Carlton H. D. - Does It Hurt

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 329

Tytuł ‌oryginału

Does I‌t Hurt?


Copyright © 2022 by ‌H.D. Carlton
All rights reserved
Copyright ‌© for Polish ‌edition
Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne
Oświęcim ‌2024
Wszelkie Prawa ‌Zastrzeżone

Redakcja:
Agata Bogusławska
Korekta: ‌
Alicja Szalska-Radomska
Edyta ‌Giersz
Estera Ł
‌ owczynowska
Redakcja ‌techniczna:
Michał Swędrowski
Projekt okładki:
Paulina ‌Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ‌ISBN: ‌978-83-8362-412-9


Spis treści

Playlista
Od ‌autorki
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział ‌3
Rozdział 4
Rozdział ‌5
Rozdział 6
Rozdział ‌7
Rozdział 8
Rozdział ‌9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział ‌13
Rozdział ‌14
Rozdział 15
Rozdział ‌16
Rozdział ‌17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział ‌20
Rozdział 21
Rozdział ‌22
Rozdział ‌23
Rozdział ‌24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział ‌28
Rozdział ‌29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział ‌33
Rozdział ‌34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział ‌38
Rozdział ‌39
Epilog
Słowniczek
Podziękowania
O ‌autorce
Przypisy
Ostrzeżenie

Powieść ta jest ‌utrzymana w konwencji dark romans ‌i zawiera ‌poruszające sceny ‌przemocy,
morderstw, ‌wulgarny język, wzmianki oraz ‌wizje ‌dotyczące samobójstwa, ‌depresji, ‌lęku,
PTSD, sytuacji ‌bezpośredniego zagrożenia ‌życia, bycia rozbitkiem ‌pośrodku morza ‌i aktów
seksualnych, na ‌które nie ‌wyrażono zgody ‌wprost. Porusza ‌także tematy kazirodztwa
i pedofilii ‌(bez ‌opisów), maltretowania dzieci, ‌gwałtu, ‌porwań i innych form wykorzystywania.
W ‌książce ‌występują opisy ‌czynności ‌seksualnych przeznaczone wyłącznie dla
‌pełnoletnich ‌odbiorców. ‌Wspomniane są ‌pewne parafilie, jak autassassinofilia ‌(podniecenie
‌wywołane sytuacją zagrożenia życia), ‌podduszanie, ‌poniżanie i sadomasochizm.
Młodemu rekinowi;
przesuń się, ‌mały,
tatuś ‌rekin jest ‌już przy Tobie.
PLAYLISTA

Temat p
‌ rzewodni:
Chris Isaak – Wicked G
‌ ame (w ‌wykonaniu Jessie Villa)

Pozostałe ‌utwory:
Ed Sheeran ‌– Bad Habits
Billie ‌Eilish – N
‌ DA
Billie Eilish ‌– idontwannabeyouanymore
Sasha Sloan ‌– Runaway
The Neighbourhood – S
‌ weater ‌Weather
Croosh (feat. ‌I.V.) – L
‌ ost
Seether – Words ‌as Weapons
Hemming –
‌ Hard on Myself
OneRepublic (‌ feat. T
‌ imbaland) – Apologize
Righteous ‌Vendetta – A
‌ Way Out
Transviolet ‌– U
‌ nder
Lana Del Rey ‌– Born ‌to Die
nothing,nowhere. ‌– rejecter
Emawk (‌ feat. solace) – P
‌ ilot
MAALA – B
‌ etter Life
Frank Ocean ‌– L
‌ ost
Glass Animals – H
‌ eat Waves
Johnny ‌Rain ‌– Harveston L
‌ ake
Seether (feat. Amy ‌Lee) – B
‌ roken
KALLITECHNIS – Synergy

Tablica ‌na Pinterest


https://pin.it/5OHlrMV
OD ‌AUTORKI

Wszelkie aspekty języka i kultury ‌włoskiej, ‌z której wywodzi się Enzo, ‌konsultowałam
‌z osobą mieszkającą we ‌Włoszech. Pamiętajcie ‌jednak, że znaczenie ‌niektórych ‌fraz zależy
od kontekstu ‌i nie ‌zawsze ‌da się je ‌przetłumaczyć dosłownie. Zawierający je ‌słowniczek
‌znajduje się na ‌końcu ‌książki.

Ekscytującej lektury!
W niektóre dni ‌jestem ‌oceanem. ‌W inne okrętem. Tej ‌nocy zaś jestem latarnią: s‌ tojącą ‌na
skraju ‌klifu, ‌rozświetloną.
Vasiliki
PROLOG

Sawyer

Przestań się lampić, ‌szmato.


Podryguję energicznie ‌nogą i po raz milionowy ‌próbuję się ‌opanować. Daję po sobie
‌znać, ‌że się denerwuję. Ale ‌jak ‌miałabym się nie ‌denerwować, kiedy ‌gapi się na mnie
siostrzenica męża kuzynki mojej matki?
Wygląda, jakby zobaczyła ducha – bo też duchem praktycznie byłam przez ostatnie sześć
lat. Aczkolwiek nie do końca.
I właśnie dlatego muszę się dostać na ten cholerny lot.
Siedzimy na krzesełkach naprzeciwko siebie, czekając na samolot do Indonezji.
Po cholerę ona tam leci? Przecież już prawie Boże Narodzenie, do kurwy.
Sądząc po jej ubiorze – spódnica, marynarka, szpilki od Louboutina – to pewnie podróż
służbowa.
Kurwa, kto podróżuje służbowo w szpilkach od Louboutina? Nieważne. Liczy się tylko to,
że mnie zauważyła, a to niedobrze.
Pot ścieka mi po plecach i jestem prawie pewna, że mam już ciemne ślady pod pachami.
Obie staramy się wyglądać niewinnie.
Z wyraźnie udawaną nonszalancją powoli wysuwa telefon z kieszeni. Niby nic takiego, ale
jej plamy pod pachami i fakt, że zerka na mnie co dwie sekundy, natychmiast ją zdradzają.
Ostrożnie przykłada komórkę do ucha, próbując zasłonić ją prostymi jak druty włosami,
jednak te są tak cienkie, że niemal przezroczyste, więc doskonale widzę, co robi.
Suka.
Ma mnie tu jak na dłoni, przez co nie wiem, dokąd uciekać. Nie mam jednak wyboru: albo
się stąd zmyję, albo mnie znajdą. Chrzanić zatem zgrywanie niewinnej; tu chodzi o moje
życie!
Chwyciwszy swój bagaż podręczny, wstaję i próbuję spokojnie się oddalić.
– Hej! – woła nagle.
Jebać to wszystko, a szczególnie ją.
Niemal ze łzami w oczach mieszam się w tłum. Za długo odkładałam wyjazd z kraju
z obawy, że nakryją mnie w trakcie… A teraz jestem już tego praktycznie pewna.
Serce pędzi mi jak oszalałe, gdy kieruję się do sklepu z podarunkami, gdzie kupuję
zapinaną bluzę z kapturem, spodnie dresowe i czapkę z daszkiem. Potem, popatrując za
siebie, pędzę do łazienki, by się przebrać. Nawet tutaj panuje tłok. Zwieszam więc głowę
i szybko wpadam do kabiny. Trzęsącymi się dłońmi spinam włosy w niski kok, wkładam
bluzę, na głowę zakładam czapkę, a na nią naciągam jeszcze kaptur, aby ukryć resztę
wystających kosmyków. Na końcu wciągam dresy na szorty.
Z nerwów jestem już cała spocona.
Myję ręce i biegnę do kasy biletowej. Zziajana, sapię w twarz dziewczyny za ladą, która
rzuca mi zdziwione spojrzenie, zaskoczona moim nagłym pojawieniem się.
– W czym mogę…
– Potrzebuję bilet na najbliższy lot – przerywam. Z pośpiechu język prawie plącze mi się
w ustach.
Dziewczyna mruga kilka razy, po czym kieruje wzrok na ekran monitora i wpisuje coś na
klawiaturze.
– Jest lot do Indone…
– Nie ten – znów nie daję jej dokończyć. – Jakiś inny.
Mierzy mnie wzrokiem.
Wiem, wkurzam ją, ale to nic, czego nie mogłaby odreagować później z pomocą wielkiego
kieliszka czerwonego wina. Ja natomiast walczę tu o uniknięcie spotkania ze swoim stwórcą.
– Może być Australia? Samolot odlatuje za czterdzieści minut.
– Biorę – odpowiadam i kładę na ladzie zwitek banknotów wraz z dowodem tożsamości.
Dziewczyna zerka na mnie obojętnie, drukuje bilet, a potem przelicza pieniądze.
Kurewsko powoli.
– Brakuje ośmiu dolarów i dziewięciu centów – wypala.
Zwykle nie jestem nieuprzejma dla ludzi z obsługi klientów, bo wiem, jak niewdzięczną
mają robotę. Niemniej jeśli namierzą mnie teraz z powodu głupich ośmiu dolców i dziewięciu
centów, zacznę krzyczeć, że to wszystko jej wina, i ucieknę. Mamrocząc nerwowo pod
nosem, wyławiam z kieszeni banknot dziesięciodolarowy i rzucam go na ladę.
Dziewczyna bierze pieniądze ze złością w oczach i kontynuuje.
Raz za razem oglądam się przez ramię. Na szczęście na lotnisku panuje tłok; nie widzę
też żadnych uzbrojonych ponuraków kierujących się w moją stronę.
– Ma pani bagaż?
– Tylko podręczny – wyjaśniam.
Po kilku kolejnych minutach dziewczyna nareszcie podaje mi bilet razem z resztą
i dowodem tożsamości.
– Bramka 102. Terminal B.
Zamaszystym ruchem zabieram, co moje, i rzuciwszy jej szybkie „dziękuję”, mknę do
bramki tak szybko, że torba obija mi się o nogi.
– Jeszcze ja! – wykrzykuję.
Pilnujący jej gość zasługuje na loda za to, że na mój widok się odsuwa, bym mogła
przejść. Nawet podczas tej szaleńczej gonitwy sprawdzam, czy nikt za mną nie biegnie.
Dopiero kiedy samolot startuje, serce wraca mi z gardła do piersi. Mimo to wciąż
denerwuję się z obawy, czy wieża kontroli lotów nie zawróci zaraz maszyny komunikatem
o zbiegu na pokładzie.
ROZDZIAŁ 1

Sawyer

Rak smakuje jak gówno.


Zaciągam się głęboko, a mentol sunie po języku i wypełnia płuca razem z innymi
chemikaliami.
Ile muszę się tego nawdychać, żeby w moim organizmie pojawiły się komórki rakowe
wywołujące chorobę?
Gardło mi się ściska, buntuje przeciwko tytoniowi, aż zaczynam kaszleć. Odsuwam
papierosa od warg, po czym wbijam w niego wzrok z wyrazem obrzydzenia na twarzy. Dym
wyłania się z moich nozdrzy i ust. Potrząsam ręką, oglądając szluga pod różnymi kątami.
Jarząca się na pomarańczowo końcówka i szary popiół, w który zamienia się bibułka.
Ogień jaśnieje, jak gdyby chciał zachęcić mnie, bym znów objęła filtr ustami.
Nie ma mowy. Nadal nie widzę w tym nic pociągającego.
Wtem pojawia się czyjaś opalona ręka i odbiera mi papierosa, zanim zgaszę go w piasku.
– Daj, bo zmarnujesz.
Marszczę brwi.
Czy piasek jest łatwopalny? Założę się, że nie. Zbyt gęsty, by ogień mógł pożywić się
tlenem wśród jego drobinek.
A gdyby tak polać go benzyną? Wtedy plaża na pewno wyglądałaby ładniej.
Pożar obejmujący linię brzegową błękitnego oceanu? Kto nie chciałby zobaczyć czegoś
takiego?
Słonawa, delikatna bryza zaprasza moje jasne loki do zmysłowego tańca wokół twarzy.
Zakładam je za ucho, bo jestem zbyt zmęczona, by nawet niedbale związać włosy
z powrotem, i spoglądam na gościa siedzącego obok mnie.
Nieco zapuszczona, jasna czupryna opada mu w lokach na opalony kark. Za uchem
dostrzegam tatuaż urzekającego sztyletu. Choć tak naprawdę wszystkie jego tatuaże są
urzekające – a ma je wszędzie.
Wciąż nie wiem, jak mu na imię, ale przynajmniej ma świetnego kutasa. I tylko to się liczy.
To i jego mordercza nikotyna. Nie jest raczej w moim typie, ale z poczucia samotności
zadowoliłam się pierwszym gościem, na którego widok nie robiło mi się niedobrze.
– Jak myślisz, jakiego rodzaju raka od tego dostaniesz? – pytam, wskazując brodą
papierosa, którego trzyma w dłoni.
Unosi brew, a jego niebieskie oczy błyszczą w świetle poranka.
– A bo ja wiem? Płuca to dość oblatany temat. Może krtań?
– Myślisz, że umrzesz?
Zaśmiewa się krótko.
– Mam, kurwa, nadzieję.
Potakuję i wyciągam rękę, niemo prosząc, by oddał mi fajkę.
Patrzy na mnie zdziwiony, ale po chwili ulega.
Kolejne zaciągnięcie. Tym razem smakuje trochę lepiej, choć cały czas mam
świadomość, że karmię swoje płuca śmiercią.
Tak, teraz smakuje o wiele lepiej.
Fale rozbijają się głośno o brzeg, docierając aż do palców moich stóp o pomalowanych
na błękitno paznokciach. Rozczapierzam je jak szpony, po czym zanurzam w piasku,
zagarniając go ku sobie.
Ocean jest równie piękny, co nieobliczalny. W ułamku sekundy może zwrócić się
przeciwko tobie. Wciągnąć w odmęty tak gwałtownie, że stracisz orientację, i zamknąć
w przepastnej paszczy, aż utoniesz lub skończysz jako pokarm czegoś jeszcze
straszniejszego.
Ponownie głęboko się zaciągam. Zamykam oczy, skupiona na doznaniu, jakie wywołuje
dym wypełniający płuca i w nich zalegający.
Papierosy to też rzecz nieobliczalna – wszak pożerają cię od środka i zabijają. Najpierw
powoli, a potem nagle, raz na zawsze.
Dochodzę do wniosku, że lubię ocean.
I papierosy.
Ponieważ ja również jestem… nieobliczalna.

***

– Razem będzie sześćdziesiąt osiem dolarów i dziesięć centów – oznajmia kasjer


z uśmiechem na twarzy.
– Za test ciążowy i paczkę fajek? – pytam z niedowierzaniem.
Zaśmiewa się.
– Niestety.
– Przecież to rozbój – mamroczę.
Nie wiem, czy mnie usłyszał, bo wciąż się uśmiecha.
Chętnie podebrałabym mu trochę tego samozadowolenia, ale po trzech tygodniach
spędzonych w Port Valen bynajmniej nie czuję się w Australii bezpieczniej niż w Stanach.
Po wylądowaniu sprawdziłam serwisy informacyjne w Internecie: okazało się, że władze
otrzymały komunikat o mojej obecności na lotnisku i prawdopodobnej ucieczce samolotem.
Nie zdziwiłabym się, gdyby pomimo mojego przebrania dziewczyna z kasy biletowej
zidentyfikowała mnie jako pasażerkę lotu do Australii. A nawet jeśli nie, to wystarczy, że
wspomni o dziwnie zachowującej się dziewczynie, żeby policjanci podjęli trop.
Nie jestem bezpieczna w tym kraju – gdyby mnie złapali, natychmiast zostałabym
odesłana do Stanów. Z kolei dalsza podróż wiąże się ze zbytnim ryzykiem. Postanowiłam
więc, że mimo wszystko zostanę tu na jakiś czas, a to oznacza, że pora, bym znów przybrała
nową tożsamość.
Zawsze mogłam trafić w gorsze miejsce.
Port Valen to piękne, położone nad jasnobłękitnym oceanem miasto na wschodnim
wybrzeżu, w którym aż roi się od turystów pragnących ponurkować w towarzystwie rekinów
lub pozwiedzać rafę koralową. Od strony lądu z plażą sąsiadują masywne wodospady oraz
głębokie leje krasowe1 stanowiące szczególną atrakcję dla nurków, dalej zaś – fauna i flora
w postaci mieniących się jasnymi odcieniami zieleni lasów, które przyciągają miłośników
natury z całego świata.
I wszystko jest tu oczywiście piekielnie drogie.
Zaglądam do mojej styranej portmonetki z postrzępionymi nitkami pozacinanymi
w suwaku i przeklinając samą siebie za znalezienie się w tej sytuacji, przeliczam, ile mam
w banknotach i monetach. Powinnam oszczędzać, a zamiast tego marnuję swój cenny
kapitał, ponieważ pragnę towarzystwa, a do tego postanowiłam kupić sobie coś
wyskokowego na nerwy, które są tak skołatane, iż chyba żadna używka nie uchroni mnie
przed załamaniem…
– Trzymaj – mówię z wymuszonym, drętwym uśmiechem.
Czuję się jak po wizycie u dentysty z mamą, kiedy pod wpływem zastrzyku z lidokainy2
traciłam kontrolę nad mięśniami twarzy. Wtedy to dziwne uczucie mnie śmieszyło, ale teraz
bynajmniej nie jest mi do śmiechu.
Chłopak podaje mi resztę wraz z produktami, a przy tym znów się uśmiecha.
Zaraz się wkurzę.
– Miłego dnia – ćwierka.
– Dzięki – bąkam.
Chwytam torbę z zakupami i kieruję się do wyjścia ze sklepu, klapiąc japonkami o brudne
kafelki podłogi.
Przez ten cholerny test ciążowy wyprztykałam się z mojego skromnego kieszonkowego,
które sama sobie wydzielam. Mimo to wolę wiedzieć, czy nie rośnie we mnie mały obcy, niż
żyć w strachu i obsesyjnie oglądać swój brzuch w każdej odbijającej światło powierzchni,
zastanawiając się, czy faktycznie się zaokrągla. Dość mam już problemów na głowie i nie
potrzebuję kolejnych.
Nie znajdą cię, Sawyer. Jesteś bezpieczna.
Potrząsam głową i z uporem maniaka wracam do tego zimnego, samotnego miejsca,
w którym spowija mnie lęk.
Serio? Bezpieczna?
Jeśli naprawdę rośnie we mnie obcy, to tylko skomplikuje mi życie. Nie dam rady
zajmować się dzieckiem i sobą. Już teraz ledwo sobie z tym radzę. W dodatku brak mi na to
środków…
W głowie kłębią mi się wizje, jak trzymam na rękach jasnowłosego bobaska
wydzierającego się wniebogłosy z głodu, z powodu brudnej pieluszki lub czegoś podobnego.
Musiałabym go oddać do adopcji, bez dwóch zdań, a to złamałoby mi serce. A przynajmniej
to, co mi z niego zostało.
Mój oddech robi się niespokojny, więc staram się opanować, ale z coraz większym trudem
łapię powietrze. Czuję na policzkach ciepło słońca, gdy tylko wybiegam przez automatyczne
drzwi na parking, a stamtąd na chodnik. Mało się przy tym nie wywalam przez te klapki.
Desperacko próbuję nabrać powietrza, ale ono grzęźnie mi w gardle.
Chociaż okres spóźnia mi się dopiero o tydzień, mocno się tym denerwuję. Cholernie
mocno. Jeszcze nigdy się tyle nie modliłam. Pełna napięcia, co i rusz z nadzieją wyczekuję
w toalecie, aż bogowie okażą mi łaskę i sprawią, że nareszcie będę mogła wrócić do
używania tamponów. Podejrzewam jednak, że w Niebiosach figuruję raczej na liście dusz
straconych. Z jednej strony chciałabym się zbuntować przeciwko takiemu traktowaniu, ale
z drugiej nie dziwię się, że aniołowie wyparli się mnie przed obliczem Pana.
Powietrze niesie słonawy posmak oceanu. Czuję go na języku, wciąż wykonując głębokie
wdechy, aż wreszcie moja klatka piersiowa zaczyna się rozluźniać. Zapach morskiej wody
zawsze działał kojąco na moje umęczone atakami paniki lub dymem papierosowym płuca.
Na pewno będzie mi tego brakowało, kiedy znajdę sobie nowe miejsce pobytu. Zanim to
jednak nastąpi, zamierzam podziwiać piękno Port Valen tak długo, jak będę mogła.
Ulice otacza zieleń upstrzona różowymi, pomarańczowymi i fioletowymi kwiatami. Za mną
zaś znajdują się masywne klify, które – choć odległe o mile – wciąż prezentują się
imponująco.
Mija mnie grupka kobiet w bikini składającym się ze stringów i biustonoszy.
Luz, jakim emanuje to miasto, jest wręcz urzekający. Powinnam się chyba niepokoić tym,
jak bardzo podoba mi się Port Valen – i to pomimo tych wszystkich zabójczych pająków
zamieszkujących ten kraj.
Szybkim krokiem docieram na przystanek autobusowy i siadam z westchnieniem,
zwieszając między nogami torbę. Dostrzegam krążącego wysoko dzierzbowrona3, co tylko
bardziej mnie niepokoi, bo przekonałam się już nie raz, że te ptaki to prawdziwe demony
potrafiące zaatakować zupełnie znienacka. Wciąż jeszcze mam przed oczami ostatnią taką
przygodę, dlatego modlę się, by autobus przyjechał wcześniej.
Jednak mogłam się tu przywlec Starą Zosią, czyli vanem, który kupiłam w zeszłym
tygodniu. To leciwy, maślanożółty volkswagen, dokładnie taki, jakimi w latach
siedemdziesiątych wozili się hipisi. Poszczęściło mi się, ponieważ zapłaciłam za niego mniej,
niż jest wart – po prostu dziewczyna, do której należał, zmarła, a jej ojciec chciał się go jak
najszybciej pozbyć. Mieszkanie w samochodzie to znacznie lepsze rozwiązanie od szukania
hoteli. Z drugiej strony nie mam tutaj prawa jazdy i nie czuję się komfortowo w ruchu
lewostronnym. Ostatecznie pewnie rozwalę się gdzieś ze skutkiem śmiertelnym albo
przymkną mnie za brak papierów.
W tym samym momencie dzierzbowron zaczyna śpiewać, jakby słyszał moje myśli i chciał
podpowiedzieć, że pomimo ryzyka, jeżdżąc Starą Zosią, zyskam więcej. Na szczęście po
sekundzie ptaszysko odlatuje.
Dygoczącymi jeszcze z nerwów dłońmi wyciągam z torby paczkę papierosów. Nie
powinnam chyba teraz palić, ale myśl o śmierci zbytnio mnie kusi, a poza tym jestem za
bardzo przestraszona, by tego nie robić.
Wstydzę się siebie i nie wiem, co to znaczy czuć się inaczej.
Tylko niech ci to nie wejdzie w nawyk, Sawyer. Masz już wystarczająco dużo szkodliwych
przyzwyczajeń.
Gdy tylko wkładam jednego do ust, uświadamiam sobie dwie rzeczy: zapomniałam kupić
zapalniczkę, a obok mnie ktoś siedzi i gapi się, wręcz przewiercając mnie wzrokiem.
To starszy, mocno opalony mężczyzna z twarzą błyszczącą od potu. W wyciągniętej ręce
trzyma pomarańczową zapalniczkę, niemal równie jaskrawą, jak moje japonki, z kciukiem na
krzesiwie, gotowy, by dać mi ognia. Ubrany jest w znoszoną białą koszulę, a na głowie ma
równie wiekową czapkę z daszkiem koloru khaki. Czuć od niego old spicem i solą.
Uśmiechnięta, przysuwam się do zapalniczki, na co on ją zapala. Z niejaką fascynacją
obserwuję ogień powoli pożerający delikatną bibułkę papierosa. W słonym powietrzu
zaczynają unosić się kręte, gryzące w oczy kłęby.
– Dziękuję – mówię, machając ręką, by odpędzić nieco dymu. – Papierosa?
– Chętnie – odpowiada.
Podaję mu fajkę i przyglądam się uważnie, jak zapala, po czym się zaciąga, wskutek
czego końcówka papierosa jarzy się na pomarańczowo.
– Próbowałem rzucić, ale jakoś mi to nie wychodzi – zagaduje.
Fakt, nałóg to paskudna sprawa i niełatwo z niego wyjść; nie powinnam się w to
pakować… Nagle jednak ogarnia mnie fala euforii i dochodzę do wniosku, że może nie
będzie tak źle. Spalę papierosa w kilka minut i sobie ulżę. Bo tylko tego mi teraz trzeba. Tego
i dobrego towarzystwa.
– To chyba nasza natura, że nie potrafimy odciąć się od tego, co szkodzi nam najbardziej
– mamroczę.
– Słuszna uwaga.
Uśmiecham się.
– Jak się nazywasz? – pytam, próbując zrobić kółko z dymu, zupełnie nieudanie.
Zaśmiewa się ochryple.
– Zapomniałem już, jak to jest być pytanym o imię przez ładną młodą damę. Simon.
Normalnie na taki tekst o „ładnej młodej damie” z ust starego dziwaka zareagowałabym
ucieczką bez oglądania się za siebie, ale sposób, w jaki on go wypowiedział, bynajmniej nie
przyprawia mnie o dreszcze. Kojarzy mi się raczej z tym, co powinno się czuć, będąc
w domu, a więc z ciepłem, otwartością i bezpieczeństwem.
To poczucie komfortu sprawia, że robię coś, co rzadko mi się zdarza. Właściwie nigdy.
Przedstawiam mu się prawdziwym imieniem.
– Sawyer. Dziękuję za towarzystwo, Simonie.
Po chwili milczenia nagle się odzywa:
– Chcesz zobaczyć mój nowy tatuaż?
Nieco zaskoczona, zamieram z papierosem w połowie drogi do warg, ale zaraz
przytomnieję i chwytając filtr kącikiem ust, rzucam:
– Jasne.
Na to Simon podwija nogawkę bojówkowych szortów i moim oczom ukazują się czarne,
nierówne linie układające się w napis „Pierdol się” na środku jego uda. Skóra wokół nich
wciąż jest napuchnięta i podrażniona.
Czegoś takiego się nie spodziewałam.
Parskam pełnym zdumienia śmiechem, aż prawie wypluwam papierosa z ust. Nie
żałowałabym, gdyby tak się stało.
– O Boże, jest świetny. Podoba mi się nawet bardziej niż mój ulubiony palec u stopy.
Bolało? – pytam i nachylam się, aby popatrzeć z bliska.
Widać, że nie robił tego profesjonalista. Właściwie to wygląda na całkiem beznadziejną
robotę, ale chyba właśnie to podoba mi się w nim najbardziej.
– Nie tam – odpowiada, machając ręką. – Można to porównać do terapii. Nie bardzo
rozumiem, o co chodzi z tym ulubionym palcem u stopy.
Podciągam kolano pod brodę i wskazuję palcem na lewą stopę.
– Nie uważasz, że ten najmniejszy jest całkiem uroczy?
Pochyla się, by rzucić okiem.
– Masz rację. Mnie też się podoba.
Z uśmiechem stawiam stopę z powrotem na ziemi i zawieszam wzrok na
zniekształconych literach tatuażu Simona. Jestem nim zachwycona. Chyba przydałaby mi
się jakaś sesja terapeutyczna polegająca na podjęciu nierozważnej i z lekka szaleńczej
decyzji.
Zaciągam się dymem, po czym wypuszczam go z płuc, walcząc z narastającym we mnie
impulsem.
– Gdzie takie robią?
Wzrusza ramionami.
– Sam go zrobiłem. Słyszałaś kiedykolwiek o tebori?
Kręcę głową, na co on wyciąga z kieszeni buteleczkę z czarnym tuszem i szczelnie
zamkniętą paczkę szpilek.
Zdziwiona, że nosi przy sobie coś takiego, unoszę brwi. Przynajmniej używa
jednorazówek, co napawa mnie ulgą.
– To tradycyjna japońska metoda. Kiedyś wykonywano je za pomocą bambusowych
patyczków – wyjaśnia.
– I jak to działa?
Z jego opowieści wynika, że to dość prosty proces. Aż mnie kusi, by też sobie zrobić taki
tatuaż. Na razie jednak nie mam luksusu w postaci hajsu na wizytę w porządnym salonie.
Gdy tylko otwieram usta, żeby zapytać, skąd bierze się takie gadżety, proponuje:
– Zrobić ci też?
Przechylam głowę i spoglądam na niego z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Tak – odpowiadam, potakując. W końcu pomysł, by nieznajomy zrobił mi tatuaż na
przystanku autobusowym, jest zbyt dobry, aby zmarnować taką okazję. Brakuje mi takiej
czystej spontaniczności. – A co chcesz w zamian?
Pokazuje palcem moją torebkę z zakupami.
– Ta paczka fajek wystarczy.
Coś w jego spojrzeniu mówi mi, że bardziej zależy mu na pozbawieniu mnie tych
papierosów niż na wypaleniu ich samemu. Ciekawe, czy zauważył, co jeszcze mam w torbie.
Uśmiecham się.
– Zgoda. Chcę taki sam. I w tym samym miejscu. Będziemy dopasowani.
Podoba mi się myśl, że będziemy mieć identyczne tatuaże. Czuję się przez to, jakbym
znalazła przyjaciela w moim małym, samotnym świecie, kogoś, kogo nie zapomnę, gdy już
opuszczę to miejsce. Co jednak ważniejsze: podoba mi się przesłanie tego tatuażu, bo te
dwa słowa serio przewijają się w mojej głowie każdego dnia. Co więc innego miałabym sobie
wytatuować, jeśli nie swoją codzienną mantrę?
Simon się uśmiecha, obnażając nieco koślawe zęby, i gestem ręki wskazuje, bym podała
mu nogę. Ponieważ z racji panującego tu klimatu noszę wyłącznie szorty, bez problemu
odnajdzie odpowiednie miejsce na moim udzie.
Właśnie nadjeżdża autobus, więc najwyżej przegapimy nasz kurs. Kolejny będzie za pół
godziny – mnóstwo czasu na zrobienie sobie pierwszego tatuażu.
Mężczyzna otwiera buteleczkę i nalewa odrobinę tuszu do nakrętki, po czym rozrywa
opakowanie szpilek.
– Atrament z kałamarnicy – oznajmia. – Najlepszy.
Przytakuję, choć nie bardzo mnie to obchodzi. Całe to przedsięwzięcie i tak nie ma wiele
wspólnego z zasadami higieny. Jeśli moje ciało odrzuci atrament, to przynajmniej zostanie mi
fajna blizna. Zawsze lubiłam kałamarnice, więc to całkiem ciekawe doświadczenie mieć
część takiego zwierzęcia w sobie.
Fascynujące, z jaką łatwością znikają i stapiają się z otoczeniem… Sama chciałabym tak
potrafić. Może z tym tatuażem będę mogła udawać, że tusz, zakrywając moje
człowieczeństwo, pozwala mi zniknąć. Wtem przypominam sobie, że to życie, a nie film,
w którym samotny dzieciak znikąd otrzymuje supermoce. Kwituję tę konstatację kwaśną
miną. I chyba moja sympatia do kałamarnic też nieco osłabła.
Simon nachyla się nisko nad moim udem i uważnym spojrzeniem nadzoruje swoją
zaskakująco pewną rękę, którą skrupulatnie nakłuwa skórę. Każde pojedyncze ukłucie
wyzwala we mnie całą masę endorfin, na co momentalnie postanawiam, że uzależniam się
od tatuaży. To zdecydowanie lepsze od papierosów.
Paczka należy już do niego, ale pozwala mi wypalić jednego w oczekiwaniu, aż skończy.
Dla uspokojenia nerwów, jak sam stwierdził.
Na przystanku zjawia się jeszcze kilka osób, a ja z rozbawieniem obserwuję, że żadnej
z nich nie zaskakuje widok dziewczyny, której ktoś robi tatuaż tebori podczas oczekiwania na
autobus. Zupełnie jakby w Port Valen było to normą. Jeden gość zagaduje nawet, czy Simon
i jemu nie zrobiłby dziary, ale ten odpowiada, żeby zgadali się na inny dzień.
Co za dziwne doświadczenie. Dało mi autentyczną radość, tak obcą, że odbieram ją jako
coś lepszego od seksu, bo na co dzień tak niewiele jej odczuwam.
Nieznajomi mężczyźni zbyt gęsto się nade mną tłoczą, naruszając nietykalność cielesną.
Mimo wszystko jednak to doświadczenie pozwoliło mi na chwilę zapomnieć.
Po dwudziestu pięciu minutach Simon prostuje się z grymasem bólu na twarzy oraz
trzaskami w plecach od utrzymywania zbyt długo niewygodnej pozycji.
Mam poczucie winy, że przysporzyłam mu tyle kłopotu. Musiał wyczytać to z mojej twarzy,
ponieważ posyła mi stanowcze spojrzenie, niemal jak ojciec upominający dziecko.
– Tylko się tu nade mną nie rozczulaj, młoda damo. Starość to błogosławieństwo,
aczkolwiek słodko-gorzkie, jak zresztą każde błogosławieństwo.
Mimo to i tak jest mi głupio. Przytakuję mu jednak skinieniem, po czym pochylam głowę,
by przyjrzeć się tatuażowi. „Pierdol się” napisane grubymi, czarnymi literami. Skóra pod
i wokół nich się zaczerwieniła, co tylko uwydatnia ciemne, nierówne linie. Moja dziara wydaje
się nieco staranniejsza niż ta Simona, niemniej obie prezentują się niechlujnie i niezgrabnie.
I dobrze. Bo właśnie z tego powodu tak bardzo mi się podoba.
– Doskonały.
– Niedoskonały – poprawia mnie, przyglądając się swojemu dziełu.
– Doskonale niedoskonały – proponuję z tak szerokim uśmiechem, że aż bolą mnie
policzki. To jednak przyjemny ból, przywodzący na myśl doznania podczas nakłuwania skóry.
– Wszystko, co najlepsze, takie jest.
Simon zapala kolejnego papierosa i rozsiada się beztrosko. Sprawia wrażenie człowieka
czerpiącego z życia garściami, więc jestem ciekawa, jaka droga przywiodła go na ten
konkretny przystanek, gdzie we wtorkowe popołudnie spotkał dziewczynę, której zrobił
tatuaż.
– Zgadza się. Muszę przyznać, że jesteś dziwna.
Jego słowa odzwierciedlają moje myśli, na co tylko uśmiecham się szerzej.
– To tak jak ty, Simonie. Tak jak ty.
Spojrzenie, jakim się wymieniamy, mówi wszystko: bycie dziwakami w zupełności nam
odpowiada.
Wtem, z głośnym warkotem silnika, nadjeżdża autobus. Drzwi otwierają się z sykiem, a ja
wstaję i podaję Simonowi zgięte w łokciu ramię, jak gdybym proponowała, że odprowadzę go
na bal.
On macha ręką, pokazując, bym wsiadła sama.
– Przejdę się. Moje stare kości potrzebują trochę ruchu, bo inaczej zestalą się na amen.
Marszczę brwi.
– Dlaczego więc siedziałeś na przystanku?
Wzrusza ramionami.
– Przechodziłem sobie, a ty wyglądałaś na kogoś, komu przydałby się przyjaciel.
Opuściwszy rękę, czuję dziwne, przenikliwe ukłucie w piersi. Rozczarowanie. Chciałam
z nim jeszcze porozmawiać. Zapytać o to i owo, dowiedzieć się czegoś o mężczyźnie
w styranych ciuchach, w których kieszeni nosi atrament z kałamarnicy.
Jego spostrzegawczość znowu daje o sobie znać, gdy zauważa konsternację
wymalowaną na mojej twarzy. A może po prostu nie potrafię kryć swoich uczuć?
– Jeszcze się spotkamy, Sawyer. Życie ma zabawny zwyczaj krzyżowania naszych
ścieżek, ale to od nas zależy, czy pozostaną złączone na stałe.
– Na stałe – mamroczę pod nosem. Pojęcie stałości jest mi obce. – Simonie, ty już jesteś
stałym elementem mojego życia, podobnie jak ten tatuaż.
Raczy mnie uśmiechem, a w jego oczach pojawia się iskra zrozumienia.
– A zatem wkrótce znowu się spotkamy, prawda?
Czując się już trochę lepiej, podnoszę moje zakupy z ziemi. Szelest plastikowej torebki
przypomina mi o reszcie jej zawartości, a wtedy uśmiech momentalnie znika mi z twarzy.
Zbliża się moment prawdy, a Simon nie zapewni mi już odskoczni od tej rzeczywistości.
Nagle samotna podróż autobusem wydaje mi się czymś wręcz upiornym.
– Mam taką nadzieję. Miło było cię poznać, Simonie.
Odwracam się i wsiadam do autobusu. Udo wciąż mnie piecze. Kupuję bilet
w biletomacie, po czym siadam na tyle pojazdu. Ledwie zauważam, jak nagrzana jest
sztuczna skóra siedzenia, klejąca mi się do nóg.
Przez okno spoglądam jeszcze na Simona, który macha na pożegnanie w momencie, gdy
autobus rusza.
Przynajmniej nie musiałam iść do salonu tatuażu i korzystać przy tym z karty kredytowej
ani wybierać pieniędzy z bankomatu. Jeszcze kilka dni i fundnę sobie konkretnego drinka.
A potem zacznę od nowa jako ktoś inny.
Ktoś, kto pożałuje, że kiedykolwiek spotkał Sawyer Bennett.
ROZDZIAŁ 2

Sawyer

Jamie Harris.
Zerkam przelotnie na dowód tożsamości, po czym przysuwam go barmanowi. Rzuca
okiem na plastikową kartę, potem na mnie i znów na dokument.
– Jesteś Amerykanką – zauważa.
– Niestety – odpowiadam.
– Nie wyglądasz na dwudziestodziewięciolatkę – stwierdza, by następnie oddać mi
dowód.
Co za bufon. W rzeczywistości jestem o rok młodsza.
Wymuszam uśmiech.
– Bardzo przepraszam, że nie wpisuję się w twoje wyobrażenia o tym, jak powinna
wyglądać dwudziestodziewięcioletnia kobieta. Widocznie za dobrze o siebie dbam. Mogę już
dostać mojego drinka?
Przewróciwszy oczami, barman oddala się, by przygotować mi tego drinka.
Jak tylko zostaję sama, uchodzi ze mnie powietrze. Niepokój ściska mi pierś, ale staram
się nie dawać niczego po sobie poznać.
Na dowodzie tożsamości znajduje się moje zdjęcie, ale pozostałe dane należą do kogoś
innego. Jamie Harris to odnoszący sukcesy przedsiębiorca z Los Angeles. Ma doskonałą
historię kredytową, a dzięki temu – kartę kredytową z zawrotnym limitem pięćdziesięciu
tysięcy dolarów. Poza tym jest mężczyzną, któremu znakomicie wiedzie się w życiu. No cóż,
w tej chwili to raczej mnie znakomicie się wiedzie. Nie planuję jednak wydać tych wszystkich
pieniędzy, a przynajmniej nie więcej, niż będzie konieczne. Zanim tu przyleciałam, wybrałam
z bankomatu dość gotówki, by wystarczyło mi na dłuższy czas.
Wszystkie moje ofiary to mężczyźni. W większości wybieram tych o imionach neutralnych
płciowo, dzięki czemu łatwiej mi się pod nich podszywać. Z większością też spałam, choć
z niektórymi nie chciałam tego robić i na każdy ich dotyk cierpła mi skóra. Niemniej było to
konieczne do zdobycia tego, czego potrzebowałam.
Nie mam umiejętności, by uprawiać swój proceder przez Internet, więc pozostają mi
staromodne metody. Dlatego też, aby pozyskać dane osobowe takiego delikwenta, muszę
sprawić, żeby zabrał mnie ze sobą do domu.
Mogłabym oczywiście poszukać pracy, ale to wiązałoby się z koniecznością przybrania
tożsamości osoby zmarłej, o której śmierci nikt nie wie, albo powrotu do mojego
prawdziwego nazwiska. Kurwa, na samą myśl o jednym i drugim chce mi się rzygać.
Jeśli mam być szczera, to samo okradanie ludzi z ich życia sprawia, że najchętniej po
prostu bym zdechła. Jestem gównianą osobą, nie mam co do tego żadnych wątpliwości, ale
też daleko mi do socjopatki. Nie brak mi empatii, mam poczucie winy. Mimo to nikt nie może
się dowiedzieć, gdzie ani kim jestem. Tak więc nie śpię spokojnie w nocy i nie potrafię
spojrzeć sobie w oczy w lustrze. Po prostu robię, co mogę, aby przetrwać, a to jedyny
sposób, jaki znam.
Barman wraca z moją wódką ze spritem i przysuwa mi drinka z jakąś wzgardą
wymalowaną na twarzy.
– Jak ci na imię? – pytam.
Popijam i się uśmiecham. Jak na kogoś, kto wątpi w mój wiek, zrobił mi okropnie
mocnego drinka, jednak to akurat mnie cieszy, ponieważ nie planuję zamawiać kolejnych.
Nie mogę się upić. To za duże ryzyko, zwłaszcza że dzisiejszego wieczoru pracuję i muszę
mieć czysty umysł. Aczkolwiek nie przyszłam tu tylko z myślą o pracy – chciałam też coś
uczcić. Mianowicie negatywny wynik testu ciążowego. Po tych kilku dniach stresu
natychmiast załatwiłam sobie wkładkę domaciczną. Wolałabym oczywiście nie wydawać tych
pieniędzy, ale trudno. I tak wyszło nieporównywalnie taniej niż dziecko. Tak więc żadnych
dzieci czy miesiączek w najbliższej przyszłości – a to coś, co zdecydowanie zasługuje na
uczczenie.
Pielęgniarka w przychodni wyjaśniła, że spóźniający się okres to najprawdopodobniej
objaw stresu. Wspomniała też o kilku innych niepokojących kwestiach, jak niedowaga – ale
to akurat nie dziwi, skoro z nerwów ledwie jestem w stanie coś przełknąć.
Mimo że dzięki karcie kredytowej Jamiego mogłabym kupić nowy samochód, muszę
ograniczać się do niezbędnego minimum. Jak tylko opuszczę jedno miejsce, nigdy więcej nie
korzystam z kart danego gościa, aby uniknąć ryzyka, że coś skojarzy i naprowadzi na mnie
gliny. Nie wiem, jakie jest prawdopodobieństwo wystąpienia takiej sytuacji, ale z paranoi wolę
już trzymać się swoich wypróbowanych metod.
– Rozpraszasz mnie, mam mnóstwo pracy – odpiera.
Rozglądam się na boki: ani żywej duszy. Mamy czwartek, godzinę pierwszą po południu.
Nie dość więc, że sam bar jest beznadziejny i ma przestarzały wystrój, to jeszcze barman
dorzuca do całokształtu trzy grosze swoją odpychającą postawą.
– Skąd ta niechęć do mnie?
– Masz aurę zdziczałego psa.
Zszokowana otwieram usta, po czym zaśmiewam się nerwowo.
– Zdziczałego psa? – powtarzam niewinnie. Nie czuję oburzenia, bo przecież to sama
prawda. Z grymasem irytacji opieram brodę na dłoni. – Rozwiń tę myśl.
Kładzie ręce na kontuarze i się nachyla.
– Brak ci kontroli i jesteś skłonna do destrukcyjnych zachowań.
– Pan psycholog, widzę – odpowiadam oschle.
– Po prostu umiem rozpoznać osobę oznaczającą kłopoty.
Ponownie celna uwaga z jego strony.
Kwituję to wzruszeniem ramion, po czym biorę kolejnego łyka.
Mierzy mnie wzrokiem w oczekiwaniu na odpowiedź. Kiedy popijam znowu, patrząc mu
prosto w oczy, kiwa głową, jakby przytakiwał własnym myślom.
– Boisz się. I dlatego jesteś niebezpieczna – kończy, a mnie rzednie mina, czym tylko
potwierdzam jego analizę.
Widząc to, cmoka i zsunąwszy powoli dłonie z kontuaru, odchodzi. By obsługiwać duchy,
jak mniemam, bo bar nadal zieje pustkami.
Tak przynajmniej mi się wydawało.
– Nie wiedziałaś, że w dzisiejszych czasach do drinków dołączają gratis sesje
terapeutyczne?
Niski głos z charakterystycznym akcentem zaskakuje mnie na tyle, że aż podskakuję
w miejscu. Nie jest to jednak akcent australijski, do jakiego zdążyłam się już przyzwyczaić.
Obracam się na stołku, zerkam na mężczyznę i natychmiast się odwracam.
– O nie. Od samego patrzenia na ciebie mogłabym zajść w ciążę. Odejdź.
Odchrząkuje.
– Czyż nie jest to swego rodzaju męski rytuał przejścia: zapłodnić dziewczynę i się zmyć?
Prycham.
– Wielu rzeczywiście tak myśli.
Mężczyzna siada obok mnie, roztaczając wokół zapach oceanu z domieszką drzewa
sandałowego. Jest ubrany w szorty kąpielowe i czarną koszulkę bez rękawów. A jaki typ
faceta nosi coś takiego bezkarnie? No taki z najbardziej apetycznymi ramionami, jakie
w życiu widziałam. Jest więc dokładnie takim typem, od jakiego trzymam się z daleka.
Preferuję mężczyzn w garniturach, pod krawatem i z drogimi zegarkami, zabezpieczających
swoje hipoteki, tak zapracowanych i zestresowanych, że zasypiają po piętnastu sekundach
tego, co uważają za seks.
W przypadku tego gościa natomiast… musiałabym się nieźle naharować, żeby go
wymęczyć. A kiedy już by mi się to udało, sama nie miałabym sił na nic więcej. Co czyni go
niebezpiecznym.
Przysuwam się do niego, prawie wciskając czubek nosa w jego wydatny biceps, po czym
wciągam głęboko powietrze. Aż mrużę oczy z przyjemności.
– I dobrze pachniesz. Serio, odejdź – mruczę.
Mimo to wciąż tkwi na miejscu.
Chwytam gniewnie swojego drinka, naprawdę zła na to, jaki jest kuszący. Zerkam jeszcze
na niego: urzeka mnie to, jak z irytacją kręci głową.
– Nie obwąchuj mnie.
Unoszę brwi. Nigdy nie umiałam unieść tylko jednej, a zawsze chciałam. Dodałoby to
kolorytu mojej odpowiedzi.
– No to odejdź.
Barman stwierdził, że jestem niebezpieczna, jednak to ten gość stanowi ucieleśnienie
niebezpieczeństwa. Ma krótko przystrzyżone włosy, jak malutkie kolce, które zapewne byłyby
niesamowite w dotyku, i piwne oczy z ciemną plamką w prawym. Mocno opalony, z ostro
zarysowaną szczęką pokreśloną delikatnym zarostem nadającym mu niemal bandycki
wygląd.
Ciało greckiego bóstwa?
Jest.
Może zrujnować mi życie w okamgnieniu?
Tak.
Rzuca groźne spojrzenia i sprawia wrażenie, jakby nienawidził całego świata?
Po prostu przeleć mnie już.
– Zmuś mnie – odbija, po czym gestem brody przywołuje barmana.
Wyzwanie pobrzmiewające w tonie jego głosu wywołuje ciarki na moich plecach, i to
pomimo całej zawartej w nim protekcjonalności.
Mimowolnie zaciskam uda, po czym odchrząkuję i mówię:
– Wolałabym nie zawstydzać cię na oczach innych.
Powoli kieruje na mnie wzrok. Na jego niedorzecznie przystojnej twarzy jawi się stoicki
spokój.
– Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto miałby się czegokolwiek wstydzić?
Zanim mogę odpowiedzieć, zjawia się barman, już nie taki hardy, by przyjąć zamówienie
tego dupka. Nawet nie prosi go o dowód.
Prycham z oburzenia.
Faceci. Wszyscy jednakowo beznadziejni.
Nachylam się do barmana.
– Przepraszam, ten człowiek… – Milknę i zerkam na bok. – Jak masz na imię?
– Enzo – odpowiada ochoczo, jak gdybym wcale nie zamierzała na niego naskarżyć.
Robię kwaśną minę. Ma zadziwiająco seksowne imię.
– Enzo mnie niepokoi – oznajmiam, patrząc na barmana i gestem głowy wskazując
winowajcę. – Boję się o swoje życie. – Następnie odwracam się szybko do Enza i dodaję: –
Przy okazji: jestem Jamie, dzięki, że zapytałeś. – Po tych słowach posyłam barmanowi
wymowne spojrzenie.
Ten jednak tylko przewraca oczami i odchodzi. Ramiona mi opadają, na co mój nowy
towarzysz zaśmiewa się niskim rechotem.
– On serio cię nie lubi.
– Wiem! – przytakuję, rozkładając ręce. – A przecież nigdy nie skrzywdziłam nawet
muchy.
Prawie się dławię tym ordynarnym kłamstwem. Na dodatek mój nastrój leci na łeb na
szyję, gdy przypominam sobie, że przecież żyję z krzywdzenia innych.
Enzo najwyraźniej zauważył tę zmianę w mojej postawie, bo skupia na mnie wzrok.
Przygląda mi się tak, że tylko pogłębia mój dyskomfort.
Poprawiam się na stołku z taniej, klejącej się do ud skóry.
– W takim razie ja się odsunę – uprzedzam go.
Podczas gdy on wciąż mierzy mnie wzrokiem, ja kieruję oczy na pustą szklankę przed
sobą. Zamieram tak w bezruchu, a Enzo pozwala, bym zanurzyła się w wirze myśli
szalejących w mojej głowie.
– Może lepiej napijemy się jeszcze po drinku?

***

– Chcesz mi powiedzieć, że pływasz z rekinami? Tymi wielkimi, strasznymi potworami, które


pożerają ludzi?
Spogląda na mnie z rozbawieniem, zupełnie nieporuszony moim opisem.
– One nie pożerają ludzi. Znacznie bardziej prawdopodobne jest, że potrąci cię
samochód, niż że ugryzie cię rekin.
– Rany, serio przywołujesz tę beznadziejną, starą statystykę, której wszyscy na okrągło
nadużywają? – Zniżam głos i przedrzeźniam go: – „Znacznie bardziej prawdopodobne jest,
że zginiesz w wypadku samochodowym niż w katastrofie lotniczej”. Może wymyśliłbyś coś
nowego? Na przykład, że prędzej zginę uderzona kokosem spadającym z palmy?
Kręci głową, a oczy jaśnieją mu z rozbawienia. Po chwili wygina kącik ust w delikatnym
uśmiechu, na który to widok dusza wręcz opuszcza moje ciało.
Ma dołeczki.
Kurwa. Niefajnie.
W dodatku to pierwszy raz, kiedy wywołałam uśmiech na jego twarzy. Tak sobie
przynajmniej wmawiam. Być może tylko mi się wydaje.
Enzo zgrywa poirytowanego moim towarzystwem, ale wiem, że tak naprawdę sprawia mu
ono przyjemność. Taki facet nie zmuszałby się, by ze mną tkwić, gdyby tego nie chciał.
I pewnie miałby niezły ubaw, spławiając mnie sążnistym „spierdalaj”.
– Ale to prawda. – Wzrusza ramionami. – Ludzie mają skrzywiony obraz rekinów. Głównie
z winy mediów, które przedstawiają je jako ludożercze bestie. W rzeczywistości jest jednak
inaczej. To ciekawskie zwierzęta, które bardzo często mylą ludzi z fokami. Jako pokarm
wcale im nie smakujemy.
– Czyli twierdzisz, że gdybym znalazła się w wodzie z rekinem, to nie rzuciłby się na mnie
jak to bydlę ze Szczęk?
Przymruża oczy.
Choć wiem, że to nie miał być uwodzicielski gest, odbieram to jako najbardziej chwytające
za serce spojrzenie, jakim kiedykolwiek mnie obdarzono. Rozmawiamy od dwóch godzin
i przez ten czas nieustannie zaciskałam uda, które już zaczynają mnie boleć. Nie chodzi
jednak wyłącznie o samą cielesność. On ma bowiem w sobie coś przyciągającego, co
sprawia, że chwytam się każdego jego słowa i nie potrafię oderwać od niego oczu. Może to
przez alkohol. A może nie.
Kiedy mówię, patrzy mi głęboko w oczy; nigdy nie czułam się tak słuchana. A najlepsze
w tym jest to, że nie wyskakuje z nieproszonymi radami czy mętnymi pocieszeniami. Po
prostu… słucha, i to z uwagą. Jak gdybym w swoich następnych słowach miała wyjawić mu
sekret leku na raka. Szkoda tylko, że to ja jestem tym jebanym rakiem.
Obydwoje już nieco się wstawiliśmy. Chociaż Enzo nie należy do przyjemniaczków,
dobrze mi się z nim rozmawia. Podoba mi się, że mówi tak, jakby nieustannie pamiętał
o własnej śmiertelności i nie zamierzał tracić czasu na uprzejmości, jeśli uzna je za coś
zbędnego. Nie marnuje ani chwili na zmyślone opowiastki czy puste zapewnienia. To gość,
który – jeśli tego chce – przysiądzie się do ciebie i będzie kontynuował rozmowę, ponieważ
ciekawi go to, co masz do powiedzenia. Widać celowość w jego działaniu.
Nie dziwota więc, że wywiązała się między nami bardzo intrygująca konwersacja.
– Może nie stałabyś się jego celem natychmiast, ale koniec końców to dzikie zwierzęta
i należy podchodzić do nich z szacunkiem. Mają swoje humory i silny instynkt terytorialny,
a jeśli je zdenerwujesz lub pomylą cię z pożywieniem, to zaatakują. – Wzrusza ramionami. –
Częściej jednak po prostu płyną dalej.
Urzeczona jego opowieścią, opieram brodę na dłoni. Widać, że pasjonuje się swoją
pracą. Oczy wręcz iskrzą mu z ekscytacji, którą dodatkowo podkreśla obfitą gestykulacją.
Opowiada o swoim zawodzie tak, jakby na całym świecie tylko on miał o nim pojęcie,
w dodatku przez cały czas się uśmiecha, czemu towarzyszy ten dołeczek w prawym
policzku.
W pewien sposób faktycznie jest jedyny w swoim rodzaju, bo ile osób może się
pochwalić, że regularnie pływa u boku jednych z najstarszych i najbardziej przerażających
drapieżników na świecie?
Być może nie ma najlepszych manier, ale zdecydowanie podziwiam jego pasję.
Szczególnie że moje własne ograniczają się wyłącznie do kwestii przetrwania, a i pod tym
względem, mam wrażenie, radzę sobie nie za specjalnie.
– Zostałeś kiedykolwiek ugryziony?
– Nie przez rekina – odpowiada, przeciągając samogłoski.
Powtarzam jego odpowiedź w myślach, aby upewnić się co do zawartego w niej
podtekstu.
– Powiedziałeś to tak, jakbyś lubił być gryziony przez nierekiny.
Unosi brew i uśmiecha się subtelnie, czym uwydatnia dołeczek.
No proszę: potrafi unieść jedną brew. Chyba nie powinno mnie to zaskakiwać. Bóg
zawsze miał swoich faworytów.
– Nie widzę powodu, dla którego miałbym tego nie lubić.
Wzdycham głośno.
– Przestań, Enzo, bo zaciążę od samej takiej gadki. A nawet nie jesteśmy jeszcze
przyjaciółmi. – Podnoszę drinka do ust i dopijam go, aby odwrócić myśli od pokusy
sprawdzenia jego słów w praktyce.
– Postaram się – zapewnia beznamiętnie.
– Trzymam cię za słowo. Nie interesują mnie tatuśkowie, no chyba że chodziłoby
o sponsoring.
– To może zapiszesz swój numer na drzwiach kabiny w toalecie? – proponuje. – Wątpię
jednak, by ten, kto do ciebie zadzwoni, nadawał się do przedstawienia rodzicom.
Mówi to całkiem niewinnie, a mimo to czuję przenikliwe ukłucie w piersi. Na tyle bolesne,
że odstawiam szklankę nieco zbyt gwałtownie.
Enzo, dostrzegłszy zmianę w moim nastroju, również odstawia drinka i spogląda na mnie.
Po prostu patrzy. Czeka, o nic nie pytając.
Wymuszam uśmiech i wzruszam ramionami.
– Nie mam rodziców.
– I żadnej rodziny?
– Jestem sama.
Znów milczenie i to jego wyczekiwanie, podczas gdy ja bawię się serwetką nasiąkającą
wilgocią ściekającą po mojej szklance.
– To znaczy, mieliśmy rodziców, ja i mój brat Kevin… do osiemnastego roku życia.
Wracali do domu samochodem, pijani, kłócąc się jak zwykle. Pewnie o to, że ojciec znów
dobierał się do jakiejś laski. Spadli z mostu do rzeki, a dzień później wyrzuciło ich na brzeg.
Ojciec na twarzy miał ślady zadrapań od paznokci matki.
Kiwa powoli głową, po czym pyta:
– Bliźnięta?
– Tak, jesteśmy z bratem bliźniakami – potwierdzam cicho. – Ale teraz jestem tylko ja. –
Kończę zdanie z szerokim uśmiechem, aby urwać ten przygnębiający temat.
Rzuca mi jakieś nieodgadnione spojrzenie, po czym mówi:
– Chodź, pokażę ci coś. – Gestem brody wskazuje wyjście. – Nie chcę spędzać całego
dnia w tym gównianym barze.
Racja.
Dopijam więc jego drinka.
Whisky. Ohyda.
– Ależ ty jesteś niegrzeczna – stwierdza Enzo.
Wstaje i spogląda na mnie niewzruszenie.
Jest tak kurewsko wysoki. Przewyższa mnie co najmniej o głowę.
– A ty jesteś mamutem – ripostuję.
Barman, który ostatecznie uległ i wyjawił mi swoje imię: Austin, zabiera szklanki,
przechodząc obok nas zupełnie obojętnie. Nie reaguje nawet, kiedy Enzo wyławia kilka
banknotów z portfela i kładzie je na kontuarze.
– Irytująca jesteś.
Nie pierwszy raz to słyszę.
– Czyli co? Odwołujesz naszą randkę? – dopytuję z nutką nadziei w głosie.
Choć bardzo potrzebuję, by Enzo zabrał mnie ze sobą do domu, żołądek skręca mi się na
samą myśl, co wydarzy się potem.
– To nie randka, ale jeśli chcesz się wycofać, możesz wyjść stąd sama, jak duża
dziewczynka.
Boże, ależ on wredny. Tylko dlaczego tak mi się to podoba?
– Nieważne. Wezmę tylko pieniądze na…
– Jeśli wyciągniesz jakiekolwiek pieniądze, wepchnę ci je do gardła – ostrzega niskim,
groźnym tonem.
Rzucam mu zaskoczone spojrzenie.
– Jezu, jeśli chcesz zgrywać dżentelmena, to po prostu powiedz. Dziwaku.
Ignoruje mój przytyk i ominąwszy mnie, rusza w stronę wyjścia. Nawet się przy tym nie
ogląda. Kutas ot tak założył, że po prostu za nim pójdę.
I w sumie słusznie…
Zawsze brakowało mi samokontroli. Zeskakuję więc ze stołka i pędzę za nim, klapiąc
klapkami o lepką podłogę. Ledwo mogę go dogonić.
– Doceniam, że narzucasz tak szybkie tempo – wysapuję, kiedy wychodzimy na gorące,
australijskie słońce. Natychmiast mrużę podrażnione jego jasnością oczy. – Nie tracisz
czasu. Bardzo dobrze. Sama jestem zapracowaną kobietą, wiesz?
Cała spocona, próbuję nadążyć za jego bezbożnie wielkimi krokami, wpadając niemal
w drobny trucht.
– Jakoś w to wątpię.
ROZDZIAŁ 3

Sawyer

– Dlaczego ludzie mówią, że czują się mali w obliczu wszechświata, a nigdy tego nie mówią,
patrząc na wodospady?
– Pewnie dlatego, że wodospady uznają za coś, nad czym można zapanować. Nie da się
natomiast zapanować nad wszechświatem.
Kontempluję jego odpowiedź z wysuniętą dolną wargą.
– Nad oceanami też nikt nie zapanował i jakoś też nikt tak nie mówi w odniesieniu do
nich.
Prycha kpiąco.
– Widocznie nigdy nie znaleźli się na środku oceanu.
Enzo wyciąga portfel, rzuca go na ziemię, po czym łapie koszulkę za głową i ściąga ją
jednym ruchem. Kiedy upuszcza ją na mokre skały, zasycha mi w ustach, ale za to
zaczynam czuć wilgoć w majtkach.
Zostaje w samych czarnych szortach pływackich, więc wyraźnie widzę wszystkie jego
mięśnie. Zaraz chyba padnę na kolana.
– Załóż, proszę, koszulkę z powrotem – błagam.
Mija mnie, kompletnie ignorując moją jak najbardziej rozsądną prośbę, i wskakuje na
główkę do wody w kotle eworsyjnym4. Choć ledwie musnął mnie ramieniem, mam wrażenie,
jakby po moim ciele przebiegały impulsy elektryczne. Jeśli wskoczę do wody za nim, zostanę
śmiertelnie porażona.
– Nie boisz się, że zrobisz sobie krzywdę?! – próbuję przekrzyczeć plusk wody, gdy on
wynurza głowę i zaczyna płynąć w stronę wodospadu.
Jego śniada, mokra skóra błyszczy w promieniach słońca.
Nie rozumiem, dlaczego mnie tu zabrał, aczkolwiek cieszę się, że wskoczył do wody,
ponieważ teraz, kiedy nie widzę jego mięśni, mogę przyjrzeć się dokładniej okolicy. A ta
zapiera dech w piersi. To niewielka, otoczona przez klify miejscówka z jasnozieloną
roślinnością, wrastającą aż w mieniącą się w słońcu błękitną toń. Przede mną zaś znajduje
się wielki wodospad, którego siła sprawia, że wibrują mi kości. Ze skał zwisają ciągnące się
na kilkadziesiąt stóp liany; kusi mnie, by jedną chwycić i przekonać się, jak to jest być
Tarzanem. Zawsze marzyłam o tym, żeby rozhuśtać się na czymś takim i wskoczyć do wody.
Zjednoczyć się z naturą i takie tam.
Enzo się odwraca, po czym spogląda na mnie w taki sposób, że aż serce zatrzymuje mi
się na moment.
– Wchodzisz?
– Ale obiecaj, że mnie nie tkniesz – odpowiadam.
– Obiecuję nie robić niczego, o co nie będziesz mnie błagać.
Po tym odwraca się ponownie i znika pod wodospadem.
Warczę i odrzucam głowę w tył. Odczuwam jednocześnie ulgę i złość, że nie złożył po
prostu zwykłej obietnicy. Ciągle wysyła mi niejednoznaczne sygnały.
Z pełnym rezygnacji westchnieniem ściągam koszulkę przez głowę i rozpinam jeansowe
szorty, które opadają swobodnie na ziemię. Na szczęście nauczyłam się, by pod spodem
zawsze nosić strój kąpielowy.
Przesuwam palcami po świeżym tatuażu na udzie. Minęło tylko kilka dni, więc wchodząc
do wody, ryzykuję infekcję, jednak jeszcze gorsza wydaje mi się perspektywa, że miałabym
się nigdy nie dowiedzieć, co się stanie, jeśli popłynę z Enzem za wodospad. Tak więc moją
jedyną mądrą decyzją dziś będzie rezygnacja z huśtania się na lianie. Trochę żałuję, że nie
zapytałam Enza, czy bezpiecznie byłoby wskoczyć do wody w stylu króla dżungli. Chociaż
sam zanurkował energicznie, to ze swoim doświadczeniem zapewne potrafi robić to
bezpiecznie nawet tam, gdzie jest względnie płytko.
Postanawiam zaryzykować: rozpędzam się i wskakuję na bombę, uderzając w taflę jak
prawdziwa debilka. Większość dziewczyn na moim miejscu zapewne weszłaby do wody
z gracją niczym modelki podczas sesji zdjęciowej, jednak moje życie jest zbyt mocno
obarczone niepewnością, bym rezygnowała z rzeczy, które naprawdę chcę zrobić. Jak na
przykład uwiedzenie najseksowniejszego faceta, jakiego kiedykolwiek widziałam za
wodospadem.
Ponownie warczę, zirytowana samą sobą. Wystarczyły dwie sekundy, żebym mu uległa.
Nie oszukujmy się jednak: od początku wiedziałam, że tak się stanie. Wychodzi więc na to,
że po prostu lubię okłamywać samą siebie.
Wynurzam się na chwilę, by zaczerpnąć powietrza, po czym znikam pod wodą i wpływam
za wodospad.
Jest tu tak ciepło, że mam wrażenie, jakby owinięto mnie rozgrzanym kocem w chłodny
dzień. Co za przyjemne uczucie… Aż dostaję gęsiej skórki.
Kiedy się wynurzam, zastaję Enza siedzącego na skale z jedną nogą przyciągniętą do
piersi i opartą na jej kolanie ręką, a drugą zanurzoną w wodzie. Na jego ciele błyszczą
krople, z których szczególnie jedna przykuwa moją uwagę: sunąca po idealnie
wyrzeźbionym brzuchu ku szortom.
Przełknąwszy ślinę, spoglądam mu w oczy, ale na wszelki wypadek pozostaję w wodzie.
Nie potrafię wyczytać z jego spojrzenia żadnych emocji, zupełnie jakby zamknął je w sobie
na cztery spusty; przez tę niewiedzę czuję się niepewnie.
– Zamierzasz mnie teraz zamordować? – pytam, choć mój głos niknie w przytłaczającym
szumie wodospadu.
Nikt nie usłyszałby moich krzyków.
– A czy ktoś by cię szukał? – odpowiada.
Uśmiecham się sardonicznie.
– Tak. Cały czas mnie szukają. – Nigdy nie zrozumie znaczenia tych słów. A nawet jeśli,
to będzie już dla niego za późno.
– Nie jest to zbyt popularne miejsce – wyjaśnia, wiodąc wzrokiem po mojej szyi, po czym
znów spogląda mi w oczy. – Trochę by zajęło, zanim by cię znaleźli.
Chociaż pocę się już z gorąca, jego odpowiedź – a raczej głos – wywołuje ciarki na moich
plecach.
Wzruszam ramionami.
– I tak nie chcę zostać znaleziona.
– Wygląda więc na to, że zabrałem cię w odpowiednie miejsce – mruczy, leniwie
przeciągając samogłoski.
No to nieźle się wpakowałam… Znowu balansuję na granicy życia i śmierci. Teraz jest to
jednak ten rodzaj niebezpieczeństwa, który wywołuje niekontrolowany uśmiech na twarzy,
dreszcz emocji, daje poczucie pełni życia – a gdy mija, zostawia cię pustą i osamotnioną.
– Chcesz wiedzieć, co o tobie pomyślałam w barze? – zagaduję.
– Że mógłbym zapłodnić cię samym spojrzeniem – przypomina ozięble, a jego słowa
rozniecają żar w moim podbrzuszu.
Choć nie chcę mieć dzieci, to ze wstydem przyznaję: tą uwagą obłędnie mnie podnieca.
To zupełnie tak, jakby celebryta, w którym się podkochujesz, wyraził chęć zapłodnienia cię.
Nieważne przy tym, czy chcesz dzieci, czy nie, i tak momentalnie robi ci się mokro
w majtkach.
Potrząsam głową, wciągając głęboko powietrze z nadzieją, że tlen choć trochę mnie
ocuci.
– Że mógłbyś zrujnować mi życie w jednej chwili – wyznaję, a ponieważ wydaje się nieco
zaskoczony, kwituję to uśmiechem.
– Dlaczego w ogóle sądzisz, że chciałbym się z tobą pieprzyć?
Auć.
Wzruszam ramionami, ignorując piekące z zawstydzenia policzki.
– Twierdzisz, że byś nie chciał?
Przygląda mi się badawczo przez chwilę.
Mam wrażenie, jakby wytrychem próbował dostać się do mojego umysłu i odkryć
wszystkie skrywane tam sekrety. Nigdy ich jednak nie wyjawię.
Wtem powoli kręci głową i oblizuje dolną wargę, a ja koncentruję wzrok na tym geście,
rozchylając usta i śliniąc się przy tym jak pies.
Opuszcza nogę, by zanurzyć ją w wodzie, po czym nachyla się w moją stronę. Pod
wpływem intensywności jego spojrzenia włosy stają mi dęba. Nie wiem, czy oczy świecą mu
w ten sposób, ponieważ czuje do mnie pociąg, czy może męczą go już moje pytania.
– Ty też zrujnujesz mi życie, ale na szczęście dla ciebie ja czuję się w takiej sytuacji jak
w domu.
Zbieram się w sobie, by podpłynąć bliżej, jednak nie na tyle, żeby mógł mnie chwycić. Nie
czuję się jeszcze dość pewnie. Nigdy nie byłam odważna.
– Co to znaczy? – pytam rozkojarzona przez kolejną spływającą mu po torsie kroplę.
– To, że jeśli ma do czegoś dojść, to dziś. Jedna noc.
Posyłam mu spojrzenie spod na wpół przymkniętych powiek. Czuję też spływającą mi
z brwi po policzku kroplę, co odbieram jako coś symbolicznego.
– Zgoda – odpowiadam ochrypłym z pożądania głosem. – Potem nigdy się już nie
spotkamy.
Zanim zdąży odpowiedzieć, znikam pod powierzchnią wody i podpływam do niego.
Wynurzając się, odgarniam dłońmi włosy do tyłu, a ogień płonący w jego piwnych oczach
niemal odbiera mi dech w piersi.
Z walącym jak młot sercem opieram ręce o jego kolana i unoszę się tak, aby nasze oczy
znalazły się w jednej linii. Wyraźnie się spina, ale nie odsuwa. Dopiero teraz mogę zobaczyć,
jak niezwykłe ma oczy: tęczówki w kolorze złocistego brązu zmieszanego z zielenią,
otoczone ciemną obwódką. Na prawej widnieje czarna plamka, jak gdyby przypadkowo
upuszczono na nią kroplę atramentu.
– Muszę mieć tylko pewność co do jednej rzeczy – oznajmiam, po czym zwilżam wargi
językiem, czemu uważnie się przygląda.
Następnie kieruje wzrok niżej, na piersi ściśnięte biustonoszem i ociekające wodą. Powoli
wraca spojrzeniem ku moim oczom, a ja z trudem łapię oddech na widok pierwotnej emocji
malującej się na jego obliczu: niemal zwierzęcego, a przy tym kurewsko orzeźwiającego
pożądania. Z zapartym tchem patrzę, jak zaciska pięści i pomimo pragnienia wciąż pozostaje
niewzruszony niczym posąg.
Przybliżając się do niego, szepczę:
– Mam już dość mężczyzn, którzy nie wiedzą, co robią. Tak więc pocałuj mnie najpierw.
Jeśli nie umiesz wyruchać mnie ustami, będzie to oznaczało, że i kutasem niewiele
zdziałasz.
Zaśmiewa się nisko i donośnie, a przy tym bez humoru, jakbym powiedziała mu właśnie,
że się go nie boję, choć trzyma mi nóż na gardle. Następnie raczy mnie okrutnym
uśmieszkiem, od którego wnętrzności skręcają mi się jak nasączona benzyną szmata, którą
ktoś zaraz podpali. W tej chwili uświadamiam sobie, że po tej nocy już nigdy nie będę taka
sama.
Kiedy przygryza dolną wargę, w prawym policzku znów robi mu się dołeczek. Wygląda,
jak gdyby powstrzymywał cyniczny uśmiech.
– Mam cię przelecieć ustami? Nie ma sprawy, maleńka. Ale potem zerżnę twoją cipkę.
Unosi rękę i muska palcami mój policzek oraz włosy. Zanurza je w nich, aż cała drżę od
tego ognistego dotyku. Samo otarcie się o jego skórę zamienia moje kości w galaretę.
Wtem chwyta mnie mocniej i szarpnięciem przyciąga ku sobie.
Wzdycham zaskoczona, nieomal tracąc równowagę.
– Jednocześnie jednak obiecałem, że zrobię tylko to, o co będziesz błagać – przypomina
wyzywającym tonem.
Jeszcze nigdy nie błagałam o kutasa. Nie musiałam, bo faceci są kurewsko prości.
Chociaż nie, to nieprawda. Zdarzyło się kilka razy, że któryś z nich przypadkowo natrafił na
mój punkt G, więc błagałam, żeby kontynuował to, co robi. Oczywiście za każdym razem bez
skutku…
– Proszę – mówię ochrypłym głosem.
Kręci tylko głową, a ja walczę z poczuciem odrzucenia. Przyglądam się z ukosa jego
sylwetce i zastanawiam, czy w ogóle jest o co błagać.
Zauważa wyraz mojej twarzy, na co wyciąga rękę i pewnie nakrywa mi dłonią łechtaczkę,
od czego momentalnie się wzdrygam.
– Nie jestem facetem, w którego się wątpi – oznajmia niskim tonem.
Potrafi odnaleźć łechtaczkę. Dla mnie to już coś.
Przygryzam wargę i przysuwam się bliżej, aż muskam ustami jego szczękę, sycąc się
tym, jak nieruchomieje.
– Proszę, Enzo. Potrzebuję cię – szepczę, ale tak, by w każdej sylabie wyraźnie słyszał
desperację.
Wydaje z siebie pomruk, jednak kiedy przysuwam usta do jego warg, odsuwa się.
Odmówiwszy mi ich smaku, chwyta mnie w talii i podnosi, dzięki czemu nie muszę już
opierać się na rozdygotanych ramionach. Następnie sadza mnie na skale, po czym sam
zsuwa się do wody i tak zamieniamy się miejscami.
Wiedzie dłońmi pod moimi kolanami aż do bioder i zdecydowanie mnie do siebie
przyciąga. Drapanie chropowatej powierzchni skały o skórę jedynie wzmaga pożądanie
iskrzące w moich zakończeniach nerwowych.
Ciepła woda paruje, otaczając nas kłębami, a wraz z nią w powietrzu unoszą się drobinki
wzbijane przez oddalony o jakieś pięć stóp wodospad. Gdy opadają mi na skórę,
intensyfikują doznania, od których mój oddech nabiera tempa. A może to po prostu Enzo,
spoglądający na mnie spod wyraźnych, łukowatych brwi i gęstych rzęs, mnie tak rozpala.
Chwyta palcem skraj stroju kąpielowego, tuż u szczytu ud, czym wprawia moje ciało
w drżenie tak intensywne, że aż dzwonią mi zęby. Wreszcie kieruje wzrok niżej i odsuwa mi
majtki na bok, całkowicie mnie obnażając.
Syczy przez zęby, a ja dziękuję Bogu, że akurat dzisiaj postanowiłam się wydepilować.
– Kurewsko ładniutka – mamrocze, by następnie powoli i delikatnie złożyć pocałunek na
mojej łechtaczce.
Jednocześnie zerka mi w oczy. Wciągam gwałtownie powietrze, ale on się odsuwa, przez
co ogarnia mnie rozczarowanie.
– Takiego pocałunku pragnęłaś? – drażni się ze mną, jednak po chwili wraca między moje
nogi, jak gdyby przyciągał go magnes.
– Nie – jęczę. – Stać cię na więcej.
– Czyżby? – pyta wyzywająco. – Na przykład na co? Na to, by użyć języka?
Tuż po tym, gdy wypowiada te słowa, wysuwa język, którym pieści przez chwilę
łechtaczkę, by zaraz schować go ponownie.
Warczę i mimowolnie przysuwam ku niemu biodra, desperacko próbując wziąć to, czym
tak okrutnie mnie kusi.
– Dokładnie – odpowiadam z pomrukiem.
Czuję, jak nogi zaczynają mi drżeć, a myśl o tym, co Enzo może mi zrobić, napełnia
podbrzusze wzbierającym podnieceniem oraz wywołuje mrowienie w cipce.
– Właśnie tak – dopowiada, po czym ponownie liże łechtaczkę.
Tym razem jednak robi to wolniej, aż wzdrygam się z rozkoszy.
– Nie przestawaj – dyszę i odrzuciwszy głowę w tył, rozchylam szerzej nogi.
Gdy spełnia moją prośbę, wydaję z siebie kolejny jęk, który odbija się echem od skalnych
ścian. Krąży zmysłowo językiem, jak gdyby wyobrażał sobie, że to ostatnia taka okazja
w życiu.
Oczywiście chciałabym zasmakować jego języka w swoich ustach, bo już wiem, że jak
najbardziej potrafi całować. I nie mam nawet cienia wątpliwości, że pieprzyć się również
potrafi.
Mrukliwym głosem mówi:
– Smakujesz lepiej niż najsłodsze wino. Mógłbym spijać twoje soki w nieskończoność.
Z drżącym sercem napieram biodrami na jego usta, podczas gdy on przysysa się do mnie
jak desperat do butelki wody znalezionej na pustyni. Swoim lekkim zarostem tylko wzmaga
moje doznania, przez co pragnę go jeszcze bardziej. Kiedy zaczyna ssać łechtaczkę,
wydobywa tym ze mnie przeciągły jęk, po którym wysapuję jego imię, na co ożywia się
niczym rozkwitający kwiat.
Żyły jego ramion pęcznieją, a mięśnie się napinają, kiedy przysuwa mnie jeszcze bliżej
i nakrywa ustami całą łechtaczkę, jak gdyby nie mógł się mną nasycić.
– Rozchyl je szerzej, bella5, pragnę cię całej.
Wykonuję polecenie, unosząc kolana najwyżej, jak mogę, a Enzo wiedzie językiem po
mojej cipce, by zaraz zanurzyć się w jej ciasnym wejściu i eksplorować je zachłannie, aż całe
wypełniające mnie podniecenie gromadzi się w tym jednym punkcie. Z kimś innym nie
czułabym się w takiej sytuacji tak komfortowo, ale z Enzem pragnę jedynie więcej i więcej.
Gdy tylko ponownie nakrywa ustami łechtaczkę, ssąc ją gwałtownie i omiatając językiem,
mimowolnie złączam nogi, przez co prawie zgniatam mu głowę udami. Oczy odpływają mi
w głąb czaszki, a wszystko wokół robi się niewyraźne, jak za mgłą, ponieważ wszystkie moje
zmysły skupiają się na zalewającej mnie fali doznań wywołanych jego nieustępliwymi ustami.
Mięśnie nóg coraz mocniej mi się napinają, ale bynajmniej z tym nie walczę. Nie mogę –
jestem zbyt pochłonięta tą nieustającą rozkoszą, by przejmować się czymkolwiek więcej.
Wbijam mu paznokcie w głowę i jeden za drugim wyduszam z siebie bezdźwięczne okrzyki.
Narastający od dłuższej chwili orgazm osiąga właśnie szczyt wraz z erupcją totalnej
rozkoszy.
Jedną ręką rozchyla mi uda, po czym drugą przesuwa po mojej cipce – jedyne
ostrzeżenie przed tym, zanim zaraz zanurza w niej dwa palce. Zakrzywia je i zaczyna mnie
nimi pieprzyć.
Czuję, jakbym miała zaraz stracić kontrolę nad pęcherzem, ale wrażenie to niknie
natychmiast w odmętach kolejnego zbliżającego się orgazmu. Wtem odnajduje ten czuły
punkt, od którego pieszczenia ciemnieje mi przed oczami. Enzo nie przestaje ani nie gubi go
nawet na moment.
Zatracam się całkowicie.
Pozostaje mi jedynie dusić się tą euforią i głucho walczyć o choć odrobinę tlenu. Zupełnie
zniewolona ekstazą, wydaję z siebie niemy krzyk. Bezwolnie zamykam oczy i nagle czuję,
jakby coś we mnie pękło. Każdą częścią mojego ciała czuję przypływ ekstatycznej fali
orgazmu, od której mam wrażenie, jak gdybym dosłownie eksplodowała. Dopiero kiedy
znajduję się na skraju utraty przytomności, moje płuca wreszcie się otwierają, pozwalając mi
wypuścić donośny krzyk.
– Kurwa… – odzywa się tuż przy moim ciele Enzo, jednak kontynuuje swój atak palcami.
Zerkam na jego rękę, którą pokrywa obfita ilość płynu. Jestem jednak zbyt opętana tym,
co mi robi…
Och, Boże, niech tylko nie przestaje.
– Boże, Enzo… – szlocham, targana spazmami, podczas gdy on z całych sił stara się
utrzymać mnie w miejscu.
Cofa palce i zastępuje je językiem, spijając łakomie moje soki, a kiedy już się nasyca
i odsuwa głowę, dusza się we mnie zapada, styrana najintensywniejszym orgazmem, jakiego
kiedykolwiek doświadczyłam.
– To… – dyszę zziajana – bynajmniej nie było normalne.
Wciąż dygoczą mi nogi, a ciałem co rusz wstrząsają delikatne spazmy – echo ostatniego
szczytowania.
Enzo podnosi się i przysuwa do mnie.
Dopiero po jakiejś chwili wzrok wyostrza mi się na tyle, bym zobaczyła, że twarz ma całą
pokrytą płynem, a oczy płoną mu pożądaniem.
Rumienię się.
– Czy ja…? – urywam, zbyt zawstydzona, by powiedzieć to na głos.
Nigdy wcześniej nie miałam wytrysku, tymczasem okazało się to dokładnie tak
nieziemskie, jak mówią.
– Owszem – potwierdza niskim, spragnionym tonem. – A teraz chcę zobaczyć, jak
dochodzisz w ten sposób na moim kutasie. – Nachyla się nade mną i szepcze: – Nie
przestanę, dopóki tego nie zrobisz.
O kurwa. Czyżbym śniła? Od kiedy to istnieją faceci pragnący dać dziewczynie więcej niż
jeden orgazm?
Pociąga za sznureczek trzymający górę mojego stroju kąpielowego, odsłaniając piersi.
Słyszę głęboki pomruk wybrzmiewający w jego wnętrzu, kiedy nakrywa je swoimi wielkimi
dłońmi. Trąca nabrzmiałe sutki kciukami, czym wydobywa ze mnie urywany jęk.
– Piękne – dyszy.
Przygryzam wargę, popatrując na niego spod na wpół przymkniętych powiek. Patrzy na
mnie, jakby miał do czynienia z dziełem sztuki, od czego robię się jeszcze bardziej
rozochocona.
Zwilżam usta, po czym mówię cicho:
– Dziękuję. Sama je wyhodowałam.
Nie podejmuje jednak rozmowy, a zamiast tego przywiera do jednej i chwyta zębami
sutek.
Z gwałtownym westchnieniem wyginam plecy tak, aby naprzeć piersią na jego usta.
Pieszczoty językiem, jakimi mnie obdarza, sprawiają, że mimowolnie zamykam oczy.
Warczy i zabiera się za drugą pierś. Ściska mnie mocno, a ja rozkoszuję się
świadomością, że zostawi mi ślady. Tak, chcę obudzić się rano cała posiniaczona. To będzie
pierwszy i ostatni raz, kiedy mnie dotknie, więc pragnę zachować sobie jakieś dobre
wspomnienia, zanim wszystko zrujnuję.
Wtem odsuwa się z cmoknięciem, po czym mówi:
– Cholera.
– Co? Co się stało? – dziwię się, rozglądając się w poszukiwaniu źródła tej nagłej reakcji.
Czyżby mu opadł? Chryste, ależ to byłby pech: znajdujesz faceta ruchającego się jak
bóstwo… o ile w ogóle mu stanie.
– Nie mam prezerwatyw – wykrztusza wreszcie i zaczyna się odsuwać, ale go
przytrzymuję.
– Wiem, że jesteśmy nieznajomymi, ale zapewniam cię, że nie mam żadnych chorób
i stosuję antykoncepcję.
Marszczy brwi i wykrzywia twarz w grymasie niezadowolenia.
– Nie pieprzę się bez gumek.
– To po co mnie tu ściągnąłeś? Dlaczego nie mogliśmy pójść do ciebie albo do hotelu?
– Bo wyglądałaś, jakbyś potrzebowała ucieczki. Nie planowałem się z tobą ruchać.
– Och… – wzdycham i odchrząkuję nerwowo. – No to niezłą ucieczkę mi zorganizowałeś.
Na jego twarzy pojawia się cień dołeczków w policzkach, aż mam ochotę zrobić coś, żeby
tylko wydobyć je na powierzchnię.
Sunie powoli wzrokiem po moich krągłościach, a mnie po raz pierwszy dopada jakaś
niepewność. Poczucie nieadekwatności. Jak gdyby dostrzegł grzechy, które pokrywają moje
ciało niczym ropa.
– Może ten jeden raz… – mamrocze niejako do siebie.
Wciągam wargi między zęby i z niecierpliwością czekam na to, co postanowi. Gdy
wreszcie unosi oczy, serce niemal mi się zatrzymuje. Ależ on wydaje się cholernie…
zasadniczy.
– Zrujnujesz mnie – powtarza.
Zgadza się.
– Wcale nie.
A przynajmniej nie w taki sposób, w jaki mu się wydaje.
– Kłamiesz.
Tak.
– Nie będziesz w tym jedyny, pamiętasz? – przypominam mu z nutką szczerości.
Owszem, zniszczę go, a później się za to znienawidzę. Jeszcze bardziej niż dotychczas.
ROZDZIAŁ 4

Sawyer

– Ja też jestem czysty – oznajmia szorstko. – Zdejmuj je – żąda, wskazując na swoje szorty.
Ogarnia mnie ulga i mrowienie w odrętwiałych kończynach, kiedy zahaczam kciukami
o jego szorty i ściągam je najniżej, jak mogę. Enzo kopnięciem odrzuca je na bok, po czym
przysiada przede mną na piętach, a ja robię wielkie oczy.
Jest nie tylko długi, ale i niesamowicie gruby, z żyłami ciągnącymi się na całej długości.
– Nie ma mowy – odzywam się, kręcąc głową. – Nie. Absolutnie. Zmieniam, kurwa,
zdanie. – Wskazuję na niego palcem. – Przebijesz mi tym płuco.
Unosi brwi, a w jego oczach rozpala się mieszanka rozbawienia i pożądania.
– Użyję tylko końcówki – proponuje złowieszczo, choć wyraźnie go to bawi, jednak nie na
tyle, by zrobiły mu się dołeczki w policzkach.
Mimo to serce i tak mi szaleje.
Mierzę go wzrokiem, emanując niepokojem, podczas gdy on rozwiązuje moje majtki
i zdejmuje je całkowicie. Następnie chwyta mnie za biodra i przyciąga. Oplatam go prawie
pozbawionymi sił nogami i obejmuję za szyję, a gdy muska kutasem moje wejście, wciągam
gwałtownie powietrze.
Wiedzie dłonią między moimi piersiami, po krtani, aż zatrzymuje ją na szczęce i gładzi
kciukiem moje usta.
– Już nie mogę się doczekać – mówi ochryple, wywołując kolejną falę dreszczy.
Podniecenie spowija mój umysł tak gęstą mgłą, że ledwo rozumiem jego słowa.
– Słucham…? – szepczę półprzytomna i urywam z jękiem, ponieważ właśnie odnalazł ten
czuły punkt tuż pod moim uchem.
– Samą końcówką. Tylko tyle dostaniesz.
Przygryzam wargę, zarówno podekscytowana, jak i rozczarowana. Już teraz wiem, że za
chwilę zapragnę go w całości i zapewne nadal będzie mi mało.
– Zamierzasz sprawić, bym znowu błagała, prawda? – pytam.
Odsuwa się, aby spojrzeć mi w oczy. Pożądanie wije się w nich niczym węże w gnieździe.
– Nie, bella, zamierzam sprawić, że sama weźmiesz ode mnie to, czego pragniesz. Jeśli
chcesz podporządkować sobie drapieżnika, musisz być silniejsza.
Nachyla się, by potrzeć ustami o moją szyję, aż lecą iskry.
– Jeśli więc pragniesz poczuć mojego kutasa w całości w swojej słodkiej, małej cipce, to
lepiej bądź na to gotowa.
Zamiast odpowiadać, opuszczam rękę i chwytam go za fiuta. Zaciska zęby i napina
szczęki. Sprawia wrażenie, jakby miał zaraz eksplodować, a kiedy jego główka przesuwa się
po mojej cipce, uświadamiam sobie, że sama również jestem blisko szczytu.
Naprowadza mnie na siebie, emanując niecierpliwością i pragnieniem, a ja wzdycham
ciężko, gdy wchodzi samą końcówką. To mi jednak nie wystarczy. On mimo to zatrzymuje się
i choć próbuję opuścić się na niego bardziej, stawia opór, mocniej zaciskając dłonie na moich
biodrach.
– Tylko tyle dostaniesz – przypomina stłumionym głosem z kpiącą intonacją.
Dobra. Skoro tak chce pogrywać, to proszę bardzo.
Przysuwam się do niego, by go pocałować, ale odwraca głowę.
– Nie waż się mnie całować – ostrzega.
No proszę, mamy tu czyjegoś niewiernego partnera.
Odrzucenie boli jak użądlenie osy, ale nie pozwalam, by zbiło mnie to z tropu. Wędruję
więc ustami wzdłuż linii jego żuchwy, a dłońmi w dół torsu, sycąc się dotykiem napiętych
mięśni. Ma ciało godne boskiego uwielbienia, więc myśl, że spędzę z nim tylko tę jedną noc,
jest jak tortura.
– Chyba zapominasz, że potrzebujesz ode mnie czegoś więcej, żeby dojść, podczas gdy
ja wcale nie potrzebuję ciebie – mówię przyciszonym głosem.
Po tych słowach łapię go za gardło i układam plecami płasko na skale, uwalniając się
z uścisku. Trzyma głowę uniesioną nad wodą i patrzy na mnie, kompletnie zaskoczony.
Ja jednak już prostuję plecy. Dłońmi sunę po swoim ciele, powoli, zmysłowo, a on wiedzie
za nimi oczami niczym kobra obserwująca swojego zaklinacza.
Ależ to łatwe.
Kiedy trącam palcami już rozpaloną łechtaczkę, wydaję z siebie jęk i lekko odchylam
głowę w tył, aby pokazać Enzowi, jak mi dobrze.
Warczy z głębi piersi, ale się nie boję. Siła człowieka nie tkwi jedynie w mięśniach, ale i w
umyśle. A umysły mężczyzn… są wyjątkowo łatwe do opanowania.
Kręcę biodrami, uświadamiając mu, co traci, a przy tym coraz mocniej pocieram
łechtaczkę. Drugą rękę kładę sobie na piersi i intensywnie ją ugniatam, dzięki czemu widzę
już na horyzoncie swój szczyt.
– Kurwa – wydusza z siebie.
Znów kładzie mi ręce na biodrach i stopniowo zacieśnia chwyt.
– Och, Enzo – jęczę, a jego dłonie wiotczeją.
Nie wiem, czy z zaskoczenia, czy po prostu trudno mu zebrać siły z pożądania. Sadowię
się całkowicie na jego kutasie, tłumiąc jęk bólu, na co z jego ust wydobywa się ryk, co tylko
wywołuje wredny uśmieszek na mojej twarzy. Dyszę ciężko, czekając, aż moje ciało
dostosuje się do jego rozmiaru. Choć jestem skrajnie rozpalona i mokra, niewiele to pomaga.
– Boli, bella?
– Jesteś taki duży – odpowiadam z trudem.
W jego piersi rozbrzmiewa dudniący pomruk. Chyba powoli traci nad sobą kontrolę.
– I weźmiesz mnie całego – wypala.
Z zagryzioną dolną wargą, poprawiam się na nim. Opieram stopy na skale po bokach
i szeroko rozchylam nogi, jakbym nad nim kucała. Obserwuje mnie, gdy łapię równowagę na
jego twardym niczym stal brzuchu.
Pod takim kątem będzie miał doskonały widok na to, jak pochłonę go całego.
Unoszę się tak, aby napierał na mnie samą końcówką, po czym osuwam zdecydowanie,
aż odrzuca głowę w tył, muskając włosami taflę wody.
Krzyczę, ale tym razem już nie z bólu.
– Tak – zachęca i unosi głowę ponownie. – Tak mnie ujeżdżaj, grzeczna dziewczynka.
Kiedy powtarzam ruch, oczy same mi się zamykają, a po chwili łapię równomierne tempo,
od którego przechodzą mnie ciarki. Gdyby ten facet był moim królestwem, zasiadłabym na
jego tronie już na wieczność.
Enzo, zgrzytając zębami, opiera się na łokciu, podczas gdy drugą ręką chwyta mnie za
kark i przyciąga ku sobie. Dzięki temu mogę idealnie ocierać się łechtaczką o jego ciało, co
kwituję gardłowym jękiem.
– Właśnie tak – mruczy. – Dokładnie, bella. Cazzo, quanto mi fai godere6.
Nie mam pojęcia, co to znaczy, ale – Jezu – sam sposób, w jaki mówi te słowa, powinien
być nielegalny. Przyprawi mnie tym o zawał.
Unoszę się ponownie i uderzam o niego raz za razem, aż w pewnym momencie w moim
podbrzuszu formuje się cyklon.
Enzo dołącza do mnie w tej jeździe, pracując biodrami tak, abyśmy złączyli się we
wspólnym rytmie. Rozchyla usta, ściąga brwi i wbija wzrok między moje nogi. To najbardziej
ociekający erotyzmem widok, jakiego doświadczyłam. Rozstanę się z nim z prawdziwym
żalem.
– Chodź tutaj – chrypi.
Ręką wciąż położoną na moim karku przyciąga mnie bliżej, bym się na nim ułożyła
i oparła kolanami po jego bokach.
Sam też ugina kolana, a następnie zapiera się stopami o skałę i na chwilę przerywa ruch.
Moje usta zawisają tuż nad jego wargami. Jestem jak zakładniczka.
Patrzy na mnie z jakimś diabelskim błyskiem w oczach.
– Gotowa?
Nie.
– Tak – szepczę.
Na jego ustach pojawia się delikatny uśmieszek, ale zanim mogę poczuć satysfakcję
z wywołania go, on chwyta mnie za biodra i wchodzi na całą długość.
Nagle robię wielkie oczy i wzdycham, zaskoczona niewielką, choć intensywną zmianą
pozycji. Natychmiast zapominam o jego uśmiechu.
Oczywiście nie daje mi nawet chwili wytchnienia. Trzyma mnie z całych sił, pieprząc
równie mocno.
Opieram się rękami o mokrą skałę i wydaję serię przerywanych okrzyków, które wybija ze
mnie kolejnymi pchnięciami. Czuję na uchu jego gorący oddech.
Muska je zmysłowo ustami.
– Nadal myślisz, że dasz mi radę? – pyta napiętym i zbolałym z wysiłku oraz przyjemności
głosem.
Boże, nie.
Przez wzbierający we mnie orgazm, kradnący całą moją uwagę, nie jestem w stanie mu
odpowiedzieć.
– Wiesz, co myślę? Skoro tak kurewsko dobrze sobie ze mną radzisz, chciałbym
zobaczyć, czy nadal byłabyś taka harda po kilku godzinach takiego ujeżdżania mnie.
Tego bym nie przeżyła.
Moje jęki powoli przeradzają się w krzyki, a skalne podłoże zaczyna ranić mi kolana. Ból
jednak tylko wzmaga odczuwaną rozkosz.
Enzo zanurza dłoń w moich włosach, ściska mocno i odchyla mi głowę w tył, odsłaniając
szyję, do której zaraz dopada zębami. Wywołuje tym kolejny krzyk.
Przed oczami migają mi gwiazdy. Jestem tak kurewsko bliska kolejnej eksplozji.
– Enzo… – błagam.
– Podnieś się – nakazuje, a ja robię, co każe.
Prostuję plecy i opieram się dla równowagi o mięśnie jego brzucha.
– Dotknij się, bella. Pieść swoją łechtaczkę, niech poczuję, jaka jesteś ciasna, gdy
dochodzisz.
Podczas gdy on kontynuuje pchanie, ja wędruję dłonią do ud i na łechtaczkę, którą
zaczynam mocno pocierać. Odrzucam głowę w tył, powtarzając jego imię, jak gdyby to
właśnie on ją pieścił. Kiedy najmniej się tego spodziewam, układa płasko dłoń na moim
podbrzuszu i zdecydowanie naciska. Zupełnie nieprzygotowana na nową falę doznań,
prawie opadam na niego ponownie. Teraz czuję go o wiele intensywniej i znów mam
wrażenie parcia na pęcherz.
– O Boże, Enzo, zaraz dojdę – dyszę.
Wydaje z siebie niski pomruk, którego zwierzęcy charakter wywołuje dreszcz na moich
plecach.
– Nie wymieniaj mojego imienia i Boga w jednym zdaniu, bella – upomina szorstkim jak
skała pod nami głosem. – Jedno to świętość, a drugie to uosobienie deprawacji.
Wsuwa mi dłoń w usta i zahacza palce o dolne zęby, aby przyciągnąć moją uwagę.
Posyła mi nikczemny uśmieszek.
– Zgadnij, które opisuje mnie.
Chciałabym odpowiedzieć, ale jedyne, co jestem teraz w stanie z siebie wydusić, to
okrzyk będący reakcją na zalewający mnie rozjuszonymi falami orgazm. Zacisnąwszy zęby
na jego ciele, eksploduję, aż ciemnieje mi przed oczami. On natomiast zsuwa mnie z siebie,
dzięki czemu z ulgą pokrywam mu brzuch płynem, spazmatycznie dygocząc.
Wstydziłabym się, gdybym w takim momencie czuła cokolwiek więcej ponad tę euforię.
Jedną ręką cały czas trzyma moją żuchwę, a drugą ponownie mnie na siebie
naprowadza. Wznawia pchanie, czym na nowo rozpala uczucie błogości, które przeradza się
niemal w ból.
Przyspiesza ruchy, nie dając mi zapanować nad ciałem. Czuję, jak nabrzmiewa wewnątrz.
Wtem odchyla głowę i z donośnym warknięciem wybucha we mnie niczym wulkan. Wypręża
się przy tym, a na jego rozedrganych ramionach oraz szyi ukazują się wydatne żyły.
Wciąż czując fale ekstazy, ocieram się o niego z pomrukiem, czym przyciągam jego
wzrok.
Oczy dosłownie mu płoną.
– Kurwa, wydrenuj mnie do ostatniej kropli. Weź wszystko, maleńka. To nic trudnego.
Przyciąga mnie ku sobie za żuchwę, jakbym była rybą na haczyku. Ślinię się, a ten widok
tylko dolewa oliwy do ognia jego pożądania. Opieram mu ręce na masywnych barkach. Moje
dłonie wyglądają na nich na tak niewielkie, że odbieram to jednocześnie jako coś
pozytywnego i negatywnego.
Przygląda się moim ustom, jak gdyby rozważał, czy mnie nie pocałować. Nie robi tego
jednak. Poprzestaje na długim spojrzeniu w oczy, podczas gdy oboje powoli schodzimy
z haju po jednym z najbardziej intensywnych doświadczeń mojego życia. Nigdy nie
poznałam faceta, który patrzyłby na mnie tak, jak Enzo. Czuję się, jakby ułożył mnie na stole
i rozciął skalpelem, aby przyjrzeć się mojej sczerniałej duszy.
Wreszcie puszcza, aż ledwo jestem w stanie zamknąć usta na czas, aby ściekająca
z nich ślina nie spadła mu na twarz. Przygryzam wargę, sycąc się widokiem jego
rozszerzonych nozdrzy.
Nie unika mojego spojrzenia, ja natomiast nie czuję się aż tak pewnie. Mam wrażenie, że
to nieco zbyt intymne lub dociekliwe i jeśli będzie wpatrywał się dostatecznie długo,
dostrzeże we mnie wszystko, co najgorsze, a przez to zrozumie, jak źle trafił.
Odwracam więc wzrok, wyginając usta w beztroskim uśmiechu.
– To było…
– Nie obrażaj mnie, sprowadzając to do jednego słowa – wtrąca niskim, szorstkim
głosem.
– W porządku – odpowiadam prosto. Schodzę z niego, wzdrygając się na dotyk jego
lepkiej spermy pokrywającej wnętrze moich ud. Kolejna rzecz sprawiająca wrażenie zbyt
intymnej. – Nie zrobię tego.
– Dobrze.
Wciąż patrzy, a we mnie nagle budzi się instynkt i chęć ucieczki.
– Wróć ze mną do domu – mówi, jak gdyby to wyczuwał.
Zwykle czuję ulgę, kiedy mężczyźni mnie do siebie zapraszają, ale tym razem towarzyszy
mi wyłącznie smutek, aczkolwiek zbyt słaby, by przyćmić desperackie pragnienie przetrwania
i sprawić, bym odmówiła.
– Chętnie.
ROZDZIAŁ 5

Sawyer

Promienie porannego słońca przebijają się przez zasłony w mieszkaniu Enza. Czuję się,
jakby chciały mnie ukarać, ponieważ bynajmniej nie jestem w nastroju na słoneczko i tęczę.
Z ciężkim sercem ostrożnie siadam i zwieszam nogi z krawędzi łóżka.
Enzo pochrapuje cicho obok, odkryty do połowy, z twarzą zasłoniętą ramieniem.
Trudno mi to przełknąć. Idealnie wyrzeźbione, muskularne ciało pełne żłobień
i wypukłości, na których widok śliniłam się całą noc. I jeszcze ta bezbłędna, układająca się
w literę „v” linia bioder, prowadząca do tej śmiertelnie niebezpiecznej broni znajdującej się
między jego nogami.
Zasnęliśmy dopiero kilka godzin temu. Moje ciało przy każdym ruchu przeszywa ból.
Podobnie jak moje wnętrze.
Był wczoraj bezwzględny i nienasycony. Jego palce oraz język dotykały mnie
w miejscach, których nikt nigdy nie dotykał, aż na samą myśl o tym rozpalają mi się policzki.
Będzie mi ciebie brakowało, ale moje przetrwanie jest ważniejsze.
Prostuję się, po czym ostrożnie wstaję z łóżka. Pospiesznie zbieram swoje ciuchy i je
wkładam. Rzuciwszy jeszcze jedno spojrzenie na Enza, podnoszę jego niedbale rzucone
spodenki. Po chwili grzebania w kieszeniach wyławiam z jednej portfel: gładki, czarny,
skórzany – idealnie oddający jego osobowość.
Enzo Vitale. Trzydzieści cztery lata. Urodzony dwunastego listopada.
Czyli skorpion. Boże, dopomóż.
Prezentuje się równie smakowicie na papierze, jak i w rzeczywistości.
Nigdy nie kradnę żadnych rzeczy, bo zbyt łatwo to zauważyć. Zamiast tego po prostu
robię zdjęcie, by ostatecznie schować portfel z powrotem w kieszeni. Zanim wychodzę
z pokoju, z sercem bijącym jak dzwon, zerkam na niego ostatni raz. Czuję się źle, robiąc to
akurat jemu. I w ogóle to robiąc…
Zamknąwszy za sobą drzwi, przechodzę przez salon do kuchni.
Ma piękny dom. Mnóstwo bieli i ciemnych, drewnianych belek rustykalnych, ciągnących
się w górę ścian oraz na suficie. Zaskoczyło mnie to, jak dobry Enzo ma gust, jeśli chodzi
o wystrój wnętrz. Niemal tak bardzo jak jego samego to, że nie mam odruchu wymiotnego.
Idąc na palcach, otwieram po kolei każde drzwi, aż wreszcie znajduję kopalnię złota: jego
gabinet.
Proste drewniane biurko, czarny skórzany fotel, a na ścianach kilka infografik z rekinami.
Ścianę za biurkiem pokrywa regał pełen książek. Zapewne same publikacje naukowe.
Nabuzowana adrenaliną, podchodzę do biurka i zaczynam szperać w szufladach. Nie
znajduję jednak nic wartościowego, aż…
Najniższa jest zamknięta na klucz.
A więc to tam znajdę to, czego potrzebuję. Na szczęście zawsze mam przy sobie wsuwkę
– noszę ją nasuniętą na sznureczek górnej części stroju kąpielowego. Zdejmuję ją, po czym
prostuję i wsuwam w zamek. Opanowałam tę sztukę niemal do perfekcji, więc już po niecałej
minucie bezszelestnie otwieram szufladę.
Nieruchomieję na chwilę w oczekiwaniu na jakikolwiek niepokojący dźwięk, a chwilę
później zaczynam przeglądać zawartość. Kiedy zauważam kartę z napisem „Repubblica
Italiana” w nagłówku oraz jakimiś numerami i literami poniżej, serce mi przyspiesza.
Wyciągam telefon z tylnej kieszeni, aby wpisać te dane w Google. Dokument nazywa się
tessera sanitaria, ale nie mam pojęcia, czym właściwie jest. Zawiera jego imię i nazwisko,
a także datę i miejsce urodzenia. Zgaduję, że to coś w rodzaju ubezpieczenia zdrowotnego,
a więc dokładnie to, czego szukam.
Znajduję również jakieś papiery dotyczące firmy o nazwie CBRV. Jest adres, a Enzo
figuruje w nich jako jej właściciel.
Z głębokim poczuciem winy robię zdjęcia wszystkich dokumentów, zamykam szufladę
i wychodzę z pomieszczenia.
Modlę się, by pomyślał, że po prostu zapomniał ją zamknąć… jednak dobrze wiem, jak
będzie. I właśnie dlatego zrobię wszystko, aby już nigdy nie spotkać Enza Vitalego.

***

Głośne walenie w drzwi gdzieś niedaleko sprawia, że serce niemal wyskakuje mi z piersi.
Jestem właśnie w trakcie rozjaśniania odrostów. Rzucam więc szczotkę do miski i chwytam
broń leżącą w umywalce. Pod wpływem adrenaliny momentalnie wyostrza mi się wzrok.
Z rwanym oddechem wyglądam przez wejście do łazienki i spoglądam na drzwi mojego
pokoju hotelowego.
Spodziewam się, że zaraz wpadną, by wyprowadzić mnie w kajdankach, jednak czas mija
i nic się nie dzieje. Mimo to jestem daleka od tego, żeby się uspokoić.
Biorę głęboki wdech i odwracam się w stronę lustra. Nie patrząc sobie w oczy, odkładam
broń z powrotem.
Zdobyłam ją oczywiście nielegalnie. Po prostu nie mogłam się powstrzymać. W Stanach
kupiłam jedną dla ochrony przed typem spod ciemnej gwiazdy, ale musiałam ją zostawić –
nie wypuściliby mnie z nią z kraju. Tutaj natomiast przepisy dotyczące posiadania broni są
tak skrajnie restrykcyjne, że kupno jej przez kogoś w mojej sytuacji graniczy
z niemożliwością.
Pewnego razu, kiedy przechodziłam obok strzelnicy, wpadłam na głupi pomysł: jakiś facet
właśnie skończył strzelanie i włożył zamykany na kłódkę kufer wraz z podobnie
zabezpieczoną amunicją do bagażnika swojego samochodu. Ukryłam się więc za pobliskim
drzewem, podczas gdy on wrócił do budynku, mamrocząc coś, że musi się wysikać. W tym
zamieszaniu zapomniał zamknąć auto.
W tamtym momencie w ogóle nie myślałam, po prostu zadziałałam. Podeszłam do wozu
na palcach, otworzyłam bagażnik i zabrałam oba kuferki. Choć do hotelu miałam niedaleko,
przez całą drogę serce waliło mi jak opętane. Potem musiałam naturalnie znaleźć sklep
z narzędziami, aby kupić coś, co pozwoliłoby mi otworzyć oba te cholerstwa. Kiedy jednak
miałam już broń w dłoni, odetchnęłam z ulgą.
Wypuściwszy powoli powietrze z płuc, wyjmuję szczotkę z miski i trzęsącymi się dłońmi
kontynuuję nakładanie rozjaśniacza. Mój naturalny brąz znów zaczął dawać o sobie znać,
więc – jak co kilka miesięcy – uczyniłam pozbycie się go swoją życiową misją. Nie cierpię
tego robić, ale mój styrany skalp chyba już przywykł do tej procedury.
Skończywszy, wyrzucam pustą miskę wraz ze szczotką do śmieci. Cały pokój wali
rozjaśniaczem, aczkolwiek da się tu wyczuć również inne zapachy, właściwe raczej jakiemuś
laboratorium, a nie pomieszczeniu mieszkalnemu.
Następnie biorę ze stojącej na toalecie popielniczki wciąż płonącego papierosa i się
zaciągam. Oczywiście tak, aby nie spojrzeć sobie w oczy w lustrze. W ciągu dwudziestu
minut, po których ma zadziałać rozjaśniacz, wypalam jeszcze jedną fajkę oraz wypijam
ćwierć butelki wódki. Nie powinnam pić, ale alkohol to jedyne, co potrafi stłumić ten
nieprzenikniony smutek dręczący moje wnętrze.
Rozbieram się i wchodzę pod zapyziały prysznic, by zmyć chemikalia z głowy. Czuję się
powolna i ociężała. Nie wiem jednak, czy to przez wódkę, czy to po prostu przytłacza mnie
życie.
Gdy już prawie kończę, alkohol zaczyna działać, przez co wszystko wokół się chwieje.
Mam wrażenie, jakbym znalazła się w startującym właśnie statku kosmicznym.
– Kurwa – bąkam, opierając się o ścianę dla równowagi.
Zakręcam wodę, wychodzę spod prysznica i biorę ręcznik, którym się owijam. Jest
przyjemnie drapiący. Znacznie lepszy niż te delikatne, puchate badziewia. Zimne krople
opadają mi z włosów na ciało, aż dostaję gęsiej skórki. Wyciągam białą koszulkę bez
ramiączek i szorty do spania, po czym zakładam je na jeszcze wilgotne ciało.
Ponieważ kabina prysznicowa znajduje się naprzeciwko umywalki, gdy tylko spoglądam
w lustro, widzę w nim gapiącego się na mnie Kevina.
Jedyne, co mamy wspólnego, to niebieskie oczy i szeroki uśmiech. Wdał się w ojca z tymi
swoimi sztywnymi, prostymi włosami, okrągłymi oczami i wydatnym nosem. Ja natomiast
przypominam matkę: burza loków i elfickie rysy. Tak czy siak, nie ma to żadnego znaczenia.
Oczy zawsze są najgorsze, bo ilekroć patrzę na siebie w lustrze, widzę jednocześnie jego
twarz.
– Spierdalaj – warczę na swoje lub jego odbicie.
Odpowiada uśmieszkiem, czym tylko pogłębia moją złość.
W połowie opróżniona butelka wódki stoi na skraju umywalki.
Chwyciwszy ją za szyjkę, pociągam konkretny haust. Jakby kwas spływał mi przez gardło.
Ale przynajmniej pomaga zapanować nad wymiotami, na które właśnie mi się zbierało.
– Wiesz co, czasami żałuję, że nie pożarłam cię, kiedy byliśmy jeszcze w brzuchu mamy
– mówię, po czym biorę kolejny łyk.
Z rozbawieniem wyobrażam sobie tę scenę.
Co poradzić, skoro aż tak mnie wkurwia ten pojebany uśmieszek, tak przecież podobny
do mojego.
Z warknięciem chwytam broń i celuję w Kevina. Łzy napływają mi do oczu, a on
wyszczerza się jeszcze bardziej. Drażni się ze mną. Nie mam pojęcia, gdzie on się teraz
podziewa. Nie przeszkadza mu to jednak w dręczeniu mnie. Zawsze był w tym mistrzem –
nawet na odległość.
– Nie masz prawa tego robić – wykrztuszam. – Nie masz prawa wygrać. Ja wygrywam.
Nie ty.
Ręka mi się trzęsie, gdy tak patrzę na niego spode łba. Wtem jedna z łez uwalnia się
i spływa po policzku.
Zawsze się wściekał, kiedy płakałam. Nigdy nie rozumiał, dlaczego jest mi przez niego tak
smutno.
Co jest, nie kochasz mnie, pętaku?
– Nie – prycham. – Ja cię nienawidzę.
Eee, wcale tak nie myślisz.
– NIENAWIDZĘ CIĘ! – wykrzykuję z całych sił, czując napływ krwi do twarzy i intensywną
pracę przepony.
Przysuwam lufę do lustra, dokładnie tam, gdzie znajduje się jego głowa.
Nienawidzisz mnie tylko dlatego, że mnie przypominasz. Jesteśmy tacy sami. W dodatku
tylko ja będę cię kochać za to, jaka jesteś naprawdę.
Kręcę głową, torturowana przez zjawę w lustrze.
– Nigdy nie dasz mi spokoju, co?! – wołam łamiącym się z rozpaczy i poczucia porażki
głosem.
Zupełnie nie myśląc, kieruję broń ku sobie, napierając zimną lufą na skroń. Twarz Kevina
wykrzywia grymas wściekłości, ale przynajmniej nie słyszę już jego głosu. Jedyne, co
rejestruję, to dzwonienie w uszach, kiedy mój palec drży na spuście.
Przecież nie stałoby się nic złego, gdybym odeszła. Nikt by nie zauważył. Nikogo by to nie
obeszło. Jestem jak niewielka iskierka, która zgasłaby równie szybko, jak się pojawiła. O co
ja w ogóle walczę? Jeśli nie o to, by utrzymać się przy życiu dla kogoś innego, to jaki sens
ma trzymanie się go dla samej siebie, skoro ja nawet nie chcę istnieć?
Podczas gdy Kevin wciąż się wścieka, z mojego gardła wyrywa się piskliwy śmiech. Nie
ma go tu, ale jeszcze nigdy nie czułam z nim tak bliskiej więzi.
– Tego się nie spodziewałeś, co? – Wytykam go palcem, jak gdybym zrobiła go
w kompletnego balona. Rozlewam przy tym nieco wódki na podłogę. – Nie możesz znieść
myśli, że mogłabym się zabić, ponieważ ty sam chciałbyś mnie wykończyć – mówię. Przez
łzy płynące mi strumieniami po twarzy widzę niewyraźnie. – Nie jestem w stanie tego zrobić
– zawodzę. – Bo ostatecznie i tak stałoby się to z twojego powodu.
Żołądek mi się skręca, ale nie mam siły, by odwrócić wzrok. Patrzę, jak Kevin powoli
znika. Słyszę jednak wyraźnie słowa, które rzuca mi na pożegnanie.
Byliśmy razem od samego początku, pętaku. Nigdy nie pozwolę ci się ode mnie uwolnić.

***

Zdycham.
Pot spływa mi z czoła, gdy przeglądam swój najnowszy przestępczy łup przy
wydobywających się z radia subtelnych dźwiękach Swimming in the Moonlight Bad Suns.
Wpatruję się w złocisty prostokąt z danymi Enza. Czekałam półtora tygodnia, ale wreszcie
zatwierdzono moją nową kartę kredytową. I chociaż powinnam się cieszyć, że znowu mam
z czego żyć, czuję tylko obrzydzenie. I gorąco. W Starej Zosi padła klimatyzacja, więc
gorąco tu jak w wulkanie. Bo teraz to mój dom. Gdy tylko karta przyszła pocztą na adres
hotelu, wyniosłam się stamtąd. Zresztą na dłuższy pobyt i tak nie wystarczyłoby mi gotówki,
a na dodatek dostałam tam jeszcze pokrzywki.
Wzdycham ciężko, ocierając krople potu, które spływają mi do oka, wywołując pieczenie.
Nagłe piknięcie telefonu wyrywa mnie z zamyślenia. Po dźwięku poznaję, że dostałam e-
mail.
Serce podchodzi mi do gardła. Nie muszę nawet sprawdzać, by wiedzieć, kto to. Chociaż
mój mózg drze się wniebogłosy, bym to olała, biorę telefon do ręki i otwieram wiadomość.

Dałabyś już sobie spokój, pętaku, i przestała okłamywać siebie i innych na temat tego, co
się stało. Tyle czasu uciekasz, a mogłaś już dawno zmierzyć się z tym, co zrobiłaś jedynej
osobie, która cię kochała.
Po prostu… zrób to dla Kevina.
Przynajmniej tyle jesteś mu winna.
Garrett

Skurwiel.
Warczę, po czym kasuję wiadomość, a następnie siadam i wyłączam silnik wozu.
Po kilku sekundach wychodzę na zewnątrz, na prażące słońce, i z trzaskiem zamykam za
sobą drzwi. Minąwszy kilka drzew, odnajduję drogę gruntową, która poprowadzi mnie do
miasta.
Poznałam Garretta po tym, jak Kev wstąpił do akademii policyjnej. Mieliśmy po
dwadzieścia lat. Zaczął zwracać się do mnie tym samym przezwiskiem co do Kevina, a ja za
każdym razem, gdy je widzę, mam ochotę wydrapać sobie oczy. Odkąd zniknęłam, przysyła
mi e-maile, błagając, bym wróciła i „zmierzyła się z tym, co zrobiłam”.
To tylko kolejny gliniarz, który wolał wierzyć mojemu bratu zamiast mnie. Bo dlaczego
miałoby być inaczej? Wiadomo przecież, że słowo gliniarza jest więcej warte niż słowo
cywila. Nawet jeśli ten cywil to jego siostra bliźniaczka.
Gdy z kwaśną miną docieram na przystanek autobusowy, zastaję na nim Simona. Nawet
nie zauważyłam, że dotarłam aż tutaj. Zupełnie jakbym szła na autopilocie prowadzącym
mnie do mojego jedynego przyjaciela w tym mieście. Nie mam tu przecież nikogo innego,
z kim mogłabym się spotkać albo pogadać.
Nagle czuję falę ciepła w piersi i zaczynam biec ku niemu.
– Simon! – wołam, machając energicznie ręką.
Gdy mnie dostrzega, uśmiecha się lekko i odmachuje.
– Tęskniłam za tobą. Dawno cię nie było – zagaduję, siadając obok. – Gdzie się
podziewałeś?
Zaśmiewa się, aż cały drży. Jego śmiech nie wydobywa się tylko z ust, lecz z głębi piersi.
– Moja była żona też ciągle mnie o to pytała. Pewnie dlatego się ze mną rozwiodła. Zdaje
się, że nie jestem w stanie usiedzieć dłużej w jednym miejscu.
Uśmiecham się.
– Rozumiem cię, Simonie, wierz mi. Może powinna była po prostu do ciebie dołączyć?
Macha ręką.
– E tam, życie w drodze nie jest dla każdego. Natomiast ty, mała, jesteś taka jak ja. Od
razu poznałem, że wędrowniczka z ciebie.
Uśmiechnięta, przytakuję skinieniem.
– Fakt, ja też nie potrafię wytrzymać długo w jednym miejscu.
Przygląda mi się przez chwilę, po czym wkłada rękę do kieszeni i wyjmuje papierosa.
– Jest też między nami pewna różnica, wiesz? Bo ja zawsze pędziłem ku czemuś,
szukałem czegoś, czego nigdy nie mogłem znaleźć. Podejrzewam jednak, że z tobą jest
inaczej: ty przed czymś uciekasz.
Mój uśmiech niknie. Wyciągam do niego rękę.
– Daj mi to.
Rechocząc, oddaje papierosa.
Wkładam go do ust, po czym nachylam się, by Simon mi go zapalił. Zaciągnąwszy się
głęboko, pytam:
– Skąd to wiesz?
Odpowiada dopiero po tym, jak sam zapalił swojego i zaciągnął się kilka razy.
– Przypominasz trochę zwierzę zagonione w kozi róg. Nerwowa, z udręką wymalowaną
na twarzy. Jakbyś mogła w każdej chwili, bez ostrzeżenia ukąsić i uciec.
Marszczę brwi. Austin, tamten barman, też porównał mnie do zwierzęcia.
– Najwyraźniej wcale nie jestem aż tak tajemnicza, jak mi się wydawało – mamroczę,
biorąc kolejnego bucha.
– Skarbie, oblekasz się w swoje problemy tak, jakbyś nie miała nic innego na własność.
– Auć – mamroczę, choć mimo wszystko znów się uśmiecham. – Może właśnie na tym
polega mój wdzięk? W końcu każdy chciałby pomóc takiej zbłąkanej owieczce, prawda?
– Bzdura – odpiera. – Ludzie mają gdzieś twoje problemy. Jedyne, na czym im zależy, to
tak cię urobić, żebyś wpasowała się w ich standardy: tu wygładzić, tam oszlifować, aż będą
mieć pewność, że sami się tobą nie skaleczą. Tymczasem twoje problemy bynajmniej nie
znikają.
– Tako rzekł mędrzec – stwierdzam donośnie, czym zwracam na siebie uwagę kilku
przechodniów. – Jeśli ja jestem zdziczałym psem, to ty jesteś mądrą sową.
Kolejny wybuch śmiechu. Nawet mnie robi się przyjemnie i nieco się odprężam. Simon
nie jest zainteresowany rozwiązaniem moich problemów, ale mimo to potrafi mnie pocieszyć.
Nawet jeśli tylko odrobinę.
– A jak tam tatuaż? Goi się ładnie?
Szczerząc się od ucha do ucha, pokazuję mu udo.
– Jest doskonały. Chcę kolejny.
– W porządku, ale zaczekajmy z tym na odpowiedni moment, dobrze?
Znów patrzę na niego z konsternacją.
– Skąd będę wiedziała, że to akurat ten moment?
Klepie mnie po nodze.
W tej samej chwili przed przystankiem z piskiem zatrzymuje się autobus, ale żadne z nas
się nie podnosi.
– Po prostu będziesz.
ROZDZIAŁ 6

Enzo

Ladra7.
Kładę płasko dłoń na szorstkiej skórze samicy żarłacza białego, pływającej pode mną.
Porusza się w wodzie pełnymi gracji ruchami. Jest spokojna i nie zważa na fakt, że trzymam
się jej płetwy. Między zębami zakleszczył się jej kawałek plastikowej sieci, jednak zanim jej
pomogę, musi się oswoić z moją obecnością. Coś takiego nigdy nie powinno znaleźć się
w paszczy żadnego zwierzęcia.
Nie przeszkadzałoby mi natomiast, gdyby owa sieć owinęła się na szyi pewnej osoby.
Jebana. Złodziejka.
Wciąż myślę o jednym: jak łatwo dałem się podejść, a co gorsza, przecież sam wpuściłem
ją do swojego domu.
Obudziwszy się po spędzonej z nią nocy, od razu poczułem przypływ adrenaliny. W jakiś
sposób po prostu wiedziałem, że coś odjebała. A kiedy zorientowałem się, że zniknęła, moja
obawa tylko się potwierdziła.
Cały dzień zajęło mi dojście do tego, co zrobiła, bo w końcu nie ukradła mi niczego
z portfela ani nie tknęła sejfu. Gdy sprawdziłem gabinet i znalazłem otwartą szufladę biurka,
zrozumiałem, że to coś bardziej wyrafinowanego niż zwykła kradzież – wszystko bowiem
leżało na swoim miejscu. Dopiero po kilku dniach pojąłem, o co chodziło. Sprawdziłem wtedy
swoje konto w banku i zobaczyłem, że wydano mi nową kartę kredytową, mimo że o żadną
nie wnioskowałem.
Suka ukradła moją tożsamość.
Od tamtego zdarzenia minęło kilka tygodni, przez które nieustannie sprawdzałem stan
konta. Spodziewałem się, że wszystko od razu wyda, ale tak się nie stało. Może to tylko
kwestia czasu… Za cholerę nie wiem, o co jej chodzi. Siebie też nie rozumiem – wszak nie
poprosiłem o zablokowanie konta ani nie zgłosiłem niczego na policję.
Jeszcze.
Nigdy nie czułem takiej wściekłości, aż sam siebie zaskakuję. Gdybym nie potrafił tak
dobrze panować nad emocjami, moje dzisiejsze wejście do wody mogłoby okazać się
śmiertelnie niebezpieczne. Rekiny bowiem wyczuwają tego typu napięcie u innych istot. Tak
więc niekontrolowane, podwyższone tętno w takiej sytuacji byłoby jak obwieszenie się
flakami foki.
Mimo to tli się we mnie tak wielka furia, że gdybym musiał, podjąłbym walkę z tą
dwutonową bestią. To, czy bym wygrał, to już inna kwestia. Problem jednak w tym, że nie
chcę walczyć z rekinem. Chciałbym natomiast udusić tę małą syrenkę, która mnie oszukała.
Chryste… I pomyśleć, że zastanawiałem się, czy nie zaproponować jej kolejnego
spotkania.
Tak czy inaczej, w tej chwili muszę przestać o niej myśleć i skupić się na tej piękności
przede mną. Skręca w lewo, zarzucając ogonem, przez co na moment tracę równowagę.
To tutaj odczuwam największy spokój – pływając wraz z najniebezpieczniejszym
stworzeniem matki natury.
Głaszczę ją tuż obok płetwy, aby się uspokoiła. Potem powoli zsuwam się ku jej paszczy,
cały czas gładząc dłonią ciało. Jest dość masywna, jak na swoje ponad trzynaście stóp
długości. Skórę ma pokrytą bliznami po kopulacji, co czyni ją znakomitym obiektem badań.
Nieczęsto można spotkać tak dojrzałe samice.
Nieustannie nadzorując mowę ciała rekina, chwytam plastikową sieć i ostrożnie zsuwam
ją z jego zębów. Następnie puszczam płetwę, aby zwierzę mogło swobodnie odpłynąć, sam
zaś kieruję się ku drabince znajdującej się jakieś dziewięć stóp ode mnie. Przejdę po niej na
drugą stronę okrągłej zagrody, w której rekin przebywa podczas badań.
Gdy tylko wynurzam głowę, zauważam Troya, z którym prowadzę tę działalność. Czeka
na mnie przykucnięty przy drabince.
– Wszystko gra, Zo?
Nienawidzę, gdy tak mnie nazywa.
Rude włosy ma spięte w kok, a całą jego twarz pokrywają piegi kontrastujące
z niebieskimi oczami.
– Nie nazywaj mnie tak, dupku – odpowiadam.
– Cały dzień chodzisz podminowany. Aż dziw, że cię nie użarła. Już szykowałem sieć,
żeby wyłowić to, co by z ciebie zostało.
– A może nakarmimy ją tobą? – odpieram, po czym wychodzę z wody i ochlapuję go.
Zaśmiewa się jedynie. Już się przyzwyczaił do moich zachowań.
– Wypuszczamy ją? – pyta, wpatrując się w rekina krążącego wewnątrz przestronnej
zagrody.
Pracujemy w ośrodku, który zbudowałem samodzielnie od zera, gdy udało mi się
pozyskać fundusze rządowe – Centrum Badań nad Rekinami „Vitale”. Dzieło mojego życia
i jednocześnie wielki przywilej.
To obszerne laboratorium umiejscowione kilkaset mil od brzegu. Można się tu dostać
wyłącznie za pomocą łodzi lub śmigłowca, co uważam za jedną z mocniejszych stron tego
miejsca. Przypomina nieco oazę pośrodku pustyni.
Na powierzchni wody znajdują się głównie pomosty otaczające cztery obszerne zagrody
dla rekinów. Jest też lądowisko dla śmigłowców oraz przystań dla łodzi – co jakiś czas
odwiedzają nas inni naukowcy, z którymi dzielimy się odkryciami. Same badania prowadzimy
zaś w pomieszczeniach ulokowanych pod wodą.
Niewiele wiadomo na temat zwyczajów godowych żarłaczy wielkich, toteż ich badanie jest
jednym z najważniejszych aspektów mojej kariery. Gdy tylko mamy okazję, zwabiamy rekiny
do zagród, a po badaniach wypuszczamy z wpiętymi w płetwę identyfikatorami, dzięki czemu
możemy je śledzić i dowiedzieć się więcej o ich życiu.
– Tak – odpowiadam.
– Strasznie jesteś dziś markotny. Bardziej niż zwykle. Płaszczka8 dziabnęła cię w dupę?
Powieka drga mi z irytacji wywołanej tym beznadziejnym żartem, ale wtedy przypominam
sobie, że żarty Troya zawsze takie są.
Ten mężczyzna towarzyszył mi od samego początku studiów. Choć bywa upierdliwy, jest
znakomitym biologiem morskim i podchodzi do swojej pracy z taką samą pasją jak ja.
– Skradziono mi tożsamość – wyjaśniam krótko. Nie chcę za bardzo o tym gadać, ale
jestem zbyt wściekły, by to w sobie dusić.
Troy robi wielkie oczy, przez co wygląda jak postać z kreskówki. Schodzi tuż za mną po
metalowych schodach.
Słońce odbija się blaskiem od mojej mokrej skóry. Szczerze mówiąc, wolałbym wrócić do
wody, gdzie panuje chłód i jebana cisza.
– Co ty gadasz? Dałeś się nabrać na jakiś e-mailowy przekręt, stary pryku?
Wzdycham.
Jestem od niego starszy zaledwie o rok, ale uwielbia postrzegać mnie jak skamielinę.
– Nie – odszczekuję.
I na tym poprzestaję. Nie potrafię zmusić się do wyznania mu prawdy, że oszukała mnie
dziewczyna. Troy wypominałby mi to do końca życia – raczej swojego, bo z pewnością
w którymś momencie po prostu wrzuciłbym go związanego do wody, by odzyskać spokój.
Najchętniej jednak utopiłbym Jamie, czy jak jej tam na imię. Założyłbym się o ostatniego
dolara, że wcale się tak nie nazywa. Czy zatem „Jamie” to jeszcze jedna jej ofiara?
Jezu.
Pocieram mocno głowę dłonią, a dotyk krótkich niczym kolce włosów nieco koi moje
zszargane nerwy. Czuję, jak wrząca we mnie nienawiść zatruwa wszelkie pozytywne
wspomnienia związane z tą kobietą.
Kurwa, serio mam ochotę zrobić jej krzywdę, a co gorsza – pieprzyć ją w trakcie. Tamtej
nocy jej ciało było tak uzależniające… Do tego stopnia, że nie mogłem się od niej oderwać
prawie do rana. W dodatku nadal jej pragnę, za co wściekam się na samego siebie.
– Wszystko się ułoży, brachu – zapewnia Troy, wyczuwając moje wzburzenie.
Dobrze wie, że nie powinien mnie teraz prowokować, bo znajduję się na skraju
wytrzymałości, a nie chciałbym wyżywać się na kimś postronnym.
Potakuję więc głową i kieruję się ku niewielkiej cementowej kabinie z wymalowanym
czarną farbą logo CBRV. Jest to tak naprawdę szyb windy, którą zjadę prawie sto stóp pod
powierzchnię wody do laboratorium i do końca dnia będę obserwował transmisję z kamery
umieszczonej na samicy rekina, przemierzającej właśnie błękitny ocean.
– Racja, wszystko się naprostuje. Załóż jej identyfikator, a potem wypuść z zagrody. –
Wydaję polecenie, wskazując ręką samicę, z którą pływałem. – Mamy sporo materiału do
przejrzenia.
Troy salutuje mi złośliwie, po czym znika, by zrobić, co kazałem.
Wciskam gwałtownie guzik otwierający drzwi windy.
Zrobię wszystko, żeby odzyskać tożsamość. Nie zamierzam jednak czekać, aż pomoże
mi w tym prawo. Sam ją, kurwa, znajdę.

***

Podeszwy stóp niemal drętwieją mi od piasku. Dziś już piąty raz przemierzam plażę,
szukając Jamie. Jeśli więc mi się uda i ją uduszę, nikt nie będzie miał wątpliwości co do
moich zamiarów.
Minęły ponad trzy tygodnie, odkąd się z nią pieprzyłem, ale szukam jej zaledwie od
dwóch dni. Oczywiście mam tę ponurą świadomość, że mogła już dawno wyjechać z miasta,
ale mimo to się nie poddaję.
Port Valen to niewielkie nadmorskie miasteczko. Jamie zaś wspomniała przelotnie, że
dopiero przyzwyczaja się do oceanu, tak więc – oprócz baru, gdzie się poznaliśmy – plaża
jest jedynym miejscem, gdzie mógłbym jej szukać.
Jakaś kobieta w bikini koloru królewskiego błękitu i okropnym słomkowym kapeluszu
zaczyna iść w moją stronę. Uśmiecha się promiennie.
– Nie – wypalam, na co natychmiast się zatrzymuje, a jej uśmiech topnieje niczym lody na
słońcu i po kilku sekundach zamienia się w grymas pogardy.
I tak nie zwracam już na nią uwagi, ponieważ właśnie zauważyłem źródło całego swojego
gniewu.
Ecco la mia piccola ladra9.
Spaceruje po plaży w jaskrawozielonym bikini i rozpiętych jeansowych szortach, spod
których wyłania się dolna część stroju kąpielowego. Jej gibkie ciało jest prawie całe
odsłonięte, a opalona skóra wyraźnie kontrastuje z jasnymi, sięgającymi za ramiona lokami.
W tym słońcu wydają się niemal promieniować, gdy delikatna bryza zwiewa niesforne
kosmyki na jej twarz.
Wygląda na zmęczoną, a nawet smutną, ale tym razem nie dam się nabrać na te bzdury.
To właśnie przez tę aurę zainteresowałem się nią tamtej nocy. Choć nieustannie się
uśmiechała i raczyła mnie swoim poczuciem humoru, tak naprawdę w ogóle nie sprawiała
wrażenia szczęśliwej czy beztroskiej. I dlatego mi się spodobała. Przyciągnął nas do siebie
mrok tkwiący w naszych wnętrzach. Niebezpieczna mieszanka, o czym boleśnie się
przekonałem.
Jak tylko ją dostrzegam, ruszam w jej kierunku, jednak zamiast dopaść do niej i chwycić
ją za szyję tak, jak chciałem, idę całkowicie odprężony i pełen opanowania.
Po chwili nasze spojrzenia się spotykają. Rozgląda się na boki i robi wyraźnie spięta.
W jej głowie na pewno rozlega się szaleńczo wyjący alarm, podpowiadający, by rzuciła się
do ucieczki. Jeśli faktycznie tak zrobi, wtedy rzucę się na nią, mając gdzieś, że ludzie wokół
patrzą.
Nie robi tego, lecz zmusza się, by również spokojnie do mnie podejść. Zapewne ma
nadzieję, że jeszcze nie zauważyłem jej małej zbrodni. Dobrze, bo zamierzam ją utwierdzić
w tym błędnym mniemaniu.
– Myślałem, że już nie chcesz mnie widzieć – odzywam się jak gdyby nigdy nic, kiedy jest
już dostatecznie blisko.
Wymusza uśmiech, który nie dociera do jej oczu. Jej zdenerwowanie widać jak na dłoni.
Wyczuwam je tak samo, jak robią to rekiny.
– Wygląda na to, że nie mogłam się opanować – odpowiada z niespokojnym śmiechem. –
Nie musimy czuć się niezręcznie. W końcu już widzieliśmy się nago. Dla żadnego z nas nie
było to nic nadzwyczajnego. Nie przeszkadza mi, jeśli oboje pójdziemy w swoją stronę.
Co za cholerne kłamstwo.
Unoszę brew.
W normalnych okolicznościach napawałbym się tym, jak przytłacza ją ta sytuacja, ale jej
słowa niemal doprowadzają mnie do szału. Nie potrzebuję, by łechtała moje ego. A do tego
jeszcze kłamie…
Za chuja nie rozumiem, jaki ma w tym cel. Przecież to był najlepszy seks w jej życiu. Nie
musi tego mówić, bym o tym wiedział. Przemoczona pościel mojego łóżka i jej
zaczerwieniona twarz z wymalowanym na niej szokiem były wystarczającym dowodem.
– „Nic nadzwyczajnego”? – dopytuję.
Kolejny nerwowy śmiech.
– Nie komplikuj tego, Enzo.
– Dobrze – przytakuję – nie będę przypominał ci o twojej najlepszej nocy życia. Ciekawi
mnie tylko, czy chciałabyś również przeżyć najlepszy dzień swojego życia?
Marszczy brwi i spogląda na mnie, jakby czekała na dalsze wyjaśnienie. Wciąż rozgląda
się dokoła, jak gdyby spodziewała się ekipy filmowej, która zaraz wyskoczy i powie jej, że
jest w ukrytej kamerze.
Cierpliwie czekam, aż się namyśli.
– To chyba niezbyt dobry…
– Nie chodzi o seks, Jamie. Obiecuję też, że nie będę zadawał ci osobistych pytań.
I tak usłyszałbym w odpowiedzi same kłamstwa.
Mruga kilka razy.
– W takim razie co miałoby uczynić ten dzień tak wyjątkowym?
– Rekin.
– Chyba się naćpałeś – stwierdza, po czym wybucha sceptycznym śmiechem, który
wydaje się prawie szczery.
Aż przez moment sprawia wrażenie takiej… niewinnej. Kolejny fałsz.
– Boisz się?
– A kto by się nie bał?
– Ja.
Robi kwaśną minę.
– No tak, w sumie racja.
– Będę cię pilnował – zapewniam.
Szczerze – dopilnuję, by rekiny nie stanowiły dla niej zagrożenia.
To ja nim będę.
ROZDZIAŁ 7

Sawyer

Wiem, że popełniam błąd, a mimo to idę za Enzem na przystań, gdzie czeka na nas wielka
łódź. Karta kredytowa z jego nazwiskiem, którą mam w tylnej kieszeni, parzy mnie w tyłek.
Jedyny głos, jaki w tej chwili słyszę, należy do Kevina.
Często mnie łajał. Szczególnie po śmierci rodziców. Mogę sobie tylko wyobrażać, co
powiedziałby teraz, widząc, że idę gdzieś z prawie nieznanym mi mężczyzną. A najgorszy
w tym wszystkim jest fakt, że to ja odgrywam tu rolę przestępczyni. Pozwolenie Enzowi na
to, aby dokądkolwiek mnie zabrał, to przesada. Nawet jak dla mnie. Mimo to jestem zbyt
kurewsko samolubna, by odejść.
Zatrzymujemy się na końcu pomostu.
Enzo odwraca się do mnie, podczas gdy ja przyglądam się łodzi.
Jest piękna, błyszcząco biała z wymalowanym niebieską farbą imieniem „Johanna” na
burcie. Po obu stronach ciągną się rzędy iluminatorów. Mam pewność, że wewnątrz bez
trudu zmieściłaby się sypialnia, albo i dwie. Najbardziej jednak rzuca mi się w oczy
umocowana przy rufie klatka, a dokładniej klatka do nurkowania z rekinami.
– Oczekujesz, że wejdę do tego czegoś? – pytam, wskazując na to miniwięzienie.
– Jeśli czujesz się dość odważna – rzuca niskim, acz nieco złowieszczym tonem.
W jego oczach pojawia się błysk, ale za cholerę nie umiem go rozczytać.
Kiedy go zobaczyłam, spodziewałam się natychmiastowej konfrontacji. Byłam już gotowa
wszystkiego się wyprzeć, tymczasem on zachowuje się tak, jakby nie wiedział o moim
wybryku.
Większość ludzi, którym skradziono tożsamość, orientuje się, gdy jest już za późno. On
najwyraźniej również nie ma jeszcze żadnego powodu, by mnie podejrzewać – w końcu nie
zabrałam niczego z jego domu, a otwarta szuflada to nic takiego. Kto by przypuszczał, że
chodzi akurat o kradzież tożsamości?
Wyluzuj, Sawyer. Nawet nie wygląda na rozgniewanego.
Chociaż to akurat nie do końca prawda. Twarz Enza znaczy nieustanny grymas…
czegoś; coś jakby maska zapewniająca mu tlen. Jak sam twierdzi, łatwiej mu w ten sposób
trzymać innych na dystans i mieć święty spokój.
Niemniej wyprawa z nim na środek oceanu, gdzie nie będę miała dosłownie żadnej
możliwości ucieczki, to zdecydowanie jeden z moich głupszych pomysłów. Właściwie
całkiem pojebany.
Przez tę głęboko wrzynającą się w mój umysł myśl, znów dopada mnie poczucie winy. Co
prawda nie odnoszę wrażenia, by coś mi groziło ze strony Enza, niemniej jednak robię się
mocno podenerwowana.
Wykonuję krok w tył.
– Sama nie wiem… – mówię niepewnie.
Choć patrzy na mnie w milczeniu, wyraźnie wyczuwam jego rozczarowanie. I jak typowa
osoba, której w młodości rodzice odmawiali uwagi i pochwał, szukam teraz ich substytutu
u tego człowieka.
Kurwa.
– Dam ci całusa w nagrodę – mamrocze głębokim, uwodzicielskim tonem.
Opieram ręce na biodrach. Nie podoba mi się, jak kusząco to brzmi.
– Nie spodziewałam się czegoś tak wyjątkowego – odpieram. – Dlaczego nie chciałeś się
ze mną całować?
Wiedzie po mnie piwnymi oczami, po czym zwilża usta językiem i mówi:
– Nigdy z nikim się nie całuję. Jeszcze nie poznałem kobiety, która zasługiwałaby na tę
formę intymności z mojej strony.
Unoszę brwi ze zdziwienia.
Ktoś tu miał chyba niezdrową relację z mamusią…
Wtem uświadamiam sobie, że w pewnym sensie go rozumiem: ja też nienawidzę się
całować z moimi ofiarami. I to z tego samego powodu. Niemniej całowanie zawsze
wydawało mi się czymś naturalnym w momencie, gdy gość nadziewa mnie na swojego
kutasa. Z drugiej strony postawa Enza pozwoliła mi wykorzystać jego usta na kilka
ciekawych sposobów.
– Chciałeś powiedzieć: nigdy dotąd – zauważam. – Twierdzisz, że mnie pocałujesz, jeśli
wsiądę na łódź?
Po chwili milczenia przytakuje:
– Si.
– Kłamiesz – ripostuję, mrużąc oczy, a po jego twarzy znów przebiega jakaś
nieodgadniona emocja, która znika równie szybko, jak się pojawiła.
– Istnieje tylko jeden sposób, by się przekonać – rzuca oschle.
– Myślisz, że pocałunek z tobą jest wart wejścia do tej klatki?
– Si – odpowiada bez namysłu, całkowicie pewny siebie.
Mimowolnie wybucham śmiechem i na chwilę robi się nawet miło.
Enzo zawiesza wzrok na moich ustach, przyglądając się im, jakby patrzył w kryształową
kulę mającą za chwilę ukazać mu jego przyszłość.
– Niewiele osób miało okazję doświadczyć czegoś takiego, Jamie.
Nie jestem w stanie opanować uśmiechu.
– Twoje pocałunki są aż tak niezwykłe, co?
Obrzuca mnie beznamiętnym spojrzeniem.
– Miałem na myśli nurkowanie z rekinami – wyjaśnia, choć obydwoje to wiemy.
Wydymam usta i kołyszę się na stopach, rozważając jego propozycję. Cała się spinam,
a najmocniej odczuwam niepokój w żołądku, który aż się skręca. To poczucie winy. Enzo nie
wie, co zrobiłam, a to może być nasze ostatnie spotkanie. Choć z niechęcią przyznaję, że
chcę spędzić z nim jeszcze jeden dzień, zanim znienawidzi mnie na zawsze.
Niezdecydowana, rozważam wszystkie „za” i „przeciw”. Moje myśli wirują jak na karuzeli,
aż wreszcie postanawiam.
– W porządku. Ale jeśli mam zginąć, to dopilnuj, bym była martwa, zanim rekin zacznie
mnie zjadać.
Mierzy mnie wzrokiem ze stoickim spokojem, po czym odwraca się bez słowa, emanując
jakąś złowieszczością. Wchodzi na pokład i z iskrą w oczach podaje mi rękę.
Przyjmuję pomoc.
Nigdy nie byłam dobra w podejmowaniu mądrych decyzji.

***

Kiedy pędzimy wraz z Enzem po tafli błękitnego oceanu, słone morskie powietrze rozwiewa
mi i tak już potargane loki. Wciąż dręczy mnie niepokój i niezależnie od tego, ile razy
wycieram ręce o szorty, one i tak cały czas pocą się na nowo.
Nie wiem, ile czasu minęło, ale Port Valen zmieniło się już w kropkę na horyzoncie.
Z każdą upływającą sekundą czuję się coraz bardziej odizolowana i nadal nie rozumiem, kto
tu tak naprawdę znajduje się w niebezpieczeństwie.
Chwile rozciągają się w wieczność, aż wreszcie łódź wyraźnie zwalnia. Wolałam zostać
na pokładzie i być smagana wiatrem, niż wchodzić z Enzem do sterówki.
Przestrzeń za mną wypełniają butle z tlenem, sprzęt do nurkowania oraz ławki, na których
siadają przygotowujący się do zejścia pod wodę.
– Zdenerwowana? – pyta, wychodząc do mnie.
– Mam wrażenie, że znajdujemy się na samym środku talerza zupy z potworami.
Powinnam założyć pieluchę. – Nawet nie wstydzę się tej uwagi.
Enzo twierdzi, że dał mi najlepszy seks w życiu – i się nie myli – ale podejrzewam, iż to
wrażenie jest obopólne. Tamtej nocy zrodziła się między nami swego rodzaju intymność.
Nigdy żaden mężczyzna nie widział mnie w takim stanie ani do niego nie doprowadził, przez
co mam wrażenie, że przed nim nie muszę się wstydzić. Dlatego też bez krępacji deklaruję
chęć założenia pieluchy, skoro zaraz mam znaleźć się twarzą w twarz z jakąś potężną
bestią. Zwłaszcza że te stwory są o wiele straszniejsze niż monstrum między nogami mojego
towarzysza.
Enzo, kręcąc głową, podchodzi do burty, gdzie znajduje się masywna kotwica. Podczas
gdy on opuszcza ją do wody, ja rozglądam się dokoła. Bardzo łatwo poczuć się tu samotnym,
a przecież tak naprawdę wokół aż tętni życie. Enzo miał rację: znalezienie się pośrodku
oceanu naprawdę sprawia, że człowiek czuje się malutki. Gdziekolwiek nie spojrzę, widzę
tylko ciągnącą się taflę wody i bynajmniej nie mam ochoty przekonywać się, co czai się pod
nią.
Wreszcie udaje mi się przenieść wzrok z błyszczącej wody na mężczyznę, który właśnie
zmierza w moją stronę. Natychmiast się spinam. Serce zatrzymuje mi się na ułamek
sekundy, ponieważ mam wrażenie, że mężczyzna wyrzuci mnie za burtę. Zamiast tego
jednak chwyta szary pojemnik stojący tuż obok moich stóp. Emanuje taką powagą, że
samym spojrzeniem mógłby zamienić kogoś w kamień.
Nie rozumiem, co robi, aż w pewnym momencie otwiera pojemnik. Natychmiast zbiera mi
się na wymioty, ponieważ wewnątrz znajdują się skąpane we krwi kawały surowego mięsa
oraz wnętrzności.
Uniósłszy pojemnik, opróżnia go do wody, która momentalnie szkarłatnieje.
– Ile… Ile czasu potrzeba, żeby je zwabić?
Wzrusza ramionami.
– Niedużo. Rekiny mają znakomity węch.
Ocieram usta i kiwam głową. Dziwnie się czuję.
Klatka jest zawieszona na wysięgniku, ale Enzo jeszcze jej nie opuszcza. Na pewno
najpierw wyjaśni mi, jak założyć i posługiwać się sprzętem do nurkowania.
– Zamierzasz pływać z nimi bez klatki? – pytam.
– Nie. Pływam z nimi tylko w moim ośrodku badawczym. I nigdy dla zabawy. Nie można
igrać z takimi zwierzętami w ich naturalnym środowisku.
Nie mam nic przeciwko niedotykaniu rekinów, jeśli i one zostawią mnie w spokoju.
– Ale nie pożrą łodzi, prawda?
– Po co pożerać łódź, skoro mogą pożreć ciebie?
Wytrzeszczam na niego oczy i czekam, aż się uśmiechnie. Oczywiście tego nie robi – cóż
za zaskoczenie – ale dostrzegam rozbawienie w jego spojrzeniu.
– Żartujesz – oznajmiam.
– Już ci mówiłem, że ludzie im nie smakują – przypomina.
– Jasne, chapsnie sobie tylko moją nogę i odpłynie zdegustowany, a ja do końca życia
będę chodzić z protezą.
Wzrusza ramionami.
– Są gorsze rzeczy w życiu niż chodzenie z protezą – stwierdza, opróżniając do wody
kolejny pojemnik z flakami.
Wie to, ponieważ sam jest jedną z takich rzeczy.
– Skoro to nic takiego, to wejdź do klatki i wystaw stopę. Opowiesz mi potem, jakie to
wspaniałe uczucie, kiedy walący o pręty rekin powoli ci ją odgryza.
Odchrząkuje.
– To nie byłoby powolne. Przy tak silnych szczękach odgryzłby ją w okamgnieniu.
Och, czyli wie, o czym mówi. Mimo wszystko i tak nie mogę pozbyć się tej wizji z głowy.
– Może nie powinnam tego robić. Nie chciałabym stracić swojego ulubionego palca
u stopy.
Ściąga brwi.
– Nie wiem, czy chcę wiedzieć, o czym mówisz…
Wskazuję mój najmniejszy palec.
– Jest uroczy. A rekiny gustują w uroczych rzeczach. Zjadają przecież foki. Foki są
urocze.
Spogląda na moją stopę, po czym kręci głową z dezaprobatą.
– Nie sądzę, by obchodził je wygląd. Raczej smak.
– Po prostu próbuję się jakoś od tego wymigać – wyjaśniam, a z niepokoju robi mi się już
lekko niedobrze.
– To przestań.
Zaciskam usta.
– Nie no, skoro tak, to do dzieła. Przekonałeś mnie. – Znowu kłamię i obydwoje o tym
wiemy.
– Vieni qui10 – rozkazuje szorstko, posyłając mi gniewne spojrzenie, i przywołuje mnie
gestem ręki.
Drżę, kiedy piękna intonacja oraz szorstkość jego głosu rozchodzą się po moich nerwach.
Przełknąwszy ślinę, podchodzę bliżej i pozwalam, by mnie chwycił, a dotyk chropowatej
skóry wywołuje ciarki na moim ciele. Idziemy ku rufie, gdzie znajduje się płaska platforma
nieosłonięta żadnymi barierkami.
Na sam jej widok już się boję.
– Klęknij – szepcze niskim tonem, który sprawia, że w moim podbrzuszu zaczyna
kiełkować podniecenie.
Chcę zaoponować, ale on również przykuca, więc dołączam do niego bez żadnych pytań.
– Włóż rękę do wody – mówi.
– Ochujałeś.
– Nic cię nie ugryzie. Po prostu włóż.
Westchnąwszy ciężko, nachylam się i muskam zimną powierzchnię oceanu opuszkami
palców.
– Właśnie dotykasz całego wszechświata, a raczej jego mikroskopijnej części. To
ekosystem złożony z milionów gatunków, których części nawet sobie nie wyobrażasz. –
Kładzie wielkie dłonie na moich biodrach i mocno mnie przytrzymuje, wzbudzając przyjemne
mrowienie w kręgosłupie. – To, czego właśnie dotykasz, jest święte. Należy się temu
szacunek.
Gorący oddech owiewa mi ucho, a zaraz potem znów słyszę jego złowieszczy głos:
– I należy się tego bać.
Przełykam ślinę i czuję prąd rozchodzący się od mojego brzucha, gdy Enzo muska go
palcami. Wtem zauważam coś wielkiego i szarego pod powierzchnią wody. Wciągam
gwałtownie powietrze i odskakuję, wpadając na mężczyznę, a ten, niewzruszony niczym
kamienny posąg, od razu mnie łapie.
– O Boże – wzdycham, kiedy potężny biały rekin wynurza się kilka stóp od nas, aby
połknąć wielki kawałek mięsa.
– Kolejny! – piszczę, zauważając jeszcze jednego jakieś dziewięć stóp dalej.
– Mhm – mruczy.
Jego dłonie wędrują ku guzikowi moich szortów, a ja nie mogę się zdecydować, na czym
skupić uwagę: na tych przerażających bestiach czy na tym, co robi Enzo.
Zręcznie rozpina mi spodenki, po czym dociera do dolnej części stroju kąpielowego, czym
całkowicie kradnie moją uwagę.
Jebać tamte rekiny, o wiele bardziej interesuje mnie ten potwór za mną.
– Co robisz? – szepczę, choć to raczej pytanie retoryczne.
W ramach odpowiedzi zahacza kciukami o pasek szortów wraz z majtkami i zsuwa je
najniżej, jak może.
– Zdejmij je – rozkazuje tonem głębszym od oceanu pod nami.
Kolejny dreszcz spływa mi po plecach.
– Podobno nie chodziło ci o seks – przypominam drżącym głosem.
– Mam przestać?
– Boże, nie – wyduszam, a następnie rozbieram się i odrzucam na bok ubranie.
– Grzeczna dziewczynka – mruczy i ściąga swoje spodenki.
Czuję, jak ociera się o moje plecy, aż momentalnie płonę pragnieniem.
Dlaczego on nie może być jak inni faceci? Czyli przeciętny… przy odrobinie szczęścia.
Tamtych o wiele łatwiej było mi porzucić i zapomnieć, a potem skupić się na nowej ofierze
oraz tożsamości.
– Przyjmiesz mnie, bella ladra11?
Nie wiem, co znaczy „bella ladra”, ale jestem zbyt oszołomiona doznaniami, jakich ten
mężczyzna mi dostarcza, sunąc palcami po cipce.
– Tak – jęczę rozdygotana, gdy czuję, że palce ustąpiły miejsca końcówce jego kutasa.
Przygryzam dolną wargę, podczas gdy on niespiesznie wsuwa się w moje wnętrze,
rozciągając je. Pieczenie, jakie przy tym odczuwam, oraz ból wywołany chwytem jego dłoni
działają na mnie oczyszczająco.
Nie daje mi zbyt wiele czasu, abym się dostosowała, i narzuca szybkie, jednostajne
tempo, aż odruchowo zaciskam powieki.
– Musiałem zobaczyć cię jeszcze raz – mówi ochrypłym głosem. – Ancora una volta12.
Serce podchodzi mi do gardła i wydaję z siebie stłumiony jęk. Na widok rekina
wynurzającego się nagle tuż przy łodzi dostaję zastrzyku adrenaliny, od którego mięśnie mi
się napinają.
Enzo warczy w reakcji na to, jak moje ciało się na nim zaciska. Wchodzi we mnie mocniej
i wyciąga rękę tak, aby wsunąć mi ją między uda i nakryć łechtaczkę.
Odrzucam głowę w tył. Wszystko wokół spowija mgła, włącznie z tymi przeklętymi
potworami.
– Boisz się ich? – mamrocze.
– Mmm? – odpowiadam jęknięciem, czując, jak wzbiera we mnie orgazm.
Cała moja uwaga skupia się na tej nadchodzącej fali. Z jednej strony pragnę, by wreszcie
się o mnie rozbiła, a z drugiej chcę, by ta chwila trwała wiecznie.
– Cholera, ale jesteś kurewsko ciasna. Podnieś się trochę – rozkazuje i popycha mnie za
biodra.
Próbuję się opierać, jednak nie mam dość siły. Dech niknie mi w piersi, kiedy ląduję na
samym skraju platformy, przy której wciąż pływają dwa wielkie rekiny.
– Enzo – dyszę, czując narastający strach.
O dziwo, to uczucie tylko wzmaga ogarniającą mnie przyjemność, napędzaną przez ruchy
jego bioder. Odchylam głowę do tyłu, a z gardła ucieka mi desperacki jęk. Jestem już tak
blisko krawędzi, do której prowadzi mnie swoimi pchnięciami. Z każdym szarpanym
oddechem walczę o choć odrobinę tlenu, jednak dopóki on się we mnie znajduje, nie dam
rady odetchnąć swobodnie. Nakrywam łechtaczkę dłonią i palcami zaczynam zataczać po
niej okręgi, ale on natychmiast mnie powstrzymuje.
– Pozwoliłem ci dojść? – pyta ponuro.
– Proszę, potrzebuję tego – odpowiadam błagalnym tonem.
– Cazzo13, nie wiem, jak ty to robisz – warczy.
Wciągam gwałtownie powietrze, kiedy chwyta mnie za szyję i przyciąga, aż opieram się
plecami o jego kształtny tors.
– Wyjaśnij mi – szepcze coraz bardziej stanowczym tonem.
Nawet prawie szczytując, instynktownie wyczuwam zagrożenie, gdy zaciska dłoń na
moim gardle.
– Co takiego? – wykrztuszam, podczas gdy jego ruchy stają się znacznie bardziej
szaleńcze.
– Jak możesz z taką łatwością się ze mną pieprzyć, mając świadomość, że mnie
okradłaś?
Wytrzeszczam oczy i zamieram w bezruchu, jednak on nie przestaje.
Wie.
Wiedział przez cały czas.
A ja weszłam w jego sidła jak idiotka.
– Jakbyś, kurwa, błagała, żebym cię zniszczył.
Przez to, w jaki sposób trzyma mnie za szyję, mogę tylko kwilić. Próbuję ściągnąć z siebie
jego ręce i się uwolnić, ale bezskutecznie. Pcha dalej, a ja pomimo ogarniającego mnie
przerażenia wciąż czuję, że niebawem spadnę z krawędzi orgazmu.
– Chcesz krwi, maleńka? – sapie, odchylając mi głowę do tyłu tak, że teraz jego twarz
znajduje się niebezpiecznie blisko mojej. – Mogę ci to zapewnić – szepcze, wciąż uderzając
we mnie biodrami i napierając kutasem na ten czuły punkt, aż oczy prawie odpływają mi
w głąb czaszki.
Zmuszam się, by oprzytomnieć i wyrwać się z tego kuszącego zapomnienia, jednak on
ponownie odnajduje to miejsce i… Kurwa, nie dam rady.
– Puść – domagam się rzężącym głosem, próbując go podrapać.
– Obiecałem ci pocałunek, prawda? W odróżnieniu od ciebie nie jestem kłamcą.
Po tych słowach natychmiast chwyta zębami moją dolną wargę i zaciska je na niej.
Mocno.
Piszczę, próbując się wyrwać, gdy usta wypełnia mi miedziany posmak.
To nie jest pocałunek, do kurwy. On chyba chce odgryźć mi wargę.
Wtem odrywa się ode mnie, zziajany, z moją krwią na brodzie.
Wciągam łapczywie powietrze, ale przerażenie i jego dziki wzrok ściskają mi pierś niczym
imadło. Kurewsko się go boję, a po tym, w jaki sposób wgapia się w moją rozwaloną wargę,
wnioskuję, że to dopiero początek.
– Jak miło widzieć, że dla mnie krwawisz – rzuca. – Coś czuję, że nie tylko ja się z tego
ucieszę.
Zanim jestem w stanie pojąć sens jego słów, on łapie mnie za głowę i przytrzymuje ją tuż
przy wodzie.
Natychmiast się domyślam.
Patrzę z przerażeniem przed siebie; jeszcze nigdy w życiu się tak nie bałam. Serce,
płuca… Kurwa, całe moje ciało przenika zgroza.
– Nie, nie, nie, NIE…! – krzyczę, walcząc, jak gdyby chodziło o moje życie. Bo tak
przecież jest.
– Chciałaś zostać badaczką rekinów, maleńka? Chciałaś mi to odebrać? No to musisz się
nauczyć z nimi pływać.
Mój głos niknie, gdy mężczyzna zanurza mi głowę pod wodą. Oczy pieką od zawartej
w niej soli, ale tym akurat przejmuję się najmniej. O wiele bardziej przeraża mnie widok krwi
wypływającej z mojej wargi i świadomość, że gdzieś w pobliżu czają się dwa wielkie, białe
rekiny.
Wierzgam desperacko, spodziewając się w każdej chwili ataku drapieżnika, a Enzo nawet
teraz nie przestaje mnie rżnąć i tylko mocniej zaciska dłoń na moim biodrze. W momencie
gdy ciemnieje mi przed oczami, unosi moją głowę, na co błyskawicznie łapię haust
powietrza.
Ogarnia mnie przy tym histeria. Walcząc o cenny tlen, wciąż czuję ruchy jego bioder.
– Muszę mimo wszystko przyznać, że twój smak jest uzależniający – mruczy mi do ucha.
– Niech one też skosztują, maleńka.
– Czekaj! – wołam, krztusząc się wodą. Wbijam mu paznokcie w uda, ale czuję, że znowu
zaczyna popychać moją głowę ku wodzie. – Czekaj!
Zdążam jeszcze krzyknąć, nim znów znajduję się pod powierzchnią. Serce pędzi mi jak
opętane, a z każdą próbą uwolnienia się mam wrażenie, że tylko bardziej się zanurzam.
O Boże.
Wyraźnie czuję, że woda dostaje mi się do płuc, a co gorsza, wyczuwam obok jakiś ruch.
Jakby coś masywnego zmierzało szybko w moim kierunku.
Nagle Enzo znów wyciąga mnie z wody, więc odruchowo staram się łapać oddech.
Krztuszę się, uderzając rękami o taflę, i zaczynam płakać, a łzy spływające po policzkach
mieszają się z kroplami ściekającymi z moich przemoczonych włosów.
– Enzo! P-proszę, nie pozwól im…
– Bez obaw, maleńka, to nie ich powinnaś się bać.
Nie dając mi nic więcej powiedzieć, zanurza moją głowę kolejny raz.
Gdy rozchylam powieki, naprawdę widzę coś poruszającego się w toni, choć niewyraźnie.
Jest szybkie. Wyłania się z głębi i płynie prosto na mnie.
Enzo przyspiesza, by po chwili nagle wyjść z mojego ciała. Czuję, że zalewa mi plecy, ale
o wiele bardziej przejmuję się drapieżnikiem, któremu brakuje dosłownie kilku sekund, by
porwać mnie ze sobą.
Kiedy czekam już tylko, aż stanę się pożywieniem rekina, mężczyzna wyszarpuje moją
głowę z wody. Krztuszę się i próbuję nabrać powietrza, a oczy niemal wychodzą mi z orbit.
Kilka sekund później rekin faktycznie wynurza się w miejscu, gdzie przed chwilą
znajdowała się moja głowa. Uderza przy tym o łódź z rozwartą paszczą, szukając swojej
ofiary.
Z krzykiem podczołguję się do Enza, przerażona nagłym i gwałtownym kołysaniem się
łodzi. On zaś wstaje, po czym ciągnie mnie do tyłu, a następnie upuszcza. Dostaję napadu
hiperwentylacji.
Znowu tonę, ale tym razem w fali czystego terroru.
Wypluwam z siebie wodę i żałośnie odpełzam dalej. Choć nie mam dokąd pójść,
poruszam się jak na autopilocie, bo jedyne, czego teraz pragnę bardziej niż tlenu, to
odsunąć się od tylnej krawędzi łodzi, która wciąż kołysze się po uderzeniu rekina.
Zalewam się łzami, ciągle naga od pasa w dół. Wtem przypominam sobie, że spuścił mi
się na plecy. Czuję się… nie wiem jak, ale jeszcze nigdy nie doświadczyłam czegoś tak
okropnego.
Nigdy.
Enzo opiera się o szklaną barierkę, za którą znajduje się sprzęt do nurkowania. Zdążył się
już ubrać i teraz stoi ze skrzyżowanymi rękami oraz nogami, patrząc na mnie ze stoickim
spokojem. Zupełnie jakby to przed chwilą wcale się nie wydarzyło.
Warga mi drży. Unikając jego oczu, zbieram swoje rzeczy i wkładam majtki z powrotem.
Całkowicie odebrało mi mowę.
Może zasłużyłam sobie na to. Albo nawet na coś gorszego.
Okradłam tylu ludzi, zjebałam im życie, wyrządziłam tyle krzywd. Doskonale to wiem,
dlatego nic nie mówię.
Szortami wycieram plecy najdokładniej, jak mogę, bo wolę, by to moje ubrania były nim
splamione, a nie skóra. Karta kredytowa Enza wciąż tkwi w mojej kieszeni, odznaczając się
pod materiałem. W duchu łajam się za pozostawienie telefonu w samochodzie, nawet jeśli
i tak byłby tu bezużyteczny.
Skończywszy, kulę się w kącie i modlę, by Enzo zabrał mnie z powrotem na ląd. Co
prawda nie mam domu, ale każde inne miejsce będzie lepsze niż to.
– Dlaczego to zrobiłaś? – pyta wreszcie zupełnie bez emocji.
Wzdrygam się na dźwięk jego lodowatego głosu. Jest zimniejszy niż woda, w której
próbował mnie utopić.
Zwracam ku niemu piekące od soli oczy.
– Zwrócę ci pieniądze – odpowiadam ochryple.
Gardło piecze tak mocno, że głos mi się łamie.
Marszczy brwi.
– Nie potrafisz przestać kłamać, co?
Rumienię się ze wstydu, bo przecież ma rację. Prędzej zwiałabym gdzie pieprz rośnie, niż
postąpiła jak należy.
– Ile wydałaś?
Zażenowana sobą, kulę barki i chowam w nich głowę.
– Chyba niecały tysiąc.
Jego usta układają się w prostą linię.
– Nie słyszałaś o czymś takim jak…
– …praca? Tak, słyszałam. Mieszkam w samochodzie, a nie pod kamieniem –
odpyskowuję.
Mam już dość jego pytań. Jasne, jestem mu winna pieniądze, przeprosiny i pewnie
kilkuletnią odsiadkę za kratami, ale na pewno nie muszę mu niczego wyjaśniać. A może
jednak? Tak czy siak, nie zamierzam mu się tłumaczyć.
– Mogłem wezwać policję.
Wzruszam ramionami i mamroczę:
– Wtedy może mogłabym przestać uciekać.
Mruży oczy i spogląda na mnie, jakby się nad czymś zastanawiał.
– A więc jesteś poszukiwana, prawda? To dlatego nie możesz podjąć normalnej pracy.
Zesztywniałymi ustami odpowiadam:
– Tak.
Jasne, zdarzyło mi się pracować na czarno, ale większość firm wymaga dowodów
osobistych, ubezpieczeń, a do tego jeszcze sprawdza całą przeszłość. Nie jestem na tyle
głupia, żeby użyć fałszywego nazwiska, a własnego przecież też nie mogę.
Prycha, kręcąc głową.
– Kurwa, nie mogłaś zacząć pracować w wieku szesnastu lat jak normalny człowiek?
Zamiast od początku rzucać sobie kłody pod nogi?
Mierzę go wzrokiem i zbieram się w sobie na tyle, by wstać. Choć oddycham już
swobodnie, nadal trzęsę się jak listek na wietrze.
– Nic o mnie nie wiesz. Jeśli chcesz myśleć, że jestem zwykłą przestępczynią, która robi
to dla frajdy, to proszę bardzo, ale nie obrażaj swojej ani mojej inteligencji takimi
prymitywnymi założeniami.
Prycha gniewnie, na co ze strachu skręca mi się żołądek. Wygląda na to, że rekiny się
znudziły i odpływają, aczkolwiek to w żaden sposób nie przeszkodzi mężczyźnie wrzucić
mnie do wody.
Patrząc spode łba, gładzi się po głowie z wyraźną frustracją w oczach.
– Czyli przez cały ten czas zwracałem się do ciebie imieniem jakiegoś faceta? Nawet
kiedy cię rżnąłem?
Znów czuję ucisk w żołądku. Z różnych powodów – jak chociażby tego, że na samo
wspomnienie o nim we mnie robię się czerwona. I to bynajmniej mi się nie podoba,
zważywszy na to, co mi przed chwilą zrobił. Wciąż czuję się potwornie upokorzona.
Spuszczam wzrok – niech to mu wystarczy za odpowiedź.
– Jak naprawdę się nazywasz? – pyta stanowczo.
Nie chcę mu mówić, żeby nie odbierać sobie możliwości ucieczki po powrocie na ląd
i okazji do wyrwania się z jego uścisku. Do czasu, aż znów będę gotowa, by zaryzykować
wylot do innego kraju, mogę zaszyć się w jakiejś innej części Australii. Wciąż mam szansę
wydostać się stąd bez szwanku. Potem niech sobie mnie szuka do woli, krzyżyk na drogę.
Na pewno natrafi na mnóstwo artykułów opisujących doświadczenia moich ofiar, aczkolwiek
nie znajdzie w nich wiele prawdy na mój temat.
Kiedy tak się waham, rusza w moją stronę, przez co odruchowo się spinam i czuję ucisk
w gardle.
Odsuwam się, ale natrafiwszy na burtę, nie mam już dokąd uciec.
Staje, napiera na mnie, unieruchamiając swoim gorącym ciałem.
– Guardami14 – rozkazuje ostro.
Kręcę głową.
Nie rozumiem, ale w jakiś sposób domyślam się, że cokolwiek to znaczy, nie chcę tego
robić. Wciągam dolną wargę między zęby, aby ukryć, jak mocno drży.
Enzo podnosi rękę i chwyta mnie za brodę, zmuszając, bym na niego spojrzała.
Wydaję z siebie warknięcie. Cały czas próbuję się jakoś odsunąć, ale jest ode mnie
znacznie silniejszy.
– Chcę znać imię, które powinienem był jęczeć tamtej nocy.
Pod powiekami znów czuję pieczenie. Nie z powodu bólu, lecz przez to, jak szybko
maleją moje szanse na wyrwanie się stąd anonimowo.
Zaciskam powieki, a po policzku spływa mi pojedyncza łza. Nagle jednak rozchylam je
ponownie, ponieważ Enzo się nachyla i delikatnie scałowuje tę łzę. Następnie prostuje się
i zlizuje ją z ust.
– Te łzy należą do mnie. Wycisnę ich z ciebie znacznie więcej, jeśli nie odpowiesz mi na
pytanie.
Jezu. Jebany psychopata.
– Candace – wypalam.
– A nazwisko?
Jąkam się, próbując wymyślić coś na poczekaniu, podczas gdy on sunie ustami po moim
policzku i szepcze:
– Robię się niecierpliwy, maleńka.
Zanosząc się płaczem, desperacko szukam w pamięci jakiegoś fałszywego nazwiska,
jednak w tej samej chwili dopada mnie wątpliwość, że ostatecznie chyba nie warto zostać
pożartą żywcem za kłamstwo…
– Nazywam się Sawyer – odpowiadam pospiesznie, po czym znów bezskutecznie
próbuję uwolnić twarz z jego uścisku.
– Sawyer – powtarza powoli, jak gdyby delektował się brzmieniem tego słowa. – Na
pewno nie kłamiesz, bella ladra?
– Nie – odpieram.
– To jak masz na nazwisko?
– Bennett – bąkam.
Mruczy, jakby chciał coś powiedzieć, ale w tym samym momencie kieruje wzrok za mnie.
– Kurwa – rzuca, po czym odrywa się ode mnie i pędzi, by podnieść kotwicę.
Skonsternowana, odwracam się, by zobaczyć, co wywołało u niego tak gwałtowną
reakcję, i niemal natychmiast tego żałuję.
Moim oczom ukazuje się praktycznie czarny od chmur burzowych horyzont i coraz
bardziej niespokojny ocean. Piętrzące się w oddali fale – choć jeszcze nie docierają do nas
z całą siłą – wzburzają wodę pod nami, dając przedsmak czekającego nas piekielnego
przedstawienia.
– Enzo?! – wołam mocno zaniepokojona.
Moje serce nie zniesie takiej ilości stresu. Wciąż jeszcze trzęsę się po niemal bliskim
spotkaniu ze szczękami rekina.
– Daj mi się skupić! – krzyczy przy kabestanie15.
Gdy tylko wypowiada te słowa, na niebie pojawia się błyskawica, na której widok
gwałtownie wciągam powietrze.
Pomimo naszego nieciekawego położenia z jakiegoś pojebanego powodu mam ochotę
się śmiać. I to ogromną.
Widząc, jak Enzo, wciągnąwszy kotwicę na pokład, pędzi do steru, mimowolnie się
uśmiecham.
Zerka na mnie przelotnie, ale się nie zatrzymuje.
– Coś cię bawi, Sawyer? – pyta, podkreślając intonacją moje imię.
Nie wiem, czy chce w ten sposób zaznaczyć swoją dominację, czy co, ale robi to w taki
sposób, że mój uśmiech topnieje jak wosk.
– Ściągnąłeś mnie tu, by pogrozić mi śmiercią, a tymczasem okazuje się, że zginiemy tu
obydwoje.
ROZDZIAŁ 8

Enzo

Wskutek mocnego uderzenia fali słona woda zalewa pokład. Klatka przy rufie huśta się na
boki, destabilizując tym samym całą łajbę, która trzeszczy, a ja z trudem utrzymuję w rękach
ster. Cały spocony zbieram w sobie wszystkie siły do walki o utrzymanie nas na powierzchni.
Cazzo, cazzo, cazzo!
Widok Sawyer na plaży namieszał mi w głowie bardziej, niż się spodziewałem.
Zamierzałem powiedzieć jej co nieco do słuchu, tymczasem jedyne, co byłem w stanie
zrobić, to dać jej tę nauczkę. Nie miałem w planach wspólnej wyprawy łodzią, a już na
pewno nie ruchania się z nią. Teraz zaś żałuję tego wszystkiego.
Mam dość doświadczenia, by nie wypływać w morze bez sprawdzania prognozy pogody,
ale dziś…
Kurwa mać.
Wiem, że to moja wina. Po prostu kierowała mną chęć zabicia tej jasnowłosej złodziejki.
A wcale tego nie planowałem – teraz jednak żołądek skręca mi się na myśl, że
prawdopodobnie przeze mnie zginie.
– Enzo! – krzyczy, przykuwając moją uwagę.
Odwróciwszy się, zauważam wielką falę piętrzącą się nad łodzią. Jak gdyby sam
Posejdon chciał chwycić nas z głębi i wciągnąć pod powierzchnię.
Nagle czas zwalnia, a moje serce się zatrzymuje.
Ponieważ wiem… Po prostu wiem, że się nie wymkniemy.
– Sawyer! Chodź tutaj! – wrzeszczę.
Z paniką w oczach gramoli się do sterówki, a gdy tylko do mnie dopada i wtula się w moją
pierś, fala się załamuje.
Chwytam ją za twarz, aby na mnie spojrzała.
– Weź głęboki wdech, maleńka.
Po kilku sekundach następuje uderzenie.
Słyszę krzyk, ale tylko przez chwilę, bo nagle wszystko cichnie. W moich uszach
wybrzmiewa jedynie piszczenie. Zalewa nas lodowata woda i nagle wszystko wokół spowija
ciemność. Szarpany przez prąd odpływowy niczym bezwładna kukiełka, nie mogę zrobić nic
oprócz poddania się woli natury. Czuję, jak odrywam się od Sawyer i zostaję wciągnięty
w ciemną toń oceanu.
Zaczynam instynktownie poruszać nogami, a także zmuszam się, by rozchylić powieki i w
jakikolwiek sposób zorientować się w swoim położeniu. Słona woda szczypie mnie w oczy,
ale dzięki adrenalinie potrafię to ignorować.
Dostrzegam nad sobą Johannę: wywrócona do góry dnem łódź opada wprost na mnie.
Płuca już mnie palą z braku tlenu, ale głowę zaprząta mi tylko jedna myśl: Gdzie ona jest?
Szukam Sawyer, jednak – w którą stronę nie popłynę – widzę tylko kawałki połamanego
drewna. Wynurzam się i natychmiast biorę wielki haust powietrza, krztusząc się przy tym. Po
drugim oddechu krzyczę z całych sił:
– SAWYER!
Wtem bezwzględna natura oceanu ponownie daje o sobie znać i pochłania mnie kolejna
fala, wciągając spiralnym ruchem pod powierzchnię. Czuję, że jej nie przemogę, więc
rozluźniam się i poddaję, aż wreszcie sama odpuszcza. Dopiero wtedy mogę jeszcze raz
wypłynąć na powierzchnię.
Gdy tylko moja głowa znajduje się nad wodą, wykrzykuję jej imię.
Bezskutecznie. Głos niknie pośród ryków sztormu, a ja znów zostaję pochłonięty przez
bałwany.
Nie zgadzam się na to. Nie pozwolę, by to miał być koniec.
Nagle jednak wpadam na coś z impetem i ciemnieje mi przed oczami.

***

Enzo.
Obudź się, proszę.
Proszę, proszę, obudź się.
Jej głos prześladuje mnie nawet w chwili śmierci. Jakie to tragiczne, że nie mogę się od
niej uwolnić – ale sam to na siebie sprowadziłem. Wtem czuję szarpnięcie, jakby coś chciało
wyciągnąć mnie z tej ciemnej otchłani, w której się znalazłem.
Jest mi tu wygodnie. Panuje spokój. Uczucie porównywalne tylko z tym, jakiego
doświadczam podczas pływania z żarłaczem wielkim.
Enzo.
Jej głos staje się wyraźniejszy, głośniejszy i ostrzejszy.
Mam wrażenie, jakby policzki pokrywało mi coś szorstkiego.
Piach.
Co kilka chwil woda obmywa mnie delikatnymi falami.
Z trudem oddycham, z moich płuc wydobywa się świszczący dźwięk. Po chwili otrzymuję
bolesny cios pięścią w plecy. Przytomnieję nagle i kaszląc opętańczo, pozbywam się wody
z dróg oddechowych.
Jezu, kurwa, powinna była mi po prostu dać utonąć.
– Och, dzięki Bogu. – Słyszę jej słodki głos przepełniony ulgą.
Podparty na kolanach i rękach, próbuję uspokoić oddech oraz otworzyć oczy. Choć
mocno szczypią, obraz dokoła powoli się wyostrza. Widzę przed sobą piach przemieszany
z szarymi kamieniami. Jest chyba noc, ale księżyc i gwiazdy świecą wyjątkowo jasno.
Sawyer klęczy przy mnie z rękami na kolanach. Podnoszę wzrok, podczas gdy ona
sprawdza, czy nie jestem ranny.
Nasze oczy się spotykają.
Nie wygląda lepiej ode mnie: ma potargane i przyklejone do twarzy loki, jej szorty są
rozdarte, a jej skórę pokrywają zadrapania, piasek oraz zaschnięta krew.
Ogarnia mnie złość przez to, jak wielką ulgę czuję, widząc, że przeżyła. Mimo wszystko
nie chcę mieć jej śmierci na sumieniu – jakkolwiek pusto to brzmi.
Kurwa.
Ile czasu minęło, odkąd się tu znaleźliśmy? Gdziekolwiek jest „tu”…
– Zraniłeś się w głowę – oznajmia. – Ale to chyba nic groźnego.
Siadam na piętach, po czym rozmasowuję skronie, sycząc z bólu. Pod palcami czuję
spory strup i zaschniętą krew na policzku. Muszę uważać, ponieważ nawet zastrupiała rana
może się zainfekować.
– Dawno odzyskałaś przytomność? – pytam.
Odrywam od niej wzrok, który kieruję na imponująco masywną latarnię morską.
Budynek wznosi się na zdradziecko stromym klifie i jest w fatalnym stanie. Pokrywające ją
czerwono-białe pasy wyraźnie sczerniały, a tu i ówdzie farba mocno się łuszczy. Całość
prezentuje się jak żywcem wyjęta z horroru, co tylko dodatkowo napawa mnie niepokojem.
Że też akurat na coś takiego trafiliśmy…
Jest zbyt ciemno, bym mógł ocenić dokładnie wielkość wyspy, ale wygląda na nie więcej
niż kilka mil kwadratowych. W dodatku sprawia wrażenie nieporośniętej żadną roślinnością.
Dostrzegam też parę skalistych klifów.
Cazzo.
– Przed paroma minutami – odpowiada, oglądając się przez ramię na latarnię.
Można by uznać, że uchodząc z życiem i lądując tutaj, wyczerpaliśmy swoje szczęście,
ale wcale nie musi tak być.
Może wewnątrz znajdziemy jakieś radio, dzięki któremu uda nam się nawiązać z kimś
kontakt. O ile będzie ono działać. Miejsce wygląda kurewsko staro, ale na pewno znajdziemy
coś przydatnego.
Wzdycham i zwieszam nisko głowę. Jestem zły i sfrustrowany, że się tu znalazłem. Z nią.
– Cieszę się, że żyjesz – mówię ochrypłym głosem.
Zabrzmiało sarkastycznie, choć nie tak miało zabrzmieć. Nie będę się jednak poprawiać.
Choć nie życzę jej śmierci, dla mnie i tak jest już martwa.
– Tak – szepcze. – Ja też.
Unoszę głowę i widzę, że na jej twarzy maluje się żałosny wyraz bezsilności. Marszczy
brwi, ssąc spuchniętą, zsiniałą wargę.
Tak, ja jej to zrobiłem, ale jakoś nie czuję się z tego powodu źle.
Pełni księżyca towarzyszy chłodny wiatr, a przemoczone ubranie bynajmniej nie pomaga,
tylko sprawia, że zimno staje się jeszcze dotkliwsze.
– Andiamo16 – rzucam, wskazując gestem brody latarnię. – Musimy się ogrzać i poszukać
jakiejś radiostacji.
Pociągnąwszy nosem, potakuje głową.
Jak tylko wstaję, całe moje ciało ogarnia ból, który wręcz krzyczy mi w twarz, kiedy
kuśtykam tuż za Sawyer.
W drodze na klif zauważam ostre kamienie tkwiące w piasku. Dziwnym trafem w całym
tym zamieszaniu nie zgubiłem butów, co bardzo mnie teraz cieszy. Po kilku minutach marszu
orientuję się jednak, że kroki Sawyer robią się coraz mniej pewne. To przez kamienie, które
zaczynają ranić ją w stopy. No tak, przecież na łódź weszła w klapkach – nie ma się co
dziwić, że je straciła.
Dobrze jej tak.
Idzie przygarbiona ze zmęczenia. Szczerze mówiąc, to jakiś cud, że przeżyła. Nie mam
pojęcia, jak się tu znaleźliśmy, ale nie będę się teraz nad tym zastanawiał… ponieważ
z zamyślenia wyrywa mnie nagły błysk w jednym z okien latarni. Znika jednak zbyt szybko,
bym mógł zobaczyć, co to.
Zapewne umysł płata mi figle, ale mimo wszystko zachowuję czujność.
Docieramy do kamiennych schodów, a kiedy zaczynamy wspinaczkę po rozsypującej się
konstrukcji, niepokój ściska mi żołądek.
– Ktoś tu chyba mieszka – mówi Sawyer. – Wydawało mi się, że widziałam wcześniej
światło.
Zatrzymuję się i daję jej znać, by zrobiła to samo. Odwraca się do mnie, natomiast ja
kieruję spojrzenie ku szczytowi latarni. Wygląda na nieczynną od lat, ale chyba pierwszy raz
wierzę, że Sawyer mówi prawdę. Jeśli tak, to nasze szanse wydostania się stąd znacznie
wzrastają.
– Po prostu bądźmy ostrożni – instruuję ją i pokazuję, by szła dalej.
– A może jest nawiedzona? – wypala, jak gdyby od dłuższego czasu nosiła się z tym
pytaniem. – Mogłam mieć przywidzenia. Albo to duch ją włączył.
– Myślę, że akurat duchy to nasze najmniejsze zmartwienie – odpowiadam. – Bardziej
niepokoi mnie wizja śmierci z odwodnienia i głodu.
– A co jest gorsze? Umrzeć z głodu czy zostać zabitym przez duchy? – ciągnie.
– Zależy, która śmierć jest szybsza.
Przytakuje.
– Okej, przyznaję ci rację. Niechaj fasolkowi bogowie ci błogosławią.
– Jacy bogowie? – dopytuję z irytacją.
Nawet jako rozbitek nie potrafi zapanować nad swoim głupim gadaniem.
– Fasolkowi – powtarza, mijając ostatni stopień, za którym rozciąga się cementowy taras.
– Puszkowana fasolka przetrwa nawet apokalipsę. To produkt numer jeden, gdy robi się
zapasy na koniec świata. Dlatego spodziewam się, że znajdziemy jej tu mnóstwo, nawet jeśli
ostatnimi istotami, które korzystały z tej latarni, były dinozaury.
– Ależ ty wygadujesz głupoty.
Ignoruje mój komentarz i rzuca mi spojrzenie przez ramię.
– Tylko ostrożnie. Jeśli się nimi przejesz, dostaniesz wzdęć.
– Sawyer, przestań gadać.
– Co poradzę, skoro tak łatwiej mi zapanować nad lękiem…
– Ale przyprawiasz mnie o ból głowy. A teraz schowaj się za mną. Muszę sprawdzić, czy
jest tu bezpiecznie – warczę, odciągając ją za ramię do tyłu, gdy niemal następuje nogą na
kawałek szkła.
– Wyluzuj – jęczy i mi się wyrywa.
– Prawie nadepnęłaś na szkło. Zraniłabyś się. Idź za mną.
– Mój bohater – mamrocze z przekąsem.
Nie zwracam jednak na to uwagi i podchodzę do brudnych, rozklekotanych drewnianych
drzwi. Pod wpływem wciąż narastającego niepokoju zastanawiam się, czy lepszym
pomysłem nie byłoby wskoczyć do oceanu i wrócić wpław…
Przystanąwszy, pukam i odczekuję dłuższą chwilę.
Cisza.
Powoli przekręcam zardzewiałą klamkę.
Otwarte.
Drzwi uchylają się ze skrzypnięciem, a ze środka natychmiast bucha przykra woń wilgoci
i stęchlizny.
Wchodzimy do niewielkiej przestrzeni mieszkalnej. Po prawej zauważam niebieską
kanapę, a obok niej niski stolik, na którym stoi lampa otoczona jakimiś gratami. Marszcząc
brwi, dostrzegam wśród nich naboje i coś, co przypomina stary klucz. Jeszcze bardziej
zaskakuje mnie widok przenośnego kominka przed kanapą, a także niewielkiego telewizorka
na specjalnym stojaku. W palenisku kominka leży sterta popiołu. Serce mi się ściska, kiedy
przyłożywszy do niego rękę, czuję, że jest wyraźnie ciepły.
Rozglądam się szybko po pomieszczeniu, prężąc mięśnie w gotowości. Dalszą ścianę po
lewej stronie zasłania obszerny regał z licznymi książkami o popękanych okładkach i chyba
książeczkami dla dzieci. Stolik pokrywa zaskakująco cienka warstwa kurzu, a na ścianach
z gdzieniegdzie odpadającą tapetą w kwiaty widać tylko kilka pajęczyn.
Coś mało tu brudu, jak na rzekomo opuszczone miejsce. Co prawda do
pięciogwiazdkowego hotelu też mu daleko, ale zdecydowanie wygląda na zamieszkane.
Na wprost mieszczą się drzwi, za którymi widać obszerną kuchnię i jadalnię. Idziemy tam,
a z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej skręca mnie w środku.
Otaczają nas białe, nadgryzione zębem czasu szafki z powykrzywianymi,
niedomykającymi się drzwiczkami. Z lewej strony, na zatęchłym dywanie, stoi spory
drewniany stół, po prawej natomiast znajduje się kręta, wykonana z czarnego metalu klatka
schodowa, obficie pokryta rdzą.
– Spójrz na zlew. Czy to brudny talerz? – pyta cicho Sawyer.
Jak najbardziej.
Niby w jaki sposób ktokolwiek mógłby tu przetrwać samotnie?
Kiedy już mam odwrócić się w stronę schodów, przerażona Sawyer chwyta mnie za
ramię, wbijając w skórę ostre paznokcie.
Z góry bowiem dolatuje nas okropny stukot. Ktoś schodzi i nagle uświadamiam sobie, że
patrzę wprost w lufę wycelowanej we mnie strzelby. Za nią natomiast zauważam niskiego,
starszego mężczyznę z brodą do pasa i o iskrzących się spod znoszonej czerwonej czapki
oczach.
– Wyjaśnicie mi, co robicie w moim domu? – pyta powoli głosem skrzypiącym mocniej niż
deski w podłodze.
Podczas gdy unoszę ręce do góry, Sawyer chowa się za moimi plecami. Najchętniej
odepchnąłbym ją jak najdalej, ale w tej chwili ona jest moim najmniejszym zmartwieniem.
– Złapał nas sztorm, a morze wyrzuciło tutaj. Pukaliśmy, ale nikt nie otwierał – wyjaśniam
spokojnie.
– Przepraszamy za najście, proszę pana – dodaje Sawyer. – Nie mamy za bardzo dokąd
pójść.
Gdy starzec zerka na nią, jego oczy wyraźnie łagodnieją, a ja, nie zważając na broń
w jego rękach, odczuwam potrzebę, żeby zasłonić sobą dziewczynę i powiedzieć
skurwielowi, by pogapił się na coś innego. Może i Sawyer jest zwodniczą syreną, ale tylko ja
mam prawo ją krzywdzić… i chronić.
Po kilku długich sekundach mężczyzna opuszcza strzelbę, posyłając mi podejrzliwe
spojrzenie.
– Jak to? Toć z mili widać było, że się zbliża… – bąka.
Zaciskam zęby, a mięśnie szczęk pulsują. Mimo to powstrzymuję się i nie odpyskowuję
mu. Ma przecież rację.
– A co tam – kwituje. – Zostańcie. W grupie zawsze raźniej, jak mawiają.
Kuśtyka do kuchni i dopiero teraz zauważam, że zamiast prawej nogi ma prostą,
drewnianą protezę. Wygląda jak jakiś historyczny rekwizyt, a przy tym jest za krótka – stąd
pewnie ta przygarbiona poza i koślawy chód.
Marszczę brwi.
Od jak dawna tu mieszka?
– Zwę się Sylvester – przedstawia się, zerkając przez ramię.
– Jest tu radiostacja? – pytam.
Nie obchodzi mnie, jak ma na imię, chcę się jedynie stąd wydostać.
Odchrząkuje i wyciąga z szafki dwa kubki, po czym zamyka ją, jak gdyby poruszony
brakiem moich manier.
Gapię się na niego, czekając na odpowiedź.
– Obawiam się, że nie – mówi wreszcie i rzuca mi kolejne beznamiętne spojrzenie.
Następnie wyciąga z ekspresu dzbanek z kawą.
– Kawa stoi od rana. Zimna – ostrzega. – Podgrzeję.
Sawyer trąca mnie od tyłu w ramię i szepcze:
– Widzisz? Fasolkowi bogowie jednak nas pobłogosławili. Kawą.
Przewracam oczami.
– A wy jak się nazywacie? Jeśli wolno spytać – zagaduje mężczyzna i odwraca się, żeby
wstawić oba kubki do mikrofalówki.
Wolałbym się z nim nie spoufalać.
– Sawyer – odzywa się pospiesznie mała złodziejka.
Zaciskam zęby.
Najwyraźniej nie czuje potrzeby, by okłamywać Sylvestra w kwestii swojego imienia, co
z jakiegoś powodu strasznie mnie wkurwia. Aczkolwiek mało istnieje na tym świecie rzeczy,
które mnie nie wkurwiają.
– On ma na imię Enzo. Przepraszam za jego maniery. Dokuczano mu w szkole i jeszcze
nie poddał się terapii. Naprawdę jesteśmy wdzięczni za gościnę.
Z płonącym w piersi gniewem powoli odwracam ku niej głowę.
Wtem rozlega się pikanie mikrofali, więc starzec wyjmuje kubki, zupełnie nieświadomy, jak
bliski jestem uduszenia tej kobiety. Ona zaś zerka na mnie przelotnie, po czym skupia się na
Sylvestrze niosącym nam parującą kawę. Tutaj już się mnie tak nie boi. Myśli, że ocali ją
stary dziad o drewnianej nodze.
Ignorując mnie, uśmiecha się do niego szeroko i przyjmuje kubek z całkowicie udawaną
serdecznością na twarzy. Kurwa, ta dziewczyna nie ma w sobie ani krzty szczerości.
Nietrudno dostrzec, że coś z nią nie tak – w końcu jedyne ciepło, jakie ma do zaoferowania,
to ciepło jej cipy. A tymczasem proszę: udaje promienną niczym słoneczko. Aż mam ochotę
zetrzeć jej z gęby ten radosny wyraz, który jest jak oślepiające światło rażącej cię śmiertelnie
błyskawicy.
W milczeniu odbieram kubek od Sylvestra i kiwam lekko głową w geście podziękowania.
Sawyer ma rację – brak mi manier. Mam jednak na tyle rozsądku, by nie kąsać ręki, która
karmi.
– Odpocznijcie sobie na kanapie. Rozpalę ogień, to się rozgrzejecie – wskazuje ręką, po
czym podchodzi do zlewu w kuchni.
– Dziękuję, Syl – odpowiada ciepło Sawyer.
Odwraca się i odchodzi. Ja natomiast stoję nieruchomo.
„Syl”? Już zwraca się do niego zdrobnieniem?
Obrzucam ją gniewnym spojrzeniem, gdy mnie mija, na co tylko przyspiesza kroku.
Z narastającym gniewem zwracam się do naszego gospodarza, który myje właśnie talerz
w zlewie.
– Skąd zatem bierzesz zapasy, skoro nie masz radiostacji ani tym podobnych urządzeń?
Słysząc mój pełen zwątpienia ton, zamiera.
Nienawidzę kłamców.
– Radio wysiadło tydzień temu. Baterie się wyczerpały, a nie mam nowych. Raz na
miesiąc przypływa statek towarowy. Jak mi czego trza, to kupuję od nich.
– „Kupujesz”? Czyli nadal pracujesz?
Obrzuca mnie spojrzeniem.
– Mam wysoką emeryturę, ale moje pieniądze to nie twoja sprawa.
Racja, jednak to, czy mówi prawdę, już tak.
Skończywszy myć talerz, kuśtyka do ulokowanego przy dalszej ścianie stosu drewna
opałowego.
Obserwuję go spod na wpół przymkniętych powiek.
– A kiedy ostatnio był tu ten statek?
Warcząc, bierze naręcze polan.
– Trzy dni temu – odpowiada. – Mówiłem im o bateriach, ale nie mieli. Obiecali przywieźć
za miesiąc.
Muszę się powstrzymywać, by nie spojrzeć na niego wilkiem, kiedy odwraca się i rusza
w moją stronę. Jestem o krok od wyładowania na nim swojej wrzącej furii, bo jakoś nie raczy
wspomnieć, że utknęliśmy tu na jebany miesiąc.
Cztery tygodnie z jakimś starym dziwakiem i dziewczyną, która niemal okradła mnie
z życia. Zajebiście.
– Nie moglibyśmy włączyć latarni i poczekać, aż ktoś przypłynie?
Prycha.
– Żadne statki się tutaj nie zapuszczają, jeśli nie muszą. To niebezpieczne wody.
Samiśćie się o tym przekonali. Dlatego przywożą mi zapasy tylko raz na miesiąc.
Zgrzytam zębami.
Chociaż wcześniej dałem się ogłupić Sawyer, widzę wyraźnie, że ten staruch coś ukrywa.
– Chciałbym zobaczyć radio.
– A proszę cię bardzo, chłopcze. – Rechocze protekcjonalnie i wyciąga z kieszeni
przenośną radiostację, którą następnie mi rzuca.
Złapawszy ją, posyłam mu spojrzenie.
– Często nosisz niedziałające radia w kieszeniach? – pytam wyzywająco, unosząc brew.
– Taki nawyk – bąka.
Czarne, kompaktowe urządzenie wydaje się całkowicie martwe, pomimo włącznika
ustawionego w pozycji ON. Nieprzekonany, otwieram tylny panel, by sprawdzić baterie. Są
gorące, co natychmiast wzbudza moje podejrzenia. Nie mogąc mu jednak niczego
udowodnić, postanawiam milczeć, podczas gdy on udaje się do saloniku, gdzie układa
drewno w kominku.
– Smakuje kawa? – zwraca się do Sawyer. – Śmiało, oprzyj sobie nogi.
– Świetna – odpowiada dziewczyna ćwierkającym głosem i przysuwa nogi bliżej kominka.
Ma poranione podeszwy stóp, ale jakoś nie narzeka.
– Masz tutaj apteczkę? – pytam.
Sylvester spogląda najpierw na mnie, a potem wiedzie wzrokiem za moim spojrzeniem.
– O rany, panienko! – wykrzykuje. – Przyniosę, bo wda się zakażenie.
Oczywiście rany i strupów na mojej głowie nie zauważył…
Na twarzy Sawyer maluje się poczucie winy. Otwiera usta, zapewne chcąc mu
powiedzieć, by się nie kłopotał czy coś.
Reaguję więc i wtrącam:
– Pozwól mu.
Patrzy na mnie z irytacją, jednak mam to gdzieś.
– Przecież ciężko mu się poruszać – mówi półgłosem, gdy Sylvester nas zostawia
i wchodzi powoli po schodach.
– Jak dostaniesz infekcji, to ty będziesz miała problem z poruszaniem się. Też chcesz
takie szczudło zamiast nogi?
Przewraca oczami.
– Nigdy nie wzięłabym drewnianych protez. Do końca życia musiałabym wyciągać
z siebie drzazgi. Wolałabym już, żeby przerobili mnie na cyborga.
Ja pierdolę, dla niej naprawdę wszystko musi być żartem?
Rozchylam usta, ale w tym momencie Sylvester schodzi z powrotem, wołając:
– Mam tu całe mnóstwo zapasów! Rzadko korzystam z apteczki, więc bierzcie, czego
tylko potrzebujecie.
Podchodzę do niego z zaciśniętymi zębami i odbieram torbę. Zauważam, że
zarumienioną twarz pokrywa mu błyszcząca warstwa potu.
– Dziękuję, synu. Zwykle poruszam się o kulach. Ta noga średnio mi pasuje. Nie mam
wiele ubrań, ale wziąłem wam suche koszulki i dresy. – Podaje mi zalatujące stęchlizną
rzeczy.
W milczeniu siadam obok Sawyer, nasączam wacik odkażaczem i podaję jej apteczkę.
Sama sobie poradzi. Mnie interesuje jedynie to, czy będzie w stanie dojść na statek, a po
powrocie do Port Valen – na komisariat. Tyle mi wystarczy.
Wyduszając z siebie niewyraźne „dziękuję”, zabiera się za przemywanie ran.
Ja natomiast oczyszczam rozcięcie na skroni. Mam wrażenie, jakby otwierała mi się
głowa. Bardzo możliwe, że doznałem też wstrząśnienia mózgu. Coś czuję, że nie prześpię
spokojnie najbliższej nocy.
– Skąd bierzesz prąd? – pytam, patrząc na Sawyer, która w skupieniu, z wysuniętym
językiem, ociera podeszwę stopy.
– Z tyłu mam kilka paneli słonecznych. No i niezły generator. Trochę żem się na nie
wykosztował, ale bez nich byłoby krucho.
– Długo tu mieszkasz? – odzywa się Sawyer, kończąc zdanie syknięciem wywołanym
bólem.
– Od tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego ósmego roku – oznajmia dumnie. – Opiekuję
się Raven Isle, odkąd zbudowano na niej tę latarnię. Od jakichś dwunastu lat jest co prawda
nieczynna, ale nie miał żem serca, żeby się z nią rozstać.
– Raven Isle – powtarza wpatrzona w Sylvestra Sawyer. – Tak nazywa się ta wyspa?
– Tak. Sam ją nazwałem.
– Ładnie – odpowiada dziewczyna, choć trudno jej się skupić. Próbuje bowiem obrócić
stopę pod niemożliwym kątem, żeby dosięgnąć rany.
– Stopa nie obraca się w tę stronę – informuję ją, bo najwyraźniej tego nie wie.
– Obracałaby się, gdybym była cyborgiem – ripostuje.
Zabiję ją.
I znowu próbuje wygiąć nogę pod jeszcze gorszym kątem…
– Jezu Chryste, daj. Zaraz złamiesz.
Obrzuciwszy mnie wrednym spojrzeniem, podstawia mi stopę pod twarz. Chwytam ją
gniewnie i kładę sobie na kolanach, odwzajemniając dziesięciokrotnie to zabójcze łypnięcie.
– Kto się lubi, ten się czubi. Ech, młodość… – komentuje Sylvester.
Zerkam na niego przelotnie, po czym skupiam się na rozciętej skórze dziewczyny.
– Nie jesteśmy parą – wyjaśnia Sawyer. – To tylko dupek, przez którego znaleźliśmy się
w tej sytuacji.
Zaciskam dłoń na jej kostce tak, że aż piszczy. Mam silny chwyt i bardzo chętnie
zmiażdżyłbym jej nogę, napawając się jej cierpieniem.
– Ach tak… – wzdycha stary, wyraźnie skrępowany naszą wzajemną wrogością.
Mam go jednak gdzieś. Bez słowa zabieram się za opatrywanie jej ran i bynajmniej nie
silę się przy tym na delikatność, więc z każdym ruchem wacika syczy z bólu, czym sprawia
mi satysfakcję.
Co prawda nie jest to najgorszy ból, jaki mógłbym jej zadać, ale na ten moment
wystarczy.
ROZDZIAŁ 9

Sawyer

Nienawidzę go.
Brzydzę się nim.
Najchętniej wyrwałabym ze słownika wszystkie negatywne słowa, jakimi mogłabym
określić tego dupka, i wepchnęła mu je do gardła.
Jednocześnie jednak się boję.
Tkwię uwięziona w upiornej latarni morskiej z latarnikiem dziwakiem i mężczyzną, który
patrzy na mnie tak, jak gdyby żałował, że nie zostałam pożarta przez tego cholernego rekina.
Nie mam dokąd uciec. Nie mam jak się od niego uwolnić. Przez całe życie nieustannie
uciekałam, a teraz znalazłam się w sytuacji bez wyjścia. Czuję się, jakby moje ciało
zainfekowały jakieś drobne pasożyty. Najchętniej rozorałabym sobie skórę paznokciami,
żeby się ich pozbyć, ale wiem, że nie miałoby to żadnego sensu.
Jest późno w nocy. Sztucznego światła mamy tu równie niewiele, co naturalnego.
Na twarzach Enza i Sylvestra tańczą cienie oraz pomarańczowy blask bijący od ognia
z kominka. Choć na stoliku stoi lampka, stary wydaje się niechętny, by ją zapalić.
Nagle Enzo chwyta moją drugą stopę tak mocno, że wydaję z siebie okrzyk.
Rzuca mi spojrzenie, pewnie dlatego, że uraziłam jego delikatne uszy, po czym zaczyna
przemywać rany, a wtedy znów pojawia się to nieznośne pieczenie. Wolałabym już chyba po
prostu zanurzyć nogę w oceanie, ale wyjście na zewnątrz w takich ciemnościach wydaje się
jednak bardziej przerażające niż perspektywa opatrującego mnie Enza. Niewiele bardziej,
ale zawsze.
– Jak skończysz, zaprowadzę was do sypialni – oznajmia Sylvester.
Serce mi się ściska, a skóra cierpnie na te słowa.
– W sensie: będziemy mieć osobne pokoje, tak? – dopytuję.
Enzo przerywa opatrywanie, również spoglądając na starego w oczekiwaniu na
odpowiedź.
– Niestety nie. Mam tylko jeden wolny pokój.
O nie. Akurat kiedy myślałam, że nie może być gorzej.
– Mogę spać na kanapie – proponuje Enzo.
– Nie, synu. To mój dom i nie chcę, żeby ktokolwiek spał mi w salonie. Czasami lubię
pooglądać do późna telewizor. – Jego ton jest na tyle stanowczy, że nie pozostawia miejsca
na jakąkolwiek dyskusję.
– I jest tylko jedno łóżko? – pytam posępnie, choć znam już odpowiedź. Musiałam jednak
chwycić się choćby tego skrawka nadziei, bo inaczej moje serce zaraz obróci się z żalu
w kupkę popiołu.
– Zgadza się – potwierdza.
A więc albo będę dzielić materac z nienawidzącym mnie mężczyzną, albo któreś z nas
będzie spało na podłodze z robakami.
Przełykam ciężko ślinę.
Podejrzewam, że Enzo przegoni mnie na podłogę, a sam zajmie łóżko. Przecież żaden
z niego dżentelmen.
Enzo spycha gniewnie moje stopy ze swoich kolan i wstaje. Atmosfera robi się wyraźnie
napięta, ale – co zaskakujące – Sylvester bynajmniej nie wzdryga się pod wpływem
piorunującego spojrzenia mojego towarzysza.
Podnoszę się niezdarnie z kanapy i odchrząkuję.
– Jakoś sobie poradzimy, Syl. Dziękuję.
Wtem Enzo spogląda na mnie.
Choć brak mi odwagi, nie zamierzam ulegać temu dupkowi, więc pomimo strachu
zbieram się w sobie i prostuję plecy.
Kulenie się pod czyimś surowym spojrzeniem to mój naturalny odruch, bo odnoszę
wrażenie, że jeśli pozwolę komukolwiek wpatrywać się we mnie zbyt długo, być może
przejrzy na wylot mury, które wokół siebie zbudowałam, a zauważywszy pęknięcia
i niedoskonałości, jednym ruchem obróci je w pył niczym zwykłą iluzję.
A tak się składa, że stojący przede mną mężczyzna zdążył już zobaczyć tę brzydotę
kryjącą się pod tęczą moich pozorów. Jak się jednak okazało, dostrzegł w niej również swoje
własne odbicie.
Może i mam ohydne wnętrze, ale on także nie jest pod tym względem królową piękności.
Sylvester wskazuje nam gestem ręki krętą klatkę schodową.
– Jeśli można, prosiłbym, żebyście dziewiąta wieczór byli już w pokoju – mówi,
prowadząc nas ku metalowym stopniom. – Tera dochodzi dziesiąta, to zaprowadzę was
szybko.
Marszczę brwi, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatnio miałam narzuconą konkretną
porę spania i wstawania… Na pewno nie byłam jeszcze dorosła. Chociaż prośba Sylvestra
brzmiała jak najbardziej uprzejmie, domyślam się, że tak naprawdę ma gdzieś, czy mi się to
podoba, czy nie. A wcale mi się to nie podoba.
Jednak odchrząkuję i mówię:
– W porządku.
Myślę, że to i tak nie najgorsza rzecz, jaka spotkała mnie w ciągu ostatniej doby. Po
prostu cieszę się, że nie dryfuję już pośrodku oceanu, który w dziewięćdziesięciu pięciu
procentach wciąż pozostaje nieodkryty – jak poinformował mnie Enzo. Tylko o tym myślałam,
kiedy fala pochłaniała nas, wciągała w odmęty, a potem wypluwała jak kawałek nadgniłego
jedzenia.
Co czai się pod powierzchnią?
Czy połknie mnie w całości, czy będzie powoli przeżuwać?
Nie wiem, dlaczego tak mocno koncentrowałam się na wizji pożerających mnie,
nieznanych stworów zamiast na tym, że byłam o krok od utonięcia. Mimo to jednak pod
wpływem instynktu zaczęłam rozpaczliwie poruszać nogami i płynąć ku powierzchni. Tam
chwyciłam się odłamanego z łodzi kawałka drewna, na którym widniał fragment imienia:
„anna”. W tamtym momencie pozostało mi wyłącznie liczyć na szczęście.
Kiedy wchodzimy po schodach, rozlega się dźwięczny stukot drewnianej nogi Sylvestra.
Całość trzeszczy pod ciężarem naszych ciał. Nagle lęk przed morskimi potworami ustępuje
obawie o bycie nadzianą na metalowy pręt po tym, jak schody się zarwą.
Docieramy jednak do wąskiego, króciutkiego korytarza, z drzwiami po lewej i prawej
stronie, a także schodkami na jego końcu, prowadzącymi do jeszcze jednych drzwi.
– Mój pokój jest na wprost. Wasz po lewej.
– A co jest za tymi drzwi? – dopytuję.
– Ubikacja. Ale nie lubię, gdy ktoś mi tupie po nocach, więc przygotowałem wam wiadro
na wszelki wypadek.
Zatrzymuję się w miejscu, przez co Enzo na mnie wpada. Warczy gniewnie, ale jestem
zbyt zszokowana, żeby się przejmować.
– Słucham? Nie wolno nam korzystać z ubikacji?
– Wolno, a jakże! – odpiera Sylvester z donośnym rechotem. – Tylko nie po dziewiątej
wieczór – dodaje, jak gdyby to było coś całkowicie normalnego.
Otwieram usta, ale zaraz zamykam je z powrotem.
Wreszcie frustracja Enza wyrywa mnie z konsternacji. Przepycha się, rzucając wściekle:
– Cammina17.
Zerkam na niego przez ramię, zaskoczona, że nie ma nic do powiedzenia odnośnie do
tych dziwacznych zakazów. Kiedy jednak zauważam jego piorunujące spojrzenie,
odpuszczam. Choć nie wyraża tego słowami, jego twarz mówi wszystko. On również nie jest
zadowolony z perspektywy przebywania w tym pokoju.
Przełknąwszy ślinę, zaciskam zęby i patrzę, jak Sylvester otwiera drzwi. Wchodzi, zapala
niewielki kinkiet umieszczony nad łóżkiem, po czym prezentuje nam pokój.
Łóżko stoi w kącie po lewej stronie, nad nim zaś znajduje się niewielkie, kwadratowe
okienko. Poza rozklekotanym stolikiem z okrągłym blatem i dwoma krzesełkami nie ma tu nic
więcej. Tylko szare, kamienne ściany. Atmosferę tego pomieszczenia ratuje nieco
rozciągający się za oknem widok pięknego nocnego nieba.
Sylvester wskazuje kąt po prawej stronie.
– Tam macie wiadro. Rano opróżnicie – instruuje.
Biały pojemnik wygląda, jakby już nie raz go używano, ale nigdy dokładnie nie
wyczyszczono…
Staram się z całych sił nie zwymiotować.
Nie ma chuja, że na tym usiądę. Wolałabym już wystawić tyłek za okno i niech się dzieje,
co chce.
Milczymy wraz z Enzem, aż robi się niezręcznie.
Czyżby Sylvester oczekiwał podziękowań za umieszczenie nas w tym uroczym lokum?
– Przed siódmą zejdźcie na śniadanie. Potem znajdziemy wam coś do roboty.
– Dobrze – odpowiadam niepewnie.
– No to dobrej nocy.
To powiedziawszy, odwraca się i wychodzi, kuśtykając. Na końcu cicho zamyka za sobą
drzwi.
Nagle nachodzi mnie myśl: Właściwie to jak on chce nas powstrzymać przed
korzystaniem z normalnej toalety? Jednak w tej samej chwili słyszę charakterystyczne
kliknięcie zamka w drzwiach.
Spoglądamy po sobie z Enzem, kompletnie zbici z tropu.
– Czy on właśnie…?
Enzo natychmiast dopada do drzwi. Kręci klamką, ale bezskutecznie.
– Skurwiel zamknął nas tu na klucz – warczy, ponownie pociągając za klamkę. –
Stronzo18.
Ogarnia mnie dziwne uczucie, jak gdyby coś oślizgłego owijało się wokół mojego
kręgosłupa i każdej pojedynczej kości, wypełniając całe ciało.
– Dlaczego mam wrażenie, że zostaliśmy uwięzieni? – pytam bełkotliwie i obejmuję się
ramionami.
– Bo, kurwa, zostaliśmy – prycha.
Jego akcent staje się wyraźniejszy, kiedy się złości. Uderza jeszcze dłonią w drzwi, po
czym nabuzowany podchodzi do łóżka. Siada na krawędzi z gniewnym, choć wyraźnie
zamyślonym spojrzeniem. Opiera łokcie na kolanach i splata palce dłoni. Wpatruje się przy
tym w drzwi, jak gdyby rozważał najodpowiedniejszy moment do ich wyważenia.
– Nie rób nic szalonego – mówię. – Przecież i tak nie mamy dokąd pójść.
Obrzuca mnie iskrzącym spojrzeniem, ale ponownie opieram się jego złości.
– To prawda. Aczkolwiek z nas dwojga tylko ty na razie okazujesz słabość.
Robię wielkie oczy.
– Masz czelność karać mnie za moje przestępstwa, a teraz sam chcesz okraść starca
z jego domu?
Widzę, jak mięśnie jego szczęki pulsują, ale nie odpowiada.
– Jasne, znaleźliśmy się w pojebanej sytuacji, ale przypominam ci, że to przez ciebie
zaskoczył nas sztorm. Nie karz innych za swój błąd, Enzo.
Zrywa się na równe nogi i dopada do mnie, na co momentalnie blednę, cofając się, aż
natrafiam plecami na drzwi. Z hukiem kładzie dłonie po bokach mojej głowy. Emanuje furią
równą sile burzy, która nas tu przywiodła.
– Co to? Jesteś w stanie ukraść komuś tożsamość, ale wywarzenie drzwi to dla ciebie
problem? Nagle odkryłaś, że posiadasz zasady moralne? Czy może tylko tobie wolno
rujnować innym życie?
Auć.
– Bądź lepszy ode mnie, Enzo – wyduszam z siebie.
Zaśmiewa się bez humoru.
– To akurat nietrudne.
Zasępiam się, ponieważ jego słowa przebijają moje serce niczym sztylet.
– Możesz mnie nienawidzić, ale nie pogarszaj naszej sytuacji – odpowiadam wreszcie
cicho, ale stanowczo. – Udostępnił nam swój dom, więc powinniśmy to uszanować.
Dzieli nas od siebie tylko kilka cali mocno iskrzącej przestrzeni.
Enzo napina szczękę, ale ostatecznie się odwraca, a ja mam przy tym wrażenie, jakby
wyrywał się z okalającego nas pola siłowego.
Zyskawszy nieco swobody, wreszcie mogę odetchnąć, jak gdyby moje ciało było
urządzeniem, które na nowo podłączono do sieci.
Enzo chodzi po pokoju niczym zamknięte w klatce zwierzę; cały spięty i kipiący gniewem,
więc wykorzystuję okazję i trzęsącymi się dłońmi zdejmuję zapiaszczone ciuchy, po czym
biorę ubrania, które dał nam Sylvester. Zarówno T-shirt, jak i spodnie zalatują stęchlizną, ale
lepsze to niż spanie w szmatach pokrytych zaschniętą solą.
Przez cały czas, kiedy się przebieram, staram się zakrywać przed wzrokiem Enza. Tak
jakby nigdy nie widział mnie nagiej, a do tego w pozycjach, za które mogłabym zostać
ukrzyżowana przez samego Jezusa. On jednak wygląda teraz przez okno, nachmurzony i z
rękami skrzyżowanymi na piersi.
Skończywszy, odkładam swoje rzeczy na kupkę. Jutro je wypiorę. Co ciekawe, jego karta
kredytowa wciąż tkwi w kieszeni moich szortów. Zamierzam schować ją później pod
materacem, kiedy nie będzie patrzył. Na razie niech zostanie tam, gdzie jest.
Mój egoizm i sumienie toczą śmiertelny bój. Z jednej strony czuję ulgę, a z drugiej
rozczarowanie, że ocean nie odebrał mi tej cholernej karty, czym uwolniłby mnie od tego
dylematu.
– Ja biorę łóżko – oznajmiam z wymuszonym uśmiechem i poprawiam materac.
– Wykluczone – warczy, natychmiast się odwracając.
– Nie będę spała na podłodze – odpieram.
Mruży oczy.
– A myślisz, że ja będę?
Krzyżuję ręce na piersiach.
– Serio nie zamierzasz być dżentelmenem?
– Wtedy musiałbym mieć do czynienia z damą, a nie jebaną pijawką.
Otwieram usta ze zdumienia. Czuję się, jakbym dostała kopniaka w brzuch. Co za
bolesny przytyk, aż ogarnia mnie złość.
– Pierdol się – cedzę przez zęby.
Jak ja go, kurwa, nienawidzę.
– Już to z tobą robiłem. Największa pomyłka mojego życia – ripostuje.
Odwraca się plecami i rozbiera do naga. Widok jego gołego tyłka wywołuje gorące ukłucie
w mojej piersi. Owszem, to świetny tyłek, ale nawet coś takiego nie sprawi, że zapomnę
o bólu pod żebrami.
Ciuchy Sylvestra w ogóle na niego nie pasują, więc mogę śmiało założyć, że obydwoje
wrócimy do naszych własnych, jak tylko je wyczyścimy.
Wtem kładzie się na łóżku wraz ze mną, czym kompletnie mnie zaskakuje. Oczywiście nie
spodziewałam się żadnego szlachetnego gestu z jego strony, ale nie sądziłam też, że
dobrowolnie położy się obok. Jestem uparta i tak jak zapowiedziałam: nie zamierzam spać
na zmurszałej, zakurzonej podłodze, od której po jednej nocy dostanę artretyzmu.
Przełknąwszy ślinę, podejmuję jeszcze jedną niemrawą próbę:
– Zwykle kopię przez sen. Nie zdziw się, jeśli obudzisz się z moją stopą w tyłku.
Unosi brew.
– Jeśli tak się stanie, to odwzajemnię ci się czymś o wiele gorszym, bella ladra.
Napięcie między nami jest tak silne, że mogłoby wywołać pożar. Z tego gorąca ledwo
mogę oddychać, a jego obecność tuż obok bynajmniej nie pomaga.
– Co to w ogóle znaczy? – Kiedy nie odpowiada, precyzuję pytanie: – Co znaczy „bella
ladra”?
Kojarzę słowo „bella”; jestem prawie pewna, że oznacza „piękna”. I właśnie dlatego tak
bardzo ciekawi mnie „ladra”. Może razem znaczą coś innego?
– Nieważne. Jestem zmęczony. To był długi dzień, więc albo uwal się na podłodze, albo
idź już, kurwa, spać.
Marszcząc brwi, podkulam nogi, przyklejam się do ściany i przykrywam wytartym,
granatowym kocem. Wolałabym nie spać z Enzem w jednym łóżku, jednak mój upór bierze
górę nad rozsądkiem. Podobnie jak jego upór nad nim…
Drań.
Przykrywa się i natychmiast odwraca do mnie plecami.
I dobrze, wcale nie chcę, by leżał twarzą do mnie. Chłód, jakim emanuje, sprawia, że
chyba zaraz zamarznę.
Obojętnie.
Ułożywszy się na tyle wygodnie, na ile mogę, zamykam oczy z nadzieją, że kiedy otworzę
je z powrotem, będę już w zupełnie innym miejscu.

***

Czuję mocne uderzenie w głowę, które przenosi mnie z koszmaru sennego do tego na jawie.
Momentalnie przypominam sobie, że utknęłam na niemal bezludnej wyspie z dwoma
nieznajomymi, z których jeden mnie nienawidzi i właśnie znajduje się w mocnym uścisku
demona snu – tak moja mama określała koszmary, gdy byłam jeszcze mała. Trudno było mi
wytłumaczyć ich naturę w inny sposób.
Siadam, zastanawiając się, jak skutecznie go obudzić, jednak nagle moją uwagę
przykuwa dziwny hałas dobiegający zza drzwi.
Zalewa mnie fala niepokoju, kiedy dźwięk się powtarza. Tym razem wyraźniej.
Łańcuchy.
Brzęk metalowych łańcuchów, ciągniętych powoli po drewnianej podłodze. Przypomina mi
to odgłos spacerującego po celi niebezpiecznego więźnia.
Ściągam brwi, a skóra na całym ciele mi cierpnie.
Cokolwiek to jest, brzmi złowieszczo. Zgroza przesącza się przez pęknięcia w drzwiach
i wyciąga do mnie rękę, kusząc, bym ją ujęła.
Wciągam gwałtownie powietrze i wstrzymuję oddech. Słucham, jak odgłos niknie
w oddali. Ledwo się odprężam, gdy znów mknie ku mnie ciężka kończyna Enza.
Piszczę zaskoczona, ale udaje mi się uniknąć uderzenia. Od tego wszystkiego moje
serce wali jak młot kowalski.
Enzo wydaje z siebie niski pomruk.
W skąpym świetle księżyca dostrzegam zbolały wyraz jego twarzy.
– Enzo – szepczę drżącym głosem, wciąż przerażona wizją zakutego w łańcuchy jeńca
na korytarzu.
Znów jęczy, ale nie mam śmiałości, by go dotknąć. Dobrze wiem, z jaką łatwością można
wybudzić się z koszmaru w szale i zaatakować osobę obok, będąc przekonanym, że to
wciąż sen.
Przekręca nerwowo głowę na boki, uwięziony we własnym umyśle.
– Enzo! – powtarzam, tym razem głośniej.
Nic.
Zbieram się więc w sobie i go szturcham.
Jakoś nie przypominam sobie, żeby tamtej wspólnej nocy dręczyły go koszmary. Kiedy
położyliśmy się spać, obydwoje byliśmy już całkowicie wyczerpani i natychmiast zasnęliśmy.
Nawet moje demony nie miały sił wypełznąć z ciemności. Niemniej widzę, że sen bardzo go
męczy, więc zamiast narażać się na kolejny cios, ujmuję go za dłoń i splatam nasze palce.
Nie mam pojęcia, co robię ani dlaczego, ale jakoś nie potrafię się przekonać, by go
puścić. Szczególnie teraz, kiedy wyraźnie się uspokaja, a jego napięta twarz na powrót
przybiera łagodniejszy wyraz.
Podczas gdy jego niepokój słabnie, mój się wzmaga. Dopada mnie bowiem świadomość
sytuacji, w jakiej się znalazłam.
Jak dotąd umiałam odwracać swoją uwagę od tego, co się dzieje. Nie rozmyślałam więc
o sztormie i o tym, jak traumatyzującym okazał się doświadczeniem. O tym, jak
dezorientujące było obudzić się prawie o zmroku na środku oceanu, z nieprzytomnym,
rannym w głowę Enzem dryfującym niedaleko. Starałam się nie pamiętać w tamtym
momencie o tym, że prowokował rekiny moją krwią oraz że krew z jego rany mogłaby
przywabić je z powrotem na posiłek, którego wcześniej im odmówiono.
Nie ma pojęcia, jak bardzo się bałam, kiedy płynęłam do niego, zamiast się oddalić. Choć
lękałam się o swoje życie, myślałam tylko o nim. Nigdy mu nie opowiem, jak bardzo mi
ulżyło, kiedy sprawdziłam mu puls i poczułam, jaki jest silny. Albo jak zalałam się łzami,
widząc jasne światło w oddali, ani o tym, jak popłynęłam tam, podtrzymując go na kawałku
drewna, i prawie opadłam przy tym z sił, bo był taki ciężki. Niewiele brakowało, abym się
poddała, ale ostatecznie mój upór okazał się silniejszy. Nie puściłam go, choć płakałam
przez całą drogę. Nie opowiem mu o tym, jak pękło mi serce, kiedy ujrzawszy mnie żywą po
przebudzeniu, skwitował to pełnym rozczarowania spojrzeniem.
Łzy napływają mi do oczu i serce się ściska. Czuję, jak pokrywa się bliznami. Zanoszę się
głośnym szlochem, na co odruchowo zasłaniam usta wolną dłonią. Zerkam na Enza, aby
sprawdzić, czy śpi. Ujrzawszy go jednak, nie mogę już oderwać wzroku. Nawet jeśli widzę go
niewyraźnie z powodu potoku łez.
Po raz pierwszy od sześciu lat nie mam dokąd uciec. Jestem naprawdę uwięziona. Im
bardziej to sobie uświadamiam, tym większa ogarnia mnie panika.
Boże, co by na to powiedział Kev?
Taka jesteś bystra, pętaku, a zobacz, coś narobiła. Mówiłem ci, że faceci to tylko kłopoty i
powinnaś dać sobie z nimi spokój. Jestem jedynym, którego potrzebujesz.
Ściskam dłoń Enza mocniej, szukając pocieszenia u mężczyzny o lodowatym sercu.
Właściwie to ostatnia osoba, o jakiej powinnam myśleć, jednakże niezależnie od tego, jak
bardzo mam mu za złe, że wpakował nas w te tarapaty – a wystarczyło, by przed
wypłynięciem sprawdził prognozę pogody – o wiele większe pretensje mam do siebie. Bo
ostatecznie do niczego by nie doszło, gdybym nie była taką zjebaną osobą i zostawiła go
w spokoju.
A tak znaleźliśmy się w beznadziejnej sytuacji. I chociaż Sylvester przyprawia mnie
o gęsią skórkę, lepsze mieszkanie z nim niż dryfowanie w zimnym, bezdusznym oceanie.
Lepsze to niż śmierć.
Tak mi się przynajmniej wydaje.
Enzo napina mięśnie ręki, więc pospiesznie cofam dłoń, żeby mnie nie przyłapał. Ocieram
gorączkowo łzy z policzków tuż przed tym, jak otwiera oczy.
– Co robisz? – pyta chrapliwym głosem, od którego ściska mnie w dołku.
Nawet półprzytomny brzmi chłodno i twardo, a mimo to trudno mi przypomnieć sobie
bardziej seksowny głos.
Odchrząkuję i rzucam krótko:
– Nie mogłam spać.
– Płaczesz – zauważa.
– Wcale nie – kłamię.
Milczy przez chwilę, a mnie przebiega zimny dreszcz.
– Zgaduję, że nigdy wcześniej nie musiałaś być silna, Sawyer. Najwyższa pora się
nauczyć.
Po tych słowach się odwraca.
Ja natomiast zamykam oczy i zbieram w sobie siłę, której tak mi brakuje. Próbuję
powstrzymać łzy, podczas gdy blizny na moim sercu się pogłębiają.
ROZDZIAŁ 10

Enzo

Ostatni raz na ryby wybrałem się podczas studiów, aczkolwiek trudno to nawet nazwać
wędkowaniem: czterech kolesi na łodzi, bardziej skupionych na chlaniu piwa niż łowieniu.
Byliśmy zbyt porobieni, żeby mieć do tego głowę… Sesja dawała nam w kość, a ja miałem
większą ochotę na to, by popływać z rybami, niż wyciągać je z wody na pokład. A teraz pluję
sobie w brodę, że nie przyłożyłem się wtedy do nauki wędkowania.
– Jesteś ekspertem od ryb, ale nie potrafisz łowić? Nie uczą tego na studiach rybnych?
Ktokolwiek twierdzi, że ćwiczenia oddechowe pomagają na nerwy, jest jebanym
oszustem. Próbowałem ich już milion razy, odkąd tu trafiliśmy, a mimo to nadal mam ochotę
udusić Sawyer.
Najgorsze jest jednak to, że równie mocno chciałbym ją przelecieć…
Kurwa.
– Sawyer, ja nie łowię ryb. To zabija ekosystem, a więc jest sprzeczne ze wszystkim,
czemu poświęciłem swoją karierę. Moim celem jest ochrona oceanu.
Wydyma wargi i przytakuje zamyślona.
– Doceniam twój szlachetny heroizm. Jak już się stąd wydostaniemy, postawię sobie za
cel, aby napisano o tobie książkę. Ale do tego czasu musimy coś jeść. Sylvester dał nam
jasno do zrozumienia, że nie ma dość zapasów, by się z nami podzielić.
– Tak, zrozumiałem. I właśnie dlatego próbuję coś złowić – odgryzam się i macham ręką
ze złości na nasze nieudane próby złapania czegokolwiek, nawet cholernego planktonu.
Obydwoje przespaliśmy cały wczorajszy dzień, wstając tylko co jakiś czas na siku przed
dwudziestą pierwszą. Potem nie wychodziliśmy już z pokoju i korzystaliśmy z wiadra.
Nadszedł kolejny dzień, jednak ból i zmęczenie po wypadku nie ustąpiły nawet na jotę,
a widok tej małej brodzącej w wodzie czarownicy też nie pomaga.
Dziś poniedziałek. Troy na pewno wezwie policję po tym, jak nie zjawię się w ośrodku.
W ciągu całej naszej znajomości nie opuściłem ani jednego dnia pracy.
– Może powinniśmy spróbować za pomocą dzidy? – proponuje Sawyer, zupełnie
nieświadoma tego, jak mnie irytuje.
A może jej to po prostu obojętne? Jeśli tak, to ja też mam ją gdzieś.
– Jak chcesz zrobić dzidę?
Zamiast odpowiedzieć, biegnie do latarni, z łatwością omijając ostre kamienie pomimo
wciąż pokaleczonych stóp. Tym razem przynajmniej owinęła je bandażem.
Po dziesięciu minutach wraca z długą, pogiętą, drewnianą laską, nożem kuchennym
i taśmą klejącą.
Patrzę na nią w milczeniu, a ona raczy mnie szerokim uśmiechem.
– Pozwolił mi użyć jego starej laski pod warunkiem, że jej nie zniszczę.
– Akurat ty niszczysz wszystko, czego się dotkniesz – komentuję.
Jej uśmiech momentalnie znika, ale równie szybko wymusza kolejny, choć iskry w jej
oczach zgasły na dobre, przez co teraz ja czuję się jak złodziej. Mam przeprosiny na końcu
języka, jednak ostatecznie się w niego gryzę. Już raz zrobiło mi się żal tej małej złodziejki,
wskutek czego dałem się nabrać na jej sztuczki. Drugi raz nie popełnię tego błędu.
Nie odpowiada i w milczeniu zabiera się za konstruowanie broni. Krzyżuję ręce na piersi,
nie mogąc oderwać od niej wzroku, mimo że bardzo się staram. Choć mam przed sobą
ocean i cały ten fascynujący podwodny świat, z jakiegoś powodu kieruję swój podziw na nią,
czym sam siebie doprowadzam do szału.
Nagle wyrywa mnie z zamyślenia, unosząc gotową dzidę i krzycząc triumfalne „Aha!”.
– Geniusz inżynierii za chwilę stanie się mistrzem łowienia ryb – oznajmia z uśmieszkiem.
Mam szczerą ochotę coś jej zrobić, ale tak bardzo miesza mi w głowie, że nie wiem co,
zatem z beznamiętnym wyrazem twarzy patrzę, jak wraca do wody.
Jej opalona skóra tak bardzo kontrastuje z błękitem oceanu…
– Teraz pozostaje tylko znaleźć jakieś ryby – mamrocze do siebie z mocno ściągniętymi
brwiami, po czym przygryza wargę w wyrazie determinacji.
Rozszerza oczy i ciska swoją nową broń w wodę, wydając przy tym bojowy okrzyk
zagłuszający szum fal.
– O tak, mam cię, kurwa.
Kiedy jednak wyciąga dzidę z wody i zauważa, że wcale nie dorwała żadnej ryby,
momentalnie zwiesza ramiona.
Mimowolnie wykrzywiam kącik ust w uśmieszku, napawając się jej rozczarowanym
spojrzeniem. Nie spodziewała się, że rzeczywistość będzie tak brutalna.
Chętnie sprawiłbym, żeby poczuła się jeszcze gorzej.
– Prędzej zranisz się tym w stopę, niż cokolwiek złapiesz.
– Całe życie we mnie wątpiono. Potrafię więcej, niż ci się wydaje.
Nucąc przypadkową melodyjkę, podchodzę do niej, oczarowany tym, jak jej mięśnie
odznaczają się pod skórą. Dobrze wie, kto tu jest prawdziwym drapieżnikiem – na pewno nie
ona, pomimo broni trzymanej w ręce.
Podchodzę tak, że napieram na jej plecy, przez co momentalnie nieruchomieje.
Musnąwszy ustami jej ucho, szepczę:
– Dobrze wiem, do czego jesteś zdolna. Pamiętaj: jeszcze mi nie uciekłaś, bella ladra.
Wcale nie jesteś tak dobra w uciekaniu, jak ci się wydaje.
Unosi głowę, ocierając się blond lokami o mój nos. Pachnie oceanem, co tylko mnie
mierzi. To mój ulubiony zapach, ona nie zasługuje, by go nosić.
– W wielu rzeczach nie jesteś tak dobra, jak ci się wydaje. – Wypowiadam tę uwagę
z wyraźnym naciskiem na jej dwuznaczność.
Niech ta myśl nie daje jej spokoju, mimo że w rzeczywistości Sawyer mogłaby
doprowadzić mnie do orgazmu jednym spojrzeniem. Taka prawda. Jeśli chodzi o mojego
kutasa, to ta dziewczyna jest niczym dar od Boga. Niemniej za chuja nie potrafi kłamać.
Teraz, kiedy już przejrzałem ją na wylot, bez problemu dostrzegam to, czego nie komunikuje
wprost. Myśli, że jest dobra w swoim fachu, a tak naprawdę jechała po prostu na farcie.
A sądząc po jej obecnej sytuacji, szczęście ją opuściło.
– Dźgnę cię. Odsuń się – warczy z nutą żalu w głosie.
– Nie.
Syczy przez zęby, zbierając się w sobie.
Nie daję jej jednak okazji, by zrobiła coś, czego zaraz pożałuje, i ciągnę dalej:
– Coś tu pływa koło twojej nogi. Przekonajmy się, czy potrafisz zrobić porządnie choć
jedną rzecz oprócz rujnowania ludziom życia.
Silny podmuch wiatru zarzuca jej kręcone włosy na twarz. Zaciskam pięść, walcząc
z impulsem, by ją za nie przytrzymać i wsunąć kutasa do jej ust.
Nie wiem, czy przyjmuje moje wyzwanie, czy po prostu mnie ignoruje, ale powoli unosi
dzidę i kompletnie nieruchoma namierza cień poruszający się w wodzie przy jej nogach.
Jestem nieco zaskoczony tym, jak swobodnie czuje się w oceanie. Wszak to może być
cokolwiek, jednak ona nie okazuje żadnego strachu.
Oby to była meduza.
Wtem, niczym grom z jasnego nieba, zadaje cios. Następnie zaś prostuje się, emanując
aurą zwycięstwa. Rzuca mi przez ramię spojrzenie spod gęstych rzęs i wykrzywia usta
w uśmieszku. Bez odrywania ode mnie wzroku podnosi dzidę z nadzianą na nią słusznej
wielkości rybą.
Kiedy spoglądam jej w twarz, mam wrażenie, jakbyśmy byli dwoma samochodami
jadącymi na czołówkę. Atmosfera gęstnieje, a gdy Sawyer mruży swoje płonące błękitne
oczy, po moich plecach przechodzi dreszcz.
– Wygrałam.
To powiedziawszy, odwraca się i zbiera do odejścia. Próbuje przy tym trącić mnie
ramieniem, ale ją powstrzymuję. Gwałtownie prostuję rękę, którą owijam wokół jej szyi, na co
cała zamiera.
– Bravissima19. A teraz zrób to jeszcze raz.
– Że co, proszę? Złap swoją własną – wydusza pełnym złości tonem.
Chwyta mój nadgarstek, wbijając w niego paznokcie, i próbuje się uwolnić, czym tylko
bardziej mnie rozsierdza.
W mgnieniu oka puszczam jej szyję oraz zabieram rybę, po czym łapię ją za włosy
i przyciągam.
– Teraz, maleńka, stanowimy drużynę. Rób więc to, co potrafisz najlepiej: zabijaj każdą
nieszczęsną istotę, która się do ciebie zbliży. – Zanim kończę zdanie, kładę jej rękę na
szczęce i muskam kciukiem spuchniętą dolną wargę, na której wciąż widać ranę po
ugryzieniu.
Wbrew moim oczekiwaniom nie rumieni się, lecz blednie, a jej oczy robią się niewyraźne
jak słońce schodzące ku horyzontowi.
Ostrożnie unosi drżącą dłoń i zsuwa moją rękę z twarzy. Następnie odwraca się, by bez
słowa wejść z powrotem do wody w celu złapania kolejnej ryby.
Stoję skonsternowany, zastanawiając się, co miała oznaczać jej reakcja. Ostatecznie
jednak stwierdzam, że mam to gdzieś, i odchodzę.

***

Sawyer przynosi nie jedną, ale trzy spore ryby.


Unoszę brew, przerywając patroszenie pierwszej, którą złapała, a ona rzuca je na blat
zawinięte w koszulkę.
Rozpakowuje tobołek i z dumą prezentuje swoją zdobycz. Brzydzi mnie ten widok.
Cholerna ludzka chciwość. Od nadmiernych odłowów nawet złapanie trzech takich okazów
poważnie narusza ekosystem.
– Łał! – wykrzykuje Sylvester schodzący właśnie po schodach, gdy zauważa ryby. –
Jakeś to zrobiła?
Sawyer wzrusza ramionami i z niewinnym uśmiechem wraca do bycia sobą, jak gdyby
w ogóle nie zamknęła się w sobie jakąś godzinę temu.
– Dzidą.
Sylvester cmoka z wrażenia.
– To po to potrzebowałaś tej laski? Ja zwykle używam do tego broni, choć minęły lata,
zanim nabrał żem wprawy. A tobie przyszło to naturalnie.
– Widocznie to jeden z moich nieodkrytych talentów – odpowiada frywolnie.
Unoszę brew. Nie będę tego nawet komentował.
Ponieważ użyła koszulki jako sieci, została w samych szortach i bikini. I zdaje się tego
żałować, sądząc po tym, jakim wzrokiem przygląda jej się Sylvester. Zarumieniona, przybiera
nieco przygarbioną pozę.
Che stronzo20.
Zaciskam mocniej dłoń na nożu, gotów wypatroszyć starego, jednak on chyba wyczuwa
moją złość i groźbę czającą się w moich oczach, ponieważ natychmiast odwraca się do
mnie.
Mimo to i tak mam ochotę wyłupić mu ślepia.
– A jaki jest twój ukryty talent? Może umisz gotować? – pyta.
Mrużę oczy i przełykam niemiłe słowa, którymi chciałbym go spiorunować.
– Zawsze radziłem sobie w kuchni, aczkolwiek nie jadam ryb. Zobaczymy, co z tego
wyjdzie – odpowiadam lodowatym tonem.
– Coś takiego – wzdycha. – To rzadkie, żeby chłop nie lubił porządnego żarcia.
Zapada dłuższa chwila milczenia.
Sawyer wygląda, jakby sama wolała znaleźć się pod moim nożem zamiast tej ryby, po
czym wnioskuję, że czuje się nieswojo w takiej ciszy. Jego sugestia, że nie jestem
prawdziwym mężczyzną, wybrzmiała wyraźnie, ale równie oczywisty jest fakt, że staruch
kurewsko się myli.
Sawyer rzuca mi spojrzenie.
– Enzo bada rekiny. Woli pływać z rybami, zamiast je łowić.
Spoglądam na nią przelotnie, po czym wracam do swojej roboty. Nie wiem, dlaczego
broni mnie przed tym starym cwaniakiem i jego przestarzałymi wyobrażeniami o tym, co to
znaczy być mężczyzną.
Dlaczego w ogóle się za mną wstawia? Przecież Sylvester nie stanowi dla mnie żadnego
zagrożenia i nie jest w stanie sprawić, bym zwątpił w swoją męskość. Niech sobie myśli, co
chce – nie czyni go to lepszym ode mnie.
– Spec od rekinów, co? No, trza mieć jaja, żeby wejść z takim do wody. W takim razie
spodoba ci się tutaj. Ocean co i rusz wyrzuca nam tu jakiegoś rekina.
Nieruchomieję, po czym spoglądam na niego, pytając:
– „Nam”?
– Co? – pyta, nie pojmując chyba do końca mojego zdziwienia.
– Powiedziałeś: „wyrzuca nam” – wyjaśniam i biorę kolejną rybę. – Jest tu z tobą ktoś
jeszcze?
– No… wy przecie – bąka. – Przez następny miesiąc to będzie wasz dom.
– Zapomniałam wspomnieć, że Enzo jest też niezłym draniem – wtrąca Sawyer.
Zastanawiam się w milczeniu, czy powinienem go przycisnąć. W normalnych
okolicznościach uznałbym to po prostu za przejęzyczenie, ale po tym, co słyszałem
w nocy…
– W nocy słyszałem chyba, jak ktoś chodzi – rzucam wreszcie.
Sawyer natychmiast posyła mi spojrzenie, ale go nie odwzajemniam.
Po tym, jak położyła się ponownie, nie mogłem zasnąć. Myśl o tym, dlaczego płakała, nie
dawała mi spokoju. Nie wiem, ile tak leżałem, ale w pewnym momencie usłyszałem kroki
w pomieszczeniu nad nami i coś jakby metal ciągnięty po podłodze.
Sylvester wybucha gromkim śmiechem, czym straszy Sawyer.
– Zastanawiałem się, ile im zajmie.
– Komu? I co takiego? – dopytuje dziewczyna.
– Jak latarnia zaczęła pracę, przepływało tędy dużo statków towarowych. Aż w tysiąc
dziewięćset osiemdziesiątym piątym nadszedł najsilniejszy sztorm, jaki żem kiedykolwiek
widział. Zaskoczył sporą jednostkę, która, jak się okazało, wiozła osiemdziesięciu zbirów do
nowego więzienia. Całą noc tkwiłem na posterunku z włączoną latarnią, wypatrując
rozbitków.
– I co?
Sylvester odchrząkuje.
– Kilku przeżyło. Czterech dokładniej. Trzymając się kawałków drewna ułamanych z łajby,
dopłynęli tutaj. Przyznam, że wcale mnie się to nie podobało. W końcu to niebezpieczna
zgraja: skazańcy, mordercy, gwałciciele. No, ale nie mogłem pozwolić im ot tak zdechnąć.
Głupi też nie byłem, żeby zapraszać ich do środka. Tak czy siak, mieli szczęście.
– Ale co takiego zrobiłeś?
Kontynuując przyrządzanie jedzenia, słucham jego opowieści.
– Dałem im namioty, apteczkę, trochę żarcia i wodę. Sztorm nie odpuszczał, więc byłem
zdany na siebie. Oczywiście nie pomogłem im bezinteresownie, co naturalnie im się nie
spodobało. Toteż nocą dwóch z nich chciało włamać się do latarni. A że miałem
naszykowaną strzelbę, to ubiłem obydwu. Padli z łańcuchami na nogach.
Sawyer wzdycha ciężko, robiąc wielkie oczy.
– Pozostali dwaj, nauczeni przykładem, zostali na zewnątrz.
– I co było potem? – pyta, wyraźnie poruszona tą historią.
Ja natomiast wciąż czekam, aż Sylvester wyjaśni, co to ma wspólnego z odgłosami, które
słyszałem w nocy.
– Jeden przeżył, a drugi się rozchorował i ostatecznie kopnął w kalendarz. Jak mu się
pogorszyło, wziąłem go do środka i próbowałem pomóc, ale na nic. A potem przybyła pomoc
i zabrali tego ostatniego. Przeżył jako jedyny z tych osiemdziesięciu.
– Łał – kwituje Sawyer.
– Ci zastrzeleni do tej pory nawiedzają latarnię i dzwonią tymi cholernymi łańcuchami
o podłogę. Tera to już przywykłem, ale pierwsze parę lat nie kładłem się spać bez strzelby.
Wzdycham, stawiając patelnię na palniku. Czekam, aż olej się nagrzeje, po czym rzucam
na niego rybę.
– Czyli twierdzisz, że to miejsce jest nawiedzone – podsumowuję bez emocji.
– A jak.
Pierdolenie.
– Ciekawe – odpowiadam.
Zawsze byłem sceptycznie nastawiony do historii o duchach, ale z drugiej strony nie
określiłbym też siebie jako niedowiarka – w końcu wychowano mnie w tradycji katolickiej.
Jednak w stosunku do tego, co mówi i robi Sylvester, całkowicie brak mi wiary.
Stary się zaśmiewa.
– Wiem, co se myślisz. Też bym nie wierzył, gdybym nie mieszkał z tymi sukinsynami
przez ostatnie trzydzieści lat. W porządku, szanuję sceptyków. Ale innego wytłumaczenia na
dziwne odgłosy w nocy nie mam.
Po minie Sawyer od razu widzę, że mu wierzy. Ciekawe tylko, co z tego wyniknie: czy to
znaczy, że od teraz będzie spać spokojniej, czy może wręcz przeciwnie?
– A czy te duchy mogą coś zrobić człowiekowi? – dopytuje starego z niepokojem.
– Gdzie tam. Jak w nocy im się przypomni, to pohałasują. I tyle. Bez obaw, są niegroźne.
Posyłam jej przelotne spojrzenie, po czym wracam do smażącej się ryby.
Może i te duchy są niegroźne, ale ja na pewno nie.
I coś mi mówi, że podobnie jest z Sylvestrem.
ROZDZIAŁ 11

Sawyer

– Nie ufam temu chujowi – burczy Enzo, pędząc do naszego pokoju.


Przewracam oczami.
– Równie dobrze mógłbyś powiedzieć, że masz w tyłku kij od szczotki albo że
w poprzednim życiu byłeś zionącym ogniem smokiem, który spalił niewinną wioskę.
Zatrzymuje się i odwraca, posyłając mi spojrzenie pełne niedowierzania oraz obrzydzenia.
Łajam samą siebie za to, jak fascynuje mnie jego uroda. Nawet kiedy patrzy na mnie jak
na ćpunkę. Nie nazwałabym go ładnym, ale ma zdecydowanie atrakcyjne i ostre rysy.
Szkoda tylko, że jego wnętrze jest tak zmurszałe, przegniłe i zepsute.
– Co właściwie masz na myśli?
Wzdycham.
– To, że wcale mnie nie zaskakujesz. Sprawiasz wrażenie, jakbyś nie był w stanie zaufać
nawet zakonnicy.
Zmarszczka na jego czole się pogłębia.
– Zakonnicom z reguły można ufać, wiesz? I to bardzo. Co innego księża… Od tych lepiej
trzymać się z daleka. – Kręci głową i wchodzi do pokoju.
Tam siada na skraju łóżka i opiera brodę na dłoni, jakby zastanawiał się nad sensem
życia lub marzył o niebieskich migdałach.
Jest dopiero po trzynastej, a już nie mamy tu nic do roboty. Zjedliśmy ryby, które złapałam
– jak na kogoś, kto nie jada ryb, przyrządził je nadspodziewanie pysznie – a Sylvester
obiecał steki na wieczór. Tak więc zamiast kontynuować tamtą rozmowę i denerwować się
zachowaniem Enza, zaproponowałam, że wrócimy na jakiś czas do pokoju.
Kusi mnie, by zostawić go samego z własnymi myślami i umyć tu podłogę.
Nagle jednak wstaje i do mnie podchodzi.
– Sprawdzę jego pokój, może coś tam znajdę.
Rozdziawiam usta.
– Dlaczego musisz tak dręczyć tego staruszka? Żyje tu sobie spokojnie, a ty chciałbyś go
pouczać, w którą stronę ma sikać…
Mruga kilka razy.
– Co?
– Może ma krzywego…? – Rozkładam ręce zrezygnowana.
Kiedy Enzo wykrzywia twarz w złości, uprzedzam go, zanim znowu powie coś niemiłego.
– Chodzi mi o to, że nic nie wiesz o jego życiu, a on nie dał ci żadnego powodu, byś
nieustannie kwestionował to, co mówi.
Krzyżuje ręce na piersi.
– Wierzysz w tę historyjkę o duchach?
– A w co niby mam wierzyć, Enzo? Nie chcę, byś zwątpił we własny osąd, ale z drugiej
strony poza narzuceniem nam godziny policyjnej nie zrobił niczego takiego. Czasami
niektórzy są po prostu dziwni.
Wzrusza ramionami z jakimś błyskiem w oczach.
– W takim razie przekonam się, jaki naprawdę z niego dziwak.
Mija mnie, na co odrzucam głowę w tył i wzdycham nerwowo.
Nie przeczę, że Sylvester ma w sobie coś niepokojącego, ale jednocześnie wolę myśleć
o nim jako o nieszkodliwym cudaku. Mieszka tu od kilkudziesięciu lat sam, całkowicie odcięty
od społeczeństwa, więc to naturalne, że brakuje mu obycia z ludźmi. Jego nieufność
i nerwowa reakcja na nagłą wizytę dwojga nieznajomych nie powinna dziwić. Szczególnie po
tym, co przeszedł z tymi więźniami, którzy pewnie chcieli go zabić.
My nie znamy jego, a on nas. Zamykając nasz pokój na noc, zapewne zyskuje poczucie
bezpieczeństwa. Nie mogę mieć o to do niego pretensji.
Kiedy wychodzę na korytarz, Enzo już wchodzi po schodkach do pokoju Sylvestra.
– Boże, jesteś niezrównoważony. To chyba po tych rybach, zaszkodziły ci. Więcej cię nimi
nie nakarmię.
Zerka na mnie przez ramię.
– Jakkolwiek ładną masz buźkę, lepiej przymknij ją na jakiś czas.
Otwieram tę buźkę, aby powiedzieć mu, jak dobrze wyglądałby z podbitym okiem, ale tym
razem to on mnie wyprzedza, mówiąc:
– Czy może sam mam cię uciszyć?
Czuję uderzenie gorąca na twarzy. To przez jego akcent, który sprawia, że słowa te
brzmią o wiele smakowiciej, niż powinny. Aż żołądek mi się skręca. A przecież wcale nie
o taką reakcję mu chodziło.
Nie czekając na odpowiedź z mojej strony, przekręca klamkę i otwiera drzwi, których
zawiasy odzywają się głośnym skrzypnięciem.
Oczy wychodzą mi z orbit i spoglądam za siebie, nadstawiając uszu. Spodziewam się, że
Sylvester zaraz przyłapie nas na gorącym uczynku, jednakże po minucie takiego
nasłuchiwania nic się nie dzieje. Odwracam się więc do Enza, ale jego już nie ma – bez
oglądania się za siebie po prostu wszedł do środka i nawet na mnie nie zaczekał.
Arogancki kutas.
Mam mieszane uczucia. Z jednej strony nie chcę wtykać nosa w nie swoje sprawy, a z
drugiej wolałabym wiedzieć, czy Sylvester faktycznie czegoś przed nami nie ukrywa.
Przygryzając wargę, zamykam drzwi naszej sypialni i kieruję się w stronę trzech
schodków prowadzących do pokoju naszego gospodarza.
Mogę zaprzeczać, ile chcę, ale zawsze ciągnęło mnie do tego, co zakazane.
Wchodzę ostrożnie po stopniach, a potem do środka.
Wewnątrz Enzo już szpera w szufladach jakiejś koślawej komody.
Na kamiennych ścianach wiszą pokryte kurzem obrazy ze statkami i latarniami morskimi.
Łóżko jest schludnie zaścielone, co wywołuje we mnie niejaką ulgę. Jak gdyby potwierdzało
to moją teorię, że Sylvester jest po prostu typem pedanta i stąd ten pomysł, by trzymać nas
nocą pod kluczem i kazać załatwiać się do wiadra.
Z kipiącą w żyłach adrenaliną zamykam za sobą cicho drzwi.
Obok komody znajduje się wielka szafa o rozklekotanych żaluzjowych drzwiach
przesuwnych, która momentalnie przykuwa moją uwagę. Ponieważ jednak stoi obok niej
Enzo, postanawiam sprawdzić najpierw szafkę nocną przy łóżku. Nie chcę się zbliżać do
tego barbarzyńcy.
Choć teraz i tak mnie ignoruje, założę się, że później dostanę ochrzan za przyjście tu
z nim.
Otwieram pierwszą z góry szufladę, w której leży zaniedbana proteza dentystyczna.
Niezły widok na początek…
Oprócz niej znajduję też jakieś drobne, zaśniedziały złoty zegarek na rękę, pudełko
z nabojami i kilka fotografii z Polaroida.
Popatruję na Enza, a potem podnoszę zdjęcia, by im się przyjrzeć.
Pierwsze przedstawia młodszego Sylvestra uśmiechającego się do trzymanej na rękach
jasnowłosej dziewczynki. Zgaduję, że miał wtedy jakieś trzydzieści, może czterdzieści lat.
Obok niego stoi kobieta, blondynka, wpatrująca się w niego i dziecko z uśmiechem. Po chwili
zauważam, że Sylvester trzyma ją za nadgarstek. Wyraźnie jednak nie jest to czuły gest,
a raczej chwyt, od którego aż bieleje jej skóra. Tak, jej uśmiech też sprawia wrażenie
wymuszonego. W dodatku jakby nieco kuliła ramiona.
Na odwrocie znajduje się odręczny, dość niechlujny, na bank wykonany kobiecą ręką
podpis: „Sylvester, Raven i Trinity, 1994”.
Raven? Wspominał, że tak nazwał wyspę. Zapewne po żonie. Ciekawe, co się z nią stało.
Na kolejnym zdjęciu widnieje ta sama jasnowłosa dziewczynka, aczkolwiek już starsza.
Siedzi na malutkim drewnianym koniku obok Raven, której brzuch urósł od ciąży. Ma
zmierzwione włosy i brudne spodenki. Wygląda na normalnego brzdąca. Powiedziałabym
nawet, że prezentuje się lepiej niż ja teraz. Odwracam zdjęcie: „Raven, Trinity i mała Kacey,
1996”.
Obie fotografie wykonano tutaj, w latarni – rozpoznaję regał z książkami. To pewnie stąd
te książeczki dla dzieci. Czyli Sylvester miał w przeszłości rodzinę.
Unoszę wreszcie ostatnią.
Przedstawia zachód słońca widziany z plaży, ale jest ciemna i ziarnista. Trudno
rozpoznać szczegóły; wydaje się, że ktoś tam stoi w wodzie.
Wytężam wzrok z całych sił.
Młoda kobieta z twarzą zwróconą w stronę obiektywu. Chyba jest naga i zakrywa
ramieniem piersi. Wtem dociera do mnie, że unosi dłoń tak, aby zasłonić twarz, i z jakiegoś
niezrozumiałego dla mnie powodu przyspiesza mi serce, a żołądek się ściska.
Poruszona tym znaleziskiem, odkładam zdjęcia i zamykam szufladę.
– Znalazłaś coś?
– Sylvester miał żonę i dzieci… – mówię zamyślonym głosem.
Nie wiem, jak powiedzieć mu o złowieszczej aurze emanującej z tych zdjęć. Nie chcę
bowiem podsycać jego wątpliwości, ale jednocześnie doświadczyłam już w życiu dość zła,
więc wiem, że nie powinnam zatajać czegoś takiego. Zanim jednak się zbieram, by
cokolwiek powiedzieć, z korytarza dolatuje głośne łupnięcie.
Z szeroko otwartymi oczami i narastającą paniką spoglądam na Enza.
Wpatrzony w drzwi, powoli zamyka szufladę komody i przysuwa się do szafy.
Rytmiczny stukot zbliża się coraz bardziej – to drewniana noga Sylvestra. Idzie tutaj!
Napinając szczęki, Enzo otwiera metalowe drzwi szafy na tyle, by móc wejść do środka,
po czym rzuca mi wymowne spojrzenie.
Natychmiast domyślam się, o co chodzi: nie chce mnie tu zostawić. Wie przecież, że jeśli
Sylvester mnie przyłapie, to go wydam. Wchodzi więc głębiej i macha ręką, bym do niego
dołączyła.
Tuż po tym, jak zasuwamy szafę, w pokoju zjawia się Sylvester. Pełni napięcia,
oddychając najciszej, jak się da, obserwujemy go przez szparki między żaluzjami.
Zaczynam drżeć od nadmiaru adrenaliny.
Jesteśmy uwięzieni w małej przestrzeni, co prawda dość szerokiej, by pomieścić nas
oboje, ale wypełnionej ciężkim zapachem starych koszul flanelowych i płaszczy. Zawęża mi
się pole widzenia i mam wrażenie, jakby ściany wokół mnie się zamykały.
Nie cierpię małych przestrzeni. Czuję się w nich jak uwięziona w pokoju bez wyjścia.
Rozglądam się dookoła z desperacją, ale nie mam jak się ruszyć, co tylko wzmaga
uczucie paniki.
Enzo stoi nieruchomo obok, zupełnie niewzruszony naszym położeniem.
Sylvester natomiast siada na łóżku, którego sprężyny trzeszczą pod jego ciężarem.
Warcząc, odczepia drewnianą nogę i z hukiem upuszcza ją na podłogę.
Boże. On tu zostaje.
Przerażona patrzę, jak podnosi nogę i układa się wygodnie.
Kurwa mać. Cholerny staruch będzie sobie teraz drzemał.
Nie mogę tu zostać. Jestem o krok od wyważenia drzwi tej przeklętej szafy – mam gdzieś,
co stanie się potem.
Ciekawe, jak bardzo by się wściekł, gdyby nas tu zobaczył.
Zabiłby cię, pętaku – głos Kevina sprawia, że serce staje mi w gardle.
Mój oddech robi się jeszcze bardziej rwany, a płuca kurczą się dziesięciokrotnie.
Jeśli Sylvester nas złapie, to albo wyciągnie broń, albo wygoni nas z latarni. Wtedy już nic
nie ochroni nas przed kaprysami pogody. Jasne, da się tak przetrwać, ale w porównaniu z tą
perspektywą spleśniałe łóżko i obrzydliwe wiadro nie wydają się takie złe. Oczywiście – o ile
Sylvester w szale by nas nie powystrzelał…
Będąc na skraju wytrzymałości, powoli odwracam głowę w stronę Enza. Tak bardzo się
na niego wściekam. Wiem, że przylazłam tu za nim dobrowolnie, ale – do cholery – gdyby
nie on, w ogóle by mnie tutaj nie było.
Gdy nasze spojrzenia się spotykają, ciemne wnętrze szafy wręcz rozbłyska iskrami.
Nie wiem, co widzi, ale cokolwiek to jest, sprawia, że unosi rękę i przykłada palec do ust.
Dostrzegam ostrzeżenie w jego piwnych oczach, jednak czuję się zbyt słabo, by
w jakikolwiek sposób zapewnić, iż zamierzam być cicho.
Próbuję odczytać jakieś emocje z jego twarzy, ale nagle rozlega się głośne chrapnięcie,
od którego strach bierze nade mną górę, wyduszając ze mnie krótki pisk.
Natychmiast nakrywam usta dłonią i cała roztrzęsiona sprawdzam, czy nie dostaję
zawału. Odczuwam jako taką ulgę, kiedy okazuje się, że Sylvester nawet się nie poruszył.
Leży na boku, pochrapując, z brodą opadającą na stary czerwony koc.
Spoglądam znowu na Enzo i tym razem widzę wyraźną frustrację w jego oczach. Napina
szczęki, a dłonią gładzi się po włosach.
Gardło mi się ściska, ponieważ przypominam sobie, jak mało mam tu miejsca. Znowu
rozglądam się badawczo dookoła. Potrząsam głową, próbując coś w ten sposób wyrazić, ale
sama nie wiem co.
Wtem Enzo łapie mnie za rękę i przyciąga ku sobie, jednym okiem cały czas pilnując przy
tym Sylvestra.
Sztywnieję i mu się opieram.
Po pierwsze, nie chcę, by mnie dotykał, a po drugie, teraz będę miała jeszcze mniej
miejsca. Jak ma mi to, kurwa, pomóc?
On jednak ciągnie mocniej, aż ląduję plecami na jego torsie. Czuję gorący oddech na
płatku ucha, po czym słyszę szept wdzierający się w mój mózg niczym ostrze.
– Cicho, bella ladra.
Przecież jestem cicho! A przynajmniej tak mi się wydaje, nie mam już co do tego takiej
pewności. Podejrzewam jednak, że dupek chce sobie po prostu podbić męskie ego
i wyjaśnić mi, na czym polega prawidłowe ukrywanie się.
Otwieram usta, by powiedzieć mu bardzo cichym, acz stanowczym, szeptem, by possał
mój ulubiony palec u stopy, ale jedyne, co z siebie wyduszam, to kolejne żałosne piśnięcie.
Obejmuje mnie w talii, aż podskakuję. Spoglądam na trzymającą mnie rękę i dłoń ułożoną
płasko na moim brzuchu, która sunie powoli ku krawędzi szortów. Patrzę, jak rozpina guzik,
a następnie powolnym ruchem rozporek.
Nie chcę tego, a przynajmniej to powtarzam sobie w myślach. Dlaczego więc go nie
powstrzymuję?
– Co ty wyprawiasz? – szepczę.
– Ćśś – ucisza mnie. – Nie chcę słyszeć twojego gadania.
– To czego chcesz?
Wysuwa język i wiedzie nim po moim uchu, od czego przechodzi mnie zimny dreszcz.
– Chcę się przekonać, jak brzmisz, kiedy dochodzisz, a nie możesz krzyczeć.
Jak tylko wypowiada ostatnie słowo, wsuwa mi dłoń w majtki i odnajduje palcem
łechtaczkę.
Doznanie wywołane krążącym po niej palcem sprawia, że resztki mojego pola widzenia
wypełnia jasne światło. Kolana się pode mną uginają, więc Enzo podtrzymuje mnie za
brzuch drugą ręką. Rozchylam usta w niemym jęku i wzdycham ciężko, gdy zjeżdża niżej, by
niemal bez ostrzeżenia zanurzyć środkowy palec w moim wnętrzu.
Znów się wzdrygam, ale przyjemność pulsująca od ud ku reszcie ciała sprawia, że tylko
mocniej przywieram plecami do jego piersi.
– Ciężko ci oddychać? Jak myślisz: to dlatego, że nie masz dokąd uciec, czy dlatego, że
jestem w tobie? – rzęzi obok tak cicho, że ledwie słyszę jego głos pośród szumu
wypełniającego moją głowę.
Jak gdyby rzeczywistość chciała przypomnieć nam, gdzie jesteśmy, Sylvester wydaje
z siebie kolejne głośne chrapnięcie. Wnętrzności skręcają mi się ze strachu i podniecenia, aż
z trudem dzielę uwagę między jedno a drugie. Wtem Enzo wsuwa we mnie jeszcze jeden
palec, po czym zaczyna poruszać dłonią na tyle intensywnie, że skupiam się wyłącznie na
nim. Z każdym jego ruchem coraz bardziej zatracam się w rozkoszy, czyniąc ją
zawstydzająco słyszalną. Mój oddech staje się głośniejszy, a ja znajduję się o krok od tego,
by ostatecznie rozerwać panującą wokół ciszę.
Enzo przesuwa wyżej rękę, którą mnie podtrzymuje, tak aby zasłonić mi usta i nos, a ja
dopiero po kilku sekundach orientuję się, że odcina mi tym samym dopływ powietrza. Nie
przestaje jednak pieprzyć mnie palcami, a co więcej – układa dłoń pod takim kątem, by jej
nasadą jednocześnie pieścić łechtaczkę.
Przymykam oczy i się rumienię.
– Boli, maleńka? – pyta cicho. – To, że nie możesz dla mnie krzyczeć, choćbyś chciała?
Zaciskam powieki, czując wzbierający w podbrzuszu orgazm. Mam wrażenie, jakbym
stała na plaży i z niepokojem patrzyła na cofającą się o kilkaset stóp falę, która zaraz
ponownie uderzy z całą swoją mocą.
Owszem, boli. Ponieważ wiem, że kiedy to się skończy, będę wrakiem.
– Ależ mokra cipka – ciągnie.
Pożądanie wyostrza mu akcent.
Po tym, jak zablokował mi dopływ powietrza, jedyne otaczające nas odgłosy to szorstki
tembr jego głosu oraz palce zanurzające się w mojej mokrej cipce.
– Słyszysz, jak pięknie dla mnie śpiewa? A może zaśpiewasz mi kołysankę, bella?
Śmiało. – Przyspiesza, nie odrywając dłoni od łechtaczki.
Pierś unosi mi się i opada gwałtownie. Każdym calem ciała czuję bicie własnego serca.
Jestem rozdarta między pragnieniem, by przestał i dał mi wreszcie odetchnąć, a marzeniem,
by to się nigdy nie skończyło.
– Tak jest – zachęca, domyślając się po tym, że coraz bardziej na niego napieram, że
jestem już blisko. – Dojdź na moich palcach, bella.
Jebać go. Nie będę szczytować na żądanie. Nie ma prawa kontrolować mojego ciała w
taki sposób.
Nagle jednak nachyla się i kąsa mnie tuż pod uchem, po czym ssie gwałtownie i idealnie
zakrzywia palce w moim wnętrzu.
Zostaję porwana przez ekstatyczne tsunami, które okazuje się dokładnie tak
niszczycielskie, jak to sobie wyobrażałam. Moje nogi robią się dosłownie niczym wata.
Zsuwa dłoń niżej, aby odsłonić mi nos, na co instynktownie biorę głęboki wdech, a nagły
przypływ powietrza tylko wzmaga mój odlot. Targają mną spazmy, przez co Enzo wysuwa
rękę spomiędzy moich nóg, po czym obejmuje mnie, abym się nie przewróciła i nie narobiła
hałasu.
Gdyby Sylvester się obudził, nawet bym tego nie zauważyła i chyba miałabym to gdzieś…
Zbytnio upaja mnie widok gwiazd tańczących mi przed oczami. Tu, w tej przestrzeni, jestem
nieustraszona.
Po chwili wreszcie wracam na ziemię, roztrzęsiona i skołowana.
– Tak łatwo cię złamać – mamrocze ponuro Enzo.
I nagle czuję się, jakby mnie spoliczkowano. Z poczuciem niewyjaśnionego wstydu
próbuję się odsunąć, ale on chwyta mnie mocno za ramię i znowu do siebie przyciąga.
Wzdrygam się na to, jak wilgotna jest jego ręka. Dosłownie przemoczona. Nawet nie raczył
jej wytrzeć.
– Czyżby twoja kołysanka ułożyła go do snu, maleńka?
– Zamknij się – syczę.
Policzki mnie pieką. Wymierzam mu cios łokciem w twardy jak kamień brzuch, po czym
łapię drzwi szafy.
– Dokąd to? – warczy.
– Chcesz tu tkwić do końca życia? – wypalam.
Jeśli sądzi, że po tym wszystkim tu z nim zostanę, to serio może mi possać ten palec.
Rozumiem: chciał stłumić mój atak paniki, ale teraz czuję się jak tania szmata i wszystkiego
żałuję. A on jest po prostu okrutny.
Rozluźnia się nieco, więc wyrywam się z jego uścisku i ostrożnie odsuwam drzwi szafy.
Tak bardzo pragnę się stąd wydostać, że aż drżą mi ręce.
Sylvester nadal równomiernie pochrapuje, więc powoli wyłaniam się z tej czarnej dziury,
do której wciągnął mnie Enzo, a następnie na palcach szybko przemykam do drzwi sypialni.
Enzo wychodzi tuż za mną, po czym zamyka szafę, by ostatecznie również znaleźć się na
korytarzu.
Zamiast jednak wrócić do naszego pokoju, ruszam ku schodom. Muszę się od niego
oddalić, zanim zrobię coś głupiego, jak błaganie go o przebaczenie. Jasne: nie zasługiwał na
to, co mu zrobiłam, ale to nie znaczy, że teraz ma prawo do mojego ciała.
Z drugiej strony dobrze byłoby też przestać podawać mu je jak na dłoni…
ROZDZIAŁ 12

Sawyer

Myślisz, że ktoś cię kiedykolwiek pokocha, pętaku? Poza mną, ma się rozumieć – o ile nie
zamierzasz być kurwą. Bo kurew nikt nie kocha.
Zaciskam mocno powieki, przez co potykam się o kamień.
– Kurwa! – wykrzykuję.
Głupio zrobiłam, przychodząc tu boso z poranionymi stopami, ale walić to… Po prostu
musiałam się stamtąd wyrwać.
Chcę się przekonać, jak brzmisz, kiedy dochodzisz, a nie możesz krzyczeć.
– Zamknij się – cedzę przez zęby. – Obaj się zamknijcie.
Tak łatwo cię złamać.
W głowie szumi mi od wstydu i zażenowania. Jestem tak czerwona na twarzy, że pewnie
z kosmosu widać, jak się jarzę… Po co komu radio, skoro blask mojej nienawiści do
mężczyzn mógłby zwabić tu kosmitów z innej galaktyki?
Wypadłam z latarni cała spocona, nie mając pojęcia, dokąd idę. Nie obchodzi mnie to –
byle dalej od tego miejsca i od niego. Tak naprawdę jednak nigdy nie będę sama, bo
przecież przez sześć lat, odkąd uciekam, ani na chwilę nie zdołałam uwolnić się od Kevina.
Zatem na ucieczkę od Enza – od jego okrutnych słów, jadowitego języka i nikczemnych
zamiarów – też nie mam co liczyć.
Obawiam się jednak, że nawet gdyby jakoś udało mi się mu wymknąć, to i tak mnie
odnajdzie, niezależnie od tego, dokąd się udam, i – zupełnie jak Kev – stanie się moim
prześladowcą.
Wspinam się na skały, przeklinając ich obu pod nosem, a kiedy natrafiam na dziwną,
sporych rozmiarów formację skalną przypominającą pagórek, natychmiast milknę. Wydaje
się czymś więcej niż tylko częścią klifu.
Podchodzę powoli, sprawnie omijając ostre kamienie pod nogami. Gdy tylko się zbliżam,
zauważam otwór w skale, wewnątrz którego zionie czarna otchłań.
Jaskinia.
Serce mi przyspiesza, ale nie wiem, czy to ze zmęczenia, ekscytacji czy niepokoju. Mam
wrażenie, jakby coś niczym lina przyciągało mnie do środka – niezależnie od tego, czy chcę
wejść, czy nie.
Niepewnie podchodzę do wejścia, nasłuchując uważnie, czy nie wyskoczy z niej zaraz
jakieś dzikie zwierzę. Z jednej strony to miejsce nie wygląda na zbyt przyjazne dla zwierząt,
jednak z drugiej – widziałam dość horrorów klasy B, by wiedzieć, że wszelkie potwory
świetnie odnajdują się w takich warunkach.
Z przygryzioną wargą odwracam się, by spojrzeć na latarnię za mną. Wystarczy mi kilka
sekund, aby stwierdzić, że wolę znaleźć się w jaskini niż tam. Najpierw jednak muszę zdobyć
coś do oświetlenia sobie drogi.
Podekscytowana, pędzę zatem do latarni, wewnątrz której zastaję Sylvestra
czyszczącego broń przy stole w jadalni.
Już po drzemce…
Cieszę się, że jestem zarumieniona z wysiłku, bo inaczej zaczerwieniłabym się na samo
wspomnienie o tym, co stało się przed chwilą.
Spogląda na mnie, jakby zaskoczony tym nagłym najściem.
– Serwus. Potrzeba ci czego?
Wydaje się całkowicie nieświadomy tego, co działo się w jego szafie. I dobrze.
– Mogłabym pożyczyć latarkę? – pytam zziajana i spocona.
Ściąga krzaczaste brwi.
– A po co?
– Chcę pozwiedzać wyspę – odpowiadam.
Nie wiem dlaczego, ale wolę nie mówić mu o jaskini. Może z obawy, że powiedziałby
o niej Enzowi… Nie, raczej dlatego, że chcę mieć własną kryjówkę, w której nikt mnie nie
znajdzie.
Popatrując krzywo w moją stronę, wstaje, po czym otwiera szufladę wyspy kuchennej.
– Tylko przynieś potem. To nie so tanie rzeczy – instruuje, trzymając w dłoni niewielką
czarną latarkę.
– Tak jest – przytakuję.
Uśmiecham się szeroko w geście podziękowania i biorę urządzenie. Już zbieram się do
wyjścia, ale on mnie zatrzymuje.
– Może dam ci jakieś buty, cobyś się nie pokaleczyła? Zdaje się, że zostały jedne po
mojej córce.
Przypominam sobie zdjęcia z jego szuflady. Ciekawość wręcz pali mnie żywym ogniem.
To pierwszy raz, kiedy wspomina o córce, w dodatku zrobił to jakby nieświadomie. Nie mam
jednak teraz czasu, by go wypytywać, więc bez słowa czekam, aż wróci z butami.
Przestępuję niecierpliwie z nogi na nogę, modląc się, żeby w tym czasie Enzo nie wyłonił
się ze swojego piekielnego portalu, by znowu mnie podręczyć.
Na szczęście Sylvester już wraca z parą niebieskich butów do wody. Odbieram je
z uśmiechem i ćwierkam „dziękuję”, po czym, założywszy je, pędzę na zewnątrz. Gdy jestem
już z powrotem przy jaskini, włączam latarkę i wchodzę do środka. Okazuje się, że droga
niemal natychmiast stromo opada, przez co muszę przysiąść na tyłku dla zachowania
równowagi.
Im niżej schodzę, tym chłodniej się robi. Najbardziej jednak zaskakują mnie błękitne
odblaski na ścianach.
To musi być jakiś korytarz.
Teraz skręca łagodnie w lewo, a światło staje się coraz intensywniejsze.
Skonsternowana, mijam zakręt i nagle zatrzymuję się, oczarowana rozciągającym się
przede mną widokiem.
Moim oczom ukazuje się przestronna sala wypełniona błyszczącymi kamieniami
wyglądającymi jak czarne diamenty. Wszystkie powierzchnie wokół mienią się odbijanym
światłem, tworząc czarujący teatrzyk refleksów i dziwnych niebieskich kropek na stropie.
Zupełnie jakbym patrzyła na gwiazdy, a przede mną roztaczał się cały wszechświat.
Aż zapiera mi dech w piersiach. Zdumiona, rozdziawiam usta, a kiedy zauważam
znajdujące się pośrodku sporych rozmiarów jeziorko, wzdycham z zachwytu. Tafla wody ma
ten sam błękitny kolor co światełka nade mną.
– Ja pierdolę – mamroczę, wchodząc do sali, którą powoli ogarniam wzrokiem.
Tu jest jak w krainie czarów. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam.
Nie wiedzieć czemu łzy napływają mi do oczu. Może to z powodu piękna tego miejsca.
A może przez to, że wreszcie znalazłam swoją bezpieczną przystań pośród mroku.

***

Więźniowie znowu są niespokojni. Podobnie jak Enzo.


– Skoro już musisz się tak wiercić, może rób to na podłodze – rzucam gniewnie po tym,
jak po raz milionowy trzęsie całym łóżkiem.
– Jak ci tak przeszkadza, to wyjdź – odpiera niskim, zaspanym głosem.
Jest zimny jak zawsze, ale po raz pierwszy się z tego cieszę, bo kiedy płonie żarem, robi
się męczący. I chociaż tego typu zmęczenie zdecydowanie pomogłoby mi zasnąć, nie jest
tego warte, skoro i tak będzie mnie budził swoim kręceniem się.
Spędziłam w tamtej jaskini kilka godzin. Położywszy się, wbiłam wzrok w tajemnicze
światełka na stropie i zastanawiałam się, jak to możliwe, że natura stworzyła coś tak
pięknego w tak szpetnym świecie.
Kiedy wróciłam do latarni, Enzo akurat naprawiał rurę pod zlewem, a Sylvester stał nad
nim, tłumacząc, jak zrobić to, do czego sam nie potrafił się zabrać przez tyle czasu.
W pewnym momencie Enzo nie wytrzymał i warknął na niego, przez co kolację zjedliśmy
w niezręcznym milczeniu.
Nawet teraz zachowuje się tak, jakbym nie istniała, albo też próbuje się tak zachowywać.
A ja wciąż nie wiem, czy mi to przeszkadza. Ucisk w żołądku byłby dobrą wskazówką, ale
problem w tym, że w jego towarzystwie nie mogę już nawet ufać własnemu ciału.
Znowu gwałtownie się przekręca, czym przelewa czarę goryczy. Odwracam się do niego
i popycham go, na co rzuca mi groźne spojrzenie. Chociaż się go boję, jestem zbyt śpiąca,
by ulegać strachowi.
– Wynoś się – cedzę przez zęby, dając mu kolejnego kuksańca.
Chwyta mnie mocno za nadgarstki, aż mam wrażenie, że zaraz mi je połamie niczym
gałązki. Nagle wzbijam się w powietrze, przelatując nad nim, po czym zjeżdżam z łóżka na
twardą podłogę. Wylądowawszy z głuchym łupnięciem, wypuszczam powietrze z płuc.
Przez chwilę gapię się na niego zdumiona i całkowicie zaskoczona tym, że rzucił mną jak
gorącym ziemniakiem.
– Merda21 – warczy gniewnie, podkreślając swoją frustrację machnięciem ręki.
Następnie wstaje z łóżka i mnie podnosi.
Tyle wystarczy, by zresetować mój mózg i ponownie rozpalić wściekłość.
– Pierdol się – syczę.
Zaczynam wierzgać, czym zmuszam go do postawienia mnie z powrotem na podłodze,
a potem natychmiast się na niego rzucam, wiedziona furią i instynktem przetrwania.
Wyładowuję na nim złość za to, że zrzucił mnie z łóżka, a potem udawał skruchę, jakby
wcale nie chciał tego zrobić. Za tamto wejście do pokoju Sylvestra i uwięzienie nas w szafie.
I wreszcie – za dotykanie mnie i sprawianie, że czuję rzeczy, których nie powinnam… nie
mogę czuć. Za mieszanie mi w głowie.
Biję go szaleńczo i chociaż kilka razy udaje mi się uniknąć jego dłoni, ostatecznie
ponownie łapie moje nadgarstki niczym imadło.
Nagle podnosi mnie nad łóżko, ale nie zamierzam dać mu się tak łatwo, więc chwytam go
w taki sposób, aby upadł razem ze mną na podłogę. Od razu jednak tego żałuję, gdy
przygniata mnie, wyciskając powietrze z płuc.
– Cholera jasna, Sawyer – warczy. – Co ci odpierdala?
– Ty! – wykrzykuję i uderzam go ponownie. – Złaź ze mnie, jebany mamucie.
– To przestań mnie bić – fuka, po czym podnosi się i sadowi na mnie, przyciskając moje
ręce do podłogi. Nachyla się i mówi: – Zachowujesz się jak jebana piz…
– Nie waż się kończyć tego zdania albo, jak Bóg mi świadkiem, utopię cię w tym
cholernym oceanie, kiedy najmniej będziesz się tego spodziewał – rzucam, ciężko dysząc.
Znajduje się tak blisko, że trudno mi złapać oddech.
– Naprawdę myślisz, że się ciebie boję? Krewetki są straszniejsze.
Wciągam gwałtownie powietrze.
– To było kurewsko nieuprzejme.
Przysuwa się jeszcze bliżej, aż żałuję, że nie potrafię przenikać przez obiekty materialne.
Próbuję się odsunąć, ale nie mam jak – podłoga jakoś nie chce ustąpić i pozwolić mi przez
siebie przeniknąć, choć napieram na nią z całych sił.
– Chcesz usłyszeć coś nieuprzejmego, Sawyer? Może to: ciężko mi zasnąć przy jebanym
demonie pożerającym dusze. Niedobrze mi się robi na twój widok.
Włosy stają mi dęba, a gardło ściska się jak zalane betonem. Już wcześniej z trudem
oddychałam, ale teraz mam wrażenie, jakby przykuto mnie łańcuchami do dna oceanu. Nie
tylko brakuje mi tlenu, lecz – co gorsza – przytłaczające ciśnienie sprawia, że nie mogę
nawet drgnąć.
– A najgorsze, że wciąż czuję na palcach twój zapach, choć kilka razy dokładnie je
umyłem. Jak więc mam odnaleźć spokój, skoro wdzierasz się niczym intruz w moje cholerne
zmysły?
Lód w jego oczach powoli topnieje, a jego miejsce zajmują płomienie tak intensywne, że
ich żar bucha falami, rozgrzewając mnie do czerwoności i wysysając resztki tlenu
z powietrza. Piekący ból, który mi sprawia, spływa od nadgarstków coraz niżej i niżej, aż
zaciskam pod nim uda.
Nigdy nie zrozumiem, dlaczego pragnę go w momencie, gdy traktuje mnie z takim
okrucieństwem.
– Jesteś tak kurewsko rozpalony i zimny – wysapuję.
– I dobrze – kwituje. – Bo nie ma sekundy, żebym o tobie nie myślał. W życiu nie spotkało
mnie nic gorszego niż ty. Każdego dnia żałuję wizyty w tamtym barze. Nienawidzę się za to,
że nabrałem się na twoje kłamstwa i pozę smutnej dziewczynki, że dałem ci się uwieść.
A jeszcze bardziej nienawidzę się za to, że nie potrafię z tym zerwać nawet teraz.
Jego słowa ranią niczym haczyki rozszarpujące skórę i ciało aż do kości. Jednak to
zawarta w nich prawda boli najbardziej.
Próbuję się wyswobodzić.
– Złaź ze mnie – syczę, wypychając biodra, ale jedyne, co tym osiągam, to chyba
nadwyrężenie pleców. Jest tak kurewsko ciężki. – W takim razie lepiej przestań mnie
dotykać, Enzo, bo jeszcze cię przez przypadek uwiodę.
Obnaża zęby.
– Jesteś taka wyrachowana. Naprawdę panikowałaś tam w szafie czy może był to tylko
twój kolejny podstęp?
Rzucam mu pełne oburzenia spojrzenie.
– Nie prosiłam cię, żebyś mnie dotykał, chuju! Skąd niby miałam wiedzieć, co
zamierzasz?
– Chciałaś wzbudzić we mnie współczucie – oskarża.
Jestem tak skonsternowana, że aż odbiera mi mowę. Sprzeczanie się z nim nie ma
sensu. Ponawiam więc próby wyrwania się z jego uścisku i kolejny raz poruszam biodrami.
– Złaź! – warczę.
Znów ogarnia mnie to uczucie bycia uwięzioną, przez co zaczynam rzucać się z jeszcze
większą desperacją.
On jednak tylko wykrzywia usta w nikczemnym uśmieszku. Pomimo tej wrednej miny
widać, że go to bawi.
– Znowu zamierzasz panikować, bella ladra? Tym razem masz nadzieję na mojego
kutasa?
– Jesteś chory – odpowiadam, plując. – Trzymaj go z dala ode mnie.
Przechyla głowę na bok.
– Myślisz, że ci uwierzę?
Rzuca mi wyzwanie, czym jedynie potęguje moją panikę.
Czuję, jak mu twardnieje, a potem napiera biodrami tak, że całą długością ociera się
o moją łechtaczkę.
– Enzo – wysapuję, ale prawie bezgłośnie.
Muska wargami moje ucho.
– Tym razem będziesz krzyczeć? – pyta ponuro. – Zawsze krzyczysz, kiedy zalewasz
mnie falą swojego oceanu.
– Spierdalaj – odpowiadam ciężko, a moim ciałem targa spazm, kiedy on znów przesuwa
po mnie biodrami.
– Nie. Już okiełznałem twój ocean, amore mio22. Nie masz już nic, co mogłabyś mi dać.
Wreszcie puszcza, po czym staje nade mną tak, że jego nogi znajdują się po moich
bokach.
Wysuwam się spod niego i dociskam plecy do kamiennej ściany, ciężko dysząc.
– Nawet teraz kłamiesz…
Łudząc się, że moje słowa przebiją się przez jego twardą skórę, otwieram usta, by
obrzucić go sążnistą wiązanką przekleństw. Zanim jednak mogę wydobyć z siebie
jakikolwiek dźwięk, on gwałtownie odwraca głowę w bok.
Zauważył coś za oknem. Cokolwiek to jest, sprawia, że na sekundę nieruchomieje, po
czym sprężystym ruchem dopada do szyby.
– Co? Co tam widzisz? – pytam pomiędzy oddechami i wstaję, by podejść bliżej.
Robię wielkie oczy i rozdziawiam usta.
To dziewczyna.
Stoi w wodzie po kolana, co rusz obmywana przez fale. Jest szczuplutka, odziana jedynie
w cienką, białą sukienkę, której kołnierzyk zsunął się tak, że odsłania bark o śnieżnobiałej
skórze.
– Boże – mruczę, po czym wskakuję na łóżko, chcąc otworzyć okno. Chwytam klamkę,
ale blokują je wbite pod skosem gwoździe, przez co nawet nie drgnie. – Co, do kurwy? –
mamroczę.
Nagle dziewczyna wchodzi coraz głębiej w wodę, na widok czego serce skacze mi do
gardła.
– Hej! – drę się, waląc rękami o szybę, ale mój głos zostaje pochłonięty przez świszczący
wiatr.
Dziewczyna na chwilę się zatrzymuje, więc ponawiam wołania z nadzieją, że ostatecznie
może coś usłyszy. Ona jednak stoi tylko nieruchomo, smagana wiatrem i uderzana przez
fale.
– Sylvester idzie – ostrzega Enzo niskim głosem, po czym się ode mnie odsuwa.
Z korytarza dolatuje nas głośne tupanie. Dźwięk dobiega jednak od strony klatki
schodowej, nie jego sypialni.
Odwracam się i zeskakuję z łóżka, podczas gdy stary otwiera zamek, pobrzękując
kluczem. Wyczuwam jego gniew aż tutaj, sączy się przez pęknięcia w drzwiach.
Otworzywszy drzwi, wpada do środka, łupiąc drewnianą nogą o podłogę.
– Co tu się, u licha, robi?! – wykrzykuje. Spogląda na mnie, a następnie na okno w tle. –
Co ty wyprawiasz, młoda damo?
– Tam jest dziewczyna – wyjaśniam i wskazuję kciukiem przestrzeń za oknem. – Stała
w wodzie.
– Dziewczyna… Na głowę żeś upadła? – burczy, po czym kuśtyka do okna. – Nikogo ni
ma – stwierdza.
– Jak to? – piszczę, a kiedy sama wyglądam przez szybę, okazuje się, że Sylvester ma
rację.
Faktycznie: nikogo nie ma.
Rozdziawiam usta z przerażenia i odwracam się do Enza, który też patrzy na ocean.
Choć milczy, a jego twarz nie zdradza żadnych konkretnych emocji, widzę w jego oczach
nieufność.
Zwracam się ponownie do Sylvestra:
– Była tam dziewczyna. Obydwoje ją widzieliśmy.
Starzec opiera się o łóżko, żeby zbliżyć głowę do okna.
– Nie widać nikogo – stwierdza wreszcie. – Może wam się przywidziało.
Napinam szczęki ze złości, bo wiem, że naprawdę ją widzieliśmy. Zerkam ponownie na
Enzo, który przygląda się Sylvestrowi z wyraźną podejrzliwością.
Nagle jednak starzec wzrusza ramionami i z błyskiem w oku mówi:
– Może jeszcze jeden duch…
ROZDZIAŁ 13

Enzo

– Dokąd leziesz? – pytam, nawet się nad tym nie zastanawiając.


Mam wrażenie, że jeśli chodzi o nią, to w ogóle niewiele myślę.
Minął już tydzień od naszej przygody w szafie, a ona przez cały ten czas każdego dnia
znika gdzieś rano po śniadaniu i wraca przed wieczorem. Zachowuje się jednak względnie
normalnie: żartuje z Sylvestrem, mnie traktuje jak powietrze, a noce przesypia zwrócona
w moją stronę plecami.
Ani słowem nie wspomniała, dokąd tak chodzi, czym tylko podsyca moją ciekawość.
Może moja irytacja bierze się stąd, że nie lubię zostawać sam z Sylvestrem – choć na
brak zajęć wtedy nie narzekam, bo jest tu mnóstwo do naprawy – może po prostu nie
podoba mi się fakt, że znalazła sobie jakąś kryjówkę.
Sawyer odwraca się do mnie powoli z kamienną twarzą; jedną nogą jest już za drzwiami.
Skóra nieco jej zbledła – czyli spędza mniej czasu na słońcu. Tymczasem wyspa składa
się z samych skał, a więc nie można się tu schować pod czymś, a tylko wspiąć na coś.
– Nie twoja sprawa – bąka i natychmiast zamyka drzwi, nie dając mi okazji do
odpowiedzi.
Z zamyślenia wyrywa mnie gromki śmiech, który jest tak irytujący, że aż cały się spinam.
Zaciskam zęby, po czym odwracam się i posyłam Sylvestrowi ostre spojrzenie.
Stoi oparty o blat i popija kawę.
– Coś cię bawi, stronzo? – pytam.
Marszczy brwi, słysząc nieznane mu określenie, jednak nie zamierzam go oświecać.
Choć się nie dogadujemy, żaden z nas nie wyraził jeszcze otwarcie swojej antypatii wobec
drugiego. Nie podoba mu się to, że nie okazuję mu szacunku. Po prostu go nie lubię.
– Wyszczekana dziewucha. Będzie kilkadziesiąt lat, jak żyję tu sam. Odwykłem od ludzi.
Ale ciekawie zobaczyć, jakie to tera zadziorne kobitki so. Spotkałem już kilka takich, jak
przypływał statek z zapasami… Urwanie głowy te chłopy z nimi mają. – Próbuje nawiązać
rozmowę, ale ja kieruję wzrok z powrotem na drzwi.
Nie lubię rozmawiać. Zwłaszcza z nim.
Wstaję i rzucam przez ramię:
– Wrócę później.
Stary tylko bąka coś pod nosem, niezadowolony tym, jak go potraktowałem.
Daleko mu do bycia uległym, ale też nie wszczyna ze mną awantur – wyraźnie robi to ze
względu na Sawyer. Lubi ją. Co też mi się w nim nie podoba.
Kiedy wychodzę na zewnątrz, jej już nie ma. Nawet po kilku minutach marszu nigdzie jej
nie widzę, choć spodziewałem się zastać ją podczas wspinaczki na któryś z klifów lub
sterczących tu i ówdzie wyszczerbionych głazów. To byłby dopiero widok, z tym jej brakiem
jakiejkolwiek gracji.
Okrążywszy całą wyspę, nie znajduję po niej nawet śladu. Czuję w związku z tym jakiś
narastający z każdą minutą niepokój w żołądku.
Kurwa, dokąd mogła pójść?
Wyspa jest dość niewielka, a kryjówek tu jak na lekarstwo. Podejrzewam, że Sawyer już
wróciła do latarni i po prostu jakoś się minęliśmy.
Wtem, zbierając się do powrotu, kątem oka dostrzegam wielką dziurę pośrodku klifu.
I nagle doznaję olśnienia.
Już wiem, dlaczego robi się coraz bledsza i sprawia wrażenie, jakby zapadała się pod
ziemię.
Znalazła cholerną jaskinię.
Z jakiegoś powodu wkurwiam się, że to przede mną zataiła, choć tak właściwie to ona
nawet nie musi się starać, by mnie wkurwić. Bóg wie, jak obszerna jest ta jaskinia. Przecież
mogła zrobić sobie krzywdę – a wtedy nie byłaby w stanie wezwać mnie na pomoc.
Kipiąc gniewem, ruszam w kierunku skały, a przed oczami przelatują mi wizje Sawyer –
rannej i uwięzionej.
Wewnątrz prawie nic nie widać, więc z największą ostrożnością stawiam kolejne kroki.
Zszedłszy wyraźnie na niższy poziom, natrafiam na równe podłoże i idę korytarzem, na
którego ścianach odbija się niebieskie światło.
Gniew buzuje we mnie do tego stopnia, że kiedy wyłaniam się z korytarza, ledwie
dostrzegam piękno tego miejsca. Myślę tylko o tym, by odnaleźć Sawyer, sprawdzić, czy nic
jej się nie stało, i zostawić ponownie. Tyle mi wystarczy, by zaspokoić ciekawość, choć zdaję
sobie sprawę, jak bezsensownie to brzmi.
Powoli przemierzam wnętrze jaskini, przystając przy jeziorku, by zaraz wznowić
poszukiwania tego ciernia w moim tyłku.
– Co tu robisz? – odzywa się cichy głos za mną.
Odwracam się i widzę Sawyer z lokami opadającymi jej niezgrabnie na twarz.
– To tutaj się chowasz?
– Znasz piosenkę Obsessed Mariah Carey? Uważam, że trafiła nią w dziesiątkę – mówi,
jakby nie usłyszała pytania.
Marszczę brwi.
– Słucham?
Mija mnie i podchodzi do wody, nucąc wspomnianą piosenkę.
– Chodzi o to, że wszelkim obsesjom towarzyszą zwykle poważne następstwa. Pomyśl
o tym, zanim do reszty zmienisz się w psychopatycznego mordercę.
Po chwili milczenia pytam:
– A jeśli już nim jestem?
Zamiera na kilka sekund, po czym przytupuje stopą o spąg23.
– Możliwe. Przyszedłeś mnie zamordować, Enzo? Chodzi o to, że nie odwzajemniam
twoich zalotów?
– Maleńka, jeśli ktokolwiek miałby mieć na twoim punkcie obsesję, to tylko ze względu na
to, co masz między nogami. Nie masz nic więcej do zaoferowania.
Nie odpowiada.
Wystarczy, że rzucę jej w twarz prawdę o jej charakterze i działaniach, a od razu przestaje
być taka pyskata.
– Dlaczego tu przyszedłeś, Enzo? To moja kryjówka, a ty sprawiasz, że przestaje być
bezpieczna.
Zamiast odpowiadać, rozglądam się po tej „bezpiecznej” kryjówce. Panowałyby tu
całkowite ciemności, gdyby nie rozświetlony strop i to błyszczące jeziorko pośrodku.
È davvero bellissima24.
Potrafię zachwycić się wszystkim, co nie wyszło spod ręki człowieka.
Turyści płacą setki dolarów za zwiedzanie tego typu jaskiń. Jaka była szansa, że
znajdziemy jedną akurat tu, na tej maleńkiej, zapomnianej wysepce?
– Wiesz, co to jest, co wisi nad naszymi głowami? – pytam.
Unosi wzrok, zwracając się do mnie profilem.
Widzę, że ją zaintrygowałem. Nadal jednak nie wiem, po kiego chuja tu przyszedłem.
– To świetliki.
Zadziera głowę najwyżej, jak może, aby z otwartymi ustami przyjrzeć się tym zwodniczym
stworzonkom.
Spodziewałem się, że piśnie albo stęknie z obrzydzenia, ale Sawyer ma dziwną tendencję
do zaskakiwania mnie w takich momentach i robienia czegoś wręcz przeciwnego.
Wciąż wpatrzona w owady, staje na palcach, jakby chciała ich dotknąć.
– Zamknij usta, bo jeszcze ci któryś do nich wpadnie.
Robi to tak energicznie, że aż stuka zębami, co niesie się echem na dobre kilka stóp.
– Dlaczego tak świecą? – pyta zafascynowana.
– W ten sposób wabią zdobycz.
Wzdycha ze zdziwienia, a ja kontynuuję:
– W Nowej Zelandii można znaleźć podobne jaskinie. Te zwisające koraliki to taka
jedwabna nić produkowana przez larwy. Wymiotując wydzieliną, tworzą na niej wodniste,
odbijające światło kropelki. Całość rozświetlają za pomocą odwłoku, żeby przywabiać jętki25.
Taka nitka jest cieńsza od ludzkiego włosa i może się łatwo zerwać, więc uważaj na usta.
Zamyka je ponownie. Chyba nawet nie zauważyła, że były otwarte.
Właściwie to widok nici świetlika, która spada do tego źródła kłamstw, napełniłby mnie
swoistym poczuciem sprawiedliwości.
I znowu – jej usta mimowolnie się rozchylają.
Zerknąwszy w moją stronę, pyta:
– Skąd to wiesz? Jesteś chodzącą encyklopedią?
Wzruszam ramionami.
– Wielu rzeczy musiałem się nauczyć, żeby ukończyć studia.
Przytakuje rozkojarzonym mruknięciem.
– Kto by pomyślał, że robacze rzygi mogą być takie ładne…
Podchodzę do niej, sycąc się tym, jak jej ciało reaguje na ten gest: mięśnie ramion
napinają się niczym węzły, a plecy momentalnie sztywnieją.
Podoba mi się to, że mnie czuje.
Boi się.
Kradzież to najgorsze, co może mi zrobić, ale ja zrobię jej coś o wiele gorszego.
Im bardziej się zbliżam, tym bardziej odsuwa się od wody i opuszcza głowę, by widzieć,
co robię.
To też mi się podoba – niepokoję ją na tyle, że nie potrafi oderwać ode mnie wzroku, gdy
tylko się przy niej znajdę. Przez to mam ochotę podejść jeszcze bliżej, aż usłyszę jej ciężki
oddech i zobaczę, jak te niebieskie oczka spowija cień.
Muszę przyznać, że wcześniej się myliłem: słodka cipka to nie jedyna uzależniająca
w niej rzecz.
Jej strach jest równie smakowity.
– Byłeś kiedyś w Nowej Zelandii? – pyta cicho w bezskutecznej próbie odwrócenia swojej
i mojej uwagi.
– Nie.
– Dlaczego?
– Nigdy nie miałem powodu, by tam pojechać.
– Nawet żeby zobaczyć świetliki?
– Nawet.
Milknie, a powietrze między nami gęstnieje. Czuję każde drgnięcie jej ciała, jakby to było
moje własne.
Przełyka ślinę.
– Zrobisz mi krzywdę?
– Si – odpowiadam, a kutas nabrzmiewa mi na samą myśl.
– Co… takiego zrobisz? – dopytuje drżącym głosem, a każde słowo wręcz ocieka
strachem.
Unoszę kącik ust w uśmieszku.
– Dlaczego miałbym ci to mówić?
Odwraca się, a ja obserwuję, jak wbija wzrok gdzieś w dal, za jeziorkiem, jakby zanurzała
się we własnym umyśle, aby wyobrazić sobie wszelkie możliwe sposoby, na jakie mógłbym
ją skrzywdzić.
Podniecenie przepełnia mi pierś, gdy przywieram do jej pleców. Napieram kutasem na jej
tyłek, przez co gwałtownie wciąga powietrze. Stoi jednak niewzruszona niczym skała.
Muskam ustami jej ucho.
– Zepsułbym całą zabawę – mruczę i nieruchomieję na chwilę, by widok jej drżących ust
zapadł mi w pamięć.
– Chcesz się ze mną pieprzyć? – syka.
– Nie, bella ladra. Już nigdy cię nie wyrucham. Nawet jeśli będziesz mnie o to błagać.
Prycha, wykrzywiając górną wargę w geście obrzydzenia.
– Niedoczekanie.
Chwytam ją za szczękę i przechylam jej głowę na bok, aby na mnie spojrzała. To mi
jednak nie wystarczy. Pragnę zobaczyć jej łzy. Ściskam więc mocniej, a kiedy wreszcie
dostrzegam łzę w jej oku, zalewa mnie fala błogości.
Oto widok, który powaliłby na kolana niejednego faceta.
Nachylam się i zawisam ustami tuż przy jej wargach.
– Ależ jesteś już o włos, by zacząć błagać, bugiarda26. Wystarczy, że pocałuję te kształtne
usta, a słowa popłyną z nich strumieniem. – Cofnąwszy rękę, łapię ją za dłoń i wsuwam jej
między uda. – Poczuj to – rozkazuję.
– Nie – odpiera z gniewem wrzącym w oczach.
– To nie była prośba – prycham, zniżając głos w wyraźnym ostrzeżeniu. – Zrób to albo cię
zmuszę.
Przełknąwszy nerwowo ślinę, zahacza palce o brzeg swoich szortów i po sekundzie
wahania wsuwa w nie dłoń. Błyskawicznie łapię ją za nadgarstek, unosząc jej rękę wysoko –
dowód jej podniecenia wyraźnie błyszczy na skórze, mieniąc się błękitnymi refleksami.
– No popatrz. Ty też świecisz.
Zostawiam ją tak i bez słowa opuszczam jaskinię, aby wrócić do latarni. Przez jakiś czas
tu zostanie, przytłoczona wstydem i poczuciem zażenowania, więc ja będę mógł w spokoju
sobie dogodzić, wspominając tę łzę spływającą po jej policzku.
ROZDZIAŁ 14

Sawyer

Kurwa, jak ja go nienawidzę.


Wciąż się we mnie gotuje, gdy wracam do latarni.
Zamknąwszy za sobą drzwi, modlę się, by w drodze do klatki schodowej nie napotkać
Enza, bo gdyby przez przypadek poślizgnął się i rozbił głowę o kamień, uznałabym to za
sprawiedliwość.
Selekcja naturalna, chuju.
Nagle jednak słyszę obok siebie donośny głos, na którego dźwięk natychmiast się
zatrzymuję i wzdrygam z piskiem.
– Oho, ktoś tu się wściekł nie na żarty. Aż szumi jak ten sztorm, co to was porwał.
Przymknij się, ty stary capie.
Wymuszam uśmiech i mówię:
– Nic mi nie jest. Po prostu nie udało mi się dziś nic złowić.
Macha zbywająco ręką.
– Jeszcze się nałowisz, skarbeńku. Chodź, rozweselę cię.
Ogarnia mnie niepokój, gdy poklepuje miejsce na kanapie obok siebie i uśmiecha się
krzywo. Dopiero teraz zauważam, jak sczerniałe ma zęby.
Przez ostatnie kilka dni coś często mnie zapraszał, bym przysiadła się do niego na
kanapie. Za każdym razem odmawiałam, niepewna reakcji Enza.
Próbujesz dostrzec coś, czego nie ma.
Racja. Sylvester po prostu chce być przyjazny.
Faceci chcą od ciebie wyłącznie jednego, pętaku. Tylko ja cię naprawdę kocham.
Z nienaturalnym uśmiechem siadam, próbując zmusić spięte mięśnie, by się rozluźniły.
Oczywiście bez większego skutku.
Naraz Sylvester kładzie szorstką dłoń o zrogowaciałej skórze na moim ramieniu, czym
przyprawia mnie o gęsią skórkę. Ściska je żartobliwie i rechocze:
– Coś taka spięta? Rybki aż tak dały ci w kość?
Wzruszam ramionami z nadzieją, że strącę jego rękę, ale bez powodzenia.
Nigdy nie radziłam sobie w takich sytuacjach. Zwykle po prostu unosiłam dłoń, wykonując
gest pokoju, i wycofywałam się rakiem jak najdalej.
Zanim jednak mam okazję, by zrobić coś w tym stylu, zjawia się Enzo i natychmiast
spogląda mi w oczy, a Sylvester odruchowo zaciska dłoń na moim ramieniu. Mimo że nie
wiem za bardzo, jak zachować się w takiej sytuacji, to moja intuicja działa doskonale –
rozumiem bowiem ten gest: zaznacza swój teren.
Enzo kieruje surowe spojrzenie na dłoń Sylvestra.
– Właśnie ucinaliśmy se pogawędkę, chłopcze. A coś myślał? – odpowiada Sylvester
nieco zdegustowanym i defensywnym tonem.
– To dlaczego ją dotykasz? – rzuca twardo i nieustępliwie.
Rozchylam usta, żeby się wtrącić i załagodzić sytuację, ale Enzo ucisza mnie
ostrzegawczym spojrzeniem, więc zaciskam wargi.
Ręka Sylvestra sprawia wrażenie coraz cięższej, jakby chciał zaznaczyć swoją
dominację, a sądząc po jego oczach, chyba zaraz wstanie.
– To jakiś problem? Nie widzę, żeby była podpisana – odpiera Sylvester.
– W takim razie wyryję na niej swoje imię. Zabieraj łapę albo ci w tym pomogę.
W tym momencie wstaję gwałtownie, uwalniając się z uścisku Sylvestra, czym przykuwam
uwagę obydwu.
– Nie kłóćmy się, dobrze? Doceniam waszą troskę, ale nie róbcie ze mnie nagrody
w swoim konkursie szczania na odległość.
Sylvester otwiera usta, ale opuszczam pomieszczenie, zanim cokolwiek powie. Uciekam.
Bo to potrafię najlepiej.

***

Siedzę na łóżku, zaczytana w starej książce o latarniach morskich, gdy nagle rozlega się
pukanie do drzwi. Nie czekając na moją odpowiedź, Sylvester wchodzi ot tak.
Wzdycham.
Widocznie w jego świecie nie istnieje coś takiego jak prywatność. A gdybym właśnie się
przebierała? Mogłabym przecież, mimo że mam jednie kilka T-shirtów na zmianę, jedną parę
szortów, no i robiący za bieliznę strój kąpielowy, który zdejmuję tylko do prania.
– Chciałem cię przeprosić za wcześniej – oznajmia i sprawia wrażenie skruszonego.
Minęło kilka godzin od tej akcji, kiedy postanowili się przekonać, kto ma dłuższego, ale od
tamtej pory nie widziałam Enza.
Drań poszedł pewnie do mojej jaskini. Jeśli tak, to jestem w pełni gotowa z nim o nią
walczyć. To ja ją odkryłam, więc prawo decydowania o tym, kto i kiedy może w niej
przebywać, należy do mnie.
Wzruszam ramionami.
– W porządku. Każdemu czasem uderza testosteron do głowy – kwituję łagodnie.
– Na pewno nie tobie, ale rozumiem, co masz na myśli. Chłopakowi brakuje manier, toteż
uniosłem się dumą. Wybacz, jeśli wprawiłem cię w zakłopotanie.
– Myślę, że jeśli od tej pory wszyscy będziemy trzymać ręce przy sobie, unikniemy takich
problemów.
Wydyma dolną wargę i przytakuje, ale przez chwilę mam wrażenie, jakby moja odpowiedź
go rozczarowała.
Czyżby spodziewał się zapewnienia, że jego dotyk mi nie przeszkadza? To byłoby
kłamstwo. Może nauczyłam się kłamać nałogowo, jednak nie zamierzam pozwalać temu
staruchowi dotykać mnie, kiedy tylko ma na to ochotę.
To już wolałabym zamieszkać w jaskini ze świetlikami.
– Twojego kolegi też się to tyczy? – pyta nagle, wpatrzony w podłogę.
Marszczę brwi.
– Słucham?
Wzrusza ramionami, udając niewinnego.
– Domyślam się, że każdemu chłopu byłoby trudno trzymać przy sobie łapy przy kimś, kto
wygląda i ubiera się tak, jak ty. Trudno im się dziwić, co nie?
Mrugam zdumiona.
– Masz chyba na myśli małych chłopców. Mężczyzna nie dotyka kobiety bez jej
pozwolenia – odpieram. – Poza tym strój kąpielowy to nie zaproszenie do przekraczania
jakichkolwiek granic.
Jak to nie, pętaku? Przecież ty dosłownie błagasz o atencję.
Z jego gardła wydobywa się niski rechot, zupełnie pozbawiony humoru.
– To był ciężki dzień. Kładziemy się dziś o siódmej, dobra?
– Co? Dlaczego?
Mamrocze coś pod nosem, kuśtykając do drzwi.
– Rano zaczniemy od nowa – rzuca tylko.
Gdy tylko wychodzi za drzwi, zjawia się Enzo, który brakiem koszulki niemal całkowicie
odwraca moją uwagę od dziwnego zachowania naszego gospodarza.
Na jego twarzy od razu maluje się podejrzliwość.
Sylvester w milczeniu czeka, aż Enzo wejdzie do środka; obaj mierzą się przy tym
wzrokiem.
– Śpijcie dobrze! – woła starzec, po czym zamyka za sobą drzwi.
Wstaję. Chcę coś powiedzieć, ale właściwie nie mam pojęcia co.
Aż znowu rozlega się kliknięcie ryglowanego zamka.
– Zamknąłeś nas tu?! – krzyczę i podbiegam do drzwi, by szarpnąć za klamkę.
– Dobrej nocy – odpowiada, po czym się oddala.
– Kurwa, serio nas zamknął? – warczy Enzo. Odepchnąwszy mnie, sam próbuje siłować
się z drzwiami. Uderza w nie dłonią. – Ej! Jest dopiero dziewiętnasta, do kurwy. Wypuść nas,
człowieku!
Sylvester zdążył się już jednak oddalić, co wnioskuję po dźwięku, jaki wydaje jego
drewniana noga, gdy mężczyzna schodzi po metalowych stopniach.
– Co tu się, kurwa, stało? – rzuca w moją stronę oskarżycielskim tonem Enzo.
– Nic nie zrobiłam! – wykrzykuję w odruchu obronnym. – A ty gdzie byłeś?
– Naprawiałem rzeczy na dole, żeby jakoś stłumić chęć uduszenia go. Potem wziąłem
prysznic i wróciłem tutaj, akurat na przedstawienie – wyjaśnia z wyraźną frustracją.
Dopiero teraz zauważam kropelki wody pokrywające cienką warstwą jego owłosiony tors
i powoli spływające po kształtnych mięśniach brzucha. Choć włosy i broda mocno mu
odrosły, bynajmniej nie dodają mu łagodności.
Gniewny wyraz jego twarzy rozpala moje ciało, zmieniając krew w benzynę.
– No to co się stało? – powtarza z nachmurzonym obliczem.
Odchrząkuję i wytężam wszystkie siły, by skupić się na jego słowach.
– Przyszedł przeprosić, a ostatecznie stwierdził, że jeśli facet mnie dotyka, to sama się
o to proszę, nosząc bikini i szorty.
Podchodzi do mnie, a sposób, w jaki to robi, przywodzi mi na myśl skradające się dzikie
zwierzę. Jak gdyby otaczał go złowieszczy cień.
– Dotknął cię znowu? – Nie czeka na odpowiedź, tylko zerka na drzwi. – Lo uccido27 –
pluje ze śmiertelnym spokojem.
– Co to znaczy?
Odwróciwszy się, piorunuje mnie palącym spojrzeniem.
– To znaczy, że go zajebię, Sawyer.
Prycham, rozbawiona tym, że zachowuje się, jakby mu na mnie zależało.
– Jak sobie chcesz. Przyganiał kocioł garnkowi.
Pod wpływem jego spojrzenia przestępuję nerwowo z nogi na nogę. Przeraża mnie.
– Co masz na myśli? – pyta wyzywająco.
– Czy to nie ty mnie pieprzyłeś, próbując jednocześnie utopić? Będziesz udawał, że to nic
takiego?
Dostrzegam dołeczek w jego policzku.
Kurwa, jeśli ten chuj się zaraz uśmiechnie, to przysięgam na boga, że go zabiję.
– Masz rację – przyznaje. Milknie na chwilę, po czym kontynuuje: – Zrobiłbym to
ponownie. Tylko ja mogę cię dotykać, bella ladra, i tylko ja mogę zadawać ci ból. Capito28?
Zszokowana, robię wielkie oczy. Przez kilka sekund nie jestem w stanie wydusić z siebie
ani słowa.
– Co ty, jesteś jakimś barbarzyńcą wychowanym przez jaskiniowców?
– Nie nazwałbym sióstr zakonnych jaskiniowcami – odpowiada niezobowiązująco.
Podchodzi ze spokojem do łóżka i podnosi z niego książkę, by lepiej się jej przyjrzeć.
Mam wrażenie, że próbuje odwrócić ode mnie swoją uwagę, co z jakiegoś powodu tylko
bardziej mnie wkurza.
– Nie wychowały cię zakonnice.
Ignoruje moją uwagę.
– Skąd to wzięłaś? – pyta, machając książką.
– Z regału. To taka półka, na której trzyma się książki – odpieram złośliwie. – Skąd
w tobie ta zuchwałość?
Nie zwracając na mnie uwagi, przekartkowuje książkę. Chyba nie zamierza mi
odpowiadać.
Zaciskam dłonie w pięści. Jestem kłębkiem nerwów. Najpierw te groźby w jaskini, potem
dziwne zachowanie Sylvestra, a teraz to… Dosłownie kipię frustracją i rozczarowaniem
całym męskim rodem. Kobiety doskonale poradziłyby sobie bez facetów, a mimo to musimy
się z nimi męczyć jak z karaluchami zatruwającymi Ziemię. Co za porażka ewolucji…
– Dowiedziałaś się czegoś ciekawego? Czegoś, co mogłoby nam pomóc?
„Nam”? Nie ma żadnych nas. Jest tylko on i ja. Nie „my”. Nie tworzymy też drużyny ani
zespołu. A już na pewno nie jesteśmy osobami, które mogłyby sobie zaufać. Staliśmy się
jednością tylko jednej nocy. Ale teraz egzystujemy jako oddzielne istoty. Tyle.
Krzyżuję ręce na piersiach.
– I tak bym ci nie powiedziała.
Wydaje z siebie głęboki pomruk, który równie dobrze mógłby robić za alarm ostrzegający
przed tornadem.
– Bo chcesz wydostać się z tej wyspy sama? – pyta spokojnie, choć w jego tonie daje się
wyczuć coś mrocznego.
Odwracam się, gotowa na długo pójść do kąta, byle tylko nie musieć na niego patrzeć.
Stawianie mnie w kącie stanowiło ulubioną karę mojej matki. Stosowała ją, gdy tylko
Kevin wciągał mnie w kłopoty, a więc nieustannie. Pewnego dnia miałam już dość gapienia
się na spękaną białą farbę, więc postanowiłam tak mocno przycisnąć nos do ściany, że
prawie go złamałam. Tłumaczyłam się potem, że to ściana mnie zaatakowała, a takie
sterczenie w kącie jest niebezpieczne. W rezultacie matka od tamtej pory kazała mi za karę
stać na werandzie i gapić się na zabawki, które kupili Kevinowi do ogródka. W ten sposób,
jak sama twierdziła, chroniła mnie przed groźnymi ścianami. Musiałam jedynie znosić widok
brata bawiącego się beze mnie. Zupełnie niewinnego. Bo przecież to ja zawsze byłam tą złą,
na którą zrzucał winę. A matka mu wierzyła, ponieważ nigdy nie protestowałam, kiedy karała
mnie za jego przewinienia.
Dlaczego więc teraz milczysz?
– Mam gdzieś, co się z tobą stanie – bąkam.
Robię krok naprzód, ale nagle chwyta mnie za włosy i odwraca.
Wciągam gwałtownie powietrze i z sercem w gardle spoglądam w jego pełne wściekłości
piwne oczy. Ciemna plamka w prawej tęczówce wywołuje złudzenie, jakby całe oko było
czarne.
Naruszywszy moją przestrzeń osobistą, obnaża zęby i pociąga za włosy tak, że skóra
głowy zapala się bólem.
– To już wiem, maleńka. Niestety masz kurewskiego pecha, bo mnie jak najbardziej
obchodzi to, co stanie się z tobą.
Próbuję go odepchnąć, ale nawet nie drgnie.
Z trudem łapię oddech, po czym mówię:
– Niby, kurwa, z jakiej racji cię to obchodzi?
Nachyla się tak blisko, że dzielący nas skrawek przestrzeni wyraźnie się elektryzuje. Za
każdym razem, gdy czuję dotyk jego skóry, gdzieś na świecie uderza grom z jasnego nieba.
Ilu ludzi zostało już porażonych przez to, że on nie może się ode mnie oderwać?
– Bo chcę widzieć, jak cierpisz. I zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tak się stało.
Nawet jeśli będę musiał utrzymać cię przy życiu tylko po to, by ściągnąć cię na dno.
Wtem odpycha mnie tak mocno, że aż ląduję na tyłku, pozbawiona tchu.
– Dupek – wysapuję.
Oczy szczypią mnie od łez, a plecy pulsują bólem po uderzeniu.
Boże, mam go powyżej uszu.
Znowu sadowi się na łóżku i ze skrzyżowanymi nogami zaczyna przeglądać książkę, jak
gdyby mnie tu nie było, a on nie miał żadnych zmartwień.
Dobrze się składa, że z nas dwojga to akurat ja mam większe doświadczenie
w rujnowaniu innym życia.
ROZDZIAŁ 15

Sawyer

– Co robisz?
Chcę odpowiedzieć, ale wydaję z siebie tylko skrzek przypominający bardziej głos Godzilli
niż człowieka. Zawstydziłabym się tym, gdyby nie fakt, że jestem zbyt zajęta próbami
opanowania nerwów.
Przez kilka ostatnich minut opukiwałam ściany na korytarzu, szukając jakiegoś pustego
miejsca z nadzieją, że być może natknę się na tajne przejście prowadzące na szczyt latarni.
W końcu opanowuję się na tyle, by móc normalnie oddychać, jednak jedyne, co
ostatecznie przechodzi mi przez gardło, i to z niemałym trudem, to:
– O mój Boże.
Enzo gapi się na mnie beznamiętnie, na co obejmuję się ramionami i biorę głęboki wdech,
by choć trochę uspokoić szaleńczo bijące serce.
– A co ty robisz? – pytam bez tchu, widząc, że wciąż przegląda tę książkę o latarniach.
– Szukasz drogi na górę?
Prycham.
– Nie. Skąd ci to przyszło do głowy?
– Zaznaczyłaś stronę w książce.
– Och, doprawdy? – mamroczę.
W nocy nie mogłam spać, więc do późna czytałam przy oknie. Niestety w słabym świetle
księżyca szło mi to dość powoli.
Książkę wydano w dwa tysiące ósmym roku jako zapis historii Raven Isle. Wygląda na to,
że uwzględniono w niej wszelkie ważniejsze wydarzenia. Znalazłam nawet wzmiankę
o Sylvestrze – faktycznie opiekuje się nią od tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego ósmego.
Przez ten czas pomógł setkom jednostek przebyć znajdujące się wokół wyspy zdradliwe,
skaliste wody, które pochłonęły już niejeden statek. Latarnia morska funkcjonuje bowiem
w dwojaki sposób: jako punkt ostrzegawczy oraz bezpieczna przystań dla rozbitków.
Wspominają tu o całych tuzinach przypadków, kiedy to Sylvester naprowadzał
uszkodzone statki na swoją wyspę. Podano nawet informacje dotyczące rodzajów jednostek,
przewożonych towarów oraz nazwiska ocalałych i zabitych.
Nie ma jednak nic o tamtych więźniach ani katastrofie przypominającej tę z jego
opowieści. Oczywiście to nie oznacza od razu, że nic takiego się nie wydarzyło, ale dziwi
mnie brak nawet najmniejszej wzmianki o czymś takim.
– Dlaczego szukasz drogi na górę?
Otóż z książki wyczytałam, w jaki sposób Sylvester komunikował się z kapitanami, będąc
w laternie29. Innymi słowy: musiał mieć jakieś urządzenie komunikacyjne. Jestem pewna, że
znajdują się tu jeszcze jedne schody, którymi można dostać się na górę, i właśnie ich tak
zawzięcie szukałam. Być może udałoby mi się znaleźć również radiostację i nadać sygnał
z prośbą, by zabrał nas stąd jakiś statek.
Albo chociaż mnie.
Enzo na pewno zauważyłby zbliżającą się do wyspy łódź, więc pozostałoby mi chyba
tylko przekonanie ich, że jest niebezpieczny…
Wzruszam niewinnie ramionami.
– Chciałam zobaczyć lampę.
Enzo krzyżuje ręce na piersi w oczekiwaniu na szczerą odpowiedź.
Skurwiel sobie poczeka.
Odwracam się ponownie i układam dłonie na ścianie, by wznowić poszukiwania.
– Sawyer – odzywa się gniewnie, a szorstki tembr jego głosu oraz wyraźny akcent
przyprawiają mnie o dreszcz.
Właściwie jeszcze nie słyszałam, by jęczał moje imię. I dobrze. Gdyby tak się stało, to
chyba już nigdy nie wyszłabym z jego łóżka. Może i dzięki temu nie znaleźlibyśmy się w tym
miejscu, jednak z drugiej strony na pewno bym się w nim zadurzyła, a to o wiele bardziej
niebezpieczne niż bycie wyrzuconym przez sztorm na tę wyspę pośrodku oceanu. Bez
dwóch zdań.
– No co? – wypalam, zawstydzona rumieńcami, które powoli pokrywają moje policzki,
oraz faktem, że muszę napiąć uda z całych sił, aby opanować mrowienie między nimi.
– Dlaczego szukasz drogi do laterny? – powtarza, przysuwając się bliżej. – Lepiej mnie
teraz nie okłamuj.
– Nie kłamałam. Zbijałam cię tylko z tropu, a to różnica – bronię się, jak mogę.
Gdy czuję na sobie jego dotyk, wzdrygam się z piskiem i odwracam, przywierając plecami
do ściany.
– Nie zbliżaj się, bo zacznę krzyczeć – ostrzegam z wyciągniętym w jego stronę palcem.
Jedno z nas jest lwem, a drugie zającem. Nietrudno przy tym zgadnąć, które się boi,
a które wygląda na wygłodniałe.
– Przestań tak na mnie patrzeć – domagam się.
Kurwa.
Nie zadziałało. Wciąż się gapi.
– Odpowiedz. Nie będę pytał ponownie – rozkazuje i robi kolejny krok, wbijając we mnie
ogniste spojrzenie.
Przyklejona płasko do ściany, po raz kolejny z rozczarowaniem przekonuję się, że nie
mogę przenikać przez stałe obiekty.
Enzo potrafi doskonale mnie zastraszyć samą mową ciała, rozproszyć uwagę i wziąć to,
czego pragnie.
Zrób coś nieoczekiwanego, kretynko.
Racja. Ale łatwiej powiedzieć, niż wykonać, kiedy ma się przed sobą Minotaura
rozdymającego wściekle nozdrza.
Przełknąwszy z trudem ślinę, zbieram się w sobie i rozluźniam ramiona, a potem
pozostałe mięśnie. Spuszczam wzrok na dostatecznie długą chwilę, by nabrać – całkowicie
udawanej – odwagi, po czym spoglądam mu w oczy. Cały czas czuję to mrowienie między
nogami oraz bolesne twardnienie sutków wywołane jego bliskością. Choć udaję odwagę,
pozostałe reakcje mojego ciała są w stu procentach autentyczne. Toczę w sobie nieustanny
bój – z jednej strony czuję do niego pociąg, a z drugiej próbuję wmówić sobie, że to nic
szczególnego i każdy facet może jednym spojrzeniem sprawić, by zmiękły mi kolana.
Uwolnienie się od tego dylematu byłoby jak zdjęcie noszonego zbyt długo, ciasnego
kostiumu i odetchnięcie pełną piersią. Tymczasem, gdy tylko Enzo wystarczająco się zbliży,
moja łechtaczka rozpala się pulsującym żarem, a wnętrze ud pokrywa wilgocią – nie ma
sensu się co do tego oszukiwać. Aczkolwiek próbuję. Nie mam jednak klapek na oczach
i wyraźnie widzę, co się ze mną dzieje.
Enzo zamiera w bezruchu. Jak stopklatka w filmie. Nagle jednak dopada do mnie, chwyta
za szyję, po czym podnosi tak, że ledwo sięgam stopami podłogi. Napiera na mnie całym
ciałem, jak gdyby nasze płuca miały złączyć się w jedno, a przy tym odbiera mi cały tlen. Żar
bijący z jego ciała zaraz spali mnie żywcem, zostawiając osmalony ślad na kamiennej
ścianie.
– Wiem, co kombinujesz – prycha.
– Nie okłamuję cię – szepczę przepojonym boleścią głosem, gdy zaciska rękę mocniej.
W reakcji na moją bezbronność rozszerzają mu się źrenice.
Enzo mnie nienawidzi, ale jednocześnie mnie pragnie, nie zamierzam mu więc w tym
przeszkadzać, skoro to jedyne, dzięki czemu jeszcze żyję.
Powoli unoszę nogę i zakładam mężczyźnie na biodro, zapraszając go głębiej między
uda, na co z niskim pomrukiem dudniącym w piersi napiera nabrzmiałym kutasem na moją
cipkę.
Wydaję z siebie jęk. Doznanie jest tak rozkoszne, że wstrząsa mną dreszcz.
Wychodzę mu naprzeciw i ocieram się o nogę Enzo. Szukam u niego czegoś, czego
zdecydowanie nie powinnam.
– Nie, nie okłamujesz – przytakuje, po czym nachyla się i szepcze tuż przy mojej twarzy:
– Ale wiesz, czego jeszcze nie robisz?
– Hmm?
Rozprasza mnie ruchami bioder, od których zaczynam ciężko dyszeć. Za każdym razem,
gdy trąca kutasem moją łechtaczkę, żołądek skręca mi się w coraz ciaśniejszy supeł.
– Nie błagasz, bella ladra – mamrocze.
Wtem odsuwa się ode mnie na kilka cali i to wystarczy, by wyrwać mnie z tego
elektryzującego napięcia, jakie wywoływał między udami. Jego miejsce zajmuje dojmujący
chłód.
Oddala się coraz bardziej, więc chwytam go w geście desperacji. Jestem tak rozpalona,
że nie mogę się skupić. Wszystkie moje myśli wyrywają się i ulatują z umysłu jak upiory
z rozbitego grobowca. Nie ma tu bowiem miejsca na rozum i logikę. A na pewno nie w tej
chwili, kiedy jedyne, co mnie obchodzi, to skłonić go, by dał mi orgazm. Jednym ruchem
bioder zredukował mnie do bezmyślnej, nastawionej tylko na jeden cel masy.
Stoimy naprzeciwko siebie, a między nami szaleje huragan pożądania i nienawiści.
– Proszę – szepczę, nie zważając na to, jak żałosna w tej chwili się staję.
Z jego gardła wydobywa się pełne niezadowolenia chrząknięcie.
– Czy nie powiedziałem ci, że cię nie tknę, nawet jeśli będziesz błagać? Jak myślisz
dlaczego? – Mówi to iście lodowatym tonem.
Kręcę głową, coraz bardziej przytłoczona ciężarem odrzucenia, a także wstydu. Nie
miałam przecież zamiaru go błagać. Nie chciałam tego. Wypowiedziałam jednak to słowo
zupełnie instynktownie.
– Ponieważ to nie wystarczy, Sawyer. Nie jesteś dla mnie dostatecznie dobra.
Nie mogę powstrzymać łez napływających do oczu.
– Ale jest jeszcze jeden powód, wiesz jaki? – cedzi przez zęby, a oczy coraz jaśniej płoną
mu gniewem.
– Po prostu cię nienawidzę – warczy, potrząsając mną, jak gdyby chciał w ten sposób
podkreślić kolejne sylaby.
Wbijam mu paznokcie w rękę, aż zostają krwawe ślady, jednak nie robi to na nim
większego wrażenia.
Ja też go nienawidzę. Boże, i to jak. Nienawidzę wszystkiego, czym jest. Tej jego
arogancji i moralizatorstwa. Wszystkiego. Kurwa, każdej części jego osobowości. Tak bardzo
chciałabym wykrzyczeć mu to w twarz, ale ledwo mogę złapać oddech, a co dopiero wyrazić
na głos swoją wściekłość.
Wtem nad nami rozlega się przeciągły odgłos, jakby coś szurało po podłodze.
Słowa, które miałam na końcu języka, rozwiewają się jak dym, a ogień szalejący
w oczach Enza momentalnie zmienia się w bryłę lodu. Obydwoje zadzieramy wysoko głowy,
sparaliżowani pobrzękiwaniem ciągniętych łańcuchów.
Enzo zwalnia uścisk i cofa się, wiodąc spojrzeniem za przesuwającym się dźwiękiem.
– Halo?! – woła, aczkolwiek nie na tyle głośno, by mógł go usłyszeć Sylvester.
Kroki nad nami jednak nie ustają. Nagły ból w piersi uświadamia mi, jak mocno bije moje
serce.
Enzo opuszcza głowę i patrząc na mnie badawczo, pyta cicho:
– Perché30, Sawyer? Dlaczego szukałaś drogi na górę?
Całkowicie zbija mnie z tropu tym pytaniem.
Mrugam kilka razy i odpowiadam:
– Pytasz, bo myślisz, że co? Spiskuję przeciwko tobie z duchami? Szczerze mówiąc, to
teraz już nawet nie chcę tam iść…
– Sawyer.
– O Boże, myślałam, że może będzie tam jakaś radiostacja – szepczę, zirytowana
kolejnym naruszeniem mojej prywatności.
Nie dość, że muszę dzielić z nim pokój, to jeszcze nieustannie próbuje mi mieszać
w głowie. Tego już po prostu za wiele.
Z zamyślenia wyrywa mnie ciche łupnięcie.
Wzdrygam się i wbijam wzrok w sufit.
Po chwili ciszy brzęczenie łańcuchów się wznawia.
Odgłosy wydawane przez więźnia nad nami w połączeniu z upiorną ciszą wokół
sprawiają, że ledwo wytrzymuję. Zaczynam rozglądać się nerwowo i zauważam, jak ciemny
jest korytarz. Nie ma tu żadnego okna ani szczeliny, przez które mogłoby wpaść światło
porannego słońca.
To tylko skąpana w mroku przestrzeń z uwięzionym na piętrze duchem.
– Halo?! – woła ponownie Enzo, tym razem trochę głośniej.
I tym razem kroki cichną.
Wstrzymuję oddech i wsłuchuję się w tę złowieszczą ciszę. Jest tak przejmująca, że aż
zaczyna mi piszczeć w uszach, nie słychać nawet Sylvestra z dołu. Na domiar złego ogarnia
mnie nieprzeniknione zimno.
Po raz pierwszy czuję się tak, jakbyśmy naprawdę byli na tej wyspie sami – z wyjątkiem
tych kilku nawiedzających ją dusz. I chyba nie bardzo mi się to podoba.
Z pędzącym szaleńczo sercem, przekonana, że duch odszedł, odprężam się niejako na
siłę. Aż nagle coś uderza głośno o podłogę nad nami, a ja wydaję z siebie okrzyk strachu.
Mam wrażenie, jakby serce miało mi wyskoczyć z piersi. Zaraz popuszczę w majtki.
Enzo natomiast stoi niewzruszony, nawet kiedy huk się powtarza.
To brzmi, jak gdyby ktoś uderzał pięścią lub tupał. Na tyle mocno, że czuję uderzenia
całym ciałem.
– Enzo – wysapuję.
W moich żyłach płynie niebezpieczna mieszanka adrenaliny i przerażenia.
– Wyjdźmy na zewnątrz – mówi cicho, a gdy kończy zdanie, rozlega się kolejne łupnięcie.
Potem cisza i tupot nóg – coraz szybszy, głośniejszy i szaleńczy.
W końcu panika bierze nade mną górę: rzucam się z krzykiem ku spiralnej klatce
schodowej, zupełnie oszołomiona desperackim pragnieniem wydostania się stąd. Potykam
się i z wrzaskiem lecę na twarz. Enzo jednak nie pozwala mi upaść, chwytając moje ramię
tuż przed tym, zanim mój nos zalicza bliskie spotkanie z metalowym stopniem.
– Do diabła, Sawyer – warczy, a potem praktycznie znosi mnie po schodach
i wyprowadza z latarni.
Oślepiona blaskiem słońca, zasłaniam twarz i trzymam się swojego towarzysza, podczas
gdy on ciągnie mnie na plażę. Założę się, że to przerażające doświadczenie właśnie skróciło
mi życie o jakieś dwadzieścia lat.
– Co to za draka?! – krzyczy Sylvester stojący nieco dalej na plaży.
Jestem jednak zbyt roztrzęsiona, by rozumieć jego pytanie.
– Coś waliło w podłogę na piętrze – odpowiada Enzo stanowczym tonem.
Stary podchodzi do nas z nie lada wysiłkiem. Jego proteza zapada się w piasku.
– Ja… mam zawał – sapię.
– Nie masz – odpiera oschle Enzo.
– Umieram – wystękuję. – Wezwij policję wodną. Dzwoń na 911!
Odpowiada mi milczenie, aczkolwiek przez to dudnienie w uszach i tak nie usłyszałabym
ich odpowiedzi.
A jednak:
– Policję wodną?
– Nie słuchaj jej – bąka Enzo. – Nikt nie odbierze pod 911, pomyliłaś kraje31.
– W głowę się rąbnęła czy jak?
Enzo wzdycha.
– Chciałbym… Po prostu jest sobą.
ROZDZIAŁ 16

Sawyer

– Pozwól mi cię skosztować, bella.


Jęczę i rozchylam nogi, podczas gdy Enzo wędruje coraz wyżej, obsypując pocałunkami
moje udo.
– Proszę – szepczę.

Ze snu wyrywa mnie uderzenie ręką w głowę.


Warczę i siadam prosto, rzucając Enzowi spojrzenie.
Znowu ma koszmar.
Nie dość, że dostaję cięgi od dręczących go demonów, to teraz dochodzi do tego jeszcze
frustracja i niespełnienie seksualne wywołane pikantnym snem.
Przez cały dzień chodziliśmy podenerwowani po tej akcji z duchem w latarni. Dlatego też
położyłam się z ulgą, a ten sen spadł mi z nieba jak kojąca nerwy manna. Byłam aż tak
wyczerpana. I bynajmniej nie przeszkadzało mi, że śniłam o nim – nie mogę przecież winić
swojej podświadomości za to, że przywołuje wspomnienia najlepszego seksu, jakiego
w życiu doświadczyłam. Niemniej jestem wściekła, że wybudził mnie z niego prawdziwy
obiekt mojego pożądania.
– Enzo – stękam, odpychając jego rękę.
Mam gdzieś, czy się obudzi. Skoro ja mam leżeć tu mokra i niezaspokojona, to niech on
też pocierpi.
Nie budzi się, więc zaciskam pięść i uderzam go w bark.
W jednej sekundzie potrząsa nerwowo głową, walcząc z koszmarem, a w następnej łapie
mój nadgarstek i wtacza się na mnie, drugą ręką chwytając za gardło.
Wydaję z siebie jęk, zaskoczona tym nagłym obrotem spraw.
– Enzo – piszczę.
Siła, z jaką naciska, zaczyna być naprawdę niepokojąca.
– Enzo! – wykrzykuję z trudem.
Wtem wypręża się i puszcza mnie, wzdychając.
– Che cazzo succede32? – warczy. Nie widzę jego oczu, ale jak najbardziej czuję
spojrzenie, które aż parzy moje ciało.
Krztuszę się.
Teraz, kiedy mam już pewność, że nie umieram, ponownie unoszę się gniewem.
– Ty chuju! – wykrzykuję i zadaję kilka ciosów w jego pierś.
Oczywiście nie robi to na nim żadnego wrażenia – przytrzymuje mnie za nadgarstki
i odchyla je wysoko nad głowę.
Obydwoje ciężko sapiemy.
– Odbiło ci? Mogłem cię zabić.
– Ojej, nie wiem, co się stało. Miałam naprawdę fajny sen i nagle twoja pojebana ręka
rąbnęła mnie w głowę, psując cały nastrój.
– I dlatego mnie obudziłaś? Z powodu jebanego snu? – pyta niedowierzającym tonem.
– Ale za to miłego – odpowiadam z rozdrażnieniem. – Poza tym zdaje się, że budząc cię,
wyświadczyłam ci przysługę.
Milczy, podczas gdy ja dyszę gniewnie.
– Co to za sen?
Mrugam kilka razy, zastanawiając się, dlaczego go to obchodzi. I dlaczego wciąż tkwi na
mnie.
– A co tobie do tego?
– Najwyraźniej sporo, jeżeli musisz mnie przez to bić.
– Ty uderzyłeś mnie pierwszy.
To dziecinna riposta, ale naprawdę żałuję, że wspomniałam mu o tym śnie. Przecież nie
powiem, że śniłam o nim i o tym, co miał mi właśnie zrobić.
– Co to za sen, bella? – dopytuje złośliwym tonem, a ja, niczym istny geniusz, otwieram
usta, by mu powiedzieć…
– Wiesz co? Niech ci będzie. Kiedy mężczyzna i kobieta czują do siebie pociąg, odbywają
stosunek płciowy. Właśnie to miało się stać w moim śnie, ale ty wszystko zrujnowałeś.
Zadowolony? To złaź.
Chciałam, żeby zabrzmiało to jak najmniej seksownie – znakomita technika rozpraszania
uwagi rozmówcy – tymczasem mam wrażenie, jakby Enzo sadowił się na mnie wygodniej
i nachylał jeszcze bardziej.
– Śniłaś o mnie – stwierdza ot tak.
Rozchylam usta, żeby zaprzeczyć, ale czuję, jakby płonęły mi płuca. Temperatura wokół
nas podnosi się na tyle, że nawet gdybym była w stanie wydusić z siebie jakiekolwiek słowa,
spłonęłyby w połowie drogi do jego uszu.
Podniecenie narasta między moimi nogami i znów zostaję przeniesiona do tego miejsca,
gdzie brakuje mi czegoś, czego nigdy nie powinnam była doświadczyć – dotyku Enza
Vitalego.
– Co ci robiłem?
– N-nic – jąkam się. – Obudziłeś mnie, pamiętasz?
– Znowu kłamiesz, Sawyer. Czuję twoją cipkę aż stąd. To nie jest nic.
Choć staram się opanować z całych sił, z gardła wyrywa mi się jęk.
Nie wiem, co mu odpowiedzieć. O wiele łatwiej byłoby rozłożyć przed nim nogi i pozwolić,
by zrobił swoje.
Wtem znowu rozlega się odgłos łańcuchów ciągniętych najpierw po metalowych
schodach, a potem korytarzem, aż do pokoju Sylvestra.
Wstrzymuję oddech i zastanawiam się, czy Enzo ze mnie zejdzie i dopadnie do drzwi. Nie
robi tego jednak, tylko złącza mi nadgarstki, przytrzymując je w miejscu jedną dłonią, po
czym drugą zaczyna sunąć po ramieniu, aż dostaję gęsiej skórki. A kiedy dojeżdża do
kołnierzyka koszulki i łapie go, wzdrygam się, ponieważ muska przy tym skórę. Po chwili zaś
kieruje dłoń na dół.
– Co robiłem w tym śnie? – powtarza, tym razem ciszej.
Jego dotyk sprawia, że nie potrafię sklecić sensownego zdania.
Kilka godzin temu wyrzucił mi w twarz, jak bardzo mnie nienawidzi, i przysiągł, że już
nigdy mnie nie tknie, nawet jeślibym o to błagała. Ile warta jest taka obietnica, skoro teraz
bawi się rąbkiem mojej koszulki i trąca opuszkami palców moje ciało jak klawisze fortepianu,
wygrywając na nich jednoznacznie zmysłową melodię? Innymi słowy: wcale nie jest lepszy
ode mnie i tak samo jak ja odrzuca zasady moralne, aby tylko zaspokoić swoje samolubne
zachcianki.
– Zamierzałeś mnie wyruchać – wyjaśniam. – Zamierzałeś zrobić dokładnie to, czego, jak
sam powiedziałeś, już nigdy nie zrobisz.
Milknie na chwilę.
Może lepiej byłoby trzymać język za zębami i po prostu pozwolić mu się przelecieć,
a potem, gdy już by się spuścił, wytknąć mu tę hipokryzję.
– Jeden koszmar więcej nie zrobi mi różnicy – szepcze.
Choć mnie nie uderzył, słowa te wystarczą, bym zalała się łzami.
W normalnych okolicznościach zaczęłabym wierzgać, próbując się spod niego uwolnić,
ale przepełniona tym razem innego rodzaju gniewem zarzucam ten pomysł. Skoro postrzega
mnie jako koszmar, stanę się najgorszą marą, jaka kiedykolwiek go nawiedziła. Sprawię, by
do końca życia budził się w środku nocy, pragnąc mnie, ale nigdy nie był w stanie tego
pragnienia zaspokoić. Pozwolę mu więc na jeszcze jeden raz. Tylko po to, by później
żałował, że mnie stracił.
– Nie zrobi różnicy – powtarzam beznamiętnie jak echo.
Jest wyraźnie zdeterminowany, by kontynuować. Ciekawe, czy chodzi mu tylko
o uwolnienie się od tych dręczących snów… Bardzo chciałabym się dowiedzieć, co mu się
śni. Milczę jednak, przytłoczona ukłuciem jego słów i napierającym na moje podbrzusze
kutasem.
– Byłaś nago? – dopytuje.
– Tak – szepczę.
Mruknąwszy, podciąga mi koszulkę i puszcza ręce, by zdjąć ją całkiem.
Chłodne powietrze natychmiast sprawia, że twardnieją mi sutki i cierpnie skóra. Choć cała
wewnątrz płonę, przebiega mnie dreszcz.
Następnie zsuwa mi majtki, po czym rozchyla moje uda, by ułożyć się między nimi.
Czując, jaka zrobiłam się mokra, zaczynam się rumienić. Mam dwojakie myśli: chcę, żeby
uświadomił sobie, jak bardzo pragnę być dotykana, ale jednocześnie nie chcę, by wiedział,
że to akurat jego pragnę.
Ponownie przesuwa mi ręce nad głowę i unieruchamia je, zawisając nade mną. Gorący
oddech owiewa moją czułą skórę, na co mimowolnie zaciskam mu uda na biodrach.
– Gdzie cię dotykałem? – pyta, gładząc drugą dłonią zewnętrzną część mojego uda.
Emanuje żarem, a każdy jego dotyk wręcz parzy.
– Sutki – wyznaję chrapliwie. – Ustami.
Niski pomruk wydobywający się z jego piersi przepływa falą po moich zakończeniach
nerwowych. Wciągam gwałtownie powietrze, gdy nachyliwszy się, chwyta zębami prawy
sutek, po czym zaczyna go ssać. Wyginam plecy w łuk i jęczę, wstrząsana ekstatycznymi
spazmami.
– Tak – szepczę, ocierając się o niego cipką, ale rozczarowuje mnie dotyk jego szortów.
Spodziewałam się obnażonego fiuta.
Powinnam była wspomnieć, że we śnie to on pierwszy rozebrał się do naga. Ot, dla mojej
własnej satysfakcji.
Kąsa dotkliwie, po czym puszcza sutek i unosi brodę tak, że w świetle księżyca widzę
wyraźnie jego rysy i przymrużone oczy.
To, jak niechętnie przyznaje przed samym sobą, że mnie pragnie, paraliżuje mnie. Ale
jednocześnie daje mi poczucie siły.
– Całowałeś moje uda, coraz wyżej – mówię wpatrzona w jego oczy. – Błagałeś, by móc
skosztować mnie językiem.
Wykrzywia kącik ust w uśmiechu, aż na policzku pojawia mu się dołeczek.
Te dołeczki zdradzają go za każdym razem. Gdyby nie one, tylko po oczach mogłabym
poznać, czy jest w danej chwili rozbawiony, czy nie.
– Powiedziałeś: „pozwól mi się skosztować, bella”. Moja cipka ociekała pożądaniem
dokładnie tak, jak teraz, a ty sam niemal śliniłeś się na jej widok.
Warczy przeciągle i siada, puszczając moje nadgarstki.
– Trzymaj ręce nad głową, Sawyer. Jeśli zechcesz mnie dotknąć, zasady są te same:
masz błagać.
Raczej się tego nie spodziewam, a mimo to, kiedy schodzi niżej między moje nogi,
natychmiast ogarnia mnie ochota, by zanurzyć mu dłonie we włosach. Opieram się jednak,
podczas gdy on urzeczywistnia przerwany przed chwilą słodki sen.
Całuje zmysłowo udo, cały czas patrząc mi w oczy, a ponieważ światło pada teraz na
niego pod innym kątem, cienie na jego twarzy nieco się wydłużyły, aczkolwiek nie przysłoniły
mu oczu i wciąż widzę w nich błysk pożądania.
Kiedy dociera do cipki, nieruchomieje na chwilę, pieszcząc czułe miejsce oddechem.
– Pozwól mi się skosztować, bella – szepcze demonicznym głosem z akcentem, który
brzmi o wiele lepiej niż we śnie.
Serce podchodzi mi do gardła, aż prawie wypowiadam desperackie „tak”.
Znów dostrzegam ten dołeczek, ale nie trwa to długo, ponieważ on już zanurza twarz
między moimi nogami i pociągłym ruchem języka przesuwa wzdłuż szparki.
Kolejny spazm, od którego mimowolnie się wyprężam. Z całej siły zaciskam pięści, aby go
nie dotknąć.
– O kurwa – jęczę zdyszana, ponieważ zaczął właśnie drażnić łechtaczkę energicznymi
machnięciami języka.
Mam wrażenie, jakby jej każdy pojedynczy nerw rozpalał się ogniem.
Jak to możliwe, że wywołuje tak intensywne doznanie?
Napieram na niego biodrami i przymykam oczy. Jestem już o krok od orgazmu. To ten sen
tak mnie rozbudził, Enzo zaś kontynuuje na jawie to, co sam w nim zaczął.
Chwytam poduszkę, na którą natrafiam dłonią, i wbijam w nią palce, on natomiast kieruje
uwagę niżej, by wniknąć we mnie stanowczo. Pracuje językiem tak zawzięcie, że czuję,
jakby pochłaniał mnie całą.
Jego pomruki przeradzają się w powarkiwanie.
– Jakie to uczucie być pożeraną żywcem?
– Czuję niedosyt – kwilę bez tchu. – Wolałabym, żebyś wyruchał mnie na śmierć.
Podnosi się na kolana i zdejmuje koszulkę przez głowę. Na widok linii jego tułowia,
oświetlonych księżycową łuną, dostaję ślinotoku.
Najchętniej skosztowałabym tego, co widzę.
Zaraz jednak Enzo ściąga szorty, odsłaniając coś znacznie bardziej apetycznego – jego
kutas sterczy wyprężony i lekko zakrzywiony ku górze.
To dlatego tak łatwo odnajdował te wszystkie czułe punkty w moim wnętrzu.
– Jak to możliwe, że Bóg wybrał cię na swojego ulubieńca?
Patrzy na mnie dziko.
– Sama go zapytasz, jak już cię do niego wyślę.
Przygryzam wargę, a gdy chwyta mnie za biodra, gwałtownie wzdycham. Unosi je na
wysokość własnych tak, że opieram się o łóżko samymi łopatkami, po czym naprowadza
fiuta na moje wejście i trzyma mnie w tej pozycji, jak gdyby zwiastował tym nadchodzące
spełnienie.
– Już cię do niego zabieram, bella.
– O kurwa, tak, niech poczuję cię całego w sobie…
Nie daje mi nawet dokończyć, tylko wchodzi, wyciskając ze mnie gwałtowny okrzyk.
Zamiera na chwilę, bym mogła dostosować się do jego rozmiaru. To, jak kompletnie mnie
wypełnia, jest wręcz nienaturalne.
– Ćśś, jeszcze usłyszy cię nasz gospodarz – mamrocze.
Jak na zawołanie za drzwiami rozlega się skrzypnięcie, na którego dźwięk puls
przyspiesza mi do wręcz niezdrowego tempa.
Zaciskam usta, starając się zachowywać jak najciszej, a Enzo w tym czasie się wysuwa,
by wykonać kolejne pchnięcie.
– Enzo, pozwól mi cię dotknąć – błagam, po czym, nie czekając na odpowiedź, chwytam
go za przedramiona.
Wyraźnie czuję grube, nabrzmiałe żyły ciągnące się pod skórą.
Po kilku chwilach łapie już równomierny rytm. Jutro na pewno zostaną mi ślady rąk na
biodrach.
Otwieram usta i wydaję z siebie niemy krzyk. Wyprężam się tak, że praktycznie dotykam
łóżka już tylko głową, podczas gdy on pieprzy mnie bez wytchnienia.
Pośród odgłosów uderzających o siebie ciał szukam dłońmi jego rąk.
– Boże! – wołam. Próbuję tłumić głos, ale bezskutecznie.
– Widzisz go już, maleńka? To poproś o przebaczenie.
– Dlaczego? – wysapuję niewyraźnie.
– Bo od teraz będziesz wielbić mnie.
Podkreśla swoje słowa energicznym pchnięciem, które wykonuje pod nieco innym kątem.
Trafia w czuły punkt, czym wywołuje lawinę elektryzujących doznań spływających po moim
kręgosłupie.
Boże, jak mogłabym go nie wielbić?
Seks z nim jest jak modlitwa i jeszcze nigdy nie modliłam się tak żarliwie.
Przygryzam mocno wargę, czując nadciągający orgazm. Próbuję go opóźnić, sycić się
chwilą, ale moje ciało wymyka się spod kontroli. Nakrywam dłońmi łechtaczkę i zaczynam
krążyć po niej palcami, aby spotęgować przyjemność.
– Enzo, muszę dojść – wypalam pospiesznie; mój głos jest cichy, ale dość wysoki.
– Dojdziesz, kiedy ci pozwolę – warczy.
Wtem czuję napór, a po chwili mężczyzna wnika we mnie palcem tuż nad kutasem,
rozciągając cipkę jeszcze bardziej.
Jestem całkowicie zaskoczona nowym doświadczeniem, aż z gardła wyrywa mi się jakiś
nienaturalny, nieludzki skowyt. Jeszcze nigdy żaden facet nie pieprzył mnie jednocześnie
kutasem i palcem. Do tego trafia nim w punkt G tak celnie, że mogłabym stracić
przytomność.
– O mój Boże, właśnie tak… Enzo… kurwa… – jąkam się, a całe moje ciało zaczyna
drżeć.
Choć czuję parcie na pęcherz, dobrze wiem, co mi robi, więc nie przejmuję się powolną
utratą panowania nad własnymi odruchami.
– Dojdź dla mnie, bella, wymaluj mnie sobą. Jeśli tego nie zrobisz, to powtórzę wszystko
od początku, aż nic z ciebie nie zostanie.
Ponownie zakrzywia palec i drażni nim to czułe miejsce bez opamiętania. Wystarczy kilka
sekund, bym eksplodowała niczym wulkan.
Ledwo przytomna, unoszę rękę i zakrywam nią usta, aby stłumić wydzierający się z nich
krzyk. Potem tracę wszelkie funkcje poznawcze. Moja dusza zostaje wyrwana z ciała, a ono
ulega całkowitej dewastacji. Pochłania mnie euforia, na której grzbiecie sunę z powrotem na
środek oceanu, gdzie poddaję się władzy nieograniczonej siły natury. Nie wiem jednak, czy
tym razem też się wynurzę. Może wcale tego nie chcę.
Gdzieś w oddali Enzo wychodzi ze mnie i uderza kutasem o cipkę, intensyfikując
bombardujące mój umysł wrażenia. Choć doświadczam tego wszystkiego bezpośrednio,
jednocześnie mam wrażenie, jakbym znalazła się gdzieś daleko i nie była w stanie
przetworzyć tych przeżyć za pomocą myśli. Wiem tylko tyle, że moje oczy mimowolnie
odpływają mi w głąb czaszki, a ciało ogarniają konwulsje.
Nagle Enzo wchodzi we mnie ponownie i łapie za biodra jak wcześniej. Uderza zaciekle,
by moment później zatracić się w ekstazie wraz ze mną. Słyszę, jak ryczy moje imię, od
czego aż cierpnie mi skóra.
Wreszcie wracamy do świata rzeczywistego, a ja zostaję wyciągnięta z morza błogości.
Powoli odzyskuję zmysły i budzę się w swoim ciele.
Leżę płasko na plecach, podczas gdy Enzo wisi nade mną. Ciągle tkwi w moim wnętrzu,
ale już się nie porusza. Ze zwieszoną nisko głową drży w milczeniu.
– Enzo? – zagaduję skrzeczącym głosem.
Niepokoję się, że być może już żałuje tego, co właśnie zrobiliśmy.
Wtem prostuje się, a mnie oczy prawie wychodzą z orbit.
Jest cały pokryty moim wytryskiem. Błyszczące linie ściekają mu po torsie i mięśniach
brzucha, podkreślając kontury. Dokładnie tak, jak tego chciał.
– Och – wzdycham tylko, bo odbiera mi mowę. Chwytam odrzucony wcześniej na bok T-
shirt i siadam. – Wytrę cię.
Jak tylko unoszę rękę, unieruchamia ją, łapiąc mnie za nadgarstek.
– Nie.
Cofam więc niezdarnie dłoń i przysuwam się do ściany. Łóżko jest całe przemoczone, na
szczęście głównie po jego stronie.
– Czy to był koszmar, na jaki liczyłeś? – mamroczę, czując narastające między nami
napięcie.
Spogląda na mnie.
– Nie. Był o wiele gorszy.
Przełykam ślinę. Tak naprawdę nie wiem, jak mam rozumieć jego słowa. Czy to znaczy,
że mu się podobało, czy że serio było aż tak tragicznie? A zresztą – co za różnica… Znowu
wracamy do nienawidzenia się.
W duszącej ciszy owijam się kocem i odwracam do niego plecami.
Naszej pierwszej wspólnej nocy rozmawialiśmy, a potem syciliśmy się w milczeniu
poczuciem spełnienia po seksie. Teraz zaś jedyne, co czuję, to zimno, któremu towarzyszy
skrzypienie za naszymi drzwiami i odgłos ciągniętych po podłodze łańcuchów.
ROZDZIAŁ 17

Enzo

– Rekiny często pływają wokół wyspy? – pytam, wpatrzony w dwie płetwy grzbietowe, które
co rusz wyłaniają się z wody.
Nie jestem pewien, ale są tu chyba trzy sztuki.
Sylvester staje obok zdyszany, przenosząc ciężar ciała na swoją nogę.
– Cały czas – odpowiada. – Dlatego to takie zdradliwe miejsce. Polują na foki.
Przytakuję i krzyżuję ręce na piersi. Oddałbym wszystko, żeby móc tam z nimi popływać –
chwycić je za płetwy i poczuć, jak się pode mną poruszają. Nie da się tego z niczym
porównać, co tylko mi przypomina, w jak beznadziejnym położeniu się znalazłem.
– Lubisz rekiny, co nie? – pyta niepewnie.
Przez cały ranek panowała jakaś niezręczna atmosfera. Jestem prawie pewien, że
Sylvester słyszał nas w nocy, ale bynajmniej się tego nie wstydzę. A ponieważ on zwykle
głośno komunikuje swoje niezadowolenie, podejrzewam, że jemu też się podobało.
Chory pojeb.
Nadal się nie lubimy, ale żeby nie pogarszać sytuacji, odpowiadam:
– Tak. To niesamowite stworzenia.
– Pływałeś z takimi?
– Regularnie – wyjaśniam.
Rechocze, kręcąc głową, jak gdyby nie mógł uwierzyć.
– I bez klatki też?
– Jak najbardziej. Ale kiedy jestem w oceanie, nie dotykam ich. Szanuję ich przestrzeń.
Prowadzę ośrodek badawczy w Port Valen. Mamy tam zagrody, do których je zwabiamy,
kiedy chcemy przeprowadzić testy. Wtedy zwykle pływam z nimi.
– I trzymacie je tam na stałe?
– Nie, nigdy. Nie powinny żyć w niewoli.
Kiwa głową, dziwnie milczący. Ignoruję to jednak, skupiając całą uwagę na rekinie. Wizja
wejścia do wody i popływania z nimi kusi, ale wiem, że nawet z moim doświadczeniem
byłoby to zbyt niebezpieczne. Szczególnie że upatrzyły sobie ten obszar jako miejsce
polowań.
– Wybaczcie za wczoraj – przeprasza. – Mnie nigdy się cuś takiego nie przydarzyło. Nie
dziwota, żeście najedli się strachu.
Powoli kieruję na niego wzrok.
Starzec patrzy na piasek i delikatne fale rozbijające się o jego drewnianą nogę, która
zaczyna zapadać się w ziemię. Jest spięty, ale trudno stwierdzić, czy to przez to, co mówi,
czy może po prostu nie lubi mojego towarzystwa.
– Widocznie duchy za nami nie przepadają. Dziwne, skoro to nie my posłaliśmy je na
tamten świat.
Zaśmiewa się, ale brzmi to nieautentycznie.
– Może chciały prosić was o pomoc? Nie powiem, mnie też niezbyt miło się z nimi żyje.
– Dlaczego nie opuścisz tego miejsca? – pytam, ponownie wbijając wzrok w wodę, choć
cały czas obserwuję go kątem oka.
Nie mam do niego za grosz zaufania.
– A gdzie ja pójdę? Mieszkałem na tej wyspie trzydzieści dwa lata, zanim wyłączyli
latarnię na dobre w dwa tysiące dziesiątym. Przyjechał żem tu jako osiemnastoletni chłystek.
Toć gdybym teraz wrócił do normalnego świata, nie odnalazłbym się w nim. Jak więzień, co
to większość życia przesiedział w mamrze.
– Sawyer wspomniała coś o twojej córce – zagaduję.
– Ta, swego czasu miałem rodzinę – przytakuje, choć jego ton robi się nieco napięty. –
Próbowałem urządzić tu prawdziwy dom, ale… niektórych nie da się przekonać. Ale ja
uparty, to i nie odpuszczałem.
Spoglądam na niego.
– Pewnie trudno było ci się pogodzić z ich odejściem.
Nie odpowiada, a zamiast tego odwraca się do mnie i wskazuje kciukiem za siebie.
– Dziś w nocy bedzie sztorm. Za godzinę lepiej być już w środku. Szybko nadchodzą, a i
fale robią się wtedy potężne. Zresztą samiście zdążyli się o tym przekonać. – Przed
odejściem poklepuje mnie kilka razy po plecach, na co zaciskam pięści.
Choć ręce trzymam skrzyżowane, chowam dłonie pod pachy, żeby przypadkiem nie
przywalić mu w łeb.
– Sylvester?! – wołam za nim, ale się nie odwracam.
Nic nie mówi, ale słyszę, że się zatrzymał.
– Nie dotykaj mnie więcej. I nie dotykaj Sawyer.
Odpowiada mi złowieszcze milczenie. Jak gdyby seryjny morderca dyszał tuż za mną,
gotów do zadania śmiertelnego ciosu. Chyba nawet nie miałbym nic przeciwko, gdyby
spróbował.
Po chwili jednak rusza i odchodzi bez słowa.
– Trzeba było nic nie mówić – odzywa się łagodny głos za moimi plecami.
Tym razem się odwracam, a Sawyer podchodzi niepewnym krokiem.
– Mam mu pozwolić na ubliżające mi gesty tylko po to, żeby uniknąć spięć?
Zaciska mocno wargi, po czym przytakuje.
– Słuszna uwaga. Przepraszam.
Potrząsam głową i kieruję wzrok ponownie w stronę wody. Choć wcześniej miałem do
siebie pretensje o to, jakie uczucia Sawyer we mnie wywołuje, teraz to mnie robi się głupio
z powodu tego, jak ona czuje się przeze mnie.
– Nie chcę twoich przeprosin. To mężczyźni wpoili ci ten nawyk. Tymczasem to oni
powinni cię przepraszać.
– A ty mnie przeprosisz? W końcu jesteś jednym z nich.
– Jeśli będę czegoś żałował – mamroczę.
Ma rację. Powinienem to zrobić. Ale z drugiej strony nie jestem kłamcą i chociaż
faktycznie odzywa się we mnie poczucie winy, nie potrafię jeszcze w pełni go zaakceptować.
– Źle postąpiłam. Zjebałam po całości.
– Zgadza się – odpowiadam. – Ale nie jest ci żal, bo cię przeleciałem, tylko przez to, że
cię nastraszyłem.
Milczy przez chwilę.
– To prawda. Bałam się przez całe życie i przez całe życie mnie dotykano. Twój dotyk nie
boli, ale zacznie, jeśli nie będę czuła się przy tym bezpiecznie.
W przypływie wściekłości dopadam do niej i patrzę prosto w oczy.
– Czyli sprawiłem, że poczułaś to, co czułem ja? Nie przeczę, że jestem czarnym
charakterem w twojej historyjce, maleńka, ale nie obrażaj mnie, zachowując się, jakbyś to
nie ty skrzywdziła mnie pierwsza.
Przygryza dolną wargę, żeby ukryć jej drżenie, na co unoszę dłoń i kciukiem wysuwam ją
spomiędzy jej zębów.
Sawyer wciąż pachnie oceanem i jest tak kurewsko piękna. I właśnie to boli mnie
najbardziej.
– Nie chowaj łez, bella. Jesteś taka ładna, kiedy płaczesz.
– Jestem…
– Powiedziałem, że przeproszę cię dopiero, gdy będę mógł to zrobić szczerze. Tobie
sugeruję to samo – mówię, po czym się odwracam.
Myślałem, że dzięki temu będzie mi łatwiej oddychać, ale sama jej obecność zapiera mi
dech w piersiach.
Nie mogę przestać myśleć o ubiegłej nocy, cały czas odtwarzam w głowie jej przebieg.
Zarzekałem się, że już nigdy jej tknę, a mimo to uległem w chwili słabości, wciąż roztrzęsiony
wspomnieniem mojej matki, która porzuciła mnie na schodach i odeszła, zanosząc się
śmiechem.
Musiałem odwrócić czymś od tego swoją uwagę, a widok rozochoconej Sawyer okazał się
idealnym pretekstem – oto miałem przed sobą kogoś, kto wbrew własnej woli nie potrafił mi
się oprzeć. Z kolei mnie zależało jedynie na tym, aby dopilnować, żeby faktycznie nie mogła
wyrwać się z moich objęć.
Pomimo tego, jak wielkim okrucieństwem potrafię się wykazać, ona nadal jest tak
kurewsko uległa, jak gdyby została dla mnie wręcz stworzona.
Suor Caterina33 powtarzała, że wszyscy jesteśmy bożymi stworzeniami, ale ja nigdy nie
wierzyłem w te bzdury. Jednak jeśli to prawda, to Bogu należy się wpierdol za uczynienie jej
zmorą mojego życia. I za to, że stała się moim największym pragnieniem.
Czy to był koszmar, na jaki liczyłeś?
Nie, był o wiele gorszy.
Właśnie tak. Zupełnie, jakbym zebrał cały swój opór w jednym punkcie, a ona wyjebała go
za jednym zamachem, pozostawiając mi jedynie mgliste wspomnienie odczuwanej do niej
wcześniej awersji.
– Przepraszam. Naprawdę jest mi przykro. Być może tobie też. Czy to nie dlatego
powiedziałeś Sylvestrowi, żeby mnie już nie dotykał? – naciska. – Bo nie chcesz, żeby
krzywdzili mnie kolejni mężczyźni?
Wzruszam ramionami.
– Jeśli cię skrzywdzi, to zrobię to, o czym mówiłem.
Na samą myśl o wyryciu swojego imienia na jej skórze, twardnieje mi kutas. Ta
dziewczyna ma w sobie coś takiego, że trudno mi jej współczuć, kiedy ją krzywdzę.
W dodatku to tak bardzo uzależnia…
Staje bliżej, przez co muszę spojrzeć w dół. Na jej twarzy maluje się grymas
niezadowolenia.
Co za uroczy widok.
– Przecież to samo w sobie byłoby wyrządzeniem mi krzywdy.
– Nigdy nie powiedziałem, że nie chcę cię skrzywdzić.
– Nie wyryjesz swojego imienia na mojej skórze, psycholu.
Unoszę brew.
– No to patrz, bella ladra.
Prycha.
– Lubisz mnie pieprzyć, zadając mi ból, Enzo. Powiedziałeś, że już tego nie zrobisz,
chyba że będę cię o to błagała. A ja nie zamierzam się przed tobą płaszczyć.
– Akurat pod tym względem jesteś tak samo niewiarygodna jak ja. Ostatnia noc pokazała
to dobitnie. Być może cię zaskoczę, maleńka, ale nie wierzę w ani jedno twoje słowo.
Opuściwszy ręce, rzucam jeszcze jedno spojrzenie na coraz bardziej niespokojny ocean
– nawet te niewielkie docierające tu fale coraz gwałtowniej obmywają nasze stopy –
i gęstniejące ciemne chmury, po czym się odwracam i odchodzę.
Zwracam wzrok ku latarni i z niepokojem myślę o spędzeniu kolejnej nocy w zamkniętym,
ciemnym pokoju, mając za towarzystwo własne myśli i dziewczynę, od której nie potrafię się
uwolnić. I to nawet kiedy nie ma jej w pobliżu.
– To nie jest tak, że nieustannie kłamię, wiesz?! – woła, goniąc za mną, przez co potyka
się o kamień.
Kręcę głową i zastanawiam się, jak to możliwe, że taka niezdara nie ma wybitego zęba
albo nosa pokrzywionego od złamań. Nie jestem w stanie policzyć, jak wiele razy, odkąd się
tu znaleźliśmy, o mało nie upadła na twarz.
– A skąd niby miałbym wiedzieć, kiedy akurat mówisz prawdę? – ripostuję. – Przecież już
na wstępie okłamałaś mnie co do swojej tożsamości.
– Owszem, przedstawiłam ci się fałszywym imieniem, Enzo, ale nie udawałam nikogo,
kim nie jestem.
Moja złość znów zaczyna wrzeć niczym czajnik pozostawiony zbyt długo na palniku. Po
raz kolejny się odwracam i dopadam do niej.
Zaskakuję ją tym, przez co się wzdryga i prawie upada na tyłek. Zszokowana robi wielkie
oczy i spogląda na mnie, podczas gdy ja wypalam:
– I znowu kłamiesz. Oczywiście, że udawałaś kogoś, kim nie jesteś, Sawyer. Bo
dziewczyna, którą zabrałem do domu, nie była tą samą, która mnie potem okradła. Nie
obchodzi mnie, co mi o sobie powiesz, bo wszystko doskonale widzę. Vuoi sapere cosa
vedo34? Kłamliwą złodziejkę, której zależy wyłącznie na sobie.
W połowie mojej wypowiedzi jej oczy zachodzą łzami. Sprawia wrażenie tak kurewsko
smutnej, ale cały czas wydaje mi się, że to tylko maska. Uroczy kostium, w który przebiera
się, aby wziąć innych na współczucie.
Kurwa, aż mam ochotę ją udusić, a jednocześnie cofnąć swoje słowa. Tak bardzo miesza
mi w głowie, że nie myślę trzeźwo. Jak to jest, że pragnę ją skrzywdzić, a jednocześnie
chronić przed samym sobą?
Odwracam się z warknięciem, ale ona chwyta mnie za rękę. Nie wiem, co takiego
dostrzega w moich oczach, gdy rzucam jej spojrzenie przez ramię, ale to wystarczy, by
cofnęła dłoń, jak gdyby złapała rozgrzany do czerwoności pogrzebacz.
– Nie chciałam cię okradać, Enzo – zapewnia. – Po prostu… nie miałam wyboru.
Zrywa się wiatr, który szarpie gwałtownie nasze włosy i ubrania. Jest tak porywisty, że aż
cały się spinam.
– Zawsze mamy wybór. Mogłaś wybrać inną drogę życiową niż okradanie ludzi.
– Nie mogłam! – wykrzykuje łamiącym się głosem.
Cała się trzęsie. Nie wiem tylko, czy to przez kotłujące się w niej emocje, czy może
z powodu coraz zimniejszych podmuchów. Zalewa się łzami, a te spływają jej po policzkach,
gdy posyła mi pełne żalu spojrzenie.
Nienawidzę jej w tym momencie jeszcze bardziej. Im dłużej na nią patrzę, tym trudniej mi
oddychać. Wkurza mnie, że ma nade mną taką kontrolę – jakby była w stanie wyssać cały
tlen z mojego organizmu.
– Niby dlaczego, Sawyer?! – krzyczę w odpowiedzi, rozkładając ręce.
Zapieram się z całych sił pod wpływem coraz mocniejszych podmuchów wiatru. Musimy
wracać do środka, ale chciałbym się najpierw dowiedzieć, dlaczego robi coś tak okropnego.
Odwraca jednak wzrok, broda jej drży.
Opuszczam ręce i się prostuję. Wnioskując po wyrazie jej zdradzieckiej, pięknej twarzy,
stwierdzam beznamiętnie:
– Nie powiesz.
Kręci głową, zalewając się kolejną falą łez. Otwiera usta, ale zaraz zamyka je ponownie
z braku odpowiednich słów.
I tak straciłem już zainteresowanie.
Tym razem, kiedy się odwracam, nie zatrzymuje mnie. Docieramy do latarni
w ogłuszającym milczeniu.
Sylvester postawił na stole trzy szklanki whisky oraz kilka zapalonych świec.
– Prąd zara wysiądzie – oznajmia, patrząc na nas porozumiewawczo.
Nie wiem, czy nas słyszał, ale mam to gdzieś.
– Chyba pójdę… – zaczyna Sawyer, ale Sylvester macha ręką.
– Ejże, nie każ starcowi pić samemu. Możecie dziś posiedzieć dłużyj. Nie lubię sztormów.
Sawyer odchrząkuje i kiwa głową, wymuszając uśmiech.
– W porządku.
Zerka na mnie przelotnie, po czym mija i siada przy stole. Specjalnie zajmuje miejsce
obok Sylvestra.
Nie wiem dlaczego, ale mnie tym wkurwia, przez co moja niechęć do niej się pogłębia.
Wkurza mnie wszystkim, co robi.
Po cichu siadam naprzeciwko nich i rozpieram się na rozklekotanym drewnianym krześle.
Przysunąwszy sobie szklankę whisky, popijam powoli. Alkohol rozlewa się goryczką po moim
języku i spływa, piekąc w gardło. Dokładnie tak jak lubię.
Obserwuję pozostałą dwójkę.
Podczas gdy Sawyer kuli się pod ciężarem mojego spojrzenia, Sylvester bez wahania
stawia mu opór.
– A może poznamy się dziś lepij, zamiast tak żyć ze sobo jak jacyś obcy?
Sawyer wypija whisky jednym haustem i wzdycha z sykiem, po czym odstawia
gwałtownie szklankę.
– Tak! Może zaczniemy od ciebie, Sylvester? Opowiedz coś o sobie. – Entuzjazm w jej
głosie jest wyraźnie sztuczny. Ledwo panuje nad emocjami. – Jak straciłeś nogę?
Jej pytanie było nie na miejscu, ale że sam nie należę do grzecznych, więc się nie
odzywam.
Dostrzegając napięcie między nami, Sylvester odchrząkuje.
– Szkaradnica35. Dziabnęła mnie niedługo po narodzinach drugiej córki, Kacey. Mało
brakło, a wpędziłaby człowieka do grobu, ale w ostatniej chwili zabrali mnie do szpitala
i odratowali. Tylko w nogę wdała się zgorzel, to musieli urżnąć.
Sawyer marszczy brwi.
– To lipa – podsumowuje.
Kręcę głową. Czasami odnoszę wrażenie, że ma jeszcze gorsze maniery niż ja.
Sylvester nic nie mówi, a niezręczna cisza skłania Sawyer do zadania kolejnego pytania.
– Wspominałeś o rodzinie – zagaduje. – Opowiesz o nich coś więcej?
– Ta – przytakuje. – Byłem żonaty z Raven ponad trzydzieści lat. Wyspę na jej cześć
nazwałem. Ale że nie lubiła tego miejsca, to i któregoś dnia odeszła. A kilka miesięcy później
wyłączyli latarnię. Nawet się nie pożegnała. Od tamtyj pory siedzę tu sam.
Sawyer pomrukuje, choć wcale nie sprawia wrażenia bardzo zainteresowanej jego
losami.
– To nieładnie. – Wtem kieruje na mnie ostre niczym sztylet spojrzenie. – A jak to jest
z tobą, panie idealny? Opowiedz mi o swoim doskonałym życiu.
Mrużę oczy i celowo biorę kolejny łyk, żeby ją zirytować. Widzę, że się denerwuje, ale
mimo to nic nie mówi.
– A co chciałabyś wiedzieć, Sawyer? Coś o moim idealnym dzieciństwie? Jak na ironię, to
właśnie wtedy wyhodowałem w sobie nienawiść do kłamców. Dzięki mojej idealnej matce.
Jej twarz łagodnieje, ale nie zamierzam się nad sobą rozczulać.
– Dorastałem w Rzymie. Byliśmy bardzo biedni, przez co mama robiła różne podejrzane
rzeczy, aby zarobić na utrzymanie. Kiedy tylko mieliśmy dość pieniędzy, chodziliśmy do
Regoli, piekarni, w której sprzedawali najlepsze maritozzo36. W takie dni czułem się, jakby to
było święto. Myślałem, że nasze życie już zawsze będzie tak wyglądać, aż nadeszły moje
dziewiąte urodziny. Zostawiła mnie wtedy na schodach Basilica di San Giovanni37,
zarzekając się, że zaraz wróci. Chcesz wiedzieć, jak długo na nią czekałem?
Przełyka ślinę i siada prosto. Zamiast odpowiedzieć, odwraca wzrok.
Wyginam kącik ust w uśmieszku, choć przecież nie ma nic zabawnego w porzuceniu
dziecka przez matkę.
– Otóż cały czas na nią czekam – kończę, nie odrywając od niej wzroku.
Jeśli myśli, że ona jedyna na całym świecie cierpiała, to bardzo chętnie poznam ją z tym
chłopcem nadal siedzącym na schodach w przekonaniu, że mama zaraz wróci.
Sylvester posyła mi surowe spojrzenie, po czym odwraca się do Sawyer. Przez moment
całkiem zapomniałem o jego obecności.
– A ty, młoda damo, co nam powiesz?
Sawyer pociąga nosem, nachyla się i bierze butelkę whisky. Napełnia szklankę do połowy,
by za chwilę wypić spory łyk.
– Ostrożnie. Nie za dużo, jak na takie małe ciałko?
– Moje małe ciałko jest w stanie wiele znieść – odparowuje.
Jej słowa działają na mnie jak zapalona zapałka rzucona na benzynę. Momentalnie robi
mi się gorąco, a atmosfera między nami wyraźnie się zagęszcza. Czuję mrowienie pod skórą
i coś jakby pierwsze wstrząsy zwiastujące trzęsienie ziemi.
Niech prowokuje mnie tak dalej, a pokażę jej, jak bardzo się myli. Jeśli serio uważa, że
nie ma kontroli nad swoim życiem i podejmowanymi przez siebie decyzjami, to może
faktycznie powinienem jej uzmysłowić, co to znaczy być prawdziwie nieokiełznanym. A jeśli
sądzi, że teraz jest rozbita, to chętnie przekonałbym się, co powie po tym, gdy już z nią
skończę.
Unoszę brew i biorę kolejny łyk, cały czas na nią patrząc.
– Moi rodzice nie byli może najgorsi – stwierdza – ale na pewno kochali bardziej Kevina.
– Milknie, po czym zerka na Sylvestra. – To mój brat bliźniak. Pewnie nie spodziewałeś się,
że jest dwoje takich gagatków, co? – Nie daje mu jednak odpowiedzieć i odwraca się do
mnie z wredną miną. – Dorastałam w ładnym domu z placem zabaw w ogródku. Mieliśmy
nawet trampolinę. Wszystkie dzieciaki z sąsiedztwa przychodziły się do nas bawić.
Normalnie zajebiste życie, co nie? – Milknie, czekając w napięciu na odpowiedź.
Sylvester bąka:
– No, zdawałoby się.
– Otóż nie – odpiera Sawyer, odstawiając z hukiem szklankę, aż część alkoholu wylewa
się na blat.
Sylvester otwiera usta, najpewniej żeby ją upomnieć, ale ona nie daje mu dojść do głosu.
– Wiecie, jak to jest z tymi pozornie idealnymi rodzinami? Nikt nie podejrzewa, jaką
brzydotę w sobie skrywają. Nawet cholerni rodzice zapatrzeni w swojego idealnego synka,
który w ich oczach nigdy by niczym nie zawinił. – Podnosi szklankę, by dopić resztę.
Ogień w mojej piersi szaleje, wydzielając gęste opary toksycznego dymu, jak gdyby
spalały się w nim jakieś plastikowe odpady.
Sawyer odstawia pustą szklankę na stół i odsuwa ją od siebie. Wbija w nią wzrok jak
w kryształową kulę, w której ukazują się wszystkie przeżyte przez nią koszmary.
Nagle, acz zgodnie z zapowiedzią, gasną światła. Gdyby nie świece, siedzielibyśmy
w całkowitych ciemnościach. Pomarańczowy blask oświetla jej twarz, ale nawet w półcieniu
nie jest w stanie zamaskować bólu, który się na niej maluje.
Ciszę rozrywa grzmot, a zaraz po nim łoskot fali rozbijającej się o klify.
– Kev wstąpił do policji – mówi cicho, a ja czuję ucisk w piersi. – A gliniarze, jak to
gliniarze, wszędzie mają kumpli o podobnym poczuciu moralności.
– Co takiego zrobił? – pytam głosem przypominającym warczenie psa.
– Nalej mi jeszcze, Syl – prosi, zamiast odpowiedzieć.
Stary nalewa jej na dwa palce.
– Wystarczy ci już – ostrzegam.
– Chcesz, żebym odpowiedziała na twoje pytanie czy nie? – wypala, po czym popija.
Zaciskam zęby. Mam ochotę powiedzieć, że jej tajemnice nie są warte użerania się z nią
po pijaku, ale mnie uprzedza.
– W szkole mieliśmy z Kevinem mnóstwo przyjaciół. Choć obydwoje byliśmy lubiani, moja
popularność zaczęła mu z czasem uwierać. W związku z tym coraz bardziej izolował mnie
od innych. W szkole średniej rozgłosił plotki, przez które straciłam przyjaciół i stałam się
ofiarą prześladowań. W rezultacie coraz więcej czasu spędzałam samotnie w domu. Rodzice
często wychodzili, zostawiając nas z opiekunką. Nie była wredną dziewczyną, ale
nieustannie siedziała na telefonie, gadając z chłopakiem, i nie interesowała się nami. –
Wzrusza ramionami, jak gdyby to nie było nic takiego. – Dlatego też nigdy nie zauważała, jak
Kevin się ze mną… bawił.
– Kurwa mać – mamroczę pod nosem, a gniew dosłownie sączy się z moich porów.
Znów robię się niespokojny, ale tym razem ogarnia mnie chęć dorwania jej brata w swoje
łapy i skręcenia mu karku.
Zużyła na to wyznanie chyba całą odwagę, bo widzę, że już traci pewność siebie.
Z obojętnym wyrazem twarzy opróżnia trzecią szklankę, gwałtownie odchylając głowę do
tyłu. Przełknąwszy, znowu zwraca ku mnie oczy; nie są już jednak błyszczące i pełne bólu,
a raczej zamglone i zagubione.
Gdybym miał porównać, które z nas nosi na barkach większy ciężar swojej przeszłości,
odparłbym, że zdecydowanie Sawyer. Jej koszmary są dla niej wyraźnie zbyt ciężkie i widać
po niej, że sama nie wierzy, by kiedykolwiek miała się od nich uwolnić własnymi siłami.
Kiedy wylądowaliśmy na tej wyspie, powiedziałem jej, że jest słaba. Teraz jednak
uświadamiam sobie, jak bardzo się myliłem. Strach i słabość to dwie różne rzeczy. Potrzeba
siły, żeby wstawać za każdym razem, gdy zostaje się powalonym na ziemię.
– Wygląda na to, że kawał z niego drania – komentuje Sylvester, kładąc jej pocieszająco
rękę na dłoni.
Napinam szczękę. Jedyne, co powstrzymuje mnie od rozbicia mu butelki na łbie, to fakt,
że Sawyer cofa dłoń.
– To prawda. Podobnie jak jego kumple w mundurach. Ale to nic, nie znajdą mnie.
Sylvester siada przodem do niej.
– W takim razie możesz zostać tu ze mną, skarbeńku.
– Wykluczone – rzucam.
Zaraz stracę nad sobą panowanie. Nie wiem tylko, co zrobiłbym najpierw: zabrał stąd
Sawyer czy udusił starego.
– Wtedy to już faktycznie nikt by mnie nigdy nie znalazł – przytakuje dziewczyna.
Poklepuje Sylvestra po dłoni, którą ten wciąż trzyma w tym samym miejscu na stole. –
Zastanowię się. Teraz jednak kręci mi się w głowie i nie jestem w stanie myśleć.
Sylvester przygląda się w milczeniu, jak Sawyer wstaje, z trudem łapiąc równowagę.
Natychmiast zrywam się na równe nogi i pomagam jej stanąć prosto. Chwyciwszy ją za ręce,
przyciągam ku sobie.
Czuję obrzydzenie spływające mi po kręgosłupie. Wywołane nie tylko jej opowieścią, ale
też tym, jak gapi się na nią ten stary pryk. Jak gdyby już postanowił, że ona tu zostanie,
i pozostało mu tylko dopilnować, by tak się stało.
ROZDZIAŁ 18

Sawyer

Mam wrażenie, jakby cały świat wraz ze mną znalazł się pod wodą. Zastanawiam się, czy to
może sztorm rozszalał się tak bardzo, że nas utopił, i jeszcze sobie tego nie uświadomiłam,
czy też może to tylko mój umysł płata mi figle.
Enzo niesie mnie – czy raczej ciągnie – do pokoju.
Żołądek mi się skręca, jak zawsze, kiedy wspominam Kevina.
Stęskniłaś się, pętaku? Bo ja za tobą tak…
– Czy teraz dotykanie mnie niepokoi cię jeszcze bardziej? Skoro wiesz, że mój brat też
lubił to robić? – pytam gorzko.
– Sawyer – warczy, po czym stawia mnie prosto, by spojrzeć mi w oczy.
Wszystko wokół wiruje, nie dam rady tak wystać. Poza tym robi mi się niedobrze, a z
każdym ruchem czuję, jak alkohol wręcz chlupocze w moim brzuchu.
Chichoczę, wyobrażając sobie, jak nakazuję moim narządom wewnętrznym spacyfikować
intruza i opanować sytuację pod groźbą, że urządzę im dodatkową musztrę. Wtem robię
kwaśną minę i marszczę brwi. Może faktycznie przydałoby im się trochę wysiłku. W końcu
sporo czasu minie, zanim znowu zaczną funkcjonować prawidłowo.
– Spójrz na mnie – rozkazuje.
Ciemno tu. Jedynie światło księżyca, wpadające przez brudną szybę, rozjaśnia nieco rysy
jego twarzy i spowite cieniem oczy. Aczkolwiek nawet ono chwilami ginie w paszczy
szalejącej na zewnątrz nawałnicy.
– Nie mogę – odpowiadam.
Czuję jego gorący oddech na ustach, kiedy przysuwa się bliżej.
– Nigdy nie myśl o sobie tak, jak chcieliby tego twoi oprawcy. Ja na pewno tak o tobie nie
pomyślę. Jesteś warta znacznie więcej niż rola, do jakiej chcieli cię sprowadzić.
Wykrzywiam twarz, nie wierząc w ani jedno jego słowo.
– Zamierzam ci to udowodnić – obiecuje. – To, co ci wyrządzono, nie określa tego, kim
jesteś. Wyznaczyło ci tylko nową ścieżkę do poznania innej wersji siebie. Nikt nie może cię
do niczego zmuszać. Ty decydujesz o tym, kim jesteś. To wyłącznie twój wybór, Sawyer.
Chyba mam łzy w oczach. Na dodatek ogarnia mnie ten tak dobrze mi znany smutek.
Nawet alkohol nie jest w stanie go rozcieńczyć.
Przez tak długi czas wmawiałam sobie, że będzie trawił mnie niezależnie od tego, dokąd
i jak długo będę uciekać. Teraz jednak zrozumiałam, iż to ja trzymałam się tego uczucia jak
dziecko swojej ulubionej zabawki.
– Dość uciekania, maleńka. Niech cię odnajdzie. Chcę mieć przywilej odebrania mu życia
za to, że tknął coś należącego do mnie.
Żołądek mi się ściska. Chciałabym zrzucić to na karb alkoholu, ale nie jestem aż tak
głupia.
– Wtedy nie należałam do ciebie. Nie miałeś nawet pojęcia o moim istnieniu.
Muska kciukiem mój policzek, ale nie ma w tym geście żadnej czułości. To raczej jak
dotyk mordercy mającego cię za chwilę zabić.
– Od zawsze byłaś mi pisana – stwierdza.
Jego słowa nie mają dla mnie sensu – tak gorące i lodowate jednocześnie… Chciałabym,
żeby były prawdą, ale to niemożliwe.
– To, czy żyje, nie ma znaczenia. Zawsze będzie mnie nawiedzał – wyjaśniam
zachrypniętym głosem. Przytłacza mnie autentyczność tego stwierdzenia.
– W takim razie ja będę cię nawiedzał z jeszcze większą siłą. – Kiedy już sprawia
wrażenie, jakby miał mnie pocałować, odsuwa się. – Zaprowadźmy cię do łóżka.
Znów słychać grzmot, aż z przerażenia wskakuję mu w ramiona. W uszach dudni mi
serce walące jak młot. Gdy tylko spoglądam przez okno, kolejna błyskawica uderza w wodę,
a jej błysk rozświetla otoczenie na tyle wyraźnie, że widać sunącą w naszym kierunku
ogromną falę.
– O mój Boże – wzdycham, wtulając się w Enza, kiedy wielki bałwan rozbija się o bok
latarni.
Choć woda przez kilka sekund napiera na budynek z potężną siłą, konstrukcja dzielnie
stawia jej opór, a okno nawet nie drży.
– Ale… Ale mocne okno… – wysapuję, wciąż roztrzęsiona.
Wtem w ciemności dostrzegam kolejną wzbierającą falę.
– Latarnie buduje się z myślą o właśnie takich warunkach. Idziemy do łóżka – ponagla.
Wydaje mi się, że jego ton nie brzmi aż tak szorstko jak zazwyczaj. Ale może to tylko
alkohol zaburza moją percepcję.
– Hej, Enzo? – zagaduję, gdy pomaga mi się położyć.
– Hmm? – mruczy.
– Postaraj się nie osądzać, dobrze? Kevin zawsze powtarzał, że nikt mi nie uwierzy.
I cóż… miał rację: nikt nigdy nie uwierzył. I chyba wolę, by tak już zostało. Byś myślał, że
jestem kłamczuchą.
– Nie będę cię osądzał – mówi łagodnie.
– To dobrze – przytakuję, niezdarnie padając na łóżko. Chciałabym, żeby pokój przestał
już wirować. – Może zostanę tu na zawsze – wzdycham kapryśnie. – Zamieszkam w jaskini
ze świetlikami, a Sylvester będzie moim sąsiadem. Przynajmniej już nikogo bym nie
skrzywdziła.
Cokolwiek odpowiada Enzo, o ile w ogóle się odzywa, ja już tego nie słyszę, bo sen
spowija mój umysł i z przyjemnością poddaję mu się do końca.

***

Ktoś płacze.
Ściągam brwi.
Dziwny dźwięk ledwo przebija się przez szum w uszach i sen, który trzyma się kurczowo
mojej podświadomości jak przestraszony kociak.
Przekręcam się z boku na bok i wzdrygam, po czym wracam do rzeczywistości,
a stłumiony wcześniej odgłos płaczu staje się wyraźniejszy. Nadal jednak nie potrafię
stwierdzić, skąd dobiega.
– Słyszysz? – pyta cicho Enzo.
Okazuje się, że mój świat wciąż wiruje jak oszalały. Wydaje mi się, że nie wytrzeźwiałam
nawet w połowie.
Siadam prosto, aby jako tako dojść do siebie.
– Co to? – mamroczę.
Naraz płacz cichnie, jak gdyby źródło osobliwego dźwięku usłyszało moje pytanie. Zostaje
tylko ogłuszająca cisza.
– Non lo so38 – bąka Enzo.
– Jeszcze jeden duch?
Nie odpowiada, tylko daje mi znać gestem, bym na niego spojrzała.
Światło księżyca uwydatnia ostre rysy jego twarzy, gdy tak wpatruje się w sufit, a mięśnie
jego szczęki nieustannie pulsują.
Nie wiem dlaczego – być może wskutek opętania – ale wyciągam rękę i szturcham go
w czoło.
Mruga szybko kilka razy, po czym spogląda na mnie zaskoczony.
– Kontemplujesz podobieństwa między belkami sufitowymi a kijem, który masz w dupie?
Założę się, że są identyczne w dotyku.
– Co z tobą? – bąka i wraca wzrokiem na wspomniane drewniane elementy.
Wzruszam ramionami, po czym opadam z powrotem na materac i układam się twarzą do
okna. Na zewnątrz wciąż szaleje sztorm, a deszcz z uporem maniaka próbuje przebić się
przez okno.
– To już chyba sam dobrze wiesz. – Wspomnienie o naszej wcześniejszej rozmowie
wzburza tylko szkodliwą ciecz zalegającą mi w żołądku. – W każdym razie dziwne odgłosy
ustały, więc mogę wrócić do odsypiania kaca.
– No to przymknij się i śpij – pogania mnie chłodno.
Jestem zbyt pijana, by teraz się z nim kłócić. A jutro znowu obleci mnie strach.
Kiedy jednak zamykam oczy, sen nie nadchodzi. Błagam, by się zjawił i zabrał mnie do
swojej magicznej krainy, nawet zamieszkanej przez potwory, a mimo to pozostaje głuchy na
moje wołania.
– Enzo? – odzywam się.
Milczy tak długo, że zakładam, iż zasnął. Nagle jednak wzdycha.
– Co, Sawyer?
– Czy potem miałeś jakiś kontakt z mamą?
Znowu cisza.
– Nie.
– A szukałeś jej? – dopytuję.
Czuję, że się spina.
– Dlaczego pytasz?
Szukam odpowiednich słów, a serce przepełnia mi strach, który czuję zawsze, gdy
pomyślę o moim kochanym braciszku. Odwracam się do Enza i wsuwam dłonie pod głowę.
Ciągle gapi się na sufit.
– Zastanawiam się, czy można zapomnieć o kimś, kto nie chce być odnaleziony.
Wzdycha ponownie i zerka na mnie.
– Tego akurat się domyślam. Rozumiem, że wiedziesz takie życie, żeby się przed nim
ukryć – oznajmia niespiesznie, jak gdyby obdarzenie kogoś zrozumieniem i empatią było dla
niego czymś nowym, niczym nieodkryty ląd. – A próbowałaś…
– Tak – przerywam mu. – Kiedy mieliśmy szesnaście lat, próbowałam prosić o pomoc
rodziców i władze. Ale Kev znakomicie potrafił manipulować innymi. Był taki czarujący
i charyzmatyczny. Oddałby potrzebującemu ostatnią koszulę. Dlatego wszyscy powtarzali:
„Znamy Kevina Bennetta. Nigdy by czegoś takiego nie zrobił”. A jednak prawda była zupełnie
inna.
Dopiero kiedy gorąca łza spływa mi po nosie i spada na poduszkę, orientuję się, że
zaczęłam płakać. Na szczęście Enzo nie patrzy na mnie dostatecznie długo, by to zauważyć.
– Zaraz. Zgłosiłaś to na policję i dostał się z taką kartoteką do akademii?
Wzruszam smutno ramionami.
– Tak, bo nie przyjęli formalnie zgłoszenia, więc papiery miał czyste.
Wyczuwam coś mrocznego i gwałtownego między nami. Po chwili odnajduję źródło tego
wrażenia: Enzo jest rozgniewany. Niby to nic nowego, ale tym razem jest inaczej. Po raz
pierwszy gniewa się w moim imieniu.
– Naprowadź go na mnie – mówi cichym, złowieszczym głosem, w taki sam sposób jak
wtedy, gdy stwierdził, że należę do niego; pamiętam to doskonale pomimo mojej
nietrzeźwości.
Serce mi się zatrzymuje, po czym rusza znowu, potykając się o własne nogi i nabierając
dziwacznego, nierównego rytmu. W brzuchu zaś czuję motylki, ale uznaję, że one również
są pijane.
– Dlaczego chcesz go skrzywdzić?
Odwraca się przodem do mnie i gładzi palcami moje loki, od czego dostaję gęsiej skórki.
A kiedy muska przy tym skroń, to jakby przyłożył mi rozgrzany węgielek – aż trzepoczę
rzęsami, zaskoczona doznaniem. Nie jest ono jednak słodkie i zmysłowe, raczej czuję się
niczym upolowana zwierzyna, którą drapieżnik się bawi, zanim rozszarpie ją kłami.
– To on zmusił cię do okradania ludzi z ich tożsamości. Odpłacę mu więc tym samym –
oznajmia złowieszczo.
Przełykam ślinę, która zalega mi w gardle, powoli uzmysławiając sobie, co tak naprawdę
oznaczają jego słowa.
Enzo nie ukradłby tożsamości gliniarzowi, ale rozerwałby ją na strzępy.
Muszę przyznać, że na samą myśl czuję intensywne mrowienie między nogami. Zaciskam
więc uda, aby się opanować, jednak okazuje się to bezskuteczne, kiedy jego palce znów
zanurzają się w moich włosach niczym nasza łódź w odmętach oceanu.
Wtem nachodzi mnie myśl: czy ktoś ją kiedykolwiek odnajdzie, na przykład za sto lat,
i uzna za ofiarę nieprzejednanej potęgi natury?
– Dlaczego miałbyś to dla mnie zrobić? – szepczę, tłumiąc kolejną reakcję mojego ciała,
gdy zaciska mi boleśnie dłoń na lokach.
Enzo podnosi się i opiera na przedramieniu, kompletnie nade mną dominując. Czuję na
twarzy żar bijący od jego ciała. Serce mi przyspiesza, a ja chwytam się desperacko resztek
tkwiącej we mnie trzeźwości. Gdy owiewa moje ucho oddechem, pragnę zarówno się od
niego odsunąć, jak i unieść wyzywająco twarz, aby zbliżył się jeszcze bardziej.
– Bo chcę być jedyną osobą, przez którą nie możesz w nocy zasnąć, bella ladra – warczy.
– A jeśli już ktoś ma cię skrzywdzić, to tylko ja.
Kręcę głową, nie zwracając uwagi, że każdy taki ruch powoduje bolesne szarpnięcie za
włosy, które Enzo wciąż mocno trzyma w garści.
Pragnę tego jak niczego innego, ale jednocześnie mnie to przeraża. Ten mężczyzna nie
może uchronić mnie przed moim losem, i też nigdy go o to nie poproszę. Cokolwiek więc
zrodziło się między nami, nie ma szansy przetrwać. Zadaliśmy sobie nawzajem zbyt wiele
bólu. W dodatku on wciąż nie jest gotów mi wybaczyć. O to też nie mogę go prosić.
Ogarnia mnie chęć ucieczki, jak zwykle w takich sytuacjach. Nie mam jednak dokąd
pójść, więc jedyne, co przychodzi mi do głowy, to sprawić, by to on odszedł.
– Przetrwam ciebie, Enzo, tak jak przetrwałam brata. A moje życie się nie zmieni.
Gdy milczy, wzdycham przeciągle, a potem dodaję szeptem:
– Zrobię to, do czego będę zmuszona.
Rozluźnia chwyt, ale nie cofa dłoni. Nagle pojawia się między nami chłód i już wiem, że
dokonałam tego, co zamierzałam. A to łamie mi serce.
– Nigdy nie odnalazłem matki – odpowiada cicho. – Szukałem jej, ale niezbyt długo.
Wiesz dlaczego?
Złe przeczucie zastępuje dopiero co łaskoczące moje ciało iskierki.
– Dlaczego? – pytam, choć nie chcę wiedzieć.
– Ponieważ pozwoliła, by jej smutek przekształcił ją w godną pożałowania istotę, skłonną
krzywdzić innych, aby ratować samą siebie. Nie była warta mojego przebaczenia.
Tak jak ty – dopowiadam sobie w myślach.
Nie powiedział tego na głos, ale te słowa i tak rozbrzmiewają w mojej głowie, wbijając się
w mózg niczym chmara pasożytów.
Odsuwa się, a ja gryzę się w język. Niby sama o to zapytałam, jednak wcale nie robi mi
się przez to lżej.
– Przyprowadź go do mnie, Sawyer. Zajmę się nim. Nie pozwolę ci zniknąć, tak jak zmyła
się moja matka.
Kręcę głową, sfrustrowana myślą, że mogę się już nigdy od niego nie uwolnić.
– Szczęściara z niej – szepczę z nadzieją, że zranię go równie mocno, jak on mnie.
Odwraca się bez słowa, a więc tak – zraniłam go. Czuję to.
Bolało, skarbie?
ROZDZIAŁ 19

Sawyer

Na zewnątrz jest jakaś łódź.


Wyłoniła się z gęstej mgły otaczającej wyspę, jak gdyby przybyła tu z innego wymiaru.
Wpatrzona w sporych rozmiarów oddalającą się jednostkę odczuwam tęsknotę, a ta
z kolei przeradza się powoli w poczucie beznadziei.
Nie zobaczą nas z takiej odległości. Zwłaszcza przez tę mgłę, która zdaje się celowo
ukrywać ten mały skrawek ziemi tkwiący pośrodku Pacyfiku.
Sylvester twierdzi, że dziś w nocy znowu nadejdzie sztorm; według wskazań radaru
jeszcze silniejszy niż ten sprzed tygodnia.
Przełykam ślinę, usychając z rozczarowania, kiedy łódź mija wyspę.
Może gdybym zdołała dostać się do laterny, znalazłabym sposób na zapalenie lampy, by
zwrócić ich uwagę. Nie jestem pewna, czy światło przebiłoby się przez tę mgłę, ale lepsze to
niż stanie u wejścia jaskini i patrzenie, jak nadzieja na ratunek odpływa.
Kurwa mać. Tkwimy tutaj już dziewiętnaście dni.
Sylvester mówił, że statek przywiózł mu zapasy jakieś trzy dni przed naszym wypadkiem,
czyli jeszcze mniej więcej osiem i będziemy mogli wynieść się stąd w pizdu.
Na pewno tego chcesz?
Przygryzam wargę i odwracam się, nie mogąc patrzeć na tę zmarnowaną okazję.
Czy na pewno tego chcę?
A gdyby tak zostać tu z Sylvestrem? Gość serio przyprawia mnie o ciarki, ale z drugiej
strony przy odrobinie wysiłku da się go prawie całkowicie unikać.
Chcesz zamienić jedno więzienie na drugie?
Moje więzienie stanowią tożsamości innych ludzi. Jestem splątana siecią imion, starannie
wybranych przez kochających swoje dzieci rodziców.
A może wcale ich nie kochali. Lub nawet nie planowali.
Tak jak to było z Enzo.
Siąkam nosem.
Wciąż czuję się źle po tamtym wieczorze. Odnoszę wrażenie, jakby moje wnętrzności
starto na miazgę, bo teraz, gdy tylko wzbiera we mnie jakaś emocja, ta rana się otwiera
i wywołuje ból.
Za dużo wypiłam. Za dużo powiedziałam. A potem przysporzyłam Enzowi bólu. I tak oto
tkwię tutaj, dręczona myślami o tym wszystkim.
Prawie się do siebie nie odzywaliśmy od tamtej pory. Tylko sobie tym zaszkodziłam, bo
Sylvester, widząc okazję, zachęca mnie do spędzania z nim czasu. Toleruję to jednak,
ponieważ kiepskie towarzystwo jest lepsze niż siedzenie samemu i bycie nawiedzaną przez
Kevina.
Nie lubię się przywiązywać, ale ciągnie mnie do każdego, kto oferuje coś pozbawionego
jakiegokolwiek znaczenia. A przynajmniej tak było, zanim poznałam Enzo.
Zeszłej nocy nie mogłam znieść tego napięcia, więc nalałam sobie wódki do butelki,
udając, że to woda, i sączyłam ją, podczas gdy Enzo spał obok.
Byłam bliska tego, by paść na kolana i błagać o przebaczenie, chciałam nawiązać z nim
więź. Nie wiem, jak to możliwe, ale tęsknię za nim. Wolę, kiedy emanuje żarem niż chłodem.
Kiedy się gniewa, zamiast milczeć, albo nienawidzi, zamiast pozostać obojętnym. Wolałabym
dać mu się pokonać, jeśli dzięki temu mogłabym zostać u jego boku.
Westchnąwszy, prostuję się i wchodzę do jaskini. Potykam się przy tym swoimi
niezdarnymi stopami o kamień.
To przez tę wódę – z każdym oddechem odnoszę wrażenie, jakby miała mi się cofnąć.
Nigdy więcej. Jebać alkohol. Jest całkowicie bezużyteczny. Gdyby nie on, nie wpadłabym
w ramiona Enza i nie tęskniłabym za nim w tej chwili. Jedno i drugie to jakaś kolosalna
pomyłka…
Znów się potykam i z ledwością chronię przed upadkiem. Teraz już nie mam wątpliwości,
że jestem jeszcze pijana.
Jezu, przydałby mi się balkonik do chodzenia.
Gdy tylko Sylvester odryglował zamek, wybyłam z latarni w ciągu kilku minut, co oznacza,
że jest dopiero po siódmej.
Miałam niespokojny sen, więc w ogóle się nie wyspałam. Nawet w stanie nieświadomości
czuję to napięcie, które nie chce ustąpić choćby na moment. Nie mogąc więc wytrzymać,
wyskoczyłam z ciepłych betów, włożyłam szorty oraz pierwszą lepszą koszulkę leżącą na
podłodze, po czym się stamtąd zmyłam.
Przez cały czas czułam na sobie jego spojrzenie, ale nie chciałam go odwzajemniać.
Wściekam się, choć nawet nie wiem czemu. Nie powinnam dawać mu możliwości do
krzywdzenia mnie, ale jakoś za każdym razem mu ulegam. Przyciąga mnie jak magnes,
wykorzystuje moje ciało przeciwko mnie, potem się odcina, a ja zostaję sama ze sobą i z tym
dojmującym chłodem.
Co za… jebany dupek.
Gdy tylko docieram do końca jaskini, moja skóra przybiera błękitną barwę, którą błyszczy
woda i świetliki nade mną.
Przychodziłam tu każdego dnia, odkąd odkryłam to miejsce, i za każdym razem zapiera
mi ono dech w piersi z wrażenia.
– Witajcie, moi mali przyjaciele – wołam łagodnym tonem i nawet macham do nich czule
palcem.
Staram się je tym udobruchać, żeby przypadkiem nie wpadły mi do ust. Podejrzewam, że
jeśli uczyniłabym z tego miejsca swoje stałe schronienie, to widząc moją samotność,
z poczucia żenady odezwałyby się do mnie ludzkim głosem.
No cóż, pożyjemy, zobaczymy.
Zamiast usiąść przy wodzie i zanurzyć w niej nogi, jak to zwykle robię, tym razem omijam
jeziorko, by udać się jeszcze dalej w głąb tej sali.
Od kilku dni sprawdzam, jak daleko sięga, aczkolwiek nie robię wielkich postępów
z obawy, że faktycznie natrafię na jakieś ludożercze monstrum. Jednakże przez świetliki
i jeziorko korci mnie, aby sprawdzić, czy znajduje się tu więcej takich osobliwości.
Teraz jakoś łatwiej mi utrzymać równowagę, choć wciąż co rusz się potykam. Powoli
przestaje mi się też kręcić w głowie i zbierać na wymioty, więc mam nadzieję, że wypocę
resztę alkoholu, zanim wrócę do latarni, i dzięki temu nie obrzucę Enza obelgami, gdy
spojrzę mu w oczy.
Korytarz o nierównym podłożu, którym podążam, obniża się o jakieś trzy stopy przed
końcem, a przejście do kolejnej sali jest bardzo kamieniste. Mimo to schodzę; tam zaś droga
staje się równiejsza. Następnie, kolejnym korytarzem, docieram do jeszcze jednej sali.
Doszłam tu ostatnio, ale nie podążyłam dalej, bo nie miałam czym oświetlić sobie drogi. Tym
razem jednak uzbroiłam się w latarkę pożyczoną od Sylvestra. Co prawda nie daje ona zbyt
wiele światła, ale przynajmniej pozwoli mi bezpieczniej się przemieszczać. Ze strachu i tak
pewnie nie zajdę zbyt daleko. Jeśli mam tu zostać, to zdecydowanie potrzebuję lepszego
oświetlenia, lecz na razie nie ma co się tym przejmować – w końcu mam jeszcze jakiś
tydzień na podjęcie decyzji.
Odnalazłszy coś w rodzaju studni krasowej39, przysiadam na jej brzegu i wyciągam nogę,
aby znaleźć oparcie na najbliższym skalnym występie. Powoli schodzę coraz niżej, aż
powietrze robi się zimniejsze.
Wypuszczając kłęby pary z ust, docieram na sam dół z uśmiechem satysfakcji na ustach.
Nie było tak źle.
Dorastaliśmy z Kevinem w górach Nevady, więc wyprawy na łono natury i wspinaczka nie
są mi obce, aczkolwiek nigdy nie wędrowałam nigdzie na kacu. Zasępiam się na chwilę, ale
potem wzruszam ramionami – trudno, najwyżej tu zginę.
Ruszam dalej korytarzem, oświetlając sobie drogę i wycierając pot z czoła. Zaczynam
odczuwać niepokój, a mój umysł nawiedzają natrętne myśli.
A jeśli mieszkają tu wampiry?
A może to baza kosmitów?
A gdybym natknęła się na zmutowane, kilkumilowe świetliki gustujące w blondynkach?
Wzdrygam się i opanowuję, po czym z zadowoleniem odkrywam kolejną przestronną
salę. Nie zastaję tu co prawda żadnych potworów, ale są świetliki. Normalne.
Podekscytowana, zadzieram głowę i przyglądam się im, spacerując po pomieszczeniu.
Chciałabym być jednym z nich.
Wtem od zbyt długiego wpatrywania się w strop tracę równowagę i przechylam ciężko na
bok. Natychmiast opuszczam głowę, ale podczas próby podparcia się rękami zahaczam
stopą o wystającą skałę. Kostka wykręca mi się nienaturalnie.
Wszystko wokół wiruje, a ja upadam płasko na plecy i uderzam głową o kamień.
Po kilku sekundach tracę przytomność.
ROZDZIAŁ 20

Enzo

Po raz milionowy tego ranka Sylvester się wierci, nerwowo spoglądając w kierunku drzwi
wejściowych. Pytałem już, o co mu chodzi, ale on tylko machnął ręką i powiedział, że
wszystko w porządku.
Nie zastanawiając się nad tym, czy zachowam się niegrzecznie, podszedłem do nich
i otworzyłem na oścież, przekonany, że dzieje się tu coś podejrzanego. Na zewnątrz jednak
unosiła się tylko gęsta mgła. Po kilku minutach rozglądania się wróciłem na miejsce. Od
tamtej pory nie spuszczam oka z tego starego, kłamliwego chuja z nadzieją, że wreszcie
pęknie.
– Wczoraj w nocy słyszeliśmy jakby czyjś płacz – rzucam niezobowiązująco.
Nieruchomieje, po czym zerka na mnie.
– Zginęły tu może jakieś kobiety?
Wpatruje się w swoją kawę, jak gdyby miał w niej znaleźć odpowiednie kłamstwo.
Nie zapomniałem o tej kobiecie stojącej w wodzie. Niby zniknęła bez śladu, ale myśl
o niej cały czas nie daje mi spokoju. W dodatku różne rzeczy zaczęły nam tu znikać. Wczoraj
czytałem Wichrowe wzgórza. Odłożyłem książkę na stoliku przy kanapie, ale kiedy wróciłem
dziś rano, nie było jej. I nigdzie nie mogę jej znaleźć – ani pod, ani między poduszkami. Na
regale też nie ma. Sylvester rzekomo nie wie, co się z nią stało, ale to tylko wzmaga moje
podejrzenia.
Wygląda na to, że ściągnął tu o wiele więcej niespokojnych dusz, niż przyznał.
– Moja córka zginęła. Trinity.
Tego się nie spodziewałem.
Unoszę brwi.
– Jeden z powodów odejścia żony. Nie mogła wytrzymieć z żalu i obwiniała mnie.
Przytakuję powoli, przyglądając mu się badawczo. Nie żebym nie wierzył w tę opowieść,
ale Sylvester ma w sobie coś takiego, że najchętniej podważyłbym każde wypowiadane
przez niego słowo.
– Jak to się stało?
Pociąga nosem i zerka na mnie.
– Skoro samiście tyle o sobie powiedzieli w zeszłem tygodniu, to i ja powiem prawdę –
mamrocze.
Gryzę się w język, bo tamten wieczór bynajmniej nie przypominał przyjemnego przyjęcia
integracyjnego z prezencikami.
– Trinity była tu nieszczęśliwa i chciała odejść. My zaś staralim się dać jej warunki jak
w normalnej rodzinie. Ale jak to z nastolatkami bywa, czuła, jakby marnowała tu życie.
Dlatego, choć martwilim się z żono, wiedzielim, że w końcu i tak zrobi po swojemu. Raven
chciała zabrać ją gdzie indziej, ale ja nie mogłem ot tak rzucić pracy. Trin była niepełnoletnia,
toteż nie zamieszkałaby nigdzie sama. Pozostało im jedynie wyjechać beze mnie. Kacey
miała czternaście i też nie chciała zostać tu sama ze starym. – Rusza powoli do wyjścia, po
czym opiera się ciężko o framugę i patrzy w dal, jakby przywoływał wspomnienia. – Zaczęlim
się kłócić, bo nie chciałem, żeby wyjechały. Aż pewnego dnia Trin nie wytrzymała i powiesiła
się w oknie.
Spoglądam na okna po obu stronach drzwi. Próbuję sobie wyobrazić, jakie to uczucie,
ujrzeć stopy córki dyndającej na sznurze piętro wyżej. Co za kurewsko makabryczna wizja.
Aż mu współczuję.
– Dwa dni później Raven odeszła razem z Kacey. Niedługo potem zamknęli latarnię, bo
postawili nowocześniejszo w innym miejscu. I tak tu siedzę sam od tamtej pory.
– Dlaczego nie dołączyłeś do nich po zamknięciu latarni?
Robi się nerwowy, porusza niespokojnie ustami i przeczesuje dłonią brodę.
– One mnie nienawidziły, a ja uwielbiałem to miejsce. Ani one, ani ja nie bylibyśmy tam
razem szczęśliwi.
Być może wybaczyłyby mu, gdyby tylko podjął wysiłek i uczynił je priorytetem swojego
życia, jednak teraz nie ma to znaczenia. Ja jednak nie zamierzam mu służyć pomocą
psychologiczną.
Sylvester spogląda na mnie wzrokiem pełnym skruchy.
– Ciągle płakała – mówi, a potem spuszcza wzrok i idzie w stronę klatki schodowej.
Wiodę za nim spojrzeniem, a po chwili dolatuje mnie stukanie drewnianej nogi
o metalowe stopnie zmieszane ze stękaniem umęczonego starca. Następnie wychodzę na
zewnątrz, przed drzwi, i spoglądam na okno. Wyobrażam sobie wiszącą dziewczynę. Nagle
niewyraźna wcześniej twarz przybiera rysy Sawyer, jakby to jej ciało kiwało się na wietrze.
Kolejna dusza, która znalazła ostateczną drogę ucieczki.
Gardło mi się ściska. Mam wrażenie, jakbym dostał cios pięścią w pierś. Potrząsam
głową, zaciskając powieki, i przecieram gwałtownie oczy, aby uwolnić umysł od tej pojebanej
wizji.
Nie jestem jeszcze gotowy przyznać, dlaczego tak trudno złapać mi oddech.
Ta wiedźma narobiła już dość szkód; ostatnie, czego potrzebuję, to by wżarła się w mój
mózg niczym robak w jabłko, pozbawiając zdrowego rozsądku i instynktu przetrwania.
È una maledetta bugiarda40.
Za każdym razem, gdy na nią patrzę, wracam myślami do tych cholernych schodów
kościoła, gdzie zostawiła mnie moja kłamliwa matka. Obie ukradły mi część życia i porzuciły
bez oglądania się za siebie. Bez żadnych skrupułów. A jednak pragnienie, by ją odnaleźć
i na nowo podjąć z nią walkę, niemal mnie przytłacza.
Warcząc z frustracji, przeczesuję włosy dłonią. Nigdy nie nosiłem ich tak długich.
Nie powinienem się z nią teraz spotykać. Nadal chcę ją udusić, ale jednocześnie marzę
o tym, by ją pocałować, a co gorsza – zapewnić jej bezpieczeństwo oraz chronić siebie
przed nią.
Po tym, jak z wielkim bólem wyznała, co zrobił jej brat, o wiele lepiej rozumiem tę
nieustannie otaczającą ją aurę smutku oraz strach przed tym, że ten drań w końcu ją
odnajdzie. Jest jak dzikie zwierzę prowadzące nieustanną walkę o przetrwanie i nie ma
pojęcia, jak żyć inaczej. Myśląc o tym, sam dostaję dzikiej furii.
Mi sta facendo uscire pazzo, porca miseria41.
Gniew, jaki poczułem w momencie, gdy o tym opowiadała, niemal mnie oślepił i – jak
dotąd – nie osłabł nawet na jotę. Potrafię myśleć jedynie o tym, jak ulżyć jej w cierpieniu,
a chęć odnalezienia tego skurwiela i rozjebania mu łba przybiera rozmiary
wszechogarniającej wręcz obsesji.
Wciąż ją prześladuje, co tylko mnie wkurwia – bo ona jest moja.
Ale właśnie w tym tkwi problem, prawda? Jasno dała mi do zrozumienia, że nie chce stać
się moja, że zawsze będzie kąsała karmiącą ją rękę, ponieważ nie potrafi żyć inaczej
i prędzej zagłodzi się na śmierć, niż zmieni cokolwiek w swoim postępowaniu.
Ogarnięty emocjami, ruszam prędko do jaskini, nie zastanawiając się nad tym, co ani
dlaczego robię. Po prostu… muszę z nią porozmawiać. Mam już dość tego jebanego
milczenia.
Myśli tak mnie pochłaniają, że nie rejestruję nawet, kiedy docieram na miejsce i wchodzę
do jaskini. Nagle zatrzymuję się skonsternowany.
Nie ma jej.
– Sawyer?! – wołam, a mój głos niesie się echem.
Bez odpowiedzi.
Wszystkie gniewne myśli natychmiast ustają, mój umysł cichnie.
Coś jest nie tak.
Wołam ją ponownie, głośniej i bardziej stanowczo, ale znów nie otrzymuję odpowiedzi.
Rozglądam się nerwowo dokoła i kątem oka dostrzegam wejście do korytarza w ścianie
naprzeciwko. Ruszam biegiem, cały czas nawołując jej imię. Wewnątrz jest ciemno, więc
przeklinam siebie za to, że nie wziąłem latarki.
– Nie waż mi się ginąć… – cedzę przez zęby, docierając do studni krasowej, ciągnącej się
na kilka stóp.
Nic nie widzę, ale nie mam wyboru: muszę zejść na czuja. Staram się robić to najwolniej,
jak mogę, choć średnio mi to wychodzi, ponieważ ponagla mnie myśl o pewnej małej
syrence, która być może leży gdzieś tam ranna.
– Sawyer! – krzyczę, docierając na dół.
Cisza.
Pomimo chłodu obficie się pocę.
Przykładam dłonie do ściany i oparty o nią ruszam przed siebie. W oddali dostrzegam
błękitną poświatę, dzięki czemu widzę wszystko coraz wyraźniej, aż wreszcie docieram do
sali ze stropem pełnym świetlików.
Tam.
Odnajduję ją w mgnieniu oka. Leży nieprzytomna, przez co serce podchodzi mi do gardła.
– Kurwa mać.
Dopadam do niej, po czym kucam i delikatnie unoszę jej głowę. Czuję krew na dłoni.
I chociaż wiem, że rany głowy mogą krwawić obficie niezależnie od wielkości, muszę jak
najszybciej zabrać ją do latarni i opatrzyć.
– Cazzo, che cazzo hai fatto42? – mamroczę pod nosem, szukając jej pulsu.
Jest – mocny. Oddycha, ale nie mam pojęcia, jak długo leżała nieprzytomna.
– Obudź się, bella. Niech spojrzę w te oczy.
Nie rusza się, co wzmaga moją panikę.
Obok jej ręki leży latarka, więc podnoszę ją i pospiesznie włączam.
– Sawyer, obudź się – mówię.
Unoszę jej jedną powiekę i świecę w oko.
Wydaje z siebie jęk, a po chwili odwraca głowę, chcąc uwolnić się z mojego uścisku.
– Jezus Maria, kurwa mać – bąkam z ulgą, gdy Sawyer odzyskuje przytomność.
– Co się stało? – pyta.
– Musiałaś upaść. Usiądź, zaraz nas stąd wyprowadzę – mówię.
Stęka z bólu, ale wykonuje polecenie.
– Chodź do mnie, maleńka – szepczę i przygarniam jej drobne ciałko do piersi. – Złap
mocno i nie puszczaj.
– Cholera, jeszcze żyję? – marudzi.
Chryste, gdy tylko wydobrzeje, złoję jej tyłek za takie gadanie.
– Mam wrażenie, jakby głowa miała mi pęknąć na pół. Może poczekam chwilę i Pan
zabierze mnie do siebie?
Powarkując z bólu, obejmuje mnie za szyję, a ja układam ją sobie na plecach tak, aby
oplotła mnie jeszcze nogami w biodrach. Wstaję i czuję, jak zacieśnia chwyt oraz zahacza
stopę o stopę, po czym cały spocony, czując piekące krople spływające mi do oczu, wracam
z nią do korytarza. Kiedy docieramy do studni, oświetlam sobie drogę, aby zaplanować
wspinaczkę.
– Trzymaj się mocno, maleńka.
Choć się stara, czuję, że brakuje jej sił.
Powoli wchodzę na skałę, a Sawyer opiera mi głowę na ramieniu. Muszę co chwilę ją
sobie poprawiać, przez co tylko się niepokoję, że zaraz spadnie. Choć wspinaczka na samą
górę trwa niespełna minutę, każda jej sekunda wydaje mi się wiecznością, za to droga na
zewnątrz jaskini idzie jak z płatka.
Świeże powietrze od razu mnie otrzeźwia, ale trochę mija, zanim oczy przywykną do
słońca. Z tego względu muszę się zatrzymać.
– O nie, Enzo, to światło na końcu tunelu – bełkocze, chcąc się ze mną podrażnić.
– Nie zgrywaj się – wypalam, ostrożnie stawiając stopy na nierównym terenie, by
ostatecznie znaleźć się na piaszczystej plaży.
– Jeszcze sprawię, że się uśmiechniesz – bąka. – Zrób to chociaż raz, zanim umrę.
– Nie umrzesz.
– Na pewno? Bo chyba słyszę wołającego mnie Jezusa.
– W takim razie na pewno nie umierasz. Jezus nigdy by się do ciebie nie odezwał.
Parska śmiechem, po czym chrząka z bólu.
– Masz rację. Może to po prostu twój głos. Zwiastun, że idę do piekła. W końcu jesteś
diabłem.
Jeśli ja jestem diabłem, to ona uosabia cholerną Lilith43.
Dotarłszy do latarni, otwieram drzwi i układam Sawyer delikatnie na kanapie. Następnie
udaję się na poszukiwanie apteczki.
– Straszysz mnie – oznajmia, gdy wracam.
Rzucam jej wymowne spojrzenie.
– Czy nie powiedziałem ci, że nigdy się ode mnie nie uwolnisz? Nawet śmierć ci w tym
nie pomoże, bella.
Krzyżuje ręce na piersiach i nic nie odpowiada, a ja zaczynam przemywać jej ranę. To
niewielkie, niezbyt głębokie rozcięcie na potylicy.
– I jaka diagnoza, doktorku?
– Nic ci nie będzie. Nie trzeba nawet zszywać, ale pewnie doznałaś wstrząśnienia mózgu.
Westchnąwszy, otwiera usta, by odpowiedzieć, aczkolwiek rezygnuje na dźwięk kroków
dobiegających z klatki schodowej.
Sylvester wyłania się z przejścia, kuśtyka powoli do kuchni i przystaje, żeby na nas
zerknąć. Wtem dociera do niego, że coś się stało. Rusza w naszą stronę tak szybko, jak
może.
– Co to się porobiło? – pyta i nachyla się, aby obejrzeć ranę.
– Daj jej odetchnąć – rzucam, na co prycha z niezadowoleniem, ale mimo wszystko się
cofa.
– Upadłam – wyjaśnia Sawyer z zażenowaniem, wzruszając ramionami. – To tylko
draśnięcie.
Zerkam na Sylvestra.
– Zabieram ją na górę. Ma wstrząśnienie mózgu, musi odpoczywać.
– W porządku – potakuje stary i odsuwa się na bok.
Sawyer wstaje samodzielnie, ale gdy tylko robi krok naprzód, natychmiast otaczam ją
ramieniem dla asekuracji. Wzdycha delikatnie, rozchylając wargi.
Na ten widok mam ochotę przywrzeć do niej ustami.
– Dam radę.
– Chyba upaść.
Wykrzywia twarz w grymasie irytacji, popatrując na mnie z ukosa. Wygląda jak wściekłe
kocię.
Z tej odległości widzę, jak jasne są jej tęczówki otoczone granatową obwódką. Nie
martwiąc się już jej raną i trzymając ją tak blisko, uświadamiam sobie, jak niebezpieczna
stała się ta sytuacja. Jej dotyk wywołuje tak przyjemne doznanie, że zamiast mnie złościć –
przeraża. Dosłownie czuję ciarki na skórze.
Stawałem twarzą w twarz z tyloma niebezpieczeństwami, a tymczasem na kolana
powaliła mnie ta mała syrenka. Chciałbym przestać o niej myśleć, ale wdarła się w mój
umysł zbyt głęboko.
Sylvester odprowadza nas palącym spojrzeniem, gdy niosę Sawyer ku klatce schodowej
i do naszego pokoju. Tym razem jednak kładę ją z mniejszą czułością. Wciąż gniewam się
o to, że prawie się zabiła. Na samą myśl robi mi się słabo.
Wypuszcza głośno powietrze z płuc i wbija we mnie wzrok.
– Dzięki – mamrocze. – Chyba jesteśmy kwita.
Unoszę brew.
– Jak to?
Jej oczy błyszczą emocją, której nie jestem w stanie rozpoznać.
– Ja uratowałam ciebie, a ty mnie.
Marszczę brwi ze zdziwienia.
Co ona pierdoli?
– Czy to znowu jakieś kłamstwo?
Krzywi się, a po kilku sekundach mały gniewny kociak przeistacza się we wściekłą lwicę.
– Nie – warczy. – Myślisz, że znalazłeś się na tej plaży przypadkiem?
Patrzę na nią, analizując jej słowa.
– Byłeś nieprzytomny. Zaciągnęłam cię ze sobą, płynąc tutaj.
Ja… pierdolę.
Napinam szczękę. Zupełnie nie mam pojęcia, co w tej chwili czuję, ale niewiele brakuje,
bym z wdzięczności padł przed nią na kolana.
Zaciska wargi, po czym się odwraca, a moją uwagę przykuwa krew na jej jasnych lokach.
– Musisz się wykąpać – mówię.
Zerka na mnie, jak gdyby oburzona, że zmieniłem temat.
Mam jej wiele do powiedzenia i dopilnuję, by wszystko usłyszała, ale dopiero wtedy, kiedy
będę w stanie z nią rozmawiać, nie czując jednocześnie chęci wepchnięcia jej języka do
gardła.
Odchrząknąwszy, wstaje i próbuje mnie minąć, ale obejmuję ją ramieniem wpół, na co się
zatrzymuje.
Odwracam ku niej głowę, a kiedy słyszę ten rwany oddech i czuję, jak pod moim dotykiem
cierpnie jej skóra, w piersi wybucha mi pożar.
– Pomogę ci w tym, bella ladra.
ROZDZIAŁ 21

Sawyer

Co za chujek. Ja naprawdę umarłam.


On zaś najpierw rozpościera przede mną wizję nieba, by moment później przekłuć ją
niczym bańkę iluzji i rzucić mnie na pastwę ognia piekielnego.
Czuję w brzuchu trzepot motylich skrzydełek; staje się coraz intensywniejszy, aż wreszcie
przeistacza się w oddech smoka.
Już płonę, a przecież dotknął mnie tylko ręką.
Zwilżam spierzchnięte wargi. A choć wysuwam język tylko na sekundę, to wystarczy, aby
przykuć jego uwagę. W jego oczach widzę żar i wtem uświadamiam sobie, że to on jest tym
ogniem piekielnym.
Cofa rękę, a ja po krótkim wahaniu go mijam. Rusza jednak tuż za mną, wypalając mi
wzrokiem dziurę w plecach.
Zmuszam swoje mięśnie, żeby się rozluźniły, i tak przemierzam korytarz. Następnie
wchodzę do niewielkiej łazienki, gdzie po prawej ledwie mieści się kabina prysznicowa oraz
toaleta, a po lewej znajduje się umywalka.
Przełykam nerwowo ślinę, po czym patrzę, jak Enzo odkręca wodę, która dopiero po
chwili zaczyna lecieć ze słuchawki równym strumieniem. Ciśnienie jest tutaj beznadziejne,
przez co kąpiele zabierają zwykle sporo czasu.
Jeszcze nie wiem, czy to dobrze, czy źle.
Odwraca się i opiera o ścianę obok kabiny, krzyżując ręce na piersi. Mierzy mnie
wzrokiem, po czym rozkazuje:
– Rozbieraj się.
O kurwa. To chyba dzieje się za szybko.
Wiedziona instynktem, wykonuję jednak polecenie.
Nie, Sawyer. Niegrzeczna dziewczynka. On jest okropny, źle cię traktuje i uważa, że
jesteś jego własnością. No i co z tego, że cię uratował? Prędzej czy później i tak byś się
obudziła. Przecież nic poważnego ci nie groziło, a on po prostu dramatyzuje.
Krzyk mojej podświadomości miesza się z pulsującym bólem głowy, jednakże jedno
i drugie schodzi na dalszy plan, gdy mężczyzna tak mierzy mnie gorącym spojrzeniem.
Wiedzie wzrokiem za moją ręką, kiedy mimowolnie zaczynam zdejmować koszulkę.
Cholera. Jak nic mam teraz cipę zamiast głowy. Nawet moje serce nie ma tu nic do
gadania.
To nasza pierwsza prawdziwa rozmowa, odkąd minął sztorm, i czuję zażenowanie
z powodu faktu, że już się przed nim obnażam. Jednak bynajmniej mnie to nie zaskakuje.
Rozbieranie się dla niego jest równie naturalne, co rozbieranie się w ogóle.
Przygryzam wargę i ściągam koszulkę, uważając na ranę. Potem pozbywam się szortów,
aż zostaję tylko w zielonym bikini.
Jego spojrzenie napawa mnie tak intymnym doznaniem, jak gdyby pieścił moje ciało
palcami.
– Resztę też – dodaje niskim, nieco ochrypłym głosem.
– To akurat może zamoknąć – próbuję się sprzeciwić. – W końcu po to jest.
Patrzy mi w oczy, wyraźnie napinając szczęki, a ten widok wywołuje mrowienie między
moimi udami. Rozpalam się od jednego spojrzenia, czym tylko daję mu nad sobą kontrolę.
– Zdejmuj, bella. Już.
Mrowienie się wzmaga i mimo że próbuję odwrócić uwagę Enza, zmysłowo rozsupłując
sznureczek górnej części stroju, to i tak zauważa, z jakim wysiłkiem napinam uda.
Przypominam sobie chwilę, w której się poznaliśmy, oraz to, co działo się za
wodospadem. Mam wrażenie, jakby od tamtej pory minęły wieki. Jakby to wydarzyło się
w innym życiu.
Odwracam od niego wzrok i skupiam się na plamce na podłodze, ale to niewiele daje –
nadal bowiem czuję na sobie jego spojrzenie.
Chwilę później zdejmuję też dolną część bikini, a potem wchodzę pospiesznie pod
prysznic, zanim całkiem stracę nad sobą panowanie. Jednak aby znaleźć się w kabinie,
muszę minąć Enzo i te kilkanaście cali wystarczy, bym poczuła bijący od niego żar. Jak
gdybym znalazła się na pełnym słońcu. Ostatecznie to przecież bez różnicy, skoro i tak
zostanę spalona na popiół.
Gorąca woda natychmiast wywołuje gęsią skórkę.
Zerkam na mężczyznę przez ramię – stoi wciąż w tym samym miejscu, ale odwrócił
głowę, by zawiesić wzrok na moim tyłku.
Dzięki Bogu, że jest taki kształtny: nie wielki, ale dostatecznie zaokrąglony i jędrny, by
przyciągał męską uwagę. Choć ostatnimi czasy o to akurat nietrudno.
Kiedy unosi wzrok, żeby popatrzeć mi w oczy, odwracam się.
Ze strachu.
Chwytam szampon, ale on wyrywa mi butelkę z dłoni.
– Pomogę ci, żebyś nie zamydliła rany.
– Nie musisz…
– Myślisz, że przyszedłem tu tylko patrzeć?
– No nie wiem. Nie zdziwiłoby mnie, gdybyś okazał się podglądaczem.
– Mnie też – odpiera, wyciskając szampon na dłoń. – Być może dlatego tak bardzo
pragnę cię dotknąć.
Wciągam gwałtownie powietrze, zaskoczona tym wyznaniem, jednak dotyk jego palców
na mojej głowie szybko mnie rozprasza i całą uwagę koncentruję na delikatnym masażu.
Enzo ostrożnie omija ranę. Widzę, jak zaróżowiona woda spływa po moim ciele, a potem
wpada wirem do odpływu.
– Opowiedz mi, co się działo, kiedy łódź zatonęła – zagaduje.
Momentalnie wracam myślami do zimnego oceanu. Jestem zdezorientowana, nie mogę
oddychać, a potężne fale miotają mną niby lalką.
– Widzę wszystko jak przez mgłę. Najwyraźniej pamiętam strach i poczucie dezorientacji.
Zauważyłam cię jednak. Dryfowałeś. Wołałam cię, ale nie odpowiadałeś, więc do ciebie
podpłynęłam. Byłeś nieprzytomny i krwawiłeś. Bałam się, że dopadną nas rekiny.
Przechodzi mnie dreszcz. To musiał być akt opatrzności, że żaden nie przypłynął,
w końcu przecież nieustannie polują na tym obszarze.
– Nie wiedziałam, co robić. Cały czas próbowałam cię obudzić, nie wiem, jak długo to
trwało. Możliwe też, że sama na moment zemdlałam. Potem jednak zauważyłam jasne
światło w oddali. Pojawiło się ot tak. Chwyciłam cię więc z całych sił, wciągnęłam na kawałek
drewna i zaczęłam płynąć. A kiedy ujrzałam latarnię, myślałam tylko o tym, aby do niej
dotrzeć.
Milczy przez chwilę.
– Jak długo płynęłaś?
Pięćdziesiąt osiem minut i dziesięć sekund.
Musiałam odwrócić czymś swoją uwagę od piekącego bólu w mięśniach oraz
przerażającej wizji bycia pożartą żywcem, więc liczyłam każdą cholerną sekundę. Robiłam to
na głos, choć mówienie sprawiało mi trudność, i miałam nadzieję, że zaraz obudzę się z tego
koszmaru.
– Trochę – odpowiadam. – Ale miałam wrażenie, jakby to była wieczność. Ostatecznie
jednak mi się udało. Wciągnęłam nas na plażę, a potem znowu zemdlałam. Ocknęłam się
kilka minut przed tobą.
Przez chwilę milczy.
– Powinnaś była mnie zostawić i ratować siebie.
Wzruszam ramionami.
– Jakoś o tym nie pomyślałam. Nie wiem, czy jestem taka szlachetna, czy po prostu
wolałam męczyć się z tobą, niż zostać sama.
Nieruchomieje na moment, po czym mówi:
– Nazwałem cię wtedy słabą. Dlaczego nie zaprotestowałaś?
– Bo jestem słaba.
– Nieprawda – przerywa mi stanowczym tonem. – Nie jesteś słaba, Sawyer. Jesteś
wyjątkowa. Przepraszam, że myliłem się co do ciebie.
Poruszam ustami, ale nie potrafię nic powiedzieć.
– Zrobiłaś coś godnego podziwu. Wyobraź sobie, jak wiele więcej mogłabyś zdziałać,
gdybyś tylko w siebie uwierzyła.
Nic na to nie odpowiadam, tylko kontempluję jego słowa, podczas gdy on myje mi włosy.
Zresztą podejrzewam, że Enzo nawet nie byłby zainteresowany odpowiedzią.
Kevin zapędził mnie w życiowy kozi róg i od tamtej pory obszczekiwałam każdego, kto się
do mnie zbliżył. Z tego strachu zapomniałam, iż sama też potrafię walczyć. Bo przecież
przez cały czas walczyłam o przetrwanie, życie i wolność. Zmagałam się z falami
próbującymi wepchnąć mnie pod powierzchnię i pociągnąć na dno.
Co mogłabym osiągnąć, gdybym przestała uciekać i zaczęła żyć jako Sawyer Bennett?
Co bym poczuła, będąc wreszcie sobą?
Nie, to niemożliwe.
Niezależnie od tego, dokąd się udam, Kevin będzie mnie prześladował dzięki swoim
wpływom.
To niebezpieczne marzenia. Mogłabym przez nie wpakować się w poważne kłopoty.
Z zamyślenia wyrywa mnie Enzo, który natrafia ręką na obolałe miejsce.
Syczę z bólu.
– Scusa, bella – mówi cicho.
Ponownie oblizuję usta. Pod wpływem jego głosu moje serce dziwnie się zachowuje.
Kiedy mówi po włosku, wręcz ocieka erotyzmem. Cała ta sytuacja staje się niesamowicie
intymna. Aż trudno mi uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.
– „Bella” oznacza „piękna”, prawda? – pytam.
– Si – przytakuje.
Kurwa.
Nie powinnam się z tego cieszyć. Nawet przy całej swojej nienawiści do mnie nazywa
mnie „piękną”.
– A „ladra”?
Milcząc, wmasowuje mi szampon we włosy.
– Powiedziałam ci jedną prawdę – szepczę. – Teraz ty powiedz mi jedną swoją.
Odpowiada po chwili:
– To znaczy „złodziejka”.
Serce mi drży, bo przecież tym właśnie jestem.
– Oczarowujesz mężczyzn swoją urodą, wabisz ich w sieć, a potem okradasz. Jesteś
piękną złodziejką.
– Pozostaje mi tylko przyznać ci rację – bąkam.
Mam wrażenie, jakby moje wnętrzności spalały się na popiół – tak się dzieje, kiedy
znajdziesz się zbyt blisko słońca.
– Odwróć głowę – nakazuje. Łapie mnie przy tym za szczękę i nakierowuje twarz wprost
na strumień wody.
Z początku piecze, a woda robi się brudna, ale tylko przez moment.
– Chyba już sobie poradzę – oznajmiam, popatrując na niego przez ramię, bo ciągle mnie
trzyma. – Dziękuję za pomoc.
– Trochę potrwa, zanim rana się zasklepi. Do tego czasu będzie co jakiś czas krwawić –
wyjaśnia, ignorując moją prośbę. – Uważaj, żeby włosy się na niej nie posklejały, a jak
skończysz, opatrzę ci ją ponownie.
– W porządku – szepczę.
Nasze spojrzenia się spotykają, a ten zionący ogniem smok w moim wnętrzu wpada
w szał.
– W porządku – papuguje moją odpowiedź.
Powoli, jak gdyby chciał się upewnić, że będę ostrożna, znowu opiera się o ścianę
z założonymi rękami i przyjmuje wygodniejszą pozycję.
Ma przemoczoną koszulkę, a na podłodze dokoła jest mnóstwo wody. Mimo to Enzo
zdaje się nie dostrzegać niczego oprócz mnie, stojącej pod prysznicem i rzucającej mu
zdziwione spojrzenia.
Nagle jego wzrok przykuwa jedna z tysięcy kropel, spływająca mi między piersiami i po
brzuchu. Przesuwa językiem po dolnej wardze, powoli i zmysłowo, jak gdyby wyobrażał
sobie, że ją zlizuje.
Bez odwracania od niego oczu sięgam po żel pod prysznic i wyciskam odrobinę na dłoń.
Choć mamy tu myjki, tym razem postanawiam się umyć samymi dłońmi.
Spętana jego przenikliwym wzrokiem, spieniam żel i zaczynam wmasowywać go w piersi.
Widzę, jak pod wpływem tego ruchu oczy coraz bardziej mu jaśnieją, a nozdrza się
rozszerzają. Zauważam też zarys twardniejącego w spodenkach kutasa – musiał go
w którymś momencie poprawić, żeby nie odstawał zbyt wyraźnie, co tylko mnie
rozczarowuje.
– Concentrati, Sawyer – napomina ociekającym żądzą głosem.
„Skup się”. Nie potrzebuję słownika, by zrozumieć to słowo.
Przygryzam wargę i zjeżdżam dłońmi niżej, na brzuch, potem biodra, a na końcu na
pośladki. On natomiast z wręcz religijną gorliwością śledzi każdy mój ruch, jak gdyby spod
piany miały wyłonić się największe tajemnice wszechświata.
Wstrzymawszy oddech, obserwuję Enzo, sunąc dłonią ku cipce.
Wyraźnie napina szczękę i zaciska zęby, a gdy palcem wskazującym muskam łechtaczkę,
przez co wyrywa mi się z gardła delikatny jęk, natychmiast spogląda mi w oczy.
– Attenta44, bella. Nie powinnaś się nadwyrężać z ranną głową.
– Ja dochodzę bez większego wysiłku – odpowiadam. – W odróżnieniu od ciebie.
Unosi brew, przyjmując wyzwanie.
– Czyżby? – dopytuje śpiewnie. – Przekonajmy się.
Wzbudza tym tylko moją niepewność, która kładzie się cieniem na pożądaniu.
Enzo widział mnie już z każdej możliwej strony, a mimo to czuję dojmujący wstyd na myśl
o zrobieniu czegoś tak intymnego. Może to przez to, że nasza relacja zrodziła się ze
wzajemnego okrucieństwa, w związku z czym mógłby z łatwością wykorzystać ten moment,
aby zrobić mi krzywdę.
– Głowa mnie boli, nie jestem w nastroju – kłamię, po czym się odwracam.
Rzeczywiście boli mnie głowa, ale w nastroju jestem jak najbardziej, a przynajmniej
byłam, dopóki tego nie zepsułam.
– Czyżbyś kłamała, Sawyer?
Kurwa.
Nie wiem, dlaczego sądziłam, że tak łatwo się wywinę. Pewnie z przyzwyczajenia, bo
większość ludzi uwierzyłaby mi na słowo, szczególnie jeśli zobaczyliby tę ranę na głowie.
– Kończ – rzuca i zaraz odpycha się od ściany, po czym wypada z łazienki.
Zamykam oczy w poczuciu porażki, zła na siebie za to, że uległam temu, czego on tak nie
cierpi. Taki mam nawyk. I nie potrafię się od niego uwolnić.
Po skończonej kąpieli, przybita, owijam się najmniejszym ręcznikiem, jaki w życiu
widziałam – równie dobrze mógłby służyć do wycierania rąk. Nie sięga nawet za pośladki,
ale nie powinnam się dziwić, że Sylvester nie ma tu wielkich ręczników z egipskiej bawełny.
Z włosów kapie mi woda, ale jestem zbyt obolała, by wytrzeć je dokładniej, więc tylko
wyciskam jej nadmiar na tyle, na ile mogę.
Wróciwszy do pokoju, zastaję Enzo siedzącego na brzegu łóżka.
Podpiera łokcie o kolana, palce trzyma splecione, a głowę nieco pochyloną. Słysząc
mnie, unosi wzrok i obdarza mnie spojrzeniem równie intensywnym, co w łazience. Nie tego
się spodziewałam. Powiedziałabym nawet, że jego żar przybrał na sile.
Staję w miejscu. Niemal dyszę pod wpływem tego, jak na mnie patrzy. Moje płuca
z trudem się rozszerzają.
Wargi ma ściągnięte, a gęste brwi niemal przysłaniają mu oczy, tak mocno je ściągnął.
Wydaje się rozgniewany, ale to przecież u niego normalne. Wyglądał tak za każdym razem,
kiedy we mnie wchodził, a teraz… patrzy w identyczny sposób.
– Okłamałabyś mnie, nawet gdybym wiedział, że mówisz nieprawdę? – pyta cicho tonem,
w którym ciekawość miesza się z groźbą.
Jakbym miała do czynienia z mordercą pytającym, czy jestem gotowa umrzeć.
Wykrzywiam wargi, rozmyślając nad odpowiedzią.
Nie zawsze chcę kłamać, ale tak jest po prostu łatwiej. Lepsze to niż spojrzeć prawdzie
w oczy i się z kimś skonfrontować.
– Co masz na myśli? – dopytuję wreszcie.
Wiedzie wzrokiem ku mojej dłoni, kurczowo zaciśniętej na ręczniku, a potem zjeżdża
niżej, do miejsca, które materiał ledwie zasłania.
Drżąc pod wpływem jego spojrzenia, złączam i napinam uda z nadzieją, że choć trochę
się zasłonię, a do tego zapanuję nad mrowiącą z pragnienia łechtaczką, czym tylko
przykuwam jego uwagę.
– Czy dalej karmiłabyś mnie kłamstwami, gdybym bez trudu je rozpoznawał? – wyjaśnia
niespiesznie.
Wzruszam ramionami, ale natychmiast tego żałuję, bo tym gestem zsuwam z siebie tę
serwetkę, którą próbuję się okryć. A on cały czas wbija wzrok w moje zaciśnięte uda.
– Brak mi odwagi… – wyznaję, na co on, z ociąganiem, znowu spogląda mi w oczy. –
Jestem tchórzem – dodaję, a serce ściska mi się na te słowa prawdy. – Łatwiej mi uciekać
i się ukrywać. Czasami mówię, co tylko mogę, żeby odwrócić od siebie uwagę innych. To
daje mi poczucie bezpieczeństwa. Konfrontacja zaś… nigdy nie prowadzi do niczego
dobrego.
Nie odpowiada, ale słucha.
– Zamknij drzwi i podejdź – odzywa się wreszcie.
Wykonuję polecenie wbrew własnej woli, jak zawsze, kiedy rozkazuje mi niczym jakiś
watażka.
Drzwi zamykają się z trzaskiem, który w moich uszach brzmi raczej jak wybuch bomby.
Podchodzę do niego na miękkich nogach, jakbym zbliżała się do śpiącego niedźwiedzia,
i zatrzymuję się jakieś trzydzieści cali przed nim. Próbuję oddychać, ale zupełnie mi to nie
wychodzi. Choć moja pierś unosi się i opada, nie potrafię złapać nawet jednego jebanego
oddechu. Rozchylam usta, aby zapytać, czego chce, lecz bezskutecznie.
W milczeniu unosi rękę i gładzi palcami zewnętrzną część mojego uda, jakby chciał
sprawdzić gładkość skóry. Kilka dni temu znalazłam w szafce pod zlewem opakowanie
jednorazowych maszynek do golenia – znalezisko na wagę złota, na którego widok prawie
się rozpłakałam.
Jego dotyk łaskocze, a we mnie budzi się chęć ucieczki.
– Powiedz mi jakieś kłamstwo – prosi cicho.
– Jesteś najsympatyczniejszym mężczyzną, jakiego poznałam – odpowiadam odruchowo.
Jego ręka nieruchomieje. Rzuca mi spojrzenie spod niemożebnie długich rzęs, tak ostre
jak ukąszenie jadowitego węża.
– A teraz powiedz prawdę – rozkazuje.
Nie rozumiem, co robi, i nie wiem, czy mi się to podoba. Jednocześnie czuję się bardziej
intymnie niż podczas seksu.
– Ale świetna zabawa – próbuję wykonać unik.
– Sawyer – upomina mnie stanowczo, jak gdyby strzelił z bicza.
Wzdrygam się na tak surowy ton.
Jezu.
– Chcę uciekać – przyznaję drżącym głosem.
– Brava ragazza45 – szepcze z wyraźnym akcentem i zniża wzrok.
Kontynuuje gładzenie mojego uda okrężnymi ruchami palców, a mnie przechodzi dreszcz,
przez co się zawstydzam.
– Co to znaczy? – pytam półgłosem.
Znów rzuca to ostre spojrzenie; aż serce mi się zatrzymuje.
– „Grzeczna dziewczynka” – wyjaśnia.
Dostaję gęsiej skórki i przestępuję z nogi na nogę. Teraz myślę jedynie o tym, jak
wymknąć się z tego pomieszczenia.
– Jeszcze jedno kłamstwo.
– Hę? – bąkam, zerkając za siebie, aby ocenić odległość dzielącą mnie do drzwi.
Wtem jednak Enzo dociera dłonią do szczytu moich ud, więc ponownie kieruję ku niemu
całą uwagę. W gardle rośnie mi gula.
Przysięgam na Boga, że mężczyzna unosi kącik ust, a na policzku pojawia mu się
dołeczek. Całkowicie skupiona na jego ustach, nawet nie zauważam, jak przygląda się mojej
twarzy, dlatego też jestem zupełnie zaskoczona, gdy łapie mnie za uda i przyciąga. Obraca
się wraz ze mną tak, że padam plecami na łóżko bez tchu, przygnieciona jego ciężarem.
Ręcznik spada na bok, a Enzo sadowi się między moimi udami, na co zamieram. Pożera
wzrokiem każdy cal mojego odsłoniętego ciała. Na widok moich twardniejących sutków lód
w jego oczach przeistacza się w złocisto-brązowy ogień z domieszką zieleni oraz czarną
plamką na prawej tęczówce. Patrzy w taki sposób, jakby nie otaczały go już żadne mury.
Odsłania mi prawdziwego siebie.
To jeden z najbardziej bolesnych widoków, z jakimi się zetknęłam.
– Prawda – żąda powtórnie.
– Nie chcę już uciekać – mamroczę i się rumienię.
Gdyby domagał się, bym zaczęła go ujeżdżać, nie miałabym żadnych oporów przed
pokazaniem mu, jaka potrafię być dzika. Ale ponieważ prosi o obnażenie przed nim mojej
bezbronności, zaczynam się wahać, bo to wymaga odwagi i wywołuje ból podobny do tego,
który towarzyszy wyrywaniu zębów.
– Chcesz, bym cię dotknął? – pyta.
– Tak.
Przytakuje ciężko.
– Nie zrobię tego.
Rozchylam usta zszokowana i mrugam.
– Chcę, żebyś pokazała mi, jak lubisz być dotykana. Pokaż mi, jak zadowalasz swoją
cipkę.
Robię wielkie oczy i kręcę głową.
– Boisz się?
– Nie.
O kurwa.
Uśmiecha się, tylko trochę, a zarazem tak złowieszczo. Jednak to, jak na mnie patrzy,
bynajmniej nie napełnia mnie ciepłem ani nie wywołuje przyjemnego dreszczyku wewnątrz.
– Skłamałaś, bella ladra.
Owszem.
Podnosi się i przysiada na piętach z szeroko rozchylonymi kolanami, podczas gdy ja
nadal oplatam nogami jego biodra. Chwyta mnie wpół i przysuwa bliżej, aż napiera twardym
kutasem na moje ciało. Ten kawałeczek oddzielającego nas od siebie materiału to
zdecydowanie za dużo. Muszę poczuć go bezpośrednio.
Jak gdyby słyszał moje myśli, pyta:
– Ja też mam ci pokazać?
– Tak – odpowiadam, zanim kończy pytanie, czym tylko pogłębiam ten jego uśmieszek;
tym razem dołeczki robią mu się na obu policzkach.
Nie, nie. Wróć do tej gniewnej miny. Ten uśmiech jest zbyt niebezpieczny.
Enzo podnosi się nieco, aby zsunąć szorty z tyłka, a po chwili pozbywa się ich całkowicie.
Gdy tylko obnaża kutasa, już nie potrafię odwrócić od niego wzroku. Tak kurewsko piękny,
a przy tym cholernie zabójczy. Długi i masywny, z żyłami podkreślającymi jego twardość.
Moja głowa natychmiast wypełnia się wspomnieniami naszej pierwszej nocy. Doskonale
pamiętam, jak to było mieć go w sobie. Jak palcem, a potem fiutem prowadził mnie do
wybuchowych orgazmów, których nawet nie potrafię zliczyć. Sama nigdy nie umiałam
doprowadzić się do takiej ekstazy, a mimo to cały czas powtarzam, że radzę sobie w tej
kwestii doskonale w pojedynkę. W rzeczywistości jednak nikt nigdy nie dotykał mnie tak, jak
robi to Enzo.
Kiedy łapie się za penisa, miękną mi nogi. Gdybym teraz stała, z pewnością bym upadła.
Raz po razie robi sobie dobrze, aż dostaję ślinotoku. Odchyla głowę w tył, a krtań drży mu
z każdym warknięciem.
Opuszcza głowę, rzucając mi spojrzenie pełne ostrzeżenia i wyzwania.
– No już, Sawyer. Pokaż mi, jak cię dotykać, żebym i ja mógł ci pokazać, jak dotykać
mnie. A kiedy już skończymy, przekonamy się, kto kłamał lepiej.
Dobrze wie, że nie musimy sobie tego pokazywać. Owszem, kiepsko do siebie pasujemy:
przez większość czasu porozumiewamy się niby w obcych narzeczach i nieustannie
ścieramy o znaczenie wypowiadanych słów. Jednakże kiedy jesteśmy przed sobą nadzy
i pozwalamy, by to nasze ciała mówiły za nas, rozumiemy się tak doskonale, jak gdyby Bóg
nigdy nie pomieszał ludzkości języków46. W takich chwilach wszystko, co się między nami
dzieje, nabiera sensu i staje się zrozumiałe.
Przesuwam rękę po brzuchu, między uda, a widząc, jak Enzo papuguje mój ruch,
przygryzam wargę. Gdy dotykam łechtaczki, trzepoczę powiekami z wrażenia. Pieszczę ją
przez jakiś czas, by następnie zanurzyć środkowy palec w swoim wnętrzu. Jestem wręcz
przemoczona, moje ciało zaś przemawia wulgaryzmami. Nie obchodzi mnie to jednak,
ponieważ sycę się głębokim pomrukiem, którym odpowiada mi Enzo.
Dostrzegam, że zacieśnia chwyt, jak gdyby to, co ma przed oczami, doprowadzało go na
skraj rozkoszy. Z rozchylonymi ustami kontynuuje ruchy ręką.
Ja natomiast wracam palcami na łechtaczkę, na której wykonuję intensywne kółka. Znów
wydaję z siebie zdyszany jęk. Cała płonę, z przyjemności aż przymykam powieki. Zwykle
w takich chwilach całkiem zamykam oczy, wyobrażając sobie, że jestem z kimś innym, ale
skoro mam nad sobą Enzo, który również robi sobie dobrze, pozbawiając się tego widoku,
zgasiłabym tylko wzbierający orgazm.
– Powiedz mi prawdę – chrypi i przyspiesza, aż biodra mu drgają.
Desperacko walczę o oddech. Nogi mi się trzęsą, a w podbrzuszu narasta uczucie
ekstazy. Czuję się zbyt błogo, bym mogła zebrać myśli i cokolwiek powiedzieć. Równie
dobrze mógłby kazać mi biegać po ruchomych piaskach.
– Czuję się… brudna – wyznaję.
Za chuja nie mam pojęcia, dlaczego powiedziałam akurat to. Wystarczy jednak, bym
poczuła żar zawstydzenia na twarzy. Bez względu na wszystko kontynuuję pieszczoty
i przyspieszam. Chcę w ten sposób uciec od tego, co mu właśnie wyznałam, i ukryć się
przed jego spojrzeniem.
– P-powiedz prawdę – jąkam się.
Mam nadzieję, że uwolni mnie od echa tego niezręcznego wyznania.
– Okłamuję się każdego dnia. Wmawiam sobie, że to cholerne uzależnienie od ciebie
wynika wyłącznie z łatwości, z jaką otwiera się przede mną twoja słodka cipka. A tak
naprawdę chodzi o ciebie.
Przygryzam wargę i mimowolnie wykrzywiam twarz, czuję się obnażona i bezbronna. Po
raz pierwszy jednak nie mam ochoty uciekać. Zamiast tego chcę zostać i sprawić, aby
patrzył, jak się przed nim otwieram.
– A teraz powiedz mi jakieś kłamstwo – żąda poważnym tonem i z dźwięczącym
akcentem.
Potrząsam głową, po czym, przytłoczona doznaniem, marszczę brwi.
– Nienawidzę cię – szepczę i rozchylam nogi, aby wzmóc przyjemność.
Jego twarz lśni potem od wysiłku, ale znów pojawia się na niej ten gniewny wyraz, kiedy
na mnie spogląda. Powarkuje, coraz intensywniej obrabiając swojego kutasa.
– Kurwa, ja też cię nienawidzę, maleńka.
Moje serce szaleje, biodra wpadają w spazmy, a w ciele rozpętuje się burza bólu
i rozkoszy. Wciągam gwałtownie powietrze, czując, jak napięcie wreszcie sięga zenitu, po
czym uwalnia orgazm rozdzierający mnie na drobne kawałki.
– Tak, tak mi dobrze – powtarzam zziajana i roztrzęsiona.
Enzo dołącza do mnie chwilę później. Strumień spermy wystrzeliwuje z kutasa,
pokrywając jego dłoń. Żyły na całym ciele mu pęcznieją i pulsują, jak gdyby szczytował bez
końca, a z ust sypie mu się jedno przekleństwo po drugim.
– O kurwa, Sawyer – warczy, a na dźwięk mojego prawdziwego imienia wychodzącego
z jego ust całkowicie kapituluję.
– O Boże, Enzo! – wołam rozrywana kolejnym orgazmem, który wstrząsa mną
gwałtownie, by za moment powoli zgasnąć.
Podczas gdy ja próbuję złapać oddech, Enzo zrywa z siebie koszulkę i się nią wyciera.
Zapada coraz bardziej przytłaczająca cisza.
W głowie mi dudni. Założę się, że istnieje jakaś zasada co do unikania orgazmów tuż po
wstrząśnieniu mózgu, ale jedyne, na czym mogę się skupić, to wypowiedziane przez niego
słowa.
Ja też cię nienawidzę, maleńka.
Poprosił mnie o kłamstwo… Ale ja nie prosiłam, by on też mnie okłamał.
– To… prawda czy kłamstwo? – pytam cicho szorstkim głosem.
Spogląda na mnie, a potem odrzuca na bok T-shirt i wstaje. W milczeniu wkłada szorty,
przez co nagle uświadamiam sobie swoją nagość. Owijam się więc ponownie ręcznikiem,
podczas gdy on staje prosto.
– Enzo? – dopytuję.
Serce podchodzi mi do gardła, kiedy spogląda mi w oczy. Jego twarz jest zupełnie
pozbawiona emocji, jak gdyby to, co wydarzyło się przed chwilą, nic nie znaczyło.
Nic nie znaczyło.
Obrzuciwszy mnie przeciągłym spojrzeniem, odwraca się, wychodzi z pokoju bez słowa
i cicho zamyka za sobą drzwi.
Warga mi drży, ale ją zagryzam.
Nie będę przez niego płakać, nie godzę się na to.
Zbudowaliśmy swoją Wieżę Babel, a rozgniewany tym aktem Bóg ponownie pomieszał
nam języki.
ROZDZIAŁ 22

Sawyer

Nic nie daje takiego poczucia bycia żywym jak uwięzienie w zimnych objęciach oceanu.
Zgrzytam zębami, siedząc w wodzie na piaszczystym dnie. Zadzieram głowę, a końcówki
moich włosów zanurzają się w falach.
– Co ty robisz? – odzywa się za mną niski, stanowczy głos.
Wzdrygam się, całkowicie zaskoczona jego obecnością. Po tym, jak zeszłej nocy zostawił
mnie nagą na łóżku, unikaliśmy się przez cały kolejny dzień. A raczej to ja unikałam jego, bo
ilekroć znajdujemy się w tym samym pomieszczeniu, on patrzy na mnie bez wahania, a mnie
brakuje odwagi, by się odezwać.
– Przeżywam kryzys egzystencjalny – odpowiadam spokojnie.
Słońce już zaszło, więc niedługo Sylvester zamknie nasz pokój na klucz. Musiałam jednak
wykorzystać okazję, by pobyć sama. Udałam się nawet w tym celu na drugi koniec wyspy,
ale mimo to wciąż czuję pewien niedosyt wolności.
Gapię się na tę wielką, białą kulę kontrolującą ruchy obmywającej mnie wody.
Chrzanić Posejdona. Moim zdaniem o wiele większy szacunek powinniśmy okazywać
bogini księżyca.
– Wierzysz w kosmitów? – pytam.
– Wiedząc, jakie dziwactwa żyją w oceanie, nietrudno mi uwierzyć, że coś podobnego
może istnieć na innych planetach.
Uśmiecham się.
– Myślisz, że byłabym szczęśliwsza, gdybym zamieszkała w innym świecie?
Zwleka z odpowiedzią.
– Może. Ale ja nie cieszyłbym się z tego powodu.
Jego słowa przyprawiają mnie o szybsze bicie serca. Łagodna bryza owiewa moją już
nieco wychłodzoną skórę, wywołując kolejny dreszcz.
– Wyjdź z wody, Sawyer – nakazuje.
Zerkam przez ramię.
Trzyma w ręce górę mojego stroju kąpielowego. Zdjęłam ją, bo chciałam po prostu
poczuć wodę na gołej skórze, ale dół wciąż na sobie mam.
– Co dopadnie mnie najpierw? Jakieś zwierzę czy hipotermia?
– Przed zwierzęciem byś uciekła – stwierdza beznamiętnie.
Zaśmiewam się i odwracam twarz w stronę księżyca.
– Racja. A zatem hipotermia.
– Też nie. Moim zdaniem nie jesteś gotowa, by umrzeć.
Kręcę głową.
Myli się. Od dawna jestem na to gotowa. Jednocześnie jednak mam w sobie zbyt wiele
uporu, by zrezygnować z tego, co wciąż okazuje się dla mnie tak trudne: z życia.
– Nigdy nie bałam się śmierci, Enzo. To życia się boję. I tego, że pójdzie ono na marne. –
Choć bardzo staram się opanować, ronię łzę. – Tak długo uciekałam, że nie pamiętam już,
po co żyję. – Ponownie posyłam mu spojrzenie.
Rysy jego twarzy zaburza już dość obfity zarost, który dodaje mu lat, aczkolwiek wygląda
jak najbardziej apetycznie.
– A ty pamiętasz, po co żyjesz?
Dopiero po kilku chwilach odpowiada:
– Już jako dzieciak byłem wściekły na świat. Przestrzegano mnie, bym nie dawał się
opanować tej złości, bo zaprzepaszczę przez nią wszystko, czego się podejmę. Oczywiście
miałem gdzieś zdanie innych i jeszcze do niedawna nadal kierowałem się tym uczuciem.
Życie stało się dla mnie czymś nieważnym przez to, jakim uczyniła je ta, która powinna
kochać mnie najmocniej. Ale wtedy zjawiłaś się ty i mi je ukradłaś. Teraz jednak czuję, jakbyś
mi je zwróciła.
Z sercem w gardle odwracam się do niego całą sobą, drżąc przy tym z zimna. Choć woda
sięga mi do piersi, mam wrażenie, jakbym stała przed nim całkowicie obnażona.
– Nie rozumiem. Jestem przecież zepsuta, a czegokolwiek dotknę, zaczyna krwawić.
Podchodzi do mnie po cichu. Woda pochłania jego stopy i nogi, lecz nawet nie wzdryga
się z zimna. Ja natomiast tak, ale nie ma to już nic wspólnego z temperaturą, lecz z tym, jak
blisko mnie staje.
Jakbym znalazła się twarzą w twarz z bestią.
Kuca przede mną, przybierając gniewny wyraz twarzy. Chętnie potarłabym ją dłonią, by
się przekonać, czy zdołam tym jakoś złagodzić jej rysy.
Nachyla się i muska ustami moją szczękę.
– Wiesz, co przyciąga drapieżnika do ofiary, amore mio?
– Co takiego? – szepczę.
– Krew z jej rany – odpowiada półgłosem, a następnie delikatnie całuje mnie w żuchwę. –
Uwielbiam, kiedy jesteś ranna, maleńka, ale tylko wtedy, jeśli to ja zadaję ci ból.
Jęczę, gdy zamiast ust używa zębów.
– Wydobrzejesz, Sawyer. A dopóki będziesz ze mną, nie będziesz musiała nikogo
krzywdzić. Kiedy zaś znajdziesz się w mojej paszczy, zaczniesz krwawić. To ja zadam ci ból.
– Przesuwa mi palcami po stwardniałym sutku. – To właśnie w tym odnajdziesz sens życia.
I zapragniesz żyć ze mną.
– Dlaczego? – szepczę. – Nawet nie byłeś w stanie powiedzieć, że mnie nie
nienawidzisz.
– Non ti odio47, Sawyer – oznajmia szorstko. – Gdy zapytałaś, czy cię nienawidzę,
chciałem powiedzieć „tak”. Ostatecznie nie mogłem skłamać, więc nie odpowiedziałem. Dziś
natomiast, ilekroć na ciebie spoglądałem, wciąż myślałem tylko o tym, że tak naprawdę od
początku nie żywiłem do ciebie nienawiści. – Odsuwa się na tyle, by spojrzeć w moje
załzawione oczy. – Wybierz życie, bella. Wybierz mnie.
Przygryzam wargę, ponieważ nie potrafię zmusić się do powiedzenia „tak”. Jak mogłabym
rozbudzać jego nadzieje, jeżeli sama nie wiem, co czeka mnie w przyszłości? Kazał mi
przestać kłamać, więc milczę i zamiast odpowiedzieć, przysuwam się i obejmuję go za szyję,
próbując odepchnąć.
Jest jednak zbyt silny. Łapie mnie wpół i podnosi z wody.
Nie potrafię jeszcze zostawić za sobą podszeptów śmierci, ale to, w jaki sposób trzyma
mnie Enzo, okazuje się znacznie bardziej pociągające od nich. Jeszcze tego nie wie, ale
właśnie w tym momencie wybieram jego.
Układa mnie plecami na piasku, tak blisko wody, że fale wciąż obmywają nasze nogi.
Dreszcze już ustąpiły, ale teraz dostaję gęsiej skórki.
Enzo sadowi się na mnie, jednak zatrzymuję go i daję znać, byśmy zamienili się
miejscami, po czym siadam mu na kolanach. W tym momencie czuję się zbyt bezbronna,
więc jeśli nie będę miała choć znikomego poczucia kontroli nad tym, co się dzieje, rozpadnę
się na kawałki. Co zaskakujące – nie sprzeciwia się i pozwala zdjąć sobie koszulkę, a potem
szorty.
Bije od niego taki gorąc, że już nie zwracam uwagi na zimno wody.
Ponownie obejmuję go za szyję i cały czas patrzę mu w oczy, które żarzą się w świetle
księżyca. Teraz jego stale gniewny wyraz twarzy wydaje się wręcz dziki.
Oblizuję suche usta i szepczę:
– Przesuń je na bok.
Doskonale rozumie, co mam na myśli, więc wiedzie dłonią po moim brzuchu. Wzdrygam
się pod jego dotykiem, a chłód wody tylko wzmaga intensywność tego przeżycia. Choć co
jakiś czas skóra cierpnie mi z zimna, czuję, że żyję – i to w zupełności mi wystarczy.
Dociera palcami do majtek, po czym sunie po udzie, od czego przechodzi mnie kolejny
dreszcz. Wreszcie chwyta materiał i odsuwa go na bok, obnażając cipkę.
Przygryzam wargę, a następnie chwytam go za kutasa, czym wyduszam z niego
przeciągły syk. Jego twarz znowu przybiera ten podniecający wyraz.
Jest najpiękniejszy, gdy ogarniają go najbardziej pierwotne instynkty.
Na chwilę się unosi, po czym spluwa na główkę, a ja rozcieram wilgoć po całej jego
długości. Nie tracąc czasu na zabawę, po prostu na nim siadam, co kwituje kolejnym
zwierzęcym odgłosem pożądania. Napina się przy tym cały jak powierzchnia nadmuchanego
balonika. Ja zaś odnoszę wrażenie, jakby pozbawiono mnie kości.
Chociaż wnika we mnie z trudem, boleśnie, witam to uczucie z otwartymi ramionami.
– Boli? – pyta ochrypłym głosem, w pełni świadomy swojego rozmiaru.
Kręcę głową.
– Nie aż tak – cedzę przez zęby.
Napieram mocniej, aż pochłaniam go całego. Drżę pod wpływem zarówno doznania, jak
i chłodu bijącego od oceanu. Odrzucam głowę w tył z cichym jękiem.
Podniecenie spowija nas niczym mgła.
Wolną ręką wędruje od mojego brzucha ku piersi, którą zachłannie nakrywa dłonią.
Zaczynam poruszać biodrami pod takim kątem, aby jednocześnie ocierać się o niego
łechtaczką.
– Mogę sprawić, że zaboli – oznajmia poważnym i nieco ponurym tonem.
– Wiem – odpieram, patrząc mu w oczy. – Ale zrobisz to tak, jak ja zechcę.
Widzę, że zamierza się spierać, więc wykonuję mocniejszy ruch, czym zamykam mu usta.
Zaciska zęby na swojej wardze i wydaje z siebie niski pomruk.
Kładę dłoń na jego ręce, którą ugniata moją pierś, po czym, trzymając go za kark,
przyciągam go ku sobie. Wysuwa język, by niemal natychmiast dopaść ustami do piersi
i ssać nabrzmiały sutek.
Przymykam oczy, nabierając tempa i uśmiechając się lubieżnie, a następnie przysuwam
się bliżej, aż moje usta znajdują się tuż przy jego uchu.
– Grzeczny chłopiec – szepczę.
W odpowiedzi przygryza mi sutek – na taką reakcję właśnie liczyłam.
– Tak – sapię gwałtownie, podczas gdy w moim ciele toczy się bitwa o dominację
pomiędzy bólem a przyjemnością.
Enzo z łatwością zdziera ze mnie dolną część bikini i odrzuciwszy ją na bok, natychmiast
chwyta mój tyłek obiema rękami. Ściska go, po czym przesuwa dłonie ku udom, dając mi
wyraźny sygnał, bym przyspieszyła. Naprzemiennie drażni mój sutek zębami i pieści go
językiem, na co zaczynam pokrzykiwać, opętana narastającą w podbrzuszu ekstazą. Pędzę
za nią jak ćpunka za hajem, pragnąc zatrzymać w sobie jak najdłużej, choć wiem, że
ostatecznie nie dam rady i skonsumuję tę rozkosz w jednej chwili.
– Mocniej… – proszę go. – Niech boli.
Puszcza mój obolały od ściskania tyłek i łapie mnie za włosy. Następnie klęka tak, że
zahaczam nogami o jego biodra i podpieram się rękami z tyłu, a moje dłonie zapadają się
w piasek wymywany spod nich przez wodę. Choć ledwie daję radę wytrzymać w takiej
pozycji, on zaczyna swój szaleńczy galop.
Rozchylam wargi, uwalniając z siebie donośny jęk. On zaś puszcza moje włosy i chwyta
mnie za szczękę, by po chwili wsunąć mi palec w usta. Jednocześnie trafia czuły punkt,
przez co przymykam powieki.
Wtem słyszę trzask, w ślad za którym pojawia się piekący ból na policzku.
– Patrz na mnie, Sawyer – domaga się pożądliwie.
Mój umysł reaguje szokiem na fakt, że mnie spoliczkował, ale ciało przyjmuje ten gest
z najczystszą lubieżnością. Wyginam plecy w łuk, sycąc się chwilą uniesienia, a krzyk,
którym ją kwituję, wyraża największe zadowolenie.
Wraz z kolejną falą obmywającą moje dłonie wbijam palce głębiej w piasek. Uczucie
zimna i wrzynające się w skórę muszelki intensyfikują wszelkie doznania. Jego kutas
penetruje moją cipkę tak gwałtownie, że ta w końcu się na nim zaciska.
Celowo zamykam oczy i uśmiecham się pomimo jego palca w ustach, podczas gdy on
pieprzy mnie coraz mocniej.
Jak na zawołanie ponownie uderza mnie wolną ręką, tym razem w bok piersi. Wzdrygam
się, gdyż nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułam.
Kurwa, jest mi tak cudownie, że chyba na dobre zacisnę powieki, aby tylko nie
przestawał. Jestem tak bliska eksplozji… Wychodzę mu naprzeciw, aby sycić się w pełni
każdym ruchem, a i tak ciągle mi mało.
– Powiedz mi prawdę, bella. Będziesz się uśmiechać, nawet jeśli ból stanie się nie do
zniesienia? – pyta złowieszczym tonem, jak gdyby rzucał mi wyzwanie.
W ramach odpowiedzi mocno zaciskam zęby na jego palcu.
Z chęcią się dowiem, jakie konsekwencje mnie za to czekają, co dodatkowo podkreślam
nikczemnym uśmieszkiem.
Wyciąga kciuk z moich ust i chwyta mnie za policzki.
– Jeśli chciałaś, żebym cię rozweselił, wystarczyło poprosić.
Wtem łapie mnie za biodra i z siebie zsadza. Chcę zaprotestować, bojąc się, że to koniec,
jednak na szczęście przypominam sobie, że Enzo przecież nigdy nie przestanie mnie
krzywdzić.
Każe mi się odwrócić tak, abym usiadła na nim tyłem do niego.
Przede mną rozciąga się widok na czarny ocean. Jakaś muszelka wpija mi się w kolano,
ale to tylko kolejny ból, który przyjmuję z radością.
– Sorridi, piccola48 – nakazuje, wsuwając mi po dwa palce do ust i ciągnie na tyle mocno,
że przywieram plecami do jego torsu.
Wciągam gwałtownie powietrze.
Początkowy dyskomfort wywołany tą pozycją przeradza się w prawdziwie rozdzierający
ból. Enzo rozciąga moje policzki tak, że mam wrażenie, jakby odsłonił mi wszystkie zęby.
Nagle znów zaczyna pchać, a przy tym nie przestaje kazać mi się uśmiechać.
W tym momencie jestem w stanie wydawać z siebie tylko nieludzkie jęki. Enzo
tymczasem muska ustami moją skroń. Powieki mi trzepoczą, a cipka pulsuje euforycznie pod
wpływem jego eksperckiej techniki. Chociaż upajam się już samą naszą bliskością, dopiero
sposób, w jaki ten mężczyzna wykorzystuje moje ciało, napełnia mnie prawdziwie dziką
żądzą.
– Cóż za piękny uśmiech, bella – mruczy.
Łza spływa mi po policzku, tuż przy jego ustach.
Natychmiast zgarnia ją językiem.
– Co się dzieje? – drażni się ze mną, ciągnąc jeszcze mocniej, aż piszczę. – Czyżby cię
bolało?
Ból twarzy jest dojmujący, lecz orgazm, który we mnie wzbiera, okazuje się o wiele
silniejszy, choć dopiero się do niego zbliżam. Cała drżę – tak bardzo pragnę zanurzyć się
w czymś innym niż pogarda dla samej siebie.
Przytakuję mu ruchem głowy.
Ślina ścieka mi z otwartych ust na brodę. Nie kontroluję już własnego głosu, coraz
donośniejszego i wyższego.
– Opłucz dłonie w następnej fali i pobaw się dla mnie swoim guziczkiem. Chcę popatrzeć,
jak dochodzisz z tym szerokim uśmiechem na twarzy.
Prawie nieświadomie czekam, aż zimna woda ponownie obmyje moje ręce, abym mogła
pozbyć się piasku z palców. Gdy są już gotowe, wsuwam je między nogi i odnajduję
łechtaczkę. Jest tak mokra, że dłoń mi się ześlizguje, ale to tylko bardziej mnie podnieca.
Wznawiam więc pogoń i już prawie docieram na szczyt.
– Właśnie tak. Uwielbiasz być moją grzeczną dziewczyną, prawda, maleńka? – mówi,
przeciągając samogłoski. – Podobnie jak uwielbiasz dochodzić na moim kutasie niczym
mała, zdesperowana suka.
Zaciskam powieki, a kiedy już szczytuję, jeszcze jedna łza spływa mi po twarzy. Ręka,
którą się pieściłam, nieruchomieje pod wpływem spazmu kurczącego wszystkie mięśnie
mojego ciała. Wstrząsa mną fala rozkoszy. Krzyczę, a Enzo obejmuje mnie ramieniem
i przyciska do siebie. Tracę wszelkie poczucie czasu i przestrzeni, jak gdybym przeniosła się
do zupełnie innego wymiaru. Równie dobrze mogłoby nas teraz porwać tsunami, a ja nawet
bym tego nie zauważyła. Bo mnie już tu nie ma – jestem tam, gdzie powinnam być.
Kiedy wreszcie dochodzę do siebie, mam wrażenie, jak gdybym spędziła kilka dni
w stanie nieważkości. Rzeczywistość jednak chwyta mnie za rękę i ściąga z powrotem na
ziemię.
Enzo ciągle porusza zmysłowo biodrami, prowadząc moje ciało poprzez fale orgazmu,
przez co zamieniam się w galaretę, ale jednocześnie czuję go w stu procentach. Jest już tak
blisko finału, że pozostaje mu jedynie przyspieszyć, aby przy okazji skontrować moje zejście
ze szczytu.
Resztkami sił utrzymuję się w pionie i czekam, aż Enzo znajdzie się na krawędzi, by
dokładnie w tym momencie mu się wyrwać, całkowicie go zaskakując.
Odwracam się, po czym chwytam go za szyję i jednym ruchem przewracam na piasek.
Upada z łatwością, ponieważ czegoś takiego w ogóle się nie spodziewał. Muszę się jednak
sprężać, bo wiem, że mimo wszystko nie mam wiele czasu.
Patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, podczas gdy sadowię się między jego nogami.
Chwytam wyprężonego do granic możliwości kutasa i posyłam mężczyźnie spojrzenie spod
rzęs.
– Byłeś już tak blisko, a ja cię tego pozbawiłam, prawda?
Po twarzy przebiega mu grymas gniewu, na co wykrzywiam usta w uśmieszku.
– Boli cię, kochany?
Chce się podnieść i do mnie dopaść, ale uprzedzam go, biorąc końcówkę jego fiuta do
ust. Ssę łapczywie, sycąc się smakiem mieszanki naszych ciał. Zanurza mi palce we
włosach, ale opieram się rękami o jego biodra, aby odebrać mu wszelką kontrolę nad tym, co
robię.
– O kurwa, Sawyer, drażnij się ze mną tak dalej, a stracisz te piękne zęby i czarujący
uśmiech. Szkoda by tego było, co nie?
Na tę groźbę wypuszczam z ust jego kutasa. Wyszczerzam się, po czym raczę go miną
niewiniątka.
– Jestem małą, zdesperowaną suką i chcę poczuć, jak spuszczasz mi się do gardła.
Odpowiada mi spojrzenie dwojga oczu, mieniących się złocistym blaskiem. Enzo zaciska
rękę na moich włosach i mnie unieruchamia. Chwyta się przy tym za kutasa, by przesunąć
mi jego końcem po ustach.
– Grzeczne suki uprzejmie proszą – cedzi przez zęby, a potem przygryza wargę, kiedy
wysuwam język, zachęcając go, aby uderzył o niego kilka razy kutasem.
Łapię jego nadgarstek i odchylam głowę do tyłu.
– Nigdy nie powiedziałam, że jestem grzeczna. Powiedziałam, że jestem zdesperowana –
wypominam mu ochryple.
Po tych słowach ponownie biorę go do ust pomimo tego, że wciąż trzyma mnie za włosy.
Warczy głośno, gdy zębami drażnię mu czułą skórę, a potem pieszczę językiem miejsce tuż
pod główką. Wkładam całe serce w to, aby dać mu jak najwięcej rozkoszy. Ssę i liżę tak
zachłannie, że nawet nie zauważam, gdy moja ślina spływa na jego ciało.
W mgnieniu oka doprowadzam go prawie na szczyt, aż cały się wypręża. Kutas wyraźnie
mu nabrzmiewa, a on zaczyna poruszać instynktownie biodrami tak, że z każdym
pchnięciem dociera coraz dalej w głąb mojego gardła.
– O kurwa, właśnie tak, maleńka. Ssij mocno, kurwa, tak, tak, tak – powtarza ze śpiewną
intonacją.
Wtem odrzuca na chwilę głowę do tyłu i widzę już tylko jego szyję. Krzycząc z rozkoszy,
patrzy z rozchylonymi ustami i mocno ściągniętymi brwiami, jak spijam wszystko do ostatniej
kropli. Cały drży pod wpływem przeszywającej go rozkoszy, aż ledwo nadążam, by
pochłonąć jego orgazm.
Wreszcie mnie odpycha, gdy już nie daje rady znieść nadmiaru stymulacji.
– Jezu Chryste, ja pierdolę – sapie, wpatrując się we mnie wielkimi oczami.
Ocieram twarz i brodę, po której spływa mi ślina wraz z ejakulatem.
Enzo emanuje tak intensywnymi emocjami, że odruchowo znowu odczuwam chęć
ucieczki. Choć nogi mam jak z waty, wstaję, co kwituje pełnym konsternacji spojrzeniem.
Najwyraźniej wyczuwa moje zamiary. Przeciągam ten moment; powoli zbieram swój strój
kąpielowy, po czym go wkładam.
Przez cały ten czas mężczyzna nie odrywa ode mnie wzroku.
– Wybieram życie, ponieważ nie chcę umierać i iść tym samym na rękę Kevinowi. Muszę
jednak przecierpieć to życie sama, Enzo.
Patrzy na mnie w milczeniu i napina szczęki tak mocno, że wyraźnie widzę mięśnie
odznaczające się na jego policzkach.
Ruszam w stronę latarni, zanim stracę nad sobą panowanie; na myśl o byciu zamkniętą
w pokoju z nim ogarnia mnie strach.
Prosiłam, by mnie skrzywdził, a tymczasem okazuje się, że sama robię to o wiele lepiej.
ROZDZIAŁ 23

Enzo

– Jak ona się czuje? – pyta stojący za mną Sylvester, na co spinam się jeszcze bardziej
i odpowiadam mu jedynie burknięciem.
Mamrocze coś pod nosem, ale zbyt cicho, bym go usłyszał. Poza tym mam gdzieś, co on
tam sobie gada.
Zeszłej nocy, po tym, jak Sawyer zostawiła mnie na plaży, już nie zasnąłem. Wydaje mi
się, że ona też nie, ale żadne z nas nie chciało odezwać się pierwsze.
Znam ją dopiero od sześciu tygodni, a już padam jej do stóp.
Wybierz mnie.
Nie wybrała.
Zamiast tego wykorzystała seks, aby odwrócić moją uwagę. Wolała cierpienie zamiast
mnie.
– Masz jeszcze whisky?
Sylvester odchrząkuje i podchodzi do szafki.
– Aż tak martwi cię jej głowa? Wydobrzeje, synu.
Każde jego słowo tylko drażni moje nerwy, ale nic nie mówię, bo właśnie podaje mi
alkohol. Wypijam go jednym haustem, po czym przysuwam mężczyźnie kubek, a on bez
słowa nalewa mi na trzy palce. Tym razem piję powoli, napawając się klonowym posmakiem
towarzyszącym goryczce.
– Coś ci powiem… Rzadko się spotyka takie kobitki – zagaduje.
– Zauważyłem – bąkam.
Niecodziennie można spotkać dziewczynę, która wabi cię między swoje uda, a potem
okrada z tożsamości, by ostatecznie uratować ci życie, wyciągając nieprzytomnego
z oceanu.
Sawyer jest jak żywa błyskawica: jednocześnie piękna i kurewsko niszczycielska.
– Obiecuję ci, że jeśli postanowi zostać, to przypilnuję, coby jej niczego nie brakło.
Równie dobrze mógł wylać mi na łeb kubeł zimnej wody.
Natychmiast się prostuję i odstawiam kubek, zanim go roztrzaskam.
– Dlaczego miałaby zostać? – pytam powoli, skupiając na nim całą uwagę.
Patrzy na mnie, unosząc brwi ze zdziwienia. W jego oczach zaś dostrzegam ekscytację.
– Przecie nie ma dokąd pójść, prawda?
– Nie, nieprawda – odpowiadam.
Wzrusza ramionami, moje zdanie i tak go nie obchodzi.
– Może to dlatego, że chcesz ją zatrzymać. A takie jak ona nie lubią być uwiązane.
– Jak dotąd to ty sprawiasz wrażenie, jakbyś chciał ją tu zatrzymać. Mylę się? –
odpieram, unosząc brew.
Po twarzy przebiega mu emocja, której nie jestem w stanie rozczytać.
Obnaża sczerniałe zęby w uśmiechu.
– Nie ma sensu trzymać czegoś na siłę. Ja tam nie lubię mieć rzeczy, które nie so mi
potrzebne.
Ściągam brwi.
– Chyba nie podoba mi się twoja sugestia.
Wzrusza ramionami.
– Bo nie podoba ci się, że może wybrać mnie zamiast ciebie.
Co, kurwa?
Gotuje się we mnie, ale zamiast dostawać szału, biorę kolejny łyk, gapiąc się na Sylvestra
znad kubka. Liczy, że wpadnę w furię. Dosłownie widzę to wyczekiwanie w jego oczach.
Chce, żebym stracił nad sobą panowanie, dzięki czemu zyskałby pretekst do wyrzucenia
mnie z latarni.
– Jeszcze się przekonamy – rzucam, po czym, nie odrywając do niego oczu, dopijam
drinka. – Szepnąć jej dobre słówko w twoim imieniu, gdy wieczorem położę się z nią do
łóżka?
Zasępia się, ale raczy mnie tak lodowatym spojrzeniem, że aż parzy. Nie jest to chłód
zamrażający duszę, lecz taki, od którego zamienia się ona w popiół.
– Okaż trochę manier, synu – napomina. – Brak ci szacunku. To dlatego tak od ciebie
ucieka.
Przytakuję i mimowolnie rozciągam usta w uśmiechu.
Rzadko mam ochotę się uśmiechać, a jeśli już mi się to zdarza, to jedynie w reakcji na
widok jakiegoś szaleństwa rozgrywającego się na moich oczach.
– Wiem, jak ją schwytać – mówię, przeciągając samogłoski, po czym zerkam na jego
drewnianą nogę. – A rozprawić się z tobą to żaden problem, stronzo.
Choć mogę sprawiać inne wrażenie, nie należę do typów wszczynających bójki.
Aczkolwiek większość ludzi ma na tyle rozumu, by nie prowokować mnie do tego stopnia.
W dodatku rzadko zależy mi na czymś tak bardzo, bym miał się o to bić. Niemniej w tej chwili
moją głowę wypełniają wizje sposobów, na jakie mógłbym skłonić Sylvestra, żeby zaczął
kwiczeć jak świnia. Którą zresztą jest.
Niezależnie od tego, jak bardzo mnie to kusi, nie mogę ryzykować, że zostanę stąd
wyrzucony. Sawyer potrzebuje ciepłego i bezpiecznego miejsca – takiego jak to – ale będzie
ono bezpieczne tylko ze mną wewnątrz. Nie ma chuja, żebym zostawił ją samą w tej latarni
z tym półdzikim degeneratem. Dobrze wiem, że skurwiel wali konia na samą myśl o niej.
Dlatego jeśli kiedykolwiek to zobaczę lub usłyszę, urwę mu tego bezużytecznego fiuta
własnoręcznie.
Odpycham się od blatu i mijam go, posyłając mu wymowne spojrzenie. W ten sposób
chcę podkreślić różnicę wzrostu między nami.
Milczy, nawet kiedy docieram do klatki schodowej, jednak będąc już na górze, wyraźnie
słyszę jego bełkotliwy głos.
– Ale jeszcześ tego nie zrobił.

***

W pokoju zastaję Sawyer w koszulce i dolnej części bikini. Śpi skulona w kłębek, plecami do
mnie.
Starając się jej nie obudzić, podnoszę rzuconą wcześniej na podłogę książkę, którą czyta
każdego wieczora przed snem. Ja też zabrałem się za jej lekturę, aczkolwiek robię to rano
po tym, jak Sawyer pójdzie do swojej jaskini.
Obydwoje mamy nadzieję odnaleźć drogę do laterny. Podejrzewam, że kobieta tak
naprawdę jest równie nieufna wobec Sylvestra, jak ja. Coś dużo osób straciło tu życie, a on
wydaje się jakoś powiązany z tymi zdarzeniami. Wątpię, aby to była kwestia przypadku.
Teraz zaś, kiedy starzec zainteresował się Sawyer, odczuwam jeszcze większą
determinację, żeby wydostać ją z tej przeklętej wyspy.
Usiadłszy na krawędzi łóżka, słyszę nagle jej delikatny głos.
– Wczoraj minęła nas jakaś łódź.
Natychmiast odwracam się w jej stronę.
– Słucham?
– I tak by nas nie zobaczyli przez tę mgłę. Okazuje się jednak, że statki przepływają tędy
znacznie częściej, niż twierdził stary. Gdybyśmy znaleźli sposób na włączenie latarni,
moglibyśmy zwrócić na siebie ich uwagę. Jestem pewna, że przynajmniej ciebie ktoś szuka.
Może nawet natrafilibyśmy akurat na nich.
Marszczę brwi. Wpatrzony w nią, przetwarzam to, co właśnie usłyszałem, ona natomiast
gapi się beznamiętnie na kamienną ścianę. Mam wrażenie, jakbym w tej chwili obcował
z prawdziwą Sawyer. Nie z tą wesolutką i ćwierkającą, na jaką zdaje się pozować.
– Mnie? – powtarzam. – Chciałaś powiedzieć „nas”.
Zaciska wargi.
– Ja chyba tu zostanę – oznajmia. – Wiem, że chciałeś, bym wybrała ciebie, ale w ten
sposób wciągnęłabym cię tylko w bałagan, którego sama narobiłam. A tak? Nie musiałabym
już nikogo okradać. Ani uciekać.
Kręcę głową, słysząc to wszystko.
– Nie ma mowy – warczę i zrywam się na równe nogi.
Rozpiera mnie dziwna energia. Na przemian zaciskam i rozluźniam pięści, aby choć
trochę się uspokoić.
Sawyer natomiast się nie rusza, nie patrzy na mnie. Wydaje się taka zmęczona… Dobrze
wiem, że to moja wina.
– Chcesz mnie zatrzymać, bo mnie nienawidzisz. Rozumiem – odzywa się cicho, bez
emocji. – Chcesz mnie karać, ponieważ przypominam ci o twojej matce. Proszę cię więc, daj
mi tę jedną rzecz. Daj mi wolność.
– To nie jest wolność – odpieram. – To tylko inny rodzaj więzienia. W dodatku takiego,
które może cię zabić.
Wzrusza ramionami.
– A nawet jeśli, to co?
Ogarnia mnie coraz większy gniew.
– Nie rób tego. Nie poddawaj się, kiedy…
– Przecież już ci mówiłam. Jestem tchórzem i uciekam. Jeśli w ogóle ci na mnie zależy,
Enzo, to pozwolisz mi tu zostać. Bo sprowadzając mnie z powrotem do Port Valen, sprawisz,
że naprawdę trafię za kraty albo znowu będę kraść.
Ja się tobą zajmę.
Mam te słowa na końcu języka, ale nie potrafię ich wypowiedzieć. Przecież ledwie się
znamy. Większość wspólnego czasu spędzamy, uprawiając seks, kłócąc się lub walcząc
o życie. Nie ufamy sobie, a poza tym, kurwa, przecież ona jest poszukiwana. Jaka zatem
czekałaby nas przyszłość? A mimo to na samą myśl, że miałbym ją tu zostawić, dostaję
szału. Powrót do Port Valen samemu, bez niej, wydaje się czymś… nierzeczywistym.
– W dodatku – ciągnie z jakąś udawaną lekkością w głosie, nie dając mi dojść do słowa –
Sylvester chyba chciałby, żebym została.
– Bo jest jebanym zwyrolem – rzucam żarliwie.
Przytakuje.
– Owszem.
To wszystko? Tylko tyle ma do powiedzenia?
Kręcę głową, całkowicie zdumiony tym, że się go nie boi, chociaż powinna.
Wreszcie spogląda mi w oczy i wymusza uśmiech – bardzo kiepski – próbując mnie
udobruchać.
– Nie martw się. Mieszkałam już z jednym zwyrolem. Wiem, jak sobie z takimi radzić.
– W tym właśnie problem, bella – zauważam, ulegając swoim pierwotnym instynktom
i siadając obok niej na łóżku.
Spogląda na mnie łagodnie, przez co mam ochotę przysunąć się bliżej. Kładę się przy
niej i choć jestem na nią zły, to jeszcze bardziej czuję, że nie mogę pozwolić jej odejść.
– Nigdy nie powinnaś była znaleźć się w takiej sytuacji ani, kurwa, uczyć się żyć z kimś
tak jadowitym.
Mruga szklistymi oczami i opuszcza wzrok.
– Co niby powinnam zrobić? Przecież nie mam wyboru – mamrocze.
Zaciskam powieki. Stopniowo się poddaję, ale nie przeszkadza mi to tak bardzo, jak się
spodziewałem.
– Ochronię cię, Sawyer – obiecuję, na co rzuca mi spojrzenie pełne zdziwienia. – Nie
podoba mi się to, jak żyjesz, ale cię rozumiem. I nie jesteś jebanym tchórzem. Walczyłaś od
tak dawna, że należy ci się odpoczynek.
Przygryza drżącą wargę, a wtedy znów czuję to pragnienie, by skosztować jej ust. To nie
tylko pragnienie, ale wręcz żądza.
– Nie mogą mnie znaleźć – szepcze.
– Jedynym, który kiedykolwiek cię odnajdzie, będę ja, Sawyer. Możesz ukryć się przed
innymi, ale nie przede mną.
Patrzy na mnie przerażona, chyba z trudem przychodzi jej zaakceptowanie tego, co
mówię. Mnie też nie jest łatwo, ale uważam, że postępuję słusznie. Nawet wtedy, gdy mnie
okradła, nie uważałem jej za nikczemną osobę.
– Dlaczego miałbyś mi pomagać?
Dotykanie jej w tej chwili to niezbyt mądry ruch, ale nie potrafię się powstrzymać.
Odgarniam kilka niesfornych loków z jej twarzy i zakładam za ucho. Drży pod wpływem
kontaktu ze mną, czym tylko wzmaga krążące w moich żyłach pożądanie.
Nie mogę dać jej teraz więcej, choć wiem, że to zdecydowanie za mało.
– Bo bardzo mi na tobie zależy, Sawyer.
Pozwalam sobie musnąć ustami jej wargi, a kiedy się nachylam, dochodzi do mnie jej
zapach. Słony posmak oceanu i coś słodkiego. Wzdycham delikatnie, domyślając się, co
właśnie chodzi jej po głowie.
Pomimo tego, że sama z siebie całkowicie zamiera, przytrzymuję ją w miejscu za szyję.
– Nie ruszaj się – ostrzegam, na co odpowiada westchnieniem.
Ponownie ocieram się ustami o jej wargi, po czym wysuwam język, aby ich posmakować.
Sycę się przy tym miętowym smakiem jej oddechu. Gdy docieram do kącika ust, całuję ją
subtelnie w policzek raz, a potem drugi.
– Czy to nienawiść? – pyta ochrypłym głosem, drżąc na całym ciele.
– Nie nienawidzę cię – odpowiadam, po czym kolejny raz ją całuję. – Zasługujesz na to,
by żyć. By mieć prawdziwe życie. – Pocałunek. – Wróć ze mną, bella. – Pocałunek; ten
smakuje słono z powodu łzy, która wymknęła się z jej oka.
– Naprawdę tego chcesz? – pyta szorstkim głosem. – I co niby miałabym robić? Z czego
bym żyła?
– Pracowałabyś dla mnie.
Wzdryga się, robiąc wielkie oczy.
– Wykluczone. Nie weszłabym do wody z tymi… bestiami.
Zaśmiewam się mimowolnie, aż obydwoje nieruchomiejemy.
Kurwa, jeśli mam złamać dziś w nocy jakieś zasady, to najlepiej wszystkie.
Podnosi się i z zadumą gładzi palcami moje usta.
– Zrób to jeszcze raz.
– Nie – odpowiadam, choć uśmieszek wciąż nie chce zniknąć mi z twarzy.
Dostrzegam błysk w jej oku, po raz pierwszy, odkąd ją ujrzałem. Gdybym jej nie znał,
pomyślałbym, że jest w tej chwili szczęśliwa, a ten widok napełnia mnie ochotą, by zaśmiać
się jeszcze raz. Uważam to za co najmniej kurewsko niepokojące.
– Pomimo tego, co zrobiłem ci na łodzi, nie chcę przerabiać cię na pożywienie dla
rekinów.
Na samo wspomnienie o tamtym opuszcza rękę i się zasępia.
– To było naprawdę chujowe z twojej strony.
– Owszem – przytakuję, czując żal, którego obiecałem sobie nigdy nie czuć. – Nie
zasłużyłaś na coś takiego.
Unosi brwi.
– Naprawdę tak uważasz?
Milczę, a po chwili przyznaję:
– Tak.
Mruży oczy.
– To przeproś.
Zerkam na jej rozchylone wydatne, gładkie wargi, po czym znów patrzę w jej niebieskie
oczy.
– Przepraszam – bąkam w pełni szczerze.
Naprawdę mi przykro z powodu tego, co zrobiłem. Napadłem na nią, obydwoje to wiemy.
Wyobrażam sobie, że nawet gdyby matka mnie nie porzuciła, to na pewno wyrzekłaby się
mnie na wieść o tym, jak potraktowałem tę kobietę.
Uśmiecha się szeroko i promiennie, niczym słońce przebijające się przez chmury
burzowe po potężnym sztormie.
– Nie wybaczam ci – oznajmia dowcipnym tonem, po czym szybko wysuwa się z objęć,
wykorzystując moje oszołomienie.
Robi kilka kroków w tył, aż natrafia na okrągły stolik i się o niego opiera.
Zwierzę we mnie najchętniej dopadłoby ją i uwięziło pod sobą ponownie.
– Zrobię to dopiero, gdy przeprosisz mnie należycie – kwituje.
Marszczę brwi i siadam na łóżku. Patrzę na nią w milczeniu, czekając, aż wyjaśni, co ma
na myśli.
– Przez cały ten czas zachowywałeś się wobec mnie jak nieznośny, wkurwiający dupek.
Jasne, nawaliłam, ale ty… jesteś serio tak wredny, że aż trudno mi policzyć, ile razy zraniłeś
moje uczucia.
Kiwam powoli głową.
– Masz rację.
Zachęcona tym, kontynuuje:
– Jeśli mam z tobą zostać, wybrać ciebie, to chcę, żebyś uklęknął przede mną i przeprosił
za to, jak mnie traktowałeś – mówi, wskazując podłogę.
Wciągam wargi między zęby i mocno przygryzam. Czuję narastające w piersi zdradliwe
uczucie; mroczne, złowieszcze. Aż mam ochotę się uśmiechnąć. Najchętniej chwyciłbym ją
za szyję i spełnił wszystkie swoje najmroczniejsze żądze – zębami, rękami i kutasem. To
mieszanka dumy, pożądania i niezłomnej potrzeby dania jej tego, czego pragnie, bo – kurwa
mać – jestem dumny z tego, że każe mi błagać o przebaczenie.
Sawyer zasługuje na coś o wiele lepszego niż to, jak ją traktowałem. Obydwoje jesteśmy
na swój sposób zepsuci, ale zamiast to dostrzec i zrozumieć, pozwoliłem, by moje własne
cierpienie wzięło nade mną górę. I przysporzyłem jej tym wyłącznie bólu.
Jeszcze nie wybaczyłem jej tego, co mi zrobiła – w końcu kradzież czyjejś tożsamości
oraz wszelkie następstwa takiego czynu to nie byle co – poza tym nadal nie do końca jej
ufam. Mam wrażenie, jakbym wciąż był tym samym głupcem, który zabrał ją do tamtego
wodospadu, a potem został okradziony z najcenniejszej rzeczy. Wystarczył jeden
nieostrożny ruch z jej strony, a wpędziłaby mnie w poważne kłopoty i tym samym zagroziła
moim badaniom oraz pracy całego życia. Jednak – chociaż ciągle mam pewne wątpliwości
w tej kwestii – nie zmienia to niczego w tym, co do niej czuję, ani też tego, że nie zasługuje
na mój gniew i okrucieństwo.
Nigdy nie wyzbędę się pragnienia, by zadawać jej ból, ale z drugiej strony jej cierpienie
nie daje mi żadnej satysfakcji. Bynajmniej. Jedyne, co chcę widzieć, kiedy chwycę ją zębami,
to właśnie ten promienny uśmiech.
Po cichu wstaję z łóżka i się prostuję. Przewyższam ją o głowę, ledwo sięga mi do piersi.
Robię krok w jej kierunku, ale moja mała złodziejka tkwi w miejscu niewzruszona i tylko unosi
dumnie brodę. Stoi wyprostowana, z opuszczonymi ramionami. Zmierzwione loki opadają jej
w nieładzie na twarz i falującą pierś. Jej krągłości przypominają mi morskie bałwany, ale
takie, w których chętnie bym się zanurzył. Oczy ma szeroko otwarte, ale wyraźnie
dostrzegam w nich wyzwanie.
Napięcie między nami się wzmaga, gdy zatrzymuję się tuż przed nią. Energia iskrząca
wokół nas sprawia, że cała drży. Będąc niecałą stopę od niej, padam na kolana. Krew uderza
mi do głowy, a ona rozchyla usta i wydaje z nich prawie bezgłośne westchnienie.
– Przepraszam, bella – zaczynam. Staram się mówić cicho, ale stanowczo i nie odrywać
od niej oczu. – Karałem cię za coś, czego nie zrobiłaś. Coś więcej niż tylko kradzież
tożsamości. Wyrządzałem ci krzywdę, ponieważ to samo uczyniono mnie. Ale to przecież nie
ty mnie skrzywdziłaś. Nigdy nie miałem prawa mścić się za to na tobie.
Przygląda mi się uważnie, analizując każdy szczegół mojej twarzy: długie włosy, gęsty
zarost. Ciekawe, kogo tak naprawdę we mnie widzi. Człowieka, który zakochał się w małej
złodziejce? Który, choć trudno mu to przyznać, całkowicie jej ulega?
– Ty też nie jesteś tym, który zniszczył mi życie – szepcze wreszcie, spoglądając mi
w oczy.
– Nie, chociaż próbowałem cię zniszczyć.
Ujmuję ją za rękę; dziwię się, jak mała się wydaje w porównaniu z moją. Choć z zewnątrz
Sawyer sprawia wrażenie delikatnej i kruchej, skrywa w sobie siłę, której nie można
lekceważyć. Jest tak cholernie wytrzymała. Lepsza ode mnie. Silniejsza.
Kiedy zobaczyłem po raz pierwszy, jak bardzo jest rozbita, miałem ochotę pozbierać
odłamki jej duszy i zetrzeć je na proch, aby już nigdy nie mogła się odbudować. Teraz jednak
zdaję sobie sprawę, jaką głupotą się wtedy wykazałem. Powinienem od razu zabrać ją ze
sobą do domu i sprawić, by poczuła się tam jak u siebie.
– Jesteś dla mnie aż nazbyt dobra, Sawyer. Myliłem się co do ciebie. Jesteś silna
i odważna, a co ważniejsze, całkowicie godna podziwu.
Łzy napływają jej do oczu, przez co odwraca wzrok. Mruga szybko kilka razy, ocierając je
palcem.
– Możesz nie doprowadzać mnie teraz do płaczu, proszę? Staram się zgrywać
twardzielkę.
Unoszę kącik ust w uśmieszku. Ona też potrafi mnie rozbawić, ale wolę jej to pokazać, niż
wyznać.
– Wybaczysz mi, bella? – pytam przyciszonym głosem.
Znów na mnie spogląda, choć dalej zalewa się łzami.
– Nie – odpowiada, ale uśmiecha się przy tym, a w głębi jej oczu dostrzegam jakiś figlarny
błysk. – Najpierw pocałuj mój ulubiony palec u stopy.
Unoszę brew, na co ona prostuje lewą nogę i wskazuje najmniejszy palec.
– Pocałuj go, Enzo.
Oblizuję wargi, wciągając dolną wargę między zęby, po czym znów kieruję wzrok na nią.
Widząc żar w moich oczach, rozchyla usta.
– Jeśli prosisz, bym cię wielbił, to z radością spędzę resztę życia, klęcząc przed tobą –
wyznaję tak niskim tonem, że ledwo poznaję własny głos.
Przełyka ślinę, gdy chwytam ją za stopę i przysuwam ją do ust. Delikatnie całuję jej palec,
czując, jak drży pod wpływem mojego dotyku. Nagle jednak zastępuję wargi zębami, choć
nie wkładam w to siły.
Wciąga gwałtownie powietrze.
Ona rzuci mnie na kolana, ale ja zadam jej ból.
Na wszelki wypadek całuję też cztery pozostałe. Następnie wstaję i patrzę w jej
rozszerzone oczy.
Ciężko oddychając, stawia stopę i próbuje wyglądać na spokojną, ale i tak czuję zapach
jej słodkiej cipki oraz to, jak robi się dla mnie wilgotna.
– Nie wybaczam ci jeszcze – odzywa się półgłosem.
Milczę, wyraźnie słysząc wyzwanie w jej tonie. Powinienem był się domyślić, że nie
pójdzie mi tak łatwo. Mam ochotę wbić kolana w podłoże jeszcze głębiej i czekać, aż pozwoli
mi wstać.
– Mam przed tobą pełzać, bella? – pytam z gulą w gardle. – Padać ci do stóp i się
korzyć? Czy może wolałabyś siąść mi na plecach i wskazywać palcem, dokąd ma cię
zabrać?
– A zrobiłbyś to? – odbija piłeczkę, po czym staje za mną.
Nie ruszam się. Czuję jednak każdy jej ruch i oddech.
– Spełniałbyś wszystkie moje zachcianki, niezależnie od tego, o co bym cię poprosiła?
– Niczego nie będzie ci brakowało, amore mio. Ti darò tutto49.
Wciąga gwałtownie powietrze i podchodzi bliżej. Nachyla się, aż owiewa moje ucho
ciepłym oddechem.
Zaciskam pięści, by opanować pragnienie chwycenia jej za włosy i zarzucenia sobie na
ramię – właśnie w taki sposób najchętniej pokazałbym, jak zaspokoję jej potrzeby.
– Grzeczny chłopiec – szepcze zmysłowo.
Ponownie muszę zagryźć wargę, szczególnie że kutas zaczyna mi twardnieć. Mam
ochotę skwitować jej słowa pomrukiem, ale wie, że nie wydam z siebie głosu, jeżeli o to nie
poprosi.
Prostuje się i znów staje przede mną. Raczy mnie łagodnym spojrzeniem. Przepełnia ją
spokój. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo chciałem ją ujrzeć w takim stanie.
– Czy to znaczy, że będziesz dla mnie miły? – pyta z kolejnym figlarnym uśmieszkiem.
Chcę odpowiedzieć, ale się opanowuję. Naprawdę zamierzam dać jej wszystko. Tylko
jeszcze nie dziś.
– Nigdy nie będę dla ciebie miły, bella ladra – oznajmiam, przyglądając się jej profilowi.
Pod styraną koszulką odznaczają się jej stwardniałe sutki, a na szyi pojawia się
rumieniec, który powoli zalewa policzki. Ma zaciśnięte uda, jak gdyby miało to sprawić, że jej
cipka zrobi się mniej mokra.
– Zakonnice nie nauczyły cię manier?
– Nie znosiły nieposłuszeństwa, a ja nie tolerowałem żadnej władzy nad sobą. Wiele lat
zajęło, zanim znaleźliśmy między sobą nić porozumienia.
– A teraz ja mam nad tobą władzę – wypomina.
Unoszę brew, ale przytakuję.
– Zgadza się.
Napawa się tą myślą, a mój kutas błaga, by wypuścić go na wolność.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że wychowały cię siostry zakonne – kontynuuje.
Wzruszam ramionami. Nie wstaję z kolan. Czekam na polecenie.
– Nie wierzę w Boga, ale uważam je za święte przez wzgląd na to, jak długo się ze mną
użerały.
Prycha.
– Ja też nie. Jeśli jednak niebo istnieje, to na pewno zasłużyły na miejsce w nim. Wygląda
na to, że jesteś wredny z natury.
Na widok jej rozszerzonych źrenic znów czuję impuls, by się uśmiechnąć. Znajduję się
dokładnie na wprost niej i gdybym przysunął się bliżej, mógłbym poczuć jej zapach. Muszę
jednak pamiętać, że jest ranna. Już nasze wczorajsze szaleństwo było niezbyt rozsądne.
– Na to wygląda – odpowiadam oschle.
Odchrząkuje, wycierając ręce o T-shirt.
– Tak czy inaczej, to wielka rzecz, że zdobyłeś się na te przeprosiny, Enzo –
komplementuje. – Możesz już wstać.
Coraz trudniej zapanować mi nad uśmiechem.
Wstaję, a ona się cofa i opiera o stolik, którego nogi skrzypią pod jej ciężarem. Mierzy
mnie wzrokiem, jakby nagle sobie przypominała, że jestem od niej o wiele wyższy. Zauważa
też, jak bardzo stwardniałem na myśl o niej, od czego tylko bardziej się rumieni.
– Przyniosę nam wodę, a potem… Położę się spać czy coś. Ale jutro chciałabym
poszukać drogi do laterny.
Przytakuję.
– Żebyśmy mogli oboje się stąd wyrwać – podpowiadam, chcąc usłyszeć jej odpowiedź.
Kiwając się na piętach, wydyma wargi.
– Oboje – potwierdza wreszcie.
Uśmiecham się subtelnie.
Kiedy mnie mija, prawie zahacza o stolik. Mogła pójść drugą stroną, gdzie jest więcej
miejsca, ale wygląda na to, że po prostu nieświadomie do mnie lgnie.
Chwytam ją za ramię i zatrzymuję. Chęć, by wziąć ją tu i teraz, sprawia, że niemal znowu
padam na kolana. Gdybym to zrobił, nie cofnęłaby się, a jej cipka znalazłaby się tuż przy
moich ustach. Czując ją tak blisko, a jednocześnie nie mogąc jej tknąć, jestem jak
wygłodniały drapieżnik, któremu zabroniono pożywić się świeżo złapaną zwierzyną.
– Połóż się. Przyniosę ci wodę. I jakieś tabletki na ból głowy – mówię głosem ociekającym
pożądaniem. Mierzę ją wzrokiem jeszcze raz. – Może poszukaj sobie jakichś spodni pod
moją nieobecność. Aż stąd czuję twoją cipkę.
Rozdziawia usta.
– Właśnie załatwiłeś sobie spanie na podłodze.
Dla niej? Bardzo chętnie.
ROZDZIAŁ 24

Sawyer

Podobno nie powinno się iść spać ze wstrząśnieniem mózgu – niby wszyscy o tym wiedzą.
Znalazłam się jednak w takim punkcie, że wszystko mi jedno, czy mój stan się pogorszy.
Wolałabym stracić przytomność, niż słuchać tego.
Ktoś, a może coś, płacze na piętrze, dosłownie tuż nad naszym łóżkiem. Enzo powiedział,
że to duch córki Sylvestra – Trinity – która powiesiła się w oknie zajmowanego przez nas
pokoju.
Według Sylvestra za życia często płakała, a teraz to jej zawodzenie przyprawia mnie
o mdłości. Oczywiście sufit je tłumi, niemniej brzmią bardzo dziwnie. Jakby chciała krzyczeć,
ale nie mogła.
Enzo leży obok, sztywny jak kłoda, i wpatruje się w sufit. Obydwoje leżymy na wznak,
w pełni przytomni i zaniepokojeni.
– Jak myślisz, co gorsze? Cierpieć za życia czy po śmierci? – pytam drżącym głosem.
– Po śmierci – odpowiada cicho. – Wtedy już wiesz, że to na wieczność.
Spoglądam na niego.
– Wierzysz w życie po śmierci? Musisz, prawda? Skoro wychowały cię zakonnice.
Kręci głową.
– Wierzę, że nasze dusze przenoszą się w jakieś nieznane miejsce, zostają tutaj albo
przechodzą reinkarnację. Nigdy nie wierzyłem w to, co głosiły zakonnice. Cały czas miały
nadzieję, że Bóg zaleczy moje rany i poprowadzi mnie przez życie. Wyobrażały mnie sobie
nawet jako księdza głoszącego świadectwo swoich doświadczeń i zwycięstwa nad
doznanym złem. Tymczasem im głębiej zaczytywałem się w Biblii, tym bardziej czułem się
zagubiony.
Przekręcam się na bok, przodem do niego, i wsuwam dłonie pod głowę, na co wzdycha,
najwyraźniej przeczuwając lawinę pytań z mojej strony. Nie zrażam się jednak.
– Jak to było tam dorastać?
– To nie jest ciekawa historia, bella.
– Dla mnie jest – przekonuję. – Opowiedz.
Marszczy brwi.
Zastanawiam się, czy Enzo kiedykolwiek pozwolił się komuś do siebie zbliżyć – wszak
trzyma wszystkich na dystans z obawy, że go zranią. Na myśl o tym, że sama go zraniłam,
mam ochotę dźgnąć się w oko.
– Po tym, jak mia madre50 zostawiła mnie na schodach, trafiłem do Istituto Sacro Cuore51,
gdzie mieszkałem i się uczyłem. Każdy dzień był dokładnie zaplanowany. O siódmej
pobudka i modlitwa. Śniadanie o ósmej, a pół godziny później zaczynały się lekcje. Po
zajęciach kolacja, godzina na zmówienie modlitwy przed snem, a następnego dnia wszystko
od nowa.
Nagle wzdrygam się na dźwięk jakiegoś łupnięcia dochodzącego z góry. Aż serce
podskakuje mi do gardła. Płacz Trinity nie ustaje, wręcz przeciwnie – staje się jakiś gniewny.
– A co z twoim ojcem? Nie obchodziło go, że cię zostawiła? – dopytuję niepewnie, bo boję
się, że zdenerwuję go tym pytaniem.
– Zginął, kiedy była jeszcze ze mną w ciąży. Pracował na kutrze rybackim. Pewnej nocy
złapał ich sztorm. Aż dziw, że przy tak wielkich falach łódź nie zatonęła. Tak czy siak,
w pewnym momencie zmyło sześciu z pokładu, a zaraz potem kolejnych. W tym mio padre52.
Co za ironia losu, że o mało nie zginąłem w ten sam sposób.
– Przykro mi – szepczę.
– Niepotrzebnie. Nigdy go nie poznałem. Aczkolwiek najwyraźniej po nim odziedziczyłem
zamiłowanie do morza.
Kiwam powoli głową.
– A w szkole miałeś jakichś przyjaciół?
Uśmiecha się lekko.
– Tak. Było nas kilku o podobnym zapatrywaniu na życie.
– I często pakowaliście się w kłopoty, co? – podpuszczam go.
Wyobrażam sobie młodego Enzo, wymykającego się wieczorami, pijącego gorzałę
z gwinta i zakradającego się do okien zawstydzonych dziewcząt. Zwłaszcza to ostatnie
wywołuje we mnie odrobinę zazdrości. Nie wiem tylko, czy przez to, że – siłą rzeczy – nie
zakradał się pod moje okno, czy może dlatego, że moje życie tak bardzo różniło się od tego,
które prowadził.
Kevin uniemożliwiał mi zawieranie jakichkolwiek przyjaźni. Nie pozwalał mi żyć.
– Tak – odpowiada. – Powiedziałbym nawet, że niewystarczająco często.
– No, straszne nudy.
Mruczy z rozbawienia.
– No właśnie przez większość czasu się nudziliśmy. Dlatego nam odbijało. W katolicyzmie
wszystko jest grzechem. Bardzo tłumiłem swoją seksualność, ale jednocześnie nie
zamierzałem dawać im satysfakcji z ujarzmienia mnie. I przez to się buntowałem.
Spowiadałem się oczywiście niezliczoną ilość razy. Niby prosiłem o przebaczenie, ale tak
naprawdę nigdy mi na nim nie zależało.
Prycham.
– Założę się, że siostry cię uwielbiały – drażnię się z nim.
– Nienawidziły mnie – wyjaśnia radośnie. – A przynajmniej większość.
– Wychowywała cię jakaś konkretna czy wszystkie po trochu?
– Każda odgrywała w tym jakąś rolę, ale suor Caterina poświęcała mi najwięcej uwagi.
– Dobrze ci się z nią układało?
– Zrobiła, co mogła, żeby pomóc dzieciakowi, który w ogóle nie chciał tam być i dobitnie
to okazywał. Była miła, ale jednocześnie zdystansowana. Chciała, żebym stał się kimś, kim
nie byłem. Żebym uwierzył w kogoś, kogo nie rozumiałem. Przysparzałem jej tylko frustracji,
a poza tym… nie była moją matką.
Zasępiam się. Oczami wyobraźni widzę młodego Enzo – zagubionego, smutnego
i pełnego gniewu, nierozumiejącego, dlaczego się tam znalazł. Dlaczego nie był dość dobry,
by mógł zostać z matką. Wychowywał się w miejscu, w którym nigdy nie okazano mu
bezwarunkowej miłości i ciepła. Nic dziwnego więc, że dziura w jego sercu jest tak wielka.
– Czułeś się, jakbyś był brzemieniem dla innych – podsumowuję.
– I nie wiedziałem, jak być czymkolwiek innym – stwierdza wprost.
To jak cios w policzek.
Przygryzam wargę i ujmuję go za rękę, splatając nasze palce. Jego dłoń jest taka duża.
Chciałabym móc trzymać ją tak w nieskończoność. Tak bardzo pragnę okazać mu ciepło
i miłość, na które zasługiwał. I zasługuje. Nie mogę jednak zranić go jeszcze bardziej i łudzić
czymś, czego być może nie będzie mógł zatrzymać.
– Byłeś kiedykolwiek szczęśliwy?
– Nie – odburkuje. – Dopóki nie zamieszkałem w Australii. Kiedy po raz pierwszy
dowiedziałem się o żarłaczach białych, natychmiast mnie oczarowały. Dostałem wręcz
obsesji na ich punkcie. Suor Caterina wiedziała, że porzucę religię, więc dała mi część
swoich skromnych oszczędności, pomogła załatwić wizę i wysłała do Australii miesiąc po
moich osiemnastych urodzinach. To był jedyny moment, gdy poczułem, że być może
faktycznie jej na mnie zależało. Na miejscu znalazłem pracę w sklepie wędkarskim,
zapisałem się na uczelnię i harowałem, jak tylko mogłem. To właśnie wtedy czułem się
najszczęśliwszy. Byłem spłukany i samotny, ale mogłem zacząć pracę przy badaniach
oceanu. A właśnie tego pragnąłem najbardziej.
Spogląda na mnie, ale cały czas nasłuchuje dziwnych odgłosów dochodzących z piętra.
Dopiero teraz się orientuję, że płacz ustał, a jego miejsce zajęła przytłaczająca cisza.
Denerwuję się przez to, ale z Enzo u boku czuję się bezpieczna jak nigdy dotąd.
– A ty? Byłaś kiedykolwiek szczęśliwa? – pyta.
Wydymam wargi, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Kiedy byłam młodsza, tak. Zanim Kevin się zmienił. Lubiliśmy się razem bawić. Wtedy
był dla mnie dobry, a rodzice nie byli mną wiecznie rozczarowani.
– Dlaczego mieliby być rozczarowani?
– Bo nie byłam nim – wyjaśniam gorzko. – Gdy zaczął mnie molestować, bardzo się
wycofałam. Buntowałam się, podczas gdy on zgrywał idealnego aniołka. Chcieli odzyskać
swoją grzeczną, małą dziewczynkę, a jednocześnie w ogóle nie słuchali, gdy próbowałam im
wyjaśnić, że to ich kochany chłopiec tak mnie zniszczył. – Nie widzę jego oczu, ale czuję
emanujący z nich gniew. – Ich śmierć niemal mnie ucieszyła – wyznaję. – Nie musiałam już
zabiegać o ich względy i przekonywać, że nie jestem kłamczuchą, którą, jak na ironię, stałam
się, gdy wreszcie się od niego uwolniłam.
– A mimo to nadal cię prześladuje.
Przytakuję.
– Tak jak ciebie twoja matka.
Zauważam dołeczek w jego policzku.
– W takim razie może nauczymy się wspólnie, jak zerwać z przeszłością?
W przypływie emocji przygryzam wargę. Wciąż mnie to przeraża i nie dowierzam, że
Enzo zdoła wyrwać mnie ze szponów Kevina. Mimo to chcę pozwolić mu spróbować, nawet
jeśli to samolubne z mojej strony.
– Chętnie – odpowiadam, wstrzymując płacz.
Ponownie zwraca oczy ku sufitowi.
– W takim razie zacznij od wymienienia rzeczy, które uszczęśliwiają cię teraz.
Uśmiecham się łagodnie.
– Stara Zosia mnie uszczęśliwia. To styrany minibus Volkswagena, którego kupiłam na
początku pobytu w Port Valen. Zostawiłam go na terenie obozowiska Valen’s Bend.
Podejrzewam, że już go tam nie zastanę. – Trochę mi przykro z tego powodu, ale
kontynuuję: – Simon też mnie uszczęśliwia. Tatuaż na moim udzie to jego dzieło. Choć
ledwo go znam, stał się moim pierwszym prawdziwym przyjacielem.
Po chwili milczenia Enzo się odzywa:
– Dopilnuję, by i wóz, i on tam na ciebie czekali – obiecuje.
Zaraz się rozpłaczę, więc desperacko zmieniam temat.
– Hej, Enzo?
– Hmm?
– Cieszę się, że odnalazłeś spokój. A przynajmniej do momentu, w którym poznałeś mnie
– mówię, a ostatnią uwagę kwituję sardonicznym prychnięciem.
Po chwili on również się zaśmiewa, przez co od razu oddycham z ulgą.
– Masz rację. Zasiałaś chaos w moim życiu. – Wtem odwzajemnia gest i zaciska dłoń na
mojej. – Podoba mi się to, bella.
ROZDZIAŁ 25

Sawyer

– Przestań ciągle bić mnie łokciem, prostaku! – krzyczę szeptem.


– To się przesuń – burczy. – Jak na takie maleństwo, zajmujesz coś kurewsko dużo
miejsca.
– Moi53? – dziwię się, przykładając rękę do piersi. – Mierzyłeś kiedykolwiek obwód swoich
ramion? Nie martwisz się, że są takie wielkie? Może powinieneś udać się z tym do lekarza?
– To nie mnie przydałby się lekarz. Połóż się lepiej. Wstrząśnienie mózgu najwyraźniej źle
wpływa na twój osąd.
Mrużę oczy i prycham poirytowana.
– Jesteś niemożliwy – rzucam.
Dopiero co zawarliśmy z Enzem mały, dziwny sojusz, a już staje on w płomieniach. Ale to
dlatego, że on jest taki… frustrujący. Zawsze przekonany o swojej racji. Cholerny mądrala.
W dodatku ciągle patrzy tak, jakby chciał zmienić się w rekina i mnie pożreć. Sama nie wiem,
co sądzić o takiej wizji. Wydaje mi się, że nawet gdyby doszło do takiej przemiany, to tylko
byśmy na tym skorzystali.
Podczas poszukiwań przejścia i drogi na szczyt latarni natrafiliśmy na niewielką komórkę
po drugiej stronie korytarza. Myślałam, że znajdziemy w niej jakieś drzwi, ale przez to, że
Enzo jest taki wielki, nic nie widzę.
– Suń się – ponaglam go kuksańcem i zauważam półkę pełną… fasoli w puszkach.
– Zobacz, fasolkowi bogowie cię pobłogosławili – rzuca z przekąsem.
– Cicho bądź – odpieram. Cofam się z westchnieniem. – Nic tu nie ma.
Wymijam go i chociaż mi się to udaje, to w trakcie ocieram się o jego kutasa. Na to łapie
mnie za biodra, jak gdyby właśnie schwytał zakładniczkę.
Serce mi przyspiesza, a oddech zamiera.
– Ostrożnie, bella – ostrzega ponuro. – Wiem, że jeszcze mi nie wybaczyłaś, ale znam
mnóstwo sposobów na to, by cię o to prosić.
Z moich ust wydostaje się jedynie żenujące sapnięcie.
On z kolei zaciska chwyt.
– Chętnie padnę na kolana i pokażę ci błogosławieństwo innego boga – mruczy z coraz
bardziej szorstkim akcentem i narastającą lubieżnością w głosie.
Czy to w ogóle legalne?
W płucach brakuje mi powietrza i dosłownie zapiera mi dech. Wymykam się z jego objęć,
posyłając mu bezczelne spojrzenie przez ramię. A przynajmniej próbuję to zrobić. Jestem
jednak zbyt zdekoncentrowana intensywnym mrowieniem między nogami.
– W tej klitce sam prędzej nabawisz się wstrząśnienia mózgu, niż doprowadzisz mnie do
orgazmu.
Prostuje się, a jego twarz przybiera iście posągowy wyraz.
Ja pierdolę.
Wypadam na zewnątrz, nie dając Enzowi okazji do podjęcia rzuconego przeze mnie
wyzwania. Nie mogę się teraz rozpraszać jego wielkim kutasem. Atmosfera panująca w tym
rozpadającym się budynku z dnia na dzień coraz bardziej się pogarsza.
Sylvester i Enzo, choć od początku za sobą nie przepadali, teraz dosłownie się
nienawidzą. W dodatku Sylvester rozmawia ze mną tak, jakbym już zgodziła się tu zostać.
Co prawda ostateczną decyzję o opuszczeniu wyspy podjęłam dopiero zeszłej nocy, ale
jakoś nie potrafię mu tego powiedzieć. Boję się, co zrobi, więc w typowy dla Sawyer Bennett
sposób siedzę cicho i pozwalam mu śnić. Nawet jeśli ów sen przerodzi się w koszmar.
Wiem, że Enzo zdaje sobie sprawę z tej narastającej obsesji Sylvestra, ale nie mówiłam
mu, jak źle to w tej chwili wygląda. Obaj są nerwowi, dlatego też nie chcę, byśmy z tego
powodu stracili szansę dotarcia do laterny i być może wydostania się stąd.
Ignorując gniewne spojrzenie mężczyzny, przyglądam się uważnie korytarzowi. Wtem
nieruchomieję, ponieważ wpadam na zupełnie nowy pomysł.
– A co, jeśli wejście na górę nie znajduje się tutaj? – myślę głośno. Odwracam się
w stronę Enza, który ze zmarszczonymi brwiami czeka, aż wyjaśnię, o co mi chodzi. –
Uznałam, że będzie tutaj, bo to wydawało się logiczne, prawda? Jak przejście z jednego
piętra na drugie. Ale równie dobrze może być na parterze i prowadzić prosto do laterny,
omijając ten poziom.
Przechyla głowę w zamyśleniu. Po chwili wydyma wargi i przytakuje, po czym podchodzi
do mnie, gładząc się po brodzie.
– Niezła myśl, bella – mówi łagodnym głosem z jakimś demonicznym błyskiem w oczach.
Moje ciało reaguje na to nagłą falą podniecenia i mrowieniem łechtaczki. Zupełnie,
jakbym nie miała żadnych hamulców…
– Problem w tym, że Sylvester ciągle przebywa na dole. Musimy poczekać, aż sobie
pójdzie – mówi Enzo tak, jak gdyby wcale nie wpatrywał się w moje podbrzusze dwie
sekundy temu.
– Zarówno dziś, jak i jutro ma być sztorm. Jak go stamtąd wywabimy? – pytam, starając
się nie podnosić głosu.
Kręci głową.
– Jeszcze nie wiem. Ale tak czy siak, dostaniemy się do tej cholernej laterny.
Zacisnąwszy wargi, potakuję głową i spoglądam w stronę schodów prowadzących na dół.
– Do tego czasu muszę udawać, że między mną a nim wszystko w porządku.
Enzo robi kwaśną minę, jakbym wcisnęła mu cytrynę do ust. Właściwie, jeśli się
zastanowić, to on idealnie pasuje do opisu syndromu bitch face54.
– W ten sposób tylko bardziej go zachęcisz.
– Tak, żeby ufał przynajmniej jednemu z nas – przekonuję. – Jeśli będzie wierzył, że z nim
zostanę, da mi więcej swobody. W przeciwnym razie zwróci swój gniew również na mnie.
– Nie zostawię cię samej…
– Owszem, zostawisz, ponieważ cię o to poprosiłam – przerywam mu. – Wierz lub nie, ale
nie zawdzięczam tego, że jeszcze żyję, wyłącznie szczęściu. Pamiętaj, że to nie pierwszy
zwyrol, z jakim mam do czynienia.
Patrzy na mnie uważnie z jakąś nieokreśloną emocją w oczach.
– Dobrze. Wiem, że potrafisz sobie radzić, Sawyer, ale jeśli choć odrobinę przekroczy
granice albo uznam, że coś ci grozi, zajebię go. Wreszcie skończą się te podchody.
Otwieram usta zdziwiona. Mówi serio. Całkowicie.
Rzuca mi kolejne żarliwe spojrzenie i oznajmia:
– Będę w pokoju.
Dlaczego zrobiło mi się tak gorąco? Aż cała oblewam się potem. Próbuję jednak udawać,
że nie robi to na mnie wrażenia, i mówię:
– Spoko, koleś.
Po tych słowach ruszam ku schodom.
Muszę odetchnąć świeżym powietrzem. I najlepiej zaprosić Jezusa do swojego życia.

***

Boże, co za kurewsko niezręczna sytuacja.


Kiedy zeszłam na parter i zapytałam Sylvestra, czy chce pooglądać telewizję, miałam
nadzieję, że zdołam zająć umysł jedną z oper mydlanych, które on zdaje się pilnie śledzić.
A tymczasem sztorm szalejący na zewnątrz pozbawił nas sygnału i teraz siedzimy jak kołki
na kanapie, wpatrzeni w ogień w kominku, próbując podtrzymać rozmowę.
Rozumiem, że już dawno zatracił umiejętność obcowania z ludźmi, ale i tak robi mi się
niedobrze w jego towarzystwie.
– Słyszałeś wczoraj duchy? – pytam, zaczynając nowy temat.
– Nie tam – kwęka i macha ręką. – Przyzwyczaił żem się. Teraz to śpię jak dziecko.
– Brzmiało, jakby coś szurało po podłodze nad nami – ciągnę. – Może chciały wydrapać
sobie drogę na dół…
Jego oczy na moment ciemnieją.
Niby duchy mu nie przeszkadzają, ale jakoś nie bardzo lubi o nich rozmawiać. Może
dlatego, że utkwiły tu przez niego.
– Przepraszam za nie – bąka. – Z czasem pewnie też przywykniesz.
– Tak sądzisz? – dopytuję.
– Tiaaa. Niepokojo się, ale bez obaw: zajmę się nimi – zapewnia, poklepując mnie po
kolanie.
Staram się nie wzdrygać pod wpływem dotyku jego dłoni o zrogowaciałej skórze, ale to
prawie niemożliwe. Mam wrażenie, jakby po plecach wspinały mi się robaki.
– Spokojnie – zaśmiewa się gromko. – Mnie nie musisz się bać, ja ci krzywdy nie zrobię.
Odpowiadam śmiechem, ale i tak wysuwam nogę spod jego ręki. Nawet jeśli zgrywam
miłą, to nie oznacza, że pozwolę mu się dotykać. Szczególnie że Sylvester lubi sprawdzać,
na ile może sobie pozwolić. Będzie mnie więc dotykał tak długo, aż zwrócę mu uwagę.
Niekiedy nawet to nie wystarczy. Enzo też zabronił mu mnie dotykać, a tu proszę…
– Czemuż taki tatuaż? – dziwi się, wskazując słowa „Pierdol się”, które wypisał mi na
udzie Simon.
Spoglądam na nogę i przesuwam po niej palcami, a na mojej twarzy mimowolnie pojawia
się uśmiech.
Stęskniłam się za nim. Chyba nigdy za nikim tak nie tęskniłam. Spotkałam go tylko dwa
razy, ale to wystarczyło, by stał się moim prawdziwym przyjacielem. A do tego jedynym.
Nagle smutnieję.
Pewnie myśli, że celowo zniknęłam, zrywając z nim kontakt. Z drugiej strony kto jak kto,
ale on na pewno by to zrozumiał. A jeśli już nigdy go nie zobaczę? Równie dobrze pod moją
nieobecność sam mógł gdzieś zniknąć. Wszak określił się jako wędrująca dusza, która nie
bawi długo w jednym miejscu. Zupełnie jak ja. Na samą myśl, że mogłabym go już nigdy nie
spotkać, robi mi się przykro.
– Przyjaciel mi go zrobił – odpowiadam prosto.
Odchrząkuje niewzruszony.
– Miałbym do ciebie prośbę – zaczyna dość niepewnie.
Serce mi zamiera, bo już wiem, co to będzie. Zaczynam się denerwować i wędrować
rękami od włosów, na koszulkę, potem znowu na loki, aż wreszcie miętoszę palcami dolną
wargę.
– Co tam? – zachęcam go piskliwie. Beznadziejnie radzę sobie w tak niezręcznych
sytuacjach.
– Żebyś tu została. Tak oficjalnie. – Po dziwnej pauzie dodaje: – Ze mno.
Odchrząkuję już któryś raz z kolei, a w uszach dudni mi bicie serca. Nie wiem, dlaczego
tak się denerwuję. Przecież wystarczy powiedzieć: „nie, dziękuję”. Łatwizna.
– Wow… – wysapuję. – To bardzo miłe z twojej strony.
Kiwa głową, jak gdyby sam doskonale to wiedział.
– Ale myślę, że najlepiej będzie, jeśli wrócę do domu i zajmę się swoimi sprawami. –
Kończę zdanie z wymuszonym śmiechem.
Ściąga brwi i drapie się po brodzie.
– To chyba niezbyt mądre. Brzmisz, jakbyś miała nie lada kłopoty. Najlepiej zrobisz, jak tu
zostaniesz. – Poklepuje mnie po udzie, jak gdyby wszystko już było ustalone, po czym
wstaje.
– Dzięki, ale mimo wszystko jednak się stąd zabiorę – nalegam.
Zatrzymuje się i wraca na kanapę.
Świetnie. Dlaczego nie może po prostu przyjąć tego do wiadomości i sobie pójść?
Wzdycha. Zapewne zbiera myśli, aby uraczyć mnie jakąś mądrością, która odmieni
trajektorię mojego życia.
– Masz okazję, żeby już na zawsze cieszyć się wolnościo. Nie będziesz tu nawet
potrzebowała pieniędzy.
Robię się coraz bardziej niespokojna.
Szczerze mówiąc, teraz to już sama nie wiem, dlaczego uważałam pozostanie tu za tak
atrakcyjny pomysł. Aż mnie mdli.
– Bardzo to doceniam, naprawdę, ale uważam, że sobie poradzę. – Staram się
obłaskawić go uśmiechem, ale jego oblicze wyraźnie spowija jakiś mrok.
Włoski na karku stają mi dęba. Pod naporem jego spojrzenia czuję wyraźny skok
adrenaliny. Chyba właśnie rozpada się nasza, skądinąd, pozytywna relacja.
– Powiem im o tobie, jeśli odejdziesz – grozi niskim, stanowczym głosem.
Patrzę na niego z przerażeniem w oczach. Zupełnie nie mam pojęcia, co odpowiedzieć.
– Samaś mówiła, że szukają cię wpływowi ludzie. Pewno uciekasz przed policjo. Chętnie
im podpowiem, gdzie cię znaleźć.
Moje pole widzenia zawęża się tak, jakbym patrzyła na dno studni. Jestem całkowicie
zdumiona i coraz bardziej spanikowana.
– Dlaczego miałbyś to zrobić?
– Bo chcę, żebyś tu została. Dam ci wygodne życie, jeśli mi pozwolisz.
– Niby jak? Szantażując mnie? – pytam gniewnie.
Jestem w tej chwili zbyt wściekła, by czuć jakiekolwiek zawstydzenie. Poza tym skąd
u niego przekonanie, że się nie odgryzę?
– Toć to wymarzona okazja dla zbiega – rzuca, unikając mojego pytania.
– Takiego jak ci, których zabiłeś? – odpieram kpiąco. – Dlaczego uważasz mnie za
zbiega?
– No a jak? Może i jestem stary i zacofany, ale nie głupi. Jesteś młoda i ładna. Pewno
żyłaś z jakiego nielegalnego procederu.
Otwieram usta, by mu odpowiedzieć, ale on kontynuuje, nie dając mi na to szansy.
– Z nierządu, się domyślam. Może nawet kradłaś. Tak czy inaczej, niezłe z ciebie ziółko.
A gliniarze chętnie się dowiedzą, pod któro miotło się myszka zaszyła.
Przez kilka sekund wpatruję się w niego, ciężko dysząc. Wiedziałam, że wcale nie był tak
przyjazny, jakiego udawał, ale nie spodziewałam się czegoś takiego.
Choć staram się przemyśleć całą sytuację, instynkt przetrwania bierze nade mną górę
i zrywam się na równe nogi. Nie ma mowy, by pozwolił mi ot tak odejść. Wykazałam się
głupotą, nie dostrzegając, jak ogromne piętno odcisnęła na nim samotność. Od tej izolacji
postradał rozum, kieruje nim czysta desperacja.
Jasne, mam w nawyku uciekanie, ale nigdy nie pozwolę sobą poniewierać i zawsze będę
walczyć. Kevin przekonał się o tym w niezbyt przyjemny sposób – i Sylvestra czeka to samo.
– Masz rację. Robiłam różne złe rzeczy, żeby przeżyć, nie jestem niewinna. Niech ci się
więc nie wydaje, że nagle zrobię dla ciebie wyjątek – prycham.
Jego twarz przybiera wściekły wyraz. W mgnieniu oka wstaje i uderza mnie w twarz
wierzchem dłoni tak mocno, że upadam na tyłek.
– Ostatni raz znieważyłaś mnie w moim własnym domu – warczy, wytykając mnie palcem,
po czym rusza ku schodom na tyle szybko, na ile pozwala mu drewniana noga.
Potrząsam głową, by przepędzić gwiazdy latające mi przed oczami. Policzek piecze jak
oparzony, a z rozciętej wargi sączy się krew. Doświadczyłam wielu okropnych rzeczy, ale
nawet Kevin nigdy mnie tak nie uderzył.
– Co ty wyprawiasz?! – wołam, podczas gdy on wspina się po stopniach.
Podnoszę się i biegnę za nim. Będąc już na szczycie schodów, zastaję go ze strzelbą
w rękach, z której celuje do Enza stojącego na korytarzu. Musiał wziąć broń po drodze.
Mężczyźni wymieniają nienawistne spojrzenia.
– Wracaj do pokoju, synu – grozi Sylvester, aczkolwiek jego ton jest spokojny, jak gdyby
nie chciał rozwścieczyć przypadkowo napotkanego niedźwiedzia.
– Nie ma mowy – warczy Enzo, na co stary poprawia chwyt i lekko unosi strzelbę.
Przysięgam na Boga, że jeśli strzeli, bez skrupułów wyrwę mu tę protezę.
Podczas gdy Sylvester zbiera się, by coś powiedzieć, z góry nagle dobiega nas odgłos
ciągniętych po podłodze łańcuchów.
Zadziera głowę, jakby śledził ciężkie kroki rozjuszonego ducha.
– Rozwścieczyłaś ich – wytyka mi, zerkając przez ramię.
– Ja?! – wykrzykuję zupełnie zdumiona. – To ty zachowujesz się jak wariat.
– Jeszcześ nie widziała wariata, młoda damo. A tera właź tam! – W momencie gdy
wypowiada te słowa, hałasy ustają, przez co jego głos wydaje się jeszcze donośniejszy.
„Tam”, czyli gdzie?
Ruchem broni wskazuje mi, abym udała się do jego pokoju.
Jeszcze mocniej wybałuszam oczy.
– Ochujałeś – odpyskowuję. – Nie zostanę tam z tobą.
Enzo robi krok w kierunku tego pojeba, ale Sylvester zauważa to kątem oka i straszy go
bronią.
– Cofnij się! Bo ci łeb odstrzelę!
– Enzo, odejdź! – wołam.
Spogląda na mnie, a ja, wyraźnie układając usta, bezgłośnie mówię:
– Jaskinia.
Będzie musiał zaufać, że dam radę się z tego wykaraskać. W końcu to potrafię najlepiej.
Enzo napina szczęki z całych sił, jednak powoli cofa się do naszego pokoju. Nie odrywa
przy tym wzroku od Sylvestra, a oczy płoną mu czarnym ogniem, jak gdyby zwiastowały
staremu śmierć.
Starzec zatrzaskuje za nim drzwi i zamyka je kluczem.
Wykorzystuję moment jego nieuwagi, aby zerwać się do biegu i pognać w dół schodów.
– Cholera jasna, wracaj mi tu!
Pędzę tak szybko, że o mało się nie wywalam. Słyszę, jak schodząc za mną, łupie
protezą o metalowe stopnie. Zanim jednak dociera do ostatniego, ja już wyskakuję na
zewnątrz.
– Wracaj! – Jego krzyk urywa się wraz z trzaskiem drzwi.
Zdyszana, z pulsującą w żyłach adrenaliną oraz paniką z wolna wkradającą się do
umysłu, biegnę do jaskini. To jedyne miejsce, do którego mogę uciec.
Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że Sylvester mnie tam nie znajdzie.
ROZDZIAŁ 26

Enzo

Płonąc furią, z całej siły kopię w drzwi, na co te trzeszczą rozpaczliwie, ale jeszcze nie
ustępują.
Muszę znaleźć Sawyer – tylko o tym myślę, tylko tą myślą teraz oddycham.
Znaleźć ją.
Kiedy szykuję się do ponownego uderzenia, zza drzwi dobiega brzęk kluczy, a sekundę
później szczęk otwieranego zamka.
Zbieram się w sobie, wypatrując starucha. Gdy drzwi się uchylają, moim oczom prawie
natychmiast ukazuje się wylot lufy.
Sylvester rzuca mi spojrzenie, po czym cofa się o krok i ruchem broni wskazuje schody,
mówiąc:
– Jazda.
Pełen gniewu, ale milczący, opuszczam pokój i kieruję się we wskazane miejsce. Idę
powoli, a na plecach czuję zimny metal strzelby. Wokół wybrzmiewa stukanie drewnianej
nogi Sylvestra.
– Gdzie Sawyer? – warczę.
– Uciekła. Nie bój się, dorwę jo jeszcze.
– Zrobiłeś jej krzywdę? – cedzę przez zęby.
– To wcale nie musiało tak być, synu – odpowiada, ignorując pytanie, czym tylko bardziej
mnie rozsierdza.
Ciemnieje mi przed oczami. Jeśli coś jej zrobił, to z miłą chęcią oddam duszę diabłu.
– Niepotrzebniem się z tobo cackał. Trza było od razu odstrzelić ci łeb.
– Trzeba było – przytakuję. W ten sposób ocaliłby swoje życie.
– I tak zrobię. Ale zaczekam, aż Sawyer wróci. Jeszcze rzuci się do wody, jak ubiję cię za
szybko.
Nie byłbym tego taki pewien, ale niech staruch sobie wierzy, w co chce. Wbrew temu, co
Sawyer sama o sobie myśli, jest twardą wojowniczką. Wszak toczyła walkę nieustannie
przez ponad połowę swojego życia. Rola uległej niewolnicy, uwięzionej do końca życia na
małej wysepce, zupełnie jej nie pasuje. Zrobiłaby wszystko, co w jej mocy, aby stąd
spierdolić. Nawet jeśli miałaby przy tym znowu przelać krew.
Kurwa, kocham ją. Ta mała złodziejka ma w sobie niesamowity potencjał. Jeżeli więc
Sylvester doprowadzi ją na skraj desperacji, zadziała wyłącznie na swoją niekorzyść.
Ale nie dojdzie do tego.
To ja będę jego zgubą.
Dotarłszy do schodów, schodzę jak najszybciej, aby stary nie mógł za mną nadążyć.
Choć próbuje, przychodzi mu to z trudem, aż wreszcie się potyka.
Mam dosłownie tylko dwie sekundy na reakcję, ale po tylu latach igrania z rekinami już się
do tego przyzwyczaiłem. Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że dam radę
obezwładnić starucha z drewnianą nogą.
W mgnieniu oka zeskakuję na dół, pokonując jakieś cztery stopy. Stary oddaje strzał,
a kula ociera się o moje ramię, czym wywołuje piekący ból, by ostatecznie rozbić coś
w kuchni. Wykorzystuję okazję i dopadłszy do niego, chwytam lufę, wyrywając mu broń z rąk.
– Sukinsynu! – zapluwa się.
Próbuje ze mną walczyć, ale okazuję się zdecydowanie silniejszy i po chwili to ja trzymam
go na muszce, napawając się widokiem jego fioletowej ze złości gęby.
– No dalej, złaź, popatrzę sobie, jak kuśtykasz na dół.
– Ja cię…
– Nie interesują mnie twoje mokre sny, Sylvestrze. Pospiesz się – uciszam go.
Burcząc pod nosem, schodzi, popatrując na mnie spod krzaczastych brwi. Rozejrzawszy
się dokoła, zauważam, że musiał wcześniej przesunąć dywan wraz ze stołem, by odsłonić,
teraz otwarte na oścież, zejście do piwnicy. Zapewne to właśnie tam zamierzał mnie
zamknąć.
– Nie masz jaj, żeby zabić człowieka – prowokuje stary. Poci się tak obficie, że aż widać
plamy na jego czapce.
Myli się. Chętnie pokazałbym mu, że nie tylko on potrafi odebrać życie. Spełniłbym w ten
sposób jego największe marzenie: pozostać na Raven Isle nawet po śmierci. Choć bardzo
mnie to kusi, muszę myśleć o tym, co czeka nas potem. Nie mogę ulegać emocjom, nawet
jeśli widok jego krwi na moich rękach sprawiłby mi satysfakcję.
– Właź – mówię, wskazując ruchem broni piwnicę.
– Moja noga…
– Jest bezużyteczna, wiem. Nie mój problem. Ruszaj się albo odstrzelę ci drugą.
Z grymasem wściekłości wymalowanym na twarzy podchodzi do zejścia. Gdy staje tuż
przed nim, postanawiam mu pomóc i mocnym kopniakiem w plecy posyłam go na dół.
Jego wrzask nagle przeradza się w potworny ryk, po którym wnioskuję, że miał niezbyt
miękkie lądowanie.
Nie mój problem.
Zerkam w dół: okazuje się, że upadając, przeturlał się kilka razy i wylądował na plecach.
Będzie to prawie dwadzieścia stóp. Z jego ust leci jedna jadowita wiązanka przekleństw za
drugą.
Nie zamierzam mu współczuć. Rzuciwszy starcowi ostatnie spojrzenie, zamykam klapę,
a potem rygluję ją prostą zasuwką. Wolałbym zabić całość gwoździami, ale na tę chwilę
powinno wystarczyć.
Sylvester nie powiedział mi w końcu, czy Sawyer została ranna, więc skupiam na niej
wszystkie myśli. Kierując się do wyjścia, zauważam leżący na kanapie koc, który zabieram
ze sobą na wypadek, gdyby trzeba było zatamować jej krwawienie albo po prostu ją ogrzać.
Do jaskini docieram w ciągu kilku minut, choć i tak mam wrażenie, że to za długo.
– Sawyer! – wrzeszczę, wchodząc do środka.
– Enzo? – odpowiada zapalczywie.
Gdy tylko wchodzę do sali ze świetlikami, podbiega do mnie. Cała mieni się błękitem. Na
jej twarzy maluje się ulga, choć szczęka zębami.
Panuje tu dojmujące zimno. Ochłodziło się po tych wszystkich sztormach.
– Jesteś ranna? – pytam, mierząc ją wzrokiem, po czym odstawiam strzelbę.
Ma na sobie tylko szorty i koszulkę, a ręce i nogi pokrywa jej gęsia skórka. Nie musi
jednak odpowiadać, bo już wiem. Zauważam napuchnięte oko i krwawiącą wargę, na których
widok zamiera mi serce.
Podchodzę bliżej, napinając szczęki i zaciskając pięści. Chce się cofnąć, ale z refleksem
żmii błyskawicznie chwytam ją w ramiona, za kark, i zwracam twarzą ku sobie. Potyka się
przy tym, ale zaraz odzyskuje równowagę, opierając się o mój tors.
Oddycham ciężko i z trudem panuję nad gniewem.
Morirà lentamente55.
Kiedy nas tu znajdą, powiem, że zabiłem go w obronie własnej. Startował z łapami do
mojej dziewczyny, więc nie ma chuja, bym pozwolił mu dłużej żyć.
Nachylam się do niej. Cała drży i patrzy na mnie wielkimi oczami. Ma rozszerzone
źrenice, ale nie z powodu strachu. Płonący w nich ogień może oznaczać tylko jedno.
Całuję delikatnie jej zaczerwienione oko, na co cichutko wzdycha.
– Enzo… – szepcze, ale zaraz urywa, bo uciszam ją kolejnym pocałunkiem.
– Nie martw się, maleńka – mówię lodowatym tonem. – Wykończę go, a ty będziesz na to
patrzeć.
Wzdryga się, zaciskając dłonie na mojej koszulce.
– Mam nadzieję – wysapuje. Jej głos brzmi, jakby miała zaraz dojść, choć nawet jej nie
dotykam. Ostatecznie jednak zbiera się w sobie i pyta: – Gdzie on jest?
– W kuchni pod stołem ukrywał zejście do piwnicy. Siedzi na dole – wyjaśniam.
Opatulam ją kocem, a ona spogląda na mnie błyszczącymi oczami z taką miną, jak
gdybym był wybawcą, który ją uratował.
Tak kurewsko piękna…
– Ciekawe… Jakoś nie pomyślałam o ewentualnej piwnicy.
– Przynajmniej okazała się użyteczna – mamroczę, prowadząc ją za rękę do jeziorka. –
Powiedz, gdy będziesz gotowa, a tam wrócimy – mówię i pokazuję gestem, by usiadła obok
mnie.
– Możemy zostać tu na noc? Wiem, że jest tu niewygodnie, ale chcę spędzić noc z dala
od tej latarni. Duszę się tam już.
– Jasne, co tylko zechcesz, bella.
Wykrzywia twarz w grymasie bólu.
– Jutro rano dalej będziemy szukać drogi do laterny. Musimy się tam dostać. Nie chcę tu
zostawać.
– Zmuszę go, żeby wszystko wyśpiewał – obiecuję, po czym otaczam ją ramieniem
i przyciskam do piersi.
Prycha, rozbawiona tym, pod jak dziwnym kątem opiera na mnie głowę.
– Chyba nigdy w życiu z nikim się nie przytulałeś, co?
– Nie – odpowiadam.
– Widać. Cały jesteś spięty.
Ale się staram.
– Co tam się stało? – pytam.
Tym razem to ona sztywnieje i robi się nieswoja, co tylko na nowo zaognia moją złość.
Kurwa, jeśli próbował się do niej dobierać…
– Poprosił, żebym została. Nie zgodziłam się, więc próbował mnie szantażować. A potem
poszło już z górki.
Zaciskam szczęki tak mocno, że już bolą.
– Dotknął cię? – cedzę przez zęby.
– Nie, tylko uderzył. Gdyby spróbował, poradziłabym sobie.
Zaciskam pięści.
Wizja Sylvestra bijącego Sawyer sprawia, że znowu niewiele mi brakuje, bym stracił nad
sobą panowanie.
– Co masz na myśli?
– To, że od początku chciał położyć na mnie łapy, ale to nie znaczy, że bym mu na to
pozwoliła.
Wykrzywiam wargi w uśmieszku.
Jakby wyczuwając mój gniew, Sawyer spogląda na mnie, po czym opiera mi policzek na
ramieniu. Kiedy czuję na skórze jej gorący oddech, mam ochotę posadzić ją sobie na
kolanach, jednak tłumię ten impuls i wbijam wzrok w jeziorko.
– O czym myślisz? – pyta szeptem.
– Chce tego, co moje.
Nie odpowiada, więc zerkam na nią.
– Ciebie, bella. Nie podoba mu się, że jesteś ze mną – wyjaśniam głosem tak głębokim,
że sam go nie poznaję. – Wyobraź sobie, jak by się czuł, gdyby musiał patrzeć.
– Enzo – wzdycha.
Tym razem nie jestem w stanie oderwać od niej oczu. Czuję uderzenie gorąca, a mój
kutas twardnieje.
Myśl o zmuszeniu Sylvestra do patrzenia na coś, czego nie mógłby znieść, przepełnia
mnie podnieceniem i wywołuje potężny wyrzut adrenaliny do krwi.
– Wtedy jednak już na pewno musiałbym go zabić – stwierdzam.
Marszczy brwi i rozchyla ze zdziwienia usta, z których bucha para. Pomimo niepewności
patrzy na mnie wielkimi oczami.
– Dlaczego? – pyta półgłosem.
Gładzę jej usta kciukiem, aż przygryza delikatne wargi.
Kto by pomyślał, że jedno słowo może tak zakręcić mi w głowie?
Moja.
– Bo każdy, kto spojrzy na to, co moje, nie pożyje dostatecznie długo, by o tym opowiadać
– odpieram ochryple.
– Czyli jestem twoja? Należę do ciebie? – dopytuje.
– Już na zawsze – bąkam. – Rzecz w tym, czy ze mną zostaniesz.
Nie odpowiada, a mnie ponownie ogarnia chęć zatrzymania jej przy sobie.
Wysuwa język i oblizuje opuszkę mojego kciuka. Przykuwa tym całą moją uwagę, a kutas
twardnieje mi na całego.
– Tu sei mia56 – warczę.
Pożądanie wykręca mi wnętrzności, gdy Sawyer chwyta mój kciuk zębami i go przygryza.
Nie czuję jednak bólu, lecz coś mrocznego i pierwotnego, co błaga, aby wypuścić to na
wolność.
– Co jeszcze? – zachęca. – Powiedz mi wszystko, czego nigdy nikomu nie mogłeś
powiedzieć.
Wiem, o co prosi. Mam wyspowiadać się jej w języku, którego nie zrozumie. Nie wiem,
czy ma się to przysłużyć jej, czy mnie. Czyżby myślała, że tylko w ten sposób mogę wyrazić
swoje uczucia? A może tylko tak wysłucha mnie w spokoju i nie ucieknie?
– È impossibile odiarti quando mi fai sentire così vivo57? – zaczynam, zahaczając dwoma
palcami o jej zęby, aby przyciągnąć ją bliżej. – Ed è esattamente per questo che voglio
odiarti. Prima di incontrare te ero un sonnambulo. Cazzo, non ero pronto a svegliarmi58.
Patrzy, jakby rozumiała. Nawet kiedy mówię w obcym języku, wciąż mnie słyszy.
– Ho sbagliato a dirti che eri debole. Sei così incredibilmente coraggiosa, vorrei che lo
vedessi anche tu59.
Cofam dłoń i wsuwam ją pod koszulkę Sawyer, wędrując wilgotnymi palcami po delikatnej
skórze jej brzucha, od czego przechodzi ją dreszcz. Materiał unosi się lekko, kiedy docieram
między piersi. Zniecierpliwiona, prostuje się i ściąga koszulkę przez głowę, by następnie
odrzucić ją na bok i wtulić się we mnie ponownie. Zaraz też zdejmuje szorty i odwróciwszy
się do mnie przodem, siada mi na kolanach, opierając się dłońmi o moje barki. Koc zsuwa
się z niej na ziemię.
– Nie przestawaj – prosi.
– Ti penso ogni ora, ogni minuto, ogni dannato secondo. Non so che fare60.
Rozwiązuję sznureczki górnej części jej bikini, po czym z przygryzioną wargą obserwuję,
jak materiał zsuwa się z jej ciała, obnażając jędrne piersi. Ulegam i całuję delikatnie
bladoróżowy sutek, na co wzdycha zmysłowo i daje znać, bym skosztował językiem jego
uzależniającego smaku.
– L’oceano era l’unico posto in cui mi sentivo a casa61 – kontynuuję.
Opuszczam ręce i rozsupłuję kokardki na jej biodrach, a kiedy już znajduje się przede
mną naga, wszystkie komórki mojego ciała wręcz płoną pożądaniem. Czuję jej podniecenie,
przez co coraz trudniej skoncentrować mi się na tym, co mówię.
– Era l’unica cosa che mi eccitava e dava pace. Hai rovinato anche questo. Sentirti su di
me è meglio di immergersi nell’oceano. Neanche con questa rivelazione so che fare62.
Nachylam się i biorę jej sutek do ust. Ssę go zachłannie, co ona kwituje niskim,
przytłumionym jękiem. Obejmuję ją i przytrzymuję jedną ręką, podczas gdy drugą zaczynam
pieścić ją między nogami, by ostatecznie zająć się łechtaczką.
– Kiedyś… – dyszy – nauczę się włoskiego i dowiem się, co właśnie powiedziałeś.
Nie jestem w stanie wyjaśnić emocji, jaka przepełnia moją pierś na myśl, że miałaby
nauczyć się mojego języka, zanurzyć w mojej kulturze. Wyobrażam ją sobie spacerującą po
Mercato Campo de’ Fiori63 w Rzymie, odwiedzającą bancarelle64 stojące wzdłuż placu oraz
uśmiechającą się do sprzedawców czarujących i namawiających ją do kupna ich produktów.
Byłaby zachwycona widokiem owoców, warzyw, intensywną wonią świeżych kwiatów, której
nie mogłaby się oprzeć. Wsunąłbym jej we włosy niebieskiego hibiskusa, aby podkreślić jej
oczy.
Un giorno65.
Powiedziała, że pozwoli mi zagwarantować sobie bezpieczeństwo. Nie wiem jednak, co to
oznacza dla nas dwojga. Czy zostanie? Czy owo „kiedyś” w ogóle nadejdzie? Postanawiam
zachować te wątpliwości dla siebie. Nie chcę ranić własnych uczuć.
W ramach odpowiedzi zanurzam środkowy palec w jej mokrej cipce i zagłuszam jej jęk
własnym warknięciem.
– Cazzo, quanto sei bagnata66 – mamroczę.
– Enzo – mówi, napierając na moją rękę.
Dodaję kolejny palec i zakrzywiam oba, aby nieco ją rozciągnąć oraz odnaleźć ten czuły
punkt. Skupiam się na nim całkowicie.
Sawyer jęczy coraz głośniej, kiedy kciukiem zaczynam dodatkowo drażnić jej łechtaczkę.
– Pragnę więcej – dodaje, szarpiąc mnie za koszulkę.
Odsuwam się i zdejmuję T-shirt przez głowę. Jestem tak rozpalony, że chłodne powietrze
witam z ulgą. Następnie Sawyer pomaga mi pozbyć się szortów, by w końcu usiąść na mnie
ponownie.
Kiedy już prawie opada na mojego kutasa, powstrzymuję ją.
– Bez pośpiechu, bella – mówię.
Uśmiecham się przy tym mimowolnie, na co ona kwili z oburzeniem:
– Zamierzasz mnie torturować? A co z błaganiem o przebaczenie?
– W takim razie może błagajmy się nawzajem, maleńka? – proponuję z nutką humoru.
Otwiera usta ze zdziwienia, gdy wstaję i ją podnoszę. Wciąga gwałtownie powietrze,
chwytając się gorączkowo mojej szyi.
Przecież nie pozwoliłbym jej upaść. No chyba że na kolana przede mną.
Podchodzę z nią do jeziorka, a ona z każdym krokiem coraz bardziej sztywnieje.
– Enzo… – mówi ostrzegawczym tonem.
Wije się w moich objęciach, co rusz ocierając tę słodką, małą cipkę o mojego kutasa.
Choć nie miała zamiaru mnie sprowokować, sprawia, że odwzajemniam ruch i napieram na
nią mocniej.
– Enzo – powtarza niemal histerycznym tonem. – Nie rób mi tego znowu. Chciałeś,
żebym ci przebaczyła, prawda?
– Ćśś, nie zrobię ci krzywdy, amore mio. Zastąpię twoje złe wspomnienie czymś
pozytywnym – uspokajam. Klękam, po czym sadzam ją na krawędzi jeziorka. – Chciałaś,
żebym przeprosił za to, co zrobiłem ci na łodzi. Obiecałem, że to zrobię, kiedy będę gotowy.
– Muskam ustami jej szczękę, od czego przechodzi ją dreszcz. – Jestem gotowy wyrazić
skruchę, maleńka. Ale jeśli chcesz, żebym przestał, powiedz tylko słowo.
Rozchyla szeroko powieki i posyła mi spanikowane spojrzenie. Jeżeli owo „kiedyś”
faktycznie się ziści, dopilnuję, by już nigdy nie patrzyła na mnie w ten sposób. Nie mogę
cofnąć tego, co zrobiłem, ale zastąpię to czymś dobrym.
– Co zamierzasz?
– Adrenalina może działać jak afrodyzjak – wyjaśniam. – Przez strach i obcowanie ze
śmiercią czujesz, że żyjesz. To jeden z powodów, dla których wykonuję swoją pracę.
– Podnieca cię pływanie z rekinami? – pyta wątpiąco, ale przynajmniej udało mi się choć
trochę ją uspokoić.
Odwracam od siebie jej sztywne ciało, zanim zauważy uśmiech na mojej twarzy.
Przywieram torsem do jej pleców i ułożywszy dłoń płasko na jej brzuchu, nachylam się, by
wyszeptać:
– Nie, nie podnieca. Moja praca jest całkowicie pozbawiona jakiegokolwiek erotyzmu. Ale
dzięki niej czuję, że żyję. Podobnie jak dzięki temu, co zamierzam zrobić, o ile mi pozwolisz.
Gdybym dysponował rentgenowskim wzrokiem, zapewne ujrzałbym, jak półkule jej mózgu
walczą ze sobą, aby podjąć decyzję. Z jednej strony się boi, a z drugiej jest zaintrygowana.
– A czy mnie to podnieci? – pyta cicho.
– Si – odpowiadam. – Będziesz szczytować tak intensywnie jak jeszcze nigdy.
Przygryza wargę, wciąż zastanawiając się nad tym, co zrobić.
– To poważna obietnica.
– W takim razie lepiej pozwól mi jej dotrzymać.
Po chwili niemal niezauważalnie potakuje, ale to wystarczy by moja zwierzęca, pierwotna
natura zerwała się z łańcucha.
– Pochyl się – rozkazuję, popychając ją lekko, aż jej nos zatrzymuje się tuż nad wodą,
a krągły tyłek wypina ku górze. – Bellissima – kwituję z zachwytem, po czym ściskam mocno
jej pośladki.
Sawyer trzyma się krawędzi jeziorka tak mocno, że aż bieleją jej knykcie. Nie zamierzam
jednak dodawać jej otuchy. Jasne, chcę, żeby czuła się bezpieczna, ale jednocześnie ma się
obawiać. Powinna się obawiać.
Przysuwam się do niej i cofam rękę, zastępując ją ustami. Pocałunkami znaczę drogę od
jej pleców ku ociekającej wilgocią cipce. Im bardziej się zbliżam, tym głośniej Sawyer dyszy.
– Kurwa, ale smakowicie pachniesz – warczę, po czym zanurzam język w jej ciasnej
dziurce.
Sawyer jęczy głośno, a dźwięk niesie się echem po jaskini.
Pożeram ją coraz zachłanniej. Okrężnymi ruchami sunę językiem po łechtaczce, aż
zaczynają jej drżeć nogi.
– Enzo! – wykrzykuje i napiera na mnie biodrami. – Och, nie przestawaj! – Rozchyla
szerzej uda i wygina plecy, aby ułatwić mi dostęp.
Musiałaby wskoczyć do wody, żebym się od niej oderwał. Podejrzewam, że głód, jaki
odczuwam, myśląc o niej, nie różni się wiele od głodu odczuwanego przez rekina
śledzącego swoją ofiarę.
Szybkim ruchem się odwracam i układam na plecach tak, aby umieścić głowę między jej
udami, na co prostuje plecy. Ujeżdża mnie bez zahamowań, podczas gdy ja spijam każdą
kroplę, którą mnie uraczy. Nakrywa dłońmi piersi, drażniąc nabrzmiałe sutki, i odrzuca głowę
w tył, a jej krzyki przemieniają się wręcz we wrzaski.
To najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek widziałem. Już samo to doprowadza mnie na
skraj orgazmu. Chwytam kutasa i ściskam mocno, aż ból pomaga mi się opanować.
– O mój Boże, Enzo, dochodzę – jęczy.
Czuję, jak jej uda zaciskają się na mojej twarzy. W momencie gdy chce już przestać się
wstrzymywać, podnoszę ją.
Natychmiast patrzy na mnie z wyrazem zaskoczenia i złości na twarzy. Oto rozsierdzona
bogini zamierza wydrzeć z moich rąk to, co jej się należy. Złociste loki otaczają jej głowę
niczym korona, w jej oczach błyszczy ogień, a na ustach błąka się arogancki uśmieszek.
Chryste.
Wygląda wspaniale. Równie dobrze mógłbym eksplodować już teraz jak jakiś żałosny
szczeniak.
Zanim zdąży zakląć, wchodzę w nią dwoma palcami i mocno je zakrzywiam. Rozchyla
usta, a jej oczy jarzą się niczym dwa słońca. Już wspina się na szczyt.
– Oto twoja zemsta, bella ladra. Twoja kolej, byś utopiła mnie tak, jak ja ciebie.
Każdy jej oddech miesza się z jękiem rozkoszy; dyszy, jakby nie mogła zaczerpnąć dość
powietrza. Ja natomiast dopadam do jej łechtaczki i odnalazłszy punkt G, naciskam na niego
zdecydowanie, czując, jak zalewa moją dłoń swoją rozkoszą.
– Enzo, o mój… Czekaj! – sapie bez ładu i składu.
Przytłoczona przyjemnością, wali mnie dłonią po łbie. Nie wiem, czy się zaśmiać, czy
może ugryźć ją w łechtaczkę.
Wtem jej cipka zaciska się na moich palcach, aż muszę zamknąć oczy i odepchnąć od
siebie myśli o tym, jak bym się czuł, gdybym właśnie trzymał w niej kutasa.
Milknie na chwilkę, po czym wreszcie wybucha. Ciszę jaskini rozrywa głośny krzyk,
a całym jej ciałem wstrząsają spazmy. W momencie gdy cofam rękę, tryska wprost na mnie,
więc błyskawicznym ruchem łapię ją za uda i sadzam sobie na twarzy, otwierając szeroko
usta. Spijam z niej soki jak spragniony człowiek, który od miesięcy dryfował po oceanie.
Wykrzykuje moje imię, targana spazmami i napełnia moje usta do tego stopnia, że aż
cieknie mi po policzkach.
Warczę znowu, bo mam wrażenie, że uderza mnie ponownie, ale jestem tak zatopiony
w podnieceniu i upojony jej smakiem, że nie mogę myśleć o niczym innym niż płyny
ściekające mi do gardła.
Jej orgazm ciągnie się w nieskończoność, a kiedy wreszcie Sawyer bezwładnie na mnie
opada, cały drżę z pragnienia, by ją wyruchać.
– Dość. Boże, dłużej nie wytrzymam! – błaga, próbując się odsunąć.
Puszczam ją, ale tylko po to, by się spod niej wysunąć i ułożyć ją w tej samej pozycji co
wcześniej: z twarzą tuż nad wodą i wypiętym tyłkiem.
– Czekaj, nie zanurzaj mnie jeszcze – sapie, wzburzając taflę. – Pozwól mi… Ciągle
z trudem łapię oddech.
– Maleńka, dopóki będę w tobie, nie dam ci odetchnąć – odpieram.
Przysuwam kutasa do jej szparki, po czym powoli w nią wnikam. Od tej chwili nie potrafię
już się od niej oderwać.
– O kurwa – cedzi przez zęby i próbuje na mnie usiąść.
– Ejże! Pozwoliłem ci się ruszać? – wypalam i dociskam ją do ziemi za kark.
– To za dużo – wydusza pełnym napięcia głosem, podczas gdy zanurzam się w jej
ciasnym cieple.
– Dasz radę, bella. Niech popatrzę, jak twoja cipka pochłania mojego kutasa, zupełnie jak
twoje gardło.
W odpowiedzi raczy mnie kolejnym soczystym jękiem.
Wchodzę w nią do samego końca, aż przymykam oczy z czystej rozkoszy.
– Cazzo – wzdycham. – Grzeczna dziewczynka.
Wysuwam się powoli, patrząc, jak mój kutas błyszczy od pokrywających go soków.
Następnie zdecydowanie w nią uderzam, aż wciąga gwałtownie powietrze i wykrzykuje moje
imię. Brzmi niemal, jakby chciała mnie upomnieć, ale kwituję to dzikim uśmieszkiem.
– Dasz radę – powtarzam. – Czujesz, jak twoja cipka się na mnie zaciska? Jak gdyby nie
chciała mnie puścić. Jak głęboko pozwolisz mi się w sobie zanurzyć, zanim zaczniesz
błagać, bym przestał?
– Ja… – wzdycha, gdy nagle podciągam jej tyłek wyżej, aby zmienić kąt i móc niemal
dotrzeć do szyjki macicy.
– Tak… Tak jest najgłębiej – piszczy.
– A może stać cię na więcej? Przekonajmy się.
Zanim może cokolwiek odpowiedzieć, chwytam ją za włosy i zanurzam jej twarz
w wodzie, na co zaczyna się wić. Napinam wszystkie mięśnie, aby zachować równowagę,
podczas gdy drugą ręką dopadam do jej łechtaczki.
Wzdryga się, a ja cofam biodra, by za chwilę pchnąć ponownie. Z każdym kolejnym
ruchem łapię równiejszy rytm. Choć na powierzchni pojawiają się bąbelki, jej cipka zaciska
się na mnie niczym imadło.
Wiem, że igram w tej chwili z ogniem, niemniej ma to w sobie coś niezaprzeczalnie
erotycznego. Uzależniłem się od uczucia, jakie wywołuje patrzenie na to, jak bezskutecznie
walczy z moim uściskiem i dociera na skraj życia i śmierci.
Jej życie od samego początku spoczywało w moich rękach, z czego nie zdawała sobie
sprawy, bo przez cały ten czas nieświadomie żywiła nadzieję, że ją ochronię.
Wtem wyciągam jej głowę z wody, na co natychmiast bierze głęboki, desperacki wdech.
– Brava ragazza. Zajebiście sobie radzisz! – wołam do niej, nieustannie pracując
biodrami. – Jestem z ciebie dumny.
Jęczy i mówi coś niezrozumiale. Mimo to ruchami bioder pokazuje, że pragnie więcej.
Igranie ze śmiercią to ekscytująca zabawa.
– Nabierz powietrza, bella.
Wykonuje polecenie, ale rozmyślnie jej to utrudniam, przyśpieszając rżnięcie.
– Czekaj, Enzo! – krzyczy, bo wie, że nie ma czasu.
Nie pozwalam jej nawet dokończyć. Ponownie zanurzam jej głowę, która znika pod wodą
pośród mrowia bąbelków wywołanych zapewne jej krzykiem. A zatem tym razem ma
mniejszy zapas tlenu. Chcę ją pieprzyć tak, aż stanie twarzą w twarz ze śmiercią.
Drażnię jej łechtaczkę szybciej i warczę, gdy czuję kolejny skurcz jej cipki oraz
towarzyszące mu drżenie nóg. Kutas nabrzmiewa mi już do granic wytrzymałości. Choć
czuję, że zbliżam się do finiszu, nie chcę jeszcze kończyć.
Zatracam się w jej słodkiej szparce, lecz wtem ona zaczyna walczyć. Panikuje, ale
przetrzymuję ją pod wodą jeszcze trochę, aż nagle uderza we mnie wściekle biodrami.
Pozwalam jej się wynurzyć i już po sekundzie słyszę kolejny dziki wdech. Nie zamierzam
jednak ustępować, szczególnie że niewyraźne krzyki sprzeciwu miesza z piskliwym
pojękiwaniem, którym tylko mnie zachęca, bym kontynuował.
– Wybaczasz mi, piccola?
– Nie mogę… Enzo, ja nie…
– Weź głęboki wdech. Ale tym razem zatrzymaj powietrze w sobie – rozkazuję. –
Przytrzymam cię pod wodą dłużej. Bez względu na to, jak bardzo będziesz się opierać.
Twoja cipka robi się taka ciasna, kiedy ocierasz się o śmierć.
W odpowiedzi wydaje z siebie szloch, ale wykonuje polecenie i nabiera tyle powietrza, ile
tylko może.
– Odpręż się, bella. Nie pozwolę ci umrzeć. Chcę ci pokazać, jak dobrze jest żyć.
Potakuje.
Fakt, że obdarza mnie zaufaniem, tylko wzmaga moją obsesję na jej punkcie. Jak tylko
zamyka usta, wpycham jej głowę z powrotem pod powierzchnię wody. Unoszę jedno kolano,
zapierając się mocno stopą o podłoże, i rżnę ją już tak intensywnie, że odgłosy obijających
się o siebie ciał i jej mokrej cipki zagłuszają plusk wody, którą wokół siebie rozchlapuje.
U podstawy kręgosłupa czuję wzbierającą ekstazę, a walka Sawyer o uwolnienie się tylko
ją wzmaga.
Skupiam wzrok na wodzie, aby upewnić się, czy nie straciła przytomności. Wygląda
jednak na to, że stara się nad sobą panować. Nagle zamiera, choć jeszcze przed chwilą jej
ciałem targały spazmy, i dokładnie w tym momencie eksploduje. Zaciska się na mnie z taką
siłą, że aż dostaję zeza. Zatracam się całkowicie w euforii. Puszczam jej głowę, ale nawet
nie widzę, czy ją wynurza, ponieważ całą uwagę skupiam na doznaniach wywołanych
konwulsjami jej cipki na moim kutasie.
– Kurwa, kurwa, KURWA, Sawyer! – jęczę.
Nachylam się nad nią i wbijam zęby w jej ramię, kiedy mój własny orgazm rozrywa mnie
od środka. Bełkoczę na przemian po włosku i angielsku, samemu nie rozumiejąc własnych
słów. Wiem tylko, że to jedyna modlitwa, jaką szczerze w życiu odmawiam. Ciemnieje mi
przed oczami, a z gardła wydobywa się przeciągły warkot, kiedy zalewam jej cipkę
strumieniami spermy, która aż wylewa się na zewnątrz.
– O Boże… O mój Boże… Enzo… – sapie ochrypłym, szorstkim głosem.
Z nadmiaru wrażeń zmysłowych w końcu się od niej odrywam, a widok mojej spermy
ściekającej jej po nodze rozbudza we mnie zwierzęcą satysfakcję. Dwoma palcami zbieram
strugę i wpycham ponownie w nią.
Wzdycha ciężko, po czym zerka na mnie.
Przygryzam wargę.
– To moje – oznajmiam. A potem powtarzam po włosku: – Questa è mia.
Następnie rozsmarowuję spermę na jej tyłku, by po chwili zanurzyć w nim kciuk.
Wciąga gwałtownie powietrze.
– Enzo – syczy.
Muszę mieć świadomość, że byłem w i na każdej części jej ciała. Jeszcze raz nurzam
palec w spermie, aby napisać nią moje imię na jej skórze.
Pragnę ją zatrzymać. I zamierzam spełnić to pragnienie.
– Tak, właśnie podpisuję cię swoim imieniem – mamroczę.
Zerka na mnie przez ramię, zarumieniona, z rozszerzonymi oczami i rozchylonymi ustami.
W akcie aprobaty oblizuje usta ze słonej wody, po czym szepcze:
– Wybaczam ci.
Pierś przepełnia mi dziwne uczucie. To samo, którego doświadczyłem, kiedy trzymałem
jej głowę w wodzie i kutasa w jej cipce za pierwszym razem.
– I tak nigdy nie przestanę cię błagać o wybaczenie – oznajmiam. – Nigdy nie przestanę
cię wielbić.
Nakrywam dłonią jej cipkę i obnażam zęby. Wiem, że w tej chwili moją twarz spowija
mrok. Odnoszę wrażenie, że chce doszczętnie wypełnić moją duszę.
– Będziesz moja aż do ostatniego tchu, Sawyer. I to ja przedstawię cię śmierci.
Jeszcze raz wsuwam palce w jej cipkę, po czym cofam rękę i zahaczam opuszkami o jej
zęby, aby na mnie spojrzała.
Zaskoczona piszczy, obserwując, jak się do niej nachylam.
Owiewam oddechem jej twarz oblepioną mokrymi lokami.
– Ma solo quando sono pronto a venire con te. Annegheremo insieme, bella ladra67.
ROZDZIAŁ 27

Sawyer

– Piccola, obudź się.


– Hmm? – mruczę i przekręcam się, co natychmiast opłacam rwącym bólem pleców.
O. Mój. Boże. Choć mam dopiero dwadzieścia osiem lat, czuję, jakbym przez noc
postarzała się o jakieś osiemdziesiąt. Spanie na twardych kamieniach to okropne
doświadczenie, nawet jeśli miało się w kogo wtulić.
– Sawyer, svegliati68 – odzywa się stanowczy głos.
– Nie śpię – mamroczę i z grymasem bólu układam się na boku, wydając z siebie
przeciągłe stęknięcie. – Ale jestem zjebana…
Przez chwilę milczy, po czym pyta:
– Jak to?
Przewracam oczami pomimo zaciśniętych powiek.
Wszystko odbiera tak dosłownie.
– Jestem tak obolała, że przydałaby mi się porządna sesja jogi – jęczę, siadając
i wreszcie otwierając oczy.
Enzo kuca przede mną z zawziętą miną.
Ostatecznie nie przetłumaczył mi tego, co mówił, gdy smarował mnie spermą. Cokolwiek
to jednak znaczyło, sprawiło, że nabrałam ochoty, by poczuć adrenalinę i stawić czoło
niebezpieczeństwu. Słyszałam w tym pasję, ale i… szaleństwo. Jak gdyby wzorem Normana
Batesa69 chciał mnie zamordować i wypchać niczym zwierzę, a potem karmić, myśląc, że
wciąż żyję. Swoista mieszanka żądzy mordu oraz obłąkańczego przywiązania.
Kevin też tak na mnie patrzył, więc doskonale znam to uczucie: obsesja. Z tą różnicą, że
teraz i ja jestem tym podekscytowana; aż najchętniej spojrzeniem i uśmiechem błagałabym:
„Nie zostawiaj mnie. Niech umrę z twoimi dłońmi zaciśniętymi na mojej szyi”.
Wow. To dopiero pojebane. Przydałoby się pójść na terapię po powrocie do domu.
– Sylvester zniknął – oznajmia Enzo z niepokojem.
– Poszedłeś tam beze mnie? – pytam nieco zirytowana. – Dokąd mógł się udać? I jak się
wydostał?
Kręci głową.
– Nie wiem. Rygiel klapy prowadzącej do piwnicy był odsunięty. Być może walił w nią tak
długo, aż pod wpływem wstrząsów zamknięcie puściło. Nieważne, teraz wyspa należy do
nas. Znajdziemy drogę do laterny i skontaktujemy się z kimś, kto nas stąd zabierze.
Ogarnia mnie niepokój, a zniknięcie starego bynajmniej nie pomaga. Wciąż czai się
gdzieś na wyspie, w dodatku zna ją o wiele lepiej niż my.
On nie zniknął – ukrywa się.
Z drugiej strony nie możemy przecież zostać w jaskini na zawsze. Nie mamy jedzenia ani
wody, a mój pęcherz coraz bardziej dopomina się o swoje. Mogłabym co prawda przykucnąć
gdzieś w kącie sali, ale wolałabym zrobić to we względnie normalnych warunkach,
szczególnie że i ta wczorajsza fasolka zaczyna pogrywać mi w brzuchu.
– Pewnie wziął też inną broń – stwierdzam.
Sylvester ma ich kilka sztuk, ale jakoś nie przyszło nam na myśl, że zdoła się uwolnić.
Inaczej zabralibyśmy wszystkie ze sobą.
Żałuję, że nalegałam, by Enzo tu ze mną został. Mógłby przypilnować starego.
Enzo kiwa głową.
– My też jesteśmy uzbrojeni. Po prostu musimy być ostrożni dzisiejszej nocy.
– Dobrze – odpowiadam niemrawo i wstaję, krzywiąc się z bólu.
Jezu, ależ bolą mnie plecy. Jednak mogę mieć o to pretensje wyłącznie do siebie. Sama
przecież chciałam tu spać. I nie żałuję – dobrze było obudzić się dla odmiany w innej
scenerii, choć przez cały czas martwiłam się nieco, że jakiś świetlik wpadnie mi do ust.
Kiedy się prostuję, Enzo znowu posyła mi to obłąkańcze spojrzenie.
– Co?
– Jesteś obolała – stwierdza.
Zerkam na niego bokiem.
– Tak, no i?
Spuszcza wzrok na skaliste podłoże, jak gdyby chciał uderzyć je za sposób, w jaki
potraktowało moje plecy. Wreszcie podnosi koc oraz strzelbę, zerka na mnie i mówi:
– Później się tym zajmę. Chodźmy, maleńka.
Wciąż się dziwię temu nowemu Enzowi.
Po chwili wahania ruszam za nim, uważając, by nie dawać po sobie poznać, jak bardzo
mnie boli. Mężczyzna zerka na mnie co chwilę, jakby spodziewał się, że zaraz padnę
skulona na ziemię. Co zwykle zdarza się po seksie z nim.
Im bardziej zbliżamy się do latarni, tym szybciej bije mi serce.
Niebo przybrało kolor ciemnej szarzyzny. Sztormy nieustannie uderzają w Raven Isle, jak
gdyby toczyły przeciwko wyspie osobistą wendetę. W tych warunkach budowla, z tą
odpadającą czerwono-białą farbą, wygląda jeszcze upiorniej. Czuję się jak w grze wideo,
w której muszę zwiedzić jakieś straszne miejsce, gdzie czai się śmiertelne
niebezpieczeństwo. Jednocześnie jednak wiem, że to jedyny sposób jej ukończenia. Tak
więc każdy kolejny krok stawiam pełna obawy o własne życie i z sercem ciężkim niczym
kamień.
Enzo poprawia strzelbę w rękach i otwiera drzwi wejściowe. Ciszę rozrywa ostre
skrzypienie zawiasów.
Wewnątrz daje się wyczuć złowieszczą energię przypominającą naelektryzowaną mgłę.
Skóra mi cierpnie na myśl, że w każdym kącie może czaić się zagrożenie.
– Teraz cicho – szepcze Enzo.
Potakuję, choć na mnie nie patrzy, i najciszej jak się da, zamykam drzwi. Niestety
nieoliwione od lat zawiasy ponownie o sobie przypominają.
Pospiesznie udajemy się do kuchni, skąd Enzo bierze sporych rozmiarów nóż, którego
Sylvester używa do filetowania ryb, i mi go podaje.
– Zostań tutaj. Sprawdzę, czy nie ma go w którymś z pomieszczeń. A jeśli się zjawi,
dźgnij go.
Zerkam na nóż, po czym drżącą ręką próbuję oddać narzędzie z powrotem, prawie raniąc
przy tym mężczyznę. Wolałabym broń.
– Nie, dziękuję – mówię niepewnie.
Ściąga brwi.
– Sawyer, nie zostawię cię tu z pustymi rękami. Weź.
– Może po prostu pójdę z tobą? W horrorach zawsze ginie ten, kto oddziela się od reszty.
Poza tym o wiele bardziej grozi mi bycie postrzeloną, jeśli ciebie tu nie będzie.
– Mimo wszystko czułbym się pewniej, gdybyś wzięła nóż – nalega, wciskając mi go
w dłoń.
Wykrzywiam twarz w grymasie niezadowolenia, ale nie opieram się ponownie.
Mierzy mnie wzrokiem, jak gdyby rozprawiał się właśnie z jakimś problemem
matematycznym. Ostatecznie odwraca się i rusza w stronę klatki schodowej, a ja idę tuż za
nim. Staramy się stąpać lekko, ale metalowe stopnie, podobnie jak wcześniej drzwi, mimo to
zgrzytają pod naszym ciężarem.
Kiedy jesteśmy już u szczytu, z nerwów przez chwilę nie mogę swobodnie odetchnąć.
Najpierw sprawdzamy komórkę, następnie nasz pokój, łazienkę, a na końcu sypialnię
Sylvestra.
Nigdzie go nie znajdujemy. Wokół panuje martwa cisza, przez co każdy nasz ruch jest
doskonale słyszalny w całym domu. Z pewnością nie ma tu starucha, chyba że czeka gdzieś
na nas, stojąc nieruchomo jak posąg.
Nie wiem, czy czuję się przez to lepiej. Mieszkanie z nim nie należało do
najprzyjemniejszych, ale przynajmniej wiedziałam, z której strony spodziewać się
niebezpieczeństwa. Teraz zaś zupełnie nie wiem, czego oczekiwać.
Jesteśmy jednak pewni, że lampa wciąż działa, a Sylvester ma do niej dostęp. Istnieje
więc szansa, że wciąż się tu czai, choć kryje się gdzieś poza zasięgiem naszego wzroku.
– Musimy zabarykadować okna i drzwi, żeby nie mógł wejść – mówi cicho Enzo,
a sposób, w jaki to robi, tylko wzmaga mój strach; jak gdyby Sylvester nas podsłuchiwał.
– A jeśli tu jest i w ten sposób się z nim zamkniemy? – pytam.
Rzuca mi stanowcze spojrzenie.
– W takim razie przygotujemy sobie drogę ucieczki.
Zanim jednak mogę zapytać jak, on wchodzi do pokoju Sylvestra i otwiera szafę. Ściąga
ubrania z wieszaków, po czym zdejmuje prześcieradła z górnej półki. Z pełnym naręczem
wraca do naszej sypialni i po cichu zamyka drzwi.
Sekundę później orientuję się, że chce skręcić z tych rzeczy linę.
– Przywiążemy to do łóżka – wyjaśnia – i w razie czego wyjdziemy przez okno.
Marszczę brwi.
– Przecież jest zabite gwoździami.
– Nie jest.
Mrugam kilka razy i ze zdziwioną miną podchodzę bliżej, by przyjrzeć się oknu.
Rzeczywiście: nie ma ich, choć wyraźnie pamiętam, że były powbijane w ramę.
– Kiedy…?
– Zacząłem je wyciągać po naszym przybyciu tutaj.
Rozdziawiam usta. Przez cały ten czasu niczego nie zauważyłam. Sylvester zapewne też
nie – w przeciwnym razie na pewno zwróciłby nam na to uwagę.
– Ty podstępny lisie – mamroczę, patrząc na niego.
Posyła mi znaczące spojrzenie.
– Starałem się udawać, że przestrzegam jego zasad, bella, ale nigdy nie dałbym się
nikomu zniewolić.
Podchodzi bliżej, aż nieruchomieję pod wpływem tego, co dostrzegam w jego oczach.
Wtem kuca i zaczyna przywiązywać linę z ubrań oraz prześcieradeł do nogi łóżka. Wtedy też
dociera do mnie, że stoję mu na drodze.
Z sercem w gardle robię krok w tył, dając mu miejsce do pracy. Po chwili chowa zwiniętą
linę pod łóżkiem.
– Zakradłem się tu kilka razy, aby odblokować okno. Na początku z trudem się otwierało,
ale teraz powinnaś dać radę – wyjaśnia. – Spróbuj na wszelki wypadek.
Nie podoba mi się wizja, że miałabym uciekać sama. Mimo wszystko dobrze być
przygotowanym, tak więc otwieram okno, przesuwając je ku górze. Pomimo lekkiego oporu
otwiera się bez większych problemów.
– Dobrze – mówi, by zaraz zamknąć je z powrotem. – Poszukajmy czegoś do jedzenia.
Potem zacznę barykadować to miejsce.
– Mogę ci pom…
– Przede wszystkim musisz się odprężyć – przerywa mi.
Mrugam wymownie.
– Enzo, to nie pierwszy raz, kiedy odczuwam bóle pleców. Nie jestem inwalidką.
Podchodzi do mnie i ujmuje palcami za brodę, na co gwałtownie wzdycham, czując
dreszcz na plecach.
– Rozumiem, że jesteś zaradną kobietą, Sawyer, ale i tak zamierzam się tobą opiekować.
Rozchylam usta, lecz nic nie odpowiadam. Nie myślę trzeźwo. Założę się, że z tą pustką
w oczach wyglądam jak jakiś ogłupiały pies.
Zerka na moje usta, po czym skupia się znowu na oczach.
– Capito?
– Tak – szepczę, rozumiejąc, o co prosi.
– Grzeczna dziewczynka – mówi z nutą aprobaty w głosie, po czym całuje mnie delikatnie
w czoło.
Czuję nagłą falę gorąca, a moje serce bije tak mocno, jakby miało zaraz eksplodować.
Jego pochwała nie powinna napawać mnie dumą, a mimo to tak właśnie się dzieje.
Rzuca mi jeszcze dwuznaczne spojrzenie, by wreszcie gestem brody wskazać drzwi oraz
dać znać, abym szła za nim.
Choć z jednej strony wolałabym nie opuszczać tego pomieszczenia, z drugiej odczuwam
na tyle silną i żałosną nadzieję na kolejny taki pocałunek, że ostatecznie do niego dołączam.

***

Sylvester był bardzo skrupulatny w wydzielaniu racji żywnościowych. Nic dziwnego, skoro to,
co normalnie miało wystarczyć mu na miesiąc, nagle trzeba było podzielić między trzy osoby.
Oczywiście nie mieliśmy o to pretensji, a wręcz cieszyliśmy się, że w ogóle dostajemy jakieś
jedzenie. Z tego też powodu przestrzegaliśmy zakazu szperania w szafkach.
Kiedy jednak faktycznie je przeszukaliśmy, okazało się, że Sylvester miał o wiele większe
zapasy, niż to opisywał. Nie dziwię mu się: mieszkając w takim miejscu, też odkładałabym
dodatkowe porcje na wypadek, gdyby o mnie zapomniano. Z tą też myślą wraz z Enzem nie
szalejemy i przyrządzamy sobie raczej skromną kolację: jeden ziemniak oraz przyprawiana
na ostro pierś z kurczaka. Lepsze to niż kolejna z miliarda butelek Ensure70, stojących
w szafce.
Obydwoje jesteśmy przekonani, że znajdziemy radiostację albo że z zapasami uda nam
się przeczekać do przybycia statku. Niemniej musimy się też przygotować na nieco dłuższy
pobyt tutaj. Wiele wskazuje bowiem na to, że statek, o którym mówił Sylvester, przybywa tu
znacznie rzadziej. Lepiej więc oszczędzać żywność.
– Połóż się – mówi Enzo, wskazując kanapę.
Wzdycham i wykonuję polecenie; nie mam siły, by się spierać. Ten rozejm między nami
mnie wyczerpuje, ale nie mam zamiaru go niszczyć, ponieważ Enzo rzeczywiście jest dla
mnie miły. Postąpiłabym głupio.
Podczas gdy moszczę się na kanapie, on rozpala ogień w kominku. Potem z ponurą miną
podaje mi strzelbę.
Spoglądam na niego i nieco niepewnym gestem odbieram broń.
– Sylvester nie przyniósł ostatnio drewna do kuchni. Muszę pójść na tyły po zapas.
Zajmie mi to góra kilka minut, więc trzymaj to i bądź czujna.
– Dobrze – odpowiadam niewyraźnie. – Skąd on właściwie brał to drewno? Przecież tu
prawie nie ma roślin.
– Przywożą mu, jak wszystko inne. Ma polana na opał i trochę desek. Jest nieźle
zaopatrzony.
Przytakuję i wzdycham z ulgą, ponieważ to pokazuje, że statek faktycznie przypływa tu
regularnie. A zatem w końcu zdołamy się stąd wydostać. Kwestia tylko, jak długo przyjdzie
nam czekać na ten moment. W międzyczasie wiele może się wydarzyć.
Gdy tylko Enzo zamyka za sobą drzwi, wokół zapada grobowa cisza, która przyprawia
mnie o ucisk w dołku. Z trudem przełykam ślinę.
Kurwa. Ależ tu strasznie.
Wyciągam rękę po pilot do telewizora, a w tym samym momencie na górze rozlega się
jakiś huk.
Zaraz chyba dostanę zawału.
Jebać to.
Wstaję, aby w razie potrzeby móc zareagować szybciej, i wytężam słuch w oczekiwaniu
na kolejne odgłosy. Po jakichś trzydziestu sekundach się odprężam, jednak nie na długo,
ponieważ właśnie w tej chwili dolatuje mnie dźwięk łańcuchów ciągniętych po podłodze. Jest
stłumiony, a zatem jak zwykle dobiega z drugiego piętra, co bynajmniej nie sprawia, że czuję
się bezpieczniej. W żyłach buzuje mi adrenalina i strach, tworząc niebezpieczną mieszankę,
od której miękną mi kolana, a serce zachowuje się tak, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi.
Przestępuję z nogi na nogę i w myślach popędzam Enzo: jeśli nie wróci za minutę – zmiatam
stąd.
Hałasy ustają, a nagła cisza okazuje się jeszcze straszniejsza niż to upiorne
pobrzękiwanie. Wtedy przynajmniej wiedziałam, gdzie kręci się ten duch. A teraz? Może być
przecież wszędzie.
Tak mocno się spinam, że aż zapiera mi dech. Pierś boli z niedoboru tlenu, bo za bardzo
się boję, by oddychać poprawnie. Z tego stresu mój mózg nie jest w stanie przekazać
odpowiednich sygnałów reszcie ciała.
Ja pierdolę, zanim ta zjawa mi się ukaże, wszystkie moje narządy po kolei wysiądą, aż
wreszcie umrę. Może to i lepiej?
Wtem słyszę ciche pukanie.
Początkowo biorę to tylko za puls dudniący mi w uszach, ale po kilku sekundach pukanie
rozlega się ponownie. Brzmi… dziwnie nieśmiało. Jak sąsiedzi chcący powitać świeżymi
wypiekami nowych mieszkańców osiedla.
Z powodów, których nigdy nie będę w stanie wyjaśnić, ruszam powoli w stronę schodów.
Przystaję przed nimi, a wtedy, jak na zawołanie, znowu ktoś puka. Tym razem głośniej.
Bardziej stanowczo.
– Halo?! – wołam.
Nikt nie odpowiada, przez co czuję się jak głupek. Nagle słyszę łupnięcie, jakby ktoś
uderzył pięścią w podłogę. Wzdrygam się i wydaję z siebie okrzyk.
– Co się dzieje?
Na te słowa wydzieram się wniebogłosy i momentalnie odwracam.
Od drzwi wejściowych nadchodzi Enzo ze zdziwioną miną. Podbiega do mnie, bo
dosłownie nie mogę się ruszyć ani oddychać.
– Co się stało? – pyta zaaferowany, oglądając mnie z każdej strony, aby sprawdzić, czy
się nie zraniłam.
– Duch. Puka. Straszny. Wezwij policję wodną. – Tylko to jestem w stanie wydusić.
Rozluźnia się i zwiesza ramiona. Z napiętą szczęką spogląda na sufit.
– Już dobrze. Nie skrzywdzi cię.
– Nie jestem tego taka pewna. Oglądałeś może Obecność albo jakikolwiek inny horror
o zjawiskach paranormalnych? Tam ludzie zawsze giną z rąk duchów. Demony to prawdziwi
seryjni mordercy, Enzo.
Wiem, że gadam głupoty, ale wciąż próbuję nad sobą zapanować i przywrócić oddech do
normalnego rytmu. Jestem przekonana, że cokolwiek znajduje się tam na górze, może mnie
skrzywdzić. Skoro potrafi uderzać pięścią w podłogę, to równie łatwo obierze sobie za cel
moją twarz.
– To nie demony, to duchy – przypomina Enzo.
Wzruszam ramionami.
– Byli złymi ludźmi za życia. Sugerujesz, że po śmierci się zmienili?
Patrzy na mnie przez chwilę bez słowa.
– W sumie racja – przyznaje wreszcie. – W takim razie będę walczył nawet z duchem,
jeśli zajdzie taka potrzeba. A teraz połóż się na trochę.
Choć wiem, że przecież jego ciosy nie zrobią na duchach żadnego wrażenia, to jego
opiekuńczość mi pochlebia. Milknę więc i idę położyć się na kanapie. Enzo natomiast
wyciąga gwoździe z jednej ze skrzynek na narzędzia, które Sylvester trzyma w kuchni, po
czym zabiera się do roboty.
Z każdą kolejną deską przybijaną do okien i drzwi ogarnia mnie coraz większe uczucie
klaustrofobii. Niby latarnia powinna być bezpieczniejszym miejscem od jaskini, a mimo to
czuję się mniej pewnie, niż kiedy fala zmyła mnie z pokładu łodzi.
Podobnie jak tam tu również grasuje rekin, a my znajdujemy się na jego terytorium.
ROZDZIAŁ 28

Sawyer

Rekin zaciska szczęki na mojej nodze, a mnie wydaje się, że krzyczę bezradnie, gdy nagle
otrzymuję czymś cios w głowę. We śnie jest to rakieta tenisowa. Uderzenie odwraca moją
uwagę od wgryzającej się we mnie bestii. Nagle znów dostaję rakietą po łbie, na tyle mocno,
że przerażająca wizja się rozmywa, a ja przenoszę się z sieci snu na jawę.
Coś się o mnie opiera, ciężko dysząc, więc zdezorientowana zaczynam panicznie
wymachiwać pięściami.
– To ja – syczy Enzo i łapie moje nadgarstki, zanim go uderzę.
Oddycham z ulgą, choć dopada mnie też swego rodzaju rozczarowanie. Z jednej strony
cieszę się, że nie ma tu żadnego rekina, ani tym bardziej wściekłego Sylvestra, jednak
z drugiej trochę żałuję, że nie uderzyłam Enza. To byłoby miłe uczucie.
Gdy tylko otwieram usta, aby go przeprosić, orientuję się, że mój koszmar to nie jedyna
rzecz, która nie dawała mu spać.
Gniewne pukanie wróciło. I tym razem ktoś puka w drzwi naszej cholernej sypialni.
Enzo zabezpieczył je pojedynczą deską, wbijając gwoździe jedynie do połowy długości,
aby w razie czego móc je łatwo usunąć i otworzyć przejście. W tej chwili jednak szczerze
wątpię w wytrzymałość tej konstrukcji i wydaje mi się, że równie dobrze mógł zakleić drzwi
gumą do żucia.
Nieruchomieję, przejęta strachem dziesięciokrotnie silniejszym niż ten, który odczuwałam
we śnie. Wcześniej odbierałam go jako denerwującą falę, uderzającą co jakiś czas w moją
twarz i niedającą w pełni odetchnąć, jednak teraz odnoszę wrażenie, że to gwałtowna
nawałnica ciągnąca mnie na dno.
– Co to takiego? – szepczę na tyle głośno, by hałas nie zagłuszył słów.
Wtem to coś, jak gdyby usłyszało moje słowa, nagle przestaje.
Gdyby nie to, że Enzo nadal mocno ściska moje nadgarstki, mogłabym pomyśleć, że
zostałam tu sama.
Wtem rozlega się kolejne gwałtowne walnięcie w drzwi – jakby ktoś w nie kopnął albo
próbował wyważyć ramieniem. I tak jak wtedy, gdy odgłosy dochodziły z góry, z mojego
gardła wyrywa się krzyk.
Natychmiast zasłaniam usta ręką, a to coś ponownie zaczyna się dobijać.
– Otworzę – mówi cicho Enzo.
– Nie! – wrzeszczę.
– Nie możemy tego tak zostawić – przekonuje, po czym mocniej zaciska dłonie na moich
nadgarstkach.
– A jeśli to Sylvester? – pytam.
– On już by krzyczał i zapewne zacząłby strzelać. Sama dobrze to wiesz.
– No to co, do diabła, chcesz zrobić?! – krzyczę szeptem. – Otworzyć drzwi i kazać temu
czemuś się uciszyć, bo dostanie klapsa?
– Zaraz tobie dam klapsa, jeśli nie przestaniesz – warczy.
– Zamierzasz to tutaj wpuścić – mówię, ignorując ostrzeżenie i próbując podjeść go
inaczej. – Ot tak pozwolić temu czemuś zrobić to, czego chce…
– Przecież to nie wampir, Sawyer – odpiera z frustracją.
Żadne z nas nie miało nigdy do czynienia z duchami i nie jesteśmy przygotowani na taką
konfrontację. Przydałaby się woda święcona i Biblia, ale Sylvester jakoś nigdy nie
zasugerował, by był religijny i posiadał takie rzeczy.
– Możemy jedynie to przeczekać – stwierdzam.
BAM!
Wzdrygam się w objęciach Enza i kulę od tego okropnego odgłosu. Brzmi tak
przerażająco, że aż ściska tyłek.
Coś stoi za naszymi drzwiami i z całej siły próbuje dostać się do środka. Najwyraźniej nie
życzy sobie być ignorowane.
– Jebać tę przeklętą wyspę – bąka Enzo i kładzie się na plecach.
Gdy ze mnie schodzi, nagle robi mi się zimno. Czuję się bezbronna, obnażona. Modląc
się, aby mnie nie odrzucił, przekręcam się na bok i układam mu głowę na piersi. On zaś bez
wahania otacza mnie ramieniem i przyciąga.
Mam nieodpartą ochotę płakać. Opanowuję się jednak i przywieram nosem do jego nagiej
skóry. Zamknąwszy oczy, dziękuję Bogu, że nie utknęłam tu sama.

***

Coś porusza się pode mną, zakłócając mój i tak niespokojny sen, w którym jako tako się
zatraciłam. Choć spałam beznadziejnie, udało mi się nieco odpocząć.
Walenie do drzwi trwało prawie całą noc, a kiedy ustało, niebo już robiło się niebieskie.
Staraliśmy się ignorować hałas, ale bez większego powodzenia.
Postękując, przewracam się na plecy. Wciąż bolą jak cholera, ale dzięki nocy spędzonej
w prawdziwym łóżku nie są już tak spięte.
Enzo wzdycha z frustracji.
Dobrze wiem, co czuje, bo myślę o tym samym: czeka nas świetny dzień.
Siada, zwieszając nogi z krawędzi łóżka, i obraca głową, aby nieco rozluźnić kark. Kolejny
raz ciężko wzdycha, po czym nieruchomieje. Tkwi w takiej pozycji przez jakiś czas,
a atmosfera robi się tak gęsta, że powietrze dałoby się kroić zabawkowym nożykiem
z zestawu kuchennego dla dzieci.
Wreszcie wstaje i podchodzi do drzwi, a potem, podniósłszy młotek z podłogi, zaczyna
wyciągać gwoździe z deski – te po kolei odpadają, aż w końcu przejście zostaje
odblokowane. Następnie zamienia młotek na strzelbę, ogląda się przez ramię w moją stronę
i otwiera drzwi, jak gdyby nigdy nic.
Korytarz zionie pustką. Niczym siarczysty policzek uderzają w nas jedynie cisza i chłód.
Dlaczego to coś musi nękać nas w nocy, gdy próbujemy spać, i znikać akurat, kiedy się
budzimy? To przecież kurewsko niegrzeczne.
Wstaję, przygryzając język. Wszystkie mięśnie moich pleców wręcz krzyczą z bólu, gdy
przeciągam się na siłę. Choć odczuwam ulgę, mimo wszystko wydaję z siebie zbolały jęk.
Z wysiłku aż zakręciło mi się w głowie, więc czekam chwilę, aby odzyskać równowagę,
i dopiero wtedy wkładam szorty.
Enzo przygląda mi się uważnie z gniewną miną, po czym kieruje uwagę na zewnętrzną
stronę naszych drzwi.
Nie wiem, czy denerwuje się na nie, czy na mnie, ale natychmiast szykuję się do obrony.
Ściągnąwszy brwi, podchodzę bliżej, aby zobaczyć, w czym rzecz. Od razu zauważam
głębokie ślady pazurów i pęknięcia w drewnie mniej więcej na wysokości ramienia.
Rozdziawiam usta. Nawet nie pamiętam, żeby to coś drapało w drzwi. Byłam pewnie zbyt
nieprzytomna z braku snu.
– Ja pierdolę – mamroczę, macając palcami jeden ze śladów.
Enzo milczy, ale widzę, że jest wściekły.
– Duchy nie robią czegoś takiego – oznajmia.
Rzucam mu niemiłe spojrzenie.
– Skąd miałbyś to wiedzieć? – bąkam. – Nagle jesteś ekspertem od zjawisk
paranormalnych?
Patrzy na mnie takim wzrokiem, że mógłby nim stopić lody Antarktydy. Nie ulegam mu
jednak. Zarówno przez ten ból pleców, jak i przez brak snu chyba już zobojętniałam na wizję
ewentualnej śmierci na tej wyspie. Dlatego też odpowiadam środkowym palcem i mijam
mężczyznę, by zejść do kuchni.
Spieranie się z nim o zdolności duchów do zakrzywiania praw fizyki nie ma sensu. Poza
tym jestem tak spragniona kawy, że gdy tylko dopadnę do ekspresu, będę spijać ją jak
gwiazdka porno spermę z wyprężonych w jej stronę kutasów.
Pomimo zabicia okien deskami światło wpada do środka przez szczeliny, nadając
podłodze niebieskawej barwy. W promieniach słońca daje się zauważyć fruwające drobinki
kurzu. Macham ręką, aby je przepędzić, jakby to miało faktycznie zadziałać. Widok brudu
unoszącego się w powietrzu od zawsze mnie brzydził. Przypominał mi, jak często wdychamy
codziennie taki czy inny syf.
Kiedy Enzo schodzi kilka minut później, wymownie nie zwracamy na siebie uwagi.
Pomimo złości przygotowuje tosty i jajka dla nas obojga, więc też postanawiam być
uprzejma i podaję mu kubek kawy.
Pośród tej panującej między nami ciszy zauważam, że nóż do steków, którego używałam
wczoraj, zniknął. Wyraźnie pamiętam, jak odkładałam go na wyspę, zanim poszłam spać.
W dodatku Enzo poszedł na górę wcześniej, więc nie mógł go nigdzie przełożyć.
Wizja demona kradnącego nóż przeraża mnie jeszcze bardziej niż to walenie w drzwi.
Kiedy mówię o tym Enzowi, przytakuje tylko pomrukiem, ale widzę, jak wyostrza mu się
spojrzenie i że wzmaga czujność.
Najadłszy się i nasyciwszy naszym płynnym narkotykiem w postaci kawy, wreszcie
oznajmia:
– Musimy dziś poszukać drogi do laterny.
Co ty nie powiesz? Co innego mielibyśmy robić, do diabła? Siedzieć tu i wymyślać
zabawne gesty na powitanie?
Ech, a zatem ani jedzenie, ani kawa nie poprawiły mi za bardzo humoru.
Nie odpowiadam. Wstaję tylko, okropnie szurając krzesłem, na co Enzo rzuca mi
wymowne spojrzenie.
Wciąż uważam, że droga prowadząca na szczyt latarni znajduje się gdzieś na dole,
kończą mi się jednak pomysły, gdzie szukać ukrytych drzwi. Zaczynam więc opukiwać
ściany, nasłuchując przy tym różnicy w dźwięku.
– Będę szukał na górze – mamrocze.
– Dziel i rządź, brzmi świetnie – kwituję, po czym pukam w to samo miejsce dwa razy, aby
upewnić się, czy przypadkiem nie natrafiłam na pustą przestrzeń.
Mam nadzieję, że w ten sposób odpłacam duchom pięknym za nadobne, nie dając im
zasnąć, tak jak one nie dawały zasnąć mnie. Skoro ja mam się męczyć i łazić niewyspana, to
niech teraz same zobaczą, jak to jest.
ROZDZIAŁ 29

Sawyer

Kurwa, cały dzień zmarnowany. Nie znaleźliśmy niczego. Aż mam ochotę rwać sobie włosy
z głowy, a od tego opukiwania ścian zaczęło mi dudnić w uszach.
Wraz z upływem czasu nasz nastrój tylko się pogarszał. Najwyraźniej musimy się jeszcze
nauczyć, jak wspólnie i na spokojnie mierzyć się z problemami.
Ostatnia noc dobitnie przypomniała nam, jak bardzo nie pasujemy do tej pojebanej wyspy.
Niestety na tę chwilę nie możemy nic z tym zrobić, a świadomość tego, że Sylvester gdzieś
się tam czai, a my wciąż nie możemy znaleźć drogi do laterny, z wolna doprowadza nas do
szału.
Skakaliśmy sobie do gardeł przez cały dzień i podczas gdy ja byłam tylko poirytowana, on
wręcz zionął gniewem od momentu, w którym otworzył oczy. Z każdą mijającą godziną coraz
intensywniej zastanawiam się, czy po prostu wstał lewą nogą, czy może to ja go czymś
rozsierdziłam.
Nie chcę jeszcze wracać do pokoju. Jest dopiero siedemnasta, ale postanowiliśmy już
dać sobie na dzisiaj spokój z poszukiwaniami.
Stoję w łazience, jeszcze wilgotna po kąpieli. Denerwuję się. Lustro pokrywa para, ale
jakoś nie spieszy mi się, żeby je wytrzeć. Nigdy nie lubiłam na siebie patrzeć – z poczucia
wstydu – a poza tym boję się, że zobaczę jakiegoś demona za swoimi plecami.
Spoglądam na jedyne należące tu do mnie rzeczy: poza koszulką od trzech tygodni
chodzę w tym samym komplecie ubrań. Mając już dość smrodu stęchlizny, wyprałam
wszystkie koszule Sylvestra i co kilka dni odświeżam nasze ciuchy. Starzec ma ich
wystarczająco, aby zrobić zapas na zmianę. Jednakże moje zielonkawe bikini zaczyna się
już niszczyć od ciągłego noszenia.
Teraz, kiedy jesteśmy tylko we dwoje, rozważam, czy po prostu nie założyć którejś
z większych koszulek na nagie ciało. Wtedy jednak przypominam sobie, dlaczego nie chcę
wracać do pokoju: bo siedzi tam Enzo i w tym momencie z jakiegoś powodu go nienawidzę.
Nie ma co się oszukiwać – obydwoje byliśmy dziś dla siebie wredni. To miejsce
doprowadza nas do obłędu. Im dłużej tu przebywam, tym większej nabieram ochoty, by
dźgnąć coś nożem. Szkoda tylko, że oprócz Enza nie mam innego celu.
Westchnąwszy, zakładam strój kąpielowy, ale zapominam o koszulce i szortach. Wezmę
sobie jakąś koszulę z szafy Sylvestra i tyle.
Wchodząc do jego sypialni, prawie wpadam na wyłaniającego się z niej Enzo. W ręce
trzyma strzelbę, z którą już praktycznie się nie rozstaje.
Obydwoje zamieramy na swój widok.
Podczas gdy ja patrzę na niego zszokowana, że o mało nie staranował mnie wściekły
wielkolud o posępnym obliczu, on posyła mi gniewne spojrzenie. Mierzy powoli wzrokiem
moje półnagie ciało, po czym wykrzywia kącik ust w grymasie… zdegustowania. Równie
dobrze mógłby mnie po prostu zastrzelić.
Rozchylam usta, zraniona i skonsternowana, natomiast on idzie dalej w kierunku
schodów.
– Kurwa, ubierz się, Sawyer. Nie chcę tego oglądać.
Robię wielkie oczy i wciągam gwałtownie powietrze, całkowicie zdumiona. Nie wierzę, że
właśnie to powiedział. Zanim jednak się namyślę, co odpowiedzieć, jego już nie ma.
Co za jebany dupek!
Z tak poturbowanym ego oraz narastającą furią wywołaną tą gównianą uwagą niemal
nieświadomie wpadam do sypialni Sylvestra i zdejmuję koszulę z wieszaka w szafie. Nie
zostało ich już wiele, ponieważ większości użyliśmy do zrobienia liny.
Trzymając ubranie w rękach, zatrzymuję się przed lustrem wolnostojącym. Dopiero po
sekundzie orientuję się, że z powodu łez napływających do oczu wszystko mi się rozmazuje.
Przecieram je więc, a potem, chyba po raz pierwszy od lat, przyglądam się sobie.
Oczywiście unikam własnego spojrzenia, bo Kevin to ostatnia osoba, jaką chcę teraz
widzieć.
Mam wyraźne odrosty. Co prawda straciłam nieco na wadze, ale nie prezentuję się
o wiele gorzej niż wcześniej. Dlaczego więc Enzo spojrzał na mnie, jakbym podsunęła mu
pod nos karton zepsutego mleka?
Marszcząc brwi, patrzę sobie w oczy.
Są mocno podkrążone. Wyraźnie widać po mnie zmęczenie, ale czy naprawdę wyglądam
aż tak źle? Łudzę się, że nie.
Oho, jest i Kevin.
Kręci protekcjonalnie głową.
Kiedy zrobiłaś się taka delikatna, pętaku? Tak łatwo cię złamać.
To samo powiedział mi wcześniej Enzo.
Jebać to. Jebać ich obu za to, że przez nich teraz znowu w siebie wątpię.
Zbieram się do wyjścia, ale w tej samej chwili zauważam coś na podłodze obok lustra. To
sterta czystych, plastikowych toreb, na której leży zwinięty spiralnie, długi i cienki wężyk.
Mrugam kilka razy. Nie mam pojęcia, do czego to służy, ale zupełnie nie pasuje do tego
miejsca.
Wreszcie wkładam koszulę i podchodzę – ostrożnie, jak gdybym miała do czynienia
z jadowitym wężem, a nie plastikową rurką.
Na torebkach nie widnieją żadne napisy, jednak przy bliższych oględzinach zauważam, że
zszyto je tak, aby – jak mniemam – można było wsunąć w nie tę rurkę. Wszystkie są
identyczne i ręcznie robione, co poznaję po nieco nierównym ściegu. Mimo to widać, że nie
przepuszczają powietrza, a jedyny otwór, jaki posiadają, to ten na wężyk.
Kręcę głową, zastanawiając się, co to takiego. Ostatecznie stwierdzam, że mogą się
przydać – na przykład jako pojemniki na wodę, gdybyśmy musieli opuścić latarnię. Zabieram
całość ze sobą i chowam pod naszym łóżkiem.
Jestem w pełni gotowa spędzić tu kolejną noc. Nawet pomimo apetycznego zapachu
jedzenia dolatującego z kuchni, od którego aż burczy mi w brzuchu. Nic mi się nie stanie,
jeśli ominę jeden posiłek, aby tylko nie przebywać w towarzystwie Enza. Choć z drugiej
strony to niezbyt mądre – tutaj nie jest bezpiecznie, a poza tym potrzebuję energii.
Szczególnie jeśli ten cholerny duch znowu postanowi pozbawić nas snu swoim szaleńczym
waleniem w drzwi.
Wzdychając ciężko, schodzę do kuchni, a przez głowę ponownie przelatują mi te okropne
słowa Enza.
Nie chcę tego oglądać.
Jasne, obydwoje mieliśmy piekielnie ciężką, gównianą noc i jesteśmy niewyspani, ale czy
to dostateczny powód, by tak nagle się na mnie obraził? Zwłaszcza po tym, jak padł na
kolana i błagał o przebaczenie za bycie dla mnie tak okrutnym? Nawet kiedy otwarcie mnie
nienawidził, nigdy nie sprawił, że poczułam się tak… brzydka. Niepociągająca.
Byłabym gotowa zabić, żeby to Kevin tak na mnie patrzył i postrzegał za równie
atrakcyjną jak wazektomia bez znieczulenia.
Z na nowo rozpalonym w sercu gniewem siadam do stołu, nie patrząc na Enzo. Wbijam
wzrok w blat, jak gdyby to mebel sprawił mi przykrość. Po kilku chwilach kątem oka
zauważam zbliżającego się mężczyznę, na co cała się spinam, a mój mózg przechodzi
w tryb przetrwania.
– Jedz – rozkazuje ostro, niemal rzucając na stół miskę z zupą, przez co ta prześlizguje
się po blacie i uderza mnie w pierś, ochlapując gorącym płynem.
Odsuwam ją od siebie z grymasem bólu na twarzy. Chyba właśnie straciłam apetyt.
Zerkam na swoje ciało, a z poczucia niepewności ściska mi się gardło. Kiedy na niego
spoglądam, zauważam, że przygląda mi się ze stoickim spokojem, a pod skórą pulsują mu
mięśnie napiętych szczęk.
– Nie jestem głodna – szepczę.
Pochyla głowę i zanosi się całkowicie pozbawionym humoru śmiechem, na którego
dźwięk robi mi się niedobrze z zażenowania.
Zrywam się z krzesła tak gwałtownie, że prawie je przewracam. Natychmiast podnosi
wzrok, a ja odwracam się, żeby uciec. Łzy napływają mi do oczu. Jestem już tak kurewsko
zmęczona płakaniem.
Robię tylko krok, zanim dopada do mnie i łapie za włosy. Jednym, silnym szarpnięciem
sprawia, że ląduję boleśnie plecami na stole, wydając z siebie okrzyk. Sparaliżowana
szokiem próbuję zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Wpatruję się w niego z wyrazem
zupełnego zdumienia na twarzy. Choć widzę go do góry nogami i tak napawa mnie
przerażeniem.
– Powiedz, bella ladra, czyżbyś zapomniała, jak głęboko naznaczyłem cię swoim
kutasem? Czy może walnęłaś się w łeb i postradałaś rozum?
Całkowicie odbiera mi mowę, bo zupełnie nie rozumiem, o czym on mówi.
– Cokolwiek sobie wtedy pomyślałaś, jesteś w błędzie – oznajmia.
A więc rozumie, że zranił mnie tamtym tekstem.
Mrugam.
– Powiedziałeś…
– Wiem, kurwa, co powiedziałem, Sawyer.
– To dlaczego to powiedziałeś? – rzucam, uwalniając wreszcie gniew.
Nachyla się, a jego oczy płoną złością równie gwałtowną, co sztorm, przez który się tutaj
znaleźliśmy.
– Bo wkurwia mnie to, że tak bardzo cię pragnę – warczy.
Mocniej zaciska dłoń na moich włosach, aż z bólu zaczynam krzyczeć i się wić. Wbijam
mu paznokcie w ramię, próbując się desperacko uwolnić z jego uścisku, jednak ignoruje
moje starania i tylko mierzy mnie wzrokiem tak groźnym jak eksplodujący wulkan.
– Nie mogę na ciebie patrzeć, Sawyer, ale nie dlatego, że nie podoba mi się to, co widzę.
To przez to, jak okropnie się czuję na ten widok.
Obraca mnie na stole przodem do siebie, po czym zmusza, bym usiadła.
Wciągając gwałtownie powietrze, zupełnie zdezorientowana patrzę, jak staje między
moimi nogami. Próbuję zrozumieć, o co mu chodzi, ale błysk w jego piwnych oczach oraz
napięte oblicze hipnotyzują mnie do tego stopnia, że nie mogę się skupić.
– Nie rozumiem, co takiego się dzisiaj stało. Mówiłeś, że nie będziesz już dla mnie
okrutny.
Wyciąga coś z tylnej kieszeni i mi pokazuje.
To cienka, złota karta kredytowa. Ta sama, którą wyrobiłam na jego nazwisko. Obraca ją
i pokazuje mi stronę z widniejącym na niej jego imieniem i nazwiskiem, jak gdyby chciał mi to
wypomnieć.
– Zbierałem pościel do prania, gdy nagle to wypadło spod materaca.
Otwieram usta, ale nie daje mi dojść do głosu.
– Ukrywałaś ją przede mną. Dlaczego znowu mam wrażenie, jakbyś mnie okłamywała,
Sawyer?
– Nie zamierzałam jej używać, przysięgam – zarzekam się. – Miałam ją w tylnej kieszeni,
kiedy zabrałeś mnie na łódź. Z jakiegoś powodu nie wypadła mi podczas sztormu.
Schowałam ją więc pod materacem i po prostu… zapomniałam się jej pozbyć. – Gdy tylko
wypowiadam te słowa, wzdrygam się, bo dociera do mnie, jak niewiarygodnie brzmią.
Enzo uzna, że kłamię, choć po raz pierwszy jestem z nim całkowicie szczera. Nie chcę go
już okłamywać. Pragnę, żeby zobaczył całą brudną prawdę i zaakceptował mnie taką, jaka
jestem.
– Powinnam była wyrzucić ją do wody. Nie wiem, dlaczego tego nie zrobiłam – wyznaję. –
Ale przysięgam, że nie zamierzałam jej używać.
Rzuca kartę na stół obok mnie i opiera pięści przy moich biodrach. Nachyla się przy tym
tak nisko, że nasze twarze znajdują się ledwie cal od siebie.
Mam wrażenie, jakby w mojej głowie uruchomił się alarm przeciwpożarowy, a z płuc uszło
całe powietrze.
– Dlaczego ci wierzę? – pyta głośno, ale nie wiem, czy oczekuje ode mnie odpowiedzi. –
Nie chcę ci wierzyć, Sawyer, bo ostatnim razem, kiedy to zrobiłem, skrzywdziłaś mnie.
Warga mi drży pod naporem poczucia winy i wstydu, które zdają się powoli stawać moim
DNA. Czuję tylko to i jestem tylko tym, co wyrządziłam zarówno Enzowi, jak i wszystkim
innym ludziom.
– Przepraszam – chrypię, roniąc łzę.
Enzo śledzi ją wzrokiem, jak spływa mi po brodzie na gołe nogi. Koszula mi się
podwinęła, przez co czuję się tak obnażona jak jeszcze nigdy, i to pomimo włożonego bikini.
Pospiesznie ocieram twarz.
– Nie masz prawa płakać – mówi. – To ty chciałaś mnie zrujnować.
– Masz rację. Skrzywdziłam cię – przytakuję i mrugam kilka razy, aby zapanować nad
łzami.
Nie płaczę ze względu na siebie, bo już nawet sobie nie współczuję. To, przez co
przeszłam i co zrobiłam, nie usprawiedliwia tego, jak żyłam. Zrzuciłam odpowiedzialność za
własne przetrwanie oraz bezpieczeństwo na barki obcych mi ludzi. Zawsze miałam tego
świadomość, ale to pierwszy raz, kiedy przychodzi mi mierzyć się twarzą w twarz
z konsekwencjami. Byłam jak potwór niszczący wszystko wokół, a kiedy jego gniew stopniał,
ten ocknął się pośród zgliszczy, mogąc winić za to wszystko wyłącznie siebie.
– Tak bardzo przepraszam – wyduszam.
Modlę się, aby zobaczył, że mówię szczerze.
Enzo przygląda się uważnie mojej twarzy, analizując każdą, nawet najmniejszą ekspresję.
Zapewne wypatruje oznak kłamstwa.
– Wiem – mamrocze. – Ale i tak nie chcę ci wybaczyć.
Kiwam głową na znak zrozumienia, niemniej trudno mi to zaakceptować. Nienawidzę
tego, co zrobiłam, ale jeszcze mocniej pragnę zerwać z tym, kim byłam. A to oznacza, że
muszę mu powiedzieć całą prawdę o Kevinie.
– Rozumiem – przytakuję.
Szukam odpowiednich słów. Nie wiem, jak to powiedzieć, ale zanim cokolwiek wymyślę,
on kręci głową z rezygnacją.
– Mimo wszystko zrobię to. Nie chcę się już na ciebie złościć, Sawyer. Obiecałem, że nie
będę okrutny. Teraz jednak uświadomiłem sobie, że aby dotrzymać słowa, muszę ci, kurwa,
wybaczyć. I zaufać. Jeżeli mam dać ci wszystko, na co zasługujesz, to muszę dać ci całego
siebie. – Opuszcza nieco brodę. Na jego twarzy maluje się stanowczość. – Mogę, bella?
Mogę dać ci całego siebie?
– Tak – odpowiadam z taką łatwością, jak gdyby to słowo po prostu wypadło mi z ust. –
Już nigdy cię nie skrzywdzę, Enzo. Przysięgam.
Kiwa głową, niby pogodzony z tą sytuacją, a następnie wzdycha i na mnie spogląda, ale
tym razem w jego oczach iskrzy już coś innego niż gniew.
– Jesteś cholerną syreną, a ja głupcem, który z radością da się utopić, aby tylko cię
skosztować. Jeśli chcesz, bella, to możesz sobie pościć, ale ja zamierzam się dziś nasycić.
A wiedz, że pragnę tylko ciebie.
Kompletnie mnie tym zaskakuje. Mrugam kilka razy, gotowa poprosić, by to powtórzył.
Kiedy jednak otwieram usta, on przywiera do nich wargami. Spija moje słowa i zagarnia je
językiem, całkowicie mnie uciszając. Nie wiem, czy to z szoku, czy instynktownie, ale po
chwili rozchylam usta, aby odwzajemnić gest. Opieram się jedną ręką o blat, a drugą
obejmuję mężczyznę za szyję.
Moje ciało rozświetla się niczym miasto, któremu przywrócono zasilanie po zaciemnieniu.
Z każdym dotykiem jego warg przebiega mnie elektryzujący dreszcz, a każdy ruch języka
wymazuje wszystkie nagromadzone w mojej głowie negatywne myśli.
Syci się mną tak łapczywie, że aż nie wiem, jak mogłam pomyśleć, że już mnie nie
pragnie.
– Kurwa – mamrocze, po czym znów pochłania moje usta i ujmuje moją twarz w dłonie.
Zaraz potem sunie nimi ku włosom, napawając się ich zapachem.
Serce wyrywa mi się z piersi jak kochanek pragnący uciec ze swoją drugą połówką.
Z braku tchu próbuję się oderwać od Enza, ale on mi na to nie pozwala.
– Non ancora71 – dyszy. – Pragnę więcej.
Wtem ponownie mnie przyciąga, aż zapominam o tym, że chciałam odetchnąć. Nasze
języki splatają się w zmysłowym tańcu i ocierają o siebie niczym wiedzione dźwiękami
romantycznej ballady.
Po plecach przebiega mi iskrzący dreszcz, a każdy kolejny pocałunek sprawia, że
mogłabym stanąć w ogniu. Jesteśmy jak doskonała burza, w której on, grzmot, łączy się ze
mną, błyskawicą.
Wtem chwyta mnie za biodra i przysuwa, aż czuję między udami jego nabrzmiałego
kutasa. Wydaje z siebie jęk, a rozkosz rozchodzi się falą po naszych ciałach.
Oplatam go nogami w pasie i napieram, szukając kolejnych doznań.
Jeśli ja jestem syreną, to on musi być Posejdonem, wściekłym bóstwem rządzącym moim
ciałem jak wodami całego świata.
Ociera się o mnie tak mocno, że wprawia w ruch cały stół.
W ciągu kilku sekund zostajemy opętani niepohamowaną żądzą.
W momencie gdy wreszcie się ode mnie odrywa, cała płonę pożądaniem. Jednym
pchnięciem układa mnie płasko na blacie i zrywa dolną część bikini, które ustępuje bez
żadnych oporów. Następnie unosi moje biodra oraz nogi tak, że zakładam mu je na barki, po
czym przysuwa się bliżej.
Czuję gładki blat stołu pod łopatkami oraz jego usta na mojej cipce, przez co znów tracę
dech w piersiach. Wychodzę mu naprzeciw i napieram, gdy zaczyna pracować językiem
w moim wnętrzu. Oczy odpływają mi do tyłu, kiedy Enzo, powarkując, pieści moją
spragnioną szparkę. Zanurzam się w przyjemności i napawam tym, jak liże łechtaczkę, którą
za chwilę nakrywa ustami.
– Enzo! – wykrzykuję, wsuwając mu dłonie we włosy.
Są jeszcze zbyt krótkie, bym mogła je chwycić, więc drapię skórę jego głowy, na co
odpowiada przeciągłym pomrukiem. Dźwięk ten niesie się wibracją po moim ciele, tylko
wzmagając doznania.
Pożera mnie z zachłannością wygłodniałego rozbitka na bezludnej wyspie, na której nie
pozostało już nic do zjedzenia.
Orgazm zbliża się powoli, aż wreszcie dopada mnie jednym susem jak dziki kot swoją
długo wyczekiwaną ofiarę.
Enzo nie daje mi chwili wytchnienia i wsuwa we mnie dwa palce, mocno je zakrzywiając,
przez co, zupełnie niegotowa, zostaję porwana przez kolejną falę ekstazy. Słyszę
wydobywający się z mojego gardła krzyk, a przed oczami wirują mi kolorowe światła. Mam
wrażenie, jakby coś wyrywało moją duszę z ciała.
Może to ręka Boga zabiera ją do nieba? Jednakże strzegący jej diabeł nie zamierza
odpuszczać, dlatego z hukiem sprowadza ją znowu na ziemię.
Kiedy mgła rozkoszy się rozwiewa, a mój wzrok na powrót się wyostrza, zauważam, jak
mokre są moje uda oraz twarz Enza.
– Jak ty to robisz, że za każdym razem eksploduję? – dyszę.
Nie on pierwszy doprowadza mnie ustami do orgazmu, ale z nim czuję się jak jebany pies
Pawłowa. Dosłownie wytresował moją cipkę, aby śliniła się dla niego na zawołanie.
– Masz naturalny talent, maleńka. Po prostu nikt nigdy nie nacisnął w tobie
odpowiedniego guzika – wyjaśnia.
Prostuje się i przysuwa mnie na skraj stołu.
Spodziewam się ostrego rżnięcia, ale zamiast tego łapie mnie za ręce i każe usiąść tak,
aby nasze twarze znalazły się ledwo cal od siebie. Widząc, jak blisko moich warg znajdują
się jego usta, wzdycham ciężko.
Wygląda, jakby bawił się myślą, czy mnie pocałować. Muska ustami moje, zachęcając,
abym skosztowała smaku własnego ciała. Jak gdyby wyczuwał moje zamiary, nagle się
odsuwa.
– Klęknij, bella ladra. Dam ci wszystko, o co się modliłaś.
Przełknąwszy ślinę, cała drżąc, zsuwam się ze stołu i opadam na kolana. Przez cały ten
czas patrzę mu w oczy, więc doskonale widzę, że im niżej się znajduję, tym większą żądzą
płonie jego oblicze.
Unoszę twarz, jak gdybym chciała go sprawdzić.
– W takim razie odpowiedz na moje modły – rzucam, po czym rozchylam usta i wysuwam
język w oczekiwaniu na jego następny ruch.
Uśmiecha się, ukazując oba dołeczki w całej ich chwale. Ten widok zapiera dech w piersi,
ale jednocześnie mnie przeraża. Bo ten uśmiech wręcz ocieka złowieszczością. Niemniej
jest kurewsko szczery.
Nachyla się i przesuwa opuszką kciuka po moim języku.
– Co za niegrzeczna dziewczynka – mówi śpiewnym głosem. – Jak to możliwe, że
smakujesz tak słodko?
Nie potrafię odpowiedzieć, ale on nawet nie oczekuje odpowiedzi.
– Zdejmuj je – rozkazuje.
Natychmiast zsuwam mu szorty, uwalniając kutasa, i wcale nie wstydzę się tego, że na
ten widok dostaję ślinotoku. To rzecz godna podziwu.
Zahacza kciuk o moją szczękę, po czym przyciąga mnie ku sobie. Wyprężony czeka na
moje usta, aby spiły do czysta kropelkę preejakulatu lśniącą na główce.
Chcę go pochłonąć, ale on wciąż przytrzymuje mnie w miejscu. Spoglądam na niego, nie
będąc w stanie mówić ani się ruszyć.
– Twoje słowa zawsze były tylko słowami – odzywa się cicho – ale twoje milczenie to
czysta szczerość. I właśnie w niej odnajduję odpowiedzi, których szukam. Słyszę to, czego
nie mówisz na głos.
Mam ochotę odwrócić wzrok, ukryć się, ale wytrzymuję napór jego spojrzenia.
– Koniec gadania, Sawyer – nakazuje. – Czas, byś wszystko mi pokazała.
Powoli cofa kciuk, ocierając go mocno o moją dolną wargę, po czym puszcza moją twarz.
Sprawdza mnie, a ja desperacko pragnę dać mu to, czego żąda.
Nie ukrywaj się, Sawyer.
Nie uciekaj.
Po prostu… zostań.
I to właśnie robię. Bez przerywania kontaktu wzrokowego, przysuwam się i biorę do ust
końcówkę jego kutasa, na co wypuszcza z sykiem powietrze z płuc. Choć powieki trzepoczą
mi od słonawego posmaku, nie zaciskam ich. Liżę go powoli, upojona tym doznaniem.
Pochłaniam go coraz głębiej, rozcierając wilgoć po całej długości, aby łatwiej sięgnął mojego
gardła.
Rozchyla usta i marszczy brwi. Patrzy na mnie z uwielbieniem i dopiero teraz
uświadamiam sobie, jak wiele treści można zawrzeć w jednym spojrzeniu. Od samego
początku Enzo przemawiał do mnie w ten sposób i słuchał tego, co sama mówiłam.
Podniecenie zalewa mi pierś i podnosi serce do gardła. Drażnię go językiem, ssąc coraz
mocniej, aż wreszcie zanurza się we mnie cały tak głęboko, że aż mogę ucałować jego
miednicę.
Wstrząsa nim dreszcz, a z ust sypią się przekleństwa.
Nigdy nie miałam w takich sytuacjach odruchu wymiotnego, ale oczy i tak łzawią mi
z niedoboru tlenu. Po kilku chwilach, cały czas patrząc mu w oczy, cofam się powolnym,
przeciągłym ruchem, który Enzo komentuje kolejną wiązanką barwnych słów.
Czy słyszy, jak mówię, że jest pierwszym facetem, którego zadowalam bez obrzydzenia?
Że z nim czuję się, jakbym zapraszała go do swojego ciała z wyboru, a nie z przymusu
i chęci przetrwania? Czy słyszy, jak dziękuję mu za to, że dzięki niemu czuję się mniej
zepsuta?
Chyba tak, skoro łapie mnie za włosy i podnosi, aby uwięzić moje usta w dzikim
pocałunku. Kiedy zaś się odrywa, ponownie sięgam jego kutasa. Jeszcze nie skończyłam,
chcę dalej robić mu dobrze, ale on się odsuwa.
– Ja decyduję, co masz robić – warczy, po czym pomaga mi wstać i popycha na stół.
Następnie chwyta mnie pod kolanami i unosi je tak, abym oparła się stopami o krawędź
blatu. Przesuwa kutasem po mojej szparce, aż instynktownie się ku niemu wypinam.
Objąwszy go za szyję, złączam się z nim ciałem. Cała drżę i pragnę go poczuć jak najbliżej
siebie, ale potrafię wyrazić to jedynie milczeniem. Muszę go poczuć.
Odchyla biodra na tyle, aby wycelować w moje wejście, po czym niespiesznie wykonuje
pchnięcie, chwytając moją dolną wargę zębami.
Trzęsę się z pożądania i pragnienia, aby wyrazić je krzykiem, ale teraz to moje milczenie
do niego krzyczy; błaga, aby widział mnie przez pryzmat tego, kim jestem, a nie tego, co
zrobiłam.
Pogłębia pocałunek, czym blokuje mój krzyk, i wnika we mnie po samą nasadę. Jedną
ręką sunie mi po włosach, by na koniec chwycić za kark, a drugą obejmuje mnie w talii
i przyciska do siebie jeszcze bardziej. Kiedy nabiera tempa, wykonując na przemian szybkie
pchnięcia i powolne ruchy w tył, zaczyna drżeć mi broda. Rozbudza tym we mnie dzikie
zwierzę, które chwyta go i ciągnie szponami, by się zbliżył, choć jest już najgłębiej, jak się
da.
W momencie gdy obydwoje tracimy dech w piersi, cofa się i pochyla głowę tak, abyśmy
zetknęli się czołami. Sycimy się zapachem naszych ciał i wsłuchujemy w rwane oddechy.
Milczymy, jak gdyby jakikolwiek hałas miał zepsuć nam ten moment.
– Pokaż mi, bella – mówi szorstkim głosem. – Pokaż, gdzie cię boli, abym mógł kochać to
miejsce najmocniej.
Łzy napływają mi do oczu, ale natychmiast je powstrzymuję. Nie chcę, by cokolwiek
przesłaniało mi teraz widok. Marszczę brwi i przełykam wzruszenie, w ogóle się z tym przed
nim nie kryjąc. Niech widzi, że jest tego wart.
– Mostrami come amarti72 – mówi tak niskim i zmysłowym tonem, że przechodzi mnie
dreszcz.
Nie wiem, co to znaczy, ale brzmi jednocześnie pięknie oraz boleśnie.
Podkręca tempo, jego ruchy stają się ostrzejsze, a oczy płoną coraz intensywniej. Oblewa
nas pot, nasze ciała iskrzą z każdym dotykiem, jak gdyby już za chwilę miały stanąć
w płomieniach.
Miska z zupą spada z blatu, a dwie nogi stołu zsuwają się z dywanu i szurają o podłogę
z każdym pchnięciem. Coraz trudniej zachować nam ciszę.
Jest mi z nim tak dobrze, szczególnie kiedy trafia kutasem w ten czuły punkt, czym
sprawia, że przymykam powieki. Odrzucam głowę w tył, a z gardła ucieka mi pojedynczy
szloch. Czuję, jak moje serce staje się jego ofiarą, a ja nie mogę nic z tym zrobić.
Dopada do mojej szyi i znaczy ją śladami zębów, by po chwili ugryźć mnie tuż pod
uchem.
Początkowo się wzdrygam, ale ostatecznie okazuje się to euforycznym doznaniem.
Jestem tak blisko rozpadnięcia się na kawałki, lecz boję się, że jeśli Enzo to zobaczy, uzna,
iż nie warto się dla mnie wykrwawiać.
– Enzo! – wołam głosem, w którym przyjemność miesza się z bólem.
– Właśnie tak – dyszy i ponownie kąsa mnie w szyję. – W taki sposób masz wypowiadać
moje imię.
Wsuwa rękę między nasze ciała; wystarczy tylko kilka muśnięć kciukiem po łechtaczce,
abym zapaliła się niczym lont materiału wybuchowego. Wreszcie eksploduję, instynktownie
zaciskając nogi wokół jego bioder tak mocno, że nie może się ruszyć nawet na cal. Słyszę
niski pomruk dźwięczący mu piersi, ale nie czuję nic oprócz serii wybuchów następujących
w moim wnętrzu. Jak przez mgłę rejestruję, że wchodząc na stół, podnosi mnie tak, abym
znalazła się pod odpowiednim kątem pozwalającym mu kontynuować rżnięcie.
Trzymam się go z całych sił, ale on łapie moje nadgarstki i unieruchamia mi je nad głową.
Wtem wyginam plecy w łuk, zalewana kolejnymi falami ekstazy. Przytłoczona doznaniami,
ledwo kontaktuję, jednak on nie zwraca na to uwagi, tylko cały czas pieści moją łechtaczkę,
doprowadzając mnie na kolejny szczyt.
Wreszcie ciszę rozrywa mój przenikliwy krzyk, urywający się w momencie, gdy Enzo
przywiera ustami do moich warg. Przesuwa rękę z łechtaczki na biodro, ściska mnie tak
mocno, że już czuję, jak robią mi się siniaki. Ignoruję to jednak, skupiając uwagę na jego
ruchach oraz tym, jak mnie sobą wypełnia. W pewnej chwili nieruchomieje, a potem
w mgnieniu oka dochodzi, co kwituję stłumionym jękiem.
Nie wiem, ile czasu mija, zanim obydwoje opadamy z sił. Podpiera się, by nie przygnieść
mnie swoim ciężarem, ale nawet gdyby to zrobił, to chyba by mi to nie przeszkadzało. I tak
odnoszę już wrażenie, jakby moja dusza trzymała się ciała wyłącznie z litości.
Kiedy się podnosi, wokół rozlega się głośne skrzypnięcie oraz trzask. Nagle opadam, niby
pozbawiona ciężaru, i krzyczę, ale tym razem ze strachu, ponieważ to stół całkowicie się pod
nami rozpadł. Dzieje się to zbyt szybko, aby któreś z nas mogło odpowiednio zareagować.
Upadek pozbawia mnie tchu, a Enzo rzuca wiązankę przekleństw.
Tkwimy nieruchomo, wpatrzeni w siebie szeroko otwartymi oczami oraz z wyrazem szoku
na twarzach.
Wtem mimowolnie się zaśmiewam.
Rozjebaliśmy stół, jak gdyby to był Humpty Dumpty73 – nie ma opcji, żeby udało się go
poskładać z powrotem do kupy.
Enzo pochyla głowę i powoli wypuszcza powietrze z płuc, natomiast ja nie kryję już
rozbawienia i otwarcie zanoszę się śmiechem. Widzę też, że jemu również ramiona
zaczynają drżeć, choć śmieje się bezgłośnie. Kiedy na mnie spogląda, dostrzegam
najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam. Mam wrażenie, jakby moje serce
właśnie rozbijało się o mur. Patrzy na mnie z uczuciem, cały promieniejąc, a jego piwne oczy
wręcz iskrzą.
– Dlaczego mnie pocałowałeś? – zastanawiam się na głos.
To urzekające, jaki jest uroczy, kiedy się cieszy. Choć jego uśmiech gaśnie, to oczy cały
czas intensywnie się jarzą.
Zawisa nade mną, podpierając się na rękach po bokach mojej głowy, jak gdyby zamykał
mnie w klatce.
To jedyna klatka, w jakiej chcę się znaleźć.
– W głębi oceanu znajduje się obszar, do którego nie dociera nawet najmniejsza ilość
światła. Tkwiłem tam tak długo, pozbawiony tchu. Kiedy jednak cię poznałem, wyciągnęłaś
mnie z tej otchłani i po raz pierwszy mogłem odetchnąć pełną piersią. Stałaś się moim
tlenem, bella ladra. Nie potrafię już bez ciebie oddychać.
Serce wyrywa mi się z piersi i teraz to ja nie mogę złapać tchu. Nigdy nie chciałam, by
ktokolwiek mnie pokochał, ale w tym momencie pragnę tego jak niczego innego. Boże, tak
bardzo pragnę jego miłości.
– „Piękna złodziejka” – mamroczę, przypominając sobie znaczenie tych słów. – Już nią
nie jestem.
Przygląda mi się uważnie i przysuwa bliżej. Uczucie, którym przed chwilą emanowały
jego oczy, nie gaśnie. Ociera się o mnie nosem, po czym znów wygina usta w uśmiechu.
– Owszem, jesteś złodziejką, maleńka. Najpierw skradłaś mi tożsamość, a teraz
kradniesz moje serce. Zażądaj ode mnie czegokolwiek innego, a ci to dam.
– Nie zasługuję…
Ujmuje mnie za podbródek i mocno naciska na policzki.
– Moja miłość bardzo cię zaboli. I na to właśnie zasługujesz – warczy, po czym dodaje
z pasją: – Kocham cię, a ty pokochasz mnie.
Jeżeli nie umarłam, to jest to najszczęśliwsza chwila w moim życiu.
– Kocham cię – odpowiadam niemal automatycznie.
Oczywiście słowa brzmią bełkotliwie, ponieważ wciąż ściska moje policzki, przez co usta
wydymają mi się jak u ryby. Nie przeszkadza mi to jednak, ponieważ kiedy cofa dłoń, znowu
się uśmiecha, a ten widok przyprawia mnie o szybsze bicie serca i zapiera dech.
Z jakiegoś powodu jest gotów mi wybaczyć, ale dopóki nie pozna całej prawdy, nie
zasłużę na to.
Nagle się zasępiam, na co jemu też rzednie mina.
– Co się dzieje, bella?
– Zabiłam go – bąkam.
Enzo wzdryga się ze zdumienia.
– Co?
Przygryzam wargę i zbieram w sobie całą odwagę, jaką dysponuję.
– Zabiłam Kevina.
Rozdziawia usta. Zdaje się, że dopiero po kilku sekundach dociera do niego to, co
właśnie powiedziałam.
– Mówiłaś, że cię szuka.
Kręcę głową, a łzy szczypią mnie w oczy.
– Szuka mnie policja, jego kumple. Nie chodzi im o kradzieże tożsamości, ale o to, że
zabiłam gliniarza, jednego z nich. Zamordowałam swojego brata.
ROZDZIAŁ 30

Sawyer

Sześć lat temu

Słysząc trzask drzwi wejściowych, aż podskakuję ze strachu. Zwykle lubi żartem wołać coś
w stylu: „Kochanie, wróciłem!”, ale dziś wita mnie tylko milczeniem.
Natychmiast wzmagam swoją czujność i wytężam zmysły. Boję się. Napięcie
towarzyszące oczekiwaniu jest jak trucizna powoli wsączająca się do mojego organizmu.
Żołądek mi się ściska, gdy słyszę jego kroki na schodach. Coraz bliżej i bliżej…
– Sawyer?! – woła Kevin.
W kilka sekund dokonuję analizy wypowiadanych przez niego sylab oraz tonu głosu, aby
rozpoznać, w jakim jest nastroju.
– Tutaj – odpowiadam, starając się brzmieć uprzejmie.
Niedawno skończył się rok akademicki, więc mam wakacje. Jedyne, co trzyma mnie jako
tako z dala od domu, od niego, to moja praca w bibliotece. Niestety dziś dostałam wolne, ale
zastanawiam się, czy nie poprosić pani Julie o dodatkowy dyżur.
Siedzę na łóżku, przeglądając jakąś powieść kryminalną. Nie pamiętam już nawet,
o czym jest. Zdekoncentrowałam się jakieś pięćdziesiąt stron temu, a czytam właśnie
pięćdziesiątą czwartą.
Kev otwiera drzwi i wchodzi ot tak. Nigdy nie puka ani nie pyta o pozwolenie.
Jest w mundurze, ale nie ma pasa z bronią i paralizatorem.
Niedobrze mi się robi na jego widok. Nosi się niczym zbawca i obrońca uciśnionych,
a tymczasem jedyne skojarzenie, jakie mi się nasuwa, gdy patrzę na jego mundur, to
bezsilność. Nie mogę go powstrzymać przed krzywdzeniem mnie.
Atmosfera w pokoju robi się lodowata z szybkością zjeżdżającego ze szczytu wagonika
kolejki górskiej. Adrenalina zalewa mój układ krwionośny, a ciało oblewa pot. Zaczynam się
trząść.
– Co czytasz? – pyta, po czym wyrywa mi książkę z rąk, zanim zdążę się odezwać.
Ten jeden raz cieszę się z jego braku taktu, ponieważ i tak nie potrafiłabym odpowiedzieć
na jego pytanie.
Zerka na mnie i rzuca książkę na łóżko, a ja śledzę wzrokiem, jak ta upada i się zamyka.
Strona pięćdziesiąta czwarta, nie zapomnij, myślę sobie.
– Cały dzień czytałaś? Nie chciało ci się posprzątać domu? – odzywa się takim tonem,
jakby mnie przesłuchiwał.
– Sprzątałam – próbuję się nieśmiało bronić.
Splatam palce, aby ukryć, jak bardzo drżą mi ręce.
– A obiad? Co ty? Siedzisz cały dzień na dupie, podczas gdy ja na nas zarabiam?
– Mam swoje pieniądze, Kev – odpieram cicho.
Nie jest tego wiele, ale robię, co mogę, żeby za siebie płacić. Nawet w trakcie roku
akademickiego staram się pracować dorywczo i pomagać z rachunkami. Zabawne:
ubezpieczenie rodziców wystarczyło na spłacenie domu i samochodu, tymczasem Kevin
zachowuje się tak, jakbyśmy ledwo wiązali koniec z końcem. Nie wspomnę już o tym, że
ukradł moją połowę tych pieniędzy. Nie zdziwiłabym się, gdyby przewalał hajs na striptizerki
i kluby nocne.
– Te pieniądze są moje, dopóki będziesz mieszkać w moim domu.
– To nasz dom – poprawiam go, ale nie unoszę wzroku. Serce bije mi jak oszalałe. –
Jesteśmy bliźniętami. W dodatku urodziłam się trzy minuty przed tobą.
Zerkam na niego i dostrzegam furię kotłującą się w jego oczach. Tak wyraźną i głęboką.
Jedyne wytłumaczenie, jakie dla niej znajduję, jest takie, że musiał się z nią urodzić.
Rozwijałam się w łonie matki tuż obok potwora. Zło tkwi w jego DNA. Przeraża mnie myśl, że
dzielimy te same geny.
Kiwa głową, jak gdyby przytakiwał szepczącemu mu coś na ucho demonowi. Mogę tylko
wyobrażać sobie, o czym tak naprawdę rozmawiają, i właśnie to jest w tym wszystkim
najsmutniejsze – mogę sobie to wyobrazić, ponieważ doświadczyłam już tego wszystkiego.
– Założyłaś to dla mnie, pętaku? – pyta, wskazując moje ciało.
Nie wiem, dlaczego spoglądam na swoje ubranie, jakbym nie wiedziała, w co jestem
ubrana. Czarny, luźny T-shirt, dość obszerne jeansy i skarpetki z obrazkiem
przedstawiającym ramen Maruchan. Spędziłam czterdzieści pięć minut, starannie wybierając
ciuchy, które włożę. Robię tak codziennie. Jeśli tylko założę coś podkreślającego figurę lub
odsłaniającego ciało, mogę się spodziewać, że Kevin zacznie mnie dotykać. Choć czasami
za pretekst wystarczy mu sama moja obecność.
Wyciągam rękę, by podnieść książkę, i staram się przy tym unikać jego wzroku.
– Dla nikogo.
– Bo nie ma nikogo innego, kto mógłby zwrócić na ciebie uwagę, prawda?
Tak, dzięki tobie, odpowiadam w myślach.
– Tego właśnie chcesz, co nie? – ciągnie. – Uwagi.
– Nie…
Milknę natychmiast, gdy Kev siada na łóżku, po czym przysuwa się i nade mną zawisa.
Sztywnieję niczym kamienny posąg. On natomiast raczy mnie złowieszczym uśmieszkiem.
Zbiera mi się na wymioty i czuję, że robię się zimna jak lód.
Nie może mi tego zrobić ponownie. Sponiewierał już moje ciało tak dotkliwie, że nie mam
przecież nic więcej do zaoferowania. Czego więc jeszcze chce?
Gładzi mnie dłonią po policzku, a ja odnoszę wrażenie, jakby moja dusza wyszła z ciała.
Patrzę z góry, jak próbuje ułożyć mnie na wznak. Opieram się jednak z lodowatym gniewem
w oczach.
– Połóż się, Sawyer. Wiesz, że opór nie ma sensu – warczy.
Zalewam się łzami.
Jak może patrzeć mi w oczy i nie widzieć tego, co przez niego przeżywam? Choć
w sumie chyba nie powinnam się dziwić, biorąc pod uwagę to, że obydwoje jesteśmy
przecież martwi w środku.
– Złaź ze mnie, obrzydliwa świnio – syczę, a drżę przy tym tak mocno, jak gdyby moje
ciało miało się zaraz rozpaść na kawałki.
Cofa się, zszokowany.
– Dotknij mnie jeszcze raz, to cię, kurwa, zabiję.
Obnaża wściekle zęby, chwytając mnie za szyję i odcinając dopływ powietrza.
Widzę jednocześnie jego spowite cieniem oczy oraz siebie unoszącą się nad łóżkiem.
Z całych sił się szarpię i próbuję wyrwać. Czuję, jak moja twarz puchnie i napływa krwią.
Chce mnie zabić – widzę to w jego wściekłym obliczu oraz w sile, z jaką miażdży mi krtań.
Rozpaczliwie wyciągam rękę w poszukiwaniu czegoś, czym mogłabym się bronić, bo
z każdą upływającą chwilą moje życie stopniowo gaśnie.
Wiedziałam, że w końcu mu się postawię, czułam to w kościach. Od jakiegoś czasu
byłam już na granicy wytrzymałości, a każdym kolejnym atakiem Kevin tylko przybliżał mnie
do momentu załamania. To właśnie dlatego zaczęłam ukrywać noże po całym domu.
Podświadomie rozumiałam, że nie mam już nic do stracenia.
Wreszcie natrafiam dłonią na broń ukrytą pod poduszką, tuż przed tym, jak zaczyna mi
ciemnieć przed oczami. Zadaję cios na oślep. Zanurzam ostrze w jego ciele, kierując się
bardziej czuciem niż wzrokiem.
Nagle ucisk na mojej krtani ustępuje, a na twarz spada mi coś ciepłego i mokrego.
Robię gwałtowny wdech, który przynosi bolesną ulgę. Nie mam jednak czasu się tym
napawać, ponieważ już wyraźnie wszystko widzę: lejący się na mnie szkarłatny wodospad
krwi oraz wiszącego nade mną Kevina, wstrząsanego konwulsjami.
Trafiłam go w szyję, przebijając żyłę. Krew sączy się zarówno z rany, jak i z jego ust. Oczy
niemal wychodzą mu z orbit, a wargi ściągnął tak, że odsłania wszystkie zęby.
Odnoszę wrażenie, że płaczę, ale jestem w tej chwili tak rozbita, że nie mam pojęcia, co
właściwie robię lub czuję.
Brat patrzy mi prosto w oczy z malującym się na twarzy poczuciem zdrady.
Zdradzić można tylko kogoś, kto nam ufa, a on nigdy nie powinien był ufać mnie.
Wtem cały wiotczeje i opada, na co błyskawicznie się odsuwam, odpychając go od siebie.
Jego ciało ląduje obok na łóżku.
Mój oddech staje się niespokojny z powodu narastającej paniki. Od pasa w górę jestem
cała umazana krwią – ciemną i gęstą niczym smoła. Muszę ją jak najszybciej z siebie zmyć.
Z wytrzeszczonymi oczami zwlekam się z łóżka. Nie chcę patrzeć na to, co zrobiłam.
Wystarczy, że dowody tego czynu wsiąkają w pory mojej skóry.
Zdzieram z siebie koszulkę i wycieram się nią jak najdokładniej. Ręce trzęsą mi się jak
oszalałe i prawie drętwieją.
Kątem oka dostrzegam leżącego na łóżku trupa oraz wielką czerwoną plamę na pościeli.
– Kurwa, kurwa, kurwa – powtarzam nerwowo.
Wyciągam z szafy czystą koszulkę, z wielkim trudem odnajduję właściwy koniec i ją na
siebie wkładam. W głowie mam mętlik, nie potrafię sformułować nawet jednej sensownej
myśli. Działam czysto instynktownie, więc jedyne, co przychodzi mi do głowy, to: uciekać.
– Uciekaj, Sawyer. Nie oglądaj się – mówię wreszcie sama do siebie.
Wypadam z sypialni i pędzę na dół, potykając się na schodach o własne nogi. Kręcę się
panicznie w poszukiwaniu butów, a kiedy nie mogę ich znaleźć, zaczynam rozpaczliwie
kwilić.
Jebać to. Nie mogę tracić czasu. Muszę wiać, dopóki mam na to szansę.
Wtem uświadamiam sobie, że gdy tylko przekroczę próg domu, nie będzie już odwrotu.
ROZDZIAŁ 31

Enzo

Sawyer patrzy na mnie, czekając na jakąś reakcję, jednak jestem zbyt oniemiały ze
zdumienia. Jedyne słowa, jakie przychodzą mi do głowy, to: „I jak ja mam jej teraz, do kurwy,
pomóc?”.
Spuszcza wzrok i, jak zwykle w takich sytuacjach, zamyka się w sobie.
– Spójrz na mnie – warczę.
Natychmiast wykonuje polecenie i zanosi się przy tym płaczem. Myśli, że się rozzłoszczę.
W pewnym sensie rzeczywiście się wściekam.
– Kiedy?
– Sześć lat temu – szepcze. – Mieliśmy po dwadzieścia dwa lata. Był świeżo po akademii,
ale już zdążył zaskarbić sobie względy wszystkich, z którymi pracował. Wieść o jego śmierci
ich zdruzgotała. – Poprawia się niezdarnie. – Niektórzy z jego kumpli mówili
w wiadomościach, że nie spoczną, dopóki mnie nie znajdą. Miałam nadzieję, że w pewnym
momencie odpuszczą, ale jeden z nich cały czas przysyła mi e-maile.
Wzdycham ciężko, po czym wstaję i ujmuję ją za ręce, przyciągając ku sobie.
Wygląda tak bardzo niepewnie. Chciałbym ją w jakiś sposób pocieszyć, ale brak mi słów.
Jak mam jej powiedzieć, że się wściekam, ponieważ to ja chciałem go zabić? Że chętnie
zobaczyłbym to, co zrobiła, na własne oczy, a potem ją zerżnął?
Powoli schodzimy z rozwalonego stołu, a ja upewniam się, że nie nadepnęła na drzazgi
lub rozbite szkło. Następnie podnoszę nasze ciuchy i pomagam jej się ubrać. Muszę zająć
czymś ręce.
Gdy jesteśmy już gotowi, zabieram strzelbę i prowadzę Sawyer do naszego pokoju.
– Enzo? – odzywa się nieśmiało po wejściu do sypialni.
Przecieram twarz dłonią. Mam mętlik w głowie.
– Gdzie to się stało? – pytam.
– W Nevadzie, w Stanach.
Wzdycham.
– Władze Australii na pewno wydałyby cię w ręce Amerykanów – wyjaśniam. – Ale są
kraje, które nie podpisały umowy ekstradycyjnej z USA.
Potakuje ruchem głowy.
– Nigdy nie zamierzałam zostawać w Australii na dłużej, Enzo. Przez ostatnie sześć lat
ukrywałam się w różnych stanach. Kiedy jednak zebrałam w sobie dość odwagi,
wykorzystałam jedną ze skradzionych tożsamości, żeby zdobyć paszport i opuścić Amerykę.
Miałam lecieć do Indonezji, ale na lotnisku natknęłam się na kogoś znajomego. Nie mogłam
czekać, aż mnie zdemaskują, więc natychmiast zmieniłam lot na pierwszy dostępny. I tak
trafiłam do Australii. Nie wychylałam się co prawda, ale od samego początku wiedziałam, że
tu nie zostanę.
Od początku wiedziałam, że tu nie zostanę.
Nie wiem, czy pozwolę jej wyjechać.
– Słuchaj, wiem, że zrobiłam coś złego, ale…
Rzucam jej ostre spojrzenie, pod którego wpływem milknie, najwyraźniej speszona.
Ujmuję jej twarz w dłonie, na co lekko się wzdryga; nie ma pewności, czy powinna się
obawiać tego gestu.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, jak jestem teraz zazdrosny? Żałuję, że mnie tam nie było,
aby nagrodzić cię za to, co zrobiłaś. Dopilnowałbym też, by nigdy cię nie złapano.
Sawyer kręci głową zdezorientowana.
– Dlaczego nie jesteś wstrząśnięty? Przecież zamordowałam kogoś z zimną krwią.
– Maleńka… Jedyne, czego żałuję, to to, że przez ostatnie sześć lat zamartwiałaś się
tym, zamiast się z tego cieszyć.
Skupiam wzrok na jej różowych ustach. Nie rozumiem, dlaczego tak długo zwlekałem,
aby ich posmakować. Kiedy spoglądam znowu w jej błękitne oczy, maluje się w nich jedynie
konsternacja.
– Czy ty przypadkiem nie zabiłeś mnie na tym stole? Może jakiś kawałek drewna przebił
mnie na wylot? Bo nie wierzę, że to się dzieje naprawdę.
Wyginam usta w uśmieszku, na co rozchyla szerzej powieki.
– O Boże. Ja naprawdę umarłam.
– Mam się rozgniewać?
– Nie? – odpowiada, choć brzmi to bardziej jak pytanie. – Zwykle ludzie reagują na coś
takiego szokiem, osądzają i natychmiast dzwonią na policję.
– Przecież wiesz, że i tak nie da się tu wezwać policji.
Przewraca oczami i wyswobadza się z moich objęć.
– Po prostu nie spodziewałam się, że cię to uszczęśliwi – wyznaje.
Przyglądam się jej bacznie i choć dostrzegam iskierkę ulgi w jej oczach, Sawyer nadal
emanuje niepewnością.
– Cieszę się z tego, że on nie żyje, a nie z twojej sytuacji – poprawiam ją. – Masz spore
kłopoty. Niełatwo będzie cię z nich wyciągnąć.
Marszczy brwi.
– Enzo, nie oczekuję od ciebie ratunku.
– Dlatego, że nikt nigdy nie uznał cię za wartą ratowania.
Rozdziawia usta, urażona tą uwagą, więc korzystam z okazji i zahaczam dwoma palcami
o jej dolne zęby, by przyciągnąć ją bliżej. Prawie wpada na mój tors.
– Mylili się, maleńka. Jesteś tego warta.
Przygryza mi palce, na co wyszczerzam zęby w uśmiechu i w końcu ją puszczam.
– Poradzę sobie sama – oznajmia z ogniem w oczach.
– Wiem. – Przytakuję i muskam czule kciukiem jej policzek. – Dowiodłaś tego, zabijając
swojego oprawcę. Ale już nie jesteś sama. Teraz masz kogoś u swego boku, z kim możesz
szukać sprawiedliwości.
Mruga kilka razy.
– Nie tak to sobie wyobrażałam – stwierdza przyciszonym głosem; znów wygląda na
wystraszoną.
Rozumiem ją: nie chce robić sobie nadziei.
Nachylam się i całuję ją delikatnie.
– Obydwojgu nam złamano serce już na samym początku życia. Jednak teraz być może
zdołamy nauczyć się czuć coś więcej niż tylko smutek i gniew?
Uśmiecha się niemal niezauważalnie, po czym kiwa głową i szepcze:
– Tak.
– Razem przez to przejdziemy. Najpierw jednak musimy wydostać się z tej cholernej
wyspy.
Ponownie przytakuje ruchem głowy, już wyraźnie pogodniejsza, więc usatysfakcjonowany
udaję się w stronę łazienki, żeby wziąć prysznic.
Po drodze jednak dobiega mnie dźwięk czyichś kroków na dole. I nie tylko kroków, ale też
brzęczących łańcuchów.
– Co to za dźwięk? – pyta szeptem Sawyer.
– Ktoś tu jest. Już nie jesteśmy sami.
– Enzo… – odzywa się niepewnie. – Nie idź na dół.
– To tylko duch, prawda? – pytam, zerkając na nią przez ramię. – Nic mi nie zrobi.
Prycha z frustracji i w końcu do mnie dołącza.
– Już o tym rozmawialiśmy. Skoro potrafią uderzać w obiekty materialne, to mogą też
uderzyć ciebie. W końcu też jesteś obiektem materialnym. Serio, Enzo, powinieneś oglądać
więcej filmów.
– Przecież to bujdy – spieram się.
– Ale niektóre są oparte na faktach! – krzyczy szeptem.
– I mocno wyolbrzymione dla dramatyzmu.
Zaciska piąstki i posyła mi oburzone spojrzenie. Wygląda uroczo, ale w tej chwili moją
uwagę bardziej przykuwa osoba – lub cokolwiek to jest – hałasująca na dole.
– Zostań tutaj – mówię półgłosem, ignorując jej delikatny jęk zawodu.
Chwyciwszy strzelbę, idę lekkim krokiem w kierunku klatki schodowej. Oczywiście Sawyer
mnie nie słucha i rusza za mną. Przykleja się do moich pleców, aż w drodze na dół prawie
się przez nią potykam.
Tam, cały spięty, omiatam wzrokiem każdy cal pomieszczenia.
Nikogo.
Stoimy nieruchomo na ostatnim stopniu, próbując wyczuć czyjąkolwiek obecność
w zastygłej przestrzeni kuchni oraz salonu.
– Rany, ale to pojebane – kwili cicho Sawyer. Przestępuje z nogi na nogę, na co metalowy
stopień odzywa się wyraźnym skrzypnięciem. – Może wróćmy…
– Maleńka, zamknij się, do kurwy.
– Cham – bąka i na tym kończy wszelkie niepotrzebne w tej chwili komentarze.
Nie wierzę, że cokolwiek możne zniknąć ot tak, więc wytężam wzrok i uważnie lustruję
wzrokiem oba pomieszczenia.
Dywan wraz z rozwalonym stołem zasłaniają wejście do piwnicy, poza którą nie ma tu za
bardzo miejsc, w których można by się schować. Po kilku minutach takiego wypatrywania
muszę jednak stwierdzić, że cokolwiek to było, faktycznie zniknęło albo ukryło się poza
zasięgiem wzroku.
Stojąc w salonie, wpatrzony w zimny, wygasły kominek, słyszę, jak Sawyer skrada się tuż
za mną. Popatruje przy tym nerwowo na boki, jak gdyby spodziewała się, że to coś zaraz
skądś wyskoczy.
Liczę na to, bo szanse są spore. Chciałbym się przekonać, czy faktycznie mamy tutaj
ducha, który obrał sobie za cel sianie chaosu i doprowadzenie nas do obłędu.
– Uch, widzisz to? – pyta Sawyer, prostując się. Nagle odzyskuje całą pewność siebie.
Wiodę wzrokiem za jej spojrzeniem na podwójny regał stojący przy ścianie naprzeciwko
kanapy.
Jedna z połów mebla wygląda, jakby została poruszona, i to nie odsunięta w bok, ale od
ściany.
Niczym drzwi.
Natychmiast podbiegam, mówiąc:
– Weź latarki z kuchni.
Sawyer w mgnieniu oka wykonuje polecenie i dołącza do mnie, gdy zaczynam ciągnąć
przekrzywiony regał. Mebel już po chwili ustępuje i otwiera się, skrzypiąc, jednak potem
zapada cisza, przerywana jedynie głośnym westchnieniem Sawyer. Okazuje się bowiem, że
to regał jest tym cholernym przejściem, za którym znajduje się spowita ciemnością, spiralna,
kamienna klatka schodowa.
– Droga do laterny – szepcze, po czym włącza latarkę i rusza przodem.
– Sawyer, schowaj się za mną. Dopiero co trzęsłaś się ze strachu.
Rzuca mi spojrzenie przez ramię.
– Ale teraz jestem zbyt podekscytowana, żeby się bać, więc to ty schowaj się za mną.
Bycie facetem nie czyni cię wyjątkowym. O ile dobrze pamiętam, to ja jestem morderczynią,
nie ty.
Unoszę brwi.
– Z przyjemnością dołączę do tego grona, bella.
– Mężczyźni… – rzuca drwiąco i przewróciwszy oczami, rusza przed siebie.
Wykrzywiając usta w uśmieszku, wyrywam jej z ręki latarkę, którą zapomniała mi dać, ale
nie zatrzymuję jej. Ma rację – nie potrzebuje, bym ją ratował. To jednak nie znaczy, że nie
będę jej chronił. A już na pewno nie zawaham się strzelić jej nad głową, jeżeli za chwilę
natkniemy się na Sylvestra.
Staramy się stąpać jak najciszej, gdy powoli idziemy na górę. Schody ciągną się
w nieskończoność, a kiedy wreszcie docieramy na szczyt, Sawyer przystaje na ułamek
sekundy i piszczy z podniecenia.
– To laterna! – wykrzykuje, choć nie na tyle głośno, by zdradzić nasze położenie.
Uśmiecha się szeroko i posyła mi radosne spojrzenie.
Dołączam do niej w niewielkim, sferycznym pomieszczeniu. Niemal całe jest wykonane ze
szkła, a za drzwiami prowadzącymi na zewnątrz znajduje się otaczająca je metalowa
galeryjka. Zauważam też drabinę, dzięki której można dostać się na górę, bezpośrednio do
lampy. Połowę pomieszczenia zajmuje panel kontrolny, a na samym końcu, po lewej stronie,
widnieje radiostacja.
Na ten widok natychmiast ogarnia mnie furia, bo to tylko pokazuje, że Sylvester od
początku nas okłamywał i umyślnie więził w latarni. Choć nigdy tego nie przyznał, dobrze
wiem, że zrobił to z poczucia samotności, od której już dawno go popierdoliło. Chciał
zatrzymać przy sobie Sawyer.
– Wreszcie będziemy mogli się stąd wydostać – mówi, a w jej oczach, nawet
w ciemnościach lśniących jaśniej niż całe to przeszklone pomieszczenie, maluje się nadzieja
przemieszana z ekscytacją.
Podbiega do panelu kontrolnego, a kiedy robię krok w jej stronę, słyszę jakieś szuranie
dolatujące z góry. Zamieram, wytężywszy słuch, podczas gdy Sawyer naciska przypadkowe
przyciski i próbuje włączyć radio. Jest zbyt zaaferowana, by zwracać uwagę na otoczenie.
– Chyba działa! – piszczy, gdy głośnik zaczyna cicho brzęczeć.
Ja jednak za bardzo skupiam się na tym niepokojącym dźwięku dobiegającym z góry,
żeby cieszyć się jej odkryciem.
– Sawyer – szepczę ostro.
Odwraca się do mnie, marszcząc brwi ze zmartwienia. Otwiera usta, jakby chciała coś
powiedzieć, ale w tym samym momencie w pomieszczeniu nad nami rozlega się dźwięczny
brzęk.
Łańcuchy.
Serce mi przyspiesza, ponieważ to coś wyraźnie chodzi w kółko wokół lampy.
Cokolwiek więc szwendało się na dole, teraz znajduje się nad nami. Może specjalnie
zostawiło otwarte przejście, abyśmy je znaleźli.
Cholera… Byłem zbyt przejęty odkryciem drogi do laterny i nie pomyślałem, że to… coś
mogło przecież wejść tu przed nami.
– Podejdź tu, bella – mówię i podaję jej rękę.
Gdy tylko mnie łapie, wciągam ją za siebie, poprawiając broń w rękach.
Nagle pobrzękiwanie ustaje, ale jednocześnie u szczytu drabiny zauważam kobiece stopy
zakute w kostkach w klamry połączone długim łańcuchem.
Adrenalina buzuje mi w żyłach.
– Enzo… – odzywa się niepewnie Sawyer. – Zastrzelimy to?
– Przecież mówiłaś, że nie da się zabić ducha – przypominam jej.
Im niżej schodzi duch, tym wyraźniej widzimy, że to dziewczyna. Niesamowicie
wychudzona, w białej sukience wiszącej na jej zabiedzonym ciele. Zszedłszy na dół, staje
z pochyloną głową i twarzą zasłoniętą przez zmierzwione pukle długich blond włosów.
– O Boże… To dziewczyna, którą widzieliśmy wtedy w oceanie – szepcze na wdechu
Sawyer.
– Przecież… to bez sensu – bąkam.
W natłoku myśli próbuję poskładać w całość wszystko, co wiemy o życiu Sylvestra,
włącznie z kłamstwami, którymi nas karmił.
Mówił, że łańcuchami byli skuci więźniowie, rzekomo zabici przez niego przed laty. To ich
duchy miały nawiedzać latarnię. Wspomniał też o samobójstwie córki – powiesiła się. Jeśli
zatem to jej duch, to dlaczego zakuto go w łańcuch?
Nagle serce podchodzi mi do gardła i posępnieję.
– Sawyer – odzywam się, podczas gdy dziewczyna, pobrzękując głośno łańcuchem,
podchodzi do drzwi, za którymi mieści się drabina.
Unosi głowę, jak gdyby mnie usłyszała, na co zamieram niczym skuty lodem. Sawyer
wciąga gwałtownie powietrze, równie zdumiona, jak ja.
Dziewczyna zdaje się nie mieć ust. To znaczy: ma usta, ale zaszyte grubą, czarną nicią.
Dziewczyna zbliża się coraz bardziej, a wiatr szarpie gwałtownie jej włosami.
– Sawyer – odzywam się ponownie, cofając nas oboje. – To nie duch. Ona jest
prawdziwa.
Idzie ze wzrokiem wbitym przed siebie. Jej zaszyte usta tworzą iście groteskowy widok.
– Co?! – skrzeczy Sawyer. – Jak to „prawdziwa”? To dobrze czy źle?
– Sylvester okłamał nas z tymi więźniami. Dlatego w książce nie było o nich wzmianki.
Wspomniał też, że miał dwie córki, pamiętasz? Trinity miała powiesić się w oknie naszego
pokoju, a Kacey opuścić wyspę razem z matką. A zatem to musi być któraś z nich.
Czuję, jak Sawyer się trzęsie, gdy pyta:
– Czyli od początku nie było tu żadnych duchów? Tylko ona?
– Tak sądzę – odpowiadam. – Zapewne to ona wypuściła Sylvestra z piwnicy.
– Kurwa – szepcze Sawyer.
Gdy tylko dziewczyna dociera do drzwi i je uchyla, uderza w nas podmuch wyjącego
wiatru. Ona zaś zwiesza głowę, aby ponownie skryć oblicze.
Na wszelki wypadek nie opuszczam broni.
Nagle Sawyer wychodzi przede mnie i przez chwilę wszyscy stoimy nieruchomo
z zapartym tchem. Wtem dziewczyna unosi głowę, w pełni ukazując brutalność tego, co jej
uczyniono.
Aż żołądek mi się skręca.
Teraz zauważam, że jej sukienka była kiedyś żółta – z biegiem czasu materiał wypłowiał
i cuchnie stęchlizną. Ale jej twarz… wygląda o wiele gorzej, niż początkowo mi się
wydawało. Czarne szwy ciągną się od jednego policzka do drugiego, przecinając usta. Skóra
pod nimi jest sczerniała, a rany po igle najpewniej zakażone.
Widząc nas, szeroko otwiera załzawione, błękitne oczy. Trzęsie się jak liść na wietrze.
Próbuję odruchowo powstrzymać Sawyer, która wygląda, jakby zbierała się, aby do niej
podejść.
Odwraca się i mówi:
– Spokojnie.
Przytakuję i puszczam ją, ale trzymam się blisko i na wszelki wypadek nie opuszczam
strzelby. Nie mam pojęcia, jakie zamiary ma ta dziewczyna, równie dobrze może szukać
pomocy albo szykować jakiś podstęp.
– Mam na imię Sawyer. Jesteś jedną z córek Sylvestra?
Dziewczyna wpatruje się w nią przez jakiś czas.
Jej widok przyprawia mnie o ciarki, ale Sawyer patrzy jej w oczy i ze spokojem czeka na
jakąś reakcję.
Wreszcie nastolatka kiwa głową, a ja czuję, jakbym dostał kopa w ryj.
– Trinity? – pytam cicho.
Rzuca mi spojrzenie, od którego przechodzi mnie ponury, złowieszczy dreszcz. Nie wiem
tylko, czy chodzi o jej wygląd, czy może świadomość tego, czego doświadczyła.
Kręci głową, więc dopytuję:
– Kacey?
Po chwili przytakuje.
Chryste.
A zatem to całkiem możliwe, że Trinity faktycznie się powiesiła, a Sylvester w przypływie
rozpaczy lub szaleństwa po prostu nie pozwolił Kacey odejść. Z desperacji zakuł ją
w łańcuchy i zamknął na klucz. Do tego jeszcze zaszył jej usta, żeby w razie czego nie
mogła krzyczeć, gdyby na wyspie zjawił się ktoś inny.
Gdzie ona śpi? Przez cały ten czas uwięziono ją gdzieś tutaj. To dlatego Sylvestrowi tak
zależało, żebyśmy w nocy siedzieli zamknięci i tylko ją słyszeli, kiedy prawdopodobnie
pozwalał jej wyjść na zewnątrz. Waląc w podłogę i nasze drzwi, próbowała zwrócić na siebie
uwagę.
Sawyer muska dłonią jej twarz. Widzę, że myśli to samo co ja.
– Zamierzamy opuścić wyspę. Chciałabyś… do nas dołączyć? – pyta powoli.
Kacey robi krok w kierunku Sawyer, na co odruchowo przyciągam kobietę z powrotem do
siebie i unoszę broń. Dziewczyna zatrzymuje się i na mnie spogląda. Nie potrafię wyczytać
żadnych emocji w jej oczach, ale bez wątpienia przygląda mi się równie uważnie, co ja jej.
– Już dobrze – uspokaja Sawyer i raczy mnie uśmiechem rzuconym przez ramię.
Na pewno? Przecież tu nic nie jest „dobrze”.
Zerkając na Kacey, gestem brody wskazuję radiostację i mówię:
– Musimy skorzystać z radia, żeby wezwać pomoc.
Dziewczyna potakuje, po czym się odsuwa, aby zrobić nam przejście – a zatem nie
zamierza nas zatrzymywać.
– No już, maleńka – popędzam Sawyer, która podbiega do radiostacji.
Zaczyna przeszukiwać kanały, raz za razem powtarzając „halo” z nadzieją na odpowiedź.
Staję tuż za nią, żeby osłonić ją przed ewentualnym niebezpieczeństwem.
Dopiero teraz opuszczam broń. Choć chcę wierzyć, że Kacey nas nie zaatakuje, przy jej
stanie psychicznym nie możemy mieć co do tego żadnej pewności. Trudno mi odgadnąć, co
sobie teraz myśli, jeśli chodzi o nas. Zna tylko Sylvestra, więc może cierpieć na syndrom
sztokholmski i wbrew temu, co jej zrobił, wciąż być do niego przywiązana.
Popatruję na nią co chwilę, podczas gdy ona przygląda się Sawyer.
– Wiesz, dokąd poszedł Sylvester? – pytam.
Kieruje na mnie oczy.
To, jak błyskawicznie przenosi wzrok z jednego punktu na drugi, przyprawia mnie o ciarki.
Kręci głową i znów spogląda na Sawyer, która majstruje przy radiostacji.
– Przetrzymuje tu jeszcze kogoś?
Kręci głową.
A więc nie.
– To prawda, że raz w miesiącu przypływa tu statek? – pytam, robiąc krok w jej stronę.
Potakuje.
A zatem miał dość rozumu, żeby nie ściemniać choć w tej kwestii. Ilość jedzenia i brak
miejsca na przechowywanie większych zapasów szybko by go zdradziły.
– Czy twoja matka opuściła wyspę? – dopytuję bez ogródek.
Może i brak mi wyczucia, ale jestem ciekaw, co ostatecznie stało się z Raven. Choć
chyba się już domyślam…
Spuszcza na chwilę wzrok, jak gdyby zasmucona tym pytaniem, ale zaraz zbiera się
w sobie i kręci głową.
A więc nie.
– Zabił ją – stwierdzam.
Przytakuje.
Chryste. Sapevo che lo stronzo stava mentendo74. Nie sądziłem jednak, że prawda okaże
się aż tak popierdolona. W niczym nie uspokaja to wrzącej we mnie czarnej furii.
– Bardzo mi przykro, że cię to spotkało. Nie musisz już tu z nim zostawać. Chętnie ci
pomożemy.
Choć nie może mówić, jej oczy wyraźnie łagodnieją.
– Halo? Jest tam kto? Halo? Na Raven Isle znajduje się troje zakładników. Prosimy
o pomoc. – Sawyer wysyła w eter komunikat.
Niestety odpowiada nam jedynie szum. Kobieta powtarza więc wszystko od początku, raz
za razem, a Kacey przygląda się jej kolejnym próbom.
Mniej więcej po minucie dobiega nas z dołu głośny trzask.
Sawyer natychmiast się wzdryga, całkowicie przerażona, a z gardła ucieka jej przenikliwy
krzyk.
Kacey również spogląda ze strachem w stronę schodów. Kiedy zaś zerka na mnie,
dokładnie wiem, co myśli.
Wrócił.
ROZDZIAŁ 32

Sawyer

Serce wali mi tak mocno, że pewnie dałoby się je usłyszeć z mili.


Enzo wygląda na niezdecydowanego. Zerka to na Kacey, to na schody. Wiem, nad czym
się zastanawia: zostawić mnie tu z nią czy zabrać ze sobą.
– Nie idź tam.
Warczy z frustracji, ale wreszcie na mnie spogląda.
– Zostańcie tu ob… – mówi, mocno ściskając strzelbę.
Nie daję mu jednak dokończyć.
– Nie, nie. Zostań tu, aż uda mi się kogoś wywołać przez radio – proszę rozpaczliwie, bo
na samą myśl, że coś mogłoby mu się stać tam na dole, robi mi się niedobrze.
– Maleńka, to miejsce jest za małe na kryjówkę, jeśli dojdzie do strzelaniny. Nie
zamierzam cię narażać ani tym bardziej stracić – odpiera żarliwie, choć nie podnosi głosu.
– En…
Dopada do mnie i ucisza, wsuwając dwa palce do ust. Zahacza nimi o moje zęby,
a następnie łapie mnie za kark i unieruchamia, by po chwili namiętnie pocałować.
Serce mi rośnie, gdy nasze usta się ze sobą łączą, aż cała drżę w objęciach mężczyzny.
Czuję, że to gest pełen uczucia.
Przygryza mi dolną wargę, po czym mnie puszcza i się cofa.
Chwytam go za koszulkę, nie chcąc puścić. Jak dotąd bałam się wyłącznie o siebie,
a teraz… Strach o kogoś okazuje się o wiele gorszy. Tylko ktoś, kto nie poznał, co to strata,
może bez wzruszenia żegnać się z bliskimi. Czuję się okropnie, mając świadomość, co grozi
Enzowi.
– Stykałem się już z o wiele groźniejszymi drapieżnikami. To on powinien się martwić
o swoje życie – zapewnia wywołującym ciarki półgłosem.
Próbuję przytaknąć, ale wychodzi mi to niezdarnie.
Muska kciukiem moją wargę.
– Kocham cię – mówi, czym tylko mnie złości, bo brzmi to bardziej jak zły omen niż
wyznanie miłości.
– Ja też cię kocham, ale nie powinieneś tego teraz mówić. Będę się tylko bardziej
niepokoić.
Wtem wyrywa się z mojego desperackiego uścisku, raczy mnie uśmiechem, a na jego
policzkach pojawiają się dołeczki.
– Dasz sobie radę?
Potakuję.
– Tak. Nic mi nie będzie.
Chyba go nie przekonałam, ponieważ spogląda krzywo na Kacey.
– Zaufam ci – oznajmia, choć brzmi to bardziej jak groźba.
Dziewczyna kiwa głową i robi krok w tył, aby pokazać, że się do mnie nie zbliży.
Przez chwilę Enzo wciąż się waha, jednak ostatecznie rzuca mi spojrzenie, po czym
rusza ku schodom.
Choć ze strachu skręca mnie w środku, nie zamierzam stać tu bezczynnie, podczas gdy
on naraża życie. Doskakuję do radia i przełączam kanał, aby wznowić wołania o pomoc.
Staram się przy tym za bardzo nie podnosić głosu.
Kacey rusza z miejsca, a kiedy znika mi z pola widzenia, natychmiast wzmagam
czujność. Odwracam się w jej stronę i patrzę, jak powoli zbliża się ku schodom.
– Zostań tutaj – mówię.
Nie chcę, żeby szła za Enzem. Gdyby zaskoczyła go w takim momencie swoją
obecnością, mogłoby się to skończyć tragicznie dla nich obojga.
Coś mnie w niej niepokoi. To znaczy: nie ma w tym nic dziwnego – przecież przez całe
życie była tutaj więźniem, a do tego, kurwa, skurwiel zaszył jej usta.
Jak ona w ogóle je?
I nagle mnie olśniewa – przypominam sobie te plastikowe worki z rurką, znalezione
w sypialni Sylvestra. Używa ich do karmienia Kacey.
Czy musiał zrobić jej dziurę w żołądku, żeby dostarczyć jedzenie do jego wnętrza? A więc
to dlatego ma tak wielki zapas Ensure.
Czuję ucisk w brzuchu. Nie potrafię sobie wyobrazić, jakich tortur doświadczyła ta biedna
dziewczyna.
Co za chory pojeb.
Gdy Kacey na mnie spogląda, widok jej okaleczonych ust szokuje równie mocno, co za
pierwszym razem. Do czegoś takiego nie da się przyzwyczaić. Zupełnie jakbym przeniosła
się do jakiegoś horroru i nie mogła wrócić. I chyba nawet nie mam co się o to złościć.
Widocznie wszechświat i karma odpłacają mi pięknym za nadobne.
Dziewczyna nie może mówić, więc oprócz ruchów głową nie ma innej możliwości
komunikowania się.
Po kilku sekundach się odwraca i staje w wejściu do klatki schodowej, wpatrzona
w ciemną otchłań.
Robię się coraz bardziej niespokojna – zarówno przez to, co dzieje się z Enzem, jak
i przez fakt, że nie udało mi się jeszcze z nikim skontaktować. Z każdą kolejną minutą
ogarnia mnie coraz silniejsza zgroza.
Coś jest nie tak. Gadam w próżnię, przez co czuję się bezużyteczna, a Enzo być może
jest w niebezpieczeństwie.
– Może powinnyśmy… – urywam w pół zdania, ponieważ ciszę rozrywa nagły huk.
Wciągam gwałtownie powietrze, upuszczając mikrofon, po czym spoglądam wielkimi
oczami w stronę schodów. Wraz z kolejnym wystrzałem serce podskakuje mi do gardła.
Kto strzelał? Enzo czy Sylvester?
– Dobra, teraz to już naprawdę musimy sprawdzić, co się dzieje – mówię drżącym
i niepewnym głosem.
Kacey odwraca się do mnie powoli. Widząc ją teraz, zaczynam wątpić, czy kiedykolwiek
była po naszej stronie.
W ustach zasycha mi na wiór, a język przykleja się do podniebienia, kiedy dziewczyna
rusza w moim kierunku.
– Nie rób tego – ostrzegam ją, na co się zatrzymuje. – Nie chcę cię krzywdzić, ale zrobię
to, jeśli zamierzasz coś odpierdolić.
Przechyla głowę.
Właściwie to ona może nawet nie rozumieć, co do niej mówię, w końcu tyle czasu
spędziła odcięta od świata. A mimo to jej gest wydaje mi się nie wyrażać konsternacji,
a raczej… pogardę. Jakby miała do czynienia z marudzącym dzieckiem, któremu nie dają
pojeść ciastek przed obiadem.
Suka.
Robi kolejny krok, a ja zbieram się w sobie.
Jeśli próbuje mnie zastraszyć, to może spierdalać. Całe życie walczyłam o przetrwanie.
Nie zamierzam się teraz poddawać.
Wtem nieruchomieje, ale nie mam czasu zastanawiać się dlaczego, ponieważ właśnie
rozlega się kolejny huk, a po nim stłumiony krzyk przypominający brzmieniem „Kacey”.
Natychmiast odwraca głowę w stronę schodów, by chwilę później skierować uwagę
z powrotem na mnie.
Serce podchodzi mi do gardła, a w uszach słyszę jedynie dudnienie własnej krwi. Nie
mogę się zdecydować, czy skupić się na hałasach dobiegających z dołu, czy na
nacierającym na mnie żywym trupie.
W mgnieniu oka robię unik, dzięki czemu ona wpada na panel kontrolny, a ja biegnę ku
schodom.
Jebać to. Nie zamierzam tu marudzić i tracić czasu na walkę z tą wariatką.
Zanurzam się w ciemność tak gęstą, że nic nie widzę i prawie się potykam. Nie słyszę
pobrzękiwania łańcucha, stąd wnioskuję, że dziewczyna chyba mnie nie goni. Mimo to
jestem zbyt przerażona, by się zatrzymać i sprawdzić.
Im niżej schodzę, tym szybciej bije mi serce. Hałasy ustały, co niepokoi jeszcze bardziej.
Przynajmniej wszystko wskazuje na to, że Enzo żyje.
Gdy jestem już na dole, bez wahania wpadam do salonu, gdzie zastaję siedzącego na
kanapie Sylvestra, ze strzelbą na kolanach i drewnianą nogą opartą na stoliku kawowym.
Zatrzymuję się i o mało nie dostaję zawału. Rozglądam się nerwowo po salonie i kuchni
w poszukiwaniu Enza.
Nie ma go tu.
Gdzie on się, kurwa, podział?
– Szukasz czego? – pyta leniwie Sylvester.
Zawieszam na nim wzrok i próbuję się domyślić, co tu się, do kurwy, stało przez te dwie
minuty, odkąd rozdzieliliśmy się z Enzem.
– Co zrobiłeś? – wyduszam wreszcie.
Unosi dłoń i gładzi się po brodzie z udawanym zamyśleniem.
– Jak to? – dziwi się. – Usiadł żem na mojej kanapie, w moim domu i popijam zimnego
browarka.
Faktycznie na stoliku stoi piwo, ale jest zamknięte.
– Gdzie Enzo? – dopytuję, ignorując jego protekcjonalny ton.
Wzdycha, jak gdyby cała ta sytuacja wynikła z jakiegoś nieporozumienia i stanowiła tylko
chwilowy kłopot. Jak gdyby nigdy nie zamierzał zamknąć mnie tu niczym więźnia i nie wpadł
w szał, kiedy mu odmówiłam. Jak gdyby nigdy nas nie okłamał, celowo czyniąc z nas
więźniów.
– Udało mi się z kimś skontaktować – ostrzegam go. – Wiedzą, że jesteśmy tu trzymani
wbrew własnej woli.
Wolę sprzedać mu byle jakie kłamstwo, niż żeby wierzył, że znajdujemy się na całkowicie
straconej pozycji.
Sylvester opuszcza gwałtownie protezę na podłogę.
Od huku aż się wzdrygam.
Następnie podnosi się, postękując, na co instynktownie robię krok w tył. Czuję powiew
zimnego powietrza na karku, od którego jeżą mi się włosy na karku.
Zamieram, a Sylvester raczy mnie demonicznym uśmieszkiem. Unosi rękę i wskazuje na
coś za mną.
– Cieszy się, że z nio zostaniesz.
Ze strachu cała sztywnieję. Nie chcę oglądać się za siebie.
– Już żem jej obiecał, że będzie mieć nowo przyjaciółkę.
Próbuję przełknąć ślinę, ale mam wrażenie, jakbym przepychała przez gardło garść
kamieni.
– To dlaczego zaprowadziła nas do laterny i pomogła znaleźć radio?
Rzuca mi przez ramię wściekłe spojrzenie i mimo że trwało to zaledwie ułamek sekundy,
to wystarczyło, bym w pełni dostrzegła obłęd tkwiący w pustym grobowcu jego umysłu, gdzie
kiedyś mieściła się dusza.
– Kacey czasem czuje się samotna i zmęczona tym miejscem. Wtedy dokazuje, ale
potem zawsze się uspokaja.
– I dlatego zaszyłeś jej usta? – rzucam jadowicie, całkowicie obrzydzona tym, jak
potraktował własną córkę.
Aż strach pomyśleć, co jeszcze jej zrobił.
Czuję jej lodowaty jak kostka lodu palec przesuwający się po moim karku. Potem zjeżdża
na plecy i kontynuuje. Orientuję się, że kreśli jakiś konkretny kształt, jednak nie wiem, co to
takiego. Na myśl przychodzą mi litery, ale jestem tak spanikowana, a w głowie mam taki
mętlik, że nie dam rady ich odszyfrować.
– Każdy ponosi konsekwencje swoich działań, kochana – stwierdza stary.
Mija stolik i zatrzymuje się przede mną.
Znajduję się między młotem a kowadłem. Nie mam pojęcia, jak im uciec, znaleźć Enza
i spierdolić z tego miejsca.
– Przywieźli mi akurat zapasy, jak zaczęła się drzeć. Już wcześniej urżnąłem jej język, ale
dalej wyła. Nie dało się jej zrozumieć. Zmusiła mnie do tego.
Zbiera mi się na wymioty.
– Nie musiałeś tu zostawać – wypominam mu zachrypniętym głosem. – Skoro aż tak
bardzo nie chciałeś być sam, mogłeś się stąd wynieść.
– Moje córki się tu urodziły i wychowały. Tyle lat służył żem na tej latarni, całe życie jej
poświęciłem. Miałem to wszystko rzucić w diabły?
– A dlaczego nie, skoro to miejsce i tak doprowadziło cię do szaleństwa? – odpieram. –
Nie musisz tak żyć.
Milczy, na przemian zaciskając i rozluźniając pięść.
Nie mam pojęcia, o czym myśli, ale ostatecznie to bez znaczenia. Dobrze wiem, że stąd
nie odejdzie i nie pozwoli też odejść mnie. Co do tego nie mam wątpliwości.
W dodatku osoba, która wydawała mi się chętna, by nam pomóc, okazała się jedyne
udręczoną duszą o spranym wskutek tortur mózgu. Z jednej strony chce uciec (po co
zostawiłaby za sobą otwarte przejście, jeśli nie po to, aby zwrócić naszą uwagę?), a z drugiej
jest tak sparaliżowana poczuciem beznadziei, że w tej chwili pragnie jedynie nie być sama
w swojej nędzy. Doskonale ją rozumiem.
– Ja tam na pewno będę zadowolony z mojemi dziewczynkami – oznajmia wreszcie
Sylvester. – Pozbyłem się twojego chłoptasia. Nie masz rodziny, przyjaciół. Poza tym, o ile
dobrze pamiętam, narobiłaś sobie nie lada kłopotów. Wyświadczam ci więc przysługę,
zatrzymując cię tu.
– Co mu zrobiłeś? – cedzę przez zęby.
Przez panikę staję się zdezorientowana.
Nigdzie nie widzę krwi. Chyba. Tracę ostrość widzenia, ale mimo wszystko staram się
wypatrzyć jakiekolwiek ślady walki. Nie dopuszczam do siebie myśli, że coś mogło mu się
stać.
– Jeszcze dycha – wyjaśnia Sylvester. – Ale już niedługo.
Kręcę głową, a oczy zachodzą mi łzami. Ogarnia mnie rozpacz. Czuję się tak, jak wtedy
w domu z Kevinem – zmuszona do mierzenia się z sytuacją bez wyjścia. Mogłam sobie
krzyczeć i płakać do woli, a wszystko i tak trafiało w próżnię. Nie było nikogo, kto pomógłby
mi uciec. Poza mną. Dzień, kiedy odzyskałam swoje życie, był jednocześnie ostatnim,
w którym należało ono do mnie. Aby przetrwać, musiałam pozwolić, by spłynęło mi między
palcami.
Tak oto drugi raz zadaję sobie to pytanie: czy chcesz przetrwać? Czy może wolisz
zmarnieć jak jakiś odpad?
Czym jest przetrwanie, jeżeli nie można żyć pełnią życia?
Czym jest śmierć bez bólu?
Mam się stać pustą, popękaną skorupą, w której kiedyś żyła dusza? Nie chcę tego. Dość
zadowalania się samym przetrwaniem. Pragnę żyć. Nie zamierzam gnić z dnia na dzień
coraz bardziej, w oczekiwaniu na śmierć, ani – niczym stary pies – łudzić się nadzieją, że
ktoś może wpuści mnie do domu chociaż na te ostatnie dni. Robię więc jedyną rzecz, jaka
w tym momencie przychodzi mi na myśl: kopię Sylvestra prosto w jaja.
Z jego gardła wydobywa się głuchy jęk, a zaraz po nim donośny krzyk bólu. Założywszy,
że Kacey jest zbyt zdumiona, by cokolwiek zrobić, rzucam się biegiem do kuchni,
wykrzykując imię Enza. Niemal przewracam się przy tym o dywan i resztki połamanego
stołu.
Musi być blisko. W latarni. Przecież Sylvester nie miał czasu ani sił, aby zrobić mu
krzywdę i wynieść gdzieś na zewnątrz.
– Enzo! – powtarzam i modlę się, by odpowiedział.
Na próżno.
Sylvester wrzeszczy coś do Kacey, więc otwieram szufladę z nożami. Biorę jeden, ale
robię to zbyt nerwowo, przez co kaleczę sobie dłoń. Jednak prawie nie odczuwam bólu, bo
jestem zbyt przytłoczona emocjami, gdy dziewczyna o zgniłych ustach ze spokojem idzie
w moją stronę. Ma lekko pochyloną głowę i ściągnięte brwi, spod których rzuca mi
złowieszcze spojrzenia.
Wyciągam przed siebie drżącą rękę. Adrenalina kipiąca w moich żyłach powoduje, że nie
potrafię myśleć i ułożyć żadnego planu działania.
– Enzo! – krzyczę znowu.
Rozpaczliwie rozglądam się po pomieszczeniu.
Gdzie on, do diabła, może być? Przecież Sylvester jest za słaby, żeby powalić go w
walce. Musiał go jakość zaskoczyć.
Kacey coraz bardziej się zbliża.
Spoglądam na nią.
– Nie podchodź, Kacey. Mówiłam, że ci pomożemy. Nie jesteś nic winna swojemu
oprawcy.
Zatrzymuje się z niejednoznacznym wyrazem twarzy, ale nerwy nie pozwalają mi się
skupić i rozczytać jej myśli.
– Bierz jo! – drze się stary.
Zrobił się fioletowy z bólu i złości. Próbuje wstać, ale drewniana noga bynajmniej mu tego
nie ułatwia. Zapluwa się, posyłając w moją stronę wiązanki przekleństw, jedna za drugą, aż
brodę pokrywa mu mieszanka śliny i flegmy.
Kacey mimo to nie słucha.
– Kacey, proszę – błagam ochrypłym głosem. – Trzymał cię w niewoli, znęcał się nad
tobą. On cię nie kocha; traktuje cię jak rzecz.
Jej oczy robią się szkliste.
Niestety Sylvester, zdoławszy się podnieść, właśnie wpada do kuchni, łupiąc wściekle
protezą o podłogę.
– Bezużyteczna, jebana… – Nie kończy jednak, tylko łapie dziewczynę za włosy i szarpie,
aż ta upada z hukiem na podłogę.
Wtem starzec zwraca uwagę na mnie, a ja zamieram na ten widok.
Strach to pasożyt – zatruwa mój układ krwionośny oraz powoduje paraliż mięśni.
W momencie gdy Sylvester wykrzywia twarz w grymasie furii i bierze zamach, mam
wrażenie, jakby czas nagle zwolnił. Moje ciało się odblokowuje, a wtedy, wiedziona
instynktem, wykonuję unik. Gdy jego pięść mnie mija, prostuję się, na co on przysuwa się
bliżej. Udaje mu się zacisnąć dłonie na mojej szyi, a ja w odwecie wbijam mu nóż w brzuch,
po czym puszczam rękojeść, czując krew na rękach.
Nieruchomieje i szeroko otwartymi oczami zerka na dół.
Ostrze całkowicie zanurzyło się w jego ciele. Śliska, ciepła ciecz pokrywająca moje dłonie
przyprawia mnie o mdłości. Odnoszę wrażenie, jakbym już to przerabiała. Jest zupełnie jak
wtedy, gdy dźgnęłam Kevina w szyję, z której spłynęła na mnie czerwona posoka plamiąca
ręce i twarz.
Nigdy nie chciałam nikogo zabić, a tymczasem proszę – odbieram życie już drugiej
osobie.
Sylvester warczy i łapie mnie za nadgarstek, ściskając tak mocno, że aż kości trzeszczą.
Z krzykiem cofam instynktownie obie dłonie.
– Głupioś zrobiła – rzuca tonem pełnym bólu i gniewu.
Zanim mogę zareagować, on wyprowadza kolejny cios, lecz tym razem jestem zbyt
powolna i jedyne, co rejestruje mój umysł, to eksplozja bólu.
Potem tracę przytomność.
ROZDZIAŁ 33

Enzo

Łeb mnie napierdala, a nozdrza wypełnia odór zgnilizny. Zaciskam zęby i warczę z bólu,
który promieniuje tuż za oczami. Przez to dudnienie w głowie ledwo pamiętam, gdzie jestem
i co się stało.
Skur… wysyn…
Wtem fragmenty wspomnień powoli układają się w całość.
Droga do laterny. Radiostacja. Kacey i jej zaszyte usta. Sylvester włamujący się do
budynku. Sawyer z dziewczyną na górze.
Pamiętam, że otworzyłem przejście w postaci regału, ale w salonie nie było nikogo.
Jedyne, co się zmieniło, to otwarte wejście do piwnicy.
Podszedłem ostrożnie i nagle usłyszałem trzask drzwi wejściowych, a zaraz potem
wystrzał za moimi plecami. Dalej wszystko jest zamglone. Kula na pewno trafiła w strzelbę,
wyrywając mi ją z rąk. Następnie Sylvester dopadł do mnie od tyłu, kiedy próbowałem
podnieść broń, i strzelił ponownie, czym ostatecznie zniszczył strzelbę. Potem pamiętam już
tylko zadany mi w twarz cios kolbą i… wszystko się urywa.
Cazzo.
Kipiąca we mnie wściekłość dodaje mi nowej energii, więc otwieram oczy i ruszam
z miejsca. Wokół panuje niemal nieprzenikniona ciemność, jest gorąco, wilgotno, i śmierdzi
gnijącymi trupami.
Zadzieram głowę i dostrzegam światło przebijające się przez szczeliny w podłodze,
a także cień Sylvestra niespiesznie sunącego przed siebie w kuchni – z każdym tupnięciem
jego drewnianej nogi spadają na mnie kolejne drobinki kurzu i brudu. Teraz jakby coś
mówił… Niestety nie słyszę wyraźnie. Nie mam pojęcia, czy jest z nim Sawyer, ale na samą
myśl skacze mi adrenalina.
Macając na oślep dłońmi, mam wrażenie, jakbym znajdował się w dole wykopanym
w ziemi. W pewnym momencie odnajduję chyba koc leżący u moich stóp. Wyciągam się
dalej, aż natrafiam na coś twardego i zimnego. Po chwili orientuję się, że to łopata.
Przyciągam ją bliżej, po czym szukam dalej, tym razem czegoś, co mogłoby posłużyć jako
źródło światła. Wreszcie, po kilku minutach i znalezieniu kilku bliżej nieokreślonych
przedmiotów, odnajduję niewielką lampę gazową. Działa, ale oświetla przestrzeń
w promieniu co najwyżej kilkunastu cali.
Moje podejrzenia się potwierdzają – to nie tyle piwnica, ile zwykła dziura wykopana
w ziemi. Na szczęście znajduje się tu drabina, po której można stąd wyjść.
Prostuję się i rozglądam dokoła. Teraz widzę wyraźniej: to cmentarzysko ukryte pod
podłogą domu. Wokół znajdują się groby w formie kopców z powbijanymi w nie krzyżami
zrobionymi z kawałków drewna.
Ja pierdolę.
Z zapartym tchem zastanawiam się, ile osób mógł zabić Sylvester. Czy więził tych ludzi?
Popełnili samobójstwo czy może to on ich wykończył, kiedy nie chcieli mu się
podporządkować?
Oprócz grobów zauważam też wiadro wypełnione ludzkimi odchodami, niewielkie łóżko
polowe z kocem i starą poduszką, szmacianą lalkę, apteczkę, butelki z wodą i kilka pustych
plastikowych toreb.
To tutaj Sylvester musiał przetrzymywać Kacey. Odkąd się tu zjawiliśmy, dało się ją
słyszeć tylko na górze. Zapewne nie miała jak się nam pokazać i przyprowadzić tutaj – do
jebanego grobowca.
On tymczasem wciskał nam bajki o duchach, żebyśmy uznali hałasy na górze i na
korytarzu za dzieło niespokojnych zjaw.
Kręcę głową, zastanawiając się, dlaczego chodziła w nocy korytarzem i dlaczego
z każdym kolejnym razem brzmiało to coraz bardziej niepokojąco. Poza łazienką mogła
jedynie wchodzić do pokoju Sylvestra – sądząc po tym, w którą stronę niósł się dźwięk jej
łańcuchów, tak właśnie musiało być.
Zajebię tego skurwiela, a zacznę może od zaszycia mu gęby. Dopilnuję, by zdychał
powoli, i przekonamy się, czy wytrzyma, czy może, chcąc krzyczeć, rozerwie swoje wargi
razem ze szwami.
Chwytam się jedną ręką drabiny, podczas gdy drugą oświetlam sobie drogę. Tak jak się
spodziewałem – klapa została zablokowana, ale tutaj przynajmniej słyszę wyraźniej, co mówi
stary.
– Głupia suka mnie dziabnęła. Na szczęście twój staruszek ma słusznego kałduna, to
i nóż nie dolazł do bebechów – warczy. – Podaj mnie te nożyce, skarbeńku.
Słyszę brzęk metalu, a potem kolejne stęki i powarkiwania. Wygląda na to, że Sawyer
udało się go zranić, a teraz staruch zszywa ranę.
Brawo, maleńka.
– Na początku będzie niezadowolona. Tak jak ty, pamiętasz? Ale przywyknie, tylko czasu
trza. Niedługo znowu będziemy mieć wesoło rodzinkę.
Skurwiel planuje sobie przyszłość z Sawyer, czym tylko rozbudza moją wściekłość. Chce
ją uwięzić na tej wyspie. Jebany morderca i oprawca własnej córki. Nie mam wątpliwości, że
ją skrzywdzi i wykorzysta, a na samą myśl o tym kręci mi się w głowie.
Ledwie powstrzymuję się od uderzenia pięścią w klapę. I tak nic bym tym nie osiągnął,
a nawet gdyby udało mi się ją otworzyć, to uzbrojony Sylvester mógłby mnie natychmiast
zastrzelić.
– Wiesz, że trza będzie cię ukarać za to, co zrobiłaś? – ciągnie dalej stary. – Zostawiłem
cię, bo miałem obolałe plecy i musiał żem się pozbierać. Odsapnął żem se w tej małej jaskini
z drugiej strony wyspy. Nie tej, gdzie mieszkajo świetliki, co oni łazili. Chciałem cię tam
zabrać znowuż, chociaż wiesz, że z to nogo ciężko mi się włóczyć po jaskiniach. Ale tera to
chyba nie zasługujesz, co nie? Całe życie tak się tobo opiekuję, a ty pokazujesz im radio? To
ma być wdzięczność? – Następuje długie milczenie. – Podejdź no, Kacey.
Zaciskam powieki i aż trzęsę się z wściekłości. Nie ma znaczenia, czy zacznę się drzeć
i robić scenę, bo ostatecznie stary i tak albo uciszy mnie na dobre, albo po prostu dalej
będzie robił swoje. W tej chwili nie mam go jak powstrzymać. Owszem, wzbiera we mnie
żądza przemocy, ale muszę się opanować i rozegrać to z głową.
Wtem rozlega się głośny trzask, a zaraz potem stłumiony płacz. Po cichu podążam
szybko z powrotem na dół. Nie ma chuja, żebym pozwolił mu się dłużej znęcać nad tą
dziewczyną. Muszę jak najszybciej wydostać się z tej dziury.
To będzie cholernie ryzykowne, ale zamierzam wywołać pożar.
Dopadam do apteczki i wyciągam z niej butelkę z alkoholem do odkażania oraz bandaże.
Następnie biorę koc i odrywam od niego kilka kawałków, które zwijam tak, aby przypominały
sznurek. Nasączam wszystko alkoholem, przysuwam sobie lampę bliżej i tak wyposażony
podchodzę do drabiny. Czoło zalewa mi pot.
Gdy wspinam się po cichu, słyszę, że Sylvester wciąż bije swoją córkę.
Dotarłszy na szczyt drabiny, czekam na odpowiedni moment, aby wykorzystać hałas na
górze do zamaskowania dźwięku otwieranej lampy. Odczekuję jeszcze chwilę i upewniam
się, że Sylvester niczego nie słyszał, po czym przy akompaniamencie kolejnej fali ciosów
wpycham nasączone alkoholem bandaże w szpary między deskami klapy oraz podłogi. Mam
nadzieję, że opętany złością staruch nie zauważy ich za wcześnie. Na szczęście jest zbyt
skupiony na wymierzaniu kary dziewczynie, co potwierdza kolejny trzask.
Niemal oślepiony furią, podpalam kawałek koca, a ten natychmiast zajmuje się ogniem,
parząc mi palce. Pospiesznie wsuwam go w szpary między deskami i to samo robię
z pozostałymi kawałkami koca, starając się równomiernie je rozmieszczać. Już za chwilę
ogień powinien chwycić również bandaże z alkoholem.
Oczy zaczynają mnie piec od dymu. Schodzę na dół i wciskam się w kąt. Słyszę, że
Sylvester albo zauważył, albo poczuł dym.
– Skurwesyn! – ryczy, kuśtykając prędko do źródła ognia.
Odblokowawszy klapę, odrzuca ją na bok i oddaje dwa strzały w ciemną przestrzeń
poniżej.
Huk jest wręcz ogłuszający.
Niemniej ogień rozrasta się nieustannie, a Sylvester nie może sobie pozwolić na utratę
latarni, bo tracąc Raven Isle, straci wszystko. Rzuca przekleństwami na lewo i prawo, po
czym zabiera się do gaszenia płomieni.
W ciągu kilku sekund wbiegam na górę.
Sylvester próbuje zdusić ogniste jęzory butem, natomiast Kacey stoi nieruchomo jak
posąg i przygląda się całej scenie, a jej szeroko otwarte oczy mienią się czerwonym
światłem.
Dopadam do Sylvestra i choć zauważa mnie w ostatniej chwili, udaje mi się go powalić
oraz zadać mu cios w twarz. Ogłuszony, daje sobie wyrwać broń, której kolbą natychmiast
uderzam go w nos. Traci przytomność, a ja zrywam się z podłogi i pędzę ku schodom.
Sawyer albo czeka na piętrze, albo w laternie. Nie mam jednak czasu sprawdzić obydwu
miejsc.
Sylvester jest nieprzytomny, więc pożar zaraz się rozszerzy.
Muszę się streszczać.
Wbiegam po metalowych schodach i ruszam korytarzem do naszego pokoju.
Pusto.
– Sawyer! – krzyczę, a kiedy odpowiada mi bliżej nieokreślony dźwięk z sypialni
Sylvestra, niemal uginają się pode mną kolana.
Wracam na korytarz i przeskoczywszy schodki, wpadam do środka.
Siedzi na podłodze z rękami skutymi łańcuchem, który staruch zahaczył o nogę łóżka,
aby nie mogła wyjść. Na jej lewej dłoni oraz ramieniu widnieją ślady zaschniętej krwi, a usta
ma zaklejone taśmą. Oczy błyszczą jej od łez niczym dwa szafiry.
– Skurwiel – syczę, unosząc łóżko tak, aby mogła wysunąć spod niego łańcuch. Sądząc
po jej poranionych nadgarstkach, musiała się mocno szarpać. – Maleńka, ostrożnie, nie zrób
sobie krzywdy – rzucam cicho i pomagam jej wstać.
Jednym ruchem zrywa taśmę ze swojej pięknej twarzy, po czym syczy przeciągle z bólu.
– Martwiłam się o ciebie – mówi.
– Nic mi nie jest, bella. Skrzywdził cię?
– Przypadkowo zraniłam się w dłoń. I chyba mam złamany nadgarstek. Ale tak poza tym
wszystko gra. Zamknął mnie tu, żebym posiedziała w odosobnieniu i zastanowiła się nad
swoim zachowaniem.
Ujmuję ją za rękę, próbując się opanować. Oglądam ją dokładniej i zauważam rozcięcie
na dłoni, a na nadgarstku także ślady po palcach, na których widok warczę ze złości.
– Hej, hej – mówi łagodnie, przykuwając moją uwagę. – Już dobrze. Dźgnęłam go, a on
zrobił mi ślad. Było warto mimo wszystko.
Puszczam ją i muskam kciukiem jej wargę.
– Pięknie wyglądasz wymalowana jego krwią. È il colore che preferisco su di te75.
Dolatuje nas zapach palącego się drewna. Odwracam się więc szybko i zaczynam
szperać w jego szafce nocnej, szukając nabojów. Znajduję je w górnej szufladce, razem
z zegarkiem, sztuczną szczęką i portmonetką z drobniakami. Typowe graty starego dziada.
– To dym? – pyta Sawyer.
Pociąga nosem, podczas gdy ja ładuję broń, a pozostałe naboje chowam do kieszeni
szortów.
– Tak. Zamknął mnie pod kuchnią, więc musiałem wymyślić coś kreatywnego, żeby się
wydostać.
Marszczy nos.
– Coś „kreatywnego”. Dobrze powiedziane.
– Chodźmy. Musimy się stąd wydostać, zanim ogień nas uwięzi.
Złapawszy Sawyer za rękę, prowadzę ją cicho korytarzem w kierunku klatki schodowej,
gdzie dym zdążył już zrobić się gęstszy; szczypie w oczy i drażni płuca.
– Weź głęboki wdech i zasłoń usta. Postaraj się tak wytrzymać, a jeśli nie dasz rady, to
rób jak najmniejsze wdechy.
Bez wahania naciąga kołnierzyk koszulki na twarz, po czym kiwa głową, sygnalizując
gotowość.
Całuję ją w czoło z czystej potrzeby dotknięcia jej, następnie poprawiam sobie broń,
wciągam głęboko powietrze i ruszamy na dół.
Choć wokół unoszą się obfite kłęby dymu, ogień został zgaszony. A zatem albo Sylvester
się ocknął, albo Kacey wzięła się do roboty.
Kątem oka dostrzegam w kuchni ruch oraz słyszę brzęk łańcuchów. To ona – kieruje się
do wyjścia. Wtem zauważam coś jeszcze i nagle zjawia się Sylvester. Z młotkiem w ręce
i okrzykiem bitewnym na ustach próbuje zadać mi cios.
– Enzo! – krzyczy Sawyer, odciągając mnie do tyłu za koszulkę dokładnie w momencie,
gdy starzec miał już zafundować mojej czaszce spotkanie z młotkiem.
Wiedziony impetem potyka się, co skrzętnie wykorzystuję i powalam go ciosem bronią.
Staruch pada na podłogę, po czym przewraca się na plecy z głośnym warknięciem.
– Jebana suko ty – zapluwa się, na co chwytam go za fraki i ciągnę na środek kuchni.
Drzwi do piwnicy wciąż stoją otworem, a Kacey nigdzie nie widać.
Mój narastający od dawna gniew właśnie osiąga punkt krytyczny. Myślę tylko o tym, co
ten skurwiel zrobił Sawyer. Co prawie jej zrobił. Kurwa! Porwanie, przytroczenie do łóżka
z zamiarem trzymania jej tu w nieskończoność… Wyobrażam sobie jej zaszyte usta
i smutne, zgasłe oczy, a ten widok wżera się w mój mózg niczym ogień w drewnianą
podłogę.
Przysiadam na nim, emanując furią.
Próbuje mnie bić pięściami, ale jest tylko bezsilnym starcem. Zapluwa się bluzgami, aż
w pewnym momencie flegma wypełnia mu gardło i zmienia głos w charczenie.
Odłożywszy na bok broń, łapię go za nadgarstki i unieruchamiam mu ręce kolanami.
Napieram na niego z całej siły, a on wije się niczym robak na haczyku. Tak
przygwożdżonego zaczynam okładać pięściami po gębie. Czuję, jak przy kolejnych razach
zdzieram sobie skórę na kostkach.
Wtem, upojony nienawiścią, słyszę dziwny, bulgoczący głos, jakby krzyk, i nagle zostaję
powalony na bok. Coś trzyma mnie rękoma i nogami.
Moja dezorientacja pozwala Sylvestrowi się podnieść i chwycić broń, lecz gdy tylko unosi
ją w moim kierunku, zza jego pleców wyłania się Sawyer, która zarzuca mu na szyję łańcuch
łączący jej nadgarstki i ze wściekłym okrzykiem szarpie nim co sił, aż obydwoje upadają do
tyłu.
Choć widzę ból malujący się na twarzy kobiety, skupiam uwagę na strzelbie upuszczonej
przez Sylvestra.
– Kacey! – warczę, próbując ją z siebie strącić.
Nie chcę jej krzywdzić. Jest zdezorientowana, a stary przecież latami prał jej mózg
i powtarzał, że ma stawiać go na piedestale. I robił to w najbardziej brutalny sposób. Mimo to
nie pozwolę jej mnie powstrzymać przed zabiciem go. Zbyt wiele krzywdy wyrządził
niewinnym ludziom. Poza tym śmiał tknąć moją dziewczynę. A czegoś takiego nigdy nie
wybaczę.
Wreszcie uwalniam się z uścisku dziewczyny. Widzę jednak, że z desperacji rozchyla
usta, rozrywając szwy i otwierając zaropiałe, zastrupiałe rany. Sczerniałe zęby i resztki
języka tylko dopełniają potworności tego widoku. Krew spływa jej po brodzie, a z gardła
wydobywa się upiorne zawodzenie.
Chwytam ją za szczękę z nadzieją, że opanuje się i nie zrani mocniej.
– Nie musisz dla niego cierpieć! – wołam, walcząc z odruchem wymiotnym wywołanym
dotykiem nadgniłego ciała i płynów ustrojowych wraz z ich odrażającym smrodem. – To już
koniec.
Kacey walczy zarówno dla niego, jak i przeciw niemu.
Miłość jest doprawdy czymś szalonym. Tli się w sercu, nawet jeśli uczyniono wszystko, co
tylko możliwe, aby ją zdławić. Domaga się zabrania głosu i nie daje się zniewolić niczemu
poza własnymi pragnieniami. I chociaż dysponuje tak wielką siłą, to właśnie te egoistyczne
pragnienia czynią ją jednocześnie tak niesamowicie słabą.
To przez to wybaczamy zdradzającym nas partnerom i wracamy po raz kolejny do osoby,
która podnosi na nas rękę, aż wreszcie staje się naszym katem. Tęsknimy za matką, która
porzuciła nas na schodach kościoła, i łudzimy się, że zaraz wróci. Trzymamy się kurczowo
ręki ojca będącego jednocześnie największym koszmarem naszego życia, które z każdym
dniem po trochu nas opuszcza.
Kacey kręci głową i zawodzi boleśnie jękiem pełnym żalu. Słyszę jej rozpacz całym sobą.
Wiem, że potrzebuje pocieszenia, jednak Sawyer wciąż walczy z Sylvestrem i nie mogę
tracić ani chwili.
Rzucam jej jeszcze jedno spojrzenie, jakbym chciał powiedzieć: „Pomóż nam pomóc
sobie”, po czym odwracam się w stronę szarpiącej się dwójki.
Sawyer cały czas trzyma starucha, próbując go udusić łańcuchem. Ich twarze robią się
czerwone z wysiłku. Widzę jednak, że kobieta wyraźnie słabnie, a Sylvester powoli wyzwala
się z jej uścisku.
Kiedy jestem już o krok od nich, stary się wyrywa i rzuca po broń. Natychmiast celuje we
mnie.
Mimo to myślę tylko o Sawyer, więc jeśli ten skurwiel naprawdę chce mnie powstrzymać,
niech lepiej naciśnie spust teraz.
– Nie! – wrzeszczy Sawyer, po czym wskakuje mu na plecy.
Jednak broń ostatecznie i tak wypala. Na szczęście kula idzie w sufit, z którego obficie
sypie się strop.
Z okrzykiem „Sawyer!” na ustach dopadam do nich. Staremu udaje się ją uderzyć łokciem
w twarz, aż głowa odskakuje jej w tył, a wargi zalewają się krwią.
Wzrok zachodzi mi czerwoną mgłą, przez co ledwo widzę. Czuję jednak napór czegoś
twardego na swój bok. Próbuję zrobić unik, ale w tym samym momencie rozlega się huk
wystrzału.
Czekam już tylko na ból.
Jest.
Rwące pieczenie wywołane kulą wdzierającą się w mój bok i rozrywającą moją duszę.
Mimo to daję radę się opanować. Prostuję plecy, widząc, jak Sawyer i Sylvester patrzą na
mnie wielkimi oczami pełnymi przerażenia.
Nie, stop, pomyliłem się – to nie na mnie patrzą, lecz na coś obok.
Jak gdyby w zwolnionym tempie odwracam głowę i widzę, że Kacey stoi w miejscu,
w którym znajdowałem się jeszcze przed sekundą. Głowę ma spuszczoną. Wiodę wzrokiem
za jej spojrzeniem i dostrzegam, że z piersi wysącza się jej krew, tworząc coraz większą
kałużę u jej stóp.
– NIE! – wydziera się Sylvester i próbuje wstać, aż nabrzmiewają mu żyły na czole.
Kacey chwieje się, więc chwytam ją i delikatnie układam na ziemi. Stary czołga się do
nas, zostawiając broń za sobą. Powoli dociera do mnie, że ta biedna dziewczyna, stanąwszy
na linii strzału, właśnie uratowała mi życie.
– Odsuń się! – warczę na niego, ale jest chyba zbyt zszokowany, żeby mógł
zarejestrować cokolwiek innego oprócz widoku umierającej córki i świadomości, że to jego
sprawka.
Zamiera w bezruchu i wbija w nią pełen niedowierzania wzrok.
– Hej, spójrz na mnie – zwracam się do niej półgłosem, po czym obracam jej twarz ku
sobie.
Dopiero po kilku chwilach spogląda mi w oczy.
Zaciskam zęby, widząc, że nareszcie odzyskuje spokój.
– Sei così dolce. Sei un angelo76 – szepczę, ocierając kciukiem łzę spływającą po jej
zakrwawionym policzku.
– Nie, nie, nie, nie – powtarza Sylvester. Zachowuje się jak zahipnotyzowany, a z każdym
kolejnym słowem jego głos robi się bardziej napięty.
Dziewczyna patrzy na mnie. Choć nie może uśmiechać się ustami, dostrzegam uśmiech
w jej oczach. Swoją małą dłonią gładzi mnie po twarzy, jak gdyby w geście pocieszenia,
a przecież to ona właśnie umiera. Skupia wzrok na swoich palcach, które delikatnie muskają
moją brodę, jakby oczarował ją dotyk szorstkiego zarostu. Jednak w następnej chwili jej oczy
gasną – razem z duszą. Po latach męki dane jej było przeżyć kilka chwil jako kobieta
pogodzona ze swoim losem.
– NIE! – krzyczy ponownie stary, waląc pięścią w podłogę. – Wyście to zrobili! – pluje
w moją stronę.
Sawyer klęczy za nim, zapłakana i wzruszona widokiem Kacey.
W otępieniu delikatnie układam dziewczynę na podłodze, po czym wstaję. Podnoszę
strzelbę i podchodzę do kuchenki gazowej, by odkręcić jeden z kurków do maksimum
i zapalić palnik. Następnie przysuwam końcówkę lufy do ognia. Trochę trwa, zanim metal
rozgrzeje się do czerwoności. W międzyczasie pozwalam Sylvestrowi przeżywać żałobę
i zmierzyć się z tym, co zrobił.
Uznawszy, że strzelba jest już gotowa, wyłączam palnik i podchodzę do zawodzącego
starucha. W głowie mam tylko szum i poruszam się czysto instynktownie. Kopię go w brzuch,
wskutek czego upada na wznak. Krztusi się i próbuje usiąść, ale przytrzymuję go na ziemi,
napierając mu na pierś rozgrzaną lufą. Piekący ból wydziera z niego rozpaczliwy krzyk.
Patrzę na niego z obrzydzeniem.
Sawyer przysuwa się do starego, ciężko dysząc i pokasłując. Przekrwionymi oczami
obserwuje, co robię. Ja zaś przesuwam lufę ku jego szyi.
Wokół natychmiast daje się wyczuć swąd palonego ciała.
– I co? Nadal uważasz, że nie mam jaj, żeby zabić?
Stary wytrzeszcza oczy, a ja zaciskam zęby i z grymasem wściekłości napieram bronią
mocniej, napawając się jego zawodzeniem.
Chwyta lufę oburącz z nadzieją, że uda mu się ją odsunąć, jednak w odpowiedzi opieram
się na strzelbie całym swoim ciężarem, aż zaczyna się wręcz wtapiać w jego krtań. Z rany
sączy się bulgocząca krew, a jego krzyki cichną, zastąpione rzężeniem. Ciałem Sylvestra
wstrząsają konwulsje, kiedy lufa dociera do rdzenia kręgowego.
W tym momencie ją od niego odrywam i obserwuję, jak dławi się własną posoką,
wlepiając błędne spojrzenie w sufit.
Czyżby miał nadzieję dostrzec Boga? A może widzi życie, jakie mógł mieć, zanim wstąpił
na ścieżkę zwyrodnialstwa i zbrodni?
Jeśli Bóg istnieje, to na pewno patrzy z góry, ale nie na Sylvestra, lecz na biedną Kacey.
Po starego zaś wyciąga swe kościste ręce Ponury Żniwiarz, aby zabrać go do jeszcze
posępniejszej samotni niż Raven Isle.
Zmęczony, spoglądam na Sawyer. Zaczerwienione białka jej oczu tylko podkreślają błękit
tęczówek, a malujący się na jej twarzy smutek idealnie obrazuje to, jak słaba jest miłość.
Wystarczy jedno spojrzenie, a mógłbym teraz rozpaść się na kawałki.
– Halo? Czy ktoś mnie słyszy? Powtarzam: czy ktoś mnie słyszy?
Mija jakiś czas, zanim dociera do mnie ten mechaniczny głos. Dobiega z oddali i jest
zniekształcony. Z ledwością przebija się przez gęste gruzowisko moich myśli.
– Halo? Słyszeliśmy wasze wołanie o pomoc. Powtarzam: czy ktoś nadal tam jest?
Pomożemy wam.
ROZDZIAŁ 34

Sawyer

Nie sądziłam, że zobaczę jeszcze jednego trupa, a tymczasem zobaczyłam dwa.


Patrzę na nich z doszczętną rozpaczą. Wszędzie krew: na podłodze, szafkach,
ścianach… Na mnie. Jestem cała we krwi.
Enzo odkłada broń i rusza w moją stronę z dzikim wyrazem twarzy. Ma ściągnięte brwi
i napięte wargi. Na policzku widnieją mu krople krwi, które trysnęły z rany Kacey. Przypomina
szlachetnego króla schodzącego z pola bitwy i wracającego do swojej królowej po ciężkiej
wojnie.
A więc tak czują się ludzie będący dla kogoś ważni?
– Halo? Czy ktoś tam jest?
– Musimy odpowiedzieć – mówię.
Kuca przy mnie i nachyla się, by spojrzeć mi w oczy.
– Wiesz, co się stanie, kiedy się odezwiemy.
Broda mi drży.
– Zjawi się straż przybrzeżna.
– Tak. – Potakuje. – I zastaną tu zbiega.
Kiwam głową, spuszczając wzrok. Pójdę do więzienia i już nigdy nie zobaczę Enza. To
nieuniknione, aczkolwiek odczuwam coś na kształt ulgi. Jednocześnie łamie mi się serce
i dopadają mnie mdłości, jak gdybym dostała kopniaka w brzuch.
Przez całe życie do nikogo nawet nie próbowałam się przywiązać. Nie mogłam, skoro
nieustannie uciekałam. Ryzyko towarzyszące zbyt długiemu pozostaniu w jednym miejscu
było nie do przyjęcia, poza tym nie chciałam narażać kogoś postronnego na konsekwencje
moich zwodniczych działań.
Enzo patrzy tak, jakby chciał oznajmić, że jest gotów chwycić sieć moich kłamstw i owinąć
się nią dla mnie. Niestety tym tylko zacisnąłby pętlę na własnej szyi.
Mam wrażenie, że gdybym powiedziała mu „kocham cię”, byłoby to zbyt proste. Może
dlatego, że pomimo krótkiej znajomości przeszliśmy już tak wiele. A może przez to, jak silną
więź poczuliśmy ze sobą na samym początku. Więź, która pomimo bólu i całej tej złości
przeistoczyła się w coś więcej niż prosta, słodka miłość.
– Zasługuję na to – mamroczę.
Ujmuje mnie za brodę i zmusza, bym na niego spojrzała. Chwyta mnie przy tym za kark,
aby unieruchomić mi głowę oraz popatrzeć głęboko w oczy.
– Zasługujesz na najgorszą karę za to, co zrobiłaś – warczy i powoli oblizuje wargę.
Oczarowana nim, rozchylam usta, podczas gdy jego słowa wnikają mi głęboko pod skórę
i rozpalają ją od wewnątrz.
– Ale nikt nie jest w stanie zadać ci tak intensywnego cierpienia jak ja.
Racjonalna część mojej duszy reaguje na jego złowieszczą sugestię strachem i wyrzutem
adrenaliny, natomiast ta druga, która zawsze popychała mnie do podejmowania złych
decyzji, odpowiada dreszczykiem emocji, ekscytacją.
– Nie zostawisz mnie, Sawyer. Kurwa, nie pójdziesz do paki. Nigdzie nie pójdziesz.
Chcesz zapłacić za swoje zbrodnie? Dobrze. Z radością ci w tym pomogę. Utknęłaś ze mną,
więc nie wyobrażaj sobie nawet, że dałbym ci odejść. Zasługujesz na wiele, bella ladra, ale
jedynym więzieniem, w jakim się znajdziesz, będzie moja miłość. Mam nadzieję, że jesteś na
to gotowa.
Wpatruję się w niego z drżącym sercem. Jego słowa ociekają czymś złym, ale mimo to
zawarta w nich obietnica piekielnie mnie kusi.
– Dobrze, zgoda – wyduszam.
Ogień trawiący wcześniej podłogę teraz goreje w jego oczach i wypełnia żarem moje
kości. Zastanawiam się, czy przypadkiem nie nawdychałam się dymu i nie mam przez to
omamów. Czyżby moje ciało próbowało mi w ten sposób zakomunikować, że opuściłam
świat żywych? Jakim cudem, skoro czuję, że nigdy wcześniej nie byłam tak pełna życia?
Enzo całuje mnie delikatnie w usta, na co przymykam powieki, przytłoczona jego
oddaniem.
– Dzień, w którym mnie okradłaś, okazał się najlepszym dniem mojego życia – szepcze
tuż przy mojej twarzy. – Ponieważ w ten sposób stałaś się moim życiem. I za chuja nie chcę
wracać do tego, co było przedtem.
Zaczynam drżeć na całym ciele, a on, widząc, że wzbierają we mnie emocje, przygryza
moją dolną wargę. Zaraz też całuje mnie tak namiętnie, że odnoszę wrażenie, jakbym topiła
się niczym wosk pod wpływem płomieni.
Przyciąga mnie ku sobie bez żadnego wysiłku i pogłębia pocałunek. Kończy go jednak
zbyt szybko, odrywając się od tego wiru, w który tak zuchwale mnie wciągnął.
Gonię za jego ustami, ale on przytrzymuje mi głowę i całuje mnie w czoło.
Odległy głos wydobywający się z radiostacji wreszcie przebija się przez iskrzące między
nami napięcie.
– Co zrobimy? – pytam ochryple. – Wyjedziemy do kraju, z którego mnie nie wyrzucą?
Nie mogę cię prosić o coś takiego. Masz tu przecież całe życie i karierę.
Zerka przez ramię na Kacey i Sylvestra. Tkwi tak przez dłuższą chwilę, po czym odwraca
się do mnie z determinacją w oczach, ale i nutą żalu.
– Nie musimy nigdzie wyjeżdżać.
– W takim razie co zrobimy?
– Jeśli chcesz odzyskać wolność i swoje życie, musisz uśmiercić Sawyer Bennett.
Rozdziawiam usta, zaskoczona. Czegoś takiego się nie spodziewałam.
– Jezu… Jak mam to rozumieć? Że chcesz mnie zabić?
Wykrzywia twarz w irytacji.
– Nie, maleńka. Zobacz, mamy tu dziewczynę, która całe życie spędziła na Raven Isle.
Nikt jej nie zna. Równie dobrze mogłaś to być ty, Sawyer Bennett: uwięziona na wyspie lata
temu nieszczęsna dusza, która ostatecznie odebrała sobie życie.
Marszczę brwi i kręcę głową z przerażenia, próbując zrozumieć, o czym on bełkocze.
– Mam udawać, że jestem Trinity? A potem powiedzieć, że Sawyer Bennett była
zakładniczką, która skończyła martwa?
Potakuje powoli.
– Musiałbyś kłamać, Enzo. Dla mnie – zauważam.
Sposób, w jaki na mnie patrzy, sprawia, że żołądek mi się ściska. Wygląda jak ktoś, kto
po długiej udręce wreszcie może odzyskać wolność, ale żeby to zrobić, musi ją odebrać
mnie.
– Jestem gotów oddać za ciebie życie, jak i zabić w twojej obronie. Jeżeli dając ci to, co
we mnie najlepsze, jednocześnie będę musiał dać reszcie świata to, co we mnie najgorsze,
to niech tak będzie, bella ladra.
Przełykam ślinę, choć usta mam zeschnięte na wiór. Po raz pierwszy czuję, że Enzo jest
dokładnie tym, na kogo zasługuję, i z całego serca pragnę mu to odwzajemnić.
– Przysięgam zrobić co w mojej mocy, abyś nigdy nie musiał dla mnie kłamać –
oznajmiam drżącym z emocji głosem.
– Wiem, skarbie – odpowiada. Zerka znów na martwe ciała, po czym wraca wzrokiem do
mnie. – Zdjęto ci kiedykolwiek odciski palców?
– Nie. – Kręcę głową. – Nigdy mnie nie zatrzymano.
– Świetnie, w takim razie cię nie zidentyfikują. Mamy tu dwa trupy, więc śledztwo jest
nieuniknione. Musimy zatem ułożyć jakąś historyjkę. Zamiast przedstawiać się swoim
prawdziwym nazwiskiem, powiesz, że urodziłaś się i wychowałaś na Raven Isle. Byłaś
więziona wraz ze swoją siostrą Kacey. Nikt nie wie, że wypłynęliśmy wtedy razem, więc
opowiem o tym, jak złapał mnie sztorm i wyrzucił tutaj. Następnie odkryłem, co zrobił wam
Sylvester, w związku z czym chciał mnie zabić. W trakcie walki przypadkowo postrzelił
Kacey, bo tak akurat było, a ostatecznie to ja zabiłem jego.
– Nie sądzisz, że uznają jego spaloną krtań za coś podejrzanego? Normalnie ludzie tak
nie zabijają w obronie własnej.
Unosi brew.
– Po pierwsze, nie ma czegoś takiego jak „normalne” zabijanie. A poza tym wystarczy
spojrzeć na twarz Kacey. To przecież też zobaczą. Powiem, że broń częściowo leżała
w ogniu, a ponieważ nie była nabita, musiałem improwizować. Myślę, że to przejdzie.
– A co ze mną? Prawdziwą mną, a nie Trinity.
– Piwnica to tak naprawdę cmentarzysko. Leżysz w jednym z grobów.
Odchylam się do tyłu z szoku. Czuję się, jakby zgnieciono mi serce na miazgę. Bóg jeden
wie, od jak dawna Sylvester zabijał ludzi. Tak po prostu ich mordował… Być może leżą tu
osoby dostarczające mu zaopatrzenie albo rozbitkowie tacy jak my.
– A jeśli okaże się, że to męskie szkielety? Albo zidentyfikują je na podstawie uzębienia?
– Może uznają, że Sylvester pozbył się ciała gdzieś indziej. Ale ponieważ ty jesteś
prawdziwą Sawyer, możemy to wykorzystać, żeby spreparować dowody twojego pobytu na
wyspie.
Wciągam wargi między zęby i zastanawiam się nad tym, co powiedział. Moja wolność nie
zależy od tego, czy uwierzą, że tu byłam, ale od tego, czy zdołam ich przekonać, że jestem
kimś innym.
Spoglądam na martwe ciało Kacey, która z każdą sekundą robi się coraz zimniejsza.
To dość brutalne wykorzystywać jej śmierć do własnych celów – udawać, że cierpiałam
razem z nią i przypisywać sobie przeszłość, której nie doświadczyłam. Ale to jedyny sposób
na odzyskanie życia bez konieczności uciekania do innego kraju. Na pozostanie z Enzem.
Być może to ostatnia nieuczciwa rzecz, jaką muszę zrobić w swoim życiu.
Zerkam ponownie na Enzo, opuszczam ramiona i przytakuję ruchem głowy.
– Zgoda – oznajmiam. – Będę Trinity, a Sawyer zostanie tu wraz z pozostałymi.

***

Lodowata woda oceanu liże moje łydki, wywołując gęsią skórkę na całym ciele. Cofające się
fale wymywają mi piasek spod stóp.
Za godzinę wzejdzie słońce. Wciąż jest ciemno, ale widać już poświatę świtu na
horyzoncie. Tli się tuż pod jasnym snopem światła latarni.
Enzo stoi za mną z rękami założonymi na piersi i marszcząc brwi, przygląda się
nadpływającej łodzi straży przybrzeżnej. Spędziliśmy na tej wyspie dwadzieścia cztery dni,
a mam wrażenie, jakby minęły lata.
Nagle dopada mnie smutek.
Kacey powinna tu być z nami. Siedzieć obok mnie w oczekiwaniu na upragniony ratunek.
Pięć minut temu Enzo poprosił, bym wyszła z wody, zanim się przeziębię. Ja natomiast
odpowiedziałam mu, że zawsze byłam dobra w zbijaka, więc gdy tylko zobaczę
przeziębienie, zrobię unik. Zareagował jedynie spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
Uważam, że to śmieszne.
W dłoni trzymam list będący dowodem na to, że Sawyer Bennett żyła i zginęła na Raven
Isle.
Czuję się, jakby od dnia, kiedy siedziałam na plaży z papierosem i mężczyzną, którego
imienia nigdy nie poznałam, minęła cała wieczność. I oto jestem: znów na plaży, ale tym
razem już bez papierosów, za to z mężczyzną, którego nigdy w życiu nie zapomnę. Mimo to
nie zmieniłam zdania, że śmierć i rak smakują identycznie – jak gówno.
Po dziesięciu minutach łódź dociera do wyspy, a ja zmieniam się w kłębek emocji. Łzy
napływają mi do oczu i nie wiem, czy powinnam czuć ulgę, czy strach.
Nie pierwszy raz udaję kogoś innego.
Ale być może ten będzie ostatni.
ROZDZIAŁ 35

Sawyer

– Enzo Vitale? – pyta Enza jeden z funkcjonariuszy oglądający jego rany. – Szukano cię
dość intensywnie, ale nikomu nie przyszło do głowy sprawdzić tego obszaru. Jesteśmy spory
kawałek od australijskiego wybrzeża.
Nie słyszę, co odpowiada Enzo, jednak wygląda, jak zwykle, na poirytowanego.
Odwracam się do mężczyzny opatrującego moje rany i unieruchamiającego nadgarstek.
– Dziękuję, Jasonie – mówię.
Okazało się, że klucze do kajdan Sylvester miał przy sobie, więc Enzo mógł mi je zdjąć.
Zostawiły jednak wyraźne, czerwone ślady. A do tego jeszcze to niefortunne rozcięcie na
dłoni…
– W szpitalu założą ci porządny opatrunek – oznajmia.
Zauważył już tatuaż na mojej nodze.
Wraz z Enzo uznaliśmy, że ukrywanie go byłoby podejrzane. Nawet gdyby strażnicy go
nie zobaczyli, w szpitalu na pewno ktoś zwróciłby na niego uwagę. Dlatego też wymyśliliśmy
historyjkę, zgodnie z którą zrobiłam go sobie w akcie buntu przeciwko Sylvestrowi.
Nieprofesjonalny charakter napisu tylko uwiarygadnia tę wersję. Co za szczęście, że
pierwszy tatuaż zrobił mi przypadkowy gość na przystanku autobusowym.
Odkąd zabrali nas na pokład, uległam swojemu lękowi i przez cały czas milczałam.
Widząc mój niepokój, Jason zagadywał mnie przez cały czas, opowiadał nawet o swoim
chorym psie, któremu usunięto nowotwór z ucha.
– Zaraz po wizycie w szpitalu będziecie musieli zgłosić się na policję.
– Dobrze – odpowiadam, starając się brzmieć pewnie.
Wciąż odczuwam chęć ucieczki, ale z całych sił ją w sobie tłumię. Nie chcę już żyć
strachem i ukrywać się w nieskończoność.
To ostatni raz, kiedy wraz Enzem skłamiemy, aby przetrwać.

***
– Jak masz na nazwisko, skarbie? – pyta policjantka. Na jej twarzy odmalowuje się
wyłącznie współczucie.
Ma silny akcent, ale jej głos jest bardzo kojący. To siwiejąca kobieta w średnim wieku
o łagodnych brązowych oczach i delikatnych dłoniach. Nie wiem, dlaczego tak mocno
skupiłam się na jej rękach… W każdym razie to jedyne, o czym mogłam myśleć, kiedy ujęła
mnie za nadgarstek i powiedziała, że już jestem bezpieczna.
Bezpieczna.
Nigdy wcześniej się taka nie czułam. Po raz pierwszy poznałam, co to poczucie
bezpieczeństwa dopiero, gdy wraz z Enzem uporaliśmy się z Sylvestrem. A potem ponownie
– kiedy funkcjonariuszka Bancroft nakryła moje dłonie swoimi.
Czuję się okropnie, musząc ją okłamywać.
Rozchylam usta, ale zaraz zamykam je z powrotem. Nie znam odpowiedzi na jej pytanie.
Znajdujemy się na posterunku policji w Port Valen. Poprzedni dzień spędziliśmy
w szpitalu. Tam założyli mi gips na nadgarstek oraz zajęli się wstrząśnieniem mózgu Enza.
Ma okropnie posiniaczoną twarz po uderzeniu bronią, a także obite plecy i bark – skutek
twardego lądowania po tym, jak Sylvester zrzucił go do piwnicy. Podali nam też tlen po
zatruciu dymem.
Przetrzymali nas tak przez noc, a rano udaliśmy się na posterunek.
– Nie jestem pewna – odpowiadam cicho, rumieniąc się.
Policjantka myśli pewnie, że to z zawstydzenia, ale tak naprawdę przeraża mnie wizja
tego, że zaraz wszystko spierdolę. Ze strachu kręci mi się w głowie, a żołądek zawiązuje się
w supeł. Córki Sylvestra zasługują na pamięć, a tymczasem ja dla własnej korzyści
całkowicie wymazuję istnienie jednej z nich.
Niedobrze mi się robi.
– W porządku – odpowiada łagodnie. – Opowiesz mi o tym, co się działo po przybyciu
Enza na wyspę?
Odchrząkuję i rozglądam się, jakbym chciała znaleźć odpowiedź na ścianie.
– Tata… zauważył go nieprzytomnego na plaży. Kazał nam się schować. Potem wyjął
baterie z radia i czekał, aż E-Enzo się ocknie…
Jedyną korzyścią z bycia tak cholernie zdenerwowaną jest to, że faktycznie sprawiam
wrażenie wychowanej na bezludnej wyspie: zahukanej, małomównej i przytłoczonej nowym
środowiskiem. Czuję się tym zażenowana, ale policjantka nie musi przecież znać prawdy.
– Wiesz, dlaczego wyjął baterie?
Poprawiam się na krześle i drapię po rękach, aby zająć czymś dłonie.
– Kiedy będę mogła zobaczyć się z Enzem? – pytam.
Zgrywam nieufną i próbuję pokazać, że czuję się bezpieczna tylko przy nim.
Jednocześnie niechętnie mówię o Sylvestrze, choć jako Trinity nie znam nikogo poza nim.
– Wkrótce się z nim zobaczysz, skarbie. Najpierw odpowiedz na moje pytania, dobrze?
Zerkam przez ramię na drzwi, mamrocząc:
– Dobrze.
Ciekawe, czy pozwoliliby mi do niego teraz pójść.
– Możesz…
– Ale on nie będzie miał kłopotów, tak? – przerywam jej.
– Pytają go o to, co się stało – uspokaja mnie.
Zauważam, że nie odpowiada wprost.
– Wiesz, dlaczego twój ojciec wyjął baterie z radia? – powtarza wciąż łagodnym
i cierpliwym tonem.
Ja już dawno dostałabym szału, gdybym użerała się z kimś takim jak ja. Ta kobieta jest
święta. Założę się, że w każdy weekend udziela się charytatywnie i rozdaje jedzenie
potrzebującym.
– T-tata nie chciał, żeby powiedział komukolwiek o mnie i siostrze.
– I dlatego nie powiedział Enzowi o radiostacji?
Wzruszam ramionami i drapię się po ramieniu.
– Tata nie lubi być sam.
Policjantka kiwa głową, zapisując coś w notatniku.
– Ile osób przebywało na wyspie?
Zagryzam wargi. Udając Trinity, staram się unikać odpowiedzi na pytania mogące
skompromitować jej ojca. Tak naprawdę jednak nie mam pojęcia, ile trupów zakopał pod
podłogą.
– Pamiętaj, że on już cię nie skrzywdzi – pociesza funkcjonariuszka i nachyla się, aby
spojrzeć mi w oczy.
– Rozumiem… – odpowiadam zamyślona i znowu wiercę się na krześle. – Czasami nie
pozwalał mi wychodzić na zewnątrz i nie widziałam wszystkich. Ja… n-nie wiem.
– Już dobrze – reaguje, wyczuwając narastającą we mnie panikę.
Serce wali mi jak młot, a czoło oblewają krople potu spływające powoli na twarz.
– A zatem tata trzymał cię z siostrą w zamknięciu przez cały czas, kiedy Enzo był na
wyspie?
– Tak, na początku zamknął nas obie.
Milknę, na co policjantka dopytuje:
– A potem?
– Potem… Jednej nocy pozwolił nam wyjść na świeże powietrze, żeby obmyć się
w oceanie. E-Enzo zauważył mnie przez okno i zaczął wypytywać, kim jestem. Tata
tłumaczył się, że nie chciał, aby obcy mężczyzna kręcił się koło jego córki. Jednak
następnego dnia już mnie wypuścił.
– A co z Kacey? Czy Enzo widział też Kacey?
Kręcę głową i zaczynam się drapać coraz mocniej.
Policjantka łapie mnie za rękę, abym się nie poraniła. Ma naprawdę delikatne dłonie.
– Zrobisz sobie krzywdę, skarbie.
Cofam rękę, a ona puszcza, żeby mnie nie denerwować.
– Mów dalej. Jesteś już bezpieczna – zapewnia po raz kolejny.
Nie jestem jednak tego taka pewna.
Odchrząkuję i ciągnę:
– Kacey chyba stała wtedy bliżej drzwi i nie było jej widać z okna. Enzo nie wspominał nic
o drugiej dziewczynie. Poza tym tata nie pozwoliłby mu jej zobaczyć, szczególnie po tym, co
jej zrobił. Upiekło mu się… – urywam.
– Trinity… – zaczyna funkcjonariuszka, ale przerywa, jakby szukała odpowiednich słów. –
Dlaczego Sylvester okaleczył Kacey, a ciebie nie?
Spuszczam wzrok, drżąc z nerwów.
– Mnie lubił bardziej – wyduszam z wymownym grymasem na twarzy. – Wolał…
zajmować się mną w inny sposób. Dlatego… karał nas inaczej.
Bancroft posępnieje, a w jej oczach maluje się mieszanka obrzydzenia i furii. Szybko
jednak spogląda w dół, aby ukryć swoją reakcję na tę przerażającą i obrzydliwą, aczkolwiek
nie moją, historię.
Kiedy patrzę, jak zapisuje coś w notatniku, mam wrażenie, jakby obsiadły mnie małe
robaki z każdą sekundą coraz agresywniej wgryzające się w moje ciało.
Czyżby wersja, którą jej przedstawiam, nie pokrywała się z tym, co powiedział Enzo?
A może znalazła lukę w tym, co mówię, i teraz pisze, jaka ze mnie kłamczucha?
Skończywszy, unosi głowę i uśmiecha się życzliwie.
– Wspomniałaś, że w piwnicy było kilka zakopanych ciał. Znałaś te osoby? – pyta.
A więc znowu wracamy do tych trupów. Czuję przypływ kolejnej fali paniki.
Zwieszam głowę. Robi mi się niedobrze na myśl, że mogłabym się wyłożyć na tym
pytaniu. Po skontaktowaniu się przez radio ze strażą przybrzeżną, wraz z Enzem długo
namyślaliśmy się nad tym, w jaki sposób uśmiercić Sawyer Bennett. Było to bowiem
konieczne, jeśli chciałam żyć dalej bez konieczności nieustannego oglądania się za siebie.
– Enzo nie był pierwszym rozbitkiem, który do nas trafił. Było ich kilkoro. A tata… po
prostu nie chciał pozwolić im odejść. Trzymał nas jednak z dala od nich, więc nikogo nie
widziałam, ale… poznałam jedną dziewczynę.
Bancroft zamienia się w słuch.
Przełknąwszy ślinę, zaczynam wyjaśniać:
– Źle znosiła pobyt na wyspie, więc tata pomyślał, że może moja obecność jakoś jej
pomoże. Ona chyba rzeczywiście poczuła się lepiej, ale ja na pewno nie… – Ocieram usta
palcami i milknę.
– W porządku – dodaje mi otuchy Bancroft. – Masz pełne prawo do wyrażania swoich
uczuć.
Przytakuję ruchem głowy.
– Nazywała się Sawyer. Sawyer Bennett. Chyba się… zaprzyjaźniłyśmy. Opowiadała mi
o swoim życiu. Ciągle płakała i co jakiś czas się denerwowała, krzyczała, żeby pozwolił jej
odejść. Pewnego razu po prostu zniknęła i więcej jej nie widziałam.
Oczy zachodzą mi łzami i broda zaczyna drżeć. Choć płaczę z fałszywego powodu,
naprawdę czuję w tej chwili, jakbym uśmiercała samą siebie wraz ze wszystkim, czym byłam.
Trudno mi nawet dokładniej określić to uczucie. Coś jak żal przeplatany ulgą.
Siąkam nosem i splatam dłonie, aby powstrzymać ich drżenie.
– Tata nie powiedział nam, co się stało. Jej zniknięcie złamało mi serce. Zaczęłam nawet
szperać w jego rzeczach z nadzieją, że czegoś się dowiem – kontynuuję chrapliwym
szlochem. – Znalazłam to…
Przechylam się i sięgam do tylnej kieszeni, z której wyciągam list. Trzęsącą się ręką
podaję go policjantce. Serce wali mi tak mocno, że aż słyszę dudnienie w uszach.
Bancroft rozkłada kartkę i ściągnąwszy brwi, zaczyna czytać.

Kłamanie nigdy nie było najgorszym z moich grzechów, ale na pewno było pierwszym.
Kiedy powiedziałam rodzicom, że mój brat, Kevin James Bennett, mnie gwałci, matka
mnie spoliczkowała, a ojciec zażądał przeprosin za „wygadywanie takich obrzydliwych
bzdur”.
Patrzyli na mnie, jak gdybym to ja była oprawczynią. Jak śmiałam niszczyć nasze idealne
życie tymi potwornymi bzdurami i oskarżać mojego doskonałego brata o coś tak strasznego?
Tamtego dnia mówiłam prawdę. Potem jednak zaczęłam kłamać.
Pierwszy raz skłamałam, kiedy ze spuszczoną głową i łzami w oczach przeprosiłam brata
za swoje oskarżenie. Rodzice stali u jego boku z założonymi rękami i grymasem oburzenia
wymalowanym na twarzach, pilnując, abym zrobiła to pełnym zdaniem.
Odtąd kłamanie przychodziło mi coraz łatwiej.
Jak chociażby wtedy, gdy zapewniałam innych, że nic mi nie jest, lub – pytana przez
pedagog szkolną i nauczycieli – odpowiadałam, że w domu wszystko w porządku.
Jednocześnie jednak nauka szła mi coraz gorzej, zamykałam się w sobie i odsuwałam od
przyjaciół, których i tak miałam niewielu. Obcięłam włosy, zaczęłam nosić workowate ciuchy,
przestałam się uśmiechać.
Wesoła i pogodna Sawyer Bennett zniknęła. Jej miejsce zaś zajęła wściekła, ciskająca
gromy burza.
Po śmierci rodziców Kevin stał się jeszcze gorszy. Uzależnił mnie od siebie do tego
stopnia, że kiedy chciałam podjąć pracę w miejscowej bibliotece, musiałam błagać go o
pozwolenie. Cały czas mnie obserwował. Czuł się pewnie, ponieważ zamierzał zostać
policjantem. Obrońcą ludu. Wraz z mundurem zyskał coś więcej niż tylko władzę – znalazł
wpływowych przyjaciół.
Zabicie go nie było moim największym grzechem. Jedynie najkrwawszym.
Nie żałuję swojego czynu. Nawet jeśli jego konsekwencją było znalezienie się tutaj, w tej
zrujnowanej latarni, której opiekun łypie na mnie równie drapieżnie, jak Kevin.
Jedyne, czego żałuję, to ludzi, których skrzywdziłam na swojej drodze.
Kiedy cała zakrwawiona po zabiciu Kevina uciekłam z domu, nie wiedziałam, co ze sobą
zrobić. Przykro mi, że jedynym rozwiązaniem, jakie przyszło mi wtedy do głowy, była
kradzież tożsamości innym ludziom i zatrucie ich świata własnymi grzechami. Nie zasłużyli
na to.
Szczerze tego żałuję.
Dość już żyć odebrałam. Dlatego dziś skończę z tym raz na zawsze.
I jestem z tym w pełni pogodzona.

Sawyer Bennett

Skończywszy czytać, kręci głową z zatroskaną miną.


– Zabiła się – stwierdza.
Potakuję, roniąc łzę. Owszem, Sawyer Bennett się zabiła, ale nie tak, jak jej się wydaje.
– Nie wiem, czy jej ciało jest w piwnicy, ale była na wyspie. Istniała.
– Kiedy to było?
Wydymam usta.
– Nie jestem pewna… Tam czas płynął inaczej. Wydaje mi się, że jakieś pięć urodzin
temu.
Bancroft kiwa głową.
– Dołączę ten list do dowodów.
Zasycha mi w ustach. Patrzę na tę kartkę, zastanawiając się, czy przypadkiem nie
popełniłam właśnie potwornego błędu. Na pewno sprawdzą całą przeszłość Sawyer Bennett
i zweryfikują informacje zawarte w liście. Potwierdzą jej status poszukiwanej, a potem
odkryją, że dość niedawno widziano ją na lotnisku. Być może uznają, że to nie była ona
i faktycznie zginęła pięć lat temu na Raven Isle.
Jestem pewna, że znajdą też zdjęcie, które zrobiono mi, gdy miałam czternaście lat.
Zahukana dziewczynka siedząca niezręcznie na kanapie i trzymająca w rękach prezent
gwiazdkowy. Po mojej ucieczce pokazywały je wszystkie media.
Gdy mieszkałam z Kevinem, nosiłam krótkie włosy i dodatkowo je prostowałam. Nie
farbowałam ich też, więc miały naturalny, ciemnobrązowy kolor. A ponieważ robiłam się
wtedy na gotkę, chodziłam nieustannie z czarnym makijażem i nabijaną ćwiekami obrożą.
Miałam nadzieję, że taki wizerunek zniechęci Kevina, ale jakkolwiek bym się nie starała –
ostatecznie nic nie działało.
Na szczęście to jedyne moje istniejące zdjęcie. Rodzice nie mieli w zwyczaju uwieczniać
naszej szczęśliwej rodzinki na fotografiach lub filmach. Kiedy zaś Kevin zaczął mnie
krzywdzić, postanowiłam trzymać się od nich na dystans, więc tym bardziej nie było mowy
o żadnych wspólnych fotkach. A zatem przy odrobinie szczęścia gliny nie skojarzą, że ta
krótko ostrzyżona i mocno wymalowana dziewczynka to ja.
Przesłuchanie trwa jeszcze godzinę, a przez cały ten czas policjantka okazuje mi
cierpliwość i zrozumienie, choć niewątpliwie wystawiam ją na próbę, nieustannie się jąkając
i wypytując o Enzo.
Rozmawiamy o tym, jak wyglądało moje życie na wyspie. Na pytanie, czy Sylvester
zapewnił nam jakąkolwiek edukację, odpowiedziałam, że tak. Nie mogłam ściemniać,
ponieważ Bancroft wyraźnie zauważyła, że jak na kogoś, kto spędził tyle lat w odosobnieniu,
wydaję się nad wyraz bystra. Następnie porusza temat Kacey: z jakiego powodu ją
okaleczył, dlaczego ukrywał nas przed rozbitkami oraz załogami statków dostarczających
zapasy. Na końcu zaś dopytuje o to, jak zginęli Sylvester i Kacey. W tym momencie zalewam
się łzami – szczerymi, bo robi mi się naprawdę smutno. Znałam tę dziewczynę przez niecałe
dwie godziny, ale historia jej życia i śmierci dogłębnie mną wstrząsnęła. Nie zasłużyła sobie
na taki los.
Na koniec naszej rozmowy Bancroft wyjaśnia, że nie aresztują mnie, ale wraz z rozwojem
śledztwa być może będę musiała odpowiedzieć na kolejne pytania. Wyprowadzając mnie
z pokoju przesłuchań, tłumaczy, gdzie mogę się zgłosić, aby uzyskać schronienie, zanim
otrzymam dokument tożsamości.
Przeglądając jakieś dokumenty, nagle urywa w pół zdania i zawiesza wzrok na moim
udzie.
Tatuaż.
Wciąż mam na sobie te jeansowe szorty, więc widać go w całej okazałości.
Z pędzącym szaleńczo sercem przesuwam palcem po czarnych literach i uśmiecham się
delikatnie. Nie zasłaniam go, aby nie wzbudzić żadnych podejrzeń z jej strony.
– Miałam przez to kłopoty, ale nie żałuję.
Marszczy czoło i podchodzi, aby przyjrzeć się lepiej.
– Skąd to masz?
– Yyy… Sama zrobiłam. Igłą i atramentem – wyjaśniam niepewnie. – Chciałam jakoś
wyrazić tę narastającą wściekłość na ojca.
Źle mi z tym, że zakłamuję wspomnienie o swoim pierwszym w życiu tatuażu, ale muszę
to zrobić. Zawsze jednak będę pamiętać o Simonie.
Policjantka zaśmiewa się cicho.
– Podoba mi się. Ale nie rób tak więcej. Możesz nabawić się w ten sposób infekcji.
– Dobrze – odpowiadam z nieśmiałym uśmiechem.
– Mam tutaj adresy kilku schronisk, ale…
– A mogę zostać z Enzem? – wtrącam.
Zaciska usta i patrzy na mnie tak, że znowu ogarnia mnie lęk.
– Proszę, on mi pomógł. Uratował mnie. Nie chcę, żeby miał kłopoty…
– Skarbie, właśnie go przesłuchują. Rozumiem, że czujesz się przy nim bezpiecznie i się
do niego przywiązałaś, ale może najpierw znajdźmy ci jakieś miejsce, gdzie otrzymasz
całodobową opiekę. Taka zmiana otoczenia to dla ciebie spory szok. Musimy mieć pewność,
że w razie czego ktoś przy tobie będzie.
Adrenalina uderza mi do głowy i zaczynam panikować – niedługo będzie to chyba mój
domyślny stan psychiczny.
Nie chcę iść do schroniska. Mam wrażenie, że znowu odbiera mi się wolność. Kręcę
głową i robię krok w tył, a policjantka wzdycha, widząc mój niepokój. Zanim jednak
którakolwiek z nas się odzywa, niedaleko otwierają się drzwi i w pomieszczeniu pojawia się
Enzo. Ma wyraźnie wzburzone oblicze.
Natychmiast mnie zauważa, na co równie szybko się odpręża. Podchodzi i ujmuje moją
twarz w dłonie. Sprawdza, czy wszystko ze mną w porządku, i spogląda mi w oczy.
– Jak się masz?
Kiwam głową.
– W porządku – odpowiadam ochryple.
Po chwili opuszcza ręce i odwraca się do funkcjonariuszki Bancroft.
– Zostanie ze mną.
Kobieta patrzy na nas z irytacją. Na szczęście postrzega naszą więź jako reakcję na
traumę. Jednak choć w dużym stopniu ma rację, nie wie, ile razem przeszliśmy oraz że to
coś znacznie głębszego, czego być może nigdy nie będziemy w stanie do końca wyjaśnić.
– Możemy skierować ją do schroniska, gdzie…
– Nie – oponuje stanowczo Enzo tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Ja się nią zajmę.
Przygryzam wargę, starając się zapanować nad emocjami, choć przychodzi mi to
z trudem.
Policjant Jones, przesłuchujący wcześniej Enzo, właśnie do nas dołącza i przygląda nam
się badawczo. Jest młodszy i nie wygląda na kogoś, na kim można łatwo zrobić wrażenie.
Denerwuję się, ale skoro wypuścił Enzo, to znaczy, że nie ma niego nic konkretnego.
Jeszcze.
Bancroft wzdycha ponownie, jednak ostatecznie ulega. W końcu nie zostałam
aresztowana, więc nie może mnie do niczego zmusić.
Twarz Enza emanuje uporem, a oczy jarzą się gotowością do kłótni z policjantami. Nie da
się zaprzeczyć, że pragnie mnie chronić i nie zamierza dopuścić do tego, by cokolwiek mi się
stało.
– Możecie iść – oznajmia Jones. – Ale nie wolno wam opuszczać kraju. Podejrzewam, że
niedługo zobaczymy się ponownie, panie Vitale.
Enzo posyła mu niewzruszone spojrzenie, podczas gdy ja niemal dosłownie robię w pory
ze strachu.
– Obiecujecie, że jej tożsamość nie wypłynie do mediów?
– Jak najbardziej – potwierdza Jones. – Będziemy ją chronić.
Wyraźnie słyszę w jego tonie to, czego nie mówi wprost: Ale to nie znaczy, że będziemy
chronić ciebie.
ROZDZIAŁ 36

Sawyer

Moje serce wykształciło małe piąstki, którymi bije teraz w ścianki klatki piersiowej, domagając
się, aby je wypuścić.
Enzo stoi plecami do mnie, a kiedy rzuca mi spojrzenie przez ramię, w policzku robi mu
się delikatny dołeczek. Piwne oczy jaśnieją mu radością, aż mam ochotę złośliwie dźgać je
palcami.
– Jak to możliwe, że Stara Zosia stoi na twoim podjeździe?! – piszczę tonem graniczącym
z histerią.
Oto przede mną znajduje się wielki, żółty volkswagen w całej swojej opromienionej
słońcem chwale.
Unosi brew.
– Nie powiedziałaś mi, skąd takie imię – rzuca wymijająco.
– Ta bryka to imbecylka, w dodatku kurewsko humorzasta. Dlaczego tutaj jest?
– Bo to jej miejsce. Twoje miejsce.
Przygryzam dolną wargę, a do oczu napływają mi łzy.
– Jak ją znalazłeś? – pytam drżącym głosem.
Wzrusza ramionami.
– Po tym, jak zasnęłaś w szpitalu, pielęgniarka pozwoliła mi skorzystać z jej telefonu.
Zadzwoniłem więc do Valen’s Bend, żeby upewnić się, czy wciąż tam jest. Potem poprosiłem
kumpla, Troya, żeby odstawił samochód tutaj.
Wybucham śmiechem, aby tylko nie rozpłakać się ze wzruszenia. Zapamiętał, gdzie
zaparkowałam… Chyba jajniki mi zaraz eksplodują.
– Nie musiałeś tego robić.
– Obiecałem, że będzie tu na ciebie czekała, prawda? Nigdy we mnie nie wątp, Sawyer.
Nie wiem, co na to odpowiedzieć, więc milczę przez chwilę, po czym z drżącą brodą
mówię:
– Czy mogę wciąż dodać cię do listy rzeczy, które mnie uszczęśliwiają? Zresztą
nieważne… i tak cię dodaję.
Uśmiecha się, ponownie ukazując dołeczek w policzku. Patrzy na mnie tak, jakby już od
dawna wiedział, że daje mi szczęście.
Gestem brody wskazuje dom i mówi cicho:
– Chodź, bella.
Robię krok naprzód, ale nagle nieruchomieję, jakby ktoś przykleił mnie do podłoża.
Ten widok tylko go rozwesela.
– Co cię tak bawi? – wyduszam, wpatrzona w dom.
– Dlaczego tak się denerwujesz przed wejściem do naszego domu? To chyba ja
powinienem odczuwać tremę?
– Nie – mamroczę.
Oblewa mnie zimny pot, a w głowie odbijają się echem dwa słowa: „nasz dom”.
To oczywiste, że nadal wstydzę się tego, co zrobiłam, będąc tu ostatnim razem. A teraz
on chce, żebym z nim została. I to ma mnie niby uspokoić?
Z jakiegoś Bogu tylko znanego powodu Enzo uznał, że jestem warta jego miłości. Może
kiedy podczas sztormu uderzył się w głowę, postradał rozum, a ja, kierując się egoizmem,
chcę to wykorzystać i zatrzymać go przy sobie? Tamtego dnia obydwoje utraciliśmy jakąś
część naszej duszy. Im dłużej jednak przebywaliśmy w tej latarni i odbudowywaliśmy się, tym
lepiej rozumieliśmy, że musimy być razem.
Nie mam wątpliwości, że Enzo również jest wart kochania. I chociaż przeraża mnie
perspektywa wspólnego życia, nie zamierzam uciekać.
Zatrzymuje się przed drzwiami i odwraca do mnie przodem. Słońce odbija się w jego
oczach.
– Co? – wypalam.
Wygina usta w uśmieszku, na którego widok łupanie w mojej piersi ustaje. Ten prosty gest
całkowicie paraliżuje zarówno mnie, jak i moje serce. Muszę przyznać, że to irytujące.
– Wiesz, że ci wybaczyłem, prawda? – pyta.
Pociągam nosem.
– Nie pamiętam, żebyś powiedział to wprost, ale tak.
Podchodzi do mnie, wsuwa mi dwa palce w usta i przyciąga ku sobie. Aż zapiera mi dech
w piersiach.
– Wybaczam ci, bella. A teraz proszę cię, abyś wybaczyła samej sobie. Zrobisz to dla
mnie, maleńka?
Rozczulam się, tak po prostu. Nie mogąc wydobyć z siebie głosu, przytakuję tylko ruchem
głowy i rozluźniam ramiona.
– Dobrze. Weźmy wreszcie porządny, gorący prysznic, a potem zamówmy coś na wynos.
Zupełnie nieoczekiwanie zanoszę się szlochem. Niby to taka prosta rzecz – prysznic
i jedzenie na wynos – a czuję się, jakby prowadził mnie do raju.
***

Naniósłszy szampon na dłonie, Enzo zanurza mi je we włosach i masuje skórę głowy.


Brakowało mi prysznica z wodą lecącą pod normalnym ciśnieniem. Po tak stresującym
pobycie na posterunku myślałam, że już nigdy nie będzie mi dane się zrelaksować. Teraz
jednak ogarnia mnie taka błogość, jak gdyby całe moje ciało się rozpuszczało i wraz z wodą
wpadało do odpływu.
– Gdybym umarła w tym momencie – zaczynam nieco jękliwym tonem – byłabym
niezadowolona. Możesz być z siebie dumny, dzięki tobie pragnę żyć.
Zabrzmiało to znacznie poważniej, niż chciałam, ale Enzo mimo wszystko przyjmuje to
z rozbawieniem.
– Czyli jesteśmy kwita – odpowiada niskim, aksamitnym głosem. – Jeśli chcesz, jutro
pokażę ci moje laboratorium – kontynuuje.
Chwyta mnie za ramię i wsuwa je pod wodę, uważając, aby nie zamoczyć gipsu.
Unoszę głowę, podczas gdy on zmywa ze mnie mydło.
– Tak, chętnie – odpowiadam z pomrukiem zadowolenia, kiedy znów wsuwa mi palce we
włosy. – Chyba nigdy mi nie powiedziałeś, dlaczego tak bardzo lubisz rekiny.
Puszcza mnie, po czym bierze gąbkę i wyciska na nią żel pod prysznic. Następnie
skrupulatnie zaczyna myć każdy cal mojego ciała.
– Na początku po prostu sam chciałem być jak rekin. To jedne z najniebezpieczniejszych
znanych zwierząt żyjących w oceanie. Dorastając, nieustannie czułem się bezbronny, jak
gdyby moim życiem kierował ktoś inny, a ja nie miałbym nad nim żadnej kontroli. Stąd rekiny
ucieleśniały w moich oczach siłę i wolność. I tego pragnąłem najbardziej. – Milknie na
moment, po czym dodaje: – Z czasem jednak fascynacja przerodziła się w obsesję. Nie
wiem, dlaczego tak się stało, po prostu od zawsze cieszyło mnie obcowanie z nimi.
Podobnie jak sam ocean.
Przygryzam wargę i odwracam się do niego, by zabrać mu myjkę. Dość niezręcznie
zaczynam masować nią jego tors.
– Nie boisz się, że coś ci zrobią?
W oczach płonie mu ogień. Choć nie ma pełnej erekcji, jest wyraźnie podniecony. Jednak
dzisiejszej nocy mamy niepisaną umowę, aby po prostu cieszyć się swoim towarzystwem, bo
jak dotąd tak naprawdę nie mieliśmy ku temu okazji.
– Zawsze wchodzę do wody z myślą, że w takim momencie to nie ja znajduję się na
szczycie łańcucha pokarmowego. Szanuję je i przez większość czasu one odwzajemniają to
uczucie. Ale głupotą byłoby nie myśleć, że w każdej chwili mogą mnie zabić.
Czuję jakieś szarpnięcie w piersi, które natychmiast rozpoznaję jako lęk. Nigdy nie
poprosiłabym Enza, aby przestał zajmować się rekinami, ale myśl, że któregoś dnia mógłby
już nie wrócić do domu, autentycznie mnie przeraża.
– Od teraz, kiedy będziesz wchodził do wody z rekinem, pamiętaj też, że masz do kogo
wracać – zauważam nieśmiało, aczkolwiek unikam jego spojrzenia i skupiam się na myciu
jego ciała.
– Spójrz na mnie – mówi półgłosem i łapie mój nadgarstek. – Nie uciekaj.
Przygryzam wargę, po czym unoszę wzrok. Nigdy wcześniej nie byłam zakochana, więc
dopiero się uczę, co to znaczy. Przez ostatnie sześć lat żyłam samolubnie, uciekając przed
wszystkim, co choćby w najmniejszym stopniu zagrażało mojemu przetrwaniu. To niemal
poetyckie zrządzenie losu, że znalezienie się z nim w potrzasku bezludnej wyspy skierowało
mnie na drogę ku odkupieniu. Choć czuję się z tym jeszcze dziwnie, wiem, że wkrótce
kochanie Enza stanie się dla mnie czymś równie naturalnym, jak jego miłość do oceanu. I do
mnie.
Przytula mnie, a przy tym cały czas uważa na mój nadgarstek.
– Nie martw się o to. Zabiję każdego rekina, który zechciałby nas rozdzielić.
Wzruszenie odbiera mi mowę, więc wspinam się na palce i odpowiadam pocałunkiem, od
którego obydwoje płoniemy pragnieniem. Jest tak wysoki, że musi się schylić, aby
odwzajemnić pieszczotę.
Jego smakowity i zmysłowy pocałunek zmiata mnie z nóg. Bo Enzo nie całuje, ale pożera
– dokładnie tak jak bestie, z którymi pływa na co dzień. Wsuwa mi język do ust, eksplorując
ich wnętrze.
Czuję mrowienie rozchodzące się od czubków palców ku reszcie ciała, aż moje
wnętrzności stają w ogniu. Pragnę się nim sycić. Mieć go tak blisko, aż jedyne, co zostanie
między nami, to pożądanie.
Obejmuję go lewą ręką za szyję, napierając na jego śliskie ciało. Wyraźnie wyczuwam
wszystkie załomy i wypukłości, które przepełniają mnie elektryzującym doznaniem.
Twardy niczym skała kutas pręży mu się i przesuwa po moim podbrzuszu. Jednak gdy
znajduję się już na granicy uległości, on się odsuwa, co kwituję jękiem zawodu. Aż czuję się
zawstydzona własną reakcją.
– Za nami długi i ciężki miesiąc, amore mio. Napełnijmy ci brzuch i po prostu odpocznijmy,
dobrze?
– Właśnie przyszedł mi do głowy niezły żart o tym, czym mógłbyś wypełnić mi brzuch, ale
może lepiej dam sobie spokój… – To powiedziawszy, robię wielkie oczy. – Rany, miałam na
myśli twojego kutasa, a tymczasem zabrzmiało to o wiele gorzej, niż chciałam.
Zanosi się niskim, smakowitym śmiechem, od którego przechodzi mnie dreszcz.
– Nie chcesz mieć dzieci? – pyta, po czym zakręca wodę i podaje mi ręcznik.
Może to przez ten akcent, ale sposób, w jaki wypowiedział te słowa, mnie przeraża. Mam
wrażenie, jakby ogień parzył mnie w tyłek, więc wyskakuję z kabiny.
– Wykluczone – odpowiadam.
Wycieram twarz oraz włosy, a następnie zerkam na niego, kiedy wychodzi z kabiny:
krople wody mienią się na jego torsie, sterczą na pokrywających go włoskach i spływają po
wyrzeźbionym brzuchu. Aż zasycha mi w ustach.
– Może.
Patrzy na mnie spod na wpół przymkniętych powiek i uśmiecha się, ukazując dołeczki.
– W końcu mógłbym zapłodnić cię samym spojrzeniem, co nie, bella?
ROZDZIAŁ 37

Enzo

– Spodouste? Dobrze usłyszałam? – pyta Sawyer nieco drżącym głosem, stąpając po


metalowym pomoście z niepewnością wymalowaną na twarzy.
Znajdujemy się w moim ośrodku badawczym. Ponieważ nie była jeszcze gotowa wsiąść
na łódź, przylecieliśmy tu śmigłowcem.
– Tak, to podgromada ryb, do której należą rekiny – wyjaśniam.
Ujmuję ją za rękę i prowadzę za sobą. Metal odzywa się dźwięcznie pod ciężarem
naszych ciał.
Podczas lądowania zauważyłem rekina, więc uznałem, że sprawdzę, w jakim jest stanie,
zanim zejdziemy do pracowni.
– O kurwa – sapie za mną Sawyer. – Obiecaj, że tym razem nie zanurzysz tu mojej głowy.
Rzucam jej nikczemny uśmieszek, na co reaguje miną, jak gdyby chciała mnie
spoliczkować, a jednocześnie nie mogła oderwać wzroku od zwierzęcia.
– Obiecuję.
Nachmurzona, podchodzi do krawędzi zagrody. Chociaż w wodzie samica rekina wydaje
się mniejsza, obydwoje wiemy, że to tylko iluzja. W rzeczywistości jest wielka.
– Wygląda na jakieś osiemnaście stóp – oceniam na oko.
– Kurwa, ty dupku, dopiero teraz raczysz się tu zjawiać?! – odzywa się za moimi plecami
znajomy głos.
Zaraz też moim oczom ukazuje się wkurzony Troy. Pędzi w naszą stronę, jak gdyby chciał
mnie zamordować na sześć różnych sposobów.
– Ja też za tobą tęskniłem – odpowiadam śpiewnie, ignorując jego gniew.
Jak dotąd nie kupiłem jeszcze nowego telefonu, a poza tym trochę mi zajęło, zanim
zaaklimatyzowałem się ponownie we własnym domu.
Kiedy zadzwoniłem do niego ze szpitala, prosząc o przestawienie Starej Zosi, wydarł się
na mnie tak, że prawie pękł mi bębenek w uchu. Jakimś cudem zdołałem go jednak uciszyć
i przekonać, żeby zajął się samochodem.
Do domu wróciliśmy dopiero wczoraj; obydwoje jesteśmy zmęczeni i potrzebujemy czasu
na regenerację. Z tego też względu nie planowałem zostawać tu dzisiaj długo, ale widzę, że
muszę zrewidować swoje plany, skoro Troy zamierza tak wariować. Poza tym rozbrat z pracą
też siadł mi nieźle na psychikę.
– Nie ma cię przez prawie cholerny miesiąc i jedyne, co masz mi do powiedzenia, to
żebym zajął się jakimś gruchotem? A potem znowu urywasz kontakt?
– Mój telefon leży gdzieś na dnie oceanu – odpieram. – A ten samochód jest w tej chwili
ważniejszy.
Po jego minie wnoszę, że nie zadowala go takie tłumaczenie. Gdy tylko zbliża się do mnie
na wyciągnięcie ręki, spodziewam się sążnistego ciosu w nos, ale on zamiast tego obejmuje
mnie z całej siły.
Wzdycham, poklepując go po plecach. Ja też stęskniłem się za tym chujkiem, ale nigdy
mu tego nie powiem.
Wreszcie mnie puszcza i spogląda na towarzyszącą mi Sawyer.
– I do tego wróciłeś z dziewczyną… Gdzie ty się, kurwa, podziewałeś?
Ta raczy go niezgrabnym uśmiechem.
– Nazywa się Sawyer – przedstawiam ich sobie, a na jej twarzy momentalnie pojawia się
przerażenie.
Niepotrzebnie, akurat nim nie musi się martwić. Troy to jedyna osoba, jakiej dotąd ufałem.
Pomimo swojego gadulstwa wie, kiedy zachować pewne rzeczy dla siebie. Poza tym
rozumie, że jeśli się wygada, to go zabiję.
– Cześć, jestem Troy – wyciąga rękę na powitanie. – Najlepszy kumpel Zo. On oczywiście
zaprzeczy, ale nie zwracaj na to uwagi. Jest zbyt dumny, by to przyznać.
Ściska mu dłoń.
– Wiem, poza tym niezły z niego stronzo – rzuca kąśliwie z uśmiechem i posyła mi
porozumiewawcze spojrzenie.
Robię wielkie oczy, a zdumienie miesza się we mnie z czymś iście pierwotnym. Mam
ochotę dać jej klapsa za obrażanie mnie w moim ojczystym języku, a potem wyruchać do
utraty tchu. Czymś takim sprawi tylko, że pokocham ją bardziej.
Odpowiada na moje spojrzenie zupełnie niewinnym wyrazem twarzy i uśmieszkiem,
natomiast Troy wybucha tak gromkim śmiechem, że aż odrzuca głowę do tyłu.
Później się z nią rozmówię.
Teraz z trudem odrywam od niej wzrok. Najchętniej wziąłbym ją tu i teraz, ale zamiast to
zrobić, zaciskam pięści oraz szczękę, próbując się opanować.
– Już ją lubię – rechocze Troy.
Sawyer tylko uśmiecha się szerzej.
– Dziękuję, że uratowałeś Starą Zosię. Nie jestem przyzwyczajona do ruchu
lewostronnego. Może mógłbyś pouczyć mnie jazdy? – zagaduje.
Po iskrach w jej oczach widzę, że robi to specjalnie, aby mnie podrażnić. I znakomicie
sobie radzi.
– Nie ma mowy – warczę, przeszywając ją wzrokiem. – Ostrożnie, bella. Nie zawahałbym
się go zamordować.
Niewzruszony Troy puszcza jej oczko i ruchem warg daje znać:
– Jasne, że cię nauczę. Jeszcze jak.
No to się dobrali… Już widzę, że będę miał z nimi przesrane.
Z grymasem niezadowolenia na twarzy wskazuję windę i mówię poirytowanym tonem:
– Chodź. Opowiem ci, co się stało.

***

Opowiedziałem Troyowi pokrótce o sztormie, Sylvestrze, latarni, Kacey i o tym, dlaczego


musimy trzymać prawdziwą tożsamość Sawyer w tajemnicy. Możemy rozmawiać całkiem
swobodnie, ponieważ przebywamy tu tylko we troje. Reszta ekipy badawczej już dawno
zmyła się do domów.
– Cholera, Sawyer, twarda z ciebie sztuka – podsumowuje.
Rzucam mu spojrzenie, ale on jest zbyt zajęty gapieniem się na moją dziewczynę. Mam
ochotę wyrwać mu serce przez gardło, ale chyba coś wyczuł, ponieważ właśnie pospiesznie
odwraca wzrok.
W drodze do windy Sawyer nie mogła oderwać oczu od przeszklonych ścian, gdy
stopniowo schodziliśmy coraz niżej pod poziom wody, a na jej twarzy dostrzegłem
zafascynowanie wymieszane z przerażeniem.
Nawet dla mnie po trzech latach tu spędzonych ten widok wciąż jest czymś ekscytującym.
Nic, tylko przepastny, błękitny ocean wokół. Zupełnie jakbyśmy zanurzali się w innym
świecie, o wiele bardziej tajemniczym niż reszta naszej planety.
Na dole natychmiast zabrałem ją do kuchni, żeby sobie usiadła i odpoczęła. Wygląda na
wyczerpaną, więc chcę jak najszybciej skończyć naszą wycieczkę i zabrać ją do łóżka.
– Nie postrzegam siebie w taki sposób – odpowiada Sawyer, zbywając komplement
mojego wspólnika.
Kiedy opowiadałem Troyowi naszą historię, ona przez cały czas popijała wodę i słuchała,
zapewne odtwarzając w pamięci te najdłuższe dni naszego życia.
– Ale jesteś – nalega Troy.
Zgadzam się z nim.
Sawyer chyba czuje się niekomfortowo, będąc w centrum uwagi, bo odstawia szklankę
i spogląda na mnie.
– Chętnie zobaczę resztę – oznajmia.
Troy klaszcze i zaciera ręce z szerokim, świadczącym o ekscytacji uśmiechem.
Od samego początku chciałem, aby mój ośrodek mieścił się pod wodą, dlatego też prawie
cała konstrukcja jest przezroczysta oraz tak wytrzymała, że zniosłaby nawet wybuch bomby
atomowej. Mimo to nawet ja czasami czuję się tu jak w śmiertelnej pułapce, szczególnie gdy
spojrzę na ten otaczający nas żywioł, przy którym tak naprawdę nic nie znaczymy jako istoty.
Prowadzę Sawyer za rękę z kuchni do głównego pomieszczenia. Kilka kroków
korytarzem, po czym skręcamy w prawo i wchodzimy do przestronnej sali.
Kobieta wzdycha oczarowana, robiąc wielkie oczy.
Ma się tu wrażenie, jakby zanurzało się w samym centrum oceanu. To właśnie tutaj
prowadzimy badania. Większość miejsca zajmują biurka z przyrządami i komputerami.
Część naszej pracy polega na śledzeniu rekinów, mierzeniu ich oraz obserwacji ich
zachowań czy stanu zdrowia. Dzielimy więc czas między bezpośredni kontakt ze
zwierzętami a gapienie się w monitory.
– Ja pierdolę – sapie z wrażenia Sawyer, co Troy podsumowuje śmiechem.
Rozgląda się we wszystkie strony, jak gdyby nie mogła zdecydować, na czym zawiesić
wzrok.
Wtem po lewej przepływa ławica lucjanów kaszmirskich77, która momentalnie przyciąga jej
uwagę. Praktycznie wciska twarz w szklaną ścianę, gdy śledzi odpływające ryby.
– Rany, są tak blisko, że mam wrażenie, jakbym mogła je pogłaskać.
Uśmiecham się.
– Taki był zamysł, gdy projektowaliśmy to miejsce.
Spogląda na mnie z rozchylonymi ustami i oczami pełnymi młodzieńczego zachwytu.
– A gdyby w ścianę uderzył megalodon78? Mógłby ją rozbić?
Unoszę brwi.
– Chętnie bym to zobaczył.
Troy natomiast się wzdryga.
– A ja nie.
– One w ogóle jeszcze istnieją? – dopytuje Sawyer, która aż iskrzy podnieceniem.
– To możliwe – odpowiadam. – Moim zdaniem prawdopodobieństwo tego jest całkiem
duże, w końcu rekiny istnieją od milionów lat. Świetnie przystosowują się do środowiska
i uczą się sposobów przetrwania.
– Chciałabym zobaczyć takiego olbrzyma – stwierdza, po czym przywiera z powrotem do
szyby. – I syreny też.
– Niektórzy twierdzą, że syreny są nawet groźniejsze od megalodonów – zagaduję.
– To one istnieją? – dziwi się.
Wzruszam ramionami, a kiedy widzę, jak jej oddech osadza się parą na szybie,
uśmiecham się.
– Nie.
– Ale tu jest zajebiście – mamrocze pod nosem, gdy nagle jej uwagę przykuwa
przepływający po drugiej stronie sali błazenek79. – O rany, patrzcie! Nemo! – wykrzykuje
radośnie.
Czuję na sobie palące spojrzenie Troya, więc się do niego odwracam.
Wygląda na rozbawionego, ale jednocześnie w jego oczach daje się dostrzec coś
jeszcze. Jakby ulgę.
– Zatrzymaj ją przy sobie.
Jak gdyby przyciągany magnesem, kieruję wzrok na Sawyer drepczącą wzdłuż ściany
i śledzącą kolorową rybkę.
– Taki mam zamiar.
ROZDZIAŁ 38

Enzo

Kurwa, ależ mi tego brakowało.


– Kiedy stamtąd wyjdziesz, będziesz pomarszczony jak przeżuty rodzynek! – woła Troy,
gdy wynurzam głowę z wody.
Poza nim. Jego mi nie brakowało.
Zerkam na kumpla, zastanawiając się, czy powinienem zignorować go jak zawsze, czy
może wciągnąć za nogę do wody i patrzeć, jak panicznie próbuje się wydostać.
– Co prawda cieszę się, że znalazłeś wreszcie kogoś, kto chce dotykać cię ustami, ale to
naprawdę nie będzie apetyczny widok.
– O czym ty w ogóle bełkoczesz? – warczę zdenerwowany.
Zachowuje się, jakbym w ogóle rozumiał, o co mu chodzi.
– O tobie. Będziesz wyglądał jak przeżuty, ośliniony rodzynek. Nieciekawy widok.
Zanim mogę odpowiedzieć, zauważam w wodzie ruch, który odciąga moją uwagę od tego
idioty. Wystająca spod powierzchni płetwa zbliża się ku mnie, więc powoli ponownie się
zanurzam.
Samica żarłacza białego porusza się w wodzie niczym torpeda, z prędkością trzydziestu
sześciu stóp na sekundę. Rozwiera szczęki, ukazując rzędy ostrych niczym brzytwa zębów.
Adrenalina zaczyna krążyć mi w żyłach, a bicie serca niesie się echem po wszystkich
komórkach ciała, gdy ustawiam się tułowiem na wprost paszczy zwierzęcia. W momencie
kiedy podpływa, chwytam czubek jej nosa i wykorzystując pęd, wykonuję unik tak, aby
znaleźć się nad nią i ostatecznie uczepić się jej grzbietu.
Próbuje mnie zrzucić, ale poprawiam chwyt i chwilę później suniemy przez wodę jak
jednolity obiekt.
Jest rozdrażniona, więc aby niepotrzebnie nie ryzykować, puszczam ją w momencie, gdy
przepływa obok drabinki. Łapię się metalowej konstrukcji, po czym wychodzę z wody, a rekin
odpływa w przeciwnym kierunku.
Na pomoście oprócz Troya zastaję funkcjonariuszy Bancroft i Jonesa, a także Sawyer,
która nerwowo przestępuje z nogi na nogę. Ich łódź czeka zacumowana z wciąż włączonym
silnikiem.
I dobrze. To znaczy, że nie zabawią tu długo.
Wezwali ją wcześniej na posterunek, ponieważ mieli do niej jeszcze kilka pytań. Uparła
się, żeby pojechać sama, więc uszanowałem jej wolę i chęć rozprawienia się na dobre ze
swoją przeszłością. Spodziewałem się jednak, że poproszą mnie o odebranie jej stamtąd,
a nie że sami ją odwiozą. Najwyraźniej z jakiegoś powodu zależało im, żeby się tu zjawić.
– Muszę przyznać, panie Vitale, że jest pan niezwykłym człowiekiem – mówi Jones,
popatrując na zagrodę w typowy dla większości ludzi sposób, jakby chciał powiedzieć „nie
ma chuja, żebym kiedykolwiek wszedł do tej wody”.
– W ludziach nie ma nic niezwykłego – odpowiadam.
Troy przewraca oczami i ruchem warg przekazuje mi, bym był miły. Tak jakbym potrafił
być miły. Tylko mnie tym dezorientuje.
Jones zaśmiewa się sucho.
– Pewnie ma pan rację.
Wchodzę na pomost ze zmarszczonym czołem, ociekający wodą, i podchodzę do
pozostałych. W ciągu minionych trzech tygodni widziałem się z nimi tyle razy, że mam już
dość oglądania ich twarzy. Sawyer robi wielkie oczy, po czym zarumieniona odwraca
pospiesznie wzrok.
Wyginam usta w lekkim uśmieszku, co natychmiast zauważa. Potyka się, ale nawet na
moment nie odrywa ode mnie oczu, a kiedy już prawie się do niej zbliżam, rozchyla
czerwone jak truskawka usta.
Kurwa, kocham moją małą złodziejkę.
– Panie Vitale? – odzywa się nagle nieproszony głos, który odwraca od niej moją uwagę.
Mój uśmiech natychmiast gaśnie.
– Co?
Troy wzdycha, rozdrażniony moim nieuprzejmym tonem.
– Widzę, że wciąż nie jest pan zainteresowany terapią – zauważa z uśmieszkiem Jones.
Próbowali mnie namówić, bym porozmawiał z terapeutą o zabiciu Sylvestra, ale nie widzę
w tym sensu, skoro nie spędza mi to snu z powiek.
– Co mnie zdradziło?
Jones nie raczy odpowiedzieć na to pytanie i jedynie prycha, niby z rozbawienia.
– To mogłoby pomóc również Trinity – wtrąca Bancroft. – Poczułaby się pewniej,
gdybyście razem poddali się terapii.
Zatrzymuję się i posyłam policjantom niechętne spojrzenie. Sawyer też jeszcze nie
zdecydowała się na terapię, którą jej zaproponowali. Nic dziwnego – w końcu musiała
zostawić za sobą całą tę koszmarną przeszłość, a teraz nie może o tym z nikim
porozmawiać.
– Dlaczego tu jesteście?
Sawyer tłumi uśmiech i kiwa do mnie głową.
– Zdaniem śledczych wszystkie dowody wskazują na to, że działał pan w samoobronie.
Chcieliśmy przekazać panu dobre wieści osobiście: nie jest pan już o nic podejrzany.
Krzyżuję ręce na piersi i patrzę na nich w milczeniu przez dłuższą chwilę. Następnie
oznajmiam:
– Od początku wiedziałem, że jestem niewinny.
Troy robi wielkie oczy. Trzęsie portkami przed policją, jakby miał do czynienia z samym
premierem.
– Doprawdy?
Wzruszam ramionami.
– To oczywiste, zważywszy na fakt, że stary trzymał trupy pod podłogą.
– Enzo chciał powiedzieć, że bardzo się cieszy na tę wiadomość – wtrąca Sawyer,
posyłając mi wymowne spojrzenie.
Policjanci nie wyglądają na przekonanych, ale mam to gdzieś.
– Daliśmy Trinity kilka broszurek organizacji wsparcia finansowego i programów, które
pomogą jej odnaleźć się w nowym środowisku. Liczę, że pomoże jej pan zyskać prawdziwą
niezależność, panie Vitale – mówi Bancroft, podkreślając wymownie ostatnie zdanie.
Unosi przy tym brew niczym rodzic mający dość utrzymywania swojego małolata
i próbujący zasugerować mu, żeby wreszcie wyniósł się z domu.
Nie wiem, na kim chce zrobić wrażenie. Zakonnice, które mnie wychowały, były
nieporównywalnie bardziej przerażające.
Sawyer patrzy na trzymane w ręku ulotki, jak gdyby chciała je spalić.
– Trinity już jest niezależna. Nie traktujmy jej jak dziecko – odpowiadam ze stoickim
spokojem.
Policjantka kiwa głową i się uśmiecha.
– Wspomniałaś, że chciałabyś zmienić nazwisko i imię. Skontaktujemy cię z prawnikiem,
który pomoże ci to załatwić, a następnie uzyskać oficjalny dokument tożsamości –
kontynuuje Bancroft, zwracając się do Sawyer. – Wybrałaś już jakieś imię?
Sawyer robi wielkie oczy, znalazłszy się nagle w centrum uwagi. Chce zachować swoje
prawdziwe imię, ale boi się rozmawiać o tym z policją. Niepotrzebnie, bo nie musi się
przecież z tego nikomu tłumaczyć.
Odchrząkuje i odpowiada:
– Tak. Yyy… Może to zabrzmi dziwnie, ale chciałabym mieć na imię Sawyer. Wiele się od
niej nauczyłam i podziwiałam ją. Zasłużyła na lepsze życie.
Bancroft wyraźnie się wzrusza.
– To bardzo urocze – stwierdza łagodnym tonem. – Piękne imię. Masz rację: ta biedna
dziewczyna przeszła piekło. Otrzymaliśmy całą masę raportów o tym, jakim bydlakiem był jej
brat. Można powiedzieć, że wyrządziła światu przysługę.
Sawyer rozdziawia usta, ale natychmiast się opanowuje i je zamyka.
Unoszę brew, całkowicie zaskoczony tym, że istnieją w ogóle jakieś dowody na to, kim
naprawdę był jej brat, oraz że Sawyer nic na ten temat nie wiedziała.
– Jakich raportów? – dopytuję.
Bancroft spogląda na mnie.
– Okazało się, że jej brat wykorzystywał nieletnie. Po jego śmierci zgłosiło się kilka
dziewczyn.
Sawyer blednie i z ledwością panuje nad mimiką.
– Dobrze, dość już tych plotek – przerywa nam Jones, rzucając swojej partnerce
wymowne spojrzenie.
Bancroft jeszcze pociesza Sawyer, kładąc jej rękę na ramieniu.
– Daj znać, jeśli będziesz potrzebowała z czymkolwiek pomocy. Jestem pewna, że pan
Vitale dobrze się tobą zaopiekuje, ale w razie czego zawsze możesz do mnie zadzwonić.
Sawyer odpowiada jej nieśmiałym uśmiechem, po czym dziękuje obojgu policjantom za
pomoc. Odprowadzam ich wzrokiem, a następnie odwracam się ponownie do Sawyer
i Troya, który patrzy na nią wyraźnie poruszony.
Tylko on zna prawdę i wie, że jeśli piśnie choćby słówko, rzucę go rekinom na pożarcie.
A ponieważ zabiłem Sylvestra, nie ma powodów, by nie wierzyć mi w tej kwestii.
– W porządku? – pyta z zatroskaną miną.
Dziewczyna potakuje tak energicznie, jak gdyby chciała przekonać o tym również samą
siebie.
– Tak – mówi wreszcie ochrypłym głosem. Ale zaraz potem kręci głową. – Właściwie to
nie. Nie bardzo.
Mijam Troya i przyciągam ją za rękę. Trzęsie się jak liść na wietrze.
– Wiedziałaś, że znęcał się też nad innymi? – pytam, próbując spojrzeć jej w oczy.
Spuszcza głowę, aby uniknąć mojego wzroku, więc ujmuję ją za brodę i unoszę twarz na
siłę.
– Nie – szepcze. Ma zarumienione policzki i rozbiegany wzrok.
– Tak czy inaczej, serio wyświadczyłaś światu przysługę – bąka Troy. – Szczerze mówiąc,
nie powinnaś się przejmować, w końcu oszczędziłaś innym cierpienia.
Sawyer kiwa głową, choć wciąż wygląda na nie do końca przekonaną.
– Wiem, ale głupio mi, że wtedy jakoś o tym nie pomyślałam…
Troy ją uspokaja:
– Skąd miałaś wiedzieć?
Sawyer marszczy brwi.
– Czy to znaczy, że niepotrzebnie uśmierciłam samą siebie?
– Władze Australii bez wątpienia wydałyby cię Stanom Zjednoczonym. Tam postawiono
by cię przed sądem i musiałabyś przeżywać to wszystko od nowa. W dodatku zapewne
uznaliby cię za winną pomimo tego, co wycierpiałaś – wyjaśniam. – W Ameryce rzadko się
zdarza, by osoby krzywdzone przez najbliższych otrzymywały sprawiedliwość. Dobrze
zrobiłaś, zostawiając to wszystko za sobą.
– Masz rację – wzdycha.
Wtem moją uwagę odwraca chlupot rekina przepływającego przy pomoście.
– Gdy tylko skończę pracę, pojedziemy zmienić ci imię i nazwisko. Mam już jedno
upatrzone.
Patrzy na mnie zdumiona swoimi błękitnymi oczami.
– Ty wybrałeś imię dla mnie? – dziwi się.
Rzucam jej uśmieszek, a Troy woła dramatycznym głosem:
– Ej, czy on się właśnie uśmiechnął?!
Zignorowawszy go, oznajmiam:
– Nie imię, lecz nazwisko, bella.
ROZDZIAŁ 39

Sawyer

Miesiąc później

Coś miękkiego napiera na bok mojej szyi, wybudzając mnie z głębokiego snu. Po chwili ów
delikatny dotyk zmienia się w ostre ugryzienie. Wciągam gwałtownie powietrze
i błyskawicznie rozchylam powieki, podczas gdy Enzo kąsa mnie tuż pod uchem.
– Enzo – jęczę. – Jeszcze nigdy w życiu nie miałam tak obolałej pochwy.
– Dasz radę – odpowiada półgłosem, akcentując słowa kolejnym ugryzieniem. – Jak
zawsze.
– Okropny jesteś – kwituję. – Zupełnie obojętny na moje styrane, posiniaczone ciało.
Przywiera nabrzmiałym kutasem do moich pleców, pomrukując cicho. Ten odgłos
wystarczy, aby rozbudzić we mnie żar i posłać dreszcz podniecenia wzdłuż kręgosłupa. Aż
czuję się zażenowana, jak atrakcyjny wydaje mi się w tym momencie. Serio, gość mógłby
z powodzeniem promować pokój na świecie samym swoim wyglądem.
Gdyby tylko obchodziły go takie sprawy.
– Nie mogę się z panią zgodzić, pani Vitale.
Serce przyspiesza mi na te słowa.
Sawyer Vitale.
Moje imię to jedyne, co pozostało mi po dawnym życiu. Za każdym razem, kiedy Enzo je
wypowiada, brzmi tak słodko. Nie ukrywam, że między innymi właśnie dlatego chciałam je
zachować. Jednocześnie po tak długim czasie uciekania przed własnym imieniem wreszcie
czuję się dobrze, mogąc swobodnie się nim posługiwać.
Kiedy Enzo zaproponował, bym przyjęła jego nazwisko, z początku oczywiście się
opierałam, ale on nie chciał nawet słyszeć o żadnym sprzeciwie. W dodatku zastosował na
mnie kilka bardzo skutecznych technik perswazji, tak więc nie miałam już nic przeciwko.
To tylko nazwisko… które na zawsze zwiąże mnie z Enzem, nawet jeśli kiedyś uznałby, że
ma mnie dość.
– Wciąż nie rozumiem, dlaczego się uparłeś, abym przyjęła twoje nazwisko. Nie mamy
nawet ślubu.
– Ślub to tylko świstek, a nazwisko zostaje na zawsze.
– Przecież to samo można powiedzieć właśnie o nazwisku.
Warcząc, przewraca mnie na bok, po czym układa na plecach i nade mną zawisa.
Wybucham śmiechem na widok jego zawziętej miny. Nawet po tym wszystkim, co
przeszliśmy, nic się nie zmienił.
– Ależ z ciebie brutal – drażnię się z nim.
Uśmiech natychmiast znika mi z twarzy, kiedy zsuwa ze mnie swoją koszulkę, odsłaniając
mój brzuch, a potem sunie po nim szorstkimi dłońmi. Wzdrygam się na to, jak taki
pojedynczy dotyk sprawia, że roztapiam się niczym masło na patelni. Wciąż jeszcze się do
tego nie przyzwyczaiłam.
Nachyla się nisko i wiedzie ustami wzdłuż mojej szyi.
– Ti mangerei.
– Co to znaczy? – szepczę.
– Że najchętniej bym cię pożarł – odpowiada ochryple, po czym ponownie przygryza
skórę na mojej szyi.
Wstrzymawszy oddech, wyginam instynktownie plecy w łuk, a po całym ciele przechodzi
mi dreszcz, wywołany jego zmysłowym dotykiem. Pojękując cichutko, obejmuję mężczyznę
za szyję i trzymam przy sobie pomimo sprzeciwu mojego ciała.
– Niedługo musimy się zbierać – przypomina i całuje mnie pod uchem oraz w szczękę.
– Dokąd? – pytam, zamykając oczy, kiedy jego usta zbliżają się powoli ku moim.
– Na łódź – odpowiada, na co momentalnie rozchylam powieki, gotowa zaprotestować.
On wykorzystuje tę okazję i wsuwa mi język do ust, po czym całuje żarliwie. Skubaniec
posługuje się ustami, jakby to był przycisk odpalający bombę atomową. Za każdym razem,
gdy mnie nimi dotyka, wywołuje kolejne eksplozje.
Wiedzie ręką po krągłościach mojego ciała, sycąc się ich dotykiem. Jednocześnie
pogłębia pocałunek, którym praktycznie okrada mnie z duszy. Już się nie dziwię, dlaczego
nigdy nie pozwolił żadnej go skosztować. Natychmiast by się uzależniły i nigdy nie dały mu
spokoju.
Przygryza mi dolną wargę i ssie ją zachłannie. Gdy puszcza, z ust wyrywa mi się jęk, a on
natychmiast wraca po więcej. Pieści mój język swoim, czym wywołuje elektryzującą falę,
rozlewającą się po całym ciele.
Kiedy przerywa pocałunek, przywiera wargami do kącika moich ust, by następnie
powędrować w dół szyi.
Brak mi tchu i dostaję zawrotów głowy.
– Myślę, że powinniśmy darować sobie dziś pływanie i zostać w łóżku – wyduszam,
gładząc dłońmi jego świeżo ostrzyżoną głowę.
Jak rozkosznie jest móc znów dotykać tych krótkich niczym kolce włosków.
Wtem podnosi się i spogląda na mnie tak intensywnie, że serce niemal wyrywa mi się
z piersi.
– W takim razie przełożymy to na jutro – oznajmia.
– O rany – mówię śpiewnym tonem. – Jutro mam coś do załatwienia. Możemy to
przełożyć na później?
– Bella, nie narażę nas ponownie na niebezpieczeństwo. Nic ci się nie stanie.
Wydymam usta. Od wypadku boję się przebywać na łodzi, więc nie spieszy mi się, by
wrócić na pokład. Obawiam się, że karma jeszcze ze mną nie skończyła, jednak z drugiej
strony mam dylemat, ponieważ zdążyłam się już przekonać, że mierzenie się z własnymi
lękami daje niesamowite poczucie siły.
– Niech ci będzie, ale najpierw muszę coś dziś zrobić. Potem rzucisz mnie rekinom na
pożarcie, dobrze?
Kręci głową na moje dramatyzowanie, ale ustępuje.
– No to leć. W południe masz być na przystani.

***

– Niech mnie kule biją! A myślałem, że to ja jestem tym, który znika jak poranna mgła.
Ten głos od razu wywołuje uśmiech na mojej twarzy. W okamgnieniu zrywam się i biegnę
na przystanek autobusowy, klapiąc różowymi japonkami o chodnik. Tam bowiem zastaję
Simona.
Odwiedzałam to miejsce od kilku tygodni, ale jakoś się z nim mijałam. Zaczęłam go
szukać dopiero po tym, jak policja dała nam wreszcie spokój, a nasze rany się zagoiły. Nie
chciałam, żeby widział mnie posiniaczoną i połamaną.
Chce powiedzieć coś więcej, ale nie daję mu dojść do głosu i usiadłszy obok, obejmuję go
za szyję. Opieram głowę na jego ramieniu.
Znów wita mnie ten słonawy zapach oceanu z nutką Old Spice’a.
Zaśmiewa się, aż cały drży, i poklepuje mnie po głowie.
– Ja też za tobą tęskniłem, młoda damo.
– Przepraszam – mówię, odsuwając się. – Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę.
–To miasteczko jest tak małe, że kiedyś na pewno byśmy na siebie wpadli. Poza tym stąd
mogę już trafić co najwyżej do piekła.
Przewracam oczami i się uśmiecham.
– Nie pójdziesz do piekła, Simonie.
Prycha.
– Moja była żona na pewno by się z tobą nie zgodziła. – Odchyla się, po czym rzuca mi
baczne spojrzenie, jak gdyby oglądał mnie pod lupą. – Co ci się stało?
Drapię się po głowie i zastanawiam, ile prawdy mu powiedzieć.
– Zgubiłam się na jakiś czas. Ale już wróciłam do domu – wyjaśniam.
– Aha. – Potakuje powoli, zawieszając wzrok na szynie usztywniającej mój nadgarstek.
Jest już prawie jak nowy, ale jeszcze osłabiony. Tak czy siak, kuruję się pod względem
zarówno fizycznym, jak i psychicznym.
Przez większość nocy wciąż budzimy się wzajemnie z Enzem z powodu koszmarów. Tym
razem jednak jest inaczej, ponieważ mamy siebie i nie musimy mierzyć się z nimi sami.
– Zdaje się, że jesteś gotowa na nowy tatuaż.
Raczę go szerokim uśmiechem, pokazując wszystkie zęby.
– Żebyś wiedział.
Śmieje się, a potem wyciąga plastikową torbę z przyborami.
– Co takiego sobie zażyczysz w ten piękny wtorkowy poranek?
Zupełnie nie zdawałam sobie sprawy z tego, jaki mamy dzień. Teraz mam wrażenie,
jakbym doświadczała déjà vu. Trzy i pół miesiąca temu na tym przystanku, też we wtorek,
poznałam Simona, który zrobił mi mój pierwszy tatuaż. Można więc powiedzieć, że
zatoczyłam koło, aczkolwiek teraz przybyłam tu jako zupełnie inna osoba.
Wtedy byłam smutna, rozbita i ledwo wiązałam koniec z końcem. Teraz, chociaż wciąż
nieco rozbita, czuję się dobrze i chcę żyć. Pomimo tego, że wspomnienia mojej przeszłości
zostaną ze mną już na zawsze, wreszcie nauczyłam się spoglądać w przyszłość, zamiast
ciągle oglądać się ze strachem za siebie.
– Chcę kaktusa – oznajmiam.
Unosi brwi w akcie zdziwienia.
– Kaktusa… – powtarza niczym echo. – Dlaczego?
Wzruszam ramionami.
– Bo są silne i wytrzymałe. Potrafią przetrwać w skrajnie trudnych warunkach.
Wysuwa dolną wargę, zastanawiając się nad tym, co powiedziałam.
– Poza tym nikogo nie krzywdzą, o ile się z nimi nie zadziera.
Simon wybucha gromkim śmiechem.
– A zatem kaktus. – Potakuje, rechocząc i kiwając głową jakby w zadumie.
– Zdecydowałam, że tym właśnie teraz jestem. Kaktusem.
– No to wytatuujmy ci kaktusa – mówi. – Gdzie go chcesz?
Zdejmuję szynę z nadgarstka, który podsuwam mu pod nos. – O tutaj, poproszę.
Simon z uśmiechem łapie mnie za rękę i kładzie ją sobie płasko na udzie. Następnie
otwiera opakowanie z igłą jednorazową oraz pojemnik z atramentem i tak przygotowany
przystępuje do pracy.
W pełnym zakłopotania milczeniu obserwuję, jak na moim nadgarstku powoli pojawia się
owa niezrozumiana roślina. Boli jak diabli, ale piękno zawsze wykuwa się w cierpieniu.
Właśnie to sprawia, że możemy je doceniać.
– Gotowe – oznajmia po dwudziestu minutach i się prostuje.
Ja natomiast oglądam to dzieło.
– Jest tak kurewsko uroczy, Simonie – stwierdzam wpatrzona w koślawy rysunek. –
Szkoda tylko, że nie zrobiłeś tego za pomocą prawdziwej igły kaktusa.
Zanosi się śmiechem.
– W pobliżu chyba nie ma żadnych kaktusów. Ale jeśli jakiś znajdziesz, to następny tatuaż
zrobię ci igłą kaktusa.
– Co zrobisz?
Wzdrygam się na widok pędzącego w naszym kierunku Enza.
– Co ty tu robisz? – pytam.
Czuję się jak dziecko przyłapane na podjadaniu ciastek.
– Byłem właśnie w drodze do sklepu wędkarskiego, kiedy zauważyłem małą blond
złodziejkę na przystanku autobusowym.
– Spokojnie, kolego…
– W porządku – przerywam Simonowi, nakrywając jego dłoń swoją. – To ponurak. Mój
ponurak.
Simon zerka na mnie, po czym znów na Enzo.
Odwracam się przodem do mojego ponuraka i pokazuję mu nadgarstek. Promiennie
uśmiechnięta, modlę się w duszy, aby tylko nie spłoszył swoim gniewem mojego jedynego
przyjaciela.
– Simon zrobił mi kolejny tatuaż. Kaktus.
Enzo kieruje swoje piwne oczy na mój nadgarstek. Nagle chwyta mnie za rękę i przyciąga
ją bliżej.
Przygryzam wargę, czując falę gorąca wywołaną jego dotykiem. Chyba nigdy do niego
nie przywyknę, jednak jakoś mnie to nie martwi.
– Dlaczego akurat kaktus?
Tłumaczę mu to tak samo jak Simonowi, ale nie reaguje w żaden sposób. Patrzy tylko na
obrazek przez kilka sekund, by ostatecznie mnie puścić.
– To niehigieniczne – stwierdza wreszcie.
– Wiem – przytakuję.
Spogląda na Simona z grymasem niezadowolenia na twarzy. Nie mam pojęcia, co sobie
teraz myśli, i jak zwykle nie potrafię stwierdzić, czy jest wściekły, czy nie. To dlatego, że jego
neutralny wyraz twarzy wygląda identycznie jak ten wściekły.
Po chwili Simon zagaduje:
– Zamierzasz tak tkwić jak kołek czy może usiądziesz i też dasz się wytatuować?
Enzo unosi brew, zupełnie niewzruszony. Jednakże, ku mojemu całkowitemu
zaskoczeniu, faktycznie siada obok Simona i w milczeniu podaje mu nadgarstek.
– Tylko szybko – bąka.
Rozdziawiam usta i gapię się znieruchomiała niczym wspomniany kołek, podczas gdy
Simon przygotowuje kolejną igłę.
– Co byś chciał?
– Rekina.
Nie przejmując się nieprzyjemną postawą Enza, Simon zabiera się do pracy.
Mój ponurak spogląda mi w oczy, po czym kieruje wzrok na moje rozchylone usta.
– Mucha ci zaraz wleci – komentuje Simon, również zerkając w moją stronę.
– Uch. – To jedyne, co mogę powiedzieć.
Enzo natomiast unosi brew, jak gdyby chciał zapytać: „Zamkniesz wreszcie te usta?”.
Zwieram szczęki tak energicznie, że aż stukam zębami.
– Dziwny jesteś – mówię mu wreszcie.
Simon się uśmiecha i odpowiada:
– Trafił swój na swego, co nie?
– Na to wygląda – przyznaję, wpatrzona w mojego ponuraka.
EPILOG

Sawyer

Dwa lata później

– Enzo, zaczekaj, to niebezpieczne! Zginiemy! – zawodzę błagalnym tonem, kończąc zdanie


przeciągłym jękiem.
Enzo cofa biodra tylko po to, by zaraz ponownie zanurzyć we mnie swojego kutasa, od
czego oczy odpływają mi w głąb czaszki. Zmuszam się jednak, aby spojrzeć na tego głupca,
podczas gdy przepływająca obok bestia ochlapuje nas wodą, machając zamaszyście
ogonem.
Enzo jedynie uśmiecha się złowieszczo i w odpowiedzi zaczyna pchać mocniej, na co
reaguję kolejnym okrzykiem.
Od godziny tkwimy w klatce do obserwacji rekinów, otoczeni przez trzy wielkie żarłacze.
Każdy z nich próbował już wgryźć się w pręty, więc powoli zaczynam przyzwyczajać się do
widoku nacierających na mnie potworów. Mimo to i tak chyba posikam się zaraz ze strachu.
Gdy tylko zdjęliśmy z siebie sprzęt do nurkowania, uśmiechnęłam się z ulgą. Sądziłam, że
nic nam już dziś nie grozi, ale poczucie bezpieczeństwa szybko zastąpiło zdziwienie, kiedy
Enzo ponownie opuścił klatkę do zimnej wody.
Jej górna część znajduje się jakieś cztery stopy nad powierzchnią, w dodatku ma otwarty
właz, więc gdyby rekiny wykazały się odrobiną sprytu, zapewne bez problemu by się do nas
dobrały.
Enzo jest przekonany, że to niemożliwe, ale przecież już nie raz widzieliśmy, jak te
skurwiele wyskakują z wody, aby złapać ptaka. Dlaczego więc nie miałyby rzucić się
w podobny sposób na nas?
– Czują, jak szybko bije twoje serce – szepcze mi do ucha i zakłada sobie moje nogi na
biodra. Przygwoździł mnie plecami do klatki tak, abym cały czas widziała łódź, jednak dla
mnie to marne pocieszenie.
– Enzo, przestań – kwilę, ale on nie słucha.
Zamiast tego wsuwa rękę między nasze ciała i zaczyna drażnić mi łechtaczkę, nawet na
moment nie przerywając rżnięcia.
– Czują twoje reakcje na każde moje pchnięcie – wyjaśnia głosem tak głębokim jak
ocean, na środku którego właśnie się znajdujemy, oraz bardziej gwałtownym niż otaczające
nas fale.
Jeden z rekinów ponownie przepływa obok, zalewając nas wodą.
– Nie chcę tego teraz robić – dyszę i wzdrygam się na widok płetwy grzbietowej.
Mężczyzna zaśmiewa się demonicznie.
– Co to? Wracasz do dawnych nawyków? Skup się, mia piccola bugiarda80 – warczy, po
czym kąsa mnie w ucho.
Wciągam gwałtownie powietrze i wbijam mu paznokcie w opalone ramiona, wyginając
plecy w łuk. Doznania spowodowane adrenaliną pędzącą w moich żyłach, rozkoszą
rozlewającą się spomiędzy nóg na całe ciało oraz pieszczotami jego ust sprawiają, że niemal
tracę kontakt z rzeczywistością.
– Chyba nie myślisz, że uwierzę ci na słowo w momencie, w którym twoja cipka tak
mocno się na mnie zaciska? Założę się, że gdybym teraz z ciebie wyszedł, błagałabyś, abym
wrócił.
Kręcę głową, ale zdaję sobie sprawę z tego, że ma rację. Chyba bym się rozpłakała,
gdyby teraz przestał.
– Powiedz to, Sawyer. Powiedz, jaka jesteś nienasycona moim kutasem. Błagaj, abym dał
ci nim orgazm.
Prawie bez zastanowienia, jąkając się, wypalam:
– P-proszę.
Jeśli ktokolwiek z naszej dwójki jest syreną, to na pewno nie ja. To on prostym
poleceniem potrafi złamać moją wolę i sprawić, że robię się całkowicie bezbronna.
– Błagam, Enzo! – wołam.
Zaciskam zęby, gdy mocniej napiera palcem na moją łechtaczkę. W jego oczach widzę
pożądanie.
– No dalej – popędza mnie.
– Jestem spragniona twojego kutasa – dyszę w chwili, gdy tuż za jego plecami zjawia się
rekin z szeroko otwartą paszczą i uderza w klatkę.
Piszczę przerażona, ale Enzo nawet się nie wzdryga. Całkowicie ignoruje rozdrażnione
zwierzęta.
– Jeszcze – cedzi przez zęby.
Pomimo kołysania się klatki nie gubi tempa nawet na moment.
– Proszę… daj mi orgazm swoim kutasem! – zawodzę błagalnie, po czym znowu
wydzieram się na widok rekina ocierającego się o pręty.
– Grzeczna dziewczynka – chwali mnie, uśmiechając się szeroko.
Kompletny wariat! Mimo to jest mi z nim bosko.
– A teraz powiedz, że mnie kochasz.
– Kocham cię – potwierdzam. – Uwielbiam, kiedy dajesz mi orgazmy.
Dopada dłonią do mojej krtani i zaciska na niej palce, od czego przechodzi mnie
przyjemny dreszcz. Uśmiecha się przy tym, ukazując te swoje dołeczki. Zacieśnia chwyt
coraz bardziej z każdym pchnięciem, aż zaczyna mi ciemnieć w oczach.
Warczy i podkręca tempo, a chwilę później rekin ponownie uderza w klatkę, aż ta obija się
o łódź.
Krzyk grzęźnie mi w ściśniętym gardle. Szeroko otwartymi oczami patrzę na mężczyznę,
który podporządkowuje sobie moje ciało.
Myliłam się – prawdziwy drapieżnik jest już w klatce i trzyma mnie kłami.
– Mówiłem ci, że moja miłość okaże się piekielnie bolesna. Powiedz więc, bella ladra…
Boli?
Z mojego gardła wydobywa się nieokreślony dźwięk. Wydaje mi się, że coraz mocniej
wbijam paznokcie w jego ciało. Nie obchodzi mnie, czy zranię go do krwi, nawet jeśli wokół
nas kręcą się trzy wygłodniałe rekiny. Żadna śmierć nie przyprawi mnie bowiem o tak
intensywną agonię jak orgazm, do którego on właśnie mnie prowadzi.
Choć zaciskam powieki, przed oczami nadal widzę wirujące gwiazdy. Świat zewnętrzny
znika jak we mgle i jedyne, co czuję, to moja zaciskająca się na nim cipka oraz okrężne
ruchy jego palca na łechtaczce.
Desperacko wbijam paznokcie w rękę zaciśniętą na mojej krtani, on zaś wznosi mnie
wyżej i wyżej.
Powoli tracę przytomność.
– O tak, maleńka, walcz, aby uwolnić swój krzyk – rzuca, poruszając szaleńczo biodrami.
Moje oczy mimowolnie kierują się ku górze, gdy trafia kutasem w ten cholerny punkt,
który chyba tylko on potrafi znaleźć. Choć trzyma mnie z całych sił, z gardła wyrywa mi się
głośny szloch.
Pieprzy mnie z impetem, aż wreszcie po kilku sekundach na nim eksploduję. Wtem
puszcza moją szyję, a ja odzyskuję dostęp do powietrza. Czuję, jak krew ponownie krąży mi
w żyłach, docierając do każdej kończyny. Dopada mnie poczucie takiej błogości, jak gdyby
mój świat zachwiał się na własnej osi, a ja znalazłabym się w przestrzeni kosmicznej.
Puentuję szczytowanie ekstatycznym krzykiem, próbując chwycić się czegoś twardego.
Gubię się jednak w falach, które niemal rozbijają mnie na drobne kawałki. Czuję, że Enzo
łapie moją nogę pod kolanem i mnie unieruchamia, aby samemu zatracić się w gonitwie za
własnym orgazmem.
– Chryste, co za nieziemska cipka – cedzi przez zaciśnięte zęby.
Nagle wypuszcza z ust głęboki jęk i wypełnia mnie swoimi sokami po same brzegi.
Chwyta pręt tuż przy mojej głowie, wykonując rwane ruchy biodrami.
– O kurwa, Sawyer… – warczy.
Mam wrażenie, jakby jego głos dobiegał z oddali. W kosmosie nie słychać dźwięków. Nie
ma tam powietrza, które mogłoby nieść fale dźwiękowe…
Powoli, prawie niechętnie, wracam na ziemię.
Enzo opiera się ciężko czołem o moje, a dwa rekiny próbują w tym samym czasie dostać
się do klatki.
Jezu, wszystko wokół dosłownie wiruje.
– Możesz już oficjalnie uznać mnie za wapniaka. Założę się, że dostałam jakiejś infekcji.
W dodatku te bestie zaraz rozwalą klatkę… – bełkoczę. Coraz wyraźniej czuję, jak zimna jest
woda. – Wypuścisz mnie stąd wreszcie?
Enzo trzęsie się ze śmiechu. Unosi głowę, po czym całuje mnie w czoło.
– Jasne, maleńka.
Wysuwa się ze mnie, a ja pospiesznie gramolę się z klatki i praktycznie pełznę
z powrotem na łódź, którą nazwał LADRA.
Kupił ją tego samego dnia, kiedy zgodziłam się za niego wyjść. Zabrał mnie wtedy na
ocean o zachodzie słońca, gdy jego promienie jeszcze połyskiwały na powierzchni wody, i w
takich okolicznościach nasunął mi pierścionek na palec. Nawet nie zapytał, czy chcę być
jego żoną. Enzo nie ma w zwyczaju wygłaszać poruszających przemówień. Skłonił mnie
jednak tamtej nocy do wykrzyczenia symbolicznego „tak”, aż straciłam głos. Trzy dni później
wzięliśmy ślub, a Simon i Troy towarzyszyli nam jako świadkowie. Są jedyną rodziną, jakiej
potrzebujemy.
Wciąż uważam, że nazwanie łodzi na moją cześć przyniesie nam pecha. To jak
wytatuowanie sobie imienia swojej drugiej połówki – z czasem coś takiego okazuje się
klątwą.
Co prawda jeszcze się nie rozbiliśmy, ale skoro łódź nazywa się Złodziejka, to pozostaje
tylko czekać, aż skradnie któremuś z nas, lub obojgu, życie. Enzo uważa, że dramatyzuję,
ale dla mnie to logiczne.
Gdy tylko wchodzę na pokład, mam ochotę paść na kolana i ucałować łajbę.
– Masz szczęście, że nie dostaję choroby morskiej – mamroczę, próbując założyć
z powrotem dolną część stroju kąpielowego.
Fale wywołane przez wkurwione rekiny skutecznie utrudniają mi złapanie równowagi.
W końcu odmówiliśmy im posiłku, a to zdecydowanie niegrzeczne z naszej strony.
Enzo dołącza do mnie i włożywszy szorty na tyłek, pociąga za dźwignię mechanizmu
podnoszącego klatkę z wody. Odgłos pracującego silnika bynajmniej nie zagłusza jego
niskiego rechotu.
– Czyżby to było wyzwanie, bella?
Mrużę oczy.
– Jeśli mówisz to z podtekstem seksualnym, to przyrzekam, że przerobię cię na karmę
dla rekinów.
– Tylko nie to – mruczy, gdy klatka całkowicie wyłania się z wody, a silnik milknie. W tej
chwili otacza nas tylko plusk i szum fal. – Byłybyście ze swoją słodką cipką bardzo samotne.
Przewracam oczami.
– Poradzę sobie, stary. Jak zawsze.
– Czyżby? – dopytuje diabolicznym tonem, popatrując na mnie przez ramię. – Fasolkowi
bogowie dotrzymają ci towarzystwa?
Odpowiadam mu środkowym palcem, ale zaraz zrywam się ze śmiechem z miejsca,
ponieważ on rzuca się za mną w pościg.
I tak oto uciekam ponownie.
Jednak tym razem zamierzam dać się złapać.

KONIEC
SŁOWNICZEK

Uwaga: Poniższe zwroty przetłumaczono tak, aby pasowały do kontekstu, w jakim się
pojawiają, dlatego też pominięto niekiedy ich dosłowne znaczenie z myślą o zachowaniu
płynności narracji oraz dialogów.

Bella/Bellissima – piękna
Ladra – złodziejka
Si – tak
Cazzo, quanto mi fai godere – O kurwa, co za uczucie.
Ecco la mia piccola ladra – Oto jest moja mała złodziejka.
Cazzo – kurwa
Piccola – maleńka
Vieni qui – Chodź tutaj.
Ancora una volta – Jeszcze tylko raz.
Guardami – Spójrz na mnie.
Andiamo – Chodźmy.
Cammina – Idź.
Bravissima – brawo
Che stronzo – Co za dupek.
Stronzo – dupek
Merda – kurwa
Amore mio – kochana
È davvero bellissima – Pięknie tu.
Bugiarda – kłamczucha
Lo uccido – Zabiję go.
Capito? – Zrozumiałaś?
Perché? – Dlaczego?
Che cazzo succede? – Co, do kurwy?
Suor Caterina – siostra Caterina (zakonnica)
Vuoi sapere cosa vedo? – A wiesz, co takiego widzę?
Maritozzo – bułka z puszystego, miękkiego ciasta, nadziewana kremem lub bitą
śmietaną
Non lo so – Nie wiem.
È una maledetta bugiarda – Cholerna kłamczucha.
Mi sta facendo uscire pazzo, porca miseria – Oszaleję przez nią, do cholery.
Cazzo, che cazzo hai fatto? – Kurwa, coś ty tu nawyprawiała?
Scusa, bella – Przepraszam, piękna.
Concentrati – Skup się.
Attenta – Ostrożnie.
Brava ragazza – Grzeczna dziewczynka.
Non ti odio – Nie nienawidzę cię.
Sorridi, piccola – Uśmiechnij się, maleńka.
Ti darò tutto – Dam ci wszystko.
Mia madre – moja matka
Mio padre – mój ojciec
Morirà lentamente – Dopilnuję, by zdychał powoli.
Tu sei mia – Jesteś moja.
È impossibile odiarti quando mi fai sentire così vivo? – Jak mógłbym cię
nienawidzić, skoro dzięki tobie czuję, że żyję?
Ed è esattamente per questo che voglio odiarti. Prima di incontrare te ero un
sonnambulo. Cazzo, non ero pronto a svegliarmi – I właśnie dlatego chcę cię
nienawidzić. Zanim cię poznałem, lunatykowałem; nie byłem gotowy, by się obudzić.
Ho sbagliato a dirti che eri debole. Sei così incredibilmente coraggiosa, vorrei che lo
vedessi anche tu – Myliłem się, nazywając cię słabą. Jesteś tak niesamowicie
odważna. Chciałbym, żebyś sama też to dostrzegła.
Ti penso ogni ora, ogni minuto, ogni dannato secondo. Non so che fare – Myślę
o tobie w każdej godzinie, minucie i sekundzie. Nie wiem, co z tym zrobić.
L’oceano era l’unico posto in cui mi sentivo a casa – Ocean to jedyne miejsce,
gdzie czułem się jak w domu.
Era l’unica cosa che mi eccitava e dava pace. Hai rovinato anche questo. Sentirti su
die me è meglio di immergersi nell’oceano. Neanche con questa rivelazione so che
fare – Była to jedyna rzecz, która mnie ekscytowała i zapewniała mi spokój duszy. To
również zrujnowałaś, bo będąc w tobie, czuję się nieporównywalnie lepiej, niż kiedy
obcuję z oceanem. I tak jak powiedziałem wcześniej: nie wiem, co z tym począć.
Bancarelle – stragany
Un giorno – pewnego dnia
Cazzo, quanto sei bagnata – Ależ jesteś mokra.
Ma solo quando pronto a venire con te. Annegheremo insieme, bella ladra – Ale
tylko wtedy, gdy będę gotów stanąć przed nią razem z tobą. Utoniemy razem, piękna
złodziejko.
Svegliati – Obudź się.
Non ancora – Jeszcze nie.
Mostrami come amarti – Pokaż mi, jak cię kochać.
Sapevo che lo stronzo stava mentendo – Wiedziałem, że skurwiel kłamał.
È il colore che preferisco su di te – W tym kolorze najbardziej ci do twarzy.
Sei così dolce. Sei un angelo – Kochana dziewczynka. Jesteś aniołem.
Mia piccola bugiarda – Moja mała kłamczucho.
PODZIĘKOWANIA

Jak zawsze w pierwszej kolejności pragnę podziękować moim Czytelnikom. Z głębi duszy
dziękuję Wam za to, że jesteście ze mną i zawierzacie mi swoje serca oraz umysły (choć
zapewne nie powinniście). Kocham Was i brak mi słów, aby wyrazić, jak bardzo jestem Wam
wszystkim wdzięczna.
Dziękuję też mojemu najsilniejszemu systemowi wsparcia – Victorowi. Jesteś moim
partnerem w zbrodni, życiu i, bądźmy szczerzy, również w śmierci. Dziękuję, że jesteś
niczym klej, który trzyma mnie w całości; bez Ciebie rozsypałabym się na kawałki.
Dziękuję moim niesamowitym Czytelniczkom alfa: May, Amandzie i Tashy. Stanowicie mój
fundament. Bez Was żadna z moich powieści nie byłaby tym, czym jest, i z całą pewnością
skończyłaby jako sterta papieru płonąca w koszu na śmieci. Bardzo Was kocham.
Dziękuję również moim Czytelniczkom beta: Autumn, Taylor, Keri, Naomi oraz Kristie.
Jesteście wspaniałe. Szczególne słowa wdzięczności kieruję też do Veroniki za pomoc
z tłumaczeniem na włoski, a także do Gabby za edukację na temat Australii!
Nie zapominam oczywiście o mojej cudownej asystentce, która trzyma moje życie
w ryzach oraz służy pomocą jako dodatkowa Czytelniczka beta. To wielkie szczęście, że Cię
mam.
Naturalnie ogromne podziękowania przesyłam też moim redaktorkom. Angie, jesteś dla
mnie jak siostra, w której zawsze znajdę oparcie. Dziękuję za opiekę nade mną i moimi
książkowymi maleństwami – kocham Cię. Rumi, za Twoją niesamowitą pracę doceniam Cię
po milionkroć.
Cassie, Tobie z kolei dziękuję za to, że nadajesz moim maleństwom piękne wizualnie
wnętrza. Jesteś kochana, a nazywanie Cię swoją przyjaciółką traktuję jako zaszczyt.
I wreszcie: dziękuję projektantkom niesamowitych okładek moich książek – Emily Wittig
oraz Murphy Rae. Stworzyłyście zabójcze dzieła, za które chyba nigdy Wam się nie
odwdzięczę.
O AUTORCE

H.D. Carlton to autorka międzynarodowych bestsellerów. Mieszka w Ohio wraz z partnerem,


dwoma psami i kotem. Kiedy nie kąpie się we łzach czytelników, ogląda seriale o zjawiskach
paranormalnych, marząc o byciu syreną. Najbardziej lubuje się w tworzeniu postaci
o niejednoznacznej moralności. Osobom chcącym zanurzyć się w jej historie zaleca upewnić
się najpierw co do swojej poczytalności.

Więcej informacji i zapowiedzi znajdziesz na oficjalnej stronie autorki oraz w jej mediach
społecznościowych:

www.hdcarlton.com
www.facebook.com/hdcarlton
https://www.instagram.com/hdcarltonauthor/
www.goodreads.com/author/show/18239774.H_D_Carlton
1
Naturalne, okrągłe lub eliptyczne zagłębienie terenu, powstałe nagle lub stopniowo.
Do najsłynniejszych takich form należą np. Blue Hole w Morzu Czerwonym, Great
Blue Hole w Morzu Karaibskim czy Crveno Jezero w Chorwacji (przyp. red.).
2
Organiczny związek chemiczny stosowany do znieczulenia miejscowego (przyp.
red.).
3
Średniej wielkości czarno-biały ptak należący do rodziny ostrolotów (długość ciała
wynosi około 40 cm). Zamieszkuje Australię i południową Nową Gwineę.
W poczuciu zagrożenia, głównie w okresie lęgowym, odstrasza lub atakuje
zwierzęta i ludzi, bijąc skrzydłami, drapiąc pazurami i dziobiąc (przyp. red.).
4
Przegłębienie w dnie cieku wodnego, np. rzeki, które powstaje wskutek niszczącego
oddziaływania na nie wody płynącej, często właśnie u podnóża wodospadu (przyp.
red.).
5
Z języka włoskiego „piękna” (przyp. red.).
6
O kurwa, co za uczucie (przyp. red.).
7
Złodziejka (przyp. red.).
8
Morska ryba chrzęstnoszkieletowa, o płaskim, dyskowatym kształcie ciała. Wiele
gatunków ma ogon zakończony kolcem jadowym (przyp. red.).
9
Oto jest moja mała złodziejka (przyp. red.).
10
Chodź tutaj (przyp. red.).
11
Piękna złodziejko (przyp. red.).
12
Jeszcze tylko raz (przyp. red.).
13
Kurwa (przyp. red.).
14
Spójrz na mnie (przyp. red.).
15
Urządzenie służące do ułatwienia wybierania lub luzowania lin i łańcuchów
z obciążeniem, np. wciągania łańcuchów kotwicznych na pokład (przyp. red.).
16
Chodźmy (przyp. red.).
17
Idź (przyp. red.).
18
Dupek (przyp. red.).
19
Brawo (przyp. red.).
20
Co za dupek (przyp. red.).
21
Kurwa (przyp. red.).
22
Kochana (przyp. red.).
23
Skaliste podłoże, podłoga jaskini (przyp. red.).
24
Pięknie tu (przyp. red.).
25
Skrzydlate owady o wielkości do 40 mm, zwykle żyjące w środowisku wodnym
(przyp. red.).
26
Kłamczucho (przyp. red.).
27
Zabiję go (przyp. red.).
28
Zrozumiałaś? (przyp. red.).
29
Oszklone miejsce na szczycie latarni, gdzie znajduje się urządzenie optyczno-
świetlne, zwykle otoczone od zewnątrz galeryjką (przyp. red.).
30
Dlaczego? (przyp. red.).
31
Numer alarmowy 911 obowiązuje m.in. w USA, Kanadzie czy Meksyku (w Polsce
wybranie numeru 911 poskutkuje przekierowaniem na 112). W Australii natomiast
numerem alarmowym jest 000 (przyp. red.).
32
Co, do kurwy? (przyp. red.).
33
Siostra Caterina – zakonnica (przyp. red.).
34
A wiesz, co takiego widzę? (przyp. red.).
35
Drapieżna ryba morska z rodziny skorpenowatych. Stanowi jedno z najbardziej
jadowitych zwierząt morskich, a jej ukłucia mogą być śmiertelne dla człowieka
(przyp. red.).
36
Bułka z puszystego, miękkiego ciasta, nadziewana kremem lub bitą śmietaną (przyp.
red.).
37
Bazylika św. Jana (przyp. red.).
38
Nie wiem (przyp. red.).
39
Pionowy lub bardzo stromy, biegnący w dół odcinek jaskini, najczęściej prowadzący
do dalszych jej ciągów w postaci poziomych korytarzy bądź kolejnych studni (przyp.
red.).
40
Cholerna kłamczucha (przyp. red.).
41
Oszaleję przez nią, do cholery (przyp. red.).
42
Kurwa, coś ty tu nawyprawiała? (przyp. red.).
43
Postać z mitologii żydowskiej; żeński demon, szczególnie zagrażający kobietom
w ciąży i małym dzieciom (przyp. red.).
44
Ostrożnie, piękna (przyp. red.).
45
Grzeczna dziewczynka (przyp. red.).
46
Nawiązanie do biblijnej historii o Wieży Babel. Była to olbrzymia budowla mająca
symbolizować potęgę ludzkości i zapobiegać jej „rozproszeniu się” po świecie.
W tamtym czasie wszyscy ludzie mieli też porozumiewać się jednym językiem.
Rozgniewany tą arogancją Bóg postanowił ukarać ludzi i sprawił, że zaczęli
posługiwać się różnymi językami, wskutek czego nie ukończyli budowy i rozeszli się
po świecie jako różne nacje (przyp. red.).
47
Nie nienawidzę cię (przyp. red.).
48
Uśmiechnij się, maleńka (przyp. red.).
49
Dam ci wszystko (przyp. red.).
50
Moja matka (przyp. red.).
51
Instytut pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa (przyp. red.).
52
Mój ojciec (przyp. red.).
53
Z j. francuskiego „ja?” (przyp. red.).
54
Wyraz twarzy, który stwarza wrażenie, jakby dana osoba była zła lub zdegustowana,
nawet jeśli w rzeczywistości nie odczuwa tych emocji (przyp. red.).
55
Dopilnuję, by zdychał powoli (przyp. red.).
56
Jesteś moja (przyp. red.).
57
Jak mógłbym cię nienawidzić, skoro dzięki tobie czuję, że żyję? (przyp. red.).
58
I właśnie dlatego chcę cię nienawidzić. Zanim cię poznałem, lunatykowałem; nie
byłem gotowy, by się obudzić (przyp. red.).
59
Myliłem się, nazywając cię słabą. Jesteś tak niesamowicie odważna. Chciałbym,
żebyś sama też to dostrzegła (przyp. red.).
60
Myślę o tobie w każdej godzinie, minucie i sekundzie. Nie wiem, co z tym zrobić
(przyp. red.).
61
Ocean to jedyne miejsce, gdzie czułem się jak w domu (przyp. red.).
62
Była to jedyna rzecz, która mnie ekscytowała i zapewniała spokój duszy. To również
zrujnowałaś, bo będąc w tobie, czuję się nieporównywalnie lepiej, niż kiedy obcuję
z oceanem. I tak jak powiedziałem wcześniej: nie wiem, co z tym począć (przyp.
red.).
63
Rzymski plac znajdujący się na pograniczu rejonów Rzymu Parione i Regola. Jego
nazwa oznacza „pole kwiatów” – plac aż do wieków średnich zachował charakter
łąki (przyp. red.).
64
Stragany (przyp. red.).
65
Pewnego dnia (przyp. red.).
66
Kurwa, ależ jesteś mokra (przyp. red.).
67
Ale tylko wtedy, gdy będę gotów stanąć przed nią razem z tobą. Utoniemy razem,
piękna złodziejko (przyp. red.).
68
Obudź się (przyp. red.).
69
Główny antagonista powieści Psychoza autorstwa Roberta Blocha z 1959 roku. Na
jej podstawie rok później powstał film w reżyserii Alfreda Hitchcocka o tym samym
tytule (przyp. red.).
70
Napój, niekiedy mający też postać proszku, zapewniający pełnowartościową,
zbilansowaną dietę, stosowany np. podczas leczenia szpitalnego (przyp. red.).
71
Jeszcze nie (przyp. red.).
72
Pokaż mi, jak cię kochać (przyp. red.).
73
Antropomorficzne jajko będące bohaterem rymowanki dla dzieci; spadłszy na ziemię,
Humpty Dumpty rozbija się na kawałki i nikt nie jest w stanie poskładać go
z powrotem (przyp. red.).
74
Wiedziałem, że skurwiel kłamał (przyp. red.).
75
W tym kolorze najbardziej ci do twarzy (przyp. red.).
76
Kochana dziewczynka. Jesteś aniołem (przyp. red.).
77
Gatunek promieniopłetwej ryby o jasnożółtym ciele z jaskrawoniebieskimi poziomymi
paskami. Osiąga do 40 cm długości. Występuje na obszarach od Morza
Czerwonego po Indo-Pacyfik (przyp. red.).
78
Wymarły około 2,6 mln lat temu prehistoryczny rekin, którego ciało osiągało wielkość
około 15 m (przyp. red.).
79
Ryba morska z rodziny garbikowatych o jasnopomarańczowym ciele z trzema
białymi pasami podkreślonymi czarnym obrzeżem. Osiąga długość około 11 cm.
Odżywia się przeważnie planktonem oraz resztkami posiłków ukwiała (przyp. red.).
80
Moja mała kłamczucho (przyp. red.).

You might also like