przygotuje, teraz jednak
rozumiem, że nie wystraszyłam się właśnie dlatego, że się tego nie spodziewałam – i w ogóle
mnie nie zabolało.
– Zdolna dziewczyna – powtarza pan Thorne i wymierza mi kolejnego klapsa.
Tym razem jestem przygotowana i próbuję się skupić na jego palcach i kciuku, który
masuje mnie w zupełnie nowy sposób, wywołując odczucia, o których istnieniu niemal zupełnie
zapomniałam. Próbuję przestać kołysać biodrami, ale to praktycznie niemożliwe.
– Oooch! – wydaję z siebie jęk, gdy dostaję trzeciego klapsa i natychmiast zaciskam
wargi, jakby to miało stłumić wydany przeze mnie dźwięk. Panu Thorne’owi ten okrzyk
najwyraźniej się podoba, bo ruchy jego palców przyspieszają, a ja muszę ukryć twarz między
ramionami, aby stłumić swój ciężki oddech. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem się tak czułam.
Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś doświadczę czegoś podobnego.
– Mhm – mruczę, zaciskając oczy z rozkoszy, podczas gdy on pociera, zadaje pchnięcia
i wymierza klapsy w idealnej harmonii. Kołyszę biodrami w przód i w tył, błagając go bezgłośnie
o więcej, a jego dłoń zderza się z moimi pośladkami po raz kolejny… i znów… i znów.
„O, Boże! Boże! Jestem tak blisko!”
Jego ruchy raptownie ustają. Odwracam się twarzą ku niemu, a on popycha mnie na
kolana, sięga ręką do moich pleców i rozpina suwak sukienki. Ściąga ją z moich ramion, tak że
moje piersi aż z niej wyskakują. Drżę. Mojemu ciału odmówiono tego, za czym tęskni, ale nie
wiem, czy jestem rozczarowana, czy też odczuwam ulgę, że jego ruchy ustały. Nie mam ochoty
dzielić się z nim czymś tak intymnym jak orgazm. Nie jestem gotowa, żeby mnie taką ujrzał. To,
co robimy, jest dla mnie wyłącznie pracą, a nasza umowa nie przewiduje, że mnie także musi być
dobrze.
Pan Thorne wstaje, rozpina pasek i rozporek, a jego spodnie opadają na podłogę. On też
nie ma na sobie bielizny. Jestem zdziwiona, ale nie mogę oderwać od niego wzroku. Jego erekcja
jest tak wielka i twarda, że musi wręcz sprawiać mu ból. Patrzę na niego i oblizuję nerwowo
wargi. Mogę się domyślić, czego ode mnie chce i dlaczego kazał mi uklęknąć, ale ostatnim razem
nie potrafiłam się na to zdobyć.
– Ja… ja nie robiłam tego zbyt wiele razy – przyznaję.
W odpowiedzi posyła mi łagodny uśmiech.
– Zdaję sobie sprawę.
Chwyta mnie za włosy, aby mnie zmusić, bym na niego spojrzała.
– Otwórz usta – rozkazuje, przesuwając mi kciukiem po wargach. – I trzymaj ręce za
plecami.
Oddycham głęboko i robię, co mi każe.
– A teraz użyj języka – instruuje mnie, po czym wsuwa mi się do ust. – I żadnego
gryzienia.
Robię, co w mojej mocy. Pieszczę go językiem, podczas gdy on powoli napiera do
przodu, za każdym razem nieco głębiej. Wczepia się dłońmi w moje włosy i pojękuje.
– O tak… Zdolna dziewczyna. Ssij mnie.
Zachęcona jego słowami obejmuję go ustami jeszcze głębiej. Smakuje mężczyzną, dobrze
i czysto. Nie jest wcale tak strasznie, jak sobie wyobrażałam, jestem wręcz zaskoczona, że nawet
mi się to podoba. Po moim ciele rozchodzi się fala gorąca i z trudem powstrzymuję jęk.
– Chcesz go? – pyta mnie nagle, wysuwając się z moich ust, ale nie przestając się dotykać
tuż przed moją twarzą.
– Tak, sir. – Moja odpowiedź pada natychmiast. Dopiero, gdy to wypowiadam,
uświadamiam sobie, że to prawda.
– Mam cię zerżnąć?
Wpatruję się w niego bez słowa. Dobitne „tak” odbija się echem w mojej głowie.
– Mówisz, że go chcesz – odzywa się pan Thorne, znów wsuwając się między moje
rozchylone wargi. – Ale moim zdaniem desperacko pragniesz, aby cię zerżnięto. Jesteś taka
mokra, że prawie kapie z ciebie na dywan.
Oblewam się rumieńcem. Ma rację.
– Ale wiesz co, Abigail? Nie dostaniesz go, dopóki nie będziesz o niego błagać. Możesz
to dla mnie zrobić?
Zamykam oczy. Coś mnie powstrzymuje. W tym wszystkim nie chodzi przecież o to,
żebym to ja go pragnęła – mężczyzny, którego prawie nie znam.
– W porządku, słodka dziewczyno. Jeszcze do tego wrócimy. – Mocniej ściska w garści
moje włosy. – Teraz chcę, żebyś na mnie patrzyła.
Wsuwa mi się do ust i wysuwa, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy. Gdy w pewnym
momencie dostaję odruchu wymiotnego, poleca mi, żebym oddychała przez nos. To rzeczywiście
pomaga, ale wciąż mi trudno, gdy wypełnia mnie sobą, dotykając mojego gardła, przez co łzy nie
przestają mi napływać do oczu. Mimo to się nie poddaję. Ssę jego penisa, cały czas pojękując.
Trudno mi zachować zimną krew. Chciałabym doprowadzić go do orgazmu, żeby dzięki mnie
poczuł rozkosz.
– O kurwa – jęczy, gwałtownie wypychając biodra w przód. – Połknij to. Wszystko. –
Nieruchomieje, pulsując w moich ustach, a ja robię, co mogę, żeby go usłuchać. Wydaję z siebie
tylko jedno kaszlnięcie. Jego szczytowanie odczuwam dużo lepiej, niż się spodziewałam.
Zatrzymuję go w ustach, podczas gdy jego ruchy uspokajają się, a dłonie przenoszą z moich
włosów na twarz. Gładzi mnie kciukiem po policzku, wtedy ja unoszę powieki i na niego patrzę.
Uśmiecha się wyraźnie odprężony. W tym momencie wydaje się bardziej pociągający niż
kiedykolwiek. Rozpiera mnie osobliwa duma, ponieważ wiem, że zawdzięcza to mnie.
– Doskonała – mówi. – Byłaś po prostu doskonała.
Rozdział 10

Pan Thorne uśmiecha się od ucha do ucha, gdy wysuwa się z moich ust i zaczyna
doprowadzać do porządku swoje ubranie. Ja wciąż klęczę na podłodze. Nie do końca wiem, co ze
sobą zrobić. To znaczy mam wielką ochotę umyć zęby – albo przynajmniej się czegoś napić – ale
nie podnoszę się, dopóki on znów nie staje przede mną, już kompletnie ubrany.
– Wstań – rozkazuje łagodnie i pomaga mi.
Kiedy prostuję kolana, wydaję z siebie cichy jęk i muszę się o coś oprzeć do momentu
ustania bólu. Kiedyś nie byłam taka delikatna, ale utraciłam część masy mięśniowej z czasów,
gdy byłam cheerleaderką, a to, że nie odżywiałam się odpowiednio, z pewnością mi nie pomogło.
– Ostrożnie – upomina mnie pan Thorne. Sadza mnie sobie na kolanach. Jego dłoń gładzi
mnie łagodnie po nogach. – Następnym razem podłożymy ci poduszkę – stwierdza, masując moje
kolana.
– Dziękuję, sir. Na pewno by pomogło.
– Wszystko w porządku? – pyta.
Przytakuję. Pytanie mnie zaskakuje. Nie jestem pewna, czy ma na myśli moje nogi, czy
też seks oralny, który właśnie mu zafundowałam, ale miło wiedzieć, że się o mnie troszczy. Jego
dłonie znajdują drogę do moich nagich piersi i muskają je po stwardniałych sutkach. Kiedy lekko
podszczypuje każdy z nich, muszę przygryźć wargę, żeby nie jęknąć. Potem podciąga mi górę
sukienki, okrywając nią moją nagość. Gdy w końcu znajduję w sobie odwagę, żeby na niego
spojrzeć, zauważam, że uśmiecha się z samozadowoleniem. Doskonale wie, że mnie podniecił.
– Możesz wstać? – pyta.
– Tak, sir.
– To dobrze. Chciałbym cię prosić, żebyś podgrzała jedzenie na nowo, a także przyniosła
czysty talerz i sztućce.
Podnoszę się z jego kolan i robię, co mi każe. Gdy jedzenie znów jest ciepłe, podaję mu je
na talerzu, ale on zamiast zacząć jeść, przyciąga mnie do siebie, sadza na kolanach i poprawia
pozycję. Gapię się na niego ze zdumieniem, kiedy nabiera purée na widelec i unosi go do moich
ust.
– Otwórz buzię. Chciałbym cię nakarmić – tłumaczy, jakby to była zupełnie zwykła
rzecz.
„Okej, niech mu będzie”.
Uśmiecha się, gdy zjadam, co mi podaje.
– Zdolna dziewczyna. Potrzebujesz nabrać trochę ciała.
– Pracuję nad tym – szepczę.
Odkłada widelec na talerz i tym razem sięga po kieliszek z winem, który także unosi do
moich ust. Nie lubię wina, a mimo to upijam łyk, ale gdy czuję na języku jego kwaśny smak, nie
mogę powstrzymać grymasu.
– Nie lubisz wina? – śmieje się pan Thorne i odstawia kieliszek.
– Nie, sir.
W liceum chodziłam czasami na imprezy, ale odkąd zaszłam w ciążę, nie tknęłam
alkoholu.
– Sam nie pijam napojów gazowanych, ale w lodówce powinno stać kilka puszek dla
personelu sprzątającego i ogrodników.
– W kinie też nie?! – wyrywa mi się. – To znaczy nawet w kinie nie pije pan napojów
gazowanych?
– W kinie? – Nie kryje zdziwienia. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio oglądałem jakiś film.
– Pomaga mi zejść ze swoich kolan. – Idź do lodówki i weź sobie coś do picia. Porozmawiamy,
kiedy będziesz jadła.
Dwie minuty później znów siedzę mu na kolanach, a on mnie karmi. Obok talerza stoi
duża szklanka coli.
– No to powiedz, Abigail, często chodzisz do kina?
Kręcę głową.
– Nie stać mnie – wyjaśniam. Chociaż doskonale zdaję sobie sprawę, że pan Thorne wie,
jaka jest moja sytuacja finansowa, wciąż odczuwam dyskomfort, rozmawiając na ten temat.
– Oczywiście – mruczy. – To wielka szkoda. Młoda kobieta taka jak ty powinna czasem
wyjść z domu i doświadczyć odrobiny przyjemności.
Wygląda, jakby naprawdę było mu mnie żal. Wolno podnoszę ręce z kolan i przesuwam
nimi w górę po jego torsie, aż oplatam jego szyję.
– Teraz jest przyjemnie – stwierdzam.
Przygląda mi się przez chwilę z widelcem w powietrzu. Potem się uśmiecha.
– Tak, to prawda.
Odwzajemniam jego uśmiech i biorę do ust kolejną porcję.
– A jaki jest pana ulubiony film? – pytam, gdy ją przeżułam i połknęłam.
Unosi brwi i zaciska wargi tak, jakby się namyślał.
– Tak naprawdę to nie wiem – odpowiada i podaje mi colę. – Nie mam już czasu oglądać
filmów.
– Dużo pan pracuje.
Potwierdza skinieniem głowy.
– No dobrze, ale gdyby miał pan czas, co chciałby pan obejrzeć?
– Chyba Indianę Jonesa.
Jego odpowiedź mocno mnie zaskakuje. Zupełnie nie brałam jej pod uwagę.
Spodziewałam się, że rzuci tytuł jakiegoś starego czarno-białego filmu, a nie czegoś takiego.
– Poważnie? To znaczy… naprawdę, sir?
– Co mam powiedzieć… Dorastałem w latach osiemdziesiątych. – Na jego twarzy
pojawia się szeroki uśmiech.
– Czyli… Ile ma pan lat?
– Trzydzieści dziewięć.
Przyglądam mu się wnikliwiej niż kiedykolwiek wcześniej. Wydawało mi się, że jest
starszy, ale może to przez sposób, w jaki się ubiera i czesze. Próbuję sobie wyobrazić, jak
wyglądałby w dżinsach i T-shircie, z nieułożonymi włosami, ale nie jestem w stanie. Poza tym
podoba mi się jego elegancki styl – czyni go całkiem… seksownym.
Uświadamiam sobie, że siedzę i gapię się na niego. Kiedy spotykam jego spojrzenie,
oblewam się rumieńcem. On ujmuje mnie pod brodę i unosi mi głowę.
– Ale wygląda na to, że nie jestem zbyt stary, byś mogła się przeze mnie zarumienić,
prawda, moja piękna dziewczyno? – pyta. W jego orzechowych oczach igrają wesołe ogniki.
– Nie – odpowiadam cicho. – Z całą pewnością nie, sir.
– Dobrze to wiedzieć. – Podaje mi jeszcze jedną porcję, którą zjadam bez sprzeciwu.
Obecna rozmowa wydaje się dużo przyjemniejsza niż poprzednie, a on sam sprawia wrażenie
bardziej otwartego. Nie chciałabym, aby między nami powstała niezręczna atmosfera.
– Przykro mi z powodu tego, co się stało wcześniej. W pana gabinecie… Nie
powinnam…
– Nie powinnaś była czego zrobić? – pyta. – Szukać pocieszenia?
– Jestem tutaj dla pana. A nie na odwrót. Sam pan tak powiedział – szepczę.
– Owszem, pamiętam – odzywa się powoli. – Ale kiedy było ci smutno, przytuliłem cię.
Co to według ciebie oznacza?
– Nie wiem.
Trudno mi wytrzymać jego płonący wzrok.
– To znaczy, że biorę to, co chcę. Jeśli mam ochotę cię przytulić, po prostu to robię. Tak
samo, jeśli chcę cię pocieszyć. Pieprzyć cię prosto w usta. Karmić, kiedy siedzisz mi na
kolanach. Nie zrozum tego opacznie, Abigail. Skoro to robię, to znaczy, że tego chcę.
– T-tak, sir. Przepraszam.
Obawiam się, że zepsułam dobrą atmosferę, i żałuję, że w ogóle się odezwałam.
– Nie przepraszaj. Odpowiedz tylko, że chcesz być moja – poucza mnie.
– Pańska?
Kiwa głową.
– Poddaj mi się całkowicie. Zaufaj mi. Pozwól mi przejąć kontrolę. Jedyne, co masz
robić, to mnie słuchać. Jeśli cię przytulam, nie powinnaś się odsuwać, tak jak zrobiłaś to
wcześniej. Jeśli chcę ci zrobić przyjemność, nie protestuj. Przekaż mi wszystkie swoje łzy, słowa,
myśli, orgazmy. Chcę tego wszystkiego.
Rozumiem, co do mnie mówi, ale to niemożliwe, abym oddała mu wszystko. W pierwszej
kolejności jestem przecież matką Luke’a. I zawsze nią będę. Luke jest na pierwszym miejscu,
przed wszystkim innym. Pan Thorne chciałby zajmować to miejsce i mogę się na to zgodzić,
kiedy jestem tutaj, ale w rzeczywistości nigdy nie dam mu wszystkiego.
– Naprawdę chce pan tego wszystkiego i mojego uwielbienia? – pytam, próbując
rozładować atmosferę.
Kąciki jego ust nieznacznie unoszą się ku górze.
– Z całą pewnością.
– Wydaje mi się, że mogę to panu dać.
– No chyba – odpowiada, unosząc widelec do moich ust. – W końcu jesteś moją słodką
dziewczyną.
Sprzątnęłam ze stołu, przebrałam się we własne ubranie i godzinę później pan Thorne
odprowadził mnie do drzwi, tak jak poprzednio z ręką na moich plecach.
– Chciałbym cię znów zobaczyć. – Wręcza mi kolejną brązową kopertę.
Serce bije mi szybciej. Odczuwam podekscytowanie na myśl o tym, że miałabym spędzić
jeszcze jeden wieczór w towarzystwie pana Thorne’a.
– Naprawdę?
Kiwa głową, po czym bierze telefon i dotyka kilka razy ekranu. Marszczy brwi i wydyma
usta. Gdy przenosi wzrok na mnie, niezadowolenie wciąż maluje się na jego twarzy.
– Wyjeżdżam w celach służbowych – wyjaśnia – więc niestety nie mam czasu zobaczyć
się z tobą wcześniej niż za tydzień. O tej samej porze.
– Och, to absolutnie w porządku, sir. – Cieszę się, że w ogóle będzie kolejny raz.
– Dasz sobie radę do tej pory?
Nie spodziewałam się takiego pytania.
– Tak, panie Thorne. Na pewno sobie poradzę.
– Dobrze. To bardzo dobrze.
Chwilę później znów sięga do kieszeni i wyjmuje z niej kolejną kopertę, tym razem białą,
na której coś napisano. Rozpoznaję nazwę salonu piękności w centrum miasta.
– Sir?
– To dla ciebie. W środku jest karta podarunkowa.
– Co… eee… Co by pan chciał, żebym sobie zrobiła?
„Błagam, tylko nie mów, że mam sobie wydepilować woskiem cały dół”.
– Co chcesz – odpowiada. – Ale wolałbym, gdybyś nie ścinała włosów – dodaje, znów mi
się przyglądając. – I żadnych długich, sztucznych paznokci. Wolałbym także, abyś zostawiła
sobie naturalne brwi.
– Czy chciałby pan… żebym coś zmieniła do następnego razu? – Pokazuję na swoje ciało.
Wygląda na zdezorientowanego.
– Nie, nie, masz absolutnie niczego nie zmieniać. Jesteś doskonała. Po prostu spraw sobie
jakąś przyjemność.
– Bardzo dziękuję, sir. – Wciąż czuję się oszołomiona.
„Czy on właśnie dał mi prezent?”
Robi krok w moją stronę i bierze mnie za rękę. Pociera kciukiem kostki na wierzchu,
a potem unosi nasze splecione dłonie i przyciska usta do mojej skóry.
– Dziękuję ci za dzisiaj, Abigail – mówi. – To była prawdziwa przyjemność. – Jego oczy
są duże i szczere. Kiedy w nie patrzę, czuję dziwny ucisk w piersi.
– Też tak uważam, sir.
– Za tydzień o tej samej porze?
Potwierdzam bez słowa, na co on się uśmiecha. Z dworu dochodzi dźwięk klaksonu
taksówki, więc pan Thorne wyprowadza mnie z domu, wciąż trzymając moją dłoń w swojej.
Płaci kierowcy i otwiera przede mną drzwi. Gdy wsiadam do środka, daje mi znak ręką, żebym
spuściła szybę.
– Tak – zerkam na siedzącego z przodu kierowcę, który wygląda na bardzo zajętego
ustawianiem radia – sir?
– Zapomniałem dodać – szepcze pan Thorne, zbliżając do mnie twarz – że w następnym
tygodniu chciałbym cię zerżnąć. Chcę cię zmusić, żebyś błagała o mojego kutasa, Abigail. Nie
mogę się doczekać.
Jestem oniemiała ze zdumienia. Przecież kierowca siedzi tuż przed nami! Pan Thorne
dostrzega moje zszokowanie i lituje się nade mną.
– Wróć bezpiecznie do domu, moja słodka dziewczyno – żegna mnie ściszonym głosem.
W końcu dochodzę do siebie.
– Mam nadzieję, że pana podróż będzie udana, sir.
Prostuje plecy i dwukrotnie poklepuje ręką dach samochodu. Kierowca uruchamia silnik,
a gdy odjeżdżamy, obracam się za siebie. Tym razem pan Thorne wciąż stoi przed domem
z rękami w kieszeniach i obserwuje, jak się oddalam. Ciekawe, co będzie teraz robił. Może wróci
do tych swoich papierów? Właściwie nie powinnam więcej o tym myśleć teraz, gdy już podbiłam
kartę i opuściłam miejsce pracy, ale trudno mi przestać…
Ciekawe, czy tak jak ja czuje się samotny nocami.
Naprawdę dziwny z niego facet. Najpierw wydaje się zimny i brutalny, aby po chwili
zachowywać się wręcz figlarnie. Z pewnością ma swoje dziwactwa, ale wyczuwam w nim także
przyjazność, której się na pewno nie spodziewałam. Mam wrażenie, że czuje do mnie sympatię
w ten swój osobliwy sposób. W przyszłym tygodniu zamierza mnie zmusić, żebym go błagała
o ostre rżnięcie. Hm, jeśli zrobi ze mną to samo co dzisiejszego wieczoru, na bank mu się to uda.
Prawda jest bowiem taka, że chciałabym się z nim pieprzyć. Wspominam, jak to było czuć
w sobie jego palce, gorące klapsy wymierzane jego dłonią w moje pośladki, brutalne brzmienie
jego głosu, smak jego członka w moich ustach. Jego jęki, to, jak zacisnął powieki tuż przed
orgazmem, i świadomość, że to ja zapewniłam mu tę rozkosz.
Robi mi się wstyd z powodu pulsowania, jakie czuję między nogami. Zaciskam mocno
uda. Do jasnej cholery, co ze mną nie tak? Przecież to nienormalne, że jest mi z tym tak dobrze.
Dwadzieścia minut później pukam ostrożnie do drzwi Jo. W chwili, gdy ukazuje mi się jej
twarz, tak bliska i dobrze mi znana, nie mogę powstrzymać łez.
– Mia… miałaś ra… rację – jąkam się z powodu czkawki. – Rzeczywiście ro… robię coś,
nad czym prze… przestałam panować!
Rozdział 11

Jo mocno mnie do siebie przytula.


– Och, Abbi, do kurwy nędzy! – odpowiada szeptem. – Zrobił ci coś? Mam dzwonić po
policję?
Kręcę głową, próbując powstrzymać łzy.
– N-nie! W żadnym razie. Wszystko do… dobrze.
Moja najlepsza przyjaciółka odsuwa się ode mnie na odległość ramienia i uważnie
studiuje moją twarz.
– Jesteś pewna? Nie musisz kłamać. Mam w dupie, ile ci płaci! Ten koleś nie może cię
krzywdzić!
W końcu udaje mi się opanować emocje.
– Nie krzywdzi mnie, przysięgam.
– W takim razie o co chodzi?
– Ja… – Urywam i rozglądam się po mieszkaniu. – Gdzie jest Luke? Nie było żadnych
problemów?
– Nie, nie, wszystko dobrze. Chodź i sama zobacz.
Z wielką ulgą idę za Jo do sypialni. Przytrzymuje drzwi, żebym zobaczyła, jak Luke i jej
dwie córeczki, Piper i Pippa, śpią, rozłożeni na wielkim podwójnym łóżku. Żadne nawet nie
drgnie. Wszędzie walają się porozrzucane poduszki, a pokój wygląda jak po trzęsieniu ziemi. Jo
wzrusza ramionami.
– Trochę ich poniosło, kiedy budowali sobie jaskinię, a później wszyscy posnęli.
Powoli się uspokajam. Wspaniale, że się świetnie bawili.
– No dobrze, a teraz możesz mi powiedzieć, co takiego się stało? Za chwilę zamartwię się
na śmierć.
– Tak, przepraszam.
Jo prowadzi mnie do kuchni, gdzie siadam przy jej małym stoliku i chowam twarz
w dłoniach.
– Gdyby to był film, zrobiłabym ci teraz mocnego drinka – stwierdza Jo. – Ale wiesz, że
nie mam takich rzeczy w domu, więc musi ci wystarczyć to.
Stawia na stole wiaderko lodów, obok niego kładzie dwie łyżki, po czym siada obok
mnie. Uśmiecham się do niej, kiedy zdejmuje wieczko i podaje mi jedną z łyżek.
– A teraz gadaj! – rozkazuje.
– Po pierwsze, nie ma żadnej obleśnej dziupli, w której przetrzymuje kobiety.
– Zawsze coś. Ale co w takim razie jest nie teges?
– Nie wiem. – Wzdycham, nabierając łyżką lody. – Ma bzika na punkcie gospodyń
domowych z lat pięćdziesiątych. Najpierw kazał mi włożyć sukienkę z fartuszkiem
i przygotować sobie kolację.
Opowiadam o wszystkim. Usta nie zamykają mi się przez długi czas. Zanim się
spostrzegam, lody znikają, a Jo siedzi i gapi się na mnie z otwartymi ustami.
– Podobało mi się to, Jo. Te klapsy, sposób, w jaki mnie dotykał, rzeczy, które mówił.
Prawie dostałam… no wiesz.
Jo musi odchrząknąć, zanim jest w stanie coś powiedzieć.
– Łał.
– Co jest ze mną nie tak? – pytam szeptem. – Przecież chyba nie o to chodzi, żeby mnie
też było dobrze, prawda?
Jo siedzi w milczeniu przez pewien czas.
– A kto tak twierdzi?
Marszczę czoło. Nie wiem, czy dobrze rozumiem.
– Kto twierdzi, że musi ci być źle? – dopowiada po chwili. – Abbi, jesteś kobietą. Masz
uczucia i czasami także potrafisz się napalić jak dzik na żołędzie.
– Jak dzik na żołędzie? – Nie mogę powstrzymać śmiechu. – Tak się mówi?
Jo wtóruje mi śmiechem.
– W każdym razie powinno. Posłuchaj, to zupełnie normalna reakcja z twojej strony,
kiedy atrakcyjny facet dotyka cię w ten sposób. Nigdy nie sądziłam, że powiem coś takiego, ale
to, o czym opowiedziałaś, wydaje się naprawdę niezłą jazdą.
– Możliwe. – Przełykam ślinę. – Nigdy wcześniej podczas seksu tak się nie czułam. –
Czerwienię się, gdy dociera do mnie, o czym właśnie opowiedziałam Jo.
– Jak dla mnie to bardzo normalne – stwierdza. – Do tej pory byłaś tylko z tym kutasem,
który, jak zgaduję, niewiele wiedział w tej kwestii.
Kiwam głową. Nie mam ochoty zgłębiać tematu, jak beznadziejny Patrick był w łóżku.
– Ale ten twój sir… – Jo zaciera ręce – to chyba prawdziwy facet.
Gapię się na nią szeroko otwartymi oczami.
– Co takiego? Nagle trzymasz jego stronę?
– To nie brzmi jakoś strasznie, Abbi. – Głos jej poważnieje. – Widać, że chce, abyś ty też
coś z tego miała. Zresztą sama mówisz, że czule się z tobą obchodzi.
– To prawda. Chociaż jeszcze się nie domyślam dlaczego. Mógłby mnie wziąć bez całej
tej otoczki.
– Może po prostu jest przyzwoitym facetem?
– Który lubi dawać klapsy – dodaję.
– Ciekawe, jak byś zareagowała, gdybym ci wyznała, że wiązałam kiedyś Thomasa
i zmuszałam go, aby zwracał się do mnie per madame.
– Nie wierzę!
Jo tłumi chichot.
– No dobrze, akurat to mnie nie kręci. Ale na wieść o tym nie zerwałabyś ze mną
kontaktu?
– Pewnie, że nie.
– Nie możesz kogoś osądzać na podstawie tego, co mu się podoba w łóżku. Obawiałam
się, że tego kolesia kręcą jakieś chore klimaty, ale biorąc pod uwagę, co mi właśnie powiedziałaś,
raczej na to nie wygląda. Oczywiście wciąż musisz zachowywać ostrożność…
– Ale?
– Nie ma nic złego w tym, że ci się podoba, kiedy się kochacie.
– Czyli mam mu się „poddać”, jak to nazwał?
– Poddać mu się? – Jo wykrzywia twarz w grymasie. – Dlaczego tak bardzo się temu
opierasz, Abbi? Co najgorszego może się zdarzyć? Że będziesz uprawiać niegrzeczny seks
z czułym i przystojnym facetem, a w dodatku możesz utrzymać siebie i Luke’a?
Wzdycham, grzebiąc łyżką w pustym wiaderku po lodach.
– Sama nie wiem. Nigdy w życiu nie sądziłabym, że będę kiedyś świadczyć usługi
seksualne. A co dopiero czerpać z tego przyjemność? Czy to robi ze mnie straszną dziwkę? Niby
to tylko praca, ale dzisiejszego wieczoru zdarzały się chwile, gdy tak tego nie odbierałam. Nie
wiem już, co o tym myśleć ani kim naprawdę jestem.
Jo chwyta mnie mocno za ramiona.
– Posłuchaj – mówi. – Luke musi jeść, mieć się w co ubrać i mieć dach nad głową. A ty
mu to zapewniasz. Czy to wyjście jest idealne? Nie, do kurwy nędzy, ale masz jakiś inny wybór?
Robisz to, bo musisz. Koniec. – Urywa, aby zaczerpnąć tchu. – I przestań nazywać się dziwką.
Nie ma nic złego w czerpaniu przyjemności z seksu, jeśli oboje tego pragniecie. Wiem, że twoi
rodzice byli bardzo surowi i tak cię wychowywali, ale nie jesteś już od nich zależna. Nikt cię nie
osądza, poza tobą samą.
Patrzę prosto w jej szczerą twarz.
– Naprawdę bardzo ci dziękuję – szepczę. – Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.
Jo tylko mnie zbywa machnięciem dłoni. Nie należy do najbardziej wylewnych osób.
– Mogę powiedzieć jeszcze jedną rzecz?
Kiwam głową.
– Jest wielu ludzi, którzy lubią swoją pracę. Gdybyś nie wiedziała.
– Tak, tak.
– Mogę spytać, ile tym razem ci zapłacił?
– O Boże! – wykrzykuję i sięgam po torebkę. – Nawet nie sprawdziłam. Byłam taka
skołowana.
Jo nie odpowiada, tylko cierpliwie czeka, aż wyjmę brązową kopertę i do niej zajrzę.
– Wygląda na to, że znów dał mi tysiąc dolarów – stwierdzam, przeliczając palcami
cieniutkie banknoty.
– Cholera – szepcze Jo. – Rzeczywiście musi mieć bzika na twoim punkcie.
– Raczej lubi się czuć jak silny i wpływowy facet, który kontro…
Jo unosi brwi.
– No dobra – przyznaję. – Wydaje mi się, że rzeczywiście ma małego bzika na moim
punkcie, na swój sposób. – Waham się przez moment, zanim dodaję: – Dał mi nawet prezent. –
Wyjmuję z torebki drugą kopertę, którą jej podaję.
– Łał, ta karta jest na pięćset dolarów!
Nie mieści mi się w głowie, że mam tyle pieniędzy do wydania na coś tak wariackiego jak
salon piękności.
– Chciałabyś ją sprzedać?
– To kuszące – przyznaję. – Ale chyba nie. Dostałam ją w prezencie. A jeśli mnie zapyta,
na co ją wykorzystałam? Nigdy nie byłam w takim miejscu.
– Ja też nie.
– Czekaj, nie poszłabyś tam ze mną? – pytam. – Jestem pewna, że za te wszystkie
pieniądze obie znajdziemy coś dla siebie.
Jo cała się rozpromienia.
– Naprawdę? Super, strasznie bym chciała! Może w sobotę? W weekend przyjeżdża moja
mama i zatrzyma się u nas. Na bank nie będzie miała nic przeciwko temu, żeby zająć się także
Lukiem.
Czuję lekkie ukłucie w sercu. Jo bierze mnie za rękę. Zna moje myśli. Kiedy zaszła
w ciążę, matka jej nie zostawiła. Jo nie stanęła przed wyborem „albo rodzice, albo dziecko”.
Cecile, matka Jo, rzecz jasna nie piała z zachwytu, gdy się dowiedziała, że córka wpadła jako
siedemnastolatka, ale przez cały czas ją wspierała. Często tu przyjeżdża, żeby spędzić trochę
czasu z wnukami, zwłaszcza gdy Jo miała po dziurki w nosie pustych obietnic Thomasa i jego
wielkich marzeń o karierze muzyka.
– Możemy ją podpytać, co u twoich rodziców – proponuje Jo łagodnym głosem.
Głęboko wciągam powietrze przez nos, po czym kręcę głową.
– Nie.
– Okej.
To jedna z rzeczy, które uwielbiam u Jo: nigdy nie wywiera presji. Ściskam mocno jej
dłoń, zanim ją wypuszczę ze swojej. Dzień był długi, a ja czuję się śmiertelnie zmęczona.
– Nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy zostali u ciebie na noc? – pytam. – Nie
chciałabym ciągnąć Luke’a do taksówki o tak późnej porze.
Jo zgadza się z uśmiechem, tak jak się spodziewałam, i pomaga mi pościelić na kanapie.
Kiedy szykuje mi spanie, uświadamiam sobie, że ostatnio postępowałam strasznie egoistycznie.
Każda nasza rozmowa dotyczyła tylko mnie i moich problemów.
– A co słychać u Thomasa? – dodaję.
Jo nieruchomieje na moment, następnie podaje mi czyste prześcieradło.
– W porządku. Wciąż czasami tu wpada, żeby wyjść gdzieś z dziewczynkami, a ostatnio
nawet płaci alimenty w terminie.
– To chyba dobrze, co? Że się ogarnął?
Jo kiwa głową, ale nic nie mówi. Przeczuwam, że wciąż kocha Thomasa, ale nie chce
tego przyznać. Jest twardzielką. Nie zamierzam naciskać, uśmiecham się tylko, aby pokazać, że
ją wspieram. Że zawsze może się do mnie zwrócić, gdyby chciała o tym porozmawiać.
Jo postanawia zostawić dzieci w sypialni i zamiast tego kładzie się do łóżka Piper,
podczas gdy ja zajmuję duży pokój. Nie mogę zasnąć. Moje myśli nieustannie powracają do pana
Thorne’a, bez względu na to, jak bardzo bym się starała o nim nie myśleć. Ciekawe, czy już
poszedł spać, czy o mnie myśli i co właściwie robi, kiedy mnie tam nie ma. Przede wszystkim
jednak nie daje mi spokoju to, co każe mi zrobić za tydzień podczas naszego ponownego
spotkania. Zastanawiam się, czy będę w stanie pozbyć się skrupułów i dać mu to, czego ode mnie
zażąda. A jeśli Jo ma rację? Czy w naszej umowie naprawdę nie ma żadnego drugiego dna,
oczywiście pod warunkiem, że przestanę mieć zastrzeżenia? Długo przewracam się z boku na
bok, nie dochodząc do żadnej ostatecznej odpowiedzi. Około drugiej w nocy udaje mi się
w końcu zapaść w sen.
Budzę się wczesnym rankiem i czuję obok siebie ciepłe, małe ciałko.
– Dzień dobry, kochanie – mruczę, przytulając mocno Luke’a do siebie. – Wyspałeś się?
– Pippa kopie! – skarży się naburmuszonym głosem.
– Och, przykro mi. – Gładzę go po włosach. – Ale przecież nie robi tego specjalnie.
Dobrze się wczoraj bawiliście?
– Tak.
– Wolisz być tutaj niż u pani Watt?
Znam odpowiedź, ale uśmiecham się, gdy czuję, że kiwa głową, uderzając o moje ramię.
– Mamo?
– Tak?
– Gdzie byłaś?
Moje oczy natychmiast się otwierają. Biorę głęboki wdech.
– Mama była w pracy, kochanie.
– Tak jak ciocia Jo?
„Niezupełnie”.
– Tak.
– Dlaczego?
– Żeby zarobić pieniądze, za które będę mogła kupić ci różne rzeczy.
– Aha. Fajnie.
– Nawet bardzo fajnie, prawda? – Całuję go w głowę. – Masz ochotę zajrzeć do centrum
handlowego po drodze do domu? Może kupimy ci jakiś prezent.
Podrywa się z kanapy.
– Naprawdę?
– Naprawdę.
Jego zniewalający uśmiech jest wart każdego podjętego przeze mnie trudu, przypomina
mi też o przyczynach, dla których w ogóle zgodziłam się na tę pracę. Nigdy nie pozwolę,
żebyśmy jeszcze kiedyś znaleźli się w podobnych tarapatach. Mam godziwie wynagradzaną
pracę, ale rzecz w tym, abym nie zaczęła jej postrzegać jako czegoś innego – chociaż łatwo o tym
zapomnieć podczas wieczorów takich jak wczorajszy. Z drugiej strony, jak powiedziała Jo, jest
przecież mnóstwo ludzi, którzy lubią to, co robią.
Postanawiam być taką, jaką chciałby mnie widzieć pan Thorne. Dokładnie spełniać
wszystkie jego rozkazy. Słuchać się go. Poddać mu się. Dołożę wszelkich starań, żeby czerpać
przyjemność ze wspólnie spędzonych chwil, nie czując się przy tym winną z tego czy innego
powodu.
Rozdział 12

W kolejną sobotę nerwowo ściskam w dłoniach torebkę, siedząc w taksówce


przejeżdżającej przez most do Mediny. Przez miękką, wytartą skórę czuję twardy, kanciasty
przedmiot – to pudełko DVD z filmami o Indianie Jonesie, które kupiłam, kiedy poszliśmy
z Lukiem do centrum handlowego. Na widok filmów natychmiast przypomniał mi się pan
Thorne. Wciąż nie zdecydowałam, czy mu je dam. Być może uzna to za idiotyczny gest z mojej
strony, ale chciałabym mu jakoś podziękować za kartę do salonu piękności.
Przeczesuję palcami niedawno przystrzyżone włosy, próbując opanować zdenerwowanie.
Fryzjer skrócił je tylko nieznacznie i lekko wycieniował – liczę na to, że panu Thorne’owi się
spodoba. Mam na sobie czarną spódnicę i białą koszulę, które mogą nie przypaść mu do gustu,
ale musiałam się tak ubrać, kiedy po południu zawoziłam Luke’a do Jo, aby jej matka pomyślała,
że pracuję wieczorami jako kelnerka. W pewnym sensie to wcale nie kłamstwo. Rzeczywiście
będę podawać jedzenie panu Thorne’owi, choć nie w taki sposób, jak jej się wydaje.
Serce bije mi szybciej, gdy jedziemy ulicą prowadzącą do jego domu. W chwili, gdy
taksówka zatrzymuje się przed budynkiem, otwierają się drzwi wejściowe i pojawia się w nich
pan Thorne. Atrakcyjnie się prezentuje w ciemnoszarych spodniach i białej koszuli. Siedzę
nieruchomo, kiedy płaci kierowcy, i patrzę, jak zaraz potem obchodzi samochód, aby otworzyć
przede mną drzwi.
– Dobry wieczór, Abigail. – Wita się ze mną, podając dłoń, aby pomóc mi wyjść.
– Dobry wieczór, sir – szepczę.
Odprowadza mnie do domu, a ja jestem tak zdenerwowana, że prawie brakuje mi tchu.
Mam wrażenie, jakby serce biło mi tysiąc razy na minutę. Dzisiejszego wieczoru zamierzam
pozwolić sobie czerpać przyjemność z tego, co się wydarzy.
Pozbędę się dziś kolejnych hamulców.
Wystarczy, żeby zamknęły się za nami drzwi, a atmosfera staje się bardzo elektryzująca.
Dostaję gęsiej skórki i czuję mrowienie na skórze. Spoglądam na niego, nie wiedząc, czego tym
razem oczekiwać.
– Jesteś niesamowicie piękna.
Sięga ręką, żeby dotknąć kosmyka moich włosów.
– Dziękuję – odpowiadam szeptem. – To bardzo przyjemne, kiedy ktoś się tobą zajmuje.
Kiwa głową z uśmiechem.
– Czy miał pan… eee… Czy wyjazd się udał? – pytam.
– Był produktywny.
Nie wiem, o co jeszcze mogłabym zapytać, i przez chwilę stoimy bez słowa, tylko się
sobie przyglądając. Nie mam pojęcia, na co czeka. Normalnie nakazałby mi coś zrobić, ale dziś
tak się nie dzieje. Z pewnością nie żałuje, że tu przyjechałam. Mówi mi to wyraz jego twarzy.
Pragnie mnie i wie, że mnie dostanie. Tylko dlaczego o nic nie prosi? Wtedy przypominam sobie
jego własne słowa: chce nie tylko tego, żebym była mu posłuszna, ale także żebym miała ochotę
mu służyć. Biorę głęboki oddech, rozpinam kurtkę i pozwalam jej opaść na podłogę razem
z torebką. Powoli rozpinam guziki koszuli, ukazując swoją nagą skórę. Zazwyczaj nie przepadam
za noszeniem biustonosza, ale dziś wieczorem zrobiłam inaczej, bo koszula jest przezroczysta.
Obydwie rzeczy lądują na podłodze, dołączając do pozostałych, a ja zsuwam z bioder spódnicę
razem z majtkami. Wychodzę z otaczającego mnie stosu ubrań, odsuwając stopą podróbki
conversów, i staję przed nim zupełnie naga.
Pan Thorne stoi nieruchomo, przyglądając mi się, nie mam jednak wątpliwości, że ten
widok sprawia mu przyjemność. Jego oczy przesuwają się po mojej twarzy i ciele, oddech
przyspiesza. Powoli podchodzę do niego, ale go nie dotykam.
– Jesteś tylko moja? – pyta.
Przełykam ślinę, aby uspokoić nerwy.
– T-tak, sir.
– Udowodnij to.
Przyklękam, ale on podciąga mnie do góry i przyciska moje nagie ciało do swojego.
– Udowodnij to – powtarza. – Pokaż, że jesteś moja.
Nie wiem, co powinnam zrobić, więc unoszę głowę, żeby na niego spojrzeć w nadziei, że
da mi jakiś znak. Dokładnie w chwili, gdy jego oczy zerkają na moje wargi, już wiem, czego
oczekuje. Chce, żebym go pocałowała. Oczywiście. Pocałunki to coś intymnego i jeśli wierzyć
hollywoodzkim filmom, nie należą do świata prostytucji. Czyli chce, żeby to wszystko wyglądało
autentycznie.
Wspinam się na palce i delikatnie przyciskam wargi do jego ust. Nasz pierwszy
pocałunek. W chwili, gdy nasze usta się dotykają, on wzdycha, a jego dłonie nagle zaczynają
wędrować po moim ciele. Jego wargi są wymagające, a moje – uległe. Moje ciało jest posłuszne,
jego – nieustępliwe. Całuje, jakby zdecydowanie za długo na to czekał i teraz chciał dostać
wszystko jednocześnie. Jestem oszołomiona tą intensywnością z jego strony. Tak na mnie
napiera, że po chwili moje plecy opierają się o ścianę.
– Dotykaj mnie – jęczy. Staram się jak najszybciej okazać posłuszeństwo i trzęsącymi się
palcami rozpinam mu spodnie. Trzymam w ręce jego członka. Jest twardy, bardzo twardy.
Pieszczę go, ale przerywam, gdy palce pana Thorne’a zaciskają się wokół mojego przegubu.
Unosi moją dłoń.
– Poliż.
Nawilżam dłoń śliną, a on prowadzi ją z powrotem na miejsce i pokazuje, jak mam go
dotykać. Drugą ręką ściska mnie za pierś, a później kieruje ją ku moim pośladkom.
– O kurwa. Kurwa – powtarza, przyciskając mnie mocno do siebie, i znów zgniata mi usta
pocałunkiem.
Czuję ciepło przepływające między nami, ale tym razem nie wzbraniam się przed nim. To
pożądanie. Pragnę go. Chcę go poczuć w sobie.
– Oooo! – jęczy mi prosto w usta i czuję, jak dochodzi na nasze splecione dłonie i mój
brzuch. Głowa opada mu na ramię, a jego tors opiera się o mnie i o ścianę.
– Och, moja słodka dziewczyno – szepcze. – Tydzień to za długo. O wiele za długo.
– Nie ma pan…?
Unosi głowę i wpatruje się we mnie. Wciąż jest zdyszany, ale jego rozpalona twarz ma
poważny wyraz.
– Mam tylko ciebie, Abigail.
Ach. Nawet przez moment nie zastanawiałam się nad tym, czy jest jakaś inna. Oczywiście
mogłaby być. Jego słowa sprawiają mi większą radość, niż powinny – odczuwam radość, że nie
ma innych kobiet. Puszcza moją dłoń, poprawia ubranie i zostawia mnie samą w holu. Chwilę
później wraca do mnie z miękką ściereczką, którą wyciera mój brzuch i palce. Potem podaje mi
ubranie. Powinnam czuć ulgę, ale tak nie jest. Jestem zawiedziona.
– Czy to wszystko, sir? – pytam szeptem.
– A chciałabyś więcej?
Tylko czy on chce więcej? Wyraz jego twarzy jest zupełnie neutralny. To cholernie
frustrujące, że tak trudno odgadnąć, co myśli i czuje.
– Tak – przyznaję zgodnie z prawdą.
Zabiera z moich rąk ubranie i upuszcza je na podłogę, a potem przyciąga mnie do siebie.
Łapię oddech z pewnym trudem, gdy sięga ręką i zadziera mi nogę. Nie spuszcza wzroku z mojej
twarzy, wolną dłonią przesuwając mi w górę po udzie i wślizgując się na próbę między moje
nogi.
– Jesteś wilgotna – stwierdza.
Oblewam się rumieńcem.
– Tak, sir – jęczę, ściskając go za ramiona, podczas gdy jego palce pocierają moją mokrą,
nabrzmiałą skórę delikatnymi, okrężnymi ruchami.
– Chciałabyś zostać tutaj trochę dłużej? – pyta.
– Och, tak, sir – szepczę.
Jego palce wchodzą do środka i zaczynają wykonywać szybkie, posuwiste ruchy.
– Chcesz, żebym cię zerżnął? Żebym doprowadził cię do orgazmu?
– Tak, sir. Czy mógłby pan?
„Boże przenajświętszy! Ja naprawdę tak myślę!”
– Słodkie dziewczynki nie mają nic przeciwko temu, żeby trochę zaczekać, prawda? –
Jego palce opuszczają mnie, a ja z frustracji najchętniej zazgrzytałabym zębami. Pan Thorne
patrzy na mnie z zadowolonym wyrazem twarzy.
– Nie, sir – wyduszam z siebie odpowiedź. – Nie mam nic przeciwko.
– To dobrze, moja słodka dziewczynko.
Otwieram szeroko oczy, kiedy wkłada sobie palce do ust i wylizuje je do czysta.
– Mhm. – Uśmiecha się. – Naprawdę słodkie.
„Okej, właśnie je polizał… a wcześniej były…”
– Biegnij na górę się przebrać. – Śmieje się cicho, wypuszczając mnie z objęć. Pochyla
się nad podłogą, żeby pozbierać moje rzeczy. Gdy bierze torebkę, wypada z niej jakiś przedmiot
i upada na podłogę, wydając głuchy odgłos.
– Co to jest? – pyta pan Thorne, podnosząc prezent. Zapakowałam go dla niego. Nagle
bardzo spoważniał.
– To… dla pana… – jąkam się. Nagle zaczynam się bać, czy nie przekroczyłam jakiejś
granicy.
– Skąd wiedziałaś, że właśnie miałem urodziny? – Mruży oczy. – Zguglowałaś mnie?
– Nie, w żadnym razie!
Przygląda mi się ze zmarszczonym czołem.
– Przysięgam, że nigdy nie przyszło mi to na myśl.
„Do teraz”.
– Chciałam tylko podziękować za tę kartę podarunkową do salonu piękności. Nie miałam
pojęcia o pana urodzinach. To znaczy, oczywiście wiem, że ma pan kiedyś urodziny, ale… mam
nadzieję, że pan rozumie. Kiedy to było?
– Wczoraj.
– Wszystkiego najlepszego – mówię słabym głosem. – Czy dzień był udany?
– Prawie cały spędziłem w samolocie, więc nie, nie za bardzo.
– Och. Chwileczkę. To były czterdzieste urodziny?
Potwierdza krótkim skinieniem.
– I spędził je pan w samolocie?
Wzrusza ramionami, co wprawia mnie w smutny nastrój. Czterdzieste urodziny minęły
mu w podróży, samotnej, a postanowił świętować je – albo coś innego – razem ze mną,
w dodatku za to zapłacił. Zanim uświadamiam sobie, co ja takiego wyprawiam, obejmuję go
i mocno przytulam. On waha się przez moment, ale pozwala swoim dużym, ciepłym dłoniom
zamknąć w uścisku moje nagie plecy. Odwzajemnia przytulenie.
– Upiekę panu ciasto – mruczę. – Powinien pan dostać tort urodzinowy.
Nic na to nie odpowiada, ale kiwa głową i obejmuje mnie jeszcze ciaśniej.
Rozdział 13

Tego wieczoru pan Thorne nie siedzi i nie obserwuje mnie z pewnej odległości, kiedy
krzątam się po kuchni. Stoi tuż za mną, zagląda przez ramię i rozprasza swoimi dłońmi, które co
rusz dotykają mojego ciała. Najwidoczniej fantazjował wcześniej o mnie ubranej jedynie
w fartuszek, bo chodzę teraz po jego pięknej kuchni jak mnie Pan Bóg stworzył, odziana jedynie
w skrawek białego materiału zakrywający mnie z przodu. Chyba zaczynam się przyzwyczajać do
jego dziwactw, bo bez mrugnięcia okiem przyjęłam polecenie, co mam włożyć – a właściwie
czego nie wkładać.
– Mhm, pachnie cudownie – mruczy, muskając mi policzek wargami. – Dlaczego robisz
to w ten sposób, a nie bezpośrednio w garnku?
Spoglądam na kawałki czekolady, które rozpuszczam w kąpieli wodnej, i nie wiem, co
odpowiedzieć.
– Nie wiem. Po prostu zawsze tak robiłam – mówię, mieszając wolno masę.
– Kto cię tego nauczył?
Sztywnieję. Nie mam ochoty odpowiadać.
– Abigail?
– Chyba moja mama. – Wzruszam ramionami.
– Często ją widujesz?
– Sir, naprawdę nie chciałabym o tym rozmawiać – proszę go, zerkając przez ramię.
Zatrzymuje wzrok na mojej twarzy. Potem wyraża zgodę krótkim ruchem głowy.
– Nie wiedziałem, że to dla ciebie niemiły temat do rozmowy. Przykro mi.
– Nie jest niemiły…
„Owszem, jest”.
– Tylko że… nie jesteśmy już tak blisko.
– To wielka szkoda – komentuje pan Thorne. – Obiecuję, że nie będę więcej pytał.
Odwracam się i przyciskam mu usta do policzka.
– Dziękuję, sir – szepczę i odwracam się do wyspy kuchennej.
Czekam, aż rozpuszczona czekolada wystygnie, po czym dokładnie odmierzam i mieszam
pozostałe składniki.
– Jak to możliwe, że pamiętasz to wszystko bez przepisu? – pyta. Brzmi, jakby mu to
imponowało.
Uśmiecham się do siebie. Luke przepada za ciastem czekoladowym.
– Nie wiem – kłamię. Zanurzam czystą łyżeczkę w płynnej czekoladzie. – Zawsze
lubiłam piec. – Przynajmniej w tym punkcie nie mijam się z prawdą.
Oblizuję łyżeczkę, próbując czekolady, i nasypuję trochę więcej cukru do dużej miski. To
ciasto musi wyjść doskonałe – nie tylko dlatego, że pan Thorne wymaga perfekcji, ale także
dlatego, że chcę, by miał udany wieczór. Nigdy nie miałam szczególnie dużo pieniędzy, nie
mieszkałam też w takim fantastycznym domu jak ten, ale nigdy też nie spędzałam urodzin
zupełnie sama. Bez względu na to, co się w moim życiu zdarzyło, w dniu urodzin zawsze otaczali
mnie ludzie, którzy coś dla mnie znaczyli. Z jakiegoś powodu pan Thorne nie ma nikogo takiego
i chociaż jestem jedynie żałosną namiastką, zamierzam zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby
było mu dziś przyjemnie. Pod tymi różnymi dziwactwami kryje się człowiek, który wcale nie jest
taki zły.
– Mogę spróbować?
Spoglądam na niego przez ramię i potwierdzam, po czym zanurzam łyżeczkę
w czekoladzie i odwracam się do niego, unosząc mu ją do ust. On patrzy na łyżkę, uśmiecha się
i zamiast tego prowadzi ją do moich ust. Potem mnie całuje. Atakuje mnie miękkim jak aksamit
językiem i pojękuje, smakując mnie. Te odgłosy sprawiają, że w środku cała topnieję. Wspinam
się na palce i przyciskam się do niego całym ciałem.
– Tak słodko smakujesz – mruczy i delikatnie chwyta zębami moją wargę.
– T-to tylko czekolada – jąkam się.
– Nie, to nie tylko czekolada.
Nie mogę się powstrzymać: czerwienię się pod jego spojrzeniem i przeszywa mnie ukryty
dreszcz podniecenia na myśl o tym, jak bardzo mu się podobam. W rzeczywistości powinnam
czuć się idiotycznie, stojąc tu w samym fartuszku, który ledwo zakrywa mi piersi, ale tak nie jest.
– Dziękuję, sir.
– To ja dziękuję, Abigail.
Wkładam ciasto do piekarnika i zaczynam sprzątać, podczas gdy on siedzi przy
kuchennym stole i na zmianę przygląda mi się albo sprawdza coś na komórce. Nie oferuje mi
pomocy, co właściwie mnie nie dziwi. Już wiem, że najbardziej lubi obserwować.
– Skończyłam, sir – oznajmiam po zmyciu wszystkich misek i urządzeń kuchennych.
– Świetnie. Niestety będę musiał zadzwonić do kilku osób. Idź na górę i się wykąp, a ja
zamówię dla nas kolację.
– Ale nie mam nic przeciwko gotowaniu, sir – protestuję, wiedząc o tym, jak bardzo lubi
domowe jedzenie. – Mogę przecież…
Zrywa się z krzesła, przyciąga mnie do siebie i przerywa mój potok słów, przyciskając
wargi do moich. Jego pocałunek jest agresywny, a język żąda dostępu po moich ust. Poddaję mu
się, kiedy trzyma mnie w ramionach, i pozwalam się całować do nieprzytomności. Gdy nasze
usta odsuwają się do siebie, posyła mi karcące spojrzenie, wciąż przyciskając mnie mocno do
piersi.
– Kto tu rządzi, Abigail?
Ciężko mi złapać oddech.
– P-pan.
– Kto? – szepcze, wsuwając prawą rękę pod fartuszek, gdzie dopada moją pierś i mocno
szczypie mnie w sutek.
Dyszę, patrząc mu w oczy.
– Pan, panie Thorne. To pan tu rządzi.
Piekące doznanie promieniujące od piersi szybko zostaje uśmierzone dotykiem jego
mokrego języka. Rozwiązał mi fartuszek i odrzucił go na bok, żeby się nade mną pochylić i ssać
sutek. Wtyka prawą nogę między moje nogi, mocno ściska mi pośladki i zaczyna o mnie pocierać
twardymi mięśniami swojego uda.
– Oooch – szepczę. Muszę się go uczepić, żeby nie stracić równowagi.
Jego wargi wkrótce znów odnajdują moje, pojękuję i stapiam się z nim w jedno, cały czas
ocierając się o niego podbrzuszem. Jeśli nie przestanę, na pewno dojdę. Wiem jednak, że on na
pewno na to nie pozwoli. Przerywa pocałunek i przesuwa palcem po moich wargach.
– Otóż to – rzuca. – To ja tu rządzę.
Zmuszam się do tego, żeby przestać się ocierać o jego nogę, chociaż gorąco tego pragnę.
– Czyli kiedy cię poproszę, żebyś się zrelaksowała i wzięła kąpiel, a ja w tym czasie
zamówię dla nas jedzenie, co wtedy odpowiesz, Abigail?
– Dziękuję, sir?
– Proszę bardzo, moja słodka dziewczyno.
Wypuszcza mnie z objęć i nakazuje ustawić czas pieczenia. Kiedy wykonuję jego
polecenie, on figlarnym klapsem w pupę posyła mnie w kierunku schodów.
– Abigail?
Zatrzymuję się na schodach i odwracam za siebie. Widzę, że pan Thorne wyszedł za mną
do holu.
– Tak, sir?
Wchodzi na schody i przystaje na stopniu niżej niż ja. Mimo to wciąż jest ode mnie dużo
wyższy.
– Kiedy będziesz leżeć w wannie… – Zaczyna muskać palcami moje nagie udo. –Możesz
się umyć, ale nie doprowadzaj się do orgazmu. Zrozumiałaś?
Krew napływa mi do policzków.
– Tak, sir. Zrozumiałam. Ja… nie robię czegoś takiego.
– Ale będziesz, właśnie dla mnie – zapowiada. – Lubię na to patrzeć.
Z trudem przełykam ślinę. Ze wszystkich rzeczy, o które mógłby mnie poprosić, ta
wydaje się najtrudniejsza. Jest to coś niezwykle osobistego, ale podejrzewam, że to właśnie go
nakręca. Chce ode mnie wszystkiego, co tylko mogę mu dać.
– Tak, sir.
– Wykąp się i przebierz – nakazuje. – I nie myj włosów. Takie jak teraz są naprawdę
piękne.
Kiwam głową i opieram się pokusie pokonania schodów biegiem. Jestem pewna, że stoi
w miejscu i za mną patrzy, więc próbuję wchodzić na kolejne stopnie jak najwolniej i najbardziej
uwodzicielsko, chociaż mam bolesną świadomość, że jestem całkowicie naga i nic nie ukryję
przed jego wzrokiem. Za moimi plecami rozlega się mlaśnięcie, na którego dźwięk przebiega
mnie dreszcz.
– Och, słodka dziewczyno. Jest tak wiele rzeczy, które chciałbym zrobić temu tyłeczkowi
– mruczy, po czym słyszę, jak schodzi na dół.
Po wejściu do łazienki przeglądam się w lustrze. Moje policzki są pąsowe, a wargi
nabrzmiałe. Przesuwam palcami po skórze i drżę na myśl o naszym wcześniejszym pocałunku.
Wspomnienie pieszczących mnie palców powoduje, że zaciskam mocno uda, próbując uśmierzyć
ból pulsujący między nogami. Nie pamiętam, kiedy ostatnio przeżyłam orgazm. Patricka nigdy to
nie obchodziło, a ja nie miałam dość odwagi, aby go poinstruować albo wziąć sprawy w swoje
ręce, jeśli można tak powiedzieć.
Wciąż mam mieszane uczucia odnośnie do mojej umowy z panem Thorne’em, ale zanim
się tutaj wybrałam, podjęłam decyzję i nie mam zamiaru od niej odstępować. Bez względu na to,
co mi rozkaże, zrobię wszystko, żeby go zadowolić, sobie samej nie odmawiając przyjemności –
jeśli oczywiście w ogóle będzie chciał mi ją dać.
„Boże… Mam nadzieję, że tak”.
Napełniam wannę wodą i pianą, a włosy upinam wysoko gumką, którą pan Thorne
położył obok szczotki. Po szybkiej kąpieli wycieram się ręcznikiem i nawilżam mleczkiem do
ciała. Sukienka, którą mam włożyć tego wieczoru, jest niezwykle elegancka: krótka, czarna, bez
rękawów, ale z małą kokardką zawiązaną wokół talii. Wygląda na starą, jak to się mówi –
vintage. Znów pomijam bieliznę i wkładam sukienkę przez głowę. Na szczęście pasuje na moją
drobną figurę, ale sama nie mogę zapiąć zamka na całej długości. Co tam. Ostrożnie czeszę
włosy, odtwarzając wygląd nadany im przez stylistę, i wkładam buty na niskich obcasach, które
także miałam na sobie ostatnim razem. Obracam się, podziwiając swoje odbicie w lustrze.
Wyglądam, jakbym wybierała się na przyjęcie. W sumie można chyba tak powiedzieć…
Kiedy schodzę do kuchni, pan Thorne rozmawia przez telefon. Przystaję w drzwiach,
słuchając obco brzmiących słów wydobywających się z jego ust. Czekam na pozwolenie, żeby
wejść do środka. On odwraca się, na moment przerywa rozmowę i uśmiecha się na mój widok.
Daje mi znak, żebym weszła, i wraca do konwersacji. Wydaje mi się, że mówi po rosyjsku albo
w jakimś innym wschodnioeuropejskim języku – co samo w sobie jest imponujące.
Podczas gdy wyjmuję ciasto z piekarnika, pan Thorne kończy rozmowę i do mnie
podchodzi.
– Pięknie wyglądasz – ocenia. – Obróć się.
Wykonuję dla niego mały piruet, a on pomaga mi do końca zapiąć sukienkę, po czym
znów obrzuca mnie spojrzeniem.
– Idealnie. – Unosi telefon. – Mogę?
– Zrobić mi zdjęcie?
– Tak.
– Dlaczego?
– Bo jesteś bardzo piękna.
– Ale nie pokaże go pan nikomu?
– Nie mam zamiaru opublikować go na Facebooku, jeśli to masz na myśli.
– Ma pan profil na Facebooku?
Śmieje się, jakbym opowiedziała jakiś dowcip. Ja jednak nie potrafię wyobrazić sobie
pana Thorne’a piszącego nowy post albo komentującego coś, co napisał ktoś spośród jego
znajomych.
„Jeśli w ogóle ma jakichś znajomych”.
– Wyłącznie na własny użytek – odpowiada. – Zatem mogę?
Nie widzę w tym nic złego. Jestem kompletnie ubrana i stoję w całkowicie zwyczajnej
pozie, więc zgadzam się z uśmiechem.
Przez chwilę trzyma nieruchomo uniesiony telefon, po czym odkłada go zaraz po
zrobieniu zdjęcia.
– Dość pracy na dziś – oznajmia i przechodzi obok mnie w drodze do lodówki z winem.
Wyjmuje z niej dwie butelki. Kiedy otwiera tę białą, rozlega się głośne cmoknięcie. Nalewa
musujący płyn do kieliszka i mi go podaje.
– Asti spumante – wymawia nazwę z lekkim akcentem. – Powinno ci smakować.
Biorę kieliszek nastawiona sceptycznie do zawartości. Nie można powiedzieć, żebym
była fanką wina. Pan Thorne nalewa sobie z drugiej butelki, wtedy unoszę swój kieliszek.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, sir.
Przygląda mi się przez chwilę, po czym wyciąga rękę do toastu.
– Dziękuję, Abigail.
Upijam mały łyk i z zaskoczeniem stwierdzam, że wino jest słodkie i ma owocowy
posmak. Praktycznie nie czuć w nim alkoholu.
– Smakuje ci? – pyta.
Kiwam głową.
– To dobrze. Przywiozłem je dla ciebie.
Trudno mi się nie wzruszyć na myśl o tym, że tak się o mnie troszczy, więc dziękuję mu
serdecznym uśmiechem.
– Z Francji? – zgaduję. Chyba stamtąd pochodzi szampan.
– Z Włoch. Byłaś tam?
Kręcę głową, a potem wzruszam ramionami.
– Nigdzie się nie ruszałam poza ten stan.
Nie komentuje tego, ale na jego twarzy maluje się wyraźne zdumienie.
„Okej, zmiana tematu”.
– Był pan w Rzymie?
– Tak, a później dwa dni w Londynie.
– Łał, musiało tam być cudownie.
Pan Thorne wzrusza ramionami i pociąga łyk swojego wina.
– Mówiąc szczerze, jestem tym trochę zmęczony. Hotelami, podawanym tam jedzeniem
i spędzaniem czasu na lotnisku albo w samolocie.
– Bywa pan wtedy samotny – mówię cicho.
Obrzuca mnie spojrzeniem, ale nic nie mówi. Zamiast tego podchodzi do odtwarzacza
stereo wiszącego na ścianie i włącza jakąś nieznaną mi muzykę.
– Kto to gra? – pytam, upijając jeszcze jeden łyk wina.
– The Drifters. To stara kapela, tak jak ja. – Uśmiecha się szeroko.
Ja także posyłam mu uśmiech.
– Nie jest pan taki stary, sir.
– Ale wciąż potrafię się ruszać. – Wyciąga do mnie rękę z wyrazem twarzy, który
określiłabym niemalże jako oczekiwanie. Odstawiam kieliszek, podchodzę bliżej i podaję
mężczyźnie prawą dłoń, lewą kładąc mu na ramieniu. – Wystarczy, że pozwolisz mi się
poprowadzić – mruczy, przyciągając mnie mocno do siebie.
Naśladuję jego kroki. Zaczynamy tańczyć i z dużą łatwością poruszamy się razem w takt
muzyki. Jego palce pieszczą mi plecy, gdy z zamkniętymi oczami słucham dźwięków piosenki.
Zaskakuje mnie, że wybrał taki romantyczny utwór. Jego wargi muskają mi czoło, a ja muszę się
skoncentrować, żeby się nie potknąć o własne nogi, gdy obracamy się na parkiecie.
– Dobrze tańczysz – chwali.
Podnoszę wzrok, żeby na niego spojrzeć. Jego zdziwiony uśmiech przyprawia mnie
o kołatanie serca.
– To prawda, sir.
Jako dziecko przez wiele lat chodziłam na lekcje tańca. To był pomysł mamy. Pewnie
wydawało jej się, że dzięki temu stanę się prawdziwą małą damą, ale prawda jest taka, że szybko
połknęłam bakcyla. Przez krótki czas chodziłam także na balet, zanim dołączyłam do zespołu
cheerleaderek w pierwszej klasie liceum.
– Nigdy bym się nie domyślił.
Nie, i trudno się dziwić, zważywszy na moją aktualną sytuację. Ciekawe, czy pan Thorne
zastanawiał się, skąd pochodzę. Kiedy patrzy na dziewczynę zmuszoną sprzedawać swoje ciało,
aby zdobyć pieniądze na jedzenie, nie myśli pewnie, że wychowałam się w małym miasteczku,
a w dzieciństwie niczego mi nie brakowało.
– Moje życie nie zawsze było takie jak teraz – wyznaję. – Miałam… plany i marzenia co
do przyszłości.
– Chciałabyś mi o nich opowiedzieć?
– No wie pan… Chciałam pójść do college’u, znaleźć dobrą pracę.
„I zapewnić synowi godziwe życie”.
– A teraz? – pyta.
– Opłacić czynsz i wszystkie rachunki, mieć co jeść.
„Dlaczego mu o tym wszystkim opowiadam?”
Nie powinnam mówić takich rzeczy panu Thorne’owi. To on ma urodziny, a ja je psuję,
niepotrzebnie przenosząc wszystkie swoje nieszczęścia do świata fantazji, za który zapłacił.
– Przepraszam – szepczę i się zatrzymuję. Wysuwam się z jego ramion i odwracam
wzrok.
– Spójrz na mnie.
Posłusznie podnoszę na niego wzrok, oddech mi drży. Nie wygląda na rozgniewanego,
ale widzę, że po jego dobrym humorze nie ma ani śladu.
– To ja cię zapytałem – mówi. – Nie przepraszaj za mówienie prawdy.
– Dobrze, sir.
Przycisza muzykę i znów się do mnie odwraca.
– Czyli to przez swoją sytuację finansową wybrałaś się do tego obskurnego klubu tego
wieczoru, gdy wsiadłaś do mojego samochodu?
Przytakuję.
– Byłam na rozmowie o pracę.
– Zdarzyło się coś nieprzyjemnego – stwierdza. – Płakałaś, kiedy na mnie wpadłaś.
– Ta sytuacja mnie przerosła. Dlaczego właściwie pan za mną poszedł?
– Chciałem cię mieć. – Jego ton jest oznajmujący, w żadnym razie nie czuć w nim
zakłopotania. – Myślałem, że cię nie przyjęli, bo jesteś za młoda.
– Nie – szepczę, krzyżując ramiona na piersi. – Powiedzieli, że jestem za szczupła. Za
mało seksowna.
Parska i prowadzi mnie do wysepki kuchennej, gdzie podaje mi kieliszek z winem.
– Rzeczywiście jesteś bardzo szczupła – stwierdza. – Ale to chyba nie jest twoja naturalna
figura?
Kręcę głową i przygryzam wargę. Wyciąga ku mnie rękę i dotyka kosmyka moich
włosów.
– Ostatnio mówiłem poważnie, że chciałbym się tobą dobrze zaopiekować. Na pewno
wrócisz do zdrowia i formy.
– Dziękuję. – Myśl o tym, że chciałby się mną zaopiekować, nie jest niemiła.
– Nie żałuję, że poszedłem wtedy za tobą. Chyba ty też nie żałujesz, że wsiadłaś do
mojego samochodu.
Kręcę głową.
– Sir, mogę pana o coś zapytać?
Wyraża zgodę skinieniem głowy.
– Dlaczego pan tam wtedy był? Mam na myśli ten klub.
– Szukałem czegoś.
– Czego?
W jego oczach zapala się nagły błysk.
– Ciebie. Chociaż wtedy o tym nie wiedziałem.
Nie wiem, co odpowiedzieć. Jego słowa brzmią romantycznie, ale nie jestem pewna, czy
taki był jego zamiar.
– Jestem bardzo zadowolony z naszej umowy – dodaje, po czym znów bierze mnie
w ramiona.
– Naprawdę?
Nachyla się ku mnie i lekko przyciska swoje wargi do moich.
– Tak. A ty nie?
– Ja też, sir.
– Mhm – mruczy, całując mnie. – Wydaje mi się, że lubisz być moją słodką dziewczyną,
Abigail.
– Lubię, sir.
„Od kiedy to tak szybko łapię zadyszkę?”
Stoimy bardzo ciasno przytuleni i mam ochotę rzucić się na niego. Przebiega mnie
dreszcz, kiedy zaczyna gładzić mnie po ramionach, a jego wargi i język pieszczą moją szyję.
– Jesteś taka słodka – szepcze mi do ucha. – Nie mogę się doczekać, kiedy posmakuję
całego twojego ciała.
„Chryste! Całego mojego ciała!”
Przerywa nam odgłos dzwonka do drzwi. Pan Thorne unosi głowę i posyła mi uśmiech.
– Ciąg dalszy nastąpi.
– Jeśli to panu sprawia przyjemność, sir.
– Możesz mi wierzyć, że tak. Teraz idę po jedzenie. Nakryj do stołu w jadalni.
– Tak, sir.
– Jeszcze jedno, Abigail…
– Tak, sir?
– Wolisz nakryć dla jednej osoby czy dla dwóch?
„Czy on mnie pyta o zdanie?”
Gapię się na niego, nic nie rozumiejąc. To chyba jest jakiś test, ale zamiast próbować
odgadnąć, jaką odpowiedź chciałby usłyszeć, zastanawiam się, co sama czuję. Czy chcę siedzieć
obok niego i jeść na własnym krześle, czy wolę siedzieć mu na kolanach? Pierwsza możliwość
nie wydaje się właściwa. Byłoby to zbyt zwyczajne, a moja relacja z panem Thorne’em jest
daleka od takiej. Lubię siedzieć mu na kolanach, czuć na sobie dotyk jego dłoni. W jego
objęciach jest mi ciepło i czuję się bezpieczna. Poza tym uwielbiam, kiedy obdarza mnie
zadowolonym spojrzeniem.
– Tylko dla jednej, sir – mówię.
Uśmiecha się do mnie.
– Co za zdolna dziewczyna.
„Cóż, skoro pan tak twierdzi, panie Thorne…”
Rozdział 14

Nakryłam do stołu i zapaliłam świeczki. Idę do kuchni do pana Thorne’a. Każe mi podać
jedzenie w miseczkach i na półmiskach, po czym z winem i naszymi kieliszkami kieruje się do
jadalni. Nie do końca wiem, czego się spodziewałam, kiedy stwierdził, że zamówi coś na wynos.
Pizzy albo jakiejś chińszczyzny? Okazuje się, że pan Thorne nieco inaczej niż ja rozumie
jedzenie na wynos. Po otwarciu pojemników wiem, że dania pochodzą z wykwintnej restauracji:
kremowa zupa w kolorze pomarańczowym jako przystawka, a danie główne to potrawa z ryżem,
grzybami, grillowanymi warzywami i czymś w rodzaju pieczonego mięsa, a do tego
ciemnoczerwony sos. Nie mam pojęcia, jak się to wszystko nazywa, ale sam zapach sprawia, że
cieknie mi ślina. Ostrożnie przelewam zupę do wazy i zanoszę ją wraz z chochelką, głębokim
talerzem i łyżką do uśmiechającego się pana Thorne’a, który już siedzi i czeka na końcu stołu.
Zaciągnął zasłony w oknach i nastawił muzykę, dzięki czemu wielka jadalnia sprawia wrażenie
nieco bardziej przytulnej. Mój prezent leży na stole tuż obok jego rąk.
– Mogę podawać, sir? – pytam.
– Proszę bardzo.
Stawiam przed nim talerz, ale pan Thorne nie zaczyna jeść. Zamiast tego ciągnie mnie do
siebie na kolana, sprawdza, czy mi wygodnie, po czym podaje mi pierwszą porcję. Zamykam
oczy i rozkoszuję się smakiem. Zupa jest przepyszna.
– Mhm.
– Uwielbiam patrzeć, jak jesz.
– To się szczęśliwie składa, bo ja uwielbiam jeść, sir.
Obdarza mnie szerokim uśmiechem, po czym sam bierze łyżkę zupy.
– Jest naprawdę smaczna.
– Nie wiedziałam, że wykwintne restauracje także dowożą jedzenie – mówię i przyjmuję
kolejną porcję.
– Bo tego nie robią, ale jestem jednym z ich najlepszych klientów.
– Często pan tam chodzi?
– Cały czas. Nie znam się na gotowaniu, a trzeba przecież coś wrzucać na ruszt. Podają
tam świetne jedzenie. Kiedyś możemy się tam wybrać.
Unosi kieliszek z winem do moich ust. Biorę łyk musującego wina i robię wielkie oczy.
– Chce mnie pan zabrać… do innych ludzi?
– A dlaczego nie?
– No bo… Pan jest panem, a ja to… ja. Nie pasuję do takich miejsc. Wstydziłby się pan
tylko, że jestem z panem.
Pan Thorne kręci głową.
– Abigail, jesteś miłą, piękną, młodą kobietą. Może nie nawykłaś do luksusu, ale nigdy
bym się ciebie nie wstydził. Wręcz przeciwnie, uważam, że większość mężczyzn zazdrościłaby
mi takiej towarzyszki.
– Miło, że pan tak mówi – szepczę. – Ale nie martwi się pan tym, co ludzie by
pomyśleli… o nas?
– Pewnie pomyślą, że jesteś moją kochanką. A to akurat prawda. – Wzrusza ramionami
i zjada kolejną łyżkę zupy.
Oszalałe serce wali mi w piersi jak młotem. Kochanką? Stanowczo wolałabym takie
określenie od tego, którym się do tej pory nazywałam. Czy on naprawdę postrzega mnie w ten
sposób? Dlaczego ja nie mogę postąpić tak samo? Nie patrzę z pogardą na pana Thorne’a
dlatego, że mi płaci, więc może powinnam trochę wyluzować i zacząć czerpać przyjemność
z tego, co mnie spotkało.
– Jesteś moją kochanką, prawda, słodka dziewczyno? – pyta, gładząc mnie po policzku.
– Jestem tym, kim pan chciałby, żebym była – odpowiadam szeptem, przytulając się do
niego, aż nasze nosy stykają się czubkami. – Jestem tu dla pana, panie Thorne. Aby pana
ubóstwiać.
Jego wargi zespalają się z moimi. Całujemy się powoli, a on trzyma mnie w coraz
mocniejszym uścisku. Wydaję z siebie jęk i czuję, jak pan Thorne się uśmiecha, zanim się ode
mnie odsuwa.
– Jesteś gotowa na danie główne? – pyta, przesuwając dłonią w górę po moim nagim
udzie.
Nie potrafię ocenić, czy ta wypowiedź celowo ma brzmieć tak wyzywająco.
– Jeśli pan jest, to ja też, sir.
W odpowiedzi uśmiecha się szeroko, spycha mnie lekko z kolan i nakazuje podgrzać
kolejną potrawę. Zbieram ze stołu naczynia po pierwszym daniu i wychodzę do kuchni, aby
podgrzać resztę jedzenia, które wnoszę do jadalni wraz z czystymi sztućcami i nowym talerzem.
Muszę dwa razy przejść tam i z powrotem, ale pan Thorne nie oferuje mi swojej pomocy.
Przygląda mi się tylko z zadowolonym wyrazem pięknej twarzy.
Jemy w ciszy, ale nie jest ona krępująca. Posiłek smakuje fantastycznie, a pan Thorne
najwyraźniej naprawdę uwielbia patrzeć, jak jem, bo daje mi większą porcję.
– Nie mogę się doczekać deseru – komentuje, kiedy skończyliśmy. Stoimy w kuchni,
gdzie dekoruję ciasto glazurą.
– Obawiam się, że nie dorówna on reszcie dzisiejszego menu – wyznaję.
Kupił dla nas wykwintne i bardzo wyszukane jedzenie, a ja piekę dla niego najzwyklejsze
ciasto czekoladowe.
– Ale zrobiłaś je dla mnie. – Obejmuje mnie od tyłu. – Żeby mnie uszczęśliwić.
– Tak – potwierdzam.
– I dlatego jest absolutnie doskonałe – szepcze i zaczyna całować delikatnie po szyi. –
Kiedy skończysz, podaj w salonie. Dla siebie też weź filiżankę i talerzyk.
– Tak, sir.
– Zdolna dziewczyna – rzuca, po czym odchodzi.
Ekspres do kawy pana Thorne’a jest na szczęście dość standardowy, więc bez większych
problemów udaje mi się zaparzyć kawę. Ustawiam wszystko na tacy i ostrożnie wychodzę
z kuchni. Dopiero wtedy uświadamiam sobie, że nie mam pojęcia, gdzie znajduje się salon.
– Panie Thorne! – wołam. – Gdzie pan jest?
– Ciepło, ciepło!
Nie mogę się powstrzymać od śmiechu, idąc korytarzem w stronę, skąd dochodzi głos.
Naprawdę niezły z niego dziwak. Nigdy nie da się przewidzieć, co za chwilę zrobi, ale w sumie
to jedna z cech, jakie najbardziej u niego lubię. Nie zauważyłam u niego zachowania, które
mogłabym uznać za jednoznacznie negatywne. Lubię wszystkie jego dziwactwa.
– Ciepło, cieplej, gorąco – mówię, wchodząc do salonu.
– Postaw to tutaj. – Wskazuje na stolik kawowy.
Pokój jest urządzony równie wspaniale co reszta domu – gustownie i po męsku,
wykończony ciemnym drewnem. Pośrodku stoi ogromna sofa. Na ścianie wisi gigantyczny płaski
telewizor, a deski podłogowe są przykryte dywanami. Na stoliku kawowym, obok prezentu, leży
stos gazet i magazynów. W końcu jakieś pomieszczenie, po którym widać, że ktoś tu mieszka.
– Chodź tutaj – przywołuje mnie pan Thorne, siadając na sofie.
– Brakuje mi jeszcze jednej rzeczy.
Wybiegam do jadalni i wracam z jedną z zapalonych świec.
– W dniu urodzin należy zdmuchnąć świeczkę – wyjaśniam i siadam obok niego.
Odchrząkuję, po czym zaczynam śpiewać: – Sto lat, sto lat, sto lat, niech żyje nam pan
Thooorne… – przeciągam ostatnią sylabę. Jego twarz rozjaśnia się w uśmiechu. – Niech żyje
nam.
Koniec śpiewania. Teraz podaję mu świeczkę.
– Proszę pamiętać o życzeniu.
Na te słowa kręci głową.
– Wypowiadanie życzeń nigdy nic mi nie dało.
Wpatruję się w niego ze zdziwieniem. Mogłabym powiedzieć o sobie, że mam tak od
wielu lat: moje życzenia nigdy się nie spełniają. Nie sądziłam, że mamy coś wspólnego, ale im
lepiej go poznaję, tym bardziej staje się jasne, że aż tak się nie różnimy. Ciekawe, czy jego też
kiedyś zraniono. Czy tak jak ja chciałby od życia czegoś więcej? Przysuwam świeczkę do ust,
żeby ją zgasić.
– Zaczekaj. – Bierze głęboki oddech i pociera dłonie o uda. – Ty możesz pomyśleć sobie
jakieś życzenie – odzywa się w końcu.
– Dobrze.
„Życzę sobie… życzę sobie, żeby pan Thorne był szczęśliwy”.
Zdmuchuję płomień, mając nadzieję, że akurat to życzenie się spełni. Siedzący obok mnie
mężczyzna wydaje się bardzo smutny, choć nie wiem, jaki mógłby być tego powód. Może
rzeczywiście jest na świecie zupełnie sam?
– Dziękuję, Abigail. – Wyjmuje mi świeczkę z rąk. – Od wielu lat nie obchodzę urodzin.
„I znów ten smutek”.
– A ma pan jakąś rodzinę, sir? – pytam szeptem.
– Nie mam ochoty o tym rozmawiać – odpowiada oschle, patrząc mi prosto w oczy. – Nie
dlatego tu jesteś.
Nie powinnam się czuć zraniona jego bezpośredniością, bo przecież nic dla siebie nie
znaczymy. Ale czuję się zraniona.
– Przepraszam, muszę wyjść na chwilę. – Wstaje i wychodzi z salonu, zostawiając mnie
samą na sofie.
Dlaczego nie mogłam siedzieć cicho? Nie jestem jego partnerką. Nic nie jest mi winien
oprócz tego, czym sam postanowił się ze mną podzielić. Muszę wrócić do rzeczywistości. Wino,
romantyczna muzyka i świeczki nie usuną przyczyny, dla której tu jestem. Pozwoliłam sobie za
długo przebywać w jego wyobrażonym świecie, a teraz czuję się jak idiotka do kwadratu.
Kilka minut późnej wraca i z powrotem siada obok mnie.
– Przepraszam – szepczę.
Wzrusza ramionami.
– Zapomnij o tym. Niech to nie zepsuje nam wieczoru. Masz swoje problemy z rodziną,
a ja mam swoje.
– Piękna z nas para, co?
Uśmiecha się do mnie, ale nie widać tego w jego oczach. Impulsywnie przysuwam się do
niego i całuję go w nadziei, że to rozpędzi jego mroczne myśli. Przyciąga mnie do siebie i czuję,
że jest coraz mniej spięty, aż na koniec obdarza mnie szczerym uśmiechem.
– Czy podać teraz deser? – pytam.
– Tak. – Pożera mnie wzrokiem. – Ale najpierw poproszę o kawałek ciasta.
Śmiejąc się, kroję dla niego duży kawałek, który podaję razem z filiżanką kawy.
Natychmiast zaczyna jeść, wydając z siebie zadowolone pomruki.
– Wyśmienite – chwali. – Ty też spróbuj.
W milczeniu jemy ciasto, kiedy spostrzegam, że coraz wymowniej zerka na prezent.
Równie dobrze możemy to mieć za sobą.
– Jeśli pan chce, może go pan rozpakować. – Przysuwam prezent w jego stronę.
– Owszem, chcę – odpowiada spokojnie. Mimo że próbuje to ukryć, dostrzegam w jego
oczach błysk ekscytacji.
– To nic specjalnego – ostrzegam, wykręcając dłonie ze zdenerwowania. – Gdybym
wiedziała, że to pana urodziny, kupiłabym coś le…
Unosi dłoń, żebym zamilkła. Bierze paczkę i nią potrząsa, jak zrobiłoby to dziecko, ale
prezent nie wydaje żadnych odgłosów, więc zaczyna go rozpakowywać. Wstrzymuję oddech.
– Ooo! – wykrzykuje, usuwając papier. Przesuwa palcami po okładce. – Bardzo się z nich
cieszę. Dziękuję, Abigail.
– Proszę bardzo. Nie wiedziałam, czy już ich pan nie ma.
– Miałem kiedyś, dawno temu, ale później nigdy ich nie odzyskałem. Trudno mi
uwierzyć, że je dla mnie kupiłaś.
– Powiedział pan, że to pana ulubione filmy. To nic wielkiego.
– Właśnie, że tak. – Uśmiecha się nieznacznie, po czym znów spogląda na opakowanie. –
Widzę, że jest też czwarta część – zauważa. – Nigdy jej nie obejrzałem, a ty?
Kręcę głową.
– Zdaje się, że widziałam te stare jeszcze jako dziecko, ale nie te najnowsze.
– Abigail, masz ochotę obejrzeć ze mną film? – Posyła mi szeroki uśmiech.
– Tak, mam – przyznaję. – Ale mogę najpierw pójść do toalety?
Uśmiecha się do mnie łobuzersko.
– A co byś zrobiła, gdybym odmówił?
– Powstrzymałabym się, sir.
Przygląda mi się przez chwilę. Mam wrażenie, że bardziej go zachwyciło to, co
powiedziałam, niż pomysł oglądania filmu.
– No tak. Nie mam wątpliwości.
Potwierdzam skinieniem, patrząc mu w oczy.
– Ale oczywiście możesz wyjść do toalety – mówi zadowolonym głosem. – Następnym
razem nie pytaj o pozwolenie.
Jego zachwyt na szczęście nie ma nic wspólnego z samą toaletą. Po prostu jest
zadowolony z tego, że bez względu na wszystko chcę być mu posłuszna.
Po szybkiej przerwie na sikanie wracam na sofę obok pana Thorne’a, który włącza film.
Właśnie sięgnął po drugi kawałek ciasta i nie odrywa oczu od ekranu. Po kilku minutach
odstawia talerz na stolik i nalewa więcej wina.
– Na zdrowie. – Unosi kieliszek. – Dziękuję za to wszystko, Abigail.
– Cieszę się, że się panu podobało, sir – szepczę.
– Obiecuję, że później ci się za to odwdzięczę.
Przysuwam się do niego jeszcze bliżej i pociągam duży łyk wina, zanim odstawiam
kieliszek na stolik. Pan Thorne mierzy mnie wzrokiem i oblizuje wargi.
– Naprawdę tego potrzebujesz, co? – mruczy i wolną ręką zagłębia się pod sukienkę,
pieszcząc nią moje uda. – Ile to już czasu minęło, moja piękna?
– Cza… czasu od czego? – Zaczynam dyszeć, gdy jego palce dotykają mojego najbardziej
czułego punktu.
– Odkąd miałaś w sobie kutasa – mówi chrapliwym głosem. Rozchyla mi uda i wkłada
we mnie palec. – Odkąd cię zerżnięto tak mocno, że doszłaś z wrzaskiem?
– Ni… nigdy tego nie próbowałam, sir. – Pojękuję, rozkładając przed nim nogi.
– O kurwa – mruczy, po czym gryzie mnie lekko w nagie ramię. – Chyba się w tym
zakocham.
– W czym? – pytam, poprawiając pozycję, żeby łatwiej mu się mnie dotykało.
– W pokazywaniu ci, jakie to doznanie. Wystarczy ci to pokazać, a staniesz się
nienasycona. Będziesz mnie błagać, żebym cię zerżnął.
Wkłada we mnie kolejny palec, a moje ciało napręża się niczym cięciwa łuku po
wystrzale.
– A może tego nie chcesz? – pyta szeptem, pieszcząc mi szyję językiem. Jęczę
z rozkoszy.
– Chcę, sir.
Dotyk nagle ustaje, a ja mam ochotę krzyczeć z frustracji. Pan Thorne zamiast skupić się
na filmie wyłącza telewizor, po czym wstaje i podaje mi rękę.
– Chodź. – Jego ruchy są tak szybkie, że prawie wywleka mnie za sobą z salonu.
– Dokąd idziemy? – udaje mi się wydusić, gdy docieramy na drugie piętro, czyli tam,
gdzie znajduje się także jego gabinet.
– Do łóżka – odpowiada. – Potrzebuję miejsca na to, co chciałbym z tobą zrobić.
– Co… co pan ma na myśli? – jąkam się nerwowo. – Co chciałby pan zrobić?
Zatrzymuje się przed drzwiami i znów mierzy mnie wzrokiem. Zaczynam się trząść pod
jego podnieconym spojrzeniem.
– Dokładnie to, na co mam ochotę.
Nagle wracamy do tego pierwszego wieczoru, kiedy go spotkałam, i do ogromnego
ryzyka, na jakie się naraziłam, wsiadając do jego samochodu. Studiuje mnie uważnie, jakby
próbował ocenić moją reakcję, jednocześnie poluzowuje uścisk na moim nadgarstku. Uspokajam
się w duchu, że to przecież ten sam mężczyzna, który zatroszczył się o zamówienie dla mnie
jedzenia, który przywiózł dla mnie wino aż z Włoch i który przez większość czasu patrzy na
mnie i traktuje mnie jak najcenniejszy skarb. W dodatku nazwał mnie swoją kochanką.
– Dokładnie to, na co ma pan ochotę, sir.
Jedynie się uśmiecha i prowadzi mnie za sobą do sypialni. Rozglądam się i oddycham
z ulgą, gdy stwierdzam, że pomieszczenie wygląda zupełnie normalnie. Żadnych pejczy ani
kajdanek. Okej, „normalnie” to może nie najwłaściwsze słowo. Wnętrze urządzone jest
niezwykle ekstrawagancko: gigantyczne łóżko, gruby dywan i ciężkie zasłony. Jednak i temu
pomieszczeniu, tak jak reszcie domu, czegoś brakuje. Na ścianach wiszą obrazy, ale nie ma
żadnych osobistych zdjęć. Przypomina mi się lśniąca czystością kuchnia. Mówi się, że kuchnia to
serce domu, ale w tym wypadku dom jest pozbawiony serca. Na myśl o tym robi mi się smutno.
– Abigail? – Pan Thorne badawczo mi się przygląda, gładząc kciukiem mój przegub. –
Nie zrobię ci krzywdy – zapewnia miękkim głosem. Najwidoczniej opacznie zrozumiał moje
milczenie.
– Rozumiem, sir.
– Rozbierz się – nakazuje mi po chwili.
Ściągam buty i czuję pod bosymi stopami przyjemny dotyk miękkiego dywanu.
Odwracam się plecami do pana Thorne’a.
– Mógłby mi pan rozpiąć sukienkę, sir?
Pomaga mi zdjąć sukienkę, którą następnie układam ostrożnie na stoliku nocnym. Stoję
teraz zupełnie naga.
– Połóż się na łóżku – pada kolejny rozkaz. – Na plecach, z rozsuniętymi nogami.
Wykonuję jego polecenia. Mój oddech przyspiesza. Jestem równocześnie zdenerwowana
i pełna napięcia. Pan Thorne otwiera szufladę szafki nocnej i wyciąga z niej opaskę na oczy do
spania, jakie widywałam czasem w filmach.
– Włóż ją.
– Dlaczego? – pytam szeptem.
– Dzięki niej będziesz intensywniej wszystko odczuwać – wyjaśnia. – Dziś chciałbym,
żebyś poczuła wszystko, co będę z tobą robił.
Wkładam opaskę przez głowę i zamykam oczy.
– Uchwyć się tutaj – poleca mi pan Thorne, unosząc mi ramiona i zaciskając mi palce
wokół brzegu poduszki. – Pod żadnym pozorem nie wolno ci się puścić.
– Dobrze, sir. – Nie przywiązał mnie niczym oprócz słów, ale przyrzekłam mu, że nie
opuszczę ramion, aby mógł zachować kontrolę. Łóżko się lekko ugina, kiedy kładzie się obok
mnie.
– Jesteś taka piękna, kiedy mi się poddajesz – szepcze.
Nie wiem, co powiedzieć, więc milczę. Jego ręce wędrują po moim ciele, które dotykane
przez niego instynktownie się unosi.
– Naprawdę słodka z ciebie dziewczyna, Abigail. Robisz wszystko, o co się proszę. Dziś
wieczorem wykazałaś się wielką cierpliwością, pozwalając mi odwlec w czasie twoje
zaspokojenie. – Brakuje mi tchu, gdy jego palce wchodzą we mnie, nie napotykając żadnego
oporu. – Jesteś kurewsko wilgotna – mruczy. – Chyba bardzo za mną tęsknisz.
– Tak, sir – wyjękuję, rozkładając nogi tak szeroko, jak mogę. Czuję na szyi jego oddech.
Po chwili zaczyna mnie leniwie całować, od góry w dół po całym ciele. Zatrzymuje się jedynie,
aby oblizać mi sutki, przez cały czas pieprząc mnie palcami i pocierając mi kciukiem łechtaczkę.
Unoszę biodra, aby wzmóc te ruchy. Czuję się jak w niebie.
– Nic nie rozumiesz? – pyta z jakiegoś miejsca nad moim ciałem.
– Ale czego? – Dyszę.
– Że jesteś cholernie pociągająca. Przez cały dzień mi twardniał na myśl o tym, że
dojdziesz dziś wieczorem… że mogę zrobić z tobą, na co mam ochotę.
– Ooo, tak, może pan – jęczę, aż trudno mnie zrozumieć.
– Teraz dla mnie dojdziesz, Abigail. Najpierw wokół moich palców… – Zakrzywia je we
mnie i dotyka w miejscu, które wywołuje mój głośny jęk. – Potem w moich ustach – ciągnie,
składając mi na wargach płomienny pocałunek. – A na koniec wokół mojego fiuta. – Przyciska
nabrzmiałą erekcję do moich bioder. Wciąż ma na sobie spodnie. – Chcę, żebyś doszła mocno,
moja słodka dziewczynko. Zrozumiałaś?
– T-trzy razy? – udaje mi się wyjęczeć, kiedy wypycham biodra ku jego palcom. Jestem
tak blisko. – To niemożliwe, sir…
– Zobaczymy. – Znów czuję, jak jego wargi dotykają moich piersi – język muska mi
sutki, podczas gdy kciuk nieprzerwanie pociera łechtaczkę. I wtedy dochodzę. Jest zupełnie
inaczej, niż to zapamiętałam. Dużo lepiej, o niebo lepiej. Wyginam plecy i głośno jęczę, gdy
moje mięśnie zwierają się wokół jego palców, po czym odprężona opadam z powrotem na
materac.
– Dziękuję, sir. – Wzdycham, łapczywie chwytając powietrze.
– Jeszcze mi nie dziękuj – mruczy, obsypując mój brzuch pocałunkami. – Możesz to
zrobić jeszcze lepiej. Przeżyć orgazm dużo lepszy niż ten.
Nie wiem, czy mogę, ale boję się go rozczarować, przyznając, że właśnie przed chwilą
przeżyłam najdziksze doznanie seksualne w życiu. Wątpię, żeby mogło być jeszcze lepiej.
– Abigail, czy kiedykolwiek wylizał cię jakiś mężczyzna?
– Nie – przyznaję szczerze. Nagle odczuwam dużą wdzięczność, że nie muszę mu patrzeć
w oczy, odpowiadając na to pytanie.
– Kurwa – jęczy, chwytając wargami skórę na moim brzuchu. – Zatem można
powiedzieć, że wciąż jesteś dziewicą.
Zaczynam protestować, ale mnie powstrzymuje.
– Do tej pory nikt nie zerżnął cię w odpowiedni sposób. Nie poznałaś prawdziwej gry
wstępnej. Bez względu na to, kim on był, zaniedbał cię okrutnie i dlatego się nie liczy. Ja jestem
twoim pierwszym.
Wzdycham, gdy rozchyla mi nogi i zaczyna całować w górę po udach. Jego wargi i język
łagodnie mnie eksplorują.
– Powiedz to. – Wędruje dłońmi po moim ciele, ściska mocno moje piersi i szczypie
sutki.
– Jesteś moim pierwszym – jęczę. Wsuwa dłonie pod moje pośladki i unosi mnie lekko,
aż całkowicie mogę się na niego otworzyć. Na myśl o tym, że ma do mnie taki nieograniczony
dostęp, najchętniej cofnęłabym się i ukryła, ale chwilę później czuję dotyk jego ust i zapominam
o całym świecie.
Doznanie jest głębsze i bardziej intensywne, niż kiedy używał tylko palców. Moja skóra
jest niezwykle wrażliwa i zaczynam się wić, aby uniknąć jego nalegających ruchów.
– Nie mogę, sir – protestuję słabo.
– Nie ruszaj się! – wykrzykuje. – I nie próbuj nawet przenosić rąk.
Nawet nie zauważyłam, że puściłam poduszkę. Szybko chwytam ją z powrotem. Na
dźwięk jego rozkazującego, brutalnego głosu serce wali mi jak szalone. Podnieca mnie bardziej,
niż miałabym ochotę przyznać.
– Zaraz przeżyjesz kolejny orgazm – zapowiada. Jego głos brzmi teraz łagodniej. – Tylko
poczekaj.
Oddycham głęboko i kiwam głową.
– Smakujesz fantastycznie. Pozwól mi przejąć kontrolę.
Ponownie potwierdzam skinieniem, próbując się rozluźnić.
Kilka sekund później jego usta znów tam są. Wydaje się nienasycony: liże, ssie i smakuje
mnie, masując dłońmi moje pośladki. Nie mam pojęcia, jak długo to trwa, ale po jakimś czasie te
niemalże bolesne doznania zmieniają charakter, przeobrażając się w coś zupełnie innego.
Przyciskam się do jego ust i mocno dyszę. Nagle czuję, jak coś muska mnie w miejscu, gdzie do
tej pory nikt mnie nie dotykał. Pan Thorne przesunął nieco prawą dłoń i teraz jego palce
nawilżają miejsce między moimi pośladkami.
– Co… – Naciska coraz mocniej, ale kiedy otwieram usta, aby zaprotestować, wtyka do
środka czubek palca, nie przestając ssać łechtaczki, i doprowadza mnie do wszechpotężnego
orgazmu. Mam wrażenie, jakby całe moje ciało zwarło się w sobie, aby zaraz po chwili zabrakło
mi tchu, kiedy on wciąż spija ze mnie moje soki, przedłużając uczucie rozkoszy. Potem zostawia
mnie w spokoju, nogi opadają mi na boki, ale jest mi wszystko jedno. Gdzieś z tyłu głowy
rejestruję, że pan Thorne się porusza. Wtedy zdejmuje mi z oczu opaskę. Kilkakrotnie mrugam,
próbując odzyskać ostrość widzenia. Dostrzegam, że zsunął spodnie i właśnie zakłada
prezerwatywę.
Żwawo unosi moje nogi i szybko wbija się we mnie. Głośno jęczę.
– Kurwa – dyszy, kołysząc biodrami, aby wejść jeszcze głębiej. – Tak dobrze mi w tobie.
Najchętniej poszłabym spać albo przynajmniej chwilę odpoczęła, ale widzę po nim, że to
zdecydowanie nie wchodzi w grę. Poddaję mu się i cała drżę, powoli oswajając się z rozmiarami
jego członka i z uczuciem całkowitego wypełnienia.
– O, właśnie tak. – Pochyla się nade mną. Patrzy mi w oczy, wykonując kolejne
pchnięcia. – A teraz pozwól mi cię zerżnąć.
Puszcza moje nogi, którymi oplatam go w pasie, podczas gdy on pieści moje piersi,
brzuch, biodra.
– Jesteś taka piękna – jęczy, a pchnięcia przybierają na sile.
– Dzię… dziękuję, sir. – I rzeczywiście czuję się w tej chwili piękna: seksowna i ponętna.
Jego palce wsuwają mi się między uda.
– I wilgotna – dodaje. – Wiedziałem, że spodoba ci się takie rżnięcie. – Jego wulgarne
słowa mają działanie odwrotne do tego, co bym mogła pomyśleć. Nie odstręczają mnie, ale
wprost przeciwnie, jeszcze nakręcają.
– Prawda? – pyta chrapliwie. Chwyta mnie za włosy i ciągnie mi głowę w dół, obnażając
moją szyję.
– Prawda, sir, oooch! – wykrzykuję.
Moja odpowiedź najwidoczniej go zadowala, bo zaczyna masować łechtaczkę, na co
pojękuję w odpowiedzi. Moje ciało jest obolałe, ale cudownie jest czuć go w sobie i skupiam się
na tym fantastycznym doznaniu.
– Oooch – jęczę. Moje mięśnie zwierają się, gdy zadaje ponowne pchnięcia. – O, Boże!
– O tak – mówi, podczas gdy pchnięcia stają się coraz mocniejsze. – Bądź posłuszną
dziewczynką i przyjmij go. Daj mi poczuć, że dochodzisz.
– Tak. – Dyszę coraz ciężej. – Jeszcze.
– Aha? – Jego oddech też jest ciężki. – Chcesz jeszcze? Jeszcze mocniej?
Pieprzy mnie bez litości, a ja wiję się pod jego ciałem. Jestem zupełnie naga i bezbronna,
ale wiem, że nie zrobi mi krzywdy. Słyszę własne okrzyki i pojękiwania, ale nie mam pojęcia,
jakie słowa wydobywają się z moich ust. Wiem, że nie wolno mu przerwać. Cała drżę pod
dotykiem jego dłoni, które przesuwają się w górę po moim ciele, zatrzymując się najpierw na
moich piersiach, a potem na twarzy. Nakrywa moje ciało swoim i z każdym kolejnym
pchnięciem ociera się biodrami o moje. Jego twarz znajduje się tak blisko mojej, że nie mogę
uciec spojrzeniem.
– No dalej! – rozkazuje mi łagodnie. – Pozwól mi cię poczuć. Jesteś tak kurewsko słodka.
Podaruj mi swój orgazm.
Przytrzymuje dłońmi moje nadgarstki i pieprzy mnie, wgniatając moje ciało w materac.
Nie mogę się poruszyć. Jestem uwięziona. Jestem jego. Jestem…
Dochodzę z krzykiem, choć nie wiem, czy w ogóle wydobywa się ze mnie jakiś dźwięk.
Pan Thorne objął w posiadanie moje ciało, ale w zamian dał mi to doznanie. I właśnie w tej
chwili jest ono warte wszystkiego. Nie chcę, żeby to się kiedyś skończyło, choć koniec na pewno
nastąpi, jak ze wszystkim, co dobre. Czuję, jak przyklęka między moimi nogami. Oddycham
z trudem, przyglądając mu się, kiedy wysuwa się ze mnie, zdejmuje prezerwatywę i chwyciwszy
w rękę swojego członka, wytryskuje na mnie, z jękiem wypowiadając moje imię.
– Teraz jesteś moja – dyszy. Czuję jego nasienie na swojej ciepłej skórze. – Moja.
– Tak. – Wzdycham, gdy niemalże opada na mnie całym ciałem. Całuje mnie
niespodziewanie delikatnie, wydaje z siebie głębokie westchnienie, po czym kładzie mi głowę na
piersi. Odruchowo przeczesuję palcami jego włosy i dopiero gdy już jest za późno, uświadamiam
sobie, że popełniłam błąd.
– Przepraszam, sir – szepczę, cofając ręce w poprzednie miejsce.
– Nie, nie przestawaj – protestuje. – To bardzo miłe.
Uśmiecham się i znów zaczynam gładzić go po włosach, psując jego wystylizowaną
fryzurę. W tej chwili powinnam zapewne przemyśleć swoje nowe odkrycie, jak niesamowicie
odlotowym przeżyciem może być seks i jak bardzo miałabym ochotę wkrótce to powtórzyć, ale
jestem na to zbyt zmęczona. Lekko przysypiam i wydaje mi się, że pan Thorne czuje się
podobnie. Całe otoczenie tchnie absolutnym spokojem.
Nagle się zrywa, wytrącając mnie z półsnu. Rzuca ciche przekleństwo i gramoli się
z łóżka, mrucząc coś o toalecie. Przeciągam się, leżąc na plecach, i uśmiecham się leniwie do
sufitu. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam się tak zrelaksowana. Po kilku minutach pan Thorne
wraca z mokrą ściereczką i małym ręcznikiem. Ochoczo rozsuwam nogi, pozwalając mu się
umyć.
– Wciąż jesteś taka nabrzmiała – stwierdza, muskając kciukiem moją łechtaczkę,
a palcem wskazującym zataczając kręgi wokół niej. – I wilgotna.
Czuję zawstydzenie, że jego zwykły dotyk znów budzi moje ciało i sprawia, że serce
zaczyna bić szybciej.
– Och, młodość ma swoje prawa. – W jego głosie pobrzmiewa przekorna nuta. –
Wiedziałem, że wystarczy cię porządnie zerżnąć, a nigdy nie będziesz miała dość.
Oblewam się rumieńcem i wzbiera we mnie zażenowanie, że jestem tak napalona, ale nic
nie mogę na to poradzić. Pan Thorne ma rację.
– Chcesz, żebym znów cię zerżnął, moja słodka dziewczyno?
– Tak – przyznaję, ignorując uczucie wstydu, które automatycznie daje o sobie znać, gdy
tylko mówię o swoim pożądaniu.
– Musisz trochę zaczekać – mówi, nie przepraszając, ale dobrze rozumiem, o co chodzi.
Ma czterdzieści lat. Normalnie nie miałabym nic przeciwko czekaniu, ale akurat tego wieczoru
muszę pilnować czasu.
– Która godzina, sir?
– Dlaczego pytasz?
– Muszę być w domu najpóźniej przed północą.
Uśmiecha się.
– Inaczej przemienisz się w dynię?
– Nie, to nie tak. – Odwzajemniam uśmiech. – Chodzi o to, że… ktoś na mnie czeka.
Spojrzenie pana Thorne’a błyskawicznie przenosi się z mojego ciała na twarz. Jego
surowy wzrok wprawia mnie w zdenerwowanie.
– A o kim mowa? – żąda odpowiedzi.
– Jo – szepczę.
Jego nozdrza się rozszerzają, a oczy ciemnieją jeszcze bardziej niż zwykle. Jest
rozgniewany. Dlaczego?
– Kim on jest? – pyta.
„On? O cholera”.
– Jo to dziewczyna – tłumaczę szybko. – Naprawdę ma na imię Joanne, ale zawsze
nazywałam ją Jo.
Jego twarz momentalnie łagodnieje. Gładzi mnie ręką po udzie. „Czyżby był przed chwilą
zazdrosny?”
– Aha. A dlaczego czeka na ciebie tak późno?
Zaczynam się wiercić i tym razem nie dlatego, że jestem napalona jak dzik na żołędzie,
jak powiedziałaby Jo.
– Nie czeka – kłamię. – Ale pomyślałam, że dobrze by było, gdyby ktoś wiedział, gdzie
jestem, żeby mógł zadzwonić… do kogoś, gdyby coś mi się stało.
Pan Thorne mierzy mnie wzrokiem ze zmarszczonymi brwiami.
– Nigdy w życiu bym cię nie skrzywdził – odzywa się w końcu.
– Wiem – szepczę. – Ale wydawało mi się rozsądne powiadomić kogoś, gdzie będę.
Kiwa głową.
– Oczywiście, rozumiem. Cieszę się, że na siebie uważasz, Abigail. Świat jest pełen
niebezpieczeństw. – Gładzi mnie po ramionach i łaskocze brzuch, aż na mojej twarzy pojawia się
uśmiech. – A czy ta twoja koleżanka… wie o naszej umowie?
– Tak.
– I? – pyta, patrząc mi w oczy.
– Jest w porządku. Na pewno nic nikomu nie powie.
– A czy dobra z niej przyjaciółka?
– Najlepsza – odpowiadam natychmiast.
Uśmiecha się.
– Cieszę się, że masz kogoś, na kim możesz polegać. Chodźmy na dół. Będziesz mogła
zadzwonić do Jo i poinformować ją, że zostaniesz tu na noc. – Wstaje i wyciąga do mnie rękę
z pełnym oczekiwania wyrazem na twarzy.
– Zostaję tu na noc? – pytam, powoli siadając na łóżku. – Na całą noc?
– Tak. To chyba żaden problem?
Owszem, to jest problem. Wszystko byłoby w porządku, gdyby chodziło o samo
poinformowanie Jo, ale jest u niej mama, która sądzi, że pracuję jako kelnerka. Czy w takim
zawodzie przebywa się poza domem przez całą noc?
– Nie, w żadnym razie – kłamię, chwytam jego rękę i podnoszę się z łóżka.
Pan Thorne zaciska wargi i patrzy na mnie z uwagą.
– Abigail, nie chcę cię do niczego przymuszać. Jeśli wolisz wrócić do domu…
– Nie, nie wolę. – Sama słyszę, jak cienko to brzmi.
– Jeśli nie podoba ci się pomysł, żeby zostać tu na noc, to tego nie rób. Jeśli zaś
postanowisz tu spać, mam pokój gościnny, który możesz zająć.
– Och, czyli nie spałabym tutaj razem z panem? – pytam, wskazując na łóżko.
– Nie. Śpię sam – ucina. – Zawsze.
„Dziwak”.
– Ale czy w takim razie nie mogłabym wrócić do domu, kiedy będzie pan chciał położyć
się spać, skoro i tak mielibyśmy nocować w osobnych pokojach? – pytam, wstrzymując oddech.
– Z pewnością mogłabyś – odpowiada. – Ale zanim to nastąpi, należysz do mnie, a ja
bardzo nie lubię kłaść się zbyt wcześnie, kiedy mam wolne.
Uśmiecham się szeroko.
– Tak, sir.
– Moja słodka dziewczyna najwyraźniej lubi tak jak ja spać we własnym łóżku –
stwierdza na widok mojej rozradowanej twarzy.
„Aha, trafił pan jak kulą w płot, panie Thorne”.
Oczywiście nie wypowiadam tego głośno, tylko przyklejam do twarzy radosny uśmiech,
kiedy on pomaga mi włożyć z powrotem czarną sukienkę i buty na obcasie, po czym eskortuje
mnie na dół, żebym zadzwoniła do Jo. Błagam w duchu, żeby przyjaciółce udało się przekonać
matkę, że praca przez całą noc to coś zupełnie normalnego dla personelu w restauracji.
Rozdział 15

Po odłożeniu słuchawki kieruję się do salonu, do pana Thorne’a, który znów włączył
telewizor.
– Wszystko w porządku? – pyta.
– Tak. Należę do pana przez resztę wieczoru.
– Brzmi wspaniale.
– Ja też tak uważam, sir. – I nie kłamię.
– Przyniosłem ci colę. – Podaje mi dużą szklankę, na której po wlaniu zimnego napoju
zbierają się kropelki wody. – Prawie tak, jakbyśmy byli w kinie, co nie?
Biorę do ręki szklankę z otwartymi ustami. Gest jest drobny, ale wiele dla mnie znaczy.
Pamięta, że nie stać mnie na chodzenie do kina, więc teraz oferuje mi podobne przeżycie u siebie
w domu. To supermiło z jego strony. Biorę łyk i odstawiam szklankę na stolik.
– Dziękuję, sir. Czy ma pan jakieś życzenie? – pytam. – Mogę na przykład zrobić
popcorn.
Posyła mi uśmiech.
– Pasowałby do filmu, ale nie przełknę nic więcej. Poza tym nie wiem, czy w ogóle mam
coś takiego.
– Nie robi pan zakupów?
– Nie. Zatrudniam kogoś, kto zajmuje się takimi sprawami. Nie mam pojęcia, co jest
w szafkach.
– Kogo? Jest piękna?
„Naprawdę o to zapytałam?!”
Pan Thorne wybucha śmiechem.
– Andrew jest z pewnością bardzo przystojnym mężczyzną, ale mnie nie kręcą takie
rzeczy.
– Och.
– Otóż to. – Uśmiecha się z ukrytym zadowoleniem. – Moja słodka dziewczyno, nie masz
żadnego powodu do zazdrości. Jesteś tylko ty, już ci to mówiłem.
Policzki mi płoną, kiedy pan Thorne przyciąga mnie do siebie.
– Tylko ty, Abigail – mówi miękko, gładząc mnie po włosach.
Od patrzenia na niego czuję się jak zahipnotyzowana, nie mogę oderwać od wzroku.
– A ty? – pyta.
– Słucham?
– Spotykasz się z innymi?
Natychmiast kręcę głową, ale on szybko ujmuje mnie pod brodę i unieruchamia.
– Świetnie zdaję sobie sprawę, że nie mogę kontrolować tego, co robisz, kiedy
przebywasz gdzie indziej, więc chciałbym, abyś była ze mną szczera.
– Nie ma nikogo innego, sir. Jest tylko pan. Należę tylko do pana.
Zamyka oczy, jakby musiał przetrawić to, co właśnie powiedziałam.
– Chciałbym, żeby tak zostało – odzywa się w końcu. Zaczyna delikatnie pieścić mi szyję.
Drżę pod jego dotykiem. – Czy to za wiele prosić o coś takiego?
Kręcę głową. Przecież pod moim blokiem nie ustawia się kolejka facetów. Nic prostszego
niż obiecać panu Thorne’owi, że jest jedyny.
– Nie ma nikogo poza panem – powtarzam.
Natychmiast przyciska usta do moich i całuje z taką intensywnością, że czuję to niemal
w całym ciele. Pozwalam mu położyć się na plecy i zadrzeć mi sukienkę do góry. Jęczę
w oczekiwaniu, oplatam go w pasie nogami i nie mogę przestać ocierać się o niego biodrami.
Cóż on ze mną robi? Kiedy jestem razem z nim, pozbywam się wszelkich zahamowań.
Brzmienie jego niskiego śmiechu wypełnia mi uszy, a on tak mocno gryzie mnie w szyję, że na
pewno zostanie po tym ślad, ale mam to gdzieś.
– Proszę o więcej.
– Jaka chętna… – Unosi mnie, aby dosięgnąć zamka z tyłu sukienki. Całkowicie
wyzbywam się wstydu i kiedy majstruje przy zamku, wyjmuję mu koszulę ze spodni. Chcę, żeby
był nagi. Ręce wsuwają się pod materiał, ale zamiast poczuć gładką skórę, moje palce napotykają
chropowatą i nierówną powierzchnię. Przykładam płasko dłoń do jego twardego brzucha,
próbując wysondować, czego właściwie dotykam. Nagle spostrzegam, że pan Thorne
znieruchomiał. Przez chwilę leżymy zupełnie spokojnie, po czym on zrywa się na nogi i przez
ułamek sekundy dostrzegam biały wzór zabliźnionych ran w miejscu, gdzie dotykałam jego
skóry. Ślady są naprawdę liczne i wszystko przewraca mi się w żołądku na myśl o tym, w jaki
sposób się ich nabawił.
Pan Thorne nie odzywa się, jego twarz jest zupełnie bez wyrazu. Powolnymi, starannymi
ruchami z powrotem wkłada koszulę w spodnie, siada na sofie i patrzy przed siebie. Ostrożnie się
podnoszę i siadam obok niego.
– Czy ktoś to panu zrobił? – pytam szeptem.
Nie odpowiada.
– Jest mi bardzo przykro. – Przysuwam się trochę bliżej i delikatnie kładę mu dłoń na
ramieniu.
Zaciska zęby. Siedzi idealnie wyprostowany.
– Przebierz się w swoje ubranie. Skończyliśmy na dziś.
Sposób, w jaki mnie odrzuca, sprawia piekący ból, ale nie wierzę, że naprawdę tak myśli.
Najwyraźniej nie chce, żebym zobaczyła to, co właśnie zobaczyłam. Przez cały czas sądziłam, że
niechęć do zdjęcia przede mną ubrania jest jedynym z jego dziwactw, dopiero teraz zaczynam
rozumieć.
– Chciałabym zostać. – Gładzę go po włosach. – Chciałabym obejrzeć z panem z film.
Możemy robić to, na co przyjdzie panu ochota.
– Dlaczego? – patrzy na mnie uważniej. – Tak czy owak zapłacę ci tyle samo, jeśli to
masz na myśli.
Nie mam pojęcia, co na to odpowiedzieć. Rzeczywiście, powinnam się przejmować
wyłącznie pieniędzmi. Ale tak nie jest. Są najważniejszą przyczyną mojej obecności tutaj, ale nie
musiałam piec dla niego ciasta, nie musiałam śpiewać piosenki urodzinowej i już na pewno nie
musiałam kupować mu prezentu. Wszystko to zrobiłam z własnej, nieprzymuszonej woli.
– Po prostu nie chcę, żeby ten wieczór już się skończył – odzywam się po jakimś czasie. –
Wciąż w pewien sposób trwa pański wieczór urodzinowy. Chcę być razem z panem.
Przygląda mi się uważnie, zanim rzuca:
– Naprawdę słodka z ciebie dziewczyna, prawda, Abigail?
Pytał mnie o to wcześniej i dobrze wiem, co odpowiedzieć.
– Tak. Pańska słodka dziewczyna, panie Thorne. – Przysuwam się do niego i całuję go
w usta. Wzbiera we mnie czułość, kiedy przykłada mi rękę do policzka. – Ma pan ochotę…
kontynuować? – pytam.
Kręci głową.
– Nie sądzisz, że atmosfera zupełnie się popsuła?
Znów nie wiem, co odpowiedzieć. Gdybym nie wsunęła mu rąk pod koszulę,
pieprzylibyśmy się teraz na tej sofie. Czyli nie robimy tego z mojej winy. Muszę zdusić w sobie
westchnienie zawodu.
– Obejrzyjmy film do końca – proponuje, ujmując mnie pod brodę. – Nic nie szkodzi.
Będą inne wieczory.
– Tak, sir.
Nalewa każdemu z nas więcej wina i naciska play. Sprawia wrażenie wyluzowanego, ale
niezręcznie mi tak zwyczajnie siedzieć obok niego. Nigdy wcześniej tego nie robiliśmy, więc nie
wiem, jak się zachowywać.
– Co się dzieje? – pyta po chwili. – Wydajesz się niespokojna. Zimno ci?
– Eee… może trochę.
– Chodź tutaj. – Unosi rękę w zapraszającym geście, żebym przeniosła się na jego koniec
sofy. Podwijam nogi pod siebie i kiedy oplata mnie ramieniem, momentalnie się rozluźniam. –
Teraz lepiej?
– Dużo lepiej, sir. Dziękuję.
– To ja dziękuję, Abigail. – Ściska mnie lekko.
W ten sposób siedzimy razem i oglądamy film. Nie pamiętam, kiedy ostatnio ktoś mnie
obejmował przez tak długi czas. Doznanie jest bardzo przyjemne, ale równocześnie nie mogę
przestać się zastanawiać, kim naprawdę jest siedzący obok mężczyzna. Skąd się wzięły te blizny?
Mimo że widziałam je jedynie przez ułamek sekundy, bez wątpienia świadczą o tym, że
przydarzyło mu się coś bardzo poważnego. A jeśli nie był to wypadek? Jeśli ktoś zrobił mu to
celowo? Na myśl o tym przeszywa mnie dreszcz.
– Wciąż ci zimno? – Pociera moje ramię.
– Jest mi bardzo dobrze. – Przytulam się do niego i zamykam oczy. Jego palce pieszczą
moją skórę, od koniuszka palca do łokcia, i od nowa, a ja chłonę bijące od niego ciepło i czułość.
Przysypiam na chwilę, a gdy nagle się budzę, pan Thorne gładzi mnie po policzku, wypowiadając
moje imię. Patrzę prosto w jego gorące orzechowe oczy. Wciąż leżę w jego ramionach, ociężała
od snu.
– Film się skończył? – mamroczę.
– Mhm.
– Przepraszam… Przegapiłam go. Był dobry?
– Nie bardzo. – Na jego twarzy pojawia się uśmiech. – Pojawili się kosmici.
Marszczę czoło.
– Oj.
– Być może spodziewałem się zbyt wiele.
– Miał pan rację. Życzenia nigdy się nie spełniają, nawet w dniu urodzin.
Pan Thorne odgarnia mi włosy z czoła na plecy.
– Nie zawsze – mruczy i pochyla się, żeby mnie pocałować. – Ale czasami tak.
Rozdział 16

– Kochanie, pozbieraj zabawki, które chcesz zabrać do cioci Jo. Zaraz wychodzimy.
– Okej!
Uśmiecham się do swojego odbicia w lustrze i kończę się przygotowywać. Nie
przesadzam z makijażem – pan Thorne najbardziej lubi naturalny wygląd.
Tygodnie minęły jak z bicza strzelił. Zdążyliśmy z Lukiem zwiedzić dużą część miasta,
bo teraz, gdy mamy pieniądze, możemy robić mnóstwo nowych rzeczy. Odwiedzaliśmy place
zabaw w porządnych dzielnicach, gdzie nie muszę się obawiać strzykawek w piaskownicy.
Byliśmy w Ikei, gdzie kupiliśmy nową sofę w miejsce naszej starej i zdezelowanej, a także wiele
innych gustownych rzeczy do mieszkania, które wreszcie zaczyna przypominać prawdziwy dom.
Zorganizowaliśmy piżamowe przyjęcie dla córek Jo w ramach odwdzięczenia się jej za
dotychczasową pomoc. To było fantastyczne uczucie móc jej zaoferować wolny wieczór, którego
naprawdę potrzebowała. Piekliśmy ciasta, urządzaliśmy sobie wieczory filmowe i chodziliśmy na
zakupy do centrum handlowego. Zaproszono mnie nawet na dwie rozmowy o pracę, ale brak
doświadczenia za każdym razem przemawiał na moją niekorzyść. Wciąż szukam zatrudnienia,
ale nie tak gorliwie jak wcześniej, bo przebywanie z panem Thorne’em sprawia mi wielką
przyjemność. Obawiałam się, że po jego urodzinach powstanie między nami niezręczna
atmosfera albo wręcz przestanie mnie do siebie zapraszać, ale na szczęście tak się nie stało.
Nie mogę powiedzieć, że wypracowaliśmy sobie razem pewną rutynę, bo nigdy nie wiem,
co się zdarzy, gdy do niego jadę. Są wieczory, kiedy mu gotuję, innym razem zamawia coś na
wynos, czasami wystarcza, że zrobię deser. Niekiedy bierze mnie w chwili, gdy tylko przekroczę
próg jego domu, innym razem odkłada to na sam koniec wieczoru. Uprawialiśmy seks w jego
łóżku, na sofie, na stole kuchennym, w przedpokoju i na schodach. Kiedyś przez dwadzieścia
minut zmywałam na czworaka jego boleśnie czystą podłogę, podczas gdy on mi się przyglądał.
Później zadarł mi sukienkę i zerżnął mnie od tyłu, ostrzegając mnie, że da mi lanie, jeśli
przestanę szorować. Z uśmiechem odrzuciłam szczotkę na mokrą podłogę, czerpiąc radość z jego
reakcji – nazwał mnie niegrzeczną dziewczynką, zadawał mi coraz mocniejsze pchnięcia,
nieprzerwanie wymierzając klapsy w moją pupę, aż doszłam z taką gwałtownością, że ujrzałam
gwiazdy przed oczami.
Czerwienię się na to wspomnienie. Odwiedziny u pana Thorne’a przestałam uznawać za
pracę.
– Abigail, wiem, że jesteś w środku.
Jej głos jest przytłumiony, ale i tak wszędzie go rozpoznam. Głos z mojego dzieciństwa,
budzący tak wiele wspomnień – zarówno dobrych, jak i tych złych. Nie mam ochoty otwierać,
ale ostatecznie to robię. Uchylam drzwi.
– Czego chcesz?! – Z moich ust wydobywa się okrzyk.
– Cóż za elegancki sposób witania się z gośćmi. Nie zamierzasz mnie wpuścić do środka?
– Nie, mamo. Co tu robisz? Jak mnie znalazłaś?
Zaciska usta i otula się szczelniej płaszczem.
– Przez cały czas wiedziałam, gdzie mieszkasz, Abigail.
– Przez pięć lat? – szepczę i ku mojemu wielkiemu zdumieniu czuję ukłucie smutku. –
Przez pięć lat wiedziałaś, gdzie mieszkam, i ani razu mnie nie odwiedziłaś?
Nie odzywa się, ale błądzi gdzieś zazwyczaj zdecydowanym wzrokiem. Wreszcie wbija
go w ziemię.
– Czego ode mnie chcesz? – pytam, silnie akcentując każdą sylabę.
– Chcę, żebyś wróciła do domu.
Słyszałam, że komuś może opaść szczęka, ale sama nigdy do tej pory tego nie
doświadczyłam. Udaje mi się szybko pozbierać.
– Nie. Nie!
– Wiem o wszystkim – mówi.
Na te słowa żołądek podchodzi mi do gardła. Dowiedziała się o moich wizytach u pana
Thorne’a? Czyżby wiedziała, że jestem… tym, kim jestem?
– Wiem, że Patrick się ulotnił i jesteś teraz sama – dodaje.
– Nie jestem sama – syczę. Złość szybko zastępuje ulgę wywołaną tym, że matka nic nie
wie o mojej pracy. – Mam syna. Pewnie o nim zapomniałaś.
– Oczywiście, że nie.
– Kto ci powiedział o Patricku?
– Cecile Simpson.
– Kłamiesz. Nie rozmawiasz z matką Jo!
– Nakrzyczała na mnie w supermarkecie! Mówi, że jej córka opiekuje się twoim
dzieckiem do późna w nocy, Abigail.
– Przecież muszę pracować – cedzę. – A teraz przepraszam cię, kochana mamo, ale
muszę wyjść z domu.
– Nigdzie nie pójdę – odpowiada ze złością. – Czas, żebyś wróciła do domu.
Ktoś szarpie mnie za koszulę.
– Mamo, kiedy idziemy do cioci Jo? I kim jest ta pani?
– Nikim, kochanie. Wkładaj buty i kurtkę – zwracam się do syna, ustawiając się między
nim i matką.
– Mogę się nim zająć, skoro musisz wyjść – proponuje.
Patrzę na nią ze zbaraniałym wyrazem twarzy.
– Nie zostawię go z tobą samego! Nie ma pojęcia, kim jesteś.
– Wiem – przyznaje z nutką żalu w głosie.
– I to wyłącznie twoja wina – dorzucam. Nie mogę się powstrzymać. – Do widzenia.
Kiedy odchodzimy, wciąż tam stoi. Nie odrywa oczu od Luke’a, kiedy ciągnę go za sobą
korytarzem, a później po schodach.
– Abigail! – krzyczy. Jej głos się załamuje. – Twój ojciec… jest bardzo chory. Wróć do
domu.
Nie zatrzymuję się ani nie odpowiadam. Przełączyłam się na autopilota i prowadząc syna
za rękę, odruchowo manewruję wśród ulic prosto do Jo, jednym uchem słuchając radosnej
paplaniny Luke’a. Od chwili, gdy przyszedł na świat, miałam nadzieję, że rodzice się ze mną
skontaktują albo mnie odwiedzą. Że w pewnym momencie uświadomią sobie swój błąd. W ogóle
nie byłam przygotowana na to, że matka kiedyś się tu zjawi i niemal nakaże mi wrócić do domu,
ale absolutnie nie zamierzam jej posłuchać. Nawet mnie nie przeprosiła i nie zapytała, czego ja
sama pragnę. Dokładnie tak jak wtedy, gdy z nimi mieszkałam.
Po wejściu do mieszkania Jo Luke aż płonie chęcią pokazania dziewczynkom swoich
nowych zabawek.
– Wszystko w porządku, Abbi? – pyta Jo, kiedy przyglądamy się zabawie dzieci. –
Wyglądasz trochę…
– Proszę, bądź ze mną szczera. – Patrzę jej w oczy. – Powiedziałabyś mi, gdybyś miała
dość opiekowania się Lukiem?
– O czym ty mówisz? Przecież wiesz, że go uwielbiam. Kiedy tu jest, dziewczynki nigdy
się ze sobą nie kłócą.
– Zapukała dziś do mnie matka.
Jej oczy robią się wielkie jak spodki.
– Serio?
Potwierdzam skinieniem głowy.
– Czego chciała?
– Żebym wróciła do domu! – Prycham. – Wygląda na to, że Cecile zaatakowała ją
w sklepie. Powiedziała, że Luke jest u ciebie przez cały czas, bo Patrick dał nogę.
– O Boże! – Jo wydaje głośny jęk. – Powtarzałam jej, żeby nic nie mówiła.
– Nie szkodzi. Twoja matka nie miała złych intencji. – Przeczesuję włosy palcami. –
Niestety, myślę, że wróci. Jeśli się kiedykolwiek dowie, co tak naprawdę robię…
– Na pewno się nie dowie. – Jo obejmuje mnie ramieniem.
– Jeśli ktokolwiek się dowie, mogę stracić Luke’a. – Gryzę się w policzek, żeby
powstrzymać łzy.
– Nikt się nie dowie. Nikomu o tym nie powiem, pan Thorne też na pewno nie.
Oddycham głęboko przez nos, próbując się uspokoić.
– Muszę iść – rzucam po chwili. – Jak wyglądam?
– Jesteś piękna. – Jo uśmiecha się smutno.
Mocno ściskam Luke’a, zanim wychodzę, aby poszukać taksówki. Ruszam w drogę do
Mediny.
Trzy godziny później wciąż jeszcze się trzymam. Odgrywam swoją rolę do perfekcji,
sprzątając ze stołu po – jeśli samej wolno mi ocenić – przepysznym posiłku, ubrana w piękną
sukienkę, buty na wysokim obcasie i dopełniający całość naszyjnik z pereł. Uśmiechałam się
zalotnie i trzepotałam rzęsami, zapytałam z zapartym tchem, czy mogę usiąść mu na kolanach,
i zwracałam się do niego per sir. Robiłam wszystko, o czym wiem, że to uwielbia. Ani razu nie
pomyślałam o wizycie matki. O tym, co właściwie dolega ojcu. Skupiam się wyłącznie na
zadowoleniu mężczyzny u mojego boku.
– Abigail, czy coś się stało? – pyta niespodziewanie.
Przerywam wstawianie naczyń do zmywarki.
– Nie, wszystko w porządku, sir.
– Jesteś pewna?
– Absolutnie.
Czuję na sobie jego wzrok i zmuszam się do uśmiechu. Włączam zmywarkę.
– Załatwione! – stwierdzam wesołym głosem i odwracam się ku niemu.
– Prawdziwa z ciebie gospodyni – komentuje. – Podoba mi się to.
– Tak pan myśli? – pytam sucho.
Posyła mi krzywy uśmiech i dopada mnie, unieruchamiając między swoim ciałem
i blatem stołu. Jego postać wyrasta przede mną jak góra.
– Widzę, że nie jesteś już taka nieśmiała, co?
Wytrzymuję jego spojrzenie.
– Nie, sir.
– To dobrze. – Jego duża dłoń przesuwa się po moich krągłościach.
– Na pewno? – Czyżbym była zbyt bezczelna? Przecież wiem, że woli, kiedy kobiety mu
się poddają. Przez cały wieczór próbowałam odgrywać tę rolę.
Przekrzywia głowę, przyglądając mi się badawczo.
– Przecież najbardziej pan lubi, kiedy zachowuję się posłusznie – ciągnę.
Robi krok w przód i przyciska mnie do stołu. Obie jego ręce wędrują po moim ciele.
– Rozsuń nogi – szepcze, gryząc w płatek ucha.
Zaczynam pojękiwać, kiedy masuje moje piersi i opuszcza dłoń po udzie, gdzie zaczyna
mnie pieścić z wprawą kochanka.
– Podoba ci się to, Abigail?
– Tak. – Dyszę, wczepiając się w jego szerokie barki.
– Nawet nie wiesz, co bym najchętniej z tobą zrobił – szepcze, wtykając we mnie palce. –
Chciałbym nasycić się twoim słodkim ciałem. I ty też tego chcesz, prawda?
Kiwam głową i zamykam oczy. Opieram czoło o jego klatkę piersiową i uczepiam się
jego koszuli, podczas gdy on coraz szybciej porusza palcami.
– Mam pozwolić ci dojść? – pyta, pocierając mi kciukiem łechtaczkę. – Czy nie? Byłaś
grzeczną dziewczynką?
Po tym wszystkim aż jęczę z rozkoszy. Jest mi niebotycznie dobrze, moje mięśnie
zwierają się wokół jego palców.
– Cz-czy zechciałby pan mnie zerżnąć, s-sir? – błagam, unosząc nogę i otwierając się
przed nim.
Nagle pan Thorne rzuca mnie na stół, aż stojące na nim rzeczy spadają w różnych
kierunkach. Rozpina mi sukienkę, a ja gorączkowo ją ściągam, podczas gdy on szybko rozpina
spodnie i zakłada prezerwatywę. Nic nie mówi. Następnie unosi mi biodra i zsuwa ze mnie
sukienkę, rozkłada mi nogi i wbija się we mnie z jękiem. Nie zatrzymuje się, ale natychmiast się
wysuwa tylko po to, żeby znów we mnie wtargnąć. I tak bez końca. Bierze mnie z dzikością,
o której czytałam jedynie w kiepskich powieściach erotycznych, gdzie brutalni, acz przystojni
piraci napadają na kolejne dziewice, bo nie potrafią zapanować nad swoim męskim popędem.
Tak to teraz odbieram, tylko lepiej. I dzieje się to naprawdę. Wiję się na twardym blacie, unoszę
ręce i całkowicie mu się oddaję. Może ze mną robić, co mu się podoba. Czuję się jak w niebie.
– Kurwa! – dyszy pan Thorne. – Oto prawdziwa ty. Sama zobacz. Sama się zobacz.
Jego prawa dłoń puszcza moje biodro i zdecydowanym ruchem wędruje w górę po moim
ciele, po czym kładzie się na roztańczonej piersi. Pociąga mnie za sutek, a ja drżę, gdy on całym
ciężarem kładzie się na mnie i chwyta za szyję. Całkowicie nade mną dominuje i bezlitośnie
domaga się władzy nad moim ciałem. Otwieram usta, ale nie wiem, co powiedzieć. Jedno jego
spojrzenie wystarcza, żebym zamilkła.
– Widzę, że to uwielbiasz. – Podkreśla swoje słowa mocnym pchnięciem. Moje ciało
reaguje samo z siebie, wygina plecy i zatraca się w doznaniach wywołanych jego wielkim
członkiem poruszającym się we mnie, dłonią na mojej szyi i spojrzeniu skupionym na mojej
twarzy.
– O t-tak! – krzyczę ochryple, podczas gdy on pieprzy mnie z całej siły. Zamykam oczy
i brakuje mi tchu, gdy dochodzę z większą gwałtownością niż kiedykolwiek wcześniej.
Łapię ciężki, urywany oddech i próbuję uspokoić galopujące serce. Pan Thorne opadł na
mnie i dyszy tak samo jak ja. Leniwym ruchem zmęczonych rąk gładzę go po włosach. Jestem
kompletnie wykończona. Po jakimś czasie on unosi się na łokciach i wbija we mnie wzrok.
– Podobało ci się, Abigail?
Potwierdzam, posyłając mu zmęczony uśmiech.
– Wciąż ci się wydaje, że tylko zachowujesz się posłusznie?
– Słucham? – szepczę.
– Nie wiem, co się z tobą dziś dzieje, dlaczego wcześniej grałaś kogoś innego. Oboje
wiemy, że nie tego chcę. Nie chcę, żebyś coś udawała, tak jak to robiłaś przez cały wieczór. Chcę
prawdziwej Abigail, tej, którą właśnie zerżnąłem. Tej, która uwielbia, kiedy się nad nią
dominuje, która wręcz tego łaknie. Kiedy cię trzymam w krępującym uścisku, kiedy przejmuję
kontrolę, dochodzisz z niebywałą intensywnością. Właśnie tej dziewczyny pragnę. Chcę, żebyś
zawsze nią była – tą, która się poddaje, bo to dla niej naturalne.
Pochyla się nade mną i delikatnie całuje, po czym ze mnie wysuwa. Leżę nieruchomo
i słucham, jak pan Thorne kręci się po kuchni i doprowadza swoje ubranie do porządku. Czuję się
tak, jakby ktoś mi wylał na głowę kubeł lodowatej wody. Jak on może mówić takie rzeczy?
Siadam na brzegu stołu, próbuję unikać jego spojrzenia i ostrożnie zeskakuję na podłogę. Nie
wiem, co ze sobą zrobić. Mam się przebrać we własne ubranie? Posprzątać po nas? Z uczuciem
dyskomfortu krzyżuję ręce na piersi. Marznę i trzęsę się z zimna, kiedy dociera do mnie, że
jestem mokra po wewnętrznej stronie ud. Jakbym potrzebowała dodatkowego przypomnienia
o tym, co się przed chwilą stało.
– Abigail, podejdź tutaj.
Głos pana Thorne’a jest miękki i uspokajający, jakby przemawiał do bojaźliwego
zwierzęcia. Bardzo odpowiedni w tej sytuacji. Wyciąga do mnie rękę i przez moment pragnę
natychmiast rzucić mu się w ramiona.
– Myli się pan – wypalam. – Nie jestem taka.
– Nie?
„Tak. Nie. Nie wiem”.
– Chodź no tutaj. – Jego głos brzmi jeszcze łagodniej. – Głęboko w duszy wiesz, że to
prawda.
„Nie, nie wiem”. Ale wiem, że dopiero co mnie zerżnął, żeby coś udowodnić. Tylko co?
Że może robić ze mną, co mu się żywnie podoba, bo jest przekonany, że to lubię? Jak to o mnie
świadczy? Jaką kobietą mnie to czyni? Czy to oznacza, że nie jestem w stanie zająć się sobą albo
synem? Że potrzebuję mężczyzny, który się mną zaopiekuje? Że jestem słaba? Albo bezbronna?
Czy pan Thorne postrzega mnie właśnie w ten sposób?
– Nie. – Stanowczo kręcę głową.
– Nie?
– Nie – powtarzam, schylając się po sukienkę, żebym mogła się czymś zakryć.
– Abigail…
– Chciałabym wyjść dziś wcześniej do domu. Czy to w porządku, sir?
Potrzebuję przemyśleć to na osobności. Mózg mi podpowiada, że pan Thorne ma rację:
rzeczywiście się podniecam, gdy nade mną dominuje. Ale to, co czuję, powoduje, że jestem
zdezorientowana. Martwię się, co to dla mnie znaczy. Czy jeszcze będę w stanie odczuwać
przyjemność z zupełnie zwyczajnego seksu? A może podążę tą mroczną drogą, aż stracę wszelką
kontrolę i skończę jako ktoś, kogo trzeba związywać i okładać pejczem, żeby coś poczuł? Na
myśl o tym ogarnia mnie strach.
– No dobrze – odpowiada pan Thorne, choć nie ma zachwyconej miny.
– Dziękuję, sir.
Pędzę na górę tak szybko, jak tylko mogą unieść mnie nogi, kąpię się i przebieram we
własne rzeczy. Muszę jak najszybciej opuścić to miejsce. Dzień okazał się dla mnie zbyt
dramatyczny i mam nieodparte wrażenie utraty kontroli.
– Taksówka zaraz przyjedzie. – Pan Thorne wręcza mi w drzwiach brązową kopertę.
Kiwam głową. Nie wiem, co mogłabym powiedzieć. Cisza aż kłuje w uszy i ten jeden
jedyny raz żałuję, że nie sprawdziłam rozkładu jazdy autobusów, abym mogła od razu wyjść i nie
musiała tu czekać. Pan Thorne wzdycha i pociera sobie twarz.
– Abigail, chyba jestem ci winien przeprosiny. – Nie mam pojęcia, co na to
odpowiedzieć, a on ciągnie: – Dojście do tego, kim jestem i co mnie nakręca, zajęło mi dużo
czasu. Jesteś młoda i niedoświadczona, a ja nie powinienem mówić ci tych wszystkich rzeczy.
Czuję się jednak sfrustrowany.
– Sfrustrowany? – szepczę. – Z mojego powodu?
– Nie. – Kręci głową. – Jesteś dokładnie taka, jak bym chciał. I mam dla ciebie
propozycję. – Bierze głęboki oddech. – Mam dosyć tego, że po każdym wieczorze ze mną
wracasz do domu, a ja nie wiem, dokąd się udajesz ani czy jesteś tam bezpieczna. Obecny układ
mi nie wystarcza. Chcę czegoś więcej.
Robi mi się słabo.
– Abigail, proponuję ci, żebyś się do mnie przeprowadziła. Żeby nasza relacja nabrała
stałego charakteru. Zapłacę ci tyle, że nie będzie ci niczego brakowało. Oczywiście dostaniesz
własny pokój i obiecuję nie wymagać od ciebie zbyt wiele. Dobrze się dogadujemy i lubimy te
same rzeczy, jeśli chodzi o seks. Wydaje mi się… nie, ja wiem… że byłbym szczęśliwy, gdybyś
tu zamieszkała. Jestem…
Na zewnątrz rozlega się dźwięk klaksonu, który przerywa potok jego słów i wyrywa mnie
z transu. Zmuszam się, żeby popatrzeć na niego przez dłuższą chwilę. Proponuje mi świetny
układ: szansę, aby stać się częścią jego świata i życia opływającego w luksusy. Nigdy więcej nie
musiałabym się martwić o pieniądze. Jego oczy wpatrują się we mnie z nadzieją.
Czuję, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch. Wprowadzić się do niego? Stać się jego
własną, osobistą kobietą ze snów? To niemożliwe. Mieszkam w prawdziwym świecie. Daleko od
tego ociekającego bogactwem domu, tej dzielnicy bogaczy, tego przystojnego mężczyzny czeka
mały chłopiec, który mnie potrzebuje. On zawsze będzie dla mnie na pierwszym miejscu. To
z jego powodu robię to wszystko. Luke nigdy nie może się dowiedzieć, w jaki sposób zarabiam
na utrzymanie – ani że jego matkę podnieca chodzenie na czworaka przed bogatym facetem.
Umarłabym ze wstydu, gdyby kiedyś mnie taką ujrzał. Gdy jestem razem z synem, staję się
innym człowiekiem i ta kobieta nie pasuje do życia pana Thorne’a. To, że w ogóle mnie pyta, czy
się do niego wprowadzę, dowodzi, że w ogóle mnie nie zna. Jego zaproszenie dotyczy bowiem
wyłącznie mojej osoby, a nie Luke’a.
– Powiedz coś – prosi półgłosem.
– Nie mogę.
– Abigail…
– Nie mogę, panie Thorne. Okłamałam pana. Nie jestem osobą, za którą mnie pan uważał.
A to wszystko… – Zataczam krąg ramieniem, dysząc nerwowo. – Nie mogę. Przepraszam.
Wyraz jego twarzy zmienia się z powątpiewającego na zawiedziony, co rozdziera mi
serce. Walcząc ze łzami, szybko podchodzę do drzwi i chwiejnym krokiem opuszczam dom.
– Nie rozumiem – mówi, idąc za mną do taksówki. Podnoszę na niego wzrok. Postąpiłam
idiotycznie, wierząc, że ten układ mógłby dobrze funkcjonować. Pozwoliłam temu mężczyźnie
mieć nadzieję, że potrafię uczynić go szczęśliwym, co być może miałoby szanse powodzenia, ale
w innym życiu. Nie w tym.
– To wszystko, do czego cię nakłoniłem – mówi ochryple. – Czyżbyś tego nienawidziła? I
tylko przede mną udawała?
Nie mam ochoty dłużej kłamać. Nie chcę go zranić bardziej, niż już to zrobiłam. Nie
chcę, żeby myślał, że zmusił mnie do czegoś, skoro w rzeczywistości czerpałam przyjemność
z każdej chwili spędzonej razem z nim.
– Nie. – Wybucham płaczem, głos mi się załamuje. – N-nie, panie Thorne.
Wpadam do taksówki.
– Proszę jechać! – krzyczę do zdezorientowanego kierowcy.
– Abigail, zaczekaj!
Pan Thorne sięga po klamkę akurat w momencie, gdy taksówka rusza z miejsca. Z jego
twarzy opada chłodna fasada, gdy zaczyna za nami biec aż do końca podjazdu. Potem się
zatrzymuje, opiera dłońmi o kolana i pochyla głowę.
– Wszystko w porządku? – pyta kierowca. – Mam dzwonić po policję?
Kręcę głową, czując wzbierającą we mnie histerię. Nic nie jest w porządku. Cała ta
sytuacja nie jest w porządku. Po kilku minutach udaje mi się jednak uspokoić na tyle, że podaję
taksówkarzowi swój adres. Luke nie może mnie zobaczyć w tym stanie. Wysyłam Jo esemesa
z komórki, którą kupiłam w komisie w zeszłym tygodniu. Piszę, że źle się poczułam i że przyjadę
po Luke’a jutro rano, ale ma się o mnie nie martwić.
Kiedy przejeżdżamy przez most, wpatruję się w ciemną wodę. Na myśl o tym, że nigdy
więcej nie pokonam tej drogi do Mediny, zaczynam cicho płakać i pochlipuję tak do momentu, aż
kierowca wysadza mnie przed moim mieszkaniem.
Gdy idę schodami na górę, przestaję czuć cokolwiek. Chcę tylko wziąć ciepłą kąpiel
i znaleźć się w łóżku. Muszę przemyśleć, co do cholery robić w tej sytuacji, ale zajmę się tym
później. Obecnie w mojej głowie panuje chaos.
Nagle staję jak wryta. Drzwi do mojego mieszkania są uchylone. Jestem pewna, że przed
wyjściem zamknęłam je na klucz. Popycham je trzęsącymi się rękami i nasłuchuję. Cisza jak
makiem zasiał. Wchodzę do przedpokoju i natychmiast widzę, że cały salon został splądrowany –
sofa leży przewrócona, po podłodze walają się książki. Regał z filmami DVD jest pusty.
Filmy Luke’a.
Kątem oka dostrzegam, że coś się porusza, i serce staje mi w gardle, gdy z sypialni
wychodzi mężczyzna z torbą sportową na ramieniu i maską narciarską na twarzy. Serce wali mi
jak młotem, kiedy stoimy i na siebie patrzymy.
– Proszę, nie rób mi krzywdy – zaczynam błagać. – Mam dziecko.
– Masz pieniądze?
– T-tak. – Wyciągam z torebki kopertę i rzucam w jego stronę. – Jest w niej tysiąc
dolarów.
Powoli ją podnosi i zerka do środka, a potem wtyka do torby. Odrywa ode mnie wzrok
tylko na sekundę. Nagle doskakuje do mnie, przewraca mnie, padam jak długa na podłodze, ale
on na szczęście się nie zatrzymuje, tylko wybiega drzwiami i moment później słychać jego kroki
na schodach.
Siadam na podłodze, wstrząśnięta do głębi, ale po chwili zrywam się na nogi
i błyskawicznie zamykam drzwi. Zamek został wyważony, więc zostaje mi tylko zaciągnięcie
łańcucha. Następnie odwracam się i szybkim krokiem kieruję prosto do łazienki.
„Musi tam być, błagam, niech tam będzie”.
W chwili, gdy włączam światło w łazience, zaczynam płakać. Na podłodze leży pojemnik
marki Tupperware, który przykleiłam taśmą do toalety. Ukryłam w nim wszystkie swoje
pieniądze. Nic z nich nie zostało.
Wracam do dużego pokoju i osuwam się na podłogę, prześlizgując spojrzeniem po tym,
co zostało z mojego życia. Wróciłam do punktu wyjścia, nic się nie zmieniło. Obiecałam
Luke’owi, że damy sobie radę. A teraz znów go zawiodłam.
Gwałtownie nabieram powietrza, czując ulgę na myśl o tym, że po drodze nie
zatrzymałam się u Jo i nie zabrałam ze sobą Luke’a. Teraz jest bezpieczny, ale jak długo to
potrwa? Nie mogę go przywieźć do takiego domu. Do tej pory mieliśmy szczęście, ale ta
dzielnica jest niebezpieczna, nieustannie dochodzi tu do włamań i rabunków. Kilka tygodni temu
pani Watt goniła nawet włamywacza po schodach przeciwpożarowych. Ta sytuacja nie może się
powtórzyć. Co, jeśli następnym razem trafię na jakiegoś psychopatę albo narkomana, który nie
zadowoli się wyłącznie pieniędzmi albo filmami DVD? Młoda kobieta z małym dzieckiem jest
łatwą ofiarą.
Spoglądam na dłonie. Nie przestają się trząść. Obejmuję się ramionami i zaczynam
kołysać w miejscu, gdzie stoję, podczas gdy ciepłe łzy spływają mi po policzkach.
– Nie mogę tak dłużej. – Mój szloch przerywa nocną ciszę. – Potrzebuję pomocy.
Potrzebuję pomocy…
Zanim na dworze zrobi się widno, mam już plan. Myję się, ogarniam nieco mieszkanie
i pakuję torbę. Nigdy więcej nie wrócę do tego mieszkania. Najpierw zabiorę Luke’a od Jo,
a później pojedziemy do moich rodziców w Pinewood. Nie mam na to absolutnie żadnej ochoty,
ale to jedyne wyjście. Czas porzucić skrupuły i wrócić do domu.
Rozdział 17

– Nie, Abbi, nie zrobisz tego! – wykrzykuje Jo, ale szybko zniża głos do szeptu. –
Przepraszam.
Siedzimy w kuchni i pijemy mocną kawę. Właśnie opowiedziałam przyjaciółce
o wszystkim, co się zdarzyło poprzedniego wieczoru. Dzieci na szczęście jeszcze śpią.
– A mam jakieś inne wyjście? – pytam. – Nie mogę wrócić do mieszkania.
– Nie, to jasne. Ale nie możesz też, do ciężkiej cholery, wrócić do rodziców, po tym
wszystkim, co się stało. Nie zasługują na ciebie ani na Luke’a.
– Tylko co innego mogę zrobić? Zabrał mi wszystkie pieniądze. Powinnam była je lepiej
ukryć.
– Dlaczego trzymałaś je w domu? – Jo nie kryje zdumienia. – Masz przecież konto
w banku.
Wzdycham.
– Wiem, że to brzmi zupełnie idiotycznie, ale sądziłam, że tak będzie bezpieczniej.
Patrick wciąż ma dostęp do naszego konta, poza tym nie miałam żadnego świstka, którym
mogłabym udokumentować ich pochodzenie. A co, gdyby zaczęli zadawać pytania? Skąd
bezrobotna kobieta mogła wytrzasnąć tysiące dolarów każdego miesiąca?
– Okej, dobry argument. – Nagle Jo składa dłonie z głośnym klaśnięciem. – Posłuchaj!
Wprowadzicie się z Lukiem do nas!
– Jo…
– Abbi, nie. Wiem, co zaraz powiesz: że nie chcesz być dla mnie ciężarem, że mnie na to
nie stać, że mieszkanie jest za małe, i na pewno podasz milion innych powodów, dlaczego to
najgorszy pomysł na świecie, ale mam to gdzieś. – Ujmuje moją rękę i mocno ją ściska. – Nie
możesz wrócić do Pinewood. Nie stwarzaj swojej matce okazji do tego, żeby cię osądzała.
Poradzimy sobie.
– Ale Jo…
– Żadnych ale, Abigail Winters. – Jej głos przybiera twarde brzmienie. – Zrobiłabyś dla
mnie to samo. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i zostajesz u mnie, koniec i kropka.
Wzbiera we mnie bezgraniczna wdzięczność, ale znam Jo wystarczająco dobrze, aby
wiedzieć, że strasznie by się wkurzyła, gdybym wygłosiła długą tyradę o tym, że jest najlepszą
przyjaciółką na świecie. Dlatego tylko kiwam głową.
– Jasne.
Jo uśmiecha się i wstaje, żeby posprzątać.
– Zdrzemnij się w moim łóżku, a ja zajmę się dziećmi, żeby nie hałasowały, kiedy się
obudzą. Później porozmawiamy o reszcie.
Kiedy ją mijam po drodze do sypialni, obejmuję ją od tyłu. Jo nie przerywa zmywania
naczyń, ale odchyla głowę w stronę mojej.
– Dziękuję – szepczę.
Mam wrażenie, że spałam zaledwie przez pięć minut, gdy budzi mnie Luke wskakujący
do łóżka.
– Mamo, wreszcie jesteś!
– Pst, kochanie – mówię łagodnie, obejmując go.
– Chodź się ze mną pobawić! – błaga.
– Możemy się pobawić w spanie – proponuję bez przekonania. – Zamkniemy oczy
i zobaczymy, które z nas potrafi dłużej udawać, że śpi.
– To strasznie nudne! – Luke ciągnie mnie za rękę.
„Cóż, przynajmniej próbowałam”.
Niechętnie siadam na łóżku.
– Mamy donuty! – obwieszcza Luke. – Tata Pippy i Piper je przyniósł. Zjadłem aż trzy.
„Thomas tu jest?”
– Mhm, to brzmi cudownie, kochanie – zduszam ziewnięcie.
Idę za nim do kuchni, gdzie siedzą dziewczynki i paplają jak nakręcone z twarzami
umazanymi glazurą z donutów. Jo stoi przy zlewozmywaku, a Thomas siedzi na krześle
w niewygodnej, sztywnej pozycji, ubrany w koszulę i krawat. Ma dziwnie wymodelowane włosy.
Pod żadnym względem nie przypomina leniwego gościa, którego pamiętam z Pinewood, kiedy
zawsze chodził w dziurawych koszulkach, z szopą sterczących blond loków i przekrwionymi
oczami.
– Cześć, Thomas – odzywam się schrypniętym głosem, po czym odchrząkuję.
– Hej… eee… Cześć, Abbi. Eee… Dobrze cię widzieć… tak – plącze się, wycierając
dłonie w dżinsy.
Okej, niezręczna sytuacja.
Dziewczynki pytają, czy mogą obejrzeć film, po czym znikają z Lukiem depczącym im
po piętach. Zostaję sama z ich rodzicami. Jo wciąż udaje, że zmywa, mimo że filiżanki z rana już
stoją czyste, a Thomas siedzi i gapi się na nią nerwowo.
– Jest jeszcze kawa? – pytam.
„A może Thomas wszystko wypił i dlatego tak się trzęsie?”
– Tak, jasne. – Jo niemalże popycha mnie na krzesło i zaczyna gorączkowo nalewać mi
kawy. – Dzięki za donuty – odzywa się w końcu do swojego eks. – Ale mamy z Abbi sporo
spraw do załatwienia, więc…
– No tak, jasne. – Thomas wstaje, miętosząc koniec krawata. Zaczyna kierować się ku
drzwiom, gdy nagle zatrzymuje się i odwraca ku mojej najlepszej przyjaciółce. – Jo. Wiem…
wiem, że nie jestem idealny i że zjebałem całą masę rzeczy, ale… ale cię kocham. I zawsze
kochałem.
„Boże Przenajświętszy”.
– Eee… muszę coś… – Zaczynam odsuwać krzesło od stołu.
– Nie, Abbi, proszę, zostań. – Thomas mnie zatrzymuje. – Jo musi wiedzieć, że mówię to
wszystko na poważnie. – Znów zwraca się do niej: – Wiem, że wcześniej obiecywałem ci gruszki
na wierzbie, ale teraz naprawdę się zmieniłem. Dostałem stałą pracę. Mogę się zająć tobą
i dziewczynkami. I najważniejsze… chcę to zrobić. Tylko ty się dla mnie liczysz.
Przysuwa w jej stronę małe pudełeczko. Jej ręce zanurzone w pianie nieruchomieją.
– Chcesz zostać moją żoną?
Jo stoi jak wryta, a ja czekam z zapartym tchem na jej odpowiedź. Ale po dłuższej chwili,
kiedy Jo wciąż nie rzuciła mu się w ramiona z okrzykiem: „A myślałam, że już nigdy nie
zapytasz!”, uświadamiam sobie, że nie powinnam tu stać. Podnoszę się tak cicho, jak mogę,
i wymykam z kuchni, żeby mogli być sami. Dzieci siedzą przed telewizorem i oglądają film
Disneya, którego tytułu nie pamiętam, ale sądząc po zachwyconej twarzy Luke’a, wkrótce się
tego dowiem.
Czas mija, a z kuchennego frontu nie dochodzą żadne nowiny. Tak desperacko
chciałabym poznać odpowiedź Jo, że niemal zapominam o swoich własnych problemach.
– Mamo, zobacz, ona potrafi czarować śniegiem! – Entuzjastyczne okrzyki Luke’a
odrywają mnie od własnych myśli. Kieruję wzrok na ekran, gdzie dwie dziewczynki urządziły
sobie zabawę, jeżdżąc na łyżwach w olbrzymiej sali balowej.
– To naprawdę piękne, skarbie.
– Abbi?
W drzwiach stoi Thomas.
– Jo chciałaby zamienić z tobą kilka słów.
Jo siedzi przy stole w kuchni. Ma zaczerwienione oczy, ale wygląda na szczęśliwą. Ma
rozpromienioną twarz.
– Zgodziłam się – wyjaśnia, mimo że to w ogóle nie jest konieczne.
– Oczywiście – mówię chrapliwym głosem, podczas gdy oczy nabiegają mi łzami. –
Gra… gratulacje.
– Och, Abbi! – Rzuca się ku mnie, żeby mnie objąć. – Nie płacz. Wciąż możesz tu
mieszkać, nigdy byśmy cię nie wyrzucili.
– T-to nie dlatego… – jąkam się i mocno ją przytulam.
– Oczywiście, że wciąż możesz tu mieszkać. – Słyszę głos Thomasa. – Och, Abbi, nie
płacz. Na pewno sobie poradzimy.
– P-po prostu cieszę się wa-waszym szczęściem. Sorry! Kiedy się pobieracie? – pytam,
aby zmienić temat.
– Nie mam pojęcia – odpowiada Jo. – Nie spieszy nam się.
– Na razie cieszę się z tego, że wróciłem do domu. – Głos Thomasa jest łagodny. Jego
wzrok spoczywa na Jo, a ja coraz bardziej czuję się jak piąte koło u wozu.
– Zabieram Luke’a na parę godzin do mojego mieszkania. Będziecie mogli nacieszyć się
sobą z dziewczynkami.
Uciszam ich protesty. Jest prawie dwunasta, czyli najbezpieczniejszy moment, żeby się
tam udać. Rano, przed ucieczką stamtąd, wrzuciłam do torby tylko kilka najpotrzebniejszych
rzeczy, ale Luke na pewno będzie chciał wziąć ze sobą część zabawek, poza tym potrzebuję
więcej ubrań.
– Weź taksówkę. – Thomas podaje mi pieniądze. – Nalegam.
Przez chwilę przypomina mi się pan Thorne i czuję ukłucie w piersi.
Pół godziny później jadę z Lukiem w kierunku swojej dawnej dzielnicy, ciesząc się, że
dałam moim nowym współlokatorom trochę prywatności. Kiedy z nimi zamieszkam, nie będą jej
mieli za wiele.
– Jedziemy do domu? – pyta Luke.
– Tak. Ale tylko po to, żeby zabrać trochę rzeczy. Na pewien czas zamieszkamy u cioci
Jo.
– Dlaczego?
– Bo… – Nie jestem przekonana, czy mówić mu całą prawdę. Nie chcę, żeby się bał.
– Coś jak piżamowe przyjęcie? Suuuper!
Z ulgą ściskam lekko jego dłoń.
– Właśnie tak, kochanie, jak piżamowe przyjęcie. Będziesz się świetnie bawił z Pippą
i Piper.
Uśmiecha się do mnie.
– A mogę zabrać wszystkie zabawki?
– Musimy sprawdzić, ile się zmieści w bagażniku. – Uśmiecham się i otaczam go
ramieniem. Po dotarciu na miejsce proszę kierowcę, żeby na nas zaczekał. To, co mam do
załatwienia, nie zajmie dużo czasu.
– Chodź. – Pomagam Luke’owi wyjść na chodnik. – Idziemy się pakować!
Ale daleko nie dochodzimy, bo chwilę później sztywnieję z zamarłym sercem. To on. Stoi
przed moim mieszkaniem, najwyżej trzy metry ode mnie. Jest odwrócony plecami, ale wiem, że
to on. Pan Thorne. Tutaj, w mojej dzielnicy, zupełnie nie na miejscu w tym swoim płaszczu
i drogim garniturze.
Instynkt podpowiada mi, żebym uciekała jak najdalej, ale nie jestem w stanie się
poruszyć. Och, nie. Odwraca się i jego udręczony wyraz twarzy zmienia się w ulgę, gdy spotyka
moje spojrzenie.
– Mamo, chodź! – Luke ciągnie mnie za rękę.
Wzrok pana Thorne’a przesuwa się i zatrzymuje na moim synu, który bez powodzenia
próbuje mnie za sobą ciągnąć. Jego usta rozchylają się, oczy stają się wielkie i robi niepewny
krok w tył dokładnie w momencie, gdy Luke wyrywa mi się, pędzi do drzwi wejściowych
i potyka tuż przy stopach pana Thorne’a.
– Luke! – Biegnę, aby mu pomóc, ale pan Thorne mnie w tym uprzedza. Patrzę mu
w oczy, kiedy pomaga Luke’owi stanąć na nogi, tylko po to, aby cofnąć się z przestrachem,
zupełnie jakby się oparzył.
Dobrze go rozumiem. Naprawdę. Ale boli mnie patrzenie na to, jak odpychający dla
niego jest widok mojego dziecka.
– Kochanie, wszystko dobrze? – pytam, mierząc Luke’a zatroskanym wzrokiem.
– Tak – odpowiada, wlepiając spojrzenie w pana Thorne’a. – Dziękuję!
– Nie… nie ma za co.
Jego głos jest zachrypnięty. Nie odrywa oczu od Luke’a.
Podnosimy się i Luke znów zaczyna niecierpliwie ciągnąć mnie za rękę.
– Abigail, ja… – Pan Thorne jest na twarzy szary jak popiół. Wygląda, jakby to miejsce
było ostatnim, gdzie miałby ochotę przebywać.
– Proszę, żeby pan sobie poszedł – zwracam się do niego gorączkowym szeptem. –
Błagam pana. Tak będzie najlepiej.
Sama udzielam sobie pozwolenia, żeby po raz ostatni popatrzeć mu w oczy. Mam
nadzieję, że z mojego spojrzenia wyczyta wszystko, czego nie mogę powiedzieć głośno.
„Przepraszam, że kłamałam. Nie chciałam, żeby było panu przykro. Dziękuję za
wszystko. Żegnaj”.
– Kochanie, chodź. – Popycham Luke’a na klatkę schodową.
Drzwi za nami się zatrzaskują i idziemy po schodach. W drodze na górę zaczynają mnie
piec oczy, ale ignoruję to i zasłaniam sobą Luke’a, sprawdzając, czy w środku jest bezpiecznie.
Po chwili syn wbiega do swojego pokoju, a ja zamykam drzwi i zaciągam łańcuch, ze wszystkich
sił próbując się nie rozkleić. Nie może do tego dojść akurat teraz. Mamy pięć minut na
spakowanie się, zanim wsiądziemy do taksówki i zawrócimy do mieszkania Jo.
Odpycham się od ściany, ale staję jak wryta, gdy rozlega się pukanie do drzwi. Mam
wrażenie, jakby czas się zatrzymał.
„Abbi, to nie może być on”.
Trzęsącą się dłonią odciągam łańcuch i otwieram drzwi.
– P-pan Thorne? – Mój głupi głos załamuje się i wszystko zdradza. Nienawidzę go, ale
nie tak bardzo jak łez, które właśnie spływają mi po policzkach, tak że on może je teraz
zobaczyć. – Co pan tu robi?
– Mogę wejść?
– Po co?
– Mam dla ciebie propozycję.
Rozdział 18

Pan Thorne robi krok w przód, badawczo mi się przyglądając. Na korytarzu jest dość
ciemno. Większość żarówek się przepaliła, a Bóg raczy wiedzieć, kiedy ostatnim razem umyto tu
okna.
– Dlaczego płaczesz? – pyta zatroskany, gładząc mnie po policzku czubkami palców. –
Moja słodka dziewczyna.
– Proszę mnie tak nie nazywać – szepczę i zamykam oczy.
Wzdycha i zmusza mnie do spojrzenia na niego. Wygląda na zmęczonego
i wyczerpanego, zupełnie jak ja.
– Wpuść mnie do środka. Musimy o czymś porozmawiać.
Czuję się jak Molly Ringwald w Dziewczynie w różowej sukience. Pod żadnym pozorem
nie mam ochoty, żeby pan Thorne zobaczył, jak mieszkam, a już na pewno nie dzisiaj.
– Proszę powiedzieć, o jaką propozycję chodzi.
Pan Thorne rozgląda się po korytarzu.
– Wolałbym porozmawiać o tym u ciebie w mieszkaniu. Jestem pewien, że rozumiesz
dlaczego.
– Ale… mój syn.
– Obiecuję zachowywać się dyskretnie.
– Jak pan znalazł mój adres?
– Odszukałem taksówkarza, który wiózł cię rano. Powiedziałem mu, że bardzo mi zależy
na tym, by cię odszukać.
– I?
– To nie poskutkowało, więc wcisnąłem mu trochę grosza – wyznaje bez zażenowania. –
Musiałem znów cię zobaczyć, Abigail… Strasznie się martwiłem.
Głęboko oddycham, odsuwam się nieco i otwieram przed nim drzwi.
– Dobrze, proszę wejść do kuchni.
Pan Thorne wchodzi do środka, zamyka drzwi i z powrotem zasuwa łańcuch.
– Co się stało? – pyta ze zmarszczonym czołem, dotykając rozbitego zamka.
– Włamanie. Wczoraj wieczorem – odpowiadam.
Zaciska usta. Widać, że wzbiera w nim gniew, ale nic nie mówi. Idzie za mną do kuchni.
Pokazuję dłonią na stolik kuchenny
– Jeśli ma pan ochotę, proszę tu usiąść. Może chce pan… kawy?
Nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić.
– Tak, poproszę – mówi, siadając.
Nastawiam czajnik elektryczny, znajduję w szafce puszkę kawy rozpuszczalnej, nasypuję
do dwóch kubków, podczas gdy on obserwuje mnie w milczeniu. Sytuacja wydaje mi się
nieprzyjemnie znajoma.
– Chciał pan o czymś porozmawiać? – pytam przez ramię, niosąc kawę do stolika.
– Tak. – Długo wpatruje się w obydwa kubki. Są wyszczerbione i nie pasują do siebie, ale
w końcu wybiera jeden z nich. – Chciałbym porozmawiać o propozycji, którą ci wczoraj
złożyłem. Wciąż jest aktualna.
– Naprawdę?
– Tak. Ta sytuacja nic nie zmienia.
– Oczywiście, że zmienia – protestuję. – Zmienia absolutnie wszystko.
– Nie dla mnie – odpowiada stanowczo.
– Mam dziecko – mówię, wykręcając ręce.
Upija łyk kawy bez cienia grymasu, mimo że to tani produkt z supermarketu, a on jest
przyzwyczajony do mocno palonych ziaren wysokiej jakości.
– Aż tak mnie to nie zaskoczyło.
Robię wielkie oczy.
– Naprawdę?
– Jesteś bardzo troskliwa. – Jego spojrzenie prześlizguje się po moim ciele. – Poza tym
masz małe białe rozstępy wokół pępka i na biodrach. Na początku myślałem, że może byłaś
kiedyś trochę grubsza.
– Bo byłam. Urodziłam dziecko.
– Musiałaś być wtedy bardzo młoda. – Patrzy mi prosto w oczy.
– Zaliczyłam wpadkę – przyznaję, siadając naprzeciwko niego. – Wciąż chodziłam do
liceum. Zdążyłam je ukończyć tuż przed narodzinami Luke’a.
– Luke – mówi, właściwie bardziej do siebie. – Urodziwy chłopiec.
– To prawda.
– Gdzie jest jego ojciec?
Wzdycham i przykładam dłoń do czoła, bo zaczyna mnie boleć głowa.
– Nie wiem. Zniknął.
– Zniknął? – Kiwa głową. – Zostawił cię? – W jego pytaniu pobrzmiewa agresja. – Samą?
Z małym dzieckiem? – Ma błędne spojrzenie, ciężko wypuszcza powietrze z płuc, zanim znów
na mnie spogląda. – Powiedziałaś, że potrzebujesz pieniędzy. Dlatego wsiadłaś do mojego
samochodu. I dlatego zgadzałaś się na wszystko, o co cię prosiłem.
– Dla syna zrobiłabym wszystko – stwierdzam. – Ale…
„Dość już kłamstw”.
– Dobrze się z panem czułam – dodaję. – To, co pan wczoraj powiedział, nie było do
końca nieprawdą.
Opiera się łokciami o stolik i przysuwa do mnie ze spojrzeniem utkwionym w moją twarz.
– Dlaczego uciekłaś?
Czuję coraz więcej łez napierających mi do oczu.
– Bałam się – odzywam się schrypniętym głosem. – Nigdy nie będę osobą, jakiej pan
pragnie. Nie widzi pan tego?
– Nie – odpowiada miękko. – W ogóle tego nie widzę, moja słodka dziewczyno.
– Mamo! Moje filmy! – Z dużego pokoju dochodzi głośny płacz Luke’a. Zanim udaje mi
się wstać, chłopiec wpada do kuchni ze łzami w oczach. – Nie ma moich filmów!
Biorę go na kolana i gładzę po włosach.
– Wiem, kochanie. Naprawdę bardzo mi przykro.
– Ale gdzie one są? – pyta.
Nie mam pojęcia, jak mu to wyjaśnić, mimo to próbuję.
– Ktoś je sobie pożyczył. Bez pytania.
– Kto?
– Nie wiem.
– Ale przecież nie można tak robić!
– Nie można. Ten ktoś nie postąpił ładnie.
– Czy mi je odda?
– Kupię ci nowe – obiecuję.
„Tylko nie wiem kiedy”.
– Tak mi szkoda! – Głośno pociąga nosem. – Mieliśmy je obejrzeć razem z Pippą i Piper
na naszej piżamowej imprezie.
– Kochanie, wiem – wzdycham. – Ale możecie obejrzeć jakiś inny film, który
dziewczynki mają u siebie w domu. Podobał ci się ten o czarowaniu śniegiem, prawda?
– Tak – przyznaje. – Ale najbardziej lubię ten z Zygzakiem McQueenem.
– Ja też – szepczę. – Na pewno go odzyskamy.
– Okej. – Znów pociąga nosem. – Spakowałem się już.
– O Boże! Taksówka! – Przez ostatnie dziesięć minut kierowca na pewno miał włączony
taksometr.
– Kazałem mu odjechać.
Mrużę oczy, przenosząc wzrok na pana Thorne’a.
– Dlaczego pan to zrobił?
– Odwiozę was. Poza tym musiałem z tobą porozmawiać.
Odwracam się do Luke’a.
– Kochanie, wracaj do dużego pokoju i pobaw się tam przez chwilę.
– Kto to? – Luke gapi się na pana Thorne’a. Zeskakuje mi z kolan i podchodzi do niego. –
Kim pan jest?
Pan Thorne wstaje i z ociąganiem podaje mu rękę.
– Nazywam się Thorne – przedstawia się. – Jak leci?
– Ale co? – Luke chichocze, jakby pan Thorne miał mu opowiedzieć jakiś dowcip.
– Kochanie, to takie przywitanie.
– Aha, no to cześć. – Luke chwyta wyciągniętą dłoń pana Thorne’a. – Mam na imię Luke.
Jesteś przyjacielem mamy?
Pan Thorne zerka na mnie, po czym wyplątuje rękę z uścisku Luke’a. Widać, że nie jest
przyzwyczajony do kontaktu z dziećmi. W normalnej sytuacji uznałabym całą scenę za
komiczną.
– Luke, pan Thorne i ja chcielibyśmy porozmawiać. Możesz na chwilę nas zostawić
i pobawić się w pokoju obok?
– Ale ja już spakowałem wszystkie zabawki – narzeka. – Chcę obejrzeć film!
– Skarbie, musisz poczekać.
Twarz Luke’a wykrzywia się w zbyt dobrze znanym mi grymasie. Jeśli czegoś nie
wymyślę, to za chwilę ryknie płaczem.
– Proszę. – Pan Thorne podaje mi swój telefon. – Może być YouTube?
„Dzięki Bogu”.
Znajduję ścieżkę dźwiękową do filmu Auta i pokazuję Luke’owi, gdzie kliknąć, żeby
zaczęła się odtwarzać.
– Idź do swojego pokoju i tam to obejrzyj. A my zaraz do ciebie przyjdziemy.
Niebezpieczeństwo zażegnane. Luke uśmiecha się szeroko do pana Thorne’a i trzyma
telefon, jakby to był najcenniejszy skarb.
– Dziękuję!
Wychodzi, zostawiając nas samych.
– Co się stało z jego filmami? – Pan Thorne znów siada krześle.
– Zabrał je złodziej – odpowiadam. – Na pewno komuś je sprzeda.
– Widziałaś go?
– Był tutaj, gdy wróciłam do domu. Obrzydliwy typek w masce narciarskiej. – Wzdrygam
się na samo wspomnienie o nim.
Pan Thorne rozkłada ręce w geście frustracji.
– Przecież mogło ci się coś stać! Abigail, nie możesz tu dłużej mieszkać. To miejsce… –
Rozgląda się, marszcząc nos, jakby czuć tu było zgnilizną.
Nagle wzbiera we mnie złość.
– Tak, wiem – syczę. – Nie myśli pan chyba, że jestem głupia? Robiłam, co w mojej
mocy, ale gdyby pan nie zauważył, to jestem spłukana do dupy, okej? Chłopak dał nogę, nie
zostawiając nam ani grosza, a ja nie mogłam znaleźć pracy. Głodziłam się, żeby starczyło
jedzenia dla syna. Byłam w stanie zrobić dosłownie wszystko! – Niewiele brakuje, żebym
zaczęła na niego krzyczeć. – Nie może pan tak po prostu wpakować mi się do mieszkania i mnie
oceniać! Nie ma pan pojęcia, jakie to uczucie mieć małe dziecko, zasypiać głodnym i być
gotowym na wszystko, żeby tylko syn nie skończył na ulicy albo w jakimś strasznym domu
dziecka! Tak, to zapyziała dziura, ale to jedyny dom, jaki Luke kiedykolwiek miał, a teraz
musimy się stąd wyprowadzić. Tak cholernie się boję!
Udaje mi się zdusić napierający wybuch płaczu. Pan Thorne wpatruje się we mnie
z osłupieniem. Nigdy wcześniej tak do niego nie mówiłam, zresztą myślę, że nikt do tej pory nie
używał w stosunku do niego takich słów.
– Przepraszam – szepczę, gdy uświadamiam sobie, że wszystko, co przed chwilą
powiedziałam, w rzeczywistości chciałabym wykrzyczeć swojej matce.
Zaczynam płakać. Aby to stłumić, ukrywam twarz w dłoniach. Potwornie się boję: tego,
że tu zostanę, i tego, że to miejsce opuszczę. Tego, że pan Thorne w końcu zobaczy, jaka jestem
popieprzona. Boję się o przyszłość swoją i Luke’a. Wtedy czuję jego dłonie. Unoszą mnie,
jakbym nic nie ważyła, sadzają na kolanach i tulą do ciepłego ciała.
– Już dobrze, moja słodka dziewczyno – przemawia do mnie cichym głosem. – Wszystko
jest w porządku. Nie masz się czego bać. Zajmę się tobą, jeśli mi na to pozwolisz.
Pozwalam mu się objąć i na kilka minut zatracam się w tym doznaniu. Jest mnóstwo
spraw, o których będziemy musieli porozmawiać, ale w tym momencie naprawdę potrzebuję
tego, co właśnie się dzieje.
– Proszę objąć mnie mocniej – mówię, walcząc z czkawką.
Posłusznie mnie ściska, nieco zbyt ostrożnie. Czuję się jak w niebie otoczona jego
ramionami – bezpieczna i pod dobrą opieką. Gdy udaje mi się trochę uspokoić, zaczyna ocierać
mi łzy i oferuje swoją chusteczkę, żebym wydmuchała w nią nos. Dopiero po tym wszystkim
jestem gotowa otworzyć oczy i na niego spojrzeć.
– Hej – odzywam się szeptem. Nie wiem, co innego mogłabym powiedzieć. Kąciki jego
ust lekko drgają, a w okolicy oczu ukazują się ledwo dostrzegalne zmarszczki mimiczne.
– Hej.
Jeszcze zanim się pochyli się ku mnie, wiem, co się stanie, i pozwalam mu to zrobić.
Całuje mnie z taką czułością, że zapiera mi dech, ale nagle jego wargi stają się wymagające.
Wydaję z siebie jęk, gdy on przejmuje kontrolę, zatapia dłoń w moich włosach i odchyla ją, aby
mieć do mnie łatwiejszy dostęp. Pocałunek trwa jedynie przez krótką chwilę, ale kiedy się
kończy, ciężko dyszę, a serce dudni mi w piersi.
– Tworzymy doskonałą parę – mruczy mi prosto w usta. – Pragnę cię – dodaje i znów
mnie całuje.
Wzbiera we mnie panika.
„Nie tutaj! Nie teraz!”
– Mu-musimy… po-porozmawiać – zaczynam, jąkając się.
– O tak, musimy. – Odgarnia mi włosy z twarzy. – Już ci lepiej?
– Tak. Proszę pomóc mi wstać – mówię niewyraźnym głosem. – Nie mogę się
skoncentrować, kiedy jestem tak blisko pana. – Oblewam się rumieńcem, ale on najwidoczniej
uważa to za zabawne.
– Dobrze wiedzieć, że wciąż mam w sobie to coś – żartuje.
– Miał pan kiedyś wątpliwości? – dziwię się, kiedy pomaga mi stanąć na nogi.
Siadam naprzeciwko niego i składam chusteczkę, po czym robię głęboki wdech i biorę się
w garść.
– A więc… – zaczynam
– A więc… – powtarza. – Złożyłem ci propozycję.
– Tak. – Prostuję plecy i składam dłonie na blacie stolika, przy którym siedzimy.
Przypomina to spotkanie biznesowe.
– Chciałbym, żebyście ty i Luke przeprowadzili się do mnie – mówi. – Mieszkanie tutaj
jest dla was niebezpieczne, nie jestem w stanie tego zaakceptować.
– Ale…
– Pozwól mi skończyć. – Unosi dłoń w górę.
Niechętnie na to przystaję.
– Będziesz miała swój pokój na parterze, a ja będę spał na drugim piętrze. Dobrze ci
zapłacę, Abigail, i nigdy więcej nie będziesz musiała się martwić o pieniądze. Mówię poważnie.
– Patrzy na mnie wyczekująco.
„I to wszystko?”
Jestem wdzięczna panu Thorne’owi za tę propozycję, ale widać wyraźnie, że w ogóle jej
nie przemyślał. Trudno mieć o to pretensje. Nie minęło więcej niż trzydzieści sekund od
momentu, gdy ujrzał Luke’a, do chwili, gdy zadzwonił do drzwi mieszkania.
– Propozycja jest wspaniała – stwierdzam. – Ale nie widzę sposobu, w jaki to miałoby
zadziałać.
– Co masz na myśli?
– Mój syn pod żadnym pozorem nie może się dowiedzieć o tym, co robimy. Nikt nie
może. Nigdy.
– Całkowicie się z tobą zgadzam.
– Ale jeśli Luke zamieszka z nami, nie będę mogła paradować w tych kostiumach i nie
będziemy mogli… uprawiać seksu… gdzie popadnie – tłumaczę nieskładnie.
– O której kładzie się spać? – pyta pan Thorne.
– Wpół do ósmej. Czasami o ósmej.
– W porządku. Co powiesz na to, że czas od dziewiątej do północy będzie porą dla
dorosłych? Tylko w te dni, które będę spędzał w domu. Podczas moich wyjazdów możecie robić,
co wam się żywnie podoba, a we wszystkie pozostałe dni nie będę zakłócał wam wspólnego
czasu do godziny dziewiątej wieczorem.
– To… mogłoby się udać – stwierdzam nieco zszokowana, że w ogóle poważnie to
rozważam.
– Oprócz tego zostanie nam jeszcze czas za dnia – dodaje. – Czasami będę mógł
pracować w domu, gdybyśmy chcieli spędzić ze sobą trochę więcej czasu, sami. Wszystko na
pewno się ułoży.
– Za dnia? Ale co z Lukiem?
– Nie chodzi do szkoły? Albo do przedszkola?
– Powinien pójść do zerówki – szepczę. – Ale nie było mnie na to stać.
– Załatwię to – rzuca pan Thorne, jakby nie było to nic szczególnego. – W pobliżu jest
sporo dobrych miejsc. Syn sąsiada chodzi do szkoły przy naszej ulicy. Na pewno znajdzie się tam
miejsce dla Luke’a. Jeśli się zgodzisz.
„Załatwię to”. Nie ma pojęcia, jak wiele to dla mnie znaczy. Najwięcej ze wszystkiego.
Podczas gdy dla niego to jedynie kwestia rozmowy telefonicznej i wysłania e-maila, dla mnie to
spełnienie marzeń: zamieszkamy w przyjemnym miejscu, Luke pozna prawdziwych przyjaciół
i będzie miał dostęp do najlepszych nauczycieli – dostanie wszystko, co mają inne dzieci. Nie ma
dla mnie nic ważniejszego.
– Pa-panie Thorne – mówię przez łzy, kurczowo ściskając w dłoni chusteczkę. – Ja…
ja…
– Już dobrze, dobrze, tylko nie płacz – upomina mnie łagodnie.
– Przepraszam. Zupełnie zbiło mnie to z nóg.
Wstaje i nalewa wody do szklanki, którą wyjmuje z szafki.
– Napij się – zwraca się do mnie. Posłusznie biorę łyk wody i ocieram oczy.
– A teraz posłuchaj – ciągnie. – Zabierzesz Luke’a do mnie na weekend. Będziemy mogli
sprawdzić, jak się z tym czujemy. Żadnych zobowiązań, żadnych oczekiwań.
– Taki próbny weekend?
Uśmiecha się.
– Można to tak nazwać. Mam mnóstwo pracy, więc będziecie mieli dom dla siebie. W
niedzielę wieczorem podejmiesz decyzję.
– Jeszcze jedno – wtrącam. Przestaję rozumieć, dlaczego wczoraj od niego uciekłam.
Wydaje mi się, jakby się to zdarzyło setki lat temu. – Powiedział pan, że poddawanie się jest dla
mnie czymś naturalnym… Być może to prawda. Ale nie wolno panu tak mną rozporządzać
w obecności Luke’a albo choćby słowem napomknąć o seksie. Nigdy nie może ujrzeć takiego
wcielenia swojej mamy. W jego obecności musimy zachowywać się w stu procentach jak
profesjonaliści. – Pochylam się do przodu. – Proszę mi to obiecać.
On też się ku mnie pochyla ze śmiertelną powagą malującą się na twarzy.
– Abigail, nigdy by mi to nie przyszło do głowy. Obiecuję.
– Dlaczego robi pan dla mnie to wszystko?
– Bo chcę ciebie – odpowiada. – I chcę, żebyś była szczęśliwa.
Patrzy mi prosto w oczy.
– O-okej – dukam, mimo że nie brzmi to zbyt profesjonalnie, biorąc pod uwagę to, do
czego się przed chwilą zobowiązaliśmy. Prawda jest taka, że ja też chciałabym, by był
szczęśliwy.
– No dobrze, w takim razie dokąd mam was zawieźć?
– Do Jo, jeśli można. Potrzebuję tylko kilku minut na spakowanie się.
– Nie spiesz się – odpowiada, opierając się plecami o krzesło i pociągając łyk kiepskiej
letniej kawy. – Możesz przy okazji spróbować odzyskać od Luke’a mój telefon. – Posyła mi
uśmiech, który powoduje, że w moim brzuchu zaczynają tańczyć motyle.
– Tak, sir. – Na te słowa wyraz jego twarzy zmienia się z wesołego na… zupełnie inny.
– Zdolna dziewczyna – szepcze, prostując plecy.
W moje zmęczone ciało wstępuje nowe życie, gdy on spogląda na mnie tym spojrzeniem.
Tętno mi rośnie, a ciało przeszywa rozkoszny i zabroniony dreszcz. Czuję się pożądana. Ten
przystojny mężczyzna pragnie mojej obecności w swoim życiu, mimo że widział, gdzie
mieszkam, i przekonał się, że mam dziecko. Chce kontynuować naszą umowę.
Znajduję Luke’a w jego pokoju.
– Kochanie, za chwilę jedziemy – mówię. – A pan Thorne chciałby dostać z powrotem
swój telefon – dodaję, wyciągając rękę.
– Buuu! – Robi nadąsaną minę. – No dobrze.
Biorę telefon i zamykam wyszukiwarkę. Robię wielkie oczy na widok zdjęcia na
wyświetlaczu. Przedstawia mnie w tej pięknej czarnej sukience, którą włożyłam na jego
urodziny.
Nie usunął go. Przez cały czas je ogląda.
Znów czuję motyle w brzuchu.
– Kochanie, zrobimy sobie w weekend krótkie ferie? – pytam Luke’a.
– Co to są ferie, mamo? – dziwi się syn. – Coś dobrego?
– Tak sądzę – odpowiadam z ostrożnym optymizmem. – Wydaje mi się, że będą bardzo
udane.
Rozdział 19

Trochę dziwnie się dowiedzieć, że całe życie może się zmieścić w dwóch torbach: jednej
z moimi rzeczami, drugiej z należącymi do Luke’a. Rozglądam się po mieszkaniu. Więcej nie
potrzebujemy. To tylko rzeczy. Najważniejsze, że będziemy mieć z Lukiem bezpieczne
schronienie.
– Jesteśmy gotowi. – Wracam do pana Thorne’a, który stoi i czeka na nas w kuchni.
Uśmiecha się i zarzuca na ramię obydwie torby, jakby nic nie ważyły.
– Damy przodem. – Ustępuje mi, demonstrując maniery prawdziwego dżentelmena,
i idzie za mną do drzwi.
Być może to kiepski pomysł zostawiać drzwi niezamknięte na klucz, ale nie bardzo mam
wybór. Zamykam je za sobą z nadzieją, że nikt się nie zorientuje i nie wtargnie do środka. Po
drodze wsuwam krótką wiadomość pod drzwiami do mieszkania pani Watt. Właściwie
powinnam do niej zadzwonić, bo przecież zawsze jest w domu, ale nie byłabym w stanie
wyjaśnić, kim jest pan Thorne. Zamiast tego napisałam jej o włamaniu, prosząc ją na koniec, aby
skontaktowała się z dozorcą i żeby sama na siebie uważała. Podałam jej także adres Jo, na
wypadek gdyby dozorca chciał się ze mną skontaktować w celu wymiany zamka. Nie robię sobie
jakichś wielkich nadziei w związku z tym.
Wychodzimy na dwór i kierujemy się za panem Thorne’em do jego samochodu. To
naprawdę wypasiony wóz – chyba bmw. Czarny, lśniący i z pewnością bardzo drogi. Nagle
uświadamiam sobie, jak wiele się zmieniło, odkąd siedziałam w nim po raz pierwszy i jak do tej
pory jedyny.
– Piękne auto – komentuję z braku lepszych słów.
– Dziękuję – odpowiada pan Thorne i wrzuca nasze torby do bagażnika. Spogląda na
Luke’a. – Lubisz duże samochody? – pyta z wahaniem w głosie.
– Taaak. – Luke kiwa głową i wdrapuje się na tylne siedzenie. – Ale czerwony byłby
bardziej odlotowy.
Widać wyraźnie, że pan Thorne nie wie, co na to odpowiedzieć.
– Przepraszam – próbuję usprawiedliwić zachowanie syna. – Zawsze mówi, co myśli.
Pan Thorne się nie odzywa, ale zauważam drgnięcie kącików jego ust. Siadam z tyłu
obok Luke’a, zapinam mu pas, później sobie i podaję adres panu Thorne’owi. On wklepuje go
w nawigację i ruszamy.
Do mieszkania Jo nie jest daleko, ale Luke papla przez całą drogę. Opowiada jak
nakręcony panu Thorne’owi o Piper i Pippie, jakby ten koniecznie musiał wiedzieć, kim są. On
jednak imponuje mi, bo kiwa głową i się uśmiecha, jakby uważał, że to szalenie ciekawe, że
Piper jest fajniejsza od Pippy, bo woli Lego od Barbie, ale Pippa też jest okej, chociaż kiedyś
kopnęła go przez sen, no bo lubi film Auta.
Mamy szczęście: dokładnie naprzeciwko mieszkania Jo jest wolne miejsce parkingowe.
Zanim udaje mi się rozpiąć Luke’owi pas, pan Thorne otwiera przed nami drzwi i wyciąga rękę,
aby pomóc mi wyjść na zimne jesienne powietrze.
– Dziękuję – szepczę. Trzymam jego rękę odrobinę dłużej, niż potrzebuję.
Wyjmuje torby z bagażnika, podczas gdy ja pomagam Luke’owi wyjść z samochodu
i kiedy się odwracam, zaskakuje mnie, że wciąż trzyma nasze bagaże na ramieniu.
– Prowadź. – Pokazuje głową w stronę budynku.
– Czy pan… chce poznać moich przyjaciół?
– Tak, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
– Eee… nie mam. Tylko że… partner Jo nie wie, kim pan jest.
– Ale przecież w weekend i tak się dowie.
Potwierdzam skinieniem, czując się jednak trochę nieswojo.
– Pracujesz dla mnie – mówi spokojnie. – To jedyne, co potrzebuje wiedzieć.
– Jesteś szefem mamy? – piszczy Luke. – Dziękuję za zabawki!
– To nie ja…
– Powiedziałam mu, że dostałam pracę i dlatego mogę mu kupić różne rzeczy –
wyjaśniam.
– Aha. – Pan Thorne przygląda się Luke’owi. – W takim razie musisz podziękować
mamie. To ona ci je kupiła.
– Już to zrobiłem – odpowiada. – Prawda, mamo?
– O tak, i to nie raz – odpowiadam z uśmiechem. – Idziemy na górę sprawdzić, co robią
Pippa i Piper?
Kiedy stoimy przed mieszkaniem, dochodzę do wniosku, że najlepiej będzie zapukać.
Normalnie po prostu wchodzę bez pytania, ale teraz towarzyszy mi ktoś, kogo nie znają.
– Panna młoda i pan młody jakże szczęśliwi, pełni urody4 – śpiewa Jo ze śmiechem, gdy
otwiera drzwi z welonem z papieru toaletowego zwisającym z włosów. – Wchodź, Abbi, właśnie
mieliśmy…
Głos jej zamiera, gdy patrzy mi przez ramię. Robi wielkie oczy i porusza bezgłośnie
wargami.
– Świętować – kończy i przenosi spojrzenie na mnie. – Czy to…?
– Thorne – przedstawia się towarzyszący mi mężczyzna i wyciąga rękę. – Jak leci?
– To znaczy „cześć” – Luke miesza się w naszą rozmowę i wpycha się do przedpokoju
z plecakiem pełnym zabawek.
– Eee… Cześć? – Jo ściska jego rękę.
– Rozumiem, że wypadałoby złożyć pani gratulacje – mówi ostrożnie, obdarzając ją
najbardziej czarującym ze wszystkich swoich uśmiechów.
– O Boże – szepcze Jo i wolną ręką szybko zaczyna zrywać welon z włosów. – Bardzo
serdecznie dziękuję.
– Ej, lalunia, gdzie się podziałaś?! – Thomas woła z dużego pokoju, żeby przekrzyczeć
muzykę. Tanecznym krokiem wpada do przedpokoju z muszką z papieru toaletowego pod szyją.
– Och… – Obejmuje Jo ramieniem. – Kim pan jest?
– To mój szef, pan Thorne – przedstawiam go.
– No cześć. – Thomas, który zawsze jest bardzo bezpośredni, podaje mu rękę. – Ma pan
ochotę wejść i się z nami napić? Musimy coś oblać.
– Dziękuję, ale nie chcę przeszkadzać. Gratuluję z tej okazji.
– My… – Jo popycha Thomasa w głąb przedpokoju. – Zostawimy was w spokoju,
żebyście się mogli pożegnać. Miło mi było pana poznać.
– Wzajemnie – odpowiada pan Thorne drzwiom, bo Jo już zdążyła je zatrzasnąć.
– Właśnie się zaręczyli – wyjaśniam, kompletnie niepotrzebnie.
– Domyśliłem się.
– Zazwyczaj panuje tu trochę większy spokój – tłumaczę, choć w sumie nie wiem,
dlaczego uważam, że powinien to wiedzieć. – Zwykle przebywa tu tylko Jo z dziećmi.
– Aha? Czy jej narzeczony pracuje w innym mieście?
– Nie, nie. Przez pewien czas nie byli ze sobą. Thomas miał pewne… problemy.
Twarz pana Thorne’a nagle poważnieje.
– Problemy z prawem?
– Nie, absolutnie! Nie w tym rzecz. Trochę popalał hasz w szkole średniej, ale zawsze był
z niego porządny facet.
„Szlag, dlaczego właśnie to powiedziałam?!”
Natychmiast zaczynam odczuwać wyrzuty sumienia, że obmawiam Thomasa przed
mężczyzną, którego nawet nie znam, na dodatek słowa tylko zaogniły sytuację.
Pan Thorne wygląda, jakby naprawdę się rozgniewał.
– Narkotyki! – prawie warczy. – Nie toleruję czegoś takiego, Abigail. Wciąż pali?
– Nie! – gwałtownie protestuję. – Myśli pan, że zamieszkałabym razem z synem u kogoś,
kto bierze narkotyki? Thomas przestał palić od razu, gdy się dowiedział, że Jo jest w ciąży.
Wiem, co mówię.
Długo patrzy mi w oczy. Gniew powoli z niego ulatuje tak jak powietrze uchodzące
z balonu, aż nagle opadają mu ramiona i wypuszcza z rąk torby, które uderzają cicho o podłogę.
– Nie lubię narkotyków – mówi.
– Ja też nie. – Przyglądam mu się, próbując dojść do tego, co się stało przed chwilą.
Dlaczego zareagował tak gwałtownie? Thomas nie jest agresywny, poza tym nigdy nie brał
twardych narkotyków. Haszysz jest zresztą legalny w stanie Waszyngton, więc nawet gdyby
palił, nie łamałby tym prawa.
Pan Thorne na powrót prostuje plecy, zdecydowanie górując nade mną wzrostem.
– Piątek? – upewnia się.
– Tak. – Wciąż jestem w lekkim szoku. – Przyjedziemy.
– Dobrze.
Szokuje mnie jeszcze raz, niespodziewanie przyciągając mnie do siebie.
– Przepraszam – mruczy, gładząc mnie delikatnie po twarzy. – Nie powinienem tego
mówić. Wiem, że nie naraziłabyś dziecka na niebezpieczeństwo.
– Nic się nie stało.
Obejmuje mnie ciaśniej, a ja nie mogę się powstrzymać, żeby nie zamknąć oczu i nie
przytulić się do jego miękkiego wełnianego płaszcza. Moje ciało jest zmęczone, ale w środku
cała buzuję. Uśmiecham się i odprężam, gdy opiera podbródek o moją głowę. Kiedy jestem
w jego silnych objęciach, łatwo mi zapomnieć, że jest tylko moim szefem. Zdecydowanie zbyt
łatwo.
Teraz powoli się ode mnie odsuwa, a wraz z tym jego twarz przybiera chłodny wyraz.
Tylko oczy pozostają ciepłe, gdy patrzy na mnie, wyjmując z kieszeni portfel.
– Proszę – podaje mi kilka banknotów.
– Nie – protestuję. – Nie zapracowałam na nie. – Chwyta moje dłonie i zamyka w nich
pieniądze. – Nie chcę, żebyś znów zaczęła się głodzić – mówi tonem nieznoszącym sprzeciwu. –
Koniec z tym.
Przyjmuję pieniądze i próbuję się opanować.
– Możesz… kupić jakieś dobre jedzenie dla siebie i przyjaciół – dodaje. – I wszystko,
czego ty i Luke będziecie potrzebowali.
– Okej – szepczę. – Dziękuję.
– W piątek o szesnastej? Przyjedźcie taksówką.
– Okej – powtarzam.
Wtedy mnie całuje. Najpierw delikatnie i czule, ale nagle przyciska się do mnie i unosi
moje ciało. Moje stopy wiszą nad podłogą, podczas gdy jego język zaczyna się bawić z moim.
Wczepiam się w jego ramiona i odwzajemniam pocałunki. Chcę więcej. Więcej.
– A niech to – szepcze mi w usta. – Co ty ze mną robisz, słodka dziewczyno?
– Nie wiem – wykrztuszam, nie mogąc złapać tchu. Nie wiem, co dokładnie jest między
nami, ale na pewno ma potężną moc. Z tym mężczyzną łączy mnie zupełnie inna relacja niż
z Patrickiem. Na pewno nie pojedzie do moich rodziców, żeby się przedstawić, nie ma zamiaru
być moim partnerem na balu maturalnym ani zabrać mnie do kina tylko po to, aby mnie
porządnie obmacać. Nigdy nie będziemy się kłócić o niezapłacone rachunki czy brak
odpowiedzialności. Nie będziemy spali odwróceni plecami do siebie, każde po swojej stronie
łóżka, zresztą w ogóle nie będziemy razem spali. Ale przed ułożeniem się do snu będziemy mieli
trzy godziny dla siebie. Patrick nigdy nie rezerwował dla mnie czasu. Pod koniec naszego
związku miałam dużo szczęścia, jeśli widywałam go przez trzy godziny w tygodniu.
To, co właśnie robimy, jest częścią mojej pracy, ale z tego powodu nie musi od razu być
czymś złym. Zwłaszcza że naprawdę go pragnę.
Ostrożnie stawia mnie na ziemię, a ja chwytam za poły jego płaszcza, aby odzyskać
równowagę.
– Muszę iść – szepcze. Najwyraźniej pocałunek podziałał na niego tak samo jak na mnie.
– Do zobaczenia w piątek.
– Do zobaczenia. – Wzdycham, gdy zaczyna schodzić na dół. Przyciskam rękę do piersi,
gdzie serce bije jak oszalałe. Jeszcze chwila, a zaraz wyskoczy.
Gdy wchodzę z powrotem do mieszkania, Jo długo mi się przygląda. Widzę po niej, że
umiera z ciekawości, ale na razie musi się skupić na swojej rodzinie. W każdym razem ja mam
taki zamiar. W pokoju dziewczynek przygotowuję Luke’owi miejsce do spania na małym
materacu, na którym rozwijam śpiwór. Jest podniecony tym, że będzie tu spał. Potem wracamy
do dużego pokoju, żeby wraz z innymi świętować zaręczyny, i reszta dnia upływa nam
w pogodnej atmosferze – na jedzeniu ciasta, oglądaniu filmów Disneya i tańczeniu.
– Musisz pozdrowić swojego szefa i podziękować mu za posiłek. – Thomas poklepuje się
po brzuchu. Zrobiło się późno, a my właśnie spożyliśmy ostatnie z chińskich dań na wynos.
Dzieci już dawno położyły się spać, gdy tylko najadły się do syta.
– Tak, to supermiło z jego strony. – Jo posyła mi szeroki uśmiech. Potem zwraca się do
Thomasa: – Kochanie, połóż się na sofie, a ja i Abbi zajmiemy się zmywaniem.
– Jeszcze czego. – Thomas kręci głową, co powoduje, że z jego eleganckiej fryzury
wymyka się kilka niesfornych loków. – Ja się tym zajmę. A wy możecie poczilować. – Daje Jo
buziaka i zaczyna sprzątać ze stołu. Ona rzuca mi zdziwione spojrzenie, ale po chwili ciągnie
mnie za sobą do pokoju.
– Okej, teraz opowiedz mi wszystko po kolei! – wykrzykuje, z entuzjazmem wymachując
rękami. – Co tam się stało? Jakim cudem cię znalazł? Zaraz, czekaj! Najpierw musimy omówić,
jakie z niego apetyczne ciacho!
Nie mogę powstrzymać chichotu.
– Dobra, mówiłaś, że jest przystojny, ale… Boże przenajświętszy. Abbi!
– Wiem. Jest obłędny.
Jo wybucha śmiechem.
– Opowiadaj!
Pół godziny później, gdy kończę opowieść, Jo wciąż słucha w napięciu.
– Więc jedziemy tam w piątek o czwartej i zobaczymy, jak się to wszystko ułoży.
Jo nie odzywa się przez dłuższą chwilę, ale widzę, że się wierci z wyraźnym niepokojem.
– Według mnie to dobra propozycja – mówi w końcu, ale zamiast patrzeć mi prosto
w oczy, obserwuje swoje dłonie.
– Też tak uważam. – Przyglądam jej się badawczo. Jeszcze pół godziny temu była
pozytywnie podekscytowana, teraz jednak wyczuwam, że nie chce powiedzieć wszystkiego. –
Ale…
Jo błądzi spojrzeniem jeszcze przez moment, po czym głęboko wzdycha.
– Zakładam, że wiesz, że to tylko praca. Dokładnie taka sama jak wcześniej.
Ignoruję nutę poirytowania w jej głosie.
– Tak, wiem.
– Okej. – Waha się przez chwilę. – Chodzi mi o to, że… Sposób, w jaki to wszystko
opisywałaś… i w jaki na niego patrzyłaś…
– No co?
– Wydawało mi się, że może teraz jesteście prawdziwą parą. Albo że się spotykacie.
– Przestań. Doskonale zdaję sobie sprawę, na czym polega jego propozycja, i wciąż
uważam ją za absolutnie fantastyczną. Luke pójdzie do szkoły, zamieszkamy w pięknej okolicy,
a ja nie będę musiała się martwić o pieniądze. Miałabym się wypiąć na to wszystko?
Jo sięga po moją dłoń.
– Czekaj. Nic takiego nie powiedziałam. Wciąż uważam, że ta propozycja jest świetna.
Mam tylko nadzieję, że on cię nie zrani.
– Panuję nad tym.
Naprawdę. A przynajmniej będę musiała. To tylko praca. Naprawdę dobra, ale wciąż
praca.
– Pamiętaj, że twoja zła sytuacja jest tymczasowa. Opieka społeczna kiedyś się w końcu
opamięta i odkryje, że Patrick nie płaci ci alimentów. Wtedy dostaniesz prawdziwą pomoc. To
nie będzie trwało wiecznie.
– Jasne, że nie. Na razie jedziemy tam tylko na weekend. Nic jeszcze nie jest
przesądzone.
Jo nie wygląda na specjalnie przekonaną.
– Ale ten facet… Abbi, jest cholernie ponętny i czarujący. Nic dziwnego, jeśli zaczniesz
coś do niego czuć.
– Do niczego takiego nie dojdzie! – warczę i od razu tego żałuję. – Przepraszam –
wzdycham. – Nie możesz po prostu się cieszyć tak jak ja?
– Cieszę się. Przecież wiesz.
– Dziękuję.
Thomas wchodzi z uśmiechem do pokoju.
– Co tam słychać, drogie panie? Pooglądamy telewizję? – Wpycha się między nas na
sofę.
Obejmuje Jo ramieniem, a ona podaje mu pilota. Oglądamy jakiś serial, ale nie potrafię
się skoncentrować na akcji. Czuję na sobie spojrzenie Jo, a gdy ją na tym przyłapuję, dostrzegam
troskę na jej twarzy.
„Wszystko jest w porządku. Nie ma nic złego w tym, że cieszę się ze swojej pracy, bo
dzięki niej Luke zamieszka w przyzwoitym miejscu. Koniec”.

4 Fragment Marsza weselnego z opery Ryszarda Wagnera Lohengrin (1850), tłum.


Bronisława Nobisówna.
Rozdział 20

Powzięłam nieugięte postanowienie, aby potraktować ten weekend jako coś, czym jest
w istocie – czyli test. Nic innego. Nie zamierzam mieć zbyt wysokich oczekiwań. Jeśli w życiu
nauczyłam się czegoś, to na pewno tego, że gdy coś wydaje się zbyt dobre, by było prawdziwe,
z pewnością coś tu nie gra. Dlatego przygotowuję się na wiele różnych scenariuszy, które mogą
doprowadzić do anulowania naszej umowy: jeśli Luke’owi się tam nie spodoba… Jeśli panu
Thorne’owi jednak nie przypadnie do gustu towarzystwo dzieci w swoim domu… Jeśli nie
będzie respektował czasu zarezerwowanego dla Luke’a albo będzie go irytowało, że nie jest już
dla mnie pierwszy w kolejności…
Mimo to pozwalam sobie też fantazjować o tym, jak to będzie zamieszkać razem z nim
i widywać go każdego dnia. Do tej pory odwiedzałam go tylko raz albo dwa razy w tygodniu,
teraz będzie zupełnie inaczej. W weekend będziemy razem w ciągu dnia, my dwoje i Luke. Bóg
raczy wiedzieć, jak pan Thorne to sobie wyobraża i jak długo u niego zostaniemy. Wiem żałośnie
mało o jego przeszłości i o tym, kim jest teraz. Przeraża mnie to, ale nie tak bardzo jak
scenariusz, w którym nie dałabym mu tej szansy. Powtarzam sobie przy tym, że propozycje taka
jak ta nie czekają na każdym rogu i dla własnego dobra oraz dla dobra Luke’a powinnam ją
przyjąć bez żadnych obiekcji.
– Chcę cię prosić, żebyś zachowywał się wzorowo w domu u pana Thorne’a, dobrze? –
zwracam się do Luke’a. Właśnie przejechaliśmy przez most prowadzący do Mediny i jesteśmy
prawie na miejscu.
– Co to znaczy? – pyta.
Śmieję się z własnej głupoty. Luke jest najgrzeczniejszym dzieckiem pod słońcem, więc
to oczywiste, że w ogóle nie muszę go prosić o takie rzeczy.
– Nieważne, kochanie. – Biorę go za rękę. – Po prostu masz być sobą.
– A kim innym miałbym być? – dziwi się Luke. – Mamo, masz wariackie pomysły.
– Tak, mam.
Zatrzymujemy się przed domem dwie minuty przed szesnastą. Żeby się uspokoić,
oddycham głęboko. Zanim udaje nam się wyjść z taksówki, pan Thorne już stoi obok.
„Do czorta, jak on to robi? Czyżby stał w oknie i czekał?”
Pan Thorne uśmiecha się, płacąc kierowcy, uśmiecha się także, wyjmując nasze torby
z bagażnika, i wtedy, gdy wita się z Lukiem.
– Dzień dobry – szepczę onieśmielona.
– Dzień dobry – odpowiada ze wzrokiem utkwionym we mnie.
– Kto tu mieszka? – pyta Luke.
– Ja – odpowiada pan Thorne i prowadzi nas do drzwi.
– Zupełnie sam?
Spogląda na mnie.
– Tak – odpowiada po chwili. – Na razie tak.
– Pana dom jest naprawdę wielki. Ma pan dużo pieniędzy?
– Luke… – upominam go delikatnie. – Nie pyta się o takie rzeczy.
– Dlaczego nie? – Posyła mi niewinne spojrzenie.
– Nie można pytać ludzi, ile mają pieniędzy. Uważają, że to niegrzeczne.
– Aha. – Zwraca się do pana Thorne’a. Musi zadzierać głowę, żeby na niego popatrzeć. –
Przepraszam. Mam w skarbonce piętnaście dolarów i siedemdziesiąt pięć centów.
Pan Thorne zerka na mnie, a ja potwierdzam dyskretnym skinieniem głowy. Włamywacz
na szczęście nie dotarł do pokoju Luke’a, bo mu w tym przeszkodziłam swoim powrotem do
domu. Zabrał filmy z dużego pokoju, ale nie ruszył innych rzeczy mojego syna.
– Zaoszczędziłeś naprawdę piękną sumkę! – Pan Thorne odzywa się, gdy wchodzimy do
domu. – Zuch chłopak!
Trudno stwierdzić, czy dostrzegł promienny uśmiech na twarzy Luke’a.
Zdejmujemy kurtki i buty. Kiedy stoję w skarpetkach na parkiecie w holu, z zabłoconymi
butami Luke’a w ręce, nagle uświadamiam sobie, że przyprowadziłam dziecko do najczystszego
domu na tej planecie.
– Gdzie je postawić? – pytam, machając butami. – Ma pan szafę na buty albo coś w tym
stylu?
Pan Thorne przygląda się sceptycznie obuwiu Luke’a. To oczywiste, że nie ma ochoty,
aby stały na jego czystej jak łza podłodze. Cholera. Mam nadzieję, że właśnie nie zmienił zdania.
Dzieci brudzą wszystko i wszędzie, tak po prostu jest, a pan Thorne ma wręcz pedantyczne
zamiłowanie do porządku.
– Nie mam, ale… Poczekajcie chwilę. – Wychodzi do kuchni i wraca ze ścierką, którą
rozkłada na podłodze tuż obok wejścia.
– Na razie musi wystarczyć – stwierdza. – Kurtki możecie powiesić w tamtej szafie.
Idziemy za panem Thorne’em, trzymając się z Lukiem za ręce. Prowadzi nas korytarzem,
potem skręca w prawo w tę część domu, której do tej pory nie widziałam. Przystaje przed
drzwiami na samym końcu korytarza, waha się przez chwilę, następnie powoli je otwiera.
– Ale super! – wykrzykuje Luke.
Wchodzimy do przestronnego pokoju o jasnobłękitnych ścianach i dużych oknach
z widokiem na jezioro. Ale oczywiście nie dlatego Luke oniemiał z zachwytu. Wszystko, i tu
naprawdę nie przesadzam, jest udekorowane motywami z Aut: łóżko ma kształt samochodu
wyścigowego i leży na nim pościel z Zygzakiem McQueenem, ten sam motyw jest też na
czerwonych zasłonach, na ścianach wiszą plakaty z filmu, a na podłodze leży dywan
przypominający tor wyścigowy, na którym stoi mnóstwo zabawkowych samochodzików. Oprócz
tego pokój został wyposażony w komodę i stolik nocny z ciemnego drewna, a na ścianie wiszą
mały telewizor i półka pełna zabawek oraz książek. A więc pamiętał! Luke przepada za tym
filmem. Pomyśleć tylko, że zrobił to dla małego chłopca, którego widział tylko raz.
– Podoba ci się? – pyta go pan Thorne.
– To dla mnie? – Oczy Luke’a są wielkie jak spodki.
– Tak, to twój pokój.
Luke wchodzi do pokoju powolnym i ostrożnym krokiem, potem się odwraca i patrzy na
mnie. Szybko mrugam, aby pozbyć się łez, i daję mu znak przyzwolenia.
– Łał! – krzyczy. – To jest mega! Mega!
Zaczyna biegać po pokoju, potem wskakuje na łóżko i się po nim turla.
– Jest czerwone! – woła. – Czerwony samochód! – Stacza się z łóżka, po czym biegnie
w naszą stronę, wpada prosto na pana Thorne’a i obejmuje go za nogi.
– Dziękuję! Dziękuję! – dyszy, ale zanim panu Thorne’owi udaje się cokolwiek
odpowiedzieć, Luke z powrotem dopada do swoich nowych zabawek.
– Czy to oznacza, że mu się podoba? – Pan Thorne uśmiecha się krzywo.
– W każdym calu – szepczę. Właśnie tak urządziłabym pokój Luke’a, gdyby było mnie na
to stać. Robi mi się trochę smutno, że sama nigdy nie mogłabym sobie na to pozwolić, ale szybko
tłumię w sobie to uczucie. Nie jest mi do niczego potrzebne.
– Dał mu pan czerwony samochód – mówię.
– Tak. Słucham tego, co się do mnie mówi.
Chichoczę.
– Może pewnego dnia da się wynieść Luke’a z tego pokoju.
Pan Thorne unosi brew i kiwa głową z przebiegłym uśmiechem.
– Cóż za nieczysty trick.
– Nie jestem zwolennikiem czystej gry. A ty chcesz zobaczyć swój pokój? Jest zaraz
obok.
Wystarczyłoby mi spanie w schowku na miotły albo na podłodze obok łóżka Luke’a,
gdyby to oznaczało, że jestem bezpieczna. Nic innego się dla mnie liczy.
– Tak, bardzo – odpowiadam mimo wszystko. – Luke, będziemy w pokoju obok, dobrze?
– Mhm – mruczy, nie odrywając wzroku od książek i nowych zabawek. Kręcę głową
z uśmiechem na ustach. Pan Thorne otwiera przede mną drzwi i robi zapraszający gest.
Mój pokój prezentuje się wspaniale, ale tego się akurat spodziewałam. Wszystkie
pomieszczenia w domu są urządzone ze smakiem, ale zaskoczyło mnie coś innego: mój pokój
w ogóle nie wygląda tak, jak sobie wyobrażałam. Staję jak wryta.
– Nie podoba ci się? – Słyszę po jego głosie, że się denerwuje.
– Nie wiem, co powiedzieć. Jest przepięknie.
Wciąż ma sceptyczną minę.
– Ale?
– Nic. Żadnego ale – zapewniam go. – Pokój jest absolutnie doskonały. Tylko trudno
uwierzyć, że to pan go urządził.
Przekrzywia głowę.
– Jest pan taki trochę… staroświecki. Wydawało mi się, że da mi pan pokój z ciężkimi
zasłonami, łożem z baldachimem albo czymś podobnym. Myślałam, że ma pan takie
wyobrażenie o kobiecym pokoju.
– Aaa. – Wreszcie się uśmiecha. – Pewnie masz rację. – Wprowadza mnie do środka,
z dłonią na moich plecach. – Ale to twój pokój, Abigail. Tylko twój. – Odwraca mnie, tak że
stoimy zwróceni do siebie twarzami. – Jesteś pewna, że ci się podoba? Chciałbym, żebyś dobrze
się tu czuła.
– Tak. Uwielbiam go. – Rozglądam się dookoła. Ściany są pomalowane na kremowo,
białe łóżko nakryto kapą w kolorze lawendy, a przy oknie okolonym subtelnymi kwiecistymi
zasłonami został urządzony kącik do czytania z wygodnym fotelem, komodą i płaskim
telewizorem na ścianie. Pomieszczenie jest kobiece i romantyczne, ale z młodzieńczym
powiewem świeżości. Można chyba powiedzieć, że takie jak ja.
– Nie wiem, jak panu dziękować – odzywam się przytłumionym głosem. – Za to
wszystko. Nie ma pan pojęcia, jak wiele to dla mnie znaczy. Luke jest przeszczęśliwy. –
Spotykam jego wzrok. – I ja też jestem.
– Misja skończona – odpowiada tylko.
– Co mam teraz robić? – pytam. – Ugotować panu kolację?
– Nie, jestem umówiony w mieście na kolację i na drinka. Sprawy zawodowe.
– Och. – Wydawało mi się, że ten wieczór spędzi z nami. Uświadamiam sobie, jaka
jestem głupia. Pan Thorne jest moim szefem, a nie partnerem. Poza tym obiecał mi, że będę
spędzać dużo czasu z Lukiem.
– Potrzebujesz czegoś jeszcze? – pyta. – W kuchni jest mnóstwo jedzenia, a telewizję
możecie oczywiście oglądać w salonie. Nie wchodźcie tylko na drugie piętro. Mam tam swój
gabinet i nikomu poza mną nie wolno w nim przebywać.
– Tak jest – odpowiadam natychmiast. – Zostaniemy na dole.
– Dobrze. Najlepiej, jeśli od razu wytyczymy wyraźne granice.
– Zgadzam się. – Kiwam głową.
Wyjmuje z kieszeni klucz wraz z karteczką.
– Klucz do domu i kod do alarmu.
– Dziękuję.
– Potrzebujesz czegoś jeszcze?
– Raczej nie. – Nie mam pojęcia, czy czegoś potrzebuję. Może chwili samotności.
– Dobrze. Miłego wieczoru. – Zatrzymuje się w drzwiach i odwraca. – Cieszę się, że tu
jesteście.
Przed wyjściem długo na mnie patrzy. Czy to znaczy, że nie ma ochoty nigdzie iść? Taką
mam nadzieję, bo w sumie trochę mi przykro, że wieczorem nie będzie go w domu. Nie wiem, na
co liczyłam – że będzie siedział ze mną i z Lukiem? Przecież wiem, jak dużo pracuje. Płaci mi za
seks i za towarzystwo, dzięki czemu ja i syn możemy czuć się bezpieczni. Nam to wystarczy. I
musi tak zostać. Nie mogę tego spieprzyć przez jakieś motyle w brzuchu.
Urządzamy sobie z Lukiem domowy wieczór w nowym miejscu. Wysyłam Jo esemesa
i sadzam Luke’a przy stole w kuchni razem z jego kolorowankami, a sama zajmuję się robieniem
makaronu, klopsików z młodymi marchewkami, które zjadamy na kolację.
Po wykąpaniu Luke’a pozwalam mu wybrać film, który obejrzymy. Wychodzę do kuchni
i patrzę na latarnie uliczne oraz dom sąsiada, z którego okien bije przyjazne światło. Nie słychać
praktycznie niczego poza cichym szmerem kuchenki mikrofalowej za moimi plecami, w której
prażę popcorn do filmu, bowiem okazało się, że pan Thorne ma jednak w szafce nadającą się do
tego celu kukurydzę. Czuję się tu spokojnie i bezpiecznie.
Tak mógłby wyglądać każdy kolejny wieczór Luke’a: sycący posiłek, gorąca kąpiel,
przytulanie na sofie i dobrze przespana noc w samochodzie wyścigowym.
A jeśli chodzi o mnie: koniec zamartwiania się o pieniądze, koniec krzyków, przekleństw
i syren policyjnych na ulicy za oknem, koniec zasypiania po długim płaczu. Zamiast tego będę
mogła miło spędzać czas z Lukiem, a późniejszą porą z panem Thorne’em.
Czuję się tak, jakby dwa oddzielne życia, którymi żyłam do tej pory, nareszcie połączyły
się w jedno w sposób, o jakim nie śmiałabym nawet pomyśleć.
Uśmiecham się do siebie, przesypuję popcorn do miski i idę do salonu obejrzeć film
razem z synem.
Pięć minut przed dziewiątą wieczorem stoję w swoim pokoju i suszę włosy. Luke
smacznie śpi, a ja jestem prawie gotowa na powrót pana Thorne’a. Nie mam żadnej
ekskluzywnej bielizny, więc włożyłam najelegantszą ze swoich piżam. Będzie musiała
wystarczyć. Naprawdę chciałabym sprawić, żeby się dziś dobrze poczuł. Po ułożeniu włosów
siadam na łóżku. Jestem gotowa.
Pół godziny później wciąż ani śladu pana Thorne’a. Zaglądam do Luke’a, który cały czas
śpi jak kamień, i skradam się przez dom pogrążony w ciszy i ciemności. Pan Thorne pewnie
jeszcze jest na tym spotkaniu. Jak długo coś takiego może trwać? Powiedział, że zjedzą kolację
i wypiją drinki, ale czy to znaczy, że będą je pili przed czy po kolacji? Być może nie doszli nawet
do przystawek.
Wracam do kuchni, żeby uprażyć więcej popcornu. Biorę z lodówki puszkę z napojem
gazowanym. Okazuje się, że mam u siebie w pokoju dostęp do Netflixa, i znów się uśmiecham na
myśl o tym, że pan Thorne zatroszczył się dosłownie o wszystko.
Wsuwam się pod kołdrę i wzdycham z zadowolenia. Na nowym materacu leży się po
prostu fantastycznie, a pościel jest jedwabiście miękka. Rozglądam się po tym pięknym wnętrzu.
I pomyśleć, że mam tu spędzić tę noc, a może i wiele kolejnych. Włączam telewizor
i postanawiam obejrzeć komedię romantyczną, której jeszcze nie widziałam. Zaczynam dobierać
się do popcornu, ale moje powieki szybko stają się ciężkie. Prostuję plecy i próbuję na siłę skupić
się na filmie, ale to niemożliwe. Przez ostatnie dwie noce nie wyspałam się porządnie na niezbyt
wygodnej sofie Jo i Thomasa, zmęczenie daje mi się we znaki. Wprost przeogromne zmęczenie.
– Moja słodka dziewczyna…
Czuję, jak ktoś gładzi mnie po czole, i usiłuję otworzyć oczy.
– Pst… śpij.
– Ale… sir…
– W porządku. Nie wiedziałem, że wszystko tak się przedłuży. Śpij, Abigail.
– …być z panem… – mamroczę.
Gładzi mnie po policzku z taką delikatnością, że prawie tego nie czuję, a potem nakrywa
mi ramiona kołdrą. Zmęczenie i ciepło powodują, że znów zapadam w sen.
Otwieram oczy i nagle jest rano. Luke wślizguje się do mnie pod kołdrę. Mrugam
w stronę światła i rozglądam się po pokoju. Ktoś wyłączył telewizor i uprzątnął wszystkie ślady
po zabranych do łóżka przekąskach. To nie był sen. W nocy przyszedł do mnie pan Thorne, ale ja
wtedy spałam. Podrywam się.
Musi być mną strasznie zawiedziony. Wrócił do domu po długim wieczorze, a ja leżę
i chrapię z resztkami popcornu na twarzy. Nie ma co, dobrze się zaczyna. Biorę szybką kąpiel,
a później obejmuję Luke’a na dzień dobry.
– Chodź, zrobimy sobie śniadanie.
Idziemy do kuchni, gdzie znajduję wszystkie potrzebne składniki. Luke pomaga mi ubijać
jajka i mieszać ciasto na naleśniki ze swojego miejsca na krześle przy kuchennej wyspie. Nie
mam pojęcia, czy pan Thorne lubi naleśniki ani czy w ogóle jada śniadania, ale muszę coś zrobić,
żeby zrekompensować mu ostatnią noc. W końcu nie dotrzymałam swojej części umowy.
Koncentruję się na nauczeniu Luke’a, jak za pomocą łopatki obracać naleśniki na patelni.
– Pięknie, kochanie – chwalę go, gdy ostrożnie układa naleśnik na talerzu.
– Dobrze się usmażył, mamo?
– Jest doskonały – odpowiadam. Luke uśmiecha się z dumą.
– Masz ochotę zrobić więcej?
– Taaak!
Pomagam mu wylać ciasto na patelnię i podaję łopatkę, po czym spoglądam na zegarek.
Podrywam się nerwowo, gdy spostrzegam, że w drzwiach stoi pan Thorne i się nam przygląda.
Wyraz jego twarzy i nieobecne spojrzenie są trudne do odczytania.
– Dzień dobry, panie Thorne – odzywam się pierwsza.
Natychmiast przybiera neutralny wyraz twarzy.
– Dzień dobry, Abigail.
– Chce pan zjeść z nami? – Wskazuję głową na nakryty stół. Zerka w tamtą stronę i przez
chwilę mam wrażenie, jakby chciał odpowiedzieć „tak”. Ale on robi krok w tył.
– Nie, dziękuję – odpowiada. – Zjem w jadalni. Możesz mi tam przynieść gazetę?
– Tak, oczywiście.
„Czyżby się na mnie gniewał?”
– Dzień dobry, Luke. – To następne, co mówi.
– Dzień dobry, panie Thorne! – wita się z nim Luke. – Smażę naleśniki!
Pan Thorne uśmiecha się i kiwa głową, po czym wycofuje się z kuchni.
Szybko idę po gazetę, następnie układam na tacy jedzenie dla niego. Podczas gdy kawa
się parzy, stawiam talerz także przed Lukiem.
Pan Thorne już siedzi gotowy na końcu stołu w jadalni. Jak zwykle ma na sobie elegancki
garnitur.
„Naprawdę idzie do pracy w sobotę?”
– Dziękuję bardzo. – Uśmiecha się, gdy stawiam przed nim tacę i nalewam mu kawy. –
Wygląda wspaniale.
– Czyli nie jest pan na mnie zły? – pytam, składając ręce, żebym przypadkiem nie zaczęła
ich wykręcać.
– Nie, skąd.
– Nie powinnam była wczoraj zasnąć – tłumaczę się nieskładnie.
– Byłaś zmęczona – stwierdza. – A ja wróciłem późno. Nie mogłem się z tobą
skontaktować, co mi uświadomiło, że powinniśmy znać swoje numery telefonu.
Przytakuję, kiwając głową.
– Z czasem wszystko się poukłada. – W jego głosie pobrzmiewa optymizm.
– Czyli chciałby pan kontynuować?
– Oczywiście – odpowiada natychmiast. – Bardzo się cieszę, że tu jesteście. Macie jakieś
plany na dziś? – pyta, zabierając się do śniadania.
– Nie bardzo – przyznaję.
– Moim zdaniem powinniście się wybrać na zakupy – proponuje. – Luke potrzebuje
nowych butów na zimę. Niedługo nastaną chłody. Kupcie, co jest wam potrzebne. – Wyjmuje
z kieszeni portfel.
– Panie Thorne…
Posyła mi surowe spojrzenie.
– Już o tym rozmawialiśmy. Teraz pozwól mi się wami zająć. Bardzo tego chcę.
– Rozumiem, ale dał nam pan już tak wiele.
– Będziemy się kłócić za każdym razem, kiedy zechcę wydać na ciebie trochę pieniędzy?
– Nie, sir. Po prostu nie nawykłam do tego.
Twarz mu mięknie.
– W porządku. Ale teraz mieszkasz tutaj, a ja powiedziałem, że się wami zajmę.
Kiwam głową.
– Dobrze. – Wręcza mi czarną kartę kredytową. – Po drodze do pracy wysadzę was przy
centrum handlowym. Kupcie sobie wszystko, co chcecie: ubranie, buty, zabawki…
– Dziękuję – powtarzam. W końcu to należy do umowy. – Będzie pan w pracy przez cały
dzień?
Wzdycha.
– Najprawdopodobniej.
– A wróci pan do domu na kolację?
– Możesz być pewna.
Posyłam mu szeroki uśmiech, który odwzajemnia, ale zaraz potem twarz mu poważnieje.
– Wolałbym, żebyś w przyszłości przed zrobieniem śniadania najpierw się ubrała.
– Nie podoba się panu moja piżama?
– Owszem, podoba, nawet bardzo – odpowiada. – Wyglądasz w niej tak miękko i ciepło.
Przez to mam ochotę… – Kręci lekko głową. – Nieważne. Ale umówiliśmy się, że nasza relacja
w ciągu dnia będzie czysto zawodowa, więc zachowujmy się zgodnie z ustaleniami.
– Och. Luke też?
– Nie, nie. Tylko ty – odpowiada, mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów. – Każdego
wieczoru między dwudziestą pierwszą a północą masz moje nieograniczone pozwolenie na
noszenie takich ciuszków.
– Rozumiem. W takim razie pójdę się przebrać – mówię szybko.
– Najpierw zjedz śniadanie. Jest przepyszne.
Czerwienię się.
– Bardzo dziękuję, sir.
Zostawiam go samego z jedzeniem i gazetą i wracam do kuchni do Luke’a. Cieszy się tak
bardzo jak ja na zakupy w centrum handlowym. Rozmowa z panem Thorne’em podsunęła mi
pewien pomysł: chciałabym kupić sobie strój, który sprawi, że mój pracodawca zapomni o tym,
że wczoraj usnęłam. Ponad wszystko chciałabym go uszczęśliwić i pokazać, że nasz układ ma
szanse powodzenia. Dziś wieczorem wszystko musi wypaść idealnie.
Rozdział 21

– Kurwa, kurwa, kurwa!


Rzucam spojrzenie w stronę lustra. Wyglądam strasznie. Mój idealny wieczór legł
w gruzach. Jest już grubo po dziewiątej, a ja o tej porze powinnam w najlepsze paradować przed
panem Thorne’em w swoim najnowszym zakupie. Wciąż jednak mam na sobie zwykłe ubranie,
w dodatku z zaschniętymi plamami szamponu na bluzce, a włosy zebrałam w niedbały koński
ogon. Wyglądam jak ktoś, kim jestem: wykończona matka.
Przeobrażenie się w kobietę z marzeń pana Thorne’a nie jest łatwe, ale staram się, jak
mogę. Biorę najkrótszą kąpiel na świecie i przeczesuję włosy szczotką, ale kiedy wreszcie stoję
przed drzwiami do gabinetu, jest już po wpół do dziesiątej. Mam przerąbane. Znam go i wiem, że
nie toleruje spóźnień.
Biorę kilka głębokich oddechów, aby uspokoić nerwy, i ostrożnie pukam do drzwi.
– Wejdź.
Pan Thorne siedzi z laptopem przy biurku, w ogóle nie rejestrując mojej obecności.
Rozpalił w kominku i w gabinecie jest cudownie ciepło, ale wciąż trudno mi się odprężyć. W
końcu podnosi na mnie wzrok. Jego oczy prześlizgują się po mnie i nagle czuję się naga – trudno
się dziwić, skoro mam na sobie tylko koronkową koszulkę nocną z jasnobłękitnej bawełny
kupioną dzisiaj w nadziei, że mu się spodoba. I rzeczywiście tak jest – przynajmniej sądząc po
jego mrocznym spojrzeniu. To nie znaczy, że wybaczył mi spóźnienie, a wyłącznie, że mnie
pragnie. No ale zawsze coś.
– Prosiłem, żebyś tu przyszła o dziewiątej – zaczyna. – Czy to żądanie jest zupełnie
niemożliwe do spełnienia?
– Nie, sir, ale…
– A teraz… – Zerka na zegarek. – Dochodzi za kwadrans dziesiąta.
– Wiem.
– Wiesz też, jak podchodzę do osób, które się spóźniają.
– Nie mogłam nic na to poradzić. Przepraszam, okej?
– Nie, to wcale nie jest okej. Dlaczego się spóźniłaś? Umówiliśmy się, że będziemy
razem od dwudziestej pierwszej do północy.
– Nie mogłam zapędzić Luke’a do łóżka – przyznaję. – Chyba… nic z tego jednak nie
wyjdzie.
Z bólem to przyznaję, ale już drugi wieczór z rzędu coś stanęło na drodze do realizacji
naszego układu. Być może świat próbuje nam coś przekazać. Kiedy ma się dziecko, trudno się
wywiązać z długoterminowych umów. Powinnam była to wiedzieć.
Czekam, aż pan Thorne coś powie, ale on siedzi i przygląda mi się w milczeniu. Irytuje
mnie to bezgranicznie, że zawsze jest taki spokojny, bo przez to jeszcze wyraźniej widać, że ja
w ogóle nie potrafię kontrolować uczuć.
– Ten pomysł był idiotyczny – w końcu odzywam się pierwsza. – Już mówiłam, że nie
mogę być kobietą, którą chciałby pan mieć. W ogóle pan nie słuchał. Nie jestem w stanie
wpasować się w pański śmiesznie doskonały plan dnia, skoro jednocześnie mam się opiekować
synem. Tak to nie działa. Ten pomysł nigdy nie wypali!
Słyszę, jak się podnosi, akurat w momencie, gdy odwracam się tyłem, żeby wyjść, ale
zanim udaje mi się otworzyć drzwi, staje za moimi plecami. Obraca mnie, ustawiając twarzą do
siebie.
– Gniewasz się na mnie – stwierdza ze zdziwieniem. – Nie sądziłem, że taka słodka, mała
kobietka jak ty mogłaby się kiedykolwiek rozgniewać.
Jego słowa wprawiają mnie w jeszcze większą wściekłość. Zaciskam pięści.
– Co takiego?
– To takie… milutkie – mówi z uśmiechem.
Otwieram szeroko oczy.
– Milutkie?!
– I całkiem seksowne – dodaje, oplatając mnie ramionami.
Próbuję go odepchnąć, napierając na jego klatkę piersiową, ale równie dobrze mogłabym
próbować walić w mur. Trzyma mnie w mocnym uścisku lewą ręką, a prawą zsuwa ramiączko
koszuli nocnej i kładzie ją na mojej piersi. Jego wargi pieszczą mi ucho.
– Wciąż się na mnie gniewasz? Masz ochotę więcej na mnie pokrzyczeć?
Desperacko próbuję trwać w gniewie, ale ten znika, gdy pan Thorne zaczyna całować
mnie po szyi i pieścić sutek. Wydaję z siebie jęk.
– Ależ oczywiście, że możesz odejść, tyle że do tego nie dojdzie. Wiesz, dlaczego?
– Dlaczego?
Chwyta mnie za biodra i unosi aż do biurka, gdzie mnie odwraca i pochyla nad blatem.
Mocno trzymając mnie za kark, zadziera koszulkę, tak że stoję przed nim zupełnie obnażona.
– Nie opuścisz mnie – mówi, poklepując mnie lekko po wewnętrznej stronie ud, abym
jeszcze szerzej rozstawiła nogi – bo uwielbiasz mi się poddawać.
Nie mogę powstrzymać jęku, kiedy wkłada we mnie dwa palce i zgina je, aby dotknąć
dokładnie tego miejsca co trzeba. Powoli nimi we mnie porusza, a ja z każdym pchnięciem
pragnę go coraz bardziej, aż na koniec cała wiję się z pożądania.
– No i sama zobacz, Abigail. Chcesz, żebym cię zerżnął? Mam cię doprowadzić do
orgazmu, mimo że byłaś nieposłuszna?
Potwierdzam, gorączkowo kiwając głową. Przeszywa mnie dreszcz, gdy nagle wysuwa ze
mnie palce, chwyta mnie za ramiona i brutalnie obraca twarzą do siebie. Gwałtownie zrywa ze
mnie koszulkę i chwyta mocno za włosy, odciągając mi głowę do tyłu.
– Nie powiedziałaś: „Tak, sir”.
Oczy ciemnieją mu jeszcze bardziej i pojawia się w nich niebezpieczny błysk.
Zaczynam drżeć, gdy kładzie dłoń na mojej nagiej piersi. Zaczyna ją masować w sposób
pozbawiony delikatności, po czym szczypie mnie w sutek. Jestem uwięziona między jego
postawnym ciałem i biurkiem, całkowicie naga i zależna od jego woli. Wzmaga to jeszcze
bardziej moje pożądanie.
– T-tak, sir – udaje mi się wykrztusić. – Bardzo o to proszę.
Uśmiecha się.
– Prosisz o co?
Rzucam mu poirytowane spojrzenie. Doskonale wie, czego pragnę.
– No, dalej – próbuje mnie namówić, nagle łagodząc głos. – Moja ślicznotko, chcę
usłyszeć, jak o niego prosisz. Przecież potrafisz. Chcę usłyszeć, jak błagasz o mojego fiuta.
Zapala się we mnie kolejna iskra gniewu, co mnie dziwi, bo nie mam w zwyczaju tak się
zachowywać, kiedy jestem razem z nim.
– Jesteśmy dziś trochę krnąbrni? – Udaje zdziwienie. Kąciki jego ust drgają. – Znowu cię
wkurwiłem, Abigail.
Unoszę podbródek i gapię mu się prosto w oczy.
– No? Czekam…
– Pierdol… – Nie udaje mi się dokończyć. Błyskawicznie zgniata mi usta szalonym
i agresywnym pocałunkiem. Puszczają mi wszystkie hamulce i rozrywam mu koszulę, podczas
gdy jego dłonie są wszędzie.
– Ty mała gówniaro – warczy, następnie gryzie mnie w wargę. – Tak cię zerżnę, że
wszelkie nieposłuszeństwo wywietrzeje ci z głowy.
Unosi mnie i niemal rzuca na blat biurka twarzą do dołu. Dyszę, gdy wchodzi we mnie
gwałtownym pchnięciem. Następnie zaczyna mnie rżnąć, z całej siły, trzymając moje biodra
w żelaznym uścisku, podczas gdy ja wydaję z siebie głośny jęk za każdym razem, gdy jego
podbrzusze uderza o moje pośladki.
– Zdolna dziewczyna. – Przesuwa dłonią po mokrej skórze z przodu, gdzie
zdecydowanymi ruchami zaczyna mnie pieścić, aż brakuje mi tchu. Jestem tak blisko. – A teraz
błagaj.
– Nigdy! – krzyczę, prężąc plecy i wychodząc naprzeciw kolejnemu pchnięciu. Na
dźwięk jego niskiego śmiechu przeszywa mnie dreszcz rozkoszy, doznanie, które nabiera jeszcze
większej intensywności, gdy jego dłoń uderza o najbardziej pulchną część mojej pupy.
Uwielbiam to. Mam nadzieję, że nigdy nie przestanie.
– Proszę, pragnę dojść, sir, błagam!
Słowa wypadają mi z ust bez żadnej kontroli. Już nie pamiętam, dlaczego wcześniej tak
stanowczo się temu opierałam. Głośno jęczę, podczas gdy on rżnie mnie aż do orgazmu. Całe
moje ciało się trzęsie, po czym opada na blat biurka.
Ale jeszcze ze mną nie skończył. Ledwo udaje mi się zaczerpnąć tchu, gdy on znów
zaczyna się we mnie poruszać. Pochyla się nade mną, kładzie mi dłoń na żuchwie i pociera
kciukiem moje wargi.
– A teraz go ssij. Niech będzie cudownie mokry.
Robię, co mi każe. Pojękuję z jego palcem w ustach, podczas gdy jego silne biodra bez
końca wymierzają mi karę. Po jakimś czasie zabiera palec i nagle czuję, jak mnie nim pieści tam
z tyłu. Momentalnie się spinam, wtedy on zaprzestaje swoich ruchów.
– Pozwól mi to zrobić. Nie będzie bolało.
– Ma pan zamiar… chciałby…? – Nawet nie potrafię głośno tego powiedzieć.
– Nie dziś – mruczy i naciska ostrożnie palcem. Łapczywie chwytam powietrze
i zaciskam dłonie na blacie, podczas gdy on powoli zaczyna wsuwać palec. Po chwili moje
mięśnie przestają stawiać opór.
– Nigdy nie będę w stanie, sir. Jest pan zbyt duży.
– Pst – szepcze, gładząc mnie po plecach wolną ręką. – Oczywiście, że będziesz w stanie,
moja piękna. I obiecuję, że ci się spodoba. Nigdy nie zrobiłbym czegoś wbrew tobie.
Jęczę, gdy znów zaczyna mnie pieprzyć. Tym razem powoli, cały czas delikatnie mnie
gładząc. Stopniowo się odprężam i mimo że raz na jakiś czas zdarza mi się napiąć mięśnie,
ostatecznie zagłębia we mnie cały kciuk.
– O, właśnie tak – mruczy i drugą ręką zaczyna mnie pieścić z przodu. Moja uwaga
przenosi się na wszystkie inne doznania i z jękiem się rozluźniam.
– Dokładnie tak, moja słodka dziewczyno – chwali mnie, i zaczyna zadawać powolne,
głębokie pchnięcia. – Musisz się tym cieszyć. Kurwa, ale jesteś wilgotna. Wiedziałem, że ci się
spodoba.
– Ooo, tak! – jęczę, chwytając się krawędzi biurka.
– Powiedz, że to uwielbiasz – rozkazuje.
– Uwielbiam, sir.
Wraz z kolejnymi pchnięciami coraz mocniej naciska mi na łechtaczkę i porusza
kciukiem wewnątrz mnie. Nigdy bym nie przypuszczała, że coś takiego mi się spodoba, ale ma
rację. Rzeczywiście to uwielbiam.
– Ooo, jak mi dobrze… o, tak, sir! – Nie mogę się powstrzymać. – Tak mi dobrze!
Bardzo szybko dochodzę. Dotyk jego palców i wielki członek poruszający się we mnie
wywołują moje głośne jęki. Wkrótce do moich jęków dołączają niekontrolowane okrzyki pana
Thorne’a, który opada na mnie po krótkiej chwili. Obojgu nam trudno wyrównać oddech. Nie
miałam pojęcia, że może mi być aż tak dobrze.
– Mhm. – Pan Thorne wzdycha, po czym wącha moją skórę i gryzie mnie lekko w ramię.
– Doskonale. Byłaś po prostu doskonała.
Kiedy jego tętno się uspokaja, pan Thorne podnosi się, prosząc mnie, żebym została tam,
gdzie jestem. Słyszę, jak opuszcza gabinet, ale szybko wraca, aby wytrzeć mnie ciepłym,
wilgotnym ręcznikiem. Stoję przed nim nieruchomo, całkowicie obnażona, ale już mnie to nie
krępuje. Później ostrożnie pomaga mi z powrotem włożyć koszulę nocną. Przez cały czas unikam
jego wzroku – nie mogę się pozbyć zakłopotania przez to, do czego przed chwilą doszło.
– Moje kochanie – szepcze, ujmując mnie pod brodę, żeby popatrzeć mi prosto w twarz.
Potem się uśmiecha. – Dopasujemy się do rytmu Luke’a. Porozmawiamy o tym później.
Z uczuciem ulgi odwzajemniam jego uśmiech.
– Masz ochotę obejrzeć film? – pyta niespodziewanie. – Jeszcze nie jest późno.
Zaskakuje mnie zupełnie. Przecież to jego czas. Ale nie zamierzam się uskarżać.
– Jak najbardziej. Tylko czy mogłabym najpierw się przebrać? Wolałabym, żeby Luke nie
widział mnie w takim stroju, gdyby nagle się obudził.
Pan Thorne kiwa głową.
– Oczywiście.
– Czy mam coś wziąć z kuchni?
Prosi mnie, żebym przyniosła butelkę wina, którą otworzył do kolacji, i coś do picia dla
siebie. Idę do toalety, przebieram się w piżamę, a potem zaglądam do Luke’a, który na szczęście
śpi jak suseł. Następnie zabieram wino i postanawiam uprażyć trochę popcornu, skoro już
zeszłam na dół. Jest gotowy, ale pan Thorne wciąż jeszcze nie pojawia się w salonie, więc siadam
i czekam. Gdy zjawia się kilka minut później, prawie zrywam się z miejsca: ma na sobie parę
kraciastych spodni od piżamy i szary T-shirt. Jego włosy, zwykle tak starannie wystylizowane,
teraz są w nieładzie, mokre po kąpieli. Wygląda bardzo… młodo.
– Jakie filmy najbardziej lubisz? – pyta, podając mi pilota. – Wybierz jakiś.
„Chce, żebym to ja wybrała?”
– Najmniej dreszczowce i te ukazujące czyjąś tragedię. Najbardziej lubię szczęśliwe
zakończenia.
– Jak my wszyscy – mruczy i wstrząsa lekko rubinowy płyn w swoim kieliszku.
– Eee… no tak – odpowiadam niezgrabnie.
Przygląda mi się uważnie i mówi:
– Zachowywałaś się dziś inaczej. Mam na myśli zachowanie w gabinecie.
– To dobrze czy źle? – pytam ostrożnie. Teraz, gdy jesteśmy razem przez dwadzieścia
cztery godziny na dobę, nie mogę przez cały czas być milutka i na wszystko się zgadzać. Czyżby
także to sobie uświadomił?
Śmieje się cicho.
– Naprawdę musisz pytać? – Unosi brwi. – Po takim ekstrarżnięciu?
Czerwienię się i spuszczam wzrok, żeby nie spostrzegł mojego uśmiechu. – Nie, raczej
nie.
– Może powinienem cię wkurzać nieco częściej. – Kładzie mi dłoń na policzku. – Jeśli
tylko wywoła to ten błysk w twoich oczach.
– Nie sądziłam, że lubi pan coś takiego.
Kręci głową.
– To, że lubisz mi się poddawać, kiedy uprawiamy seks, nie oznacza, że dajesz się
poniewierać, Abigail. Wprost przeciwnie. Trzeba być silnym, żeby pozwolić innym przejąć
kontrolę.
– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. – Przez chwilę rozważam to w myślach. – Czyli
podobało się panu, że zachowywałam się jak… eee… gówniara?
Śmieje się na te słowa.
– Na co dzień wolałbym, żebyś robiła, co ci każę, ale seks to coś innego. To, że w końcu
mi się poddałaś, odebrałem jako jeszcze lepsze, bo musiałem trochę o ciebie powalczyć.
Postępować nieco brutalnie i zerżnąć cię aż do posłuszeństwa. A ty najwidoczniej nie miałaś nic
przeciwko.
Nie tylko nie miałam nic przeciwko. Było to niesamowicie seksowne, że w ten sposób
przejął kontrolę. Raczej musi zdawać sobie z tego sprawę, bo przecież wreszcie poddałam mu się
z radością. Sądziłam jednak, że będzie chciał mieć tę kontrolę przez cały czas, więc dlaczego
teraz prosi mnie o wybranie filmu? Ten facet wprawia mnie w coraz większą dezorientację.
– Było naprawdę fantastycznie.
Znów oblewam się rumieńcem.
– W takim razie się zgadzamy. Możesz mi teraz powiedzieć, o co się rozgniewałaś? –
Podaje mi szklankę.
– Luke najpierw odmówił wyjścia z wanny, a później nie chciał iść spać. Czasami się to
zdarza, więc dla mnie to nic nowego, ale wiedziałam, że muszę być u pana o dziewiątej, a nie
chciałam się spóźnić. Więc kiedy pan to skomentował, byłam przekonana, że nasz układ jest
niemożliwy do zrealizowania i że Luke jest przeszkodą w tym, czego pan pragnie.
– Wcale tak o tym nie myślałem.
– Moi rodzice, w sumie także ojciec Luke’a, uważają, że tylko przysparza samych
problemów.
Pan Thorne powoli wypuszcza powietrze z płuc.
– Znam to uczucie.
– Naprawdę?
– Powiedzmy, że mój ojciec był osobą, która uważała, że dzieci należy widzieć, ale nie
słyszeć. A właściwie także nie należy ich widzieć.
– Ma pan ochotę o tym porozmawiać? – pytam ostrożnie. Wciąż pamiętam, jak
zareagował ostatnim razem, kiedy zapytałam o jego rodzinę. Zabronił mi wtedy wtykać nos w nie
swoje sprawy, ale dziś wieczorem wydaje się bardziej otwarty. Może nasza relacja się zmieniła?
– Posłano mnie do szkoły z internatem, tylko dla chłopców – zaczyna po dłuższej chwili
milczenia. – Tamtejsi nauczyciele byli bardzo surowi, a wszystkie zajęcia planowano co do
najmniejszego szczegółu. Dlatego takie postępowanie wydaje mi się obecnie zupełnie naturalne.
Jako dziecko nie oglądałem ojca zbyt często, a kiedy do tego dochodziło, najlepiej było mu
w niczym nie zawadzać.
– Przykro mi to słyszeć – komentuję cichym głosem.
Nachyla się ku mnie i palcami przeczesuje mi włosy.
– Ty nie traktujesz tak swojego syna. To bardzo dobrze, mówię to na podstawie własnego
doświadczenia. Od tej pory będę dla ciebie bardziej wyrozumiały.
– Naprawdę?
– Tak. Ale wciąż powinnaś mieć na uwadze godzinę dziewiątą. Jeśli jestem w domu,
chciałbym spędzić z tobą te trzy godziny – mówi zdecydowanym głosem.
Gorliwie mu przytakuję.
– Dziękuję, sir.
– Dobrze. A teraz znajdź dla nas jakiś film.
– Tak, sir.
Marszczy brwi i upija łyk swojego wina.
– Czy coś nie tak? – pytam.
– Chodź tutaj – rozkazuje mi miękko.
Przysuwam się do niego. Kiedy obejmuje mnie ramieniem, wydaje mi się to tak bardzo na
miejscu. Przewijam pilotem tytuły filmów i uśmiecham się, kiedy czuję, że pan Thorne wdycha
woń moich włosów.
– Abigail?
– Tak, sir?
– Kiedy jesteśmy razem… w ten sposób… – zaczyna. – I kiedy dam sygnał, że możesz…
proszę, zwracaj się do mnie „Simon”.
Bicie serca w mojej piersi gwałtownie przyspiesza. Odchylam głowę, ale zanim udaje mi
się coś odpowiedzieć, on przyciska wargi do moich w czułym pocałunku.
To, co się teraz dzieje, w ogóle nie wygląda na pracę.
Nieco zszokowana wracam do filmów.
– Powrót do przyszłości? – pytam. – Słyszałam, że jest całkiem fajny jak na stary film.
– Gówniara! – Wybucha śmiechem i zaczyna mnie łaskotać.
Wciskam play i rozsiadam się wygodnie z uśmiechem na ustach, ciasno opleciona jego
ramieniem.
Rozdział 22

Nazajutrz budzę się wcześnie. Jest niedziela, nasz próbny weekend prawie dobiegł końca
i zaczynam się denerwować czekającą mnie niebawem rozmową.
Zgodnie z tym, co uzgodniliśmy poprzedniego dnia, zamieniam piżamę na dżinsy
i sweter, po czym idę sprawdzić, co u Luke’a. Wciąż śpi, otulony kołdrą z Zygzakiem
McQueenem, więc daję mu pospać dłużej. Dziś wieczorem wróci do pokoju z córeczkami Jo,
które na pewno nie dadzą mu zasnąć o zwykłej porze. Wolałabym tam nie wracać, ale nie
będziemy mieli wyboru, jeśli pan Thorne nie zechce, abyśmy u niego zostali – a wcale nie jestem
taka pewna jego wyboru. Ten weekend był jedynie na próbę i chociaż Luke spędził tu wspaniały
czas, moje sprawy z panem Thorne’em nie potoczyły się dokładnie tak, jak powinny. Owszem,
wczoraj wieczorem dobrze się bawił, ja zresztą też, ale były to tylko trzy godziny z całego dnia.
Nie wiadomo też, czy mu odpowiada nasza ciągła obecność, a przecież i tak przez większą część
wczorajszego dnia nie było go w domu.
Luke zjawia się w kuchni pół godziny później, akurat gdy przygotowuję śniadanie.
Pomaga mi nakryć stół dla dwojga. Pan Thorne nie chce spożywać posiłków razem z nami, ale
jedzenia wystarczy na dodatkową porcję, którą podam mu w jadalni, kiedy się obudzi.
– Mamo, to takie dobre! – wykrzykuje Luke. Ma pełne usta owsianki z syropem
klonowym i jagodami.
– Dziękuję, kochanie – odpowiadam i upijam łyk kawy. – Masz ochotę na spacer, kiedy
pozmywamy?
Luke najpierw narzeka cichym głosem, ale później się zgadza. Nie przepada za chłodem,
ja zresztą też go nie lubię, ale przez cały weekend siedzieliśmy w czterech ścianach, więc trochę
świeżego powietrza dobrze nam zrobi.
– Dzień dobry.
Podnoszę wzrok. Pan Thorne stoi w drzwiach zrelaksowany, ma na sobie dżinsy
i koszulkę. Jego włosy są zmierzwione.
– Dzień dobry, panie Thorne! – Luke macha mu z zapałem trzymaną w ręce łyżką,
posyłając nad stołem ładunek owsianki. Zaraz potem kuli się na krześle i wbija wzrok w blat. –
Prze… przepraszam – jąka się.
– Kochanie, nic się nie stało – uspokajam go i biorę na kolana. – Trochę nabrudziłeś, ale
zaraz to posprzątam.
Obejmuję Luke’a i przenoszę wzrok na pana Thorne’a, który wygląda na zaskoczonego.
To z powodu tych zabrudzeń czy reakcji Luke’a? Podchodzi do zlewozmywaka, bierze
ściereczkę i zbiera resztki owsianki.
– Zobacz, już jest czysto. – Pokazuje.
Luke ośmiela się na niego spojrzeć. Pan Thorne posyła mu uśmiech. Motyle w moim
brzuchu natychmiast powracają.
– Już jest czysto – powtarza Luke i wskakuje z powrotem na krzesło, po czym wraca do
jedzenia, jakby nic się nie stało. Pan Thorne opłukuje ściereczkę, a ja mam ochotę rzucić mu się
w ramiona i go pocałować. Tak bardzo chciałabym mu podziękować, że nie nakrzyczał na
Luke’a, który tego właśnie się spodziewał, bo tak zareagowałby jego ojciec. Robiłam, co
mogłam, by chronić syna przed wybuchami złości Patricka, ale nie zawsze mi się to udawało.
– Wybieram się na siłownię – oznajmia pan Thorne.
– Nie zje pan śniadania?
– Zostaw je na później, zjem po powrocie. Nie będzie mnie tylko przez jakieś dwie
godziny. – Ścisza głos. – A później może porozmawiamy?
Wszystko przewraca mi się w brzuchu.
– Tak, oczywiście.
– To ja zmykam. Mając na uwadze pyszne posiłki, które od tej pory będę jadał, muszę
wycisnąć z siebie, ile się da.
„Od tej pory? Czyli chce, abyśmy z nim zamieszkali?”
– Na pewno znajdziemy sposób na to, żeby to spalić po godzinie dziewiątej – szepczę,
czując, jak uderza we mnie fala gorąca.
Pan Thorne śmieje się zaskoczony i muska moje palce swoimi.
– O tak, nie mam wątpliwości.
Zjadamy z Lukiem do końca, zmywamy i wychodzimy z domu. Powietrze bardzo się
ochłodziło i kiedy idziemy za rękę długim podjazdem, czuję wielką wdzięczność za nasze nowe
płaszcze i buty. Mnóstwo osób wyszło na spacer tak jak my. Niektórzy wyprowadzają psy, inni
idą całymi rodzinami w ten zimny jesienny poranek. Niedaleko od domu pana Thorne’a
znajdujemy plac zabaw.
Luke nie bawi się dłużej niż pięć minut, kiedy dołącza do nas para z małym chłopcem.
Kobieta jest niebiańsko piękna, ma blond włosy i olśniewające niebieskie oczy, a mężczyzna jest
wysoki, szeroki w barkach i ma idealnie przystrzyżony zarost. Czuję się onieśmielona, bo z tymi
wystylizowanymi włosami i w szykownych ubraniach wyglądają jak gwiazdy filmowe.
– Mamo, mogę się pobawić z tym chłopcem? – pyta ich syn, pokazując na Luke’a.
Kobieta rzuca mi pytające spojrzenie. Ma otwarty i przyjazny wyraz twarzy.
– Tak, oczywiście – udaje mi się wyjąkać.
– Biegnij – mówi do syna, który pędzi do Luke’a i pyta, czy ten chce się z nim pobawić.
Ma ze sobą mały wózeczek wypełniony zabawkami i obaj szybko zapominają o istnieniu
dorosłych, kiedy miotają się wokół drabinki, wymachując małymi plastikowymi mieczami. Ich
śmiech roznosi się echem w powietrzu, a ja cała rozpływam się w środku na widok Luke’a, który
wreszcie może się pobawić z jakimś chłopcem.
– Przeprowadziła się tu pani niedawno? – pyta kobieta.
– Eee… tak – jąkam się. – Bardzo tu pięknie.
– Jesteśmy naprawdę zadowoleni z mieszkania tutaj – ciągnie kobieta, a mężczyzna
przytakuje. – Pani syn chodzi do jakiejś szkoły w pobliżu?
– Nie, jeszcze nie. Do tej pory opiekowałam się nim w domu. Ale chyba już pora?
„Dlaczego w ogóle ją o to pytam?”
– A państwa syn?
– JR chodzi do zerówki w szkole przy Oak Street. To wspaniałe miejsce. Na razie spędza
tam tylko połowę czasu, ale zobaczymy, jak to będzie, kiedy urodzi nam się drugie dziecko. Aha,
nie powiedziałam tego wcześniej: jestem w ciąży. Zresztą pewnie to widać. Przez całą dobę
męczą mnie koszmarne mdłości. Doprawdy, czyż to nie cudowne być matką? – W jej oczach
igrają wesołe ogniki.
Kiwam głową, nie do końca wiedząc, co odpowiedzieć.
– Kochanie, znów to robisz. – Jej mąż posyła mi przepraszający uśmiech.
– Ależ my tylko rozmawiamy – rzuca w jego stronę, po czym znów zwraca się do mnie: –
Proszę powiedzieć, jeśli jestem zbyt wylewna.
– Nie, absolutnie. Mówi pani… eee… tyle, ile trzeba.
Jej śnieżnobiały uśmiech niemalże mnie oślepia.
– Pani także nie pracuje i opiekuje się dzieckiem? A co robi pani mąż? – Pokazuje
kciukiem na towarzyszącego jej mężczyznę. – On jest reżyserem. Takim jak ci od filmów, ale
kręci teledyski i tym podobne. W ten sposób się poznaliśmy.
– Jest pani piosenkarką?
– Nie, to za dużo powiedziane. – Uśmiecha się. – Ale kiedyś byłam modelką. Wiem,
trudno w to teraz uwierzyć!
Ja tak nie uważam, chociaż właśnie obaliła powszechny stereotyp, że modelki są
wyniosłymi snobkami.
– Oj, przepraszam! Gadam jak najęta – dodaje. – Pani także obecnie nie pracuje?
„Co jej powiedzieć?”
– Nie… nie do końca. Właśnie zaczęłam pracę… w tej okolicy… jako gosposia. –
Spoglądam na Luke’a i uśmiecham się, widząc, jak on i ten drugi chłopiec bawią się w berka.
Para także się uśmiecha.
– Możemy się umawiać na placu zabaw, jeśli często tu pani przyjeżdża – proponuje
kobieta. – JR będzie wniebowzięty.
– Przyznaj się, że po prostu chciałabyś mieć z kim pogadać – wtrąca się jej mąż i wyciąga
do mnie rękę. – Nazywam się Dave McLean, a ta pani plotkara to moja żona Lila. Przy bliższym
poznaniu okazuje się całkiem miła.
Witamy się uściskami rąk. Uśmiecham się nieznacznie, gdy kobieta daje mężowi
kuksańca.
– Abigail Winters – przedstawiam się. – A to Luke. – Pokazuję na syna. – To bardzo
dobry pomysł, by dzieci się tu widywały, muszę tylko porozmawiać z panem Thorne’em, to
znaczy z moim pracodawcą.
Lila robi wielkie oczy.
– Jak to… z Simonem Thorne’em? – pyta.
Spoglądam na nią nerwowo.
– Yhm… Zna go pani?
Wymieniają spojrzenia.
– Mieszkamy tuż obok – oznajmia jej mąż Dave. – Jesteśmy jego sąsiadami.
– O! To wspaniale.
Lila nie przestaje mi się przyglądać, a ja nagle czuję się, jakbym miała dwie głowy.
– Nie miałam pojęcia, że Simon kogoś zatrudnił. To naprawdę dziwne.
– Lila. – Mąż karci ją wzrokiem.
– O cholera, przepraszam! – Kobieta szybko się poprawia. – Chodzi o to, że
proponowałam mu to rok temu i wtedy kategorycznie odrzucił ten pomysł. Potraktował mnie,
jakbym była idiotką. Powiedział, że nikogo nie potrzebuje.
„Niech to szlag”.
– Och. – Udaję głupią. – Nie wiedziałam.
– Niby skąd miałabyś wiedzieć. Przepraszam. Trochę mnie to zaskoczyło. Simon jest
bardzo powściągliwy. Czekaj, a znalazł cię przez biuro? – pyta nagle. – Może mogłabyś kogoś
polecić?
Wodzę wzrokiem od jednego do drugiego, desperacko próbując wpaść na jakąś sensowną
odpowiedź. Na szczęście w tej samej chwili podbiegają do nas dzieci i zwracają na siebie całą
naszą uwagę. Luke jest pąsowy na twarzy z zachwytu, a JR nie może złapać tchu.
– Mogę przyjść się pobawić do Luke’a? – pyta, podskakując. – Mieszka obok nas. Szef
jego mamy urządził mu niesamowity pokój! Ma łóżko w kształcie wyścigówki i telewizor!
Mogę, mogę?!
Intensywnie niebieskie oczy Lili spotykają moje. Mam ochotę schować głowę w piasek.
– Mieszkacie u Simona?
Za późno, żeby skłamać, więc potwierdzam. Czuję, jak robi mi się gorąco, podczas gdy
Lila marszczy czoło i przygląda mi się uważnie.
– Gdzieś cię widziałam… – zaczyna, a na jej twarzy pojawia się wyraz zastanowienia.
„O Boże”.
Biorę Luke’a za rękę, próbując zignorować wzbierającą we mnie panikę.
– Cóż, musimy wracać do domu – udaje mi się wykrztusić. – Miło było was poznać.
– Wzajemnie. – Dave uśmiecha się przyjaźnie. – Przekaż swojemu szefowi, żeby do mnie
zadzwonił w sprawie tego meczu.
Obiecuję, że przekażę, choć nie mam pojęcia, czy chodzi o to, że umówili się na
oglądanie meczu, czy że mają go razem rozegrać. Muszę zebrać w sobie całą odwagę, zanim
będę w stanie znów spojrzeć na Lilę, ale jej twarz na powrót przybiera łagodny wyraz. Posyła mi
dyskretny uśmiech.
– My też musimy iść. Pewnie niedługo znów się zobaczymy – mówi, nie spuszczając ze
mnie wzroku.
Zmuszam się do skinienia głową i przyglądam się, jak zbierają zabawki JR-a, po czym
wracają tam, skąd przyszli. Luke bawi się jeszcze przez chwilę, ale najwidoczniej nie jest to dla
niego aż tak wciągające jak zabawa z chłopcem w swoim wieku, więc po niedługim czasie my
także udajemy się do domu. Mam wrażenie, że głowa zaraz pęknie mi od myślenia o tym, co się
przed chwilą stało.
Godzinę po naszym przyjściu do domu pan Thorne zastaje mnie w kuchni, gdzie kończę
szykować mu śniadanie. Wygląda ponętnie i sprawia wrażenie wypoczętego, ubrany w parę
luźnych spodni i sweter. Jego włosy wciąż są wilgotne.
– Gdzie Luke? – pyta ostrożnie.
– W swoim pokoju. Gdzie chciałby pan zjeść?
– Może tutaj. – Wskazuje głową w stronę stołu kuchennego. Podaję mu śniadanie i kawę
i kiedy je, biorę się do sprzątania kuchni. Uśmiecham się na widok jego pustego talerza. Cieszy
mnie, że panu Thorne’owi smakuje moje jedzenie.
– Dziękuję. Kiedy skończysz, usiądź tu ze mną.
Zabieram jego talerz. Potem biorę swój kubek i niosę go do stołu, a panu Thorne’owi
dolewam świeżej kawy.
– Dziękuję, Abigail. Myślisz o wszystkim.
– Staram się.
Jego oczy są łagodne.
– I dobrze ci to wychodzi, słodka dziewczyno.
Nie wiem, co odpowiedzieć, więc tylko się uśmiecham.
– No dobrze. – Prostuje się. – Chciałbym ci podziękować za to, że miałaś ochotę zostać tu
przez weekend. Było mi naprawdę miło.
– Mnie też. Przepraszam, że nie wszystko poszło zgodnie z planem.
On macha lekceważąco ręką i upija łyk kawy.
– Moim zdaniem wszystko poszło bardzo dobrze. A twoim? – Spogląda na mnie znad
kubka z kawą.
– Nie mam zastrzeżeń – odpowiadam. – Obydwoje czuliśmy się tutaj jak w domu.
– I tak ma być.
– Dziękuję, sir.
– Uważam, że powinniście się wprowadzić na stałe, abyśmy mogli kontynuować naszą
umowę. Myślałaś już, czy mielibyście ochotę tu zostać? – pyta, trzymając kubek w obu dłoniach.
Wygląda na zrelaksowanego, ale przez ułamek sekundy dostrzegam coś w jego oczach.
Niepewność?
Prawda jest taka, że rzeczywiście to przemyślałam, i to co do najdrobniejszych
szczegółów. Próbowałam na przykład wyobrazić sobie, jak wyglądałaby nasza przyszłość,
gdybym odmówiła. Wprowadzilibyśmy się z powrotem do Jo i Thomasa i musielibyśmy
nadużywać ich gościnności Bóg raczy wiedzieć jak długo, czyli do momentu, aż urzędnicy
w końcu wydadzą decyzję w sprawie braku wsparcia ze strony Patricka – finansowego
i osobistego. I co później? Pewnie udałoby mi się znaleźć jakieś tanie, obskurne mieszkanie
i zaczęłabym szukać nieatrakcyjnej pracy za najniższą stawkę. I nawet gdybym miała tyle
szczęścia, że udałoby mi się dostać stypendium do college’u, wciąż musiałabym jakoś zdobywać
pieniądze na jedzenie i czynsz. Tak by to wyglądało – życie na krawędzi, od pierwszego do
pierwszego, bez ani jednej spokojnej nocy, pozbawiona poczucia bezpieczeństwa. A tak mam
szansę na lepszy byt, mogę odłożyć trochę pieniędzy i może nawet kiedyś stanę się kimś. Nie
o tym marzyłam, ale skoro już tu jestem, nie mam zamiaru tego żałować. Poza tym tęskniłabym
za mężczyzną siedzącym naprzeciwko, i to bardzo. Pragnę być z nim, a także zapewnić sobie
i Luke’owi jakąś przyszłość – zatem to, co mi proponuje pan Thorne, jest dla mnie jedynym
wyjściem.
– Tak – szepczę. – Chciałabym przyjąć pańską ofertę.
Pan Thorne powoli wypuszcza powietrze. Jego ramiona opadają, a na jego przystojnej
twarzy pojawia się uśmiech.
– Czyli chcielibyście tu zamieszkać?
– Tak. Ale musimy najpierw coś uzgodnić… Potrzebuję… umowy.
Pan Thorne robi duże oczy i nieznacznie prostuje plecy.
– Umowy? – pyta, marszcząc czoło. – Abigail, ja cię nie proszę, żebyś tu mieszkała jako
panienka pokornie zaspokajająca moje różne zachcianki. Absolutnie tego nie chcę. Jeśli…
– Nie, nie… – próbuję protestować.
– Nie?
– Nie o to mi chodzi. Nie wiedziałam nawet… że podpisuje się umowy tego rodzaju.
– Owszem – odpowiada spokojnie.
– Och… Ale mnie chodziło o zwykłą umowę o pracę. Jeśli ludzie zaczną pytać…
– Jacy ludzie?
– Na placu zabaw spotkaliśmy pańskich sąsiadów. Rozmawiałam przez chwilę z kobietą
o imieniu Lila i niechcący podałam pańskie nazwisko. Wiedzą, że mieszkamy tu z Lukiem.
Patrzy na mnie kompletnie bez żadnego wyrazu.
– Nie obawia się pan tego, co pomyślą? Oni albo inni ludzie? – pytam. – Że będą wietrzyć
coś podejrzanego?
„Lila z całą pewnością coś zwietrzyła”.
Pan Thorne wzrusza ramionami i upija łyk kawy.
– Niespecjalnie.
– Niespecjalnie?
– Jedną z zalet dojrzałego wieku jest to, że przestajesz się przejmować, co o tobie myślą
inni. – Po chwili dodaje z uśmiechem: – Ale jeśli potrzebujesz umowy o pracę, jak najbardziej
możemy ją podpisać. O jakim stanowisku myślałaś?
– Powiedziałam im, że jestem u pana gosposią – wyznaję. Coraz bardziej przemawia do
mnie ten pomysł podpisania umowy. Muszę podchodzić do wykonywanych tu zajęć jak do
prawdziwej pracy, zatem wydaje się to sensowne.
– Świetnie. Co z wynagrodzeniem?
– Proszę ustalić tyle, ile rzeczywiście zarabia gosposia. – Widzę, że chce zaprotestować,
więc pośpiesznie dodaję: – Prędzej czy później urzędnicy się zainteresują, czy Patrick płaci mi
alimenty, i na pewno będą chcieli zbadać moją sytuację finansową. Dlatego wszystko musi być
w porządku: wynagrodzenie, podatek i cała reszta.
Kiwa głową. Na szczęście się ze mną zgadza.
– No dobrze. Mogę żyć z tym, że będziesz u mnie zatrudniona jako gosposia. W każdym
razie na papierze.
– Tylko na papierze?
– Cóż, zatrudniam już sprzątaczkę i mam stałą umowę z pralnią, więc tym nie musisz się
zajmować. Wystarczy, że będziesz gotować. – Patrzy na mnie wyczekująco i dociera do mnie, że
właśnie prowadzimy negocjacje. Prawdę mówiąc, nieszczególne miałabym ochotę sama jedna
odpowiadać za utrzymywanie porządku w jego gigantycznym domu, więc to dobrze, że od tego
są inne osoby.
– Chciałabym zajmować się praniem.
– Garnitury oddaję do czyszczenia.
– W takim razie całej reszty: bielizny, skarpet, dżinsów, T-shirtów i tym podobnych.
– Chcesz prać moją bieliznę? – Widzę, że ma z tego ubaw. – Składać moje skarpety?
– Tak, sir.
Opiera łokcie o stół i pochyla się ku mnie. Nagle jego twarz przybiera śmiertelnie
poważny wyraz.
– Dlaczego nagle wydało mi się to megazbereźne? – szepcze.
Bierze moją prawą dłoń i zaczyna rysować kółka po jej wewnętrznej stronie. Mimo że
dotyka mnie tylko w tym miejscu, prawie dostaję zawału, a oddech gwałtownie mi przyspiesza.
– Nie wiem, sir.
– Ale też to czujesz, prawda? Kiedy cię dotykam?
– Tak, sir. – Wstrzymuję oddech. – Ale nie jestem pewna dlaczego.
– Pożądanie, pociąg, tęsknota… – mruczy, przesuwając palcem po moim przedramieniu.
Pod wpływem tego dotyku moja skóra drży. – Pragniesz poczuć moje dłonie na swoim ciele.
Uwielbiasz, gdy przejmuję kontrolę… dominuję nad tobą.
Zamykam oczy i usiłuję się zdyscyplinować.
– Ale przecież nie chce pan kogoś, kto będzie spełniał wszystkie pana zachcianki.
– Nie chcę, żebyś postępowała w zgodzie z jakąś umową – tłumaczy miękko. – Nie mam
ochoty kontrolować wszystkich aspektów twojego życia albo karać cię za wykroczenia. Nie
potrzebujesz mnóstwa reguł, aby być kimś, kogo chcę.
– A czego właściwie chce pan ode mnie? – pytam z trudem.
– Żebyś była sobą. Poddawanie się jest dla ciebie naturalne, Abigail.
W proteście próbuję wyszarpać rękę z jego uścisku.
– Przecież to nic złego – dodaje stanowczo, nie puszczając mnie. – Nie rozumiem,
dlaczego się złościsz.
– Przeraża mnie to – przyznaję się. – Bo nie wiem, co to dla mnie znaczy w innych
kontekstach.
– Nie musi znaczyć kompletnie nic. I nie definiuje tego, kim jesteś – wyjaśnia. – Chodzi
o to tylko, że lubisz, gdy twój partner przejmuje kontrolę podczas seksu i że przedkładasz jego
potrzeby nad swoje.
– Ale tak się dzieje tylko z panem – szepczę. – Wcale mi się nie podobało, gdy mój były
mną komenderował.
Twarz pana Thorne’a jest pełna obrzydzenia.
– Wygląda na to, że nie traktował cię zbyt dobrze.
Kręcę głową.
– Nie zasługiwał na ciebie. Aby przekazać komuś kontrolę, należy tę osobę szanować, ale
to działa także w drugą stronę. Szanuję cię, Abigail. Nie uważam, żebyś była mniej warta ode
mnie. Dla tych, którzy nie znają naszej umowy, może to tak nie wyglądać, ale wierz mi, że to
prawda. I bardzo się cieszę, że ujawniłaś przede mną tę stronę swojej osobowości.
– Ja też, tylko nie wiem, jak nasza umowa miałaby funkcjonować w praktyce. Zatrudnia
mnie pan jako gosposię, ale cała reszta? Czego pan ode mnie oczekuje?
– Oczekuję, że dołożysz starań, aby zjawiać się u mnie o godzinie dziewiątej każdego
wieczoru, który spędzam w domu, i że będziesz robiła wszystko, o co cię poproszę, pod
warunkiem że nie ucierpi na tym twój syn.
Czuję, jak powoli się odprężam. To wielka ulga wiedzieć, że Luke będzie zawsze na
pierwszym miejscu, mimo że nie wolno mi zapominać o potrzebach pana Thorne’a.
– A jeśli chodzi o… seks? – szepczę. – Czego dokładnie pan oczekuje?
– Żebyś mi zaufała – odpowiada poważnie. – Obiecuję wziąć pod uwagę, że nie jesteś
zbyt doświadczona. Odpowiedz mi, proszę: czy spośród wszystkich rzeczy, które robiliśmy, było
coś, co ci się nie podobało?
Kręcę głową. Za każdym razem odczuwałam przyjemność.
– Także wczoraj wieczorem? – pyta z uniesionymi brwiami. – Podobało ci się wszystko?
Gwałtownie się czerwienię. Doskonale wiem, do czego pije.
– T-tak – jąkam się, unikając jego spojrzenia.
– Nie musisz się wstydzić. – Znów bierze moją dłoń. – Możemy robić to, co nam się
podoba, dopóki oboje czerpiemy z tego przyjemność.
Podnoszę głowę i patrzę mu w oczy. Kiwam głową.
– Obiecuję, że gdybym chciał spróbować czegoś nowego, zawsze najpierw cię spytam.
Nigdy nie zrobię nic bez twojej zgody. Więc jak?
– W porządku, sir – odpowiadam. Chociaż nie skłamałam, twierdząc, że podobało mi się
wszystko, co razem robiliśmy, odczuwam wielką ulgę. Przeraża mnie trochę myśl, że
moglibyśmy się posunąć jeszcze dalej.
– Ufasz mi, Abigail?
– Bardzo bym chciała, sir – odpowiadam szczerze.
Nie jest zadowolony z tego, co usłyszał, ale przecież nie mogę kłamać.
– Przez bardzo długi czas sama musiałam sobie dawać radę. Nawet w czasach przed
zajściem w ciążę wiedziałam, że mogę liczyć tylko na siebie – zaczynam. – Nie tak łatwo mi
przychodzi ufać innym. – Zataczam ręką krąg, pokazując piękne wnętrze domu. – Oferuje mi pan
te wspaniałości, a ja mam wrażenie, że to zbyt dobre, żeby było prawdziwe. Chyba wciąż nie
wyzbyłam się lęku, że kiedyś popełni pan jakiś okropny czyn albo zmusi mnie do jakichś
perwersyjnych dziwactw.
– Cenię sobie twoją szczerość. – Ściska mi dłoń. – To najważniejsze. Z resztą na pewno
dojdziemy do porozumienia.
– Mówi pan o tym tak, jakby to było dziecinnie proste.
– Bo to jest proste. Przede wszystkim chciałbym, żeby nasz układ dobrze działał. – Bierze
głęboki oddech. – Abigail, mam dość wracania każdego wieczoru do pustego domu.
Świetnie go rozumiem. Mimo że mam Luke’a, zdarzały się wieczory, gdy pragnęłam, aby
mieć u swojego boku kogoś, z kim mogłabym porozmawiać. Niekiedy włączałam telewizor, aby
nie czuć się zbyt samotna, albo pragnęłam, aby Luke się obudził i mógł ponownie zasnąć
w moich ramionach. Aż za dobrze rozumiem pana Thorne’a, ale czy naprawdę jest w stanie
zapłacić komuś za to, aby wypełnił mu tę pustkę?
– Skąd pomysł, żeby zawierać taką umowę jak nasza? – zdobywam się na odwagę, żeby
zapytać. – Dlaczego po prostu nie znajdzie pan sobie jakiejś partnerki?
– Nie mam zbyt wiele do zaoferowania w związku – odpowiada krótko.
Marszczę czoło. Niezbyt wiele do zaoferowania? Facet jest szczodry, miły, seksowny
i bogaty. Jak dla mnie pan Thorne ma wszystko, czego potrzeba.
– Nie zgadzasz się?
– Nie. I nie rozumiem pana wyjaśnień, sir. Uważam, że byłby pan fantastycznym
partnerem.
Zaciska usta i długo zwleka z odpowiedzią.
– Pracuję non stop. Chyba zdążyłaś już zauważyć?
Potwierdzam skinieniem głowy.
– Siedzę w biurze po pięćdziesiąt, niekiedy sześćdziesiąt godzin w tygodniu, nie
wliczając w to podróży. Nie mam czasu na randki. A nawet gdybym miał, trudno by mi było
znaleźć kobietę, która zaakceptuje tak długą nieobecność w domu, poza tym… – Składa ręce
i znów zwleka przez chwilę. – Lubię, gdy rzeczy przebiegają w określony sposób, i mam pewne
specjalne… potrzeby. Potrzebuję kobiety, która będzie mnie obsługiwać bez zbędnych ceregieli,
zarówno w życiu codziennym, jak i podczas seksu. Na dodatek chciałbym, żeby tego pragnęła.
Poza tym, o czym już wspomniałem, musiałaby tolerować moje życie zawodowe. Ostatnie, czego
potrzebuję, to wyrzuty, że za dużo pracuję. – Wypija trochę kawy, która na pewno zdążyła
wystygnąć. – Być może jestem egoistą, ale chciałbym, aby było właśnie tak, a nie inaczej. Ciężko
pracowałem, żeby zajść tak daleko, a nie jestem skłonny do kompromisów. – Patrzy mi prosto
w oczy. – Doszedłem do wniosku, że ty jesteś spełnieniem wszystkich moich życzeń.
Znów bierze mnie za rękę.
– Gdy wracam do domu, jesteś tu dla mnie: gotujesz mi, obsługujesz mnie i ubierasz się
tak, jak sobie zażyczę. Uwielbiasz, kiedy to ja tu rządzę. Gdy pieprzę cię na swój sposób, błagasz
mnie o więcej. – Jego słowa są brutalne, ale postawa otwarta i szczera. Gładzi mnie delikatnie
kciukiem po dłoni. Z tym mężczyzną nigdy nic nie jest oczywiste.
– Próbuje mnie pan wystraszyć? – szepczę. Nie powiedział mi nic, czego nie
wiedziałabym wcześniej, więc dlaczego uważa za konieczne powiedzieć to wszystko na głos?
– Nie – wzdycha. – Ale musisz wiedzieć, na co się piszesz. O naszym układzie mówisz
jak o bajce, zbyt pięknej, żeby była prawdziwa. Chciałbym cię zapewnić, że tak nie jest. Na
pewno zamierzam bardzo dużo pracować, ale kiedy zostanę w domu, będę oczekiwał twojej
dyspozycyjności po godzinie dziewiątej wieczorem, a także za dnia, jeśli twojego syna nie będzie
w domu. To jest twój dom, ale także miejsce pracy.
Kiwam głową w milczeniu.
– Jesteś pewna, że tego chcesz? – pyta.
– Tak, sir.
– Nawet gdybyś nie mogła się umawiać na randki czy być z kimś w związku?
Parskam śmiechem, co nie brzmi specjalnie czarująco.
– Nikt nie ma ochoty na umawianie się z płaską jak deska prawie bezdomną kobietą, na
dodatek samotną matką…
Pan Thorne patrzy na mnie z wyrzutem.
– Jedyne, na czym mi zależy, to żeby mojemu synowi było dobrze. Jestem bardzo
wdzięczna, że tak dobrze pan go przyjął.
– Na pewno się przyzwyczaję do obecności dziecka w domu, ale raczej nie będę go za
często widywał. Przez większość czasu przebywam na górze, a wy mieszkacie na parterze. To
przemiły chłopak, Abigail. Dobrze go wychowałaś.
Jego pochwały mnie zaskakują, choć przyjemnie je słyszeć.
– Dziękuję. Tak naprawdę najpierw muszę zapytać jego. Jeśli nie będzie chciał tu
zamieszkać…
– Oczywiście. – Pan Thorne reaguje natychmiast.
– Ale myślę, że będzie chciał.
– Czyli jeśli się zgodzi, nasza umowa wchodzi w życie?
Potwierdzam, a on w odpowiedzi posyła mi szeroki uśmiech. Potem bierze komórkę
i zaczyna coś w nią wklepywać. Dopiero po dłuższej chwili uświadamiam sobie, że robi notatki.
– Czy potrzebujesz czegoś ze swojego dawnego mieszkania? – pyta.
Kręcę głową. Zabrałam najważniejsze rzeczy kilka dni wcześniej, kiedy pan Thorne
podwiózł nas do Jo.
– Dobrze. Znajdę odpowiedni magazyn i zatrudnię tragarzy. Czy kiedy się tam
wprowadzałaś, płaciłaś jakąś kaucję?
– Chyba tak.
– Podaj mi imię i nazwisko właściciela. Jutro po drodze do pracy załatwię zwrot twoich
rzeczy.
„Łał”.
– Ot tak? Potrafi pan to zrobić?
Pan Thorne kiwa głową.
– Dbałaś o to mieszkanie, mimo że budynek nie był… w najlepszym stanie. Jeśli chce
zatrzymać pieniądze, musi udowodnić, że coś zniszczyłaś.
– Dziękuję, sir. Tysiąckrotnie…
Gestem ręki powstrzymuje mnie od dalszej wylewności i ponownie spuszcza wzrok na
telefon. Kilkakrotnie przesuwa palcem po ekranie, potem podnosi głowę.
– Umówiłem cię na rozmowę w pobliskiej szkole. Mam nadzieję, że nie masz nic
przeciwko temu.
– Jak najbardziej – potwierdzam z szerokim uśmiechem. – Kiedy?
– Jutro o dwunastej.
– O, to niedługo.
Pan Thorne uśmiecha się przebiegle.
– Nieczyste triki, jak wiesz…
Uwielbiam tę wesołą, beztroską stronę jego osobowości. Odczuwam ulgę, jakiej nie
zaznałam od dawna. Luke pójdzie do szkoły tak jak normalne dzieci…
– Ile wynosi czesne? – pytam.
– Zajmę się tym sam.
– Sir…
Unosi dłoń i ucisza mnie spojrzeniem.
– Nie mam ochoty o tym dyskutować, Abigail. Jest bardzo wysokie, ze zwykłej pensji nie
byłoby cię stać na jego opłacenie. Pozwól zatem, że zaopiekuję się tobą i twoim synem.
Czy to rzeczywiście takie proste? Normalny pracodawca nigdy by nie powiedział czegoś
takiego. Czy to oznacza, że jesteśmy mu bliscy? Przynajmniej odrobinę?
– Chciałam jedynie podziękować – szepczę.
Unosi brwi.
Przyznaję: zamierzałam mu zaproponować, że sama opłacę część czesnego. Ale nie. On
chce się nami zająć. I z jakiegoś powodu sprawia mu to przyjemność. Dlatego zamiast tego
mówię:
– Dziękuję, sir. Nie ma pan pojęcia, jak wiele to dla nas znaczy. Zrobię wszystko, co pan
mi każe.
W jego oczach pojawia się niebezpieczny błysk.
– Uważaj, co obiecujesz, Abigail.
– Wiem, że nie zrobi mi pan krzywdy – mówię z przekonaniem.
– To prawda – przyznaje. – Ale chciałbym przesunąć twoje granice i robić z tobą
wszystko, czego zapragnę. Dla mojej własnej przyjemności. – Bierze mnie za rękę. – I twojej.
– Wiem. – Na myśl o tym, że będzie mógł robić ze mną, co tylko zechce, tak jak wczoraj,
czuję mrowienie pod skórą. Zaciskam mocno uda.
– À propos. – Pochyla się ku mnie. – Chciałbym, żeby Jo raz w tygodniu opiekowała się
Lukiem u siebie w domu. – Waha się przez chwilę. – Jeśli ty i Luke nie macie nic przeciwko
temu.
Wzrusza mnie, że dodał to na końcu. To znaczy, że liczy się z naszym zdaniem. W
ostatecznym rozrachunku decyzja także należy do mnie.
– Okej. Luke przepada za wizytami u Jo, a ona z pewnością się zgodzi.
– Oczywiście zapłacę jej – dodaje pan Thorne biznesowym tonem.
– Może pan spróbować, ale nie sądzę, żeby wzięła pieniądze za opiekę na Lukiem. Sama
też uznałabym za dziwne, gdyby zaproponowała mi zapłatę za zajmowanie się jej córkami.
Jesteśmy bliskimi przyjaciółkami i staramy się sobie pomagać, jak możemy.
Wygląda, jakby to rozważał, ale ostatecznie się zgadza. Nie podejrzewam, że zrozumiał,
co mu właśnie powiedziałam. Ciekawe, czy w ogóle ma jakichś przyjaciół? Kogoś, kto chciałby
mu pomóc, nie żądając za to zapłaty? Pan Thorne sprawia wrażenie, jakby był przyzwyczajony
do płacenia wszystkim: nie tylko wytwornej restauracji za dostarczony nam posiłek i tragarzom
za transport mebli z mojego mieszkania, lecz także Jo… Mnie również odwdzięcza się za
wszystko pieniędzmi.
– Porozmawiasz z nią o tym? – pyta.
– Oczywiście. Ale dlaczego?
– Raz na tydzień chciałbym mieć cię tylko dla siebie, robić dokładnie to, na co mam
ochotę, i nie musieć czekać aż do dziewiątej. Korzystać z całego domu.
– O… o… – jąkam się w odpowiedzi. – Tak, sir.
– Podnieca cię to, Abigail? Że to ja rządzę? – Unosi nasze ręce i przyciska wargi do
wierzchu mojej dłoni. – Kiedy wkładasz wytworne kreacje i podajesz mi do stołu, a ja mogę cię
zerżnąć tu na tym stole, tuż przed kolacją, tylko dlatego, że mam ochotę? Albo rozkazać ci, żebyś
klęczała nago na czworaka tu obok mnie, abym mógł na ciebie patrzeć podczas jedzenia, a potem
rżnął cię na deser?
O Boże. Krew nabiega mi do policzków.
– Podnieca cię to, prawda? – droczy się ze mną.
„Trudno zaprzeczyć. Tylko jak to o mnie świadczy?”
– Czy pana zdaniem…
– Co takiego?
– Czy to, że tego pragnę, oznacza, że jestem złą matką?
– Nie – odpowiada stanowczo. – A gdyby Jo zechciała mieć jeden wieczór w tygodniu dla
siebie, czy sama uznałabyś ją za wyrodną matkę?
– Nie – odpowiadam szybko.
– Zatem umowa stoi – ucina. – Jedno popołudnie w tygodniu tylko dla nas. Koniec
kropka.
– Tak, sir. – Moja odpowiedź pada zaraz po tym, jak dociera do mnie zamysł kryjący się
z jego słowami. Dobrze, że on podjął tę decyzję, dzięki temu nie mam wyrzutów sumienia.
Ciekawe, czy to miał na myśli, mówiąc, że poddawanie się jest dla mnie czymś naturalnym.
Nasza rozmowa w ogóle mnie nie przestraszyła, powiedziałabym, że wręcz przeciwnie: pan
Thorne wysłuchał moich obaw i dowiódł, że są nieuzasadnione.
– Zdolna dziewczyna.
Uśmiecham się z ulgą.
Negocjacje się zakończyły. Pan Thorne prosi mnie o podanie kolacji jak zwykle
o siódmej, po czym wraca do swojego gabinetu.
Udaję się do pokoju Luke’a, który właśnie ogląda film, i kładę się w jego łóżku. Syn
przytula się do mnie. Przez dłuższy czas żadne z nas się nie odzywa. Całym ciałem chłonę jego
miłość i ciepło. Czuję się silna. Wiem, że podjęta decyzja jest najzupełniej słuszna. Luke ma
szansę na zupełnie normalne życie z przyjaciółmi, szkołą i matką mającą stały dochód.
– Kochanie – szepczę, wciskając pauzę na pilocie. – Podoba ci się mieszkanie tutaj?
– Mhm.
– A miałbyś ochotę mieszkać tu przez cały czas?
Luke zadziera głowę i patrzy na mnie.
– Pan Thorne zapytał mnie, czy chcielibyśmy się do niego wprowadzić, żebym mogła tu
pracować jako gosposia.
– A co to znaczy?
– To ktoś, kto gotuje, robi pranie i zajmuje się podobnymi rzeczami.
– Tak jak mama.
Uśmiecham się.
– Można tak powiedzieć.
– A tata? On także tu zamieszka?
„O, nie”.
Przytulam go mocno.
– Kochanie, tata nie będzie już z nami mieszkał.
– Nigdy więcej? – Jego głosik jest cieniutki.
– Nie, kochanie.
– No i dobrze.
Na moment mnie zatyka. Jak to? Luke siada na łóżku i odwraca się do mnie.
– Nie lubię taty. Jest głupi, cały czas krzyczy i przez niego płaczesz. Nienawidzę go!
Mam nadzieję, że nigdy nie wróci! Nigdy!
Gapię się na syna. Zacisnął dłonie w dwie małe piąstki, wzrok mu płonie. Ostatnie
dziesięć miesięcy ukazuje mi się w zupełnie nowym świetle. Zatem za każdym razem, gdy Luke
pytał o Patricka, wcale nie chodziło mu o to, że za nim tęskni, ale o to, że się boi jego powrotu.
– Mamo, czy jestem niegrzeczny? – pyta. – A ty chcesz, żeby tata wrócił do domu?
– Nie – mówię szeptem, odpowiadając na obydwa pytania. Przytulam go mocno. – Teraz
jesteśmy tylko my dwoje.
– I pan Thorne.
– I pan Thorne.
Rozdział 23

Później tego samego dnia, podczas przygotowywania kolacji, decyduję się zadzwonić do
Jo.
– Cześć, to ja.
– Cześć, co z wami?
– Wszystko dobrze. Chciałam ci tylko powiedzieć, że tu zostajemy.
Przyjaciółka milczy przez chwilę.
– Mam nadzieję, że nie z powodu tego, co powiedziałam. Abbi, zawsze jesteście tu mile
widziani. Przepraszam, że byłam tak negatywnie nastawiona.
– Nie, nie przez to – przerywam jej szybko. – Doskonale rozumiem, że się o mnie
martwiłaś, zresztą miałaś rację. Mnie i pana Thorne’a łączy tylko praca.
– Ale przecież go lubisz?
– Tak, lubię. Poza tym zachowywał się naprawdę fantastycznie, Jo. Powinnaś zobaczyć,
jak urządził nasze pokoje. Spędziliśmy tu cudowny weekend. Nie zaprzeczam, że podoba mi się
seks z nim, ale naprawdę lubię też z nim rozmawiać. Słucha tego, co do niego mówię, a w
stosunku do Luke’a jest miły i niczego mu nie żałuje. Dzięki temu czuję się piękna, pożądana i…
– Łał! – oznajmia zdumiona.
– Co takiego?
– Abbi, ty za nim szalejesz.
– To prawda – przyznaję szeptem. Nie jestem w stanie zaprzeczyć. Mogłabym godzinami
ją przekonywać, że to jakiś absurd, ale obie wiemy, że tak jest. Coraz bardziej się zadurzam. –
Ale on nigdy nie może się o tym dowiedzieć. – Wzdycham. – Bo wcale tego nie chce.
– Jesteś pewna? Wygląda mi na coś innego.
– Nie jestem pewna absolutnie niczego. Czasami sprawia wrażenie, jakby chciał czegoś
więcej, bo bardzo zależy mu na tym, żeby było nam tu dobrze. Ale są też chwile, kiedy
zachowuje się jak zimny biznesmen, który egzekwuje zawartą umowę. Już sama nie wiem, co
o tym myśleć.
– Pytanie, czy wystarcza ci to, co masz teraz.
Waham się przez chwilę.
– Życie to nie bajka, Jo. Ale facet jest w porządku i mamy szansę na dobre życie. Luke
jest szczęśliwy.
– A ty? – pyta łagodnie.
– Ja też. Naprawdę. Kiedy z nim jestem, czuję się bezpieczna. Wcześniej wydawało mi
się, że będę szczęśliwa z Patrickiem do końca naszych dni, i zobacz, jak to się potoczyło.
– Trafny argument. Wiesz, że masz moje stuprocentowe wsparcie. Ale pamiętaj, że
zawsze będziesz mogła do nas wrócić, jeśli przestanie się wam układać.
– Dziękuję. A jak się udał wasz weekend sam na sam? Dziewczynki były u twojej mamy,
prawda?
Jo chichocze.
– Ledwo się trzymam na nogach!
Wtóruję jej śmiechem. Następnym razem, gdy pan Thorne wybierze się w podróż
służbową, wezmę do siebie jej córki. To cudowne słyszeć, że jest tak szczęśliwa.
Tego wieczoru wszystko przebiega bezproblemowo. Jemy z Lukiem pyszną kolację
w kuchni, a pan Thorne w jadalni. Potem Luke się kąpie, kładę go do łóżka i czytam mu na głos.
Gdy wybija dziewiąta, jestem gotowa, aby udać się na drugie piętro – tym razem o czasie. Dziś
wieczorem narzuciłam prostą, bawełnianą podomkę na miękką, różową koszulkę nocną
wykończoną koronką. Serce bije mi jak młotem, gdy pukam do drzwi i czekam.
– Wejdź.
Jak zwykle siedzi przy biurku, całkowicie pochłonięty pracą. Wchodzę do pokoju i idę
w jego stronę. Bez wahania pozwalam podomce opaść na podłogę i przyklękam obok jego
krzesła ze wzrokiem wbitym w podłogę. Nie wiem za dużo o tych klimatach z poddawaniem się
i uległością, ale pamiętam, że wcześniej wspominał o czymś podobnym. Mija kilka minut, kiedy
klęczę i słucham stukania jego palców w klawiaturę na tle rozbrzmiewającej z głośników
łagodnej muzyki. Próbuję uspokoić oddech. Uświadamiam sobie, że lubię tak na niego czekać,
lubię napięcie wiążące się z wielką niewiadomą, co tym razem mi rozkaże albo w którym
momencie to nastąpi. Niesłychanie mnie to kręci.
– Dobry wieczór, Abigail.
Podnoszę wzrok.
– Dobry wieczór, sir.
Przekręca się na krześle, pochyla i delikatnie mnie całuje. Gdy zaczyna się odsuwać,
wyciągam ku niemu szyję. Wtedy śmieje się cicho i ujmuje mnie pod brodę, jednocześnie
prostując plecy. Czuję zawód, ale mimo to podsuwam się pod jego dłoń, którą zaczyna pieścić mi
twarz. Uśmiecha się do mnie.
– Bądź tak miła i włóż podomkę – nakazuje – a potem zejdź na dół i zrób mi herbatę.
Herbatę? Naprawdę chce się jej napić? Przychodzę do niego pachnąca świeżością po
kąpieli, z ogolonymi nogami, gotowa na seks, a on mnie prosi o herbatę?
– Teraz, Abigail.
Wstaję, dusząc w sobie westchnienie.
– Przestań się dąsać – ostrzega. – Chyba że chcesz dostać lanie?
Czuję ssanie w żołądku, ale nie ruszam się z miejsca.
– Aha, czyżbyś chciała je dostać? – pyta wyzywająco.
„Ehe, właściwie to tak”.
Może on ma rację? Może poddawanie mu się jest dla mnie czymś naturalnym? Myśl
o leżeniu mu na kolanach z wypiętą pupą, podczas gdy jego dłoń wymierza ciężkie klapsy… nie
wydaje się nieprzyjemna.
– Być może, sir – szepczę.
Wybucha cichym śmiechem.
– Bądź miłą dziewczyną i zrób mi herbaty.
– Tak, sir.
Wyjmuje z szuflady jakieś czarne urządzenie. Rozpoznaję elektroniczną nianię.
– Kupiłem to wcześniej. Postaw ją w pokoju u Luke’a, żebyśmy usłyszeli, gdy się obudzi.
Uśmiecham się. Teraz dużo łatwiej przyjdzie mi czerpać przyjemność ze wspólnie
spędzanego czasu, kiedy nie będę musiała się martwić o to, że Luke się obudzi i zacznie mnie
szukać. Serce bije mi szybciej na myśl o tym, że pan Thorne i w tym względzie wykazał się
zapobiegliwością. Właśnie udowodnił, że potrafi umieścić Luke’a na pierwszym miejscu.
– Dziękuję, sir.
Wkładam podomkę, schodzę do kuchni i zagotowuję wodę, potem kieruję się do pokoju
Luke’a i podłączam tam nianię.
Stawiam na tacy dzbanek z herbatą, filiżankę, mleko, cukier i kilka ciasteczek. Niosę to
wszystko na górę, zastanawiając się, co będziemy robić dzisiejszego wieczoru. Czy pan Thorne
mówił serio o tym, że mam klęczeć obok niego, kiedy będzie jadł? Może do tego potrzebna mu
herbata? Na tę myśl przebiega mnie dreszcz emocji.
– Postaw to na stoliku kawowym – nakazuje mi, kiedy staję w drzwiach gabinetu.
Spełniam jego polecenie. Zwracam uwagę na to, że podczas mojej nieobecności rozpalił
w kominku. W pomieszczeniu zrobiło się jeszcze cieplej i przytulniej.
Wskazuje głową na sofę.
– Usiądź, Abigail.
Siadam na brzegu sofy i spoglądam na niego pytającym wzrokiem. Ciekawe, czy chce ze
mną o czymś porozmawiać. On pochyla się, unosi moje nogi na siedzisko, obraca mną w taki
sposób, że opieram się teraz o podłokietnik, i podkłada mi poduszkę pod plecy, aby było mi
jeszcze wygodniej. Ze zbaraniałym wyrazem twarzy obserwuję, jak nalewa herbaty do filiżanki.
– Pijesz z cukrem, prawda?
„To on mi teraz usługuje?”
Potwierdzam skinieniem głowy. Nasze role najwyraźniej się odwróciły, a ja, mimo
skołowania, czerpię z tego pełną przyjemność. To takie miłe z jego strony. Uśmiecha się
i wsypuje cukier do herbaty, po czym stawia filiżankę na stoliku w takim miejscu, żebym mogła
jej dosięgnąć. Następnie wraca do biurka i znów wyjmuje coś z szuflady. Gapię się na niego jak
debilka, gdy do mnie podchodzi.
– Jest dla ciebie.
Kładzie mi na kolanach iPada. Nigdy wcześniej nie miałam tabletu, ale mniej więcej
wiem, jak działa takie urządzenie. Córki Jo mają podobny.
– Dla mnie?
– Kupiłem też jeden dla Luke’a. – Wzrusza ramionami. – Ale sama musisz zdecydować,
kiedy mu go dać.
– Ja… ja… Panie Thorne… – Kompletnie odjęło mi mowę. – Dzię… dziękuję – udaje mi
się wykrztusić po wielu głębokich oddechach.
– Nie ma za co.
– Do… do czego według pana powinnam go używać?
– Do czego tylko masz ochotę. Do grania, czytania książek. Mam dla ciebie także
słuchawki, gdybyś chciała coś na nim obejrzeć. Niech ci dobrze służy.
Podaje mi filiżankę z herbatą, podśmiewając się z mojego zszokowanego wyrazu twarzy.
– Panie Thorne, ale to przecież czas przeznaczony dla pana. Nie wolałby pan, żebym…
coś dla pana zrobiła?
– Chciałbym, żebyś zrobiła dla mnie właśnie to.
Pan Thorne robi wyłącznie rzeczy, na które ma ochotę, sam tak powiedział. Dlaczego
w takim razie chce wykorzystać swój czas na iPada?
„Dlatego, że mnie lubi. Chce, żeby mi było dobrze”.
Serce prawie wyrywa mi się z piersi.
– Dziękuję, sir – mówię cicho.
– Mam nadzieję, że smakuje ci herbata – rzuca z uśmiechem i wraca do biurka.
Wpatruję się w swój nowy skarb. Gry i filmy nigdy mnie jakoś przesadnie nie zajmowały,
ale książki… Zawsze uwielbiałam czytać. Dzięki bibliotece to jedna z niewielu przyjemności, na
jakie mnie było stać. Klikam na stronę Amazona.
– Panie Thorne?
Podnosi wzrok.
– Czy mogę… kupić książkę?
– Słodka dziewczyno, możesz kupić wszystkie książki, jakie tylko zechcesz. Zapłać kartą,
którą ci dałem.
Śmieje się pod nosem, gdy podrywam się z sofy i wypadam z gabinetu, aby odszukać
kartę kredytową.
Pięć minut później przewijam ofertę Amazona, ale nie mam pojęcia, co wybrać. Upijam
łyk herbaty, odstawiam filiżankę i zerkam w stronę pana Thorne’a, który wciąż siedzi przy
komputerze i pracuje, uśmiechając się do siebie. Jego widok sprawia, że robi mi się ciepło na
sercu.
„Cieszy się z mojej obecności tutaj”.
Co więcej, sprawia mu przyjemność, że tak sobie tutaj siedzę i zupełnie nic nie robię.
Czyżby wiedział, że wystarczy pstryknąć, a będzie miał seks? A może miły jest mu widok, kiedy
tu leżę odprężona i zadowolona? Nie mam pojęcia. Potrafię zrozumieć wszystkie jego kaprysy
związane z seksem i to że lubi, kiedy jestem ładnie ubrana – można powiedzieć, że ma wtedy
czym nacieszyć oko. Ale jak określić tę sytuację? Nie wiem nawet, czy to się liczy jako
„podbicie karty”, czy raczej jako wolny wieczór.
Upijam kolejny łyk herbaty. Nagle uświadamiam sobie, że snułam fantazje właśnie o tym
miejscu, kiedy po raz pierwszy ujrzałam gabinet pana Thorne’a: wyobrażałam sobie, że siedzę
przed kominkiem z filiżanką herbaty i dobrą książką na kolanach, w zaciszu przed panującą na
zewnątrz zawieruchą. Nigdy jednak nie spodziewałabym się, że się to kiedyś ziści. Właśnie tego
wieczoru prawie wszystko zaprzepaściłam, kiedy zaczęłam płakać, dlatego że Luke nigdy nie
będzie miał domu takiego jak ten. Że nigdy się nie dowie, jakie to uczucie mieszkać
w bezpiecznym i pewnym miejscu. Teraz, dzięki panu Thorne’owi, marzenie stało się
rzeczywistością: na zewnątrz jest zimno, a ja siedzę w cieple przed kominkiem, podczas gdy
Luke śpi smacznie piętro niżej. Mieszkamy w spokojnej okolicy, mamy dość jedzenia, a Luke
wkrótce rozpocznie naukę w dobrej szkole. Wszystko to zawdzięczam panu Thorne’owi. Dzięki
niemu spełniły się moje marzenia, więc chcę zrobić to samo dla niego. Będę najlepszą… jak
zwał, tak zwał… i zrobię wszystko, żeby go uszczęśliwić.
Wracam do Amazona, szybko zerknąwszy na pana Thorne’a, i wpisuję w wyszukiwarkę
słowo „uległość”.
Łał! Na ten temat jest całe mnóstwo książek, wiele okładek nasuwa skojarzenia
z literaturą pornograficzną. Właściwie myślałam o zakupie poradnika albo czegoś podobnego, ale
pikantne ilustracje wzbudzają moją ciekawość i nie mija dużo czasu, nim jedna z powieści
całkowicie mnie pochłania. Oczy prześlizgują mi się po kolejnych stronach i coraz bardziej
zagłębiam się w tę bardzo nieprzyzwoitą opowieść.
– Abigail? Co ty takiego czytasz, bezwstydna dziewczyno?
„A niech mnie!” Prawie dostaję zawału, gdy odwracam się w stronę pana Thorne’a.
Wciąż siedzi przy biurku, ale jego wzrok spoczywa na mnie, a nie na monitorze komputera.
Długo się na tak na mnie gapił? Straciłam rachubę czasu.
– Sir, ja… Eee, co ma pan na myśli? – To niemożliwe, żeby z takiej odległości widział, co
czytam. Dyskretnie zamykam e-booka.
On uśmiecha się szelmowsko i do mnie podchodzi. Leniwie rozsiada się na drugim końcu
sofy i zaczyna pieścić moje stopy.
– Nie musisz tego ukrywać – odzywa się po chwili.
– Przepraszam. Ojciec przyłapał mnie kiedyś na lekturze… książki dla dorosłych.
Strasznie się rozgniewał i mnie za to ukarał. Oczywiście nie myślę, że pan też to zrobi.
– Uderzył cię? – pyta ostro.
– Nie, nie. Nigdy nie dostałam od niego w skórę. Gdyby było inaczej, stawiałoby to
w nieco dziwnym świetle wszystko, co robimy razem.
Pan Thorne śmieje się cicho, ale szybko poważnieje. Naciska kciukami podeszwy moich
stóp. Czuję się fantastycznie.
– Zabrał mi wszystkie książki – wyjaśniam. – Był dość surowy.
– Mój ojciec mnie bił. – Pan Thorne patrzy przed siebie. – Był strasznym człowiekiem.
– A pańska matka? – pytam szeptem, czując ukłucie bólu w piersi.
Kręci głową, wciąż wpatrując się w coś nieokreślonego.
– Umarła w połogu, a on szybko ponownie się ożenił. Moja macocha nie uważała opieki
nad dzieckiem innej kobiety za zajęcie szczególnie atrakcyjne.
– Dlatego wysłano pana do szkoły z internatem?
– Niewykluczone. Chociaż w Anglii to normalna praktyka. Czy ja ci kiedyś mówiłem, że
właśnie tam dorastałem? – W końcu przenosi wzrok na mnie. Kręcę głową. To niewiarygodne, że
nagle tak dużo mi o sobie opowiada.
– Jak długo tam pan chodził?
– Od ósmego do osiemnastego roku życia. Było mi tam lepiej niż w domu.
Przyglądam mu się w milczeniu. Wzbiera we mnie fala współczucia. Im lepiej go
poznaję, tym bardziej mi go szkoda. Musiał mieć okropne dzieciństwo, skoro od mieszkania
w domu wolał szkołę z internatem. Coraz bardziej imponuje mi, że zachowuje się tak przyjaźnie
w stosunku do mnie i Luke’a – musiało być mu ciężko z ojcem, który bił, biorąc pod uwagę to,
że matka zmarła tak wcześnie. Nie wspominając o tym, co zostawiło ślady na jego ciele
w postaci tych przerażających blizn.
– Naprawdę przykro mi to słyszeć – mówię cicho, kładąc dłonie na jego rękach.
– Niepotrzebnie. To było dawno temu. Tyle że niespecjalnie mi ich teraz brakuje.
– Czasem tęsknię za rodzicami – wyznaję. – Mimo że nie powinnam.
Pan Thorne uśmiecha się smutno, nie przestając masować moich stóp. Niemalże wtapiam
się w sofę i zamykam oczy.
– No dobrze… Opowiesz mi zatem, co takiego czytałaś? – pyta po pewnym czasie.
Powstrzymuję uśmiech. Być może to bardzo dobrze, że zmieniamy temat.
– To była… nieprzyzwoita historia.
– Tego się domyśliłem. Wiem, jak wyglądasz, kiedy jesteś podniecona.
Otwieram szeroko oczy. Od uśmiechu, który mi posyła, robi mi się gorąco.
– Naprawdę nie ma się czego wstydzić – uspokaja mnie. – O czym była ta historia?
– Eee… O mężczyźnie i poddanej mu kobiecie. Opowieść była bardzo… szczegółowa.
Uśmiecha się.
– O tak, potrafię to sobie wyobrazić. Chyba nie muszę pytać, czy ci się podobała.
Kręcę głową nieco zakłopotana.
– Próbowałam tylko dowiedzieć się czegoś więcej. Nie mam zbyt dużej wiedzy na ten
temat.
– Możesz po prostu zapytać. Lubię z tobą rozmawiać właśnie na ten temat. – Posyła mi
szeroki uśmiech, po czym całuje moją stopę. Przesuwa wargami trochę niżej i lekko podgryza
duży palec u nogi. Przeszywa mnie przyjemny prąd.
– Podniecają pana stopy? – pytam, zastanawiając się, czy kiedyś zapozna mnie z czymś,
co mi się nie spodoba. Wygląda na to, że zna moje ciało lepiej niż ja sama.
– Ty mnie podniecasz – odpowiada, odkładając stopę z powrotem na sofę.
Jo miała rację. On jest czarujący. Nie wydaje mi się jednak, żeby był to zwykły tekst na
podryw. Czuję, że go podniecam, a wydaje mi się również, że mnie lubi w zupełnie inny sposób,
chociaż być może jeszcze sobie tego nie uświadomił. Łącząca nas więź jest, jak dla mnie, bardzo
rzeczywista.
Przesuwa dłońmi w górę po moich nagich nogach, ale zatrzymuje się, gdy dociera do
dolnego brzegu podomki. Ściska lekko palcami moje nogi i powraca do stóp.
– Dlaczego pan przestał? Nie ma pan ochoty?
Jego spojrzenie mówi wszystko i po plecach przebiega mi rozkoszny dreszcz.
– Zawsze mam na ciebie ochotę. Ale jeśli teraz zaczniemy, nie skończymy przed
dwunastą, a to łamie naszą umowę.
Rozwiązuję podomkę, zrzucam ją na podłogę i przyklękam między jego nogami.
– To nieważne. Pragnę pana.
On niespodziewanie mnie unosi, zdziera ze mnie ubranie i rzuca na plecy. Leżę przed nim
zupełnie naga. Zamierzałam okazać mu, jak bardzo go uwielbiam, ale to on zaczyna obsypywać
krótkimi pocałunkami całe moje ciało, pieszcząc mnie dłońmi i przesuwając się coraz bardziej
w dół.
– Właśnie tu chciałem dotrzeć – mruczy i zagłębia się między moimi nogami.
Cała drżę z rozkoszy. Słyszę jego pojękiwania i pomruki, mamrocze coś o tym, jak
fantastycznie smakuję, po czym wraca do zabawy językiem, aż zatapiam palce w jego włosach
i błagam o więcej. Brak mi tchu, gdy wreszcie się podnosi i mnie całuje. Czuję swój smak
w ustach.
– Weź mnie – błagam.
Odsuwa się ode mnie z seksownym uśmiechem. Obserwuję bez tchu, jak rozpina spodnie.
Nagle zamiera w pół ruchu i zamiast tego zaczyna rozpinać koszulę aż do ostatniego guzika.
Wstrzymuję oddech z obawy, by jakieś drgnienie z mojej strony nie spowodowało, że
zmieni zdanie. To dla niego wielki krok, a ja pragnę być naga razem z nim.
Ostatecznie rzuca koszulę na podłogę – ociągając się, ale ze zdecydowanym wyrazem
twarzy. Potem wstaje, ściąga buty, spodnie i skarpetki, aż po raz pierwszy staje przede mną
zupełnie nagi.
Blizny na jego brzuchu w ogóle mi nie przeszkadzają. Jego ciało jest absolutnie
doskonałe – tors szczupły, z wyraźnie zaznaczającymi się mięśniami, długie nogi i silne ramiona.
Obnażył się przede mną, a ja przez ułamek sekundy dostrzegam coś, czego się nie spodziewałam
– tatuaż na prawym ramieniu, tuż pod barkiem, przedstawiający małego rysunkowego ludzika,
pod którym widnieje słowo Alive.
– Pochodzi z okładki singla Pearl Jam – wyjaśnia, dotykając go palcami. – No wiesz,
dzika młodość.
– Jesteś niezwykle piękny – mówię i rzeczywiście tak myślę.
Spojrzenie ma rozmyte. Pochyla się nade mną, rozsuwa mi nogi i oplata się nimi w talii.
– Ty jesteś piękniejsza. Chodź.
Obejmuje mnie, unosi i obraca się razem ze mną w taki sposób, że siedzę teraz na nim.
Uśmiecha się na widok mojego zszokowanego wyrazu twarzy, kładzie mi dłoń na karku,
przyciąga do siebie i całuje. Kiedy już ma we mnie wejść, przerywam pocałunek.
– Nie założył pan prezerwatywy.
– Zrobiłem sobie test. A zapłodnić i tak cię nie mogę. Wazektomia.
– Aha. – Jak na to zareagować? Naprawdę jest do tego stopnia zdeterminowany, żeby nie
mieć dzieci? – Byłam wcześniej tylko z jedną osobą, ale ja także zrobiłam sobie test.
– To dobrze. – Spotyka mój wzrok. – Abigail, nie pieprzę się, z kim popadnie. Poza tobą
nie ma nikogo innego.
Kiwam głową. On oplata moje piersi palcami, znów mnie całuje, a ja cała się rozpływam
pod dotykiem jego ust. Potem mnie unosi i zaczyna napierać na moje wilgotne krocze.
– Nigdy wcześniej tego nie próbowałam, sir – mamroczę między pocałunkami.
Na chwilę przestaje i niepewnie się uśmiecha.
– Simon – szepcze, po czym kładzie dłonie na moich biodrach i nasuwa mnie delikatnie
na siebie, centymetr po centymetrze. Pojękujemy razem, gdy powoli zamykam się wokół niego.
– To… – Kręcę głową, nie potrafiąc znaleźć słów. Teraz, gdy nie założył prezerwatywy,
mam uczucie, że wypełnia mnie sobą po brzegi.
– To jest kurewsko wspaniałe – mówi schrypniętym głosem, zgniatając moje wargi
swoimi, podczas gdy jego język żąda dostępu do moich ust. Nigdy nie próbowałam być na górze
i dlatego nie bardzo wiem, co powinnam robić. Zaczynam ostrożnie się kołysać, rozkoszując się
dotykiem jego dłoni wędrujących po całym moim ciele. Mam wrażenie, jakby nie mógł ich ode
mnie oderwać. Zaczyna dyszeć, gdy mocniej zaciskam ręce na jego włosach i całuję go w szyję.
Jego duże dłonie ściskają mi pośladki i sterują mną coraz szybciej. Za chwilę dojdę, odchylam
głowę i pozwalam ciału przejąć kontrolę, podczas gdy orgazm zalewa mnie falami szalonej
rozkoszy. Wydaję głośny jęk.
– Simon, ooo, Simon.
Powtarzam jego imię, aż dochodzę do siebie. On przygląda mi się z dzikością w oczach
i lekko rozchylonymi wargami. Jego oddech jest szybki. Łagodnie przykłada mi dłoń do policzka
i całuje, jakby nie mógł się nasycić, mocno przyciskając do siebie. Mam zamiar się podnieść, ale
nieruchomieję, kiedy z jego ust wydobywa się świst.
– Doszedłeś? – pytam.
Śmieje się cicho, gładząc mnie po plecach.
– A co, nie zauważyłaś?
– Nie. – Czerwienię się, ukrywając twarz w jego ramionach.
– Rzeczywiście… wydawałaś się zajęta czymś innym. – Nie przestaje się śmiać. – Twój
widok był strasznie podniecający.
– Naprawdę? Mimo że byłam na górze?
– Mhm. – Ciągnie mnie lekko za włosy, całuje w szyję i przygryza płatek ucha. – Zrobiłaś
dokładnie to, o co cię prosiłem. – Chwyta mocniej moje włosy. – To mi się podoba. – Klepie
mnie w biodro. – A teraz zeskakuj.
Posłusznie schodzę mu z kolan, nieco rozczarowana, że nie mogę zostać w jego
objęciach. Wystarczy, że przestaje mnie dotykać, a od razu robi mi się zimno. Ale ledwie udaje
mi się postawić nogi na ziemi, znów ciągnie mnie do siebie na sofę i kładzie się za mną
w pozycji na łyżeczkę, przodem do kominka. Oplata mnie w talii prawym ramieniem, abym nie
zmieniała pozycji, a ja opieram głowę o jego lewe ramię.
– Nie pozwoliłem ci nigdzie iść – szepcze, przyciskając się do moich pleców.
– Przepraszam… Simon.
– Zdolna dziewczyna.
– Ale powinnam najpierw się umyć. Nie używaliśmy prezerwatywy…
Przytula się do mnie jeszcze mocniej.
– Pieprzyć to. Nie musimy być tacy czyści.
Trudno mi powstrzymać uśmiech. Najwyraźniej leżenie w takim ciasnym uścisku sprawia
mu przyjemność.
Rozkoszuję się ciszą, zamykam oczy, wsłuchuję się w oddech Simona i w ogień
trzaskający w kominku. Jego dłoń gładzi mnie leniwie po całym ciele, aż na koniec oplata mi
pierś. Palce przez moment bawią się sutkiem, który momentalnie twardnieje.
– Opowiesz mi o tej książce, którą czytałaś? – Rozlega się jego szept. – Co zrobił pan
w stosunku do swojej poddanej?
Dziękuję w duchu, że nie widzi, jak bardzo się czerwienię.
– On… dawał jej klapsy.
– Mhm… Ciebie też to kręci. – Jego palce wędrują mi po brzuchu, zmierzając w kierunku
krocza. Wydaję cichy jęk, gdy zaczynają mnie pieścić. – A potem ją zerżnął?
Kiwam głową, nie przestając pojękiwać.
– Najpierw… użył wibratora.
Simon cicho powarkuje, po czym delikatnie gryzie mnie w ramię.
– Może powinienem zrobić to samo z tobą, moja słodka dziewczyno. Związać ci ręce,
a później trochę się podroczyć. Na pewno by ci się spodobało.
– O tak. – Serce bije mi szybciej na tę myśl. – Już nie wydaje mi się to takie straszne.
Obraca mnie, leżymy teraz twarzą w twarz. Wciąż się uśmiecha. Ostrożnie unoszę rękę,
żeby pogładzić go po policzku – gest, który często wykonuje w stosunku do mnie – ale się
waham.
„A jeśli mu się spodoba?”
– Nie bój się mnie dotykać. – Słyszę jego szept. – Zauważyłem, że nie robisz tego za
często.
– Chcesz, żebym cię dotykała?
– Tak. Dotykaj mnie. Całuj. Pokaż, że mnie pragniesz. – Oczy mu płoną, gdy czule
i głęboko całuje mnie miękkimi wargami. W następnej chwili kładzie się między moimi nogami
i wchodzi we mnie ze stłumionym jękiem. Wodzę dłońmi po jego skórze. Mam wrażenie, jakbym
nigdy wcześniej go nie dotykała. Czuję się niebiańsko. Porusza się we mnie powoli i łagodnie,
a dotyk jego nagiego ciała ocierającego się o moje, smak jego warg, dyskretna woń jego perfum
i wyraz jego oczu są upajające.
„Coś takiego czuje się, kiedy się kocha”.
Chowam twarz, wtulając się w jego pachę. Oczy nabiegają mi łzami, a serce zachowuje
się tak, jakby zaraz miało pęknąć. On na szczęście niczego nie spostrzega, jest zbyt zajęty
doprowadzaniem mnie do kolejnego orgazmu, który powoduje, że głośno jęczę, zaciskając palce.
Wczepiam się w niego. Nigdy go nie zostawię.
„Kocham cię, Simon”.
Północ już dawno wybiła, gdy odprowadza mnie do mojego pokoju, unosi moją dłoń
i składa na niej pocałunek. Odruchowo wspinam się na palce, żeby dotknąć ustami jego warg. On
odwzajemnia pocałunek, pojękując, gdy mój język zaczyna pieścić jego.
– Mógłbym się do tego przyzwyczaić – mruczy. – Jak dla mnie każdy wieczór mógłby
być taki jak ten.
Ale zaraz potem odsuwa się i marszczy czoło, czujnie mi się przyglądając. Czyżby się
wystraszył, że powiedział zbyt wiele? Nie wie, że już i tak należę do niego?
Znów go całuję.
– Dobranoc, Simon – żegnam się. Na widok jego uśmiechu serce podskakuje mi w piersi.
Wiem, że czuł to samo co ja.
Rozdział 24

Nazajutrz nie mogę przestać się uśmiechać. Ciągle myślę o tym, co zdarzyło się
poprzedniego wieczoru. Wszystko wydaje się teraz inne – nie dlatego, że się czegoś
dowiedziałam, bo od dawna zdawałam sobie z tego sprawę – ale ponieważ w końcu się do tego
przyznałam. Kocham go. To ogromna zmiana. Nie potrafię jednak rozstrzygnąć – na lepsze czy
na gorsze. Do tej pory tłumiłam swoje uczucia i wmawiałam sobie, że muszę traktować tę relację
wyłącznie jak pracę, teraz jednak wiem, że chcę więcej. I po raz pierwszy wygląda na to, jakby
Simon – po tamtym wieczorze pozwoliłam sobie tak go nazywać w myślach – także chciał
czegoś więcej. Czy to, co nas łączy, mogłoby się rozwinąć w prawdziwy związek? Pragnęłabym,
żeby zwyczajnie mnie zapytał, czy zostaniemy parą. Tak naprawdę niewiele by się przez to
zmieniło. Nie mam nic przeciwko temu, że dużo pracuje, i wciąż troszczyłabym się o niego tak
jak teraz – zresztą uwielbiam to robić. A gdyby on i Luke lepiej się poznali, moglibyśmy się stać
prawdziwą rodziną. Może to nienormalne, ale po wczorajszym wieczorze, gdy opowiedział mi
o sobie więcej niż kiedykolwiek wcześniej, zaczęła tlić się we mnie nadzieja.
Kładę gazetę na tacy ze śniadaniem dla Simona i niosę to wszystko do jadalni. Jak zwykle
siedzi na końcu stołu i śledzi mnie wzrokiem.
– Ładnie dziś wyglądasz – stwierdza, mierząc mnie wzrokiem.
Ubrałam się dziś specjalnie na rozmowę w szkole: elegancka biała bluzka z koronkowym
kołnierzykiem i para obcisłych dżinsów. Zrobiłam sobie także makijaż i ułożyłam włosy.
– Dziękuję, sir.
Kiedy zaczynam mu podawać śniadanie, pociąga lekko za brzeg fartuszka, który
włożyłam na ubranie.
– Piękny detal.
Nie mogę powstrzymać uśmiechu. Uwielbia, kiedy wyglądam po domowemu.
– Gdzie jest Luke? – pyta.
– Jeszcze śpi. Mamy stawić się w szkole dopiero o dwunastej.
– Świetnie. – Ciągnie mnie do siebie na kolana i zanim udaje mi się zaprotestować, jego
wargi napierają na moje. Obejmuje mi twarz swoimi dużymi dłońmi, a ja poddaję się
pocałunkowi, nie jestem jednak w stanie zupełnie się rozluźnić. Przez cały czas nasłuchuję, czy
Luke przypadkiem nie wstał.
Simon odsuwa się ode mnie.
– Coś się stało?
– Nie, to tylko… wie pan. – Wskazuję głową w stronę korytarza.
Wypuszcza mnie z objęć.
– Wybacz. Nasza umowa obowiązuje tylko od dwudziestej pierwszej do północy. To się
nie powtórzy.
– Nie, nie! – wykrzykuję dużo za głośno. – Nie o to chodzi! Lubię całować pana na dzień
dobry. Denerwuję się tylko, czy Luke zaraz tu nie przyjdzie.
Te słowa najwidoczniej go uspokajają, bo się uśmiecha.
Nagle wiedzie mnie na pokuszenie jakiś czort.
– Jutro rano mogę nastawić nianię i zakraść się do pana pokoju – proponuję ściszonym
głosem.
Uśmiech znika Simonowi z ust tak szybko, jak się pojawił. Wzrok mu płonie.
– Nie wolno ci wchodzić do mojego pokoju, kiedy śpię, Abigail. Pod absolutnie żadnym
pozorem.
– Rozumiem – szepczę. – Przepraszam, chciałam tylko… nieważne.
Wstaję i wracam do wykładania na stół całego śniadania, starając się unikać patrzenia mu
w oczy. Ściska mnie w gardle, gdy próbuję głębiej odetchnąć. Wczoraj wieczorem wydawało się,
że zrobiliśmy wielki krok naprzód, ale teraz mam wrażenie, jakbyśmy wrócili do punktu wyjścia.
– Abigail.
Zmuszam się, żeby na niego spojrzeć. Zaskakuje mnie, że nagle wygląda na okropnie
zmęczonego. Powoli kładzie na stole dłoń wierzchem do dołu: to zaproszenie. Natychmiast
wyciągam rękę.
– Naprawdę miło z twojej strony, że to zaproponowałaś – mówi miękko – ale istnieje
powód, dla którego z nikim nie sypiam. – Głęboko nabiera powietrza w płuca, po czym ciągnie: –
Widziałaś blizny na moim brzuchu. Zostałem napadnięty. Podczas snu. – Ma trzeźwy głos,
a spojrzenie utkwione w naszych rękach na stole.
– Przykro mi to słyszeć – szepczę. W oczach pojawiają mi się łzy. Na początku myślałam,
że po prostu jest dziwakiem. Potem zaczęłam zgadzać się na wszystkie jego dziwne żądania
i potrzebę dominacji, wierząc, że to jeszcze jedno z jego dziwactw. Dopiero teraz dociera do
mnie, że ma to dużo głębsze podłoże. Ten człowiek jest zniszczony od wewnątrz. Nie wiem, kto
mu to zrobił, ale rany sięgają bardzo głęboko.
– Naprawdę bardzo mi przykro – powtarzam. Cóż innego mogę powiedzieć? Jedna
z moich łez kapie na nasze ręce, na co on aż się podrywa. Gdy patrzy na mnie, pośpiesznie
ocieram oczy. Jasna cholera, muszę nad sobą zapanować.
– Nigdy nie będziemy mogli ze sobą spać – mówi ochryple. – I proszę, żebyś więcej o to
nie pytała.
– I tak zawsze ściągam całą kołdrę. – Próbuję zmusić się do uśmiechu. – I mam lodowato
zimne palce u stóp.
Od razu się rozluźnia, bruzda między jego oczami znika.
– Kupię ci koc elektryczny.
– Dziękuję, sir.
– To ja dziękuję, moja słodka dziewczyno.
Jeszcze przez chwilę ściska moją dłoń.
Trudno mi teraz wyjść po tym, co właśnie usłyszałam, ale wiem, że woli zostać sam.
Ciekawe, czy to najważniejszy powód, dla którego zamiast prawdziwego związku woli zawrzeć
umowę taką jak nasza. A może mam za duże oczekiwania?
Pół godziny później Luke schodzi na dół i razem jemy śniadanie. Widać, że bardzo się
cieszy się na wizytę w szkole.
– Dzień dobry, Luke. – Simon staje w drzwiach.
Luke macha do niego z zadowoleniem.
– Cześć, panie Thorne! Wie pan co? Będziemy tu z mamą mieszkać. Przez cały czas!
Próbuję stłumić śmiech. Luke jest przemiły. Wydaje mu się, że on pierwszy się o tym
dowiedział.
– Wiem o tym – śmieje się Simon. – Twoja mama już mi powiedziała.
– A dziś idę do szkoły – ciągnie Luke, podskakując na krześle.
Pan Thorne szybko zerka na mnie, a dopiero później przenosi wzrok na chłopca.
– Naprawdę? – dziwi się. – Jesteś już dość duży?
– O taaak! – Luke kiwa głową. – Mam prawie pięć lat. Niedługo będą moje urodziny,
prawda, mamo?
– Tak – potwierdzam. – Za dwa tygodnie.
– No widzi pan. – Zwraca się do Simona. – Za dwa tygodnie skończę pięć lat.
– W takim razie musisz urządzić wielkie przyjęcie!
Luke’owi nieco rzednie mina.
– Nie wiem, jak to będzie.
– Kochanie, oczywiście że tak – wtrącam. – Zrobimy je u cioci Jo.
– Można je urządzić tutaj, jeśli się zgodzisz.
Patrzę ze zdziwieniem na Simona.
– Mówi pan poważnie?
– Tak, oczywiście. Jeśli chcesz. Skorzystaj z karty, którą ci dałem. Zaproście swoich
przyjaciół.
– Co na to powiesz, Luke? – pytam. – Urządzimy tutaj twoje urodziny? Kto wie, może
nawet dostaniesz tort z Zygzakiem McQueenem?
– Ale faaajnie – wzdycha Luke. – Ale pan też przyjdzie? Na moje urodziny? – Wpatruje
się w Simona z zachwytem.
„Jasny gwint”.
– Ja… eee… – Widać, że go to zaskoczyło. – Nie wolisz świętować z przyjaciółmi?
– Pan przecież jest moim przyjacielem – oznajmia Luke, jakby to było jasne jak słońce,
mimo że spotkali się zaledwie kilka dni temu.
– Aha. W takim razie bardzo dziękuję. Chętnie przyjdę – odpowiada Simon formalnym
tonem.
Luke posyła mu uśmiech i zabiera się do śniadania. Nie do końca potrafię określić, jak się
z tym czuję. To wspaniale, że Luke lubi Simona i że chce, aby przyszedł na jego urodziny. Ale
czy to aby dobry pomysł, żeby się do niego przywiązywał? Czym innym jest to, że ja się
zakochałam w Simonie, a zupełnie czym innym to, że Luke za bardzo go polubi. Bo przecież
gdyby to wszystko się posypało…
– Abigail, możemy porozmawiać przez chwilę?
Próbuję wysondować, jaki ma nastrój, ale muszę się poddać. Jego twarz ma całkowicie
neutralny wyraz.
– Oczywiście – odpowiadam i mówię do Luke’a: – Kochanie, zaraz wracam. – Wychodzę
za Simonem na korytarz. Otwiera drzwi, na które wcześniej nie zwracałam uwagi. Prowadzą do
garażu. Na pewno chce w spokoju porozmawiać o tym, co przed chwilą zaszło w kuchni.
– Nie musi pan przychodzić na jego urodziny – odzywam się cicho. – To nie jest… sam
pan wie. – Nie mam pojęcia, co właśnie próbuję powiedzieć.
– Wolałabyś, żebym w nich uczestniczył.
To nie jest pytanie.
– Nie, absolutnie nie chodzi o mnie.
– Myślisz, że Luke mnie zaprosił, bo czuł się do tego zobowiązany?
Parskam głośnym śmiechem i natychmiast zasłaniam usta.
– Oj, przepraszam. Nie chciałam się z pana śmiać.
Na szczęście nie wygląda na rozgniewanego.
– Powiedziałem coś zabawnego?
– Luke nie ma jeszcze pięciu lat. Nie wie, co to znaczy być do czegoś zobowiązanym. Po
prostu mówi, co myśli.
– Och. – Simon zastanawia się nad tym przez chwilę. – Czyli będzie mu przykro, jeśli nie
przyjdę?
– Tak.
– W takim razie przyjdę – stwierdza stanowczo. – Co chciałby dostać?
– Może da mu pan tego iPada, o którym mówił pan wczoraj?
Kręci głową.
– Nie, ty mu go dasz.
– Jest pan pewien? To byłby przecież dobry prezent. Luke niesamowicie się z niego
ucieszy.
– Właśnie dlatego powinien go dostać od ciebie, Abigail. – Uśmiecha się do mnie i waha
się przez moment, zanim sięga w moją stronę i zakłada mi włosy za ucho. Koniuszki jego palców
zatrzymują się na moment na mojej skórze, po czym przesuwają się w dół po szyi. Przeszywa
mnie dreszcz. Kiedy dotyka mnie w ten sposób, mam wrażenie, że łączy nas coś więcej niż tylko
umowa. Jestem zdezorientowana, ale wydaje mi się, że on też. I że sam nie wie, co czuje.
– Dzię… dziękuję – wyduszam z siebie. – Wymyślę coś, co mógłby mu pan dać, dobrze?
– Dobrze. – Wyjmuje z kieszeni kluczyki do samochodu i mi je podaje, pokazując głową
na piękny szary samochód stojący obok znanego mi czarnego.
„Jasna cholera”.
– Proszę nie mówić, że kupił pan dla mnie samochód… – Wzdycham, próbując nad sobą
zapanować.
Chichocze.
– Nie, moja droga. To tylko mój drugi samochód. Jeżdżę nim wyłącznie wtedy, gdy bmw
jest w warsztacie. Możesz go używać, aż kupisz sobie własny.
– Mój własny samochód? – pytam szeptem.
– No tak. Masz chyba prawo jazdy?
– Owszem, chociaż przez dłuższy czas go nie używałam. Ale potrafię jeździć.
– Świetnie. Kiedy zaoszczędzisz dość pieniędzy, chętnie ci pomogę w zakupie
odpowiedniego auta. Ale do tej pory możesz zawozić Luke’a do szkoły tym samochodem
i korzystać z niego, kiedy tylko będziesz chciała.
– Nie wiem, jak panu dziękować – mówię zmieszana. – Łał. Mój własny samochód!
Przygląda mi się uradowanym wzrokiem.
– To dla ciebie ważne, prawda? Żebyś kupiła go sama, a nie dostała ode mnie?
Potwierdzam, kiwając głową.
– Szanuję to. Moja słodka dziewczyno, bardzo mi się podoba twoje dążenie do
samodzielności we wszystkim poza sprawami łóżkowymi… przez większość czasu. – Mruga do
mnie szelmowsko.
– Lubię należeć do pana. – Podnoszę na niego wzrok. Nie kłamię. – Naprawdę bardzo to
lubię, sir.
– Mnie to też się podoba – mruczy i podchodzi bliżej. – Miło się żyje ze świadomością, że
do mnie należysz.
Popycha mnie na ścianę i przywiera do mojego ciała.
– Ale wiesz, co lubię jeszcze bardziej? – szepcze mi do ucha. – Myślenie o tym, że robisz
się wilgotna, kiedy rozkazuję ci uklęknąć przede mną i mnie ubóstwiać. Że spełniasz każde moje
życzenie i uwielbiasz, gdy przejmuję kontrolę. To…
– T-tak? – wyjąkuję. Serce zaraz wyskoczy mi z piersi.
– To jest dla mnie najważniejsze. – Schodzi coraz niżej, całując mnie po szyi. Czuję jego
ciepły oddech na skórze. Zamykam oczy. Nagle nie mogę się doczekać wieczoru.
– Muszę jechać do pracy. Ciąg dalszy nastąpi.
Mrugam powiekami, a on stoi i patrzy na mnie z przebiegłym uśmiechem.
– Dobrego dnia, Abigail.
– Wzajemnie, sir. – Zmuszam ciało, żeby się uspokoiło. Simon przesuwa delikatnie
kciukiem po moich wargach, po czym idzie w swoją stronę. Czyżby nic nie poczuł? A może
potrafi dobrze to zamaskować? Ciekawe, czy pod tą niewzruszoną fasadą jego serce bije tak
mocno jak moje.
Kieruję się za nim do wyjścia z garażu. Widzę, jak idąc po schodach, stawia kroki co dwa
stopnie. Nieco chwiejnym krokiem wracam do kuchni i siadam obok Luke’a. Kilka minut później
Simon zjawia się z kartką, na której widnieje adres szkoły.
– Dziękuję. Co chciałby pan na kolację?
– Dokładnie to, co będziesz miała ochotę ugotować. – Uśmiecha się.
– Hot dogi! – wtrąca się Luke.
Simon zaczyna się śmiać.
– W takim razie hot dogi dla Luke’a i to, co masz ochotę zrobić dla mnie.
Odwzajemniam uśmiech.
– Życzę ci miłego dnia w szkole, Luke. Mam nadzieję, że nauczysz się mnóstwa nowych
rzeczy.
– Najpierw idziemy na spotkanie. – Luke próbuje mówić jak dorosły.
– Aha, w takim razie przepraszam. Życzę ci zatem udanego spotkania, młody panie
Winters.
– Mamo, co to znaczy? – Luke odwraca się w moją stronę.
– To twoje nazwisko – wyjaśniam.
Luke’owi rozjaśnia się twarz i wgryza się w swój tost. Wstaję i dyskretnie pokazuję
głową na kuchenną wyspę, dając Simonowi do zrozumienia, żeby tam podszedł.
– Naprawdę ma na nazwisko Jones – przyznaję. – Po ojcu.
Simon zaciska wargi.
– Chciałabyś je zmienić?
W szpitalu postanowiłam dać Luke’owi nazwisko Patricka. Wtedy wydawało się to
naturalne, ale teraz zrozumiałam, że zrobiłam to tylko po to, aby skłonić Patricka do większego
zainteresowania swoim dzieckiem. Wcześniej na wszelkie sposoby próbował zignorować to, że
jestem w ciąży. Ani razu nie poszedł ze mną do ginekologa ani na USG. Nigdy nie był dobrym
ojcem.
– Bardzo.
– A prawa rodzicielskie?
– Hm, w sumie tego nie wiem. Nigdy się nie pobraliśmy i nie sprawdziłam, jak to działa.
– Zwyczajnie was zostawił?
– Tak – szepczę. – Niedługo minie rok. Nie mam pojęcia, gdzie jest.
Simon bierze głęboki oddech i trochę się do mnie przybliża.
– Tęsknisz za nim?
– W żadnym razie – odpowiadam bez wahania.
Wygląda, jakby odczuł ulgę.
– A Luke?
Kręcę głową.
– On nie był… Niektórzy ludzie nie powinni mieć dzieci.
– To prawda – odpowiada poważnym głosem. – Niektórzy ludzie.
Czekam, aż powie coś więcej, ale on tylko się odsuwa.
– Udanego dnia – rzuca na pożegnanie. – Jakby co masz mój numer. Do zobaczenia
wieczorem.
– Do zobaczenia – powtarzam już po jego wyjściu.
Spoglądam na trzymaną w ręce kartkę. Przed wyjściem do szkoły muszę załatwić jedną
rzecz.
Pół godziny później opanowuję zdenerwowanie i dzwonię do drzwi sąsiadów. Otwiera
Lila, która na widok mnie i Luke’a robi wielkie oczy.
– Dzień dobry! – Luke wita się z werwą. – Czy JR ma czas się pobawić?
– Och… Akurat teraz?
– Nie, proszę wybaczyć – szybko się wtrącam. – Nie dlatego tu przyszliśmy. Wiem, że
jest dość wcześnie.
Ona zaczyna się śmiać, ciaśniej obwiązując szlafrok paskiem.
– Aż tak wcześnie znowu nie jest, tylko my dziś późno wstaliśmy. Ale proszę, wejdź. –
Woła syna, a Luke zaraz po zrzuceniu butów wyrywa w jego stronę. Obydwaj przekrzykują się
z entuzjazmem.
– Chcesz kawy? – pyta Lila, prowadząc mnie do kuchni. – Właśnie zaparzyłam cały
dzbanek.
– Nie zostaniemy tak długo, JR musi przecież iść do szkoły. – Siadam i rozglądam się
dookoła. Dom jest pięknie urządzony i w przeciwieństwie do lokum Simona wygląda na
zamieszkały. Lila przynosi do stołu dwa kubki z kawą.
– Nie wiedziałam, że wpadniesz – mówi.
– Skąd miałaś wiedzieć. – Zaczynam za szybko pić i parzę sobie język. – Chciałam tylko
o czymś porozmawiać. Nasze dzieci będą chodziły do jednej szkoły, jesteśmy sąsiadami, więc na
pewno będziemy się często widywali i dlatego właśnie…
– Jasne. Ty i Simon jesteście razem, prawda?
Gapię się na nią, mrugając oczami.
– Nie! J-ja tylko tam pracuję. Dlaczego tak pomyślałaś?
– Widywałam cię tam wieczorami – odpowiada. – Wtedy w parku cię nie poznałam, ale
kiedy powiedziałaś, że u niego pracujesz, dodałam dwa do dwóch. Przyjeżdżasz do niego od
kilku miesięcy, mam rację? Na początku bywałaś tam tylko wieczorami?
Moje spanikowane serce lada chwila wyskoczy mi z piersi, dłonie momentalnie stają się
wilgotne.
– Ze względu na JR-a jemy posiłki dość wcześnie – wyjaśnia Lila – a ja mam zwyczaj
spacerować przed kolacją, więc widziałam, jak przyjeżdżasz taksówką. Nie jestem osobą, która
wtyka nos w nie swoje sprawy, ale Simon nigdy nie przyjmował u siebie gości, więc trudno było
nie zauważyć ładnej brunetki, która go regularnie odwiedza. Pomyślałam, że w końcu znalazł
sobie kogoś. – Upija łyk kawy. – Ale potem powiedziałaś, że prowadzisz mu dom. A przecież
widziałam, jak cię eskortował do drzwi, zupełnie jakbyś była gościem.
„Eskortował… Ciekawe, czy celowo użyła tego słowa?”
Znów na mnie spogląda, podczas gdy ja nerwowo przełykam ślinę, desperacko próbując
rozszyfrować wyraz jej twarzy. Kłamstwami nie wybrnę z tej sytuacji. Lila dobrze wie, że dzieje
się coś podejrzanego, ale nie wygląda na rozgniewaną. Wtedy przypomina mi się rzucona przez
jej męża żartobliwa uwaga o tym, że jego małżonka uwielbia plotki. Ostatnie, czego potrzebuję,
to ktoś, kto rozpowiada różne rewelacje o mnie i Simonie. Ale może uda mi się ją przekabacić na
swoją stronę?
– Opiekuję się nim – wyrywa mi się. Zaciskam nerwowo palce wokół kubka z kawą.
Przytakuje powolnym ruchem.
– To dobrze. Naprawdę tego potrzebuje.
Powoli się odprężam.
– A on opiekuje się mną.
– …i płaci za szkołę twojego syna? – pyta i dodaje: – Wiem, ile to kosztuje.
Kiwam głową i biorę kolejny łyk kawy.
– Czyli zawarliście rodzaj… umowy?
– Tak. Oboje jesteśmy z niej zadowoleni.
W każdym razie – do niedawna byliśmy. Teraz chciałabym czegoś więcej, ale nie
zamierzam naciskać, dopóki Simon nie będzie gotowy.
– Tak myślałam – stwierdza Lila.
– Wiem, co sobie o mnie myślisz – szepczę.
– Nie, nie wiesz.
Zaskoczona podnoszę wzrok. Ton jej głosu jej przyjazny.
– Abigail… Pracowałam jako modelka. To wyjątkowo brudna branża, zwłaszcza kiedy
jest się bardzo młodą. Robiłam wiele rzeczy, których teraz żałuję. Nikogo nie osądzam. – Prycha.
– Na dodatek robiłam to dla kariery albo żeby dostać lepszą pracę czy być zapraszaną na więcej
imprez. Totalny absurd.
– Przykro mi to słyszeć.
– Cieszę się, że powiedziałaś mi prawdę. Nie martw się, nikomu nic nie powtórzę o tobie
i o Simonie. Uwielbiam sobie pogadać na różne tematy, ale nie rozpowiadam plotek, bez
względu na to, co twierdzi mój mąż. W każdym razie nie o takich sprawach. – Zaczyna mieszać
w swoim kubku.
– Simon zawsze mnie zastanawiał – dodaje zamyślona. – Jest superprzystojny, ale chyba
nigdy nie widziałam go z kobietą, nawet na imprezach towarzyskich.
– Często się z nim widujecie?
– Należymy do tego samego klubu – wyjaśnia. – Zawsze zachowuje się bardzo grzecznie,
ale ten facet to ogromna zagadka. Od lat mieszkamy obok, ale ani ja, ani mój mąż nigdy nie
prowadziliśmy z nim prawdziwej rozmowy, jedynie small talk. Mąż zawsze pyta Simona, czy nie
ma ochoty pograć z nim w golfa albo w squasha, ale on zgodził się jedynie kilka razy.
Najczęściej trzyma się z dala od wszystkich.
Kiwam głową. Takie było też moje pierwsze wrażenie.
– Dlatego bardzo się zdziwiłam, gdy powiedziałaś, że u niego mieszkasz. W dodatku
razem z synem!
– Bo?
– Nie sądziłam, że w ogóle lubi dzieci.
I pewnie tak jest. Wazektomia raczej nie oznacza, że przepada za brzdącami.
– Pamiętam, że tuż po urodzeniu się JR-a wyszliśmy razem na spacer. Prowadziliśmy
przed sobą wózek i wpadliśmy na Simona. JR zaczął płakać, więc Dave wziął go na ręce. Simon
nam grzecznie pogratulował, ale gdy Dave spytał, czy chciałby potrzymać dziecko, natychmiast
odmówił. Zupełnie jakbyśmy zapytali, czy chce wziąć do ręki granat. Z tego, co pamiętam, wręcz
się od nas odsunął.
„Okej, czyli naprawdę nie przepada za dziećmi”.
Z drugiej strony mam wrażenie, że darzy Luke’a sympatią. Może coś się zmieniło?
Bardzo na to liczę.
– Tak czy owak jest w nim coś szczególnego – Lila ciągnie z namysłem. – Nie wiem
dlaczego, ale zawsze trochę było mi go żal. Próbowałam go namówić na spotkanie z którąś
spośród moich przyjaciółek, nigdy się jednak nie zgodził. Wiem też, że większość singielek
z naszego klubu się do niego przystawiała, a oprócz tego nawet kilka zamężnych. Dlatego
ostatecznie doszłam do wniosku, że po prostu woli być sam. – Jej spojrzenie znów spoczywa na
mnie. – Wygląda jednak na to, że się myliłam.
– Nie byłabym tego taka pewna. Bardzo chroni swoją prywatność, chociaż potrafi być
naprawdę serdeczny w stosunku do mnie i do Luke’a. Byłam w koszmarnej sytuacji, a on… mnie
uratował. Proszę, nie myśl, że go wykorzystuję wyłącznie dla pieniędzy albo że on wykorzystuje
mnie. Obydwoje tego chcemy. Nigdy wcześniej nie zrobiłam czegoś podobnego i nie wiem,
czybym się na to zdobyła, gdyby nie… – urywam. I tak już powiedziałam za dużo. – Czy twój
mąż coś wie? – pytam ostrożnie.
– Nie. Chociaż nawet gdyby wiedział, nie sądzę, żeby mu to przeszkadzało. Zna przecież
moją przeszłość. Ale spokojnie, nic mu nie powiem.
– Dziękuję. Luke’owi byłoby przykro, gdyby nie mógł znów tu przyjść, żeby się pobawić
z JR-em, a…
– Bardzo chciałabym znów się z tobą spotkać. – Lila posyła mi kolejny ze swoich
olśniewających uśmiechów. – Jeszcze kawy? Opowiem ci wszystko o szkole, między innymi to,
od których rodziców powinnaś się trzymać z daleka. Miej się na baczności zwłaszcza przed
troskliwymi matkami zwalczającymi cukier i mąkę pszenną. Weź przestań, ten klimat
przedmieść… Naprawdę ciężko tu żyć!
Wybucham śmiechem i oddaję jej pusty kubek. Dobrze, że tu przyszłam. Wygląda na to,
że właśnie poznałam swoją pierwszą przyjaciółkę z tej dzielnicy.
Rozdział 25

Kolejne dwa tygodnie mogę bez wahania nazwać najszczęśliwszymi w życiu. Szkoła
Luke’a jest absolutnie fantastyczna i syn naprawdę za nią przepada. Obawiałam się, czy nie
będzie zapóźniony, ale na szczęście nie ma żadnych problemów z nadążaniem podczas zajęć, na
które składają się również lekcje muzyki i przedmiotów kreatywnych.
Dość szybko wypracowaliśmy sobie pewną rutynę. Rano przygotowuję Luke’owi drugie
śniadanie z drobnymi przekąskami, bo obiad dzieci mają zapewniony w szkolnej stołówce,
a później jemy razem śniadanie w kuchni. Po wyjściu Simona do pracy odwożę Luke’a do szkoły
i za każdym razem, gdy widzę go z nowymi kolegami z klasy, aż rozpiera mnie radość. Potem
mam wyłącznie dla siebie całe przedpołudnie i większość popołudnia, co wydaje mi się nieco
dziwne, ale staram się, aby nie brakowało mi zajęć. Chodzę na zakupy, przygotowuję kolację,
zajmuję się praniem i robieniem porządków. Późnym popołudniem i wczesnym wieczorem
spędzam czas z Lukiem, a po dziewiątej jestem razem z Simonem. Kompromis wręcz doskonały.
Simon przygotował dla mnie umowę o pracę, którą podpisałam od razu. Przewiduje dla
mnie godziwe wynagrodzenie, na dodatek nie muszę płacić czynszu. Simon nalega także, żebym
podczas zakupów spożywczych korzystała z karty, którą mi dał, więc jedyne, za co sama płacę,
to rzeczy takie jak buty czy ubrania dla siebie. Wystarcza mi zatem z nawiązką, żebym mogła coś
odłożyć – o to także Simon zadbał w swój zwyczajowy, efektywny sposób. Wystarczył mu tylko
mój podpis, dzięki któremu zamknął moje stare konto i otworzył nowe w swoim banku, pod
moim nazwiskiem. Wpływa na nie automatycznie całe moje wynagrodzenie i jestem jedyną
osobą, która ma do niego dostęp. W końcu nie muszę się martwić o to, czy Patrick nie dobierze
się do moich pieniędzy.
Nie mieszkamy tutaj jakoś szczególnie długo, ale szybko się zadomowiliśmy. Nasze
imiona i nazwisko widnieją na skrzynce pocztowej. Otrzymałam nawet swój pierwszy list,
w którym administracja stanu Waszyngton informuje mnie o wszczęciu dochodzenia w sprawie
Patricka. Nie wiem, co to dokładnie to oznacza, ale mam nadzieję, że jeśli go nie znajdą, zostanie
mi przyznana pełnia praw rodzicielskich nad synem. Zresztą nawet gdyby jakoś go namierzyli,
nie sądzę, aby Patrick miał coś przeciwko temu. Świetnie dajemy sobie radę bez niego dzięki
Simonowi i jego wspaniałomyślności.
Można wręcz powiedzieć, że trochę nas rozpieszcza. Wciąż przynosi do domu kolejne
prezenty – od kolorowanek i kredek dla Luke’a aż po parę pięknych kolczyków dla mnie, a kiedy
próbuję mu podziękować, zamyka mi usta pocałunkiem. Uśmiech prawie nie schodzi mi z ust
i coraz łatwiej mi zapomnieć, że to, co robię, należy do moich obowiązków. Nie czuję się tak,
jakby Simon był moim pracodawcą. Myślę o nim jak o mężczyźnie, którego kocham, tym, przez
którego serce bije mi szybciej, i który sprawia, że każdego wieczoru moje ciało drży z rozkoszy.
To jasne jak słońce, że grubo się myli, gdy twierdzi, że nie ma nic do zaoferowania potencjalnej
partnerce. Rozkoszuję się każdą chwilą spędzoną u jego boku i z każdym dniem coraz bardziej
się do siebie zbliżamy. Nieprzerwanie ze sobą esemesujemy: Simon pyta mnie, co robię, czy
przypadkiem nie idę się spotkać z Lilą, albo pisze, że cieszy się na powrót do domu. Każdego
wieczoru kładziemy się spać długo po północy. Niekiedy kochamy się powoli, innym razem
uprawiamy dziki, zwierzęcy seks, a czasami leżymy zwyczajnie przytuleni na sofie i oglądamy
jakiś film. Kocham wszystkie te chwile. Kocham jego. I czasami mi się wydaje, że on też kocha
mnie.
W piątek, dzień przed urodzinami Luke’a, odbieram go wcześniej ze szkoły. Nie mogę się
doczekać weekendu. Simon umówił się gdzieś na mieście na kolację, więc jesteśmy z Lukiem
sami w domu. Przegryzamy jakieś popołudniowe przekąski, potem nastawiamy sobie film w jego
pokoju. Moje powieki stają się coraz cięższe i z uczuciem błogości opadam na poduszki,
ściskając w ramionach syna.
Budzę się dopiero po pewnym czasie. Musiałam zasnąć. Znajduję się sama w łóżku, ktoś
przykrył mnie kocem i zgasił telewizor.
– Luke? – Wstaję i wychodzę poszukać syna. Musi być gdzieś w domu, inaczej
włączyłaby się niania. Zerkam na zegar w kuchni. Cholera. Dochodzi szósta. Spałam przez ponad
dwie godziny i jestem poważnie do tyłu z planem dnia. Zatrzymuję się w korytarzu na widok
płaszcza Simona na wieszaku. Musiał wrócić wcześniej, przez co prawie podskakuję z radości,
ale wtedy przypominam sobie, że wciąż nie znalazłam Luke’a. Jest tylko jedno miejsce,
w którym może być.
Biegnę po schodach do tej części domu, gdzie wolno mi wchodzić jedynie za
zaproszeniem. Luke wie, że nie wolno mu tutaj przebywać i zakłócać spokoju Simonowi. Nagle
jednak zza uchylonych drzwi do gabinetu dobiegają mnie głosy.
– …chodzić do szkoły?
– No jasne. – To głos Simona.
– Naprawdę? – Luke brzmi sceptycznie. – A lubił pan matematykę?
– Może to za wiele powiedziane. – Rozbrzmiewa śmiech. – Ale teraz jestem z niej
całkiem dobry. Ty też będziesz, jestem tego pewien.
– A czy to jest poprawne? – pyta Luke.
– Pokaż. Hmmm. No dobrze, mam tutaj dwa spinacze, widzisz?
– Widzę.
– A tu są jeszcze trzy. Jeśli je do siebie dodamy, dwa plus trzy, to ile mamy teraz?
– Pięć.
– Otóż to. Czyli dwa plus trzy równa się…
– Pięć!
– Dokładnie. Wspaniale ci poszło! Teraz możesz to zapisać w zeszycie.
– Panie Thorne?
– Mhm?
– Wydaje mi się, że lubię matematykę.
– Świetnie.
Zakradam się pod drzwi i zaglądam. Simon siedzi przy biurku i pisze coś na komputerze,
a naprzeciwko niego Luke klęczy na krześle pochylony nad podręcznikami. Sytuacja wydaje się
zupełnie normalna: dorosły pomaga dziecku odrabiać lekcje. Ale na widok ich razem do oczu
napływają mi łzy. Luke wyjmuje więcej spinaczy, waha się przez chwilę, po czym najpierw
dokłada cztery do pozostałych, a potem jeszcze trzy.
– Cztery plus trzy równa się… siedem – mówi, wpatrując się z oczekiwaniem w Simona.
– Zgadza się.
Luke rozjaśnia się niczym małe słoneczko i skrobie odpowiedź w zeszycie, ale nie
dlatego moje serce zaczyna galopować: w oczach Simona dostrzegam czułość, kiedy zerka na
mojego syna, a potem wraca do swojej pracy.
Odsuwam się od drzwi, żeby zupełnie się nie rozkleić. Być może Simon nie przepada za
dziećmi, ale najwyraźniej lubi Luke’a.
„Wyluzuj. To nie jest jakaś wielka sprawa”.
Tyle że to jest wielka sprawa. Simon zawsze zachowywał się przyjaźnie wobec Luke’a
i niczego mu nie skąpił, ale tym razem po raz pierwszy się nim zajął. Nie chcę przerazić Simona
na śmierć, okazując mu, jak bardzo mnie ucieszył ten widok.
Wracam do swojego pokoju i znajduję komórkę. Odczytuję z niej esemesa od Simona,
w którym pisze, że kolację odwołano i jednak zje w domu. Wysłał go ponad godzinę temu.
Schodzę na dół do kuchni i otwieram zamrażalnik. Wyjmuję z niego stek, który zaczynam
rozmrażać, po czym biorę się do robienia kolacji dla siebie i Luke’a, który na pewno już umiera
z głodu. Simon ma w zwyczaju jadać dopiero o siódmej, więc przynajmniej z tym powinnam
zdążyć.
Nie mogę wymazać z pamięci widoku ich obu – tego, jak przyjaźnie Simon odnosił się do
Luke’a i jak duże zainteresowanie mu okazywał. Tak bardzo różni się to od postępowania
Patricka. Wiem, że powinnam pójść na górę po syna. Doskonale to wiem. Nie mam jednak
ochoty tego robić. Chcę, żeby pobyli trochę ze sobą. Żeby cała nasza trójka była razem.
Wyobrażam sobie, jak wszyscy wychodzimy gdzieś w sobotę, na przykład do ogrodu
zoologicznego: Simon obejmuje mnie jednym ramieniem, a w drugiej ręce trzyma dłoń Luke’a.
Widzę to niezwykle wyraźnie – oto moje marzenie.
– Cześć, mamo!
Uśmiecham się do Luke’a, który wbiega do kuchni i sadowi się przy stole. Zaraz za nim
zjawia się Simon.
– Dzień dobry.
– Dzień dobry, sir.
– Wracamy z góry – mówi, podchodząc do mnie. – Mam nadzieję, że to w porządku.
„Nawet więcej niż w porządku”.
– Oczywiście. Strasznie mi przykro, że zasnęłam.
Macha lekceważąco ręką i podchodzi krok bliżej.
– Wczoraj za długo nie dawałem ci spać.
– Pamiętam to aż za dobrze, sir. – Oblewam się rumieńcem, a on posyła mi
porozumiewawczy uśmiech.
– Nie chciałem cię budzić – szepcze. – Tak słodko wyglądasz, kiedy śpisz.
Nie rozumiem, dlaczego nagle czuję się onieśmielona. Facet widział każdy centymetr
mojego nagiego ciała i poddawał je najróżniejszym słodkim zabiegom, ale myśl o tym, że otulił
mnie kocem i zajął się moim synem, żebym mogła się wyspać, wydaje mi się bardziej intymna
niż cokolwiek innego, co razem robiliśmy. To pokazuje, jak bardzo mu na mnie zależy.
– Dziękuję. Dobrze mi zrobiła ta drzemka. Chociaż teraz jestem trochę spóźniona –
przyznaję. – Ale kolację podam panu mniej więcej o czasie. – Wskazuję głową na jedzenie. – To
dla mnie i dla Luke’a.
– Jestem głodny – odzywa się Luke ze swojego krzesła. – Co dziś zjemy?
– Zupę pomidorową i tosty.
– Aaach, mniam! To pyszne! Prawda, panie Thorne?
– Nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłem tosty – odpowiada Simon z uśmiechem.
Szybko reaguję:
– Zrobię panu stek. – Wiem, że je lubi.
– Nie smakują panu tosty? – pyta Luke z niedowierzaniem. – Mama robi najlepsze na
całym świecie.
Simon zerka na mnie.
– Aha, naprawdę?
Luke zeskakuje z krzesła. Zanim jestem w stanie go zatrzymać, ciągnie Simona do stołu.
– Luke, nie sądzę, żeby pan Thorne…
– A starczy dla trzech osób?
Gapię się na niego osłupiała. Szumi mi w uszach, musiałam się przesłyszeć. Simon siada
jednak przy stole obok Luke’a. W swoim eleganckim garniturze wydaje się niepewny i jakby nie
na miejscu.
– T-tak, oczywiście – jąkam się. – Luke, pomóż mi nakryć stół.
Luke pospiesznie wstaje i spełnia moją prośbę. Jedzenie wkrótce jest gotowe. Przez
krótką chwilę sytuacja wydaje się trochę niezręczna, bo nie wiem, czy tak jak zwykle mam wstać
i podać posiłek panu Thorne’owi. On jednak uprzedza mnie i zaczyna nalewać zupę – najpierw
Luke’owi, później mnie. Kiedy siadam z powrotem na krześle, posyła mi uśmiech.
– Dziękuję – mówię ściszonym głosem.
Jego palce muskają moje, gdy podaje mi talerz. Mam w brzuchu tyle motyli, że nie jestem
w stanie skoncentrować się na jedzeniu.
– Musi pan umoczyć tost w zupie – poucza Simona Luke. – To jest najlepsze w jedzeniu
tostów.
– Palcami?
Luke śmieje się z niego, chociaż nie jestem pewna, czy to było pomyślane jako żart,
i zanurza w zupie swój własny tost. Następnie wpycha połowę kromki do ust.
– Okej, spróbujmy.
Powstrzymuję chichot na widok Simona ostrożnie maczającego w zupie tost, a potem
odgryzającego kęs.
– Mhm, smakuje wybornie.
– Mówiłem przecież. – Luke uśmiecha się szeroko do nas obojga.
– Pan może nie je zupy w taki sposób? – pytam wesoło.
– Istotnie, nie jem. Ale to jest naprawdę dobre – mówi, po czym bierze kolejny kęs.
Jemy w przyjemnej ciszy. Panuje cudownie swobodna atmosfera i wszystko wydaje się
wręcz idealne. W kuchni jest ciepło i przytulnie, a Simon nalewa nam więcej zupy, jakbyśmy to
robili wcześniej setki razy. Gdyby ktoś zajrzał teraz przez okno, wyglądalibyśmy jak…
Rodzina.
Czuję tak gwałtowne ukłucie tęsknoty, że przez moment brakuje mi tchu. Szybko biorę
łyk wody, aby zamaskować swoje uczucia.
– Cieszysz się na jutrzejsze urodziny? – zwraca się do Luke’a Simon.
– O taaak! Przyjdą JR, Piper i Pippa! Będą balony, prezenty i wszystko inne.
– Ich rodzice także przyjdą – dodaję. – Nie ma pan nic przeciwko temu?
– Oczywiście, że nie. Potrzebujesz pomocy?
– Nie, dziękuję. Goście przyjdą dopiero o drugiej, więc będę miała mnóstwo czasu, żeby
wszystko przygotować. Obiecuję, że nie będziemy panu przeszkadzać przed przyjęciem.
– I tak muszę jutro pojechać do miasta.
– Do pracy?
– Mam do załatwienia kilka spraw w biurze, ale mogę odebrać tort w drodze powrotnej.
Nalegam.
– Jaki tort? – zainteresował się Luke. – Prawdziwy z Zygzakiem McQueenem?
– Musisz poczekać do jutra. – Mrugam do niego. – A teraz zjedz do końca.
Robi mi się ciepło w całym ciele, gdy widzę, jak Simon i Luke siedzą obok siebie i śmieją
się z czegoś. Każdy wieczór mógłby być taki jak ten. I nie jest to wyłącznie wytwór mojej
wyobraźni: nasza relacja rzeczywiście uległa zmianie. Być może moje marzenie nie jest wcale
nie do spełnienia.
Rozdział 26

Następnego dnia świętujemy urodziny Luke’a. Razem z synem nakrywam do stołu


w kuchni, który jest dość duży, żebyśmy wszyscy mogli się przy nim pomieścić. W jadalni
byłoby zbyt formalnie, a przyjęcie urodzinowe Luke’a nie powinno takie być. To nie jest
pierwsza taka impreza – zawsze dokładałam starań, aby coś dla niego zorganizować, mimo że
bywało bardzo skromnie – ale wreszcie nie muszę sztucznie się uśmiechać, ignorując brak
entuzjazmu ze strony Patricka. Po raz pierwszy też mam dla Luke’a drogi prezent i po raz
pierwszy ktoś mi pomaga. Simon dotrzymał słowa i przywiózł tort do domu. Może to nic
wielkiego, ale dla mnie, która poza Jo nigdy nie mogła na nikogo liczyć, znaczy naprawdę wiele.
Trudno mi powstrzymać uśmiech na widok gości, którzy zasiedli przy stole, aby uczcić urodziny
Luke’a i skosztować przekąsek, które dla nich przygotowałam. Obok Simona stoi puste krzesło
i kiedy na nim siadam, on wita mnie uśmiechem.
– Abbi, to jest obłędnie pyszne! – Lila częstuje się kolejną minipizzą. – Naprawdę sama
wszystko przygotowałaś?
Jej komplement bardzo mnie cieszy.
– Tak, ale Luke mi pomagał.
– Abigail świetnie gotuje – stwierdza Simon.
– Też powinniśmy zatrudnić kucharza. – Dave szturcha Lilę, drocząc się z nią.
– Ej, no przecież gotuję – ona protestuje ze śmiechem na ustach. – Raz na jakiś czas.
Przynajmniej próbuję.
– Mogę cię nauczyć – proponuję. – To znaczy, jeśli miałabyś chęć.
– Naprawdę? To wspaniale! – Uśmiecha się z zadowoleniem. Zdążyłyśmy już się
zaprzyjaźnić. Lila bardzo mi pomogła poznać okolicę, a nawet przedstawiła niektórym matkom
dzieci ze szkoły.
– Powiedz tylko kiedy – mówię, nakładając sobie jedzenie na talerz. Wszyscy się
częstują, a mój uśmiech staje się jeszcze bardziej promienny, gdy czuję, że Simon opiera ramię
o moje krzesło. Nie dotyka mnie, ale mógłby to zrobić. Świadomie bądź nieświadomie naśladuje
pozostałych mężczyzn obecnych przy stole. Siedzą przy nim trzy pary. Trzy rodziny.
– Najpierw tort czy prezenty? – pytam Luke’a po jakimś czasie.
– Prezenty! – odpowiada. To było do przewidzenia.
Luke zaczyna otwierać upominki, podczas gdy ja fotografuję jego i gości przy stole. Aż
kręci mi się w głowie ze szczęścia. Tak powinny wyglądać każde urodziny – mnóstwo przyjaciół,
dobre jedzenie i wniebowzięta mina Luke’a. Gdy przychodzi kolej na prezent ode mnie – iPada –
Luke przez chwilę nieruchomieje, po czym pędzi ku mnie i mocno mnie obejmuje.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, kochanie – szepczę i sadzam go sobie na
kolanach.
– Kocham cię, mamo – mamrocze i chowa twarz w moich ramionach. Oczywiście nie
mogę powstrzymać łez, zaczynam się śmiać i przepraszać jednocześnie, z wdzięcznością
przyjmując chusteczkę od Simona.
– Możemy iść do mojego pokoju i się nim pobawić? – pyta ochoczo Luke po kolejnym
uścisku. Dzieci zdążyły się już poderwać od stołu.
– Dopiero kiedy zjemy tort.
– Ja też mam dla ciebie prezent – nagle odzywa się Simon. Wyjmuje coś z wewnętrznej
kieszeni marynarki i wręcza Luke’owi grubą kopertę. Ciekawe, co w niej jest. Podrzuciłam
Simonowi kilka pomysłów na prezent, ale żaden z proponowanych przeze mnie przedmiotów nie
zmieściłby się w kopercie. Ostrożnie pomagam Luke’owi ją otworzyć i przyglądam się, kiedy
wyjmuje jakąś broszurę.
– Fajerwerki! I pałac! I Myszka Miki! – wyrzuca z siebie Luke, po kolei pokazując na
kolorowy, lśniący papier. – Gdzie to jest?
Trudno mi uwierzyć w to, co właśnie się dzieje.
– To jest… – Nie potrafię wydusić z siebie ani słowa więcej.
– To wycieczka do Disneylandu w Kalifornii – wyjaśnia Simon. – Byłeś tam kiedyś?
– W Disneylandzie? – Luke’owi brak tchu. – Nie!
– Jedziemy do Disneylandu? – Nareszcie odzyskałam zdolność mówienia.
– Disneyland jest megacool! – wykrzykuje JR. – Byliśmy tam dwa razy!
Wyjmuję bilety. Dlaczego jest ich tak wiele? Zerkam na nazwiska, każde po kolei. Luke,
ja, Jo, Thomas, Pippa i Piper.
Gapię się z otwartymi ustami na Simona.
– My wszyscy? – szepczę. – Mamy pojechać wszyscy razem?
Kiwa głową z uśmiechem. Odwracam się do Jo i Thomasa.
– No co? – pyta Jo.
– Jedziecie z nami. To bilety dla nas wszystkich, ciebie, mnie, Thomasa i dziewczynek.
– Co takiego?! – Wszyscy uświadamiają sobie, co się stało, bo w tym samym momencie
nad stołem wybuchają zachwycone piski. Panuje jeden wielki chaos. Cała trójka dzieci
wrzeszczy i podskakuje, a JR szybko do nich dołącza. Potem podskakują także Jo i Thomas,
śmiejąc się i nie wiedząc, co powiedzieć, a Dave i Lila na próżno usiłują uciszyć JR-a.
– Dzięki, stary! – Zmieszany Thomas ściska rękę Simonowi. – Zamurowało mnie.
Totalny odlot!
– Naprawdę bardzo dziękuję! – Jo ściska drugą rękę Simona. – To tak wiele dla nas
znaczy, dla dzieci!
Simon odchrząkuje i robi krok w tył. Wyraźnie widać, że niekomfortowo się czuje,
skupiając na sobie całą uwagę.
– To coś w rodzaju prezentu ślubnego. – Kiwa głową i siada na swoim miejscu, po czym
zerka na mnie.
– Dziękuję – powtarzam za nimi.
„Kocham cię”.
Uśmiecha się szeroko, a w kącikach jego oczu pojawiają się drobne zmarszczki, które
robią się większe po tym, jak wpada na niego Luke, prawie zmiatając go z krzesła.
– Dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję! – krzyczy mój syn, rzucając się Simonowi na
szyję i mocno go ściskając. Simon waha się przez chwilę, ale napotkawszy moje spojrzenie,
poklepuje Luke’a po plecach i spuszcza wzrok.
Po kilku sekundach Simon stawia Luke’a na podłodze, tak ostrożnie, jakby mój syn był ze
szkła. Biorę go na kolana i przytulam, ponownie zerkając na bilety. Jest ich sześć. Na żadnym
z nich nie ma imienia i nazwiska Simona. Nie dziwi mnie to, choć pragnęłabym, żeby z nami
pojechał. Chyba powinnam go o to zapytać, kiedy będziemy sami. Może myśli, że nie chcę, aby
nam towarzyszył?
– Wyjazd wypada w Święto Dziękczynienia. – Simon poprawia krawat. – Mam nadzieję,
że wszystkim pasuje.
– Moja mama na pewno to zrozumie – odzywa się natychmiast Jo.
– Nie będzie mnie pan potrzebował podczas przerwy świątecznej? – pytam cicho.
– Będę wtedy w podróży – odpowiada. – A w Europie nie obchodzi się tego święta.
– Wyjazd służbowy? – interesuje się Dave.
– Jak zwykle. Tym razem niestety wybywam na dwa tygodnie. – Spogląda na mnie.
Dwa tygodnie? Serce zamiera mi w piersi. Wolałabym, żeby nie wyjeżdżał na tak długo,
zwłaszcza teraz, gdy wszystko tak cudownie się układa.
– Ale mam nadzieję, że wrócisz na spotkanie przedświąteczne w klubie? – pyta Lila.
–Będzie zbiórka na cel charytatywny.
Na twarzy Simona pojawia się wymuszony uśmiech.
– Dziękuję za zaproszenie, ale pewnie skończy się na tym, że po prostu wypiszę ci czek.
Świąteczne imprezy to rzecz nie w moim guście.
– Przecież dobrze o tym wiesz. – Dave zwraca się do żony. – Dom Simona jako jedyny
nigdy nie jest udekorowany. To nasz własny Ebenezer Scrooge z Opowieści wigilijnej. – Droczy
się z nim w sposób świadczący o tym, że już kiedyś poruszali ten temat. Potem zwraca się do
mnie: – Może tobie uda się wprowadzić tu trochę atmosfery świątecznej.
Uśmiecham się i wzruszam ramionami. Pomysł wydaje się dobry. Mogłabym
zaproponować Simonowi, że urządzimy sobie wspólne święta. Dałabym mu wtedy do
zrozumienia, że nie postrzegam go tylko jako swojego szefa.
– Czy teraz mogę zdmuchnąć świeczki? – dopytuje Luke.
Przynoszę tort z lodówki. Mam nadzieję, że smakuje tak dobrze, jak wygląda. To wypisz
wymaluj Zygzak McQueen i wiem, że Luke będzie wniebowzięty. Zapalam wszystkie pięć
świeczek i stawiam tort na stole. Zaczynam intonować Sto lat, czując pewien dyskomfort, że
robię to sama, ale na szczęście reszta szybko się do mnie przyłącza – nawet Luke, którego oczy
błyszczą z zachwytu na widok słodyczy. Jo już uniosła telefon do zdjęcia, za co dziękuję jej
uśmiechem.
– Kochanie, teraz pora na życzenie.
Luke zamyka oczy, bierze głęboki wdech, po czym zdmuchuje wszystkie świeczki za
jednym razem. Wszyscy biją brawo.
– Czego sobie zażyczyłeś? – pyta Pippa.
– To tajemnica, inaczej się nie speł… – zaczynam, ale Luke mi przerywa.
– Żeby pan Thorne był moim tatą!
„Och, tylko nie to!”
Moje oczy błądzą między szczęśliwym uśmiechem Luke’a i zbaraniałą twarzą Jo. Nie
przesłyszałam się – rzeczywiście to powiedział.
„Kurwa”.
W kuchni panuje śmiertelna cisza. Kątem oka dostrzegam Simona, który siedzi niczym
przyspawany do krzesła, ale nie mam odwagi spojrzeć mu w oczy.
– Głupek z ciebie! – Krzyk Piper odbija się echem w kuchni. – Można mieć tylko jednego
tatę!
– Nieee! – protestuje JR. – Jeremy z naszej klasy ma dwóch ojców. Prawda, mamo?
– Eee… to prawda – potwierdza Lila.
– A nie mówiłem! – JR triumfuje. – I można mieć też dwie mamy!
Dzieci zaczynają się przekrzykiwać, ale wszyscy dorośli siedzą cicho. Umieram
w środku.
– W którym miesiącu jesteś? – Jo wskazuje na wyraźnie zaokrąglony brzuch pod obcisłą
koszulką Lili.
– W szóstym. – Lila odruchowo kładzie dłoń na brzuchu. – Już teraz jestem ogromna
w porównaniu z ostatnim razem.
Dave ujmuje jej rękę i patrzy na nią z czułością.
– Wyglądasz fantastycznie – stwierdza Jo. – Ja przypominałam wieloryba, kiedy byłam
w ciąży z dziewczynkami.
– Nieprawda – wcina się Thomas. – Co najwyżej ponętną foczkę.
Wszyscy wybuchają śmiechem, Jo udaje, że chce udusić Thomasa, i atmosfera się
oczyszcza, gdy rozmowa schodzi na ciąże i niemowlęta. Próbuję udawać, że nic się nie stało,
i zaczynam kroić ciasto, ale nagle uświadamiam sobie, że krzesło obok mnie stoi puste. Nikt tego
nie komentuje, chociaż wszyscy to widzieli.
Po wypiciu kawy i zjedzeniu tortu wychodzę na dwór. Oddycham głęboko.
„Wszystko jest w porządku. Niczego nie popsuliśmy. Nie zdenerwował się, tylko go to
zaskoczyło. Wszystko jest okej”.
– Hej, Abbi.
Thomas. Wyszedł, żeby zapalić.
– Moje jedyne uzależnienie. – Wykrzywia twarz w grymasie.
Wachluję się dłonią przed nosem.
– Wspaniałe przyjęcie – mówi, przyglądając mi się uważnie.
– Chcesz powiedzieć „katastrofa” – mruczę ponuro.
– On nie jest wyłącznie twoim szefem, prawda?
Wzdycham. Sama chętnie poznałabym odpowiedź na to pytanie.
– Ej, nie osądzam cię przecież. Wydaje się spoko.
– Ale?
Thomas zaciąga się papierosem i wzrusza ramionami.
– Nic. Po prostu nie do końca to rozumiem. Dlaczego dla niego pracujesz? Nie możecie
być normalną parą?
Patrzę na niego. Rzeczywiście mnie nie osądza.
– Nie wiem – odzywam się w końcu. – To skomplikowane. Wydaje mi się, że nie jest na
to gotowy.
Thomas kiwa głową z namysłem.
– Uświadomienie sobie tego zajęło mi bardzo dużo czasu. Nie doceniałem Jo
i dziewczynek, przez co tak wiele mnie ominęło. – Gasi papierosa butem, następnie pochyla się,
żeby podnieść niedopałek. – Chciałem ci powiedzieć, że jesteś mega. Wspierałaś Jo, kiedy cię
potrzebowała, mimo że sama przechodziłaś przez piekło. Uważam, że powinnaś się zastanowić,
czy jest tego wart. Żebyś na niego czekała. Jestem najszczęśliwszym złamasem na świecie, bo Jo
postanowiła na mnie czekać, mimo że przez tak długi czas miałem w dupie totalnie wszystko.
– Cieszę się, że już nie masz.
Wybucha śmiechem i wygładza swoje niesforne loki.
– Mówię poważnie, Abbi. Jesteś wspaniała i zasługujesz na kogoś, kto będzie cię doceniał
i chciał ci podarować cały świat. Mówiąc to, nie mam na myśli wypasionej chałupy.
Kiwam głową.
– Dzięki, Thom.
Klepie mnie po ramieniu.
– Wracajmy do środka. Trzeba powstrzymać dzieciaki przed rozniesieniem całego domu.
– Podejrzewam, że na to za późno – odpowiadam z uśmiechem.
Kilka godzin później po przyjęciu nie ma ani śladu i wszystko wygląda po staremu. W
każdym razie – na zewnątrz. Dochodzi dziewiąta, Luke śpi głębokim snem. Za chwilę zacznie się
mój czas z Simonem. Jednak tym razem trzęsę się ze zdenerwowania. Odkąd opuścił przyjęcie,
nie widziałam go i się nie kontaktowaliśmy, ale wiem, że jest w domu, bo w garażu stoi jego
samochód. Przygotowuję się jak zwykle, chociaż nie mam pojęcia, czego się spodziewać, gdy
zapukam do jego drzwi. Czy zachowa się tak, jakby nic się nie stało? A może przyzna się do
tego, że nasza relacja uległa zmianie?
Zbliżam się do gabinetu. Słyszę dobiegającą stamtąd muzykę rockową puszczoną głośniej
niż zwykle. Nie znam tego utworu, a potężne brzmienie gitar i perkusji oraz głos mężczyzny
śpiewającego coś, czego nie rozumiem, przytłaczają mnie.
Pukam, czekam, znów pukam.
– Simon?
W końcu muzyka cichnie, a drzwi powoli się otwierają. Simon wygląda zupełnie
normalnie, chociaż nie do końca. Ma czerwone, opuchnięte oczy, poszarzałą twarz i czuć od
niego alkoholem.
– Tak? – pyta.
– Jest… dziewiąta.
– Naprawdę?
– Nie zjadłeś kolacji. – Podaję mu tacę, którą ze sobą zabrałam.
– Dziękuję, nie jestem głodny.
– Proszę, zjedz coś.
– Nie będziesz mi rozkazywać! – Warczy, a brutalny ton sprawia, że mimowolnie robię
krok w tył. – Przepraszam. Niczego nie chcę. Chciałbym, żebyś sobie poszła. – Prześlizguje się
wzrokiem po mojej twarzy, moim ciele i trzymanej przeze mnie tacy. Potem kręci głową.
– Porozmawiam jutro z Lukiem.
Rzeczywiście zamierzam to zrobić.
– Przez dzieci zawsze ma się pełną chatę. Ha, ha, Pełna chata. Oglądałem ten serial
codziennie. – Zanosi się od śmiechu oparty o futrynę.
– Jaki serial?
– Jesteś ta… taka młoda – bełkocze, marszcząc czoło. – Czasami o tym zapominam. Tak
kurewsko młoda. Nie wiem… Idź sobie, nie chcę nic od ciebie.
– Chcę być z tobą – szepczę, nie mogąc się pohamować. – Simon…
– Przestań tak się do mnie zwracać. Nie pozwoliłem ci.
– Prze… przepraszam. Myślałam, że teraz jest inaczej.
– Pomyliłaś się. – Wpatruje się we mnie zimnym, nieobecnym spojrzeniem. – Nie mam
ochoty dziś cię rżnąć. Masz tu przychodzić tylko na moje wezwanie. Łapiesz?
Jestem zbyt zszokowana, żeby coś z siebie wydusić. On bez słowa zamyka drzwi
i przekręca zamek z cichym kliknięciem, po czym znów włącza muzykę. Stawiam tacę za
drzwiami i schodzę na dół, walcząc z napierającymi łzami.
Rozdział 27

Niedzielny poranek jest zimny i szary. Idealnie pasuje do mojego nastroju. Ogarnia mnie
przerażenie na myśl o tym, że znów będę musiała stanąć twarzą w twarz z Simonem. Nigdy
wcześniej tak mnie nie odprawił. Wiem, że to, co się wczoraj wydarzyło, mogło go zszokować,
ale nie sądziłam, że zareaguje tak agresywnie. Odprawił mnie, jednocześnie dając do
zrozumienia, że w naszej relacji chodzi wyłącznie o seks. A przecież wiem, że polegała na czymś
więcej, przynajmniej od kiedy z nim zamieszkaliśmy. Nie ma co do tego wątpliwości. Co jego
reakcja oznacza dla mnie i Luke’a? Czyżby Simon pożałował, że mieszkamy pod jednym
dachem? Będę musiała porozmawiać z synem o jego wczorajszym życzeniu i na tę rozmowę
również niespecjalnie się cieszę.
Stoimy z Lukiem w kuchni zajęci przygotowywaniem śniadania. Simona nigdzie nie
widać, zatem siadamy do stołu bez niego. Pojawia się dopiero tuż przed dwunastą. Stoję
w kuchni, wypróbowując nowy przepis, gdy wchodzi z tacą w rękach. Widzę, że nie tknął
jedzenia.
– Dzień… dobry – jąkam się, zerkając na zegarek. – Dzień dobry, sir.
Wygląda jak zawsze. Wykąpał się i włożył swoje codzienne ubranie bez skazy, jakby
nigdy nic.
– Postawię ją tutaj – mówi, po czym stawia tacę obok zlewozmywaka.
– Okej. – Jeśli mam udawać, że wszystko jest po staremu, jak powinnam z nim
rozmawiać? – Chce pan coś do jedzenia? – pytam w końcu.
– Tak, poproszę. Wystarczy to, co masz. Chciałbym także napić się kawy.
Zachowuje się strasznie oficjalnie, co wprawia mnie w zdenerwowanie. Wyłączam
kuchenkę i wyjmuję z lodówki jakieś wędliny, aby zrobić mu kanapkę. Gdy się odwracam, stoi
z rękami w kieszeni i mi się przygląda.
– Sir?
Cofa się o krok, potem o jeszcze jeden.
– Czekam w jadalni.
Po jego wyjściu wzdycham z rozdrażnieniem. Czy od teraz właśnie tak to będzie
wyglądało? Nagle znów zapragnął jeść w samotności? Przygotowuję dla niego nową tacę ze
śniadaniem i stawiam ją na końcu stołu. Szybko zdejmuję z niej zastawę, na koniec nalewam
szklankę zimnej wody, którą podaję Simonowi razem z dwiema tabletkami przeciwbólowymi.
– Dziękuję. – Połyka obie równocześnie. Stęka, kilkakrotnie rozprostowuje kark,
następnie sięga po kawę. Odwracam się plecami, żeby wyjść. Jestem zawiedziona jego
oficjalnym zachowaniem, ale pocieszam się tym, że przynajmniej nie jest rozgniewany tak jak
wczoraj.
– Przepraszam za moje wczorajsze zachowanie – odzywa się nagle.
Obracam się. Jestem zaskoczona, że o tym wspomniał.
– Naprawdę?
– Nie powinienem był się do ciebie odzywać w sposób kompletnie pozbawiony szacunku.
– Zastanawia się przez chwilę. – Jestem bardzo zadowolony z twojej pracy, Abigail.
– Dziękuję. – Odpowiedź ta pada automatycznie, ale zaraz potem ściska mnie w gardle.
Mojej pracy? Naprawdę postrzega naszą relację wyłącznie jako zawodową?
– Dziękuję. – Wskazuje głową na talerz. – Mogłabyś mi przynieść pocztę, jeśli nie masz
za dużo obowiązków? Wczoraj zapomniałem ją wyjąć ze skrzynki.
– Oczywiście. Potrzebuje pan jeszcze czegoś? – pytam, zastanawiając się, czy
zarejestrował mój oziębły głos.
– Nie. Zjem dziś na mieście i wrócę późno. Nie musisz na mnie czekać.
Do tej pory za każdym razem czekałam na niego, gdy miał wrócić późno. Stawiałam na
stoliku kawowym kilka lżejszych przekąsek, potem przytulaliśmy się na sofie, a on mi szeptał,
jak bardzo się cieszy, że znów jesteśmy razem. Zapamiętałam te wieczory jako cudowne, ale
najwidoczniej już się nie powtórzą. Boli mnie to dużo bardziej, niż mam ochotę przyznać.
– Miłego dnia, sir – żegnam się i opuszczam jadalnię.
Czuję na plecach jego spojrzenie. Trudno mi ocenić, czy kiedy wychodzę, słyszę
westchnienie, czy tylko to sobie wyobrażam. W drodze po pocztę dostrzegam Lilę, Dave’a i JR-a
wychodzących z samochodu zaparkowanego u nich ich podjeździe. Śmieją się i przekrzykują.
Oto prawdziwa rodzina. My nią nie jesteśmy. Lila macha do mnie, a ja odmachuję i uśmiecham
się sztucznie, kierując się do skrzynki. Wśród poczty Simona znajduję też list zaadresowany do
mnie. Serce podskakuje mi w piersi, gdy rozpoznaję pismo mojej matki. Został wysłany do
naszego starego mieszkania, ale przekierowano go tutaj. Matka na pewno nie wie o naszej
przeprowadzce.
Otwieram go w kuchni trzęsącymi się dłońmi. Z niebieskiej koperty wyciągam list
i kartkę urodzinową. „Pięć lat!” – napisano na rysunku z chłopcem na rowerze. Wcześniej
zawsze ignorowali urodziny Luke’a.
Otwieram kartkę. W środku napisano tylko: „Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin,
Luke. Pozdrawiamy, babcia i dziadek”. Znajduję tam także złożony banknot
pięćdziesięciodolarowy. Jest to odpowiedni, ale jednak cholernie obojętny prezent, świadczący
o tym, że w ogóle nie znają mojego syna.
„I to z własnej winy”.
Przed otwarciem listu oglądam się przez ramię, żeby sprawdzić, czy wciąż jestem sama
w kuchni.
„Droga Abigail,
Nie wiem, gdzie i jak zacząć. Zdaję sobie sprawę, jak puste i nieszczere wydadzą Ci się
moje przeprosiny, ale wciąż uważam, że jestem Ci je winna. Tęsknię za Tobą. Nawet nie masz
pojęcia jak bardzo. Zawsze będziesz moją małą córeczką. Abigail, popełniliśmy straszny błąd.
Mam wielką nadzieję, że przyjmiesz nasze przeprosiny. Wiem, że przez nas Twoje życie stało się
bardzo ciężkie, ale chcielibyśmy to naprawić. Ojciec także za Tobą tęskni. Nie czuje się dobrze.
Mam nadzieję, że Luke pójdzie z Tobą wybrać sobie prezent za pieniądze, które
przysłałam. Nie musisz mówić, że to od nas. Daj, proszę, znać, gdybyś czegoś potrzebowała.
Przepraszam.
Ściskam Cię
Mama”
Moje oczy są suche, ale mam wrażenie, jakby ktoś trzymał w dłoni moje serce i mocno je
ścisnął. Czyli teraz chcą mi pomóc? Stanowczo za późno. Czego matka ode mnie oczekuje? Że
zapomnę o wszystkim i im wybaczę? Twierdzi, że za mną tęskni. Jeśli tak, to wybrała kurewsko
dziwaczny sposób, żeby mi to okazać: wyrzuciła mnie z domu w zaawansowanej ciąży,
wyzywając od najgorszych, a później pozwoliła odejść z totalnym dupkiem. Pierdolić ją.
Pierdolić ich oboje. Pierdolić wszystko! Przegrywam walkę ze łzami, których nie potrafię
powstrzymać, choć zasłaniam dłońmi usta, aby stłumić szloch.
Powoli biorę się w garść. Luke nie może mnie ujrzeć w takim stanie. Wycieram oczy,
podczas gdy klatka piersiowa boleśnie się ściąga w tłumionych spazmach. Co robić? Czy w ogóle
rozważać możliwość porozmawiania z nimi? Pozwolić im na bycie częścią mojego życia? Życia
Luke’a? Nie mam pojęcia. Ale wiem, że wciąż pozostają moimi rodzicami i jedyną rodziną, jaką
mam. A co, jeśli się zmienili? Rzucam szybkie spojrzenie w stronę korytarza prowadzącego do
części domu zajmowanej przez Simona. Czy ludzie w ogóle mogą się zmienić?
Ja w każdym razie nie jestem tą samą osobą co kiedyś. Nie wypieram się już swoich
uczuć. Zakochanie się w Simonie nie było częścią planu, to się po prostu zdarzyło, a przez to
zaczęłam postępować nieostrożnie. Błędem było, że nie interweniowałam, kiedy zaczęli się
zbliżać z Lukiem. Czym innym jest to, że Simon rani mnie, a czymś zupełnie innym to, że zrani
Luke’a.
Po południu, kiedy Simon jest na górze, odbywam z Lukiem rozmowę o jego
wczorajszym życzeniu. Wyraźnie widać, że nie wie, o co mi chodzi, i zaczynam sobie wyrzucać,
że nie trzymałam ich od siebie z daleka. Na koniec muszę mu wytłumaczyć różnicę między
mieszkaniem z kimś a tworzeniem z nim rodziny. Przysięgam mu, że jest dla mnie kimś
najważniejszym na świecie i że my dwoje zawsze będziemy rodziną. Zapewniam go, że mamy
mnóstwo przyjaciół.
Proponuję, żebyśmy odwiedzili JR-a. Nie mam zamiaru tu siedzieć i czekać, aż Simon
postanowi rzucić mi jakiś ochłap w postaci odrobiny czułości. Wzięłam do siebie słowa, które
wczoraj padły: nie pójdę do niego, o ile sam mnie o to nie poprosi. Nie pozostało mi zatem nic
innego jak wywiązywać się ze wszystkich pozostałych obowiązków i starać się zaoszczędzić jak
najwięcej pieniędzy, aby kiedyś zapewnić synowi godne życie.
Przez cały tydzień robię dokładnie to, co przewiduje moja umowa o pracę. Chodzę na
zakupy, zajmuję się praniem i sprzątaniem, poza tym przygotowuję śniadania dla Simona
i podaję mu kolację punktualnie o siódmej, o ile jest wtedy w domu. I nic poza tym.
Przestałam w ogóle wchodzić na jego piętro. Nie tracę nadziei, że przyjdzie po mnie
o godzinie dziewiątej, ale tego nie robi. Spędzam zatem wieczory na oglądaniu telewizji albo
czytaniu u siebie w pokoju, podczas gdy on przesiaduje na górze. Nie mam pojęcia, co tam robi.
Na szczęście więcej nie pije – tamto było najwidoczniej jednorazowym wyskokiem – ale nie
widuję go zbyt często. Nie zachowuje się opryskliwie w stosunku do mnie ani do Luke’a, nie
podnosi głosu ani nie stawia absurdalnych wymagań. Jest grzeczny, jak profesjonalista. Coraz
trudniej mi to znieść.
Staram się wykonywać swoją pracę perfekcyjnie, ale uważam to za stratę czasu.
Obydwoje wiemy, że nie po to tutaj jestem, aby prać i gotować. Ale chociaż próbowałam
zredukować swoje oczekiwania do minimum, nie potrafię całkowicie wyzbyć się nadziei – tak
bardzo chciałabym, żeby wszystko wróciło do stanu sprzed przyjęcia urodzinowego, kiedy
wszyscy troje jadaliśmy razem w kuchni. Luke przeraził Simona na śmierć, co jeszcze potrafię
zrozumieć. Chyba każdy wystraszyłby się w takiej sytuacji. Myślałam jednak, że po kilku dniach
Simon dojdzie do siebie i że do mnie wróci. On jednak tego nie robi – a mnie sprawia potworny
ból widywanie go każdego dnia, kiedy nie wolno mi go nawet dotknąć. W ten weekend zawożę
Luke’a do Jo i Thoma. Postanowiłam, że muszę coś z tym zrobić.
– Nie wiem, jak ci dziękować – zwracam się do Jo, która właśnie pomogła mi
przygotować Luke’owi spanie w pokoju dziewczynek.
– Wciąż bez zmian? – pyta ze współczuciem, gdy zasiadamy przy stoliku w kuchni.
Wzdycham i kiwam głową.
– Co w takim razie zamierzasz robić dziś wieczorem? – Nalewa każdej z nas po kubku
herbaty.
– Ugotować mu kolację, ładnie się ubrać, spróbować… spróbować odtworzyć jeden
z wieczorów, jaki spędziliśmy razem na samym początku naszej znajomości.
– Zacząć od nowa?
– Coś w tym stylu. Nie możemy dalej tak żyć. Trudno mi uwierzyć, że jest zadowolony
z tego, jak się nam teraz układa. Nie zatrudnił mnie przecież dlatego, że potrzebował gosposi,
tylko dlatego, że mnie pragnął, ale… – Muszę przerwać i głęboko odetchnąć, żeby zapanować
nad uczuciami. – A co, jeśli już mnie nie chce? – Moja wypowiedź brzmi dokładnie tak żałośnie,
jak się teraz czuję.
– Bzdura – komentuje Jo. – Widziałam, jak na ciebie patrzył na urodzinach Luke’a. Nie
wiem, co czuje, ale nie mam wątpliwości, że chce się z tobą gzić jak młody byczek.
Śmieję się głośno, krztusząc się herbatą.
– Jo!
– No co? Przecież mam rację – stwierdza, wzruszając ramionami.
– Naprawdę nie wiem, co o tym myśleć. W ogóle mnie nie dotyka. To, co powiedział
Luke, musiało go wystraszyć.
– W sumie dobrze go rozumiem.
– Ja też. Tylko że wszystko szło tak dobrze… Cóż, mam za swoje. Nie powinnam była
dopuścić do tego, żeby Luke się do niego przywiązał.
– A jak on się czuje?
– W porządku. Wytłumaczyłam mu to tak, jak umiałam. Dużo chodzimy do Lili i Dave’a,
więc nie widuje Simona za często.
– Nooo, czyli teraz jest dla ciebie Simonem? – Jo uśmiecha się ze współczuciem.
– Tak. Trudno mi udawać, że jest tylko moim szefem. Widzę, że się zmartwiłaś.
– Nie chciałam się zmartwić. Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa.
– W takim razie to dobrze, że niedługo jedziemy do Disneylandu. Wszyscy są tam tak
szczęśliwi, że aż piszczą – mówię, żeby rozluźnić atmosferę.
Jo posyła mi szeroki uśmiech.
– Nie mogę się doczekać! Wiedziałaś, że jest tam miejsce, w którym można zostawić
dzieci pod opieką? Moglibyśmy pójść gdzieś razem tylko we troje.
– Świetny pomysł.
– Prawda? Na wszelki wypadek zabieram elegancką sukienkę. Nie pamiętam, kiedy
ostatnio byłam w restauracji, gdzie stoły nakrywają obrusami.
Jej entuzjazm jest zaraźliwy. Wycieczka na pewno będzie fantastyczna, a zaczyna się już
za dwa dni. Simon wyjeżdża jutro, czyli dzisiejszy wieczór będzie ostatnim, kiedy oboje jesteśmy
w domu. Dlatego poprosiłam Jo, żeby zajęła się Lukiem. Simon nic nie wie o moim planie, ale
jestem pewna, że nigdzie dziś nie wychodzi. Mam wielką nadzieję, że… No właśnie, na co liczę?
Że przypomni sobie, jak dobrze nam było do imprezy urodzinowej Luke’a? Że możemy zacząć
od nowa? Wiem, że coś do mnie czuł, nie wymyśliłam sobie tego.
– Boisz się dzisiejszego wieczoru? – pyta Jo, a ja uświadamiam sobie, że zastygłam
pogrążona w myślach.
– Trochę – przyznaję. – Chciałabym, żeby znów mnie zapragnął, tak jak kiedyś. Tęsknię
za jego dotykiem, za pocałunkami…
– Za bzykankiem? – szepcze Jo, trzepocząc rzęsami.
– Za tym też! – Uśmiecham się. – Wydaje mi się, że oboje potrzebujemy takiego
wieczoru.
– Idź go zdobyć. Ja zajmę się Lukiem i wszystko się ułoży.
– Taką mam nadzieję.
Po powrocie do domu najpierw zajmuję się przygotowaniem części składników do
kolacji, a potem idę do swojego pokoju, który opuszczam dopiero po dwóch godzinach.
Wykąpałam się, ogoliłam nogi i wyszykowałam. Włożyłam zieloną sukienkę w kropki, którą
Simon dał mi tego pierwszego wieczoru, gdy dla mnie gotowałam. Włosy zakręciłam
i wystylizowałam, stopy wsunęłam w buty na niskim obcasie. Kropką nad i jest naszyjnik z pereł.
Na ten widok Simon na pewno przepadnie z kretesem, a ja będę się cieszyć, że znów mu się
podobam. Myślę o naszym pierwszym wieczorze: gdy położył mnie na stole, pieścił i dawał mi
klapsy. Gdy zapytał, czy chcę poczuć jego członek. Wtedy wciąż byłam zbyt onieśmielona
i niepewna, żeby odpowiedzieć „tak”. Teraz już nie jestem. Wiem, że go pragnę.
Zaczynam ugniatać ciasto na szarlotkę. Przepasałam się białym fartuszkiem, nie tylko by
chronić sukienkę, ale również dlatego, że Simon uwielbia mnie w czymś takim. Kiedy kroję
jabłka, czuję, że stanął z tyłu i zagląda mi przez ramię. Opiera się o framugę, podczas gdy jego
oczy mierzą moje ciało od stóp do głów, aż na koniec nasze spojrzenia się spotykają. Nawet nie
muszę udawać – jego płonące spojrzenie zmusza mnie natychmiast do spuszczenia wzroku, tak
wielką ma nade mną władzę.
– Do… dobry wieczór, sir – jąkam się.
– Co to wszystko ma znaczyć? – pyta.
– Robię kolację… i deser. – Odwracam się z powrotem do jabłek. Przebiega mnie
dreszcz, gdy czuję, jak podchodzi bliżej.
– Gdzie jest Luke?
– U Jo i Thomasa. Poprosiłam ich, żeby się nim zajęli, zgodnie z tym, co mi pan kiedyś
nakazał. Zostaje u nich na noc.
Stoi tuż za mną. Jego oddech łaskocze mnie w kark.
– W-więc dziś wieczorem jesteśmy tylko my dwoje. – Język mi się plącze, gdy Simon
pociąga mnie za jeden z loków, który sprężyście wraca na swoje miejsce.
– Dobrze – mówi łagodnie. – Nakryj w jadalni dla dwóch osób. Oczekuję kolacji
o siódmej.
– Tak, sir. – Po jego odejściu zamykam oczy i biorę kilka głębokich oddechów. Wydane
mi polecenie oznacza, że nie będę siedziała u Simona na kolanach ani dzieliła z nim talerza, ale
lepsze to niż nic. W końcu mógł odmówić albo kazać mi jeść w kuchni.
Podaję mu kolację dokładnie o siódmej, po czym siadam po jego prawej stronie.
Zaczynamy jeść. W pomieszczeniu panuje cisza jak makiem zasiał. Mam wrażenie, że co chwilę
na mnie zerka, a ja rozpaczliwie próbuję wymyślić, co powiedzieć.
– Przepyszne, jak zwykle – odzywa się po dłuższym milczeniu i upija łyk wina.
– Dziękuję.
„Boże drogi, jakie to niezręczne”.
Nie jestem w stanie nic przełknąć. Przez tę krępującą ciszę straciłam apetyt. Simon też
prawie nic nie je. Nie wstaje z krzesła, kiedy zaczynam sprzątać ze stołu.
– Deser? – pytam z wymuszonym uśmiechem, gdy wracam do jadalni. – Upiekłam
szarlotkę.
Podnosi na mnie wzrok i kręci głową. Serce zamiera mi w piersi. Ale ze mnie idiotka.
Czuję się żałośnie śmieszna w tej sukience i fartuszku. Próbuję powstrzymać płacz.
„Co ja, do kurwy nędzy, sobie myślałam?”
– Jeśli to wszystko, w takim razie zabieram resztę, sir – szepczę, sięgając ponad stołem po
kieliszek po winie. Desperacko próbuję ukryć, że moja dłoń się trzęsie. Nagle znikąd pojawia się
ręka, która chwyta mnie mocno za nadgarstek. Gwałtownie wypuszczam powietrze. Ręka ciągnie
mnie w swoją stronę, zmuszając do oparcia się łokciem o blat stołu. Nie mam czasu na reakcję,
bo Simon staje za mną z dłonią na moim ramieniu i przyciska mnie do blatu.
– Tego właśnie chcesz? – szepcze. Kładąc mi dłoń na biodrze i dotyka mnie swoją twardą
jak skała erekcją.
Jestem tak zszokowana, że słowa więzną mi w gardle. Ma nade mną całkowitą władzę,
więzi mnie w uścisku i zaczyna się o mnie ocierać.
– Hmmm? – Jego dłoń prześlizguje się badawczo w górę po moim ciele, po czym mocno
zaciska się wokół piersi. – Tego chcesz, Abigail? Właśnie tego ci trzeba?
– Tak, sir.
– Unieś sukienkę.
Dokładnie jak za pierwszym razem, gdy po kolacji kazał mi się przed sobą obnażyć.
Zadzieram spódnicę do góry, zaciskając palce na materiale, tułowiem cały czas opierając się
o stół. Za plecami słyszę westchnienia Simona i czuję, jak jego palce pieszczą moją nagą skórę.
– Zamknij oczy.
Głęboko oddycham i zamykam oczy, próbując się rozluźnić.
– Taka piękna – mruczy, przeczesując mi włosy palcami, po czym przekręca mi głowę na
bok. – A teraz go ssij.
Wsuwa kciuk między moje usta, podczas gdy jego druga ręka wymierza moim pośladkom
mocnego klapsa. Po chwili uderza ponownie, jeszcze mocniej. Policzki zaczynają mi płonąć
i cicho pojękuję, ochoczo ssąc jego kciuk.
– O tak, podoba ci się? – pyta. Wsuwa we mnie dwa palce. Mimo że wcześniej
praktycznie mnie nie dotknął, zdążyłam się zrobić wilgotna i gdy teraz penetruje mnie palcami,
zaczynam wydawać głośne jęki.
– Zdolna dziewczyna – burczy, wsuwając i wysuwając kciuk z moich ust. – Uwielbiasz
trzymać mnie w ustach, co?
Nie odpowiadam, ale raczej nietrudno się domyślić, sądząc po tym, z jaką łatwością
porusza we mnie palcami.
– Chcesz go? – pyta, przyciskając się do moich bioder. Wysuwa kciuk z moich ust.
– Tak. – Dyszę, gdy znów wymierza mi klapsa.
– A gdzie go chcesz, piękna dziewczyno?
– Gdzie pan chce, sir – wyjękuję, zwierając się wokół jego palców. – Nie zechciałby pan
doprowadzić mnie do…
Ale jego palce nagle się wysuwają, pokazuje mi, bym się wyprostowała, po czym
przyciska do siebie, tak że przywieram do niego plecami.
– Do mojej sypialni. Natychmiast! – rozkazuje szeptem.
Biegnę po schodach, aż mało brakuje, żebym się potknęła o własne stopy, a on prawie
depcze mi po piętach. W chwili, gdy wchodzimy do pokoju, rzuca się na mnie i całuje bez
opamiętania, najpierw w usta, później po szyi, jednocześnie ściągając ze mnie sukienkę.
– Tęskniłam za panem – pojękuję. – I za tym. Myślałam, że już mnie pan nie pragnie.
Jego ruchy ustają. Patrzy mi w oczy.
– Zawsze cię pragnę.
Nie daje mi szansy odpowiedzieć, tylko ujmuje mnie pod brodę i składa na moich ustach
płomienny pocałunek, przez który miękną mi kolana.
– Chcesz tego? – pyta.
– Tak. Chcę tylko, żeby było jak wcześniej.
Mierzy mnie wzrokiem.
– Jak wcześniej?
Potwierdzam skinieniem.
– Wcześniej, kiedy byłaś moją słodką dziewczyną? – pyta powoli. – Zanim… się to
wszystko zdarzyło?
Uśmiecham się z ulgą. Niczego bardziej nie pragnę.
– Tak, sir.
Przez moment widzę, jak marszczy brwi, ale potem kiwa głową i przyciąga mnie do
siebie. Zbliża się i przyciska usta do moich, ale odsuwa się, zanim udaje mi się rozchylić wargi.
Twarz przybiera surowy wyraz – oczekuje, żebym była mu posłuszna. Znam to spojrzenie. Ku
mojemu wielkiemu zaskoczeniu moje ciało reaguje natychmiast i czuję falę gorąca przetaczającą
się pod skórą. Instynktownie zwieszam wzrok.
„Kurwa. Całkowicie mnie posiadł”.
W milczeniu zaczyna mnie rozbierać, po czym prowadzi do łóżka. Wciąż trzyma mnie
mocno za rękę, kiedy kładę się na plecach. Nagle pokazuje mi fartuszek.
– Pamiętasz, co ci powiedziałem pierwszego wieczoru?
– Że przywiąże mnie pan do łóżka – szepczę.
– Dokładnie.
Nic jednak nie robi. Czeka, aż uniosę ręce nad głowę, więc to robię. Udzielam mu
pozwolenia.
– Ufasz mi? – pyta, rozpoczynając od prawej ręki.
Pytał mnie o to już wcześniej, ale tym razem nie odpowiadam, że chciałabym mu ufać.
Tym razem mówię:
– Tak, sir. Ufam.
– Zdolna dziewczyna.
Potem przywiązuje drugą rękę. Kiedy kończy, ostrożnie pociąga na próbę. Nie mogę
poruszać rękami. Jestem więźniarką. Jego więźniarką.
– Jakie to uczucie wiedzieć, że to ja mam kontrolę? – pyta. – Że mogę robić dokładnie to,
co zechcę? Że jesteś bezbronna? – Przesuwa dłońmi po moim ciele, oplata nimi moje piersi.
Wypinam plecy ku jego rękom. – Mogę zrobić z twoim cudownym ciałem wszystko, co tylko
przyjdzie mi na myśl – dodaje i szczypie mnie w sutki.
– Trochę mnie to przeraża – przyznaję, powstrzymując krzyk, gdy szczypie mnie po raz
kolejny. Wypinam plecy jeszcze wyżej.
– Ale?
– Też mnie podnieca.
– Wiem. Widzę to po tobie. I nie przerażaj się: jeśli zrobię coś, co ci się nie spodoba,
masz o tym powiedzieć, a natychmiast przestanę.
– Ustalimy jakieś hasło? – szepczę.
Jego cichy, niski śmiech sprawia, że się czerwienię, podczas gdy on zaczyna masować mi
piersi.
– Przeczytałaś więcej niegrzecznych historii, moja słodka dziewczyno?
– Kilka. To źle?
– To dobrze. – Jego dłonie gładzą moją nagą skórę. – Ale żadne hasło nie będzie nam
potrzebne. Masz tylko powiedzieć, żebym przestał, a na pewno cię posłucham.
– Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek potrzebowała pana o to prosić.
– Mnie też nie – zaśmiewa się. – Ale musisz mi obiecać, że w razie czego to zrobisz.
– Obiecuję.
– To dobrze. Bo dzisiejszego wieczoru chciałbym przesunąć nieco twoje granice.
– Naprawdę?
Ostrożnie rozsuwa mi nogi.
– Tak, Abigail. Chciałbym się tobą pobawić. – Jego palce najpierw łaskoczą wewnętrzną
stronę ud, a później posuwają się dalej. Zaczynam dyszeć. – Zamierzam doprowadzić cię do
orgazmu tak wiele razy, że na koniec będziesz błagała o litość – zapowiada głębokim
i poważnym głosem, po czym wsuwa we mnie dwa palce, aby sprawdzić, czy jestem gotowa.
– Ooo, tak, sir.
Już teraz brakuje mi tchu.
– Zacznijmy. Pamiętasz naszą rozmowę o wibratorach?
Kilka godzin później leżę na łóżku rozgrzana do nieprzytomności, spocona i lepka. Moja
skóra została nasmarowana olejkiem do masażu, pośladki są obolałe, a ja doszłam tak wiele razy,
że aż kręci mi się w głowie. Leżę na brzuchu i próbuję się podnieść na kolana, ale nogi trzęsą mi
się ze zmęczenia. Wciąż mam związane ręce i leżę przed panem Thorne’em, który wchodzi we
mnie powolnymi pchnięciami. Za każdym razem jego podbrzusze uderza o zabawkę, którą
ostrożnie we mnie wsunął, a kręgosłup przeszywa mi prąd rozkoszy. Głośno jęczę, gdy ociera się
o mnie, rękami trzymając biodra w mocnym uścisku.
– Dobrze ci? A jak się czujesz z tym?
Wzdycham, gdy ostrożnie wysuwa ze mnie zabawkę tylko po to, żeby za chwilę
ponownie ją wsunąć. Zgrywa ten ruch ze swoimi pchnięciami, które się nie kończą. Jęczę, ale nie
mogę przestać go zachęcać, kołysząc biodrami w tym samym rytmie.
– Uwielbiasz… kiedy cię rżnę w ten sposób. – Pieści mnie wolną ręką i odgarnia mi
włosy z karku, żeby dmuchnąć zimnym powietrzem na moją wilgotną skórę, co stanowi ostry
kontrast wobec jego wulgarnych słów. Ma rację. Rzeczywiście to uwielbiam. Gdy pan Thorne
pokazał mi tę zabawkę, wcześniej tak długo bawił się moim ciałem, że dostałam mroczków przed
oczami, ale mimo to usłyszałam samą siebie, jak go błagam, by to we mnie wetknął.
– Wulgarna, niegrzeczna, doskonała dziewczyno – jęczy i wciska się we mnie jeszcze
mocniej. – Kurwa, jak dobrze.
Oddaję się wszechwładnemu pożądaniu, które we mnie wzbiera. Z Simonem nigdy nie
wstydzę się tego, co czuję, gdy się kochamy. Nawet teraz zachowuje się, jakby mnie ubóstwiał.
– Dojdź dla mnie jeszcze raz – rozkazuje i wsuwa mi dłoń między nogi. – Wokół mojego
kutasa.
Chowam twarz w poduszce i zaczynam wydawać ciche jęki, kiedy pieści mnie palcami.
Jestem tak obolała, że trudno mi sobie wyobrazić, aby mogła przeżyć jeszcze jeden orgazm. Ale
on tego, rzecz jasna, nie akceptuje.
– Dojdziesz – stwierdza – albo dostaniesz lanie i wsadzę ci fiuta prosto w usta, a później
czeka cię kolejna runda z wibratorem.
Nie zniosę więcej orgazmów z tego urządzenia, są stanowczo zbyt intensywne. Wtedy
rzeczywiście będę musiała go błagać o litość.
– Tak, sir – dyszę ciężko.
– Słodka dziewczyna – mruczy ochryple i rżnie mnie z jeszcze większą siłą, niestrudzenie
pieszcząc mnie palcami. Wręcz ociekam wilgocią. – Strasznie mnie kręci widok ciebie
przywiązanej do mojego łóżka. A może… powinienem cię tu zostawić… żebym mógł cię rżnąć,
gdy tylko zapragnę.
– O Boże.
– Podobałoby ci się, co? Chciałabyś zostać moją małą seksualną niewolnicą?
Podczas gdy napiera na mnie coraz gwałtowniej, pojawia się znajome napięcie
w podbrzuszu, które rośnie, aż szczytuję z głośnym krzykiem. Mam wrażenie, jakbym przez
chwilę straciła przytomność, ale odzyskuję ją dokładnie w chwili, gdy Simon dochodzi we mnie,
z głośnymi jękami i pomrukami wciskając mnie w materac. Zaraz potem zsuwa się, dając mi
odetchnąć, a jego dłonie zaczynają gładzić całe moje zmęczone ciało.
– Byłaś doskonała – szepcze mi do ucha. – Dziękuję.
W odpowiedzi mamroczę coś podobnego i dopiero powoli dochodzę do siebie, podczas
gdy on rozwiązuje supły i wysuwa ze mnie zabawkę. Następnie wstaje z łóżka, na którym ja
przysypiam w pełni zaspokojona.
– Chodź – mruczy i obraca mnie na plecy. – Musimy cię umyć.
Jestem słaba jak nowo narodzone pisklę, gdy wynosi mnie do łazienki i wkłada do pełnej
wanny. Wzdycham, gdy zanurzam się w ciepłej, wspaniale pachnącej wodzie. On przyklęka obok
wanny, podkłada mi pod głowę zwinięty ręcznik i zaczyna mnie myć.
– Zostań tu – nakazuje, po czym całuje mnie i wychodzi. Mam wrażenie, jakby moje ciało
było z gumy. Nie mogę przestać się uśmiechać. Martwiłam się niepotrzebnie. Po jakimś czasie
Simon wraca ubrany w spodnie od piżamy i T-shirt. Jego włosy są mokre i zaczesane do tyłu,
w ręce trzyma moje ubranie. Musiał się wykąpać w innej łazience.
Pomaga mi wyjść z wanny, po czym wyciera mnie do sucha.
Stoję nieruchomo, pozwalając mu się mną zająć. Wyrywa mi się cichy jęk, gdy zaczyna
smarować kremem moją obolałą pupę, a potem resztę ciała. Na koniec wkłada mi koszulę nocną,
a nawet delikatnie rozczesuje włosy ze skoncentrowanym wyrazem twarzy. Nigdy wcześniej nikt
się mną tak troskliwie nie zaopiekował.
– Chcesz iść spać? – pyta, po czym obejmuje mnie i całuje.
– A pan czego chce, sir?
Uśmiecha się szeroko i gładzi mnie po policzku.
– Może obejrzeć jakiś film?
Kiwam głową i odwzajemniam uśmiech. Pewnie nie będzie miał nic przeciwko temu,
jeśli zasnę w jego ramionach. Już się to zdarzało.
– Ale najpierw tu posprzątam. – Pokazuję ruchem głowy w kierunku sypialni.
– Ja się tym zajmę – odpowiada. – Zabawkę trzeba wyjałowić.
– Och. – Oblewam się rumieńcem. – Oczywiście.
– Byłaś absolutnie doskonała. – Znów mnie całuje. – Ale rzeczywiście trzeba zmienić
pościel, bo wolałbym spać w czystej.
Po jego wyjściu uprzątnięcie łazienki nie zajmuje mi więcej niż kilka minut. Gdy wracam
do sypialni, jego już tam nie ma. Spostrzegam z uśmiechem, że zdążył zdjąć brudną pościel, aby
było mi łatwiej posłać łóżko. Podnoszę z ziemi fartuszek i chcę go odłożyć na nocny stolik, gdy
to spostrzegam. Krew ścina mi się w żyłach.
Na stoliku stoi aż za dobrze mi znana brązowa koperta oparta o lampkę do czytania.
Jestem na sto procent pewna, że nie było jej tutaj, gdy Simon pomagał mi wstać z łóżka, bo
zerknęłam wtedy ukradkiem na używaną przez niego zabawkę. Ale teraz tu stoi i na mnie czeka.
Odruchowo robię krok w tył, a potem jeszcze jeden, nie mogąc oderwać oczu od koperty.
„Nie. To nie może być prawda”.
W żołądku wszystko mi się przewraca i muszę się oprzeć o ścianę.
„Na pewno chodzi o coś innego”.
Znajduję go w kuchni. Stoi przy zlewie tyłem do mnie, ale odwraca się z uśmiechem na
ustach na dźwięk moich kroków. Uśmiech błyskawicznie znika.
– Abigail? Wszystko w porządku?
– Koperta – wyrzucam z siebie, po czym podaję mu ją.
Podchodzi do mnie wolno i bierze kopertę do ręki.
– Za mało?
Gapię się na niego. Czyli chodzi dokładnie o to.
– Za mało?! – Mój głos brzmi niemal histerycznie. – Za mało?! Do ciężkiej cholery, nie
sprawdzałam!
Marszczy brwi, między oczami pojawia mu się głęboka bruzda – zmarszczka
sygnalizująca zmartwienie.
– Proszę, weź je. – Próbuje oddać mi kopertę.
Moje prawe ramię reaguje zupełnie samodzielnie, gdy sunie w powietrzu i wybija mu
kopertę z ręki, która ślizga po wypolerowanej podłodze. Simon stoi jak wryty.
– Nie chcę twoich pieniędzy! – Szokuje mnie brzmienie własnego głosu. Nie miałam
pojęcia, że potrafię mówić w ten sposób. Że mogłabym się tak czuć. To wszystko jego wina. –
Nigdy nie będę dla ciebie nikim więcej niż dziwką – mówię szeptem, odwracam się na pięcie
i rzucam się w stronę swojego pokoju.
Zatrzaskuję za sobą drzwi i przekręcam klucz. Panująca wokół cisza jest ogłuszająca,
kiedy stoję jak słup soli, a otaczający mnie świat obraca się w gruzy. Wszystkie jego czułe
pocałunki, przemyślane prezenty, esemesy, jego ramię obejmujące mnie, gdy siedział przy stole
razem ze mną i z Lukiem, i każda nasza rozmowa – czy to wszystko było kłamstwem? Czyżbym
okłamywała samą siebie? Przypisywała jego czynom i słowom nieistniejące intencje?
Rozlega się delikatne pukanie do drzwi.
– Abigail. Proszę, otwórz.
W końcu odzyskuję głos.
– Nie!
– Proszę. – Jego głos brzmi poważnie, smutno. Trudno mu się oprzeć i po chwili
otwieram drzwi. Wygląda na potwornie zmęczonego – czy to z mojego powodu?
– Dlaczego? – pytam szeptem.
– Myślałem, że tego oczekujesz.
Wlepiam w niego wzrok.
– Jak mogłeś tak pomyśleć?
– Przecież chciałaś, aby wszystko było po staremu.
– Nie jest…
– Tak jest lepiej. – Prawą ręką przeczesuje włosy. W lewej trzyma kopertę. – W ten
sposób wszystko będzie mniej skomplikowane. – Pokazuje głową na kopertę. – Dostajesz zapłatę
za wszystko, co pozwoliłaś mi zrobić tego wieczoru.
Teraz nie mam już ochoty wytrącić mu koperty z ręki. Mam ochotę uderzyć jego.
– Nie pozwoliłam ci niczego zrobić! – prawie krzyczę. – Robiłam te rzeczy razem z tobą,
bo miałam na nie ochotę! Bo było mi dobrze! Ale teraz, kurwa mać, kiedy wręczasz mi te
pieprzone pieniądze, wcale nie czuję się dobrze!
Wpatrujemy się w siebie bez słowa. Jestem wzburzona i z trudem oddycham, a Simon
wygląda na spokojnego, jak zawsze.
– Nie rozumiesz? – szepczę. – Naprawdę nic nie rozumiesz?
Wzdycha i odsuwa się o krok. Spuszcza wzrok.
– Do zobaczenia po moim powrocie. Życzę wam świetnej zabawy w Kalifornii. Korzystaj
z karty do woli.
Następnie odwraca się i zaczyna odchodzić.
– Teraz żałuję – stwierdzam jadowicie.
Zatrzymuje się zwrócony do mnie plecami.
– Czego?
– Że ci zaufałam. Powiedziałeś, że niczego nie będę żałować, ale wcale tak nie jest.
Kiedy bierze oddech, jego szerokie barki unoszą się i opadają. Potem chowa ręce
w kieszeniach i powoli odchodzi.
Rozdział 28

Nasza wycieczka do Disneylandu ma dla mnie słodko-gorzki posmak. Wszyscy oprócz


mnie bardzo się z niej cieszą, więc robię, co mogę, aby ukryć swoje chaotyczne uczucia.
Dostajemy w hotelu luksusowy apartament, obsługa traktuje nas po królewsku, mamy wstęp na
wszystkie atrakcje w parku rozrywki, a dzień później czeka nas kolacja z okazji Święta
Dziękczynienia. To wszystko jeszcze pogłębia mętlik w mojej głowie. Kim jest mężczyzna
odpowiedzialny za to wszystko, który podarował mojemu synowi i moim przyjaciołom takie
niesamowite przeżycie? Po co wydaje tyle pieniędzy na nas wszystkich, skoro postrzega mnie
wyłącznie jako swoją podwładną? Nie widzę w tym żadnego sensu.
Próbuję o tym nie myśleć i cieszyć się pobytem, ale to niemożliwe. Trudno przewidzieć,
co mnie czeka w Seattle. Simon powiedział: „Do zobaczenia po moim powrocie”, więc chyba
mnie nie zwolnił. Nie sądzę jednak, żebym mogła dłużej pracować dla niego na takich
warunkach. Czasem mam ochotę po prostu się spakować i go zostawić, ale ta wizja też mnie
przeraża. Jak długo moglibyśmy mieszkać u Jo i Thomasa? Pamiętam zapewnienia Jo, ale
prawda jest taka, że nie ma tam miejsca dla nas wszystkich, poza tym stanowilibyśmy dla nich
zbyt duże obciążenie finansowe. Nie mogę ryzykować zniszczeniem naszej przyjaźni. I – co
najważniejsze – wcale nie chcę go zostawiać. Aż do imprezy urodzinowej Luke’a było nam
razem bardzo dobrze, i nie jest to mój wymysł. Sądzę, że gdybyśmy tylko potrafili odnaleźć
w sobie to uczucie, wszystko znów potoczyłoby się dobrze.
Następnego dnia przy wielkim stole w naszym apartamencie jemy wyśmienitą kolację
z okazji Święta Dziękczynienia. Uświadamiam sobie, jakie to szczęście, że mam Luke’a
i najlepszych przyjaciół na świecie. Nie mogę przestać myśleć o Simonie, który siedzi sam gdzieś
w Europie, nie mając nikogo, z kim mógłby spędzić ten dzień. Musi czuć się samotnie o tej porze
roku i w sumie niespecjalnie mnie dziwi, że nie dekoruje domu na Boże Narodzenie. Może
powinnam posłuchać rady Dave’a i zadbać o świąteczną atmosferę, tym samym pokazując
Simonowi, że nie musi być sam? Kiedyś opowiedział mi przecież, że ma dość wracania co
wieczór do pustego domu. Chociaż sprawił mi wielką przykrość, jestem przekonana, że nie
uczynił tego świadomie. Po tym wszystkim, co zrobił dla mnie i Luke’a, moje wątpliwości
powinny chyba przemówić na jego korzyść? Zawsze był wobec nas miły i szczodry. Naprawdę
chciałabym mu wierzyć. Bardziej niż cokolwiek innego pragnę z nim być i go kochać i chcę,
żeby on kochał mnie i Luke’a. Postanawiam, że mu pokażę, jak to jest, gdy ktoś czeka na jego
powrót. Dam naszej relacji ostatnią szansę i spróbuję go przekonać, że moglibyśmy zostać
prawdziwą parą.
Wpadam na pomysł, żeby zadzwonić do Lili, aby życzyć jej, Dave’owi i JR-owi udanego
Święta Dziękczynienia, a także zapytać, czy po moim powrocie będzie miała ochotę wyskoczyć
na przedświąteczne zakupy. Umawiamy się na konkretny dzień i powoli wstępuje we mnie
nadzieja.
Tego samego wieczoru, gdy siedzę sama w swoim pokoju, podczas gdy reszta ogląda
film, znajduję w sobie siłę do odbycia rozmowy telefonicznej, której się potwornie obawiam.
Wybieram numer telefonu matki i biorę kilka głębokich oddechów. Nie rozmawiałyśmy od tego
wieczoru, gdy zjawiła się w moim starym mieszkaniu i zażądała, żebym wróciła do domu. Jak
wiadomo, nie skończyło się to zbyt dobrze, a mimo to przysłała list i kartkę na urodziny dla
Luke’a. Poza tym, jeśli mam być szczera, tęsknię za nią i za tatą. Marzę o tym, żeby mieć dużą
rodzinę i żeby Luke wiedział, jakie to uczucie.
Ciekawe, co rodzice teraz robią. Może zaprosili na kolację przyjaciół z kościoła? Albo
kuzynów i kuzynki? Gdy mieszkałam z nimi, był to stały zwyczaj. Naciskam zieloną słuchawkę,
trzymając telefon w spoconych dłoniach. Długo nikt nie odbiera. Wzdrygam się nerwowo, gdy
w końcu sygnał zostaje przerwany.
– Halo?
– Cześć, mamo.
Cisza.
– Abigail – mówi, głośno wypuszczając powietrze, jakby doznała ulgi, że w końcu się
odezwałam.
– Tak, to ja.
Następuje jakiś dziwny pisk, po którym da się usłyszeć jej przyspieszony oddech.
– Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że dzwonisz – odzywa się zduszonym głosem.
„Czyżby płakała?”
– Jak się czuje Luke? Dostaliście kartkę?
– Tak, kartka przyszła. Następnego dnia kupiliśmy za te pieniądze zestaw klocków lego. –
Waham się przez moment. – Mam na komórce jego zdjęcie, kiedy się nimi bawi. Przesłać ci je?
– Naprawdę? Mogłabyś? Cudownie! Twój tata bardzo by się z tego ucieszył.
Milknie, pociąga nosem.
– Mamo? Co się dzieje z ojcem? – szepczę.
– Nie czuje się najlepiej – łka, po czym odchrząkuje. – Ale jest silny.
– Wiem – mruczę. Uczucia, jakie żywię do ojca, zresztą do obydwojga rodziców, są
bardziej niż skomplikowane. Wciąż nie mogę im wybaczyć tego, jak zareagowali, gdy zaszłam
w ciążę, i ich metod wychowawczych w stosunku do mnie. Jednak teraz odsuwam od siebie te
myśli. Chcę przyjąć list i kartkę urodzinową wysłane przez matkę jako rękę wyciągniętą na zgodę
i pokazać, że jestem gotowa na przełom w naszych relacjach, abyśmy mogli zacząć wszystko od
nowa.
– Czy ty i Luke…
– Czy my co?
– …macie ochotę przyjechać do domu? Tylko z wizytą – dodaje szybko.
– W tym momencie nie bardzo.
Nastawiam się na najgorsze: złośliwy komentarz albo reprymendę, ale nie padają żadne
przykre słowa.
– Tak. Rozumiem… jak najbardziej.
– Mamo, chodzi o to, że właśnie dostałam pracę. Naprawdę dobrą.
– To wspaniale. – Brzmi, jakby naprawdę tak uważała.
– W związku z tym nie wiem, jak bardzo mój szef będzie mnie potrzebował. Dużo
podróżuje – wyjaśniam. – Ale może w przerwie między Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem?
– Naprawdę? – W jej głosie słychać tak wielką nadzieję, że aż trudno mi to znieść. Co się
stało? Przez długi czas w ogóle nie chciała nas znać. Mam nadzieję, że jej słowa są szczere.
– Tak – odpowiadam. – Zapytam go i dam ci znać.
– Dziękuję – szepcze. – Tak mi przykro z powodu tego, co się stało. Nie byłam dobrą
matką i nie oczekuję, że mi wybaczysz.
Głęboko wzdycham. Obecnie z pewnością nie jestem gotowa jej wybaczyć, ale dużo dla
mnie znaczy, że to powiedziała.
– Miło z twojej strony, że mnie przepraszasz. – Słyszę podniesiony głos Luke’a. – Mamo,
muszę kończyć. Luke mnie woła.
– Oczywiście. Ja też muszę się czymś zająć.
– Macie gości? – pytam.
– Nie, nie w tym roku. Wesołego Święta Dziękczynienia, Abigail.
– Wzajemnie.
Rozłącza się, a ja siedzę przez moment sama. Zanim wrócę do pozostałych, wysyłam
matce zdjęcie Luke’a i wyłączam dźwięk w telefonie. Cieszę się, że do niej zadzwoniłam, i czuję,
że to właściwa decyzja, chociaż po tej rozmowie jestem jeszcze bardziej zdenerwowana niż przed
nią. Co się, do licha, dzieje? Żadnych gości w Święto Dziękczynienia? Ojciec musi być chory
poważniej, niż przypuszczałam.
Reszta wyjazdu upływa w okamgnieniu. Świetnie się bawimy, a mimo to cieszę się na
powrót do domu. Rozstaliśmy się z Simonem w złości i w naszej relacji jest tyle znaków
zapytania. Zastanawiam się, czy do niego nie zadzwonić, ale w końcu się na to nie decyduję. Nie
umiałabym prowadzić poważnej rozmowy o przyszłości przez telefon. Muszę zaczekać z tym do
jego powrotu. Zostanie mi jeszcze cały tydzień, żeby się do niej przygotować.
Luke wraca do szkoły po świątecznym weekendzie, a ja szybko odnajduję się w dawnej
domowej rutynie. Prawie codziennie odwiedzam Lilę. Chociaż znamy się dopiero od niedawna,
niezwykle się do siebie zbliżyłyśmy i zaczęłam ją uczyć gotowania. Wygląda na to, że i ona,
i Dave są mi bardzo wdzięczni. Towarzyszą mi razem na zakupach, a potem Dave pomaga mi
rozwiesić lampki na dworze, w oknach, nawet w żywopłocie. O zmroku wygląda to naprawdę
pięknie i mam wielką nadzieję, że Simonowi spodoba się niespodzianka, gdy wróci do domu po
weekendzie. Kupujemy też z Lukiem małą choinkę, którą ustawiamy przy drzwiach
wejściowych, bo jednak gubi za dużo igieł, żeby stała wewnątrz. Drzewko także owijamy dwoma
łańcuchami świetlnymi, żeby nadać mu odświętny wygląd. W domu stawiam na parapetach
gwiazdy betlejemskie, wieszamy inne ozdoby i ustawiamy czerwone świeczki na stołach
w kuchni i w jadalni. Nie chciałabym przesadzić z tym wszystkim, ale zależy mi, aby było widać,
że zbliżają się święta. Nie sądzę, żeby Simon lubił takie klimaty, ale pierwszy raz dom wygląda
tak, jakby faktycznie ktoś w nim mieszkał.
W piątkowy wieczór zajmuję się z Lukiem pieczeniem ciasteczek, gdy nagle zwracam
uwagę, że chłopiec pokasłuje. Przykładam mu dłoń do czoła.
– Kochanie, dobrze się czujesz?
– Mhm. – Podnosi na mnie wzrok. Ma szkliste oczy, jego policzki są rozpalone.
– Hmm, skarbie, chyba łapie cię choroba. – Biorę go na ręce. – Położymy cię spać.
– A ciasteczka? – protestuje słabym głosikiem, opierając mi głowę o ramię.
– Upieczemy je kiedy indziej. Zostało jeszcze kilka tygodni. Mnóstwo czasu.
W nocy temperatura ciała Luke’a rośnie, aż osiąga trzydzieści osiem i pół stopnia. Nie
jest tak źle, mimo to czuwam przy nim przez cały czas, wychodzę tylko po sok albo po zimną
ściereczkę, którą przykładam mu do czoła. Wcześniej oczywiście też zdarzały mu się choroby,
ale zawsze boli mnie patrzenie na niego, gdy źle się czuje. Trudno się też nie denerwować,
zwłaszcza że kaszel staje się coraz silniejszy. Zasypia około jedenastej, ale wciąż rzuca się
w łóżku, więc biegnę do kuchni, aby poszukać syropu na kaszel, może też tabletek
przeciwbólowych dla dzieci. Oczywiście nic takiego nie znajduję i mam ochotę zdzielić się w łeb
za to, że wykazałam się takim brakiem przezorności. Ostatnia rzecz, jakiej pragnę, to jeżdżenie
z chorym Lukiem po nocy w poszukiwaniu całodobowej apteki, ale jeśli mu się pogorszy, nie
będę miała wyjścia.
Akurat gdy parzę sobie kawę, słyszę trzask drzwi wejściowych. Serce podskakuje mi do
gardła. Simon wrócił do domu. Jestem zdenerwowana, a jednocześnie nie mogę się doczekać,
żeby go zobaczyć. Kilka sekund później stoimy twarzą w twarz – jest purpurowy, a w oczach ma
dziki błysk.
– Co, do cholery, zrobiłaś z moim domem?! – krzyczy, zataczając krąg ramieniem.
„Kurwa”.
Próbuję zapanować nad wzbierającą we mnie paniką, ale gardło mi się ściska i nie
jestem w stanie wydusić słowa.
– Nie pozwoliłem ci na to! – drze się jeszcze głośniej.
– Ja… przepraszam. – Dyszę, kurczowo ściskając za plecami brzeg blatu kuchennego.
– Masz to usunąć! Wszystko. Wystarczy, że nie da się nigdzie pójść, aby nie natknąć się
na cały ten chłam! – ciągnie, przechadzając się tam i z powrotem po kuchni. Stoję jak wryta. –
Słyszysz, co mówię, Abigail?!
Szybko kiwam głową, walcząc ze łzami.
– Przestań tak na mnie patrzeć! – Przez jego krzyki zaczynam się trząść.
Spuszczam wzrok i głośno pociągam nosem.
– Przepraszam. Po prostu myślałam, że…
– Nie płacę ci za myślenie! – warczy.
Patrzę mu w twarz. Ogarnia mnie gniew i gdy nasze spojrzenia się spotykają, nie uciekam
wzrokiem. Po chwili jego barki opadają na miejsce, a twardy wyraz twarzy nieco łagodnieje.
– Usunę to jutro – odzywam się tak spokojnie, jak potrafię.
– Masz to zrobić teraz. – Jego głos jest łagodniejszy niż wcześniej, ale wciąż jest to
rozkaz.
– Nie. – Mój głos jest za to lodowaty. – Chcieliśmy, żeby w domu było przyjemnie, kiedy
pan wróci. Nie podoba się panu, okej, przyjęłam do wiadomości. Ale teraz muszę się zająć
Lukiem. Zachorował.
Oczy Simona otwierają się szeroko, informacja najwidoczniej jeszcze bardziej go
zdenerwowała.
– Co mu dolega? Gdzie on jest?
Zanim jestem w stanie odpowiedzieć, obraca się na pięcie i długimi krokami opuszcza
kuchnię. Wyhamowuje dopiero przed pokojem Luke’a i gapi się na chłopca leżącego w łóżku,
który kaszle i cicho pojękuje. Biegnę do niego, omijając Simona. Pomagam synowi usiąść
i przystawiam mu kubek do ust, żeby napił się soku. Jego oczy znów szybko się zamykają.
Przyciskam mu wargi do czoła. Na szczęście nie jest bardziej rozpalone, czyli wygląda na to, że
gorączka nie rośnie. Za pół godziny muszę mu ponownie zmierzyć temperaturę, żeby się
upewnić. Gładzę go po mokrych włosach i pomagam z powrotem ułożyć głowę na poduszce.
Potem biorę ze stolika wilgotną ściereczkę, którą trzeba przepłukać. Simon wciąż stoi
nieruchomo w drzwiach, mijam go po drodze do łazienki. Po przepłukaniu ściereczki zimną
wodą wracam do Luke’a i kładę mu ją na czole. Wydaje cichy jęk, ale śpi dalej. Obracam się.
Simon wciąż tam jest, ściska mocno klamkę. Wykrzywia twarz, gdy Luke kaszle.
– Trzeba go zabrać do szpitala – odzywa się w końcu.
Kręcę głową, ale on już stoi przy łóżku. Pochyla się nad chłopcem i ostrożnie zaczyna go
podnosić.
– Proszę zaczekać – niemal krzyczę. – Co pan robi?
– Jedziemy do szpitala. Teraz.
– Nie! Zwariował pan?! – protestuję. – To tylko kaszel i lekka gorączka. Natychmiast
odeślą mnie do domu, nakazując odpoczynek, podawanie dużej ilości płynów i wręczając
rachunek.
– Zobaczymy – mruczy, po czym mija mnie ze śpiącym Lukiem w objęciach.
Prawie biegnę, żeby za nimi nadążyć. Próbuję uspokoić Simona, ale on pozostaje głuchy
na moje słowa. Sadza Luke’a w foteliku i nakazuje mi zapiąć mu pasy. Chwilę później wraca
z jego kołdrą.
– Wsiadaj, jedziemy.
Kieruje się w stronę miejsca dla kierowcy.
– Proszę zaczekać!
Zwraca ku mnie twarz.
– To wcale nie jest konieczne – mówię dobitnie.
– Owszem, jest – odpowiada i wsiada do samochodu, nie dodając ani słowa więcej.
Zajmuję miejsce obok Luke’a i otulam go kołdrą. Nie mam ochoty siedzieć z przodu
razem z Simonem. Obserwuję go, gdy otwiera drzwi do garażu i wyjeżdża tyłem. Naprawdę
uważam ten popłoch za przesadę. Dlaczego zareagował w taki sposób?
Jedziemy w milczeniu. Barki Simona są uniesione, a jego ruchy gorączkowe, gdy wiezie
nas pustawymi ulicami. Przed szpitalem ledwo daję radę wysiąść z samochodu, a Simon już
rozpina Luke’owi pas i przekazuje mi chłopca, po czym obiera kurs na izbę przyjęć z dłonią
stabilnie spoczywającą na moich plecach.
Na izbie przyjęć Simon robi awanturę. Umieram ze wstydu. Pokrzykuje, rozstawia po
kątach zdezorientowane pielęgniarki i żąda, żeby Luke’a natychmiast obejrzał lekarz. One proszą
go, żeby się uspokoił i usiadł, ale osiągają tym dokładnie przeciwny efekt. Posyłam im
przepraszające spojrzenia, przyciskając do siebie syna. Nie śpi, ale wygląda na półprzytomnego
i wciąż kaszle.
– Proszę tylko go posłuchać! – Simon krzyczy do pielęgniarek, wskazując na Luke’a. –
Jest chory! Trzeba się nim zająć!
W końcu zjawia się lekarz – starszy mężczyzna o spokojnych ruchach. Obrzuca Simona
wzrokiem i prosi, by się uspokoił, inaczej grozi wezwaniem ochrony.
– Niech pan tylko spróbuje! – warczy Simon.
Wszyscy obecni w poczekalni obserwują sytuację w napięciu. Kładę wolną rękę
Simonowi na ramieniu, na co reaguje gwałtownym drgnięciem.
– Proszę przestać – nakazuję mu stanowczo. – I usiąść.
Patrzy mi w oczy.
– To nic nie da – tłumaczę. – Zaraz nas stąd wyrzucą. Lekarz musi zbadać Luke’a.
Przez chwilę stoi nieruchomo i zaciska zęby, ale w końcu podchodzi do stojącego przy
ścianie krzesła i siada. Opowiadam lekarzowi o wszystkich objawach Luke’a, a on kiwa głową
i zaprasza nas do swojego gabinetu. Po badaniu potwierdza moje podejrzenia – to grypa. Muszę
monitorować temperaturę ciała syna, podawać mu syrop na kaszel, dużo płynów i dbać o jego
odpoczynek. Na zbicie gorączki mogę mu podać jakieś środki przeciwbólowe, żeby się wyspał.
Lekarz wręcza mi wypisaną receptę z zatroskanym spojrzeniem.
– Czy to bezpieczne zabierać go do domu? – Zerka w stronę poczekalni.
Gapię się na niego przez chwilę, zanim sobie uświadomię, co ma na myśli.
– Tak – potwierdzam. – Z całą pewnością. On nigdy… Tylko martwi się o Luke’a.
Na myśl o tym mięknie mi serce. Simon najzwyczajniej w świecie przeraził się, że
Luke’owi mogłoby się coś stać, i zareagował tak, jak Patrick nigdy by nie zrobił. Rzecz jasna nie
usprawiedliwia to jego aroganckiego, dominującego zachowania. Ignorował nawet mnie, mimo
że Luke to mój syn.
– Jest pani pewna?
– Najzupełniej. Potrafię się z nim obchodzić.
Lekarz powściąga uśmiech i odprowadza nas do wyjścia. Simon podrywa się na nogi. Na
jego twarzy maluje się strach.
– Nie ma powodu do niepokoju – szybko oznajmia lekarz. – Pański syn na pewno
wyzdrowieje. Powiedziałem żonie, jak się nim opiekować.
Uśmiecha się na pożegnanie i wraca do gabinetu.
Nie mam odwagi spojrzeć na Simona, który podchodzi do okienka i rozmawia przez kilka
minut z panią z rejestracji, po czym dołącza co nas.
– Po drodze musimy kupić lekarstwa – mówię, przenosząc Luke’a na drugie ramię. Simon
bierze ode mnie chłopca, po czym udajemy się do szpitalnej apteki, gdzie realizujemy receptę.
Powrót upływa w milczeniu, w atmosferze napięcia, a zaraz po wejściu do domu Simon bez
słowa znika na schodach. Po podaniu Luke’owi syropu i tabletek wkładam piżamę i siadam
skulona obok jego łóżka. Czuję się zupełnie wyczerpana, fizycznie i psychicznie. Nie mam
pojęcia, co się zdarzy jutro, ale po dzisiejszym wieczorze wiem jedno: nigdy nie będzie jak
wcześniej.
Na pewno nie jest między nami tak, jak bym sobie tego życzyła. Pragnę czegoś więcej,
chociaż nie wierzę, że kiedyś to dostanę. Z drugiej strony zastanawiam się, dlaczego właściwie
nie miałabym tego dostać. Simon nie wygląda, jakby stracił nami zainteresowanie, i ewidentnie
przejmuje się stanem Luke’a. Nawet po tej aferze z dekoracjami nie kazał nam się wynosić. To
ozdoby miały zniknąć, nie my. Nie potrafię go rozgryźć.
W nocy budzę się nagle i przeciągam, nie do końca świadoma tego, co się dzieje. Dopiero
po chwili dochodzi do mnie, że znajduję się w innym miejscu niż to, w którym zasypiałam.
Unoszę głowę i stwierdzam, że leżę na rozłożonym na podłodze materacu, tuż obok łóżka
Luke’a, przykryta swoją kołdrą.
Rozglądam się po pokoju. Simon śpi na krześle ubrany w jeden ze swoich garniturów.
Rzucam okiem na Luke’a, który śpi spokojnie, po czym wstaję. Głowa Simona opadła na bok.
Jutro będzie go bolał kark.
– Panie Thorne? – szepczę, zbliżając się do niego.
Siedzi zupełnie nieruchomo, tylko jego klatka piersiowa unosi się i opada. Kiedy śpi, nie
wygląda, jakby miał się na baczności. Wzbiera we mnie czułość. Został tutaj, żeby nad nami
czuwać.
– Simon – szepczę. Nie mogę się opanować i gładzę go po policzku. Łaskocze mnie
w palce jego kiełkujący zarost. Nagle zrywa się na nogi. Przewraca krzesło i odpycha mnie od
siebie. Mocno. Ląduję na tyłku i gdyby nie to, że ze strachu zabrakło mi tchu, wrzasnęłabym na
całe gardło. Podnoszę głowę, żeby na niego spojrzeć. Stoi oparty o ścianę i ciężko dyszy. Jego
oczy są szeroko rozwarte i desperacko błądzą po pomieszczeniu, ale nagle sprawia wrażenie,
jakby się otrząsnął, i wypada z pokoju. Powoli dochodzę do siebie i wstaję. Czuję dotkliwy ból
w kości ogonowej. Na szczęście Luke wciąż śpi, więc nie widział, co się stało. Dotykam jego
czoła, które wciąż jest ciepłe, ale to nic w porównaniu z minionym wieczorem.
Znajduję Simona w kuchni. Stoi przy zlewozmywaku uczepiony krawędzi blatu i ciężko
oddycha. Na dźwięk moich kroków błyskawicznie się odwraca i ociera usta brzegiem dłoni. Ma
poszarzałą, lśniącą od potu twarz.
– Przepraszam – mówię.
Wciąż nie otwiera oczu.
– Nic ci się nie stało? – pyta.
– Nie. W każdym razie nic poważnego.
Podnosi powieki, ale na mnie nie patrzy. Między nami narasta cisza – nieprzyjemna,
kłująca w uszy.
– Stan Luke’a się poprawił – zaczynam.
– Nie mogę dłużej – szepcze Simon. Opuszczając ręce, dłonie zaciska w pięści.
– Czego? – pytam, chociaż dobrze znam odpowiedź.
– Tego! – krzyczy szeptem, pokazując ręką dookoła. – Nie zrobię tego jeszcze raz!
„Jeszcze raz?”
– Nie zrobisz czego? – pytam z trudem.
Zamiast odpowiedzi bierze z parapetu gwiazdę betlejemską, wyrywa jej wszystkie liście,
po czym rozbija doniczkę o podłogę.
– Po prostu nie mogę. Nie tego chciałem – warczy. W końcu udaje mi się spojrzeć prosto
w jego zimne oczy. – Kurwa, nienawidzę tych zabaw w mamę, tatę i dzieci!
Wlepia we mnie wzrok, jakbym zamierzała mu się sprzeciwić.
– To ohydne kłamstwo! – Nie mogę się powstrzymać. – Nie ja, tylko ty chciałeś się bawić
w szczęśliwą rodzinę. To był twój pomysł, żebyśmy się tutaj wprowadzili. – Podchodzę do niego
i ponownie spoglądam mu w oczy. – Było tak od samego początku. Chciałeś, żebym się tobą
zajmowała, chciałeś mnie rozpieszczać i opiekować się mną, chciałeś mieć kogoś, z kim mógłbyś
uprawiać seks i do kogo mógłbyś wracać… Wiesz co, Simon… wiesz, jak to się nazywa?
Nie odpowiada.
– To się nazywa byciem w związku. Przez cały czas do tego właśnie dążyłeś. Zależało ci
wcale nie na posiadaniu podległej kobiety, tylko na byciu z partnerką, która lubi ci się poddawać
w łóżku. Chciałeś mnie. I Luke’a. Wiem, że ci na nim zależy. Trudno mi uwierzyć w to, że nie
chcesz być ze mną, więc może mi powiesz, dlaczego tak mówisz?!
– Mój syn nie żyje! – krzyczy i zaciska powieki, po czym się odwraca.
Cała sztywnieję.
– Mój syn nie żyje, jasne? Teraz wiesz. – Znów się do mnie odwraca ze zmarszczonym
czołem i szyderczym grymasem. Wygląda, jakby zamierzał coś dodać, ale wciąż panuje cisza.
Rozpaczliwie próbuję się opanować. Czyli miał syna. Który zmarł.
– Simon…
Niespodziewanie przyciąga mnie do siebie i przywiera do mnie, ale po chwili odsuwa się
i zaczyna gładzić po policzku. Wcześniej robił to tysiące razy, ale teraz sprawia mi to ból, bo
wiem, co oznacza.
– Simon, bardzo przykro mi to słyszeć. Nie jestem w stanie…
– Nie jesteś. I, na Boga, mam nadzieję, że nigdy nie będziesz.
– Ale to nie znaczy, że ty i ja nie możemy…
– Owszem, oznacza. To dla mnie zbyt trudne. Myślałam, że mogę… ale nie. – Unika
mojego wzroku. – Musimy zacząć od nowa.
– Co takiego?
– Obiecuję, że zajmę się tobą i Lukiem. Znajdę dla was wygodne mieszkanie, a ty
będziesz mnie odwiedzać. Jak na początku.
Robię krok w tył. Co takiego? Naprawdę wydaje mu się, że mogę wrócić do „pana
Thorne’a” i jego brązowych kopert? Oferuje mi swoje ciało, ale nie swoje serce. Kiedyś może by
mi to wystarczyło, ale nie po tym, jak się w nim zakochałam. O nie. Mdli mnie na samą myśl
o tym. Byłby tak blisko, a jednocześnie tak daleko ode mnie, że z każdym kolejnym spotkaniem
serce coraz mocniej pękałoby mi z żalu. Na koniec znienawidziłabym go. I siebie.
– Nie. – Mój głos brzmi silniej, niż się spodziewałam.
– Ale przecież wciąż cię pragnę – wtrąca ochryple. – I to się nie zmieni, Abigail.
Wargi mi drżą, mrugam jak najszybciej, żeby się pozbyć łez. Opieram się pokusie
przyłożenia dłoni do piersi, aby sprawdzić, czy serce wciąż bije tam w środku.
– Wiem. Po prostu nie pragniesz mnie do końca. – Czekam aż zaprotestuje, chociaż
wiem, że to się nie zdarzy.
– Wybacz – odzywa się złamanym głosem. – Nigdy nie chodziło mi o to, żeby… To moja
wina. To wszystko moja wina.
Mam ochotę go poinformować, że w równym stopniu wina leży po mojej stronie, bo
nigdy nie powinnam była zawierać z nim tej umowy, i że okazałam się kompletną idiotką,
zakochując się w nim i wierząc, że potrafię go zmienić. Ale nie jestem w stanie wydusić ani
słowa.
– Wyjedziemy stąd, jak tylko Luke poczuje się lepiej – mówię sucho.
– Nie musicie się spieszyć.
Posyłam mu ostatnie spojrzenie. Wygląda tak smutno. Wiem, że jest mu przykro
z powodu tego, co się stało, ale to niczego nie zmienia. Nie zostanę tu ani minuty dłużej, niż to
absolutnie konieczne.
– Owszem, musimy – szepczę i przemykam obok niego.
Nie próbuje mnie zatrzymać.
Rozdział 29

Co zrobić, gdy się okazuje, że twoje marzenia nigdy się nie spełnią? Kiedy nie masz
żadnego pomysłu, jak doprowadzić do szczęśliwego zakończenia. Zakochujesz się w facecie,
który nie tylko odmawia odwzajemnienia twoich uczuć, ale wręcz nie jest w stanie ich z siebie
wykrzesać.
Przez kolejne dwa dni, kiedy Luke dochodzi do zdrowia, spotykam Simona trzy razy.
Pierwszy raz, gdy stoi nad łóżkiem mojego syna i obserwuje go nerwowo podczas snu, ale kiedy
mnie dostrzega, szybko wychodzi z pokoju. Drugi raz w kuchni następnego dnia, gdy Simon
zatrzymuje się raptownie w drzwiach i długo się we mnie wpatruje, po czym odchodzi.
Zostawiam mu talerz z jedzeniem, bo zakładam, że musi być głodny, a przecież nie ma pojęcia
o gotowaniu. Ostatni raz tuż przed naszym odjazdem. Wrzuciłam nasze torby do samochodu
Thomasa, gdzie już siedzi Luke zapięty pasami. Wchodzę do swojego pokoju i kładę na łóżku
wszystkie prezenty, jakie dostałam od Simona. Bardzo bym chciała zachować to wszystko –
książki, kolczyki, perfumy, iPada, ubrania – dowody jego szczodrości. Potrzebuję jednak
oddzielić przeszłość grubą kreską.
Kiedy się odwracam, żeby wyjść, spostrzegam Simona stojącego w drzwiach za moimi
plecami. Wygląda na zagubionego, jego włosy są w nieładzie, pod oczami widać cienie, ręce
trzyma w kieszeniach.
„Kto się nim teraz zajmie?”
Powoli do niego podchodzę. Gniew już mnie opuścił, jest mi jedynie przykro, mimo że
być może powinnam czuć do niego nienawiść. Ale to nie to. Jest mi go po prostu żal – i siebie
też.
– Dokąd jedziecie? – pyta.
– Do Thomasa i Jo.
– Dobrze się czujesz?
Patrzę mu prosto w twarz, próbuję się nie rozpłakać.
– A ty? – pytam szeptem.
Nie odpowiada. Zamiast tego ujmuje moją dłoń i zaczyna gładzić kciukiem kostki, po
czym muska ją przelotnie wargami.
– Żegnaj – mamrocze i dopiero po dłuższej chwili dodaje: – Zostawiłem coś dla ciebie na
stole w kuchni. Proszę, weź to… Żebyście ty i Luke mieli za co żyć.
Wypuszcza moją rękę, odwraca się i wychodzi. Słyszę jego szybkie kroki na korytarzu.
– Żegnaj – szepczę, zaciskając wargi, żeby się nie rozbeczeć.
W ten sposób między nami następuje koniec. Nie z hukiem, ale z żałosnym jękiem.
Na stole w kuchni leży szara koperta. Wygląda jak ta, od której wszystko się zaczęło, i ta,
która wszystko zakończyła. Składam ją i chowam w kieszeni kurtki.
Wieczorem tego samego dnia otwieram ją w kuchni u Jo. Simon opłacił naukę Luke’a,
który dzięki temu będzie mógł uczęszczać do szkoły do końca roku. Zadbał też o transport tam
i z powrotem każdego dnia. Oprócz tego wypłacił mi odprawę w wysokości potrójnej
miesięcznej pensji i wykupił ubezpieczenie zdrowotne na cały kolejny rok. Kompletnie się
rozklejam w ramionach Jo, wreszcie pozwalając sobie opłakać wszystko, co straciłam – mimo że
nigdy tak naprawdę nie należało do mnie.
Postanawiam przychylić się do życzenia Simona i przyjąć prezent. Nie mam ochoty być
dla Jo i Thomasa zbyt dużym ciężarem, a zawartość koperty wraz z zaoszczędzonymi przeze
mnie pieniędzmi dadzą mi trochę czasu na zastanowienie, co powinnam zrobić.
Jeśli czegoś się nauczyłam, to przede wszystkim tego, że życie jest bezlitosne. Zaledwie
tydzień po opuszczeniu przez nas domu Simona siedzimy z Lukiem w autobusie w drodze do
Pinewood po histerycznym telefonie od mojej mamy.
– Już niedaleko? – pyta Luke, wiercąc się na siedzeniu.
– Tak, bardzo niedaleko. – Czuję ukłucie strachu. – Babcia Pippy i Piper odbierze nas
z przystanku i zostaniesz u niej przez kilka godzin.
– Okej.
Spoglądam na niego z ukosa i się uśmiecham. Pół roku temu bardzo by się denerwował
taką perspektywą. Ale przeprowadzka do Simona, nauka w szkole i nawiązane przyjaźnie,
a także świadomość, że Patrick już nie wróci, zmieniły go w wesołego chłopca, wierzącego
w siebie i mającego odwagę poznawać świat. Przynajmniej w tej kwestii wyszło z tego coś
dobrego. Odwracam głowę do okna, za którym tuż przy autostradzie pojawia się znajoma tablica
„Witamy w Pinewood”. Próbuję się uspokoić, ale serce bije mi jak szalone.
Cecile już czeka i wita nas uśmiechem. Luke zna ją ze swoich niezliczonych wieczorów
spędzonych u Pippy i Piper. Jestem jej dozgonnie wdzięczna, że zgodziła się nim zająć przez
kilka godzin. Tę sprawę bowiem będę musiała załatwić sama. Jedziemy do domu Cecile, która
z miejsca wyciąga zabawki zostawione przez wnuczki i znajduje coś do jedzenia dla Luke’a.
– Możesz pożyczyć mój samochód – proponuje. – A może chciałabyś najpierw coś
przekąsić?
– Dziękuję, nie jestem głodna. – Zmuszam się do uśmiechu, ale moja twarz jest dziwnie
odrętwiała. – Chyba najlepiej będzie, jeśli pójdę pieszo.
Kiwa głową, nalewa Luke’owi szklankę mleka czekoladowego, po czym odwraca się do
mnie ze zmartwionym wyrazem twarzy.
– Jest bardzo źle, prawda? – pytam ją szeptem. – Matka nie chciała mi za dużo
powiedzieć przez telefon.
– Obawiam się, że tak. Kochana, naprawdę strasznie mi przykro.
Pozwalam jej się przytulić i poklepać po plecach. Bijące od jej ciała ciepło jest doznaniem
najbliższym matczynej miłości, której nie doświadczyłam od wielu lat. Do oczu napływają mi
łzy, ale mrugam powiekami, żeby się ich pozbyć, gdy Cecile wypuszcza mnie z objęć i gładzi po
ramionach.
– Nie spiesz się – mówi. – Możecie z Lukiem spać tutaj, jeśli chcesz.
– Naprawdę bardzo ci dziękuję. – Pociągam nosem i próbuję wziąć się w garść. –
Kochanie, muszę jechać. – Zwracam się do Luke’a, który zdążył się już dobrać do pokaźnej
sterty zabawek. – Wrócę po kolacji.
– Mhm. To cześć. – Nie mogę się nie uśmiechnąć, widząc to, jak mało go to wszystko
obchodzi.
Cecile prowadzi mnie do drzwi z dłonią spoczywającą mi na ramieniu.
– Pamiętasz drogę?
– Tak. Nigdy jej nie zapomnę – mruczę, po czym naciągam kaptur kurtki
przeciwdeszczowej i wychodzę prosto na rzęsisty deszcz. – Do zobaczenia za kilka godzin.
– Będziemy na ciebie czekać.
Kroczę znajomymi ulicami ze wzrokiem twardo wbitym w ziemię. Nie wiem, co bym
zrobiła, gdybym natknęła się na kogoś z przeszłości. Wystarczy, że muszę zobaczyć rodziców
i nie wiem, czy sobie z tym poradzę. Nie mam jednak wyjścia. Mama podkreślała przez telefon,
że w tej sytuacji liczy się każda minuta. Zapamiętałam ojca jako wysokiego i silnego mężczyznę,
trudno mi go sobie wyobrazić zniedołężniałego przez chorobę.
Gdy byłam mała, świetnie zdawałam sobie sprawę z tego, że moi rodzice są inni niż
rodzice przyjaciół. Mamie trudno było zajść w ciążę, więc urodziła mnie późno, w dodatku
bardzo pragnęli syna, który mógłby przedłużyć nasz ród. Zamiast tego na świat przyszłam ja. Od
kiedy pamiętam, mieli wobec mnie bardzo wysokie oczekiwania, czy chodziło o naukę, o sport,
o przyjaciół. Nigdy nie czułam się dość dobra. Kiedy zaszłam w ciążę, wszystkie ich plany na
przyszłość legły w gruzach. Wyobrażali sobie, że zostanę przyjęta na jeden z najlepszych
uniwersytetów w kraju i zostanę członkinią jakiegoś wydumanego stowarzyszenia studenckiego
razem z innymi córami klasy uprzywilejowanej, a potem wydam się za młodzieńca o świetlanej
przyszłości. Mój ojciec był burmistrzem w małym prowincjonalnym mieście i miał ambicje
polityczne, nastoletnia ciąża pozamałżeńska nie bardzo pasowała do jego planów. Rodzice
postawili mi zatem ultimatum: albo usunę ciążę, albo ją ukryję, a później oddam dziecko do
adopcji. Nie wybrałam żadnego z nich. Zamiast tego skończyłam z byciem pionkiem w grze ojca.
Wydawało mi się, że rodzice zmienią zdanie, gdy syn przyjdzie na świat – że miłość do wnuka
przyćmi ich wcześniejszy zawód wobec mojej osoby. Myliłam się. W swoim krótkim życiu
myliłam się co do wielu spraw, ale Luke jest najlepszym, co mi się przytrafiło. Choroba czy nie,
nie pozwolę rodzicom się do niego zbliżyć, o ile nie będę stuprocentowo pewna, że się zmienili.
Dom wygląda jak dawniej, w przeciwieństwie do kobiety, która dostrzega mnie przez
kuchenne okno. Gdy skręcam w ścieżkę prowadzącą do wejścia, ona spieszy do drzwi. Wpatruję
się w jej twarz. Wygląda na zmęczoną i zaniedbaną, włosy są rozczochrane, z wyraźnymi siwymi
odrostami na czubku. Wciąż ma na sobie szlafrok. Nie miałam pojęcia, że w ogóle taki posiada.
Kiedy z nimi mieszkałam, zawsze chodziła elegancko ubrana – pierwsza dama Pinewood, wzór
doskonałości. Nie minęły dwa miesiące, odkąd zapukała do moich drzwi, ale wygląda starzej niż
wtedy. Dużo starzej.
– Abigail! – wykrzykuje, chwytając się za rozczochraną głowę. – Nie sądziłam… Jak się
cieszę, że cię widzę!
– Cześć, mamo – witam się z nią cicho i bardzo ostrożnym krokiem idę w jej stronę.
Robi gest, jakby chciała wziąć mnie w ramiona, ale nagle zmienia zdanie i zamiast tego
z wahaniem wyciąga ku mnie rękę. Ściskam ją i tak stoimy, trzymając się za ręce i wpatrując się
w siebie bez słowa. Nie czuję ani krzty ciepła i miłości, do których się zbliżyłam, gdy przytuliła
mnie matka Jo, ale uścisk dłoni jest lepszy niż nic.
– Myślałam, że przyjedziesz dopiero jutro – mówi. – Twój szef nie miał nic przeciwko?
Oczywiście nie może wiedzieć, że jej słowa mają podwójne znaczenie, ale mimo to czuję
ukłucie w piersi.
– Nie, absolutnie – mruczę, choć wiem, że to kłamstwo.
– Proszę, wejdź. – Matka puszcza moją dłoń. – A gdzie Luke?
– U matki Jo.
Wygląda na rozczarowaną.
– Nigdy wcześniej nie widział chorej osoby – dodaję szybko. – Nie do końca wiedziałam,
czego… się spodziewać.
„Czego się spodziewać po was”.
– Jak długo zostajesz? – pyta, podczas gdy pozbywam się kurtki i butów.
– Nie wiem. – Pozwalam sobie na szczerość. – Gdzie tata?
– Na górze. Jest u niego pielęgniarka, ale właśnie zaparzyłam kawę. Napijesz się?
– Tak. Nauczyłam się pić kawę, gdy Luke miewał kolki i przez trzy miesiące krzyczał
każdej nocy, a ja byłam tak strasznie zmęczona, że zaczynałam wariować. Nie miałam nikogo do
pomocy.
„Auć”.
Nie zamierzałam tego mówić, ale teraz moje słowa wiszą między nami w powietrzu.
Pretensje. Złość.
Oczy matki błądzą, zatrzymując się na wszystkich innych miejscach niż ja. To wyjątkowo
nieporadne.
– Ty byłaś dokładnie taka sama – odzywa się w końcu. – To znaczy też miałaś kolki. –
Wreszcie na mnie patrzy. – Żałuję, że nic nie zrobiłam, żeby ci pomóc.
– Ja też.
Zapada jeszcze większa cisza. Niech nie myśli, że jej wybaczyłam, tylko dlatego, że tu
teraz jestem. Zawiedli mnie. Sama jestem teraz matką i nigdy nie zrobiłabym czegoś podobnego
Luke’owi.
– Chętnie napiję się kawy. – Przerywam milczenie. – Wcześnie dziś wstaliśmy.
Matka się uśmiecha. Zmianę tematu przyjęła z widoczną ulgą i przenosimy się teraz do
kuchni, gdzie siadam przy stole. Wszystko wygląda jak dawniej z wyjątkiem jednej rzeczy.
– Żadnych ozdób świątecznych w tym roku? – pytam, podczas gdy ona rozlewa kawę do
kubków.
– Nie. – Nie mówi nic więcej, tylko podaje mi kubek i siada naprzeciwko.
Pijemy kawę w milczeniu, raz na jakiś czas zerkając na siebie, ale żadna z nas nie ma
pojęcia, co powiedzieć. Na szczęście ciszę przerywa kobieta w fartuchu pielęgniarki, która
wchodzi do kuchni i przekazuje matce, że na dziś koniec. Nie wiem tylko z czym.
– Chcesz go zobaczyć? – pyta mnie matka.
– Jasne. – Mówię jak osoba pewna siebie, ale wcale się tak nie czuję.
Prowadzi mnie na górę do ich sypialni, ale zatrzymuje się przed drzwiami. Rzucam okiem
przez korytarz do swojego dawnego pokoju i nagle czuję się przytłoczona płynącymi zewsząd
wspomnieniami.
– Bardzo się zmienił – ostrzega mnie.
Gotuję się na najgorsze, gdy otwiera przede mną drzwi. Pierwsze, co rejestruję, to
specyficzny zapach – dezynfekującego środka czyszczącego i choroby. Zasłony są zaciągnięte,
przez co w pokoju panuje półmrok. Dawne łoże małżeńskie rodziców zostało zastąpione łóżkiem
dla jednej osoby i stojącym obok łóżkiem szpitalnym, na którym leży mężczyzna. Powstrzymuję
jęk. Nie rozpoznaję w nim nic znajomego. Ma przerzedzone siwe włosy, zapadnięte policzki.
Leży z zamkniętymi oczami i lekko rozchylonymi wargami. Wygląda jak szkielet, jego skóra jest
chorobliwie blada. Na stoliku nocnym widzę pełno fiolek z tabletkami, stosy opatrunków
i plastrów. Podchodzę do niego wolnym krokiem i siadam na brzegu krzesła ustawionego przy
łóżku.
– George – odzywa się matka, siadając po drugiej stronie. Dotyka przycisku na łóżku,
żeby ustawić ojca w pozycji siedzącej, i wkłada mu poduszkę pod głowę. On przez jakiś czas
mruga oczami, potem je otwiera i spogląda na mamę.
– Abigail przyjechała – informuje go szeptem i przekręca mu głowę w moją stronę.
On znów zaczyna mrugać, usiłując skupić na mnie wzrok. Patrzymy na siebie. Nie wiem,
czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego: uczucia litości i przemożnego smutku.
– Cześć, tato – mówię cicho.
Przymyka powieki, twarz wykrzywia mu się w bolesnym grymasie. Wargi drżą
i wydostaje się z nich ciche łkanie. Gdy znów otwiera oczy, żeby na mnie spojrzeć, są mokre od
łez. Kieruje dłoń w moją stronę. Ujmuję ją instynktownie. Czuję dotyk cienkiej jak papier skóry
i kruchych kości.
– A-abbi – wydusza z siebie, mocniej ściskając mi dłoń. Patrzy na mnie błagalnym
wzrokiem.
– Jestem tutaj – szepczę i pochylam się ku niemu.
– Prz… – zaczyna, ale musi zaczerpnąć nierównego oddechu. – Przep…
Przerywa mu słaby kaszel, po którym ojciec sprawia wrażenie całkowicie wyczerpanego.
Widać, że ma trudności ze skupieniem na mnie wzroku.
„On umiera”.
Wzbiera we mnie smutek i dłużej nie jestem w stanie powstrzymywać łez. Nie czuję
żadnej złości w stosunku do tej pustej skorupy, która kiedyś była mężczyzną. Nie zostało z niego
z nic.
– Wybaczam ci, tato! – wykrzykuję, a wtedy do oczu napływają mu łzy. – A teraz
prześpij się – dodaję cicho, głaszcząc kciukiem po czole. – Będę tu, kiedy się obudzisz.
Jego twarz wygładza się i przybiera spokojny wyraz. Jedyna oznaka, że ojciec wciąż żyje,
to świszczący oddech. Gdy w końcu odrywam od niego wzrok, uświadamiam sobie, że matka
wyszła z pokoju.
Czuwam przy nim, kiedy śpi, nie wypuszczając jego dłoni. Matka wraca po pewnym
czasie z kawą i talerzykiem ciasteczek, które stawia na stoliku obok mnie.
– Wolno mu przyjmować takie rzeczy? – dziwię się.
– Nie, to dla ciebie – odpowiada. – Pomyślałam, że może potrzebujesz trochę się
wzmocnić.
Podnoszę wzrok i przyglądam jej się uważniej. Zaskakuje mnie jej troska.
– Dziękuję.
– To bardzo piękny gest z twojej strony – odzywa się cicho. – Że mu wybaczyłaś.
Nie wiem, co odpowiedzieć, więc biorę do ręki kubek z kawą i dmucham na gorący płyn.
Nie sądziłam, że tak łatwo będzie mi się pozbyć tych wszystkich mrocznych uczuć. Nie
zapomniałam o przeszłości, ale nic bym nie osiągnęła, odmawiając ojcu spełnienia jego
ostatniego życzenia. Chcę, żeby umarł w spokoju.
– Ile czasu mu zostało? – pytam szeptem, upijając łyk kawy.
– Kilka dni. Zdaniem lekarzy do tygodnia, może dwóch. – Matka mruga, żeby pozbyć się
łez.
– I nic nie można zrobić? – pytam, chociaż już znam odpowiedź.
Kręci głową.
– To serce. I płuca. Zaproponowano nam miejsce w hospicjum, ale wolałam zabrać go do
domu. Chcę, żeby umarł tutaj.
Głos jej się załamuje, matka wychodzi z pokoju. Odstawiam kubek i wypuszczam dłoń
ojca. Wciąż śpi mocnym snem, na pewno dzięki tym wszystkim lekom. Gdy schodzę do kuchni,
matka właśnie przygotowuje posiłek. Wszędzie stoją miski, garnki, deski do krojenia. Podnosi
głowę na mój widok, szybko ociera oczy i uśmiecha się sztucznie.
– Mam nadzieję, że Luke lubi pieczeń rzymską?
– Lubi. Mamo…
– Na deser upiekę ciasteczka czekoladowe. Nie jest uczulony na żaden ze składników?
– Nie. – Podchodzę do niej i chwytam ją za ręce, aby zatrzymać jej gorączkowe ruchy. –
Mamo, dobrze się czujesz?
– Tak, tak. Nic mi nie dolega. Przyjdzie tu na kolację, prawda? – pyta, bez wątpienia po
to, by zmienić temat. – Ojciec tak bardzo chciałby go zobaczyć.
– Dobrze – wzdycham.
Matka wraca do gotowania, a ja idę na górę, aby sprawdzić, co u ojca. Pół godziny
później wraca pielęgniarka, więc zostawiam ich samych, żeby mogła w spokoju wykonać swoją
pracę.
– Idę do Cecile – zwracam się do matki, która wciąż się krząta po kuchni. Potwierdza
skinieniem głowy. – Mogę ją zaprosić na kolację? – pytam z wahaniem.
Gwałtownie odwraca głowę.
– Przez całe popołudnie zajmowała się Lukiem. Nie wiem, czy miała czas coś sobie
ugotować.
– Ja… Sama nie wiem. – Jedną ręką próbuje wygładzić włosy.
– Mamo, jest jej kompletnie obojętne, jak wyglądasz. To miła i ciepła osoba.
– Nigdy tak naprawdę z nią nie rozmawiałam, z wyjątkiem tej sceny w supermarkecie.
– Ona bardzo mnie lubi. – Nic więcej nie przychodzi mi do głowy.
– Wiem. Pomagała ci, kiedy ja zawiodłam. Zdaję sobie z tego sprawę. – Bierze głęboki
oddech. – Oczywiście, niech przyjdzie, jeśli ma ochotę.
– Dziękuję – mówię cicho. – Jest przemiła. A Jo… nie wiem, co bym bez niej zrobiła.
Poprosiła mnie, żebym była druhną na jej ślubie.
Mama posyła mi słaby uśmiech.
– Zaraz wracam.
Po drodze próbuję zapanować nad kłębiącymi się we mnie uczuciami. Z prawdziwą ulgą
przyjęłam to, że matka naprawdę się zmieniła – zachowuje się dużo przyjaźniej niż kiedyś –
z drugiej strony to straszne, że stało się tak dopiero, gdy ojciec leży na łożu śmierci. Trochę się
obawiam przyprowadzić do nich Luke’a. Jak zareaguje na widok swojego dziadka? Wcześniej
tak naprawdę nigdy nie rozmawialiśmy o śmierci i nie do końca wiem, czy Luke rozumie, co to
znaczy. Nie spodziewałam się, że będziemy musieli odbyć tę rozmowę tak wcześnie i mówiąc
szczerze, nie do końca czuję się na nią gotowa. Oczywiście mogłabym nie dopuszczać Luke’a do
rodziców, zwłaszcza że nieszczególnie zasłużyli na to, żeby się z nim spotkać, ale obydwoje
mnie przeprosili, co jest dla mnie wielkim przełomem. Nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby
któreś z nich przyznało się do błędu. Poza tym mam serdecznie dość życia w ciągłym gniewie.
Nasze pojednanie wydaje mi się słusznym krokiem i mam nadzieję, że w ten czy inny sposób
zaczniemy wszystko od nowa.
Ciekawe, jak Simon zareagowałby na tę sytuację. Z tego, co zrozumiałam, nigdy nie
wybaczył swojemu ojcu, ale wyglądał, jakby było mu przykro, gdy się dowiedział, że nie
rozmawiam z matką.
Podejrzewam, że faktycznie tak się czuł. W końcu stracił matkę, zanim w ogóle zdążył ją
poznać. Do oczu napływają mi łzy na myśl o tym samotnym, smutnym chłopczyku tęskniącym
za nieznaną matką. Nie wie, jak to jest być kochanym przez rodziców, i nigdy nie zobaczy, jak
dorasta jego syn. Odruchowo wyjmuję telefon z kieszeni, znajduję numer do Simona i zaczynam
się na gapić na ekran. Mam przeogromną chęć zadzwonić do Simona i usłyszeć jego głos. Nigdy
nie czułam się szczęśliwsza niż wtedy, gdy byliśmy razem. Bez niego czuję się zagubiona,
wpuszczona na głęboką wodę. Znów patrzę na jego numer. Uświadamiam sobie, że nigdy nie
rozmawialiśmy przez telefon. Ani nie byliśmy na randce. Nie mam pojęcia, co się stało z jego
synem, w jakiej sytuacji nabawił się tych blizn na brzuchu albo dlaczego nienawidzi świąt. W
ogóle go nie znam.
Mimo to go kocham. Chociaż on tego nie chce.
Głośno pociągam nosem i z powrotem wsuwam telefon do kieszeni. Gdybym odważyła
się zadzwonić, tylko bym wszystko pogorszyła. Muszę się nauczyć być szczęśliwa bez niego.
Koncentruję się na stawianiu jednej stopy przed drugą – jest tylko jedna droga i prowadzi
naprzód.
Nawet jeśli Cecile jest zaskoczona zaproszeniem na kolację, nie daje tego po sobie
poznać. Jedziemy jej samochodem do moich rodziców z Lukiem bezpiecznie posadzonym
w foteliku dla dziecka. Jestem niewymownie wdzięczna matce Jo, że chce mi towarzyszyć.
Wiem, że mam ją po swojej stronie. Kiedy podjeżdżamy przed dom, matka już stoi w drzwiach.
– Dziękuję za zaproszenie, Maude. – Cecile mocno ściska jej dłoń. – Miałam pełne ręce
roboty z tym urwisem.
Uśmiecha się do Luke’a, który nie może się uporać z zamkiem od kurtki. Kucam, żeby
mu pomóc.
– Kochanie, to moja mama – mówię. – Pamiętasz, jak opowiadałam ci o niej i o moim
tacie?
Luke podnosi na nią wzrok.
– Cześć, Luke. – Głos matki lekko drży. – Jestem twoją babcią. Możesz mnie tak
nazywać, jeśli masz ochotę.
On wyciąga w jej stronę swoją małą rączkę, a matka ją ściska.
– Jak leci? – pyta Luke, a potem wyjaśnia. – To znaczy „cześć”.
I Cecile, i matka zaczynają się śmiać, chociaż wcale nie uważam tej sytuacji za zabawną.
– Sam pan Thorne tak powiedział – ciągnie Luke, ku mojej irytacji.
– Kim jest pan Thorne? – pyta matka.
„Tylko nie to”.
– Moim szefem – ucinam, po czym popycham Luke’a w stronę kuchni, aby odwrócić jego
uwagę.
Nie chcę, żeby matka się dowiedziała, że straciłam pracę i w jak duże tarapaty popadnę,
jeśli nie znajdę żadnego zatrudnienia w ciągu najbliższych miesięcy. Nasze relacje może i się
poprawiły, ale nigdy nie lubiłam okazywać słabości na jej oczach i nie sądzę, żeby to
kiedykolwiek uległo zmianie.
Siadamy do stołu. Czuję wielką wdzięczność, że Cecile tu jest. Gładko sprowadza
rozmowę na neutralne tematy, na przykład aktualne wydarzenia w mieście albo ślub swojej córki,
na który oczywiście bardzo się cieszy. Panuje całkiem przyjemna atmosfera, czego się nie
spodziewałam. Luke rzuca się na pieczeń rzymską z jak zwykle nieposkromnionym apetytem,
a matka uśmiecha się z zadowoleniem.
– Dlaczego nie masz choinki? – pyta nagle Luke. – Bez choinki nie dostaniesz żadnych
prezentów.
– Och. – Mama sztywnieje. – W tym roku raczej nie będziemy obchodzili świąt.
– Nie będzie u was świąt? – Luke jest wstrząśnięty.
– Luke, pamiętasz, co ci powiedziałam? – wtrącam się. – Twój dziadek jest bardzo chory
i dlatego on i babcia w tym roku nie obchodzą świąt. Wcześniej zawsze to robili, ale teraz nie
mogą.
Zerkam na matkę. Ma mokre oczy, Cecile ściska jej dłoń.
Twarz Luke’a rozjaśnia się w uśmiechu.
– Babciu, przyjedź na święta do nas! – wykrzykuje. – Mama zrobi pyszne jedzenie! Będą
prezenty, słodycze, kolędy i Opowieść wigilijna Muppetów! – Odwraca się do mnie. – Prawda,
mamo? Babcia może spędzić z nami święta?
Luke ma wielkie serce. Oczywiście nie mogę odmówić.
– Jak najbardziej – mówię, patrząc na matkę. – Możemy zostać tutaj na święta.
– Super! – Luke wraca do pałaszowania, a mnie trudno nie zauważyć, że matka walczy ze
łzami po drugiej stronie stołu, mocno ściskając Cecile za rękę.
– Bardzo was przepraszam – wstaje. – Muszę sprawdzić, co u George’a.
Oddycham z ulgą, gdy opuszcza kuchnię.
Cecile posyła mi podbudowujący uśmiech.
– To wspaniały pomysł. Jo, Thomas i dziewczynki przyjeżdżają do mnie na święta, więc
w razie czego będziemy w pobliżu.
Od razu robi mi się trochę lepiej, chociaż wciąż daleko mi do pewności, czy pomysł
rzeczywiście był taki dobry.
– Zostajecie tu na noc? – pyta.
– Wolałabym przenocować u ciebie, jeśli to nie problem. Zbytnio mnie to wszystko
przytłacza.
– Domyślam się. Możecie zostać tak długo, jak będzie trzeba.
– Dziękuję. Także za to, że ze mną tu przyjechałaś. Trochę się o nią martwię.
– Ja też. Porozmawiamy o tym później. – Cecile zerka na Luke’a.
Spoglądam na syna. Nie wygląda, jakby się nam przysłuchiwał, ale czasami trudno to
stwierdzić. Matka wraca po kilku minutach, trochę bardziej opanowana. Rozmawiamy przez
chwilę o tym i owym i powoli kończymy posiłek. Potem zabieram Luke’a do salonu, żeby z nim
porozmawiać.
– Kochanie, chciałabym ci coś powiedzieć, tylko się nie wystrasz, dobrze?
Kiwa głową.
– Twój dziadek jest bardzo chory, tak bardzo, że musi leżeć w łóżku. Być może nie
będzie mógł powiedzieć zbyt dużo.
– Nie możesz go wyleczyć, mamo? Tak jak wtedy, gdy ja jestem chory?
Czuję ukłucie w sercu.
– Nie, kochanie, bardzo bym chciała, żeby to było możliwe, ale dziadek nie wyzdrowieje.
„Tylko się nie rozpłacz”.
– To co się wtedy stanie? – pyta Luke.
Wzdycham i sadzam go sobie na kolanach. Nie chcę go okłamywać.
– Pewnego dnia, za niedługi czas… zaśnie. I więcej się nie obudzi.
– Ale będzie mu się coś śniło?
– Można tak powiedzieć. Wielu ludzi wierzy w to, że po śmierci idzie się do miejsca
zwanego niebem, gdzie jest bardzo pięknie. Babcia też wierzy, że dziadek tam trafi.
– To dlaczego jest taka smutna? – Wygląda, jakby się zastanawiał.
– Bo będzie za nim tęsknić – szepczę. – Chociaż dziadek trafi w przyjemne miejsce,
babcia będzie musiała tu żyć bez niego. Rozumiesz?
Kiwa głową.
– W takim razie mocno uściskam babcię.
Uśmiecham się przez łzy.
– Kochanie, myślę, że babcia bardzo się z tego ucieszy.
Prowadzę go do kuchni, a on biegnie prosto do matki i zaczyna ją ciągnąć za spódnicę.
Ona przykuca ze zdziwioną miną, wtedy Luke zarzuca jej ręce na szyję.
– Babciu, nie martw się – prosi. – Nie chcę, żebyś była smutna.
Dla matki to zbyt wiele. Wybucha niepohamowanym płaczem, mocno przyciskając do
siebie Luke’a. Instynktownie podchodzę do nich, przykucam tuż obok, a matka także mnie oplata
ramionami i szlocha przy mojej piersi.
– Przepraszam – powtarza na okrągło. – Tak bardzo mi przykro.
Cecile bierze Luke’a na ręce i wynosi go z kuchni, wtedy ja też zaczynam płakać i resztki
gniewu, jaki czułam do matki, spływają wraz ze łzami.
– Wybaczam ci, mamo – mówię. – Ta ciąża nie była planowana, ale Luke jest
najlepszym, co mi się przydarzyło.
– Masz rację. – Matka odsuwa się nieco, aby na mnie popatrzeć. – Jestem z ciebie
naprawdę dumna, Abigail. Nie przypisuję sobie żadnych zasług za to, kim się stałaś.
Zawdzięczasz to tylko i wyłącznie samej sobie.
Robi mi się gorąco.
– Dziękuję.
Znów się przytulamy i pomagamy sobie wstać, po czym każda z nas ociera oczy.
Spoglądam na matkę, podczas gdy próbuje zapanować nad emocjami. Nie możemy cofnąć czasu
i zmienić tego, co zniszczyło nasze stosunki, ale po raz pierwszy od dawna widzę dla nas obu
wspólną przyszłość. Być może Luke będzie miał babcię.
– Naprawdę chcecie tu zostać na święta? – pyta cicho.
Przytakuję.
– W takim razie musimy kupić choinkę – stwierdza z uśmiechem. – Inaczej nie będę
miała gdzie położyć prezentu dla ciebie.
Odwzajemniam jej uśmiech.
– Świetny pomysł.
Następne dwa tygodnie, podczas których pomagamy matce udekorować dom na święta,
mijają jak z bicza strzelił. Pierwszą noc spędzamy u Cecile, ale później wprowadzamy się,
nieoficjalnie, do mojego dawnego pokoju, w którym nic się nie zmieniło, od kiedy go opuściłam
pięć lat temu. Łóżko jest dość duże, żebyśmy obydwoje się na nim zmieścili. Przyjemnie jest
obserwować Luke’a w towarzystwie mojej matki, która zaczęła go rozpieszczać, poświęca mu
mnóstwo uwagi i na okrągło podsuwa jakieś słodycze. Pozwalam jej na to, chociaż radość
z mojego nowego życia nie jest w stanie przyćmić tęsknoty za Simonem. Wspieranie rodziców
w tej sytuacji wydaje mi się czymś absolutnie słusznym, ale tak naprawdę nie należymy do tego
miejsca.
Luke poznał w końcu mojego ojca, który z każdym dniem słabnie coraz bardziej. Kilka
dni po naszym przyjeździe całkowicie traci zdolność mówienia. Luke się tym jednak nie
przejmuje. Uspokaja go myśl, że dziadek pójdzie do nieba, i często zastaję go siedzącego przy
jego łóżku, gdy opowiada mu o szkole, przyjaciołach albo o programie, który widział w telewizji.
Ojciec patrzy na Luke’a długo, aż opadają mu powieki i zasypia z uśmiechem na ustach. Często
czuwam przy nim wieczorami, aby dać mamie chwilę wytchnienia. Trzymam go wtedy za rękę,
czytam mu na głos albo śpiewam psalmy zapamiętane z nabożeństw, na które uczęszczałam jako
dziecko. Gdy żegnam się z nim, życząc dobrej nocy, ściska moją dłoń, ale z dnia na dzień coraz
bardziej ubywa mu siły. Nie zostało mu dużo czasu. Święta rozpoczną się za nieco ponad tydzień
i chociaż lekarze twierdzą, że wielu chorych często wytrzymuje aż do Bożego Narodzenia
i umiera tuż po nim, nie sądzę, aby w tym wypadku tak się stało.
– Kocham cię, tato – szepczę i całuję go w czoło.
W jego oczach dostrzegam dużo miłości. Wcześniej jej nie widziałam, ale teraz tu jest:
silna i niewzruszona jak skała. Twarz wykrzywia mu się w bólu, którego nie jest w stanie
uśmierzyć nawet kroplówka z morfiną. Widok jego cierpienia, na które nic nie mogę poradzić,
sprawia mi ból.
– Tato… Możesz odejść w spokoju – mówię ze łzami w oczach. – Kiedyś ponownie się
spotkamy. A mama, ja i Luke będziemy się sobą opiekowali. Obiecuję.
Odpowiada mi niemalże niedostrzegalnym skinieniem głowy. Rozumie moje słowa.
– Pójdę tylko po mamę, dobrze? I zaraz wracam.
Tego wieczoru ojciec zapada w sen, z którego już się nie budzi. Trzymam go za rękę,
matka za drugą. Odchodzi w ciszy i spokoju, dokładnie tak jak chciał – otoczony bliskimi
przenosi się do krainy snów, jeśli wierzyć Luke’owi.
Rozdział 30

Ciało ojca zostaje poddane kremacji trzy dni później. Postanowiłam zaczekać
z pogrzebem do końca świąt, żeby dać matce trochę czasu na otrząśnięcie się z szoku. Wciąż nie
czuje się dobrze, większość dni spędza w łóżku i nie chce nikogo widzieć, nie rusza też jedzenia,
które jej przynoszę. Nagle przychodzi mi stawać twarzą w twarz z dawnymi kolegami
i koleżankami z klasy, różnymi krewnymi i innymi osobami z miasta, których nie widziałam od
wielu lat. Zewsząd napływają kondolencje i kwiaty, ludzie przynoszą nam jedzenie i chociaż to
doceniam, czuję się wykończona. Dopiero co wróciłam na łono rodziny, a już spoczywa na mnie
olbrzymi ciężar odpowiedzialności.
Na szczęście Cecile i Jo odwiedzają nas codziennie i razem staramy się odprawiać
kolejnych przybyszów. Dręczy mnie myśl, że powinnam być bardziej zmartwiona, może nawet
załamana tak jak matka. Z drugiej strony to ważne, żebym nie traciła głowy. Jestem potrzebna
Luke’owi i choć jest mu smutno z powodu śmierci dziadka, nie przeszkadza mu to ekscytować
się nadchodzącymi świętami. Dekorujemy cały dom, a ja próbuję nie myśleć za dużo
o katastrofalnych konsekwencjach tegorocznych przygotowań przedświątecznych w Seattle. W
ogóle staram się wykasować z pamięci wydarzenia poprzednich miesięcy, zamiast tego skupiając
się na tym, co tu i teraz, a także na przyszłości. Nie możemy tu zostać na zawsze, poza tym
muszę zadbać i o to, żeby matka poradziła sobie sama po naszym powrocie do Seattle.
– Mamo? Możemy przez chwilę porozmawiać?
Ostrożnie wchodzę do sypialni. Szpitalne łóżko ojca zniknęło z sypialni, zostało tylko to
należące do mamy.
Odwraca się do mnie, otwiera oczy i okrywa się szczelniej kołdrą.
– O co chodzi? – pyta, ale nie brzmi, jakby się gniewała.
– Upiekliśmy ciasteczka, zaparzyliśmy ciepłe kakao i za chwilę włączymy Opowieść
wigilijną Muppetów. Zawsze to oglądamy w Wigilię.
– To miło.
– Nie masz ochoty zejść na dół i obejrzeć filmu razem z nami?
– Jestem zmęczona.
– Wiem. – Biorę głęboki oddech. – Ale dziś jest Wigilia, a twój wnuk chciałby ją spędzić
z tobą.
Wpatruje się przed siebie.
– Mamo, proszę cię, chodź. Poza tym musimy omówić całe mnóstwo spraw, na przykład
nabożeństwo ku pamięci ojca. Nie załatwię tego sama. Za jakiś czas będziemy też musieli wrócić
z Lukiem do domu.
– Wiem – szepcze łamiącym się głosem.
– Proszę, porozmawiaj ze mną.
– Boję się – przyznaje w końcu i siada na łóżku. – Nie jestem taka jak ty, Abigail.
– Co takiego?
– Jesteś tak silna i samodzielna. A ja nigdy wcześniej nie byłam sama. – Spogląda na
mnie. – Najpierw mieszkałam z rodzicami, potem poszłam do college’u, gdzie mieszkałam
w akademiku, a tuż po rozdaniu dyplomów pobraliśmy się z ojcem. Nie wiem, jak to jest być
samą.
Próbuję się opanować. Wiem, że matka jest w żałobie, ale mam ochotę jej wygarnąć, że
tylko dlatego jestem tak silna i samodzielna, że nie miałam innego wyboru i że przez większość
czasu było mi cholernie ciężko. Trudno mi nie wspomnieć chwil spędzonych z Simonem
i poczucia bezpieczeństwa w jego obecności. Pozwolenie mu, by o wszystkim decydował, było
dla mnie wielką ulgą. Ciekawe, czy jeszcze kiedyś poczuję coś podobnego?
– Wiem, że jest ci ciężko – szepczę – ale dasz sobie radę. Poza tym nie jesteś sama,
mamo. Masz mnie, Cecile i wszystkich przyjaciół z miasta. Powinnaś zobaczyć, ile dostałaś
kwiatów i kondolencji. Proszę, zejdź na dół, żebyśmy spędzili te święta razem. – Wyciągam do
niej rękę ze świadomością, że zaraz ją odepchnie. – Inaczej Luke pomyśli, że ty także jesteś
chora. – To niezbyt fair, ale nie mogę pozwolić, żeby zaległa w tym łóżku do końca swoich dni.
– No dobrze. – Odsuwa kołdrę na bok. – Ale zostanę w piżamie.
– Zgoda. – Dokładam starań, żeby nie brzmieć na zbyt zadowoloną z siebie. – W takim
razie urządzimy sobie piżamowe przyjęcie. Ja też się przebiorę.
Matka mamrocze coś za moimi plecami, a ja dyskretnie się uśmiecham. Jeśli trzeba ją
wkurzyć, żeby stanęła na nogi, to nie mam innego wyjścia.
Po jakimś czasie schodzi do nas. Luke posyła jej uśmiech, któremu nie sposób się oprzeć.
– Babciu, musisz usiąść obok mnie!
Matka sadowi się na sofie. Podaję jej kubek z gorącym kakao i obfitą porcją bitej
śmietany na wierzchu. Jednocześnie posyłam ostrzegawcze spojrzenie.
„Tylko spróbuj odmówić”.
Musi zacząć o siebie dbać, inaczej naprawdę się rozchoruje. Na szczęście przyjmuje
kakao, upija niewielki łyk i zaczyna się rozglądać po salonie.
– Jakie piękne drzewko! – wykrzykuje cicho.
– Prawda?
– Będziesz potrzebowała pomocy jutro?
– Zrobiłam zakupy i przygotowałam tak dużo, jak mogłam – odpowiadam. – Ale bardzo
przydałaby mi się pomoc w gotowaniu.
Matka uśmiecha się nieznacznie.
– Włączcie film! – Luke podskakuje ze zniecierpliwienia. – Babciu, ty też go lubisz?
– Nigdy go nie oglądałam – wyznaje, a Luke gapi się na nią zszokowanym wzrokiem.
Podczas filmu jest cały podniecony, śmieje się głośno, fałszywie nuci piosenki razem
z bohaterami, a gdy na ekranie pojawia się duch przyszłości, chowa twarz w poduszkę,
jednocześnie zapewniając moją matkę, że tak naprawdę duchy nie istnieją i że nie ma się czego
bać. Wszystko przebiega dokładnie tak, jak powinno. Matka rozchmurza się, nawet parę razy
wyrywa jej się chichot. Wypija cały kubek kakao i zjada kilka ciasteczek, które wychwala pod
niebiosa.
Po zakończeniu seansu przeskakujemy po kanałach, zatrzymując się na filmie To
wspaniałe życie, który matka chciałaby obejrzeć. Zdaniem Luke’a czarno-białe filmy są nudne,
na dodatek nie występują w nich żadne Muppety, więc szybko zasypia z głową na jej kolanach.
Ona jedną ręką gładzi go delikatnie po włosach, a drugą sięga po moją dłoń. Oglądamy film
w spokoju w poświacie bijącej od telewizora, lampek choinkowych i świec płonących na stole.
Patrzę na śpiącego Luke’a i matkę, która z rozpogodzonym obliczem wciąż gładzi mu włosy. Po
raz pierwszy od opuszczenia domu Simona ogarnia mnie coś, co przypomina spokój. Opieram
głowę o ramię matki, na co ona mocniej ściska moją dłoń. Jutro będziemy świętować Boże
Narodzenie jak prawdziwa rodzina. Najpierw rozpakujemy prezenty, później odwiedzimy Cecile
i razem pójdziemy do kościoła. Na koniec zjemy wspólnie kolację. Po raz pierwszy spędzimy
z Lukiem ten dzień otoczeni rodziną i przyjaciółmi i ta myśl sprawia, że robi mi się ciepło na
sercu. Jednak pośród tej radości nie mogę przestać myśleć o Simonie, który siedzi zupełnie sam
w tym wielkim, pustym domu, i zaczynam szybko mrugać powiekami, żeby przegonić łzy.
Tak bardzo chciałabym spędzić z nim święta, co jeszcze bardziej dowodzi tego, jak mało
w rzeczywistości o nim wiem. Z jakiegoś powodu nie obchodzi Bożego Narodzenia, ale
mogłabym to jakoś zaakceptować. Podobnie jak to, że nigdy nie spalibyśmy razem. Byłabym
w stanie zaakceptować wszystkie jego osobliwe strony, gdybym w zamian otrzymała jego
miłość. Owszem, jest dziwakiem, ale to mój dziwak. A raczej… był nim kiedyś.
Próbuję skoncentrować się na filmie i nie myśleć o Simonie. O tym, że jest zupełnie sam,
podczas gdy my siedzimy tu razem. O strasznym wyrazie jego twarzy, gdy wyznał, że jego syn
nie żyje. Skupiam się na zaplanowaniu wraz z matką pogrzebu i późniejszej stypy. Każdego
wieczoru, gdy wybija dziewiąta, staram się nie zastanawiać, czy może znalazł sobie inną słodką
dziewczynę, która piecze mu szarlotki.
Pogrzeb odbywa się w zimną deszczową środę między Bożym Narodzeniem a Nowym
Rokiem. Zamówiłyśmy duży biały namiot, aby osłaniał nas przed deszczem podczas mszy, ale
nie jest on w stanie pomieścić wszystkich osób, które uczestniczą w ostatnim pożegnaniu. Na
stypie zapowiada się tłok. Rzucamy z matką ziemię na urnę, po czym przesuwam wzrokiem po
tłumie pod czarnymi parasolkami ustawionym za namiotem. Wydaje mi się przez moment, że
dostrzegam znajomą twarz, i w samym środku ceremonii serce zamiera mi w piersi. Nagle matka
ciągnie mnie delikatnie za rękaw, przez sekundę na nią spoglądam, a gdy chwilę później jeszcze
raz ogarniam wzrokiem tłum, dostrzegam wyłącznie ludzi z Pinewood. Być może światło
spłatało mi figla, w każdym razie nie mógł to być żaden wybryk wyobraźni, skoro w ogóle nie
myślę o tej osobie.
Siadam zupełnie otępiała i patrzę, jak urna powoli się opuszcza. Pastor zaczyna
przemawiać, rzuca do wykopu garść ziemi, po czym grabarze biorą się do zasypywania. Z piersi
matki wydobywa się szloch, a ja obejmuję ją ramieniem, abyśmy mogły razem przeżywać tę
żałobę.
Później zalewa nas całe morze ludzi, ściskam wyciągane ku mnie dłonie, których nie
sposób zliczyć. Stoimy na dworze i dźwięk deszczu bębniącego o parasolki niemalże zagłusza
słowa składanych cichym głosem kondolencji, które muszę przyjmować, kiedy opuszczamy
cmentarz. Bez przerwy mamroczę słowa podziękowań, gdy wyciągają się ku mnie kolejne dłonie.
– Abigail, strasznie mi przykro.
Przebiega mnie dreszcz, gdy gapię się na dużą dłoń, która na chwilę przykryła moją. Gdy
powoli się po niej przesuwa, uruchamia lawinę wspomnień i uczucie tęsknoty tak silnej, że przez
moment nie mogę oddychać. Podnoszę wzrok, ale on już przeciska się przez tłum, a jego dłoń
zdążyła wysunąć się z mojej. Odszedł, a moje serce pęka na tysiąc kawałków.
Mam ochotę krzyknąć, rzucić się za nim, paść mu do stóp i błagać, żeby został ze mną –
i mnie kochał – ale tego nie robię. Zamiast tego kroczę z kamienną twarzą przez tłum
pogrążonych w żałobie ludzi, z matką u boku. Dochodzimy do samochodu. Pomagam jej wsiąść,
sama zajmuję miejsce z przodu, przez cały czas wypatrując jego postaci. Jest. Stoi w odległości
mniej więcej dziesięciu metrów od drogi, obok swojego samochodu, i patrzy na mnie. Ma na
sobie nieskazitelny garnitur i elegancki płaszcz, ale jego twarz wydaje się zniszczona,
a spojrzenie – umęczone. Sprawia wrażenie, jakby to on pochował dziś kogoś bliskiego. Przez
długą chwilę patrzymy sobie w oczy, po czym powoli unosi dłoń w geście pozdrowienia.
Naśladuję go i czuję, jak deszcz wpada mi do rękawa i spływa po ręce. Przebiega mnie dreszcz.
Widzę go, jak się odwraca, wsiada do samochodu i oddala się drogą, opuszczając miasto.
Z trudem udaje mi się nie wybuchnąć płaczem na samym środku ulicy i zamiast tego
wsiadam do samochodu, rzucając krótkie spojrzenie na matkę. Jej oczy są zamknięte, oparła
głowę o zagłówek i wygląda na to, że na szczęście nic nie widziała.
Skąd się dowiedział o śmierci ojca? Lila! Na pewno od niej. Zadzwoniłam do niej
w Wigilię i powiedziałam, że musiałam się zwolnić, wyjaśniłam także, dlaczego jestem
w Pinewood. Będzie mi brakowało jej i naszej świeżo zawartej przyjaźni. Zresztą jest wiele
innych rzeczy z czasów, gdy mieszkałam u pana Thorne’a, których będzie mi brakowało.
– Gotowa, żeby wracać do domu? – pytam cicho matkę.
– Nie – szepcze.
– Ja też nie.
Odwraca ku mnie głowę i posyła mi zmęczony uśmiech.
– Tak się cieszę, że tu jesteś.
– Ja też, mamo.
W domu panuje cisza. Jest późno, matka już dawno poszła spać, podczas gdy razem z Jo
i Thomasem zajęliśmy się sprzątaniem po stypie. Zaraz pewnie osunę się na ziemię ze
zmęczenia, a moje ruchy są powolne niczym u zombie. Czuję, że dłużej nie dam rady. Ze
względu na matkę i Luke’a trzymałam się w ryzach przez cały dzień, dopilnowałam firmy
cateringowej i tego, by stypa przebiegła bez zakłóceń, ale teraz mam ochotę jedynie zwinąć się
w kłębek obok Luke’a i jak najszybciej zasnąć. Thom przychodzi do mnie do kuchni. Ma na
sobie kurtkę, czuć od niego papierosami.
– Abbi, wydaje mi się, że ktoś… czeka na ciebie na dworze.
– Co takiego?
Thom stoi w miejscu, przebiera niezdarnie nogami.
– Zaparkował samochód trochę dalej. Wcale nie pojechał do domu.
Wszystko się we mnie przewraca ze zdenerwowania.
– Simon?
– Nie znam nikogo innego, kto jeździłby takim bmw. Wygląda na to, że czeka.
– Och. No dobrze. Ale muszę…
– Dokończę tutaj za ciebie. – Na twarzy Thoma pojawia się dyskretny uśmiech.
Moje ciało działa na autopilocie: wkładam płaszcz i kozaki, wychodzę na zimne
wieczorne powietrze i przechodzę przez ogród rodziców. Najpierw dostrzegam bmw
zaparkowane pod jedną z latarń, a potem jego samego. Stoi oparty o samochód, a moje
kretyńskie serce podskakuje mi aż do gardła, więc muszę głęboko odetchnąć kilka razy z rzędu.
On też mnie zobaczył, bo jego ciało zwraca się powoli w moją stronę. Co tu robi? Dlaczego
przyjechał?
– Cześć. – Nie jestem w stanie wymyślić nic innego.
– Abigail – odzywa się schrypniętym głosem, podchodząc bardzo blisko. W jego
spojrzeniu jest coś niezwykle intensywnego, prawie maniakalnego. Gdyby był kimś obcym,
z pewnością bym się wystraszyła. Góruje nade mną wzrostem, dłonie zacisnął w pięści, ale strach
to ostatnia rzecz, jaką czuję. – Wróć do mnie.
Wzdycham i podnoszę wzrok. Wygląda, jakby był zdumiony, jakby w ogóle nie
zamierzał tego powiedzieć. Niespodziewanie przyciąga mnie do siebie i przyciska moją twarz do
miękkiej wełny swojego płaszcza, a mnie prawie ścina z nóg doznanie ponownej bliskości jego
ciała, wdychania zapachu jego perfum. Łapczywie chłonę go wszystkimi zmysłami. Boże, jak
bardzo za nim tęskniłam!
– Wrócisz? – szepcze w moje włosy, przyciskając mnie do siebie. – Proszę, rozważ to. I
wróć. Dam ci wszystko. Dom. Prywatną szkołę dla Luke’a. Więcej pieniędzy, niż będziesz
w stanie wydać. Po prostu wszystko.
„Tylko nie miłość”.
Pragnęłabym odpowiedzieć „tak”. To byłoby takie proste. Natychmiast zająłby się całą
resztą. Pół roku temu z pewnością bym się zgodziła.
– Tak bardzo za tobą tęsknię – szepcze, po czym umieszcza pocałunek na mojej skroni.
Słuchanie tego sprawia mi ból, ale dużo bardziej bolesne jest odsunięcie się od niego.
Moje ciało instynktownie protestuje.
– Nie mogę znów dla pana pracować. – Robię krok w tył. – Po prostu nie mogę, panie
Thorne.
Wpatruje się we mnie, mrugając oczami. To niewiarygodne, jak bardzo się otworzył –
i sprawia wrażenie bezbronnego. Jego spojrzenie trafia mi prosto w serce i potwierdza to, co
właśnie powiedział: wciąż mnie pragnie i za mną tęskni. Wiem, jak wyglądają tęsknota
i samotność. Nic się jednak nie zmieniło. Jego propozycja wciąż jest aktualna, ale tego, czego ja
pragnę, nie można kupić za pieniądze.
– Czyli wszystko albo nic? – pyta szeptem.
– Każde z nas zasługuje na to, co najlepsze – odpowiadam. Mój głos brzmi tak, jakbym
była spokojniejsza niż w rzeczywistości, i przez ułamek sekundy wzbiera we mnie nadzieja. On
się jednak zamyka i wycofuje, mimo że wciąż przede mną stoi. Dzieli nas tylko kilka
centymetrów, ale wydaje się, jakby to były kilometry.
– Żegnaj. – Odwracam się. Mam nadzieję, że szloch, którego nie mogę powstrzymać
teraz, gdy już po raz drugi go zostawiam, zostanie zagłuszony przez chrzęst moich kroków
w żwirze. Nie miałam pojęcia, że jestem aż tak silna.
Sylwestra spędzamy z Cecile, Jo, Thomasem i ich córkami. Matka nie wspomniała ani
słowem o pracy, do której nie wracam już od kilku tygodni. Być może o tym nie myśli, a może
zna prawdę. W sumie jest mi wszystko jedno. Jeśli zapyta, powiem jej, że zaczynam szukać innej
posady, że w poprzedniej mi się nie układało.
Niedługo będziemy musieli wrócić do Seattle, jeśli Luke ma dalej chodzić do tej samej
szkoły. Jo z rodziną już wyjechali, ja zostałam, żeby pomóc matce wdrożyć się w nowe życie –
dzięki czemu nie muszę zajmować się własnym. Przejrzałyśmy wszystkie rzeczy ojca
i dokonałyśmy selekcji, co wyrzucić, a co zachować, kupiłyśmy także dla niej nowe łóżko,
ponieważ gdy ojciec zachorował, pozbyli się swojego dawnego łoża małżeńskiego. Udaję się
z nią też na odczytanie testamentu. Adwokat to poważnie wyglądający mężczyzna w średnim
wieku, matka jest nim wyraźnie onieśmielona, stoi nieco przygarbiona, pozwalając mu kierować
rozmową. Pamiętam, że czułam się tak, gdy pierwszy raz spotkałam Simona: miałam ochotę
schować głowę w piasek. Te czasy się jednak skończyły. Być może lubię mu się poddawać
w łóżku, ale w żadnym razie nie pozwolę sobą pomiatać. Nie spuszczam wzroku, gdy adwokat na
mnie patrzy. Simon byłby ze mnie dumny.
Zgodnie z tym, czego się spodziewałyśmy, adwokat informuje nas o tym, że dom
i samochody przechodzą na matkę wraz z pieniędzmi z polisy ubezpieczeniowej ojca. To spora
suma, co na pewno jest dla matki olbrzymią ulgą – teraz nie musi się już martwić o przyszłość,
mimo że nigdy nie miała pracy.
Gdy adwokat kończy mówić, matka odchrząkuje.
– Chcę, żeby Abigail dostała samochód męża.
Mężczyzna potwierdza skinieniem, a ja nie kryję ogromnego zaskoczenia.
– Przyda ci się auto – stwierdza matka. – A mnie dwa są niepotrzebne. Proszę, przyjmij
je.
– Dziękuję – szepczę. – Obiecuję, że będę o nie dbać.
– Wiem. – Matka zwraca się do adwokata: – Oprócz tego chcę… Mam na myśli, czy to
możliwe, aby przekazać Abigail część pieniędzy z polisy?
Szczęka mi opada, ale adwokat mnie uprzedza:
– Chodzi pani o jakąś dodatkową kwotę, oprócz oszczędności na naukę w college’u? –
pyta. – Bo już w tym przypadku mówimy o pokaźnej sumie.
– Jakie oszczędności? – wykrzykujemy z matką chórem.
Adwokat błądzi wzrokiem między nami dwiema, po czym zaczyna przekartkowywać
swoje papiery.
– Pani Winters, zakładam, że jest pani świadoma, iż pani zmarły małżonek założył dla
Abigail konto oszczędnościowe, na którym gromadził środki na jej kształcenie?
Gapię się na matkę, ale ona wygląda na równie zszokowaną co ja.
– Ale to przecież było dawno temu…
– Owszem. – Adwokat ponownie wertuje kartki. – Zaczął na nie odkładać krótko po
narodzinach Abigail.
– I ten rachunek wciąż istnieje? – pytam bez tchu.
– Jak najbardziej. Potrzebuję tylko pani podpisu.
Robi mi się słabo.
– Ale proszę pamiętać, że pani ojciec oszczędzał na czesne, książki i czynsz. – Mierzy
mnie surowym wzrokiem ponad krawędzią okularów. – A nie na imprezy i szaleństwo zakupowe.
Parskam śmiechem, ale szybko się opanowuję.
– Abigail nigdy nic takiego by nie zrobiła – odpowiada matka zdecydowanym głosem. –
Miała najwyższe oceny ze wszystkich przedmiotów, jest odpowiedzialną młodą kobietą
i znakomitą matką. – Wpatruje się we mnie dumna jak paw, a mnie robi się ciepło na sercu. –
Niewymownie się cieszę, że George nie zamknął tego konta. Przez cały czas chodziło o to, żebyś
kiedyś dostała te środki, oczywiście, jeśli chcesz.
Nie mogę wykrztusić ani słowa. Ten fakt całkowicie zmieni moje życie. Oddycham
głęboko.
– Mamo, wiem, że bardzo chciałaś, abym poszła na jeden z najlepszych uniwersytetów –
zaczynam. – Ale ja nie mam na to ochoty. Nie miałabym w ogóle czasu dla Luke’a.
– Doskonale cię rozumiem. Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa.
– Wiesz, co by mnie uszczęśliwiło? Gdybym mogła podzielić się tymi pieniędzmi z Jo,
żebyśmy mogły razem uczęszczać do college’u. Bez niej nie dałabym sobie rady. Uratowała
mnie wtedy.
Łzy napływają matce do oczu. Kiwa głową. Mam ochotę tańczyć z radości! W końcu
mogę zrobić coś dobrego dla Jo! Wiem, że zawsze chciała pójść do college’u, ale nigdy nie
stawiałaby swoich potrzeb ponad potrzebami własnej rodziny. Zaczęła już nawet odkładać
pieniądze na wykształcenie dziewczynek. Ale teraz będziemy mogły pójść na studia razem.
– O jaką dokładnie kwotę chodzi? – pytam ostrożnie.
– Tak naprawdę to nie wiem – przyznaje matka. – Były miesiące, kiedy wpłacał po tysiąc
dolarów, innym razem mniej. Ale każdego miesiąca udawało mu się coś odłożyć.
Adwokat chrząka.
– Wraz z odsetkami, które narosły, od kiedy ukończyła pani liceum, kwota wynosi
obecnie… – zerka na papier – sto dziewięćdziesiąt dwa tysiące czterysta dolarów.
Wzdycham tak głośno, że aż się krztuszę, i matka musi mnie uderzyć w plecy, podczas
gdy ja zanoszę się od kaszlu i mam łzy w oczach, nie tylko z powodu braku tlenu.
– To… Ja… – Zaczynam płakać, a właściwie łkać. To zmienia kompletnie wszystko.
Matka gładzi mnie po plecach, podczas gdy ja nie mogę powstrzymać łkania. Czuję się
bezpiecznie, otoczona miłością. Nikt mi nie stawia żadnych warunków związanych z tymi
pieniędzmi, nie wymaga ode mnie zawierania żadnej umowy. Po raz pierwszy w życiu czuję, że
panuję nad własnym życiem, i to doznanie wydaje się jednocześnie szalenie ekscytujące
i przerażające do szpiku kości.
– Nie… nie wiem, jak mam dziękować. – Próbuję się opanować, bo przecież siedzimy
w gabinecie zupełnie obcego człowieka.
Po chwili, gdy emocje nieco opadły, składamy podpisy w odpowiednich miejscach
i wyruszamy z powrotem do Pinewood. Większość drogi spędzamy w samochodzie w milczeniu,
dopiero po przyjeździe do domu matka zaparza kawę i siadamy w salonie, aby wspólnie
przetrawić wszystko, co się dziś zdarzyło.
– Pewnie chcesz niedługo wracać do Seattle? – zaczyna matka cicho. W jej głosie nie ma
cienia złości, jeśli już, to wyczuwam smutek. – Oczywiście, rozumiem to – dodaje. – Ale kiedy
wyjedziecie, będę za wami tęskniła.
– My za tobą też. Ale przecież nie mieszkamy tak daleko, poza tym teraz, gdy mamy auto
taty, możemy cię odwiedzać, kiedy chcemy. Może i ty do nas przyjedziesz?
– Na pewno – odpowiada natychmiast. – A kiedy zaczniesz naukę w college’u, będę
mogła ci pomóc w opiece nad Lukiem. Myślisz, że chciałby raz na jakiś czas spędzić u mnie
weekend?
– Wydaje mi się, że bardzo się ucieszy. O nie, jestem tego pewna!
Matka się uśmiecha i ujmuje moją dłoń opartą na stole.
– Co chciałabyś studiować? – pyta.
Zaczynam się śmiać.
– Nie wiem. Nigdy nie sądziłam, że będę miała taką możliwość. Ale może… wybrałabym
coś przydatnego w działalności gastronomicznej?
Matka przytakuje zachęcająco.
– W końcu uwielbiam gotować, a zwłaszcza piec. Te chwile zapamiętałam jako
najszczęśliwsze z dzieciństwa… Gdy pomagałyśmy sobie w kuchni przy posiłkach. Tata był
przeszczęśliwy, kiedy jadł coś ugotowanego przeze mnie.
Widzę, jak się uśmiecha przez łzy.
– Ale najpierw, rzecz jasna, chciałabym trochę więcej się na ten temat dowiedzieć. W
piekarni trzeba pracować o nieludzkich porach, ale może kiedyś będę w stanie otworzyć własną
firmę cateringową? Bardzo by mi to odpowiadało. Tylko pomyśl – uszczęśliwiać ludzi, oferując
im własnoręcznie przyrządzone jedzenie i wypieki. Ale jeśli miałabym otworzyć własną firmę,
powinnam wcześniej zaliczyć przedmioty takie jak marketing i zarządzanie przedsiębiorstwem. –
Chowam twarz w dłoniach i kręcę głową. – Łał. Cholernie trudno w to uwierzyć. Mamo, jestem
ci niezwykle wdzięczna.
– Będę z ciemnie dumna, bez względu na to, co postanowisz, Abigail. Jednak wysyłając
cię z powrotem do Seattle, czułabym się
spokojniejsza, gdybyś rozważyła przeprowadzkę do bezpieczniejszej dzielnicy. Teraz,
gdy masz zarówno oszczędności na studia, jak i część pieniędzy z polisy, powinnaś bez problemu
znaleźć sobie jakieś lepsze miejsce.
Nie mówię jej nic o tym, że już się przeprowadziliśmy i że mieszkamy obecnie u Jo
i Thomasa. Zapewniam ją jedynie, że nowe mieszkanie widnieje na samym szczycie listy moich
priorytetów. Nowe życie, nowe miejsce.
Następnego dnia wyruszamy z Lukiem w drogę powrotną do Seattle. Umówiliśmy się, że
odwiedzimy matkę za dwa tygodnie, co sprawia, że łatwiej nam ją zostawić. Cecile także
obiecała, że będzie do niej zaglądać. Droga do domu upływa zupełnie inaczej, niż gdy
pokonywaliśmy ją w przeciwnym kierunku. Prowadzę własny samochód – starego,
sprawdzonego mercedesa, o którego ojciec zawsze dbał i który jeździ jak marzenie – a Luke
siedzi za mną i uśmiecha się szeroko w tylnym lusterku. Cieszy się na powrót do Pippy, Piper
i kolegów z klasy. Ja też się uśmiecham, bo za kilka godzin poinformuję najlepszą przyjaciółkę,
że wiosną zaczniemy studia. Potem będę musiała jak najszybciej znaleźć odpowiednie
mieszkanie: prawdziwy dom dla siebie i syna. Nie mogę się doczekać, gdy zamieszkam we
własnym lokum, otoczona swoimi meblami.
Swoimi meblami.
– Kurwa – szepczę.
– Mamo, mówiłaś coś?
– Nie, kochanie. Posłuchamy jakiejś muzyki? Znajdę coś, co lubisz.
Włączam radio i głęboko oddycham, aby uspokoić nerwy. Kiedy przeprowadzaliśmy się
do Simona, umieścił moje meble w jakimś magazynie. Wszystkie moje rzeczy – meble, sprzęty
kuchenne, dosłownie wszystko – znajdują się w miejscu, które zna tylko on. Teraz, gdy znajdę
odpowiednie lokum, znów będą mi potrzebne. Nie mam wyjścia, muszę się z nim skontaktować.
Postanawiam trochę odwlec to w czasie. Jo i Thomas nie powinni mieć nic przeciwko
temu, żebym została u nich jeszcze przez kilka tygodni, aż w moim życiu zapanuje większy
spokój. Poza tym lepiej będzie zaczekać, bo na myśl o Simonie wciąż mam motyle w brzuchu.
Rozdział 31

– Jaja sobie robisz! – wykrzykuje Jo, a jej twarz rozjaśnia szeroki uśmiech. – Abbi! –
Padamy sobie w ramiona i mocno się ściskamy. – Nie wiem, co powiedzieć. – Jo przytula się do
mnie. – Nie rozumiem, jak to możliwe!
– Tak jak ja na początku, ale to wszystko prawda.
– College! – Wybucha śmiechem. – Pieprzony college!
Odsuwam się od niej i potwierdzam z zapałem:
– College. I pójdziemy tam razem! – Siadamy i uśmiechamy się jak para imbecylek. – Co
masz ochotę studiować?
– Pielęgniarstwo – odpowiada bez wahania. – Od dawna o tym marzyłam, ale nie
sądziłam, że coś z tego wyjdzie, dopóki dziewczynki nie dorosną.
– Idealnie do ciebie pasuje. Tak troskliwie zajmujesz się innymi.
– Dziękuję – odpowiada łagodnie. – A ty?
– Chyba coś, co przydałoby mi się w działalności gastronomicznej. Chciałabym mieć
własną firmę cateringową albo otworzyć piekarnię, kiedy zaoszczędzę dość pieniędzy.
– Potrafię to sobie wyobrazić – stwierdza Jo. – Fantastycznie gotujesz. Mogłabyś uczyć
innych, tak jak uczyłaś Lilę.
– Ach, prawda… Świetnie się wtedy bawiłyśmy. Będzie mi tego brakowało.
– Nie zobaczysz się z nią?
Wzruszam ramionami.
– Chciałabym, ale… mieszka przecież…
– …obok niego – Jo dopowiada to, o czym obie myślimy. – To rozumiem, ale przecież
wciąż jest twoją przyjaciółką.
– Masz rację – mruczę. – Poza tym będę musiała się z nim spotkać za jakiś czas.
Jo unosi brwi.
– Umieścił wszystkie moje meble w jakimś magazynie – wyjaśniam. – Będą mi
potrzebne, kiedy sobie coś znajdę.
– Albo kupisz sobie nowe.
– W sumie racja – przyznaję. – Ale to wyrzucanie pieniędzy w błoto.
– Mogę się z nim skontaktować w twoim imieniu?
Kiwam głową powolnym ruchem i zaciskam usta.
– Ale wcale tego nie chcesz – dodaje z porozumiewawczym uśmiechem. – Abbi,
szczerze: widać, że chciałabyś się z nim zobaczyć.
– Nie… – próbuję zaprzeczać.
Jo wybucha śmiechem.
– Dobra, masz rację. Pewnie uważasz, że jestem żałosna?
– Nie! – natychmiast protestuje. – Dobrze cię rozumiem. Jesteś w nim zakochana.
– Jestem – przyznaję szeptem. – Naprawdę, Jo. – Wzdycham. – Wyglądał okropnie, gdy
go spotkałam na pogrzebie ojca. Bardzo się tym zmartwiłam.
– Jemu też pewnie było ciężko po tym, co się stało z jego synem. Nie potrafię sobie
wyobrazić, jak bym się czuła, gdybym straciła Pippę i Piper. Jak w takiej sytuacji można dalej
żyć?
Odruchowo przykładam dłoń do piersi, w której zaczyna mnie kłuć.
– Zamykasz się emocjonalnie i zamiast budować związek, zatrudniasz dziewczynę do
seksu i zaspokajania twoich potrzeb, a gdy ona się w tobie zakochuje, dochodzisz do wniosku, że
nie jesteś w stanie tego uczucia odwzajemnić?
Jo spogląda na mnie smutnym wzrokiem.
– Naprawdę myślisz, że nigdy go nie odwzajemni?
– Nawet nie chciał spróbować, więc nigdy się nie dowiem. Nie potrafię go zmienić,
a zasługuję na coś lepszego. Na kogoś, kto też mnie kocha.
– Może jednak lepiej będzie, jeśli to ja się z nim skontaktuję?
– Nie. Chcę sprawdzić, czy wszystko u niego w porządku. – Kręcę głową z żałosnym
uśmiechem. – Najwidoczniej mam w sobie coś z masochistki.
Jo parska, ale uśmiecha się kącikami ust.
– Może poszłabyś tam ze mną? – pytam. – A co, jeśli nagle będę potrzebowała twojej
pomocy?
– Jasne. Powiedz tylko kiedy.
– Potrzebuję trochę czasu dla siebie. W końcu muszę zupełnie przemeblować swoje życie.
– Czyli jaki jest plan? – pyta Jo z uśmiechem.
Odwzajemniam jej uśmiech.
– Wpierw przyjrzyjmy się college’om.
Kolejne dwa tygodnie są dla mnie dziwaczną mieszaniną gorączkowego napięcia
i melancholii. Jo składa podanie o przyjęcie do szkoły pielęgniarskiej w niepełnym wymiarze
godzin, aby móc pracować i dokładać do budżetu rodzinnego. Oferuję się jej pomóc, ale
ponieważ jestem samotną matką, nalega, abym zachowała dla siebie większą część pieniędzy.
Z kolei ja decyduję się na początek na szkołę biznesu, chcąc się dowiedzieć więcej
o finansowych aspektach prowadzenia firmy, zanim podejmę decyzję o ostatecznej ścieżce
kariery. Uwielbiam piec i gotować, jestem w tym dobra, ale to nie wystarczy – muszę przede
wszystkim myśleć strategicznie. Ponadto szkoła biznesu jest położona na kampusie w niewielkiej
odległości od szkoły pielęgniarskiej, więc w ten sposób nie będziemy z Jo czuły się osamotnione,
rozpoczynając naukę w college’u kilka lat po ukończeniu liceum.
Równolegle ze wszystkimi ekscytującymi zmianami, jakie zachodzą w moim życiu,
wciąż jestem w żałobie po śmierci ojca, martwię się o matkę i wariacko tęsknię za Simonem.
Czasami, gdy wiem, że reszta już położyła się spać, pozwalam sobie na płacz. Wspominam, jak
na mnie patrzył, jak się do mnie uśmiechał i jak bezpiecznie się czułam w jego ramionach,
a także jak dobrze traktował Luke’a. Później ogarnia mnie gniew. Przecież to, że się w nim
zakochałam, i wszystko, co stało się później, to jego wina. Powinien był temu zapobiec, ale on na
samym początku nakazał mi nie udawać, tylko zażądał, abym oddała mu wszystko. Ale gdy
przyszło co do czego, okazało się, że wcale tego wszystkiego nie chce – zwłaszcza mojej miłości.
Pierwszego lutego podpisuję umowę wynajmu mieszkania we wschodniej części Seattle,
w dzielnicy o nazwie Madrona. Moje nowe lokum nie jest specjalnie duże, ma niecałe
siedemdziesiąt pięć metrów kwadratowych i tylko jedną sypialnię, więc będę musiała sypiać na
sofie w salonie. Ani trochę mi to jednak nie przeszkadza. Jest tam czysto i ładnie, w kuchni mam
dość miejsca na jadalnię, są tam także wbudowane szafy, a na podłodze położono parkiet. W
porównaniu z poprzednim mieszkaniem to prawdziwy pałac. Zamiast starego, zdewastowanego
mieszkania w szemranej dzielnicy mieszkam na najwyższym piętrze zadbanego starego domu
w atrakcyjnej części Seattle. Właściciele, Maxwell i Garrett, są naprawdę miłą i wyluzowaną
parą. Mieszkają piętro niżej i nie mają nic przeciwko najemcy z dzieckiem. Są małżeństwem, od
kiedy stan Waszyngton zalegalizował związki partnerskie, co oznacza, że w tegoroczne
walentynki będą świętować piątą rocznicę ślubu. Do tego czasu zdążymy się już wprowadzić.
Teraz brakuje mi już tylko mebli.
– Nie mogę, Jo! – wzdycham, wpatrując się w lustro. Przyjaciółka stoi tuż za mną.
– Owszem, możesz – przemawia do mnie uspokajającym głosem i poprawia mi fryzurę. –
Nie zapominaj, że idę z tobą, a poza tym wyglądasz zabójczo.
– Wyglądam jak kretynka. – Marszczę brwi i lustruję wzrokiem swoją skromną sukienkę
i marynarkę. To w ogóle nie jest mój styl, ale nie mam ochoty pojawić się w jego biurze
w dżinsach i swetrze. Sprawdziłyśmy z Jo w internecie, gdzie Simon pracuje, i wygląda na to, że
ma własną firmę w centrum miasta. Nawet o tym nie wiedziałam. Kurwa, jaka byłam naiwna, ot
tak wprowadzając się do kogoś, kogo zupełnie nie znam – w dodatku razem z synem. Simon jest
biegłym rewizorem i to najwyraźniej jednym z najlepszych. Pracuje dla firm z całego świata.
Nagle zaczynam rozumieć, czemu tak dużo podróżował, a także skąd się biorą stosy ważnych
papierów na jego biurku. Wszystko układa się w jedną całość. Szukanie błędów w czyichś
rachunkach raczej nie doprowadzi do przyjaźni z tą osobą i jest to dobry sposób na trzymanie
klientów i współpracowników na dystans. Gdyby tylko z równą pieczołowitością dbał
o trzymanie dystansu w swoim życiu prywatnym…
– Bardzo ponętna kretynka. – Jo przerywa strumień moich myśli uszczypnięciem
w pośladek.
– Ej, ja ci dam! – grożę jej żartobliwie w lustrze.
Szybko popycha mnie w stronę drzwi. Wsuwam stopy w jedyną parę szpilek, którą mam.
Pół godziny później parkuję pod gigantycznym biurowcem w dzielnicy finansowej. Wchodzimy
do holu i pytamy o firmę Thorne Consulting Services mieszczącą się na siódmym piętrze. Przed
wejściem do windy muszę kilka razy głęboko odetchnąć.
– Pamiętasz, co chcesz powiedzieć? – pyta mnie Jo.
Kiwam głową. Zdążyłam to już przećwiczyć w głowie: zamierzam najspokojniej
w świecie wyjaśnić mu, że nie potrzebuję już korzystać z jego magazynu i chciałabym
natychmiast zabrać swoje rzeczy. Więcej chyba nie trzeba dodawać? Tak naprawdę chcę spojrzeć
mu w oczy i upewnić się, że wszystko u niego w porządku, a także dać mu do zrozumienia, że
u mnie jest tak samo. Wtedy wreszcie będę mogła pójść do przodu ze swoim życiem.
Przynajmniej taką mam nadzieję.
Za ladą w recepcji siedzi jakiś młody facet i rozmawia przez telefon. Posyła mi szybki
uśmiech i podnosi do góry palec, jakby chciał dać mi sygnał, że niedługo skończy. Musi być
asystentem Simona, ale zapomniałam, jak mu na imię. Wspominał o nim w dniu swoich urodzin,
dawno temu.
– W czym mogę pomóc? – pyta asystent, spoglądając na Jo, a dopiero później
zatrzymując wzrok na mnie.
– Czy pan Thorne jest teraz zajęty? – zwracam się do niego.
– Właśnie ma spotkanie, ale chyba powinno się zaraz skończyć. Mogę prosić o nazwiska
pań?
– Abigail Winters. – Widzę, jak to zapisuje, po czym patrzy pytająco na Jo.
– Tylko ja chciałabym z nim porozmawiać – dodaję. – Ta pani…
„…trzyma mnie za rękę, żebym nie uciekła”.
– Mnie podwiozła.
– Dobrze, panno Winters i panno… kierująca, mogę zatem wziąć okrycia pań? –
Uśmiecha się przekornie. – Mogą panie usiąść, o tam, i zaczekać. – Wskazuje na jakieś krzesła.
Siadamy. Ze zdenerwowana aż robi mi się niedobrze. Jo posyła mi ciepły uśmiech, a ja
głęboko wciągam powietrze przez nos. Upływa pięć minut, podczas których moje oczy wpatrują
się w drzwi do biura tuż za plecami asystenta uśmiechającego się do mnie za każdym razem, gdy
zahaczam o niego wzrokiem. Zmuszam się do odwzajemniania tych uśmiechów, sygnalizując, że
wszystko jest w idealnym porządku. Niemalże zrywam się z krzesła, gdy drzwi się otwierają, ale
nie wychodzi nimi Simon, tylko jakaś kobieta. Bardzo piękna, koło czterdziestki, ubrana
w spódnicę, bluzkę i buty na wysokim obcasie, z aktówką pod pachą. Odwraca się w drzwiach,
ustawiając bokiem do mnie, i mówi coś, czego nie słyszę.
„Uśmiecha się do niego. Kim ona jest?”
Przekręcam głowę. Jo także uważnie przygląda się kobiecie.
– Kto to? – pyta szeptem. – Jakaś klientka?
– Nie mam pojęcia – mruczę, czując bolesne ukłucie zazdrości.
Zupełnie nie jest w jego typie, chociaż kto wie, czy gust mu się nie zmienił. Może
wolałby być teraz ze starszą kobietą, bardziej pewną siebie, która nie zakocha się w nim bez
pamięci i z którą mógłby uprawiać seks, nie angażując w to kłopotliwych uczuć.
Kobieta zamyka za sobą drzwi, a asystent zrywa się na nogi i pomaga jej włożyć płaszcz.
Ona posyła mi uprzejmy uśmiech, po czym odwraca się do asystenta.
– O tej samej porze za tydzień – dochodzą mnie jej słowa.
Asystent wklepuje to do komputera, a ona przechodzi obok nas. Jej obcasy stukają głośno
o podłogę, aż wszystko przewraca mi się w żołądku.
Rozdział 32

– Abbi?
Przenoszę wzrok na Jo i dopiero wtedy uświadamiam sobie, że zaciskam obie ręce na
brzegu krzesła, jakbym się bała, że zaraz spadnę.
– Dobrze się czujesz? – pyta zatroskana.
– Nie do końca. Ale nie mogę się teraz wycofać. Muszę to mieć za sobą i tyle.
– Okej. Wieczorem zjemy lody i puścimy sobie Pitch Perfect.
– Może lepiej walniemy sobie po drinku i obejrzymy Thelmę i Louise? – szepczę, nie do
końca tylko dla żartu.
Jo chichocze. Jej śmiech jest zaraźliwy, ale przyciąga również uwagę asystenta, który
spogląda na nas z zaciekawieniem.
– Przepraszam – mruczę. Nie jestem w stanie ukryć zdenerwowania.
– Proszę nigdy nie przepraszać za swój piękny śmiech. – Mruga do mnie, po czym kieruje
uwagę na swój telefon.
– Łał, flirtuje z tobą. – Jo kłuje mnie palcem w bok.
Asystent wciska przycisk i odchrząkuje.
– Panie Thorne… – Słucha. – Tak, sir, wiem, odwołałem to spotkanie, ale teraz ktoś na
pana czeka. Panna Winters. – Prostuje plecy. – Tak, panna Abigail Winters. – Zerka na mnie. –
Siedzi tutaj, czy mam… Tak jest, sir!
Rozłącza się, jego ciałem wstrząsa dreszcz. Najwidoczniej nie ja jedyna odczuwam lekki
strach przed Simonem.
– Panno Winters? Pan Thorne prosi do środka.
– Dziękuję – odpowiadam cichym głosem. Wstaję i próbuję utrzymać równowagę na tych
wysokich obcasach.
– Pójść z tobą? – pyta Jo.
– Nie, już w porządku. – Uśmiecham się do niej. – Wystarczy mi świadomość, że tu
czekasz.
Prostuję plecy i kieruję się w stronę gabinetu, uważając, żeby przypadkiem nie otrzeć się
o młodego asystenta, który otwiera przede mną drzwi. Wchodzę do środka. Prześlizguję się
wzrokiem po wnętrzu, ale moją uwagę przykuwa mężczyzna za biurkiem. Tak dawno go nie
widziałam, a mimo to mam wrażenie, jakbyśmy rozstali się wczoraj. Motyle w moim brzuchu
trzepoczą skrzydłami jak szalone. Czyżby nie miały zamiaru przestać? Wtedy dochodzi do mnie,
że i tak to wszystko jedno. Po tym spotkaniu nigdy więcej go nie zobaczę. Na tę myśl smutnieję.
– Chce się pani czegoś napić? – pyta asystent za moimi plecami.
– Nie, dziękuję. Nie zostanę tu aż tak długo.
Na dźwięk zamykających się drzwi drgam nerwowo. Jesteśmy sami.
– Abigail.
Brakuje mi tchu, gdy wstaje i zmierza w moją stronę. Wygląda lepiej niż wtedy
w grudniu, ale wciąż ma sińce pod oczami, wydaje mi się także, że schudł. Jego żuchwa i kości
policzkowe są zaznaczone wyraźniej niż przedtem.
– Proszę nie wstawać, nie zajmę panu zbyt dużo czasu. – Nasze spojrzenia się spotykają
i on na chwilę przystaje, wpatrując się we mnie.
– Pięknie wyglądasz – stwierdza.
– Och… dziękuję. – Nie spodziewałam się komplementu. – I za to, że przyjechał pan na
pogrzeb.
Odpowiada mi krótkim skinieniem głowy. Powoli obchodzi biurko, coraz bardziej się do
mnie zbliżając. Trudno mi zachować klarowność myśli.
– Przyszłam tylko po to, żeby… Potrzebuję…
– Czego potrzebujesz? – szepcze, przystając tak blisko, że muszę odchylić głowę, aby na
niego spojrzeć. Pachnie absolutnie obłędnie. Żałuję, że nie ma przy mnie Jo. – Czego
potrzebujesz? – powtarza, przesuwając opuszkami palców w dół po moim policzku i zatrzymując
je pod podbródkiem.
Patrzę mu głęboko w oczy. Czuję się bezbronna. Instynktownie zwilżam usta i przeszywa
mnie dreszcz, gdy jego kciuk przesuwa się po mojej dolnej wardze. Śledzę go wzrokiem.
– Me… mebli! – wykrzykuję i robię krok w bok, odsuwając się od jego ciała.
– Słucham? – Odwraca się i patrzy na mnie z uniesionymi brwiami.
– Nie przyszłam po to, czego… czego przed chwilą próbowałeś! – wyrzucam z siebie
z wściekłością. – Nie możesz tak po prostu… Co pan wyprawia? Nie jesteśmy razem. Nie
zmieniłam zdania.
Chowa ręce w kieszeniach. Przynajmniej wygląda na to, że jest świadomy swojego
przewinienia.
– Wiem.
– Okej. W takim razie nie możemy… dotykać się nawzajem w taki sposób. Nie dlatego tu
jestem.
Wzdycha.
– Zatem czego potrzebujesz, Abigail?
– Swoich mebli. Nie chcę już korzystać z pańskiego magazynu.
– Aha. – Marszczy czoło. – Nie mieszkasz już u przyjaciółki?
– Nie.
Wpatruje się we mnie wyczekująco, ale nie mam zamiaru powiedzieć mu nic więcej.
Muszę się stąd oddalić, zanim kompletnie się załamię, zacznę na niego krzyczeć albo go
pocałuję. Nie wykluczam wszystkich tych trzech rzeczy równocześnie.
– Dlatego kiedy mi pan powie, gdzie są moje rzeczy, przyjadę je odebrać najszybciej, jak
się da – dodaję. Mój głos brzmi spokojnie i nie oddaje tego, jak się rzeczywiście czuję.
– Nie potrzebujesz pomocy przy przeprowadzce?
– Nie, dziękuję. Poproszę tylko o adres.
Przygląda mi się przez dłuższą chwilę, po czym znów siada za biurkiem. Wskazuje głową
na krzesło stojące naprzeciwko, na którym siadam i składam ręce na kolanach, podczas gdy on
szuka czegoś w szufladzie. Wyjmuje z niej kopertę, następnie wręcza mi ją. Pochyłym,
starannym pismem nakreślono na niej moje imię i nazwisko.
– Zapłaciłem za cały rok, więc jeśli nie potrzebujesz wszystkiego od razu, nie musisz też
od razu tego zabierać.
– Dziękuję, dłuższe przechowywanie nie będzie konieczne.
Wstaję.
– Nie musisz natychmiast wychodzić. Napijesz się kawy? – pyta. – A może masz ochotę
na lunch? Mogę kazać Andrew…
Kręcę głową i podchodzę do drzwi.
– Dziękuję, nie trzeba. Niczego nie chcę.
„Akurat, jest zupełnie na odwrót”.
Czego on próbuje?
– Czeka na mnie Jo – dodaję, chwytając za klamkę. – Do widzenia, panie Thorne. –
Waham się przez chwilę. – Mam nadzieję, że… będzie pan szczęśliwy. Naprawdę.
Otwieram drzwi i opuszczam biuro.
Asystent, no właśnie – Andrew, zrywa się z krzesła i przynosi nasze płaszcze. Jo
przygląda mi się uważnie. Rzucam jej szybki uśmiech i obracam się, gdy asystent chce mi pomóc
włożyć płaszcz.
– Dziękuję.
– Proszę bardzo – odpowiada z uśmiechem. – Chciałem tylko… zapytać, czy miałaby
pani ochotę umówić się kiedyś ze mną.
– Miło mi, że pan pyta, ale nie mogę. Przykro mi.
Wygląda na rozczarowanego.
– Och. Czyżby pani się z kimś spotykała?
– Eee… tak. – Łatwiej jest go okłamać, niż wyjaśnić, że jestem zakochana w jego szefie.
– Powinienem był się domyślić – stwierdza. – Ale jeśli nie spróbujesz, to… wiadomo.
Uśmiecham się, co on najwyraźniej interpretuje niewłaściwie.
– A może jednak da mi pani swój nu…
– Andrew! Podaj pannie Simpson jej płaszcz! A potem wracaj do pracy! – rozlega się
krzyk Simona tuż za moimi plecami. Serce podchodzi mi do gardła.
– Tak, sir – odpowiada natychmiast Andrew. – Oczywiście.
Podaje Jo jej płaszcz, po czym szybko wraca za swoje biurko. Czuję na sobie wzrok
Simona, ale nie mam odwagi się odwrócić. Jo spogląda przez ramię, żegna Simona skinieniem
i bierze mnie za rękę. Wychodzę za nią z biura z sercem zamarłym w piersi.
– Kuuurczę – szepcze, gdy wchodzimy do windy. – A jednak podkręcona atmosfera.
Wypuszczam powietrze z płuc.
– Mało powiedziane. Szkoda, że nie słyszałaś, co się działo w jego gabinecie –
mamroczę. Wsiadamy do samochodu, podaję Jo kopertę.
– Super! – komentuje. – W końcu po to tam poszłaś. Od jutra możemy zacząć przenosić
twoje rzeczy!
Do tej pory udało nam się tylko pomalować mieszkanie i umieścić w nim kilka nowo
zakupionych mebli, między innymi nowy telewizor i sofę, na której można spać, do salonu.
Maxwell i Garrett są nieocenieni. Pomogli nam wnosić cięższe meble, przykręcili też moje nowe
lampy.
– Jutro – powtarzam i zmuszam się do uśmiechu. – Możesz sprawdzić, gdzie to dokładnie
jest? – Rzucam ostatnie spojrzenie na biurowiec i ruszam. Czuję się surrealistycznie z tym, że
nigdy więcej nie zobaczę Simona.
– Nie mogę się doczekać tych lodów, które mi obiecałaś – mówię, czekając, co mi
odpowie. Jo siedzi ze wzrokiem utkwionym w trzymanym na kolanach pliku papierów. – Jo?
– Zaglądałaś tam wcześniej? – pyta.
– Nie. Coś nie tak?
– Nie, nie – odpowiada pośpiesznie. – Ale zjedź na jakiś parking. Musisz to zobaczyć.
Gdy niedługi czas później siedzimy w kawiarni na tej samej ulicy, ponownie otwieramy
kopertę i razem studiujemy dokumenty. Żadna z nas nie rusza swojej filiżanki z kawą.
– Nie mieści mi się w głowie, że to zrobił – powtarzam po raz trzeci.
– Wiem. Wydaje mi się, że wystarczy, abyś to podpisała i wypełniła kilka pustych pól.
Nawet zaadresował koperty i przykleił znaczki.
Simon wypełnił za mnie wniosek o przyznanie wyłącznej władzy rodzicielskiej nad
Lukiem, jako uzasadnienie podając, że Patrick nas zostawił. Jeśli go nie znajdą, wygram sprawę
z automatu. Oprócz tego w kopercie znajduję wniosek o zmianę nazwiska Luke’a z Jones na
Winters.
– Wspaniale – szepczę. – Ale Jo, dlaczego on to zrobił? Na dodatek już po tym, jak się od
niego wyprowadziliśmy.
– Wciąż mu na tobie zależy – odpowiada łagodnie. – Myślałam, że rozszarpie swojego
asystenta, kiedy ten zaproponował ci randkę.
Chowam twarz w dłoniach. Doskonale wiem, że wciąż mu na mnie zależy. Nigdy nie
wątpiłam, że chciałby się zaopiekować mną i Lukiem.
– Co powinnam zrobić?
– Nie wiem – odpowiada z westchnieniem. – Naprawdę nie wiem, Abbi.
– Byłoby o niebo łatwiej, gdyby okazał się dupkiem.
– Tak. – Jo zmienia temat: – Wracamy do domu?
Kiwam głową i zostawiamy tę sprawę. Na razie.
– Naprawdę miło z twojej strony, Abbi.
Uśmiecham się do Garretta, po czym wracam do krojenia.
– To dla mnie przyjemność. Uwielbiam gotować.
– Maxwell będzie miał niespodziankę, kiedy wróci do domu.
Stoimy u nich w kuchni, gdzie pomagam Garrettowi przygotować kolację. Właściwie to
głównie ja się tym zajmuję. Garrett popija wino i niestrudzenie mnie zabawia.
– To on zawsze gotuje. Mnie wszystko wychodzi koszmarnie – ciągnie. – Na bank będzie
podejrzewał, że zamówiłem coś na wynos.
– Na pewno nie jesteś tak kiepski, jak twierdzisz – odpowiadam dyplomatycznie. – Mogę
cię nauczyć, gdybyś miał ochotę.
– Hm. Jestem raczej typem zdobywcy.
Wybucha śmiechem i nalewa sobie kolejną lampkę wina.
– Ja już dziękuję, Luke niedługo wróci ze szkoły.
– Macie w planach coś specjalnego na wieczór?
– A jak ci się wydaje? Pizzę domowej roboty i Małą syrenkę. Pozwolił mi wybrać, co
chciałabym obejrzeć na naszej randce, skoro dziś są walentynki.
– Brzmi wspaniale. Ale pamiętaj, że chętnie się nim zaopiekujemy, jeśli kiedyś przyjdzie
ci ochota na randkę z kimś dorosłym.
– To miło z waszej strony, ale na razie z nikim się nie spotykam.
– Świeże rozstanie? – Unosi dłoń, zanim udaje mi się odpowiedzieć. – Przepraszam, to
pewnie zbyt osobiste pytanie. Wiem, że niedawno się wprowadziliście, ale czuję, że zdążyliśmy
się już zaprzyjaźnić.
Uśmiecham się szeroko i trącam prawie pustym kieliszkiem o jego.
– Wzajemnie. Obydwaj jesteście wspaniali. – Opróżniam kieliszek, nie krzywiąc się przy
tym ani odrobinę. Zaczynam przyzwyczajać się do smaku wina. Ale jeśli mam być szczera, piję
je wyłącznie dlatego, że ten smak przypomina mi o pocałunkach Simona. Gdyby był palaczem,
pewnie spróbowałabym i papierosów. Naprawdę jestem masochistką.
– O tak, wręcz koszmarne – potwierdzam. – Wciąż nie do końca doszłam do siebie.
– Przykro mi to słyszeć. Chodzi o ojca Luke’a?
– Nie, ten zostawił mnie ponad rok temu. Właśnie wniosłam o przyznanie mi wyłącznej
władzy rodzicielskiej. W sumie mam nadzieję, że go nie znajdą, wtedy wszystko przebiegnie
dużo szybciej. Luke nie wspomina go ani słowem. – Wzdycham. – Jestem absolutnie
beznadziejna w doborze odpowiednich partnerów. Dużo lepiej wychodzi mi bycie czyjąś
współlokatorką.
Garrett śmieje się głośno, następnie wyciąga ręce do góry.
– Powinienem się wykąpać. Czuć ode mnie potem.
– Nie chciałam ci nic mówić – droczę się z nim, lustrując wzrokiem jego imponujące
ciało. – Idź do łazienki, a ja tu skończę, wtedy wystarczy tylko wstawić całość do piekarnika.
– Prawdziwy z ciebie skarb! – Garrett zeskakuje z hookera.
Stoję przy zlewie zajęta zmywaniem, gdy rozlega się dzwonek do drzwi. Luke wróci
dopiero za godzinę, w zależności od natężenia ruchu, ale idę otworzyć, bo Garrett wciąż się
kąpie. Muszę kilkakrotnie zamrugać, żeby się przekonać, że to nie sen.
– Andrew?
– Dzień dobry, panno Winters.
– Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
– Nie przyszedłem tu, żeby się z panią umówić – szybko wyjaśnia. – Jestem tu w imieniu
pana Thorne’a.
Odwraca się w stronę podjazdu, gdzie widzę stojącą ciężarówkę.
– Co to jest?
– Pani meble.
– Ale ja już przecież wszystko odebrałam. – Wraz z Jo i Thomasem opróżniliśmy cały
magazyn, a z pomocą Garretta i Maxwella przeniesienie moich rzeczy do mieszkania
załatwiliśmy niemalże w okamgnieniu.
– Hej, co się dzieje? – pyta Garrett zza moich pleców, wesoły jak zwykle. – Aha, masz
więcej rzeczy do wniesienia?
– Nie, to musi być pomyłka.
– Nie sądzę. – Głos Andrew nie znosi sprzeciwu. – Mam ze sobą podwójne łóżko i łóżko
dla dziecka, które wygląda jak… eee… samochód, plus trochę innych rzeczy z tej samej serii.
– Och – szepczę zszokowana.
– Okej, wnieśmy to do środka, zanim tu zamarznę na śmierć – kwituje Garrett
z klaśnięciem w dłonie. – Tylko włożę buty, dwie sekundy.
Dochodzę do siebie. Jakiś głos podszeptuje mi, żeby tego nie przyjmować, ale wiem, że
Luke będzie wniebowzięty.
– No dobrze, w takim razie proszę pozdrowić pana Thorne’a i mu podziękować, ale
wystarczy mi tylko ten samochód wyścigowy i reszta rzeczy dla dziecka.
– Czyli nie chce pani podwójnego łóżka?
– Nie, mam już łóżko.
Łóżko podarowane mi przez Simona bez wątpienia lepiej nadawałoby się do spania, ale
sofa jest bardziej praktyczna, bo po złożeniu nadaje się do przyjmowania gości. Garrett i Andrew
upierają się, że sami wszystko wniosą, więc tylko stoję w drzwiach, czując się jak bohaterka
baśni, którą dwaj rycerze wybawiają z opresji, i przyglądam się, jak wyładowują meble, po czym
wynoszą do ciężarówki tanie używane łóżko, które kupiłam dla Luke’a. Andrew obiecał się go
pozbyć.
– Naprawdę bardzo dziękuję – zwracam się do niego. – Mój syn ogromnie się ucieszy.
Proszę pozdrowić pana Thorne’a i mu podziękować, także za resztę formalności, którymi się dla
mnie zajął. Będzie wiedział, o co chodzi.
– Wszystko mu przekażę. Udanych walentynek, panno Winters.
– Dziękuję, wzajemnie.
Garrett na szczęście nie pyta, skąd się wzięły te wszystkie rzeczy. Następna godzina
upływa mi na przemeblowaniu w pokoju Luke’a. Po skończeniu wygląda niemal tak samo jak ten
urządzony dla niego przez Simona, co jest i dobre, i niedobre. Wiem, że Luke za nim tęskni, za
każdym razem, gdy o niego pyta, nachodzą mnie wyrzuty sumienia. To moja wina, że jest mu tak
przykro.
Gdy stoję przy oknie i czekam, aż Luke wróci do domu, postanawiam zadzwonić do
mamy z życzeniami na walentynki. Trochę się obawiałam, jak zniesie ten dzień, ale okazuje się,
że jest w lepszym humorze, niż się spodziewałam. Cieszy się na nasz przyjazd w weekend, gdy
obydwoje będziemy mieli wolne od szkoły. Dostrzegam zatrzymujący się autobus Luke’a, więc
żegnam się z nią i wychodzę mu na spotkanie.
– Cześć, mamo! – krzyczy, biegnąc w moją stronę, aż plecak podskakuje mu z tyłu. –
Zobacz, co dla ciebie zrobiłem!
Wpada prosto w moje ramiona i szybko mnie przytula, po czym zaczyna szukać czegoś
w tornistrze.
– Wesołych walemtymek – mówi z uśmiechem, wręczając mi kartkę. Nie poprawiam
błędu w wymowie. „Walemtymki” brzmią dużo słodziej.
– Wzajemnie, kochanie. To naprawdę dla mnie?
– No peeewnie. Sam ją zrobiłem!
– Jaka piękna! Sam narysowałeś serce?
Z zapałem kiwa głową, podczas gdy ja otwieram kartkę.
– Dla mamy od Luke’a. Wesołych walentynek – czytam na głos.
– Panna Daniel napisała to dla mnie – wyjaśnia – ale sam się podpisałem!
Wyraźnie to widać, ale wciąż udaję zaskoczenie.
– Naprawdę? Jesteś niesamowity. Kochanie, stokrotnie dziękuję, kartka jest przepiękna.
Powieszę ją na lodówce, żeby każdy, kto nas odwiedzi, mógł ją podziwiać.
Luke uśmiecha się od ucha do ucha.
– Pomożesz mi zagnieść ciasto na pizzę?
Kiwa głową i bierze mnie za rękę. Razem idziemy do naszego nowego domu.
– W twoim pokoju czeka na ciebie niespodzianka – dodaję, a Luke puszcza moją rękę
i pędzi do drzwi, ile sił w nogach.
Wchodząc po schodach, nie mogę przestać się uśmiechać, gdy dochodzą mnie jego
zachwycone piski. Simon naprawdę go uszczęśliwił, dając mu wszystkie te piękne rzeczy
i zapewniając wspaniały początek szkolnej edukacji. Pozostaję mu za to dozgonnie wdzięczna,
mimo że się rozstaliśmy.
– Obejrzymy jeszcze jeden? – Luke ziewa, gdy na ekranie przewijają się napisy końcowe
Małej syrenki.
– Kochanie, przykro mi, ale obydwoje wychodzimy jutro rano do szkoły, więc zaraz
kładziemy się spać.
– No dobrze, ale po szkole jedziemy do babci, prawda?
– Obiecuję. Na cały weekend.
Po przeczytaniu Luke’owi historii na dobranoc i położeniu go spać rozkładam swoje
łóżko i siadam nad jedną z książek z listy lektur wstępu do ekonomii. Właśnie zaczynam czytać
rozdział o podaży i popycie, gdy na dole rozlega się dzwonek do drzwi, a po chwili słyszę
podniesione głosy, po czym ktoś puka niecierpliwie do moich drzwi. Wyskakuję z łóżka,
podbiegam i otwieram, a do pokoju wtaczają się dwie wysokie postaci.
– Znasz go, Abbi? – pyta Garrett, zasłaniając mnie ciałem.
– Tak – odpowiadam cicho, gapiąc się na Simona, który wygląda na rozwścieczonego,
próbując się przepchnąć obok Garretta.
– Gościu, wyluzuj – zwraca się do niego Garrett. – Chciałeś ją zobaczyć, więc proszę. Ale
nigdzie sobie nie pójdę, dopóki nie powie, że wszystko jest w porządku.
Wargi Simona zaciskają się i obydwaj przez moment stoją naprzeciwko siebie, mierząc
się wzrokiem.
– Przestańcie w tej chwili! – syczę. – Co pan tu robi?
– Powiedz swojemu kochasiowi, żeby stąd spadał, a wtedy ci powiem – mówi, nie
spuszczając wzroku z mojego współlokatora.
– Kochasiowi? – Garrett wybucha śmiechem. – Abbi, wyrzucić tego palanta na zbity
pysk?
– Nie, nie, wszystko w porządku. Możesz zejść na dół, Maxwell pewnie za chwilę wróci.
Panuję nad tym.
Uśmiecham się do niego uspokajająco, a właściwie taką mam nadzieję. Garrett posyła
Simonowi chłodne spojrzenie. Wychodząc, zostawia otwarte drzwi.
– Cholera, co pan sobie wyobraża? – wybucham po zniknięciu Garretta.
Simon wygładza sobie koszulę, drugą ręką przeczesuje włosy.
– Czyli nie jesteście razem? – pyta, a jego błędny wzrok spotyka się z moim. – Andrew
powiedział…
– Nie! – cedzę przez zęby. – Ale nawet gdybyśmy byli, nie ma pan prawa się w to
mieszać. Nie może pan tak po prostu wtargnąć do mojego mieszkania. Proszę stąd wyjść, nie
mogę dłużej…
– Chcę, żebyś do mnie wróciła.
Doznaję szoku. Wszystko przewraca mi się w żołądku, jakbym stała w windzie pędzącej
ku ziemi. Kręcę głową i próbuję się cofnąć.
– Nie. Nie zrobię tego jeszcze raz. A pan nie może mnie nachodzić i stawiać żądań. To
tak nie działa.
– Abigail, ja… – Niespodziewanie pada na kolana i z kieszeni płaszcza wyciąga małe
niebieskie pudełeczko.
„Ożeż kurwa!”
– Nie miałem zbyt dużo czasu, żeby znaleźć odpowiedni pierścionek – tłumaczy, po czym
podaje mi otwarte pudełko. – Możemy poszukać innego. Dokładnie takiego, jaki byś chciała.
Kieruję wzrok na pierścionek. Diamentowe oczko jest tak wielkie, że na jego widok aż
zasycha mi w gardle. Wiem, że kamień jest prawdziwy, chociaż nie uwierzyłabym, gdyby kupił
go ktoś inny niż Simon. Kręci mi się w głowie.
– Abigail, czy zechcesz…
– Pan Thorne! – Podniecony wrzask Luke’a przenika do nas przez zamknięte drzwi do
jego pokoju.
„Och, nie!”
Ledwo udaje mi się pociągnąć Simona za rękę, żeby wstał, a do pokoju wpada
rozpędzony Luke. Cały promieniuje radością, gdy oplata ramionami nogi Simona.
– Cześć, Luke. – Simon gładzi chłopca po zmierzwionych włosach. Na ten widok ściska
mi się gardło.
– Luke, dlaczego nie śpisz? – silę się na opanowanie. Simon dyskretnie wkłada pudełko
z pierścionkiem z powrotem do kieszeni. – Jutro czeka nas długi dzień.
– Jedziemy do babci na cały weekend! – chwali się Luke. – A ja zrobiłem dla mamy
walentynkę, o taką!
Luke ciągnie Simona ku drzwiom lodówki.
– Jest naprawdę piękna.
– A pan też zrobił dla niej kartkę? – pyta, przekrzywiając głowę. – Bo powinien pan. Albo
przynieść kwiaty.
– Och, zupełnie o tym zapomniałem – tłumaczy się Simon. – Następnym razem będę
pamiętał.
Luke posyła nam promienne uśmiechy, a mimo to mam wrażenie, jakby mój żołądek
wypełniał żrący kwas.
– A teraz migiem do łóżka! – nakazuję. – Pożegnaj się z panem Thorne’em.
– Okej – mruczy Luke z rezygnacją. – Dobranoc.
Wchodzi do swojego pokoju demonstracyjnie wolnym krokiem i zamyka za sobą drzwi.
Ale nie do końca – zostaje szpara, przez którą dostrzegam, jak stoi i nasłuchuje.
– Powiedziałam: do łóżka! – Mój głos jest stanowczy.
Ostatecznie zamyka drzwi do końca, a ja dopiero wtedy chowam twarz w dłoniach.
– Proszę mu nie opowiadać takich rzeczy.
– Jakich? – Simon zbliża się do mnie wolno.
– Dających do zrozumienia, że będzie jakiś „następny raz” – syczę. – Ten mały chłopiec
dość już przeżył rozczarowań w swoim krótkim życiu. Teraz nareszcie jest nam dobrze i mamy
odrobinę spokoju. Nie mam siły przechodzić przez to wszystko od nowa…
Brakuje mi tchu, gdy ujmuje w dłonie moją twarz.
– Abigail, wiem, że wszystko spieprzyłem. Że cię zraniłem.
Jego lewa dłoń wciąż przylega mi do policzka, podczas gdy prawa gładzi mnie po
włosach, a potem chwyta w talii. Wpatruję się uparcie w guziki jego koszuli. Nie mam zamiaru
mu ulec. To wszystko dzieje się zbyt niespodziewanie. A co, jeśli się rozmyśli?
– Przepraszam – szepcze, a jego oddech łaskocze mi czoło. Potem jego wargi muskają to
samo miejsce. – Przepraszam. Nigdy nie chciałem cię zranić. Wydawało mi się… Wydawało mi
się, że mogę…
– Mamo, chce mi się pić!
Odsuwam się o krok i przecieram oczy.
– Luke, za chwilę przyjdę! – wołam, po czym odwracam się do Simona. – Panie Thorne,
ja…
– Simon – poprawia mnie. – Nigdy więcej nie mów do mnie „sir” albo „panie Thorne”.
Po prostu „Simon”.
– Simon. – Unoszę głowę, żeby na niego spojrzeć. Staram się nie mieć zbyt
wygórowanych oczekiwań. – Nie pobierzemy się.
Na jego twarzy pojawia się grymas bólu.
– Przychodzę za późno? Nie chcę żyć bez ciebie. Myślałem, że tego pragniesz.
– Nie chodziło o małżeństwo. Pragnęłam tylko ciebie.
– Pragnęłam? W czasie przeszłym?
Biorę głęboki oddech. Oczywiście, że dalej go pragnę, ale czy on tak naprawdę wie, co mi
proponuje?
– Nawet się nie znamy, a jeśli chodzi o ślub… dla mnie to czyste szaleństwo.
Kręcę głową, ale nie mogę powstrzymać uśmiechu, który ciśnie mi się na usta. Ta
sytuacja jest, delikatnie mówiąc, bardziej niż osobliwa.
On także uśmiecha się kącikami ust i widać, że nieco się odpręża. Bruzda między jego
oczami powoli się wygładza.
– Myślałem, że masz kogoś. Postanowiłem mu cię odebrać.
– Aha. Masz złe informacje. Garrett jest gejem i mieszka piętro niżej razem ze swoim
mężem.
– Hm. Wyszedłem na niezłego durnia.
– Mamo! – krzyczy Luke z pokoju.
– Muszę do niego pójść.
– Ale porozmawiamy później? – pyta z niepokojem. – Abigail…
– Okej. – Potrzebuję więcej czasu, żeby odzyskać jasność myśli. – W każdym razie
możemy spróbować.
– Mamo! Chce mi się siku!
Zaczynam się śmiać. Widać jak na dłoni, że Luke próbuje wymyślić jakiś pretekst, żeby
tu wrócić.
– Muszę… – pokazuję na pokój Luke’a.
– Okej, okej. Już sobie idę. Ale obiecaj mi, że porozmawiamy.
Potwierdzam skinieniem głowy i odprowadzam go do drzwi.
– A mogę…? – Robi krok w moją stronę ze spojrzeniem utkwionym w moje usta.
Kręcę głową. Dziś wieczorem nie pozwolę mu się pocałować. Umówiliśmy się jedynie na
rozmowę, nic więcej nie zostało rozwiązane. Ale głęboko w moim sercu zasiało się ziarno
nadziei. Nad tym nie potrafię zapanować.
– Dobranoc, Simon – żegnam go miękkim głosem.
– Dobranoc. – Zatrzymuje się na schodach w połowie drogi i odwraca się ku mnie. –
Przekażesz Garrettowi moje przeprosiny?
Kiwam głową.
– Podoba mi się twoje nowe mieszkanie.
– Dziękuję.
– Do zobaczenia?
– Tak, obiecuję.
– Wesołych walentynek – mówi cicho.
– Wzajemnie.
– Mamo! Muszę ci powiedzieć coś naprawdę ważnego! – Dochodzi nas wołanie Luke’a.
Odrywam wzrok od Simona i wracam do mieszkania, żeby pomóc Luke’owi z jego
nowymi palącymi potrzebami i pomysłami. Ziarno w moim sercu zaczyna kiełkować.
Rozdział 33

– Babciu!
Luke pędzi ścieżką prowadzącą do domu mojej matki i wpada prosto w jej ramiona.
Macham do niej i zaczynam wyjmować torby z samochodu. Wspaniale jest znów ją zobaczyć.
Już drugi raz od Bożego Narodzenia jesteśmy w Pinewood i matka wygląda jeszcze lepiej niż
ostatnio. Pofarbowała włosy, a jej cera ma zdrowszy koloryt. Po wejściu do środka ściska mocno
każde z nas i prowadzi do kuchni, gdzie czeka kolacja.
– Tym razem jechaliście dużo krócej – stwierdza, zabierając do stołu dwa dodatkowe
talerze.
– Przy wyjeździe z miasta nie było korków. Poza tym samochód taty naprawdę świetnie
się sprawuje.
Uśmiecha się do mnie.
– Luke, a jak radzisz sobie w szkole?
– Dobrze! Potrafię sam napisać swoje imię. Poczekaj! – Wybiega do przedpokoju i za
chwilę wraca z plecakiem. Ciągnie za suwak. – Zrobiłem dla mamy walentynkę, a ta jest dla
ciebie, babciu.
Wyjmuje ją z plecaka, a ja obserwuję z radością, jak matka nie może się nachwalić kartki
i wiesza ją na lodówce, dokładnie tak samo jak ja.
– Najpierw zjedzmy kolację.
Matka składa ręce do modlitwy. Luke ją naśladuje i uśmiechamy się do siebie, podczas
gdy ona cicho wypowiada słowa. U nas w domu nie modlimy się przed posiłkami, ale wiem, że
nasze uczestnictwo w tym jest dla matki to bardzo ważne.
– Masz jakieś plany na weekend? – pyta, gdy skończyliśmy jeść i pomagam jej zmywać
naczynia.
– Nieszczególnie. – Wzruszam ramionami. – A dlaczego pytasz?
– W ostatnią niedzielę rozmawiałam z Hansonami. Ich syn Tim także przyjechał na
weekend. – Zerka w moją stronę.
– Mamo, nie.
– Zwykła, niezobowiązująca kolacja? To taki miły młodzieniec, a ja mogłabym zająć się
Lukiem.
– Niewątpliwie, ale ja nie jestem zainteresowana. – Wytrzymuję jej spojrzenie. Nie mam
ochoty umawiać się z nikim, nosząc w sobie uczucia, które żywię do Simona. Nawet gdyby
wczoraj wieczorem nie zapukał do moich drzwi, i tak odrzuciłabym ten pomysł.
– Okej. – Wzdycha i odwraca się do zlewozmywaka. – W takim razie będę musiała
zadzwonić do jego matki.
– To dobry pomysł. – Oplatam ją ramieniem i lekko ściskam. – Ale doceniam, że chciałaś
to zrobić dla mnie.
– Po prostu wolałabym, żebyś nie była zupełnie sama w tym wielkim mieście –
usprawiedliwia się.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Ale nie jestem sama. Mam Luke’a i właścicieli domu,
w którym wynajmuję mieszkanie, Garretta i Maxwella.
Matka robi wielkie oczy.
– Mieszkasz z dwoma mężczyznami?
„Ups”.
Tak… Mamo… Mamy dwudziesty pierwszy wiek, poza tym nie wszyscy są tacy
staroświeccy jak ty.
– Nie jestem aż tak staroświecka! – prycha.
– Oczywiście, że nie. Tak, wynajmuję mieszkanie w bardzo pięknym domu, we
wspaniałej dzielnicy, a wynajmujący to bardzo uprzejma para małżeńska, którą zupełnie
przypadkowo tworzy dwóch mężczyzn.
Błądzi wzrokiem i sznuruje usta, trawiąc te nowe informacje.
– Ale jesteś zadowolona z mieszkania tam? – pyta w końcu. – I Luke też?
– Uwielbiamy tam przebywać. A oni są bardzo mili i okazują nam wiele pomocy.
– Aha, cóż, w takim razie… – Wraca do zmywania. – Skoro jesteś zadowolona.
Biorę do ręki mokrą szklankę, którą mi podaje, i wycieram ją do sucha.
– Dziękuję, mamo. Zdążyliśmy się już dobrze zaaklimatyzować, więc możesz przyjechać
z wizytą, kiedy tylko chcesz.
– Z wielką ochotą. Chciałabym zobaczyć, gdzie mieszkacie.
– Kiedy tylko chcesz – powtarzam. – A teraz kończmy jak najszybciej, żebyśmy zdążyły
rozegrać trzymającą w napięciu partię chińczyka, zanim Luke pójdzie spać.
– Propozycja nie do odrzucenia – stwierdza z uśmiechem. – Tak się cieszę, że tu jesteście,
Abigail. Dziękuję, że mogę być częścią waszego życia.
Kilkakrotnie mruga oczami utkwionymi w trzymanej szklance.
Otaczam matkę ramieniem i jeszcze raz ściskam.
– Ja też się cieszę, mamo.
Tego popołudnia przychodzi do mnie niespodziewany esemes.
„Możemy się spotkać?”
To od niego! Wysłał mi wiadomość! Serce zamiera mi w piersi i muszę głęboko
odetchnąć, zanim zdobywam się na odpowiedź.
„Jestem u matki. Wracamy dopiero jutro po południu”.
On reaguje natychmiast:
„Możesz się wymknąć na chwilę? Zaparkowałem obok baru szybkiej obsługi”.
A więc jest w Pinewood! I właśnie w tej chwili chce się ze mną spotkać. Absolutnie nie
jestem na to gotowa, nie mieści mi się w głowie, że przejechał taki szmat drogi.
„Wszystko w porządku?”
„Tak. Nie mogłem dłużej czekać”.
Za chwilę pika kolejny esemes.
„Ale jeśli wolisz, to zaczekam. Ty decydujesz”.
– Mamo? Możesz zająć się Lukiem przez dwie godziny?! – wołam.
Siedzą razem w salonie.
– Właśnie to robię – odpowiada, przekomarzając się ze mną.
Podchodzę do nich z uśmiechem na ustach. Siedzą razem na sofie i oglądają jakiś
program dla dzieci.
– Nie masz nic przeciwko temu, żebym wyszła na dwie godziny?
– Mhm – mruczy. – A dokąd się wybierasz?
– Ach, chcę się tylko przejechać… żeby przewietrzyć myśli.
„Cholera, beznadziejna ze mnie kłamczucha”.
Podnosi głowę, żeby na mnie spojrzeć, a ja muszę upomnieć samą siebie, że jestem
dorosłą kobietą, która nie potrzebuje się przed nikim tłumaczyć.
– No dobrze, jedź ostrożnie.
– Będę uważać. Wrócę przez kolacją.
– Pa, pa! – żegna się ze mną Luke, nie odrywając oczu od ekranu.
Wysyłam Simonowi wiadomość, w której proszę go, żeby na mnie zaczekał trochę dalej
przy tej samej drodze. Pinewood to małe miasteczko i na pewno znaleźliby się tacy, którzy
ochoczo przekazaliby matce, że widzieli nas razem w barze. Wychodzę do łazienki poprawić
włosy i trochę się umalować. Nie przewidziałam, że dziś się z nim spotkam, nie wzięłam ze sobą
żadnych eleganckich ubrań, więc będzie musiał się zadowolić widokiem mnie w dżinsach
i obcisłym czarnym swetrze.
Dlaczego tak się denerwuję? Przecież mamy tylko porozmawiać. Ale właśnie tu jest pies
pogrzebany – my nigdy wcześniej ze sobą nie rozmawialiśmy. Nie tak na poważnie. Oddycham
powoli. Jakoś to będzie.
Prawie natychmiast dostrzegam jego samochód. Zatrzymał się na postoju przy drodze,
a ja parkuję tuż za nim. Wychodzimy z samochodów dokładnie w tym samym czasie, jakbyśmy
się umówili, po czym stajemy naprzeciwko siebie i się sobie przyglądamy.
– U ciebie czy u mnie? – pyta z niepewnym uśmiechem.
– W twoim samochodzie jest na pewno cieplej – mówię, odwzajemniając uśmiech, po
czym kieruję się w stronę miejsca dla pasażera.
Wyprzedza mnie szybkim krokiem i otwiera przede mną drzwi. Wewnątrz rzeczywiście
panuje przyjemnie ciepło, więc rozpinam płaszcz i próbuję choć odrobinę się odprężyć. Simon
wsiada tuż po mnie.
– Może dokądś pojedziemy? – pyta.
– Tak, ktoś mógłby nas tutaj zobaczyć. – Rozglądam się. – Nie mówiłam matce, że mam
się z tobą spotkać. Ale znam jedno dobre miejsce.
Dwadzieścia minut później parkujemy tuż przy plaży. Simon wzdycha ciężko i gasi
silnik, zostawiając włączone radio i klimatyzację.
– Bardzo tu ładnie – stwierdza cicho. – Często tu przychodziłaś, kiedy byłaś młodsza?
Nie mogę powstrzymać parsknięcia, na co on przygląda mi się uważniej.
– To jest… eee… lokalna miejscówka na obściskiwanki.
– Aha. – Uśmiecha się pod nosem. – A ty mnie tu przywiodłaś. Ciekawe.
Nasze spojrzenia się spotykają i oblewam się rumieńcem. To nie był powód, dla którego
wybrałam to miejsce. W każdym razie nie zrobiłam tego świadomie. Przez jakiś czas siedzimy
w milczeniu. Nie mam pojęcia, jak zacząć ani co mu w ogóle powiedzieć.
– Moment. Prawie zapomniałem… – Sięga na tylne siedzenie, z którego bierze
reklamówkę. Wyjmuje z niej metalowy termos i kubek, który mi podaje. – Masz ochotę na ciepłe
kakao?
– Dlaczego tu przyjechałeś?! – Nie wytrzymuję, zupełnie ignorując jego pytanie.
– Bo… – waha się przez chwilę. – Bałem się, że zmienisz zdanie. Że jednak nie będziesz
chciała ze mną rozmawiać. Nie miałbym ci tego za złe.
– Nie zmieniłam. Koniecznie musimy porozmawiać.
Kiwa głową i nalewa mi ciepłego kakao. Upijam łyk. Żadne z nas nic nie mówi.
– Dziwnie się z tym czuję. – Ostatecznie to ja odzywam się pierwsza. – Nigdy wcześniej
tak naprawdę ze sobą nie rozmawialiśmy.
– Wiem. Ale bardzo miło siedzi mi się tutaj z tobą. – Wpatruje się w morze. – Panuje tu
cudowny spokój.
Wtulam się w miękki fotel i obserwuję Simona z profilu. Jest niesamowicie przystojny.
Nigdy nie sądziłam, że w jakiś zimowy dzień będę z nim piła gorące kakao tutaj przy plaży. Tak
wielu rzeczy sobie nie powiedzieliśmy.
– Tego wieczoru, gdy wsiadłam do twojego samochodu…
Odwraca głowę i skupia na mnie wzrok, gdy kończę:
– …czy to zdarzyło ci się pierwszy raz?
– Nie – odpowiada. Wkłada termos w uchwyt na napoje. – Robiłem wiele różnych rzeczy,
z których nie jestem dumny. Nie przeczę. Jednak nie zamierzam niczego przed tobą ukrywać,
mimo że może nie spodoba ci się to, co słyszysz. Chciałbym, żebyś wiedziała, kim jestem.
Patrzy na mnie otwarcie, jego oczy wydają się większe niż zazwyczaj. Dopiero po chwili
wygląda, jakby opadło z niego napięcie. Ciekawe, czy denerwował się tym, że swoją
odpowiedzią mógłby mnie wystraszyć.
– Czego ty chcesz, Simon?
– Chcę, żebyś wróciła, ale nie do tego, co było wcześniej. Nie będziesz dla mnie
pracować. Po prostu będziemy razem. – W jego głosie nie pobrzmiewa żadna nuta wahania.
– Co się zmieniło? – pytam cicho.
– Nic. I wszystko. – Spuszcza wzrok, zabiera mi kubek, po czym ujmuje moje dłonie. –
Doskonale zdawałem sobie sprawę ze swoich uczuć do ciebie, ignorowałem je jednak
i zachowywałem się tak, jakbyśmy tylko realizowali naszą umowę. Mimo że chyba nie
wychodziło mi to najlepiej.
Mam wrażenie, że serce dziwnie mi napęczniało i nie mogę przez to oddychać. Miałam
rację. W naszej relacji nie chodziło wyłącznie o tę umowę.
– Przeczuwałam, że chcesz być ze mną – szepczę.
– I tak było. Boże, jak ja bardzo tego chciałem. – Na dźwięk jego głosu przez mój
kręgosłup przebiega rozkoszny dreszcz. Wciąż chcę z nim być, bardziej niż kiedykolwiek
wcześniej. – Z przerażenia odchodziłem od zmysłów. Myśl o tym, że rzeczywiście moglibyśmy
być razem, wywoływała we mnie strach.
– Dlaczego?
Raptownie podnosi głowę, jego spojrzenie wtapia się w moje.
– Bo wtedy mógłbym cię stracić. Nie jestem najłatwiejszą osobą do wspólnego życia.
Mam popaprane w głowie, Abigail, jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś. – Nachyla się ku mnie, tak
że czuję jego zapach i ciepło bijące od ciała. – Z drugiej strony odniosłem wrażenie, jakbyś się
nie przejmowała tą częścią mojej osobowości, jakbyś mnie akceptowała takim, jaki jestem,
i tolerowała wszystkie moje dziwactwa. Nigdy nie sądziłem, że mógłbym… że mógłbym
poczuć…
Jego nos styka się delikatnie z moim, przez co czuję mrowienie w brzuchu i zamykam
oczy. Nie wiem, które z nas ma teraz szybszy oddech.
– Straciłem dla ciebie głowę – dodaje. Czuję na ustach jego oddech. Puszcza moje dłonie
i przesuwa ręką w górę po moim ramieniu, aż do karku. Odchylam głowę i wydaję jęk, gdy jego
usta zaczynają ssać mi dolną wargę i lekko ją przygryzać. Potem ją wypuszczają.
– Nie masz pojęcia – ciągnie schrypniętym głosem – jak to jest, kiedy komuś bardzo na
kimś zależy, ale jednocześnie pragnie robić z tą osobą wszystkie te brudne rzeczy. To, co
robiliśmy razem, jest niczym w porównaniu z moimi fantazjami, nad którymi nie mam kontroli,
od kiedy cię poznałem… wszystkimi pozycjami, w których chciałbym cię ujrzeć… sposobami,
w jakie chciałbym cię wziąć… Chciałbym, żebyś mnie uwielbiała, tak jak ja uwielbiam ciebie.
Wydaję cichy jęk i wczepiam się w jego płaszcz. Moje ciało wypełnia płonące pożądanie.
Chcę tego wszystkiego. I jeszcze więcej.
– Spójrz na mnie.
Biorę drżący oddech, otwieram oczy i mrugam powiekami, żeby odzyskać ostrość
widzenia. Jego ręka gładzi mnie po policzku, a płonący wzrok łagodnieje.
– To, że pragnęłaś tego samego co ja, wydawało mi się zbyt dobre, żeby było prawdziwe.
Czekałem, kiedy się to wszystko rozpadnie. Kiedy będziesz miała dość moich poleceń. Ale
zamiast tego sam wszystko zniszczyłem.
Czubek jego nosa znów ociera się o mój. Dopiero po chwili odsuwa się ode mnie, dzięki
czemu mogę odetchnąć.
– Przepraszam. Chyba przeskoczyłem o kilka stopni za dużo.
Kręcę głową.
– Nie. To znaczy: nie tylko ty.
Uśmiecha się.
– Mam ochotę zaczerpnąć świeżego powietrza. – Pokazuje głową w stronę plaży.
– Jest straszny mróz – protestuję cicho.
– Właśnie w tym rzecz. – Uśmiecha się. – Myślę, że dobrze by nam zrobiło trochę się
schłodzić.
Na pewno ma rację, inaczej jeszcze chwila i zrzucimy z siebie ubranie. Przeraża mnie, jak
bardzo go pragnę. Tracę przez to jasność myślenia.
Idziemy brzegiem morza, blisko siebie, ale się nie dotykamy.
– Było nam razem tak dobrze – odzywam się po chwili. – Aż do imprezy urodzinowej
Luke’a.
– To nie jego wina. – Simon szybko reaguje. – To życzenie urodzinowe… Przez ułamek
sekundy czułem się przeszczęśliwy. Ale później ogarnęła mnie niewyobrażalna panika.
Zwilża wargi językiem. Doskonale rozumiem, dlaczego słowa Luke’a go zszokowały,
a gdy się dowiedziałam, że miał kiedyś syna, także gwałtowność tej reakcji przestała mnie
dziwić.
– Może porozmawiamy o tym, co się stało w walentynki? – pytam.
Posyła mi krzywy uśmiech, który interpretuję jako zgodę.
– Co się stało? Gdy opuszczałam twoje biuro, byłam pewna, że już cię więcej nie
zobaczę.
– Nawet gdybyś tam nie przyszła, i tak byś mnie zobaczyła.
– Naprawdę?
– Korzystam z profesjonalnej pomocy pani psycholog. Po tym, co się zdarzyło na
pogrzebie twojego ojca, podjąłem decyzję. Miałaś rację. Nie mogliśmy tak po prostu zawrzeć
nowej umowy, problem polegał jednak na tym, że nie byłem gotowy. Rozmawiałem z nią o tobie
i o tym, że chciałbym ciebie odzyskać. Jej zdaniem powinienem dać ci więcej przestrzeni. Chyba
nie wziąłem sobie tego zanadto do serca. – Śmieje się cicho, kręcąc głową. – Następnym razem
pewnie mnie za to opieprzy.
„O tej samej porze za tydzień”. A więc kobieta, która wyszła z jego biura, to psycholożka.
Nagle czuję się jak idiotka, która dała się ponieść zazdrości.
– Co cię skłoniło do tego, żeby przyjść do mnie do domu? Skoro doradzała ci, żebyś
zostawił mnie w spokoju?
– Mój asystent. Gdy próbował się z tobą umówić, podsłuchałem, jak mówisz, że masz
kogoś.
– Skłamałam.
Kiwa głową.
– Później Andrew powiedział mi, że mieszkasz z jakimś młodym facetem, i wtedy
uświadomiłem sobie, że nie mogę dłużej czekać.
– Dlatego wtargnąłeś do mojego mieszkania i mi się oświadczyłeś.
– Wracajmy do samochodu. – Odwraca się. – Za zimno tu na dworze.
Prawie biegnę, żeby dotrzymać mu kroku, aż dochodzimy do auta. Otwiera przede mną
drzwi. Wciąż jest tam przytulnie ciepło, a z radia leci nastrojowa muzyka. Simon milczy jednak
jak grób, zamyślony bębni palcami o kierownicę.
– Czy coś się stało? – pytam w końcu.
Głęboko oddycha i przenosi na mnie wzrok.
– Abigail, pragnę cię w moim życiu. Bałem się, że straciłem swoją szansę. To nie było
przemyślane.
– Simon. – Biorę go za rękę. – Z tego powodu nie musisz się ze mną żenić.
– Wiem. – Zaczyna się bawić moimi palcami. – Zdaję sobie z tego sprawę. Mam tylko
nadzieję, że dasz mi szansę. Nie będzie tak jak wcześniej. Wiem, że na ciebie nie zasługuję, ale
bardzo chcę, żebyś wróciła. Zgodzisz się? – Przenosi na mnie wzrok.
– Wiele rzeczy musiałoby się zmienić – zaczynam ostrożnie.
– Wiem.
– Nie wprowadzimy się znów do ciebie i nie możemy mieszać w to Luke’a, przynajmniej
na razie. Nie chcę, żeby robił sobie zbyt wielkie nadzieje, bo co, jeśli nam nie wyjdzie? Nie
jestem gotowa kontynuować tej relacji w takim kształcie jak przed jego urodzinami.
Przytakuje, obserwując mnie uważnie.
– W porządku. Rozumiem i zgadzam się.
Uśmiecham się do niego.
– Nagle jesteś zdumiewająco… układny – stwierdzam.
Odpowiada mi uśmiechem.
– A ty nagle stawiasz mi mnóstwo warunków. Widzę, że zamieniliśmy się rolami.
– Nie denerwuje cię to?
– Nie. Tym razem to ty decydujesz. – Pochyla się nade mną i zaczyna pieścić mój
policzek. – Naprawdę tak myślę. Nie będzie tak samo. Dasz mi szansę, żebym mógł to
udowodnić?
Więcej nie mogłabym od niego wymagać. Nie jest doskonały, ale ja też nie jestem. Chcę
go takiego, jaki jest, ze wszystkimi swoimi dziwactwami, bo właśnie takiego mężczyznę
pokochałam, to one składają się na Simona.
– Tak, dam.
Jego szeroki uśmiech niemalże mnie oślepia.
– Czego chcesz, Abigail? Podarowałbym ci wszystko, żeby tylko nam się udało.
– Chcę tylko ciebie – szepczę i mrugam, aby się pozbyć łez. – Powiedziałeś, że trudno
żyć z kimś tak popapranym jak ty. Ale to nieprawda. Przynajmniej nie dla mnie. Ja nie
tolerowałam twoich dziwactw.
Unosi brwi. Jego wzrok płonie.
– Uwielbiałam każdą jedną rzecz, którą robiłam na twoje polecenie: przebieranie się,
gotowanie dla ciebie, podawanie do stołu, klapsy i wszystko inne, co nas łączyło. To, co o mnie
mówiłeś… od samego początku miałeś rację co do joty. Czuję to za każdym razem, gdy na mnie
patrzysz… gdy mnie dotykasz. Idealnie do siebie pasujemy.
– To prawda – potwierdza miękkim głosem.
– Simon, chciałabym tworzyć z tobą prawdziwy związek, rozmawiać z tobą, dzielić się
różnymi rzeczami, wychodzić razem i uprawiać seks, który nam obojgu sprawia przyjemność.
Nie chcę, aby ta część się zmieniła. Nie przeszkadza mi, że zależy ci na mnie, a równocześnie
masz ochotę robić ze mną brudne rzeczy.
Uśmiecha się.
– Dobrze o tym wiedzieć. Ale zanim podejmiemy jakieś kroki, pozwól, że ci wyjaśnię,
dlaczego jestem, jaki jestem.
– Nie muszę się tego dowiedzieć akurat teraz – protestuję łagodnie. – Mamy mnóstwo
czasu.
– Nie chcę czekać. Chciałbym, abyś wiedziała wszystko.
Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjmuje pogięte zdjęcie, które mi podaje.
– Kiedyś, dawno temu nie byłem taki.
Moje oczy prześlizgują się po zdjęciu. Przedstawia grupę kilkunastu osób. Stoją
i uśmiechają się do obiektywu ubrani w wypłowiałe dżinsy, T-shirty i kraciaste koszule. Moją
uwagę przykuwa młody mężczyzna stojący po prawej. Ciemne włosy sięgają mu do ramion,
wygląda na szczęśliwego i wyluzowanego. Obejmuje ramieniem stojącą obok dziewczynę.
Zerkam na Simona. Siedzi przygarbiony, zaciska wargi.
– Kiedy je zrobiono?
– W tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym piątym. Miałem dziewiętnaście lat.
Przyglądam się zdjęciu uważniej, zwłaszcza dziewczynie, która stoi obok niego. Jest
niska, ma rude kędzierzawe włosy i uroczy uśmiech.
– Kim ona jest?
– To moja żona.
Szczęka mi opada. Podnoszę głowę, nie kryjąc zdumienia.
– Ożeniłeś się jako dziewiętnastolatek?
Pociera rękami twarz.
– Pamiętasz, kiedyś opowiadałem ci o tym, że chodziłem do szkoły z internatem
w Anglii? Moi rodzice pochodzili ze Stanów, ale ojciec przez większość czasu pracował za
granicą. Ciągle podróżował, a macocha często wyjeżdżała razem z nim, więc posłali mnie do tej
szkoły. Im z pewnością w ten sposób było łatwiej. Nie widywałem ich zbyt często, nawet
w wakacje.
– Przykro mi to słyszeć. – Biorę go za rękę. – Czy oni…
– Umarli? Tak, już dawno temu. – Jego głos jest bezbarwny. – Na szczęście. – Spogląda
na mnie. – Ojciec był wyjątkowym bydlakiem, bił mnie bez mrugnięcia okiem, a ona miała mnie
gdzieś. Niespecjalnie za nimi tęsknię.
– Bardzo mi przykro – szepczę. – Miałeś okropne dzieciństwo.
– Miło z twojej strony, że tak mówisz. – Głaszcze mnie po ręce. – Po ukończeniu szkoły
w wieku osiemnastu lat byłem więcej niż gotowy, żeby opuścić dom. Przeprowadziłem się tutaj,
żeby mnie i rodziców dzielił Atlantyk. Odziedziczyłem pokaźną sumkę po babci, która była, o ile
pamiętam, bardzo miłą osobą. Zamierzałem kupić samochód i przejechać cały kraj aż na
Zachodnie Wybrzeże. Ale nie dojechałem dalej niż do Seattle.
– Co się wydarzyło?
– Poznałem Donnę. – Kręci głową. – To było dziwne. Siedziałem w kawiarni w centrum
miasta i planowałem swoją wyprawę, gdy nagle dosiadła się do mnie jakaś dziewczyna
i zapytała, czy poczęstuję ją papierosem i postawię jej kawę. Wyglądała na głodną i nieco
zabiedzoną, ale wciąż była bardzo piękna. Zgodziłem się. Gdy wypiliśmy kawę i wypaliliśmy
kilka papierosów, opuściłem z nią kawiarnię, pozwalając planom zostać tylko planami.
Zerka na mnie.
– Brzmi jak bardzo romantyczna historia – komentuję szeptem, próbując zignorować
ukłucie zazdrości.
Simon wzrusza ramionami.
– Miałem osiemnaście lat, byłem prawiczkiem i wcześniej praktycznie nie rozmawiałem
z dziewczynami, a ona nie kryła tego, co zamierza ze mną zrobić, jeśli tylko znajdę dla nas pokój
hotelowy.
Zmuszam się do uśmiechu.
– Ale skończyło się na czymś więcej niż tylko tym jednym epizodzie?
– O tak, mało powiedziane. Przez następne trzy lata byłem z nią praktycznie non stop.
Okazało się, że kiedy ją spotkałem, była bezdomna. Czułem się, jakbym spełniał dobry uczynek,
ratując ją od tego życia. Tak bardzo się ode mnie różniła… Wolny ptak, absolutnie dziki i z
nieprawdopodobnymi zmianami nastrojów. Jednego dnia potrafiła tryskać energią, a następnego
nie wychodzić z łóżka. – Potrząsa głową. – Nie były to zdrowe objawy, ale wtedy tego nie
dostrzegałem. Zachowywałem się jak kompletnie zaślepiony.
– Miłością? – pytam cicho.
Wzdycha.
– Wiem, powinienem ci powiedzieć, że nigdy wcześniej nie byłem zakochany, ale
przecież obiecaliśmy sobie szczerość.
Przytakuję.
– Kochałem ją nad życie, jak naiwny, nabuzowany nastolatek. Pobraliśmy się, ale
w żaden sposób nie byłem gotowy na to, co przyszło później. Nasi przyjaciele… powiedzmy, że
od początku łączyło nas morze alkoholu i marihuany. Imprezowaliśmy przez cały czas. Ale
później do grupy dołączył nowy koleś, który miał dostęp do groźniejszych narkotyków. Byłem na
tyle przytomny, żeby trzymać się od tego z daleka, ale Donna sobie z tym nie poradziła. Brała
wszystko, co jej dawał, mimo że próbowałem ją od tego odwieść. Narkotyki ją zmieniły,
sprawiły, że stała się perfidna. Kiedy zachowywała się naprawdę strasznie, zastanawiałem się,
czy od niej nie odejść, ale… kochałem ją. Opiekowałem się nią tak dobrze, jak potrafiłem, dbając
o to, żeby jadła, i stałem u jej boku, gdy gdzieś wychodziliśmy. Tak się to toczyło przez pewien
czas do momentu, aż odkryła, że jest w ciąży. Niespecjalnie wtedy uważaliśmy.
Przegryzam wargę, gdy na niego patrzę. Narasta we mnie strach. Dobrze wiem, jak ta
historia się skończy i w jaki sposób przemieniła Simona z uśmiechniętego chłopaka ze zdjęcia
w mężczyznę, którego spotkałam w klubie ze striptizem.
– Nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy poważnie o dzieciach, mimo to bardzo go
chciałem. W związku z tym musiałem zadbać o to, żebyśmy obydwoje oddalili się od reszty
towarzystwa. Zapowiedziałem Donnie, że z imprezami koniec i że powinniśmy starać się
zapewnić naszemu dziecku dzieciństwo, jakiego żadne z nas nie miało. Donna trafiła na odwyk
za część pieniędzy, które zostały mi ze spadku, kupiliśmy także razem różne rzeczy dla
noworodka. Wydawało się, że wszystko jakoś się ułoży.
– Oczywiście tak się nie stało – dodaje ochryple. – Przepraszam, nie mogę.
Wychodzi z samochodu, zanim mam czas zareagować. Stoi przodem do morza, zupełnie
nieruchomo, płaszcz powiewa za nim na wietrze jak peleryna. Opuszczam samochód, ostrożnie
staję obok Simona i wsłuchuję się w jego przyspieszony oddech. Po pewnym czasie uspokaja się,
obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do siebie. I tak stoimy, zasłuchani w ryk fal uderzających
o brzeg. Mimo że panuje siarczysty mróz, ani razu nie przychodzi mi na myśl, żeby wrócić do
samochodu. Uwielbiam stać u boku tego mężczyzny. Po raz pierwszy czuję, że jesteśmy sobie
całkowicie równi.
– Wszystko w porządku? – pytam.
– Moja psycholożka ma względem mnie wysokie oczekiwania – odpowiada sucho.
Patrzę na niego pytającym wzrokiem.
– Przepraszam. Mówienie o tym jątrzy zabliźnione rany. Uważam jednak, że powinnaś
wiedzieć, co się stało. – Wpatruje się w horyzont. – Obydwoje zostali pogrzebani w Seattle.
– O… obydwoje? – Trudno mi pojąć ogrom jego straty. – Donna i twój syn?
– Nadałem mu imię. Sean. Kiedyś być może zabiorę cię na jego grób.
– Chciałabym go z tobą odwiedzić – szepczę. Wtedy coś mi się przypomina. – Czy ich
śmierć ma coś wspólnego z bliznami na twoim brzuchu?
– Tak, ale nie to, co myślisz. Zaatakowano tylko mnie. A więc wszystko się zmieniło po
tym, jak Donna zaszła w ciążę – podejmuje przerwaną opowieść. – Przeszła przez odwyk, a ja
dostałem pracę na pół etatu w sklepie z płytami. W rzeczywistości nie potrzebowałem pieniędzy,
miałem przecież spadek, ale praca tam była fantastyczna. Wieczorami uwielbiałem wracać do
Donny. Nareszcie czułem, że mam prawdziwy dom.
Twarz mu nagle pochmurnieje.
– Wtedy zaczęła znikać. Czasami budziłem się w środku nocy i odkrywałem, że dokądś
poszła, zdarzało się, że nie było jej przez wiele godzin. Twierdziła, że potrzebuje więcej
przestrzeni, że dusi się przy mnie przez tę ciągłą obserwację. Dużo się przy tym kłóciliśmy.
Martwiłem się o nią i o dziecko, uważałem, że Donna niedostatecznie dba o siebie. Z jej punktu
widzenia nieustannie ją kontrolowałem – i rzeczywiście tak było, ale tylko dlatego, że bałem się
ją stracić, a wraz z nią wszystko, co było dla mnie ważne. Musiałem jakoś zapanować nad tą
sytuacją. Problem w tym, że nie potrafiłem.
Milknie i tylko wpatruje się przed siebie. Silniejszy powiew wiatru sprawia, że zaczynam
trząść się z zimna, wtedy Simon wraca do teraźniejszości i prowadzi mnie z powrotem do
samochodu. W środku wciąż jest ciepło, ale on i tak delikatnie rozciera mi dłonie.
– Jak pewnie zauważyłaś, mam problem z nadmiernym kontrolowaniem innych – odzywa
się po chwili. – Nie dzieje się tak bez przyczyny. Im bardziej Donna się wycofywała, tym
bardziej próbowałem ją osaczać. A może było na odwrót. W każdym razie zacząłem
podejrzewać, że wróciła do nałogu.
– Przecież była w ciąży – protestuję cicho.
Simon kręci głową, lekko ciągnie ku sobie moje dłonie. Wiem, czego teraz potrzebuje –
czułości i poczucia bezpieczeństwa. Odsuwa fotel, a ja siadam mu na kolanach i stapiam się
w jedno z jego ciałem. Przytula mnie mocno i wzdycha.
– Zniknęła na wiele dni, więc zwróciłem się do naszych wspólnych przyjaciół.
Powiedzieli mi, że wyjechała, ale przy okazji dowiedziałem się, że w ostatnim czasie dużo się
z nimi spotykała. Nie miałem pojęcia, że właśnie tam spędzała czas. I bardzo… bardzo się
wściekłem. Zapytałem ich, czy brała dragi, a oni potwierdzili, jakby nie było w tym nic
dziwnego. To byli moi przyjaciele. Dlaczego nic mi nie powiedzieli? Nie próbowali jej
powstrzymać? Wszyscy mieli nasrane we łbach. Nieuleczalni narkomani.
Z trudem przełyka ślinę.
– Pewnego wieczoru wróciła do domu. Zmierzyłem ją wtedy wzrokiem od stóp do głów.
Patrzyłem na jej chudziutkie ramiona i oczy bez wyrazu. I wielki brzuch, który wszędzie ze sobą
nosiła. Wszystko, co robiła, odbijało się na naszym dziecku, a ja nic nie mogłem zrobić. Wtedy
straciłem nad sobą kontrolę. Wpadłem w szał.
Cicho pociągam nosem, do oczu napływają mi łzy. Nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby
mówił takim głosem – szorstkim i bezlitosnym.
– Darłem się na nią. Zwyzywałem od najgorszych. Rzucałem przedmiotami. Oskarżyłem
ją o to, że się pieprzy ze swoim dilerem. Przecież musiał dostać jaką zapłatę za wszystko, co jej
sprzedawał, a ona nie miała grosza przy duszy. Nawet nie zaprzeczyła. Zamiast tego zaczęła mi
się odgryzać, odpychać mnie od siebie i bić. Powiedziała, że nie chciała być matką, ale nie dałem
jej wyboru, wykrzyczała wręcz, że zmusiłem ją do tego. A ona nie chce dziecka. I nie chce mnie.
Nie mogę powstrzymać łez, ale desperacko próbuję mu nie przerywać.
– Miała rację. Nigdy jej nie zapytałem, czego ona chce. Ważne były dla mnie tylko moje
własne potrzeby. Teraz to widzę, ale wtedy tego nie rozumiałem. Poczułem się oszukany. Byłem
wściekły, wykrzyczałem jej w twarz, że jej nienawidzę. Wybiegła wtedy z domu, a ja jej nie
zatrzymałem.
Oddycha z trudem.
– Dopiero po kilku minutach doszło do mnie, co zrobiłem. Nie tylko Donna mnie
opuściła, zabrała ze sobą także nasze dziecko. Zacząłem jej szukać, ale nigdzie jej nie znalazłem.
Moi tak zwani przyjaciele odmówili pomocy. Zgłosiłem zaginięcie na policję, przeszukałem całe
miasto, rozdawałem ulotki z jej zdjęciem i nazwiskiem. Byłem chory ze zmartwienia.
Odchrząkuje, a ja kładę mu dłoń na ramieniu.
– Tydzień później w środku nocy obudził mnie czyjś krzyk. To była ona. Wtedy
w ciemności ujrzałem, jak diler pochyla się nade mną z nożem w ręku ułamek sekundy przed
tym, jak mnie nim dźgnął. Udało mi się odsunąć na tyle, że ostrze wbiło mi się w bok. Przez cały
czas słyszałem wrzaski Donny, że znalazła moje pieniądze. Błagała go, żeby przestał.
Przynajmniej tyle wiem: nie chciała, żeby mnie zabił.
Przebiega go dreszcz, oddech przyśpiesza.
– Ból był nie do zniesienia. Wydaje mi się, że zemdlałem, ale w jakiś sposób udało mi się
wyczołgać na korytarz, gdzie znalazł mnie jeden z sąsiadów i zadzwonił na numer alarmowy.
Straciłem mnóstwo krwi, myślałem, że umrę. Czasami budzę się i mam wrażenie, że krew lepi
się do mojej skóry. Wciąż czuję jej woń.
– O mój Boże. – Nie mogę powstrzymać płaczu. Mocno się przytulam do jego ciała.
– Wciąż leżałem w szpitalu, kiedy się dowiedziałem, że Donna zmarła z przedawkowania.
A dziecko… Próbowali je ratować, robiąc cesarskie cięcie, ale…
– O nie… – Płaczę, gładząc go po włosach. Nic nie mogę zrobić, żeby to naprawić, ale
mimo to próbuję. – Jestem przy tobie, Simon. Jestem tu.
– Trzymałem go w ramionach. – Głos mu się załamuje. – Był taki malutki, ale piękny,
nawet z tymi wszystkimi rurkami podłączonymi do maleńkiego ciałka i maską na twarzy. Był też
silny. Walczył o życie. Trzymałem go w ramionach przez całe dwie godziny. Szeptałem mu, że
go kocham, że jestem jego ojcem i jest mi droższy ponad wszystko inne. Trzymałem go, aż mi
powiedzieli, żebym przestał.
– To straszne… – szepczę, tuląc go mocno do siebie. Teraz lepiej rozumiem, dlaczego
zareagował tak gwałtownie, gdy Luke był chory. Nic dziwnego, że nie chciał prawdziwego
związku albo że zrobił sobie wazektomię. Nie mieści mi się w głowie, jak udało mu się dojść do
siebie po tak potwornych przeżyciach.
Przez długi czas się nie odzywa, tylko jego oddech łaskocze mnie w kark.
– Pochowałem ich razem – mówi ochryple. – Chociaż ona go nie chciała. Nie mógłbym
znieść myśli, że leży tam w ciemnościach zupełnie sam. Czy postąpiłem słusznie?
Kiwam głową i przyciskam usta do jego czoła.
– To nie była twoja wina. Zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy, żeby jej pomóc. Na
niektóre rzeczy po prostu nie mamy wpływu, choćbyśmy nie wiem jak się starali. To wielka
niesprawiedliwość, ale tak to już jest.
– Wiem. – Odwraca głowę, żeby otrzeć łzy. Jego oddech powoli się wyrównuje.
– Dziękuję, że mi o tym opowiedziałeś – mówię cicho.
– Teraz wiesz, kim jestem – stwierdza głucho. – Kimś, kto próbuje kontrolować ludzi,
których kocha, a potem wpada we wściekłość i ich od siebie odpycha.
– Wcale nie. – Gładzę go palcami po twarzy. – Nie ma nic złego w kontroli. Nie odeszłam
od ciebie dlatego, że chciałeś mnie kontrolować. Czułam się z tobą bezpiecznie. W pewien
sposób jesteśmy jeszcze bardziej dopasowani właśnie przez to. Jesteś silny. Przeżyłeś, a dla mnie
to najważniejsze.
Przytula mnie mocno.
– Chciałem odebrać sobie życie. Ale zdałem sobie sprawę, że gdybym ja także umarł, nie
byłoby nikogo, kto by o nim pamiętał i go kochał. Nikt by nie wiedział, że był na tym świecie. –
Wzdycha. – Minęło już dwadzieścia lat, ale myślę o nim każdego dnia. Pamiętam go.
– Zawsze będziesz jego ojcem – szepczę. – Był przez ciebie kochany.
Mruga powiekami. Z jego długich rzęs zwisają ciężkie łzy.
– To wszystko stało się akurat w okresie świątecznym. Kupiłem dla niego prezenty
i wszystko inne, mimo że termin porodu przypadał dopiero na luty. Od tamtego czasu nie
obchodzę świąt. Po pogrzebie wróciłem do mieszkania po jakieś papiery i album ze zdjęciami,
a wszystko inne zostawiłem i nigdy tam nie wróciłem.
– Twoje filmy o Indianie Jonesie… Mówiłeś, że kiedyś je miałeś.
– Straciłem wszystko. Nie miałem nikogo. Studiowałem. I pracowałem. Próbowałem…
wszelkiego rodzaju rozrywek, ale nie byłem blisko z nikim, dopóki nie spotkałem ciebie. –
Otwiera oczy i patrzy na mnie. – Dzięki tobie znów zacząłem coś czuć. Dzięki tobie i Luke’owi.
Walczyłem z tym, ale na próżno. Myślałem, że mogę się obwarować całą masą warunków
i wszystko kontrolować. Ustalić reguły naszej umowy. – Pochyla się ku mnie i przykłada czoło
do mojego. – Ale nie tylko wprowadziliście się do mnie do domu, wprowadziliście się też do
mojego serca. Obydwoje.
– Simon – szepczę, całując go delikatnie – ja też próbowałam przekonać samą siebie, że
nie mogę sobie pozwolić na żadne uczucia w stosunku do ciebie. Też z nimi walczyłam. Ale
i mnie się nie udało.
Uśmiecha się i trąca mój nos swoim nosem.
– Dobrana z nas para, co?
Odwzajemniam jego uśmiech. Waham się przez chwilę, zanim zadaję pytanie.
– Co było we mnie innego? Dlaczego tego wieczoru zaprosiłeś mnie do siebie do domu?
Było we mnie coś, co kojarzyło ci się z Donną?
Wzdycha.
– W pewien sposób tak, chociaż w ogóle nie jesteście do siebie podobne. Chodziło
o wyraz twoich oczu, gdy wybiegałaś z klubu. Rozpoznałem go. Wyglądałaś na bardzo smutną
i zagubioną. Byłaś przeraźliwie szczupła i blada, ale wciąż piękna.
– Ciągle ci ją przypominam?
– Nie – zaprzecza natychmiast. – Sądziłem, że jesteś krucha, ale się myliłem. Jesteś silna
i samodzielna, choć także słodka i delikatna. Nie potrafię opisać, jak się ucieszyłem, gdy zdałem
sobie sprawę, że ty nigdy nie postąpiłabyś tak lekkomyślnie jak ona. Kiedy się dowiedziałem, że
masz Luke’a i troskliwie się nim opiekujesz… czułem do ciebie głęboki szacunek. Zamierzałem
ci pomóc, możne nawet cię uratować, ale stało się dokładnie na odwrót. A więc nie. W ogóle jej
nie przypominasz. Nie dlatego pragnę z tobą być, Abigail.
– Teraz lepiej rozumiem, dlaczego masz taką wielką potrzebę kontrolowania innych.
Dlaczego byłam ci potrzebna.
– To, co mi się zdarzyło… Postanowiłem nigdy więcej nie dopuścić, żeby czuć się tak
bezradny. To, że byłaś na każde moje skinienie, i świadomość, że zrobisz wszystko, o co cię
poproszę, dawały mi poczucie kontroli. Właśnie dlatego na początku chciałem zawrzeć z tobą
umowę gwarantującą, że będę miał prawo o wszystkim decydować. W ten sposób nie
funkcjonuje jednak żaden prawdziwy związek. Wiem, że będę musiał przekazać ci część kontroli
i ufać ci, że możesz podejmować samodzielne decyzje.
– Jesteś w stanie to zrobić? – pytam miękko.
– Tak. Mogę na tobie polegać. Musisz być jednak dla mnie cierpliwa. – Całuje mnie
w nos. – Starego psa trudno nauczyć nowych sztuczek.
Uśmiecham się.
– Prawdę mówiąc, lubię twoje stare triki. Na pewno znajdziemy równowagę.
Jego twarz nagle poważnieje.
– Abigail, musisz o czymś wiedzieć. Trudno jest ze mną być.
– Co masz na myśli?
– Moja psycholożka uważa, że cierpię na zespół stresu pourazowego i że moje problemy
nie znikną ot tak. Nawet wskutek terapii. – Patrzy mi prosto w oczy. – Twierdzi, że określone
czynniki uruchamiają to we mnie. Takie jak na przykład święta Bożego Narodzenia. Albo spanie
z kimś w jednym łóżku. Nie wiem, czy kiedykolwiek…
Nagle milknie, na jego twarzy maluje się napięcie.
– Ty też doznałaś krzywdy – dodaje cicho. – Tej nocy, gdy Luke był chory, a ja zasnąłem
w jego pokoju. Kiedy próbowałaś mnie obudzić, popchnąłem cię i się uderzyłaś, z mojej winy.
Nie masz pojęcia, jak mi przykro, że do tego doszło. Nie wiem, czy kiedykolwiek będziemy
razem spali, mimo że bardzo tego pragnę. Jesteś w stanie z tym żyć? – Głośno prycha, po czym
ciągnie, zanim udaje mi się odpowiedzieć: – Czy mam prawo cię na to skazywać? Życie bez
świąt, spanie osobno… nie wspominając o innych moich problemach.
– Chwileczkę – protestuję. – O większości z nich wiedziałam już wcześniej.
Wygląda na zdezorientowanego, szybko mruga powiekami.
– Domyślałam się, że musi istnieć jakiś ważny powód, dla którego nie chcesz ze mną
spać. A jeśli chodzi o święta, żałuję jedynie, że nic wcześniej nie powiedziałeś. Gdybyśmy o tym
wiedzieli, nie powiesilibyśmy tych wszystkich dekoracji. To miała być niespodzianka.
Chcieliśmy ci pokazać, jak to jest, gdy wracasz po długiej podróży i ktoś na ciebie czeka.
Chciałam ci pokazać, jak bardzo mi na tobie zależy. Luke’owi też. Simon, nie jesteś osobą
stosującą przemoc. Kiedy mnie popchnąłeś, byłam przede wszystkim zaskoczona. To uderzenie
jakoś specjalnie mnie nie bolało, poza tym od tamtej pory o tym nie myślałam. Nie boję się być
blisko ciebie.
Wzdycha.
– Tej nocy już wcześniej czułem się zdenerwowany. Przed moim wyjazdem pokłóciliśmy
się i nie wiedziałem, czego się spodziewać po powrocie. Zamierzałem cię przeprosić.
– Naprawdę?
– Tak. Dręczyły mnie kolosalne wyrzuty sumienia. Dałaś z siebie tak wiele w ten wieczór
przed moim wyjazdem. Pozwoliłaś mi przesunąć swoje granice, obdarzyłaś bezgranicznym
zaufaniem.
– Owszem, ale nie zapominaj, że mi się to podobało. Wszystko.
Rumienię się, gdy przypominają mi się wszystkie szczegóły.
– Ja też. – Wzrok mu płonie. – Wszystko, co wtedy robiliśmy… Nigdy nie sądziłem, że
znajdę kogoś takiego jak ty, ale potem wszystko popsułem, zostawiając ci tę kopertę. Wykazałaś
się dużo większą odwagą niż ja. Miałaś odwagę okazać uczucia, a ja wiedziałem, jak bardzo cię
cieszyło, że się do siebie zbliżyliśmy. Też się cieszyłem, że cię lepiej poznałem, ale
równocześnie byłem tym przerażony. – Ostrożnie odgarnia mi włosy z twarzy, po czym zagląda
głęboko w oczy. – Ale teraz już się nie boję. Nie mogę ci obiecać, że będziemy spali w jednym
łóżku ani że udekorujemy dom na święta, ale przyrzekam, że nie przestanę chodzić do
psychologa i pracować nad sobą. Pragnę być z tobą ponad wszystko. Co mogę zrobić, żeby to
udowodnić?
Sprawia wrażenie zupełnie otwartego i szczerego, patrzy na mnie z nadzieją w oczach.
Sama rzadko kiedy pozwalałam sobie mieć nadzieję na cokolwiek, ale teraz, gdy zaglądam
w oczy Simona, widzę w nich naszą przyszłość: marzenie jak z baśni, które właśnie się spełnia.
– Zaproś mnie na randkę.
Rozdział 34

– Nie jestem pewna co do tej sukienki. Jak w niej wyglądam?


Jo trudno powstrzymać uśmiech. Najwyraźniej uważa za zabawne, że biegam po
mieszkaniu cała w skowronkach i zachowuję się zupełnie jak nie ja.
– Abbi, wyglądasz ekstra – uspokaja mnie. – Naprawdę. Wiesz, dokąd pójdziecie?
– Powiedział tylko, że zaprasza mnie na kolację.
– Mała czarna to zawsze trafiony wybór.
Od mojego spotkania z Simonem w Pinewood upłynął tydzień, ale każdego dnia
rozmawialiśmy przez telefon i esemesowaliśmy.
– Nigdy wcześniej nie byłam na randce z taką pompą. Chyba zwymiotuję ze
zdenerwowania.
– Świetnie cię rozumiem. – Jo siada na mojej sofie. – To dla ciebie ważny wieczór.
– To dla mnie superważny wieczór. – Opanowuję nerwy i opadam na sofę obok
przyjaciółki. – Czy to w ogóle się liczy jako pierwsza randka po tym wszystkim, przez co razem
przeszliśmy? Ty i Thomas też tak się czuliście, kiedy do ciebie wrócił?
– Nie, ale to co innego. Wcześniej byliśmy parą i mamy wspólne dzieci. Musisz do tego
podejść jak do zwykłej randki. W końcu nie wiecie o sobie zbyt wiele.
Przygryzam wargę.
– Strasznie się denerwuję. Nie pamiętam, kiedy ostatnio się z kimś spotykałam.
Jo uśmiecha się przekornie.
– Zamierzasz go później spytać, czy chce do ciebie wpaść, skoro teoretycznie to dopiero
wasza pierwsza randka?
Przewracam oczami.
– Może. Jeśli uznam to za właściwe w tej sytuacji.
– Och, jestem pewna, że uznasz to za bardzo właściwe – mówi wolno i dobitnie, ale nie
potrafi zachować powagi.
Na chwilę zapominam o zdenerwowaniu i posyłam jej uśmiech.
– Tak bardzo bym chciała, żeby nam wyszło, Jo.
– Ja też. – Zeskakuje z sofy, po czym ciągnie mnie za ręce, aż staję na nogi. – No dobrze,
idę po Luke’a, żebyś była gotowa, gdy zjawi się pan Thorne.
– Simon. Teraz to tylko Simon – poprawiam ją wesołym głosem.
– Tylko Simon. – Uśmiecha się znacząco. – Kurwa, ale ty masz bzika na jego punkcie.
Wybuchamy śmiechem i idziemy razem do Luke’a, żeby pomóc mu się spakować. Kilka
minut później stoję w progu i macham do nich na pożegnanie, po czym rzucam się biegiem na
górę, żeby jeszcze raz przejrzeć się w lustrze, a także by rozłożyć sofę i zrobić z niej łóżko. Na
wypadek, gdyby…
Na dole rozlega się dzwonek do drzwi. Na ten dźwięk serce podskakuje mi do gardła.
Kiedy schodzę, słyszę męskie głosy.
– …i przeprosić za to, co się stało w walentynki.
– Spoko, koleś, każdy z nas tego próbował – odpowiada Garrett. – Pamiętaj tylko, żeby ją
dobrze traktować, okej?
Na dźwięk moich kroków po schodach obydwaj odwracają się w moją stronę.
– Juhuuu, Abbiii, jakiś dżentelmen chce się z tobą zobaczyć! – Garrett ćwierka
udawanym południowym akcentem, trzepocząc przy tym powiekami. – Niezłe ciacho, jeśli
chcesz poznać moją opinię!
Teatralnie zasłania sobie usta dłonią i zaczyna chichotać. Jego śmiech jest zaraźliwy.
– Teraz widzisz, dlaczego my dwoje nie jesteśmy parą. – Odwracam się do Simona.
Muszę przyznać, że Garrett ma rację – rzeczywiście niezłe z niego ciacho. Wprost nie mogę
oderwać od niego oczu.
Jak zwykle włożył ciemny garnitur, świeżo wyprasowaną białą koszulę i szary krawat,
a na to narzucił czarny wełniany płaszcz. Sińce pod oczami zniknęły, a policzki odzyskały
zdrowy koloryt. Mierzy mnie od stóp do głów: od kręconych włosów po wysokie obcasy, po
czym zawiesza wzrok na sukience. Jest dość obcisła i odsłania dekolt bardziej niż jakakolwiek
inna część garderoby, którą kiedyś Simon nakazywał mi wkładać. Czuję się bardzo seksowna. W
ostatnich miesiącach udało mi się przytyć i moje krągłości powoli zaczynają być widoczne.
Podoba mi się, że nie jestem już chuda jak patyk, a Simonowi chyba też to nie przeszkadza,
sądząc po tym, jak pożera mnie wzrokiem.
– Przepięknie wyglądasz – mówi, po czym pomaga mi zejść po ostatnich dwóch
schodkach.
– Wzajemnie. Mam na myśli, że przystojnie. Jesteś bardzo przystojny… – nie mogę
sklecić poprawnego zdania, momentalnie czując się jak idiotka. Uśmiecham się nieśmiało.
– O Boże – wzdycha Garrett. – Okej, wracam do siebie, bo muszę zadzwonić do męża. A
wy, młodzi, bawcie się dobrze. – Na pożegnanie grozi Simonowi palcem. – Pamiętaj, że ma
wrócić do domu przed północą.
– Dobrze, dobrze, na razie! – Posyłam mu surowe spojrzenie, które zazwyczaj działa na
Luke’a, ale na Garretcie nie robi specjalnego wrażenia. Żegna mnie rozbrajającym uśmiechem,
po czym wraca do swojego mieszkania. Zostaję sama z Simonem.
– To dla ciebie. – Wręcza mi bukiet róż, który do tej pory ukrywał za plecami. Pięknych,
jasnofioletowych.
– Dziękuję – odpowiadam cicho. – Nigdy wcześniej nie widziałam róż o takiej barwie.
– Wszyscy kupują czerwone róże. A ja chciałem dać ci coś… eee… wyjątkowego.
Podobają ci się?
Niemożliwe – on także się denerwuje!
– Podobają to za mało powiedziane. Są niesamowicie piękne.
– Cóż, pewien mądry chłopiec poradził mi kiedyś, żeby przynieść ci kwiaty.
Uśmiecham się na wspomnienie tego wieczoru.
– Poczekaj, tylko wstawię je do wody.
Spieszę się po schodach, tak szybko, jak to możliwe w tych butach, i wpadam do kuchni.
Wiem, że gdzieś mam wazon. Ostrożnie kładę kwiaty na stole i zaczynam szukać. Stoję na
palcach, próbując dosięgnąć wazonu stojącego na najwyższej półce, gdy nagle wyczuwam
obecność Simona tuż za plecami. Najpierw szepcze moje imię, jedną ręką obejmuje mnie w talii,
a drugą zdejmuje wazon z półki. Stawia go obok kwiatów. Potem przyciska się do mnie od tyłu.
Sztywnieję, całkowicie oszołomiona. Jest tak blisko, ale pragnę, by był jeszcze bliżej. Cała drżę,
gdy pochyla się nade mną, ukrywając twarz w moich włosach, i pieści mój kark.
– Mhm, jak ty cudownie pachniesz. – Jego schrypnięty głos sprawia, że po plecach
przebiegają mi ciarki. – A ta sukienka… – Kieruje drugą dłoń ku mojej, wciąż wyciągniętej
w górę, aby sięgnąć do półki. Koniuszkami palców zaczyna pieścić mi ramię. Moja skóra drży
pod jego dotykiem.
Całuje mnie w szyję i po nagim ramieniu, przyciskając się do mnie jeszcze bliżej. Czuję
wyraźnie, jak to na niego działa, i wydaję cichy jęk. Już dawno nie dotykał mnie w ten sposób,
moje ciało ogromnie za nim tęskni.
– Oooch! – wykrzykuję, gdy przygryza mi płatek ucha i czuję na szyi jego oddech. Potem
nagle się odsuwa, wyrywa mu się ciche przekleństwo.
– Kurwa, nie możesz tak na mnie patrzeć.
Odwracam się za siebie. Widzę, że ciężko oddycha.
– To ty zacząłeś! – protestuję jak dziecko.
Uśmiecha się szeroko, kręcąc głową.
– Nie ja, tylko ty. Kiedy włożyłaś tę sukienkę.
– Mam się przebrać czy co?
– Tylko spróbuj.
Stoimy i wpatrujemy się w siebie. Nie ma wątpliwości, o czym oboje myślimy, i nie ma
to nic wspólnego z wyjściem do restauracji.
– Czekam na ciebie na dole – odzywa się w końcu, ale brzmi to bardziej jak pytanie.
„Możesz też pochylić mnie nad stołem, zedrzeć ze mnie sukienkę, zsunąć mi majtki
i wziąć mnie naprawdę mocno”.
– To chyba dobry pomysł.
Nasza dzisiejsza randka ma polegać na czymś więcej niż tylko seks. Po raz pierwszy
wychodzimy gdzieś razem i chcę, żeby było romantycznie. Uśmiecham się, a on schodzi na dół,
żebyśmy nieco ochłonęli.
Wstawiam róże do wazonu i przez moment zastanawiam się, czy nie powinnam wetknąć
głowy do zamrażalnika, zanim zejdę na dół. Simon stoi przy drzwiach i na mnie czeka. Bez
słowa pomaga mi włożyć płaszcz. Zimne powietrze dobrze mi robi i przed wejściem do
samochodu biorę głęboki oddech.
– Przepraszam – mówi cicho Simon.
Zatrzymuję się.
– Zaprosiłem cię dziś na randkę i mówiąc szczerze, nie oczekuję niczego poza dobrą
kolacją i twoim wspaniałym towarzystwem.
– Dziękuję, ale nie musisz przepraszać. Oboje byliśmy…
– Zrobimy to w twoim tempie, Abigail. Ty będziesz wszystko kontrolować.
Unoszę brwi ze zdziwieniem.
– Tak, robię postępy. – Uśmiecha się.
– Jestem z ciebie dumna. – Wspinam się na palce i całuję go w policzek. – Chociaż będę
musiała porządnie zewrzeć pośladki, żeby wytrzymać to spokojne tempo.
W jego oczach pojawia się błysk.
– Apetyczny dobór słownictwa.
Zasłaniam dłonią usta, żeby stłumić chichot. Ups. On bierze mnie za rękę i obdarza
gorącym spojrzeniem.
– Uwielbiam doprowadzać cię do śmiechu.
– To tak jak ja.
– A teraz jedziemy coś zjeść – mówi, po czym idziemy do samochodu, trzymając się za
ręce.
Wiezie nas do centrum, prowadząc jedną ręką i trzymając moją dłoń w drugiej. Wypytuje
mnie o to, jak idzie Luke’owi w szkole i jak się czuje moja matka. Ta sytuacja jest dla mnie
czymś zupełnie nowym, a jednocześnie bardzo powszednim – i przyjemnym. Wchodzimy do
restauracji, oddajemy płaszcze do szatni i natychmiast zostajemy zaprowadzeni do stolika, mimo
że w kolejce czeka mnóstwo ludzi. Simon musi być ich stałym klientem, bo kelner bardzo się
podnieca tym, że jego gość przyszedł tu z kobietą, i obdarza mnie jednym komplementem za
drugim. Na widok oblewającego mnie rumieńca Simon obejmuje mnie ramieniem i prowadzi do
stolika. Kelner odsuwa przede mną krzesło i, jakby tego było mało, rozkłada mi serwetę na
kolanach. Może coś sobie ubzdurałam, ale czuję na sobie liczne spojrzenia. Nerwowo biorę do
ręki menu, rozglądam się po sali i rzeczywiście… zerka na nas wiele osób.
– Znasz może kogoś spośród innych gości? – pytam z lekkim dyskomfortem.
– Nie, ale niewykluczone, że niektórzy znają mnie. Albo o mnie słyszeli.
– Och. Jak to możliwe? – Spoglądam na niego z zaciekawieniem.
Uśmiecha się.
– Naprawdę nigdy mnie nie zguglowałaś?
– Tylko po to, żeby się dowiedzieć, gdzie pracujesz, bo chciałam tam pojechać.
– Kilka miesięcy temu ukazał się artykuł – macha ręką z pewnym zażenowaniem –
o najgorętszych singlach z Seattle czy coś w tym stylu. Byłem na tej liście.
– Aha. – Znów się rozglądam. – Na samym szczycie?
Wzrusza ramionami.
– To dobra reklama dla mojej firmy. – Pochyla się ku mnie nad stolikiem. – Ale wszyscy
mężczyźni gapią się teraz na ciebie, pragnąc, żeby to była ich randka.
– O tak, z całą pewnością. – Uśmiecham się pod nosem. Mam gdzieś innych facetów.
Do stolika podchodzi kelner i pyta, czy chcielibyśmy napić się wina. Simon spogląda na
mnie pytająco.
– Och… tak, poproszę. Tylko najlepiej niewytrawne.
– Kieliszek muscato dla mojej partnerki, a dla mnie sassicaia rocznik 2007.
– Muscato to wino deserowe – tłumaczy kelner z zakłopotaniem.
– Tak, dziękuję za informację. – W głosie Simona pobrzmiewa nutka irytacji. Unosi brwi.
– Ale tego właśnie chce się napić moja partnerka.
– Tak, sir. Oczywiście. – Szybko odchodzi, a Simon uśmiecha się do mnie znad swojej
karty win.
Opieram się pokusie powachlowania się swoim menu. Pamiętam, jak ten rozkazujący ton
mnie kiedyś onieśmielał. Teraz tylko mnie podnieca.
Kelner wraca po chwili i nalewa nam do kieliszków dwa rodzaje wina: białe dla mnie
i czerwone dla Simona.
– Abigail?
Odrywam wzrok od menu. Kelner wciąż tam stoi, a Simon pokazuje głową na mój
kieliszek.
– Eee… dziękuję?
On śmieje się cicho i przesuwa kieliszek w moją stronę.
– Masz go spróbować.
Upijam łyk wina i spotyka mnie przyjemna niespodzianka: w smaku jest słodkie,
musujące.
– Mmm… Pyszne.
Simon uśmiecha się z zadowoleniem, próbuje własnego wina i kiwa głową w stronę
kelnera.
– Czy chcieliby państwo poznać specjalności dnia?
Simon przytakuje, a wtedy kelner po kolei wymienia różne nazwy. Jest ich wiele. Robię
się coraz bardziej zdenerwowana. Glazurowany kuskus. Albacore sashimi po fidżyjsku.
Mousseline z pasternaku. Conchiglie z mulami. Czy ten człowiek wciąż mówi w moim języku?
Kiedy milknie, Simon rzuca mi szybkie spojrzenie, a potem zwraca się do kelnera:
– Możemy prosić o chwilę na zastanowienie?
Kilkakrotnie mrugam powiekami, po czym wbijam wzrok w trzymane przeze mnie menu,
jakby to, co jest tam napisane, nagle zyskało sens.
– Abigail, coś nie tak?
Powstrzymuję chichot i kręcę głową.
– Nie, wszystko w porządku. Ale nie mam zielonego pojęcia, co on przed chwilą
powiedział. Nigdy wcześniej nie byłam w takiej restauracji. Wszystko jest tutaj bardzo
wyszukane.
Simon przysuwa się bliżej i patrzy na mnie z uwagą.
– Zaprosiłem cię tutaj, bo rozmawialiśmy o tym wcześniej. Wydawało mi się, że ci się tu
spodoba.
– Rozmawialiśmy o tym, żeby tu przyjść?
– To stąd zamówiliśmy jedzenie w dniu moich urodzin – informuje mnie łagodnym
głosem.
– Aha. – Był to ten wieczór, kiedy piliśmy wino, tańczyliśmy, zjedliśmy wspaniałą
kolację, podarowałam mu filmy z Indianą Jonesem, a potem uprawialiśmy seks, aż po raz
pierwszy zasnęłam w ramionach Simona. – Pamiętam.
– Cudowny wieczór. – Gładzi mnie po ręce. – Najlepsze urodziny ze wszystkich, jakie
miałem.
– Do teraz – dodaję szeptem. – Bardzo się cieszę, że mnie tu zaprosiłeś.
Unosi moją dłoń do ust i całuje.
– Mam zamówić za ciebie?
Kiwam głową, a on obsypuje moje palce krótkimi pocałunkami, patrząc mi prosto w oczy
z tak wielką czułością, że prawie zapominam oddychać.
Wraca kelner. Simon wypuszcza moją dłoń i pewnym siebie głosem składa zamówienie.
Robi to na mnie wielkie wrażenie. Nie mam pojęcia, co dla mnie wybrał, ale jeśli będzie to coś
podobnego do potraw, które jedliśmy w jego urodziny, nie muszę się obawiać, że nie przypadnie
mi do gustu.
Kelner zabiera menu od nas obojga. Simon spogląda na mnie wyczekująco, po czym
chwyta kieliszek i wznosimy toast.
– Za naszą pierwszą randkę – mówi miękko. Uśmiecham się i pociągam łyk wina.
Przypominają mi się słowa Jo, które padły podczas naszej wcześniejszej rozmowy.
– Simon – zaczynam – opowiesz mi o sobie?
On także upija trochę wina.
– A co chciałabyś wiedzieć?
– Wszystko.
– No dobrze. Otóż jestem od ciebie trochę starszy. – Pochyla się bliżej. – Mam
czterdzieści lat – szepcze dramatycznym głosem.
– W takim razie dobrze się składa, że kręcą mnie starsi faceci.
Udaje, że ociera pot z czoła. Wybucham cichym śmiechem.
– Zawsze pociągała mnie matematyka – dodaje. – Więc teraz pracuję jako biegły rewizor
dla większych przedsiębiorstw.
– Jesteś w tym dobry?
Puszcza do mnie oko.
– Najlepszy ze wszystkich.
– I skromny, jak słyszę.
Uśmiecha się szelmowsko.
– A co robisz w czasie wolnym? – pytam.
– Nie mam go zbyt wiele. Dużo podróżuję w związku z pracą, do Europy, Azji.
– Łał.
– Przecież powiedziałem, że jestem najlepszy. – Bierze kieliszek do ręki i wstrząsa
rubinowym płynem. – Ale od teraz chciałbym trochę ograniczyć te podróże. Więcej przebywać
w domu. – Jego słowa otulają mnie niczym ciepły koc. Nietrudno odgadnąć powód, dla którego
wolałby tak często nie opuszczać miasta.
– A czym się zajmiesz, kiedy będziesz miał więcej czasu?
– Chcę przebywać razem z moją nową partnerką. Spędzać miłe chwile w domu, oglądać
filmy, chodzić z nią do restauracji, jeździć na długie wycieczki, może nawet razem podróżować.
Wydaje mi się, że mogłoby jej się to spodobać.
Mówi płynnie, obserwuje mnie badawczym wzrokiem, jakby chciał mi powiedzieć, że
jest zaangażowany w każdym calu. Czuję, jakbym unosiła się z krzesła, a na myśl o wszystkich
cudownych rzeczach, jakie będziemy robić razem, mam w brzuchu motyle.
– Brzmi fantastycznie – szepczę. – Naprawdę tego chcę.
– W takim razie świetnie, że już teraz mamy tak wiele wspólnego. – Simon uśmiecha się
krzywo. – Teraz twoja kolej.
– Uczęszczam na zajęcia do college’u, jestem w trakcie pierwszego semestru.
Najpierw wygląda na zaskoczonego, ale po chwili twarz rozjaśnia mu się w uśmiechu.
– Naprawdę?! Abigail, to wspaniale!
– Okazało się, że ojciec przez wiele lat oszczędzał na to pieniądze. Zaczęłam naukę
całkiem niedawno, więc muszę się do tego przyzwyczaić.
– Co studiujesz?
– Na razie wybrałam kursy ekonomiczne, ale z czasem chciałabym się nauczyć
gastronomii. Zamierzam kiedyś otworzyć piekarnię albo firmę cateringową. Bo wiesz, bardzo
lubię piec i gotować.
Przygląda mi się ciepło.
– A ja chciałbym skosztować twoich smakołyków. W kuchni nieszczególnie sobie radzę.
Posyłam mu uśmiech, który – taką mam nadzieję – odczyta jako wyzywający.
– Z przyjemnością cię tego nauczę. To chyba najwyższy czas, biorąc pod uwagę twój
wiek.
Pochyla się ku mnie. Kąciki jego ust delikatnie unoszą się w górę.
– A co, gdybym ci powiedział, że jestem staroświecki? Że miejsce mojej kobiety jest
w kuchni?
Też się pochylam w jego stronę.
– Proponuję, żebyś jak wszyscy inni wkroczył w dwudziesty pierwszy wiek. Jeśli miejsce
twojej kobiety jest w kuchni, to gdzie jest twoje?
– Tuż za nią – odpowiada bez wahania, posyłając mi gorące spojrzenie. – Skąd ją
obserwuję i mówię, jaka jest piękna… Może też odrobinę ją rozpraszam dotykiem swoich dłoni.
Ale tylko trochę.
Oddech mi drży. Pamiętam wyraźnie, jak się czułam, kiedy przebywaliśmy razem
w kuchni. Boże, jak ja za tym tęsknię!
– Nie przeginaj! – upominam go, tak naprawdę myśląc co innego. – Jesteśmy dopiero na
pierwszej randce.
– Przepraszam – odpowiada, ale grymas na jego twarzy zdradza, że nie odczuwa żadnej
skruchy. – Chyba po prostu jestem trochę głodny.
Z uśmiechem kręcę głową.
– Właśnie dostałam pierwsze zlecenie cateringowe na małą prywatną uroczystość, więc
przyrządzonego przeze mnie jedzenia spróbują najpierw inni.
– Naprawdę dostałaś już zlecenie?
– Impreza dla przyszłej mamy, mojej przyjaciółki.
Przerywa naszą grę.
– Chodzi o Lilę?
Potwierdzam skinieniem głowy.
– Na pewno świetnie sobie poradzisz. Wszystkie przyjaciółki Lili zarzucą cię telefonami,
żeby też cię zatrudnić.
– Kto wie. – Próbuję nie robić sobie zbyt wielkiej nadziei. – Ale skoro już o tym mowa…
Będę mogła skorzystać z twojej kuchni jakieś dwa dni przed przyjęciem? U mnie jest za mało
miejsca.
– Bez problemu. Nie mogę powiedzieć, żebym na co dzień spędzał w niej dużo czasu.
– W ogóle ci się nie przydaje?
Ucieka spojrzeniem.
– Nie korzystałem z niej, odkąd się wyprowadziłaś.
„Och, Simon”.
Pod tą twardą skorupą kryje się kruchość większa, niż można przypuszczać.
– Dziękuję. Obiecuję ci za bardzo nie przeszkadzać.
– Chcę, żebyś mi przeszkadzała – stwierdza. – Nie pozwolę sobie znów cię stracić.
Robi mi się ciepło na sercu. Przepadłam z kretesem. Kocham każdą sekundę spędzoną
z nim.
– Ja też nie chcę cię stracić.
– No dobrze, opowiesz mi w takim razie, czy ostatnio spotkało cię coś zabawnego? – pyta
z uśmiechem.
Upijam łyk wina i znów wchodzę w swoją rolę.
– Cóż… Na Święto Dziękczynienia pojechałam do Disneylandu.
– W Kalifornii? – pyta z udawanym zdumieniem.
– Tak. Razem z przyjaciółmi i moim synem Lukiem. Ma pięć lat.
– Chciałbym go poznać – stwierdza Simon. Udziela mi się jego radość.
– Na pewno będziesz miał okazję.
– Opowiedz mi o waszej wycieczce – prosi, po czym kieruje wzrok na dwóch kelnerów,
którzy zmierzają ku naszemu stolikowi. – Oto przystawka.
– Przystawka? Zamówiłeś więcej dań?
– Tak, kilka. – Uśmiecha się szeroko. – Jeśli chcesz otworzyć firmę cateringową
w Seattle, musisz najpierw poznać wiele różnych smaków.
– Świetny pomysł.
Trzy godziny później znajduję się w stanie, który najlepiej można określić jako śpiączka
po jedzeniu. Opieram się o krzesło z otępiałym wyrazem twarzy i właśnie opróżniam trzeci
kieliszek wina. Simon siedzi naprzeciwko w równie zrelaksowanej pozie, chociaż po drugim
kieliszku wina zaczął pić tylko wodę mineralną, bo przecież ktoś musi prowadzić. Przez cały
czas krążyliśmy wokół lekkich i przyjemnych tematów, a kelner nie przestawał przynosić coraz
to nowych dań włącznie z deserem i serami.
– Najadłaś się? – Simon uśmiecha się pod nosem.
Wydaję z siebie cichy jęk.
– Więcej nie przełknę, chociaż wszystko było wyśmienite.
– Wspaniale. – Przywołuje kelnera skinieniem dłoni. – Jesteś gotowa do wyjścia?
– Mhm. – Jestem odrobinę wstawiona, ale w przyjemny, pozytywny sposób. Kelner
przynosi rachunek, po który sięgam, ale robię to zbyt wolno. Simonowi udaje się mnie uprzedzić
i błyskawicznie wręcza kelnerowi czarną kartę kredytową, nawet nie zerkając na kwotę.
– Ja zapłacę – rzuca.
– Jesteś pewien?
– Oczywiście, przecież to ja cię zaprosiłem. Ale teraz jesteś mi winna kolację. I musi być
domowej roboty.
Obdarza mnie niedwuznacznym uśmiechem.
– Na pewno jakoś się umówimy.
Simon podpisuje rachunek i zatrzymuje kelnera, który chce odsunąć mi krzesło. Zamierza
go w tym zastąpić. Następnie podaje mi ramię, a ja opieram się o niego. Czuję się ociężała i syta
i jestem zadowolona, gdy on obejmuje mnie i prowadzi do wyjścia. W samochodzie w drodze do
domu szybko robi się ciepło, a moje powieki stają się coraz cięższe, mimo że próbuję się skupić
na rozmowie.
– Możesz spać – komentuje Simon mruknięciem.
– Nie jestem zmęczona.
Parska.
– Przestań, jest dopiero… – Rzucam okiem na tablicę rozdzielczą. – Trochę po dziesiątej.
Niemożliwe, żebym była tak zmęczona o tak wczesnej porze i dała się pokonać swojemu
dojrzałemu znajomemu.
Widzę, jak się uśmiecha kącikami ust.
– Uważaj, inaczej zjadę na pobocze i dostaniesz lanie.
Na te słowa całkowicie trzeźwieję i opuszcza mnie zmęczenie.
– Widzę, że nie miałabyś nic przeciwko temu – komentuje z zadowoleniem.
– Nie miałabym. Może na naszej następnej randce?
Uśmiecha się.
– Naprawdę świetnie się dziś z tobą czułem, Abigail.
– To tak jak ja z tobą. – Biorę go za rękę. – Najlepsza pierwsza randka ze wszystkich.
– Zgadza się.
Przez resztę drogi już nie chce mi się spać. Gdy zajeżdżamy przed mój dom, Simon
natychmiast wyskakuje z samochodu, otwiera przede mną drzwi i znów oferuje mi ramię.
– Prawdziwy z ciebie dżentelmen – stwierdzam. Przytulam się do niego, gdy wchodzimy
na podjazd.
– Staram się, jak mogę – odpowiada. – Chociaż twoja sukienka mi tego nie ułatwia.
Spoglądam na niego: wciąż się uśmiecha. Trudno stwierdzić, czy naigrywa się ze mnie
czy nie. Zatrzymujemy się przed drzwiami wejściowymi. Odwraca mnie ku sobie, tak że stoimy
twarzą w twarz. Jego dłonie, w których trzyma moją twarz, są ciepłe. Patrzę mu prosto w oczy.
– Mogę cię pocałować? – Wzdycha. – Rany, nie masz pojęcia, jaką mam na to ochotę.
Przyzwalam skinieniem głowy i wspinam się na palce, gdy ostrożnie przyciska wargi do
moich. Po chwili zaczyna się rozluźniać. Jego pocałunki przybierają na sile, stają się coraz
bardziej namiętne. Wydaję z siebie cichy jęk i puls gwałtownie mi przyspiesza. Jego język pieści
mój, a ja przyciskam mocno usta. Chcę więcej. Oplatają mnie jego silne ramiona. Zaczynam
cicho pojękiwać, przywieram do niego i pozwalam mu przejąć kontrolę. Wtedy nagle przerywa.
Gwałtownie oddycha i jeszcze przez chwilę przyciska mnie do siebie, po czym rozluźnia uścisk.
Lekko się zataczam. Gdy dochodzę do siebie, posyłam mu nieśmiały uśmiech, który
odwzajemnia.
– Możesz przestać być dżentelmenem – wyznaję. – Wiem, że to nasza pierwsza randka,
ale nie chcę, żeby się skończyła.
– Więc zaproś mnie do środka – rozkazuje.
Przebiega mnie dreszcz, gdy zanurza dłoń w moich włosach i odchyla mi głowę, aby
znów zażądać dostępu do moich ust. Tym razem pocałunek jest bardziej intensywny
i wymagający, a moje serce zaczyna bić w szalonym tempie. Znów do niego przywieram, kolana
mi drżą. Wzbiera we mnie czysta, gorąca radość, a motyle w brzuchu nie pozostawiają
wątpliwości, że pragnę właśnie tego. Wtedy znów nagle przerywa, patrzy na mnie przez chwilę,
gładząc mój policzek.
– Zaproś mnie do środka – powtarza.
Z zapałem kiwam głową. Palce mi drżą, gdy próbuję znaleźć klucze. W domu panuje
cisza, skradamy się po schodach, aż wchodzimy do mieszkania i zamykam za nami drzwi,
odcinając nas od reszty świata. Potem odwracam się do Simona, który aż drży z nienasycenia
i pożera mnie wzrokiem. Zanim udaje mi się coś powiedzieć, bierze mnie w ramiona i zanosi do
łóżka.
– Zamierzam cię rozpakowywać z ubrania, jakbyś była prezentem – oznajmia, po czym
sięga do moich szpilek.
Leżę całkowicie nieruchomo, a on ściąga ze mnie ubranie, muskając palcami moją
płonącą skórę. Potem kładzie się obok i mnie całuje, podczas gdy jego dłonie przesuwają się po
moich krągłościach. Pojękuję i prężę plecy. Pragnę więcej.
– Rany boskie, jak ty tego potrzebujesz – mruczy. – Taka napalona.
– Dotykaj mnie – błagam.
Jego palce wsuwają się między moje uda.
– Już teraz taka wilgotna, moja słodka dzie… – Sam sobie przerywa. – Abigail. Chciałem
powiedzieć: Abigail. Kurwa, przepraszam.
– C-co? – dyszę. Kompletnie odleciałam. Widzę, że Simon zastygł w bezruchu ze
zmartwionym wyrazem twarzy. – Przestań. – Głaszczę go po włosach. – Możesz mnie przecież
tak nazywać.
Nieco się odpręża.
– Lubię być twoją słodką dziewczyną – szepczę. – Nie przeszkadza mi, że tak do mnie
mówisz. A ja czasami mogę zwracać się do ciebie „sir”. Przecież obydwoje to lubimy. Sam
kiedyś stwierdziłeś, że możemy robić, co tylko nam się podoba, jeśli każdemu z nas sprawia to
przyjemność.
Posyła mi rozbrajający uśmiech.
– Czyli mogę raz na jakiś czas podsunąć ci jakieś przebranie?
– Jak najbardziej. Mogę także podawać ci posiłki naga, jeśli tak wolisz.
– Kurwa, o tak! – Jego głos przypomina potężny pomruk. Jakie to seksowne.
– Lubię chodzić w sukienkach z lat pięćdziesiątych, przewiązana fartuszkiem.
Wreszcie zadaję mu pytanie, na którego wypowiedzenie do tej pory byłam zbyt nieśmiała.
– Dlaczego tak cię to podnieca?
Uśmiecha się wyzywająco.
– To rodzaj fetyszu, rozumiesz? Że wyglądasz bardzo przyzwoicie, ale ja wiem… –
pochyla się, żeby mnie pocałować – że gdy zadrę ci spódnicę, nie będziesz miała nic pod nią. Że
mogę cię oprzeć przodem o stół i dawać klapsy, aż będziesz błagała, żebym cię zerżnął.
Z moich ust wyrywa się jęk. Ta brudna gadka rozpaliła mnie do czerwoności.
– Miałaś rację – dodaje.
– À propos czego?
– Nigdy nie chciałem mieć kobiety, która poddawałaby mi się we wszystkim, tylko
partnerkę lubiącą mi ulegać i dbać o mnie. Dlatego idealnie do siebie pasujemy. Chciałbym
dzielić z tobą wszystko, Abigail. Może był to nieco desperacki krok, ale mówiłem zupełnie serio,
że chciałbym się z tobą ożenić. Włożyć ci na palec obrączkę, aby cały świat widział, że jesteś
moja.
Gapię się na niego z otwartymi ustami.
– Simon, ja…
– Możemy długo pozostawać narzeczonymi – przerywa mi łagodnie. – Nic się nie zmieni,
oprócz tego, że będę kochał cię coraz mocniej.
Serce zamiera mi w piersi.
– Kochasz mnie?
Patrzy na mnie ze zdziwieniem i gładzi po policzku. Długo utrzymuje kontakt wzrokowy.
Jego spojrzenie jest pełne ciepła i czułości.
– Oczywiście, że cię kocham, Abigail.
Serce prawie pęka mi z radości, a do oczu napływają mi łzy. On wyciera je wszystkie
kciukiem, wpatrując się we mnie badawczo. Uświadamiam sobie, że mu nie odpowiedziałam.
– Nie byłam pewna, czy mnie kochasz – szepczę. – Liczyłam na to skrycie, bo ja do
ciebie czuję to samo. Od dawna chciałam ci to powiedzieć.
Przyciągam go i całuję, najpierw delikatnie, później coraz namiętniej. Wtedy zrzuca
z siebie ubranie i gdy we mnie wchodzi, nie przestaję patrzeć mu prosto w oczy. Na twarzy
pojawia mu się wyraz rozkoszy i zaczynamy razem pojękiwać. Boże, jak strasznie tęskniłam za
tym, by znów czuć, jak wypełnia mnie po brzegi, że jesteśmy jednością, czuć na swoim ciele jego
ciężar. Nasze palce splatają się i kochamy się powoli. Nasz kontakt wzrokowy przerywają tylko
chwile na pocałunki i czułe szepty. Jestem bliska rozpłakania się z radości, oplatam go
ramionami i przyciągam jeszcze bliżej. Kochamy się łagodnie i spokojnie, ale mam wrażenie
niesamowitej wprost intensywności, a kiedy dochodzę, on powstrzymuje mój okrzyk
pocałunkiem.
Potem leżymy ciasno przytuleni, całujemy się i pieścimy, nie mogąc się od siebie
oderwać.
Simon obraca się nagle z lekko skrzywioną twarzą.
– Jutro idziemy po nowe łóżko.
– Co takiego? Niby dlaczego?
– Trudno mi o tym mówić, nie brzmiąc równocześnie jak stary pryk… ale potrzebuję
dobrego materaca. – Pochyla się, żeby mnie pocałować w szyję. – Albo wyjdź za mnie,
wprowadź się do mojego domu i pozwól mi pieprzyć cię w moim łóżku każdego wieczoru.
– Simon – wzdycham i przysuwam się do niego.
– Ulegnij mi – szepcze między pocałunkami. – Przecież wiesz, że zawsze dostaję, czego
chcę.
– Kiedyś na pewno – odpowiadam, rozsuwając nogi pod wpływem ciężaru jego ciała.
Jego śmiech przechodzi w jęk, gdy znów we mnie wchodzi.
– Okej, innym razem, ale jutro pojedziemy po nowe łóżko, zrozumiałaś?
– Tak, sir.
Czuję, jaki efekt wywierają na nim moje słowa, i zaczynam dyszeć, gdy pchnięcia
przybierają na sile. Nie sposób błędnie zinterpretować tej reakcji.
– Aha, widzę, że ci się podoba.
Jego biodra znów wybijają się do przodu, ruchy nabierają jeszcze większej gwałtowności.
– Ooo, tak.
– A co powiesz na to? – Zanurza dłoń w moje włosy i odciąga mi głowę w tył, żebym nie
mogła nią poruszać.
– Och, tak, tak.
– Dobrze, moja słodka dziewczyno.
Jego wargi przyciskają się do moich, a język wsuwa się do środka w nienasyconym
pocałunku.
– O tak! Tak! – pojękuję. Doznanie, kiedy rżnie mnie bardzo mocno, jest równie
wspaniałe, jak wtedy, gdy kochamy się delikatnie. – Zgadzam się.
– Na co?
– Na długie narzeczeństwo. Na mnie i na ciebie.
Simon nagle sztywnieje, twarz mu się rozjaśnia.
– Naprawdę?
Kiwam głową i wydaję głośny jęk przy każdym kolejnym pchnięciu. Czułe i sprośne
słowa mieszają się razem z obietnicą nieskończonej miłości i niegrzecznego seksu – w naszym
przyszłym wspólnym życiu.
Trzy miesiące później

– Mamo, już tu jest!


Uśmiecham się do swojego odbicia w lustrze i wkładam kolczyki, które dostałam od
Simona, kiedy mieszkaliśmy razem. Idealnie pasują do pierścionka na moim palcu.
– Idę, kochanie.
Gdy wychodzę z łazienki, słyszę jego kroki na schodach. Luke prawie mnie przewraca
w zapale, żeby dopaść go jako pierwszy.
– Pan Thorne!
– Cześć, Luke. – Simon mierzwi mu włosy. – Już ci mówiłem, że możesz zwracać się do
mnie po imieniu.
Luke ma sceptyczną minę.
– Ale dlaczego?
– Simon to moje imię, poza tym nie jestem już szefem twojej mamy. Teraz jestem jej
partnerem.
Przyjęłam oświadczyny Simona i pierścionek od niego, ale noszę go tylko wtedy, gdy
jesteśmy razem. Podchodzimy do całej sprawy ze spokojem, ciesząc się naszym długim,
sekretnym narzeczeństwem i cały czas się poznając. Niedługo powiemy o tym Luke’owi, który –
jestem tego pewna – oszaleje z radości. Jeszcze nie rozmawiałam o tym z Simonem, ale mam
nadzieję, że po ślubie będzie chciał adoptować Luke’a. Potrzebują się nawzajem – syn bez ojca
i ojciec bez syna.
– Ale moja wychowawczyni twierdzi, że do dorosłych trzeba mówić „pan” i „pani”.
Inaczej to brak szacunku dla… eee… starych ludzi.
– Starych ludzi? – Simon posyła mu straszne spojrzenie, a Luke wybucha śmiechem.
– Dokąd jedziemy? – Chce wiedzieć Luke. – Mama mówi, że zabierasz nas na wycieczkę.
– Myślałem o ogrodzie zoologicznym. Co ty na to?
– Suuuper!
– Znajdź kurtkę i buty – polecam mu, a Luke natychmiast wyrywa z miejsca. Simon
podchodzi do mnie i całuje w usta, najpierw raz, później jeszcze dwa razy.
– Cześć, słodka dziewczyno – szepcze. – Dziękuję za wczoraj. I za dzisiejszy poranek.
Podnoszę głowę, żeby na niego spojrzeć, i oblewam się rumieńcem. Luke spał u mojej
matki, kiedy byliśmy razem. Kiedy klęczałam przed Simonem, kładłam się przed nim na stole
kuchennym, leżałam związana na łóżku. Na to wspomnienie przeszywa mnie dreszcz rozkoszy,
a Simon uśmiecha się wyzywająco i daje mi klapsa w tyłek. Wciąż pracujemy nad tym, żeby móc
razem spać. Na razie, kiedy jesteśmy z Lukiem u Simona, wciąż śpię w swoim dawnym pokoju.
Nie mam nic przeciwko temu, bo wiem, że tego potrzebuje. Poza tym uwielbiam, gdy zakrada się
do mnie wczesnym rankiem, budząc mnie pocałunkami i pieszczotami. Nie jest w stanie
wytrzymać beze mnie dłużej, niż to absolutnie konieczne. Chociaż jeszcze nie spędziliśmy ze
sobą całej nocy, wiem, że prędzej czy później to nastąpi.
– No chodźcie już! – woła do nas Luke, zbiegając ze schodów.
Simon obejmuje mnie ramieniem, prowadząc do drzwi, a gdy drugą ręką chwyta małą
dłoń Luke’a, ogarnia mnie nieopisane wzruszenie. Przez głowę przelatuje mi wszystko, przez co
razem przeszliśmy aż do tej chwili, i na sto procent wiem, że zrobiłabym to samo jeszcze raz –
bez żadnych skrupułów.

You might also like