Professional Documents
Culture Documents
Angry Goddess - Julia Brylewska
Angry Goddess - Julia Brylewska
Julia Brylewska
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2022
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved
Redakcja:
Anna Strączyńska
Korekta:
Agnieszka Nikczyńska-Wojciechowska
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Przygotowanie okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8178-923-3
SPIS TREŚCI
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Epilog
Podziękowania
Przypisy
Dla tych, którym choć raz podcięto skrzydła.
Prolog
20 stycznia
Godzina 2:34
Marnie od dzieciństwa wiedziała, że zginie od postrzału.
Nad wyraz dokładnie pamiętała moment, w którym
pojawiła się ta pewność. Miała wtedy sześć lub siedem
lat. Z tamtego okresu w jej pamięci utkwił jedynie sen,
który zbudził ją w środku nocy. Dysząc, ze skroniami
oblanymi potem i mocno bijącym sercem, usiadła na
brzegu dziecięcego łóżka w swoim pokoju na trzecim
piętrze domu rodziców. Uniosła drżące dłonie i dotknęła
nimi miejsca, w które we śnie trafił wystrzelony
z pistoletu pocisk. Nie poczuła lepkości krwi ani bólu.
W tamtej chwili towarzyszył jej jedynie strach.
Gdy tkwiła w sennym koszmarze, z jej gardła musiał
wyrwać się krzyk, bo zbudzony w środku nocy tata
pojawił się w progu sypialni. Mężczyzna wydawał się
wyraźnie zaniepokojony. Przez kolejne minuty tulił ją
i zapewniał, że wszystko, co wydawało się tak
przerażająco prawdziwe, było jedynie snem. Jednak
w Marnie już wówczas zakiełkowała pewność, że umrze
właśnie w taki sposób, w jaki umarła w koszmarze.
Nie traktowała tego jak przekleństwo. Choć wiedziała,
że większość ludzi na jej miejscu zapewne unikałaby
wszystkiego, co miało związek z bronią czy też
postrzałem, Marnie, jak na ironię, postanowiła wstąpić
do policji. Marzyła o karierze detektywa śledczego, być
może nawet stanowisku w jednym z biur FBI.
Z marzeń pozostała jednak wyjątkowo marna garstka
pięknych wizji i odrobina rozczarowania. Po kilku latach
służby funkcjonariuszka trafiła na posterunek
mieszczący się nieopodal niewidzialnej granicy
oddzielającej Manhattan od Bronxu. Nie mogła
narzekać. Praca w tym miejscu należała do stosunkowo
przyjemnych, a nocne dyżury, które kobieta zwykła brać,
przebiegały spokojnie i bez zakłóceń.
Cóż, nie licząc Charlesa Mendeza, z którym na swoje
nieszczęście pełniła służbę w nocy z dziewiętnastego na
dwudziestego stycznia.
Dostrzegła go kątem oka. Nie odrywając spojrzenia od
ekranu komputera, gdzie właśnie kończyła oglądać
ostatni odcinek szóstego sezonu Friends, zapytała:
– Dokąd właściwie się wybierasz?
Charles zatrzymał się niespełna metr od szklanych
drzwi. Tuż za nimi rozciągała się opustoszała skąpana
w blasku lamp ulica. Mężczyzna odwrócił ku Marnie
głowę i obdarzył ją najbardziej czarującym uśmiechem,
na jaki było go stać.
– Odpuść. Twój urok osobisty na mnie nie działa –
mruknęła znudzona.
Działał natomiast na większość damskiej części
pracownic posterunku – a także, jak przypuszczała
Marnie, na jedną czwartą męskiej części, ale nie miała co
do tego pewności. Była natomiast pewna, że Charles
Mendez jak w każdy piątek wymykał się z dyżuru, by
spędzić przynajmniej godzinę na obściskiwaniu się na
tylnym siedzeniu swojego mercedesa z Anną. Anna
zajmowała się archiwum, czasami przynosiła kawę lub
drukowała papiery. Była ładna, urocza i śmiała się
w sposób, który sprawiał, że stojące w pobliżu osoby po
chwili zaczynały się zastanawiać, czy nie zabrakło jej
tlenu.
Marnie mimowolnie pomyślała o tym, czy odgłosy,
jakie z siebie wydaje, gdy ręka Charlesa wsuwa się
pomiędzy jej jędrne uda, są równie zabawne jak ten
śmiech.
– Tylko ten jeden raz, Marnie. – Pojawił się po drugiej
stronie blatu.
– Dobrze wiesz, że wymykanie się z dyżuru jest wbrew
regulaminowi…
– Podobnie jak oglądanie głupich seriali komediowych
na służbowym komputerze – zauważył, po czym zerknął
na wiszące w kącie pomieszczenia urządzenie. – Wiem,
że wyłączasz kamery, żeby nikt cię nie nakrył. – Pokręcił
głową, pochylił się i w końcu szepnął: – Każdy ma swoje
małe brudne sekrety.
Marnie uniosła leniwie wzrok, a następnie wykrzywiła
wargi w grymasie.
Charles należał do grona facetów, którzy w pewien
sposób obrzydzali policjantkę – był w stanie przelecieć
każdą kobietę, która uśmiechała się do niego dłużej niż
przez dwie sekundy. Następnego dnia jego słynne
opowieści, zatytułowane przez innych funkcjonariuszy:
„Przygody na tylnym siedzeniu Mendeza”,
rozbrzmiewały w całym komisariacie. Był jednak dobrym
policjantem i tego nie mogła mu odmówić.
– W porządku. – Dała za wygraną, wiedząc, że nawet
jeśli powiedziałaby o nocnych ucieczkach Charlesa,
musiałaby wkopać także samą siebie, ujawniając, że kilka
minut wcześniej wyłączyła kamery. – Zejdź mi z oczu.
Charles posłał jej coś w rodzaju uśmiechu pełnego
zwycięskiej dumy. Gdy szklane drzwi w końcu się za nim
zatrzasnęły, w komisariacie zapanowała przyjemna
cisza.
Marnie poczekała, aż odcinek serialu dobiegnie końca,
potem chwyciła pusty kubek po kawie i ruszyła
w kierunku automatu. Stał w wąskim korytarzu, a kawa,
którą z siebie wypluwał, smakowała gorzej niż ta z metra
w centrum Nowego Jorku.
Kobieta wstawiła kubek do maszyny, wcisnęła
odpowiedni przycisk, oparła plecy o ścianę i wsłuchała
się w dźwięk pracującego urządzenia. Automat liczył już
kilka lat, więc napełnienie naczynia kawą zajęło mu
dobre dwie minuty, po których Marnie chwyciła kubek
z nie tak ciepłą kawą, jakiej mogłaby oczekiwać.
Właśnie wtedy panującą na komisariacie ciszę
przerwał trzask szklanych drzwi.
Kącik ust Marnie uniósł się w lekkim uśmiechu.
– Niech zgadnę, Anna cię wystawiła… – Urwała, kiedy
jej wzrok spoczął na drzwiach.
Na szklanej szybie widniały podłużne, przypominające
zrobione palcami smugi, ślady krwi.
– Charles? – Zmarszczyła brwi, odstawiła kubek
z kawą tuż obok komputera, na którego ekranie włączył
się kolejny odcinek serialu, po czym podeszła bliżej
wejścia. – To nie jest zabawne, więc jeżeli próbujesz
zrobić mi jeden z tych swoich głupich kawałów… –
Słowa utknęły jej w gardle, zduszone nagłym
przerażeniem.
Tuż za sobą usłyszała urywany oddech, a w odbiciu
szklanych drzwi ujrzała męską sylwetkę, która
z pewnością nie należała do Charlesa.
Choć Marnie szczerze go nie znosiła, teraz tak bardzo
pragnęła, by to właśnie on stał tuż za nią.
Odwróciła się powoli, wcześniej jakimś cudem
odnajdując w sobie resztki odwagi. Dostrzegła chłopaka,
nastolatka, chudego i drobnego. Miał na sobie brudne od
krwi i ziemi ciemne ubrania – nieco za dużą bluzę
z kieszeniami i sprane dżinsy. W wiszącej luźno dłoni
trzymał pistolet.
Marnie przypomniała sobie o koszmarze, który
nawiedził ją, gdy była jeszcze dzieckiem – o kuli
przebijającej jej serce. Gdzie teraz był jej tata? Powinien
chwycić ją w ramiona i obiecać, że to, co widzi, nie jest
prawdziwe.
Pistolet był umazany krwią, tak samo jak buty
nastolatka.
Policjantka próbowała dostrzec twarz chłopaka, ale
miał spuszczoną głowę. Ciemne, długie włosy opadały
mu na policzki. Uniósł podbródek, gdy Marnie postawiła
pierwszy krok w przód. Zawahała się, kiedy spojrzał na
nią oczami pełnymi łez.
Twarz również miał brudną od krwi. Przypominała
piegi zdobiące blade mokre od płaczu policzki.
Chłopak rozchylił wargi i szepnął słabym głosem:
– Zabiłem ją…
Rozdział 1
Violet nie była pewna, czy gdy przed dwoma laty po raz
pierwszy pojawiła się w kancelarii Sanclair, bardziej
doskwierało jej podekscytowanie, czy może strach.
Mogła jednak przysiąc, że wówczas nie podejrzewała, iż
kiedyś przyjdzie jej stanąć w tym samym miejscu w innej
roli niż pełny ambicji pracownik Olivera albo
potencjalny klient. Los bywał jednak wyjątkowo
przewrotny. W ciągu ostatnich miesięcy Violet
przekonała się o tym aż za bardzo.
Nie był to najlepszy czas na powrót myślami do chwil,
kiedy jej życie przypominało scenariusz wyjątkowo
kiepskiego filmu, którego reżyser miał problemy
z uzależnieniem od alkoholu, a scenarzysta uwielbiał
czarny humor. Nie mogła znowu pozwolić sobie na
moment słabości. Nie teraz i nie tutaj.
Uniosła głowę, wzięła głęboki wdech, po czym
popchnęła ciężkie drzwi i przekroczyła próg kancelarii.
– Wygląda na to, że niektóre rzeczy nigdy się nie
zmieniają – mruknęła pod nosem z lekkim uśmiechem,
gdy znalazła się pośród szarych ścian poczekalni.
Odgłos jej szpilek przeciął ciszę i sprawił, że
jasnowłosa dziewczyna poderwała głowę znad
zawalonego papierami biurka. Biurka, które kiedyś
należało do Violet.
Zorientowanie się, że była to ta sama dziewczyna,
którą spotkała poprzedniego dnia przed lotniskiem,
zajęło prawniczce kilka sekund. Ta najwyraźniej jednak
jej nie rozpoznała, bo zerwała się z miejsca.
– Spotkałyśmy się wczoraj, prawda?
– Och, przepraszam, nie poznałam pani. – Wydawała
się nieco zakłopotana.
– W porządku. Po prawie sześciu godzinach
spędzonych w samolocie chyba nikt nie przypomina
samego siebie. – Wyciągnęła ku niej dłoń. – Violet
McMillan.
– Ta… Ta Violet? – Otworzyła nieco szerzej jasne
oczy. – O mój Boże. – W pośpiechu wyszła zza biurka. –
Ostatnio czytałam wywiad, którego pani udzieliła. I te
wszystkie artykuły, i…
– Mów mi Violet, proszę – wtrąciła. – A ty jesteś…
– Ach, tak. – Uścisnęła jej dłoń. – Molly. Molly
Webster.
– Miło mi cię poznać, Molly.
– Przyszła pani… to znaczy. – Potrząsnęła głową. –
Przyszłaś do pana Sanclaira?
– Tak. Nie byłam, co prawda, umówiona, ale chciałam
zamienić z nim kilka słów, zanim spotkamy się jutro
z naszymi klientami.
– Prowadzicie przeciwko sobie sprawę?
– Tak.
– To jak starcie tytanów! Kapitan Ameryka kontra Iron
Man albo… – Zamilkła, po czym uśmiechnęła się
nerwowo. – Przepraszam, chyba za dużo mówię.
Napijesz się kawy albo herbaty?
– Poproszę kawę. Czarną, z dwoma łyżeczkami cukru.
– Jasne. – Cofnęła się o krok, przez co wpadła na
biurko. – Za momencik wrócę – dodała, a potem
zniknęła w korytarzu.
Violet, korzystając z okazji, że została sama, rozejrzała
się po wnętrzu. Kancelaria wciąż wyglądała tak, jak ją
zapamiętała – trzy biurka, rzędy wysokich regałów
z książkami w twardych oprawach i stary upchnięty
w kąt ekspres do kawy.
Gdy wzrok prawniczki w końcu spoczął na czarnych
dwuskrzydłowych drzwiach, ruszyła w ich kierunku.
Mocniej ściskając trzymaną w dłoni torebkę, popchnęła
je i weszła do gabinetu, gdzie zauważyła wiszący nad
biurkiem obraz.
Syn Człowieczy, pomyślała. Była dumna z faktu, że
mimo upływu miesięcy, tytuł dzieła nie umknął z jej
pamięci.
Drzwi zamknęły się za nią z cichym skrzypnięciem.
Stanęła przy biurku. Promienie porannego słońca
wkradały się przez okna i jasnymi pasmami opadały na
ciemny blat. Tuż obok kubka z resztką niedopitej czarnej
kawy stała porcelanowa figurka, na której widok serce
Violet ogarnęła dusząca nostalgia.
Wzięła w dłonie słonika – prezent, który dwa lata
wcześniej podarowała Oliverowi na święta. Na twarz
kobiety wkradł się pełen smutku uśmiech.
***
– Nie sądzisz, że jesteś dla niej zbyt surowy?
W głosie Jerry’ego Larsona rozbrzmiało coś na kształt
zawodu, co sprawiło, że Oliver przystanął w poczekalni.
Wziął głęboki, pełen irytacji wdech, po czym odwrócił się
do przyjaciela, obdarzył go zmęczonym spojrzeniem
i odpowiedział krótko:
– Nie.
– Molly naprawdę się stara. Przecież to widzisz.
– Starania i garstka ambicji nie wystarczą, żeby
odnieść sukces.
– Oczywiście, że nie, ale…
– To nie przedszkole – uciął, tracąc cierpliwość.
Odkąd się obudził, miał paskudny humor. Nie chciał
wyżyć się na kimś przez chwilę nieuwagi, więc zamierzał
zaszyć się w gabinecie i skupić na pracy. – Nikt nie
będzie klepał jej po plecach i zapewniał, że świetnie
sobie radzi – dodał w sposób jasno sugerujący, że
rozmowa dobiegła końca.
Nie dając Jerry’emu możliwości powiedzenia czegoś
więcej, ruszył korytarzem. Za najbliższym zakrętem
natknął się jednak na Molly. Dziewczyna w ostatniej
chwili wykonała sprawny unik, dzięki czemu zawartość
kubka, który niosła w dłoniach, nie wylądowała na
płaszczu mężczyzny.
– Przepraszam. – Uśmiechnęła się nerwowo.
Oliver westchnął, powstrzymał się przed rzuceniem
ciętej uwagi i wyminął ją, a następnie ruszył w kierunku
czarnych drzwi gabinetu.
– Ummm, tam…
Zatrzymał się.
– Prosiłem, żebyś nie wchodziła do gabinetu podczas
mojej nieobecności ani nikogo tam nie wpuszczała.
– Tak, pamiętam, ale nie mogłam odmówić Violet
McMillan. To przecież… – Molly zamilkła, gdy Oliver
spojrzał na nią w taki sposób, że kompletnie pogubiła
słowa.
Jerry pojawił się tuż za dziewczyną.
– Co powiedziałaś? – Głos Sanclaira zabrzmiał ostrzej,
niż powinien.
– Violet McMillan pojawiła się tutaj kilkanaście minut
temu i poprosiła o… – Ściszyła głos, dostrzegając
w rysach twarzy szefa irytację. Niepewnie uniosła
trzymany w dłoniach kubek i dokończyła: – O kawę.
Jerry odkaszlnął, gdy Molly przeniosła na niego wzrok.
Wyglądała na kompletnie przerażoną.
– Przepraszam, nie wiedziałam, że… – Zamilkła,
ponieważ Oliver, do którego skierowała słowa, popchnął
drzwi i zniknął w gabinecie. – A co z… z kawą? –
Wyglądała, jakby na jej barki opadł ciężar. – Jak bardzo
mam przechlapane? – zapytała, jeszcze raz zerkając na
Jerry’ego.
Mężczyzna wydął wargi, wypuszczając z płuc głębokie
westchnienie, a potem poklepał plecy Molly, uznając, że
być może ten gest będzie lepszy niż słowa.
Tymczasem Oliver przekroczył próg gabinetu, robiąc
to zbyt gwałtownie, choć starał się zignorować nagłe
zniecierpliwienie. Zatrzymał się tuż za drzwiami, które
zamknęły się za nim z trzaskiem, aż stojąca przy biurku
kobieta podskoczyła. Pośpiesznie odłożyła to, co
trzymała w dłoniach na blat, odwróciła się i cofnęła
o krok.
Violet drgnęła, gdy poczuła za sobą biurko.
Przełykając zaskoczenie, uniosła wzrok i napotkała
spojrzenie Olivera. Ten moment trwający zaledwie
ułamek sekundy uświadomił jej, że w żadnym stopniu
się na to nie przygotowała – na ich ponowne spotkanie.
Podczas kiedy ona z trudem mogła zaczerpnąć oddech,
on po prostu tam stał. Był taki, jakim go zapamiętała –
olśniewający i niemal nierzeczywiście idealny.
W czarnym dopasowanym garniturze i eleganckim
płaszczu w tym samym głębokim odcieniu mógłby skraść
serce każdej kobiety.
McMillan pośpiesznie odwróciła wzrok, upominając
się w myślach.
– Nie jestem pewien, co mówi się w takich sytuacjach.
– Jako pierwszy przerwał ciszę.
– Co? – Poderwała głowę.
– Nikt, kto zniknął z mojego życia, już do niego nie
powrócił – wyjaśnił.
Jego ton, a także swobodny sposób, w jaki delikatnie
przechylił głowę, sprawiły, że nie wydawał się
zdenerwowany. W przeciwieństwie do Violet, której
ukrywanie emocji od zawsze wychodziło raczej kiepsko.
– Minęło sporo czasu? – Uniósł ciemną brew. – Kopę
lat?
– Może po prostu… – Zamilkła w połowie zdania.
– Będziemy zachowywać się normalnie, ignorując
fakt, że to nasze pierwsze spotkanie od dwóch lat? –
dokończył.
Prawniczka skinęła głową, zdobywając się na słaby
uśmiech. Chciała przykryć nim stres, który zjadał ją od
środka.
– Właśnie dlatego tutaj dzisiaj przyszłam. Nie
chciałam, żebyśmy po raz pierwszy zobaczyli się jutro,
w obecności naszych klientów. To byłoby…
– Niezręczne?
Przytaknęła. Naprawdę pragnęła mieć to za sobą.
W końcu szepnęła pod nosem:
– Obawiam się, że teraz też jest nieco niezręcznie.
Podniosła wzrok, odkrywając, że Oliver nie przestał się
w nią wpatrywać. Sposób, w jaki to robił, znacznie
wszystko komplikował. Intensywność jego spojrzenia
oblepiała myśli Violet, przez co trudno było jej wydobyć
z siebie składne zdania. Nie chciała brzmieć jak jąkające
się, zagubione dziecko, ale nie sądziła, że ponowne
stanięcie z nim twarzą w twarz będzie tak trudne.
– Violet… – Przesunął się w przód.
– Wciąż nie przegrałeś, prawda? – zapytała, przez co
Sanclair przystanął. Teraz dzieliły ich trzy lub cztery
metry.
– Nie.
Kącik jej ust drgnął ku górze.
– Wygląda więc na to, że będę twoją pierwszą porażką,
Oliverze.
Mężczyzna zacisnął wargi. Mięśnie jego szczęki
wyraźnie się napięły, a twarz stała się surowa
i przerażająco obojętna. Violet nie wiedziała, jak
powinna zinterpretować tak nagłą zmianę. Jej słowa
sprawiły, że poczuł wściekłość, a może w taki sposób
próbował ukryć, że również czuł się niezręcznie?
– W takim razie nie wszystko się w tobie zmieniło.
– Co masz na myśli?
– Nadal masz w sobie zbyt wiele naiwności, McMillan.
Uśmiechnęła się nieco szerzej, gdy położył wyraźny
nacisk na jej nazwisko. Nie odwracając spojrzenia,
ruszyła przed siebie. Odgłos szpilek uderzających
o drewnianą podłogę gabinetu przerwał ciszę.
– Obawiam się, że mylisz naiwność z pewnością
siebie, ale spokojnie, przez ostatnie dwa lata odrobiłam
wszystkie lekcje. – Pochyliła się delikatnie, wciąż jednak
uważając, by dzieląca ich odległość nie zmniejszyła się
za bardzo.
Oliver przesunął wzrokiem po twarzy prawniczki, na
ułamek sekundy zatrzymując się na wykrzywionych
w lekkim uśmiechu ustach. Kiedy ponownie spojrzał jej
w oczy, dodała:
– I obiecuję, że niebawem się o tym przekonasz.
Stojąc pośrodku gabinetu, mierzyli się spojrzeniami
przez kilka pełnych ciszy sekund. To starcie przerwał
dopiero hałas, jaki wydały z siebie podczas otwierania
czarne drzwi. W wejściu do pomieszczenia pojawił się
Jerry.
Zanim Violet zdołała wypowiedzieć choćby słowo, już
tkwiła w jego żelaznych objęciach.
– Dlaczego nie uprzedziłaś, że pojawisz się w Nowym
Jorku? – Odsunął się, wciąż trzymając dłonie na
ramionach McMillan. – Zostaniesz na dłużej?
– Może będzie lepiej, jeżeli Oliver ci to wyjaśni. –
Zerknęła na bruneta. – Muszę już iść. – Obdarzyła
Jerry’ego szczerym uśmiechem. – Porozmawiamy jutro,
okej? Strasznie się za tobą stęskniłam. Za tobą i za Jodie.
Za… wami wszystkimi – ściszyła głos. – Wygląda na to,
że nie wyjadę tak szybko, więc będziemy mieli jeszcze
sporo czasu – zapewniła, cofając się o krok.
Violet natknęła się na Molly, która pojawiła się
w drzwiach i wciąż trzymała w dłoniach kubek.
– Twoja… kawa.
– Dziękuję, Molly, ale naprawdę muszę już iść.
Podczas gdy Violet w pośpiechu opuszczała
kancelarię, Jerry nie chciał dać Oliverowi spokoju
i bynajmniej nie zamierzał tak po prostu odpuścić.
– Prowadzicie przeciwko sobie sprawę? – Otworzył
szeroko oczy. – Ty i Violet?
Oliver walczył z grymasem, który próbował zagościć
na jego twarzy. Mężczyzna zajął miejsce za biurkiem,
wcześniej pozbywając się płaszcza i marynarki. Molly
wycofała się dyskretnie do korytarza, nie chcąc bardziej
rozzłościć szefa.
– Dlaczego o niczym nie wspomniałeś?
– Najwidoczniej wyleciało mi to z głowy – odparł.
Doskonale wiedział, że nie zabrzmiało to ani szczerze,
ani przekonująco.
– Wyleciało ci to z głowy? – Jerry skrzyżował ramiona
na klatce piersiowej, po czym uniósł ciemną brew.
Sanclair westchnął. Tępy ból w skroniach nagle stał się
niemal nie do zniesienia. Chciał tylko zostać sam, by
mógł skupić się na pracy i uciszyć natrętne myśli. Cóż,
przynajmniej do czasu, aż Violet znowu postanowi się do
nich wedrzeć.
– Jasne. – Śledczy Larson cofnął się o krok i uniósł
dłonie w obronnym geście. – Już znikam.
Kiedy Oliver został sam w zaciszu gabinetu, z jego
gardła uciekło pełne irytacji westchnienie. Przeczesał
palcami ciemne kosmyki, uniósł powieki i spojrzał na
porcelanową figurkę. Stała obok kubka z kawą.
Wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, aż w końcu się
wyprostował i ustawił słonika na właściwym miejscu –
między pudełkiem na długopisy a plikiem karteczek
samoprzylepnych.
Przez ten moment nieuwagi Violet znowu wpadła do
jego myśli i zasiała w nich spustoszenie. Nie okłamał
Jerry’ego. Mówił prawdę, twierdząc, że fakt, iż będą
prowadzić przeciwko sobie sprawę, wypadł mu z głowy.
Właściwie… sam go z niej wyrzucił, nie chcąc, aby ta
świadomość przeszkadzała mu w pracy.
Odetchnął głęboko, przypominając sobie, że musi
jedynie wygrać tę sprawę. Wówczas wszystko wróci do
normalności, a Violet McMillan po raz drugi zniknie
z jego życia.
***
Violet próbowała odnaleźć w torebce elektroniczną
kartę, przytrzymując telefon ramieniem. W drodze na
dwudzieste trzecie piętro, gdzie mieścił się wynajęty
przez nią apartament, przekazała klientce szczegóły
jutrzejszego spotkania.
– On też tam będzie? – zapytała Nora.
– Masz na myśli swojego męża? Tak, oczywiście, że
tak.
– Czy to konieczne?
– Noro… – W końcu odnalazła kartę. Przyłożyła ją do
czytnika, po czym popchnęła drzwi i weszła do
hotelowego pokoju. Bez zapalania światła przeszła
krótkim korytarzem do salonu. – Żeby dojść do
porozumienia, są potrzebne obie strony konfliktu.
– Nie jesteśmy w konflikcie. Po prostu się
nienawidzimy. Zresztą, nieważne. O której mam się
zjawić w tej kancelarii?
– O dwunastej.
– Świetnie. Postaram się nie spóźnić.
– Noro, lepiej, abyś… – Violet zamilkła, zdając sobie
sprawę, że połączenie zostało zakończone chwilę
wcześniej.
Wrzuciła telefon do torebki, którą następnie odłożyła
na obitą zielonym welurem kanapę. Błądząc
w ciemności, przeszła do kuchni. Po drodze pozbyła się
wysokich szpilek, które porzuciła gdzieś na podłodze.
Z małej lodówki wyjęła butelkę wina, a z szafki kieliszek
na długiej nóżce.
Apartament przypominał małe mieszkanie. Zawierał
wszystko, co najpotrzebniejsze: niewielką kuchnię,
przytulny salon i łazienkę z wanną. McMillan obiecała
sobie, że niebawem z niej skorzysta. Tego wieczoru nie
miała jednak ani humoru, ani wystarczająco wiele sił, by
poświęcić na to kilkadziesiąt minut.
Wybrała pokój z widokiem na Central Park, który o tak
później porze przypominał skupisko błyszczących
punkcików.
Napełniła kieliszek winem i już miała opaść na miękką
kanapę, by dać swoim nogom nieco wytchnienia,
a wtedy ekran jej telefonu rozświetlił ciemność. Kiedy
odebrała, tuż przy jej uchu rozbrzmiał głos Esme:
– Dlaczego nie powiedziałaś, że pojawisz się w Nowym
Jorku wcześniej? Gdybym wiedziała, zrezygnowałabym
z tej kampanii i spędziłybyśmy więcej czasu razem.
Byłam pewna, że przylecisz dopiero kilka dni przed
otwarciem kawiarni.
– Plany nieco się zmieniły…
– Rozmawiałam z Derekiem. O wszystkim mi
powiedział. Naprawdę prowadzisz sprawę przeciwko
Oliverowi?
– Tak. – Chwyciła kieliszek i podeszła bliżej szerokich
okien.
– To musi być…
– Niezręczne? Krępujące? Dziwne?
– Tak. W końcu nie widzieliście się przez prawie dwa
lata od waszego rozstania.
– Nie rozstaliśmy się – poprawiła ją. – Nie byliśmy
wtedy razem. To… – Zamilkła, nie wiedząc, co właściwie
zamierzała powiedzieć. – Przepraszam, Esme, jestem
naprawdę zmęczona.
– Jasne, rozumiem. Jest tak samo przystojny jak dwa
lata temu?
– Esme…
– Okej, okej. – Zaśmiała się. – V?
– Tak?
– Mam nadzieję, że utrzesz mu nosa.
– Dobranoc, Esme.
Ręka, w której trzymała telefon, opadła wzdłuż
tułowia. Violet spojrzała na rozciągający się za oknami
Central Park i na wieczorną panoramę Nowego Jorku.
Wydawało jej się, że nie pamięta już chwil, kiedy to
miasto było dla niej całym światem.
Rozdział 4
Mój narzeczony.
Te dwa słowa powracały do myśli Olivera niczym
uporczywe demony. Przypominały nieznośne echo, które
z każdą chwilą wydawało się coraz głośniejsze. Nie
potrafił w żaden sposób ich zagłuszyć. Nie był w stanie
zignorować także ukłucia otępiającej zazdrości, gdy
mężczyzna mocniej objął talię Violet, przyciągnął ją do
siebie i złożył na jej ustach kolejny pocałunek.
– To Derek, Larry i… – Spojrzała na prawnika
z zakłopotaniem, a on dopiero wówczas zdał sobie
sprawę z tego, że wciąż stał na przedostatnim stopniu
kręconych schodów.
– Oliver Sanclair – dokończył Daniel, obdarzając go
niemal hollywoodzkim uśmiechem. Wyciągnął ku niemu
dużą dłoń, a następnie ścisnęli sobie ręce. – Wiele
o panu słyszałem, panie Sanclair – przyznał. – Jest pan
chyba… legendą nowojorskiej sceny prawniczej, prawda?
Oliver zmusił się do subtelnego uśmiechu.
– Daniel Herman – przedstawił się, w końcu rozłączył
ich dłonie, po czym zbliżył się do milczącej narzeczonej.
Sanclair odniósł wrażenie, że nazwisko mężczyzny nie
było mu całkiem obce.
– Nie uprzedziłeś mnie, że zamierzasz przylecieć do
Nowego Jorku. – Prawniczka spojrzała na Daniela,
pozwalając, aby ponownie ją objął.
– To była nagła decyzja. Próbowałem się do ciebie
dodzwonić, ale włączała się poczta głosowa.
– Mój telefon musiał się rozładować. – Głos wciąż
miała cichy i niepewny. – Skąd wiedziałeś, gdzie mnie
szukać?
– Skontaktowałem się z Owenem. Podpowiedział mi,
że najprawdopodobniej znajdę cię właśnie tutaj. –
Spojrzał na Olivera. – Tutaj albo w pańskiej kancelarii,
panie Sanclair. – Jego wargi uformowały się w kolejny
uśmiech.
Cisza, która nagle między nimi zapadła, wydawała się
nieznośnie ciężka, a atmosfera wyraźnie napięta. Oliver
zastanawiał się, czy ten człowiek wiedział, że przed
dwoma laty jego i Violet łączyło coś więcej. Bijąca od
niego niechęć była aż zbyt wyczuwalna.
– Oliver podrzucił mnie do kawiarni – wyjaśniła
dziewczyna, nie potrafiąc wytłumaczyć, dlaczego czuła
potrzebę, by to zrobić. – Postanowiliśmy pomóc
Derekowi i Larry’emu w przygotowaniach do otwarcia.
– To niezwykle miłe z pana strony, panie Sanclair –
zauważył Daniel.
Oliver znowu próbował doszukać się w jego słowach
drugiego dna, jednak odnalazł jedynie lekką dozę
złośliwości.
Więc wiedział, uświadomił sobie.
Cisza spadła na nich niczym ciężka kurtyna. Przerwał
ją dopiero Derek, który nieco zakłopotany
zaproponował:
– Może napijemy się kawy?
– Właściwie…
– Chyba lepiej będzie, jeżeli już pójdziemy. – Daniel
uciął wypowiedź Violet i spojrzał na nią z góry. –
Prawda, kochanie?
Oliver ponownie to poczuł – nieprzyjemne ukłucie
gdzieś na dnie serca. Było otępiające i sprawiło, że coś
boleśnie zacisnęło się wokół jego gardła. Być może była
to złość, a może świadomość, że to nie on był
mężczyzną, który mógł mówić do Violet w taki sposób.
– Tak. – Skinęła nerwowo głową. Spojrzenia jej
i Olivera spotkały się na ułamek sekundy zbyt krótki, by
mężczyzna zdołał coś dostrzec w jej oczach. – Daniel
musi być zmęczony po podróży. Pójdę po swój płaszcz.
Dopiero wówczas Herman wypuścił ją z objęć. Nie
spuszczał wzroku z narzeczonej, dopóki nie zniknęła mu
z oczu.
– Chyba też będę się już zbierać. – Oliver skierował te
słowa do Dereka, a gdy ten przytaknął ze słabym
uśmiechem, ruszył ku wyjściu.
– Panie Sanclair.
Głos Hermana zatrzymał go tuż przed drzwiami.
Odwrócił się i spojrzał na mężczyznę w tym samym
momencie, w którym ten dodał:
– Cieszę się, że mieliśmy okazję w końcu się poznać.
– Ja również.
***
Violet chwyciła lampkę wina, upiła łyk, a następnie
podeszła do okna.
Nowy Jork wydawał się tej nocy wyjątkowo spokojny,
a może był taki, tylko gdy patrzyło się na niego
z wysokiego piętra hotelu?
Alkohol sprowadził do umysłu i ciała kobiety
rozluźnienie. Trwało ono jednak nie dłużej niż mgnienie
oka i zanim zdołała upić kolejny łyk, by uciszyć natrętne
myśli, te znowu wdarły się do jej głowy, powodując nową
falę bólu.
Skrzypnięcie drzwi sprawiło, że odwróciła wzrok,
wracając myślami do hotelowego apartamentu.
Daniel wyszedł z łazienki, wycierając mokre włosy
w jasny ręcznik. Brązowe, lekko kręcone kosmyki
osunęły mu się na czoło. Mężczyzna miał na sobie
garniturowe spodnie i zwykły biały T-shirt, który
uwydatniał umięśnione barki oraz ramiona. Herman
zatrzymał się na moment przy stoliku w części pełniącej
funkcję małej kuchni. Chwycił szklankę ze szkocką,
uniósł ją do ust, po czym spojrzał na tkwiącą przy oknie
Violet.
– Wszystko w porządku?
– Tak. – Uśmiechnęła się. – Po prostu trochę boli
mnie głowa.
– Powinnaś się przespać.
Nie odrywała od niego wzroku, gdy jednym łykiem
opróżnił szklankę do połowy. Daniel dostrzegł, że się
w niego wpatrywała, i już po chwili znalazł się obok niej.
Objął ją od tyłu i pocałował w nagie ramię.
Miała na sobie jedynie satynowy szlafrok i koronkową
bieliznę. Prysznic, który kobieta wzięła chwilę wcześniej,
w dużej mierze przyczynił się do znużenia, jakie
odczuwała.
– Dlaczego przyleciałeś do Nowego Jorku?
– Czy zdołam cię zadowolić, jeżeli powiem, że za tobą
tęskniłem? – mruknął, dotykając ciepłymi wargami
miejsca tuż za jej uchem.
Violet uniosła kieliszek do ust, nie odrywając wzroku
od nocnej panoramy miasta.
– Rozluźnij się, V.
– Najpierw powiedz mi prawdę.
Westchnął prosto w jej skórę.
– Tutejszy prokurator jest moim dobrym znajomym.
Zwrócił się do mnie z prośbą, bym w jego zastępstwie
wystąpił w roli oskarżyciela w pewnej sprawie.
– Sądziłam, że zamierzasz z tym skończyć –
zauważyła.
Dłonie, które trzymał na jej ramionach, wydawały się
wyjątkowo ciężkie, a uścisk nieco zbyt silny.
– Niedługo… – szepnął, a następnie ponownie ją
pocałował. Musiała włożyć wiele wysiłku w to, by się nie
wzdrygnąć. Na szczęście po kilku łykach wina wszystko
stawało się nieco łatwiejsze. – Niedługo skupię się tylko
na kancelarii. – Przesunął wargami w górę jej szyi. – I na
tobie, Violet.
Była wdzięczna panującej w apartamencie ciemności,
bo dzięki niej Daniel nie mógł dostrzec odbicia jej twarzy
w lustrze. Nie widział więc, jak mocno walczyła
z odruchem wykrzywienia ust w grymasie. Łzy
niespodziewanie zgromadziły się pod jej powiekami.
– Chyba masz rację. – Wyswobodziła się z jego objęć,
uciekając przed ciężarem męskich dłoni. – Powinnam się
położyć. – Zdobyła się na coś, co tylko przypominało
uśmiech.
Daniel pochylił się, chcąc ją pocałować, ale ostrożnie
się odsunęła, uważając, by ten ruch nie był zbyt
gwałtowny.
– Naprawdę źle się czuję. Przepraszam.
– W porządku. Połóż się do łóżka. Zejdę do baru i jak
wrócę, to do ciebie dołączę.
– Nie pij za dużo – szepnęła. – Proszę.
Daniel stał już przy drzwiach i niedbale wkładał
płaszcz.
– Nie martw się tym. – Obdarzył Violet uśmiechem,
którego nie była w stanie odwzajemnić.
Gdy wyszedł, opróżniła kieliszek do dna.
***
Mimo tak późnej pory Oliver natknął się w kancelarii na
Molly. Gdyby nie blask padający ze stojącej na biurku
lampki, zapewne nie zdołałby dostrzec jej zza stosu
teczek.
– Webster.
Molly poderwała głowę i zadrżała, dostrzegając szefa
w progu. Zazwyczaj używał jej nazwiska tylko wtedy, gdy
był zły, więc przerażenie wymalowało się w każdym
centymetrze jej twarzy.
– Ja… – Zaczęła się jąkać, kiedy Sanclair ruszył w jej
kierunku. – Wiem, że nie lubi pan, kiedy pracuję do
późna, ale…
– Herman. Daniel Herman. Dowiedz się, kim jest ten
człowiek – polecił, zatrzymując się po drugiej stronie
biurka.
Molly poruszyła bezgłośnie wargami.
– Pośpiesz się – dodał.
Drgnęła, po czym szybko pochyliła się nad klawiaturą
i wpisała w wyszukiwarkę imię i nazwisko tego
człowieka.
– Daniel Herman jest… Wow, naprawdę przystojny. –
Uniosła jasne brwi.
Oliver westchnął i stanął tuż za nią. Pochylił się,
a następnie oparł jedną dłoń na krawędzi biurka, a drugą
na oparciu krzesła dziewczyny. Skupił uwagę na ekranie.
Molly zaczęła czytać, mrużąc przy tym oczy. Godzinę
wcześniej zgubiła gdzieś pośród teczek okulary.
– Daniel Herman, trzydzieści trzy lata. Jest
prokuratorem.
– Wejdź w zakładkę z artykułami prasowymi –
zarządził Oliver.
– Hmm. – Zmarszczyła czoło, pośpiesznie czytając
kilka nagłówków. – Wygląda na to, że w prawniczym
świecie jest raczej kontrowersyjną osobowością.
Największe gazety, w tym nawet Los Angeles Times, wiele
razy podważały wiarygodność dowodów, na podstawie
których niejednokrotnie sąd orzekał wyrok na niekorzyść
oskarżonego. O, ostatni artykuł pochodzi sprzed kilku
tygodni. – Kliknęła nagłówek.
Sanclair przesunął wzrokiem po tekście.
– Jeden ze świadków przyznał, że Herman próbował
zmusić go do składania fałszywych zeznań. Szybko
jednak wycofał swoje słowa.
Wyprostował się, wciąż wyglądając, jakby coś go
trapiło.
– To wszystko?
– Tak. Dziękuję, Molly. – Okrążył jej biurko,
a następnie ruszył w kierunku gabinetu. – Weź jutro
wolne.
– Co? – Nie potrafiła ukryć zdziwienia.
Takie słowa wypowiadane przez jej szefa były niczym
modlitwa w ustach samego diabła.
– Powinnaś odpocząć – rzucił przez ramię, zanim
zniknął za czarnymi drzwiami.
Molly przez moment trwała bez ruchu. Dopiero po
kilku minutach zdołała otrząsnąć się z szoku.
– Może jest chory? – Wzruszyła ramionami.
Rozdział 11
2 tygodnie później
Trzask drzwi gabinetu jej ojca sprawił, że Violet
poderwała głowę. Stała za biurkiem, wkładając
potrzebne dokumenty do czarnej aktówki, gdy Owen
pojawił się w progu. Ubrany w szary garnitur sprawiał
wrażenie człowieka o wiele poważniejszego, niż był
w rzeczywistości. Wbrew pozorom miał spore poczucie
humoru.
– Gotowa? – zapytał.
Prawniczka powiodła wzrokiem po biurku, aby się
upewnić, że niczego nie przegapiła.
– Tak. – Odetchnęła głęboko. – Wygląda na to, że tak.
Chwyciła aktówkę, wciąż czując na sobie ciężar
spojrzenia mężczyzny.
– Poprosiłem Harry’ego, żeby zarezerwował dla ciebie
bilet do Nowego Jorku na jutro rano – poinformował,
kiedy na niego zerknęła.
– Nie mamy pewności, że to wszystko skończy się
podczas dzisiejszej rozprawy.
– Nawet jeżeli nie, termin następnej wypadnie
najwcześniej za dwa tygodnie. Powinnaś odpocząć. Kilka
dni z przyjaciółmi dobrze ci zrobi.
Violet westchnęła. Owen był jedną z najbliższych jej
osób. Musiała przyznać mu rację – przez ostatnie
tygodnie pracowała dniami i nocami. Marzyła
o odpoczynku, ale nie teraz, gdy na szali stało życie jej
klientki.
– Doceniam twoją troskę. – Okryła ramiona szarym
płaszczem. – Ale nie ruszę się stąd, dopóki sąd nie
uniewinni Madison.
Violet poznała Madison Grey dwa tygodnie wcześniej
po powrocie do Los Angeles. Jej klientka była szczupłą
kobietą, która właśnie dzisiaj miała usiąść w sądzie pod
zarzutem zamordowania męża. Mężczyzna znęcał się
nad nią przez blisko trzy lata, ale opinia psychologa oraz
wskazane przez lekarza liczne obrażenia głowy czy
siniaki nie stanowiły dla prokuratury wystarczających
dowodów.
Teraz Violet musiała stanąć naprzeciw prokuratury
i stoczyć bój, który decydował o dalszym życiu Madison.
Jeżeli prawniczka przegra – kobieta spędzi resztę życia
w więzieniu tylko dlatego, że raz postawiła się
potworowi, który ją krzywdził.
Właśnie dlatego mimo zmęczenia i wyczerpania Violet
nie mogła pozwolić sobie na odpoczynek.
– Nie musisz się o mnie martwić – zapewniła,
podchodząc do Owena.
Gdy wykrzywił wargi w lekkim grymasie,
odpowiedziała szczerym uśmiechem, a potem stanęła na
palcach, cmoknęła go w policzek i się odsunęła.
– Trzymaj za mnie kciuki – poprosiła.
– Nie muszę. Jesteś świetnym prawnikiem. Twoi
rodzice byliby z ciebie dumni. Twoja mama byłaby
z ciebie dumna. – Uśmiechnął się. Owen naprawdę
rzadko się uśmiechał, a jeśli to robił, zmarszczki wokół
jego oczu się pogłębiały. – Bardzo mi ją przypominasz.
Dziewczyna się rozpromieniła.
– To największy komplement, jaki mogłam usłyszeć.
Dziękuję.
– Violet?
Prawniczka zatrzymała się w progu gabinetu.
– Tak?
– Pokaż tym kutasom z prokuratury, gdzie ich miejsce.
Zachichotała i obiecała Owenowi, że zrobi wszystko,
by tak właśnie się stało, po czym opuściła kancelarię.
Pogoda w Los Angeles była tego dnia wyjątkowo
pochmurna i wietrzna, więc w drodze do samochodu
Violet mocniej otuliła się płaszczem.
Dotarcie do budynku sądu zajęło kobiecie kilkanaście
minut. Pojawiła się na tyle przed czasem, że sala świeciła
jeszcze pustkami. Dopiero gdy czas do rozpoczęcia
rozprawy zaczął się kurczyć, zapełniły się pierwsze rzędy
miejsc.
Prawniczka nie patrzyła na gromadzące się osoby, zbyt
skupiona na wczytywaniu się we wszystko, co zdołała
zgromadzić w ciągu ostatnich kilkunastu dni. Choć
obmyśliła szczegółowy plan, sala rozpraw była
miejscem, gdzie trzeba było być przygotowanym na
każdą ewentualność. Tutaj nawet najlepiej opracowana
taktyka mogła runąć w kilka sekund. Zmarszczyła brwi,
kiedy nagle poczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Powiodła
wzrokiem wzdłuż drugiego rzędu siedzeń. Na jednym
z krzeseł dostrzegła wysoką szczupłą blondynkę ubraną
w czarny damski garnitur.
Kylie James pracowała w kancelarii, która od lat
konkurowała z rodzinną kancelarią McMillanów
i najwyraźniej był to dobry powód, by pałać do Violet
nienawiścią. Czy kobieta pojawiła się tutaj z nadzieją, że
na własne oczy zobaczy, jak Violet McMillan przegrywa?
Przez nagłe przybycie Harry’ego myśli prawniczki nie
zdołały zbytnio odbiec w tamtym kierunku. Chłopak
wpadł do zapełniającej się powoli sali rozpraw, niosąc
czarną teczkę.
– Zapomniałaś tego – wydyszał, niemal wpadając na
stół, przy którym siedziała Violet.
Odebrała od niego teczkę i zmarszczyła brwi. Była
pewna, że przed wyjściem z kancelarii umieściła ją
w aktówce. A może przez rozmowę z Owenem jedynie
pomyślała, że tak właśnie zrobiła, choć w rzeczywistości
o tym zapomniała?
– Dziękuję, Harry. – Odłożyła teczkę nad blat
i ponownie uniosła głowę, czując na sobie wzrok
asystenta. – Tak?
Harry nerwowym ruchem poprawił okrągłe okulary,
które nieustannie zsuwały się na czubek nosa.
– Wiem, że miałem dzisiaj uporządkować
dokumentację sprawy Henderson Company, ale czy
mógłbym… popatrzeć?
Violet obdarzyła go uśmiechem, po czym poleciła:
– Usiądź w pierwszym rzędzie. Owen powinien
niedługo się pojawić.
Odprowadziła chłopaka wzrokiem, spojrzała na leżącą
przed nią teczkę, otworzyła ją i zamarła, kiedy w rogu
kartki zauważyła niewielki rysunek. Przedstawiał słonia,
który w wysoko uniesionej trąbie trzymał balonik na
długim sznurku.
Na jego widok serce dziewczyny gwałtownie zabiło.
Poderwała głowę, a następnie przesunęła wzrokiem po
sali rozpraw. W jednym z ostatnich rzędów, które wciąż
nie zdążyły się jeszcze zapełnić, dostrzegła znajomą
postać.
Choć Oliver zajmował miejsce z tyłu sali, przyćmiewał
pozostałych widzów. W idealnie skrojonym czarnym
garniturze wydawał się niemal nierzeczywisty.
Violet odwzajemniła spojrzenie mężczyzny, a on
obdarzył ją lekkim uśmiechem.
***
Madison Grey zamknęła Violet w żelaznym uścisku.
– Nie masz pojęcia, jak bardzo jestem ci wdzięczna –
szepnęła ze łzami w oczach kobieta.
– To moja praca – odpowiedziała prawniczka,
dotykając jej ramienia. – Wszystko będzie dobrze.
Jeszcze dzisiaj wypuszczą cię z aresztu i wrócisz do
domu.
Madison uśmiechnęła się, a po chwili znowu przytuliła
Violet, która zerknęła ponad jej ramieniem. Sala rozpraw
zaczęła powoli pustoszeć. Miejsce, które kilka minut
wcześniej zajmował Oliver, było teraz puste.
– Madison. – Prawniczka wyswobodziła się z objęć. –
Muszę już iść. Wpadnij później do kancelarii, zobaczymy,
co uda nam się zdziałać w kwestii mieszkania, które
dzieliłaś z mężem.
– Myślisz, że uda nam się coś zyskać?
– Teraz, gdy sąd orzekł, że działałaś w obronie
własnej, mamy na to spore szanse. Warto spróbować.
– Zjawię się – obiecała.
Violet opuściła salę rozpraw jako ostatnia. Długi
korytarz sądu świecił pustkami. Gdzieś z oddali usłyszeć
było można powoli cichnące odgłosy rozmów.
Nagle ciszę przerwał odgłos kroków. Gdy prawniczka
odwróciła głowę, Oliver stał w odległości kilku metrów
od niej, że splecionymi za plecami dłońmi.
– Świetnie sobie poradziłaś – skomentował, przez co
szczerze się uśmiechnęła.
– Co tutaj robisz?
Sanclair przechylił głowę.
– Zapomniałaś, co powiedziałem? Obiecałem, że jeśli
do mnie nie wrócisz, sam po ciebie przyjadę.
Kobieta uśmiechnęła się nieco szerzej.
– Planowałam wpaść do Nowego Jorku na kilka dni…
– Kilka dni to za mało – stwierdził, stawiając krok
w przód.
– Za mało? – powtórzyła. – Więc może tydzień?
– A co jeżeli powiem, że chcę cię na zawsze?
Kiedy z jego ust padły te słowa, sercem dziewczyny
zawładnęło przyjemne ciepło.
– Jestem pewna, że miałbyś mnie dość po tygodniu.
Może dwóch.
Oliver pokręcił głową, podchodząc jeszcze bliżej.
– Tęskniłam za tobą – szepnęła, sprawiając, że się
zatrzymał.
– W takim razie nie rozstawaj się ze mną już nigdy
więcej…
Violet doskonale wiedziała, co miał na myśli. Minęła
pełna ciszy chwila, zanim zdecydowała się powiedzieć:
– Obiecałeś, że mnie o to nie poprosisz…
Postawił kolejny krok w przód, przez co dzieląca ich
odległość stała się mniejsza niż metr.
– Nie chcę prosić cię o to, żebyś zostawiła to wszystko
dla mnie. Chcę…
Drgnął, jakby nagle o czymś sobie przypomniał.
Dotknął czarnego płaszcza, który okrywał jego ramiona.
Z wewnętrznej kieszeni w końcu wyjął żółtą plastikową
kulkę.
– W obecnej chwili możliwości nie pozwoliły mi na nic
innego, ale obiecuję, że to tylko tymczasowe
rozwiązanie.
– Co… – Zamilkła, kiedy otworzył żółte jajeczko,
w którego wnętrzu błysnął pierścionek z plastikowym
kamieniem.
– Jutro kupię prawdziwy, a nie taki za dwa dolary.
Poderwała głowę, aby spojrzeć prosto w jego oczy.
– Chcę być obok ciebie, kiedy będziesz robiła to, co
kochasz. Tutaj czy w Nowym Jorku. To nie ma znaczenia.
Już nigdy nie pozwolę, byśmy musieli za sobą tęsknić.
Violet poruszyła bezgłośnie ustami i dopiero po chwili
w końcu wydobyła z siebie słowa:
– Czy ty właśnie…
– Och. No tak. – Potrząsnął głową, po czym uklęknął
tuż przed nią. Kaszlnął cicho, uniósł wzrok, spojrzał
prosto w oczy kobiety, po czym zapytał: – Wyjdziesz za
mnie?
Violet wpatrywała się w niego, starając się zrozumieć,
czy to wszystko nie było jedynie pokręconym snem. Ale
to działo się naprawdę. Oliver Sanclair klęczał przed nią
na opustoszałym korytarzu, z plastikowym
pierścionkiem, pytając, czy spędzi z nim resztę życia.
– Milczenie jest odmową czy bardziej…
– Nie chcę innego pierścionka – odparła cichym
głosem, pozwalając, by pierwsza łza spłynęła po
policzku. – Ten naprawdę mi się podoba – dodała
z lekkim uśmiechem.
– Więc to znaczy, że…
– To znaczy, że cię kocham – dokończyła. – To znaczy,
że moja odpowiedź brzmi: „tak”.
Sanclair odetchnął z ulgą, a potem zerwał się na
równe nogi, zapominając o tym, że powinien włożyć
pierścionek na palec Violet. Chwycił jej twarz w dłonie
i zamknął wargi w długim czułym pocałunku.
Kiedy poczuł, że uśmiechnęła się prosto w jego usta,
objął jej talię i przyciągnął kobietę do siebie tak
rozpaczliwie, jakby obawiał się, że to wszystko było
jedynie snem. Jeżeli tak właśnie było – nie chciał się
z niego obudzić.
Po chwili ostrożnie się od niej odsunął, a wokół
rozbrzmiały wiwaty i okrzyki radości.
Violet odwróciła głowę. Na końcu korytarza dostrzegła
przyjaciół – Esme, Jerry’ego i Jodie, Dereka, Larry’ego,
Owena i Harry’ego, a także Molly.
Oliver odetchnął głęboko.
– Próbowałem przekonać ich, żeby zostali w Nowym
Jorku, ale uparli się, że przylecą tutaj razem ze mną.
Epilog
Rok później
Oliver uniósł dłoń i poprawił porcelanową figurkę
stojącą na jego biurku. Przedstawiała małego słonia,
który w wyciągniętej trąbie trzymał balonik na długim
sznurku. Mężczyzna zerknął na wiszący nad wejściem
zegar i w końcu przeniósł wzrok na czarne drzwi
gabinetu. Z każdą minutą coraz gorzej znosił
zniecierpliwienie. Choć próbował przekonać własny
umysł, że nie powinien aż tak bardzo się tym
zamartwiać, ten zdawał się głuchy na logiczne
argumenty.
– Powinny już dawno wrócić – mruknął pod nosem, po
czym zerwał się na równe nogi. Miał nadzieję, że kolejny
kubek kawy zajmie nieco jego czasu.
Zanim jednak zdołał chwycić puste naczynie, drzwi
gabinetu otworzyły się gwałtownie, a w progu pojawiła
się Violet.
Gdy ich spojrzenia się spotkały, Oliver przełknął
z trudem. Poczuł ulgę, dopiero kiedy obdarzyła go
lekkim uśmiechem.
Wygrała, pomyślał.
Kilka sekund później w pomieszczeniu pojawiła się
również Molly. W dopasowanym damskim garniturze i z
aktówką w dłoni nie przypominała zagubionej
dziewczyny, którą przed rokiem zatrudnił w kancelarii.
– Powinnam zadzwonić do siostry i mamy. – Zerknęła
na Violet.
– Jasne. Leć. – Obdarzyła ją uśmiechem.
Gdy Molly zniknęła, V zerknęła na Olivera.
– Gdybyś tylko widział ją na sali rozpraw –
westchnęła, nie kryjąc dumy. – Była niesamowita.
– Nie pozwoliłaś mi brać udziału w rozprawie –
przypomniał, okrążając biurko.
Zamknęła drzwi i oparła o nie plecy. Obserwowała
Sanclaira, gdy wolnymi krokami pokonywał dzielącą ich
odległość. Kiedy w końcu zatrzymał się tuż przed nią
i obdarzył ją łagodnym spojrzeniem, poczuła przyjemne
ciepło, które pochwyciło w objęcia jej serce.
– Od kiedy Oliver Sanclair tak chętnie mnie słuch…
Zamknął jej usta krótkim pocałunkiem. Violet objęła
dłońmi jego kark, lecz mężczyzna nagle się odsunął,
pozostawiając błąkający się na jej wargach uśmiech.
Kolejna fala ciepła zaatakowała serce prawniczki, gdy
objął dłońmi jej lekko zaokrąglony brzuszek.
– Jak się czujecie? – zapytał.
Wplotła palce w jego ciemne włosy, burząc ich idealne
ułożenie. Kilka kosmyków osunęło się na skronie
Olivera.
– Dobrze – odpowiedziała. – Ja i Julie czujemy się
naprawdę świetnie. Nie musisz się martwić.
– Julie? – Zmarszczył brwi. – Myślałem, że kwestię
imienia mamy jeszcze przed sobą.
– Tak, ale… Julie Sanclair brzmi ładnie, prawda?
Obdarzyła go lekkim uśmiechem, doskonale wiedząc,
jak bardzo potrafiła tym na niego wpłynąć. Oliver
pochylił się i oparł czoło o jej czoło. Zgodziłby się na
każde imię, jeżeli tylko zdołałby ją tym uszczęśliwić.
– Podoba mi się – przyznał.
Poczuł przyjemne ciepło na samą myśl o tym, że za
kilka miesięcy będzie mógł w końcu zobaczyć córkę,
dotknąć jej i wziąć na ręce. Odkąd dowiedzieli się
o ciąży, nie czekał na nic bardziej.
– Rozmawiałeś z Owenem? – zmieniła temat.
– Tak. W Los Angeles wszystko w porządku. Wygląda
na to, że on i Harry dobrze sobie radzą.
– Powinniśmy wpaść tam na kilka dni.
– Poproszę Molly, żeby zarezerwowała bilety –
odpowiedział, obejmując jej talię. Dotknął ustami
policzka Violet, wyrywając z jej gardła ciche
westchnienie, a potem wychrypiał prosto do ucha: – Ale
nawet nie myśl o tym, że pozwolę ci pracować. Musisz
więcej odpoczywać.
Odsunęła się, kręcąc głową. W tej kwestii nie
zamierzała się z nim spierać. Zanim jednak zdołała
odpowiedzieć, drzwi, przy których stali, gwałtownie się
otworzyły.
W progu stanął Jerry, na którego widok Oliver
zmarszczył brwi. Wciąż trzymając jedną dłoń na talii
Violet, spojrzał na oplatający nadgarstek zegarek.
– Już ta godzina?
– Derek, Larry i Esme już czekają na zewnątrz –
poinformował śledczy.
– Zaraz do was dołączymy – mruknęła Violet.
Gdy po chwili zostali sami, wspięła się na palce
i musnęła usta Olivera.
– Gotowy?
– Tak, a ty?
Chwyciła jego dłoń i splotła razem ich palce. Ten gest
był wystarczającą odpowiedzią.
Kiedy opuścili budynek kancelarii, ich bliscy już na
nich czekali.
Violet stanęła obok Jodie, podczas gdy Oliver nieco
dalej rozmawiał o czymś z Derekiem.
– Gdzie Charlie? – zapytała.
– Siostra Jerry’ego wpadła do nas na kilka dni –
wyjaśniła. – Mamy trochę czasu dla siebie.
– Wciąż nie daje wam przespać nocy?
Jodie pokręciła głową.
– Jest uroczy, ale naprawdę nie wiem, po kim jest tak
głośny. – Zaśmiała się. – Jeżeli to rodzinne, powinnaś
się bać. – Zerknęła na brzuszek Violet, szturchając ją
ramieniem. – Muszę pogratulować Molly jej pierwszej
wygranej sprawy. Mogę cię na chwilę zostawić?
– Jasne.
Violet odprowadziła Jodie wzrokiem, a potem uniosła
podbródek i zerknęła na zakryty płótnem napis.
Rozluźniła się, czując silne ramiona obejmujące ją od
tyłu i twardy tors napierający na plecy.
– Jesteśmy w komplecie? – Jerry stanął przy ścianie
budynku, a następnie chwycił koniec liny. – Gotowi?
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami.
Violet poczuła, że Oliver objął ją nieco mocniej.
Pomysł połączenia kancelarii i stworzenia dwóch
oddziałów – w Nowym Jorku i w Los Angeles, narodził
się nagle. Kilka miesięcy wytężonej pracy sprawiło, że
znaleźli się właśnie w tym miejscu, wszyscy razem.
Jasne płótno opadło na chodnik, odsłaniając złoty
błyszczący w popołudniowym nowojorskim słońcu
napis, który układał się w dwa nazwiska. Od teraz miały
stanowić nierozerwalną całość: Sanclair & McMillan.
Koniec
Podziękowania