Professional Documents
Culture Documents
Clark Lucy - Odrobina Szaleństwa
Clark Lucy - Odrobina Szaleństwa
Clark Lucy - Odrobina Szaleństwa
Odrobina szaleństwa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– A co z Marcusem?
Elizabeth westchne˛ła i potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Nie chce˛ o nim rozmawiać, mamo.
– Zgoda, ale w jakimś momencie be˛dziesz musiała
przynajmniej o nim pomyśleć. Przecież to także przez
niego tu przyjechałaś. Chciałaś znaleźć sie˛ jak najdalej od
niego, żeby wszystko przemyśleć – przypomniała jej
Maude.
– Wiem, ale jeszcze nie teraz. Teraz chce˛ sie˛ nacie-
szyć moja˛ mama˛ – odparła Elizabeth z uśmiechem.
– Mitch prosił, żeby podać wam cała˛ butelke˛ – oznaj-
miła Norah, rozlewaja˛c szampana do kieliszków. – Na
powitanie w australijskim buszu.
– Widzisz? – rzekła Maude, gdy zostały same. –
Wcale sie˛ nie pogniewał. Tutaj wszyscy odnosza˛ sie˛ do
siebie bardzo bezpośrednio. Nie tak jak w Wielkiej
Brytanii.
– Ile czasu mine˛ło, zanim do tego przywykłaś?
Maude roześmiała sie˛ i potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Wcale nie aż tak długo, chociaż miałam silna˛
motywacje˛. – Elizabeth spostrzegła, że przy tych słowach
w oczach matki pojawił sie˛ cień smutku. – To już prawie
pie˛ć lat od śmierci Stu, a ja wcia˛ż budze˛ sie˛ w środku nocy
i wydaje mi sie˛, że leży przy mnie.
– Był nie tylko partnerem, ale i bratnia˛ dusza˛?
– Tak, moje dziecko – odrzekła Maude, wycia˛gne˛ła
re˛ke˛ i nakryła dłoń Elizabeth. – Żałuje˛, że zmuszono mnie
do poślubienia twojego ojca, ale nigdy nie żałowałam, że
urodziłam ciebie. Przez pierwszy rok naszego małżeńst-
wa byłaś dla mnie zbawieniem. Hołubiłam cie˛, miałam
kompletnego bzika na twoim punkcie. – Łzy napłyne˛ły jej
do oczu. – I wcia˛ż mam, chociaż wyrzucam sobie, że nie
ODROBINA SZALEŃSTWA 9
Elizabeth. – Dla ciebie, ale tylko dla ciebie, be˛de˛ Liz. Dla
tego uprzykrzonego gbura i dla wszystkich jestem Eliza-
beth.
Maude parskne˛ła urywanym śmiechem.
– Powodzenia.
ROZDZIAŁ DRUGI
– Tak.
– Z tego, co wiem, twój ojciec jest typem despoty.
– Mylisz sie˛ – zaprotestowała, potem jednak spojrzała
na Mitcha, westchne˛ła i z pewnym wahaniem dodała:
– Tak... Ojciec lubi mieć wszystko i wszystkich pod
kontrola˛.
– Maude troche˛ mi o nim opowiadała. Bez wchodze-
nia w szczegóły – dodał pospiesznie. – Ale czasami to
i owo samo wynikło w rozmowie.
– Dawno ja˛ znasz?
– Od przyjazdu. Była dla mnie bardzo życzliwa.
– A inni nie?
– Tu ludzie sa˛ ostrożni. Coober Pedy można chyba
porównać do amerykańskiego Dzikiego Zachodu. Czasa-
mi nie ufaja˛ aparatowi sprawiedliwości i biora˛ sprawy
w swoje re˛ce. To już nie to samo co w latach sześć-
dziesia˛tych, szczytowym okresie wydobywania opali, ale
wcia˛ż kra˛ża˛ mroża˛ce krew w żyłach historie. Dla turys-
tów to atrakcja, dla nowych osadników przestroga.
– Historie? Jakie historie? Skoro zacza˛łeś, to teraz już
musisz mi jaka˛ś opowiedzieć.
– Dobrze, ale wejdźmy do środka.
Mitch wysiadł, zapukał do drzwi wejściowych, potem
szarpna˛ł za klamke˛. Maude nie było w domu, sie˛gna˛ł wie˛c
do schowka po zapasowy klucz. Zanim Elizabeth zda˛żyła
wysia˛ść, wszedł do domu, zapalił światło i zrzucił buty.
– Napijesz sie˛ czegoś zimnego? – spytał, kieruja˛c sie˛
do kuchni. – Wspaniale orzeźwia po całym dniu z pacjen-
tami.
– Poprosze˛. – Mitch otworzył lodówke˛ i podał jej
butelke˛ napoju imbirowego. – Widze˛, że czujesz sie˛ tu jak
u siebie w domu – skomentowała.
ODROBINA SZALEŃSTWA 37
– Możemy jechać?
Wstała, wzie˛ła torebke˛ i karty pacjentów.
– Oczywiście. Zaniose˛ tylko karty Daphne, dobrze?
Mitch wyczuwał emanuja˛ce z niej napie˛cie. Może uda
mi sie˛ namówić ja˛ do zwierzeń? Może kiedy dojedziemy
do domu, usia˛dziemy i porozmawiamy. Spojrzał na zega-
rek. Maude już na pewno wróciła, wie˛c nic z tego.
Szkoda.
– Wie˛c jesteś zare˛czona? – spytał, kiedy skre˛cali już
w uliczke˛, przy której mieszkała Maude.
– Nie. Nie otrzymałam propozycji małżeństwa, wie˛c
nie miałam okazji jej przyja˛ć. Gdybym była zare˛czona,
powiedziałabym ci o tym dziś rano.
Mitch przeczesał palcami włosy.
– Byłem... troche˛ zaskoczony tym telefonem.
– Nie ty jeden.
– Kochasz go?
– Przepraszam, ale to chyba nie twoja sprawa.
– Masz racje˛. Przepraszam. – Zgasił silnik. – Be˛de˛
uciekał.
– Dzie˛kuje˛ za podwiezienie. Dobranoc.
– Dobranoc, Elizabeth.
Elizabeth? Stała chwile˛ na ulicy, czekaja˛c, aż auto
Mitcha zniknie w oddali, potem weszła do domu i udała
sie˛ prosto do swojej sypialni. Przebrała sie˛ i dopiero
potem poszukała matki. Zastała ja˛ w kuchni, zaje˛ta˛
przygotowywaniem filetów z kurczaka na kolacje˛.
– Mitch nie wsta˛pił na drinka? – zdziwiła sie˛ Maude.
– Nie.
– Coś sie˛ stało?
– Nic.
– Liz, prosze˛, pamie˛taj, z kim rozmawiasz. Co prawda
60 LUCY CLARK
– W lecznicy ma karte˛.
– Dlaczego nie spytasz o to jej samej?
– Pytałam. Zbyła mnie, mówia˛c, że ma astme˛. Ale ja
podejrzewam coś wie˛cej.
– Intuicja?
– Tak. Plus fakty. Dziś nad ranem miała atak dusza˛ce-
go kaszlu.
– Co było przyczyna˛?
– Powiedziała, że zapomniała przyja˛ć lekarstwo przez
inhalator. Wzie˛ła dawke˛ i zasne˛ła. Potem kilkakrotnie do
niej zagla˛dałam. Spała spokojnie.
– Przyślij ja˛ do mnie. Nic wie˛cej nie moge˛ ci powie-
dzieć, bo prosiła o dyskrecje˛. Ale ba˛dź spokojna. Mam na
nia˛ oko.
– To jeszcze potwierdza moje przypuszczenia, że
Maude cierpi nie tylko na astme˛.
– Nikt ci nie zabrania snuć przypuszczeń.
– Cóż... – stwierdziła, widza˛c, że nic wie˛cej nie
wskóra. – Pokaż mi, jak sie˛ tym posługiwać – poprosiła.
Mitch poinstruował ja˛, jak ma trzymać kilof i jak
uderzać nim w skałe˛. Przez mniej wie˛cej dziesie˛ć minut
pracowali ramie˛ w ramie˛, a potem wróciła Maude i doła˛-
czyła do nich.
– Czego właściwie mam szukać? – spytała Elizabeth
po naste˛pnym kwadransie wyte˛żonej pracy.
– O co chodzi? – zainteresował sie˛ Mitch.
– Spójrz, tutaj skała zmienia kolor...
– Gdzie?! – wykrzykne˛li Mitch i Maude jednocześnie.
Elizabeth pokazała miejsce, Maude dokładnie zbadała
skałe˛, potem uniosła kilof i uderzyła.
– Gniazdo opali – oznajmiła triumfuja˛cym tonem.
– To dobrze? – upewniała sie˛ Elizabeth.
72 LUCY CLARK
Oniemiała ze zdziwienia.
– Twój brat?!
Mitch odwrócił sie˛ na pie˛cie i ruszył w kierunku
samochodu. Wsiadł do kabiny, z wściekłościa˛ walna˛ł
pie˛ścia˛ w kierownice˛, ona zaś stała w miejscu jak przy-
kuta.
– Idziesz czy zamierzasz piechota˛ wracać do szpitala?
– zawołał i zapalił silnik.
Siła˛ woli zmusiła sie˛ do pokonania niewielkiej odleg-
łości do pikapa. Ledwie wsiadła, Mitch wła˛czył wsteczny
bieg i ruszył tak gwałtownie, że maszyna˛ aż zarzuciło.
– Jeśli masz zamiar prowadzić jak wariat, to może
rzeczywiście be˛dzie bezpieczniej, jeśli sie˛ przejde˛ – ode-
zwała sie˛ Elizabeth.
Znowu mówiła tym wyniosłym tonem, który działał
mu na nerwy, lecz tym razem był jej nawet za to
wdzie˛czny. Opanował sie˛ i zwolnił.
– Jesteś pewien, że to on? – spytała po chwili.
– Oczywiście, że jestem. Przecież wiem, jak mój brat
sie˛ nazywa, Elizabeth.
Kiedy go poznała, nalegała, żeby zwracał sie˛ do niej
pełnym imieniem, lecz gdy teraz to uczynił, zabolało ja˛,
że nie powiedział ,,Lizzie’’. Musi być naprawde˛ bardzo
zdenerwowany, pomyślała.
– Ale ty nosisz nazwisko O’Neill.
88 LUCY CLARK
– Trudno.
Natychmiast ogarne˛ło go przerażenie, że Elizabeth
mogłaby poczuć sie˛ urażona jego odmowa˛. Spojrzał na
nia˛, zapragna˛ł wzia˛ć ja˛ w ramiona. Miłość jednak robi
z człowieka durnia, pomyślał.
Ich spojrzenia sie˛ spotkały. Mitch wstał, wyszedł zza
biurka. Rozczarowanie widoczne w oczach Elizabeth
usta˛piło zaciekawieniu. Rozchyliła usta, zwilżyła wargi
w oczekiwaniu na pocałunek. Nagle rozległo sie˛ puka-
nie. Odskoczyli od siebie i zwrócili głowy w strone˛
drzwi.
– Jakiś zabła˛kany pacjent? – spytał Mitch.
– Ee... – zaja˛kne˛ła sie˛ Tina. – Nie pacjent – cia˛gne˛ła,
patrza˛c niepewnie na Elizabeth.
Ta zaś spojrzała na me˛żczyzne˛ w trzycze˛ściowym
garniturze, wyłaniaja˛cego sie˛ zza pleców Tiny, i wprost
oniemiała ze zdumienia.
– Marcus!
– To tak witasz narzeczonego? – zapytał.
– No wiesz... Nie spodziewałam sie˛ ciebie.
– Uprzedzałem, że szykuje˛ dla ciebie niespodzianke˛.
Wczoraj telefonowałem z Adelajdy...
– Ska˛d?
Marcus uśmiechna˛ł sie˛ do niej promiennie i przeniósł
wzrok na Mitcha.
– Przepraszam za to bezceremonialne wtargnie˛cie.
Marcus Wetherby – przedstawił sie˛. – Narzeczony Eliza-
beth. Z kim mam...
– Jestem kolega˛ Lizzie – rzucił Mitch i szybkim
krokiem opuścił gabinet. Tina poszła za nim.
– Zawsze taki nerwowy? – spytał Marcus.
– Musze˛ usia˛ść – szepne˛ła Elizabeth i opadła na
118 LUCY CLARK
– Stan stabilny.
– Już niedługo.
Pracowali w skupieniu. Gdy skończyli, zdje˛li fartuchy
i zme˛czeni poszli do kuchni. Zanim Elizabeth zda˛żyła
wła˛czyć czajnik, Mitch położył jej dłonie na ramionach,
obrócił ja˛ twarza˛ ku sobie i pocałował. Nie opierała sie˛.
Kiedy ja˛ puścił, zażartowała:
– Widze˛, że chcesz mi udowodnić, że dobrze sie˛
czujesz.
– Coś w tym rodzaju. Lizzie, musimy porozmawiać...
– Wiem. I porozmawiamy, ale najpierw zakończymy
sprawe˛ Marcusa, dobrze?
– Nie, najpierw wszyscy napijemy sie˛ herbaty. To
nam dobrze zrobi.
– Nie udawaj, że nie rozumiesz. Doskonale wiesz,
o co mi chodzi.
– Tak.
Mitch zacza˛ł wyjmować kubki.
– Kiedy mu powiesz? – zapytała łagodnym tonem.
– Nie wiem.
– To twój brat. Zasługuje na to, żeby sie˛ dowiedzieć,
co dziś dla niego zrobiłeś.
– Czy zrobiłem wie˛cej, niż do mnie należało?
– Uratowałeś mu życie.
– Wykonywałem tylko swoje obowia˛zki.
– Nie chcesz, żeby czuł, że coś ci zawdzie˛cza, tak?
– Tak – odparł i spuścił wzrok.
– Uważasz, że kiedy sie˛ dowie całej prawdy o was,
właśnie tak sie˛ poczuje?
Mitch milczał przez chwile˛.
– Nie wiem... – zacza˛ł w końcu. – Kiedy byliśmy mali,
zawsze we wszystkim chciał być ode mnie lepszy.
ODROBINA SZALEŃSTWA 143
– Spokojnie, mamo.
– Spokojnie?
– Właśnie.
– Jak moge˛ być spokojna, jeśli... – Zawiesiła głos, jak
gdyby doznała olśnienia. – Teraz rozumiem, dlaczego
Mitch chciał ode mnie...
– Co chciał? Mów!
– Numer telefonu twojego ojca. Podejrzewam, że
zamierza zawiadomić go o wypadku Marcusa.
– Miałam go sama zawiadomić. Dlaczego Mitch chce
do niego dzwonić?
– Jest najbliższym krewnym Marcusa.
– Rzeczywiście. Cia˛gle o tym zapominam. – Eliza-
beth nalała sobie szklanke˛ soku i wypiła. – Na mnie czas
– stwierdziła.
– Zawioze˛ cie˛ – zaproponowała Maude. – Pozwolisz
mi zostać w szpitalu, żeby zobaczyć, jak sytuacja sie˛
rozwinie?
– Tylko jeśli sie˛ rozchorujesz, czego bym ci nie
życzyła. No – dodała – ja jestem gotowa.
Przez cała˛ droge˛ do szpitala Maude usta sie˛ nie
zamykały, a zanim dojechały na miejsce, podniecenie
matki udzieliło sie˛ Elizabeth. Z ogromna˛trema˛wchodziła
do budynku.
Dziś jest wielki dzień, pomyślała. Najważniejszy!
Wzie˛ła głe˛boki oddech i pchne˛ła drzwi.
– Dzień dobry, Elizabeth! – powitała ja˛ Imogen.
– Wypocze˛ta?
– Tak, mimo że to koniec tygodnia. Dzie˛kuje˛.
– Dobrze, że sie˛ wyspałaś. Potrzebne ci to było.
– Imogen wskazała drzwi na oddział. – Marcus dopytywał
sie˛ o ciebie.
ODROBINA SZALEŃSTWA 147
– A gdzie... Mitch?
– Wysłałam go do domu, żeby sie˛ troche˛ ogarna˛ł.
Niedługo be˛dzie z powrotem.
Elizabeth kiwne˛ła głowa˛ i skierowała sie˛ do Marcusa.
– Dzień dobry! Jadłeś śniadanie?
– Niewiele mogłem przełkna˛ć.
– Nie martw sie˛, to typowy objaw. – Zdje˛ła zawieszo-
na˛ z tyłu łóżka karte˛ i przeczytała wpisy. – Znakomicie
– skomentowała. Zawiesiła karte˛ na miejscu i wycia˛gne˛ła
re˛ke˛, by wzia˛ć kołdre˛ za róg i ja˛ odrzucić.
Marcus kurczowo chwycił za drugi brzeg.
– Co robisz!? – wykrzykna˛ł przerażony.
– Musze˛ obejrzeć twoja˛ noge˛ – wyjaśniła zdumiona.
– Noga jest w porza˛dku.
– Wstydzisz sie˛ mnie? Jestem lekarzem, Marcusie.
Operowałam cie˛.
– Wiem. – Skrzywił sie˛. – I to wystarczy.
– O co ci chodzi? – spytała urażona, chociaż starała
sie˛ panować nad głosem.
– Widziałaś mnie nagiego.
– Tylko o to? Nie zapominaj, że wie˛kszość pacjentów
jest naga, kiedy przeprowadzam operacje˛. Jeśli cie˛ to
pocieszy, to wiedz, że byłeś okryty jałowa˛ koszula˛.
– To nie był twój pierwszy raz?
Przymkne˛ła powieki i wzie˛ła głe˛boki oddech.
– Jestem lekarzem – odpowiedziała. – Jak ci sie˛
wydaje, co robiłam każdego dnia pracy w szpitalu w An-
glii?
– Bo ja wiem? Wypisywałaś recepty, mierzyłaś tem-
perature˛...
Zmobilizowała cała˛ siłe˛ woli, by nie wybuchna˛ć śmie-
chem.
148 LUCY CLARK
– Macie? – szepne˛ła.
– Tak.
– Cudownie! – wykrzykna˛ł Marcus sardonicznym
tonem. – A wie˛c zostajesz i poślubisz mojego brata.
– Prosiłem ja˛ o to – oznajmił Mitch z uśmiechem.
– Nie prosiłeś – sprostowała Elizabeth.
– Wiedziałem. Wiedziałem! Założe˛ sie˛, że kiedy tyl-
ko dowiedziałeś sie˛, że ze soba˛ chodzimy, postanowiłeś
sprza˛tna˛ć mi ja˛ sprzed nosa, żeby sie˛ na mnie odegrać.
Mitch, zdezorientowany, spojrzał na brata.
– Za co miałbym sie˛ na tobie odgrywać? – spytał.
– O co ci chodzi, Marcus? Za co mnie tak nienawidzisz?
Marcus odwrócił sie˛ do nich plecami.
– Wyjdźcie sta˛d. Oboje. Już dość sie˛ nade mna˛ na-
zne˛caliście. Domagam sie˛, żeby mnie jak najszybciej
przewieziono do innego szpitala.
Elizabeth poczuła sie˛ strasznie zgne˛biona. Nie spo-
dziewała sie˛, że sprawy przybiora˛ taki obrót. Niemniej
widziała, że decyzja Marcusa jest nieodwołalna. Zerkne˛ła
na Mitcha i zobaczyła ból w jego oczach.
– Dobrze – odezwał sie˛ z nuta˛ smutku w głosie.
– Poprosze˛ Imogen, żeby sie˛ tym zaje˛ła.
– Dzie˛kuje˛ – mrukna˛ł Marcus i zamkna˛ł oczy.
Elizabeth i Mitch opuścili pokój. Mitch sztucznie
opanowanym tonem, który nie zwiódł nikogo, wydał
Imogen polecenie przygotowania dokumentacji Marcusa.
– Gdybyś czegoś potrzebowała, jesteśmy w przycho-
dni – poinformował. Wzia˛ł Elizabeth za re˛ke˛. – Musimy
porozmawiać – rzekł. W milczeniu otworzył drzwi jed-
nego z gabinetów i przepuścił ja˛ przed soba˛. – Nie jest to
najwygodniejsze miejsce, ale przynajmniej nikt nam tu
nie przeszkodzi. – Usiadł za biurkiem, odsuna˛ł na bok
152 LUCY CLARK