Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 380

Copyright ©

Julia Brylewska
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2022
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved
Redakcja:
Anna Strączyńska
Korekta:
Agnieszka Nikczyńska-Wojciechowska
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Przygotowanie okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8178-923-3
SPIS TREŚCI

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Epilog
Podziękowania
Przypisy
Dla tych, którym choć raz podcięto skrzydła.
Prolog

20 stycznia
Godzina 2:34
Marnie od dzieciństwa wiedziała, że zginie od postrzału.
Nad wyraz dokładnie pamiętała moment, w którym
pojawiła się ta pewność. Miała wtedy sześć lub siedem
lat. Z tamtego okresu w jej pamięci utkwił jedynie sen,
który zbudził ją w środku nocy. Dysząc, ze skroniami
oblanymi potem i mocno bijącym sercem, usiadła na
brzegu dziecięcego łóżka w swoim pokoju na trzecim
piętrze domu rodziców. Uniosła drżące dłonie i dotknęła
nimi miejsca, w które we śnie trafił wystrzelony
z pistoletu pocisk. Nie poczuła lepkości krwi ani bólu.
W tamtej chwili towarzyszył jej jedynie strach.
Gdy tkwiła w sennym koszmarze, z jej gardła musiał
wyrwać się krzyk, bo zbudzony w środku nocy tata
pojawił się w progu sypialni. Mężczyzna wydawał się
wyraźnie zaniepokojony. Przez kolejne minuty tulił ją
i zapewniał, że wszystko, co wydawało się tak
przerażająco prawdziwe, było jedynie snem. Jednak
w Marnie już wówczas zakiełkowała pewność, że umrze
właśnie w taki sposób, w jaki umarła w koszmarze.
Nie traktowała tego jak przekleństwo. Choć wiedziała,
że większość ludzi na jej miejscu zapewne unikałaby
wszystkiego, co miało związek z bronią czy też
postrzałem, Marnie, jak na ironię, postanowiła wstąpić
do policji. Marzyła o karierze detektywa śledczego, być
może nawet stanowisku w jednym z biur FBI.
Z marzeń pozostała jednak wyjątkowo marna garstka
pięknych wizji i odrobina rozczarowania. Po kilku latach
służby funkcjonariuszka trafiła na posterunek
mieszczący się nieopodal niewidzialnej granicy
oddzielającej Manhattan od Bronxu. Nie mogła
narzekać. Praca w tym miejscu należała do stosunkowo
przyjemnych, a nocne dyżury, które kobieta zwykła brać,
przebiegały spokojnie i bez zakłóceń.
Cóż, nie licząc Charlesa Mendeza, z którym na swoje
nieszczęście pełniła służbę w nocy z dziewiętnastego na
dwudziestego stycznia.
Dostrzegła go kątem oka. Nie odrywając spojrzenia od
ekranu komputera, gdzie właśnie kończyła oglądać
ostatni odcinek szóstego sezonu Friends, zapytała:
– Dokąd właściwie się wybierasz?
Charles zatrzymał się niespełna metr od szklanych
drzwi. Tuż za nimi rozciągała się opustoszała skąpana
w blasku lamp ulica. Mężczyzna odwrócił ku Marnie
głowę i obdarzył ją najbardziej czarującym uśmiechem,
na jaki było go stać.
– Odpuść. Twój urok osobisty na mnie nie działa –
mruknęła znudzona.
Działał natomiast na większość damskiej części
pracownic posterunku – a także, jak przypuszczała
Marnie, na jedną czwartą męskiej części, ale nie miała co
do tego pewności. Była natomiast pewna, że Charles
Mendez jak w każdy piątek wymykał się z dyżuru, by
spędzić przynajmniej godzinę na obściskiwaniu się na
tylnym siedzeniu swojego mercedesa z Anną. Anna
zajmowała się archiwum, czasami przynosiła kawę lub
drukowała papiery. Była ładna, urocza i śmiała się
w sposób, który sprawiał, że stojące w pobliżu osoby po
chwili zaczynały się zastanawiać, czy nie zabrakło jej
tlenu.
Marnie mimowolnie pomyślała o tym, czy odgłosy,
jakie z siebie wydaje, gdy ręka Charlesa wsuwa się
pomiędzy jej jędrne uda, są równie zabawne jak ten
śmiech.
– Tylko ten jeden raz, Marnie. – Pojawił się po drugiej
stronie blatu.
– Dobrze wiesz, że wymykanie się z dyżuru jest wbrew
regulaminowi…
– Podobnie jak oglądanie głupich seriali komediowych
na służbowym komputerze – zauważył, po czym zerknął
na wiszące w kącie pomieszczenia urządzenie. – Wiem,
że wyłączasz kamery, żeby nikt cię nie nakrył. – Pokręcił
głową, pochylił się i w końcu szepnął: – Każdy ma swoje
małe brudne sekrety.
Marnie uniosła leniwie wzrok, a następnie wykrzywiła
wargi w grymasie.
Charles należał do grona facetów, którzy w pewien
sposób obrzydzali policjantkę – był w stanie przelecieć
każdą kobietę, która uśmiechała się do niego dłużej niż
przez dwie sekundy. Następnego dnia jego słynne
opowieści, zatytułowane przez innych funkcjonariuszy:
„Przygody na tylnym siedzeniu Mendeza”,
rozbrzmiewały w całym komisariacie. Był jednak dobrym
policjantem i tego nie mogła mu odmówić.
– W porządku. – Dała za wygraną, wiedząc, że nawet
jeśli powiedziałaby o nocnych ucieczkach Charlesa,
musiałaby wkopać także samą siebie, ujawniając, że kilka
minut wcześniej wyłączyła kamery. – Zejdź mi z oczu.
Charles posłał jej coś w rodzaju uśmiechu pełnego
zwycięskiej dumy. Gdy szklane drzwi w końcu się za nim
zatrzasnęły, w komisariacie zapanowała przyjemna
cisza.
Marnie poczekała, aż odcinek serialu dobiegnie końca,
potem chwyciła pusty kubek po kawie i ruszyła
w kierunku automatu. Stał w wąskim korytarzu, a kawa,
którą z siebie wypluwał, smakowała gorzej niż ta z metra
w centrum Nowego Jorku.
Kobieta wstawiła kubek do maszyny, wcisnęła
odpowiedni przycisk, oparła plecy o ścianę i wsłuchała
się w dźwięk pracującego urządzenia. Automat liczył już
kilka lat, więc napełnienie naczynia kawą zajęło mu
dobre dwie minuty, po których Marnie chwyciła kubek
z nie tak ciepłą kawą, jakiej mogłaby oczekiwać.
Właśnie wtedy panującą na komisariacie ciszę
przerwał trzask szklanych drzwi.
Kącik ust Marnie uniósł się w lekkim uśmiechu.
– Niech zgadnę, Anna cię wystawiła… – Urwała, kiedy
jej wzrok spoczął na drzwiach.
Na szklanej szybie widniały podłużne, przypominające
zrobione palcami smugi, ślady krwi.
– Charles? – Zmarszczyła brwi, odstawiła kubek
z kawą tuż obok komputera, na którego ekranie włączył
się kolejny odcinek serialu, po czym podeszła bliżej
wejścia. – To nie jest zabawne, więc jeżeli próbujesz
zrobić mi jeden z tych swoich głupich kawałów… –
Słowa utknęły jej w gardle, zduszone nagłym
przerażeniem.
Tuż za sobą usłyszała urywany oddech, a w odbiciu
szklanych drzwi ujrzała męską sylwetkę, która
z pewnością nie należała do Charlesa.
Choć Marnie szczerze go nie znosiła, teraz tak bardzo
pragnęła, by to właśnie on stał tuż za nią.
Odwróciła się powoli, wcześniej jakimś cudem
odnajdując w sobie resztki odwagi. Dostrzegła chłopaka,
nastolatka, chudego i drobnego. Miał na sobie brudne od
krwi i ziemi ciemne ubrania – nieco za dużą bluzę
z kieszeniami i sprane dżinsy. W wiszącej luźno dłoni
trzymał pistolet.
Marnie przypomniała sobie o koszmarze, który
nawiedził ją, gdy była jeszcze dzieckiem – o kuli
przebijającej jej serce. Gdzie teraz był jej tata? Powinien
chwycić ją w ramiona i obiecać, że to, co widzi, nie jest
prawdziwe.
Pistolet był umazany krwią, tak samo jak buty
nastolatka.
Policjantka próbowała dostrzec twarz chłopaka, ale
miał spuszczoną głowę. Ciemne, długie włosy opadały
mu na policzki. Uniósł podbródek, gdy Marnie postawiła
pierwszy krok w przód. Zawahała się, kiedy spojrzał na
nią oczami pełnymi łez.
Twarz również miał brudną od krwi. Przypominała
piegi zdobiące blade mokre od płaczu policzki.
Chłopak rozchylił wargi i szepnął słabym głosem:
– Zabiłem ją…
Rozdział 1

Przez cmentarz przemknął mocny powiew chłodnego


wiatru, który wdarł się pod poły jasnego płaszcza
okrywającego ramiona Violet McMillan.
Stojąc pomiędzy dwoma nagrobkami, starała się
odpędzić znużenie. Zmęczenie próbowało wkraść się do
jej umysłu, choć chłód poranka nieco otrzeźwiał
zbłąkane myśli dziewczyny. Odwróciła wzrok od
drżących na wietrze liści odległych drzew i spojrzała na
wyryte w jasnych kamieniach imiona i nazwiska: Marie
McMillan oraz John McMillan.
Ciszę panującą w tym miejscu o tak wczesnej porze
przerwał dźwięk telefonu. Violet poruszyła zdrętwiałą od
zimna dłonią i z kieszeni płaszcza wydobyła komórkę.
Spomiędzy ust dziewczyny wyrwało się głębokie
westchnienie, gdy zauważyła znajomy numer.
Odebrała, przycisnęła urządzenie do policzka i, nie
tracąc czasu na zbędne formalności, za jakie uznała
powitanie, rzuciła:
– Jest siódma rano, Harry.
– Tak, wiem, ale… – Wydawał się nieco zakłopotany. –
Do kancelarii wpadła jakaś kobieta. Zaproponowałem, że
znajdę dla niej najbliższy wolny termin spotkania, ale
uparła się, usiadła w poczekalni i powiedziała, że na
ciebie poczeka. Mam kazać jej odejść czy…
– Jestem już w drodze – wtrąciła. – Dotrę do
kancelarii najszybciej jak to możliwe – dodała, a sekundę
później zakończyła połączenie.
Schowała telefon do kieszeni płaszcza, odwróciła się
i zdołała postawić zaledwie krok, zanim zatrzymała ją
dziwna, nienaturalna siła, której pochodzenia Violet nie
była w stanie wytłumaczyć. Jeszcze raz zerknęła
w kierunku nagrobków, pośpiesznie odgarnęła zabłąkany
kosmyk z zaróżowionego policzka, po czym mruknęła:
– Naprawdę muszę już iść.
Dlaczego za każdym razem, kiedy nadchodził czas, by
opuścić to miejsce, czuła się tak, jakby zostawiała ich
tutaj samych? Przecież wiedziała, że było to absurdalne,
pokręcone, ale również w jakiś dziwaczny sposób…
kojące. Złudna świadomość, że nie była całkiem sama,
dodawała jej otuchy, nawet jeśli tym, co niwelowało
wrażenie samotności, były dwie bryły szarego kamienia,
na których widniały powoli blaknące imiona jej
rodziców.
Powstrzymała się przed obiecaniem, że wróci. Zawsze
wracała. Każdego poranka odwiedzała to miejsce, łudząc
się, że pewnego dnia potrzeba przyjścia tutaj zniknie.
Przeszła pomiędzy nagrobkami, opuściła mury
otaczające cmentarz i na parkingu skierowała się
w stronę swojego samochodu. Był poniedziałek, więc na
trasie do kancelarii natrafiła na poranne korki, w których
spędziła kilkadziesiąt minut. W pracy zjawiła się przed
ósmą, choć zgodnie z widniejącym na szklanych
drzwiach napisem, biuro budziło się do życia dopiero
o dziewiątej.
Tuż przy wejściu natknęła się na Harry’ego. Z lekkim
uśmiechem odebrała od niego kubek ciepłej kawy
i ruszyła korytarzem w kierunku swojego gabinetu.
Chłopak popędził za nią. Był niższy niemal o głowę, więc
nadążenie za stawianymi przez Violet szybkimi krokami
kosztowało go nieco wysiłku.
– Pani Nixon wciąż czeka w poczekalni…
– W porządku – ucięła. Zatrzymała się i spojrzała
przelotnie na asystenta, przez co pośpiesznie poprawił
okulary, które zsunęły się na czubek jego nosa. –
Przygotuj papiery dotyczące sprawy Reylonds Company.
Chcę mieć je na biurku najpóźniej za godzinę.
– Oczywiście…
– Gdy pojawi się Owen, poproś go, żeby do mnie
przyszedł, zanim pojedzie do sądu.
Harry skinął energicznie głową. Violet nie wiedziała,
skąd ten chłopak miał tak wiele energii o ósmej rano, ale
dopóki wywiązywał się ze wszystkich zadań, jakie mu
powierzała, nie zamierzała narzekać.
W przytulnej poczekalni prawniczka zauważyła około
czterdziestoletnią kobietę. Nieznajoma była drobna,
szczupła, miała jasne, krótkie włosy i azjatyckie rysy
twarzy. Gdy tylko dostrzegła Violet, zerwała się z obitej
czarną skórą kanapy, nerwowo poprawiając przy tym
materiał kremowej garsonki.
– Przepraszam, że wpadłam tutaj bez wcześniejszego
umówienia terminu…
– Nie szkodzi – zapewniła Violet, wyciągając dłoń
w kierunku kobiety. – Violet McMillan.
– Nora Nixon.
– Porozmawiamy w moim gabinecie – poinformowała,
popychając drzwi, które wciąż były opatrzone imieniem
i nazwiskiem jej ojca.
Choć od jego śmierci minęło wiele nieznośnie długich
miesięcy, dziewczyna nie zdecydowała się na zastąpienie
jego imienia własnym. To jedna z tych spraw, na które
nadal nie była gotowa.
– Proszę usiąść – poleciła, odstawiając na blat biurka
kubek.
Nora Nixon zajęła miejsce na jednym z dwóch foteli,
nerwowo zaciskając dłonie na kopertowej torebce. Jej
długie, chude palce były ozdobione trzema złotymi
pierścionkami. Paznokcie pomalowała
krwistoczerwonym lakierem podobnym do koloru
pomadki pokrywającej jej wąskie usta.
Violet odwiesiła płaszcz na stojący tuż obok okna
wieszak, starając się nie patrzeć na rodzinne fotografie
zajmujące parapet. Zdjęcia były kolejnymi rzeczami,
których się stąd nie pozbyła. Cóż, właściwie nie
wyrzuciła ani nie ruszyła niczego, co należało do jej ojca.
Kiedy ponad rok wcześniej została głową rodzinnej
kancelarii, nie chciała zajmować gabinetu, w którym
John wcześniej spędzał niemal każdą chwilę, ale Owen
tak bardzo na to nalegał, że w końcu odpuściła. Wciąż
nie potrafiła poczuć się w tym miejscu swobodnie,
zupełnie jakby nigdy nie powinno jej tutaj być.
– Napije się pani kawy, herbaty? – zaproponowała,
wracając myślami do obecnej chwili. Zbyt często dawała
się porwać wspomnieniom.
– Dziękuję. Ten uroczy chłopiec już mi to proponował.
Prawniczka powstrzymała chęć napomknięcia, że
Harry nie był już chłopcem, choć jego nieco dziecięcy
wygląd sugerował coś przeciwnego. Od pół roku pełnił
funkcję asystenta, jednak niektórzy klienci kancelarii
byli przekonani, że chłopak był młodszym bratem Violet.
– W czym mogę pomóc, pani Nixon? – Usiadła za
biurkiem.
– Chodzi o tego kretyna… to znaczy mojego męża. –
Odetchnęła głęboko, zduszając nagły poryw emocji. –
Rozwodzimy się.
– Rozumiem.
– Nie, z pewnością pani tego nie rozumie –
zaprzeczyła, po czym po raz kolejny westchnęła. –
Przepraszam, jestem trochę zdenerwowana – wyjaśniła
pośpiesznie. – Mój mąż jest dyrektorem dużej firmy, a ja
przez wszystkie te lata zajmowałam się domem,
ponieważ jego zarobki były wystarczające, bym nie
musiała pracować. Teraz, po dwudziestu latach
małżeństwa, mój mąż chce zostawić mnie z niczym –
prychnęła. – Wiem, że jest pani najlepsza. Widziałam te
wszystkie artykuły w magazynach prawniczych…
Violet nie zdołała zapanować nad grymasem, jaki
cieniem rzucił się na jej twarz. Odkąd wygrała głośną
sprawę jednej z dużych korporacji, pisma prawnicze nie
chciały się od niej odczepić.
– Przykro mi, ale zazwyczaj nie zajmuję się sprawami
dotyczącymi rozwodów. W naszej kancelarii pracuje
kilkoro równie dobrych prawników, którzy z pewnością…
– Nie. – Nora pokręciła głową. Uśmiechnęła się
w sposób, który równie dobrze mógł być kolejnym
grymasem. – Nie rozumie pani. Nie potrzebuję kogoś
dobrego. Mój mąż jest w stanie zrobić wszystko, żeby
zostawić mnie na lodzie i upokorzyć. Potrzebuję kogoś
najlepszego. Kogoś takiego jak pani.
– Naprawdę mi przykro, ale…
– Patric miał rację – mruknęła. – To on mi panią
polecił. Dlatego przyleciałam tutaj aż z Nowego Jorku.
Zna pani Patrica Nolana, prawda?
Violet zesztywniała, słysząc brzmienie tego nazwiska.
Choć spotkała Patrica Nolana zaledwie dwa razy, był on
tak wyrazistą postacią, że nawet gdyby naprawdę tego
pragnęła, nie byłaby w stanie wyrzucić go z pamięci. Nie
potrafiła wyrzucić z niej szczególnie wieczoru, kiedy
zgodziła się zagrać z nim w pokera, by zdobyć sprawę
dla…
Potrząsnęła głową, uznając, że nie był to najlepszy
moment na powrót do tamtych chwil.
– Tak, ale naprawdę nie jestem w stanie pani pomóc.
Może porozmawia pani z którymś z moich kolegów?
Większość z nich ma spore doświadczenie w sprawach
dotyczących podziału majątku… – Zamilkła, kiedy
kobieta gwałtownie zerwała się z fotela.
– Nie. Zależało mi właśnie na pani. – Wydawała się
zrezygnowana. – Jeszcze raz przepraszam, że wpadłam
bez zapowiedzi. Najwidoczniej niepotrzebnie… –
Odwróciła się, lecz nagle przystanęła. – Patric
powiedział, że z pewnością się pani zgodzi, szczególnie
gdy usłyszy pani, że adwokatem reprezentującym
mojego męża jest Oliver Sanclair.
Violet poderwała głowę. Pewność, że się przesłyszała,
boleśnie zmalała, gdy Nora Nixon jeszcze raz na nią
spojrzała. Teraz wyglądała jak kobieta, która zawsze
dostawała to, czego chciała. Uniosła nieco wyżej
szpiczasty podbródek.
– Słucham?
– Oliver Sanclair – powtórzyła. – Czy to nazwisko
przekona panią do zmiany zdania?
***
Ból głowy towarzyszył jej, odkąd Nora opuściła gabinet,
mimo to Violet wróciła do domu dopiero późnym
wieczorem. Zazwyczaj pojawiała się w kancelarii jako
pierwsza i opuszczała ją jako ostatnia.
Zaparkowała samochód w garażu i bocznym wejściem
dostała się do środka rodzinnej rezydencji. Przywitała ją
cisza przerywana jedynie odgłosami szpilek
uderzających o marmurową posadzkę, kiedy Violet
przechodziła do ogromnej, pustej i cichej kuchni.
Dziewczyna wyjęła z szafki opakowanie leku na ból
głowy, po czym połknęła dwie tabletki.
Dostrzegła szklankę po szkockiej stojącą na blacie, na
który odstawiła butelkę z wodą. Zgarnęła szkło, włożyła
je do zmywarki, a następnie wyjęła z niej czysty
kieliszek. W lodówce czekała na nią butelka The Velvet
Devil. Napełniła kieliszek czerwonym winem, pozbyła się
wysokich szpilek, po czym przeszła do salonu.
Odetchnęła z ulgą, gdy jej stopy zatopiły się w puchatym
dywanie.
Opadła na kanapę, upiła łyk alkoholu, a następnie
odchyliła głowę i rozluźniła spięte po całym dniu ciało.
Wielu ludzi traktowało powrót do domu jako początek
odpoczynku, ale myśli Violet nawet tutaj skupiały się na
pracy. Tak było łatwiej odgrodzić się od wszystkiego, co
dopadało ją za każdym razem, kiedy wracała do tych
murów. Choć przebywanie tutaj kosztowało ją wiele
wysiłku, nie potrafiła sprzedać rezydencji.
Wychowała się tutaj. W tym salonie, na tej podłodze,
stawiała pierwsze kroki. Na dodatek z tym miejscem
wiązały się dobre wspomnienia.
Upiła kolejny łyk wina i zanim ponownie dała ponieść
się rozmyślaniom, na moment straciła czujność.
Pozwoliła, aby do jej umysłu wdarło się to, czego nie
chciała tam wpuścić. Wizyta, którą z samego rana
złożyła jej Nora Nixon, zasiała w Violet wątpliwości.
Prawniczka starała się wytłumaczyć słabszej części
swojej świadomości, że nie mogła się im poddać.
Nie była specem w sprawach związanych z podziałem
majątku, a Nowy Jork był jednym z miejsc, które
zostawiła za sobą.
Jęknęła cicho, prostując się na tyle, aby chwycić leżący
nieopodal telefon. Wybrała numer, przycisnęła
urządzenie do ucha, po czym wstała z lampką wina
w dłoni i podeszła do jednego z szerokich okien. Na
zewnątrz rozciągał się skąpany w delikatnym blasku
lamp ogromny ogród. Nie pamiętała, by w ostatnich
miesiącach wyszła do niego choć raz.
– Nie uwierzysz, ale właśnie o tobie myślałem –
odezwał się głos w telefonie.
Delikatnie się uśmiechnęła.
– Wszystko w porządku? – zapytał Derek.
– Tak – odpowiedziała. – Chyba po prostu się za tobą
stęskniłam…
– W takim razie musisz wpaść do Nowego Jorku.
Będziesz miała okazję w końcu poznać Larry’ego. No
i zobaczysz nasze dziecko jeszcze przed otwarciem.
Dzieckiem była kawiarnia, którą niebawem mieli
wspólnie otworzyć Derek i jego chłopak. Violet nie miała
jeszcze okazji osobiście spotkać Larry’ego. Znała go
jedynie z zasłyszanych na jego temat opowieści.
Mężczyzna musiał być dla jej przyjaciela kimś naprawdę
ważnym, skoro Derek był gotowy na jakiś czas
zrezygnować z pisania, by zająć się wspólnym biznesem.
– Tylko nie próbuj znowu tłumaczyć się pracą –
ostrzegł.
– To nie takie proste.
– Wiem, że masz dużo na głowie, V. Nadal uważam, że
za szybko wróciłaś do pracy po śmierci ojca, ale
spokojnie, nie zamierzam robić ci z tego powodu
kolejnego wykładu. Nie teraz. Larry przygotował
makaron na kolację.
– W takim razie nie będę wam przeszkadzała.
– Hej, V.
– Tak?
– Pamiętaj, że tutaj jestem, okej? Gdyby coś się działo,
wynajmę pieprzony helikopter i w ciągu godziny zjawię
się w tym przeklętym Los Angeles.
– Wiem. – Uśmiechnęła się smutno. – Miłej kolacji.
I pozdrów ode mnie Larry’ego.
– Jasne.
Przerwała połączenie. Upiła kolejny łyk wina,
opróżniając kieliszek, i oparła głowę o zimną ścianę.
Przez moment pustym wzrokiem wpatrywała się w ogród
spowity ciemnością, a potem przesunęła spojrzeniem po
pustym salonie. Raz w tygodniu wpadała tutaj
sprzątaczka, która nie miała zbyt wiele do roboty. Violet
spędzała większość czasu w kancelarii, a w domu
zjawiała się jedynie wieczorem, żeby przespać kilka
godzin i wczesnym rankiem znowu udać się do pracy.
Przygryzła dolną wargę, zerkając na telefon. Po chwili
ponownie przyłożyła urządzenie do policzka.
– Wiem, że jest późno – mruknęła.
– Coś się stało? – Harry brzmiał na nieco zaspanego.
– Obudziłam cię?
– Nie – odpowiedział.
Dziewczyna wiedziała, że skłamał.
– Gdy dotrzesz rano do kancelarii, zadzwoń do Nory
Nixon i przekaż jej, że zmieniłam zdanie.
– To wszystko?
– Będzie wiedziała, o co chodzi. Potem zarezerwuj dla
mnie lot do Nowego Jorku na najbliższą środę.
– Klasa biznesowa?
– Tak. To wszystko, Harry. Przepraszam, że zawracam
ci głowę po pracy.
– Nic się nie stało. Jak długo planujesz być w Nowym
Jorku? Mam od razu zarezerwować bilet powrotny?
– Nie. – Spojrzała na pusty kieliszek. – Obawiam się,
że nie wrócę tak szybko.
Rozdział 2

W ciągu ostatnich miesięcy wiele spraw uległo zmianie,


ale Nowy Jork wciąż wydawał się taki sam – zatłoczone
ulice, nieustannie śpieszący się gdzieś ludzie
i wszechobecny hałas. W porównaniu do tego miasta Los
Angeles było spokojne i względnie ciche. Być może
w dużej mierze zależało to od panującej tam pogody –
wiecznie trwające lato sprawiało, że dni zdawały się
niemal nieznośnie długie. Ludzie sądzili więc, że mają
na wszystko nieco więcej czasu niż reszta świata i nie
muszą się śpieszyć.
Violet długo nie potrafiła przywyknąć do takiego
tempa życia. Lata, które spędziła w Nowym Jorku, jej na
to nie pozwalały. A teraz, gdy po blisko dwudziestu
czterech miesiącach wróciła do tego tętniącego życiem
miasta, z zaskoczeniem odkryła, że zdołała się od tego
wszystkiego odzwyczaić.
Przemierzała lotnisko Johna F. Kennedy’ego wolnym
krokiem, zerkając na mijających ją w biegu ludzi.
Ciągnąc za sobą małą walizkę, przeszła przez szklane
drzwi i ruszyła w kierunku postoju żółtych nowojorskich
taksówek. Udało jej się złapać jeden z ostatnich
samochodów, zanim odjechał. Gdy już miała chwycić
klamkę i otworzyć drzwi, poczuła silne uderzenie
w prawe ramię.
– O Boże, przepraszam! – pisnęła jasnowłosa
dziewczyna. Pojawiła się tak nagle, że Violet w pierwszej
chwili poruszyła bezgłośnie ustami, nie wydając z siebie
żadnego dźwięku. – To pani taksówka? – Zerknęła
w kierunku auta. – Mogłabym zabrać się razem z panią?
Zazwyczaj nie bywam tak nachalna, ale jeśli nie zjawię
się w pracy na czas, mój szef albo mnie zwolni, albo każe
układać tysiące teczek w kolejności alfabetycznej…
– Jasne – wtrąciła Violet.
– Naprawdę? – Dziewczyna odetchnęła z ulgą, jakby
nie wierzyła, że na świecie istnieją jeszcze tak życzliwi
ludzie.
– To żaden problem. – Otworzyła drzwi.
– Dziękuję.
Kierowca zapakował walizkę Violet do bagażnika. Gdy
taksówka włączyła się do miejskiego ruchu, prawniczka
spojrzała na siedzącą tuż obok dziewczynę, która
ściskała nerwowo materiał swojego płaszcza.
– Jestem pewna, że twój szef zrozumie, jeśli spóźnisz
się kilka minut. – Starała się dodać jej otuchy.
Wypowiedzenie tych słów było odruchem, nad którym
nie potrafiła zapanować. Pamiętała czasy, gdy mierzyła
się z podobnymi problemami.
– Nie rozumie pani – westchnęła. – Jeżeli spóźnię się
choć minutę, będę mogła pożegnać się z posadą. –
Wyjrzała przez okno i przez dłuższy czas wpatrywała się
w sunące po ulicy auta, obserwowała zmieniające się
otoczenie.
Taksówka utknęła w porannym kroku, jaki rozciągał
się na FDR Drive.
– Już po mnie. – Nieznajoma wyglądała, jakby
przytłoczyła ją myśl o konsekwencjach spóźnienia.
– Może spróbuj do niego zadzwonić i uprzedź, że
nieco się spóźnisz? – podsunęła McMillan.
– To nic nie da. Mój szef jest… – zawiesiła głos.
– Dupkiem?
Dziewczyna uśmiechnęła się, jednocześnie trochę się
rozluźniając.
– Jest profesjonalistą – dokończyła. – I wymaga tego
również od innych, a bycie idealnym jest czasami…
naprawdę trudne. – Pochyliła się między przednimi
siedzeniami. – Wysiądę tutaj.
– Jest pani pewna? – Kierowca spojrzał na nią
w lusterku.
– Tak. Resztę drogi pokonam na nogach. Może jeżeli
pobiegnę dość szybko, uda mi się zdążyć. – Odpięła pas
i zerknęła na prawniczkę. – Jeszcze raz dziękuję za
pomoc.
– To żaden kłopot. – Uśmiechnęła się.
Nieznajoma chwyciła torebkę, otworzyła drzwi
i wysiadła. Violet obserwowała ją przez szybę, gdy
mknęła pomiędzy stojącymi w korku samochodami,
a potem biegła zatłoczonym chodnikiem.
– Ach, ta dzisiejsza młodzież… – mruknął z lekkim
rozbawieniem kierowca. – Wiecznie się gdzieś śpieszą,
choć mogłoby się wydawać, że mają więcej czasu i za
niczym nie muszą gonić, prawda?
Violet nie odrywała wzroku od rozciągającej się za
szybą nowojorskiej ulicy. Blondynka zniknęła pomiędzy
wysokimi budynkami.
– Kiedyś byłam taka sama – szepnęła.
– Słucham? – Kierowca spojrzał na nią w lusterku.
Obdarzyła go lekkim uśmiechem i pokręciła lekko
głową, jakby pragnęła dać mu do zrozumienia, że to, co
powiedziała, nie było na tyle istotne, by zdecydowała się
to powtórzyć.
– To pani pierwsza wizyta w Nowym Jorku? –
zagadnął.
– Nie. Mieszkałam tutaj przez kilka lat.
– Niektórzy mówią, że Nowy Jork albo się kocha, albo
nienawidzi. To pewnie wina tych przeklętych korków.
Uśmiechnęła się po raz kolejny, zastanawiając się nad
tym, do której grupy należała. Niezwykle rzadko
pozwalała sobie na powrót myślami do lat, które
spędziła w Nowym Jorku. Ta rana wciąż nie zdołała się
zagoić, więc wolała jej nie dotykać.
Kiedy korki w końcu odrobinę zmalały, taksówka
zatrzymała się przed upchniętym pomiędzy dwoma
wieżowcami wąskim budynkiem z ogromnymi szklanymi
witrynami. Kierowca wyjął walizkę z bagażnika
i pożegnał się, życząc Violet miłego pobytu w mieście,
a potem odjechał, zostawiając kobietę na chodniku.
Potrzebowała chwili, aby w końcu popchnąć szklane
drzwi i wejść do przytulnego wnętrza kawiarni. Tuż nad
głową V zabrzęczał dzwonek, a moment później z oddali
dobiegł znajomy głos, na którego dźwięk w jej sercu
zagościło ciepło.
– Przepraszamy, ale oficjalne otwarcie kawiarni
odbędzie się dopiero w… – Derek wyłonił się zza długiej
lady. Burza rdzaworudych włosów odznaczyła się na tle
kremowych ścian. – Violet? – szepnął
z niedowierzaniem, jakby zobaczył ducha.
Dziewczyna zatrzymała się pośrodku pustego lokalu
i zapytała:
– Czy to tutaj dostanę najlepszą kawę w Nowym
Jorku?
Derek wyszedł zza kontuaru, w kilku krokach pokonał
dzielącą ich odległość i porwał przyjaciółkę w ramiona.
Nie puścił jej, dopóki Violet nie jęknęła:
– Udusisz mnie.
– Dlaczego nie uprzedziłaś, że wpadniesz? – Odsunął
się, wciąż trzymając dłonie na jej ramionach. –
Przyjechałbym po ciebie na lotnisko i przygotowałbym
pokój gościnny.
– Wynajęłam apartament w hotelu – wtrąciła. –
Zresztą… Chciałam zrobić ci niespodziankę.
– Schudłaś – zauważył z troską.
– Odrobinę – mruknęła.
Minęło kilka miesięcy, odkąd widzieli się po raz
ostatni.
Derek zmierzył przyjaciółkę spojrzeniem i głęboko
odetchnął.
– Nie masz pojęcia, jak bardzo mi cię brakowało,
V. Nowy Jork bez ciebie to już nie to samo miejsce. Jak
długo planujesz zostać? – Poprowadził ją w stronę lady.
– Z pewnością nie przegapię otwarcia kawiarni. –
Rozejrzała się, zdejmując kremowy szal. – Jestem
z ciebie okropnie dumna, Derek.
– Dumna? – powtórzył z rozbawieniem. – Skarbie, to
ja chwalę się każdemu, że moja przyjaciółka jest
najlepszym prawnikiem w Los Angeles.
– Daj spokój. – Usiadła na wysokim stołku. – Gdzie
Larry?
– Pojechał do sklepu budowlanego. Jutro zamierzamy
zacząć malowanie ścian na pierwszym piętrze. Jeżeli
wszystko pójdzie zgodnie z planem i do końca tygodnia
dostarczą nam regały, urządzimy tam biblioteczkę.
– Kawiarnia połączona z biblioteką?
– To był pomysł Larry’ego. Chciał, żebym miał tutaj…
coś swojego.
Violet nie zdołała powstrzymać uśmiechu. Co prawda
nie miała okazji poznać Larry’ego osobiście, zamieniła
z nim zaledwie kilka zdań podczas rozmowy
telefonicznej, ale dopóki Derek był z nim szczęśliwy, nie
mogła powiedzieć o nim złego słowa.
– Daj mi pięć minut. Jeżeli uda mi się znaleźć jakiś
kubek w leżących na zapleczu kartonach, może jako
pierwsza spróbujesz naszej słynnej kawy. – Derek
zniknął w sąsiednim pomieszczeniu, z którego po chwili
dobiegł trzask tłuczonego szkła. – To nic! Poszukam
innego kubka!
Wiodąc spojrzeniem po pustych ścianach, Violet
w końcu natrafiła na kręcone schody. Dotarła nimi na
pierwsze piętro, a właściwie półpiętro, biorąc pod uwagę
fakt, że z tego miejsca można było spojrzeć w dół i objąć
wzrokiem większą część kawiarni, a także fragment lady.
Podłogę niemal w całości zasłaniały wypełnione
książkami kartony.
– Właśnie tutaj planujecie urządzić bibliotekę? –
zapytała, słysząc za sobą kroki.
– Tak. – Derek pojawił się tuż obok prawniczki. –
Tutaj ustawimy regały, a tam zrobimy kącik do czytania.
– Wskazał przeciwległy róg pomieszczenia. – Jeżeli ktoś
podczas picia kawy nagle zapragnie poczytać, wystarczy,
że wejdzie schodami na piętro i weźmie książkę z półki.
Violet spojrzała na przyjaciela. Gdy mówił o tym
wszystkim, nie potrafił pozbyć się z twarzy szczerego
uśmiechu. Cieszyła się, widząc go tak szczęśliwego.
– Och. – Derek odwrócił się chwilę po tym, jak
w kawiarni ponownie rozbrzmiał dźwięk dzwonka. – To
Larry. Chodźmy.
Pokonali kręcone schody i natknęli się na wysokiego
mężczyznę. Violet widywała Larry’ego podczas rozmów
wideo, jakie od czasu do czasu odbywała z Derekiem, ale
na żywo wyglądał nieco inaczej niż na ekranie laptopa
czy komórki. Był szczupły, miał jasne lekko kręcone
włosy i łagodne spojrzenie. Jego wąską twarz okalała
krótka broda.
– Mamy niespodziewanego gościa. – Derek objął
Violet ramieniem.
– Violet McMillan we własnej osobie. – Rozłożył
szeroko ręce, a sekundę później dziewczyna tkwiła już
w jego silnym uścisku. Pachniał mocną wodą kolońską. –
Cieszę się, że w końcu mam okazję cię poznać osobiście.
Derek nieustannie o tobie mówił.
– Bez przesady – mruknął rudowłosy.
– Mi też jest bardzo miło, Larry – odpowiedziała,
wyswobadzając się z objęć.
– Właśnie zamierzałem zrobić dla V kawy, ale
ekspres…
– Zaraz się tym zajmę – wtrącił Larry, prowadząc
Violet w kierunku kontuaru. – To nowy sprzęt i jeszcze
chyba nie zdążyliśmy znaleźć nici porozumienia –
wyjaśnił.
Podczas gdy Larry starał się uporać z kapryśnym
urządzeniem, Derek stanął po drugiej stronie stołu,
oparł łokcie na blacie i się zaśmiał.
– Gdyby Esme wiedziała, że wpadłaś do Nowego Jorku,
chyba dostałaby szału. Ona też strasznie za tobą tęskni.
– Wciąż jest na kontrakcie w Madrycie? – zapytała.
– Tak, ale obiecała, że pojawi się na otwarciu kawiarni.
Wciąż pozostały nam jeszcze ponad dwa tygodnie, ale
cieszę się, że przyjechałaś wcześniej.
– To nie jest jedyny powód. Prowadzę tutaj sprawę.
– To coś poważnego?
– Nie. Kwestia podziału majątku. Moja klientka
rozwodzi się z mężem, z którym toczy spór o dość
pokaźną sumę.
– Przyleciałaś tutaj specjalnie z tego powodu? –
zdziwił się. – Myślałem, że wolisz raczej… No wiesz,
bardziej interesujące sprawy, a nie dwójkę kłócących się
ludzi.
– Tak, ale… – Urwała, kiedy Larry postawił przed nią
kubek z gorącą kawą.
– Latte z syropem klonowym. Nasza specjalność.
– Larry pochodzi z Kanady. Jego dziadek prowadził
kiedyś fabrykę syropu klonowego – wyjaśnił Derek.
– Najlepszą fabrykę syropu klonowego – poprawił go.
– Spróbuj. Jesteś pierwszą oficjalną klientką, więc twoja
opinia ma dla naszej kawiarni szczególną wartość.
Violet uniosła kubek i upiła łyk kawy, a potem
z uśmiechem spojrzała na stojących po przeciwnej
stronie blatu mężczyzn.
– Jest niesamowita.
– Naprawdę?
– Najlepsza, jaką kiedykolwiek piłam. – Odstawiła
kubek.
Derek i Larry wymienili się uśmiechami.
– Więc… dlaczego wzięłaś tę sprawę? – Przyjaciel nie
odpuszczał. – Znam cię. Wiem, że musi istnieć powód,
dla którego rzuciłaś wszystko i…
– Oliver reprezentuje męża mojej klientki – wyrzuciła
słowa z lekkim westchnieniem, zupełnie jakby poczuła
ulgę.
Po raz pierwszy otwarcie przyznała, że zgodziła się
wziąć tę sprawę tylko z jednego powodu. Tym powodem
był właśnie on – mężczyzna, którego przed dwoma laty
zostawiła w Nowym Jorku. Naprawdę chciałaby wierzyć,
że podejmując decyzję, kierowała się czymś innym –
współczuciem, może kobiecą solidarnością, ale prawda
była zbyt oczywista, by mogła dłużej ją ignorować.
– Ten Oliver? – Larry otworzył nieco szerzej oczy. –
Oliver Sanclair?
Violet skinęła głową i czując na sobie wzrok Dereka,
uniosła kubek do ust. W ciągu ostatnich miesięcy
słyszała i widziała to nazwisko wielokrotnie: na stronach
magazynów prawniczych, portalach plotkarskich,
w przewijających się w telewizji wiadomościach. Za
każdym razem próbowała przekonać samą siebie, że to,
co wówczas czuła, było jedynie marną pozostałością
z dawnych wspomnień. Niczym więcej, prócz tego, co
bezpowrotnie minęło.
– Wiem, o czym myślisz… – zaczęła, zerkając
niepewnie na przyjaciela. – Ale naprawdę nie musisz się
o mnie martwić. Wygram sprawę i wrócę do Los Angeles.
Derek odetchnął głęboko. Nawet jeżeli słowa Violet
nie uspokoiły jego obaw, starał się za wszelką cenę nie
dać po sobie tego poznać. Był jednak znacznie lepszym
przyjacielem niż aktorem.
– Wiem, przez co musiałaś przejść, i nie chcę, żebyś
skończyła ze złamanym sercem – powiedział to ze
szczerą troską.
– Tak się nie stanie. – W jej głosie rozbrzmiała nuta
pewności. Nie była jednak dość silna, aby zetrzeć
z twarzy Dereka grymas. – Wiem, co robię.
Violet zmusiła się do uśmiechu, który nie sięgał jej
oczu. Mogła okłamywać wszystkich wokół, ale nie była
w stanie okłamywać siebie.
Larry przerwał ciszę, jaka nagle zapanowała:
– Cieszymy się, że zostaniesz w Nowym Jorku nieco
dłużej. Może dzięki tobie Derek w końcu przestanie na
wszystko narzekać.
– Hej! Wcale nie narzekam – oburzył się. Atmosfera na
powrót stała się przyjemna. – Po prostu chcę, żeby każdy
szczegół był idealnie dopracowany i…
Larry objął szyję Dereka ramieniem i cmoknął go
pośpiesznie w usta, sprawiając, że ten zamilkł w połowie
zdania.
Violet obserwowała ich z lekkim uśmiechem
Derek spojrzał na nią i powiedział:
– Witaj z powrotem w domu, V.
Rozdział 3

Violet nie była pewna, czy gdy przed dwoma laty po raz
pierwszy pojawiła się w kancelarii Sanclair, bardziej
doskwierało jej podekscytowanie, czy może strach.
Mogła jednak przysiąc, że wówczas nie podejrzewała, iż
kiedyś przyjdzie jej stanąć w tym samym miejscu w innej
roli niż pełny ambicji pracownik Olivera albo
potencjalny klient. Los bywał jednak wyjątkowo
przewrotny. W ciągu ostatnich miesięcy Violet
przekonała się o tym aż za bardzo.
Nie był to najlepszy czas na powrót myślami do chwil,
kiedy jej życie przypominało scenariusz wyjątkowo
kiepskiego filmu, którego reżyser miał problemy
z uzależnieniem od alkoholu, a scenarzysta uwielbiał
czarny humor. Nie mogła znowu pozwolić sobie na
moment słabości. Nie teraz i nie tutaj.
Uniosła głowę, wzięła głęboki wdech, po czym
popchnęła ciężkie drzwi i przekroczyła próg kancelarii.
– Wygląda na to, że niektóre rzeczy nigdy się nie
zmieniają – mruknęła pod nosem z lekkim uśmiechem,
gdy znalazła się pośród szarych ścian poczekalni.
Odgłos jej szpilek przeciął ciszę i sprawił, że
jasnowłosa dziewczyna poderwała głowę znad
zawalonego papierami biurka. Biurka, które kiedyś
należało do Violet.
Zorientowanie się, że była to ta sama dziewczyna,
którą spotkała poprzedniego dnia przed lotniskiem,
zajęło prawniczce kilka sekund. Ta najwyraźniej jednak
jej nie rozpoznała, bo zerwała się z miejsca.
– Spotkałyśmy się wczoraj, prawda?
– Och, przepraszam, nie poznałam pani. – Wydawała
się nieco zakłopotana.
– W porządku. Po prawie sześciu godzinach
spędzonych w samolocie chyba nikt nie przypomina
samego siebie. – Wyciągnęła ku niej dłoń. – Violet
McMillan.
– Ta… Ta Violet? – Otworzyła nieco szerzej jasne
oczy. – O mój Boże. – W pośpiechu wyszła zza biurka. –
Ostatnio czytałam wywiad, którego pani udzieliła. I te
wszystkie artykuły, i…
– Mów mi Violet, proszę – wtrąciła. – A ty jesteś…
– Ach, tak. – Uścisnęła jej dłoń. – Molly. Molly
Webster.
– Miło mi cię poznać, Molly.
– Przyszła pani… to znaczy. – Potrząsnęła głową. –
Przyszłaś do pana Sanclaira?
– Tak. Nie byłam, co prawda, umówiona, ale chciałam
zamienić z nim kilka słów, zanim spotkamy się jutro
z naszymi klientami.
– Prowadzicie przeciwko sobie sprawę?
– Tak.
– To jak starcie tytanów! Kapitan Ameryka kontra Iron
Man albo… – Zamilkła, po czym uśmiechnęła się
nerwowo. – Przepraszam, chyba za dużo mówię.
Napijesz się kawy albo herbaty?
– Poproszę kawę. Czarną, z dwoma łyżeczkami cukru.
– Jasne. – Cofnęła się o krok, przez co wpadła na
biurko. – Za momencik wrócę – dodała, a potem
zniknęła w korytarzu.
Violet, korzystając z okazji, że została sama, rozejrzała
się po wnętrzu. Kancelaria wciąż wyglądała tak, jak ją
zapamiętała – trzy biurka, rzędy wysokich regałów
z książkami w twardych oprawach i stary upchnięty
w kąt ekspres do kawy.
Gdy wzrok prawniczki w końcu spoczął na czarnych
dwuskrzydłowych drzwiach, ruszyła w ich kierunku.
Mocniej ściskając trzymaną w dłoni torebkę, popchnęła
je i weszła do gabinetu, gdzie zauważyła wiszący nad
biurkiem obraz.
Syn Człowieczy, pomyślała. Była dumna z faktu, że
mimo upływu miesięcy, tytuł dzieła nie umknął z jej
pamięci.
Drzwi zamknęły się za nią z cichym skrzypnięciem.
Stanęła przy biurku. Promienie porannego słońca
wkradały się przez okna i jasnymi pasmami opadały na
ciemny blat. Tuż obok kubka z resztką niedopitej czarnej
kawy stała porcelanowa figurka, na której widok serce
Violet ogarnęła dusząca nostalgia.
Wzięła w dłonie słonika – prezent, który dwa lata
wcześniej podarowała Oliverowi na święta. Na twarz
kobiety wkradł się pełen smutku uśmiech.
***
– Nie sądzisz, że jesteś dla niej zbyt surowy?
W głosie Jerry’ego Larsona rozbrzmiało coś na kształt
zawodu, co sprawiło, że Oliver przystanął w poczekalni.
Wziął głęboki, pełen irytacji wdech, po czym odwrócił się
do przyjaciela, obdarzył go zmęczonym spojrzeniem
i odpowiedział krótko:
– Nie.
– Molly naprawdę się stara. Przecież to widzisz.
– Starania i garstka ambicji nie wystarczą, żeby
odnieść sukces.
– Oczywiście, że nie, ale…
– To nie przedszkole – uciął, tracąc cierpliwość.
Odkąd się obudził, miał paskudny humor. Nie chciał
wyżyć się na kimś przez chwilę nieuwagi, więc zamierzał
zaszyć się w gabinecie i skupić na pracy. – Nikt nie
będzie klepał jej po plecach i zapewniał, że świetnie
sobie radzi – dodał w sposób jasno sugerujący, że
rozmowa dobiegła końca.
Nie dając Jerry’emu możliwości powiedzenia czegoś
więcej, ruszył korytarzem. Za najbliższym zakrętem
natknął się jednak na Molly. Dziewczyna w ostatniej
chwili wykonała sprawny unik, dzięki czemu zawartość
kubka, który niosła w dłoniach, nie wylądowała na
płaszczu mężczyzny.
– Przepraszam. – Uśmiechnęła się nerwowo.
Oliver westchnął, powstrzymał się przed rzuceniem
ciętej uwagi i wyminął ją, a następnie ruszył w kierunku
czarnych drzwi gabinetu.
– Ummm, tam…
Zatrzymał się.
– Prosiłem, żebyś nie wchodziła do gabinetu podczas
mojej nieobecności ani nikogo tam nie wpuszczała.
– Tak, pamiętam, ale nie mogłam odmówić Violet
McMillan. To przecież… – Molly zamilkła, gdy Oliver
spojrzał na nią w taki sposób, że kompletnie pogubiła
słowa.
Jerry pojawił się tuż za dziewczyną.
– Co powiedziałaś? – Głos Sanclaira zabrzmiał ostrzej,
niż powinien.
– Violet McMillan pojawiła się tutaj kilkanaście minut
temu i poprosiła o… – Ściszyła głos, dostrzegając
w rysach twarzy szefa irytację. Niepewnie uniosła
trzymany w dłoniach kubek i dokończyła: – O kawę.
Jerry odkaszlnął, gdy Molly przeniosła na niego wzrok.
Wyglądała na kompletnie przerażoną.
– Przepraszam, nie wiedziałam, że… – Zamilkła,
ponieważ Oliver, do którego skierowała słowa, popchnął
drzwi i zniknął w gabinecie. – A co z… z kawą? –
Wyglądała, jakby na jej barki opadł ciężar. – Jak bardzo
mam przechlapane? – zapytała, jeszcze raz zerkając na
Jerry’ego.
Mężczyzna wydął wargi, wypuszczając z płuc głębokie
westchnienie, a potem poklepał plecy Molly, uznając, że
być może ten gest będzie lepszy niż słowa.
Tymczasem Oliver przekroczył próg gabinetu, robiąc
to zbyt gwałtownie, choć starał się zignorować nagłe
zniecierpliwienie. Zatrzymał się tuż za drzwiami, które
zamknęły się za nim z trzaskiem, aż stojąca przy biurku
kobieta podskoczyła. Pośpiesznie odłożyła to, co
trzymała w dłoniach na blat, odwróciła się i cofnęła
o krok.
Violet drgnęła, gdy poczuła za sobą biurko.
Przełykając zaskoczenie, uniosła wzrok i napotkała
spojrzenie Olivera. Ten moment trwający zaledwie
ułamek sekundy uświadomił jej, że w żadnym stopniu
się na to nie przygotowała – na ich ponowne spotkanie.
Podczas kiedy ona z trudem mogła zaczerpnąć oddech,
on po prostu tam stał. Był taki, jakim go zapamiętała –
olśniewający i niemal nierzeczywiście idealny.
W czarnym dopasowanym garniturze i eleganckim
płaszczu w tym samym głębokim odcieniu mógłby skraść
serce każdej kobiety.
McMillan pośpiesznie odwróciła wzrok, upominając
się w myślach.
– Nie jestem pewien, co mówi się w takich sytuacjach.
– Jako pierwszy przerwał ciszę.
– Co? – Poderwała głowę.
– Nikt, kto zniknął z mojego życia, już do niego nie
powrócił – wyjaśnił.
Jego ton, a także swobodny sposób, w jaki delikatnie
przechylił głowę, sprawiły, że nie wydawał się
zdenerwowany. W przeciwieństwie do Violet, której
ukrywanie emocji od zawsze wychodziło raczej kiepsko.
– Minęło sporo czasu? – Uniósł ciemną brew. – Kopę
lat?
– Może po prostu… – Zamilkła w połowie zdania.
– Będziemy zachowywać się normalnie, ignorując
fakt, że to nasze pierwsze spotkanie od dwóch lat? –
dokończył.
Prawniczka skinęła głową, zdobywając się na słaby
uśmiech. Chciała przykryć nim stres, który zjadał ją od
środka.
– Właśnie dlatego tutaj dzisiaj przyszłam. Nie
chciałam, żebyśmy po raz pierwszy zobaczyli się jutro,
w obecności naszych klientów. To byłoby…
– Niezręczne?
Przytaknęła. Naprawdę pragnęła mieć to za sobą.
W końcu szepnęła pod nosem:
– Obawiam się, że teraz też jest nieco niezręcznie.
Podniosła wzrok, odkrywając, że Oliver nie przestał się
w nią wpatrywać. Sposób, w jaki to robił, znacznie
wszystko komplikował. Intensywność jego spojrzenia
oblepiała myśli Violet, przez co trudno było jej wydobyć
z siebie składne zdania. Nie chciała brzmieć jak jąkające
się, zagubione dziecko, ale nie sądziła, że ponowne
stanięcie z nim twarzą w twarz będzie tak trudne.
– Violet… – Przesunął się w przód.
– Wciąż nie przegrałeś, prawda? – zapytała, przez co
Sanclair przystanął. Teraz dzieliły ich trzy lub cztery
metry.
– Nie.
Kącik jej ust drgnął ku górze.
– Wygląda więc na to, że będę twoją pierwszą porażką,
Oliverze.
Mężczyzna zacisnął wargi. Mięśnie jego szczęki
wyraźnie się napięły, a twarz stała się surowa
i przerażająco obojętna. Violet nie wiedziała, jak
powinna zinterpretować tak nagłą zmianę. Jej słowa
sprawiły, że poczuł wściekłość, a może w taki sposób
próbował ukryć, że również czuł się niezręcznie?
– W takim razie nie wszystko się w tobie zmieniło.
– Co masz na myśli?
– Nadal masz w sobie zbyt wiele naiwności, McMillan.
Uśmiechnęła się nieco szerzej, gdy położył wyraźny
nacisk na jej nazwisko. Nie odwracając spojrzenia,
ruszyła przed siebie. Odgłos szpilek uderzających
o drewnianą podłogę gabinetu przerwał ciszę.
– Obawiam się, że mylisz naiwność z pewnością
siebie, ale spokojnie, przez ostatnie dwa lata odrobiłam
wszystkie lekcje. – Pochyliła się delikatnie, wciąż jednak
uważając, by dzieląca ich odległość nie zmniejszyła się
za bardzo.
Oliver przesunął wzrokiem po twarzy prawniczki, na
ułamek sekundy zatrzymując się na wykrzywionych
w lekkim uśmiechu ustach. Kiedy ponownie spojrzał jej
w oczy, dodała:
– I obiecuję, że niebawem się o tym przekonasz.
Stojąc pośrodku gabinetu, mierzyli się spojrzeniami
przez kilka pełnych ciszy sekund. To starcie przerwał
dopiero hałas, jaki wydały z siebie podczas otwierania
czarne drzwi. W wejściu do pomieszczenia pojawił się
Jerry.
Zanim Violet zdołała wypowiedzieć choćby słowo, już
tkwiła w jego żelaznych objęciach.
– Dlaczego nie uprzedziłaś, że pojawisz się w Nowym
Jorku? – Odsunął się, wciąż trzymając dłonie na
ramionach McMillan. – Zostaniesz na dłużej?
– Może będzie lepiej, jeżeli Oliver ci to wyjaśni. –
Zerknęła na bruneta. – Muszę już iść. – Obdarzyła
Jerry’ego szczerym uśmiechem. – Porozmawiamy jutro,
okej? Strasznie się za tobą stęskniłam. Za tobą i za Jodie.
Za… wami wszystkimi – ściszyła głos. – Wygląda na to,
że nie wyjadę tak szybko, więc będziemy mieli jeszcze
sporo czasu – zapewniła, cofając się o krok.
Violet natknęła się na Molly, która pojawiła się
w drzwiach i wciąż trzymała w dłoniach kubek.
– Twoja… kawa.
– Dziękuję, Molly, ale naprawdę muszę już iść.
Podczas gdy Violet w pośpiechu opuszczała
kancelarię, Jerry nie chciał dać Oliverowi spokoju
i bynajmniej nie zamierzał tak po prostu odpuścić.
– Prowadzicie przeciwko sobie sprawę? – Otworzył
szeroko oczy. – Ty i Violet?
Oliver walczył z grymasem, który próbował zagościć
na jego twarzy. Mężczyzna zajął miejsce za biurkiem,
wcześniej pozbywając się płaszcza i marynarki. Molly
wycofała się dyskretnie do korytarza, nie chcąc bardziej
rozzłościć szefa.
– Dlaczego o niczym nie wspomniałeś?
– Najwidoczniej wyleciało mi to z głowy – odparł.
Doskonale wiedział, że nie zabrzmiało to ani szczerze,
ani przekonująco.
– Wyleciało ci to z głowy? – Jerry skrzyżował ramiona
na klatce piersiowej, po czym uniósł ciemną brew.
Sanclair westchnął. Tępy ból w skroniach nagle stał się
niemal nie do zniesienia. Chciał tylko zostać sam, by
mógł skupić się na pracy i uciszyć natrętne myśli. Cóż,
przynajmniej do czasu, aż Violet znowu postanowi się do
nich wedrzeć.
– Jasne. – Śledczy Larson cofnął się o krok i uniósł
dłonie w obronnym geście. – Już znikam.
Kiedy Oliver został sam w zaciszu gabinetu, z jego
gardła uciekło pełne irytacji westchnienie. Przeczesał
palcami ciemne kosmyki, uniósł powieki i spojrzał na
porcelanową figurkę. Stała obok kubka z kawą.
Wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, aż w końcu się
wyprostował i ustawił słonika na właściwym miejscu –
między pudełkiem na długopisy a plikiem karteczek
samoprzylepnych.
Przez ten moment nieuwagi Violet znowu wpadła do
jego myśli i zasiała w nich spustoszenie. Nie okłamał
Jerry’ego. Mówił prawdę, twierdząc, że fakt, iż będą
prowadzić przeciwko sobie sprawę, wypadł mu z głowy.
Właściwie… sam go z niej wyrzucił, nie chcąc, aby ta
świadomość przeszkadzała mu w pracy.
Odetchnął głęboko, przypominając sobie, że musi
jedynie wygrać tę sprawę. Wówczas wszystko wróci do
normalności, a Violet McMillan po raz drugi zniknie
z jego życia.
***
Violet próbowała odnaleźć w torebce elektroniczną
kartę, przytrzymując telefon ramieniem. W drodze na
dwudzieste trzecie piętro, gdzie mieścił się wynajęty
przez nią apartament, przekazała klientce szczegóły
jutrzejszego spotkania.
– On też tam będzie? – zapytała Nora.
– Masz na myśli swojego męża? Tak, oczywiście, że
tak.
– Czy to konieczne?
– Noro… – W końcu odnalazła kartę. Przyłożyła ją do
czytnika, po czym popchnęła drzwi i weszła do
hotelowego pokoju. Bez zapalania światła przeszła
krótkim korytarzem do salonu. – Żeby dojść do
porozumienia, są potrzebne obie strony konfliktu.
– Nie jesteśmy w konflikcie. Po prostu się
nienawidzimy. Zresztą, nieważne. O której mam się
zjawić w tej kancelarii?
– O dwunastej.
– Świetnie. Postaram się nie spóźnić.
– Noro, lepiej, abyś… – Violet zamilkła, zdając sobie
sprawę, że połączenie zostało zakończone chwilę
wcześniej.
Wrzuciła telefon do torebki, którą następnie odłożyła
na obitą zielonym welurem kanapę. Błądząc
w ciemności, przeszła do kuchni. Po drodze pozbyła się
wysokich szpilek, które porzuciła gdzieś na podłodze.
Z małej lodówki wyjęła butelkę wina, a z szafki kieliszek
na długiej nóżce.
Apartament przypominał małe mieszkanie. Zawierał
wszystko, co najpotrzebniejsze: niewielką kuchnię,
przytulny salon i łazienkę z wanną. McMillan obiecała
sobie, że niebawem z niej skorzysta. Tego wieczoru nie
miała jednak ani humoru, ani wystarczająco wiele sił, by
poświęcić na to kilkadziesiąt minut.
Wybrała pokój z widokiem na Central Park, który o tak
później porze przypominał skupisko błyszczących
punkcików.
Napełniła kieliszek winem i już miała opaść na miękką
kanapę, by dać swoim nogom nieco wytchnienia,
a wtedy ekran jej telefonu rozświetlił ciemność. Kiedy
odebrała, tuż przy jej uchu rozbrzmiał głos Esme:
– Dlaczego nie powiedziałaś, że pojawisz się w Nowym
Jorku wcześniej? Gdybym wiedziała, zrezygnowałabym
z tej kampanii i spędziłybyśmy więcej czasu razem.
Byłam pewna, że przylecisz dopiero kilka dni przed
otwarciem kawiarni.
– Plany nieco się zmieniły…
– Rozmawiałam z Derekiem. O wszystkim mi
powiedział. Naprawdę prowadzisz sprawę przeciwko
Oliverowi?
– Tak. – Chwyciła kieliszek i podeszła bliżej szerokich
okien.
– To musi być…
– Niezręczne? Krępujące? Dziwne?
– Tak. W końcu nie widzieliście się przez prawie dwa
lata od waszego rozstania.
– Nie rozstaliśmy się – poprawiła ją. – Nie byliśmy
wtedy razem. To… – Zamilkła, nie wiedząc, co właściwie
zamierzała powiedzieć. – Przepraszam, Esme, jestem
naprawdę zmęczona.
– Jasne, rozumiem. Jest tak samo przystojny jak dwa
lata temu?
– Esme…
– Okej, okej. – Zaśmiała się. – V?
– Tak?
– Mam nadzieję, że utrzesz mu nosa.
– Dobranoc, Esme.
Ręka, w której trzymała telefon, opadła wzdłuż
tułowia. Violet spojrzała na rozciągający się za oknami
Central Park i na wieczorną panoramę Nowego Jorku.
Wydawało jej się, że nie pamięta już chwil, kiedy to
miasto było dla niej całym światem.
Rozdział 4

Norę i Gabriela Nixonów wbrew pozorom łączyło więcej,


niż dzieliło – oboje szczerze się nienawidzili i wydawali
się zbyt dumni, by poświęcić sobie choć cień uwagi.
Dlatego, gdy tylko Oliver i jego klient zajęli miejsce przy
stole, małżonkowie jak na zawołanie odwrócili głowy,
aby uniknąć spojrzenia sobie w oczy.
Przez opuszczone do połowy okien zasłony do wnętrza
sali konferencyjnej wpadały promienie popołudniowego
słońca. Oświetlały blat i sprawiały, że szare ściany
wydawały się nieco mniej ponure niż zazwyczaj.
Jedynym dźwiękiem zakłócającym ciszę był odgłos
powolnego napełniania porcelanowej filiżanki kawą.
– Dziękuję. – Violet obdarzyła Molly lekkim
uśmiechem.
– Zostaw nas samych – polecił Oliver, zanim
dziewczyna zdołała coś z siebie wykrztusić. Gdy kilka
sekund później w pośpiechu opuściła pomieszczenie,
dodał: – W porządku, zacznijmy…
– Zgodnie z obowiązującym prawem pierwszym
krokiem w kierunku rozwodu jest separacja.
Oliver przeniósł wzrok na Violet, która, nie
odwzajemniając jego spojrzenia, kontynuowała:
– W stanie Nowy Jork okres jej trwania wynosi
dwanaście miesięcy.
– Tę kwestię mamy już za sobą. – Nora Nixon wydała
z siebie coś w rodzaju pogardliwego prychnięcia. –
Dobrowolnie zgodziliśmy się na separację. Mój
poprzedni prawnik powiedział, że to lepsze wyjście niż
separacja orzeczona przez sąd.
– Nie zdecydowaliście się jednak spisać porozumienia
separacyjnego, które stanowi podstawę do późniejszego
orzeczenia rozwodowego – odparła Violet.
– Wynegocjowanie i uzgodnienie umowy separacyjnej
oznaczają, że rozwód będzie za porozumieniem stron –
dopowiedział Sanclair.
Prawniczka spojrzała na niego po raz pierwszy, odkąd
znaleźli się w tym samym pomieszczeniu. Choć Oliver
szukał w jej oczach czegoś, czego nie potrafił ani
nazwać, ani określić, z rozczarowaniem odnalazł w nich
jedynie pustkę. Przyszła tutaj, by wygrać, i nie
zamierzała pozwolić, aby cokolwiek, a przede wszystkim
jego obecność, ją rozproszyło.
Mężczyzna nie dostrzegł w Violet zewnętrznej zmiany.
Wciąż była drobna i miała krótkie brązowe włosy
muskające linię jej szczęki. Był jednak pewien, że choć
nie zmieniła się z wyglądu, wewnątrz stała się kimś
zupełnie innym.
Dlaczego tak bardzo pragnął dowiedzieć się, jak wiele
pozostało w niej z dawnej Violet? Z dziewczyny, która
niepostrzeżenie wpadła do jego życia, a potem nagle
przestała być jego częścią?
– Kilka dni temu w imieniu mojej klientki złożyłam
pozew rozwodowy w sądzie. Jego kopia oraz wezwanie
zostały dostarczone drogą mailową do pozwanego,
a także do pana, panie Sanclair.
Oliver zacisnął zęby, a jego szczęka wyraźnie się
napięła. Jego nazwisko padające z jej ust było czymś
nowym. Minęło kilka sekund, zanim zdołał pojąć, że
teraz byli rywalami, a krucha przeszłość nie miała
większego znaczenia.
– Mój klient nie godzi się na zawarte w nim warunki
oraz na powód, jaki został w nim określony.
Violet zerknęła do swojej teczki.
– „Niezgodność charakterów spowodowała
nienaprawialny rozpad małżeństwa” – odczytała.
Gabriel Nixon przypomniał o swojej obecności,
wydając pełne irytacji prychnięcie.
– To brzmi, jakby wina leżała po obu stronach. Nie
zrobiłem niczego, co można byłoby mi zarzucić.
– Świetnie. – Nora mruknęła pod nosem. – Nawet
teraz nie potrafi przyznać się do błędu i zgrywa
idealnego.
– Wystarczy. – Oliver powstrzymał klienta przed
odpowiedzią na słowną zaczepkę żony, po czym zwrócił
się do Violet: – Zależy nam na porozumieniu
i załatwieniu kwestii podziału majątku bez konieczności
interwencji sądu.
– To oczywiste. Jeżeli nie załatwimy tej sprawy między
sobą, zgodnie z paragrafem dwieście trzydziestym
szóstym DRL1 sąd zastosuje się do zasady
sprawiedliwego podziału. – Spojrzała na Gabriela
Nixona. – Wówczas będzie pan musiał zwrócić mojej
klientce równowartość połowy oszacowanej wartości
własności wspólnej, w tym także pańskiej firmy.
Kącik ust Olivera drgnął ku górze. Mężczyzna starał
się zapanować nad tym odruchem, ale zbyt długo czekał
na jej pierwsze potknięcie.
– Myli się pani, panno McMillan. – Wiele wysiłku
kosztowało go powstrzymanie uśmiechu przy
wypowiadaniu tych słów. – Paragraf 236, punkt B (1)
zawiera definicję dóbr nienależących do wspólnoty
majątkowej. Są to między innymi…
– Mienie otrzymane przez małżonka przed zawarciem
związku małżeńskiego lub pochodzące ze spadku,
a także… – Zamilkła, kiedy pojęła, do czego zmierzał. –
Zapis w testamencie.
– Zgadza się. – Wyjął z leżącej przed nim teczki trzy
kartki i położył je przed Violet. – To kopia testamentu,
z którego jasno wynika, że poprzedni właściciel, Robert
Nixon, tuż przed śmiercią przepisał całość udziałów
rodzinnej firmy na swojego syna, Gabriela Nixona. Nix
Enterprises należy więc do własności odrębnej mojego
klienta i nie zalicza się do majątku, który został
uwzględniony w pozwie rozwodowym.
Podczas gdy na twarzy Gabriela Nixona błysnął
zwycięski uśmiech, Violet chwyciła kopię testamentu,
aby dokładnie się jej przyjrzeć. Szukała luki, błędu,
czegoś, co mogłaby wykorzystać.
Oliver nie odrywał od prawniczki spojrzenia, kiedy
zmarszczyła brwi. Nawet jeżeli zdołał wyprowadzić ją
z równowagi wytknięciem drobnego błędu, nie dała po
sobie tego poznać. Kiedyś o wiele łatwiej przychodziło
mu odczytanie jej emocji. Teraz założyła na twarz
maskę, przez którą nie mógł niczego dostrzec. Aż za
bardzo przypominała mu jego samego.
Nora Nixon przerwała ciszę:
– Czy to znaczy, że nic mi się nie należy?
– Nie. – Oliver zdobył się na grymas, który jedynie
przypominał uśmiech. – Wciąż istnieje jeszcze część
majątku, która stanowiła własność wspólną. Mój klient
jest w stanie całkowicie zrzec się praw do posiadłości…
– Chcesz dać mi ten cholerny dom? – Nora spojrzała
w oczy męża, przez co ten gwałtownie się wyprostował,
a uśmiech spłynął z jego twarzy. – Po dwudziestu latach
małżeństwa sądzisz, że jesteś mi winny tylko tyle?
Gabriel nie pozostał jej dłużny i odparł podniesionym
głosem:
– Dlaczego to ja mam być coś dłużny tobie? Nie
zachowuj się, jakbym siłą zaciągnął cię przed ołtarz
i zmusił do małżeństwa. Może to ty powinnaś być coś
winna mnie?
– Ty… – Kobieta zerwała się z miejsca, aż krzesło, na
którym dotychczas siedziała, z trzaskiem uderzyło
o parkiet.
Violet zareagowała zbyt późno. Gdy wyciągnęła dłoń,
aby powstrzymać klientkę, ta chwyciła pustą filiżankę po
kawie. Wykrzykując serię przekleństw pod adresem
męża, rzuciła w niego porcelaną, która niefortunnie
trafiła mężczyznę w czoło i rozcięła mu skórę. Widok
krwi zalewającej twarz Nixona nie ostudził gniewu Nory,
która wyrzuciła z siebie strumień dalszych obelg. Gabriel
nie pozostał żonie dłużny – nazwał ją wariatką, starając
się zatamować krwawienie.
Podczas gdy Violet w końcu zdołała wyprowadzić
swoją klientkę na korytarz, Oliver polecił Molly, by
przyniosła apteczkę.
– Jeszcze z nim nie skończyłam! – krzyknęła Nora
w stronę zamkniętych drzwi. – Puść mnie, muszę…
– Musisz się uspokoić – oznajmiła Violet, kładąc
nacisk na każde słowo. – Oszalałaś, Noro?
– Ten kretyn przez wszystkie lata małżeństwa kazał
mi zajmować się domem, a teraz śmie sądzić, że to ja
jestem mu coś winna.
– Atakowanie go nie jest rozwiązaniem. Wiesz, że
może oskarżyć cię o napaść?
Nora prychnęła, nieco się jednak uspokajając.
Najwidoczniej wzmianka o tym, że napad złości mógł
przynieść jej więcej szkody niż satysfakcji, podziałała na
nią otrzeźwiająco.
– Powinnaś była powiedzieć mi, że twój mąż otrzymał
firmę w spadku po śmierci ojca.
– Nie sądziłam, że to ma znaczenie. Wrócę tam…
– Nie – wtrąciła, zastępując jej drogę. – Chyba lepiej
będzie, jeżeli pojedziesz już do domu. Postaram się
załagodzić sytuację. Odezwę się do ciebie później,
w porządku?
Nora niechętnie zgodziła się z Violet. Jej gniew zmalał
i zaczynała rozumieć, że naprawdę potrzebowała
ochłonąć. Wciąż miała jednak swoją dumę, przez którą
wolała się wycofać niż tam wejść i przeprosić męża.
Kiedy Violet wróciła do sali konferencyjnej, Molly
zdążyła zatamować krwawienie.
– Na szczęście rana nie wymaga szycia –
poinformowała.
Gabriel Nixon odwrócił głowę, skutecznie utrudniając
dziewczynie założenie opatrunku, a następnie popatrzył
na Violet.
– Czy teraz pani widzi, że moja żona to skończona
wariatka? – prychnął, a chwilę później zerwał się na
równe nogi, ignorując protesty Molly. – Jeżeli spotkanie
jest już skończone, chciałbym wrócić do firmy.
Oliver zdobył się jedynie na krótkie skinienie głowy.
Stał u szczytu stołu i odezwał się, dopiero kiedy Nixon
i Molly wyszli:
– Mój klient nie wniesie zawiadomienia o napaści,
ale…
– Wiem, co chcesz powiedzieć. – Violet postanowiła
go uprzedzić. Unikając jego spojrzenia, zgarnęła z blatu
dokumenty, które wcześniej przyniosła. – Ale to, co się
dzisiaj wydarzyło, nie oznacza, że zamierzam odpuścić.
Odetchnął głęboko i wsunął dłonie do kieszeni
garniturowych spodni. Obserwował ją, gdy drżącymi
dłońmi zbierała swoje rzeczy ze stołu.
– Popełniasz błąd – oznajmił nagle, przez co zamarła
z ręką wyciągniętą nad blatem. – Sądzisz, że skoro
kiedyś dla mnie pracowałaś, znasz mnie na tyle, że jesteś
w stanie ze mną wygrać.
– Nie. – Wcisnęła dokumenty do torebki, którą
następnie przerzuciła przez ramię. Obrzuciła mężczyznę
spojrzeniem. – To ty myślisz, że mnie znasz i wiesz, jaki
następny krok postawię, ale nie wywieszę białej flagi,
tylko dlatego, że potknęłam się tuż po starcie.
Zatrzymał ją, zanim zdołała odejść – zacisnął dłoń na
jej przedramieniu, nie pozwalając, by postawiła choćby
krok. Kiedy odwróciła głowę, a ich spojrzenia znowu się
spotkały, nie dostrzegł w oczach Violet złości ani
irytacji. We wzroku McMillan brakowało dawnego
błysku, brakowało uśmiechu nieustannie błąkającego się
w kącikach ust. Brakowało kogoś, kim dawniej była.
– Nie traktuj mnie jak wroga, Violet.
– Nie traktuję cię jak wroga, tylko jak przeciwnika.
– Jeżeli chcesz wygrać za wszelką cenę tylko po to,
żeby udowodnić mi, że nie miałem racji, kiedy przed
dwoma laty nie pokładałem w tobie wiary, to…
– Nie ma już nikogo, komu muszę coś udowadniać –
stwierdziła głosem pozbawionym wyrazu.
Uścisk Olivera stracił na sile, ponieważ dostrzegł w jej
spojrzeniu coś, co nie pasowało do Violet McMillan,
którą znał – smutek. Nie zatrzymał jej, gdy
wyswobodziła się spod jego dotyku.
– Nie martw się. Nie wzięłam tej sprawy, bo mam do
ciebie żal, czy chcę w jakiś sposób się na tobie odegrać.
To nic osobistego. Obiecuję, że kiedy to wszystko się
skończy, znowu zniknę z twojego życia.
– Violet, posłuchaj…
– Muszę już iść – odpowiedziała, cofając się o krok.
Tym razem pozwolił jej odejść, nie spuszczając z niej
wzroku aż do chwili, w której zniknęła w mroku
kancelarii.
Rozdział 5

Fakt, że Gabriel Nixon odziedziczył firmę w spadku po


zmarłym ojcu, znacznie wszystko utrudnił, ale to wciąż
nie oznaczało, że szanse na wygraną spadły do zera.
Istniało jeszcze kilka możliwości, które Violet
postanowiła przedyskutować z Owenem. Przez wiele lat
pomagał jej ojcu w prowadzeniu kancelarii. Miał więcej
doświadczenia zarówno jako adwokat, jak i specjalista do
spraw podziału majątku.
– Nie wygląda to najlepiej. – W jego głosie
rozbrzmiało coś, co Violet zidentyfikowała jako troskę.
Po śmierci Johna Owen stał się dla dziewczyny
największym wsparciem. Gdyby nie on, kancelaria
szybko by upadła.
– Do własności wspólnej Nixonów zalicza się
właściwie tylko rezydencja i kilka mieszkań w centrum
Nowego Jorku i San Diego.
– Przyjrzę się temu i dam ci znać – obiecał. –
Powinnaś odpocząć.
– Postaram się. Radzisz sobie z kancelarią pod moją
nieobecność? Postaram się szybko z tym uporać i wrócić
do… do domu.
– Nie martw się tym. Spędź trochę czasu
z przyjaciółmi. Dobrze ci to zrobi.
– Może masz rację. Dobranoc, Owen.
– Dobranoc.
Zanim odłożyła telefon, jeszcze raz zastanowiła się
nad słowami Owena. W końcu ponownie przycisnęła
urządzenie do policzka.
Derek odebrał po drugim sygnale.
– Hej, V. Coś się stało?
– Nie. Pomyślałam, że może… Macie jakieś plany na
wieczór? Ty i Larry?
– Nie. Raczej nie. Dlaczego pytasz?
– Spotkamy się w barze na drinka?
– W tym na rogu Bleecker Street?
– Tak.
– Daj nam pół godziny. Malowaliśmy ściany kawiarni
i jesteśmy brudni od farby.
Po ustaleniu dokładnej godziny, o której mieli spotkać
się na miejscu, Violet po raz pierwszy, odkąd zjawiła się
w Nowym Jorku, skorzystała ze stojącej w apartamencie
wanny, a później zmieniła elegancki prawniczy strój na
zwykłe ciemne dżinsy oraz jasny sweter.
Kilka minut przed dwudziestą dotarła do baru
znajdującego się w samym sercu Manhattanu. Larry
i Derek czekali już przy stoliku.
– Zamówiliśmy dla ciebie martini. – Kiedy Violet
usiadła naprzeciw obejmującej się dwójki, Derek
postawił przed nią drinka. – Ale najpierw cykniemy
fotkę!
Obaj znaleźli się tuż obok dziewczyny, po czym
zamknęli ją w żelaznych uściskach. Derek uniósł telefon,
starając się uchwycić ich twarze i stojący na blacie
alkohol.
– To dla Esme – wyjaśnił, gdy zdjęcie zostało już
zrobione. – Powinna być tutaj z nami, więc trochę się
nad nią znęcam, pokazując, co traci. – Wysłał fotografię
do przyjaciółki. – Widziałaś się już z Oliverem?
Violet westchnęła. Spotkała się z nimi, by odsunąć
myśli od tego, co nie dawało jej spokoju, ale
najwyraźniej Oliver Sanclair był kimś, przed kim nie
mogła uciec.
– Mhm.
– Mhm? – powtórzył po niej Derek. – To nie brzmi,
jakby wasze spotkanie było udane.
– Odpuść jej. – Larry obdarzył prawniczkę pełnym
zrozumienia spojrzeniem. – Najwyraźniej nie chce o tym
rozmawiać.
– Ech. – Derek przewrócił oczami. – Skoczę po
następną kolejkę.
– Dziękuję – szepnęła do Larry’ego, gdy tylko zostali
sami.
– Derek mówił, że ty i Sanclair byliście kiedyś razem,
więc rozumiem, że to musi być dla ciebie trudne.
– Nie byliśmy razem – poprawiła go. Szybko jednak
poczuła, że to, co powiedziała, nie było do końca
prawdą. – To znaczy…
– Naprawdę nie musimy o tym rozmawiać, jeżeli nie
chcesz – zapewnił pełnym zrozumienia głosem.
Odwzajemniła uśmiech, jaki posłał jej Larry. Zanim
zdołała coś odpowiedzieć, jej telefon dał o sobie znać.
Na ekranie wyświetlił się numer Owena.
– Przepraszam, ale muszę odebrać.
Chwyciła urządzenie i pośpiesznie opuściła lokal, a po
kilku krokach zatrzymała się na zatłoczonej ulicy.
– Wiem, że jest późno…
– Nie szkodzi. Wpadłeś na jakiś pomysł?
– Tak sądzę. Z tego, co mówiłaś, Gabriel Nixon nie
wymagał od żony, by pracowała na własne utrzymanie,
a to oznacza, że…
– Że zajmowanie się domem stanowiło jeden z jej
obowiązków małżeńskich – dokończyła.
– Jeżeli przez wszystkie te lata się z niego
wywiązywała, a Nixon nie wymagał od niej niczego
ponadto, nie może zarzucić jej braku zaangażowania czy
wkładu w małżeństwo.
– Wkład to nie tylko pieniądze.
– Tak. Spróbuj podejść do tego z bardziej
emocjonalnej strony. Żona dbała, aby niczego mu nie
brakowało. Wykorzystaj to.
– Dziękuję. – Zmarszczyła brwi, gdy w tłumie
dostrzegła znajomą twarz. – Muszę kończyć. Odezwę się
po jutrzejszym spotkaniu. – Zakończyła połączenie
i krzyknęła w stronę oddalającej się postaci: – Molly!
Dziewczyna rozejrzała się i kiedy dostrzegła Violet
przed wejściem do baru, ruszyła w jej kierunku.
– Skończyłaś pracę?
– Tak. Właśnie idę na metro.
– Masz może chwilę? Nie miałyśmy okazji
porozmawiać. Ja stawiam.
Molly uśmiechnęła się niepewnie, a po chwili
przytaknęła i weszła do ciepłego wnętrza lokalu. Violet
przedstawiła ją dwóm mężczyznom, którzy nie wydawali
się mieć nic przeciwko temu, że do ich grona dołączy
ktoś jeszcze.
– Skoczymy do baru – oznajmili. – Co dla ciebie,
Molly?
– Cokolwiek wybierzecie. – Gdy Derek i Larry poszli
po drinki, usiadła naprzeciw Violet, zdejmując wcześniej
płaszcz i jasny szal, po czym się rozejrzała. – Nigdy tutaj
nie byłam.
– Naprawdę? To jeden z najlepszych barów w mieście.
– Mieszkam w Nowym Jorku dopiero od pół roku –
wyjaśniła.
Violet wpatrywała się w nią przez chwilę, aż w końcu
zapytała:
– Zawsze tak późno kończysz pracę?
– Tak. Wynajmuję mały pokój na przedmieściach i nie
mam tam miejsca, żeby pracować. Trudno jest się ze
wszystkim wyrobić, więc zazwyczaj wracam do domu
wieczorem lub w środku nocy.
– W takim razie kiedy odpoczywasz?
– Pan Sanclair twierdzi, że jeżeli chcę w przyszłości
zostać dobrym prawnikiem, muszę dawać z siebie sto
procent.
– Odpoczynek jest ważny, Molly. Nie powinnaś się
przepracowywać w tak młodym wieku.
Dziewczyna wzruszyła ramionami, jakby spędzanie
połowy życia w pracy nie było zbyt wysoką ceną, jaką
musiała ponieść, by spełnić marzenia.
– Posłuchaj… To, co powiedziałaś mi wtedy
w taksówce…
– Byłam zdenerwowana, więc mówiłam od rzeczy –
odparła, nie potrafiła jednak ukryć zdenerwowania. –
Nie chcę, żeby pan Sanclair dowiedział się, że
powiedziałam o nim…
– Obiecuję, że o niczym mu nie powiem – zapewniła.
– Wiem, jak to jest. Kiedyś sama dla niego pracowałam.
– Naprawdę? – Wydawała się zaskoczona.
– Nie mówił ci o tym?
– Nie. Nie należy do zbyt rozmownych osób.
– To prawda. – Uśmiechnęła się.
– Pan Sanclair jest wymagający, ale przez trzy
miesiące, odkąd dla niego pracuję, nauczyłam się więcej
niż przez lata studiów. Chociaż wydaje mi się, że według
niego jestem raczej marnym materiałem na prawnika…
Molly przypominała Violet ją samą, ponieważ kiedyś
również zrobiłaby wszystko, aby udowodnić komuś swoją
wartość.
– Molly.
– Tak?
– Wiele razy usłyszysz, że gdzieś nie ma dla ciebie
miejsca, że sobie nie poradzisz. Wtedy musisz odwrócić
się i iść swoją drogą, by pewnego dnia ludzie, którzy
w ciebie nie wierzyli, mogli ustawić się na samym końcu
kolejki po twój autograf.
Molly lekko się uśmiechnęła, a do stolika wrócili Larry
i Derek, którzy przynieśli na tacy kilka kolorowych
drinków.
– Nie mogliśmy się zdecydować, więc wzięliśmy
wszystkie z oferty – wyjaśnił Derek, a następnie wcisnęli
się w dwa wolne miejsca.
Uśmiech nie zniknął z twarzy Molly przez resztę
wieczoru. Derek i Larry mieli w sobie coś, co sprawiało,
że czas spędzony w ich towarzystwie zawsze był pełen
radości.
Krótko przed północą blondynka chwyciła kolejny
kieliszek, jednak Violet powstrzymała ją, uznając, że
wypiła wystarczająco. Sama również czuła lekkie
otępienie spowodowane kilkoma drinkami.
– Odprowadzę ją do domu. Wrócicie sami?
Derek i Larry skinęli głowami, po czym pożegnali się
z Molly serdecznymi uściskami i odeszli w kierunku
stacji metra.
– Molly. Gdzie znajduje się twoje mieszkanie?
– Tam. – Wskazała na północ, a następnie
zachichotała. – A może tam. – Jej palec zatoczył okrąg.
McMillan przyciągnęła dziewczynę do siebie, nie
pozwalając jej odejść nawet o krok.
– Nie powinnam pozwolić ci tak dużo wypić. –
Skrzywiła się, wydobywając z kieszeni płaszcza telefon.
– Proszę, obyś nie zmienił numeru. – Przycisnęła
urządzenie do policzka, z roztargnieniem obrzucając
otoczenie spojrzeniem.
Jerry, ku uldze Violet, wciąż miał ten sam numer.
– Tak?
– Hej, Jerry. Tutaj Violet. Mam mały problem z…
Molly.
– Z Molly? – powtórzył. – Coś jej się stało?
– Nie. To znaczy… – Ze słabym grymasem spojrzała na
chichoczącą dziewczynę. – Zaprosiłam ją na drinka, nie
sądziłam, że ma tak słabą głowę. Wypiła trochę za dużo,
więc chciałam odprowadzić ją do mieszkania. Znasz jej
adres?
– Tak, ale zaraz wyjeżdżam z komisariatu, więc mogę
was zabrać. Gdzie jesteście?
– W barze na rogu Bleecker Street.
– Wiem, gdzie to jest. Będę tam za dziesięć minut.
Schowała telefon do kieszeni płaszcza i jeszcze raz
zerknęła na uśmiechającą się szeroko Molly.
Gdy auto Jerry’ego zjawiło się przed barem, mężczyzna
nawet nie próbował ukryć zaskoczenia, widząc
blondynkę w takim stanie.
– Jak dużo wypiła?
– Trzy drinki – odpowiedziała Violet, pomagając
śledczemu wsadzić Molly do samochodu.
– Cholera, Oliver się wścieknie, jeżeli pojawi się
w pracy z kacem.
– Jakoś to załatwię – obiecała i po chwili zamknęła
drzwi.
Zajęła miejsce pasażera z przodu, a kiedy zerknęła do
tyłu, zauważyła, że Molly zdążyła już zasnąć
z policzkiem opartym o zimną szybę.
– Naprawdę nie sądziłam, że trzy drinki doprowadzą ją
do takiego stanu. Spotkałam ją kilka dni temu, gdy
śpieszyła się do pracy. Bała się, że Oliver ją zwolni, jeżeli
się spóźni. Chciałam z nią o tym porozmawiać.
– Cóż, od jakiegoś czasu nie jest kolorowo. – Jerry
nacisnął kierunkowskaz i włączył się do ruchu.
– Co masz na myśli? – Violet zerknęła na mężczyznę.
– Oliver od zawsze był wymagający, sama wiesz, ale…
Ostatnio jest naprawdę nieznośny. – Pokręcił głową. –
Podziwiam Molly. Na jej miejscu dawno poszukałbym
pracy gdzie indziej.
Violet utkwiła spojrzenie w rozciągających się za
boczną szybą budynkach. Po chwili ciszy powiedziała:
– Powinnam się do was odezwać…
– Daj spokój. Wiem, że twój ojciec zmarł niedługo po
tym, jak wróciłaś do Los Angeles i że musiałaś przejąć
jego kancelarię. Naprawdę nikt nie ma ci niczego za złe.
Ostatnie miesiące były trudne… chyba dla nas
wszystkich. – Nieco mocniej zacisnął dłonie na
kierownicy, co nie umknęło uwadze prawniczki.
– Nigdzie nie widziałam Jodie… Wszystko z nią okej?
– Nie. Tak. – Przełknął z trudem. – Jest lepiej. Tak
sądzę. Nie wiem.
– Nie wiesz?
– Unika mnie, od kiedy… – Zamilkł. Spojrzał
w lusterko, by upewnić się, że Molly wciąż spała. – Jakiś
czas temu Jodie postanowiła wziąć jakąś sprawę. Obaj
z Oliverem uznaliśmy to za dobry znak. Przestała pić,
skupiła się na pracy, ale… przegrała.
Violet poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku.
– Myślałem, że porażka ją zniechęci, ale tak się nie
stało. O dziwo, chyba bardziej ją to zmotywowało.
Przyłożyła się bardziej i wygrała kolejną sprawę.
Świętowaliśmy jej pierwsze zwycięstwo w barze. Oboje
wypiliśmy trochę za dużo i… wylądowaliśmy w łóżku.
McMillan starała się powstrzymać zaskoczenie, ale
ono i tak odznaczyło się na jej twarzy.
– Postanowiliśmy zachować się jak dorośli i po prostu
o tym zapomnieć. Przez jakiś czas wszystko było
w porządku, ale od kilku tygodni Jodie mnie unika.
Zazwyczaj pracuje w domu i rzadko zjawia się
w kancelarii. – Zaparkował auto przed szarym
budynkiem. – To tutaj.
Z pomocą Jerry’ego Violet udało się zaprowadzić
Molly do pokoju, który wynajmowała. Po upewnieniu
się, że bezpiecznie dotarła do łóżka, wrócili do
samochodu.
– Jodie wciąż mieszka tam, gdzie wcześniej? –
zapytała kobieta.
– Tak.
– Odwiedzę ją – obiecała.
– Dziękuję. Gdzie mam cię podrzucić?
Podała Jerry’emu adres hotelu, w którym się
zameldowała.
– Jeszcze raz dziękuję, że pomogłeś mi z Molly. –
Obdarzyła go uśmiechem, otwierając drzwi samochodu
po tym, jak dotarli na miejsce.
– Myślę, że on cię szukał.
– Słucham? – Odwróciła głowę i napotkała spojrzenie
mężczyzny.
– Oliver – dodał. – Po tym, jak wyjechałaś, zatrudnił
wiele dziewczyn na twoje miejsce. Żadna nie wytrzymała
dłużej niż dwa tygodnie… nie licząc Molly. Myślę, że
szukał kogoś, kto by mu ciebie zastąpił. Szukał drugiej
Violet McMillan.
Przełknęła z trudem, a nieprzyjemny ucisk w sercu nie
pozwolił jej wydobyć z siebie choćby słowa.
– Dobranoc, Violet. – Jerry przerwał ciszę jako
pierwszy.
– Dobranoc. – Zmusiła się do lekkiego uśmiechu.
Rozdział 6

Przed następnym spotkaniem, które miało odbyć się


w kancelarii, Violet przeprowadziła rozmowę z Norą.
Poinformowała kobietę o nowym planie działania oraz
poprosiła, aby tym razem lepiej panowała nad emocjami.
Kolejny wybuch złości nie mógł znów wszystkiego
zaprzepaścić.
– Postaram się – obiecała, po czym westchnęła. –
Naprawdę nie wiesz, jakie to trudne… Siedzieć tak blisko
kogoś, komu kiedyś oddało się serce. – Przeniosła
spojrzenie na prawniczkę i dodała głosem pełnym
powagi: – Nie zakochuj się. Nigdy. Nie ma na świecie
niczego gorszego niż miłość. Najpierw otacza twoje
serce, dając ci namiastkę złudnego szczęścia, a potem je
zgniata jak małego robaka.
Gdy Violet miała podziękować za otrzymaną radę,
w sali konferencyjnej pojawił się Oliver. W myślach
McMillan rozbrzmiał głos do złudzenia przypominający
głos Jerry’ego: Myślę, że szukał kogoś, kto by mu ciebie
zastąpił.
Potrząsnęła głową, nakazując sobie skupienie się na
pracy, a nie na…
– Przed chwilą rozmawiałem z moim klientem. –
Oliver nie pozwolił jej dokończyć rozpoczętej myśli. –
Coś mu wypadło i niestety nie da rady dotrzeć na
dzisiejsze spotkanie.
– No tak. – Nora prychnęła, po czym zerwała się na
równe nogi. – To zupełnie w jego stylu. Gdy tylko trzeba
stanąć twarzą w twarz z problemem, ucieka jak tchórz. –
Spojrzała na Violet. – Czy to wszystko na dzisiaj?
– Tak.
– Świetnie. Może zdążę na wizytę u kosmetyczki. –
Z tymi słowami Nora opuściła pomieszczenie, w wejściu
mijając Jerry’ego.
Oliver zwrócił się do Violet, która również wstała
i właśnie zbierała z blatu swoje rzeczy:
– Skontaktuję się z tobą jutro w celu ustalenia nowego
terminu spotkania.
– W porządku. – Narzuciła torebkę na ramię, po czym
przeszła obok Jerry’ego, obdarzając go uśmiechem.
Zdołała pokonać zaledwie połowę korytarza, kiedy
zatrzymały ją jego słowa:
– Dzwoniła Molly. Powiedziała, że nie czuje się dzisiaj
najlepiej i poprosiła o dzień wolny.
– Przekaż jej, że będzie musiała odrobić go
w weekend… – Sanclair zamilkł, ponieważ Violet
ponownie pojawiła się w wejściu do sali. On i Jerry
spojrzeli na nią w tym samym momencie.
– Możemy porozmawiać? – zapytała.
– Pójdę już. – Śledczy pośpiesznie wymknął się na
korytarz, zamykając za sobą drzwi.
Gdy zostali w pomieszczeniu tylko we dwoje, Oliver
skupił całą uwagę na zgarnianiu ze stołu teczek, jednak
zamarł, gdy Violet oznajmiła:
– Chodzi o Molly.
– O Molly? – powtórzył, a następnie się wyprostował.
– Wpadłam na nią wczoraj, trochę pogadałyśmy i…
Nie sądzisz, że traktujesz ją zbyt surowo?
– Co masz na myśli? – Zmarszczył brwi.
– Ona jest jeszcze młoda. Sama wiem, że potrafisz być
wymagający…
– Więc powinnaś też wiedzieć, że nie jestem taki bez
powodu – wtrącił.
– Tak, ale…
– Sądziłem, że przyjechałaś tutaj, by wygrać, a nie
wtrącać się w moje stosunki z pracownikami – uciął,
w końcu przenosząc na nią wzrok. – Sugeruję, abyś
mocniej się na tym skupiła. Nie wiem, czy zauważyłaś,
ale twój plan zostania moją pierwszą porażką jak na
razie raczej marnie się sprawdza.
Violet prychnęła, skrzyżowała przedramiona na piersi
i podeszła bliżej.
– Ta jedna rzecz się w tobie nie zmieniła, nadal jesteś
dup…
– Zważaj na słowa, McMillan – ostrzegł cierpko. –
I nie wtrącaj się w sprawy, które cię nie dotyczą.
– Obawiam się, że ta sprawa jednak mnie dotyczy. –
Spojrzała mu w oczy, jasno sugerując, że nie zamierzała
ustąpić. – Jerry powiedział mi, że traktowałeś
poprzednie asystentki tak, jak traktowałeś mnie, bo
w głębi serca szukałeś kogoś, kto by ci mnie zas…
Ponownie nie pozwolił jej dokończyć:
– Zniknęłaś z mojego życia dwa lata temu. W tym
czasie zdołałem się z ciebie wyleczyć. Obawiam się
jednak, że ty nie zrobiłaś tego samego.
Zanim skomentowała jego słowa, dodał:
– Wiem, że nie zajmujesz się rozwodami. Zgodziłaś się
reprezentować Norę Nixon tylko dlatego, że to właśnie ja
jestem adwokatem jej męża.
Usta Violet uformowały się w lekki uśmiech, kiedy
pokręciła głową.
– Masz zbyt duże mniemanie o sobie. Uważaj, bo
wysokie ego jest równie groźne jak nadciśnienie.
Zamierzała wyminąć Sanclaira i ruszyć w kierunku
wyjścia, lecz chwycił jej przedramię i szarpnięciem
przyciągnął ku sobie. Zadarła głowę, przez co napotkała
spojrzenie mężczyzny. Szafirowe tęczówki skrywały
w sobie coś więcej niż irytację i złość. Były niczym ocean
skrajnie różnych emocji.
McMillan zaschło w gardle, gdy dotarła do niej
intymna pozycja i bliskość, w jakiej się znaleźli. Tkwiła
w potrzasku pomiędzy jego torsem a krawędzią blatu,
który napierał na jej biodra. Czuła ciepły oddech
muskający jej skroń i dotyk dłoni Olivera na swojej
skórze.
– Spójrz mi prosto w oczy – polecił, więc niechętnie
odwzajemniła jego spojrzenie. – I powiedz, że nie
wzięłaś tej sprawy tylko ze względu na mnie.
Rozchyliła drżące wargi i z zaskoczeniem odkryła, że
słowa nie chciały opuścić jej gardła. Żadne kłamstwo nie
wydawało się na tyle wiarygodne, by miała odwagę je
wypowiedzieć.
Uścisk na jej przedramieniu wyraźnie złagodniał,
podobnie jak wzrok, którym obdarzył ją Oliver.
– Violet – szepnął, pochylając się o kilka
centymetrów. Tak niewiele brakowało, by puls kobiety
przyśpieszył. Sanclair przesunął spojrzenie na jej usta,
sprawiając, że jej oddech stał się nieregularny, a wokół
płuc eksplodował nieznośny, palący ból.
Dlaczego wszystko, co zakazane, musiało być tak
kuszące?
Uniosła podbródek i, starając się nadać własnemu
głosowi nieco więcej siły, stwierdziła:
– Nie wzięłam tej sprawy ze względu na ciebie.
Kącik jego ust drgnął ku górze. Oliver jeszcze raz
przesunął wzrokiem po twarzy kobiety, po czym jeszcze
bardziej się pochylił. Niemal dotykając jej rozchylonych
warg, mruknął prosto w nie lekko zachrypniętym
głosem:
– Wciąż nie potrafisz kłamać.
– Nie kłamię…
Nie zdołała zatrzymać cichego jęku, który
niekontrolowanie wyrwał się z jej gardła, gdy Oliver
mocniej przyparł jej biodra do blatu. Czuła jego twarde
męskie ciało napierające na jej – drobne i wyjątkowo
słabe. Choć zdawała sobie sprawę z tego, że to wszystko,
co się działo, nie powinno mieć miejsca, nie potrafiła go
odepchnąć.
Ponieważ to, co zakazane, było jednocześnie tak
piekielnie kuszące.
Pieścił ciepłym oddechem jej wargi. Otulał ją
zapachem mocnych męskich perfum. Były takie, jakie
zapamiętała – mieszanka mięty i drewna. Gdyby w tej
chwili zamknęła oczy, mogłaby wrócić myślami do chwil
zapomnienia, jakie miała okazję przeżyć z Oliverem. Od
tamtych wspomnień dzieliło ją jednak coś więcej niż
długie miesiące.
Nagły trzask skutecznie przepędził zarówno gęstą
atmosferę, jak i nieznośne, palące napięcie, które się
pomiędzy nimi zrodziło. Odsunęli się od siebie tak
gwałtownie, że Violet uderzyła o krawędź długiego stołu.
Oliver skrzywił się, jakby bliskość kobiety nagle była
w stanie sprawić mu ból.
W drzwiach pojawił się Jerry. Zatrzymał się, rozwarł
nieco szerzej oczy i przesunął wzrokiem pomiędzy
milczącą dwójką. W końcu potrząsnął głową, uniósł
telefon, który trzymał w dłoni, a następnie
poinformował:
– Dzwonią z biura prokuratora.
Głos Jerry’ego podziałał na Violet otrzeźwiająco.
Dziewczyna pośpiesznie poprawiła materiał płaszcza
i mruknęła:
– Powinnam już iść.
Czuła na sobie ciężar wzroku Olivera, gdy pośpiesznie
przemierzała pusty korytarz kancelarii. Zwolniła,
dopiero kiedy znalazła się na ulicy. Potrzebowała chwili
na uspokojenie szybkiego bicia serca. W końcu złapała
taksówkę, dzięki której wróciła do hotelu.
Gdy już miała wsiąść do windy, zatrzymał ją głos
recepcjonisty:
– Panno McMillan.
– Tak?
– Przed godziną pojawiła się tutaj jakaś kobieta.
Pytała o panią. Oczywiście nie możemy udostępniać
danych naszych gości, więc poleciłem, by poczekała na
panią w barze.
– Wciąż tam jest?
– Nie widziałem, aby wychodziła.
– Dziękuję. – Obdarzyła chłopaka uśmiechem.
Bar był cichym, przestronnym pomieszczeniem
o bordowych ścianach. Mimo panującego tu półmroku
Violet bez trudu odnalazła kobietę, o której mówił
recepcjonista, ponieważ tylko jeden stolik był zajęty.
Musiała podejść jednak nieco bliżej, by w lekko
przygarbionej sylwetce rozpoznać znajomą postać.
– Jodie?
***
Oliver wsunął palce za kołnierzyk koszuli i poluzował
oplatający jego szyję wąski krawat. Kiedy ponownie
skupił uwagę na ekranie laptopa, drzwi gabinetu
otworzyły się z przeciągłym skrzypnięciem, a do środka
wszedł Jerry.
– Połóż je na biurku – polecił Sanclair, mając na myśli
dokumenty, których przygotowanie zlecił przyjacielowi.
Papierkową robotą zazwyczaj zajmowała się Molly,
więc jej chwilowa nieobecność zmusiła Jerry’ego do
zastępstwa.
– Poczekaj. – Głos Olivera sprawił, że śledczy się
zatrzymał. – Chciałbym o czymś z tobą porozmawiać.
Chodzi o Violet…
– Nie chciałem wam dzisiaj przerywać. – Uniósł
dłonie w obronnym geście, choć w kącikach jego ust
czaił się uśmiech. – Gdybym tylko wiedział, na pewno
bym wam nie przeszkodził…
– W niczym nie przeszkodziłeś – W tonie prawnika
rozbrzmiała niekontrolowana nerwowość. – Nie to
miałem na myśli. Violet powiedziała, że z tobą
rozmawiała.
– Zadzwoniła do mnie wczoraj. Pomogłem jej… –
Zamilkł. Uznał, że fakt, iż poprzedniego wieczoru Molly
się upiła, lepiej będzie przemilczeć. – W pewnej sprawie.
Potem odwiozłem ją do hotelu…
– I wspomniałeś o mnie – wszedł mu w słowo.
Jerry podrapał się nerwowo po głowie.
– Być może. Po prostu rozmawialiśmy…
– Nie chcę, by to się powtórzyło – oznajmił. –
Następnym razem zachowaj swoje domysły dla siebie.
W szczególności te, które dotyczą mnie.
– Oczywiście. – Jerry zmusił się do lekkiego uśmiechu.
Znał Olivera od lat i zbyt dobrze wiedział, że niekiedy
przekręcanie jego słów w żartobliwy sposób mogło
skończyć się znacznie gorzej, niż śmiałby to sobie
wyobrazić. W tym momencie czuł, że najlepiej będzie
odpuścić i nie dociekać, dlaczego rozmowa z Violet tak
bardzo go rozzłościła. Odwrócił się więc i odszedł bez
słowa, pozostawiając Olivera sam na sam z tym, co go
dręczyło.
***
– Jerry powiedział mi, że wróciłaś do Nowego Jorku. –
Jodie usiadła na pustej ławce w samym sercu Central
Parku. Twarz miała nieco zbyt bladą, czarne długie
włosy muskane chłodnym wiatrem unosiły się i opadały
na jej ramiona. W czarnym płaszczu wyglądała na
szczuplejszą, niż Violet zapamiętała.
– Nie wróciłam. Jestem tutaj… na jakiś czas. – Zajęła
miejsce obok niej. – Miałam zamiar do ciebie wpaść i się
przywitać, ale cieszę się, że to ty odwiedziłaś mnie. –
Uśmiechnęła się. – Jerry powiedział, że znowu pracujesz.
Cieszę się, Jodie.
– Idzie mi raczej kiepsko – mruknęła.
– Słyszałam, że wygrałaś sprawę, więc nie może być aż
tak źle.
– Drugą tak, ale pierwsza… – Pokręciła głową, po
czym skierowała wzrok na piętrzące się nad ich głowami
gęste chmury.
– Nie da się wygrywać za każdym razem. Chyba że
nazywasz się „Oliver Sanclair”. Wtedy to zupełnie inna
sprawa.
Uśmiech zatańczył na ustach Jodie, zniknął jednak
szybciej, niż się pojawił, pozostawiając po sobie zaledwie
marny cień.
Violet dostrzegła w kobiecie kogoś, kogo widziała
w lustrze za każdym razem, gdy odważyła się w nie
spojrzeć – zaledwie zarys człowieka. Zupełnie jakby ktoś
podczas tworzenia rysunku nagle postanowił go
porzucić, zostawiając jedynie szkic.
– Wszystko w porządku? – Uniosła dłoń i delikatnie
dotknęła jej ramienia, przez co brunetka nerwowo
drgnęła. – Jodie…
– Jestem w ciąży.
Violet znieruchomiała, a jej ręka zawisła kilka
centymetrów nad ramieniem panny Sanclair. Kobieta
wpatrywała się w nią, gdy Jodie zamknęła oczy
i wypuściła z płuc głęboki wydech. Wyglądała, jakby
ogarnęła ją ulga, że w końcu zrzuciła z siebie ten ciężar.
– Przepraszam – szepnęła. – Nie miałam komu o tym
powiedzieć… – Odwróciła głowę i spojrzała prosto
w oczy Violet. – Nie miałam z kim o tym porozmawiać.
– Nie przepraszaj. – W końcu dotknęła jej ramienia
tak delikatnie, jakby bała się, że może zrobić jej krzywdę.
– To… Jerry, prawda?
Jodie przytaknęła, mocno przygryzając dolną wargę.
– Musisz mu o tym powiedzieć…
– Nie. – Pokręciła głową. – On… Przyszedł do mnie po
nocy, którą ze sobą spędziliśmy. Nie pamiętał, czy się
zabezpieczyliśmy, więc…
– Skłamałaś?
– Tak. Byłam pewna, że… Że to niemożliwe, bym
zaszła w ciążę. Potem zaczęłam źle się czuć, więc
poszłam do lekarza i… To czwarty tydzień.
– Jodie. Musisz mu o tym powiedzieć.
– Nie rozumiesz. – Spojrzała na nią oczami pełnymi
łez. – To dziecko nie może się urodzić.
– Nie podejmuj pochopnie żadnej decyzji. – Violet
ostrożnie chwyciła jej dłoń i ścisnęła ją w pocieszającym
geście. Wiedziała, że to niewiele, ale nie mogła dać jej
niczego prócz słów wsparcia. – Najpierw porozmawiaj
z Jerrym.
– Nie będę w stanie go pokochać.
– Jodie…
– My nie potrafimy kochać. Nikt nas tego nie nauczył.
Ja i Oliver nie wiemy, co to znaczy…
– Hej. – Przyciągnęła ją ku sobie, zmuszając, aby się
w nią wtuliła.
Jodie nie protestowała. Utonęła w objęciach Violet,
pozwalając, by spod jej powiek uciekło kilka samotnych
łez. Załkała cicho, rozrywając serce prawniczki na
kawałki.
– Wszystko będzie dobrze – zapewniła Violet,
delikatnie gładząc jej plecy. Kilka sekund później dodała
cicho: – Obiecuję, Jodie.
Rozdział 7

Na blacie wąskiego biurka, które od kilku miesięcy


pełniło funkcję stanowiska pracy Molly, wylądowały
cztery teczki. Każda z nich była gruba na przynajmniej
dziesięć centymetrów. Dziewczyna z westchnieniem
spojrzała na Jerry’ego.
Wiszący nad wejściem stary zegar wyraźnie
wskazywał, że dochodziła czwarta po południu, więc
Molly powinna wrócić do domu przed godziną.
– Oliver kazał ci to przekazać – poinformował śledczy
ze współczuciem wymalowanym na twarzy.
– Naprawdę się wściekł, że wczoraj nie przyszłam do
pracy, prawda? – zapytała. Kiedy zamiast odpowiedzi
otrzymała jedynie kolejny grymas, jej barki opadły
z rezygnacją.
– Pomógłbym ci się z tym uporać, ale za godzinę biorę
udział w przesłuchaniu.
– Nie szkodzi – zapewniła, zmuszając się do
uśmiechu. – Dziękuję, Jerry.
Gdy została sama, zerknęła na piętrzący się przed nią
stos akt i teczek. Pan Sanclair nigdy otwarcie nie mówił,
że był na nią zły, ale niekiedy dawał jej tak trudne
i czasochłonne zadania, że taki wniosek nasuwał się
samoistnie. Molly za mocno zależało na tej pracy, więc
nigdy nie napomknęła o tym, że była tylko człowiekiem,
który od czasu do czasu potrzebował porządnej dawki
snu. Niestety, odkąd pracowała w kancelarii, nie mogła
liczyć na więcej niż trzy lub cztery godziny dziennie.
W lepsze dni, które zdarzały się wyjątkowo rzadko,
udawało jej się dobić do pięciu.
Zabrała się za porządkowanie zawartości pierwszej
teczki, gdy panującą w budynku ciszę przerwał odgłos
szpilek uderzających o drewniany parkiet. Uniosła głowę
i napotkała spojrzenie Violet.
W eleganckim jasnym płaszczu, pod którym ukrywała
się czarna sukienka z golfem, kobieta wyglądała tak
dobrze jak na zdjęciach w magazynach prawniczych,
które Molly zwykła czytać w drodze do pracy.
– Pan Sanclair i pan Nixon czekają już w sali
konferencyjnej – poinformowała.
– Dziękuję. – Prawniczka odwróciła się, jednak zanim
ruszyła korytarzem w kierunku schodów prowadzących
na pierwsze piętro, coś zatrzymało ją przed
postawieniem kolejnego kroku. Być może było to
współczucie, a może wyrzuty sumienia. – Molly?
– Tak? – Blondynka ponownie oderwała wzrok od
zawartości teczki, a następnie poprawiła okulary, które
zsunęły się na czubek nosa. Od dzieciństwa miała słaby
wzrok, a teraz w wieku dwudziestu trzech potrzebowała
dodatkowej pomocy do czytania.
– Mam nadzieję, że nie spotkały cię przeze mnie
nieprzyjemności.
– Nie. – Molly uśmiechnęła się, licząc, że uda jej się
w ten sposób ukryć kłamstwo. – Proszę się tym nie
zamartwiać.
Violet odpowiedziała na jej uśmiech podobnym
grymasem. Zerknęła przelotnie na stos teczek, który
niemal zasłaniał siedzącą za biurkiem dziewczynę.
Zawahała się, przystając w wejściu.
Dopiero pojawienie się Nory wyrwało ją z chwilowego
odrętwienia. Wyglądała niczym ściągnięta z czerwonego
dywanu gwiazda – obcisła kremowa sukienka
podkreślała jej nienaganną figurę, a mocny makijaż
sprawiał, że kobieta przyćmiewała wszystko inne.
– Jak wyglądam? – Rozłożyła dłonie. – Nazywałam ten
look: „Zobacz, co straciłeś i czego już nigdy nie zdołasz
odzyskać”.
Prawniczka zdobyła się na coś, co jedynie
przypominało uśmiech.
– Chodźmy. – Poprowadziła Norę w kierunku
schodów.
Gdy pojawiły się w sali konferencyjnej, jedynie Gabriel
Nixon zaszczycił je spojrzeniem. Oliver zajmujący
miejsce u szczytu długiego stołu nawet nie podniósł
głowy znad papierów, które przeglądał.
McMillan w głębi serca liczyła, że to spotkanie będzie
ostatnim. Obawiała się, że jeśli ta sprawa będzie
ciągnęła się choć jeszcze kilka dni dłużej, to…
Głos Olivera nie pozwolił jej dokończyć rozpoczętej
myśli:
– Zarówno ja, jak i mój klient nie chcemy, by kwestię
podziału majątku rozstrzygał sąd. Wszyscy
zmarnowaliśmy już wystarczająco wiele czasu.
Gabriel przytaknął, jego czoło zdobiło podłużne
rozcięcie – ślad po porcelanowej filiżance, którą
zaatakowała go Nora.
– Mój klient jest w stanie odstąpić prawo do
mieszkania w Nowym Jorku, a także willi znajdującej się
w San Francisco. – Położył przed Violet plik kartek,
wciąż jednak nie odwzajemnił jej spojrzenia. – Obie te
posiadłości stanowią równowartość dokładnie połowy
własności wspólnej. Dokument, który mają panie przed
sobą, jest wyceną. Agent nieruchomości oszacował
wartość tego, co jesteśmy w stanie odstąpić, na
dwadzieścia dwa miliony dolarów.
Mimo słów, które padły, Violet nie spojrzała na
papiery. Uciekła myślami gdzieś poza kancelarię. Wróciła
do sytuacji sprzed kilkunastu godzin, gdy Jodie tkwiła
w jej ramionach, zanosząc się płaczem. Choć nie
powinna pozwolić sobie na podobne rozkojarzenie,
wręcz mimowolnie próbowała wyobrazić sobie reakcję
Olivera na wieść, że jego młodsza siostra spodziewa się
dziecka.
Drgnęła, gdy odwzajemnił spojrzenie. Szafirowe
tęczówki przeszyły na wskroś jej ciało i uderzyły w czuły
punkt ukryty gdzieś na dnie serca. Potrząsnęła głową,
starając się wyrwać spod siły jego wzroku. Dopiero pełen
oburzenia głos Nory zdołał przywrócić myśli Violet na
właściwe tory.
– Dwadzieścia dwa miliony? – powtórzyła klientka. –
Właśnie tyle są dla ciebie warte wszystkie lata, które ci
poświęciłam?
– Które mi poświęciłaś? – Nixon nie próbował ukryć
suchego rozbawienia. – Nigdy nie musiałaś pracować.
Dostawałaś ode mnie wszystko, czego mogłaś zapragnąć,
i teraz śmiesz sugerować, że ponad dwadzieścia
milionów dolarów to za mało? Czego jeszcze chcesz?
– Domek w Aspen.
– Nie. – Pokręcił głową, krzyżując ramiona, przez co
napięte mięśnie odznaczyły się pod koszulą w odcieniu
szarości. – Wykluczone.
– Zawsze byłeś skąpym, starym…
– Noro – wtrąciła Violet. – Wiem, że to dla ciebie
trudne, ale proszę, postaraj się zapanować nad
emocjami.
Nora uniosła dumnie podbródek, choć jej wargi
zadrżały, jakby zaraz miała się rozpłakać. Violet była
pewna, że tak się jednak nie stanie. Kobiety takie jak
Nora Nixon płakały jedynie w samotności.
Gabriel również wyglądał tak, jakby nie zamierzał
wdawać się w dalszą dyskusję. Oboje przypominali parę
dzieci, które po uświadomieniu sobie, że żadne z nich
nie wygra słownej potyczki, postanowiły milczeć.
Wyglądało więc na to, że mimo szczerych chęci
niezwykle trudno będzie dojść do porozumienia. Żadne
z małżonków nie zamierzało odpuścić.
Violet spojrzała na Olivera, który wyglądał, jakby
uświadomił sobie coś podobnego.
– Możemy porozmawiać na zewnątrz? –
zaproponowała.
– Tak, oczywiście.
Zanim wyszli na korytarz, oboje posłali klientom
znaczące spojrzenia. Mieli nadzieję, że ta dwójka nie
skoczy sobie do gardeł, gdy tylko zostanie sama. Mimo
ich obaw, kiedy zniknęli za drzwiami, Nora i Gabriel
postanowili kontynuować rozpoczęte kilka chwil
wcześniej milczenie. Unikali swoich spojrzeń,
wyglądając przy tym jak naburmuszone dzieci.
Minęły długie minuty, zanim ciekawość wzięła górę
nad dumą i mężczyzna zapytał:
– Dlaczego tak bardzo zależy ci na tym cholernym
domu w Aspen? Spędziliśmy tam tylko miesiąc miodowy
i jedne wakacje dwa lata temu.
– To były najlepsze chwile, jakie przeżyłam z tobą
w małżeństwie – odparła. Jej głos brzmiał mniej pewnie,
niż tego pragnęła. Nie potrafiła nadać mu dawnej siły.
Szczególnie wtedy, gdy wspomniała o momentach, kiedy
była szczęśliwa. – To właśnie tam po raz drugi mi się
oświadczyłeś. Podczas spaceru zgubiłam pierścionek
zaręczynowy, więc…
– Kupiłem ci nowy.
– Tak. – Spuściła wzrok, kurczowo zaciskając dłonie
na materiale sukienki. – Uznałeś, że powinieneś też po
raz kolejny mi się oświadczyć. Tamtego dnia… Byłam
pewna, że się razem zestarzejemy. Byłam pewna, że
nigdy nie przestaniesz mnie kochać, Gabrielu.
– Naprawdę sądzisz, że byłbym w stanie przestać,
Noro?
Powoli podniosła głowę i odwzajemniła jego
spojrzenie. Wpatrywał się w nią z łagodnością i czymś,
co równie dobrze mogło być żalem, jak i bolesną
świadomością, że wszystko, co działo się między nimi
przez ostatnie miesiące, było właściwie niepotrzebne.
– W którym momencie staliśmy się dwójką głupich
ludzi kłócących się o pieniądze i dom w górach? –
zapytał.
Nora pokręciła głową. Łzy, które zaczęły gromadzić się
pod powiekami, stały się zbyt ciężkie, by dłużej mogła
stawiać im opór.
– Od zawsze lubiłaś wpadać na szalone pomysły –
przyznał, uśmiechając się ze smutkiem skrytym głęboko
w spojrzeniu. – Gdy twój poprzedni adwokat dostarczył
mi papiery dotyczące separacji, miałem nadzieję, że to
kolejny z nich. Jak wtedy, kiedy postanowiłaś zacząć
pracę i zatrudniłaś się w markecie.
– Po trzech godzinach zadzwoniłam do ciebie
i poprosiłam, żebyś mnie stamtąd zabrał – dodała.
Uśmiechnęła się przez łzy, które niekontrolowanie
spłynęły po policzkach. Wytarła je pośpiesznie, a potem
pociągnęła nosem.
– Ale najgłupszy pomysł, na jaki udało ci się wpaść…
– zamilkł na ułamek sekundy, gdy odważyła się spojrzeć
mu prosto w oczy – …to ten, że przestałem cię kochać,
Noro.
Podczas gdy małżonkowie, być może po raz pierwszy
od wielu miesięcy, zdobyli się na szczerą rozmowę,
Oliver i Violet wyszli na pusty korytarz.
– Powinnaś przekonać klientkę, że propozycja, która
została jej przedstawiona, w obecnej sytuacji jest dla niej
najkorzystniejsza. Przecież dobrze wiesz, że jeżeli nie
zdołamy dojść do porozumienia i kwestią podziału
majątku zajmie się sąd, przysługiwać jej będzie tylko
połowa tego, co zalicza się do ich wspólnej własności. To
znacznie mniej niż zaoferowaliśmy.
– Nie, jeśli zdołam udowodnić sędziemu, że w okresie
trwania małżeństwa, zaangażowanie ze strony mojej
klientki było zauważalnie wyższe niż w przypadku jej
męża.
– Wówczas musiałabyś znaleźć świadków gotowych
potwierdzić twoje słowa. Wiesz, jak wiele czasu na tym
stracisz? Szacowanie wartości majątku, rozprawy,
powoływanie i składanie zeznań przez świadków. –
Niemal niezauważalnie przesunął się o krok w jej stronę.
Dzieląca ich odległość była tak mała, że ten krok
wystarczył, by stanęli tuż przed sobą. Ich klatki
piersiowe mogłyby się ze sobą zetknąć przy wzięciu
głębszego wdechu. – Nie zamierzasz odpuścić, prawda?
Nie odwróciła wzroku, hardo zadzierając głowę. Pewna
postawa Violet nieco bawiła Sanclaira, biorąc pod uwagę
fakt, że zarówno prawniczka, jak i jej klientka
znajdowały się raczej na przegranej pozycji. Ale znał
Violet McMillan wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, że
jej to nie powstrzyma.
– Popełniasz błąd, Violet – dodał, patrząc na nią
z góry. – I obawiam się, że niestety nie odrobiłaś
wszystkich lekcji. Nie pamiętasz, co ci mówiłem? Nie
powinnaś łączyć życia prywatnego z zawodowym.
– Brzmisz komicznie, gdy jesteś przekonany, że wciąż
stanowisz część mojego życia prywatnego. – Nie
odpuszczała. Skrzyżowała ramiona na piersi, po czym
z rozbawieniem pokręciła głową.
Oliver uśmiechnął się kącikiem ust. Następnie
postawił kolejny krok, który zmusił Violet do cofnięcia
się aż do momentu, w którym jej plecy uderzyły o drzwi,
za którymi znajdowała się sala konferencyjna.
Przełknęła z trudem, gdy mężczyzna oparł dłoń tuż obok
jej głowy, zamykając ją w pułapce spojrzenia. Podobnie
jak poprzedniego dnia jego bliskość wydawała jej się
jednocześnie czymś przyjemnym i zakazanym.
McMillan pragnęła, by tym razem zdrowy rozsądek jej
nie zawiódł.
– Staram się jedynie ci pomóc. Mylisz się, jeśli
naprawdę sądzisz, że jesteś w stanie wygrać. Wiem, że
nie chcesz przyznać się do porażki, ale powinnaś
odpuścić. – Zbadał wzrokiem każdy centymetr jej
twarzy. Gdy dotarł do warg, przełknął z trudem i dodał:
– Mógłbym sprawić, że twoja klientka zostanie z niczym.
– Propozycja, którą złożyłeś, to gest dobrej woli
z twojej strony?
Przeniósł wzrok na jej oczy – duże, intensywnie
zielone tęczówki, które zdawały się kryć w sobie tak
wiele.
– Tak.
Kobieta uśmiechnęła się najbardziej uroczym
uśmiechem, na jaki było ją stać. Potem odepchnęła się
od drzwi, uniosła głowę i poprawiła zagięty materiał
czarnej marynarki, która okrywała ramiona Olivera.
Później poklepała miejsce, które wygładziła, i patrząc
mężczyźnie prosto w oczy, szepnęła:
– Obawiam się, że za mocno łączy pan życie prywatne
z życiem zawodowym, panie Sanclair. Och, i dziękuję za
radę, ale raczej z niej nie skorzystam. – Z satysfakcją
dostrzegła, że wyraźnie zirytowany zacisnął wargi. –
Wygląda na to, że spotkamy się w sądzie.
Wydostała się z objęć Olivera, posłała mu kolejny
uśmiech, a następnie otworzyła drzwi. Przystanęła
jednak w wejściu do pomieszczenia zaraz po tym, jak
odwróciła głowę. Uśmiech w ułamku sekundy spłynął
z jej warg, które rozchyliły się w szczerym zaskoczeniu.
Gabriel i Nora Nixonowie tkwili w swoich objęciach,
całując się, jakby otaczający ich świat nie miał żadnego
znaczenia.
Rozdział 8

Jodie zrozumiała, że musiała przestać uciekać.


Przez ostatnie lata swojego życia, które w dużej
mierze składało się tylko z chwil, w których albo topiła
smutki w alkoholu, albo starała się zniwelować skutki
jego spożycia, tkwiła w czymś, co przypominało sen.
Piła, gdy pojawiał się problem. Piła, gdy problem
w końcu jakimś cudem został rozwiązany. Piła także
wtedy, kiedy czuła, że przestaje radzić sobie
z otaczającym ją bałaganem. Alkohol stanowił swego
rodzaju ukojenie. Był jej osobistą ucieczką.
Jodie wiedziała, że gdyby nie Oliver, który wyciągał ją
nawet z największego bagna, w jakie tak bardzo lubiła
się pakować, spotkałby ją taki los, na jaki zasługiwała.
Ale miała wokół siebie ludzi, którzy za każdym razem
stawiali ją na nogi.
Wiele razy udawało jej się unikać odpowiedzialności.
Jednak nie teraz. Nie mogła pić dostatecznie długo, aby
problem przestał mieć znaczenie i stał się nieco mniej
dokuczliwy. Nie mogła liczyć, że Oliver znów wyciągnie
ją z kłopotów.
Teraz nie mogła uciec. Być może pierwszy raz zdała
sobie sprawę z własnej słabości. Była tchórzem.
I właśnie teraz, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej,
czuła, że pokonało ją przerażenie.
– Jodie? – Jerry pojawił się w wejściu do mieszkania,
które wynajmował od kilku lat. Było niewielkie. Składało
się z kuchni, wąskiego korytarza i dwóch małych pokoi.
Znajdowało się jednak na tyle blisko posterunku
i kancelarii, że mężczyzna nie śmiał narzekać.
Śledczy wydawał się szczerze zaskoczony, gdy na
klatce schodowej dostrzegł Jodie.
– Mogę wejść? – zapytała.
– Tak, jasne. – Odsunął się, wpuszczając ją do środka.
– Tamtędy. – Wskazał jeden z pokoi, który niekiedy
pełnił funkcję salonu, czasami jadalni lub sypialni. –
Napijesz się czegoś? – Pośpiesznie uprzątnął z blatu
szklanego stolika brudne naczynia.
– Herbaty.
Przytaknął, po czym zniknął w kuchni.
Jodie podeszła do okna, z którego rozciągał się widok
na ulicę i południowe wejście do Central Parku.
– Cieszę się, że wpadłaś. – Kilka minut później Jerry
wrócił do salonu, niosąc w dłoniach dwa białe kubki. –
Chociaż mogłaś uprzedzić, wtedy zdążyłbym trochę tutaj
posprzątać.
– Nie szkodzi – zapewniła, odbierając od niego
herbatę.
– Wszystko w porządku?
– Hm?
– Nie zdjęłaś płaszcza – zauważył.
– Och. – Jodie drgnęła. – Chciałam o czymś z tobą
porozmawiać… – Mocniej zacisnęła palce wokół kubka,
ignorując fakt, że porcelana parzyła ją w skórę. – Chodzi
o tamten wieczór, kiedy…
– Wiem, co masz na myśli – wtrącił łagodnie. – I wiem
też, że oboje uzgodniliśmy, że będziemy zachowywać
się, jakby nic się nie stało, ale chyba żadnemu z nas to
nie wychodzi? – Uśmiechnął się nerwowo. – Naprawdę
nie chcę, żeby ta jedna noc zepsuła naszą przyjaźń. Za
bardzo mi na tobie zależy, bym na to pozwolił…
Odwróciła wzrok, nie potrafiąc wytłumaczyć, dlaczego
nagle nie potrafiła odwzajemnić jego spojrzenia. Nie
była w stanie patrzeć mu w oczy, kiedy stał tuż przed nią
i mówił wszystkie te rzeczy, na które nie zasługiwała.
Zależało mu na niej, podczas gdy ona nie mogła dać mu
tego samego.
Była tak blisko ponownej ucieczki, ale coś jej na to nie
pozwoliło. Być może była to świadomość, że od tego,
w co się wpakowała, nie zdoła uciec. A może przyczynił
się do tego głos, który rozbrzmiał pośród jej
rozbieganych myśli. Głos, który aż za bardzo
przypominał Violet.
Nawet jeżeli Jodie była tchórzem, nie zmieniało to
faktu, że Jerry zasługiwał na prawdę. Pomógł jej tak
wiele razy, był przy niej, kiedy tego potrzebowała. Dawał
jej wsparcie, na jakie w żadnym stopniu nie zasługiwała.
Była winna mu przynajmniej tyle – uczciwość
i szczerość.
Gdy jednak uniosła głowę i napotkała jego wzrok,
odkryła, że wokół jej gardła zacisnął się strach, który
skutecznie ją uciszył.
– Nawet jeżeli między nami nie będzie już tak jak
dawniej, nie chcę, żebyś się o coś obwiniała. I tym
bardziej nie chcę, żebyś mnie unikała. Nie wiem jak, ale
spróbuję sprawić, byś znowu czuła się komfortowo
w mojej obecności.
– Nie zasługuję na to – stwierdziła, skutecznie
zatrzymując potok słów opuszczających usta bruneta.
– Co?
– Nie zasługuję na ciebie, Jerry – powtórzyła
łamiącym się głosem.
– Nie, nie mów tak. To nieprawda. – Pokręcił głową,
a następnie postawił krok w przód, zmniejszając dzielącą
ich odległość. Zawahał się, gdy Jodie odrobinę się
cofnęła. Dostrzegł, że dłonie, którymi obejmowała
kubek, delikatnie drżały. – Jodie…
– Jestem w ciąży.
Mężczyzna zamilkł w pół słowa, w jednej chwili gubiąc
wszystko, co zamierzał powiedzieć. Poczuł serce mocno
bijące w jego piersi, kiedy uniósł głowę i odkrył, że Jodie
odwróciła wzrok. Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy.
Minęła chwila, nim w końcu zdołał przełknąć
zaskoczenie i niewyraźnie mruknął:
– Tamtej nocy…
– Tak – odpowiedziała, znając dalszą część pytania. –
Skłamałam, kiedy następnego dnia zapytałeś, czy się
zabezpieczyliśmy. Byłam pewna, że nie mogę zajść
w ciążę.
– Od jak dawna… o tym wiesz?
– Od jakichś dwóch tygodni.
– To właśnie dlatego mnie unikałaś?
– Tak – przyznała i w końcu zdobyła się na to, by na
niego spojrzeć. – Uznałam, że powinieneś wiedzieć. Nie
musisz się martwić… Jakoś rozwiążę ten problem.
– Problem? – powtórzył. – Jodie, mówisz o dziecku.
Naszym dziecku.
– Nie mogę go urodzić – odparła. – Ledwo radzę sobie
sama ze sobą, nie dam rady…
– Nie będziesz sama – zapewnił. – Masz mnie.
– Nie. – Pokręciła głową. – Nie mogę tego od ciebie
wymagać. Powiedziałam ci o tym, bo zasługujesz na
prawdę, ale resztą… zajmę się sama.
– Jodie. – Próbował ją zatrzymać, gdy odstawiła kubek
na parapet, a potem ruszyła w kierunku wyjścia. – Jodie,
poczekaj… – Chwycił jej rękę, nie pozwalając jej odejść.
– Proszę, przemyśl to jeszcze raz. Nie podejmuj decyzji
pochopnie, w porządku? Daj sobie trochę czasu.
Daj mi trochę czasu, bym zdołał przekonać cię do zmiany
zdania, dodał w myślach.
– Jodie…
– Dobrze. – Wydawała się tak bardzo krucha.
Po Jodie Sanclair, którą Jerry poznał lata temu, po tej
pyskatej, szalonej dziewczynie, nie został już
najmniejszy ślad. Jakim więc cudem wciąż potrafiła
kompletnie skraść każdy skrawek jego serca, tak jak
zrobiła to po raz pierwszy lata temu?
– Odwiozę cię do mieszkania – poinformował.
– Poradzę sobie – zapewniła, powstrzymując go, gdy
sięgnął po leżące na stoliku kluczyki. – Naprawdę, Jerry.
Nie martw się o mnie.
Jak miał spełnić jej prośbę, szczególnie teraz, skoro
dowiedział się, że nosiła pod sercem jego dziecko?
– Zamówię taksówkę.
Starał się zdusić wewnętrzną potrzebę zadbania, aby
bezpiecznie wróciła do mieszkania. Wiedział, że Jodie
nie lubiła, gdy ktoś przesadnie się o nią troszczył lub
traktował ją jak dziecko. Teraz nie chciał niepotrzebnie
jej denerwować.
– Uważaj na siebie – dodał jedynie.
– Będę, obiecuję.
Posłała mu lekki uśmiech, zapewne nie zdając sobie
sprawy, jak wiele ten drobny gest dla niego znaczył.
Rozdział 9

Oliver przyglądał się Violet, starając się wywnioskować


z wyrazu jej twarzy, czy była zła, że nie zdołała spełnić
złożonych obietnic – ani nie sprawiła, że spotkali się
w sądzie, ani nie udało jej się z nim wygrać.
Ruchy jej dłoni zdradzały lekką nerwowość. Grymas,
który cieniem rzucił się na jej wargi, kiedy nie mogła
wepchnąć teczki do torebki, jasno dał mężczyźnie do
zrozumienia, że nie była zadowolona z takiego obrotu
spraw. Papiery, z którymi się siłowała, nie miały
właściwie żadnej wartości. Utraciły ją chwili, w której
Nora Nixon poinformowała, że wycofuje pozew
rozwodowy.
Niespełna dziesięć minut wcześniej małżonkowie
opuścili kancelarię, wyglądając niczym para
zakochanych nastolatków.
Oliver pojął, że być może wpatrywał się w Violet
dłużej, niż powinien, gdy właściwie było już za późno.
Kobieta uniosła głowę i odwzajemniła jego spojrzenie.
Przyłapała go, zanim zdołał skupić uwagę na czymś
innym.
– To idealny moment, byś uświadomił mi, że nie
zdołałam z tobą wygrać…
– Nie zamierzałem tego robić. Wbrew temu, co
zapewne o mnie sądzisz, potrafię schować dumę do
kieszeni i przyznać, że poradziłaś sobie naprawdę nieźle.
Ale to raczej nie powinno stanowić dla mnie większego
zaskoczenia. Zawsze taka byłaś.
– Jaka?
– Ambitna.
Wyraz jej twarzy odrobinę złagodniał. Sekundę
później dała za wygraną i odpuściła zmagania z teczką.
Narzuciła torebkę na ramię, pozwalając, aby dokumenty
wystawały z niej na tyle, że zahaczała o nie łokciem przy
każdym ruchu.
– Jeżeli Nora nie zmieni zdania, jutro w jej imieniu
wycofam pozew. – Były to ostatnie słowa, jakie
wypowiedziała, zanim opuściła salę konferencyjną.
Na parterze natknęła się na Molly. Dziewczyna wciąż
zajmowała to samo miejsce, co przed godziną – siedziała
za biurkiem, które niegdyś należało do Violet, i otoczona
stosem akt co jakiś czas poprawiała zsuwające się
z wąskiego nosa okulary.
Zdała sobie sprawę z obecności Violet, dopiero gdy
prawniczka podeszła bliżej, przerywając ciszę odgłosem
kroków.
– Wciąż pracujesz? – zapytała. – Powinnaś wrócić do
domu. Jest późno.
– Niedługo zacznę się zbierać – obiecała.
– Dobranoc, Molly.
– Dobranoc.
Na zewnątrz zaczęło się już ściemniać, więc gdy Violet
wyszła przed kancelarię, musiała stanąć niemal na ulicy,
aby kierowcy przejeżdżających taksówek byli w stanie
dostrzec ją w ciemności. Żadne z aut się jednak nie
zatrzymało. Był wczesny piątkowy wieczór, więc nie
powinna być tym zaskoczona.
Odwróciła się w tej samej chwili, w której z kancelarii
wyszedł Oliver. Najwyraźniej dostrzegł, że nie udało jej
się złapać taksówki, ponieważ oznajmił:
– Podwiozę cię.
Zanim zdążyła powiedzieć, że da sobie radę sama,
zrozumiała, że w tej chwili Oliver był być może jej jedyną
opcją, jeżeli nie chciała przeciskać się przez zatłoczone
metro. Ostatecznie wsiadła z nim do zaparkowanego
nieopodal białego porsche.
– W którym hotelu się zatrzymałaś? – zapytał.
– Mógłbyś zawieźć mnie do kawiarni Dereka? Jeżeli to
nie problem.
– W porządku, ale musisz wskazać mi drogę.
Wyjrzała przez boczną szybę. Utknęli w szeregu aut,
które próbowały przedostać się przez centrum
Manhattanu.
Panująca w samochodzie cisza była niekomfortowa.
Nawet płynący z radia głos reportera wieczornych
wiadomości nie zdołał rozluźnić atmosfery. Dotarcie do
kawiarni przy pomocy wskazówek Violet zajęło
Oliverowi prawie dwadzieścia minut.
– Wejdziesz? – Wysiadła na chodnik, przytrzymując
drzwi samochodu.
– Nie wiem, czy…
– Mają tutaj naprawdę świetną kawę – wyjaśniła, nie
bardzo wiedząc, dlaczego tak bardzo nalegała. –
Zapewniam, że po otwarciu klienci będę ustawiać się
w kolejkach, żeby jej spróbować. Na twoim miejscu nie
marnowałabym takiej szansy.
Już miał odmówić, lecz Violet obdarzyła go
uśmiechem. Takim samym, jaki miał okazję widzieć
przed dwoma laty. Jedynym uśmiechem będącym
w stanie poruszyć jego nieczułe serce. Choć minęło wiele
miesięcy, uległ mu bez oporu.
– Właściwie… I tak nie mam planów na wieczór.
Prawniczka poczekała, aż znalazł wolne miejsce
parkingowe. Gdy do niej wrócił, wprowadziła go do
przytulnego wnętrza kawiarni. Lokal był niemal
całkowicie pusty, nie licząc kilku stojących przy ścianie
krzeseł i co najmniej dziesięciu puszek z farbą, które
znajdowały się na podłodze.
Dzwonek nad drzwiami wydał z siebie brzęknięcie.
Kilka sekund później zza baru wyłoniła się dwójka
mężczyzn. Oliver znał tylko jednego z nich – Dereka,
przyjaciela Violet. Drugi był jasnowłosy, wysoki
i szczupły.
Violet wyraźnie rozpromieniła się na ich widok
i pozwoliła, aby obaj ją uściskali.
– Znasz już Dereka, a to Larry. – Wskazała drugiego
z mężczyzn. – Larry, to…
– Oliver Sanclair – dokończył, wyciągając ku niemu
dłoń. – Miło mi pana poznać.
– Wystarczy Oliver – odparł, odwzajemniając uścisk.
– Jesteście bardzo zajęci? – Kobieta spojrzała na
Dereka. – Oliver podrzucił mnie do was i zaprosiłam go
na kawę.
– Właśnie malujemy ściany na zapleczu –
odpowiedział. – Później musimy poustawiać książki na
regałach. Chcielibyśmy uporać się z tym przed północą.
– Mogę wam pomóc – zaproponowała. – I tak nie
mam planów na wieczór. – Wzruszyła ramionami.
Sanclair skupił na niej uwagę. Nie potrafiąc
zignorować ciepła, które tak nagle odnalazło drogę do
jego serca, oznajmił:
– Ja również mogę pomóc.
Słowa Sanclaira zaskoczyły całą trójkę do tego stopnia,
że milczeli przez dłuższą chwilę, wpatrując się w niego,
jakby próbowali zorientować się, czy żartował, czy mówił
całkiem poważnie.
Larry był pierwszym, który postanowił się odezwać:
– Świetnie. – Zerknął na Violet. – Oboje jesteście zbyt
ładnie ubrani, by pobrudzić się farbą, więc my zajmiemy
się malowaniem, a wy zapełnianiem biblioteczki. Książki
są już na górze, schowane w kartonach. Zaraz
przyniesiemy wam kawę. – Po tych słowach pociągnął
Dereka za sobą w kierunku lady.
– Naprawdę nie musisz tego robić. – Violet napotkała
wzrok Olivera.
– To nic takiego – zapewnił, ruszając za nią. Krętymi
schodami dotarli na półpiętro. – Zresztą… Sama
powiedziałaś, że nie powinienem marnować okazji, aby
napić się tutaj kawy. To tylko… – Zamilkł, dostrzegając
co najmniej trzydzieści kartonów po brzegi
wypełnionych książkami. – Trochę książek – dokończył.
Violet westchnęła i zsunęła płaszcz z ramion.
Przewiesiła go przez barierkę, za którą rozciągał się
widok na dolną część kawiarni.
– Zabierzmy się do pracy. – Podeszła do pierwszego
kartonu i wyjęła z niego kilka książek.
Oliver również pozbył się płaszcza, a także marynarki.
Podciągnął rękawy białej koszuli na wysokość łokci i idąc
w ślady dziewczyny, zaczął układać książki na półkach.
Przez kilka pierwszych minut panowało pomiędzy nimi
milczenie, które przerwał dopiero głos Violet:
– Wychodząc z kancelarii, wpadłam na Molly.
Spojrzał na nią, wykorzystując wolną przestrzeń
między dwiema niezapełnionymi półkami. Stali po
przeciwnych stronach tego samego regału.
– Nie chcę się wtrącać, ale ona tak bardzo…
– Przypomina ci ciebie? – dokończył, na co
przytaknęła.
– Dwa lata temu, kiedy zaczęłam pracować
w kancelarii, też siedziałam po nocach i wiem, jakie to
trudne. Dlatego prosiłam, żebyś nie był dla niej tak
surowy jak…
– Jak dla ciebie? Violet. – Poczekał, aż ponownie na
niego spojrzy. – Wiem, że to może wydawać się okrutne,
ale wymagam od Molly tak dużo, bo wiem, że ją na to
stać. Taką samą pewność miałem w stosunku do ciebie.
Wbrew temu, co myślisz, nie chcę jej zniechęcić. Chcę,
żeby pewnego dnia stała się kimś takim jak – wziął
głęboki wdech, po czym powoli wypuścił powietrze – jak
ty.
– Jak ja? – powtórzyła.
– Spójrz na siebie. Zobacz, kim się stałaś. Jak wiele
osiągnęłaś.
– To tylko tak wygląda. – Wepchnęła książkę w puste
miejsce, sprawiając, że Oliver nie mógł dłużej na nią
patrzeć. – Po śmierci ojca musiałam zająć się kancelarią.
Chciałam oddać ją w ręce Owena, ale on uparł się, że to
moja rodzinna spuścizna i to właśnie mnie należy się
wszystko, na co przez lata pracowali moi rodzice. Razem
z kancelarią dostałam ciężar, który musiałam dźwigać.
Ludzie nieustannie wymagali ode mnie, bym była
najlepsza, tak jak mój ojciec. Ale nie byłam i nigdy nie
będę.
Odłożył książkę na półkę, ominął regał i stanął tuż
obok Violet. Nie patrzyła na niego. Po prostu wpychała
kolejne tomy na puste miejsca i pozwalała, by słowa
uciekały z jej ust:
– Wiązali ze mną wielkie nadzieje, wróżyli mi
świetlaną przyszłość. I choć przecież nie musiałam
niczego im udowadniać, sama zawiesiłam sobie zbyt
wysoko poprzeczkę. Przegrałam pierwszą sprawę, jaką
prowadziłam w imieniu kancelarii rodziców.
– To nic nie znaczy, Violet.
– Oczywiście. Adwokaci wygrywają i przegrywają,
mimo to… czułam się zupełnie tak, jakbym wszystkich
zawiodła. Wiesz, jakie to uczucie? Nie… – Pokręciła
głową. – Oczywiście, że nie. Przecież nigdy nie
przegrałeś, prawda?
Mylisz się, pomyślał.
– Violet…
– Gdy Nora Nixon pojawiła się w mojej kancelarii
i powiedziała, że to właśnie ty reprezentujesz jej męża,
pomyślałam, że…
– Na twoim miejscu zrobiłbym to samo – stwierdził.
McMillan odwróciła głowę i spojrzała na niego, nie
kryjąc zaskoczenia.
Oliver wepchnął książkę na półkę, a następnie wyjął
z kartonu kilka kolejnych. Dopiero wtedy odwzajemnił
spojrzenie kobiety.
– Gdybym miał okazję stanąć po przeciwnej stronie
sądowej barykady naprzeciw Bundy’ego, nie zawahałbym
się ani chwili. Był jednym z ludzi, którzy już na samym
początku spisali mnie na straty. Zachowałem się
podobnie, kiedy dwa lata temu pojawiłaś się w mojej
kancelarii. Naprawdę cię rozumiem. Być może lepiej, niż
sądzisz. – Umieścił książki na regale.
– To i tak nie ma znaczenia. – Wzruszyła ramionami,
wracając do pracy. – Nora chce wycofać pozew, więc ani
cię nie pokonałam, ani niczego nie udowodniłam.
– Mylisz się. Kilka razy naprawdę udało ci się mi
zaimponować. Szczególnie wtedy, gdy prosto w twarz
powiedziałaś mi, że spotkamy się w sądzie, choć
doskonale wiedziałaś, że raczej nie uda ci się niczego
zdziałać.
– Skąd ta pewność? – Zmarszczyła brwi, co nie
umknęło uwadze Olivera.
Uśmiechnął się kącikiem ust. Uwielbiał wyprowadzać
ją z równowagi i sprawiać, że znowu stawała się
waleczna i pewna siebie.
– Zostałaś naprawdę dobrym prawnikiem – przyznał.
– Ale to wciąż za mało, by mnie pokonać.
Zareagowała tak, jak mógł się tego spodziewać –
uniosła brwi, po czym prychnęła prześmiewczo, kręcąc
przy tym głową. W kącikach jej ust błąkał się jednak
delikatny uśmiech. Na ułamek sekundy stała się tą
Violet, którą pamiętał.
– Minęły dwa lata, a twoje ego nie zmalało nawet
odrobinę, Oliverze. – Odwróciła się i wyciągnęła dłoń, by
umieścić trzymaną w niej książkę na jednej z wyższych
półek. Była jednak zbyt niska, aby jej dosięgnąć.
– Pomogę ci. – Stanął tuż za nią i wyjął z jej ręki
książkę, po czym bez trudu położył ją na miejsce, które
wybrała kobieta.
Violet odwróciła się, nieco skrępowana jego nagłą
bliskością. Zrobiła to w tym samym momencie, w którym
przeniósł na nią wzrok. Znajdowali się tak blisko, że bez
trudu mogła dostrzec plamki w jego szafirowych oczach.
Gdyby nabrała głębiej powietrza, jej piersi dotknęłyby
jego torsu.
Omiotła wzrokiem jego twarz – idealne rysy szczęki,
ciemne rzęsy rzucające cienie na blade policzki. Potem
cofnęła się o krok, przez co wpadła na stojący z tyłu
regał.
– Moja obietnica nadal jest aktualna. Zamierzam być
twoją pierwszą porażką – powiedziała, licząc, że zdoła
sprawić, by przestał co jakiś czas zerkać na jej wargi.
Myliła się.
Oliver przybliżył się, przyciskając jej ciało do brzegów
książek, które chwilę wcześniej wspólnie umieścili na
półkach.
Violet czuła się uwięziona pomiędzy jego twardą
klatką piersiową a regałem.
– Doprawdy? – Wydawał się nieco rozbawiony.
– Pewnego dnia sprawię, że przegrasz i…
Uciszył ją, przywierając do jej ust w brutalnym
pocałunku. Jęknęła, kiedy przycisnął ją do siebie,
niekontrolowanie rozchylając wargi. Oliver pogłębił
pocałunek, ich języki się spotkały, a oddech Violet
boleśnie uwiązł jej w gardle.
Kobieta zadrżała, kiedy Sanclair wsunął dłoń
w kasztanowe włosy, a potem przeniósł ją na kark.
Pocałunek nabrał tempa. Stał się szybszy, nieco
niedbały, a ona nie potrafiła tego przerwać. Choć
przecież powinna, ponieważ wiedziała, że wszystko, co
czuła, było tylko słodkim grzechem. Chwilą
zapomnienia, która nigdy nie powinna się zdarzyć.
W końcu położyła dłoń na twardej piersi mężczyzny
i odsunęła go od siebie stanowczym ruchem.
Oddychając spazmatycznie, odnaleźli swoje
spojrzenia.
Violet pokręciła głową.
– Nie mogę – szepnęła. Wypowiedzenie tych słów
kosztowało ją więcej siły, niż mogłaby podejrzewać. –
Nie…
Jej wypowiedź przerwał charakterystyczny dźwięk
dzwonka wiszącego nad wejściem do kawiarni. Spojrzała
prosto w oczy Olivera, przełykając z trudem. Wciąż
trzymała dłoń na jego torsie, bardzo blisko serca.
– Violet?! – Z dołu dobiegł głos Dereka.
– Tak? – odpowiedziała, nie odrywając wzroku od
Sanclaira.
Czuła jego dłonie na swojej talii. Jego dotyk zdawał się
palić w najprzyjemniejszy z możliwych sposobów.
– Ktoś do ciebie.
Dopiero te słowa wyrwały ją z zamyślenia.
Oliver odsunął się, pozwalając, by go wyminęła
i ruszyła w kierunku kręconych schodów. Gdy
pośpiesznie je pokonała i dotarła na parter, zatrzymała
się z zaskoczeniem.
Mężczyzna, który stał obok Dereka, uśmiechnął się na
jej widok.
– Szukałem cię – powiedział, ruszając w jej kierunku.
Violet poruszyła bezgłośnie wargami, gdy zamknął jej
talię w pewnym uścisku, a potem pochylił się i złożył na
ustach krótki pocałunek. Następnie odsunął się
i spojrzał najpierw na Dereka, później na Larry’ego,
który wyłonił się z zaplecza, aż w końcu jego wzrok
spoczął na Oliverze.
– Nie przedstawisz mnie? – zwrócił się do Violet.
Dziewczyna przywołała na twarz lekki uśmiech. Ten
drobny, wydawać by się mogło, że prosty gest, naprawdę
wiele ją kosztował. Starała się przełknąć zaskoczenie
i zmusić głos do współpracy, choć i on postanowił ją
zawieść. Zerknęła przelotnie na Olivera i wreszcie
oznajmiła słabym głosem:
– To Daniel. Mój narzeczony.
Rozdział 10

Mój narzeczony.
Te dwa słowa powracały do myśli Olivera niczym
uporczywe demony. Przypominały nieznośne echo, które
z każdą chwilą wydawało się coraz głośniejsze. Nie
potrafił w żaden sposób ich zagłuszyć. Nie był w stanie
zignorować także ukłucia otępiającej zazdrości, gdy
mężczyzna mocniej objął talię Violet, przyciągnął ją do
siebie i złożył na jej ustach kolejny pocałunek.
– To Derek, Larry i… – Spojrzała na prawnika
z zakłopotaniem, a on dopiero wówczas zdał sobie
sprawę z tego, że wciąż stał na przedostatnim stopniu
kręconych schodów.
– Oliver Sanclair – dokończył Daniel, obdarzając go
niemal hollywoodzkim uśmiechem. Wyciągnął ku niemu
dużą dłoń, a następnie ścisnęli sobie ręce. – Wiele
o panu słyszałem, panie Sanclair – przyznał. – Jest pan
chyba… legendą nowojorskiej sceny prawniczej, prawda?
Oliver zmusił się do subtelnego uśmiechu.
– Daniel Herman – przedstawił się, w końcu rozłączył
ich dłonie, po czym zbliżył się do milczącej narzeczonej.
Sanclair odniósł wrażenie, że nazwisko mężczyzny nie
było mu całkiem obce.
– Nie uprzedziłeś mnie, że zamierzasz przylecieć do
Nowego Jorku. – Prawniczka spojrzała na Daniela,
pozwalając, aby ponownie ją objął.
– To była nagła decyzja. Próbowałem się do ciebie
dodzwonić, ale włączała się poczta głosowa.
– Mój telefon musiał się rozładować. – Głos wciąż
miała cichy i niepewny. – Skąd wiedziałeś, gdzie mnie
szukać?
– Skontaktowałem się z Owenem. Podpowiedział mi,
że najprawdopodobniej znajdę cię właśnie tutaj. –
Spojrzał na Olivera. – Tutaj albo w pańskiej kancelarii,
panie Sanclair. – Jego wargi uformowały się w kolejny
uśmiech.
Cisza, która nagle między nimi zapadła, wydawała się
nieznośnie ciężka, a atmosfera wyraźnie napięta. Oliver
zastanawiał się, czy ten człowiek wiedział, że przed
dwoma laty jego i Violet łączyło coś więcej. Bijąca od
niego niechęć była aż zbyt wyczuwalna.
– Oliver podrzucił mnie do kawiarni – wyjaśniła
dziewczyna, nie potrafiąc wytłumaczyć, dlaczego czuła
potrzebę, by to zrobić. – Postanowiliśmy pomóc
Derekowi i Larry’emu w przygotowaniach do otwarcia.
– To niezwykle miłe z pana strony, panie Sanclair –
zauważył Daniel.
Oliver znowu próbował doszukać się w jego słowach
drugiego dna, jednak odnalazł jedynie lekką dozę
złośliwości.
Więc wiedział, uświadomił sobie.
Cisza spadła na nich niczym ciężka kurtyna. Przerwał
ją dopiero Derek, który nieco zakłopotany
zaproponował:
– Może napijemy się kawy?
– Właściwie…
– Chyba lepiej będzie, jeżeli już pójdziemy. – Daniel
uciął wypowiedź Violet i spojrzał na nią z góry. –
Prawda, kochanie?
Oliver ponownie to poczuł – nieprzyjemne ukłucie
gdzieś na dnie serca. Było otępiające i sprawiło, że coś
boleśnie zacisnęło się wokół jego gardła. Być może była
to złość, a może świadomość, że to nie on był
mężczyzną, który mógł mówić do Violet w taki sposób.
– Tak. – Skinęła nerwowo głową. Spojrzenia jej
i Olivera spotkały się na ułamek sekundy zbyt krótki, by
mężczyzna zdołał coś dostrzec w jej oczach. – Daniel
musi być zmęczony po podróży. Pójdę po swój płaszcz.
Dopiero wówczas Herman wypuścił ją z objęć. Nie
spuszczał wzroku z narzeczonej, dopóki nie zniknęła mu
z oczu.
– Chyba też będę się już zbierać. – Oliver skierował te
słowa do Dereka, a gdy ten przytaknął ze słabym
uśmiechem, ruszył ku wyjściu.
– Panie Sanclair.
Głos Hermana zatrzymał go tuż przed drzwiami.
Odwrócił się i spojrzał na mężczyznę w tym samym
momencie, w którym ten dodał:
– Cieszę się, że mieliśmy okazję w końcu się poznać.
– Ja również.
***
Violet chwyciła lampkę wina, upiła łyk, a następnie
podeszła do okna.
Nowy Jork wydawał się tej nocy wyjątkowo spokojny,
a może był taki, tylko gdy patrzyło się na niego
z wysokiego piętra hotelu?
Alkohol sprowadził do umysłu i ciała kobiety
rozluźnienie. Trwało ono jednak nie dłużej niż mgnienie
oka i zanim zdołała upić kolejny łyk, by uciszyć natrętne
myśli, te znowu wdarły się do jej głowy, powodując nową
falę bólu.
Skrzypnięcie drzwi sprawiło, że odwróciła wzrok,
wracając myślami do hotelowego apartamentu.
Daniel wyszedł z łazienki, wycierając mokre włosy
w jasny ręcznik. Brązowe, lekko kręcone kosmyki
osunęły mu się na czoło. Mężczyzna miał na sobie
garniturowe spodnie i zwykły biały T-shirt, który
uwydatniał umięśnione barki oraz ramiona. Herman
zatrzymał się na moment przy stoliku w części pełniącej
funkcję małej kuchni. Chwycił szklankę ze szkocką,
uniósł ją do ust, po czym spojrzał na tkwiącą przy oknie
Violet.
– Wszystko w porządku?
– Tak. – Uśmiechnęła się. – Po prostu trochę boli
mnie głowa.
– Powinnaś się przespać.
Nie odrywała od niego wzroku, gdy jednym łykiem
opróżnił szklankę do połowy. Daniel dostrzegł, że się
w niego wpatrywała, i już po chwili znalazł się obok niej.
Objął ją od tyłu i pocałował w nagie ramię.
Miała na sobie jedynie satynowy szlafrok i koronkową
bieliznę. Prysznic, który kobieta wzięła chwilę wcześniej,
w dużej mierze przyczynił się do znużenia, jakie
odczuwała.
– Dlaczego przyleciałeś do Nowego Jorku?
– Czy zdołam cię zadowolić, jeżeli powiem, że za tobą
tęskniłem? – mruknął, dotykając ciepłymi wargami
miejsca tuż za jej uchem.
Violet uniosła kieliszek do ust, nie odrywając wzroku
od nocnej panoramy miasta.
– Rozluźnij się, V.
– Najpierw powiedz mi prawdę.
Westchnął prosto w jej skórę.
– Tutejszy prokurator jest moim dobrym znajomym.
Zwrócił się do mnie z prośbą, bym w jego zastępstwie
wystąpił w roli oskarżyciela w pewnej sprawie.
– Sądziłam, że zamierzasz z tym skończyć –
zauważyła.
Dłonie, które trzymał na jej ramionach, wydawały się
wyjątkowo ciężkie, a uścisk nieco zbyt silny.
– Niedługo… – szepnął, a następnie ponownie ją
pocałował. Musiała włożyć wiele wysiłku w to, by się nie
wzdrygnąć. Na szczęście po kilku łykach wina wszystko
stawało się nieco łatwiejsze. – Niedługo skupię się tylko
na kancelarii. – Przesunął wargami w górę jej szyi. – I na
tobie, Violet.
Była wdzięczna panującej w apartamencie ciemności,
bo dzięki niej Daniel nie mógł dostrzec odbicia jej twarzy
w lustrze. Nie widział więc, jak mocno walczyła
z odruchem wykrzywienia ust w grymasie. Łzy
niespodziewanie zgromadziły się pod jej powiekami.
– Chyba masz rację. – Wyswobodziła się z jego objęć,
uciekając przed ciężarem męskich dłoni. – Powinnam się
położyć. – Zdobyła się na coś, co tylko przypominało
uśmiech.
Daniel pochylił się, chcąc ją pocałować, ale ostrożnie
się odsunęła, uważając, by ten ruch nie był zbyt
gwałtowny.
– Naprawdę źle się czuję. Przepraszam.
– W porządku. Połóż się do łóżka. Zejdę do baru i jak
wrócę, to do ciebie dołączę.
– Nie pij za dużo – szepnęła. – Proszę.
Daniel stał już przy drzwiach i niedbale wkładał
płaszcz.
– Nie martw się tym. – Obdarzył Violet uśmiechem,
którego nie była w stanie odwzajemnić.
Gdy wyszedł, opróżniła kieliszek do dna.
***
Mimo tak późnej pory Oliver natknął się w kancelarii na
Molly. Gdyby nie blask padający ze stojącej na biurku
lampki, zapewne nie zdołałby dostrzec jej zza stosu
teczek.
– Webster.
Molly poderwała głowę i zadrżała, dostrzegając szefa
w progu. Zazwyczaj używał jej nazwiska tylko wtedy, gdy
był zły, więc przerażenie wymalowało się w każdym
centymetrze jej twarzy.
– Ja… – Zaczęła się jąkać, kiedy Sanclair ruszył w jej
kierunku. – Wiem, że nie lubi pan, kiedy pracuję do
późna, ale…
– Herman. Daniel Herman. Dowiedz się, kim jest ten
człowiek – polecił, zatrzymując się po drugiej stronie
biurka.
Molly poruszyła bezgłośnie wargami.
– Pośpiesz się – dodał.
Drgnęła, po czym szybko pochyliła się nad klawiaturą
i wpisała w wyszukiwarkę imię i nazwisko tego
człowieka.
– Daniel Herman jest… Wow, naprawdę przystojny. –
Uniosła jasne brwi.
Oliver westchnął i stanął tuż za nią. Pochylił się,
a następnie oparł jedną dłoń na krawędzi biurka, a drugą
na oparciu krzesła dziewczyny. Skupił uwagę na ekranie.
Molly zaczęła czytać, mrużąc przy tym oczy. Godzinę
wcześniej zgubiła gdzieś pośród teczek okulary.
– Daniel Herman, trzydzieści trzy lata. Jest
prokuratorem.
– Wejdź w zakładkę z artykułami prasowymi –
zarządził Oliver.
– Hmm. – Zmarszczyła czoło, pośpiesznie czytając
kilka nagłówków. – Wygląda na to, że w prawniczym
świecie jest raczej kontrowersyjną osobowością.
Największe gazety, w tym nawet Los Angeles Times, wiele
razy podważały wiarygodność dowodów, na podstawie
których niejednokrotnie sąd orzekał wyrok na niekorzyść
oskarżonego. O, ostatni artykuł pochodzi sprzed kilku
tygodni. – Kliknęła nagłówek.
Sanclair przesunął wzrokiem po tekście.
– Jeden ze świadków przyznał, że Herman próbował
zmusić go do składania fałszywych zeznań. Szybko
jednak wycofał swoje słowa.
Wyprostował się, wciąż wyglądając, jakby coś go
trapiło.
– To wszystko?
– Tak. Dziękuję, Molly. – Okrążył jej biurko,
a następnie ruszył w kierunku gabinetu. – Weź jutro
wolne.
– Co? – Nie potrafiła ukryć zdziwienia.
Takie słowa wypowiadane przez jej szefa były niczym
modlitwa w ustach samego diabła.
– Powinnaś odpocząć – rzucił przez ramię, zanim
zniknął za czarnymi drzwiami.
Molly przez moment trwała bez ruchu. Dopiero po
kilku minutach zdołała otrząsnąć się z szoku.
– Może jest chory? – Wzruszyła ramionami.
Rozdział 11

Gdy Violet obudziła się następnego ranka, miejsce po


drugiej stronie łóżka było puste. Poprzedniego wieczoru
kobieta zasnęła, zanim Daniel wrócił do pokoju.
W telefonie czekała na nią wiadomość, w której
mężczyzna informował, że udał się na spotkanie
z prokuratorem i postara się zdążyć na wspólną kolację.
Wyglądało więc na to, że nie miała planów na większość
tego dnia.
Najpierw skontaktowała się z Norą, żeby upewnić się,
że wycofanie pozwu rozwodowego wciąż było aktualne.
Jej była klientka przeżywała drugą miłość i na słowo
„rozwód” zareagowała tak, jakby wydarzenia ostatnich
dni nie miały miejsca:
– Rozwód? – Piskliwy głos Nory rozbrzmiał
w telefonie. – Ten etap mamy z Gabrielem już za sobą.
Wydawała się szczęśliwa, więc Violet jedynie obiecała,
że dopilnuje wszystkich formalności związanych
z wycofaniem pozwu.
Potem postanowiła odwiedzić Dereka w kawiarni. Po
szybkim prysznicu i przebraniu się w dzianinową
sukienkę z golfem zamówiła taksówkę. Dotarła na
miejsce kilka minut przed dziesiątą, a przyjaciel powitał
ją uściskiem.
– Larry pracuje dzisiaj w domu. Chyba dopadła go
grypa i marnie się czuje – wyjaśnił, zanim zapytała
o mężczyznę. – Kawy?
– Z chęcią.
Pozbyła się płaszcza i odwiesiła go na oparcie krzesła,
na którym po chwili usiadła.
– Myślałam, że zrezygnował z pracy, żeby otworzyć
kawiarnię.
– To prawda. – Derek wyłonił się z zaplecza, niosąc
w dłoniach czysty kubek. – Ale czasami dorabia jako
informatyk. – Stanął przy ekspresie. – Chcemy jak
najszybciej spłacić kredyt, więc każdy zastrzyk gotówki
jest na wagę złota.
– Wiesz, że gdybyś potrzebował pieniędzy, wystarczy,
że mnie o nie poprosisz, prawda?
Po śmierci ojca Violet odziedziczyła nie tylko dobrze
prosperującą kancelarię, ale także spory spadek. Nie
musiała więc narzekać na brak gotówki, choć chyba
wciąż nie potrafiła do tego przywyknąć. Zbyt wiele lat
żyła z dnia na dzień.
– Wiem, V, ale wyznaję zasadę, że nie pożyczam
pieniędzy od przyjaciół. – Postawił przed nią kawę. –
Mimo wszystko dziękuję za propozycję.
Gdy zajął miejsce po przeciwnej stronie blatu, Violet
uniosła kubek do ust. Ciężar spojrzenia Dereka nie
pozwolił jej jednak upić nawet łyku.
– Po prostu o to zapytaj.
– Daniel wie, że ty i Oliver byliście kiedyś… No wiesz.
– Nie. Wie tylko, że kiedyś pracowałam w jego
kancelarii. On… po prostu taki jest. Traktuje każdego
mężczyznę jak zagrożenie.
Derek wiedział o tym, że Violet ma narzeczonego,
jednak wcześniej nie miał okazji osobiście go poznać.
Przyjaciółka niezbyt chętnie poruszała jego temat, więc
sam też zazwyczaj go nie zaczynał. Facet, który wczoraj
wpadł do kawiarni, nie zrobił jednak na nim dobrego
pierwszego wrażenia.
– Sanclair raczej nie wyglądał na zachwyconego. Nie
powiedziałaś mu, że masz narzeczonego?
Violet pokręciła głową, głośno wypuszczając
powietrze.
– Dlaczego?
– Nie mam pojęcia – odpowiedziała. – Muszę z nim
porozmawiać i jakoś mu to wszystko wyjaśnić. – Wstała,
zgarniając płaszcz. Była tym wszystkim zbyt przejęta,
aby myśleć o czymkolwiek innym. Straciła już nawet
ochotę na kawę.
– Violet – zatrzymał ją.
– Tak?
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
– Ja też mam taką nadzieję.
***
– Molly?
Oliver stanął za progiem i przesunął wzrokiem po
zastawionych dokumentami biurkach.
– Molly? – powtórzył, po czym westchnął, o czymś
sobie przypominając. – No tak, dałem jej wolne –
mruknął pod nosem. Wyjął z kieszeni płaszcza telefon,
wybrał numer i przyłożył urządzenie do policzka. Nie
trudząc się powitaniem, zaczął, gdy tylko odebrała: –
Akta sprawy Hendersona. Dałem ci je wczoraj. Gdzie są?
– Um… – Brzmiała na lekko zaspaną. – Na moim
biurku.
Oliver ruszył przed siebie.
– Gdzieś tam – dodała Molly, po czym ziewnęła. –
Chyba na pierwszym stosie od lewej. Na samej górze.
Chwycił teczkę i zajrzał do środka.
– To nie to.
– Z drugiej lewej – poprawiła się, na co westchnął.
Rozłączył się, gdy odnalazł odpowiednią teczkę. Kiedy
zdjął ją ze stosu, ten runął, a dokumenty z trzaskiem
wylądowały na podłodze. Przeklął pod nosem i pochylił
się, by je pozbierać. Właśnie wtedy panującą w kancelarii
ciszę przerwał odgłos szpilek.
Sanclair wyprostował się w tym samym momencie,
w którym do pomieszczenia weszła Violet. Na jej widok
coś nieznośnie ciężkiego opadło na serce mężczyzny.
Oliver nawet nie chciał zastanawiać się, czym właściwie
to „coś” było.
– Możemy porozmawiać? – poprosiła.
– Nie sądzę, byśmy mieli o czym. – Odłożył teczki na
biurko, chwycił tę, która go interesowała, a następnie
bez słowa ruszył w kierunku gabinetu.
Odgłos szpilek uderzających o drewniany parkiet
utwierdził go w przekonaniu, że Violet podążyła za nim.
– Posłuchaj… Masz prawo być na mnie zły, ale…
– Nie jestem zły – stwierdził, zatrzymując się przy
swoim biurku. Pozbył się płaszcza, zostając jedynie
w garniturowych spodniach i białej koszuli. – Powinnaś
była mi o tym powiedzieć.
– Wiem, ale to było nasze pierwsze spotkanie po
dwóch latach. Miałam tak po prostu wpaść i oznajmić:
„Hej, dawno się nie widzieliśmy. Dla twojej wiadomości,
mam narzeczonego”? To już i tak było niekomfortowe.
Naprawdę zamierzałam ci o tym powiedzieć, ale…
– Sądzisz, że teraz jest mniej niekomfortowo?! –
podniósł głos i z trzaskiem odłożył teczkę na blat.
Zauważył, że dziewczyna odwróciła wzrok, więc głęboko
odetchnął, starając się zapanować nad złością. –
Przepraszam, nie chciałem na ciebie krzyczeć. –
Przeczesał palcami ciemne włosy. – Cholera, Violet,
pocałowałem cię.
– To był błąd…
– Mówisz to, bo naprawdę tak sądzisz, czy po prostu
próbujesz przekonać samą siebie, że taka jest prawda?
McMillan uniosła głowę i odwzajemniła jego
spojrzenie.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
– Myślę, że doskonale zdajesz sobie z tego sprawę.
– Chciałam powiedzieć ci prawdę, kiedy wczoraj cię
odepchnęłam, ale wtedy zjawił się Daniel i…
– Kochasz go? – zapytał.
Zamilkła, nagle gubiąc rozpoczętą myśl. Poruszyła
ustami, jednak nie opuściło ich żadne słowo. Nikt nigdy
jej o to nie pytał. Nikt nigdy się nad tym nie zastanawiał
i nikt nie wymagał od niej odpowiedzi. Choć ją znała,
dlaczego stojąc naprzeciwko Olivera, nie potrafiła
wydobyć z siebie głosu? Cała jej pewność siebie w jednej
chwili gdzieś uleciała, pozostawiając po sobie jedynie
zagubione spojrzenie.
– Kochasz go? – powtórzył. – Czy po prostu boisz się
być sama?
Pokręciła głową.
– Nie masz o niczym pojęcia…
– Odpowiedz – naciskał.
– Oliverze, proszę…
– Po prostu odpowiedz…
– Muszę go kochać! – podniosła głos, nie panując ani
nad tym, ani nad słowami, jakie padły z jej ust.
To jedno zdanie zawisło w powietrzu, sprowadzając do
gabinetu potwornie przytłaczającą ciszę.
Wzrok Olivera wyraźnie złagodniał. Mężczyzna
zamknął oczy, krzywiąc się nieznacznie, jakby nagle
rozbolała go głowa. Kiedy rozchylił powieki, Violet
cofnęła się o krok.
Poczuła łzy, które powoli gromadziły się w kącikach jej
oczu. Były ciężkie, a ona zbyt słaba, aby dać radę je
udźwignąć.
– Powinnam już pójść. – Odwróciła się.
Oliver zerwał się z miejsca. Zdołał zatrzymać ją,
dopiero kiedy przeszła przez drzwi oddzielające jego
gabinet od głównego pomieszczenia kancelarii.
– Violet…
– Nie dotykaj mnie. – Wyrwała dłoń z jego uścisku
i spojrzała na niego oczami pełnymi łez. Nie
przypuszczał, że coś zdoła go kiedyś zaboleć tak bardzo,
jak ten widok. – Proszę…
Gdy już miał coś powiedzieć, w pomieszczeniu
pojawiła się nieznajoma kobieta. Przytrzymując się
ściany, wydyszała:
– Mój syn…
McMillan zerwała się z miejsca i podbiegła do niej,
w ostatnim momencie chroniąc ją przed upadkiem na
podłogę.
– Każ Molly przynieść szklankę wody – rzuciła
w stronę Olivera.
– Molly… ma dzisiaj wolne. – Potrząsnął głową,
starając się wyrwać z oszołomienia. – Ja to zrobię.
Oliver poszedł po wodę, a Violet pomogła kobiecie
dojść do jednego z biurek. Nieznajoma usiadła na
krześle, próbując wziąć głębszy wdech. Mogła mieć nie
więcej niż czterdzieści lat. Miała jasne spięte w kok
włosy, które pozostawały w lekkim nieładzie.
Gdy Sanclair wrócił z wodą, Violet podała ją kobiecie,
która objęła szklankę drżącymi dłońmi i opróżniła ją
kilkoma łykami.
– Ostrożnie.
– Dziękuję. – Oddała prawniczce puste naczynie.
– Lepiej?
– Tak – potwierdziła. – Mój syn…
– Proszę się uspokoić i o wszystkim nam opowiedzieć.
– Violet obdarzyła kobietę zachęcającym uśmiechem.
Sanclair przyglądał się temu, wciąż stojąc po drugiej
stronie biurka.
– Nazywam się Mary. Mary Jackson.
– W porządku, Mary. Coś stało się twojemu synowi?
– On… On nie może trafić do więzienia – szepnęła
z oczami pełnymi łez. Odwróciła się i spojrzała na
Olivera. – Musi mu pan pomóc, panie Sanclair. Zapłacę,
ile tylko będzie trzeba. Mam pieniądze. Zrobię wszystko,
tylko proszę pomóc Jimowi.
Violet napotkała spojrzenie bruneta. Wciąż kucając
przed Mary, zapytała:
– Gdzie teraz jest Jim?
– W areszcie – odpowiedziała. – Oni chcą go wrobić.
Wiem, że mój syn nikogo by nie skrzywdził. To dobre
dziecko.
Kobieta była wyraźnie roztrzęsiona, więc jej głos
balansował pomiędzy szeptem, a krzykiem.
– Próbują wmówić mi, że to przez to, że
wychowywałam go sama. Jego ojciec przez lata się nad
nami znęcał i trafił do więzienia. Ale ja wiem, że to
nieprawda. Dałam mu wszystko, czego potrzebował.
Znam go i wiem, że on tego nie zrobił.
Violet napotkała wzrok Olivera – wyraz jego twarzy
nie zdradzał emocji. Później ponownie zwróciła się do
nieznajomej:
– Mary, posłuchaj. Musisz nam wszystko dokładnie
wyjaśnić, w porządku?
– Mój syn jest niewinny, ale nikt nie chce mu pomóc.
Wiem, że on jej nie zabił. Mój Jimmy by tego nie zrobił,
ale nikt nie chce mi uwierzyć. – Przemknęła wzrokiem
od Violet do Olivera. – Proszę, pomóżcie mi.
***
Violet postawiła przed Mary Jackson kubek z ciepłą
herbatą, a następnie zajęła jedno z wolnych miejsc przy
długim stole wypełniającym znaczną część sali na
pierwszym piętrze. Zerknęła na Olivera, który od kilku
minut w milczeniu przeglądał akta sprawy przyniesione
przez kobietę.
Mary wydawała się już nieco spokojniejsza niż
w chwili, gdy wpadła do kancelarii.
– Pani syn został oskarżony o popełnienie morderstwa
pierwszego stopnia – mruknął pod nosem, poprawiając
okulary z eleganckimi czarnymi oprawkami.
– Tak. – Kobieta objęła dłońmi kubek, a jej palce wciąż
delikatnie drżały. – Poprzedni adwokat wyjaśnił mi, że
to źle… – Spojrzała na Violet. – Prawda?
– Za osoby podejrzane o popełnienie morderstwa
kwalifikowanego do pierwszego z trzech stopni zalicza
się sprawców, którzy popełnili czyn z premedytacją i z
zamiarem doprowadzenia do śmierci. Wówczas
oskarżony podlega karze nawet dożywotniego
pozbawienia wolności. – Z każdym wypowiedzianym
słowem głos prawniczki stawał się coraz cichszy.
Dostrzegła, że oczy Mary ponownie zaszły łzami.
– Nie mogą tego zrobić, prawda? – Przeniosła wzrok
na Olivera, jakby liczyła na zaprzeczenie z jego strony. –
Jim ma dopiero siedemnaście lat…
– To nie ma znaczenia – odparł, nie poświęcając jej
poza tym cienia uwagi. – W stanie Nowy Jork nie istnieje
minimalny wiek odpowiedzialności karnej.
Violet pośpieszyła z wyjaśnieniem, wciąż skupiając się
na tym, by jej głos brzmiał spokojnie:
– Oskarżony jest sądzony jako nieletni tylko wtedy,
jeśli nie był w stanie rozpoznać znaczenia swojego
czynu, ale to domniemanie, szczególnie w przypadku
osób powyżej piętnastego roku życia, może zostać łatwo
obalone przez prokuratora.
Mary się przygarbiła, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz.
– Więc to oznacza, że…
– Jeżeli dojdzie do rozprawy, pani syn będzie sądzony
jako osoba dorosła.
– Jest niewinny. – Jej głos zadrżał. – Wiem to. Jestem
jego matką. Znam go lepiej niż ktokolwiek inny. Jimmy
nie mógłby…
– On się przyznał. – Oliver w końcu przeniósł wzrok
na kobietę.
Violet zmarszczyła brwi, a Mary Jackson spuściła
głowę.
– Dwudziestego stycznia o godzinie drugiej trzydzieści
cztery w nocy Jim Jackson wszedł do jednego
z mieszczących się na przedmieściach komisariatów.
Z zeznań świadka wynika, że trzymając w dłoni pistolet,
wypowiedział następujące słowa: „Zabiłem ją”.
Oliver podniósł wzrok na kobietę, która pokręciła
głową.
– Nie, on jej…
Kontynuował, ignorując jej słowa:
– Następnie doprowadził funkcjonariuszy pełniących
tej nocy służbę do miejsca oddalonego o dwa kilometry
od komisariatu. Na niewielkiej polanie w głębi lasu
natknęli się na ciało siedemnastoletniej Mai Reynolds.
Autopsja wykazała, że dziewczyna zginęła od postrzału
w klatkę piersiową. Pocisk, który tkwił w jej ciele,
odpowiadał pociskom z broni…
– Wystarczy – wtrąciła matka chłopaka.
– Podczas drugiego przesłuchania pani syn przyznał,
że to on doprowadził do śmierci Mai…
– Przestań! – krzyknęła.
– Policja wykluczyła udział osób trzecich – dokończył,
po czym zamknął teczkę i zapytał niewzruszonym
głosem: – Dlaczego pani do mnie przyszła?
Violet nie spuszczała wzroku z Mary.
– Nikt mi nie wierzy. Poprzedni adwokat… powiedział,
że nie jest w stanie nic zrobić, ale… Ja wiem, że mój syn
jest niewinny.
– Pani słowa nie są wystarczającym dowodem. Wiara
w niewinność jeszcze nie zdołała nikogo obronić przed
wymiarem sprawiedliwości.
– Więc Greg Bundy jednak się mylił – stwierdziła.
Choć jej głos był niewiele głośniejszy od szeptu,
nazwisko, które padło z ust kobiety, wydawało się
donośne niczym krzyk.
Violet dostrzegła w twarzy Olivera nagłą zmianę.
Dotychczasowa surowość w jego rysach ustąpiła miejsca
najpierw zaskoczeniu, a potem czemuś, co równie dobrze
mogło być złością, jak i zmieszaniem.
Zanim zdołał o coś zapytać, Mary wyjaśniła:
– Gdy się zorientowałam, że poprzedni adwokat syna
nie zamierza walczyć o jego uniewinnienie, a jedynie
o łagodniejszy wyrok, kancelaria Grega Bundy’ego była
pierwszym miejscem, do którego się udałam. –
Wyglądała na szczerze zawiedzioną. – Powiedział, że nie
jest w stanie mi pomóc, ale zna kogoś, kto sobie z tym
poradzi. Właśnie tak dotarłam do pana, panie Sanclair.
Oliver zacisnął zęby. Mięsień jego szczęki drgnął,
a spojrzenie nieco złagodniało.
– Ale najwidoczniej zarówno ja jak i Greg Bundy
byliśmy w błędzie, sądząc, że jest pan jedyną osobą,
która mi uwierzy.
Rozdział 12

Mary Jackson była zbyt roztrzęsiona, aby dotrzeć do


domu samodzielnie, więc Violet zamówiła dla niej
taksówkę, a potem dopilnowała, by kobieta bezpiecznie
do niej wsiadła. Dopiero wtedy wróciła do kancelarii,
gdzie w sali na pierwszym piętrze natknęła się na
Olivera.
Zatrzymała się w wejściu i przez chwilę po prostu
patrzyła, jak starał się złożyć porozrzucane na stole
papiery w równy plik.
– Czy to nie dziwne? – zapytała, opierając ramię
o framugę. – Nastolatek odzyskuje przytomność
w środku nocy, nie mając pojęcia, gdzie właściwie jest.
Gdy orientuje się, że trzyma w dłoni broń, a tuż obok
leży zakrwawione ciało jego koleżanki, przedziera się
przez las, dociera do najbliższego komisariatu
i oznajmia, że ją zabił. Śledztwo zostaje zamknięte po
pięciu dniach, tylko dlatego, że chłopak przyznał się do
winy. Żadnego dochodzenia, żadnych pytań. Dlaczego
nikt nie pomyślał, że może to wszystko nie jest takie
proste, jak się wydaje? Dlaczego policja nie
przeprowadziła dokładniejszego śledztwa?
– Najwyraźniej ktoś o to zadbał – odpowiedział,
w końcu podnosząc wzrok. – Ale to nie ma znaczenia.
Wyrok właściwie już zapadł. Nie wiem, kto przyłożył do
tego rękę, ale chłopak najprawdopodobniej spędzi resztę
życia w więzieniu.
– Mimo to nie odmówiłeś – zauważyła.
Zacisnął zęby, po czym odłożył akta sprawy na stół.
Już nie patrzył na Violet.
– Wiem, co to oznacza, Oliverze… – Postawiła krok
w przód.
– Powinnaś już iść.
Choć zamierzała powiedzieć coś jeszcze, zdusiła te
słowa w sobie. Przecież nie powinna wtrącać się ani
w jego życie, ani w pracę.
– W porządku.
Zabrała płaszcz i narzuciła torebkę na ramię,
następnie odwróciła się z zamiarem wyjścia, lecz coś ją
przed tym powstrzymało.
Jego decyzje już nie są moją sprawą, upomniała się
w myślach, zła na siebie za tę chwilę zawahania.
Spojrzała na Olivera w tej samej chwili, w której on
popatrzył na nią.
– Wtedy w kawiarni, kiedy układaliśmy książki…
powiedziałeś, że gdybyś dostał taką szansę, zrobiłbyś
wszystko, by pokazać Bundy’emu, jak bardzo się mylił,
gdy lata temu nie dał ci szansy.
Dostrzegła, że na szyi Sanclaira napiął się mięsień,
gdy mężczyzna zacisnął wargi.
– Powiedziałeś też, że mnie rozumiesz… –
kontynuowała. – A ja rozumiem ciebie. Nie wiem, czy
moje słowa coś dla ciebie znaczą, ale uwierz mi, zemsta,
nieważne, jak bardzo byłaby słodka, ostatecznie i tak
sprawi, że zacznie cię od niej mdlić.
Postawiła krok w tył, obdarzając go ostatnim
uśmiechem. Był zaledwie cieniem, który musnął jej usta,
nie pozostawiając po sobie śladu. W końcu odeszła,
zostawiając Olivera samego z jego demonami.
Na zewnątrz udało jej się złapać taksówkę. Niestety
utknęła w korkach na prawie trzydzieści minut, przez co
dotarła do hotelu późnym popołudniem.
Recepcjonista przywitał ją uśmiechem.
– Pan Herman czeka na panią w hotelowej restauracji
– poinformował.
Poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Zrobiła jednak
wszystko, aby niepokój nie odmalował się na jej twarzy.
W jej myślach rozbrzmiała lekcja, której niegdyś
udzielił jej Oliver: Dobry adwokat musi być jeszcze
lepszym aktorem.
Ostatnie miesiące nauczyły ją jednak czegoś zupełnie
innego. Gdy człowiek stawał się zbyt dobrym aktorem,
zapominał, jak to jest być człowiekiem.
Weszła do restauracji, wyjątkowo pustej, mimo że
niebawem miała rozpocząć się pora kolacji. Daniel
czekał na nią przy stoliku w głębi lokalu. Ze wzrokiem
utkwionym w ekranie telefonu i z twarzą pozbawioną
emocji wyglądał jak człowiek, któremu rozsądniej było
nie przeszkadzać. Nie podniósł spojrzenia, nawet gdy
Violet zajęła miejsce naprzeciw niego. Odwiesiła płaszcz
na oparcie krzesła. Brak powitania i cisza nie stanowiły
dla kobiety większego zaskoczenia.
– Gdzie byłaś? – zapytał, wciąż nie podnosząc wzroku.
Policzyła w myślach do trzech, skupiając się na tym,
by brak natychmiastowej odpowiedzi nie wyglądał jak
zawahanie, a jedynie zamyślenie. Następnie
odpowiedziała, ubierając kłamstwo w lekki uśmiech:
– W kawiarni. Korzystając z okazji, że jestem
w Nowym Jorku, chcę spędzić trochę czasu z Derekiem.
Daniel obdarzył ją spojrzeniem, przez co kąciki ust
Violet zadrżały. Uśmiech pozostał jednak na miejscu.
– Nie zapominaj o mnie. – Odwzajemnił uśmiech, co
stanowiło dobry znak.
Najwyraźniej była równie dobrym kłamcą, co aktorką.
– Zamówiłem dla ciebie makaron z krewetkami. –
Odłożył telefon na blat tuż obok szklanki ze szkocką.
– Świetnie. Umieram z głodu. – Udało jej się nieco
rozluźnić. – Jak przebiegło spotkanie z prokuratorem? –
zapytała.
Kelner pojawił się przy ich stoliku. Zostawił dwa
talerze, napełnił kieliszek Violet białym winem, po czym
pośpiesznie odszedł. Dopiero wówczas Daniel
odpowiedział:
– W porządku. Robert to mój dawny znajomy.
Powspominaliśmy stare czasy, potem przekazał mi
wszystko, co muszę wiedzieć, by poprowadzić za niego
sprawę.
– Cieszę się, że miałeś udany dzień.
Chwyciła kieliszek z winem, lecz zanim zdołała upić
pierwszy łyk, mężczyzna dodał:
– Robert zaprosił nas na przyjęcie, które jutro
organizuje w swojej posiadłości. Mam nadzieję, że nie
masz planów.
Szkło zatrzymało się kilka centymetrów od jej ust.
„Mam nadzieję, że nie masz planów” oznaczało tyle
samo co „Zdecydowałem, że nie masz żadnych planów”
lub „Jeżeli rzeczywiście miałaś jakieś plany na ten dzień,
musisz je zmienić”.
– Nie.
– Rozmawiałem dzisiaj z Owenem – zmienił temat. –
Po powrocie do Los Angeles przerobimy pomieszczenie,
w którym mieści się biblioteka na gabinet. Na czas
remontu trzeba będzie zamknąć kancelarię na jakieś dwa
tygodnie. Uzgodniłem z nim, by on i pozostali pracujący
tam prawnicy nie brali nowych spraw.
– Ale… mój gabinet jest całkiem w porządku. Nie
potrzebuję go zmieniać.
– Violet. – Obdarzył ją pobłażliwym uśmiechem. – To
będzie mój gabinet.
– Oczywiście. Przepraszam, chyba jestem dzisiaj
trochę zmęczona.
– Może powinnaś nieco odpocząć, gdy wrócimy do
domu. Nie martw się kancelarią. Ja i Owen sobie
poradzimy.
– Wiem. Może masz rację… Ostatnio mam dużo na
głowie. Kilka dni wolnego chyba dobrze by mi zrobiło.
Ruchem podbródka wskazał na jej talerz, choć sam
niczego nie zjadł. Popijał jedynie whisky, co jakiś czas
zerkając na widok rozciągający się za oknami hotelowej
restauracji. Wieczorna panorama Nowego Jorku miała
w sobie coś, co sprawiało, że człowiek pragnął oddać
temu miastu skrawek duszy. Zakochiwał się w nim, nie
zdając sobie sprawy, że jeśli raz pokochało się Nowy
Jork, już nigdy nie było się w stanie wyrzucić go z serca.
– Jedz – polecił.
Violet uśmiechnęła się, po czym chwyciła widelec.
– Opowiesz mi coś o sprawie, którą będziesz się
zajmował, czy to tajemnica?
– To nic wielkiego – odparł.
Zbliżyła do warg kieliszek. Alkohol sprawiał, że
kłamstwa nieco łatwiej opuszczały jej usta.
– Wystąpię w roli oskarżyciela przeciwko
nastolatkowi, który zabił koleżankę.
Wino okazało się nieznośnie gorzkie. Violet
przeniosła wzrok na Daniela, gdy dodał:
– Sprawa właściwie jest już przesądzona, choć matka
chłopaka upiera się, że jej syn nie mógłby posunąć się do
czegoś podobnego. Wątpię, by zdołała znaleźć adwokata,
który jej uwierzy.
Kobieta z trudem przełknęła łyk alkoholu. Utkwiła
spojrzenie w siedzącym przed nią mężczyźnie.
– Dobrze się czujesz? – zapytał. – Zbladłaś.
– Tak. Jak już mówiłam, jestem zmęczona. –
Odstawiła kieliszek na stolik. – Zjem kolację i chyba
położę się dziś wcześniej.
– Powinnaś się wyspać. Jutro na przyjęciu pojawi się
kilka ważnych osób, chciałbym dobrze przed nimi
wypaść.
Przytaknęła, nie mogąc skupić się na jego słowach.
Choć siedzieli tak blisko siebie, zarówno Daniel, jak i to,
co mówił, wydawało się Violet niezwykle odległe. Być
może to nie wino miało gorzki smak, a świadomość, że
jej najstraszniejszy koszmar okazał się prawdą.
Rozdział 13

Bride & Associates było kancelarią prawną z bogatą


historią sięgającą wczesnych lat czterdziestych XX
wieku. Kilka lat wcześniej to miejsce stanowiło dla
Olivera zwieńczenie trudów, które musiał włożyć
w ukończenie studiów prawniczych.
Dzisiaj budynek z szarego błyszczącego kamienia
wydawał się jednak nieco mniejszy, niż gdy Sanclair
stanął przed nim po raz pierwszy, trzymając dyplom
w ręku. Jego marzenia zostały wtedy zdeptane, a on sam
potraktowany, jakby nie był wart złamanego centa. Greg
Bundy, który w tamtych latach był dla Olivera
największą inspiracją i kimś, za kim pragnął podążać,
powiedział mu prosto w twarz: „W mojej kancelarii nie
ma miejsca dla zbłąkanych dzieciaków bez przyszłości”.
Słowa bolały. Raniły bardziej niż czyny. Przesiąkały do
umysłu i pozostawały w nim na zawsze.
Wówczas Oliver nie miał zbyt wielu rzeczy do
stracenia i widział właściwie tylko dwa wyjścia. Mógł
zrezygnować, czyniąc wszystkie opinie, które usłyszał na
swój temat, prawdą. Choć takie rozwiązanie wydawało
się wtedy najprostsze, Oliver nie walczył przecież tylko
dla siebie. Jego przyszłość była również przyszłością
Jodie. Gdyby był tchórzem, odebrałby jej szansę, jakiej
sam nigdy nie dostał.
Mógł też postawić wszystko na jedną kartę. Podjął
ryzyko i zadbał, by Greg Bundy słyszał nazwisko Sanclair
przy każdym kroku, który od tamtej chwili postawił.
Dlaczego więc Oliver czuł niepokój, wracając do tego
miejsca po tylu latach? Dlaczego czuł się jak nieproszony
gość, kiedy popychał szklane drzwi opatrzone
nazwiskiem człowieka, który niegdyś spisał go na straty?
Może Violet się nie myliła? Może zemsta, choć
rozkosznie słodka, w pewnym momencie traciła smak?
Asystentka poderwała głowę znad białego monitora.
Jej długie rude włosy gęstymi falami osunęły się na
ramiona, które okrywała biała koszula. Przez kilka
sekund po tym, jak Oliver pojawił się w pomieszczeniu,
kobieta wyglądała, jakby ujrzała ducha. Szybko
przywołała jednak na bladą twarz profesjonalizm,
jakiego wymagało się od ludzi zajmujących jej
stanowisko. Była w końcu pierwszą osobą, na którą
natykali się klienci po przekroczeniu progu kancelarii.
Wnętrze było takie, jakim Sanclair je zapamiętał –
drewniane podłogi, ściany, biurka i regały w tym samym
odcieniu.
– Zastałem Grega Bundy’ego? – zapytał, zatrzymując
się przy biurku.
Rudowłosa kobieta drgnęła, jakby dopiero teraz
uświadomiła sobie, że prawnik naprawdę nie był
duchem.
– Jest na spotkaniu. Powinien niebawem wró… – Jej
słowa zagłuszył trzask drzwi. Tych samych, przez które
chwilę wcześniej wszedł Oliver.
– Oliver Sanclair. – Głos rozbrzmiał tuż za nim. Był
silny i pewny. Choć nie tak pewny jak przed laty.
Oliver odwrócił się i stanął twarzą w twarz
z człowiekiem, którym kiedyś chciał się stać. Te czasy
wydawały się już jednak bardzo odległe.
Greg Bundy, podobnie jak jego kancelaria, praktycznie
się nie zmienił. Wciąż był wysokim mężczyzną
o szerokich barkach i przeszywającym spojrzeniu.
Jedynymi zmianami, jakich zdołał doszukać się Oliver,
były siwizna pokrywająca ciemne włosy i delikatne
zmarszczki na twarzy.
Mężczyzna zwrócił się do asystentki:
– Audrey, zrób dla nas dwie kawy…
– Śpieszę się – wtrącił Oliver.
Bundy uważnie na niego spojrzał, po czym rzucił:
– W takim razie zapraszam do gabinetu. – Nie
czekając na reakcję, ruszył w stronę jednej z dwóch par
drzwi.
W pomieszczeniu znajdowało się duże biurko z trzema
fotelami i szerokie okna, a w powietrzu unosił się nieco
drażniący zapach drewna.
– Twoja wizyta nie jest dla mnie zaskoczeniem –
poinformował, a następnie odłożył na blat skórzaną
aktówkę. – Skoro tutaj jesteś, śmiem sądzić, że Mary
Jackson posłuchała mojej rady i zwróciła się do ciebie
o pomoc.
– Dlaczego? – Oliver nie miał czasu na półsłówka
i pogawędki.
Bundy westchnął i wciąż stojąc odwrócony do niego
plecami, zaczął:
– Być może nie zdajesz sobie z tego sprawy, może jest
ci to obojętne, ale w naszych kręgach uchodzisz za
prawdziwego wariata, Sanclair.
– W naszych kręgach? – powtórzył.
Greg odwrócił się, przysiadł na brzegu biurka
i rozłożył ręce. Z pozoru mógł wydawać się miłym
starszym panem, ale pozory były tylko pierwszym
i marnym wrażeniem. Oliver przekonał się o tym na
własnej skórze.
– W kręgach prawników. To swego rodzaju
społeczność. Coś jak wataha wilków. Wiedziałbyś o tym,
ale wolałeś polować sam. Wolałeś być samotnym
wilkiem.
– Masz rację – zgodził się. – Jest mi to obojętne.
– Niemniej jednak… – Splótł przed sobą palce. –
Wiele razy udowodniłeś nam wszystkim, że w tym
szaleństwie jest jakaś metoda. Wygrałeś wiele spraw,
których nie chciał wziąć inny prawnik. – Wzruszył
ramionami. – Dlatego, gdy Mary Jackson pojawiła się
wczoraj w mojej kancelarii, a ja musiałem odmówić,
podpowiedziałem jej, by porozmawiała z tobą.
Oliver wziął głęboki wdech. Wyglądał na spokojnego,
przecież od zawsze był dobrym aktorem.
– Wiem, że nasza znajomość być może nie zaczęła się
zbyt… dobrze. – Bundy nie spuszczał z niego wzroku. –
Jednak zbyt mocno rozpamiętujesz przeszłość. Nie
jestem twoim wrogiem.
– Mam więc traktować cię jak przyjaciela? – odparł.
– Dlaczego nie? – Znowu wzruszył ramionami. –
Moglibyśmy wreszcie zakończyć tę małą wojnę.
– To zabawne – zauważył. Kącik jego ust drgnął ku
górze w pustym uśmiechu. – Kilka lat temu zrobiłbym
wszystko, żeby usłyszeć podobne słowa z twoich ust, ale
dzisiaj – pokręcił głową – są dla mnie śmieszne.
Oliver nie wierzył w szczere intencje, dobroć serca,
uczciwość ani w przyjaźń. W tym świecie podobne rzeczy
nie miały prawa bytu. Tutaj każdy starał się przetrwać za
wszelką cenę.
Greg Bundy się uśmiechnął. Wyglądał na nieco
rozbawionego.
– Cóż… Moja oferta nadal jest aktualna. Daj mi znać,
jeśli zmienisz zdanie. Spotkamy się dzisiaj wieczorem,
prawda? Jestem pewien, że dostałeś zaproszenie na
przyjęcie u Dawtona.
Sanclair zacisnął zęby. Już miał ruszyć do wyjścia, lecz
zatrzymał go głos mężczyzny:
– Samotne wilki, które nie dołączają do stada na czas,
prędzej czy później padają z głodu. To rada, Oliverze, nie
groźba.
Sanclair popchnął drzwi i odszedł bez słowa. Wolał być
samotnym wilkiem niż częścią słabego stada.
***
Dzień wolnego okazał się dla Molly prawdziwym
zbawieniem. Wreszcie udało jej się wyspać, więc
pojawiła się w pracy wyjątkowo wypoczęta. Co prawda
szef nie wymagał od niej, by pracowała w niedziele, ale
po spędzeniu prawie całej soboty na wylegiwaniu się na
kanapie i oglądaniu seriali dopadło ją znużenie.
Na dodatek świadomość, że jej biurko wciąż było
zawalone papierami, którymi prędzej czy później i tak
musiałaby się zająć, nie dawała jej spokoju. Od pewnych
rzeczy nie dało się uciec.
Po drodze kupiła kubek dużej kawy – ta, którą
wypluwał z siebie stojący w kancelarii ekspres, była
obrzydliwa – i wczesnym popołudniem przekroczyła
próg budynku. Na widok stosu teczek na swoim biurku
jęknęła.
Wiele razy chciała napomknąć o tym, że w kancelarii
przydałaby się dodatkowa pomoc. Sama z trudem
potrafiła wszystkim się zająć, Jerry spędzał większość
dnia na komisariacie, a Oliver raczej nie zwykł
marnować czasu na zajmowanie się papierami
i przyziemnymi czynnościami.
Molly uśmiechnęła się na samo wyobrażenie szefa
segregującego teczki i akta. Może gdyby choć raz tego
spróbował, zrozumiałby, jak było to męczące.
– Dobrze, że za marzenia nie karzą – mruknęła pod
nosem, zdejmując kurtkę, a potem usiadła za biurkiem.
Pomyślała, że jeżeli zdąży uporać się ze wszystkim do
siedemnastej, może wróci do domu na czas i załapie się
na powtórkę nowego odcinka The Voice. Kiedy wzięła do
rąk pierwszą teczkę, w pomieszczeniu pojawił się Jerry.
– Molly? – zdziwił się na jej widok. – Co tutaj robisz?
Przecież jest niedziela.
– Wiem, ale… – Wskazała leżący przed nią stos.
Śledczy uśmiechnął się ze zrozumieniem, a następnie
podszedł do swojego biurka i z pierwszej szuflady wyjął
notatnik.
– Nie pracuj zbyt długo. Wiesz, że Oliver nie lubi, gdy
ktoś pląta się tutaj w niedzielę.
– Mam nadzieję, że nagle tutaj nie wpadnie.
– O to nie musisz się martwić. Kilka dni temu
zadzwonił prokurator i zaprosił go na przyjęcie, które
organizuje w swojej posiadłości.
– Tej ogromnej willi za miastem? – Widziała ten
budynek tylko raz, kilka miesięcy wcześniej, kiedy
z przyjaciółmi z roku wybrali się do klubu na
przedmieściach, aby uczcić ukończenie studiów.
– Mhm. – Jerry potwierdził.
– Myślałam, że szef nie przepada za prokuratorem
Dawtonem. Kiedyś nazwał go nawet kuta…
– Tak, to prawda – przyznał, uśmiechając się
delikatnie. – Nie znasz tego powiedzenia, Molly?
Przyjaciół trzymaj blisko, ale wrogów jeszcze bliżej. –
Pokręcił głową, zerkając na stos teczek. – Nie pracuj zbyt
długo.
– Jasne.
Rozdział 14

Był to pierwszy raz od śmierci jej ojca, gdy Violet ubrała


się w coś innego niż czerń i biel. Czerwona sukienka, na
którą tak bardzo nalegał Daniel, nieco zbyt mocno
opinała jej ciało i odsłaniała więcej, niż kobieta
chciałaby pokazać. Przyczyniał się do tego głównie
dekolt w kształcie serca i spore wycięcie w połowie
pleców.
– Wyglądasz pięknie. – Daniel pojawił się w odbiciu
lustra, przed którym stała prawniczka. Objął ją, złożył
szybki pocałunek na odsłoniętej szyi, a potem oparł
podbródek na jej ramieniu.
Był ubrany w elegancki szary garnitur i cienki
czerwony krawat, którego kolor odpowiadał barwie
sukienki.
Violet powstrzymała drgnięcie, gdy silna męska dłoń
dotknęła jej uda, a opuszki palców wsunęły się pod
okrywający ciało materiał.
– Nie teraz – szepnęła, wyswobadzając się z objęć
Daniela. – Nie powinniśmy się spóźnić. Mówiłeś, że
chcesz zrobić dobre wrażenie.
– To prawda.
– Zamówiłeś taksówkę? – zapytała, poprawiając
włosy.
– Wypożyczyłem samochód.
Dobre wrażenie, pomyślała Violet, zdobywając się na
lekki uśmiech.
Włożyła płaszcz, a potem wraz z Danielem opuścili
hotelowy apartament. Na podziemnym parkingu
znajdował się srebrny mercedes. Przez całą drogę
pomiędzy narzeczonymi panowało milczenie. Nigdy nie
należeli do par, które nieustannie o czymś rozmawiały.
Cisza była więc ich nieodłącznym towarzyszem.
Posiadłość prokuratora mieściła się kilka kilometrów
za miastem i była pokaźną willą otoczoną ogromnym
terenem. Przy bramie parę zatrzymał ochroniarz,
któremu Daniel musiał pokazać zaproszenie. Dopiero
wówczas mogli wjechać na obszar należący do Roberta
Dawtona. Musieli jednak pokonać kolejne trzy kilometry,
by dotrzeć do wypełnionego samochodami podjazdu.
Sam dom był naprawdę imponujący – wysokie filary,
marmurowe schody, idealnie przystrzyżony trawnik. Do
głowy Violet mimowolnie wpadła pewna myśl: czy
prokuratorzy zarabiali aż tak dużo? Oczywiście ich
profesja była dobrze płatna, podobnie jak w przypadku
adwokatów, ale ta posiadłość musiała kosztować grube
miliony dolarów.
Wnętrze budynku okazało się o wiele bogatsze –
główna sala, do której zaprowadził ich młody
mężczyzna, chwilę wcześniej zabierając ich płaszcze,
była wypełniona ludźmi. Panowie w eleganckich
garniturach i panie w gustownych sukienkach, choć
kobiet było znacznie mniej niż przedstawicieli płci
przeciwnej.
Parkiet był pusty, zapewne przez to, że wciśnięta w kąt
sali orkiestra dopiero stroiła instrumenty.
Violet drgnęła, kiedy dłoń Daniela spoczęła na jej talii.
Spojrzała na niego w momencie, w którym pociągnął ją
za sobą w stronę stojących nieopodal mężczyzn. Było ich
dwóch i na pierwszy rzut oka wydawali się identyczni –
szare garnitury, lekko posiwiałe włosy, dobrze
zbudowane i postawne sylwetki, a także surowe, niemal
odpychające wyrazy twarzy.
– Danielu! – Wyższy z mężczyzn rozpromienił się na
jego widok. – To właśnie o nim tak wiele ci opowiadałem
– zwrócił się do towarzysza.
– Zawstydzasz mnie, Robercie. – Daniel zaśmiał się
tym rodzajem śmiechu, który Violet znała aż zbyt
dobrze. Wyglądało na to, że naprawdę chciał dobrze
wypaść.
– To Daniel Herman. – Robert ponownie zwrócił się do
stojącego u jego boku człowieka. – Danielu, to Greg
Bundy.
Violet poderwała głowę na brzmienie tego nazwiska.
Daniel, jakby przypominając sobie o jej obecności,
powiedział:
– Piękność, którą widzicie u mojego boku, jest moją
narzeczoną.
Uśmiechnęła się, choć wymagało to od niej czegoś
więcej niż przełknięcie zaskoczenia.
– Violet McMillan – zdołała z siebie wydusić. – Miło
mi panów poznać.
– McMillan? – Greg zaszczycił ją spojrzeniem. – Czy
to nie pani pracowała kiedyś w kancelarii Sanclair?
Poczuła, że palce Daniela mocniej wbiły się w jej talię.
– Tak – odpowiedziała.
Robert Dawton włączył się do rozmowy:
– Słyszałem, że Oliver Sanclair jest wyjątkowo trudny
we współpracy.
– Sanclair raczej z nikim nie współpracuje –
dopowiedział Bundy. – Żadna z jego pracownic nie
wytrzymała z nim dłużej niż dwa tygodnie.
– Myli się pan – odparła, nie potrafiąc zapanować nad
tym odruchem. – Pracowałam z Oliverem przez dość
długi czas. Jest, co prawda, wymagający, ale to chyba
cecha najlepszych? – Zerknęła na Dawtona.
Uśmiech Grega Bundy’ego stał się nieco bledszy, mniej
naturalny. Violet dostrzegła w nim lekkie zawahanie.
Danielowi najwidoczniej nie spodobało się to, co
powiedziała, ponieważ wyraz jego twarzy w jednej chwili
stał się przerażająco surowy. Pochylił się i szepnął tuż
obok jej ucha, muskając skórę ciepłym oddechem:
– Zostawisz nas samych, kochanie?
– Oczywiście. – Wyswobodziła się z jego objęć,
dopiero gdy Daniel na to pozwolił. – Pójdę poszukać
szampana – dodała, po czym zniknęła w tłumie.
Zatrzymała się przy długim stole z przekąskami. Już
miała chwycić pierwszy kieliszek z brzegu, gdy dobiegł
do niej głos:
– Ten jest ohydny.
Rozejrzała się i dostrzegła opartego o ścianę chłopaka.
Miał na sobie garniturowe spodnie i białą koszulę. Mógł
mieć nie więcej niż szesnaście lub siedemnaście lat,
a może po prostu wyglądał tak młodo?
– Słucham?
– Ten szampan jest ohydny. Smakuje jak papier –
wyjaśnił, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. – Tamten
smakuje lepiej – dodał, wskazując podbródkiem na
kieliszki stojące nieco dalej.
Violet posłuchała jego rady, a następnie z kieliszkiem
w dłoni przesunęła spojrzeniem po otaczających ją
gościach. Uniosła szkło do ust, a kiedy dotknęło jej warg,
dostrzegła pośród tłumu znajomą twarz.
Kayla Chang wciąż była niebywale piękną kobietą,
o idealnej sylwetce i ciemnych niczym noc włosach,
które kontrastowały z bielą jej sukienki. Była otoczona
wianuszkiem mężczyzn i co jakiś czas zanosiła się
śmiechem. Piskliwym i odrażająco sztucznym.
W tym świecie, wbrew pozorom, niezwykle rzadko
można było trafić na kogoś, kto był po prostu szczery.
Violet wciąż pamiętała smak upokorzenia, na jakie
została wystawiona przed dwoma laty. Wówczas błędnie
nie uznała Kayli Chang za zagrożenie, gdy ta zaczepiła ją
na aukcji. Kilka minut później ta sama kobieta
wypchnęła ją na środek sceny jak obiekt licytacji.
Odwróciła głowę i zerknęła na chłopaka. Wciąż opierał
się o ścianę, z dłońmi wsuniętymi w kieszenie. Wyglądał
na znudzonego. Gdy Violet stanęła obok niego, obdarzył
ją smętnym spojrzeniem. Ruchem podbródka wskazała
na ciemnowłosą kobietę.
– Dam ci sto dolarów, jeżeli przez „przypadek”
wylejesz na nią szampana.
Uśmiechnął się, zaciekawiony i nieco zaskoczony
propozycją, która padła z jej ust.
– Na nią? – Zerknął na Kaylę.
– Tak.
– Zrobię to nawet za darmo. – Odepchnął się od
ściany, po czym wyjął kieliszek z jej dłoni.
Violet obserwowała go uważnie ze swojego miejsca
w kącie sali. Patrzyła, jak przedziera się przez tłum,
potem trąca Kaylę Chang ramieniem, a gdy ta się
odwraca, wylewa na nią zawartość kieliszka, zostawiając
na jej pięknej białej sukience szpecącą plamę. Przeprosił
ją pośpiesznie, uśmiechając się przy tym w czarujący
sposób. Kayla zbyła jednak jego słowa machnięciem ręki
i z grymasem ruszyła w kierunku toalety. Violet śledziła
ją do chwili, aż opuściła salę.
– Dobrze się bawisz? – Głos rozbrzmiał tuż za nią.
Odwróciła się i napotkała spojrzenie Olivera.
Cholera, wygląda zdecydowanie zbyt dobrze w czarnym
garniturze i białej koszuli.
– Dlaczego sądzisz, że miałam z tym coś wspólnego? –
Chwyciła nowy kieliszek z szampanem. – Wypadki
przecież się zdarzają.
Sanclair uniósł ciemną brew.
– Podobno zemsta ma wyjątkowo słodki smak, ale po
pewnym czasie zaczyna być nieznośny – powtórzył jej
słowa.
– To prawda. Podobnie jest z ciastem czekoladowym,
mimo wszystko jem je średnio raz w tygodniu. –
Wzruszyła ramionami. – Nie sądziłam, że cię tutaj
spotkam. – Ruszyła wzdłuż stołu, szukając czegoś, co
mogłaby zjeść. Owoce morza nadziane na wykałaczki nie
wyglądały jednak apetycznie.
– Dlaczego? – Prawnik podążył za nią.
– Zawsze wydawało mi się, że takie przyjęcia nie są
w twoim stylu – wyjaśniła. – W moim też nie.
– Więc co tutaj robisz?
Violet się zatrzymała.
– Daniel i prokurator Dawton są dobrymi znajomymi
– rzuciła przez ramię, po czym chwyciła jeden
z koreczków serowych. Jeszcze zanim zdążyła przybliżyć
go do nosa, poczuła gorzki zapach. Odłożyła jedzenie
równie szybko, jak je wzięła.
– Więc jesteś tutaj z nim.
Poczuła za sobą jego obecność. Był bliżej, niż
powinien się znaleźć.
– Posłuchaj… Chyba nie powinniśmy ze sobą
rozmawiać.
– Ty tak uważasz czy on? – wtrącił.
Violet się odwróciła. Musiała unieść podbródek, by
odwzajemnić jego spojrzenie.
– Wyjadę, gdy to się skończy. Tak jak przed dwoma
laty…
– Wiem.
– Obawiam się, że jeżeli będziemy spędzać ze sobą
więcej czasu, będzie mi trudniej wrócić do Los Angeles.
Naprawdę tego nie chcę. Na dodatek Daniel…
Dalszą część wypowiedzi zakłóciły pierwsze dźwięki
skrzypiec. Orkiestra najwyraźniej uporała się
z instrumentami i rozpoczęła umilać czas gości spokojną
muzyką.
– Zatańcz ze mną.
Pokręciła głową. Nie powinna. Nie, gdy Daniel…
– Nie ma go tutaj – zapewnił, jakby był w stanie
odczytać jej myśli. – Widziałem, jak wchodził do
gabinetu prokuratora razem z nim.
– Ja…
Umilkła, kiedy wyjął spomiędzy jej palców kieliszek.
Odstawił szkło na stolik i wyciągnął ku niej dłoń.
– To tylko jeden taniec, Violet.
Ponownie pokręciła głową, tym razem robiąc to jednak
niemal niezauważalnie. Nie zaprotestowała, gdy chwycił
jej rękę. Pozwoliła, by poprowadził ją na środek parkietu,
gdzie wtopili się w tańczących gości.
Przyjemne ciepło zacisnęło się wokół jej serca, kiedy
znalazła się w objęciach Olivera. Jedną dłonią chwycił jej
drobną i kruchą rękę, splatając razem ich palce. Drugą
umieścił u dołu pleców Violet. Przyciągnął kobietę ku
sobie. Ruch był delikatny, lecz płynny i stanowczy.
Po chwili sunęli po parkiecie. Powoli, właściwie ledwo
się poruszając.
– Bundy… – odezwała się.
– Wiem, że tutaj jest – stwierdził i spojrzał na nią
z góry. – Wczoraj złożyłem mu wizytę w kancelarii.
– Rozmawiałeś z nim?
Oliver przytaknął. Po grymasie, jaki cieniem rzucił się
na jego twarz, Violet wywnioskowała, że ta rozmowa nie
należała do najprzyjemniejszych.
– Zamierzasz wziąć tę sprawę?
Zacisnął zęby, a rysy jego twarzy na moment stały się
surowe.
– Nie masz wyjścia – dodała szeptem.
– Jeżeli odmówię, dam mu do zrozumienia, że nie miał
racji, twierdząc, że potrafię to wygrać. Jeśli zgodzę się
pomóc Mary Jackson i przegram…
– Będzie mógł powiedzieć, że pokładał w tobie
nadzieję, a ty zawiodłeś – dokończyła.
Chciała powiedzieć, że przecież już nie musiał nikomu
niczego udowadniać, ale sama dobrze wiedziała, że to
nie było takie proste. Chęć pokazania ludziom, którzy
nigdy w ciebie nie wierzyli, jak bardzo się mylili, czasami
była zbyt silna, aby człowiek mógł długo ją ignorować.
– W takim razie co zamierzasz zrobić? – zapytała.
Nie odpowiedział. Przynajmniej nie od razu. Obrócił ją
wokół własnej osi, a potem ponownie przyciągnął do
siebie. Zduszony jęk wyrwał się z gardła Violet, kiedy
naparł twardym torsem na jej piersi. Poczuła ciepły
oddech na wargach, silną dłoń sunącą w górę pleców.
Przechylił ją delikatnie w tył, po czym w końcu
odpowiedział:
– To, co potrafię robić najlepiej. Zamierzam wygrać. –
Pociągnął ją w górę.
Violet nie odrywała wzroku od jego oczu.
– Ale do tego potrzebuję ciebie – dodał.
– Mnie?
Zadrżała nieznacznie, kiedy dłoń Olivera przesunęła
się jeszcze o kilka centymetrów. Opuszki palców
dotknęły nagiej skóry.
– Pomóż mi – poprosił. – Poprowadź ze mną tę
sprawę.
– Dlaczego? – szepnęła.
– Wiesz dlaczego.
– Nie… – Pokręciła głową.
– Sama doskonale zdajesz sobie sprawę, że coś jest nie
tak. Mówiłaś mi o tym wczoraj w kancelarii. Brak
śledztwa, żadnych przesłuchiwanych świadków.
Chciała postawić krok w tył, ale Sanclair jej na to nie
pozwolił. Trzymał ją blisko siebie. Jego dotyk wciąż był
rozkosznie delikatny i pełen czułości, której tak bardzo
jej brakowało, za którą tak desperacko tęskniła. Daniel
nigdy nie dotykał jej w taki sposób. Zawsze wkładał w to
zbyt dużo siły, niekiedy sprawiając jej ból. Robił to
nieświadomie, więc nie mogła go za to winić.
– Nie mogę…
– Nie możesz czy nie chcesz?
– Nie rozumiesz. Naprawdę…
– To przez niego? – Nie odpuszczał.
Chciała pokręcić głową. Pragnęła zaprzeczyć, ale
właśnie wtedy napotkała spojrzenie Olivera. Było
łagodne, pełne troski, zupełnie jakby wiedział, że nie
wszystko było tak piękne i idealne, jakim mogło się
wydawać.
– Violet…
– Daniel wystąpi w tej sprawie w roli prokuratora –
oznajmiła, sprawiając, że Oliver gwałtownie zamilkł. –
Właśnie dlatego przyleciał do Nowego Jorku i właśnie
dlatego nie mogę ci pomóc.
Uniosła wzrok w tej samej chwili, w której dostrzegła
narzeczonego. Wszedł do sali w towarzystwie Roberta
Dawtona. Wiedziała, że zaraz zacznie się rozglądać,
próbując ją odnaleźć. Miała więc niewiele czasu.
– Violet – powtórzył, przyciągając jej uwagę. – Jeżeli
on…
– Nie powinieneś się tym martwić – zapewniła,
w końcu wyswobadzając się z jego objęć.
Ciepło, które czuła, zniknęło. Rozstanie z nim okazało
się wyjątkowo trudne. Cofnęła się o krok, a Oliver
niechętnie puścił jej dłoń.
– Naprawdę mi przykro – szepnęła, zanim odeszła,
zostawiając go na środku parkietu.
Odnalazła Daniela oraz Roberta Dawtona, przerywając
tym samym ich rozmowę.
– Gdzie byłeś? Szukałam cię – skłamała.
Pozwoliła, by narzeczony objął ją ramieniem w talii.
Nie protestowała, kiedy złożył na jej ustach szybki
pocałunek. Smakował whisky i dymem papierosowym.
– Piłeś – szepnęła.
Prokurator Dawton został zaczepiony przez
mężczyznę w garniturze, więc nie słyszał ich rozmowy.
– Odrobinę – przyznał, przybliżając wargi do jej warg.
Mocniej zacisnął dłoń na jej talii, wbijając palce
w biodro. – Zatańczymy? – zaproponował.
Violet uśmiechnęła się delikatnie.
– Oczywiście.
Rozdział 15

Violet wyszła na mroźne nocne powietrze. Niedawno


minęły trzy godziny, odkąd wraz z Danielem pojawili się
na przyjęciu. Potrzebowała chwili ciszy, aby zapanować
nad uporczywym pulsowaniem w skroniach.
Przebywanie w miejscach takich jak to – pełnych ludzi,
śmiechu i muzyki – nie należało do jej ulubionych zajęć.
Przemierzając salę, niemal mimowolnie starała się
odnaleźć wzrokiem Olivera. Nigdzie go nie dostrzegłszy,
uznała, że najprawdopodobniej opuścił posiadłość
Dawtonów. Gdy dotarła na jeden z ogromnych pustych
balkonów, odetchnęła, po raz pierwszy od kilku godzin
porzucając sztywną postawę.
Stopy bolały ją od piekielnie wysokich szpilek,
a opinająca ciało sukienka krępowała ruchy i nieco
utrudniała swobodne zaczerpnięcie oddechu. Violet się
zgarbiła, z ulgą rozluźniając spięte mięśnie.
Właśnie wtedy tuż za nią rozbrzmiały kroki. W wyjściu
z głównej sali pojawiła się kobieta. Mogła mieć nie
więcej niż czterdzieści kilka lat, jej figura prezentowała
się nienagannie w czarnej idealnie skrojonej i niezwykle
eleganckiej sukience. Twarz miała jednak nieco
postarzałą, a pod cienką warstwą makijażu kryło się
zmęczenie.
– Nie sądziłam, że kogoś tutaj spotkam. Jest cholernie
zimno. – Podeszła bliżej, by stanąć obok Violet.
Wyciągnęła w jej stronę paczkę cygaretek.
– Dziękuję, ale nie palę.
– To niezdrowe – przyznała nieznajoma, wsuwając
papierosa pomiędzy wąskie wargi. Jasne kosmyki za
sprawą nagłego powiewu wiatru osunęły się na jej czoło.
– Nazywasz się Violet, prawda?
– Skąd zna pani…
– Twój narzeczony wpadł tutaj wczoraj, by omówić
jakieś sprawy z moim mężem. Trochę o tobie wspomniał.
Violet jeszcze raz przyjrzała się kobiecie. Była żoną
prokuratora Dawtona. Dlaczego więc nikomu jej nie
przedstawił?
– Mówił, że jesteś prawnikiem.
– To prawda.
– To dobrze. Kobieta powinna mieć pracę, dzięki
której ma własne pieniądze. Ja jestem żoną. Aż i tylko.
Niczym więcej. – Uniosła wzrok i spojrzała na niebo nad
ich głowami. W jej głosie nie rozbrzmiał smutek, jedynie
lekkie drżenie, które równie dobrze mogło być
spowodowane chłodem, ponieważ pogoda tej nocy była
wyjątkowo nieprzyjazna. – Planujecie ślub? Ty i Daniel?
– zapytała.
Violet rozchyliła wargi, nagle uświadamiając sobie, że
nie potrafiła udzielić odpowiedzi na to pytanie. A może
po prostu sama nie chciała usłyszeć tych słów? Niektóre
decyzje już przecież zapadły, czy tego chciała, czy też
nie. Mimo wszystko pogodzenie się z nimi wcale nie było
takie proste.
– Dam ci dobrą radę, Violet. Przemyśl to bardzo
dobrze. Ludzie czasem sami wchodzą do pułapek,
z których potem nie są w stanie się wyrwać. –
Zaciągnęła się dymem po raz kolejny, potem rzuciła
cygaretkę na marmurową podłogę i zdeptała ją podeszwą
czarnej szpilki. – Masz pojęcie, jak trudno jest rozwieść
się z prokuratorem? – zapytała, uśmiechając się
z drwiną. – Obyś nigdy nie musiała się o tym przekonać.
Odeszła, nie dopowiadając niczego więcej. Odgłos jej
szpilek ucichł, gdy wtopiła się w tłum gości, który
wypełniał salę. Przez moment Violet miała wrażenie, że
to wszystko jedynie jej się przewidziało. Kiedy wróciła
do środka, nigdzie nie dostrzegła kobiety w czarnej
sukience. Zniknęła, nie pozostawiając po sobie niczego
prócz tych kilku słów: „Obyś nigdy nie musiała się o tym
przekonać”.
Prawniczka odnalazła narzeczonego przy jednym ze
stolików. Znajdował się w towarzystwie Grega Bundy’ego
oraz drugiego mężczyzny, którego nigdy wcześniej nie
widziała. Znała Daniela na tyle dobrze, by wiedzieć,
kiedy był dość pijany, aby stać się nieco bardziej skory do
ustępstw. Wciągnęła na twarz uśmiech, położyła dłoń na
jego ramieniu, pochyliła się i szepnęła:
– Powinniśmy wrócić do hotelu.
– Pięć minut – odpowiedział. – W porządku?
Odsunęła się i gdy już miała cofnąć dłoń, Daniel ją
chwycił. Uścisk był silny, przez co palce Violet przeszył
ból. Nie potrafiła jednak wyrwać się spod jego dotyku, bo
znów przyciągnął ją ku sobie i musnął ciepłymi wargami
jej skórę.
– Pójdę po twój płaszcz.
– Nie, nie… – Pokręcił głową, a potem spojrzał na
towarzyszących mu mężczyzn. – Panowie wybaczą, ale
moja dama jest nieco niecierpliwa. – Zaczął wstawać
z miejsca.
Violet w porę znalazła się obok, by mu w tym pomóc.
Daniel położył ciężkie ramię na jej barku i bez protestów
pozwolił, aby poprowadziła go do holu, gdzie natknęli
się na portiera.
– Przykro mi, ale nie mogę znaleźć pani płaszcza –
poinformował, wracając z tylko jednym okryciem.
– Jest beżowy, w prawej kieszeni powinno znajdować
się opakowanie gum do żucia.
– Poszukam go jeszcze raz – obiecał.
– Zaraz po niego wrócę – poinformowała, zanim
chłopak zniknął.
Pomogła Danielowi włożyć płaszcz i wyprowadziła
narzeczonego na zewnątrz. Pokonanie stromych
marmurowych schodów okazało się sporym wyzwaniem,
jednak nie tak dużym jak utrzymanie ciała postawnego
mężczyzny w pionie.
Na szczęście srebrny mercedes stał nieopodal wyjścia.
– Gdzie są kluczyki?
– Po co ci one? – zapytał nieco bełkotliwie, opierając
plecy o bok auta.
Wepchnął dłonie do kieszeni, starając się odnaleźć
w nich najprawdopodobniej nie klucze, a paczkę
papierosów.
– Nie możesz prowadzić w takim stanie.
Violet przybliżyła się, jednocześnie wsuwając ręce pod
materiał męskiego płaszcza. Odnalazła kluczyki w jednej
z wewnętrznych kieszeni. Odblokowała drzwi, zerknęła
na Daniela i poleciła:
– Poczekaj na mniej w aucie. Muszę wrócić po płaszcz.
Nie zdołała się odwrócić, ponieważ chwycił jej
nadgarstek. Mimo sporej ilości alkoholu, jaką tego dnia
wypił, zmiana jej pozycji sprawiła mu mniej trudu niż
pokonanie schodów.
Violet jęknęła, kiedy jej plecy uderzyły o bok auta.
Ciało Daniela zamknęło ją w potrzasku, a jego ciepłe,
pokryte potem dłonie skutecznie ją unieruchomiły.
– Wyglądasz cholernie seksownie w tej sukience, V –
wychrypiał, muskając czubkiem nosa jej policzek.
Zapach whisky i dymu papierosowego był obrzydliwy
i odpychający. Nawet droga woda kolońska, której na co
dzień używał Daniel, nie zdołała go zniwelować.
– Proszę, przestań – szepnęła Violet, próbując wyrwać
się z objęć.
Nawet pijany był od niej o wiele silniejszy.
– Danielu, nie teraz…
– Wymówki – wtrącił, uśmiechając się z cichym
prychnięciem. – Zawsze jakieś znajdujesz, prawda?
Nieustannie boli cię głowa, jesteś zmęczona, miałaś
ciężki dzień w kancelarii.
Zadrżała, kiedy jego kolano siłą wepchnęło się
pomiędzy jej uda. Uniósł nogę, podciągając materiał
czerwonej sukienki.
– Ale dzisiaj… – Przesunął jedną z dłoni w górę, drugą
wciąż boleśnie zaciskając na jej biodrze. – Dzisiaj nie
uwierzę w żadną z nich.
– Co robisz…
Słowa utknęły kobiecie w gardle, kiedy palce Daniela
objęły jej szyję. Uścisk nie był silny, ale strach, który
nagle poczuła, nie pozwolił jej wziąć głębszego wdechu.
– Mam na ciebie cholerną ochotę. – Niemal warknął,
pochylając się tak bardzo, że poczuła jego oddech na
rozchylonych wargach. – Teraz, tutaj…
Wzmocnił uścisk. Violet uniosła dłonie, objęła jego
nadgarstki i wbiła w nie paznokcie.
– To boli – zdołała wydusić. Starała się odepchnąć od
siebie jego ręce, ale gdy była tak bardzo przestraszona,
nie potrafiła odnaleźć w sobie dość siły. – Przestań –
poprosiła.
Pochwyciła jego spojrzenie, mając nadzieję, że gdy
dostrzeże w jej oczach łzy, zrozumie, że robi jej krzywdę,
ale on nawet na nią nie patrzył. Wzrok miał zamglony,
przez co wydawał się jeszcze bardziej przerażający.
Kobieta zacisnęła wargi, wzięła głęboki wdech
i zdołała unieść kolano. Nie była pewna, czy trafiła
w krocze, czy brzuch, ale miejsce musiało być wyjątkowo
czułe. Daniel z jękiem się od niej odsunął, a następnie
cofnął się o dwa kroki.
Patrząc, jak krzywi się z bólu, dziewczyna uniosła
drżące dłonie i objęła nimi obolałą szyję. Jęknęła, robiąc
pierwszy głębszy wdech. Obraz przed oczami na kilka
sekund stał się jedynie rozmazaną paletą szarości
i czerni. Musiała zamrugać, a potem wziąć kolejny
wdech, by wszystko wróciło do normalności.
Właśnie wtedy napotkała spojrzenie Daniela. Przez
moment, gdy starała się dojść do siebie, zdążył się
wyprostować i zmienić ból, jaki malował się na jego
twarzy, w złość. Ruszył w jej kierunku tak gwałtownie, że
jedynym, co mogła zrobić, było mocniejsze przyciśnięcie
pleców do auta. Uniósł dłoń, jakby zamierzał ją uderzyć,
warcząc przy tym:
– Ty mała dziw…
Ręka zatrzymała się w powietrzu.
Violet odwróciła głowę w tej samej chwili, w której
Oliver polecił:
– Stań za mną.
Coś w jego głosie sprawiło, że bez słowa sprzeciwu
zrobiła to, co kazał. Dopiero kiedy znalazła się za nim,
puścił wciąż uniesioną dłoń Daniela. Ten stracił
równowagę i cofnął się chwiejnie o kilka kroków.
Violet z mocno bijącym sercem patrzyła, jak jej
narzeczony podnosi głowę, obdarzając Sanclaira
wściekłym spojrzeniem. Oddychał przy tym szybko,
niemal dyszał z wściekłości.
Postawa Olivera była zupełnie inna – stał spokojnie
z uniesionym podbródkiem, z twarzą pozbawioną
wyrazu i mocno zaciśniętą szczęką.
Daniel przeniósł wzrok na kryjącą się za jego
ramieniem Violet i rzucił głosem przepełnionym
pogardą:
– Pieprzysz się z nim, co?
Oliver ruszył gwałtownie w jego stronę i gdyby nie
drobna, ciepła dłoń, która chwyciła jego nadgarstek,
zapewne nie zdołałby w porę nad sobą zapanować.
Delikatny dotyk Violet go otrzeźwił.
– Zostaw go – szepnęła, kiedy na nią spojrzał. –
Proszę.
Splótł razem ich palce, po czym bez słowa pociągnął ją
za sobą.
Herman był zbyt pijany, aby za nimi ruszyć, więc
jedynie krzyknął:
– Prędzej czy później i tak wrócisz!
Violet posłusznie kroczyła za Oliverem, aż do chwili,
gdy zorientowała się, że prowadził ją w stronę swojego
samochodu. Białe porsche stało zaparkowane na końcu
podjazdu.
– Puść mnie – nakazała, próbując rozłączyć ich dłonie.
– Muszę…
– Chcesz do niego wrócić? – Zatrzymał się i odwrócił
tak gwałtownie, że ich klatki piersiowe niemal się
o siebie otarły.
– Nie, ja… Daniel ma kartę od mojego pokoju
hotelowego.
– Więc niech ją zatrzyma. Zabieram cię do siebie.
– Nie. – Pokręciła głową. – Przenocuję u Dereka
albo…
– Wiesz, co by się stało, gdybym nie pojawił się
w porę? – wtrącił, wzmacniając uścisk.
– Puść mnie – powtórzyła, po czym postawiła krok
w tył.
– Nie pozwolę ci do niego wrócić.
– Oliverze, proszę…
– Moja Violet nigdy by nie pozwoliła, żeby jakikolwiek
mężczyzna traktował ją w taki sposób.
– Nie ma już twojej Violet! – krzyknęła.
Sanclair pozwolił, by rozdzieliła ich dłonie. Nie
odrywał od niej spojrzenia, gdy cofnęła się o kolejny
krok, oddychając ciężko.
– Kochasz go? – zapytał, przez co odwróciła wzrok. –
Właśnie dlatego nie odpowiedziałaś, kiedy wczoraj
zapytałem cię o to samo. Nie chciałaś kłamać…
– Niczego nie rozumiesz. – Pokręciła głową.
– Odpowiedz.
– Nie masz o niczym pojęcia…
– Violet.
Poderwała głowę, gdy zatrzymał się tuż przed nią.
Spojrzała na niego oczami pełnymi łez. To stanowiło
wystarczającą odpowiedź.
– Nie. – Jego głos stracił na sile. – Nie kochasz go.
Jej dolna warga zadrżała, gdy Violet zapragnęła
zaprzeczyć, ale nie była w stanie. Nie miała siły dłużej
kłamać.
– W takim razie dlaczego… – Urwał. Nagle dostrzegł,
że prawniczka miała na sobie jedynie sukienkę,
a temperatura na zewnątrz spadła poniżej zera.
– Wsiądź do samochodu.
Cofnęła się, gdy wyciągnął ku niej dłoń.
– Violet…
– Ten ciężar muszę dźwigać sama – szepnęła. –
Dziękuję, że mi pomogłeś, ale proszę, nie rób tego nigdy
więcej. – Postawiła kolejny krok w tył. Odwróciła się,
zanim zdołał zrobić coś, aby ją zatrzymać.
Idąc kamiennym oblodzonym podjazdem, nie zważała
na zimno, na chłodny wiatr muskający jej ramiona ani
nawet na ból zmęczonych wysokimi szpilkami stóp.
Musiała stąd uciec. Jak najszybciej i jak najdalej.
Zamierzała dotrzeć do bramy, którą wcześniej minęła,
by dostać się do posiadłości prokuratora. Potem złapie
taksówkę i pojedzie do mieszkania Dereka, a później
wypije trochę wina i zaśnie z nadzieją, że gdy się obudzi,
cały ten dzień okaże się jedynie sennym koszmarem.
Zdołała pokonać zaledwie połowę drogi, gdy mrok
rozświetliły samochodowe światła. Odwróciła się
w momencie, w którym białe porsche zatrzymało się
w odległości kilku metrów od niej. Poczuła, że łzy
zaczęły ponownie gromadzić się pod powiekami, kiedy
Oliver wysiadł i ruszył ku niej.
Bez słowa okrył jej przemarznięte do kości ramiona
własnym płaszczem, potem spojrzał prosto w jej oczy
i oznajmił tonem, który sugerował, że nie żartował:
– Albo wsiądziesz do tego samochodu, albo sam cię do
niego zaniosę.
Odpuściła. Była zbyt zmęczona i zmarznięta, by dłużej
udawać, że sama świetnie sobie poradzi.
– W porządku. – Zdołała postawić zaledwie krok,
kiedy jej nogi, przesiąknięte mrozem, odmówiły
posłuszeństwa. Chwyciła dłoń Olivera, żeby nie stracić
równowagi. – Dam radę – zapewniła, dostrzegając, że
przybliżył się, zupełnie jakby zamierzał ją objąć.
Choć dłużej nie nalegał, szedł krok za nią. Zmarzła tak
bardzo, że nawet kiedy już znalazła się w ciepłym
wnętrzu samochodu, jej ciało drżało z zimna. Mocniej
otuliła się płaszczem Olivera, a znajomy zapach męskich
perfum objął ją z każdej strony.
Milczała, nie będąc w stanie wydusić żadnego
sensownego słowa. Utkwiła spojrzenie za boczną szybą,
a następnie zamknęła oczy, starając się uspokoić szybkie
bicie serca. Myślała o Danielu, o tym, jak bardzo będzie
wściekły, kiedy w końcu wytrzeźwieje i przypomni sobie
o wszystkim, co zaszło. Myślała o tym, jak bardzo sama
była wściekła. Na niego, na siebie, nawet na Olivera.
Jego bliskość uświadamiała jej, jak słaba była.
Moja Violet nigdy by nie pozwoliła, żeby jakikolwiek
mężczyzna traktował ją w taki sposób.
Moja Violet.
Moja.
– Nie powinienem był na ciebie krzyczeć.
Uniosła powieki, przełknęła z trudem ślinę przez
nieznośny ból gardła i odwróciła głowę. Oliver na nią nie
patrzył, skupiał spojrzenie na drodze. Przejechali już
przez bramę i opuścili teren posiadłości prokuratora.
– W porządku…
– Nie, Violet. To nie jest w porządku.
Dostrzegła, że mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.
Jego knykcie pobielały. Odetchnął głęboko, najwyraźniej
potrzebując chwili na ostudzenie nerwów.
– Możesz zawieźć mnie do kawiarni? Derek i Larry
wynajmują mieszkanie tuż nad nią, więc…
– Nie – odparł.
– Będę tam bezpieczna – zapewniła.
Wiedziała, że nie zamierzał odpuścić, więc nie dodała
już nic więcej, nie próbowała przekonać go do zmiany
zdania. W głębi serca być może była mu za to wdzięczna,
ale nie potrafiła się do tego przyznać.
Dotarcie do jednego z najwyższych apartamentowców
w centrum miasta zajęło im kilkanaście minut. Był
środek nocy, więc ulice były znacznie mniej oblegane
przez auta niż za dnia.
Dotarli windą na piętro. Violet bez słowa weszła za
Oliverem do mieszkania i gdy tylko zamknęły się za nimi
drzwi, zapytała:
– Masz wino?
– W lodówce. Kieliszki znajdziesz w szafce nad
zlewem.
Przeszła do kuchni. W pustej lodówce odnalazła
butelkę Tablota1. Napełniła kieliszek alkoholem. Gdy
szkło dotknęło jej ust, Oliver wszedł do pomieszczenia.
Pozbył się marynarki i krawata, a także rozpiął kilka
pierwszych guzików białej koszuli i podwinął jej rękawy.
W dłoni trzymał złożoną szarą koszulkę.
– Nie znalazłem niczego lepszego – wyjaśnił, po czym
odłożył ubranie na blat kuchennej wyspy.
– Dziękuję. Daj mi tylko poduszkę i koc. Prześpię się
na kanapie.
– Będziesz spała w mojej sypialni…
– Kanapa będzie w porządku – zapewniła. –
Naprawdę.
Westchnął, jednak nie naciskał dłużej.
– Położę się już. Jutro rano jadę do aresztu.
– Pierwsze spotkanie z Jacksonem?
– Tak. Weź ciepły prysznic, żeby się rozgrzać, i… –
Spojrzał na butelkę wina, która wciąż stała na blacie
obok pustego już kieliszka. – Nie pij za dużo.
W odpowiedzi otrzymał od Violet jedynie uśmiech.
Rozdział 16

Oliver obudził się w środku nocy. Elektroniczny zegarek,


który stał na szafce obok łóżka, wskazywał trzecią
trzynaście. Przez kilka minut mężczyzna leżał bez ruchu,
wpatrując się w ciemny sufit, słuchając własnego
oddechu i szumu miasta. Był poniedziałek, więc Nowy
Jork zaczynał budzić się do życia po dwudniowym
weekendzie.
W końcu Sanclair wstał, opuścił sypialnię, pokonał
korytarz i dotarł do kuchni. Z szafki wyjął szklankę,
napełnił ją zimną wodą i jeszcze zanim zdołał wziąć
pierwszy łyk, dostrzegł Violet. Siedziała na miękkim
dywanie w salonie. Ramiona okryła kocem, który dał jej
kilka godzin wcześniej. Tuż przed nią na szklanym
stoliku leżało kilka teczek, porozrzucane kartki oraz
pusty kieliszek. Butelka z winem stała na podłodze
niedaleko kanapy.
Dziewczyna była skupiona na czytaniu, więc
w pierwszej chwili nie zorientowała się, że Oliver się
w nią wpatrywał. Poderwała głowę, dopiero gdy
podszedł bliżej. Wyglądała na szczerze zaskoczoną, kiedy
zobaczyła go bez koszuli i garnituru, a jedynie
w dresowych spodniach i szarym T-shircie.
– Nie możesz spać?
Pokręcił głową, a potem spojrzał na dokumenty. Były
to akta sprawy Jima Jacksona.
– Znalazłam je na szafce w korytarzu. Chciałam
tylko… do nich zerknąć – wyjaśniła.
– Wpadłaś na coś? – zapytał.
Violet rozchyliła wargi, następnie chwyciła jedną
z kartek i podała ją Oliverowi. Skrócony opis pierwszego
przesłuchania Jima Jacksona.
– Do śmierci ofiary doszło dwudziestego stycznia.
Z przeprowadzonej sekcji wynika, że pomiędzy pierwszą
a drugą w nocy. Jim nie pamięta, o której dokładnie
odzyskał przytomność, ale kiedy to się stało, dziewczyna
już nie żyła. Dotarcie na komisariat musiało zająć mu
kilkanaście minut. Według zeznań Marnie Towel,
policjantki, która tamtej nocy pełniła dyżur, po wejściu
do budynku powiedział, że zabił Mayę. Zeznania Marnie
są jedynym dowodem świadczącym, że takie słowa padły.
– Co z kamerami? – Zmarszczył brwi.
– Właśnie. – Popatrzyła na zasypany kartkami stolik.
– Żadne nagrania nie zostały dołączone do akt
dowodowych. Czy to nie dziwne? Przecież kamery
znajdują się w każdym pomieszczeniu każdego
komisariatu.
Oliver usiadł na podłodze po drugiej stronie szklanego
blatu, podczas gdy Violet dodała:
– Co więcej, jeżeli dobrze przyjrzysz się protokołowi
przesłuchania, zauważysz, że policja od początku
wykluczyła udział osób trzecich. Chłopak się przyznał,
ale nawet przez chwilę nie rozważyli opcji, że przecież
mógł kłamać, aby na przykład kogoś ochronić.
– Moglibyśmy spróbować podważyć przed sądem
działania podjęte przez służby, ale wątpię, by sędzia był
skłonny uznać to za wystarczający dowód. Pierwsza
rozprawa odbędzie się za dwa tygodnie.
Violet ponownie przesunęła wzrokiem po blacie.
Chwyciła kolejną kartkę i położyła ją przed Oliverem.
– A co z zeznaniami osób z otoczenia Jima i Mai?
Chodzili do tego samego liceum, jednak policja nie
przesłuchała ich kolegów, nie spytała, jak układały się
ich relacje. Nie odbyli nawet rozmowy z matką tej
dziewczyny, tłumacząc to złym stanem jej zdrowia
psychicznego. Chłopak przyznał się do winy, jednak
wciąż brakuje tutaj istotnej kwestii…
– Motywu – dokończył, na co prawniczka przytaknęła.
– Dwójka nastolatków wybiera się na spacer do lasu.
Nagle chłopak wyciąga pistolet i strzela do dziewczyny,
po czym sam traci przytomność? Czy to nie brzmi
nieco…
– Naciąganie?
– Mhm. Albo policjanci to kretyni, albo…
– Albo ktoś postarał się, by szybko zamknęli sprawę.
– Właśnie.
Oliver odłożył kartkę na stoliku.
– Musimy tylko…
– Musimy? – powtórzył, przez co Violet poderwała
głowę, a ich spojrzenia się spotkały. – My?
Dziewczyna przygarbiła barki i objęła ramionami
swoje kolana.
– Myślałam o tym, co powiedziałeś mi na przyjęciu.
Miałeś rację. Nie chciałam ci pomóc ze względu na
Daniela. Gdy teraz o tym myślę, to wydaje się trochę
głupie. Violet, którą pamiętasz, pewnie byłaby bardzo
zawiedziona. Tamta dziewczyna nawet przez moment
nie zawahałaby się nad odpowiedzią. – Spuściła wzrok,
uśmiechając się z żalem.
– Jeżeli zgodzisz się poprowadzić ze mną tę sprawę…
– Wystąpię przeciwko Danielowi – dokończyła. –
Wiem. – Mocniej otuliła się kocem. Nagle zrobiło jej się
zimno. – Gdy w kancelarii zapytałeś mnie, czy go
kocham… – Uniosła wzrok i spojrzała mu w oczy,
natomiast Oliver milczał, słuchając każdego słowa. –
Czasami kochasz kogoś dlatego, że musisz, a nie dlatego,
że chcesz.
Pokręcił głową, wciąż jej jednak nie przerywając.
Czasami kochało się kogoś, mimo że przecież się nie
powinno.
– Kiedy dwa lata temu wyjechałam z Nowego Jorku
i wróciłam do Los Angeles, on już tam był. Czarujący,
przystojny, zabawny. Miał wszystko, o czym mogłaby
marzyć kobieta. Wspierał mnie przez wszystkie miesiące,
kiedy mój ojciec umierał.
Sanclair zacisnął zęby, tłumiąc to dziwne,
nieprzyjemne uczucie, które nagle zaatakowało jego
serce. Czuł żal. Nie do Violet, lecz wobec samego siebie.
Bo to właśnie on powinien wtedy przy niej być. To
właśnie on powinien ją wspierać.
– Wtedy nie wiedziałam, że robił to, by coś zyskać.
Powinnam była domyślić się, że w tym zepsutym świecie
nikt nie robi niczego bezinteresownie.
Zamilkła na dłuższą chwilę. Sięgnęła po butelkę
i napełniła resztką wina kieliszek. Zanim jednak wzięła
pierwszy łyk, rzuciła:
– Mój ojciec tuż przed śmiercią przepisał na niego
większą część udziałów w kancelarii. Jakieś
siedemdziesiąt procent. Pozostałe trzydzieści dostałam
ja. Dowiedziałam się o tym krótko po pogrzebie.
Pytanie samoistnie wyrwało się z ust Olivera:
– Dlaczego?
Violet opróżniła kieliszek.
– Może sądził, że sobie nie poradzę. – Wzruszyła
ramionami, jakby jej to nie obchodziło. Jednej rzeczy nie
zdołała ukryć – bólu, który rozbrzmiał w jej głosie. – Od
zawsze był zdania, że każda kobieta potrzebuje u boku
mężczyzny. Chyba uznał, że Daniel będzie dla mnie
odpowiedni, więc jednym głupim papierkiem sprawił, że
nie mogłam się od niego uwolnić. Nawet po śmierci
musiał pokazać mi, że sama sobie nie poradzę.
Odstawiła pusty kieliszek na podłogę. Oliver nagle
pożałował, że nie miał jeszcze jednej butelki.
– Odziedziczyłam spory spadek, ale on nie chciał,
żebym spłaciła jego część. Powiedział, że woli zatrzymać
własną część udziałów, a ja nie mogłam tak po prostu
oddać mu swojej. Nie ze względu na ojca, ale ze względu
na moją mamę. Kiedyś to miejsce było dla niej całym
światem. Nie mogłabym tak po prostu pozwolić, by
kancelaria trafiła w obce ręce.
– Próbowałaś znaleźć jakąś lukę w testamencie?
Gdybyś zdołała udowodnić, że twój ojciec zmienił zapis
na krótko przed śmiercią, a jego stan zdrowia był wtedy
zły, może to zdołałoby unieważnić dokument?
Pokręciła głową, co stanowiło wystarczającą
odpowiedź.
Próbowała wszystkiego.
– Czasami życie staje się tak nieznośne, że człowiek
zaczyna się do tego przyzwyczajać. – Wzruszyła
ramionami. Była trochę pijana i bardzo senna.
– Właśnie dlatego zgodziłaś się za niego wyjść?
– Nie zapytał. Nie uklęknął. Nie zabrał mnie na
kolację ani w żadne romantyczne miejsce. Nie dał mi
pierścionka. Mógł być nawet plastikowy. – Uśmiechnęła
się ze smutkiem i spojrzała na swoją dłoń. Na puste
palce. – Pewnego dnia po prostu uznał, że to najlepsze
wyjście. Nie zaprotestowałam. Nie wiem dlaczego. Może
byłam już zmęczona szukaniem rozwiązania, które nie
istnieje.
Podniosła głowę i uśmiechnęła się z rezygnacją.
– Ale teraz to już nie ma znaczenia. Po wszystkim, co
się dzisiaj wydarzyło, chyba będę musiała po prostu
pozwolić, by zabrał kancelarię. Przecież to tylko kilka
ścian, prawda? Nie powinnam… – Jej głos stracił na sile.
– Aż tak bardzo się do tego przywiązywać.
Oliver wstał, okrążył stolik i usiadł obok Violet, która
odsunęła się, żeby zrobić mu trochę miejsca pomiędzy
szklanym stolikiem a kanapą. Siedzieli tak blisko siebie,
że ich ramiona niemal się stykały.
– Gdy to się skończy, obiecuję, że zrobię wszystko, aby
ci pomóc. Kiedy już wygramy…
– Skąd pewność, że nam się uda? – przerwała jego
wypowiedź. Głos miała niewiele głośniejszy od szeptu.
Odwrócili głowy w tym samym momencie. Dzieląca
ich odległość była tak niewielka, że niemal dotknęli się
czubkami nosów. Żadne z nich się jednak nie odsunęło.
– Kiedyś… – Wzrok Olivera mimowolnie powędrował
w kierunku lekko rozchylonych, wciąż błyszczących od
wina warg Violet. – Kiedyś byliśmy naprawdę zgraną
drużyną. – Pochylił się, muskając ciepłym oddechem jej
usta. – Kiedyś znałem dziewczynę, która była gotowa
zrobić wszystko, by dowieść sprawiedliwości. Nawet
jeżeli musiała przeskoczyć przez płot, by tak się stało.
Uśmiechnęła się tym rodzajem uśmiechu, który był
w stanie wstrząsnąć jego sercem.
Właśnie teraz, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej,
pragnął ją pocałować, ale wiedział, że nie mógł. Nie po
wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło. Nie, gdy siedziała
przed nim nieco pijana i chyba nie do końca świadoma,
jak działała na niego jej bliskość.
– Jestem pewien, że ona wciąż gdzieś tam jest…
Violet pokręciła głową.
– Musiałam się jej pozbyć. Tamta Violet nie zdołałaby
przetrwać tego wszystkiego. Była za słaba. – Pociągnęła
nosem. – Ale czasami mi jej brakuje – przyznała, już nie
próbując ukryć łez, które zgromadziły się pod
powiekami. – Okej. – Uśmiechnęła się, wierzchem dłoni
wycierając mokre policzki. – To nie jest najlepszy czas
na smętne rozmowy. Powinniśmy zabrać się do pracy.
Mamy naprawdę mało czasu.
Nie odrywał od niej spojrzenia, gdy chwyciła kartkę
i mu ją wręczyła.
– Zajmijmy się tym.
Oliver odebrał od niej skrócony protokół sekcji zwłok
ofiary.
– Jeden strzał, pięć centymetrów pod sercem. – Skupił
uwagę na tekście.
Poruszyła się i okryła Sanclaira kocem, oddając mu
jego większą część. Siedzieli ramię przy ramieniu na
miękkim dywanie, mając przed sobą szerokie okna, za
którymi rozciągała się nocna panorama miasta.
– Więc będzie jak dawniej? – Violet ziewnęła,
opierając głowę na jego ramieniu.
Oliverowi zaschło w gardle. Ten jeden ruch sprowadził
do jego serca uporczywe ciepło.
– Jak dawniej? – powtórzył.
– Tylko ty i ja przeciwko całemu temu zepsutemu
światu.
Odwrócił głowę i dostrzegł, że Violet zasnęła, mocniej
do niego przywierając.
– Tak – szepnął, nie chcąc jej obudzić. – Tylko ty i ja.
Rozdział 17

Violet, ku własnemu zaskoczeniu, obudziła się


w ogromnym łóżku, otulona ciepłą pościelą, a nie na
twardej kanapie w salonie Olivera ani nie na podłodze,
która była ostatnim miejscem, jakie zdołała zapamiętać
przed zaśnięciem. Czuła lekki ból w skroniach i suchość
w ustach.
Nie powinnam była wypić sama całej butelki wina,
pomyślała, podnosząc się do pozycji siedzącej. Materiał
za dużej, męskiej koszulki zsunął się z jej ramienia.
Wzdrygnęła się, gdy nagą skórę zaatakował
nieprzyjemny chłód poranka.
Jeżeli stojący na nocnej szafce zegar nie kłamał, było
kilka minut po siódmej, choć panująca za oknami
szarość wskazywała raczej na późne popołudnie.
Violet niechętnie opuściła ciepłą przestrzeń łóżka.
Całe ciało kobiety spięło się w proteście, gdy stopy
dotknęły zimnej posadzki na korytarzu. Zbyt mocno
chciało jej się jednak pić, by mogła pozwolić sobie na
dalsze wylegiwanie się. W kuchni odnalazła szklankę,
napełniła ją wodą i opróżniła dwoma dużymi łykami.
Następnie odwróciła się w kierunku szafek.
Panującą w mieszkaniu ciszę przerwał trzask
wejściowych drzwi. Kilka sekund później w kuchni
pojawił się Oliver. Miał na sobie szary dres, a kiedy
zsunął z głowy kaptur bluzy, na jego czoło opadły mokre
kosmyki, które przeczesał palcami.
Violet drgnęła, nagle zdając sobie sprawę, że zbyt
długo się w niego wpatrywała.
– Masz może tabletki od bólu głowy? – zapytała.
– Poszukaj w pierwszej szufladzie.
– Dzięki.
– Wyjeżdżamy o ósmej – oznajmił.
– Co?
– Spotkanie z Jacksonem. Wspominałem ci o tym
wczoraj.
– Tak, teraz pamiętam. To pewnie przez ból głowy.
– Zażyj tabletkę – poradził. – Albo dwie. Pójdę wziąć
prysznic.
Odprowadziła go wzrokiem, po czym jęknęła
i odwróciła się w kierunku szafek. Odnalazła apteczkę,
a w niej opakowanie leku. Połknęła dwie tabletki,
w duchu prosząc, by szybko zadziałały. Właśnie wtedy
ponownie usłyszała trzask drzwi. W pierwszej chwili
pomyślała, że to Oliver wyszedł z łazienki, ale kilka
sekund później ujrzała w progu Jodie w jasnym płaszczu.
– Hej, V. – Położyła na blacie papierową torbę. – To
dla ciebie.
Violet zajrzała do środka.
– Ubrania, o które prosił Oliver – wyjaśniła Jodie. –
Zadzwonił do mnie godzinę temu i zapytał, czy
mogłabym przywieźć coś, co będzie na ciebie pasować.
Ach, no i uprzedził, że to jakieś służbowe wyjście, więc
mam zapomnieć o skąpych sukienkach. – Przewróciła
oczami i włożyła dłonie do torby. – Zupełnie jakby
sądził, że nie mam w szafie niczego innego.
Wyjęła czarne garniturowe spodnie z wysokim stanem
oraz białą koszulę, potem spojrzała na brunetkę
i zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów.
– Koszula może być trochę za luźna, ale będziesz
wyglądać jak człowiek. – Schowała ubrania do torby. –
Więc… ty i mój brat…
– Nie – zaprzeczyła szybko.
– Nie? – powtórzyła. Uniosła brwi, wyraźnie
sugerując, że raczej nie zamierza uwierzyć w jej słowa. –
Z tego, co wiem, spędziłaś noc w jego mieszkaniu i… –
Ponownie zmierzyła półnagie ciało Violet spojrzeniem.
– Masz na sobie jego koszulkę.
– To nie… – Urwała. – Posłuchaj, wiem, jak to
wygląda…
– Absolutnie nie tak, jakbyś przespała się z moim
bratem – wtrąciła, wzruszając ramionami, po czym
szeroko się uśmiechnęła. – Daj spokój, V. Nie musisz
z niczego się tłumaczyć. – Machnęła dłonią, a następnie
odwróciła się z zamiarem opuszczenia kuchni.
– Ale my naprawdę nie… – Violet zdała sobie sprawę,
że to nie da zbyt wiele. Wypuściła z płuc powietrze
z głośnym westchnieniem. – Rozmawiałaś z Jerrym?
Jodie stanęła w przejściu do korytarza, a jej ciało
wyraźnie się napięło.
– Tak – odpowiedziała cicho, odwracając się ku Violet.
Uśmiech już nie zdobił jej twarzy. – Powiedział, że
będzie mnie wspierał bez względu na to, jaką decyzję
podejmę.
– Jak my wszyscy – zapewniła. – Ja i Oliver. Nawet
jeżeli nie zdecydujesz się zatrzymać tego dziecka,
powinnaś powiedzieć mu prawdę.
– Wiem. I kiedyś to zrobię, ale… ale teraz chyba
muszę uporać się z tym sama.
– Z czym musisz się uporać? – Oliver wyszedł
z łazienki. Zmienił szary dres na garniturowe spodnie
i koszulę.
Violet pochwyciła pełne przerażenia spojrzenie Jodie,
po czym pośpiesznie wyjaśniła:
– Z kupieniem sukienki na… na przyjęcie z okazji
otwarcia kawiarni Dereka i Larry’ego.
Jodie spojrzała na brata i szeroko się uśmiechnęła.
– Właśnie. V zaproponowała, że mi w tym pomoże, ale
chyba jestem już na tyle duża, że sama dam radę się
z tym uporać. Pójdę już. – Cofnęła się o krok i gdy
znalazła się na korytarzu, posłała Violet pełne
wdzięczności spojrzenie. Chwilę później opuściła
mieszkanie.
– Więc… Poprosiłeś Jodie, żeby przywiozła dla mnie
swoje ubrania?
– Pomyślałem, że nie będziesz chciała na razie wracać
do…
– Tak – przytaknęła, nie pozwalając mu dokończyć. Do
hotelu, gdzie zapewne natknęłaby się na Daniela. –
Pójdę się przebrać i wziąć szybki prysznic. Będę gotowa
za dziesięć minut.
***
W samochodzie Violet jeszcze raz dokładnie przyjrzała
się raportowi z pierwszego przesłuchania, które policja
przeprowadziła na Jimie Jacksonie. Raport liczył
zaledwie trzy strony, co już samo w sobie sugerowało, że
funkcjonariusze nie wywiązali się z obowiązków w takim
stopniu, w jakim powinni.
– Myślę, że jeśli spróbujemy wycisnąć z niego
prawdę… – zaczęła mówić i odwróciła głowę, aby
spojrzeć na Olivera. Siedział na miejscu kierowcy,
skupiając uwagę na drodze. – Uzyskamy odwrotny
skutek.
Skinął głową, zgadzając się z jej słowami.
– Mary Jackson uprzedziła mnie, że nie był chętny do
współpracy z poprzednim adwokatem.
– Naprawdę tego nie rozumiem – przyznała,
ponownie zaglądając do raportu. – Ma dopiero niecałe
osiemnaście lat. Nawet jeżeli próbuje kogoś kryć
i najwidoczniej ma ku temu powody, czy to wszystko jest
warte spędzenia reszty życia w więzieniu?
– Nie będziemy próbować wymusić na nim wyznania
prawdy. I tak tego nie zrobi. Spróbujmy wyciągnąć z tego
spotkania jak najwięcej informacji. Może dzięki temu
uda nam się znaleźć punkt zaczepienia.
– W porządku.
Jeżeli chcieli udowodnić niewinność swojego klienta,
musieli zrobić wszystko, z czego nie wywiązała się
policja.
Violet, nie odrywając spojrzenia od dokumentów,
które spoczywały w jej dłoniach, zapytała:
– Z tego, co pamiętam, wczoraj wieczorem zasnęłam
w salonie…
– Zaniosłem cię do sypialni. Nie musisz się martwić.
Sam spałem na kanapie.
Uśmiechnęła się i mruknęła pod nosem:
– Nie martwiłam się tym.
Dotarli do aresztu przed ósmą. Gdy przeszli przez
kontrolę bezpieczeństwa, funkcjonariusz zaprowadził
ich do wyjątkowo ciasnego i ciemnego pomieszczenia.
Jim Jackson już tam na nich czekał. Siedział przy
wąskim stole, dłonie miał skute kajdankami, a głowę
lekko spuszczoną. Czarne, długie do ramion włosy
opadały mu na policzki, zakrywając większą część
twarzy. Nie uniósł wzroku, nawet kiedy usiedli
naprzeciw niego.
Oliver odezwał się jako pierwszy:
– Oliver Sanclair, Violet McMillan…
– Wiem, kim jesteście – oznajmił. Głos miał lekko
zachrypnięty i bardzo cichy. – Moja matka była tutaj
wczoraj. Powiedziała, że zatrudniła nowych prawników.
Niepotrzebnie…
– Poprzedni adwokat przedstawił ci twoje prawa, więc
pozwól, że pominę tę kwestię – kontynuował Sanclair,
ignorując słowa chłopaka.
Violet milczała, badając wzrokiem sylwetkę Jima
Jacksona. Choć bardzo starał się wyglądać jak ktoś, kogo
niewiele obchodzi, nie był w stanie ukryć niektórych
odruchów – delikatnie zgarbione plecy, nerwowe
podrygiwanie ramion i przygryzanie dolnej wargi.
Denerwował się.
– Jeżeli nie pozwolisz sobie pomóc, spędzisz resztę
życia w więzieniu – uprzedziła, przerywając wypowiedź
Olivera, który zaczął wyjaśniać uregulowania prawne.
Chłopak pokręcił głową.
– Takim jak ja nie można pomóc. Zrobiłem coś złego
i teraz muszę za to zapłacić.
– Jeżeli zabiłeś Mayę… – Nie pozwoliła mu dokończyć.
– Dlaczego?
– Bo mogłem – odpowiedział.
Violet zamilkła, próbując zrozumieć, dlaczego Jim
kreował się na potwora. Robił wszystko, by właśnie
takim go widzieli. Nie potrafiła uwierzyć w jego słowa.
– Jak dobrze się znaliście? – zapytał Oliver.
– Chodziliśmy do tej samej klasy. – Wzruszył
ramionami. – Więc niezbyt dobrze…
– Niezbyt dobrze? – powtórzył, unosząc brew. –
W twoim telefonie policja znalazła wiadomość, jaką
tamtego wieczoru wysłałeś do Mai Reynolds. Poprosiłeś,
żeby spotkała się z tobą na polanie znajdującej się dwa
kilometry od jej domu. Nie odmówiła. Nie zapytała,
dlaczego ani po co. Zgodziła się. Skoro, jak utrzymujesz,
nie znaliście się zbyt dobrze, dlaczego spotkała się z tobą
w środku nocy?
Jim nie odpowiedział, wydał tylko odgłos
przypominający prychnięcie.
– Dlaczego się z nią spotkałeś? – Violet pochyliła się
nad stołem. – Skąd miałeś broń?
– Nie muszę odpowiadać na żadne z waszych pytań –
rzucił.
Oliver i Violet wymienili się spojrzeniami. Choć nie
przypuszczali, że rozmowa z chłopakiem okaże się dla
nich przełomowa, nie umieli pogodzić się z tak dotkliwą
porażką.
– Nie wiem, co powiedziała wam moja matka, nie
wiem, ile wam zapłaciła. – Wzruszył ramionami. – Ale
ona nie ma o niczym pojęcia. Poprzedni adwokat
powiedział, że jeżeli od razu przyznam się do winy
i okażę skruchę, może wyjdę na wolność za kilkanaście
lat.
– Nie, jeżeli prokurator zdoła udowodnić, że celowo
doprowadziłeś do śmierci Mai Reynolds. Jeśli nadal
będziesz utrzymywał, że tamtej nocy spotkałeś się z nią
z zamiarem odebrania jej życia… Nigdy nie wyjdziesz na
wolność. – Głos Olivera był dobitny, a przytłaczające
słowa zawisły w powietrzu.
Chłopak odwrócił głowę, wyraźnie dając do
zrozumienia, że nie zamierza dłużej z nimi rozmawiać.
Sanclair zamknął teczkę, wepchnął ją do aktówki, po
czym wstał. Violet wciąż wpatrywała się w nastolatka.
– Myślisz, że to zabawa? – zapytała. – Łatka mordercy
to coś, czego nie da się łatwo pozbyć. Pomyślałeś
o swojej matce? – Zerwała się na równe nogi i podparła
dłonie na blacie.
Jim drgnął.
Oliver odwrócił się i szepnął:
– Wystarczy.
Odetchnęła głęboko, starając się zapanować nad
emocjami.
– Violet – dodał, sprawiając, że cofnęła się o krok
i zabrała ręce ze stołu. – W porządku? – zapytał,
odnajdując jej spojrzenie.
Skinęła głową, ostatni raz zerknęła na chłopaka
i ruszyła za Sanclairem w stronę wyjścia. Strażnik
otworzył im drzwi. Zatrzymali się w korytarzu.
– Przepraszam. – Była zła na siebie za nagły wybuch
złości. – Nie powinnam była… – Uniosła głowę w tej
samej chwili, w której do jej uszu dobiegł dźwięk
rozsuwania krat.
Na drugim końcu korytarza ujrzała Daniela. Szedł
w ich stronę prowadzony przez wysokiego policjanta.
Gdy tylko narzeczony ją dostrzegł, Violet cofnęła się
o krok.
– Możemy porozmawiać? – zapytał, kiedy znalazł się
bliżej.
Oliver przesunął się delikatnie w stronę kobiety,
jednak zanim zdołał coś powiedzieć, zapewniła z lekkim
uśmiechem:
– Poradzę sobie.
Przesunął wzrokiem po jej twarzy, widocznie się
wahając. W końcu jednak przytaknął.
Violet ruszyła za Danielem. Gdy znaleźli się za
najbliższym zakrętem, mężczyzna zbliżył się do niej
z uniesioną dłonią.
– Nie dotykaj mnie – szepnęła, stawiając kilka kroków
do tyłu, aż jej plecy uderzyły o zimną ścianę.
– Co tutaj robisz? – zapytał.
– Rozmawiałam z Jimem Jacksonem. – odpowiedziała.
– Chyba nie zamierzasz… – Zamilkł, dostrzegając
odpowiedź wymalowaną na jej twarzy. – Pomagasz
Oliverowi?
– Tak.
Prychnął, odwracając na moment głowę. Po chwili
ponownie skupił wzrok na Violet.
– Jeżeli próbujesz zrobić mi na złość…
– Świat nie kręci się wokół ciebie, Danielu – ucięła.
– Nie możesz…
– Czasy, kiedy mówiłeś mi, co mogę, a czego nie mogę
robić, właśnie minęły. – Wyciągnęła rękę. – Oddaj mi
kartę do mojego pokoju hotelowego.
Zacisnął zęby, a żyła na jego szyi zaczęła pulsować.
Następnie wsunął dłoń do kieszeni płaszcza i z portfela
wyjął kawałek plastiku. Choć podał go Violet, nie
pozwolił, by wyrwała go z jego dłoni.
– Co z kancelarią? – zapytał.
Spojrzała mu w oczy. Wiedziała, co robił. Próbował
pokazać jej, jak wiele może stracić, jeśli podejmie złą
decyzję. Wyrwała kartę z palców mężczyzny.
– Gdy wrócę do Los Angeles, zabiorę stamtąd swoje
rzeczy.
Odeszła, zostawiając go z tymi słowami.
Oliver czekał na nią przed aresztem.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Tak. – Zdobyła się na słaby uśmiech. – Mógłbyś
odwieźć mnie do hotelu? Chcę przebrać się w swoje
ubrania.
– Jasne.
Kiedy znaleźli się w samochodzie, Violet próbowała
zrobić wszystko, by odciągnąć myśli od Daniela.
– Chłopak kłamie – powiedziała, kiedy wyjechali na
zatłoczoną ulicę. – Zachowuje się zupełnie tak, jakby
naprawdę chciał spędzić resztę życia w więzieniu. –
Wyjrzała przez boczną szybę, marszcząc brwi
w zamyśleniu. – Jakby to, czy nazwą go mordercą, czy
nie, nie miało znaczenia.
Podczas gdy inni wszelkimi sposobami walczyli
o wolność, Jim zachowywał się, jakby jego przyszłość go
nie obchodziła.
– Dlaczego poprzedni adwokat po prostu odpuścił?
Przecież musiał widzieć to wszystko, co teraz widzimy
my…
– Poprzednim adwokatem był Joe Jones. Prowadzi
niszową kancelarię za miastem. On i jego
współpracownicy raczej nie cieszą się renomą, choć są
stosunkowo tani.
– Nie chciał walczyć, bo szanse na wygraną są tak
samo niskie jak cena, którą Mary musiała zapłacić za
jego usługi?
Oliver bez słowa skinął głową.
– Ten świat czasami mnie przeraża – szepnęła. –
Jeżeli jest się dość bogatym, można kupić absolutnie
wszystko. Nawet ludzi. – Rozpięła pas, kiedy samochód
zatrzymał się przed hotelem, a następnie zerknęła na
mężczyznę. – Popracuję dzisiaj u siebie.
– Jesteś pewna?
– Tak. Chyba… potrzebuję chwili samotności.
Była mu wdzięczna, że nie nalegał. W ciągu ostatnich
kilkunastu godzin zdarzyło się tak wiele, że musiała
wyciszyć myśli i pobyć sama ze sobą.
– Poproszę Jerry’ego, by zdobył adres Marnie Towell.
– Świetnie. – Otworzyła drzwi.
– Violet?
– Tak? – Spojrzała na niego po raz ostatni.
– Mam nadzieję, że pamiętasz, co ci wczoraj
obiecałem. Gdy to wszystko się skończy, pomogę ci
odzyskać kancelarię.
Uśmiechnęła się, chcąc zamaskować nagłe uczucie
smutku, potem wysiadła na chodnik i nie oglądając się
za siebie, weszła do hotelu. W apartamencie nie
odnalazła rzeczy należących do Daniela. Zabrał
wszystko, pozostawił po sobie jedynie szklankę po
szkockiej na stoliku.
Violet ściągnęła płaszcz, szpilki, a następnie wzięła
długą, ciepłą kąpiel. Kilkanaście minut później wyszła
z łazienki ubrana w satynowy szlafrok. W kieszeni
płaszcza odnalazła telefon.
Owen odebrał po trzecim sygnale.
– Możesz rozmawiać? – zapytała.
– Tak. Właśnie wychodzę z sądu. – Brzmiał na nieco
zdyszanego. Zapewne w tej chwili pokonywał ogromne
schody, które stanowiły część budynku sądu federalnego.
W ciągu ostatnich miesięcy Violet wspinała się na nie
niezliczoną liczbę razy. – Powinienem zadzwonić do
ciebie, kiedy Daniel zdradził mi, że leci do Nowego
Jorku. Przepraszam, ale miałem urwanie głowy…
– Nic się nie stało – zapewniła.
– Jak poradziłaś sobie ze sprawą Nory Nixon?
– Wycofała pozew rozwodowy.
– Och.
– Tak – westchnęła. – Ale nie dzwonię w tej kwestii.
Posłuchaj…
Zamilkła, ponieważ nie była w stanie wydobyć z siebie
tych słów. Jak miała powiedzieć mu, że oddaje
kancelarię, która od lat była dla niego niczym drugi dom,
w ręce obcego człowieka?
– Violet?
Potrząsnęła głową, sprowadzając myśli na właściwe
tory.
– Jak sobie radzisz? – zapytała. – Zostawiłam ci całą
kancelarię na głowie.
– Nie musisz się o mnie martwić. Znam to miejsce jak
własną kieszeń.
– No tak. – Uśmiechnęła się, ledwie ignorując ten
nieznośny ból, który zatlił się w sercu.
Postanowiła na razie nie mówić Owenowi prawdy.
Przynajmniej do czasu, aż sama do niej przywyknie.
***
– Marnie Towell. – Oliver podał Jerry’emu kartkę, na
której widniało imię i nazwisko policjantki. – Dasz radę
zdobyć dla mnie jej adres?
– Postaram się. Na kiedy go potrzebujesz?
– Na teraz.
Śledczy Larson westchnął.
Sanclair skupił spojrzenie na ekranie laptopa. Siedział
za biurkiem w gabinecie, próbując dowiedzieć się czegoś
więcej o poprzednim adwokacie zajmującym się sprawą
Jima Jacksona. Nie znalazł jednak niczego wartego
uwagi. Nagle zdał sobie sprawę z obecności Jerry’ego.
– Dlaczego nie wychodzisz? – zapytał.
– Kiedy zamierzałeś powiedzieć mi, że prowadzisz
z Violet sprawę, w której prokuratorem jest jej
narzeczony?
Sanclair się wyprostował, zdjął okulary, po czym
przeniósł wzrok na przyjaciela i go poprawił:
– Były narzeczony. Skąd o tym wiesz?
– Wieści szybko się rozchodzą.
– Adres – przypomniał.
– Oczywiście. – Jerry się uśmiechnął, a następnie
odwrócił. Zanim ruszył w kierunku wyjścia, Sanclair
zapytał:
– Rozmawiałeś z Jodie?
Jerry znieruchomiał.
– Dlaczego pytasz?
– Od dłuższego czasu nie pojawia się w kancelarii.
Chcę mieć pewność, że nie wróciła do tego, co było.
Do tego, co było, powtórzył w myślach Jerry.
– Od zawsze miałeś z nią lepszy kontakt niż ja. –
Oliver ponownie skupił wzrok na ekranie laptopa.
– Wszystko u niej w porządku – odparł śledczy.
– To dobrze.
Rozdział 18

Marnie Towell mieszkała na przedmieściach Nowego


Jorku, blisko granicy oddzielającej Manhattan od Bronxu
i zaledwie kilka kilometrów od miejsca, w którym zginęła
Maya Reynolds.
Oliver i Violet pojawili się przed kamienicą, w której
znajdowało się mieszkanie policjantki, kilka minut po
czwartej po południu. Budynek przypominał wąską
fabrykę, w której ktoś postanowił rozmieścić
pomieszczenia mieszkalne.
Drzwi otworzyła im niska jasnowłosa około
trzydziestoletnia kobieta.
– Tak?
– Oliver Sanclair i Violet McMillan. Jesteśmy
prawnikami Jima Jacksona.
Oliver nie trudził się próbą wywarcia dobrego
pierwszego wrażenia, więc Violet uśmiechnęła się
i użyła bardziej przyjaznego tonu:
– Możemy zamienić z panią kilka słów?
– Złożyłam już zeznania. – Przestąpiła z nogi na nogę.
– Ale w porządku. – Otworzyła szerzej drzwi i wpuściła
ich do środka, po czym zaprowadziła do ciasnego salonu.
– Napijecie się czegoś?
– Poprosimy o wodę. – Violet usiadła obok Olivera na
wąskiej kanapie, a ich kolana niemal się ze sobą stykały.
Marnie zniknęła w jednym z pomieszczeń i wróciła
kilka chwil później, niosąc w dłoniach dwie szklanki
wody. Postawiła je na stoliku, po czym usiadła w fotelu.
– Nie mam zbyt wiele do dodania. Wszystko, co wiem,
powiedziałam już policji.
– Czytaliśmy raport z pani przesłuchania… –
odezwała się prawniczka.
– Wystarczy „Marnie” – wtrąciła.
– Mamy jeszcze kilka pytań – odparła V.
– Więc pytajcie. – Spojrzała na Olivera, a potem
pośpiesznie, jakby się wystraszyła, przeniosła wzrok
znowu na Violet.
– Tamtej nocy, kiedy Jim Jackson pojawił się na
komisariacie z pistoletem w dłoni, pełniłaś dyżur razem
z…
– Z Charlesem – dokończyła. – Charles Mendeza.
– Tak. Dlaczego on nie został poddany przesłuchaniu
tak jak ty?
– Nie było go wtedy ze mną. – Jej podbródek zadrżał.
– Powinien, ale go nie było. Charles czasami wymykał
się z komisariatu, żeby… – Zawahała się, aby dokończyć
z westchnieniem: – Żeby uprawiać seks w samochodzie.
Jest typem podrywacza, więc zdarzało się to dosyć
często.
Oliver i Violet wymienili się spojrzeniami. Policja
w żaden sposób nie wyjaśniła braku zeznań drugiego
z funkcjonariuszy. Gdyby informacja o tym, że policjant
wymknął się ze służby na prywatne spotkanie z kobietą,
dostała się do prasy, wywołałoby to spory skandal. To
plama na wizerunku, na jaką nie mogli sobie pozwolić.
– Co z nagraniami z kamer? – zapytał Sanclair.
Marnie ponownie westchnęła.
– W porządku – zapewniła Violet. – Możesz nam
powiedzieć. To nie jest oficjalne przesłuchanie, więc nie
możemy wykorzystać tego, co nam powiesz, przeciwko
tobie.
– Na nocnych dyżurach, szczególnie w tej części
miasta, niewiele się działo. Czasami wyłączałam kamery,
żeby w spokoju obejrzeć serial lub się przespać. Charles
o tym wiedział. Kryłam i jego, i siebie. Gdyby nasi
przełożeni się o tym dowiedzieli… – Pokręciła głową. –
Charles zostałby zawieszony, a ja wysłana na
przymusowy urlop.
– Co stało się potem? – dociekał Oliver.
– Gdy Charles wyszedł, wstałam, żeby nalać sobie
kawy. Automat znajduje się w korytarzu, więc musiałam
na chwilę opuścić główne pomieszczenie komisariatu.
Usłyszałam trzask drzwi, a kiedy wróciłam, na szybie
dostrzegłam ślady krwi. Uznałam to za żart.
– Żart? – powtórzyła Violet.
– Charles czasami lubił się wygłupiać. Jest takim
typem człowieka. Nieważne, gdzie się pojawi, tam
zawsze dużo się dzieje. Ale… Gdy się odwróciłam, ten
dzieciak tam stał. Miał pistolet w ręce, spojrzał na mnie
i powiedział, że kogoś zabił.
– Jakich słów dokładnie użył? – Prawnik nie odrywał
od niej spojrzenia. Marnie zerkała na niego jednak tylko
na kilka sekund.
– „Zabiłem ją”. Dzieciaki też często robią różne
kawały, ale on nie wyglądał, jakby żartował. Zanim
zdążyłam pomyśleć, co powinnam zrobić, wrócił
Charles. Mimo tego, jaki jest, zawsze miał głowę na
karku. Zadał chłopakowi kilka pytań, a potem
wpakowaliśmy go do radiowozu. Zaprowadził nas do
ciała tej dziewczyny. Kiedy znaleźliśmy się na miejscu,
stwierdziliśmy, że nie żyje. – Głos Marnie stracił na sile.
– Wtedy zawiadomiliśmy centralę i zamknęliśmy
chłopaka w celi.
– Jak się zachowywał? – zapytała Violet.
– Dziwnie. – Marnie zmrużyła powieki. – Zresztą…
opisałam to na przesłuchaniu. Prawie się nie odzywał,
cały czas patrzył w jeden punkt, jakby… nic nie czuł.
Wydawał się nieobecny, ale też w jakimś stopniu…
smutny?
– Smutny? – powtórzyła. – Płakał?
– Nie, ale wyglądał, jakby się przed tym
powstrzymywał. Nie wiem, jak to określić. – Pokręciła
głową. – Później sprawą zajęli się detektywi z wydziału
zabójstw. – Spojrzała najpierw na Olivera, a następnie
na Violet. – Czy to wszystko?
***
– Może powinniśmy porozmawiać z detektywami
z wydziału? – zapytała, gdy wyszli przed kamienicę,
gdzie niedaleko wejścia do budynku stało zaparkowane
porsche.
– Niczego nam nie powiedzą.
– Marnie równie dobrze mogła wymyślić, że Jim
Jackson powiedział, że to on zabił Mayę. Jest jedynym
świadkiem.
– Nie sądzę, że kłamała.
Violet ruszyła za Oliverem w stronę auta. Kiedy
znaleźli się w środku, zaproponowała:
– Miejsce zbrodni znajduje się pięć kilometrów stąd.
Jedźmy tam.
– Myślisz, że coś tam znajdziemy?
– Raczej nie, ale wciąż wiemy zbyt mało, więc musimy
się chwytać każdej możliwości.
– W porządku.
Wyjęła z aktówki policyjny raport, chcąc wskazać
Oliverowi drogę. Aby dojechać do lasu, musieli minąć
zarośnięte i dawno zapomniane jezioro. Dziesięć minut
później dotarli do placu kempingowego. O tej porze roku
niewielki leśny parking był opustoszały.
– Nie podjadę bliżej. Będziemy musieli dojść do
polany na nogach.
– Spacer dobrze nam zrobi. – Violet starała się patrzeć
na sytuację bardziej optymistycznie, choć na zewnątrz
zaczęło się już ściemniać, a temperatura znacznie
spadła.
Z policyjnym raportem w dłoni ruszyła przez las.
Oliver podążał kilka kroków za nią, pozwalając, aby
prowadziła. Sam miał raczej marną orientację w terenie,
więc gdyby się zgubili, wolał nie ponosić za to winy.
Zatrzymał się gwałtownie, kiedy jego twarz oblepiło
coś paskudnego. Zamknął oczy i przeklął pod nosem. Już
miał cofnąć się o krok, by wyjść z pułapki, w którą wpadł,
kiedy nagle ciepłe dłonie objęły jego policzki, a kojący
głos szepnął:
– Spokojnie.
Uniósł powieki i napotkał spojrzenie zielonych oczu
Violet. Stała tuż przed nim, uśmiechając
z rozbawieniem.
– Wszedłeś w pajęczynę – wyjaśniła, palcami
zdejmując z jego skóry niemal niewidoczną nić. – Już po
sprawie…
Zamknął nadgarstek Violet w uścisku, nie pozwalając
jej cofnąć dłoni. Znieruchomiała, a on dostrzegł
zaskoczenie wymalowane na jej twarzy i wreszcie zdał
sobie sprawę z tego, co zrobił.
Jej dotyk był niczym ciepły płomień w wyjątkowo
zimną noc – rozświetlał ciemność i ogrzewał.
– To już niedaleko. – Violet wyswobodziła nadgarstek
z uchwytu Olivera, a mężczyzna jej na to pozwolił. –
Pośpieszmy się, zanim zupełnie się ściemni.
Odwróciła się i ruszyła dalej. Sanclair podążył jej
śladem dopiero kilka sekund później. Dogonił ją, kiedy
zatrzymała się na środku polany. Nieopodal znajdowało
się miejsce na ognisko i kilka zrobionych z konarów
prowizorycznych ławek.
Violet postawiła trzy kroki na wschód, licząc pod
nosem:
– Jeden, dwa… – Odwróciła się w stronę Olivera. – To
tutaj. W tym miejscu policja odnalazła ciało Mai
Reynolds. – Rozejrzała się z uwagą. – Teren jest zbyt
zalesiony, by dostrzec coś z drogi, więc szukanie
świadków, którzy tamtej nocy tędy przejeżdżali, to raczej
tylko strata czasu.
Sanclair podszedł bliżej.
– Stań tutaj – poleciła.
– Co?
– Będziesz Mayą, a ja Jimem. – Chwyciła jego płaszcz
i delikatnie pociągnęła Olivera na miejsce, w którym
stała. Zgarnęła patyk z ziemi, oddaliła się o kilka kroków
i odwróciła do bruneta, po czym zerknęła w raport. – Jim
zeznał, że strzelił do Mai z odległości mniej więcej
piętnastu centymetrów. To niewielka odległość,
właściwie żadna. Z autopsji wynika, że rana na ciele
dziewczyny miała gwiaździsty kształt, co odpowiada…
– Postrzałowi wykonanemu z oddali – dokończył.
Violet uniosła głowę, marszcząc brwi w zamyśleniu.
– Postrzał wykonany z bliskiej odległości zostawia po
sobie okrągły, bardziej regularny otwór.
– Załóżmy, że przedstawimy to jako pierwszą
wątpliwość. Prokuratura będzie próbowała ją obalić
twierdzeniem, że Jackson działał pod wpływem silnych
emocji i mógł nie zapamiętać, z jakiej odległości oddał
strzał.
– A ława przysięgłych z łatwością w to uwierzy. –
Westchnęła.
– Wracajmy do kancelarii.
Violet zwinęła raport, wepchnęła go do kieszeni i z
Oliverem ruszyli w drogę powrotną do samochodu.
– Gdy rozmawialiśmy z Marnie… – zaczęła. –
Sprawiałeś wrażenie złego gliny. Wiesz, co mam na
myśli, prawda?
Zerknął na nią, unosząc brew.
– Twierdzisz, że byłem…
– Niesympatyczny – dokończyła. – Następnym razem
spróbuj może być trochę mniej… przerażający? Jeżeli
chcemy czegoś się dowiedzieć, musimy zdobyć zaufanie
osób, z którymi rozmawiamy, a nie je… – Zamilkła,
dostrzegając wyraz twarzy mężczyzny. – Okej. Ja będę
dobrym gliną, a ty złym.
Sanclair powiódł za nią wzrokiem, gdy popędziła
w stronę samochodu.
– Zły glina? – powtórzył.
***
Skórzany fotel w gabinecie Olivera był piekielnie
niewygodny. Po trzech godzinach siedzenia na nim
Violet czuła, że bolały ją nawet te mięśnie, o których
istnieniu wcześniej nie miała pojęcia.
– Musimy porozmawiać z matką Mai, a potem
pojechać do liceum.
– Chyba lepiej będzie, jeżeli sama tam pojedziesz –
stwierdził.
– Dlaczego?
– Bo, jak to określiłaś, jestem niesympatyczny –
mruknął, nie odrywając spojrzenia od laptopa, który stał
na biurku.
Siedząca po przeciwnej stronie blatu Violet nie
zdołała powstrzymać chichotu.
– Nie sądziłam, że się obrazisz.
– Wcale się nie… – Uniósł kubek, aby się z niego
napić, jednak naczynie okazało się puste.
– Pójdę po więcej kawy. – Wyjęła z jego dłoni kubek,
chwyciła swój, po czym wyszła z gabinetu. W korytarzu
natknęła się na Jerry’ego, który wkładał płaszcz.
– Wychodzisz? – zapytała.
– Tak. Już dwudziesta.
Violet przeszła do pomieszczenia pełniącego funkcję
prowizorycznej kuchni. W szafce odnalazła kawę, którą
wsypała do kubków, i wstawiła wodę w elektronicznym
czajniku.
Jerry oparł się ramieniem o framugę.
– Przykro mi z powodu twojego narzeczonego –
oznajmił, ale szybko poprawił swój błąd: – Byłego
narzeczonego.
– Nie powinno – zaprzeczyła.
Śledczy skinął głową, rozumiejąc, co miała na myśli.
– Pójdę już…
– Jerry? – zatrzymała go.
– Tak?
– Jodie powiedziała mi, że z tobą rozmawiała.
– Więc wiesz…
– Tak.
Zerknął na korytarz, chcąc nabrać pewności, że Oliver
wciąż przebywał w gabinecie.
– Obiecałem, że będę ją wspierał bez względu na to,
jaką decyzję podejmie.
– Myślałeś o tym, że podjęcie decyzji wcale nie jest
takie proste? Nie zostawiaj jej z tym samej.
– Nie chcę naciskać…
– Znasz Jodie. Wiesz, że nie poprosi o pomoc, nawet
jeśli będzie jej bardzo potrzebować.
– Masz rację. – Jerry się odwrócił, lecz coś znów go
zatrzymało. – Violet?
– Tak?
– Dziękuję.
Uśmiechnęła się, a potem odprowadziła go wzrokiem.
Gdy śledczy odszedł, zalała kubki wrzątkiem i wróciła do
gabinetu.
Oliver wciąż siedział za biurkiem. Okulary zsunęły się
niemal na czubek jego nosa, a ciemne kosmyki opadły na
czoło.
– Twoja kawa. – Postawiła przed nim kubek i opadła
na fotel.
– Jest późno, Violet. Możesz wracać do domu.
Posiedzę nad tym sam.
– Jesteśmy drużyną, pamiętasz?
Sanclair podniósł głowę i spojrzał na Violet
z intensywnością, która przesłała ciarki wzdłuż jej
kręgosłupa.
– Tak. Pamiętam.
– W drużynie nikt nikogo nie zostawia – dodała,
pochylając się nad papierami.
Po raz trzeci przeglądała wyniki autopsji ciała
dziewczyny.
Oliver wpatrywał się w nią, gdy ze zmarszczonym
nosem starała się odnaleźć punkt zaczepienia.
Najwidoczniej poczuła na sobie jego wzrok, bo uniosła
głowę.
– Hm?
– Jak się czujesz? – Zapytał z niepokojem, który był
wyczuwalny w jego tonie.
– Jestem trochę zmęczona, ale…
– Wiesz, że nie o to mi chodzi – przerwał jej.
Słaby uśmiech spłynął z twarzy Violet, pozostawiając
po sobie jedynie lekki grymas.
– Powinno być mi przykro, prawda? Nie mam na myśli
kancelarii, ale Daniela. – Wzruszyła ramionami. –
Przecież spędziłam z nim ostatnie miesiące i byłam
gotowa go poślubić, ale nie czuję niczego: ani smutku,
ani złości. Przeraża mnie fakt, z jaką łatwością
pogodziłam się z tym, że już nie stanowi części mojego
życia.
Wstała, zgarniając z blatu rozrzucone dokumenty.
Wcisnęła je do teczki, okrążyła biurko i podeszła do
regału, który stał tuż za nim.
– Wczoraj dużo o tym myślałam – przyznała,
wpychając teczkę pomiędzy pozostałe. – O tym, dlaczego
niczego nie czuję… – Zamilkła, kiedy usłyszała, że Oliver
wstał.
Zatrzymał się tuż za nią i uniósł dłoń, aby zdjąć coś
z regału, przed którym stała.
Violet, w pełni świadoma tego, w jak niebezpieczną
grę właśnie grała, cofnęła się o krok.
Sanclair zamarł, trzymając jedną rękę na regale. Drugą
chwycił biodro prawniczki, zapewne sądząc, że na niego
wpadła. Twardy tors napierał na plecy kobiety, więc
Oliver czuł jej bliskość całym sobą.
Wydawało się, że powietrze zgęstniało.
Oliver sądził, że wyswobodzi się z jego objęć, jednak
Violet się przesunęła i jeszcze mocniej do niego
przylgnęła.
Zacisnął zęby.
– Myślałam o tym, dlaczego pogodzenie się z tym było
takie proste…
Pochylił się, muskając ciepłym oddechem jej szyję,
a następnie wychrypiał wprost do ucha:
– Dlaczego, Violet? – Poczuł, że zadrżała. Mocniej ją
do siebie docisnął, wyrywając z jej gardła jęk.
Cholera.
– Odpowiedz – polecił.
Violet odchyliła głowę. Serce biło w jej piersi
nieznośnie szybko.
– On nie jest… Daniel nie jest tobą.
Oliver zamknął oczy. Poczuł gwałtowny ucisk w sercu.
– Każ mi przestać – szepnął.
Powoli rozchyliła wargi. Dlaczego wydobycie z siebie
tego krótkiego słowa okazało się tak trudne? To, co się
właśnie działo, uświadomiło jej, że żaden mężczyzna,
którego kiedykolwiek spotka, nigdy nie będzie nim.
Żaden mężczyzna nigdy nie sprawi, że poczuje tak wiele.
Żaden mężczyzna nigdy nie dotknie jej tak jak on. Żaden
mężczyzna nigdy tak bardzo nie zawładnie jej myślami.
Poruszyła biodrami, czując go pomiędzy pośladkami.
Jej nogi zaczęły słabnąć, gdy Oliver wydał gardłowy jęk
tuż obok jej ucha.
Boże.
– Nie przestawaj – poprosiła cicho.
Nie przestawaj już nigdy.
– Wiesz, od jak dawna chciałem to zrobić? – Skubnął
zębami płatek ucha.
Iskra podniecenia przemknęła przez kręgosłup Violet.
Brzmienie głosu Olivera, silne męskie ciało napierające
na jej ciało, dłoń mocno trzymająca biodro – to wszystko
doprowadzało kobietę do szału.
– Powiedz mi…
– Odkąd pojawiłaś się w tym gabinecie i prosto
w twarz powiedziałaś mi, że zrobisz wszystko, by stać się
moją pierwszą porażką. – Przesunął dłoń wyżej, aż
dotknął talii. – Od tamtego momentu nie potrafię
myśleć o niczym innym. Nie potrafię wyrzucić cię
z głowy. Próbowałem przez pieprzone dwa lata.
Violet naparła zębami na dolną wargę i zadrżała.
Oliver poczuł to każdą częścią ciała. Musiał ją mieć.
Teraz. Tutaj. Bez względu na to, w jakim stopniu miało
go to zniszczyć. Odwrócił ją, poczekał, aż otworzy oczy
i na niego spojrzy. Jej wzrok był lekko zamglony, niemal
senny.
– Przepraszam, że wróciłam – szepnęła.
– Nie. – Pochylił się. – Nie przepraszaj za to. Nigdy.
Wreszcie zrobił to, o czym nie potrafił przestać myśleć
– pocałował ją mocno i pewnie. Objął smukłą talię
również drugą dłonią.
Violet zadrżała, gdy zetknęły się ich języki. Smakował
miętą i kawą. Powoli uniosła rękę i położyła ją na torsie
Olivera. Ten drobny gest najwyraźniej pokazał
mężczyźnie, że pragnęła go równie mocno, jak on
pragnął jej.
Obrócił ich, podniósł Violet i posadził ją na blacie
biurka. Pogłębił pocałunek, wsuwając dłoń pomiędzy jej
uda. W jego żyłach zapłonął ogień, gdy jęknęła mu
w usta.
Oliver nie chciał tracić czasu. Wypełnił przestrzeń
pomiędzy jej udami, napierając twardym członkiem na
miejsce u ich zbiegu.
– Boże – westchnęła, rozdzielając ich wargi.
Oliver oparł czoło o jej czoło i spazmatycznie
oddychając, powoli rozpiął zamek czarnej sukienki.
W końcu całkowicie pozbył się przeszkody, a następnie
opuszkami palców dotknął rozpalonej i drżącej skóry
Violet. Zawahał się, gdy nagle o czymś sobie
przypomniał.
– Cholera, nie mam…
– Biorę tabletki – wyznała.
Wplotła dłoń w ciemne włosy i przyciągnęła twarz
Sanclaira do pocałunku. Paznokciami drugiej dłoni
przesunęła po jego torsie, aż dotarła do paska spodni.
Miała spore trudności, by uporać się z jego rozpięciem,
więc pozwoliła, aby Oliver się tym zajął.
Jęknęła, kiedy poczuła go w sobie, a pożądanie znowu
rozpaliło się w jej żyłach. Było otępiające i rozkoszne.
Objęła Olivera nogami w pasie. Jej ciało zaczęło się
poruszać, wychodząc naprzeciw pchnięciom jego bioder.
Dłoń mężczyzny wsunęła się we włosy Violet. Zacisnął
na nich palce, odchylił jej głowę i przerwał pocałunek.
Kiedy się odezwał, jego wargi znajdowały się tuż przy jej
ustach:
– Spójrz na mnie.
Uniosła powieki, po czym wygięła plecy w łuk, kiedy
przyśpieszył. Wchodził w nią szybkimi, mocnymi
pchnięciami, pieszcząc oddechem jej drżące wargi
i zmuszając, aby patrzyła mu prosto w oczy.
Te chwile, kiedy rozkosz powoli opanowywała ciało
Violet, kiedy mierzyła się z nim spojrzeniami,
przyprawiały ją o dreszcz. Jęknęła przeciągle, a jej
mięśnie się napięły. Spełnienie zawładnęło ciałem,
wyrywając z gardła kobiety bezwstydny jęk. Przeżyła
orgazm, patrząc prosto w oczy Olivera. Nigdy nie
przypuszczała, że taki szczegół mógł uczynić to
doznanie jeszcze bardziej intensywnym.
Pocałował ją i syknął w jej usta, gdy się na nim
zacisnęła, potem przycisnął wargi do jej skroni.
– Odwróć się – polecił, powoli się z niej wysuwając.
Violet czuła szybkie bicie serca Olivera pod miejscem,
w którym jej dłoń dotykała jego klatki piersiowej.
Starając się opanować drżenie ciała, zeszła z biurka.
Wstrzymała oddech, kiedy twardy tors mężczyzny
docisnął się do jej pleców, a smukłe palce objęły kark.
– Połóż dłonie na blacie.
Zadrżała, kiedy delikatnie ją popchnął, a następnie
przycisnął jej policzek do zimnego drewna. Zamknęła
oczy, nie potrafiąc uciszyć głosu w głowie, który zdawał
się szeptać, że najprawdopodobniej postradała zmysły.
Wszelkie wątpliwości zniknęły, pochłonięte
pożądaniem, które na nowo się w niej rozbudziło.
Spełnienie, które wciąż czuła w każdym zakamarku
organizmu, wydawało się jedynie słodkim przedsmakiem
tego, co miało nadejść.
Z gardła Violet wyrwał się przeciągły pomruk, kiedy
ciepłe wargi Olivera zetknęły się ze skórą – pocałował
kark i chwycił jej biodro. Uścisk był mocny, pewny
i wprawiał jej głupie serce w szaleńczy rytm.
Wbiła paznokcie w drewno, gdy powoli ją wypełnił.
Przez jej ciało przetoczył się otępiający żar, bo Oliver
wydał gardłowy jęk, który na nowo rozbudził to, co od
tak dawna wydawało się uśpione. To, czego nie mógł
ofiarować jej nikt inny.
Zatopił palce w jej włosach i przyśpieszył, drugi raz
tego wieczoru doprowadzając ją do granic rozkoszy.
Rozdział 19

– Jerry? – Jodie otworzyła drzwi mieszkania. – Jest


dziewiąta wieczorem.
– Wiem. Mogę wejść?
Uważniej przyjrzała się mężczyźnie, po czym wpuściła
go do środka. Śledczy wszedł do kuchni, a potem na blat
wyspy odłożył dwie reklamówki.
– Kupiłem trochę rzeczy – poinformował.
Jodie mocniej otuliła się puchatym szlafrokiem.
Chwilę wcześniej wzięła kąpiel i niebawem zamierzała
położyć się do łóżka.
– Jakich rzeczy? – Zmarszczyła brwi.
Jerry wyjął na blat kilka papierowych opakowań.
– Herbaty ziołowe. Podobno są dobre na poranne
mdłości. Pani w aptece poleciła mi te witaminy. Mam też
kilka książek dotyczących…
– Jerry – uciszyła go. – Po co to wszystko?
– Dla ciebie i dla dziecka – wyjaśnił, a następnie
niepewnie zerknął na kobietę.
Jodie próbowała uciec przed jego wzrokiem, uniosła
dłoń i przeczesała palcami wciąż wilgotne włosy.
– Mówiłam, że nie musisz…
– Ale chcę – przerwał jej. – Obiecałem, że będę cię
wspierać, nieważne jaką decyzję podejmiesz.
I zamierzam być przy tobie, dopóki nie zdecydujesz i…
potem.
Jodie dostrzegła w jego oczach szczerość. Jerry nigdy
by jej nie okłamał. Dlatego ona również zamierzała być
z nim szczera:
– Chcę… – Słowa nie mogły przejść przez jej gardło.
Były nieznośnie ciężkie. – Chcę spróbować.
– Spróbować? – powtórzył.
Nieznacznie się skrzywiła. W ciągu ostatnich dni
naprawdę wiele o tym wszystkim myślała. Nie chciała
podjąć decyzji, której później musiałaby żałować.
– Chcę urodzić to dziecko, ale… ale boję się, że jego
życie będzie wyglądać tak jak moje. Nikt na to nie
zasługuje. Mimo to spróbuję…
Jerry pokręcił głową.
– Nie, Jodie. Spróbujemy razem.
Nie była pewna, czy sobie poradzi, jednak zamierzała
dać temu dziecku szansę na to, czego ona nigdy nie
dostała – rodzinę, normalne, szczęśliwe życie. Chciała
dać mu to wszystko. Mogła mieć tylko nadzieję, że rola
mamy jej nie przerośnie.
– Boję się – przyznała łamliwym głosem. – Bardzo się
boję, Jerry.
– Wiem. – Stanął przed kobietą, położył dłonie na jej
ramionach, potem przyciągnął do siebie i zamknął
w objęciach, a Jodie mocniej się do niego przycisnęła. –
Ja też się boję – wyznał po chwili.
Nigdy nawet nie rozważał opcji zostania rodzicem.
Całe jego dotychczasowe życie skupiało się na pracy
i kancelarii. Nie zastanawiał się nad tym, jak będzie
wyglądała jego przyszłość, ale wizja posiadania w życiu
kogoś, nad kim należało czuwać, wydawała się…
naprawdę przyjemna.
– Oliver cię zabije – szepnęła, przez co cicho się
zaśmiał.
Reakcji Olivera bał się nawet bardziej niż bycia tatą.
Rozdział 20

Gdy Violet pojawiła się w kancelarii następnego dnia,


natknęła się tam jedynie na Jerry’ego i Molly.
– Hej, Molly. – Przywitała się z dziewczyną, która
posłała jej szeroki uśmiech. – Olivera jeszcze nie ma?
Asystentka pokręciła głową, po czym wróciła do pracy,
natomiast Jerry podszedł do Violet i zapytał ściszonym
głosem:
– Możemy porozmawiać?
– Jasne.
Wyszli na korytarz.
– Rozmawiałem z Jodie – oznajmił. – Ona chce
urodzić to dziecko.
– To… dobrze, prawda? – Violet nie mogła niczego
odczytać z wyrazu twarzy Jerry’ego.
– Tak. Oczywiście, że tak.
– Więc o co chodzi?
– O Olivera.
Prawniczka westchnęła, nieznacznie się krzywiąc.
– No tak.
– Chcemy powiedzieć mu o tym dzisiaj. Im szybciej,
tym lepiej. Myśleliśmy z Jodie o kolacji.
– To dobry pomysł, ale najpierw upewnijcie się, że
wypił co najmniej trzy kieliszki wina. Może wtedy lepiej
to przyjmie. – Uśmiechnęła się, jednak Jerry posłał jej
w odpowiedzi jedynie grymas. – Hej, żartuję.
– Mogłabyś też się na niej pojawić? Jodie chciała cię
o to poprosić. Chyba będzie czuła się pewniej, jeśli
będziesz obok – wyznał.
– Oczywiście.
– Dziękuję – odpowiedział z wyraźną ulgą.
– Jestem pewna, że Oliver zrozumie.
– Albo mnie zabije.
– Ta opcja też wydaje się prawdopodobna – przyznała,
nagle dostrzegając Sanclaira na końcu korytarza. – O.
Jerry odwrócił głowę w tym samym momencie,
w którym Oliver ruszył w ich stronę.
– Mamy problem – rzucił zamiast powitania. –
Wracam ze spotkania z Mary Jackson. Jim wyznał jej
podczas wczorajszego widzenia, że w rozmowie
z prokuratorem, gdy ten zapytał o powód, dla którego
pozbawił Mayę życia, powiedział mu dokładnie to samo,
co nam.
Słowa, które padły wtedy z ust nastolatka, już nigdy
miały nie opuścić umysłu Violet. Zabiłem ją, bo mogłem.
– Jeżeli powie to samo w sądzie, ława przysięgłych
skaże go na dożywocie już podczas pierwszej rozprawy.
Jeśli nie okaże skruchy, nie wyzna, że żałuje tego, co
zrobił, nie pomoże mu nawet fakt, że od razu przyznał
się do winy.
– Cholera, czy ten dzieciak naprawdę chce spędzić
resztę życia w więzieniu? – Violet nie potrafiła ukryć
frustracji.
Jerry zaproponował:
– Mogę trochę popytać. Może śledczy z wydziału
zabójstw znaleźli coś, o czym celowo nie wspomnieli
w raporcie. Znam kilka osób, które mogą coś wiedzieć.
– Dziękuję, Jerry – odparł Oliver.
– To żaden problem. – Wzruszył ramionami. –
Właśnie… masz plany na wieczór? Pomyśleliśmy z Jodie,
że moglibyśmy zjeść wspólnie kolację. Od powrotu
Violet nie mieliśmy okazji, żeby spotkać się w czwórkę. V
już potwierdziła, że się pojawi. – Spojrzał na Violet,
szukając jej wsparcia.
– Tak. Dzisiaj i tak nie damy rady pojechać do liceum.
– W porządku. – Oliver przytaknął.
– Świetnie, w takim razie widzimy się o szóstej?
Później prześlę wam adres restauracji SMS-em. – Jerry
się uśmiechnął, a następnie wyszedł z kancelarii.
– Jedziemy? – zapytała Violet, kiedy zostali we dwoje.
– Tak.
Gdy znaleźli się w samochodzie, Sanclair mocniej
zacisnął dłonie na kierownicy. Cisza, która panowała
w aucie, wydawała się cholernie kłopotliwa.
– W porządku?
Violet odwróciła głowę od bocznej szyby i zerknęła na
mężczyznę.
– Tak…
Omiótł wzrokiem jej twarz.
– Nie odezwałaś się, odkąd wyszliśmy z kancelarii.
– Przepraszam. Myślałam o… – Ponownie wyjrzała za
szybę. Jechali jedną z nowojorskich ulic.
Sanclair przełknął z trudem ślinę.
O tym, czy powinna żałować tego, co zaszło
poprzedniego wieczoru w gabinecie?
– O tym, jak jedliśmy burgery na chodniku –
odpowiedziała, przez co niemal odetchnął z ulgą. –
Fastfoody w Los Angeles nie smakują tak dobrze jak te
w Nowym Jorku. To była najdziwniejsza randka, na jakiej
byłam.
– Nie przypominam sobie, by to była randka – wtrącił,
a dziewczyna posłała mu wymowne spojrzenie. Musiał
walczyć z uśmiechem, który próbował wepchnąć się na
twarz.
– Przyznaj, że już wtedy ci się podobałam.
– Nie sądzę. – Wzruszył ramionami. – Byłaś raczej jak
młodsza, wyjątkowo irytująca siostra, którą kazali mi się
zająć rodzice.
Violet zmarszczyła nos.
– Mówiłeś poważnie? – zapytała cicho. – Wtedy
w gabinecie? Kiedy zobaczyłeś mnie po raz pierwszy po
dwóch latach, to naprawdę była twoja pierwsza myśl?
– Nie do końca. – Pokręcił głową. – Ta była druga.
– W takim razie jaka była pierwsza?
Spojrzał jej prosto w oczy.
– Pomyślałem o tym, że jestem dumny z kobiety, którą
się stałaś – przyznał, sprawiając, że w sercu Violet
zagościło przyjemne ciepło. – Ale wtedy nie wiedziałem,
jaką cenę musiałaś za to ponieść. Jak wiele musiałaś
przejść.
– Spodziewałam się tego. – Wzruszyła ramionami,
jakby nie miało to większego znaczenia. – Wracając do
Los Angeles, wiedziałam, co mnie tam czeka. Znałam
ojca lepiej niż ktokolwiek inny. Nie zmienił się, nawet
w obliczu śmierci nieustannie mnie pouczał
i krytykował. Tłumaczyłam jego zachowanie za każdym
razem. Mimo wszystko było mi go żal.
– To w końcu twój ojciec.
– Jedyna rodzina, jaką miałam. W chwili, gdy
umierał… – Utkwiła spojrzenie za przednią szybą. –
Wybaczyłam mu wszystko, co mi zrobił. Dwa dni po jego
śmierci dowiedziałam się, że przepisał większość
udziałów w kancelarii na Daniela, żeby w ten sposób
zmusić mnie do poślubienia go. – Na jej twarzy
odznaczył się smutny uśmiech. – Mimo to wciąż za nim
tęsknię. To znaczy, że jestem głupia, prawda? – Zaśmiała
się, pociągając nosem. Była bliska płaczu.
– Nie, Violet. To znaczy, że mimo wszystkiego, co ci
zrobił, naprawdę go kochałaś.
– Nie zawsze taki był. Może te dobre chwile nie
pozwalają mi go nienawidzić? – Potrząsnęła głową. – To
nieistotne. Skupmy się na rozmowie z matką Mai.
– Na pewno wszystko w porządku? – zapytał.
Odpowiedziała mu lekkim uśmiechem, który nie sięgał
oczu. Oliver mimo wszystko nie zamierzał dłużej
kontynuować tego tematu. Nie teraz, gdy Violet
najwyraźniej nie była na to gotowa. Skupił się więc na
drodze, pozwalając, aby ponownie zapadła pomiędzy
nimi cisza.
Jennifer Reynolds mieszkała niedaleko Marnie Towell,
a także miejsca, w którym zginęła Maya. Mały biały
domek znajdował się w spokojnej i cichej okolicy. Na
podjeździe stał czerwony samochód, a skrzynka na
pocztę wbita w trawnik niemal uginała się od stosu
listów. Te, które się w niej nie zmieściły, leżały na ziemi.
Gdy Oliver zaparkował na chodniku, Violet oznajmiła:
– Myślę, że lepiej będzie, jeżeli to ja z nią
porozmawiam.
– Dlaczego? – Zmarszczył brwi.
– Naprawdę sporo przeszła. Niedawno straciła córkę.
Nie sądzę, żeby w ogóle chciała z nami rozmawiać, a ty
potrafisz być… niedelikatny.
– Niedelikatny? – powtórzył.
Dziewczyna westchnęła, potem nacisnęła klamkę,
popchnęła drzwi i wysiadając, rzuciła:
– Chodźmy.
Do ganku prowadziła kamienna ścieżka. Gdy dotarli do
drzwi, Oliver nacisnął dzwonek. Kiedy przez kilka minut
nic się nie stało, ponownie uniósł dłoń. Właśnie wtedy
w wejściu pojawiła się kobieta.
Violet pośpiesznie otrząsnęła się z zaskoczenia
i uformowała usta w przyjazny uśmiech.
– Violet McMillan i Oliver Sanclair. Jesteśmy…
Jennifer Reynolds zatrzasnęła im drzwi tuż przed
nosem. Ich trzask był tak dobitny, że zdawał się roznieść
po ulicy.
Sanclair uniósł brwi, po czym stwierdził, zupełnie
jakby uznał, że sytuacja go przerosła:
– Poczekam w samochodzie.
Prawniczka odprowadziła go wzrokiem, a następnie
ponownie stanęła przed drzwiami. Zapukała w drewno,
pochyliła się i zaczęła mówić:
– Pani Reynolds…
– Jak możecie bronić mordercy? – zapytała ze środka
domu kobieta.
– Staramy się zrobić wszystko, żeby osoba, która
skrzywdziła pani córkę, za to odpowiedziała. I… –
Zamilkła, wiedząc, że to, co zaraz powie, było
ryzykownym zagraniem. W tej chwili nie potrafiła jednak
wymyślić niczego lepszego. – I obiecuję, że tak się
stanie, ale muszę z panią porozmawiać.
Nastała chwila ciszy, po której pani Reynolds
niepewnie uchyliła drzwi.
– Proszę wejść – poleciła kobieta, a następnie
zniknęła w ciemnym korytarzu.
Violet przekroczyła próg domu. We wnętrzu było
ciepło i duszno, jakby ktoś nie wietrzył go od dłuższego
czasu. Prawniczka odnalazła Jennifer w małej kuchni.
Kobieta miała na sobie szlafrok i stojąc przy wyspie,
nalewała wina do kieliszka. Twarz miała bladą
i zmęczoną, a jasne włosy upięła w niedbały kok na
czubku głowy. Choć zgodnie z informacją, jaką Violet
i Oliver odnaleźli w aktach, miała czterdzieści kilka lat,
sprawiała wrażenie znacznie starszej.
– Nie wychodziłam z domu od powrotu ze szpitala –
przyznała. – Jest pani pierwszym od tygodnia
człowiekiem, z jakim rozmawiam. – Odłożyła pustą
butelkę na blat. – Czasami zaglądają tu sąsiedzi, ale nie
otwieram drzwi. Cały czas mówią, że im przykro. Niech
pani tego nie mówi.
Violet poczekała, aż Jennifer usiądzie przy wyspie,
i dopiero wtedy zajęła miejsce po jej drugiej stronie.
– Jak długo przebywała pani w szpitalu?
– Tydzień. Trafiłam tam tego samego dnia, w którym
policja zapukała do drzwi. Nie uwierzyłam im, kiedy
powiedzieli, że Maya nie żyje. Kazali mi zidentyfikować
ciało. Wsiadłam do radiowozu. Byłam pewna, że
dziewczyna, którą tam zobaczę, nie będzie moją córką,
ale… – Na jej bladej twarzy pojawił się słaby grymas. –
Ale to była ona.
Violet nie usłyszała w jej głosie smutku, nie dostrzegła
też łez w zmęczonych oczach. Były puste.
– Leżała, wyglądając tak spokojnie… jakby spała, więc
dotknęłam jej i poprosiłam, żeby się obudziła –
szepnęła. – Policjanci próbowali mnie odciągnąć. Nie
wiem, w którym momencie straciłam przytomność, ale
obudziłam się już w szpitalu. Lekarze powiedzieli, że to
był zawał. Powinnam spędzić kilka tygodni na leczeniu,
ale wypisałam się na własne żądanie. Musiałam zająć się
pogrzebem.
– Dlaczego policja z panią nie rozmawiała?
– Kiedy pojawili się w szpitalu i zaczęli wypytywać,
zdenerwowałam się tak bardzo, że… – Wzruszyła
ramionami, jakby nie do końca potrafiła przypomnieć
sobie ten moment. – Lekarze powiedzieli, że mają więcej
mnie nie męczyć. Następnym razem zjawili się
w szpitalu i poinformowali mnie, że złapali sprawcę. Syn
Mary Jackson przyznał się, że to on tamtej nocy… – Nie
dokończyła zdania.
– Znała ją pani dobrze?
– Nie. – Pokręciła głową, wodząc opuszką palca po
szklanej nóżce kieliszka. – Spotkałyśmy się kilka razy
w szkole, ale nie.
– A Jima?
– Nie.
– Czy Maya o nim wspominała?
– Miała wielu znajomych. Często o kimś mówiła. Nie
pamiętam żadnych imion.
– Rozumiem. – Violet wbiła wzrok w jej palec, który
nieustannie muskał szkło. – Tamtej nocy… – zaczęła.
Kobieta odwróciła głowę i spojrzała na coś, co
znajdowało się za oknem.
– Zapomniałam wystawić jedzenie dla Coltona.
– Coltona? – powtórzyła.
– To kot Mai. Kiedy wróciłam ze szpitala, już go tutaj
nie było. Wystawiam jedzenie na taras, mając nadzieję,
że pewnego dnia wróci, ale nie wraca. – Pokręciła powoli
głową, potem wzięła głęboki wdech i wróciła do
poprzedniego tematu: – W nocy, w którą zginęła Maya,
miałam dyżur w szpitalu. Jestem tam pielęgniarką.
– Zostawiła pani córkę samą na noc? – zdziwiła się
prawniczka.
W odpowiedzi otrzymała jedynie lekkie skinienie
głowy.
– Tak, robiłam to zawsze, gdy miałam dyżur. Ufałam
Mai. Nie sprawiała problemów, dobrze się uczyła, była
cicha i spokojna. Kiedy wróciłam rano do domu, byłam
pewna, że poszła do szkoły. – W końcu uniosła kieliszek
i upiła łyk.
Violet nie potrafiła określić, w jakim stopniu kobieta
była pijana, ale jej głos stał się nieco bardziej bełkotliwy.
McMillan nie sądziła, by dalsza rozmowa miała sens.
– Mogę zajrzeć do jej pokoju?
– Nie wchodziłam tam od… tamtego wieczoru. –
Wzruszyła ramionami, jakby to i wszystko inne nie miało
już znaczenia. – To pierwszy pokój na piętrze, po prawej
stronie. Drzwi z tabliczką: „Nie wchodzić”.
– Dziękuję.
Pani Reynolds ponownie odwróciła wzrok ku oknu.
Violet zostawiła ją samą w kuchni. Gdy wspinała się po
schodach, jej uwagę przyciągnęły zdjęcia wiszące na
ścianie. Wszystkie były odwrócone w taki sposób, że nie
mogła dostrzec, co przedstawiały. Chwyciła jedno z nich,
przekręciła w dłoniach i spojrzała w oczy uśmiechniętej
jasnowłosej dziewczyny. Odwiesiła ramkę na miejsce
przodem do ściany i ruszyła dalej schodami. Bez trudu
odnalazła drzwi opatrzone tabliczką z zakazem wstępu.
Pokój Mai był niewielki, jasny i przytulny. Całe jego
umeblowanie składało się z szafy, łóżka z baldachimem,
biurka, na którym stał laptop, i zasypanego ubraniami
krzesła.
Violet skupiła uwagę na komputerze. Otworzyła go
i tak jak podejrzewała, urządzenie poprosiło ją
o wpisanie hasła. Rozejrzała się, aż natrafiła na kilka
pożółkłych kartek przyczepionych do ścian kolorową
taśmą. Na większości z nich zapisano czarnym, nieco
wyschniętym piórem wiersze. Żaden nie był dokończony.
Violet zerwała jeden wiersz ze ściany i odczytała jego
treść:
Niektóre myśli łatwiej wyrażało się czynami niż
słowami…
Odwiesiła kartkę na miejsce, po czym przeszła na
drugą stronę pomieszczenia i odsunęła zasłonę. Z okna
rozciągał się widok na ulicę. Nie znajdując w pokoju
niczego, co mogłoby przybliżyć ją do zrozumienia tej
sprawy, Violet wyszła na korytarz. Pokonując schody,
starała się nie patrzeć na odwrócone fotografie.
Wróciła do kuchni, gdzie nie natknęła się na Jennifer.
Na blacie stał pusty kieliszek po winie. Odnalazła
kobietę w salonie – spała na kanapie. Prawniczka
upewniła się, że oddycha, a następnie okryła ją
kolorowym kocem, który znalazła na jednym z dwóch
foteli. Na ekranie telewizora prezenter pogody
zapowiadał w najbliższych godzinach chłodny wiatr
i niskie temperatury.
Zanim Violet opuściła dom, stanęła przy szklanych
drzwiach, odsunęła firankę i wyjrzała na zewnątrz.
Otworzyła je na kilka centymetrów, wpuszczając do
wnętrza nieco świeżego powietrza. Na tarasie dostrzegła
kilka pustych misek, jedną, w której znajdowała się
woda, oraz jedną wypełnioną karmą. To właśnie przy tej
ostatniej zatrzymał się gruby rudy kot. Miał naderwane
ucho i widocznie spuchniętą prawą łapę. Wyglądał, jakby
właśnie stoczył walkę ze zdecydowanie silniejszym
przeciwnikiem – może psem lub skunksem. W tej
okolicy, niedaleko lasu, musiało kręcić się ich sporo. Jadł
karmę łapczywymi kęsami. Gdy opróżnił miskę,
zeskoczył z tarasu i zniknął w ogródku.
Dopiero wówczas Violet wyszła z domu. Kiedy wsiadła
do samochodu, Oliver zapytał, jak przebiegła rozmowa.
W odpowiedzi jedynie pokręciła głową.
Rozdział 21

– Nie potrafię przestać myśleć o pani Reynolds.


Oliver odwrócił głowę i na moment przeniósł wzrok
z jezdni na Violet. Utknęli w popołudniowym korku
w centrum miasta i szanse na dotarcie na kolację na czas
malały z każdą minutą.
– Kiedy z nią rozmawiałam, wydawała się nieobecna.
– Straciła córkę. Minie sporo czasu, zanim dojdzie do
siebie.
– Pozwoliła mi zajrzeć do pokoju Mai. Wchodząc po
schodach na piętro, natknęłam się na fotografie, które
wisiały na ścianie. Każda była odwrócona w taki sposób,
by zdjęcia pozostawały niewidoczne, zupełnie jakby
kobieta nie mogła na nie patrzeć.
Prawniczka wyjrzała przez boczną szybę. Dziecko
siedzące w innym samochodzie posłało jej szeroki
uśmiech. Wyciągnęła telefon z kieszeni płaszcza.
– Dam znać Jerry’emu, że trochę się spóźnimy.
Napisała krótką wiadomość, wysłała ją, po czym
ponownie utkwiła wzrok w rzędzie aut i wróciła myślami
do pani Reynolds. Nie potrafiła wyrzucić z głowy wyrazu
jej twarzy, gdy mówiła o córce, pustki, którą dostrzegła
w jej oczach, i obojętności rozbrzmiewającej w głosie.
Violet zamierzała spełnić złożoną obietnicę.
Postanowiła zrobić wszystko, by osoba odpowiedzialna
za śmierć Mai, poniosła za to karę. Mogła zrobić dla nich
obu przynajmniej tyle.
Kiedy dziesięć minut później dotarli do restauracji,
której adres wcześniej wysłał im Jerry, uczucie smutku
zostało zastąpione zdenerwowaniem. Mimo że sytuacja
nie dotyczyła bezpośrednio Violet, czuła się współwinna
przez fakt, że znała prawdę.
Jerry i Jodie czekali przy jednym z wielu wolnych
stolików. Mimo pory odpowiedniej na kolację lokal był
dość pusty i cichy.
– Nie chcieliśmy tracić czasu, więc zamówiliśmy dla
was to samo, co dla nas – poinformował śledczy.
Gdy Oliver i Violet zajęli ostatnie wolne miejsca, przy
stoliku pojawił się kelner, by sprawdzić, czy nie
potrzebują czegoś jeszcze.
– Podać również butelkę wina?
Violet i Jerry odpowiedzieli w tym samym momencie:
– Poprosimy.
Jodie poruszyła się nerwowo.
– V?
– Tak?
– Idę do toalety. Pójdziesz ze mną?
– Jasne.
Zaraz po tym, jak zamknęły się za nimi drzwi, Jodie
oparła się o ścianę i nerwowym ruchem przeczesała
ciemne włosy.
– Nie dam rady mu tego powiedzieć – jęknęła.
Violet starała się znaleźć jakiś jasny punkt całej
sytuacji:
– Jesteśmy w miejscu publicznym, więc szanse na to,
że się wścieknie i zacznie krzyczeć, są raczej znikome…
– Urwała, napotykając pełne rezygnacji spojrzenie
brunetki. – Posłuchaj. – Stanęła przed nią i położyła
dłonie na jej ramionach. – Im szybciej się o tym dowie,
tym lepiej. Nie możesz wiecznie tego przed nim
ukrywać.
– Wiem, ale on i Jerry przyjaźnią się od lat. Gdy Oliver
się dowie, że to on jest ojcem… – Skrzywiła się, nie
kończąc rozpoczętej myśli.
– Wrócimy tam, porozmawiamy, a kiedy atmosfera
trochę się rozluźni, po prostu mu o tym powiesz, okej?
Pamiętaj, że cały czas będę obok.
– Dzięki, V.
– Nie musisz za nic mi dziękować – zapewniła.
Kiedy wróciły do stolika, zamówione jedzenie już na
nie czekało. Violet zajęła miejsce obok Olivera, a Jodie
obok śledczego. Wymieniły się delikatnymi uśmiechami.
– Jak przebiegła rozmowa z matką dziewczyny? –
zagadnął Jerry.
– Kiepsko – przyznała Violet. – Ona niczego nie wie,
więc jeżeli powołamy ją na świadka, pod wpływem
emocji może powiedzieć coś, co bardziej nam zaszkodzi,
niż pomoże.
Przy stoliku zapadła cisza, gdy wszyscy zajęli się
jedzeniem posiłku. Nikt nie zdecydował się odezwać.
Cóż, pomyślała V, raczej nici z rozluźnienia atmosfery.
Ciszę przerwał dopiero trzask sztućców, gdy Oliver
odłożył je na talerz.
– O co chodzi? – zapytał.
Jodie niemal podskoczyła, słysząc brzmienie jego
głosu, natomiast Violet chwyciła stojącą na środku blatu
butelkę i zaproponowała:
– Wina?
– Poproszę. – Jerry podsunął jej swój kieliszek.
Oliver uważnie im się przyjrzał.
– Macie mnie za kretyna? – Uniósł ciemną brew.
Violet napełniła również swój kieliszek. Wątpiła w to,
że zdoła przetrwać kolację na trzeźwo. Jerry
najwyraźniej podzielał jej zdanie, ponieważ jednym
haustem opróżnił niemal połowę naczynia.
– Więc? – Sanclair brzmiał na coraz bardziej
zniecierpliwionego. – Naprawdę sądziliście, że niczego
nie zauważę? Po co cała ta szopka…
– Jestem w ciąży. – Gwałtownie wtrąciła Jodie.
Violet zamarła z kieliszkiem przy ustach, a twarz
Jerry’ego w ułamku sekundy stała się wyraźnie bledsza.
Żadne z nich nie odważyło się zerknąć na Olivera.
Jedynie Jodie mierzyła się z bratem spojrzeniem, nie
potrafiąc niczego wywnioskować z jego milczenia.
Prawnik milczał przez kilka minut i dopiero wtedy
spokojnie zapytał:
– Kim on jest?
Jerry zatkał usta winem, nie potrafił jednak ukryć
drżenia dłoni. Starał się nie patrzeć na przyjaciela.
– To nie ma znaczenia – dodał Sanclair. – Nie musisz
się o to martwić, Jodie. Zadbam o to, żeby płacił
alimenty na ciebie i na dziecko. Jeżeli nie będzie chciał
płacić, wsadzę go do więzienia.
Śledczy zachłysnął się winem, a przy stoliku ponownie
zapadła nieznośna cisza. Jerry uniósł dłoń, by
poinformować kelnera, który ruszył w jego stronę, że
wszystko jest w porządku. Odkaszlnął i spojrzał
przyjacielowi w oczy w tej samej chwili, w której Jodie
wyznała:
– To Jerry.
Jeżeli Violet uznała wcześniejszą ciszę za krępującą
i ciężką, ta, która nastała po słowach Jodie, pobiła jakiś
nienazwany rekord w tej kategorii. Prawniczka opróżniła
kieliszek, po czym w końcu przeniosła wzrok na Olivera.
– Porozmawiamy – wycedził do Jerry’ego przez zęby –
na zewnątrz.
– Ale… – zaprotestowała Jodie.
– W porządku. – Jerry obdarzył ją łagodnym
uśmiechem, a następnie wstał na równe nogi i ruszył za
Oliverem do wyjścia.
Tymczasem Violet ponownie napełniła kieliszek
alkoholem. Unosząc go do ust, powiedziała w kierunku
przyjaciółki:
– Wszystko będzie dobrze.
Sama nie potrafiła uwierzyć w to kłamstwo.
***
Oliver zatrzymał się przed wejściem do restauracji, po
czym rozejrzał się na boki i skierował wzrok na Jerry’ego.
Podwinął rękawy białej koszuli na wysokość łokci,
a następnie poluzował wąski, czarny krawat.
– Przyjaźnimy się od ośmiu lat, więc pozwolę ci
wybrać, w którą stronę twarzy mam cię uderzyć –
oznajmił.
Jerry cofnął się o krok.
– Co?
– Przespałeś się z moją młodszą siostrą, inaczej tego
nie załatwimy. – Mięsień jego szczęki drgnął, gdy
mężczyzna zacisnął zęby. – Potem omówimy kwestię
alimentów. – Odetchnął głęboko, starając się zapanować
nad emocjami. – Cholera, Jerry, jesteś moim najlepszym
przyjacielem…
– Tak, wiem…
– Najlepszym przyjacielem, który zrobił dziecko mojej
młodszej siostrze! – podniósł głos.
Jerry nie miał nic na swoje usprawiedliwienie. Czuł się
z tym fatalnie.
– Violet miała rację…
– Violet? Violet wie, że wy… ty i Jodie, ty… – Sanclair
wypuścił powietrze ustami. – Violet zna prawdę?
– Tak – mruknął, po czym dodał niepewnie: – Molly
też.
– Nawet Molly?
– Tak.
– Jestem ostatnią osobą, która się o tym dowiaduje?
– Cóż…
Oliver prychnął, nerwowym ruchem przeczesując
włosy.
Zaniepokojona Jodie pojawiła się w wejściu do
restauracji. Wyszła na zewnątrz i stanęła obok Jerry’ego.
W końcu wyznała:
– Bałam się twojej reakcji. Wiedziałam, że będziesz
wściekły.
– Oczywiście, że jestem wściekły – stwierdził jej brat.
– Ty jesteś moim najlepszym przyjacielem. – Spojrzał na
Jerry’ego, a następnie na Jodie. – Ty jesteś moją młodszą
siostrą, a ty… – Przeniósł wzrok na Violet, która również
opuściła wnętrze lokalu i wyszła na chodnik z płaszczem
Olivera. Mężczyzna z rezygnacją opuścił ramiona. –
Nawet ty nie powiedziałaś mi prawdy?
– To nie ode mnie powinieneś ją usłyszeć.
– To była tylko jedna noc, oboje byliśmy pijani i… –
dodał pośpiesznie Jerry.
Sanclair zerwał się z miejsca. Gdyby nie Violet, która
nagle się przed nim pojawiła, nie zdołałby w porę
powstrzymać złości. Syknął w kierunku przyjaciela:
– Dla własnego dobra nie mów już nic więcej.
V zacisnęła dłonie na koszuli Olivera, a następnie
odwróciła głowę i szepnęła do przyjaciół:
– Chyba lepiej będzie, jeżeli już pójdziecie.
Jodie przytaknęła, w pełni się z nią zgadzając, po czym
chwyciła nadgarstek Jerry’ego i pociągnęła go za sobą.
Violet spojrzała na Olivera.
– Weź głęboki wdech i wydech…
– Techniki relaksacyjne tutaj nie pomogą. Moja siostra
jest…
– W ciąży – dokończyła. – Tak. Dla przypomnienia:
Jodie ma ponad trzydzieści lat. Przestań panikować.
Te słowa najwyraźniej go otrzeźwiły, ponieważ zerknął
na dziewczynę spod zmarszczonych brwi.
– Nie panikuję.
Cóż, najwyraźniej nic nie działa na faceta tak dobrze jak
zarzucenie mu słabości.
– Obawiam się, że niestety tak. Zachowujesz się jak
przewrażliwiony i nadopiekuńczy ojciec. Jodie jest
dorosła, Jerry też, więc sobie poradzą. Dziecko to nie
koniec świata…
– W niektórych przypadkach to początek jego końca –
wtrącił z westchnieniem. Nie wydawał się już jednak tak
rozdrażniony jak chwilę wcześniej, więc odsunęła się
i podała mu płaszcz.
– Ubierz się.
Gdy okrył ramiona, zapytała:
– Jesteś w stanie prowadzić, czy chcesz, żebym
zamówiła dla ciebie taksówkę?
Spojrzał na nią w wymowny sposób, na co mruknęła:
– Pytam dla pewności.
Przez całą drogę panowało między nimi milczenie.
Sanclair, wyraźnie pochłonięty rozmyślaniami, nie
zwracał uwagi na Violet, która co kilka sekund zmieniała
piosenkę w radiu.
Gdy dotarli przed hotel, Oliver otworzył dla niej drzwi.
Wciąż miał niewyraźną minę.
– Spójrz na to z innej strony – zaczęła, kiedy zamknął
za nią drzwi. – Będziesz wujkiem. Kobiety podobno lubią
facetów z dziećmi.
– Nie interesują mnie inne kobiety – wyznał,
spoglądając na nią.
– Przestań, bo jeszcze pomyślę, że naprawdę ci się
podobam – mruknęła z uśmiechem, po czym się
odwróciła, aby ruszyć w stronę hotelu.
Nie zdołała postawić nawet kroku, gdy Oliver chwycił
jej nadgarstek, a potem przyciągnął kobietę ku sobie. Ich
klatki piersiowe się zetknęły, a oddechy połączyły, kiedy
Violet zadarła głowę.
Mężczyzna przesunął jedną dłoń na jej talię, a drugą
odgarnął zbłąkane kosmyki kręconych włosów
z policzka.
– Naprawdę mi się podobasz.
V się uśmiechnęła.
– Wiem, tylko się z ciebie nabijam.
Stanęła na palcach i pocałowała go w policzek. Oliver
nie pozwolił jej jednak się cofnąć, mocniej obejmując
w talii. Przesunął spojrzeniem po jej twarzy, aż dotarł do
ust.
Violet zadrżała w jego objęciach, gdy chwilę później
delikatnie chwycił jej podbródek i pochylił się, by
dotknąć spragnionych warg. Pocałunek był mocny
i wyrwał z gardła kobiety bezwstydny jęk. Trwał zaledwie
sekundy, po których Sanclair się odsunął i wychrypiał
prosto w jej usta ciche ostrzeżenie:
– Nie drażnij się ze mną nigdy więcej.
Poczuła nagły przypływ podniecenia. Skarciła się za
to, przypominając sobie, że znajdowali się na środku
chodnika. Kiwnęła głową, nie ufając własnemu głosowi,
i w końcu wyswobodziła się z objęć.
– Przyjadę po ciebie jutro rano – przypomniał Oliver,
gdy cofnęła się o krok.
– Jasne.
Odwróciła się i walcząc z uśmiechem, ruszyła w stronę
wejścia do hotelu.
Rozdział 22

Virginia Lauren, dyrektorka szkoły, do której uczęszczali


Jim i Maya, ku zaskoczeniu Olivera i Violet, nie
odmówiła rozmowy. Wręcz przeciwnie – gdy rankiem
pojawili się w liceum, była gotowa odpowiedzieć na
każde pytanie.
– Wszyscy nauczyciele i uczniowie, a także rodzice, są
wstrząśnięci tym, co się stało – przyznała, zajmując
miejsce za biurkiem w gabinecie. Była niską,
korpulentną kobietą o rdzaworudych, lekko kręconych
włosach. – Jeżeli mogę w czymś pomóc, proszę pytać.
– Jak opisałaby pani Mayę i Jima? – zapytała Violet.
– Nasza szkoła liczy ponad pół tysiąca uczniów, nie
znam dobrze wszystkich z nich, ale ta dwójka… –
Uśmiechnęła się z żalem. – Nie sprawiali problemów.
Oboje świetnie się uczyli. Mieli szansę dostać się na
naprawdę dobre uczelnie. Wciąż nie jestem w stanie
uwierzyć, że Jim… To do niego niepodobne.
– Co ma pani na myśli? – wtrącił Oliver.
– Był cichym i spokojnym dzieckiem. Chyba nie miał
dobrych relacji z rówieśnikami, żył trochę we własnym
świecie i może był nieco zamknięty w sobie, ale nigdy
nie sądziłabym, że byłby w stanie posunąć się do czegoś
podobnego. Jak już mówiłam… Nie znam go zbyt dobrze.
Może jego koledzy wiedzieliby coś więcej.
Oliver i Violet wymienili spojrzenia.
– Chcielibyśmy porozmawiać z ich klasą, jeżeli to nie
problem.
Dyrektorka zerknęła na zegar wiszący na ścianie.
– Lekcje powinny zacząć się dopiero za dziesięć
minut. Poproszę sekretarkę, żeby zaprowadziła was
przed odpowiednią salę.
Pokonując szkolne korytarze, prowadzeni przez
jasnowłosą, długonogą kobietę, Oliver i Violet nie
umknęli uwadze uczniów. Szczególnie Oliver, który
przyciągał zainteresowanie rozchichotanych nastolatek.
– Trzy dziewczyny, które siedzą na tamtej ławce,
chodziły do klasy z Jimem i Mayą – poinformowała
sekretarka, wskazując blondynki. Każda z nich wyglądała
jak idealna kopia poprzedniej. – Mogę w czymś jeszcze
państwu pomóc?
– Mogłabym zajrzeć do szafki Mai? – zapytała Violet.
– Musi pani wrócić ze mną do sekretariatu po klucz.
– Poradzisz sobie? – zwróciła się do Olivera, który nie
wyglądał na zadowolonego z faktu, że będzie musiał
stoczyć bój z trzema nastolatkami.
– Myślałem, że to ty jesteś tutaj dobrym gliną.
– To prawda, ale teraz twoja kolej. – Posłała mu
pokrzepiający uśmiech. – Postaraj się być uprzejmy i… –
Zmierzyła go spojrzeniem. – Użyj uroku osobistego.
– Uroku osobistego? – powtórzył, marszcząc brwi.
– Po prostu bądź sobą – rzuciła przez ramię, po czym
odeszła z sekretarką.
Oliver odprowadził ją wzrokiem, a gdy zniknęła za
zakrętem, odwrócił się w kierunku nastolatek. Wykrzywił
wargi w grymasie. Zbyt wyraźnie pamiętał czasy, kiedy
Jodie była w podobnym wieku. Nie wspominał dobrze
tamtego okresu. Poczuł na sobie spojrzenia blondynek,
gdy tylko ruszył w ich stronę.
– Oliver Sanclair, jestem…
– Adwokatem tego psychola, który zamordował Mayę
– dokończyła najwyższa z dziewczyn. Wszystkie były
ubrane w obcisłe bluzki i krótkie spódniczki. – Wiemy.
– Plotki szybko się rozchodzą – dodała druga.
– To straszne – napomknęła trzecia. – Maya była
cicha, ale twarz i figurę miała niczego sobie. Co najmniej
jedna trzecia chłopaków się w niej bujała. Oczywiście nie
tylu co w Char. – Dotknęła ramienia pierwszej
z dziewczyn, która uśmiechnęła się ze smutkiem.
– Miała chłopaka? – zapytał.
– Och, nie. – Charlotte pokręciła głową. – Była
nieśmiała. Takie jak ona skupiają się raczej na nauce,
a nie randkowaniu. Chyba chciała dostać się na dobre
studia, czy coś. Chyba coś o tym wspomniała.
– Przyjaźniłyście się?
– My? – Nie potrafiła ukryć zdziwienia. – Nie. Maya
nie była… Cóż, w naszym typie. – Wzruszyła ramionami.
Oliver zmarszczył brwi.
– Nie była w waszym typie?
– Kilka razy próbowałyśmy wyciągnąć ją na imprezę,
ale zawsze odmawiała. Miała w głowie tylko naukę. Nie
chciała korzystać z życia ani nawet zabawić się od czasu
do czasu.
– A Jim?
– Jackson? Od zawsze był dziwakiem.
Dwie pozostałe blondynki zgodnie skinęły głowami.
– Z nikim nie rozmawiał. Cały czas albo czytał, albo
coś pisał w tym swoim notatniku. – Odetchnęła głęboko.
– Chłopcy z klasy trochę się z niego nabijali, ale nikt nie
przypuszczał, że w końcu nie wytrzyma i… – Zacmokała,
po czym pokręciła głową.
– Biedna Maya – dodała jedna z dziewczyn,
przykładając dłoń do serca w teatralnym geście.
Trzecia przytaknęła, wycierając niewidzialne łzy.
Sanclair przeklął w myślach Violet za to, że skazała go
na te tortury.
***
Podczas gdy Oliver rozmawiał z nastolatkami, Violet
przemierzała szkolne korytarze, szukając szafki Mai
Reynolds. Odnalezienie jej nie stanowiło większego
problemu. Dostrzegła ją już z oddali, ponieważ na
metalowych drzwiczkach wisiało zdjęcie uśmiechniętej
jasnowłosej dziewczyny, a na ziemi leżało kilka bukietów
zwiędniętych kwiatów oraz stały trzy kolorowe znicze.
Dzwonek rozpoczynający lekcje zadzwonił kilka minut
wcześniej, a uczniowie zniknęli w klasach. Prawniczka
nie musiała więc martwić się, że zaglądając do szafki
zmarłej uczennicy, przyciągnie ich uwagę.
Wepchnęła otrzymany od sekretarki klucz do zamka.
Gdy otworzyła metalowe drzwiczki, z wnętrza szafki
wypadła kartka. Kawałek papieru wylądował wśród
suchych płatków białych róż.
Violet chwyciła go i zorientowała się, że rodzaj
papieru, a także ciemny atrament i lekko pochyły
charakter pisma były identyczne z tymi, które znalazła
w pokoju nastolatki. Również na tej kartce, podobnie jak
tych zdobiących ścianę nad biurkiem Mai, widniał krótki,
urwany wiersz.
– Brak odwagi sprawia, że jesteś dla mnie jedynie
pięknym obrazem, który mogę podziwiać, żyjąc
w świadomości, iż nigdy nie dane będzie mi…
Roznoszący się po korytarzu śmiech zagłuszył słowa
Violet.
Poderwawszy głowę, dostrzegła grupę wysokich,
dobrze zbudowanych chłopaków. Ubrani w stroje do
koszykówki, z twarzami przyozdobionymi uśmiechami,
przemierzali korytarz. Gdy minęli Violet, jeden z nich,
ten o najciemniejszych włosach, odwrócił głowę i na
ułamek sekundy pochwycił jej spojrzenie.
Dopiero kiedy nastolatkowie zniknęli za zakrętem,
dopadło ją wrażenie, że widziała już wcześniej chłopaka,
który na nią spojrzał. Nie potrafiła jednak odszukać
w pamięci tego momentu. A może tak naprawdę tego,
czego szukała, wcale tam nie było?
Nie mogąc pozbyć się dziwnego przeczucia, wepchnęła
wiersz do kieszeni płaszcza, zamknęła szafkę, po czym
ruszyła za grupą sportowców. Gdy skręciła za zakrętem,
za którym zniknęli, dostrzegła jedynie pusty korytarz.
– Violet?
Odwróciła się i odetchnęła, dostrzegając Olivera.
– Coś się stało? – zapytał.
– Nie. Chyba po prostu… Coś mi się wydawało. –
Pokręciła głową. – Wracamy?
– Tak.
***
Kiedy wczesnym popołudniem przekroczyli próg
kancelarii, Molly zerwała się z miejsca za biurkiem,
trzymając w dłoniach najnowszy numer „New York
Timesa”.
– Jesteście na pierwszej stronie – poinformowała.
Oliver westchnął, wyminął ją bez słowa, po czym
zniknął za drzwiami gabinetu.
– Pokaż to. – Violet chwyciła gazetę, a potem
odczytała nagłówek, który zdawał się niemal na nią
krzyczeć: „Oliver Sanclair i Violet McMillan bronią
nastolatka, który przyznał się do zamordowania Mai
Reynolds. Czy będzie to pierwsza przegrana najlepszego
nowojorskiego adwokata?”.
– Nie wiedziałam, że pan Sanclair aż tak bardzo się
o to zezłości.
– To nie twoja wina, Molly – zapewniła, oddając jej
gazetę. – Ale lepiej więcej mu tego nie pokazuj.
Asystentka przytaknęła, nieznacznie się krzywiąc.
Violet weszła do gabinetu w tej samej chwili, w której
Oliver zdjął marynarkę i odwiesił ją na oparcie fotela.
– To tylko głupi artykuł w gazecie…
– Nie chodzi o artykuł – uciął. – Nie widzisz, jak to
wygląda? Do rozprawy zostało dziesięć dni, a my nie
mamy nic.
– To nieprawda. – Stanęła po drugiej stronie biurka. –
Powołamy na świadka Mary Jackson oraz dyrektorkę
szkoły. Obie potwierdzą, że ich zdaniem Jim nie byłby
w stanie posunąć się do czegoś podobnego.
– To tylko dwa głosy.
– Nie zapominaj, że wciąż mamy przed sobą wybór
ławy przysięgłych. Jeżeli wybierzemy odpowiednich
ławników, mamy spore szanse…
– Naprawdę w to wierzysz?
Rozchyliła wargi, jednak szybko ponownie je
zacisnęła.
Oliver najwyraźniej dostrzegł jej zawahanie, ponieważ
pokręcił głową.
– Jeżeli Jim Jackson przyzna przed ławą przysięgłych,
że zabił Mayę tylko dlatego, że mógł, nie możemy liczyć
nawet na drugą rozprawę. Wyrok zapadnie już na
pierwszej.
– Co z motywem?
– To za mało.
– W takim razie musimy grać. W końcu dobry adwokat
musi być jeszcze lepszym aktorem, prawda? – Cofnęła
się o krok. – Pójdę już. Przejrzę jeszcze raz raport
z pierwszego przesłuchania Jima. Może znajdę tam coś,
co uda nam się wykorzystać podczas rozprawy. – Violet
zawahała się przed opuszczeniem gabinetu. Z dłonią
opartą na klamce, odwróciła głowę. – Kilka lat temu
najlepszy prawnik, jakiego miałam okazję spotkać,
powiedział mi, że nie da się wygrać sprawy, w którą się
nie wierzy.
Stojący za biurkiem Sanclair uniósł wzrok i spojrzał
kobiecie prosto w oczy. Wyraz jego twarzy odrobinę
złagodniał.
– Żaden adwokat nie wygrał jedynie dzięki wierze,
Violet.
– Może nie. – Wzruszyła ramieniem, a kącik jej ust
drgnął ku górze w lekkim uśmiechu. – Ale wiara pozwala
się nie poddawać i iść dalej. O wiele lepiej jest wciąż iść
naprzód, nawet stawiając małe kroki niż nie robić nic
i cały czas stać w miejscu.
Oliver zacisnął zęby.
– Derek i Larry organizują dzisiaj oficjalne otwarcie
kawiarni. Gdybyś chciał wpaść, znasz adres – oznajmiła,
a potem odeszła, zostawiając mężczyznę samego
w ciemnym gabinecie.
***
Oliver chwycił kubek i dopiero po uniesieniu go do ust
zdał sobie sprawę, że naczynie było puste. Skrzywił się
i wstał zza biurka, a wtedy drzwi jego gabinetu stanęły
otworem. W wejściu pojawiła się Molly.
– Zapomniałam zapukać, przepraszam. – Asystentka
wycofała się, zamykając za sobą drzwi.
Kilka sekund później rozległo się ciche pukanie.
Oliver westchnął.
– Wejdź.
Molly ponownie stanęła w progu.
– Mogłabym wyjść dzisiaj godzinę wcześniej?
– Dlaczego? – zapytał.
– Violet zaprosiła mnie na przyjęcie z okazji otwarcia
kawiarni i chciałabym się na nie przygotować.
Sanclair dokładnie przyjrzał się dziewczynie, po czym
poinformował:
– Odpracujesz to w następny weekend.
Molly szeroko się uśmiechnęła.
– Oczywiście.
– Poczekaj – zatrzymał ją.
– Tak?
– O której zaczyna się to… przyjęcie?
– O dwudziestej. To wszystko?
– Tak. Możesz wracać do domu.
Rozdział 23

Odkąd Esme wyjechała na kontrakt modelingowy na


drugi koniec świata, Violet widywała ją jedynie przez
kamerkę w telefonie, a ich rozmowy przez natłok pracy
i inne strefy czasowe zazwyczaj nie trwały więcej niż
kilka minut. Dlatego gdy zobaczyły się po raz pierwszy
od wielu miesięcy, praktycznie nie odstępowały się na
krok.
– Ścięłaś włosy i schudłaś – zauważyła Violet,
dotykając krótkich do ramion, jasnych włosów
przyjaciółki. W dopasowanej czarnej sukience modelka
prezentowała się oszałamiająco.
– To jeden z wymogów agencji – wyjaśniła Esme,
siadając przy barze. – Tęskniłam za tobą.
– Ja za tobą też – przyznała, zajmując miejsce obok.
– Czy za mną ktoś tęsknił? – Derek pojawił się po
drugiej stronie blatu i postawił przed nimi dwa kolorowe
drinki.
– Myślałam, że to kawiarnia – mruknęła z uśmiechem
Esme.
– Stwierdziliśmy z Larrym, że na otwarciu nie może
zabraknąć alkoholu. – Dostrzegł coś ponad głowami
przyjaciółek. – Och, nowi goście. Wybaczcie.
Gdy Derek odszedł, Violet powiodła za nim wzrokiem.
W tłumie wypełniającym kawiarnię dostrzegła Molly,
Jerry’ego oraz Jodie. Posłała im uśmiech, który zdawał
się mówić: „Znajdę was później”, a potem ponownie
spojrzała na Esme. Blondynka zdążyła już opróżnić
połowę szklanki.
– Jestem z ciebie naprawdę dumna. Popatrz na siebie.
Jeszcze dwa lata temu mieszkałyśmy w małym
mieszkaniu, a teraz robisz sesje zdjęciowe dla
największych marek i mieszkasz w Madrycie.
– Czasami za tym tęsknię – przyznała, odstawiając
drinka. – Nie za tym, jak ledwo wiązałyśmy koniec
z końcem i pracowałyśmy na dwie zmiany, żeby opłacić
rachunki. Po prostu… Kiedy zdobywasz wszystko, o czym
marzyłaś, uświadamiasz sobie, że by to mieć, musisz
z czegoś zrezygnować. Ja musiałam zrezygnować z was.
Z ciebie i Dereka.
– Hej, to nieprawda. – Violet lekko się pochyliła. –
Możemy mieszkać na różnych krańcach świata, to nie
ma znaczenia. Zawsze będziemy się przyjaźnić, pamiętaj
o tym.
Esme uśmiechnęła się krzywo.
– To nie ma znaczenia. Za dwa miesiące, kiedy moja
umowa z agencją dobiegnie końca, wracam do Stanów.
– Jesteś pewna?
– Spełnianie marzeń jest świetne, dopóki nie zaczyna
się tracić czegoś, co jest ważniejsze. – Wzruszyła
ramionami. – Mogę pracować tutaj, ale przynajmniej
będę miała was obok. Cóż, przynajmniej Dereka.
Niedługo wracasz do Los Angeles, prawda?
– Nie wiem, czy mam jeszcze do czego wracać.
– Derek zdradził, że zerwałaś z Danielem.
Powiedziałabym, że mi przykro, ale nigdy za nim nie
przepadałam. Wyglądał na dupka.
Violet nie zdołała powstrzymać uśmiechu. Ani Esme,
ani Derek nie wiedzieli, dlaczego tak naprawdę zgodziła
się poślubić Daniela. Choć nigdy nie miała tajemnic
przed przyjaciółmi, uznała, że ten ciężar musiała
dźwigać sama.
– Jeżeli z wami koniec, czy to znaczy, że ty i Sanclair,
no wiesz…
– Nie – zaprzeczyła, po czym dodała: – To znaczy…
– O mój Boże, przespałaś się z nim!
– Ciszej – jęknęła.
– Przepraszam. – Esme zasłoniła usta dłonią, aby
zakryć chichot. – Więc… mam rację?
– Tak… – Prawniczka się skrzywiła. – Powinnam mieć
wyrzuty sumienia, prawda? Ja i Daniel dopiero…
– Nie – przerwała. – Absolutnie nie, skarbie. Nie myśl
o nim. Daniel Herman już nie jest częścią twojego życia.
Pozbyłaś się go. To zupełnie tak, jakbyś wymieniała
meble w mieszkaniu. Mieszkanie nie powinno długo stać
puste.
– Esme – mruknęła.
– Okej, to może nie było najtrafniejsze porównanie,
ale wniosek jest taki sam. Życie jest za krótkie na diety,
liczenie kalorii i wyrzuty sumienia. – Pochyliła się
i szepnęła: – Zasługujesz na coś lepszego, V. Na kogoś
lepszego. Pamiętaj o tym, a teraz – chwyciła drinka –
wypijmy za…
– Za przyszłość – dodała Violet, unosząc szklankę.
– Za nieszczęście byłych narzeczonych i za to, byśmy
już nigdy nie musiały być tak daleko od siebie.
Przyjaciółki jednym haustem opróżniły naczynia.
– Och. – Wargi Esme rozciągnęły się w lekkim
uśmiechu. – O wilku mowa.
– Hm? – Violet odwróciła głowę i w wejściu do
kawiarni dostrzegła Olivera.
– Wygląda na to, że twój książę z bajki właśnie się
pojawił – rzuciła ze śmiechem blondynka, po czym
wstała. – Pójdę poszukać Dereka.
***
Violet odnalazła Olivera na półpiętrze, gdzie mieściła się
biblioteka. Ta część kawiarni była jeszcze zamknięta dla
gości, więc mogli liczyć na nieco ciszy i samotności.
– Przyniosłam dla ciebie drinka – oznajmiła, gdy
mężczyzna odwrócił głowę. Stał przy barierce, zza której
rozciągał się widok na parter lokalu. – Mam nadzieję, że
nie przyjechałeś autem.
– Nie. – Odebrał od niej szklankę.
Prawniczka stanęła obok Sanclaira. W tłumie gości
wypatrzyła roześmianą Esme oraz rozmawiającą z nią
Molly.
Przez chwilę między parą panowała cisza, która
w końcu została przerwana przez Olivera:
– Przepraszam za to, co wydarzyło się dzisiaj
w gabinecie.
Odwróciła głowę i spojrzała na jego profil – idealnie
zarysowana szczęka, ciemne kosmyki muskające blade
czoło oraz długie czarne rzęsy. W panującym tu
półmroku mężczyzna wydawał się niemal
nierzeczywisty.
– Masz rację. Nie wygramy tej sprawy, jeżeli tylko ty
będziesz w to wierzyć. W końcu jesteśmy jedną drużyną,
prawda? – Westchnął.
– Miałeś gorszy moment, to nic takiego.
– Nie mamy czasu na gorsze momenty.
– To prawda, ale pamiętaj, że przede wszystkim
jesteśmy ludźmi. – Zerknęła na napój, który trzymał
w dłoni. – Napij się i nie myśl o tym dzisiaj. Może jeden
wieczór odpoczynku naprawdę jest nam potrzebny.
Nie odrywała od Sanclaira spojrzenia, kiedy uniósł
szklankę do ust, upił łyk, a potem się skrzywił.
– Alkohol nie ma smakować. Nie takie jest jego
zadanie – mruknęła, powtarzając słowa, które niegdyś
usłyszała od Esme.
Kącik ust Olivera drgnął ku górze.
– Żałujesz, że zgodziłeś się wziąć tę sprawę? –
zapytała.
– A ty? – Skierował na nią wzrok. – Żałujesz, że
zgodziłaś się mi pomóc?
– Nie – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
– Nawet jeżeli przegramy?
– Nie przegramy. – Pokręciła głową. – Ty nigdy nie
przegrywasz.
– Nie masz pojęcia, jak bardzo się mylisz.
Uśmiechnęła się, zupełnie jakby wzięła jego słowa za
żart.
– Nie przegrałeś żadnej sprawy w swojej karierze –
przypomniała. – Wiem, bo przez ostatnie miesiące
średnio dwa razy w tygodniu wpisywałam twoje
nazwisko w wyszukiwarkę internetową.
– Śledziłaś mnie?
– Podglądałam – sprostowała. – Chciałam wiedzieć,
co się u ciebie dzieje, ale nie miałam dość odwagi, by
chwycić telefon, wybrać twój numer i po prostu
zadzwonić.
– Robiłem to samo – przyznał po kilku sekundach
ciszy.
Uśmiechnęli się w tym samym momencie.
– Jesteś najlepszy. Zawsze byłeś i już zawsze będziesz.
– Nie da się być wiecznie najlepszym.
– Może, ale nie to miałam na myśli. – Wzruszyła
ramionami, po czym odwróciła się i ruszyła w kierunku
regałów. Odgłos szpilek uderzających o drewniany
parkiet zmieszał się z dochodzącym z dołu śmiechem
gości. – Będziesz najlepszy dla mnie – dodała, zerkając
na niego przez ramię.
Oliver poszedł jej śladem, po drodze odstawiając
szklankę. Śledził ruchy bioder Violet, gdy stawiała
leniwe kroki.
– Zawsze – dodała, zatrzymując się niespodziewanie.
Odwróciła się i popatrzyła prosto w oczy mężczyzny. –
Czy to się liczy?
– Tak.
Nie masz pojęcia, jak bardzo, pomyślał.
Oparła plecy o stojący za nią regał. W otaczającej ich
ciemności spojrzenie Olivera wydawało się surowe,
przeszywająco zimne i jakimś cudem sprawiło, że
poczuła nieznośny żar u zbiegu ud. Nie potrafiła
wytłumaczyć, dlaczego z taką łatwością poddała się
temu doznaniu.
– Mogę zadać ci pytanie? – szepnęła, na co
przytaknął. – Wtedy w gabinecie powiedziałeś, że przez
dwa lata próbowałeś wyrzucić mnie z głowy.
– To prawda.
Powoli przesunęła czubkiem języka po dolnej wardze.
Wiedziała, że mężczyzna uważnie obserwował ten ruch.
– Sądzisz, że w końcu by ci się to udało, gdybym nie
wróciła do Nowego Jorku?
– Nie. – Pokręcił głową.
– Dlaczego?
– Im bardziej próbowałem wyrzucić cię z umysłu, tym
rozpaczliwiej utwierdzałem się w przekonaniu, że nigdy
mi się to nie uda – odparł.
Violet jedynie się w niego wpatrywała, nieco
zaskoczona szczerością. Oliver, którego niegdyś znała,
nie wypowiedziałby podobnych słów na głos. Musiała
przyznać, że taka zmiana naprawdę jej się podobała.
– Nawet po tych wszystkich latach nie potrafię
przestać o tobie myśleć, a ty nie jesteś w stanie przestać
myśleć o mnie.
– Skąd ten pomysł? – Uniosła brew, uśmiechając się
zaczepnie.
Lubiła ich słowne potyczki, a także sposób, w jaki
zmieniała się postawa Olivera, kiedy mu się sprzeciwiała
– stawał się wtedy niemal przerażający i w jakiś
pokręcony sposób seksowny. Sama czuła się wówczas,
jakby igrała z ogniem.
– Ostrzegałem cię, żebyś więcej się ze mną nie
droczyła.
Zadrżała przez siłę, która rozbrzmiała w jego głosie.
Ta stanowczość w dziwny sposób, zamiast ją przerażać,
coraz mocniej przyciągała.
– A jeżeli nie posłucham twojego ostrzeżenia? –
Przechyliła głowę, przez co kosmyki włosów opadły na
nagie ramię.
Oliver przesunął spojrzeniem po sylwetce kobiety,
a gdy wrócił do szmaragdowych oczu, dostrzegł w nich
cichą zachętę. Violet wstrzymała oddech, kiedy w trzech
krokach pokonał dzielącą ich odległość.
Jego oddech owionął jej skroń, kiedy pochylił się
i lekko zachrypniętym głosem szepnął prosto do ucha:
– Będę musiał pokazać ci, jakie grożą za to
konsekwencje.
Sanclair wyjął z dłoni prawniczki drinka, odstawił go
pomiędzy książki, po czym objął ją w talii i mocniej
przycisnął do regału. Z gardła Violet uciekło zduszone
westchnienie, a ucisk, który czuła u zbiegu ud, stał się
nie do zniesienia.
Zadarła głowę, by w ciemności odnaleźć spojrzenie
mężczyzny.
Chwycił jej podbródek, pieszcząc oddechem
spragnione pocałunków wargi. Drugą dłonią dotknął talii
i sunął w dół, przez biodro, aż dotarł do nagiej skóry.
Zacisnął palce na udzie i uniósł nogę Violet, a ona
instynktownie oplotła nią jego biodro. Poczuła całą sobą
jego siłę – twardy tors napierał na unoszące się
i opadające piersi, a kolano wsunęło się pomiędzy jej
uda.
Jęknęła cicho, kiedy musnął ustami skroń.
– Ci… – Przygryzł płatek ucha, jednocześnie sięgając
do brzegu sukienki. – Chyba nie chcesz, żeby ktoś nas
usłyszał, prawda?
Wsunął palce pomiędzy jej uda. Choć wiedziała, jak
bardzo było to szalone, nie poprosiła, by przestał.
Zadrżała mocno i przygryzła dolną wargę, aby stłumić
jęk, gdy usta Olivera dotknęły jej żuchwy, a potem
wyznaczyły drogę do szyi. Całował ją powoli, drocząc się
z kobietą tak, jak ona chwilę wcześniej droczyła się
z nim.
Szarpnęła biodrami, wyrywając z gardła mężczyzny
cholernie seksowny jęk. Pożądanie wypełniało jej żyły,
a serce biło nieznośnie szybko, kiedy dłoń Olivera
dotarła do krawędzi koronkowej bielizny. Odsunął
materiał, sprawiając, że Violet westchnęła.
– Ci… – Wsunął w nią palec.
Odchyliła głowę i zacisnęła dłonie na jego koszuli.
Boże.
– Jak długo zamierzasz udawać, że nie wiesz, jak
bardzo cię pragnę? – wychrypiał prosto w jej skórę, po
czym dołączył do pieszczoty drugi palec.
Gdy zaczął poruszać dłonią, Violet kompletnie
zapomniała o tym, że kilka metrów pod nimi znajdowało
się kilkadziesiąt osób. Sapnęła płytko, bo dech uwiązł jej
w gardle. Nie zdołała zdusić jęku, który uformował się
w imię mężczyzny.
Oliver syknął, gdy poruszyła biodrami i wydała kolejny
jęk. W tej chwili rozkosz była zbyt silna, aby Violet
zdołała się przed tym powstrzymać.
– Naprawdę nie potrafisz słuchać ostrzeżeń, co? –
szepnął.
Zanim zdołała zastanowić się nad znaczeniem jego
słów, przywarł do jej ust w brutalnym pocałunku,
tłumiąc wszystkie bezwstydne odgłosy, które z siebie
wydała, gdy wsunął palce głębiej.
Mocniej wbiła paznokcie w jego przedramię, czując, że
w jej podbrzuszu zaczęło kumulować się pożądanie.
Jęknęła w jego wargi, gdy spełnienie napięło jej
mięśnie. Drżąc, odchyliła głowę i przerwała pocałunek.
Oddychając spazmatycznie, oparła się o twardy tors.
Poczuła ukłucie ciepła, kiedy Oliver wysunął z niej palce.
Następnie poprawił materiał sukienki, naciągając go
na właściwie miejsce. Kiedy Sanclair podniósł głowę,
w ciemności natrafił na spojrzenie Violet.
– Nie udaję – szepnęła, odpowiadając na pytanie,
które zadał chwilę wcześniej. Stanęła na palcach,
przybliżając usta do jego ust.
Sanclair zastygł w bezruchu, czując jej ciepły oddech
na skórze.
Nagle ciszę przerwał odgłos kroków. Oboje odwrócili
głowy w tej samej chwili. Po drugiej stronie regałów
zauważyli wpatrującą się w nich Esme.
– Wszędzie was szukałam! Zaraz przemowa,
pośpieszcie się. Jestem pewna, że nie chcecie tego
przegapić.
Rozdział 24

Violet przepchnęła się przez tłum gości, który


zgromadził się wokół Dereka i Larry’ego. Obaj mężczyźni
trzymali w dłoniach po lampce szampana i wygłaszali
wzruszającą przemowę. Zawarli w niej podziękowania
dla najbliższych – w tym również dla Violet i Esme –
a także dla siebie nawzajem.
– Przynajmniej jemu się poszczęściło. – Esme
pojawiła się tuż obok przyjaciółki i ruchem dłoni,
w której trzymała kieliszek, wskazała na Dereka. Potem
westchnęła i upiła łyk alkoholu.
– Widziałam, że rozmawiałaś z Molly.
– Och, tak. Polly jest urocza.
– Molly – poprawiła ją. – Pracuje u Olivera.
– Mhm. A właśnie. – Blondynka pochyliła się i nie
kryjąc uśmiechu, zapytała szeptem: – Co ty i Sanclair
robiliście na górze? Kompletnie sami, w ciemności…
– Rozmawialiśmy. – Odchrząknęła prawniczka, czując,
że powoli się czerwieni. Przecież już dawno wyrosła
z czasów, gdy była wstydliwą nastolatką.
– Rozmawialiście – powtórzyła Esme. Nawet nie
próbowała ukryć faktu, że nie wierzyła w żadne słowo,
które opuszczało usta V. – Nigdy nie potrafiłaś kłamać.
– A ty zawsze miałaś słabą głowę – Violet wyjęła jej
z ręki szkło. – Nie pij więcej.
Esme uśmiechnęła się, chwyciła przyjaciółkę pod
ramię, oparła głowę na jej barku i wtuliła się w jej bok.
– Wiesz, kogo miałam na myśli, mówiąc, że
zasługujesz na kogoś lepszego? – szepnęła.
V spojrzała na nią z góry.
– Hm?
– Jego – odparła. – Kogoś, kto będzie za tobą szalał.
Myślę, że on szaleje.
Violet uniosła głowę i odnalazła Olivera w tłumie. Stał
nieco dalej, z lampką szampana w dłoni przyglądając się
Derekowi, który wyliczał wszystko, co zmieniło
pojawienie się w jego życiu Larry’ego.
Niespodziewanie przy prawniku pojawił się Jerry.
– Możemy porozmawiać? – zapytał niepewnie.
Oliver ruszył za przyjacielem i odeszli kilka metrów od
tłumu.
– Chodzi o Jodie…
– Domyślam się – wtrącił Sanclair.
Śledczy westchnął, nerwowym ruchem przeczesując
ciemne włosy. Przygotowywał się do zainicjowania
rozmowy, odkąd Oliver pojawił się na przyjęciu. W końcu
uznał, że idealny moment raczej nie nadejdzie, więc
zebrał w sobie resztki odwagi, dzięki której się odezwał:
– Wiem, że obecna sytuacja niespecjalnie ci się
podoba. Jesteś moim najlepszym przyjacielem od lat
i naprawdę szanuję twoje zdanie, ale nie pozwolę, żebyś
traktował ją w taki sposób, jasne? Dla niej to też nie jest
łatwe. Jestem pewien, że nawet trudniejsze niż dla ciebie
czy dla mnie. Ona nie potrzebuje dodatkowego stresu,
a ja zamierzam zadbać o to, żeby…
– Dlaczego?
Jerry zamilkł, nagle gubiąc słowa.
– Dlaczego? – powtórzył.
– Próbujesz być fair w stosunku do Jodie czy do mnie?
– zapytał. – Jeżeli czujesz się do tego zmuszony, nie
musisz, Jerry. Pomogę mojej siostrze. Tak, jak
pomagałem jej do tej pory.
– Zmuszony? Cholera, ja ją kocham.
Sanclair zmarszczył brwi, jakby w pierwszej chwili
uznał słowa przyjaciela za żart. Dopiero gdy dostrzegł na
jego twarzy zakłopotanie, zrozumiał, że śledczy mówił
prawdę.
– Kochasz ją? – powtórzył. – Od… – Odetchnął
głęboko, próbując przyjąć do wiadomości fakt, że
najlepszy przyjaciel przyznał, że kochał jego siostrę. –
Od jak dawna?
– Od bardzo dawna. Jak mogłeś tego nie zauważyć?
Nawet Violet zdołała się zorientować.
Nawet Violet, pomyślał Oliver.
– Jodie o tym wie? – zapytał. Grymas, który odznaczył
się na twarzy Jerry’ego, stanowił wystarczającą
odpowiedź. – Nie wie. Zamierzasz jej powiedzieć?
– Nie zrobiłem tego przez ostatnie pięć lat, więc, jak
widzisz, to wcale nie jest takie proste. – Wypuścił
z frustracją powietrze. – Czy to wystarczający dowód?
Nie zamierzam jej zostawić. Nie dlatego, że chcę być fair.
Sanclair przyjrzał się przyjacielowi.
– Przepraszam, że wczoraj chciałem cię uderzyć.
– W porządku. Na twoim miejscu pewnie zrobiłbym to
samo. W takim razie… między nami wszystko dobrze?
– Tak – odpowiedział z lekkim wahaniem. –
Przynajmniej do czasu, aż nie złamiesz Jodie serca.
– Nie złamię.
– Wiem. – Skrzywił się. – Wiem, Jerry – dodał
z westchnieniem. – Idź do niej.
Oliver odprowadził przyjaciela wzrokiem, kiedy ruszył
w kierunku Jodie, która rozmawiała z Molly. Wiedział, że
minie sporo czasu, zanim przywyknie do takiego stanu
rzeczy, ale Jerry miał rację – jego siostra potrzebowała
wsparcia, a nie nadopiekuńczego brata.
Sanclair spędził na przyjęciu jeszcze niespełna
godzinę.
– Wychodzisz? – Violet pojawiła się przy nim, kiedy
zatrzymał się przy wyjściu i narzucał na ramiona czarny
płaszcz.
– Tak. Jest późno, po drodze muszę jeszcze zajrzeć do
kancelarii. Chyba zostawiłem tam klucze do mieszkania.
– Pójdę z tobą.
– Nie musisz. Powinnaś – rozejrzał się wokół – zostać
z przyjaciółmi.
– Jestem zmęczona – przyznała. – I nie lubię wracać
sama w nocy. Będę czuła się bezpieczniej, jeśli będę
z tobą. Poczekasz chwilę? Pożegnam się tylko
z Derekiem i Esme.
Oliver potwierdził ruchem głowy.
Violet zniknęła w tłumie gości. Wróciła kilka chwil
później, ubrana w jasny płaszcz, z torebką na ramieniu
i wspólnie opuścili kawiarnię.
– Złapię taksówkę.
– Poczekaj. – Zatrzymała go i zaproponowała: – Może
się przejdziemy? Kancelaria jest niedaleko. W końcu to
tylko jakieś dziesięć minut spacerem.
Noc, jak na tę porę roku, była wyjątkowo ciepła, więc
Oliver przystał na propozycję. Kiedy ruszyli chodnikiem,
Violet zapytała:
– Dobrze się bawiłeś?
– Tak.
Sanclair spojrzał na nią z góry i dostrzegając lekki
uśmiech w kącikach ust, zadał pytanie, które od blisko
godziny nie dawało mu spokoju:
– Od jak dawna wiesz, że Jerry kocha moją siostrę?
Prawniczka wsunęła dłonie do kieszeni płaszcza
i głęboko odetchnęła.
– Zorientowałam się jakieś dwa tygodnie po tym, jak
zatrudniłeś mnie w kancelarii. – Wzruszyła ramionami.
– Czasami miłość widać bardziej niż czuć… Cholera.
Zatrzymała się gwałtownie, gdy jej obcas utknął
w szczelinie między chodnikowymi płytami. Kiedy
pochyliła się, by go stamtąd wyciągnąć, but nie chciał
ruszyć się nawet o milimetr.
Mężczyzna dostrzegł jej frustrację.
– Ja to zrobię. – Uklęknął przed Violet, ostrożnie
chwycił kostkę, a następnie wyjął jej stopę z buta. –
Usiądź.
Spełniła jego polecenie i z westchnieniem opadła na
ławkę, która stała nieopodal. Gdy wrócił z jej butem
w dłoni, jęknęła:
– Spacer to chyba nie był najlepszy pomysł. Szpilki
też. Jutro pewnie nie będę w stanie chodzić. –
Wykrzywiła wargi w grymasie.
– Wstań – polecił.
Niechętnie się podniosła. Sekundę później z jej gardła
wyrwał się pisk, kiedy Oliver chwycił ją w talii i podniósł.
Stanęła na krawędzi ławki, niebezpiecznie się chwiejąc.
– Co robisz? – zapytała zaskoczona.
Sanclair się odwrócił.
– Masz dziesięć sekund, zanim zmienię zdanie.
Stała bez ruchu, wpatrując się w jego plecy szeroko
otwartymi oczami.
– Pięć – mruknął.
Pośpiesznie zdjęła drugą szpilkę, po czym postawiła
krok w przód i objęła szyję mężczyzny. Wtuliła się
w niego, nie potrafiąc stłumić uśmiechu, gdy Sanclair
ruszył dalej chodnikiem, niosąc ją na plecach.
Wsunął zimne dłonie pod jej kolana, przez co
zadrżała.
– Przez wszystkie te lata naprawdę nie zorientowałeś
się, że twój najlepszy przyjaciel jest zakochany w twojej
siostrze? – zapytała.
– Nie.
– Chyba nie powinno mnie to dziwić. Od zawsze byłeś
kiepski w kontaktach międzyludzkich. To by wyjaśniało,
dlaczego nigdy nie miałeś dziewczyny…
Zamilkła, ponieważ gwałtownie się zatrzymał.
Uśmiechnęła się tuż przy jego policzku, dostrzegając, że
się skrzywił.
– Mylisz się – rzucił, ruszając dalej chodnikiem.
– To jak miała na imię? – Niemal dotknęła ustami jego
skóry.
– Maisy.
– Maisy – powtórzyła.
– W porządku. – Odstawił ją na ziemię. – Resztę drogi
dasz radę przejść sama. To tylko kawałek.
Wsunęła szpilki na bose stopy i popędziła za
mężczyzną. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, widząc
lekki grymas irytacji na jego twarzy. Oliver był
człowiekiem, którego niezwykle łatwo było wyprowadzić
z równowagi, natomiast Violet osiągnęła w tym
mistrzostwo.
Kilka minut później dotarli do kancelarii, której
wnętrze o tak późnej porze wydawało się upiorne. Kiedy
znaleźli się w gabinecie, Sanclair zapalił stojącą na
brzegu biurka lampkę i zaczął przerzucać stos papierów
w poszukiwaniu kluczy do mieszkania.
Violet, nie chcąc po prostu stać i się w niego
wpatrywać, powiodła wzrokiem po pomieszczeniu.
Odgłos jej szpilek uderzających o drewniany parkiet
wypełnił ciszę, kiedy podeszła do regału. Musnęła
opuszkami palców prawnicze księgi.
– Była ładna? – zapytała, odwracając głowę.
Sanclair zmarszczył brwi i nie podnosząc wzroku,
mruknął:
– Kto?
– Maisy.
Dostrzegła, że głęboko odetchnął.
– Tak.
– Mhm. Dlaczego się rozstaliście?
– Czy naprawdę właśnie o tym chcesz teraz
rozmawiać?
Kobieta wzruszyła ramionami.
– Może przy okazji dowiem się o tobie trochę więcej.
Poznam twoje gorsze strony i zdążę w porę od ciebie
uciec? – Zaśmiała się. – Żartuję – dodała. – Dwa lata
temu poznałam cię z najgorszej możliwej strony. Byłeś
okropnym szefem.
– Myślę, że przesadzasz. – Otworzył pierwszą szufladę
biurka. – Byłem wymagający, to wszystko. Zresztą…
Zobacz, gdzie dzięki temu udało ci się dojść.
– Sądzisz, że to twoja zasługa? – Uniosła
z powątpiewaniem brew.
– Poniekąd. Nauczyłem cię wielu rzeczy, które
z pewnością przyczyniły się do sukcesu, jaki odniosłaś.
Zmrużyła oczy, a potem spojrzała na wysoki regał,
starając się odszukać odpowiednią pozycję. Znajdowała
się tam, gdzie dwa lata temu. Teraz, głównie dzięki
wysokim szpilkom, prawniczka bez problemu ściągnęła
ją z półki.
– Na przykład to? – Uniosła spis Federalnych Reguł
Dowodowych, powoli podchodząc do biurka.
Oliver się wyprostował.
– Tak. Powinienem się upewnić, czy nadal znasz każdą
regułę tak dobrze jak wtedy?
– Śmiało – zachęciła go.
– Reguła 601.
– Każda osoba jest uprawniona do występowania jako
świadek w procesie, chyba że reguły dowodowe
przewidują odmienne.
Kącik jego ust drgnął ku górze.
– Jak widać, byłem dobrym nauczycielem.
Kiedy pochylił się, aby ponownie przejrzeć stos
papierów, Violet powiedziała:
– Reguła 605.
Mężczyzna zamarł z dłonią wspartą na biurku. Gdy
powoli podniósł wzrok, dostrzegła w jego oczach błysk.
– Reguła 605 – powtórzyła, domagając się odpowiedzi.
– Czyżby uczeń przerósł mistrza?
– Naprawdę nic nie robisz sobie z moich ostrzeżeń,
co? – Wyprostował się, po czym westchnął. – Sędzia nie
może być świadkiem w postępowaniu…
– Nie – przerwała mu, pochylając się nad biurkiem. –
Druga szansa?
W policzku mężczyzny drgnął mięsień.
– Ocena wiarygodności…
– Nie – zaprzeczyła. – Przykro mi, ale straciłeś
wszystkie szanse.
Oliver omiótł wzrokiem jej usta, które ułożyły się
w figlarny uśmiech.
– Jeżeli nie przestaniesz…
– Co wtedy? – zapytała i powoli okrążyła biurko,
muskając palcem jego krawędzie. – Chyba powinnam
dopilnować, żebyś doskonale znał każdą z tych reguł.
Prawda, Oliverze?
Kiedy stanęła tuż przed mężczyzną i zadziornie na
niego spojrzała, odczuł własną słabość w każdym
zakamarku ciała. Dlaczego ilekroć ta kobieta pojawiała
się przed nim i robiła coś tak zwyczajnego jak spojrzenie
prosto w oczy, miał wrażenie, że tracił resztki kontroli?
I dlaczego wcale nie próbował się temu przeciwstawić?
Chwycił ją niespodziewanie w talii i przyparł jej biodra
do biurka. Violet rozchyliła wargi.
– Co ty ze mną robisz? – zapytał cicho, dotykając
kciukiem jej podbródka, a potem dolnej wargi.
Przełknął z trudem, gdy pod wpływem jego dotyku
z jej gardła wyrwał się słaby jęk. Czy naprawdę nie
zdawała sobie sprawy, że ten dźwięk wystarczył, by
mężczyzna kompletnie stracił nad sobą kontrolę?
Przesunął dłoń na jej kark, a następnie zacisnął palce na
miękkich włosach. Przyciągnął jej twarz, dotknął ustami
policzka, po czym szepnął do ucha:
– Zabrzmię jak dupek, jeżeli powiem, że przez całe to
cholerne przyjęcie potrafiłem myśleć tylko o tym, jak
ściągam z ciebie tę sukienkę?
Poczuł, że jej ciało zadrżało.
– Zrób to – szepnęła.
Odsunął się, by spojrzeć w zielone oczy Violet.
Przesunął wzrok na rozchylone wargi i w końcu ją
pocałował, z zadowoleniem połykając jęk, który z siebie
wydała. Tęsknił za tym: za jej dotykiem, ustami, za
bliskością. Tęsknił za tym tak bardzo, że teraz, gdy był
w stanie zaspokoić tęsknotę, nie zamierzał się
powstrzymywać. Objął ją w talii i posadził na blacie, po
czym rozchylił jej uda i wszedł pomiędzy nie.
Kobieta westchnęła, czując, jak bardzo był gotowy.
Oliver poczekał, aż otoczy nogami jego biodra, potem
uniósł ją i nie przerywając pocałunku, skierował się
w stronę skórzanej kanapy. Opadł na mebel, a Violet
wylądowała mu na kolanach i rozdzieliła ich wargi,
kładąc dłonie na jego torsie.
Nie potrafił oderwać spojrzenia od kobiety, kiedy
wstała i wciąż patrząc mu prosto w oczy, uniosła ręce,
aby rozpiąć zamek sukienki. Powoli pozbyła się
materiału z ramion, odsłaniając zakryte koronkowym
biustonoszem piersi.
Violet była pieprzonym dziełem sztuki.
Sukienka zsunęła się przez jej talię i biodra,
sprawiając, że kobieta nagle znalazła się przed Oliverem
niemal całkowicie naga.
Nie był w stanie tak po prostu na nią patrzeć. Musiał
jej dotknąć, pocałować każdy skrawek ciała. Wciągnął ją
sobie na kolana, a gdy poruszyła biodrami przy jego
męskości, gardłowo syknął. Musnął wargami policzek,
potem linię szczęki, a gdy dotarł do szyi, Violet znowu
się o niego otarła.
Zamknął oczy, wplótł dłoń w jej włosy i wychrypiał
prosto w usta:
– Nie mogłem przestać o tobie myśleć, nawet gdy
próbowałem sobie wmówić, że już dla mnie nie
istniejesz. Jak bardzo jest to popieprzone?
W odpowiedzi jedynie zadrżała w jego objęciach
i ponownie poruszyła biodrami, ocierając się
o wybrzuszenie w spodniach.
– Violet. – Jego ostrzegawczy ton tylko podsycił żar,
który skumulował się u zbiegu jej ud.
– W takim razie nie przestawaj – szepnęła,
przesuwając dłońmi przez umięśniony tors mężczyzny.
Chwyciła pasek. – Nie przestawaj o mnie myśleć.
Pocałował ją, zaczepnie napierając zębami na dolną
wargę. Violet wplotła palce w miękkie włosy, pozwalając,
by Oliver uporał się z zamkiem spodni. Uśmiechnęła się
w jego usta, gdy wsunął ciepłe dłonie pod materiał
koronkowych majtek.
Kiedy poczuła jego palce w miejscu, które zdawało się
pulsować, szarpnęła niecierpliwie biodrami. Nigdy nie
błagała, nigdy o nic nie prosiła, ale teraz była gotowa
zrobić tak wiele, by poczuć go w sobie. Mogła nawet
nagiąć własne zasady. I zrobiła to, szepcząc nieśmiało:
– Proszę.
– O co prosisz? – Złożył pocałunek na jej gardle. –
O co prosisz, Violet? – powtórzył. Zębami zsunął
ramiączko biustonosza i pocałował nagie ramię.
– Chcę cię poczuć – jęknęła przeciągle, odchylając
głowę, gdy jego ciepły oddech musnął nagie piersi.
Pieścił pocałunkami skórę na dekolcie.
– Unieś biodra – polecił.
Zrobiła to, co kazał. Jej nogi zadrżały, a ciało
wydawało się kompletnie pozbawione siły. Oliver
zacisnął dłoń na jej karku, drugą objął talię, a potem
wszedł w nią mocnym ruchem. Dał Violet nieco czasu,
aby przyzwyczaiła się do jego rozmiaru. Ponownie
przybliżył wargi do jej skóry.
Oddech kobiety był urywany. Szarpnęła się, gdy naparł
zębami na stwardniały sutek. Wszystkie dźwięki, które
z siebie wydawała, doprowadzały mężczyznę do utraty
zmysłów. Wiedział, że wystarczyło tak niewiele, aby
doszedł. Zaczął poruszać się w równomiernym szybkim
rytmie. Błądził dłońmi po jej nagim ciele, a skóra Violet
drżała pod jego palcami. Kobieta unosiła biodra, starając
się wyjść naprzeciw jego ruchom.
Kompletnie mu się poddała, gdy przyśpieszył.
Czuł, jak blisko była.
Zacisnął dłoń na jej włosach i odchylił głowę, aby
spojrzeć prosto w oczy. Chciał patrzeć, jak dochodziła
z jego imieniem na ustach. To zawsze powinien być on.
Nikt inny. Zamierzał każdego dnia sprawiać, by już nigdy
nie zdołała pomyśleć o innym mężczyźnie.
Jęknął gardłowo, kiedy się na nim zacisnęła. Nie
przestawał w nią wchodzić, nawet gdy jej ciało
całkowicie się rozluźniło. Kiedy skończył, wtulił twarz
w zagłębienie szyi, chłonąc ciepło, które od niej biło.
Skupiał się na ruchach jej drobnych, ciepłych dłoni.
Delikatnie badała spięte mięśnie jego barku, ramion
i pleców, po czym wsunęła palce w czarne włosy. Oliver
czuł jej oddech na policzku.
– Maisy… nigdy nie istniała, prawda?
Pocałował ją w nagie ramię i odpowiedział:
– Nie.
Rozdział 25

– Nie jestem kaleką. – Jodie z lekkim grymasem


spojrzała na Jerry’ego, który pośpiesznie okrążył
samochód, a następnie pojawił się przy drzwiach, by
pomóc jej wysiąść. – I potrafię sama chodzić.
– No tak, ale powiedziałaś, że źle się czujesz, więc…
– Chodziło mi o to, że jestem zmęczona. –
Westchnęła, gdy stanęła na chodniku. – Dlatego
chciałam wyjść wcześniej z przyjęcia. Ty mogłeś zostać.
– Wolę mieć pewność, że dotarłaś bezpiecznie do
domu. – Ruszył za nią w kierunku wejścia do budynku.
– Jerry – jęknęła. – Naprawdę potrafię sama o siebie
zadbać. Przestań być taki nadopiekuńczy.
Zatrzymała się gwałtownie, kiedy przytrzymał dla niej
drzwi. Przewróciła oczami i bez słowa weszła na klatkę
schodową. Pokonując stopnie, starała się odnaleźć
w torebce klucze do mieszkania.
Może czuła się nieco bezpieczniej, nie musząc wracać
do domu taksówką o tak późnej porze. I może obecność
Jerry’ego oraz świadomość, że był blisko, sprawiały, że
wszystko wydawało się odrobinę mniej przerażające.
Wciąż jednak nie potrafiła przywyknąć do tego, że miała
kogoś obok w niemal każdej chwili. Mogła na niego
liczyć nawet w tak przyziemnych sprawach jak zrobienie
herbaty czy przytrzymanie drzwi.
Odnalazła klucze na dnie torebki, wcisnęła je do
zamka i weszła do mieszkania. Dostrzegając, że Jerry
zatrzymał się przed wejściem, zapytała:
– Wejdziesz?
– Nie jesteś zmęczona?
– Jestem zbyt zmęczona, żeby przebywać wśród ludzi.
Ty się nie liczysz.
Odwróciła się, po czym zaczęła zdejmować płaszcz,
a śledczy wszedł do mieszkania i zamknął za sobą drzwi.
– Napijesz się czegoś?
– Herbaty – odpowiedział, pozbywając się płaszcza.
Zatrzymał się w przejściu pomiędzy korytarzem
a kuchnią i przez chwilę w milczeniu przyglądał się
Jodie, która wyjęła dwa kubki z szafki.
– Myślę, że powinniśmy razem zamieszkać – odezwał
się po dłuższym zastanowieniu.
Kobieta zamarła z dłonią uniesioną w kierunku puszki
z herbatą. Zamrugała i w końcu ją chwyciła. Jerry
dostrzegł, że nie zamierzała nic powiedzieć, więc dodał:
– Chciałbym być przy was, gdy dziecko się urodzi.
Wynajmę większe mieszkanie, bliżej szpitala…
– Panikujesz – wtrąciła. – Pomysł z mieszkaniem
wydaje się w porządku, ale szpital? – Spojrzała na niego
spod uniesionej brwi.
– Okej, odpuszczę kwestię lokalizacji przy szpitalu.
– Czynszem dzielimy się po połowie – zdecydowała. –
Ta kwestia nie podlega dyskusji – stwierdziła, widząc, że
zamierzał się sprzeciwić.
Jerry skinął głową. Nie planował się z nią o to spierać.
Cóż, przynajmniej nie teraz.
Kiedy ponownie na nią popatrzył, Jodie stanęła na
palcach, by sięgnąć po cukier, który stał na jednej
z wyższych półek. Mężczyzna zerwał się z miejsca, stanął
tuż za nią i chwycił szklany pojemnik. Zamarł, kiedy
plecy Jodie otarły się o jego tors. Spojrzał na nią z góry,
gdy odwróciła się i wyjęła cukier z jego ręki.
– Dziękuję.
Nie pozwolił jej się cofnąć, kładąc dłonie na jej
biodrach. Zareagowała na jego dotyk drgnięciem.
– Przepraszam – szepnął. Już miał postawić krok
w tył, jednak kobieta zapytała:
– Mówiłeś prawdę?
Popatrzył prosto w jej oczy, marszcząc brwi. Jodie
odłożyła naczynie na blat i odwzajemniła jego wzrok.
– Słyszałam twoją rozmowę z Oliverem. Słyszałam, co
mu powiedziałeś.
Jerry poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku. Gdyby
tylko wiedział, że znajdowała się blisko, kiedy wyznawał
Oliverowi, że był zakochany w jego siostrze od tak wielu
lat, nie wykrztusiłby z siebie ani słowa.
– Mówiłeś prawdę? – powtórzyła.
Zaschło mu w gardle, ponieważ nie miał ani dość
odwagi, by odpowiedzieć, ani dość głupoty, by skłamać.
Nie mógł dłużej uciekać. Przez wszystkie lata kochał ją
w ciszy, w samotności, jak więc miał teraz wyznać jej
prosto w oczy, że szalał za nią od tak dawna?
– Tak.
Z ust Jodie wyrwał się krótki dźwięk, który brzmiał jak
połączenie śmiechu i prychnięcia.
– Od jak dawna?
Jerry pokręcił głową.
– Odpowiedz – naciskała.
– Od pięciu lat.
– Pięć lat – powtórzyła.
Uniósł dłoń, nie bardzo wiedząc, co właściwie
zamierzał zrobić. Dotknąć ją albo przytulić? Dlaczego
wszystko wydawało się niewystarczające?
– Nie chciałem, żebyś dowiedziała się o tym w taki
sposób.
– A w jaki? – dociekała, podnosząc wzrok. Oczy miała
pełne łez. – Jak długo zamierzałeś mnie jeszcze
oszukiwać?
– Nie oszukiwałem cię.
– W takim razie jak to nazwiesz? Myślałam, że jako
jedyny jesteś ze mną szczery, a okłamywałeś mnie przez
tyle lat. Dlaczego? – Uderzyła go dłonią w tors.
– Miałaś swoje życie, swoje problemy. Nie chciałem…
– Zamilkł. – Zawsze traktowałaś mnie jak przyjaciela.
– Bo jesteś moim przyjacielem!
– Nie chciałem tego zniszczyć. Właśnie dlatego nie
potrafiłem wyznać ci tego, co czuję. Wiedziałem, że… ty
nie czujesz do mnie tego samego.
– Nie miałeś prawa kłamać.
– Wiem.
– Zamierzałeś kiedykolwiek powiedzieć mi prawdę?
Pokręcił głową, a Jodie prychnęła.
– Świetnie.
Znowu nie pozwolił jej odejść, delikatnie chwytając jej
nadgarstek.
– Chcesz usłyszeć prawdę? – zapytał. – Spójrz na
mnie – poprosił.
Poczekał, aż odwróci głowę. Odnalazł jej zasmucone
spojrzenie i zdobył się na coś, co powinien wyznać już
dawno temu:
– Kocham cię. Nie mam pojęcia, od kiedy. Na początku
myślałem, że to tylko chwilowe zauroczenie, ale tak nie
jest, bo to nie mija. Kocham cię. Kocham cię tak bardzo,
że… – Urwał, dostrzegając, że jej policzki błyszczały od
łez. – Nie płacz, Jodie, proszę.
Podeszła bliżej.
– Powinieneś był powiedzieć mi to na samym
początku – szepnęła.
– Wiem.
Uniósł dłoń, by dotknąć jej policzka. Kciukiem starł
łzę, po czym ostrożnie się pochylił i szepnął:
– Wiem.
Jego usta zawisły kilka centymetrów od jej warg.
Gdyby tylko miał w sobie dość odwagi, by pokonać tę
odległość i…
Jodie objęła ciepłymi dłońmi jego policzki, uniosła
głowę i złączyła ich wargi w pocałunku.
Rozdział 26

Gdy następnego dnia Oliver pojawił się w kancelarii,


Jerry już czekał w jego gabinecie.
– Spóźniłeś się.
– Nie mogłem spać w nocy – mruknął. – Violet jeszcze
nie ma? – zapytał, po czym wyminął przyjaciela i okrążył
biurko.
Śledczy Larson otworzył usta, aby odpowiedzieć,
jednak w tej samej chwili prawniczka wpadła przez
czarne drzwi.
– Jestem! – Poprawiła potargane włosy. –
Przepraszam, ale dopiero piętnaście minut temu
przeczytałam wiadomość, którą mi wysłałeś – zwróciła
się do Jerry’ego. – Nie mogłam spać.
Jerry uniósł brew, przeniósł wzrok z kobiety na
przyjaciela i zauważył:
– Oliver też miał problem z zaśnięciem. Czy to nie
dziwne?
Sanclair pochwycił spojrzenie Violet, odchrząknął,
a następnie zmienił temat:
– Powiedziałeś, że udało ci się zdobyć dla nas jakieś
informacje.
– Tak. Niestety nie zdołałem porozmawiać z nikim
z wydziału zabójstw. Raczej trzymają się razem i nie są
skłonni do rozmowy z kimkolwiek, ale dowiedziałem się,
że z ramienia policji wystąpią dwaj świadkowie. Jeden ze
śledczych, który prowadził sprawę Jacksona, oraz Marnie
Towell.
– To znaczy, że powie przed sądem wszystko, co każą
jej mówić – stwierdziła z rezygnacją McMillan.
Oliver zwrócił się do śledczego:
– Dziękujemy, Jerry.
– Możemy podważyć jej wiarygodność przed sądem
i ławnikami – podsunęła Violet, gdy zostali sami.
– Jest funkcjonariuszem publicznym i nie ma
osobistego związku ze sprawą. Nie uwierzą nam, jeśli
powiemy, że jej zeznania mogą nie być zgodne z prawdą.
– Zgarnął z blatu kluczyki do auta i obszedł biurko.
– Dokąd jedziemy?
– Do Mary Jackson. Przed rozprawą powinniśmy
wyjaśnić, czego nie powinna mówić i na co musi zwracać
uwagę, kiedy prokurator zacznie zadawać pytania.
Dziewczyna przytaknęła. Czasem bliscy oskarżonego,
którzy nie potrafili zapanować nad emocjami, zamiast
pomóc, jedynie wszystko komplikowali.
Prawnicy opuścili kancelarię i wyszli na zakorkowaną
ulicę.
– Wszystko w porządku? – zapytała Violet, kiedy
przeszli przez jezdnię. Białe porsche stało zaparkowane
po drugiej stronie. – Wyglądasz blado.
– Nie spałem zbyt dobrze – przyznał.
– No tak.
Poprzedniej nocy rozstali się dopiero około drugiej,
więc żadne z nich nie mogło liczyć na dłuższy sen.
– Jeżeli chcesz, mogę poprowadzić. Daj kluczyki.
Oliver wsunął dłoń do kieszeni płaszcza, wyjął z niej
kluczyki i zawahał się przed odłożeniem ich na
wyciągniętą dłoń Violet.
– Moment. – Zmarszczył brwi. – Przecież nie potrafisz
jeździć samochodem.
– Potrafię. – Chciała chwycić kluczyki, ale mężczyzna
cofnął rękę, przyglądając jej się podejrzliwie. – Zdałam
egzamin na prawo jazdy.
– Byłbym w stanie uwierzyć, gdybyś powiedziała mi,
że ziemia jest płaska, ale w to… – Pokręcił głową. –
Nigdy nie uwierzę.
Prawniczka przewróciła oczami, po czym wyjęła
z torebki kawałek plastiku, który następnie podała
Oliverowi. Mężczyzna chwycił niepewnie prawo jazdy,
rzucił na nie okiem, a potem uważnie obejrzał z każdej
strony.
– Co robisz? – zapytała.
– Upewniam się, że nie jest podrobione.
Wyrwała mu dokument.
– Czy teraz dasz mi kluczyki?
Kilka chwil później Sanclair zajął miejsce pasażera
z przodu. Zapiął pas i dla pewności szarpnął nim trzy
razy.
– To na wypadek, gdyby na drodze nagle pojawiło się
jakieś drzewo – wyjaśnił, czując na sobie jej wzrok.
– Nigdy mi tego nie zapomnisz, prawda?
– Tego, jak zniszczyłaś mój ukochany samochód? Nie.
Nigdy.
Westchnęła, włożyła kluczyk do stacyjki i odpaliła
samochód. Potem włączyła kierunkowskaz i wcisnęła się
do porannych korków, które powoli przesuwały się
w stronę różnych części miasta.
– Za którym razem zdałaś na prawo jazdy? – zapytał.
– Za pierwszym.
– Jakim cudem?
– Miałam dość taksówek, więc wykupiłam kilka lekcji
i po prostu zdałam.
Oliver wpatrywał się w nią, nie kryjąc zaskoczenia.
– Nie patrz tak na mnie – mruknęła, sprawnie
skręcając na równoległy pas.
– Nie przypuszczałem, że będę miał okazję zobaczyć
cię za kierownicą.
Wyjrzał przez boczną szybę. Odkąd kupił ten
samochód, zawsze zajmował miejsce kierowcy, więc czuł
się nieco dziwnie, gdy tym razem było inaczej. Na
dodatek widok Violet, tej samej kobiety, która dwa lata
wcześniej nie potrafiła odróżnić gazu od hamulca,
jadącej pewnie przez centrum Manhattanu uświadomił
mu, jak wiele spraw uległo zmianie w ciągu miesięcy,
kiedy nie było go obok.
– O czym myślisz? – Oderwała wzrok od drogi.
– O… – Zamilkł.
O tobie, pomyślał.
– Hm?
Już zamierzał coś powiedzieć, ale zauważył inne auto,
które wepchnęło się przed porsche. Zdołał chwycić
kierownicę i w ostatnim momencie odbić gwałtownie
w prawo, dzięki czemu uniknęli zderzenia.
Prawniczka zatrzymała samochód z piskiem opon,
blokując w ten sposób niemal połowę skrzyżowania.
Zniecierpliwieni kierowcy jadący za nią zaczęli trąbić.
– Spokojnie. – Oliver puścił kierownicę, zerknął na
kobietę i zrozumiał, jak bardzo się przestraszyła. – Nic
się nie stało.
– Przepraszam – mruknęła.
– To nie twoja wina – zapewnił, po czym polecił: –
Odpal samochód.
Skinęła głową, pośpiesznie przekręcając kluczyk.
Powoli naprostowała koła i ruszyła dalej, tym razem
nawet na moment nie odrywając wzroku od drogi.
– Uprzedź, kiedy następnym razem będziesz chciała
kierować. Wykupię większe ubezpieczenie na życie.
Rozpogodziła się, a Oliver dostrzegł, że jej dłonie
przestały tak bardzo się trząść.
Przez resztę drogi mężczyzna pełnił funkcję
nawigatora. Dotarcie do dzielnicy, gdzie mieścił się dom
Mary Jackson, zajęło im nieco ponad pół godziny.
Wydawało się, że kobietę ucieszył ich widok.
– Przepraszam za bałagan – powiedziała, prowadząc
ich jasnym korytarzem do przytulnego salonu. –
Napijecie się czegoś?
– Woda wystarczy. – Oliver się rozejrzał.
Mary wyszła z kuchni, niosąc dwie szklanki. Postawiła
je na stoliku i zajęła miejsce naprzeciw kanapy.
– Wczoraj odwiedziłam Jima – oznajmiła. –
Próbowałam przekonać go, żeby powiedział w sądzie
prawdę, ale nawet nie chciał ze mną rozmawiać.
Naprawdę nie wiem, co się z nim stało. Zawsze mieliśmy
dobre kontakty.
Violet pochwyciła spojrzenie Sanclaira.
– Mogę zajrzeć do jego pokoju? – zapytała.
Kobieta nie protestowała.
– Jeżeli to ma w czymś pomóc. To ostatnie drzwi na
końcu korytarza.
– Dziękuję.
Podczas gdy prawnik tłumaczył Mary Jackson, na jakie
pytania ze strony prokuratury musi się przygotować,
Violet opuściła salon. Drzwi do pokoju Jima były
obklejone plakatami zespołu, którego nazwy nie
kojarzyła. Wnętrze nie różniło się jednak od pokoi
innych nastolatków w podobnym wieku. Na ścianie
wisiały kolejne plakaty, kilka zdartych płyt winylowych,
a także kalendarz, który przestał być użyteczny dwa lata
wcześniej.
Tym, co przyciągnęło uwagę Violet, było biurko –
zawalone kartkami i szkicami. Niektóre przedstawiały
postacie z filmów, inne z mang1. Wszystkie były
wykonane czarnym węglem, przez co wydawały się
jeszcze bardziej przerażające. I wszystkie były piękne.
Jim Jackson miał talent. Był dobrym uczniem, miał
świetne oceny, nie sprawiał problemów wychowawczych.
W szkole był cichym i spokojnym chłopakiem. Nie
przypominał zdeprawowanego mordercy, który pewnego
dnia postanowił zabić koleżankę z klasy.
Kobieta pokręciła głową. Świat widział już wielu
przestępców kryjących się za obrazem ułożonych
i niewzbudzających podejrzeń ludzi. Nie była jednak
pewna, czy Jim był jednym z nich.
Skrzypnięcie drzwi wyrwało ją z zamyślenia.
Oliver pojawił się w pokoju, a wyraz jego twarzy
zdradzał, że rozmowa z panią Jackson nie przebiegła tak,
jak tego oczekiwał.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł, by zeznawała
w sądzie – stwierdził. – Podchodzi do sprawy zbyt
emocjonalnie.
– Nic dziwnego. To w końcu jej syn.
– Wiem, ale ona nie rozumie, że jej słowa nie dowodzą
jego niewinności. – Stanął obok Violet, marszcząc brwi.
– Jestem pewna, że gdyby to było twoje dziecko,
zrobiłbyś wszystko, żeby nie spędziło reszty życia
w więzieniu. Ona ma tylko jego, tak jak Jennifer
Reynolds miała tylko Mayę.
Już miała odłożyć rysunek na biurko, lecz Oliver ją
zatrzymał:
– Poczekaj.
Odsunął kilka kartek przedstawiających kadry z V jak
Vendetta2 i sięgnął po rysunek, na którym widniała
kobieca twarz. Była to karykatura, ale nawet mimo
zniekształconych rysów, Violet bez problemu rozpoznała
w niej tę samą twarz, którą widziała kilka dni wcześniej,
gdy w domu pani Reynolds odwróciła jedną z fotografii.
– To Maya? – zapytał.
Ostrożnie chwyciła kartkę.
– Tak.
Rysunek był dokładny. Oddawał każdy szczegół twarzy
dziewczyny – dołeczki w policzkach, wąskie oczy
i zadarty nos. Przedstawienie tak wielu detali wymagało
kilku godzin pracy.
Pod stosem rysunków Oliver odnalazł coś jeszcze –
obity czarną skórą notes zamykany na metalowy
zatrzask. Każda ze stron była naderwana w połowie.
– Pisał wiersze.
Violet oderwała spojrzenie od podobizny Mai
i zerknęła do notesu. Zamarła, rozpoznając
charakterystyczny lekko zżółknięty papier i pochyłe
eleganckie pismo.
Sanclair dostrzegł jej wahanie.
– V?
Potrząsnęła głową, po czym wsunęła dłoń do kieszeni
płaszcza. Odnalazła tam to, co schowała w tym miejscu
dzień wcześniej – kawałek papieru.
– Otwórz na ostatniej stronie – poleciła.
Oliver przekartował notes, aż odnalazł ostatni zapisek.
Violet ostrożnie przyłożyła urwany wiersz do strony.
– Brak odwagi sprawia, że jesteś dla mnie jedynie
pięknym obrazem, który mogę podziwiać, żyjąc
w świadomości, iż nigdy nie dane będzie mi…
– …uczynić niczego, co sprawiłoby, że staniesz się
moja – dokończył, odczytując fragment, który pozostał
w notesie.
Violet poczuła nagłą suchość w gardle, a jej serce
zabiło nieznośnie mocno, gdy poinformowała:
– Znalazłam ten wiersz, kiedy przeglądałam szkolną
szafkę Mai. Widziałam też kilka, które wisiały na ścianie
w jej pokoju. – Uniosła głowę i napotkała wzrok Olivera,
po czym szepnęła: – On ją kochał.
Rozdział 27

– Powinnaś coś zjeść.


– Hm? – Violet nie odrywała spojrzenia od notatnika,
który trzymała w dłoni.
Oliver zerknął na leżący przed kobietą talerz.
Kilkanaście minut wcześniej w drodze do kancelarii
zatrzymali się w małej restauracji na lunch, jednak
Violet nie tknęła swojej porcji makaronu. Odkąd wyszli
z domu Mary Jackson, nie skupiała uwagi na niczym
innym niż zawartość notesu z wierszami Jima.
– Powinnaś…
– Każdy wiersz jest dla niej lub o niej – stwierdziła,
kompletnie go nie słuchając. – Niektóre są nowe, ale
z większości stron zaczął ścierać się atrament, więc
muszą mieć kilka miesięcy. Jak sądzisz, od jak dawna… –
Zamilkła, gdy w końcu podniosła głowę i dostrzegła
wymowne spojrzenie Olivera.
– Powinnaś coś zjeść – powtórzył.
Zerknęła na talerz, jakby dopiero teraz sobie o nim
przypomniała. Nabrała nieco makaronu na widelec,
uniosła go i ponownie wczytała się w to, co widniało
w notesie. Sposób, w jaki marszczyła nos, próbując się
skupić pomimo panującego w lokalu hałasu, wydawał się
niemal dziecinny.
Sanclair westchnął, wyciągnął rękę przez stół, zacisnął
palce wokół nadgarstka prawniczki, po czym skierował
widelec do jej lekko rozchylonych ust.
– Musimy…
– Musisz coś zjeść – uciął. – Jadłaś w ogóle śniadanie?
– Nie – mruknęła, a kiedy znowu miała skupić uwagę
na wierszach, Oliver zabrał jej notes sprzed nosa. – Hej!
– Oddam ci go, kiedy zjesz lunch.
– Nie potrzebuję niańki.
– A ja tego, żebyś zemdlała z głodu.
Przewróciła oczami i nabrała nieco makaronu na
widelec. Nagle zamarła z jedzeniem tuż przy ustach.
Zanim zdołała coś powiedzieć, napotkała wzrok
siedzącego przed nią mężczyzny. Wiedząc, że nie
odpuści, najpierw trochę zjadła, a dopiero potem zaczęła
mówić:
– Naprawdę nie rozumiesz? Te wiersze i rysunki to
dowody…
– Dowodzą jedynie tego, że Jim Jackson miał obsesję
na punkcie tej dziewczyny. Prokuratura z łatwością
wykorzysta to przeciwko nam.
– W porządku. – Poruszyła się na krześle. –
Zapomnijmy o prokuraturze tylko na moment. Skupmy
się nie na tym, co mogą przedstawić na naszą
niekorzyść, a na tym, co my jesteśmy w stanie pokazać,
by zasiać wątpliwości. W obecnej sytuacji, nie mając
niezbitych dowodów na niewinność klienta, nie możemy
opierać się na czymś innym. Musimy…
– Grać – dokończył.
– Właśnie. Sam mnie tego uczyłeś, prawda? – Uniosła
dłonie i nakreśliła w powietrzu tylko sobie znane
kształty. – To jak teatr. Nie liczy się, kto będzie miał
lepszy kostium, a to, kto lepiej zagra. – Zmarszczyła
brwi. – Wymyślę coś, ale najpierw wpadnę do kawiarni.
Larry jest informatykiem, może uda mu się włamać do
laptopa, którego zabraliśmy z pokoju Jima.
Już zamierzała wstać, lecz Oliver wtrącił:
– Nie wyjdziemy, dopóki nie zjesz.
Z westchnieniem opadła na krzesło. Czuła na sobie
ciężar jego spojrzenia, kiedy w pośpiechu opróżniała
talerz.
– Myślałem o tym, jak odzyskać prawa do kancelarii
twoich rodziców – oznajmił, sprawiając, że zatrzymała
widelec kilka centymetrów od ust. – Możemy…
– Odpuść – poprosiła, gubiąc wcześniejszy zapał. –
Próbowałam wszystkiego. Rozważyłam każdą możliwość,
nawet te najbardziej niedorzeczne. Ojciec świadomie
przepisał większość udziałów na Daniela. Jeżeli on nie
odpuści, a poznałam go na tyle dobrze, by wiedzieć, że
tego nie zrobi, nie jestem w stanie nic wskórać.
– Pozwól mi zostać twoim adwokatem. Obiecałem, że
zrobię wszystko, żeby ci pomóc.
– Czasami nawet „wszystko” to za mało – dodała
nieco ciszej. – Zresztą… – Wzruszyła ramionami. – To
już nie ma znaczenia. To tylko kilka ścian, nic więcej.
Oliver nie spuszczał z niej wzroku. Wiedział, że
kłamała. Zauważył to w jej oczach, które wydawały się
nieco przygaszone. Kłamała być może po to, aby uciszyć
ból, który czuła. Może dlatego, że kłamstwo pomagało
jej pogodzić się z porażką.
– Violet – szepnął i poczekał, aż podniesie głowę. Gdy
spojrzała mu w oczy, dodał: – Po prostu mi zaufaj,
dobrze?
– Ufam ci – zapewniła, po czym odsunęła od siebie
niemal pusty talerz. – Chyba nie dam rady zjeść więcej.
– Przywołała na twarz uśmiech, a następnie chwyciła
płaszcz i zerwała się na równe nogi. – Jedziesz ze mną?
W odpowiedzi pokręcił głową.
– Nie. Muszę odwiedzić Jodie. – Odetchnął głęboko,
również wstając.
Wspólnie opuścili restaurację, wcześniej regulując
rachunek.
– Podrzucić cię? – zaproponował Sanclair.
– Wezmę taksówkę.
Mieszkanie Jodie i kawiarnia znajdowały się w dwóch
różnych kierunkach.
– Oliverze?
– Tak?
– Nie bądź dla niej zbyt surowy.
– Nie będę.
Obdarzyła go ostatnim uśmiechem i już miała ruszyć
w stronę postoju taksówek, jednak mężczyzna chwycił jej
nadgarstek. Przyciągnął ją do siebie, a drugą ręką objął
talię, zamykając kobietę w objęciach.
– Chyba nie sądzisz, że pozwolę ci tak po prostu
odejść?
Uśmiechnęła się tym rodzajem uśmiechu, który
potrafił całkowicie wstrząsnąć zimnym sercem
mężczyzny. Oliver nie był pewien, jaki urok na niego
rzuciła, ale z każdą chwilą coraz mocniej odczuwał jego
skutki.
Odgarnął kosmyk kręconych włosów za ucho,
opuszkami dotykając jej policzka. Poczuł, że zadrżała
pod wpływem dotyku. Ciche westchnienie, które
niekontrolowanie opuściło jej usta, sprawiło, że mocniej
ją do siebie przycisnął.
Violet stanęła na palcach, musnęła jego policzek
i szepnęła prosto do ucha:
– Nie tęsknij za mną za bardzo.
Pochylił się, ale zanim dotknął jej ust, sprawnie
wyswobodziła się z objęć. Niechętnie pozwolił jej odejść.
Pożegnała go kolejnym uśmiechem, a następnie
wsiadła do jednej z taksówek, które długim rzędem
ustawiły się przy chodniku. Przez popołudniowe korki
powrót do centrum miasta zajął kobiecie nieco więcej
czasu, niż początkowo zakładała.
Wpadła do kawiarni akurat w porze lunchu, więc
większość stolików była zajęta. Z torbą przerzuconą
przez ramię podeszła do lady, zza której radośnie
powitał ją Derek.
– Hej, V.
– Larry’ego nie ma? – zapytała, siadając na wysokim
stołku. – Mam do niego sprawę.
– Poszedł do mieszkania, żeby się przebrać. – Ruchem
dłoni wskazał maszynę, która stała tuż za jego plecami.
– Ekspres się zbuntował i opluł go kawą.
Nagle spośród stolików wyłoniła się Esme. Jej talię
przepasał kolorowy fartuch, a jasne krótkie włosy upięła
w kok na czubku głowy. Z westchnieniem odłożyła tacę
z pustymi szklankami na blat.
– Powinniście zatrudnić kelnerki. – Wykrzywiła wargi
w grymasie, po czym zdmuchnęła blond kosmyk ze
skroni.
– Hej, sama zaoferowałaś pomoc – wtrącił Derek, na
co jedynie przewróciła oczami. – Napijesz się czegoś, V?
– Kawa będzie w porządku.
Esme usiadła obok przyjaciółki.
– Jak się czujesz po przyjęciu?
– W porządku – mruknęła.
– Wiesz, że nie o to pytam. – Zmrużyła oczy, lekko się
pochylając. – Chodzi o Olivera. Wyszliście razem. Razem
– powtórzyła, kładąc nacisk na to słowo. – Wiesz, co to
oznacza, kiedy dwójka dorosłych wymyka się razem
z przyjęcia?
– Może to, że postanawiają po prostu wrócić wspólnie
do domu, żeby nie płacić za dwie taksówki? – mruknęła.
– Nie próbuj zamydlić mi oczu oszczędzaniem…
– Nie próbuję – zaprzeczyła, a następnie odwróciła
głowę. Westchnęła, napotykając piorunujące spojrzenie
Esme. Znała ten wzrok aż za dobrze.
– Spójrz mi prosto w oczy i…
– Esme.
– I powiedz, że do niczego między wami nie doszło –
dokończyła.
Violet westchnęła, a Esme przyłożyła dłoń do ust.
– O mój Boże.
Derek pojawił się po drugiej stronie lady, niosąc dwie
filiżanki z kawą. Odstawił naczynia na blat, uważnie
przyjrzał się przyjaciółkom i zapytał:
– Co się stało?
– Violet przespała się z Oliverem.
– Co? – Otworzył szeroko oczy i przeniósł wzrok na
prawniczkę.
– Więcej niż raz – dodała Esme.
– V?! Jak mogłaś o niczym mi nie powiedzieć? –
oburzył się.
Dziewczyna westchnęła. Po tylu latach powinna już
przywyknąć, że dwójka jej najlepszych przyjaciół była
największymi plotkarzami na świecie.
Na szczęście w kawiarni pojawił się Larry, który w tym
momencie okazał się dla Violet zbawieniem.
– Derek mówił, że masz do mnie sprawę.
– Tak. – Położyła na blacie torbę. – W środku jest
laptop. Chciałabym przejrzeć jego zawartość, ale jest
zabezpieczony hasłem. Dałbyś radę coś z tym zrobić?
– Mogę spróbować, jednak niczego nie obiecuję.
Minęły wieki, odkąd ostatni raz robiłem coś takiego.
– Mimo wszystko dziękuję.
– Powinienem pytać, dlaczego chcesz się do niego
włamać?
Violet rozciągnęła wargi w słabym uśmiechu. Choć
pani Jackson pozwoliła prawnikom zabrać komputer
syna – a także notes oraz rysunki – sędzia i ławnicy
raczej nie spojrzeliby przychylnie na dowody uzyskane
w taki sposób. Cóż, jeżeli w ogóle uda jej się coś znaleźć
w komputerze nastolatka.
– Byłabym wdzięczna, gdybyś nie pytał.
Larry kiwnął głową na znak zgody.
– Dam ci znać, gdy już się z tym uporam.
– Świetnie. – Chwyciła torebkę. – Jeszcze raz dziękuję.
– Hej, twoja kawa! – zawołał za nią Derek.
Roztargniona Violet zniknęła już jednak za szklanymi
drzwiami.
Esme pokręciła głową i mruknęła pod nosem:
– Kto by pomyślał, że jeszcze dwa lata temu ona
i Sanclair szczerze się nie znosili?
– Nie wiecie, że nienawiść i miłość dzieli cienka
granica? – Larry chwycił laptop.
Derek oparł podbródek na dłoni, wymienił znaczące
spojrzenia z Esme, a następnie westchnął:
– Bardzo cienka.
***
Violet wróciła do hotelu. Zamierzała wziąć szybką
kąpiel, a potem jeszcze raz przejrzeć notes Jima
Jacksona. Przeczucie podpowiadało jej, że ten zeszyt był
dla niej i Olivera ostatnią deską ratunku.
– Panno McMillan? – Recepcjonista zatrzymał ją, gdy
miała wsiąść do windy. – Nie było pani w apartamencie,
więc kurier zostawił przesyłkę na recepcji.
– Przesyłkę? – powtórzyła.
– Zapraszam ze mną.
Mimo że przypuszczała, że zaszła pomyłka, ruszyła za
recepcjonistą.
– Jestem pewna, że to… – Zamilkła, kiedy mężczyzna
wręczył jej bukiet czerwonych róż.
Na karteczce wepchniętej pomiędzy kwiaty
niewątpliwie widniały jej imię i nazwisko.
– Kurier nie powiedział, kto je przysłał.
– W porządku. – Zmusiła się do uśmiechu, choć
wiedziała, od kogo były.
Rozdział 28

Restauracja hotelu Hilton zajmowała ostatnie piętro


ogromnego szklanego budynku, który wznosił się
w samym sercu nowojorskiego Times Square1. Na
wystrój lokalu składały się obite czarną skórą kanapy,
ogromny bar, podświetlany sufit i ściany w złotym
odcieniu. Mimo późnej pory klientów było niewielu.
Daniel Herman wybrał stolik w głębi lokalu, tuż przy
szerokich oknach, z których rozciągał się widok na
wieczorną panoramę Nowego Jorku. Mężczyzna miał na
sobie ciemny garnitur i popijał whisky ze szklanki. Kiedy
spostrzegł Violet, odstawił szkło na okrągły stolik.
Kobieta była zła. Mógł pokusić się nawet
o stwierdzenie, że wściekła.
– Domyślam się, że moja przesyłka do ciebie dotarła –
powiedział, gdy zatrzymała się przy stoliku.
– Czyli jednak się nie myliłam. – Zacisnęła dłonie
w pięści i uniosła podbródek. – To ty wysłałeś kwiaty.
– Czerwone róże. Twoje ulubione.
Prychnęła z pogardą, a następnie skrzyżowała ręce na
piersi.
– Czego chcesz?
– Usiądź – polecił spokojnie. – Chcę z tobą
porozmawiać. Po wszystkim, co razem przeszliśmy,
chyba zasługuję przynajmniej na tyle.
Odetchnęła głęboko i niechętnie usiadła naprzeciw
Daniela. Mężczyzna śledził każdy jej ruch.
– Napijesz się czegoś? Zamówić dla ciebie drinka? –
zaproponował.
– Przestańmy udawać, że to miła pogawędka –
wtrąciła.
Kącik ust mężczyzny delikatnie drgnął. Daniel ruchem
ręki przywołał kelnera, który ponownie napełnił jego
szklankę bursztynowym trunkiem, po czym zniknął
wśród stolików.
– Nie sądzę, że wiesz, jak wielki błąd popełniasz –
zaczął spokojnie i spojrzał jej prosto w oczy – i jak wiele
będziesz musiała za ten błąd zapłacić.
– Próbujesz mi grozić?
– Nie, skarbie. – Powoli pokręcił głową. – Potraktuj to
jako… ostrzeżenie.
Podobało mu się to, jak łatwo był w stanie
wyprowadzić Violet z równowagi. Podobało mu się to,
jak słaba teraz była. Krucha, delikatna niczym
porcelanowa figurka, którą można było stłuc zaledwie
jednym ruchem.
– Jeżeli masz na myśli kancelarię…
– Mam na myśli twoją przyszłość – odparł. –
Pamiętasz, w jak wielkiej rozsypce byłaś po śmierci ojca?
Gdybym ci wtedy nie pomógł… – Pokręcił głową.
Violet zacisnęła wargi. Nie lubiła wracać do tamtego
okresu. Nie lubiła tamtej wersji siebie.
– Wszystko, co osiągnęłaś, zawdzięczasz tylko
swojemu nazwisku i mnie. Jak sądzisz, co się stanie, jeśli
to stracisz?
– Bez względu na to, czy kancelaria będzie moją
własnością, czy nie, wciąż będę Violet McMillan.
– Nie, skarbie. – Uśmiechnął się, nie potrafiąc
przestać czerpać satysfakcji z grymasu, jaki pojawił się
na jej twarzy, gdy użył pieszczotliwego zwrotu. – Nie
rozumiesz. – Pochylił się. – Dałem ci to wszystko i mogę
ci to odebrać. Po tym, co musiałaś przejść, poskładałem
cię do kupy i z taką samą łatwością mogę sprawić, że
znowu wróci tamta Violet. Pamiętasz ją, prawda? Mała,
słaba, zniszczona…
– Przestań – ucięła, sprawiając, że jego uśmiech
jedynie się powiększył.
Nie chciała dać mu satysfakcji, lecz nie była w stanie
dłużej słuchać jego słów. Były jak ostrza, które z każdą
chwilą raniły coraz mocniej.
– A może ona już wróciła, co? – Nie odpuszczał. –
Znowu czujesz się słaba? Znowu masz ochotę… zniknąć?
Zadrżała i choć tak bardzo próbowała się przed tym
powstrzymać, w końcu odwróciła głowę. Objęła się
ramionami, czując, że Daniel znalazł się bliżej – mocny
zapach jego wody kolońskiej wydawał się tego wieczoru
niemal drażniący.
Mężczyzna chwycił jej podbródek i zmusił, by na niego
spojrzała, potem omiótł wzrokiem jej twarz.
– Masz ochotę zniknąć? – szepnął.
Poczuła się słaba. Tak bardzo słaba i zmęczona.
– Zabierz dłoń – syknęła, a jej głos zadrżał.
Daniel znowu się uśmiechnął w ten paskudny,
przebiegły sposób. Dotknął jej policzka i pochylił się,
jakby zamierzał ją pocałować. Zablokował Violet drogę
ucieczki ręką i nie pozwolił się odsunąć. Jego bliskość
była dla niej przytłaczająca.
– Chcę dać ci szansę. Przecież każdy popełnia błędy,
prawda? – Owinął kosmyk włosów V wokół palca. Pieścił
ciepłym oddechem jej policzek. – Jeżeli ty i Sanclair
przestaniecie węszyć, pozwolę ci… – Zatrzymał
spojrzenie na jej ustach. – Pozwolę ci wrócić. Odzyskasz
kancelarię. Czy nie tego właśnie najbardziej pragniesz?
Przełknęła z trudem ślinę, gdy Herman bardziej się do
niej przybliżył. Ponownie spróbowała się odsunąć, ale
i tym razem jej na to nie pozwolił. Był tak blisko, że
niemal czuła smak whisky na wargach.
– Pomyśl o matce.
Zamknęła oczy, ponieważ uderzył w jej najczulszy
punkt.
– Naprawdę chcesz, by jedyna pamiątka, jaka ci po
niej została, tak po prostu przepadła?
Poczuła jego dłoń na talii, później na biodrze i nagim
udzie. Dotyk Daniela sprawiał jej ból, a lepkie palce
przyprawiały o mdłości. Obrzydzał ją.
Szept rozległ się tuż przy jej uchu:
– Czy on jest w stanie dać ci to, co przez te wszystkie
miesiące dawałem ci ja? – Dotknął ustami płatka jej
ucha. – Czy pieprząc się z nim, wciąż myślisz o mnie?
Rozchyliła powieki w tej samej chwili, w której dłoń
Hermana wsunęła się pod sukienkę. Violet zacisnęła
palce na jego nadgarstku, wbiła paznokcie w skórę,
a następnie odwróciła głowę i niemal dotykając jego ust,
powiedziała:
– On nigdy nie będzie tobą.
Mężczyzna się uśmiechnął i przesunął czubkiem
języka po idealnie białych zębach.
Violet się pochyliła, jakby zamierzała go pocałować,
i syknęła, patrząc mu prosto w oczy:
– I właśnie dlatego zawsze wybiorę jego.
Zamierzała się odsunąć, lecz Daniel zacisnął palce na
jej włosach. Uścisk był mocny i choć sprawiał jej ból,
przygryzła wargę, aby tego po sobie nie pokazać. Już raz
odsłoniła przed nim najsłabszą wersję siebie. Nie
zamierzała drugi raz popełnić tego samego błędu.
– Nie masz pojęcia, co robisz.
– Nie. – Pokręciła głową. – To ty nie wiesz, przeciwko
komu niedługo staniesz. Oliver Sanclair zjada takich jak
ty na śniadanie, po czym prosi o dokładkę.
Mina mu zrzedła, kiedy dostrzegł uśmiech błąkający
się na ustach Violet. Puścił ją, krzywiąc się
z niesmakiem, jakby fakt, że jej dotykał, był dla niego
obrazą.
Prawniczka obserwowała mężczyznę, gdy sięgnął po
szklankę, a następnie opróżnił ją dwoma łykami.
– Jeżeli chodzi o twoją propozycję… – Wstała. – Brzmi
kusząco, ale wolę nie wchodzić na statek, który
niebawem zatonie. Mam nadzieję, że wiesz, o czym
mówię. Ach… – Posłała byłemu narzeczonemu
współczujący uśmiech. – Muszę cię rozczarować, ale
tamta Violet już nie wróci. Pogrzebałam ją razem
z przeszłością, której nie zamierzam rozpamiętywać. Ty
stanowisz jej część.
Daniel nie patrzył na nią, kiedy się odwróciła
i odeszła. Słyszał jedynie odgłos jej szpilek uderzających
o drewniany parkiet. Z każdą sekundą dźwięk stawał się
coraz cichszy, aż w końcu całkowicie umilkł pośród
stukotu szklanek i rozmów gości.
Gdy Herman uniósł wzrok, Violet już nie było
w lokalu. Zniknęła, nie pozostawiając po sobie żadnej
pamiątki. Przez moment odniósł wrażenie, że wcale jej
tutaj nie było, a potem zamówił kolejną porcję whisky.
Czwartą lub piątą. Nie miał pewności. Uznał liczenie
szklanek za marnotrawstwo czasu.
Kiedy w końcu udało mu się zagłuszyć alkoholem
nieprzyjemne uczucie, które rozdzierało go od środka,
wyjął telefon z wewnętrznej kieszeni marynarki. Wybrał
numer, po czym przycisnął urządzenie do ucha. Zamknął
oczy. Ból zatlił się w jego skroniach. Mężczyzna przeklął
Violet McMillan, a także Olivera Sanclaira. Przeklął ich
wszystkich.
Gdy osoba po drugiej stronie odebrała, powiedział:
– Mamy problem. Oliver Sanclair jest jednym z nich.
Rozdział 29

Oliver nigdy nie był dobry w szczerych rozmowach.


Wolał zamykać się w gabinecie i uciekać w pracę. Wolał
milczeć, czekając, aż problem sam się rozwiąże. Tym
razem nie mógł jednak postąpić tak jak zawsze. Nie mógł
zaszyć się w czterech ścianach kancelarii i liczyć, że
wszystko jakoś się ułoży.
Jodie wydawała się zaskoczona, kiedy po otwarciu
drzwi zobaczyła brata na klatce schodowej.
– Możemy porozmawiać? – zapytał.
– Tak, jasne. – Otworzyła szerzej, zapraszając go do
środka. – Wejdź.
Oliver wszedł do ciemnego, wąskiego korytarza. Nie
pamiętał, kiedy ostatni raz był w mieszkaniu siostry.
– Napijesz się czegoś? – zapytała, znikając w kuchni.
– Mam tylko wodę i herbatę.
– Wystarczy woda.
– Poczekaj w salonie.
Przeszedł do salonu, gdzie natknął się na kilka
kartonów. W niektórych leżały książki, w innych zdjęcia
w ramkach oraz drobiazgi. Pomieszczenie wydawało się
dziwnie puste i surowe, głównie przez brak ozdób czy
fotografii, które zawsze zdobiły ściany.
– Planujesz remont? – zapytał, siadając na małej,
twardej kanapie.
Jodie pojawiła się w wejściu, niosąc w dłoniach dwa
kubki. Jeden z nich wręczyła Oliverowi.
– Wyprowadzam się – mruknęła, zdejmując pusty
karton z krzesła, na którym następnie usiadła. – Jerry
znalazł mieszkanie niedaleko stąd. Jest trochę większe
od tego.
– Zamieszkacie razem?
– Postanowiliśmy… spróbować. Jerry uznał, że lepiej
przeprowadzić się teraz, zanim dziecko się urodzi.
Więc… O czym chciałeś porozmawiać?
Oliver otworzył usta, jednak szybko ponownie je
zamknął. Zajrzał do wnętrza kubka, jakby miał znaleźć
tam podpowiedź.
– Jestem w tym fatalny. – Uniósł wzrok. – W szczerych
rozmowach.
– Wiem. Ja też. To chyba rodzinna przypadłość.
Uśmiechnął się nerwowo.
– Chcę, żebyś wiedziała, że… Nie jestem na ciebie zły,
Jodie. Zareagowałem nieco… – Zmarszczył brwi, nie
potrafiąc odnaleźć właściwego słowa.
– Histerycznie? – podsunęła.
– Tak – potwierdził. – Po prostu się o ciebie martwię.
– Ja też się martwię – przyznała. – O siebie, o dziecko.
Nie wiem, czy sobie poradzę, ale chcę spróbować. Chcę
dać mojemu dziecku szansę, której ja nigdy nie
dostałam. Nie miej mi tego za złe. Jestem ci wdzięczna
za to, że kiedy zostaliśmy sami, starałeś się zrobić
wszystko, by zapewnić mi dobre życie.
Oliver pokręcił głową.
– Być może starałem się aż za bardzo.
– Byłeś i jesteś najlepszym bratem, jakiego mogłam
mieć. To nie twoja wina, że wszyscy nas zostawili.
Robiłeś wszystko najlepiej, jak mogłeś. Gdyby nie ty… –
Przygryzła dolną wargę, patrząc mu w oczy. – Pewnie by
mnie tu teraz nie było.
– Jodie…
– Sam wiesz, jak wiele razy znalazłam się na dnie.
Wyciągałeś mnie z niego za każdym razem. Jestem ci za
to wdzięczna, ale nadszedł czas, bym zaczęła radzić
sobie sama.
– Właśnie dlatego się wyprowadzasz?
– Wypowiedziałam umowę. Nie musisz płacić czynszu
za następny miesiąc. Mam trochę oszczędności. Chcę
znaleźć pracę.
Oliver zacisnął zęby, w ostatniej chwili powstrzymując
się przed tym, co chciał powiedzieć. Jeżeli Jodie
zamierzała radzić sobie sama, musiał to uszanować
i zapanować nad własną nadopiekuńczością.
– Jeszcze nie wiem, czy poszukam czegoś w innej
kancelarii. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
– Nie. Oczywiście, że nie.
– Nie mogę dłużej dla ciebie pracować.
– Cokolwiek zdecydujesz, będę ci pomagał…
– Nie. – Pokręciła głową. – Wciąż nie rozumiesz,
prawda? – Odetchnęła głęboko. – Nie chcę, żebyś mi
pomagał. Zrobiłeś już dość. Jestem dorosła…
– Wiem, ale… – Urwał. – Jesteś moją siostrą. Nie
mogę przestać się o ciebie martwić.
– Po prostu mi zaufaj, w porządku? Wiem, że to nie
będzie łatwe, patrząc na to, ile razy musiałeś wyciągać
mnie z kłopotów, ale teraz… Teraz to co innego. –
Przyłożyła dłoń do brzucha. – Na początku, kiedy
dowiedziałam się, że jestem w ciąży… – Wstała, a Oliver
nie spuszczał z niej wzroku. – Bałam się, że nie będę
w stanie go pokochać, że to niemożliwe, że nie potrafię.
Zamknęła powieki, a następnie zatrzymała się przy
oknie. Promienie słońca opadły na jej bladą twarz. Na
usta kobiety wypłynął delikatny uśmiech.
Oliver nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział uśmiech
na jej twarzy.
– Ale potem pomyślałam o tobie. – Uniosła powieki. –
I o Violet. Przypomniałam sobie o sposobie, w jaki na
nią patrzysz. O tym, jaki się przy niej stajesz.
I uświadomiłam sobie, że nie ciąży na nas żadna klątwa.
– Zaśmiała się cicho, kręcąc głową, a w kącikach jej oczu
pojawiły się łzy. – Okłamałam ją. Dwa lata temu prosto
w twarz powiedziałam jej, że nigdy jej nie pokochasz.
Boże, byłam tego tak bardzo pewna, ale potem ona
wyjechała i zrozumiałam, że naprawdę ci się to udało.
Jodie odwróciła głowę i spojrzała na Olivera, który
wciąż milczał. Nie był w stanie wydusić z siebie choćby
słowa.
– Widziałam, jak patrzyłeś na jej puste biurko za
każdym razem, gdy obok niego przechodziłeś.
Widziałam, jak spędzałeś całe wieczory w pracy, by nie
myśleć o Violet. I widziałam, że i tak ci się to nie
udawało. Widziałam, jak za nią tęskniłeś. Widziałam, jak
bardzo musisz ją kochać… To wszystko dało mi nadzieję,
że ja też jestem w stanie… – Zamilkła. – Kogoś
pokochać.
Sanclair przełknął z trudem, próbując zmusić głos do
współpracy. Gardło miał jednak nieznośnie suche.
– Kochasz ją? – zapytała.
Oliver nawet nie drgnął.
– Kochasz – stwierdziła, widząc odpowiedź w oczach
brata. – Przeraża cię to, prawda? – Jej głos był niewiele
głośniejszy od szeptu.
– Tak. – Słowa mimowolnie opuściły jego usta.
– To dobrze. – Uśmiechnęła się. – To znaczy, że to, co
czujesz, jest prawdziwe.
Oliver powoli wstał i odstawił szklankę z wodą na
stolik. Jodie obdarzyła go uśmiechem, po czym pokonała
dzielącą ich odległość i przytuliła po raz pierwszy od
wielu lat. Mężczyzna dopiero po chwili ją objął
i odetchnął, jakby z ulgą.
– Nieważne, co postanowisz, i tak zawsze będziesz
moją małą Jodie – szepnął.
Usłyszał, że się zaśmiała, i poczuł, że mocniej się
w niego wtuliła. Tkwili w swoich objęciach przez
moment. Gdy Jodie delikatnie się odsunęła, Oliver
spojrzał na nią z góry.
– Poradzę sobie.
– Wiem. Jerry będzie obok ciebie, ale jeżeli coś ci się
stanie…
– Hej – wtrąciła z uśmiechem. – Nie zapominaj, że to
twój przyjaciel.
– Ty jesteś moją siostrą.
– Okej, chyba wyczerpaliśmy limit czułości i szczerych
rozmów na następne pięć lat. – Wyswobodziła się
z uścisku. – Idź, zanim kompletnie się rozkleję.
– Nie potrzebujesz pomocy w pakowaniu?
– Oliver.
– W porządku. Już mnie nie ma.
– Hej.
Zatrzymał się w korytarzu, słysząc głos siostry.
– Tak?
– Powinieneś jej to powiedzieć.
– Wiem. Dbaj o siebie, Jodie.
– Będę – obiecała.
Oliver wyszedł z mieszkania. Gdy znalazł się na klatce
schodowej, w kieszeni jego płaszcza zawibrował telefon.
Marszcząc brwi, otworzył wiadomość, którą otrzymał
z nieznanego numeru, a następnie z mocno bijącym
sercem odczytał jej treść:
Jest pan pewien, że zna wszystkie sekrety Violet
McMillan, panie Sanclair?
Rozdział 30

Violet pojawiła się w kancelarii z samego rana. Idąc


korytarzem, natknęła się na Molly, która w małym
pomieszczeniu siłowała się z drukarką. Delikatnie
pochylona nad pracującym urządzeniem, marszczyła
brwi i wykrzywiała wargi w grymasie, przez co wyglądała
na rozgniewaną.
– Wszystko w porządku? – Prawniczka zatrzymała się
w wejściu do pomieszczenia.
– Drukarka znowu nie chce działać – westchnęła. –
Próbowałam już wszystkiego. Jeżeli nie wydrukuję tych
przeklętych dokumentów, szef znowu każe mi zostać po
godzinach.
– Przecież to nie twoja wina, że drukarka nie działa.
– Tak, ale wczoraj miałam zadzwonić w tej sprawie do
serwisu. Wypadło mi to z głowy i teraz nie mogę… –
Urwała, po czym jęknęła.
Violet poczuła nieprzyjemne ukłucie żalu. Molly aż za
bardzo przypominała prawniczce ją samą sprzed dwóch
lat – gotową zrobić wszystko, by stawić czoła
przeciwnościom, nawet jeżeli wydawały się nie do
pokonania.
Miała świadomość, że Oliver był trudnym szefem –
wymagał więcej niż inni, czasami traktował
pracowników jak roboty, a nie żywych ludzi, którzy od
czasu do czasu potrzebowali chwili wytchnienia i kilku
godzin snu. Dla niej też taki był. Pokazał jej prawniczy
świat z najgorszej strony. Wiedziała, że właśnie dzięki
temu zdołała przetrwać ostatnie dwa lata. Teraz była mu
za to wdzięczna. Molly również będzie, gdy za kilka lat
zostanie jednym z najlepszych prawników w mieście.
– Przecznicę dalej znajduje się drukarnia.
– Ale szef zaraz…
– Po drodze kup dla mnie kubek kawy w kawiarni na
rogu. Gdybyś nie zdążyła wrócić przed Oliverem,
powiem, że po prostu cię po nią wysłałam.
Molly obdarzyła ją pełnym wdzięczności uśmiechem.
– Dziękuję.
– Leć już.
Gdy dziewczyna w pośpiechu wybiegła z kancelarii,
Violet zajrzała do pierwszej szuflady jej biurka. Jak się
spodziewała, odnalazła tam czarny notes z adresami
i numerami telefonicznymi. Dwa lata wcześniej, gdy
sama zaczynała pracować w tym miejscu, Jerry wręczył
jej identyczny zeszyt. Na jednej z pierwszych kartek
natrafiła na numer do serwisu zajmującego się naprawą
drukarek. Pracownik, który odebrał telefon, obiecał
przysłać kogoś jeszcze tego samego dnia.
– Świetnie, bardzo… – Zamilkła, kiedy
w pomieszczeniu pojawił się Oliver, który ruszył
w kierunku gabinetu, wymijając kobietę bez słowa. –
Dziękuję – dokończyła.
Zakończyła połączenie i odłożyła słuchawkę, ale
Sanclair zniknął już za czarnymi drzwiami. Zamknął je
z trzaskiem, który odbił się echem od ścian kancelarii.
Gdy Violet weszła za nim do gabinetu, stał przy biurku,
zdejmując czarny płaszcz.
– Dzwoniłam do ciebie wczoraj wieczorem, ale nie
odbierałeś. – Ruszyła przed siebie, jednak Oliver wciąż
na nią nie spojrzał. – Przejrzałam cały notes, który
znaleźliśmy w pokoju Jima, i… – Zamilkła, dostrzegając,
że jej nie słuchał i po prostu otworzył aktówkę. – Coś się
stało? – zapytała, zatrzymując się po drugiej stronie
blatu.
Nie odrywała od mężczyzny wzroku, gdy wyjął
z aktówki kartkę, którą następnie jej podał.
– Możesz mi to wyjaśnić?
Violet chwyciła zdjęcie, marszcząc brwi. Poczuła
nieprzyjemny ucisk w gardle w chwili, w której zerknęła
na fotografię – przedstawiała wycinek z poprzedniego
wieczoru, kiedy prawniczka udała się do hotelowej
restauracji, aby porozmawiać z Danielem. Ktoś, kto
zrobił to zdjęcie, uchwycił moment, kiedy pochyliła się,
niemal dotknęła warg mężczyzny i prosto w oczy
powiedziała mu, że nigdy go nie wybierze.
Ale Oliver tego nie wiedział. Widział tylko ten
fragment ubiegłego wieczoru, który Violet właśnie
trzymała w dłoniach.
– To nie tak, jak myślisz…
Uniosła podbródek i napotkała jego spojrzenie.
Próbowała odnaleźć w jego oczach wskazówkę, by
zrozumieć, czy był zły, czy uznał to za żart, ale nie
dostrzegła niczego prócz pustki. To właśnie ona
wydawała się najgorsza.
– Spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że to zdjęcie nie
jest prawdziwe – polecił. Głos miał spokojny, ale Violet
znała Olivera zbyt długo, aby ten fakt mógł ją pocieszyć.
Jej podbródek zadrżał, gdy powoli rozchyliła wargi.
Oliver prychnął.
– Spotkałaś się z nim?
– Tak – odparła. – Wczoraj, po tym, jak się
rozstaliśmy, pojechałam do kawiarni, żeby poprosić
Larry’ego o złamanie hasła do laptopa Jima. Później
wróciłam do hotelu. W recepcji czekał na mnie bukiet
kwiatów. Wiedziałam, że to Daniel je przysłał.
– I postanowiłaś tak po prostu do niego pojechać? –
wtrącił.
– Byłam wściekła, więc tak. Zamówiłam taksówkę
i pojechałam do hotelu, w którym się zatrzymał.
Znalazłam go w restauracji. – Zerknęła na zdjęcie. –
Wiem, jak to wygląda, ale… do niczego między nami nie
doszło. – Uniosła wzrok.
Oliver nerwowym ruchem przeczesał włosy, potem
odetchnął głęboko i na moment zamknął oczy. Gdy
rozchylił powieki, Violet dostrzegła w jego wzroku coś,
co wyrwało z jej ust te słowa:
– Nie wierzysz mi.
– Spójrz na to zdjęcie.
Nie spojrzała. Wiedziała, jak wyglądała na fotografii –
uśmiechała się i dotykała policzka Daniela.
– Próbował mnie szantażować – oznajmiła, nie
odrywając wzroku od wykrzywionej grymasem twarzy
Olivera.
Mężczyzna na nią nie patrzył. Wpatrywał się w zdjęcie,
które wciąż tkwiło w jej dłoniach.
– Powiedział, że odda mi kancelarię, jeżeli odpuścimy
i pozwolimy mu wsadzić Jima do więzienia. Kiedy
odmówiłam, próbował…
Próbował przypomnieć mi, jak bardzo byłam kiedyś
słaba. Nie miała dość odwagi, aby wypowiedzieć te słowa
na głos.
– Zaczął się do mnie dobierać – dodała, sprawiając, że
Sanclair podniósł wzrok.
– Co zrobił? – Żyła na jego skroni zaczęła pulsować.
– Chciałam go odepchnąć, ale nie byłam w stanie. –
Zacisnęła wargi. Poczuła obrzydzenie przez samo
wspomnienie lepkich palców na swojej skórze. – To i tak
nie ma znaczenia. Nieważne, co powiem, i tak mi nie
uwierzysz.
– Violet…
– Jeżeli jedno zdjęcie jest warte dla ciebie więcej niż
moje słowa, to znaczy, że mi nie ufasz.
– Muszę mieć pewność, po której stoisz stronie –
stwierdził.
Prawniczka poderwała głowę. Spojrzała na niego,
z trudem ignorując ból, który nagle zacisnął się wokół jej
serca. Poczuła się zupełnie tak, jakby właśnie dostała
w twarz. Niektóre słowa potrafiły ranić mocniej niż
czyny.
– Skoro masz co do tego wątpliwości, obawiam się, że
to naprawdę nie ma sensu. – Odłożyła zdjęcie na biurko.
– Chyba lepiej będzie, jeżeli dzisiaj popracuję u siebie –
dodała, po czym się odwróciła.
Postawiła pierwszy krok, a wtedy w wejściu do
gabinetu pojawiła się Molly. Asystentka uśmiechnęła się,
unosząc w dłoni papierowy kubek.
– Kawa. Ta, po którą mnie wysłałaś.
Violet czuła na sobie ciężar spojrzenia Olivera.
Ignorując go, podeszła do dziewczyny i odebrała od niej
kawę.
– Dziękuję. – Następnie wyminęła ją w wejściu
i odeszła.
Molly spojrzała na szefa wciąż wpatrującego się
w miejsce, w którym chwilę wcześniej stała prawniczka.
– Wszystko w… – Zamilkła, kiedy spojrzał jej w oczy.
Nagle pożałowała, że postanowiła się odezwać. – Wrócę
do pracy – dodała ciszej i pośpiesznie opuściła gabinet.
Rozdział 31

Daniel Herman poczuł na ramieniu ciężar kobiecej dłoni.


Nie odrywając spojrzenia od ekranu leżącego tuż przed
nim na ciemnym biurku laptopa, zapytał:
– Zrobiłaś to, o co cię prosiłem?
Ciepły oddech musnął jego policzek. Poczuł wargi
Kayli Chang na skórze, gdy szepnęła mu do ucha:
– Oliver Sanclair dostał zdjęcie, które wczoraj kazałeś
mi zrobić.
– Świetnie się spisałaś.
– Skoro tak twierdzisz… – Jej dłoń spoczęła na jego
torsie, a aksamitny głos znowu rozbrzmiał blisko: – Czy
nie należy mi się jakaś nagroda?
Daniel zamknął oczy, kiedy ponownie poczuł ciepłe
wargi na skórze. Palce zahaczyły o jeden z guzików białej
koszuli, sunąc w kierunku paska spodni.
Kayla była niebezpiecznym zjawiskiem – kusiła
pięknem, przyciągając głupców, by następnie ich pożreć.
Daniel nie był jednym z nich.
Chwycił jej nadgarstek i rozchylił powieki w tej samej
chwili, w której gwałtownie otworzyły się szklane drzwi
gabinetu. Do środka wszedł Oliver, a tuż za nim wbiegła
Alyssa. W czasie pobytu Hermana w Nowym Jorku ta
szczupła jasnowłosa piękność pełniła funkcję jego
asystentki.
– Panie Sanclair, nie może pan… – Zamilkła, kiedy
Daniel uniósł dłoń.
Kayla wyprostowała się z lekkim grymasem na
pełnych wargach.
– Zostawcie nas samych – polecił Herman.
Kiedy obie kobiety opuściły gabinet, zostawiając go
sam na sam z najlepszym adwokatem, który chodził
ulicami Nowego Jorku, uśmiechnął się w typowy dla
siebie nieco ironiczny sposób.
Sanclair, od stóp do głów ubrany w czerń, wyglądał
niczym czarny charakter żywcem wyjęty z bajek Disneya.
Pasował bardziej do roli prokuratora niż adwokata.
Daniel wstał, zapiął guzik granatowej marynarki,
okrążył biurko, a następnie zatrzymał się tuż przed
mężczyzną i wyciągnął dłoń. Prawnik jednak nawet nie
drgnął.
Pieprzony książę ciemności, pomyślał, cofając rękę.
– Czemu zawdzięczam tę wizytę, panie Sanclair? –
zaciekawił się. – Niech zgadnę – kontynuował. – Chodzi
o Violet McMillan. Kobiety – westchnął z rozmarzeniem.
– Zawsze chodzi o nie, prawda? – Odwrócił się. – Mogę
zaproponować szklankę szkockiej? A może…
– Nie przyszedłem tutaj ze względu na Violet.
– Nie? – Nie zdołał zapanować nad uśmiechem.
Daniel dotknął opuszkami palców blatu, ścierając
niewidoczny kurz. Jemu również nie chodziło o Violet,
nawet nie o kancelarię czy sprawę Jima Jacksona, której
wygranie miał właściwie w kieszeni.
Chodziło o coś więcej. O honor i dobre imię – o to, co
czyniło go tym, kim był. Pracował na to przez ostatnie
lata i nie mógł pozwolić, by wieść o tym, że Violet
zostawiła go jak ostatniego psa dla pieprzonego
adwokata z Manhattanu, uczyniła z niego głupca
w oczach ludzi, którzy mieli znaczenie.
W tym świecie bez znajomości i reputacji było się
niewiele wartym.
Głos Olivera nagle rozbrzmiał tuż za nim:
– Jestem tutaj ze względu na ciebie.
Daniel drgnął, gdy przeszył go nieprzyjemny dreszcz.
Kiedy się odwrócił, było już za późno – Sanclair stał tuż
przed nim, wyższy o jakieś pół głowy, mierząc go
spojrzeniem, które ludzi nieco słabszych niż on pewnie
przyprawiłoby o atak paniki. Jednak Daniel Herman nie
był słaby. Nie tutaj, nie teraz, nawet nie przed kimś
takim jak Oliver Sanclair.
– Nie przypominam sobie momentu, w którym
uzgodniliśmy, że będziemy zwracać się do siebie po
imieniu. – Wsunął dłonie do kieszeni garniturowych
spodni. – Czy to znaczy, że od teraz jesteśmy
przyjaciółmi? Cóż, nie jestem pewien, czy bycie
przyjacielem człowieka pańskiego pokroju, panie
Sanclair, to zaszczyt czy może… coś przeciwnego. Ludzie
różnie o panu mówią. Podobno jest pan szaleńcem.
Daniel się uśmiechnął. Być może gdyby nie jego
przesadna pewność siebie, poświęciłby nieco więcej
uwagi nie tylko surowej twarzy prawnika. Było już
jednak za późno na reakcję, gdy dostrzegł gwałtowny
ruch mężczyzny. Pięść trafiła go prosto w nos, a cios był
na tyle silny i niespodziewany, że Herman runął na
podłogę. Krew w jednej chwili spłynęła mu po twarzy.
Splunął, sycząc wściekle:
– Kurwa.
Przyłożył wierzch ręki do krwawiącego nosa i zacisnął
powieki, kiedy obraz przed jego oczami stał się
mieszaniną szarych i białych plam. Zaszumiało mu
w głowie, a skronie wypełnił nieznośny ból. Zadrżał, gdy
w ciszy rozbrzmiały kroki – stawiane wolno, niemal
leniwie.
Głos Olivera sprowadził do jego głowy kolejną falę
bólu.
– Spójrz na mnie – polecił.
Daniel otworzył oczy, oddychając z trudem. Czuł smak
krwi w ustach.
Pieprzony Sanclair, pomyślał, dostrzegając zdarte
knykcie mężczyzny, gdy ten ukucnął tuż obok.
– Jeżeli nie nauczysz się trzymać rąk przy sobie, złożę
ci kolejną wizytę, rozumiesz?
Herman odwrócił wzrok, kiedy prawnik nieco się
pochylił.
– Zapytałem, czy rozumiesz.
– Tak – jęknął.
Metaliczny posmak na języku przyprawił go o mdłości.
– Nie zbliżaj się do Violet – dodał. Zamierzał wstać,
jednak się zawahał, jakby o czymś sobie przypomniał. –
Nie jestem szaleńcem, tylko samotnym wilkiem. Nigdy
o tym nie zapominaj.
Daniel odkaszlnął. Uniósł wzrok, dopiero kiedy miał
pewność, że Sanclair wstał. Jak przez mgłę dostrzegł
oddalającą się postać.
Kilka sekund później w gabinecie pojawiła się Alyssa.
– O Boże!
Odgłos jej szpilek uderzających o drewniany parkiet
wydawał się cholernie głośny.
Herman pozwolił, by kobieta pomogła mu wstać, po
czym ją odepchnął.
– Mam zadzwonić po policję? – zapytała drżącym
głosem.
– Nie – syknął, ścierając rękawem marynarki krew
spod nosa.
W progu pojawiła się Kayla. Z uśmiechem oparła
ramię o ścianę i skrzyżowała ręce na piersi. Wyglądała na
szczerze rozbawioną, gdy mruknęła z satysfakcją:
– W Los Angeles możesz być rekinem, Danielu, ale
w Nowym Jorku władzę sprawują wilki.
Odwróciła się i odeszła z szerokim uśmiechem na
ustach.
Herman spojrzał na Alyssę.
– Wyjdź.
– Ale…
– Wyjdź – powtórzył.
Jego cierpki ton sprawił, że asystentka drgnęła,
a następnie pośpiesznie opuściła gabinet.
Daniel przyłożył dłoń do nosa i prychnął, czując
nieznośny ból.
– Pieprzony Sanclair.
Rozdział 32

– Tylko ty, ja i butelka dobrego wina…


– I ja! – wtrącił męski głos.
– I Derek – potwierdziła z westchnieniem Esme.
Violet nacisnęła klamkę, popchnęła drzwi i weszła do
skąpanego w mroku apartamentu. Pozbyła się płaszcza
oraz torebki i bez zapalania światła ruszyła korytarzem
w kierunku salonu.
– Nie dzisiaj, Esme – mruknęła, z ulgą zdejmując
wysokie szpilki. Jej bose stopy zanurzyły się w miękkim
dywanie.
Przytrzymując telefon przy policzku ramieniem,
stanęła przed lodówką, z której wyjęła butelkę wina. Nie
mogąc znaleźć czystego kieliszka, w końcu chwyciła
szklankę, którą napełniła alkoholem i odstawiła na blat.
– Od kiedy Violet McMillan odmawia wspólnego
wypadu do pubu?
– Nie jestem w nastroju.
– Chodzi o sprawę, którą zajmujesz się z Oliverem?
– Tak – skłamała. – Jestem zmęczona. Nadrobimy to
innym razem, w porządku?
– Naprawdę chcesz zostawić mnie samą z Derekiem?
– Hej, zapomniałaś, że siedzę obok ciebie? –
Ponownie rozbrzmiał głos ich przyjaciela.
Violet chwyciła szklankę.
– Muszę już kończyć. Przekaż Derekowi, żeby cię
pilnował.
– Nie potrzebuję opiekunki.
– Będę jej pilnował! – krzyknął Derek.
– Bawcie się dobrze.
– Ty też, V.
Odłożyła telefon na stolik i podeszła do okien.
Wieczorna panorama Nowego Jorku z takiej wysokości
zapierała dech w piersi. Było w niej coś magicznego. Coś,
co sprawiało, że Violet chciała wpatrywać się w nią
godzinami, kompletnie o niczym nie myśląc, ale nawet
tutaj, w ciemności i niczym niezmąconej ciszy, nie
potrafiła zagłuszyć tego, co ją dręczyło. Za każdym
razem, gdy zamykała powieki, widziała przesiąknięte
rozczarowaniem i zawodem spojrzenie Olivera. Widziała
to cholerne zdjęcie w jego dłoniach.
W tamtej chwili czuła się tak bardzo bezradna.
Licząc na to, że alkohol pozwoli jej choć na moment
zapomnieć o paskudnym dniu, uniosła szklankę do ust.
Zanim upiła pierwszy łyk, w apartamencie rozbrzmiało
pukanie. Marszcząc brwi, opuściła salon i odstawiła
alkohol na stolik znajdujący się tuż przy wejściu.
Gdy otworzyła drzwi, w pierwszej chwili pomyślała, że
to, co zobaczyła, było jedynie halucynacją wywołaną
zmęczeniem lub nużącym bólem, który tlił się w jej
skroniach. Jednak Oliver naprawdę tam stał. Od stóp do
głów ubrany w czerń, z włosami w lekkim nieładzie.
Równie przystojny, co przerażający.
– Przepraszam – powiedział zachrypniętym głosem.
Violet rozchyliła wargi i dostrzegła krew na jego dłoni.
Nie wiedziała, jakim cudem zdołała dopowiedzieć sobie
resztę tej historii. Nie pytając o nic, otworzyła szerzej
drzwi.
– Wejdź – mruknęła. Zaprowadziła mężczyznę do
małej kuchni i poleciła: – Usiądź.
Odszukała w szafce apteczkę, a kiedy się odwróciła,
Oliver siedział przy okrągłym stoliku. Violet przesunęła
krzesło w taki sposób, aby z łatwością mogła chwycić
jego dłoń. Knykcie były zdarte do krwi. Rana nie była
jednak głęboka, więc zwykły opatrunek powinien
w zupełności wystarczyć.
Czuła na sobie spojrzenie Sanclaira, gdy wyjęła
z apteczki gazę i środek do odkażania ran. Zwilżyła
materiał, położyła dłoń Olivera na swoim udzie, po czym
zaczęła ścierać krew z jego skóry.
– To krew Hermana, prawda? – zapytała, choć nie
musiała, bo domyślała się odpowiedzi.
– Tak.
– Boli? – Uniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. Gdy
zaprzeczył, mocniej przycisnęła gazę do rany. Poczuła,
że zacisnął palce na jej udzie. – Powinno. Oszalałeś?
Wiesz, że on może cię pozwać?
– To nie ma znaczenia – stwierdził.
– Nie ma znaczenia? – powtórzyła.
– Dostał to, na co zasłużył – dodał cierpko. – Nie
powinien był się do ciebie zbliżać.
– A ty nie powinieneś go bić. Nawet jeżeli jest
dupkiem. Możesz mieć przez to kłopoty. O czym
właściwie myślałeś, gdy… – zaczęła, ale jej przerwał:
– O tobie.
Odwróciła wzrok.
– O tym, że cię dotykał. – Pochylił się, by odnaleźć jej
spojrzenie, i zapewnił: – Obiecuję, że to już nigdy się nie
powtórzy.
– Nie potrzebuję twoich obietnic. Przez te wszystkie
lata radziłam sobie sama.
– Już nie jesteś sama.
Nie była w stanie patrzeć mu w oczy, gdy wypowiadał
słowa, które czyniły ją słabą. Już dawno poprzysięgła
sobie, że nikt więcej jej takiej nie zobaczy.
– Violet, spójrz na mnie.
– Nie…
Oliver ostrożnie chwycił jej podbródek ranną dłonią,
po czym uniósł jej głowę, zmuszając prawniczkę, aby
odwzajemniła spojrzenie.
– Wciąż jesteś zła – stwierdził.
– Kiedy dzisiaj rano powiedziałam ci, że między mną
a Danielem do niczego nie doszło, nie uwierzyłeś.
– Byłem wściekły. – Odetchnął głęboko. –
Przepraszam…
– Czasami przeprosiny to za mało. Teraz przynajmniej
wiem, że mi nie ufasz.
Zamknęła z trzaskiem apteczkę, a następnie wstała od
stolika. Kiedy się odwróciła, zatrzymał ją głos Sanclaira:
– Nie byłem wściekły na ciebie. Nawet nie na
Hermana. Przynajmniej nie tak bardzo jak na samego
siebie.
Przystanęła, wyczuwając za sobą jego obecność.
– Byłem wściekły, bo to powinienem być ja.
Zadrżała, gdy oddech Olivera musnął jej kark.
– Byłem wściekły, bo przez to, że dwa lata temu nie
potrafiłem przyznać przed sobą, jak bardzo mi na tobie
zależy, w twoim życiu pojawił się inny mężczyzna.
– Przestań – szepnęła drżącym głosem.
Przestań sprawiać, że znowu czuję się słaba.
Zamknęła oczy, kiedy poczuła ciężar jego dłoni na
talii, a potem ciepłe wargi czule dotykające miejsca tuż
za uchem. Z każdą sekundą coraz boleśniej
uświadamiała sobie, jak bardzo uwielbiała sposób, w jaki
ją dotykał – stanowczo, jakby nie chciał, aby mu uciekła,
i zarazem delikatnie, jakby nie chciał jej skrzywdzić.
– Nie mogę znieść myśli, że on cię dotykał.
Nie zdołała powstrzymać cichego jęku, kiedy Oliver
naparł twardym torsem na jej plecy.
– Chciałbym zrobić wszystko, żebyś już więcej o nim
nie myślała.
Tak bardzo pragnęła szepnąć, że teraz, tutaj, gdy czuła
go tak blisko siebie, ktoś taki jak Daniel Herman zdawał
się nie istnieć. Głos ją jednak zawiódł i kiedy rozchyliła
wargi, z jej gardła uciekło zduszone westchnienie.
Oliver docisnął ją do siebie i ten jeden ruch zdołał
otrzeźwić Violet. Niechętnie wyswobodziła się z objęć,
po czym się odwróciła.
– Myślę, że powinieneś już iść.
– Spójrz na mnie i powiedz to jeszcze raz.
Uniosła hardo głowę, tak bardzo pewna, że zdoła to
zrobić, ale ledwie natrafiła na jego spojrzenie, cała
pewność runęła niczym domek z kart.
– Wcale tego nie chcesz – dodał.
Sposób, w jaki na nią patrzył, sprawił, że na jej serce
opadło coś nieznośnie ciężkiego. Być może była to
świadomość, że miał rację.
Violet nawet nie drgnęła, gdy uniósł dłoń i objął nią
jej policzek, robiąc to z delikatnością, która skutecznie
uciszyła cichy głos, szepczący, że nie powinna tak łatwo
mu ulegać. I choć desperacko wzbraniała się przed
byciem słabą, przypomniała sobie, że on nie był nim.
Oliver nie był Danielem. Przy nim mogła być słaba bez
obawy, że wykorzysta tę słabość, aby ją zniszczyć.
Śledziła wzrokiem każdy jego ruch, gdy przybliżył się,
a następnie pochylił.
– Powiedz mi, czego pragniesz. – Głos miał niewiele
głośniejszy od szeptu. – Bym mógł dać ci to wszystko…
Zadrżała, kiedy dotknął kciukiem jej dolnej wargi. Nie
pragnęła wszystkiego. Boże, od tak dawna pragnęła
jedynie…
– Ciebie – szepnęła. To jedno słowo, które spłynęło na
usta Violet, okazało się rozkosznie słodkie.
Oliver zamknął oczy, a następnie oparł czoło o jej
czoło. Przez ułamek sekundy na jego twarzy odmalowało
się coś, co wyglądało jak ulga.
– Zostań ze mną – poprosiła cicho dziewczyna.
Zacisnął palce na jej karku, delikatnie odchylił głowę
Violet i spojrzał jej w oczy. Bez słowa przyciągnął twarz
kobiety ku swojej i musnął lekko rozchylone wargi,
zaledwie się o nie ocierając.
Silne, męskie dłonie przesunęły się niżej. Oliver
podniósł Violet bez trudu, a gdy objęła nogami jego
biodra, pogłębił pocałunek, wyrywając z jej gardła
zduszony jęk.
Kilka sekund później utonęli w ciemności sypialni. Za
oknami rozpościerał się widok na rozświetloną milionem
świateł panoramę miasta, a na szybach odznaczyły się
pierwsze krople deszczu.
Oliver przerwał pocałunek, po czym położył Violet na
miękkim materacu. Jęknęła w proteście, więc zapewnił,
muskając ustami jej wargi:
– Nie zostawię cię.
Czuł na sobie jej spojrzenie, gdy podniósł się i zaczął
rozpinać guziki białej koszuli. Sapnęła, kiedy zsunął
materiał z ramion. Potem zawisnął nad nią, złożył na
wargach krótki pocałunek i wsunął palce pod czarne
spodnie.
Violet uniosła biodra, chcąc mu pomóc. Kiedy ta część
garderoby wylądowała na podłodze, pozbawił
dziewczynę także jasnego swetra. Leżała przed nim
jedynie w bieliźnie z czarnej koronki.
Ponownie zawisł nad Violet, pieszcząc jej usta ciepłym
oddechem. Objęła jego kark, wsunęła palce we włosy
i delikatnie pociągnęła za kosmyki.
Sanclair obsypał pocałunkami jej ciało – szyję,
przestrzeń pomiędzy piersiami i brzuch. Zadrżała, kiedy
jego usta dotarły do miejsca pod pępkiem, a potem do
krawędzi majtek. Zamknęła oczy, czując męskie palce
powoli wsuwające się pod koronkę. Chwilę później Oliver
zsunął materiał z jej bioder.
Rozchylił uda dziewczyny, po czym wypełnił
przestrzeń pomiędzy nimi, sunąc ustami po ich
wewnętrznej stronie, aż do miejsca, w którym
skumulował się żar.
Z gardła Violet wyrwało się bezwstydne sapnięcie.
Szarpnęła biodrami, ponieważ wargi Olivera powoli
doprowadzały ją do utraty zmysłów. Jedną dłoń
zacisnęła na satynowej pościeli, a drugą wplotła we
włosy mężczyzny.
Deszcz uderzał o okna, mieszając się z odgłosami,
jakie wyrywały się z jej niemal ściśniętego gardła.
Oliver zacisnął palce na udach Violet i przyśpieszył.
Wygięła plecy w łuk, kiedy spełnienie eksplodowało
w jej wnętrzu, zalewając ciało falą gorąca. Wydała
z siebie odgłos przypominający łkanie, nieświadomie
zaciskając przy tym powieki. Przez następne sekundy
wciąż drżała, tonąc w obezwładniającej rozkoszy. Czuła,
że ją to niszczy. Kawałek po kawałku skrada jej duszę.
Zassała powietrze, czując na sobie ciepłe wargi
Olivera. Pocałował miejsca tuż pod i nad pępkiem, sunąc
w górę. Jego włosy muskały rozpaloną skórę kobiety.
Otworzyła oczy w tej samej chwili, w której nad nią
zawisnął wsparty na ramionach. Wciąż czuła jego usta
w miejscu, które zdawało się pulsować.
– Jesteś piękna – wychrypiał.
Zanim zdołała odpowiedzieć, delikatnie przygryzł
skórę na jej szyi. Fala gorąca, która na nowo rozbudziła
się u zbiegu ud, okazała się nie do zniesienia. Violet
szarpnęła biodrami, bezgłośnie nakazując, by dłużej się
z nią nie droczył. Poczuła, że się uśmiechnął.
– Połóż się na brzuchu.
Dziewczyna nie potrafiłaby wytłumaczyć, dlaczego
oddychanie zaczęło sprawiać jej tak wiele problemów.
Przycisnęła policzek do satynowej pościeli, tracąc
mężczyznę z oczu. Była zdana wyłącznie na słuch, choć
w panującej ciszy docierały do niej jedynie odgłos
deszczu uderzającego o szkło i jej przyśpieszony oddech.
– Unieś biodra – polecił Oliver, a ona niemal
natychmiast zrobiła to, o co prosił.
Zamknęła oczy i naparła zębami na dolną wargę, gdy
poczuła jego dłonie. Ciepłe palce przesunęły się w górę
ud, przez plecy, aż dotarły do koronkowego materiału
okrywającego piersi.
Zduszony krzyk wyrwał się z gardła Violet i coś
boleśnie ścisnęło jej płuca, kiedy Oliver bez trudu
pozbawił ją górnej części bielizny. Koronkowy materiał
pod wpływem siły szarpnięcia rozpadł się na dwie części.
Sanclair złożył delikatny pocałunek tuż za uchem.
– Jesteś tak cholernie uzależniająca.
Zacisnęła palce na pościeli, nieświadomie wypychając
biodra.
Oliver jęknął gardłowo, gdy naparła na wybrzuszenie
w jego spodniach, a potem cofnął dłonie. Rozpiął pasek
oraz zamek spodni. Kiedy ponownie się pochylił,
przycisnął wargi do karku Violet i dotknął silną dłonią
biodra. Wszedł w nią mocnym pchnięciem. Wypełnił ją,
nie dając jej czasu, aby zdołała przywyknąć do jego
rozmiaru.
Przez mięśnie wciąż ściśnięte echem poprzedniego
orgazmu przetoczyła się fala bólu. Ciałem Violet
wstrząsnął dreszcz, a z gardła wyrwał się zduszony
szloch.
– Ci… – Oliver przycisnął wargi do jej karku i polecił
łagodnie: – Rozluźnij się
Violet wzięła głęboki wdech i kilka razy odetchnęła, aż
ból zmalał.
– Właśnie tak. – Mężczyzna zszedł pocałunkami niżej,
przez szyję, kręgosłup, na przestań pomiędzy łopatkami.
– W porządku?
– Tak – szepnęła.
Ciepłymi dłońmi dotknął jej piersi, a potem brzucha.
Jego dotyk sprawił, że ból odszedł w niepamięć,
zastąpiony przez duszące pragnienie.
Szarpnęła biodrami. Chciała poczuć Olivera bardziej,
mocniej.
Pierwsze głębokie pchnięcie sprawiło, że głośno
jęknęła. Kolejne roztrzaskało ją na kawałki. Tak bardzo
pragnęła dopasować się do ruchów mężczyzny, ale czuła
się tak, jakby nie miała kontroli nad własnym ciałem.
Całkowicie mu się poddała.
Palce Olivera zatopiły się w jej włosach. Odchylił
głowę dziewczyny, a potem niemal warknął ochryple,
znowu całując miejsce tuż za jej uchem:
– Violet.
Jej imię w jego ustach brzmiało niczym modlitwa.
Zamknęła oczy, gdy przyśpieszył. Poruszał się w niej
mocno, nie dając jej chwili wytchnienia. Błądził dłońmi
po ciele, pieścił piersi, skubał zębami skórę.
Kiedy rozchyliła powieki, zauważyła ich odbicie
w ciemnej szybie – silne męskie ciało przyciśnięte od jej
drobnego i drżącego z rozkoszy. Nie potrafiła odwrócić
wzroku, z zaskoczeniem odkrywając, jak bardzo
podniecił ją ten widok.
W ciemności i ciszy słychać było jedynie odgłosy
napierających na siebie ciał i szybkie nierównomierne
oddechy.
Oliver jęknął gardłowo, mocniej zaciskając dłonie na
biodrach Violet.
Sprawiał jej tak wiele otępiającej przyjemności, że się
w tym zatraciła: w jego dotyku, tak silnym i pewnym,
a zarazem pełnym troski i uwielbienia. W słowach, które
szeptał prosto do ucha. W tym, jak ją wielbił, biorąc
w posiadanie każdy skrawek ciała i duszy.
Pozwoliła mu na to. Boże, w tej chwili była gotowa
pozwolić mu na wszystko.
– Obiecaj mi to – jęknął, mocniej na nią napierając. –
Obiecaj mi, że będziesz taka już zawsze.
Czuła jego gorącą skórę przy swojej skórze. Nie była
w stanie zebrać myśli, więc dopiero po chwili szepnęła:
– Jaka?
– Moja.
Zadrżała przez siłę, która rozbrzmiała w jego głosie.
– Tylko moja.
Rozdział 33

Violet obudziła się w środku nocy, ze skroniami


oblanymi potem i z szybko bijącym sercem. Gwałtownie
się poruszyła, jednak męskie ramię oplatające jej talię
nie pozwoliło jej się podnieść.
Odetchnęła głęboko. Wzrok zaczął przyzwyczajać się
do panującego w sypialni mroku, a zmęczony umysł
zaakceptował fakt, że znajdowała się w łóżku
w ramionach Olivera. Była bezpieczna.
Przez kilka kolejnych minut leżała bez ruchu,
wpatrując się w krople deszczu sunące po szybach, za
którymi rozciągało się pogrążone we śnie miasto.
Czekała, aż jej przyśpieszony oddech się unormuje.
W końcu wyswobodziła się z objęć mężczyzny i usiadła
na brzegu łóżka, po czym narzuciła na ramiona białą
koszulę, którą odnalazła na podłodze.
Przetarła twarz drżącymi dłońmi, odgarniając
z policzków splątane kosmyki, a potem wstała. Odgłos
bosych stóp stąpających po parkiecie zmącił ciszę.
Dotarła do kuchni i wyjęła z szafki czystą szklankę,
którą podstawiła pod kran, a później napełniła zimną
wodą. Suchość w gardle była uporczywa i nie pozwalała
Violet na zrobienie głębszego wdechu.
Uniosła szklankę do ust, a jej dłoń zadrżała. Szkło
wysunęło się spomiędzy palców i z trzaskiem
wylądowało na podłodze, rozbijając się na drobne
kawałki.
– Cholera – syknęła, czując zimną wodę pod stopami.
Ukucnęła, by pozbierać odłamki, a wtedy nagła fala
światła rozjaśniła ciemność.
Oliver wszedł do kuchni, ubrany jedynie w czarne
spodnie. Jego koszula okrywała ramiona Violet.
– To nic – szepnęła gorączkowo dziewczyna, drżącymi
dłońmi zbierając większe kawałki szkła.
Sanclair znalazł się tuż obok i ostrożnie chwycił jej
nadgarstki.
– Zajmę się tym.
– Nie, ja…
– Violet – odezwał się łagodnie.
Uniosła wzrok, odnalazła spojrzenie mężczyzny
i wypuściła z płuc drżący wydech.
– Zrobisz sobie krzywdę – dodał.
Jej ręce trzęsły się tak bardzo, że nie zdołało tego
zakryć nawet zaciśnięcie ich w pięści. Kobieta poruszyła
bezgłośnie ustami.
Oliver, dostrzegając łzy powoli wypełniające jej oczy,
szepnął:
– Wracaj do łóżka, a ja to posprzątam.
Wyswobodziła dłonie spod jego dotyku, a następnie
wstała. Zostawiając za sobą ślady mokrych stóp, wróciła
do łóżka. Położyła się twarzą do okien, zacisnęła palce
na satynowej pościeli i słuchała odgłosów dobiegających
z kuchni.
Oliver wrócił kilka minut później. Materac ugiął się
pod jego ciężarem. Mężczyzna objął talię Violet
ramieniem, przycisnął twardy tors do jej pleców
i przyciągnął ją do siebie.
Zadrżała, czując mięśnie jego klatki piersiowej przez
cienki materiał koszuli. W jego silnych ramionach
wydawała się tak słaba i krucha.
– Co się stało? – zapytał cicho, składając delikatny
pocałunek na jej karku.
– To tylko zły sen – odparła, nie odrywając wzroku od
kropel deszczu, które spływały po ciemnej szybie.
– Spróbuj zasnąć.
Jęknęła, gdy miękkie wargi musnęły jej ucho.
Rozluźniła się w objęciach Olivera, lecz sen nie
nadchodził. Wiele razy dopadały ją noce takie jak ta –
gdy umysł toczył walkę ze zmęczeniem, które
ostatecznie przegrywało.
– W Los Angeles… – odezwała się niepewnie, nie
wiedząc, czy była gotowa, by wypowiedzieć to na głos.
Oliver przywarł do niej mocniej.
Był tutaj. Gotowy wysłuchać wszystkich jej grzechów.
– Często budziłam się w środku nocy i jechałam na
cmentarz – kontynuowała. – Stawałam nad grobem
rodziców i w ciszy czekałam, aż to minie.
Wiedziała, że rozumiał, czym było „to”.
– Mijało?
– Czasami.
Obrócił ją w ramionach, błądząc dłońmi po półnagim
ciele.
Violet w ciemności spojrzała mu prosto w oczy.
– Nie wiem, dlaczego, ale po prostu czułam, że
powinnam tam być – szepnęła. – Zupełnie, jakbym nie
potrafiła się z nimi pożegnać. To głupie. Minęło tak
wiele lat od śmierci mamy, więc dlaczego… – Pokręciła
głową. – Dlaczego to jest takie trudne?
Oliver przesunął wzrokiem po jej twarzy.
– Chciałbym coś ci pokazać – oznajmił nagle.
– Teraz?
– Tak. Teraz.
Nie sądził, aby istniał bardziej właściwy moment.
***
Auto zatrzymało się na opustoszałym parkingu kilka
metrów od muru i bramy, za którymi mieścił się
cmentarz Green-Wood1. O tak późnej porze to miejsce
wydawało się bardziej upiorne niż za dnia. Violet
trzymała się więc blisko Olivera, kryjąc policzki
w kołnierzu płaszcza. Deszcz zmienił się w delikatną
mżawkę, ale temperatura powietrza raczej nie sprzyjała
spacerom. Nie w środku nocy i nie na cholernie
przerażającym cmentarzu.
– Muszę zapamiętać, że powinnam odmówić, jeśli
następnym razem będziesz chciał mi coś pokazać.
Szczególnie w nocy.
Kącik ust Olivera drgnął w rozbawieniu.
– Kiedy wyjechałaś, postanowiłem skontaktować się
z moim ojcem.
Violet utkwiła w mężczyźnie spojrzenie, jednak nie
odważyła się niczego powiedzieć. Nie pytała, dlaczego
zdobył się na to po tak wielu latach.
– Chciałem dowiedzieć się, gdzie pochował moją
matkę – dodał, jakby był w stanie odczytać jej myśli.
Kroczyli ścieżką, którą otaczały rzędy kamiennych
nagrobków. Nad ich głowami wisiał księżyc w pełni.
Sceneria przypominała kadr żywcem wyjęty z horrorów
z lat siedemdziesiątych.
– Poprosiłem Jerry’ego, żeby zdobył jego adres.
Pojechałem na miejsce, a drzwi otworzyła mi starsza
kobieta. Gdy zapytałem o człowieka o nazwisku Sanclair,
uśmiechnęła się ze smutkiem i powiedziała: „Przykro
mi”.
Zatrzymał się przy jednym z grobów. Skromny
nagrobek był wbity w ziemię, obrośnięty mchem i nieco
zniszczony upływem lat. Zapomniany i samotny, jednak
imię i nazwisko, które na nim widniały, wciąż można
było odczytać.
Anthony Sanclair.
Oliver pustym wzrokiem wpatrywał się w kawałek
kamienia, a jego mokre od deszczu włosy osunęły się na
skronie.
– Zmarł pięć lat po tym, jak nas porzucił.
Violet stanęła obok mężczyzny. Nagle zimno i deszcz
przestały aż tak bardzo jej doskwierać. Istniało wiele
słów, które mogłaby wypowiedzieć, ale postanowiła
milczeć.
Cisza była najlepszym towarzyszem w spotkaniach ze
śmiercią.
– Nie powinienem był tutaj przyjeżdżać, kiedy tamta
kobieta powiedziała mi, że na tym cmentarzu znajduje
się jego grób. Po wszystkim, co nam zrobił, coś
podobnego nawet nie powinno przyjść mi do głowy.
– A jednak przyjechałeś…
– Chciałbym móc powiedzieć, że przywiodła mnie
tutaj ciekawość, ale… – Pokręcił głową.
Violet chwyciła jego dłoń i splotła razem ich palce.
Następnie skierowała wzrok w miejsce, na które patrzył,
wracając wspomnieniami do wszystkich tych nocy, kiedy
również była tylko samotną, zagubioną duszą pośród
nagrobków.
– Myślę, że tak jest lepiej – szepnęła po chwili. –
Stanąć twarzą w twarz z przeszłością, nawet jeżeli jest
przerażająca, niż uciekać w nieskończoność, łudząc się,
że przestanie być częścią naszego życia.
Oliver spojrzał na nią z góry.
– Jodie o tym wie? – zapytała.
– Tak. Odmówiła, gdy zaproponowałem, że ją tutaj
przywiozę.
– Może jeszcze nie jest gotowa. – Odwzajemniła jego
wzrok. – Pewnego dnia będzie.
Sanclair przytaknął, choć wiedział, że siostra już
dawno odcięła się od tamtej części ich życia. Była wtedy
zbyt mała, by zapamiętać ich ojca. Była zbyt mała, aby
nienawidzić go równie mocno jak Oliver.
– Wiem, że to nie to samo, co w Los Angeles, ale…
– Pomogło – zapewniła, uśmiechając się delikatnie. –
Naprawdę pomogło – dodała nieco ciszej. – Dziękuję.
Mężczyzna przeniósł wzrok na nagrobek.
– Odnalazłeś grób mamy? – zapytała.
– Nie.
– Przykro mi.
Poczuł, że nieco mocniej ścisnęła jego dłoń. Nie miała
pojęcia, jak bardzo tego w tej chwili potrzebował.
– Wracajmy – powiedział.
Wciąż trzymając się za ręce, ruszyli ścieżką do bramy
cmentarza. Violet jako pierwsza przerwała ciszę:
– Wybierasz naprawdę dziwne miejsca na randki.
Dostrzegł, że na jej twarzy pojawił się pełen
rozbawienia uśmiech.
– Następna będzie lepsza – obiecał.
Violet zatrzymała się, gdy dotarli na parking. Stanęła
przed Oliverem i mruknęła:
– Jeżeli się postarasz, może zgodzę się zostać twoją
dziewczyną. Pierwszą dziewczyną Olivera San…
– Czy nabijanie się ze mnie sprawia ci aż tak wiele
przyjemności? – wtrącił, również się uśmiechając.
– Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak wiele – ściszyła
głos, nieco się do niego przybliżając. – Och,
przepraszam, będę druga. Zapomniałam o Maisy. –
Szturchnęła go ramieniem, na co pokręcił głową. –
Musiała być szczęściarą…
Uciszył ją pocałunkiem. Przyłożył dłoń do jej policzka
i dotknął rozchylonych warg, nie pozwalając, by uciekło
spomiędzy nich choćby słowo więcej. Poczuł, że
uśmiechnęła się prosto w jego usta. Po chwili się
odsunął, pozostał jednak na tyle blisko, że Violet czuła
jego ciepły oddech na wargach. Patrzyła na niego
błyszczącymi oczami, wprawiając jego serce w szybszy
rytm.
Jeszcze kilka miesięcy temu nie był pewien, czy z jego
serca zostało coś więcej niż niezdolne do uczuć okruchy,
a teraz czuł je tak mocno, że przez chwilę nie potrafił
niczego powiedzieć.
– Mała niedźwiedzica – rzuciła nagle, dostrzegając coś
ponad jego ramieniem.
Sanclair zmarszczył brwi i powiódł spojrzeniem tam,
gdzie patrzyła Violet. Na nocnym niebie dostrzegł kilka
małych, jasnych punktów. Wraz z okrągłym księżycem
tworzyły niemal bajeczny obraz.
– Widzisz? – zapytała. Uniosła dłoń i palcem wskazała
na kilka położonych blisko siebie gwiazd. – Tuż nad nią
jest smok. – Nakreśliła coś, co przypominało odwróconą
cyfrę „2”.
Oliver nie patrzył jednak na gwiazdy. Nie był w stanie
oderwać wzroku od szczerego uśmiechu błąkającego się
na wargach Violet.
– W szkole musiałam mieć najlepsze oceny, żeby
dostać się na dobry uniwersytet prawniczy. Nie
wiedziałam, że jeszcze pamiętam coś z fizyki. –
Wskazała dłonią punkt na północy. – Gwiazdozbiór
Cefeusza, a tam…
Oliver czuł własne serce mocno bijące w piersi. Na
moment świat zdawał się dla niego zatrzymać. Nie
potrafił przestać się w nią wpatrywać. Nie potrafił
ignorować ciepła, które objęło jego serce.
Słowa samoistnie wypłynęły z ust mężczyzny:
– Nie sądziłem, że można tak bardzo się w tobie
zakochać…
Violet zamrugała. Jej dłoń powoli opadła, a wargi
delikatnie się rozchyliły. Spojrzała na niego dużymi
zielonymi oczami – wydawały się przepełnione
gwiazdami, w które chwilę wcześniej się wpatrywała.
– Co powiedziałeś? – zapytała szeptem.
Pokręcił głową.
– Nic…
Stanęła na palcach i dotknęła jego ust.
Oliver zatracił się w tym pocałunku, a jego serce,
wciąż pogrążone w słodkiej rozkoszy, szybciej zabiło.
Objął policzki Violet i przesunął językiem po dolnej
wardze, domagając się, by rozchyliła usta. Gdy w końcu
mu się poddała, jęknął gardłowo.
Dziewczyna postawiła krok w tył, nie pozwalając mu
nacieszyć się sobą tak bardzo, jak tego pragnął.
– Słyszałam, co powiedziałeś – mruknęła, patrząc mu
głęboko w oczy.
Oliver się pochylił, po czym dotknął kciukiem policzka
dziewczyny. Był jej wdzięczny za to, że nie pytała o nic
więcej. To, co czuł, było dla niego nowe. Potrzebował
nieco czasu, aby się z tym oswoić. Chwycił jej dłoń
i splótł razem ich palce.
– Wracamy? – zapytał.
Violet po raz ostatni zerknęła na gwiazdy.
– Tak. Jutro czeka nas ciężki dzień.
Rozdział 34

Violet wsiadła do samochodu i podała Oliverowi


papierowy kubek z kawą.
– W kawiarni była kolejka – wyjaśniła swoje
spóźnienie.
– Zapnij pasy – polecił, a następnie włączył się do
miejskiego ruchu. – Myślisz, że rozmowa z Jacksonem
cokolwiek da?
– Mam nadzieję. – Odetchnęła głęboko. – Może gdy
pokażę mu wiersze, które znalazłam w szafce Mai,
w końcu przestanie zgrywać twardego.
Oliver skupił spojrzenie na drodze. Podczas kiedy
Violet będzie rozmawiać z nastolatkiem, Sanclair miał
wziąć udział w wyborze ławy przysięgłych.
– Zastanawia mnie jedno – podjęła. – Dlaczego
Herman był gotów posunąć się do szantażu, żeby zmusić
mnie do odpuszczenia tej sprawy? Nie jest pewny
wygranej? Sprawia wrażenie bardziej zdesperowanego
od nas, a to przecież my jesteśmy w gorszej sytuacji.
– Może nie chodzi mu o wygraną w sprawie Jacksona,
ale o ciebie?
Violet zerknęła na Olivera.
– O mnie? – Pokręciła głową. – Od zawsze byłam dla
niego tylko kartą przetargową. Od początku chodziło mu
o kancelarię mojego ojca. Teraz w końcu ma ją całą dla
siebie, więc dlaczego miałby… – Zamilkła. – Jest
wściekły, bo wybrałam ciebie.
Nagle to wszystko wydawało się tak oczywiste. Kręgi,
w których obracał się Daniel, były dalekie od
przyjacielskich. Każdy czekał na cudze potknięcie.
– Nie musisz się tym martwić. On więcej się do ciebie
nie zbliży.
Choć się uśmiechnęła, nie potrafiła zignorować nagłej
obawy. Oliver nie znał Daniela tak dobrze jak ona. Nie
wiedział, do czego były partner Violet był zdolny.
Potrząsnęła głową, uznając, że moment nie był
odpowiedni na zmartwienia. Musiała się skupić
i wyrzucić z umysłu wszystko, co nie będzie przydatne
podczas rozmowy z Jimem.
Gdy kilkanaście minut później dotarli przed areszt,
Oliver zapytał:
– Poradzisz sobie?
Violet wysiadła z auta i z szerokim uśmiechem uniosła
kciuk.
– Uważaj na siebie – poprosił prawnik.
– To tylko rozmowa z nastolatkiem.
– Oskarżonym o morderstwo.
– Którego nie popełnił – dopowiedziała. – Cóż,
przynajmniej żadne z nas nie wierzy, że to on. Nie martw
się o mnie.
Mężczyzna wciąż nie wyglądał na przekonanego.
Naprawdę wolał, żeby się nie rozstawali.
– Zadzwonię do ciebie, kiedy wyjdę z aresztu –
obiecała. – Ty też na siebie uważaj.
Oliver obdarzył ją uśmiechem i odjechał. Violet
mocniej ścisnęła aktówkę, a następnie ruszyła
w kierunku budynku. Przeszła przez kontrolę
bezpieczeństwa.
Jackson czekał na nią w ciemnym pomieszczeniu
niewiele większym od hotelowej łazienki. Prychnął pod
nosem, kiedy strażnik wpuścił kobietę do środka.
Zachowywał się jak zbuntowany dzieciak, który ciągle
próbuje pokazać, jak bardzo ma wszystko gdzieś.
– Prosiłem matkę, żeby kazała wam odpuścić.
Violet zajęła miejsce na krześle naprzeciw chłopaka.
Starała się zachować spokój, choć postawa nastolatka
wyprowadzała ją z równowagi.
– Im szybciej zrozumiesz, że w zaistniałej sytuacji
powinieneś wykazać więcej pokory, tym lepiej.
Jim skrzyżował ramiona na piersi i odwrócił głowę,
a długie ciemne włosy osunęły się na blade policzki.
Wyglądał marnie. Skórę miał suchą niczym papier,
a wąskie wargi zacisnął w kreskę.
– Mówiłem już, że nie muszę z wami rozmawiać.
– Nie musimy rozmawiać – oznajmiła ze spokojem
i wyjęła teczkę z aktówki. – Chcę tylko coś ci pokazać. –
Położyła na blacie rysunek. Ten sam, który znalazła
w pokoju nastolatka. – Spójrz na to.
Jim mocniej zacisnął zęby.
Nie odpuszczała. Po chwili obok rysunku pojawiły się
także wiersze.
– Spójrz na nie – poleciła twardo.
Chłopak niechętnie odwrócił głowę. Nie patrzył na
wiersze czy rysunek, a na prawniczkę.
Przez ułamek sekundy, kiedy ich spojrzenia się
spotkały, Violet dostrzegła w jego oczach zmęczenie,
które zostało zastąpione pustką.
– Nie mam pojęcia, co to jest – stwierdził.
– Pozwól, że wyjaśnię. – Uniosła jedną z kartek. – To
rysunek, który namalowałeś. Przedstawia Mayę. A to… –
Chwyciła drugi kawałek papieru. – Jeden z wierszy, które
dla niej pisałeś. Znalazłam go w jej szkolnej szafce.
– Pierwszy raz to widzę.
– Nie zabiłeś Mai.
Jim wydał z siebie kolejne prychnięcie. Nie potrafił
jednak ukryć drżenia rąk, mimo że zacisnął je na
przedramionach.
– Wiesz, co się stanie, jeśli powiesz w sądzie, że ją
zabiłeś? Spędzisz resztę życia w więzieniu…
– To nie ma znaczenia – wtrącił.
– Nie. Oczywiście, że nie. – Śledziła każdy nerwowy
ruch chłopaka, każde drgnięcie. – Nie teraz. Nie, kiedy
cierpisz, ale ten ból z czasem zmaleje, a wtedy
zrozumiesz, w co się wpakowałeś.
Jim spojrzał na blat. Jabłko Adama nastolatka się
poruszyło, a ciemne oczy znowu zaszły zmęczeniem.
– Kochałeś ją – szepnęła. – Dlatego teraz tak bardzo
obojętne jest ci to, co się z tobą stanie. To minie, Jim,
a ty będziesz musiał żyć dalej i właśnie od ciebie zależy,
jak to życie będzie wyglądało.
– Nie mów tak, jakbyś mnie rozumiała.
– Masz rację – zgodziła się. – Nie mam pojęcia, przez
co przechodzisz, ale wiem, jak to jest stracić kogoś, kogo
się kochało. Wiem, jak smakuje ten ból. Jak rozdziera
serce kawałek po kawałku, aż nie czujesz już niczego.
Właśnie wtedy wszystko jest ci obojętne. Nie obchodzi
cię, czy rano się obudzisz, czy nie, ale z czasem…
– Będzie lepiej? – rzucił z pogardą.
– Nie. Z czasem przywykniesz do tego bólu i nauczysz
się z nim żyć. Stanie się codziennością.
Jim przełknął z trudem, po czym chwycił jeden
z wierszy. Wpatrywał się z niego przez chwilę.
– Wszystkie dowody są przeciwko mnie…
– Reprezentuje cię dwójka najlepszych prawników. Nie
byłoby mnie tutaj, gdybym nie wierzyła, że uda nam się
wygrać. Musisz tylko powiedzieć mi, co stało się tamtej
nocy, gdy zginęła Maya.
Nastolatek odłożył kartkę na stół. Chwycił kolejną
i uśmiechnął się ze smutkiem, odczytując jej treść. Na
jego twarzy odmalowało się coś, co mogło być zarówno
rozbawieniem, jak i grymasem bólu.
– Tamtej nocy… – zaczął.
Violet nie poruszyła się nawet o milimetr. Nie
odważyła się zrobić choćby głębszego wdechu.
– Zabiłem Mayę Reynolds – dokończył. Uniósł głowę
i odnalazł spojrzenie prawniczki. – A to – pozwolił, aby
wiersz wysunął się spomiędzy jego palców i opadł na
blat – nie jest moje.
***
Violet wyszła przed areszt z telefonem przyciśniętym do
policzka.
– Naprawdę mi przykro. – Głos Olivera rozbrzmiał tuż
przy jej uchu.
– Czy ten dzieciak nie rozumie, że właśnie rujnuje
sobie życie? – Zeszła po schodach na chodnik,
a następnie wychyliła się na ulicę, by złapać taksówkę. –
Jeżeli będzie kłamał przed sądem…
– To wciąż nie oznacza, że wszystko stracone –
stwierdził.
Starała się nie porzucać nadziei, ale z każdą godziną,
która nieuchronnie przybliżała ich do pierwszej
rozprawy, nerwy coraz bardziej przeważały nad
rozsądkiem.
– Wiem. Dotarłeś już do sądu?
– Będę na miejscu za jakieś pięć minut.
– Spotkamy się później w kancelarii. Pojadę do
kawiarni, może Larry’emu udało się włamać do laptopa.
– Violet – rzucił, zanim zdążyła się rozłączyć.
– Tak?
– To nie twoja wina – zapewnił.
– Jasne – mruknęła, choć nieznośny głos z tyłu głowy
podpowiadał jej, że mogła zrobić coś więcej, postarać się
mocniej wpłynąć na nastolatka. Nie miała jednak czasu
na użalanie się nad niepowodzeniami.
Przerwała połączenie, schowała telefon do kieszeni
płaszcza i złapała żółtą taksówkę, która zawiozła ją do
kawiarni, gdzie natknęła się jedynie na Larry’ego.
– Dereka nie ma? – Odłożyła aktówkę nad ladę.
– Leczy kaca – wyjaśnił. – Po wczorajszym wypadzie
z Esme wrócił do domu na wpół martwy. Kawy?
– Nie. Wpadłam tylko zapytać, czy poczyniłeś jakieś
postępy, jeżeli chodzi o laptopa, którego ci dałam.
– Tak, i to nawet spore. – Odłożył filiżankę i wyciągnął
spod lady czarną torbę. – Złamałem hasło.
– Naprawdę? – Odebrała od niego urządzenie.
– Mhm.
– Jesteś niesamowity.
– Bez przesady. Zadzwoniłem do kilku starych
znajomych. Potrzebowałem w tym trochę pomocy.
Prawniczka pochyliła się nad blatem i cmoknęła
mężczyznę niespodziewanie w policzek.
– Dziękuję. Nie masz pojęcia, jak bardzo może mi to
pomóc.
– Do usług.
W pośpiechu chwyciła aktówkę, posłała Larry’emu
pełen wdzięczności uśmiech, po czym wypadła
z kawiarni prosto na ulicę. Złapanie taksówki w porze
lunchu stanowiło spore wyzwanie, ale jeden z kierowców
na szczęście się nad nią zlitował i kilkanaście minut
później dotarła do kancelarii.
Jerry posłał jej zza biurka pytające spojrzenie, gdy
wpadła do pomieszczenia.
– Coś się stało?
– Nie. Gdyby Oliver wrócił, będę w jego gabinecie.
Bez słowa zniknęła za czarnymi drzwiami. Pośpiesznie
pozbyła się płaszcza, zajęła miejsce za biurkiem, wyjęła
laptopa z torby i położyła go na blacie.
– Okej. – Odetchnęła z dłońmi nad klawiaturą. – Nie
rób sobie niepotrzebnych nadziei, jasne? – mruknęła
pod nosem, a następnie pochyliła się nad urządzeniem.
Nie potrafiła zapanować nad szybkim biciem serca
i nagłym przypływem ekscytacji. Uruchomiła komputer
i przesunęła wzrokiem po pulpicie. Tapeta była
jednolicie czarna. Prawniczka zauważyła kilka plików,
gier i niebudzących podejrzeń kadrów ze starych filmów.
Nic nie przyciągnęło uwagi Violet. Wnętrze laptopa
wydawało się dziwnie puste, jakby nie był zbyt często
używany.
Przejrzała historię przeglądarki, ale wyglądało na to,
że Jim nie posiadał konta na żadnym portalu
społecznościowym. W dobie internetu i Instagrama
można było uznać to za coś niespotykanego. Chłopak
często zaglądał natomiast na strony z anime lub
przeglądał artykuły dotyczące najnowszych premier
kinowych.
Mógł oczywiście wyczyścić historię. Choć Violet brała
pod uwagę taką możliwość, wydawała się ona raczej
mało prawdopodobna. Dla pewności sprawdziła także
kosz. Nie znalazła jednak punktu zaczepienia.
Z lekkim grymasem odchyliła się w fotelu. Przez
moment wpatrywała się w ekran, mając nadzieję, że
umysł podsunie jej jeszcze jakiś pomysł.
– Nie da się wygrać sprawy, w którą się nie wierzy –
szepnęła. Pochyliła się i oparła łokcie na blacie.
Chowając twarz w dłoniach, głęboko westchnęła.
Wciąż istniało jeszcze kilka możliwości, które ona
i Oliver mogli wykorzystać w sądzie – brak motywu czy
fakt, że Jim nie potrafił wyjaśnić, skąd zdobył broń, którą
rzekomo postrzelił Mayę, ale nawet to niewiele wskóra,
jeżeli chłopak przyzna się do winy.
– Nie da się wierzyć w sprawę, której nie jest się
w stanie wygrać…
Violet zamknęła oczy. Była wściekła. Nie przez to, że
najprawdopodobniej ona i Oliver przegrają, a przez
własną bezsilność. Przez fakt, że nie mogła zrobić już
niczego więcej.
Ciszę przerwał cichy dźwięk przypominający kapanie
wody.
Prawniczka uniosła wzrok w chwili, w której na
ekranie laptopa pojawiła się wiadomość:
Znalazłaś mnie.
Rozdział 35

Violet przez chwilę wpatrywała się w laptop. Okno czatu


zajmujące ponad połowę ekranu przypominało
komunikator z roku dwutysięcznego, zanim rozwinęły
się media społecznościowe.
Użytkownik kryjący się pod pseudonimem „PD” nie
miał zdjęcia profilowego ani biografii.
PD: Znalazłaś mnie.
Prawniczka uniosła dłonie nad klawiaturę. Korzystała
z komputera Jima, więc profil również należał do niego:
JJ: ?
Odpowiedź nadeszła niemal natychmiast:
PD: Violet Elizabeth McMillan, prawda?
Nagłe uczucie niepokoju przyprawiło kobietę o zimny
dreszcz.
JJ: Kim jesteś?
PD: Prawdą, której szukasz. Wiem, co stało się tamtej
nocy w lesie.
Serce Violet zabiło nieznośnie szybko, starała się
jednak zdusić przypływ ekscytacji.
PD: Wiem, kto zabił Mayę Reynolds.
JJ: Kim jesteś?
PD: Spotkajmy się.
Jej palce zawisły nad klawiaturą. Dopiero po kilku
sekundach zdecydowała się na zadanie pytania.
JJ: Gdzie?
PD: Tam, gdzie to się stało.
Zawahała się.
JJ: Potrzebuję godziny, żeby dotrzeć na miejsce.
PD: W porządku. Żadnej policji. Bądź sama.
Zamknęła laptopa i spojrzała na leżący tuż obok
telefon. Zawahała się, zanim go chwyciła i wybrała
numer Olivera. Naparła zębami na dolną wargę,
przyciskając urządzenie do policzka. Było już jednak za
późno – Sanclair wyłączył telefon przed wejściem do
budynku sądu. Violet wiedziała, że nigdy nie pozwoliłby
jej jechać na polanę samej, ale nie mogła zaczekać, aż
wróci. Nie teraz, gdy miała być może jedyną szansę, aby
dowiedzieć się prawdy.
Zerwała się na równe nogi, narzuciła płaszcz na
ramiona i pośpiesznie wyszła z gabinetu.
Jerry wciąż siedział za biurkiem.
– Mogę pożyczyć twój samochód? – zapytała.
Mężczyzna podniósł wzrok i zmierzył ją uważnym
spojrzeniem spod zmarszczonych brwi.
– Dlaczego?
– To ważne.
Choć nie wyglądał na przekonanego, mruknął:
– Kluczyki są w kieszeni płaszcza.
– Dziękuję. – Obdarzyła go lekkim uśmiechem, po
czym podeszła do wieszaka stojącego w kącie
pomieszczenia.
Gdy odnalazła klucze, Jerry ją zatrzymał:
– Violet?
– Tak?
– Wszystko w porządku? Wyglądasz na…
zdenerwowaną.
– To nic – zapewniła, zdobywając się na uśmiech.
Żadnej policji, przypomniała sobie.
– Gdyby Oliver wrócił, powiedz mu, że… – Zamilkła
nagle.
– Hm?
– Żeby uważał na pajęczyny – dokończyła.
Jerry zmarszczył brwi, wyraźnie zdziwiony.
– Pajęczyny?
– Tak.
Ignorując pytające spojrzenie śledczego, prawniczka
odwróciła się i opuściła kancelarię. Bez trudu odnalazła
zaparkowane na ulicy auto.
Przez całą drogę biła się z myślami. Zastanawiała się,
czy postąpiła rozsądnie, tak łatwo wierząc w słowa
kogoś, kto krył się pod internetowym pseudonimem.
Równie dobrze mógł to być dzieciak, który postanowił
zażartować, ale jeśli istniał choć cień szansy na zdobycie
informacji, nie zamierzała odpuszczać.
Niespełna godzinę po opuszczeniu kancelarii
zaparkowała samochód na leśnym parkingu. Pierwsze
wątpliwości dopadły ją w chwili, w której wysiadła na
mroźne powietrze i zaczęła przedzierać się przez las.
Szybko uświadomiła sobie jednak, że nie miała nic do
stracenia. Jeżeli wiadomość wysłał jakiś wyjątkowo
dowcipny dzieciak, po prostu wróci do kancelarii nieco
zirytowana.
Zatrzymała się niedaleko od polany, kiedy telefon
zawibrował w kieszeni jej płaszcza. Na ekranie
wyświetlił się nieznany numer. Przycisnęła urządzenie
do policzka, a tuż obok jej ucha rozbrzmiał męski głos:
– Znalazłaś mnie.
Violet uważnie się rozejrzała, lecz nie dostrzegła
niczego pomiędzy drzewami.
– Skąd masz mój numer? – Mocniej zacisnęła palce
wokół komórki.
Osoba po drugiej stronie cicho się zaśmiała. Głos nie
brzmiał znajomo.
– Wejdź na polanę i stań w miejscu, w którym tamtej
nocy stała Maya – polecił.
Jeszcze raz powiodła spojrzeniem po otoczeniu
i powoli ruszyła przed siebie. Drgnęła nerwowo, kiedy
sucha gałąź trzasnęła pod jej butem. Nie zatrzymała się
jednak aż do chwili, w której wkroczyła na polanę.
Pamiętała dokładne położenie miejsca, w którym stała
wtedy nastolatka, ale celowo stanęła metr wcześniej.
– Dwa kroki w przód – polecił głos, utwierdzając
kobietę w podejrzeniach.
Ktoś, kto rozmawiał z nią przez telefon, wiedział,
gdzie tamtej nocy znajdowała się Maya. Wiedział to zbyt
dokładnie, by można było nazwać to zwykłym
przypadkiem.
Postawiła dwa kolejne kroki, wciąż wodząc wzrokiem
po drzewach. Zdawała sobie sprawę, że ją obserwuje.
Uważnie śledzi jej każdy ruch.
Musiała być ostrożna.
– Powiedziałeś, że znasz prawdę – rzuciła. Starała się,
by jej głos nie zadrżał. – Jaką cenę muszę ponieść, by ją
poznać?
Zaśmiał się cicho.
– Musisz sama do niej dojść.
– Co masz na myśli? – Próbowała zdobyć nieco więcej
czasu. Nie była jednak w stanie usłyszeć niczego pośród
szumu wiatru.
– Wiesz, kim jestem…
– To ty zamordowałeś Mayę – stwierdziła.
Zapadła chwila ciszy, a potem rozbrzmiał kolejny
krótki wybuch śmiechu. Teraz wydawał się nieco mniej
obcy, bardziej ludzki.
– Nie to miałem na myśli. Znasz moje imię. Wiesz,
kim jestem.
Violet poczuła pot pod opuszkami palców. Musiała
mocniej chwycić telefon, by nie wysunął się z dłoni.
– Masz trzy pytania. Trzy szanse. Wykorzystaj je
dobrze.
– Jak masz na imię?
– Wiesz, że nie takie są zasady. – Zacmokał. –
Spróbujemy jeszcze raz?
Nasłuchiwała każdego najsłabszego odgłosu.
– Kiedy wysłałeś wiadomość… Skąd wiedziałeś, że
właśnie ja ją odczytam? Śledziłeś mnie?
– Obserwowałem – sprostował. – Kolejne pytanie.
Mamy niewiele czasu.
– Spotkaliśmy się, prawda?
– Tak. Ostatnie pytanie.
Chłodny powiew wiatru wdarł się pod poły jej
płaszcza. Rozwiał włosy, które osunęły się na policzki,
i przywiódł za sobą szum znajdującej się nieopodal
drogi.
Prawniczka zamknęła oczy, wracając pamięcią do
chwili, kiedy stała na polanie z Oliverem. Próbowała
przypomnieć sobie, ile kroków wówczas postawiła,
trzymając w dłoni patyk, prowizoryczną broń.
Rozchyliła powieki i zapytała:
– Do kogo strzeliłeś tamtej nocy? Do Mai Reynolds czy
Jima Jacksona?
Zapadła chwila milczenia. Rozmówca nie
odpowiedział.
– Nie chciałeś jej zabić – szepnęła. – To nie ona miała
wtedy zginąć…
– To był wypadek – odparł. Głos zdradził nerwowość.
Violet słyszała oddech. Urywany i chrapliwy. Trafiła
w czuły punkt, ale musiała naciskać stopniowo, aby go
nie wystraszyć.
Kim jesteś?
Próbowała ułożyć w spójną całość wszystkie drobne
informacje.
Kto był w stanie przekonać policję, żeby zajęła się
śledztwem w tak pobieżny sposób?
Kto przerażał Jima do tego stopnia, że chłopak był
gotów spędzić resztę życia w więzieniu?
Kto przez wszystkie te dni śledził każdy jej krok,
wiedział o tym z kim i kiedy rozmawiała?
– Przykro mi, ale straciłaś wszystkie trzy szanse.
Serce boleśnie biło w jej piersi, adrenalina płynęła
żyłami, oddech drżał, a uporczywe myśli wciąż się
plątały.
– Zapytałaś, jaką cenę musisz ponieść, żeby poznać
prawdę… – Brzmiał na rozbawionego.
Violet zmarszczyła brwi, pewna, że już kiedyś słyszała
podobny ton.
– Czy sto dolarów będzie adekwatną kwotą? – dodał. –
Czy właśnie tyle warte jest oblanie kogoś kieliszkiem
szampana?
Powoli odsunęła telefon od policzka. Spojrzała na
ekran w tej samej chwili, w której połączenie zostało
zakończone.
Głos rozbrzmiał tuż za nią:
– Tamtego wieczoru wyglądałaś olśniewająco.
Zaschło jej w gardle, jednak przypomniała sobie, że
powinna zachować spokój.
Wsunęła komórkę do kieszeni płaszcza, muskając
ekran palcem. Mogła jedynie zaufać intuicji i mieć
nadzieję, że wybrała właściwy numer.
Rozdział 36

Oliver przemierzał korytarz sądu, gdy tuż przed


wyjściem z budynku zatrzymał go znajomy głos:
– Oliver Sanclair.
Mocniej zacisnął dłoń na rączce aktówki i odwrócił się
w kierunku prokuratora.
Robert Dawton obdarzył go służbowym idealnie
wyćwiczonym uśmiechem. Ukazując białe zęby, wsunął
dłonie do kieszeni spodni szarego garnituru. Z oddali
wyglądał na poważnego i surowego człowieka, ale jeśli
ktoś miał okazję stanąć tuż przed nim, mógł dostrzec
zmarszczki w kącikach oczu oraz zmęczone spojrzenie.
– Śpieszę się – napomknął Sanclair.
– Oczywiście. To zrozumiałe, macie z koleżanką przed
sobą nie lada wyzwanie. Jak właściwie miała ona na
imię? Vivienne?
Oliver zacisnął wargi w wąską linię.
Choć Dawton zrezygnował z roli prokuratora w tym
procesie, zapewne wciąż pomagał Hermanowi.
– Czego pan chce, panie Dawton?
Oliver nie miał czasu na słowne potyczki. Nie tutaj
i nie teraz, gdy wybór ławników nie poszedł po jego
myśli. Jednak wciąż istniała nadzieja, że Violet trafiła na
coś podczas przeszukiwania laptopa Jima.
Prokurator się przybliżył i pochylił, aż w końcu
szepnął z lekkim uśmiechem zdobiącym wąskie wargi:
– Zarezerwowałem miejsce w pierwszym rzędzie.
Niezwykle miło będzie w końcu zobaczyć, jak Oliver
Sanclair wychodzi z sądu jako przegrany.
Oliver uśmiechnął się kącikiem ust.
– Nie jest pan jedynym człowiekiem, który czeka na
moją porażkę, ale obiecuję, że będzie pan pierwszym,
który się rozczaruje.
– Ta pewność siebie kiedyś pana zgubi, panie Sanclair.
Nadszedł czas, by schować dumę do kieszeni i przyznać
się do porażki. Nie można wygrać rozdania, jeśli ma się
tak słabe karty, bez względu na to, jak dobrym jest się
graczem.
– Nie znam się na kartach – przyznał. – Ale potrafię
rozpoznać zdesperowanego człowieka. Pan na takiego
wygląda.
Dawton prychnął, nie stracił jednak pewnej siebie,
nieco prześmiewczej postawy. Był typem człowieka,
który albo wzbudzał strach i respekt, albo wręcz
odpychał.
Oliver pozostał niewzruszony. Czasy, kiedy ludzie go
obchodzili, już dawno minęły. Dawton był tylko jedną
z wielu zepsutych osobowości prawniczego świata.
– Nie macie niczego – odparł. – Żadnego asa
w rękawie.
– Niezwykle pochopnie i lekkomyślnie rzuca pan
słowa – zauważył.
– To dobra rada, panie Sanclair. – Wzruszył
ramionami.
Prawnik nawet nie drgnął. Wielu ludzi dawało mu
dobre rady. Zaszedł tak daleko tylko dzięki temu, że
żadnej z nich nie posłuchał.
W tym świecie, niczym na polu bitwy, każdy
sprzymierzeniec czekał na moment nieuwagi, aby wbić
nóż prosto w plecy. W tym świecie nie istniały
przyjaźnie, pomocne dłonie czy życzliwość. Liczyła się
wyłącznie rywalizacja i dążenie do celu po trupach tych,
z którymi wcześniej jadało się lunch i dyskutowało
o pogodzie. Bycie częścią stada zapewniało
bezpieczeństwo tylko do chwili, aż rozpoczynała się
walka o to, kto ma rządzić stadem.
Oliver nigdy nie chciał być tego częścią.
– Im wyżej człowiek unosi się dumą, tym boleśniejszy
zaliczy upadek. – Prokurator spojrzał na oplatający jego
nadgarstek srebrny zegarek. – Czas na mnie. Ach, nie
pokładałbym zbyt wiele nadziei w zeznaniach dyrektor
Lauren. Wszyscy rodzice wiedzą, że gdy przychodzi co do
czego, woli trzymać się z daleka od kłopotów.
Dawton posłał Oliverowi ostatni pełen wyższości
uśmiech, po czym popchnął masywne drzwi i opuścił
budynek sądu.
Sanclair zdołał postawić zaledwie jeden krok, zanim
w jego myślach rozbrzmiał głos prokuratora: „Wszyscy
rodzice…”.
Wyjął telefon z kieszeni płaszcza i ignorując jedno
nieodebrane połączenie, wybrał numer Jerry’ego. Od
razu gdy przyjaciel odebrał, nie siląc się na powitania,
rzucił:
– Violet wróciła już do kancelarii?
– Jakąś godzinę temu, ale od razu wyszła.
– Wyszła? – Zmarszczył brwi.
Był pewien, że obiecała, iż poczeka na niego
w kancelarii.
– Dokąd?
– Nie powiedziała. Pożyczyła mój samochód i prosiła
o przekazanie ci, żebyś uważał na pajęczyny.
– Pajęczyny? – powtórzył, po czym pokręcił głową. –
Musisz coś dla mnie zrobić.
– Właśnie zbieram się do wyjścia. Za pół godziny
muszę zjawić się na komisariacie, więc…
– Chodzi o syna prokuratora – oznajmił.
– Dawtona?
– Tak. – Oliver wyszedł z budynku. Niebo nad jego
głową zasnuły ciemne chmury. Zapowiadał się kolejny
ponury i deszczowy dzień. – Dasz radę sprawdzić, do
której szkoły uczęszcza?
– Ile mam czasu?
– Dwie minuty – odpowiedział, ruszając w kierunku
stojącego na parkingu porsche.
Pierwsze krople deszczu opadły na jego policzki.
Jerry westchnął.
– Daj mi chwilę.
W telefonie rozbrzmiało równomierne stukanie
w klawiaturę.
– Baruch College 1.
Oliver zatrzymał się kilka kroków od swojego
samochodu, zamknął oczy i ze świstem wypuścił z płuc
powietrze.
– Czy to nie jest przypadkiem to samo liceum, do
którego… – dodał śledczy.
– Uczęszczali Maya Reynolds i Jim Jackson –
dokończył, rozchylając powieki.
Skrzywił się, gdy słońce na moment wyłoniło się zza
chmur i opadło na jego twarz bladymi promieniami.
– Czy to znaczy, że…
– Muszę kończyć. Dziękuję, Jerry.
Przerwał połączenie, wsiadł do samochodu i wybrał
numer Violet. Zanim zdołał nacisnąć zieloną słuchawkę,
na ekranie pojawiło się połączenie przychodzące. Z ulgą
przyłożył telefon do policzka.
– Prokurator Dawton wie, że rozmawialiśmy
z dyrektorką Lauren. Jego syn uczy się w tym samym
liceum, co Maya i Jim. Nazywa się…
Jej głos rozbrzmiał tuż obok jego ucha. Brzmiał
niewyraźnie, jakby trzymała telefon pod wodą lub z dala
od ust:
– Parker Dawton.
Rozdział 37

Violet poczuła ciepły oddech na karku.


– Wiesz już, kim jestem? – Szept skrywał w sobie
niewielką dawkę rozbawienia.
– Nazywasz się…
Zamilkła, kiedy usłyszała szmer dobiegający
z telefonu. Starała się odnaleźć palcem przycisk
głośności, ale zmysł dotyku kompletnie ją zawiódł. Miała
nadzieję, że szum wiatru zdołał zagłuszyć ten dźwięk.
– Parker Dawton – dokończyła. – Jesteś synem
Roberta Dawtona. Pierwszy raz spotkaliśmy się na
przyjęciu, kiedy doradziłeś mi, który smak szampana
powinnam wybrać.
– Wiesz, kiedy miał miejsce drugi raz?
Stał tuż za nią. Próbowała przypomnieć sobie, jak
wygląda. Na przyjęciu wydawał jej się znudzonym
dzieciakiem, który przez przypadek został wepchnięty
do świata dorosłych.
– Na szkolnym korytarzu, kiedy przeglądałam szafkę
Mai.
Nie rozpoznała go w tamtej chwili, gdy głośno śmiał
się z kolegami z drużyny.
Powoli pokręciła głową.
– Nie rozumiem, dlaczego ją zabiłeś…
– To był wypadek – odparł, kładąc nacisk na każde
słowo.
Był zdenerwowany. W jego głosie rozbrzmiało jednak
coś jeszcze: irytacja, złość i… żal. Violet aż zbyt dobrze
znała jego gorzki smak. Czuła go przez lata, dostrzegła
go w Jimie, a teraz także w Parkerze. Odwróciła się
i napotkała mroczne spojrzenie nastolatka.
– Ty też ją kochałeś.
– Ja. Tylko ja – stwierdził, marszcząc brwi.
Miał na sobie ciemną kurtkę. Jego czarne włosy
muskane wiatrem osuwały się na skronie.
– Ona była moja. – Głos mu zadrżał. – Jim nie miał
prawa się do niej zbliżać.
Ból wypełniający jego oczy był tym samym rodzajem
bólu, który widziała w oczach Jacksona. Tamtej nocy
obaj na zawsze stracili kogoś, kogo kochali.
– To on miał wtedy zginąć.
– Nikt nie miał zginąć – prychnął. – Nie chciałem go
zabić, nie chciałem nawet przynieść ze sobą tego
głupiego pistoletu, ale kiedy powiedział, że ją kocha, że
wiersze, które znajdowała każdego ranka w szafce, były
od niego… – Wzruszył ramieniem.
Violet nie potrafiła się cofnąć. Coś usilnie trzymało ją
w miejscu. Wiedziała, że było za późno na ucieczkę. Być
może wiedziała to już w chwili, w której zdecydowała się
tutaj przyjechać.
– Płaciłem mu pięćdziesiąt dolarów za każdy.
Mieliśmy umowę, a on ją złamał. Miałem prawo…
– Nie – szepnęła. – Nie miałeś.
Zacisnął zęby.
– Nie wiem, dlaczego wtedy uniosłem broń. Gdy
strzeliłem, on… – Jego podbródek zadrżał, a na twarzy
odmalowało się rozbawienie podszyte cierpieniem
i smutkiem. – Jackson się odwrócił. Maya stała tuż za
nim.
Był zagubiony, a przyznanie się do winy przyniosło mu
ulgę. Zdjęło ciężar, który musiał nosić przez ostatnie
tygodnie, pozostawiając sumienie w opłakanym stanie.
– Nie mogłem nic zrobić – dodał. – Było za późno.
– Jim cię widział? – zapytała.
– Tak – wyrzucił z siebie to jedno słowo, jakby czuł na
ustach jego smak i chciał jak najszybciej się go pozbyć.
– Jak udało ci się przekonać go, że to jego wina?
– Jackson jest głupcem – prychnął.
Na zmianę wydawał się rozgniewany i rozbawiony.
Emocje tak łatwo przejmowały nad nim kontrolę, że
wyglądał, jakby był zmęczony tym, co działo się w jego
głowie. Panował w niej zamęt, nad którym dawno stracił
kontrolę.
– Wcisnąłem mu broń do ręki, zostawiając na niej jego
odciski palców. Sam miałem rękawiczki. Od początku
wiedział, że nie ma szans. Wiedział, że mój ojciec jest
prokuratorem i zrobi wszystko, żebym nie skończył
w więzieniu. Wystarczyło kilka gróźb, by uległ.
Violet zaschło w gardle.
Kącik ust Parkera drgnął.
– Jego matka okazała się jego słabym punktem.
Zagroziłem, że jeżeli nie przyzna się do zabicia Mai, mój
tata zadba o to, żeby jego ojciec wyszedł z więzienia.
Pamiętała, że ojciec Jima odsiadywał wyrok za
znęcanie się nad rodziną.
– Głupiec – szepnął. – Miał dostać to, na co zasłużył.
Gdyby nie on, Maya wciąż by żyła.
– Nie. – Pokręciła głową. – To nie jego wina…
– Skończ pieprzyć! Cholerny Jackson wpakował jej
kulkę, nie ja. – Zaśmiał się. – Wszystko szło idealnie.
Ojciec załatwił nawet dobrego prokuratora, który miał
się tym zająć.
Zrozumiała, że miał na myśli Daniela.
– Ale potem pojawiliście się ty i Sanclair. Zaczęliście
węszyć i staliście się problemem. Ojciec nauczył mnie,
że problemów należy się pozbywać, zanim zaczną
sprawiać więcej kłopotów.
Prawniczka cofnęła się o krok. Wciąż trzymała dłoń
w kieszeni płaszcza, w której spoczywał telefon.
– Nie wydajesz się zaskoczona – zauważył, ruszając za
nią.
– Nie mówiłbyś mi tego wszystkiego, gdybyś zamierzał
pozwolić mi odejść.
Parker przechylił głowę w bok.
– Słusznie. Jesteś całkiem bystra. Naprawdę mi
przykro, że spotkaliśmy się w takich okolicznościach.
– Nie. – Pokręciła głową. – Kłamiesz.
– Dlaczego tak sądzisz?
Zatrzymała się.
– Bo nie czujesz już niczego.
On również przystanął, wyraźnie zaciekawiony.
– Dlatego jesteś pewien, że to cię nie dopadnie. Że
będziesz mógł żyć dalej bez wyrzutów sumienia, ale to
wróci.
– Nie masz pojęcia, o czym mówisz…
– Może nie teraz, jednak pewnego dnia to, co zrobiłeś,
o sobie przypomni i uczyni z twojego życia piekło.
– Przestań.
– Będziesz budził się każdej nocy i będziesz widział jej
twarz…
– Przestań! – krzyknął wyraźnie wyprowadzony
z równowagi.
– To gorsze niż więzienie, Parker.
Zaśmiał się donośnie. Jak szaleniec.
– Nie próbuj obudzić we mnie wyrzutów sumienia.
Violet delikatnie się uśmiechnęła.
– To ty będziesz własnym katem, nie ja – stwierdziła
spokojnym tonem.
– Radziłbym ci martwić się o siebie.
Dopadł ją w chwili, w której jej plecy natrafiły na
konar drzewa. Gdy chłopak się pochylił, prawniczka
dostrzegła w jego oczach błysk szaleństwa.
– Myliłam się – szepnęła.
– Co?
– Już to czujesz, prawda?
Parker zacisnął wargi. Mięsień jego szczęki drgnął.
– Boisz się.
– To ty powinnaś się bać.
– Jesteś przerażony – ciągnęła. – Powinieneś.
Teraz to ona delikatnie się pochyliła.
– Możesz się mnie pozbyć, ale on cię dopadnie.
– Sanclair będzie następny – obiecał.
Kobieta rozchyliła wargi, słysząc tuż za sobą dźwięk
łamanej gałęzi. Sekundę później męskie ramiona objęły
ją od tyłu. Szarpnęła się, kiedy do jej ust przywarł
materiał.
Starała się wstrzymać oddech, ale otaczający ją świat
w zaledwie moment zaczął się rozmazywać. Ostatnim,
co ujrzała, była wykrzywiona w cynicznym uśmiechu
twarz Parkera Dawtona.
Rozdział 38

Zapach wody kolońskiej wydawał się znajomy.


Violet poczuła go, jeszcze zanim ból zalał jej skronie.
Dopiero po kilku minutach reszta zmysłów kobiety
zaczęła powoli przetwarzać bodźce. Z oddali dobiegały
głosy, które przypominały bełkot. Chłodny wiatr muskał
jej policzki.
Nie potrafiła rozchylić powiek, ponieważ wydawały się
nieznośnie ciężkie. Nie mogła zrobić niczego oprócz
poruszania palcami. Poczuła pod nimi chropowaty
materiał. Właśnie w tej chwili rozpoznała zapach.
– Daniel – szepnęła.
Miała odrętwiałe i suche usta, a każde wypowiedziane
słowo sprowadzało kolejną falę bólu.
– Ciii… – Szept rozległ się tuż obok jej ucha.
Jęknęła. Cała jej głowa zdawała się pulsować.
Przez ułamek sekundy odniosła wrażenie, że
znajdowała się w łóżku, w rodzinnej posiadłości w Los
Angeles. Była to kolejna noc, gdy Daniel wrócił do domu
nieco pijany, a ona zbudziła się ze snu.
Otępienie jednak mijało i rzeczywistość powoli
wkradała się do jej umysłu. Kobieta otworzyła oczy,
mocno przygryzając dolną wargę, aby zniwelować ból.
Daniel pochylił się i wyjął z kieszeni jej płaszcza
telefon, potem spojrzał na Violet i obdarzył ją
uśmiechem.
– Nie miej mi tego za złe – powiedział.
Prychnęła.
– Ostrzegałem cię. Popełniłaś błąd, odwracając się ode
mnie. – Pokręcił głową. – Gdybyś była nieco
rozsądniejsza, mogłabyś mieć wszystko.
– Masz na myśli siebie? – Jej głos był cichy i słaby,
jednak próbowała nadać mu prześmiewczy ton.
– Mam na myśli to, co mógłbym ci dać.
– Nie wygrasz.
– Nie, V. To Sanclair nie wygra. Szkoda, że nie
będziesz mogła zobaczyć jego porażki na własne oczy.
Herman się odsunął, ukazując to, co znajdowało się za
przednią szybą – jezioro, które Violet mijała w drodze do
lasu. Zapomniane i zarośnięte. Samochód stał na jego
brzegu.
Szarpnęła się gwałtownie, ale jej ciało wciąż było
odrętwiałe, a oplatające je pasy bezpieczeństwa
stanowiły więzy, z których nie potrafiła się wyrwać.
– Przykro mi, że mówię wam to w taki sposób, ale nie
mam odwagi wyznać tego prosto w oczy. Myślę, że tak
będzie łatwiej. Dla mnie. Ból, który czujecie, minie, a ja
już dłużej nie mogę udawać, że to wszystko mnie nie
przerasta. Przepraszam. – Daniel oderwał wzrok od
ekranu telefonu i zapytał: – Czy to brzmi, jak coś, co
mogłabyś napisać? Do kogo powinienem to wysłać?
Esme? Jest twoją najlepszą przyjaciółką, prawda?
Violet przełknęła z trudem. Gardło miała suche
i obolałe.
– Nikt w to nie uwierzy…
– Dlaczego nie? – Wzruszył ramionami. – Ja i Owen
potwierdzimy, że po śmierci ojca byłaś w fatalnym
stanie. Zresztą… Nie powinnaś się tym martwić.
Jego twarz znalazła się tuż przed jej twarzą. Pełnym
czułości ruchem odgarnął kosmyk za jej ucho, dotykając
policzka.
Violet starała się wyrwać spod jego dotyku, ale nie
była w stanie poruszyć karkiem. Na dodatek ból
pulsujący w skroniach, zamiast maleć, z każdą chwilą
stawał się silniejszy.
– Chloroform – wyjaśnił mężczyzna. – To on
spowodował odrętwienie i ból głowy. Spokojnie… –
Pochylił się, aż niemal dotknął wargami jej ucha. –
Obiecuję, że to niebawem minie.
Dziewczyna jęknęła. Była bezsilna i nie miała kontroli
nad własnym ciałem.
Daniel odsunął się i jeszcze raz zerknął na telefon.
– Więc Esme? – Uniósł brew, po czym wysłał
wiadomość i rzucił komórkę na pusty fotel pasażera.
Z gardła Violet wyrwał się zduszony pisk, gdy znowu
poczuła oddech na policzku.
– Obiecuję, że będę cię opłakiwał. Nie martw się
o kancelarię. Zadbam o nią.
Tak bardzo pragnęła odwrócić głowę, aby dłużej nie
czuć jego bliskości, ale ciało nie zamierzało jej słuchać.
Było bezwładne niczym szmaciana lalka. Mogła jedynie
patrzeć przed siebie na falującą na mocnym wietrze taflę
jeziora.
Herman poprawił pas, który wbijał się w jej skórę, po
czym przekręcił tkwiący w stacyjce kluczyk. Samochód
wydał z siebie warknięcie.
– Gotowa na przejażdżkę? – zapytał Daniel.
Violet naparła zębami na dolną wargę, by ukryć jej
drżenie. Nawet teraz nie zamierzała dać mu satysfakcji
i pokazać, jak bardzo się bała.
– Jakieś ostatnie słowo?
– Tylko jedno – szepnęła.
Gdy Daniel się pochylił, splunęła mu prosto w twarz.
Skrzywił się, przeklął pod nosem i wytarł policzek
rękawem płaszcza.
– Miłej przejażdżki – syknął, a następnie z trzaskiem
zamknął drzwi.
Samochód zaczął się powoli staczać.
Violet się szarpnęła, wyginając plecy w łuk. Pas wbił
się w jej piersi i nadgarstki, wyrywając z gardła pełen
bólu krzyk. Odwróciła głowę i spojrzała na telefon.
Urządzenie leżało na sąsiednim siedzeniu. Zbyt daleko,
aby zdołała je chwycić. Na dodatek jej ręce były
uwięzione za pasem.
Kiedy auto uderzyło o taflę jeziora, jej ciałem
gwałtownie szarpnęło.
Załkała, gdy pas mocniej wbił się w skórę, a potylica
zderzyła się z zagłówkiem. Ból był otępiający
i zaatakował każdy mięsień, sprawiając, że obraz przed
oczami Violet się rozmazał. Po tym, jak jej wzrok
odzyskał ostrość, poczuła zimną wodę muskającą stopy.
Starała się zachować trzeźwość umysłu. Nie chciała
pozwolić, by panika wzięła górę nad rozsądkiem, ale
strach okazał się silniejszy. Łzy spłynęły po policzkach
kobiety. Zacisnęła powieki, dławiąc się oddechem.
Podobno każdy człowiek przynajmniej raz w życiu
wyobrażał sobie moment własnej śmierci, ale stanięcie
z nią twarzą w twarz odbiegało od wyobrażeń. Wówczas
każdy okazywał się tchórzem.
Violet czuła rosnący poziom wody, która sięgała już do
jej łydek. Chwilę później dotykała kolan. Prawniczka
tonęła i nie mogła zrobić nic, by temu zapobiec.
Nagle samochodowe radio zbudziło się do życia
i wypełniło wnętrze pojazdu melodią energetycznego
utworu Meghan Trainor1. Słowa piosenki mieszały się
z przyśpieszonym oddechem Violet. Czas zdawał się
zwolnić. Ból, który przetaczał się przez skronie sprawiał,
że obraz przed jej oczami co chwilę rozmazywał się i na
powrót tracił ostrość.
Kobieta nie była pewna, jak wiele czasu minęło, gdy
w końcu uśmiechnęła się przez łzy. Już miała ponownie
zamknąć oczy, lecz w bocznym lusterku dostrzegła
męską sylwetkę. Zamrugała, ponieważ wszystko, co
widziała, znowu stało się jedynie rozmazaną paletą
szarości i bieli.
Oliver, uświadomiła sobie.
Serce zabiło w jej piersi nieznośnie szybko, a do oczu
ponownie napłynęły łzy. Nie zdołała powstrzymać
uśmiechu, gdy twarz mężczyzny pojawiła się za szybą.
Wydawał się niemal nierzeczywisty, jak piękny sen,
który miał niebawem minąć.
Chwycił klamkę i szarpnął drzwiami, jednak nie
chciały ustąpić. Gdy za drugim razem również poniósł
klęskę, odnalazł spojrzenie Violet i ruchem podbródka
nakazał jej odwrócić głowę.
Dziewczyna z trudem poruszyła zdrętwiałym karkiem.
Przeniosła wzrok na telefon, który wciąż leżał na
miejscu pasażera. Kilka sekund później usłyszała trzask.
Szyba ustąpiła dopiero po trzecim uderzeniu. Odłamki
szkła opadły na kolana prawniczki.
– Violet.
Odwróciła głowę i odetchnęła z ulgą.
– Parker Dawton. To on…
– Wiem – odparł.
– Daniel o wszystkim wiedział.
– Nie myśl o tym teraz. – Zajrzał do wnętrza
samochodu. – Dasz radę dopłynąć do brzegu?
– Nie… Nie mogę się ruszać.
– W porządku. Kiedy otworzę drzwi, woda wpadnie do
środka. Wtedy cię wyciągnę…
– Pas – rzuciła, łapiąc oddech.
– Co?
– Nie mogę go odpiąć.
– Cholera. – Uważnie się rozejrzał. – To samochód
Jerry’ego?
– Tak.
– W bagażniku powinien być nóż. Dasz radę go
otworzyć?
Violet zerknęła na przycisk, który mieścił się tuż pod
kierownicą, z prawej strony. Oliver nie był w stanie go
dosięgnąć.
– Spróbuję.
Zgięła nogę w kolanie i powoli ją uniosła. Jęknęła, gdy
ból przeszył klatkę piersiową.
– Spokojnie – szepnął mężczyzna.
Wzięła gwałtowny wdech, przygryzła mocno dolną
wargę i uniosła nogę. Kolano trafiło w kierunkowskaz,
a potem z chlupotem uderzyło o wodę.
– Spróbuj jeszcze raz, dobrze?
Zacisnęła powieki i ponowiła próbę. Kolano uderzyło
w kierownicę. Tym razem dziewczyna nie pozwoliła mu
jednak opaść. Mięśnie zapiekły z bólu, gdy zmusiła swoje
ciało do posłuszeństwa. Otworzyła oczy, kiedy usłyszała
charakterystyczne kliknięcie, a potem głos Olivera:
– Udało się.
Mężczyzna zniknął jej z pola widzenia. Violet
dostrzegła go dopiero po chwili w lusterku. Woda sięgała
niemal do jej piersi. Kobieta nie czuła już jednak zimna.
Oliver wrócił po kilkudziesięciu sekundach.
– W porządku?
– Po prostu to zrób – poprosiła.
– Wstrzymaj oddech – polecił.
Zaczerpnęła głęboko powietrza i zamknęła oczy.
Gdy Sanclair otworzył drzwi, auto gwałtownie się
osunęło. Woda wdarła się do wnętrza, zalewając
sąsiednie siedzenie. Głos Meghan Trainor zniknął pod
taflą.
Pod wodą czas zdawał się biec odrobinę wolniej. Świat
był ciemny i przerażająco pusty.
Violet znowu odniosła wrażenie, że była to jedna
z tych bezsennych nocy, kiedy w ciszy rezydencji niegdyś
należącej do jej rodziców pozwalała koszmarom zbudzić
się do życia.
Poczuła nagłe szarpnięcie. Pas mocniej wbił się
w skórę, rozcinając ją do krwi. Dziewczyna nie otworzyła
jednak oczu, nawet gdy poczuła dłonie obejmujące talię
i siłę, z którą mężczyzna wziął jej słabe ciało w objęcia.
Wzięła gwałtowny wdech dopiero kilka chwil później.
Chłodne powietrze wdarło się do płuc, a ciepły oddech
musnął wargi.
– Spójrz na mnie.
Otworzyła oczy i napotkała spojrzenie Olivera.
Mężczyzna odetchnął z wyraźną ulgą i osunął się tuż
obok niej, na piaszczysty brzeg. Leżeli na wznak, biorąc
urywane oddechy, ze wzrokiem utkwionym
w pochmurnym niebie. Pierwsze krople deszczu
wylądowały na ich policzkach.
– Dawton – szepnęła. – Musimy…
– Nagrałem to – poinformował. – Wszystko, co ci
powiedział.
Poruszyła dłonią, aż palce zatopiły się w mokrym
piasku. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł zimny dreszcz, co
oznaczało, że Violet powoli odzyskiwała kontrolę nad
ciałem.
– Skąd wiedziałeś, że… – Zamilkła, ponieważ jej
gardło się ścisnęło.
– Jerry powiedział mi o pajęczynie. – Wciąż oddychał
głęboko.
– Bałam się, że się nie domyślisz…
– Dla pewności poprosiłem go, żeby namierzył swój
samochód.
Uśmiechnęła się przez łzy, które wciąż płynęły po
policzkach.
– Myślisz, że będzie zły?
– Za to, że utopiłaś jego ukochane auto?
Zachichotała.
Oliver zamknął oczy i dodał:
– Tak. Sądzę, że tak.
Rozdział 39

Tego dnia cały oddział Mount Sinai1 usłyszał krzyki


Esme Graham, która wpadła do sali na trzecim piętrze
niczym tornado.
Lekarz stojący przy łóżku Violet drgnął, gdy
blondynka przemknęła przez pomieszczenie, pokonując
je w zaledwie kilku krokach. W dłoni trzymała telefon,
który umieściła przed twarzą przyjaciółki, mówiąc
z oburzeniem:
– Dostanie zawału w moim wieku jest trudne, ale nie
niemożliwe. Żarty sobie ze mnie robisz? – Spojrzała na
ekran i zaczęła czytać: – Przykro mi, że mówię wam to
w taki sposób, ale nie mam odwagi wyznać tego prosto
w oczy. Myślę, że tak będzie łatwiej…
– Esme. – Głos Violet był słaby i łamliwy. Spojrzała na
lekarza, po czym poprosiła: – Mógłby pan zostawić nas
same?
Mężczyzna niechętnie skinął głową. Zanim opuścił
salę, upomniał Esme:
– Pacjentka nie powinna się denerwować.
– Ja też jestem zdenerwowana – prychnęła, gdy
zostały we dwie. Wciąż nie spuszczając wzroku z Violet,
skrzyżowała ramiona na piersi. – Nigdy więcej nie rób mi
niczego takiego, jasne? Masz pojęcie, w jaką histerię
wpadłam, kiedy przeczytałam tę wiadomość? –
Pomachała komórką przed twarzą przyjaciółki. – Na
szczęście Polly do mnie zadzwoniła i o wszystkim mi
powiedziała.
– Molly – poprawiła ją.
W drodze do szpitala Violet poprosiła Olivera, by
kazał Molly skontaktować się z Esme. Miała nadzieję, że
dzięki temu uniknie niepotrzebnych dramatów, ale
bardzo się myliła.
– Wszystko jest w porzą…
– Nawet nie próbuj! – Esme z westchnieniem opadła
na materac obok dziewczyny. – Nigdy nie przepadałam
za Hermanem, ale nie przypuszczałam, że jest
cholernym psychopatą! – Ożywiła się, a jej policzki się
zarumieniły.
– Tak… – szepnęła, spuszczając wzrok. – Ja też.
Violet znała Daniela i wiedziała, jak daleko był
w stanie się posunąć, aby zdobyć to, czego pragnął.
A pragnął jedynie uznania i zachowania swojego
idealnego wizerunku. Niczego więcej.
– Rozmawiałaś z Derekiem? – zapytała.
– Oczywiście. On i Larry są w drodze do szpitala. Nie
powiedziałam im o tym, że wysłałaś mi list pożegnalny
SMS-em. Wiedzą tylko, że miałaś wypadek.
– Przepraszam, Esme…
– Po prostu nigdy więcej nie pakuj się w takie kłopoty.
– Nie pozwoliła jej dokończyć. – Mogłaś zginąć! Nie
mogę stracić najlepszej przyjaciółki. Rozumiesz?
Violet spuściła wzrok. Jej włosy zdążyły już wyschnąć
i przykleić się do bladych policzków. Pełno w nich było
piasku i brudu z jeziora.
Drgnęła, kiedy Esme ją objęła, a podbródek blondynki
spoczął na jej ramieniu.
– Boże, tak bardzo się o ciebie bałam – przyznała
drżącym głosem.
– Ja też… – szepnęła. – Ja też się bałam. – Była
pewna, że smak tego strachu będzie czuła już zawsze. –
Hm? – Dostrzegła na twarzy przyjaciółki lekki grymas.
– Cuchniesz.
Violet zaśmiała się i mocniej wtuliła w Esme.
***
Oliver zerwał się z miejsca, gdy lekarz opuścił salę.
– Na szczęście zatrucie chloroformem nie było silne,
więc pacjentka powinna szybko dojść do siebie.
Radziłbym jednak obserwować ją przez kilka następnych
dni. Gdyby zauważył pan coś niepokojącego, jak nagłe
omdlenia czy problemy z koncentracją, proszę
natychmiast zgłosić się do szpitala.
– Oczywiście.
Lekarz zmierzył go współczującym spojrzeniem – jego
ubrania wciąż były mokre i brudne.
– Dziękuję.
– To moja praca – odparł. – Panie Sanclair?
– Tak?
– Na przyszłość proszę lepiej jej pilnować. Chyba lubi
pakować się w kłopoty.
– Tak – zgodził się. – Nie ma pan pojęcia, jak bardzo…
Lekarz uśmiechnął się kącikiem ust i odszedł
korytarzem, po drodze mijając biegnącego Jerry’ego.
– Przyjechałem najszybciej, jak byłem w stanie –
wydyszał, zatrzymując się przed Oliverem. – Co
z Violet?
– Dochodzi do siebie. – Sięgnął do kieszeni płaszcza
i wyjął z niej telefon. – Zajmij się tym – poprosił.
Jerry chwycił urządzenie.
– Powiadomiłem już policję. Są w drodze do rezydencji
Dawtonów…
– Prokuratorowi już raz udało się ich przekupić –
wtrącił trzeci głos.
Mężczyźni odwrócili głowy w tym samym momencie.
Violet stała w wejściu do szpitalnej sali.
Oliver z ulgą dostrzegł, że wyglądała mniej blado, niż
gdy przywiózł ją do szpitala.
– Tym razem mamy niezbite dowody na to, że jego syn
jest winny. – Jerry uniósł telefon. – Tym razem się nie
wywinie. Ani on, ani Herman. Zadbam o to.
Na dźwięk nazwiska Daniela dziewczyna spuściła
wzrok.
– Jeżeli chodzi o twój samochód…
Zanim zdołała dokończyć, znalazła się w silnych
ramionach śledczego. Przytulił ją i trzymał blisko siebie
przez długie sekundy.
– Przepraszam – szepnęła.
– To tylko głupie auto. – Odsunął się i spojrzał na nią
z troską. – Najważniejsze jest to, że tobie nic poważnego
się nie stało.
– Gdyby Oliver nie zjawił się na czas… – Pokręciła
głową.
Sanclair wpatrywał się w nią z troską. Myślał o tym
samym przez ostatnią godzinę, nie potrafiąc przyjąć do
wiadomości faktu, że Violet tutaj była. Cała i zdrowa.
Z zamyślenia wyrwały go dopiero jej słowa:
– Chciałabym być obecna podczas przesłuchania
Parkera Dawtona.
– Powinnaś odpocząć – stwierdził, sprawiając, że
odwzajemniła jego spojrzenie.
Esme pojawiła się tuż za ramieniem przyjaciółki.
– Oliver ma rację – powiedziała. – Naprawdę dużo
przeszłaś…
– Nie – sprzeciwiła się, wciąż nie odwracając wzroku.
Oliver wiedział, że nie odpuści, dopóki to wszystko się
nie skończy. Była przecież Violet McMillan, którą tak
dobrze znał. Jego Violet. Tą nieco szaloną dziewczyną,
która była gotowa zrobić wszystko, by dosięgnąć
sprawiedliwości.
Właśnie dlatego się zgodził.
– W porządku.
Poczuł na sobie spojrzenie Jerry’ego i pełen oburzenia
wzrok Esme, która dodała z westchnieniem:
– Najpierw oboje powinniście wziąć prysznic.
Rozdział 40

Pokój przesłuchań był ponurym pomieszczeniem


zbudowanym na planie kwadratu.
Violet obserwowała puste wnętrze zza prostokątnej
przyciemnianej szyby. Czuła się nieco lepiej niż godzinę
wcześniej, gdy opuszczała szpital. Zamieniła brudne
ubrania na czyste dżinsy i gruby sweter. Wciąż było jej
jednak potwornie zimno, nie zdjęła więc szarego
płaszcza, który teraz zapewniał dodatkowe ciepło.
– Wiesz, że tego nie unikniesz, prawda? – Głos
rozbrzmiał tuż za nią. Był spokojny, co nigdy nie wróżyło
niczego dobrego.
– Rozmowy na temat tego, jak nieodpowiedzialnie się
zachowałam, jadąc na spotkanie z Dawtonem zupełnie
sama? – zapytała, odwracając wzrok.
Oliver stał nieco dalej. On także się przebrał.
W czarnym eleganckim płaszczu, spodniach w takim
samym kolorze i w ciemnym golfie jego skóra wydawała
się bledsza niż zazwyczaj. A może przyczynił się do tego
fakt, że wskoczył do lodowatej wody, by ratować Violet?
– Tak – odpowiedział. – Między innymi.
Prawniczka ponownie zerknęła przez szybę na wąski
stół oraz trzy puste krzesła – po jednym dla Jerry’ego,
Parkera Dawtona i dla jego adwokata.
Sanclair nie zamierzał jednak tak łatwo odpuścić:
– Myślałem, że jesteśmy drużyną.
– Bo to prawda – przyznała cicho. Pomieszczenie,
w którym się znajdowali, było jednak tak niewielkie, że
nawet szept wydawał się głośny. – Powinnam była na
ciebie poczekać – przyznała. – Ale… zrobiłam to dla
dobra sprawy.
– Nie przedkładaj pracy ponad własne
bezpieczeństwo.
Odwróciła się, z zaskoczeniem odkrywając, jak blisko
siebie się znajdowali. Czuła jego ciepły oddech na
wargach.
– Od kiedy Oliver Sanclair nie stawia pracy na
pierwszym miejscu?
– Odkąd stawiam na nim ciebie.
Violet zamilkła. Nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego
nagle poczuła się tak słaba. Zadrżała, gdy po jej sercu
rozlało się ciepło.
– Nigdy więcej nie rób niczego takiego. – Oliver
spojrzał na nią z troską i łagodnością. – Nie mogę cię
stracić. Nie ciebie.
Zdobyła się na lekkie skinienie głowy. W tej chwili nie
była w stanie pozwolić sobie na nic więcej.
Sanclair odetchnął głęboko i uniósł dłoń, jakby
zamierzał dotknąć policzka kobiety, ale właśnie wtedy
w pokoju przesłuchań pojawił się Parker. Wprowadzony
przez funkcjonariusza, usiadł na jednym z trzech
wolnych krzeseł. Drugie zajął jego adwokat, na którego
widok Violet zassała powietrze.
– Czy to…
– Tak. – Głos Olivera był niewiele głośniejszy od
szeptu. – Greg Bundy.
Odwróciła wzrok, niepewnie na niego zerkając.
– Myślisz, że on mógł mieć coś wspólnego z… – Nie
dokończyła. Słowa nie chciały wydostać się z jej ust.
– Nie. – Pokręcił głową, wciąż wpatrując się we
wnętrze pokoju przesłuchań. – Bundy jest dupkiem, ale
nie sądzę, by narażał karierę, szczególnie tuż przed
przejściem na emeryturę.
V odwróciła wzrok w tej samej chwili, w której
w pomieszczeniu pojawił się Jerry. Czuła się nieco
pewniej ze świadomością, że to właśnie on poprowadzi
przesłuchanie Parkera.
Gdy zerknęła na chłopaka, ten uniósł podbródek
i skierował wzrok przed siebie, jakby wiedział, że za
lustrem weneckim napotka jej spojrzenie. Kącik jego ust
nieznacznie się uniósł, przez co prawniczka poczuła
nieprzyjemny ucisk w żołądku.
Nastolatek uśmiechnął się w taki sam sposób, w jaki
zrobił to kilka godzin wcześniej, gdy bez wahania
opowiadał o tym, jak zabił Mayę Reynolds.
Violet drgnęła, czując ciepłą dłoń Olivera na
przedramieniu. Uścisk był delikatny, ale zdołał wyrwać
ją z zamyślenia.
– Wszystko w porządku? – zapytał mężczyzna. –
Wiesz, że nie musisz tego robić? Mogę sam się tym
zająć.
– Wiem, ale muszę tutaj być.
Muszę doprowadzić to do końca.
– Poradzę sobie – zapewniła. Czuła na sobie jego
spojrzenie, gdy odwróciła głowę.
Jerry zajął miejsce naprzeciw Dawtona i jego
adwokata, przez co widziała teraz tylko jego plecy.
Śledczy przedstawił przesłuchiwanemu przysługujące
mu prawa, a potem zapytał:
– Gdzie przebywałeś w nocy z dziewiętnastego na
dwudziestego stycznia?
Adwokat, wysoki niczym drzewo i wyprostowany jak
struna, wtrącił:
– Mój klient nie musi odpowiadać na żadne
z zadanych przez policję pytań.
– Oczywiście – zgodził się Jerry, nawet na ułamek
sekundy nie spuszczając wzroku z chłopaka. – Jednak
obawiam się, że w obecnej sytuacji milczenie nie będzie
najlepszym wyjściem. – Wsunął dłoń do kieszeni kurtki
i wyjął z niej telefon, który następnie położył na blacie.
– Wiesz, co to jest? – zapytał.
Od ścian pomieszczenia odbiły się pierwsze dźwięki
nagrania.
Violet zadrżała na wspomnienia tamtych chwil. Czuła
się tak, jakby od wydarzeń w lesie minęły całe tygodnie,
a nie zaledwie kilka godzin.
Zanim Greg Bundy zdołał coś powiedzieć, Parker
powstrzymał go ruchem ręki. Wyglądał na zmęczonego.
Miał postarzałą, wyblakłą twarz i zagubione spojrzenie.
– Wystarczy.
– Ale…
– Nie obchodzi mnie, ile zapłacił panu mój ojciec –
warknął. – Ale dłużej nie pozwolę, żeby traktował mnie
jak pieprzoną marionetkę. – Spojrzał na Jerry’ego
i zapytał: – Czy Violet McMillan tutaj jest?
Prawniczka mocniej zacisnęła dłonie na materiale
płaszcza.
Jerry pokręcił głową.
– Nie – skłamał.
– Proszę jej przekazać, że się myliła. – Spuścił wzrok,
uśmiechając się kącikiem ust. – Moje życie już jest
piekłem.
V cofnęła się o krok, odnajdując w myślach słowa,
które padły z jej ust.
Pewnego dnia to, co zrobiłeś, o sobie przypomni i uczyni
z twojego życia piekło.
– Tamtej nocy zabiłem Mayę Reynolds – przyznał bez
cienia emocji w głosie.
Adwokat nie poruszył się nawet o milimetr, nie
odważył się także wziąć głębszego wdechu.
– Nie chciałem zrobić jej krzywdy. – Nie podnosił
wzroku, wciąż wpatrując się w swoje dłonie, które
trzymał na kolanach. – Ani jej, ani Jacksonowi.
– To był wypadek? – zapytał Jerry.
Parker pokręcił głową.
– Kiedy miałem siedem lat, ojciec zabrał mnie na ryby.
To raczej nudny wypad dla dzieciaka, który wolał biegać
za piłką na boisku, ale nie mogłem odmówić.
Siedzieliśmy w ciszy, czekając, aż spławik1 się poruszy.
Właśnie wtedy ojciec spojrzał na mnie i powiedział:
„Musisz zawsze walczyć o to, co należy do ciebie”. –
Uniósł wzrok, na ułamek sekundy zerknął w stronę
szyby, jakby wiedział, że Violet nie odrywała od niego
spojrzenia. – A Maya Reynolds była moja. – Skupił
uwagę na Jerry’m. – Nie chciałem jej zabić. Nigdy bym
tego nie zrobił…
– Kochałeś ją? – zapytał śledczy.
Parker się zawahał.
– Po prostu musiałem ją mieć za wszelką cenę, ale nie
byłem w jej typie. Nie przepadała za sportowcami.
Uważała nas za bezmózgów. Musiałem sprawić, żeby
zobaczyła we mnie kogoś więcej niż dzieciaka z bogatego
domu.
– Właśnie dlatego poprosiłeś Jima Jacksona o pisanie
za ciebie wierszy?
– Płaciłem mu za nie. To uczciwa wymiana.
Wiedziałem, że jego matka pracuje na dwie zmiany
i wychowuje go sama. On potrzebował pieniędzy, a ja
musiałem zrobić dobre wrażenie na Mai. Nie sądziłem,
że ten idiota sam się w niej zakocha.
Z ust chłopaka wyrwało się pełne pogardy
prychnięcie. Jego oczy pozostały jednak puste.
– Skąd wiedziałeś, że Jim zamierza spotkać się z Mayą
w nocy z dziewiętnastego na dwudziestego stycznia? –
zapytał Jerry.
– Złapałem go na szkolnym korytarzu przed lekcjami
i wepchnąłem do toalety. Byłem zły, bo od ponad
tygodnia niczego dla mnie nie napisał, mimo że mu za to
zapłaciłem. Wtedy powiedział, że zrywa naszą umowę.
Przyznał, że zamierza powiedzieć Mai, że wszystkie
wiersze, które znalazła w szafce, były napisane przez
niego, a nie przeze mnie.
– Co wtedy zrobiłeś?
– Nic. Pozwoliłem mu odejść. Na początku chciałem
odpuścić, ale… nie mogłem. – Na kilka sekund zamknął
oczy. – Tamtej nocy wziąłem pistolet, który ojciec
trzymał w sejfie, i pojechałem tam. Miałem nadzieję, że
pojawię się na tyle wcześnie, żebym mógł pogadać sam
z Jacksonem. Chciałem trochę go postraszyć, nic więcej.
– Gdy przyjechałeś na miejsce, Maya już tam była.
– Tak. – Spuścił nieznacznie wzrok i zacisnął zęby. –
Nie chciałem, żeby dowiedziała się, że ją okłamywałem.
Kiedy Jackson stanął przed nią, uniosłem broń. Nie
potrafiłem tego kontrolować. – Jego głos stracił na sile.
– Nie chciałem go zabić, po prostu… On nie powinien
zabierać tego, co moje.
Nagle wyraz jego twarzy uległ zmianie – w oczach
błysnęła złość, a rysy stały się surowe. Był wściekły.
– Co się stało, gdy strzeliłeś? – zapytał Jerry.
Chłopak zacisnął drżące dłonie w pięści. Na jego
skroniach odznaczyły się pulsujące żyłki. Odpowiedział
dopiero po przepełnionej ciszą chwili, ignorując
spojrzenie, jakim obdarzył go jego adwokat:
– Jackson się odsunął. Pocisk zamiast w jego ramię,
trafił w… w Mayę.
– Co zrobił Jim?
– Nie pamiętam. – Potrząsnął głową. – Chyba
próbował ją złapać, kiedy upadała.
– Zobaczył cię?
Chłopak kiwnął głową.
– Nie mogłem się ruszyć. Nie mogłem uciec. – Wciąż
kręcił głową przy każdym wypowiedzianym słowie. –
Potem było już za późno.
– Jak udało ci się przekonać Jima Jacksona, by
przyznał się do zabicia Mai?
Parker rozchylił wargi i wypuścił ze świstem
powietrze. Znowu zamknął oczy, jakby nie pamiętał
tamtego momentu i musiał odszukać go we
wspomnieniach.
– On jest tylko dzieckiem – szepnęła Violet.
– Nie. – Oliver zaprzeczył. – Jest potworem, który
udaje dziecko. Próbuje sprawić, żeby Jerry dostrzegł
w nim kogoś, kto był kierowany przez ojca. Ofiarę, której
należy pomóc.
Zanim zdołała odpowiedzieć, od ścian pomieszczenia
odbił się głos chłopaka:
– Wiedziałem, że ojciec Jacksona przez lata znęcał się
nad nim i jego matką. W końcu trafił za kratki.
Powiedziałem mu, że jeżeli nie przyzna się do winy, mój
tata sprawi, że człowiek, który zniszczył mu życie,
wyjdzie na wolność.
– Dlaczego się na to zgodził?
Parker uśmiechnął się, a chwilę później zaśmiał pod
nosem. Na dźwięk jego śmiechu Violet poczuła
nieprzyjemny dreszcz.
– On naprawdę ją kochał. Wmówienie mu, że Maya
zginęła przez jego głupotę, nie było trudne. Chyba sam
się za to obwiniał. To jego miłość ją zabiła…
– Nie – wtrącił Jerry. – To nie Jim Jackson zabił Mayę,
tylko ty.
Nastolatek nie wyglądał, jakby te słowa w niego
uderzyły. Kontynuował głosem nieco pewniejszym niż
kilka minut wcześniej:
– Potem wszystkim zajął się ojciec.
Greg Bundy przypomniał o swojej obecności:
– Powiedziałeś już dość…
Parker go zignorował.
– Przekupił policjantów. Zatrudnił tego pieprzonego
prokuratora z Los Angeles, który miał wsadzić Jacksona
do więzienia. Wszystko szło tak idealnie.
– Więc dlaczego postanowiłeś wyjawić prawdę Violet
McMillan?
– Ojciec powiedział, że ona przyniesie nam kłopoty.
Ona i Oliver Sanclair. Powiedział, że musimy się ich
pozbyć. Zawsze robiłem to, co mi kazał. Nie mogłem
odmówić…
Violet poczuła, że Oliver nieznacznie się do niej
przysunął. W jej myślach rozbrzmiały słowa, które
wypowiedział. Nie mogę cię stracić…
Spojrzała na jego profil i z ciężko bijącym sercem
szepnęła:
– Ja też…
Zanim zdołała dokończyć, przeniósł na nią wzrok.
W niebieskich tęczówkach dostrzegła troskę i łagodność.
Daniel nigdy nie patrzył na nią w taki sposób. Nikt nigdy
tak na nią nie patrzył. Ponieważ nikt nie był nim. Nie był
i nigdy nie będzie.
– Ja też nie mogę cię stracić – dokończyła.
Oliver powoli pokręcił głową.
– Nie stracisz.
Uśmiechnęła się delikatnie i gdy miała odpowiedzieć
podobną obietnicą, w pokoju przesłuchań zapanowało
poruszenie.
Funkcjonariusz, który wcześniej wprowadził Parkera,
teraz wyprowadził go z pomieszczenia zakutego
w kajdanki. Greg Bundy popędził za swoim klientem,
a Jerry zgarnął z blatu telefon i dzięki drugiej parze
drzwi dostał się do sali, w której znajdowali się Violet
i Oliver.
– Wypuściliście Jima? – zapytała.
– Nie. Najpierw musimy jeszcze raz go przesłuchać
i upewnić się, że Parker mówił prawdę, ale w zaistniałej
sytuacji to właściwie tylko formalność.
– Co z jego ojcem? – wtrącił Sanclair.
– Policja właśnie wiezie go na komisariat.
Przesłucham go, jak tylko tutaj dotrze.
V zawahała się, czując gorzki smak tego imienia na
ustach:
– A Daniel?
Na twarzy śledczego pojawił się grymas, który
stanowił wystarczającą odpowiedź.
– Nie znaleźliśmy go w apartamencie, w którym się
zameldował. Domyślamy się, że wróci tam dopiero
w nocy, by zabrać wszystko, co będzie mu potrzebne do
ucieczki. Kilku funkcjonariuszy obserwuje hotel. Jeżeli
Herman się zjawi, będziemy na niego czekać.
Violet poczuła na sobie wzrok Olivera. Gdy również na
niego spojrzała, dostrzegła w jego oczach nieme pytanie.
Wiedziała, co miał na myśli.
– Pamiętasz, co powiedziałaś mi o zemście?
– Ma wyjątkowo słodki smak, który po pewnym czasie
zaczyna mdlić – szepnęła.
Kącik ust mężczyzny delikatnie drgnął.
– Nie masz przypadkiem ochoty na ciasto
czekoladowe?
Rozdział 41

Daniel wrócił do hotelu dopiero po zmroku. Dostał się


do budynku tylnym wejściem prowadzącym przez
pralnię. Przeszedł obok schowka na czystą pościel
i ręczniki, a potem dotarł do wąskich schodów.
Zdecydował się nie korzystać z windy, aby nie ściągnąć
na siebie niepotrzebnej uwagi, była to więc jedyna
droga, dzięki której mógł dostać się na odpowiednie
piętro.
Hotelowe korytarze o tak późnej porze były puste
i ciche – żadnej policji, żadnych podejrzanie
wyglądających ludzi.
Herman wiedział, że go szukają. Wiedział, że tutaj
byli. Wiedział, że wrócą.
Miał więc niewiele czasu na zabranie laptopa.
Dokumenty nie były mu już potrzebne. W czasie, kiedy
policja przeszukiwała jego apartament, zdołał załatwić
nowe. Miał opuścić Stany za trzy godziny jako Anthony
Hammond.
Przemierzył połowę długości holu, a gdy dotarł do
drzwi opatrzonych numerem pięćdziesiątym szóstym,
dostał się do środka dzięki małemu scyzorykowi. Nosił
go zawsze w kieszeni płaszcza wraz z zapalniczką
i jednodolarową monetą z tysiąc dziewięćset
osiemdziesiątego szóstego roku. Gdyby skorzystał
z elektronicznej karty, informacja o tym, że ktoś dostał
się do apartamentu, natychmiast pojawiłaby się
w hotelowym systemie. Choć w tym momencie liczyła
się każda minuta, nie mógł tak ryzykować. Nie teraz, gdy
policja zapewne wydała nakaz aresztowania go.
Popchnął drzwi i bez zapalania światła przeszedł przez
krótki korytarz prosto do przedsionka. Zajrzał do wąskiej
szafy, ukucnął na podłodze i scyzorykiem podważył
jedną z desek. Niemal odetchnął z ulgą, kiedy na dnie
szafy dostrzegł czarną torbę. Następnie wstał na równe
nogi i wydobył z kieszeni płaszcza telefon. Blask, który
padł z urządzenia, na moment oświetlił twarz
mężczyzny.
Daniel zobaczył trzy nieodebrane połączenia od
Dawtona. Zignorował je. Robert Dawton już nie był jego
problemem. Ani on, ani jego pieprzony dzieciak.
Herman musiał martwić się o siebie. I właśnie to
zamierzał zrobić.
Chwycił torbę, lecz zmarszczył brwi, nie wyczuwając
w niej ciężaru.
Panującą w apartamencie ciszę przerywało jedynie
miarowe tykanie zegara i płytki oddech mężczyzny.
Z korytarza dobiegły śmiechy dwóch kobiet, które po
chwili całkowicie zanikły.
Palce Hermana mocniej zacisnęły się na uchwycie
skórzanej torby. Pot wystąpił na skronie, a włosy na
karku stanęły dęba, kiedy ogarnął go nagły chłód.
Przełknął z trudem, spuścił wzrok, po czym powoli
rozpiął zamek. Zajrzał do wnętrza torby z mocno
bijącym sercem. Odnalazł tam zwinięty ręcznik.
– Czy nie tego szukasz? – Głos rozbrzmiał tuż za nim.
Spokojny niczym szept, który w panującej dookoła ciszy
zdawał się nieznośnie głośny.
Daniel zaczerpnął głęboko powietrza. Chłodne
powietrze wdarło się do płuc i sprawiło, że jego oddech
zadrżał.
Odwrócił się powoli, obejmując dłonią uchwyt torby,
zupełnie jakby zdołał dzięki temu ustać na równych
nogach. W mroku hotelowego apartamentu dostrzegł
ubraną w czerń postać.
Sanclair posłał mu lekki uśmiech, unosząc rękę,
a także laptopa, który w niej spoczywał. Siedział przy
okrągłym stoliku, z głową delikatnie przechyloną w bok.
Połowa jego twarzy kryła się w mroku, a druga,
oświetlona blaskiem bladego ulicznego światła, które
wpadało do wnętrza przez szerokie okna, zdawała się
nienaturalnie blada.
Herman zacisnął wargi, przesuwając się o krok
w przód. Podłoga skrzypnęła pod jego butem.
– Czego chcesz? – zapytał.
Sanclair uniósł ciemną brew. Wydawał się tak
cholernie spokojny.
– Przyszedłeś tutaj sam – dodał Daniel. – Bez policji,
a to znaczy, że nie zamierzasz mnie aresztować. Czego
więc chcesz?
Oliver odetchnął głęboko i pozbywając się uśmiechu
z twarzy, odłożył urządzenie na blat stolika.
Z wewnętrznej kieszeni czarnego płaszcza wyjął kartkę.
Unosząc ją, powiedział:
– Chcę tego.
Daniel postawił kolejny krok w przód, przechodząc
z przedsionka do małego salonu połączonego z jeszcze
mniejszą kuchnią. Mimo wszechobecnej ciemności,
zdołał dostrzec kilka pierwszych słów, które widniały
u góry kartki.
Spojrzał prosto w oczy Olivera. Mężczyzna odłożył
dokument na blat stolika, tuż obok laptopa, tak by
Herman wiedział, że było to czymś w rodzaju wymiany.
Laptop i wszystko, co w sobie krył, w zamian za podpis.
– Jaką mam pewność, że pozwolisz mi odejść? –
zapytał. Nie był przecież głupcem. Przez lata kariery
spotkał wielu takich jak Sanclair: ludzi, którzy pod
idealnym wizerunkiem i czarującym uśmiechem skrywali
dusze oszustów.
– Nie obchodzisz mnie, Herman – przyznał
spokojnym tonem. W jego głosie ani w bladej twarzy nie
odznaczyła się żadna emocja. – Ani ty, ani to, co się
z tobą stanie. Obchodzi mnie tylko…
– Ona – dokończył. – Violet.
Jej imię sprawiło, że maska na moment zsunęła się
z twarzy prawnika. Na jego policzku zadrżał mięsień, gdy
mężczyzna zacisnął wargi.
Daniel zapragnął się uśmiechnąć. Najwidoczniej nic
nie drażniło Olivera bardziej niż jej imię padające z jego
ust. Postanowił cieszyć się tą chwilą triumfu, nawet
jeżeli miała niebawem minąć. Violet i Oliver mieli
wkrótce przestać być jednym z jego problemów.
– To, że znikniesz, jest mi na rękę – dodał. – Nie
martw się. Nie będę starał się cię zatrzymać. Pozwolę ci
odejść razem z tym. – Postukał palcem w plastikową
obudowę laptopa. – Ale chcę czegoś w zamian.
– Niczym się od siebie nie różnimy – zauważył
Herman.
Oliver wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza czarne
pióro. Położył je obok dokumentu.
Herman uśmiechnął się kącikiem ust. Poczekał, aż
Sanclair na niego spojrzy, i dodał:
– Obaj jesteśmy gotowi grać nieczysto, by zdobyć to,
na czym nam zależy. – Chwycił pióro i złożył szybki
podpis w odpowiednim miejscu. – Kto wie, może
gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach,
moglibyśmy zostać przyjaciółmi. – Uśmiechnął się,
przesuwając kartkę po blacie.
– Nie sądzę – rzucił w odpowiedzi, chwytając
dokument. Wstał, złożył go i wsunął go do wewnętrznej
kieszeni płaszcza.
– Ach, no tak. – Daniel nie odpuszczał. – Jest jeszcze
ona, prawda? Violet… – Pokręcił głową, jakby z żalem.
Każdy jego ruch wydawał się jednak prześmiewczy.
Mimo wszystko czuł niepohamowaną satysfakcję,
widząc grymas na twarzy Olivera, gdy jej imię
opuszczało jego usta. Violet należała kiedyś do niego
i nieważne, jak bardzo by tego pragnął, Sanclair nie mógł
tego wymazać.
– Zapewniam, że nie musisz się martwić – dodał,
chwytając laptopa. Następnie wsunął go do torby. –
Właśnie znikam z jej życia i już nigdy do niego nie
wrócę. A może powinienem powiedzieć… waszego życia?
– Nie szczędził sarkazmu.
Sanclair wydawał się jednak niewzruszony, jak
pieprzony mur, od którego odbijało się każde słowo.
Może plotki zawierały w sobie nieco prawdy? Może
mężczyzna rzeczywiście był szaleńcem?
Herman podwinął rękaw płaszcza i zerknął na zegarek.
– Czas na mnie. – Uśmiechnął się, po czym ostatni raz
obrzucił wzrokiem Olivera. – Obyśmy nigdy więcej się
nie spotkali.
Sanclair nie opowiedział. Odprowadził Hermana
spojrzeniem, a kiedy został sam w ciemnościach
hotelowego apartamentu, wsunął rękę do kieszeni
płaszcza. Odnalazł w niej telefon.
Jerry odebrał po pierwszym sygnale, jakby czekał na
telefon.
– Wszystko poszło zgodnie z planem? – zapytał.
– Tak – odpowiedział, po czym polecił: – Lotnisko
Johna F. Kennedy’ego. Lot liniami Air France z Nowego
Jorku do Paryża.
– Skąd…
– Pośpieszcie się – rzucił, a następnie się rozłączył.
Schował telefon do tej samej kieszeni, z której
następnie wyjął dokument. Przesunął po nim
spojrzeniem i zatrzymał wzrok na złożonym u dołu
kartki podpisie.
Dostał to, po co przyszedł.
Reszta należała już tylko do Violet.
Rozdział 42

Czuł lekkie zdenerwowanie, gdy pracownica lotniska


zbyt długo przeglądała jego dokumenty. Kilka razy
zerknęła na widniejące w paszporcie zdjęcie, a następnie
podniosła głowę i zmierzyła Daniela uważnym
spojrzeniem.
Choć fotografia była jedynym niepodrobionym
elementem dokumentów, Herman czuł, że pot powoli
wstępuje mu na skronie. Nie mógł jednak pozwolić, by
stres wziął górę nad zdrowym rozsądkiem, którego teraz
potrzebował aż za bardzo. Dlatego uniósł brew
w wyrazie irytacji, by wyglądać na zapracowanego
człowieka, który nie lubi tracić czasu na podobne
niedogodności.
– Coś nie tak? – rzucił, siląc się na znudzony ton.
Kobieta pokręciła głową i położyła dokumenty na
wąskim blacie, po czym pośpiesznie wystukała coś na
klawiaturze.
– Ma pan szczęście. – Uśmiechnęła się łagodnie. –
Zostały ostatnie trzy wolne miejsca na lot do Paryża.
– Przy oknie, jeżeli można – mruknął, wsuwając
paszport do wewnętrznej kieszeni długiego, szarego
płaszcza.
– Przykro mi, ale wszystkie siedzenia przy oknie są już
zajęte. Mogę zaproponować panu jedynie…
– Niech będzie. – Nie pozwolił jej dokończyć,
a następnie westchnął i powiódł spojrzeniem po lotnisku
Johna F. Kennedy’ego.
– To pana jedyny bagaż? – Spojrzała na torbę.
Daniel nieświadomie mocniej zacisnął palce na
uchwycie. Dłonie mężczyzny były lepkie od potu. Czuł
go nawet na karku.
– Tak – odpowiedział.
– Chciałby pan od razu zarezerwować bilet powrotny,
panie Hammond?
– Nie.
Wiedział, że wybierał się w podróż, z której nie mógł
wrócić. Musiał zostawić wszystko za sobą – Stany,
własne nazwisko i to, kim był przez całe życie. To, na co
przez tak wiele lat pracował.
Nie czuł zawodu, choć wiedział, że ten prędzej czy
później i tak go dopadnie. Stanie się to
najprawdopodobniej wtedy, gdy dotrze do Francji, nie
mając nic i będąc nikim. Odsunął od siebie tę myśl.
Zapłacił za bilet, przeszedł odprawę i odetchnął z ulgą
dopiero, gdy znalazł się w samolocie. Odnalazł swoje
miejsce i usiadł obok kobiety w jasnym płaszczu, której
twarz zasłaniało najnowsze wydanie „New York Timesa”.
– Zapowiada się na burzę.
Jej głos wyrwał Daniela z zamyślenia. Herman nie
zdołał zapanować nad nerwowym drgnięciem, które
najwyraźniej nie umknęło uwadze nieznajomej, bo
pośpiesznie dodała:
– Proszę wybaczyć, ale nowojorska deszczowa pogoda
wciąż mnie zadziwia. Przez ostatnie lata mieszkałam
w Los Angeles, więc trudno mi do tego przywyknąć, ale
Francja jest podobno nieco pogodniejsza. – Zaśmiała się
dźwięcznie.
Herman poczuł nieprzyjemne ukłucie strachu na
dźwięk ostatniego wypowiedzianego przez nią zdania,
ale szybko przypomniał sobie, że samolot, w którym
oboje siedzieli, lądował w Paryżu.
Odetchnął głęboko i zamknął oczy, a następnie oparł
potylicę o twardy zagłówek. Musiał się uspokoić
i przestać reagować na każdy bodziec w tak gwałtowny
sposób. Gdyby inni pasażerowie czy członkowie załogi
dostrzegli jego dziwne zachowanie, mógłby wpakować
się w kłopoty, które nie były mu teraz na rękę.
– Wszystko w porządku? – Głos kobiety rozbrzmiał
znacznie bliżej niż dotychczas. – Wygląda pan blado…
– Tak. Po prostu nie przepadam za lotami – wyjaśnił,
wciąż nie otwierając oczu.
Może jeśli będzie udawał, że próbuje zasnąć, natrętna
sąsiadka w końcu da mu spokój?
Rozluźnił się, kiedy usłyszał, że ponownie skupiła się
na czytaniu gazety. Szelest kartek zmieszał się
z przyciszonymi głosami innych pasażerów.
Daniel poruszył obolałym karkiem, marząc jedynie
o tym, by ten cholerny samolot w końcu wystartował
i zabrał go daleko od zamętu, którego narobił dzieciak
Dawtona. Gdy zgodził się pomóc mu posprzątać cały ten
bałagan, Robert Dawton zapewnił, że ma wszystko pod
kontrolą. Przekupił policję, znalazł kozła ofiarnego,
który przyznał się do winy, i ułożył plan, którego mieli
się trzymać.
Herman musiał tylko zrobić swoje – wsadzić tego
głupiego dzieciaka za kratki, a potem odebrać nagrodę.
Nigdy nie robił niczego bezinteresownie, a objęcie
stanowiska po Dawtonie, podczas gdy ten miał
niebawem przejść na przedwczesną emeryturę, było
wyjątkowo kuszącą propozycją. Wówczas miałby
wszystko – dobrze prosperującą kancelarię w Los
Angeles i wysoką pozycję w Nowym Jorku. Jego nazwisko
w końcu by coś znaczyło, ale potem pojawił się
pieprzony Oliver Sanclair.
Daniel skrzywił się na samo brzmienie tego nazwiska
w swoich myślach. Ten człowiek zabrał mu wszystko –
Violet, kancelarię i stanowisko, dla którego był gotów
nagiąć prawo. Właśnie przez niego teraz musiał pozbyć
się również własnej tożsamości. Przez niego i Violet.
Mocniej zacisnął palce na uchwycie torby. Nie włożył
jej do schowka, ponieważ wolał nie rozstawać się z jej
zawartością.
Siedząca tuż obok kobieta zakłóciła jego spokój:
– Podróżuje pan służbowo? – Jej głos nagle wydawał
się dziwnie nienaturalny, jakby była chora i mówiła
z lekko ściśniętym gardłem. – Zazwyczaj nie bywam aż
tak natrętna, ale… Widzi pan, ja też troszeczkę boję się
latać – przyznała ze śmiechem.
Daniel zmusił się do uśmiechu.
– Próbuję skupić myśli na czymś innym, ale w tej
gazecie nie ma niczego ciekawego, nie licząc artykułu
o morderstwie tej biednej nastolatki. Podobno policja
schwytała prawdziwego sprawcę. To jakiś młody
chłopak.
Herman ściągnął wargi w cienką linię. Starał się
zapanować nad oddechem, który nagle znacznie
przyśpieszył. Znowu poczuł pot oblewający jego skronie.
– Czy to nie straszne, że w dzisiejszych czasach dzieci
są zdolne do czegoś takiego?
Odetchnął, przypominając sobie, że nie mógł okazać,
jak mocno był zdenerwowany.
– Tak – odkaszlnął. – To rzeczywiście straszne –
przyznał.
Otworzył oczy i nieco wychylił się z miejsca. Starał się
odnaleźć spojrzeniem stewardesę. Potrzebował wody.
Gdy w końcu dostrzegł pomiędzy siedzeniami czarny
uniform Air France, otępiały przez zdenerwowanie
umysł powoli przetworzył myśl.
Daniel zamarł. Suchość w gardle stała nie do
zniesienia.
Próbował znaleźć logiczne wytłumaczenie, ale fakty
mu na to nie pozwalały. Każdy numer „New York
Timesa” był drukowany w nocy, by dotrzeć do
nowojorczyków z samego rana, więc to niemożliwe, aby
w dzisiejszym wydaniu pojawiła się wzmianka o czymś,
co zaszło zaledwie kilka godzin wcześniej.
Kropla potu spłynęła Hermanowi po skroni, przez
policzek, aż do kącika ust. Daniel zwilżył wargi językiem
i powoli odwrócił głowę. Spojrzał prosto w oczy Violet,
która obdarzyła go lekkim uśmiechem.
Pieprzony Sanclair, pomyślał.
Zerwał się na równe nogi i postawił chwiejny krok
w tył. Obraz przed jego oczami stał się jedynie
wielobarwnymi plamami. Następnie Daniel się odwrócił,
z trudem zmuszając ciało do współpracy, i wpadł na
śledczego Larsona, który zapytał:
– Wybiera się pan dokądś, panie Hammond?
***
Violet musiała przyznać, że widok Daniela zakutego
w kajdanki dostarczył jej nieco satysfakcji. Kobieta stała
na płycie lotniska, z kilkumetrowej odległości
obserwując, jak mężczyzna, który jeszcze kilka tygodni
temu był jej narzeczonym, wsiadał do radiowozu. Nieco
dalej Jerry rozmawiał z jednym z funkcjonariuszy.
Samolot linii Air France wystartował dziesięć minut
temu i za kilka godzin miał bezpiecznie
przetransportować pasażerów do Paryża.
– Spóźniłeś się – mruknęła, kiedy poczuła za sobą
znajomy zapach mocnych perfum. – Przegapiłeś, jak
policja zakuwała Hermana w kajdanki.
– Nigdy sobie tego nie wybaczę. – Oliver pojawił się
tuż obok. Spojrzał na prawniczkę, a kącik jego ust drgnął
ku górze.
Violet zmarszczyła brwi.
– Skąd wiedziałeś, że wybierze właśnie ten lot? –
zapytała.
Policja podejrzewała, że Daniel będzie próbował
opuścić kraj dzięki podrobionym dokumentom, ale
informacja o dokładnym numerze lotu wiele ułatwiła.
– Przejrzałem jego laptopa – przyznał. – Na swoje
nieszczęście nie usunął ani historii przeglądarki, ani
konwersacji mailowej z Dawtonem, w której omawiali
szczegóły planu. Myślę, że Jerry dobrze to wykorzysta. –
Przeniósł wzrok na przyjaciela.
Wciąż pozostawało jednak coś, co nie dawało Violet
spokoju.
– Nie zabezpieczył laptopa hasłem? – zapytała.
Spojrzał na nią z lekkim uśmiechem, po czym
przytaknął.
– Więc jakim cudem…
– Herman nie popisał się zbytnią pomysłowością w tej
kwestii. Hasłem było twoje imię.
Poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Gdy odwróciła
głowę, dostrzegła jedynie tył odjeżdżającego radiowozu.
Rozdział 43

Przez Calvary1 przemknął powiew zimowego wiatru.


Violet mocniej otuliła się płaszczem, nie przestając
kroczyć wąską ścieżką. Minęło kilka minut, zanim
dotarła dróżką do wschodniej części cmentarza, gdzie
pomiędzy kamiennymi nagrobkami kobieta dostrzegła
ubraną w czerń postać.
Jim Jackson nie drgnął, kiedy powoli do niego
podeszła. Stał bez ruchu, ze wzrokiem utkwionym
w wyrytym w kamieniu napisie, który układał się w imię
i nazwisko: Maya Reynolds.
Poprzedniej nocy spadł pierwszy w tym roku śnieg.
Pośród przykrytych bielą nagrobków żółty kwiatek
trzymany przez nastolatka wydawał się jedynym
barwnym punktem.
– Twoja mama powiedziała, że cię tutaj znajdę. –
Violet postanowiła przerwać ciszę. – Wpadła dzisiaj rano
do kancelarii, żeby podziękować…
– Powiedziałem jej, że Oliver Sanclair nie wygląda na
człowieka, który pije whisky – wtrącił.
Violet uśmiechnęła się kącikiem ust, przypominając
sobie Olivera próbującego przekonać matkę chłopaka, że
nie musiała dawać mu prezentu. Kobieta była jednak
nieugięta i wcisnęła butelkę alkoholu w dłonie Sanclaira.
– Nie chciała mnie słuchać – dodał nieco ciszej, po
czym westchnął. – Nalegała, żebym poszedł razem z nią.
Mówiła, że ja też powinienem wam podziękować.
Powinienem być wdzięczny, że dostałem kolejną szansę.
– Prychnął. – Wyszedłem z aresztu, ale wciąż czuję,
jakbym w nim tkwił.
Kolejny powiew wiatru rozwiał ciemne włosy Jima,
odsłaniając bladość jego policzków, pustkę kryjącą się
w oczach i grymas, który cieniem rzucił się na wargi.
– Mogę o coś zapytać?
– Tak.
– Czy kiedyś straciła pani kogoś, kogo naprawdę pani
kochała?
Violet przeniosła wzrok na nagrobek. Błyszczał
w świetle dnia, jeszcze niezniszczony czasem.
Odpowiedziała dopiero po kilku dłużących się minutach:
– Więcej niż raz.
– Czy to minie? – zapytał cicho.
– Uczucie, jakby świat kompletnie się dla ciebie
zawalił?
– Tak…
Może w obecnej sytuacji powinna go okłamać, lecz od
zawsze była zdania, że nawet najgorsza prawda była
lepsza niż najpiękniej przyozdobione kłamstwo.
– Nie, Jim, ale z czasem dzięki innym ludziom
zrozumiesz, że świat nie może runąć. Straci barwy,
wyblaknie, stanie się szary i smutny, jednak nigdy się nie
rozpadnie. To od ciebie zależy, jak długo taki pozostanie.
Chłopak pokręcił głową, jakby nie do końca wierzył
w jej słowa.
Violet była pewna, że gdyby sama usłyszała coś
takiego po śmierci mamy, zachowałaby się podobnie.
Teraz jednak wiedziała, że życie w dużej mierze polegało
na stracie tych, których się kocha. Nic nie mogło
sprawić, że człowiek byłby w stanie tego uniknąć – ani
pieniądze, ani pozycja.
– Chce pani wiedzieć, dlaczego nie próbowałem
walczyć?
– Chcesz mi o tym powiedzieć? – odparła.
Jim nieznacznie przytaknął.
– Mimo że tamtej nocy to nie ja strzeliłem do Mai…
Czuję się, jakby nie było jej tutaj przeze mnie.
Violet powoli pokręciła głową.
– To nie twoja miłość zabiła Mayę, Jim. Zrobiła to
nienawiść Parkera.
– Więc dlaczego to tak bardzo boli?
– Bo ją kochałeś.
Jego oddech stał się urywany.
– Nie zdążyłem jej o tym powiedzieć – szepnął,
a następnie odwrócił głowę. W jego ciemnych oczach
kryło się wiele smutku. – Nie zdążyłem powiedzieć jej
tak wielu rzeczy…
– Myślę, że ona wiedziała – wtrąciła cicho. – Wiersze,
które dla niej pisałeś… – Uśmiechnęła się delikatnie. –
Maya wiedziała.
Jim odetchnął głęboko i ponownie spojrzał na
nagrobek.
Prawniczka zastanawiała się, czy powinna powiedzieć
mu, że dzięki wszystkiemu, co policja odnalazła
w laptopie Daniela, zarówno on, jak i Parker oraz jego
ojciec przez długie lata nie wyjdą z więzienia. Szybko
jednak zrozumiała, że dla Jima nie miało to znaczenia.
Nie szukał zemsty, nie czuł satysfakcji, że ten, kto
skrzywdził Mayę, w końcu za to odpowie, ponieważ sam
czuł się winny. Violet wierzyła, że kiedyś zrozumie, że
nie zrobił niczego złego. Nie istniało bowiem nic
gorszego niż życie z poczuciem winy.
– Wracaj do domu, Jim – poleciła. – Wracaj do mamy.
Ona na ciebie czeka.
Chłopak nie ruszył się z miejsca.
– Jeszcze tylko moment – szepnął, mocniej zaciskając
bladą dłoń na łodydze żółtego kwiatu.
– To nie sprawi, że poczujesz się lepiej – powiedziała,
wracając wspomnieniami do poranków, kiedy sama
spędzała długie minuty na cmentarzu. – To nie pomoże.
Chłopak postawił krok w przód i delikatnie położył
kwiat na nagrobku, muskając go opuszkami palców,
a potem spojrzał na Violet.
– Muszę już iść – poinformowała. – Podrzucić cię do
domu?
– Nie. Wrócę sam. Idzie pani ratować kolejną
zagubioną duszę?
V pokręciła głową z uśmiechem.
– Nie chcę spóźnić się na randkę – wyjaśniła.
– Pani McMillan? – zatrzymał ją.
– Tak?
– Dziękuję.
Nie była pewna, za co dziękował – za to, że dzięki niej
i Oliverowi był teraz wolny, czy może za wszystko, co mu
powiedziała. Była jednak pewna, że Jim Jackson sobie
poradzi. Był bystrym chłopakiem.
Odpowiedziała mu lekkim uśmiechem, po czym
ruszyła wąską ścieżką w drogę powrotną. Wiatr przybrał
na sile, a śnieg skrzypiał pod podeszwami butów.
Wsunęła dłonie do kieszeni, chcąc ochronić je przed
zimnem, które doskwierało nieco mocniej niż chwilę
wcześniej.
Przystanęła zaledwie kilka metrów od głównej bramy
cmentarza. Mrużąc oczy, wkroczyła pomiędzy nagrobki,
dostrzegając na jednym z nich znajome nazwisko.
Rozdział 44

Kelner wskazał Violet drogę pomiędzy stolikami.


Restauracja mieściła się na obrzeżach miasta, a za jej
przeszklonymi ścianami rozciągał się widok na rzekę
Hudson, co przy akompaniamencie wiszących pod
sufitem lampek i subtelnego półmroku tworzyło
niezwykle przytulną atmosferę.
Oliver czekał na Violet przy stoliku w głębi lokalu
oddalonym od innych zajętych miejsc na tyle, by czuli
odrobinę komfortu w tak popularnym miejscu.
McMillan uśmiechnęła się, dostrzegając, że mężczyzna
miał na sobie ciemne spodnie, jasną koszulkę oraz
marynarkę. Wciąż wyglądał oszałamiająco, ale nie na
tyle elegancko, by sama czuła się źle, mając na sobie
zwykły sweter i dzianinową spódnicę.
– Przepraszam za spóźnienie – mruknęła, pozbywając
się płaszcza. – Taksówka nie mogła przedrzeć się przez
korki.
Gdy zajęła miejsce naprzeciw niego, Sanclair podał jej
kartę dań i zapytał:
– Jak przebiegła rozmowa z Jacksonem?
– Chyba lepiej, niż się tego spodziewałam. A co
u ciebie?
Oliver miał uczestniczyć w przesłuchaniach Daniela,
a także prokuratora Dawtona.
– Herman w końcu odpuścił i przyznał, że od początku
wiedział, kto tak naprawdę stał za zabójstwem Mai.
Może liczy na łagodniejszy wyrok. Dawton wciąż
pozostaje nieugięty.
– Powinniśmy się tym martwić? – zapytała.
Sanclair oderwał wzrok od karty dań i obdarzył kobietę
łagodnym spojrzeniem. W panującym w restauracji
półmroku rysy jego twarzy wydawały się bardziej surowe
niż w dziennym świetle.
– Nie musimy się już niczym martwić – zapewnił. To
z pozoru zwyczajne zdanie zdawało się mieć wiele
znaczeń. – Dowody zbyt mocno go obciążają. Tym razem
nie uda mu się wywinąć.
Violet delikatnie się uśmiechnęła i zerknęła do menu.
– Na co masz ochotę? – zapytał.
Przesunęła wzrokiem po pozycjach w karcie. W końcu
odłożyła ją na bok i odpowiedziała:
– Na cheeseburgera.
Oliver również się uśmiechnął.
– Zabiorę cię na niego jutro – obiecał.
Uśmiech spłynął z twarzy Violet, co nie umknęło jego
uwadze.
– Wszystko w porządku?
– Tak. – Odkaszlnęła, a następnie sięgnęła po stojącą
na stoliku szklankę z wodą. Upiła łyk, po czym dodała: –
Po prostu… Jutro chyba nie dam rady.
– W takim razie pojutrze…
– Jutro wracam do Los Angeles.
Sanclair gwałtownie zamilkł.
Minęła pełna ciszy chwila, zanim prawniczka uniosła
wzrok i odwzajemniła jego spojrzenie.
– Wczoraj rozmawiałam z Owenem – wyjaśniła,
nieświadomie ściszając głos. – Do kancelarii zgłosiła się
kobieta oskarżona o zamordowanie męża, który przez
lata się nad nią znęcał. Twierdzi, że działała
w samoobronie, ale prokuratura postawiła jej zarzut
morderstwa drugiego stopnia. Chcę się tym zająć.
Dostrzegła w oczach Olivera to, czego tak bardzo się
obawiała – nie wydawał się zaskoczony tym, co
powiedziała, jakby właśnie tego się spodziewał. Chyba
naprawdę wolałaby, gdyby się wściekł.
– Jesteś zły?
Sanclair rozciągnął wargi w słabym uśmiechu, a potem
chwycił jej dłoń, splatając razem ich palce. Violet
poczuła przyjemny ucisk w sercu. Jego dotyk ukoił jej
nerwy.
– Nie. Oczywiście, że nie. – Pokręcił głową, wciąż
patrząc w jej oczy. – Po prostu mam wrażenie, że znowu
mi uciekasz.
– Nie uciekam – zapewniła pośpiesznie. – Ale nie
mogę tak nagle tego wszystkiego zostawić. Przynajmniej
do czasu, aż Daniel nie upomni się o to, co należy do
niego.
– Już nic nie należy do niego – wtrącił.
Prawniczka zmarszczyła brwi, jednak zanim zdołała
zapytać, co miał na myśli, Oliver puścił jej dłoń.
Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął kartkę, którą
następnie jej wręczył.
– Co to jest?
– Otwórz – polecił.
Uważnie obserwował kobietę, gdy przesunęła
wzrokiem po widniejących na dokumencie literach.
Zaskoczenie, które powoli zaczęło malować się na jej
twarzy sprawiło, że Sanclair poczuł satysfakcję.
– Kancelaria należy teraz do ciebie.
Poderwała głowę, jakby mimo tego, co trzymała
w rękach, wciąż nie potrafiła w to uwierzyć.
– Jak udało ci się zmusić Daniela, żeby to podpisał? –
zapytała.
– Poczekałem na niego w apartamencie. Gdy w końcu
się zjawił, powiedziałem, że pozwolę mu odejść, jeżeli
zrzeknie się swojej części udziałów w kancelarii.
– Uwierzył, że nie kłamałeś?
– Jak widać. – Zerknął na dokument, który wciąż tkwił
w jej dłoniach. – Miał zbyt wiele do stracenia, by nie
zaryzykować.
Pokręciła głową i jeszcze raz zerknęła na kartkę.
Wpatrywała się w zapisane na niej zdania, jakby dopiero
uczyła się czytać i musiała dokładnie przestudiować
każdy wyraz, by następnie powoli złożyć wszystko
w spójną całość. Choć nawet wówczas to wszystko wciąż
wydawało jej się nieprawdopodobne.
– Nie taki był nasz plan. Miałeś czekać przed hotelem
i poinformować Jerry’ego, kiedy Daniel się w nim pojawi.
– Uniosła wzrok. – Od początku planowałeś go
zaszantażować?
Oliver nie zamierzał kłamać.
– Obiecałem, że pomogę ci odzyskać kancelarię.
– A teraz to właśnie ona sprawia, że muszę wyjechać.
– Odłożyła dokument. Z jej ust uciekło ciche
westchnienie.
– To nie ma znaczenia – zapewnił.
Nie mogła się z nim zgodzić.
– Oczywiście, że ma. Masz świadomość, że gdybyś
poprosił mnie, bym rzuciła to wszystko i z tobą została,
nie zawahałabym się nawet przez sekundę?
– Tak, ale nie mogę cię o to prosić.
– Dlaczego nie?
Pochylił się, przesuwając palcami po blacie. Gdy
musnął opuszkami dłoń Violet, dziewczyna przełknęła
z trudem.
– Bo nie mogę ci tego odebrać. Zasłużyłaś na to.
Wiem, że gdybyśmy zamienili się miejscami, ty również
nie poprosiłabyś mnie o coś takiego.
V jeszcze raz spojrzała na dokument i uśmiechnęła się
ze smutkiem. Własna kancelaria od zawsze była jej
marzeniem, a teraz gdy to marzenie znalazło się niemal
na wyciągnięcie ręki, nie była pewna, czy chce po nie
sięgnąć.
– Żałuję, że nie jestem w stanie być w dwóch
miejscach jednocześnie. – Uniosła wzrok. – Tutaj z tobą
i tam, robiąc to, co kocham. Chyba powinnam wiedzieć,
że w życiu nie można mieć wszystkiego, prawda?
Oliver odwzajemnił uśmiech.
– Jeżeli naprawdę ci na tym zależy, mogę kupić ci tego
cheeseburgera.
Violet cicho się zaśmiała.
Boże, ten mężczyzna naprawdę potrafił sprawić, że
w jednej chwili zapominała o tym, co ją dręczyło.
– Najpierw chcę gdzieś cię zabrać.
– Gdzie? – zaciekawił się.
– Powiedzmy, że to niespodzianka.
***
– Cmentarz? – zdziwił się, zatrzymując samochód tuż
przy bramie Calvary.
Violet spojrzała na mężczyznę z uśmiechem.
– Zaufaj mi – poprosiła i wysiadła na mroźne
powietrze.
– Czy pozostało mi cokolwiek innego? – mruknął,
ruszając za nią.
Panujący wokół mrok przecinał blask lampki padający
z telefonu dziewczyny. Zatrzymała się, gdy przeszli
przez bramę.
– Zamknij oczy – poleciła.
Oliver nie wyglądał na przekonanego, ale spełnił
prośbę, a potem pozwolił, by Violet chwyciła jego dłoń
i poprowadziła za sobą.
– Znalazłam to dzisiaj rano, po rozmowie z Jimem –
mówiła.
Spokojny głos dobiegł do niego mimo szumu wiatru.
Nieświadomie mocniej ścisnął jej dłoń. Śnieg skrzypiał
pod ich butami, rozdzierając ciszę.
– Violet…
– Jeszcze tylko kawałek – zapewniła, a kilka sekund
później przystanęła. – Możesz otworzyć oczy – szepnęła.
Gdy rozchylił powieki, zorientował się, że zatrzymali
się przed jednym z nagrobków. Zanim zdołał o coś
zapytać, Violet skierowała światło w kierunku kamienia.
Słowa utknęły w połowie drogi do ust Olivera, gdy
dostrzegł imię i nazwisko swojej matki.
– Poprosiłam Jerry’ego, żeby sprawdził, czy nie jest to
tylko zbieżność nazwisk, ale… – Zamilkła, czując, że
wzmocnił uścisk.
Odwróciła głowę i spojrzała na jego profil. Pomimo
późnej pory i otaczającego ich mroku była w stanie
dostrzec tak wiele emocji w jego niebieskich tęczówkach.
Za sprawą mocnego podmuchu wiatru czarne kosmyki
osunęły się na blade czoło mężczyzny.
– Chcesz zostać sam? – zapytała.
W pierwszej chwili jedynie pokręcił głową.
– Nie. – W końcu odwzajemnił jej spojrzenie
i odetchnął z ulgą. – Dziękuję, że mi to pokazałaś.
Gdy tego ranka Violet natrafiła na nagrobek, na
którym widniało nazwisko Sanclair, nie wahała się ani
chwili, choć może powinna zastanowić się, czy
rozdrapywanie tej rany było dobrym posunięciem.
Wiedziała jednak, jak ważne dla Olivera było
odnalezienie grobu matki.
– Powinniśmy wracać – szepnął.
– Możemy zostać jeszcze chwilę, jeżeli chcesz…
– Wrócę tutaj jutro – odparł.
Violet jedynie w milczeniu skinęła głową.
Czasami, gdy szukamy czegoś bardzo długo i w końcu
udaje nam się to odnaleźć, w pierwszej chwili nie wiemy,
jak powinniśmy się z tym obchodzić.
– W takim razie chodźmy.
Ruszyli wąską ścieżką w kierunku bramy. Kiedy przez
nią przeszli i znaleźli się na opustoszałym parkingu, V
zerknęła w stronę znajdującego się nieopodal parku
i zaproponowała:
– Przejdziemy się?
Oliver odpowiedział uśmiechem.
Milczeli przez kilka chwil, nim Violet postanowiła
przerwać ciszę:
– Wszystko w porządku?
– Tak.
Poczuła, że nieco mocniej ścisnął jej dłoń.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że naprawdę udało nam
się wygrać – szepnęła. – Choć w sumie powinnam się
tego spodziewać. – Zerknęła na Olivera. – Przecież ty
nigdy nie przegrywasz.
– Nie masz pojęcia, jak bardzo się mylisz…
– Dlaczego zawsze to powtarzasz?
Sanclair odetchnął głęboko, stanął tuż przed kobietą
i z nieznacznym uśmiechem odgarnął jej kosmyk za
ucho, opuszkami dotykając policzka.
Violet zadrżała. Ciepło jego dotyku stanowiło miłą
odmianę od otaczającego ich chłodu.
– Nie chciałem ci tego mówić i psuć twoich marzeń,
ale nie mogłabyś zostać moją pierwszą porażką.
Uniosła brew, nie panując nad uśmiechem
rozbawienia.
– Dlaczego nie?
Cofnęła się o krok, przez co niemal wpadła na
zasypaną śniegiem ławkę. Chwilę później Oliver zacisnął
dłonie na jej biodrach, uniósł ją i postawił na
drewnianych deskach. Przewyższała go o pół głowy. Był
to pierwszy raz, kiedy nie musiała zadzierać głowy, by na
niego spojrzeć.
– Ponieważ przegrałem.
– Nie. – Pokręciła głową, obejmując dłońmi jego kark.
Wplotła palce w ciemne włosy mężczyzny. – Przez
ostatnie dwa lata nie przegrałeś żadnej rozprawy.
Wcześniej też nie, więc…
– Pozwoliłem ci wyjechać – wtrącił, sprawiając, że
zamilkła.
Oliver omiótł wzrokiem twarz Violet, na moment
zatrzymując spojrzenie na lekko rozchylonych wargach.
Serce zabiło mu w piersi nieznośnie szybko.
– Dwa lata temu, kiedy najbardziej mnie
potrzebowałaś, zostawiłem cię samą. – Uniósł
podbródek i odwzajemnił jej spojrzenie. – To moja
największa przegrana. Gdybym wtedy za tobą pojechał,
ochroniłbym cię przed tym wszystkim. Przed twoim
ojcem, przed Hermanem. Nie chcę drugi raz popełnić
tego samego błędu, ale nie mogę prosić cię, żebyś
została.
Pochyliła się i niemal dotknęła ustami jego warg.
Nagle chłód wieczoru przestał aż tak bardzo im
doskwierać.
– Możesz – szepnęła.
– Nie, skarbie.
Poczuła przyjemne ciepło w sercu przez brzmienie
słowa, którego użył.
– Chciałabym, żeby to wszystko było łatwiejsze. –
Głos wciąż miała cichy. – Gdyby świat był odrobinę
mniejszy, mogłabym zawsze być obok ciebie.
– Nie wiem, czy zdołałbym znieść twoje towarzystwo
aż tak często.
Roześmiała się, choć w kącikach jej oczu zgromadziło
się kilka łez.
– Przyjedziesz jutro na lotnisko? – zapytała.
– Wiesz, jak bardzo nie lubię pożegnań. Po prostu
obiecaj mi, że wrócisz.
– Dwa lata temu poprosiłeś, żebym zniknęła z twojego
życia i już nigdy do niego nie wracała.
– Dwa lata temu byłem głupcem – przyznał.
– Cieszę się, że jesteś tego świadomy. – Znowu się
zaśmiała i w końcu pochyliła się, po czym dotknęła jego
warg.
Pocałunek był długi i wstrząsnął sercem Violet,
przepędzając uczucie zimna. Oliver objął jej drobne ciało
i nie rozłączając ich ust, postawił kobietę na zasypanej
śniegiem ścieżce. Przyciągnął ją ku sobie, jakby chciał
zatrzymać ten moment, by móc dostatecznie mocno się
nim nacieszyć. Ale sekundy, zwłaszcza w obliczu
nadchodzącej rozłąki, zdawały się płynąć nieznośnie
szybko.
– Nie patrz na mnie tak, jakbyśmy właśnie się żegnali
– szepnęła, kiedy się od niej odsunął.
– To nie jest pożegnanie – zapewnił. – Obiecaj, że do
mnie wrócisz.
– A jeżeli nie wrócę? – Drażniła się z nim.
– Wtedy sam po ciebie przyjadę.
– Kusząca propozycja, panie Sanclair. – Chwyciła jego
dłoń. – Chodźmy. Musisz wywiązać się z obietnicy.
– Obietnicy? – powtórzył.
– Obiecałeś mi cheeseburgera – wyjaśniła. –
Zapomniałeś?
Oliver cicho się zaśmiał, po czym objął ją, pochylił się
i musnął ustami jej skroń.
– Jak mógłbym zapomnieć? – szepnął.
Rozdział 45

Odgłos szpilek uderzających o betonową podłogę odbijał


się od pustych ścian aresztu.
Violet czuła na sobie ciężar spojrzenia Daniela, odkąd
strażnik przepuścił ją przez kraty. Jednak spojrzała
w oczy Hermana, dopiero gdy zajęła miejsce po drugiej
stronie oddzielającej ich szyby.
Twarz miał nieco bledszą, ciemne włosy opadały mu
na skronie, a w brązowych tęczówkach dostrzegła
odrobinę zmęczenia. W więziennym uniformie nie
przypominał człowieka, który przekształcił ostatnie dwa
lata jej życia w piekło. Był jedynie jego niewyraźnym
cieniem.
Próbowała wyobrazić sobie, jak bardzo zmieni się
przez następne lata, które spędzi w więziennych murach,
odcięty od świata, do którego tak bardzo starał się
dopasować – świata zepsutych ludzi niewidzących
niczego prócz statusu społecznego, pieniędzy i dobrego
wizerunku.
Daniel dopiero po chwili chwycił słuchawkę i przyłożył
ją do ucha.
Violet kilka sekund później uczyniła to samo. Przez
całą noc biła się z myślami, czy powinna tutaj
przychodzić, ponieważ ucieczka wydawała się
przyjemnym i prostym rozwiązaniem. Niestety od
pewnych rzeczy i ludzi nie dało się uciec. Wsiąkały
w umysł i duszę, nie odpuszczając, dopóki człowiek się
od nich nie odciął, a to z kolei wymagało odwagi.
Musiała to zakończyć. Tutaj. Teraz.
Musiała zostawić tę część życia za sobą. Wiedziała, że
miną miesiące, zanim w końcu przyzwyczai się do tego,
że już nie musi budzić się każdej nocy w ramionach
człowieka, którego nie kocha.
– Tęskniłaś za mną? – Głos Daniela rozbrzmiał tuż
przy jej uchu, a na jego twarz wpłynął pełen
powściągliwości uśmiech.
Patrzyła mu prosto w oczy. W oczy człowieka, który
był gotowy ją zabić, aby ochronić własny wizerunek.
Człowieka, który przez ostatnie miesiące pokazywał jej,
jak nie powinna wyglądać miłość.
– Przyszłam tylko po to, żeby się pożegnać.
– Pożegnać? – powtórzył z kpiną, po czym pokręcił
głową. – Naprawdę sądzisz, że zdołasz o mnie
zapomnieć?
Kącik ust Violet drgnął. Przechyliła głowę, pozwalając,
by kosmyki osunęły się na jej skroń. Spojrzała na Daniela
pełnym współczucia wzrokiem, co sprawiło, że uśmiech
zdobiący jego wargi nieco zmalał.
Wyglądał żałośnie, gdy za wszelką cenę próbował
ratować resztki honoru, którego już właściwie nie
posiadał.
Którego nigdy nie posiadał, poprawiła się w myślach.
Stracił wszystko, o co tak bardzo się troszczył. Ona mu
to odebrała.
Mimo wszystko nie czuła satysfakcji, widząc go
w takim stanie. Nie czuła również żalu ani współczucia.
Tylko ulgę, jakby jakimś cudem zdołała przechytrzyć
narzucony jej przez ojca los.
Czy byłby wściekły, widząc, jak jego córka posyła do
więzienia człowieka, którego tak bardzo pragnął, aby
poślubiła? Miała nadzieję, że teraz na nią patrzył
i widział w niej kobietę, jaką niegdyś była jej matka –
kobietę, która nie pozwalała, by jakiś mężczyzna mówił
jej co może, a czego nie może robić.
Wbrew całemu światu Violet była właśnie taką
kobietą. Była taka jak jej mama.
– Powinnam już iść. – Uniosła podbródek.
Odetchnęła głęboko, a następnie zerknęła na zegarek
oplatający nadgarstek. Za trzy godziny miała wsiąść do
samolotu i wrócić do Los Angeles. Zanim jednak wstała,
pochyliła się i obdarzyła Daniela ostatnim uśmiechem,
a w końcu szepnęła:
– Nie musisz się martwić. Już nie pamiętam, kim
właściwie jesteś.
Rozdział 46

Violet dotarła na lotnisko zaledwie kilkanaście minut


przed zamknięciem bramek.
Esme, Larry i Derek oraz Jerry i Jodie już na nią
czekali.
Pomimo tego, jak mocno była spóźniona, nie pozwolili
jej odejść bez pożegnania. Musiała przytulić każdego
z nich z osobna.
Jodie trzymała ją w objęciach nieco dłużej niż
pozostali.
– Wracaj do nas szybko – szepnęła.
– Chyba nie myślisz, że przegapię twoje baby shower?
– Violet wyswobodziła się z uścisku i obdarzyła kobietę
lekkim uśmiechem. – Wrócę szybciej, niż myślisz.
Ich rozmowę zakłócił głos Esme:
– Gdzie Oliver?
– On nie przepada za pożegnaniami – wyjaśnił Jerry.
Derek zwrócił się do Violet:
– Powinnaś już iść. Jeżeli się nie pośpieszysz, będziesz
musiała skorzystać z następnego lotu.
Nie mogła sobie na to pozwolić. Ustaliła z Owenem, że
jeszcze dzisiaj pojadą do aresztu, by porozmawiać
z klientką.
Cofnęła się o krok i spojrzała na przyjaciół.
Obiecała sobie, że niebawem tutaj wróci. Dlaczego
więc pomimo tej świadomości tak trudno było po prostu
odwrócić się i odejść? Przecież nie wyjeżdżała na
zawsze. Jak tylko upora się ze sprawą, będzie mogła
wsiąść do samolotu i w ciągu kilku godzin pojawić się
w Nowym Jorku. Niestety nawet ta myśl nie była
w stanie odpędzić nagłego smutku, który ją ogarnął.
Dopiero pełen troski głos Dereka wyrwał ją
z zamyślenia:
– Naprawdę musisz się pośpieszyć.
Przywołała na twarz uśmiech, starając się zignorować
fakt, że miała ochotę po prostu się rozpłakać. Właśnie
tutaj, na środku lotniska, pośród pasażerów
i odprowadzających ich rodzin.
Odwróciła się, gdy zrozumiała, że upływające sekundy
nie sprawią, że to stanie się łatwiejsze. Wręcz przeciwnie
– czyniły to wszystko o wiele trudniejszym do
zniesienia.
Kiedy postawiła pierwszy krok, usłyszała, że ktoś
zawołał jej imię. W roztargnieniu się rozejrzała i właśnie
wtedy go zauważyła – Oliver przedzierał się przez tłum
wypełniający lotnisko Johna F. Kennedy’ego.
Serce Violet zabiło szybciej, boleśnie tłukąc o żebra,
a oddech nieznacznie przyśpieszył. Samotna łza wyrwała
się spod jej kontroli. Kilka sekund później kobieta
poczuła jej słony smak na wargach.
Mężczyzna, który szedł w jej kierunku, wydawał się
niczym piękny sen, a ona tak bardzo nie chciała się
z niego obudzić.
Nawet nie drgnęła, gdy zatrzymał się tuż przy niej,
oddychając tak, jakby chwilę wcześniej biegł. Zanim
zdołała zebrać myśli, jego silne dłonie objęły jej mokre
od łez policzki. Nie zorientowała się, w którym
dokładnie momencie pozwoliła sobie na płacz.
Oliver się pochylił, pieszcząc ciepłym oddechem jej
wargi. Pocałował ją mocno i pewnie, jakby chciał tym
jednym pocałunkiem zetrzeć z jej serca resztki smutku.
Objął palcami jej kark, odchylił głowę Violet i pogłębił
pocałunek, wyrywając z jej ściśniętego gardła ciche
westchnienie.
Nie zważał na mijających ich ludzi, na zaciekawione
spojrzenia czy wymowne uśmiechy przyjaciół i bliskich.
Odsunął się, dopiero kiedy halę lotniska wypełnił
płynący z głośników komunikat, który informował, że do
zamknięcia bramek lotu do Los Angeles pozostało kilka
minut.
Musnął kciukiem drżącą wargę Violet. Gdyby tylko
mógł zatrzymać tę chwilę i cieszyć się obecnością
kobiety jeszcze choćby przez jeden dzień… Wiedział
jednak, że wówczas jeszcze trudniej przyszłoby mu się
z nią rozstać.
Gdy na nią spojrzał, obdarzyła go najpiękniejszym
uśmiechem, jaki miał okazję kiedykolwiek ujrzeć.
– Myślałam, że nie lubisz pożegnań – szepnęła.
Dotknął jej policzka, by zetrzeć łzę, która spłynęła po
bladej skórze.
– Musiałem jeszcze raz cię zobaczyć, zanim
wyjedziesz…
– Wrócę – zapewniła.
– Wiem.
Kobiecy głos ponownie przypomniał o zamknięciu
bramek.
– Muszę już iść. – Violet cofnęła się o krok, mocniej
ściskając rączkę małej walizki. – Naprawdę muszę…
Zamknęła oczy i się odwróciła, nie dając sercu dość
czasu, by zdołało zatęsknić za jego dotykiem.
– Violet!
Zatrzymała się zaledwie kilka kroków od bramek.
Odetchnęła głęboko, po czym odwróciła głowę w tej
samej chwili, w której Oliver Sanclair, ten sam człowiek,
który dwa lata temu sprawiał wrażenie, jakby szczerze jej
nie znosił, powiedział tak głośno, by jego słowa
usłyszała co najmniej połowa lotniska:
– Kocham cię.
Prawniczka nie potrafiła zapanować ani nad
uśmiechem, ani nad ciepłem, które objęło jej serce.
Stanęła na palcach i odkrzyknęła:
– Ja też cię kocham!
Potem zarówno Oliver, jak i jej przyjaciele zniknęli
pośród tłumu.
Violet nie przestała się uśmiechać, nawet kiedy zajęła
już miejsce w samolocie.
Tuż po starcie, gdy samolot jeszcze nie wzbił się na
tyle wysoko, by miasto zostało pochłonięte przez
chmury, kobieta wyjrzała przez małe okno i spojrzała na
Nowy Jork. Obiecała sobie i miastu, że niebawem znowu
tutaj wróci.
Rozdział 47

2 tygodnie później
Trzask drzwi gabinetu jej ojca sprawił, że Violet
poderwała głowę. Stała za biurkiem, wkładając
potrzebne dokumenty do czarnej aktówki, gdy Owen
pojawił się w progu. Ubrany w szary garnitur sprawiał
wrażenie człowieka o wiele poważniejszego, niż był
w rzeczywistości. Wbrew pozorom miał spore poczucie
humoru.
– Gotowa? – zapytał.
Prawniczka powiodła wzrokiem po biurku, aby się
upewnić, że niczego nie przegapiła.
– Tak. – Odetchnęła głęboko. – Wygląda na to, że tak.
Chwyciła aktówkę, wciąż czując na sobie ciężar
spojrzenia mężczyzny.
– Poprosiłem Harry’ego, żeby zarezerwował dla ciebie
bilet do Nowego Jorku na jutro rano – poinformował,
kiedy na niego zerknęła.
– Nie mamy pewności, że to wszystko skończy się
podczas dzisiejszej rozprawy.
– Nawet jeżeli nie, termin następnej wypadnie
najwcześniej za dwa tygodnie. Powinnaś odpocząć. Kilka
dni z przyjaciółmi dobrze ci zrobi.
Violet westchnęła. Owen był jedną z najbliższych jej
osób. Musiała przyznać mu rację – przez ostatnie
tygodnie pracowała dniami i nocami. Marzyła
o odpoczynku, ale nie teraz, gdy na szali stało życie jej
klientki.
– Doceniam twoją troskę. – Okryła ramiona szarym
płaszczem. – Ale nie ruszę się stąd, dopóki sąd nie
uniewinni Madison.
Violet poznała Madison Grey dwa tygodnie wcześniej
po powrocie do Los Angeles. Jej klientka była szczupłą
kobietą, która właśnie dzisiaj miała usiąść w sądzie pod
zarzutem zamordowania męża. Mężczyzna znęcał się
nad nią przez blisko trzy lata, ale opinia psychologa oraz
wskazane przez lekarza liczne obrażenia głowy czy
siniaki nie stanowiły dla prokuratury wystarczających
dowodów.
Teraz Violet musiała stanąć naprzeciw prokuratury
i stoczyć bój, który decydował o dalszym życiu Madison.
Jeżeli prawniczka przegra – kobieta spędzi resztę życia
w więzieniu tylko dlatego, że raz postawiła się
potworowi, który ją krzywdził.
Właśnie dlatego mimo zmęczenia i wyczerpania Violet
nie mogła pozwolić sobie na odpoczynek.
– Nie musisz się o mnie martwić – zapewniła,
podchodząc do Owena.
Gdy wykrzywił wargi w lekkim grymasie,
odpowiedziała szczerym uśmiechem, a potem stanęła na
palcach, cmoknęła go w policzek i się odsunęła.
– Trzymaj za mnie kciuki – poprosiła.
– Nie muszę. Jesteś świetnym prawnikiem. Twoi
rodzice byliby z ciebie dumni. Twoja mama byłaby
z ciebie dumna. – Uśmiechnął się. Owen naprawdę
rzadko się uśmiechał, a jeśli to robił, zmarszczki wokół
jego oczu się pogłębiały. – Bardzo mi ją przypominasz.
Dziewczyna się rozpromieniła.
– To największy komplement, jaki mogłam usłyszeć.
Dziękuję.
– Violet?
Prawniczka zatrzymała się w progu gabinetu.
– Tak?
– Pokaż tym kutasom z prokuratury, gdzie ich miejsce.
Zachichotała i obiecała Owenowi, że zrobi wszystko,
by tak właśnie się stało, po czym opuściła kancelarię.
Pogoda w Los Angeles była tego dnia wyjątkowo
pochmurna i wietrzna, więc w drodze do samochodu
Violet mocniej otuliła się płaszczem.
Dotarcie do budynku sądu zajęło kobiecie kilkanaście
minut. Pojawiła się na tyle przed czasem, że sala świeciła
jeszcze pustkami. Dopiero gdy czas do rozpoczęcia
rozprawy zaczął się kurczyć, zapełniły się pierwsze rzędy
miejsc.
Prawniczka nie patrzyła na gromadzące się osoby, zbyt
skupiona na wczytywaniu się we wszystko, co zdołała
zgromadzić w ciągu ostatnich kilkunastu dni. Choć
obmyśliła szczegółowy plan, sala rozpraw była
miejscem, gdzie trzeba było być przygotowanym na
każdą ewentualność. Tutaj nawet najlepiej opracowana
taktyka mogła runąć w kilka sekund. Zmarszczyła brwi,
kiedy nagle poczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Powiodła
wzrokiem wzdłuż drugiego rzędu siedzeń. Na jednym
z krzeseł dostrzegła wysoką szczupłą blondynkę ubraną
w czarny damski garnitur.
Kylie James pracowała w kancelarii, która od lat
konkurowała z rodzinną kancelarią McMillanów
i najwyraźniej był to dobry powód, by pałać do Violet
nienawiścią. Czy kobieta pojawiła się tutaj z nadzieją, że
na własne oczy zobaczy, jak Violet McMillan przegrywa?
Przez nagłe przybycie Harry’ego myśli prawniczki nie
zdołały zbytnio odbiec w tamtym kierunku. Chłopak
wpadł do zapełniającej się powoli sali rozpraw, niosąc
czarną teczkę.
– Zapomniałaś tego – wydyszał, niemal wpadając na
stół, przy którym siedziała Violet.
Odebrała od niego teczkę i zmarszczyła brwi. Była
pewna, że przed wyjściem z kancelarii umieściła ją
w aktówce. A może przez rozmowę z Owenem jedynie
pomyślała, że tak właśnie zrobiła, choć w rzeczywistości
o tym zapomniała?
– Dziękuję, Harry. – Odłożyła teczkę nad blat
i ponownie uniosła głowę, czując na sobie wzrok
asystenta. – Tak?
Harry nerwowym ruchem poprawił okrągłe okulary,
które nieustannie zsuwały się na czubek nosa.
– Wiem, że miałem dzisiaj uporządkować
dokumentację sprawy Henderson Company, ale czy
mógłbym… popatrzeć?
Violet obdarzyła go uśmiechem, po czym poleciła:
– Usiądź w pierwszym rzędzie. Owen powinien
niedługo się pojawić.
Odprowadziła chłopaka wzrokiem, spojrzała na leżącą
przed nią teczkę, otworzyła ją i zamarła, kiedy w rogu
kartki zauważyła niewielki rysunek. Przedstawiał słonia,
który w wysoko uniesionej trąbie trzymał balonik na
długim sznurku.
Na jego widok serce dziewczyny gwałtownie zabiło.
Poderwała głowę, a następnie przesunęła wzrokiem po
sali rozpraw. W jednym z ostatnich rzędów, które wciąż
nie zdążyły się jeszcze zapełnić, dostrzegła znajomą
postać.
Choć Oliver zajmował miejsce z tyłu sali, przyćmiewał
pozostałych widzów. W idealnie skrojonym czarnym
garniturze wydawał się niemal nierzeczywisty.
Violet odwzajemniła spojrzenie mężczyzny, a on
obdarzył ją lekkim uśmiechem.
***
Madison Grey zamknęła Violet w żelaznym uścisku.
– Nie masz pojęcia, jak bardzo jestem ci wdzięczna –
szepnęła ze łzami w oczach kobieta.
– To moja praca – odpowiedziała prawniczka,
dotykając jej ramienia. – Wszystko będzie dobrze.
Jeszcze dzisiaj wypuszczą cię z aresztu i wrócisz do
domu.
Madison uśmiechnęła się, a po chwili znowu przytuliła
Violet, która zerknęła ponad jej ramieniem. Sala rozpraw
zaczęła powoli pustoszeć. Miejsce, które kilka minut
wcześniej zajmował Oliver, było teraz puste.
– Madison. – Prawniczka wyswobodziła się z objęć. –
Muszę już iść. Wpadnij później do kancelarii, zobaczymy,
co uda nam się zdziałać w kwestii mieszkania, które
dzieliłaś z mężem.
– Myślisz, że uda nam się coś zyskać?
– Teraz, gdy sąd orzekł, że działałaś w obronie
własnej, mamy na to spore szanse. Warto spróbować.
– Zjawię się – obiecała.
Violet opuściła salę rozpraw jako ostatnia. Długi
korytarz sądu świecił pustkami. Gdzieś z oddali usłyszeć
było można powoli cichnące odgłosy rozmów.
Nagle ciszę przerwał odgłos kroków. Gdy prawniczka
odwróciła głowę, Oliver stał w odległości kilku metrów
od niej, że splecionymi za plecami dłońmi.
– Świetnie sobie poradziłaś – skomentował, przez co
szczerze się uśmiechnęła.
– Co tutaj robisz?
Sanclair przechylił głowę.
– Zapomniałaś, co powiedziałem? Obiecałem, że jeśli
do mnie nie wrócisz, sam po ciebie przyjadę.
Kobieta uśmiechnęła się nieco szerzej.
– Planowałam wpaść do Nowego Jorku na kilka dni…
– Kilka dni to za mało – stwierdził, stawiając krok
w przód.
– Za mało? – powtórzyła. – Więc może tydzień?
– A co jeżeli powiem, że chcę cię na zawsze?
Kiedy z jego ust padły te słowa, sercem dziewczyny
zawładnęło przyjemne ciepło.
– Jestem pewna, że miałbyś mnie dość po tygodniu.
Może dwóch.
Oliver pokręcił głową, podchodząc jeszcze bliżej.
– Tęskniłam za tobą – szepnęła, sprawiając, że się
zatrzymał.
– W takim razie nie rozstawaj się ze mną już nigdy
więcej…
Violet doskonale wiedziała, co miał na myśli. Minęła
pełna ciszy chwila, zanim zdecydowała się powiedzieć:
– Obiecałeś, że mnie o to nie poprosisz…
Postawił kolejny krok w przód, przez co dzieląca ich
odległość stała się mniejsza niż metr.
– Nie chcę prosić cię o to, żebyś zostawiła to wszystko
dla mnie. Chcę…
Drgnął, jakby nagle o czymś sobie przypomniał.
Dotknął czarnego płaszcza, który okrywał jego ramiona.
Z wewnętrznej kieszeni w końcu wyjął żółtą plastikową
kulkę.
– W obecnej chwili możliwości nie pozwoliły mi na nic
innego, ale obiecuję, że to tylko tymczasowe
rozwiązanie.
– Co… – Zamilkła, kiedy otworzył żółte jajeczko,
w którego wnętrzu błysnął pierścionek z plastikowym
kamieniem.
– Jutro kupię prawdziwy, a nie taki za dwa dolary.
Poderwała głowę, aby spojrzeć prosto w jego oczy.
– Chcę być obok ciebie, kiedy będziesz robiła to, co
kochasz. Tutaj czy w Nowym Jorku. To nie ma znaczenia.
Już nigdy nie pozwolę, byśmy musieli za sobą tęsknić.
Violet poruszyła bezgłośnie ustami i dopiero po chwili
w końcu wydobyła z siebie słowa:
– Czy ty właśnie…
– Och. No tak. – Potrząsnął głową, po czym uklęknął
tuż przed nią. Kaszlnął cicho, uniósł wzrok, spojrzał
prosto w oczy kobiety, po czym zapytał: – Wyjdziesz za
mnie?
Violet wpatrywała się w niego, starając się zrozumieć,
czy to wszystko nie było jedynie pokręconym snem. Ale
to działo się naprawdę. Oliver Sanclair klęczał przed nią
na opustoszałym korytarzu, z plastikowym
pierścionkiem, pytając, czy spędzi z nim resztę życia.
– Milczenie jest odmową czy bardziej…
– Nie chcę innego pierścionka – odparła cichym
głosem, pozwalając, by pierwsza łza spłynęła po
policzku. – Ten naprawdę mi się podoba – dodała
z lekkim uśmiechem.
– Więc to znaczy, że…
– To znaczy, że cię kocham – dokończyła. – To znaczy,
że moja odpowiedź brzmi: „tak”.
Sanclair odetchnął z ulgą, a potem zerwał się na
równe nogi, zapominając o tym, że powinien włożyć
pierścionek na palec Violet. Chwycił jej twarz w dłonie
i zamknął wargi w długim czułym pocałunku.
Kiedy poczuł, że uśmiechnęła się prosto w jego usta,
objął jej talię i przyciągnął kobietę do siebie tak
rozpaczliwie, jakby obawiał się, że to wszystko było
jedynie snem. Jeżeli tak właśnie było – nie chciał się
z niego obudzić.
Po chwili ostrożnie się od niej odsunął, a wokół
rozbrzmiały wiwaty i okrzyki radości.
Violet odwróciła głowę. Na końcu korytarza dostrzegła
przyjaciół – Esme, Jerry’ego i Jodie, Dereka, Larry’ego,
Owena i Harry’ego, a także Molly.
Oliver odetchnął głęboko.
– Próbowałem przekonać ich, żeby zostali w Nowym
Jorku, ale uparli się, że przylecą tutaj razem ze mną.
Epilog

Rok później
Oliver uniósł dłoń i poprawił porcelanową figurkę
stojącą na jego biurku. Przedstawiała małego słonia,
który w wyciągniętej trąbie trzymał balonik na długim
sznurku. Mężczyzna zerknął na wiszący nad wejściem
zegar i w końcu przeniósł wzrok na czarne drzwi
gabinetu. Z każdą minutą coraz gorzej znosił
zniecierpliwienie. Choć próbował przekonać własny
umysł, że nie powinien aż tak bardzo się tym
zamartwiać, ten zdawał się głuchy na logiczne
argumenty.
– Powinny już dawno wrócić – mruknął pod nosem, po
czym zerwał się na równe nogi. Miał nadzieję, że kolejny
kubek kawy zajmie nieco jego czasu.
Zanim jednak zdołał chwycić puste naczynie, drzwi
gabinetu otworzyły się gwałtownie, a w progu pojawiła
się Violet.
Gdy ich spojrzenia się spotkały, Oliver przełknął
z trudem. Poczuł ulgę, dopiero kiedy obdarzyła go
lekkim uśmiechem.
Wygrała, pomyślał.
Kilka sekund później w pomieszczeniu pojawiła się
również Molly. W dopasowanym damskim garniturze i z
aktówką w dłoni nie przypominała zagubionej
dziewczyny, którą przed rokiem zatrudnił w kancelarii.
– Powinnam zadzwonić do siostry i mamy. – Zerknęła
na Violet.
– Jasne. Leć. – Obdarzyła ją uśmiechem.
Gdy Molly zniknęła, V zerknęła na Olivera.
– Gdybyś tylko widział ją na sali rozpraw –
westchnęła, nie kryjąc dumy. – Była niesamowita.
– Nie pozwoliłaś mi brać udziału w rozprawie –
przypomniał, okrążając biurko.
Zamknęła drzwi i oparła o nie plecy. Obserwowała
Sanclaira, gdy wolnymi krokami pokonywał dzielącą ich
odległość. Kiedy w końcu zatrzymał się tuż przed nią
i obdarzył ją łagodnym spojrzeniem, poczuła przyjemne
ciepło, które pochwyciło w objęcia jej serce.
– Od kiedy Oliver Sanclair tak chętnie mnie słuch…
Zamknął jej usta krótkim pocałunkiem. Violet objęła
dłońmi jego kark, lecz mężczyzna nagle się odsunął,
pozostawiając błąkający się na jej wargach uśmiech.
Kolejna fala ciepła zaatakowała serce prawniczki, gdy
objął dłońmi jej lekko zaokrąglony brzuszek.
– Jak się czujecie? – zapytał.
Wplotła palce w jego ciemne włosy, burząc ich idealne
ułożenie. Kilka kosmyków osunęło się na skronie
Olivera.
– Dobrze – odpowiedziała. – Ja i Julie czujemy się
naprawdę świetnie. Nie musisz się martwić.
– Julie? – Zmarszczył brwi. – Myślałem, że kwestię
imienia mamy jeszcze przed sobą.
– Tak, ale… Julie Sanclair brzmi ładnie, prawda?
Obdarzyła go lekkim uśmiechem, doskonale wiedząc,
jak bardzo potrafiła tym na niego wpłynąć. Oliver
pochylił się i oparł czoło o jej czoło. Zgodziłby się na
każde imię, jeżeli tylko zdołałby ją tym uszczęśliwić.
– Podoba mi się – przyznał.
Poczuł przyjemne ciepło na samą myśl o tym, że za
kilka miesięcy będzie mógł w końcu zobaczyć córkę,
dotknąć jej i wziąć na ręce. Odkąd dowiedzieli się
o ciąży, nie czekał na nic bardziej.
– Rozmawiałeś z Owenem? – zmieniła temat.
– Tak. W Los Angeles wszystko w porządku. Wygląda
na to, że on i Harry dobrze sobie radzą.
– Powinniśmy wpaść tam na kilka dni.
– Poproszę Molly, żeby zarezerwowała bilety –
odpowiedział, obejmując jej talię. Dotknął ustami
policzka Violet, wyrywając z jej gardła ciche
westchnienie, a potem wychrypiał prosto do ucha: – Ale
nawet nie myśl o tym, że pozwolę ci pracować. Musisz
więcej odpoczywać.
Odsunęła się, kręcąc głową. W tej kwestii nie
zamierzała się z nim spierać. Zanim jednak zdołała
odpowiedzieć, drzwi, przy których stali, gwałtownie się
otworzyły.
W progu stanął Jerry, na którego widok Oliver
zmarszczył brwi. Wciąż trzymając jedną dłoń na talii
Violet, spojrzał na oplatający nadgarstek zegarek.
– Już ta godzina?
– Derek, Larry i Esme już czekają na zewnątrz –
poinformował śledczy.
– Zaraz do was dołączymy – mruknęła Violet.
Gdy po chwili zostali sami, wspięła się na palce
i musnęła usta Olivera.
– Gotowy?
– Tak, a ty?
Chwyciła jego dłoń i splotła razem ich palce. Ten gest
był wystarczającą odpowiedzią.
Kiedy opuścili budynek kancelarii, ich bliscy już na
nich czekali.
Violet stanęła obok Jodie, podczas gdy Oliver nieco
dalej rozmawiał o czymś z Derekiem.
– Gdzie Charlie? – zapytała.
– Siostra Jerry’ego wpadła do nas na kilka dni –
wyjaśniła. – Mamy trochę czasu dla siebie.
– Wciąż nie daje wam przespać nocy?
Jodie pokręciła głową.
– Jest uroczy, ale naprawdę nie wiem, po kim jest tak
głośny. – Zaśmiała się. – Jeżeli to rodzinne, powinnaś
się bać. – Zerknęła na brzuszek Violet, szturchając ją
ramieniem. – Muszę pogratulować Molly jej pierwszej
wygranej sprawy. Mogę cię na chwilę zostawić?
– Jasne.
Violet odprowadziła Jodie wzrokiem, a potem uniosła
podbródek i zerknęła na zakryty płótnem napis.
Rozluźniła się, czując silne ramiona obejmujące ją od
tyłu i twardy tors napierający na plecy.
– Jesteśmy w komplecie? – Jerry stanął przy ścianie
budynku, a następnie chwycił koniec liny. – Gotowi?
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami.
Violet poczuła, że Oliver objął ją nieco mocniej.
Pomysł połączenia kancelarii i stworzenia dwóch
oddziałów – w Nowym Jorku i w Los Angeles, narodził
się nagle. Kilka miesięcy wytężonej pracy sprawiło, że
znaleźli się właśnie w tym miejscu, wszyscy razem.
Jasne płótno opadło na chodnik, odsłaniając złoty
błyszczący w popołudniowym nowojorskim słońcu
napis, który układał się w dwa nazwiska. Od teraz miały
stanowić nierozerwalną całość: Sanclair & McMillan.

Koniec
Podziękowania

Dla patronek, które wzięły tę historię pod swoje


skrzydła. Dziękuję za Wasze zaangażowanie i wkład
w promocję.
Dla mojej pani redaktorki oraz pań korektorek.
Dziękuję za Waszą pracę i pomoc.
I w końcu – dla Violet i Olivera. Przykro mi, że nasza
wspólna przygoda właśnie dobiega końca. Gdyby istniała
taka możliwość, nigdy bym się z Wami nie rozstawała.
1 § 236. Domestic Relations Law – akt kodyfikujący prawo rodzinne stanu
Nowy Jork (przyp. aut.).
2 Pełna nazwa to Chateau Tablot – francuskie wino wytrawne (przy. aut.).
3 Manga – forma sztuki wizualnej. Współcześnie oznacza japoński komiks
(przyp. aut.).
4 V jak Vendetta – amerykański film fabularny z 2005 r., który jest adaptacją
komiksu Alana Moore’a i Davida Lloyda o tym samym tytule (przyp. aut.).
5 Times Square – plac w okręgu Manhattan znajdujący się na skrzyżowaniu
Broadwayu i Siódmej alei (przyp. aut.).
6 Cmentarz w zachodniej części Brooklynu w Nowym Jorku (przyp. aut.).
7 Założony w 1919 roku uniwersytet publiczny mieszczący się na
Manhattanie, w Nowym Jorku (przyp. aut.).
8 Meghan Trainor – Amerykańska piosenkarka i producentka muzyczna.
Autorka takich piosenek jak m.in.: All About That Bass czy Me Too (przyp.
aut.).
9 Mount Sinai Hospital – założony w 1852 w Nowym Jorku szpital kliniczny.
Zlokalizowany jest na Manhattanie, przy wschodniej ścianie Central
Parku, przy 100th Street i Fifth Avenue (przyp. aut.).
10 Spławik – Kawałek drewna lub tworzywa sztucznego pływającego na
powierzchni wody. Służy do sygnalizowania pochwycenia przynęty przez
rybę (przyp. aut.).
11 Calvary – Cmentarz rzymskokatolicki w Nowym Jorku (przyp. aut.).

You might also like