Download as docx, pdf, or txt
Download as docx, pdf, or txt
You are on page 1of 28

W "Culture and Imperialism" Edward Said zanalizował

powieści Alberta Camus w sposób istotnie odbiegający od


kanonicznej interpretacji tego pisarza jako poszukującego
znaczenia w pozbawionym sensu świecie. Interpretacja Saida
wytrąca Camus ze zwyczajowego kontekstu egzystencjalnego
i sytuuje w perspektywie francuskiego imperializmu. Czyniąc
tak, Said poważnie naruszył taksonomię, wewnątrz której
różnorodni krytycy od tradycjonalistów do dekonstrukcjonistów
— pozostawialiby Alberta Camus w najbliższej przyszłości.
Zamiast potwierdzić punkt widzenia pisarza na kondycję
ludzką i poświadczyć istotny charakter jego nowoczesnych
antybohaterów, Said przypomniał nam, że akcja dwóch
powieści Camus — "Obcy" [L'Etranger] (1942) i "Dżuma" [La
Peste] (1947) - rozwija się w Algierii oraz że ich główni
bohaterowie to francuscy kolonialiści, przy czym punktem
odniesienia tych powieści jest Francja, a nie Algieria, a
doświadczenia postaci to doświadczenia francuskie. Narracje
te świetnie przystają do tradycji francuskiej historii kulturowej,
podczas gdy historia i tradycje świata arabskiego ulegają
wyparciu. To prawda, zauważa Said, że Mersault zabija
Araba, ale „nazwisko tego Araba nie zostaje podane, a on
sam wydaje się nie mieć historii, a co dopiero matki i ojca”.
Również w "Dżumie" czołowe postaci francuskie posiadają
imiona i historie, natomiast Arabowie są w większości
bezimienni i pozbawieni twarzy. Jest to, utrzymuje Said, jedna
ze wskazówek, jak geografia Algierii została upolityczniona
przez Camusa oraz jak, miast być terytorium, gdzie Arabowie
odgrywali swą historię, Algieria stała się tłem, na którym
Francuzi odgrywają kolejną rolę historyczną — rolę łaskawych
zwycięzców biorących w posiadanie ziemie pozbawione
pamięci i wpisujących w nie historię Francji, a jednocześnie
wymazujących doświadczenie ludów podbitych. W
powieściach Camus sporo informacji istotnych dla Algierii
zostało zablokowanych, a czytelnik znajduje tam prawie
wyłącznie postrzeżenia i problemy europejskie, jak gdyby było
możliwe rozciągnięcie granic Europy przez retoryczną
proklamację, bez świadomej zgody ze strony
zainteresowanego ludu. Akumulacja kulturowych prezentacji
tego rodzaju, których typowym przykładem jest dzieło Camus,
przyczynia się do powstania wrażenia, tylko opowieść
zdobywcy jest warta opowiedzenia, natomiast podbici są
kulturowo głusi i niemi. Na tym polegała klasyczna i do
niedawna skuteczna strategia kulturowego zawłaszczenia
stosowana w wielu częściach świata, utrzymuje Said. Narody
zaangażowane w ideologię ekspansjonizmu używały tej
strategii rutynowo w Azji, Afryce, Amerykach i, można by
dodać, w Środkowej i Wschodniej Europie, o czym
zaświadcza "Wojna i pokój", gdzie odmalowanie imperialnego
obrazu wymagało usunięcia tożsamości narodów Środkowej i
Wschodniej Europy.

Przedstawiona przez Saida krytyka Camusa pokazuje, że


nawet wielcy moraliści, tacy jak ten pisarz, nie byli wolni od
skłonności orientalistycznych, charakterystycznych dla wieku
kolonializmu. Jednakże jeśli zachodnioeuropejskie
doświadczenie kolonialne zostało poddane licznym
sprostowaniom dokonanym przez krytyków takich jak Said, to
doświadczenie Rosjan jako imperialistów pozostaje ukryte
wewnątrz dziewiętnastowiecznej ramy pojęciowej krytyków
rosyjskich oraz za zasłoną rosyjskiej wyjątkowości. Said
zauważył, że w pewnych częściach świata obszerne pisma
kolonialistów przytłoczyły słabsze głosy tubylcze tak bardzo,
że ich odzyskanie będzie z pewnością powolne i bolesne.
Wydaje się, że tak właśnie jest w przypadku byłych republik
ZSRR oraz tak zwanych republik i okręgów „autonomicznych”
wewnątrz Federacji „Rosyjskiej”. Niektórym z nich ułatwiła
zadanie nowo odzyskana suwerenność. Rozdział ten w swej
dalszej części ma na celu pokazanie, że ideologiczna
przykrywka poczynań kolonialnych nie była tylko zachodnim
wynalazkiem oraz że pisarze rosyjscy szeroko stosowali tę
strategię. Skoncentruję się tu szczególnie na książce
Aleksandra Sołżenicyna "Od dział chorych na raka" [Rakowyj
korpus] (1968) oraz jej ideologicznej genezie. Gdy powieść ta
pojawiła się po raz pierwszy, reakcja nań przypominała
reakcję krytyków na Obcego w tym sensie, że komentatorzy
nie mieli wątpliwości co do tematu powieści oraz przekazu,
jaki niosła czytelnikowi. Wedle tych wczesnych reakcji,
Oddział chorych na raka był powieścią o horrorze sowieckich
obozów pracy; była to także powieść o kondycji ludzkiej.
Interpretacja powieści przedstawiona przez Abrahama
Rothberga w Aleksandr Sołżenicyn: The Major Novels jest
charakterystyczna dla tych wczesnych analiz. Dla Rothberga
Oddział chorych na raka symbolizuje chorobę sowietyzmu,
która dotknęła rosyjskie społeczeństwo pod rządami Lenina i
Stalina. Wyodrębnia on elementy autobiograficzne w
powieści, by podbudować swoją argumentację mówiącą o
rosyjskim cierpieniu pod panowaniem reżimu sowieckiego, jak
gdyby potrzebne były jakieś dodatkowe dowody na to, że tak
właśnie było. Omawia każdą z postaci po kolei: „spadkobierca
Stalina” Rusanow, stary i uczciwy bolszewik Aleksiej Szulubin,
wielkoduszni i ciepli lekarze rosyjscy Doncewa i Gangart,
czarująca studentka medycyny Zoja, a na koniec postać
Olega Kostogłotowa, alter ego Sołżenicyna. Ten obcesowy,
niedouczony, ale dający się lubić olbrzym spędził lata całe w
Gułagu za drobny akt pogardy wobec reżimu. W rezultacie
został wyniszczony fizycznie, zawodowo i psychologicznie,
lecz moralnie wzrósł w siłę. Rothberg poświęca sporo czasu
na to, co nazywa „obsesjami Sołżenicyna”: jego nienawiści w
stosunku do niesprawiedliwości i jego przekonaniu, że
literatura odgrywa i powinna odgrywać istotną rolę w życiu
narodu rosyjskiego. Krótki ustęp z książki Rothberga
informuje czytelnika, że akcja Oddziału chorych na raka
rozwija się w stolicy Uzbekistanu, Taszkiencie, w roku 1955 i
że czas akcji obejmuje cztery miesiące. Z czasem Oddział
chorych na raka stał się klasyką literatury obozowej,
prześcigając w ilości sprzedanych egzemplarzy ostrzejsze
przedstawienia doświadczenia obozowego autorstwa
Warłama Szałamowa czy Józefa Czapskiego. Ogromna
literatura na temat Sołżenicyna, która później powstała, oraz
publikacja jego innych dzieł potwierdziły pogląd, że to
Sołżenicyn wyartykułował dla czytelników zachodnich
zasadnicze elementy sowieckiego systemu represji
politycznych. Punkt widzenia Rothberga jest zasadniczo
słuszny. Sołżenicyn rzeczywiście jest rzecznikiem tych,
których skrzywdził reżim sowiecki, a były miliony takich ludzi.
Lecz ten raczej oczywisty aspekt dzieła Sołżenicyna
skutecznie blokuje inne elementy jego powieści, szczególnie
jego retoryczne zawłaszczenie sowieckiego terytorium na
rzecz rosyjskiego kolonializmu. Podobnie jak w przypadku
„francuskich” opowiadań Camus umiejscowionych w
niewidocznym świecie arabskim przez Oddział chorych na
raka przebiega niewidoczny podskórny prąd historii uzbeckiej
i kazachskiej. Bez świadomości tego podskórnego nurtu czy
uprzednich prób przedstawienia Azji Środkowej jako
terytorium rosyjskiego dokonywanych przez pisarzy rosyjskich
aspekt kolonialny powieści musi pozostać ukryty. Oddział
chorych na raka daje wrażenie, że Taszkient był zaludniony
głównie przez Rosjan lub zrusyfikowanych Uzbeków, dla
których rządy rosyjskie nie przedstawiały żadnego problemu
(innego niż wspólny problem ucisku sowieckiego, który
dotykał na równi Rosjan i nie Rosjan), a w rzeczywistości było
to mieszane miasto uzbecko-kazachsko-tatarskie, na które
nałożona została rozkazem administracyjnym jedynie
cieniutka warstewka rosyjskości. Jednakże orientalizm
Taszkientu został całkowicie podporządkowany fabule, która
zakłada centralny charakter kultury rosyjskiej w tym rejonie.
Ogromna część historii środkowoazjatyckich została usunięta
przez takie przedstawienie. Oto część tego nieobecnego tła.
Akcja Oddziału chorych na raka rozwija się w mieście po raz
pierwszy zdobytym przez Rosjan 17 czerwca 1865, czyli 53
lata, zanim urodził się Sołżenicyn. W 1865 Taszkient był
prężną oazą w regionie, gdzie ciągle brakowało wody, a
zamieszkiwała go mieszana ludność kazachsko-uzbecka.
Wedle źródeł rosyjskich miał on 100 000 mieszkańców w
momencie gdy poddał się armii rosyjskiej. Rosjanie
zaatakowali Taszkient, ówczesną stolicę chanatu Chokand, w
1864, a aneksji chanatu dokonali w 1875, po przeciągającej
się wojnie, w której rosyjski generał, Michaił Czemiajew
wyróżnił się wyjątkowym okrucieństwem. Obszar ten został
później przemianowany na region Ferghana, i pod tą nazwą
funkcjonował za Sowietów. Podbój Chokandu i innych
środkowoazjatyckich chanatów po przedzony został kilkoma
dekadami dwulicowej dyplomacji. Rosyjskie zamiary wobec
Azji Środkowej stały się po raz pierwszy widoczne w 1858,
gdy car Aleksander II wysłał Księcia N.P. Ignatiewa jako
wysłannika do chanatu Chiwa. Ignatiew teoretycznie miał
negocjować umowę handlową, ale jego rzeczywistym celem
było zbieranie informacji wywiadowczych. Jego wizyta
zakończyła się przyjazną nutą — Ignatiew zapewnił chana, że
Rosja ma pokojowe zamiary. W 1864 częściowo na bazie
informacji zebranych przez Ignatiewa i jego następców,
Aleksander II rozpoczął kampanię przeciw Turkmenom.
Odniósł sukces, a upadek Taszkieslan. W 1873 rozpoczął się
atak na Chiwę. Równocześnie Aleksander wysłał Hrabiego
P.A. Szwałowa do Londynu, by zapewnić brytyjski rząd, że nie
zamierzał ani okupować, ani dokonywać aneksji chanatu. Ale
nie dotrzymał słowa. Tego samego roku Rosjanie zaatakowali
i zdobyli miasto Chiwę, a następnie ogłosili je protektoratem
Rosji. W 1875 wybuchła w Turkiestanie rebelia i generał M.D.
Skobieliew został wysłany, by ją stłumić. Po pacyfikacji
dokonanej przez Skobieliewa nie było już mowy o
protektoracie. Do 1876 tak Chiwa, jak i Chokand zostały
wchłonięte przez imperium rosyjskie. Rozpoczęło się
sponsorowane przez rząd przesiedlanie Rosjan z Rosji do
Taszkientu. 4145 Rosjan przeniosło się tam w 1885, a do
1905 liczba Rosjan wzrosła do 180878. W ciągu jednego
pokolenia Czemiajew, Skobieliew, von Kaufman i N.P.
Łomakin weszli do nacjonalistycznej mitologii rosyjskiej jako
symbole prawości i uczciwości. Najdobitniejszy wyraz literacki
tego mitu politycznego można znaleźć w wierszu Mikołaja
Gumilowa Turkiestanskije gienierały [Generałowie
turkiestańscy] (1907). Wiersz Gumilowa rozpoczyna się
opisem życia rosyjskich klas wyższych: bale i przyjęcia
wydawane w bogatych domach prywatnych. To
miertwiaszczeje upojenie święta [zabijający nektar życia
towarzyskiego], potępiane już przez Puszkina, zostaje
przywołane w wierszu jako tło, na które projektowane są
szlachetne figury starych generałów. Są wysocy i
wyprostowani, ich oczy są jasne, a sposób bycia uprzejmy.
Otacza ich blago uchajuszczaja legienda [szlachetna legenda]
egzotycznych wyczynów. Sugeruje się tutaj nie tyle wojskowe
walory generałów, ile raczej ich podobieństwo do rosyjskich
świętych, których postać stała się już przysłowiowa. Dalsza
część wiersza opłakuje kientu stanowił punkt zwrotny w
wojnie przeciw turko-tatarskich ludności regionu. W 1867
Aleksander II mianował generała K.P. von Kaufmana na
pierwszego Generał-Gubernatora guberni Tur- stratę jednostki
armii rosyjskiej: tu Rosjanie znów są przedstawieni jako ci,
którym uczyniono krzywdę, a nie ci, którzy krzywdę uczynili
innym. Na koniec, wymienione zostają podbite miasta: UsC-
Kuduk i Kinderli oraz przywołane słowa triumfu
kolonialistycznego: ruskich flag nad bieloj Chiwoj [rosyjska
flaga nad białą Chiwą] To ostatnie zdanie - „rosyjska flaga nad
białą Chiwą” - zasługuje na szczególną uwagę. Pośród
fanatycznego patriotyzmu imperiów, które poprzez wieki
najeżdżały, anektowały i niszczyły słabsze narody i grupy
etniczne świata, rzadko się spotyka zdania, które wyrażają tak
zwięźle plamiącą ludzką historię wolę mocy i afirmują
przemoc. W rosyjskim życiu intelektualnym brak całkowitej
świadomości faktu, że wiersz Gumilowa i inne podobne dzieła
literatury rosyjskiej upamiętniają radosne parcie do przodu, by
unicestwić innych. Naturalnie nie można oczekiwać
przeprosin (imperia niemal nigdy nie przepraszały), ale od
czasu do czasu przydałby się sygnał, że zauważony został
następujący problem: pośród wojen prowadzonych przez
Rosję, całkiem sporo było moralnie dwuznacznych. Takich
sygnałów jednak brakuje.
Dlaczego Rosjanie mieliby się radować tym, że flaga rosyjska
powiewa nad miastem zamieszkanym przez
środkowoazjatycki lud, z którym Rosjanie mają mało
wspólnego, miastem, którego architektura (Biała Chiwa)
bardzo się różniła od krajobrazu rosyjskich miast i
miasteczek? Pragnienie coraz większej ilości ziem, odwieczne
pragnienie narodów stających wobec gwałtownego wzrostu
demograficznego trudno uznać za istotny czynnik w Rosji,
która zawsze zaliczana była do państw o najmniejszym
wskaźniku gęstości zaludnienia na świecie. Podbój Chiwy nie
przyniósł też żadnych konkretnych korzyści zwyczajnym
Rosjanom. Gumilow i inni radowali się poddaniem armii
rosyjskiej miast leżących daleko poza granicami etnicznymi
Rosji. Podczas gdy standardowa retoryka nacjonalizmu
wymaga takich wyrazów radości, narody zwykle łagodziły je,
wytwarzając dzieła i wypowiedzi pozbawione nacjonalizmu
albo przywołujące moralne dwuznaczności przedsięwzięcia
imperialnego. Lecz w pismach Gumilowa o imperialnym parciu
Rosji w Azję Środkową i inne części świata nic da się znaleźć
śladów sugestii, że sukces imperializmu rosyjskiego oznaczał
dla narodu obranie złej drogi. Zwycięzcy generałowie
Gumilowa to poprzednicy serdecznych lekarzy i pielęgniarek
Sołżenicyna, którzy opiekują się nieszczęsnymi tubylcami
nawet w warunkach powszechnego ubóstwa i cierpienia.
Rosyjscy kolonialiści Sołżenicyna są wykształceni i
wyrafinowani, skromni i delikatni, trochę jak Rosja nie w
Puszkinowskim Putieszestwiju w Arzrum w owriemia po chodu
1829 roku, którzy przynieśli „azjatyckiej” dziczy drogi, parki i
budynki łaźni. Na ogół w literaturze rosyjskiej widoczna jest
tendencja do przypisywania wojskowym zdobywcom cnoty
raczej niż siły. Generał Jermołow - jeden z tych, którzy z
największą bezwzględnością wyniszczali ludność i kulturę
Kaukazu - w Putieszestwije w Arzrum opisywany jest jako
osoba łagodna, poświęcająca lata emerytury wiosce, gdzie
mieszkał i skąd wyjeżdżał tylko po to, by odwiedzić swego
wiekowego ojca, prosego i bogobojnego człowieka. Dalej
dowiadujemy się od Ruszana, że ów grozę budzący generał
prowadził dom otwarty dla każdego z wyjątkiem urzędników
miejskich, co implikuje, że zwykli chłopi mieli doń dostęp,
podczas gdy czinowniki (mający złą reputację w literaturze
rosyjskiej) - nie. Jermołow Puszkina jest poprzednikiem
turkiestańskich generałów Gumilowa, paragonem prawości,
który przyniósł oświecenie i cywilizację pomiędzy mniejszymi
rasami. Ma się wrażenie, że celem Puszkina było sprawić, by
szanowano go za jego domniemane cnoty, a nie za sukcesy
militarne. Nacjonalistyczna fantazja sięga dalej wstecz, do
Mikołaja Karamzina, który w swej Historii utrzymywał, że
Moskwa była w stanie poszerzyć swe dominia dzięki
wpływowi moralnemu, a nie dzięki temu, że potrafiła
skutecznie używać miecza. Mit pokojowej ekspansji Rosji trwa
do dziś w literaturze rosyjskiej w wielorakich formach, a
stereotyp wyrafinowanego starego generała (czy innego
oficera wojskowego) jest jedną z najczęstszych jego
manifestacji. W Eugeniuszu Onieginie Tatiana kończy,
wychodząc za starego generała obdarzonego - jak to ujmuje -
łaską dworu (Jego laskajet dwór). Jakaż mogłaby być
przyczyna obdarzania tego starego człowieka tyloma
faworami? Jak pokazuje Atlas Allena Chew, wiele
przedsięwzięć wojskowych mogło uczynić męża Tatiany
drogim dla dworu Aleksandra I czy Pawła I, a pośród nich
pacyfikacja Kaukazu, zdławienie powstania
kościuszkowskiego w 1794 czy też wczesne wyprawy do Azji
Środkowej. Lecz przeszłość generała zostaje zatarta przez
jego wielkoduszny uśmiech, brak próżności, doskonałe
maniery i przyjazne nastawienie, z którym pozdrawia
Eugeniusza i przedstawia swej żonie, w błędnym
przekonaniu, że tych dwoje nigdy wcześniej się nie spotkało.
Stary generał to czysta uczciwość i uprzejmość, a nagrodą
jest wierność Tatiany. Podobnie w Oddziale chorych na raka
Sołżenicyna: Rosjanie przepełnieni są uprzejmością wobec
Uzbeków. To tak, jak gdyby Sołżenicyn spierał się z
wyobrażonym adwersarzem, próbując udowodnić mu, że w
takich warunkach jakiekolwiek wspomnienia o ucisku
kolonialnym są nie na miejscu. Tytuł wiersza Gumilowa -
Turkiestanskije gienieraly - to ćwiczenie się w tym, co można
nazwać przywłaszczeniem obcej geografii. Znaczenie
ideologiczne tego wyrażenia oszacować można, podstawiając
udany podbój Związku Sowieckiego przez Hitlera zamiast
rosyjskiego podboju Azji Środkowej. Przyszli poeci niemieccy
odnosiliby się wtedy do Heinza Guderiana i Friedricha von
Paulusa jako do „rosyjskich generałów”. Geograficzny
imperializm tytułu niesie echa Algierii Alberta Camus, która
również stała się pustą sceną, na której francuskie tragedie o
kondycji ludzkiej mogły zostać odegrane przez francuskich
aktorów. Skoro tylko Rosjanie ustanowili swoją obecność
militarną w Azji Środkowej w latach 60. oraz 70. XIX wieku,
rozpoczęło się zbieranie łupu wojennego. „Od
najwcześniejszych dni inwazji rosyjskiej, władze okupacyjne i
ich podwładni zebrali tysiące środkowoazjatyckich
przedmiotów wszelkiej wielkości i rodzaju jako trofea bądź
łup, który odtransportowali do St. Petersburga lub Moskwy”,
mówi badacz amerykański specjalizujący się w historii tego
regionu13. Gdy generał von Kaufrnan został mianowany
gubernatorem Turkiestanu, „plądrował i wywoził z Azji
Środkowej przenośne symbole suwerenności jak też zapisy
życia intelektualnego i historii”. Pośród obiektów, które
zubożyły historię uzbecką, a wzbogaciły historię Rosjan
znajdujemy srebrny tron chanów (obecnie część działu
Oruźejnaja Palata w Muzeum Kremlowskim), liczne
manuskrypty średniowieczne, w tym takie jak Koran,
starożytne naczynia z meczetów oraz inne obiekty
artystyczne. To, czego nie dało się zabrać - cmentarze,
budynki historyczne i grobowce królewskie - zostało
zniszczone bądź zbezczeszczone. W latach 70. XIX wieku
masowe grabienie turkiestańskich skarbów sztuki tak zostało
opisane przez jednego z uczestników plądrowania. Wiele
naszych zbiorów publicznych i muzeów wzbogaciło się dzięki
von aufmanowi o najcenniejsze przedmioty... i... wielką ilość
arabskich, petach, środkowoazjatyckich i innych wschodnich
manuskryptów. W Azjatskim 'uziej e naszej Akademii Nauk
znajduje się również mnóstwo cennych manuskryptów
pochodzących z Azji Środkowej, obfitość złotej i srebrnej
biżuterii, ozdób, uprzęży, pieniędzy oraz pieczęć chanów
Chiwy zdobią kolekcje Arsenalu w Carskim Siole14. Edward
Allworth zwraca uwagę, że plądrowanie kontynuowane było
jeszcze w czasach sowieckich. I tak Muzeum Erm i taż
otrzymało obiekty z Azji Środkowej za życia Sołżenicyna.
„Powtarzający się wzór rosyjskiej polityki miał jak się zdaje
pozbawić mieszkańców Azji Środkowej najbardziej
znaczących pomników symbolicznych - starożytnych,
średniowiecznych i nowożytnych”15. Plądrowanie ustało w
okresie postsowieckim, gdy fala lokalnych protestów przeszła
przez Azję Środkową, w tym także przez części ‘Rosyjskiej’
Federacji. W wykopali skach archeologicznych w latach 90.
XX wieku, w rejonie ałtajskim Federacji odnaleziono na
Płaskowyżu Ukok graniczącym z Mongolią kilka liczących
2500 lat mumii, uważanych za scytyjskich wojowników.
Zostały przetransportowane do Moskwy, ale w 1995
legislatywa Republiki Ałtajskiej uchwaliła prawo zabraniające
plądrowania skarbów narodowych i wywożenia ich z regionu.
Przedstawiciel moskiewski republiki, Aleksander Manzyrow,
powiedział: „To nasz skarb narodowy. Dlaczegóż miałby
zostać wywieziony?” Rosjanie odpowiedzieli, że mumie
zostaną zwrócone, jeśli zostanie im zapewniona konserwacja.
„Nikt nic nikomu nie kradnie”, zapewniali „tubylców”16.
Przypomina to podobny argument użyty w odniesieniu do
marmurów Elgina, gdy były wywożone z Grecji do Anglii, a
następnie sprzedane British Museum w 1816. Innym aktem
wyzwania postsowieckiego była konferencja zwołana w
Ankarze w 1993, w trakcie której badacze ze wszystkich znów
niepodległych państw Azji Środkowej zgodzili się przyjąć
alfabet łaciński, z pewnymi odstępstwami później
uzgodnionymi na rzecz języka uzbeckiego17. W czasie
jednego z epizodów swej kariery wojskowej Sołżenicyn był
dowódcą baterii pod Leningradem. Wówczas albo w latach
szkolnych, mógł zobaczyć łupy środkowoazjatyckie w czasie
wizyty w Ermitażu - pielgrzymki, którą każdy wykształcony
Rosjanin musiał odbyć. Nie ma w Oddziale chorych na raka
wskazówki, że autora powieści - tak wrażliwego w innych
przypadkach na ludzkie cierpienie - naszła choćby chwilowa
refleksja nad rolą Rosjan w tym nikczemnym epizodzie
kolonialnym. Pod warstwami trzeźwości Oddziału chorych na
raka oraz jego pozorną neutralnością w stosunku do konfliktu
rosyjsko-turkiestańskiego, pod życzliwością doktor Doncewej i
doktor Gangart wobec biednych i niewykształconych
„tatarskich” pacjentów oddziału, drzemie postawa wyrażona w
Pamiętniku pisarza za rok 1880 Dostojewskiego: radowanie
się pacyfikacją.
Turkmenów18. Rosyjska retoryka kolonialistyczna została
najbardziej zintegrowana przez wybitnych pisarzy rosyjskich,
podczas gdy zagłuszone głosy pisarzy uzbeckich opisujących
panowanie sowieckie i carskie można odnaleźć głównie w
książkach czytanych przez nielicznych specjalistów
akademickich. W pierwszym wydaniu powieści Taszkient nic
jest nigdzie wymieniony z nazwy, jak gdyby nie był wart
nazwania. Jedyną cechą wyróżniającą go jako miasto jest
usytuowanie tam obsługiwanego przez Rosjan szpitala. Co
charakterystyczne, Camus użył tego samego chwytu
odebrania nazwy miejscu, ludziom i przedmiotom na
terytoriach poddawanych kolonizacji francuskiej. W jego
powieściach miasta algierskie często są bezimienne,
natomiast Oran opisany jest jako jeszcze jedna placówka
francuska [rieti de plus qu’une prefecture française de la côte
algérienne]. Monolog wewnętrzny Olega Kostogłotowa w
czasie jego podróży do szpitala również nie rejestruje
Taszkientu jako obcego miasta od sowiecko-rosyjską
okupacją ani jako miasta, którego architektura, ludność i
atmosfera różniły się istotnie od widoków, do których mógł
przywyknąć Rosjanin. Narrator zaciera fakt, że miasto stanowi
centrum życia odmiennej grupy etnicznej wraz ze wszystkimi
towarzyszącymi temu wspomnieniami i mitologiami. Jeśli
chodzi o realia, w których żyły postaci rosyjskie, równie
dobrze mógłby to być Leningrad czy Wołogda. Nigdzie nie ma
śladu potwierdzenia, że Taszkient, tak jak Moskwa, podziela w
pewien sposób tę skupioną tęsknotę przepełniającą Trzy
siostry Czechowa, którą zwykle cieszą się stolice etniczne.
Choroba Kostogłotowa nie wyjaśnia całkowicie wyparcia nie-
rosyjskiej rzeczywistości. Wypracowana ślepota narratora
trwa przez cały pobyt Kostogłotowa w szpitalu, podczas jego
flirtów z dwiema kobietami, rozmów z kilkoma osobami, a w
końcu także w momencie wypisania ze szpitala jako jednego
z niewielu szczęśliwych pacjentów, którym udało się pokonać
raka. Odrębność Taszkientu zacierana jest także na inne
sposoby. Jego położenie geograficzne jest trywializowane w
całej powieści.
Dowiemy się od Kostogłotowa i Zoi, że Taszkient jest po
prostu jednym z wielu miejsc w „ich” wielkim kraju, gdzie mieli
prawo się osiedlić, gdzie w rzeczy samej byli mile widziani.
Miejsc czekających na rosyjską obecność i potrzebujących
lekarzy, których Rosja przysłała, potrzebujących szpitali, które
Rosja wybudowała, oraz kultury, którą wszczepiła. Takich
miejsc było bez liku - sugerują rozmowy wpisane w fabułę
powieści. Zapewne niechcący Sołżenicyn przemawia echem
Księcia A.M. Gorczakowa, ministra spraw zagranicznych za
Aleksandra II, który twierdził w Nocie do mocarstw
europejskich z 21 listopada 1864, że gdy Mocarstwo
cywilizujące wchodzi w kontakt z jednym plemieniem
barbarzyńskim i jest zmuszone ujarzmić je w interesie
porządku, wchodzi ono w kontakt z plemieniem
zamieszkującym dalsze tereny i w taki sposób granica
cywilizacji rozszerza się nieuchronnie. Gorczakow
porównywał ekspansję brytyjską w Ameryce Północnej do
rosyjskiej ekspansji w Azji Środkowej: obie były misjami
cywilizacyjnymi. W wieku później rezultaty obu ekspansji
mogły zostać porównane. Skutki rosyjskiego podboju
Taszkientu były widoczne także w czasach Sołżenicyna - dla
tych, którzy chcieli je dojrzeć. Pod panowaniem rosyjskim Azja
Środkowa stała się chyba najbardziej spustoszoną częścią
planety, miejscem, które nie zaznało ani przedsiębiorczości
kapitalistycznej, ani też transferu umiejętności technicznych
ze strony cywilizującej Potęgi. Nieczęste powstania - takie jak
rebelia Quorbaczi w latach 20. XX wieku - były szybko
tłumione. W latach 90. XX wieku wskaźnik umieralności
noworodków był w niektórych rejonach Uzbekistanu wyższy
niż w niektórych krajach subsaharyjskiej Afryki, niesławnych z
powodu ubóstwa i braku infrastruktury medycznej. Co
interesujące, w 1868 albo krótko po przejęciu kontroli nad
Taszkientem, Rosjanie założyli tam szpital wojskowy. Nic
trzeba mówić, że z punktu widzenia Turkmenów nie była to
mile widziana instytucja. Szpital miał służyć okupantowi.
Prócz jego własnej historii chorobowej, pamięć o tym właśnie
szpitalu była pewnie dla Sołżenicyna inspiracją, by umieścić
oddział chorych na raka w uzbeckiej stolicy. Wczasie gdy
Sołżcnicyn przybył do Taszkientu jako ofiara raka, miasto
miało milion mieszkańców, głównie muzułmanów, i było
siedzibą Rady Muzułmańskiej ZSRR22. Było też wyznaczone
przez Rosjan stolicą Uzbeków, których Rosjanie faworyzowali
kosztem Kazachów, również zamieszkujących Taszkient. W
średniowieczu Taszkient był centrum kulturowym ludności
turecko-tatarskiej i pozostał istotnym miastem turkiestańskim
także pod panowaniem rosyjskim. W wieku dwudziestym
prawdopodobnie byłby w dalszym ciągu tyglem kształtującej
się narodowości turecko-tatarskiej, gdyby Rosjanie nie
rozdzielili różnorodnych słabnących odłamów etnicznych na
odrębne grupy, wedle maksymy divide et impera. Uzbekowie
zostali podburzeni przeciwko Kazachom, zaś pisarze tacy jak
Sołżenicyn nazywali tubylców „Tatarami”. Pewien badacz
środkowoazjatycki zauważył, że Administracja carska starała
się rozbić Azję Środkową na tak wiele odłamów, jak tylko się
dało i stosowała różnorakie (i zmienne) nazwy etniczne oraz
określenia prawnicze dla owych odłamów. Proces ten
powtórzył się, wzbogacony o nowe wariacje, pod panowaniem
Sowietów. W latach 30. XX wieku funkcjonariusze sowieccy
dodatkowo „odkryli” i oficjalnie ustanowili „nowe” języki, takie
jak uzbecki, kazachski i inne, tak że mieszkańcy Środkowej
Azji „musieli mieć” tłumaczy, by komunikować się ze sobą, a
najlepiej, by przyjęli rosyjski jako swą lingua franca23. W
latach 20. XX wieku Moskwa zdławiła odrodzony ruch turko-
tatarski w Taszkiencie i ustanowiła kontrolę nad życiem
kulturalnym miasta. W Imperium Ryszard Kapuściński zwraca
uwagę, że Rewolucja Październikowa w Taszkiencie polegała
na wypowiedzeniu wojny przez jedną grupę Rosjan innej
grupie Rosjan. Dla Turkmenów oznaczała ona trwanie rządów
rosyjskich24. Pod rządami Sowietów alfabet arabski został
zamieniony na cyrylicę, pomniki literatury zostały oczyszczone
z elementów antyrosyjskich, narzucono nowy kanon
kulturowy. „Wymyślony kiedyś przez Anglików w Azji i Afryce
system indirect rule, przejęty przez Moskwę, pozwalał na jej
pełną samowolę”, pisze Kapuściński25. Publikowano pamflety
przykrawające historię Azji Środkowej do potrzeb rosyjskich.
Jeden z nich dokładał starań, by wykazać wyższość Uzbeków
nad innymi grupami etnicznymi. „Ponieważ pamflet ten
napisany został przez Rosjanina i wszedł w obieg w języku
rosyjskim, uzyskał dodatkową wagę ideologiczną”, mówi
Allworth26. Usiłowania takie mają swój odpowiednik w
podejmowanych przez zachodnich historyków wysiłkach
przepisania historii podbitych narodów, w tym także narodów
europejskich27. Rosyjskie wydawnictwa, uniwersytety i szkoły
uzyskały monopol w stosunku do uzbeckokazachskich szkół i
ludności, których język, wciąż w trakcie przemiany w odrębne
turko-tatarskie dialekty, został pozbawiony okazji wytworzenia
nowoczesnego słownictwa w dziedzinie kultury, technologii i
nauki. Język rosyjski przyszedł zbyt późno, by zniszczyć
tożsamość środkowoazjatycką, lecz zdołał zahamować i
poważnie zakłócić jej rozwój. Czasopisma rosyjskojęzyczne
takie jak Literatura i iskusstwo Uzbiekistana oraz Prawda
Wostoka wyjaśniały tubylcom, o co chodziło w ich sztuce i
historii28. By zdobyć jakikolwiek zawód, trzeba było
opanować rosyjski. Dla ambitnych i zdesperowanych
rusyfikacja kulturowa była właściwie koniecznością. Ponieważ
szkoły dwujęzyczne były nieliczne i na niższym poziomie od
rosyjskich, znajomość rosyjskiego zdobywano kosztem języka
rodzinnego. Allworth tak podsumowuje te przemiany: Między
1922 i 1941 rokiem sowieckie władze w Azji Środkowej
traktowały dziedzictwo kulturowe Uzbekistanu w niezwykle
pokrętny sposób. [...] Manewr ten [...] ostro ograniczył
dostępne dziedzictwo, zastąpił czołowych intelektualistów
środkowoazjatyckich uległym establishmentem kulturowym i
sterroryzował ludność. Taki jak się zdaje był cel całego tego
przedsięwzięcia30. Podczas gdy zdławienie ujarzmionych
ludów na zachodnim skraju imperium sowieckiego zostało
zarejestrowane w licznych publikacjach anglojęzycznych, inne
przypadki takiej pacyfikacji nic znalazły żadnego oddźwięku
(np. powstanie Uzbeków w latach 20. XX wieku czy, dalej na
wschód, wymordowanie połowy mieszkańców stolicy Mongolii
Urgi przez generała R. Ungema von Stemberga,
przezywanego „krwawym baronem”). Reedukacja bądź
eliminacja środkowoazjatyckich elit w latach 20. XX wieku
stała się gwarancją, że upłynie sporo czasu, zanim azjatyckie
kolonie Rosji’ uzyskają własny słyszalny głos. Tak przykra była
pamięć o powstaniu uzbeckim dla ideologów moskiewskich,
że słowo mujihid, czyli „wojownik za wiarę”, zostało usunięte
ze słowników uzbeckich publikowanych w Związku
Sowieckim, choć wcześniejsze słowniki zawierały je31. Te
podejmowane na masową skalę wysiłki nie zniszczyły
przywiązania Uzbeków do własnej tożsamości. W 1979 aż
98,82% Uzbeków zamieszkałych w republice twierdziło, że
uzbecki jest ich pierwszym językiem32. W ciągu roku po
rozwiązaniu Związku Sowieckiego miasto Taszkient zrzuciło
nazwy ulic i dzielnic pochodzące z ery sowieckiej, zastępując
rosyjskich i socjalistycznych bohaterów synami ziemi
rodzinnej lub postaciami muzułmańskimi. Jako że Turcja od
dawna uważana była za model godny naśladowania przez
uzbeckie elity świeckie, ulica Kirowa została przemianowana
na ulicę Atatiirka. Ulica Lichaczewa zmieniła nazwę na ulicę
Baikaro, zaś ulica Października stała się ulicą
Shaikhantakhurskii. Fryderyk Engels ustąpił miejsca Amirowi
Temurowi, Chmielnicki - Kushbegiemu, Kujbyszew - Mirzo-
Ulugbekskii’emu. Ogółem, praktycznie wszystkie nazwy
związane z Rosją zostały odrzucone. Niektórzy demografowie
mówią, że do 2105 roku Uzbecy staną się najliczniejszym z
byłych narodów sowieckich, prześcigając nawet Rosjan.
Taki jest kontekst powieści Sołżenicyna.
Dziewiętnastowiecznezbieranie łupów, czystkie sowieckie,
działania strategiczne zmierzające do zniszczenia tożsamości
turkiestańskiej, nagminne budowanie pomników klęsk
Turkiestanu, w które obfituje Taszkient, postrzeganych przez
„tubylców” z tego rodzaju goryczą, jakiejRosjanie doznają,
wspominając zniszczenia Leningradu dokonane w czasie
oblężenia przez nazistów. Jednak w powieści nie da
sięodnaleźć ani śladu turkiestańskiej niedoli. Tubylcze tło
fabuły zostało utrzymane poza nawiasem tak skutecznie, że
wielu czytelników odebrało Oddział chorych na raka jako
powieść o Rosji, rozgrywającą się gdzieś w -odległym (to na
pewno) zakątku azjatyckim tego wielkiego kraju, ale jednak w
Rosji. Autorytet rosyjskiego obserwatora przenika linię fabuły i
refleksje nad życiem i śmiercią, którymi Sołżenicyn przyprawia
swą narrację. Postaci wykazują się wyłącznie rosyjską
świadomością. Nie wytworzyła się w nich lojalność wobec
krainy, która dała schronienie im lub ich rodzicom w zamian
za wojnę i zniszczenie. Pod tym względem doktorzy Doncewa
i Gangart są jak Pieczorin i Maksym Maksymicz, którzy
również nie rozwinęli w sobie lojalności w stosunku do
Kaukazu. W Oddziale chorych na raka nie ma śladu
obecności dwóch społeczności pozostających w konflikcie. Ta
nieobecność przypomina retuszowane fotografie z czasów
sowieckich, z których usuwani byli członkowie partii, kiedy
wypadli z łask. Zamiast twarzy - slogany w tle, zamiast
opowieści - cisza. Gruntowność wymazywania, jaką osiągnął
Sołżenicyn wraz z jego zwyczajowym dydaktyzmem
dotyczącym moralności, niszczą niewinność ciszy, którą
narzucił Turkmenom. Kostogłotow oraz powieściowy głos
innych Rosjan blokują głosy autentycznego Taszkientu
odrobinę zbyt fałszywie, podczas gdy narrator powieści
przekonuje, że Rosja dokonała wiele dobrego na rzecz
tubylców. „Sądzę, że dama ta zbyt wiele przyrzeka”.
• W szpitalu wyższość rosyjska zostaje
zademonstrowana przy pomocy rozmów i zwrotów
fabularnych. Choć Homi Bhabha przekonuje, że jakikolwiek
tego rodzaju dyskurs kolonialny musi być rozłamany przez
sprzeczności i niepokoje, które wytwarza domniemana
wyższość kolonialistów, to u Sołżcnicyna mało jest
dowodów wskazujących na taki rozłam. Rosjanie są
monologiczni i pewni siebie, Tatarzy - prości i gotowi
przyjąć pouczenie. Szaraf Sibgatow, „Tatar”, błaga
Kostogłotowa, by pouczył go na temat prawdziwego leku na
raka: „Zaczynaj, Oleg, o tym grzybie! Coś przedtem
powiedział?”, poprosił Sibgatow. „Oleg, opowiadaj
porządnie!” Kostogłotow jest usłużny. „Dobrze, Szaraf,
zacznę od samego początku. Tamten spotkany pacjent
opowiedział mi, że doktor Maslennikow to stary wiejski
lekarz w Aleksandrowskim powiecie, niedaleko Moskwy”.
Inny „Tatar”, Achmadżan, pyta Wadima Zatsyrko,
Rosjanina, o mieszkańców znad Jeniseju, których Zatsyrko
spotkał w czasie swych licznych podróży: „A powiedz, jakie
oni mają umundurowanie? (...) A jaki u nich regulamin, u
tych Ewenków?” Podobnie jak Kostogłotow, Wadim jest
usłużny - tubylcy powinni być instruowani w najlepszy
kolonialistyczny sposób. Nigdzie w tej powieści nie można
dostrzec sugestii, że Rosjanie nauczyli się czegoś od
Uzbeków. Mówi się, że doktor Doncewa podróżowała z
Moskwy do Baku w poszukiwaniu lekarstwa na raka. To
szlachetne przedsięwzięcie kontrastuje z niezdolnością
tubylców do wybrania się gdziekolwiek, a już w
szczególności do Moskwy.
Moskwa może przyjść do nich w misji cywilizacyjnej, ale oni
nie mogą jechać do Moskwy - powszechny wzór działania
w schemacie kolonialistycznym. Szczególny charakter
rosyjskiego kolonializmu wiąże się z podwójną barierą,
która uniemożliwia tubylcom podróż do metropolii i
pozostanie tam. Jedną przeszkodą jest brak środków
finansowych i paszportu koniecznych, by podróżować;
drugą jest propiska - pozwolenie na zamieszkanie w
metropolii. Nie można otrzymać propiski bez zatrudnienia, a
zatrudnionym być nie można bez propiski. Owa propiska
stała się nielegalna po upadku Związku Sowieckiego, ale
delegalizujące ją prawo nie zostało wcielone w życie. W
latach 90. XX wieku osoby z Azji Środkowej czy Kaukazu
pojawiające się w Moskwie wciąż są ścigane przez policję,
a czasem bite przez zwykłych obywateli37. Każda rozmowa
w szpitalu jest aktem sprawowania władzy rosyjskiej nad
tubylcami. Razem wzięte, rozmowy te informują nas, że ta
część świata podlega prawowitej kontroli Rosji. Sołżenicyn
odgrywa scenariusz, który Sabirzyan Badretdinow
analizował w innych powieściach rosyjskich: tubylcy są
naiwni i prostoduszni, Rosjanie - rozumiejący i cierpliwi38.
Przy pomocy takiej retoryki Azja Środkowa była
rusyfikowana, całkiem tak jak Syberia została
zrusyfikowana przez jeszcze dłuższą tradycję zaludniania
jej, choć z rzadka, rosyjskimi generałami i żołnierzami,
więźniami i wygnańcami, geologami i etnografami, i w
końcu rosyjskimi postaciami literackimi, które odgrywały
problemy rosyjskie na nierosyjskim terytorium,
zawłaszczając je w ten sposób na rzecz imperium.
Autorytet pisarzy, instytucji i rządów zostaje przydany do
początkowych przedstawień kolonii przez zdobywców,
otacza te przedstawienia prestiżem i nienaruszalnością.
Takie świadectwo i autorytet nie są łatwe do podważenia39.
W Oddziale chorych na raka jedynym tubylcem określonym
jako osoba wykształcona jest doktor Nizamudtin
Bachramowicz - jego turko-tatarskie nazwisko zostaje
zniekształcone przez rosyjski przyrostek. Jest on tytularnym
szefem szpitala, ale wedle narratora wykonuje tę pracę źle.
Niezdolność do zadbania o pacjentów i personel jest jedyną
cechą, jaką Sołżcnicyn przypisuje tej postaci. Pozostaje on
odrażającą papierową postacią, nigdy nie pojawiającą się
jako istota ludzka i nigdy nic angażującą się w istotne
działanie. Jedyny komentarz, jaki pozwala mu się wyrazić,
pokazuje go jako nieczułego i obojętnego biurokratę. Mówi
on, co następuje na temat braku szmat do czyszczenia:
„Jeśli ministerstwo nie przewidziało, to czy ja mam
kupować za moje własne pieniądze?”40. Możliwe, że
Sołżcnicyn usłyszał podobny komentarz z ust Uzbeka, gdy
sam leżał w łóżku szpitalnym w Taszkiencie. W powieści
dobrzy lekarze i pielęgniarki rosyjscy mobilizują się
oczywiście, by zdobyć brakujące środki. Jednak Sołżenicyn
mógł tu niechcący zarejestrować to, co Homi Bhabha
nazywa odmową poddania się „kolonialnej mimikrze”.
Polega ona na intencjonalnie niewłaściwej interpretacji
rozkazów kolonialisty albo też na niewłaściwej interpretacji
jego widocznych zamiarów. Rosjanie żądali, by rozkazy
różnych ministerstw były przestrzegane - w przeciwnym
razie wymierzona zostanie surowa kara. Czy sarkazm
Uzbeka nie mógł się raczej odnosić do bolesnej
rzeczywistości, gdzie ministerstwo moskiewskie
decydowało o najdrobniejszych szczegółach w jego kraju i
szpitalu? W nierosyjskich republikach związkowych ZSRR
pierwszy sekretarz partii był z pochodzenia tubylcem, zaś
drugi sekretarz zawsze był narodowości rosyjskiej, i to on
był rzeczywistym szefem, twierdzi Helene Carrere-
d’Encausse41. Ministerstwa w Moskwie zarządzane były
głównie przez Rosjan albo zrusyfikowanych przedstawicieli
innych narodowości. W jawnym poddaniu się regułom gry
narzuconym przez kolonizatora, to pełne poirytowania
zdanie skolonizowanego tubylca może być przykładem
destabilizującego ironicznego kompromisu; może być
udawanym poddaniem się, sposobem podważania
przedsięwzięcia kolonialistycznego poprzez odmowę
przyczynienia się do tego prawa i porządku, który
kolonialiści pragnęli wprowadzić w kolonii. W przypadku
rosyjskim samo to pragnienie porządku było pełne ironii,
gdyż uporządkowanie było postulatem, ale nieosiągnięciem
kultury kolonizującej. Starania Sołżenicyna, by wiernie
zapisać zachowanie „tubylców”, które sam zaobserwował
jako pacjent w Taszkiencie, mogły przenieść więcej treści
niż zamierzył autor. Rosyjski krytyk literacki, Igor Zotow,
powiedział, że jako ostateczną przyczynę spektakularnego
niepowodzenia dzieł Sołżenicyna po Archipelagu GUŁag
wskazać można ubóstwo wyobraźni pisarza42. Sołżenicyn
jest zainteresowany instruowaniem ludzi, jak prawidłowo
interpretować historię, mówi Zotow. Jako pisarz miał to
szczęście, że był świadkiem całkiem sporego fragmentu
historii i uchwycił swe wspomnienia w Archipelagu GUŁag.
Lecz resztę historii rosyjskiej poznał z książek, które można
dodać - uczyniły go niewrażliwym na problem wyzysku
kolonialnego. Kanoniczna historia Rosji, którą Sołżenicyn
poznał z sowieckich i carskich podręczników, skrywała inny
rodzaj historii - historię, której nie chciały odsłonić rosyjskie
klasy rządzące. Zotow przekonuje, że skoro tylko
Sołżenicyn zdobył miejsce wybitnego pisarza, poświęcił się
roli kapłana ideologii rusofilskiej. Jego pełne pasji
pragnienie, by zobaczyć, jak Rosja kwitnie, a naród rosyjski
realizuje swój najlepszy potencjał z czasem przeważyło nad
wyczuciem artystycznym. Zamiast pisać powieści, zaczął
pisać traktaty polityczne, aż w końcu wyprodukował ten
pretensjonalny roman-fleuve - Krasnoje koleso [Czerwone
koło] (1971-1993). Uwagi Zotowa są trafne także w
stosunku do Oddziału chorych na raka, mimo że powieść ta
została napisana przed Archipelagiem GUŁag. Dydaktyzm
Sołżenicyna był silny, zanim jeszcze Archipelag GUŁag
został ukończony. W Oddziale chorych na raka zawłaszczył
on Uzbekistan na rzecz Rosji, podczas gdy równocześnie
przedstawiał kolekcję rosyjskich kobiet i mężczyzn z lat 50.
XX wieku, najlepiej pasujących do jego snu o Rosjanach,
którzy osiągnęli stan moralnej dojrzałości i wyższości. Jego
wysoce wykształcone kobiety rosyjskie, doktorzy Doncewa i
Gangart, jak też profesor Orcszczenkow zarysowany
zgodnie z najlepszymi wzorami dziewiętnastowiecznych
bellettrystów, to wszystko drewniane postaci,
reprezentujące pragnienie Sołżenicyna, by wprowadzić
wysokie standardy moralne w życie rosyjskie. Bez względu
na to, jak bardzo godne pochwały jest to pragnienie,
zostaje ono pozbawione wszelkiej mocy, gdy autor ulega
patologii władzy. Jego Rosjanki wybijają się na polu
zawodowym, a jednak znajdują czas, by wychowywać, tak
w domu, jak i w pracy. Nie mówiąc już o tym, że są
świetnymi koleżankami. Profesor Orcszczenkow to
mądrość wcielona, a doskonałość jego domku przypomina,
mutatis mutandis, doskonałość Mansfield Park w powieści
Jane Austen pod tym samym tytułem. Szczodrowa i
dobroczynna posługa doktor Doncewej wobec Sibgatowa i
jego podobnych ma swe niewidzialne tło w postaci
przemocy wojskowej oraz zniweczenia kruchej ekonomii
uzbeckiej dla dobra rosyjskich przędzalni bawełny. Jednak
w przeciwieństwie do Jane Austen, Sołżenicyn wydaje się
świadomie osłaniać te dwuznaczności przed czytelnikiem.
Jego wystudiowany brak uwagi w stosunku do problemów
narodowych zdradza zaniepokojenie wszelką krytyką
rosyjskiej struktury politycznej, która nie bierze sobie za cel
ideologii komunistycznej. Widziany z perspektywy teorii
postkolonialnej dydaktyzm Sołżenicyna jest zakłamany. Na
przekór rzeczywistym tendencjom każę Kapitolinie
Matwiejewnej Rusanowej urodzić czworo dzieci,
antycypując niejako oczekiwane przez siebie przesunięcie
demograficzne w Azji Środkowej, gdzie ludność
muzułmańska rozrosła się ogromnie za jego życia. Musiał
być świadom rzeczywistych tendencji demograficznych, a
te sugerowały, że rosyjska nomenklatura [aparatczyki]
miała zwykle jedno lub dwoje dzieci, podczas gdy
Uzbekowie mieli ich trzykrotnie więcej43. Sam Rusanow,
choć odrażający, ma jednak godność człowieka, który
osobiście nie torturował i nic nie zabił nikogo. Nie jest tak z
Tatarem Achmadżanem, nie skruszonym strażnikiem
Gułagu, jednym z tych obrzydliwych typów
komunistycznych, które popełniały zbrodnie przeciw zekom
- dzień po dniu, rok po roku, nigdy nie popuszczając ani nie
mięknąc w sercu. Achmadżan powtarza uparcie, że „to nie
ludzie”, że są przekarmiani44. Przyciśnięty do muru, mówi,
że to nie jego sprawa zadawać pytania to jest dziedzina
tych na górze. A na górze - sugeruje Sołżcnicyn- znajdował
się Ławrientij Beria (Mingrelczyk z Gruzji) oraz sam Stalin
(Gruzin). Prowadzi to do wniosku, że Rosjanie nic byli
panami ogromnego imperium Gułagów, że pod
panowaniem Sowietów centrum w jakiś sposób przestało
się liczyć, a kryminalne peryferia przejęły jego rolę. Cecil
Rhodes przynajmniej nie usiłował twierdzić, że był ofiarą
skolonizowanych ludów. Rozkład różnych form raka czy też
różnych jego stadiów oraz warunki, w jakich żyli pacjenci,
są podobnie wycieniowane, by skonsolidować autorytet
rosyjski. Prycza Tatara Sibgatowz umieszczona jest poza
oddziałem, co pozbawia go nawet tej odrobiny prywatności,
jaką mogły zaoferować łóżko i szafka nocna na oddziale.
Trudno sobie wyobrazić Rosjanina [etnicznie rzecz biorąc]
pozbawionego tych drobnych wygód w szpitalu położonym
w nierosyjskiej republice, gdzie Rosjanie zawsze byli na
pierwszym miejscu. Rak Sibgatowa jest szczególnie
szkaradny i śmierdzący i wymaga codziennych kąpieli albo
ich imitacji, które aplikuje rosyjski pielęgniarz. Sibgatow
zostaje zatem postawiony w pozycji całkowitej zależności -
politycznej, społecznej i osobistej - jest biorcą uprzejmości i
dobroczynności pochodzącej z rąk członka narodu
kolonizującego. Narrator przypisuje mu anielskie
usposobienie. Jakie to wygodne, jak mógłby powiedzieć,
dając wyraz swej hipokryzji. Jeśli Rusanow, szef partii,
wyraźnie nie jest ulubieńcem autora, jego antycypowany
zgon będzie miał miejsce w komfortowych warunkach jego
własnego domu, daleko od łamiącej kark pracy, której
Sibgatow zawdzięcza swą ranę, raka, a w końcu także
śmierć. Akumulacja takich etnicznie uwarunkowanych
obrazów tworzy związek asocjacyjny. Efekt
obezwładniający stworzony w ten sposób jest dobrze znany
tym Amerykanom, którzy protestują przeciw
dyskryminującym obrazom w mediach przedstawiającym
pewne mniejszości. Powtarzające się przedstawienia
członków pewnych grup etnicznych jako przegranych
życiowo i nieudaczników tworzą kumulacyjne wrażenie,
które ma szczególną moc niszczycielską wobec młodzieży
oraz poddających się wpływom członków owej mniejszości.
Ci, którzy protestują przeciw takim regulacjom, nie
wysuwają żadnych roszczeń; raczej nawołują do
złagodzenia odwołań do łatwych stereotypów. Nic da się
ukryć, że to trudne do osiągnięcia, lecz ta trudność nie
zaprzecza słuszności skargi. Nic dziwnego, że podobny
podział sukcesów i porażek promowany jest również w
literaturze. Teoria postkolonialna wskazała wiele
przypadków w literaturach zachodnich, gdzie różne grupy
niebiałych narodowości przedstawione są mniej niż
sprawiedliwie. Fakt, że Tatarzy w powieści Sołżenicyna są
ciągle życiowo przegrani i że jedynymi ludźmi sukcesu są
Rosjanie, przyczynia się do tworzenia stereotypów
etnicznych, które podkreślają niższą wartość tożsamości
Innego. W warunkach kolonialnych fakt, że Kostogłotow
zdrowieje i pozbywa się raka, wykracza poza uniwersalne
znaczenie etyczne, które nadali owemu ozdrowieniu
krytycy. Niech ozdrowienie Kostogłotowa będzie symbolem
jego moralnego zwycięstwa nad panami Gułagu. Ale to
jeszcze coś więcej. To także przyczynek do stereotypu
zwycięskiego Rosjanina. Ma związek ze spektrum
możliwości otwartych dla Rosjan w ramach imperium.
Rosyjskość Kostogłotowa łaskawie przyznaje mu miejsce w
wielkiej pstrokaciźnie terytoriów zwanej ZSRR. Jako
Rosjanin może spodziewać się przyszłości albo w Moskwie
albo w Taszkiencie, gdyż nigdzie nie jest obcym. Jego
ozdrowienie symbolizuje szansę rozwoju i działania, które
Rosjanie mieli w ZSRR, podczas gdy przewidywana śmierć
Sibgatowa jest symbolem upadku tubylców. Fakt, że życie
wykazało Sołżenicynowi jego błąd w tym względzie,
stanowi ostateczną i niezamierzoną wymowę ironiczną tej
powieści. Oddział chorych na raka jest usiany
odniesieniami do „naszego kraju” czy do „szerokiego świata
dla nas wszystkich” zbudowanego przez Rosjan, lecz nigdy
przez tubylców. „Nasza ojczyzna jest tak wielka”, mówi
Zoja. Jestem w ojczystym kraju. Kogo tu mam się
krępować?”, mówi Kostogłotow. „Biały świat dla wszystkich
jednaki”, Ciotka Stefa zapewnia Diomkę, również Rosjanina
- oto postrzeganie tych, którzy nigdy nic doświadczali
dyskryminacji etnicznej. „Nie kochasz swej ojczyzny,
kochasz swoją pensję, natomiast ja kocham moją
ojczyznę!” wykrzykuje Kostogłotow. Moskwa jest miarą
wszechrzeczy, od szczęścia po tańce. Dla Sibgatowa czy
Abdullachimowa absurdem byłoby mówić o Moskwie jako o
„moim kraju”. A jednak Zoja, rosyjska studentka medycyny,
zapytana, gdzie będzie pracować po skończeniu studiów,
wzrusza ramionami i mówi: „nasz kraj jest tak wielki”. W
stwierdzeniu tym ukryte jest założenie, że będzie mile
widziana wszędzie na terenie domeny sowieckiej. Tego
rodzaju okrzyku nie usłyszymy od Uzbeka. Gdy Wcga
Gangart awanturuje się z powodu stanu Kostogłotowa w
poczekalni, ten odpowiada wyżyzające: „Jestem w mojej
rodzinie, kogo tu mam się krępować?” Narrator jednak jest
świadomy tego, że Taszkient to nie Rosja - krótko potem
robi uwagę na temat Kostogłotowa, że ten nic mógłby
wrócić do Rosji (no zapewne byłby mu przyjęty w Rossiju).
Centralne miejsce Moskwy zostaje raz za razem
potwierdzone, czasem z mimowolną ironią, jak w
komentarzach Awiety Rusanowej, typowej przedstawicielki
rosyjskiej nomenklatury [aparatczyca], niedoszłej pisarki,
która kwaśno informuje swego ojca, że wszyscy ci, którzy
przetrwali Gułag, garną się do Moskwy. „Znasz konkretne
wypadki powrotów? Nawet do Moskwy? — Właśnie tak —
nawet do Moskwy. Najbardziej pchają się do Moskwy - tam
ich przecież miodem smarują”. W przeciwieństwie do
skazańców brytyjskich wywożonych do Georgii czy też
brytyjskich osadników w Ameryce, Rosjanie nie rozwinęli
lojalności wobec ziemi, gdzie Się osiedlili i gdzie cierpieli.
Ziemia ta jest postrzegana jedynie jako satelita Moskwy, a
od każdej osoby rosyjskojęzycznej oczekuje się podobnego
ustawienia priorytetów. Oddział chorych na raka to powieść,
która potwierdza obecność osadnika kolonialnego na
terytorium podbitym siłą zbrojną, powieść, która próbuje
powiedzieć światu, o co chodzi w Uzbekistanie - chodzi tu o
Rosję. Powieść dopisuje się do zbioru artefaktów
kulturowych, na których opierała się obecność rosyjska w
Azji Środkowej, co pozwoliło Rosjanom w Uzbekistanie
choć głodnym i zaszym - stawać dumnie jako prawowitym
panom tej ziemi. Gdy Kostogłotow potwierdza wyzywająco:
„Kocham mój kraj!” - daje się nam do zrozumienia, że jego
miłość obejmuje cały Związek Sowiecki, centrum (Moskwę)
jak też peryferie; centrum, gdyż to serce Rosji, a peryferie,
gdyż należą do centrum, które z kolei promieniuje swą
dodającą otuchy rosyjskością aż po najdalsze peryferie.
Naturalnie skromnemu Sibgatowowi nie przychodzi do
głowy rościć sobie prawo do ziemi Rosjan poprzez
stwierdzenie, że ją kocha. Napominanie Kostogłotowa w
sprawie rodzin brzmi pusto, gdy je zestawić z esejem
współczesnej pisarki uzbeckiej, Etibar Achunawa „Jeśli
marzymy, czy to źle? Jak myślisz”: Wytwórczynie bawełny i
jedwabiu, które sieje się i uprawia w naszej ojczyźnie
[yurtimiz] to kobiety [...] Jednak nie mają ładnych
chusteczek czy sukienek z tych materiałów. Albo z
majestatycznym lamentem poety (Abdu)Razzaqa
Abdurashida nad zniszczeniem kultury turkiestańskiej przez
Rosjan: Regi stan, wiekowy placu! Jak wiele nieszczęścia
widziała twa przyjazna głowa. Kolory twe to plamy niedoli
lub krew rozlana. Czy kamień twój to głowy pojmanych
piękności?! Wybacz mi, jeśli rozrywam twe serce, jeśli
przywołuję przeszłość, tę chwilę.
• Ja również jestem twym
potomkiem, a nie obcym, i stąd mc współczucie dla ciebie,
Rcgistan! Świadomość, że na całą rosyjską obsadę postaci
powieści składają się obcy, uzurpatorzy na ziemiach
przekazanych im dzięki nie tak dawnej przemocy -
świadomość taka jest nieobecna w powieści Sołżenicyna.
Oddział chorych na raka roi się od aktywnych,
energicznych, utalentowanych Rosjan, dla których
tożsamość turkiestańska pozostaje księgą zamkniętą.
„Tubylcy” są dwuwymiarowi, trochę jak bezbarwny
przechodzień arabski, którego Mcrsault zabija na algierskiej
plaży. Tak jak czytelnicy Obcego nie zyskali wglądu w
problemy wyłaniającej się algierskiej tożsamości
narodowej, tak też czytelnicy Sołżenicyna mogą odnieść
wrażenie, że Rosja zakorzeniła się w sposób naturalny i na
stałe w stepach Azji Środkowej. W Oddziale chorych na
raka sieć ech i aluzji, które John Crowe Ransom nazwał
teksturą dzieła literackiego, pobrzmiewa Rosją, a nie
Taszkientem. Oddział chorych na raka nie jest powieścią
autorstwa rosyjskiej Gertrudy Stein czy Ernesta
Hemingwaya, gdzie egzotyczne usytuowanie służy jako tło
dla przygód rosyjskiego ekspatrianta. Nie ma tu nawet
próby Kiplingowskiego uznania rzeczywistości i odrębności
kolonii. Oddział chorych na raka to powieść kolonialistyczna
w czystej postaci, powieść, która osłabia proces
formowania tożsamości w republice środkowoazjatyckiej.
Przenosi ona Rosję na azjatycki step. Sołżenicyn nie był
naiwnym obserwatorem, śmiertelnie chorą ofiarą Gułagu,
która pisze jedynie o typach napotkanych pacjentów oraz
uzyskanej pomocy. Był pisarzem, którego retoryka
ukrywania wyparła tragedię Uzbeków, sięgającą głębiej niż
ekonomia i polityka socjalistyczna. Jego powieść nurza się
w retoryce kolonialistycznej, zaciemniającej Turkmenom
drogę do swobodnego rozwoju; to próba przedstawienia ich
jako niedojrzałych istot ludzkich, dzieci potrzebujących
opieki rosyjskiej, dzikusów, którzy nigdy nie stworzyli ani
nie wyobrazili sobie niczego pięknego, niczego, „co byłoby
wyraźnie ich wytworem, produktem ich natury”. Powieść
stara się potwierdzić rosyjskie zawłaszczenie geografii Azji
Środkowej oraz rozciągnąć na nią królestwo tożsamości i
kultury. Prawdopodobnie bardziej niż jakikolwiek inny
rosyjski powieściopisarz Sołżenicyn pokazuje, że imperium
funkcjonuje jako integralny element rosyjskiej świadomości
narodowej, nadając jej pewności siebie i napełniając dumą,
nawet w warunkach poniżenia i braku asertywności, które
wywołały czasy Gułagów. Gdyby ta powieść została
napisana w latach 90. zamiast 60. XX wieku, czy
Sołżenicyn wybrałby Taszkient jako miejsce akcji, pomijając
w ten sposób wrażliwość tubylców? Czy byłby w stanie
zdławić narrację Uzbeków tak całkowicie, jak to uczynił w
1968? Pod koniec dwudziestego wieku w stolicy
Uzbekistanu szpital będący własnością Moskwy byłby
postrzegany przez mieszkańców lokalnych jako obcy
szpital, służący rosyjskiej mniejszości, pozostałość
kolonialnej dominacji lub założony przez rosyjską
organizację dobroczynną. Narzucając ziemiom Uzbeków
perspektywę rosyjską w latach 60., Sołżenicyn znalazł się
w tym samym obozie imperialnym, do którego należą
pisarze angielscy i francuscy przedstawiający Afrykę z
paternalistyczną arogancją. To doprawdy godne uwagi, że
najistotniejszym biografom i krytykom Sołżenicyna - od
Żoresa Miedwiediewa po Michaela Scammella, od
Aleksandra Janowa po Harrict Murav - całkowicie umknął
aspekt kolonialny dzieła Sołżenicyna. Ta biała plama w
percepcji mówi wymownie o wszechobecności idees reçues
nie tylko w czasach Flauberta, lecz także w naszych
własnych. Co interesujące, różne wydania dzieł
Sołżenicyna zawierają fragmenty usunięte i dodane.
Świadczy to o tym, że wraz ze zmieniającą się mapą
polityczną Azji pisarz lub jego wydawca uznał za konieczne
przeformułowanie pewnych ustępów. Na przykład pierwsze
wydanie rosyjskie Oddziału chorych na raka oraz
tłumaczenie powieści na język angielski dokonane przez
Rebekę Frank zawierają odniesienia do ZSRR jako domeny
rosyjskiej, które zostały wyeliminowane z Dziel zebranych
w języku rosyjskim (skąd brane były cytaty do niniejszego
rozdziału). Sekwencję „Wiele naszych cmentarzy na Ałtaju
[...] i w rejonie Nowosybirska [...] jest haniebnie
zaniedbanych [...] Czy to znak naszego charakteru
narodowego?”54 można znaleźć w pierwszym wydaniu
Oddziału chorych na raka, ale już nie w Dziełach
zebranych. Może autor uznał za ryzykowne zaliczanie
obszaru ałtajskiego do ziem rosyjskich i usunął w całości
odniesienie do rosyjskiego charakteru narodowego. W
wywiadzie z 1995 rosyjski kontradmirał W.L Alcksin
wyjaśniał, Jakiego rodzaju marynarki wojennej będzie
potrzebować Rosja” w latach 90. XX wieku i później55.
Według Aleksina Rosja potrzebuje marynarki wojennej,
która pozwoliłaby kontrolować Arktykę, gdyż „ten, kto rządzi
Arktyką, ten rządzi światem”. Co więcej, Rosja potrzebuje
takiej marynarki wojennej, która pozwoliłaby jej utrzymać
razem terytoria Federacji 'Rosyjskiej'. Jeśli ten cel nic
zostanie osiągnięty, twierdził Aleksin, Rosja „cofnie się w
czasy sprzed Piotra Wielkiego”. To przypomina uwagę
wypowiedzianą przez François Mitterranda w 1957: „Bez
Afryki nie będzie francuskiej historii w wieku dwudziestym
pierwszym”56. Tak Aleksin, jak i Mitterrand odnosili się do
trapiącego potęgi kolonialne strachu, że ich własny prestiż i
sukces zostaną zniweczone przez wyzwolenie kolonii.
Pomimo całego swego przejęcia złem komunizmu Oddział
chorych na raka jest również artystycznym wyrazem owego
przymusu podbijania i utrzymywania kolonii, który tak
oszpecił historię rosyjską. I jeśli (zmarły już) prezydent
Mitterrand przebył długą drogę od czasów, gdy
wypowiedział powyższe zdanie, to nie widać oznak, by
Sołżenicyn, a co dopiero Aleksin, poszli w jego ślady."

You might also like