Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 438

Copyright © Remigiusz Mróz, 2022

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022

Redaktorka prowadząca: Zuzanna Sołtysiak


Marketing i promocja: Joanna Zalewska
Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak
Korekta: Joanna Pawłowska, Anna Nowak
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl
Projekt okładki i stron tytułowych: © Mariusz Banachowicz
Zdjęcie autora: © Zuza Krajewska / Warsaw Creatives
Fotografie na okładce:
© Nejron Photo / Shutterstock
© Vladimir Gjorgiev / Shutterstock
© VladimirFLoyd / iStock by Getty Images
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Wszelkie podobieństwa do prawdziwych postaci i zdarzeń są przypadkowe.

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

eISBN 978-83-66981-73-7

CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
redakcja@czwartastrona.pl
www.czwartastrona.pl
Dla Karola i Włodka,
dla Włodka i Karola,
przestańcie do mnie dzwonić.
Nullum scelus rationem habet
Żadna zbrodnia nie ma uzasadnienia
Rozdział 1
Operacja Usunięcia Klejnotów
1
Noraobora, Kancelaria Żelazny & McVay, XXI piętro Skylight

Obserwowanie osoby, która na własne życzenie kompromituje się na wizji,


było osobliwym doznaniem – szczególnie kiedy ta osoba miała niebawem
zostać klientką. Dziewczyna udzielająca wywiadu w telewizji jeszcze o tym
nie wiedziała, ale tylko jeden telefon dzielił ją od tego, by być
reprezentowaną przez Joannę Chyłkę.
Prawniczka podjęła decyzję tu i teraz, stojąc przed dużym OLED-em
w zatłoczonym open spasie i przyglądając się rozmowie na antenie NSI.
Wokół panował standardowy kociokwik, Joanna była jednak od niego
całkowicie odseparowana. Skupiała się wyłącznie na mamrotaniu
dziewczyny, która ewidentnie cierpiała na przypadłość zwaną
gargantuicznym kacem.
Oprócz tego sprawiała wrażenie, jakby pochodziła z innej planety
i dopiero co zmaterializowała się na Ziemi, nie mając pojęcia, jak wejść
w ludzki konwenans.
– Moje dziecko nie żyje – oznajmiła nieobecnym, wyzutym z emocji
głosem.
– Tak – potwierdziła nieco skołowana dziennikarka. – Ciało pani syna
odnaleziono dziś rano na terenie placu zabaw na…
– Ciało?
Kamerzysta zrobił perfidne zbliżenie na twarz dziewczyny, a Chyłka
zmrużyła oczy, przyglądając się jej mimice.
– Znajdowało się w wózku – dodała reporterka, której ta rozmowa
musiała trafić się jak ślepej kurze ziarno.
Joanna jej nie kojarzyła, a znała z widzenia większość reporterek NSI. Ta
dopiero zaczynała, może nawet przypadkiem dostała tę sprawę, a potem
jakimś cudem udało jej się odnaleźć dziewczynę.
Nagrywali w mieszkaniu z pewnością należącym do matki. Musiała
otworzyć drzwi jeszcze w stanie mocno wskazującym – i nie zdążyła
uświadomić sobie, jak wielki błąd popełniła.
– Zostawiła pani ten wózek na placu zabaw w Łazienkach?
– Ale…
– Czy wie pani, co się wydarzyło?
– O czym ty mówisz? – odparła dziewczyna i wyglądała, jakby miała
zamiar potrząsnąć głową.
Trwała jednak w całkowitym bezruchu, ze wzrokiem utkwionym
w oczach rozmówczyni. Zdawała się nie uzmysławiać sobie obecności
kamery ani nie rejestrować, co się dzieje. Nie docierały do niej kolejne
pytania wypowiadane przez dziennikarkę.
A było ich sporo. Chyłka także miała je w głowie.
Czy ta dziewczyna zabiła swoje dziecko? Czy porzuciła nocą wózek na
placu zabaw? Czy była tak porobiona, że nic z tego nie pamiętała?
W tej chwili wyglądała na mocną kandydatkę do miana osoby, której
urwał się film, ale równie dobrze mogła udawać.
– Gdzie jest Szymuś? – rzuciła.
Kamerzysta oddalił nieco, a reporterka niepewnie zerknęła w obiektyw,
jakby u widza szukała jakiegoś wsparcia.
– Jak sama pani przed momentem powiedziała…
– Kim ty w ogóle jesteś? – ucięła dziewczyna.
Kończ tę rozmowę i wyrzuć dziennikarkę z chałupy, zasugerowała jej
w duchu Joanna. Im dłużej to będzie trwało, tym większe święto odbędzie
się dzisiaj w siedzibie prokuratury okręgowej przy Chocimskiej.
Tamtejsi oskarżyciele już musieli zacierać ręce.
– Czego ode mnie chcesz? – dodała dziewczyna, patrząc konfrontacyjnie
na reporterkę. – I gdzie jest mój syn?
– Jak sama pani mówiła…
– On żyje.
– Przed momentem otworzyła mi pani drzwi i sama powiedziała, że nie –
odparła dziennikarka.
Chyłka miotnęła pod nosem sążniste przekleństwo. Paderborn albo inna
kreatura zrobi z tego użytek na sali sądowej – choć nawet argument, że
matka ewidentnie wiedziała o zdarzeniu, będzie dało się zbić.
Oczywiście pod warunkiem, że dziewczyna uzyska dobrą reprezentację.
– Porzuciła pani swoje dziecko na placu zabaw? – dodała reporterka. –
Czy tak było?
– Ja nie…
Dziennikarka dała jej chwilę, ale nie doczekała się żadnej odpowiedzi.
– Zamordowała pani swojego syna?
Au, to musiało zaboleć kogoś w realizatorce NSI. Reporterka
z pewnością dostanie dzisiaj burę za to, że z poważnej stacji robi
telewizyjny odpowiednik „Super Expressu”. Choć z drugiej strony ten
całkowicie nieprofesjonalny wywiad właśnie stał się głównym źródłem
wszystkich newsów, które dziś pojawiają się na temat sprawy.
– Co? – rzuciła matka. – Wynoś się stąd.
– Powiedziała pani, że…
– Wypierdalaj! – ryknęła dziewczyna, odpychając ją.
Przynajmniej jeden gest, za który można ją pochwalić, skwitowała
w duchu Joanna.
Nie mając wielkiego pola manewru, dziennikarka i jej operator zaczęli
niespiesznie kierować się do wyjścia, starając się przy tym jeszcze
wyciągnąć coś z kobiety. Dostali jedynie kolejne przekleństwa, których nie
zdążono wypikać na antenie.
Sytuacja musiała być naprawdę dynamiczna, bo normalnie puściliby
materiał z minimalnym opóźnieniem, by uniknąć takich wpadek. To szło
autentycznie na żywo.
– Trucizno?
Chyłka dopiero teraz zorientowała się, że ktoś obok niej stoi. Ledwo ta
świadomość do niej dotarła, poczuła znajome perfumy i coś, co potrafią
rozszyfrować jedynie osoby połączone nierozerwalną nicią prawdziwego
uczucia. Aurę? Bliskość? Trudno było sprecyzować, ale w gruncie rzeczy
sprowadzało się to do duchowego odpowiednika ciepłego koca, którym
człowiek owija się w chłodny zimowy wieczór.
– Co robisz? – dodał Kordian.
– Modlę się o to, żeby dziecko odziedziczyło po mnie rozum.
– Hm?
– Właściwie wygląd też.
– Czekaj…
– I na dobrą sprawę wszystko inne.
Oryński patrzył na nią z rękoma skrzyżowanymi na piersi, Joanna posłała
mu jednak tylko krótkie spojrzenie, po czym wróciła do obserwowania
przepychanki na klatce schodowej jakiegoś bloku.
– To co ma mieć po ojcu? – spytał Zordon.
– Najlepiej nic.
– Świetnie.
– A jeśli już koniecznie coś chcesz mu przekazać w genach, to niech to
będzie uległość wobec mnie. Zaoszczędzimy sobie nieco problemów
wychowawczych.
Kordian odchrząknął cicho i powiódł wzrokiem po otwartej przestrzeni
biurowej.
– Może dokończmy ten temat, kiedy…
– Kiedy wreszcie zrobisz mi tego bachora? – ucięła Chyłka pod nosem,
nie odrywając spojrzenia od telewizora. – Kwestia czasu. Przy naszej
częstotliwości spółkowania, raczej krótkiego.
– Miałem…
– Możemy zresztą przystąpić do dzieła – dodała Joanna, podciągając
lewy rękaw żakietu. – Akurat mam czterdzieści sekund wolnego.
– Miałem na myśli raczej inne okoliczności.
– A co ci tu nie pasuje? – odburknęła Chyłka.
– Ludzie.
– Nikt nas nie słucha – odparła Joanna i machnęła ręką. – Wszyscy
zapierdalają tutaj jak zespół PR-owy polityków, którzy przejebali
siedemdziesiąt milionów złotych na nieodbyte wybory, a teraz trzeba to
jakoś…
Urwała, obracając się przez ramię. Wyglądało na to, że robota w brojlerni
się zatrzymała i nastała dziwna, na wskroś niepokojąca cisza. Wydawała się
całkowitą aberracją, która nie miała prawa wystąpić.
Chyłka uzmysłowiła sobie, że praktykanci nie interesują się jej wymianą
zdań z Zordonem, ale tym, co widniało na ekranie telewizora. Dziennikarka
opuściła blok i znalazłszy się wraz z operatorem na zewnątrz,
kontynuowała relację, tym samym pokazując całemu światu, gdzie znajduje
się mieszkanie dziewczyny.
Niedobrze. Aż do teraz Joanna była jedyną osobą, której poza reporterką
udało się to ustalić.
– Dla tych z państwa, którzy dopiero teraz do nas dołączyli,
przypominam najważniejsze fakty – ciągnęła kobieta. – Dziś o poranku
jedna ze stałych bywalczyń placu zabaw w Łazienkach Królewskich
odkryła porzucony wózek, w którym znajdowały się zwłoki
kilkumiesięcznego dziecka. Nasze źródła potwierdzają, że jego matką jest
Judyta Brzostowska, której właśnie złożyliśmy wizytę.
Joanna i Oryński wymienili się krótkimi spojrzeniami, oboje obracając
w głowie przepisy prawa i zasady wykonywania zawodu, które właśnie
mogły zostać złamane przez dziennikarkę.
– Młoda kobieta wpuściła nas do środka po kilkuminutowym dzwonieniu
do drzwi – ciągnęła. – Cuchnęło od niej alkoholem, sprawiała wrażenie,
jakby ledwo trzymała się na nogach. Kiedy tylko otworzyła drzwi,
oznajmiła, że jej dziecko nie żyje, mimo że to nasza relacja na żywo była
pierwszą, która podniosła ten temat.
Nie wyglądało to ciekawie dla Judyty Brzostowskiej, a nieopierzona
reporterka z każdym słowem pogarszała nie tylko swoją szansę na poważną
karierę w mediach, ale też powodzenie linii obrony.
– Chyłka… – odezwał się cicho Oryński.
– No?
– To nie jest dobra sprawa.
Joanna w końcu się do niego obróciła, uznając, że dowiedziała się już
z telewizji wszystkiego, co ta miała do zaoferowania.
– Żartujesz? – odparła. – Każdy prawnik w Warszawie się na to rzuci. Ale
tylko jeden skutecznie.
– Daj spokój. Do niczego nam to…
– Przeciwnie, mój małżeński parobku – ucięła, a potem obróciła się
i ruszyła na korytarz. – Potrzebujemy czegoś takiego.
Kordian skierował się za nią do jej biura, odprowadzany wzrokiem przez
większość tłoczących się w norzeoborze stażystów, praktykantów
i aplikantów. Musieli zastanawiać się nad tym samym co on.
– Naprawdę chcesz bronić dzieciobójczyni? – jęknął.
Wiedziała, dlaczego pyta. Ale już nieraz udowodniła, że potrafi grubą
kreską oddzielić sprawy zawodowe od prywatnych.
– Chcę czy nie, mówię ci, że potrzeba nam czegoś takiego.
– Po co?
– Żebyś się głupio pytał.
– A oprócz tego?
Otworzyła drzwi do gabinetu, ale zanim weszła do środka, posłała mu
krótkie spojrzenie.
– A ile chcesz tu funkcjonować pod panowaniem tego obsranego
dyktatora, dla niepoznaki zwanego Mariuszem Klejnem?
Kordian ponaglił ją wzrokiem, a potem wszedł za nią do środka
i zamknął drzwi.
– Potrzebujemy poparcia wśród wspólników, Zordon – dodała Joanna. –
A nie zdobędziemy go, broniąc niesłusznie skazanych, wysiedlonych
i skrzywdzonych. Musimy ustrzelić jakąś naprawdę głośną sprawę, a ta
z pewnością taka będzie.
Chyłka usiadła za biurkiem, po czym wyłożyła nogi na blacie i sięgnęła
po komórkę.
– Głośną? – odparł pod nosem Oryński. – Ona będzie ogłuszająca. Ale
wątpię, czy w tym dobrym sensie.
– W najlepszym.
– Aha.
– Dzięki czemu zwycięstwo w sądzie wybrzmi jak wiertarka u sąsiada
w spokojny weekendowy poranek.
Kordian nie wydawał się przekonany.
– Porażka będzie równie donośna – zauważył.
– No i? Ktoś zamierza przegrywać?
– Raczej nikt nigdy – odparł cicho Oryński. – Ale zamiar to jedno,
a rzeczywistość to drugie.
– W moim przypadku to są rzeczy równoznaczne.
Na tym etapie musiał już wiedzieć, że nie istnieje żaden hipotetyczny
sposób na przekonanie jej, że to zły pomysł. Mimo to się nie poddawał.
– Jeśli zostawiła tam dziecko, bo mocno zachlała, to w najlepszym
wypadku ugrasz nieumyślne spowodowanie śmierci – powiedział Zordon. –
Tyle że w takim wypadku ktoś widziałby wózek, zareagowałby szybciej. Na
placu zabaw musieli być przecież ludzie.
Joanna się nie odzywała, starając się wyobrazić sobie taki scenariusz,
w którym ta wersja mogłaby się obronić. Na żaden nie wpadła. Nawet jeśli
wieczorem przed zamknięciem Łazienek plac był pusty, to z pewnością
mijali go spacerowicze, biegacze i straż muzealna.
– Bardziej prawdopodobne jest, że zabiła to dziecko i schowała tam jakoś
wózek, kiedy było już pusto – kontynuował Oryński, nieświadomie idąc
tym samym tokiem rozumowania co Chyłka. – A w takim wypadku mamy
drugą matkę Madzi z Sosnowca.
– Niezupełnie.
Kordian się skrzywił, ewidentnie chcąc zgłosić zdanie odrębne.
– Waśniewska na początku wydawała się niewinna – dodała Joanna. –
Wszyscy przyjmowali jej wersję, że doszło do porwania. Pamiętasz te
wywiady w mediach i inne sprawy?
Oryński niepewnie skinął głową.
– W tym wypadku od samego startu dziewczyna będzie pod ostrzałem –
zauważyła Chyłka. – Media pożrą ją na surowo, ludzie będą chcieli
zlinczować i nawet papież nie będzie mówił, że wszyscy jesteśmy winni.
– No to świetnie. Wprost idealnie.
– Jeśli rozumiesz przez to, że narobi się piękna chryja, z której ochoczo
skorzystamy, to tak.
– Rozumiem przez to, że…
– Zordon.
– Tak?
– To było retoryczne zdanie.
– Ale…
– Ale gadasz naprawdę sporo jak na kogoś, kto nie ma absolutnie nic do
powiedzenia.
– Posłuchaj…
– Ty mnie posłuchaj – ucięła. – Albo zaraz się zamkniesz jak lasy
państwowe na początku pandemii, albo ja to zrobię za ciebie. Decyzja
podjęta.
Oryński otworzył usta, ale nie zdążył zaoponować, gdyż rozległo się
pukanie do drzwi. Zerknął z niedowierzaniem na zegarek, jakby musiał się
upewnić, że naprawdę jest przed południem.
– Spokojnie – rzuciła Joanna. – Wydałam jednorazowe, ograniczone
czasowo pozwolenie na zawracanie mi dupy.
Mimo że faktycznie tak było, drzwi otworzyły się wolno, a chłopak, który
zajrzał do środka, zrobił to tak ostrożnie, jakby kroczył po polu usłanym
niewybuchami.
– Właź – poleciła Chyłka. – Tylko się nie rozgaszczaj.
Młody stażysta lub praktykant przekroczył próg i zatrzymał się
w bezpiecznej odległości, zostawiając drzwi otwarte, pewnie na wszelki
wypadek.
– Raportuj.
– No więc Ani i Bartkowi udało się…
– Komu?
– Ani i Bartkowi.
Chyłka przewróciła oczami i głośno westchnęła.
– Gdybym chciała gadać z kimś, kto jest gęsty jak czarna dziura i równie
światły, skorzystałabym z obecności męża – oznajmiła. – Ty miałeś po
prostu dać znać, jak sprawa będzie załatwiona.
– No więc właśnie… Pani mecenas wysłała dwójkę praktykantów do tej
kobiety z telewizji, która…
– A, no. Trzeba było tak od razu.
Młody głośno przełknął ślinę, a pierwsze krople potu zaanonsowały
swoją obecność tuż przy linii włosów na czole.
– Wysłałaś tam brojlery z noryobory? – jęknął Kordian.
– Jak tylko zobaczyłam relację na NSI. Szybki telefon i wiedziałam, skąd
nadaje ta siksa, jeszcze zanim cały świat zobaczył nazwę ulicy.
– Lepiej być nie może…
– W dodatku to dwójka naszych najlepszych, najbardziej
perspektywicznych ludzi. Studiowali w Zurychu, mają jakieś doktoraty i…
– I nawet nie kojarzyłaś ich z imion.
– Bo posługuję się ich nazwiskami.
– Ta? I jak niby brzmią?
– Drzach i Suchy.
Zordon przechylił głowę na bok, przypatrując jej się uważnie. Wciąż
niesamowitą frajdę sprawiało jej to, że po tylu latach bliskiej znajomości
znał ją na wylot, a jednocześnie nigdy nie potrafił stwierdzić, czy robi sobie
jaja, czy nie.
– Śledzę losy naszych młodych następców, Zordon.
– Jasne.
Chłopak stojący w progu cicho odchrząknął, chcąc w jak najmniej
inwazyjny sposób o sobie przypomnieć. Chyłka przeniosła na niego wzrok.
– Dobra – rzuciła. – Udało im się czy nie?
– To znaczy… jakby…
– Streszczaj się – przerwała mu Joanna. – Bo twoja obecność tutaj jest
równie pożądana jak zastanie ciepłej deski w publicznym kiblu.
– Dobrze, ja…
– Ty.
Młody adept sztuki prawniczej w końcu zrezygnował z przekazu
werbalnego i po prostu sięgnął po komórkę. Zbliżył się powoli do biurka
i podał ją Chyłce.
– Zapomniała im pani dać swój numer – zauważył.
– Niczego nie zapomniałam.
Joanna zerknęła na wyświetlacz, gdzie już był wybrany właściwy kontakt
podpisany jako „Drzach”. Stuknęła palcem w ekran, a potem położyła
komórkę na biurku i włączywszy głośnik, machnęła ręką na praktykanta.
– Ale telefon…
– Wróci do ciebie w stanie niepokalanym.
– Tylko że ja czekam…
– To poczekaj gdzie indziej – poradziła Chyłka. – No już, won. Szczęść
Boże na motorze.
Ledwo młody się wycofał, Anna odebrała. Nie zdążyła jednak
powiedzieć ani słowa, bo kiedy czas rozmowy zmienił się z 00:00 na 00:01,
Joanna już wkroczyła do akcji.
– I? – rzuciła. – Zrobiliście, co trzeba? Jak nie, to nie radzę wracać do
kancelarii, bo wszystkie globalne kryzysy, które się ostatnio wydarzyły,
będą niczym w porównaniu z tym, jak was przewalcuję.
– Właściwie to…
– Mówię poważnie – zastrzegła Chyłka. – Z ręką na miejscu, gdzie
powinno znajdować się serce.
Anna potrzebowała chwili, żeby zebrać myśli.
– Udało nam się porozmawiać z matką – odezwała się w końcu. –
Otworzyła nam drzwi chwilę po tym, jak ta dziennikarka wyszła.
– I?
– Przedstawiliśmy się, powiedzieliśmy, że będzie potrzebowała dobrego
obrońcy, a my…
– A wy zostaliście wysłani przez najlepszego – dopowiedziała Chyłka. –
Jaki był efekt?
– Taki, że kiedy tylko wspomnieliśmy o pani mecenas, ta kobieta
praktycznie nas wyrzuciła.
Joanna i Oryński wymienili się krótkimi spojrzeniami nad komórką, po
czym oboje wbili w nią wzrok, jakby mogli coś z niej wywróżyć.
– Oznajmiła, że nie chce mieć z panią mecenas nic wspólnego, a na
koniec dorzuciła, że i tak jest już przez kogoś reprezentowana.
– Przez kogo?
Odpowiedziało im chwilowe wahanie.
– Przez Kordiana Oryńskiego – powiedziała Anna.
2
ul. Narbutta, Mokotów

– Tylko żeby się nie okazało, że to znowu jakaś twoja była – odezwała się
Chyłka, wysiadając z iks piątki.
Kordian wahał się przez moment, zanim z głośnym westchnięciem
otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Oboje rozejrzeli się po niepozornej
ulicy, starając się zlokalizować blok, pod którym za nie więcej niż parę
minut zjawi się cała chmara mediów.
– Mówię ci, że do dziś nigdy nie słyszałem o żadnej Judycie
Brzostowskiej.
– Ani nie kojarzysz z widzenia?
– Zupełnie.
– To rusz głową.
– Ruszam.
– W sumie to i tak niewiele da – odparła pod nosem Joanna. – Masz tylko
dwie szare komórki, w dodatku obydwie nieustannie rywalizują o to, by
znaleźć się na trzecim miejscu.
– Co?
Chyłka machnęła ręką, po czym wreszcie zlokalizowała właściwy numer
klatki. Ruszyli szybkim krokiem w jej kierunku, świadomi, że nie mają
czasu do stracenia. Kiedy rozpocznie się medialna burza, Judyta nie będzie
chciała gadać z nikim, nawet z prawnikami.
Być może wyjąwszy tego jednego, który rzekomo ją reprezentował.
Joanna zatrzymała się przy drzwiach i wcisnęła guzik domofonu. Oboje
byli równie skołowani tym, co usłyszeli od młodych prawników – żadne
z nich jednak nie potrafiło ułożyć w miarę sensownego wyjaśnienia.
Anna przekazała im tylko, że dziewczyna początkowo wyraźnie nie miała
zamiaru dodawać nic poza tym, że Joanna Chyłka jest ostatnią osobą, którą
chciałaby na swojego adwokata. Potem nastąpiło długie wahanie, jakby
Judyta zastanawiała się, ile może powiedzieć. I ostatecznie rzuciła, że broni
jej Oryński.
– Może zdalnie zawarłeś z nią jakąś umowę? – odezwała się Chyłka, po
raz kolejny naciskając guzik.
Rozległ się cichy dźwięk, ale nikt nie odebrał.
– Raczej bym pamiętał.
– No nie wiem, ostatnimi czasy twoja pamięć nieco szwankuje –
zauważyła Joanna. – Przykładowo, zapomina ci się wynieść śmieci.
– Jestem dopiero dzień po terminie.
– Który był zawity – zauważyła stanowczo Chyłka. – Jasno ci
zakomunikowałam rygor prawny w tym konkretnym wypadku.
– Tak, tak…
– Ale chyba nie dość klarownie wyjaśniłam ci, jakie uprawnienia
przysługujące podmiotowi definitywnie wygasną wraz z przepadkiem tego
terminu.
– Wyjaśniłaś.
Wreszcie rozległo się magnetyczne buczenie zamka, a Joanna od razu
popchnęła drzwi. Dziwne. Nikt się nie odezwał, nikt nie pytał, kto zjawił
się pod klatką. Może Judyta widziała ich z okna?
– Na wszelki wypadek doprecyzuję – ciągnęła Chyłka, wchodząc po
schodach na piętro. – Otóż jeśli pozostaniesz w dalszej zwłoce
z wypełnianiem swoich ustawowych obowiązków, uruchomię dyspozycję
z artykułu czwartego paragrafu pierwszego umowy małżeńskiej.
Kordian podrapał się po karku, nie bardzo potrafiąc sobie przypomnieć,
jaką konkretnie normę Joanna tam umieściła. Cały ten akt miał wprawdzie
tylko kilka stron, ale został promulgowany niedawno i Oryński nie miał
jeszcze okazji przyswoić go na tyle, by wyciągać konkretne postanowienia
z pamięci.
Joanna jednak najwyraźniej nie miała z tym problemu.
– Jest tam sankcja, która zwalnia dłużnika z zaspokajania wierzyciela –
dodała. – Przekładając to na Zordonowe: zero seksu.
Oryński mruknął cicho.
– A mogę wnieść o przywrócenie terminu? – spytał.
– Tylko jeśli wykażesz, że uchybiłeś mu z powodu siły wyższej albo
zdarzeń losowych.
– Tak było.
– Naprawdę? – zapytała Chyłka, zatrzymując się przed drzwiami
mieszkania. – I co się stało? Worek ze śmieciami, który stoi od wczoraj
w przedpokoju, magicznie przykleił się do podłogi i nie da się go podnieść?
Czy po prostu nabiera mocy prawnej?
Kordian chciał odpowiedzieć, co z pewnością doprowadziłoby do
pogorszenia jego pozycji negocjacyjnej, szczęśliwie jednak drzwi się
otworzyły. W progu stała niby ta sama osoba, którą widzieli w telewizji –
a jednocześnie zupełnie inna.
Judyta znalazła czas, by się ubrać, uczesać i umalować. Sprawiała
wrażenie, jakby przygotowała się do sesji zdjęciowej.
– No nieźle – mruknęła Joanna, przesuwając wzrokiem po jej twarzy. –
Gdybyś zeżarła cały ten make-up, to przynajmniej byłabyś piękna
w środku.
Brzostowska zgromiła ją spojrzeniem. Nie wyglądała na zaskoczoną ani
tego typu uwagą, ani obecnością prawniczki. Przeciwnie.
– Postawiłam sprawę jasno…
– A ja to zignorowałam – ucięła szybko Chyłka. – Za co właściwie
powinnaś być mi wdzięczna, o ile szukasz najlepszej obrony.
– Niczego nie szukam.
Judyta spojrzała na Oryńskiego, jakby chciała powtórzyć to, co
przekazała dwójce młodych prawników. Nie miała jednak ku temu okazji.
– Ewidentnie mamy do pogadania – rzuciła Joanna. – Możemy wejść?
– Ty z całą pewnością nie.
Chyłka zmarszczyła czoło, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, że ta
dziewczyna nie robiła sobie jaj i z jakiegoś powodu naprawdę nie miała
zamiaru zgodzić się na reprezentację ze strony osoby, która słynęła
z wyciągania ludzi ze znacznie głębszego bagna.
Znów zerknęła na Kordiana.
– On może wejść.
– On idzie w pakiecie. Tylko tak działamy.
– To pora się pożegnać – odparła twardo Brzostowska.
Joanna postąpiła krok w jej kierunku.
– Po pierwsze, prawnik się nie żegna – zauważyła. – Prawnik wygłasza
mowę końcową.
– To świetnie, ale…
– Po drugie, on beze mnie to jak Lewandowski bez piłki – ciągnęła
Chyłka. – Niby ten sam, ale co z tego, skoro nie pogra.
Judyta zaczęła zamykać drzwi, ale natrafiła na wyraźny opór, kiedy
Joanna złapała za klamkę.
– Puszczaj – syknęła. – Albo wezwę…
– Nie musisz nikogo wzywać – wpadła jej w słowo Chyłka. – Za moment
będą tu wszyscy: dziennikarze, paparazzi, policja, prokuratura, reporterzy,
wysłannicy brukowców, ghostwriterzy, może nawet ludzie z Tańca
z Gwiazdami. Wszyscy będą chcieli jednego: zrobić z ciebie jak największą
bestię bez serca, która z zimną krwią zamordowała swoje kilkumiesięczne
dziecko.
Oryński przypatrzył się reakcji Judyty, ale niewiele mógł z niej wyczytać.
Złość, która odmalowała się na jej twarzy na widok Chyłki, wydawała się
constans.
– Całe to gówno, które na ciebie spadnie, będzie nie do udźwignięcia
przez żadnego adwokata – kontynuowała mimo to Joanna. – Oczywiście
każdy będzie chciał spróbować, bo kroi się wyjątkowo głośna sprawa. Ale
tylko jeden może sobie z tym poradzić. I jeśli masz jakieś rozeznanie, to
musisz być tego świadoma.
Brzostowska w końcu puściła klamkę, a potem zbliżyła się nieco do
progu. Powoli podniosła dłoń na wysokość wzroku Chyłki, po czym
pokazała jej środkowy palec.
– W dupę to sobie wsadź, jeśli musisz – zasugerowała Joanna. – Im
szybciej, tym lepiej, bo czas działa na naszą…
– Nie ma żadnych nas – ucięła Judyta. – Nie rozumiesz tego jeszcze?
Chyłka wyraźnie nie zamierzała odpuszczać, co niechybnie
doprowadziłoby do eskalacji tego konfliktu. Na tym etapie Kordian widział
już, że dziewczyna nie zmieni zdania. Z jakiegoś powodu Joanna była
ostatnią osobą, którą ta chciała dopuścić do swojej sprawy.
Oryński zrobił krok naprzód, lekko dotykając dłonią ręki Chyłki. Tyle
wystarczyło, by odebrała sygnał.
– W porządku – odezwał się. – To może wyjaśnisz mi, dlaczego
powiedziałaś naszym współpracownikom, że to ja ciebie bronię?
– Bo tak jest.
– Ale…
– Wejdź – ucięła, cofając się w progu.
Chyłka i Oryński wymienili się krótkimi spojrzeniami.
– Sam – dodała Brzostowska. – To mój warunek.
Sytuacja była osobliwa, ale dwójka prawników nie miała wyjścia.
Milcząco przystali na ultimatum, Joanna się wycofała, a Kordian wszedł do
mieszkania. Poczuł się jeszcze dziwniej, kiedy dziewczyna zamknęła za
nim drzwi.
– Nie musisz ściągać butów – rzuciła, ruszając do salonu.
– Okej.
– I sorry za tę akcję.
– Nie ma problemu – odparł dla porządku, wychodząc z założenia, że im
bardziej wyrozumiały się okaże, tym szybciej dowie się, o co tu chodzi.
Wskazała mu narożnik, a sama usiadła na fotelu stojącym po drugiej
stronie stolika kawowego. Wszystkie meble wyglądały na dość drogie,
a mieszkanie z całą pewnością zostało zaprojektowane przez dobrego
architekta wnętrz.
– Może chcesz się czegoś napić? – spytała Judyta, obracając się przez
ramię.
Była pogodna, zupełnie inna niż przed momentem, jakby nastąpił nagły
reset jej charakteru.
W dodatku ani trochę nie przywodziła na myśl matki, która dziś rano
straciła dziecko.
– Dzięki, nie trzeba – odparł Oryński, zerkając w kierunku aneksu
kuchennego.
Bez trudu rozpoznał charakterystyczną linię retro marki Smeg. Sam
czajnik kosztował około tysiaka, a w kuchni znajdowały się tylko drogie
sprzęty.
Skąd ta kobieta miała tyle kasy? Kim w ogóle była?
– No dobrze… – podjęła, a potem bezradnie się uśmiechnęła, jakby
chciała, by to Kordian poprowadził tę rozmowę.
Coś w jej uśmiechu sprawiło, że poczuł się wyjątkowo nieprzyjemnie.
– To może powiesz mi, o co chodziło? – zaczął.
– Hm?
– Tam, na korytarzu.
– A – odparła Judyta, jakby zdążyła zapomnieć o tej małej scysji. – Po
prostu nie lubię tej kobiety. Bez urazy.
– Znacie się?
– Nie.
– To skąd ta antypatia?
– Denerwuje mnie.
– Okej…
Czekał na więcej i liczył, że zawieszony głos wystarczy, by to otrzymał.
Brzostowska jednak milczała, jak osoba, która wyjaśniła już wszystko, co
konieczne do zrozumienia sprawy.
– Widziałaś Chyłkę gdzieś w mediach? – podsunął.
– No, trudno nie widzieć. Ma parcie na szkło, dość często się w nich
przewija.
– Zrobiła coś, co ci się nie…
– Wszystko, co robi, mi się nie podoba – ucięła niechętnie Judyta.
To wciąż za mało, by wytłumaczyć jej zachowanie. Chyba że mieli do
czynienia z niezrównoważoną osobą – na którą w oczach Kordiana w tej
chwili właściwie wyglądała.
– Może reprezentowała kogoś, kogo znasz?
– Nie.
– Albo w jakiś sposób pośrednio ci zaszkodziła? Czasem rykoszety
naszych spraw…
– Nie – ucięła Brzostowska, krzywiąc się. – I nie gadajmy już o niej. To
nie jest mój ulubiony temat.
Niewiele mógł ugrać, przynajmniej z obecnej pozycji. Musiał zdobyć
trochę terenu, odpowiednio podejść tę dziewczynę.
– Jasne – odparł. – To dlaczego powiedziałaś pracownikom mojej
kancelarii, że to ja ciebie bronię?
– Bo tak jest.
Oryński powiódł wzrokiem po pokoju, dopiero teraz odnotowując serię
obrazów o wyrazistych kolorach i dużych kontrastach. Niektóre
przywodziły na myśl Beksińskiego, choć nie były tak dojmujące, sięgające
głębi ani mroczne.
Judyta obejrzała się przez ramię.
– To wszystko jednego artysty – powiedziała. – Wyjątkowo go lubię.
Kordian podniósł się i podszedł do jednego z obrazów. Był utrzymany
w krwistej, soczystej czerwieni i nadawałby się na okładkę jakiegoś
wyjątkowo brutalnego thrillera. Zerknął na podpis znajdujący się na dole.
„Pabst 2021”.
Potem odwrócił się z powrotem do dziewczyny.
– W takim razie chyba coś mi umknęło – zauważył.
– Nic dziwnego, w tych obrazach jest tyle emocji, że…
– Mam na myśli to, że cię rzekomo bronię.
– Rzekomo? – odparła Brzostowska, podnosząc się z fotela.
Obeszła go i przysiadła na oparciu, a potem skrzyżowała ręce na piersi.
Zdawała się jakby całkowicie nieświadoma tego, że w jednym
z warszawskich prosektoriów leży teraz ciało niemowlaka, którego parę
miesięcy wcześniej sprowadziła na ten świat.
– Cóż, przede wszystkim musiałbym podpisać z tobą umowę –
powiedział Kordian. – A żeby to zrobić, musiałbym w ogóle…
– Może niepotrzebnie użyłam czasu teraźniejszego.
– Hm?
– Powinnam była powiedzieć tamtym ludziom, że dopiero będziesz mnie
bronić.
– Ale…
– Chociaż teraz już bronisz, prawda?
Odpowiedź na to pytanie była na tyle oczywista, że Oryński jej nie
udzielił.
– No widzisz – dodała Judyta. – Czyli nie minęłam się z prawdą.
Kordian nie wiedział, jak rozmawiać z tą kobietą. Miał przejść do rzeczy?
Zapytać o to, co się wydarzyło? Zdawała się tak silnie odklejona od
rzeczywistości, że trudno było wyobrazić sobie, żeby udało jej się do niej
wrócić.
– Dużo o tobie słyszałam – dodała Judyta, chyba dostrzegając, że Oryński
potrzebuje dodatkowych wyjaśnień. – Więc jak zjawiła się tutaj ta dwójka
i wspomniała o Chyłce… Sam rozumiesz.
– Chyba nie do końca.
– Na początku kazałam im się gonić – powiedziała Brzostowska
i westchnęła cicho, jakby była to jakaś bezwarunkowa, niezależna od niej
reakcja. – Jak tylko padło jej nazwisko, nie miałam zamiaru w ogóle… ale
potem uświadomiłam sobie, że skoro ona, to i ty.
Kordianowi przeszło przez myśl, że dziewczyna po prostu doprawiła się
przed momentem jakimś alkoholem. Wprawdzie nie wyglądało na to i nie
wyczuwał żadnego podejrzanego zapachu, ale wszystko da się ukryć. To
z pewnością tłumaczyłoby jej dziwne zachowanie.
– Doszłam do wniosku, że nie mogę przepuścić takiej okazji – dodała. –
Bo przecież to będzie walka na noże, prawda?
– Prawda.
– Więc potrzebuję w swoim narożniku jakiegoś zawodnika wagi ciężkiej.
Takiego jak ty.
– W takim razie powinnaś…
– Chyłka nie zostałaby moją obrończynią, nawet gdyby była ostatnim
adwokatem na ziemi – przerwała mu Judyta, a z jej twarzy natychmiast
zniknęły jakiekolwiek oznaki sympatii. – Prędzej broniłabym się sama.
Kordian lekko rozchylił wargi, bo kolejne pytania wciąż cisnęły mu się
na usta. W porę jednak uświadomił sobie, że jeśli będzie próbował
pociągnąć temat Joanny, nigdzie nie dotrze.
– Poza tym jesteś lepszy od niej – dorzuciła. – Moim zdaniem najlepszy
w Warszawie.
– Dzięki, ale…
– A ja będę potrzebowała najlepszego. Bo wszyscy uważają, że zabiłam
Szymusia.
Oryński znów się zawahał. O moment za długo.
– Śmiało, zapytaj – poradziła Brzostowska.
– O co?
– O to, czy to zrobiłam.
– Akurat to mnie nie interesuje.
– Jak to nie?
Kordian strzepnął z klapy marynarki jakiś pyłek, jakby meritum tej
sprawy rzeczywiście było dla niego nieistotnym detalem.
– Bronię człowieka, nie zbrodni.
– Zaraz…
– Dążę tylko do tego, że fakt jej popełnienia lub niedokonania nie ma dla
mnie znaczenia – zastrzegł szybko. – Klient jest klientem.
– Ale chyba łatwiej by ci było, gdybyś wiedział, że jestem niewinna?
Oryński wrócił na kanapę, a Judyta obróciła się na oparciu i zsunęła się
z niego na siedzisko. Zrobiła to tak swobodnie, jakby w trakcie
relaksującego wieczoru po prostu szukała wygodniejszej pozycji przed
telewizorem.
– A możesz to udowodnić? – odparł Kordian.
– Nie wiem.
– To sprawdźmy – rzucił, szybko korzystając z nadarzającej się okazji,
a potem zaczął zadawać jej kolejne pytania.
Judyta odpowiadała cierpliwie, spokojnie i przede wszystkim spójnie. Jej
wersja miała ręce i nogi, broniła się na gruncie logicznym, przynajmniej na
papierze. Obserwując bowiem jej mimikę i zachowanie, można było
odnieść wrażenie, że wszystko jest skrupulatnie ułożoną historyjką.
Kordian notował większość rzeczy w pamięci, jedynie niektóre przenosił
do kajetu, który ze sobą zabrał. Miał świadomość, że kiedy tylko opuści
mieszkanie Brzostowskiej, będzie musiał powtórzyć Chyłce wszystko co do
słowa.
Nie weźmie udziału w tej sprawie, ale trudno było wyobrazić sobie, by
odpuściła. Oryński był przekonany, że mimo iż formalnie to on będzie
prowadził obronę, w rzeczywistości pracować przy niej będą obydwoje.
Kolejne argumenty podawane przez Judytę jedynie umacniały jej wersję,
a Kordian nie doszukał się żadnych dziur, które mogłyby wykoleić tę
historię. Nie pomagało to jednak w rozstrzygnięciu, czy dziewczyna jest
winna, czy nie.
Kiedy skończyli, domofon rozdzwonił się na dobre. Oryński nie miał
wątpliwości, że pod budynkiem kłębił się już tłum dziennikarzy
i fotoreporterów. Ludzie przysłani przez kancelarie z pewnością sami
odprawiali się z kwitkiem, widząc, że Chyłka jest już na miejscu.
Do tej pory musiała zjawić się tu ich cała zgraja, co przed otwarciem
zawodów prawniczych w dwa tysiące piątym roku nigdy nie miałoby
miejsca – wtedy na aplikację dostawało się najwyżej czterysta osób, dziś
nie tysiąc, nie kilka, ale kilkanaście tysięcy. Rynek adwokata stał się
rynkiem klienta, o którego trzeba było walczyć. Chyłka miała tego
świadomość – i właśnie dlatego tak szybko ustaliła, gdzie mieszka Judyta,
i zjawiła się tu przed innymi.
W tej chwili jej obecność tutaj zapewne wysyłała jasny sygnał, że
pozostali powinni odpuścić. Kordian wyjrzał przez okno i przekonał się, że
faktycznie tak było. Prawnicy powoli się wycofywali, jednak cała reszta
zebranych pod blokiem ludzi próbowała w jakiś sposób dostać się do
środka, przez co Brzostowska zdecydowała się wyłączyć domofon. Potem
posłała Oryńskiemu na tyle jasne spojrzenie, by zrozumiał, że na niego
pora.
Właściwie nie miał tu dłużej czego szukać. Dostał prawie wszystko,
czego potrzebował, teraz pozostało jedynie poukładać to tak, by obroniło
się w sądzie.
– Jeszcze jedna rzecz – odezwał się, stając przy wyjściu.
– Tak?
– Potrzebujemy alternatywnej wersji zdarzeń.
– To znaczy?
– Scenariusza, w którym to nie ty pozbawiasz życia Szymona.
Brzostowska patrzyła na niego z pretensją, jakby sądziła, że wszystko to,
co od niej usłyszał, nie wystarczyło do przekonania go, że nie dopuściła się
niczego złego.
– Więc możemy po prostu przedstawić prawdę – powiedziała.
– Mam na myśli jakiś konkretny alternatywny scenariusz do tego, który
zaproponuje oskarżenie.
– W porządku.
– Czyli taki, w którym to ktoś inny jest zabójcą lub porywaczem. Im ich
więcej, tym lepiej dla nas. Nie wszystkie muszą mieć ręce i nogi, ważne,
żeby orzekający miał świadomość, jak wielu wyjaśnień tej sytuacji można
się dopatrzeć.
Judyta pokiwała głową, ale nic nie odpowiedziała. Wyglądała, jakby
w ogóle nie miała zamiaru zaprzątać tym sobie myśli.
– W takich sprawach najczęściej cień podejrzeń kieruje się na rodziców
dziecka – podjął Kordian. – Najlepszym wyborem byłby więc ojciec.
– No tak…
– Gdzie on jest?
Brzostowska rozłożyła ręce i w jakiś sposób sprawiło to, że jej błędnik na
moment doznał uszczerbku. Zatoczyła się do tyłu, ale szybko odzyskała
równowagę, ignorując wyciągniętą rękę Oryńskiego.
– Tego raczej nie ustalimy.
– Dlaczego? Zostawił cię?
– W pewnym sensie tak.
– To znaczy?
Judyta nabrała głęboko tchu, jakby zmagała się z wyjątkowo bolesnymi
wspomnieniami. Wyglądało to jednak jak udawane, całkowicie nieszczere
i pozbawione jakiegokolwiek ciężaru zagranie.
– Opuścił nas wszystkich – powiedziała. – I wprawdzie wiem, gdzie leży
jego ciało, ale nie mam pojęcia, gdzie trafiła dusza. I czy w ogóle gdzieś.
Kordian miał ochotę zakląć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.
Ojciec dziecka byłby idealnym kandydatem na alternatywnego sprawcę.
Trudno, trzeba będzie znaleźć kogoś innego, bo bez tego daleko nie zajadą.
– Co mu się stało? – spytał z nadzieją w głosie.
Zawsze mogło się okazać, że ktoś zamachnął się na jego życie. Może
miał z kimś na pieńku – z kimś, czyją kandydaturę jako zabójcy dziecka
można by wysunąć w sądzie.
– Cóż… to był wypadek, chyba można tak to ująć.
– Jaki?
Brzostowska uniosła wzrok.
– Zamordowałam go – powiedziała.
3
Skylight, ul. Złota

Chyłka nie planowała ewakuować się spod mieszkania Judyty, przeciwnie –


zamierzała czekać na Oryńskiego, a potem wyciągnąć z niego wszystko, co
powiedziała mu dziewczyna.
Okoliczności, w których przyszło im ostatnimi czasy funkcjonować,
pokrzyżowały jej plany. Po telefonie od Mariusza Klejna musiała stawić się
w kancelarii, i to w trybie natychmiastowym. Napisała tylko esemesa do
Zordona, a potem wsiadła do iks piątki i popędziła z powrotem do Skylight.
Klejn wypatrywał Joanny w korytarzu, jakby dzięki temu mógł
przyspieszyć jej nadejście.
– Klient na ciebie czeka – oznajmił partner zarządzający.
Joanna minęła go, kierując się do swojego gabinetu.
– Słyszałaś?
Otworzyła drzwi, a potem położyła torebkę na jednym z krzeseł
i przeciągnęła się.
– Halo – rzucił poirytowany Mariusz.
Chciała zamknąć drzwi, ale natrafiła na rękę Klejna.
– Rejestrujesz, co do ciebie mówię? – syknął.
– Nie.
– To posłuchaj, bo…
– I muszę przyznać, że ignorowanie cię to naprawdę kupa roboty. Ale
efekty są warte tego wysiłku.
Mariusz zacisnął mocno usta, po czym obejrzał się przez ramię, jakby się
paliło.
– Dotarłam też ostatnio do innej konstatacji na temat otaczającej mnie
rzeczywistości – ciągnęła Chyłka. – Nic tak nie poprawia mi humoru, jak
twoja nieobecność.
– To będziesz miała dziś zjebany.
– Najwyraźniej.
– I zbieraj dupę w troki, a potem zapierdalaj do sali konferencyjnej.
– Bo?
– Bo powiedziałem ci przez telefon, że masz klienta.
Joanna spokojnie obeszła biurko, a potem usiadła na swoim krześle. Nie
wyłożyła wprawdzie nóg na blat, ale jej mowa ciała sugerowała, że była
gotowa to zrobić.
– Owszem, mam – przyznała. – Ale to nie klient, tylko klientka. I mój
parobek małżeński właśnie z nią gada.
Klejn bynajmniej nie był zaskoczony, ewidentnie nie musiał też pytać,
o kogo chodzi. Nie był jak Żelazny, którego dało się łatwo skonfundować –
trzymał rękę na pulsie, a prawnicy informowali go o wszystkim, co się
dzieje. Wieść o próbie podjęcia sprawy Judyty Brzostowskiej zapewne
dotarła do niego, jeszcze zanim Chyłka z Zordonem opuścili Skylight.
– Nie prowadzicie razem spraw – rzucił.
– Prowadzimy wspólnie gospodarstwo domowe, więc można
zaryzykować tezę, że poradzimy sobie też z…
– Wyraziłem się jasno na ostatnim zebraniu.
– A ja to olałam.
Mariusz zbliżył się do biurka i spojrzał na prawniczkę z góry.
– Uważaj, żebym ja nie olał układu z Żelaznym – powiedział.
– Spróbuj.
– Gdybym to zrobił, wyleciałabyś jeszcze dzisiaj.
Mierzyli się wzrokiem, a Chyłce trudno było stwierdzić, na ile są to puste
groźby, a na ile realna gotowość do działania. Nie miała złudzeń, że gdyby
teraz powtórzono głosowanie nad usunięciem jej z kancelarii, przegrałaby
sromotnie.
Nie miała niczego, czym mogłaby przekonać innych wspólników. Klejn
sprawował wśród nich rząd dusz, a zajęcie miejsca Artura Żelaznego
zacementowało jego pozycję.
Owszem, mógł w tej chwili zrobić wszystko.
– Zapieprzaj do konferencyjnej – zagrzmiał.
– Za moment.
– Teraz.
– Teraz tracę czas na rozmowę z tobą – odparła. – I utwierdzam się
w przekonaniu, że powiedzenie „gadaj z dupą, to cię osra”, jest prawdą
objawioną.
Klejn zdradzał jedynie powierzchowne emocje – dało się dostrzec
irytację, ale przywodziła na myśl tę, którą się odczuwa, kiedy uporczywa
mucha nie chce dać człowiekowi spokoju i wciąż wraca.
– I kto tam w ogóle jest? – zapytała Joanna.
– Mówiłem ci przez telefon.
– Niewykluczone. Tyle że nie słuchałam.
Ciche, mało znaczące westchnięcie.
– Rabant.
– Uuu…
– No właśnie – rzucił Mariusz głosem, który przy odpowiednich
pokładach dobrej woli można by uznać za delikatnie pojednawczy. – Wiesz,
że nie lubi czekać.
Owszem, wiedziała. I dlatego tak się pospieszyła – nie miała jednak
zamiaru przyznawać tego przed Mariuszem.
– Na razie będzie musiał, bo mam inną sprawę.
– Nie, nie masz – odparł spokojnie Klejn. – Nie będziecie prowadzić
niczego z Kordianem. Na zebraniu…
– Na zebraniu popchnąłeś piękną historyjkę o tym, że jesteśmy zbyt
cennym kapitałem ludzkim, by marnować go na jedną sprawę, i że
powinniśmy zajmować się oddzielnymi, dzięki czemu kancelaria…
– Wiem doskonale, co powiedziałem.
– To może jeszcze wyjaśnisz mi, jak to współgra z tym, że chcesz nas
wyrzucić?
Mariusz zbliżył się powoli, a potem położył ręce na blacie.
– Dopóki działacie w granicach standardów zawodu, jesteście atutem –
powiedział, powoli cedząc słowa. – Sęk w tym, że rzadko się w nich
mieścicie. A wtedy stajecie się problemem.
Czekał na odpowiedź, ale Joanna nie miała zamiaru dłużej prowadzić tej
konwersacji.
– Jeśli Kordian podpisał umowę z Brzostowską, będzie ją reprezentował
– oznajmił Klejn. – Ale ty masz trzymać się od tego z daleka. Jeśli zobaczę,
że tak nie jest, poddam pod głosowanie wniosek o usunięcie cię
z kancelarii.
– Aha. Czyli muszę działać tak, żebyś nie zobaczył.
Wyprostował się i znów spojrzał na nią z góry, jak na marny puch, który
należałoby uprzątnąć, ale z jakiegoś powodu jeszcze nie teraz.
– Naprawdę jeszcze się nie zorientowałaś, że wiem o wszystkim, co się tu
dzieje? – odparł. – Ale próbuj szczęścia, jeśli chcesz.
Obrócił się i nie czekając na odpowiedź, ruszył na zewnątrz.
– Rabant wciąż czeka – oznajmił na odchodnym.
Nie pofatygował się nawet, żeby zamknąć za sobą drzwi, zakładając, że
Joanna wyjdzie zaraz za nim. Słusznie. Paweł Rabant należał do najbardziej
prestiżowych klientów, którzy nawet w najgorszych chwilach nie odwrócili
się od Chyłki. A oprócz tego był jednym z najbardziej rozpoznawalnych
polskich aktorów.
Jego twarz pojawiała się w kampaniach modowych najlepszych marek,
brukowce prześcigały się w prześwietlaniu jego życia prywatnego, a ofert
ról miał tyle, że mógł spokojnie przebierać.
Po jego wystąpieniu w dwóch międzynarodowych produkcjach Netflixa
głośno mówiło się o tym, że teraz to on, a nie Piotr Adamczyk czy Tomasz
Kot, jest najbardziej rozpoznawalną aktorską twarzą z Polski.
Był na topie i wszystko wskazywało na to, że będzie piął się dalej.
Podobno miał dostać pierwszoplanowy angaż w adaptacji jakiegoś
międzynarodowego bestsellera, ale Chyłka nie wczytała się w newsy na
tyle, by wiedzieć, o co chodzi.
Krótko mówiąc, był to klient, który faktycznie nie powinien czekać.
Joanna wyszła z gabinetu i skierowała się w stronę sali konferencyjnej,
dostrzegając na swojej drodze Żelaznego. Rozłożyła szeroko ręce
i przywołała na twarz serdeczny uśmiech.
– Artur, skurwysynie – powitała go. – Chuj ci w dupę i na imię.
– Ciebie też miło widzieć.
– Stęskniłam się za tobą – rzuciła Joanna, nie zwalniając kroku.
– Mhm.
– Naprawdę. Z rozrzewnieniem wspominam czasy, kiedy partner
zarządzający łykał wszystko jak młody pelikan.
Żelazny tylko machnął ręką. A może coś odpowiedział, tylko Chyłka nie
dosłyszała, skupiona już wyłącznie na tym, żeby nie wpaść na żadnego
z szerszeni kłębiących się w korytarzu.
W końcu przepchnęła się do sali konferencyjnej. Zastała tam nie tylko
Pawła Rabanta w wersji XXL, ale także jakiegoś drugiego mężczyznę,
równie napompowanego. Obaj sprawiali wrażenie, jakby zamienili tlen na
anaboliki.
– O cię chuj – rzuciła. – Trafiłam na jakiś konwent mięśniaków? Co to
jest, Kozakon?
Rabant prychnął cicho, a potem rzucił zdawkowe powitanie i wskazał
wzrokiem swojego towarzysza.
– Mój trener – oznajmił.
– I czego cię uczy? Rzutu ciężarówką na odległość?
Paweł zerknął na stojącego obok faceta, przy którym Pudzian mógłby
czuć się cokolwiek zagrożony.
– Wajcha, poczekaj na zewnątrz.
– Jasne – odparł mężczyzna i opuściwszy salę, zamknął za sobą drzwi.
Chyłka i Rabant usiedli przy stole, na którym ktoś postawił standardowy
zestaw dla oczekującego klienta – trochę ciastek z mieszczącej się na dole
Costy i kawę z kancelaryjnego ekspresu.
– Wajcha? – mruknęła Chyłka.
– Od nazwiska – odparł Paweł. – Swoją drogą, jakie teraz nosisz?
Oryńska?
Joanna uniosła lekko brwi, oprócz tego jednak trwała w całkowitym
bezruchu.
– Chyłka-Oryńska?
Po chwili spędzonej w absolutnej ciszy, zapewnianej przez skuteczną
izolację sali, Rabant wreszcie zrozumiał, że nie doczeka się odpowiedzi.
– Jakkolwiek by było, przypuszczam, że wystarczy Chyłka – dodał.
Joanna skrzyżowała ręce na blacie.
– Powiesz mi, co tu robisz? – odezwała się.
– A nie chcesz najpierw wymienić się uprzejmościami?
– Nie – odparła szybko. – Nasłuchałam się już dziś wystarczająco dużo
pierdzenia.
Paweł znów prychnął, doceniając tę bezpośredniość. Należał do jej
ulubionych klientów, głównie ze względu na to, że równie dobrze mógłby
być jej kumplem. Poza tym reprezentowała go już dość długo – zaczęli
współpracę, jeszcze kiedy grywał w Klanach i innych tasiemcach, które
zbliżały się do czterech tysięcy odcinków.
– Dobra – rzucił. – W takim razie konkret.
– Dawaj.
Też położył ręce na stole, a Joanna odniosła takie samo wrażenie, jak za
każdym razem, kiedy się z nim widziała – że wszystko, co robi, jest
aktorską grą. Zdawał się tego nie odnotowywać, zupełnie jakby nie mógł
wyłączyć w sobie świadomości każdego swojego ruchu i mimiki.
– Pewna kobieta oskarży mnie o to, że się nad nią znęcałem.
– Aha.
– Fizycznie i psychicznie.
– I tak po prostu ci to zakomunikowała?
Rabant wzruszył masywnymi ramionami.
– Mam swoje sposoby, by o tym wiedzieć.
– W porządku – rzuciła obojętnie Chyłka. – Co to za kobieta?
– Moja eks.
– Jak dawna eks?
Paweł zmrużył oczy i zaczął mamrotać pod nosem, jakby prowadził
skomplikowane operacje matematyczne na gigantycznych liczbach.
– Daj sobie spokój – poradziła Joanna.
Uśmiechnął się i skinął głową.
– To dość świeża sprawa.
– Jak bardzo świeża?
– A jakie to ma znaczenie? – spytał niechętnie Rabant.
– Takie, że z zakończonymi związkami jest jak z trupami – odparła
Chyłka. – Bardzo świeży nie śmierdzi. Ten nieco mniej wali jak zgniłe jajo.
Ale już taki mocno rozłożony mumifikuje się i właściwie nie wydziela
żadnego zapachu.
Paweł podrapał się po czole, zdając się doceniać tę analogię.
– No to ten jest mniej więcej na środkowym etapie.
Niedobrze, skwitowała w duchu Chyłka. Jeśli rzeczywiście zrobił coś
jakiejś kobiecie, to początkowy okres nie będzie dla niego najgorszy –
ofiara pewnie dalej będzie w szoku, można by wtedy pojawić się
z odpowiednią umową gwarantującą milczenie. Jeśli kobieta ze swoimi
przeżyciami funkcjonuje już wybitnie długo, być może nie będzie chciała
rozdrapywać starych ran. Ale taka pomiędzy jednym a drugim etapem może
okazać się kłopotliwa.
– Długo byliście razem? – zapytała Joanna.
– Dwa lata.
– I co konkretnie ci zarzuca?
– Konkretnie nie wiem – odparł ze spokojem Paweł. – Cokolwiek sobie
ubzdurała, jeszcze nie raczyła mnie o tym poinformować.
– Czyli wszystko zmyśliła.
– A jak ci się wydaje?
Chyłka miała dostatecznie dużo do czynienia z tym człowiekiem, by móc
ocenić jego charakter. Raczej nie jawił się jako ktoś, kto mógłby podnieść
rękę na kobietę czy znęcać się niefizycznie.
Reprezentowała go w sprawach typowo showbiznesowych – tam któryś
brukowiec napisał jakiś paszkwil, tu ktoś wkroczył za daleko w jego sferę
prywatności. Nie były to zbyt wielkie ani intratne sprawy, ale dla
wszystkich w kancelarii było jasne, że płynąc na tak dużej fali wznoszącej,
Rabant prędzej czy później przyciągnie kłopoty. A wtedy będzie dało się je
spieniężyć.
– Myślisz, że jest pole do jakichś negocjacji? – odezwała się Joanna.
– Nie.
– Kategorycznie?
– Ta kobieta chce mnie zgnoić – odparł bez wahania. – Postawiła sprawę
jasno.
– To znaczy?
– Oznajmiła, że złoży doniesienie na policję i że spotkamy się w sądzie.
– Jakich konkretnie słów użyła?
– Nie pamiętam – rzucił Paweł, a na jego twarzy zarysował się
dyskomfort tak wyraźny, że nawet w niemym filmie byłby łatwo
wyczuwalny.
– Nagrałeś to?
– Nie.
– Szkoda – odburknęła Joanna.
Zmierzył ją nieco niedowierzającym spojrzeniem.
– A ty nagrywasz swojego partnera? – spytał.
– Tylko jak jesteśmy w łóżku – odparła szybko Chyłka. – Ale mniejsza
z nami, skupmy się na was.
– Jasne.
– Ma coś na poparcie swoich zarzutów?
– Niby co? – zapytał bezradnie Rabant, a potem podniósł się z krzesła
i zaczął chodzić po pomieszczeniu. To także wyglądało jak scena kręcona
w jednej z jego produkcji. – Nigdy jej nic nie zrobiłem.
– A jednak musi coś mieć, skoro grozi takimi konkretami. Chyba że tylko
tak gada?
Paweł zatrzymał się, obrócony do niej tyłem. Przez szybę obserwował
spieszących się gdzieś i przekrzykujących się prawników.
– Tak początkowo założyłem, bo to bez sensu – powiedział. – Ale jak
mówiłem, teraz mam pewność, że wariatka nie odpuści.
Joanna nabrała głęboko tchu. Czyli jednak kroiła się sprawa sądowa
równie głośna jak ta, którą poprowadzi Zordon. Ulubieniec krytyków
filmowych i gazet stanie pod pręgierzem – mało kto będzie chciał przegapić
takie widowisko.
– Dobra – rzuciła pod nosem Chyłka. – W takim razie muszę wiedzieć
o wszystkim, do czego między wami doszło.
– Jasne.
– O wszystkim – podkreśliła. – Szczególnie jeśli nasrała ci na łóżko czy
coś w tym stylu.
– Obawiam się, że to nie żadna Amber Heard.
– Szkoda – mruknęła Joanna. – Tam sprawa była dość łatwa.
– Aczkolwiek też chodzi o aktorkę.
Chyłki bynajmniej to nie dziwiło – dwuletni związek to już dość poważne
zobowiązanie, a większość aktorów, których znała, władowywała się w nie
tylko z innymi osobami tej profesji.
– Nigdzie o tym nie czytałam – zauważyła.
– Bo nie podaliśmy tego nigdy do wiadomości publicznej.
– To tak się da?
– Tylko jeżeli ktoś chce. Ale mało kto chce.
No tak, uznała w duchu Chyłka, przypominając sobie, że nawet osoby
znajdujące się tak bardzo na świeczniku, jak Kuba Wojewódzki, potrafiły
ukryć przed światem swoje partnerki. I to w sytuacji, kiedy te były w ciąży
owocującej nie tylko latoroślą, ale także monstrualnym szumem
medialnym.
– Znam ją? – spytała Joanna.
– Wątpię. Jest młodsza, dopiero wchodzi. Ma niewielką rolę
w popołudniowym serialu na Polsacie.
– Czyli chce się wybić na głośnym procesie.
– Prawdopodobnie tak – przyznał ciężko Rabant, wciąż nie odwracając
się do Joanny. – I w erze MeToo pewnie jej się to uda, a ja zostanę
odmalowany jako ten zły.
Nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi, Paweł wreszcie obejrzał się
przez ramię.
– Ta era już dawno zmierzcha – odparła Joanna. – Kevin Spacey wraca do
grania, Bill Cosby wyszedł z więzienia z unieważnionym wyrokiem,
a gdyby Epstein umiał zmartwychwstać, to pewnie urządzałby nowe
imprezy dla świata gwiazd na swojej wyspie.
– Cóż…
– A Manson? – ciągnęła Chyłka. – Po tych oskarżeniach Evan Rachel
Wood powinien zniknąć pod ziemią, tymczasem wypuścił album jakby
nigdy nic. A nie chodziło o same oskarżenia, HBO zrobiło na ten temat
pełnokrwisty dokument.
Rabant oparł się plecami o szklaną szybę i wsunął ręce do kieszeni
spodni. Chyłka nie była pewna, czy jej klient kojarzy wszystkie te sprawy –
miał dość krytyczne podejście do newsów, mediów społecznościowych
i ogólnego pędu informacyjnego. Wyłączał się z niego czasem na kilka dni,
a bywało, że na długie tygodnie, kiedy kręcił jakiś film lub serial.
– W nieciekawym towarzystwie mnie umieszczasz – odezwał się.
– Nigdzie cię nie umieszczam. Po prostu mówię ci, jak jest. Oglądałeś ten
proces przeciwko Heard?
– Jakieś urywki na YouTubie.
Joanna podniosła się i przysiadła na stole, naprzeciwko swojego klienta.
– To powinno wystarczyć, żebyś zobaczył, że publika i media były po
stronie Deppa – zauważyła. – Jeszcze parę lat temu to by nie przeszło.
Nieważne, jakie miny stroiłaby ta kobieta i jak bardzo jej zeznania nie
trzymałyby się kupy. Wygrywałaby każdą rozprawę, a on byłby skończony.
– W pewnym sensie był.
– Hę?
– Stracił gigantyczną rolę i jeszcze większe pieniądze, zanim w ogóle ją
pozwał – oznajmił ciężko Rabant. – I obawiam się, że tu dojdzie do takiej
samej sytuacji.
Chyłka zmrużyła oczy. Właściwie mogła sobie wyobrazić, że urażona
młoda aktorka będzie chciała odgryźć się za to, że jej partner zakończył
związek, tym samym przekreślając jej nadzieję, by wypłynąć dzięki jego
popularności.
– Mam propozycję lead role w głośnej ekranizacji na Netflixie. I to nie
polskim.
– Słyszałam. Jesteś już po castingu?
– Prawie. Niedługo mają robić zdjęcia próbne, ale producenci twierdzą,
że rola jest już praktycznie moja.
Nie brzmiało to, jakby się przechwalał. Przeciwnie, jego ton był wręcz
żałobny, jakby już stracił tę perspektywę.
– Wszystko pójdzie w chuj, jak tylko moja eks uderzy do mediów.
– A sądzisz, że to zrobi?
– Jeszcze zanim skieruje się na komendę.
Chyłka przez moment się wahała.
– Jeśli tak, to odpowiednio ogramy to w sądzie i zapłaci co do eurocenta
utraconych korzyści – powiedziała. – Ale musimy też zastanowić się nad
czymś innym.
– Znaczy?
– Jeśli masz stuprocentową pewność, że pójdzie na policję, to możemy
zadziałać prewencyjnie.
– W jaki sposób?
– Jak tylko chlapnie coś na ten temat publicznie, pozwiemy ją. Przepisów
do wyboru będziemy mieć aż nadto, a w dodatku wystąpimy
o zabezpieczenie.
– I?
– I jak dobrze pójdzie, nie będzie mogła latać po mediach i przedstawiać
swojej wersji jako prawdy objawionej.
– A jak źle?
– To tylko dodatkowo nagłośnimy sprawę.
– Wolałbym tego uniknąć, bo naprawdę…
– Po cichu raczej tego nie załatwisz – zauważyła Joanna, nie chcąc tracić
czasu na mrzonki.
– Ja może nie – przyznał Rabant. – Ale może tobie uda się przemówić jej
do rozsądku.
Chyłka lekko się uśmiechnęła, bo dokładnie wiedziała, jaki podtekst
kryje się w tej propozycji.
– Zasady etyki adwokackiej zabraniają mi grozić komukolwiek sankcjami
karnymi – oznajmiła.
– Oczywiście.
– Ale fakt faktem, mogę zamienić z nią parę słów.
Paweł wyglądał na usatysfakcjonowanego, wydawało się jednak, że
pokłada w Joannie zbyt dużą nadzieję. Jeśli tamta kobieta była naprawdę
zawzięta, nawet najbardziej wiarygodne konsekwencje na nic się nie
zdadzą.
– Jak ona się nazywa?
– Judyta Szynkiewicz.
– Świetnie – burknęła Chyłka. – Wygląda na to, że każdy będzie miał
swoją Judytę.
– Co?
– Nic – odparła szybko.
Powtórka z rozrywki z Aśkanną, ale trudno. Trzeba będzie jedną nazwać
inaczej. Judyta Zordona była pierwsza, to niech ta, która jej przypadła,
zostanie Szynką. Nie ulegało żadnej wątpliwości, że dla ułatwienia
komunikacji będzie to konieczne.
Wszak będą wymieniać się informacjami na temat prowadzonych spraw,
wspierać się wzajemnie i najzwyczajniej w świecie sobie pomagać,
układając linie obrony i odpowiednią argumentację na sale sądowe.
A przynajmniej tak sądziła Joanna aż do momentu, kiedy miała
możliwość zamienić słowo z Oryńskim. Jej spotkanie dobiegło końca nieco
później, więc to ona zjawiła się u niego w gabinecie. Ledwo jednak zadała
pytanie na temat Brzostowskiej, zorientowała się, że coś jest nie tak.
– Nie mogę o tym rozmawiać – powiedział Kordian.
– A ja nie mogę dzielić życia z kimś, kto ma intelekt na poziomie ślimaka
mariańskiego, mimo to jakoś daję radę.
– Mówię poważnie.
– Ja też – zastrzegła Joanna. – To najgłębiej żyjąca ryba na…
– Chyłka – uciął Zordon. – Naprawdę nie mogę.
Patrzyła na niego nieruchomym wzrokiem, czekając, aż oznajmi, że tylko
sobie dworuje. Kordian jednak nie odezwał się słowem.
4
Hard Rock Cafe, ul. Złota

Reakcję Joanny właściwie udało mu się przewidzieć bez trudu, więc


Oryński nawet nie protestował, kiedy złapała go za rękę, a potem
wyciągnęła na korytarz. Miał świadomość, gdzie się skierują i co zamówią,
jeszcze zanim opuścili Skylight.
Kiedy łosoś i wołowina trafiły na stół, Chyłka spojrzała na męża
znacząco. Przeżuwała w milczeniu, czekając. I ewidentnie nie miała
zamiaru pierwsza się odzywać.
– Chodzi o tajemnicę adwokacką – powiedział w końcu Kordian.
Przypatrywała mu się z ciekawością, jakby właśnie odkryła inny, nowy
gatunek, który egzystuje jeszcze poniżej tego z Rowu Mariańskiego.
– Ona nie ma między nami zastosowania – zauważyła.
– W tym wypadku musi mieć.
– Bo?
– Bo ja jestem dzięki niej chroniony, ale ty nie.
Na tym etapie powinna dopowiedzieć sobie resztę i uznać, że dowiedział
się o czymś, o czym nie powinien. W jego wypadku ta wiedza była
obwarowana przepisami gwarantującymi utrzymanie tego w tajemnicy –
w jej wprost przeciwnie.
Nie reprezentowała Brzostowskiej, nie miała podpisanej z nią żadnej
umowy. Wszystko, co wyciągnęłaby z Kordiana, byłoby zagrożone
ujawnieniem. Wystarczy, że któryś prokurator wezwałby ją na miejsce dla
świadków i przesłuchał pod przysięgą. Nie mogłaby zachować dla siebie
właściwie niczego.
Oryński miał świadomość, że nie musi jej tego oznajmiać.
– Czyli co? – rzuciła Chyłka. – Nie będziemy nawet gadać o sprawie?
– A mamy wyjście?
Joanna szybko przeżuła kawałek mięsa, a potem odłożyła sztućce i głośno
westchnęła.
– Co takiego mogła ci powiedzieć, bakłażanie?
W automatycznym odruchu Kordian otworzył usta, ostatecznie jednak się
nie odezwał. Owszem, chciał nakreślić wszystko, co usłyszał od Judyty.
Chciał poznać zdanie Joanny na ten temat, a ponad wszystko czuł
zwyczajną potrzebę, by podzielić się z nią informacjami.
I tak by postąpił, gdyby nie to, co powiedziała Judyta. Przyznanie się do
zabójstwa przed swoim obrońcą miało sens o tyle, że powinien mieć
wszystkie informacje, szczególnie takie.
Oryński wzdrygnął się, przypominając sobie lekki ton, którym operowała
Brzostowska, gdy mu o tym mówiła. Nie podała wiele szczegółów.
Stwierdziła, że był to wypadek, a ciało jest w takim miejscu, że nigdy nie
zostanie znalezione.
– Dobra – rzuciła Chyłka. – Powiedz mi tyle, ile możesz.
– Nie wiem, czy w tej sytuacji to…
– Ja wiem za ciebie – ucięła. – To dobry pomysł.
Niechętnie odkroił kawałek ryby, ale zostawił ją na talerzu.
– Wyjaśniła swoje dziwne podejście? – dorzuciła Joanna. – Ten cały
spokój i zachowywanie się, jakby nigdy nic?
– Tak.
Chyłka wykonała pospieszający ruch ręką, a Oryński płytko nabrał tchu.
– Twierdzi, że się naćpała – oznajmił. – Bierze antydepresanty, od
kiedy…
Od kiedy porzucił ją ojciec dziecka, dokończył w duchu Kordian. Ten
sam, którego później zabiła.
Cholera, rozpoczęcie jakiegokolwiek wątku będzie wiązało się
z niechybnym dotarciem do granicy, której nie mógł przekraczać. Dlatego
jakakolwiek rozmowa na temat sprawy wydawała się chybionym
pomysłem.
– Doprawiła się opiatami – dodał.
– Legalnymi?
– Nie. Przyjęła trochę heroiny.
Joanna pokiwała głową w zamyśleniu.
– To by miało sens – odparła. – W połączeniu z lekami poziom dopaminy
musiał tak wystrzelić, że zamiast pogrążyć się w histerii, osiągnęła błogi
spokój. Ale musiała nieźle dobrać dawkę, żeby nie przesadzić i nie wprawić
się w stan euforii i haju.
– No tak.
– Względnie łże jak pies.
– Względnie – przyznał Oryński.
Chyłka zmrużyła oczy, wyraźnie niezadowolona ze zdawkowych
odpowiedzi i tego, że Kordian zachowuje się, jakby manewrował po polu
minowym.
– Na co to twoim zdaniem wygląda? – zapytała.
– Sam nie wiem.
– To wysil swoją imitację intelektu.
Oryński upił łyk wody, starając się sprowadzić myśli na właściwe tory.
Prawda była taka, że od kiedy opuścił mieszkanie Judyty, zastanawiał się
nie nad tym, nad czym powinien. Jego rozważania krążyły wokół tego, że
z taką łatwością przyznała się do zabójstwa partnera. I że nie będzie mógł
podzielić się tym z Chyłką.
Zanim zdążył odpowiedzieć, rozległ się dzwonek jego telefonu.
Wyciągnął go i skrzywił się, patrząc na wyświetlacz.
– Klejn – oznajmił.
– Odbierz. Inaczej liczbą telefonów zawstydzi najbardziej upierdliwego
telemarketera.
Kordian przesunął palcem po ekranie i przyłożył telefon do ucha.
– Gdzie jesteś? – rzucił od razu partner zarządzający.
Udzielenie niemijającej się z prawdą odpowiedzi wydawało się mało
roztropne.
– U siebie – odparł Oryński.
– Przed chwilą kogoś wysłałem do twojego gabinetu.
– Musiałem nie słyszeć pukania.
– To może lepiej usłyszysz to: zapierdalaj z powrotem do kancelarii
i staw się u mnie w gabinecie. Natychmiast.
Zanim Kordian zdążył odpowiedzieć, szef się rozłączył. Chyłka posłała
mu pełne współczucia spojrzenie.
– Czarujący jak ksiądz na rekolekcjach w przedszkolu?
– Chyba nie ma czegoś takiego.
– Ale gdyby było, to z pewnością okazaliby się wyjątkowo czarujący.
Oryński zerknął zrezygnowany na swojego łososia.
– Weźmiesz mi na wynos?
– No przecież nie zjem – odparła Joanna, a potem wskazała mu wzrokiem
wyjście z Hard Rocka.
Opuścił restaurację szybkim krokiem, by zachować choćby cień pozorów,
że w godzinach pracy faktycznie był w kancelarii. Kiedy stawił się
w gabinecie Klejna, nie ulegało jednak wątpliwości, że potrzebował
podejrzanie dużo czasu.
Usiadł przed biurkiem, czekając, aż Mariusz podniesie wzrok znad
laptopa. Kiedy w końcu to zrobił, Kordian miał wrażenie, że czegokolwiek
szef od niego chce, zamierza załatwić to jak najszybciej.
– Wiem, że za czasów Żelaznego robiliście sobie, co wam się żywnie
podobało – podjął. – Ale teraz to się zmieni.
– Mhm.
– Koniec z tymi wyjściami do Hard Rocka i Costy na dole.
– Jak mówiłem, byłem…
– Daj sobie spokój – uciął Klejn. – Każdy tu doskonale wie, że
przesiadujecie tam godzinami.
Oryński przysunął się do biurka, by zamanifestować, że nie boi się
konfrontacji.
– Zazwyczaj omawiamy tam sprawy, więc…
– Tym razem nie macie czego.
Kordian ledwo zauważalnie skinął głową, jakby celowo doprowadził
rozmowę właśnie do tego wątku.
– Niestety – przyznał. – A szkoda, bo przydałaby mi się pomoc Chyłki.
– Wciąż? Wydawało mi się, że praktykujesz prawo już wystarczająco
długo, żeby radzić sobie samemu.
– Tak, ale to będzie wyjątkowo głośna sprawa. I mogą pojawić się
dodatkowe oskarżenia.
– Jakie znowu oskarżenia?
Oryński wzruszył ramionami, nie zamierzając udzielać odpowiedzi.
Prawda była taka, że nie miał pojęcia, czy fakt zabójstwa wyjdzie na jaw.
Judyta wprawdzie ani trochę się tym nie przejmowała, ale leki i opiaty
z pewnością robiły swoje.
– Mniejsza z tym, poradzisz sobie.
– Poradzę, ale…
– Żadnych „ale” – uciął Klejn. – Poza tym Chyłka prowadzi inną sprawę.
– Zniesławienie i roszczenie zabezpieczające? – jęknął Kordian. –
Załatwi to szybciej niż Ukraińcy ruskie wojska pod Kijowem.
– Nie w tym wypadku.
– Bo?
– Bo to duża sprawa. W grę mogą wchodzić miliony dolarów, a nazwisko
Rabanta może pojawić się w niekorzystnym świetle nie tylko w polskiej
prasie.
Oryński nie miał jeszcze okazji porozmawiać z Joanną o konkretach,
zdążyła zaledwie nakreślić mu, kogo będzie broniła i przed czym. Nie
brzmiało to jak coś, co całkowicie ją zaabsorbuje.
– Tak czy inaczej to bez znaczenia – oznajmił Mariusz, a potem sięgnął
do szuflady biurka.
Wyjął z niej cienką teczkę i rzucił ją na biurko tak, by siłą rozpędu dotarła
do Oryńskiego. Ten złapał ją w ostatniej chwili, nim spadła na podłogę.
– Co to jest?
– Pomoc, o którą prosiłeś.
– Hm?
Otworzył teczkę i zobaczył CV ze zdjęciem jakiegoś młodego
mężczyzny. Nie poznawał twarzy, wydawało mu się, że nikt taki nie pracuje
w Żelaznym & McVayu.
– Poznaj swojego aplikanta – oznajmił Mariusz.
– Co proszę?
– Zostaniesz jego patronem.
– Ja? Patronem?
Klejn obojętnie pokiwał głową.
– Zaraz… – zaczął Kordian.
– Najwyższa pora – przerwał mu partner zarządzający. – Aplikantów jest
cała chmara, twoi koledzy mają po kilku naraz, a ty żadnego.
Oryński wlepił wzrok w zdjęcie gościa, który wyglądał, jakby jeszcze nie
zdążył skończyć studiów. Naprawdę miał dostać go jako aplikanta?
Właściwie zupełnie się nad tym nie zastanawiał, nie wiedział nawet, że ma
już odpowiedni staż do zostania patronem.
Kiedyś należało przepracować jako adwokat przynajmniej dziesięć lat,
w uzasadnionych przypadkach ten pułap mógł być obniżony do pięciu.
Teraz jednak prawo wymagało jedynie trzech – co było dość zrozumiałe
przynajmniej pod tym względem, że liczba aplikantów rosła jak szalona.
Kordian w końcu przesunął wzrokiem po tym, co znajdowało się w CV.
Studia na UW ukończone z wyróżnieniem, sporo praktyk
w międzynarodowych kancelariach. Chłopak załapał się zarówno do
Dentonsa, jak i DZP. Był też przez jakiś czas w CMS, co właściwie
podawało w wątpliwość, dlaczego na aplikację przyszedł tutaj.
Kiedy Oryński zerknął na imię i nazwisko, powód stał się jasny.
– Sebastian Klejn – odczytał. – Rozumiem, że to nieprzypadkowa
zbieżność nazwisk?
– Bynajmniej.
Kordian potrzebował chwili, by oswoić się z tym, co los właśnie mu
zgotował.
– To pana syn? – spytał dla porządku.
– Zgadza się.
– I chce pan, żebym to akurat ja był jego patronem?
– Tak.
– Dlaczego? – wypalił całkowicie skołowany Oryński.
Mariusz patrzył na niego z niezadowoleniem, jakby zawiedziony, że musi
tłumaczyć rzeczy tak oczywiste.
– Cokolwiek by o tobie mówić, jesteś dobrym prawnikiem.
– Aha…
– Są oczywiście u nas lepsi – dodał szybko Klejn. – Ale w twoim
przypadku mam gwarancję, której nie da mi nikt inny.
– To znaczy?
– Nie będziesz stosował taryfy ulgowej. Przypuszczam, że wręcz
przeciwnie.
Akurat co do tego mogli się zgodzić, skwitował w duchu Kordian. Liczył
na coś jeszcze, ale Mariusz nagle się podniósł, a potem wskazał mu
wzrokiem drzwi.
– Mój syn czeka w twoim gabinecie – oświadczył. – Tym, w którym
rzekomo byłeś, kiedy z niego dzwoniłem.
Oryński uśmiechnął się blado.
– Mogłem trochę minąć się z prawdą – odparł.
– Bylebyś nie mijał się ze swoimi patronackimi obowiązkami, bo zajmie
się tobą rada adwokacka.
– Jasne, ale…
– Formalności zostały już dopełnione, wystarczy twój podpis.
Kordian zerknął na jedną z kartek. Wszystko rzeczywiście było
załatwione, zupełnie jakby Klejn przygotowywał się do tego od dawna. Nie
pozostało nic innego, jak przystąpić do dzieła. Oryński złożył podpis,
a potem poszedł do swojego gabinetu.
W środku czekał na niego chłopak, który więcej genów musiał
odziedziczyć po matce, bo wizualnie nie przypominał starego Klejna. Miał
mocno wygolone boki głowy, a włosy w artystycznym nieładzie, trochę
kontrastującym ze starannie wycyzelowaną brodą. Wyglądał, jakby wyszedł
prosto od barbera.
– Dzień dobry, panie mecenasie – odezwał się.
Mocny uścisk dłoni, drogi i być może nawet szyty na miarę garnitur.
Krawat jedwabny, zawiązany chyba na półwindsora.
– Dzień dobry – odparł Oryński.
Nie miał nawet czasu zastanowić się nad tym, jak chce być tytułowany.
Ba, nie miał pojęcia, jak powinna wyglądać relacja patron–aplikant, którą
przyjdzie im budować. Należało iść w stronę modelu Chyłkowego? Czy
może zainspirować się raczej Bucheltem?
– Trochę dziwnie, że to ja czekam w pana gabinecie – zauważył
Sebastian.
– Tylko trochę.
– Ale ojciec nalegał. Pewnie nie mógł sobie odpuścić pokazania, kto tu
rządzi.
Czy to miało jakiś podtekst? Kordian nie wyczuł w głosie aplikanta
żadnego drugiego dna, ale trudno było się spodziewać, że młody Klejn nie
przemyślał sobie tej rozmowy. Może w ten sposób on także chciał coś
Oryńskiemu przypomnieć.
– Czasem lepiej po prostu się zgodzić niż się z nim ścierać – dodał
Sebastian. – Wiem, co mówię. Mam aż za dużo doświadczenia.
Oryński usiadł za biurkiem i wzrokiem zasugerował chłopakowi, by ten
przysunął sobie krzesło.
– Więc nie macie najlepszych relacji? – spytał.
– Różnie bywa – przyznał Klejn. – Ale chyba wiem, dlaczego pan pyta.
Kordian uniósł brwi.
– Zastanawia się pan, czy nie trafiłem tutaj w roli szpiega.
– Szpiega?
– Każdy w kancy wie, że ze sobą walczycie. Gdybyście mogli, to pewnie
byście się pozabijali. Zresztą mój ojciec chciał przecież wyrzucić pana na
zbity pysk.
Właściwie trudno było temu zaprzeczyć.
– To znaczy Chyłkę – dodał Sebastian. – Ale państwo to jakby chyba
jedność.
– Jakby tak.
– W każdym razie…
– W każdym razie nie oceniam ludzi przez pryzmat ich ojców – uciął
Kordian. – Masz u mnie czystą kartę.
Klejn lekko skinął głową, wyraźnie nieprzekonany.
– To dotyczy także ewentualnych podejrzeń o szpiegostwo i zdradę stanu
– ciągnął Oryński. – Dopóki niczego takiego nie zauważę, nie mam
powodów sądzić, że robisz krecią robotę.
– Jasne.
Kordian położył ręce na blacie biurka i przysunął się do niego.
– Ale jeśli tylko odniosę choćby przelotne wrażenie, że coś jest nie tak,
zadbam o to, żeby Okręgowa Rada Adwokacka o wszystkim się
dowiedziała.
– Niczego takiego pan nie…
– I żebyś dobrze mnie zrozumiał: przedstawię im całą sprawę, a ciebie
nakreślę nie tylko jako niekompetentnego prawnika, ale także człowieka,
przez którego umieszcza się instrukcję użytkowania na opakowaniach pasty
do zębów. Zrobię ci tak czarny PR, że nawet mimo nazwiska żadna
kancelaria nie będzie chciała cię zatrudnić, a w tej będziesz miał piekło na
ziemi jako szpicel. Jasne?
– Oczywiście.
Oryński krótko westchnął. I proszę bardzo, ot tak wybrał buty patrona,
w jakie dane mu będzie wejść.
– To teraz jeszcze parę słów wprowadzenia – kontynuował równie
stanowczym tonem. – Aplikacja to nie wakacje, tu się zapierdala.
– Rozumiem.
– To zrozum też, że mam na myśli prawdziwy zapierdol. Przychodzisz
przede mną, wychodzisz zawsze po mnie. Jesteś na bieżąco ze wszystkimi
moimi sprawami, żeby w razie czego móc od ręki sporządzić mi pismo do
sądu.
Sebastian pokiwał głową.
– Jesteś na wszystkich wykładach – ciągnął Kordian. – Nie wyniesiesz
z nich tyle, ile z roboty w kancelarii, ale czasem pojawiają się tam ciekawi
ludzie i aktualne tematy. Dowiesz się choćby tego, które gałęzie prawa
obecnie uginają się od nadmiaru chętnych, a na które dopiero rzucą się
wchodzący na rynek adwokaci. W gruncie rzeczy jednak tam odpoczywasz,
tutaj zasuwasz.
– Oczywiście.
– Jeśli powiem, żebyś przyniósł mi latte z Costy, to nie pytasz o nic, tylko
lecisz na dół. To samo dotyczy każdej innej rzeczy. Wykonujesz polecenia,
nie tracisz czasu na czcze gadanie. Pojawią się sytuacje, w których minuty
będą decydowały o sukcesie lub klęsce.
Klejn znów zgodził się ruchem głowy, a Oryński lekko nachylił się nad
biurkiem, by jego słowa wybrzmiały jeszcze dosadniej.
– Czasem będziesz sporządzał kilka pism naraz, czasem w ostatniej
chwili polecisz na substytucję do sądu. Musisz być zaznajomiony z każdym
aspektem spraw, które prowadzę. I pożegnaj się ze wszystkim, co do tej
pory robiłeś.
– To znaczy…
– Znaczy, że od teraz twoje życie wygląda następująco: wstajesz bladym
świtem, upewniasz się, że jesteś przygotowany do wszystkiego, co mamy
na wokandzie. Jedziesz do kancelarii, wykonujesz tu przydzielone zadania,
a wieczorem wracasz do domu i zajmujesz się tym, czego nie zdążyłeś
zrobić tutaj. Celowo nie mówię „w pracy”, bo od dziś jesteś w niej
dwadzieścia cztery godziny na dobę.
– A nauka?
– Znajdziesz czas – odparł Kordian. – W trakcie aplikacji przechodzisz
w tryb eremity. Żadnych spotkań, żadnych seriali, filmów ani gier. Media
społecznościowe do minimum, a jak włączasz Make Life Harder, to tylko
po to, żeby zobaczyć, że szesnaście godzin wcześniej życzyli wszystkim
smacznej kawusi. Jasne?
– Tak.
Sebastian sprawiał wrażenie, jakby zamierzał skwitować te wywody
żołnierskim „tak jest”, ale w ostatniej chwili się rozmyślił.
Trudno było ocenić, czy którekolwiek z tych wytycznych naprawdę wziął
do siebie. Jeśli miał coś po ojcu, to z pewnością był uprzywilejowanym,
aroganckim kutasem, który do tej pory raczej wysługiwał się innymi, niż
samemu zakasywał rękawy.
Nie, nie, należało dać mu szansę. Mówiąc o niedziedziczeniu ojcowskich
grzechów, Kordian nie mijał się z prawdą. Życie nauczyło go, by nie
oceniać ludzi przez pryzmat tych, którzy sprowadzili ich na ten świat.
– Ale bez mediów społecznościowych można czasem przegapić istotne
rzeczy – odezwał się Sebastian.
Oryński ściągnął brwi, oczekując raczej kolejnego potwierdzenia, a nie
polemiki.
– Niech pan zerknie na Instagram swojej klientki. To znaczy naszej.
Właściwie nawet jej nie wyszukał, skupiając się na ważniejszych
sprawach. Ton głosu chłopaka sugerował jednak, że mógł to być błąd.
– Chociaż do tej pory pewnie rozeszło się już też do mediów – dodał
aplikant.
Kordian wyjął telefon i z obawą wpisał „Judyta Brzostowska” w pole
wyszukiwania. Imię było na tyle rzadkie, że znalazł ją bez trudu.
Prowadziła live’a, ale wyglądało na to, że właśnie kończy.
Stała na tle placu zabaw w Łazienkach Królewskich, dokładnie przed
miejscem, gdzie odnaleziono wózek ze zwłokami dziecka.
– Kurwa mać…
– Lepiej bym tego nie podsumował, panie mecenasie.
Oryński podniósł wzrok, a potem ciężko wypuścił powietrze i się
podniósł.
– Chodź – rzucił, ruszając w stronę drzwi. – Czas pokazać ci, na czym
polega ta robota.
Sebastian natychmiast za nim ruszył.
– Znaczy? – zapytał.
– Na uprzątaniu gówna, które zostawiają klienci.
W drodze do windy Kordian szybko włączył aplikację, by zamówić
ubera. W ostatniej chwili jednak zdecydował się na taxi. Może po drodze
jest jakiś buspas, może będzie szybciej. Była to jedna z tych sytuacji,
w których każda minuta mogła okazać się na wagę złota.
Judyta już się pogrążyła, ale to od niego zależało, jak głęboko ugrzęźnie.
– Okej – rzucił pod nosem Oryński, kiedy wchodzili do windy. –
Transport zaraz będzie.
– Transport?
– Taksówka.
Młody Klejn rzucił mu krótkie spojrzenie.
– Znaczy nie ma pan auta?
– Nie.
– Dlaczego?
– Jeszcze się z żoną nie porozumieliśmy co do marki.
Kordian rzucił okiem na telefon, ale ten stracił już zasięg. Miał ochotę
nerwowo przestępować z nogi na nogę, opanował jednak emocje, nie chcąc
okazywać ich przed aplikantem.
– To państwo takie decyzje podejmują razem? – spytał Sebastian.
– Jak widać.
– Dlaczego?
– Dlatego, że czasem lepiej coś przegadać niż potem do końca życia
słuchać, że audi sraudi, a mercedes sedes.
Kiedy tylko kabina znalazła się na parterze i drzwi się otworzyły, dwóch
prawników jak na sygnał wyszło na zewnątrz. Nie bacząc na ludzi, przez
których niemal musieli się przepchnąć, szybko opuścili Skylight.
– Panie mecenasie…
– Jedno bmw w rodzinie wystarczy – odparł krótko Oryński.
Dopiero teraz uświadomił sobie, że aplikant najwyraźniej porzucił już
tamten wątek. Stał nieruchomo z nosem w komórce, a jego mina
świadczyła, że właśnie zobaczył coś, co wprawiło go w małe osłupienie.
– O co chodzi? – rzucił Kordian.
Sebastian powoli podniósł wzrok.
– Na pewno to my prowadzimy tę sprawę? – spytał.
– Co?
– Niech pan spojrzy.
Kiedy obrócił do niego komórkę, Oryński zobaczył Chyłkę, która patrząc
prosto w obiektyw telefonu Judyty, oznajmiała, że show dobiegł końca.
5
Łazienki Królewskie, Ujazdów

Głośny riff z Afraid to Shoot Strangers niechybnie zwiastował połączenie


przychodzące od Zordona. Musiał widzieć instagramowego live’a, może
był już w drodze do Łazienek, żeby choć zminimalizować szkody.
I z pewnością zachodził w głowę, dlaczego to nie on, ale Chyłka przerwała
transmisję.
Zrobiła to bez wahania. Weszła w kadr, oznajmiła, że to koniec na dzisiaj,
a potem zabrała Judycie komórkę. Zanim ta zorientowała się, co się dzieje,
było już po fakcie.
– Co ty sobie wyobrażasz? – rzuciła.
– Że ratuję ci dupę. Choć to zasadniczo nie żadne wyobrażenie, tylko
fakt.
– Chyba cię…
– Twój prawnik nie dał ci jasno do zrozumienia, że masz z nikim nie
rozmawiać bez jego obecności? – ucięła Joanna.
– Nikt mi nie…
– To zmień prawnika.
Brzostowska postąpiła krok w jej stronę, a potem sięgnęła po swój
telefon.
– Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić – dokończyła. – A już
w szczególności nie ty.
– Mimo wszystko najlepiej by było, gdybyś nie rozmawiała ani z policją,
ani z mediami, ani ze znajomymi czy rodziną. Każde słowo działa teraz na
twoją niekorzyść, a ty właśnie wysrałaś ich tyle, że prokuratura przyśle ci
do aresztu kartkę z podziękowaniami.
Judyta rozejrzała się, jakby szukała kogoś, kto pomógłby jej pozbyć się
Chyłki.
– Wiem, co robię – odparła.
Joanna przewróciła oczami.
– Niewiarygodne – powiedziała. – Nie masz nawet na tyle rozumu, żeby
uświadomić sobie, jak głupia jesteś.
Brzostowska nie zamierzała kontynuować rozmowy. Ruszyła w kierunku
wyjścia z parku, ewidentnie spodziewając się, że Chyłka pójdzie za nią. Nie
uszła jednak daleko, nim się zatrzymała.
– Co ty tu w ogóle robisz? – rzuciła oskarżycielsko. – Śledzisz mnie?
– Prędzej poderżnęłabym sobie gardło tępym nożem. Jedna Judyta
w życiu całkowicie mi wystarcza.
Dziewczyna machnęła ręką, a potem odwróciła się w kierunku wyjścia od
strony Gagarina.
– Poczekaj chociaż na swojego obrońcę – poradziła Joanna.
– Że co?
– Już tu jedzie.
– I skąd to niby wiesz?
– Bo mam owulację – odburknęła Chyłka.
Brzostowska spojrzała na nią tak, jakby istniał cień szansy, że się
przesłyszała.
– Pracujemy na ustanowienie spadkobiercy ustawowego – wyjaśniła
Joanna. – Albo spadkobierców, nie daj Boże. Nigdy nie wiadomo.
– Co ty pierdolisz?
– Nie co, ale kogo – sprostowała Chyłka. – Poza tym w małżeństwie to
się nazywa aktem miłości.
Judyta z niedowierzaniem pokręciła głową, wciąż jednak nie odeszła.
Zamiast tego rozejrzała się kontrolnie, jakby spodziewała się, że Zordon
rzeczywiście zaraz się gdzieś tutaj pojawi.
Z pewnością tak będzie, należało tylko przytrzymać ją odpowiednio
długo. Musiał ruszyć ze Skylight zaraz po tym, jak zaczęła swoją kretyńską
transmisję. Teraz pewnie siedział w uberze i oglądał zarejestrowany
materiał.
Szczęśliwie nie było go tak dużo, Chyłka przerwała jej w porę,
a dziennikarze już zrozumieli, że więcej nie dostaną, i zaczęli się
rozchodzić. Dziewczyna zdążyła jednak wyrządzić niepowetowane szkody
w swojej linii obrony.
Ustawiła się dokładnie w miejscu, gdzie odnaleziono porzucony wózek,
co samo w sobie zostanie wykorzystane przez oskarżenie. Nie miała
dostępu do akt sprawy, nie mogła znać dokładnej lokalizacji – chyba że
sama go tam zostawiła.
Oprócz tego zaczęła się bronić i tłumaczyć, że niczego złego nie zrobiła,
ale jednocześnie przyznała, że nie pamięta, co działo się z nią zeszłej nocy.
Strzelała sobie w stopy tak, że właściwie trudno było o celniejsze
trafienia.
Ostatecznie zaczęła tworzyć jakieś alternatywne, niestworzone
scenariusze, w których ktoś zabrał jej dziecko z domu, kiedy ona była
pogrążona w zaprawionym alkoholem i środkami uspokajającymi śnie.
Nie podała żadnych typów na ewentualnego sprawcę, nie zająknęła się
nawet o hipotetycznym powodzie, dla którego ktoś mógłby porwać i zabić
jej syna.
Wszystko wypadło tragicznie. I Kordian z pewnością miał już tego pełną
świadomość.
– Zdajesz sobie sprawę, że dzisiaj pogrzebałaś swoje szanse na skuteczną
obronę? – odezwała się Joanna.
– Goń się.
– Wszystko, co zrobiłaś, tylko…
– Twoim zdaniem.
– Moim i setek tysięcy internautów.
– Hę?
– Sprawdź sobie komentarze pod twoim wesołym wybrykiem.
Joanna nie musiała nawet zerkać w to miejsce, by dokładnie wiedzieć,
jaki będzie odzew. Opinii z pewnością nie było jeszcze wiele, ale z każdą
godziną ich liczba będzie lawinowo wzrastać. I mało kto pokusi się o to, by
bronić Judytę. Chyba że celowo zrobi to jakiś troll.
Brzostowska wyjęła telefon i zaczęła przeglądać komentarze. Idealnie, to
powinno zabrać jej dostatecznie dużo czasu, by Zordon zdążył się tu zjawić.
Już po chwili mina Judyty mówiła, że nie takich reakcji się spodziewała.
– Powiedz mi – odezwała się Chyłka. – Naprawdę jesteś tak krępą masą
czy po prostu perfekcyjnie udajesz?
Dziewczyna podniosła wzrok tylko na moment, ale jej oczy nic nie
wyrażały.
Na czymkolwiek jechała, musiało to jeszcze dość mocno działać, bo
umysł miała kompletnie zamroczony. Inaczej tłumaczyć tego się nie dało –
chyba że faktycznie przyświecały jej jakieś motywacje, które skrzętnie
ukryła.
– Co ci wszyscy ludzie… – zaczęła i nie dokończyła.
Joanna zbliżyła się nieco, uważała jednak, by nadto nie skrócić dystansu.
– Czekali tylko na powód, żeby zacząć wieszać na tobie psy – odezwała
się. – A ty dałaś im więcej niż jeden.
– Ale… ale…
– Ale co?
– Przecież wszystko wyjaśniłam. Pokazałam, że jestem niewinna.
Chyłka wydęła lekko usta i powiodła wzrokiem dookoła.
– Zgodziłabym się z tobą – przyznała. – Tyle że wtedy obydwie byśmy
się myliły.
Judyta nie sprawiała wrażenia, jakby dotarł do niej sens słów prawniczki.
Zdawała się oddalać coraz bardziej od racjonalności i Joannie przeszło
przez myśl, że dziewczyna przed wyjściem z domu zaaplikowała sobie
kolejną dawkę jakichś leków lub opiatów. Lub jednego i drugiego.
Chyłka miała zamiar o to zapytać, kiedy kątem oka dojrzała Oryńskiego.
Szedł szybkim krokiem, nie zapiął marynarki, przez co jej poły latały na
boki. Tempa dotrzymywał mu jakiś chłopak w wyjątkowo dobrze
skrojonym garniturze.
– Co ty tu robisz? – odezwał się na powitanie Kordian.
– Stoję.
– Chyłka…
– Byłam umówiona z kimś od Rabanta w Belvedere – odparła, a potem
wskazała ekskluzywną restaurację nieopodal. – Jak tylko zobaczyłam, co
się tu odpierdala, przeprosiłam gościa i przyszłam.
Kordian otworzył usta, ale się nie odezwał.
– Przeprosiłaś? – spytał z niedowierzaniem.
– Tak się mówi – odparła, wzruszając ramionami. – Jeśli już musisz znać
wszystkie szczegóły, to…
– To rzuciłaś po prostu, że zaraz wracasz.
– Niezupełnie. Kazałam mu siedzieć na dupie i czekać, aż wrócę.
Oryński pokiwał głową, w końcu łapiąc oddech. Zwrócił wzrok na swoją
klientkę, ta jednak była tak zaaferowana wciąż wyskakującymi nowymi
powiadomieniami, że zdawała się nawet nie odnotować jego obecności.
Joanna zaś odnotowała czyjąś inną.
– Tak czy inaczej sytuacja opanowana – oznajmiła, a potem wskazała
wzrokiem chłopaka. – Co to za jeden?
– Mój aplikant.
– Twój co?
– Aplikant.
– Dorobiłeś się pucybuta? – spytała. – Jakim cudem?
– Okazuje się, że mam już odpowiedni staż.
Chyłka przez moment trwała w całkowitym bezruchu. W końcu
potrząsnęła głową.
– No, no, Zordon – powiedziała. – Najpierw żona, zaraz dziecko, a teraz
jeszcze milusiński w pracy.
Obróciła się do chłopaka i przyjrzała mu się uważnie, jakby oceniała
przedstawiciela obcej cywilizacji. Trwał z poprawnym wyrazem twarzy,
a nawet lekkim uśmiechem, kiedy taksowała go wzrokiem.
– Daj głos – poleciła.
– Słucham?
– Jak cię zwą?
– Sebastian.
Joanna rozpromieniała.
– Idealnie – oceniła. – Wolisz Seba czy Sebix?
– Tak naprawdę to…
– W takim razie będzie jedno i drugie – postanowiła, po czym spojrzała
na Oryńskiego. – Wyjaśniłeś mu już, że to jeden pies?
– Nie miałem jeszcze okazji.
– Od tego się zaczyna, jełopie – mruknęła. – Musisz ich odhumanizować,
żeby potem nie czuli się podmiotami jakichkolwiek praw. Naprawdę
niczego cię nie nauczyłam?
– Cóż…
– Pierwsze kolokwium już zapowiedziałeś?
– Jeszcze…
– Waltosia poleciłeś?
Oryński zerknął na Sebastiana, potem na Judytę, a ostatecznie utkwił
spojrzenie w swojej żonie.
– Nie łyp tak na mnie – ostrzegła go Joanna.
– Jak?
– Tak, jakbyś zastanawiał się, czy w ten sposób będzie wyglądało
wychowywanie naszego dziecka.
Już otwierał usta, by zaprotestować, ale Chyłka uniosła palec wskazujący
jako uprzejme przypomnienie, żeby zachował swoje gównoprawdy dla
siebie.
Zaraz potem rozejrzała się uważnie.
– A skoro o tym mowa, musisz mnie wychędożyć – oznajmiła.
– Co?
– Mam owulację.
Sebastian potarł kark, wyraźnie nie mogąc do końca zrozumieć, co się
tutaj dzieje. Spojrzał na swojego patrona tak, jakby liczył, że ten udzieli mu
jakichś wyjaśnień. Chyłka postanowiła go wyręczyć.
– To taki termin, który oznacza, że uwolniłam właśnie nową komórkę
jajową, gotową do zapłodnienia – oświadczyła. – Inaczej jajeczkowanie.
– Tak, wiem, ale…
– To się zdarza tylko raz w miesiącu, więc nie ma na co czekać – ucięła
Joanna. – Dzięki żywotności plemników okienko trwa jakieś sześć dni.
A my musimy spożytkować je jak najpełniej, czyli krótko i delikatnie to
ujmując: gzić się zawsze i wszędzie.
– Rozumiem – odparł nieco zmieszany Sebastian.
Zarówno on, jak i Chyłka skupili wzrok na Oryńskim.
– Ale chyba możemy chwilę zaczekać – powiedział Kordian.
– Nie ma na co. Czuję, że komórka dojrzała, jajnik ją uwolnił, i podróżuje
teraz w szaleńczym tempie jajowodem w kierunku macicy, gotowa do
przyjęcia twoich…
– Teraz to naprawdę robisz mi ochotę – przerwał jej Oryński.
– Bo wiem, co na ciebie działa.
Szczęściem w nieszczęściu musiał być dla Kordiana fakt, że jego klientka
była całkowicie pochłonięta sprawdzaniem telefonu. Joanna zerknęła na nią
kontrolnie i odniosła wrażenie, że Judyta wpadła w jakiś rodzaj
narkotycznego transu.
Z drugiej strony niewiele różniła się od młodej dziewczyny, która
siedziała na ławce przy alejce i była podobnie zaaferowana tym, co
widniało na jej smartfonie.
Chyłka westchnęła, uznając, że zanim zabiorą się z Zordonem do dzieła,
trzeba zrobić tutaj porządek. Podeszła do Judyty, a potem pstryknęła
palcami z lewej i prawej strony jej twarzy.
Brzostowska dopiero wtedy się ocknęła.
– Twój obrońca się stawił – odezwała się Joanna.
Dziewczyna spojrzała na Oryńskiego nieobecnym wzrokiem
i najwyraźniej potrzebowała chwili, by zrozumieć, kim jest ten człowiek.
Sebixa całkowicie zignorowała.
– A więc jednak jesteś – odezwała się. – Chyłka mówiła, że będziesz.
Kordian wyglądał, jakby miał zamiar popełnić harakiri, mimo to zbliżył
się powoli i spokojnie.
– Przeprowadziłam coś na kształt konferencji prasowej – oznajmiła
Judyta.
– Widziałem.
– Myślę, że poszło mi całkiem nieźle.
Chyłka odchrząknęła głośno i wskazała ręką telefon.
– Ludzie w necie nagle zaczęli podzielać twoje wrażenia? – bąknęła.
Dziewczyna spochmurniała, po czym wetknęła smartfona do torebki,
którą trzymała uniesioną na zgięciu ręki. Zupełnie jakby stała w wysokiej
wodzie i próbowała jej nie zamoczyć.
– Nieważne – odparła. – Liczy się to, że powiedziałam prawdę.
– Powiedziałaś też dokładnie, gdzie stał wózek – zauważył Kordian.
– No tak.
– I możesz mi wyjaśnić, skąd o tym wiedziałaś?
Brzostowska się zawahała, ale na jej twarzy nie pojawiło się nic
sugerującego, że zorientowała się, na jak dużą minę nastąpiła.
– Mam swoje źródła – wyjaśniła.
– Znaczy?
– Są moje.
– Okej, ale…
– I takie pozostaną.
Joanna przesunęła dłonią po skroni, jakby właśnie poczuła impuls bólu
wywołany zbyt dużą ilością przyjętej dzień wcześniej tequili. Gadanie
z osobą będącą intelektualną dętką było całkowicie wyczerpujące, a miała
jeszcze do dokończenia rozmowę w Belvedere.
Istniał cień ryzyka, że facet niedługo zrezygnuje z dalszego czekania na
nią, a według Rabanta był dość istotny. Miał wystąpić w charakterze
głównego świadka zeznającego na jego korzyść, wiedział bowiem o całym
szeregu rzeczy, których dopuszczała się była partnerka Pawła.
– Obawiam się, że będzie pani musiała to prędzej czy później wyjaśnić –
odezwał się nagle Sebastian.
Dziewczyna popatrzyła na niego z zaskoczeniem nie mniejszym od tego,
które poczuła Joanna.
– A ty to kto? – rzuciła Judyta.
– Sebastian Klejn. Aplikant mecenasa Oryńskiego.
Chyłka natychmiast zwróciła się w kierunku Kordiana.
– Co on właśnie wypluł z gardła?
– Miałem ci…
– To czarci pomiot?
– Tak bym tego nie ujął, ale…
– Ale to stworzenie wyszło za sprawą ruchów posuwisto-zwrotnych
wykonywanych przez najgorszą kreaturę na tym i każdym innym świecie –
dokończyła Joanna, a potem zbliżyła się do młodego chłopaka, przypatrując
mu się zupełnie inaczej niż jeszcze przed momentem.
O ile wtedy mógł się czuć jedynie oceniany, teraz musiał już mieć
świadomość, że jest poddawany próbie.
Wytrzymał jej świdrujące spojrzenie bez mrugnięcia okiem, a wzmianka
o czarcim pomiocie bynajmniej nie zrobiła na nim wrażenia.
– Klejn ci go przydzielił?
– Formalnie to rada…
– Czyli tak.
Oryński zgodził się nieznacznym ruchem głowy, podczas gdy Chyłka
wciąż piorunowała młodego aplikanta spojrzeniem.
– Będzie ci robił krecią robotę, wiesz o tym?
– Mam na niego oko.
– Jedno może nie wystarczyć – podkreśliła Joanna.
– To będę mieć dwa.
– I dodatkowe z tyłu dupy, Zordon.
– Okej, ale dupa nie ma przodu.
– Żelazny i jego twarz dowodzą czego innego.
Sebastian patrzył to na jedno, to na drugie, jakby siedział na trybunach
meczu tenisowego i starał się nadążyć za wyjątkowo szybką wymianą.
– Chciałbym tylko zauważyć, że tu jestem.
– Mniejsza z tobą.
Chyłka machnęła ręką, a potem odwróciła się do Judyty.
– A ty? – zapytała. – Jesteś znowu z nami?
Brzostowska przekrzywiła głowę na bok, jakby niepewna, czego w ogóle
dotyczy pytanie.
– Jeśli tak, to mów.
– Ale co? – rzuciła dziewczyna.
– Skąd wiedziałaś, gdzie stał wózek?
– Pewnie z tego samego źródła co ty – odparła spokojnie. – Było zdjęcie
na warszawskim portalu NSI.
Miała rację, Joanna także je widziała. Ktokolwiek je wykonał, musiał stać
mniej więcej w tym samym miejscu co oni teraz. Wózek był schowany
w krzakach, w niewielkim tunelu tuż przy ogrodzeniu. Z alei był
praktycznie niewidoczny, a osoby przebywające na placu zabaw musiałyby
się przyjrzeć, żeby go zobaczyć.
Tak czy inaczej musiał zostać tu umieszczony tuż przed tym lub po tym,
jak zamknięto park. Inaczej jakieś dziecko by się na niego napatoczyło
i dałoby znać rodzicom.
Chyłka powiodła wzrokiem po drzewach i długiej alei prowadzącej aż do
Agrykoli.
– O której zamykają Łazienki? – spytała.
– O dwudziestej drugiej – odparł Kordian.
Obróciła się do Judyty, mierząc ją wzrokiem.
– Masz jakieś alibi na ten czas? I dajmy na to, pół godziny wcześniej?
– Alibi?
– Dowód na okoliczność, że…
– Wiadomo, co to znaczy – ucięła z irytacją Brzostowska. – Tylko nie
wiem, po co komu moje alibi, skoro nie zostawiłam tu dziecka.
– To kto to zrobił?
– Nie mam pojęcia.
Joanna zbliżyła się, patrząc na nią w sposób sugerujący, że najchętniej
wyciągnęłaby z niej odpowiedzi czystą siłą fizyczną.
– Czyli ktoś wszedł do twojego mieszkania, zabrał dziecko i wózek…
– Wózek stoi na parterze.
– No tak – przyznała Chyłka. – Więc zniósł dziecko, a potem przyjechał
z nim tutaj i je zostawił. A ty w tym czasie się nie zorientowałaś.
Judyta też zrobiła krok w jej kierunku. Wzrok nadal miała mętny, ruchy
nieco ospałe, mimo to nie ulegało wątpliwości, że nie boi się konfrontacji.
– Po pierwsze, nie zorientowałam się aż do rana, bo byłam praktycznie
nieprzytomna – odparła. – A po drugie, nie jesteś moją prawniczką, więc
już chyba pora, żebyś się zmyła.
Chyłka zacisnęła usta, a Kordian nerwowo drgnął, gotowy w razie
potrzeby interweniować.
– Słuchasz muzyki klasycznej? – rzuciła nagle Joanna.
– Nie.
– Szkoda. Może byś wiedziała, że w tysiąc siedemset osiemdziesiątym
drugim roku Mozart skomponował w Wiedniu kanon w tonacji B-dur,
którego tytuł powinnaś wziąć sobie do serca.
– Że co?
– Leck mich im Arsch. W wolnym tłumaczeniu: pocałuj mnie w dupę.
Chyłka nie miała zamiaru tracić więcej czasu na tę wywłokę. Minęła ją,
podeszła do Kordiana i złapawszy go za poły marynarki, przyciągnęła do
siebie.
– Powodzenia – rzuciła. – I gdybyś chciał zakopać gdzieś jej ciało, daj
znać. Będę niedaleko.
– Jasne.
Pocałowała go, a potem odwróciła się i ruszyła w kierunku Belvedere. Po
prawdzie najchętniej zostałaby i dokończyła przepytywanie Judyty. Sprawa
ją intrygowała, było w niej coś, co sprawiało, że czuła zawodowy pęd do
działania.
Musiała jednak skupić się na własnych obowiązkach, szczególnie że
miała do wybronienia niewinnego człowieka. Weszła do restauracji,
a potem wróciła do stolika, przy którym nadal czekał na nią mężczyzna
wezwany na tę rozmowę przez Rabanta.
Był to jego wieloletni przyjaciel, który spędzał z nim i Szynkiewicz sporo
czasu. Mógł powiedzieć co nieco o ich związku i dać Chyłce właściwie
wszystko, czego potrzebowała.
– Nie spieszyła się pani – zauważył.
– Za „pani” walę z bani.
– A, to nie wiedziałem.
Usiadła, a potem zerknęła na menu. W dużej mierze składało się
z pozycji mięsnych, co ją całkowicie urządzało. Zanim jednak zamówiła,
podniosła wzrok na swojego rozmówcę.
– Dobra – rzuciła. – Ja wybieram, a ty dawaj mi wszystkie brudy, jakie
masz na tę Szynkiewicz.
Mężczyzna otworzył usta, lecz nie dobył głosu.
– Jest ich całkiem sporo – powiedział w końcu. – Tyle że zarówno na nią,
jak i na niego.
Chyłka odłożyła menu.
– Znaczy? – spytała.
– Znaczy, że nikt w tym związku nie był święty. Jedno i drugie robiło
rzeczy, które… no cóż, które się normalnym ludziom we łbie nie mieszczą.
Świetnie, skwitowała w duchu Joanna. Najwyraźniej miała swoje bagno,
z którego musiała wyciągnąć klienta. I to gotowe do stworzenia przez
faceta, który miał zeznawać na jego korzyść.
Podszedł do nich kelner, ale cały apetyt Chyłki zdawał się wyparować,
więc czym prędzej go odprawiła.
– O czym konkretnie mowa? – spytała.
– Uch…
– Śmiało. Akurat ja muszę wiedzieć wszystko.
– No cóż… – powtórzył niepewnie rozmówca. – Bywałem u nich dość
często wieczorami, widziałem różne rzeczy.
– Na przykład?
– Pluli sobie w twarz. Dosłownie. Obrzucali się wyzwiskami, dochodziło
do jakichś szarpanin, wrzeszczeli na siebie, grozili, niszczyli sobie
nawzajem jakieś rzeczy, wyrzucali je przez okno… W sumie mógłbym tak
ciągnąć i ciągnąć. On zdradzał ją na lewo i prawo, ona nie pozostawała
dłużna. To był popieprzony związek dwójki popieprzonych ludzi.
Joanna błagalnie uniosła wzrok.
– Chyba jednak zgłodniałam – burknęła. – Coś jeszcze?
– Jak zaszła w ciążę, od razu była tylko jedna opcja.
– Aborcja?
– Tak – przyznał mężczyzna. – Paweł w ogóle nie przyjmował, że może
zostać ojcem, nie było szans. W dodatku nie miał pewności, czy to jego
dziecko.
Chyłka potarła czoło, żałując, że władowała się w to gówno. Normalnie
groziło tylko tym prawnikom samobójcom, którzy z jakiegoś powodu parali
się prawem rodzinnym. Ona wydawała się pod tym względem bezpieczna.
– Paweł ma swoje za uszami – dodał rozmówca. – Ale tak naprawdę to ta
kobieta jest prawdziwą nieobliczalną wariatką. I zrobi wszystko, żeby go
zniszczyć.
Joanna westchnęła.
– W takim razie ma problem – oznajmiła. – Bo po drodze będzie musiała
poradzić sobie ze mną.
6
ul. Argentyńska, Saska Kępa

W całym mieszkaniu unosił się swąd przywodzący na myśl świeże


pogorzelisko, a otwarte okna okazały się niewystarczające, by rozwiać dym
i smród.
– Naprawdę tego nie rozumiem – odezwała się Chyłka, stojąc nad niemal
zwęglonym kurczakiem.
– Ja też nie – odparł Kordian, roztropnie trzymając się z daleka.
Dzisiejszego wieczora doszło do kolejnej, drugiej już próby
przyrządzenia przez Joannę kolacji. Z jakiegoś powodu postanowiła
powtórzyć eksperyment, mimo że po ostatnim zarzekała się, że więcej tego
nie zrobi.
Prawdopodobnie chodziło o urażone ego.
– Szczególnie że na papierze świetnie się do tego nadajesz – zauważył
Oryński.
Chyłka obróciła się w jego stronę i zmierzyła go wzrokiem.
– Gotowanie to czynność wprost stworzona dla ciebie – dodał.
– Do czego pijesz?
– Do tego, że to zasadniczo używanie martwych zwierząt, roślin
i przypraw wedle instrukcji zapisanych w dawnych księgach – wyjaśnił. –
A więc w sumie to, czym normalnie zajmują się czarownice.
Prychnęła, doceniając ten komplement.
– Dawaj coś z Wolta – burknęła, a potem odstawiła kurczaka na bok,
jakby jakimś cudem mógł sam się zdematerializować i już więcej nie
przypominać o swojej obecności.
Kordian sięgnął po komórkę i przejrzał restauracje, które miały
najkrótszy czas dostawy.
– Co robisz?
– Wybieram – odparł.
– To się pospiesz, bo od tego gotowania skoczyło mi libido.
Na moment uniósł wzrok znad komórki.
– Trudno to nazwać gotowaniem, Trucizno.
– A ciebie trudno nazwać pociągającym, mimo to właśnie ci oznajmiłam,
że pora na wypełnienie obowiązków małżeńskich.
Kordian cicho westchnął, przesuwając palcem po wyświetlaczu.
– Co to miało być? – rzuciła Joanna.
– Co?
– To twoje sapnięcie.
– Nie było żadnego.
– Przecież słyszałam – odparła, zbliżając się do niego. – Wyimaginowałeś
sobie jakieś egzystencjalne ciężary, z którymi sobie nie radzisz?
Oryński pokręcił głową, skupiając się na liście knajp. Większość
sprawdzili nie raz i nie dwa, właściwie powinni dorobić się już wszelkich
możliwych zniżek w każdej aplikacji z dowozem żarcia.
– Pinsa z Francuskiej będzie najszybciej – oceniła Joanna. – Dla mnie
Double Trouble. Dla ciebie Parmigliana, bo ma bakłażana.
Kordian zmienił apkę na Uber Eats i szybko złożył zamówienie. Oboje
lubili tę odmianę pizzy, która miała mniej oliwy, a ciasto z miksu mąki
ryżowej, sojowej i pszennej. Chyłka początkowo była sceptyczna, ale
chrupkość na zewnątrz i miękkość w środku szybko ją przekonały.
– Ile? – spytała.
– Paręnaście minut.
– To chodź.
– Gdzie?
– Gdzie chcesz, zdążymy – odparła.
Zamiast podnieść się z krzesła, Kordian jedynie drgnął.
– Kurwa, Zordon – dodała Joanna. – Mimo najlepszych chęci sama się
nie zapłodnię.
– Ale…
– Co „ale”? Potrzebujesz dodatkowych zachęt?
– Właściwie to…
Chyłka stanęła obok niego i skrzyżowała ręce na piersi. Znacząco
zerknęła na gasnący wyświetlacz, a Oryński odebrał sygnał, by czym
prędzej odsunąć na bok wszystko, co leżało mu na wątrobie, i wziąć się do
roboty.
– Wszystko to zrobiło się trochę…
– Co?
– No wiesz.
Joanna przysiadła na skraju stołu i spojrzała na niego z góry. Przez
moment trwali w całkowitej ciszy.
– Dobra, wiem – przyznała w końcu. – Ale lubię patrzeć, jak się miotasz,
próbując się wysłowić.
Kordian uśmiechnął się mimowolnie.
– A już szczególnie pocieszne się to robi, kiedy starasz się nieudolnie
zakomunikować, że sprowadzam fizyczny wymiar naszej miłości do funkcji
rozrodczych – dodała.
– Lepiej bym tego nie ujął.
– Dlatego zrobiłam to za ciebie – powiedziała. – Ale innych rzeczy, jak
mówiłam, nie dam rady.
Tym razem wiedział już, że jedynie pieszczotliwie się nad nim pastwi.
– I tak czy siak masz trochę racji – oznajmiła. – Zresztą tak między nami,
to zamarzyła mi się pewna nowość w łóżku.
– Jaka?
– Sama nie wiem, czy chcesz to słyszeć.
– Raczej chcę.
– Ale to całkowicie szalone…
– No?
Joanna odwróciła wzrok, jakby nie mogła oświadczyć mu tego, czując na
sobie jego spojrzenie.
– Marzy mi się przespać całe osiem godzin.
Kordian zaśmiał się cicho.
– To już chyba wyczerpuje znamiona całkowitego, obłędnego szaleństwa.
Chyłka zgodziła się ruchem głowy, a potem nabrała tchu i spoważniała.
Na dobrą sprawę nie zamierzał rozpoczynać tego tematu, ale w pewnym
momencie uświadomił sobie, że nie ma odwrotu. I ona także to rozumiała.
– Fakt, ostatnimi czasy trochę skupiałam się na efekcie, a nie samym
akcie.
– Mhm.
– Coś, co jest w gruncie rzeczy magiczne, sprowadziłam do misji, którą
trzeba wykonać.
Kordian odbierał to dokładnie w taki sposób. Początkowo nic tego nie
zapowiadało, ale jakiś czas po tym, jak podjęli decyzję, by postarać się
o dziecko, każde ich zbliżenie wydawało się raczej obowiązkiem niż
przyjemnością. Pilnowali kalendarzyka, skracali grę wstępną i przede
wszystkim decydowali się tylko na jedno zbliżenie. Wcześniej po prostu
cieszyli się sobą, bliskością, swoimi ciałami. Potrafili godzinami nie
wychodzić z łóżka – teraz jednak opuszczali je tuż po fakcie, jakby zrobili,
co trzeba, i zasłużyli na odpoczynek.
Nie eksperymentowali, niczego nie urozmaicali. Oboje byli skupieni
tylko na tym, by osiągnąć zamierzony cel. Kordian w pewnym momencie
uświadomił sobie, co się z nimi dzieje, ale nie wystarczyło to, by cokolwiek
się zmieniło.
– Też zawiniłem – odezwał się po chwili.
– To akurat nie ulega najmniejszej wątpliwości. Gdybyś był bieglejszy
w sztuce miłości…
– Zaraz, zaraz – przerwał jej. – Twoje struny głosowe twierdzą, że jestem.
Sąsiedzi mogą o tym poświadczyć.
Joanna uniosła nogę, a potem umieściła stopę na krześle, między udami
Kordiana, i pochyliła się lekko.
– I będziesz się tym chełpił?
– Tylko trochę – przyznał.
Spojrzała na niego wzrokiem pełnym miłości, a on poczuł, że wszystko
jest w porządku. Automatycznie pokręcił głową z uśmiechem, dopiero po
chwili uświadamiając sobie swoją reakcję.
– I czego się szczerzysz?
Oryński przesunął dłonią po łydce Chyłki, nie odrywając wzroku od jej
oczu.
– Bo doszedłem do wniosku, że inna para miałaby w tej sytuacji niezłą
dramę.
– Nie jesteśmy inną parą.
– Ano nie – przyznał. – Akurat unikalności nie można nam odmówić.
Innych rzeczy także, dodał w duchu Kordian. To, że przez chwilę ulegli
rutynie, pewnemu ciśnieniu i być może presji dorobienia się potomka,
o niczym nie świadczyło.
– Aczkolwiek inne pary też pewnie zabrnęły w tę uliczkę – dodał
Oryński.
– Bez dwóch zdań. Frustracja napędza takie rzeczy.
Kordian uniósł lekko brwi.
– Czujesz frustrację? – spytał.
– A jak ci się wydaje? Próbujemy już jakiś czas, a jak spojrzysz na te
wszystkie siksy, które wpadają na lewo i prawo po pierwszym lepszym
przygodnym seksie w kiblu, to tym bardziej się w tobie gotuje.
Oryński przesunął rękę wyżej i zatrzymał ją na kolanie Joanny.
– Tyle że ja już siksą nie jestem – kontynuowała. – W dodatku po tym, co
stało się z pierwszym pasożytem, i chorobie… Sam wiesz, że nie ma
stuprocentowych szans.
– Są.
– Ginekolożka twierdzi inaczej.
– Nie zna się.
– Jasne – odparła Chyłka pod nosem. – Przez studia i specjalizację
przemknęła się psim swędem.
Kordian widocznie się rozchmurzył, choć miał świadomość, że nie musi
okazywać swojego optymizmu. Joanna z pewnością go wyczuwała.
– To kwestia czasu – powiedział.
– Ta? I skąd masz tę pewność?
– Stąd, że wszystko do tego prowadzi.
Chyłka zerknęła na niego pytająco.
– Od momentu naszego spotkania pod Skylight – wyjaśnił. – Wszystko,
co się działo, doprowadzi nas do tej chwili, kiedy po dziewięciu miesiącach
noszenia balastu w końcu się go pozbędziesz, a ja wezmę go na ręce.
– Balast? – mruknęła w odpowiedzi. – Nie najgorsze imię.
– Nawet o tym nie myśl.
Joanna posłała mu krótki uśmiech. Mimo że było jeszcze stanowczo za
wcześnie, oboje przebąkiwali na temat imienia, zarówno dla dziewczynki,
jak i chłopca. Zazwyczaj w żartach, choć ostatnio gdzieś na horyzoncie
majaczyła już konkretna rozmowa.
Oboje przez moment milczeli, patrząc na siebie. Kordian mimowolnie
wrócił myślami do tamtego pierwszego spotkania – i do tego wszystkiego,
co wydarzyło się później. Ich wspólna droga była długa, czasem wyboista,
ale zawsze wyjątkowa.
– W głowie mi się nie mieści, że wcześniej się nie znaliśmy – odezwał
się.
– Hm?
– Przed tym pierwszym smrodzeniem pod Skylight.
Chyłka obróciła się nieco, a potem położyła obydwie nogi na jego udach.
Przytrzymał je, by się nie zsunęły.
– Byliśmy nieznajomymi – dodał Kordian.
– I?
– Ani ja ciebie nie znałem, ani ty mnie.
– Tak zazwyczaj działa nieznajomość, Zordon.
– No tak – przyznał. – Ale wydaje mi się to jakieś… niemożliwe do
wyobrażenia. W dodatku gdyby ktoś wtedy na nas spojrzał, nigdy by nie
powiedział, że tak skończymy.
– Ba – skwitowała Joanna. – Sama bym tego nie zrobiła, a brałam w tym
bezpośredni udział.
Kordian podniósł się, jednocześnie przesuwając dłońmi po jej nogach.
Stanął przed nią, a ona zareagowała natychmiast, rozsuwając uda
i pozwalając mu zbliżyć się jeszcze bardziej. Kiedy z zamkniętymi oczami
przesunął nosem i ustami po jej karku, poczuł charakterystyczną mieszankę
perfum, żelu pod prysznic, szamponu i tego jedynego, niepowtarzalnego
elementu zapachu Chyłki, którego nigdy nie potrafił zidentyfikować. Upajał
się nim niemal narkotycznie.
Joanna zaplotła nogi na jego talii, a on zareagował natychmiast,
wsuwając ręce pod jej pośladki. Uniósł ją lekko i przysunął do siebie,
a potem zaczął przesuwać językiem tuż pod jej uchem. Kiedy do niego
dotarł, jęknęła cicho i przycisnęła go mocniej.
Zaraz potem oboje przeszedł jakiś dziwny impuls, jakby porażenie
prądem. Zaczęli całować się coraz szybciej, a ich dłonie nie nadążały za
pragnieniem dotyku. Chyłka szybko sięgnęła do jego rozporka, a on
uświadomił sobie, że nie zdąży nawet ściągnąć majtek. Odchyliła je tylko
na bok, pozwalając mu zrobić to, czego oboje tak nagle zapragnęli.
Jest duża szansa, że dziś się uda, uzmysłowił sobie Kordian.
Im dłużej starali się o dziecko, tym dokładniej obserwowali cykl Chyłki.
Dzisiaj wypadał dzień, kiedy istniała największa szansa na zajście w ciążę.
Co do zasady komórka jajowa żyje w jajowodzie przez dwadzieścia
cztery godziny, wszystko zależy jednak od organizmu kobiety. W tym
wypadku mogło być dłużej, poza tym żywotność plemnika w drogach
rodnych kobiety wynosi od trzech do siedmiu dni w porywach. To
oznaczało, że Joanna mogła w tej chwili być już w ciąży. A nawet jeśli nie,
i nawet jeśli teraz im się nie uda, to teoretycznie faza płodna będzie trwała
jeszcze przez trzy, cztery dni.
Jezu, o czym on myślał?
Kordian lekko uderzył głową w bark Joanny i zamknął oczy.
– Co się dzieje? – zapytała cicho.
– Nic, po prostu…
Odsunęła lekko jego głowę, żeby na niego spojrzeć.
– Myśli uciekły mi w innym kierunku – powiedział.
Zmrużyła oczy, powoli uspokajając oddech.
– W jakim? – spytała, ale zaraz podniosła dłoń. – Nie, nie, czekaj, niech
zgadnę.
– Trudno nie będzie.
– Zacząłeś myśleć o Kormaku.
– Co?
– Przypomniałeś sobie, jak po ostatnim badmintonie przebieraliście się
w szatni i coś gejowskiego w tobie zarezonowało.
Kordian nie mógł utrzymać powagi na twarzy.
– Powiedz, paradujecie tam na golasa? – zapytała Chyłka. – Czy macie
jakieś ręczniki przewiązane w pasie?
– Tajemnice szatni.
– Z pewnością czasem któremuś ręcznik niby przypadkiem się zsunie,
a kiedy się po niego schyla, okazuje się, że ten drugi jest tuż za nim.
Oryński był jej wdzięczny za to, że tak szybko udało jej się rozbroić
sytuację. Doskonale wiedziała, o czym myślał.
– Pozostawię to w sferze twoich wyobrażeń – odparł.
– Może to i lepiej. Rzeczywistość zazwyczaj ich nie dogania.
Kordian pocałował ją, chcąc jak najszybciej wrócić do tego, co przerwali.
Natychmiast jednak znów opadło go poczucie, że trzeba się spieszyć. Bo
owulacja, bo dostawca z jedzeniem, bo…
– Przepraszam – odezwał się, kiedy stykali się ustami.
– Za co, gnomie?
– Chyba potrzebuję jakiegoś resetu.
– Mogę ci przywalić.
Odsunął się nieznacznie, a potem dotknął dłońmi jej policzków,
wpatrując się w oczy, w których widział całą swoją przyszłość. Zanim
zdążył cokolwiek powiedzieć, rozległ się dźwięk domofonu, a Kordian
uświadomił sobie, że dostawca musiał się pospieszyć.
Właściwie był mu wdzięczny, bo dalsze próby odsunięcia od siebie tej
przeklętej zadaniowości mogłyby zakończyć się kolejnym fiaskiem. Jak się
od tego uwolnić? Jak sprawić, żeby ich zbliżenia wróciły na dobry tor?
Aż do teraz nie uświadamiał sobie, jak dalece się od niego oddalili. Byle
tylko nie doszło do wykolejenia, skwitował w myśli.
Jadł z duszą na ramieniu, zupełnie nie mogąc skupić się na Rodzie smoka,
który zaczęli oglądać z opóźnieniem spowodowanym traumą po ostatnim
sezonie Gry o tron.
Zjedli szybko, jakby także z tym musieli się spieszyć. Nie komentowali
serialu, właściwie nawet nie zamienili słowa po zakończonym seansie.
Wstali z kanapy, powkładali naczynia do zmywarki i zajęli się swoimi
sprawami.
Do wieczora wymieniali jedynie zdawkowe zdania, poruszali tylko
bezpieczne i trywialne tematy. Kordian powiedział tyle, ile mógł w sprawie
Judyty, a potem znów musiał złożyć milczenie na karb tajemnicy
adwokackiej.
Chyłka nie drążyła. Sytuacja między nimi stawała się tak delikatna, że
oboje zaczęli zachowywać się, jakby stąpali po kruszejącym lodzie.
– A jak twoja sprawa? – spytał Oryński z nadzieją, że dzięki rozmowie
o zwykłych, zawodowych rzeczach całe to napięcie zniknie.
– Cuchnie.
– Jak każda – odparł Kordian, słysząc, że pralka właśnie przestała
wirować i dała sygnał, by ją opróżnić.
Wziął kosz i ruszył w jej stronę.
– Wygląda na to, że Rabant i jego Szynka mają naprawdę nierówno pod
sklepieniem.
– Naprawdę będziesz ją tak nazywać?
– Ma na nazwisko Szynkiewicz.
– Dobra, ale…
– Dwie Judyty to za dużo jak dla mnie – ucięła Joanna, machinalnie
ruszając za Oryńskim.
Kiedy otworzył drzwiczki i postawił kosz na podłodze, razem zaczęli
wyjmować rzeczy z bębna.
– I na razie zanosi się na to, że moja jest bardziej pierdolnięta od twojej –
dorzuciła Chyłka.
Kordian szczerze w to wątpił. Nie mógł jednak podzielić się wszystkim,
co wiedział. W szczególności nie tym, co było najbardziej wymowną
oznaką szaleństwa jego klientki.
W Łazienkach próbował coś z niej wyciągnąć, ale bez skutku. Nie chciała
rozmawiać o człowieku, któremu odebrała życie, nie miała zamiaru
podawać żadnych szczegółów. Wciąż jednak upierała się, że jego los na
zawsze pozostanie nieznany, bo świetnie ukryła ciało.
Miały one jednak to do siebie, że prędzej czy później się odnajdywały.
Oryński zajmował się prawem karnym na tyle długo, by doskonale o tym
wiedzieć.
– Twoja przynajmniej nie zorganizowała sobie konferencji prasowej –
odbąknął Kordian.
– Kwestia czasu.
Wrzucił kilka swoich skarpetek do kosza i zerknął kątem oka na Joannę.
– Tak myślisz? – zapytał.
– Rabant jest pewny, że prędzej czy później wytoczy przeciwko niemu
działa.
Chyłka sięgnęła w głąb bębna, wyjęła swój stanik, a potem zamknęła
drzwiczki. Oboje poszli z koszem do suszarki i powoli zaczęli rozwieszać
rzeczy.
– Zresztą nie było tak tragicznie – odezwała się.
– Hm?
– Zawsze możesz tłumaczyć ten jej wyskok tym, że jest w głębokim
szoku. Nie wie, co się dzieje, szprycuje się jakimiś środkami, rozpacza po
stracie dziecka i po prostu chce, żeby…
– Żeby policja jak najszybciej zajęła się szukaniem prawdziwego sprawcy
– dokończył Oryński. – Tak, mam zamiar tak to przedstawić.
– Nie masz innego wyjścia.
– Pytanie, czy ktokolwiek to kupi.
– Srał pies kogokolwiek – odparła Chyłka, podnosząc skarpetkę
Kordiana, którą ten zawiesił na suszarce. Wsunęła w nią dłoń, a jej palec
wskazujący wyskoczył przez dziurę w okolicach pięty.
Oryński skinął głową i bez słowa pozbył się jej i drugiej z tej samej pary.
– Istotnych będzie dwóch sędziów zawodowych w składzie orzekającym
– kontynuowała.
– No tak.
– A ich możesz przekonać. Radziłeś sobie już w gorszych sytuacjach.
Kordian westchnął, sprawdzając kolejne skarpety. Wyglądało na to, że
Chyłka namierzyła jedyną przetartą parę.
– W sumie coś dobrego wyszło z tego jej idiotyzmu – zauważył.
– Co?
– Zanim odeszliśmy, młody Klejn zobaczył jakiegoś faceta.
– Ja widziałam ich tam nawet kilku. Jeden biegł, drugi popychał wózek,
trzeci siedział na ławce, czwarty…
– Ale żaden nie stał na balkonie.
Chyłka na moment oderwała się od rozwieszania mokrych ciuchów
i spojrzała na niego pytająco.
– Ten gość łypał na nas z mieszkania po drugiej stronie Parkowej. I miał
lornetkę.
– Lornetkę? Obok placu zabaw dla dzieci?
Kordian uśmiechnął się lekko.
– Też w pierwszej chwili o tym pomyślałem – przyznał. – Ale potem
dotarło do mnie, że w takim miejscu to nic dziwnego.
– Dziwniejesz na starość, Zordon. Chyba że tylko dla mnie podglądanie
małych dzieci jakoś nie brzmi jak zdrowe hobby.
– Mam na myśli to, że w Łazienkach jest od groma gatunków ptaków. Od
dzięciołów, przez gile, mandarynki, kawki, pawie, łabędzie, aż po szpaki
i…
– Kuny, lisy i jenoty?
Oryński lekko przywalił jej swoimi mokrymi bokserkami, a woda
rozchlapała się na podłodze.
– Mówię tylko, że może interesować się ptactwem.
– Na pewno. Tym najmniejszym.
– Daj spokój.
Chyłka w końcu otrzepała dłonie i się wyprostowała.
– Sprawdziłeś tego gościa? – spytała poważniejszym tonem.
– Jeszcze nie – przyznał. – Ale marne szanse, że coś widział. Zgłosiłby to
pewnie.
– Chyba że zbagatelizował sprawę, a potem bał się przyznać. Wiesz, jak
to jest. Czasem wstyd bierze górę nad parciem na szkło.
– Raczej rzadko.
Joanna wzruszyła ramionami, jakby nie była w stanie przesądzić, w którą
stronę przechyla się szala w przypadku gatunku ludzkiego.
Wrócili do kuchni, a potem Kordian bez słowa rozlał tequilę do dwóch
niewielkich kieliszków. Usiedli naprzeciwko siebie i stuknęli się nimi bez
słowa, jakby kultywowali jakąś starą, doskonaloną latami tradycję.
– Szykują nam się głośne sprawy, Zordon – odezwała się Joanna.
– Najwyraźniej.
Zmrużyła lekko oczy.
– Chcesz się założyć? – spytała.
– O co?
– Która będzie głośniejsza.
Kordian dopił swoją porcję, a potem uzupełnił obydwa kieliszki.
Mimowolnie zaczął zastanawiać się nad tym, o czym wspomniała Chyłka.
Obydwie obrony rzeczywiście miały potencjał na to, by żreć w mediach.
Jak tylko rozpoczną się procesy, wielu ludzi będzie żyło tym, co dzieje się
na jednej i drugiej sali sądowej.
Obstawiałby, że sprawa dzieciobójstwa wybrzmi głośniej, Joanna
zdawała się jednak przeciwnego zdania. Inaczej nie wysuwałaby propozycji
zakładu.
– Okej – powiedział.
Chyłka opróżniła swojego shota i z impetem odstawiła kieliszek na stół.
– Czyli wydaje ci się, że wygrasz, pokrako – oznajmiła.
– Przecież nic nie mówię.
– Nie musisz – zauważyła.
– Ty też nie. Nie rzucałabyś pomysłu, gdybyś myślała, że możesz
przegrać.
Wzruszyła niewinnie ramionami, a potem wydała pomruk mający chyba
sygnalizować wyjątkowo głęboki namysł.
– To jaka będzie stawka? – spytał Oryński.
– Może być tylko jedna.
– Nie…
– Tak – ucięła Joanna. – Kto wygra, ma prawo do nazwania dziecka.
Kordian także był zmuszony osuszyć swój kieliszek. Nie dolał im jednak
następnej kolejki, wychodząc ze swojego tradycyjnego założenia, że ktoś
w tym związku musi być hamulcowym.
– Ty ani trochę nie żartujesz – odezwał się.
– Ano nie.
– Ale…
– Ale co? Druga strona dalej będzie miała głos doradczy. Tyle że
zwycięzca decyduje.
Wyciągnęła rękę nad stołem, a Kordian spojrzał na nią z wahaniem.
– No dawaj – poradziła. – To uczciwy układ.
– Sam nie wiem.
– Bo?
– Bo jak wygrasz, wybierzesz jakieś dziwne imię.
– Na pewno nie dziwniejsze niż jakieś stworzone przez Słowackiego na
użytek tytułu jego książki.
Oryński skrzywił się lekko, ale nie skwitował.
– Długo jeszcze ma mi ręka wisieć, zanim podasz swojego badyla? –
burknęła Joanna.
Uścisnął jej dłoń, jednak nie puścił.
– Ale musimy ustalić pewne granice – odparł.
– Nic z tego. U mnie zawsze jest filozofia keine Grenzen.
– Wiem – przyznał. – Ale nie chcę, żeby w razie czego dziecko nazywało
się Iron.
– To normalne imię.
– W takim razie mamy inną definicję normalności.
Joanna westchnęła cicho i spróbowała wysunąć rękę, Kordian jednak ją
przytrzymał.
– To alternatywna wersja starożytnego imienia Aaron – zauważyła.
– Gówno prawda.
Chyłka uśmiechnęła się niewinnie, a potem zamiast dalszych starań, by
wyswobodzić dłoń, ścisnęła mocniej jego i przysunęła go do siebie.
Oryński mimowolnie nachylił się nad stołem.
– Czego się boisz, buraku? – zapytała. – Przecież masz niezrównoważoną
dzieciobójczynię, która sama pogrążyła się w necie. W dodatku jest
nacechowana najdoskonalszą formą nieinteligencji, media ją pokochają.
Proces stulecia. Przy Judycie matka Madzi z Sosnowca jawi się jako
niewinna owieczka.
– A jednak…
– Ja mam tylko Bogu ducha winnego aktora, którego jego eks chce
oczernić w mediach.
– A jednak jesteś gotowa się zakładać – dokończył Kordian.
Zanim zdążył dodać cokolwiek, Chyłka dokonała przybicia, a potem
wypuściła jego rękę. Cofnął ją i wyprostował, z jakiegoś powodu czując, że
właśnie został pokonany, a dziecko będzie nazywało się Iron w przypadku
chłopca lub Maiden w przypadku dziewczynki.
– Zbladłeś – oceniła Joanna.
– Bo pomyślałem sobie, co by było, gdybyśmy dorobili się bliźniaków
różnej płci.
Błysk w oczach Chyłki świadczył doskonale o tym, co przeszło jej przez
myśl.
– A jak ocenimy, która sprawa jest nośniejsza? – dodał Kordian.
– Proste. Ta, która zawiśnie wyżej w NSI albo TVN24.
– W takim razie potrzebujemy jakiegoś obiektywnego arbitra.
Joannie wystarczył tylko krótki namysł.
– Kormak – rzuciła.
– On nie będzie bezstronny.
– Racja. Jesteście kryptogejami, będzie…
– Nie dlatego – odparł pod nosem Oryński. – Boi się ciebie.
Chyłka zawahała się, po czym zgodziła się nieznacznym ruchem głowy.
– Całkiem słusznie – przyznała. – Ty też powinieneś, jeśli zaraz nie
zrobisz dolewki, a potem nie porwiesz mnie do jamy upojenia i rozkoszy.
Gdyby nie zerknęła w kierunku korytarza, nie połapałby się, o co chodzi.
– Tak teraz nazywamy sypialnię? – zapytał.
– Miałam na myśli raczej suszarnię, konkretnie miejsce przy pralce, ale
jak wolisz.
Kordian rozlał, ile trzeba, a potem podjął się drugiego zadania. Z tą
różnicą, że jednak wybrał sypialnię.
Ledwo do niej weszli, puściły jakieś więzy, które dotychczas ich
powstrzymywały. Oboje łaknęli zbliżenia, odebranego im wcześniej przez
rzeczy, których nie potrafili kontrolować.
Rozbierali się pospiesznie, przerywając pocałunki tylko na moment, by
ściągnąć ten czy inny element ubrania. W końcu znaleźli się w łóżku, oboje
gotowi, by scalić się w jedno.
Wtedy nagle cała magia znikła, a Kordiana uderzyła absurdalna myśl, że
Chyłka robi to wszystko i rozpala między nimi żar, byleby zmieścili się
w okienku. Zawahał się o sekundę zbyt długo – przerwał pocałunek, a ona
natychmiast wyczuła, co się dzieje.
– Mam to w dupie, Zordon – powiedziała.
– Co?
– W sensie, pierdol to.
– Hm?
– Olej.
Wsparł się na obydwu rękach i spojrzał na nią z góry.
– Kurwa mać – syknęła Chyłka. – Wszystko, co w takiej sytuacji
powiem, zabrzmi dwuznacznie. Ale mam w tej chwili gdzieś to, czy zajdę.
Po prostu chcę się z tobą kochać.
Patrzył w jej oczy, widząc jedynie miłość i pragnienie bliskości. Znów
zaczął ją całować, tym razem powoli, bez pośpiechu. Liczył na to, że dzięki
temu wyrwie się z kleszczy uporczywych myśli i zrzuci z siebie odium
odbierające całą magię tego zbliżenia.
Przez moment tak było. Zaraz potem jednak zrozumiał, że już samo
skupianie się na takiej nadziei jest przeciwskuteczne. Znów wsparł się na
rękach, spojrzał na Chyłkę z góry, a potem przewrócił się na swoją stronę
łóżka.
Niewiele brakowało, by obrócił się plecami do Joanny i rzucił pod
nosem, że jest tak padnięty, że najwyższa pora zażyć nieco snu. Zamiast
tego jednak leżał na plecach obok niej i wgapiał się w sufit.
Mijały minuty, ale żadne z nich się nie odzywało. W końcu to Chyłka
zabrała głos.
– Niech ten bachor będzie lepiej tego warty.
Kordian prychnął cicho.
– Albo bachory – skorygował.
– Iron i Maiden.
– Po moim gnijącym trupie.
Joanna szturchnęła go lekko, a potem podniosła się i poszła do łazienki.
Zasadniczo żadne z nich nie musiało dodawać nic więcej, by stało się jasne,
że oboje zaczynają przygotowywać się do snu.
Podczas gdy Chyłka zmywała makijaż, Oryński sięgnął po książkę leżącą
na szafce nocnej po jego stronie łóżka i zaczął czytać. Kiedy Joanna
opuściła łazienkę, poczuł na sobie jej ciężkie spojrzenie.
– Co to jest? – rzuciła.
– Nowa powieść Colleen Hoover.
Chyłka przysiadła na łóżku, włączyła swoją lampkę i zerknęła na
okładkę.
– Karmisz swoją wewnętrzną nastolatkę? – spytała.
– Nie wiedziałem, że taką mam.
– Oczywiście, że masz – odparła, a potem usadowiła się obok niego
i sięgnęła po książkę, którą czytała od kilku dni. W jej wypadku była to
nowa powieść Jo Nesbø z Harrym Hole.
Przewracali kolejne strony przez kilkanaście minut, zanim Joanna
w końcu zatrzasnęła swoją książkę i z impetem położyła ją na szafce
nocnej.
– Mam plan – odezwała się.
Kordian lekko się skrzywił, choć miał nadzieję, że uszło to jej uwagi. Nie
miał zamiaru próbować dzisiaj kolejny raz. Potrzebował jakiegoś
oczyszczenia umysłu, które mogło przyjść wyłącznie wraz ze snem.
– Jaki? – spytał mimo to. – Sprytny?
– Też.
Obróciła do niego głowę, a on zobaczył wyjątkową powagę na jej twarzy.
– Nazwałam go Operacją Usunięcia Klejnotów.
– Że co proszę?
Chyłka potrząsnęła głową, jakby dopiero sobie uświadomiła, że
najwyraźniej myślą o dwóch zupełnie innych rzeczach.
– Chodzi mi o Mariusza i Sebixa.
Oryński także zamknął swoją książkę, choć po prawdzie wciągnął się już
tak bardzo, że trudno było się oderwać.
– Wiem, jak się ich pozbyć – dodała Joanna.
– O czym ty mówisz?
– O tym, że jak tylko powiedziałeś mi, kim jest twój pupil, zaświtał mi
w głowie pewien pomysł.
– Chyłka…
– Nie mam zamiaru pozwalać temu padalcowi rządzić kancelarią – ucięła.
– I doskonale wiesz, że jeśli potrwa to jeszcze trochę, wytnie z niej nie
tylko Żeleźniaka, ale też ciebie i mnie.
Oryński westchnął cicho i osunął się na wezgłowiu.
– Myślałam nad tym cały dzień – dorzuciła Chyłka.
– I dopiero teraz mi mówisz?
– Bo parę rzeczy musiało swoje odleżakować i nieco sfermentować.
– I co z tego wynikło?
– Operacja Usunięcia Klejnotów właśnie.
– Która polega na czym konkretnie?
Uśmiech, który zarysował się na twarzy Chyłki, w jakiś sposób był
zarazem jak błyskawica na nocnym, burzowym niebie i promienie słońca
w trakcie wyjątkowo pogodnego dnia.
Zaczęła powoli klarować, co pojawiło się w jej głowie – i rzeczywiście
musiała myśleć nad tym przez cały dzień. Początkowo brzmiało to jak
szaleństwo, im dłużej jednak mówiła, tym bardziej przekonywała Kordiana,
że plan ma ręce i nogi.
Szybko przyniósł kieliszki i tequilę, a Chyłka dalej przedstawiała mu
kolejne etapy operacji, która w przypadku powodzenia rzeczywiście
mogłaby usunąć obydwu Klejnów. Ten młody był kluczowy, ale tak
naprawdę to stary oberwie najmocniej.
Oryński nigdy nie wpadłby na nic takiego.
Nigdy nie przeszłoby mu choć przelotnie przez myśl coś podobnego.
– To jest kompletny…
– Dowód mojego, kurwa, geniuszu?
Chciał dokończyć wcześniejszą wypowiedź, ale koniec końców, owszem,
musiał się z nią zgodzić.
– Klejn będzie naszą Kartaginą – dodała.
– Hm?
– Przypomnij sobie, co się z nią stało – dodała Joanna
rozentuzjazmowanym głosem. – Istniała jako pieprzone imperium przez
sześćset lat, opanowała całą Hiszpanię, wyspy na Morzu Śródziemnym
i północną Afrykę. W dwóch wojnach niemal wygrała z Rzymem,
największą potęgą ówczesnego świata.
– Jakoś nie brzmi to…
– A teraz weź pod uwagę, ile o niej wiemy – przerwała mu Joanna. – Nie
ma żadnych bezpośrednich źródeł, nic nie przetrwało. Nic, Zordon. Z całej
spuścizny tego imperium. Wszystko znikło, nie ma z czego odbudować
choćby szczątkowej wiedzy na temat Kartaginy. Wiesz dlaczego?
Otworzył usta, ale nie zdążył odpowiedzieć.
– Bo Rzym ostatecznie wygrał – rzuciła. – A historia jest pisana przez
zwycięzców.
Nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu.
– My tak samo wymażemy Klejna – dodała. – A zaraz potem w końcu
umieszczę moje nazwisko na szyldzie kancelarii, między Żelaznym
a McVayem.
Kordian nie musiał się odzywać, by widziała, że pokłada w tym pełną
wiarę. I rzeczywiście tak było. Plan, który przedstawiła, mógł doprowadzić
właśnie do takiego finału.
Jeszcze tej nocy kochali się jak szaleni. A rano przystąpili do dzieła.
7
Gabinet Chyłki, XXI piętro Skylight

Plan nie był prosty, choć jego główne założenia Joanna mogła sprowadzić
do trzech równoczesnych przedsięwzięć. Zordon musiał wygrać swoją
sprawę, ona swoją, a jednocześnie oboje musieli dobrze przygotować grunt
pod pierwsze i ostateczne uderzenie w Klejna.
Wszystko wydawało się osiągalne. Udawało im się wybronić gorszych
klientów niż Brzostowska i Rabant. A fakt, że Kordian miał pod sobą syna
Mariusza Klejna, powinien wystarczyć do załatwienia głównych elementów
całej operacji.
Chyłka była już zanurzona w pierwszych czynnościach, które należało
wykonać, kiedy rozległ się dzwonek jej telefonu. Spojrzała przelotnie na
wyświetlacz, mając zamiar olać kogokolwiek, kto zawracał jej dupę przed
południem.
Dostrzegła jednak napis „Trabant”. Od klienta wypadało odebrać, bez
względu na porę i zajętość.
– No? – rzuciła.
– Chyba zrobiłem małe postępy.
– Znaczy znalazłeś uczciwą, normalną robotę?
– Nie – odparł od razu Paweł. – Pogadałem z tą wariatką.
Chyłka zamknęła oczy i cicho zaklęła.
– Mówiłam ci, że od momentu zatrudnienia mnie gadasz w tej sprawie
tylko ze mną – syknęła. – Następnym razem mam ci to przetłumaczyć na
mandaryński czy inny mongolski, żebyś zrozumiał?
Odpowiedziała jej chwilowa cisza.
– Wiem, co robię – odezwał się w końcu Rabant.
– Nie. Tylko ci się tak wydaje, podobnie jak każdemu innemu klientowi.
Pokręciła bezradnie głową i machinalnie sięgnęła w kierunku szuflady,
w której przez długie lata znajdowała się paczka fajek. Od pewnego czasu
nie miała wprawdzie z paleniem nic wspólnego, ale pewnych odruchów nie
potrafiła się wyzbyć.
– Pomijam fakt, że Szynkiewicz to ostatnia osoba, z którą powinieneś
rozmawiać – dodała Chyłka. – Już lepiej, żebyś odezwał się do
Jackowskiego, żeby przepowiedział ci losowanie Eurojackpot, albo do
Edyty Górniak, żeby objaśniła ci działanie wszechświata. Teraz wyrażam
się dostatecznie jasno?
– Raczej arogancko.
– Mam do tego kompetencje – odparowała Joanna. – Pytanie, czy ty masz
wystarczające, żeby wziąć sobie to do…
– Umówiłem się z nią na spotkanie.
– No żeż kurwa…
– Spokojnie, spokojnie – uciął szybko Rabant. – Nie mam zamiaru się na
nim pojawiać.
Joanna westchnęła na tyle głośno, by ten wyraz bezsilności do niego
dotarł.
– Ty pójdziesz tam zamiast mnie – dodał Paweł.
Chyłka się nie odezwała.
– Kretynka nie będzie się niczego spodziewać. Weźmiesz ją
z zaskoczenia. Zjawisz się tam, a potem rozpętasz tę swoją burzę, w której
ludzie giną bez śladu. Wiesz, o co mi chodzi.
Z ust Joanny nadal nie padło żadne słowo.
– Hej – kontynuował Rabant. – Jesteś tam?
– Jestem.
– To czemu nic nie mówisz?
– Bo skoro postanawiasz za mnie, jaki jest plan gry, to może wolałbyś
prowadzić monolog.
– Wiem, że to…
– Droga do głośnej, szybkiej i bolesnej porażki – dokończyła za niego
Chyłka. – Postawmy sprawę jasno: albo ja prowadzę tę grę i odnosimy
sukces, albo sypiesz mi piach w dobrze naoliwioną maszynę i będziemy
tylko odwlekać twój upadek. Wybór należy do ciebie.
Właściwie powinien doskonale wiedzieć, jak to działa. W sprawach,
w których dotychczas go reprezentowała, był wzorowym klientem – a tacy
nie zdarzali się często. Owszem, udawało jej się załatwić je jeszcze na
etapie przedsądowym, właściwie go nie angażując, ale tak czy siak trzymał
się z dala. Nie siedział jej na dupie, nie chciał codziennych wieści z frontu.
Tym razem sytuacja jednak była inna. Jego kariera znalazła się na szali.
– Jasne czy nie? – dodała Joanna.
– Jasne – odparł cicho Rabant. – Ale to znaczy, że nie pójdziesz na…
– Gdzie i kiedy?
Mogła wyobrazić sobie uśmieszek satysfakcji, który zaświtał na jego
twarzy. Tacy jak on byli przyzwyczajeni do tego, że dostają dokładnie to,
czego chcą. I koniec końców teraz właśnie tak się stało.
– Dziś wieczorem, o osiemnastej. Gessler przy placu Trzech Krzyży.
– Okej – odparła Chyłka. – Będzie sama?
– Tak. I zamów sobie bryzol z polędwicy. Wszystko oczywiście na mój
rachunek, wcześniej tam zadzwonię i przekażę.
Była to jedna z knajp w Warszawie, do których za sprawą niejedzącego
mięsa Zordona nieczęsto trafiała. A jeśli nawet, to pół wieczoru spędzał na
nerwowym rozglądaniu się, zupełnie jakby szef kuchni tylko dybał na stek
z Oryńskiego.
Przynajmniej jedna dobra rzecz wyniknie z tej sytuacji. Choć przy
odrobinie szczęścia profity być może wykroczą poza zaspokojenie kubków
smakowych Joanny. Jeśli Szynkiewicz od razu nie ewakuuje się na widok
Chyłki, ta natychmiast osaczy ją całą artylerią argumentów, dla których
dziewczyna powinna odpuścić.
Błogosławieństwem byłoby ukręcenie tej sprawie łba już na tym etapie
i odhaczenie jednej z rzeczy w większym planie.
– Co konkretnie jej powiedziałeś? – mruknęła Joanna.
– Że chcę pogadać.
– I tak po prostu się zgodziła?
– Tak.
Nie brzmiało to zbyt dobrze. Urażona, przekonana o doznanej krzywdzie
i zdeterminowana kobieta nie przystawała na spotkanie ot tak. Musiała mieć
ukryte motywacje, być może chciała podłożyć Rabantowi jakąś świnię.
– Coś nie tak? – spytał Paweł.
– Tylko tyle, że rozjuszona kobyła nie podchodzi do ciebie po to, żebyś ją
pogłaskał.
– Hm…
– Zazwyczaj chce ci przypierdolić z kopyta.
– Trafna analogia.
– Wiem – odparła pod nosem Chyłka. – Zajmuję się budowaniem ich nie
tylko zawodowo, ale też życiowo.
Rabant napił się czegoś, siorbiąc przy tym cicho.
– To co proponujesz? – spytał. – Odpuścić?
– Nie. Pójdę tam i przede wszystkim wybadam, co konkretnie planuje.
– Mówiłem ci, że…
– Mówiłeś mi to, co przypuszczasz – ucięła. – Ale tak naprawdę tylko
knur wie, gdzie zamierza nasrać.
Paweł zagwizdał pod nosem.
– Jesteś naprawdę dobra w tych zoologicznych…
– Jestem dobra we wszystkim – podsumowała Joanna, nie mając zamiaru
tracić czasu na czczą gadaninę. – A ta kobieta może pójść do mediów, może
pójść na policję, może spisać wspomnienia i tak dalej. Wyjść ma całkiem
sporo, w dodatku po tym, czego dowiedziałam się od twojego kumpla,
może przebierać w kompromitujących rzeczach.
Rabant przez moment się wahał.
– Kompromitujące rzeczy nie niszczą karier aktorskich – zauważył. –
Może sobie do woli gadać o środkach odurzających, a nawet bójkach czy
hotelowych aferach.
Właściwie miał rację. Z jakiegoś powodu celebryta urządzający burdę
tylko nabijał sobie dodatkowej popularności u większości społeczeństwa.
Chyba że najpierw śmiał się z jakiegoś dowcipu, a dopiero potem
reflektował się, że nie powinien, i wymierzał komuś plaskacza.
Chyłka odsunęła jednak od siebie tę myśl. Will Smith w towarzystwie
Zordona od jakiegoś czasu należał do tabu. A jej się to najwyraźniej
udzieliło.
– Gorzej, jak zarzuci mi jakieś niestosowne zachowanie – dodał Paweł.
– Czyli gwałt, mówiąc nieeufemistycznie.
– Tak – potwierdził Rabant, jakby codziennie spotykał się z podobnymi
insynuacjami. – To nie przejdzie bokiem.
Joanna powiodła wzrokiem po wszystkich wydaniach Waltosia, które
upiększały jej kancelaryjną biblioteczkę. Feeria kolorów na grzbietach
dawała pojęcie o tym, jak wiele zmian następowało w dziedzinie prawa,
która powinna cechować się wyjątkową stabilnością.
– Ma jakieś podstawy? – zapytała Chyłka.
– Znaczy?
– No nie wiem – odburknęła. – Zaaplikowałeś sobie bromek kutasu
w nadmiernej ilości?
– Co?
– Byłeś zbyt nagrzany i posunąłeś się za daleko?
– Ale o czym ty w ogóle…
– O tym, czy kindzioliłeś ją w jakiś sposób, po którym wyglądałoby na
to, że nie był to dobrowolny stosunek?
– Nie – odparł od razu Rabant. – Oczywiście, że nie.
– Nigdy nie było na ostro?
– Może i było, ale…
– Ale co? – przerwała mu Joanna. – Nie zrobiła sobie potem zdjęć
w kiblu? Nie poszła na obdukcję na drugi dzień? Nie masz takiej pewności.
A ja muszę ją mieć.
Paweł milczał.
– Dlatego, niestety dla mnie i mojego zdrowia psychicznego, będę
potrzebowała wszystkich szczegółów – kontynuowała Chyłka. – Kiedy, co,
gdzie, jak, ewentualnie dlaczego. Każda pozycja seksualna, każdy rodzaj
penetracji. Wszystkie gry i zabawy terenowe. Wszystko.
– Na pewno?
Samo to pytanie dowodziło, jak osobliwe rzeczy najprawdopodobniej
działy się w tym związku. Mimo to odpowiedź mogła być tylko jedna.
– Tak – powiedziała Joanna. – I nie przejmuj się, w tej robocie słyszałam
już naprawdę wszystko.
Rabant cicho chrząknął.
– Ale tak przez telefon?
– A wolisz, żebym mogła patrzeć na twój ryj?
– W sumie nie – przyznał Paweł. – No dobra, to… od czego mam zacząć?
– Od tego, czy było jakieś wiązanie, bicie, BDSM i tak dalej.
Chwilowa cisza właściwie wystarczyłaby za potwierdzenie.
– Ile sadomasogodzin? – jęknęła Chyłka.
– Całkiem sporo – przyznał Rabant. – Zdarzało nam się kneblowanie albo
używanie pejcza, kajdanek czy bata. Czasem dodawaliśmy do tego jakieś
zabawki analne.
Joanna zerknęła na kubek z kawą, a potem go odsunęła.
– Znaczy? – spytała.
– Znaczy, że jak w nią wchodziłem tradycyjnie, to jednocześnie
stymulowałem ją od tyłu jakimś wibratorem albo kulkami analnymi.
– Aha.
– Tylko tyle?
– A co, mam cię pochwalić za wielozadaniowość? – rzuciła pod nosem
Chyłka.
Paweł potrzebował chwili do namysłu, z pewnością wracając do
wszystkich rzeczy, które w ciągu dwóch lat związku zdążyli wypróbować.
Joanna powoli żałowała, że w ogóle podjęła ten temat – choć Bogiem
a prawdą, rzeczywiście potrzebowała tej wiedzy. Nie miała zamiaru dać się
zaskoczyć na zbliżającym się spotkaniu.
– Klamerki na sutki – odezwał się w końcu Rabant. – Bardzo to lubiła,
w ogóle ból działał na nią stymulująco. Na mnie też, więc próbowaliśmy
różnych rzeczy, nawet dilatorów.
– Czego?
– To takie coś, co wkłada się do cewki moczowej.
Chyłka potrząsnęła głową z niedowierzaniem.
– Taki drucik – dodał Paweł, jakby nigdy nic. – Ogrzewa się go wcześniej
albo schładza, a potem…
– Dałeś sobie wepchnąć coś do pindola? – wypaliła Joanna.
Znów rozległo się ciche chrząknięcie.
– To mało profesjonalne pytanie – zauważył Rabant.
– Bo słyszę mało profesjonalne rzeczy.
– Nieprawda. Niektórzy zawodowo się tym…
– Nieważne – ucięła. – I mniejsza z tobą, nie mam zamiaru słuchać
o drutach w jakiejkolwiek części twojego ciała, jasne?
– Sama…
– Interesuje mnie tylko Szynka.
– W porządku, ale ona, lekko mówiąc, niespecjalnie lubi to określenie.
– To jej problem – odparła szybko Chyłka i nabrała tchu. – Więc z tego,
co mówisz, mogła mieć obrażenia sutków i odbytu świadczące o stosunku
bez zgody?
– No nie, przecież widać będzie, że to są ślady po klamerkach…
Zawieszony głos w takiej sytuacji nigdy nie był dobrym znakiem. Joanna
zaklęła cicho i zamknęła oczy. Jakieś zastrzeżenie wisiało w powietrzu.
– Ale? – spytała.
– Jeśli robiła sobie zdjęcia, to będzie miała z czego wybierać – przyznał
niechętnie Rabant. – Ślady po pejczu czy biczu też wskazywałyby jasno na
zabawy w łóżku, ale używaliśmy także zestawów do krępowania, a one
zostawiają dwuznaczne siniaki. Czasem chciała jeszcze zakładać obrożę na
szyję.
– I co, kurwa, potem? Szczekała, a ty zapinałeś ją jak młody kundel?
Paweł nie odpowiedział.
– Nieważne – dodała adwokatka. – Więc były ślady duszenia.
– No, były.
– Jak mocnego?
– Powiedzmy, że zawsze było jej mało.
Joanna potarła nerwowo głowę. Kiedy wyobraziła sobie, co będzie się
działo, kiedy te wszystkie rzeczy zaczną wychodzić w sądzie, a Rabant
będzie musiał ze szczegółami wytłumaczyć się z każdego śladu, doszła do
jednej, niezaprzeczalnej konstatacji: jej szanse na danie imienia dziecku
właśnie wzrosły do stu procent.
– Jak mówiłem, używaliśmy też knebli – podjął Paweł. – Więc mogły być
jakieś otarcia w jamie ustnej czy gdzie tam… Dość często sięgaliśmy po
maski i kominiarki, ale to chyba niczego nie zmienia.
Chyłka milczała.
– Chcesz wiedzieć coś jeszcze? – dodał Rabant.
– Tylko to, czy łatwiej byłoby ci utrzymać sekret, gdybyś został poddany
torturom.
– Że co?
– Zawsze mnie to zastanawiało – odparła Joanna. – Czy ludzie lubiący
BDSM pękliby podczas jakiegoś wyjątkowo brutalnego przesłuchania, czy
wprost przeciwnie? Jeśli to drugie, to szpiegów powinno się werbować
wśród was.
– Cóż…
– Tak sobie tylko gdybam – rzuciła Chyłka i machnęła ręką. – I mam
zdecydowanie więcej informacji, niż potrzebuję. Jakby co, będę dzwonić.
Rozłączyła się, nie czekając na odpowiedź, a potem położyła komórkę na
biurku. Przez moment zastanawiała się nad tym, z kim wieczorem będzie
miała do czynienia. O ile wiedziała, nie znała dotąd nikogo, kto
wykazywałby podobne tendencje. Z drugiej strony nie zaglądała nikomu do
łóżka, równie dobrze mogło się okazać, że Żelazny lubi być wiązany, a te
spinki do mankietów…
Wzdrygnęła się i natychmiast przestała o tym myśleć. Zamiast tego
skupiła się na tym, co pamiętała na temat występku z artykułu dwieście
dwunastego Kodeksu karnego – a potem na tym, czego nie pamiętała.
Kiedy jakiś czas później rozległo się pukanie do drzwi, chciała
natychmiast odprawić nieproszonego gościa. Uświadomiła sobie jednak, że
dawno minęła dwunasta.
Gość zresztą nie miał zamiaru czekać i sam wprosił się do środka.
– Idziemy coś zjeść? – rzucił Zordon, siadając na skraju jej biurka.
– Nie mogę teraz.
– Bo?
– Bo przygotowuję walec do rozjechania Szynki.
Kordian przesunął wzrokiem po rozłożonych na biurku komentarzach do
Kodeksu karnego i skrzywił się lekko.
– Wiesz, że żyjemy w dobie elektronicznej i cała ta wiedza…
– Nic nie zastąpi książki, bakłażanie.
– Jasne, ale…
– Tylko to twoje pokolenie jakoś o tym zapomina – dorzuciła, a potem
odgięła oparcie fotela biurowego do tyłu i je zablokowała. – Widziałeś ten
cały nowy narybek? W życiu nie mieli do czynienia z czymś takim jak
zajrzenie do książki. Sprawdzanie opracowań, komentarzy czy nie daj Boże
glos w ogóle nie mieści im się w łepetynie.
Oryński skrzyżował ręce na piersi i przyjrzał się Joannie.
– Mówisz o pokoleniu Z – odparł.
– Jeden pies.
– Niezupełnie.
– A ty niby z jakiego jesteś?
– Y. Czyli milenialsów.
Joanna poruszała głową na boki, dopiero teraz uświadamiając sobie, że
kark trochę jej znieruchomiał od wielogodzinnego trwania w niezmienionej
pozycji.
– Z dorastali już w całkowicie scyfryzowanym świecie – dodał Oryński. –
Urodzili się po dziewięćdziesiątym piątym, ale przed dwa tysiące
dziesiątym, praktycznie nie znają więc świata bez internetu, podczas gdy
milenialsi go dość dobrze pamiętają.
– Bez znaczenia – odparła Joanna.
– Ze znaczeniem. My jesteśmy ostatnimi, którzy szukali czegoś
w bibliotekach, a nie w Legalisie.
Chyłka machnęła ręką.
– Jedni ani drudzy nie potrafią szukać w głowie – podsumowała.
Oryński wskazał znaczącym wzrokiem wszystkie materiały, które Joanna
rozłożyła sobie na biurku. Właściwie nie został już na nim skrawek wolnej
przestrzeni.
– Ty najwyraźniej też potrzebowałaś jakiegoś wspomagania – ocenił.
– Minimalnego. Moja wiedza na temat zniesławienia jest już trochę
przykurzona.
– I co udało ci się odkurzyć?
Właściwie nie było tego wiele, skwitowała w duchu Chyłka. Owszem,
sprawy prowadzone z artykułu dwieście dwunastego bywały dość
skomplikowane, ale nie miała dużego pola manewru.
Fakt poniżenia w oczach opinii publicznej i utraty zaufania będzie
niepodważalny. Pod tym względem czyn, którego miała zamiar dopuścić się
Szynka, wypełni znamiona przestępstwa zniesławienia.
Problem polegał na tym, czy jej rewelacje będą prawdziwe, czy nie.
Ostatecznie wszystko sprowadzi się do walki między dwojgiem ludzi –
i zakończy wygraną tego, kto przedstawi więcej dowodów na poparcie
swojej wersji.
Joannie z pewnością nie będzie łatwo, bo pod tym względem Rabant
będzie startował z gorszej pozycji.
– Mam ci zrobić kolokwium? – dodał Kordian.
– Zrób lepiej jakieś swojemu pupilowi.
Oryński umościł się wygodniej na biurku i lekko uśmiechnął.
– To powiedz, ile Szynce za to grozi – rzucił.
– Weź się, Zordon.
– No powiedz.
– Spierdalaj.
– Nie powiesz, bo nie wiesz.
Chyłka przez moment miała zamiar ciągnąć tę wymianę, zanim uznała, że
to ni mniej, ni więcej, tylko intelektualne BDSM.
– Wiem wszystko, co muszę, Zordon – odparła, zmieniając ton głosu. –
Do kwalifikacji prawnej wystarczy fakt, że ktoś sformułował podejrzenie
albo choćby powtórzył krążące pogłoski. Ba, to nie musi być w ogóle
zarzut w formie zdania oznajmującego, wystarczy postawić pytanie,
pogdybać sobie trochę. Szynka nie musi nawet uważać swoich tez za
prawdziwe, wystarczy, że godzi się z konsekwencją, iż przyniosą
Rabantowi ujmę. A trudno, by było inaczej. Żeby się z tego gówna
wynurzyć, musiałaby przeprowadzić dowód prawdy. Przyjmuje cały ciężar
na siebie, więc to ona musi wykazać, że była ofiarą, a nie Rabant, że się nad
nią nie znęcał. W dodatku ma zamiar przedstawić to publicznie, a nie
prywatnie, więc mamy dodatkowe obwarowanie. Nawet jeśli zarzut
okazałby się prawdziwy, Szynka poniesie odpowiedzialność za skazę na
wizerunku w oczach publiki. Rabant nie pełni funkcji publicznej, więc nie
ma okoliczności łagodzącej, chyba że zostanie wykazany społecznie
uzasadniony…
– Dobra, dobra – uciął Oryński, unosząc ręce w geście bezradności. –
Czyli wystarczy, żeby poszła do mediów, a będzie miała przesrane.
– Teoretycznie tak.
– A praktycznie? – spytał.
Chyłka nieznacznie wzruszyła ramionami.
– Jeśli będzie miała dobrą reprezentację, przychylną opinię publiczną
i sympatyzujących z nią orzekających i uda jej się wykazać, że Rabant
z robienia podobnych rzeczy uczynił sobie styl życia, to może uniknąć
pełnej odpowiedzialności.
– Ale jakąś poniesie tak czy siak.
– Jakąś – przyznała Joanna. – Tyle że z mojego punktu widzenia to
będzie porażka. Muszę tę kobietę roznieść na strzępy, żeby dowieść, że mój
klient jest całkowicie niewinny i nigdy nie zrobił nic, co mu zarzucano.
Jeśli sąd przywali jej tylko jakąś symboliczną karę, nikogo nie będzie
obchodził sam wyrok.
Kordian zawiesił wzrok na widocznej za oknem iglicy PKiN-u i przez
moment się nie odzywał.
– Prawda też nie – odezwał się.
Chyłka spojrzała na niego z zaskoczeniem, jakby palnął coś wyjątkowo
głupiego.
– Prawda będzie taka, jaką ją stworzymy – odparła.
– Więc fakty nie mają znaczenia.
– A kiedykolwiek miały?
Oryński zamrugał i w końcu zogniskował spojrzenie na jej oczach.
– Sam nie wiem – odparł. – Ale co, jeśli Rabant naprawdę się nad nią
znęcał?
– Nic.
– Tak po prostu przejdziesz nad tym do porządku?
– A ty?
Kordian ściągnął brwi.
– Masz klientkę, która prawdopodobnie zabiła swoje dziecko. Wolałbyś
bronić ją czy aktora maltretującego swoją partnerkę?
Popatrzyli na siebie w sposób sugerujący, że oboje mają mnóstwo
powodów, by zarazem chcieć zamienić się sprawami, jak i trwać przy
swoich. W końcu Oryński lekko się uśmiechnął, a potem pokręcił głową.
– Jak dobrze, że oboje zajmujemy się prawem karnym – powiedział.
Joanna zgodziła się krótkim skinieniem głowy. Fakt faktem,
w przeciwnym wypadku mogłyby występować problemy w komunikacji
i pewne niezrozumienie. W takim układzie wszystko było jednak
całkowicie jasne – i właściwie nie wymagało słów.
– Iron i Maiden też pójdą w nasze ślady – oznajmiła Chyłka.
– Kto to taki?
– Nasze…
– Nie przypominam sobie nikogo o tak horrendalnie brzmiących
imionach.
– Mów tak dalej – odparowała Joanna. – Tylko mnie utwierdzasz w tym,
że to dobry wybór.
– Beznadziejny.
Chyłka podniosła się z krzesła i zbliżywszy do Kordiana, klepnęła go
w ramię i wskazała wzrokiem drzwi. Tyle wystarczyło, by zrozumiał, co
właśnie postanowiła.
– Tak czy siak nic ci do niego – oznajmiła. – Bo moja sprawa jawi się
jako coraz większe gówno, którego smród przyciągnie wszystkie medialne
gatunki much.
Oryński również wstał i obrócił się do drzwi.
– Hard Rock? – spytał, kiedy oboje ku nim ruszyli.
– Może szybka kawa w Coście.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem i się zawahał.
– Wzięłaś sobie do serca te groźby Klejna? – mruknął.
– Biorę sobie je wyłącznie do takiego miejsca, by móc później
powiedzieć, że mam je w dupie.
– To…
– Po prostu muszę jeszcze przygotować się do konfrontacji z drugą stroną
– ucięła Joanna. – Nawet nie miałam kiedy zgooglować tej kobiety.
– To uruchom Kormaka.
Kordian otworzył drzwi, sprawiając, że harmider wlał się do gabinetu,
a potem przepuścił Chyłkę w progu.
– Klejn zawalił go jakimiś absurdalnymi zadaniami i nie da rady nic
wcisnąć – odparła, wodząc wzrokiem po prawnikach przepychających się
korytarzem. Potem cicho westchnęła. – To miejsce wygląda normalnie,
Zordon, ale w jego rdzeniu zaszły bolesne zmiany.
– Wszystkie odwrócimy.
W jego głosie zabrzmiała determinacja, której oboje potrzebowali, by
wcielić w życie szalony plan odbicia kancelarii. Chyłka była wprawdzie
przekonana, że jest w pełni wykonalny, wiele jednak zależało od czynników
zewnętrznych, których nie mogła kontrolować.
Skinąwszy na Zordona, ruszyła przed siebie, a pracownicy kłębiący się
przed nimi nieco się rozsunęli. Najwyraźniej całkiem słusznie zachowywali
wzmożoną ostrożność, kiedy mijali gabinet Joanny.
Kiedy dwoje adwokatów stanęło przed windą, wyświetlacz pokazywał, że
ta wjeżdża na górę. Chyłka obejrzała się kontrolnie przez ramię,
zastanawiając się, ile spośród obecnych tu prawników pokusi się o to, by
pójść do Klejna i oznajmić, że niepokorny duet obrończy znów wychodzi
sobie gdzieś w godzinach pracy.
Bez znaczenia, skwitowała w duchu. Nawet jeśli Mariusz już urabia
wspólników, by się jej pozbyć, ona będzie szybsza. Zadziała, zanim Klejn
zdąży im w jakikolwiek sposób zagrozić.
Kiedy kabina dotarła na dwudzieste pierwsze piętro, a drzwi się
rozsunęły, Kordian wyprostował się nagle, jakby poraził go prąd.
W windzie stała jego klientka, patrząc to na niego, to na Chyłkę.
– Nie byliśmy umówieni – odezwał się niepewnie Oryński, wyraźnie
spodziewając się kolejnych problemów.
Judyta położyła rękę tak, by drzwi się nie zamknęły.
– Ano nie – przyznała. – Ale ja nie do ciebie.
– A do kogo?
Wskazała wzrokiem Joannę i lekko się uśmiechnęła.
– Do niej.
Zmieniła zdanie? Na to było już trochę za późno, szczególnie że Zordon
miał wszystko pod kontrolą. Może jednak ostatecznie uznała, że
w przypadku dzieciobójczyni lepsze optyczne wrażenie będzie robiła
adwokatka.
– Jestem zajęta – odparła Chyłka. – A poza tym masz najlepszego…
– Ale ja nie w mojej sprawie.
– A czyjej?
– Mojego byłego – powiedziała. – Podobno go reprezentujesz.
Joanna i Oryński wymienili się rozkojarzonym, nierozumiejącym
spojrzeniem.
– Brzostowska to nazwisko panieńskie mojej matki – dodała Judyta. –
Zmieniłam je rok temu. Szynkiewicz jakoś nie brzmiało dobrze.
Rozdział 2
Mandaryna
1
Sala konferencyjna, kancelaria Żelazny & McVay

Chyłka i Kordian siedzieli obok siebie, ale oboje odnosili wrażenie, jakby
dzieliła ich ściana. Naprzeciwko miejsce zajęła Judyta, która z całej tej
sytuacji czerpała wyraźną satysfakcję.
Oryński ani przez moment nie miał złudzeń, że wszystko, co do tej pory
zrobiła, było świadomym i wyrachowanym działaniem. Zresztą nie mogło
być inaczej. Doskonale orientowała się w sytuacji – być może
w przeciwieństwie do Pawła Rabanta.
A może nie? Może ten facet także brał jakiś udział w tej…
Właściwie Kordian nie wiedział, czym to miało być. Jakąś dywersją?
Wcześniej zaplanowaną akcją? Atakiem na nich, na kancelarię? Trudno
było cokolwiek przesądzić bez żadnych odpowiedzi.
Szczęśliwie osoba, która je miała, patrzyła na nich z drugiej strony stołu.
Nie rozmawiali na korytarzu. Przeszli do sali konferencyjnej, zamknęli
szklane drzwi, a potem skorzystali z chwili ciszy, by zebrać myśli.
Oryńskiemu jednak niespecjalnie się to udawało.
– Pomyślałam, że przyjdę wcześniej – odezwała się Judyta, patrząc na
Chyłkę. – Skoro i tak miałyśmy się zobaczyć wieczorem przy placu Trzech
Krzyży, to…
– W co ty, kurwa, grasz?
Brzostowska niewinnie wzruszyła ramionami.
– W tej chwili w nic, bo Paweł zadbał o to, żebym w środowisku
filmowym stała się persona non grata – odparła. – Wykorzystał wszystkie
swoje znajomości, żeby zablokować angażowanie mnie w jakiekolwiek
produkcje. Castingowcy nie odbierają telefonów od mojego agenta, a ja nie
jestem nigdzie zapraszana nawet na zdjęcia próbne. Ten człowiek za cel
postawił sobie, żeby mnie zniszczyć.
Dwoje prawników milczało.
– No i wiedziałam, że jak wyskoczył z propozycją spotkania, to tak
naprawdę planował wysłać ciebie.
Joanna przysunęła się do stołu i skrzyżowała na nim ręce, przywodząc na
myśl nie adwokatkę, ale prokuratorkę, która właśnie zamierza przystąpić do
wyjątkowo surowego przesłuchania.
– Wiedziałaś, że go reprezentuję – syknęła.
– Oczywiście.
Chyłka zacisnęła lekko usta.
– Nie od dziś – dodała Brzostowska. – Przecież wyciągałaś go już
z kłopotów, reprezentowałaś go w sprawach rzekomych pomówień przez
portale plotkarskie i inne takie. Byłaś jego tarczą, ostoją jego skrzywionej,
skurwysyńskiej, jebanej natury.
Nagle twarz kobiety, którą Kordian dotychczas znał jako swoją klientkę,
całkowicie się zmieniła.
– To dzięki tobie ten chuj pozostawał bezkarny – dorzuciła, a Joanna
z jakiegoś powodu jej nie przerywała. – To ty byłaś osobą, przez którą takie
jak ja cierpiały. Zapewniałaś temu gnojowi bezpieczeństwo i bezkarność,
oczyszczałaś go ze wszystkiego w oczach innych. Jesteś tak samo winna
jak on. Albo nawet bardziej, bo on nie może pokonać swojej natury, a ty
robisz to wszystko tylko i wyłącznie dla kasy i rozgłosu.
Oryński zamknął na moment oczy, w końcu rozumiejąc, skąd ta
początkowa antypatia do Chyłki. W pierwszej chwili Judyta musiała chcieć
pogonić nie tylko ją, ale także jego. Zaraz potem jednak doszła do wniosku,
że może wykorzystać tę sytuację na swoją korzyść.
Ale czy aby na pewno? Dlaczego właściwie zgodziła się, by Oryński ją
reprezentował?
Kordian już otwierał usta, by o to zapytać, ale kiedy Judyta spiorunowała
go wzrokiem, powstrzymał się.
– Zastanawiasz się, po co cię zatrudniłam, co?
Musiał uważać. Mimo że sytuacja stała się niemożliwa, formalnie
Brzostowska wciąż była jego klientką. A na nim ciążył ustawowy
obowiązek, by nie działać na jej szkodę i reprezentować jej interesy.
– Chyba każdy na moim miejscu by się zastanawiał – odparł.
– Pewnie tak.
– Więc?
Judyta prychnęła cicho.
– Nie mogłam przepuścić takiej okazji.
– To znaczy?
– Znaczy, że chciała we mnie uderzyć – odezwała się Chyłka, obracając
głowę do Oryńskiego. – Doszła do wniosku, że za to wszystko, co
zrobiłam, wetknie klin w najważniejsze miejsce w moim życiu, między
mnie i ciebie.
Do Kordiana dopiero teraz dotarło, że faktycznie mogło tak być.
Szczególnie jeśli Joanna wybieliła Rabanta z rzeczy, których dopuścił się,
kiedy był już w związku z Judytą. Przez te dwa lata mogła nie winić
w istocie jego, ale ją.
– Chciała, żebyśmy znaleźli się między młotem a kowadłem –
kontynuowała Chyłka, przenosząc uwagę na siedzącą naprzeciw kobietę. –
Miała świadomość, że kiedy w końcu wyjawi prawdę, będziemy musieli
zrezygnować z jednej ze spraw. A to z kolei wywoła między nami konflikt,
który…
– Dlatego popchnęłaś mi bzdurę o tym, co stało się z ojcem dziecka? –
włączył się Kordian, gromiąc klientkę spojrzeniem. – Chciałaś, żebym nie
mógł rozmawiać o twojej obronie z Chyłką?
Judyta zgodziła się ochoczym ruchem głowy, przywodząc na myśl
zwyczajną psychopatkę.
– Ale było w tym trochę prawdy – odparła. – W głębi duszy go
zamordowałam. Paweł jest dla mnie martwy.
Oryński odwrócił głowę, starając się powstrzymać przekleństwa, które
cisnęły mu się na usta.
– To on jest, oczywiście, ojcem Szymusia.
– Kurwa mać…
Jednak nie udało mu się powstrzymać.
– Jest przekonany, że to nie jego dziecko, bo po tym, jak zarzucał mi
zdrady i namawiał do aborcji, powiedziałam na odpierdol, że faktycznie to
nie on jest ojcem.
Brzostowska i Chyłka mierzyły się nieruchomymi spojrzeniami.
– Pewnie dlatego ci o tym nie powiedział – dodała Judyta, choć na dobrą
sprawę nie mogła być pewna, co przekazał jej klient, a czego nie.
Joanna zdawała się słuchać jej jedynie piąte przez dziesiąte, a Oryński
znał ją na tyle, by wiedzieć, że faktycznie tak jest. W tej chwili sama
wypełniała wszystkie luki występujące w tej relacji. I zapewne nie została
żadna, przy której potrzebowałaby pomocy Judyty.
– Zagrałaś tak nie tylko po to, żeby przypuścić atak na mnie – odezwała
się wreszcie.
Brzostowska teatralnie wstrzymała oddech i zakryła usta dłońmi.
– Niemożliwe – rzuciła. – Czyżbyś zorientowała się, że nie jesteś aż tak
ważna?
Chyłka trwała z niezmienionym wyrazem twarzy.
– Chodziło ci też o optykę w mediach – podjęła. – Wiedziałaś, że Rabant
jest związany z kancelarią od dawna, poza tym na szali leży milionowy
kontrakt filmowy. I miałaś świadomość, że przy konflikcie interesów
Żelazny & McVay zdecyduje się na reprezentowanie Pawła, nie ciebie.
Judyta przeniosła wzrok na Kordiana.
– Cóż…
– Będziesz jawić się w mediach jako ofiara – dodała Joanna. – Biedna
kobieta, która nie dość, że była maltretowana, porzucona z dzieckiem
i w końcu go pozbawiona, to jeszcze została odprawiona z kwitkiem przez
swojego obrońcę.
Kordian położył łokcie na stole i się zgrabił. W tym, co mówiła Chyłka,
nie było niczego niezgodnego z prawdą. Cały ten scenariusz zapewne
rozegra się za kilkanaście lub kilkadziesiąt minut w gabinecie Klejna.
Typowy no contest. Nikt nie będzie nawet rozważać tego, by bronić
Brzostowskiej. A ona wyjdzie ze Skylight i najpewniej zapłakana nakręci
filmik, na którym opowie, jak to porzucił ją własny adwokat.
Kurwa.
To nie będzie wyglądało dobrze ani dla kancelarii, ani dla niego, ani dla
Chyłki.
Oboje czekali na odpowiedź Judyty, ale tej bynajmniej nie spieszyło się
do udzielania jakichkolwiek. Patrzyła spokojnie na parę adwokatów,
czerpiąc z tej sytuacji wyraźną przyjemność.
– Nie będę oceniać, jaki to przyniesie efekt – odezwała się w końcu. –
Ale nie znaleźlibyście się w takiej sytuacji, gdyby nie to, że z Pawła jest
prawdziwy kawał chuja. Po tym, jak ze mną skończył, nie zainteresował się
nawet na tyle, żeby wiedzieć, że zmieniłam nazwisko. Gdyby było inaczej,
pewnie by ci o tym wspomniał… a może nie?
Oczy Chyłki ledwo zauważalnie się zwęziły, a Kordian doskonale zdawał
sobie sprawę z tego, co to oznacza. Szukała drugiego dna. Próbowała
dopatrzyć się ukrytych motywacji swojego klienta. Być może całkiem
słusznie.
– Tak czy inaczej chyba macie problem – dodała Brzostowska. – Prawda?
Joanna lekko uniosła głowę.
– Ze wszystkich osób tutaj największy problem masz ty – odparła. –
Z głową.
– Przynajmniej nie torpeduję kariery ukochanej osoby.
Wyraźnie grała na konflikt między prawnikami, z pewnością na niego
liczyła – nie mogła jednak wiedzieć, że nawet znacznie poważniejsze próby
poróżnienia ich zakończyłyby się fiaskiem. Znała ich tylko z pojedynczych
zdjęć w internecie, ewentualnie z przekazów medialnych przy co
głośniejszych sprawach. Nie miała wglądu w monolit, którym byli.
Oboje w jednym momencie obrócili się do siebie.
– Słyszałeś, Zordon? – odezwała się Chyłka.
– Głośno i wyraźnie. Torpedujesz moją karierę.
– Podczas gdy prawda jest taka, że to ty snujesz takie plany względem
mojej.
Oryński przyjął minę niewiniątka.
– Chcesz zrobić ze mnie ciężarówkę, żebym poszła na macierzyński
i stworzyła ci okazję do tego, byś zajął moje miejsce w kancelarii.
– Dokładnie o tym myślałem wczoraj w nocy, jak przyszło co do czego.
Joanna pokiwała głową ze zrozumieniem.
– Czułam to w twoich ruchach – odparła. – Szczególnie jak byłeś z tyłu.
– Naprawdę?
– Tak. Nacierałeś trochę pod kątem, w kierunku północno-wschodnim,
czyli tam, gdzie moje biuro.
– Punkt G nazywamy teraz biurem?
Chyłka uniosła brwi, jakby nie bardzo wiedziała, o czym mowa.
Właściwie mogliby to ciągnąć w nieskończoność, prędzej czy później
docierając do momentu, w którym Judyta poczułaby się nieswojo.
Brzostowska nie dała im jednak ku temu okazji. Podniosła się,
przeciągnęła dłońmi po bluzce, a potem ruszyła do wyjścia.
– Moment… – rzucił Kordian.
Judyta otworzyła drzwi i dopiero wtedy obejrzała się przez ramię.
– Nasłuchałam się waszych pierdół wystarczająco – oznajmiła, po czym
nie czekając, aż którekolwiek z prawników spróbuje ją zatrzymać, opuściła
salę konferencyjną.
Chyłka i Oryński wymienili się spojrzeniami sugerującymi, że jedno
i drugie jest gotowe za nią ruszyć. Żadne z nich jednak się nie podniosło.
W gruncie rzeczy nie było niczego, co mogliby powiedzieć lub zrobić, by ją
tu zatrzymać.
– Niech ją chuj… – syknęła Joanna.
Przez przeszklone ściany Kordian mógł obserwować, jak jego klientka się
oddala. I nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jest coraz bardziej dumna z tego,
co się wydarzyło.
Gdyby chodziło tylko o dokopanie Chyłce, nie czułaby aż takiej
satysfakcji. Ewidentnie zrealizowała plan, który zakładała od początku, by
prezentować się nie jako sprawczyni, ale ofiara.
– Co teraz? – odezwał się.
Joanna wstała z krzesła i wzięła się pod boki. Trwała tak przez jakiś czas,
dzięki czemu mijający ich młodzi prawnicy mogli obserwować coś, co
normalnie w naturze nie występowało. Bezradność Chyłki.
– Trucizno?
– Daj się zastanowić.
Oryński podniósł się i stanął obok niej. Mimo że Judyta zdążyła już
zapewne zjechać na parter, oboje zastygli w bezruchu, wbijając wzrok
w miejsce, gdzie znikła kobieta.
– W sumie chyba nie ma nad czym – odezwał się Kordian.
Joanna zamrugała kilkakrotnie i obróciła do niego głowę.
– Co? – rzuciła.
– Mówię, że nie ma nad czym się głowić. Wiadomo, że jedno z nas musi
zrezygnować z klienta, a Rabant jest zbyt cenny, by się go pozbywać.
Chyłka powoli obróciła się do niego całym ciałem, a potem utkwiła
spojrzenie w jego oczach.
– Nikt nie jest zbyt cenny – zadeklarowała. – Jasne?
– Ale chyba nie sądzisz, że…
– Że lepiej bronić Judyty niż jego? Nie wiem, Zordon. Przysięgam, że nie
wiem.
Mówiła nieobecnym głosem, jakby myślami przebywała gdzieś daleko.
Być może tak było, bo jej umysł z pewnością rozwijał już wszelkie
potencjalne scenariusze. I starał się wybrać ten, który będzie
najkorzystniejszy nie dla niej, ale dla nich.
Zrobiło się z tego niezłe bagno, skwitował w duchu Kordian. Nie
spodziewał się jednak, że kilka minut później sytuacja pogorszy się jeszcze
bardziej.
Po opuszczeniu Skylight Brzostowska zrobiła to, czego się spodziewali –
nagrała kolejny filmik o tym, jak to została potraktowana przez kancelarię,
która miała ją bronić. I która zamiast tego postanowiła reprezentować
gwałciciela, manipulatora i psychopatę znęcającego się nad kobietami.
Sam w sobie był to cios w reputację Żelaznego & McVaya.
Uderzenie nokautujące przyszło jednak, kiedy Judyta oznajmiła, że to
Paweł Rabant zamordował ich dziecko.
2
Gabinet Mariusza Klejna, XXI piętro Skylight

– Czy was, do kurwy nędzy, całkowicie popierdoliło?! – ryknął Żelazny,


wpadając jak huragan do biura partnera obecnie zarządzającego kancelarią.
Zatrzasnął za sobą drzwi, a potem powiódł wzrokiem po wszystkich, którzy
znajdowali się w pomieszczeniu.
Chyłka i Kordian siedzieli jak uczniacy przed biurkiem, a zajmujący
miejsce naprzeciw Klejn przywodził na myśl dyrektora szkoły, który
właśnie wezwał ich na dywanik.
Oryński obrócił się przez ramię w stronę Żelaznego, Joanna jednak nawet
nie drgnęła.
– Zawsze nachodzą mnie jakieś refleksje, kiedy się zjawiasz, Artur –
odezwała się.
– O czym ty…
– Bo widzisz, niektórzy przynoszą szczęście, gdy zjawiają się w twoim
życiu – dodała. – Inni, kiedy z niego znikają. Zgadnij, do której kategorii
należysz.
Żelazny zbliżył się do biurka i spojrzał na Klejna w poszukiwaniu
zrozumienia dla emocji, które ewidentnie nim targały.
– Daj nam chwilę – powiedział Mariusz.
– Dam wam nawet kilka. Na wytłumaczenie, coście odjebali.
– Pozwól, że to ja…
– Nie ma mowy – uciął Artur, a potem wymierzył palcem w kierunku
korytarza. – Moje nazwisko nadal wisi na tym szyldzie. I to ja swoją
renomą odpowiadam za to, co się tutaj dzieje.
– Czym? – włączyła się Joanna.
Oryński chrząknął ostrzegawczo, jakby wierzył w to, że takim sygnałem
uda mu się przekonać Chyłkę do powściągnięcia komentarzy. Nie było na
to najmniejszych szans.
– To trochę tak, jakby eunuch mówił o tym, że ma duże jaja.
– Słuchaj…
– Ciebie? Dzięki, ale nie interesują mnie zwyczaje komunikacyjne
pierwotniaków.
Żelazny już otwierał usta, by sformułować mniej lub bardziej udaną
ripostę, Klejn jednak powstrzymał go uniesioną dłonią. Podobnie jak
imienny partner, on także nie sprawiał wrażenia przesadnie
ukontentowanego.
Wezwał ich zaraz po tym, jak filmik Judyty pojawił się w mediach
społecznościowych. Po ostatnim obserwowało ją dostatecznie dużo osób,
by rozszedł się lotem błyskawicy – wprawdzie większość internautów
formułowała dotychczas raczej niewybredne opinie na jej temat, ale teraz
ewidentnie odbiór był inny.
Brzostowska rzeczywiście wyglądała jak ofiara wielkiej, nieludzkiej
i amoralnej korporacji prawniczej. I nie tylko jej. Wskazała jasno
człowieka, który nie dość, że zamordował jej dziecko, to jeszcze pozbawił
ją skutecznej obrony w sądzie.
Chwilę po tym przerwała transmisję i oznajmiła, że wróci za pół godziny
ze wszystkimi szczegółami – i przedstawi, co konkretnie stało się z jej
synkiem.
Liczba obserwujących jej profil na Instagramie rosła w tempie, jakiego
Chyłka chyba jeszcze nie widziała. Nic dziwnego. Judyta wykonała całkiem
przyzwoitą robotę marketingową i rozbudziła apetyt ludzi czekających na
więcej.
– Jak do tego, kurwa mać, doszło? – rzucił Żelazny.
– Normalnie.
Spiorunował Joannę spojrzeniem, ale ta nie odpowiedziała w żaden
sposób.
– Trabant nie wiedział, że Szynkiewicz przechrzciła się na Brzostowską.
– Umknęło mu też, że jego dziecko zginęło?
– Nie wiedział, że jest jego.
Artur bezradnie rozłożył ręce.
– I nie oglądał telewizji? – syknął. – Nie rozpoznał swojej byłej?
– Najwyraźniej nie.
– Albo po prostu leci w chuja, a ty mu z jakiegoś powodu wierzysz.
Chyłka właściwie nie odniosła takiego wrażenia. Mimo celebryckiej
otoczki Paweł był świetnym aktorem, ale chyba nie udałoby mu się aż tak
dobrze jej ograć. Poza tym w końcu stronił od mediów, często wyłączał się
na parę dni ze świata – a teraz z pewnością potrzebował tego bardziej niż
zwykle.
– Wrócimy do tego – zabrał głos Klejn, ani przez moment nie patrząc na
Artura. – Co powiedzieliście tej kobiecie?
– Nic – odparł Kordian.
– Najwyraźniej jednak coś – syknął Żelazny. – I to wystarczyło, żeby
wyszła przed Skylight i nasrała na nas wszystkich.
Oryński uniósł brwi i wzruszył ramionami.
– Formalnie to wciąż moja klientka – zastrzegł. – Nie rozwiązaliśmy
łączącego nas stosunku prawnego, bo to nie ja podejmuję decyzję
w wypadku konfliktu interesów.
Artur zbliżył się do nich, a potem przysunął krzesło obok Klejna. Ten
popatrzył na niego z niedowierzaniem, kiedy Żelazny zajmował miejsce po
jego prawicy. Nie skomentował jednak w żaden sposób.
– To dlaczego twierdzi, że zostawiliśmy ją na lodzie? – rzucił Artur.
– Bo jest pierdolnięta – włączyła się Chyłka.
– To twoja zawodowa opinia?
– Tak. Umotywowana wieloletnim doświadczeniem obcowania
z podobnymi ludźmi.
Żelazny już otwierał usta, ale Klejn go uprzedził.
– Trzeba to odpowiednio rozegrać – powiedział. – I to jak najszybciej.
– To znaczy? – burknął Artur.
– Przede wszystkim macie ściągnąć ją z powrotem na górę. Zanim zdąży
nagrać kolejny filmik.
Kordian ciężko westchnął, manifestując, że to może nie być łatwym
zadaniem.
– Po co ci tu ona? – odezwał się Żelazny. – Narobi tylko większych
problemów.
– Niekoniecznie.
Artur sięgnął do spinki przy lewym mankiecie i zaczął nerwowo ją trącać.
Przez moment się namyślał.
– Może i racja – przyznał niechętnie. – Jeżeli się postaramy, możemy
wyjść z tego z twarzą. Trzeba by zadzwonić do znajomych w innych
kancelariach i natychmiast załatwić jej jakąś dobrą reprezentację.
Pokażemy się jako ci, którzy…
– Nie to miałem na myśli.
– A co?
Klejn wciąż patrzył znacząco na Zordona, a Chyłce trudno było
rozpracować jego spojrzenie.
– Twierdzisz, że się z nią nie pożegnałeś.
– Ano nie – przyznał Oryński.
– W takim razie być może nie powinieneś tego robić.
Żelazny prychnął cicho i odwrócił się do partnera zarządzającego. Ten
nadal traktował go w najlepszym wypadku jak powietrze.
– O czym ty mówisz? – rzucił.
– O tym, że trzeba się zastanowić, z którego klienta rezygnujemy.
– A nad czym się tu zastanawiać? Rabant jest grubą rybą. Ta wariatka
byle płotką, która…
– Która może zjednać sobie sympatię tłumu.
– Po tym, jak zabiła własne dziecko? Wątpię.
Dopiero teraz Mariusz zdecydował się na to, by zerknąć na Żelaznego.
Obaj przez moment trwali w bezruchu, przywodząc Chyłce na myśl dwa
posągi, które ktoś postawił przypadkowo zwrócone ku sobie. Z jakiegoś
powodu wyglądało to tak nienaturalnie, że postanowiła zabrać głos.
– Klejn ma rację. Trzeba rozważyć wszystkie możliwości.
– Chyba sobie żartujesz – odparł Artur.
– Tylko w towarzystwie ludzi inteligentnych, którzy w mig łapią mój
dowcip. Więc możesz być pewien, że teraz mówię poważnie.
Mariusz uniósł wzrok.
– Oszczędźcie sobie tego – poradził.
– Zapewniam cię, że jestem bardzo oszczędna – odparła spokojnie
Joanna. – Szczególnie że właśnie przyznaję ci rację.
– Cóż… kiedyś musiało do tego dojść.
Chyłka zignorowała tę uwagę i satysfakcję, która przemknęła przez twarz
Klejna.
– Prawda jest taka, że nie wiemy, co się wydarzyło – powiedziała. –
Judyta mogła porzucić dziecko, mogła je zabić, mogła też zachlać i zaćpać
tak mocno, że nie odnotowała, kiedy ktoś je zabrał.
– A Rabant miał z pewnością klucze do mieszkania – zauważył Mariusz.
Joanna lekko się skrzywiła, kiedy dokończył jej myśl. Na pierwszy rzut
oka rzeczywiście bardziej opłacało się zostać przy obronie Pawła,
ostatecznie jednak korzystniejsza mogła okazać się reprezentacja tego, kto
okaże się niewinny. A Judyta mogła być.
Chyłka nie była pewna, czy zakłada tak, bo zwyczajowo chce wystąpić
w roli adwokata diabła, czy może ze względu na Zordona.
W dość naturalnym odruchu chciała pozbyć się swojego klienta, by on
mógł bronić swojego. Może to determinowało jej podejście?
– To absurdalne – odezwał się Artur, wciąż trącając spinkę. – Po co
Rabant miałby porywać to dziecko i zostawiać je w parku? Sama mówiłaś,
że nawet nie wiedział, czyje jest.
– Tak twierdzi.
– To teraz mu jednak nie wierzysz?
– Wiara nie ma nic do rzeczy – odparła Chyłka. – Dla mnie liczą się
fakty. A są takie, że Brzostowska właśnie przedstawiła potencjalnie
wiarygodnego alternatywnego sprawcę. I tak się składa, że jest nim klient
tej kancelarii, więc powinniśmy przynajmniej zastanowić się nad tym,
czy…
– Robisz to dla niego – uciął Żelazny, wskazując wzrokiem Zordona. –
Gdyby ktoś inny z nas bronił tej wariatki, nie byłoby w ogóle rozmowy.
Joanna zawahała się o moment za długo, bo imienny partner trafił
w sedno. W takim scenariuszu rzeczywiście nie wahałaby się ani przez
moment. Nie rozważałaby, kto jest winny, kto nie, czyją obronę bardziej
opłaca się prowadzić i tak dalej. Szłaby dalej przed siebie, nie oglądając się
na nic.
– Dzwoń do niej – polecił Klejn.
– Zaraz… – odparł Kordian.
– Już. Zanim wyrządzi więcej szkód.
– I co mam jej niby powiedzieć?
– Że się pospieszyła, a kancelaria nie podjęła jeszcze decyzji.
– Tylko rozdrapiemy ranę – zaoponował Żelazny. – A ona będzie mogła
zrobić sobie obdukcję na oczach wszystkich.
Mariusza bynajmniej nie obeszły jego słowa.
– Dodaj, że jeśli decyzja zapadnie na korzyść Rabanta, zadbamy o to, by
jej sprawę podjął najlepszy prawnik w innej kancelarii – ciągnął. – Nie
zostawimy jej na pastwę losu, pomożemy.
Brzmiało to jak kompletne brednie, ale właściwie tylko tyle można było
zrobić, by choćby spróbować wyjść z twarzą.
– Ja tymczasem zwołam zgromadzenie wspólników i razem podejmiemy
decyzję – dodał Klejn. – A wy ją uszanujecie. Jasne?
– Zaraz… – zaczął Oryński.
– Czyli jasne. Dzwoń do swojej klientki i poinformuj ją o tym, co…
Mariuszowi przerwało pukanie do drzwi, które zaraz potem się
otworzyły, jakby niespodziewany gość nie musiał czekać na przyzwolenie.
Być może tak było, bo okazał się nim Sebastian.
– Judyta znowu nadaje – oznajmił.
Chyłka od razu sięgnęła po komórkę, otworzyła Instagram i wpisała
właściwie imię i nazwisko w polu wyszukiwania. Zaraz potem szybko
kliknęła w miniaturkę zdjęcia Brzostowskiej w czerwonej otoczce.
Kątem oka dostrzegła, jak Kordian się ku niej pochyla.
– Wiem, że w tej sytuacji powinnam milczeć – powiedziała Judyta. –
I gdybym zdążyła zatrudnić nowego prawnika, pewnie właśnie to by mi
doradził. Ale nie mam zamiaru dłużej tego robić. Milczałam przez lata.
Teraz czas na prawdę o Pawle Rabancie, ulubieńcu krytyków filmowych
i bożyszczu widzów.
Operowała lekko trzęsącym się, niepewnym głosem, jakby mimo tych
szumnych zapowiedzi nie była do końca przekonana, czy roztropnie robi.
– Byłam z tym człowiekiem przez dwa lata – ciągnęła. – I były to dwa
lata wypełnione poniżaniem, sprowadzaniem do parteru i systematycznym
niszczeniem mojej niezależności i samodzielności. Uzależnił mnie od
siebie, pozbawił mnie poczucia własnej wartości, a potem wykorzystał to,
by całkowicie mnie wyniszczyć. Maltretował mnie, znęcał się nie tylko nad
moim ciałem, ale też duchem. Zmuszał mnie do współżycia, co
w normalnym świecie nazywamy gwałtem. Zgnoił mnie do tego stopnia, że
przestałam postrzegać się jako normalną istotę ludzką i zaczęłam jako
rzecz. Jego własność.
Joanna zaklęła cicho. Nie była to najlepsza przemowa, ale Brzostowska
ewidentnie sobie ją przemyślała i zawarła w niej wszystko, co konieczne.
Chyłka złapała się na tym, że nadal myśli kategoriami swojego klienta.
Najwyraźniej w głębi ducha zakładała, że decyzja wspólników może być
dla niego wyłącznie korzystna.
Im dłużej trwał jednak monolog Judyty pod Skylight, tym mniej pewna
tego była. Dziewczyna opisywała, jak Rabant pozbawiał ją szans na angaż
w kolejnych produkcjach, bo nie wyobrażał sobie, że mogłaby się wybić
i uniezależnić od niego.
Traktował ją jak sługę, jak niewolnicę. I nie dopuszczał, by kiedykolwiek
się to zmieniło – a jeżeli Brzostowska próbowała jakoś zmienić tę sytuację,
do gry wchodziły nie tylko obelgi i opluwanie, ale też ciosy wymierzane
pięściami.
– Początkowo nie wiedziałam, co się dzieje – ciągnęła. – Ale ani się
obejrzałam, w jakiś sposób przyjęłam to za normę. To był artysta, wielki
aktor. Człowiek, który ma swoje demony, bo to cena, jaką płaci za
popularność. Rozgrzeszałam go, usprawiedliwiałam. Broniłabym go
w sądzie, gdyby to wyszło na jaw i ktoś oskarżyłby go o znęcanie się nade
mną. Byłam całkowicie zaślepiona.
Mówiła coraz pewniej, a jeśli Paweł to oglądał, musiał czuć, że ziemia się
pod nim zapada.
– Najpierw przez myśl mi nie przeszło, żeby dokumentować obrażenia.
Ale po pewnym czasie zaczęłam robić sobie zdjęcia w łazience. Mam je do
teraz. Wszyscy będą mogli zobaczyć, co mi zrobił.
Klejn spojrzał znacząco na Chyłkę, jakby chciał zasugerować, że od
początku miał rację, mówiąc, że to ona, a nie Zordon, powinna pożegnać
się z klientem.
– Przypuszczam, że to on tamtej nocy podał mi środki, przez które
straciłam przytomność. Mam dowody na to, że potem wywiózł moje
dziecko z domu i porzucił je na placu zabaw. I przedstawię je w sądzie.
Dziękuję wam.
Już miała zakończyć transmisję, ale się zawahała.
– Dziękuję za wszystko. Za wszystkie wasze dobre słowa. Bez tego nie
dałabym sobie rady.
Wyłączyła live’a, ale zrobiła to na tyle niespiesznie, by widzowie mogli
jeszcze zobaczyć, że zaszkliły się jej oczy.
W gabinecie Klejna trwała grobowa cisza. Nikt nie kwapił się do tego, by
ją przerwać, w końcu jednak zrobił to stojący przy drzwiach Sebastian.
– Uch… – jęknął. – To nie będzie łatwa decyzja.
3
ul. Złota, Śródmieście

Kordian zdążył w ostatniej chwili. Ledwo opuścił Skylight, zobaczył


szybko oddalającą się w kierunku Dworca Centralnego Judytę. Od razu
ruszył za nią, choć na dobrą sprawę nie wiedział jeszcze, co powinien
powiedzieć.
– Hej! – krzyknął.
Spojrzało na niego kilku przechodniów, ale nie kobieta, którą starał się
zawołać.
– Hej! – powtórzył.
Wciąż nic. Musiała jednak go słyszeć, bo idący przed nią mężczyzna bez
trudu wyłapał wołanie spośród dźwięków tętniącego życiem miasta.
Oryński przyspieszył i w ostatnim momencie odsunął się, przepuszczając
parę z bagażami kierującą się ku Świętokrzyskiej.
– Judyta!
Tym razem w końcu zareagowała. Zatrzymała się i zwiesiła głowę, jakby
od początku wiedziała, kto i dlaczego ją woła.
– Chcesz dla mnie odejść z kancelarii, Kordian? – rzuciła.
Oryński wreszcie się z nią zrównał, a ona ruszyła ku przejściu dla
pieszych.
– Nie.
– W takim razie o co chodzi?
– O to, że jeszcze dziś wspólnicy będą głosować nad tym, czyją sprawę
poprowadzić.
Spojrzała na niego z podejrzliwością, jakby spodziewała się, że robi sobie
jaja. Kiedy jednak zrozumiała, że tak nie jest, w jej oczach zakołatała
wyraźna satysfakcja.
Jeśli jedną z jej motywacji było dokopanie Chyłce, to właśnie osiągnęła
cel. Ustawiła ją na przegranej pozycji – bo czy wspólnicy zagłosują za jej
klientem, czy przeciwko niemu, ona przegra.
Różnica będzie polegała tylko na tym, czy ta decyzja uderzy w jej życie
zawodowe, czy osobiste.
– Nieźle – odparła Brzostowska. – Tego się nie spodziewałam.
– Nie tylko ty.
– W takim razie jest szansa, że nadal będziesz mnie bronił?
To całkiem neutralnie zadane pytanie w połączeniu ze wszystkim, co
wydarzyło się do tej pory, kazało Kordianowi sądzić, że w istocie ma do
czynienia z psychopatką.
– A chcesz tego? – zapytał.
– Jasne. Nie mijałam się z prawdą, kiedy mówiłam, że jesteś jednym
z najlepszych.
– Tyle że nie wyjawiłaś mi też całej prawdy.
– No tak – przyznała, jakby było oczywiste, dlaczego nie mogła tego
zrobić. – Nie podjąłbyś się wtedy obrony, prawda?
– Trudno powiedzieć.
Judyta zerknęła na czerwone światło, przez które musieli stać przed
przejściem.
– Wcale nie tak trudno – powiedziała. – Zrezygnowałbyś, bo Chyłka już
reprezentowała prawdziwego zabójcę. Macie w kancelarii pewnie jakieś
prawo pierwszeństwa.
Kordian obejrzał się przez ramię i powiódł wzrokiem po przeszklonej
fasadzie Skylight.
– Właściwie nie mamy tam wiele prawa – odparł.
– Ciekawe.
Zwrócił się z powrotem do Brzostowskiej, a ta patrzyła na niego
w sposób, którego nie potrafił rozszyfrować. Badawczo? Może trochę,
jakby była zaintrygowana, że nie odpuścił ot tak?
– W relacji mówiłaś, że masz jakiś dowód – odezwał się, by przerwać
ciszę.
– Hm?
– Na winę Rabanta.
– No tak, mam.
– Jaki?
Judyta cofnęła się lekko, jakby ją czymś uraził.
– Chyba nie sądzisz, że ci powiem – odparła. – Jak się okaże, że
wspólnicy będą woleli pozbyć się mnie, to…
– To wszystkie informacje, łącznie z tymi, które dotychczas mi
przekazałaś, pozostaną objęte tajemnicą adwokacką. Nikt się o tym nie
dowie.
– Nikt? Nawet Chyłka?
– Nawet – przyznał Kordian.
Miał świadomość, że jeśli to on wygra w głosowaniu, będzie musiał
zachowywać absolutnie wszystko dla siebie. Żadnych rozmów o sprawie.
Żadnych, choćby krótkich, wzmianek na ten temat.
Dyskrecja, którą musiał dotychczas utrzymać, okaże się niczym
w porównaniu z tą, której obowiązek dochowania będzie na nim ciążył.
Analogicznie stanie się, jeśli kancelaria pozostanie przy Pawle Rabancie.
Jakiekolwiek rozmowy Chyłki z prawnikiem, który reprezentował drugą
stronę, będą nosiły znamiona działań przynajmniej podejrzanych. I mogą
wówczas posłużyć do wzruszenia sprawy w kolejnej instancji.
Sąd będzie się im przyglądał. Przeciwnik procesowy także. Jednym
z minusów życia w prawniczym małżeństwie było z pewnością to, że przy
prowadzonych sprawach należało zachować większą niż w innej sytuacji
ostrożność.
Oryński nie miał jednak zamiaru teraz o tym myśleć. Musiał skupić się na
czymś innym.
– To co z tym dowodem? – spytał.
– Sama nie wiem…
Kordian zmarszczył czoło, czekając, aż Brzostowska rozwinie.
– W sensie co do niego jestem pewna – dodała. – Tylko co do ciebie nie.
– Gwarantuję ci, że…
– A bez tego dowodu nie przekonasz wspólników, że warto mnie bronić?
Wahał się o moment za długo, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.
Zamierzał ich przekonywać? Jeśli tak, to wystąpi przeciwko Chyłce.
Z jednej strony było to wręcz absurdalne, z drugiej ciążył na nim
obowiązek, by działać na korzyść klienta.
– Aha – mruknęła Judyta. – Czyli nie wiesz nawet, czy będziesz o mnie
walczyć?
– To nie tak.
– A jak?
Światło zmieniło się na zielone, ale zamiast ruszyć przed siebie,
Brzostowska obróciła się do niego i skrzyżowała ręce na piersi.
– Masz odpowiednio duże jaja, żeby powalczyć w starciu na argumenty
ze swoją żoną?
Kordian zaklął bezgłośnie, nie dowierzając, że znaleźli się w tak
niewygodnej sytuacji. Na dobrą sprawę jej kłopotliwość dopiero torowała
sobie drogę do jego świadomości.
– Zrobię, co trzeba – odparł.
Judyta prychnęła.
– To brzmi, jakbyś już zrezygnował.
– Nieistotne, jak brzmi. Liczy się to, że spełnię swój obowiązek
ustawowy najlepiej, jak potrafię.
– To za mało – odparła pod nosem Brzostowska, a potem przeszła na
drugą stronę Emilii Plater.
Oryński ruszył zaraz za nią i szybko się z nią zrównał. Do kurwy nędzy,
co miał robić? Naprawdę musiał wypełnić adwokacki obowiązek, a to
oznaczało, że należy za wszelką cenę sprawić, by wspólnicy zagłosowali za
nim.
Uzmysłowił sobie, że Chyłka w tej chwili musi snuć podobne
rozważania. I znajdować się w takim samym impasie ze swoimi myślami
jak on.
– Nie potrzebuję kogoś, kto poddaje się przy pierwszej przeszkodzie –
odezwała się Judyta, kierując się w stronę samochodu.
– To oczywiste.
Zerknęła na niego z wyraźnym niesmakiem.
– Oczywiste jest dla mnie to, że dobra atmosfera w związku i ciepły
kocyk wieczorem na kanapie są dla ciebie ważniejsze niż poprowadzenie
tej obrony.
Oryński zatrzymał się i głęboko westchnął.
– Poczekaj – rzucił.
Judyta zatrzymała się, ale przeniosła ciężar ciała tak, by wiedział, że
w każdej chwili jest gotowa ruszyć dalej. Kordian powoli się do niej
zbliżył.
Nie miał wyjścia. I to nie tylko dlatego, że ta kobieta wykorzystałaby
przeciwko niemu jakiekolwiek uchybienia zawodowym zobowiązaniom,
których mógłby się dopuścić.
Powodowała nim moralność. I poczucie obowiązku wobec ślubowania,
które złożył przed dziekanem Okręgowej Rady Adwokackiej.
– Zapewniam cię, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby móc dalej
prowadzić twoją sprawę. I nie tylko.
– Hm?
– Zrobię też wszystko, żeby wygrać.
Brzostowska bynajmniej nie wydawała się przekonana.
– Przeciwko tobie świadczą na razie wszystkie dowody poszlakowe,
a przypuszczam, że im głębiej w las, tym więcej się ich znajdzie. Nawet
prosta logika wskazuje na ciebie jako sprawczynię. To, że oskarżasz byłego,
sąd potraktuje jako oczywistą i najbardziej podstawową linię obrony, ale nie
da temu wiary, dopóki nie wykażesz, że Rabant w ogóle wiedział o tym, że
jest ojcem. A tego, jak rozumiem, nie możesz zrobić.
Judyta nie musiała potwierdzać, zresztą Oryński nie miał zamiaru dać jej
na to czasu.
– Dowód, który rzekomo masz, jest dęty – dodał. – Gdyby było inaczej,
użyłabyś go do tej pory, zamiast pozwalać, by media mieszały cię z błotem,
a ludzie obrzucali gównem.
Tym razem Brzostowska zdążyła jedynie otworzyć usta, ale nie
skorzystała z okazji, by się odezwać.
– Każdy inny prawnik w tej sytuacji zaproponuje ci granie na nieumyślne
spowodowanie śmierci – ciągnął Kordian. – Będzie przekonywał cię, że to
jedyne wyjście, bo grozi ci za to znacznie mniej niż za zabójstwo. Nakreśli
przed sądem wizję alkoholowo-narkotykowego otępienia, które sprawiło, że
zostawiłaś wózek na placu zabaw. Będzie musiał mocno się postarać, żeby
przepchnąć tę wersję, jako że był ukryty w zaroślach. Ale być może mu się
uda. W takim wypadku możesz dostać aż do pięciu lat. Jesteś gotowa na to,
by spędzić je w więzieniu?
Judyta znów zaplotła ręce na klatce piersiowej, przyglądając się
prawnikowi.
– Nie – przyznała. – A ty jesteś gotowy obiecać mi, że tam nie trafię, jeśli
to ty będziesz mnie bronił?
– Niczego nie mogę ci obiecać.
– A mimo to mamisz mnie wizją, że…
– Mówię ci tylko, o jaką stawkę zamierzam grać – uciął Oryński. – Inny
prawnik będzie grał na nieumyślne.
– A ty?
– Na niewinność.
Oczy Brzostowskiej lekko się zwęziły, jakby próbowała go w jakiś
sposób przeskanować.
– Dlaczego? – zapytała.
Wiedział, na jaką odpowiedź liczyła. Każdy klient chciał usłyszeć ze
strony swojego adwokata zapewnienie, że ten ma niezachwianą wiarę
w jego niewinność. Żaden obrońca nie mógł jednak złożyć takiej deklaracji.
– Bo nie interesują mnie półśrodki – odparł Oryński. – Połowiczna
wygrana to tak naprawdę przegrana. A ja gram po to, by odnieść
zwycięstwo.
Judyta uniosła wzrok i spojrzała na Skylight.
– Gadane to ty masz – przyznała.
– Prawdziwe włączy mi się w sądzie.
– Oby.
Zabrzmiało to w dość jednoznaczny sposób, Kordian potrzebował jednak
bezpośredniego potwierdzenia.
– To jak będzie? – spytał.
Brzostowska głęboko wciągnęła powietrze do płuc, jakby nie znajdowała
się w samym centrum wypełnionego spalinami miasta, tylko w leczniczym
ustroniu.
– Okej – rzuciła. – Jeśli uda ci się wygrać z Chyłką w kancelarii, to
zakładam, że możesz też wygrać w sądzie.
– Całkiem słusznie.
– Pytanie, czy uda ci się to pierwsze.
W dodatku bardzo dobre pytanie, dodał w duchu Oryński. Nie miał
zamiaru okazywać przed Judytą choćby cienia wątpliwości, ale prawda była
taka, że Artur miał nieco więcej racji podczas rozmowy w gabinecie Klejna.
– Ten twój rzekomy dowód mógłby pomóc – zauważył Kordian.
– Mówiłeś, że…
– Cokolwiek masz, przypuszczalnie nie obroni się w sądzie – przerwał
jej. – Ale może pomóc tam. – Wskazał ostatnie piętra oszklonego biurowca.
Brzostowska sprawiała wrażenie, jakby nie mogła przesądzić, jak to
wszystko traktować. W końcu jednak podjęła decyzję.
– Nie dostaniesz go – oznajmiła.
– Słucham?
– Jeśli nie jesteś w stanie wygrać bez niego, to najwyraźniej nie jesteś tak
dobry, jak mówisz.
Nie dała mu żadnej szansy na odpowiedź. Uśmiechnęła się, a potem
jakby nigdy nic zaczęła się oddalać.
Obejrzała się jeszcze przez ramię, kiedy odeszła o parę kroków.
– Jak wygrasz z Chyłką, jestem twoja – rzuciła filuternym głosem. –
I zapewniam cię, że mój dowód jest mocniejszy, niż ci się zdaje.
Oryński został sam na chodniku, z rękoma w kieszeniach i milionem
niezbornych myśli w głowie. Jakim cudem ta w gruncie rzeczy prosta
sytuacja tak szybko przerodziła się w największy problem, jaki od lat mieli
z Chyłką?
Kordian ruszył w stronę Costy, uznając, że latte z odpowiednią ilością
cukru nieco pomoże. Nie mógł opędzić się jednak od myśli, że cokolwiek
wydarzy się na dwudziestym pierwszym piętrze, sprawi, że dziś wrócą
z Joanną na Argentyńską oddzielnie.
Być może nie fizycznie, ale w każdym innym sensie tak.
Jedno z nich wygra. Drugie zostanie z niczym.
4
Gabinet Chyłki, kancelaria Żelazny & McVay

– Uspokój się, do chuja wafla – rzuciła do komórki Joanna, robiąc już piąte
okrążenie po swoim biurze.
Gdyby miała na nadgarstku jeden z tych wynalazków zliczających kroki,
zapewne poinformowałby ją, że osiągnęła już dzisiejszy cel.
– Jak mam się uspokoić?! – krzyknął ze słuchawki Rabant. – Ta kurwa
publicznie oskarżyła mnie o zabójstwo dziecka!
Chyłka zatrzymała się przy biurku, westchnęła, a potem położyła na nim
komórkę. Nie miała zamiaru dłużej słuchać tych krzyków, ucho ją od tego
bolało.
– Zajebię ją! – słyszała cichy głos dobywający się z komórki. – Zajebię tę
jebaną sukę!
Na niewiele się zda nieodpowiadanie, uznała w duchu Chyłka, a potem
przesunęła palcem po wyświetlaczu, kończąc połączenie. Pawłowi pewnie
zajmie chwilę zorientowanie się, że gada już tylko sam do siebie. Potem
może nieco ostygnie.
Joanna podeszła do okna i wyjrzała na dół. Szukała wzrokiem Kordiana
i jego klientki, ale nigdzie ich nie dostrzegła. Zaraz potem jednak
rozpoznała jego chód i sylwetkę. Stał z Judytą za przejściem dla pieszych
i…
I właściwie trudno było choćby przypuszczać, co konkretnie jej mówił.
Nie zdążyli zamienić nawet zdania w cztery oczy. Nie ustalili planu gry.
Chyłka przerwała rozmyślania, kiedy rozległ się charakterystyczny riff
gitarowy. Nie musiała patrzeć na ekran telefonu, by wiedzieć, że to Rabant.
Odebrała dopiero po chwili.
– Tak teraz traktujesz klientów? – syknął.
– Tylko tych, którzy wybitnie mnie wkurwiają.
– Posłuchaj mnie…
– Słuchałam wystarczająco – przerwała mu. – Teraz twoja kolej.
Mogła wyobrazić sobie zaciśnięte mocno usta Pawła i złość na jego
twarzy. Zmagał się z wciąż narastającymi emocjami, mimo to nie odezwał
się słowem.
– Najprawdopodobniej będę musiała zrezygnować z reprezentowania cię.
– Że co? Co ty, kurwa, powiedziałaś?
– Uspokój się.
– Słuchaj no…
– Zawsze mogę znowu się rozłączyć.
Usłyszała ciąg wyjątkowo niewybrednych, cedzonych pod nosem
przekleństw. Nie robiły na niej żadnego wrażenia.
– Kancelaria nie może reprezentować was obojga – dodała Joanna. –
Wspólnicy niebawem będą głosować nad tym, którą sprawę zostawić.
– I wybiorą tę pierdolniętą wariatkę?
– Nie wiem.
Właściwie Chyłka nie wiedziała nawet tego, czy sama nie zrezygnuje.
Nie miała czasu jeszcze się nad tym zastanowić.
– Chyba sobie ze mnie jaja robisz – rzucił Rabant. – Przecież ona
zajebała swoje dziecko!
– Wasze.
– Gówno, nie nasze – odparował ostro Paweł. – Nie mam z tym nic
wspólnego, a ona spała z tyloma fagasami, że…
– W tej chwili to nieistotne.
– Jak nieistotne, do chuja?! – znów krzyknął Rabant.
Tym razem jednak sam się zmitygował.
– Publicznie oskarżyła mnie o to, że to ja je zabiłem – dodał nieco ciszej.
– Nie tylko oskarżyła, ale też powiedziała, że ma na to dowód.
– Bredzi.
– Na pewno?
Odpowiedziała jej chwilowa cisza, po której Joanna spodziewała się
kolejnej lawiny inwektyw pod adresem Judyty.
– O co ty mnie w ogóle pytasz? – odezwał się jednak dość spokojnie
Paweł.
– O to, czy jest taki dowód.
– Nie. To całkowicie niedorzeczne.
Wyraźnie nie miał zamiaru się tłumaczyć, uznał chyba jednak, że Chyłka
tego od niego oczekuje.
– Jak miałbym w ogóle… kurwa… w jakim ludzko pojętym celu
miałbym to robić? – zapytał. – Nawet jeśli, nie daj Boże, to dziecko było
moje, to nie miałem o tym pojęcia. Więc co? Latam po mieście, włamuję
się do swoich byłych i zabijam im niemowlęta? Kurwa mać, Chyłka!
– Spokojnie.
Znów ciche przekleństwo przesączyło się przez jego usta.
– Nie miałbym nawet jak tam wejść – dodał. – Nie mam kluczy do jej
mieszkania.
Joanna znów stanęła przy oknie, tym razem jednak nie spojrzała w dół,
by nie widzieć, czy Zordon nadal konferuje ze swoją klientką. Zamiast tego
wbiła nieruchomy wzrok w iglicę PKiN-u.
– Masz alibi? – rzuciła wprost.
– Co?
– Na tę noc, kiedy ktoś rzekomo wyniósł dziecko z mieszkania.
– A ja wiem? Przecież nie…
– To się dowiedz.
Dała mu chwilę, by pozbierał myśli, jednocześnie nieco zaskakując samą
siebie tym, że ciągnie rozmowę w takim kierunku, jakby miała dalej go
bronić.
Bo czy miała prawo w ogóle zrezygnować z tej obrony? Wziąwszy pod
uwagę chronologię, to Rabant powinien pozostać klientem Żelaznego &
McVaya. Gdyby wiedzieli o tym, że zachodzi konflikt interesów, nigdy nie
zgodziliby się na reprezentowanie Judyty.
Joanna zamknęła oczy, starając się poukładać myśli. Miała obowiązek
wobec swojego klienta. Olanie go ot tak byłoby uchybieniem
podstawowym standardom wykonywania zawodu adwokata.
– Niech to chuj… – szepnęła.
– Co?
– Nie do ciebie – odparła i odchrząknęła. – Wiesz już, co robiłeś tamtej
nocy, czy nie?
– Chyba tak.
– Chyba?
– Nie prowadzę, kurwa, kalendarza – rzucił nerwowo Rabant. – Ale
wydaje mi się, że byłem wtedy z kilkoma znajomymi w Ćmie.
– Mogą to potwierdzić?
– Już wysłałem esemesa.
– Co to za ludzie?
W podszyciu pytania zadrgała ewidentna próba ustalenia, czy była wśród
nich osoba o nieposzlakowanej opinii, której słowo rzeczywiście coś by
znaczyło. Jak znała Pawła, szanse były marne. Często obracał się w dość
wątpliwym towarzystwie.
– Znajomi aktorzy – odparł.
– Jacy? Była tam jakaś Cielecka albo ktoś w tym guście?
– Może – przyznał Rabant. – Nie wiem, sprawdzę.
Oznaczało to ni mniej, ni więcej, tylko że tamtego wieczoru nie odmawiał
sobie wódki, być może także mocniejszych rzeczy. Jedno trzeba było oddać
parze Rabant–Brzostowska: dobrali się wprost idealnie.
Chwilę zajęło mu potwierdzenie, że impreza rzeczywiście odbywała się
w noc śmierci dziecka. A potem ustalenie, kto na niej był. Nazwiska były
całkiem niezłe, a alibi od tych ludzi solidne.
– O której wróciłeś do domu? – spytała Chyłka.
– A ja wiem? Może po drugiej albo trzeciej. Wolałem już nie patrzeć na
zegarek.
– Pamiętasz ten powrót?
– Co?
– Urwał ci się film czy zachowałeś resztki…
– Gówno pamiętam – uciął szybko Paweł. – Byłem nawalony jak stodoła.
Joanna zaczęła w głowie szybkie kalkulacje. Ile godzin musiałoby
spędzić to dziecko na placu zabaw, by temperatura ciała spadła do poziomu
powodującego śmierć? Z pewnością całkiem sporo. Istniała więc szansa, że
Rabanta dałoby się wykluczyć z kręgu podejrzeń.
– Ktoś był z tobą tamtej nocy, po powrocie do mieszkania?
– Nie.
– Ktoś widział cię rano?
– Kurier, chyba z DPD.
– O której?
– No nie wiem – odparł niewyraźnie Paweł. – Zazwyczaj zjawiają się
u mnie jakoś między ósmą a dziewiątą.
Trzeba będzie to sprawdzić, choć na cud nie było co liczyć – dziura
czasowa była dość duża i mogła podać w wątpliwość alibi Rabanta.
– Nie widzisz, że ona robi wszystko to, co zapowiedziała? – dodał.
– Hę?
– Mówiła, że mnie zniszczy. Że przedstawi mnie jako potwora. Ale nie
spodziewałem się, że posunie się do czegoś takiego.
– Co konkretnie sugerujesz? – odparła ciężko Joanna. – Że zabiła swoje
dziecko, żeby zwalić winę na ciebie?
– Nie wiem. Nie sądziłem, że byłaby do tego zdolna, ale…
– Ale co?
– Jeżeli rzeczywiście chciała się go pozbyć, to czemu za jednym
zamachem nie uderzyć we mnie?
Chyłka spuściła wzrok na ulicę, dopiero po chwili namierzyła Kordiana.
Czy on też rozmawiał z Judytą tak, jakby miała pozostać jego klientką?
O ile go znała, to tak. Musiał mieć podobne rozterki jak ona, ale ostatecznie
doszedł do wniosku, że jedyne, co mogą w tej sytuacji zrobić, to trzymać
się tego, do czego obligują ich Prawo o adwokaturze i inne ustawy.
– Dobra – rzuciła Joanna. – Skąd w ogóle wiedziałeś, że zamierza
przypuścić na ciebie atak?
– Mówiłem ci, że…
– Że masz swoje źródła – wpadła mu w słowo Chyłka. – I wtedy mi to
wystarczyło, teraz potrzebuję konkretów.
Na moment zamilkł, co nigdy nie świadczyło o niczym dobrym.
– Wiedziałem o tym od jej przyjaciółki – odezwał się w końcu Rabant. –
Judyta zwierzyła jej się ze wszystkiego. Nakreśliła, jak ją niby traktowałem,
czy tam maltretowałem, a potem oznajmiła, że chce wymierzyć
sprawiedliwość.
– To marna przyjaciółka, skoro ci o wszystkim powiedziała. Chyba że…
Istniały właściwie tylko dwa powody, dla których taka sytuacja mogłaby
mieć miejsce. Pierwszy zakładał, że Judyta puściła przeciek kontrolowany –
co nie miałoby sensu, bo znacznie lepiej byłoby, gdyby Paweł obudził się
z ręką w nocniku.
Drugi scenariusz wydawał się bardziej prawdopodobny.
– Przeleciałeś ją – powiedziała Joanna.
– Co?
– Tę przyjaciółkę. Dlatego ci o wszystkim powiedziała.
Rabant znów chwilowo zamilkł.
– Mów – poleciła Chyłka.
– Cóż, tak bym tego nie nazwał…
– A jak?
– To ona przeleciała mnie – odparł całkiem poważnym głosem.
Może nie było sensu w to wnikać, przynajmniej nie teraz, uznała w duchu
Joanna. Abstrahując od tego, kto kogo, ta osoba mogła okazać się
kluczowa.
– Jakie masz z nią teraz relacje? – zapytała.
– Całkiem niezłe.
– Jesteś pewien?
– Raczej – przyznał pod nosem. – Nie zdążyłem jej jeszcze zrazić do
siebie, jeśli to masz na myśli.
Właściwie nie miała. A może jednak?
Bez znaczenia.
– Poświadczy na twoją korzyść? – odezwała się.
– W jakim sensie?
– W takim, że potrafisz wytrzymać w łóżku dłużej niż trzydzieści sekund.
– Ale…
– W takim, do kurwy nędzy, że Judyta wcześniej mówiła jej o swoim
planie.
Paweł nawet przez moment się nie wahał.
– Oczywiście – powiedział. – Przecież sama mi to przekazała.
– Pytanie, czy powtórzy to przed sądem.
– Myślę, że tak. Przecież nie będzie mogła kłamać, prawda?
– Prawda.
W porządku, to nie brzmiało najgorzej. Z taką bronią Chyłka mogła
wygrać nie tylko bitwę, ale być może całą wojnę. To na tej kobiecie
zbuduje najważniejszą linię obrony, w dodatku aż do końca pozostanie ona
niewidoczna dla drugiej strony. Ujawni ją dopiero wtedy, kiedy przeciwnik
nie będzie miał żadnej karty do zagrania.
Judyta nie wiedziała o przecieku, ta kobieta z pewnością sama też się nie
wychyli.
Można było z tego skorzystać.
– Więc co teraz? – odezwał się Paweł.
Chyłka skrzywiła się lekko, bo zasadniczo była to ostatnia rzecz, o której
chciała myśleć.
– Odbędzie się głosowanie wspólników – wyjaśniła. – W którym
zdecydują, przy czyjej obronie zostajemy.
– Przekonasz ich? Możesz w ogóle brać w tym udział?
– Właściwie tak – odparła ciężko. – Audiatur et altera pars.
– Że co?
– Podstawowa zasada procesowa już w prawie rzymskim – oznajmiła
Joanna. – Sprowadza się do tego, że trzeba wysłuchać obydwu stron.
W szerszym znaczeniu: poznać wszystkie argumenty za i przeciw.
Rabant przez chwilę się namyślał, jakby nie mógł zdecydować, czy to
zadziała na jego korzyść, czy może wprost przeciwnie.
– Czyli musisz wystąpić przeciwko swojemu mężowi – odezwał się
wreszcie.
– A on przeciwko mnie.
– I nie masz z tym problemu?
– Nie. Robię to codziennie rano, kiedy oboje chcemy do kibla – odparła
Joanna bez wahania, miała bowiem świadomość, jak Paweł potraktowałby
najmniejszą zwłokę w udzieleniu odpowiedzi.
Nie wiedziała, czy zdołała go przekonać, i właściwie niespecjalnie ją to
interesowało. Nie musiała tego robić. Z jego perspektywy była najlepszą
osobą, która mogła poprowadzić tę sprawę.
– No dobra – powiedział. – Ale zrobisz, co trzeba?
– To znaczy?
– Nie będziesz stosować jakiejś taryfy ulgowej czy czegoś?
– Nie będę.
– Na…
– Na pewno – ucięła od razu. – Z szacunku dla Zordona.
Nie chciała rozwijać, ale było dla niej oczywiste, że tylko jeśli oboje
staną na wysokości zadania, będą mogli przejść nad tym zawodowym
starciem do porządku. W przeciwnym wypadku mogą pojawić się
oskarżenia o działanie na pół gwizdka i dawanie sobie forów. A tego żadne
z nich by nie chciało.
– Z mojej strony to tyle – dodała Chyłka. – Czas się przygotować do tej
werbalnej szermierki.
Rabant wypuścił powietrze prosto w mikrofon. Był mocno przejęty, jakby
fakt reprezentowania go przez Żelaznego & McVaya miał zadecydować,
jaki będzie finał sprawy.
Chyłka miała wprawdzie dość ugruntowaną wiarę w swoje możliwości,
ale Bogiem a prawdą, Paweł mógłby znaleźć w przynajmniej trzech
kancelariach kogoś, kto zapewniłby mu zbliżony poziom prawniczych
usług.
Zdawał się jednak w ogóle nie dopuszczać do siebie takiej ewentualności.
– Pamiętaj tylko, że ona nie ma żadnego dowodu – odezwał się.
– Jesteś pewien?
– Jak niczego innego w życiu.
Czyli albo dobrze się ubezpieczył, albo naprawdę był niewinny.
Jakkolwiek było, Joanna miała nadzieję, że jego pewność nie okaże się na
wyrost. Jeżeli Zordon zjawiłby się z konkretnym dowodem, pozamiatałby
tak, że nie byłoby czego zbierać.
Prychnęła cicho i pokręciła głową.
– Coś cię bawi? – spytał Paweł.
– Nie. Po prostu zaczynam myśleć w kategoriach tego, jak wygrać
sprawę.
– To źle?
– Bardzo dobrze – odparła. – Mała rywalizacja w małżeństwie jeszcze
nikomu nie zaszkodziła.
Nie była to do końca prawda. I Chyłkę naszła obawa, że niebawem
przekona się o tym na własnej skórze.
5
Korytarz kancelarii Żelazny & McVay, XXI piętro Skylight

Kordian opuścił kabinę windy i ruszył przed siebie szybkim


i zdecydowanym krokiem, nie bacząc na ścianę ludzi, którą miał przed
sobą. Zasady poruszania się po kancelaryjnym korytarzu były takie same
jak te obowiązujące w nieciekawych dzielnicach miast – należało
wyglądać, jakby szło się z konkretnym celem, bez żadnego wahania.
Dzięki temu udało mu się przebić przez kilkanaście osób, zanim nagle się
zatrzymał. Chyłka właśnie opuszczała swój gabinet – i kiedy tylko
zobaczyła Oryńskiego, też jakby wrosła w ziemię.
Patrzyli na siebie nieruchomo, a ich wzrok zdawał się jakimś cudem
manewrować między wszystkimi zgromadzonymi tu ludźmi.
W końcu oboje się ocknęli, a potem niemal synchronicznie ruszyli
w swoim kierunku.
– Dokąd idziesz? – odezwał się Kordian jako pierwszy.
– Do ciebie. A ty?
– Do ciebie.
Joanna wydęła usta, a potem powiodła wzrokiem dookoła.
– Costa? – rzuciła.
– Costa.
Zjechali na dół w milczeniu, jako że w windzie towarzyszyła im dwójka
jakichś prawników, których niespecjalnie kojarzyli. Usiedli przy stoliku,
stawiając na nim americano i Salted Caramel Frappe.
Chyłka zerknęła na to drugie, jakby stanowiło próbkę pobraną
z powierzchni Marsa.
– Co to w ogóle jest? – rzuciła.
Kordian zerknął na beżowy napój zwieńczony bitą śmietaną z polewą
karmelową.
– Niebo.
– Wygląda jak coś wprost przeciwnego.
– I tak byłem powściągliwy – odparł Oryński. – Bo ta rurka z bitą
śmietaną i malinami się do mnie…
– Ble.
Joanna skrzywiła się, jakby samo wspomnienie o takiej ilości cukru ją
przesłodziło. Kordian zaś ochoczo ściągnął wierzchnią warstwę ze swojego
frappe.
– Dobra… – powiedział, kiedy bita śmietana rozpuszczała się w jego
ustach. – Co robimy?
– Nie wiem. Trzeba wysłać cię na jakiś odwyk, bo sama chyba tego nie
udźwignę.
– Mam na myśli sprawę.
– A ja twoje zdrowie. Nie tylko psychiczne.
Upił łyk, otarł usta, a potem odsunął wysoką szklankę i wbił wzrok
w oczy Chyłki. Widział doskonale, że snuła podobne przemyślenia jak on.
Najpewniej dochodząc do takich samych wniosków.
Westchnęła cicho, jakby chciała zasygnalizować, że jest gotowa do
podjęcia tematu wiszącego nad nimi jak ciemne chmury.
– Trzeba pogadać z Klejnem – odezwała się.
– I powiedzieć mu co?
– Że chcemy zabrać głos, zanim podejmą decyzję.
Oryński przesunął palcem po szklance, ściągając z niej kilka kropel.
– I jesteśmy absolutnie pewni, że chcemy to robić? – spytał.
– A nie?
– Chyba tak.
Joanna syknęła cicho, jakby cała ta rozmowa doprowadzała ją do
szewskiej pasji. Jednym haustem wypiła większość swojej kawy, a potem
położyła ręce na stole.
– Potraktujmy to jako grę – podsunęła.
– Wstępną?
Chyłka pokręciła bezradnie głową.
– Kurwa, Zordon.
– Sorry.
– Chodzi mi o to, żebyśmy zrobili z tego coś w gruncie rzeczy
zwyczajnego.
Nadal nie bardzo wiedział, do czego konkretnie zmierza, a Joanna
doskonale potrafiła to rozszyfrować.
– Niektóre pary grają w bierki, kółko i krzyżyk czy tam…
– Nikt chyba już w to nie gra – zauważył Kordian.
Chyłka machnęła ręką z irytacją.
– No to w co innego – odparła.
– Teraz pary grają w jengę albo może nadal w jakieś scrabble.
Oczy Joanny lekko się zwęziły.
– Co to, kurwa, jest jenga?
– Takie klocki, które układasz z drugą osobą – wyjaśnił Kordian. –
Budujesz wieżę i każdy musi dokładać kolejny klocek po wyciągnięciu go
z już stojącej konstrukcji. Jak runie w trakcie twojego ruchu, to
przegrywasz. Nieziemsko wciągające.
Chyłka milczała.
– No co? – spytał Oryński.
– Nic. Zastanawiam się tylko, skąd to wiesz.
Kordian cicho odchrząknął.
– Słyszałem od znajomego.
– Tak?
– No tak.
– Chuj prawda – oceniła. – Grasz w to z Kormakiem w Jaskini.
Oryński odwrócił wzrok, uznając, że właściwie nie ma sensu tego
ukrywać.
– Może – przyznał. – Swoją drogą mogłabyś kiedyś…
– Jedyne, w co mam zamiar z tobą grać, to wypierdalanie – ucięła.
Kordian płytko zaczerpnął tchu.
– Wiem, wiem – mruknął. – Ja zaczynam.
– Tak, ale później – postanowiła Joanna. – Jeszcze będzie okazja zająć się
tym gejowskim pierwiastkiem, który w was rezonuje. Teraz skup się na
swoim małżeństwie.
– Jasne.
Joanna nieco zbliżyła się do stołu, po czym zerknęła z rezerwą na frappe
i odsunęła je od siebie, jakby mogło wyrządzić jej jakąś krzywdę.
– Więc inni rywalizują, grając w jengę, a my urządzimy sobie zasadniczo
to samo w trakcie zgromadzenia wspólników.
– Tyle już załapałem.
– Brawo. Więc załap też to, że nie stosujemy żadnej taryfy ulgowej. Nie
cofamy się przed niczym. Wyciągamy te klocki tak, jakby od tego zależało
nasze życie.
– Okej.
– I podbiję jeszcze stawkę.
Tym razem to Kordian zmrużył oczy i przybliżył się do stołu. Znajdowali
się tak blisko, że poczuł perfumy Chyłki i zaczął zmagać się z siłą
przyciągania, która kazała mu skrócić dystans jeszcze bardziej.
– Kto przerżnie, ten myje naczynia, sprząta i wynosi śmieci przez sześć
miesięcy.
– Ale…
– Co? Boisz się?
Oryński skrzywił się lekko.
– Nie – odparł. – Po prostu zawsze i tak ja wynoszę śmieci.
– Bo to twój facetowy obowiązek. I zaszczyt jednocześnie.
– A równouprawnienie?
– Kończy się tam, gdzie zaczynają się odpadki – oznajmiła bez wahania
Joanna. – Od czegoś jesteście na tym świecie, prawda? Ja przez dziewięć
miesięcy będę nosić w sobie to małe gówno, to ty możesz ponosić worki ze
śmieciami. To i tak nie jest sprawiedliwy podział.
Przy tak postawionej sprawie właściwie trudno było polemizować.
– Przekonany?
– Mhm.
– To dobrze. Masz przedsmak tego, co cię czeka na zgromadzeniu.
Oryński uśmiechnął się mimowolnie, zdając sobie sprawę z tego, że
w jakiś sposób Chyłce udało się nie tylko rozbroić potencjalnie kłopotliwą
dla nich sytuację, ale też nadać jej dodatkowy wymiar.
– Tam nie pójdzie ci tak łatwo – oznajmił.
– Zobaczymy. I z czego się tak cieszysz?
– Z tego, że cię mam.
Uniosła wzrok ku niebu, jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod
słońcem.
– Jesteś wyjątkową przedstawicielką gatunku homo sapiens.
– Wiem. Ale takie komplementy w niczym ci nie pomogą.
– Nie muszą – odparł Kordian, kładąc ręce na stole. – Mam dostatecznie
dużo argumentów, żeby zmieść twoją linię obrony z planszy.
– Zmiatać będziesz tylko kurze, Zordon. Przez pół roku.
– Zobaczymy.
Uśmiechnęła się pod nosem, jakby wizja nadchodzącej konfrontacji jej
także wydawała się ekscytująca. Niesamowite, uznał w duchu Kordian.
Przerobiła ją na coś, czego oboje wypatrywali. I nie chodziło już nawet
o wypełnianie ustawowych obowiązków, ale zdrową rywalizację.
– Chłeptaj to mleko i idziemy.
– Już? Chciałem jeszcze wziąć tę rurkę…
– A wiesz co? Może jednak weź – ucięła. – Przyda ci się jeszcze więcej
cukru dla zrównoważenia goryczy zbliżającej się porażki.
Nie było to z jej strony pustosłowie, była pewna swego. Oryński
wiedział, że stanie przed dość trudnym zadaniem, ale ostatecznie to on miał
więcej konkretnych argumentów „za”. A przynajmniej tak mu się
wydawało.
Tak czy inaczej zamierzał skorzystać z okazji i kupić sobie rurkę z bitą
śmietaną.
Kiedy wrócił z nią do stolika, jego frappe zniknęło.
– Gdzie moje…
– Pozbyłam się go.
Usiadł na krześle i westchnął, a potem zabrał się do deseru.
– Zapominasz o jednym – odezwał się z pełnymi ustami.
– Że gdyby Pinokio przekonał wszystkich, że jego nos rośnie wtedy,
kiedy mówi prawdę, to miałby problem z głowy i mógłby kłamać do woli?
Kordian zawiesił wzrok gdzieś w górze i ściągnął brwi.
– Tak po prostu nachodzą cię te refleksje, jak na mnie czekasz? – spytał.
– Nie miałam co robić, bo całą linię obrony mam już ułożoną.
Przeżuwał wolno, nie odrywając spojrzenia od Joanny. Przeszło mu przez
myśl, że w takim razie powinni poinformować któregoś z partnerów, że
zamierzają wystąpić przed nimi w imieniu swoich klientów.
Wraz z tą myślą nadeszła inna.
– To nam chyba trochę odsunie w czasie Operację Usunięcia Klejnotów –
zauważył.
– Niekoniecznie.
– Chcesz ogarniać jedno i drugie jednocześnie?
– Jestem wielozadaniowa, Zordon.
Ani trochę nie mijała się z prawdą, przyznał w duchu Oryński.
– A ty też potrafisz skupić się na więcej niż dwóch rzeczach naraz –
dodała. – Jeśli masz co do tego wątpliwości, mogę przypomnieć ci, gdzie
znajdowała się wczoraj w nocy twoja ręka i inna część ciebie.
Kordian zerknął na dwójkę młodych ludzi siedzących obok.
– Zawsze miło powspominać, ale może niekoniecznie tu.
– Szkoda – odparła Chyłka. – Może świat powinien wiedzieć, że potrafisz
zajmować się dwiema strefami erogennymi w jednym czasie.
Oryński kaszlnął cicho i szybko wrzucił do ust ostatni kawałek rurki.
– Okej – oznajmił. – W takim razie trzeba oznajmić Klejnowi, że
urządzamy sobie niewielki moot court w kancelarii.
– Aż tak chcesz to sformalizować?
– A jak inaczej zamierzałaś to nazwać?
Joanna zmarszczyła czoło i się zawahała.
– Planowałam po prostu „młócenie Zordona”, ale jak wolisz.
Kiedy miał zamiar odpowiedzieć, uniosła jedną rękę, a drugą sięgnęła do
torebki po komórkę, jakby ta właśnie się rozdzwoniła. W istocie to Chyłka
miała zamiar wybrać numer. Zrobiwszy to, położyła telefon na stole.
– Elo, mordo – rzuciła, kiedy tylko Mariusz odebrał.
Partner zarządzający albo nie wiedział, jak odpowiedzieć, albo nie
zamierzał tego robić.
– Szczęść Boże na motorze? – spróbowała jeszcze raz Joanna.
Wciąż nic.
– Halo? Jesteś tam, Mario?
– Jestem – odparł z westchnieniem Klejn. – Czekałem tylko, kiedy
dorośniesz.
– Wtedy, kiedy zrozumiesz, że to dzięki tobie Mrożek wpadł na swoje
najważniejsze przemyślenie.
Mariusz znał ją na tyle, by wiedzieć, że jakiekolwiek dopytywanie
o szczegóły będzie podkładaniem świni samemu sobie.
– Może to i prawda, że Pan Bóg stworzył człowieka, ale jeżeli tak, to na
pewno nasrał mu przy tym do głowy – zacytowała Chyłka.
– Świetnie. Ale nie mam czasu na…
– Chcemy z Zordonem zabrać głos podczas posiedzenia wspólników –
ucięła Joanna. – Powinni wiedzieć, co mamy do powiedzenia, zanim
podejmą decyzję.
Z głośników dobiegł szelest, jakby Klejn przekładał komórkę lub gdzieś
ją położył. Zamilkł, co nie było dobrym znakiem – choć Kordian właściwie
nie spodziewał się innego przebiegu tej rozmowy. Zakładał, że przekonanie
szefa będzie kosztowało ich trochę czasu i energii.
– Oboje dotarliśmy do informacji, które mogą okazać się istotne przy
podejmowaniu decyzji – zabrał głos Oryński.
Chyłka zerknęła na niego z powątpiewaniem, ale ostatecznie postanowiła
wziąć udział w tym niewielkim fortelu.
– To prawda – przyznała. – Mój klient…
– Oszczędźcie sobie tego.
Para prawników wymieniła się krótkimi spojrzeniami.
– Po pierwsze posiedzenie przesunęliśmy na jutro – dodał Klejn. – Po
drugie sami chcieliśmy was wezwać. A razem z wami dwójkę klientów,
jeśli się na to zgodzą.
Tego Kordian bynajmniej się nie spodziewał. Ale może należał im się
wreszcie jakiś uśmiech losu.
– Pogadajcie z nimi i ustalcie, czy chcą brać w tym udział. Będą mogli
sami zabrać głos.
– To trochę zawęzi nam pole manewru – zauważyła Joanna.
– W jakim sensie?
– W takim, że nie będziemy mogli mówić wprost o ich wartości
marketingowej.
– Tobie będzie przeszkadzała ich obecność? Poważnie?
Klejn miał świadomość, jak brzmi odpowiedź. Oryński także. Chodziło
wyłącznie o niego i o to, że nie mógł pozwolić sobie względem Judyty na
tyle otwartości, co Joanna wobec swojego klienta.
Ona będzie mogła podkreślać jego walor medialny, reklamowy
i wizerunkowy, sprowadzając go właściwie do przedmiotu jakiegoś targu.
W przypadku Kordiana sprawa będzie bardziej problematyczna.
Ale właśnie o tym wcześniej rozmawiali, gdy zgodzili się na
niestosowanie taryfy ulgowej.
– Przekażemy to swoim klientom – zapewnił Oryński.
– No i świetnie. Widzimy się w południe w głównej konferencyjnej.
Klejn nie miał zamiaru dodawać nic więcej i rozłączył się, kiedy tylko
wybrzmiało ostatnie z jego słów. Chyłka i Kordian patrzyli na siebie,
odnosząc wrażenie, że na chwilę wyłączyli się z pędzącego miejskiego
życia, opuścili Warszawę i znaleźli się w zupełnie innym miejscu. Zastygli
w nim na jakiś czas, a ocknęli się dopiero, kiedy siedzący obok nich młodzi
ludzie wstali od stolika.
Nie pozostało nic innego, jak tylko dokończyć dzisiejsze sprawy
kancelaryjne, a potem zacząć przygotowywać się do jutrzejszego starcia.
Kiedy wrócili na Argentyńską, Joanna zaanektowała salon, a Oryński
zabunkrował się w gabinecie. Minęły dwie godziny, zanim z niego wyszedł
i trafił na Chyłkę w kuchni.
Akurat otwierała szafkę przy piekarniku, w której stała butelka tequili
espolón.
– Chcesz? – odezwała się.
– A mogę zacytować klasyka?
– Cytuj sobie.
– Pytasz dzika, czy sra w lesie?
Joanna szybko wyjęła dwa małe kieliszki, postawiła je przy
zlewozmywaku, ale nalała tylko do jednego. Dopiero gdy go opróżniła,
napełniła obydwa.
– Jak ci idzie? – spytała, przysiadając na blacie kuchennym.
Kordian podszedł do niej i podniósł kieliszek.
– Dziwnie – odparł.
– Mnie też.
– Jakbym nie mógł się rozpędzić albo szedł cały czas pod górkę.
– Mhm – potwierdziła cicho.
W każdej innej sytuacji właśnie nadszedłby moment, w którym zaczęliby
dzielić się szczegółami prowadzonej sprawy. Jedno nadawałoby jak
w jakimś delirium, drugie zastanawiałoby się gorączkowo nad tym, jak
może pomóc.
Zamiast tego trwali w milczącym klinczu. Typowa dla tej pory cisza na
Saskiej Kępie zamiast przynosić ukojenie, wprawiała ich w coraz większy
niepokój.
Kordian przysiadł na blacie obok niej i starał się nie skrzywić z powodu
fali gorąca, która przelewała się przez jego przełyk.
– Dzwoniłaś do Rabanta? – odezwał się wreszcie.
– Dzwoniłam.
– I co?
– Znieczula się drinkami i rozmowa z nim przypomina wymianę zdań
z telemarketerem, który za punkt honoru postawił sobie, żebyś się nie
rozłączył.
– Ale zgodził się przyjść?
Joanna mruknęła potwierdzająco.
– A Szynka? Brzostowska? Czy jak jej tam?
– Też – odparł Oryński. – Nawet nie musiałem jej przekonywać, zupełnie
jakby stanięcie twarzą w twarz z Pawłem było czymś, do czego od dawna
dążyła.
– U mnie było podobnie.
Spojrzeli na siebie krótko, a potem wbili wzrok w kuchenną ścianę, na
której wisiał zegar w stylu retro.
– Srał pies te sprawę – rzuciła Joanna. – Rozmnażamy się?
– Hę?
– Pytam, czy uskuteczniamy reprodukcję.
– Ale…
– Czy tworzymy osobniki potomne, Zordon – ciągnęła dalej, obracając
się do niego. – Czy przedłużamy gatunek, czy zapewniamy ciągłość
populacji, czy zamierzamy współżyć, kopulować, połączyć się w akcie
płciowym i tak dalej.
– Ale…
– No co „ale”, co „ale”? – znów mu przerwała. – Mimo najlepszych chęci
jeszcze się nie nauczyłam partenogenezy.
– Parte…
– Sposób rozmnażania z komórki jajowej bez udziału plemnika. Jesteś mi
potrzebny, przynajmniej na razie.
On też się do niej odwrócił, a potem wsparł się ręką o blat.
– Jestem ci niezbędny – sprostował.
– Tak bym tego nie określiła.
– A jak?
– Możemy ewentualnie uznać, że bez ciebie pojawiłby się w moim życiu
pewien deficyt.
– O, naprawdę? Czego?
– Ogólnego wkurwienia – odparła, zbliżając się nieco i jednocześnie
patrząc w kierunku sypialni w sposób tak ostentacyjny, że równie dobrze
mogłaby wysyłać sygnały dymne. – Idziemy czy nie?
– Naprawdę chcesz teraz…
– A czemu nie? – spytała. – Jutro wydymam cię na oczach wszystkich
wspólników w kancelarii, to dziś mogę to zrobić sam na sam.
Kordian zaśmiał się, a potem złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie.
Kiedy ją pocałował, oboje wiedzieli już, że na tym się nie skończy. Ich
serca łatwo wchodziły na drogę, z której ciała nie potrafiły zawrócić.
Nie myśleli o niczym poza zbliżeniem, poza aktem scalenia w jedność.
Nic poza ich bliskością nie miało znaczenia.
Prawdziwy świat powrócił jednak ze zdwojoną siłą już rankiem, kiedy
uświadomili sobie, że za moment dojdzie do starcia, które może na zawsze
pozostawić ich poobijanych.
6
Jaskinia McCarthyńska, XXI piętro Skylight

Joanna zerknęła na podłużne pomarańczowe pudełko z napisem „Jenga”


i przez moment zastanawiała się, czy w ogóle poruszać temat. Ostatecznie
uznała, że najlepiej będzie tego nie robić.
– Jeśli chcesz, żebym znalazł jakieś brudy na twojego przeciwnika, to…
– Mam ich aż nazbyt wiele, kościotrupie – przerwała Kormakowi Chyłka.
– Gromadzą się w tempie zastraszającym w koszu w łazience.
– No tak…
– On używa dwóch par gaci i skarpetek dziennie. Wyobrażasz to sobie?
– Bo biega, chodzi do pracy, a poza tym…
– W życiu nie miałam tylu rzeczy w pralce. Czuję, że jej elektroniczna
dusza jest całkowicie skołowana.
Chudzielec siedział za biurkiem, zdając się skupiać bardziej na
monitorach niż na prawniczce zjawiającej się u niego w godzinach,
w których zazwyczaj wolała być sama.
– Przyszłaś tu gadać o praniu? – spytał z rezerwą.
– Nie.
– W takim razie powinienem cię ostrzec, że Klejn wysłał dziś memo.
– Jakie znowu memo?
Kormak skinął głową w kierunku jednego z ekranów, jakby to, co
przyszło do niego rano, z jakiegoś powodu nadal na nim widniało.
– Żeby nie opowiadać się po żadnej ze stron.
– Hę?
Szczypior obrócił krzesło do monitora.
– Krótko mówiąc, jest informacja, że o dwunastej w sali konferencyjnej
dojdzie do armagedonu – wyjaśnił.
– Aha.
– I żeby nie pomagać jednej ani drugiej stronie, jako że trudno byłoby
sprawiedliwie podzielić zasoby kancelarii.
Chyłka przysiadła na skraju leżanki i rozejrzała się po niewielkim
pomieszczeniu. Ciekawe, że Klejn tak poważnie podszedł do tej kwestii.
Zupełnie jakby chciał się upewnić, że nikt nigdy nie zarzuci mu grania nie
fair.
– Więc nie mogę pomóc ani tobie, ani Zordonowi – podsumował
Kormak. – Mimo najlepszych chęci.
– Masz zero chęci, szkielecie.
– Może i tak – przyznał. – Bo nie uśmiecha mi się wchodzić między
dwójkę ludzi, którzy za chwilę rozpętają trzecią wojnę światową.
– Nic takiego nie będzie miało miejsca.
– Nie? – jęknął, odrywając wzrok od ekranu. – Jeśli zaczniecie równo
w południe, to idę o zakład, że mniej więcej trzy po dwunastej będziemy
mieć już otwarty konflikt zbrojny z użyciem arsenału o wprost
apokaliptycznym kalibrze.
Chyłka wskazała ręką książkę leżącą na biurku.
– Za dużo McCarthy’ego – oceniła.
– To oksymoron.
– Nieważne – odparła i umościła się wygodnie na szezlongu. Przeszło jej
przez myśl, że powinni z Zordonem sprawić sobie taki przy Argentyńskiej.
Albo dwa, ustawione obok siebie przed telewizorem. Przynajmniej
skończyłyby się nieustannie przepychanki o to, kto siedzi bardziej
centralnie względem telewizora.
– Rozgaszczasz się w jakimś konkretnym celu? – odezwał się niepewnie
Kormak.
– Tak.
– Znaczy…
Zanim Joanna zdążyła odpowiedzieć, otworzyły się drzwi. Nie musiała
nawet podnosić wzroku, by wiedzieć, kto zawitał do Jaskini
McCarthyńskiej.
– Wchodź, bakłażanie – poleciła. – Właśnie o tobie gadaliśmy.
Oryński zbliżył się do niej powoli, zerknął na nią z góry, a potem usiadł
na skrawku leżanki, który łaskawie mu udostępniła.
– Próbujesz coś wyciągnąć z mojego drogiego przyjaciela? – rzucił.
– Mówisz o moim wieloletnim zaufanym kamracie i towarzyszu
kancelaryjnej niedoli?
Kordian uniósł błagalnie wzrok.
– Nie widziałaś mema?
– Widziałam każdego. Jestem na bieżąco z MLH.
– Miałem na myśli…
– Wiem, co masz na myśli, Zordon – przerwała mu Chyłka. –
I świadomie podejmuję decyzję, by nie poświęcać temu najmniejszej
uwagi.
Skrzyżowała ręce pod głową, a potem lekko się przeciągnęła. Zbłąkana
myśl o tym, że Kormak mógł mieć trochę racji, mimowolnie przemknęła jej
gdzieś z tyłu głowy. Nią także postanowiła się nie zajmować.
– Dobra – rzuciła. – Skoro masz tu nas oboje, chudzielcu, to możesz co
nieco chlapnąć.
– Co konkretnie?
– Zacznijmy od tego, czy policja albo prokuratura już coś ustaliły.
Szczypior milczał, co samo w sobie dowodziło, że coś wie.
– Dawaj, Kormaczysko – włączył się Oryński. – To tylko stan faktyczny,
a nie żadne fory dla kogokolwiek z nas.
– No dobra – mruknął w końcu i nabrał tchu. – Ale nie będziecie
zadowoleni.
– Bo?
– Bo śledczy nic nie mają. Zrobiłem wywiad środowiskowy, z którego
wynika, że nie zamierzają postawić zarzutów ani Judycie, ani Rabantowi.
Chyłka zmieniła pozycję tak, by widzieć Kormaka.
– To kogo chcą oskarżyć o nieumyślne spowodowanie śmierci tego
dziecka? Tuska?
– Rzecz w tym, że na razie nikogo.
Nie pomagało to ani Joannie, ani Oryńskiemu. Ale jednocześnie dawało
pewne możliwości interpretacyjne, które mogli wykorzystać na użytek
starcia przed wspólnikami.
– A jeśli nawet mają kogoś na celowniku, to nie za to – dodał ciężko
Kormak.
– Znaczy?
– Znaleźli ślady duszenia na szyi.
Chyłka poczuła, jakby coś zacisnęło się na jej żołądku. Spojrzała na
Kordiana i nie miała wątpliwości, że ma podobnie.
– Tego dziecka nikt nie porzucił na pastwę losu na tym placu zabaw –
dodał chudzielec. – Pozostawiono tam zwłoki.
– Kurwa mać… – syknęła Joanna. – To pewne?
– Z tego, co udało mi się ustalić, specjalista z zakresu medycyny sądowej
już to potwierdził. W sekcji wskazano jednoznacznie, że śmierć nastąpiła
wskutek zagardlenia.
W pomieszczeniu zaległa głucha cisza.
– Ktoś udusił tego niemowlaka, a potem schował wózek w krzakach –
dodał Kormak, jakby zachodziła konieczność postawienia kropki nad i.
Chyłka potrzebowała chwili, by choćby zacząć oswajać się z tą myślą.
Potrafiła wyobrazić sobie, że zamroczona lekami, alkoholem i koksem
Judyta wyszła na jakiś deliryczny spacer i wróciła bez dziecka. Że
nieumyślnie je zabiła.
Ale zupełnie świadomie, w dodatku w taki sposób, dusząc je własnymi
rękoma?
Wydawała się do tego niezdolna. Rabant jednak także – owszem,
zdarzało mu się imprezować nie gorzej niż jej, ale nawet w największym
szale nie byłby w stanie zrobić czegoś takiego.
– I śledczy nie mają absolutnie żadnych podejrzanych? – odezwał się
Kordian.
– Formalnie nie.
– A nieformalnie?
Kormak wzruszył bezradnie ramionami.
– Nie wiem – odparł. – Trzeba by z nimi pogadać.
– Kto prowadzi sprawę? – podjęła Joanna.
Szczypior potrzebował chwili, żeby to sprawdzić.
– Jakaś nowa – powiedział, przesuwając myszką po biurku. – Wcześniej
jej nazwisko mi się nigdzie nie nawinęło. Imię w sumie też nie.
Chyłka wstrzymała oddech.
– Judyta? – zapytała.
– Co? Nie. Elwira.
– Znam dziwniejsze – odparła Joanna, patrząc na męża. – A nazwisko?
– Uptas.
– To jakaś postać z książeczek dla milusińskich?
– Nie wygląda – odparł Kormak, a potem obrócił ekran tak, by dwoje
prawników mogło na niego spojrzeć.
Joanna zmrużyła oczy, przyglądając się kobiecie. Miała około
trzydziestki, dopiero na dobre rozpoczynała karierę prokuratorską. Mimo że
zdjęcie zostało wykonane w studiu, pewnie na jakąś oficjalną okazję,
Elwirze Uptas można było postawić zarzut o nieudolne usiłowanie
wyglądania dobrze.
Fryzura właściwie nieokreślona, żakiet niepasujący do spodni, te zaś
zdecydowanie za długie, przez co cała sylwetka prezentowała się nie
najlepiej. Make-up z gatunku tych nadto wyrazistych i od razu rzucających
się w oczy, jakby ktoś zbytnio próbował zamaskować niedoskonałości,
których nikt inny nie widzi.
– Nie wygląda zbyt groźnie – zauważył Kordian.
– To samo mówią o niedźwiedziach w Tatrach.
Oryński i Kormak spojrzeli na Chyłkę z niedowierzaniem.
– Co? – rzuciła.
– Nic.
– To po cholerę się wślepiacie?
– Bo ty sięgająca po takie porównania to sytuacja przynajmniej dziwna –
odparł ostrożnie Kordian.
Joanna przechyliła głowę na bok.
– Proszę cię, Zordon. To, że nie czuję się dobrze w naturze, nie znaczy, że
nic o niej nie wiem. Jestem skarbnicą wiedzy.
– Raczej randomowych ciekawostek – bąknął pod nosem Kormak.
– Co powiedziałeś?
– Nic.
Chyłka przeniosła wzrok na ekran. Dobrze byłoby rozmówić się z tą
kobietą, zanim przystąpią do przekonywania wspólników. Mieliby trochę
więcej materiału, z którego dałoby się ulepić argumentację, w dodatku nic
by ich nie zaskoczyło.
Joanna skontrolowała czas. Mieli go jeszcze trochę.
– Co kombinujesz? – odezwał się Kordian, choć na dobrą sprawę pewnie
znał już odpowiedź.
– Nie ja, ale my.
Nabrał płytko tchu, skinął głową, a potem się podniósł. Oboje ruszyli
w kierunku drzwi.
– Skomunikowaliście się właśnie za pomocą mami… hlapi…
pozawerbalnie? – rzucił Kormak, kiedy Oryński złapał za klamkę.
Odwrócili się do niego tylko na moment.
– Okręgówka? – rzuciła Joanna.
– No.
Niczego więcej nie potrzebowali. W drodze na Chocimską Chyłka
wybrała numer Paderborna, licząc na to, że tradycyjnie o tej porze się nie
przemęcza. Odebrał po dwóch sygnałach.
– Jak tam, Padre? – odezwała się. – Zadomowiłeś się już z powrotem
w siedzibie zła, nieróbstwa i ogólnej życiowej beznadziei?
Dwoje adwokatów usłyszało w odpowiedzi ciche westchnienie.
– Nie powinnaś być teraz na jakimś miesiącu miodowym? – spytał
Olgierd.
– Przełożyliśmy go na później – oznajmił Kordian. – Bo moja żona
najchętniej spędziłaby go…
– W pracy, bo mamy robotę – ucięła Chyłka. – I tak się składa, że ty
pomożesz nam w jej wykonaniu.
Prokurator znów wypuścił powietrze do słuchawki, tym razem jednak
głośniej, jakby chciał, by koniecznie im to nie umknęło.
– Nie prowadzę sprawy śmierci tego dziecka.
– Ale masz pod sobą tę Hermionę, która prowadzi.
– Elwirę. I nie, nie podlega mi bezpośrednio.
– Ale ogólnie rzecz biorąc tak – odparła Joanna. – I dzięki temu możesz
w pięć sekund sprawić, żeby się z nami zobaczyła.
Chwilowe wahanie.
– Z wami? – rzucił w końcu Paderborn. – A nie reprezentujecie
przypadkiem przeciwnych stron?
– Na razie tak.
– W takim razie to niezbyt…
– To wyborny pomysł – ucięła Chyłka. – Zresztą powinieneś już
wiedzieć, że na żadne inne nie wpadam.
Olgierd chrząknął, jakby za punkt honoru postawił sobie, by przemówić
do nich w sposób, który nie wymaga zbyt wielu słów.
– Kordian? – spytał.
– Moim zdaniem to sensowne – powiedział Oryński. – Ta prokuratorka
na pewno rozważa postawienie zarzutów któremuś z naszych klientów.
Z punktu widzenia obiektywnego interesu wymiaru sprawiedliwości dobrze
by było, gdyby ci ludzie o tym wiedzieli. Mogą dobrowolnie się zgłosić,
pomóc w prowadzeniu czynności i…
– I Zordon będzie jeszcze tak pieprzył przez dziesięć minut – wtrąciła
Joanna. – Rzecz w tym, że każdemu może to wyjść na dobre. Nam i jej.
Paderborn przez moment się namyślał, choć na dobrą sprawę musiał się
spodziewać, że prędzej czy później dostanie taki telefon.
– Dziecko samo się nie udusiło, Padre – dodała Chyłka. – Ktoś z tej
dwójki to zrobił. A tak się składa, że my wiemy o ich udziale najwięcej.
– Skąd, do kurwy nędzy, wiecie, że doszło do uduszenia?
– Było na Onecie.
– Bynajmniej.
– No to nie wiedzieliśmy – odparła Joanna. – Ale właśnie to
potwierdziłeś.
Zdecydowała się na niewielką konfabulację, ale tylko dlatego, że to
musiało dać Paderbornowi do myślenia. Założył najpewniej, że informację
otrzymali od któregoś ze swoich klientów. Tego, który popełnił czyn.
– Dobra – rzucił Olgierd. – Powiem jej, że chcecie się spotkać. Ale
decyzja należy do niej.
– To niech decyduje szybko, bo za dwadzieścia minut będziemy na
Chocimskiej.
– W takim razie zapraszam na kawę i plotki do mnie, bo z nią się tu na
pewno nie spotkacie.
– Jest w sądzie? – spytał Kordian.
– Tak, zaczyna rozprawę za… – Paderborn na moment urwał, a w tle
rozległ się dźwięk przerzucanych kartek. – Za czterdzieści minut.
– W okręgowym?
– Tak, ale…
– Daj jej numer.
– Chyba żartujesz.
– Gdyby tak było, rżałbyś jak koń – odparła Chyłka. – A teraz dawaj.
Ledwo podyktował pierwsze cyfry, Joanna trąciła w górę kierunkowskaz
i zaczęła przebijać się od pasa skręcającego w Chałubińskiego na ten, który
prowadził w Jana Pawła II. Ruszyła tak raptownie wprost na jeden
z samochodów, że Kordian zaparł się o deskę.
– Kurde…
– Spokojnie, Zordon – odparła. – W miejskim ruchu ulicznym kluczowa
jest determinacja i okazanie siły. Jeśli przeciwnik zobaczy choć cień
wahania i słabości, nie ustąpi.
– Dobra, ale…
– Tu nie ma żadnych „ale”. Jest tylko „albo”.
Zerknął na nią niepewnie.
– „Albo mnie wpuścisz, albo w ciebie przyjebię”.
– Będę o tym haśle pamiętać następnym razem, jak ci będę zamawiać
wizytówki.
– Właściwie to nie najgorszy pomysł.
Dopiero po chwili zorientowali się, że aktywne połączenie wciąż
widnieje na wyświetlaczu bmw.
– Naprawdę przydałby wam się ten miesiąc miodowy – ocenił Olgierd.
– U nas na razie będzie miesiąc tequilowy.
– Oczywiście…
– Zresztą ta nazwa wzięła się właśnie od alkoholu – zauważyła Joanna. –
Początkowo chodziło o miodowy napój z procentami. Konkretnie o to, żeby
para młoda się nawaliła i od razu zaczęła się rozmnażać.
– Jasne.
– Tak było. Już w starożytnym Babilonie i Rzymie rodzice młodych
zostawiali im podobne trunki, żeby dały im energię do płodzenia potomka.
Dopiero później dorobiono do tego wersję, że miód to słodycz, nigdy się
nie psuje i tak dalej. A my żadnej dodatkowej energii nie potrzebujemy,
kopulujemy jak króliki.
– Widzę, że niepotrzebnie zaczynałem temat.
– Mogę rozwinąć.
– Nie trzeba – odparł szybko Paderborn. – Powodzenia i wszystkiego
najlepszego na nowej…
Joanna zakończyła połączenie, a potem posłała Oryńskiemu delikatny
uśmiech.
– Musiałaś?
– Jak chce składać życzenia, to niech się pokusi o bardziej oryginalne.
– W sumie nie wiem, czy na tę okoliczność takie są.
– Oczywiście, że są – odparła Chyłka ze zdumieniem. – Mógłby nam
życzyć, żeby między nami nigdy nie nastąpił zupełny i trwały rozkład
pożycia. Żeby dobro małoletnich dzieci nigdy nie ucierpiało. Żebyśmy nie
żyli w długotrwałym rozłączeniu i żeby żaden sąd nigdy nie widział
interesu społecznego w orzeczeniu o rozwodzie.
– Czyli miał po prostu sparafrazować Kodeks rodzinny i opiekuńczy,
żebyś była zadowolona.
Joanna wzruszyła ramionami, jakby to było oczywiste, a potem wcisnęła
pedał gazu, pozornie nie dostrzegając samochodu, który tarasował jej
drogę. Z głośników dobiegły dźwięki kawałka Bed of Nails, ewidentnie
podsycającego jej drogową determinację.
– Ale naprawdę moglibyśmy gdzieś wyjechać – odezwał się Oryński.
– Gdzie?
– Nie wiem, jest na świecie trochę miejsc.
– I co tam będziemy robić?
– To zależy, jaki kierunek wybierzemy.
– Będziemy się gzić, Zordon – wyjaśniła Chyłka. – A to samo możemy
robić w prawie każdym innym miejscu.
– Mimo wszystko…
– Mogę się zgodzić na wyjazd po jednym warunkiem.
– Że wybierzemy jedno z najbardziej zatłoczonych miast na świecie, jak
Dżakarta, Delhi albo Manila?
– Właściwie przeszedł mi przez myśl Nowy Jork.
Kordian spojrzał na nią z niedowierzaniem, jakby nie spodziewał się, że
kiedykolwiek usłyszy coś podobnego z jej ust. W istocie jednak od
pewnego czasu się nad tym zastanawiała.
Owszem, czuła się źle poza Warszawą, jakby ktoś wyrwał jej cząstkę
duszy. Gdy była gdzie indziej, zaczynało brakować jej nawet najbardziej
prozaicznych, w gruncie rzeczy upierdliwych rzeczy. Jak korki na
Marszałkowskiej, brak miejsc parkingowych czy nawet zimowe opary
smogu, w których tonęły czubki wieżowców w centrum.
– Mówisz poważnie? – odezwał się Oryński.
– Trochę tak. Chociaż czuję chełbanie w żołądku na samą myśl.
Kordian przekrzywił lekko głowę w jej stronę.
– Nie ma takiego słowa.
– Jest.
– Wymyślone przez ciebie.
– Nie, zapomniane. A ja właśnie ci je przypomniałam.
– To przypomnij mi też, co ostatnio mówiłaś o wyjeździe, bo…
– Wtedy sytuacja była inna – wpadła mu w słowo Joanna. –
Rozstrzygniemy dziś, kto będzie miał robotę w najbliższym czasie, a drugie
zajmie się planowaniem wyjazdu. Skończy się sprawa, jedziemy.
– Umowa stoi – odparł Oryński.
Chyłka poczuła lekką grozę na myśl o tym, że trzeba będzie wybrać jakiś
kierunek. A potem zacząć przeglądać potencjalne hotele i atrakcje
turystyczne w okolicy. Z jakiegoś powodu sprawiało to, że czuła nagły
odpływ chęci do wyjazdu, nie mogąc wyobrazić sobie siebie samej w roli
urlopowiczki.
Cierpiała na zaawansowany syndrom pracoholistyczny, nie było co
ukrywać. To przyklejenie do Warszawy równie dobrze mogło być tylko
wymówką, którą zbudował sobie jej umysł.
Ale czas na takie rozważania jeszcze przyjdzie. Na razie wybrała numer,
który podał im Padreborn, i skupiła się na zadaniu.
Elwira Uptas odebrała dopiero za trzecim razem, ewidentnie nie chcąc
dopuścić do sytuacji, w której ktoś przeszkadza jej przed rozpoczęciem
rozprawy. Zgodziła się jednak wyjść na moment z sądu, być może uznając,
że w przeciwnym wypadku dwoje prawników nie da jej spokoju.
Kiedy szli w stronę wejścia, prokuratorka już na nich czekała. Miała na
sobie strój niemal identyczny z tym na zdjęciu, choć jakimś cudem udało jej
się robić nawet gorsze wrażenie.
– O w mordę, Zordon…
– Nic nie mów.
– Ostatnim razem, jak widziałam taką facjatę, to wisiała wypchana na
ścianie.
– Nie rób wstydu – szepnął, nachylając się do niej.
Zatrzymali się przed Elwirą, która lustrowała ich z wyraźnym
niesmakiem, jakby musiała zmagać się z uciążliwymi domokrążcami. Nie
ulegało wątpliwości, że zgodziła się na spotkanie wyłącznie ze względu na
to, że dostali numer od jej szefa.
– Mieli jakąś promocję w ruskim dyskoncie? – zapytała Joanna.
– Słucham?
Oryński szybko machnął ręką, jakby dotyczyło to jakiegoś innego
kontekstu rozmowy, którą przed momentem prowadzili.
– Dziękujemy, że zgodziła się pani spotkać – powiedział.
– I że wyznaje pani wiarę w zero waste, bo ta spódnica ewidentnie jest
z worka na ziemniaki.
– Co takiego?
Elwira wyraźnie nie była gotowa na to spotkanie. Z pewnością wiedziała,
kto reprezentuje dwójkę potencjalnych podejrzanych w jej sprawie, ale
chyba nie zadała sobie trudu, by obejrzeć jakikolwiek materiał w mediach
lub przeprowadzić wywiad środowiskowy.
– Proszę się nie przejmować – odezwał się Kordian. – Mecenas Chyłka
w ten sposób okazuje wstępną sympatię.
– Jedyne, co mogę okazać, to umowa o świadczeniu usługi adwokackiej
Pawłowi Rabantowi – skwitowała Joanna. – A mój małż reprezentuje
Judytę Szynkiewicz, której matka była de domo Brzostowska.
– Możesz przestać tak na mnie mówić?
– Sam chciałeś.
– W żartach.
– Które przerodziły się w narzędzie opresji – odparła Chyłka, a potem
wróciła wzrokiem do prokuratorki. – Jakkolwiek by zwać mojego parobka,
tak się składa, że masz przed sobą dwójkę ludzi, z którymi dobre układy
mogą zaprowadzić cię dość szybko do finału sprawy.
Uptas zerknęła najpierw na Oryńskiego, a potem na Joannę. Kiedy
zbliżyła się o krok, trudno było nie odnieść wrażenia, że zapomniała użyć
antyperspirantu.
– Niezupełnie – odparła.
– Hm?
– Nie zamierzam stawiać zarzutów żadnemu z państwa klientów –
wyjaśniła Elwira. – Bo nie mieli nic wspólnego ze śmiercią tego dziecka.
Chyłka zastygła w całkowitym bezruchu. Miała wrażenie, że nawet jej
myśli się nie poruszają.
Nagle jeden, wyraźny wniosek spadł na nią jak grom z jasnego nieba.
Wszystko właśnie się zmieniło.
I żaden ze wspólników nie zagłosuje za prowadzeniem sprawy klientki
pomawiającej innego klienta o zabójstwo, którego prokuratura mu nie
zarzuca. Zniesławienie było oczywiste.
A Kordian właśnie przegrał.
7
ul. Złota, Śródmieście

Oryński szedł szybkim krokiem w kierunku Skylight, gorączkowo starając


się znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Podciągnął rękaw marynarki i rzucił
okiem na zegarek. Dziesiąta trzydzieści.
Jak w półtorej godziny miał znaleźć coś, co pozwoli mu choćby mieć
nadzieję na wybronienie swojej klientki przed wspólnikami?
– Ani trochę nie dbasz o swoją reputację – rzuciła zza jego pleców
Chyłka, ledwo nadążając w szpilkach.
– Co?
– Jesteś powszechnie znany z tego, że masz tempo jak krzyżówka
genetyczna żółwia ze ślimakiem – odparła. – A teraz zapindalasz, jakby się
paliło.
– Bo się pali.
– U mnie nie.
Obejrzał się na nią i mruknął z niezadowoleniem. Przez moment szli
żwawo w milczeniu, a Kordian ledwo rejestrował mijanych ludzi. Na dobrą
sprawę nie wiedział nawet, dlaczego tak się spieszy. Co takiego miałby
zrobić w kancelarii, co zmieniłoby układ sił?
Należało przyznać to przed sobą wprost: był w ciemnej dupie.
– Zordon.
Był tak pochłonięty gorączkowym szukaniem rozwiązania, że nawet nie
usłyszał.
– W tej sytuacji powinieneś dostać możliwość skorzystania
z Kormakosygnału – dodała Joanna.
– Co?
– Wyświetl go na niebie i wezwij suchotnika na ratunek.
Zwolnili przed drzwiami, a Oryński w naturalnym i nieuświadomionym
odruchu przepuścił Chyłkę przodem.
– I co mi poradzi w półtorej godziny? – spytał.
– Cóż…
– No właśnie.
– Mam na myśli to, że dziewięćdziesiąt minut to sporo czasu. Nawet
połowa wystarczy do rewolucji – dokończyła Chyłka. – Pamiętasz mecz
Liverpoolu z Milanem w finale Ligi Mistrzów w dwa tysiące piątym?
Kordian skierował się do windy.
– Jak schodzili do szatni, było 3:0 dla Milanu.
– Wiem, wiem.
– A półfinał w dwa tysiące dziewiętnastym?
– Oglądaliśmy go.
– Ja tak – odparła Joanna. – Ty siedziałeś na Insta.
Nawet jeśli tak było, to trudno było nie pamiętać tamtej sytuacji.
W pierwszym meczu Barcelona wygrała z Liverpoolem trzy do zera.
W drugim musiał stać się cud – i stał się. Angielski zespół zdołał rozbić
Dumę Katalonii, strzelając cztery bramki i nie tracąc żadnej.
Wystarczyło dziewięćdziesiąt minut, by całkowicie zmienić sytuację.
– Chcesz powiedzieć, że mam cię potraktować jak Liverpool Barcelonę
i AC Milan? – spytał Oryński.
– Chcę powiedzieć, że wszystko jest możliwe przy dobrym morale.
– Moje jest niezachwiane.
Joanna chwyciła go za rękę i obróciła do siebie.
– Jesteś blady jak Żelazny na wieść o tym, że spinki do mankietów będą
od dziś wyrabiane z niewydającego dźwięku materiału.
Rozległ się sygnał świadczący o tym, że winda dotarła na parter. Oboje
do niej weszli, a Kordian głośno wypuścił powietrze. Wjeżdżali na górę
oblepieni niewygodną ciszą, której nie potrafili się pozbyć.
Oryński odezwał się dopiero, gdy dotarli na dwudzieste pierwsze piętro.
– Kurwa mać… – syknął.
– Masz jeszcze możliwości.
– Jakie? – odparł pod nosem, kiedy drzwi się otworzyły. – Moja klientka
publicznie powiedziała, że jej dziecko zabił twój klient. A prokuratorka
właśnie oznajmiła, że nie.
Ruszył przed siebie, ale natychmiast się zatrzymał, trafiając na wzrok
Żelaznego. Poniewczasie zorientował się, że powinien był ugryźć się
w język.
– Co ty właśnie powiedziałeś? – rzucił Artur.
– Nic.
– Rozmawialiście z prokuraturą? I nie zamierzają stawiać zarzutów…
– Wszystkiego dowiesz się w trakcie posiedzenia wspólników – ucięła
Joanna.
– Nie ma mowy.
Rozejrzał się nerwowo, a potem skinął na nich głową i ruszył w głąb
korytarza.
– Mój gabinet – zagrzmiał jeszcze przez ramię.
Kordian zaklął pod nosem, zmagając się z bolesną świadomością, że nie
ma czasu na takie pierdoły. Szczególnie że Artur optował za tym, by
pozostać przy reprezentowaniu Rabanta. Był w tej batalii jego
przeciwnikiem, podczas gdy niespodziewanie Klejn okazał się wsparciem.
Przynajmniej do czasu. Nawet on w tej sytuacji nie będzie skory, by
zagłosować za Judytą.
Mimo wszystko Oryński wszedł do biura Żelaznego, a Chyłka niechętnie
zrobiła to samo. On usiadł na fotelu przy ścianie, ona trwała nieruchomo
tuż za drzwiami, z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
– Czego się konkretnie dowiedzieliście? – rzucił Artur.
– Że zaprzepaszczamy swoje zdrowie, by zapierdalać jak dzicy w robocie
i zarabiać jak najwięcej, a potem poświęcamy nasze zarobki na to, żeby to
zdrowie odzyskać.
– Świetnie. A od tej prokuratorki?
– Że nawet worek na ziemniaki można nosić jako spódnicę.
Żelazny bezradnie przeniósł wzrok na Oryńskiego.
– Naprawdę nie zamierza stawiać zarzutów Rabantowi? – spytał.
– Naprawdę.
– Więc postawi je tej wariatce?
– Też nie – odparła Joanna.
Imienny partner był wyraźnie zdezorientowany, nie odezwał się jednak
słowem. Nie sięgnął też po swój nieodłączny atrybut, choć pewnie było to
tylko kwestią czasu. Kordian miał zamiar zakończyć tę rozmowę, nim to się
stanie.
– To kogo, do kurwy nędzy, chcą oskarżyć o zabójstwo tego dziecka?
– Chyba nikogo – odparł Oryński.
– O ile wiem, polska prokuratura jednak działa w trochę inny sposób.
Chyłka postąpiła krok do przodu, nie zmieniając pozy.
– Dziś wszystko jest możliwe, Artur – odparła. – Żyjemy w takich
czasach, że gdyby ktoś zaczął budować arkę przetrwania, nikt by się
z niego nie nabijał, tylko pytałby, gdzie i jak kupić bilet.
Żelazny nabrał tchu, jakby miał zamiar odpowiedzieć, ale ostatecznie
spasował, być może uznając, że nic bardziej wnikliwego dzisiaj nie usłyszy.
– Elwira Uptas nic więcej nam nie powiedziała – rzucił Kordian.
– Tak się nazywa? Jak jakaś postać z bajki.
Joanna rozłożyła dziękczynnie ręce.
– To samo powiedziałam – oznajmiła. – Ale bynajmniej nie wygląda jak
z bajki.
– Właściwie to…
– I nie wiem, co kierowało rodzicami – ciągnęła Chyłka, nie dając
Oryńskiemu dojść do słowa. – Jak mieli do dyspozycji takie nazwisko, to
nie mogli wybrać jakiegoś imienia, które nie kradłoby mu show?
Pokręciła lekko głową, a Kordian znów zerknął na zegarek. Normalnie
nie miał nic przeciwko monologowaniu ukochanej, teraz jednak każda
chwila była na wagę złota. A w gabinecie Żelaznego właściwie trudno było
ugrać cokolwiek dla jego sprawy.
Z drugiej strony mógł spróbować przynajmniej trochę go urobić. Gdyby
przekonał imiennego partnera, który wciąż miał posłuch przynajmniej
u części starszych prawników, być może zachowałby choć cień szansy na
wybronienie się.
– U nas nie będzie problemu – dodała Joanna. – Imię wybiera ten, kto
wygra dzisiaj w sali konferencyjnej.
Żelazny niepewnie uniósł brwi, jakby sam nie był pewien, jak
zareagować, a Kordian zerknął pytająco na żonę.
– Podbiłaś właśnie stawkę?
– Tak.
– Ale…
– Boisz się, Zordon?
– Nie mam czego.
– Świetnie. Czyli dziecko będzie nazywać się Iron lub Maiden.
– Nie będzie – odparł Oryński.
Oboje spojrzeli na niego z wyraźnym przekonaniem, że rzucił tę uwagę
po to, by podeprzeć ją konkretami. Spodziewali się, że przedstawi jakiś
argument. Jakikolwiek.
Panicznie go szukał, ale na próżno. Zanim w ogóle zdążył się odezwać,
gabinet Żelaznego wypełniły dźwięki komórki Kordiana. Zerknął na nią
i przekonał się, że najwyraźniej wywołali wilka z lasu.
– Tak? – rzucił, odbierając połączenie od Judyty.
– Jestem już w kancelarii.
Niech to chuj, skwitował w duchu Oryński.
– Świetnie – odparł. – Powiedz w recepcji, żeby skierowali cię do mojego
biura.
– Czekasz tam?
– Za moment będę.
Kordian rozłączył się, odnosząc wrażenie, jakby znalazł się w lepkiej
pajęczynie, w której każdy ruch tylko pogarsza jego sytuację. Żelazny
patrzył na niego z obojętnością, Chyłka zaś jakby próbowała znaleźć
sposób na podanie mu pomocnej dłoni.
Czy w ogóle miała pomysł na to, jak postąpiłaby na jego miejscu?
Udałoby jej się jakimś cudem obrócić sytuację na swoją korzyść?
Wydawało się, że nawet ona nie byłaby w stanie tego zrobić.
– Zobaczymy się w konferencyjnej – rzucił Oryński, a potem ruszył na
zewnątrz.
Spodziewał się, że Joanna pójdzie w jego ślady, ale tylko musnęła
delikatnie jego rękę na pożegnanie i z jakiegoś powodu została w gabinecie
Żelaznego.
Kordian szedł do swojego z duszą na ramieniu. Zastał Judytę zajmującą
jego miejsce za biurkiem, kręcącą się na fotelu. Sprawiała wrażenie małej
dziewczynki, która za moment miała po raz pierwszy zostać zabrana do
wesołego miasteczka.
– Korzystaj – rzucił Oryński. – Bo zaraz nie będzie ci do śmiechu.
Brzostowska złapała za skraj blatu i się zatrzymała.
– Dlaczego?
– Bo rozmawiałem z prokuraturą. Nie zamierzają postawić Rabantowi
zarzutów.
Nagle cała jej wesołość została zastąpiona przez rozczarowanie, które
stopniowo przechodziło w złość.
– Jaja sobie ze mnie robisz.
– Chciałbym – odparł Kordian, podchodząc do fotela przy ścianie, na
którym normalnie sadzał klientów. – Ale jakoś mi nie do śmiechu.
Podciągnął rękaw, by tylko pro forma zerknąć na zegarek. Doskonale
wiedział, ile czasu mu pozostało.
– Jakim cudem? – rzuciła Judyta.
– Bo najwyraźniej uznali, że nie miał z tym nic wspólnego.
– Bzdura. Musiał użyć jakichś koneksji, nie od dzisiaj wiadomo, jak
daleko sięgają wpływy ludzi z pierwszych stron gazet. Wykorzystał swój
status, pewnie jakieś znajomości, i sprawił, że to mnie śledczy będą…
– Tobie też nie zamierzają stawiać zarzutów.
A być może powinni, dodał w duchu Oryński. Przypatrywał się tej
kobiecie już przy dostatecznie wielu okazjach, by dostrzec dość
niepokojący obraz. Początkowo jej obojętność względem śmierci dziecka
można było złożyć na karb bolesnego otępienia. Ale teraz?
Jedynym, co mogło uzasadniać to zachowanie, było wyparcie. Tyle że
Brzostowska nie wyglądała, jakby była oderwana od rzeczywistości.
– To kogo chcą oskarżyć? – rzuciła.
– Nie wiem.
– Więc może się dowiedz?
Kordian miał wrażenie, że w jakiś magiczny sposób węzeł krawata
zaciska się coraz mocniej. Poluzował go nieco, a potem rozpiął kołnierzyk.
– Nikt nie udzieli mi takich informacji – odparł. – Zresztą to w tej chwili
nieistotne.
– Nieistotne?
– Reprezentuję cię w sprawie zniesławienia. Pod tym kątem liczy się
tylko to, czy Rabant to zrobił, czy nie.
– Mowa o zabójcy mojego dziecka – syknęła Judyta.
W końcu jakieś emocje. Choć po prawdzie wciąż nie jawiły się
Oryńskiemu jako adekwatne do sytuacji.
– Zabójcy, który tak po prostu się wywinie – dodała.
– Posłuchaj…
– Nie – odparła stanowczo. – To Paweł zamordował moje dziecko, nie
rozumiesz? Kogokolwiek będzie wskazywała prokuratura, to tylko kozioł
ofiarny. Nic więcej.
Oryński nabrał głęboko tchu.
– Z punktu widzenia twojej linii obrony to nie ma znaczenia – podkreślił.
– I posłuchaj mnie przez chwilę, bo za moment przestanę być twoim
prawnikiem i będziesz musiała radzić sobie z kimś innym.
– Ale…
– Wspólnicy za mną nie zagłosują. Nie ma na to najmniejszych szans.
Judyta umilkła.
– Zostanę zmuszony, żeby rozwiązać z tobą umowę, rozumiesz? Więc
chcę przekazać ci tyle, ile zdążę.
– W porządku.
– Zarzuciłaś Rabantowi szereg rzeczy, które nie tylko mieszczą się
w kategorii przemocy domowej, ale też wkraczają w definicję gwałtu –
ciągnął Kordian. – To samo w sobie dało mu podstawy do wniesienia
powództwa, ale niczego nie przesądzało. Przy odpowiednim
poprowadzeniu tej sprawy…
– Jakim odpowiednim? Mówimy o tym, że ten chuj się nade mną pastwił!
Oryński skinął lekko głową, nie mając zamiaru wnikać w meritum.
Wiedział, że nie ma wiele czasu, by udzielić tej kobiecie kilku koniecznych
porad.
– W tym względzie ostatecznie będzie słowo przeciwko słowu –
powiedział. – Musisz spróbować dotrzeć do byłych Rabanta, przepytać je
i spróbować wyciągnąć z nich coś, co może ci się przydać. Nie wzywaj na
świadka nikogo, jeśli nie będziesz stuprocentowo pewna, jakie zeznania
złoży. I pamiętaj o publice. Wyrok zapada częściowo na sali sądowej,
częściowo poza nią. Oglądałaś proces Heard kontra Depp?
Judyta mruknęła potwierdzająco.
– To wyciągnij z niego wnioski. Ta kobieta pogrążyła się nie tylko ze
względu na teatralność tego, co robiła, ale też dlatego, że prezentowała
niespójną linię obrony. Nie ufała swoim prawnikom, przez co oni mówili
jedno, a ona przynosiła do sądu wrotki i odpinała je na tej samej rozprawie.
Brzostowska znów wydała jedynie cichy pomruk.
– Nie będzie łatwo – dodał Oryński. – Rabant jest obecnie na fali
wznoszącej, korzysta z sympatii opinii publicznej. A ty nie masz żadnych
konkretnych dowodów.
Zero odpowiedzi.
– Oskarżenie go o zabójstwo dziecka to jeszcze bardziej problematyczna
sprawa, choć zasadniczo jedno i drugie rzuciłaś za pomocą środków
masowego przekazu, co stanowi typ kwalifikowany i jest zagrożone wyższą
sankcją. Innymi słowy, grozi ci odsiadka.
Nadal nic.
– Są tylko dwa kontratypy, które wyłączają twoją odpowiedzialność –
dodał Kordian. – Obydwa sprowadzają się do tego, że dyfamacja musiała
być podstawna. O ile w pierwszym wypadku może jakimś cudem uda ci się
wykazać, że Rabant dopuszczał się wobec ciebie przemocy, o tyle
w drugim…
Oryński na moment urwał i wypuścił głośno powietrze.
– Prokuratura musiałaby zmienić wersję – dokończył. – Bez tego niewiele
wskórasz, bo expressis verbis oskarżyłaś go o popełnienie przestępstwa,
które nie jest mu przypisywane przez organy ścigania.
Judyta wreszcie sprawiała wrażenie, jakby się czymś przejęła. Przygryzła
dolną wargę tak bardzo, że Kordian miał wrażenie, iż zaraz zobaczy krew.
– Musi istnieć jakiś sposób, żebym się wybroniła – powiedziała.
– Może istnieje – przyznał Oryński. – Ale musisz mieć świadomość, jak
daleko polskie prawo chroni dobre imię i jak daleko ty się posunęłaś.
Rabant mógłby cię oskarżyć, nawet gdybyś nie wskazała go z imienia
i nazwiska. Wystarczyłoby, żeby z kontekstu wynikało, że chodzi o niego.
I nie musiałaś nawet używać środków masowego przekazu, bo dość, że
zakomunikowałabyś to jednej osobie. Jednej. Nawet zastrzegając, że nie
może przekazywać tego dalej.
Brzostowska patrzyła na niego, jakby nie do końca ogarniała implikacje
tego wszystkiego.
– A ty poszłaś na całość. I wskazując go imiennie, i w mediach. Za
przestępstwo. Szczęście w nieszczęściu, że nie zrobiłaś tego po rozpoczęciu
procesu, bo gdyby takie słowa padły w sądzie, czyn kwalifikowałby się
z artykułu dwieście trzydzieści cztery Kodeksu karnego i podlegałby
jeszcze wyższej karze.
Oryński dał jej chwilę, by świadomość tego wszystkiego osiadła. Po raz
pierwszy miał wrażenie, że jego słowa trafiają do Judyty. I nie zamierzał
przepuścić takiej okazji.
– To wszystko rozegra się na gruncie prawa karnego – rzucił. – Będzie
ścigane przez prokuratora, choć na wniosek Rabanta. W procesie
z pewnością będzie też uczestniczyć Chyłka.
Sam ten fakt powinien napełnić zgrozą każdego, kto miał jakiekolwiek
pojęcie na temat ostatnich najgłośniejszych spraw sądowych w Polsce.
– Do tego mamy jeszcze dochodzenie praw na gruncie cywilnym –
kontynuował Kordian. – Rabant z pewnością wytoczy ci pozew na
podstawie artykułu dwudziestego czwartego Kodeksu cywilnego. Będzie
domagał się od ciebie nie tylko wycofania słów i próby naprawienia
szkody, ale też zadośćuczynienia finansowego.
– Będę musiała…
– Jeśli przegrasz, tak – uciął Oryński. – Będziesz musiała publicznie
powiedzieć, że go przepraszasz, że wycofujesz swoje słowa i tak dalej.
A potem zapłacić mu… cóż, cholera wie ile. Jeśli przez twoje działanie
straci jakąś rolę, kontrakt reklamowy albo cokolwiek innego, będzie mowa
o astronomicznych kwotach.
Bingo. Na twarzy Judyty wreszcie pojawił się wyraz, którego szuka
u swojego klienta każdy obrońca. W końcu była przerażona – a dzięki temu
także gotowa na to, by słuchać adwokata.
– W porządku… – powiedziała. – Jak mogę z tego wyjść obronną ręką?
Kordian uniósł wzrok.
– To nie ja będę układać twoją linię obrony.
– Ale masz jakiś pomysł?
– Mam ich całkiem sporo. Od kiedy mnie zatrudniłaś, cały swój czas
poświęcałem na to, żeby jakoś cię z tego wyciągnąć.
– W takim razie…
– Nie będę mógł w żaden sposób współdziałać z twoim nowym obrońcą
ani przekazać mu nic z tego, co ustaliłem – uciął szybko. – W sytuacji,
kiedy Rabant będzie klientem kancelarii, byłoby to działanie na jej
niekorzyść.
Brzostowska powiodła wzrokiem po kodeksach i monografiach, które
leżały na biurku, a potem wbiła oczy w Kordiana.
– Nie masz sposobu, żeby pozostać przy mojej sprawie? – zapytała.
– Musiałbym rzeczywiście odejść z firmy.
Skrzywiła się lekko.
– Albo wygrać z Chyłką za niecałą godzinę przed wspólnikami – dodał. –
A do tego potrzebowałbym cudu.
Ich spojrzenia się spotkały, a Judyta chyba w końcu zrozumiała, do czego
zmierzała cała ta rozmowa.
– Jedyny, który jestem sobie w stanie wyobrazić, masz ty – oznajmił
Oryński. – Jeśli nie konfabulowałaś, mówiąc o dowodzie winy Rabanta, to
musisz dać mi go tu i teraz. A ja muszę pójść z nim do wspólników.
Judyta się wahała. Albo pozwoliła sobie na kłamstwo przed kamerami,
albo z jakiegoś powodu nawet taka sytuacja nie usprawiedliwiała w jej
oczach przedstawienia Kordianowi wszystkiego.
– W porządku – powiedziała. – Powiem ci, co mam.
Serce Oryńskiego zabiło nieco szybciej, gdy pojawił się cień nadziei na
to, że uda mu się zmienić rozkład sił. Pochylił się lekko na fotelu i słuchał,
co Brzostowska ma mu do powiedzenia.
Im dłużej mówiła, tym bardziej rosły jego szanse na wygraną.
W pewnym momencie zaś stała się ona stuprocentowa.
Kiedy Judyta skończyła, Kordian zdołał jedynie schować twarz
w dłoniach. Trwał tak w bezruchu przez długi czas, nie potrafiąc zebrać
myśli.
– Teraz rozumiesz, dlaczego ci o tym nie powiedziałam.
Oryński opuścił dłonie, mocno sunąc nimi po twarzy.
– I dlaczego nie możesz o tym powiedzieć Chyłce – dodała Brzostowska.
– Ani jej, ani wspólnikom.
– Chyba żartujesz – odparł i potrząsnął głową. – To cię praktycznie
uniewinnia. I to dziś, w tej chwili.
Ledwo to powiedział, wszystko zrozumiał. Judyta nie chciała, by jej były
partner wycofał zawiadomienie do prokuratury.
– Nie możesz nikomu powiedzieć – powtórzyła. – Obiecaj mi to.
Kordian zamknął oczy, przeklinając w duchu całą tę sytuację.
– Nie muszę – powiedział. – Wiąże mnie tajemnica adwokacka.
I obowiązek niedziałania na niekorzyść klienta.
W tym wypadku oznaczało to jedno.
Nie miał jak powiedzieć Joannie, że prowadzi ona przegraną sprawę.
8
Sala konferencyjna, XXI piętro Skylight

Ktokolwiek wpadł na to, jak przygotować pomieszczenie do zbliżającej się


konfrontacji, musiał czerpać inspiracje z zamierzchłych, najbardziej
siermiężnych przedstawień szkolnych w zapadłych mieścinach na końcu
świata.
Stół odsunięto na bok, a krzesła dla wspólników ustawiono tak, by
wszystkie zwracały się w kierunku czterech innych, stojących pod ścianą.
Joanna i jej klient zajęli miejsce po lewej stronie, dwa pozostałe, oddalone
o może trzy metry, czekały na Kordiana i Brzostowską.
Wszystko sprawiało dość amatorskie wrażenie i chyba we wszystkich
wywoływało niedookreślone poczucie niewygody, może nawet dyskomfort.
– Już po czasie – szepnął Rabant, nachylając się do Chyłki. – Może
zrezygnowali?
– Nie liczyłabym na to.
– Ta wariatka z pewnością nie chce mnie widzieć – ciągnął niezrażony
Paweł. – A ten prawnik może nie mieć zamiaru się kompromitować przed
szefostwem.
Joanna powoli obróciła głowę w jego kierunku.
– Po pierwsze, ten prawnik to mój mąż.
– No tak.
– Po drugie, kompromituje się tylko swoim gustem muzycznym
i żywieniowym – powiedziała stanowczo. – Jeśli chodzi o wszystko inne,
mucha nie siada.
Rabant rozejrzał się po sali.
– To dlaczego jeszcze go tu nie ma?
– Bo buduje suspens – odparła Joanna, choć nie była tego taka pewna.
Powód spóźnienia musiał być dość istotny, inaczej Zordon zjawiłby się
przed czasem i skanował teraz wzrokiem wspólników, którzy zajęli już
miejsca. Frekwencja była wysoka, najwyraźniej każdy chciał się przekonać,
jak adwokackie małżeństwo wchodzi ze sobą w spór.
Po pięciu minutach większość zaczęła się irytować i cmokać
z dezaprobatą, jakby dzięki temu do Kordiana miało dotrzeć, jak cenny czas
marnuje.
Chyłka wyciągnęła telefon, wybrała jego numer i odwróciła się od
publiki.
– Zapierdalaj na miejsce zdarzenia, buraku gruntowy – poradziła.
– Zaraz.
– Teraz – odparła cicho, acz stanowczo. – Nabijasz sobie ujemnych
punktów już przed samym startem.
– Zaraz się odkuję.
– Na pewno – burknęła z ironią. – Ale najpierw musisz się tu zjawić.
– Za moment idziemy.
Joanna szybko powiodła wzrokiem po prawnikach zgromadzonych
w sali, która nagle wydawała jej się wyjątkowo mała.
– Znaczy jeszcze nie wyszliście? – spytała.
– Niezupełnie.
– Bo?
– Bo gadaliśmy o sprawie. A teraz gadam z tobą.
– Dobra, to kończ i się materializuj.
Ledwo to powiedziała, uświadomiła sobie, że następne słowa, jakie
wymienią, padną już w całkowicie innym układzie i kontekście. Miała
nadzieję, że jeszcze przed rozpoczęciem tej farsy zdążą normalnie pogadać,
tymczasem jak tylko Zordon się tu znajdzie, przejdą w tryb przeciwników.
– Za dwie minuty będziemy – oznajmił Kordian, a potem się rozłączył.
Chyłka na moment zastygła z komórką w dłoni. Znała swojego męża na
tyle, by doskonale móc rozszyfrować ton jego głosu. I nie miała
wątpliwości, że w ostatniej godzinie coś się wydarzyło. Coś, co sprawiło, że
poczuł pewność siebie.
A może próbował ją ograć? Wiedział przecież, że tak pomyśli, i mógł
z premedytacją sięgnąć po właśnie taki ton.
Joanna cicho się zaśmiała. To powinno być ciekawe.
– I? – spytał Rabant.
– Zaraz przestaną zaszczycać nas swoją nieobecnością.
Joanna skontrolowała wzrokiem publiczność. Byli tu nie tylko ci, którzy
mieli coś do gadania – kiedy wszystkie miejsca siedzące zostały zajęte,
w sali zjawili się także pozostali prawnicy.
Wśród nich Sebastian.
Punkt centralny Operacji Usunięcia Klejnotów.
Chyłka starała się o tym nie myśleć, skupiając się na zadaniu przed sobą,
jej uwaga jednak cały czas meandrowała w tamtym kierunku. Musieli
z Zordonem jak najszybciej zakończyć te wewnątrzkancelaryjne
przepychanki i zająć się tym, co istotne. Czas naglił, a do zrobienia było
wcale niemało.
Nie zdążyła na dobre dać się porwać temu tokowi myśli, bo do
pomieszczenia wszedł Kordian ze swoją klientką. Posłał Joannie ledwo
zauważalny uśmiech, a potem krytycznie omiótł wzrokiem coś, co miało
chyba przypominać salę sądową.
Judyta kompletnie zignorowała Rabanta. Nawet przelotnie na niego nie
spojrzała.
Kiedy oboje zajęli swoje miejsca, Zordon umieścił na kolanach laptopa,
a Chyłka wychyliła się w jego kierunku, by zamienić choć słowo przed
startem tego moot courtu. Nie zdążyła.
– Świetnie, że wreszcie jesteśmy w komplecie – rzucił Klejn. – Nie
przedłużając może już bardziej, przejdźmy do rzeczy. W drodze losowania
rozstrzygnięto, że pierwsza głos zabierze pani mecenas.
Leniwym ruchem ręki wskazał Joannę, a potem zajął swoje miejsce
w pierwszym rzędzie.
Chyłka automatycznie zerknęła na Kordiana, zupełnie jakby coś kazało
jej sądzić, że zaoponuje. On jednak trwał z obojętnym wyrazem twarzy –
przynajmniej z punktu widzenia wszystkich, którzy nie znali go tak dobrze
jak Joanna.
Dla niej było jasne, że w jego umyśle dzieje się znacznie więcej, niżby
chciał.
– W porządku – odezwała się Chyłka, wstając z krzesła. – Sprawa jest
dość prosta, więc nie ma sensu długo się nad nią głowić. Klientka mecenasa
Oryńskiego oskarżyła mojego klienta o to, że dopuścił się czynu
stypizowanego w artykule sto czterdzieści osiem paragraf jeden Kodeksu
karnego. Zrobiła to publicznie, nie pozostawiła wątpliwości co do tego,
kogo ma na myśli, chciała dotrzeć do jak największej widowni i narazić
mojego klienta na utratę zaufania niezbędnego do wykonywania jego
zawodu.
Kordian cicho chrząknął, jakby chciał przypomnieć jej, że miało być
krótko. Właściwie Joanna nie planowała żadnych wstępów. Zadziałał jakiś
instynkt, mechanizm, który kazał jej odwlekać to, czemu na tym etapie nie
mogła już zapobiec.
W głębi duszy chciała chronić Zordona, ocalić jego sprawę. Nie było
jednak na to żadnego sposobu.
– Wszyscy znamy przesłanki do uznania, że zniesławienie miało miejsce
– dodała. – Wystarczy więc powiedzieć, że mój klient ma alibi na tę noc.
Spędził ją wraz z innymi aktorami w restauracji Ćma Mateusza Gesslera.
Około drugiej lub trzeciej w nocy wrócił do domu, a jasne jest, że dziecko
zostało porzucone dużo wcześniej.
– Poważnie? – odezwał się Oryński.
Chyłka zerknęła na niego i uniosła brwi.
– W sensie: skąd ta pewność?
– Stąd, że wejście do parku zamykają o dwudziestej drugiej.
– Tyle że ten płot nie jest jakiś specjalnie wysoki – odparł Kordian,
otwierając laptopa. Od razu obrócił go ku wspólnikom. – Spokojnie można
by przez niego przełożyć wózek.
– I nie ściągnąć niczyjej uwagi? To nie jest jakieś zadupie, tylko
Śródmieście.
– Właściwie ogrodzenie przy placu zabaw jest już chyba na Mokotowie.
– Co nie zmienia absolutnie niczego. W godzinach, na które mój klient
nie ma alibi, kręci się tam mnóstwo osób. Naprawdę chcesz zasugerować
wspólnikom, że nikt nie zwróciłby uwagi na mężczyznę przekładającego
wózek nad płotem?
– Nie wszędzie i nie zawsze są ludzie. A taki manewr nie trwałby długo.
Klejn uniósł rękę i głośno westchnął.
– Dobrze, dajmy już temu spokój – postanowił. – Pani mecenas, proszę
kontynuować.
Poziom sformalizowania takich rzeczy zawsze zaskakiwał Chyłkę, bez
względu na to, ile lat w tym zawodzie spędziła. Z jakiegoś powodu kiedy
tylko rozpoczynano jakiekolwiek procedowanie, prawnicy przełączali się
na tryb choćby częściowo zawodowy. Właściwie jej także to dotyczyło.
– Motyw – powiedziała. – Mój klient go nie miał, nie wiedział nawet, że
to jego dziecko. Trudno uwierzyć, że ganiałby po Warszawie i szukał
wszystkich swoich eks, które wydały na świat potomka. Niestety trochę ich
było.
Joanna powiodła wzrokiem po zebranych, widząc, że zasadniczo ma ich
w garści. Nie miało nawet znaczenia to, co mówiła. Wszyscy wiedzieli
o najważniejszej kwestii.
– Ale mniejsza z tym – dodała. – Kluczowy jest fakt, że prokuratura
uznaje niewinność mojego klienta. Ba, nie traktuje go nawet jako
podejrzanego, a zarzuty zamierza postawić komuś innemu. To samo
w sobie świadczy o tym, że klientka mecenasa Oryńskiego dopuściła się
zniesławienia. A mój… nie, nie tylko mój, ale nasz wieloletni, wierny
kancelarii klient jest stroną pokrzywdzoną. Z mojej perspektywy
zastanawianie się, kogo powinniśmy bronić, jest absurdalne. Bo odpowiedź
może być tylko jedna.
Usiadła obok Rabanta, a on skinął jej głową z zadowoleniem.
Mogła rozwijać, mówiąc o tym, ile jego spraw prowadzili i jakie profity
przynosiły wygrane. Ostatecznie jednak nie było takiej potrzeby.
– Panie mecenasie? – spytał Klejn, patrząc na Oryńskiego.
Kordian zamknął laptopa i położył go na podłodze. Mimo że na pozór
zachowywał się normalnie, Chyłka nie mogła opędzić się od świadomości,
że sprawia dziwne wrażenie.
Wahał się. Walczył ze sobą.
Znała ten wzrok, tę mowę ciała, tę postawę. I wiedziała doskonale, że coś
jest nie tak.
Gdyby miała zgadywać, powiedziałaby, że Zordon trafił na coś, co
teoretycznie pozwoliłoby mu wygrać sprawę, ale z jakiegoś powodu nie
zamierzał tego użyć.
Tyle że była to wersja skrajnie absurdalna. Nie miała racji bytu.
– Panie mecenasie – powtórzył Klejn.
Kordian w końcu lekko się uśmiechnął, po czym podniósł się z krzesła.
– Przepraszam – powiedział. – Ja też nie zajmę dużo czasu.
– Proszę więc zaczynać.
Oryński powiódł wzrokiem po wspólnikach, jakby starał się wyłonić
spośród nich jednego, który przekona resztę.
– Nie ma co ukrywać, że mecenas Chyłka potrafi przedstawić solidną
argumentację – zaczął. – Ale ja też radzę sobie całkiem nieźle. Inaczej nie
nakłoniłbym jej, żeby za mnie wyszła.
Kilku zgromadzonych się uśmiechnęło, jeden czy dwóch nawet cicho
zaśmiało.
– Tamto zadanie było niełatwe – kontynuował Oryński. – To jednak do
takich nie należy, bo sytuacja jest klarowna. Problem w tym, że do tej pory
nie znaliśmy wszystkich szczegółów.
Schował rękę do kieszeni, nie zapiął marynarki. Chciał sprawiać wrażenie
dobrego kumpla tych ludzi, a Joanna bynajmniej się nie dziwiła. Dobra
strategia. I równie dobre było rozpoczęcie tej przemowy od akcentu
humorystycznego.
– Tak naprawdę nie wiemy, komu prokuratura postawi zarzuty – ciągnął
Kordian. – Mamy tylko nieoficjalną informację na ten temat, ale żadnych
konkretów. A jak państwo wiedzą, podejmowanie decyzji na takiej
podstawie jest dość ryzykowne. W trakcie śledztwa czasem jeden dowód
sprawia, że sytuacja obraca się o sto osiemdziesiąt stopni.
Zrobił krótką pauzę, a na jego twarzy zagościła powaga. Cisza trwała
tylko na tyle długo, by zbudować minimalne napięcie przed tym, co
zamierzał dodać.
– W tym wypadku właśnie tak się stanie – oznajmił. – Bo prokuratura nie
zna wszystkich faktów.
Obrócił się do Judyty, a ona zapewne zgodnie ze wcześniejszym
poleceniem Zordona wbijała wzrok w złączone dłonie. Nie patrzyła ani na
niego, ani na wspólników.
– Moja klientka zaś wprost przeciwnie – dodał.
– To znaczy? – spytał któryś z mężczyzn.
Kordian obrócił się do Chyłki i wskazał ją lekkim ruchem ręki.
– Moja ukochana żona była uprzejma zacząć od tego, że jej klient nie
miał świadomości, iż dziecko jest jego, więc nie miałby powodu, by
odbierać mu życie.
Joanna uniosła błagalnie wzrok i pokręciła głową.
– To dla mnie cokolwiek dziwny argument, ale nie chcę przesadnie się
nad tym rozwodzić, bo po naszym spotkaniu muszę wrócić do domu –
dodał Oryński i znów lekko się uśmiechnął.
Skurczybyk szybko zjednał sobie większość facetów na sali. A raczej
zrobiłby to, gdyby mógł podeprzeć ten swój mały teatr jakimś konkretem.
– Przyjmijmy więc, że to faktycznie mógłby być sensowny motyw –
podjął. – Paweł Rabant dowiaduje się, że dziecko jest jego, i wpada w jakiś
irracjonalny szał, morduje je i porzuca na placu zabaw w Łazienkach.
– Tyle że nic takiego nie miało miejsca – włączyła się Joanna. – Mój
klient nie miał pojęcia o tym, że jest ojcem. To zachowanie możesz więc
przypisać temu, kto żył w takim przeświadczeniu.
Kordian obrócił się do niej i skrzyżował ręce na piersi.
– W porządku – odparł. – Więc niniejszym przypisuję je Pawłowi
Rabantowi.
– Co?
– Według mojej klientki od początku wiedział, że to jego dziecko.
– A według Jerzego Zięby stopę cukrzycową najlepiej leczyć przez
wlewy dotętnicze wody utlenionej – skwitowała Joanna, wstając
z rozłożonymi rękoma. – To mniej więcej ten sam poziom wiarygodności.
– Niezupełnie.
– Racja. Powinnam użyć jako przykładu podawania perhydrolu dożylnie
na koronawirusa.
Kordian lekko uniósł kąciki ust, a ona doskonale wiedziała, co to
oznacza.
Pieprzony bakłażan miał jakiś dowód.
Natychmiast obróciła się do swojego klienta, ignorując fakt, że wszyscy
wspólnicy bez trudu rozczytają jej reakcję. Rabant otworzył lekko usta,
wbijając bezradne spojrzenie w jej oczy.
Niech go chuj, wiedział. Wiedział o dziecku.
– Różnica między tymi teoriami a informacjami od mojej klientki jest
taka, że pani Brzostowska potrafi wskazać dowód – powiedział Oryński. –
Nagrała bowiem wszystkie rozmowy telefoniczne, które odbyła z klientem
mecenas Chyłki. Miałem wątpliwą przyjemność wysłuchać kilku i bez
cienia wątpliwości padają w nich słowa o tym, kto jest ojcem dziecka.
Kordian wsunął drugą rękę do kieszeni, jakby teraz mógł już całkowicie
się wyluzować.
– Jak wspomniała urocza pani mecenas, jest to dość dobry motyw –
zauważył Zordon.
Chyłka zaklęła w duchu, kiedy uderzyła ją bolesna świadomość tego, jak
beznadziejnie się wkopała. Nie, właściwie zrobił to jej klient, popełniając
najbardziej kardynalny z grzechów głównych. Zełgał swojemu obrońcy.
Oryński obrócił się do niego i przekrzywił głowę na bok, nonszalancko
mu się przyglądając.
– Wygląda pan, jakby chciał coś powiedzieć – rzucił.
– Tutaj ja mówię za niego – odparła Joanna. – I dobrze o tym wiesz.
– Padło jednak oskarżenie, więc może…
– Więc może daj sobie na wstrzymanie – poradziła Chyłka. – Bo dopóki
nie zobaczę dowodu na te rzekome rozmowy, traktuję te rewelacje na równi
z tymi, które głoszą płaskoziemcy.
– Nie ma sprawy – powiedział Kordian i obejrzał się na swoją klientkę.
Ta nadal sprawiała wrażenie skrzywdzonej szarej myszki. Nie poruszyła
się, ale kiedy Oryński do niej podszedł, sięgnęła powoli do torebki i wyjęła
z niej telefon.
Flądra naprawdę go nagrywała. Musiała przynajmniej zakładać, że kiedyś
przyda jej się ten materiał.
Kordian wcisnął kilkakrotnie przycisk pogłośnienia, a potem obrócił
komórkę głośnikiem w stronę zebranych, jakby to miało sprawić, że
wszyscy wyraźniej usłyszą nagranie. Było wcześniej przygotowane,
rozpoczynało się w kluczowym momencie rozmowy.
– To twoje dziecko, rozumiesz? – rzuciła rozemocjonowanym głosem
Brzostowska. – Twój syn.
– Jebnij się w łeb, dziewczyno – odparł Paweł.
– Jak możesz w ogóle…
– Nie mam nic wspólnego ani z tobą, ani z nim. I skończ do mnie, kurwa,
wydzwaniać, bo zgłoszę to na policję.
Rozłączył się, a Chyłce przeszło przez myśl, że gdyby producenci
telefonów komórkowych wyposażyli je w jakiś dźwięk będący
odpowiednikiem trzaskania drzwiami, to na końcu tej rozmowy by go
usłyszeli.
Sama chętnie robiłaby użytek z takiej opcji.
– Myślę, że nie musimy słuchać więcej, szczególnie że cały materiał
zostanie wykorzystany podczas rozprawy sądowej, a ja nie chciałbym
zdradzać stronie przeciwnej, co mamy w zanadrzu.
Celowo uniknął spojrzenia Chyłki i skupił się na Pawle, zupełnie jakby
chciał podświadomie zasugerować wspólnikom, że ktoś inny będzie go
reprezentował.
– Podobnych konwersacji było więcej – dodał. – Odbywały się
w zbliżonym tonie, a „jebnij się w łeb, dziewczyno” jest sformułowaniem
dość łagodnym, jeśli wziąć pod uwagę inne.
Nieprzypadkowo wybrał akurat to. Pokazywało zarówno arogancję
Pawła, jak i to, że właściwie pomiatał Brzostowską.
– Tak czy inaczej mamy dowód na to, że pan Rabant z jakiegoś powodu
poświadczył nieprawdę.
– Jaki dowód? – rzuciła Joanna. – To pokazuje tylko to, co powiedziała
twoja klientka. Ale nie to, co mój klient wiedział lub w co uwierzył.
– Cóż, komunikat był dość jasny.
– Jego odpowiedź też – zauważyła Chyłka. – Nie przyjął tego do
wiadomości, bo miał powody sądzić, że dziecko nie jest jego,
a Brzostowska kłamie.
– Jakie powody?
Joanna miała świadomość, że nie powinna iść tą drogą. Mogła
doprowadzić ją tylko do większych problemów.
Oryński też o tym wiedział – i postanowił z tego skorzystać.
– Czy jako dowód postrzegał swoje podejrzenia o to, że sypiała z innymi
mężczyznami? – spytał. – To chyba trochę niewystarczające do
zakwestionowania ojcostwa.
– Niewystarczające? Jeśli przez jej łóżko przewinęło się dziesięciu
facetów mniej więcej w tym samym czasie, to chyba brak wiary mojego
klienta jest dość uzasadniony.
– A przewinęło się?
– To figura, Zordon.
– Więc może nimi nie operujmy – odparł, a potem obrócił się do Judyty. –
Czy mogłaby nam pani powiedzieć, z iloma mężczyznami spała pani mniej
więcej dziewięć miesięcy przed urodzeniem dziecka?
– Dajmy temu spokój – zareagowała szybko Joanna. – Nie musimy robić
tutaj spowiedzi.
– Padło jednak oskarżenie.
– Tak? To ja je przegapiłam.
– Zarzuciłaś jej dziesięciu partnerów seksualnych.
– Nie zarzuciłam, komplementowałam.
Kordian mimowolnie się uśmiechnął. Kurwa, był zdecydowanie zbyt
zrelaksowany, jakby oprócz tego, co już udało mu się zrobić, miał jeszcze
coś w zanadrzu. Wspólnicy doskonale to widzieli.
– Z nikim innym nie spałam – odezwała się Judyta. – I Paweł o tym
wiedział.
Rabant się zaśmiał, co nawet przy najbardziej rubasznej, seksistowskiej
i mizoginistycznej widowni nie wypadłoby korzystnie.
– Puszczałaś się na lewo i prawo – rzucił.
Chyłka znów zaklęła w myśli. Musiała reagować, zanim będzie za późno.
– Doceniam strategię mecenasa Oryńskiego – powiedziała. – Całkiem
sprawnie to rozegrał, wyprowadzając mojego klienta z równowagi.
– Trenuję codziennie w domu.
Odpowiedziało mu kilka nikłych uśmiechów, Klejn jednak zdawał się nie
doceniać tego, że para prawników swobodnie przeskakuje ze stopy
formalnej na dość luźną.
– Dobrze – odezwał się. – Wykazano w toku tego posiedzenia, że panu
Rabantowi została przedstawiona informacja o ojcostwie. Czy ją przyjął,
czy nie, odnosi się do jego wewnętrznego stanowiska w tamtym czasie
i jakkolwiek długo byśmy to rozważali, nie poznamy go.
– To prawda – włączył się Kordian. – Ale może pan Rabant mógłby
wyjaśnić, w jakim celu kłamał?
– Nie kłamałem.
Chyłka zacisnęła usta i posłała mu znaczące spojrzenie.
– Inaczej sformułuję pytanie: dlaczego pan twierdził, że nie wiedział
o ojcostwie?
– Już mówiłem. Bo pruła się, z kim popadnie.
Joanna na moment zamknęła oczy.
– Ale moja klientka zakomunikowała panu, że dziecko jest pana – ciągnął
Kordian. – Należało o tym fakcie wspomnieć.
– Po co? Równie dobrze każda inna dziewczyna, z którą spałem,
mogłaby…
– Wnoszę o moment przerwy – ucięła w porę Chyłka.
Spojrzała na Klejna z lekkim niepokojem, spodziewając się, że odmówi.
Sprawiał jednak wrażenie, jakby zamierzał się zgodzić. I Zordon także
musiał to dostrzec.
– Chyba nie ma potrzeby, bo już kończymy – odezwał się. – Chyba że
chciałby pan dodać coś jeszcze?
Kątem oka Joanna wyłowiła nerwowy ruch, który wykonała Judyta. Po
raz pierwszy zdawała się stracić kontrolę nad mową swojego ciała, jakby
stało się coś, co wzbudziło jej niepokój. Zgromiła swojego obrońcę
wzrokiem, ale Kordian całkowicie ją ignorował. Skupiał się na Pawle.
– Dodać? – rzucił Rabant.
– Mój klient nie będzie niczego dodawał – ucięła Chyłka. – I mam złożyć
formalny wniosek o te kilka minut przerwy czy jak?
Klejn odchrząknął.
– Zarządzam kwadrans – postanowił.
Jak na sygnał po sali konferencyjnej rozszedł się szum, ale Joanna nie
planowała wyławiać z niego jakichkolwiek stanowisk i przemyśleń
wspólników. Skinęła ręką na klienta, wyszła z nim na korytarz
i natychmiast skierowała się do swojego gabinetu. Potem szybko zamknęła
za nim drzwi.
– Co jest, do chuja? – rzuciła.
– Co?
– Chcesz, żeby bronił cię ktoś inny?
– O czym ty…
– O tym, że po pierwsze mnie okłamałeś, twierdząc, że nie wiedziałeś
o ojcostwie.
Rabant w pierwszej chwili chciał odpowiedzieć, zapewne starając się
w jakiś sposób usprawiedliwić. Zamarł jednak z otwartymi ustami i na
szczęście zrezygnował.
– Po drugie to, co tam odpierdalasz, właśnie sprawiło, że szala głosów
przechyliła się na korzyść Judyty.
– To zrób coś.
– Niby co? Przyłapali cię na kłamstwie, do kurwy nędzy.
Paweł powiódł mętnym wzrokiem po gabinecie, jakby na chwilę stracił
orientację.
– Pokaż, że to kompletna wariatka, no. Przecież…
– Masz jakieś dowody na to, że spała z innymi? – przerwała mu Chyłka.
– Cóż… dowody…
– Coś, kurwa, przekonującego.
– Mówiło się o tym w środowisku.
Joanna bezradnie odwróciła się od swojego klienta, z trudem
powstrzymując cisnące się na usta przekleństwa.
– Są jakieś zdjęcia? – spytała. – Ktoś widział ją w towarzystwie innego
faceta? Jacyś paparazzi coś uchwycili?
– Nie. Przecież w ogóle o nas nie wiedzieli.
– No to pięknie.
Podeszła do okna i wyjrzała na panoramę Warszawy. Promienie słońca
oświetlały wysokie wieżowce, na horyzoncie jednak kłębiły się ciągnące ku
Śródmieściu chmury. Widok, który roztaczał się z dwudziestego pierwszego
piętra, za godzinę lub dwie będzie znacznie bardziej przygnębiający.
– Oni mają coś jeszcze – odezwała się Joanna.
– Hm?
– Znam go – rzuciła pod nosem. – I wiem, że ma coś mocnego.
– Znaczy co konkretnie?
Chyłka powoli odwróciła się do klienta.
– Ty mi powiedz.
Wzruszył ramionami w dość przekonujący sposób, ale tym razem Joanna
nie miała zamiaru dać się nabrać. Wcześniej też sprawiał dość wiarygodne
wrażenie, a kunsztu aktorskiego z pewnością nie można było mu odmówić.
Jedno było pewne: Chyłka nie mogła pozwolić, by to posiedzenie trwało.
Jeśli tam wrócą, Zordon użyje asa trzymanego w rękawie.
– Kurwa mać… – syknęła cicho.
– To nie zabrzmiało dobrze.
Joanna opadła na krzesło za biurkiem i uniosła wzrok. Dotarło do niej, że
zamieniła się miejscami z Kordianem – teraz to ona znalazła się w sytuacji
bez wyjścia.
I zaraz zostanie bez klienta.
– Dobra – odezwała się, uderzając dłonią w blat. – Przychodzi mi na myśl
tylko jedno wyjście.
– Jakie?
– Takie, które ci się niekoniecznie spodoba. Ale gwarantuje, że pozostanę
twoją adwokat.
– A nie adwokatką?
– Błagam cię, kurwa, nie zaczynaj teraz.
Rabant lekko uniósł otwarte dłonie.
– Co to za wyjście? – spytał.
Kiedy oznajmiła mu, co ma na myśli, początkowo nie wydawał się
przekonany. Nie postawił jednak tak kategorycznej zapory, jakiej się
spodziewała – i już kilka minut później udało jej się go przekonać.
Teraz pozostało jedynie przeprowadzić podobną operację na
wspólnikach.
Wróciwszy do sali konferencyjnej, zastała Zordona i Judytę na swoich
miejscach. Ona nadal robiła dość wiarygodne wrażenie ofiary. On pozwalał
sobie na demonstrację pewności siebie.
Joanna zbliżyła się i spojrzała na niego z góry.
– I z czego cieszysz japę? – mruknęła.
– Z tego, że nie muszę kupować jengi, żeby cię w czymś pokonać.
Chyłka cicho westchnęła.
– Musisz zrobić dużo więcej, Zordon – odparła. – Zaczynając od zmiany
naszego małego zakładu.
– A więc to prawda, że przegrany zawsze stara się pod koniec
wynegocjować zmianę warunków.
Joanna pochyliła się lekko.
– Ja chcę jedynie podbić stawkę, mój drogi – oznajmiła z uśmiechem.
Kordian uniósł brwi, wyraźnie zaciekawiony. Podniósł się, a potem
odeszli kawałek, by przedyskutować jej propozycję.
Wiedziała, że się zgodzi. I to znacznie szybciej niż Rabant.
– To trochę szalone – zauważył, kiedy wszystko mu wyłożyła.
– Jak całe nasze życie.
– W sumie racja.
– Czyli mamy umowę – oznajmiła.
– Jak tylko pogadam z moją…
– Żartujesz? To formalność.
Tym razem także się nie myliła.
Już chwilę później stali obok siebie przed wspólnikami czekającymi na
ostatni epizod w tej konfrontacji. Tuż za parą prawników siedzieli ich
klienci, którzy nadal nie byli gotowi, by choćby na siebie spojrzeć.
– Możemy zaczynać? – rzucił ponaglająco Klejn.
– Niezupełnie – odparła Joanna.
– Mamy bowiem propozycję – dokończył Kordian.
Chyłka zrobiła pół kroku do przodu, po czym wskazała siebie i Zordona.
– To starcie zasługuje na coś więcej niż ta sala konferencyjna –
oznajmiła, a potem nabrała tchu. – Po konsultacji z mecenasem Oryńskim
i naszymi klientami chcielibyśmy przenieść je na salę sądową.
Mariusz zmarszczył czoło, podobnie skonsternowane wyrazy zagościły
na twarzach innych zgromadzonych.
– Pani Brzostowska i pan Rabant zgodzili się na to, byśmy oboje
pozostali ich reprezentantami – powiedział Kordian, zrównując się
z Chyłką. – Nie widzą zagrożenia konfliktem interesów i myślę, że państwo
również nie, bo udowodniliśmy, że jesteśmy w stanie w pełni skutecznie
bronić naszych klientów.
– Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy równie dobrze robili to w sądzie.
– Dlatego wnosimy o zakończenie posiedzenia i tym samym
umożliwienie nam dalszej reprezentacji interesów naszych mocodawców.
Wspólnicy potrzebowali momentu na konsultację, ostatecznie jednak to
do Klejna należała decyzja.
Kalkulacja nie mogła być dla niego trudna. Z punktu widzenia kancelarii
była to typowa sytuacja win–win. Oboje klientów się zgodziło. Przegrana
jednego dla Żelaznego & McVaya i tak oznaczała wygraną drugiego.
A medialny szum związany ze starciem małżeństwa prawników będzie
promocją nie do przecenienia.
W dodatku Klejn miał szansę wbić zawodowy klin między jedno
a drugie.
Decyzja mogła być tylko jedna.
A Chyłka i Kordian mieli wejść na kurs kolizyjny.
9
Salon BMW, ul. Ostrobramska

Oryński chodził między samochodami, zaglądał to do jednego, to do


drugiego, sprawdzał kokpit, bagażnik, miejsce na tylnej kanapie i wszystkie
elementy wyposażenia wnętrza.
– Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – zapytał Kormak, trąc kark tak
mocno, jakby próbował zetrzeć coś ze skóry.
Kordian wyłonił się z iks dwójki.
– Tak – odparł. – Postawię ją przed zakupem dokonanym, innego wyjścia
nie ma. Wiadomo, że musi to być bmw, bo jak przyjadę czymkolwiek
innym, od razu każe mi to zwrócić. Ale jak ją tu wpuszczę, wybierze za
mnie.
Chudzielec milczał.
– Wierz mi, Kormaczysko – dodał Oryński. – Wiem, co robię.
– Dobra, ale…
– Poza tym wie, że wypuściłem się na łowy samochodowe. Nie jestem
samobójcą, obgadaliśmy to wcześniej.
– Tyle że chodziło mi o proces.
– A, to…
W tym względzie jego początkowa pewność, że robią dobrze, zdążyła
znacznie zmaleć. Kiedy Chyłka rzuciła ten pomysł w sali konferencyjnej,
wydawał się trafiony. Zażegnywali palący kryzys, żadne z nich nie traciło
sprawy, w dodatku mogli na powrót zająć się Operacją Usunięcia
Klejnotów.
Problem polegał na tym, że Joanna wciąż prowadziła obronę, która była
z góry skazana na niepowodzenie. Nie miała pojęcia, na jaką minę
nastąpiła. A Kordian nie mógł jej przed nią ostrzec.
– To się dobrze nie skończy – podjął Kormak.
– Daj spokój.
– Jako twój świadek chyba nie mogę.
Oryński westchnął i zamknął drzwi kompaktowego SUV-a. Nie miał
zamiaru zbliżać się nadto stylistycznie do Chyłki, będzie musiał wybrać
model z innego segmentu. Może któryś z gran coupé?
– Sprowadzicie na siebie monstrualne gówno – skwitował Kormak.
– Bez obaw.
– Znam was – nie poddawał się szczypior. – I wiem, do czego jesteście
zdolni. Jak tylko zaczniecie w siebie walić, żadne nie przestanie, dopóki nie
zobaczy przeciwnika na deskach. A wtedy może być już za późno, żeby…
Kormak urwał, kiedy Oryński położył dłonie na jego ramionach i spojrzał
mu głęboko w oczy.
– Spokojnie – rzucił.
– Spokojny to będę, jak któreś z was zrezygnuje. Co wam tak zależy na
jednym czy drugim? Oboje mają niepoheblowane pod strzechami.
– Nie zależy nam na klientach – odparł Kordian. – Przynajmniej nie tak,
jak na sobie.
– To o co chodzi?
– O to, że jak jedno zrezygnuje, drugie będzie o tym pamiętało do końca
życia.
Kormak wypuścił ze świstem powietrze, nie odzywając się. Nagle zerknął
w bok i jego ramiona lekko drgnęły, dzięki czemu Oryński uzmysłowił
sobie, że przygląda się im jeden z przedstawicieli handlowych.
Obaj cicho odchrząknęli, jakby zastano ich w dość dwuznacznej sytuacji.
– Oboje z Anką lubicie pralinowe merci, nie?
– No.
– Więc wyobraź sobie, że oddaje ci swoje, ostatnie w pudełku. Bierzesz
czy nie?
– Oczywiście, że nie.
– Właśnie – odparł Kordian i lekko rozłożył ręce. – A w tym wypadku
druga strona nie mogłaby odmówić, bo wydarzyłoby się to bez jej wiedzy.
Dajmy więc na to, że byś zasnął, a ona wsunęłaby ci to merci do ust.
Obudziłbyś się i automatycznie je zeżarł. I już zawsze byś pamiętał, że ci je
oddała. A ona też by o tym nie zapomniała. Może by ci tego nie
wypominała, ale gdzieś z tyłu głowy miałaby świadomość swojego
poświęcenia. Ty tym bardziej. Więc zacząłbyś podejmować inne decyzje,
starałbyś się jakoś to wynagrodzić… Rozpoczęłoby to błędne koło.
Kormak patrzył na niego z ogłupiałym wyrazem twarzy.
– Stary… – zaczął w końcu. – Po pierwsze, to absurdalne porównanie.
– Nie tak bardzo, jeśli wziąć pod uwagę, że macie hopla na punkcie
pralinowych merci.
– Bo są najlepsze – odburknął chudzielec. – Ale, po drugie, rozwiązanie
jest bardzo proste. Zamiast narażać się na to wszystko, po prostu
poszedłbym po nowe merci.
Oryński zgodził się lekkim ruchem głowy.
– Tyle że klientów nie sprzedają w sklepach. I jeden drugiemu nierówny.
Zanim Kormak zdążył odpowiedzieć, obaj dostrzegli pracownika salonu,
który wcześniej im się przypatrywał. Teraz stał tuż obok, z rękoma
złożonymi w coś, co niemal przypominało charakterystyczną dla polityków
piramidkę.
Najpierw bacznie zlustrował Kormaka, potem na dłużej zawiesił wzrok
na garniturze Oryńskiego. Ciekawe, na ile ci ludzie potrafią rozszyfrować,
jak zasobnym portfelem dysponuje potencjalny nabywca.
Właściwie powinni szkolić takie umiejętności. Od tego zależy przecież
cała strategia podejścia do klienta.
– Mogę panom w czymś pomóc? – spytał z uśmiechem mężczyzna. –
Szukają panowie samochodu dla siebie?
– Słucham? – odparł Kordian.
– Czy auto będzie wspólne? Czy może tylko dla jednego z panów?
– Wspólne – rzucił szybko rozbawiony Kormak.
Oryński pokręcił głową.
– Tylko dla mnie – sprostował.
Pracownik salonu zerknął na chudzielca i uśmiechnął się
porozumiewawczo, jakby chciał zakomunikować, że oczywiście, tak się
mówi.
Kormakowi zaś cała sytuacja zdawała się przynosić wiele satysfakcji.
– Co mógłby nam pan zaproponować? – odezwał się, jakby rzeczywiście
byli parą. – Co najbardziej do nas pasuje? To znaczy, przepraszam,
oczywiście do stojącego u mojego boku dżentelmena.
– Kormaczysko…
– Czułości później – odparł szczypior. – Teraz wybierzmy ci samochód,
kochany.
– Dasz sobie spokój?
– Przepraszam. Wiem, że nie jesteś jeszcze gotowy…
– Może dać panom jeszcze chwilę? – spytał szybko sprzedawca.
– Nie trzeba – odparł Kordian. – Chciałbym rzucić okiem na to, co macie
dostępne od ręki.
Mina pracownika salonu świadczyła, że to doskonały kierunek, który
mógłby obrać ktoś tylko wybitnie zaznajomiony z rynkiem
motoryzacyjnym.
– Oczywiście – powiedział. – Przejdźmy na zewnątrz, panowie.
Kiedy ruszyli w stronę drzwi, Kormak usiłował złapać Oryńskiego za
rękę, ale ten przywalił mu na tyle mocno, by była to pierwsza i ostatnia
próba.
– Mają panowie jakieś modele upatrzone? – odezwał się pracownik
salonu.
– Pan, liczba pojedyncza – skorygował Kordian. – I właściwie nie. Jedno
jest pewne: to auto musi mieć dobry silnik.
– Jak dobry?
Taki, żeby Chyłka nie suszyła mi głowy, odparł w duchu Oryński.
– Chyba będziemy musieli celować w którąś z wersji M – powiedział.
Mężczyzna rozejrzał się, zastanawiając przez moment.
– Myśleliśmy o M2 – dorzucił Kormak.
– Bardzo dobry wybór, choć z modelami gotowymi do odbioru może
w tym wypadku być pewien problem. To dość popularny wybór.
Rozmówca przez moment się namyślał. Ewidentnie nie miał na stanie
tego, czego szukali, więc najpewniej zastanawiał się, czy uda mu się
przekonać klientów do rozważenia któregoś z droższych modeli.
Stały tutaj em czwórki i ósemki, za które trzeba było zapłacić od pół
miliona do pełnej bańki. Oryński nie miał zamiaru wydawać tyle na coś, co
służyłoby mu do przemieszczania się. M2 za jakieś dwieście pięćdziesiąt
tysięcy i tak wydawało mu się absurdalnie szalonym pomysłem.
Zrobili rundkę po parkingu, ale pracownik salonu wyraźnie widział, że
niczego nie wskóra.
– Wejdźmy do środka – powiedział. – Sprawdzimy, czy w innych
salonach nie ma tego, czego panowie poszukują.
Kormak posłał przyjacielowi pełne zadowolenia spojrzenie, a potem
weszli z powrotem do budynku. Szybko okazało się, że interesujący
Kordiana samochód jest dostępny od ręki w Chorzowie.
Tyle że jako jasnoniebieski metalik, zupełnie nie w jego guście.
Pracownik od razu pomiarkował, że coś jest nie tak.
– Może gotów byłby pan rozważyć inne modele?
– Chętnie.
Zaczął przewijać stronę, a Kordianowi rzuciło się w oko jedno z aut. Od
razu wskazał je rozmówcy.
– To zwykła seria 2, choć z pakietem M sport.
– A lakier?
– Pomarańczowy zachód słońca. Bardzo gustowny, moim zdaniem,
w dodatku idealnie konweniuje z sylwetką auta.
– Biorę.
Mężczyzna spojrzał na niego z rezerwą, po czym przeniósł wzrok na
Kormaka, jakby to on w tym związku miał być rozsądną stroną.
– Doskonale – powiedział, kiedy nie usłyszał żadnego sprzeciwu. –
Spójrzmy na specyfikacje techniczne.
Kiedy zaczął rozwodzić się na temat wyposażenia, czasu do setki
i dodatkowych usług, które można wziąć w tym czy innym pakiecie,
Kordian się wyłączył.
Miał świadomość, że wybrał się na samochodowe łowy tylko po to, by
uniknąć rozmowy z Chyłką na temat tego, co się stało. Byłaby obwarowana
tak dużą ilością ustawowych mielizn, że właściwie nie wiedział, jak
powinni ją prowadzić.
Nie będą mogli zamienić ani słowa na temat meritum sprawy. Mieli do
dyspozycji jedynie ogólniki – i należało formułować je tak, by nie zrobić
nic, co mogłoby zaszkodzić ich klientom.
Prędzej czy później musieli jednak skonfrontować się ze świadomością,
że występują przeciwko sobie. Kiedy Kordian opuszczał salon, wyciągnął
telefon, by zadzwonić do Chyłki i powiedzieć, że zaraz będzie.
– Zastanów się jeszcze – odezwał się Kormak, stając obok.
– Samochód jest okej. Więcej mi nie potrzeba.
Obaj wiedzieli, że nie o tym mowa. Oryński nabrał tchu, a potem obrócił
się do przyjaciela.
– Damy radę – zapewnił.
– A nie pamiętasz, co było ostatnio, jak starliście się w sądzie?
– Pamiętam. Ale to były zamierzchłe czasy. I inna sytuacja.
– Ta może przerodzić się w podobną.
– Nie przerodzi się – odparł Kordian.
– Jesteś tego pewien?
– Tak – powiedział bez wahania, wybierając numer Joanny. – Bo
doskonale wiem, co trzeba zrobić, żeby to miało ręce i nogi.
Chudzielec nie wyglądał na przekonanego, ale Oryński właściwie nie
zamierzał go urabiać. Za jakiś czas zyska pewność, że wszystko jest
w porządku.
– I co? – odezwała się nerwowo Chyłka.
– Dwójka.
– M?
– Nie, ale z pakietem M sport.
Odpowiedziało mu nieco niezadowolone, acz zawierające akceptację
westchnienie.
– Silnik?
– Dwa zero. Dwieście czterdzieści pięć koni.
Przez chwilę na linii trwała cisza, a Kordian musiał zerknąć na
wyświetlacz, by stwierdzić, czy coś nie przerwało połączenia. Trwał
w lekkiej niepewności, mimo że właściwie Joanna nie zawetowałaby
niczego, co wybrałby w tym miejscu.
– Może być – oznajmiła z pewną ulgą w głosie. – Kolor?
– Pomarańczowy zachód słońca.
– Oczywiście – mruknęła. – Żółtego nie mieli?
– Jakoś im wyszły.
– Trzy- czy pięciodrzwiowy?
– Trzy – odparł Kordian. – Bombelki będziemy musieli wozić w iks
piątce.
– Jednego – skorygowała Chyłka. – I nie będziemy go tak nazywać.
– Dwa. Najpierw chłopczyk, a po dwóch, trzech latach dziewczynka.
– Zordon…
– Tak?
– Przy kolejach tego związku to ja za dwa, trzy lata będę w grobie.
– To się jeszcze zobaczy. A gdzie teraz jesteś?
Wydawało mu się, że w tle słyszał dźwięki jakichś rozmów i szum, ale
były tak ciche, że nie był pewien.
– Siedzę we Flamingu.
Więc też potrzebowała trochę czasu do namysłu, inaczej nie
wylądowałaby sama w lokalu przy Francuskiej. Zajęła pewnie miejsce na
zewnątrz, stąd te dźwięki.
– Jadłaś już? – spytał Oryński.
– Nie, czekam na ciebie.
– Aha.
– Więc zapierdalaj, jakbyś właśnie się dowiedział, że wyszedł nowy tom
Harry’ego Pottera.
– Jasne – zapewnił Kordian, a potem skinął na przyjaciela.
Dotarcie z Ostrobramskiej do serca Saskiej Kępy nie zajęło mu wiele
czasu. Wypatrzył Chyłkę w ogrodzie, ale nawet gdyby w jakiś sposób się
zakamuflowała, od razu wiedziałby, do którego stolika się kierować. Stały
na nim dwa kieliszki z tequilą.
– Patrón czy olmeca? – spytał.
– Spróbuj i sam powiedz.
Kordian usiadł przy stoliku na niewielkim białym podeście, upił łyk
i przez moment trwał ze wzrokiem wbitym w lampy zawieszone nad nimi.
Każda tequila smakowała dla niego tak samo.
Pora była jednak wczesna, okazja żadna. Chyłka prawdopodobnie
zdecydowała się na tańszą wersję.
– Olmeca – rzucił. – W dodatku nie reposado.
Joanna zmrużyła oczy.
– Pytałeś kelnera po drodze?
– Nie. Wyczułem, że nie ma tej charakterystycznej dla patróna nuty
delikatnej dębiny. No i brakuje wanilii na finiszu, a smak nie jest tak gładki,
więc musi to być plata.
– Pytałeś kelnera.
Oryński zaśmiał się i podniósł jedną z kart dań leżących na stole.
Właściwie nie musiał tego robić – wiedział, że nie znajdzie tu wiele pozycji
przeznaczonych dla niego. Chyłka za to miała w czym wybierać – od
żeberek, przez szpik, aż po polędwicę.
– Nie marszcz się jak Iron lub Maiden w kąpieli – odezwała się.
– Nie marszczę się.
– Marszczysz.
Tylko na moment uniósł wzrok znad menu.
– Jest tu tyle samo ryb, co mięs – zauważyła.
– Ale ja nie lubię troci ani okoni.
– To weź, kurwa, kalmary – odparła Chyłka. – Albo te wegańskie penisy.
– Panisse.
– Przecież mówię.
– To jest znane francuskie danie z mąki z ciecie…
– Wygląda jak ułożone na sobie penisy. I tak też się nazywa.
Kordian przesunął spojrzeniem po naturalnej osłonie z liści ponad nimi,
która praktycznie wszystkim na zewnątrz zapewniała cień. Po ulicy obok
przemknęło jakieś auto, a jemu przez głowę przebiegła myśl, że powinien
celebrować takie momenty. W najbliższym czasie wszelkie sprzeczki, które
będą odbywać, mogą nie mieć tak pieszczotliwego charakteru.
– Dziabnę pizzę – oznajmił.
Joanna złowiła wzrokiem kelnera, a potem jakąś przemożną siłą niemal
natychmiast go przyciągnęła.
– Dla mnie będzie polędwica wołowa Rossini – oznajmiła. – A dla tego
tutaj ślimaki z masłem.
– Niezupełnie. Dla mnie pizza, ymm…
Dopiero teraz zerknął na to, co znajdowało się na innej karcie.
– Vegana – wyręczyła go Joanna.
Zgodził się krótkim skinieniem głowy, bo właściwie najczęściej na nią
padało.
– I czas na wielką dolewkę – dodała, po czym opróżniła kieliszek.
Kelner zapewnił, że już przynosi, a potem się oddalił. Chyłka i Oryński
spojrzeli na siebie w sposób, który zwiastował, że oboje są gotowi zmierzyć
się z tym, nad czym samodzielnie głowili się od momentu, kiedy opuścili
kancelarię.
– Dobra, Zordon – zaczęła Joanna. – Musimy ustalić zasady gry.
– Pewnie.
– Żadnych forów, ale też żadnych świń.
– Tyle jest jasne.
– Żadnego zatajania materiału dowodowego do ostatniej chwili
i krzywych usprawiedliwień.
Oryński pokiwał głową.
– Albo robimy to fair play, albo wcale.
– Wiadomo – przyznał.
– W domu w ogóle o sprawie nie gadamy – kontynuowała Chyłka. – Nie
ma co zaczynać tematu, bo cokolwiek powiemy, może podpaść pod
złamanie tajemnicy adwokackiej albo dać drugiej stronie jakąś przewagę.
– Pełna zgoda – odparł Kordian, odstawiając kieliszek. – Oddzielamy
jedno od drugiego grubą czerwoną linią. Jak tylko wchodzimy do domu,
temat nie istnieje.
– Nie, nie. Trzeba tę granicę wyznaczyć wcześniej.
– Okej. Gdzie?
– Jak wjeżdżamy na Saską Kępę, nie gadamy o tym. Kto się odezwie
w temacie albo choćby blisko niego, ten nosi chrust przez całą zimę.
– W porządku – powiedział Oryński, ściągając marynarkę. Zarzucił ją na
oparcie krzesła. – Co jeszcze?
Joanna przysunęła się do stołu i popatrzyła mu prosto w oczy.
– Przede wszystkim nie damy temu nas podzielić – oznajmiła. – Jasne?
– Jak Syriusz.
– Co?
– Najjaśniejsza gwiazda na nocnym niebie.
Chyłka machnęła ręką, nie odrywając oczu od Kordiana.
– I zakład pozostaje w mocy – dorzuciła. – Ten, kto wygrywa, wybiera
imię.
– Lub imiona.
– Dwójka wchodzi w grę, tylko jeśli ty będziesz nosił jedno, a ja drugie –
odparła stanowczo Joanna. – Rozumiemy się?
– Ponegocjujemy.
Chyłka wyraźnie nie miała zamiaru tego robić. Rozejrzała się ukradkowo
po ogrodzie, jakby spodziewała się, że ktoś im się przysłuchuje, a potem
pochyliła się lekko nad stołem.
– Druga sprawa – oznajmiła. – Zaczynamy akcję kastracji.
– Już?
– Nie ma czasu do stracenia, Zordon. Jak dobrze pójdzie, uprzątniemy
dwa gówna jednym pociągnięciem miotły.
Kordian docenił ten nieznany mu wcześniej frazeologizm lekkim
uśmiechem.
– A wybraliśmy już Kastratora?
– Tak.
– To chyba zapomniałaś to ze mną przedyskutować.
– Bo nie ma czego – odparła stanowczo Joanna, a potem sięgnęła do
torby przewieszonej przez oparcie krzesła. Wyciągnęła z niej tekturową
teczkę i rzuciła na stół. – Patrz.
Oryński otworzył ją i znalazł tam pojedynczą kartkę A4 z przypiętym do
niej zdjęciem. Ściągnął spinacz i przesunął wzrokiem po tekście. Było to ni
mniej, ni więcej, tylko oględne CV. Zdjęcie zaś przedstawiało ewidentnie
zmęczonego życiem, zapitego i zarośniętego mężczyznę.
– Wygląda idealnie – odezwała się Chyłka.
Kordian musiał się z nią zgodzić.
– Gdzie go znalazłaś?
– W izbie lordów przy Kolskiej.
– Nie będzie żadnych śladów świadczących o tym, że…
– Żadnych – ucięła.
Oryński nie był tego taki pewien. I nie miał zamiaru odpuszczać, dopóki
tej pewności nie uzyska.
– Wykorzystałaś jakąś przysługę albo starą znajomość w tej izbie
wytrzeźwień?
Joanna uniosła brwi, jakby właśnie cisnął w nią kawałkiem wegańskiego
odpowiednika mięsa.
– Zordon – powiedziała. – Wiem, że za ciebie wyszłam, ale to nie powód,
żeby brać mnie za idiotkę.
– Znaczy…
– Znaczy uruchomiłam Kormaka. Wyciągnął te dane z ich systemu, który
podobno nie był zbyt dobrze zabezpieczony.
Oryński utkwił wzrok w mężczyźnie.
– Bezdomny? – spytał.
– Masz wszystko na wykazie.
„Imię i nazwisko: Marian Ładziak.
Data urodzenia: nieznana. Brak dokumentu tożsamości.
Adres zamieszkania: brak.
Powód zatrzymania: zatrzymany spał na przystanku, w wydychanym
powietrzu dwa promile”.
Wyglądało na to, że faktycznie mieli swojego człowieka. Chirurga, który
miał przeprowadzić Operację Usunięcia Klejnotów.
Warstwa brudu na jego twarzy świadczyła o tym, że tułał się po ulicach
od dłuższego czasu. Dokumenty dowodziły, że od czasu do czasu trafiał na
izbę wytrzeźwień, kilkakrotnie był w przytułku. Nigdy jednak nie zabawił
tam długo.
– Wiemy, gdzie go szukać? – zapytał Kordian.
– Chyba tak.
– Znaczy?
Chyłka zwlekała z odpowiedzią, bo podszedł do nich kelner
z zamówionymi daniami. Absolutne kluczowe było, by nikt postronny nie
usłyszał ani słowa o planowanej akcji. Nie mogli też wynająć żadnego
człowieka, by ten szukał Mariana Ładziaka. Musieli zająć się tym sami, bo
nawet mały, pojedynczy ślad pogrzebałby nie tylko plan, ale też ich kariery.
– Sytuacja wygląda tak, że gościa zawinęli za spanie pod wiatą
autobusową przy Wiatracznej – powiedziała Joanna, patrząc
z zadowoleniem na swój talerz.
– Mhm.
– Policjantom powiedział, że wracał ze skupu złomu przy Igańskiej.
Kordian zerknął na pojedynczą kartkę A4 w teczce.
– Nie wydrukowałam tego – wyjaśniła Joanna. – Ale w notatce służbowej
krawężniki podkreślają, że facet był już zatrzymywany w okolicy. Miał
sypiać też pod Żabką na Krypskiej. I to tam najczęściej go zgarniali.
– Więc Krypska na Pradze.
– Zgadza się – powiedziała Chyłka, krojąc tak duży kawał mięcha,
jakiego Kordian nie zdołałby pochłonąć na dwa kęsy. – Zasadzimy się tam
na niego i będziemy czekać.
– I co potem?
– Nic – odparła z pełnymi ustami. – Zidentyfikujemy go, załatwimy, co
trzeba, i wyślesz tam Sebixa.
Kordian poczuł, że serce zabiło mu szybciej. Plan był tak szalony, ale
zarazem tak skrupulatnie ukuty, że w gruncie rzeczy wydawał się możliwy
do realizacji.
Zajął się niespiesznie swoją pizzą, rozważając, gdzie ich to wszystko
zaprowadzi. Było kilka niebezpiecznych zaułków, w które nieopatrznie
mogli trafić, ale jeśli się powiedzie…
– Wyczaimy, gdzie najczęściej można go spotkać – dodała Chyłka. – Ja
będę go obserwowała, ty wyślesz młodego Klejna. Zgramy to tak, żeby
znalazł go bez trudu.
– Okej.
– No – skwitowała z zadowoleniem. – To wcinaj tę pizzę i idziemy
odpierdalać tarło.
Oryński niemal się zakrztusił.
– Uwielbiam, kiedy robisz się taka romantyczna.
Chyłka posłała mu spojrzenie spode łba.
– Szamaj – poradziła, wskazując pizzę widelcem.
Zrobił, jak poleciła, starając się przynajmniej częściowo dotrzymać jej
tempa. Przychodziło mu to z trudem, jako że Joanna zwyczajowo
pochłaniała wszystko tak, jakby nie wymagało przeżuwania.
Wieczorem, przy dobrej muzyce, pili wino i kochali się tak, jakby nie
wisiały nad nimi żadne ciemne chmury.
Temat zbliżającego się postępowania sądowego właściwie się nie
pojawiał. Przez kolejne tygodnie pracowali wyłącznie w Skylight, nie
przynosząc do domu niczego, co wiązałoby się ze sprawami zawodowymi.
Kordian wciąż bił się z myślami i poczuciem winy za to, że ma więcej
informacji niż Chyłka. Informacji, które stawiały sprawę Rabant versus
Brzostowska w całkowicie nowym świetle.
Nie mógł ich wyjawić. Gdyby to zrobił, zasadniczo pogrążyłby swoją
klientkę, a to aż nadmiernie wyczerpywałoby znamiona działania wbrew
zasadom i przepisom.
Jakimś cudem udało mu się jednak odsuwać od siebie świadomość, że
chodzi z asem w rękawie. A im więcej czasu mijało, tym bardziej utrwalało
się rozgraniczenie między pracą a domem i tym łatwiej było Kordianowi
jakoś pogodzić się z gigantyczną przewagą, jaką miał.
Kiedy pewnego dnia rozległ się dzwonek jego telefonu w biurze, a on
zobaczył na ekranie, że dzwoni Chyłka, zawahał się. Od tygodni nie
kontaktowali się ze sobą, kiedy byli w pracy. Nawet przyjeżdżali osobno.
Joanna mogła dzwonić tylko w jednym celu.
– Jestem na Krypskiej – oznajmiła. – Marian Kastrator stoi pod Żabką.
– Uruchamiać Sebastiana?
– Natychmiast.
– Okej. Zostań na linii.
Oryński otworzył drzwi, szybko zatrzymał jednego z młodszych
prawników i polecił mu przyprowadzić Sebastiana Klejna. Aplikant zjawił
się dość szybko, jakby tylko czekał na wezwanie.
Kordian nie miał mu wiele do powiedzenia. Chodziło jedynie
o dostarczenie komuś koperty z ważnymi dokumentami.
– Tylko tak, żeby nikt nie widział – zaznaczył. – Teoretycznie te rzeczy
w ogóle nie powinny krążyć niezabezpieczone. Jasne?
Sebastian lekko skinął głową. O nic nie pytał, bo realny obieg
dokumentów w kancelarii bynajmniej nie był obwarowany tymi wszystkimi
obostrzeniami, które widniały na papierze. A aplikanci często byli proszeni
o to, by robić za kurierów.
Młody Klejn wyszedł z dokumentami pod pachą, a niecałe pół godziny
później Chyłka zaraportowała, że zjawił się we wskazanym miejscu i zaczął
wypatrywać osoby, którą opisał mu Kordian.
– Idzie do niego – oznajmiła Joanna.
– I? Wygląda, jakby coś podejrzewał?
– Oczywiście, że coś podejrzewa, Zordon. Kazałeś mu przekazać jakieś
ściśle tajne materiały komuś, kto wygląda jak żul pod sklepem.
Oryński lekko się uśmiechnął. Nie zająknął się słowem na temat tego
człowieka, niczego nie tłumaczył. To samo w sobie pewnie kazało
aplikantowi sądzić, że chodzi o jakiegoś tajniaka.
– Daje mu kopertę – oznajmiła Chyłka.
– I? Jak wygląda Ładziak?
– Idealnie.
– To znaczy?
– Jakby był tak porobiony, że nie ogarnia, dlaczego chłopak w drogim
garniturze coś mu wręcza.
Kordian odetchnął w duchu. Był to jeden z kluczowych elementów planu
– gdyby Marian był trzeźwy i zaczął się buntować, mieliby gigantyczny
problem.
– Dobra – dodała Joanna. – Sebix się ewakuuje, ewidentnie okolica mu
nie odpowiada.
– A Marian?
– Chyba jeszcze nie dotarło do niego, że coś dostał.
Nie szkodzi, skwitował w duchu Oryński. Wystarczy, że otworzy kopertę,
a potem wszystko wejdzie na dobre tory. Nie będzie już odwrotu.
Czekał w napięciu, niepewny, co zrobiłby na miejscu pijanego
bezdomnego gościa, który właśnie odkrył, że ma w ręku jakieś dokumenty.
– I? – rzucił nerwowo.
– Nic nie da, jak będziesz tak dopytywał. Oprócz tego, że mnie wkurwisz.
– Ciebie się nie da wkurwić.
– Co proszę?
– Tak samo jak morza nie da się zrobić mokrym.
Chyłka parsknęła cicho, a Kordian starał się skupić na wszystkim, tylko
nie na wizualizowaniu sobie sytuacji, która rozgrywała się pod sklepem.
W końcu usłyszał to, na co czekał.
– Otworzył – oznajmiła Joanna.
Oboje natychmiast odetchnęli. Wystarczy, że przeczyta kartkę, i będą
mieli w garści zarówno jego, jak i pozostałych niczego nieświadomych
uczestników tej gry.
– Czyta?
– Czyta – odparła Chyłka. – Mamy go, Zordon.
A więc przynajmniej na jednym froncie wszystko szło tak, jak powinno.
Drugi okazał się jednak dla Oryńskiego bardziej skomplikowany.
Zrozumiał to w dniu, kiedy wyjechali z domu dwoma samochodami,
praktycznie nie zamieniwszy słowa na parkingu.
Zaraz potem mieli zetrzeć się w sali sądowej.
10
Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia, ul. Marszałkowska

Gmach nie był tak siermiężny jak w przypadku okręgówki, właściwie


przywodził na myśl jeden z wielu biurowców powstałych w schyłkowym
okresie PRL-u. Zwano go żyletkowcem, od charakterystycznych okien –
w latach czterdziestych mieściło się w nim ministerstwo hutnictwa, a to
pierwotne przeznaczenie sporo mówiło o stylu architektonicznym,
w którym został wzniesiony. Joanna nie pamiętała, kiedy była tu ostatnim
razem – ale wydawało jej się, że o miejsce parkingowe było wówczas nieco
łatwiej.
Teraz musiała krążyć między Wspólną, Żurawią i Nowogrodzką, zanim
w końcu zrezygnowała z dalszego polowania i wjechała na piętrowy
parking Novotelu w pobliżu wejścia do sądu.
Ledwo znalazła wolne miejsce, zaklęła w duchu. Tuż obok właśnie
parkował Kordian, a ona liczyła na to, że trafią na siebie dopiero w sądzie.
Od rana oboje zachowywali się co najmniej dziwacznie – zupełnie jakby
obawiali się, że nadmierna czułość w domu poskutkuje zbyt łagodnym
podejściem w sali rozpraw. Szczęśliwie nie musieli o tym gadać, jedno
i drugie znało powód tej nagłej rezerwy.
Wyszli z aut i spojrzeli na siebie niepewnie.
– Śledziłaś mnie – odezwał się Oryński.
Joanna rozłożyła ręce.
– Tylko dlatego, że o to nietrudno – odparła. – Mandaryna rzuca się
w oczy z kilometra.
– Możemy tak o niej nie mówić?
– Nie.
– Chyłka…
– To nie jest pomarańcz, tylko kolor mandarynkowy.
– Co nie zmienia faktu, że nie chcę, żeby mój samochód nazywał się
Mandaryna.
– To masz problem, bo właśnie tak się nazywa.
Kordian powiódł bezradnie wzrokiem po parkingu. W końcu wyjął z auta
neseser, a potem machnął ręką.
– Wrócimy do tego – odezwał się.
– Bynajmniej.
– Na sali sądowej też będziesz taka uparta?
– Bardziej.
Uśmiechnęli się do siebie, ale niemal natychmiast miny im zrzedły.
Właśnie tego chcieli uniknąć, jakby z jakiegoś powodu spoufalanie się
przed pierwszą rozprawą naprawdę godziło w zasady etyki adwokackiej.
W istocie zaś ludzie występujący przeciwko sobie w sądach
niejednokrotnie się znali. Imprezowali razem, grali w nogę czy w tenisa.
Zdarzało się, że robili to nie tylko adwokat z adwokatem, ale też uczestnicy
postępowania z sędziami.
Chyłka i Kordian mieli jednak świadomość, że są na świeczniku.
Przyglądały im się nie tylko media i Okręgowa Rada Adwokacka, ale także
wszyscy w firmie. A jeśli chcieli wykosić z niej Klejna, należało zadbać
o odpowiednią renomę.
Kiedy podeszli pod wejście do sądu, Joanna dostrzegła Brzostowską
siedzącą na schodkach. Tuż przy niej stali dziennikarze, kawałek dalej
paparazzi. Nie rozmawiała z nikim, wpatrywała się w jakiś punkt w oddali.
– Twoja klientka już zaczęła robić cyrk – mruknęła Chyłka.
Oryński cicho zaklął, dotknął delikatnie dłoni Joanny, jakby chciał ją
w ten sposób pożegnać, a potem przyspieszył kroku.
Wprowadził Judytę do środka, zostawiając reporterów i fotografów na
zewnątrz. Ci skupili się na zbliżającej się prawniczce, ale kiedy zobaczyli,
że jest tu sama, ich entuzjazm zmalał.
Chyłka wyciągnęła telefon i wybrała numer Rabanta.
– Już prawie jestem – odezwał się.
– To się pospiesz. Spóźnienia są tu równie mile widziane, jak konferencje
prezesa Narodowego Banku Polskiego w oczach obywateli.
– Jadę, jadę.
Joanna rozejrzała się, ale nigdzie nie dostrzegła zbliżającego się
samochodu. Po prawdzie nie wiedziała, czym Paweł ma zamiar tutaj
dotrzeć. Kiedy przygotowywała go do procesu, dała mu jasno do
zrozumienia, że pod żadnym pozorem nie może zjawić się w jednym ze
swoich sportowych aut. Byłby to marketingowy strzał w stopę – a to, co
pisała prasa, było w przypadku tego procesu nie do przecenienia.
– Miejsca pod sądem raczej nie znajdziesz – odezwała się. – Zostaw auto
w…
– Jadę uberem.
Prawie idealnie, skwitowała w duchu Chyłka. Minimalnie lepszym
wyborem byłaby taksówka.
Po chwili tuż pod budynkiem sądu pojawił się czarny mercedes klasy S,
za którego kółkiem siedział kierowca sprawiający wrażenie, jakby
próbował dostać się na okładkę magazynu przedstawiającego najnowsze
trendy stylu smart casual.
Uwaga wszystkich natychmiast zwróciła się ku mężczyźnie, który
otworzył tylne drzwi auta.
– Panie Pawle! – krzyknął ktoś.
Tyle wystarczyło, by rozpętało się prawdziwe pandemonium. Wszyscy
natychmiast ruszyli w kierunku aktora, podnosząc mikrofony, aparaty
i telefony komórkowe. Ludzie zaczęli się przekrzykiwać, zabiegając o choć
sekundową uwagę Rabanta. Ten uśmiechał się szeroko i unosił dłonie
w geście świadczącym o tym, że bardzo chciałby poświęcić wszystkim
chwilę, ale niestety czas go nagli.
– Ja pierdolę… – syknęła przez niemal zaciśnięte usta Joanna.
Najpierw luksusowe auto z szoferem wyglądającym jak Daniel Craig na
wakacjach, teraz to. Najwyraźniej to nie Judyta miała odstawić tu
największą szopkę.
Chyłka starała się jakoś powstrzymać tłum, ale była na przegranej
pozycji. Ściana z ludzi skutecznie uniemożliwiała jej dotarcie do klienta,
a on nie potrafił się przez nią przebić. Unosił rękę i patrzył na Joannę, jakby
dzięki temu mógł utorować sobie drogę.
Przeszło jej przez myśl, że zaraz będzie musiała poprosić o pomoc
sądową ochronę. Na niewiele się to zda. Jeśli sytuacja była tu podobna jak
w sądach okręgowych, okres przydatności do spożycia w przypadku
ochroniarzy upłynął już jakiś czas temu. Choć oczywiście zdarzały się
wyjątki.
Co za cyrk, skwitowała w duchu. Po minucie czy dwóch była już bliska
zawnioskowania o eskortę policyjną, Rabantowi w końcu udało się jednak
przebić. Kosztowało go to tylko kilka selfiaków, parę min dla paparazzi
i dwie, trzy wypowiedzi dla mediów.
Wszystko to nie służyło sprawie.
Kiedy w końcu weszli do gmachu sądu, prawniczka głośno odetchnęła.
– Nieźle – ocenił Paweł.
Joanna zgromiła go wzrokiem z taką natarczywością, że odniosła
wrażenie, jakby momentalnie się skurczył.
– Co ty odpierdalasz?
– Co?
– Nie mogłeś wziąć normalnego ubera? I kierowcy, który bardziej
przypomina gościa z Parasite niż z Transportera?
Rabant uniósł brwi, jakby było to wybitnie idiotyczne pytanie.
– Nie będę jeździł czymś, gdzie przed momentem siedział plebs –
oznajmił bez cienia wstydu.
Chyłka zamknęła oczy.
– Kyrie eleison – szepnęła.
– Co mówisz?
– Żebyś następnym razem włożył ryj w kaleson. Chodź.
Paweł nie skomentował, a Joanna ruszyła przed siebie. Czuła się tu
nieswojo, wolałaby znaleźć się w znajomych korytarzach sądu okręgowego.
Zatrzymała się przed wykazem sal i zaczęła szukać tej, w której zgodnie
z wokandą za moment miała rozpocząć się rozprawa.
Kiedy dotarła z Rabantem na miejsce, drzwi były jeszcze zamknięte.
A tuż przed nimi stali Kordian i Brzostowska.
– Od teraz odzywasz się tylko na sali sądowej – rzuciła Joanna do
swojego klienta. – I tylko kiedy ja dam ci na to wyraźne przyzwolenie.
Jasne?
– Oczywiście.
Chyłka posłała mu krótkie spojrzenie, zbliżając się do Oryńskiego
i Judyty.
– Jeśli chlapniesz cokolwiek przed procesem, choćby wydawało ci się
neutralne lub nawet korzystne dla ciebie, Zordon wykorzysta to potem
przeciwko tobie na sali sądowej.
– Rozumiem.
– Nic nie rozumiesz, tylko potakujesz jak automat – odparła przez zęby
Joanna i zatrzymała swojego klienta, łapiąc go za ramię. – A na szali jest
twoja przyszłość, Rabant. Jeśli przegramy tę sprawę, przepadnie nie tylko ta
jedna rola, ale i cała kariera. W oczach opinii publicznej będziesz
skończony.
– Ale mówiłaś…
– Mówiłam, że mamy wygraną w kieszeni, jeśli chodzi o zabójstwo –
ucięła Chyłka. – Ale nie zapominaj o innych paszkwilach Judyty. Jeśli
sędzia nie przypierdoli jej porządnego wyroku, będziesz postrzegany jako
jeden z tych skurwieli, którzy znęcają się nad swoimi partnerkami. Daleko
na takim wózku nie zajedziesz.
Paweł zerknął w kierunku Kordiana i Brzostowskiej, unikał jednak
nawiązania z nimi bezpośredniego kontaktu wzrokowego.
– Zdaję sobie z tego sprawę.
– To zdaj sobie jeszcze lepiej – poradziła Joanna. – Bo w tej chwili
narobiłeś sobie problemów tym swoim wejściem.
Prawniczka zarzuciła lekko głową w kierunku dwójki stojących przy
drzwiach osób.
– Judyta zjawiła się tu pewnie piechtolotem, a potem melancholijnie
przycupnęła na murku przy schodach, sprawiając wrażenie bidulki, która
ma przeciwko sobie nie tylko ludzi z showbiznesu, ale w ogóle cały świat.
A ty wjechałeś tam, jakbyś chciał to potwierdzić wszem wobec.
Rabant nabrał głęboko tchu, a Joanna nie miała pojęcia, czy przemówiła
mu do rozsądku. Lata znajdowania się na szczycie sprawiły, że jego
pewność siebie już nie tylko ocierała się o arogancję, ale też silnie w niej
zakorzeniła.
Musiał się tego wyzbyć, jeśli chciał osiągnąć pełny sukces w sądzie.
Optyka będzie miała kluczowe znaczenie.
– W porządku – odezwał się. – Od teraz nic bez twojej wiedzy.
– Nic – podkreśliła Chyłka i zbliżyła się o krok. – Dzwonisz do mnie
nawet na zakupach.
– Okej.
– I konsultujesz się nawet przed ściągnięciem z półki sklepowej
srajtaśmy.
– Co?
– Od dzisiaj nie używasz ani pięcio-, ani czterowarstwowej –
postanowiła. – Bierzesz trzywarstwową max.
– To chyba nie…
– Wszystko ma znaczenie – rzuciła szybko. – Bo wszystko da się
rozdmuchać, nawet najmniejszą pierdołę.
Poczekała, aż potwierdzi choćby zdawkowym skinieniem, a potem
ruszyła w kierunku sali. Początkowo nie planowała tego robić, zamierzała
bowiem skonfrontować się z Zordonem dopiero w środku. Ostatecznie
jednak doszła do wniosku, że gdyby chodziło o kogoś innego, już by tam
stała.
I próbowałaby zdobyć nieco gruntu jeszcze przed startem.
Nie mogła pozwolić sobie, by ze względu na ich relację zmieniać
cokolwiek w swoim sposobie działania. Nie jeśli chciała pokonać tego
buraka gruntowego.
Oryński już otwierał usta, z pewnością po to, by zapytać, jak czuje się
przed nadchodzącą porażką, ale ni stąd, ni zowąd uprzedziła go jego
klientka.
– Niezłe wejście – powiedziała, patrząc na Pawła. – Może udało ci się
zaskarbić sympatię jakiejś jednej trzeciej społeczeństwa, która zarabia
powyżej średniej krajowej. Choć wątpię. Raczej puściłeś oko do dziesięciu
procent wykręcających powyżej siedmiu tysięcy miesięcznie.
Chyłka wstrzymała oddech, obawiając się reakcji klienta. Ten jednak
nawet nie spojrzał na Judytę.
– Nie masz ochoty pogadać? – zdziwiła się.
– Nie – odpowiedziała za niego Joanna.
– W sumie się nie dziwię. Rzuciłeś już pod moim adresem o kilkadziesiąt
słów za dużo.
Minął moment, nim przestała świdrować go pełnym złości spojrzeniem
i przeniosła je na Chyłkę.
– Wiesz, o czym mówię, nie? Że mnie zajebie, jak tylko pójdę do
mediów. Że zniszczy moją karierę, że zadba o to, by nikt nigdy mnie nie
zatrudnił. Że ani się obejrzę, stracę mieszkanie i środki do życia. Że…
– Że jednorożce w drodze ewolucji stały się końmi, żeby uniknąć
wymarcia?
Brzostowska nieznacznie się uśmiechnęła.
– Z tych wszystkich teorii ta ostatnia ma największe poparcie
w rzeczywistości – dodała Joanna. – Bo w przeciwnym wypadku ludzkość
pewnie polowałaby na nie dopóty, dopóki by nie wyginęły.
– I to mówi ktoś, kto je mięso.
– Pasjami – odparła Chyłka.
– To może powinnaś przestać, jeśli dalej chcesz zajść w ciążę.
Joanna kątem oka dostrzegła, że Oryński drgnął nerwowo. Właśnie takich
sytuacji chcieli za wszelką cenę uniknąć.
– Podobno nadmierne spożywanie czerwonego mięsa wpływa negatywnie
na płodność. Wprawdzie szczególnie u mężczyzn, ale u kobiet chyba też.
A w twoim wieku nie powinno się ignorować takich rzeczy.
– W każdym wieku za to powinno się ignorować bzyczenie takich
owadów jak ty – odparła Joanna, łapiąc za klamkę.
Miała zamiar zakończyć tę rozmowę tu i teraz, drzwi były jednak
zamknięte.
– Najlepiej by było, gdybyś zamroziła swoje komórki jajowe – poradziła
Judyta. – Czytałam ostatnio badania. Siedemdziesiąt procent kobiet, które
zrobiły to przed trzydziestym ósmym rokiem życia, doczekało się dziecka.
Ale u ciebie szansa dawno przepadła, prawda?
Kordian już nabierał tchu, ale Chyłka posłała mu ostrzegawcze
spojrzenie.
– Po prostu się martwię – dodała Brzostowska. – Próbujecie już dość
długo. A tobie lat nie ubywa.
– Tobie za to ubędzie. Więzienie ma to do siebie, że wyrywa je z życia.
Judyta ani przez moment nie sprawiała wrażenia, jakby traktowała wizję
grożącej jej kary poważnie. Była trochę zbyt pewna siebie, co w połączeniu
z zachowaniem Kordiana utwierdzało Chyłkę w przekonaniu, że powinna
być ostrożna. I gotowa na wszystko.
– Może kontynuujmy tę rozmowę już na sali – odezwał się Oryński.
– Jasne – odparła Brzostowska, obracając się do niego. – Sorry, nie
chciałam…
– W porządku.
Zordon wyglądał, jakby nic się nie stało, ale Joanna potrafiła wyczytać
z jego mowy ciała wszystko, co było jej potrzebne. Najchętniej
podprowadziłby swoją klientkę do okna, otworzył je i zaraz potem dokonał
aktu defenestracji.
Kiedy odszedł z nią kawałek, Chyłka przez moment miała nadzieję, że
faktycznie to zrobi.
– Coś cię bawi? – rozległ się głos Rabanta.
– Hę?
– Uśmiechasz się.
– Bo wyobrażam sobie defenestrację.
Paweł spojrzał na nią, jakby to określenie miało wiele wspólnego
z defekacją.
– Od łacińskich słów de i fenestra – wyjaśniła Joanna. – Chodzi
o wyrzucenie kogoś przez okno.
– To ma swoją nazwę?
– Nie tylko nazwę, ale i piękną tradycję – odparła prawniczka i zmrużyła
oczy. – Rzecz pojawia się już w Biblii, a najbardziej znane są chyba
defenestracje praskie i wrocławska.
– Super – rzucił Rabant. – A masz jakiś inny sposób na pokonanie tej
wariatki?
– To się okaże.
Nie na taką odpowiedź liczył, ale bynajmniej nie było to dla Chyłki nic
nowego. Każdy klient miał nadzieję, że tuż przed procesem usłyszy
znacznie bardziej krzepiące słowa.
– Ale jesteś dobrej myśli? – spytał.
– Co do przyszłości gatunku ludzkiego? Niespecjalnie – odparła. –
Zrobiliśmy się coraz bardziej leniwi w zdobywaniu pożywienia. Najpierw
porzuciliśmy polowania, potem samodzielne gotowanie, a teraz jesteśmy
już nawet zbyt rozpuszczeni, żeby zamówić coś z odbiorem własnym.
Paweł milczał.
– Co do sprawy, mam optymistyczniejsze założenie.
– Mhm…
– Taka odpowiedź musi ci wystarczyć – dodała szybko Joanna, słysząc,
że ktoś otwiera drzwi do sali. – Przynajmniej do czasu, aż dowiem się,
jakiego asa w rękawie ma mój małż.
W jej tonie nieprzypadkowo zabrzmiała oskarżycielska nuta. Jeśli Judyta
rzeczywiście miała coś mocnego, to Rabant powinien o tym wiedzieć.
I celowo zatajał to przed swoją obrończynią.
Weszli do sali jako pierwsi, tuż po tym, jak protokolant wywołał sprawę.
Chyłka znów czuła się nieswojo, zajmując miejsce nie po tej stronie co
zawsze. Dyskomfort pogłębił się, kiedy naprzeciwko niej usiadł Zordon.
Zerknęli na siebie nieco niepewnie, dopiero bowiem w tym momencie
urealniło się to, że muszą wystąpić przeciwko sobie. Nieruchome spojrzenia
przez chwilę zdawały się wyrażać więcej, niż dwoje prawników zdążyło
powiedzieć na temat tej sytuacji, od kiedy tylko się rozpoczęła.
Rozprawie przewodniczył młody sędzia – chłopak, który wyglądał, jakby
jego miejsce powinno być jeszcze na studiach. Ilekroć Chyłka trafiała na
taki nowy narybek, boleśnie odczuwała prędkość upływającego czasu.
Kiedy zaczynała, podobni wiekiem orzekający z pewnością przewijali się
przez sale sądowe, tyle że nie wzbudzali w niej wtedy żadnego zdziwienia.
Teraz miała wrażenie, że jest tylko o krok od trafienia na kogoś, kto mógłby
być jej synem czy córką.
Potrząsnęła lekko głową.
Pieprzona Brzostowska.
– Otwieram rozprawę przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-
Śródmieścia – odezwał się sędzia.
Rabant nachylił się ku swojej obrończyni.
– Co byś zrobiła na jego miejscu?
– Hm?
– Twojego męża.
Joanna zerknęła na sędziego, który był na tyle pochłonięty odbębnianiem
kolejnych punktów porządku dziennego, że mogła spokojnie pozwolić
sobie na cichą rozmowę z klientem.
– Wniosłabym wzajemny akt oskarżenia – odparła bez wahania. – I wedle
wszelkiego prawdopodobieństwa tak się stanie.
– Co to takiego?
– Istotna broń procesowa przy takich sprawach. Prawdę powiedziawszy,
Zordon powinien był zrobić to już dawno, bo nieprzywracalny termin
wygasa, kiedy sąd odczyta oskarżenie, czyli za moment.
– Więc nie wniosą tego?
– Wniosą. Ja bym tak zrobiła.
– Ale…
– Zordon czeka do ostatniej chwili, żeby wszystkich zaskoczyć. Zgłosi to,
kiedy sędzia po raz ostatni i jedyny zapyta, czy są jakieś wnioski.
Paweł nachylił się jeszcze bardziej, jakby poznawał jakąś sekretną wiedzę
na temat konstrukcji wszechświata.
– Ale o co mnie oskarżą?
– A ja wiem?
– O ten rzekomy gwałt?
Chyłka od razu pokręciła głową.
– Nie – odparła. – Są związani trybem prywatnoskargowym.
Nie miała zamiaru edukować klienta ani przedstawiać mu strategii
procesowej, której spodziewa się po stronie przeciwnej. Rabant trwał
jednak w nerwowym oczekiwaniu na coś więcej.
– Nie mogą oskarżyć cię o coś, co jest ścigane ustawowo.
– To co im zostaje?
– Parę możliwości – powiedziała ciężko Joanna. – Ja poszłabym
w artykuł dwieście siedemnaście kk.
– Czyli?
– Naruszenie nietykalności cielesnej.
Paweł głośno westchnął, sprawiając, że sędzia w końcu się nimi
zainteresował. Posłał im krótkie, badawcze spojrzenie, jakby sam nie mógł
zdecydować, czy ich zachowanie urąga powadze tej instytucji.
– Zanim przejdziemy do odczytania prywatnego aktu oskarżenia… –
powiedział. – Czy są jakieś wnioski?
Chyłka skrzyżowała ręce na piersi i odchyliwszy głowę, spojrzała
znacząco na Oryńskiego.
– Pani mecenas? – spytał przewodniczący.
Joanna się podniosła.
– Tak, Wysoki Sądzie. W imieniu pokrzywdzonego chciałabym zgłosić
wniosek o wyłączenie zasady jawności rozprawy. Oskarżenia padły
publicznie, szkoda została wyrządzona, a zatem procedowanie w trybie
niejawności nie może w żaden sposób zaszkodzić mojemu klientowi.
Przeciwnie, może przynieść dla niego wyłącznie korzyść, kiedy wykażemy,
że w słowach oskarżonej nie ma ani krzty prawdy.
Sędzia przystał na ten wniosek, właściwie nie mając wielkiego wyboru.
Poszkodowany miał prawo domagać się uchylenia tej zasady, jako że
została ustanowiona po to, by go chronić.
Zaraz potem przewodniczący przeniósł wzrok na Oryńskiego.
– Panie mecenasie?
Kordian podniósł się tylko połowicznie.
– Dziękuję – powiedział. – Obrona nie zgłasza żadnych wniosków.
Kiedy siadając, puścił oko do Joanny, zrozumiała, że grubo się pomyliła.
Mieli coś tak mocnego, że nie musieli bawić się we wzajemne oskarżenie.
11
Sala rozpraw, ul. Marszałkowska

Pierwszy świadek został wezwany przez Kordiana – była to około


sześćdziesięcioletnia sąsiadka Judyty, która miała zeznawać na okoliczność
tego, że Rabant pojawiał się u Brzostowskiej dość często i miał dostęp do
mieszkania.
Pytania zaczęła zadawać Chyłka, wykazując właściwie wszystko to, co
powinna. Oryński nie poświęcał wielkiej uwagi odpowiedziom kobiety,
skupiając się na sędzim. Cholera, był młodszy od niego. Jakie miał
doświadczenie? I czy w ogóle jakiekolwiek?
Kordian liczył na to, że trafi im się kobieta, względnie jakiś starszy
mężczyzna, który nie będzie kojarzył najnowszych hitów Rabanta. Ten
chłopak jednak z pewnością się na nich wychował.
Nazywał się Antoni Derwich, skończył prawo na UW, dobrze zdał
egzaminy wstępne, a potem w sposób niewyróżniający się przemknął przez
aplikację prowadzoną przez KSSiP. Egzamin sędziowski zdał o tyle, o ile.
W trakcie asesury nie zabłysnął niczym szczególnym, mimo to uzyskał
aprobatę KRS, a w rezultacie powołanie do zawodu od prezydenta. Nikt
raczej nie przepowiadał mu świetlanej kariery w judykaturze.
Tymczasem w sprawach takich jak ta wszystko zależeć będzie właśnie od
niego. Orzekał sam, jednoosobowo. I miał praktycznie nieograniczoną
władzę.
– Bardzo męczy panią Izę – odezwała się Brzostowska, wyrywając
Kordiana z zamyślenia.
– Słucham?
Judyta przysunęła się bliżej, a Oryński automatycznie miał ochotę
zwiększyć dystans między nimi. Gdyby tylko mógł, po tej wymianie zdań
na korytarzu sądowym pożegnałby się z klientką. Najchętniej rzucając
jeszcze na odchodnym kilka cierpkich słów.
– Chyłka – wyjaśniła Brzostowska. – Mocno ją atakuje.
– Taka jej rola. Gdyby było inaczej, cały ten proces nie miałby sensu.
– Ale pani Iza się poci.
– Spoci się jeszcze bardziej – odparł pod nosem Oryński.
– Nie możesz czegoś zrobić?
– Oprócz podania jej chusteczki? Nie.
Judyta spojrzała na niego z pretensją, może nawet podejrzliwością,
zupełnie jakby chciała zasugerować, że sympatyzuje ze stroną przeciwną.
– Jeśli Chyłka wyjdzie poza zakres sprawy albo złamie jakieś zasady
postępowania karnego, sędzia ją upomni. Ja nie mam nic do gadania.
– Jasne.
Kordian powstrzymał bezsilne westchnięcie i skupił się na tym, co
usiłowała osiągnąć Joanna.
Patrzyła na świadkinię jak na potencjalną ofiarę, a kobieta rzeczywiście
w dość zastraszającym tempie pozbywała się wody z organizmu przez pory
w skórze.
– Więc widywała pani mojego klienta jak często? – spytała.
– Ja… naprawdę nie wiem.
– Raz na tydzień? Na miesiąc? Na trzy tygodnie? Raz na cztery dni?
– Trudno mi tak po prostu…
– Mniej więcej.
Chyłka zerkała kontrolnie na Antoniego Derwicha, ale ten sprawiał
wrażenie, jakby bał się w ogóle odezwać. Kordian słyszał o sędziach w jego
wieku, którzy dzielili i rządzili na swojej sali sądowej. Ten zdawał się do
nich nie należeć.
Pani Iza tymczasem nie odpowiadała.
– To nie może nam pani powiedzieć niczego konkretnego? – rzuciła
Chyłka.
– Mogę, tylko…
– Tylko pani nie potrafi?
– Staram się – odparła cicho kobieta. – Ale nie wiem, jak często bywał.
No, znaczy dość często.
– W skali istnienia wszechświata czy w skali miesiąca?
Świadkini otarła czoło.
– Słucham?
– Zawęźmy chociaż jakoś tę perspektywę – odparła Joanna. – Bo w tej
chwili równie dobrze moglibyśmy podziękować pani za całe to tak zwane
zeznanie i poświęcić czas na zastanawianie się, dlaczego w ogóle obrona
panią wezwała. Myślę, że efektywniej byśmy go spędzili.
Kobieta z trudem przełknęła ślinę przez zaciśnięte gardło. Z pewnością
zdążyła już dziesięciokrotnie pożałować, że zgłosiła się z jakimikolwiek
informacjami.
– To jak? – dodała Joanna. – Raz na tydzień? Raz na miesiąc? Może
chociaż tyle ustalimy, zanim przejdziemy do tego, kiedy widziała go pani
ostatnim razem?
Kobieta spojrzała na Kordiana w poszukiwaniu ratunku, a on pożałował,
że lepiej jej nie przygotował. Formalnie nie miał takiej możliwości,
w praktyce jednak za pośrednictwem Judyty ustalił z kobietą wszystko, co
merytorycznie istotne.
Żałował tylko, że nie mógł dodać jej nieco otuchy. Musiała wytrzymać.
Jeszcze trochę.
– Kiedyś bywał może nawet codziennie, ale…
– Kiedyś, to znaczy kiedy?
– Cóż…
– Za zamierzchłych czasów, gdy mój klient był z pani sąsiadką
niefortunnie związany?
Wciąż zero jakiejkolwiek reakcji u przewodniczącego.
– Dobrze, mniejsza z tym – powiedziała w końcu Joanna, a kobieta
odetchnęła. – Przyjmijmy, że widywała go pani regularnie, ale nie potrafi
powiedzieć, w jakich interwałach. Tak?
– Tak.
Chyłka przechyliła głowę na bok.
– To jakieś pani hobby? – spytała.
– Słucham?
Joanna rozłożyła lekko ręce, manifestując oczywistość swojego pytania
i kierunku, który obrała.
– Ja codziennie rano wychodzę do pracy, potem wracam, wyłażę znów na
jakieś zakupy, wracam, ewentualnie idę do knajpy, znowu wracam…
Trochę peregrynuję po mojej klatce schodowej, ale nie potrafiłabym ocenić,
że ktoś u kogoś często bywa.
Pani Iza milczała.
– Pasjonuje się pani staniem przy wizjerze czy jak?
– No, nie…
– To może ma pani psa z małym pęcherzem?
– Nie mam.
– Psa w ogóle czy ma pani takiego, który…
– Wysoki Sądzie – włączył się w końcu Oryński, obawiając się, że
Chyłka zaraz tak mocno wytrąci tę kobietę z równowagi, że cała jego linia
obrony się posypie.
Antoni Derwich zogniskował spojrzenie na Kordianie.
– Tak, panie mecenasie? – spytał po chwili, jakby nie rozumiał, dlaczego
Oryński przerwał.
Kordian wstał.
– Pani mecenas ewidentnie dręczy świadka, stara się wyprowadzić go
z równowagi, zdeprecjonować wartość jego zeznań i doprowadzić do
sytuacji, w której…
– W której wszyscy uświadomimy sobie, że tracimy czas, bo sytuacja jest
jasna – wpadła mu w słowo Joanna.
Oryński znów skierował wzrok na sędziego.
– W dodatku pani mecenas przerywa. Nie tylko teraz mnie, ale też
wcześniej świadkowi.
Oboje czekali na jakąś reakcję Derwicha, jemu jednak zdawało się nie
spieszyć do podejmowania decyzji.
– Proszę siadać – oznajmił w końcu i spojrzał na Chyłkę. – A panią
mecenas proszę o większą powściągliwość w przepytywaniu świadka.
– Oczywiście, Wysoki Sądzie.
Kordian odniósł wrażenie, że Derwich o moment za długo spoglądał na
Joannę. Oczywiście. Musiał ją znać, być może czuł się nieco stremowany
w towarzystwie kogoś, na kogo nie spodziewał się trafić w rejonówce.
Idealnie, mruknął w duchu Oryński.
– To może nam pani wyjaśnić, skąd ta wiedza o przepływach ludzkich na
klatce schodowej? – zapytała Joanna.
– Po prostu od czasu do czasu widuję różne osoby.
– Ale jak to? Drzwi pani otwiera, jak słyszy kroki? Podchodzi do judasza
i zerka, kontroluje?
– Nie wychodzę. Ale czasem patrzę, tak.
– To chyba niewiele pani widzi.
– A różnie to bywa…
– Może na balkonie pani tkwi, jak w tym filmie Łozińskiego? I stąd tyle
wie?
– Nie, raczej nie.
Chyłka wypuściła głośno powietrze i podrapała się po karku, zupełnie
jakby powoli kończyła jej się energia przewidziana na przesłuchiwanie tak
opornego świadka.
– Czyli łypie pani przez wizjer.
– Tak, czasem patrzę.
– I widzi pani drzwi oskarżonej?
– Nie.
Joanna aż cofnęła głowę, kiedy to usłyszała.
– A jednak w zeznaniach stwierdziła pani, że mój klient miał klucz –
zauważyła. – Skąd taka wiedza, skoro nie widzi pani drzwi i jak pani
przyznała, nie wychodzi na klatkę?
– Bo słyszałam.
– Co pani słyszała?
– Klucze.
Chyłka zrobiła długą pauzę, w trakcie której pozwoliła sobie na
prawdziwe tournée wzrokiem po wszystkich, którzy znajdowali się w sali
sądowej.
– Klucze – powtórzyła.
– Tak.
– Słyszała pani klucze? – upewniła się Joanna.
Inny sędzia dawno by zaoponował, ten natomiast wciąż wydawał się
nieświadomy tego, na jak wiele pozwala sobie Chyłka. W istocie jednak
w trakcie asesury uczestniczył w wystarczającej liczbie rozpraw, by
wiedzieć, że dawno powinien to przerwać.
Kordianowi przeszło przez myśl, że ten facet już wydał wyrok.
– Najpierw zobaczyłam pana Pawła, a potem usłyszałam klucze. Nikogo
innego wtedy na klatce nie było.
– A mogłaby pani opisać nam dokładnie ten dźwięk?
– Taki… metaliczny.
– Możemy nakłonić panią do próby imitacji tego dźwięku?
– Wysoki Sądzie… – zaoponował jeszcze raz Oryński.
– Cofam – powiedziała szybko Chyłka, uśmiechając się do niego. Potem
znów wbiła nieruchome spojrzenie w oczy świadkini. – Czyli nie widziała
pani w ogóle tych kluczy?
– Nie – przyznała pani Iza.
– Czyli mogły to być jakiekolwiek klucze? Albo w ogóle jakiekolwiek
metalowe przedmioty, które wydają podobny dźwięk?
– No… nie.
– Nie?
– Słyszałam, jak wkłada je do zamka i przekręca.
Joanna zagwizdała pod nosem. Spotkało się to jedynie z nieco bardziej
surowym wzrokiem sędziego.
– Niezły ma pani słuch – oceniła.
– Dziękuję.
– Badała go pani kiedyś? – szepnęła Chyłka na tyle cicho, że nawet
Oryński ledwo ją usłyszał.
– Słucham?
Joanna w odpowiedzi uniosła wysoko brwi. Wyglądała, jakby od razu
miała zamiar powtórzyć pytanie, mimo to zastygła w bezruchu, kiedy tylko
nabrała powietrza. Trwało to tylko moment, ale wystarczająco długi.
Odczekała jeszcze chwilę, dając kobiecie szansę, by odpowiedziała. Ta
jednak tego nie zrobiła, co sprawiło, że sędzia musiał zainterweniować.
– Proszę świadka o odpowiedź.
– Przepraszam, ale…
Pani Iza doskonale wiedziała, na jaką mieliznę wprowadziła ją Chyłka.
Ostatecznie nie mogła jednak wykaraskać się z niej inaczej, jak robiąc
wokół syf.
– Nie dosłyszałam pytania – oznajmiła.
Derwich zerknął na Chyłkę.
– Nie szkodzi, wycofuję – powiedziała. – I dziękuję, nie mam więcej
pytań, Wysoki Sądzie.
Była z siebie wyraźnie zadowolona, a Oryński się nie dziwił. Joanna
potrafiła poruszać się w tej grze, nie tylko jeśli chodziło o prawo, ale także
retorykę. Takich rzeczy powinno się uczyć na uniwersytetach – tymczasem
z jakiegoś powodu zapomniano, że młodzi adepci prawa powinni być
zarówno specjalistami z danej gałęzi legislacji, jak i świetnymi oratorami.
– Panie mecenasie? – rzucił sędzia do Kordiana.
Ten skinął głową z poprawnym uśmiechem i spojrzał na kobietę stojącą
na miejscu dla świadków. Pani Iza otarła czoło i wyraźnie odetchnęła,
uznając, że najtrudniejsze już za nią. Tak w istocie było. Teraz wystarczyło,
by zrobiła to, po co została wezwana.
– Przede wszystkim dziękuję za cierpliwość – odezwał się Oryński. –
Z doświadczenia wiem, że w kontaktach z mecenas Chyłką nigdy jej za
mało.
Joanna odchrząknęła i posłała mu krótkie spojrzenie spode łba.
– Nie będę długo pani zatrzymywać – dodał. – Nie zamierzam też wnikać
w to, jak często Paweł Rabant odwiedzał moją klientkę, czy miał klucze ani
jaki dźwięk wydawały. To wszystko nieistotne.
Pani Iza oddychała coraz bardziej miarowo i pot powoli przestawał się
z niej lać strumieniami. Mimo to na jej bluzce w okolicach pach widniały
ciemne półokręgi.
Teraz będzie już z górki, zapewnił ją w duchu Kordian.
– Mam tylko jedno pytanie – oznajmił.
– Tak?
– Otóż chciałbym się dowiedzieć, czy widziała pani Pawła Rabanta
w sytuacji, która wskazywałaby na to, że ma wiedzę o ojcostwie dziecka.
Czy przynosił jakieś pluszaki? A może pomagał w jakiś sposób? Kupował
pampersy albo jedzenie dla syna?
Kobieta już otwierała usta, ale Oryński nie miał zamiaru pozwolić jej
jeszcze odpowiedzieć. Należało skorzystać z tego, że sędzia nieprzesadnie
przejmuje się zasadami procesowymi.
– Wie pani, dlaczego pytam?
– Chyba…
– Bo Paweł Rabant twierdził, iż nie ma żadnej wiedzy o ojcu dziecka.
Rzekomo nie miał pojęcia, że to on nim jest.
Kobieta pokiwała głową, a Kordian pozwolił sobie na dłuższą wymianę
spojrzeń z Chyłką. Znał minę, która gościła na jej twarzy. Lekko zmrużone
oczy i delikatnie ściągnięte brwi dowodziły, że coś przeczuwa.
Wiedziała, że coś jej grozi. Nie miała tylko pojęcia co.
– To jak? – wrócił do tematu Oryński. – Widziała pani kiedykolwiek
Pawła Rabanta z czymś, co sugerowałoby, że ma jakikolwiek kontakt
z dzieckiem? Że poczuwa się do odpowiedzialności?
– Nie – odparła od razu świadkini. – Nie widziałam go z niczym takim.
Ale nie mogę powiedzieć, że z nikim.
Kordian skrzyżował ręce na stole.
– Może pani rozwinąć?
– Widziałam go z dzieckiem – oznajmiła. – Niósł je na rękach.
Oryński zrobił wszystko, by wyglądać na przynajmniej trochę
zaskoczonego. W istocie to właśnie o tym dowiedział się od swojej klientki
niedługo przed tym, jak z Chyłką stanął przed wspólnikami.
– Ciekawe – odparł. – Pamięta pani może, kiedy to było?
– Oczywiście. Jak mogłabym zapomnieć?
Kordian wykonał zachęcający ruch ręką.
– To była ta noc, kiedy ten chłopczyk zginął – oznajmiła.
12
ul. Parkingowa, Śródmieście Południowe

Chyłka wyprowadziła swojego klienta z sądu bocznym wyjściem, a potem


pociągnęła go w kierunku Wspólnej. Kiedy upewniła się, że żaden
z dziennikarzy się nie zorientował, przystanęła i rozejrzała się
w poszukiwaniu dogodnego miejsca, by rozmówić się z Rabantem. Nie
miała dużego wyboru – ograniczał ich czas, sędzia bowiem zarządził tylko
kwadrans przerwy.
W końcu posadziła go na schodkach pod gmachem ministerstwa. Byli
zasłonięci szpalerem niezbyt okazałych krzewów, które miały przełamywać
śródmiejską betonozę. Sama stanęła tuż przed nim i spojrzała na niego
z góry.
– Co to, kurwa, ma być? – syknęła.
Paweł powiódł wzrokiem na boki, jakby szukał drogi ucieczki.
– Kompletnie cię pojebało? – dodała.
– Ale…
– Na mózg ci padło? Popierdoliło cię do reszty?
– Nic nie zrobiłem – wydusił w odpowiedzi Rabant.
Joanna rozłożyła ręce i przez moment trwała w takiej pozie, patrząc na
niego jak na największego kretyna, z jakim w życiu miała do czynienia.
– Jest naoczny świadek, człowieku – zagrzmiała. – Ktoś, kto widział cię,
jak nocą wynosiłeś to dziecko!
– Wiem, ale…
– Ale co, kurwa? – przerwała mu, pochylając się. – Nie wpadłeś na to, że
trzeba było powiedzieć o czymś takim swojemu obrońcy?
Rabant z trudem przełknął ślinę, a Chyłka wpatrywała się w niego
z niedowierzaniem. Źle go oceniła? Najwyraźniej. Gdyby był niewinny, nie
miałby oporów, żeby przekazać jej wszystkie informacje. Szczególnie te,
które go pogrążały.
– Czekaj, bo może nie rozumiesz – dodała. – Wyniosłeś dziecko, a zaraz
potem znaleziono je martwe.
Nie odpowiedział.
– Jeśli dodamy do siebie te dwa pozornie niezwiązane ze sobą
wydarzenia, to przy wytężonej pracy dochodzeniowo-śledczej naszych
połączonych umysłów być może uda nam się zobaczyć, jak widzi to sąd.
– Wiem, jak to wygląda.
Aż do teraz miała lichą nadzieję, że zaprzeczy i w jakiś sposób
dowiedzie, że kobieta kłamała albo się pomyliła.
Jego reakcja dowodziła, że nie ma sensu na to liczyć.
– Więc byłeś tam tej nocy? – zapytała Joanna. – Po tym, jak nawaliłeś się
w Ćmie?
– Tak.
– I zabrałeś dziecko?
– Tak.
– No żeż ja pierdolę…
Obróciła się do tyłu, jakby chciała zaczepić któregoś z przypadkowych
przechodniów i poprosić go o pomoc.
– Dlaczego, do chuja wafla, mi o tym nie powiedziałeś?
– Bo wiem, jak to wygląda.
– O, naprawdę?
Paweł poruszył się nerwowo, szukając jakiegoś ułożenia ciała, które
zniwelowałoby przygniatający go dyskomfort.
– Nie zabiłem swojego syna – oznajmił stanowczo.
– Jezusie na patyku… – jęknęła Chyłka. – To teraz przyznajesz, że jest
twój?
– Tak.
Joanna na moment schowała twarz w dłoniach, jednocześnie masując
skronie. Momentalnie pomyślała o wieczorze. O powrocie do domu,
o otwarciu butelki tequili i z pomocą jej oraz Zordona zmazaniu z siebie
brudu, który właśnie na nią spadał.
Odsunęła tę wizję, świadoma, do czego prowadzą podobne myśli. Kiedy
tylko zaczynała upatrywać w alkoholu pomocnika w radzeniu sobie
z problemami, to on stawał się problemem.
– Zrobiłem badania – oznajmił Rabant.
– Kiedy?
– Niedawno.
– I o tym też mi nie powiedziałeś?
– Jak widać.
Miała ochotę zdzielić go po twarzy, a on najwyraźniej to zauważył, bo
lekko się spiął.
– To też wypadłoby jednoznacznie – dodał szybko.
– Przed sądem? Owszem. Przede mną? Gówno cię to powinno
interesować. Nie jestem twoją publiką, rozumiesz? Jestem tym, kto ją
kształtuje.
Przekrzywił lekko głowę, a Joanna nie mogła rozszyfrować, co obecnie
się w niej kłębi.
– Ale żeby to robić, muszę mieć pełną wiedzę. I byłam przekonana, że to
dla ciebie jasne.
– Myślałem, że…
– Że co? Że to nie wyjdzie na jaw?
Skinął głową z nieznacznym zakłopotaniem.
– Ja jebię – skwitowała Chyłka, po czym westchnęła i usiadła obok niego.
– Wy naprawdę myślicie, że jesteście bezkarni.
– Co?
– Gówno – odburknęła.
Tak działali ludzie jego pokroju. Jedni jeździli po pijaku, inni zmuszali
młode dziewczyny do seksu, jeszcze inni nie płacili danin publicznych lub
ukrywali dochody w jakichś rajach podatkowych. Uchodziło im na sucho,
a jeśli nawet coś wybijało, to szybko było zamiatane pod dywan.
Nie tym razem, skwitowała w duchu Joanna.
– Dobra – rzuciła. – Mamy jakieś dziesięć minut, żeby stworzyć
wiarygodną wersję.
– To trochę mało…
– No trochę tak – syknęła, nie patrząc na niego. – Mów, widział cię tam
ktoś jeszcze?
– Nie wiem.
– To nie mogłeś się upewnić, skoro już miałeś zamiar popełnić
zabójstwo?
Paweł spojrzał na nią jedynie przelotnie.
– Nie zabiłem swojego syna – oświadczył.
– Nie. Po prostu wyniosłeś go z mieszkania, wsadziłeś do wózka, a potem
pojechałeś w środku nocy do zamkniętego parku i zapomniałeś go stamtąd
zabrać. Zdarza się.
Rabant zwiesił głowę i się nie odezwał.
– Zdajesz sobie sprawę, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa
właśnie przegraliśmy? – spytała Joanna.
– Ale… przecież prokuratura…
– Najwyraźniej nie ma pełnej wiedzy – ucięła Joanna. – Ale zapewniam
cię, że jak tylko dotrze do nich to, co przed momentem odzordoniło się na
sali sądowej, postawią ci zarzuty.
Paweł mocno potarł kark, wciąż wpatrując się w swoje buty.
– Mów – rzuciła Chyłka.
– Co?
– Wszystko. Od początku do końca.
Mieli już niecałe dziesięć minut, ale to musiało wystarczyć. Nie mogła
wrócić do sali z pustymi rękami, bo Zordon rozniósłby ją w drobny mak.
Powinna była się tego spodziewać. Wiedziała przecież, że ma coś
mocnego – i to na tyle, że nie dostrzegała u niego z tego powodu
satysfakcji, tylko zakłopotanie i niemal żal spowodowany tym, że musi
użyć tego przeciwko Joannie.
Wysłuchała do końca swojego klienta, starając się wyciągnąć z jego
wersji zdarzeń coś, co mogłoby odwrócić tę tragiczną sytuację.
Niespecjalnie miała z czym pracować. Wyjaśnienia Rabanta były dość
spodziewane – i Zordon z pewnością był na nie gotowy. Główny kłopot
sprowadzał się do tego, że były to tylko słowa, niepoparte żadnymi
dowodami.
Chyłka zapatrzyła się na odnowioną fasadę kamienicy naprzeciwko
i przez chwilę się nie odzywała. Zdawała sobie sprawę, że przerwa
w rozprawie najprawdopodobniej się skończyła, ale nawet nie zerknęła na
zegarek.
– Nie wyglądasz najlepiej – ocenił Paweł.
Prawniczka się nie odezwała.
– O czym myślisz? – dodał.
– O tym, czy spam dalej ląduje na mojej pierwszej, założonej prawie
dwadzieścia pięć lat temu skrzynce mailowej.
Rabant zerknął na nią z dezorientacją.
– A jak ci się, kurwa, wydaje? – ciągnęła pod nosem. – Staram się ułożyć
jakikolwiek choćby hipotetycznie logiczny scenariusz, w którym byłbyś
niewinny.
– Jestem niewinny.
– Świetnie. Rafał Brzozowski umie śpiewać, Justyna Żyła tańczyć,
a Karolina Pisarek pisać książki.
– Hę?
– Nikt ci w to, kurwa, nie uwierzy – syknęła Chyłka i raptownie się
podniosła. Wsparła się pod boki i powiodła wzrokiem dookoła.
Nie chciała przyznawać się do nawet częściowej porażki. Niełatwo
przychodziło jej choćby wzięcie pod uwagę, że należy się wycofać
i przegrupować. W tym wypadku jednak wydawało się, że nie ma innego
wyjścia.
– Słuchaj…
– Nie – uciął od razu Paweł.
Zrozumiał w mig, najwyraźniej sam ton głosu wystarczył.
– Musisz rozważyć wycofanie tego oskarżenia – powiedziała mimo to. –
Normalnie bym tego nie proponowała, ale…
– Ale co? Przecież to będzie samobójstwo.
– Niekoniecznie – odparła Joanna. – Tak się składa, że po drugiej stronie
mamy sensownego obrońcę, z którym być może uda nam się dogadać.
– Jak?
– Niewykluczone, że możemy to jeszcze załatwić ugodą.
Paweł też się podniósł, a potem stanął tuż przed Chyłką.
– A ty na ich miejscu zgodziłabyś się na coś takiego?
Nie musiała długo zastanawiać się nad odpowiedzią.
– Nie – przyznała. – Ale ja to ja.
– Znaczy?
– Znaczy, że należę do osób, które traktują wyskakujące notyfikacje
w telefonie jako przypomnienia, że trzeba wyjebać daną aplikację.
Rabant zmrużył oczy, nie bardzo rozumiejąc.
– Mam konfrontacyjne podejście do życia – wyjaśniła Joanna. – Zordon
nie.
– Nawet jeśli… to Judyta się nie zgodzi. Zawzięła się, żeby mnie zgnoić.
Fakt, trudno było sobie wyobrazić, by tak po prostu przystała na
propozycję. Ale nie było to niemożliwe.
– Poza tym wyobrażasz sobie, jak to będzie wyglądało? – dodał Paweł. –
Opinia publiczna uzna, że wszystko, co mi zarzucała, to prawda. Od
początku do końca. Cały mój wizerunek zostanie zbrukany, zmieszany
z błotem. Prasa nie zostawi na mnie…
– W tej chwili to twoje najmniejsze zmartwienie.
Wciąż zdawał się nieświadomy tego, jak wielkie widmo problemu nad
nim zawisło.
– Za zabójstwo grozi ci długa odsiadka – dodała Chyłka. – I to nie jest
jakaś abstrakcyjna groźba, bo dziś stałeś się głównym podejrzanym. Dość
pewnym, jeślibyś mnie spytał.
Skrzywił się lekko.
– W takim razie dobrze, że nie pytam – odparł. – I nie ma mowy
o żadnym wycofaniu się. Nie zabiłem tego dziecka. Nie przyznam się do
czegoś, czego nie zrobiłem. Przeciwnie, wybronię się z tego zarzutu,
z twoją pomocą czy bez.
– Bez raczej nie.
– Jeśli będę musiał…
– Zamkniesz japę? – ucięła. – Mam zamiar doprowadzić tę sprawę do
końca. Dobro mojego przyszłego pasożyta jest na szali.
Rabant przez moment wyglądał, jakby miał zamiar dopytać, ostatecznie
jednak zrezygnował.
– Więc żadnej ugody?
Joanna cicho westchnęła.
– Ją w tej chwili powinniśmy traktować jako wygraną – skwitowała
gorzko.
– Nie ma mowy.
– Mówię ci, że musimy chociaż…
– Nie – uciął od razu. – To będzie przyznanie się do winy. A ja nic nie
zrobiłem.
Chyłka uniosła błagalnie wzrok, jakby niebiosa mogły rozstąpić się
i zesłać na nią jakieś niespodziewane błogosławieństwo.
– Znajdziemy dowód – dorzucił Paweł.
– Na co?
– Na to, że nie zabiłem mojego syna. A wtedy Judyta odpowie nie tylko
za to oskarżenie, ale też wszystkie inne. Nie rozumiesz? Sama dała nam
broń do ręki.
– Jeśli masz na myśli pukawkę na wodę, to tak. Ale specjalnie z nią nie
poszalejemy.
Pokręcił raptownie głową, jakby nabierał przekonania, że faktycznie są
w stanie wygrać.
– Jak pójdę na ugodę, potwierdzę wszystko. Że zabiłem to dziecko i że
znęcałem się nad tą wariatką. A jak tylko obalimy to pierwsze, upadnie też
i drugie. Wszyscy zobaczą, z kim…
– Dobra – ucięła Chyłka. – Futurystyczne wizje będziesz snuł, jak będzie
czas. Teraz już go nie mamy.
Rzuciła okiem w kierunku budynku sądu i się zawahała. Ostatnia próba.
– Jesteś pewien, że nie próbujemy się dogadać? – spytała.
Właściwie chciała, by udzielił twierdzącej odpowiedzi. Z trudem
zniosłaby dojmujące uczucie porażki, gdyby było inaczej. Nawet jeśli
oznaczałoby to, że zrobiła dla swojego klienta najlepsze, co mogła.
– Jestem pewien – odparł. – Żadnego układania się z psychopatką.
– Okej.
Wraz z Pawłem spóźnili się nieco, Antoni Derwich wciąż jednak zdawał
się mieć resztki wyrozumiałości w stosunku do niej. Zresztą mimo że
wszyscy już się stawili, wciąż nie wznawiał posiedzenia.
Kordian skorzystał z okazji i podszedł do ławy oskarżenia. Stanął obok
i wsunął ręce do kieszeni, przyjmując dość nonszalancką pozę.
– Czego chcesz, dandysie? – rzuciła Joanna.
– Pogadać.
– O tym, że każdy pies w gruncie rzeczy jest albo suką, albo sukinsynem?
– Hę?
– Takie są fakty. Nic na to nie poradzę.
Oryński potrząsnął głową i rzucił kontrolne spojrzenie na sędziego.
Potem nachylił się nieco nad Chyłką i Rabantem.
– Fakty są takie, że przegraliście – odezwał się. – I możecie się ratować
tylko w jeden sposób.
– Niszcząc przeciwnika?
– Próbując się dogadać – odparł cicho Kordian. – Nie rozmawiałem
jeszcze o tym z moją klientką, ale…
– Ale nie musisz – ucięła Joanna. – Nie planujemy żadnej ugody.
Oryński zmarszczył czoło, przyglądając jej się przez chwilę w milczeniu.
– Jasne – odparł, uznając, że to taktyka procesowa. – W takim razie…
– Mówię poważnie, Zordon.
– Mhm.
– Nie interesuje nas nic poza całkowitą, niezaprzeczalną i bezapelacyjną
wygraną.
Nabrał głęboko tchu, jakby chciał wygłosić jedną ze swoich
przydługawych przemów na temat tego, że Chyłka wykazuje tendencje
autodestrukcyjne.
– To chyba będzie musiało pozostać w sferze marzeń – odparł jednak
tylko.
– Marzenia to ja mam, zanim pójdę spać. Jak się budzę, są już planami.
– I co niby planujesz?
– Rozjechać cię jak walec, mój drogi.
Oryński znów odwrócił się do sędziego. Ten sprawiał wrażenie, jakby
zebrał siły witalne niezbędne do tego, by kontynuować rozprawę.
– Chyłka…
– Rób, co możesz, żeby się bronić – ucięła. – Bo jak z tobą skończę,
Zordon, to będziesz jak te pierogi, które dostaliśmy od Magdy,
zostawiliśmy w pojemniku razem z innymi rzeczami od niej i odkryliśmy je
po paru miesiącach.
Skrzywił się na samą myśl. Wprawdzie nie leżakowały tam chyba aż tak
długo, ale kiedy w końcu zainteresowali się tym, co było w torbie, okazało
się, że pleśń założyła tam już własną cywilizację.
Kordian obejrzał się w kierunku publiczności.
– Iza widziała twojego klienta z dzieckiem w noc zabójstwa – oznajmił.
– Serio?
– Nawet jeśli uda ci się…
– Kurde, Zordon – przerwała mu Joanna. – Szkoda, że wcześniej mi
o tym nie powiedziałeś. Na przykład na etapie wzywania jej na świadka.
– Wiesz, że nie mogłem.
– Gówno nie mogłeś – odparowała ostro, a cała wesołość zniknęła z jej
twarzy. – Była umowa. Zero zatajania okoliczności, na które wzywamy
świadków.
– To było objęte tajemnicą adwokacką.
– Sracką.
Oryński pochylił się jeszcze bardziej.
– Klientka wyraźnie życzyła sobie, żeby nie podawać tego faktu do
wiadomości publicznej ani…
– To wracaj do niej i sprawdź, czego sobie teraz życzy. Może trzeba
polecieć po jakieś frytki do Maka albo kawę do Starbucksa.
Kordian patrzył na nią w milczeniu, choć Chyłka dostrzegała, że coś
ciśnie mu się na usta.
– Zastanów się jeszcze – rzucił na odchodnym, a potem odwrócił się
i odszedł.
Być może powinna.
Brnęła uparcie naprzeciw mocnemu sztormowi, mając do dyspozycji
jedynie nadzieję na to, że jakimś cudem uda jej się przezeń przebić. Nie
miała żadnych twardych dowodów na niewinność Rabanta. Żadnych
faktów, którymi mogłaby się podeprzeć.
Pozostawała jej jedynie retoryka. I siła przekonywania.
Kiedy sędzia wznowił rozprawę, pani Iza znów zajęła miejsce dla
świadków. Tym razem wydawała się nieco pewniejsza siebie. Nie spięła się
tak, kiedy Chyłka posłała jej długie spojrzenie.
– Więc widziała pani mojego klienta – oznajmiła Joanna.
– Zgadza się.
– Jak wychodził z dzieckiem?
– Tak.
– Tamtej nocy, kiedy zginęło?
– To prawda.
Chyłka wydęła usta i przez chwilę patrzyła na nią obojętnie, jakby nie
były to zeznania destrukcyjne dla jej sprawy, ale zwykłe oznajmienie, że na
zewnątrz świeci słońce.
– Okej – rzuciła. – I co w związku z tym?
– Słucham?
– Wie pani, dokąd szedł?
– Nie.
– To może ma pani wiedzę na temat tego, co planował zrobić?
Pani Iza pokręciła głową, a sędzia upomniał ją wyzutym z emocji głosem,
by udzielała słownych odpowiedzi. Zaprzeczyła.
– Dobra – kontynuowała Joanna, jakby była zdeterminowana, by ustalić
coś więcej. – W takim razie może orientuje się pani, dlaczego pan Rabant
w ogóle zabrał stamtąd swojego syna?
– Niestety nie.
– Nie domyśla się pani?
Kordian lekko rozłożył ręce, bezgłośnie apelując do sędziego, by nie
pozwolił na takie spekulacje. Skutek był podobny jak podczas wszystkich
innych prób wciągnięcia Derwicha w aktywny udział.
– Nie wiem, czy mogę tak po prostu…
– A interesowała się pani tą sprawą? – przerwała jej Chyłka. – Oglądała
pani materiały w telewizji? Może nawet widziała pani te filmiki kręcone
przez oskarżoną?
– Oczywiście.
– To chyba pani jednak może coś na ten temat powiedzieć.
Pani Iza kilkakrotnie zacisnęła usta, jakby starała się nerwowo
rozprowadzić szminkę na górnej i dolnej wardze.
– Inaczej sformułuję pytanie – dodała Joanna. – Czy widziała pani
w mediach, jak oskarżona mówi o tym, że była tej nocy w stanie silnego
odurzenia lekami, środkami niedozwolonymi oraz alkoholem?
– Tak, widziałam.
– Czy pani zdaniem w takim stanie można sprawować właściwą opiekę
nad małym dzieckiem?
Kordian się podniósł.
– Wysoki Sądzie – powiedział. – Świadkini nie jest biegłą w zakresie
rodzicielstwa.
– Ale jest sąsiadką.
– I?
– I może stwierdzić, czy jej zdaniem twoja klientka odpowiednio
zajmowała się dzieckiem.
– Na jakiej podstawie? – odparował Oryński. – Kilku spojrzeń rzucanych
przez wizjer?
– Czemu nie? Wcześniej wystarczyły, żebyś uznał, że to mój klient jest
winny śmierci swojego syna.
Kordian już otwierał usta, by zaoponować, ale sędzia w końcu zabrał
głos.
– Pani mecenas – mruknął, po czym spojrzał na Kordiana. – Panie
mecenasie.
Oboje czekali, aż doda coś więcej, on jednak milczał. Najwyraźniej było
to wszystko, co zamierzał przekazać.
– Co z nim? – szepnął Paweł. – Jedzie na jakichś prochach?
Chyłka była bliska tego, by uznać tę wersję za najbardziej
prawdopodobną. Nie odzywała się jednak, wciąż czekając. Kordian stał,
ona siedziała, przez co sytuacja wydawała się jeszcze bardziej osobliwa.
W końcu powoli się podniosła, chcąc zasugerować, że jest gotowa na
wymianę zdań z Wysokim Sądem.
– Oczekuję od wszystkich stron postępowania pewnego profesjonalizmu
– oznajmił w końcu Antoni. – A to, co państwo pokazują, niekoniecznie ma
z nim wiele wspólnego.
Prawnicy skinęli głowami.
– Pani mecenas, proszę kontynuować. I już bez wykraczania poza
przedmiot zeznań.
– Oczywiście, Wysoki Sądzie.
Joanna miała wrażenie, że na ławie sędziowskiej można by postawić
akwarium ze śniętą rybą. Sprawdziłaby się w prowadzeniu rozprawy być
może lepiej.
– Czy pani zdaniem oskarżona właściwie zajmowała się dzieckiem? –
odezwała się.
Pani Iza zerknęła w kierunku kobiety.
Ciekawe.
– Trudno powiedzieć, nie widywałam ich często – odparła.
– A kiedy ich pani widywała, to jak się pani wydawało?
– Że… że może mogłaby…
– Tak?
– Bardziej interesować się dzieckiem.
– Proszę rozwinąć.
Wyraźnie nie chciała tego robić, ostatecznie jednak musiała widzieć
w życiu dostatecznie dużo odcinków Sędzi Anny Marii Wesołowskiej, by
czuć odpowiedzialność za udzielenie wyjaśnień zgodnych z prawdą.
– Czasem odchodziła gdzieś na placu zabaw, zostawiając wózek przy
ławce – powiedziała.
– Na jak długo?
– Och, nie wiem…
– Parę minut? Paręnaście?
– Raczej na parę – przyznała pani Iza. – Ale to i tak dużo. Ja bym nie
zostawiła swojego dziecka.
– Ja mojego też nie – odparła Joanna.
Poczuła na sobie wzrok Kordiana, nie miała jednak zamiaru
w jakikolwiek sposób reagować.
– Proszę nam powiedzieć, jeśli pani oczywiście ma taką wiedzę, jak
często dochodziło do podobnych sytuacji? – zapytała Chyłka.
– Cóż…
– Ewentualnie do innych, które mogłyby godzić w dobro dziecka –
dodała jeszcze Joanna. – Mam na myśli imprezy, sprowadzanie do domu
obcych mężczyzn i tak dalej.
Kobieta potrzebowała chwili, by się zastanowić, ale po jej minie łatwo
było wywnioskować, jaka będzie odpowiedź.
– Pani Judyta dość często sprawiała wrażenie… jakby była pod
wpływem.
– Jak często?
– Znów trudno mi…
– Codziennie? Co dwa, trzy dni? Raz w tygodniu?
– Prawie codziennie – przyznała pani Iza.
Chyłka dostawała od niej więcej niż to, na co liczyła, choć Rabant
właściwie poświęcił dość dużo czasu na klarowanie, jak wielką
imprezowiczką była jego ekspartnerka.
– A jeśli chodzi o inne rzeczy?
– To rzeczywiście przychodzili jacyś panowie… może raz w tygodniu
nawet.
– A imprezy?
– Co weekend.
– Głośne?
– Mnie to aż tak bardzo nie przeszkadzały, ale inni czasem się żalili…
– Więc dziecko z pewnością nie spało.
– Przypuszczam, że nie.
Idealnie, skwitowała w duchu Joanna i postanowiła ciągnąć temat dalej.
Jeśli prawo ani fakty jej nie sprzyjały, zostawało jej tylko to, by jak
najbardziej zamydlić obraz całej sprawy.
– Mój klient zjawiał się wcześniej? – spytała.
– Być może raz czy dwa.
Chyłka zgodziła się z nią, kiwając głową.
– I kiedy to miało miejsce? W ostatnim roku, półtora, może kilku
miesiącach?
– W ostatnich tygodniach.
– Zgadza się – odparła z zadowoleniem Joanna. – Bo właśnie wtedy
dowiedział się, że dziecko jest jego. Postanowił więc zrobić wszystko, by
zapewnić mu bezpieczeństwo i…
– Wysoki Sądzie – zaoponował Kordian, podnosząc się. – Jeśli niczego
nie przegapiłem, to nie weszła w życie żadna nowelizacja Kodeksu
postępowania karnego, która pozwalałaby oskarżycielowi zeznawać
w trakcie przesłuchania świadka.
Derwich westchnął ciężko, jakby poirytowany tym, że Oryński w ogóle
zawraca mu głowę.
– Proszę się streszczać, pani mecenas – polecił.
– Oczywiście, Wysoki Sądzie.
Joanna musiała przyznać, że dawno nie dostała tyle swobody na sali
sądowej. Być może nigdy. Przewodniczący nie pokusił się nawet o to, by ją
upomnieć.
– Dobrze – rzuciła, patrząc na panią Izę. – Mam jeszcze tylko jedno
pytanie.
Kobieta starała się trwać w bezruchu, przywodząc na myśl lekkoatletę
czekającego na sygnał, by ruszyć przed siebie.
– Na podstawie tego, co widziała pani, od kiedy dziecko przyszło na
świat, jest pani sobie w stanie wyobrazić, że mój klient zabrał stamtąd syna
dla jego dobra?
– No cóż…
– Tak?
– Wydaje mi się, że to możliwe.
Joanna wzruszyła ramionami, posyłając sędziemu krótkie spojrzenie.
– Dziękuję – oznajmiła. – Nie mam więcej pytań.
Zordon skontrował kilkoma standardowymi pytaniami, których Joanna
się spodziewała – czy pani Iza widziała wtedy kogoś jeszcze, czy słyszała
jakiś inny głos. Wykazał tyle, ile musiał – czyli że osób trzecich na klatce
nie było.
Jego scenariusz był dość prosty, a przez to najbardziej wymowny – skoro
Rabant zabrał dziecko, to on je zabił.
Chyłka była gotowa obalić tę tezę, kiedy tylko miejsce na mównicy
zajmie Paweł. Przedstawił jej dość sensowną wersję tego, co się wydarzyło,
i przy odpowiednich chwytach retorycznych może uda jej się przekonać
sędziego, że nie miał nic wspólnego ze śmiercią syna. Nawet jeśli nie było
żadnych dowodów na poparcie słów Rabanta.
Derwich był przychylny, więc przynajmniej w tym procesie majaczyła
gdzieś szansa na zwycięstwo. Gorzej będzie w karnym, bo dowód
przeciwko jej klientowi był więcej niż poszlakowy – a już na podstawie
znacznie słabszych zapadły niekorzystne wyroki.
Zordon wykazał kilka oczywistych faktów: w mieszkaniu Judyty nigdy
nie doszło do interwencji policjantów z wydziału ds. nieletnich i patologii.
Żaden sąd rodzinny nie podjął decyzji o umieszczeniu małoletniego
w trybie interwencyjnym w rodzinie zastępczej. I wreszcie nikt nie postawił
Brzostowskiej zarzutu narażenia dziecka na bezpośrednie
niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
W świetle prawa wszystko, co usiłowała wykazać Chyłka, było
całkowicie bezpodstawne.
Nie skontrowała, bo nie miała czym. Przeszło jej przez myśl, że sytuacja
nie rysuje się dla niej w jasnych barwach, ale kiedy skończyli ostatnią rundę
pytań, stało się coś, czego się nie spodziewała. Derwich poprawił łańcuch
sędziowski, spojrzał na prawników, a potem uniósł wzrok.
– Dobrze – odezwał się. – Skoro zwolniliśmy świadka i dopełniliśmy
wszystkich zasad i standardów postępowania karnego, możemy zająć się
kwestią meritum.
Brzmiał, jakby ten cały czas wytrwał tylko po to, by nikt nie zarzucił mu
żadnego uchybienia.
– W przerwie skontaktowałem się z panią prokurator Elwirą Uptas, jako
że fakty, które wyszły na światło dzienne w trakcie naszego procedowania,
mają bezpośredni wpływ na prowadzone przez panią prokurator
postępowanie.
Mimo że patrzył na Chyłkę, sędzia sprawiał wrażenie, jakby odczytywał
z kartki wcześniej przygotowany tekst.
– Otrzymałem informację, że prokuratura nie zamierza zmieniać swojej
wersji – dodał Derwich. – A zatem nic nie wskazuje na to, by panu
Rabantowi miały zostać przedstawione zarzuty.
– Że co? – wypalił Kordian.
Wszyscy spojrzeli w jego kierunku.
– Z naszego punktu widzenia wydaje się więc logiczne, że żadne
postępowanie dowodowe nie jest konieczne – ciągnął nierażony Derwich. –
Zostało ono przeprowadzone przez panią prokurator, która oczywiście
chętnie zjawi się tutaj, by złożyć zeznania.
Joanna potrzebowała chwili, by doszło do niej, że się nie przesłyszała.
Czy sędzia właśnie zasugerował, że przynajmniej połowicznie sprawa jest
załatwiona? Nie, nikt nie poważyłby się na takie rzeczy przed wydaniem
wyroku.
A jednak patrzył na Chyłkę w dość oczywisty sposób. Uznawał, że
w przedmiocie oskarżeń związanych z zabójstwem dziecka nie ma sensu
dalej brnąć – a zatem Judyta była winna zarzucanego jej zniesławienia.
– Do tego czasu, dla sprawności dalszego postępowania, sugerowałbym
skupić się na pozostałych kwestiach zawartych w akcie oskarżenia.
Zrobił krótką pauzę i przesunął parę papierów na blacie.
– A mianowicie na zarzutach, jakoby pan Rabant miał znęcać się
fizycznie i psychicznie nad oskarżoną.
Derwich podniósł wzrok i zdawał się czekać na potwierdzenie obydwu
stron. Joanna lekko skinęła głową, wciąż zdezorientowana. Tyle mu
wystarczyło.
– Świetnie – rzucił sędzia. – W takim razie na dziś zamykam rozprawę.
Kiedy Chyłka opuściła salę, automatycznie miała ochotę podejść do
Kordiana i zapytać, co o tym wszystkim sądzi.
W tej sytuacji było to jednak niemożliwe. Cokolwiek się działo,
praktycznie nie mogli komunikować się w tej sprawie.
– Nieźle – odezwał się Paweł, a ona uświadomiła sobie, że stoi obok.
Korytarz powoli pustoszał, Zordon wyprowadził już swoją klientkę na
zewnątrz. Jakiś cudem cała jego linia obrony właśnie się posypała.
Ale jakim?
Prokuratura miała naocznego świadka, który widział Pawła w noc
zabójstwa. Co konkretnie zakładali? Że wyniósł dziecko, a potem ktoś mu
je odebrał?
Joannie pozostawało tylko jedno, by zrozumieć, czego w istocie
doświadczyła. Wyjęła telefon, a potem wybrała numer Kormaka. Zanim
jeszcze się odezwała, zaoponował, nie chcąc mieszać się w eskalujący
konflikt zbrojny.
Chyłka już miała zamiar zacząć go przekonywać, kiedy dotarło do niej,
że nie może tego zrobić.
Jeśli nie myliła jej intuicja, to, co mógłby odkryć chudzielec, byłoby
najmniej problematyczne dla niego samego – dla niej zaś jak najbardziej.
Rozłączyła się, zanim sformułowała swoją prośbę, a potem spojrzała na
Pawła.
– Idziemy stąd – oznajmiła.
– Jestem za, bo…
– I jedziemy do ciebie.
– Do mnie? Po co?
– Zobaczysz.
Nie miała zamiaru ani tłumaczyć, ani przyjmować odmowy. Kiedy dotarli
do jego apartamentu w Śródmieściu, wjechali windą na górę, a potem
Rabant zaczął pokazywać jej mieszkanie.
– Chuj mnie obchodzi twoja dupczarnia – ucięła. – Gdzie masz laptopa?
Wskazał kuchnię. Weszła do środka i zobaczyła zamknięty komputer na
stole. Otworzyła klapę i poczekała, aż Paweł położy palec na czytniku linii
papilarnych.
– Loguj się na konto bankowe – poleciła.
– Co?
– Rób, co mówię, albo w tej chwili wypowiadam stosunek obrończy.
Rabant wahał się dość długo. Wymagał jeszcze kilkakrotnego
podkreślenia ultimatum, zanim w końcu się zgodził. Zalogował się i oddał
laptopa Joannie.
Szybko przesunęła wzrokiem po wykazie ostatnich transakcji.
W końcu dostrzegła to, czego się spodziewała. Wskazała palcem przelew
wychodzący, opiewający na dwieście tysięcy złotych.
– Co to jest? – rzuciła.
– To…
– Nie pierdol, Rabant – syknęła przez zaciśnięte usta. – Tylko mów, komu
dałeś tę, kurwa, łapówkę.
13
ul. Argentyńska, Saska Kępa

Kordian chodził w tę i we w tę po salonie, starając się w jakiś sposób


uspokoić. Kiedy tylko odstawił Judytę do jej mieszkania i został sam na
sam ze swoimi myślami, sytuacja zrobiła się co najmniej problematyczna.
Do tego stopnia, że zaczynały rozbrzmiewać mu w głowie podszepty, by
sięgnąć po środki, które dawno odstawił.
W końcu rozległ się dźwięk otwieranego zamka, a Oryński zamarł.
Zerknął na zegarek. Cokolwiek robiła po rozprawie Joanna, zajęło jej to
sporo czasu. Nie odbierała telefonu, nie napisała nawet esemesa.
Kiedy weszła do salonu, sprawiała wrażenie, jakby nic się nie wydarzyło.
– Gołąb obsrał ci Mandarynę – oznajmiła.
Kordian ściszył nieco muzykę, która do tej pory wypełniała mieszkanie.
Potrzebował dziś dużego kalibru, sięgnął po Illmatic Nasa, album przez
wielu uważany za jeden z największych hip-hopowych klasyków.
– To akurat najmniejszy z moich problemów – odparł.
– Racja. Ale zrobisz sobie kolejny, jak tego nie wyłączysz.
Przeszła do kuchni, a on zatrzymał muzykę i ruszył za nią.
– Tak po prostu? – spytał.
– Po prostu co?
– Będziesz udawała, że nic się nie stało?
Chyłka wyciągnęła z szafki butelkę tequili i uniosła ją, jednocześnie
rzucając pytające spojrzenie Kordianowi. Ten tylko pokręcił głową.
– A co się stało? – spytała Joanna, nalewając tylko sobie.
– Twój klient jakimś cudem wygrzebał się z zabójstwa.
– Nie potrzeba było żadnego cudu – oznajmiła, a potem zawróciła
w kierunku salonu.
Przez moment wyglądała na zewnątrz przez drzwi tarasowe, a Oryński
widział jej twarz wyłącznie w odbiciu na szybie. Przypuszczał, że
zastanawia się, jak powinna to rozegrać. Zamiast tego jednak rozsunęła
drzwi i wyszła na taras.
Kordian poszedł za nią. Podczas gdy ona usiadła na rattanowym krześle,
on oparł się o balustradę i patrzył na nią w milczeniu.
– Cuda trzeba zachować dla tych, którzy bez nich sobie nie poradzą –
odezwała się w końcu Joanna. – Rabant do nich nie należy z tej prostej
przyczyny, że jest niewinny.
– Chyba sobie jaja robisz.
– Na razie nie. Ale jak będziesz tak poważny jeszcze przez chwilę, to
zacznę.
Oryński rozłożył ręce i oparł je na balustradzie.
– Twój klient zamordował własne dziecko – oznajmił.
– To chyba w jakimś alternatywnym wszechświecie.
Kordian prychnął nerwowo.
– Chyłka – zaapelował. – Ta kobieta nie kłamała z miejsca dla świadków.
Ona go tamtej nocy widziała.
– A ja widziałam cię na podwórku – odparła Joanna, a potem wskazała
wzrokiem właściwe miejsce. – Co, jak pokazuje doświadczenie, wcale nie
oznacza, że śmieci są wyniesione.
– Mówię poważnie…
– Ja też. Te worki nie wymagają vacatio legis, żeby nabrać mocy
prawnej.
Milczał, wychodząc z założenia, że wszystko, co powie, tylko doleje
oliwy do ognia. Joanna miała zamiar stosować uniki aż do momentu, kiedy
przeciwnik opadnie z sił. Oryński nie miał zamiaru na to pozwolić.
Odczekał chwilę, podczas gdy Chyłka upiła trochę tequili.
– Bronisz gościa, który udusił niemowlaka – rzucił w końcu.
– Naprawdę?
– Kurwa mać…
– Pytam, bo jak ostatnio sprawdzałam, prokuratura nie postawiła mu
żadnych zarzutów.
Kordian rozłożył ręce.
– I to naprawdę przesądza dla ciebie sprawę? – spytał. – Tak im nagle
ufasz, że przyjmujesz wszystko, co…
– To nie kwestia zaufania.
– A czego?
– Tego, że Rabant tego nie zrobił.
– Skąd wiesz? – spytał Oryński, odpychając się od balustrady. Podszedł
do Chyłki, spojrzał na nią z góry, a potem usiadł na drugim z krzeseł
tarasowych. Od razu obrócił je w jej kierunku, czekając na odpowiedź.
Na próżno. Joanna skwitowała ten wywód jedynie bezradnym
uniesieniem brwi.
– Nic nie wiesz – dodał. – Po prostu chcesz wierzyć, że nie bronisz
dzieciobójcy. Ale tak jest, Chyłka. Nikt inny nie mógł zabić tego dziecka.
Znów nie odpowiedziała.
– Jak to sobie w ogóle wyobrażasz? – ciągnął Kordian. – Jaką konkretnie
wersję Rabant ci sprzedał, co?
– Zdajesz sobie doskonale sprawę z tego, że nie mogę o tym mówić.
Oryński machnął ręką z irytacją.
– Cokolwiek wymyślił, nie wierzę, że to łyknęłaś. Masz świadomość, że
to bzdury. I zakładam, że…
– Zordon – ucięła stanowczo, również się do niego obracając. – Jesteśmy
w domu. Pacta sunt servanda.
Owszem, ustalali, że nie dopuszczą do tego, co właśnie próbował zrobić.
Sytuacja stała się jednak zbyt napięta, by mógł tak po prostu o tym
wszystkim zapomnieć.
– Ta prokuratorka albo jest najciemniejszą oskarżycielką pod słońcem,
albo realizuje jakieś niejasne interesy – powiedział. – A może po prostu się
na kogoś uwzięła, i przez to nie może jasno spojrzeć na sprawę.
Chyłka milczała.
– Co on ci powiedział? – nie poddawał się Oryński.
– Że tego nie zrobił.
– I tyle wystarczyło?
– Nie.
Wyraźnie nie miała zamiaru rozwijać, a im dłużej trzymała się etyki
adwokackiej i ogólnie przyjętych norm, tym bardziej docierało do
Kordiana, że przekraczał granice, do których nie powinien się zbliżać.
Zanim zdążył dodać coś jeszcze, Joanna podniosła kieliszek, a potem
skierowała się do środka.
– Czekaj…
– Pogadamy w sądzie – oznajmiła.
Zaraz potem drzwi się zasunęły, a Kordian został sam.
Miała rację. Miała stuprocentową rację. Nie powinni w ogóle poruszać
tego tematu – ale z drugiej strony jak mogliby tego nie robić?
Oryński wszedł za Joanną do środka i zastał ją przy sprzęcie grającym.
Spodziewał się usłyszeć któryś ze znajomych dźwięków otwierających tę
czy inną płytę Iron Maiden, zamiast tego jednak do jego uszu doszły
nieznane gitarowe riffy.
Chyłka obejrzała się przez ramię.
– Electric Eye – oznajmiła.
– Hę?
– Taki kawałek Judas Priest. Z albumu Screaming for Vengeance.
Kordian się zawahał.
– Ale… dlaczego? – spytał.
– Bo nie chcę kalać tą atmosferą jakiegokolwiek kawałka Ironsów.
Przyznał jej w duchu rację – i jakimś cudem odnalazł w tym krótkim
oznajmieniu szansę na to, by udało im się pogadać bez łamania przepisów
i narażania na szwank swojej relacji.
Przysiadł na oparciu fotela, wsłuchując się w elektryczne gitary, które
zdawały się rozrywać powietrze na strzępy. Czuł, że Joanna najchętniej
podkręciłaby głośność i pozwoliła, by wszyscy sąsiedzi słuchali wraz
z nimi.
– Wiesz coś? – odezwał się Kordian.
– Wiem wiele, Zordon. Na przykład to, że przeszarżowałeś – odparła. –
Tak cię urzekła wersja Judyty, że nawet przez głowę nie przeszło ci inne
wyjaśnienie.
Oryński bynajmniej nie to miał na myśli.
– Rzuciłeś się na to jak świnia do gnoju – dodała Joanna.
– Ja? To ty wierzysz w jakieś absurdalne wyjaśnienia twojego klienta.
– Nie są absurdalne.
– A jakie?
– Przekonujące – odparła ostro.
– To może nie powinnaś ich zatrzymywać dla siebie, tylko zaoszczędzić
nam wszystkim czas i…
– Trabant przedstawi je w sądzie – ucięła stanowczo. – I zapewniam cię,
że jeśli był w stanie przekonać mnie, to pójdzie mu jeszcze lepiej
z Derwichem.
– Bo ma go w kieszeni?
– Co?
– Ten sędzia ewidentnie działa na waszą korzyść. Pozwala ci na
wszystko, co tylko…
– Co ty konkretnie mi zarzucasz, Zordon?
– Tobie? – spytał pod nosem. – Nic. Ale bezczynność bywa największą
zbrodnią przeciwko ludzkości.
Chyłka otworzyła szeroko oczy, patrząc na niego i ewidentnie
spodziewając się, że wycofa się ze swoich słów. Kiedy tego nie zrobił,
poszła do kuchni.
Nie musiała długo czekać na Kordiana. Tym razem wyciągnął kieliszek
dla siebie i cierpliwie patrzył, jak Joanna uzupełnia swój.
– Jeśli naprawdę masz jakiś solidny zarzut, zgłoś go w sądzie – poradziła.
Oryński nalał sobie i od razu pociągnął łyk.
– Wiesz dobrze, że tego nie zrobię.
– Bo nie masz żadnych dowodów, jedynie chore spekulacje.
– Nie – odparł twardo. – Bo nie mam zamiaru robić ci problemów.
– Robisz samą swoją bytnością, upartością i wierceniem mi, kurwa,
dziury w brzuchu.
Przechyliła tequilę tak szybko, że parę kropel pociekło jej po policzku.
Nerwowo otarła go wierzchnią stroną dłoni.
– Wiesz dobrze, że nie możemy o tym gadać – dodała.
– Możemy. Problem w tym, że nie potrafimy.
Posłała mu długie spojrzenie, w którym kryło się niewyraźne
rozczarowanie. Nie odezwała się, a Kordian odniósł wrażenie, że
w ostatniej chwili ugryzła się w język.
– Nie mam na to siły – oznajmiła, a potem dopiła tequilę i odstawiła
kieliszek do zlewu.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, skierowała się do sypialni.
Najwyraźniej nie było co liczyć na to, że uda im się kontynuować temat.
Kordian opadł ciężko na krzesło przy stole, oparł łokcie na blacie i na
moment schował twarz w dłoniach. Chyłka musiała coś wiedzieć. Coś
więcej. Nie był gotów uwierzyć, że ot tak przyjęła wersję Rabanta.
Co przekonującego mógłby jej powiedzieć? Że ktoś go znokautował
i odebrał mu dziecko? Że Judyta nagle otrzeźwiała, zabrała od niego syna,
a potem pojechała z nim w środku nocy na plac zabaw?
Cokolwiek dawało Joannie pewność siebie, nie mogło pochodzić od jej
klienta. Musiała dowiedzieć się czegoś z prokuratury. Raczej nie od Elwiry
Uptas, ta kobieta nie podałaby jej żadnych informacji.
A więc Paderborn.
Kordian postanowił, że z samego rana spróbuje coś z niego wyciągnąć.
Jeśli ujawnił cokolwiek Joannie, jemu też będzie musiał.
Tymczasem jednak trzeba było przetrwać jakoś noc.
Kiedy Oryński wszedł do sypialni, Joanna czytała książkę przy lampce
nocnej. Nie podniosła wzroku, zdawała się w ogóle nie odnotować jego
obecności. Położył się bez słowa, obrócił się plecami do niej i przez jakiś
czas po prostu wsłuchiwał się w przewracane strony.
Nie wiedział nawet, kiedy zasnął. Gdy zbudził się rankiem, Chyłki nie
było w łóżku, a do niego dotarła bolesna świadomość, że nie rzucili nawet
zdawkowego „dobranoc”. Była to pierwsza taka sytuacja.
Spodziewał się, że dom jest pusty, a Joanna wcześniej pojechała do pracy.
Wszedłszy do kuchni, zobaczył jednak, że na niego czeka. Siedziała przy
stole z nieruszoną kawą.
Oryński przesunął ręką po włosach, by jakoś je ułożyć, a potem zbliżył
się i już miał odezwać.
– Okres mi się spóźnia – uprzedziła go Chyłka.
Kordian zamarł.
Nie spodziewał się tego. Nie teraz, nie w takich okolicznościach. Zamiast
poczuć naturalny przypływ radości i nadziei, odnotował jedynie pochmurne
myśli o tym, że nie będą w stanie cieszyć się tym, o czym tak długo
marzyli.
– Robiłaś test? – zapytał.
– Nie.
Czekała na niego, choć nie chciała tego przyznawać. Spojrzeli na siebie,
ale szybko odwrócili wzrok.
– Zrobisz?
– Taki mam zamiar.
Oryński obrócił się w kierunku łazienki.
– Bez obaw, Zordon. Poradzę sobie sama.
Na moment go zostawiła, a on szybko zaparzył sobie kawy. Nie mogła
specjalnie się przydać, wszak i bez niej był pobudzony tak, jakby właśnie
wciągnął ścieżkę gandalfa białego.
Czekał, raz po raz zerkając na zegarek. Niech chuj strzeli całą tę sprawę,
skwitował w duchu. Nie powinni być teraz w takiej emocjonalnej
konstelacji, powinni z entuzjazmem wyczekiwać tego, co nadchodziło.
Tego, co miało zmienić ich życie.
Kordian pociągnął jeszcze łyk kawy, a potem zrobił kilka głębszych
wdechów i wydechów.
Sprawa się nie liczyła. Wygrana była bez znaczenia. A los Rabanta czy
Judyty w żaden sposób nie mógł mieć precedencji nad ich życiem.
Oryński odstawił kubek i ruszył w kierunku toalety. Zapukał kilkakrotnie
i przyłożył czoło do drzwi.
– Po co kołaczesz? – odezwała się ze środka Chyłka.
– Żeby przyspieszyć to, co się dzieje.
– Nie przyspieszysz – odparła. – I wolałabym, żebyś był teraz jak „C”
w „Ch”, Zordon. Niemy.
– Jasne.
Z trudem przełknął ślinę, starając się opanować narastające emocje. Jak
długo mogło to trwać? W rzeczywistości pewnie upłynęła tylko chwila,
jemu jednak wydawało się, że czeka całą wieczność.
W końcu drzwi się otworzyły, a on cofnął się o krok. Bał się spojrzeć na
twarz Joanny, wiedząc, że wyczyta z niej wszystko.
Utkwił wzrok w teście ciążowym, który mu podała. Zerknął w miejsce
oznaczone „C” i „T”, gdzie w przypadku wyniku pozytywnego powinny
pojawić się dwie bordowe kreski.
Zobaczył tylko jedną.
– Następnym razem – odezwała się Joanna, mijając go.
Został na korytarzu, kiedy ona weszła do kuchni i zaparzyła sobie nową
kawę. Uświadomił sobie, że pozwoliła tamtej wystygnąć, nie upiwszy
nawet łyku, bo nie była pewna, czy może się jej napić. Zamknął oczy
i przez jakiś czas trwał w bezruchu.
– Chyłka…
Chyba go nie usłyszała, w każdym razie nie zareagowała w żaden sposób.
Odwrócił się i wszedł do kuchni.
Chowała jakieś papiery do torebki, sprawiając wrażenie, jakby wybitnie
jej się spieszyło.
– Muszę się zbierać – oznajmiła.
– Poczekaj…
– Widzimy się w kancelarii.
Nie dała mu szansy, by ją zatrzymał, od razu ruszając w stronę wyjścia.
– Może powinniśmy…
– Co? – przerwała mu, kładąc torebkę na szafce na buty. – Zwiększyć
częstotliwość parzenia się? W tych okolicznościach jakoś tego nie widzę.
Stanął obok, podczas gdy Joanna szybko wkładała szpilki.
– Miałem na myśli raczej to, żeby rozważyć pójście do kliniki.
– Jakiej?
Wzruszył lekko ramionami, bo „leczenie niepłodności” nie chciało
opuścić jego ust.
– To po prostu trochę trwa, Zordon. Szczególnie jak masz trochę dłuższą
kadencję na tym świecie.
– Zakładasz, że problem leży po twojej stronie.
Posłała mu krótkie spojrzenie.
– A ja też powinienem zrobić sobie badania.
– To zrób, jak ci się nudzi.
– Mówię tylko, że…
– Że nie powinnam tego brać do siebie? – ucięła. – Nie biorę.
– Bierzesz.
Pokręciła głową z dezaprobatą, a jej wzrok był mu doskonale znany.
Mówił ni mniej, ni więcej, tylko tyle, że nie ma zamiaru kopać się
z koniem.
– Na razie – rzuciła, a potem wyszła na korytarz i zamknęła za sobą
drzwi.
Oryński trwał w bezruchu, patrząc na nie, jakby miały się za moment
otworzyć. Wiedział doskonale, co Chyłka sobie zarzuca. Być może nie
przyznawała tego przed sobą, ale od kiedy zaczęli podejmować próby,
odczuwała nieustanną presję, silniejszą niż on. Miała przekonanie, że
powodzenie w jakiś sposób determinuje jej kobiecość i dowodzi czegoś, co
Kordianowi mimo najlepszych prób trudno byłoby pojąć, bo rozumiały to
tylko kobiety.
Nie wiedział, jak długo stał w korytarzu. Kiedy w końcu się ocknął, dopił
kawę, a potem przygotował się do wyjścia.
W drodze do pracy słuchał porannej audycji na antenie Radia Nowy
Świat, pozwalając Katarzynie Kasi i Grzegorzowi Markowskiemu podnieść
się nieco na duchu. Kiedy dojeżdżał pod Skylight, wybiła właśnie ósma
i rozpoczynało się krótkie pasmo informacyjne.
Pierwszych wieści z Polski i ze świata nie odnotował. Od pewnego czasu
były jak szum w tle – inflacja, stopy procentowe i wojna w Ukrainie stały
się tematami, które wtapiały się w tło egzystencji i gdzieś w nim znikały.
Kiedy jednak otwierał drzwi, nagle się ocknął.
– Przełom w sprawie znanego aktora, Pawła Rabanta – oznajmiła
profesjonalnym, wyzutym z emocji głosem spikerka. – Prokuratura podaje,
że dziś rano zatrzymano podejrzanego o zabójstwo rocznego dziecka.
14
Gabinet Chyłki, XXI piętro Skylight

Otwierane bez pukania drzwi nigdy nie zwiastowały niczego dobrego dla
osoby, która się na to poważyła.
Mariusz Klejn przekonał się o tym już w momencie, kiedy przestąpił próg
i padło na niego ciężkie spojrzenie Joanny.
– Wiedziałaś o tym? – rzucił.
Chyłka wbijała w niego nieruchomy wzrok.
– Słyszysz, co do ciebie mówię?
– Nie. I wykurwiaj stąd w tej chwili.
– Co?
– Wypierdalaj z mojego biura, Klejn.
Zastanawiała się, ile razy będzie zmuszona sparafrazować tę myśl, by jej
sens dotarł do partnera zarządzającego.
Najwyraźniej sporo, bo zamiast się wycofać, podszedł do biurka.
– Wiedziałaś o tym czy nie? – powtórzył.
– O twoich problemach z trzymaniem moczu? Nie. Dopiero teraz je
odnotowuję.
Stał przed jej biurkiem nieruchomo, a na jego twarzy nie drgnął nawet
jeden mięsień. Patrzył na nią z góry, czekając na odpowiedź.
– Wiedziałaś, że prokuratura zatrzyma tego faceta, kiedy decydowaliśmy
o prowadzeniu obydwu spraw?
Joanna westchnęła.
– Nie.
– A jednak nie wydajesz się zaskoczona.
– Bo Rabant mi o nim powiedział. Dużo później, już w trakcie procesu,
kiedy wyszło na jaw, że to on zabrał dziecko z domu.
Mariusz przysunął sobie krzesło, szurając nim głośno po podłodze,
a potem usiadł naprzeciwko Joanny. Nie sprawiał wrażenia, jakby miał
zamiar odpuścić, dopóki nie pozna szczegółów.
Chyłka nie planowała dawać mu wszystkich. Jedynie tyle, by łaskawie się
odpierdolił. Po tym, co wydarzyło się wczoraj wieczorem i dziś rano,
potrzebowała spokoju. A nie dało się go osiągnąć, kiedy Klejn był
w pobliżu.
– Co konkretnie powiedział ci Rabant? – spytał.
– Dowiesz się, jeśli prokuratura poda jego zeznania do wiadomości
publicznej.
Bezpośrednio tego nie zrobią, ale proces przeciwko sprawcy będzie
jawny. Każdy dowie się, co wydarzyło się tamtej nocy.
– Nie mam zamiaru czekać – odparł Mariusz. – Kim jest ten człowiek?
Kacper Iwański?
– Nie wiem, nie znam go.
– Kurwa mać, Chyłka…
– Chcesz wiedzieć więcej, zapytaj mojego klienta. Może ci powie.
– To także mój klient – odparował Klejn. – Bo gdybyś nie zauważyła, to
moja kancelaria.
Joanna uniosła brwi, jakby zaskoczył ją czymś, czego w najśmielszych
przypuszczeniach się nie spodziewała.
– Dziwne – rzuciła. – Bo nie zauważyłam, żeby twoje nazwisko wkradło
się gdzieś między te dwa, które widnieją na szyldzie.
– To przetrzyj oczy, bo niebawem tam będzie.
Chyłka posłała mu wyjątkowo krótki i ewidentnie nieszczery uśmiech.
– Po moim rozkładającym się trupie – oznajmiła.
– Żaden problem.
– Powiedział twój ojciec, kiedy wraz z twoją matką ustalali, że ma wyjąć
w porę. A potem zobacz, co się stało.
Po Klejnie tradycyjnie spłynęło to jak po kaczce, przez co Joanna
autentycznie zatęskniła za Żelaznym. Takie rozmowy z nim zawsze
przynosiły jej znacznie więcej satysfakcji. Być może nawet
podreperowałyby nieco jej humor.
– Mów – polecił Mariusz.
– Mówiłam już. Na dwa różne sposoby, żebyś stąd wywalał
w podskokach. A mimo to…
Urwała, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
– Co jest, kurwa? – mruknęła pod nosem. – Bawicie się w dworzec czy
jak?
Do środka wszedł Kormak, ostrożnie stawiając pierwszy krok
i kontrolując, czy nie spadną na niego gromy. Kiedy uzmysłowił sobie, że
ktoś jest już w środku i najpewniej przyjął je na siebie, wszedł dalej.
– Mamy pewien problem – oznajmił.
Chyłka rozłożyła ręce.
– Naprawdę nie mógłbyś przyjść do mnie kiedyś z jakąś dobrą nowiną? –
jęknęła. – Na przykład, że partner zarządzający skoczył na główkę na
basenie i nie zauważył, że nie napełniono go wodą?
– Chciałbym.
Klejn obejrzał się przez ramię.
– Ale tym razem wieści są trochę kłopotliwe – dodał szybko chudzielec
i podszedł z tabletem.
Położywszy go na biurku Chyłki, odsunął się nieco, a ona zerknęła na
ekran.
– Żartujesz sobie? – szepnęła.
– Nie.
Podniosła na moment wzrok.
– Nie do ciebie – rzuciła, a potem wróciła do tekstu.
Znajdował się na stronie TVN24, ale przypuszczała, że podobny widnieje
także wszędzie indziej. A przynajmniej na wszystkich portalach, które
interesowały się sprawą ciała dziecka odnalezionego w Łazienkach
Królewskich.
– O co chodzi? – odezwał się Klejn.
– O to, że już nie musisz mnie pytać o szczegóły.
– Hm?
– Trabant przedstawił wszystko w wywiadzie – odparła Joanna, obracając
tablet ku partnerowi zarządzającemu.
Artykuł odnosił się głównie do rozmowy przeprowadzonej dla „Gazety
Wyborczej”, w której Paweł Rabant dokładnie wyjaśniał, co miało miejsce
tamtej pechowej nocy. Chyłka jedynie przesunęła wzrokiem po
najważniejszych akapitach, było jednak jasne, że nie zachował dla siebie
niczego, czego mogłaby użyć w procesie jako asa z rękawa.
– To wszystko prawda? – zapytał Klejn, nie podnosząc oczu.
– Tak – odparła ciężko Joanna i rozsiadła się na fotelu. – Trabant zabrał
dziecko, bo Judyta była dętką. Nie byłaby w stanie zmienić pieluchy,
nakarmić go czy choćby umyć. Paweł uznał, że nie może zostawić z nią
syna.
Mariusz oddał tablet Kormakowi, który potwierdził odbiór krótkim
skinieniem głowy, po czym się ewakuował.
– Co on tam w ogóle robił? – spytał Klejn.
– Chciał z nią pogadać.
– O czym?
– O przyszłości dzieciaka.
Mariusz trwał z kamiennym wyrazem twarzy i nie sposób było
przesądzić, czy pokłada jakąkolwiek wiarę w słowach klienta Joanny. Bez
znaczenia. I tak nie miała zamiaru rozwodzić się nad tym, co zrelacjonował
jej Rabant.
– Zastał ją jako trupa, więc wyszedł z dzieciakiem – podjęła. – Na
parterze władował go do wózka, a potem wyjechał na zewnątrz. Pech
chciał, że napatoczył się wtedy Kacper Iwański.
– I co to za człowiek?
– Aktualny partner Judyty.
Klejn sprawiał wrażenie, jakby dopiero teraz usłyszał najbardziej
niestworzoną rzecz pod słońcem. W istocie jednak trudno było posądzać
taką dziewczynę jak Brzostowska o to, że długo będzie sama.
– Podejrzany typ – kontynuowała Chyłka. – Niejasne kontakty
w półświatku, nieokreślone źródła dochodów i przynajmniej kilka zdarzeń
w CV, które powinny być zakwalifikowane jako rozbój lub pobicie.
Mariusz patrzył na nią w milczeniu.
– Gość poczuwa się jednak do roli głowy rodziny. Twierdzi, że dba
o Judytę, opiekuje się dzieckiem…
– Zaraz – uciął Klejn. – To dlaczego ona o nim słowem nie wspomniała?
– Pytaj Zordona, to jego klientka.
– Ale chyba wie, że go zatrzymali? Znaczy wiedziała, że do tej pory był
podejrzany?
Joanna wzruszyła ramionami, nie mając zamiaru wikłać się w tę
rozmowę. Kilka dość logicznych wniosków nasuwało się jednak
samoczynnie.
– Musiała wiedzieć – dodał Mariusz. – Przecież z pewnością go wzywali,
żeby złożył zeznania. I pytali ją o alibi jej chłopaka.
Dla Chyłki wszystko to było równie oczywiste, jak teraz stawało się dla
Klejna.
– Celowo o nim nie wspominała… – kontynuował Mariusz – czyli musi
wierzyć w jego niewinność.
Jeśli rzeczywiście tak było, to Chyłka właściwie jej się nie dziwiła.
Z punktu widzenia Judyty dziecko zaginęło, kiedy ona spała. Mógł zabrać
je zarówno jeden, jak i drugi mężczyzna – a znienawidzony były stanowił
znacznie lepszy wybór niż obecny partner, którego zapewne darzyła jakimś
uczuciem.
– Co stało się potem? – spytał Klejn. – Według Rabanta?
– Posprzeczali się.
– I?
– I Iwański wyjaśnił mu, że jeśli nie zostawi wózka, to będzie mógł grać
jedynie główne role w filmach o ludziach ze zdeformowanymi twarzami.
Joanna przyjrzała się rozmówcy, lekko marszcząc brwi.
– W sumie ty też byś mógł – oceniła. – Twój ryj wygląda, jakby kiedyś
się palił i próbowano ugasić go widelcem.
Klejn nie podjął rękawicy.
– Więc wedle jego relacji to Kacper Iwański jako ostatni miał kontakt
z dzieckiem – powiedział.
– Brawo. Umiesz w dedukcję.
– Ktoś go potem widział? Wiadomo, dlaczego miałby się dopuścić
zabójstwa?
– A co mnie to obchodzi? – odparowała Chyłka. – Dla mnie jest istotne
to, co dla prokuratury.
– Czyli?
– Że mają właściwego człowieka.
Mariusz przekrzywił się na bok.
– Ale mają jakieś dowody nieposzlakowe? – zapytał. – Odciski palców,
DNA? Ślady zapachowe? Cokolwiek?
– Nie wiem. Raczej tak, inaczej nie byliby tak pewni swego.
Cóż, pozostawała jeszcze kwestia prawdopodobnej łapówki, którą Rabant
komuś wręczył. Początkowo Joanna stawiała na sędziego, ostatecznie
jednak to nie on, ale Elwira Uptas była siłą sprawczą obecnego stanu
rzeczy.
– Tyle wiem – zakończyła Joanna. – Co stało się po tym, jak mój klient
stracił z oczu Iwańskiego i dziecko, nie mam pojęcia. Mogę tylko się
domyślać, że facetowi odpadł dekiel. Może dał się ponieść zazdrości, może
był wstawiony albo naćpany. Istotne jest to, że koniec końców zacisnął ręce
na szyi niemowlaka, a potem go udusił.
Klejn wpatrywał się w nią wzrokiem, który zazwyczaj przyrównywała do
jelenia gapiącego się nocą w światła nadjeżdżającego auta.
– Krótko mówiąc, obstawiłeś złego źrebaka w tym wyścigu – oznajmiła.
– Co?
– O ile mnie pamięć nie myli, a zwykle tego nie robi, bo jest niezawodna,
to chciałeś bronić Judytę i pozbyć się Rabanta.
Mariusz nie odpowiedział.
– Twój instynkt adwokacki działa tak niezawodnie, jak intuicja
marketingowa Antka Królikowskiego – dodała Chyłka. – A teraz won stąd,
piździelcu.
Ponownie nie doczekała się żadnej reakcji i zatęskniła za nerwowymi
ruchami wykonywanymi przez Żelaznego. Dosrywanie temu facetowi
zasadniczo przestawało sprawiać jej jakąkolwiek przyjemność.
Klejn w końcu się podniósł i niespiesznie ruszył do drzwi. Zawahał się
jednak przed ich otwarciem.
– Nie wydaje ci się to dziwne? – odezwał się.
– Że weganie nie mają oporów przed jedzeniem owoców i warzyw, mimo
że rosną one dzięki odchodom odzwierzęcym? Bardzo.
Mariusz obrócił się do niej, najwyraźniej nie mając zamiaru wychodzić.
– Nie – odparł. – Że twój klient wcześniej nie powiedział ci o rzeczy tak
podstawowej jak fakt, że ktoś odebrał mu to dziecko?
Joanna ściągnęła lekko brwi.
– To znaczy o ile nie kłamiesz mi prosto w twarz – dodał Klejn. –
I rzeczywiście dowiedziałaś się o tym dopiero niedawno.
– Tak było.
– Więc czemu nie podniósł tego wcześniej? Nie od razu?
Kiedy Mariusz postawił krok z powrotem w jej kierunku, Chyłka
westchnęła bezsilnie. Owszem, podobne myśli krążyły po jej głowie, od
kiedy tylko nowe fakty wyszły na jaw – nie miała jednak zamiaru omawiać
ich akurat z tym człowiekiem.
– Przecież widział jak na dłoni sprawcę zabójstwa – ciągnął Klejn. – Miał
praktycznie stuprocentową pewność co do tego, kto odebrał życie jego
synowi. A mimo to nic nie powiedział? I czekał aż do momentu, kiedy
prokuratura postawiła zarzuty temu Iwańskiemu? To się nie klei.
– Widocznie kazali mu milczeć.
– Kto?
– Prokuratura.
Mariusz prychnął cicho.
– Nie przesłuchiwali go, nie mieli z nim żadnego kontaktu. Jakimś cudem
trafili na Kacpra Iwańskiego, mimo że twój klient nie złożył zeznań.
I dlaczego tego nie zrobił? W jakim świecie byłoby to choć trochę
logiczne?
Partner zarządzający zbliżył się już tak bardzo, że mógł położyć ręce na
biurku i pochylić się nad Chyłką.
– Gdybyś była ojcem, któremu odebrano dziecko, zachowałabyś się
w taki sposób? Szczególnie kiedy rano obudziłabyś się i odkryła, że ono nie
żyje?
Klejn pokręcił głową, a Joanna uświadomiła sobie, że chwilowe otępienie
wywołane nadmiarem emocji właśnie go opuszcza. Zaczynał rozumieć, jak
dziurawa jest wersja zdarzeń przedstawiona przez Rabanta.
– I jakim cudem Iwański w ogóle odebrał mu niemowlaka? – dodał.
Joanna mimowolnie uciekła wzrokiem w bok.
– Przecież ten facet trenuje teraz do jakiegoś filmu, w którym ma grać
osiłka – kontynuował Mariusz. – Sama wiesz, jak wygląda.
Nie widział jeszcze Iwańskiego, skwitowała w duchu. Kiedy tylko rzuci
okiem na faceta, który nie miał nawet w połowie takiej masy mięśniowej
jak Paweł, zacznie jeszcze bardziej podawać w wątpliwość przedstawiony
scenariusz.
Zresztą nie tylko on.
– To jakiś absurd – podsumował Klejn. – A ja na twoim miejscu nie
byłbym taki pewny, że moja intuicja adwokacka zawiodła.
Nie czekał na odpowiedź. Sukinsyn był z siebie tak zadowolony, że od
razu opuścił biuro Joanny, zostawiając ją z uporczywą świadomością, że się
nie pomylił.
Coś tu wyjątkowo śmierdziało. A prokuratura zdawała się tego
całkowicie nieświadoma.
Chyłce pozostało tylko jedno.
Chwyciła za telefon i wybrała numer Paderborna. Jeśli nawet jakaś
łapówka trafiła do rąk oskarżycielki, to z pewnością nie miała wpływu na
Olgierda. Przeciwnie, gdyby wyczuł, że cokolwiek jest nie tak,
interweniowałby bez wahania.
– Jeśli chcecie dać dziecku moje imię, to śmiało – powitał ją.
– Prędzej nazwę je Brajan.
– To nie taki zły pomysł – przyznał Paderborn. – Ale może pomyślicie
o Brandonku?
Joanna głośno wypuściła powietrze nosem.
– Nudzi ci się w tej prokuraturze, co, Padre?
– Niespecjalnie.
– To przestań mitrężyć mój czas.
– Prowadzę z tobą normalną, uprzejmą, przyjacielską rozmowę – odparł.
– Tak jak przed chwilą robiłem to z twoim mężem.
Chyłka uśmiechnęła się lekko. Oczywiście.
– I przypuszczam, że dzwonisz w tej samej sprawie – kontynuował
Paderborn. – Czyli chcesz się dowiedzieć, co jest z nami nie tak.
– Nadzieję na ustalenie tego dawno straciłam – odparła Joanna. – Teraz
wystarczy mi parę informacji o tym Iwańskim.
– Jasne.
– Skąd wasza pewność, że to on zabił dziecko?
Usłyszała ciche westchnienie, po którym nastąpiła chwila ciszy. Mimo
woli Chyłka zaczęła zastanawiać się nad tym, ile udało się ustalić
Zordonowi. Z pewnością nie miał takiego doświadczenia w wyciąganiu
informacji z Padera jak ona.
– Powiem ci to samo, co powiedziałem Kordianowi – odparł prokurator.
– Prokurator prowadząca postępowanie jest przekonana, że mamy właściwą
osobę.
– Ty też?
– Też.
Odpowiedź padła bez żadnego wahania, Olgierd nie potrzebował nawet
sekundy na zastanowienie.
Joanna trwała w bezruchu, przyciskając komórkę do ucha. Czyżby się
pomyliła? Nie było żadnej łapówki? Wszystko rozegrało się w zgodzie
z prawem?
– Przyznał się? – rzuciła.
– Hm?
– Iwański. Przyznał się do winy? Stąd wasza pewność?
– Mogę powiedzieć ci tyle, że pojemność skokowa mojego auta wynosi
cztery i pół litra – odparł stanowczo Paderborn. – I obawiam się, że to
wszystko.
– Daj spokój.
– Możemy ciągnąć temat godzinami, ale o sprawie dowiesz się dopiero
z procesu. Chyba że nagle stałaś się obrończynią Iwańskiego i przysługuje
ci prawo wglądu w materiały?
Joanna puściła to retoryczne pytanie mimo uszu, a potem mruknęła coś
na pożegnanie i się rozłączyła. Wyglądało na to, że połowę walki
z Zordonem wygrała. Judyta odpowie za zniesławienie w przedmiocie
rzucania bezpodstawnych oskarżeń o zabójstwo.
Pozostawała jeszcze druga część, znęcanie się. Ale jeśli Rabant załatwił
ją równie sprawnie, jak tę pierwszą…
Chyłka przeklęła pod nosem i odepchnęła się od biurka. Wstała i zaczęła
chodzić nerwowo po gabinecie.
Niech to chuj. Nawet nieświadoma część umysłu podpowiadała, że Paweł
dopuścił się jakiejś machinacji. Cała ta Elwira mogła brać w niej udział,
Pader najwyraźniej pozostawał całkowicie nieświadomy.
– Kurwa… – mruknęła Joanna, stając przy oknie. – Kurwa, kurwa,
kurwa…
Przesuwała wzrokiem po samochodach, które w szaleńczym pędzie
próbowały zdążyć na zielone światło przy skrzyżowaniu z Alejami
Jerozolimskimi. Nie mogła się skupić, trudno było jej zebrać myśli.
Wiele by dała, żeby choć na moment zamienić swoją pracę na zwykłą,
fizyczną, niewymagającą wysiłku intelektualnego robotę.
W istocie nie chodziło o zabrnięcie w ślepą uliczkę życia zawodowego.
Miała tego pełną świadomość.
Westchnęła głośno, a potem oparła się o szybę i wbiła wzrok w gmach
Pałacu Kultury. Czas na kolejną wizytę u ginekolożki i dodatkowe badania.
Nie było sensu dłużej się oszukiwać, że wszystko jest w porządku.
Trwało to zbyt długo. Czysty rachunek prawdopodobieństwa dowodził,
że dawno powinna zajść w ciążę.
Wróciła do biurka i położyła rękę na klapie zamkniętego laptopa. Przez
chwilę zastanawiała się nad dwiema rzeczami, które w jakimś naturalnym
odruchu miała zamiar zrobić.
Poczytać o alternatywnych metodach zapłodnienia. A zaraz potem
sprawdzić, jak wyglądają obecne przepisy adopcyjne.
Przełknęła ślinę, nie potrafiąc otworzyć macbooka. W pewien sposób
byłoby to jak przyznanie się do porażki. Pogodzenie się z faktem, że nie
może zajść w ciążę w naturalny sposób.
Powoli uniosła klapę, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
– Nie ma mnie – rzuciła bezsilnie.
Mimo to drzwi się otworzyły, a w progu stanął Kordian. Chyłka
natychmiast się zmieszała, jakby przyłapał ją na czymś, na czym nie
powinien. Zerknął podejrzliwie na wpółotwarty laptop, a potem postąpił
krok do przodu.
Joanna otworzyła usta, ale się nie odezwała. On też przez chwilę milczał,
jakby niepewny, jaki ton powinien przyjąć. W końcu zdecydował się na
wręcz boleśnie profesjonalny.
– Miałem widzenie u Iwańskiego – oznajmił.
– Co proszę?
– Będę go bronić.
Chyłka głośno zamknęła macbooka.
– Zwariowałeś?
– Nie – odparł. – Jego interesy są zbieżne z tymi mojej klientki. Obojgu
zależy na zatrzymaniu prawdziwego zabójcy.
Jeśli istniała szansa, że choćby oględnie to przegadają, szybko przepadła,
gdy Oryński chwycił za klamkę.
– Iwański jest niewinny, Chyłka – dodał na odchodnym. – Wrabiają go.
15
Salad Story, Złote Tarasy

Kordian stopniowo pochłaniał Sałatę Wege Miska, podczas gdy jego


aplikant próbował uporać się z wrapem z falafelami. Co rusz wypadały mu
kawałki awokado, cebuli lub sałaty, jakby po raz pierwszy w życiu jadł coś
podobnego.
Choć trudno było w to Oryńskiemu uwierzyć, pozory w tym wypadku
niekoniecznie myliły. Niewykluczone, że Sebastian Klejn dostawał od ojca
tak duże środki, że omijał jakikolwiek street food szerokim łukiem.
Przez jakiś czas jedli w milczeniu, a ilekroć Kordian podnosił jakiś wątek
związany z pracą w kancelarii, młody adept prawa zdawał się zająć nim
tylko na jakiś czas. Potem coś innego absorbowało jego myśli i niejako się
wyłączał.
– To skąd pan wie, że ten facet jest niewinny? – spytał w końcu,
podnosząc wrapa tak, by kilka fasolek spadło mu na język, a nie tackę.
– Stąd, że nie chce, żebym go bronił.
Sebastian zastygł w tej dziwnej pozie i spojrzał na swojego patrona.
– To nielogiczne – dodał Kordian. – Iwański powinien od razu się
zgodzić, szczególnie że zaproponowałem mu obronę pro bono.
– Poważnie? I mój ojciec się na to zgodził?
– Zapomniałem zapytać go o zdanie.
Młody Klejn uśmiechnął się i wrócił do nieudolnych prób pokonania
wrapa. Znów zdawał się odpłynąć myślami tak daleko, że nie bardzo
wiedział, jak z tamtego miejsca wrócić.
– Dla mnie to w istocie jedna sprawa – ciągnął Oryński. – Jeśli znajdę
dowody na to, że Kacper Iwański jest niewinny, wygram też proces
w imieniu Judyty.
– Tylko że tam jest jeszcze wątek przemocy psychicznej, seksualnej i…
– Wszystko po kolei.
Sebastian przełknął kęs i odłożywszy jedzenie do papierka, odetchnął
wyraźnie zmęczony.
– No dobra – powiedział. – Ale to, że nie chce naszej pomocy, chyba nie
oznacza, że nic nie zrobił…
– Oznacza.
– Dlaczego?
– Bo powinien się rzucić na taką okazję – odparł Kordian, spokojnie
opróżniając miskę.
Miejsce nie wyglądało na idealne na tego typu spotkania, ale jedzenie
było iście wyborne. Bez żadnego tłustego dressingu, same zdrowe i świeże
składniki. Gdyby tylko w okolicy kręciło się nieco mniej osób, być może
udałoby mu się…
Nie, nie było szans, by ściągnąć tutaj Chyłkę. Nie zamieni HRC na nic
innego. On zresztą także nie – potrzebował jednak miejsca, do którego
mógłby chodzić z aplikantem. Przynajmniej dopóty, dopóki ten nie wyleci
w ramach Operacji Usunięcia Klejnotów.
– Iwański ma teraz obrońcę z urzędu – kontynuował Kordian. – A ja
przyszedłem do niego z ofertą reprezentacji przez jedną z najlepszych
kancelarii prawnych nie tylko w mieście, ale i w kraju. W dodatku tej
samej, która broni jego dziewczyny. Mogliby razem wystąpić przeciwko
Rabantowi.
– No tak…
– Brzmi jak okazja, nie?
– Może – przyznał Klejn.
– A mimo to Iwański w ogóle nie chciał słyszeć, żebym go
reprezentował. Cała rozmowa trwała tylko tyle, ile potrzebował na
spławienie mnie.
Sebastian na powrót zajął się swoim wrapem.
– Czyli co? – zapytał.
– Ktoś nim steruje – odparł Kordian. – I najwyraźniej jasno dał mu do
zrozumienia, by nie zmieniał prawnika.
– Znaczy? Ktoś mu grozi? Ktoś go przekupił?
– Przekupił, żeby poszedł siedzieć? – jęknął Oryński.
Jego aplikant ewidentnie mówił z punktu widzenia właściwego osobom
z jego środowiska. Mieli wdrukowane przekonanie, że pieniądze załatwią
wszystko. Ale nie w takim wypadku. Kordian nie mógł wyobrazić sobie
kwoty, za jaką ktoś byłby gotów dobrowolnie trafić za kratki za zbrodnię,
której nie popełnił.
– Sam nie wiem… – odezwał się po chwili Sebastian.
– Czego nie wiesz?
Młody Klejn otarł usta serwetką i spojrzał na nią ze zdziwieniem, jakby
ostatnim, czego spodziewał się po wypadających kawałkach jedzenia, było
to, że zostanie po nich ślad.
– To się nie trzyma kupy – oznajmił. – Może Iwański po prostu nie chce,
żebyśmy go reprezentowali. I nic więcej.
– Dlaczego miałby nie chcieć?
– Może żeby nie komplikować sprawy. Może żebyśmy skupili się
wyłącznie na jego dziewczynie.
Jedno ani drugie nie przemawiało do Oryńskiego, ale jego myśli od razu
popłynęły w kierunku powodu, dla którego Sebastian forsuje inną wersję.
– A może po prostu zabił to dziecko i nie chce dobrej obrony, bo czuje, że
musi ponieść konsekwencje.
– Aha.
– Nie jest pan przekonany – zauważył Klejn.
– Niespecjalnie – przyznał Kordian. – Bo to wbrew instynktowi
samozachowawczemu. A ten w trakcie tymczasowego aresztowania
powinien wejść na najwyższe obroty.
Sebastian dokończył swojego wrapa, ponownie pogrążając się
w głębokim zamyśleniu. Oryński miał nadzieję, że głowi się nad sprawą,
ale od samego początku było chyba jasne, że tak nie jest.
– Problemy z dziewczyną? – rzucił.
– Słucham?
– Od kiedy tu przyszliśmy, bujasz w jakichś oparach.
Młody Klejn otarł usta i złożył jednorazową serwetkę.
– Nie mam czasu na dziewczyny – odparł.
Kordian bynajmniej się nie dziwił. Dobrze pamiętał swoją aplikację i to,
że „czas wolny” stanowił największy z oksymoronów.
– To o co chodzi? – zapytał.
– Sam nie wiem…
Ewidentnie nie tylko wiedział, ale nawet chciał się tym podzielić. Inaczej
w ogóle nie ciągnąłby tematu, tylko szybko go zbył. Wystarczyło nieco go
przycisnąć, Oryński nie miał jednak pewności, czy należy to robić.
Dotychczas ich relacja była w stu procentach zawodowa. Wprowadzenie
choćby promila zażyłości mogłoby okazać się problematyczne, szczególnie
wziąwszy pod uwagę to, do czego Sebastian miał im posłużyć w Operacji
Usunięcia Klejnotów.
Kiedy jednak aplikant skierował na niego wzrok, widać było jak dłoni, że
czuje potrzebę, by się czymś podzielić.
– Mów – rzucił Oryński.
Sebastian otrzepał dłonie nad stołem.
– Nie bardzo wiem, jak inaczej to ująć, więc powiem chyba wprost.
– To zawsze najlepsze rozwiązanie.
Klejn chrząknął cicho i się rozejrzał.
– Mój ojciec zamierza wyjebać pana i Chyłkę z kancelarii.
– To akurat nic nowego.
– Ale teraz te zamiary są już dość… skonkretyzowane.
Oryński zmrużył oczy, przyglądając się chłopakowi. Było absolutnie
oczywiste, że Mariusz prędzej czy później będzie chciał dokończyć to, co
zaczął. Układ z Żelaznym jedynie odsuwał wizję wyrzucenia ich ze
Skylight, ale jej nie przekreślał.
Tym bardziej Kordiana dziwiło, dlaczego Klejn zdecydował, by to on
został patronem syna. Nie miało to większego sensu, jeśli już teraz
planował pozbyć się jego i Chyłki.
– Rozmawiał z większością wspólników – podjął Sebastian. –
I zgromadził chyba już na tyle głosów, żeby w końcu to zrobić.
– Skąd wiesz?
– Bo słyszę to i owo. Poza tym nie jest tak, że o niczym mi nie mówi…
Dziwna konstrukcja zdania, uznał w duchu Kordian. Zupełnie jak
eufemizm na to, że młody Klejn uczestniczy w tym, co próbuje zrobić jego
ojciec.
– Kazał ci na mnie donosić? – spytał wprost Oryński.
Chłopak skinął głową bez żadnego zażenowania.
– I co mu mówisz?
– Właściwie tylko o postępach w sprawie.
Kordian nie miał zamiaru pozorować zaskoczenia. Wyglądało na to, że
aplikant postanowił grać z nim w otwarte karty, więc planował odpłacić się
tym samym. A przynajmniej robić takie wrażenie.
– Zamierza wykorzystać tę sprawę, żeby nas wywalić, tak? – spytał
Oryński.
– Tak.
– W jaki sposób?
– Chce pokazać, że przynoszą państwo więcej problemów niż korzyści.
I że z premedytacją wzięli państwo obydwie te sprawy, żeby rozsadzić
kancelarię od środka.
Kordian się uśmiechnął, a potem nabił na widelec kilka liści różnych
sałat.
– Po co mielibyśmy to robić? – spytał.
– Żeby się zemścić, zniszczyć firmę, a potem pozbierać niedobitki
i założyć własną.
Oryński prychnął.
– Każdy głupi wie, że Żelazny & McVay to nasz dom.
– Najwyraźniej nie każdy – odparł Sebastian. – Bo wspólnicy chyba to
kupili. A mój ojciec przekonał ich, że prowadzicie tę sprawę do finału,
którego nikt nie jest w stanie przewidzieć. Robi z siebie i innych partnerów
ofiary jakiejś waszej manipulacji.
Kordian wstrzymał oddech i odłożył sztućce. Potrafił wyobrazić sobie
rozmowy, które musiały mieć miejsce za zamkniętymi drzwiami.
I właściwie nie dziwił się, że Klejn skorzystał z tej okazji.
– Poradzimy sobie – odparł.
– Pan nie rozumie…
Sebastian przysunął się bliżej, jakby zachodziło niebezpieczeństwo, że
ktoś podsłucha ich rozmowę i doniesie o wszystkim staremu Klejnowi.
– On już wszystko przygotował – dodał aplikant. – To tylko kwestia
czasu.
Kordian znów badawczo przyjrzał się chłopakowi.
– I dlaczego mi o tym mówisz?
– Bo wydaje mi się, że…
– No?
– Że mój ojciec jakoś wywołał całą tę sytuację.
Oryński potrzebował chwili, by pojąć, co chłopak konkretnie ma na
myśli.
– Sugerujesz, że miał coś wspólnego ze śmiercią tego dziecka?
– Nie wiem – odparł młody Klejn. – Ale zdaję sobie sprawę, że byłby do
tego zdolny.
– Nie przesadzasz?
– Nie. Znam mojego ojca.
I najwyraźniej nie należał do jego największych fanów, co akurat Kordian
mógł bez problemu zrozumieć. Nie spodziewał się jednak, że chłopak
posunie się aż tak daleko.
– Słuchaj…
– Mówię panu – uciął od razu Sebastian. – Słyszę czasem różne rzeczy.
I to wszystko nie wygląda, jakby go zaskoczyło. Wręcz przeciwnie.
– Więc co konkretnie ci się wydaje? Że udusił niemowlaka, żebyśmy
z Chyłką prowadzili przeciwko sobie sprawy? To bez sensu.
Aplikant bezsilnie wzruszył ramionami, a Kordian starał się wyobrazić
sobie jakikolwiek scenariusz, w którym Klejn mógłby mieć coś wspólnego
z ostatnimi wydarzeniami. Nie było na to szans. Ani wystarczającej
motywacji. Owszem, chciał się ich pozbyć, ale nie był to Messer czy
Langer – mówili o w gruncie rzeczy normalnym facecie, który styczność ze
zbrodniami miał tylko wtedy, kiedy bronił ludzi, którzy je popełniali.
Patrzyli na siebie z Sebastianem, obaj nie wiedząc, w jakim kierunku
powinni poprowadzić tę rozmowę.
– Jedno jest pewne – odezwał się w końcu młody Klejn. – Mój ojciec już
wmówił większości partnerów, że się państwo dogadali, łamiąc nie tylko
etykę adwokacką, ale też przepisy mówiące o reprezentowaniu interesów
swoich mandantów.
– I jak zamierza obronić tę tezę po tym, jak jedno z nas wygra
i kancelaria się nie rozpadnie?
– Pewnie będzie mówił, że pod stołem podzielili się państwo pieniędzmi,
a rozsadzenie firmy od środka dopiero nastąpi.
Oryński pokręcił głową. Wszystko to z jednej strony wciąż wydawało się
pozbawione sensu, z drugiej jednak podobne plany Klejna nie jawiły się
jako coś niestworzonego. Być może nie był aż tak skrzywiony, jak zdawał
się rysować go Sebastian, ale z pewnością postarał się zrobić użytek
z obecnej sytuacji.
– Trzymaj rękę na pulsie – odezwał się Kordian.
– Dobrze.
– O ile oczywiście…
– Nie jestem mu nic winny – przerwał od razu chłopak, jakby nie chciał
wikłać się w rozmowę o relacjach z ojcem. – A już z pewnością nie
lojalność.
Oryński nie drążył tematu, miał zresztą inny, znacznie ważniejszy do
omówienia z chłopakiem. Musiał tylko odpowiednio go sprzedać.
Podciągnął rękaw marynarki i zaklął cicho, patrząc na zegarek.
– Wszystko w porządku? – zapytał aplikant.
– Nie wyrobię się do notariusza.
Klejn pytająco uniósł brwi, a Kordian zbył to machnięciem ręki.
– Miałem towarzyszyć klientowi w jakichś czynnościach. Niby nie
potrzebuje tam obecności swojego prawnika, ale wiadomo.
Sebastian pokiwał głową, jakby sam musiał latami zmagać się
z kaprysami mocodawców.
– Ale właściwie mógłbyś mnie zastąpić – dodał Oryński.
– Ja?
– Nic skomplikowanego nie będzie się działo. Zresztą nawet gdyby było
inaczej, notariusz wszystko poprowadzi. Trzeba będzie tylko sprawdzić
z nim dokumenty.
Wyjaśnił mu to, co w istocie było kolejnym etapem Operacji Usunięcia
Klejnotów. Sebastian niczego nie podejrzewał, zgodził się od razu.
Kiedy opuścili Złote Tarasy, Kordian odesłał aplikanta do zleconych mu
spraw, a sam zatrzymał się między budynkiem centrum handlowego
a Skylight. Wyciągnął telefon i wybrał numer Joanny.
Przez moment z jakiegoś powodu miał przeczucie, że nie odbierze.
Szczęśliwie szybko znikło.
– Jesteś w pracy? – spytał.
– Nie.
– A gdzie?
– W klinice.
Kordian zacisnął usta.
– I nic nie mówiłaś? Pojechałbym z tobą.
– Mówiłam.
– Ale bez…
– Chcesz czegoś konkretnego, Zordon?
Tak. Bardziej niż czegokolwiek innego chciał, by ich stosunki wróciły na
poprzednie tory. I by jak najszybciej zapomnieli o całym tym szambie,
które w tej chwili wypełniało ich życie aż po korek.
– Rozmawiałem z Sebixem – oznajmił.
– I?
– Uważa, że Klejn kręci na nas bat.
– Nihil novi.
– Ale ma konkrety – dodał szybko Oryński.
Potem zrelacjonował jej wszystkie przypuszczenia, które sformułował
Sebastian. Nie było dla niego żadną niespodzianką, że Chyłka mniej więcej
podzielała jego ocenę sytuacji.
– Wygląda na to, że nie mamy wiele czasu – skwitował Kordian. – Na
moje oko Klejn spróbuje wysadzić nas z siodła, jeszcze zanim skończy się
ta sprawa. Będzie mógł mówić, że w ostatniej chwili zapobiegł sabotażowi
kancelarii.
Usłyszał ciche westchnięcie po drugiej stronie.
– Przyspieszymy Kastrację – postanowiła Joanna.
– Uda się?
– Musi – odparła bez wahania. – Wysłałeś go do notariusza?
– Tak.
– W takim razie jesteśmy na dobrym torze.
Oryński milczał, choć miał świadomość, że rozmówczyni czeka na
jakiekolwiek potwierdzenie.
– Co jest? – rzuciła podejrzliwie.
– Nic.
– Mów – poleciła. – Albo się rozłączam.
Nabrał płytko tchu, a potem obrócił się w kierunku Skylight.
– Sebastian dostanie rykoszetem – oznajmił.
– Żadna nowość. Zakładaliśmy to od początku.
– Bo wychodziliśmy z założenia, że będzie odwalał krecią robotę –
zauważył spokojnie Kordian. – A teraz wygląda na to, że…
– Nie lubi swojego ojca – ucięła Chyłka. – Zdarza się. To nie powód,
żebyś od razu zaczął się o niego troszczyć jak o nowe lotki do badmintona
od Kormaka.
Może miała rację. Jeśli wszystko pójdzie po ich myśli, nie zniszczą mu
kariery, nie przekreślą jego zawodowej przyszłości. Owszem, w Żelaznym
& McVayu nie będzie miał czego szukać, ale bez trudu znajdzie pracę
w innej kancelarii.
Jeśli. Jeśli wszystko pójdzie po ich myśli. A takiej gwarancji nie było.
Oboje zamilkli, a Oryński spodziewał się, że Joanna rozważa to samo.
Właściwie nie było sensu dalej tego omawiać. Decyzję podjęli już dawno,
bo zasadzała się na prostym rozstrzygnięciu – on albo oni.
– Rozmawiałaś już z ginekolożką? – odezwał się Kordian.
– Nie. Zapuszczam korzenie w poczekalni.
– Przyjechać?
– Lepiej zajmij się swoimi sprawami.
– To jest moja sprawa.
– Mam na myśli te zawodowe – sprostowała Chyłka. – Bo jesteś o krok
od głośnego przerżnięcia w sądzie ze swoją żoną.
Kordian pozwolił sobie na niewielki uśmiech, bo wszystko to było
wypowiadane tonem, który nie miał w sobie żadnej agresji.
– Jak ostatnim razem sprawdzałem, twój klient pozwał moją klientkę za
kilka rzeczy. A tobie udało się na razie uporać tylko z jedną.
Z głośnika telefonu dobiegło ciche westchnienie.
– Rabant nigdy nie stosował wobec niej przemocy – oświadczyła Joanna.
– Judyta twierdzi inaczej.
– Bo ma nasrane pod sufitem – odparła twardo Chyłka. – Przegapiłeś
moment, w którym oskarżyła swojego byłego, bo nie chciała, żeby na
aktualnego chłopaka padło podejrzenie?
– Nadal uważa, że…
– Na szczęście prokuraturze koło chuja lata, co ona uważa – ucięła
Joanna. – Dowody mówią same za siebie.
– Jakie dowody, Chyłka? Tu nie ma ani jednego.
Nie odpowiedziała, choć z pewnością miała w zanadrzu aż nadmiar
ripost. Najwyraźniej albo lekarka wezwała ją do gabinetu, albo Joanna
doszła do wniosku, że nie ma sensu wałkować po raz kolejny tego samego.
Rozstrzygną te sprawy w sądzie.
– Dobra, muszę kończyć – oznajmiła.
– Wołają cię?
– Nie. Ale jak zaraz tego nie zrobię, to zacznę zastanawiać się nad tym,
jak wykazać przed sądem zupełny i trwały rozpad pożycia, żeby szybko
i sprawnie się z tobą rozwieść.
– Aha.
Znów ciche westchnięcie.
– Zapisać cię? – zapytała Chyłka.
– Skoro już i tak tam jesteś, to pewnie.
– Okej. Na kiedy?
– Na kiedy będzie wolny termin.
– Jasne – odparła szybko. – Chcesz jakiś dodatkowy przegląd? Prostata,
te sprawy?
– Może jeszcze nie teraz.
– Nie warto zwlekać, Zordon.
– Szczególnie przy moim poziomie stresu związanym z sytuacją
małżeńską?
– To akurat sprowadza na ciebie wyłącznie błogosławiony spokój –
odparowała Chyłka. – Przynajmniej w normalnych okolicznościach.
Kordian zgodził się cichym mruknięciem, a chwilę później się rozłączyli.
Ilekroć pojawiały się takie, choćby pojedyncze, akcenty, miał wrażenie, że
wszystko będzie dobrze – i że te wertepy na wspólnej drodze są jedynie
krótkim odcinkiem, który muszą przebyć, by dotrzeć do celu.
Zaraz potem jednak znów się ścierali i nie wiedział, czy nie pozostawi to
trwałych rys na ich związku.
Podobne scenariusze powtarzały się przez cały kolejny tydzień, a fakt, że
Chyłka właściwie wygrała najważniejszy etap procesu, bynajmniej nie
pomagał. Tworzyło to dodatkowe napięcie między nimi, którego nijak nie
potrafili się pozbyć.
Wspólne oglądanie seriali sprowadziło się do wspólnego udawania, że nie
odnotowują momentów, w których normalnie jedno lub drugie rzuciłoby
jakiś komentarz. Czytanie książek w łóżku do niewygodnego milczenia,
a jakiekolwiek zbliżenia fizyczne z powrotem do aktu, który miał przynieść
określony rezultat.
Kordian miał świadomość, że długo tak nie pociągną. W przeddzień
rozprawy trudno mu było sobie wyobrazić, co musiałoby wydarzyć się
w sądzie, żeby ich relacje wróciły na normalne tory.
Wciąż nie mógł pogodzić się z tym, że na nich nie są. Nie wyobrażał
sobie, by kiedykolwiek tak się stało, a jednak należało zmierzyć się ze
świadomością, że związek chwiał się i zmierzał ku nieuchronnemu
wykolejeniu.
Poranek przed rozprawą był chyba najbardziej napiętym dniem, jakiego
kiedykolwiek doświadczyli. Chyłka szybko pojechała do kancelarii, on
przygotowywał się w domu. Materiałów od Judyty miał aż za dużo
i przynajmniej część z nich musiała dać się przekuć na celne ciosy.
Problem polegał na tym, że nic nie nadawało się na ten nokautujący.
Kordian był na przegranej pozycji i po tygodniu trwania na niej miał dość
bolesną świadomość tego faktu.
Wszystko zmieniło się jednak tuż przed rozprawą, kiedy dostał esemesa
z nieznanego numeru.
Czytał treść dwukrotnie, nie dowierzając w to, co widzi.
„Kacper jest niewinny.
Rabant zapłacił 200 tys. świadkowi, który poświadczył, że widział, jak
Iwański wychodzi z dzieckiem. W rzeczywistości wrócił na górę, a Rabant
zabrał syna”.
16
ul. Żurawia, Śródmieście

Chyłka stała przed gmachem sądu całkowicie znieruchomiała. Wbity


w ekran komórki wzrok nie chciał się przesunąć, a ona nie do końca
rozumiała, co widzą jej oczy.
Esemes z nieznanego numeru.
Informacja o tym, że Paweł przekupił kogoś, by ten zeznał nieprawdę.
I to za kwotę, którą doskonale kojarzyła.
– Niech go chuj… – zdołała wydusić.
Dał tę łapówkę, ale nie prokuratorowi ani sędziemu. Kupił sobie
zeznania, które pogrążały niewinnego człowieka i uniewinniały jego.
Joanna potrząsnęła głową i się rozejrzała. Kto przysłał jej tę wiadomość?
I dlaczego?
Jej pierwszą myślą było to, że zrobił to Kormak. Ale jeśli tak, to
z pewnością tę samą informację skierował do Zordona. I nie ukrywałby
swojej tożsamości.
Nie, to bez sensu. Jej myśli zaczynały zmierzać w absurdalnych
kierunkach.
Szczęśliwie nie miały czasu biec dalej, gdyż Chyłka dostrzegła taksówkę
podjeżdżającą pod sądowy gmach. Wyszedł z niej Rabant, umiarkowanie
zadowolony, jakby czuł, że wygrał sprawę, ale nie chciał się tym chełpić.
Skinęła na niego ręką i weszła do budynku. On zjawił się moment
później, pozwalając jeszcze kilku fotoreporterom, by zrobili mu zdjęcia.
Ledwo przy niej stanął, pokazała mu otrzymanego esemesa. Przebiegł
wzrokiem po treści i aż się cofnął.
– Co to ma być? – rzucił.
– Ty mi powiedz.
Dopiero teraz zdawał się uświadomić sobie, że to nie żaden żart. I że
w tonie Joanny pobrzmiewają wyraźnie oskarżycielskie nuty.
– Kto to wysłał? – spytał ostro.
Chyłka nie odpowiedziała.
– Próbowałaś dzwonić pod ten numer?
– Próbowałam.
– I?
– I jest już wyłączony – odparła, zbliżając się do swojego klienta. –
Niewielka strata, bo przypuszczam, że wszystkie odpowiedzi i tak mam
przed sobą.
Większość ludzi wycofałaby się choć o pół kroku, widząc tak blisko
Chyłkę. Paweł trwał jednak niewzruszony.
– Nic takiego nie zrobiłem – rzucił. – I nie wiem, o co chodzi.
– Tak? A te dwieście tysięcy to, kurwa, wypadło jakiemuś bezdomnemu
z maybacha?
– Może. To tak samo prawdopodobne jak to, że…
– Czekaj, czekaj – ucięła Joanna.
Nagle wszystko zrozumiała. Przez moment miała ochotę zacisnąć pięść
i zwyczajnie przywalić temu człowiekowi.
– Ty skurwielu… – syknęła.
Nie wiedział, co odpowiedzieć.
– Dlatego nie zająknąłeś się o spotkaniu z Iwańskim na klatce – dodała. –
Nie chciałeś, żeby wyszło, że tam byłeś, bo skaperowałeś jakiegoś
świadka… i miał słowem nie wspomnieć o tym, co tak naprawdę się tam
stało.
Rabant nie sprawiał wrażenia, jakby przyłapała go na kłamstwie. W jego
oczach kołatała jedynie coraz wyraźniejsza pretensja.
– Nie słyszysz, jak to brzmi? – rzucił. – Przecież to jakieś brednie.
Joanna planowała odpowiedzieć, kątem oka dostrzegła jednak Zordona
i jego klientkę. Ona była skupiona na komórce, wyglądała, jakby nigdy nic.
Po nim zaś wszystko było widać jak na dłoni.
– Jeśli masz zamiar dalej tak… – kontynuował Paweł.
– Zaraz wracam – ucięła Chyłka, ruszając w kierunku Oryńskiego.
Kiedy przed sobą stanęli, do komunikacji nie były im potrzebne słowa.
Wszystko stało się jasne.
– Wiesz, od kogo ten esemes? – odezwała się Joanna.
– Nie.
– Kormak?
– Pytałem. Mówi, że prędzej położyłby się na torach, niż wchodził
między nas.
Chyłka lekko skinęła głową, rozglądając się. Wiedziała, jakie pytanie
usłyszy od Zordona.
– To prawda? – odezwał się.
Wciągnęła głęboko powietrze nosem i przytrzymała je w płucach. Jakiej
odpowiedzi mogła mu udzielić? Z punktu widzenia adwokata tylko jednej.
Z perspektywy żony również. Problem polegał na tym, że były
przeciwstawne.
– Nie możesz mnie o to pytać, Zordon.
– Nie tutaj – przyznał, po czym wskazał spojrzeniem drzwi. – Ale tam
z całą pewnością mogę to zrobić. A nawet powinienem.
– I zamierzasz?
– Nie mam wyjścia.
– Masz – odparła. – Tak naprawdę nie wiemy, kto to wysłał ani dlaczego.
Nie mamy pojęcia, czy tkwi w tym ziarno prawdy, a źródło jest
wiarygodne.
– Dlatego pozwolimy sądowi, by to zbadał.
Chyłka nie dawała po sobie poznać, że to ostatni scenariusz, do jakiego
była gotowa dopuścić. Miała jednak wrażenie, że Kordian dostrzega to bez
trudu.
Nie wiedział o dwustu tysiącach, których brakowało na koncie
bankowym Rabanta. Gdyby było inaczej, już jechałby do prokuratury.
Teraz tylko łowił. Być może z nadzieją, że uda mu się trafić na coś, co
spowoduje, że załatwią tę sprawę jeszcze przed wejściem na salę sądową.
Kiedy tylko Joanna spróbowała postawić się w jego pozycji, zrozumiała,
z czym się w tej chwili zmaga. Miał w ręku argument, którym natychmiast
mógł zmienić losy całego procesu. Wprowadzając ten jeden esemes do
materiału dowodowego, pozbawi Chyłkę gruntu pod nogami.
Wygra. Bezapelacyjnie wygra.
W starciu z innym prawnikiem z pewnością by się nie zastanawiał. Nie
marnowałby czasu ani energii na rozmowy ze stroną przeciwną, tylko
wszedłby na salę sądową i zrobiłby, co trzeba.
Teraz jednak szukał innego wyjścia.
– Rozmawiałaś z Paderem? – odezwał się.
– Tak.
– I? Dowiedziałaś się czegoś?
– Że jego samochód ma cztery i pół litra.
– Co?
– Jeździ barracudą z sześćdziesiątego szóstego, wyobrażasz sobie? Nigdy
bym go nie podejrzewała o uwielbienie dla starych amerykańskich pony
carów. A tu proszę, jaka…
– Chyłka.
– No?
Kordian spojrzał na Rabanta, a potem na swoją klientkę. Wyraźnie
zainteresowała się tą niespodziewaną konwersacją tuż przed rozpoczęciem
procesu.
– Wiesz, że dostałem do rąk bombę atomową.
– To uważaj, żeby ci w twarz nie pierdolnęła.
– Daj spokój… – zaapelował cicho.
Joanna zbliżyła się do niego, by móc zniżyć głos jeszcze bardziej.
– Równie dobrze to może być prowokacja – odezwała się. – Może nawet
przygotowana przez jakąś sprytną adwokatkę, która chce rozgnieść cię na
sali sądowej jeszcze mocniej.
Nie planował podejmować tej rękawicy, widziała to po jego minie. Ona
zaś nabrała tchu i miała zamiar kontynuować, kiedy zdała sobie sprawę, że
popełniłaby tym samym procesowy błąd.
Jeśli Zordon za moment uzupełni materiał dowodowy o esemesa, będzie
musiała użyć wszystkich argumentów na sali sądowej. Nie na korytarzu.
– Rób, co uważasz za słuszne, buraku gruntowy – oznajmiła.
– Tyle że to…
Doskonale wiedziała, jak kończy się to zdanie. Kordian ujął lekko jej
rękę, a stali na tyle blisko siebie, by nikt postronny tego nie dostrzegł.
– Zdajesz sobie sprawę, co to dla ciebie oznacza – dodał.
Chyłka spojrzała w jego oczy. Jeszcze kilkanaście minut temu miała
wygraną w kieszeni. Rabant był w oczach prokuratury niewinny, Kacper
Iwański wręcz przeciwnie. Zniesławienie było oczywiste.
Ale czy dwieście tysięcy naprawdę wystarczyłoby, by kupić u kogoś
odsiadkę w więzieniu?
Joanna nie znała odpowiedzi na to pytanie.
Ścisnęła lekko dłoń Oryńskiego, a potem cofnęła rękę.
– Umówiliśmy się, bakłażanie – powiedziała. – Żadnej taryfy ulgowej.
17
Sala rozpraw, Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście

– Proszę wstać, sąd idzie – oznajmił protokolant, po czym nastąpiła


zwyczajowa serenada drewnianych jęknięć, gdy z ław nagle podnosili się
wszyscy uczestnicy postępowania.
Antoni Derwich wszedł na salę bez dodatkowej pompy, machając dłońmi
tak, by dla zebranych stało się jasne, że mogą spocząć. Szybko otworzył
postępowanie przed sądem rejonowym, a potem powiódł zmęczonym
spojrzeniem po adwokatach.
Myślał, że przyszedł dziś na gotowe. I że dwójka prawników postara się,
by jak najszybciej to załatwić.
Nie spodziewał się żadnych wniosków dowodowych, a już z pewnością
nie takich, które mogły całkowicie odmienić bieg postępowania.
Kordian był przekonany, że ma właśnie taki w swoim telefonie. Nie mógł
uwierzyć, że ktokolwiek chciałby w ten sposób wprowadzić go na minę.
W esemesie, który dostał, musiało coś być.
Zgłosił wniosek, wyłuszczając, dlaczego robi to dopiero teraz, a potem
obserwował reakcję sędziego. Zgodnie z jego przewidywaniami Derwich
nie był ukontentowany.
– Wysoki Sądzie… – zaapelowała Joanna, podnosząc się. – Będziemy
teraz uzupełniać materiał dowodowy o wszystko, co przyślemy sobie
esemesami?
Antoni obrócił się w jej stronę.
– To nie ma żadnej wartości procesowej – ciągnęła Chyłka. – I zaraz
może okazać się, że to sama oskarżona kupiła nową kartę i…
– Wysoki Sądzie – tym razem zaapelował Oryński. – Można by
pomyśleć, że skoro uczestniczymy w procesie o zniesławienie, takie
bezpodstawne zarzuty nie będą padać.
– Nic nikomu nie zarzucam – odparowała Joanna. – Wykazuję tylko
absurd tego wniosku.
– To może wykażemy też inne okoliczności?
– Znaczy?
– Znaczy fakt, że nie tylko ja otrzymałem taką wiadomość.
Wyraźnie się tego nie spodziewała, a on poczuł, że przekroczył jakąś
granicę. To, co padło w nieformalnej rozmowie między nimi, właściwie
powinno tam zostać.
Było już jednak za późno, by się wycofał.
– Mecenas Chyłka także otrzymała takiego esemesa.
Derwich zmarszczył czoło, wciąż skupiając się na Joannie. Nawet jeśli
chciałby być jej przychylny, nie miał w tej chwili zbyt dużego pola
manewru.
– To prawda, pani mecenas? – spytał.
– Tak.
Rabant świdrował wzrokiem stojącą obok niego prawniczkę, ta jednak
całkowicie go ignorowała.
– Niczego to nie zmienia – dorzuciła. – Podobną wiadomość może
wysłać każdy. I jeśli na takich dowodach będziemy opierać się w tym
postępowaniu, to proponuję wezwać na świadka jasnowidza Jackowskiego.
Przepowie nam, jaki będzie finał sprawy, i zaoszczędzimy wszystkim czasu
i nerwów.
– Nie wnioskuję o opieranie się na czymkolwiek – sprostował Kordian,
patrząc na Chyłkę zamiast na sędziego. – Tylko o to, by sąd zezwolił na
wgląd w konto bankowe Pawła Rabanta.
Joanna rozłożyła ręce.
– To jawne naruszenie nie tylko prywatności mojego klienta, ale także
tajemnicy bankowej.
– Którą sąd może uchylić w trybie artykułu sto pięć ustęp jeden punkt
dwa litera b Prawa bankowego.
– Na jakiej podstawie? Esemesa?
– Dwóch. Przesłanych zarówno jednej, jak i drugiej stronie.
Chyłka prychnęła cicho i rzuciła bezradne spojrzenie sędziemu.
– Naprawdę tyle ma wystarczyć, by nasza prywatność stała się tylko
przelotną przeszkodą na drodze do pełnej ingerencji organów państwa
w sferę osobistą obywateli?
Kordian zdawał sobie sprawę, że przy normalnym sędzim takie
argumenty trafiłyby na jałowy grunt. W tym wypadku jednak nie miał
pewności, jaki będzie rezultat.
– Wymieniono konkretną kwotę – zauważył Oryński. – Wydaje się
wątpliwe, by był to zwykły strzał w ciemno.
– Więc co? Jeśli na koncie będzie brakowało stu dziewięćdziesięciu
dziewięciu tysięcy złotych, uznamy, że te wiadomości mijają się z prawdą?
Chyłka patrzyła na sędziego, a Kordian upomniał się w duchu, że on
także na nim powinien koncentrować swoją uwagę. I zwracać się do niego,
nie tylko ze względu na zasady procesowe, ale także psychologię.
– Wysoki Sądzie, dążę do tego, że uchylenie tajemnicy bankowej w tym
wypadku byłoby całkowicie niecelowe, a przez to stanowiłoby nadużycie –
kontynuowała pewnym głosem Joanna. – Co konkretnie bowiem ma nam
dać wgląd w rachunek mojego klienta? Co, jeśli zrobił przelew na mniejszą
kwotę? Co, jeśli na większą? W jaki sposób miałoby to potwierdzić
wręczenie lub nie jakiejkolwiek korzyści finansowej? Wydaje się to
całkowicie absurdalne i pozbawione podstaw.
Kordian mimowolnie poluzował krawat.
– Przypomnę tylko, że nie prowadzimy postępowania co do winy za
przestępstwo zabójstwa – zauważył. – Wysoki Sąd rozstrzyga
w przedmiocie zniesławienia, którego miała dopuścić się moja klientka.
A jeśli rzeczywiście zeznania świadka, który wskazał innego sprawcę, są
nieprawdziwe, to…
– To co? Wciąż nie będzie to dowód na to, że mój klient odebrał życie
własnemu dziecku.
– Nie. Tyle że to nie my potrzebujemy takiego dowodu, ale prokuratura
w oddzielnym postępowaniu. Nas nie wiążą obecne tam zasady dowodowe,
musimy jedynie przesądzić, czy tezy mojej klientki były uzasadnione.
– To to samo.
– Niezupełnie – odparł Kordian. – Nikogo nie wsadzamy do więzienia.
Nikogo nie stawiamy w stan oskarżenia za zabójstwo. To wszystko należy
do prokuratury. My mamy jedynie przesądzić, czy moja klientka jest winna,
czy nie.
– A żeby to zrobić…
– Musimy ustalić stan faktyczny, nie prawny – uciął Oryński. – Nie
musimy skazywać pana Rabanta na karę, by móc uznać, że moja klientka
na nią nie zasługuje.
– Wystarczy – uciął w końcu Derwich, poprawiając łańcuch sędziowski.
Dwoje prawników umilkło, patrząc na przewodniczącego wyczekująco.
Z perspektywy Oryńskiego nie było się nad czym zastanawiać. Gość
powinien dopuścić jego wniosek.
Wbrew temu, co mówiła Chyłka, wykazanie braku dwustu tysięcy na
koncie powinno wystarczyć, by wybronić Judytę przed zarzutami
oskarżenia. Wyrok w żaden sposób nie wiązałby sądu okręgowego
w sprawie zabójstwa, a Derwich doskonale o tym wiedział.
Milczenie się przeciągało. Kordian próbował w jakiś sposób sprawić, by
jego serce przestało bić tak szybko.
Miał jednak świadomość, że za moment wszystko się rozstrzygnie. Jeśli
sędzia dopuści wniosek, ma wygraną w kieszeni. Jeśli nie, Chyłka będzie
triumfowała.
– W porządku… – odezwał się w końcu Derwich. – W przedmiocie
zgłoszonego wniosku o uchylenie tajemnicy bankowej sąd postanawia
o dopuszczeniu go i wystąpieniu do właściwej instytucji o udzielenie
wyciągu z konta oskarżyciela prywatnego.
Oryński odetchnął i z ulgą opadł na krzesło.
Judyta poklepała go po plecach, jakby właśnie wykręcił wyjątkowo dobry
wynik na maratonie. Nie było w tym dużej przesady. Sprawa właśnie
przybrała zupełnie nowy obrót, a jemu przemknęło przez głowę, że
najwyraźniej to na jego barki spadnie ciężar wyboru imienia dla dziecka.
O ile staranie się o nie wciąż było aktualne. Wzrok Chyłki zdawał się
sugerować, że może wnieść o odroczenie tej konkretnej sprawy.
18
Garaż podziemny, ul. Argentyńska

Czarna iks piątka wsunęła się w wąski przesmyk na miejscu parkingowym


między masywnym filarem a pomarańczowym bmw 2. Chyłce niełatwo
było wysiąść, a kiedy to robiła, posyłała nienawistne spojrzenia stojącej
obok Mandarynie.
Zabrała swoje rzeczy z bagażnika, po czym ruszyła w kierunku wejścia
na klatkę schodową. Zatrzymała się jednak po kilku krokach i obejrzała
przez ramię. Chwilę spędziła na patrzeniu za siebie.
Dwa samochody. Dwa miejsca parkingowe.
Kiedy kupowała to drugie, zrobiła to właściwie bez większej refleksji.
Chciała mieć więcej przestrzeni dla siebie, poza tym nie wykluczała, że
kiedyś wzbogaci się o drugi samochód. Nigdy tak naprawdę nie planowała,
że ktoś będzie stale je zajmował.
W jakiś absurdalny sposób pożałowała wściekłego łypania na bmw
Zordona.
Pokręciła głową, składając to na karb tego, że się starzeje, a potem
ruszyła do mieszkania. Nie miała wielu zakupów, liczyła na to, że
większość rzeczy przytachał Kordian. Od paru dni wprawdzie nie
rozmawiali nawet o tym, co trzeba kupić, ale pewne rzeczy nie wymagały
omówienia.
To, co wydarzyło się podczas ostatniej rozprawy, wzniosło między nimi
wysoki mur, którego żadne z nich nie umiało przeskoczyć. A może nie
chciało? Chyłka wciąż nie była pewna, czy to, co się dzieje, jest niezależne
od nich.
Kiedy weszła do domu, nie zastała nigdzie Zordona. Pochowała parę
artykułów spożywczych do lodówki, a potem usiadła przy stole w kuchni.
Bez muzyki, bez rozłożonych przed nią papierów.
Poświęciła chwilę na to, by po prostu być tu i teraz, bez zastanawiania się
nad taką czy inną przyszłością. Ostatecznie jednak wiedziała, że nie może
pozwolić sobie na mitrężenie czasu.
Otworzyła laptopa i na głównej stronie NSI zobaczyła to, czego obawiała
się od paru dni. Reportaż na temat Pawła Rabanta.
Przez moment liczyła na to, że został zrobiony po łebkach i nie będzie
z niego wynikało absolutnie nic. Potem zobaczyła, kto jest autorem.
Zygfryd Flesiński.
Od razu nalała sobie tequili, świadoma, że kiedy Zygzak się za kogoś
bierze, właściwie można pakować manatki i bookować sobie najbliższy lot
do któregoś kraju po drugiej stronie globu.
Napiła się, włączyła materiał i oparła łokcie na stole.
Po krótkim wstępie, który miał nakreślić ogólne fakty i nikogo nie
zanudzić, Zygfryd przeszedł do rzeczy. Nie skupiał się na postępowaniu
karnym w sprawie zabójstwa, jako że od ostatniej rozprawy o zniesławienie
prokuratura nabrała wody w usta. Nie udzielała żadnych informacji,
zasłaniając się dobrem prowadzonego śledztwa. Nie było nawet wiadomo,
czy zwolnili z aresztu Kacpra Iwańskiego.
Jedyne, co pozostawało mediom, to publiczny proces Rabant versus
Brzostowska. I Flesiński skrupulatnie z tego korzystał.
– W pierwszych etapach postępowania wszystko wskazywało na to, że
Judyta Brzostowska niesłusznie pomówiła swojego byłego partnera –
perorował. – Zaraz potem okazało się jednak, że ma świadka. Sąsiadkę,
która widziała, jak aktor opuszczał tamtej nocy jej mieszkanie z dzieckiem.
Joanna upiła jeszcze łyk.
– Sprawa przyjęła niespodziewany obrót, gdy zgłosił się kolejny świadek.
Ten również potwierdził, że pan Rabant był widziany z dzieckiem na klatce
schodowej, tyle że w towarzystwie innego człowieka. Kacpra I., który miał
zagrozić mu i odebrać syna. Na podstawie tych zeznań prokuratura
postawiła Kacprowi I. zarzuty, teraz jednak wyszło na jaw, że mogły być
one bezpodstawne.
Zygzak kontynuował jeszcze przez moment, rozwodząc się nad tym, że
sąd uzyskał wgląd do konta bankowego Rabanta. I że brakowało na nim
dwustu tysięcy złotych, które według anonimowego informatora Paweł
przekazał naocznemu świadkowi, by spreparować zeznania.
– Paweł Rabant prawdopodobnie zabrał dziecko, Kacper I. zaś wszedł do
mieszkania, zaniepokojony tym, co dzieje się z jego partnerką – dodał
Flesiński.
Chyłka zaklęła cicho i dolała sobie tequili. Narracja była dla niej i jej
klienta wprost tragiczna.
– Przypomnijmy, że Paweł Rabant od początku utrzymywał, iż nie ma
żadnej świadomości, że to on jest ojcem. W toku postępowania okazało się
jednak, że taką wiedzę miał. Dlaczego ją ukrywał? Czego się obawiał? Na
to pytanie każdy może sam poszukać odpowiedzi.
– Srał cię pies, Zygzak – syknęła Joanna i raptownie przechyliła
kieliszek.
Otarła usta i zamierzała od razu zatrzymać materiał. Powstrzymała się
w ostatniej chwili, świadoma, że powinna być na bieżąco z tym, jak sprawę
postrzega opinia publiczna. A azymut wyznaczały jej właśnie takie
reportaże.
– Wydaje się, że mamy do czynienia z kolejnym przypadkiem mężczyzny
w pozycji siły, który stara się zrzucić całą winę na kobietę – kontynuował
Zygfryd. – Mężczyzny, któremu wydaje się, że dzięki znajomościom
i łapówkom może liczyć na bezkarność.
Niech to chuj, skwitowała bezgłośnie Joanna. Jeśli nawet NSI się nie
certoli, to wyraźny znak, że mają problem nie do przeskoczenia.
Zostali pogrzebani w mediach.
I niebawem to samo stanie się na sali sądowej.
Nie tylko do Joanny dotarła ta świadomość, Rabant bowiem zadzwonił
niedługo po tym, jak opublikowano materiał. Zordona nadal nie było,
mogła bez żadnego skrępowania rozmawiać z klientem.
– Tylko spokojnie – rzuciła na powitanie.
– Kurwa mać! – odparł Paweł, jakby umknął mu jej apel. – Widziałaś, co
na NSI napisał…
– Widziałam.
– Ten skurwiały kutasina ma czelność…
– Robi, co do niego należy – ucięła Chyłka, nie mając zamiaru
wysłuchiwać utyskiwań człowieka, który prowadził ją po polu minowym
w taki sposób, by nadepnęła praktycznie na każdą pułapkę.
– Chuja tam! – uniósł się. – Pozwę tego jebanego…
– Nikogo nie będziesz pozywał.
Joanna usłyszała w tle charakterystyczny dźwięk szkła uderzającego
o szkło. Mogła wyobrazić sobie, że gwint zbyt szybko przechylanej butelki
rąbnął w kant kieliszka. Najwyraźniej nie tylko ona napełniała bak
wyskokowym paliwem.
Zerknęła na pusty kieliszek, myśląc o tym, że powinna sobie dolać. Udało
jej się jednak opanować.
Bóg jej świadkiem, że gdyby nie kariera i chęć szczera, by założyć
z Zordonem rodzinę, byłaby teraz alkoholikiem na pełny etat.
– To co zamierzasz z tym zrobić? – wysyczał Rabant.
– Nic.
– No to świetnie. Wprost idealnie.
Chyłka podniosła się i zaczęła chodzić po kuchni.
– Nie kiwnę małym palcem lewej nogi, dopóki nie powiesz mi, co tam się
wydarzyło – oświadczyła.
– Już ci mówiłem.
– Zmieniając przy tym wersje częściej niż Wojewódzki samochody.
Odpowiedział jej dźwięk świadczący o tym, że rozmówca właśnie podjął
ambitną próbę uporania się z całym kieliszkiem na raz. Zaraz potem
uderzył szkłem o jakąś drewnianą powierzchnię.
– Co stało się na klatce? – spytała stanowczo Joanna.
– To, co powiedziałem.
– Czyli gość o połowę węższy od ciebie zagroził ci i zabrał dziecko.
– Tak.
– I możesz mi wyjaśnić, jak to zrobił? – rzuciła. – Pytam z czystej
ciekawości, ale też ze względów pragmatycznych. Dobrze by było
wiedzieć, co trzeba zrobić, żeby taki byczek jak ty stchórzył.
– Nie stchórzyłem, po prostu…
Zawiesił głos, a Chyłka nie mogła przesądzić, czy to dlatego, że nie ma
ułożonej wersji, czy po prostu niełatwo mu się przyznać, że komuś ustąpił.
– No? – ponagliła go.
– Miał nóż.
– Wow. Jaki?
– A skąd ja mam wiedzieć? – ofuknął ją. – Normalny.
– Taki kuchenny? Może ceramiczny? Ostatnio kupiłam całkiem niezły,
w dodatku cały czarny. Tnie, aż miło.
– Nie – odparł pod nosem Paweł. – Zwykły, taki jak w sklepach
myśliwskich.
– Aha. I co ci nim zrobił?
Rabant zamilkł, ewidentnie nie mając zamiaru kontynuować tego wątku.
Musiał być świadomy, że cokolwiek by powiedział, brzmiałoby to jak
beznadziejna, sklecona na poczekaniu historyjka.
Gdyby od razu ją przedstawił, może Chyłka dałaby wiarę. Rzucał jej
jednak strzępy informacji, jakby nie wymyślił jeszcze całości. A potem
dokładał na poczekaniu kolejne cegiełki.
– Pięść przeciwko broni zawsze przegrywa – oznajmił po chwili.
– A kamień przeciwko papierowi, choć nie wiadomo dlaczego. Mimo to
ludzie grają.
– Cóż. Ja nie miałem zamiaru.
– Nawet kiedy stawką był twój syn?
Paweł potrzebował kilku sekund na zastanowienie.
– Iwański twierdził, że zabiera go na górę. I że się nim zajmie.
Chyłka cicho gwizdnęła.
– Złoty człowiek – oceniła. – Najpierw grozi, ale potem zapewnia, że
włos młodemu z głowy nie spadnie. Też bym mu od razu uwierzyła.
– A pierdol się.
Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Rabant się rozłączył. Chyłka
spojrzała na gasnący wyświetlacz i zasadniczo musiała zapisać tę reakcję na
jego korzyść. Nie przepadała za jakimikolwiek konwenansami, a każdy
przypadek ich łamania brała za dobry omen.
Odczekała chwilę, zanim znowu wybrała numer klienta.
– Mało ci jeszcze? – spytał Paweł.
– Tak. Potrzebuję informacji o tych dwustu tysiącach.
– Po co? I tak zaczniesz robić sobie jaja, a potem…
– A potem wykorzystam ten sam intelekt, który pozwala mi na ironię
i sarkazm na najwyższym poziomie, żeby ci pomóc – przerwała mu.
Machinalnie wstała i podeszła do szafki, w której kryła się przed światem
butelka napoju z agawy. Nie wahała się ani przez moment, szybko tłumiąc
wszelkie myśli, które kazałyby jej nie otwierać drzwiczek.
Moment później siedziała przy stole z pełnym kieliszkiem. Od jutra
przerzuci się na drinki, to wszystko wina tego, że piła czystą tequilę. Jeśli
rozcieńczy ją trochę grenadyną i sokiem, nie nakręci tej spirali.
– Słuchaj, Rabant – podjęła. – Albo wreszcie dowiem się wszystkiego
odnośnie do tej kasy, albo zwyczajnie się nie podniesiemy.
– Mówiłem już kilka razy, że…
– Że dla mojego dobra nie możesz mi wyjawić, co stało się z pieniędzmi
– wyrzuciła na jednym oddechu. – Tak, wiem. A ja już kilka razy starałam
się wbić do twojego zakutego łba, że obowiązuje mnie tajemnica
adwokacka. Przeliterować ci to?
– Nie musisz.
– To mów, do kurwy nędzy – syknęła. – Zapłaciłeś mu za te zeznania?
– Nie.
– To na co poszło dwieście tysięcy?
Chyłka była praktycznie pewna, że w końcu usłyszy od Rabanta prawdę.
Znała tok myślenia klientów. Wiedziała, że na największą szczerość
zdobywają się dopiero, kiedy stoją pod ścianą. A Paweł właśnie do niej
dotarł.
– Nie mogę ci tego powiedzieć – oznajmił.
– Bo?
– Bo tego nie obejmuje tajemnica adwokacka.
– Czyli pierzesz brudne pieniądze albo finansujesz terroryzm?
– Nie.
– W takim razie informacja będzie bezpieczna.
– Nie będzie – odparł stanowczo. – Bo nie ma związku z tą sprawą.
– Nie szkodzi. Jeśli masz interes prawny w zachowaniu tego w tajemnicy,
to moim obowiązkiem jest o niego dbać.
Rabant zamilkł, a Joanna miała nadzieję, że poświęca ten czas na
zastanawianie się, czy dotychczas dobrze robił.
Na co mógł wydać te dwieście tysięcy? Jeśli przekupił tego świadka, to
równie dobrze mógł się przyznać. Nie było sensu w dalszym zaprzeczaniu.
Chyłka żałowała, że nie widzi jego twarzy. Może tym razem aktorska
maska na moment by opadła, a ona mogłaby zobaczyć prawdziwego
człowieka. I zrozumieć, kogo tak naprawdę broni.
Dotychczas zakładała, że nie zabił tego dziecka.
Jeśli jednak świadek został opłacony, wszystko stawało pod dość dużym
znakiem zapytania. I być może dlatego klient kręcił. Miał świadomość, jak
Joanna spojrzy na niego, gdy przyzna, że tamtej nocy opuścił budynek
z wózkiem.
– Mów – powtórzyła. – Co kupiłeś za tę kasę?
Usłyszała ciche westchnięcie, jakby sygnał poddania się.
– Milczenie – odparł w końcu Paweł.
– Czyje?
– Judyty.
Chyłka odsunęła od siebie kieliszek, czując, jak nieprzyjemny wąż
przesuwa się po jej kręgach.
– I o czym konkretnie miała milczeć? – odezwała się.
– O tym, że ją zgwałciłem.
Joanna zamarła, niepewna, czy nie znajduje się w jakimś koszmarze,
z którego nie sposób się obudzić.
Była to pierwsza druzgocąca wiadomość tego dnia.
Druga dotyczyła tego, że oskarżyciel publiczny przystąpił do
postępowania o zniesławienie.
Tym samym Paweł Rabant stracił uprawnienia oskarżyciela prywatnego.
Rozdział 3
Werdykt
1
Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia, ul. Marszałkowska

Chyłka siedziała na murku przy schodach prowadzących do sądu


i rozglądała się w poszukiwaniu człowieka, na którego czekała. Szczęśliwie
się nie spóźnił. Przeciwnie, Olgierd Paderborn zjawił się co do minuty
o ustalonej porze.
Nie podniosła się, nie wyciągnęła ręki, nawet nie skinęła głową.
Poczekała w milczeniu, aż po niepewnym zerknięciu na murek prokurator
zajął miejsce obok niej.
Z nesesera wyciągnął niewielkie czarne pudełko, a gdy je otworzył,
Joanna zobaczyła w środku kilka rzeczy przywodzących na myśl markery.
– Co to jest? – rzuciła.
– IQOS.
– Co?
– Podgrzewa tytoń, ale go nie…
– Źle mnie zrozumiałeś – ucięła. – Doskonale wiem, co to jest. Pytam
tylko po to, żeby wyrazić swoje oburzenie.
– Cóż…
– To ani nie dymi, ani nie produkuje popiołu – zauważyła.
– Właśnie o to chodzi. Podgrzewa tytoń, ale go nie spala.
Chyłka trwała z nieruchomym wzrokiem wbitym w jego oczy.
– Nie włączaj tego przy mnie.
– Ale…
– Jak chcesz rzucić, rzuć. Jak chcesz palić, pal – poradziła. – Wszystko,
co pośrodku, to takie rozwadnianie tequili. Niby można, ale po co?
– Po to, żeby…
– Jak chcesz niszczyć zdrowie, rób to dobrze.
Paderborn zawahał się, jakby oceniał, czy bardziej opłaca mu się zapalić,
czy mieć święty spokój. Ostatecznie uznał, że ta druga możliwość wiąże się
z większymi korzyściami, i schował pudełko do nesesera.
– A teraz gadaj, co tu robisz – dodała Joanna.
– Przystępuję do postępowania.
– Tyle już wiem – odburknęła. – Więc pozwól, że kulturalnie
doprecyzuję: po kiego chuja?
– Po takiego, że tego wymaga prawo.
– Gówno prawda.
Olgierd obrócił się do niej i przez moment patrzył jej w oczy, jakby chciał
w ten sposób pokazać, że nie ma nic do ukrycia.
– Przepis stanowi jasno, że prokurator może dołączyć do sprawy, kiedy ta
dotyczy interesu społecznego – powiedział.
– W tym wypadku tak nie jest.
– Jest. Zachodzą kumulatywnie następujące przesłanki: przestępstwo
zostało dostrzeżone przez media i budzi duże zainteresowanie opinii
publicznej, sprawca działał w miejscu publicznym i skutkiem czynu jest
istotna szkoda u pokrzywdzonego.
Chyłka westchnęła bezradnie.
– Mój klient nie życzy sobie udziału oskarżyciela publicznego –
oznajmiła.
– Może nie życzyć sobie też innych rzeczy. Nie znaczy to, że go nie
spotkają.
– Padre…
– Nie ma nic do gadania – uciął. – Jak wiesz, decyzja prokuratora jest
podejmowana samodzielnie. Nie podlega badaniu przez sąd, nie
przysługuje na nią żadne zażalenie.
Inny prawnik być może postrzegałby tę sytuację jako uśmiech losu –
Paderborn miał narzędzia, które wykraczały dalece poza te, którymi ona
dysponowała. Problem polegał na tym, że był także przełożonym kobiety,
która w tej chwili prowadziła postępowanie w sprawie zabójstwa dziecka.
Zabójstwa, którego najbardziej prawdopodobnym sprawcą był Paweł.
Być może dlatego Rabant absolutnie nie chciał słyszeć o udziale
prokuratora i kazał Joannie zrobić wszystko, by ten w postępowaniu się nie
pojawił.
Niestety miała związane ręce.
– Twój klient wchodzi w rolę oskarżyciela posiłkowego – oznajmił
Paderborn. – Ale tylko formalnie.
– Zaraz, zaraz…
– Spokojnie – dodał szybko Olgierd. – Nie zamierzam odsuwać cię od
sprawy, przeciwnie. Mówię „formalnie”, bo mam na myśli sytuację
korzystną dla ciebie.
– Znaczy?
– Przepisy mówią o tym, że to ja mam główne uprawnienia. Formalnie.
– No. A nieformalnie?
– Będziemy działać jak równorzędni uczestnicy postępowania.
Chyłka lekko się skrzywiła.
– Jeśli chciałeś porwać się na próbę romansu, mogłeś postarać się trochę
bardziej – zauważyła. – I nie przychodzić z jakimś podgrzewaczem tytoniu.
Paderborn skwitował to subtelnym uniesieniem brwi.
– A jeżeli faktycznie chcesz tu być ze względu na jakiś ustawowy
obowiązek, to zastanów się dwa razy – dodała.
– Dlaczego?
– Bo występuje tu konflikt interesów.
– W takim razie ja go nie dostrzegam.
Joanna powiodła zniecierpliwionym wzrokiem po okolicy. Reporterów
jeszcze nie było, umówiła się z Paderem na tyle wcześnie, by móc
spokojnie porozmawiać.
– Ta twoja Ermina zaraz postawi zarzuty mojemu klientowi.
– Elwira.
– Jeden pies albo właściwie to jedna…
– I skąd w ogóle taki wniosek?
– Stąd, że wypuściliście z aresztu śledczego Kacpra I.
Olgierd trwał z pogodnym wyrazem twarzy, jakby snuli rozważania na
temat wakacyjnych planów lub innych, równie przyjemnych perspektyw.
– Fakt, wyszedł – przyznał. – Nie było sensu trzymać człowieka, który
najpewniej nie miał nic wspólnego ze śmiercią dziecka.
– Mój klient twierdzi, że miał.
Masywne ramiona Paderborna lekko się uniosły.
– I tak się składa, że to niejako będzie też twój klient – dodała Joanna.
– W żadnym wypadku. Wiesz dobrze, że po dołączeniu postępowanie
prowadzi się jak z urzędu i…
– I co? – ucięła Chyłka, wskazując ręką budynek sądu. – Tu będziesz
ścigał Judytę za zniesławienie Rabanta, a w okręgówce będziesz starał się
doprowadzić do jego skazania za to samo przestępstwo, o które został
pomówiony?
– Nie.
Joanna skrzyżowała ręce na piersi i popatrzyła na niego jak na dziecko,
które właśnie dostało jedną zabawkę i od razu zamarzyło o kolejnej.
– Tamto postępowanie prowadzi Elwira – zauważył.
– I naprawdę nie widzisz tu żadnego konfliktu?
– Nie – odparł spokojnie Paderborn. – I ty też nie, bo masz świadomość,
że prokuratura prowadzi różne sprawy. To zwyczajna sytuacja. A my tak
czy inaczej kierujemy się zawsze dobrem wymiaru sprawiedliwości.
– Jasne. A politykom zależy na dobru szarych obywateli – mruknęła
Chyłka i uniosła błagalnie wzrok.
Kiedy skierowała go z powrotem na Olgierda, znów odniosła wrażenie,
że cała sytuacja sprawia mu wyraźną przyjemność.
– Mogę wnieść o przeniesienie sprawy do innej prokuratury – zauważyła.
– Ty? Raczej strona przeciwna.
– Jej akurat zależy na tym, żebyś uczestniczył w postępowaniu.
Paderborn położył dłoń na piersi, jakby poczuł się urażony.
– Jesteś ich kretem – dorzuciła Chyłka.
– Naprawdę mnie ranisz.
– To się, kurwa, przyzwyczajaj – poradziła Joanna. – Bo zamierzam to
robić aż do końca tej sprawy, o ile się z niej nie ewakuujesz.
Olgierd machinalnie zerknął na neseser, w którym schował IQOS-a. Ręka
lekko mu drgnęła, ale ostatecznie nie sięgnął po wspomaganie i spoważniał
nieco mimo jego braku.
– Nie ewakuuję się – odparł. – I zapewniam cię, że nie jestem niczyim
kretem. Są to dwa odrębne postępowania, a ja nie mam możliwości
wymieniania się informacjami na ich temat z Elwirą. – Tym razem to on
wskazał budynek sądu. – Tu sądzimy klientkę Zordona. Przy alei
Solidarności będzie sądzony twój klient. I tyle.
Gdyby te gwarancje dał jej jakikolwiek inny prokurator, zasadniczo
mogłaby zareagować tylko w dwojaki sposób: albo się roześmiać, albo
pójść na zwarcie. W tym wypadku jednak musiała przyznać, że trudno
spodziewać się jakichkolwiek przekrętów.
Ze strony Padera wszystko będzie lege artis.
Z tą myślą wchodziła do sali sądowej jakąś godzinę później, kiedy
zdążyli omówić przynajmniej najważniejsze rzeczy. Zajęli miejsce w ławie
oskarżenia, czekając na resztę. Zordon i jego klientka się spóźniali,
Derwich też jeszcze się nie pojawił.
Paderborn skorzystał z okazji i nachylił się do Joanny.
– Jesteś pewna, że chcesz go bronić w okręgówce? – spytał.
Chyłka spojrzała na niego, a potem na swojego klienta. Rabant
kompletnie ignorował prokuratora, jakby dzięki negowaniu jego obecności
mógł sprawić, że Olgierd zniknie.
– Jestem pewna – odparła.
– Gadałaś już z nim o tym?
– Mhm.
– Mhm? – przedrzeźnił ją. – Nie brzmi to jakoś specjalnie…
Urwał, kiedy rozległ się głos protokolanta wzywającego do tego, by
łaskawie podnieść się ze swoich miejsc i oddać należy szacunek sądowi.
Antoni Derwich wszedł na salę niemal w tym samym momencie, co
Kordian i Brzostowska.
Nie zwracając uwagi na sędziego, Joanna skupiała się na Zordonie, na
moment kompletnie wyłączając się z sądowego świata.
Widywali się coraz rzadziej. Mijali się, a nawet starali się wychodzić
z domu o różnych porach, by nie iść razem do garażu. Zamieniali tylko
konieczne minimum zdań i chyba niewiele brakowało, by w końcu padła
propozycja, że Kordian będzie spał na kanapie.
O jakichkolwiek staraniach o dziecko nie było już nawet mowy. Kładli
się do łóżka o różnych porach, obracali do siebie plecami i zasypali
właściwie bez słowa. Jeśli padło ciche „dobranoc”, było dobrze.
Chyłka nie wiedziała nawet, że wybrał dziś granatowy garnitur i bordowy
krawat. Nie zorientowała się, że ma dwudniowy zarost. Nie widziała, jak
rano układał włosy, nie odnotowała, kiedy prasował koszulę.
Ocknęła się, kiedy Paderborn lekko trącił ją łokciem.
– Wszystko okej? – szepnął.
– Nie. Nic nie jest okej.
– Chcesz, żebym…
– Nie – ucięła szybko, choć nie miała pewności, co konkretnie chciał
zaproponować.
Wystąpienie o odroczenie? Wzięcie na siebie przesłuchań? Bez
znaczenia. Tak czy inaczej musiała doprowadzić wszystko do końca. I to
jak najszybciej, by wreszcie wziąć się do reperowania swojego małżeństwa.
Derwich otworzył rozprawę, a potem wbił wzrok w rozłożone przed nim
materiały. Nie odzywał się, jakby nie mógł przesądzić, w jaki sposób
rozpocząć.
– Dobrze… – odezwał się w końcu, nieco za daleko od mikrofonu.
Wreszcie podniósł głowę i spojrzał na Chyłkę i Paderborna. Nie
wyglądał, jakby miał obiekcje. Przeciwnie, zdawał się zakładać, że
prokurator jest tu po to, by oskarżać Judytę, bez względu na to, jakie inne
zarzuty w odmiennym postępowaniu zostaną postawione Rabantowi.
Sięgnął po kilka standardowych formułek, które miały tłumaczyć
stronom obecność Olgierda, a potem wrócił do studiowania swoich
materiałów.
– Uzupełnimy dziś materiał dowodowy o przesłuchanie pani prokurator
Elwiry Uptas – oznajmił. – Naturalnie nie będzie mogła przekazać nam
wszystkich szczegółów prowadzonego śledztwa, ale mam nadzieję, że to,
co powie, będzie wystarczające do przesądzenia w naszej sprawie.
Joanna zerknęła na Zordona. Był wyraźnie zadowolony – i miał ku temu
powody. Taka sytuacja była dla niego korzystna.
– Jak rozumiem, pan prokurator powstrzyma się od zadawania pytań
w tym wypadku? – dodał Antoni.
– Oczywiście, Wysoki Sądzie – odparł Paderborn.
– Świetnie. W takim razie wezwijmy panią Uptas.
Elwira nie pokusiła się o żaden make-over. Stawiła się na miejscu dla
świadków w całkowicie niemodnej garsonce, z fryzurą tak démodé, że
mogłaby ubiegać się o rolę w Złotopolskich lub innym tasiemcu z lat
dziewięćdziesiątych.
Jako że prokurator zrezygnował z pytań, to Chyłka miała zadawać je
pierwsza jako pełnomocnik oskarżyciela posiłkowego.
Po prawdzie nie miała żadnej dobrej strategii. Spodziewała się, że Elwira
wprowadzi ją na mieliznę i w żaden sposób nie zostawi drogi ucieczki.
Sytuacja była zwyczajnie zbyt beznadziejna dla Rabanta, by cokolwiek
wyczarować.
– Dzień dobry, pani prokurator – odezwała się Joanna.
– Dzień dobry.
– Świetnie pani dziś wygląda.
Uptas zerknęła na sędziego, spodziewając się pewnie jakiejś reakcji. Nie
doczekała się żadnej.
– Szczególnie że gdy ostatnio się widziałyśmy, olśniewała pani zupełnie
inną kreacją à la worek na kartofle – dodała Chyłka. – Wychodzi na to, że
zmienia je pani równie często jak podejrzanych w sprawie zabójstwa.
Elwira nie dała się sprowokować i odpowiedziała milczeniem.
– Bo ostatnim razem była pani pewna, że to Kacper I. był winny, prawda?
– Zgadza się.
– I co się wydarzyło?
– Poznaliśmy nowe fakty w tej sprawie.
– Jakie?
Znów rzuciła sędziemu kontrolne spojrzenie.
– Obawiam się, że nie mogę udzielać wszystkich informacji – zastrzegła.
– Więc proszę się nie obawiać i udzielić tych, które pani może.
– Oczywiście.
Chyłka ponaglająco uniosła brwi.
– Traktowaliśmy Kacpra I. jako podejrzanego, ponieważ…
– Przepraszam – wpadła jej w słowo Joanna. – Czy to był wtedy jedyny
podejrzany?
– Tak.
– Nie rozpatrywali państwo innej kandydatury do tego zaszczytnego
tytułu?
– Nie.
Nie rozwijała, samodzielnie nie podejmowała wątku. Słuszna strategia,
uznała w duchu Joanna.
– Więc co się zmieniło? – powtórzyła.
– To, że świadek, na podstawie którego zeznań postawiliśmy tezę śledczą,
okazał się niewiarygodny.
– Może pani rozwinąć?
Elwira łaskawie skinęła głową, skupiając się już wyłącznie na sędzim.
– Dotarły do nas informacje świadczące o tym, że została mu wypłacona
określona kwota pieniędzy, która miała zagwarantować złożenie fałszywych
zeznań. Jak państwo wiedzą, to ta sama kwota, której brakuje na rachunku
bankowym pana Rabanta.
– Mniejsza o to – odparła Chyłka. – Tym zajmiecie się w oddzielnym
postępowaniu, nam zależy jedynie na ustaleniu, czy doszło do
zniesławienia, czy nie.
– Oczywiście.
Joanna czuła, że grzęźnie. Nawet najlepszy prawnik świata nie zdołałby
obrócić tej sytuacji na korzyść swojego klienta.
Musiała jednak spróbować.
– Jak dowiedziała się pani o tym, że ta rzekomo przekupiona osoba
poświadczyła nieprawdę?
– Z anonimowego źródła.
– To znaczy?
– To znaczy, że nie mogę go wyjawić.
Chyłka uśmiechnęła się, a potem wskazała siebie i Kordiana.
– Czyli też dostała pani esemesa?
– Jak mówiłam…
– W porządku. Czyli esemes – ucięła Joanna. – Tyle wystarczy, żeby
śledczy uznał, że ktoś kłamał?
Uptas wciąż sprawiała wrażenie, jakby nie dało się jej wyprowadzić
z równowagi. Właściwie w ogóle nie wyglądała na kogoś przejętego swoją
rolą w tym procesie. Być może Chyłka nie powinna się dziwić – cała ta
sprawa o zniesławienie z jej punktu widzenia nie miała większego
znaczenia.
– Mogę odpowiedzieć jedynie czysto hipotetycznie – zastrzegła.
– Śmiało.
– W takim razie: nie. Jeden esemes nie wystarczyłby do uznania zeznań
za fałszywe.
– A co by wystarczyło?
– To zależy od okoliczności.
– Okej – rzuciła pod nosem Joanna. – Czy w tym wypadku uznała pani,
że świadek kłamał?
– Tak.
– Na jakiej podstawie?
– Anonimowej informacji – powtórzyła i tym razem wyglądała, jakby
sprawiło jej to pewną przyjemność.
– Potwierdzonej w jakikolwiek sposób?
– W wystarczający.
– Konkretnie?
– Konkretnie mogę powiedzieć jedynie tyle, iż świadek znikł. Nie
odbierał telefonu, nie zastano go pod adresem zamieszkania ani
zameldowania. Dalsze postępowanie wyjaśniające wykazało, że posłużył
się fałszywym dowodem osobistym.
O kurwa, jęknęła w duchu Chyłka. Nie wiedziała, że sprawa była tego
kalibru. Najwyraźniej ten lewy świadek nie został skaperowany na miejscu,
tylko podstawiony. A to wyglądało zdecydowanie bardziej jednoznacznie.
– Wszystko to wskazuje na to, iż jego zeznania były najprawdopodobniej
fałszywe – ciągnęła Uptas, przejmując inicjatywę. – A w każdym razie
wystarcza do tego, by to Pawła Rabanta uznać za głównego podejrzanego.
Był widziany tej nocy z dzieckiem i według samego Kacpra I., przeciwko
któremu…
– Tak, tak – przerwał jej Chyłka. – Znamy tę historyjkę.
– Obawiam się, że to nie żadna historyjka.
– Dużo się pani obawia.
Elwira nie miała żadnej odpowiedzi.
– Ale to tylko niewinny początek, bo prawdziwa obawa najdzie panią, jak
spotkamy się w postępowaniu w sądzie okręgowym.
Sędzia cicho chrząknął, w końcu zaznaczając swoją obecność na tyle, by
przypomnieć o zasadach procesu.
Chyłka zerknęła na niego przepraszająco. Nie było sensu antagonizować
człowieka, który od początku z nią sympatyzował.
– Ma pani mecenas jeszcze jakieś pytania? – odezwał się.
– Tylko jedno.
– Więc proszę.
Derwich wskazał ręką prokuratorkę, a Chyłka nabrała tchu.
– Będzie dość krótkie – zastrzegła. – Chciałam zapytać o to, czy mój
klient zabił dziecko.
Kontrolująca dotychczas mowę ciała Uptas nerwowo się rozejrzała.
– Słucham?
– To bardzo proste pytanie.
– Tak, ale…
– Ale co? Nie jest pani pewna?
Elwira wiedziała doskonale, na jak niebezpiecznym gruncie się znalazła.
Niestety istniały sposoby, by z niego uciec, a ona mogła z łatwością na nie
wpaść.
– Jeśli brakuje pani pewności, to nie mam więcej pytań – dodała szybko
Chyłka.
– Mam pewność co do tego, że zarzut stawiamy właściwej osobie.
Joanna zaklęła w myślach.
– Nie mogę przesądzić o winie, bo ta kompetencja należy do sądu –
ciągnęła Uptas. – Mogę jednak z całą pewnością stwierdzić, że dostępny
materiał dowody przemawia na korzyść tezy, że to Paweł Rabant dopuścił
się zbrodni zabójstwa.
– Mimo że wcześniej twierdziła pani inaczej.
– Nie mając wszystkich dowodów – doprecyzowała Elwira. – Teraz,
kiedy pojawiły się nowe, trwanie w mylnej hipotezie śledczej byłoby nie
tylko błędem, ale także poważnym uchybieniem zawodowym.
Nie mijała się z prawdą ani trochę. Jedynym, co w tym wszystkim
dziwiło Chyłkę, był fakt, że prokuratura potrafiła przyznać się do błędu.
I robiła to za pomocą jednej osoby, na którą można było zrzucić całą
odpowiedzialność.
– Jasne – rzuciła Joanna. – W takim razie obecna hipoteza zakłada winę
mojego klienta?
– Tak.
– Więc przesłuchała go już pani?
– Nie. Nie miałam jeszcze okazji.
– Wystąpiła pani o zastosowanie tymczasowego aresztowania?
– Nie.
– Czyli nie ma pani pewności, że to on jest sprawcą?
– Pewność uzyskam w momencie, kiedy sąd wyda wyrok skazujący –
skontrowała Uptas. – Natomiast w tej chwili mam pewność co do tego, że
właśnie jemu należało postawić zarzut.
– Bez przesłuchania?
– Jak mówiłam…
– To trochę dziwne, nie uważa pani? – przerwała jej Chyłka.
– Nie.
– Dla mnie jednak tak, bo gdybym uznała, że ktoś jest najbardziej
prawdopodobnym sprawcą, to wezwałabym go chociaż po to, by usłyszeć
jego wersję wydarzeń.
– Od tego jest sąd. A od przedstawienia jej pani.
Niech ją chuj, była całkiem niezła. Całe to jej emploi najwyraźniej było
tylko dla zmylenia przeciwnika, ewentualnie wynikało z tego, że Elwirze
nie zależało na niczym prócz solidnej argumentacji.
– Zasadniczo się pani nie myli – zauważyła Joanna. – Więc skorzystam
z tej okazji i przedstawię tę wersję, o której mówimy.
– To chyba nie miejsce ani czas na to.
Chyłka spojrzała pytająco na sędziego.
– Wydaje się, że pani prokurator ma rację – odezwał się Derwich.
– Doprawdy? Przecież przesłuchujemy ją na okoliczność tego, czy mój
klient popełnił czyn, o który pomówiła go oskarżona, czy nie. A od tego, co
sądzi na ten temat pani prokurator, bezpośrednio zależy odpowiedź na to
pytanie. Logiczne więc jest, że powinna poznać jego wersję. A ja właśnie ją
zaoferowałam.
Chyłka liczyła na to, że przy tak postawionej sprawie sędzia będzie
musiał się zgodzić. Odrębne postępowanie nie miało tu znaczenia – dla
Antoniego powinno liczyć się tylko to, co działo się na jego sali sądowej.
Joanna miała ułożony cały scenariusz. Od momentu, kiedy Rabant trafił
na Kacpra Iwańskiego na klatce, aż po chwilę, gdy dowiedział się o śmierci
dziecka. Wykorzystała podane przez niego szczegóły, doprawiła je kilkoma
szczyptami retoryki i delikatnym naciąganiem faktów i otrzymała miksturę,
która powinna zrobić swoje.
– Przykro mi, ale zasady Kodeksu postępowania karnego nie stwarzają
nam ku temu okazji – oznajmił Derwich.
Chyłka znieruchomiała.
– Szansa na wygłaszanie swojej wersji będzie w trakcie mów końcowych
– dodał Antoni. – A tymczasem skupmy się na pytaniach. Ma pani mecenas
jeszcze jakieś?
Joanna nie odpowiadała, zbyt mocno wytrącona z równowagi tym, że
sędzia po raz pierwszy od początku tego procesu wystąpił przeciwko niej.
– Więc?
– Nie, Wysoki Sądzie.
– W takim razie dziękuję – odparł Derwich i spojrzał na Oryńskiego. –
Panie mecenasie?
Kordian po żołniersku skinął głową i przeniósł wzrok na Uptas.
– Pani prokurator, czy w sprawie zabójstwa małoletniego Szymona
Brzostowskiego jest rozważany jakikolwiek inny podejrzany poza panem
Pawłem Rabantem?
Elwira nachyliła się do mikrofonu.
– Nie – powiedziała.
– Dziękuję, nie mam więcej pytań.
2
ul. Żurawia, Śródmieście

Kordianowi trudno było nadążyć za Chyłką i wciąż nie rozumiał, jakim


cudem porusza się w takim tempie na szpilkach. Wydawało się to przeczyć
prawom fizyki.
Nie była świadoma, że idzie za nią, od kiedy opuściła sąd – a może tylko
takie wrażenie sprawiała.
W końcu dogonił ją kawałek za skrzyżowaniem z Kruczą, tuż przed
wejściem do Bułkę przez Bibułkę.
– Chyłka – rzucił.
Obejrzała się przez ramię, a potem weszła do lokalu. Najwyraźniej nie
było dla niej niespodzianką, że się za nią ciągnął. Wewnątrz kłębiło się
sporo ludzi, ale Joannie udało się namierzyć stolik przy oknie.
Kordian dołączył do niej z pewnym wahaniem.
– Czego? – rzuciła.
– Chciałem pogadać.
– A ja posiedzieć w milczeniu.
Oryński nie odpowiedział, przy stoliku bowiem pojawił się kelner z kartą
dań. Joanna nie musiała długo się zastanawiać.
– Jajecznica – rzuciła.
– Z bekonem, szynką czy…
– Z jednym i drugim. W dużych ilościach.
– Oczywiście.
Mężczyzna przeniósł wzrok na Kordiana, jakby tak szybki wybór przez
osobę mu towarzyszącą implikował, że jest równie obeznany z menu.
– Bajgla poproszę – powiedział.
– Jakiego?
– Nowojorskiego – postanowiła za niego Joanna.
Kiedy kelner się oddalił, Chyłka posłała Oryńskiemu krótkie spojrzenie.
– Z wędzonym łososiem – wyjaśniła.
– Okej.
Przez moment trwali w jakimś niewygodnym zakleszczeniu, unikając
swojego wzroku niczym dwójka nastolatków, którzy po kłótni nie chcą
dłużej się na siebie boczyć, ale jednocześnie nie wiedzą, jak wyciągnąć rękę
na pojednanie.
– Wysłałem dziś rano Sebastiana do banku – odezwał się w końcu
Oryński.
– To dobrze. Wszystko załatwił?
– Mhm.
Chyłka w końcu zatrzymała wzrok na jego oczach.
– Dalej cię martwi, że będzie przypadkową ofiarą – oceniła.
– Tak.
– Na wojnie są straty, Zordon.
– Ale akurat tej można by uniknąć.
– Niby jak? – odparła Joanna, przesuwając dłonią po stole. – Ktoś musi
się poświęcić dla sprawy. A jak dobrze wiesz, Sebix to idealny kandydat.
Lepszego nie ma i nie będzie.
Kordian skrzywił się, ale nie skwitował.
– Zresztą już za późno – dodała Chyłka. – Wysłałeś go do podżabkowego
Mariana, potem do notariusza. A teraz był w banku. Załatwi jeszcze jeden
punkt programu i będziemy mieć wszystko, czego potrzebujemy.
– No tak.
Joanna przysunęła się bliżej stołu i obniżyła głos.
– Nie odjeb czegoś w ostatniej chwili – rzuciła.
– Nie mam zamiaru.
– Nie, ale już to rozważasz – zauważyła pewnym głosem. – Myślisz
sobie, że to wszystko niepotrzebne, że przesadziliśmy, że można było
załatwić to inaczej. Ale nie można było. Sam Sebix mówił ci, że jego ojciec
jest na jak najlepszej drodze, żeby się nas pozbyć. To jest bardzo proste
równanie, Zordon. On albo my. Kto pierwszy, ten lepszy.
Właściwie trudno było z nią polemizować. Abstrahując od tego, że młody
Klejn oberwie, cały ten plan mógł wyjść wszystkim jedynie na dobre.
– Jeszcze kilka kroków i jesteśmy w domu – dodała Joanna.
– W tym względzie tak.
– Hę?
– Bo jeśli chodzi o…
– Poważnie? – ucięła. – Chcesz teraz gadać o procesie?
– Po to tu przyszedłem.
Zmierzyła go ostrzegawczym spojrzeniem, ale nic sobie z tego nie robił.
Przeszło mu przez myśl, że może lepiej byłoby poczekać na jedzenie.
Głodna Chyłka była z pewnością bardziej niebezpieczna od tej, która
zdążyła wrzucić coś do żołądka.
Nie mieli jednak dużo czasu. Przerwa zarządzona przez Derwicha
kończyła się za niecałe pół godziny.
– Słuchaj…
– Nie smęć. Miałam zamiar zjeść w spokoju i się zastanowić.
– To zastanów się nad tym – powiedział rezolutnym tonem i też przysunął
krzesło bliżej stołu. – Przed momentem przegrałaś rozprawę.
– Tylko w twoich fantasmagoriach.
– Judyta wyjdzie dziś z sądu wolna, proces się skończy – kontynuował
Oryński. – A twój klient zostanie odmalowany w mediach jako najgorszy
z najgorszych. I zaraz potem przy takiej narracji zacznie się postępowanie
w sprawie zamordowania tamtego dziecka.
Joanna chciała odpowiedzieć, ale zamilkła, gdy kelner wrócił z ich
zamówieniami. Spojrzała niepewnie na bajgla, po czym zabrała się do
swojej jajecznicy.
– Nie opłaca ci się to – dodał Kordian.
Chyłka powoli podniosła wzrok.
– Zordon – powiedziała. – Jeżeli zaczniesz mi pierdolić o tłuszczu,
cholesterolu i wielopierścieniowych węglowodorach aromatycznych,
wychodzę.
– Akurat nie to miałem na myśli, aczkolwiek…
– Nawet nie próbuj – ucięła. – Wolę słuchać zapętlonej reklamy Shopee
niż twoich wywodów o zdrowym żarciu.
Nie miał żadnych wątpliwości, że Joanna w istocie wolałaby, by właśnie
to okazało się tematem rozmowy.
– Jeszcze możemy spróbować się dogadać – oznajmił.
– W sprawie opuszczania klapy od kibla? Nie sądzę. Poddałam się już
dawno temu.
– W sprawie Judyty i Rabanta.
Chyłka kontynuowała jedzenie, a on nie bardzo wiedział, jak zabrać się
do wypchanego łososiem i dodatkami bajgla.
– Jeśli Paweł się wycofa, być może jakoś…
– Teraz to już nie jego decyzja – ucięła Joanna. – Jest tylko oskarżycielem
posiłkowym.
Kordian spojrzał na nią z powątpiewaniem.
– Pader zrobi, co trzeba, jeśli pójdziesz do niego i…
– Nie zamierzam nic mu mówić.
Oczywiście Oryński się tego spodziewał. Miał jednak nadzieję, że im
dłużej potrwa rozmowa, tym bardziej uda mu się dotrzeć do Chyłki.
– Nie masz jak się z tego wygrzebać – dorzucił.
– Zobaczymy.
– Słyszałaś, co mówiła Elwira – ciągnął Kordian, nie zamierzając się
poddawać. – Nawet nie rozważają nikogo innego, bo zwyczajnie brakuje
alternatywy. Nie uwzięli się na twojego klienta, przeciwnie, początkowo
patrzyli na niego zbyt przychylnie. Kierują się wyłącznie faktami, a one są
takie, że…
– Że co? Że Rabant udusił swojego syna?
Kordian wzruszył ramionami.
– Czy ty w ogóle wiesz, o czym mówimy? – dodała Joanna. – O zabiciu
niemowlaka. Jakichkolwiek przewinień w tym związku Rabant by się
dopuścił, naprawdę wygląda ci na kogoś, kto byłby w stanie coś takiego
zrobić?
– Nie. Ale nie on jeden.
Chyłka raptownie odłożyła sztućce.
– To żaden argument – odparowała.
– Ale jest nim to, że tamtej nocy zabrał dziecko.
– I zgodnie z jego słowami oddał je Kacprowi.
– Czego nikt nie jest w stanie potwierdzić – zauważył spokojnie Kordian.
Wyraz twarzy jego żony jasno informował, że nie ma zamiaru po raz
kolejny wałkować tego, co przerobili na sali sądowej.
– Mniejsza z tym – oznajmiła. – Nawet gdyby był winny, to nie
przesądzałoby o wyniku naszej sprawy.
– W dużej mierze jednak…
– W żadnej mierze – przerwała mu Joanna. – Twoja klientka oskarżyła
Rabanta także o przemoc seksualną czy nawet wprost gwałt. Jeśli nie uda
jej się wykazać, że coś takiego miało miejsce, to tak czy inaczej zostanie
skazana. Bez względu na to, co stało się z dzieckiem.
Naturalnie miała rację, tyle że Oryński nie oddzielał tych dwóch spraw
grubą linią. Przeciwnie, był przekonany, że jedna wpływa na drugą –
i sędzia będzie rozpatrywał je jako całość.
– Judyta ma dowody – odezwał się.
– Świetnie. Przedstaw je w sądzie.
– Taki mam zamiar – odparł Kordian. – I zaraz potem obalimy także
drugi zarzut. Moja klientka odejdzie wolna, a twój klient będzie tłumaczył
się przed kamerami nie tylko z zabójstwa, ale też przemocy domowej.
– To się okaże.
– Chyłka…
– Bierz tego bajgla na wynos albo się nim udław, i daj mi spokój.
Przez moment łudził się, że to tylko zwyczajowy docinek. Po chwili
jednak zorientował się, że przynajmniej po części mówi poważnie. Nie
pozostało mu nic innego, jak zastosować się do ostatniej sugestii.
– Okej – powiedział. – W takim razie dokończymy tę rozmowę w sądzie.
Wstał od stołu, licząc na to, że Joanna rzuci ostatecznie jakąś luźną
uwagę, która sprawi, że obrócą to wszystko w niezbyt zabawny żart. Ta
jednak milczała.
– Tak czy inaczej dzisiaj to wszystko się skończy – odezwał się.
– Nie dla wszystkich.
Kordian zmarszczył czoło i zamiast ruszyć do wyjścia, z pietyzmem
przysunął swoje krzesło do stołu.
– Znaczy? – zapytał.
– Znaczy, że Rabanta i mnie czeka sprawa o zabójstwo przed okręgówką.
– Zamierzasz go bronić?
– Nie tylko zamierzam, ale będę to robić, Zordon.
Potarł mocno czoło i rozejrzał się, jakby poszukiwał kogoś, kto
wspomoże go w tej konwersacji.
– Dlaczego?
– Bo na to zasługuje.
– Chyba żartujesz…
– Nie – odparła i na powrót zajęła się jajecznicą.
Miał nadzieję, aż rozwinie, ale najwyraźniej krócej niż na to czekałby na
Godota. Przestąpił z nogi na nogę, a potem złapał za oparcie krzesła i się
pochylił.
– Dobrze wiesz, że zapłacił dwieście tysięcy za…
– Doskonale wiem za co – ucięła Joanna.
Zawahała się, a potem spojrzała na niego w dość osobliwy sposób.
Zupełnie jakby pożałowała, że mu przerwała. Jakby stał się nagle jakimś
kazusem do rozwiązania. I jakby nie była pewna, czy on wie, co za te
pieniądze próbował kupić sobie Paweł.
Mrużyła oczy, przyglądając mu się badawczo.
– No co? – spytał.
– Nic – odparła i spojrzała w stronę drzwi. – Powinieneś już iść.
Dokończymy to w sądzie.
Może powinien był zrobić to już wcześniej. A może nawet nie powinien
w ogóle za nią iść. Mieli dbać o to, by nawet nie zbliżyć się do łamania
jakichkolwiek standardów zawodu, tymczasem ta dyskusja właśnie ku temu
prowadziła.
Kordian opuścił lokal i zatrzymał się na chodniku tuż za wyjściem.
Wodząc wzrokiem za przejeżdżającymi samochodami, zaczął powoli jeść
wypchaną dodatkami bułkę w kształcie pierścienia.
Są już blisko końca, powtórzył sobie w duchu. Po tej rozprawie wszystko
wróci do normy.
Zanim to się jednak stanie, muszą zmierzyć się z tym, co będzie miało
miejsce za moment na sali sądowej. Z ostatecznym starciem.
Wraz z nadejściem tej myśli serce zabiło Zordonowi szybciej. I nie był to
jego normalny, zdrowy rytm. Dłoń trzymająca bułkę opadła, a on wbił
pusty wzrok przed siebie, zdając sobie sprawę z tego, że za moment będzie
musiał wyprowadzić ostatnie, nokautujące ciosy przeciwko osobie, którą
kochał bezgranicznie.
– Zordon – rozległo się zza jego pleców.
Obrócił się raptownie, nieco przestraszony, jakby Chyłce udało się
wniknąć w jego głowę i podejrzeć myśli.
– Dzwonili z kliniki – odezwała się.
Kordian był zbyt zaplątany w scenariuszach, które przed momentem
rozważał, by móc rozczytać z twarzy Joanny cokolwiek. Sam jednak fakt,
że dzwonili do niej, zdawał się symptomatyczny.
– I? – spytał.
– Chcą z nami pogadać.
– Pogadać? Czyli co to znaczy?
– Nie pytałam. Mamy w tej chwili inne rzeczy.
– Ale…
– Najpierw sąd – przerwała mu Chyłka, wskazując wzrokiem właściwy
kierunek. – Uporamy się z tym i pojedziemy do kliniki.
Oryński wstrzymał oddech, pozwalając, by dotarła do niego świadomość
tego, że najwyraźniej lekarka ma dla nich diagnozę. Z jednej strony chciał
poznać ją już teraz, z drugiej jednak Joanna miała rację – nie mogli
pozwolić sobie tuż przed wznowieniem rozprawy na to, by ich myśli
pochłonęło coś innego.
– Kończ bajgla i chodź – rzuciła.
3
Sala rozpraw, sąd rejonowy

Joanna usiadła obok Paderborna, żałując, że nie zjadła czegoś


lekkostrawnego. Żołądek robił jej fikołki, choć nie miało to nic wspólnego
z tym, co za moment wydarzy się na sali sądowej.
W klinice czekały na nich odpowiedzi. Nie wiedziała jakie, niczego nie
wyczuła po głosie dzwoniącej do niej kobiety. Zakończyła rozmowę, zanim
ta na dobre mogła cokolwiek powiedzieć.
Musiała tak postąpić. Gdyby zrobiła inaczej, gdyby okazało się, że wieści
są złe, nie dociągnęliby tego procesu do końca.
Starała się usunąć to z myśli, kiedy na miejscu dla świadków pojawiały
się kolejne osoby. Byli to znajomi Judyty i Pawła, którzy nie wnosili wiele
do sprawy. Żadne nie miało wglądu w to, co działo się za zamkniętymi
drzwiami. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Nikt nic nie wyłapał.
Standard.
Przesłuchanie przyjaciółki Judyty, która spała z Rabantem, jawiło się jako
nieco bardziej owocne, ale dziewczyna nie miała wiele do powiedzenia.
Jedynie to, że Brzostowska wyjawiła jej zamiar publicznego oskarżenia
Pawła, a ona go uprzedziła.
Wszyscy uczestnicy postępowania czekali na dwie ostatnie osoby, które
przedstawią swoje zeznania. Te, które miały na ten temat najwięcej do
powiedzenia.
Jako pierwszy miejsce na mównicy zajął Rabant. Tuż po nim miała zrobić
to Judyta.
Z ramienia oskarżycieli pytania miał w tym pierwszym wypadku zadawać
Paderborn. Załatwił sprawę dość szybko, bo zasadniczo wszystko było
jasne. Paweł nakreślił obraz swojej byłej partnerki w dość jaskrawych
barwach, ukazując ją jako osobę niezrównoważoną, socjopatyczną
i skłonną do stosowania wobec niego ustawicznej przemocy słownej.
– Czy kiedykolwiek prowadziło to do ostrzejszego współżycia? – spytał
Olgierd.
– Nie, nigdy.
– Ale uprawiali państwo BDSM.
– Zgadza się – przyznał Paweł. – Używaliśmy knebli, pejczów, kajdanek,
bata, wibratorów, kulek analnych czy dilatorów.
– Oboje mieli państwo takie preferencje seksualne czy ktoś musiał kogoś
przekonywać?
– Oboje.
– Czy dochodziło też do bicia? Może duszenia?
– Tak. Obustronnego.
– Więc ta przemoc odbywała się w ramach pewnej konwencji. W łóżku.
– Nie – odparł Rabant. – To, o czym mówię, to dwie zupełnie inne
sprawy. Kiedy Judyta zaczynała się wyżywać, nigdy nie prowadziło to do
seksu. Przeciwnie. To były kłótnie, po których długo się do siebie nie
odzywaliśmy.
Paderborn umiał w pozory, skwitowała w duchu Joanna. Sprawiał
wrażenie nie osoby uczestniczącej w postępowaniu, ale jakiegoś
bezstronnego dziennikarza, który stara się dotrzeć do prawdy obiektywnej.
– O co się państwo kłócili? – zapytał.
– O wszystko. Czasem po jakichś galach zarzucała mi niewierność albo
zabieganie o wdzięki jakiejś innej kobiety. Potrafiła wściec się o to, że
z kimś rozmawiałem na afterparty przez chwilę. Albo o to, że rzuciłem
jakiś komentarz.
– Jaki?
Rabant wzruszył bezradnie ramionami, jakby temat był tak szeroki, że nie
uda mu się go nawet oględnie zarysować.
– To nie miało znaczenia, wszystko zależało od jej humoru – powiedział.
– Mógłby pan podać jakiś przykład?
Paweł przez moment się zastanawiał, a przynajmniej wyglądał, jakby to
robił. W rzeczywistości omówili tych zdarzeń przed procesem tyle, by
wybrać te, które zrobią na sędzim największe wrażenie.
– Sam nie wiem – odezwał się Rabant. – Dajmy na to, że wróciła do
domu z nową fryzurą, a ja powiedziałem, że jej ładnie.
– I? Co w takiej sytuacji stawało się przyczynkiem do kłótni?
– Cokolwiek. Na przykład to, że nie użyłem słowa „pięknie”. Albo że
zabrzmiałem nieszczerze. Potrafiła zrobić mi o to kilkugodzinną aferę,
która zawsze kończyła się tym, że wpędzała mnie w jakieś chore poczucie
winy. I żeby to wszystko się skończyło, to ja musiałem przepraszać.
– Rozumiem. A inny przykład?
Paweł zmrużył oczy, znów zdając się meandrować po zakamarkach
pamięci.
– Nie wiem, dajmy na to, że oglądaliśmy w telewizji wywiad z jakąś
aktorką i powiedziałem, że mogłaby trochę podszkolić się z gramatyki.
Judyta nie musiała nawet jej lubić, ba, czasem bywało, że nagle się
obruszała i stawała w obronie tych, za którymi sama nie przepadała.
Wściekała się, jakby od walki o dobre imię tej osoby zależało jej życie.
I znów zaczynała się kilkugodzinna gehenna.
Paderborn w końcu zerknął na oskarżoną. Zrobił to bez żadnej oceny,
całkiem neutralnie. Jakby przyglądał się jakiemuś zjawisku z czysto
naukowego punktu widzenia.
– To przy takich okazjach stosowała wobec pana przemoc słowną?
– Tak. Wyzywała mnie od najgorszych skurwysynów, chujów i tak dalej.
Powód nie był istotny, jak mówię, to mogło być cokolwiek. Zaczynało się
niewinnie, a potem budowała wokół tego całą swoją narrację. I wciąż to
robi, przecież nazwała mnie publicznie dzieciobójcą i gwałcicielem.
Olgierd pokiwał głową, a potem cicho westchnął. Wykonał swoją robotę,
a potem zajął miejsce. Przyszła kolej Chyłki.
– Jak pan na to reagował? – zapytała.
– Nijak. Sam sobie to wyrzucam.
– To znaczy?
– Nie odpowiadałem na te zaczepki, nigdy nie byłem wobec niej
wulgarny.
– A w łóżku?
Rabant lekko się poruszył i uciekł wzrokiem, pozorując lekkie
zażenowanie.
– Jeśli tego chciała, to tak.
– Ale poza tymi sytuacjami nie?
– Nie – zapewnił. – Nigdy. Przy każdej tej kłótni udawało jej się
zepchnąć mnie do roli winnego. Sam ją przyjmowałem, chociaż nie miałem
powodu. I potem robiłem wszystko, by każda afera skończyła się jak
najszybciej. I to chyba ją napędzało. Mogłem się postawić. Może
powinienem był.
Chyłka pokiwała głową, robiąc pauzę, by te ostatnie słowa mogły osiąść
w umyśle sędziego.
– To dlaczego pan tego nie zrobił? – spytała.
– Słucham?
– Dlaczego nigdy pan nie odpowiedział taką samą agresją?
– Bo nie jestem agresywnym człowiekiem.
– I tyle? – spytała z powątpiewaniem Joanna. – Mnie by to chyba nie
wystarczyło.
Paweł zawahał się, głośno wypuścił powietrze i odwrócił wzrok od
Judyty.
– Mnie być może też nie – przyznał. – Ale ją kochałem. Naprawdę
kochałem. I nie wyrządziłbym jej jakiejkolwiek krzywdy.
Chyłka powoli się podniosła, przeciągając kolejny moment milczenia.
Spojrzała na sędziego, podziękowała i oznajmiła, że nie ma więcej pytań.
Derwich zwrócił wzrok w kierunku Kordiana.
– Panie mecenasie? – spytał. – Jakieś pytania?
– Niewiele, Wysoki Sądzie.
– Zatem proszę.
Oryński odsunął się nieznacznie od ławy obrończej, a potem skrzyżował
ręce na piersi i przez chwilę po prostu przyglądał się Rabantowi. Emanował
pewnością siebie, która po raz pierwszy w życiu napełniała Chyłkę niejaką
obawą.
Na twarzy miał wypisaną jedynie powagę. Żadnego uśmiechu, żadnej
zapowiedzi lekkiego tonu. Joanna doskonale wiedziała, czego się
spodziewać. Miała nadzieję, że Paweł także.
– Uderzył pan kiedyś moją klientkę? – spytał Zordon.
– Jak mówiłem…
– Wystarczy odpowiedź „tak” lub „nie”.
– Jak mówiłem, w trakcie…
– To naprawdę kwestia zero-jedynkowa – uciął jeszcze raz Oryński. –
Albo ktoś wsiada do samochodu pod wpływem alkoholu, albo nie.
Motywacje, rodzaj wypijanych drinków czy nawet dobrowolność ich
spożywania nie mają nic do rzeczy.
Chyłka się podniosła.
– Wysoki Sądzie…
Derwich spojrzał na nią pytająco, jakby zaskoczony i niepewny, co
wzbudziło jej reakcję.
– Naprawdę musimy to przerabiać? – zapytała.
– Co konkretnie?
Chyłka wskazała Zordona niedbałym skinieniem głowy.
– Mecenas Oryński próbuje sprowadzić do wymiaru binarnego coś, co
binarne nie jest. Jeśli pozostajemy przy dość absurdalnej analogii
z samochodem, to tak, jakby powiedzieć, że wejście na trzeźwo do auta
pijanego przyjaciela i przestawienie go jest przestępstwem. Nie jest, jeśli
dostaliśmy kluczyki i zostaliśmy poproszeni o to, by to zrobić.
Antoni nie wyglądał, jakby miał zamiar podjąć jakąkolwiek decyzję.
– Jeśli już musimy słuchać takich pytań, ewidentnie sugerujących
odpowiedź i tym samym godzących w zasadę wyrażoną w artykule sto
siedemdziesiąt jeden paragraf cztery Kodeksu karnego, to umożliwmy
chociaż mojemu klientowi pełną odpowiedź.
– Oczywiście – odparł sędzia, a potem posłał Kordianowi znaczące
spojrzenie.
Oryński uniósł lekko ręce na znak, że się dostosuje. Przez moment
wyglądał dość przyjaźnie, jak on. Potem jednak na powrót pojawiła się
sroga maska.
– Więc? – rzucił, patrząc na Rabanta. – Czy kiedykolwiek uderzył pan
moją klientkę?
– Jak już mówiłem, uprawialiśmy ostry seks.
– Wiązał się ze stosowaniem przemocy fizycznej?
Paweł znów nerwowo się poruszył, ale Chyłka miała świadomość, że
tylko gra. Dobrze przygotowała go na okoliczność tak formułowanych
pytań, bo doskonale wiedziała, jak będą brzmiały.
– Czasem przyjemność czerpie się z bólu – powiedział Rabant. – Tak
było w tym wypadku. Ale pańska klientka…
– Czyli odpowiedź brzmi: tak. Dziękuję. Kolejne pytanie.
– Ale pańska…
– Kolejne pytanie brzmi…
– Zaraz – rzucił ostro Paweł. – Nigdy nie zrobiłem niczego, o co by mnie
nie prosiła.
Chyłka zacisnęła pięść pod stołem, widząc, że Zordon dostał to, o co grał.
Niemal gwizdnął cicho.
– Ach – odezwał się. – Więc Judyta prosiła pana, żeby pan ją bił? Może
nawet błagała?
– To nie… nie mówiłem w tym sensie.
– A w jakim?
– Takim, że sama tego chciała.
– Sama się prosiła?
– Używa pan słów, które zupełnie…
– Tylko pytam – zastrzegł Kordian. – Jak wyglądały te prośby? Były
zwerbalizowane? Czy może wystarczyło, że odpowiednio się ubrała? Albo
spojrzała na pana w określony sposób?
– Zaraz…
Rabant urwał, uzmysławiając sobie, na jak grząski grunt dał się
wprowadzić. Kurwa, miał omijać go szerokim łukiem, nie używać takich
terminów i jak najprędzej pierzchnąć od tematu. Krótkie, oszczędne
odpowiedzi.
Spojrzał na Joannę, niepewny, jak kontynuować.
– Mieliśmy to omówione – odparł w końcu Paweł.
– Znaczy za każdym razem uzgadniali państwo, gdzie są granice?
– Tak.
Kordian uniósł brwi, a potem powiódł wzrokiem po wszystkich
zajmujących ławę naprzeciwko.
– Ile razy dochodziło między państwem do takich zbliżeń? – spytał.
– Nie wiem.
– Dwa, trzy, może pięćdziesiąt albo sto? Bliżej dwustu?
– Może tak.
– Może kilkaset więc?
– Tak. Chyba tak.
– I za każdym razem omawiali państwo szczegóły?
– Nie, oczywiście, że nie.
– A mimo to przed momentem powiedział pan, że tak.
– Nie to miałem na myśli.
– A co?
Chyłce robiło się gorąco. Rabant świetnie radził sobie, kiedy przebywał
na znajomym, aktorskim terytorium. Jeśli dać mu tekst do wykucia i rolę do
odegrania, nie było obaw, czy sobie poradzi. Gorzej, kiedy musiał
improwizować, jak teraz.
– Chodzi mi o to, że znaliśmy ogólne granice. Nie musieliśmy omawiać
wszystkiego przed seksem.
– Jasne. Czyli nie było tak, że moja klientka przychodziła do pana
i mówiła, że dziś ma ochotę na BDSM?
– No cóż…
– Nie musiała tego komunikować werbalnie, by pan wiedział?
– Nie. Nie musiała.
– Czyli wystarczyło, by ubrała się wyzywająco, i już miał pan sygnał, że
może pozwolić sobie na bicie jej, tak?
– Nie.
– Jak to nie? Właśnie pan to potwierdził.
Paweł potarł nerwowo czoło i znów poszukał ratunku u Chyłki. Miała
ochotę zaoponować, ale właściwie nie było sensu. Kordian rozjeżdżał jej
klienta, pozostając w szeroko pojmowanych granicach zasad procesowych.
– Po prostu dobrze się rozumieliśmy – dodał Rabant. – Nigdy nie było
żadnych nieporozumień.
– Nigdy nie usłyszał pan słowa „nie”?
– Nigdy. Gdyby tak było, od razu bym się wycofał.
– A przerwałby pan?
– Słucham?
– Gdyby w trakcie padło takie słowo.
– Oczywiście.
Kordian pokiwał głową, jakby dla niego także było to dość oczywiste.
Potem zaczął przesuwać kartki na stole. Kiedy podniósł wzrok, Joanna
wiedziała, że ma problem.
– Więc jakieś dwa tygodnie przed rozstaniem nie doszło do sytuacji,
w której moja klientka w trakcie analnej penetracji zaczęła się bronić?
Paweł powinien odpowiedzieć natychmiast. Mimo to się zawahał.
– Bronić się? – spytał. – Nie.
Dobrze, pochwaliła go w duchu Joanna. Powtórz pytanie, udziel
konkretnej odpowiedzi, zyskaj trochę czasu. Nie dawaj mu nic ponad to,
o co cię pyta.
Oryński zerknął na swoją klientkę. Potem położył jej rękę na ramieniu.
– Nie prosiła pana, by pan przestał?
– Nie prosiła.
– Nie mówiła, że nie chce tego?
– Mówiła tylko to, co było w tej konwencji przewidziane.
– Czyli?
Chyłka wiedziała, że musi interweniować natychmiast. Podniosła się
i posłała sędziemu długie spojrzenie.
– Wysoki Sądzie, te szczegóły…
– Mają istotne znaczenie dla rozgraniczenia, czy doszło do gwałtu, czy
nie – uciął Kordian.
Trudno było z nim polemizować – i Joanna miała wrażenie, że jeżeliby
zaczęła, straciłaby w oczach Derwicha na wiarygodności.
– Proszę siadać – polecił. – A świadek odpowie.
Rabant zacisnął mocno usta.
– Przepraszam, ale nie pamiętam pytania – odparł.
– Powtórzę – rzucił Kordian. – Co mówiła moja klientka podczas tego
zbliżenia, o którym rozmawiamy?
– Jeśli mamy na myśli to samo…
– Analna penetracja dwa tygodnie przed rozstaniem. O ile wiem, była to
jedyna taka sytuacja w tamtym czasie.
Paweł potwierdził lekkim skinieniem głowy.
– Więc? – dodał Zordon. – Co usłyszał pan od mojej klientki?
– Nie pamiętam dokładnych słów.
– Dlaczego?
– Słucham?
– Ma pan jakieś problemy z pamięcią?
– Nie.
– To może był pan wówczas pijany?
– Tak, przypuszczam, że tak.
Oryński trwał w całkowitym bezruchu, niewzruszony. Wbijał w oczy
Rabanta spojrzenie tak kategoryczne, że Chyłka na jego miejscu czułaby się
co najmniej nieswojo, nawet gdyby rozmowa dotyczyła czegoś innego.
– Co mówiła?
– To, co wcześniej ustaliliśmy. Odgrywaliśmy gwałt.
– Odgrywali państwo gwałt.
– Tak.
– Wcześniej bywały takie gry?
– Nie. To był pierwszy raz.
Kordian wyprostował się i poprawił togę.
– I twierdzi pan, że usłyszał pan z ust mojej klientki tylko to, co
wcześniej państwo ustalili?
– Zgadza się.
– Ustalili werbalnie? Wszystko, co będzie mówiła?
– Cóż, nie, ale…
– Rozumiem. To jak ustala się takie rzeczy niewerbalnie?
Rabant z trudem przełknął ślinę.
– Czy moja klientka mówiła w trakcie stosunku, że nie chce tego? Czy
protestowała? Czy mówiła, by ją pan zostawił, i się wyrywała?
– Tak, ale…
– Ale wziął to pan za element gry.
– To był element gry.
– Według pana.
Krople potu w końcu pojawiły się na twarzy Pawła, a on błyskawicznym
ruchem starał się je ściągnąć, jakby istniała szansa, że nikt tego nie
zauważy.
– Ustaliliśmy to wcześniej – zapewnił.
– Niewerbalnie.
– Niech pan posłucha…
– Słucham cały czas – zapewnił Kordian. – Problem w tym, że pan nie
słyszy, co mówi.
Sędzia powinien zareagować, ale najwyraźniej sam wpadł w spiralę,
w którą starał się wciągnąć ich wszystkich Zordon.
– Ostatnie pytanie – dodał Oryński. – Czy po tym zdarzeniu zapłacił pan
mojej klientce dwieście tysięcy złotych?
Kurwa mać, a więc wiedział o tym. I w lokalu pozwolił jej sądzić, że jest
inaczej.
– Uchylam się od odpowiedzi.
– Jasne. Czy te pieniądze miały zagwarantować milczenie mojej klientki?
– Uchylam się od odpowiedzi.
Kordian po raz pierwszy lekko uśmiechnął się do sędziego i rozłożył
ręce.
– Dziękuję, nie mam więcej pytań.
4
Sala rozpraw, sąd rejonowy

Oryński widział, że jego klientka po przesłuchaniu Rabanta poczuła się


nieco pewniej. Właściwie nie powinna potrzebować tego doświadczenia, by
wiedzieć, że znajduje się na dość dobrej pozycji.
Od momentu, kiedy wyjawiła mu, że to ona otrzymała dwieście tysięcy
złotych od Pawła, wszystko się zmieniło. A Kordian wiedział, że sprawę ma
wygraną.
Nie oznaczało to jednak, że nie zmagał się z trudnościami. Główna
sprowadzała się do wyrzutów sumienia wywołanych tym, że nie dał po
sobie niczego poznać w rozmowie z Chyłką. Teraz jednak wszystko było
już jasne. Nie pozostał im żaden as w rękawie, jedynie otwarta walka.
Judyta zajęła miejsce dla świadków, unikając spojrzenia Rabanta
i Joanny. Skupiała się na sędzim, zgodnie z tym, co poradził jej Kordian.
Paderborn zrezygnował z pytań, cała odpowiedzialność zatem spadła na
Chyłkę. Nie było to nic niespodziewanego. Dla zwykłej optyki procesowej
lepiej było, by to kobieta przesłuchiwała kobietę. Szczególnie w tego typu
sprawie.
– No dobrze… – rzuciła cicho Joanna, a potem powiodła wzrokiem po
zebranych. – Obawiam się, że małoletnich będzie trzeba wyprosić, bo
chciałabym zadać kilka pytań stricte łóżkowych.
Sędzia się nie odezwał, nikt się nie poruszył. Chyłka skinęła głową.
– Okej – dodała. – Zacznijmy więc z grubej rury. Czy kiedykolwiek
uzgadniała pani z moim klientem, że chciałaby, by zadawał jej ból w trakcie
stosunku seksualnego?
Brzostowska wyglądała na umiarkowanie zażenowaną, co właściwie
niezbyt dobrze współgrało z brakiem uprzedzeń, który przejawiała do tej
pory.
– Tak – przyznała.
– Raz czy dwa? Czy może więcej?
– Więcej.
– Kilkaset razy?
– Może. Byliśmy razem dość długo, a seks uprawialiśmy codziennie.
Joanna zerknęła na swoje notatki, a potem podniosła spojrzenie.
– Dwa lata, tak?
– Zgadza się.
– To daje nam trzysta sześćdziesiąt pięć dni i kolejne trzysta sześćdziesiąt
pięć dni – podsumowała Chyłka. – W przeciwieństwie do Blanki Lipińskiej
możemy po prostu użyć określenia „siedemset trzydzieści dni”.
Judyta milczała, zawieszając wzrok gdzieś w oddali, jakby chciała
zademonstrować, że jest ponad to, co dzieje się na sali sądowej.
– Swoją drogą, czytała pani jej książki albo widziała filmy?
– Oglądałam dwie pierwsze części – przyznała Brzostowska.
– I jak? Niezasłużenie pominięto je w nominacjach do Orłów?
Kobieta milczała, a sędzia nadal sprawiał wrażenie kompletnie
niezainteresowanego tym, co działo się na sali.
– Wie pani, w jakim celu pytam? – dodała Joanna.
– Szczerze mówiąc, to chciałabym wiedzieć.
– Bo staram się ustalić, jak daleko się państwo posunęli.
Ktoś na publiczności cicho parsknął, doceniając dobór określenia.
– Czy mój klient celował piłką golfową między pani nogi? – spytała
Chyłka.
– Nie.
– To może zamiast tego spenetrował panią jakimś elementem sprzętu do
golfa?
Kordian podniósł się, a na dźwięk odsuwanego krzesła większość
zgromadzonych skierowała na niego wzrok. Nie zrobiła tego jedyna osoba,
na której uwadze mu zależało.
– Wysoki Sądzie – rzucił Oryński. – Moja klientka przeszła naprawdę
sporo. Czy jest absolutnie konieczne, by…
– Przepraszam – wtrąciła szybko Joanna. – Zaraz dojdę do rzeczy.
Z boku znów doszło ciche parsknięcie.
– Proszę się pospieszyć – włączył się w końcu Derwich.
Oryński zajął z powrotem swoje miejsce, a Joanna skupiła się na
oskarżonej. Dała jej chwilę, by poczuła, jak niewygodna potrafi być cisza
na sali sądowej, kiedy to na jednej osobie koncentruje się całe
zainteresowanie.
– Chciałam zapytać właściwie tylko o to, czy poczynali sobie państwo
śmielej niż Laura i Massimo – oznajmiła.
– Tak.
– Nieźle – oceniła Chyłka. – Może pani podać jakieś przykłady?
– Jeśli muszę… – odparła Judyta i skierowała pytający wzrok w stronę
sędziego.
Ten nie odpowiedział, wiedząc być może, że Joanna szybko go wyręczy.
– Obawiam się, że tak – powiedziała. – Bo tak jakby na tym polega
proces dochodzenia do prawdy.
– W porządku.
– W takim razie proszę z łaski swojej przytoczyć kilka najbardziej
nietypowych konwencji seksualnych, w których się państwo znaleźli.
– A co jest typowe?
Kordian kaszlnął cicho, zasłaniając dłonią usta. Uczulał Judytę, by nie
wchodziła w tego typu polemikę z Chyłką, bo może wyjść z niej jedynie
jako przegrana.
– Dobre pytanie – odparła. – Co dla pani jest?
– Wiele rzeczy. Ale z pewnością nie to, kiedy jedna strona mówi „stop”,
a druga kontynuuje. A nawet nakręca się jeszcze bardziej.
Oryńskiemu spadł kamień z serca. Dokładnie w tę stronę miała iść,
właśnie na to poświęcili długie godziny przygotowań.
– Pani tak powiedziała? – zapytała Joanna.
– Tak.
– W tej sytuacji, o której mówimy, czy w jakiejś wcześniejszej?
– W tej.
– Przedtem nigdy czegoś takiego pani nie mówiła? – kontynuowała
Chyłka, przyglądając się oskarżonej jak swojej ofierze. – Nie odgrywali
państwo żadnej fantazji dotyczącej gwałtu?
– Nie.
– Nie było bicia, podduszania, nawet uderzania po twarzy?
– Były, ale…
– Czy to prawda, że niejednokrotnie robili to państwo na podłodze,
w pozycji, która przypominała gwałt?
Judyta rzuciła krótkie spojrzenie swojemu adwokatowi, przed czym ją
przestrzegał. Derwich nie jawił się wprawdzie jako arcymistrz
spostrzegawczości, ale nawet jemu mogło nie ujść, że Brzostowska szuka
jakichś instrukcji.
Nie musiała tego robić, na tę linię pytań również byli przygotowani.
Mieli pełną świadomość, że Rabant przekaże Chyłce wszystkie szczegóły
ich pożycia.
– To znaczy? – spytała Judyta, grając na czas.
– Pani leżąca brzuchem na podłodze, mój klient na pani – wyjaśniła
Joanna.
– Tak, coś takiego miało miejsce.
– Czy to prawda, że mój klient zrywał wtedy z pani bieliznę, dociskał
ręką pani głowę do podłogi i nie pozwalał się poruszyć?
– Tak.
– Krępował pani ręce tak, by nie mogła pani z nim walczyć?
– Zgadza się.
Joanna lekko rozłożyła dłonie.
– I to według pani nie było odgrywanie gwałtu?
– Nie. Po prostu ostrzejszy seks.
– Okej – rzuciła z powątpiewaniem Chyłka. – A bywały jeszcze
ostrzejsze zbliżenia?
– Bywały.
– I do czego się sprowadzały?
Brzostowska nie mogła od tego uciec. Gdyby pominęła jakikolwiek
scenariusz, Chyłka bez trudu wykazałaby, że poświadcza nieprawdę.
– Kilkakrotnie uprawialiśmy seks z użyciem noży.
– W jakim sensie?
Judyta westchnęła.
– Chodziło z jednej strony o ból, z drugiej o krew. Często zresztą
robiliśmy to, kiedy miałam okres.
– Wróćmy do noży. Okaleczali się państwo?
– Nie były to zbyt głębokie rany, ale tak.
– Gdzie?
– Czasem na plecach, na pośladkach, w okolicach narządów rodnych.
Brzostowska mówiła z coraz mniej zaznaczonym zażenowaniem, mimo
że Oryński uczulał ją, by się pilnowała. Teraz wchodziła jednak w jakiś
tryb, w którym zdawała się szczycić tym, jak daleko się posunęli.
– Kto kogo okaleczał? – zapytała Joanna.
– Robiliśmy to sobie obydwoje.
– Co jeszcze?
– A co konkretnie chce pani wiedzieć?
Chyłka wciąż mierzyła ją nieruchomym spojrzeniem.
– Już mówiłam – odparła. – Jak daleko byli w stanie państwo wykroczyć
poza ogólnie przyjęte granice.
Judyta się zawahała, chyba przypominając sobie, że powinna być choćby
nieco skonfundowana koniecznością podnoszenia takich kwestii publicznie.
– A ja powiedziałam, że nie wiem, o jakich granicach pani mówi.
Wiązanie i kneblowanie? Tak, robiliśmy to. Czasem Paweł zakładał mi
worek na głowę, a potem bił mnie po twarzy i jednocześnie posuwał,
doprowadzając niemal do omdlenia. To chce pani usłyszeć?
– Też – przyznała Joanna. – Ale interesuje mnie też to, czy się pani
rewanżowała.
Judyta zacisnęła usta.
– Tak – przyznała.
– W podobny sposób?
– Czasem.
– Więc dusiła pani mojego klienta? I używała wobec niego przemocy
fizycznej?
– Tak, ale…
– Czy nie można więc uznać, że takie rzeczy były u państwa na porządku
dziennym? – przerwała jej Joanna, coraz mocniejszym głosem. – I że mój
klient nie jest, jak pani sugeruje, żadnym sadystą, ale masochistą. Zupełnie
jak pani. I zaspokajali się państwo wzajemnie, działając w ramach pewnego
porozumienia co do…
– Wysoki Sądzie – wpadł jej w słowo Kordian, podnosząc się. – Moja
klientka nie ma kompetencji do oceny, czy po stronie oskarżyciela
posiłkowego występuje sadyzm, czy masochizm. I nie czyni wobec tego
żadnych sugestii. Mówi tylko, że nie wyraziła zgody na stosunek seksualny.
Chyłka cicho zagwizdała i uniosła brwi. Ponownie nie spotkało się to
z żadną reakcją Derwicha, Kordian zaś zrozumiał, że ostatnim zdaniem
wprowadził się na minę.
– Nie wyraziła zgody? – zapytała Chyłka. – To ciekawe, zbadajmy ten
temat.
Zwróciła się szybko do Judyty, a Oryński doskonale wiedział, co oznacza
ta determinacja. Joanna przechodziła do wyprowadzenia najmocniejszego
ciosu.
– Tej nocy, o której mówimy, nie przygotowała pani żadnego osprzętu?
Nie ubrała się pani w strój, który normalnie wkładała tylko przy tego typu
zbliżeniach z moim klientem?
Judyta milczała.
– Więc?
– Tak było – przyznała w końcu Brzostowska.
– Przygotowała pani akcesoria i strój?
– Tak.
– Zamierzała pani uprawiać tej nocy z moim klientem ostry seks?
– Tak, ale…
– Co konkretnie pani zaplanowała?
Judyta była na granicy utraty cierpliwości, ale jakimś cudem zdołała
zachować równowagę.
– Pozwoliłam przywiązać się do stołu – powiedziała. – A potem założyć
opaskę na oczy.
– I jaką formę współżycia państwo ustalili?
– Miał zerżnąć mnie w usta – przyznała bez konfuzji Brzostowska.
Chyłka skinęła głową, jakby nigdy nic.
– Co potem?
– Miał zrobić to samo od tyłu.
– I tak się stało?
– Tak.
Joanna dała wszystkim czas, by ta odpowiedź osiadła w umysłach.
– To niech mnie pani poprawi, jeśli się mylę – podjęła. – Ale tamtej nocy
zaprosiła pani do siebie mojego klienta, przygotowała wszystko do ostrego
seksu, współżyła z nim, a po fakcie stwierdziła, że jednak nie chciała?
Kordian westchnął głośno. Gdyby to Pader zadał takie pytanie,
prawdopodobnie mógłby pożegnać się na jakiś czas z robotą. Chyłce jednak
uszło to płazem, w dodatku tworzyło kontekst, który mógł przekonać
sędziego.
– Nie po fakcie – odparła Judyta. – W trakcie.
– A, tak, powiedziała pani „stop”.
– Tak było.
– To mieliście jakieś bezpieczne słowo, które przy całym tym odgrywaniu
ról sprawiało, że przestawaliście, tak?
– Nie.
– Nie ustaliliście nigdy takiego?
– Nie. Wydawało mi się, że nie ma takiej potrzeby.
– Bo jest pani gotowa absolutnie na wszystko?
– Nie – zaprzeczyła po raz kolejny Brzostowska. – Bo byłam przekonana,
że mój partner nie jest.
Chyłka położyła dłoń na dłoni i przechyliła głowę na bok, jakby właśnie
usłyszała najbardziej niestworzoną deklarację.
– Jasne – odparła. – W takim razie wróćmy do tamtej sytuacji, już po
penetracji oralnej. Pani leży przywiązana na stole, mój klient stoi za panią,
zgadza się?
– Zgadza.
– I mówi pani „stop”.
– Tak. Ile razy jeszcze…
– Krzyczała pani?
– Słucham?
– Czy pani krzyczała?
– Nie.
– Biła pani, starała się wyrwać?
– Nie. Byłam przerażona tym, co się dzieje.
– Na tyle, że zdołała pani wydusić jedynie „stop”?
– Tak.
– A nie miała pani knebla w ustach?
Judyta zamrugała nerwowo.
– Miałam, ale…
Urwała, kiedy Chyłka przechyliła się na bok i wyjęła z torby rzecz,
o której rozmawiali. Położyła czarną, masywną kulę na blacie, a potem
wskazała ją wzrokiem.
– To takie akcesorium? – spytała niewinnym głosem.
Brzostowska nawet nie musiała się przyglądać. Wiedziała doskonale, że
Rabant kupił identyczne narzędzie.
– Nie mam pewności.
– To proszę wykonać rachunek prawdopodobieństwa.
Żuchwa Judyty wyraźnie drgnęła, kiedy ta zacisnęła mocno zęby. Joanna
zaś uniosła przedmiot, niby po to, by Brzostowska mogła lepiej go
zobaczyć. W istocie chodziło jej tylko o jedno – pokazanie wszystkim, jak
duża była to kula.
– Tak – przyznała Judyta. – To wygląda na taki sam knebel.
– Da się z tym w ogóle mówić?
– Niewyraźnie, ale tak.
– Może źle to ujęłam – odparła Chyłka. – Da się zrozumieć wypowiadane
przez kogoś słowa?
Brzostowska głośno przełknęła ślinę.
– Czy wychodzi raczej niejasne mamrotanie? – dodała Joanna.
– Nie wiem.
Chyłka przytrzymała jej spojrzenie. Dostała właściwie wszystko, czego
potrzebowała w trakcie tego przesłuchania.
– Dziękuję – rzuciła do sędziego. – Nie mam więcej pytań.
Ten spojrzał na Kordiana, ale sprawiał wrażenie, jakby robił to wyłącznie
z musu. Chciał jak najszybciej pozbyć się tej sprawy ze swojej wokandy.
I trudno było mu się dziwić.
Oryński skupił się na swojej klientce. Milczał z kamiennym wyrazem
twarzy, zastanawiając się, czy wcześniej przygotowana linia przesłuchania
jeszcze się broni.
Godziny planowania, cyzelowania słów i przewidywania argumentów
Chyłki. Wzmożony wysiłek, by zbić każdy fakt, który podniesie. By zdjąć
z nich odium wyraźnej degrengolady jego klientki, którym Joanna będzie
starała się ją obarczyć.
Miał wszystko przygotowane. Zapamiętane. Na wyciągnięcie ręki.
Mimo to zerknął na notatki, zawahał się, a potem obrócił kartkę. Pieprzyć
wszystkie te taktyki. Uznał, że jeśli ma wygrać ten proces, zrobi to na
gruncie zwykłej ludzkiej moralności.
– Może nam pani powiedzieć, dlaczego w trakcie stosunku zmieniła pani
zdanie? – spytał.
– Bo uznałam, że to niewłaściwe.
– Co?
– Nasze zbliżenie. To było złe.
– Dlaczego?
– Bo nie było w tym nic dobrego.
Judyta nie była przygotowana na tę improwizację. Miał jednak zamiar
poprowadzić ją za rękę aż do celu. Poprawił mankiety białej koszuli, by
nieco wystawały poza linię rękawów togi.
– Może pani wyjaśnić, dlaczego w ogóle tamtej nocy doszło do tego
stosunku? Bo to było zaplanowane, tak?
– Oczywiście…
– To pani to zapoczątkowała, tak? A przynajmniej tak wynikało z tego, co
udało się ustalić mecenas Chyłce.
Judyta pokiwała głową i głośno przełknęła ślinę.
– Tak, to był mój pomysł. Ja zaproponowałam Pawłowi, żeby przyszedł.
I chciałam zrobić coś, żeby…
– Tak?
– Żeby dał naszemu związkowi drugą szansę – dokończyła. – Taki był
mój plan.
– Więc sama go pani tam ściągnęła. Sama pani chciała z nim współżyć.
– Zgadza się.
– Ale zmieniła pani zdanie w trakcie.
– Tak.
Oryński patrzył na nią dostatecznie długo, by odwróciła wzrok.
– Czyli można powiedzieć, że sprowokowała pani Pawła Rabanta do tego
gwałtu?
Judyta popatrzyła na niego nierozumiejącym wzrokiem, który znikł
równie szybko, jak się pojawił.
– Tak chyba starała się wykazać to mecenas Chyłka – dodał Kordian.
– Chyba tak.
– Bo przecież zaproszenie do wspólnego spędzenia wieczoru to
prowokacja. Ubranie się w taki, a nie inny sposób to prowokacja. W końcu
pozwolenie, by doszło do seksu, to także jasna deklaracja, że facet może
pozwolić sobie na wszystko.
Chyłka powoli się podniosła, patrząc na sędziego.
– Wysoki Sądzie, z natury doceniam sarkazm, ale…
– Ale nie kiedy jest wymierzony w ciebie? – przerwał jej Oryński.
Joanna wciąż skupiała się wyłącznie na Derwichu, który sprawiał
wrażenie, jakby miał zamiar zaoponować.
– Przepraszam – odezwał się zawczasu Kordian. – Staram się tylko
wykazać, że cała ta linia przesłuchania doprowadziła nas jedynie do tego,
że jeśli jest prowokacja, to gwałt jest uzasadniony. To kompletna…
– Nikt tego nie powiedział, Wysoki Sądzie – wpadła mu w słowo Joanna.
– Wykazaliśmy jedynie, że klientka mecenasa Oryńskiego wyraziła zgodę.
I nie wycofała jej w trakcie.
– Ciekawe, bo ja słyszałem coś całkowicie odwrotnego.
Derwich w końcu uniósł dłonie, a potem znaczącym ruchem zasugerował,
by dwójka prawników zajęła swoje miejsca.
– Czas na wygłaszanie swoich tez będą jeszcze państwo mieli –
zawyrokował. – Teraz skupmy się na doprowadzeniu czynności do końca.
Posłał pełne zniecierpliwienia spojrzenie Kordianowi, a ten potaknął
krótko i obrócił głowę do swojej klientki.
– Ustalmy raz a porządnie – odezwał się. – Udzieliła pani zgody na
obcowanie płciowe?
– Tak.
– Wycofała ją pani w trakcie?
– Tak.
– I zakomunikowała to panu Rabantowi?
– Zgadza się. Raczej trudno byłoby to pomylić z czymkolwiek innym.
– Bo?
– Bo kazałam mu przestać – odparła Brzostowska i posłała nienawistne
spojrzenie Chyłce. – I nie, nie mogłam się wyrwać, nie mogłam go uderzyć,
nie mogłam krzyczeć. Bo byłam związana i zakneblowana. Zapewniam
jednak, że zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby przestał.
– Jak zareagował?
– Podnieciło go to jeszcze bardziej.
– Może myślał, że to gra?
– Nie. Wiedział, że tego nie chcę.
– Skąd?
Judyta bezsilnie rozłożyła ręce, jakby musiała tłumaczyć dziesiąty raz to
samo. W pewnym sensie tak było, Oryńskiemu jednak zależało na tym, by
z jej ust padły określone słowa.
– Bo byliśmy razem przez dwa lata – powiedziała. – Dobrze się znaliśmy.
– No tak. Jak policzyła mecenas Chyłka, doszło do kilkuset zbliżeń,
prawda?
– Właśnie.
– I co ma pani na myśli, mówiąc, że się państwo znali?
Zgodnie z instrukcjami Kordiana Brzostowska unikała dłuższego
patrzenia na kogokolwiek poza sędzią. Teraz jednak pozwoliła sobie na to,
by przez moment w milczeniu lustrować Rabanta.
– Znaliśmy nasze ciała – powiedziała. – Bez problemu rozpoznawaliśmy
sygnały. Dlatego nie musieliśmy nic ustalać przed zbliżeniem. Bo
czytaliśmy się nawzajem idealnie.
– Więc nie było szans, by pan Rabant pomylił tę sytuację z odgrywaniem
jakiejś roli?
– Nie.
– I nie widzi pani żadnej możliwości, by pozostawał nieświadomy, że
wycofała pani zgodę na ten stosunek?
Nadal świdrowała go wzrokiem.
– Najmniejszej – zapewniła. – Ten skurwysyn brutalnie mnie zgwałcił
i czerpał z tego jebaną przyjemność.
5
ul. Parkingowa, Śródmieście

Chyłka wróciła na niewysoki murek na skrzyżowaniu Parkingowej ze


Wspólną, tym razem w towarzystwie Paderborna. Od razu wyciągnął
IQOS-a, ale teraz nie oponowała. Przeciwnie, obserwowała prokuratora,
jakby analizowała zachowanie jakiegoś dziwnego zwierzęcia.
W końcu dała mu spokój, skupiając się na tym, co mieściło się w tej
części Śródmieścia. Apteka, dwie restauracje, salon fryzjerski,
wydawnictwo. O ile pamiętała, jeden z lokali był kiedyś przybytkiem ze
zdrowym żarciem, teraz mieściła się tam w gruncie rzeczy winiarnia. Dobra
zmiana.
– Patrz – rzuciła, wskazując Olgierdowi drugą stronę ulicy.
Wypuścił dym i obejrzał się przez ramię.
– Kancelaria prawna Kocur i Wspólnicy spółka komandytowa –
oznajmiła. – Niezłe nazwisko dla wspólnika.
– Chyłka to to nie jest.
– Fakt – przyznała Joanna, a potem wzięła od Padera elektroniczne
urządzenie.
Przez moment się wahała.
– To nie gryzie – rzucił prokurator.
– Tylko zatruwa ci płuca substancjami, których nie powinno się tam
tłoczyć.
– Chwalisz czy ganisz?
– Chwalę – odparła, wciąż przyglądając się IQOS-owi. – Co tam jest
w środku?
– Tytoń.
– Kurwa, Padre, co za niespodzianka. Jaki?
– Marlboro.
Wciąż nie była przekonana, czy zamierza spróbować. Nie chodziło ani
o awersję do nikotynowych nowinek, ani o to, że mogła być to dla niej
furtka prowadząca z powrotem do nałogu.
Joanna miała świadomość, że może być w ciąży.
Fakt, że ludzie z kliniki chcieli z nimi porozmawiać, mógł oznaczać
właściwie cokolwiek. W pierwszej chwili naszły ją pesymistyczne myśli.
Zaraz potem jednak doszła do wniosku, że nie dała kobiecie nawet cienia
szansy, by ta okazała jakiekolwiek emocje. Równie dobrze mogła dzwonić
z dobrymi wieściami.
Nie teraz, upomniała się w duchu. Będziesz myślała o tym po mowie
końcowej.
Oddała Paderbornowi papierosa, a potem poczekała cierpliwie, aż
skończy palić. Zagadywał ją o to i owo, ale odpowiadała jedynie
automatycznymi półsłówkami. Powtarzała w głowie to, co zaraz wygłosi
w sali sądowej, świadoma, że zależy od tego wygrana lub przegrana.
Kordian dysponował mocnymi kartami. Ona jednak miała pomysł na to,
jak przedstawić je w niekorzystnym świetle.
Wszystko wciąż było możliwe przy odpowiednio nastawionym sędzim.
A Derwich z pewnością do nich należał.
Kiedy wszyscy wrócili na salę sądową, nie ulegało wątpliwości, że
Antoni liczy na krótkie i konkretne mowy końcowe. Jeśli miał
kiedykolwiek styczność z tymi, które wygłaszała dwójka adwokatów, nie
powinien się niczego obawiać.
Oboje wychodzili z założenia, że najgorsze, co można zrobić na sam
koniec procesu, to rozwlekać argumentację. Byli zwolennikami krótkich,
mocnych uderzeń.
Chyłka miała wyprowadzić swoje jako pierwsza.
Podniosła się i przeciągnęła dłonią po todze.
– Wysoki Sądzie – zaczęła. – Jak wszyscy wiemy, zniesławienie jest
przestępstwem formalnym. Nie jest istotny skutek tego czynu. Może
prowadzić do ubytku w dobrym imieniu pokrzywdzonego, może poniżyć
go w oczach opinii publicznej, ale wcale nie musi. Liczy się jedynie to, czy
obiektywnie taki efekt mógł wystąpić.
Zrobiła krótką pauzę i przelotnie spojrzała na Kordiana.
– Mecenas Oryński z pewnością podniesie, że mój klient niewiele stracił
– podjęła. – Nie odebrano mu roli, nie wypowiedziano kontraktów
reklamowych. To wszystko prawda. Ale powtórzmy: dla rozstrzygnięcia,
czy doszło do przestępstwa, ten skutek w żadnym wypadku wystąpić nie
musi.
Widziała, że te słowa trafiły do Derwicha. Zresztą nawet, gdyby było
inaczej, miałby doskonałą świadomość tego, jak w polskim porządku
prawnym skonstruowane jest zniesławienie. Były to absolutne podstawy.
Jej zależało jedynie na tym, by zawczasu zbić argument Zordona.
Fakt, że przekreślił coś na kartce przed sobą, dowodził, że tak się stało.
– Zastanówmy się jednak, czy do zniesławienia w ogóle doszło –
kontynuowała. – Mecenas Oryński powie, że nie, bo jego klientka
przedstawiła tylko stan faktyczny. Problem w tym, że nie był zgodny
z prawdą.
Zaczerpnęła krótko tchu.
– Chciałabym przypomnieć Wysokiemu Sądowi, że prokuratura nie
postawiła żadnego zarzutu mojemu klientowi. Nie został za nic skazany.
Bez względu na to, czy znajduje się w katalogu osób podejrzanych, czy nie,
nie uprawnia to nikogo do publicznego twierdzenia, że odebrał życie
swojemu dziecku. Powtórzę jeszcze raz: nie został skazany. A dopóki tak
się nie stanie, jest w świetle prawa człowiekiem niewinnym.
Rozłożyła lekko ręce, patrząc na sędziego.
– Czego więcej potrzeba, by stwierdzić, że doszło do zniesławienia w tej
materii?
Liczyła na to, że Derwich też spojrzy na to w ten sposób, ale nie mogła
mieć pewności. Wiedziała za to, że nie może pozwolić sobie na dużo
dłuższe przeciąganie mowy końcowej.
– W sprawie rzekomego gwałtu sprawa jest równie klarowna – podjęła. –
Mój klient i oskarżona za każdym razem odbywali dobrowolne stosunki
seksualne. Nikt nikogo do niczego nie zmuszał. Przeciwnie, to Judyta
Brzostowska zaprosiła poszkodowanego do domu, ona podała mu alkohol
i ona zainicjowała ostry seks, w którym mój klient wziął udział. Twierdzi,
że w trakcie zmieniła zdanie, co z punktu widzenia linii obrony jest jedyną
narracją, która mogłaby ją uratować. Nic innego by się nie obroniło.
Problem w tym, że, jak sama przyznała, miała zakneblowane usta.
Zakładając nawet niestworzoną wersję, że faktycznie jej się… – Chyłka na
moment urwała i uniosła wzrok – …odwidziało, to w jaki sposób to
zakomunikowała? Pomrukami? W sytuacji, w której ta para się znajdowała,
nie mogło być to odczytane jako nagła zmiana zdania. Skąd mój klient
miałby zatem o niej wiedzieć? Nie czytał jej w myślach, nie miał powodu,
by po kilkuset podobnych stosunkach podejrzewać, że akurat w tym coś się
zmieniło.
Joanna spojrzała na Brzostowską w sposób, który jasno sugerował, że
mimo przedstawienia tego scenariusza traktuje go jedynie w kategoriach
science fiction.
– I dlaczego nie poszła na policję? – dodała. – Dlaczego nie zrobiła
obdukcji? I dlaczego wcześniej robiła sobie zdjęcia po co brutalniejszych
zabawach? Czyżby przygotowywała się do tego, by uderzyć w mojego
klienta?
Wiedziała, że te pytania powinny paść w trakcie przesłuchania, ale wolała
postawić je dopiero w mowie końcowej – i pozostawić bez odpowiedzi.
Tym bardziej że miała jeszcze jeden argument, którego nie chciała
ryzykować podczas wymiany ciosów z Zordonem.
– Zastanówmy się nad tym, co stało się po fakcie. Czy wyrzuciła mojego
klienta z mieszkania? Czy zaczęła na niego krzyczeć, obarczać go winą
o to, co się stało? Czy zadzwoniła po jakąkolwiek pomoc? Nie. Nie. I nie.
Mój klient jasno poinformował mnie, że został w mieszkaniu, a oskarżona
poszła pod prysznic. Czy tak zachowuje się osoba, która została
zgwałcona?
Chyłka bezsilnie westchnęła.
– Mecenas Oryński z pewnością podniesie kwestię dwustu tysięcy, które
mój klient zapłacił Judycie Brzostowskiej za milczenie. Całkiem słusznie,
też zrobiłabym to na jego miejscu, starając się przekonać Wysoki Sąd, że to
o czymkolwiek świadczy. Nie świadczy. Paweł Rabant robił wszystko, by
uwolnić się od tej toksycznej osoby. I żył ułudą, że te pieniądze okażą się
wystarczające, by ten cel osiągnąć. To próbował kupić.
Moment przerwy, by nabrać tchu.
– Ale niech będzie – kontynuowała Joanna. – Załóżmy, że wersja
oskarżonej jest prawdziwa. I że wymamrotała coś, co mój klient mógłby
postrzegać jako wycofanie zgody na dalsze współżycie.
Niełatwo było jej iść tym torem, ale zasady wykonywania zawodu jej to
nakazywały.
– Spójrzmy w przepisy – powiedziała. – Artykuł sto dziewięćdziesiąt
siedem paragraf jeden Kodeksu karnego. Kto przemocą, groźbą bezprawną
lub podstępem doprowadza inną osobę do obcowania płciowego, podlega
karze pozbawienia wolności od lat dwóch do dwunastu.
Chyłka poczuła nieprzyjemne uczucie w żołądku.
– Gdzie przemoc? – rzuciła.
Pozwoliła sobie na moment ciszy, zupełnie jakby ktoś mógł
odpowiedzieć.
– Gdzie groźba bezprawna? – dodała. – Gdzie podstęp? Żaden
z elementów warunkujących uznanie tego czynu za gwałt nie wystąpił.
Nawet gdyby mój klient chciał je stosować, nie miałby okazji, bo, jak
mówiłam, został tam zaproszony i wciągnięty do seksualnej gry. Jeśli ktoś
wykazywał w całej tej sytuacji większą inicjatywę, a nawet podstęp, to
raczej oskarżona.
Joanna znów rozłożyła ręce, ale teraz pozwoliła sobie na delikatny, nieco
bezsilny uśmiech.
– Mówię o tym wszystkim tylko dlatego, że ten absurdalny scenariusz
usłyszymy za moment z ust mecenasa Oryńskiego. Pozwolę sobie jednak
przypomnieć, że rzeczywistość była inna. Zgoda nie została wycofana,
a oskarżona czerpała przyjemność ze zbliżenia. Naprawdę mamy uwierzyć,
że w pewnym momencie po prostu naszło ją, że już nie ma ochoty na dalsze
obcowanie płciowe? Mimo że wcześniej zgadzała się na znacznie ostrzejsze
współżycie kilkaset razy?
Chyłka pokręciła głową.
– Wedle obowiązujących przepisów ofiara gwałtu musi wykazać, że
sprzeciwiała się, biła ze sprawcą lub krzyczała. Tak stanowi prawo
i orzecznictwo. W tym wypadku zaś nie ulega wątpliwości, iż obrona tego
nie wykazała.
Krótki oddech. Tyle powinno wystarczyć.
– Wysoki Sądzie, w ocenie oskarżenia cały materiał dowodowy
zgromadzony w niniejszej sprawie nie pozostawia najmniejszych
wątpliwości co do tego, iż doszło do przestępstwa zniesławienia, zarówno
w przedmiocie zarzutów o zabójstwo, jak i o gwałt. Mając to na względzie,
wnoszę o uwzględnienie aktu oskarżenia w całości. Dziękuję.
Chyłka zajęła miejsce, wyprostowała się lekko i spojrzała na sędziego,
starając się ocenić, czy podziela jej pogląd. Był obojętny, jak zawsze.
Przeniosła wzrok na Kordiana, jakby wyzywała go, by podjął rękawicę.
6
Sala rozpraw, sąd rejonowy

Oryński spodziewał się większości argumentów, które padły. Nie


zaskoczyło go też, w jakich retorycznych ramach poruszała się Chyłka –
rzuciła kilka rzeczy, które mogły pozwolić sędziemu na orzeczenie zgodnie
z aktem oskarżenia, jednocześnie nie wykroczyła poza ogólnie przyjęte
granice.
Kordian zamierzał jednak umieścić ją tam po fakcie. Podniósł się
energicznie, a potem splótł dłonie.
– Wysoki Sądzie – zaczął. – Moja klientka oskarżyła publicznie Pawła
Rabanta o zabójstwo swojego dziecka oraz gwałt na niej. Zrobiła to z pełną
premedytacją i przekonaniem. Dlaczego? Była i jest bowiem pewna, że jej
obowiązkiem jest powiedzieć głośno zarówno o jednej, jak i drugiej
sprawie. Działa nie dla siebie, nie dla wymierzenia sprawiedliwości; tym
zajmie się prokuratura w oddzielnym postępowaniu. Zależy jej jedynie na
dobru publicznym. Na tym, by wszyscy wiedzieli, jakim człowiekiem jest
ten, którego w tym postępowaniu nieco paradoksalnie określamy mianem
poszkodowanego.
Oryński zmrużył lekko oczy, patrząc na Pawła.
– Nie stała mu się żadna krzywda – dodał. – Przeciwnie, to on jest stroną,
która krzywdzi. I nie potrzebujemy wyroku sądowego o zabójstwo
w sprawie karnej, by to ustalić. Wystarczy nam stan faktyczny, który
wykazaliśmy dość jasno w toku postępowania. Paweł Rabant przyszedł do
mieszkania mojej klientki i zabrał stamtąd dziecko. Potem był widziany na
dole przez jej partnera, który starał się odebrać niemowlaka. Nie udało mu
się tego dokonać, co nie jest zaskoczeniem dla nikogo, kto choć przez
chwilę mógł spojrzeć na pana Rabanta.
Kilka głów obróciło się w kierunku umięśnionego aktora.
– Następnie tak zwany pokrzywdzony opuścił budynek wraz z dzieckiem.
Był to ostatni moment, kiedy widziano chłopca żywego. I jeśli to nie
przesądza, kto jest odpowiedzialny za odebranie mu życia, to szczerze
mówiąc, nie wiem, jaki dowód miałby być wystarczający. Ten z pewnością
uprawdopodobnia sprawcę na tyle, iż nie sposób traktować słów mojej
klientki jako choćby namiastki zniesławienia. Równie dobrze możemy
uznać, że prokuratura zniesławia każdego, komu publicznie stawia zarzut.
A pozwolę sobie zaznaczyć, że w tej chwili traktuje Pawła Rabanta jako
podejrzanego. Czy będziemy próbowali pociągnąć do odpowiedzialności
prokurator Elwirę Uptas? Wątpię. I to nie tylko dlatego, że jest
funkcjonariuszem publicznym, ale także z tego powodu, że wskazanie
sprawcy jest całkowicie uzasadnione.
Oryński odetchnął nieco w duchu. Zanim zaczął, wydawało mu się, że
mimo dobrego przygotowania nie uda mu się zbić argumentów Chyłki. Im
bardziej jednak się rozkręcał, tym większą pewność siebie odczuwał.
– Przejdźmy zatem do drugiej sprawy, gwałtu – kontynuował. – Nikt
z nas nie jest idealny, nie powinniśmy więc wymagać perfekcji od innych.
Moja klientka w rozmowach ze mną wielokrotnie podkreślała, jak dużym
błędem było w jej przekonaniu to, by próbować naprawić związek
z Pawłem Rabantem. Zaprosiła go tamtej nocy, by właśnie tego dokonać.
Użyła narzędzi, które wcześniej się sprawdzały, które oboje znali. Możemy
oceniać to do woli, ale tak naprawdę nie ma to żadnego znaczenia. Liczy się
to, iż zrozumiała swój błąd. Stało się to jednak za późno, kiedy pan Rabant
nie był już gotów przestać, dopóki się nie zaspokoił.
Kordian zerknął na Brzostowską, która trwała w dziwnym stuporze.
Zdawała się robić wszystko, by nie słyszeć wypowiadanych przez obrońcę
słów.
– Moja klientka protestowała – dodał Oryński. – Wyraziła jasny sprzeciw
i zakomunikowała go w sposób niebudzący żadnych wątpliwości. Bez
znaczenia jest to, czy miała zakneblowane usta, czy nie, zresztą chyba
wszyscy wiemy, że w większości gwałtów sprawcy nie pozostawiają
ofiarom szans, by te protestowały. Nie znaczy to, że do gwałtu nie doszło,
prawda?
Kordian zawiesił to pytanie w próżni, nawet nie patrząc na sędziego.
Chciał uniknąć wrażenia, że usilnie stara się go do czegokolwiek
przekonać.
– Judyta Brzostowska próbowała się uwolnić, próbowała się wyrwać. Dla
sprawcy musiało być jasne, że dzieje się coś, co znacznie różni się od tych
kilkuset innych razy, kiedy dochodziło między nimi do zbliżenia. Mimo to
nie przestawał. Przeciwnie, podnieciło go to jeszcze bardziej. I ma to nie
spełniać ustawowej dyspozycji z artykułu sto siedemdziesiąt jeden paragraf
cztery Kodeksu karnego? Nie jest to przemoc?
Oryński lekko rozłożył ręce, imitując wcześniejszą pozę Chyłki.
– Owszem, polskie prawo jest ułomne w kwestii gwałtu. Skupia się
przede wszystkim właśnie na stosowaniu przemocy, groźby lub podstępu,
nie podchodząc do sprawy od strony ofiary. Powinno uwzględniać przede
wszystkim działanie bez dobrowolnej i świadomej zgody na współżycie.
Przypomnę, że Polska w dwa tysiące dwunastym roku przyjęła Konwencję
o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej,
czyli tak zwaną konwencję stambulską. Ratyfikowała ją trzy lata później.
W jej myśl gwałt definiuje właśnie to, co podniosłem, nie zaś wystąpienie
przemocy czy innych zewnętrznych elementów. Czy to nie wystarcza do
stwierdzenia, co miało miejsce? Nie rozważamy tu prawnej kwalifikacji
czynu popełnionego przez Pawła Rabanta. Nie skazujemy go w tym
procesie na odpowiedzialność. Musimy jedynie przesądzić, czy moja
klientka go zniesławiła.
Kordian skupił się na sędzim, ale nie mógł nic wyczytać z tej obojętnej
maski. Zdawało się, że Derwich ma tak samo nonszalanckie podejście
zarówno do wersji Chyłki, jak i jego.
– Dlaczego w takim razie moja klientka nie poszła na policję? Dlaczego
nie wyrzuciła pana Rabanta z mieszkania? I dlaczego, do cholery, nie
protestowała bardziej?
Sędzia w końcu drgnął, jakby przez moment zastanawiał się, czy nie
upomnieć adwokata. Ostatecznie zrezygnował.
– Co to za pytania, Wysoki Sądzie? – dodał Kordian. – Czy naprawdę
musimy w ogóle je zadawać w dwudziestym pierwszym wieku? Jak można
obwiniać ofiarę tak ohydnego czynu o jej reakcję? Szczerze mówiąc, nie
wiem. Różni ludzie reagują na przeróżne sposoby. Zgwałcone osoby
niejednokrotnie mówią o tym, że w trakcie ataku towarzyszyło im poczucie
opuszczenia własnego ciała. Są przerażone, boją się o własne życie
i zdrowie. Czasem zwyczajnie nieruchomieją, nie potrafiąc w żaden sposób
się bronić. Czy to ma w jakiś sposób usprawiedliwiać czyn napastnika?
Wiedział, że nie musi udzielać odpowiedzi na te pytania. Gdyby to zrobił,
wywołałby efekt znacznie mniejszy, niż zamierzał.
– Więcej, czasem kobiety nie zgłaszają się na policję, bo paradoksalnie
czują się winne. Przez podejście, które zaprezentowała pani mecenas, boją
się odpowiedzialności. I nieraz są przekonane, że wina leży po ich stronie.
Bo zbyt wyzywająco się ubrały, bo wypiły za dużo, bo popatrzyły na kogoś
w taki czy inny sposób, bo flirtowały. Bo zaprosiły kogoś do mieszkania
i rozpoczęły zbliżenie.
Kordian urwał, patrząc na Rabanta. Marszczył lekko brwi, wszystkie te
słowa ewidentnie nie były mu obojętne. Oryński nie miał jednak
wątpliwości, że to wystudiowana, z pewnością przećwiczona przed lustrem
poza.
Judyta zaś nadal zdawała się całkowicie odcinać od tego, co działo się na
sali sądowej.
– Wyrok skazujący będzie utrwalał ten absurdalny stan rzeczy, Wysoki
Sądzie – ciągnął Oryński. – Stan rzeczy, na który nie możemy pozostawać
obojętni. Przejrzałem tylko kilkanaście komentarzy pod jednym
z artykułów na temat tego procesu. To, co zobaczyłem, było
jednoznacznym odzwierciedleniem sytuacji, o której mówię. Padały
określenia takie jak: „głowa pijana, dupa sprzedana”, „jak suka nie da, pies
nie weźmie”, „sprawił jej nagłą, niespodziewaną przyjemność” i „jeśli się
opierała, to chyba o szafę”. Ale nie mówię tylko o anonimowych ludziach
w internecie. Wielokrotnie na polskich salach sądowych padały pytania
o to, ile wypiła ofiara gwałtu, w co była ubrana, a nawet czy nosiła makijaż.
Nie stać nas dłużej na to, by tkwić w tej rzeczywistości. Czas najwyższy ją
zmienić. Mając to na względzie, wnoszę o uniewinnienie Judyty
Brzostowskiej. Dziękuję.
Kordian usiadł i uniósł wzrok, starając się uniknąć spojrzenia Chyłki.
Wpadł w pewien trans, nie trzymał się co do litery tego, co wcześniej
przygotował. Nie był pewien, jak mu poszło – i obawiał się, że z twarzy
Joanny właśnie to by wyczytał.
Zamiast na nią, zerknął na Judytę.
– W porządku? – spytał cicho.
Dopiero teraz się ocknęła.
– Tak – zapewniła. – Po prostu nie chciałam tego przeżywać jeszcze raz.
Po raz pierwszy miał wrażenie, że przez noszoną przez nią maskę zaczęła
prześwitywać prawdziwa osoba.
Pytanie, co widział sędzia.
I komu uwierzył.
7
ul. Marszałkowska, Śródmieście

Chyłka chodziła tam i z powrotem po szerokim chodniku między Żurawią


i Wspólną. Właściwie nie pamiętała, kiedy ostatnim razem miała tyle
wątpliwości związanych z tym, jaki będzie finał sprawy.
– Nie za dużo tych rundek jak na obcasy? – odezwał się Paderborn, kiedy
go mijała.
Zatrzymała się przy jednej z ławek i spojrzała na prokuratora z góry.
Przywodził na myśl nonszalanckiego dandysa, który nie przejmuje się
absolutnie niczym, co trapi resztę ludzkości.
– A tobie jakoś nie za lekko? – odparowała.
– Nie.
– Oczywiście. Macie to w dupie, zaraz i tak zajmiecie się moim klientem
w okręgówce.
Paderborn wzruszył ramionami.
– To nie moja sprawa.
– Ale wyglądasz, jakbyś tylko czekał, aż wyląduje w więzieniu.
Olgierd nieco spoważniał, jakby powiedziała coś, co trafiło w czuły punkt
zbudowanego z żelaznych zasad prokuratorskiego serca.
– Nie znam akt – odparł. – Nie wiem, jakie są dowody. Nie mogę więc
przesądzić, czy Rabant to zrobił, czy nie.
– Ale?
– Nie ma żadnego „ale” – zapewnił Paderborn. – Elwira prowadzi
postępowanie. Nie melduje mi o niczym. Dla mnie Rabant to oskarżyciel
posiłkowy w naszej sprawie. Tylko tyle i aż tyle.
Joanna westchnęła nerwowo i usiadła na ławce.
– Ale wziąwszy pod uwagę…
– Więc jednak jest to, kurwa, „ale”.
– Nie w tym sensie – zastrzegł Olgierd i obrócił się do niej. – Chcę tylko
powiedzieć, że przy tym wszystkim, co się pojawiło w tym procesie, trudno
będzie ci wybronić Rabanta w okręgówce.
– Ten wyrok nie będzie wpływał na tamten.
– Ale większość dowodów będzie taka sama.
Chyłka musiała przyznać mu rację. Pojawią się zeznania zarówno Judyty,
jak i Kacpra Iwańskiego. A ich wersje się pokrywały. Paweł wyszedł tamtej
nocy z dzieckiem.
Jedynym, co dawało mu szansę, był gość, który rzekomo widział, jak
Iwański odbierał dziecko i wracał z nim na górę. Gość, którego tożsamości
Joanna nie znała i nie potrafiła go znaleźć.
Prokuratura musiała szukać go ze zdwojoną mocą po tym, jak okazało
się, że nie było żadnej łapówki, a pieniądze za milczenie trafiły do Judyty.
A może nie? Może zakładali, że Rabant tym razem zapłacił komuś tak, by
nie widać było tego w rachunkach bankowych.
Z punktu widzenia śledczych wydawało się to prawdopodobne. Zresztą
od samego początku tak ewidentny brak tych środków na koncie powinien
podawać w wątpliwość, że to jakakolwiek łapówka. Rabant mógł przelać
dwieście tysięcy na jakiś lewy rachunek Judyty, ale raczej nie zrobiłby tego,
gdyby chodziło o kogoś innego.
Chyłka westchnęła. Wszystkiego się dowie, jak tylko uzyska dostęp do
akt. Na razie musiała się skupić na tym, co za moment wydarzy się na sali
sądowej. Wbiła wzrok w żyletkowiec i przez chwilę trwała w całkowitym
bezruchu.
– Jak myślisz? – odezwała się.
– Hm?
Sądziła, że nie musi precyzować, Olgierd zdawał się jednak też odpłynąć.
– Jaki wyrok wyda Derwich?
Paderborn przez moment się zastanawiał.
– Nie wiem – powiedział w końcu.
– Świetnie. Dzięki.
– Mówię poważnie. Oboje podnieśliście solidne argumenty, co tylko
pokazuje, jak różnie można oceniać takie sprawy.
– Przynajmniej pod względem prawnym – zauważyła pod nosem Joanna.
Prokurator pokiwał głową na boki.
– Pod faktycznym też – odparł.
– Znaczy?
– Jedynymi osobami w związku, które wiedzą, co tak naprawdę się w nim
dzieje, są one same. A czasem nawet one nie.
Było w tym coś prawdziwego, uznała w duchu Chyłka i postarała się nie
odnosić tego do siebie i Zordona.
– Nikt poza nimi nigdy się nie dowie, co tam zaszło. Ani ja, ani sędzia.
Czy Judyta rzeczywiście powiedziała „nie”? I jeśli tak, to czy zrobiła to
w sposób, który pozwalałby, żeby dotarło to do Pawła? I czy ma to
znaczenie? Co, jeśli naprawdę nie odnotował tego protestu?
Paderborn westchnął ciężko i ściągnął rękę z oparcia ławki.
– To cholernie trudne rozważania dla każdego sędziego. A ten ma więcej
doświadczenia w przeglądaniu TikToka niż aktów sądowych.
– Mhm – mruknęła tylko Chyłka.
Zaraz potem oboje zamilkli. Olgierd wyciągnął elektroniczny osprzęt
papierosowy, zerknął kontrolnie na Joannę, po czym umieścił wkład
i zapalił.
– Naprawdę chcesz go bronić? – spytał po chwili.
– Tak.
– Nawet jeżeli zabił to dziecko?
– Twierdzi, że nie.
– A ty mu wierzysz?
Chyłka miała świadomość, że nie rozmawia teraz z prokuratorem, który
mógłby cokolwiek przekazać swojej podwładnej. Znała Padera na tyle, by
móc mówić otwarcie. Tyle że nie wiedziała, czy w istocie chce to robić.
– Więc? – dodał Olgierd.
– Przez większość czasu nie wierzę nawet sobie, Padre.
– To nie jest odpowiedź.
– Jest – odparła. – Tyle że wymijająca.
Prokurator uśmiechnął się i wypuścił dym.
– Jeśli nie on, to kto? – odezwał się.
– Dasz, kurwa, spokój?
– Staram się tylko prowadzić konwersację.
– To prowadź ją z jakimś wyimaginowanym przyjacielem – odparowała
Joanna. – Ja na razie mam dość tej sprawy. Chcę usłyszeć wyrok, a potem
zająć się innymi rzeczami.
Paderborn obrócił się do niej i znacząco uniósł brwi.
– Masz na myśli małe Chyłkozordonki? – spytał.
Joanna posłała mu długie i bardzo wymowne spojrzenie. Starała się nie
dać po sobie poznać, w jak czuły punkt trafiło pytanie, które w gruncie
rzeczy miało być jedynie elementem ich zwyczajowego wbijania szpil.
Olgierd nie miał świadomości, jak głęboko weszła ta konkretna.
Tego dnia czekali z Zordonem na dwa wyroki. Przy czym ten drugi mógł
okazać się znacznie ważniejszy.
Paderborn najwyraźniej zobaczył, że coś jest nie tak, bo zmarszczył czoło
i otworzył usta, jakby chciał coś dodać, ale nie bardzo wiedział co. Został
wybawiony z kłopotliwej sytuacji tylko dlatego, że Joanna kątem oka
dostrzegła Kordiana.
Zatrzymał się kawałek dalej, przy skrzyżowaniu ze Wspólną, i świdrował
ją wzrokiem.
– Zaraz wracam – oznajmiła Chyłka.
Podchodziła do Zordona niespiesznie, jakby wcale nie czuła potrzeby, by
znaleźć się jak najbliżej niego. W rzeczywistości jednak zmagała się z nią,
od kiedy opuścili salę rozpraw. To, że występowali przeciwko sobie, nie
miało żadnego znaczenia. Potrzebowała go. I wiedziała, że on jej także.
Zatrzymała się przed nim, nie do końca wiedząc, czy słusznie zachowała
pewien dystans.
– Sebix był w ZUS-ie – oznajmił Oryński.
– Kiedy?
– Jeszcze zanim zaczęła się rozprawa.
– Nasz człowiek zrobił, co trzeba? – zapytała Chyłka.
– Tak.
Odetchnęła cicho. Przynajmniej jedna rzecz, która tego dnia poszła od
początku do końca po jej myśli. Po ich myśli.
– Więc załatwimy to gówno z Judytą i Rabantem, pojedziemy do kliniki,
a potem…
– Potem sobie odpoczniemy – przerwał jej Kordian.
– Nie ma czasu.
– Jest.
Joanna zbliżyła się o krok. W momencie, kiedy dotarły do niej perfumy
Zordona, poczuła przyspieszające bicie serca i uczucie przyjemnego gorąca,
które po takim czasie powinno choć trochę przygasać. W ich przypadku
paliło się jednak wciąż z pełną mocą.
– Słuchaj… – zaczął Oryński.
– Nie ma mowy.
– Ale…
– Wiem, co chcesz powiedzieć, bakłażanie – ucięła jeszcze raz. – Ale
każdy dzień, który dajemy Klejnowi, to dzień, w którym może wysadzić
nas z siodła. A dziś z pewnością próżnować nie będzie. Może nawet
weźmie się do roboty w momencie, kiedy Derwich ogłosi wyrok.
Kordian przygryzł wargę, a potem rozejrzał się po okolicy.
– Na miesiąc miodowy przyjdzie pora – odezwała się.
– Kiedy?
– Jak wszystko załatwimy. Wybierzemy kierunek i w drogę. A na razie
będziemy wracać na normalne tory małżeńskie w trakcie Operacji
Usuwania Klejnotów – dodała Joanna.
– Genialny pomysł.
Chyłka wzruszyła ramionami, ignorując sarkazm.
– Niektóre pary chodzą do kina, my spędzamy wolny czas na wspólnym
łamaniu ludzi i niszczeniu karier.
– Myślisz, że…
– Myślę, że jak nie przestaniesz wątpić w powodzenie planu, to uznam,
że wyszłam za intelektualnego szambonurka.
Kordian uśmiechnął się lekko i nie odezwał.
– No, co jest? – spytała Joanna. – Doświadczyłeś opadu szczęki?
– Nie. Rozpływam się w kolejnych pieszczotliwych określeniach,
którymi mnie błogosławisz co dnia.
Chyłka zbliżyła się do niego na tyle, że chyba wreszcie przestali
wyglądać jak dwójka prawników dyskutująca o zawodowych sprawach.
Zaraz jednak się zmitygowała. Musieli uważać, obiektywów reporterskich
w okolicy nie brakowało, a migdalący się pod sądem przedstawiciele
przeciwnych stron postępowania byli łakomym kąskiem.
– Wyjdziemy z tego? – odezwał się Kordian.
– Hm?
– Mam na myśli odbudowanie…
– Żeby coś odbudować, najpierw musiałoby być zniszczone, Zordon –
ucięła Joanna. – W naszym wypadku nigdy do tego nie doszło.
Przez moment po prostu patrzyli na siebie w sposób znany jedynie im
dwojgu. W tym spojrzeniu były słowa, było ciepło, była bliskość.
Wszystko, czego potrzebowali, by w pełni doświadczać scalającego ich
uczucia.
– Jest wyrok – rozległ się głos dochodzący od ulicy.
Oboje ocknęli się z krótkiego transu i w jednym momencie spojrzeli na
Paderborna.
– Potrzebujecie jeszcze chwili na… cokolwiek robicie czy możemy iść?
– Potrzebujemy na to całego życia – odparła Chyłka. – A i jego może nie
starczyć.
Prokurator wyraźnie nie wiedział, jak zareagować, rzadko bowiem się
zdarzało, by słyszał tak poważne deklaracje w wykonaniu Joanny.
Ostatecznie skinął głową w kierunku Żurawiej, po czym cała trójka ruszyła
ku wejściu. Niespiesznie, jakby wszyscy obawiali się tego, co postanowił
Derwich.
Przez moment Chyłce wydawało się, że całą drogę na salę sądową
przejdą w nerwowym milczeniu.
– Obstawiamy? – odezwał się Oryński, najwyraźniej chcąc nieco
rozluźnić atmosferę.
– Mało ci jeszcze zakładów?
– Zakładów? – rzucił pod nosem Olgierd.
– Mieliśmy mały układ – odparł Kordian. – Kto wygra, ten będzie mógł
wybrać imię dla dzieci.
– Dziecka.
– Zobaczymy.
Paderborn zmierzył ich wzrokiem i otworzył usta, by jakoś skomentować.
Dość długo szukał jednak odpowiednich słów.
– Nie jesteście do końca normalni – ocenił w końcu.
– Tak bym tego nie ujęła.
– A jak?
– Że ubogacamy świat swoim połączonym jestestwem.
Stanęli przed salą sądową, ale nikt nie kwapił się, by otworzyć drzwi.
Wszyscy przez chwilę wstrzymywali oddech.
– Udźwigniecie to jakoś? – odezwał się Olgierd.
– W sensie?
– Że jedno z was wygrało z drugim?
Chyłka cicho prychnęła.
– Proszę cię – rzuciła. – Codziennie ktoś w tym związku wygrywa, a ktoś
przegrywa. Nad ranem trwa walka o każdy centymetr kołdry.
– Za dnia o to, kto pierwszy pije kawę – uzupełnił Kordian.
– Albo kto wkłada do zmywarki to czy tamto.
– Bądź kto wyciąga z niej rzeczy.
Joanna pokiwała głową ze śmiertelną powagą.
– Nie wspominając o czyszczeniu ekspresu do kawy – dorzuciła.
– Tudzież dolewaniu wody do zbiornika.
– Wszystko trzeba planować. Każdy krok ma znaczenie.
Olgierd machnął ręką, uznając, że para najwyraźniej nie dotrze do
meritum. Otworzył drzwi, przepuścił Chyłkę przodem, a potem razem
z Kordianem wszedł do środka.
Mimo tych kilku luźno rzuconych uwag Joanna zastanawiała się nad
sensowną odpowiedzią na pytanie Paderborna. Nie ulegało wątpliwości, że
za moment coś zmieni się w ich relacji. Do tej pory nie znaleźli się w aż tak
konfliktogennych okolicznościach. Teraz zaś jedno faktycznie zostanie
przegranym, a drugie triumfatorem.
Kto okaże się kim?
Chyłka patrzyła na Derwicha, starając się choćby oszacować szanse. Na
próżno. Sędzia niczego sobą nie zdradzał, nie patrzył nawet na prawników.
Wciąż wyglądał, jakby podchodził do tego wszystkiego całkowicie bez
emocji.
Może była to jakaś metoda. Może zbyt szybko przekreśliła tego
człowieka tylko dlatego, że nie angażował się w utarczki słowne i nie
wikłał emocjonalnie w proces. Przyszedł tu wykonać zadanie. I właśnie
miał zamiar to zrobić.
Westchnął do mikrofonu, zapominając chyba, że jest włączony, a potem
przesunął parę kartek na stole.
Joanna nerwowo przestąpiła z nogi na nogę, dopiero po fakcie
uświadamiając sobie, że to jedna z nielicznych sytuacji, kiedy tak dobitnie
okazuje zdenerwowanie na sali sądowej. Zamknęła na moment oczy,
szukając w wyobraźni jakiejś myśli, której uczepienie się zapewniłoby jej
nieco równowagi.
Wizyta w klinice. To tak naprawdę jest istotne.
To zaś, co tutaj się wydarzy, nie ma żadnego znaczenia.
Mimo najlepszych chęci nie mogła się do tego przekonać. Może chodziło
o to, że faktycznie uważała Rabanta za niewinnego, a Zordon ewidentnie
traktował identycznie swoją klientkę. A może wszystko zasadzało się na
przekonaniu, że ten wyrok zmieni ich relację w sposób dotychczas
niespotykany.
Wciąż patrzyła na Antoniego Derwicha, ten jednak się nie spieszył.
Nie minęła się z prawdą, kiedy na dole mówiła Zordonowi, że nie ma
czego naprawiać, bo nic nie zostało zniszczone. Mogło okazać się jednak,
że fundament ich związku za moment nadweręży się na tyle, że trudno
będzie go z powrotem wzmocnić.
Mimowolnie zaczęła zastanawiać się nad tym, które z nich lepiej
zniosłoby porażkę. Ona? Wydawało jej się, że tak. Z drugiej strony Kordian
mógł myśleć podobnie. Zazwyczaj to sobie przypisywało się największą
zdolność do poświęcenia w związku.
Potrząsnęła lekko głową, starając się wejść na obiektywny grunt. Prawda
była taka, że oboje niejednokrotnie udowodnili, że są gotowi dla siebie
rzucić się w ogień.
– Chcesz wiedzieć, na kogo stawiam? – szepnął Paderborn, przechylając
się lekko w jej stronę.
– Nie.
Odpowiedział jej krótkim spojrzeniem, a ona zrozumiała, że próbował
jedynie czymś ją zająć.
Czas oczekiwania jednak się skończył.
Derwich poprawił sędziowski łańcuch, z pewnością świadom
skierowanych na niego kamer. Kiedy podniósł głowę, mogły zarejestrować
jedynie kamienny wyraz twarzy i pozornie całkowitą obojętność.
Zaczyna się, pomyślała Joanna.
– Wyrok w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej – odezwał się Derwich.
Ona czy Zordon?
– Sąd Rejonowy dla Warszawy Śródmieścia w Drugim Wydziale
Karnym, w składzie: sędzia sądu rejonowego Antoni Derwich, protokolant
Anna Dębowska. W obecności prokuratora Prokuratury Okręgowej
w Warszawie, Olgierda Paderborna, Joanny Chyłki oraz Kordiana
Oryńskiego…
Czuła, że serce podchodzi jej do gardła, trwała jednak w całkowitym
bezruchu, starając się nie zdradzać emocji.
– Po rozpoznaniu sprawy Judyty Brzostowskiej, oskarżonej o to, że za
pomocą środków masowego komunikowania w postaci sieci Internet
pomówiła o zabójstwo i gwałt Pawła Rabanta…
Z tonu głosu sędziego nic nie wynikało. Nie patrzył na żadną ze stron.
– To jest o czyn z artykułu dwieście dwunastego paragrafu drugiego
Kodeksu karnego, orzeka, co następuje…
Joanna wstrzymała oddech, a potem zerknęła na Oryńskiego. On także
sprawiał wrażenie, jakby jakaś przemożna siła złapała go w kleszcze
i zacisnęła je na klatce piersiowej.
– Oskarżoną, Judytę Brzostowską, uznaje za niewinną zarzucanych jej
czynów.
Chyłka miała wrażenie, że opuszczają ją wszystkie siły, a nogi za moment
się pod nią ugną.
– W przekonaniu sądu jej zachowanie nie wypełnia znamion czynu
zabronionego – dodał Derwich, po czym kontynuował z wygłaszaniem
uzasadnienia.
Podkreślał, że do rozstrzygnięcia nie było konieczne ustalenie stanu
prawnego i że Judyta miała prawo sądzić, iż formułowane przez nią zarzuty
o zabójstwo są prawdziwe i służą dobru publicznemu.
Derwich nie miał także wątpliwości, że doszło do gwałtu. Uznał element
przemocowy, podkreślając, że nie musiał on mieć wymiaru fizycznego.
Joanna słuchała w pewnym otępieniu, świadoma, że nie musi przesadnie
konotować w głowie słów sędziego. Wszystko dostanie potem na piśmie.
Będzie mogła się do tego odnieść w apelacji, o której złożenie z pewnością
będzie zabiegał Rabant.
Obróciła do niego głowę i przekonała się, że jest jeszcze bardziej
zaskoczony niż ona. Sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar opuścić salę
sądową, jeszcze zanim Derwich skończy uzasadniać swoją decyzję.
– Kurwa mać… – syknął.
– Spokojnie.
Popatrzył na Joannę z wściekłością, potem jednak zreflektował się, że
w pomieszczeniu są dziennikarze. Szybko zmusił się do przyjęcia obojętnej
maski, przynajmniej na tyle, na ile było go na to stać. Chyłka nie mogła
jednak odpędzić się od wrażenia, że w jego oczach zamigotało szaleństwo.
Wraz z Paderbornem wysłuchali uzasadnienia do końca, po czym
rozprawa została zamknięta. Sędzia opuścił salę, a Chyłka opadła ciężko na
krzesło.
Przegrała.
Musiała zmierzyć się ze świadomością, że poległa na całej linii, co było
o tyle trudne, że gdzieś w głębi ducha miała przekonanie o właściwej
argumentacji i sprzyjającym sędzim.
– Będziesz apelować? – rozległ się głos Paderborna.
Joanna podniosła głowę i przekonała się, że nie usiadł na swoim miejscu.
Czytelny sygnał, że zamierzał jak najszybciej się ewakuować.
– A jak ci się wydaje? – odparła.
– Jasne.
– I zakładam, że będę sama, bo ty odstąpisz od oskarżania.
Olgierd pokiwał głową.
– Pokrzywdzony w takiej sytuacji wraca do praw oskarżyciela
prywatnego – odparł, a potem wyciągnął rękę do Joanny.
Uścisnęła ją, nawet się nie podnosząc. Nie dziwiła się Paderbornowi,
właściwie od początku zakładała, że jeśli sprawa upadnie w rejonówce,
prokurator nie będzie chciał zajmować się nią w apelacji.
Zanim rozpocznie się proces, postępowanie w sprawie zabójstwa ruszy
już pełną parą. To tam wszystko się przesądzi, a rozprawa o zniesławienie
będzie tylko jakimś mało znaczącym rykoszetem.
Chyłka kątem oka odnotowała, że Rabant rusza do wyjścia razem
z Olgierdem. Nie rzucił słowa na do widzenia, nawet na nią nie spojrzał. Na
dobrą sprawę nie była nawet pewna, czy zamierza odwoływać się do
wyższej instancji.
Judyta tymczasem z wdzięcznością obejmowała Oryńskiego po drugiej
stronie sali. Wyglądała, jakby kamień spadł jej z serca, i ledwo
przypominała tę wariatkę, którą poznali na początku całej sprawy.
Kiedy wreszcie puściła Kordiana, ten natychmiast spojrzał na Chyłkę.
Wzruszyła ramionami, jakby nie istniał żaden hipotetyczny komentarz, po
który mogłaby sięgnąć. Zaczęła zbierać swoje rzeczy i niemal załadowała
wszystko do torby, zanim Zordon do niej podszedł.
Obok niego niespodziewanie stanęła Brzostowska.
– Naprawdę protestowałam – odezwała się.
Joanna krótko na nią spojrzała.
– Wiedział, że tego nie chcę.
– W porządku – odparła.
– Dalej mi nie wierzysz, prawda?
– A jakie to ma znaczenie? Liczy się to, w co wierzy sąd.
Zabrała torbę, a potem skinęła głową na Kordiana. Oboje w jednym
momencie ruszyli w kierunku wyjścia.
– Wyjdziemy bocznym? – spytał Oryński.
– Ja tak. Ty idź od frontu, dziennikarze czekają.
Poczuła, że łapie ją za rękę i zatrzymuje. Rozejrzała się niepewnie,
bynajmniej niezachwycona tym, że stanęli na środku korytarza, skupiając
na sobie wzrok przechodzących prawników, interesantów i innych
uczestników postępowań.
– Idź – dodała.
– Odpuszczę sobie.
– Zordon, nawet nie…
– Judyta sobie poradzi, i pewnie chętniej zrobi one woman show –
przerwał jej. – Ja mam ważniejsze sprawy do roboty.
Uśmiechnął się blado, a potem wskazał wzrokiem kierunek ku wyjściu.
Chyłka nie zamierzała protestować, oboje czekali dostatecznie długo, by
dowiedzieć się o kwestiach znacznie ważniejszych niż wynik jakiejkolwiek
rozprawy.
Przeszli na wielopiętrowy parking nieopodal, a Chyłka od razu
wypatrzyła bmw serii 2 w pomarańczowym lakierze.
– Mandaryna przynajmniej się wyróżnia – rzuciła.
– Przestaniesz tak na nią mówić?
– Nie. Sam już pewnie to robisz w myślach.
Jego mina dowodziła, że faktycznie tak jest, choć chyba nie był tym do
końca ukontentowany.
– Lepiej uważaj – poradził. – Bo od dziś to ja mam władzę nad imionami
w tej rodzinie.
Chyłka skrzyżowała ręce na piersi i się nie odezwała.
– Za wcześnie? – spytał Zordon.
– Tak. To jeszcze otwarta rana.
– To ile mam odczekać?
– Przynajmniej do momentu, aż otworzymy tequilę i coś zjemy.
– I potem będę mógł chełpić się do woli tym, że pokonałem cię w sądzie?
Joanna zmrużyła oczy.
– Tylko jeśli przez kilka następnych lat zamierzasz rozpatrywać seks
w kategoriach zagadnienia czysto teoretycznego – odparła.
– Daj spokój, powinienem móc chociaż przez chwilę…
– Dostaniesz pięć minut na brandzlowanie swojego ego. Pasuje?
– Nie. Ty ani na moment nie przestałabyś mi dopiekać, że przerżnąłem.
– Bo ja mogę.
– Niby dlaczego? W kwestiach niezwiązanych z wynoszeniem śmieci jest
równouprawnienie.
– Nie w tym ustroju – odparła, zbliżając się do Kordiana. – Tu panuje
absolutystyczne jednowładztwo.
Oryński przyglądał jej się ostrożnie, jakby nie był pewien, z jakimi
intencjami skraca dystans między nimi.
– Na pewno nie w kwestii nadawania dzieciom imion – zauważył.
Znalazła się na tyle blisko, że mógł położyć dłonie na jej talii. Chyłka
niemal natychmiast poczuła się, jakby po przebywaniu w długiej śpiączce
nagle podłączono ją do jakichś elektrod i wybudzono.
– Co myślisz o Kordianie juniorze? – spytał Oryński.
– Że to świetny pomysł.
– Serio?
– No – potwierdziła. – O ile kupowalibyśmy świnkę morską.
Zordon parsknął cicho, a potem nagle zamarł, patrząc prosto w jej oczy.
W jego wzroku były wdzięczność i uwielbienie, choć Chyłka nigdy nie
mogła dojść do tego, z czego konkretnie wynika jedno i drugie.
Nieistotne. Nie musiała rozumieć.
Zbliżył się powoli, a potem ją pocałował. Długo i bez pośpiechu, jakby
chciał czerpać przyjemność z każdego ułamka sekundy, kiedy ten
pocałunek trwa. Były w nim ból i tęsknota wywołane tym, że tak długo
musieli na to czekać.
Joanna nie wiedziała, ile samochodów ich minęło ani jak wiele upłynęło
czasu. Przesuwała dłońmi po jego ciele, a on tak samo napawał się każdym
centymetrem niej. Raz po raz przerywał, by na nią spojrzeć, a ona odnosiła
wówczas wrażenie, jakby musiał upewnić się, czy naprawdę tu jest.
W jednym z tych momentów coś w nich przeskoczyło. Z wytęsknionej,
powolnie zaspokajanej potrzeby bliskości przeszli w nieokiełznany, dziki
przymus zaspokojenia głodu bycia razem. Rzucili się na siebie niemal
jednocześnie.
Chyłka nawet nie odnotowała, że jej ręce przesunęły się w kierunku
paska od spodni. Ledwo zarejestrowała fakt, że Kordian wsuwa dłonie pod
jej spódnicę. Oboje stali się całkowicie owładnięci fizyczną emanacją
duchowego przeżycia, które ich połączyło.
Tylko klakson przejeżdżającego samochodu sprawił, że cudem się
ocknęli. Popatrzyli na siebie, cicho dysząc, a potem oboje się uśmiechnęli.
– Jedziemy? – spytał Kordian, z trudem przełykając ślinę.
– Ehe.
– Pamiętasz, gdzie zaparkowałaś?
Chyłka wciąż uspokajała oddech.
– W tej chwili nie pamiętam nawet, jakie są zasady odpowiedzialności
karnej, Zordon.
– Aż tak?
Zdołała jedynie potaknąć głową. Potem nabrała głęboko tchu, kładąc
dłonie na klatce piersiowej Kordiana. Dotknął ich, a potem przesunął je za
siebie i mocno ją objął. Joanna pozwoliła sobie na kolejny moment
całkowitego oderwania od rzeczywistości. Tym razem czuła się, jakby
nagle znalazła się w komorze sensorycznej i nie docierały do niej żadne
bodźce z otoczenia.
– Nie róbmy tego więcej – odezwał się Zordon.
– Masz na myśli przerywanie, kiedy się na siebie napalamy?
– To też – odparł. – Ale przede wszystkim występowanie przeciwko
sobie. Gdziekolwiek i w jakiejkolwiek formie.
Chyłka natychmiast chciała potaknąć, ale przez jakąś szczelinę w tym
kokonie przeniknęła świadomość, że sprawa nie jest jeszcze zakończona.
I że nie mogła składać żadnych obietnic.
– Jest jeszcze apelacja – odezwała się.
– Wiem.
– Więc wiesz też, że…
– Nie muszę reprezentować Judyty – uciął Oryński. – Szczególnie że za
moment pozbędziemy się Klejna i wszystkich problemów z nim
związanych. Żelazny wróci na swoje miejsce i z okazji długu wdzięczności
wobec nas pozwoli nam zasadniczo na wszystko.
Może miał rację. Było jednak zbyt wcześnie, by o czymkolwiek
decydować.
Joanna odsunęła się tylko na tyle, by widzieć jego twarz. On zaś trzymał
ją za dłonie, jakby nie miał zamiaru pozwolić, by zwiększyła dystans
jeszcze bardziej.
Chyłka pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Co jest? – spytał Kordian.
– Niewiarygodne.
– Ale…
– Prędzej wyobraziłabym sobie siebie w różowych włosach na zlocie k-
popiar niż stojącą z jakimś gościem na parkingu i robiącą do niego maślane
oczy.
Oryński zmarszczył czoło i zamilkł, jakby potrzebował chwili na
przeanalizowanie tego konstruktu myślowego.
– W sumie nie wyglądałabyś najgorzej – odparł.
Chyłka szturchnęła go, a potem wskazała mu wzrokiem Mandarynę.
– Ostatni pod kliniką chodzi po zakupy do końca tygodnia – rzuciła.
– Nawet nie wiesz, gdzie stoisz.
– I dlatego masz jakiś cień szansy na wygraną, Zordon – odparła, a potem
pocałowała go i ruszyła w kierunku, gdzie, jak sądziła, stała iks piątka.
Rano zbyt dużo myśli kłębiło jej się w głowie, zresztą tradycyjnie wyszła
z domu nieco za późno, w efekcie nie spojrzała nawet, które miejsce
zajmuje.
Po kilku minutach krążenia po parkingu opadło ją nieracjonalne, głębokie
i całkowicie dewastujące psychikę przerażenie, że nigdy nie znajdzie
samochodu. Znali je tylko ludzie, którzy byli w podobnych sytuacjach.
Ostatecznie jednak wypatrzyła czarne bmw na praskich blachach i z ulgą
weszła do środka.
Jechała w kierunku kliniki tak, jakby chciała sprawdzić, czy istnieje
szansa wejścia iks piątką w prędkość nadświetlną. Balansowała na granicy
otarcia lakieru, wpychając się między inne auta, i liczyła na farta, mijając ze
zbyt dużą szybkością miejsca, gdzie mogły stać suszarki.
Dotarła pod budynek parę minut przed Kordianem. Wyszła z samochodu,
ale zostawiła drzwi otwarte, by słyszeć dźwięki dobywające się z systemu
audio.
Kiedy obok czarnego bmw zaparkowało pomarańczowe, wciąż nie
kwapiła się do tego, by zamknąć samochód.
– Jeden-jeden – rzuciła, kiedy Zordon wysiadł.
– Co?
– Ty wygrałeś w sądzie, ja w miejskim ruchu. Remis.
– Niezupełnie. Triumfy na salach sądowych mnoży się przez jakiś
gazylion.
Spojrzeli na siebie, a potem oboje w jednym momencie przenieśli wzrok
na wejście do budynku. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co
w istocie właśnie robili.
– Będziemy dalej przeciągać czy…
– Nie – ucięła Joanna. – Chodźmy. Czas poznać werdykt.
8
Młynów, Wola

Cały wystrój kliniki zdawał się zaprojektowany tak, by napełniać pacjentów


spokojem i nadzieją. Jasne, ale bardzo ciepłe kolory, żadnych krzykliwych
elementów i ogólne uczucie przytulności sprawiały, że w takich wnętrzach
przebywało się po prostu przyjemnie.
– Wszystko jakby ujebane w budyniu – odezwała się Joanna.
Oryński spojrzał na nią kątem oka, kiedy szli korytarzem w stronę
gabinetu, w którym czekała na nich lekarka.
– Będziesz robić obciach? – szepnął.
– Ja? Nie.
– Jakby co, to powiedz. Przygotuję się psychicznie.
– Przygotuj się tylko na to, że jak wrócimy do domu, będziemy jak dwa
młode króliki. Bez względu na to, co nam tu powiedzą.
– Na to jestem gotowy zawsze.
Chyłka poklepała go po plecach z dumą i wdzięcznością, a on zapukał do
drzwi gabinetu, po czym otworzył je i przepuścił Joannę. Wewnątrz czekała
na nich młoda, na oko trzydziestoletnia kobieta w śnieżnobiałym, idealnie
wyprasowanym stroju.
Oryński spodziewał się raczej kogoś starszego, choć sam nie wiedział
dlaczego. Chyłka właściwie nie mówiła mu nic na temat lekarki, do której
od jakiegoś czasu chodziła – może dlatego, że sama dotychczas nie miała
z nią wielkiej styczności, zjawiając się tu głównie po to, by wykonać
kolejne zlecane badania.
W ostatnim czasie było ich całkiem sporo i Kordian był właściwie dość
zaskoczony tym, jak wiele powodów niepłodności występuje obecnie
w społeczeństwie. Niektóre rzucały się w oczy same, inne wymagały
specjalistycznych testów.
Chyłka była już niemal po wszystkich. A podczas tej wizyty z pewnością
omówią ich wyniki.
Oryński sam nie był pewien, czy jest na to gotowy. Zbliżanie się do
poznania werdyktów sądowych zawsze było nerwówką, ale ten wiązał się
z emocjami, które sprawiały, że wszystkie inne bledły.
Lekarka chyba zauważyła jego emocje, bo uśmiechnęła się zapraszająco,
podała mu rękę i przedstawiła się jako doktor Marta Baryska.
Chyłka usiadła na krześle po prawej stronie biurka, Kordian po lewej.
Założył nogę na nogę, potem zaraz je rozplótł, a ostatecznie ułożył w literę
T. Po chwili opuścił obydwie stopy na podłogę.
– Dobrze… – odezwała się lekarka i spojrzała na dokumenty, które miała
przed sobą.
Studiowała je jedynie przez moment. Potem podniosła wzrok, znów
przywołała lekki uśmiech i położyła splecione dłonie na blacie.
– Zacznę od tego, od czego z panią Joanną…
– Lepiej jej nie panijoannować – uprzedził Chyłkę Kordian. – Czuje się
wtedy, jakby miała brać kąpiele w geriavicie.
– Mniej więcej – przyznała Joanna.
Doktor Marta uniosła lekko dłonie.
– Rzeczywiście, przepraszam. Cały czas zapominam – powiedziała. –
W każdym razie warto na początku wyjaśnić pewne rzeczy, tytułem wstępu.
Przy wejściu z pewnością widział pan, że na naszym szyldzie jest napisane:
„klinika leczenia niepłodności”. To ważne, bo odróżniamy bezpłodność od
niepłodności. Tego pierwszego leczyć się nie da, jest stanem, w którym
niemożliwe jest doczekanie się potomstwa. To drugie zaś to choroba.
Choroba, którą Światowa Organizacja Zdrowia zaliczyła do
cywilizacyjnych, ponieważ…
– Hola – ucięła Joanna, unosząc ręce. – Co to za pogadanka?
Baryska zdawała się nieco zbita z tropu.
– Po cholerę nam to mówisz?
Kordian poczuł na sobie wzrok Chyłki, sam jednak wbijał nierozumiejące
spojrzenie w lekarkę.
– Byłam przekonana, że…
– Że co?
Marta zmieszała się jeszcze bardziej.
– Nie dzwoniła do was moja asystentka? – spytała.
– Dzwoniła – odparła Joanna.
– I nie wyjaśniła wam, jaki jest powód spotkania?
Oryński dopiero teraz spojrzał na żonę.
– Byliśmy rano mocno zakręceni – wyjaśniła Chyłka. – Właściwie
rozłączyłam się po tym, jak powiedziała, żebyśmy przyjechali.
Lekarka przerwała kontakt wzrokowy i opuściła oczy.
Tyle wystarczyło, by oboje na dobre zrozumieli, jaki był cel tej wizyty.
Kordian mocno przesunął dłonią po czole, jakby nagle uderzył go ból
w skroniach. Chyłka trwała w bezruchu, całkowicie zastygła.
Cisza, która spowijała ich dwoje, trwała stanowczo zbyt długo.
– Przepraszam – odezwała się Marta. – W takim razie powinnam…
– Co jest nie tak? – ucięła Joanna.
– Posłuchajcie, powinniśmy…
– Które badanie? Co wykazało?
– Nie możemy tak po…
– Mów – przerwała jej stanowczo Chyłka, przysuwając się do biurka.
Baryska spojrzała najpierw na nią, potem na Kordiana. Widać było po
niej, że nie pozwoli żadnemu pacjentowi przejąć kontroli w jej gabinecie.
Nie wyglądała arogancko, raczej jak osoba, która mimo krótkiego stażu
nauczyła się, że dla dobra ludzi, którzy do niej przychodzą, to ona musi
nadawać ton.
– Posłuchajcie – powiedziała, rozplatając ręce. – Niepłodność to z jednej
strony choroba jak każda inna. Z drugiej różna od wszystkich innych, bo
jako jedyna nie dotyka jednej osoby, ale dwie. Nie choruje na nią nigdy
jeden partner, zawsze oboje.
Kordian obawiał się, że z ust Chyłki zaraz padnie seria jak
z kałasznikowa, po której wszelkie inwektywy, jakie Marta dotychczas
w życiu słyszała, będą jawiły się niemal jak komplementy.
Joanna jednak milczała.
– Chciałabym, żeby to było jasne – dodała Baryska. – Okej?
Kordian skinął głową, Chyłka nawet nie drgnęła. Ocknął się na tyle, by
przełożyć rękę przez oparcie. Dotknął pleców Joanny, a ona nagle się
poruszyła, jakby poraził ją prąd. Zamrugała jednak tylko, nie komentując
krótkiego wywodu Marty.
– Leczenie nie zawsze jest łatwe – ciągnęła lekarka. – Bywa, że ludzie
starają się latami, zmieniają kliniki i…
– Dobra – ucięła w końcu Chyłka. – Zaczynasz od umiarkowanie
chujowych wiadomości, żebyśmy lepiej znieśli diagnozę dotyczącą nas.
Punkt programu odhaczony, przejdź do rzeczy.
– Naprawdę dobrze by było, gdybyśmy…
– Zrywaj plaster na raz, nie na dwa – poradziła jej Joanna.
Lekarka patrzyła na nich bez przekonania, jakby rzeczywiście uznawała,
że bez odpowiedniego wstępu i przygotowania ich do poznania powodu
wizyty mogliby sobie nie poradzić.
Do Kordiana dopiero teraz docierało, że de facto usłyszeli właśnie
diagnozę niepłodności.
Myśl ta torowała sobie drogę do jego głowy, ale coś sprawiało, że
pojawiały się bariery. Nie mógł tego zaakceptować. Wciąż liczył na to, że ta
rozmowa nagle skręci o dziewięćdziesiąt stopni i pobiegnie w zupełnie
innym kierunku.
Nie było jednak na to szans. Wzrok Marty mówił sam za siebie.
– Mimo wszystko powinniśmy najpierw porozmawiać o…
– Nie – ucięła nieco ostrzej Chyłka. – Nie zrozum mnie źle, wiem, po co
to całe pierdolenie. Wszyscy się niepokoją, że sztuczna inteligencja stanie
się samoświadoma, podczas gdy zdecydowana większość ludzi nie jest. Ale
zapewniam cię, że masz przed sobą dwie osoby z mniejszości.
Baryska westchnęła cicho i w końcu spasowała.
– To któreś z tych ostatnich badań? – dodała Joanna.
– Nie.
– Więc co?
Nie mogła dłużej przeciągać podawania informacji. Kordian doceniał to,
co usiłowała zrobić – przygotować odpowiedni grunt, pokazując, że
niepłodność nie jest żadnym wyrokiem. Że może być leczona, a osoby,
które na nią cierpią, szczęśliwie doczekują się potomstwa.
Prawda była jednak taka, że nie musiała im tego tłumaczyć. Oboje nawet
mimowolnie snuli myśli w tym względzie, od kiedy zaczęli bezskutecznie
ubiegać się o dziecko.
– Jak wiecie, zleciliśmy dość kompleksowe badania – podjęła w końcu
Marta. – I dzięki jednemu z nich udało nam się ustalić, dlaczego wasze
starania nie zaowocowały ciążą.
Skończy się ta doskwierająca niewiedza, skwitował w duchu Kordian.
Przynajmniej tyle. Będą wiedzieli dokładnie, na czym stoją.
Lekarka utkwiła w nim wzrok, a on nagle zrozumiał to, co miała im do
przekazania. Poczuł nieprzyjemne ciarki przesuwające się po plecach.
– Badanie seminologiczne wykazało bardzo słabe parametry nasienia –
odezwała się.
Kordian kątem oka poczuł, że Chyłka raptownie obraca się w jego
kierunku.
– Wyniki nie pozostawiają żadnych wątpliwości, że o poczęcie drogą
naturalną będzie niezwykle trudno. Właściwie jest to niemożliwe.
Oryński otworzył usta, ale nie potrafił się odezwać.
Miliard pytań pojawiło się w jego głowie. Żadne nie przybrało formy na
tyle zbornej, by mógł je zadać.
– W takiej sytuacji naszą rekomendacją i właściwie jedyną możliwością
jest przejście od razu do leczenia bardziej zaawansowanego – ciągnęła
Marta. – Czyli in vitro. W waszym przypadku mamy sytuację o tyle dobrą,
że prawo pozwala nam na więcej możliwości. U kobiet powyżej
trzydziestego piątego roku życia można bowiem zapłodnić więcej komórek,
więc rośnie szansa na wyhodowanie nawet kilku zarodków, które mogą dać
ciążę. Normalnie przy transferze jednego zarodka prawdopodobieństwo
wynosi trzydzieści pięć procent w jednym cyklu. Widzicie więc, że…
Oryński zupełnie się wyłączył. To, co mówiła lekarka, było jedynie
szumem, który w jakiś sposób przybierał fizyczną postać i zdawał się go
oplatać. Poczucie paraliżu było tak duże, że przez chwilę wydawało mu się,
że traci kontrolę nad własnym ciałem.
– Zordon?
Baryska przerwała swój wywód, a Kordian spojrzał na Chyłkę. Wciąż nie
miał pojęcia, co powiedzieć. Nie wiedział nawet, co czuć.
– Domyślam się, że to dla pana trudne – odezwała się Marta. –
W ogólnym odbiorze utożsamia się problemy z płodnością z kobietami. Do
tego stopnia, że nawet przy długich i nieowocnych staraniach o dziecko to
wyłącznie one przychodzą na badania. Mężczyźni zakładają, że nie muszą
nawet ich przeprowadzać.
– Cóż… ja…
Czekała na coś więcej, ale szybko zrozumiała, że to wszystko, co Oryński
jest w stanie w tej chwili z siebie wydusić.
– Prawda jest jednak taka, że u par, które do nas przychodzą, problem
rozkłada się pół na pół – kontynuowała lekarka. – W tej chwili mówimy już
właściwie o cichej pandemii męskiej niepłodności. Przez ostatnie cztery
dekady płodność spadła o sześćdziesiąt procent, to już naprawdę
gigantyczne tąpnięcie kwalifikujące ten problem do miana cywilizacyjnego.
– Ale… jak? – zapytał Kordian.
Baryska zmrużyła oczy, jakby nie do końca pewna, czego dotyczy
pytanie.
– Ma na to wpływ szereg czynników, ale przede wszystkim zatrucie
środowiska i wszędobylskie chemikalia. Przyjmujemy je właściwie
w każdy sposób, winne są i kosmetyki, i plastik, i mnóstwo innych rzeczy.
Najgorszym elementem jest oczywiście BPA, czyli bisfenol A, używany do
utwardzania tworzyw sztucznych.
Oryński mimowolnie cofnął rękę z oparcia krzesła, na którym siedziała
Joanna, a potem skrzyżował obydwie na piersi.
– Rozumiem – odparł.
Lekarka bacznie mu się przyglądała, najwyraźniej sama starając się
ocenić, czy rzeczywiście pojmuje, co starała się mu przekazać.
– Zdaję sobie sprawę, że w dzisiejszym świecie powszechnie się o tym
nie mówi – ciągnęła. – Wciąż pokutuje apoteoza maczyzmu, afirmacja źle
pojmowanej męskości, w myśl której nawet przebadanie się w klinice jest
dla wielu absurdalną oznaką słabości.
Kordian nie wątpił, że Baryska nie mija się z prawdą.
Z jednej strony sam nie miał nigdy choćby przelotnie takich myśli,
z drugiej jednak nikomu nie powiedział o tym, że się przebada. Zupełnie
jakby miało to ujmować mu jako mężczyźnie.
– Przez tę presję społeczną taka diagnoza dla wielu z pewnością jest
czymś, co godzi w męskość – dodała Marta. – Zapewniam jednak, że
statystyki są po stronie rozumu. Niepłodność pośród par naprawdę dzieli się
po równo. Dotyczy obojga partnerów w takim samym stopniu, bez względu
na to, po której stronie leży jej powód. I nie godzi to ani w niczyją
kobiecość, ani męskość. Przy czym, jak mówię, przez milczenie w temacie
i pewne stereotypowe założenia to ta druga zazwyczaj jest narażona na
większy uszczerbek. Wśród moich pacjentów to panowie zazwyczaj
wymagają…
– Nie w tym wypadku – przerwał jej Oryński, w końcu odzyskując jaką
taką równowagę umysłu.
Na twarzy Baryskiej nie dostrzegł najmniejszego przekonania. I nie
dziwił się. Musiała trafić na dostateczną liczbę niepłodnych mężczyzn, by
wypracować ogólny wzorzec zachowań.
Kordian przypuszczał, że dla zdecydowanej większości taka diagnoza to
niemal jak wyrok śmierci. W pierwszej chwili sam to odczuł. Lekarka miała
rację, mówiąc, że temat z jakiegoś powodu stanowi tak duże tabu, że
właściwie trudno odnieść go do siebie.
Czy jakiś celebryta kiedykolwiek przyznał publicznie, że jest niepłodny?
W Polsce lub na świecie? Jeśli tak, to Oryński go nie kojarzył. A w gruncie
rzeczy chodziło przecież o chorobę. Chorobę, którą trzeba oswoić jak każdą
inną, by móc z nią walczyć.
Ta świadomość docierała do niego coraz dobitniej, gdy początkowy szok
mijał. W końcu na jego twarzy pojawił się niespodziewany, blady uśmiech.
Pokręcił głową, bardziej do siebie niż do Chyłki i lekarki.
Ta druga uniosła brwi, nie bardzo wiedząc, co ma to oznaczać.
Spodziewała się pewnie mocniejszego wyparcia, podczas gdy w istocie
wydarzyło się coś dokładnie odwrotnego.
– Zordon? – powtórzyła Joanna.
Spojrzał w jej oczy i zobaczył w nich jedynie żal i smutek, które
natychmiast chciał wymazać.
– Mogę zostawić państwa na moment samych, jeśli…
– Nie trzeba – zapewnił Oryński.
– Mimo wszystko dobrze powiedzieć otwarcie o swoich uczuciach,
szczególnie kiedy…
– Jedyne, co czuję, to ulga.
Chyłka zmarszczyła czoło. Reakcji lekarki nie widział, bo nie odrywał
wzroku od Joanny. W końcu jednak zwrócił się z powrotem do Baryskiej.
– Od jakiegoś czasu było jasne, że coś jest nie w porządku – powiedział.
– I jeśli pozwoliłaby mi pani wybierać, po której stronie miałby leżeć
problem, nie potrzebowałbym ani sekundy zastanowienia, żeby wybrać
siebie.
Joanna poruszyła się nerwowo, jakby nagle zrobiło jej się wyjątkowo
niewygodnie. Lekarka nie bardzo wiedziała, jak zareagować, więc
w milczeniu patrzyła na Kordiana.
– Jak duże mamy szanse przy in vitro? – zapytał Oryński.
– Nie chciałabym wyrokować na tym etapie. Główna komplikacja polega
na tym, że plemniki są dość ruchliwe, ale właściwie w miejscu. Nie
przemieszczają się na zbyt duże odległości, więc trudno, by doszło do
zapłodnienia komórki jajowej. Temu problemowi zaradzimy dzięki
transferom, więc ostrożnie mogę powiedzieć, byśmy byli dobrej myśli. Są
znacznie bardziej skomplikowane trudności, które wiele par przezwycięża.
Chciałabym jednak uczulić was, że niezbędna w tym wszystkim jest
cierpliwość.
Chyłka w końcu cicho odchrząknęła.
– Tego ci u mnie pod dostatkiem – zapewniła. – Trenuję na co dzień.
– Tak się składa, że ja też – odgryzł się Kordian.
Lekarka uśmiechnęła się pod nosem.
– I tyle zasadniczo mi wystarczy, żeby wiedzieć, że sobie poradzimy –
zapewniła.
Nabrała głęboko tchu, a potem przeszła do rzeczy. Opisywała wszystkie
zabiegi, które były przed nimi, nakreśliła listę leków, które trzeba będzie
zakupić i przyjmować. Na koniec zostawiła kwestię właściwie najmniej dla
nich istotną – finanse.
– Jest trochę za wcześnie, by mówić o konkretach, ale wstępnie
szacowałabym koszt in vitro w waszym przypadku na kilkadziesiąt tysięcy
złotych – oznajmiła.
Chyłka i Kordian wymienili się krótkim spojrzeniem. Nie mieli pojęcia,
że zabieg kosztuje aż tyle.
– To jest refundowane przez NFZ? – spytał Oryński.
– Niestety nie. Kilka lat temu państwo wycofało się z finansowania in
vitro.
– Nie szkodzi – ucięła od razu Joanna.
Owszem, w ich przypadku nie był to wydatek, który mógł położyć ich
domowy budżet. Ale ile było par w innej sytuacji? Kordian bez trudu mógł
wyobrazić sobie, że starania o dziecko mogły pochłonąć nie tylko wszystkie
oszczędności, ale także wpędzić wielu ludzi w wieloletnie zobowiązania
wobec banków.
Tyle kosztowało prawo do bycia rodzicem. Prawo, które powinno być
przyrodzone.
– Ile jest takich par w Polsce? – odezwał się Kordian. – Takich jak my?
– Żartujesz sobie, Zordon? Ani jednej.
Oryński mimowolnie się uśmiechnął.
– O wiele za dużo – odparła po chwili lekarka. – Od dziewięciu lat mamy
ujemny przyrost naturalny, obecnie możemy już śmiało mówić o kryzysie
demograficznym.
– To ile par? – spytał jeszcze raz Oryński.
– Dane Ministerstwa Zdrowia mówią o półtora milionie – odparła Marta
i ciężko westchnęła. – A więc bezpośrednio dotkniętych problemem są trzy
miliony osób w Polsce.
– I nigdzie nie można uzyskać finansowania?
– Można. Od samorządów – odparła. – W waszym przypadku nie będzie
o to trudno, bo macie to szczęście, że mieszkacie w dużym mieście, które
częściowo refunduje in vitro. To jednak niestety wyjątek. Jeden z niewielu
w Polsce.
Kordian starał się skupić na faktach, nie swoich emocjach. W gruncie
rzeczy chyba po to zadawał te wszystkie pytania – nie wykluczał, że to
jakiś mechanizm obronny, który stara się chronić go przed całkowitym
zrozumieniem diagnozy.
Rozmawiali z lekarką jeszcze przez chwilę, zanim ta w końcu uznała, że
przekazała im wszystko, co powinna. Chyłka i Oryński spojrzeli na siebie,
jakby chcieli się upewnić, że żadne z nich nie ma więcej pytań. Potem
opuścili klinikę.
Byli przekonani, że całą resztę tego przeklętego dnia spędzą na próbie
oswojenia tego wszystkiego, co usłyszeli.
Ledwo jednak zerknęli na wyciszone telefony na parkingu, zrozumieli, że
tak nie będzie. Na jednym i drugim ekranie widniały nieodebrane
połączenia od Klejna.
– Myślisz, że…
– Tak – przerwała mu Joanna. – Dzwoń do Żelaznego.
Kordian spojrzał niepewnym wzrokiem na Chyłkę, podczas gdy ona już
wybierała inny numer. Od razu przełączyła na głośnik i umieściła komórkę
między nimi.
Mariusz Klejn odebrał natychmiast, jakby tylko na to czekał.
– Wydaje wam się, kurwa, że nie wiem, co robicie? – zagrzmiał.
9
Browary Warszawskie, Wola

Umówili się w połowie drogi z kliniki do Skylight. Rozmowa, którą


niespodziewanie będą musieli odbyć, nie mogła mieć miejsca w kancelarii
– właściwie najlepiej byłoby spotkać się z Klejnem gdzieś na obrzeżach
miasta, gdzie nikt nie mógłby ich namierzyć.
Ruchliwy food court wydawał się równie dobrym miejscem. Chyłka
i Kordian usiedli w Etno Cafe, a potem zamówili sobie po shocie Cold
Brew Coffee. Pastelowy wystrój powinien działać kojąco, ale w tej sytuacji
było to właściwie niemożliwe.
Długo siedzieli w ciszy, wypatrując Klejna. Ten jednak najwyraźniej miał
większe problemy z przebiciem się tutaj od strony Śródmieścia.
– Skurwysyn… – odezwała się w końcu Joanna.
Oryński zerknął na macerowany na zimno kofeinowy shot.
– Mam na myśli Klejna. Młodego Klejna.
– Myślisz, że on…
– A jak ci się wydaje? – ucięła nerwowo. – Zdradziecki kutasina poszedł
do ojca i powiedział, co mu zlecałeś.
Kordian pokręcił głową, wyraźnie niegotowy do przyjęcia tej wersji.
– Tyle że on nic nie wie.
– Najwyraźniej wie.
– Ale co? – uparł się Oryński. – Dał kopertę żulowi pod Żabką, a potem
towarzyszył mojemu klientowi u notariusza, w banku i w ZUS-ie. To nie
wystarczy, żeby poskładał do kupy całość.
– A jednak jakoś mu się udało.
– Nie wydaje mi się – nie dawał za wygraną Kordian.
– Bo w pewnym momencie z zupełnie niejasnych przyczyn uznałeś go za
swojego protegowanego i ulubionego pupila.
– Nie.
– Tak – odparła stanowczo Joanna. – I jesteś przekonany, że nawiązałeś
z nim jakąś relację.
Oryński rozejrzał się po lokalu, a potem wbił wzrok w otwartą przestrzeń
food hallu. Wciąż zdawał się nieobecny myślami, a jego głos był słabszy
niż zwykle. Chyłka zazwyczaj potrafiła wyobrazić sobie, co dzieje się
w jego głowie, czasem nawet wejść w jego buty.
Tym razem miała z tym zbyt dużą trudność.
Zastanawiała się, jak zareagowałaby na jego miejscu. Czy tak jak on
poczułaby ulgę, że to ona, a nie druga strona była winna? Pewnie tak. Na
tym polegało przecież to najprawdziwsze, autentyczne uczucie.
Zanim zdążyła na dobre to rozważyć, Kordian skinął głową w kierunku
wejścia. Ku kafejce szybkim krokiem zmierzał ubrany w garnitur facet,
któremu z drogi odsuwali się inni. Mariusz wpadł do środka, od razu
namierzył dwójkę prawników i podszedł do ich stolika.
– Wszystkiego się po was spodziewałem, to powinienem także, kurwa,
tego – syknął.
Joanna otworzyła szerzej oczy.
– Masz na myśli hiszpańską inkwizycję? – spytała.
– Co?
– Monty Python.
– Nie oglądam tego gówna.
– Też sobie tak mówię – odparła Chyłka. – A mimo to potem jakimś
cudem odnajduję się w sytuacji, kiedy jednak muszę na ciebie patrzeć.
Klejn odsunął krzesło po drugiej stronie stołu z taką furią, że Joanna
miała wrażenie, jakby planował cisnąć nim na bok. Usiadł naprzeciw nich,
nabrał tchu i milczał. Najwyraźniej emocje opadały w nim dość
niespiesznie.
– Co wy sobie, kurwa, wyobrażacie? – zagrzmiał.
– Głównie świat bez ciebie, Klejn.
– Wydaje wam się, że możecie tak po prostu wykorzystywać mojego syna
do realizowania swoich chorych pomysłów? – rzucił, jakby nie dosłyszał
uwagi Chyłki. – Popierdoliło was już naprawdę do cna? Wyobrażacie sobie
w ogóle, co próbowaliście zrobić?
Joanna niewinnie uniosła brwi, kątem oka dostrzegając, że Zordon zdaje
się kompletnie niezainteresowany rozgrywającą się przed nim konfrontacją.
– Odbiło wam, kurwa, do reszty – dodał Mariusz.
Chyłka pozwoliła sobie na kolejny bezgrzeszny gest, wzruszając
ramionami.
– Weź sobie Frappe Słony Karmel na uspokojenie – poradziła. – Zordon
próbował, ale zainterweniowałam w porę.
Klejn sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie słyszał słów wypływających
z ust prawniczki. Dopiero teraz rozejrzał się, orientując się w ogóle, gdzie
jest.
Przymknął oczy, podnosząc wzrok. Wyraźnie potrzebował chwili, by
uspokoić się i dojść do wniosku, że cokolwiek chciał tu załatwić, musiał
podejść do tego inaczej.
– Jest też coś, co nazywa się Kokoszanel – dodała Joanna. – Może to
ostudzi cię do poziomu, przy którym twoje wysrywy będą uchodziły za coś,
co przypomina cywilizowane wypowiedzi?
– I kto to, kurwa, mówi?
Chyłka zbliżyła się do stołu, patrząc na rozmówcę spod oka.
– Ja – odparła.
Przez moment Mariusz sprawiał wrażenie, jakby rzeczywiście
potrzebował jakiejś kawy mrożonej, by poradzić sobie z temperaturą
rozmowy. Ostatecznie odszedł na moment, pewnie nie tyle po to, by
faktycznie się czegoś napić, ile by dać sobie chwilę wytchnienia.
Chyłka skorzystała z okazji i obróciła się do Oryńskiego.
– Zordon?
Raptownie przesunął dłońmi po marynarce, jakby czyścił ją z jakiegoś
niewidzialnego pyłu.
– Obecny – odparł.
– Chyba tylko ciałem.
Zmarszczył czoło, wyraźnie nieświadomy tego, jak dalece odpłynął
myślami.
– Po prostu się…
– Samobiczowałeś – wpadła mu w słowo Joanna. – Tak to się nazywa.
– Wcale nie.
– Wcale tak – odparła, a potem położyła rękę na jego udzie. – I znając
ciebie, będziesz to robił aż do momentu, kiedy wytłumaczę ci, jak skrajnie
kretyńskie to z twojej strony. A mam zamiar to zrobić, jak tylko uporamy
się z Klejnem.
Kordian lekko rozchylił usta, jakby niepewny, czy w ogóle podejmować
temat, kiedy do wykorzystania mają minutę, może dwie.
– Ale na razie potrzebuję cię tu i teraz – dodała Chyłka. – Jasne?
– Jasne.
– I potem jeszcze będziemy się gzić – dodała. – A dopiero później
pogadamy.
Oryński uniósł brwi.
– Są priorytety – wyjaśniła. – Zresztą zapłodnienie pozaustrojowe nie
wyklucza chyba dalszych prób metodą klasyczną, nie?
– Chyba nie.
– Więc ustalone. Będziemy się rżnąć.
Kordian w końcu nie wytrzymał i cicho prychnął.
– Koniec końców nie będziemy nawet wiedzieli, która metoda
poskutkowała – dopowiedziała Joanna. – I ani się obejrzymy, mały
obsraniec będzie przez pół nocy ryczał jak ranny łoś, nie dając nam
zmrużyć oka.
– Kusząca perspektywa.
– To wyobraź sobie jeszcze niezliczoną ilość pieluch, którą będziesz
musiał zmienić.
– Ja?
– A kto? – burknęła Chyłka. – Chyba nie pozwolisz, żeby delikatne
dłonie twojej królowej parały się takimi rzeczami?
Przed udzieleniem odpowiedzi wybawił go Klejn, który wrócił
z niewielką czarną kawą. Kiedy siadał przy stoliku, sprawiał wrażenie nieco
bardziej opanowanego. Wciąż jednak w jego oczach dało się dostrzec
jedynie złość.
– Dobra – oznajmił. – Przejdźmy do rzeczy.
– Byle szybko, bo mamy z Zordonem robotę do wykonania.
Mariusz upił łyk kawy i odsunął filiżankę.
– Wiem, co próbujecie zrobić – oświadczył. – A raczej co próbowaliście,
bo cały wasz plan poszedł w cholerę.
– Naszym jedynym planem jest to, żeby kopulować jak chutliwce.
– Co?
– Takie ssaki z podrodziny niełazów – wyjaśniła Joanna. – W okresie
godowym samce potrafią zapindalać samice nawet przez czternaście godzin
bez przerwy.
Kordian zerknął na Chyłkę z pytaniem w oczach.
– To jakieś wyzwanie? – odezwał się.
– Tylko jeśli podejmiesz.
Westchnął głośno i potarł kark.
– Sam nie wiem – odparł. – To nie są te myszy, które potem padają
trupem?
– Dokładnie te same. Pracują tak ostro, że ich krew miesza się
z testosteronem i innymi hormonami. Futro zaczyna z nich złazić,
doprowadzają się do stanu, kiedy organy wewnętrzne im krwawią.
Rozpoczynają się infekcje, ale system immunologiczny nie ma skąd
czerpać energii, więc chutliwce ostatecznie dostają gangreny. Ale nawet
w stanie preagonalnym dalej szukają samic, które mogliby zapłodnić. Na
tym etapie te jednak raczej im uciekają.
– W sumie niedziwne.
– W sumie nie – przyznała Chyłka, a potem spojrzała na Klejna. – Chcesz
coś jeszcze wiedzieć?
Mariusz przez moment milczał.
– Tylko to, czy naprawdę myśleliście, że ujdzie wam to płazem.
– Nie – odparła Joanna. – Jedziemy bez zabezpieczenia, więc liczymy się
z przykrymi konsekwencjami tego, że zacznie we mnie coś rosnąć, a potem
wyjdzie na zewnątrz i podepcze całe nasze dotychczasowe życie.
– Do kurwy nędzy…
– Lepiej bym tego nie ujęła.
Klejn wyraźnie nie wiedział, jak do nich podejść, by choćby zbliżyć się
do przyczyny, dla której chciał z nimi rozmawiać. W końcu zrezygnował
z prób dotarcia do Chyłki i skupił wzrok na Oryńskim.
– Mój syn mi o wszystkim powiedział.
– Mnie mój też będzie mówił – odparł Kordian. – Tyle że znacznie
szybciej, bo będziemy darzyć się obopólnym zaufaniem i szacunkiem.
Przez twarz partnera zarządzającego przemknął wyraz całkowitej
bezsilności. Mimo to się nie poddawał.
– Sebastian nie wiedział, co w istocie mu zlecasz. Ja tak.
– I co to niby takiego?
– Zamierzaliście wmanewrować mnie w przekręt finansowy – odparł
Klejn. – A ten człowiek pod Żabką…
– Czekaj – przerwała mu Chyłka, wyciągając komórkę z torebki. Przez
moment przesuwała po niej palcem, po czym obróciła ją w stronę Mariusza.
– Mówisz o tym facecie?
Zdjęcie przedstawiało młodego Klejna w towarzystwie Mariana
Ładziaka. Bezdomnego, który z punktu widzenia państwa praktycznie nie
istniał. Na fotografii był zarośnięty, nosił łachmany i miał brodę tak obfitą,
że jego twarz niemal pod nią nikła.
Klejn trwał ze wzrokiem wbitym w ekran, a Chyłka zaczęła wyświetlać
kolejne zdjęcia.
– O, tutaj widać, jak twój syn wręcza mu jakąś kopertę – oznajmiła.
– A na następnym, jak ten ją otwiera – uzupełnił Oryński.
– I zaraz potem wyjmuje z niej… o Jezusie, co to jest? Całkiem sporo
banknotów.
– Trudno powiedzieć, ile konkretnie. Ale mnie to wygląda na ponad dwa
tysiące.
– Chyba tak. Koperta jest dość wypchana.
– I oprócz kasy zawiera jakąś kartkę – dodał Kordian. – Czyżby to były
instrukcje?
– Możliwe. W końcu Sebix za coś mu zapłacił.
Klejn rozejrzał się nerwowo.
– Jesteście chorzy – oznajmił.
– Na siebie wzajemnie – odparł Oryński. – Oprócz tego miewamy jakieś
dolegliwości, ale razem jesteśmy w stanie poradzić sobie ze wszystkim.
Joanna pokiwała głową, jakby było to całkowicie oczywiste. Kiedy
spojrzała na Kordiana, przekonała się, że nie rzucił tego ostatniego zdania
jedynie dla efektu. Uśmiechnął się lekko, jakby na potwierdzenie.
– Mój syn zezna, że to ty go tam wysłałeś – odezwał się Mariusz. – I że
kazałeś mu wręczyć tę kopertę żulowi.
– Po co od razu takie inwektywy? – zapytała Joanna. – Szczególnie że na
kolejnych zdjęciach pan Marian wygląda całkiem inaczej.
– Niech cię chuj.
Chyłka na moment obróciła telefon do siebie, po czym wybrała
odpowiednie ujęcie.
– Tutaj jest już po fryzjerze, ogolony i w garniturze, który kupił za
dostarczone mu środki – oznajmiła. – A obok stoi, niespodzianka, Klejn
junior.
Zordon zerknął na telefon i zmrużył oczy.
– Chyba nie poznaje, że to ten sam człowiek, co pod sklepem – ocenił.
– Chyba nie – zgodziła się Chyłka. – Właściwie trudno mu się dziwić.
Marian wygląda zupełnie inaczej bez brody, kłaków i czapki. A wcześniej
Sebix widział go tylko przez sekundę, może dwie. Nie miał zamiaru choćby
stać obok śmierdzącego, odpychającego faceta. Co dopiero mu się
przyglądać.
Mariusz milczał.
– Tutaj są u notariusza – podjął Kordian tonem lektora z filmów
przyrodniczych. – Możemy obserwować, jak zbliżają się do drzwi
kancelarii, a Sebastian otwiera je przed mężczyzną, który, zdaje się, jest
jego klientem. Wprawne oko dostrzeże, że ten osobnik czuje się nieswojo,
zupełnie jakby nie był w swoim naturalnym habitacie.
– Albo jakby robił coś nielegalnego – zauważyła Chyłka. – Tak czy owak
widać jak na dłoni, że mężczyzn łączy jakaś relacja.
– Ale jaka? – spytał Oryński. – Przecież Mariana nie ma nigdzie
w kancelaryjnych papierach.
– Więc może to coś na boku?
– Chyba tak – przyznał Kordian. – Szczególnie wziąwszy pod uwagę, że
to nieprzypadkowe spotkanie. Kolejne zdjęcia przedstawiają tych dwóch
dżentelmenów w innych okolicznościach przyrody.
– Masz na myśli wizytę w banku?
– Tak. A oprócz tego w ZUS-ie.
– W ZUS-ie? – spytała zdziwiona Joanna. – Co takiego mogliby tam
robić?
– Nie wiem. Trzeba by zapytać tego, kto robił te zdjęcia.
– Racja – przyznał Kordian. – Szczęśliwie to człowiek, któremu zleciłem
obserwowanie Sebastiana.
– Ach, tak. Bo uznałeś, że został ci przydzielony, by szpiegować na rzecz
ojca i torpedować nasze sprawy.
– Zgadza się. Wynająłem więc osobę, która miała…
– Dosyć tego – uciął ostro Klejn. – To się, kurwa, nie obroni w żadnym
sądzie.
Chyłka i Oryński w jednym momencie się uśmiechnęli.
– I co konkretnie chcecie mi przypisać? – dodał Mariusz. – Jaki przekręt
finansowy wpadł wam do głowy?
Wskazał niedbałym ruchem telefon, a Joanna spokojnie schowała go
z powrotem do torebki.
– Myślicie, że jak wzięliście jakiegoś frajera spod sklepu, ubraliście go
i umyliście, a potem zrobiliście mu tournée po wszystkich miejscach, gdzie
miałby dopełniać formalności związane z założeniem firmy, to cokolwiek
osiągnięcie? Że uda wam się popchnąć wersję, że założyłem spółkę na
jakiegoś słupa? Rękami mojego syna?
Oboje wzruszyli ramionami.
– Jeśli tak, to jesteście bardziej naiwni, niż myślałem.
– Staramy się tylko odkryć prawdę – odparła Joanna.
– I właśnie z tego powodu dotarliśmy do pana Mariana.
– Po czym zapytaliśmy go wprost, za co mu płacono i dlaczego ciągano
go po kancelariach, bankach i urzędach.
Kordian pokiwał głową ze śmiertelną powagą.
– Okazuje się, że faktycznie miał założyć spółkę jako słup – dodał.
– Która miała importować zza naszej wschodniej granicy paliwo.
– Miała, ale wiadomo, embargo.
– Aj – odparła Joanna. – Faktycznie. Poza tym wszystkie te daniny
publiczne…
– Powiedziano mu więc, że będzie importował to paliwo jako olej do
czyszczenia.
– I uniknie dzięki temu akcyzy i podatków – dopowiedziała Chyłka.
Dwoje prawników skrzyżowało ręce na piersi i przyjrzało się Klejnowi.
Trudno było stwierdzić, co oprócz wściekłości odczuwa.
Nie zdążyli dopiąć sprawy na ostatni guzik. Zamierzali przepuścić tym
torem nieco pieniędzy, a potem z pomocą młodego Klejna wysłać Mariana
pod kilka bankomatów w Warszawie. Zdjęcia z wyciągania gotówki miały
postawić kropkę nad i.
Nawet bez tego dysponowali jednak całkiem sporym materiałem.
Kwestią otwartą pozostawało, czy Klejn jest tego samego zdania. Chyłka
przypatrywała mu się, bezskutecznie starając się to ustalić.
W końcu z jego oczu zniknęła złość, a zastąpiła ją chłodna racjonalność.
Joanna miała świadomość, że weszli w potyczkę z profesjonalnym
graczem. Owszem, na moment wybili go z rytmu, bo wykorzystali do
swoich celów jego syna.
Ostatecznie jednak trudno było liczyć, że dzięki temu Klejn wyląduje na
deskach.
– Całkowicie postradaliście rozum – odezwał się. – I jeśli trzeba wam
tłumaczyć dlaczego, to może nie ma już dla was żadnego ratunku.
Joanna nie zamierzała podejmować rękawicy, Kordian także milczał.
Dotarli do momentu, w którym pełne satysfakcji milczenie z ich strony
mogło osiągnąć więcej niż cokolwiek innego.
– Sebastian zezna, kto polecił mu dokonać tej płatności i obsługiwać
klienta.
Chyłka wydęła usta.
– No raczej – przyznała. – Na jego miejscu też starałabym się zwalić na
kogoś winę. A najchętniej na tego, kogo ojciec próbował wyrzucić
z kancelarii.
– Nikt w to nie uwierzy.
– Dlaczego? – spytała Joanna.
Klejn sądził, że będzie kontynuowała, ale powiedziała już wszystko, co
planowała.
– Chyba żartujesz…
– Nie. To będzie słowo przeciwko słowu. Nie ma żadnego dowodu na to,
by Kordian cokolwiek mu zlecał.
– Oprócz tego, że w postępowaniu sądowym zostanie wezwany do…
– Źle zrozumiałeś nasze intencje, Klejn – ucięła Chyłka, kładąc ręce na
stoliku. – Nie mamy zamiaru iść z tym materiałem do prokuratury.
Pokażemy go jako kancelaryjną tajemnicę wyłącznie wspólnikom podczas
posiedzenia, na którym będą głosować twoje odwołanie.
Kordian podciągnął lewy rękaw marynarki.
– Posiedzenia, które Żelazny zwołał na za godzinę.
10
ul. Grzybowska, Wola

Chyłka i Oryński nie czekali na odpowiedź. Ledwo zrzucili na obecnego


partnera zarządzającego bombę, podnieśli się, a potem ruszyli bez słowa ku
wyjściu. Dla Kordiana nie było jasne, czy Klejn za nimi podąży, choć
Joanna upierała się, że tak właśnie się stanie.
Przeszli przez food court, nie obejrzawszy się za siebie. Nikt za nimi nie
wołał, nikt nie próbował ich zatrzymać. Oryńskiego kusiło, by choć kątem
oka sprawdzić, czy Mariusz za nimi idzie. Powstrzymał się jednak,
a cierpliwość zaprocentowała.
Kiedy Klejn zatrzymał ich na chodniku przed Browarami, znajdowali się
w znacznie lepszej pozycji niż jeszcze parę minut temu. Cała dynamika
układu uległa zmianie. I teraz to ich aktualny szef musiał zabiegać o uwagę.
– Chyba śnicie, jeśli wydaje wam się, że w ten sposób cokolwiek
osiągnięcie – rzucił.
Dwoje prawników obróciło się, jakby zaskoczonych tym, że Mariusz
wyszedł tuż po nich.
– A ty chyba śnisz, jeśli myślisz, że będziemy ciągnąć tę rozmowę –
odparowała Joanna.
– Słuchaj…
– Nie zrozumiałeś, Klejn. Wyszliśmy, bo jesteś ludzkim odpowiednikiem
łupiny popcornu, którą chce się jak najszybciej usunąć spomiędzy zębów.
Wózkiem sklepowym, który ktoś zostawił na środku marketu. Stażystą
w pokoju socjalnym, który nigdy po sobie nie sprząta. Gościem, który na
przystanku puszcza muzykę z telefonu i nie wie, że wynaleziono słuchawki.
Mariusz wciąż zdawał się kontrolować na tyle, by nie wikłać się
w werbalną szermierkę z Joanną. Słuszna strategia, choć tak czy inaczej nie
mogła daleko go zaprowadzić.
– Zapewniam was, że wspólnicy poznają prawdę – oznajmił.
– Tak? – spytała Chyłka, uśmiechając się. – W jaki sposób?
Nie miał dobrej odpowiedzi, a jego chwilowe wahanie było jak gwóźdź
do jego własnej trumny.
– Razem z Sebastianem naświetlimy, co staraliście się zrobić –
powiedział.
– Powodzenia.
Klejn zbliżył się do nich, podczas gdy dwójka prawników wyglądała
czegoś w kierunku Żelaznej. Gdyby Mariusz poświęcił chwilę na spokojną
refleksję, być może zrozumiałby, że wyszli tędy tylko po to, by mógł łatwo
za nimi pójść – w przeciwnym wypadku byliby już na parkingu, bliżej
swoich samochodów.
– To będzie wasze słowo przeciwko mojemu – rzucił.
– Niezupełnie – odparła Joanna.
– Bo jest jeszcze ktoś, kto chętnie podzieli się swoją historią – dodał
Kordian.
Klejn natychmiast zrozumiał.
– Marian już dostał zaproszenie do złożenia wizyty w kancelarii – podjęła
Chyłka. – I jeśli wspólnicy go przycisną, pewnie wszystko wyśpiewa.
– Zapewniam cię, że właśnie tak będzie – syknął Mariusz.
– Bardzo dobrze – podsumowała. – Bo widzisz, Klejn, ten facet nigdy nie
miał z nami żadnego kontaktu. Nie zna nas, nigdy nas nie widział. Nawet
o nas nie słyszał, choć może nie tak łatwo w to uwierzyć.
Para adwokatów odczekała, aż sznur aut przejedzie w kierunku
skrzyżowania z Towarową, po czym ruszyła przejściem dla pieszych na
drugą stronę ulicy. Mariusz poszedł za nimi.
– Namierzyliśmy go zupełnie anonimowo – uzupełnił Oryński. –
A wszelkich instrukcji udzieliliśmy mu na piśmie.
– Które dostarczył twój syn.
– Była tam wstępna zapłata i obietnica, że kasa będzie płynąć, jeśli
Marian postąpi zgodnie z instrukcjami.
– Pewnie cię nie zaskoczy, że skorzystał z okazji.
Klejn milczał.
– Kiepska sprawa – dodała Joanna. – To znaczy dla ciebie. Dla nas
idealna.
– Niczego nie udowodnicie.
– Nie musimy – odparł Kordian. – Wystarczy, że stracisz zaufanie wśród
wspólników. Od razu przywrócą Żelaznego na właściwe mu miejsce.
Chyłka zerknęła na niego z powątpiewaniem, marszcząc czoło.
– Po co od razu takie wielkie słowa? – spytała.
– A jak inaczej to określisz?
– Choćby tak, że Artur wróci do koryta.
Kordian wzruszył ramionami. Wciąż kierowali się ku bliżej
nieokreślonemu miejscu, Klejn jednak zdawał się tego całkowicie
nieświadomy. Prawdę powiedziawszy, Oryński spodziewał się, że
doświadczony adwokat nie da zepchnąć się aż tak do defensywy.
I być może się nie pomylił.
– Dobra – rzucił. – Dosyć tego.
Zatrzymał się, wyraźnie nie mając zamiaru dalej iść za dwójką
prawników. Nie pozostało im nic innego, jak stanąć obok, jeśli planowali
kontynuować tę rozmowę.
– Wszyscy wiemy, że to tylko bezsensowne pierdolenie – odezwał się.
– Jeśli chodzi ci o twój proces przekuwania myśli na słowa, to zgadzam
się w pełni – odparła Joanna.
– Dobrze wiesz, o co mi chodzi.
– Niespecjalnie.
Mariusz powiódł szybko wzrokiem dookoła, a potem wsunął ręce do
kieszeni.
– Nie przepchniecie tego u wspólników – oznajmił.
– Zobaczymy.
– Nie – odparł stanowczo. – Zdajecie sobie doskonale sprawę z tego, że
taki zarzut wymaga porządnego dowodu. I nie ulega wątpliwości, że
zdobylibyście go, gdybyście tylko puścili jakiś przelew w całej tej swojej
konstrukcji. Ale nie zdążyliście, prawda? Sebastian w porę mi o wszystkim
powiedział.
Miał stuprocentową rację.
Oboje byli świadomi, że nawet przy wezwaniu Mariana na świadka
w trakcie głosowania wniosku byłoby to słowo przeciwko słowu. Dwóch
Klejnów przeciwko nim.
– Gdyby było inaczej, nawet byście się ze mną nie spotykali – dodał
Mariusz. – Tymczasem macie gigantyczny problem. Bo wiecie, że połowa
ludzi w kancelarii wam uwierzy, połowa nie. Będą domagali się dowodu,
a kiedy go nie dostaną, przejdzie im przez myśl, że może faktycznie to
wszystko ukartowaliście. A jeśli tak, to jesteście parą wyjątkowo
makiawelicznych, bezwzględnych…
– Nie czas na komplementy, Klejn.
Adwokat zacisnął usta i zmierzył Joannę wzrokiem.
– Chcecie się dogadać – ocenił, a potem potrząsnął głową i uniósł dłoń. –
Nie, nie chcecie. Musicie.
W tym względzie także się nie pomylił. I powoli zdawał sobie sprawę, że
nabrał się na całe to przedstawienie, które odstawiali od samego początku.
Prawda była taka, że bez jakiegoś porozumienia między nimi obydwie
strony traciły. Owszem, Chyłka i Kordian stali na nieco lepszej pozycji,
może uda im się nawet podyktować warunki gry. Ale musieli się dogadać.
– Więc skończmy tracić czas – rzucił Mariusz. – Jaka jest wasza
propozycja?
– Żebyś zdechł.
Klejn w końcu zaczął sprawiać wrażenie, jakby miał dość. Mimo to
zamiast odpowiedzieć, po prostu cierpliwie czekał.
– Ewentualnie żebyś wymeldował się spod adresu w Skylight.
– A realnie?
– To jest całkiem realna wizja.
– Bynajmniej – odparł, zbliżając się do pary prawników i tym samym
znów przyznając, kto w tym układzie sił ma obecnie przewagę.
Przy podobnych negocjacjach wszystko miało znaczenie. To, kto komu
wskazywał krzesło, na którym powinna usiąść druga osoba. To, kto
proponował miejsce spotkania. Kto przesuwał się o krok w którymś
kierunku, sprawiając, że druga strona musiała zrobić to samo.
Chyłka i Oryński prowadzili tę grę od momentu, kiedy opuścili Browary.
Rozpoczęcie pertraktacji od opuszczenia przez Klejna kancelarii także było
jej elementem – rzuceniem kotwicy negocjacyjnej, którą Mariusz będzie
musiał przeciągnąć.
– Czekam na jakąś sensowną propozycję – dodał.
– Już ją usłyszałeś.
– Daj sobie, kurwa, spokój. Jest oczywiste, co realnie próbujecie zrobić.
Chyłka spojrzała na Kordiana, jakby nie miała pojęcia, w czym rzecz, i to
u niego szukała odpowiedzi.
To on miał odgrywać w tym przedstawieniu rolę bardziej skłonnego do
ustępstw. Tyle że pora na wejście w nią nie była jeszcze dobra.
– Możemy kontynuować tę rozmowę przy wspólnikach – rzuciła Joanna.
– Dla mnie to jeden pies.
– Wtedy będzie już za późno, by o czymkolwiek rozmawiać – odparł
Klejn.
– To będziemy się napierdalać.
– I naprawdę tego chcesz?
– Jak mało czego.
Mariusz zbliżył się o krok, a Oryński drgnął i posłał mu ostrzegawcze
spojrzenie.
– Zależy nam na tym samym – oznajmił Klejn.
– Na chwilowym moratorium na karę pozbawienia wolności za ciężki
uszczerbek na zdrowiu, żebyśmy mogli zrobić z tobą porządek?
– Nie. Na tym, żeby nie eskalować tej sytuacji.
– Ja tam wolałabym eskalację.
– Gówno prawda – odparł przez zęby Klejn i w końcu skupił się na
Kordianie.
Musiał mieć świadomość jego planowanej roli. I zastanawiał się
zapewne, dlaczego Oryński jeszcze jej nie podjął.
– Przejdziemy do konkretów czy będziemy dalej kręcić się w kółko? –
spytał.
– A jakie konkrety proponujesz? – odparł Kordian.
Adwokat płytko nabrał tchu.
– Żelazny wróci na partnera zarządzającego – odparł. – Ale pod
warunkiem, że moje nazwisko znajdzie się na szyldzie.
Chyłka parsknęła.
– Może znaleźć się na nagrobku – oznajmiła. – I to dość szybko.
– Skończyłaś?
– Zapewniam cię, że jak skończę, będziesz wiedział. Poznasz po tym, że
leżysz w ciemnym zaułku, nieprzytomny i ledwo żywy.
– I taka jest twoja odpowiedź?
– Mniej więcej.
Kordian odchrząknął cicho, znów przykuwając uwagę Klejna.
– Żelazny wróci tak czy inaczej – zauważył. – Bez względu na to, komu
uwierzą wspólnicy, będą chcieli mieć na stanowisku zarządczym kogoś, kto
nie jest uwikłany w ten konflikt.
– Oczywiście – rzucił pod nosem Mariusz. – O to wam chodziło. Dlatego
nie zaangażowaliście go w ten cyrk.
Oryński wzruszył ramionami, bo właściwie nie wymagało to
potwierdzenia.
– Ale zapominacie, jak wiele mogę w tej kancelarii – dodał Klejn. – Beze
mnie nie przepchniecie Artura, bo zgłoszę innego kandydata. Zacznę
budować dla niego poparcie i efekt będzie jedynie taki, że doprowadzicie
do pata.
Chyłka zdawała się całkowicie nieprzejęta, mimo że scenariusz był
całkiem realny. Zamiast odpowiedzieć, postukała palcem w zegarek,
przypominając, że do rozpoczęcia posiedzenia jest coraz mniej czasu.
Mariusz przypatrywał im się przez chwilę w milczeniu, a Oryński odniósł
wrażenie, że udało mu się przejrzeć ich plany i oczekiwania. Nie było to
trudne. Wystarczyło, by Klejn odsunął emocje na bok.
– Ale przecież macie pełną świadomość tego, co mogę zrobić – zauważył.
– I tego, czego nie możesz – uzupełnił Oryński.
Mariusz zgodził się, potakując głową. Najwyraźniej w końcu był gotów
zmierzyć się z sytuacją, w której się znalazł. Odczekał chwilę, jakby jakimś
cudem mógł jeszcze zmienić obecną dynamikę.
Potem w jego oczach dało się dostrzec jedynie to, że pogodził się
z losem.
– W porządku – rzucił. – Mam dla was propozycję, którą będziecie
w stanie zaakceptować.
Przedstawienie jej nie zajęło mu wiele czasu.
11
Sala konferencyjna, kancelaria Żelazny & McVay

Posiedzenie w trybie przyspieszonym, czyli w gruncie rzeczy bez żadnego


trybu, zwołał Artur Żelazny. Zdecydowana większość wspólników nie
miała pojęcia, w jakim celu zostali wezwani – spodziewali się jednak
kolejnej odsłony potyczki na szczycie kancelaryjnej władzy.
Już na wstępie było jednak widać, że za kulisami wydarzyło się coś, co
zmieniło rozkład sił na dwudziestym pierwszym piętrze Skylight. Chyłka
siedziała przy stole obok Klejna, raz po raz wymieniali ciche uwagi.
Brakowało napięcia, które w innych okolicznościach było nader
wyczuwalne.
– Gotowy? – odezwała się cicho Joanna.
Klejn skinął głową z obojętnością.
– Gadałeś z McVayami?
– Tak.
– I?
– Wszystko zgodnie z planem.
– Nie mieli wątpliwości?
– Żadnych – odparł Mariusz i w końcu zerknął na Chyłkę. – Wasi klienci
będą?
Joanna spojrzała na Oryńskiego, który stał kawałek dalej przy ścianie,
z komórką w ręku.
– Rabant przyjdzie – zapewniła. – Ale Zordonowi chyba jeszcze nie
udało się skontaktować z wariatką. Jak tylko odpowie, da ci sygnał.
– W porządku.
Chyłka czuła się cokolwiek dziwnie, ustalając takie rzeczy nie z kim
innym, jak tylko z człowiekiem, który do niedawna wydawał się
najgorszym, co kiedykolwiek spotkało kancelarię. Teraz jednak sytuacja
była odmienna.
Potrzebowali siebie nawzajem, jeśli mieli zamiar sprawnie tutaj
funkcjonować. I wytrącić sobie z rąk narzędzia, które pozwoliłyby na
kolejne próby zagrożenia drugiej stronie.
Mariusz otworzył posiedzenie, a potem podniósł się, rozpiął marynarkę
i poluzował nieco krawat.
– Dziękuję za tak szybkie stawiennictwo – powiedział. – I zapewniam, że
nie zabiorę wam dużo czasu. Porządek obrad powstał właściwie ad hoc, ale
ma tylko cztery krótkie punkty. Pierwszym jest kwestia Harry’ego McVaya.
Kilku wspólników spojrzało na Klejna z pewną dezorientacją, większość
jednak chyba się tego spodziewała. Od jakiegoś czasu chodziły słuchy, że
kancelaria nie może dłużej funkcjonować pod szyldem, na którym
znajdowała się nieżyjąca osoba.
– Z wieloma z was rozmawiałem na jego temat i mam świadomość, że
wszyscy w tej sali ogromnie go cenili – kontynuował Mariusz. – Był
wybitnym prawnikiem.
– I wybitnym człowiekiem – dodała Chyłka.
Klejn rzucił jej krótkie spojrzenie z góry.
– Wszyscy tu czujemy, że pamięć po nim powinna być pielęgnowana i że
powinniśmy w jakiś sposób dać wyraz temu, ile zrobił dla tej kancelarii.
Wydaje mi się jednak, że utrzymywanie jego nazwiska w jej firmie nie jest
właściwym rozwiązaniem.
Chyłka powiodła wzrokiem po zebranych, zaintrygowana, czy
ktokolwiek choćby drgnie. Żaden ze wspólników się nie poruszył.
– Żelazny & McVay to marka, ale marki nierzadko przechodzą proces
rebrandingu – ciągnął Mariusz, nie odnotowując żadnego sprzeciwu. –
Łączą się, przekształcają, w końcu całkowicie odmieniają. I wydaje mi się,
że czas, byśmy my również się na to zdecydowali. Proponuję, aby tę salę
nazwać nazwiskiem Harry’ego, a w centralnym miejscu korytarza, tuż pod
naszym logo, umieścić jego zdjęcie i krótką notę biograficzną.
Kontynuował jeszcze przez moment, mówiąc o stronie internetowej,
jakimś funduszu powołanym jako spuścizna po McVayu, a w końcu także
o tym, że jego dzieci wyraziły zgodę na to, by nazwisko znikło z szyldu.
Joanny przesadnie to nie dziwiło. Amelia i Jakub mieli to w głębokim
poważaniu, a jedynym, kto mógłby zaprotestować, był William. W świetle
prawa człowiek, który odwalił kitę dawno temu.
Chyłka sama długo zastanawiała się nad tym, czego chciałby Harry. I nie
miała żadnych wątpliwości, że podpisałby się pod planem, który ułożyli
z Klejnem.
– Przy braku sprzeciwu poddaję zatem wniosek pod głosowanie –
oznajmił w końcu Mariusz. – Kto jest za?
Podniosły się niemal wszystkie ręce.
– Kto się wstrzymał?
Parę osób zasygnalizowało, że z jakiegoś powodu podjęły właśnie taką
decyzję.
– Kto jest przeciw?
Nikt się nie poruszył.
– W takim razie wniosek uznaję za przyjęty – powiedział Mariusz,
a potem rzucił kontrolne spojrzenie Oryńskiemu.
Ten szybko skinął do niego głową, tym samym potwierdzając, że udało
mu się ściągnąć Judytę.
– Punkt drugi – kontynuował Klejn. – Jak doskonale wiecie, w ostatnim
czasie uwikłaliśmy się w dość kłopotliwą sytuację sądową.
Kilka par oczu poszukało Joanny i Kordiana, pozostali wspólnicy jednak
zdawali się niespecjalnie zainteresowani tym, jak na takie słowa zareaguje
najbardziej znana para w kancelarii.
– Wspólnie z mecenas Chyłką oraz mecenasem Oryńskim omówiliśmy
szczegółowo tę sytuację i osiągnęliśmy konsens, w myśl którego oboje
przestaną reprezentować swoich klientów – odezwał się Mariusz. –
Zarówno pani Brzostowska, jak i pan Rabant są już w drodze do kancelarii
i tuż po zakończeniu naszego posiedzenia zostaną dopełnione wszelkie
formalności.
Klejn zrobił krótką pauzę i spojrzał na Joannę.
– Czy pani mecenas chce coś dodać?
Chyłka zmrużyła oczy.
– Tylko tyle, żebyś się streszczał.
Parę osób się uśmiechnęło, bo właściwie nie było czego tłumaczyć.
Wyjście z tego bagna w momencie, kiedy nie rozlało się jeszcze zbyt
szeroko, wszystkim musiało jawić się jako sensowne posunięcie.
Judyta z pewnością będzie chciała jakiegoś odszkodowania, Rabant
zostanie zmuszony, by bronić się w okręgówce przed zarzutem zabójstwa
i ewentualnie gwałtu, jeśli prokuratura podzieli zdanie Derwicha. Sprawa,
która już traciła nieco zainteresowania mediów, będzie ciągnęła się długo
i wiele korzyści z niej nie wypłynie.
Z Zordonem nie musieli długo rozważać tego, jak powinni postąpić.
Omawiali właściwie wszystkie scenariusze – że ona zrezygnuje z Rabanta,
on będzie bronić Judyty; że on zrezygnuje z niej, ona zostanie z nim, że
oboje będą ciągnąć sprawy dalej – i w końcu, że rozwiążą stosunek
obrończy z obojgiem.
Ostatnie rozwiązanie było dla Chyłki i Kordiana jedynym sensownym.
Nie mieli zamiaru pozwalać tej dwójce toksycznych ludzi na to, by jeszcze
raz zatruli im życie.
– Czy ktoś z zebranych ma obiekcje? – spytał Mariusz i odczekał chwilę,
mimo że nie zanosiło się na żaden sprzeciw. – W takim razie uznaję, że
wniosek został przyjęty przez aklamację. Dziękuję i przechodzę do
trzeciego punktu zebrania.
Nawet nie siadał. Najwyraźniej faktycznie uznał, że to wszystko może
załatwić niemal na jednym wdechu.
– I słowem krótkiego wstępu chciałbym jedynie powiedzieć, że ostatnie
miesiące w roli partnera zarządzającego były dla mnie zarówno
zaszczytem, jak i czasem wytężonej pracy. Podziwiam mecenasa
Żelaznego, że potrafił funkcjonować w tej roli tak sprawnie przez tyle lat
bez przerwy. I myślę, że nikogo nie zaskoczę, twierdząc, że najlepszym
rozwiązaniem dla kancelarii będzie, jeśli wróci on na to stanowisko.
Zaskoczenie było jednak wyraźne, a banialuki plecione przez Klejna
wywołały przynajmniej kilka podejrzliwych spojrzeń. Większość obecnych
w sali nie była w ciemię bita i doskonale zdawała sobie sprawę, że
wydarzyło się coś przynajmniej moralnie szarego.
Mimo to głosowanie poszło gładko. Żelazny niniejszym wrócił na swoje
miejsce, a Klejn z uśmiechem uścisnął mu rękę.
– Nie pozostaje mi nic innego, jak oddać panu mecenasowi prowadzenie
posiedzenia – oznajmił.
Artur się podniósł, zapiął marynarkę, a potem poprawił jeden i drugi
mankiet koszuli, wodząc wzrokiem po prawnikach przy stole
konferencyjnym. Sprawiał wrażenie nieco zmęczonego działaniami
wojennymi generała, który oceniał stan swoich sił.
– Dziękuję – rzucił bez nuty wdzięczności. – I gratuluję mecenasowi
Klejnowi tego, co w tym krótkim czasie udało mu się osiągnąć. Cieszę się,
że zastępował mnie prawnik tego kalibru.
Chyłka miała ochotę przewrócić oczami, w ostatniej chwili się jednak
powstrzymała. Całe to prawniczo-kancelaryjne życie w dużej mierze
obracało się wokół pozorów i dętych teatrzyków. Zdążyła się przyzwyczaić.
– Przypadła mi zatem przyjemność, by poddać pod głosowanie ostatni
wniosek w porządku obrad – dodał Żelazny. – Ma on oczywiście związek
z tym, od którego zaczęliśmy. W tej chwili bowiem w firmie kancelarii
widnieje tylko jedno nazwisko. I choć moim zdaniem mogłoby tak zostać,
chyba nie wszyscy tutaj by się zgodzili.
Artur ewidentnie liczył na choćby cichy śmiech, udało mu się jednak
wywołać tylko jeden blady uśmiech na twarzy Łukasza Madeja, który był
jego dobrym kumplem.
Żelazny odchrząknął z lekkim niezadowoleniem.
– Po dość długim zastanowieniu chciałbym zaproponować, by ta
kancelaria od dziś nosiła trzy nazwiska.
Wspólnicy popatrzyli po sobie, rozległy się ciche komentarze.
– I nazywała się: Żelazny Chyłka Klejn – dodał Artur.
Joanna poczuła ciarki na plecach, trwała jednak w absolutnym bezruchu,
nie poruszając nawet oczami. Wstrzymała oddech, jakby zaczerpnięcie lub
wypuszczenie powietrza miało sprawić, że ta sytuacja straci na realności.
Nie pamiętała nawet, ile lat na to czekała.
Doskonale za to kojarzyła moment, kiedy po raz pierwszy zobaczyła
szyld „Żelazny & McVay” i w głębi duszy zrozumiała, że nie spocznie,
dopóki jej nazwisko nie znajdzie się obok tych dwóch.
Gdyby Harry żył, być może tak by się stało. Miała jednak przeczucie,
które powoli przechodziło w głębokie przekonanie, że McVay byłby z niej
dumny.
Bezwiednie zamrugała, uzmysławiając sobie, że oczy jej się zaszkliły.
Kurwa mać. Nie był to przewidywany przez nią punkt programu.
– Jestem przekonany, że zarówno w przypadku mecenas Chyłki, jak
i mecenasa Klejna renoma mówi sama za siebie – kontynuował Żelazny. –
Ich nazwiska w firmie kancelarii dadzą więcej niż jakiekolwiek inne
w Warszawie. A gdybyśmy mieli wymienić ich sukcesy na salach
sądowych, musielibyśmy siedzieć tutaj do jutra.
Artur spojrzał na jedno, potem na drugie. Niczym dobry wujek lekko się
uśmiechnął, a potem położył dłonie na ramionach obydwojga adwokatów.
– Zabieraj to – szepnęła przez zaciśnięte usta Joanna.
– Są związani z kancelarią od lat i śmiało mogę powiedzieć, że oddali jej
wszystko – podjął Żelazny, cofając szybko rękę. – Poświęcili jej więcej
czasu niż my wszyscy razem wzięci. I dziś nadszedł moment, w którym
mamy okazję im się za to odwdzięczyć.
Chyłka przypatrywała się tym wspólnikom, którzy jeszcze jakiś czas
temu głosowali za wyrzuceniem jej z kancelarii. Unikali jej spojrzenia,
starali się też nie patrzeć na siebie wzajemnie, jakby przez to ktoś mógł
pomyśleć, że planują bunt.
Zdawali sobie sprawę z tego, że Klejn nie pozwoliłby na poddanie tych
wniosków pod głosowanie, gdyby nie ustalił wcześniej z odpowiednią
liczbą partnerów, jak zagłosują. Wszystko było przesądzone, jeszcze zanim
otworzyły się drzwi sali konferencyjnej, która niebawem miała nosić imię
Harry’ego McVaya.
Dawni oponenci Chyłki mogli zrobić tylko jedno: dostosować się
z nadzieją, że zapomni o ich wcześniejszych stanowiskach. I liczyć na to, że
oddanie głosu na „tak” zmaże choć część ich winy.
– Z wielką przyjemnością zatem poddaję wniosek pod głosowanie –
dodał Artur. – Kto jest za zmianą brzmienia obecnej firmy na: Żelazny
Chyłka Klejn?
Jako pierwszy rękę podniósł Madej, zaraz potem Bruliński. Po nim
zrobili to wszyscy inni wspólnicy siedzący przy stole, ale nie tylko. Chyłka
kątem oka zauważyła, że Zordon też stoi z podniesioną dłonią. I szerokim
uśmiechem.
– Zamierzałem zapytać, kto się wstrzymał i kto był przeciw, ale widzę, że
decyzja zapadła jednogłośnie – odezwał się Żelazny.
Chyłka i Klejn podnieśli się ze swoich miejsc, a Artur natychmiast podał
im rękę.
– Gratulacje! – powiedział głosem, który nie pozostawiał wątpliwości, że
liczy na aplauz.
Szkoleni latami w tego typu formalnych praktykach adwokaci podnieśli
się z krzeseł niemal synchronicznie. Zaczęli klaskać, przywołując na twarz
najlepsze uśmiechy ze swojego repertuaru. Zaraz potem rozpoczęły się
pielgrzymki, by każdy mógł uścisnąć dłoń i osobiście złożyć gratulacje
nowym imiennym partnerom.
Chyłka miała nadzieję, że skończy się to jak najszybciej. Adwokaci
rzucali standardowe formułki, ona jedynie kiwała głową. Skupiała się
głównie na stojącym przy wyjściu Zordonie.
Przyglądał jej się z wyraźną satysfakcją, zupełnie jakby udało jej się
zdobyć nagrodę Nobla w dziedzinie rozwoju zawodowego. Joanna zaś
czekała już wyłącznie na to, by do niego podejść i odebrać jedyne
gratulacje, które miały znaczenie.
Tymczasem musiała zmierzyć się z tymi, których odbierać nie chciała.
Kiedy wianuszek prawników się rozpierzchł, Mariusz stanął naprzeciwko
niej, cały rozpromieniał i wyciągnął rękę.
– Serdeczne gratulacje – powiedział.
Joanna uścisnęła mu dłoń i odwzajemniła się szerokim uśmiechem.
– Zesraj się ogniem, Klejn.
Jeśli miał jakąś odpowiedź, to po nią nie sięgnął. Cofnął rękę, a potem
sprawnie ewakuował się z pola niedoszłej bitwy, zostawiając Chyłkę w sali
jedynie z Zordonem.
– Nigdy więcej – oznajmiła mężowi.
Kordian położył ręce na jej biodrach, a potem przysunął się i ją
pocałował. Kiedy zamknęła oczy, miała wrażenie, że zło całego świata
bezpowrotnie znika, a przyszłość rysuje się jedynie w jasnych barwach.
– Chyba nie ma ryzyka, że będziesz musiała przechodzić przez to jeszcze
raz – odparł Oryński.
– Racja. Jak będę wywalać z szyldu Żeleźniaka i Klejna, zrobimy
głosowanie zdalne.
– Chcesz tam zrobić miejsce dla mnie?
– Jedyne miejsce, jakie ci robię, to to codziennie w łóżku.
Kordian zmrużył oczy, jakby niepewny, czy się nie przesłyszał.
– Ten skrawek na jego skraju nazywasz miejscem?
– Każdy ma tyle, na ile zasłużył.
– To nawet nie jest stały przydział – zaoponował.
– Hę?
– Kurczy się w ciągu nocy. Jak się kładziemy, mam jakąś jedną trzecią
dla siebie, a potem przepychasz mnie coraz bardziej i bardziej. Nad ranem
wiszę już na granicy.
– Widocznie przez sen mi cię brakuje – oznajmiła. – I muszę się
przysunąć.
Uśmiechnął się i pokręcił głową, najwyraźniej podzielając jej zdanie, że
właśnie został skutecznie spacyfikowany.
– Choćby za te figury retoryczne należało ci się to miejsce w firmie –
ocenił.
– Za nie należy mi się dużo więcej.
Chwyciła go za pasek od spodni, a potem przyciągnęła do siebie.
– Na przykład co? – spytał Oryński.
– Odpowiednie świętowanie sukcesu dziś wieczorem.
– Okej – odparł. – Ale nie zapominajmy, że kilka godzin wcześniej
przegrałaś ze mną w sądzie.
– Niczego takiego nie kojarzę.
– To ci przypomnę.
– Nie będziesz miał okazji, parszywcu – odparła, kładąc dłonie na jego
pośladkach.
Trwali tak przez moment, patrząc sobie w oczy z niewielkiej odległości.
W ich połączonych spojrzeniach nie było całego tego bólu i dystansu, które
ostatnimi czasy toczyły ich związek. Przeciwnie. Kołatały tam jedynie
szczęście i przekonanie, że są na drodze, na której nie trafią więcej na żaden
wybój.
– Naprawdę musicie tutaj? – rozległ się głos dochodzący z korytarza.
Oboje obrócili się w stronę wyjścia, ale nie odsunęli od siebie. W progu
stała Judyta, z rękoma założonymi na piersi.
– I co było takiego pilnego? – dodała.
Kordian posłał krótkie spojrzenie Joannie, a potem skinął na swoją
klientkę i ruszył na korytarz. Kiedy obracał się przez ramię, by zerknąć
jeszcze na żonę, Chyłka uniosła palec wskazujący.
– Czekaj – rzuciła.
Oryński niepewnie się zatrzymał, a ona przez moment się wahała.
– Ruszaj dalej – poleciła.
Kordian zmarszczył czoło, wyraźnie skonsternowany.
– O co chodzi? – spytał.
– O nic – odparła Joanna. – Po prostu sprawdzam, jak to jest wydawać ci
polecenia służbowe jako twoja szefowa.
Oryński parsknął i pokręciwszy głową, znikł razem ze swoją klientką
w korytarzu. Chyłka nabrała głęboko tchu, a potem powiodła wzrokiem po
pustej sali konferencyjnej.
Udało się.
Dopięła swego. Po tylu latach osiągnęła w kancelarii to, na co czekała.
Nie miała czasu na dobre oswoić się z tą świadomością, bo zaraz potem
przez przeszklone ściany dostrzegła Rabanta. Ledwo ją zobaczył, wszedł do
środka i zamknął za sobą drzwi.
Czas na cieszenie się triumfem będzie później, skwitowała w duchu. Do
zagospodarowania będą mieli z Zordonem całą noc, a pewnie i pierwsze
godziny poranka, bo nie spodziewała się, by szybko poszli spać.
– Po co mnie tu ściągnęłaś? – odezwał się Paweł, podchodząc do niej.
Chyłka wskazała mu jedno z odsuniętych krzeseł.
– Siadaj – zasugerowała.
– Postoję.
Najwyraźniej nie spodziewał się niczego dobrego, a ton głosu zdawał się
to potwierdzać. Przeczuwał, że zamierza rozwiązać stosunek obrończy?
Nie, chyba nie. Nie miał powodu tak sądzić, mimo przegranej rozprawy.
– O co chodzi? – zapytał. – Postawili mi zarzuty?
– Nie. A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.
Paweł wyraźnie odetchnął, a potem opadł ciężko na najbliższe krzesło.
Joanna zajęła to obok niego, przyglądając mu się. Przez moment zupełnie ją
ignorował, wbijając nieruchome spojrzenie przed siebie.
– To i tak bez znaczenia – odezwał się.
– Co?
– Wszyscy uznają mnie za winnego.
Podnoszenie go na duchu było ostatnim, co zamierzała robić Chyłka, ale
Bogiem a prawdą, należało mu się choćby parę słów prawniczej otuchy.
– Dopóki żaden sąd tego nie zrobił, wszystko…
– Daj spokój – uciął Rabant. – Każdy wie, jaki wyrok dzisiaj zapadł.
Joanna świdrowała go wzrokiem tak długo, aż w końcu na nią spojrzał.
– Judyta została uniewinniona – odezwała się. – To jedyne
rozstrzygnięcie, jakie nastąpiło, rozumiesz?
Paweł wzruszył ramionami.
– Skoro ona nie jest winna, ja jestem – odparł. – Proste jak budowa cepa.
– Nie pod względem prawnym.
– A kogo to obchodzi?
– Wszystkich, którzy mają coś we łbie – zauważyła Joanna. – Jesteś
niewinny, dopóki sąd nie postanowi inaczej.
Rabant znów zawiesił wzrok przed sobą. Położył łokcie na stole, a potem
schował twarz w dłoniach i zaczął mocno trzeć skronie.
– Powiedz to moim producentom – mruknął. – Przed chwilą dostałem
telefon od mojej agentki. Twierdzi, że w Netflixie już szukają kogoś na
moje miejsce. Chodzą słuchy, że odezwali się do…
– To spotkaj się z nimi – przerwała mu Joanna. – Ogarnij się tylko
wcześniej, przygotuj sobie dobrą przemowę i przekonaj ich, że cały ten
szum medialny będzie na korzyść produkcji.
Rabant zaśmiał się cicho.
– Gdyby chodziło o jazdę po pijaku, to może – przyznał. – Chociaż też
różnie bywa. Ale mówimy o zabiciu dziecka. O uduszeniu niemowlaka
i porzuceniu zwłok na jebanym placu zabaw w Łazienkach Królewskich,
Chyłka.
Na moment zamarł, jakby uświadomił sobie, że nie mówi o jakimś
hipotetycznym zdarzeniu, ale tym, co stało się z jego synem. Podniósł się
raptownie, przeszedł po sali konferencyjnej i w końcu zatrzymał się przy
ścianie. Przez chwilę przyglądał się przechodzącym prawnikom.
– Jestem, kurwa, skończony – powiedział. – Ta suka wygrała.
Chyłka zaklęła w duchu, niepewna, jak poprowadzić tę rozmowę.
W normalnych okolicznościach dawno oznajmiłaby, co i jak, a potem
niezbyt wylewnie pożegnałaby klienta.
Rabanta znała jednak od lat. I nigdy nie widziała go w takim stanie.
W sali panowała niewygodna cisza, a Joanna powoli zaczęła układać
w głowie formułkę, którą za moment usłyszy jej klient.
Paweł przesunął ręką po włosach, po czym odwrócił się do Chyłki.
Patrzył na nią pustym wzrokiem pokonanego człowieka.
– Kto? – odezwał się słabo.
– Hm?
– Kto go zabił, Chyłka? – spytał z bólem w głosie tak przejmującym, że
coś ścisnęło ją w klatce piersiowej.
Była wyczulona na ten ból. Ból utraty dziecka.
Dotychczas nie dostrzegała go w zachowaniu Rabanta, teraz jednak
wydawało jej się, że wreszcie go zobaczyła.
Było już jednak za późno. Z obroną przed zarzutami i odnalezieniem
sprawcy musiał poradzić sobie sam.
12
Gabinet Kordiana, Skylight

Judyta weszła do biura nieco skonsternowana, jakby wizyta w Skylight była


ostatnim, czego się jeszcze tego dnia spodziewała. Na wejściu jednak o nic
nie zapytała. Odezwała się dopiero, kiedy zajęła miejsce na krześle przy
niewielkim stoliku i założyła nogę na nogę.
– Masz coś do picia? – spytała.
– Wodę.
– A jakąś kawę? Może cappuccino?
– Obawiam się, że okazja na nie przepadła w momencie, kiedy mijałaś
Costę na dole.
Brzostowska westchnęła i rozplotła nogi.
– Wezmę zaraz w drodze powrotnej – oznajmiła. – Bo przypuszczam, że
szybko się uwiniemy?
Kordian cofnął się, a potem zajął miejsce za biurkiem. Dopiero po chwili
uświadomił sobie, że wysyła jasny sygnał, machinalnie budując dystans
między sobą a klientką. Judyta zdawała się od razu wyraźnie go odczytać.
– Możesz mi wyjaśnić, co tu robię? – dodała.
– Cóż, sprawa właściwie jest dość prosta.
Chyba po raz pierwszy wypowiadał komuś umowę i na dobrą sprawę nie
bardzo wiedział, jak się do tego zabrać. Szczególnie w sytuacji, kiedy
właściwie moment wcześniej wygrał z tą klientką rozprawę.
Nie czuł się jednak jak zwycięzca. Mimo wszystkiego, co udało się
wykazać na sali sądowej, nie mógł wykrzesać z siebie odpowiednio dużo
sympatii ani do Judyty, ani do Rabanta. Przypuszczał, że Chyłka ma
podobnie. Ci ludzie swoim jestestwem naprawdę zaleźli im za skórę –
i w jakiś sposób sprawili, że całe to gówno, które wylewali na siebie
w związku, sięgnęło osób postronnych.
– Postawili zarzuty Pawłowi? – spytała Brzostowska.
– Jeszcze nie.
– Kwestia czasu – odparła trochę nieobecnym głosem, przenosząc wzrok
na okno. – Ten człowiek odpowie za to, co zrobił.
Oryński nie zareagował, a ona dopiero po chwili odnotowała, że
w gabinecie z jakiegoś powodu zaległa cisza. Ewidentnie liczyła na to, że
w jakiś sposób potwierdzi jej słowa.
– Co? – rzuciła. – Myślisz, że się wywinie?
– Szczerze mówiąc, nie wiem.
Judyta wciąż patrzyła na niego badawczo, nie mogąc przesądzić, jaki
w ogóle jest powód tej rozmowy.
– Ale coś jest nie tak – zauważyła.
– Jeśli chodzi o postępowanie prokuratorskie? Naprawdę nie wiem. Ale
chyba nic na to nie wskazuje, dowody są dość mocne.
– To o co chodzi?
Kordian zrzucił marynarkę i zawiesił ją na oparciu krzesła. Miał nadzieję,
że dzięki temu opuści go uczucie gorąca, które zdawało się powoli go
oplatać.
Zostawiał tę kobietę tak naprawdę w środku sprawy. Owszem, wygrał
proces, ale nie doprowadził wszystkiego do końca. Rabant ani chybi będzie
apelował, a inny obrońca Brzostowskiej będzie musiał na nowo zapoznać
się ze sprawą i poznać każdy jej szczegół. Czy zapewni jej tak efektywną
obronę? Oryński nie miał pewności.
W dodatku sama Judyta może złożyć kontrpozew. Jej były partner
publicznie nie szczędził jej cierpkich słów i przynajmniej kilka razy otarł
się o to, co sam starał się jej zarzucić.
W tym postępowaniu także najlepiej byłoby dla niej, gdyby była
reprezentowana przez tego, kto rozpoczął całą sprawę.
– No? – ponagliła go. – Jest jakiś problem?
Kordian przeklął w duchu zarówno siebie, jak i dwójkę tych ludzi.
Odnosił wrażenie, jakby związanym z nimi komplikacjom miało nie być
końca.
– Widzę, że jest – dodała Judyta.
– To prawda.
– Jaki?
Oryński nabrał tchu. Teraz albo nigdy, powiedział sobie bezgłośnie.
– Jestem zmuszony zrezygnować z dalszego reprezentowania cię.
Brzostowska natychmiast spochmurniała, jakby otrzymała najbardziej
niespodziewany z ciosów.
– Co? Dlaczego?
– Pewne ustalenia kancelaryjne…
– Ktoś cię do tego zmusił? – ucięła, podnosząc się raptownie. – Kurwa,
wiedziałam. Wiedziałam, że jego znajomości w końcu przeważą. I to nawet
po wygranej sprawie? I w sytuacji, kiedy prokuratura zaraz skaże go za
zabicie mojego syna?
Właściwie zrobi to sąd, ale Oryński zachował tę myśl dla siebie. Nie
wiedział, jakich słów powinien użyć, by nieco ostudzić emocje swojej
klientki – a spodziewał się, że te będą tylko rosły.
Najwyraźniej jednak nieco się pomylił.
– Przecież to jakiś absurd… – dodała spokojniejszym tonem.
Usiadła z powrotem przy stoliku, a potem pochyliła się i oparła ręce na
kolanach. Przez chwilę spoglądała na Kordiana w milczeniu.
– Nie możesz tak po prostu mnie zostawić – powiedziała.
– Obawiam się, że muszę.
– Bo? Czym ci zagrozili? Kto cię do tego zmusił?
Posłała mu pełne nieracjonalnej nadziei, błagalne spojrzenie, które trudno
było wytrzymać. Oryński jednak nie odwrócił wzroku. I doszedł do
wniosku, że jedynym, co może zrobić, jest przedstawienie prawdy.
– Nikt mi niczym nie groził – odparł.
Judyta potrząsnęła lekko głową.
– To o co chodzi?
– Po prostu nie mogę już cię reprezentować. Przykro mi.
– Ale dlaczego?
– To element wewnątrzkancelaryjnych ustaleń.
– Już to mówiłeś. Jakich?
– Nie mogę…
– Jakoś do teraz nic ci nie przeszkadzało w reprezentowaniu mnie –
ucięła. – Co się zmieniło?
– Nic.
– W takim razie…
– Oprócz sytuacji w firmie – dodał szybko Kordian.
Brzostowska początkowo wyglądała, jakby miała zamiar odpowiedzieć
i dalej ciągnąć tę prowadzącą donikąd wymianę zdań. Ostatecznie jednak
zamilkła. Patrzyła na Oryńskiego w sposób, który sprawiał, że zrobiło mu
się nieswojo.
Musiała to dostrzec, mimo to nie odwróciła wzroku. Świdrowała go nim,
zupełnie jakby mogła wejrzeć w jego duszę.
– Dotarłeś do czegoś – powiedziała.
– Słucham?
– Ustaliłeś coś więcej ponad to, co padło w sądzie.
Kordian ściągnął brwi, ale szybko się zmitygował i przyjął zawodową
adwokacką maskę, która miała nie wyrażać żadnych emocji.
– Oczywiście – dodała Judyta i prychnęła. – Powinnam była się
domyślić.
Znów się podniosła i przeszła po pokoju. Minęła Kordiana, a on obrócił
się do niej na krześle, kiedy stawała przy oknie. Widział jedynie jej plecy.
– Kacper? – spytała.
Oryński nie odpowiedział.
– To on coś chlapnął, nie?
Zaśmiała się cicho, a potem obejrzała się przez ramię, odrzucając włosy
gestem, którego z pewnością używała w trakcie sesji zdjęciowych czy
innych tego typu okazji.
– Dlatego rezygnujesz? – spytała. – Naprawdę?
Kordian wciąż milczał.
– Bronisz przecież różnych ludzi. I zawsze powtarzacie, że nie ma dla
was znaczenia, czy ktoś jest winny, czy nie.
– To prawda.
– A jednak spierdalasz jak najdalej w takim momencie? Kiedy wszystko
jest wygrane?
– Nie mam innego wyjścia.
Brzostowska pokręciła głową, a potem odwróciła się i zbliżyła do biurka.
Przysiadła na jego skraju, tuż przy Oryńskim, i spojrzała na niego z góry.
– To co konkretnie wiesz? – rzuciła.
Wzruszył lekko ramionami.
– Cokolwiek wiem, wiąże mnie tajemnica adwokacka – odparł
wymijająco. – I będzie wiązała mnie także po rozwiązaniu stosunku
obrończego.
Wysunął jedną z szuflad, po czym przez moment szukał w niej
odpowiednich papierów. Kiedy je znalazł, położył na blacie i odsunął się
trochę od Judyty. Ona jednak zareagowała, zbliżając się.
– Paweł zasłużył na to, co go spotkało – powiedziała.
– Nie mnie to oceniać.
– Ale mnie tak – syknęła. – Ten skurwysyn zmienił moje życie w piekło.
Zrobił mi pierdolonego bachora i uciekł, rozumiesz? Zostawił mnie z tym
gównem samą. I nie chciał zapłacić za aborcję.
Jezu.
To, co mówiła Judyta, mogło oznaczać tylko jedno. Oryński do tej pory
starał się nie dopuścić tej świadomości. Nie mógł jednak dłużej się
okłamywać.
Natychmiast przywołał z pamięci fakt, że Brzostowska wiedziała, gdzie
zorganizować swoją małą konferencję prasową. I że wiedziała o śmierci
dziecka, jeszcze zanim NSI wyemitowała materiał. Tłumaczyła się, że
widziała to w innych miejscach, gdzieś na Facebooku, ale ktoś usunął post,
obawiając się naruszenia prawa.
Teraz te eksplikacje stały się oczywiście bezsensowne.
– Wiesz, ile po tych wszystkich zmianach w prawie aborcyjnym kosztuje
usunięcie? Wszystko poszło w górę – rzuciła Brzostowska. – W Polsce to
w ogóle bez sensu, trzeba jechać za granicę, jak chcesz to zrobić
w cywilizowanych warunkach. Nie miałam takiej kasy. Mówiłam mu.
Powtarzałam, że nie urodzę tego jebanego dziecka.
Kordian odsunął krzesło w stronę okna.
– To była jego wina, rozumiesz? – dodała Judyta. – Gdyby zrobił tak, jak
mówiłam, nie byłoby żadnego problemu. Miał kasę, co to dla niego? Ale
nie, mówił, że nie może, bo to, bo tamto. Bo jak to wyjdzie, cała prawica go
znienawidzi, a do teraz tak sprawnie ich urabiał. Filmy z nim automatycznie
dostawały kasę z PISF-u, w mediach narodowych wystawiali mu
pierdolone laurki. O nie, święty Paweł nie mógł pozwolić sobie na to, żeby
zapłacić za aborcję.
Oryński miał ochotę jej przerwać. Nie chciał słyszeć tego, co mówiła. Nie
zamierzał radzić sobie ze świadomością tego, kogo wybronił.
Mimo to wiedział, że musi poznać prawdę. A Judyta sama była gotowa
mu ją wyjawić. Jednocześnie wciąż musiał pozorować, że jakimś cudem
udało mu się do niej dotrzeć samemu.
Brzostowska zaczęła mówić tylko dlatego, że była przekonana, iż tak czy
siak wszystko wie.
– Jak to zrobiłaś? – zapytał.
Judyta uniosła wzrok i głęboko westchnęła.
– A jak ci się wydaje?
– Nie wiem. Dlatego pytam.
– I po co ci to wiedzieć?
Kordianowi udało się zmusić do w miarę obojętnego wzruszenia ramion.
Ton tej kobiety jasno dowodził, że temat nie był dla niej przesadnie trudny.
Uświadomienie jej, że powinno być inaczej, mogło wszystko zmienić.
– Nie muszę znać szczegółów – odparł. – Ale dla ciebie może lepiej, jeśli
komuś o tym powiesz. Komuś, kto nie może powtórzyć tego komukolwiek
innemu.
Judyta przewróciła oczami.
– Po co? – spytała. – Myślisz, że mam jakieś wyrzuty sumienia? Za co?
To dziecko było dla mnie martwe w momencie, kiedy się o nim
dowiedziałam. Usunęłam je już wtedy, rozumiesz?
Kordian skinął lekko głową, nie dając po sobie poznać, jak to upiorne
przyznanie się do winy ściska go za serce.
– Nie chciałam go – dodała Brzostowska. – To nie było
błogosławieństwo, tylko przekleństwo.
– Dlaczego?
– Bo należało do tego sukinsyna.
– Tak bardzo go nienawidzisz?
– A nie powinnam? Nie słyszałeś, co mi robił?
Kordian nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to, co słyszał, było w dużej
mierze grą prowadzoną przez osobę kompletnie szaloną i pozbawioną
skrupułów. I że jakąkolwiek motywację Judyta sobie przypisuje, nie ma nic
wspólnego z prawdą.
Sam fakt, że w jej przekonaniu mogło istnieć usprawiedliwienie dla
odebrania życia swojemu dziecku, mówił sam za siebie.
– Słyszałem – odparł Oryński. – Ale to chyba nie wszystko.
– Znaczy?
– W grę wchodziła też twoja kariera, prawda?
Brzostowska spojrzała na niego obojętnie i się skrzywiła.
– I tak straciłam dużo czasu – powiedziała. – Ty nigdy nie będziesz miał
takiego problemu. Nikt nie chce cię zatrudnić, jak jesteś w ciąży, bo po co?
Lepiej wziąć kogoś, kto nie będzie miał brzucha. Kto nie będzie za
dziewięć miesięcy zmuszony, żeby zrobić sobie przerwę. I kto nie pójdzie
potem na macierzyński. Dla producentów to same problemy. Nikt nie chce
ich sobie robić. I Paweł o tym wiedział. Mówiłam ci, że chciał mi złamać
karierę, i znalazł na to idealny sposób.
Kordian zamknął na moment oczy. Boże.
– Jak to zrobiłaś? – spytał jeszcze raz.
Nie sprawiała wrażenia tego rodzaju psychopatki, która chciałaby chwalić
się swoim czynem. Raczej takiej, która była kompletnie wyzuta z emocji,
niezdolna do jakichkolwiek uczuć wyższych. Zamordowanie dziecka było
dla niej czynnością zupełnie obojętną.
Brak tych cech sprawiał, że osobowości tak psychopatyczne jak Judyta
nie odczuwały żadnej odpowiedzialności za swoje czyny.
– Kacper odebrał dziecko Rabantowi, tak? – dodał Kordian. – Tej nocy,
kiedy spotkali się na klatce?
Brzostowska potwierdziła skinieniem głowy.
– A ty nie byłaś wtedy naćpana, prawda?
– Oczywiście, że nie – przyznała. – Ale zagrałam swoją rolę.
Przekonałam Pawła, że kompletnie odleciałam, więc przyjechał i zabrał
dziecko. Kacper poczekał, aż sąsiadka zobaczy, że to on je wynosi, a potem
mu je odebrał.
– Jak?
– Normalnie. Powiedział, że się nim zajmie. Przecież Paweł miał je
głęboko w dupie. Myślisz, że chciał się nim zaopiekować?
Judyta zaśmiała się i znów odrzuciła włosy do tyłu.
– Błagam cię – dorzuciła. – Łza mu nie pociekła, jak się dowiedział, że
nie żyje. Poczuł tylko ulgę. No a potem strach, że ktoś może go
podejrzewać.
– A ten świadek?
– No, był.
Oryński dał jej chwilę na rozwinięcie.
– Pechowo jakiś typ widział, jak Kacper wraca z bachorem na górę. Ale
zajęliśmy się nim.
– W jaki sposób?
– Kacper ma znajomych, którzy poszperali w przeszłości tego świadka.
I okazało się, że sam ma za uszami. Facet uciekał przed jakimiś alimentami
i zarzutami o przemoc rodzinną, żył pod fałszywym nazwiskiem.
Zmusiliśmy go, żeby spierdolił. Inaczej ujawnilibyśmy, kim jest. Potem
oczywiście wysłaliśmy wam esemesa o tym, że został przekupiony.
Oryński wstrzymał oddech. Prokuratura zrozumiała całą tę sytuację
zupełnie na opak – głównie przez to błędne pierwotne założenie, że
dwieście tysięcy poszło na przekupienie świadka.
On także pozwolił, by to wpłynęło na jego dalszy osąd.
Teraz jednak świadomość, że wybronił dzieciobójczynię, torowała sobie
drogę do jego umysłu.
– Co stało się po tym, jak Iwański odebrał chłopca Rabantowi?
– Nic – odparła obojętnie Judyta. – Poczekaliśmy, aż wszyscy sąsiedzi
pójdą spać, zabraliśmy wózek i dziecko i poszliśmy do Łazienek.
– I jak przeszliście przez…
– Kordian, litości – ucięła, gładząc uda. – To nie jest wysoki płot. A od
strony Parkowej masz wjazd, przy którym jest murek. Przejście przez niego
to żaden problem. Potem zostawiliśmy wózek w krzakach na placu zabaw
i sobie poszliśmy. Tym starym placu, bo widziałeś, że obok jest nowy.
Całkiem niezły, opłacony z ministerialnych funduszy. Masz tam huśtawki
i zjeżdżalnie, ale też domki i zestawy do wspinaczki. Znacznie lepszy od
tego pierwszego. Tam to już mało kto w ogóle chodzi, bo po co, jak obok
jest wypasiony? Więc mieliśmy pewność, że nikt nie znajdzie dziecka dość
długo.
Oryński z trudem przełknął ślinę. To, jak szybko Judyta prześlizgnęła się
przez temat, było druzgocące. I potwierdzało, że nie ma najmniejszych
wyrzutów sumienia.
– Pominęłaś coś – wydusił.
– Co?
– Powiedziałaś, że zostawiliście wózek i sobie poszliście.
– No tak.
– Ale było jeszcze coś, prawda?
Przez moment mrużyła oczy, a potem zaskoczyła i pstryknęła palcami.
– A, tak. Masz na myśli to, że na szyi były ślady duszenia.
– Tak.
– To było trochę pechowe.
Kordian poczuł, że całkowicie zaschło mu w ustach.
– Moja wina – przyznała Brzostowska. – Dzień wcześniej… nie wiem,
sama chciałam już to wszystko skończyć. Niepotrzebne to było. Ale to
chyba z emocji.
– Próbowałaś udusić swojego syna?
– Poniosło mnie. Niepotrzebnie. Zostawiłam ślady i widać było po nich,
że musiały to być palce kobiety. Kacper trochę poprawił, już
w rękawiczkach, żeby nic nie wyszło na żadnym badaniu.
Oryński podniósł się z krzesła i odszedł na środek pokoju. Nie mógł
zdzierżyć tak bliskiej odległości od tej kobiety.
Zwiesił głowę i przez moment trwał w bezruchu.
Mimowolnie wyobraził sobie, co przed śmiercią przeszło to dziecko.
Dzień wcześniej matka próbowała je udusić, nie chcąc dłużej czekać na
realizowanie swojego chorego planu. Potem jej partner zacisnął ręce na
szyi.
– Więc to Iwański? – odezwał się cicho Kordian.
– Co mówisz?
Oryński obrócił się do swojej klientki.
– To Kacper zabił twojego syna? Udusił go?
– No tak – przyznała bezrefleksyjnie Judyta, a dopiero potem się
zastanowiła. – Ale zaraz. Nie możesz tego wykorzystać, nie? Znaczy
Kacper to nie twój klient, więc…
– Ty nim jesteś – uciął niechętnie. – Wszystko, czego się od ciebie
dowiem, jest objęte bezwzględną i bezwarunkową tajemnicą obrończą.
– To dobrze.
Nie oznaczało to jednak, że Oryński musi być w stu procentach bierny.
Owszem, nie mógł zrobić żadnego użytku ze swojej wiedzy. Nie mógł
nikomu nic powiedzieć ani wyjawić żadnego faktu.
Istniała jednak osoba, z którą mógł skomunikować się bez słów.
Osoba, która albo już zakończyła współpracę z niewinnym człowiekiem,
albo za moment to zrobi.
Kordian miał nadzieję, że ta druga ewentualność jest prawdziwa.
– Przepraszam na chwilę – rzucił szybko.
– Dokąd idziesz?
– Jednak przyniosę ci to cappuccino.
Wypadł na korytarz, nie czekając na odpowiedź, a potem natychmiast
podążył w kierunku gabinetu Chyłki. Ruch był duży, a prawnicy tak zajęci
swoimi sprawami, że nie dostrzegali Oryńskiego, który za wszelką cenę
starał się przebić przez masę ludzką.
– Z drogi! – krzyknął.
Zadziałało tylko połowicznie. Udało mu się jednak utorować sobie drogę
na tyle, by pokonać kilka metrów. Nie pukał do drzwi gabinetu Chyłki, od
razu chwycił za klamkę. Dopiero po fakcie uświadomił sobie, że się
pomylił.
Joanna spotkała się z klientem w sali konferencyjnej.
– Kurwa mać – syknął Kordian i od razu ruszył we właściwym kierunku.
Niemal odepchnął jednego z praktykantów, który nie zdążył uskoczyć
przed zbliżającym się szybko Oryńskim. Ten modlił się w duchu, by Chyłka
nie zakończyła jeszcze rozmowy z Rabantem.
Nie mogła pod żadnym pozorem rozwiązać umowy. Nie mogła zostawić
tego człowieka na pastwę losu. Należało działać natychmiast, zanim
prokuratura postawi mu zarzuty i niechybnie wystąpi o tymczasowe
aresztowanie.
A to mogła zrobić jedynie Chyłka.
Nikomu innemu Kordian nie mógłby odpowiednio zakomunikować tego,
co istotne.
Kiedy dotarł wreszcie do sali konferencyjnej, zobaczył, że Rabant
podnosi się ze swojego miejsca. Do kurwy nędzy, spóźnił się.
Mimo to raptownie otworzył drzwi i wpadł do środka, z trudem łapiąc
oddech.
– Zordon? – rzuciła niepewnie Joanna. – Co jest?
– Rozwiązaliście już umowę?
– Co?
– Rozwiązaliście czy nie?
– Nie – odparła Chyłka. – Ale właśnie…
– Nie możesz tego zrobić – uciął.
Stał w milczeniu, czując, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada.
Otarł czoło, starając się nie odrywać spojrzenia od Joanny.
Mogła zadać pytania, na które nie mógłby odpowiedzieć. Mogła postarać
się o to, by dodał coś jeszcze.
Zamiast tego jednak milczała.
Wiedziała doskonale, co oznacza ta złożona w szaleńczym pędzie wizyta.
– Okej – powiedziała tylko.
Kordian powoli skinął głową, a potem cofnął się, czując na sobie
spojrzenie Chyłki. Zrozumiała wszystko, co powinna.
Epilog

ul. Argentyńska, Saska Kępa

Dochodziła pierwsza w nocy, kiedy Chyłka opadła ciężko na łóżko obok


Kordiana. Od trzech nocy działali w tak natężony sposób, że trudno było jej
dłużej ignorować ból mięśni ud. Potarła je, starając się odzyskać oddech.
– Powinnaś pobiegać – powiedział Kordian.
– A ty się zamknąć.
– Poćwiczyłabyś trochę te partie. I poprawiłabyś kondycję.
– Ćwiczę, siedząc na tobie.
Kordian złożył poduszkę na pół i obrócił się w stronę żony.
– Siedzenie zakłada brak ruchu – zauważył. – A ty ruszasz się, jakbyś…
– Więc sam widzisz. Nie potrzeba niczego trenować, a kondycyjnie cię
przewyższam.
– Tylko jeśli chodzi o przyjmowanie tequili.
Ledwo to powiedział, skrzywił się. Wzmianka ta stanowiła całkowicie
niepotrzebne przypomnienie o tym, czego sobie od trzech dni odmawiali.
Oboje byli zgodni, że nie ma sensu pić, kiedy wreszcie pojawiła się realna
szansa na to, że zajdą w ciążę.
Chyłka podsunęła się do wezgłowia, nie fatygując się o to, by zakryć się
kołdrą. Zamarzył jej się papieros, ale nie miała zamiaru o tym wspominać.
– Może chociaż shota – odezwała się.
– Myślisz?
– Nie mamy jeszcze żadnego potwierdzenia z kliniki.
– Fakt – przyznał. – Ale tak czy inaczej będziesz musiała odstawić. Dziś
czy jutro to niewielka różnica.
Joanna posłała mu krótkie spojrzenie.
– Mylnie używasz liczby pojedynczej, mój drogi – oznajmiła.
– Ale…
– Skoro chcemy się trzymać wyrażeń takich jak „jesteśmy w ciąży”, to
będziemy też używać innych. Jak „nie pijemy alkoholu”.
– Ale…
– Ale wstawaj i przynieś butelkę, małżu.
Kordian uśmiechnął się bezradnie i zaczął podnosić się z łóżka. Ledwo to
zrobił, dłoń Joanny wylądowała na jego pośladku.
– Ruchy, Zordon – poleciła.
– Już się naruszałem.
– Ty? Przez ostatnie kilkanaście minut to ja wykonywałam całą ciężką
robotę.
– Ale wcześniej przez dwie godziny kto to robił?
Joanna niewinnie wzruszyła ramionami.
– Miałam niedobór zordonianu sekstynu – skwitowała, wskazując mu
wzrokiem kierunek. – A teraz nie gadaj, tylko zapierdalaj.
Po chwili wrócił z dwoma kieliszkami i butelką espolón. Rozlał, po czym
oboje unieśli szkło.
– Za naszą progeniturę – powiedział.
– Idealnie.
Chyłka gwałtownie przechyliła kieliszek, opróżniając go w całości.
Poczuła, jak ciepło tequili spływa po jej przełyku, i przeszło jej przez myśl,
że przy temperaturze towarzyszącej im tej nocy powinni raczej wypić coś
chłodnego.
Wciąż odbijali sobie wszystkie te momenty, kiedy byli zbyt daleko od
siebie. Lub kiedy zbliżali się nie dlatego, że oboje tego pragnęli, ale
z uwagi na zadanie do wykonania. Teraz było zupełnie inaczej. Sprawa
Judyty i Rabanta zapewniła im oczyszczenie, którego najwyraźniej
obydwoje potrzebowali.
Zordon polał następną kolejkę.
– Za Pawła też możemy chlapnąć – oznajmił.
– Ewentualnie.
– I może zanotuję sobie imię jako potencja…
– Nie ma mowy.
Oryński odstawił butelkę i spojrzał na nią przepraszająco.
– Nie masz nic do gadania, trucizno – oznajmił. – Imiona wybieram ja.
– Imię. I tylko teoretycznie.
– Praktycznie też.
– Zobaczymy – odparła, a potem wypiła kolejną porcję.
Kiedy głęboko nabierała tchu, miała przyjemne wrażenie, jakby
powietrze było przesiąknięte łączącym ich uczuciem. Pościel wciąż była
lekko mokra od ich ciał, a Joanna nadal czuła na sobie dotyk dłoni
Kordiana. Zamknęła oczy, ciesząc się wszystkim, co oferowała ta chwila.
– Ciekawe, czy USC klepnąłby Zordona – odezwał się Oryński. – Może
gdybyśmy trafili na dobrego urzędnika…
– Nie ma szans – ucięła Joanna. – Imię nie może być obraźliwe ani
ośmieszające. Nie powinno też budzić złych skojarzeń.
Kordian szturchnął ją lekko, a ona otworzyła oczy i spojrzała na swojego
męża. Tak naprawdę do szczęścia nie potrzebowała niczego więcej. Nikogo
więcej. Z jakiegoś powodu odczuwała jednak głębokie przekonanie, że
kiedy pojawi się dziecko, ich miłość stanie się jeszcze pełniejsza.
Oryński przez moment mrużył oczy.
– Kordian junior – powiedział w końcu.
– Mówiłam ci. Nie możemy tak skrzywdzić dziecka.
– Hm…
– Poza tym junior źle się kojarzy.
– W sumie racja – przyznał. – Poza tym będzie się wtedy czuł jakimś
kontynuatorem wszystkiego, co ze mną związane, a powinniśmy zostawić
mu maksymalnie dużo swobody co do wyboru drogi życiowej i…
– Nie za wcześnie na takie dywagacje, bakłażanie?
Obrócił się do niej, wyraźnie zaaferowany tokiem myśli, w którym się
znalazł.
– Nie – odparł. – Trzeba ustalić najważniejsze rzeczy.
– Mhm.
– Na przykład co robimy w sprawie Kościoła?
– Nic. Stoi, jak stał przez ostatnie dwa tysiące lat.
– Mam na myśli to, czy chrzcimy i z automatu wrzucamy go do religijnej
zbiorowości, która…
– Nie zaczynaj.
Oryński podłożył sobie rękę pod głowę, przypatrując się Chyłce.
– I jeśli tak, to w jakim wieku zabrać go pierwszy raz do kościoła? Ile
musi mieć lat, żeby widok przybitego do krzyża mężczyzny z otwartymi
ranami na ciele, z których leje się krew, nie skrzywiła jego psychiki?
Joanna cicho westchnęła.
– Twojej nie skrzywiło – zauważyła. – Ewidentnie zrobiło to coś innego.
– No nie wiem. To musi być traumatyczny widok dla każdego małego
dziecka. Weź takiego trzy- albo czterolatka, który nagle widzi w gruncie
rzeczy dość makabryczny obraz.
– Ty zaraz zobaczysz znacznie bardziej makabryczny, w lustrze – odparła
Chyłka. – Chyba że dasz mi spokój.
Kordian patrzył na nią nieruchomym spojrzeniem, a jego myśli
ewidentnie meandrowały dalej.
– A jeśli będzie chciał zostać buddystą? – podjął. – Nie będzie miał nam
za złe, że od najmłodszych lat formowaliśmy tę dziecięcą plastelinę na
katolika, zanim w ogóle miał okazję w jakikolwiek sposób zakomunikować,
że…
– Ja tobie coś zakomunikuję, Zordon.
Zamrugał, jakby otrząsając się z transu.
– No?
– Zaczynam się czuć przy tobie jak ogórek w towarzystwie śmietany.
Uśmiechnął się, a potem spróbował ująć jej rękę. Bezskutecznie.
– Nie ma tak – odparła. – Albo twoje smęcenie, albo mizianie się
badylami. Wybieraj.
– To poproszę drugie.
Łaskawie przysunęła dłoń w jego stronę, a potem pozwoliła, by ich palce
się splotły. Trwali przez chwilę w milczeniu, jak dwójka świeżo
zakochanych nastolatków, którzy nie oczekują od życia niczego poza swoją
obecnością.
Chyłka nie wiedziała nawet, ile czasu upłynęło, nim Kordian się odezwał.
– Załatwiłaś sprawę z Rabantem? – spytał.
– O tyle, o ile.
Mogła mówić bez obaw, że postawi go w niewygodnej sytuacji. Kilka dni
temu rozwiązał stosunek prawny łączący go z Judytą Brzostowską i oboje
mieli nadzieję, że więcej o niej nie usłyszą.
– Spotkałam się z Paderem i tą chodzącą reklamą zero waste.
– I?
– On wciąż dobrze ubrany, ona wciąż nie.
– A co powiedzieli?
– Że wybrali złe ścieżki zawodowe, że żałują znajdowania się po złej
stronie świata prawniczego i że od kiedy nasza kancelaria nosi nazwę
Żelazny Chyłka Klejn, marzy im się praca w niej.
Kordian pokiwał głową z powagą.
– A oprócz tego?
– Że powinnam usunąć dwa pozostałe nazwiska z szyldu.
– I coś jeszcze?
Joanna osunęła się nieco i przyjęła wygodniejszą pozycję.
– W sprawie Rabanta wyjaśniałam im, co trzeba.
– Czyli?
– Że jest niewinny jak ocet jabłkowy.
– Uwierzyli?
– Padre, o dziwo, tak – odparła Chyłka i ciężko westchnęła. – Może ma
świadomość, że kiedy już przychodzę do niego przekonywać, że mój klient
nie popełnił zarzuconego czynu, to musi coś w tym być.
– A może po prostu wzięłaś jego reakcję trochę na wyrost.
– Może – przyznała Joanna. – Ale przedstawiłam im też pewne konkrety.
– Jakie?
– Te, których nie byłeś łaskaw mi dać.
Kordian obrócił jej dłoń, przyglądając jej się, jakby chciał wyryć sobie
w pamięci każdy jej element.
– Niczego nie byłem łaskaw ci dać, bo wszystko było i jest objęte
tajemnicą adwokacką.
– Oprócz znaczącego spojrzenia.
Wzruszył lekko ramionami.
– Nasza historia pokazuje, że czasem wystarcza.
– W wypadku Padera i Uptas nie wystarczyło – odparła Joanna. – Ale
pogłówkowałam trochę.
– Trochę? Znikłaś praktycznie na dwa dni.
Rzeczywiście tak było, ale to wymeldowanie się ze świata przyniosło
wymierne rezultaty. Chyłka przerobiła w głowie każdy scenariusz,
przeanalizowała wszystkie zdarzenia, które miały miejsce od początku tej
sprawy, i przejrzała cały materiał dowodowy.
Wniosek nasuwał się tylko jeden.
– Oznajmiłam tej dwójce prokuratorskich kreatur, że Judyta i Iwański
zabili dziecko.
– Aha.
– Nie skomentujesz inaczej?
– Nie. Mogę tylko przyjąć do wiadomości twoją tezę.
– Okej – rzuciła. – W każdym razie powiedziałam Paderowi, żeby
prześledził, co stało się z kasą, którą Rabant zapłacił Brzostowskiej za
milczenie.
Kordian zmarszczył brwi, najwyraźniej nie spodziewając się, że Chyłka
pójdzie w tym kierunku. Ewidentnie nie miał wiedzy o tym, co stało się
z tymi pieniędzmi.
– Koniec końców Padre zainteresował się tym na tyle, żeby wezwać
Iwańskiego na przesłuchanie. Nic z niego nie wyciągnął, ale chyba pojawiła
się wtedy u niego jakaś iskierka wątpliwości.
Nie było to łatwe w tej sytuacji. Elwira z pewnością nie byłaby na to
gotowa, na dobre uznawszy, że Kacper Iwański nie powinien być
przedmiotem śledztwa. Olgierda jednak nie wiązały wcześniejsze
ustalenia.
– Pamiętasz tego świadka, co to rzekomo widział, jak Iwański wraca
z dzieckiem na górę?
– Trudno, żebym nie pamiętał.
– Facet w pewnym momencie znikł.
– No, wiem.
– Ale okazało się, że zanim to zrobił, odwołał swoje zeznania. Twierdził,
że pomyliły mu się dni. I dlatego puścili Iwańskiego.
Kordian spojrzał na nią w sposób, który jasno sugerował, że jest czymś
zaskoczony. Albo Judyta nie powiedziała mu wszystkiego, albo celowo
minęła się z prawdą.
– Zapłacili mu? – jęknął.
– Zgadza się – odparła Joanna. – Gość dostał równo połowę kwoty
haraczu, który Judyta wcześniej wymusiła na Rabancie.
Oryński trwał w bezruchu z uniesionymi brwiami.
– Nieźle – skwitował w końcu.
– No, bardzo nieźle – odparła Chyłka. – Bo tym samym Padre dostał
dowód na to, że Rabant jest niewinny. Pozostało mu tylko postawić kropkę
nad i.
– I zrobił to?
– A jak ci się wydaje? – spytała Joanna, podczas gdy on przesuwał dłonią
po jej palcach. – Uruchomili całą machinę państwową i znaleźli tego
świadka. Wezwali go i przycisnęli na tyle mocno, że w końcu poszedł na
układ. Przyznał, że dostał kasę od Judyty i Iwańskiego, żeby zmienić
zeznania. I że grozili mu ujawnieniem problematycznych dla niego kwestii
prawnych, gdyby kiedykolwiek zdecydował się zażądać od nich więcej.
Na twarzy Oryńskiego zarysował się szeroki uśmiech.
– Zaraz potem prokuratura wycofała zarzuty wobec Rabanta – dodała
Joanna. – Więc wygląda na to, że w nadchodzących miesiącach nie mam
nic na wokandzie. I ty chyba też nie.
Kordian znów przyjrzał jej się badawczo.
– Sugerujesz to, co myślę, że sugerujesz?
– Prawnik nie sugeruje – odparła. – Prawnik domaga się realizacji swoich
praw podmiotowych.
– I jakie tu konkretnie występują?
– Te związane ze zmianą miejsca przebywania po zawarciu związku
małżeńskiego.
Oryński sprawiał wrażenie, jakby właśnie rozbił jakąś kumulację.
– Niemożliwe – ocenił. – Wybrałaś już miejsce?
– Mam kilka typów. I jestem gotowa poddać je pod obrady przed
dokonaniem ostatecznego wyboru.
Kordian ożywił się jeszcze bardziej. Mieli właściwie jedyną,
niepowtarzalną szansę, by ruszyć w tę podróż poślubną. Oboje byli
świadomi, że niebawem nadejdą kolejne sprawy, których przyjęcia trudno
będzie odmówić. Szczególnie wziąwszy pod uwagę to, że kolejny klient
będzie tym, którego obronę Joanna poprowadzi po raz pierwszy jako
imienny partner w kancelarii.
Nie wspominając o tym, że jeśli wszystko pójdzie po ich myśli także
w sprawach innej natury, wszelkie wyjazdy przez kilkanaście najbliższych
lat będą odbywać się w powiększonym gronie.
– Masz gdzieś listę? – spytał Oryński.
– W głowie.
– To dawaj. Przejdziemy punkt po punkcie, analizując wszystkie za
i przeciw – rzucił rozentuzjazmowany. – I od razu mówię, że atutem
Meksyku nie jest to, że rośnie tam agawa.
– Jest. Niewątpliwym, poza tym…
Chyłka urwała, kiedy z szafki nocnej dobiegła głośna gitarowa partia
z Afraid to Shoot Strangers. Oboje odwrócili głowę w kierunku
dzwoniącego telefonu i się zawahali.
Z jakiegoś powodu Joanna poczuła niepokój. Zupełnie jakby istniał cień
niebezpieczeństwa, że kiedy wszystko zaczęło się układać, wszechświat
rzuci im pod nogi kłodę, na której się potkną.
– Pierdolę – oznajmiła. – Nie odbieram.
– To zobacz chociaż, kto dzwoni.
Chyłka westchnęła, a potem przechyliła się na bok. Miała nadzieję, że nie
będzie tego żałowała.
Ledwo zerknęła na wyświetlacz, całkowicie zastygła.
– I? – odezwał się Kordian.
Telefon wciąż dzwonił, mimo to Joanna się nie poruszała.
– No? – dodał Zordon. – Kto to?
Sięgnęła po komórkę, nie odrywając wzroku od wyświetlacza.
– Wiktor Forst – odparła.
Wymienili się krótkimi spojrzeniami, które mówiły wszystko. Potem
Chyłka przesunęła palcem po wyświetlaczu.
– W końcu – rozległ się głos komisarza.
Wysłuchali wszystkiego, co miał do powiedzenia.
Natychmiast stało się jasne, gdzie spędzą miesiąc miodowy.

Ciąg dalszy w ósmym tomie serii z Wiktorem Forstem


Posłowie

Kilka dobrych lat czekałem na to, żeby napisać poprzednie zdanie. Od


kiedy Chyłka i Forst objęli palmę pierwszeństwa w najdłużej trwających
seriach, było dla mnie jasne, że ich losy przetną się kiedyś na dłużej, niż
miało to miejsce w Trawersie czy później w Halnym. Gościnne występy
Dominiki Wadryś-Hansen w Ekstradycji także nie zaspokoiły tej twórczej
potrzeby mocniejszego połączenia losów tych dwóch cykli.
Kilkakrotnie się do siebie zbliżały, nigdy jednak nici nie splotły się na
tyle mocno, żebym czuł, że to właściwy moment. Teraz mam przekonanie,
że wreszcie nadszedł.
Ale zanim to się zdarzy, muszę jeszcze napomknąć o paru sprawach.
W kwestii prawnej definicji gwałtu i jej wykładni starałem się trzymać
obowiązujących przepisów – i jeśli po lekturze uznasz, że wymagają one
zmiany, to możemy stanąć w jednym szeregu. Obecnie, by skazać kogoś za
to przestępstwo, należy udowodnić, że doszło do niego wskutek „przemocy,
groźby bezprawnej lub podstępu”. Jest to w moim przekonaniu konstrukcja
błędna i dalece mijająca się z tym, co istotne – czyli pojęciem „zgody”.
To ona powinna być kluczowym elementem tej konstrukcji prawnej. To
jej udzielenie (bądź wycofanie) powinno warunkować, czy do gwałtu
w istocie doszło. W przeciwnym wypadku wciąż będziemy świadkami
historii, w których sprawcy odchodzą wolni.
Podczas rozprawy o zniesławienie de facto nie rozpatrywaliśmy meritum
do tego stopnia, jak miałoby to miejsce, gdyby chodziło o zarzut gwałtu
wobec Rabanta. Jeśli Judyta nie udowodniłaby, że stosunek miał miejsce
z użyciem przemocy, groźby albo podstępu, nie byłoby przesłanek do
orzeczenia jakiejkolwiek kary dla sprawcy.
W tej historii wbrew pozorom trafił się dobry sędzia – taki, który wyszedł
poza przepisy i ogólnie przyjętą wykładnię, bo w gruncie rzeczy nie orzekał
co do gwałtu, ale zniesławienia.
W polskim prawie znane są niestety inne przypadki, co moim zdaniem
ma bezpośrednie przełożenie także na odbiór społeczny samego
przestępstwa zgwałcenia. Kiedy Zordon przytaczał anonimowe komentarze
z internetu (typu „jak suka nie da, pies nie weźmie”), nie korzystał
z wyobraźni autora. Wszystkie z przywołanych treści są cytatami
z komentarzy w sieci, które pojawiały się pod podobnymi artykułami.
Warto też odnotować, że pomimo przyjęcia i ratyfikowania konwencji
stambulskiej Polska wciąż nie zmieniła przepisów definiujących gwałt.

Starałem się też trzymać faktów, jeśli chodzi o in vitro – zarówno jeśli
chodzi o statystyki, jak i stan prawny dotyczący procedury
pozaustrojowego zapłodnienia w Polsce. Są aktualne na lipiec 2022 roku,
ale mam nadzieję, że taki stan rzeczy nie będzie trwał. W przypadku osób
takich jak Chyłka i Zordon sfinansowanie całego procesu nie jest
obciążeniem nie do przejścia – w większości przypadków jednak in vitro
pochłania całe życiowe oszczędności. Nawet kilka tysięcy dofinansowania
w miastach nie jest wystarczającą pomocą – a pamiętajmy, że takie
możliwości mają ludzie tylko w największych metropoliach.
Skalę problemu dobrze obrazuje cykl reportaży Marty Abramczyk pt.
Usłyszeć mama, tata, które znaleźć można na TVN24 GO i które serdecznie
polecam. Oby jednak takie materiały w przyszłości nie musiały powstawać
– szczególnie że wszystkie te pesymistyczne dane, które przewijają się
w książce, naprawdę pochodzą z raportów Światowej Organizacji Zdrowia.

Na koniec najważniejsze: podziękowania dla pewnej pary. Fakt bowiem, że


dwójka stażystów występujących na początku tej książki nazywa się Anna
Drzach i Bartosz Suchy, nie jest przypadkowy. To pewien people
placement, który jest rezultatem jednej dość istotnej kwestii – a mianowicie
tego, że rzeczona para, Anna Jach i Bartosz Przydatek, wzięła udział
w licytacji WOŚP, w ramach której można było umieścić się w tej książce.
Serdecznie dziękuję Wam za wsparcie słusznej sprawy – i to w kwocie
prawie trzydziestu tysięcy złotych!

I to by było na tyle.
Do zobaczenia w Tatrach.
(Jakim cudem Chyłka to zdzierży, nie wiem).

Remigiusz Mróz
Warszawa–Opole, 1 lipca 2022 roku
Spis treści

Rozdział 1. Operacja Usunięcia Klejnotów


1. Noraobora, Kancelaria Żelazny & McVay, XXI piętro Skylight
2. ul. Narbutta, Mokotów
3. Skylight, ul. Złota
4. Hard Rock Cafe, ul. Złota
5. Łazienki Królewskie, Ujazdów
6. ul. Argentyńska, Saska Kępa
7. Gabinet Chyłki, XXI piętro Skylight

Rozdział 2. Mandaryna
1. Sala konferencyjna, kancelaria Żelazny & McVay
2. Gabinet Mariusza Klejna, XXI piętro Skylight
3. ul. Złota, Śródmieście
4. Gabinet Chyłki, kancelaria Żelazny & McVay
5. Korytarz kancelarii Żelazny & McVay, XXI piętro Skylight
6. Jaskinia McCarthyńska, XXI piętro Skylight
7. ul. Złota, Śródmieście
8. Sala konferencyjna, XXI piętro Skylight
9. Salon BMW, ul. Ostrobramska
10. Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia, ul. Marszałkowska
11. Sala rozpraw, ul. Marszałkowska
12. ul. Parkingowa, Śródmieście Południowe
13. ul. Argentyńska, Saska Kępa
14. Gabinet Chyłki, XXI piętro Skylight
15. Salad Story, Złote Tarasy
16. ul. Żurawia, Śródmieście
17. Sala rozpraw, Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście
18. Garaż podziemny, ul. Argentyńska

Rozdział 3. Werdykt
1.Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia, ul. Marszałkowska
2. ul. Żurawia, Śródmieście
3. Sala rozpraw, sąd rejonowy
4. Sala rozpraw, sąd rejonowy
5. ul. Parkingowa, Śródmieście
6. Sala rozpraw, sąd rejonowy
7. ul. Marszałkowska, Śródmieście
8. Młynów, Wola
9. Browary Warszawskie, Wola
10. ul. Grzybowska, Wola
11. Sala konferencyjna, kancelaria Żelazny & McVay
12. Gabinet Kordiana, Skylight

Epilog
ul. Argentyńska, Saska Kępa

Posłowie

You might also like