Professional Documents
Culture Documents
Mrà Z Remigiusz - Joanna ChyŠKa 16 - Werdykt
Mrà Z Remigiusz - Joanna ChyŠKa 16 - Werdykt
eISBN 978-83-66981-73-7
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
redakcja@czwartastrona.pl
www.czwartastrona.pl
Dla Karola i Włodka,
dla Włodka i Karola,
przestańcie do mnie dzwonić.
Nullum scelus rationem habet
Żadna zbrodnia nie ma uzasadnienia
Rozdział 1
Operacja Usunięcia Klejnotów
1
Noraobora, Kancelaria Żelazny & McVay, XXI piętro Skylight
– Tylko żeby się nie okazało, że to znowu jakaś twoja była – odezwała się
Chyłka, wysiadając z iks piątki.
Kordian wahał się przez moment, zanim z głośnym westchnięciem
otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Oboje rozejrzeli się po niepozornej
ulicy, starając się zlokalizować blok, pod którym za nie więcej niż parę
minut zjawi się cała chmara mediów.
– Mówię ci, że do dziś nigdy nie słyszałem o żadnej Judycie
Brzostowskiej.
– Ani nie kojarzysz z widzenia?
– Zupełnie.
– To rusz głową.
– Ruszam.
– W sumie to i tak niewiele da – odparła pod nosem Joanna. – Masz tylko
dwie szare komórki, w dodatku obydwie nieustannie rywalizują o to, by
znaleźć się na trzecim miejscu.
– Co?
Chyłka machnęła ręką, po czym wreszcie zlokalizowała właściwy numer
klatki. Ruszyli szybkim krokiem w jej kierunku, świadomi, że nie mają
czasu do stracenia. Kiedy rozpocznie się medialna burza, Judyta nie będzie
chciała gadać z nikim, nawet z prawnikami.
Być może wyjąwszy tego jednego, który rzekomo ją reprezentował.
Joanna zatrzymała się przy drzwiach i wcisnęła guzik domofonu. Oboje
byli równie skołowani tym, co usłyszeli od młodych prawników – żadne
z nich jednak nie potrafiło ułożyć w miarę sensownego wyjaśnienia.
Anna przekazała im tylko, że dziewczyna początkowo wyraźnie nie miała
zamiaru dodawać nic poza tym, że Joanna Chyłka jest ostatnią osobą, którą
chciałaby na swojego adwokata. Potem nastąpiło długie wahanie, jakby
Judyta zastanawiała się, ile może powiedzieć. I ostatecznie rzuciła, że broni
jej Oryński.
– Może zdalnie zawarłeś z nią jakąś umowę? – odezwała się Chyłka, po
raz kolejny naciskając guzik.
Rozległ się cichy dźwięk, ale nikt nie odebrał.
– Raczej bym pamiętał.
– No nie wiem, ostatnimi czasy twoja pamięć nieco szwankuje –
zauważyła Joanna. – Przykładowo, zapomina ci się wynieść śmieci.
– Jestem dopiero dzień po terminie.
– Który był zawity – zauważyła stanowczo Chyłka. – Jasno ci
zakomunikowałam rygor prawny w tym konkretnym wypadku.
– Tak, tak…
– Ale chyba nie dość klarownie wyjaśniłam ci, jakie uprawnienia
przysługujące podmiotowi definitywnie wygasną wraz z przepadkiem tego
terminu.
– Wyjaśniłaś.
Wreszcie rozległo się magnetyczne buczenie zamka, a Joanna od razu
popchnęła drzwi. Dziwne. Nikt się nie odezwał, nikt nie pytał, kto zjawił
się pod klatką. Może Judyta widziała ich z okna?
– Na wszelki wypadek doprecyzuję – ciągnęła Chyłka, wchodząc po
schodach na piętro. – Otóż jeśli pozostaniesz w dalszej zwłoce
z wypełnianiem swoich ustawowych obowiązków, uruchomię dyspozycję
z artykułu czwartego paragrafu pierwszego umowy małżeńskiej.
Kordian podrapał się po karku, nie bardzo potrafiąc sobie przypomnieć,
jaką konkretnie normę Joanna tam umieściła. Cały ten akt miał wprawdzie
tylko kilka stron, ale został promulgowany niedawno i Oryński nie miał
jeszcze okazji przyswoić go na tyle, by wyciągać konkretne postanowienia
z pamięci.
Joanna jednak najwyraźniej nie miała z tym problemu.
– Jest tam sankcja, która zwalnia dłużnika z zaspokajania wierzyciela –
dodała. – Przekładając to na Zordonowe: zero seksu.
Oryński mruknął cicho.
– A mogę wnieść o przywrócenie terminu? – spytał.
– Tylko jeśli wykażesz, że uchybiłeś mu z powodu siły wyższej albo
zdarzeń losowych.
– Tak było.
– Naprawdę? – zapytała Chyłka, zatrzymując się przed drzwiami
mieszkania. – I co się stało? Worek ze śmieciami, który stoi od wczoraj
w przedpokoju, magicznie przykleił się do podłogi i nie da się go podnieść?
Czy po prostu nabiera mocy prawnej?
Kordian chciał odpowiedzieć, co z pewnością doprowadziłoby do
pogorszenia jego pozycji negocjacyjnej, szczęśliwie jednak drzwi się
otworzyły. W progu stała niby ta sama osoba, którą widzieli w telewizji –
a jednocześnie zupełnie inna.
Judyta znalazła czas, by się ubrać, uczesać i umalować. Sprawiała
wrażenie, jakby przygotowała się do sesji zdjęciowej.
– No nieźle – mruknęła Joanna, przesuwając wzrokiem po jej twarzy. –
Gdybyś zeżarła cały ten make-up, to przynajmniej byłabyś piękna
w środku.
Brzostowska zgromiła ją spojrzeniem. Nie wyglądała na zaskoczoną ani
tego typu uwagą, ani obecnością prawniczki. Przeciwnie.
– Postawiłam sprawę jasno…
– A ja to zignorowałam – ucięła szybko Chyłka. – Za co właściwie
powinnaś być mi wdzięczna, o ile szukasz najlepszej obrony.
– Niczego nie szukam.
Judyta spojrzała na Oryńskiego, jakby chciała powtórzyć to, co
przekazała dwójce młodych prawników. Nie miała jednak ku temu okazji.
– Ewidentnie mamy do pogadania – rzuciła Joanna. – Możemy wejść?
– Ty z całą pewnością nie.
Chyłka zmarszczyła czoło, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, że ta
dziewczyna nie robiła sobie jaj i z jakiegoś powodu naprawdę nie miała
zamiaru zgodzić się na reprezentację ze strony osoby, która słynęła
z wyciągania ludzi ze znacznie głębszego bagna.
Znów zerknęła na Kordiana.
– On może wejść.
– On idzie w pakiecie. Tylko tak działamy.
– To pora się pożegnać – odparła twardo Brzostowska.
Joanna postąpiła krok w jej kierunku.
– Po pierwsze, prawnik się nie żegna – zauważyła. – Prawnik wygłasza
mowę końcową.
– To świetnie, ale…
– Po drugie, on beze mnie to jak Lewandowski bez piłki – ciągnęła
Chyłka. – Niby ten sam, ale co z tego, skoro nie pogra.
Judyta zaczęła zamykać drzwi, ale natrafiła na wyraźny opór, kiedy
Joanna złapała za klamkę.
– Puszczaj – syknęła. – Albo wezwę…
– Nie musisz nikogo wzywać – wpadła jej w słowo Chyłka. – Za moment
będą tu wszyscy: dziennikarze, paparazzi, policja, prokuratura, reporterzy,
wysłannicy brukowców, ghostwriterzy, może nawet ludzie z Tańca
z Gwiazdami. Wszyscy będą chcieli jednego: zrobić z ciebie jak największą
bestię bez serca, która z zimną krwią zamordowała swoje kilkumiesięczne
dziecko.
Oryński przypatrzył się reakcji Judyty, ale niewiele mógł z niej wyczytać.
Złość, która odmalowała się na jej twarzy na widok Chyłki, wydawała się
constans.
– Całe to gówno, które na ciebie spadnie, będzie nie do udźwignięcia
przez żadnego adwokata – kontynuowała mimo to Joanna. – Oczywiście
każdy będzie chciał spróbować, bo kroi się wyjątkowo głośna sprawa. Ale
tylko jeden może sobie z tym poradzić. I jeśli masz jakieś rozeznanie, to
musisz być tego świadoma.
Brzostowska w końcu puściła klamkę, a potem zbliżyła się nieco do
progu. Powoli podniosła dłoń na wysokość wzroku Chyłki, po czym
pokazała jej środkowy palec.
– W dupę to sobie wsadź, jeśli musisz – zasugerowała Joanna. – Im
szybciej, tym lepiej, bo czas działa na naszą…
– Nie ma żadnych nas – ucięła Judyta. – Nie rozumiesz tego jeszcze?
Chyłka wyraźnie nie zamierzała odpuszczać, co niechybnie
doprowadziłoby do eskalacji tego konfliktu. Na tym etapie Kordian widział
już, że dziewczyna nie zmieni zdania. Z jakiegoś powodu Joanna była
ostatnią osobą, którą ta chciała dopuścić do swojej sprawy.
Oryński zrobił krok naprzód, lekko dotykając dłonią ręki Chyłki. Tyle
wystarczyło, by odebrała sygnał.
– W porządku – odezwał się. – To może wyjaśnisz mi, dlaczego
powiedziałaś naszym współpracownikom, że to ja ciebie bronię?
– Bo tak jest.
– Ale…
– Wejdź – ucięła, cofając się w progu.
Chyłka i Oryński wymienili się krótkimi spojrzeniami.
– Sam – dodała Brzostowska. – To mój warunek.
Sytuacja była osobliwa, ale dwójka prawników nie miała wyjścia.
Milcząco przystali na ultimatum, Joanna się wycofała, a Kordian wszedł do
mieszkania. Poczuł się jeszcze dziwniej, kiedy dziewczyna zamknęła za
nim drzwi.
– Nie musisz ściągać butów – rzuciła, ruszając do salonu.
– Okej.
– I sorry za tę akcję.
– Nie ma problemu – odparł dla porządku, wychodząc z założenia, że im
bardziej wyrozumiały się okaże, tym szybciej dowie się, o co tu chodzi.
Wskazała mu narożnik, a sama usiadła na fotelu stojącym po drugiej
stronie stolika kawowego. Wszystkie meble wyglądały na dość drogie,
a mieszkanie z całą pewnością zostało zaprojektowane przez dobrego
architekta wnętrz.
– Może chcesz się czegoś napić? – spytała Judyta, obracając się przez
ramię.
Była pogodna, zupełnie inna niż przed momentem, jakby nastąpił nagły
reset jej charakteru.
W dodatku ani trochę nie przywodziła na myśl matki, która dziś rano
straciła dziecko.
– Dzięki, nie trzeba – odparł Oryński, zerkając w kierunku aneksu
kuchennego.
Bez trudu rozpoznał charakterystyczną linię retro marki Smeg. Sam
czajnik kosztował około tysiaka, a w kuchni znajdowały się tylko drogie
sprzęty.
Skąd ta kobieta miała tyle kasy? Kim w ogóle była?
– No dobrze… – podjęła, a potem bezradnie się uśmiechnęła, jakby
chciała, by to Kordian poprowadził tę rozmowę.
Coś w jej uśmiechu sprawiło, że poczuł się wyjątkowo nieprzyjemnie.
– To może powiesz mi, o co chodziło? – zaczął.
– Hm?
– Tam, na korytarzu.
– A – odparła Judyta, jakby zdążyła zapomnieć o tej małej scysji. – Po
prostu nie lubię tej kobiety. Bez urazy.
– Znacie się?
– Nie.
– To skąd ta antypatia?
– Denerwuje mnie.
– Okej…
Czekał na więcej i liczył, że zawieszony głos wystarczy, by to otrzymał.
Brzostowska jednak milczała, jak osoba, która wyjaśniła już wszystko, co
konieczne do zrozumienia sprawy.
– Widziałaś Chyłkę gdzieś w mediach? – podsunął.
– No, trudno nie widzieć. Ma parcie na szkło, dość często się w nich
przewija.
– Zrobiła coś, co ci się nie…
– Wszystko, co robi, mi się nie podoba – ucięła niechętnie Judyta.
To wciąż za mało, by wytłumaczyć jej zachowanie. Chyba że mieli do
czynienia z niezrównoważoną osobą – na którą w oczach Kordiana w tej
chwili właściwie wyglądała.
– Może reprezentowała kogoś, kogo znasz?
– Nie.
– Albo w jakiś sposób pośrednio ci zaszkodziła? Czasem rykoszety
naszych spraw…
– Nie – ucięła Brzostowska, krzywiąc się. – I nie gadajmy już o niej. To
nie jest mój ulubiony temat.
Niewiele mógł ugrać, przynajmniej z obecnej pozycji. Musiał zdobyć
trochę terenu, odpowiednio podejść tę dziewczynę.
– Jasne – odparł. – To dlaczego powiedziałaś pracownikom mojej
kancelarii, że to ja ciebie bronię?
– Bo tak jest.
Oryński powiódł wzrokiem po pokoju, dopiero teraz odnotowując serię
obrazów o wyrazistych kolorach i dużych kontrastach. Niektóre
przywodziły na myśl Beksińskiego, choć nie były tak dojmujące, sięgające
głębi ani mroczne.
Judyta obejrzała się przez ramię.
– To wszystko jednego artysty – powiedziała. – Wyjątkowo go lubię.
Kordian podniósł się i podszedł do jednego z obrazów. Był utrzymany
w krwistej, soczystej czerwieni i nadawałby się na okładkę jakiegoś
wyjątkowo brutalnego thrillera. Zerknął na podpis znajdujący się na dole.
„Pabst 2021”.
Potem odwrócił się z powrotem do dziewczyny.
– W takim razie chyba coś mi umknęło – zauważył.
– Nic dziwnego, w tych obrazach jest tyle emocji, że…
– Mam na myśli to, że cię rzekomo bronię.
– Rzekomo? – odparła Brzostowska, podnosząc się z fotela.
Obeszła go i przysiadła na oparciu, a potem skrzyżowała ręce na piersi.
Zdawała się jakby całkowicie nieświadoma tego, że w jednym
z warszawskich prosektoriów leży teraz ciało niemowlaka, którego parę
miesięcy wcześniej sprowadziła na ten świat.
– Cóż, przede wszystkim musiałbym podpisać z tobą umowę –
powiedział Kordian. – A żeby to zrobić, musiałbym w ogóle…
– Może niepotrzebnie użyłam czasu teraźniejszego.
– Hm?
– Powinnam była powiedzieć tamtym ludziom, że dopiero będziesz mnie
bronić.
– Ale…
– Chociaż teraz już bronisz, prawda?
Odpowiedź na to pytanie była na tyle oczywista, że Oryński jej nie
udzielił.
– No widzisz – dodała Judyta. – Czyli nie minęłam się z prawdą.
Kordian nie wiedział, jak rozmawiać z tą kobietą. Miał przejść do rzeczy?
Zapytać o to, co się wydarzyło? Zdawała się tak silnie odklejona od
rzeczywistości, że trudno było wyobrazić sobie, żeby udało jej się do niej
wrócić.
– Dużo o tobie słyszałam – dodała Judyta, chyba dostrzegając, że Oryński
potrzebuje dodatkowych wyjaśnień. – Więc jak zjawiła się tutaj ta dwójka
i wspomniała o Chyłce… Sam rozumiesz.
– Chyba nie do końca.
– Na początku kazałam im się gonić – powiedziała Brzostowska
i westchnęła cicho, jakby była to jakaś bezwarunkowa, niezależna od niej
reakcja. – Jak tylko padło jej nazwisko, nie miałam zamiaru w ogóle… ale
potem uświadomiłam sobie, że skoro ona, to i ty.
Kordianowi przeszło przez myśl, że dziewczyna po prostu doprawiła się
przed momentem jakimś alkoholem. Wprawdzie nie wyglądało na to i nie
wyczuwał żadnego podejrzanego zapachu, ale wszystko da się ukryć. To
z pewnością tłumaczyłoby jej dziwne zachowanie.
– Doszłam do wniosku, że nie mogę przepuścić takiej okazji – dodała. –
Bo przecież to będzie walka na noże, prawda?
– Prawda.
– Więc potrzebuję w swoim narożniku jakiegoś zawodnika wagi ciężkiej.
Takiego jak ty.
– W takim razie powinnaś…
– Chyłka nie zostałaby moją obrończynią, nawet gdyby była ostatnim
adwokatem na ziemi – przerwała mu Judyta, a z jej twarzy natychmiast
zniknęły jakiekolwiek oznaki sympatii. – Prędzej broniłabym się sama.
Kordian lekko rozchylił wargi, bo kolejne pytania wciąż cisnęły mu się
na usta. W porę jednak uświadomił sobie, że jeśli będzie próbował
pociągnąć temat Joanny, nigdzie nie dotrze.
– Poza tym jesteś lepszy od niej – dorzuciła. – Moim zdaniem najlepszy
w Warszawie.
– Dzięki, ale…
– A ja będę potrzebowała najlepszego. Bo wszyscy uważają, że zabiłam
Szymusia.
Oryński znów się zawahał. O moment za długo.
– Śmiało, zapytaj – poradziła Brzostowska.
– O co?
– O to, czy to zrobiłam.
– Akurat to mnie nie interesuje.
– Jak to nie?
Kordian strzepnął z klapy marynarki jakiś pyłek, jakby meritum tej
sprawy rzeczywiście było dla niego nieistotnym detalem.
– Bronię człowieka, nie zbrodni.
– Zaraz…
– Dążę tylko do tego, że fakt jej popełnienia lub niedokonania nie ma dla
mnie znaczenia – zastrzegł szybko. – Klient jest klientem.
– Ale chyba łatwiej by ci było, gdybyś wiedział, że jestem niewinna?
Oryński wrócił na kanapę, a Judyta obróciła się na oparciu i zsunęła się
z niego na siedzisko. Zrobiła to tak swobodnie, jakby w trakcie
relaksującego wieczoru po prostu szukała wygodniejszej pozycji przed
telewizorem.
– A możesz to udowodnić? – odparł Kordian.
– Nie wiem.
– To sprawdźmy – rzucił, szybko korzystając z nadarzającej się okazji,
a potem zaczął zadawać jej kolejne pytania.
Judyta odpowiadała cierpliwie, spokojnie i przede wszystkim spójnie. Jej
wersja miała ręce i nogi, broniła się na gruncie logicznym, przynajmniej na
papierze. Obserwując bowiem jej mimikę i zachowanie, można było
odnieść wrażenie, że wszystko jest skrupulatnie ułożoną historyjką.
Kordian notował większość rzeczy w pamięci, jedynie niektóre przenosił
do kajetu, który ze sobą zabrał. Miał świadomość, że kiedy tylko opuści
mieszkanie Brzostowskiej, będzie musiał powtórzyć Chyłce wszystko co do
słowa.
Nie weźmie udziału w tej sprawie, ale trudno było wyobrazić sobie, by
odpuściła. Oryński był przekonany, że mimo iż formalnie to on będzie
prowadził obronę, w rzeczywistości pracować przy niej będą obydwoje.
Kolejne argumenty podawane przez Judytę jedynie umacniały jej wersję,
a Kordian nie doszukał się żadnych dziur, które mogłyby wykoleić tę
historię. Nie pomagało to jednak w rozstrzygnięciu, czy dziewczyna jest
winna, czy nie.
Kiedy skończyli, domofon rozdzwonił się na dobre. Oryński nie miał
wątpliwości, że pod budynkiem kłębił się już tłum dziennikarzy
i fotoreporterów. Ludzie przysłani przez kancelarie z pewnością sami
odprawiali się z kwitkiem, widząc, że Chyłka jest już na miejscu.
Do tej pory musiała zjawić się tu ich cała zgraja, co przed otwarciem
zawodów prawniczych w dwa tysiące piątym roku nigdy nie miałoby
miejsca – wtedy na aplikację dostawało się najwyżej czterysta osób, dziś
nie tysiąc, nie kilka, ale kilkanaście tysięcy. Rynek adwokata stał się
rynkiem klienta, o którego trzeba było walczyć. Chyłka miała tego
świadomość – i właśnie dlatego tak szybko ustaliła, gdzie mieszka Judyta,
i zjawiła się tu przed innymi.
W tej chwili jej obecność tutaj zapewne wysyłała jasny sygnał, że
pozostali powinni odpuścić. Kordian wyjrzał przez okno i przekonał się, że
faktycznie tak było. Prawnicy powoli się wycofywali, jednak cała reszta
zebranych pod blokiem ludzi próbowała w jakiś sposób dostać się do
środka, przez co Brzostowska zdecydowała się wyłączyć domofon. Potem
posłała Oryńskiemu na tyle jasne spojrzenie, by zrozumiał, że na niego
pora.
Właściwie nie miał tu dłużej czego szukać. Dostał prawie wszystko,
czego potrzebował, teraz pozostało jedynie poukładać to tak, by obroniło
się w sądzie.
– Jeszcze jedna rzecz – odezwał się, stając przy wyjściu.
– Tak?
– Potrzebujemy alternatywnej wersji zdarzeń.
– To znaczy?
– Scenariusza, w którym to nie ty pozbawiasz życia Szymona.
Brzostowska patrzyła na niego z pretensją, jakby sądziła, że wszystko to,
co od niej usłyszał, nie wystarczyło do przekonania go, że nie dopuściła się
niczego złego.
– Więc możemy po prostu przedstawić prawdę – powiedziała.
– Mam na myśli jakiś konkretny alternatywny scenariusz do tego, który
zaproponuje oskarżenie.
– W porządku.
– Czyli taki, w którym to ktoś inny jest zabójcą lub porywaczem. Im ich
więcej, tym lepiej dla nas. Nie wszystkie muszą mieć ręce i nogi, ważne,
żeby orzekający miał świadomość, jak wielu wyjaśnień tej sytuacji można
się dopatrzeć.
Judyta pokiwała głową, ale nic nie odpowiedziała. Wyglądała, jakby
w ogóle nie miała zamiaru zaprzątać tym sobie myśli.
– W takich sprawach najczęściej cień podejrzeń kieruje się na rodziców
dziecka – podjął Kordian. – Najlepszym wyborem byłby więc ojciec.
– No tak…
– Gdzie on jest?
Brzostowska rozłożyła ręce i w jakiś sposób sprawiło to, że jej błędnik na
moment doznał uszczerbku. Zatoczyła się do tyłu, ale szybko odzyskała
równowagę, ignorując wyciągniętą rękę Oryńskiego.
– Tego raczej nie ustalimy.
– Dlaczego? Zostawił cię?
– W pewnym sensie tak.
– To znaczy?
Judyta nabrała głęboko tchu, jakby zmagała się z wyjątkowo bolesnymi
wspomnieniami. Wyglądało to jednak jak udawane, całkowicie nieszczere
i pozbawione jakiegokolwiek ciężaru zagranie.
– Opuścił nas wszystkich – powiedziała. – I wprawdzie wiem, gdzie leży
jego ciało, ale nie mam pojęcia, gdzie trafiła dusza. I czy w ogóle gdzieś.
Kordian miał ochotę zakląć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.
Ojciec dziecka byłby idealnym kandydatem na alternatywnego sprawcę.
Trudno, trzeba będzie znaleźć kogoś innego, bo bez tego daleko nie zajadą.
– Co mu się stało? – spytał z nadzieją w głosie.
Zawsze mogło się okazać, że ktoś zamachnął się na jego życie. Może
miał z kimś na pieńku – z kimś, czyją kandydaturę jako zabójcy dziecka
można by wysunąć w sądzie.
– Cóż… to był wypadek, chyba można tak to ująć.
– Jaki?
Brzostowska uniosła wzrok.
– Zamordowałam go – powiedziała.
3
Skylight, ul. Złota
Plan nie był prosty, choć jego główne założenia Joanna mogła sprowadzić
do trzech równoczesnych przedsięwzięć. Zordon musiał wygrać swoją
sprawę, ona swoją, a jednocześnie oboje musieli dobrze przygotować grunt
pod pierwsze i ostateczne uderzenie w Klejna.
Wszystko wydawało się osiągalne. Udawało im się wybronić gorszych
klientów niż Brzostowska i Rabant. A fakt, że Kordian miał pod sobą syna
Mariusza Klejna, powinien wystarczyć do załatwienia głównych elementów
całej operacji.
Chyłka była już zanurzona w pierwszych czynnościach, które należało
wykonać, kiedy rozległ się dzwonek jej telefonu. Spojrzała przelotnie na
wyświetlacz, mając zamiar olać kogokolwiek, kto zawracał jej dupę przed
południem.
Dostrzegła jednak napis „Trabant”. Od klienta wypadało odebrać, bez
względu na porę i zajętość.
– No? – rzuciła.
– Chyba zrobiłem małe postępy.
– Znaczy znalazłeś uczciwą, normalną robotę?
– Nie – odparł od razu Paweł. – Pogadałem z tą wariatką.
Chyłka zamknęła oczy i cicho zaklęła.
– Mówiłam ci, że od momentu zatrudnienia mnie gadasz w tej sprawie
tylko ze mną – syknęła. – Następnym razem mam ci to przetłumaczyć na
mandaryński czy inny mongolski, żebyś zrozumiał?
Odpowiedziała jej chwilowa cisza.
– Wiem, co robię – odezwał się w końcu Rabant.
– Nie. Tylko ci się tak wydaje, podobnie jak każdemu innemu klientowi.
Pokręciła bezradnie głową i machinalnie sięgnęła w kierunku szuflady,
w której przez długie lata znajdowała się paczka fajek. Od pewnego czasu
nie miała wprawdzie z paleniem nic wspólnego, ale pewnych odruchów nie
potrafiła się wyzbyć.
– Pomijam fakt, że Szynkiewicz to ostatnia osoba, z którą powinieneś
rozmawiać – dodała Chyłka. – Już lepiej, żebyś odezwał się do
Jackowskiego, żeby przepowiedział ci losowanie Eurojackpot, albo do
Edyty Górniak, żeby objaśniła ci działanie wszechświata. Teraz wyrażam
się dostatecznie jasno?
– Raczej arogancko.
– Mam do tego kompetencje – odparowała Joanna. – Pytanie, czy ty masz
wystarczające, żeby wziąć sobie to do…
– Umówiłem się z nią na spotkanie.
– No żeż kurwa…
– Spokojnie, spokojnie – uciął szybko Rabant. – Nie mam zamiaru się na
nim pojawiać.
Joanna westchnęła na tyle głośno, by ten wyraz bezsilności do niego
dotarł.
– Ty pójdziesz tam zamiast mnie – dodał Paweł.
Chyłka się nie odezwała.
– Kretynka nie będzie się niczego spodziewać. Weźmiesz ją
z zaskoczenia. Zjawisz się tam, a potem rozpętasz tę swoją burzę, w której
ludzie giną bez śladu. Wiesz, o co mi chodzi.
Z ust Joanny nadal nie padło żadne słowo.
– Hej – kontynuował Rabant. – Jesteś tam?
– Jestem.
– To czemu nic nie mówisz?
– Bo skoro postanawiasz za mnie, jaki jest plan gry, to może wolałbyś
prowadzić monolog.
– Wiem, że to…
– Droga do głośnej, szybkiej i bolesnej porażki – dokończyła za niego
Chyłka. – Postawmy sprawę jasno: albo ja prowadzę tę grę i odnosimy
sukces, albo sypiesz mi piach w dobrze naoliwioną maszynę i będziemy
tylko odwlekać twój upadek. Wybór należy do ciebie.
Właściwie powinien doskonale wiedzieć, jak to działa. W sprawach,
w których dotychczas go reprezentowała, był wzorowym klientem – a tacy
nie zdarzali się często. Owszem, udawało jej się załatwić je jeszcze na
etapie przedsądowym, właściwie go nie angażując, ale tak czy siak trzymał
się z dala. Nie siedział jej na dupie, nie chciał codziennych wieści z frontu.
Tym razem sytuacja jednak była inna. Jego kariera znalazła się na szali.
– Jasne czy nie? – dodała Joanna.
– Jasne – odparł cicho Rabant. – Ale to znaczy, że nie pójdziesz na…
– Gdzie i kiedy?
Mogła wyobrazić sobie uśmieszek satysfakcji, który zaświtał na jego
twarzy. Tacy jak on byli przyzwyczajeni do tego, że dostają dokładnie to,
czego chcą. I koniec końców teraz właśnie tak się stało.
– Dziś wieczorem, o osiemnastej. Gessler przy placu Trzech Krzyży.
– Okej – odparła Chyłka. – Będzie sama?
– Tak. I zamów sobie bryzol z polędwicy. Wszystko oczywiście na mój
rachunek, wcześniej tam zadzwonię i przekażę.
Była to jedna z knajp w Warszawie, do których za sprawą niejedzącego
mięsa Zordona nieczęsto trafiała. A jeśli nawet, to pół wieczoru spędzał na
nerwowym rozglądaniu się, zupełnie jakby szef kuchni tylko dybał na stek
z Oryńskiego.
Przynajmniej jedna dobra rzecz wyniknie z tej sytuacji. Choć przy
odrobinie szczęścia profity być może wykroczą poza zaspokojenie kubków
smakowych Joanny. Jeśli Szynkiewicz od razu nie ewakuuje się na widok
Chyłki, ta natychmiast osaczy ją całą artylerią argumentów, dla których
dziewczyna powinna odpuścić.
Błogosławieństwem byłoby ukręcenie tej sprawie łba już na tym etapie
i odhaczenie jednej z rzeczy w większym planie.
– Co konkretnie jej powiedziałeś? – mruknęła Joanna.
– Że chcę pogadać.
– I tak po prostu się zgodziła?
– Tak.
Nie brzmiało to zbyt dobrze. Urażona, przekonana o doznanej krzywdzie
i zdeterminowana kobieta nie przystawała na spotkanie ot tak. Musiała mieć
ukryte motywacje, być może chciała podłożyć Rabantowi jakąś świnię.
– Coś nie tak? – spytał Paweł.
– Tylko tyle, że rozjuszona kobyła nie podchodzi do ciebie po to, żebyś ją
pogłaskał.
– Hm…
– Zazwyczaj chce ci przypierdolić z kopyta.
– Trafna analogia.
– Wiem – odparła pod nosem Chyłka. – Zajmuję się budowaniem ich nie
tylko zawodowo, ale też życiowo.
Rabant napił się czegoś, siorbiąc przy tym cicho.
– To co proponujesz? – spytał. – Odpuścić?
– Nie. Pójdę tam i przede wszystkim wybadam, co konkretnie planuje.
– Mówiłem ci, że…
– Mówiłeś mi to, co przypuszczasz – ucięła. – Ale tak naprawdę tylko
knur wie, gdzie zamierza nasrać.
Paweł zagwizdał pod nosem.
– Jesteś naprawdę dobra w tych zoologicznych…
– Jestem dobra we wszystkim – podsumowała Joanna, nie mając zamiaru
tracić czasu na czczą gadaninę. – A ta kobieta może pójść do mediów, może
pójść na policję, może spisać wspomnienia i tak dalej. Wyjść ma całkiem
sporo, w dodatku po tym, czego dowiedziałam się od twojego kumpla,
może przebierać w kompromitujących rzeczach.
Rabant przez moment się wahał.
– Kompromitujące rzeczy nie niszczą karier aktorskich – zauważył. –
Może sobie do woli gadać o środkach odurzających, a nawet bójkach czy
hotelowych aferach.
Właściwie miał rację. Z jakiegoś powodu celebryta urządzający burdę
tylko nabijał sobie dodatkowej popularności u większości społeczeństwa.
Chyba że najpierw śmiał się z jakiegoś dowcipu, a dopiero potem
reflektował się, że nie powinien, i wymierzał komuś plaskacza.
Chyłka odsunęła jednak od siebie tę myśl. Will Smith w towarzystwie
Zordona od jakiegoś czasu należał do tabu. A jej się to najwyraźniej
udzieliło.
– Gorzej, jak zarzuci mi jakieś niestosowne zachowanie – dodał Paweł.
– Czyli gwałt, mówiąc nieeufemistycznie.
– Tak – potwierdził Rabant, jakby codziennie spotykał się z podobnymi
insynuacjami. – To nie przejdzie bokiem.
Joanna powiodła wzrokiem po wszystkich wydaniach Waltosia, które
upiększały jej kancelaryjną biblioteczkę. Feeria kolorów na grzbietach
dawała pojęcie o tym, jak wiele zmian następowało w dziedzinie prawa,
która powinna cechować się wyjątkową stabilnością.
– Ma jakieś podstawy? – zapytała Chyłka.
– Znaczy?
– No nie wiem – odburknęła. – Zaaplikowałeś sobie bromek kutasu
w nadmiernej ilości?
– Co?
– Byłeś zbyt nagrzany i posunąłeś się za daleko?
– Ale o czym ty w ogóle…
– O tym, czy kindzioliłeś ją w jakiś sposób, po którym wyglądałoby na
to, że nie był to dobrowolny stosunek?
– Nie – odparł od razu Rabant. – Oczywiście, że nie.
– Nigdy nie było na ostro?
– Może i było, ale…
– Ale co? – przerwała mu Joanna. – Nie zrobiła sobie potem zdjęć
w kiblu? Nie poszła na obdukcję na drugi dzień? Nie masz takiej pewności.
A ja muszę ją mieć.
Paweł milczał.
– Dlatego, niestety dla mnie i mojego zdrowia psychicznego, będę
potrzebowała wszystkich szczegółów – kontynuowała Chyłka. – Kiedy, co,
gdzie, jak, ewentualnie dlaczego. Każda pozycja seksualna, każdy rodzaj
penetracji. Wszystkie gry i zabawy terenowe. Wszystko.
– Na pewno?
Samo to pytanie dowodziło, jak osobliwe rzeczy najprawdopodobniej
działy się w tym związku. Mimo to odpowiedź mogła być tylko jedna.
– Tak – powiedziała Joanna. – I nie przejmuj się, w tej robocie słyszałam
już naprawdę wszystko.
Rabant cicho chrząknął.
– Ale tak przez telefon?
– A wolisz, żebym mogła patrzeć na twój ryj?
– W sumie nie – przyznał Paweł. – No dobra, to… od czego mam zacząć?
– Od tego, czy było jakieś wiązanie, bicie, BDSM i tak dalej.
Chwilowa cisza właściwie wystarczyłaby za potwierdzenie.
– Ile sadomasogodzin? – jęknęła Chyłka.
– Całkiem sporo – przyznał Rabant. – Zdarzało nam się kneblowanie albo
używanie pejcza, kajdanek czy bata. Czasem dodawaliśmy do tego jakieś
zabawki analne.
Joanna zerknęła na kubek z kawą, a potem go odsunęła.
– Znaczy? – spytała.
– Znaczy, że jak w nią wchodziłem tradycyjnie, to jednocześnie
stymulowałem ją od tyłu jakimś wibratorem albo kulkami analnymi.
– Aha.
– Tylko tyle?
– A co, mam cię pochwalić za wielozadaniowość? – rzuciła pod nosem
Chyłka.
Paweł potrzebował chwili do namysłu, z pewnością wracając do
wszystkich rzeczy, które w ciągu dwóch lat związku zdążyli wypróbować.
Joanna powoli żałowała, że w ogóle podjęła ten temat – choć Bogiem
a prawdą, rzeczywiście potrzebowała tej wiedzy. Nie miała zamiaru dać się
zaskoczyć na zbliżającym się spotkaniu.
– Klamerki na sutki – odezwał się w końcu Rabant. – Bardzo to lubiła,
w ogóle ból działał na nią stymulująco. Na mnie też, więc próbowaliśmy
różnych rzeczy, nawet dilatorów.
– Czego?
– To takie coś, co wkłada się do cewki moczowej.
Chyłka potrząsnęła głową z niedowierzaniem.
– Taki drucik – dodał Paweł, jakby nigdy nic. – Ogrzewa się go wcześniej
albo schładza, a potem…
– Dałeś sobie wepchnąć coś do pindola? – wypaliła Joanna.
Znów rozległo się ciche chrząknięcie.
– To mało profesjonalne pytanie – zauważył Rabant.
– Bo słyszę mało profesjonalne rzeczy.
– Nieprawda. Niektórzy zawodowo się tym…
– Nieważne – ucięła. – I mniejsza z tobą, nie mam zamiaru słuchać
o drutach w jakiejkolwiek części twojego ciała, jasne?
– Sama…
– Interesuje mnie tylko Szynka.
– W porządku, ale ona, lekko mówiąc, niespecjalnie lubi to określenie.
– To jej problem – odparła szybko Chyłka i nabrała tchu. – Więc z tego,
co mówisz, mogła mieć obrażenia sutków i odbytu świadczące o stosunku
bez zgody?
– No nie, przecież widać będzie, że to są ślady po klamerkach…
Zawieszony głos w takiej sytuacji nigdy nie był dobrym znakiem. Joanna
zaklęła cicho i zamknęła oczy. Jakieś zastrzeżenie wisiało w powietrzu.
– Ale? – spytała.
– Jeśli robiła sobie zdjęcia, to będzie miała z czego wybierać – przyznał
niechętnie Rabant. – Ślady po pejczu czy biczu też wskazywałyby jasno na
zabawy w łóżku, ale używaliśmy także zestawów do krępowania, a one
zostawiają dwuznaczne siniaki. Czasem chciała jeszcze zakładać obrożę na
szyję.
– I co, kurwa, potem? Szczekała, a ty zapinałeś ją jak młody kundel?
Paweł nie odpowiedział.
– Nieważne – dodała adwokatka. – Więc były ślady duszenia.
– No, były.
– Jak mocnego?
– Powiedzmy, że zawsze było jej mało.
Joanna potarła nerwowo głowę. Kiedy wyobraziła sobie, co będzie się
działo, kiedy te wszystkie rzeczy zaczną wychodzić w sądzie, a Rabant
będzie musiał ze szczegółami wytłumaczyć się z każdego śladu, doszła do
jednej, niezaprzeczalnej konstatacji: jej szanse na danie imienia dziecku
właśnie wzrosły do stu procent.
– Jak mówiłem, używaliśmy też knebli – podjął Paweł. – Więc mogły być
jakieś otarcia w jamie ustnej czy gdzie tam… Dość często sięgaliśmy po
maski i kominiarki, ale to chyba niczego nie zmienia.
Chyłka milczała.
– Chcesz wiedzieć coś jeszcze? – dodał Rabant.
– Tylko to, czy łatwiej byłoby ci utrzymać sekret, gdybyś został poddany
torturom.
– Że co?
– Zawsze mnie to zastanawiało – odparła Joanna. – Czy ludzie lubiący
BDSM pękliby podczas jakiegoś wyjątkowo brutalnego przesłuchania, czy
wprost przeciwnie? Jeśli to drugie, to szpiegów powinno się werbować
wśród was.
– Cóż…
– Tak sobie tylko gdybam – rzuciła Chyłka i machnęła ręką. – I mam
zdecydowanie więcej informacji, niż potrzebuję. Jakby co, będę dzwonić.
Rozłączyła się, nie czekając na odpowiedź, a potem położyła komórkę na
biurku. Przez moment zastanawiała się nad tym, z kim wieczorem będzie
miała do czynienia. O ile wiedziała, nie znała dotąd nikogo, kto
wykazywałby podobne tendencje. Z drugiej strony nie zaglądała nikomu do
łóżka, równie dobrze mogło się okazać, że Żelazny lubi być wiązany, a te
spinki do mankietów…
Wzdrygnęła się i natychmiast przestała o tym myśleć. Zamiast tego
skupiła się na tym, co pamiętała na temat występku z artykułu dwieście
dwunastego Kodeksu karnego – a potem na tym, czego nie pamiętała.
Kiedy jakiś czas później rozległo się pukanie do drzwi, chciała
natychmiast odprawić nieproszonego gościa. Uświadomiła sobie jednak, że
dawno minęła dwunasta.
Gość zresztą nie miał zamiaru czekać i sam wprosił się do środka.
– Idziemy coś zjeść? – rzucił Zordon, siadając na skraju jej biurka.
– Nie mogę teraz.
– Bo?
– Bo przygotowuję walec do rozjechania Szynki.
Kordian przesunął wzrokiem po rozłożonych na biurku komentarzach do
Kodeksu karnego i skrzywił się lekko.
– Wiesz, że żyjemy w dobie elektronicznej i cała ta wiedza…
– Nic nie zastąpi książki, bakłażanie.
– Jasne, ale…
– Tylko to twoje pokolenie jakoś o tym zapomina – dorzuciła, a potem
odgięła oparcie fotela biurowego do tyłu i je zablokowała. – Widziałeś ten
cały nowy narybek? W życiu nie mieli do czynienia z czymś takim jak
zajrzenie do książki. Sprawdzanie opracowań, komentarzy czy nie daj Boże
glos w ogóle nie mieści im się w łepetynie.
Oryński skrzyżował ręce na piersi i przyjrzał się Joannie.
– Mówisz o pokoleniu Z – odparł.
– Jeden pies.
– Niezupełnie.
– A ty niby z jakiego jesteś?
– Y. Czyli milenialsów.
Joanna poruszała głową na boki, dopiero teraz uświadamiając sobie, że
kark trochę jej znieruchomiał od wielogodzinnego trwania w niezmienionej
pozycji.
– Z dorastali już w całkowicie scyfryzowanym świecie – dodał Oryński. –
Urodzili się po dziewięćdziesiątym piątym, ale przed dwa tysiące
dziesiątym, praktycznie nie znają więc świata bez internetu, podczas gdy
milenialsi go dość dobrze pamiętają.
– Bez znaczenia – odparła Joanna.
– Ze znaczeniem. My jesteśmy ostatnimi, którzy szukali czegoś
w bibliotekach, a nie w Legalisie.
Chyłka machnęła ręką.
– Jedni ani drudzy nie potrafią szukać w głowie – podsumowała.
Oryński wskazał znaczącym wzrokiem wszystkie materiały, które Joanna
rozłożyła sobie na biurku. Właściwie nie został już na nim skrawek wolnej
przestrzeni.
– Ty najwyraźniej też potrzebowałaś jakiegoś wspomagania – ocenił.
– Minimalnego. Moja wiedza na temat zniesławienia jest już trochę
przykurzona.
– I co udało ci się odkurzyć?
Właściwie nie było tego wiele, skwitowała w duchu Chyłka. Owszem,
sprawy prowadzone z artykułu dwieście dwunastego bywały dość
skomplikowane, ale nie miała dużego pola manewru.
Fakt poniżenia w oczach opinii publicznej i utraty zaufania będzie
niepodważalny. Pod tym względem czyn, którego miała zamiar dopuścić się
Szynka, wypełni znamiona przestępstwa zniesławienia.
Problem polegał na tym, czy jej rewelacje będą prawdziwe, czy nie.
Ostatecznie wszystko sprowadzi się do walki między dwojgiem ludzi –
i zakończy wygraną tego, kto przedstawi więcej dowodów na poparcie
swojej wersji.
Joannie z pewnością nie będzie łatwo, bo pod tym względem Rabant
będzie startował z gorszej pozycji.
– Mam ci zrobić kolokwium? – dodał Kordian.
– Zrób lepiej jakieś swojemu pupilowi.
Oryński umościł się wygodniej na biurku i lekko uśmiechnął.
– To powiedz, ile Szynce za to grozi – rzucił.
– Weź się, Zordon.
– No powiedz.
– Spierdalaj.
– Nie powiesz, bo nie wiesz.
Chyłka przez moment miała zamiar ciągnąć tę wymianę, zanim uznała, że
to ni mniej, ni więcej, tylko intelektualne BDSM.
– Wiem wszystko, co muszę, Zordon – odparła, zmieniając ton głosu. –
Do kwalifikacji prawnej wystarczy fakt, że ktoś sformułował podejrzenie
albo choćby powtórzył krążące pogłoski. Ba, to nie musi być w ogóle
zarzut w formie zdania oznajmującego, wystarczy postawić pytanie,
pogdybać sobie trochę. Szynka nie musi nawet uważać swoich tez za
prawdziwe, wystarczy, że godzi się z konsekwencją, iż przyniosą
Rabantowi ujmę. A trudno, by było inaczej. Żeby się z tego gówna
wynurzyć, musiałaby przeprowadzić dowód prawdy. Przyjmuje cały ciężar
na siebie, więc to ona musi wykazać, że była ofiarą, a nie Rabant, że się nad
nią nie znęcał. W dodatku ma zamiar przedstawić to publicznie, a nie
prywatnie, więc mamy dodatkowe obwarowanie. Nawet jeśli zarzut
okazałby się prawdziwy, Szynka poniesie odpowiedzialność za skazę na
wizerunku w oczach publiki. Rabant nie pełni funkcji publicznej, więc nie
ma okoliczności łagodzącej, chyba że zostanie wykazany społecznie
uzasadniony…
– Dobra, dobra – uciął Oryński, unosząc ręce w geście bezradności. –
Czyli wystarczy, żeby poszła do mediów, a będzie miała przesrane.
– Teoretycznie tak.
– A praktycznie? – spytał.
Chyłka nieznacznie wzruszyła ramionami.
– Jeśli będzie miała dobrą reprezentację, przychylną opinię publiczną
i sympatyzujących z nią orzekających i uda jej się wykazać, że Rabant
z robienia podobnych rzeczy uczynił sobie styl życia, to może uniknąć
pełnej odpowiedzialności.
– Ale jakąś poniesie tak czy siak.
– Jakąś – przyznała Joanna. – Tyle że z mojego punktu widzenia to
będzie porażka. Muszę tę kobietę roznieść na strzępy, żeby dowieść, że mój
klient jest całkowicie niewinny i nigdy nie zrobił nic, co mu zarzucano.
Jeśli sąd przywali jej tylko jakąś symboliczną karę, nikogo nie będzie
obchodził sam wyrok.
Kordian zawiesił wzrok na widocznej za oknem iglicy PKiN-u i przez
moment się nie odzywał.
– Prawda też nie – odezwał się.
Chyłka spojrzała na niego z zaskoczeniem, jakby palnął coś wyjątkowo
głupiego.
– Prawda będzie taka, jaką ją stworzymy – odparła.
– Więc fakty nie mają znaczenia.
– A kiedykolwiek miały?
Oryński zamrugał i w końcu zogniskował spojrzenie na jej oczach.
– Sam nie wiem – odparł. – Ale co, jeśli Rabant naprawdę się nad nią
znęcał?
– Nic.
– Tak po prostu przejdziesz nad tym do porządku?
– A ty?
Kordian ściągnął brwi.
– Masz klientkę, która prawdopodobnie zabiła swoje dziecko. Wolałbyś
bronić ją czy aktora maltretującego swoją partnerkę?
Popatrzyli na siebie w sposób sugerujący, że oboje mają mnóstwo
powodów, by zarazem chcieć zamienić się sprawami, jak i trwać przy
swoich. W końcu Oryński lekko się uśmiechnął, a potem pokręcił głową.
– Jak dobrze, że oboje zajmujemy się prawem karnym – powiedział.
Joanna zgodziła się krótkim skinieniem głowy. Fakt faktem,
w przeciwnym wypadku mogłyby występować problemy w komunikacji
i pewne niezrozumienie. W takim układzie wszystko było jednak
całkowicie jasne – i właściwie nie wymagało słów.
– Iron i Maiden też pójdą w nasze ślady – oznajmiła Chyłka.
– Kto to taki?
– Nasze…
– Nie przypominam sobie nikogo o tak horrendalnie brzmiących
imionach.
– Mów tak dalej – odparowała Joanna. – Tylko mnie utwierdzasz w tym,
że to dobry wybór.
– Beznadziejny.
Chyłka podniosła się z krzesła i zbliżywszy do Kordiana, klepnęła go
w ramię i wskazała wzrokiem drzwi. Tyle wystarczyło, by zrozumiał, co
właśnie postanowiła.
– Tak czy siak nic ci do niego – oznajmiła. – Bo moja sprawa jawi się
jako coraz większe gówno, którego smród przyciągnie wszystkie medialne
gatunki much.
Oryński również wstał i obrócił się do drzwi.
– Hard Rock? – spytał, kiedy oboje ku nim ruszyli.
– Może szybka kawa w Coście.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem i się zawahał.
– Wzięłaś sobie do serca te groźby Klejna? – mruknął.
– Biorę sobie je wyłącznie do takiego miejsca, by móc później
powiedzieć, że mam je w dupie.
– To…
– Po prostu muszę jeszcze przygotować się do konfrontacji z drugą stroną
– ucięła Joanna. – Nawet nie miałam kiedy zgooglować tej kobiety.
– To uruchom Kormaka.
Kordian otworzył drzwi, sprawiając, że harmider wlał się do gabinetu,
a potem przepuścił Chyłkę w progu.
– Klejn zawalił go jakimiś absurdalnymi zadaniami i nie da rady nic
wcisnąć – odparła, wodząc wzrokiem po prawnikach przepychających się
korytarzem. Potem cicho westchnęła. – To miejsce wygląda normalnie,
Zordon, ale w jego rdzeniu zaszły bolesne zmiany.
– Wszystkie odwrócimy.
W jego głosie zabrzmiała determinacja, której oboje potrzebowali, by
wcielić w życie szalony plan odbicia kancelarii. Chyłka była wprawdzie
przekonana, że jest w pełni wykonalny, wiele jednak zależało od czynników
zewnętrznych, których nie mogła kontrolować.
Skinąwszy na Zordona, ruszyła przed siebie, a pracownicy kłębiący się
przed nimi nieco się rozsunęli. Najwyraźniej całkiem słusznie zachowywali
wzmożoną ostrożność, kiedy mijali gabinet Joanny.
Kiedy dwoje adwokatów stanęło przed windą, wyświetlacz pokazywał, że
ta wjeżdża na górę. Chyłka obejrzała się kontrolnie przez ramię,
zastanawiając się, ile spośród obecnych tu prawników pokusi się o to, by
pójść do Klejna i oznajmić, że niepokorny duet obrończy znów wychodzi
sobie gdzieś w godzinach pracy.
Bez znaczenia, skwitowała w duchu. Nawet jeśli Mariusz już urabia
wspólników, by się jej pozbyć, ona będzie szybsza. Zadziała, zanim Klejn
zdąży im w jakikolwiek sposób zagrozić.
Kiedy kabina dotarła na dwudzieste pierwsze piętro, a drzwi się
rozsunęły, Kordian wyprostował się nagle, jakby poraził go prąd.
W windzie stała jego klientka, patrząc to na niego, to na Chyłkę.
– Nie byliśmy umówieni – odezwał się niepewnie Oryński, wyraźnie
spodziewając się kolejnych problemów.
Judyta położyła rękę tak, by drzwi się nie zamknęły.
– Ano nie – przyznała. – Ale ja nie do ciebie.
– A do kogo?
Wskazała wzrokiem Joannę i lekko się uśmiechnęła.
– Do niej.
Zmieniła zdanie? Na to było już trochę za późno, szczególnie że Zordon
miał wszystko pod kontrolą. Może jednak ostatecznie uznała, że
w przypadku dzieciobójczyni lepsze optyczne wrażenie będzie robiła
adwokatka.
– Jestem zajęta – odparła Chyłka. – A poza tym masz najlepszego…
– Ale ja nie w mojej sprawie.
– A czyjej?
– Mojego byłego – powiedziała. – Podobno go reprezentujesz.
Joanna i Oryński wymienili się rozkojarzonym, nierozumiejącym
spojrzeniem.
– Brzostowska to nazwisko panieńskie mojej matki – dodała Judyta. –
Zmieniłam je rok temu. Szynkiewicz jakoś nie brzmiało dobrze.
Rozdział 2
Mandaryna
1
Sala konferencyjna, kancelaria Żelazny & McVay
Chyłka i Kordian siedzieli obok siebie, ale oboje odnosili wrażenie, jakby
dzieliła ich ściana. Naprzeciwko miejsce zajęła Judyta, która z całej tej
sytuacji czerpała wyraźną satysfakcję.
Oryński ani przez moment nie miał złudzeń, że wszystko, co do tej pory
zrobiła, było świadomym i wyrachowanym działaniem. Zresztą nie mogło
być inaczej. Doskonale orientowała się w sytuacji – być może
w przeciwieństwie do Pawła Rabanta.
A może nie? Może ten facet także brał jakiś udział w tej…
Właściwie Kordian nie wiedział, czym to miało być. Jakąś dywersją?
Wcześniej zaplanowaną akcją? Atakiem na nich, na kancelarię? Trudno
było cokolwiek przesądzić bez żadnych odpowiedzi.
Szczęśliwie osoba, która je miała, patrzyła na nich z drugiej strony stołu.
Nie rozmawiali na korytarzu. Przeszli do sali konferencyjnej, zamknęli
szklane drzwi, a potem skorzystali z chwili ciszy, by zebrać myśli.
Oryńskiemu jednak niespecjalnie się to udawało.
– Pomyślałam, że przyjdę wcześniej – odezwała się Judyta, patrząc na
Chyłkę. – Skoro i tak miałyśmy się zobaczyć wieczorem przy placu Trzech
Krzyży, to…
– W co ty, kurwa, grasz?
Brzostowska niewinnie wzruszyła ramionami.
– W tej chwili w nic, bo Paweł zadbał o to, żebym w środowisku
filmowym stała się persona non grata – odparła. – Wykorzystał wszystkie
swoje znajomości, żeby zablokować angażowanie mnie w jakiekolwiek
produkcje. Castingowcy nie odbierają telefonów od mojego agenta, a ja nie
jestem nigdzie zapraszana nawet na zdjęcia próbne. Ten człowiek za cel
postawił sobie, żeby mnie zniszczyć.
Dwoje prawników milczało.
– No i wiedziałam, że jak wyskoczył z propozycją spotkania, to tak
naprawdę planował wysłać ciebie.
Joanna przysunęła się do stołu i skrzyżowała na nim ręce, przywodząc na
myśl nie adwokatkę, ale prokuratorkę, która właśnie zamierza przystąpić do
wyjątkowo surowego przesłuchania.
– Wiedziałaś, że go reprezentuję – syknęła.
– Oczywiście.
Chyłka zacisnęła lekko usta.
– Nie od dziś – dodała Brzostowska. – Przecież wyciągałaś go już
z kłopotów, reprezentowałaś go w sprawach rzekomych pomówień przez
portale plotkarskie i inne takie. Byłaś jego tarczą, ostoją jego skrzywionej,
skurwysyńskiej, jebanej natury.
Nagle twarz kobiety, którą Kordian dotychczas znał jako swoją klientkę,
całkowicie się zmieniła.
– To dzięki tobie ten chuj pozostawał bezkarny – dorzuciła, a Joanna
z jakiegoś powodu jej nie przerywała. – To ty byłaś osobą, przez którą takie
jak ja cierpiały. Zapewniałaś temu gnojowi bezpieczeństwo i bezkarność,
oczyszczałaś go ze wszystkiego w oczach innych. Jesteś tak samo winna
jak on. Albo nawet bardziej, bo on nie może pokonać swojej natury, a ty
robisz to wszystko tylko i wyłącznie dla kasy i rozgłosu.
Oryński zamknął na moment oczy, w końcu rozumiejąc, skąd ta
początkowa antypatia do Chyłki. W pierwszej chwili Judyta musiała chcieć
pogonić nie tylko ją, ale także jego. Zaraz potem jednak doszła do wniosku,
że może wykorzystać tę sytuację na swoją korzyść.
Ale czy aby na pewno? Dlaczego właściwie zgodziła się, by Oryński ją
reprezentował?
Kordian już otwierał usta, by o to zapytać, ale kiedy Judyta spiorunowała
go wzrokiem, powstrzymał się.
– Zastanawiasz się, po co cię zatrudniłam, co?
Musiał uważać. Mimo że sytuacja stała się niemożliwa, formalnie
Brzostowska wciąż była jego klientką. A na nim ciążył ustawowy
obowiązek, by nie działać na jej szkodę i reprezentować jej interesy.
– Chyba każdy na moim miejscu by się zastanawiał – odparł.
– Pewnie tak.
– Więc?
Judyta prychnęła cicho.
– Nie mogłam przepuścić takiej okazji.
– To znaczy?
– Znaczy, że chciała we mnie uderzyć – odezwała się Chyłka, obracając
głowę do Oryńskiego. – Doszła do wniosku, że za to wszystko, co
zrobiłam, wetknie klin w najważniejsze miejsce w moim życiu, między
mnie i ciebie.
Do Kordiana dopiero teraz dotarło, że faktycznie mogło tak być.
Szczególnie jeśli Joanna wybieliła Rabanta z rzeczy, których dopuścił się,
kiedy był już w związku z Judytą. Przez te dwa lata mogła nie winić
w istocie jego, ale ją.
– Chciała, żebyśmy znaleźli się między młotem a kowadłem –
kontynuowała Chyłka, przenosząc uwagę na siedzącą naprzeciw kobietę. –
Miała świadomość, że kiedy w końcu wyjawi prawdę, będziemy musieli
zrezygnować z jednej ze spraw. A to z kolei wywoła między nami konflikt,
który…
– Dlatego popchnęłaś mi bzdurę o tym, co stało się z ojcem dziecka? –
włączył się Kordian, gromiąc klientkę spojrzeniem. – Chciałaś, żebym nie
mógł rozmawiać o twojej obronie z Chyłką?
Judyta zgodziła się ochoczym ruchem głowy, przywodząc na myśl
zwyczajną psychopatkę.
– Ale było w tym trochę prawdy – odparła. – W głębi duszy go
zamordowałam. Paweł jest dla mnie martwy.
Oryński odwrócił głowę, starając się powstrzymać przekleństwa, które
cisnęły mu się na usta.
– To on jest, oczywiście, ojcem Szymusia.
– Kurwa mać…
Jednak nie udało mu się powstrzymać.
– Jest przekonany, że to nie jego dziecko, bo po tym, jak zarzucał mi
zdrady i namawiał do aborcji, powiedziałam na odpierdol, że faktycznie to
nie on jest ojcem.
Brzostowska i Chyłka mierzyły się nieruchomymi spojrzeniami.
– Pewnie dlatego ci o tym nie powiedział – dodała Judyta, choć na dobrą
sprawę nie mogła być pewna, co przekazał jej klient, a czego nie.
Joanna zdawała się słuchać jej jedynie piąte przez dziesiąte, a Oryński
znał ją na tyle, by wiedzieć, że faktycznie tak jest. W tej chwili sama
wypełniała wszystkie luki występujące w tej relacji. I zapewne nie została
żadna, przy której potrzebowałaby pomocy Judyty.
– Zagrałaś tak nie tylko po to, żeby przypuścić atak na mnie – odezwała
się wreszcie.
Brzostowska teatralnie wstrzymała oddech i zakryła usta dłońmi.
– Niemożliwe – rzuciła. – Czyżbyś zorientowała się, że nie jesteś aż tak
ważna?
Chyłka trwała z niezmienionym wyrazem twarzy.
– Chodziło ci też o optykę w mediach – podjęła. – Wiedziałaś, że Rabant
jest związany z kancelarią od dawna, poza tym na szali leży milionowy
kontrakt filmowy. I miałaś świadomość, że przy konflikcie interesów
Żelazny & McVay zdecyduje się na reprezentowanie Pawła, nie ciebie.
Judyta przeniosła wzrok na Kordiana.
– Cóż…
– Będziesz jawić się w mediach jako ofiara – dodała Joanna. – Biedna
kobieta, która nie dość, że była maltretowana, porzucona z dzieckiem
i w końcu go pozbawiona, to jeszcze została odprawiona z kwitkiem przez
swojego obrońcę.
Kordian położył łokcie na stole i się zgrabił. W tym, co mówiła Chyłka,
nie było niczego niezgodnego z prawdą. Cały ten scenariusz zapewne
rozegra się za kilkanaście lub kilkadziesiąt minut w gabinecie Klejna.
Typowy no contest. Nikt nie będzie nawet rozważać tego, by bronić
Brzostowskiej. A ona wyjdzie ze Skylight i najpewniej zapłakana nakręci
filmik, na którym opowie, jak to porzucił ją własny adwokat.
Kurwa.
To nie będzie wyglądało dobrze ani dla kancelarii, ani dla niego, ani dla
Chyłki.
Oboje czekali na odpowiedź Judyty, ale tej bynajmniej nie spieszyło się
do udzielania jakichkolwiek. Patrzyła spokojnie na parę adwokatów,
czerpiąc z tej sytuacji wyraźną przyjemność.
– Nie będę oceniać, jaki to przyniesie efekt – odezwała się w końcu. –
Ale nie znaleźlibyście się w takiej sytuacji, gdyby nie to, że z Pawła jest
prawdziwy kawał chuja. Po tym, jak ze mną skończył, nie zainteresował się
nawet na tyle, żeby wiedzieć, że zmieniłam nazwisko. Gdyby było inaczej,
pewnie by ci o tym wspomniał… a może nie?
Oczy Chyłki ledwo zauważalnie się zwęziły, a Kordian doskonale zdawał
sobie sprawę z tego, co to oznacza. Szukała drugiego dna. Próbowała
dopatrzyć się ukrytych motywacji swojego klienta. Być może całkiem
słusznie.
– Tak czy inaczej chyba macie problem – dodała Brzostowska. – Prawda?
Joanna lekko uniosła głowę.
– Ze wszystkich osób tutaj największy problem masz ty – odparła. –
Z głową.
– Przynajmniej nie torpeduję kariery ukochanej osoby.
Wyraźnie grała na konflikt między prawnikami, z pewnością na niego
liczyła – nie mogła jednak wiedzieć, że nawet znacznie poważniejsze próby
poróżnienia ich zakończyłyby się fiaskiem. Znała ich tylko z pojedynczych
zdjęć w internecie, ewentualnie z przekazów medialnych przy co
głośniejszych sprawach. Nie miała wglądu w monolit, którym byli.
Oboje w jednym momencie obrócili się do siebie.
– Słyszałeś, Zordon? – odezwała się Chyłka.
– Głośno i wyraźnie. Torpedujesz moją karierę.
– Podczas gdy prawda jest taka, że to ty snujesz takie plany względem
mojej.
Oryński przyjął minę niewiniątka.
– Chcesz zrobić ze mnie ciężarówkę, żebym poszła na macierzyński
i stworzyła ci okazję do tego, byś zajął moje miejsce w kancelarii.
– Dokładnie o tym myślałem wczoraj w nocy, jak przyszło co do czego.
Joanna pokiwała głową ze zrozumieniem.
– Czułam to w twoich ruchach – odparła. – Szczególnie jak byłeś z tyłu.
– Naprawdę?
– Tak. Nacierałeś trochę pod kątem, w kierunku północno-wschodnim,
czyli tam, gdzie moje biuro.
– Punkt G nazywamy teraz biurem?
Chyłka uniosła brwi, jakby nie bardzo wiedziała, o czym mowa.
Właściwie mogliby to ciągnąć w nieskończoność, prędzej czy później
docierając do momentu, w którym Judyta poczułaby się nieswojo.
Brzostowska nie dała im jednak ku temu okazji. Podniosła się,
przeciągnęła dłońmi po bluzce, a potem ruszyła do wyjścia.
– Moment… – rzucił Kordian.
Judyta otworzyła drzwi i dopiero wtedy obejrzała się przez ramię.
– Nasłuchałam się waszych pierdół wystarczająco – oznajmiła, po czym
nie czekając, aż którekolwiek z prawników spróbuje ją zatrzymać, opuściła
salę konferencyjną.
Chyłka i Oryński wymienili się spojrzeniami sugerującymi, że jedno
i drugie jest gotowe za nią ruszyć. Żadne z nich jednak się nie podniosło.
W gruncie rzeczy nie było niczego, co mogliby powiedzieć lub zrobić, by ją
tu zatrzymać.
– Niech ją chuj… – syknęła Joanna.
Przez przeszklone ściany Kordian mógł obserwować, jak jego klientka się
oddala. I nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jest coraz bardziej dumna z tego,
co się wydarzyło.
Gdyby chodziło tylko o dokopanie Chyłce, nie czułaby aż takiej
satysfakcji. Ewidentnie zrealizowała plan, który zakładała od początku, by
prezentować się nie jako sprawczyni, ale ofiara.
– Co teraz? – odezwał się.
Joanna wstała z krzesła i wzięła się pod boki. Trwała tak przez jakiś czas,
dzięki czemu mijający ich młodzi prawnicy mogli obserwować coś, co
normalnie w naturze nie występowało. Bezradność Chyłki.
– Trucizno?
– Daj się zastanowić.
Oryński podniósł się i stanął obok niej. Mimo że Judyta zdążyła już
zapewne zjechać na parter, oboje zastygli w bezruchu, wbijając wzrok
w miejsce, gdzie znikła kobieta.
– W sumie chyba nie ma nad czym – odezwał się Kordian.
Joanna zamrugała kilkakrotnie i obróciła do niego głowę.
– Co? – rzuciła.
– Mówię, że nie ma nad czym się głowić. Wiadomo, że jedno z nas musi
zrezygnować z klienta, a Rabant jest zbyt cenny, by się go pozbywać.
Chyłka powoli obróciła się do niego całym ciałem, a potem utkwiła
spojrzenie w jego oczach.
– Nikt nie jest zbyt cenny – zadeklarowała. – Jasne?
– Ale chyba nie sądzisz, że…
– Że lepiej bronić Judyty niż jego? Nie wiem, Zordon. Przysięgam, że nie
wiem.
Mówiła nieobecnym głosem, jakby myślami przebywała gdzieś daleko.
Być może tak było, bo jej umysł z pewnością rozwijał już wszelkie
potencjalne scenariusze. I starał się wybrać ten, który będzie
najkorzystniejszy nie dla niej, ale dla nich.
Zrobiło się z tego niezłe bagno, skwitował w duchu Kordian. Nie
spodziewał się jednak, że kilka minut później sytuacja pogorszy się jeszcze
bardziej.
Po opuszczeniu Skylight Brzostowska zrobiła to, czego się spodziewali –
nagrała kolejny filmik o tym, jak to została potraktowana przez kancelarię,
która miała ją bronić. I która zamiast tego postanowiła reprezentować
gwałciciela, manipulatora i psychopatę znęcającego się nad kobietami.
Sam w sobie był to cios w reputację Żelaznego & McVaya.
Uderzenie nokautujące przyszło jednak, kiedy Judyta oznajmiła, że to
Paweł Rabant zamordował ich dziecko.
2
Gabinet Mariusza Klejna, XXI piętro Skylight
– Uspokój się, do chuja wafla – rzuciła do komórki Joanna, robiąc już piąte
okrążenie po swoim biurze.
Gdyby miała na nadgarstku jeden z tych wynalazków zliczających kroki,
zapewne poinformowałby ją, że osiągnęła już dzisiejszy cel.
– Jak mam się uspokoić?! – krzyknął ze słuchawki Rabant. – Ta kurwa
publicznie oskarżyła mnie o zabójstwo dziecka!
Chyłka zatrzymała się przy biurku, westchnęła, a potem położyła na nim
komórkę. Nie miała zamiaru dłużej słuchać tych krzyków, ucho ją od tego
bolało.
– Zajebię ją! – słyszała cichy głos dobywający się z komórki. – Zajebię tę
jebaną sukę!
Na niewiele się zda nieodpowiadanie, uznała w duchu Chyłka, a potem
przesunęła palcem po wyświetlaczu, kończąc połączenie. Pawłowi pewnie
zajmie chwilę zorientowanie się, że gada już tylko sam do siebie. Potem
może nieco ostygnie.
Joanna podeszła do okna i wyjrzała na dół. Szukała wzrokiem Kordiana
i jego klientki, ale nigdzie ich nie dostrzegła. Zaraz potem jednak
rozpoznała jego chód i sylwetkę. Stał z Judytą za przejściem dla pieszych
i…
I właściwie trudno było choćby przypuszczać, co konkretnie jej mówił.
Nie zdążyli zamienić nawet zdania w cztery oczy. Nie ustalili planu gry.
Chyłka przerwała rozmyślania, kiedy rozległ się charakterystyczny riff
gitarowy. Nie musiała patrzeć na ekran telefonu, by wiedzieć, że to Rabant.
Odebrała dopiero po chwili.
– Tak teraz traktujesz klientów? – syknął.
– Tylko tych, którzy wybitnie mnie wkurwiają.
– Posłuchaj mnie…
– Słuchałam wystarczająco – przerwała mu. – Teraz twoja kolej.
Mogła wyobrazić sobie zaciśnięte mocno usta Pawła i złość na jego
twarzy. Zmagał się z wciąż narastającymi emocjami, mimo to nie odezwał
się słowem.
– Najprawdopodobniej będę musiała zrezygnować z reprezentowania cię.
– Że co? Co ty, kurwa, powiedziałaś?
– Uspokój się.
– Słuchaj no…
– Zawsze mogę znowu się rozłączyć.
Usłyszała ciąg wyjątkowo niewybrednych, cedzonych pod nosem
przekleństw. Nie robiły na niej żadnego wrażenia.
– Kancelaria nie może reprezentować was obojga – dodała Joanna. –
Wspólnicy niebawem będą głosować nad tym, którą sprawę zostawić.
– I wybiorą tę pierdolniętą wariatkę?
– Nie wiem.
Właściwie Chyłka nie wiedziała nawet tego, czy sama nie zrezygnuje.
Nie miała czasu jeszcze się nad tym zastanowić.
– Chyba sobie ze mnie jaja robisz – rzucił Rabant. – Przecież ona
zajebała swoje dziecko!
– Wasze.
– Gówno, nie nasze – odparował ostro Paweł. – Nie mam z tym nic
wspólnego, a ona spała z tyloma fagasami, że…
– W tej chwili to nieistotne.
– Jak nieistotne, do chuja?! – znów krzyknął Rabant.
Tym razem jednak sam się zmitygował.
– Publicznie oskarżyła mnie o to, że to ja je zabiłem – dodał nieco ciszej.
– Nie tylko oskarżyła, ale też powiedziała, że ma na to dowód.
– Bredzi.
– Na pewno?
Odpowiedziała jej chwilowa cisza, po której Joanna spodziewała się
kolejnej lawiny inwektyw pod adresem Judyty.
– O co ty mnie w ogóle pytasz? – odezwał się jednak dość spokojnie
Paweł.
– O to, czy jest taki dowód.
– Nie. To całkowicie niedorzeczne.
Wyraźnie nie miał zamiaru się tłumaczyć, uznał chyba jednak, że Chyłka
tego od niego oczekuje.
– Jak miałbym w ogóle… kurwa… w jakim ludzko pojętym celu
miałbym to robić? – zapytał. – Nawet jeśli, nie daj Boże, to dziecko było
moje, to nie miałem o tym pojęcia. Więc co? Latam po mieście, włamuję
się do swoich byłych i zabijam im niemowlęta? Kurwa mać, Chyłka!
– Spokojnie.
Znów ciche przekleństwo przesączyło się przez jego usta.
– Nie miałbym nawet jak tam wejść – dodał. – Nie mam kluczy do jej
mieszkania.
Joanna znów stanęła przy oknie, tym razem jednak nie spojrzała w dół,
by nie widzieć, czy Zordon nadal konferuje ze swoją klientką. Zamiast tego
wbiła nieruchomy wzrok w iglicę PKiN-u.
– Masz alibi? – rzuciła wprost.
– Co?
– Na tę noc, kiedy ktoś rzekomo wyniósł dziecko z mieszkania.
– A ja wiem? Przecież nie…
– To się dowiedz.
Dała mu chwilę, by pozbierał myśli, jednocześnie nieco zaskakując samą
siebie tym, że ciągnie rozmowę w takim kierunku, jakby miała dalej go
bronić.
Bo czy miała prawo w ogóle zrezygnować z tej obrony? Wziąwszy pod
uwagę chronologię, to Rabant powinien pozostać klientem Żelaznego &
McVaya. Gdyby wiedzieli o tym, że zachodzi konflikt interesów, nigdy nie
zgodziliby się na reprezentowanie Judyty.
Joanna zamknęła oczy, starając się poukładać myśli. Miała obowiązek
wobec swojego klienta. Olanie go ot tak byłoby uchybieniem
podstawowym standardom wykonywania zawodu adwokata.
– Niech to chuj… – szepnęła.
– Co?
– Nie do ciebie – odparła i odchrząknęła. – Wiesz już, co robiłeś tamtej
nocy, czy nie?
– Chyba tak.
– Chyba?
– Nie prowadzę, kurwa, kalendarza – rzucił nerwowo Rabant. – Ale
wydaje mi się, że byłem wtedy z kilkoma znajomymi w Ćmie.
– Mogą to potwierdzić?
– Już wysłałem esemesa.
– Co to za ludzie?
W podszyciu pytania zadrgała ewidentna próba ustalenia, czy była wśród
nich osoba o nieposzlakowanej opinii, której słowo rzeczywiście coś by
znaczyło. Jak znała Pawła, szanse były marne. Często obracał się w dość
wątpliwym towarzystwie.
– Znajomi aktorzy – odparł.
– Jacy? Była tam jakaś Cielecka albo ktoś w tym guście?
– Może – przyznał Rabant. – Nie wiem, sprawdzę.
Oznaczało to ni mniej, ni więcej, tylko że tamtego wieczoru nie odmawiał
sobie wódki, być może także mocniejszych rzeczy. Jedno trzeba było oddać
parze Rabant–Brzostowska: dobrali się wprost idealnie.
Chwilę zajęło mu potwierdzenie, że impreza rzeczywiście odbywała się
w noc śmierci dziecka. A potem ustalenie, kto na niej był. Nazwiska były
całkiem niezłe, a alibi od tych ludzi solidne.
– O której wróciłeś do domu? – spytała Chyłka.
– A ja wiem? Może po drugiej albo trzeciej. Wolałem już nie patrzeć na
zegarek.
– Pamiętasz ten powrót?
– Co?
– Urwał ci się film czy zachowałeś resztki…
– Gówno pamiętam – uciął szybko Paweł. – Byłem nawalony jak stodoła.
Joanna zaczęła w głowie szybkie kalkulacje. Ile godzin musiałoby
spędzić to dziecko na placu zabaw, by temperatura ciała spadła do poziomu
powodującego śmierć? Z pewnością całkiem sporo. Istniała więc szansa, że
Rabanta dałoby się wykluczyć z kręgu podejrzeń.
– Ktoś był z tobą tamtej nocy, po powrocie do mieszkania?
– Nie.
– Ktoś widział cię rano?
– Kurier, chyba z DPD.
– O której?
– No nie wiem – odparł niewyraźnie Paweł. – Zazwyczaj zjawiają się
u mnie jakoś między ósmą a dziewiątą.
Trzeba będzie to sprawdzić, choć na cud nie było co liczyć – dziura
czasowa była dość duża i mogła podać w wątpliwość alibi Rabanta.
– Nie widzisz, że ona robi wszystko to, co zapowiedziała? – dodał.
– Hę?
– Mówiła, że mnie zniszczy. Że przedstawi mnie jako potwora. Ale nie
spodziewałem się, że posunie się do czegoś takiego.
– Co konkretnie sugerujesz? – odparła ciężko Joanna. – Że zabiła swoje
dziecko, żeby zwalić winę na ciebie?
– Nie wiem. Nie sądziłem, że byłaby do tego zdolna, ale…
– Ale co?
– Jeżeli rzeczywiście chciała się go pozbyć, to czemu za jednym
zamachem nie uderzyć we mnie?
Chyłka spuściła wzrok na ulicę, dopiero po chwili namierzyła Kordiana.
Czy on też rozmawiał z Judytą tak, jakby miała pozostać jego klientką?
O ile go znała, to tak. Musiał mieć podobne rozterki jak ona, ale ostatecznie
doszedł do wniosku, że jedyne, co mogą w tej sytuacji zrobić, to trzymać
się tego, do czego obligują ich Prawo o adwokaturze i inne ustawy.
– Dobra – rzuciła Joanna. – Skąd w ogóle wiedziałeś, że zamierza
przypuścić na ciebie atak?
– Mówiłem ci, że…
– Że masz swoje źródła – wpadła mu w słowo Chyłka. – I wtedy mi to
wystarczyło, teraz potrzebuję konkretów.
Na moment zamilkł, co nigdy nie świadczyło o niczym dobrym.
– Wiedziałem o tym od jej przyjaciółki – odezwał się w końcu Rabant. –
Judyta zwierzyła jej się ze wszystkiego. Nakreśliła, jak ją niby traktowałem,
czy tam maltretowałem, a potem oznajmiła, że chce wymierzyć
sprawiedliwość.
– To marna przyjaciółka, skoro ci o wszystkim powiedziała. Chyba że…
Istniały właściwie tylko dwa powody, dla których taka sytuacja mogłaby
mieć miejsce. Pierwszy zakładał, że Judyta puściła przeciek kontrolowany –
co nie miałoby sensu, bo znacznie lepiej byłoby, gdyby Paweł obudził się
z ręką w nocniku.
Drugi scenariusz wydawał się bardziej prawdopodobny.
– Przeleciałeś ją – powiedziała Joanna.
– Co?
– Tę przyjaciółkę. Dlatego ci o wszystkim powiedziała.
Rabant znów chwilowo zamilkł.
– Mów – poleciła Chyłka.
– Cóż, tak bym tego nie nazwał…
– A jak?
– To ona przeleciała mnie – odparł całkiem poważnym głosem.
Może nie było sensu w to wnikać, przynajmniej nie teraz, uznała w duchu
Joanna. Abstrahując od tego, kto kogo, ta osoba mogła okazać się
kluczowa.
– Jakie masz z nią teraz relacje? – zapytała.
– Całkiem niezłe.
– Jesteś pewien?
– Raczej – przyznał pod nosem. – Nie zdążyłem jej jeszcze zrazić do
siebie, jeśli to masz na myśli.
Właściwie nie miała. A może jednak?
Bez znaczenia.
– Poświadczy na twoją korzyść? – odezwała się.
– W jakim sensie?
– W takim, że potrafisz wytrzymać w łóżku dłużej niż trzydzieści sekund.
– Ale…
– W takim, do kurwy nędzy, że Judyta wcześniej mówiła jej o swoim
planie.
Paweł nawet przez moment się nie wahał.
– Oczywiście – powiedział. – Przecież sama mi to przekazała.
– Pytanie, czy powtórzy to przed sądem.
– Myślę, że tak. Przecież nie będzie mogła kłamać, prawda?
– Prawda.
W porządku, to nie brzmiało najgorzej. Z taką bronią Chyłka mogła
wygrać nie tylko bitwę, ale być może całą wojnę. To na tej kobiecie
zbuduje najważniejszą linię obrony, w dodatku aż do końca pozostanie ona
niewidoczna dla drugiej strony. Ujawni ją dopiero wtedy, kiedy przeciwnik
nie będzie miał żadnej karty do zagrania.
Judyta nie wiedziała o przecieku, ta kobieta z pewnością sama też się nie
wychyli.
Można było z tego skorzystać.
– Więc co teraz? – odezwał się Paweł.
Chyłka skrzywiła się lekko, bo zasadniczo była to ostatnia rzecz, o której
chciała myśleć.
– Odbędzie się głosowanie wspólników – wyjaśniła. – W którym
zdecydują, przy czyjej obronie zostajemy.
– Przekonasz ich? Możesz w ogóle brać w tym udział?
– Właściwie tak – odparła ciężko. – Audiatur et altera pars.
– Że co?
– Podstawowa zasada procesowa już w prawie rzymskim – oznajmiła
Joanna. – Sprowadza się do tego, że trzeba wysłuchać obydwu stron.
W szerszym znaczeniu: poznać wszystkie argumenty za i przeciw.
Rabant przez chwilę się namyślał, jakby nie mógł zdecydować, czy to
zadziała na jego korzyść, czy może wprost przeciwnie.
– Czyli musisz wystąpić przeciwko swojemu mężowi – odezwał się
wreszcie.
– A on przeciwko mnie.
– I nie masz z tym problemu?
– Nie. Robię to codziennie rano, kiedy oboje chcemy do kibla – odparła
Joanna bez wahania, miała bowiem świadomość, jak Paweł potraktowałby
najmniejszą zwłokę w udzieleniu odpowiedzi.
Nie wiedziała, czy zdołała go przekonać, i właściwie niespecjalnie ją to
interesowało. Nie musiała tego robić. Z jego perspektywy była najlepszą
osobą, która mogła poprowadzić tę sprawę.
– No dobra – powiedział. – Ale zrobisz, co trzeba?
– To znaczy?
– Nie będziesz stosować jakiejś taryfy ulgowej czy czegoś?
– Nie będę.
– Na…
– Na pewno – ucięła od razu. – Z szacunku dla Zordona.
Nie chciała rozwijać, ale było dla niej oczywiste, że tylko jeśli oboje
staną na wysokości zadania, będą mogli przejść nad tym zawodowym
starciem do porządku. W przeciwnym wypadku mogą pojawić się
oskarżenia o działanie na pół gwizdka i dawanie sobie forów. A tego żadne
z nich by nie chciało.
– Z mojej strony to tyle – dodała Chyłka. – Czas się przygotować do tej
werbalnej szermierki.
Rabant wypuścił powietrze prosto w mikrofon. Był mocno przejęty, jakby
fakt reprezentowania go przez Żelaznego & McVaya miał zadecydować,
jaki będzie finał sprawy.
Chyłka miała wprawdzie dość ugruntowaną wiarę w swoje możliwości,
ale Bogiem a prawdą, Paweł mógłby znaleźć w przynajmniej trzech
kancelariach kogoś, kto zapewniłby mu zbliżony poziom prawniczych
usług.
Zdawał się jednak w ogóle nie dopuszczać do siebie takiej ewentualności.
– Pamiętaj tylko, że ona nie ma żadnego dowodu – odezwał się.
– Jesteś pewien?
– Jak niczego innego w życiu.
Czyli albo dobrze się ubezpieczył, albo naprawdę był niewinny.
Jakkolwiek było, Joanna miała nadzieję, że jego pewność nie okaże się na
wyrost. Jeżeli Zordon zjawiłby się z konkretnym dowodem, pozamiatałby
tak, że nie byłoby czego zbierać.
Prychnęła cicho i pokręciła głową.
– Coś cię bawi? – spytał Paweł.
– Nie. Po prostu zaczynam myśleć w kategoriach tego, jak wygrać
sprawę.
– To źle?
– Bardzo dobrze – odparła. – Mała rywalizacja w małżeństwie jeszcze
nikomu nie zaszkodziła.
Nie była to do końca prawda. I Chyłkę naszła obawa, że niebawem
przekona się o tym na własnej skórze.
5
Korytarz kancelarii Żelazny & McVay, XXI piętro Skylight
Otwierane bez pukania drzwi nigdy nie zwiastowały niczego dobrego dla
osoby, która się na to poważyła.
Mariusz Klejn przekonał się o tym już w momencie, kiedy przestąpił próg
i padło na niego ciężkie spojrzenie Joanny.
– Wiedziałaś o tym? – rzucił.
Chyłka wbijała w niego nieruchomy wzrok.
– Słyszysz, co do ciebie mówię?
– Nie. I wykurwiaj stąd w tej chwili.
– Co?
– Wypierdalaj z mojego biura, Klejn.
Zastanawiała się, ile razy będzie zmuszona sparafrazować tę myśl, by jej
sens dotarł do partnera zarządzającego.
Najwyraźniej sporo, bo zamiast się wycofać, podszedł do biurka.
– Wiedziałaś o tym czy nie? – powtórzył.
– O twoich problemach z trzymaniem moczu? Nie. Dopiero teraz je
odnotowuję.
Stał przed jej biurkiem nieruchomo, a na jego twarzy nie drgnął nawet
jeden mięsień. Patrzył na nią z góry, czekając na odpowiedź.
– Wiedziałaś, że prokuratura zatrzyma tego faceta, kiedy decydowaliśmy
o prowadzeniu obydwu spraw?
Joanna westchnęła.
– Nie.
– A jednak nie wydajesz się zaskoczona.
– Bo Rabant mi o nim powiedział. Dużo później, już w trakcie procesu,
kiedy wyszło na jaw, że to on zabrał dziecko z domu.
Mariusz przysunął sobie krzesło, szurając nim głośno po podłodze,
a potem usiadł naprzeciwko Joanny. Nie sprawiał wrażenia, jakby miał
zamiar odpuścić, dopóki nie pozna szczegółów.
Chyłka nie planowała dawać mu wszystkich. Jedynie tyle, by łaskawie się
odpierdolił. Po tym, co wydarzyło się wczoraj wieczorem i dziś rano,
potrzebowała spokoju. A nie dało się go osiągnąć, kiedy Klejn był
w pobliżu.
– Co konkretnie powiedział ci Rabant? – spytał.
– Dowiesz się, jeśli prokuratura poda jego zeznania do wiadomości
publicznej.
Bezpośrednio tego nie zrobią, ale proces przeciwko sprawcy będzie
jawny. Każdy dowie się, co wydarzyło się tamtej nocy.
– Nie mam zamiaru czekać – odparł Mariusz. – Kim jest ten człowiek?
Kacper Iwański?
– Nie wiem, nie znam go.
– Kurwa mać, Chyłka…
– Chcesz wiedzieć więcej, zapytaj mojego klienta. Może ci powie.
– To także mój klient – odparował Klejn. – Bo gdybyś nie zauważyła, to
moja kancelaria.
Joanna uniosła brwi, jakby zaskoczył ją czymś, czego w najśmielszych
przypuszczeniach się nie spodziewała.
– Dziwne – rzuciła. – Bo nie zauważyłam, żeby twoje nazwisko wkradło
się gdzieś między te dwa, które widnieją na szyldzie.
– To przetrzyj oczy, bo niebawem tam będzie.
Chyłka posłała mu wyjątkowo krótki i ewidentnie nieszczery uśmiech.
– Po moim rozkładającym się trupie – oznajmiła.
– Żaden problem.
– Powiedział twój ojciec, kiedy wraz z twoją matką ustalali, że ma wyjąć
w porę. A potem zobacz, co się stało.
Po Klejnie tradycyjnie spłynęło to jak po kaczce, przez co Joanna
autentycznie zatęskniła za Żelaznym. Takie rozmowy z nim zawsze
przynosiły jej znacznie więcej satysfakcji. Być może nawet
podreperowałyby nieco jej humor.
– Mów – polecił Mariusz.
– Mówiłam już. Na dwa różne sposoby, żebyś stąd wywalał
w podskokach. A mimo to…
Urwała, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
– Co jest, kurwa? – mruknęła pod nosem. – Bawicie się w dworzec czy
jak?
Do środka wszedł Kormak, ostrożnie stawiając pierwszy krok
i kontrolując, czy nie spadną na niego gromy. Kiedy uzmysłowił sobie, że
ktoś jest już w środku i najpewniej przyjął je na siebie, wszedł dalej.
– Mamy pewien problem – oznajmił.
Chyłka rozłożyła ręce.
– Naprawdę nie mógłbyś przyjść do mnie kiedyś z jakąś dobrą nowiną? –
jęknęła. – Na przykład, że partner zarządzający skoczył na główkę na
basenie i nie zauważył, że nie napełniono go wodą?
– Chciałbym.
Klejn obejrzał się przez ramię.
– Ale tym razem wieści są trochę kłopotliwe – dodał szybko chudzielec
i podszedł z tabletem.
Położywszy go na biurku Chyłki, odsunął się nieco, a ona zerknęła na
ekran.
– Żartujesz sobie? – szepnęła.
– Nie.
Podniosła na moment wzrok.
– Nie do ciebie – rzuciła, a potem wróciła do tekstu.
Znajdował się na stronie TVN24, ale przypuszczała, że podobny widnieje
także wszędzie indziej. A przynajmniej na wszystkich portalach, które
interesowały się sprawą ciała dziecka odnalezionego w Łazienkach
Królewskich.
– O co chodzi? – odezwał się Klejn.
– O to, że już nie musisz mnie pytać o szczegóły.
– Hm?
– Trabant przedstawił wszystko w wywiadzie – odparła Joanna, obracając
tablet ku partnerowi zarządzającemu.
Artykuł odnosił się głównie do rozmowy przeprowadzonej dla „Gazety
Wyborczej”, w której Paweł Rabant dokładnie wyjaśniał, co miało miejsce
tamtej pechowej nocy. Chyłka jedynie przesunęła wzrokiem po
najważniejszych akapitach, było jednak jasne, że nie zachował dla siebie
niczego, czego mogłaby użyć w procesie jako asa z rękawa.
– To wszystko prawda? – zapytał Klejn, nie podnosząc oczu.
– Tak – odparła ciężko Joanna i rozsiadła się na fotelu. – Trabant zabrał
dziecko, bo Judyta była dętką. Nie byłaby w stanie zmienić pieluchy,
nakarmić go czy choćby umyć. Paweł uznał, że nie może zostawić z nią
syna.
Mariusz oddał tablet Kormakowi, który potwierdził odbiór krótkim
skinieniem głowy, po czym się ewakuował.
– Co on tam w ogóle robił? – spytał Klejn.
– Chciał z nią pogadać.
– O czym?
– O przyszłości dzieciaka.
Mariusz trwał z kamiennym wyrazem twarzy i nie sposób było
przesądzić, czy pokłada jakąkolwiek wiarę w słowach klienta Joanny. Bez
znaczenia. I tak nie miała zamiaru rozwodzić się nad tym, co zrelacjonował
jej Rabant.
– Zastał ją jako trupa, więc wyszedł z dzieciakiem – podjęła. – Na
parterze władował go do wózka, a potem wyjechał na zewnątrz. Pech
chciał, że napatoczył się wtedy Kacper Iwański.
– I co to za człowiek?
– Aktualny partner Judyty.
Klejn sprawiał wrażenie, jakby dopiero teraz usłyszał najbardziej
niestworzoną rzecz pod słońcem. W istocie jednak trudno było posądzać
taką dziewczynę jak Brzostowska o to, że długo będzie sama.
– Podejrzany typ – kontynuowała Chyłka. – Niejasne kontakty
w półświatku, nieokreślone źródła dochodów i przynajmniej kilka zdarzeń
w CV, które powinny być zakwalifikowane jako rozbój lub pobicie.
Mariusz patrzył na nią w milczeniu.
– Gość poczuwa się jednak do roli głowy rodziny. Twierdzi, że dba
o Judytę, opiekuje się dzieckiem…
– Zaraz – uciął Klejn. – To dlaczego ona o nim słowem nie wspomniała?
– Pytaj Zordona, to jego klientka.
– Ale chyba wie, że go zatrzymali? Znaczy wiedziała, że do tej pory był
podejrzany?
Joanna wzruszyła ramionami, nie mając zamiaru wikłać się w tę
rozmowę. Kilka dość logicznych wniosków nasuwało się jednak
samoczynnie.
– Musiała wiedzieć – dodał Mariusz. – Przecież z pewnością go wzywali,
żeby złożył zeznania. I pytali ją o alibi jej chłopaka.
Dla Chyłki wszystko to było równie oczywiste, jak teraz stawało się dla
Klejna.
– Celowo o nim nie wspominała… – kontynuował Mariusz – czyli musi
wierzyć w jego niewinność.
Jeśli rzeczywiście tak było, to Chyłka właściwie jej się nie dziwiła.
Z punktu widzenia Judyty dziecko zaginęło, kiedy ona spała. Mógł zabrać
je zarówno jeden, jak i drugi mężczyzna – a znienawidzony były stanowił
znacznie lepszy wybór niż obecny partner, którego zapewne darzyła jakimś
uczuciem.
– Co stało się potem? – spytał Klejn. – Według Rabanta?
– Posprzeczali się.
– I?
– I Iwański wyjaśnił mu, że jeśli nie zostawi wózka, to będzie mógł grać
jedynie główne role w filmach o ludziach ze zdeformowanymi twarzami.
Joanna przyjrzała się rozmówcy, lekko marszcząc brwi.
– W sumie ty też byś mógł – oceniła. – Twój ryj wygląda, jakby kiedyś
się palił i próbowano ugasić go widelcem.
Klejn nie podjął rękawicy.
– Więc wedle jego relacji to Kacper Iwański jako ostatni miał kontakt
z dzieckiem – powiedział.
– Brawo. Umiesz w dedukcję.
– Ktoś go potem widział? Wiadomo, dlaczego miałby się dopuścić
zabójstwa?
– A co mnie to obchodzi? – odparowała Chyłka. – Dla mnie jest istotne
to, co dla prokuratury.
– Czyli?
– Że mają właściwego człowieka.
Mariusz przekrzywił się na bok.
– Ale mają jakieś dowody nieposzlakowe? – zapytał. – Odciski palców,
DNA? Ślady zapachowe? Cokolwiek?
– Nie wiem. Raczej tak, inaczej nie byliby tak pewni swego.
Cóż, pozostawała jeszcze kwestia prawdopodobnej łapówki, którą Rabant
komuś wręczył. Początkowo Joanna stawiała na sędziego, ostatecznie
jednak to nie on, ale Elwira Uptas była siłą sprawczą obecnego stanu
rzeczy.
– Tyle wiem – zakończyła Joanna. – Co stało się po tym, jak mój klient
stracił z oczu Iwańskiego i dziecko, nie mam pojęcia. Mogę tylko się
domyślać, że facetowi odpadł dekiel. Może dał się ponieść zazdrości, może
był wstawiony albo naćpany. Istotne jest to, że koniec końców zacisnął ręce
na szyi niemowlaka, a potem go udusił.
Klejn wpatrywał się w nią wzrokiem, który zazwyczaj przyrównywała do
jelenia gapiącego się nocą w światła nadjeżdżającego auta.
– Krótko mówiąc, obstawiłeś złego źrebaka w tym wyścigu – oznajmiła.
– Co?
– O ile mnie pamięć nie myli, a zwykle tego nie robi, bo jest niezawodna,
to chciałeś bronić Judytę i pozbyć się Rabanta.
Mariusz nie odpowiedział.
– Twój instynkt adwokacki działa tak niezawodnie, jak intuicja
marketingowa Antka Królikowskiego – dodała Chyłka. – A teraz won stąd,
piździelcu.
Ponownie nie doczekała się żadnej reakcji i zatęskniła za nerwowymi
ruchami wykonywanymi przez Żelaznego. Dosrywanie temu facetowi
zasadniczo przestawało sprawiać jej jakąkolwiek przyjemność.
Klejn w końcu się podniósł i niespiesznie ruszył do drzwi. Zawahał się
jednak przed ich otwarciem.
– Nie wydaje ci się to dziwne? – odezwał się.
– Że weganie nie mają oporów przed jedzeniem owoców i warzyw, mimo
że rosną one dzięki odchodom odzwierzęcym? Bardzo.
Mariusz obrócił się do niej, najwyraźniej nie mając zamiaru wychodzić.
– Nie – odparł. – Że twój klient wcześniej nie powiedział ci o rzeczy tak
podstawowej jak fakt, że ktoś odebrał mu to dziecko?
Joanna ściągnęła lekko brwi.
– To znaczy o ile nie kłamiesz mi prosto w twarz – dodał Klejn. –
I rzeczywiście dowiedziałaś się o tym dopiero niedawno.
– Tak było.
– Więc czemu nie podniósł tego wcześniej? Nie od razu?
Kiedy Mariusz postawił krok z powrotem w jej kierunku, Chyłka
westchnęła bezsilnie. Owszem, podobne myśli krążyły po jej głowie, od
kiedy tylko nowe fakty wyszły na jaw – nie miała jednak zamiaru omawiać
ich akurat z tym człowiekiem.
– Przecież widział jak na dłoni sprawcę zabójstwa – ciągnął Klejn. – Miał
praktycznie stuprocentową pewność co do tego, kto odebrał życie jego
synowi. A mimo to nic nie powiedział? I czekał aż do momentu, kiedy
prokuratura postawiła zarzuty temu Iwańskiemu? To się nie klei.
– Widocznie kazali mu milczeć.
– Kto?
– Prokuratura.
Mariusz prychnął cicho.
– Nie przesłuchiwali go, nie mieli z nim żadnego kontaktu. Jakimś cudem
trafili na Kacpra Iwańskiego, mimo że twój klient nie złożył zeznań.
I dlaczego tego nie zrobił? W jakim świecie byłoby to choć trochę
logiczne?
Partner zarządzający zbliżył się już tak bardzo, że mógł położyć ręce na
biurku i pochylić się nad Chyłką.
– Gdybyś była ojcem, któremu odebrano dziecko, zachowałabyś się
w taki sposób? Szczególnie kiedy rano obudziłabyś się i odkryła, że ono nie
żyje?
Klejn pokręcił głową, a Joanna uświadomiła sobie, że chwilowe otępienie
wywołane nadmiarem emocji właśnie go opuszcza. Zaczynał rozumieć, jak
dziurawa jest wersja zdarzeń przedstawiona przez Rabanta.
– I jakim cudem Iwański w ogóle odebrał mu niemowlaka? – dodał.
Joanna mimowolnie uciekła wzrokiem w bok.
– Przecież ten facet trenuje teraz do jakiegoś filmu, w którym ma grać
osiłka – kontynuował Mariusz. – Sama wiesz, jak wygląda.
Nie widział jeszcze Iwańskiego, skwitowała w duchu. Kiedy tylko rzuci
okiem na faceta, który nie miał nawet w połowie takiej masy mięśniowej
jak Paweł, zacznie jeszcze bardziej podawać w wątpliwość przedstawiony
scenariusz.
Zresztą nie tylko on.
– To jakiś absurd – podsumował Klejn. – A ja na twoim miejscu nie
byłbym taki pewny, że moja intuicja adwokacka zawiodła.
Nie czekał na odpowiedź. Sukinsyn był z siebie tak zadowolony, że od
razu opuścił biuro Joanny, zostawiając ją z uporczywą świadomością, że się
nie pomylił.
Coś tu wyjątkowo śmierdziało. A prokuratura zdawała się tego
całkowicie nieświadoma.
Chyłce pozostało tylko jedno.
Chwyciła za telefon i wybrała numer Paderborna. Jeśli nawet jakaś
łapówka trafiła do rąk oskarżycielki, to z pewnością nie miała wpływu na
Olgierda. Przeciwnie, gdyby wyczuł, że cokolwiek jest nie tak,
interweniowałby bez wahania.
– Jeśli chcecie dać dziecku moje imię, to śmiało – powitał ją.
– Prędzej nazwę je Brajan.
– To nie taki zły pomysł – przyznał Paderborn. – Ale może pomyślicie
o Brandonku?
Joanna głośno wypuściła powietrze nosem.
– Nudzi ci się w tej prokuraturze, co, Padre?
– Niespecjalnie.
– To przestań mitrężyć mój czas.
– Prowadzę z tobą normalną, uprzejmą, przyjacielską rozmowę – odparł.
– Tak jak przed chwilą robiłem to z twoim mężem.
Chyłka uśmiechnęła się lekko. Oczywiście.
– I przypuszczam, że dzwonisz w tej samej sprawie – kontynuował
Paderborn. – Czyli chcesz się dowiedzieć, co jest z nami nie tak.
– Nadzieję na ustalenie tego dawno straciłam – odparła Joanna. – Teraz
wystarczy mi parę informacji o tym Iwańskim.
– Jasne.
– Skąd wasza pewność, że to on zabił dziecko?
Usłyszała ciche westchnienie, po którym nastąpiła chwila ciszy. Mimo
woli Chyłka zaczęła zastanawiać się nad tym, ile udało się ustalić
Zordonowi. Z pewnością nie miał takiego doświadczenia w wyciąganiu
informacji z Padera jak ona.
– Powiem ci to samo, co powiedziałem Kordianowi – odparł prokurator.
– Prokurator prowadząca postępowanie jest przekonana, że mamy właściwą
osobę.
– Ty też?
– Też.
Odpowiedź padła bez żadnego wahania, Olgierd nie potrzebował nawet
sekundy na zastanowienie.
Joanna trwała w bezruchu, przyciskając komórkę do ucha. Czyżby się
pomyliła? Nie było żadnej łapówki? Wszystko rozegrało się w zgodzie
z prawem?
– Przyznał się? – rzuciła.
– Hm?
– Iwański. Przyznał się do winy? Stąd wasza pewność?
– Mogę powiedzieć ci tyle, że pojemność skokowa mojego auta wynosi
cztery i pół litra – odparł stanowczo Paderborn. – I obawiam się, że to
wszystko.
– Daj spokój.
– Możemy ciągnąć temat godzinami, ale o sprawie dowiesz się dopiero
z procesu. Chyba że nagle stałaś się obrończynią Iwańskiego i przysługuje
ci prawo wglądu w materiały?
Joanna puściła to retoryczne pytanie mimo uszu, a potem mruknęła coś
na pożegnanie i się rozłączyła. Wyglądało na to, że połowę walki
z Zordonem wygrała. Judyta odpowie za zniesławienie w przedmiocie
rzucania bezpodstawnych oskarżeń o zabójstwo.
Pozostawała jeszcze druga część, znęcanie się. Ale jeśli Rabant załatwił
ją równie sprawnie, jak tę pierwszą…
Chyłka przeklęła pod nosem i odepchnęła się od biurka. Wstała i zaczęła
chodzić nerwowo po gabinecie.
Niech to chuj. Nawet nieświadoma część umysłu podpowiadała, że Paweł
dopuścił się jakiejś machinacji. Cała ta Elwira mogła brać w niej udział,
Pader najwyraźniej pozostawał całkowicie nieświadomy.
– Kurwa… – mruknęła Joanna, stając przy oknie. – Kurwa, kurwa,
kurwa…
Przesuwała wzrokiem po samochodach, które w szaleńczym pędzie
próbowały zdążyć na zielone światło przy skrzyżowaniu z Alejami
Jerozolimskimi. Nie mogła się skupić, trudno było jej zebrać myśli.
Wiele by dała, żeby choć na moment zamienić swoją pracę na zwykłą,
fizyczną, niewymagającą wysiłku intelektualnego robotę.
W istocie nie chodziło o zabrnięcie w ślepą uliczkę życia zawodowego.
Miała tego pełną świadomość.
Westchnęła głośno, a potem oparła się o szybę i wbiła wzrok w gmach
Pałacu Kultury. Czas na kolejną wizytę u ginekolożki i dodatkowe badania.
Nie było sensu dłużej się oszukiwać, że wszystko jest w porządku.
Trwało to zbyt długo. Czysty rachunek prawdopodobieństwa dowodził,
że dawno powinna zajść w ciążę.
Wróciła do biurka i położyła rękę na klapie zamkniętego laptopa. Przez
chwilę zastanawiała się nad dwiema rzeczami, które w jakimś naturalnym
odruchu miała zamiar zrobić.
Poczytać o alternatywnych metodach zapłodnienia. A zaraz potem
sprawdzić, jak wyglądają obecne przepisy adopcyjne.
Przełknęła ślinę, nie potrafiąc otworzyć macbooka. W pewien sposób
byłoby to jak przyznanie się do porażki. Pogodzenie się z faktem, że nie
może zajść w ciążę w naturalny sposób.
Powoli uniosła klapę, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
– Nie ma mnie – rzuciła bezsilnie.
Mimo to drzwi się otworzyły, a w progu stanął Kordian. Chyłka
natychmiast się zmieszała, jakby przyłapał ją na czymś, na czym nie
powinien. Zerknął podejrzliwie na wpółotwarty laptop, a potem postąpił
krok do przodu.
Joanna otworzyła usta, ale się nie odezwała. On też przez chwilę milczał,
jakby niepewny, jaki ton powinien przyjąć. W końcu zdecydował się na
wręcz boleśnie profesjonalny.
– Miałem widzenie u Iwańskiego – oznajmił.
– Co proszę?
– Będę go bronić.
Chyłka głośno zamknęła macbooka.
– Zwariowałeś?
– Nie – odparł. – Jego interesy są zbieżne z tymi mojej klientki. Obojgu
zależy na zatrzymaniu prawdziwego zabójcy.
Jeśli istniała szansa, że choćby oględnie to przegadają, szybko przepadła,
gdy Oryński chwycił za klamkę.
– Iwański jest niewinny, Chyłka – dodał na odchodnym. – Wrabiają go.
15
Salad Story, Złote Tarasy
Starałem się też trzymać faktów, jeśli chodzi o in vitro – zarówno jeśli
chodzi o statystyki, jak i stan prawny dotyczący procedury
pozaustrojowego zapłodnienia w Polsce. Są aktualne na lipiec 2022 roku,
ale mam nadzieję, że taki stan rzeczy nie będzie trwał. W przypadku osób
takich jak Chyłka i Zordon sfinansowanie całego procesu nie jest
obciążeniem nie do przejścia – w większości przypadków jednak in vitro
pochłania całe życiowe oszczędności. Nawet kilka tysięcy dofinansowania
w miastach nie jest wystarczającą pomocą – a pamiętajmy, że takie
możliwości mają ludzie tylko w największych metropoliach.
Skalę problemu dobrze obrazuje cykl reportaży Marty Abramczyk pt.
Usłyszeć mama, tata, które znaleźć można na TVN24 GO i które serdecznie
polecam. Oby jednak takie materiały w przyszłości nie musiały powstawać
– szczególnie że wszystkie te pesymistyczne dane, które przewijają się
w książce, naprawdę pochodzą z raportów Światowej Organizacji Zdrowia.
I to by było na tyle.
Do zobaczenia w Tatrach.
(Jakim cudem Chyłka to zdzierży, nie wiem).
Remigiusz Mróz
Warszawa–Opole, 1 lipca 2022 roku
Spis treści
Rozdział 2. Mandaryna
1. Sala konferencyjna, kancelaria Żelazny & McVay
2. Gabinet Mariusza Klejna, XXI piętro Skylight
3. ul. Złota, Śródmieście
4. Gabinet Chyłki, kancelaria Żelazny & McVay
5. Korytarz kancelarii Żelazny & McVay, XXI piętro Skylight
6. Jaskinia McCarthyńska, XXI piętro Skylight
7. ul. Złota, Śródmieście
8. Sala konferencyjna, XXI piętro Skylight
9. Salon BMW, ul. Ostrobramska
10. Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia, ul. Marszałkowska
11. Sala rozpraw, ul. Marszałkowska
12. ul. Parkingowa, Śródmieście Południowe
13. ul. Argentyńska, Saska Kępa
14. Gabinet Chyłki, XXI piętro Skylight
15. Salad Story, Złote Tarasy
16. ul. Żurawia, Śródmieście
17. Sala rozpraw, Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście
18. Garaż podziemny, ul. Argentyńska
Rozdział 3. Werdykt
1.Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia, ul. Marszałkowska
2. ul. Żurawia, Śródmieście
3. Sala rozpraw, sąd rejonowy
4. Sala rozpraw, sąd rejonowy
5. ul. Parkingowa, Śródmieście
6. Sala rozpraw, sąd rejonowy
7. ul. Marszałkowska, Śródmieście
8. Młynów, Wola
9. Browary Warszawskie, Wola
10. ul. Grzybowska, Wola
11. Sala konferencyjna, kancelaria Żelazny & McVay
12. Gabinet Kordiana, Skylight
Epilog
ul. Argentyńska, Saska Kępa
Posłowie