Professional Documents
Culture Documents
PDF of Zaklinaczka Proba Ognia 1St Edition Lene Kaaberbol Full Chapter Ebook
PDF of Zaklinaczka Proba Ognia 1St Edition Lene Kaaberbol Full Chapter Ebook
Lene Kaaberbøl
Visit to download the full and correct content document:
https://ebookstep.com/product/zaklinaczka-proba-ognia-1st-edition-lene-kaaberbol/
More products digital (pdf, epub, mobi) instant
download maybe you interests ...
https://ebookstep.com/product/zaklinaczka-krew-werdiany-1st-
edition-lene-kaaberbol/
https://ebookstep.com/product/libro-para-colorear-1st-edition-
lene-universe/
https://ebookstep.com/product/sport-pr-2-0-fabian-kautz/
https://ebookstep.com/product/le-petit-livre-cuisine-des-fonds-
de-placard-1st-edition-lene-knudsen/
Pengantar Studi Kitab Suci Buku Ajar R.F. Bhanu
Viktorahadi Pr.
https://ebookstep.com/product/pengantar-studi-kitab-suci-buku-
ajar-r-f-bhanu-viktorahadi-pr/
https://ebookstep.com/product/pr-fur-kunst-und-kultur-handbuch-
fur-theorie-und-praxis-birgit-mandel/
https://ebookstep.com/product/gothikana-1st-edition-runyx/
https://ebookstep.com/product/osrobbanas-1st-edition-variable/
https://ebookstep.com/product/enkheiridion-1st-edition-epiktetos/
Tytuł oryginału:
VILDHEKS: Ildprøven
ISBN 978-83-8057-188-4
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw,
jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub
osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie
zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na
użytek osobisty.
E-wydanie 2017
konwersja.virtualo.pl
Spis treści
Kot morski
Kocia gorączka
Trucizna ropuchy i ślina węża
Sikorki modre i strachy na wróble
Mysz w piórniku
Anioł we mgle
Mowa w obronie zaklinaczki
Gra w pchełki
Zaklęte ścieżki
Ogień i popiół
Krew i czerwone tęcze
Kociomruk
Narada zaklinaczy
Kruczy Kocioł
Ząb i pazur
Ten kto nie próbuje
Ogień nieba
Ogień wody
Ogień ziemi
Przyjaciel w potrzebie
Serce Ognia
Ostatnie słowo
1
Kot morski
Kocia gorączka
– Mamo?
– Słucham, skarbie? – błyskawicznie, całkiem przytomna usiadła na
łóżku, aż zwątpiłam, czy w ogóle spała.
– Chyba mam gorączkę…
Czułam, jak rozsadza mi czaszkę. Ręce i nogi wydawały się długie
i chude jak patyki, jakby nie były odpowiednio mocno przymocowane do
ciała. Światło lampki nocnej kłuło mnie w oczy i wnikało aż do mózgu.
Spróbowałam na chwilę zamknąć powieki, ale tak też było źle. Zakręciło
mi się w głowie i prawie się przewróciłam.
Mama przyciągnęła mnie do krawędzi swojego łóżka i położyła dłoń na
czole.
– Jesteś rozpalona – stwierdziła. – Tu cię boli?
– Tak.
– Chodź, połóż się. Zadzwonię na ostry dyżur.
Ale najwyraźniej lekarz dyżurny nie przyjeżdżał z wizytą domową tylko
dlatego, że jakaś dwunastolatka dostała lekkiej gorączki. Leżałam
z zamkniętymi oczami w łóżku mamy i słyszałam, jak się z nim wykłóca.
Jej głos był niewyraźny i zdawał się dobiegać z daleka, choć była
praktycznie tuż obok.
– Rzecz w tym, że penicylina najwyraźniej nie działa – tłumaczyła. –
Ona ma czterdzieści stopni gorączki!
Przysnęłam na chwilę. Świeżo wyprana pościel tak cudownie pachniała
czystością i bezpieczeństwem, mamą i jej szamponem. Nie miałam jednak
odwagi zasnąć zupełnie. Kot wciąż tam był, czułam to. Czekał na mnie
w moim śnie.
– Chcesz wody?
– Nie, dziękuję… – Miałam rozpalone, obolałe gardło i nie chciałam nic
do niego wlewać, choć rzeczywiście bardzo chciało mi się pić.
– Może jednak powinnaś coś wypić. Może coli? Albo soku?
– Może trochę soku.
Przyniosła mi szklankę. Potem wróciła do kuchni i słyszałam, jak
nastawia wodę na kawę. Wzięła ze sobą komórkę i do kogoś zadzwoniła.
– Mówi Milla Ask. Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale pilnie muszę
się skontaktować z siostrą…
Potem zamknęła drzwi, więc nie słyszałam reszty. Lecz nawet mimo
gorączki bardzo mnie to zdziwiło. Wiedziałam, że mama ma starszą siostrę,
ale nigdy jej nie poznałam. A już kompletnie nie rozumiałam, dlaczego
mama próbowała się do niej dodzwonić o drugiej w nocy. Czyżby ciocia
była lekarką? Nie. Nagle przypomniałam sobie, że ciocia Isa była
rysowniczką. Widziałyśmy kiedyś w witrynie sklepowej kartki z kaczkami,
które wyglądały jak żywe. Duży napis na górze stojaka brzmiał: „Isa Ask
Design”, a kartki były piekielnie drogie. „Ona też nazywa się Ask”,
zauważyłam i pokazałam na stojak. Byłam wtedy mała, mogłam mieć
z osiem, góra dziewięć lat. „Bo to twoja ciocia”, odparła mama. Ale nie
kupiła żadnej kartki, a kiedy spytałam, czy nie możemy kiedyś odwiedzić
ciocię Isę, mama powiedziała tylko, że ciotka mieszka „na bardzo dalekiej
prowincji”, jakby to było w Mongolii i można się tam było dostać tylko
helikopterem albo psim zaprzęgiem.
Tylko tyle wiedziałam o mojej ciotce. Dlaczego więc nagle „pilnie”
trzeba się z nią skontaktować?
Zmęczona zamknęłam oczy. Nie miałam siły dłużej rozmyślać. Ale
w ciemności za zamkniętymi powiekami od razu usłyszałam śpiew kota.
Moja, moja, moja… Znów otworzyłam oczy. Chyba trochę się popłakałam,
głównie dlatego że byłam tak śmiertelnie zmęczona, a jednocześnie bałam
się zasnąć.
Głos mamy za zamkniętymi drzwiami był teraz podniesiony i wściekły.
Wciąż nie umiałam rozróżnić słów, ale było coś o konieczności i o życiu
mojej córki.
Życiu mojej córki? Serce mi stanęło. Czy mama myśli, że umieram?
Niebezpieczne bakterie mogą zabić człowieka, nawet jeśli nie jest stary
i nie mieszka w domu opieki.
Usiadłam w łóżku. Bach. Poczułam przeszywający ból, jakby młotek
uderzył mnie prosto między oczy, dokładnie w miejscu, gdzie podrapał
mnie kot. Jęknęłam cicho. Tak bardzo bolało i nie chciało przestać.
– Mamo?
Wstałam. Od drzwi kuchni dzieliły mnie całe kilometry, ale w końcu do
nich dotarłam.
„… być może nie będę miała innego wyjścia – powiedziała mama. – Po
prostu nie rozumiem, jak można być tak obojętnym, kiedy…” – Wtedy
mnie zauważyła.
– Ależ kotku. Usiądź, bo zaraz zemdlejesz. – Szybko odwróciła się
plecami, ale i tak zauważyłam, że płakała. Znowu.
Mamy nie powinny płakać. Powinny być dorosłe i silne i opiekować się
dziećmi. Jak już wspomniałam, nie jestem zbyt odważna, na pewno nie tak
jak Oscar, chociaż wydaje mi się, że nawet on by się przestraszył na moim
miejscu.
– Daj mi ten adres – powiedziała mama krótko. – Zresztą wobec tego
będę musiała poradzić sobie sama. – Zapisała coś pośpiesznie na
karteczkach przyczepionych do drzwi lodówki i szorstko się pożegnała
z tym, z kim rozmawiała. Gdy znów się do mnie odwróciła, zdążyła otrzeć
łzy, a na twarz przykleić swojski, matczyny uśmiech.
– Skarbie, wygląda na to, że będziemy musiały dokądś pojechać.
Myślisz, że dasz radę?
3
Kiedy się obudziłam, nie miałam już gorączki. Ale za to ledwie byłam
w stanie oddychać. Na piersi leżało mi coś ciężkiego, ciepłego i futrzanego,
dysząc mi w twarz. Otworzyłam oczy i spojrzałam prosto w pomarszczoną,
biało-brązową psią kufę.
– Cześć… – zagaiłam niepewnym szeptem. – Przepraszam cię, ale czy
nie mógłbyś…
Ogon walił w kołdrę, a po policzku przesunął mi się mokry, różowy
język.
– Hebes! – krzyknęła ciocia Isa. – Złaź!
Pies z ociąganiem przesunął się kilkanaście centymetrów w stronę moich
stóp.
– Na podłogę!
Zwierzę wydało z siebie głębokie, mokre westchnienie. Potem wielkie
ciało osunęło się na podłogę, a ja znów mogłam swobodnie oddychać.
– Przepraszam za niego – powiedziała ciocia. – Hebes jest kochany, ale
niezbyt mądry. Nie zdaje sobie sprawy z tego, jaki jest duży.
Hebes tak zawzięcie machał ogonem, że Isa w ostatniej chwili uratowała
dwie stojące na stoliku filiżanki przed marnym losem, a on sam
najwyraźniej nie był świadomy, że właśnie go zganiono. Musiałam się
uśmiechnąć. Potem odkryłam, że Hebes tak właśnie działał na wszystkich –
może z wyjątkiem tych, którzy nie znosili zwierząt. To był wielki, wesoły,
dobry pies, który kochał wszystko i wszystkich, zwłaszcza jeśli komuś
chciało się z nim rozmawiać i drapać go za miękkim, brązowym uchem.
– Czy to bernardyn? – zapytałam.
– O to musiałabyś spytać jego rodziców, bo ja nie wiem – odparła
spokojnie Isa. – Jacyś ludzie znaleźli go ze złamaną przednią łapą
i przynieśli tutaj, a ponieważ nie miał czipa ani tatuażu, nie mogliśmy
znaleźć właściciela, więc teraz mieszka ze mną. Jak się czujesz?
– Dobrze – odparłam, lekko zdziwiona, że tak jest w istocie. Czułam się
świetnie, nie było mi słabo i nic mnie nie bolało. Ból głowy też minął. –
Gdzie jest mama?
– Poszła poszukać jakiegoś miejsca, w którym będzie działał jej telefon.
Nie spodziewałyśmy się, że obudzisz się tak szybko. Chcesz siku?
Przytaknęłam. Nagle strasznie się zawstydziłam, że jestem sama
w obcym domu z osobą, której nie znam. Co prawda była to moja ciotka,
ale mimo wszystko. W dodatku miałam na sobie swoją starą piżamę
w myszy Diddl, na którą byłam już trochę za stara i za duża, byłam
rozczochrana, a między oczami widniały cztery ślady kocich pazurów. Co
ona sobie musi o mnie myśleć?
Na szczęście ciotka akurat wyglądała na osobę, która nie widziała w tym
wszystkim nic dziwnego. Tu jednak trzeba zaznaczyć, że sama chodzi
z sową na plecach… chociaż zaraz, zaraz…
– A gdzie sowa?
– Tu–Tu? Śpi w stajni. Ożywia się nocą. Chodź, pokażę ci, gdzie jest
łazienka.
Po tym, co tutaj widziałam, z piecem, lampami naftowymi i brakiem
telewizora, spodziewałam się wychodka albo deski nad dziurą w ziemi, jak
wtedy, kiedy pojechałyśmy z mamą na ferie zimowe do Turcji. Na szczęście
ciotka pokazała mi zupełnie normalną muszlę, choć tak całkiem normalna
też nie była, bo żeby spuścić wodę, trzeba było pociągnąć za wiszący na
łańcuszku uchwyt, a nie nacisnąć przycisk (nagle uświadomiłam sobie,
dlaczego mówi się „pociągnąć” za spłuczkę). Ciepła woda brała się
z ogromnego, groźnie syczącego bojlera, zawieszonego na ścianie
pomiędzy umywalką a wanną.
Przejrzałam się w lustrze nad umywalką…
Czasami, jak miałam dobry dzień, wydawało mi się, że moje włosy są
gładkie, miękkie, jasnobrązowe i ogólnie w porządku. Oczy mam brązowe
– jak mama i jak ciocia Isa, pomyślałam nagle. Nos i policzki były
obsypane piegami – latem gęściej niż zimą, ale zawsze było ich choć kilka.
W dobry dzień potrafiłam niemal przekonać samą siebie, że jestem na swój
sposób ładna, choć nie jest to uroda modelki.
Dziś nie miałam dobrego dnia.
Włosy w strąkach przyklejone do czaszki miały kolor wyjątkowo bury,
a twarz była tak blada, że z piegami wyglądałam, jakby upstrzyły mnie
muchy. Opuchlizna wprawdzie już zeszła, ale między oczami dalej widać
było cztery głębokie czerwone skaleczenia, które w jakiś sposób nadawały
mojej twarzy zacięty wygląd.
– Boże, mam nadzieję, że w końcu znikną – mruknęłam do siebie
i delikatnie dotknęłam blizn.
– Piiii – coś się odezwało. Poderwałam się i odwróciłam w stronę,
z której dobiegł głos. Na parapecie w małym tekturowym pudełku
z napisem Mydło lawendowe Wendelbos leżała sikorka, wpatrując się we
mnie czarnymi oczami. Przechyliła łepek i znów zakwiliła. Potem rozwarła
wyczekująco dziób i kołysała się na boki, czekając, aż ją nakarmię.
– Ale ja nie jestem twoją mamą – próbowałam jej tłumaczyć.
– Piii!
– Przestań już. Nawet nie wiem, co takie jak ty jedzą.
– Piii!!! – teraz w jej głosie wyraźnie dało się słyszeć ton rozkazujący.
– Nie pozwól jej sobą rządzić – ostrzegła ciocia Isa, stając w drzwiach. –
Pomogłam jej, kiedy latem złamała skrzydło. Ale teraz już od dawna jest
zdrowa i doskonale może sobie sama poradzić. Po prostu podoba jej się
obsługa w moim hotelu. – Otworzyła okno i lekko popukała palcem
w pudełko.
– Już wystarczy. Dalej, królowo. Pora rozprostować rozleniwione od
luksusu kości – powiedziała stanowczym głosem. – Na jabłoni wiszą kulki
dla sikorek!
– Piii… – odparła urażona sikorka i wyfrunęła na zewnątrz.
Gdy mama wróciła, pachniała sosną i poranną rosą. Ale nie wyglądała na
zadowoloną i bardzo się śpieszyła z pakowaniem, żebyśmy mogły wyjechać
zaraz po śniadaniu.
– Tak się cieszę, że już ci lepiej, skarbie – powiedziała i wyraźnie widać
było, że naprawdę jej ulżyło. Ale mimo to czułam, że wciąż coś jest nie tak.
– Co się dzieje? – zapytałam wprost.
– Nic takiego, kochanie. Umyłaś zęby?
– Tak. Mamo, powiedz mi, co się dzieje.
Pokręciła tylko głową.
– Jestem po prostu trochę podenerwowana. Mam ciężki tydzień.
Oczywiście, że mogło chodzić o pracę. Ale było też jakieś napięcie
pomiędzy nią a ciocią Isą.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz – ostrzegła Isa.
– Owszem. Ja mam swoje życie, ty masz swoje. – Głos mamy brzmiał
wyjątkowo szorstko.
– To prawda. Ale co z Clarą? – zauważyła ciotka.
– Dziękuję, że jej pomogłaś – odparła mama – ale teraz powinnyśmy
wracać do domu.
Piętnaście minut później znów siedziałyśmy w samochodzie – ja
w spodniach od piżamy i szarym wełnianym swetrze, który pożyczyła mi
Isa, a mama w ubraniu, które na siebie narzuciła, gdy ją obudziłam
w środku nocy. Obie wyglądałyśmy jak dwa strachy na wróble. Mamie
jednak wyraźnie śpieszyło się z powrotem. Kia potoczyła się po szutrowej
drodze najszybciej jak się dało, a za nami, na podwórku stali ciocia Isa
i Hebes, machając na pożegnanie. To znaczy Isa machała, a Hebes merdał.
Skręciłyśmy do lasu i już ich nie widziałam. Ze zdumieniem
stwierdziłam, że jest mi smutno. To dziwne, bo spędziłam u nich mniej niż
dwanaście godzin, z czego większość czasu przespałam. Ale taka była
prawda – już jakby trochę za nimi tęskniłam.
– Odwiedzimy jeszcze kiedyś ciocię Isę? – zapytałam. – I może
mogłybyśmy zostać u niej trochę dłużej?
– Być może – powiedziała mama. Ale powiedziała to w ten swój
szczególny, matczyny sposób, który w istocie oznaczał „nie”.
5
Mysz w piórniku
– Co ci się stało?
Oscar wycelował we mnie oskarżycielski palec, jakbym dopuściła się
rzeczy straszliwej, pozwalając sobie na jakiekolwiek przeżycie bez
konsultacji z nim. Chociaż w zasadzie nie celował tym palcem we mnie,
tyko w zadrapania na czole. Mimo że minął prawie tydzień, rany wciąż były
wściekle czerwone i bardzo wyraźne, a mama dopiero dziś uznała, że
jestem wystarczająco zdrowa, by iść do szkoły.
– Kot mnie zaatakował – wyjaśniłam. – I właściwie to nie chcę o tym
mówić.
Widać było, że ma ochotę się roześmiać, ale coś kazało mu się
powstrzymać.
– Ale wszystko w porządku? – zapytał, nagle poważniejąc.
Wyglądam aż tak źle? Nie miałam już gorączki, ale nadal źle sypiałam.
– Mówiąc szczerze, to nie jestem pewna – odparłam. – Z początku
okropnie się od tego pochorowałam… ale potem… Potem w zasadzie mi
się poprawiło.
Tak naprawdę chciałam mu opowiedzieć o ciotce Isie. Nie wiem, czemu
tego nie zrobiłam. Coś mnie powstrzymywało. Zawsze opowiadamy sobie
o wszystkim. Oscar to mój najlepszy przyjaciel, znamy się, odkąd
chodziliśmy w pieluchach, i nawet zawarliśmy pakt krwi, bo
przeczytaliśmy o tym w książce. Byliśmy wtedy bardzo mali i wydawało
nam się, że jesteśmy supertwardzielami. Czasem inni droczyli się z nami
i mówili, że jesteśmy parą, ale choć Oscar zawsze się wtedy czerwienił
i parę razy pobił się z tego powodu, to nie przestał się ze mną przyjaźnić…
Przygryzł wargę. Chyba nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Jego jasne
włosy jak zawsze sterczały na wszystkie strony, a coś nieokreślonego
sprawiało, że jego policzki i usta zawsze wyglądają, jakby za moment miał
wybuchnąć śmiechem. Oczy za to miał aż nadto poważne.
– Może poniosę ci plecak? – zaproponował. Był to akt niesłychanej
odwagi, bo taki gest bankowo sprowokowałby nową falę oszczerstw na
nasz temat.
– Dzięki – odparłam – ale nie trzeba. W zasadzie czuję się całkiem
dobrze. Po prostu trochę źle sypiam.
Anioł we mgle
– Nie jest wprawdzie zbyt duży – stwierdziła ciocia Isa – ale jeśli trochę tu
posprzątamy, będzie w sam raz.
Rozejrzała się po strychu, jakby się spodziewała, że kartony, skrzynki
i stosy ubrań nagle same się podniosą i opuszczą to miejsce.
– Mogę się tym zająć – zaoferowała mama – tylko powiedz mi, gdzie
mam to wszystko przenieść.
– Większość z tego można przenieść na strych nad stajnią – odparła
ciocia.
– A nie mogę po prostu spać na kanapie tak jak ostatnio? –
zaprotestowałam.
– Tam śpi Hebes. – Ciotka podniosła zakurzone pudło ze starego
metalowego łóżka stojącego pod skośnym sufitem. – Najlepiej będzie, jeśli
dostaniesz własny pokój.
Zabrzmiało to jakoś tak… trwale. Jakbym miała tu zamieszkać, a nie
tylko spędzić „krótkie wakacje”, jak powiedziała mama.
Dwa tygodnie temu w ogóle nie znałam cioci Isy. A teraz nagle mam
mieć u niej własny pokój. I przecież potrafiłam się domyślić, że to wszystko
ma związek z całą resztą – z tym, co się ostatnio dzieje dziwnego. Z kotem,
aniołem i mgłą, z tym wszystkim. Ale co to właściwie znaczy?
– Czy ktoś mi wreszcie powie, co się dzieje? – poprosiłam.
Mama i ciocia Isa spojrzały po sobie. W końcu mama powoli i niechętnie
skinęła głową.
– Może ty to zrobisz? – zapytała. – Jesteś w tym lepsza niż ja. –
I odwróciła wzrok, jakby się czegoś wstydziła. Ciocia Isa zmarszczyła brwi.
– Jak długo jeszcze będziesz… – zaczęła, ale po chwili sama sobie
przerwała. – Albo dobrze. O tym zawsze możemy porozmawiać później.
Claro, chodź ze mną. Zrobię nam herbaty i postaram się odpowiedzieć na
twoje pytania.
Gdy mama krzątała się na poddaszu, robiąc dla mnie miejsce, ja i ciocia
Isa usiadłyśmy w kuchni przy małym stole przykrytym kraciastym obrusem
i piłyśmy herbatę. Hebes rozłożył się pod stołem między naszymi nogami,
choć ledwie się tam mieścił, a na parapecie przy zlewie w pudełku po
butach leżał kos i przyglądał się nam czarnymi koralikami oczu, spokojnie
pucując sobie pióra w skrzydle.
– Więc jakie masz pytania? – zapytała ciotka.
Mam ich mniej więcej milion, pomyślałam. Ale które z nich jest
najważniejsze?
– Czy ja umrę? – wyrwało mi się, choć nie zamierzałam zapytać o to na
głos.
Ciotka Isa uniosła brwi, aż całkiem zmarszczyło jej się czoło.
– Dlaczego tak myślisz? – zapytała.
– No bo… bo najpierw był ten kot i ta bakteria, od której można
umrzeć… a potem… wczoraj… wczoraj zjawił się ten anioł, znaczy
anielica, i chciała mnie ze sobą zabrać. A potem ciężarówka omal nie
rozjechała mnie i Oscara.
Isa odstawiła kubek.
– Jak wyglądała ta anielica? – spytała.
– Była duża – odparłam. – To znaczy skrzydła miała duże. Ogromne.
I nie były białe, tylko takie brązowe w szare paski. I miała żółte oczy –
szczerze mówiąc, nie spodziewałam się u anioła takich oczu.
Isa na moment zamknęła oczy. A kiedy ponownie je otworzyła, długo mi
się przyglądała. Tak długo, że naprawdę się zaniepokoiłam.
– To nie był anioł – powiedziała wreszcie.
– Więc co?
– Kiedyś była zaklinaczką. A dziś chyba sama nie byłaby w stanie
powiedzieć, kim jest.
Płomień lampy naftowej nie zadrżał bardziej niż normalnie i żaden
zimny podmuch nie przesunął się przez kuchnię. A mimo to miałam
wrażenie, jakby w pomieszczeniu nagle zrobiło się ciemniej i chłodniej.
– Kim ona jest? – spytałam, głosem jeszcze cichszym niż zwykle.
– Każe na siebie mówić Chimera. Ale nie wymawiaj jej imienia poza
ścianami tego domu. Już i tak aż nazbyt łatwo cię znalazła.
– Znalazła mnie? Po co? Czego ona ode mnie chce?
Isa wyciągnęła dłoń i pogłaskała mnie lekko po policzku.
– Nie wiem, Claro. Ale nie wolno pozwolić, by cię złapała.
Ciotka Isa kazała mi ubrać płaszcz i kozaki i wyszłyśmy na zewnątrz.
Przeszłyśmy kawałek szutrową drogą, przez małe poletko ze strumieniem
aż do mostu.
– Dotąd – powiedziała, wskazując palcem trzy białe kamienie, wkopane
w ziemię tak głęboko, że ledwie było je widać. – Nie wolno ci odchodzić
dalej niż dotąd, chyba że razem ze mną.
– Ale dlaczego? – Nic z tego nie rozumiałam.
– Bo jeśli znajdziesz się poza moim zaklętym rewirem, nie będę w stanie
cię ochronić.
– Ale co…
– Co to jest zaklęty rewir? To obszar będący pod ochroną zaklinaczki.
Znów wypowiedziała to słowo. Zaklinaczka. Zapadł zmierzch i kiedy tak
stałyśmy w półmroku, przyjrzałam się mojej ciotce. Tu-Tu przyleciał do
nas, kiedy tylko wyszłyśmy na podwórko, i od razu usiadł jej na ramieniu.
Miała na sobie najzwyklejszy żółty sztormiak i stary żółty kapelusz
przeciwdeszczowy. Brązowe indiańskie warkocze upchnęła pod płaszczem.
– Jesteś czarownicą – stwierdziłam. Bo to nie było pytanie.
– Zaklinaczką zwierząt – sprostowała, jakby to była najbardziej
naturalna rzecz na świecie. – Opiekuję się wszystkim, co żyje na tej
planecie. I w zamian wszystkie żywe istoty też na swój sposób troszczą się
o mnie. – Hebes merdał ogonem, a Tu-Tu ocierał dziób o kant jej kapelusza.
– Ale mówiłaś, że Chimera też jest zaklinaczką…
– Niezupełnie. Powiedziałam, że nią była. Śluby zaklinania złamała już
dawno temu i teraz bierze wszystko, na co ma ochotę, niczego nie dając
w zamian.
Znów ją sobie przypomniałam. Żółte oczy, ostre rysy. Chodź ze mną,
zaklęte dziecko.
– Dlaczego… dlaczego chce mną zawładnąć?
Isa bezradnie pokręciła głową.
– Nie mam pojęcia, skarbie.
– Nazwała mnie zaklętym dzieckiem – zauważyłam. – Ale mama… ona
przecież nie ma żadnych mocy.
– To prawda. Twoja mama woli rzeczy zwyczajne, normalne
i namacalne. Tyle że świat nie jest tak urządzony. – Isa spojrzała na mnie,
lekko przechylając głowę i mrużąc oczy. Wręcz poczułam na sobie jej
wzrok. Jakby niespodziewanie poświeciła mi w twarz latarką.
– Claro… czy bardzo cię zmartwię, jeśli ci powiem, że moim zdaniem
jesteś zaklinaczką albo przynajmniej możesz się nią stać, jeśli zechcesz?
Tu-Tu pomachał cicho skrzydłami. Od spodu były całkiem jasne, prawie
srebrne. Wbiłam wzrok w tę srebrzystość, byle tylko nie patrzeć na ciotkę.
– Nie wiem jeszcze, co to oznacza – odparłam w końcu. – Jeśli to
oznacza, że muszę zamieszkać w ziemiance i nie mieć przyjaciół…
– Oczywiście, że możesz mieć przyjaciół – uspokoiła mnie Isa. – Tyle że
niektórzy będą mieli pióra albo futra.
Pokręciłam głową.
– Nie zrozum mnie źle. Bardzo lubię zwierzęta…
– Ale chciałabyś również mieć znajomych, którzy nie załatwiają się na
podłogę i co jakiś czas nie wymiotują mysimi kośćmi? Spokojnie. Tutaj też
możesz spotykać innych ludzi. Kto wie, może nawet już jutro. Claro, nie
musisz żyć tak jak ja. Nie musisz być taka jak ja. Ale będziesz musiała się
sporo nauczyć, żeby przynajmniej umieć się obronić.
– I jak mam to zrobić?
– Tym zajmiemy się jutro. Kurs samoobrony dla zaklinaczek. Lekcja
pierwsza.
Uśmiechnęła się. Próbowałam odwzajemnić jej uśmiech, ale nie byłam
pewna, czy mam się z czego cieszyć.
His first action on awakening was always to stretch out his hand
for the letters that his silent man would have placed by his side, and
to glance at the clock on his dressing table to see how many hours
he had slept. And, indeed, next morning his first sensation was one
of bodily well-being and of satisfaction because the clock appeared
to inform him that he had slept for three hours longer than was his
habit. But with a slight feeling of uneasiness he remembered how
late he had been the night before, and stretching out his hand for the
letters, he heard a voice say:
“Are you 4,259 Mayfair?”
He had answered “What?” before he realized that this question
was nothing more than a very vivid recollection. But even when he
had assured himself that it was only a very vivid recollection, he lay
still and discovered that his heart was beating very quickly. And so
afraid was he that the motion of stretching out his arm would bring
again the voice to his ears, that he lay still, his hand stretched along
the counterpane. And suddenly he got up.
He opened one white-painted cupboard, then the other. Finally,
he went to the door of the room and peered out. His man,
expressionless, carrying over his arm a pair of trousers, and in one
hand a white letter crossed with blue, was slowly ascending the
staircase at the end of the corridor.
“You didn’t ask me a question,” Dudley Leicester said, “about
two minutes ago?”
Saunders said: “No, sir, I was answering the door to the
postman. This, sir.” And he held out the registered letter.
It was as if Dudley Leicester recoiled from it. It bore Pauline’s
handwriting, a large, round, negligent scrawl.
“Did he ask our number?” Dudley inquired eagerly; and
Saunders, with as much of surprise as could come into his impassive
face, answered:
“Why, no, sir; he’s the regular man.”
“Our telephone number, I mean,” Dudley Leicester said.
Saunders was by this time in the room, passing through it to the
door of the bath-cabinet.
“As a matter of fact, sir,” he said, “the only thing he asked was
whether Mrs. Leicester’s mother was any better.”
“It’s very odd,” Dudley Leicester answered. And with Saunders
splashing the water in the white bath-cabinet, with a touch of sun
lighting up the two white rooms—in the midst of these homely and
familiar sounds and reflections, fear suddenly seized Dudley
Leicester. His wife’s letter frightened him; when there fell from it a
bracelet, he started as he had never in his life started at a stumble of
his horse. He imagined that it was a sort of symbol, a sending back
of his gifts. And even when he had read her large, sparse words, and
discovered that the curb chain of the bracelet was broken, and
Pauline desired him to take it to the jeweller’s to be repaired—even
then the momentary relief gave way to a host of other fears. For
Dudley Leicester had entered into a world of dread.
II
III
“No,” she commenced, “do not put down this form of obstinacy
to mental aberration. It is rather to be considered as a manifestation
of passion. You say that Kitty is not of a passionate disposition. I
imagine it may prove that she is actually of a disposition passionate
in the extreme. But all her passion is centred in that one desire—the
desire to excite concern. The cure for this is not medical; it is merely
practical. Nerve treatment will not cure it, nor solicitude, but feigned
indifference. You will not touch the spot with dieting; perhaps by ...
But there, I will not explain my methods to you, old Ellida. I
discussed Kitty’s case, as you set it forth, very fully with the chief in
Philadelphia, and between us we arrived at certain conclusions. I
won’t tell you what they were, not because I want to observe a
professional reticence, but simply so that, in case one treatment
fails, you may not be in agonies of disappointment and fear. I haven’t
myself much fear of non-success if things are as you and Dr.
Tressider say. After all, weren’t we both of us as kiddies celebrated
for fits of irrational obstinacy? Don’t you remember how one day you
refused to eat if Calton, the cat, was in the dining-room? And didn’t
you keep that up for days and days and days? Yet you were awfully
fond of Calton.... Yes; I think I can change Kitty for you, but upon one
condition—that you never plead for Robert Grimshaw, that you never
mention his name to me. Quite apart from any other motive of mine
—and you know that I consider mother’s example before anything
else in the world—if he will not make this sacrifice for me he does
not love me. I do not mean to say that you are to forbid him your
house, for I understand he dines with you every other day. His
pleadings I am prepared to deal with, but not yours, for in you they
savour of disrespect for mother. Indeed, disrespect or no disrespect,
I will not have it. If you agree to this, come to our hotel as soon as
you have read it. If you disagree—if you won’t, dear, make me a
solemn promise—leave me three days in which to make a choice out
of the five patients who wish to have me in London, and then come
and see me, bringing Kitty.
“Not a word, you understand—not one single word!
“On that dreadful day when Robert told us that father had died
intestate and that other—I was going to add ‘horror,’ but, since it was
mother’s doing, she did it, and so it must have been right—when he
told us that we were penniless and illegitimate, I saw in a flash my
duty to mother’s memory. I have stuck to it, and I will stick to it.
Robert must give in, or I will never play the part of wife to him.”
She folded her letter into the stamped envelope, and, having
dropped it deliberately into the ship’s letter-box, she rejoined Mrs.