Professional Documents
Culture Documents
Carlton H. D. - Does It Hurt
Carlton H. D. - Does It Hurt
Carlton H. D. - Does It Hurt
Redakcja:
Agata Bogusławska
Korekta:
Alicja Szalska-Radomska
Edyta Giersz
Estera Ł
owczynowska
Redakcja techniczna:
Michał Swędrowski
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Playlista
Od autorki
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Epilog
Słowniczek
Podziękowania
O autorce
Przypisy
Ostrzeżenie
Powieść ta jest utrzymana w konwencji dark romans i zawiera poruszające sceny przemocy,
morderstw, wulgarny język, wzmianki oraz wizje dotyczące samobójstwa, depresji, lęku,
PTSD, sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia, bycia rozbitkiem pośrodku morza i aktów
seksualnych, na które nie wyrażono zgody wprost. Porusza także tematy kazirodztwa
i pedofilii (bez opisów), maltretowania dzieci, gwałtu, porwań i innych form wykorzystywania.
W książce występują opisy czynności seksualnych przeznaczone wyłącznie dla
pełnoletnich odbiorców. Wspomniane są pewne parafilie, jak autassassinofilia (podniecenie
wywołane sytuacją zagrożenia życia), podduszanie, poniżanie i sadomasochizm.
Młodemu rekinowi;
przesuń się, mały,
tatuś rekin jest już przy Tobie.
PLAYLISTA
Temat p
rzewodni:
Chris Isaak – Wicked G
ame (w wykonaniu Jessie Villa)
Pozostałe utwory:
Ed Sheeran – Bad Habits
Billie Eilish – N
DA
Billie Eilish – idontwannabeyouanymore
Sasha Sloan – Runaway
The Neighbourhood – S
weater Weather
Croosh (feat. I.V.) – L
ost
Seether – Words as Weapons
Hemming –
Hard on Myself
OneRepublic ( feat. T
imbaland) – Apologize
Righteous Vendetta – A
Way Out
Transviolet – U
nder
Lana Del Rey – Born to Die
nothing,nowhere. – rejecter
Emawk ( feat. solace) – P
ilot
MAALA – B
etter Life
Frank Ocean – L
ost
Glass Animals – H
eat Waves
Johnny Rain – Harveston L
ake
Seether (feat. Amy Lee) – B
roken
KALLITECHNIS – Synergy
Wszelkie aspekty języka i kultury włoskiej, z której wywodzi się Enzo, konsultowałam
z osobą mieszkającą we Włoszech. Pamiętajcie jednak, że znaczenie niektórych fraz zależy
od kontekstu i nie zawsze da się je przetłumaczyć dosłownie. Zawierający je słowniczek
znajduje się na końcu książki.
Ekscytującej lektury!
W niektóre dni jestem oceanem. W inne okrętem. Tej nocy zaś jestem latarnią: s tojącą na
skraju klifu, rozświetloną.
Vasiliki
PROLOG
Sawyer
Sawyer
***
Sawyer
Jamie Harris.
Zerkam przelotnie na dowód tożsamości, po czym przysuwam go barmanowi. Rzuca
okiem na plastikową kartę, potem na mnie i znów na dokument.
– Jesteś Amerykanką – zauważa.
– Niestety – odpowiadam.
– Nie wyglądasz na dwudziestodziewięciolatkę – stwierdza, by następnie oddać mi
dowód.
Co za bufon. W rzeczywistości jestem o rok młodsza.
Wymuszam uśmiech.
– Bardzo przepraszam, że nie wpisuję się w twoje wyobrażenia o tym, jak powinna
wyglądać dwudziestodziewięcioletnia kobieta. Widocznie za dobrze o siebie dbam. Mogę już
dostać mojego drinka?
Przewróciwszy oczami, barman oddala się, by przygotować mi tego drinka.
Jak tylko zostaję sama, uchodzi ze mnie powietrze. Niepokój ściska mi pierś, ale staram
się nie dawać niczego po sobie poznać.
Na dowodzie tożsamości znajduje się moje zdjęcie, ale pozostałe dane należą do kogoś
innego. Jamie Harris to odnoszący sukcesy przedsiębiorca z Los Angeles. Ma doskonałą
historię kredytową, a dzięki temu – kartę kredytową z zawrotnym limitem pięćdziesięciu
tysięcy dolarów. Poza tym jest mężczyzną, któremu znakomicie wiedzie się w życiu. No cóż,
w tej chwili to raczej mnie znakomicie się wiedzie. Nie planuję jednak wydać tych wszystkich
pieniędzy, a przynajmniej nie więcej, niż będzie konieczne. Zanim tu przyleciałam, wybrałam
z bankomatu dość gotówki, by wystarczyło mi na dłuższy czas.
Wszystkie moje ofiary to mężczyźni. W większości wybieram tych o imionach neutralnych
płciowo, dzięki czemu łatwiej mi się pod nich podszywać. Z większością też spałam, choć
z niektórymi nie chciałam tego robić i na każdy ich dotyk cierpła mi skóra. Niemniej było to
konieczne do zdobycia tego, czego potrzebowałam.
Nie mam umiejętności, by uprawiać swój proceder przez Internet, więc pozostają mi
staromodne metody. Dlatego też, aby pozyskać dane osobowe takiego delikwenta, muszę
sprawić, żeby zabrał mnie ze sobą do domu.
Mogłabym oczywiście poszukać pracy, ale to wiązałoby się z koniecznością przybrania
tożsamości osoby zmarłej, o której śmierci nikt nie wie, albo powrotu do mojego
prawdziwego nazwiska. Kurwa, na samą myśl o jednym i drugim chce mi się rzygać.
Jeśli mam być szczera, to samo okradanie ludzi z ich życia sprawia, że najchętniej po
prostu bym zdechła. Jestem gównianą osobą, nie mam co do tego żadnych wątpliwości, ale
też daleko mi do socjopatki. Nie brak mi empatii, mam poczucie winy. Mimo to nikt nie może
się dowiedzieć, gdzie ani kim jestem. Tak więc nie śpię spokojnie w nocy i nie potrafię
spojrzeć sobie w oczy w lustrze. Po prostu robię, co mogę, aby przetrwać, a to jedyny
sposób, jaki znam.
Barman wraca z moją wódką ze spritem i przysuwa mi drinka z jakąś wzgardą
wymalowaną na twarzy.
– Jak ci na imię? – pytam.
Popijam i się uśmiecham. Jak na kogoś, kto wątpi w mój wiek, zrobił mi okropnie
mocnego drinka, jednak to akurat mnie cieszy, ponieważ nie planuję zamawiać kolejnych.
Nie mogę się upić. To za duże ryzyko, zwłaszcza że dzisiejszego wieczoru pracuję i muszę
mieć czysty umysł. Aczkolwiek nie przyszłam tu tylko z myślą o pracy – chciałam też coś
uczcić. Mianowicie negatywny wynik testu ciążowego. Po tych kilku dniach stresu
natychmiast załatwiłam sobie wkładkę domaciczną. Wolałabym oczywiście nie wydawać tych
pieniędzy, ale trudno. I tak wyszło nieporównywalnie taniej niż dziecko. Tak więc żadnych
dzieci czy miesiączek w najbliższej przyszłości – a to coś, co zdecydowanie zasługuje na
uczczenie.
Pielęgniarka w przychodni wyjaśniła, że spóźniający się okres to najprawdopodobniej
objaw stresu. Wspomniała też o kilku innych niepokojących kwestiach, jak niedowaga – ale
to akurat nie dziwi, skoro z nerwów ledwie jestem w stanie coś przełknąć.
Mimo że dzięki karcie kredytowej Jamiego mogłabym kupić nowy samochód, muszę
ograniczać się do niezbędnego minimum. Jak tylko opuszczę jedno miejsce, nigdy więcej nie
korzystam z kart danego gościa, aby uniknąć ryzyka, że coś skojarzy i naprowadzi na mnie
gliny. Nie wiem, jakie jest prawdopodobieństwo wystąpienia takiej sytuacji, ale z paranoi wolę
już trzymać się swoich wypróbowanych metod.
– Rozpraszasz mnie, mam mnóstwo pracy – odpiera.
Rozglądam się na boki: ani żywej duszy. Mamy czwartek, godzinę pierwszą po południu.
Nie dość więc, że sam bar jest beznadziejny i ma przestarzały wystrój, to jeszcze barman
dorzuca do całokształtu trzy grosze swoją odpychającą postawą.
– Skąd ta niechęć do mnie?
– Masz aurę zdziczałego psa.
Zszokowana otwieram usta, po czym zaśmiewam się nerwowo.
– Zdziczałego psa? – powtarzam niewinnie. Nie czuję oburzenia, bo przecież to sama
prawda. Z grymasem irytacji opieram brodę na dłoni. – Rozwiń tę myśl.
Kładzie ręce na kontuarze i się nachyla.
– Brak ci kontroli i jesteś skłonna do destrukcyjnych zachowań.
– Pan psycholog, widzę – odpowiadam oschle.
– Po prostu umiem rozpoznać osobę oznaczającą kłopoty.
Ponownie celna uwaga z jego strony.
Kwituję to wzruszeniem ramion, po czym biorę kolejnego łyka.
Mierzy mnie wzrokiem w oczekiwaniu na odpowiedź. Kiedy popijam znowu, patrząc mu
prosto w oczy, kiwa głową, jakby przytakiwał własnym myślom.
– Boisz się. I dlatego jesteś niebezpieczna – kończy, a mnie rzednie mina, czym tylko
potwierdzam jego analizę.
Widząc to, cmoka i zsunąwszy powoli dłonie z kontuaru, odchodzi. By obsługiwać duchy,
jak mniemam, bo bar nadal zieje pustkami.
Tak przynajmniej mi się wydawało.
– Nie wiedziałaś, że w dzisiejszych czasach do drinków dołączają gratis sesje
terapeutyczne?
Niski głos z charakterystycznym akcentem zaskakuje mnie na tyle, że aż podskakuję
w miejscu. Nie jest to jednak akcent australijski, do jakiego zdążyłam się już przyzwyczaić.
Obracam się na stołku, zerkam na mężczyznę i natychmiast się odwracam.
– O nie. Od samego patrzenia na ciebie mogłabym zajść w ciążę. Odejdź.
Odchrząkuje.
– Czyż nie jest to swego rodzaju męski rytuał przejścia: zapłodnić dziewczynę i się zmyć?
Prycham.
– Wielu rzeczywiście tak myśli.
Mężczyzna siada obok mnie, roztaczając wokół zapach oceanu z domieszką drzewa
sandałowego. Jest ubrany w szorty kąpielowe i czarną koszulkę bez rękawów. A jaki typ
faceta nosi coś takiego bezkarnie? No taki z najbardziej apetycznymi ramionami, jakie
w życiu widziałam. Jest więc dokładnie takim typem, od jakiego trzymam się z daleka.
Preferuję mężczyzn w garniturach, pod krawatem i z drogimi zegarkami, zabezpieczających
swoje hipoteki, tak zapracowanych i zestresowanych, że zasypiają po piętnastu sekundach
tego, co uważają za seks.
W przypadku tego gościa natomiast… musiałabym się nieźle naharować, żeby go
wymęczyć. A kiedy już by mi się to udało, sama nie miałabym sił na nic więcej. Co czyni go
niebezpiecznym.
Przysuwam się do niego, prawie wciskając czubek nosa w jego wydatny biceps, po czym
wciągam głęboko powietrze. Aż mrużę oczy z przyjemności.
– I dobrze pachniesz. Serio, odejdź – mruczę.
Mimo to wciąż tkwi na miejscu.
Chwytam gniewnie swojego drinka, naprawdę zła na to, jaki jest kuszący. Zerkam jeszcze
na niego: urzeka mnie to, jak z irytacją kręci głową.
– Nie obwąchuj mnie.
Unoszę brwi. Nigdy nie umiałam unieść tylko jednej, a zawsze chciałam. Dodałoby to
kolorytu mojej odpowiedzi.
– No to odejdź.
Barman stwierdził, że jestem niebezpieczna, jednak to ten gość stanowi ucieleśnienie
niebezpieczeństwa. Ma krótko przystrzyżone włosy, jak malutkie kolce, które zapewne byłyby
niesamowite w dotyku, i piwne oczy z ciemną plamką w prawym. Mocno opalony, z ostro
zarysowaną szczęką pokreśloną delikatnym zarostem nadającym mu niemal bandycki
wygląd.
Ciało greckiego bóstwa?
Jest.
Może zrujnować mi życie w okamgnieniu?
Tak.
Rzuca groźne spojrzenia i sprawia wrażenie, jakby nienawidził całego świata?
Po prostu przeleć mnie już.
– Zmuś mnie – odbija, po czym gestem brody przywołuje barmana.
Wyzwanie pobrzmiewające w tonie jego głosu wywołuje ciarki na moich plecach, i to
pomimo całej zawartej w nim protekcjonalności.
Mimowolnie zaciskam uda, po czym odchrząkuję i mówię:
– Wolałabym nie zawstydzać cię na oczach innych.
Powoli kieruje na mnie wzrok. Na jego niedorzecznie przystojnej twarzy jawi się stoicki
spokój.
– Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto miałby się czegokolwiek wstydzić?
Zanim mogę odpowiedzieć, zjawia się barman, już nie taki hardy, by przyjąć zamówienie
tego dupka. Nawet nie prosi go o dowód.
Prycham z oburzenia.
Faceci. Wszyscy jednakowo beznadziejni.
Nachylam się do barmana.
– Przepraszam, ten człowiek… – Milknę i zerkam na bok. – Jak masz na imię?
– Enzo – odpowiada ochoczo, jak gdybym wcale nie zamierzała na niego naskarżyć.
Robię kwaśną minę. Ma zadziwiająco seksowne imię.
– Enzo mnie niepokoi – oznajmiam, patrząc na barmana i gestem głowy wskazując
winowajcę. – Boję się o swoje życie. – Następnie odwracam się szybko do Enza i dodaję: –
Przy okazji: jestem Jamie, dzięki, że zapytałeś. – Po tych słowach posyłam barmanowi
wymowne spojrzenie.
Ten jednak tylko przewraca oczami i odchodzi. Ramiona mi opadają, na co mój nowy
towarzysz zaśmiewa się niskim rechotem.
– On serio cię nie lubi.
– Wiem! – przytakuję, rozkładając ręce. – A przecież nigdy nie skrzywdziłam nawet
muchy.
Prawie się dławię tym ordynarnym kłamstwem. Na dodatek mój nastrój leci na łeb na
szyję, gdy przypominam sobie, że przecież żyję z krzywdzenia innych.
Enzo najwyraźniej zauważył tę zmianę w mojej postawie, bo skupia na mnie wzrok.
Przygląda mi się tak, że tylko pogłębia mój dyskomfort.
Poprawiam się na stołku z taniej, klejącej się do ud skóry.
– W takim razie ja się odsunę – uprzedzam go.
Podczas gdy on wciąż mierzy mnie wzrokiem, ja kieruję oczy na pustą szklankę przed
sobą. Zamieram tak w bezruchu, a Enzo pozwala, bym zanurzyła się w wirze myśli
szalejących w mojej głowie.
– Może lepiej napijemy się jeszcze po drinku?
***
Sawyer
– Dlaczego ludzie mówią, że czują się mali w obliczu wszechświata, a nigdy tego nie mówią,
patrząc na wodospady?
– Pewnie dlatego, że wodospady uznają za coś, nad czym można zapanować. Nie da się
natomiast zapanować nad wszechświatem.
Kontempluję jego odpowiedź z wysuniętą dolną wargą.
– Nad oceanami też nikt nie zapanował i jakoś też nikt tak nie mówi w odniesieniu do
nich.
Prycha kpiąco.
– Widocznie nigdy nie znaleźli się na środku oceanu.
Enzo wyciąga portfel, rzuca go na ziemię, po czym łapie koszulkę za głową i ściąga ją
jednym ruchem. Kiedy upuszcza ją na mokre skały, zasycha mi w ustach, ale za to
zaczynam czuć wilgoć w majtkach.
Zostaje w samych czarnych szortach pływackich, więc wyraźnie widzę wszystkie jego
mięśnie. Zaraz chyba padnę na kolana.
– Załóż, proszę, koszulkę z powrotem – błagam.
Mija mnie, kompletnie ignorując moją jak najbardziej rozsądną prośbę, i wskakuje na
główkę do wody w kotle eworsyjnym4. Choć ledwie musnął mnie ramieniem, mam wrażenie,
jakby po moim ciele przebiegały impulsy elektryczne. Jeśli wskoczę do wody za nim, zostanę
śmiertelnie porażona.
– Nie boisz się, że zrobisz sobie krzywdę?! – próbuję przekrzyczeć plusk wody, gdy on
wynurza głowę i zaczyna płynąć w stronę wodospadu.
Jego śniada, mokra skóra błyszczy w promieniach słońca.
Nie rozumiem, dlaczego mnie tu zabrał, aczkolwiek cieszę się, że wskoczył do wody,
ponieważ teraz, kiedy nie widzę jego mięśni, mogę przyjrzeć się dokładniej okolicy. A ta
zapiera dech w piersi. To niewielka, otoczona przez klify miejscówka z jasnozieloną
roślinnością, wrastającą aż w mieniącą się w słońcu błękitną toń. Przede mną zaś znajduje
się wielki wodospad, którego siła sprawia, że wibrują mi kości. Ze skał zwisają ciągnące się
na kilkadziesiąt stóp liany; kusi mnie, by jedną chwycić i przekonać się, jak to jest być
Tarzanem. Zawsze marzyłam o tym, żeby rozhuśtać się na czymś takim i wskoczyć do wody.
Zjednoczyć się z naturą i takie tam.
Enzo się odwraca, po czym spogląda na mnie w taki sposób, że aż serce zatrzymuje mi
się na moment.
– Wchodzisz?
– Ale obiecaj, że mnie nie tkniesz – odpowiadam.
– Obiecuję nie robić niczego, o co nie będziesz mnie błagać.
Po tym odwraca się ponownie i znika pod wodospadem.
Warczę i odrzucam głowę w tył. Odczuwam jednocześnie ulgę i złość, że nie złożył po
prostu zwykłej obietnicy. Ciągle wysyła mi niejednoznaczne sygnały.
Z pełnym rezygnacji westchnieniem ściągam koszulkę przez głowę i rozpinam jeansowe
szorty, które opadają swobodnie na ziemię. Na szczęście nauczyłam się, by pod spodem
zawsze nosić strój kąpielowy.
Przesuwam palcami po świeżym tatuażu na udzie. Minęło tylko kilka dni, więc wchodząc
do wody, ryzykuję infekcję, jednak jeszcze gorsza wydaje mi się perspektywa, że miałabym
się nigdy nie dowiedzieć, co się stanie, jeśli popłynę z Enzem za wodospad. Tak więc moją
jedyną mądrą decyzją dziś będzie rezygnacja z huśtania się na lianie. Trochę żałuję, że nie
zapytałam Enza, czy bezpiecznie byłoby wskoczyć do wody w stylu króla dżungli. Chociaż
sam zanurkował energicznie, to ze swoim doświadczeniem zapewne potrafi robić to
bezpiecznie nawet tam, gdzie jest względnie płytko.
Postanawiam zaryzykować: rozpędzam się i wskakuję na bombę, uderzając w taflę jak
prawdziwa debilka. Większość dziewczyn na moim miejscu zapewne weszłaby do wody
z gracją niczym modelki podczas sesji zdjęciowej, jednak moje życie jest zbyt mocno
obarczone niepewnością, bym rezygnowała z rzeczy, które naprawdę chcę zrobić. Jak na
przykład uwiedzenie najseksowniejszego faceta, jakiego kiedykolwiek widziałam za
wodospadem.
Ponownie warczę, zirytowana samą sobą. Wystarczyły dwie sekundy, żebym mu uległa.
Nie oszukujmy się jednak: od początku wiedziałam, że tak się stanie. Wychodzi więc na to,
że po prostu lubię okłamywać samą siebie.
Wynurzam się na chwilę, by zaczerpnąć powietrza, po czym znikam pod wodą i wpływam
za wodospad.
Jest tu tak ciepło, że mam wrażenie, jakby owinięto mnie rozgrzanym kocem w chłodny
dzień. Co za przyjemne uczucie… Aż dostaję gęsiej skórki.
Kiedy się wynurzam, zastaję Enza siedzącego na skale z jedną nogą przyciągniętą do
piersi i opartą na jej kolanie ręką, a drugą zanurzoną w wodzie. Na jego ciele błyszczą
krople, z których szczególnie jedna przykuwa moją uwagę: sunąca po idealnie
wyrzeźbionym brzuchu ku szortom.
Przełknąwszy ślinę, spoglądam mu w oczy, ale na wszelki wypadek pozostaję w wodzie.
Nie potrafię wyczytać z jego spojrzenia żadnych emocji, zupełnie jakby zamknął je w sobie
na cztery spusty; przez tę niewiedzę czuję się niepewnie.
– Zamierzasz mnie teraz zamordować? – pytam, choć mój głos niknie w przytłaczającym
szumie wodospadu.
Nikt nie usłyszałby moich krzyków.
– A czy ktoś by cię szukał? – odpowiada.
Uśmiecham się sardonicznie.
– Tak. Cały czas mnie szukają. – Nigdy nie zrozumie znaczenia tych słów. A nawet jeśli,
to będzie już dla niego za późno.
– Nie jest to zbyt popularne miejsce – wyjaśnia, wiodąc wzrokiem po mojej szyi, po czym
znów spogląda mi w oczy. – Trochę by zajęło, zanim by cię znaleźli.
Chociaż pocę się już z gorąca, jego odpowiedź – a raczej głos – wywołuje ciarki na moich
plecach.
Wzruszam ramionami.
– I tak nie chcę zostać znaleziona.
– Wygląda więc na to, że zabrałem cię w odpowiednie miejsce – mruczy, leniwie
przeciągając samogłoski.
No to nieźle się wpakowałam… Znowu balansuję na granicy życia i śmierci. Teraz jest to
jednak ten rodzaj niebezpieczeństwa, który wywołuje niekontrolowany uśmiech na twarzy,
dreszcz emocji, daje poczucie pełni życia – a gdy mija, zostawia cię pustą i osamotnioną.
– Chcesz wiedzieć, co o tobie pomyślałam w barze? – zagaduję.
– Że mógłbym zapłodnić cię samym spojrzeniem – przypomina ozięble, a jego słowa
rozniecają żar w moim podbrzuszu.
Choć nie chcę mieć dzieci, to ze wstydem przyznaję: tą uwagą obłędnie mnie podnieca.
To zupełnie tak, jakby celebryta, w którym się podkochujesz, wyraził chęć zapłodnienia cię.
Nieważne przy tym, czy chcesz dzieci, czy nie, i tak momentalnie robi ci się mokro
w majtkach.
Potrząsam głową, wciągając głęboko powietrze z nadzieją, że tlen choć trochę mnie
ocuci.
– Że mógłbyś zrujnować mi życie w jednej chwili – wyznaję, a ponieważ wydaje się nieco
zaskoczony, kwituję to uśmiechem.
– Dlaczego w ogóle sądzisz, że chciałbym się z tobą pieprzyć?
Auć.
Wzruszam ramionami, ignorując piekące z zawstydzenia policzki.
– Twierdzisz, że byś nie chciał?
Przygląda mi się badawczo przez chwilę.
Mam wrażenie, jakby wytrychem próbował dostać się do mojego umysłu i odkryć
wszystkie skrywane tam sekrety. Nigdy ich jednak nie wyjawię.
Wtem powoli kręci głową i oblizuje dolną wargę, a ja koncentruję wzrok na tym geście,
rozchylając usta i śliniąc się przy tym jak pies.
Opuszcza nogę, by zanurzyć ją w wodzie, po czym nachyla się w moją stronę. Pod
wpływem intensywności jego spojrzenia włosy stają mi dęba. Nie wiem, czy oczy świecą mu
w ten sposób, ponieważ czuje do mnie pociąg, czy może męczą go już moje pytania.
– Ty też zrujnujesz mi życie, ale na szczęście dla ciebie ja czuję się w takiej sytuacji jak
w domu.
Zbieram się w sobie, by podpłynąć bliżej, jednak nie na tyle, żeby mógł mnie chwycić. Nie
czuję się jeszcze dość pewnie. Nigdy nie byłam odważna.
– Co to znaczy? – pytam rozkojarzona przez kolejną spływającą mu po torsie kroplę.
– To, że jeśli ma do czegoś dojść, to dziś. Jedna noc.
Posyłam mu spojrzenie spod na wpół przymkniętych powiek. Czuję też spływającą mi
z brwi po policzku kroplę, co odbieram jako coś symbolicznego.
– Zgoda – odpowiadam ochrypłym z pożądania głosem. – Potem nigdy się już nie
spotkamy.
Zanim zdąży odpowiedzieć, znikam pod powierzchnią wody i podpływam do niego.
Wynurzając się, odgarniam dłońmi włosy do tyłu, a ogień płonący w jego piwnych oczach
niemal odbiera mi dech w piersi.
Z walącym jak młot sercem opieram ręce o jego kolana i unoszę się tak, aby nasze oczy
znalazły się w jednej linii. Wyraźnie się spina, ale nie odsuwa. Dopiero teraz mogę zobaczyć,
jak niezwykłe ma oczy: tęczówki w kolorze złocistego brązu zmieszanego z zielenią,
otoczone ciemną obwódką. Na prawej widnieje czarna plamka, jak gdyby przypadkowo
upuszczono na nią kroplę atramentu.
– Muszę mieć tylko pewność co do jednej rzeczy – oznajmiam, po czym zwilżam wargi
językiem, czemu uważnie się przygląda.
Następnie kieruje wzrok niżej, na piersi ściśnięte biustonoszem i ociekające wodą. Powoli
wraca spojrzeniem ku moim oczom, a ja z trudem łapię oddech na widok pierwotnej emocji
malującej się na jego obliczu: niemal zwierzęcego, a przy tym kurewsko orzeźwiającego
pożądania. Z zapartym tchem patrzę, jak zaciska pięści i pomimo pragnienia wciąż pozostaje
niewzruszony niczym posąg.
Przybliżając się do niego, szepczę:
– Mam już dość mężczyzn, którzy nie wiedzą, co robią. Tak więc pocałuj mnie najpierw.
Jeśli nie umiesz wyruchać mnie ustami, będzie to oznaczało, że i kutasem niewiele
zdziałasz.
Zaśmiewa się nisko i donośnie, a przy tym bez humoru, jakbym powiedziała mu właśnie,
że się go nie boję, choć trzyma mi nóż na gardle. Następnie raczy mnie okrutnym
uśmieszkiem, od którego wnętrzności skręcają mi się jak nasączona benzyną szmata, którą
ktoś zaraz podpali. W tej chwili uświadamiam sobie, że po tej nocy już nigdy nie będę taka
sama.
Kiedy przygryza dolną wargę, w prawym policzku znów robi mu się dołeczek. Wygląda,
jak gdyby powstrzymywał cyniczny uśmiech.
– Mam cię przelecieć ustami? Nie ma sprawy, maleńka. Ale potem zerżnę twoją cipkę.
Unosi rękę i muska palcami mój policzek oraz włosy. Zanurza je w nich, aż cała drżę od
tego ognistego dotyku. Samo otarcie się o jego skórę zamienia moje kości w galaretę.
Wtem chwyta mnie mocniej i szarpnięciem przyciąga ku sobie.
Wzdycham zaskoczona, nieomal tracąc równowagę.
– Jednocześnie jednak obiecałem, że zrobię tylko to, o co będziesz błagać – przypomina
wyzywającym tonem.
Jeszcze nigdy nie błagałam o kutasa. Nie musiałam, bo faceci są kurewsko prości.
Chociaż nie, to nieprawda. Zdarzyło się kilka razy, że któryś z nich przypadkowo natrafił na
mój punkt G, więc błagałam, żeby kontynuował to, co robi. Oczywiście za każdym razem bez
skutku…
– Proszę – mówię ochrypłym głosem.
Kręci tylko głową, a ja walczę z poczuciem odrzucenia. Przyglądam się z ukosa jego
sylwetce i zastanawiam, czy w ogóle jest o co błagać.
Zauważa wyraz mojej twarzy, na co wyciąga rękę i pewnie nakrywa mi dłonią łechtaczkę,
od czego momentalnie się wzdrygam.
– Nie jestem facetem, w którego się wątpi – oznajmia niskim tonem.
Potrafi odnaleźć łechtaczkę. Dla mnie to już coś.
Przygryzam wargę i przysuwam się bliżej, aż muskam ustami jego szczękę, sycąc się
tym, jak nieruchomieje.
– Proszę, Enzo. Potrzebuję cię – szepczę, ale tak, by w każdej sylabie wyraźnie słyszał
desperację.
Wydaje z siebie pomruk, jednak kiedy przysuwam usta do jego warg, odsuwa się.
Odmówiwszy mi ich smaku, chwyta mnie w talii i podnosi, dzięki czemu nie muszę już
opierać się na rozdygotanych ramionach. Następnie sadza mnie na skale, po czym sam
zsuwa się do wody i tak zamieniamy się miejscami.
Wiedzie dłońmi pod moimi kolanami aż do bioder i zdecydowanie mnie do siebie
przyciąga. Drapanie chropowatej powierzchni skały o skórę jedynie wzmaga pożądanie
iskrzące w moich zakończeniach nerwowych.
Ciepła woda paruje, otaczając nas kłębami, a wraz z nią w powietrzu unoszą się drobinki
wzbijane przez oddalony o jakieś pięć stóp wodospad. Gdy opadają mi na skórę,
intensyfikują doznania, od których mój oddech nabiera tempa. A może to po prostu Enzo,
spoglądający na mnie spod wyraźnych, łukowatych brwi i gęstych rzęs, mnie tak rozpala.
Chwyta palcem skraj stroju kąpielowego, tuż u szczytu ud, czym wprawia moje ciało
w drżenie tak intensywne, że aż dzwonią mi zęby. Wreszcie kieruje wzrok niżej i odsuwa mi
majtki na bok, całkowicie mnie obnażając.
Syczy przez zęby, a ja dziękuję Bogu, że akurat dzisiaj postanowiłam się wydepilować.
– Kurewsko ładniutka – mamrocze, by następnie powoli i delikatnie złożyć pocałunek na
mojej łechtaczce.
Jednocześnie zerka mi w oczy. Wciągam gwałtownie powietrze, ale on się odsuwa, przez
co ogarnia mnie rozczarowanie.
– Takiego pocałunku pragnęłaś? – drażni się ze mną, jednak po chwili wraca między moje
nogi, jak gdyby przyciągał go magnes.
– Nie – jęczę. – Stać cię na więcej.
– Czyżby? – pyta wyzywająco. – Na przykład na co? Na to, by użyć języka?
Tuż po tym, gdy wypowiada te słowa, wysuwa język, którym pieści przez chwilę
łechtaczkę, by zaraz schować go ponownie.
Warczę i mimowolnie przysuwam ku niemu biodra, desperacko próbując wziąć to, czym
tak okrutnie mnie kusi.
– Dokładnie – odpowiadam z pomrukiem.
Czuję, jak nogi zaczynają mi drżeć, a myśl o tym, co Enzo może mi zrobić, napełnia
podbrzusze wzbierającym podnieceniem oraz wywołuje mrowienie w cipce.
– Właśnie tak – dopowiada, po czym ponownie liże łechtaczkę.
Tym razem jednak robi to wolniej, aż wzdrygam się z rozkoszy.
– Nie przestawaj – dyszę i odrzuciwszy głowę w tył, rozchylam szerzej nogi.
Gdy spełnia moją prośbę, wydaję z siebie kolejny jęk, który odbija się echem od skalnych
ścian. Krąży zmysłowo językiem, jak gdyby wyobrażał sobie, że to ostatnia taka okazja
w życiu.
Oczywiście chciałabym zasmakować jego języka w swoich ustach, bo już wiem, że jak
najbardziej potrafi całować. I nie mam nawet cienia wątpliwości, że pieprzyć się również
potrafi.
Mrukliwym głosem mówi:
– Smakujesz lepiej niż najsłodsze wino. Mógłbym spijać twoje soki w nieskończoność.
Z drżącym sercem napieram biodrami na jego usta, podczas gdy on przysysa się do mnie
jak desperat do butelki wody znalezionej na pustyni. Swoim lekkim zarostem tylko wzmaga
moje doznania, przez co pragnę go jeszcze bardziej. Kiedy zaczyna ssać łechtaczkę,
wydobywa tym ze mnie przeciągły jęk, po którym wysapuję jego imię, na co ożywia się
niczym rozkwitający kwiat.
Żyły jego ramion pęcznieją, a mięśnie się napinają, kiedy przysuwa mnie jeszcze bliżej
i nakrywa ustami całą łechtaczkę, jak gdyby nie mógł się mną nasycić.
– Rozchyl je szerzej, bella5, pragnę cię całej.
Wykonuję polecenie, unosząc kolana najwyżej, jak mogę, a Enzo wiedzie językiem po
mojej cipce, by zaraz zanurzyć się w jej ciasnym wejściu i eksplorować je zachłannie, aż całe
wypełniające mnie podniecenie gromadzi się w tym jednym punkcie. Z kimś innym nie
czułabym się w takiej sytuacji tak komfortowo, ale z Enzem pragnę jedynie więcej i więcej.
Gdy tylko ponownie nakrywa ustami łechtaczkę, ssąc ją gwałtownie i omiatając językiem,
mimowolnie złączam nogi, przez co prawie zgniatam mu głowę udami. Oczy odpływają mi
w głąb czaszki, a wszystko wokół robi się niewyraźne, jak za mgłą, ponieważ wszystkie moje
zmysły skupiają się na zalewającej mnie fali doznań wywołanych jego nieustępliwymi ustami.
Mięśnie nóg coraz mocniej mi się napinają, ale bynajmniej z tym nie walczę. Nie mogę –
jestem zbyt pochłonięta tą nieustającą rozkoszą, by przejmować się czymkolwiek więcej.
Wbijam mu paznokcie w głowę i jeden za drugim wyduszam z siebie bezdźwięczne okrzyki.
Narastający od dłuższej chwili orgazm osiąga właśnie szczyt wraz z erupcją totalnej
rozkoszy.
Jedną ręką rozchyla mi uda, po czym drugą przesuwa po mojej cipce – jedyne
ostrzeżenie przed tym, zanim zaraz zanurza w niej dwa palce. Zakrzywia je i zaczyna mnie
nimi pieprzyć.
Czuję, jakbym miała zaraz stracić kontrolę nad pęcherzem, ale wrażenie to niknie
natychmiast w odmętach kolejnego zbliżającego się orgazmu. Wtem odnajduje ten czuły
punkt, od którego pieszczenia ciemnieje mi przed oczami. Enzo nie przestaje ani nie gubi go
nawet na moment.
Zatracam się całkowicie.
Pozostaje mi jedynie dusić się tą euforią i głucho walczyć o choć odrobinę tlenu. Zupełnie
zniewolona ekstazą, wydaję z siebie niemy krzyk. Bezwolnie zamykam oczy i nagle czuję,
jakby coś we mnie pękło. Każdą częścią mojego ciała czuję przypływ ekstatycznej fali
orgazmu, od której mam wrażenie, jak gdybym dosłownie eksplodowała. Dopiero kiedy
znajduję się na skraju utraty przytomności, moje płuca wreszcie się otwierają, pozwalając mi
wypuścić donośny krzyk.
– Kurwa… – odzywa się tuż przy moim ciele Enzo, jednak kontynuuje swój atak palcami.
Zerkam na jego rękę, którą pokrywa obfita ilość płynu. Jestem jednak zbyt opętana tym,
co mi robi…
Och, Boże, niech tylko nie przestaje.
– Boże, Enzo… – szlocham, targana spazmami, podczas gdy on z całych sił stara się
utrzymać mnie w miejscu.
Cofa palce i zastępuje je językiem, spijając łakomie moje soki, a kiedy już się nasyca
i odsuwa głowę, dusza się we mnie zapada, styrana najintensywniejszym orgazmem, jakiego
kiedykolwiek doświadczyłam.
– To… – dyszę zziajana – bynajmniej nie było normalne.
Wciąż dygoczą mi nogi, a ciałem co rusz wstrząsają delikatne spazmy – echo ostatniego
szczytowania.
Enzo podnosi się i przysuwa do mnie.
Dopiero po jakiejś chwili wzrok wyostrza mi się na tyle, bym zobaczyła, że twarz ma całą
pokrytą płynem, a oczy płoną mu pożądaniem.
Rumienię się.
– Czy ja…? – urywam, zbyt zawstydzona, by powiedzieć to na głos.
Nigdy wcześniej nie miałam wytrysku, tymczasem okazało się to dokładnie tak
nieziemskie, jak mówią.
– Owszem – potwierdza niskim, spragnionym tonem. – A teraz chcę zobaczyć, jak
dochodzisz w ten sposób na moim kutasie. – Nachyla się nade mną i szepcze: – Nie
przestanę, dopóki tego nie zrobisz.
O kurwa. Czyżbym śniła? Od kiedy to istnieją faceci pragnący dać dziewczynie więcej niż
jeden orgazm?
Pociąga za sznureczek trzymający górę mojego stroju kąpielowego, odsłaniając piersi.
Słyszę głęboki pomruk wybrzmiewający w jego wnętrzu, kiedy nakrywa je swoimi wielkimi
dłońmi. Trąca nabrzmiałe sutki kciukami, czym wydobywa ze mnie urywany jęk.
– Piękne – dyszy.
Przygryzam wargę, popatrując na niego spod na wpół przymkniętych powiek. Patrzy na
mnie, jakby miał do czynienia z dziełem sztuki, od czego robię się jeszcze bardziej
rozochocona.
Zwilżam usta, po czym mówię cicho:
– Dziękuję. Sama je wyhodowałam.
Nie podejmuje jednak rozmowy, a zamiast tego przywiera do jednej i chwyta zębami
sutek.
Z gwałtownym westchnieniem wyginam plecy tak, aby naprzeć piersią na jego usta.
Pieszczoty językiem, jakimi mnie obdarza, sprawiają, że mimowolnie zamykam oczy.
Warczy i zabiera się za drugą pierś. Ściska mnie mocno, a ja rozkoszuję się
świadomością, że zostawi mi ślady. Tak, chcę obudzić się rano cała posiniaczona. To będzie
pierwszy i ostatni raz, kiedy mnie dotknie, więc pragnę zachować sobie jakieś dobre
wspomnienia, zanim wszystko zrujnuję.
Wtem odsuwa się z cmoknięciem, po czym mówi:
– Cholera.
– Co? Co się stało? – dziwię się, rozglądając się w poszukiwaniu źródła tej nagłej reakcji.
Czyżby mu opadł? Chryste, ależ to byłby pech: znajdujesz faceta ruchającego się jak
bóstwo… o ile w ogóle mu stanie.
– Nie mam prezerwatyw – wykrztusza wreszcie i zaczyna się odsuwać, ale go
przytrzymuję.
– Wiem, że jesteśmy nieznajomymi, ale zapewniam cię, że nie mam żadnych chorób
i stosuję antykoncepcję.
Marszczy brwi i wykrzywia twarz w grymasie niezadowolenia.
– Nie pieprzę się bez gumek.
– To po co mnie tu ściągnąłeś? Dlaczego nie mogliśmy pójść do ciebie albo do hotelu?
– Bo wyglądałaś, jakbyś potrzebowała ucieczki. Nie planowałem się z tobą ruchać.
– Och… – wzdycham i odchrząkuję nerwowo. – No to niezłą ucieczkę mi zorganizowałeś.
Na jego twarzy pojawia się cień dołeczków w policzkach, aż mam ochotę zrobić coś, żeby
tylko wydobyć je na powierzchnię.
Sunie powoli wzrokiem po moich krągłościach, a mnie po raz pierwszy dopada jakaś
niepewność. Poczucie nieadekwatności. Jak gdyby dostrzegł grzechy, które pokrywają moje
ciało niczym ropa.
– Może ten jeden raz… – mamrocze niejako do siebie.
Wciągam wargi między zęby i z niecierpliwością czekam na to, co postanowi. Gdy
wreszcie unosi oczy, serce niemal mi się zatrzymuje. Ależ on wydaje się cholernie…
zasadniczy.
– Zrujnujesz mnie – powtarza.
Zgadza się.
– Wcale nie.
A przynajmniej nie w taki sposób, w jaki mu się wydaje.
– Kłamiesz.
Tak.
– Nie będziesz w tym jedyny, pamiętasz? – przypominam mu z nutką szczerości.
Owszem, zniszczę go, a później się za to znienawidzę. Jeszcze bardziej niż dotychczas.
ROZDZIAŁ 4
Sawyer
– Ja też jestem czysty – oznajmia szorstko. – Zdejmuj je – żąda, wskazując na swoje szorty.
Ogarnia mnie ulga i mrowienie w odrętwiałych kończynach, kiedy zahaczam kciukami
o jego szorty i ściągam je najniżej, jak mogę. Enzo kopnięciem odrzuca je na bok, po czym
przysiada przede mną na piętach, a ja robię wielkie oczy.
Jest nie tylko długi, ale i niesamowicie gruby, z żyłami ciągnącymi się na całej długości.
– Nie ma mowy – odzywam się, kręcąc głową. – Nie. Absolutnie. Zmieniam, kurwa,
zdanie. – Wskazuję na niego palcem. – Przebijesz mi tym płuco.
Unosi brwi, a w jego oczach rozpala się mieszanka rozbawienia i pożądania.
– Użyję tylko końcówki – proponuje złowieszczo, choć wyraźnie go to bawi, jednak nie na
tyle, by zrobiły mu się dołeczki w policzkach.
Mimo to serce i tak mi szaleje.
Mierzę go wzrokiem, emanując niepokojem, podczas gdy on rozwiązuje moje majtki
i zdejmuje je całkowicie. Następnie chwyta mnie za biodra i przyciąga. Oplatam go prawie
pozbawionymi sił nogami i obejmuję za szyję, a gdy muska kutasem moje wejście, wciągam
gwałtownie powietrze.
Wiedzie dłonią między moimi piersiami, po krtani, aż zatrzymuje ją na szczęce i gładzi
kciukiem moje usta.
– Już nie mogę się doczekać – mówi ochryple, wywołując kolejną falę dreszczy.
Podniecenie spowija mój umysł tak gęstą mgłą, że ledwo rozumiem jego słowa.
– Słucham…? – szepczę półprzytomna i urywam z jękiem, ponieważ właśnie odnalazł ten
czuły punkt tuż pod moim uchem.
– Samą końcówką. Tylko tyle dostaniesz.
Przygryzam wargę, zarówno podekscytowana, jak i rozczarowana. Już teraz wiem, że za
chwilę zapragnę go w całości i zapewne nadal będzie mi mało.
– Zamierzasz sprawić, bym znowu błagała, prawda? – pytam.
Odsuwa się, aby spojrzeć mi w oczy. Pożądanie wije się w nich niczym węże w gnieździe.
– Nie, bella, zamierzam sprawić, że sama weźmiesz ode mnie to, czego pragniesz. Jeśli
chcesz podporządkować sobie drapieżnika, musisz być silniejsza.
Nachyla się, by potrzeć ustami o moją szyję, aż lecą iskry.
– Jeśli więc pragniesz poczuć mojego kutasa w całości w swojej słodkiej, małej cipce, to
lepiej bądź na to gotowa.
Zamiast odpowiadać, opuszczam rękę i chwytam go za fiuta. Zaciska zęby i napina
szczęki. Sprawia wrażenie, jakby miał zaraz eksplodować, a kiedy jego główka przesuwa się
po mojej cipce, uświadamiam sobie, że sama również jestem blisko szczytu.
Naprowadza mnie na siebie, emanując niecierpliwością i pragnieniem, a ja wzdycham
ciężko, gdy wchodzi samą końcówką. To mi jednak nie wystarczy. On mimo to zatrzymuje się
i choć próbuję opuścić się na niego bardziej, stawia opór, mocniej zaciskając dłonie na moich
biodrach.
– Tylko tyle dostaniesz – przypomina stłumionym głosem z kpiącą intonacją.
Dobra. Skoro tak chce pogrywać, to proszę bardzo.
Przysuwam się do niego, by go pocałować, ale odwraca głowę.
– Nie waż się mnie całować – ostrzega.
No proszę, mamy tu czyjegoś niewiernego partnera.
Odrzucenie boli jak użądlenie osy, ale nie pozwalam, by zbiło mnie to z tropu. Wędruję
więc ustami wzdłuż linii jego żuchwy, a dłońmi w dół torsu, sycąc się dotykiem napiętych
mięśni. Ma ciało godne boskiego uwielbienia, więc myśl, że spędzę z nim tylko tę jedną noc,
jest jak tortura.
– Chyba zapominasz, że potrzebujesz ode mnie czegoś więcej, żeby dojść, podczas gdy
ja wcale nie potrzebuję ciebie – mówię przyciszonym głosem.
Po tych słowach łapię go za gardło i układam plecami płasko na skale, uwalniając się
z uścisku. Trzyma głowę uniesioną nad wodą i patrzy na mnie, kompletnie zaskoczony.
Ja jednak już prostuję plecy. Dłońmi sunę po swoim ciele, powoli, zmysłowo, a on wiedzie
za nimi oczami niczym kobra obserwująca swojego zaklinacza.
Ależ to łatwe.
Kiedy trącam palcami już rozpaloną łechtaczkę, wydaję z siebie jęk i lekko odchylam
głowę w tył, aby pokazać Enzowi, jak mi dobrze.
Warczy z głębi piersi, ale się nie boję. Siła człowieka nie tkwi jedynie w mięśniach, ale i w
umyśle. A umysły mężczyzn… są wyjątkowo łatwe do opanowania.
Kręcę biodrami, uświadamiając mu, co traci, a przy tym coraz mocniej pocieram
łechtaczkę. Drugą rękę kładę sobie na piersi i intensywnie ją ugniatam, dzięki czemu widzę
już na horyzoncie swój szczyt.
– Kurwa – wydusza z siebie.
Znów kładzie mi ręce na biodrach i stopniowo zacieśnia chwyt.
– Och, Enzo – jęczę, a jego dłonie wiotczeją.
Nie wiem, czy z zaskoczenia, czy po prostu trudno mu zebrać siły z pożądania. Sadowię
się całkowicie na jego kutasie, tłumiąc jęk bólu, na co z jego ust wydobywa się ryk, co tylko
wywołuje wredny uśmieszek na mojej twarzy. Dyszę ciężko, czekając, aż moje ciało
dostosuje się do jego rozmiaru. Choć jestem skrajnie rozpalona i mokra, niewiele to pomaga.
– Boli, bella?
– Jesteś taki duży – odpowiadam z trudem.
W jego piersi rozbrzmiewa dudniący pomruk. Chyba powoli traci nad sobą kontrolę.
– I weźmiesz mnie całego – wypala.
Z zagryzioną dolną wargą, poprawiam się na nim. Opieram stopy na skale po bokach
i szeroko rozchylam nogi, jakbym nad nim kucała. Obserwuje mnie, gdy łapię równowagę na
jego twardym niczym stal brzuchu.
Pod takim kątem będzie miał doskonały widok na to, jak pochłonę go całego.
Unoszę się tak, aby napierał na mnie samą końcówką, po czym osuwam zdecydowanie,
aż odrzuca głowę w tył, muskając włosami taflę wody.
Krzyczę, ale tym razem już nie z bólu.
– Tak – zachęca i unosi głowę ponownie. – Tak mnie ujeżdżaj, grzeczna dziewczynka.
Kiedy powtarzam ruch, oczy same mi się zamykają, a po chwili łapię równomierne tempo,
od którego przechodzą mnie ciarki. Gdyby ten facet był moim królestwem, zasiadłabym na
jego tronie już na wieczność.
Enzo, zgrzytając zębami, opiera się na łokciu, podczas gdy drugą ręką chwyta mnie za
kark i przyciąga ku sobie. Dzięki temu mogę idealnie ocierać się łechtaczką o jego ciało, co
kwituję gardłowym jękiem.
– Właśnie tak – mruczy. – Dokładnie, bella. Cazzo, quanto mi fai godere6.
Nie mam pojęcia, co to znaczy, ale – Jezu – sam sposób, w jaki mówi te słowa, powinien
być nielegalny. Przyprawi mnie tym o zawał.
Unoszę się ponownie i uderzam o niego raz za razem, aż w pewnym momencie w moim
podbrzuszu formuje się cyklon.
Enzo dołącza do mnie w tej jeździe, pracując biodrami tak, abyśmy złączyli się we
wspólnym rytmie. Rozchyla usta, ściąga brwi i wbija wzrok między moje nogi. To najbardziej
ociekający erotyzmem widok, jakiego doświadczyłam. Rozstanę się z nim z prawdziwym
żalem.
– Chodź tutaj – chrypi.
Ręką wciąż położoną na moim karku przyciąga mnie bliżej, bym się na nim ułożyła
i oparła kolanami po jego bokach.
Sam też ugina kolana, a następnie zapiera się stopami o skałę i na chwilę przerywa ruch.
Moje usta zawisają tuż nad jego wargami. Jestem jak zakładniczka.
Patrzy na mnie z jakimś diabelskim błyskiem w oczach.
– Gotowa?
Nie.
– Tak – szepczę.
Na jego ustach pojawia się delikatny uśmieszek, ale zanim mogę poczuć satysfakcję
z wywołania go, on chwyta mnie za biodra i wchodzi na całą długość.
Nagle robię wielkie oczy i wzdycham, zaskoczona niewielką, choć intensywną zmianą
pozycji. Natychmiast zapominam o jego uśmiechu.
Oczywiście nie daje mi nawet chwili wytchnienia. Trzyma mnie z całych sił, pieprząc
równie mocno.
Opieram się rękami o mokrą skałę i wydaję serię przerywanych okrzyków, które wybija ze
mnie kolejnymi pchnięciami. Czuję na uchu jego gorący oddech.
Muska je zmysłowo ustami.
– Nadal myślisz, że dasz mi radę? – pyta napiętym i zbolałym z wysiłku oraz przyjemności
głosem.
Boże, nie.
Przez wzbierający we mnie orgazm, kradnący całą moją uwagę, nie jestem w stanie mu
odpowiedzieć.
– Wiesz, co myślę? Skoro tak kurewsko dobrze sobie ze mną radzisz, chciałbym
zobaczyć, czy nadal byłabyś taka harda po kilku godzinach takiego ujeżdżania mnie.
Tego bym nie przeżyła.
Moje jęki powoli przeradzają się w krzyki, a skalne podłoże zaczyna ranić mi kolana. Ból
jednak tylko wzmaga odczuwaną rozkosz.
Enzo zanurza dłoń w moich włosach, ściska mocno i odchyla mi głowę w tył, odsłaniając
szyję, do której zaraz dopada zębami. Wywołuje tym kolejny krzyk.
Przed oczami migają mi gwiazdy. Jestem tak kurewsko bliska kolejnej eksplozji.
– Enzo… – błagam.
– Podnieś się – nakazuje, a ja robię, co każe.
Prostuję plecy i opieram się dla równowagi o mięśnie jego brzucha.
– Dotknij się, bella. Pieść swoją łechtaczkę, niech poczuję, jaka jesteś ciasna, gdy
dochodzisz.
Podczas gdy on kontynuuje pchanie, ja wędruję dłonią do ud i na łechtaczkę, którą
zaczynam mocno pocierać. Odrzucam głowę w tył, powtarzając jego imię, jak gdyby to
właśnie on ją pieścił. Kiedy najmniej się tego spodziewam, układa płasko dłoń na moim
podbrzuszu i zdecydowanie naciska. Zupełnie nieprzygotowana na nową falę doznań,
prawie opadam na niego ponownie. Teraz czuję go o wiele intensywniej i znów mam
wrażenie parcia na pęcherz.
– O Boże, Enzo, zaraz dojdę – dyszę.
Wydaje z siebie niski pomruk, którego zwierzęcy charakter wywołuje dreszcz na moich
plecach.
– Nie wymieniaj mojego imienia i Boga w jednym zdaniu, bella – upomina szorstkim jak
skała pod nami głosem. – Jedno to świętość, a drugie to uosobienie deprawacji.
Wsuwa mi dłoń w usta i zahacza palce o dolne zęby, aby przyciągnąć moją uwagę.
Posyła mi nikczemny uśmieszek.
– Zgadnij, które opisuje mnie.
Chciałabym odpowiedzieć, ale jedyne, co jestem teraz w stanie z siebie wydusić, to
okrzyk będący reakcją na zalewający mnie rozjuszonymi falami orgazm. Zacisnąwszy zęby
na jego ciele, eksploduję, aż ciemnieje mi przed oczami. On natomiast zsuwa mnie z siebie,
dzięki czemu z ulgą pokrywam mu brzuch płynem, spazmatycznie dygocząc.
Wstydziłabym się, gdybym w takim momencie czuła cokolwiek więcej ponad tę euforię.
Jedną ręką cały czas trzyma moją żuchwę, a drugą ponownie mnie na siebie
naprowadza. Wznawia pchanie, czym na nowo rozpala uczucie błogości, które przeradza się
niemal w ból.
Przyspiesza ruchy, nie dając mi zapanować nad ciałem. Czuję, jak nabrzmiewa wewnątrz.
Wtem odchyla głowę i z donośnym warknięciem wybucha we mnie niczym wulkan. Wypręża
się przy tym, a na jego rozedrganych ramionach oraz szyi ukazują się wydatne żyły.
Wciąż czując fale ekstazy, ocieram się o niego z pomrukiem, czym przyciągam jego
wzrok.
Oczy dosłownie mu płoną.
– Kurwa, wydrenuj mnie do ostatniej kropli. Weź wszystko, maleńka. To nic trudnego.
Przyciąga mnie ku sobie za żuchwę, jakbym była rybą na haczyku. Ślinię się, a ten widok
tylko dolewa oliwy do ognia jego pożądania. Opieram mu ręce na masywnych barkach. Moje
dłonie wyglądają na nich na tak niewielkie, że odbieram to jednocześnie jako coś
pozytywnego i negatywnego.
Przygląda się moim ustom, jak gdyby rozważał, czy mnie nie pocałować. Nie robi tego
jednak. Poprzestaje na długim spojrzeniu w oczy, podczas gdy oboje powoli schodzimy
z haju po jednym z najbardziej intensywnych doświadczeń mojego życia. Nigdy nie
poznałam faceta, który patrzyłby na mnie tak, jak Enzo. Czuję się, jakby ułożył mnie na stole
i rozciął skalpelem, aby przyjrzeć się mojej sczerniałej duszy.
Wreszcie puszcza, aż ledwo jestem w stanie zamknąć usta na czas, aby ściekająca
z nich ślina nie spadła mu na twarz. Przygryzam wargę, sycąc się widokiem jego
rozszerzonych nozdrzy.
Nie unika mojego spojrzenia, ja natomiast nie czuję się aż tak pewnie. Mam wrażenie, że
to nieco zbyt intymne lub dociekliwe i jeśli będzie wpatrywał się dostatecznie długo,
dostrzeże we mnie wszystko, co najgorsze, a przez to zrozumie, jak źle trafił.
Odwracam więc wzrok, wyginając usta w beztroskim uśmiechu.
– To było…
– Nie obrażaj mnie, sprowadzając to do jednego słowa – wtrąca niskim, szorstkim
głosem.
– W porządku – odpowiadam prosto. Schodzę z niego, wzdrygając się na dotyk jego
lepkiej spermy pokrywającej wnętrze moich ud. Kolejna rzecz sprawiająca wrażenie zbyt
intymnej. – Nie zrobię tego.
– Dobrze.
Wciąż patrzy, a we mnie nagle budzi się instynkt i chęć ucieczki.
– Wróć ze mną do domu – mówi, jak gdyby to wyczuwał.
Zwykle czuję ulgę, kiedy mężczyźni mnie do siebie zapraszają, ale tym razem towarzyszy
mi wyłącznie smutek, aczkolwiek zbyt słaby, by przyćmić desperackie pragnienie przetrwania
i sprawić, bym odmówiła.
– Chętnie.
ROZDZIAŁ 5
Sawyer
Promienie porannego słońca przebijają się przez zasłony w mieszkaniu Enza. Czuję się,
jakby chciały mnie ukarać, ponieważ bynajmniej nie jestem w nastroju na słoneczko i tęczę.
Z ciężkim sercem ostrożnie siadam i zwieszam nogi z krawędzi łóżka.
Enzo pochrapuje cicho obok, odkryty do połowy, z twarzą zasłoniętą ramieniem.
Trudno mi to przełknąć. Idealnie wyrzeźbione, muskularne ciało pełne żłobień
i wypukłości, na których widok śliniłam się całą noc. I jeszcze ta bezbłędna, układająca się
w literę „v” linia bioder, prowadząca do tej śmiertelnie niebezpiecznej broni znajdującej się
między jego nogami.
Zasnęliśmy dopiero kilka godzin temu. Moje ciało przy każdym ruchu przeszywa ból.
Podobnie jak moje wnętrze.
Był wczoraj bezwzględny i nienasycony. Jego palce oraz język dotykały mnie
w miejscach, których nikt nigdy nie dotykał, aż na samą myśl o tym rozpalają mi się policzki.
Będzie mi ciebie brakowało, ale moje przetrwanie jest ważniejsze.
Prostuję się, po czym ostrożnie wstaję z łóżka. Pospiesznie zbieram swoje ciuchy i je
wkładam. Rzuciwszy jeszcze jedno spojrzenie na Enza, podnoszę jego niedbale rzucone
spodenki. Po chwili grzebania w kieszeniach wyławiam z jednej portfel: gładki, czarny,
skórzany – idealnie oddający jego osobowość.
Enzo Vitale. Trzydzieści cztery lata. Urodzony dwunastego listopada.
Czyli skorpion. Boże, dopomóż.
Prezentuje się równie smakowicie na papierze, jak i w rzeczywistości.
Nigdy nie kradnę żadnych rzeczy, bo zbyt łatwo to zauważyć. Zamiast tego po prostu
robię zdjęcie, by ostatecznie schować portfel z powrotem w kieszeni. Zanim wychodzę
z pokoju, z sercem bijącym jak dzwon, zerkam na niego ostatni raz. Czuję się źle, robiąc to
akurat jemu. I w ogóle to robiąc…
Zamknąwszy za sobą drzwi, przechodzę przez salon do kuchni.
Ma piękny dom. Mnóstwo bieli i ciemnych, drewnianych belek rustykalnych, ciągnących
się w górę ścian oraz na suficie. Zaskoczyło mnie to, jak dobry Enzo ma gust, jeśli chodzi
o wystrój wnętrz. Niemal tak bardzo jak jego samego to, że nie mam odruchu wymiotnego.
Idąc na palcach, otwieram po kolei każde drzwi, aż wreszcie znajduję kopalnię złota: jego
gabinet.
Proste drewniane biurko, czarny skórzany fotel, a na ścianach kilka infografik z rekinami.
Ścianę za biurkiem pokrywa regał pełen książek. Zapewne same publikacje naukowe.
Nabuzowana adrenaliną, podchodzę do biurka i zaczynam szperać w szufladach. Nie
znajduję jednak nic wartościowego, aż…
Najniższa jest zamknięta na klucz.
A więc to tam znajdę to, czego potrzebuję. Na szczęście zawsze mam przy sobie wsuwkę
– noszę ją nasuniętą na sznureczek górnej części stroju kąpielowego. Zdejmuję ją, po czym
prostuję i wsuwam w zamek. Opanowałam tę sztukę niemal do perfekcji, więc już po niecałej
minucie bezszelestnie otwieram szufladę.
Nieruchomieję na chwilę w oczekiwaniu na jakikolwiek niepokojący dźwięk, a chwilę
później zaczynam przeglądać zawartość. Kiedy zauważam kartę z napisem „Repubblica
Italiana” w nagłówku oraz jakimiś numerami i literami poniżej, serce mi przyspiesza.
Wyciągam telefon z tylnej kieszeni, aby wpisać te dane w Google. Dokument nazywa się
tessera sanitaria, ale nie mam pojęcia, czym właściwie jest. Zawiera jego imię i nazwisko,
a także datę i miejsce urodzenia. Zgaduję, że to coś w rodzaju ubezpieczenia zdrowotnego,
a więc dokładnie to, czego szukam.
Znajduję również jakieś papiery dotyczące firmy o nazwie CBRV. Jest adres, a Enzo
figuruje w nich jako jej właściciel.
Z głębokim poczuciem winy robię zdjęcia wszystkich dokumentów, zamykam szufladę
i wychodzę z pomieszczenia.
Modlę się, by pomyślał, że po prostu zapomniał ją zamknąć… jednak dobrze wiem, jak
będzie. I właśnie dlatego zrobię wszystko, aby już nigdy nie spotkać Enza Vitalego.
***
Głośne walenie w drzwi gdzieś niedaleko sprawia, że serce niemal wyskakuje mi z piersi.
Jestem właśnie w trakcie rozjaśniania odrostów. Rzucam więc szczotkę do miski i chwytam
broń leżącą w umywalce. Pod wpływem adrenaliny momentalnie wyostrza mi się wzrok.
Z rwanym oddechem wyglądam przez wejście do łazienki i spoglądam na drzwi mojego
pokoju hotelowego.
Spodziewam się, że zaraz wpadną, by wyprowadzić mnie w kajdankach, jednak czas mija
i nic się nie dzieje. Mimo to jestem daleka od tego, żeby się uspokoić.
Biorę głęboki wdech i odwracam się w stronę lustra. Nie patrząc sobie w oczy, odkładam
broń z powrotem.
Zdobyłam ją oczywiście nielegalnie. Po prostu nie mogłam się powstrzymać. W Stanach
kupiłam jedną dla ochrony przed typem spod ciemnej gwiazdy, ale musiałam ją zostawić –
nie wypuściliby mnie z nią z kraju. Tutaj natomiast przepisy dotyczące posiadania broni są
tak skrajnie restrykcyjne, że kupno jej przez kogoś w mojej sytuacji graniczy
z niemożliwością.
Pewnego razu, kiedy przechodziłam obok strzelnicy, wpadłam na głupi pomysł: jakiś facet
właśnie skończył strzelanie i włożył zamykany na kłódkę kufer wraz z podobnie
zabezpieczoną amunicją do bagażnika swojego samochodu. Ukryłam się więc za pobliskim
drzewem, podczas gdy on wrócił do budynku, mamrocząc coś, że musi się wysikać. W tym
zamieszaniu zapomniał zamknąć auto.
W tamtym momencie w ogóle nie myślałam, po prostu zadziałałam. Podeszłam do wozu
na palcach, otworzyłam bagażnik i zabrałam oba kuferki. Choć do hotelu miałam niedaleko,
przez całą drogę serce waliło mi jak opętane. Potem musiałam naturalnie znaleźć sklep
z narzędziami, aby kupić coś, co pozwoliłoby mi otworzyć oba te cholerstwa. Kiedy jednak
miałam już broń w dłoni, odetchnęłam z ulgą.
Wypuściwszy powoli powietrze z płuc, wyjmuję szczotkę z miski i trzęsącymi się dłońmi
kontynuuję nakładanie rozjaśniacza. Mój naturalny brąz znów zaczął dawać o sobie znać,
więc – jak co kilka miesięcy – uczyniłam pozbycie się go swoją życiową misją. Nie cierpię
tego robić, ale mój styrany skalp chyba już przywykł do tej procedury.
Skończywszy, wyrzucam pustą miskę wraz ze szczotką do śmieci. Cały pokój wali
rozjaśniaczem, aczkolwiek da się tu wyczuć również inne zapachy, właściwe raczej jakiemuś
laboratorium, a nie pomieszczeniu mieszkalnemu.
Następnie biorę ze stojącej na toalecie popielniczki wciąż płonącego papierosa i się
zaciągam. Oczywiście tak, aby nie spojrzeć sobie w oczy w lustrze. W ciągu dwudziestu
minut, po których ma zadziałać rozjaśniacz, wypalam jeszcze jedną fajkę oraz wypijam
ćwierć butelki wódki. Nie powinnam pić, ale alkohol to jedyne, co potrafi stłumić ten
nieprzenikniony smutek dręczący moje wnętrze.
Rozbieram się i wchodzę pod zapyziały prysznic, by zmyć chemikalia z głowy. Czuję się
powolna i ociężała. Nie wiem jednak, czy to przez wódkę, czy to po prostu przytłacza mnie
życie.
Gdy już prawie kończę, alkohol zaczyna działać, przez co wszystko wokół się chwieje.
Mam wrażenie, jakbym znalazła się w startującym właśnie statku kosmicznym.
– Kurwa – bąkam, opierając się o ścianę dla równowagi.
Zakręcam wodę, wychodzę spod prysznica i biorę ręcznik, którym się owijam. Jest
przyjemnie drapiący. Znacznie lepszy niż te delikatne, puchate badziewia. Zimne krople
opadają mi z włosów na ciało, aż dostaję gęsiej skórki. Wyciągam białą koszulkę bez
ramiączek i szorty do spania, po czym zakładam je na jeszcze wilgotne ciało.
Ponieważ kabina prysznicowa znajduje się naprzeciwko umywalki, gdy tylko spoglądam
w lustro, widzę w nim gapiącego się na mnie Kevina.
Jedyne, co mamy wspólnego, to niebieskie oczy i szeroki uśmiech. Wdał się w ojca z tymi
swoimi sztywnymi, prostymi włosami, okrągłymi oczami i wydatnym nosem. Ja natomiast
przypominam matkę: burza loków i elfickie rysy. Tak czy siak, nie ma to żadnego znaczenia.
Oczy zawsze są najgorsze, bo ilekroć patrzę na siebie w lustrze, widzę jednocześnie jego
twarz.
– Spierdalaj – warczę na swoje lub jego odbicie.
Odpowiada uśmieszkiem, czym tylko pogłębia moją złość.
W połowie opróżniona butelka wódki stoi na skraju umywalki.
Chwyciwszy ją za szyjkę, pociągam konkretny haust. Jakby kwas spływał mi przez gardło.
Ale przynajmniej pomaga zapanować nad wymiotami, na które właśnie mi się zbierało.
– Wiesz co, czasami żałuję, że nie pożarłam cię, kiedy byliśmy jeszcze w brzuchu mamy
– mówię, po czym biorę kolejny łyk.
Z rozbawieniem wyobrażam sobie tę scenę.
Co poradzić, skoro aż tak mnie wkurwia ten pojebany uśmieszek, tak przecież podobny
do mojego.
Z warknięciem chwytam broń i celuję w Kevina. Łzy napływają mi do oczu, a on
wyszczerza się jeszcze bardziej. Drażni się ze mną. Nie mam pojęcia, gdzie on się teraz
podziewa. Nie przeszkadza mu to jednak w dręczeniu mnie. Zawsze był w tym mistrzem –
nawet na odległość.
– Nie masz prawa tego robić – wykrztuszam. – Nie masz prawa wygrać. Ja wygrywam.
Nie ty.
Ręka mi się trzęsie, gdy tak patrzę na niego spode łba. Wtem jedna z łez uwalnia się
i spływa po policzku.
Zawsze się wściekał, kiedy płakałam. Nigdy nie rozumiał, dlaczego jest mi przez niego tak
smutno.
Co jest, nie kochasz mnie, pętaku?
– Nie – prycham. – Ja cię nienawidzę.
Eee, wcale tak nie myślisz.
– NIENAWIDZĘ CIĘ! – wykrzykuję z całych sił, czując napływ krwi do twarzy i intensywną
pracę przepony.
Przysuwam lufę do lustra, dokładnie tam, gdzie znajduje się jego głowa.
Nienawidzisz mnie tylko dlatego, że mnie przypominasz. Jesteśmy tacy sami. W dodatku
tylko ja będę cię kochać za to, jaka jesteś naprawdę.
Kręcę głową, torturowana przez zjawę w lustrze.
– Nigdy nie dasz mi spokoju, co?! – wołam łamiącym się z rozpaczy i poczucia porażki
głosem.
Zupełnie nie myśląc, kieruję broń ku sobie, napierając zimną lufą na skroń. Twarz Kevina
wykrzywia grymas wściekłości, ale przynajmniej nie słyszę już jego głosu. Jedyne, co
rejestruję, to dzwonienie w uszach, kiedy mój palec drży na spuście.
Przecież nie stałoby się nic złego, gdybym odeszła. Nikt by nie zauważył. Nikogo by to nie
obeszło. Jestem jak niewielka iskierka, która zgasłaby równie szybko, jak się pojawiła. O co
ja w ogóle walczę? Jeśli nie o to, by utrzymać się przy życiu dla kogoś innego, to jaki sens
ma trzymanie się go dla samej siebie, skoro ja nawet nie chcę istnieć?
Podczas gdy Kevin wciąż się wścieka, z mojego gardła wyrywa się piskliwy śmiech. Nie
ma go tu, ale jeszcze nigdy nie czułam z nim tak bliskiej więzi.
– Tego się nie spodziewałeś, co? – Wytykam go palcem, jak gdybym zrobiła go
w kompletnego balona. Rozlewam przy tym nieco wódki na podłogę. – Nie możesz znieść
myśli, że mogłabym się zabić, ponieważ ty sam chciałbyś mnie wykończyć – mówię. Przez
łzy płynące mi strumieniami po twarzy widzę niewyraźnie. – Nie jestem w stanie tego zrobić
– zawodzę. – Bo ostatecznie i tak stałoby się to z twojego powodu.
Żołądek mi się skręca, ale nie mam siły, by odwrócić wzrok. Patrzę, jak Kevin powoli
znika. Słyszę jednak wyraźnie słowa, które rzuca mi na pożegnanie.
Byliśmy razem od samego początku, pętaku. Nigdy nie pozwolę ci się ode mnie uwolnić.
***
Zdycham.
Pot spływa mi z czoła, gdy przeglądam swój najnowszy przestępczy łup przy
wydobywających się z radia subtelnych dźwiękach Swimming in the Moonlight Bad Suns.
Wpatruję się w złocisty prostokąt z danymi Enza. Czekałam półtora tygodnia, ale wreszcie
zatwierdzono moją nową kartę kredytową. I chociaż powinnam się cieszyć, że znowu mam
z czego żyć, czuję tylko obrzydzenie. I gorąco. W Starej Zosi padła klimatyzacja, więc
gorąco tu jak w wulkanie. Bo teraz to mój dom. Gdy tylko karta przyszła pocztą na adres
hotelu, wyniosłam się stamtąd. Zresztą na dłuższy pobyt i tak nie wystarczyłoby mi gotówki,
a na dodatek dostałam tam jeszcze pokrzywki.
Wzdycham ciężko, ocierając krople potu, które spływają mi do oka, wywołując pieczenie.
Nagłe piknięcie telefonu wyrywa mnie z zamyślenia. Po dźwięku poznaję, że dostałam e-
mail.
Serce podchodzi mi do gardła. Nie muszę nawet sprawdzać, by wiedzieć, kto to. Chociaż
mój mózg drze się wniebogłosy, bym to olała, biorę telefon do ręki i otwieram wiadomość.
Dałabyś już sobie spokój, pętaku, i przestała okłamywać siebie i innych na temat tego, co
się stało. Tyle czasu uciekasz, a mogłaś już dawno zmierzyć się z tym, co zrobiłaś jedynej
osobie, która cię kochała.
Po prostu… zrób to dla Kevina.
Przynajmniej tyle jesteś mu winna.
Garrett
Skurwiel.
Warczę, po czym kasuję wiadomość, a następnie siadam i wyłączam silnik wozu.
Po kilku sekundach wychodzę na zewnątrz, na prażące słońce, i z trzaskiem zamykam za
sobą drzwi. Minąwszy kilka drzew, odnajduję drogę gruntową, która poprowadzi mnie do
miasta.
Poznałam Garretta po tym, jak Kev wstąpił do akademii policyjnej. Mieliśmy po
dwadzieścia lat. Zaczął zwracać się do mnie tym samym przezwiskiem co do Kevina, a ja za
każdym razem, gdy je widzę, mam ochotę wydrapać sobie oczy. Odkąd zniknęłam, przysyła
mi e-maile, błagając, bym wróciła i „zmierzyła się z tym, co zrobiłam”.
To tylko kolejny gliniarz, który wolał wierzyć mojemu bratu zamiast mnie. Bo dlaczego
miałoby być inaczej? Wiadomo przecież, że słowo gliniarza jest więcej warte niż słowo
cywila. Nawet jeśli ten cywil to jego siostra bliźniaczka.
Gdy z kwaśną miną docieram na przystanek autobusowy, zastaję na nim Simona. Nawet
nie zauważyłam, że dotarłam aż tutaj. Zupełnie jakbym szła na autopilocie prowadzącym
mnie do mojego jedynego przyjaciela w tym mieście. Nie mam tu przecież nikogo innego,
z kim mogłabym się spotkać albo pogadać.
Nagle czuję falę ciepła w piersi i zaczynam biec ku niemu.
– Simon! – wołam, machając energicznie ręką.
Gdy mnie dostrzega, uśmiecha się lekko i odmachuje.
– Tęskniłam za tobą. Dawno cię nie było – zagaduję, siadając obok. – Gdzie się
podziewałeś?
Zaśmiewa się, aż cały drży. Jego śmiech nie wydobywa się tylko z ust, lecz z głębi piersi.
– Moja była żona też ciągle mnie o to pytała. Pewnie dlatego się ze mną rozwiodła. Zdaje
się, że nie jestem w stanie usiedzieć dłużej w jednym miejscu.
Uśmiecham się.
– Rozumiem cię, Simonie, wierz mi. Może powinna była po prostu do ciebie dołączyć?
Macha ręką.
– E tam, życie w drodze nie jest dla każdego. Natomiast ty, mała, jesteś taka jak ja. Od
razu poznałem, że wędrowniczka z ciebie.
Uśmiechnięta, przytakuję skinieniem.
– Fakt, ja też nie potrafię wytrzymać długo w jednym miejscu.
Przygląda mi się przez chwilę, po czym wkłada rękę do kieszeni i wyjmuje papierosa.
– Jest też między nami pewna różnica, wiesz? Bo ja zawsze pędziłem ku czemuś,
szukałem czegoś, czego nigdy nie mogłem znaleźć. Podejrzewam jednak, że z tobą jest
inaczej: ty przed czymś uciekasz.
Mój uśmiech niknie. Wyciągam do niego rękę.
– Daj mi to.
Rechocząc, oddaje papierosa.
Wkładam go do ust, po czym nachylam się, by Simon mi go zapalił. Zaciągnąwszy się
głęboko, pytam:
– Skąd to wiesz?
Odpowiada dopiero po tym, jak sam zapalił swojego i zaciągnął się kilka razy.
– Przypominasz trochę zwierzę zagonione w kozi róg. Nerwowa, z udręką wymalowaną
na twarzy. Jakbyś mogła w każdej chwili, bez ostrzeżenia ukąsić i uciec.
Marszczę brwi. Austin, tamten barman, też porównał mnie do zwierzęcia.
– Najwyraźniej wcale nie jestem aż tak tajemnicza, jak mi się wydawało – mamroczę,
biorąc kolejnego bucha.
– Skarbie, oblekasz się w swoje problemy tak, jakbyś nie miała nic innego na własność.
– Auć – mamroczę, choć mimo wszystko znów się uśmiecham. – Może właśnie na tym
polega mój wdzięk? W końcu każdy chciałby pomóc takiej zbłąkanej owieczce, prawda?
– Bzdura – odpiera. – Ludzie mają gdzieś twoje problemy. Jedyne, na czym im zależy, to
tak cię urobić, żebyś wpasowała się w ich standardy: tu wygładzić, tam oszlifować, aż będą
mieć pewność, że sami się tobą nie skaleczą. Tymczasem twoje problemy bynajmniej nie
znikają.
– Tako rzekł mędrzec – stwierdzam donośnie, czym zwracam na siebie uwagę kilku
przechodniów. – Jeśli ja jestem zdziczałym psem, to ty jesteś mądrą sową.
Kolejny wybuch śmiechu. Nawet mnie robi się przyjemnie i nieco się odprężam. Simon
nie jest zainteresowany rozwiązaniem moich problemów, ale mimo to potrafi mnie pocieszyć.
Nawet jeśli tylko odrobinę.
– A jak tam tatuaż? Goi się ładnie?
Szczerząc się od ucha do ucha, pokazuję mu udo.
– Jest doskonały. Chcę kolejny.
– W porządku, ale zaczekajmy z tym na odpowiedni moment, dobrze?
Znów patrzę na niego z konsternacją.
– Skąd będę wiedziała, że to akurat ten moment?
Klepie mnie po nodze.
W tej samej chwili przed przystankiem z piskiem zatrzymuje się autobus, ale żadne z nas
się nie podnosi.
– Po prostu będziesz.
ROZDZIAŁ 6
Enzo
Ladra7.
Kładę płasko dłoń na szorstkiej skórze samicy żarłacza białego, pływającej pode mną.
Porusza się w wodzie pełnymi gracji ruchami. Jest spokojna i nie zważa na fakt, że trzymam
się jej płetwy. Między zębami zakleszczył się jej kawałek plastikowej sieci, jednak zanim jej
pomogę, musi się oswoić z moją obecnością. Coś takiego nigdy nie powinno znaleźć się
w paszczy żadnego zwierzęcia.
Nie przeszkadzałoby mi natomiast, gdyby owa sieć owinęła się na szyi pewnej osoby.
Jebana. Złodziejka.
Wciąż myślę o jednym: jak łatwo dałem się podejść, a co gorsza, przecież sam wpuściłem
ją do swojego domu.
Obudziwszy się po spędzonej z nią nocy, od razu poczułem przypływ adrenaliny. W jakiś
sposób po prostu wiedziałem, że coś odjebała. A kiedy zorientowałem się, że zniknęła, moja
obawa tylko się potwierdziła.
Cały dzień zajęło mi dojście do tego, co zrobiła, bo w końcu nie ukradła mi niczego
z portfela ani nie tknęła sejfu. Gdy sprawdziłem gabinet i znalazłem otwartą szufladę biurka,
zrozumiałem, że to coś bardziej wyrafinowanego niż zwykła kradzież – wszystko bowiem
leżało na swoim miejscu. Dopiero po kilku dniach pojąłem, o co chodziło. Sprawdziłem wtedy
swoje konto w banku i zobaczyłem, że wydano mi nową kartę kredytową, mimo że o żadną
nie wnioskowałem.
Suka ukradła moją tożsamość.
Od tamtego zdarzenia minęło kilka tygodni, przez które nieustannie sprawdzałem stan
konta. Spodziewałem się, że wszystko od razu wyda, ale tak się nie stało. Może to tylko
kwestia czasu… Za cholerę nie wiem, o co jej chodzi. Siebie też nie rozumiem – wszak nie
poprosiłem o zablokowanie konta ani nie zgłosiłem niczego na policję.
Jeszcze.
Nigdy nie czułem takiej wściekłości, aż sam siebie zaskakuję. Gdybym nie potrafił tak
dobrze panować nad emocjami, moje dzisiejsze wejście do wody mogłoby okazać się
śmiertelnie niebezpieczne. Rekiny bowiem wyczuwają tego typu napięcie u innych istot. Tak
więc niekontrolowane, podwyższone tętno w takiej sytuacji byłoby jak obwieszenie się
flakami foki.
Mimo to tli się we mnie tak wielka furia, że gdybym musiał, podjąłbym walkę z tą
dwutonową bestią. To, czy bym wygrał, to już inna kwestia. Problem jednak w tym, że nie
chcę walczyć z rekinem. Chciałbym natomiast udusić tę małą syrenkę, która mnie oszukała.
Chryste… I pomyśleć, że zastanawiałem się, czy nie zaproponować jej kolejnego
spotkania.
Tak czy inaczej, w tej chwili muszę przestać o niej myśleć i skupić się na tej piękności
przede mną. Skręca w lewo, zarzucając ogonem, przez co na moment tracę równowagę.
To tutaj odczuwam największy spokój – pływając wraz z najniebezpieczniejszym
stworzeniem matki natury.
Głaszczę ją tuż obok płetwy, aby się uspokoiła. Potem powoli zsuwam się ku jej paszczy,
cały czas gładząc dłonią ciało. Jest dość masywna, jak na swoje ponad trzynaście stóp
długości. Skórę ma pokrytą bliznami po kopulacji, co czyni ją znakomitym obiektem badań.
Nieczęsto można spotkać tak dojrzałe samice.
Nieustannie nadzorując mowę ciała rekina, chwytam plastikową sieć i ostrożnie zsuwam
ją z jego zębów. Następnie puszczam płetwę, aby zwierzę mogło swobodnie odpłynąć, sam
zaś kieruję się ku drabince znajdującej się jakieś dziewięć stóp ode mnie. Przejdę po niej na
drugą stronę okrągłej zagrody, w której rekin przebywa podczas badań.
Gdy tylko wynurzam głowę, zauważam Troya, z którym prowadzę tę działalność. Czeka
na mnie przykucnięty przy drabince.
– Wszystko gra, Zo?
Nienawidzę, gdy tak mnie nazywa.
Rude włosy ma spięte w kok, a całą jego twarz pokrywają piegi kontrastujące
z niebieskimi oczami.
– Nie nazywaj mnie tak, dupku – odpowiadam.
– Cały dzień chodzisz podminowany. Aż dziw, że cię nie użarła. Już szykowałem sieć,
żeby wyłowić to, co by z ciebie zostało.
– A może nakarmimy ją tobą? – odpieram, po czym wychodzę z wody i ochlapuję go.
Zaśmiewa się jedynie. Już się przyzwyczaił do moich zachowań.
– Wypuszczamy ją? – pyta, wpatrując się w rekina krążącego wewnątrz przestronnej
zagrody.
Pracujemy w ośrodku, który zbudowałem samodzielnie od zera, gdy udało mi się
pozyskać fundusze rządowe – Centrum Badań nad Rekinami „Vitale”. Dzieło mojego życia
i jednocześnie wielki przywilej.
To obszerne laboratorium umiejscowione kilkaset mil od brzegu. Można się tu dostać
wyłącznie za pomocą łodzi lub śmigłowca, co uważam za jedną z mocniejszych stron tego
miejsca. Przypomina nieco oazę pośrodku pustyni.
Na powierzchni wody znajdują się głównie pomosty otaczające cztery obszerne zagrody
dla rekinów. Jest też lądowisko dla śmigłowców oraz przystań dla łodzi – co jakiś czas
odwiedzają nas inni naukowcy, z którymi dzielimy się odkryciami. Same badania prowadzimy
zaś w pomieszczeniach ulokowanych pod wodą.
Niewiele wiadomo na temat zwyczajów godowych żarłaczy wielkich, toteż ich badanie jest
jednym z najważniejszych aspektów mojej kariery. Gdy tylko mamy okazję, zwabiamy rekiny
do zagród, a po badaniach wypuszczamy z wpiętymi w płetwę identyfikatorami, dzięki czemu
możemy je śledzić i dowiedzieć się więcej o ich życiu.
– Tak – odpowiadam.
– Strasznie jesteś dziś markotny. Bardziej niż zwykle. Płaszczka8 dziabnęła cię w dupę?
Powieka drga mi z irytacji wywołanej tym beznadziejnym żartem, ale wtedy przypominam
sobie, że żarty Troya zawsze takie są.
Ten mężczyzna towarzyszył mi od samego początku studiów. Choć bywa upierdliwy, jest
znakomitym biologiem morskim i podchodzi do swojej pracy z taką samą pasją jak ja.
– Skradziono mi tożsamość – wyjaśniam krótko. Nie chcę za bardzo o tym gadać, ale
jestem zbyt wściekły, by to w sobie dusić.
Troy robi wielkie oczy, przez co wygląda jak postać z kreskówki. Schodzi tuż za mną po
metalowych schodach.
Słońce odbija się blaskiem od mojej mokrej skóry. Szczerze mówiąc, wolałbym wrócić do
wody, gdzie panuje chłód i jebana cisza.
– Co ty gadasz? Dałeś się nabrać na jakiś e-mailowy przekręt, stary pryku?
Wzdycham.
Jestem od niego starszy zaledwie o rok, ale uwielbia postrzegać mnie jak skamielinę.
– Nie – odszczekuję.
I na tym poprzestaję. Nie potrafię zmusić się do wyznania mu prawdy, że oszukała mnie
dziewczyna. Troy wypominałby mi to do końca życia – raczej swojego, bo z pewnością
w którymś momencie po prostu wrzuciłbym go związanego do wody, by odzyskać spokój.
Najchętniej jednak utopiłbym Jamie, czy jak jej tam na imię. Założyłbym się o ostatniego
dolara, że wcale się tak nie nazywa. Czy zatem „Jamie” to jeszcze jedna jej ofiara?
Jezu.
Pocieram mocno głowę dłonią, a dotyk krótkich niczym kolce włosów nieco koi moje
zszargane nerwy. Czuję, jak wrząca we mnie nienawiść zatruwa wszelkie pozytywne
wspomnienia związane z tą kobietą.
Kurwa, serio mam ochotę zrobić jej krzywdę, a co gorsza – pieprzyć ją w trakcie. Tamtej
nocy jej ciało było tak uzależniające… Do tego stopnia, że nie mogłem się od niej oderwać
prawie do rana. W dodatku nadal jej pragnę, za co wściekam się na samego siebie.
– Wszystko się ułoży, brachu – zapewnia Troy, wyczuwając moje wzburzenie.
Dobrze wie, że nie powinien mnie teraz prowokować, bo znajduję się na skraju
wytrzymałości, a nie chciałbym wyżywać się na kimś postronnym.
Potakuję więc głową i kieruję się ku niewielkiej cementowej kabinie z wymalowanym
czarną farbą logo CBRV. Jest to tak naprawdę szyb windy, którą zjadę prawie sto stóp pod
powierzchnię wody do laboratorium i do końca dnia będę obserwował transmisję z kamery
umieszczonej na samicy rekina, przemierzającej właśnie błękitny ocean.
– Racja, wszystko się naprostuje. Załóż jej identyfikator, a potem wypuść z zagrody. –
Wydaję polecenie, wskazując ręką samicę, z którą pływałem. – Mamy sporo materiału do
przejrzenia.
Troy salutuje mi złośliwie, po czym znika, by zrobić, co kazałem.
Wciskam gwałtownie guzik otwierający drzwi windy.
Zrobię wszystko, żeby odzyskać tożsamość. Nie zamierzam jednak czekać, aż pomoże
mi w tym prawo. Sam ją, kurwa, znajdę.
***
Podeszwy stóp niemal drętwieją mi od piasku. Dziś już piąty raz przemierzam plażę,
szukając Jamie. Jeśli więc mi się uda i ją uduszę, nikt nie będzie miał wątpliwości co do
moich zamiarów.
Minęły ponad trzy tygodnie, odkąd się z nią pieprzyłem, ale szukam jej zaledwie od
dwóch dni. Oczywiście mam tę ponurą świadomość, że mogła już dawno wyjechać z miasta,
ale mimo to się nie poddaję.
Port Valen to niewielkie nadmorskie miasteczko. Jamie zaś wspomniała przelotnie, że
dopiero przyzwyczaja się do oceanu, tak więc – oprócz baru, gdzie się poznaliśmy – plaża
jest jedynym miejscem, gdzie mógłbym jej szukać.
Jakaś kobieta w bikini koloru królewskiego błękitu i okropnym słomkowym kapeluszu
zaczyna iść w moją stronę. Uśmiecha się promiennie.
– Nie – wypalam, na co natychmiast się zatrzymuje, a jej uśmiech topnieje niczym lody na
słońcu i po kilku sekundach zamienia się w grymas pogardy.
I tak nie zwracam już na nią uwagi, ponieważ właśnie zauważyłem źródło całego swojego
gniewu.
Ecco la mia piccola ladra9.
Spaceruje po plaży w jaskrawozielonym bikini i rozpiętych jeansowych szortach, spod
których wyłania się dolna część stroju kąpielowego. Jej gibkie ciało jest prawie całe
odsłonięte, a opalona skóra wyraźnie kontrastuje z jasnymi, sięgającymi za ramiona lokami.
W tym słońcu wydają się niemal promieniować, gdy delikatna bryza zwiewa niesforne
kosmyki na jej twarz.
Wygląda na zmęczoną, a nawet smutną, ale tym razem nie dam się nabrać na te bzdury.
To właśnie przez tę aurę zainteresowałem się nią tamtej nocy. Choć nieustannie się
uśmiechała i raczyła mnie swoim poczuciem humoru, tak naprawdę w ogóle nie sprawiała
wrażenia szczęśliwej czy beztroskiej. I dlatego mi się spodobała. Przyciągnął nas do siebie
mrok tkwiący w naszych wnętrzach. Niebezpieczna mieszanka, o czym boleśnie się
przekonałem.
Jak tylko ją dostrzegam, ruszam w jej kierunku, jednak zamiast dopaść do niej i chwycić
ją za szyję tak, jak chciałem, idę całkowicie odprężony i pełen opanowania.
Po chwili nasze spojrzenia się spotykają. Rozgląda się na boki i robi wyraźnie spięta.
W jej głowie na pewno rozlega się szaleńczo wyjący alarm, podpowiadający, by rzuciła się
do ucieczki. Jeśli faktycznie tak zrobi, wtedy rzucę się na nią, mając gdzieś, że ludzie wokół
patrzą.
Nie robi tego, lecz zmusza się, by również spokojnie do mnie podejść. Zapewne ma
nadzieję, że jeszcze nie zauważyłem jej małej zbrodni. Dobrze, bo zamierzam ją utwierdzić
w tym błędnym mniemaniu.
– Myślałem, że już nie chcesz mnie widzieć – odzywam się jak gdyby nigdy nic, kiedy jest
już dostatecznie blisko.
Wymusza uśmiech, który nie dociera do jej oczu. Jej zdenerwowanie widać jak na dłoni.
Wyczuwam je tak samo, jak robią to rekiny.
– Wygląda na to, że nie mogłam się opanować – odpowiada z niespokojnym śmiechem. –
Nie musimy czuć się niezręcznie. W końcu już widzieliśmy się nago. Dla żadnego z nas nie
było to nic nadzwyczajnego. Nie przeszkadza mi, jeśli oboje pójdziemy w swoją stronę.
Co za cholerne kłamstwo.
Unoszę brew.
W normalnych okolicznościach napawałbym się tym, jak przytłacza ją ta sytuacja, ale jej
słowa niemal doprowadzają mnie do szału. Nie potrzebuję, by łechtała moje ego. A do tego
jeszcze kłamie…
Za chuja nie rozumiem, jaki ma w tym cel. Przecież to był najlepszy seks w jej życiu. Nie
musi tego mówić, bym o tym wiedział. Przemoczona pościel mojego łóżka i jej
zaczerwieniona twarz z wymalowanym na niej szokiem były wystarczającym dowodem.
– „Nic nadzwyczajnego”? – dopytuję.
Kolejny nerwowy śmiech.
– Nie komplikuj tego, Enzo.
– Dobrze – przytakuję – nie będę przypominał ci o twojej najlepszej nocy życia. Ciekawi
mnie tylko, czy chciałabyś również przeżyć najlepszy dzień swojego życia?
Marszczy brwi i spogląda na mnie, jakby czekała na dalsze wyjaśnienie. Wciąż rozgląda
się dokoła, jak gdyby spodziewała się ekipy filmowej, która zaraz wyskoczy i powie jej, że
jest w ukrytej kamerze.
Cierpliwie czekam, aż się namyśli.
– To chyba niezbyt dobry…
– Nie chodzi o seks, Jamie. Obiecuję też, że nie będę zadawał ci osobistych pytań.
I tak usłyszałbym w odpowiedzi same kłamstwa.
Mruga kilka razy.
– W takim razie co miałoby uczynić ten dzień tak wyjątkowym?
– Rekin.
– Chyba się naćpałeś – stwierdza, po czym wybucha sceptycznym śmiechem, który
wydaje się prawie szczery.
Aż przez moment sprawia wrażenie takiej… niewinnej. Kolejny fałsz.
– Boisz się?
– A kto by się nie bał?
– Ja.
Robi kwaśną minę.
– No tak, w sumie racja.
– Będę cię pilnował – zapewniam.
Szczerze – dopilnuję, by rekiny nie stanowiły dla niej zagrożenia.
To ja nim będę.
ROZDZIAŁ 7
Sawyer
Wiem, że popełniam błąd, a mimo to idę za Enzem na przystań, gdzie czeka na nas wielka
łódź. Karta kredytowa z jego nazwiskiem, którą mam w tylnej kieszeni, parzy mnie w tyłek.
Jedyny głos, jaki w tej chwili słyszę, należy do Kevina.
Często mnie łajał. Szczególnie po śmierci rodziców. Mogę sobie tylko wyobrażać, co
powiedziałby teraz, widząc, że idę gdzieś z prawie nieznanym mi mężczyzną. A najgorszy
w tym wszystkim jest fakt, że to ja odgrywam tu rolę przestępczyni. Pozwolenie Enzowi na
to, aby dokądkolwiek mnie zabrał, to przesada. Nawet jak dla mnie. Mimo to jestem zbyt
kurewsko samolubna, by odejść.
Zatrzymujemy się na końcu pomostu.
Enzo odwraca się do mnie, podczas gdy ja przyglądam się łodzi.
Jest piękna, błyszcząco biała z wymalowanym niebieską farbą imieniem „Johanna” na
burcie. Po obu stronach ciągną się rzędy iluminatorów. Mam pewność, że wewnątrz bez
trudu zmieściłaby się sypialnia, albo i dwie. Najbardziej jednak rzuca mi się w oczy
umocowana przy rufie klatka, a dokładniej klatka do nurkowania z rekinami.
– Oczekujesz, że wejdę do tego czegoś? – pytam, wskazując na to miniwięzienie.
– Jeśli czujesz się dość odważna – rzuca niskim, acz nieco złowieszczym tonem.
W jego oczach pojawia się błysk, ale za cholerę nie umiem go rozczytać.
Kiedy go zobaczyłam, spodziewałam się natychmiastowej konfrontacji. Byłam już gotowa
wszystkiego się wyprzeć, tymczasem on zachowuje się tak, jakby nie wiedział o moim
wybryku.
Większość ludzi, którym skradziono tożsamość, orientuje się, gdy jest już za późno. On
najwyraźniej również nie ma jeszcze żadnego powodu, by mnie podejrzewać – w końcu nie
zabrałam niczego z jego domu, a otwarta szuflada to nic takiego. Kto by przypuszczał, że
chodzi akurat o kradzież tożsamości?
Wyluzuj, Sawyer. Nawet nie wygląda na rozgniewanego.
Chociaż to akurat nie do końca prawda. Twarz Enza znaczy nieustanny grymas…
czegoś; coś jakby maska zapewniająca mu tlen. Jak sam twierdzi, łatwiej mu w ten sposób
trzymać innych na dystans i mieć święty spokój.
Niemniej wyprawa z nim na środek oceanu, gdzie nie będę miała dosłownie żadnej
możliwości ucieczki, to zdecydowanie jeden z moich głupszych pomysłów. Właściwie
całkiem pojebany.
Przez tę głęboko wrzynającą się w mój umysł myśl, znów dopada mnie poczucie winy. Co
prawda nie odnoszę wrażenia, by coś mi groziło ze strony Enza, niemniej jednak robię się
mocno podenerwowana.
Wykonuję krok w tył.
– Sama nie wiem… – mówię niepewnie.
Choć patrzy na mnie w milczeniu, wyraźnie wyczuwam jego rozczarowanie. I jak typowa
osoba, której w młodości rodzice odmawiali uwagi i pochwał, szukam teraz ich substytutu
u tego człowieka.
Kurwa.
– Dam ci całusa w nagrodę – mamrocze głębokim, uwodzicielskim tonem.
Opieram ręce na biodrach. Nie podoba mi się, jak kusząco to brzmi.
– Nie spodziewałam się czegoś tak wyjątkowego – odpieram. – Dlaczego nie chciałeś się
ze mną całować?
Wiedzie po mnie piwnymi oczami, po czym zwilża usta językiem i mówi:
– Nigdy z nikim się nie całuję. Jeszcze nie poznałem kobiety, która zasługiwałaby na tę
formę intymności z mojej strony.
Unoszę brwi ze zdziwienia.
Ktoś tu miał chyba niezdrową relację z mamusią…
Wtem uświadamiam sobie, że w pewnym sensie go rozumiem: ja też nienawidzę się
całować z moimi ofiarami. I to z tego samego powodu. Niemniej całowanie zawsze
wydawało mi się czymś naturalnym w momencie, gdy gość nadziewa mnie na swojego
kutasa. Z drugiej strony postawa Enza pozwoliła mi wykorzystać jego usta na kilka
ciekawych sposobów.
– Chciałeś powiedzieć: nigdy dotąd – zauważam. – Twierdzisz, że mnie pocałujesz, jeśli
wsiądę na łódź?
Po chwili milczenia przytakuje:
– Si.
– Kłamiesz – ripostuję, mrużąc oczy, a po jego twarzy znów przebiega jakaś
nieodgadniona emocja, która znika równie szybko, jak się pojawiła.
– Istnieje tylko jeden sposób, by się przekonać – rzuca oschle.
– Myślisz, że pocałunek z tobą jest wart wejścia do tej klatki?
– Si – odpowiada bez namysłu, całkowicie pewny siebie.
Mimowolnie wybucham śmiechem i na chwilę robi się nawet miło.
Enzo zawiesza wzrok na moich ustach, przyglądając się im, jakby patrzył w kryształową
kulę mającą za chwilę ukazać mu jego przyszłość.
– Niewiele osób miało okazję doświadczyć czegoś takiego, Jamie.
Nie jestem w stanie opanować uśmiechu.
– Twoje pocałunki są aż tak niezwykłe, co?
Obrzuca mnie beznamiętnym spojrzeniem.
– Miałem na myśli nurkowanie z rekinami – wyjaśnia, choć obydwoje to wiemy.
Wydymam usta i kołyszę się na stopach, rozważając jego propozycję. Cała się spinam,
a najmocniej odczuwam niepokój w żołądku, który aż się skręca. To poczucie winy. Enzo nie
wie, co zrobiłam, a to może być nasze ostatnie spotkanie. Choć z niechęcią przyznaję, że
chcę spędzić z nim jeszcze jeden dzień, zanim znienawidzi mnie na zawsze.
Niezdecydowana, rozważam wszystkie „za” i „przeciw”. Moje myśli wirują jak na karuzeli,
aż wreszcie postanawiam.
– W porządku. Ale jeśli mam zginąć, to dopilnuj, bym była martwa, zanim rekin zacznie
mnie zjadać.
Mierzy mnie wzrokiem ze stoickim spokojem, po czym odwraca się bez słowa, emanując
jakąś złowieszczością. Wchodzi na pokład i z iskrą w oczach podaje mi rękę.
Przyjmuję pomoc.
Nigdy nie byłam dobra w podejmowaniu mądrych decyzji.
***
Kiedy pędzimy wraz z Enzem po tafli błękitnego oceanu, słone morskie powietrze rozwiewa
mi i tak już potargane loki. Wciąż dręczy mnie niepokój i niezależnie od tego, ile razy
wycieram ręce o szorty, one i tak cały czas pocą się na nowo.
Nie wiem, ile czasu minęło, ale Port Valen zmieniło się już w kropkę na horyzoncie.
Z każdą upływającą sekundą czuję się coraz bardziej odizolowana i nadal nie rozumiem, kto
tu tak naprawdę znajduje się w niebezpieczeństwie.
Chwile rozciągają się w wieczność, aż wreszcie łódź wyraźnie zwalnia. Wolałam zostać
na pokładzie i być smagana wiatrem, niż wchodzić z Enzem do sterówki.
Przestrzeń za mną wypełniają butle z tlenem, sprzęt do nurkowania oraz ławki, na których
siadają przygotowujący się do zejścia pod wodę.
– Zdenerwowana? – pyta, wychodząc do mnie.
– Mam wrażenie, że znajdujemy się na samym środku talerza zupy z potworami.
Powinnam założyć pieluchę. – Nawet nie wstydzę się tej uwagi.
Enzo twierdzi, że dał mi najlepszy seks w życiu – i się nie myli – ale podejrzewam, iż to
wrażenie jest obopólne. Tamtej nocy zrodziła się między nami swego rodzaju intymność.
Nigdy żaden mężczyzna nie widział mnie w takim stanie ani do niego nie doprowadził, przez
co mam wrażenie, że przed nim nie muszę się wstydzić. Dlatego też bez krępacji deklaruję
chęć założenia pieluchy, skoro zaraz mam znaleźć się twarzą w twarz z jakąś potężną
bestią. Zwłaszcza że te stwory są o wiele straszniejsze niż monstrum między nogami mojego
towarzysza.
Enzo, kręcąc głową, podchodzi do burty, gdzie znajduje się masywna kotwica. Podczas
gdy on opuszcza ją do wody, ja rozglądam się dokoła. Bardzo łatwo poczuć się tu samotnym,
a przecież tak naprawdę wokół aż tętni życie. Enzo miał rację: znalezienie się pośrodku
oceanu naprawdę sprawia, że człowiek czuje się malutki. Gdziekolwiek nie spojrzę, widzę
tylko ciągnącą się taflę wody i bynajmniej nie mam ochoty przekonywać się, co czai się pod
nią.
Wreszcie udaje mi się przenieść wzrok z błyszczącej wody na mężczyznę, który właśnie
zmierza w moją stronę. Natychmiast się spinam. Serce zatrzymuje mi się na ułamek
sekundy, ponieważ mam wrażenie, że mężczyzna wyrzuci mnie za burtę. Zamiast tego
jednak chwyta szary pojemnik stojący tuż obok moich stóp. Emanuje taką powagą, że
samym spojrzeniem mógłby zamienić kogoś w kamień.
Nie rozumiem, co robi, aż w pewnym momencie otwiera pojemnik. Natychmiast zbiera mi
się na wymioty, ponieważ wewnątrz znajdują się skąpane we krwi kawały surowego mięsa
oraz wnętrzności.
Uniósłszy pojemnik, opróżnia go do wody, która momentalnie szkarłatnieje.
– Ile… Ile czasu potrzeba, żeby je zwabić?
Wzrusza ramionami.
– Niedużo. Rekiny mają znakomity węch.
Ocieram usta i kiwam głową. Dziwnie się czuję.
Klatka jest zawieszona na wysięgniku, ale Enzo jeszcze jej nie opuszcza. Na pewno
najpierw wyjaśni mi, jak założyć i posługiwać się sprzętem do nurkowania.
– Zamierzasz pływać z nimi bez klatki? – pytam.
– Nie. Pływam z nimi tylko w moim ośrodku badawczym. I nigdy dla zabawy. Nie można
igrać z takimi zwierzętami w ich naturalnym środowisku.
Nie mam nic przeciwko niedotykaniu rekinów, jeśli i one zostawią mnie w spokoju.
– Ale nie pożrą łodzi, prawda?
– Po co pożerać łódź, skoro mogą pożreć ciebie?
Wytrzeszczam na niego oczy i czekam, aż się uśmiechnie. Oczywiście tego nie robi – cóż
za zaskoczenie – ale dostrzegam rozbawienie w jego spojrzeniu.
– Żartujesz – oznajmiam.
– Już ci mówiłem, że ludzie im nie smakują – przypomina.
– Jasne, chapsnie sobie tylko moją nogę i odpłynie zdegustowany, a ja do końca życia
będę chodzić z protezą.
Wzrusza ramionami.
– Są gorsze rzeczy w życiu niż chodzenie z protezą – stwierdza, opróżniając do wody
kolejny pojemnik z flakami.
Wie to, ponieważ sam jest jedną z takich rzeczy.
– Skoro to nic takiego, to wejdź do klatki i wystaw stopę. Opowiesz mi potem, jakie to
wspaniałe uczucie, kiedy walący o pręty rekin powoli ci ją odgryza.
Odchrząkuje.
– To nie byłoby powolne. Przy tak silnych szczękach odgryzłby ją w okamgnieniu.
Och, czyli wie, o czym mówi. Mimo wszystko i tak nie mogę pozbyć się tej wizji z głowy.
– Może nie powinnam tego robić. Nie chciałabym stracić swojego ulubionego palca
u stopy.
Ściąga brwi.
– Nie wiem, czy chcę wiedzieć, o czym mówisz…
Wskazuję mój najmniejszy palec.
– Jest uroczy. A rekiny gustują w uroczych rzeczach. Zjadają przecież foki. Foki są
urocze.
Spogląda na moją stopę, po czym kręci głową z dezaprobatą.
– Nie sądzę, by obchodził je wygląd. Raczej smak.
– Po prostu próbuję się jakoś od tego wymigać – wyjaśniam, a z niepokoju robi mi się już
lekko niedobrze.
– To przestań.
Zaciskam usta.
– Nie no, skoro tak, to do dzieła. Przekonałeś mnie. – Znowu kłamię i obydwoje o tym
wiemy.
– Vieni qui10 – rozkazuje szorstko, posyłając mi gniewne spojrzenie, i przywołuje mnie
gestem ręki.
Drżę, kiedy piękna intonacja oraz szorstkość jego głosu rozchodzą się po moich nerwach.
Przełknąwszy ślinę, podchodzę bliżej i pozwalam, by mnie chwycił, a dotyk chropowatej
skóry wywołuje ciarki na moim ciele. Idziemy ku rufie, gdzie znajduje się płaska platforma
nieosłonięta żadnymi barierkami.
Na sam jej widok już się boję.
– Klęknij – szepcze niskim tonem, który sprawia, że w moim podbrzuszu zaczyna
kiełkować podniecenie.
Chcę zaoponować, ale on również przykuca, więc dołączam do niego bez żadnych pytań.
– Włóż rękę do wody – mówi.
– Ochujałeś.
– Nic cię nie ugryzie. Po prostu włóż.
Westchnąwszy ciężko, nachylam się i muskam zimną powierzchnię oceanu opuszkami
palców.
– Właśnie dotykasz całego wszechświata, a raczej jego mikroskopijnej części. To
ekosystem złożony z milionów gatunków, których części nawet sobie nie wyobrażasz. –
Kładzie wielkie dłonie na moich biodrach i mocno mnie przytrzymuje, wzbudzając przyjemne
mrowienie w kręgosłupie. – To, czego właśnie dotykasz, jest święte. Należy się temu
szacunek.
Gorący oddech owiewa mi ucho, a zaraz potem znów słyszę jego złowieszczy głos:
– I należy się tego bać.
Przełykam ślinę i czuję prąd rozchodzący się od mojego brzucha, gdy Enzo muska go
palcami. Wtem zauważam coś wielkiego i szarego pod powierzchnią wody. Wciągam
gwałtownie powietrze i odskakuję, wpadając na mężczyznę, a ten, niewzruszony niczym
kamienny posąg, od razu mnie łapie.
– O Boże – wzdycham, kiedy potężny biały rekin wynurza się kilka stóp od nas, aby
połknąć wielki kawałek mięsa.
– Kolejny! – piszczę, zauważając jeszcze jednego jakieś dziewięć stóp dalej.
– Mhm – mruczy.
Jego dłonie wędrują ku guzikowi moich szortów, a ja nie mogę się zdecydować, na czym
skupić uwagę: na tych przerażających bestiach czy na tym, co robi Enzo.
Zręcznie rozpina mi spodenki, po czym dociera do dolnej części stroju kąpielowego, czym
całkowicie kradnie moją uwagę.
Jebać tamte rekiny, o wiele bardziej interesuje mnie ten potwór za mną.
– Co robisz? – szepczę, choć to raczej pytanie retoryczne.
W ramach odpowiedzi zahacza kciukami o pasek szortów wraz z majtkami i zsuwa je
najniżej, jak może.
– Zdejmij je – rozkazuje tonem głębszym od oceanu pod nami.
Kolejny dreszcz spływa mi po plecach.
– Podobno nie chodziło ci o seks – przypominam drżącym głosem.
– Mam przestać?
– Boże, nie – wyduszam, a następnie rozbieram się i odrzucam na bok ubranie.
– Grzeczna dziewczynka – mruczy i ściąga swoje spodenki.
Czuję, jak ociera się o moje plecy, aż momentalnie płonę pragnieniem.
Dlaczego on nie może być jak inni faceci? Czyli przeciętny… przy odrobinie szczęścia.
Tamtych o wiele łatwiej było mi porzucić i zapomnieć, a potem skupić się na nowej ofierze
oraz tożsamości.
– Przyjmiesz mnie, bella ladra11?
Nie wiem, co znaczy „bella ladra”, ale jestem zbyt oszołomiona doznaniami, jakich ten
mężczyzna mi dostarcza, sunąc palcami po cipce.
– Tak – jęczę rozdygotana, gdy czuję, że palce ustąpiły miejsca końcówce jego kutasa.
Przygryzam dolną wargę, podczas gdy on niespiesznie wsuwa się w moje wnętrze,
rozciągając je. Pieczenie, jakie przy tym odczuwam, oraz ból wywołany chwytem jego dłoni
działają na mnie oczyszczająco.
Nie daje mi zbyt wiele czasu, abym się dostosowała, i narzuca szybkie, jednostajne
tempo, aż odruchowo zaciskam powieki.
– Musiałem zobaczyć cię jeszcze raz – mówi ochrypłym głosem. – Ancora una volta12.
Serce podchodzi mi do gardła i wydaję z siebie stłumiony jęk. Na widok rekina
wynurzającego się nagle tuż przy łodzi dostaję zastrzyku adrenaliny, od którego mięśnie mi
się napinają.
Enzo warczy w reakcji na to, jak moje ciało się na nim zaciska. Wchodzi we mnie mocniej
i wyciąga rękę tak, aby wsunąć mi ją między uda i nakryć łechtaczkę.
Odrzucam głowę w tył. Wszystko wokół spowija mgła, włącznie z tymi przeklętymi
potworami.
– Boisz się ich? – mamrocze.
– Mmm? – odpowiadam jęknięciem, czując, jak wzbiera we mnie orgazm.
Cała moja uwaga skupia się na tej nadchodzącej fali. Z jednej strony pragnę, by wreszcie
się o mnie rozbiła, a z drugiej chcę, by ta chwila trwała wiecznie.
– Cholera, ale jesteś kurewsko ciasna. Podnieś się trochę – rozkazuje i popycha mnie za
biodra.
Próbuję się opierać, jednak nie mam dość siły. Dech niknie mi w piersi, kiedy ląduję na
samym skraju platformy, przy której wciąż pływają dwa wielkie rekiny.
– Enzo – dyszę, czując narastający strach.
O dziwo, to uczucie tylko wzmaga ogarniającą mnie przyjemność, napędzaną przez ruchy
jego bioder. Odchylam głowę do tyłu, a z gardła ucieka mi desperacki jęk. Jestem już tak
blisko krawędzi, do której prowadzi mnie swoimi pchnięciami. Z każdym szarpanym
oddechem walczę o choć odrobinę tlenu, jednak dopóki on się we mnie znajduje, nie dam
rady odetchnąć swobodnie. Nakrywam łechtaczkę dłonią i palcami zaczynam zataczać po
niej okręgi, ale on natychmiast mnie powstrzymuje.
– Pozwoliłem ci dojść? – pyta ponuro.
– Proszę, potrzebuję tego – odpowiadam błagalnym tonem.
– Cazzo13, nie wiem, jak ty to robisz – warczy.
Wciągam gwałtownie powietrze, kiedy chwyta mnie za szyję i przyciąga, aż opieram się
plecami o jego kształtny tors.
– Wyjaśnij mi – szepcze coraz bardziej stanowczym tonem.
Nawet prawie szczytując, instynktownie wyczuwam zagrożenie, gdy zaciska dłoń na
moim gardle.
– Co takiego? – wykrztuszam, podczas gdy jego ruchy stają się znacznie bardziej
szaleńcze.
– Jak możesz z taką łatwością się ze mną pieprzyć, mając świadomość, że mnie
okradłaś?
Wytrzeszczam oczy i zamieram w bezruchu, jednak on nie przestaje.
Wie.
Wiedział przez cały czas.
A ja weszłam w jego sidła jak idiotka.
– Jakbyś, kurwa, błagała, żebym cię zniszczył.
Przez to, w jaki sposób trzyma mnie za szyję, mogę tylko kwilić. Próbuję ściągnąć z siebie
jego ręce i się uwolnić, ale bezskutecznie. Pcha dalej, a ja pomimo ogarniającego mnie
przerażenia wciąż czuję, że niebawem spadnę z krawędzi orgazmu.
– Chcesz krwi, maleńka? – sapie, odchylając mi głowę do tyłu tak, że teraz jego twarz
znajduje się niebezpiecznie blisko mojej. – Mogę ci to zapewnić – szepcze, wciąż uderzając
we mnie biodrami i napierając kutasem na ten czuły punkt, aż oczy prawie odpływają mi
w głąb czaszki.
Zmuszam się, by oprzytomnieć i wyrwać się z tego kuszącego zapomnienia, jednak on
ponownie odnajduje to miejsce i… Kurwa, nie dam rady.
– Puść – domagam się rzężącym głosem, próbując go podrapać.
– Obiecałem ci pocałunek, prawda? W odróżnieniu od ciebie nie jestem kłamcą.
Po tych słowach natychmiast chwyta zębami moją dolną wargę i zaciska je na niej.
Mocno.
Piszczę, próbując się wyrwać, gdy usta wypełnia mi miedziany posmak.
To nie jest pocałunek, do kurwy. On chyba chce odgryźć mi wargę.
Wtem odrywa się ode mnie, zziajany, z moją krwią na brodzie.
Wciągam łapczywie powietrze, ale przerażenie i jego dziki wzrok ściskają mi pierś niczym
imadło. Kurewsko się go boję, a po tym, w jaki sposób wgapia się w moją rozwaloną wargę,
wnioskuję, że to dopiero początek.
– Jak miło widzieć, że dla mnie krwawisz – rzuca. – Coś czuję, że nie tylko ja się z tego
ucieszę.
Zanim jestem w stanie pojąć sens jego słów, on łapie mnie za głowę i przytrzymuje ją tuż
przy wodzie.
Natychmiast się domyślam.
Patrzę z przerażeniem przed siebie; jeszcze nigdy w życiu się tak nie bałam. Serce,
płuca… Kurwa, całe moje ciało przenika zgroza.
– Nie, nie, nie, NIE…! – krzyczę, walcząc, jak gdyby chodziło o moje życie. Bo tak
przecież jest.
– Chciałaś zostać badaczką rekinów, maleńka? Chciałaś mi to odebrać? No to musisz się
nauczyć z nimi pływać.
Mój głos niknie, gdy mężczyzna zanurza mi głowę pod wodą. Oczy pieką od zawartej
w niej soli, ale tym akurat przejmuję się najmniej. O wiele bardziej przeraża mnie widok krwi
wypływającej z mojej wargi i świadomość, że gdzieś w pobliżu czają się dwa wielkie, białe
rekiny.
Wierzgam desperacko, spodziewając się w każdej chwili ataku drapieżnika, a Enzo nawet
teraz nie przestaje mnie rżnąć i tylko mocniej zaciska dłoń na moim biodrze. W momencie
gdy ciemnieje mi przed oczami, unosi moją głowę, na co błyskawicznie łapię haust
powietrza.
Ogarnia mnie przy tym histeria. Walcząc o cenny tlen, wciąż czuję ruchy jego bioder.
– Muszę mimo wszystko przyznać, że twój smak jest uzależniający – mruczy mi do ucha.
– Niech one też skosztują, maleńka.
– Czekaj! – wołam, krztusząc się wodą. Wbijam mu paznokcie w uda, ale czuję, że znowu
zaczyna popychać moją głowę ku wodzie. – Czekaj!
Zdążam jeszcze krzyknąć, nim znów znajduję się pod powierzchnią. Serce pędzi mi jak
opętane, a z każdą próbą uwolnienia się mam wrażenie, że tylko bardziej się zanurzam.
O Boże.
Wyraźnie czuję, że woda dostaje mi się do płuc, a co gorsza, wyczuwam obok jakiś ruch.
Jakby coś masywnego zmierzało szybko w moim kierunku.
Nagle Enzo znów wyciąga mnie z wody, więc odruchowo staram się łapać oddech.
Krztuszę się, uderzając rękami o taflę, i zaczynam płakać, a łzy spływające po policzkach
mieszają się z kroplami ściekającymi z moich przemoczonych włosów.
– Enzo! P-proszę, nie pozwól im…
– Bez obaw, maleńka, to nie ich powinnaś się bać.
Nie dając mi nic więcej powiedzieć, zanurza moją głowę kolejny raz.
Gdy rozchylam powieki, naprawdę widzę coś poruszającego się w toni, choć niewyraźnie.
Jest szybkie. Wyłania się z głębi i płynie prosto na mnie.
Enzo przyspiesza, by po chwili nagle wyjść z mojego ciała. Czuję, że zalewa mi plecy, ale
o wiele bardziej przejmuję się drapieżnikiem, któremu brakuje dosłownie kilku sekund, by
porwać mnie ze sobą.
Kiedy czekam już tylko, aż stanę się pożywieniem rekina, mężczyzna wyszarpuje moją
głowę z wody. Krztuszę się i próbuję nabrać powietrza, a oczy niemal wychodzą mi z orbit.
Kilka sekund później rekin faktycznie wynurza się w miejscu, gdzie przed chwilą
znajdowała się moja głowa. Uderza przy tym o łódź z rozwartą paszczą, szukając swojej
ofiary.
Z krzykiem podczołguję się do Enza, przerażona nagłym i gwałtownym kołysaniem się
łodzi. On zaś wstaje, po czym ciągnie mnie do tyłu, a następnie upuszcza. Dostaję napadu
hiperwentylacji.
Znowu tonę, ale tym razem w fali czystego terroru.
Wypluwam z siebie wodę i żałośnie odpełzam dalej. Choć nie mam dokąd pójść,
poruszam się jak na autopilocie, bo jedyne, czego teraz pragnę bardziej niż tlenu, to
odsunąć się od tylnej krawędzi łodzi, która wciąż kołysze się po uderzeniu rekina.
Zalewam się łzami, ciągle naga od pasa w dół. Wtem przypominam sobie, że spuścił mi
się na plecy. Czuję się… nie wiem jak, ale jeszcze nigdy nie doświadczyłam czegoś tak
okropnego.
Nigdy.
Enzo opiera się o szklaną barierkę, za którą znajduje się sprzęt do nurkowania. Zdążył się
już ubrać i teraz stoi ze skrzyżowanymi rękami oraz nogami, patrząc na mnie ze stoickim
spokojem. Zupełnie jakby to przed chwilą wcale się nie wydarzyło.
Warga mi drży. Unikając jego oczu, zbieram swoje rzeczy i wkładam majtki z powrotem.
Całkowicie odebrało mi mowę.
Może zasłużyłam sobie na to. Albo nawet na coś gorszego.
Okradłam tylu ludzi, zjebałam im życie, wyrządziłam tyle krzywd. Doskonale to wiem,
dlatego nic nie mówię.
Szortami wycieram plecy najdokładniej, jak mogę, bo wolę, by to moje ubrania były nim
splamione, a nie skóra. Karta kredytowa Enza wciąż tkwi w mojej kieszeni, odznaczając się
pod materiałem. W duchu łajam się za pozostawienie telefonu w samochodzie, nawet jeśli
i tak byłby tu bezużyteczny.
Skończywszy, kulę się w kącie i modlę, by Enzo zabrał mnie z powrotem na ląd. Co
prawda nie mam domu, ale każde inne miejsce będzie lepsze niż to.
– Dlaczego to zrobiłaś? – pyta wreszcie zupełnie bez emocji.
Wzdrygam się na dźwięk jego lodowatego głosu. Jest zimniejszy niż woda, w której
próbował mnie utopić.
Zwracam ku niemu piekące od soli oczy.
– Zwrócę ci pieniądze – odpowiadam ochryple.
Gardło piecze tak mocno, że głos mi się łamie.
Marszczy brwi.
– Nie potrafisz przestać kłamać, co?
Rumienię się ze wstydu, bo przecież ma rację. Prędzej zwiałabym gdzie pieprz rośnie, niż
postąpiła jak należy.
– Ile wydałaś?
Zażenowana sobą, kulę barki i chowam w nich głowę.
– Chyba niecały tysiąc.
Jego usta układają się w prostą linię.
– Nie słyszałaś o czymś takim jak…
– …praca? Tak, słyszałam. Mieszkam w samochodzie, a nie pod kamieniem –
odpyskowuję.
Mam już dość jego pytań. Jasne, jestem mu winna pieniądze, przeprosiny i pewnie
kilkuletnią odsiadkę za kratami, ale na pewno nie muszę mu niczego wyjaśniać. A może
jednak? Tak czy siak, nie zamierzam mu się tłumaczyć.
– Mogłem wezwać policję.
Wzruszam ramionami i mamroczę:
– Wtedy może mogłabym przestać uciekać.
Mruży oczy i spogląda na mnie, jakby się nad czymś zastanawiał.
– A więc jesteś poszukiwana, prawda? To dlatego nie możesz podjąć normalnej pracy.
Zesztywniałymi ustami odpowiadam:
– Tak.
Jasne, zdarzyło mi się pracować na czarno, ale większość firm wymaga dowodów
osobistych, ubezpieczeń, a do tego jeszcze sprawdza całą przeszłość. Nie jestem na tyle
głupia, żeby użyć fałszywego nazwiska, a własnego przecież też nie mogę.
Prycha, kręcąc głową.
– Kurwa, nie mogłaś zacząć pracować w wieku szesnastu lat jak normalny człowiek?
Zamiast od początku rzucać sobie kłody pod nogi?
Mierzę go wzrokiem i zbieram się w sobie na tyle, by wstać. Choć oddycham już
swobodnie, nadal trzęsę się jak listek na wietrze.
– Nic o mnie nie wiesz. Jeśli chcesz myśleć, że jestem zwykłą przestępczynią, która robi
to dla frajdy, to proszę bardzo, ale nie obrażaj swojej ani mojej inteligencji takimi
prymitywnymi założeniami.
Prycha gniewnie, na co ze strachu skręca mi się żołądek. Wygląda na to, że rekiny się
znudziły i odpływają, aczkolwiek to w żaden sposób nie przeszkodzi mężczyźnie wrzucić
mnie do wody.
Patrząc spode łba, gładzi się po głowie z wyraźną frustracją w oczach.
– Czyli przez cały ten czas zwracałem się do ciebie imieniem jakiegoś faceta? Nawet
kiedy cię rżnąłem?
Znów czuję ucisk w żołądku. Z różnych powodów – jak chociażby tego, że na samo
wspomnienie o nim we mnie robię się czerwona. I to bynajmniej mi się nie podoba,
zważywszy na to, co mi przed chwilą zrobił. Wciąż czuję się potwornie upokorzona.
Spuszczam wzrok – niech to mu wystarczy za odpowiedź.
– Jak naprawdę się nazywasz? – pyta stanowczo.
Nie chcę mu mówić, żeby nie odbierać sobie możliwości ucieczki po powrocie na ląd
i okazji do wyrwania się z jego uścisku. Do czasu, aż znów będę gotowa, by zaryzykować
wylot do innego kraju, mogę zaszyć się w jakiejś innej części Australii. Wciąż mam szansę
wydostać się stąd bez szwanku. Potem niech sobie mnie szuka do woli, krzyżyk na drogę.
Na pewno natrafi na mnóstwo artykułów opisujących doświadczenia moich ofiar, aczkolwiek
nie znajdzie w nich wiele prawdy na mój temat.
Kiedy tak się waham, rusza w moją stronę, przez co odruchowo się spinam i czuję ucisk
w gardle.
Odsuwam się, ale natrafiwszy na burtę, nie mam już dokąd uciec.
Staje, napiera na mnie, unieruchamiając swoim gorącym ciałem.
– Guardami14 – rozkazuje ostro.
Kręcę głową.
Nie rozumiem, ale w jakiś sposób domyślam się, że cokolwiek to znaczy, nie chcę tego
robić. Wciągam dolną wargę między zęby, aby ukryć, jak mocno drży.
Enzo podnosi rękę i chwyta mnie za brodę, zmuszając, bym na niego spojrzała.
Wydaję z siebie warknięcie. Cały czas próbuję się jakoś odsunąć, ale jest ode mnie
znacznie silniejszy.
– Chcę znać imię, które powinienem był jęczeć tamtej nocy.
Pod powiekami znów czuję pieczenie. Nie z powodu bólu, lecz przez to, jak szybko
maleją moje szanse na wyrwanie się stąd anonimowo.
Zaciskam powieki, a po policzku spływa mi pojedyncza łza. Nagle jednak rozchylam je
ponownie, ponieważ Enzo się nachyla i delikatnie scałowuje tę łzę. Następnie prostuje się
i zlizuje ją z ust.
– Te łzy należą do mnie. Wycisnę ich z ciebie znacznie więcej, jeśli nie odpowiesz mi na
pytanie.
Jezu. Jebany psychopata.
– Candace – wypalam.
– A nazwisko?
Jąkam się, próbując wymyślić coś na poczekaniu, podczas gdy on sunie ustami po moim
policzku i szepcze:
– Robię się niecierpliwy, maleńka.
Zanosząc się płaczem, desperacko szukam w pamięci jakiegoś fałszywego nazwiska,
jednak w tej samej chwili dopada mnie wątpliwość, że ostatecznie chyba nie warto zostać
pożartą żywcem za kłamstwo…
– Nazywam się Sawyer – odpowiadam pospiesznie, po czym znów bezskutecznie
próbuję uwolnić twarz z jego uścisku.
– Sawyer – powtarza powoli, jak gdyby delektował się brzmieniem tego słowa. – Na
pewno nie kłamiesz, bella ladra?
– Nie – odpieram.
– To jak masz na nazwisko?
– Bennett – bąkam.
Mruczy, jakby chciał coś powiedzieć, ale w tym samym momencie kieruje wzrok za mnie.
– Kurwa – rzuca, po czym odrywa się ode mnie i pędzi, by podnieść kotwicę.
Skonsternowana, odwracam się, by zobaczyć, co wywołało u niego tak gwałtowną
reakcję, i niemal natychmiast tego żałuję.
Moim oczom ukazuje się praktycznie czarny od chmur burzowych horyzont i coraz
bardziej niespokojny ocean. Piętrzące się w oddali fale – choć jeszcze nie docierają do nas
z całą siłą – wzburzają wodę pod nami, dając przedsmak czekającego nas piekielnego
przedstawienia.
– Enzo?! – wołam mocno zaniepokojona.
Moje serce nie zniesie takiej ilości stresu. Wciąż jeszcze trzęsę się po niemal bliskim
spotkaniu ze szczękami rekina.
– Daj mi się skupić! – krzyczy przy kabestanie15.
Gdy tylko wypowiada te słowa, na niebie pojawia się błyskawica, na której widok
gwałtownie wciągam powietrze.
Pomimo naszego nieciekawego położenia z jakiegoś pojebanego powodu mam ochotę
się śmiać. I to ogromną.
Widząc, jak Enzo, wciągnąwszy kotwicę na pokład, pędzi do steru, mimowolnie się
uśmiecham.
Zerka na mnie przelotnie, ale się nie zatrzymuje.
– Coś cię bawi, Sawyer? – pyta, podkreślając intonacją moje imię.
Nie wiem, czy chce w ten sposób zaznaczyć swoją dominację, czy co, ale robi to w taki
sposób, że mój uśmiech topnieje jak wosk.
– Ściągnąłeś mnie tu, by pogrozić mi śmiercią, a tymczasem okazuje się, że zginiemy tu
obydwoje.
ROZDZIAŁ 8
Enzo
Wskutek mocnego uderzenia fali słona woda zalewa pokład. Klatka przy rufie huśta się na
boki, destabilizując tym samym całą łajbę, która trzeszczy, a ja z trudem utrzymuję w rękach
ster. Cały spocony zbieram w sobie wszystkie siły do walki o utrzymanie nas na powierzchni.
Cazzo, cazzo, cazzo!
Widok Sawyer na plaży namieszał mi w głowie bardziej, niż się spodziewałem.
Zamierzałem powiedzieć jej co nieco do słuchu, tymczasem jedyne, co byłem w stanie
zrobić, to dać jej tę nauczkę. Nie miałem w planach wspólnej wyprawy łodzią, a już na
pewno nie ruchania się z nią. Teraz zaś żałuję tego wszystkiego.
Mam dość doświadczenia, by nie wypływać w morze bez sprawdzania prognozy pogody,
ale dziś…
Kurwa mać.
Wiem, że to moja wina. Po prostu kierowała mną chęć zabicia tej jasnowłosej złodziejki.
A wcale tego nie planowałem – teraz jednak żołądek skręca mi się na myśl, że
prawdopodobnie przeze mnie zginie.
– Enzo! – krzyczy, przykuwając moją uwagę.
Odwróciwszy się, zauważam wielką falę piętrzącą się nad łodzią. Jak gdyby sam
Posejdon chciał chwycić nas z głębi i wciągnąć pod powierzchnię.
Nagle czas zwalnia, a moje serce się zatrzymuje.
Ponieważ wiem… Po prostu wiem, że się nie wymkniemy.
– Sawyer! Chodź tutaj! – wrzeszczę.
Z paniką w oczach gramoli się do sterówki, a gdy tylko do mnie dopada i wtula się w moją
pierś, fala się załamuje.
Chwytam ją za twarz, aby na mnie spojrzała.
– Weź głęboki wdech, maleńka.
Po kilku sekundach następuje uderzenie.
Słyszę krzyk, ale tylko przez chwilę, bo nagle wszystko cichnie. W moich uszach
wybrzmiewa jedynie piszczenie. Zalewa nas lodowata woda i nagle wszystko wokół spowija
ciemność. Szarpany przez prąd odpływowy niczym bezwładna kukiełka, nie mogę zrobić nic
oprócz poddania się woli natury. Czuję, jak odrywam się od Sawyer i zostaję wciągnięty
w ciemną toń oceanu.
Zaczynam instynktownie poruszać nogami, a także zmuszam się, by rozchylić powieki i w
jakikolwiek sposób zorientować się w swoim położeniu. Słona woda szczypie mnie w oczy,
ale dzięki adrenalinie potrafię to ignorować.
Dostrzegam nad sobą Johannę: wywrócona do góry dnem łódź opada wprost na mnie.
Płuca już mnie palą z braku tlenu, ale głowę zaprząta mi tylko jedna myśl: Gdzie ona jest?
Szukam Sawyer, jednak – w którą stronę nie popłynę – widzę tylko kawałki połamanego
drewna. Wynurzam się i natychmiast biorę wielki haust powietrza, krztusząc się przy tym. Po
drugim oddechu krzyczę z całych sił:
– SAWYER!
Wtem bezwzględna natura oceanu ponownie daje o sobie znać i pochłania mnie kolejna
fala, wciągając spiralnym ruchem pod powierzchnię. Czuję, że jej nie przemogę, więc
rozluźniam się i poddaję, aż wreszcie sama odpuszcza. Dopiero wtedy mogę jeszcze raz
wypłynąć na powierzchnię.
Gdy tylko moja głowa znajduje się nad wodą, wykrzykuję jej imię.
Bezskutecznie. Głos niknie pośród ryków sztormu, a ja znów zostaję pochłonięty przez
bałwany.
Nie zgadzam się na to. Nie pozwolę, by to miał być koniec.
Nagle jednak wpadam na coś z impetem i ciemnieje mi przed oczami.
***
Enzo.
Obudź się, proszę.
Proszę, proszę, obudź się.
Jej głos prześladuje mnie nawet w chwili śmierci. Jakie to tragiczne, że nie mogę się od
niej uwolnić – ale sam to na siebie sprowadziłem. Wtem czuję szarpnięcie, jakby coś chciało
wyciągnąć mnie z tej ciemnej otchłani, w której się znalazłem.
Jest mi tu wygodnie. Panuje spokój. Uczucie porównywalne tylko z tym, jakiego
doświadczam podczas pływania z żarłaczem wielkim.
Enzo.
Jej głos staje się wyraźniejszy, głośniejszy i ostrzejszy.
Mam wrażenie, jakby policzki pokrywało mi coś szorstkiego.
Piach.
Co kilka chwil woda obmywa mnie delikatnymi falami.
Z trudem oddycham, z moich płuc wydobywa się świszczący dźwięk. Po chwili otrzymuję
bolesny cios pięścią w plecy. Przytomnieję nagle i kaszląc opętańczo, pozbywam się wody
z dróg oddechowych.
Jezu, kurwa, powinna była mi po prostu dać utonąć.
– Och, dzięki Bogu. – Słyszę jej słodki głos przepełniony ulgą.
Podparty na kolanach i rękach, próbuję uspokoić oddech oraz otworzyć oczy. Choć
mocno szczypią, obraz dokoła powoli się wyostrza. Widzę przed sobą piach przemieszany
z szarymi kamieniami. Jest chyba noc, ale księżyc i gwiazdy świecą wyjątkowo jasno.
Sawyer klęczy przy mnie z rękami na kolanach. Podnoszę wzrok, podczas gdy ona
sprawdza, czy nie jestem ranny.
Nasze oczy się spotykają.
Nie wygląda lepiej ode mnie: ma potargane i przyklejone do twarzy loki, jej szorty są
rozdarte, a jej skórę pokrywają zadrapania, piasek oraz zaschnięta krew.
Ogarnia mnie złość przez to, jak wielką ulgę czuję, widząc, że przeżyła. Mimo wszystko
nie chcę mieć jej śmierci na sumieniu – jakkolwiek pusto to brzmi.
Kurwa.
Ile czasu minęło, odkąd się tu znaleźliśmy? Gdziekolwiek jest „tu”…
– Zraniłeś się w głowę – oznajmia. – Ale to chyba nic groźnego.
Siadam na piętach, po czym rozmasowuję skronie, sycząc z bólu. Pod palcami czuję
spory strup i zaschniętą krew na policzku. Muszę uważać, ponieważ nawet zastrupiała rana
może się zainfekować.
– Dawno odzyskałaś przytomność? – pytam.
Odrywam od niej wzrok, który kieruję na imponująco masywną latarnię morską.
Budynek wznosi się na zdradziecko stromym klifie i jest w fatalnym stanie. Pokrywające ją
czerwono-białe pasy wyraźnie sczerniały, a tu i ówdzie farba mocno się łuszczy. Całość
prezentuje się jak żywcem wyjęta z horroru, co tylko dodatkowo napawa mnie niepokojem.
Że też akurat na coś takiego trafiliśmy…
Jest zbyt ciemno, bym mógł ocenić dokładnie wielkość wyspy, ale wygląda na nie więcej
niż kilka mil kwadratowych. W dodatku sprawia wrażenie nieporośniętej żadną roślinnością.
Dostrzegam też parę skalistych klifów.
Cazzo.
– Przed paroma minutami – odpowiada, oglądając się przez ramię na latarnię.
Można by uznać, że uchodząc z życiem i lądując tutaj, wyczerpaliśmy swoje szczęście,
ale wcale nie musi tak być.
Może wewnątrz znajdziemy jakieś radio, dzięki któremu uda nam się nawiązać z kimś
kontakt. O ile będzie ono działać. Miejsce wygląda kurewsko staro, ale na pewno znajdziemy
coś przydatnego.
Wzdycham i zwieszam nisko głowę. Jestem zły i sfrustrowany, że się tu znalazłem. Z nią.
– Cieszę się, że żyjesz – mówię ochrypłym głosem.
Zabrzmiało sarkastycznie, choć nie tak miało zabrzmieć. Nie będę się jednak poprawiać.
Choć nie życzę jej śmierci, dla mnie i tak jest już martwa.
– Tak – szepcze. – Ja też.
Unoszę głowę i widzę, że na jej twarzy maluje się żałosny wyraz bezsilności. Marszczy
brwi, ssąc spuchniętą, zsiniałą wargę.
Tak, ja jej to zrobiłem, ale jakoś nie czuję się z tego powodu źle.
Pełni księżyca towarzyszy chłodny wiatr, a przemoczone ubranie bynajmniej nie pomaga,
tylko sprawia, że zimno staje się jeszcze dotkliwsze.
– Andiamo16 – rzucam, wskazując gestem brody latarnię. – Musimy się ogrzać i poszukać
jakiejś radiostacji.
Pociągnąwszy nosem, potakuje głową.
Jak tylko wstaję, całe moje ciało ogarnia ból, który wręcz krzyczy mi w twarz, kiedy
kuśtykam tuż za Sawyer.
W drodze na klif zauważam ostre kamienie tkwiące w piasku. Dziwnym trafem w całym
tym zamieszaniu nie zgubiłem butów, co bardzo mnie teraz cieszy. Po kilku minutach marszu
orientuję się jednak, że kroki Sawyer robią się coraz mniej pewne. To przez kamienie, które
zaczynają ranić ją w stopy. No tak, przecież na łódź weszła w klapkach – nie ma się co
dziwić, że je straciła.
Dobrze jej tak.
Idzie przygarbiona ze zmęczenia. Szczerze mówiąc, to jakiś cud, że przeżyła. Nie mam
pojęcia, jak się tu znaleźliśmy, ale nie będę się teraz nad tym zastanawiał… ponieważ
z zamyślenia wyrywa mnie nagły błysk w jednym z okien latarni. Znika jednak zbyt szybko,
bym mógł zobaczyć, co to.
Zapewne umysł płata mi figle, ale mimo wszystko zachowuję czujność.
Docieramy do kamiennych schodów, a kiedy zaczynamy wspinaczkę po rozsypującej się
konstrukcji, niepokój ściska mi żołądek.
– Ktoś tu chyba mieszka – mówi Sawyer. – Wydawało mi się, że widziałam wcześniej
światło.
Zatrzymuję się i daję jej znać, by zrobiła to samo. Odwraca się do mnie, natomiast ja
kieruję spojrzenie ku szczytowi latarni. Wygląda na nieczynną od lat, ale chyba pierwszy raz
wierzę, że Sawyer mówi prawdę. Jeśli tak, to nasze szanse wydostania się stąd znacznie
wzrastają.
– Po prostu bądźmy ostrożni – instruuję ją i pokazuję, by szła dalej.
– A może jest nawiedzona? – wypala, jak gdyby od dłuższego czasu nosiła się z tym
pytaniem. – Mogłam mieć przywidzenia. Albo to duch ją włączył.
– Myślę, że akurat duchy to nasze najmniejsze zmartwienie – odpowiadam. – Bardziej
niepokoi mnie wizja śmierci z odwodnienia i głodu.
– A co jest gorsze? Umrzeć z głodu czy zostać zabitym przez duchy? – ciągnie.
– Zależy, która śmierć jest szybsza.
Przytakuje.
– Okej, przyznaję ci rację. Niechaj fasolkowi bogowie ci błogosławią.
– Jacy bogowie? – dopytuję z irytacją.
Nawet jako rozbitek nie potrafi zapanować nad swoim głupim gadaniem.
– Fasolkowi – powtarza, mijając ostatni stopień, za którym rozciąga się cementowy taras.
– Puszkowana fasolka przetrwa nawet apokalipsę. To produkt numer jeden, gdy robi się
zapasy na koniec świata. Dlatego spodziewam się, że znajdziemy jej tu mnóstwo, nawet jeśli
ostatnimi istotami, które korzystały z tej latarni, były dinozaury.
– Ależ ty wygadujesz głupoty.
Ignoruje mój komentarz i rzuca mi spojrzenie przez ramię.
– Tylko ostrożnie. Jeśli się nimi przejesz, dostaniesz wzdęć.
– Sawyer, przestań gadać.
– Co poradzę, skoro tak łatwiej mi zapanować nad lękiem…
– Ale przyprawiasz mnie o ból głowy. A teraz schowaj się za mną. Muszę sprawdzić, czy
jest tu bezpiecznie – warczę, odciągając ją za ramię do tyłu, gdy niemal następuje nogą na
kawałek szkła.
– Wyluzuj – jęczy i mi się wyrywa.
– Prawie nadepnęłaś na szkło. Zraniłabyś się. Idź za mną.
– Mój bohater – mamrocze z przekąsem.
Nie zwracam jednak na to uwagi i podchodzę do brudnych, rozklekotanych drewnianych
drzwi. Pod wpływem wciąż narastającego niepokoju zastanawiam się, czy lepszym
pomysłem nie byłoby wskoczyć do oceanu i wrócić wpław…
Przystanąwszy, pukam i odczekuję dłuższą chwilę.
Cisza.
Powoli przekręcam zardzewiałą klamkę.
Otwarte.
Drzwi uchylają się ze skrzypnięciem, a ze środka natychmiast bucha przykra woń wilgoci
i stęchlizny.
Wchodzimy do niewielkiej przestrzeni mieszkalnej. Po prawej zauważam niebieską
kanapę, a obok niej niski stolik, na którym stoi lampa otoczona jakimiś gratami. Marszcząc
brwi, dostrzegam wśród nich naboje i coś, co przypomina stary klucz. Jeszcze bardziej
zaskakuje mnie widok przenośnego kominka przed kanapą, a także niewielkiego telewizorka
na specjalnym stojaku. W palenisku kominka leży sterta popiołu. Serce mi się ściska, kiedy
przyłożywszy do niego rękę, czuję, że jest wyraźnie ciepły.
Rozglądam się szybko po pomieszczeniu, prężąc mięśnie w gotowości. Dalszą ścianę po
lewej stronie zasłania obszerny regał z licznymi książkami o popękanych okładkach i chyba
książeczkami dla dzieci. Stolik pokrywa zaskakująco cienka warstwa kurzu, a na ścianach
z gdzieniegdzie odpadającą tapetą w kwiaty widać tylko kilka pajęczyn.
Coś mało tu brudu, jak na rzekomo opuszczone miejsce. Co prawda do
pięciogwiazdkowego hotelu też mu daleko, ale zdecydowanie wygląda na zamieszkane.
Na wprost mieszczą się drzwi, za którymi widać obszerną kuchnię i jadalnię. Idziemy tam,
a z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej skręca mnie w środku.
Otaczają nas białe, nadgryzione zębem czasu szafki z powykrzywianymi,
niedomykającymi się drzwiczkami. Z lewej strony, na zatęchłym dywanie, stoi spory
drewniany stół, po prawej natomiast znajduje się kręta, wykonana z czarnego metalu klatka
schodowa, obficie pokryta rdzą.
– Spójrz na zlew. Czy to brudny talerz? – pyta cicho Sawyer.
Jak najbardziej.
Niby w jaki sposób ktokolwiek mógłby tu przetrwać samotnie?
Kiedy już mam odwrócić się w stronę schodów, przerażona Sawyer chwyta mnie za
ramię, wbijając w skórę ostre paznokcie.
Z góry bowiem dolatuje nas okropny stukot. Ktoś schodzi i nagle uświadamiam sobie, że
patrzę wprost w lufę wycelowanej we mnie strzelby. Za nią natomiast zauważam niskiego,
starszego mężczyznę z brodą do pasa i o iskrzących się spod znoszonej czerwonej czapki
oczach.
– Wyjaśnicie mi, co robicie w moim domu? – pyta powoli głosem skrzypiącym mocniej niż
deski w podłodze.
Podczas gdy unoszę ręce do góry, Sawyer chowa się za moimi plecami. Najchętniej
odepchnąłbym ją jak najdalej, ale w tej chwili ona jest moim najmniejszym zmartwieniem.
– Złapał nas sztorm, a morze wyrzuciło tutaj. Pukaliśmy, ale nikt nie otwierał – wyjaśniam
spokojnie.
– Przepraszamy za najście, proszę pana – dodaje Sawyer. – Nie mamy za bardzo dokąd
pójść.
Gdy starzec zerka na nią, jego oczy wyraźnie łagodnieją, a ja, nie zważając na broń
w jego rękach, odczuwam potrzebę, żeby zasłonić sobą dziewczynę i powiedzieć
skurwielowi, by pogapił się na coś innego. Może i Sawyer jest zwodniczą syreną, ale tylko ja
mam prawo ją krzywdzić… i chronić.
Po kilku długich sekundach mężczyzna opuszcza strzelbę, posyłając mi podejrzliwe
spojrzenie.
– Jak to? Toć z mili widać było, że się zbliża… – bąka.
Zaciskam zęby, a mięśnie szczęk pulsują. Mimo to powstrzymuję się i nie odpyskowuję
mu. Ma przecież rację.
– A co tam – kwituje. – Zostańcie. W grupie zawsze raźniej, jak mawiają.
Kuśtyka do kuchni i dopiero teraz zauważam, że zamiast prawej nogi ma prostą,
drewnianą protezę. Wygląda jak jakiś historyczny rekwizyt, a przy tym jest za krótka – stąd
pewnie ta przygarbiona poza i koślawy chód.
Marszczę brwi.
Od jak dawna tu mieszka?
– Zwę się Sylvester – przedstawia się, zerkając przez ramię.
– Jest tu radiostacja? – pytam.
Nie obchodzi mnie, jak ma na imię, chcę się jedynie stąd wydostać.
Odchrząkuje i wyciąga z szafki dwa kubki, po czym zamyka ją, jak gdyby poruszony
brakiem moich manier.
Gapię się na niego, czekając na odpowiedź.
– Obawiam się, że nie – mówi wreszcie i rzuca mi kolejne beznamiętne spojrzenie.
Następnie wyciąga z ekspresu dzbanek z kawą.
– Kawa stoi od rana. Zimna – ostrzega. – Podgrzeję.
Sawyer trąca mnie od tyłu w ramię i szepcze:
– Widzisz? Fasolkowi bogowie jednak nas pobłogosławili. Kawą.
Przewracam oczami.
– A wy jak się nazywacie? Jeśli wolno spytać – zagaduje mężczyzna i odwraca się, żeby
wstawić oba kubki do mikrofalówki.
Wolałbym się z nim nie spoufalać.
– Sawyer – odzywa się pospiesznie mała złodziejka.
Zaciskam zęby.
Najwyraźniej nie czuje potrzeby, by okłamywać Sylvestra w kwestii swojego imienia, co
z jakiegoś powodu strasznie mnie wkurwia. Aczkolwiek mało istnieje na tym świecie rzeczy,
które mnie nie wkurwiają.
– On ma na imię Enzo. Przepraszam za jego maniery. Dokuczano mu w szkole i jeszcze
nie poddał się terapii. Naprawdę jesteśmy wdzięczni za gościnę.
Z płonącym w piersi gniewem powoli odwracam ku niej głowę.
Wtem rozlega się pikanie mikrofali, więc starzec wyjmuje kubki, zupełnie nieświadomy, jak
bliski jestem uduszenia tej kobiety. Ona zaś zerka na mnie przelotnie, po czym skupia się na
Sylvestrze niosącym nam parującą kawę. Tutaj już się mnie tak nie boi. Myśli, że ocali ją
stary dziad o drewnianej nodze.
Ignorując mnie, uśmiecha się do niego szeroko i przyjmuje kubek z całkowicie udawaną
serdecznością na twarzy. Kurwa, ta dziewczyna nie ma w sobie ani krzty szczerości.
Nietrudno dostrzec, że coś z nią nie tak – w końcu jedyne ciepło, jakie ma do zaoferowania,
to ciepło jej cipy. A tymczasem proszę: udaje promienną niczym słoneczko. Aż mam ochotę
zetrzeć jej z gęby ten radosny wyraz, który jest jak oślepiające światło rażącej cię śmiertelnie
błyskawicy.
W milczeniu odbieram kubek od Sylvestra i kiwam lekko głową w geście podziękowania.
Sawyer ma rację – brak mi manier. Mam jednak na tyle rozsądku, by nie kąsać ręki, która
karmi.
– Odpocznijcie sobie na kanapie. Rozpalę ogień, to się rozgrzejecie – wskazuje ręką, po
czym podchodzi do zlewu w kuchni.
– Dziękuję, Syl – odpowiada ciepło Sawyer.
Odwraca się i odchodzi. Ja natomiast stoję nieruchomo.
„Syl”? Już zwraca się do niego zdrobnieniem?
Obrzucam ją gniewnym spojrzeniem, gdy mnie mija, na co tylko przyspiesza kroku.
Z narastającym gniewem zwracam się do naszego gospodarza, który myje właśnie talerz
w zlewie.
– Skąd zatem bierzesz zapasy, skoro nie masz radiostacji ani tym podobnych urządzeń?
Słysząc mój pełen zwątpienia ton, zamiera.
Nienawidzę kłamców.
– Radio wysiadło tydzień temu. Baterie się wyczerpały, a nie mam nowych. Raz na
miesiąc przypływa statek towarowy. Jak mi czego trza, to kupuję od nich.
– „Kupujesz”? Czyli nadal pracujesz?
Obrzuca mnie spojrzeniem.
– Mam wysoką emeryturę, ale moje pieniądze to nie twoja sprawa.
Racja, jednak to, czy mówi prawdę, już tak.
Skończywszy myć talerz, kuśtyka do ulokowanego przy dalszej ścianie stosu drewna
opałowego.
Obserwuję go spod na wpół przymkniętych powiek.
– A kiedy ostatnio był tu ten statek?
Warcząc, bierze naręcze polan.
– Trzy dni temu – odpowiada. – Mówiłem im o bateriach, ale nie mieli. Obiecali przywieźć
za miesiąc.
Muszę się powstrzymywać, by nie spojrzeć na niego wilkiem, kiedy odwraca się i rusza
w moją stronę. Jestem o krok od wyładowania na nim swojej wrzącej furii, bo jakoś nie raczy
wspomnieć, że utknęliśmy tu na jebany miesiąc.
Cztery tygodnie z jakimś starym dziwakiem i dziewczyną, która niemal okradła mnie
z życia. Zajebiście.
– Nie moglibyśmy włączyć latarni i poczekać, aż ktoś przypłynie?
Prycha.
– Żadne statki się tutaj nie zapuszczają, jeśli nie muszą. To niebezpieczne wody.
Samiśćie się o tym przekonali. Dlatego przywożą mi zapasy tylko raz na miesiąc.
Zgrzytam zębami.
Chociaż wcześniej dałem się ogłupić Sawyer, widzę wyraźnie, że ten staruch coś ukrywa.
– Chciałbym zobaczyć radio.
– A proszę cię bardzo, chłopcze. – Rechocze protekcjonalnie i wyciąga z kieszeni
przenośną radiostację, którą następnie mi rzuca.
Złapawszy ją, posyłam mu spojrzenie.
– Często nosisz niedziałające radia w kieszeniach? – pytam wyzywająco, unosząc brew.
– Taki nawyk – bąka.
Czarne, kompaktowe urządzenie wydaje się całkowicie martwe, pomimo włącznika
ustawionego w pozycji ON. Nieprzekonany, otwieram tylny panel, by sprawdzić baterie. Są
gorące, co natychmiast wzbudza moje podejrzenia. Nie mogąc mu jednak niczego
udowodnić, postanawiam milczeć, podczas gdy on udaje się do saloniku, gdzie układa
drewno w kominku.
– Smakuje kawa? – zwraca się do Sawyer. – Śmiało, oprzyj sobie nogi.
– Świetna – odpowiada dziewczyna ćwierkającym głosem i przysuwa nogi bliżej kominka.
Ma poranione podeszwy stóp, ale jakoś nie narzeka.
– Masz tutaj apteczkę? – pytam.
Sylvester spogląda najpierw na mnie, a potem wiedzie wzrokiem za moim spojrzeniem.
– O rany, panienko! – wykrzykuje. – Przyniosę, bo wda się zakażenie.
Oczywiście rany i strupów na mojej głowie nie zauważył…
Na twarzy Sawyer maluje się poczucie winy. Otwiera usta, zapewne chcąc mu
powiedzieć, by się nie kłopotał czy coś.
Reaguję więc i wtrącam:
– Pozwól mu.
Patrzy na mnie z irytacją, jednak mam to gdzieś.
– Przecież ciężko mu się poruszać – mówi półgłosem, gdy Sylvester nas zostawia
i wchodzi powoli po schodach.
– Jak dostaniesz infekcji, to ty będziesz miała problem z poruszaniem się. Też chcesz
takie szczudło zamiast nogi?
Przewraca oczami.
– Nigdy nie wzięłabym drewnianych protez. Do końca życia musiałabym wyciągać
z siebie drzazgi. Wolałabym już, żeby przerobili mnie na cyborga.
Ja pierdolę, dla niej naprawdę wszystko musi być żartem?
Rozchylam usta, ale w tym momencie Sylvester schodzi z powrotem, wołając:
– Mam tu całe mnóstwo zapasów! Rzadko korzystam z apteczki, więc bierzcie, czego
tylko potrzebujecie.
Podchodzę do niego z zaciśniętymi zębami i odbieram torbę. Zauważam, że
zarumienioną twarz pokrywa mu błyszcząca warstwa potu.
– Dziękuję, synu. Zwykle poruszam się o kulach. Ta noga średnio mi pasuje. Nie mam
wiele ubrań, ale wziąłem wam suche koszulki i dresy. – Podaje mi zalatujące stęchlizną
rzeczy.
W milczeniu siadam obok Sawyer, nasączam wacik odkażaczem i podaję jej apteczkę.
Sama sobie poradzi. Mnie interesuje jedynie to, czy będzie w stanie dojść na statek, a po
powrocie do Port Valen – na komisariat. Tyle mi wystarczy.
Wyduszając z siebie niewyraźne „dziękuję”, zabiera się za przemywanie ran.
Ja natomiast oczyszczam rozcięcie na skroni. Mam wrażenie, jakby otwierała mi się
głowa. Bardzo możliwe, że doznałem też wstrząśnienia mózgu. Coś czuję, że nie prześpię
spokojnie najbliższej nocy.
– Skąd bierzesz prąd? – pytam, patrząc na Sawyer, która w skupieniu, z wysuniętym
językiem, ociera podeszwę stopy.
– Z tyłu mam kilka paneli słonecznych. No i niezły generator. Trochę żem się na nie
wykosztował, ale bez nich byłoby krucho.
– Długo tu mieszkasz? – odzywa się Sawyer, kończąc zdanie syknięciem wywołanym
bólem.
– Od tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego ósmego roku – oznajmia dumnie. – Opiekuję
się Raven Isle, odkąd zbudowano na niej tę latarnię. Od jakichś dwunastu lat jest co prawda
nieczynna, ale nie miał żem serca, żeby się z nią rozstać.
– Raven Isle – powtarza wpatrzona w Sylvestra Sawyer. – Tak nazywa się ta wyspa?
– Tak. Sam ją nazwałem.
– Ładnie – odpowiada dziewczyna, choć trudno jej się skupić. Próbuje bowiem obrócić
stopę pod niemożliwym kątem, żeby dosięgnąć rany.
– Stopa nie obraca się w tę stronę – informuję ją, bo najwyraźniej tego nie wie.
– Obracałaby się, gdybym była cyborgiem – ripostuje.
Zabiję ją.
I znowu próbuje wygiąć nogę pod jeszcze gorszym kątem…
– Jezu Chryste, daj. Zaraz złamiesz.
Obrzuciwszy mnie wrednym spojrzeniem, podstawia mi stopę pod twarz. Chwytam ją
gniewnie i kładę sobie na kolanach, odwzajemniając dziesięciokrotnie to zabójcze łypnięcie.
– Kto się lubi, ten się czubi. Ech, młodość… – komentuje Sylvester.
Zerkam na niego przelotnie, po czym skupiam się na rozciętej skórze dziewczyny.
– Nie jesteśmy parą – wyjaśnia Sawyer. – To tylko dupek, przez którego znaleźliśmy się
w tej sytuacji.
Zaciskam dłoń na jej kostce tak, że aż piszczy. Mam silny chwyt i bardzo chętnie
zmiażdżyłbym jej nogę, napawając się jej cierpieniem.
– Ach tak… – wzdycha stary, wyraźnie skrępowany naszą wzajemną wrogością.
Mam go jednak gdzieś. Bez słowa zabieram się za opatrywanie jej ran i bynajmniej nie
silę się przy tym na delikatność, więc z każdym ruchem wacika syczy z bólu, czym sprawia
mi satysfakcję.
Co prawda nie jest to najgorszy ból, jaki mógłbym jej zadać, ale na ten moment
wystarczy.
ROZDZIAŁ 9
Sawyer
Nienawidzę go.
Brzydzę się nim.
Najchętniej wyrwałabym ze słownika wszystkie negatywne słowa, jakimi mogłabym
określić tego dupka, i wepchnęła mu je do gardła.
Jednocześnie jednak się boję.
Tkwię uwięziona w upiornej latarni morskiej z latarnikiem dziwakiem i mężczyzną, który
patrzy na mnie tak, jak gdyby żałował, że nie zostałam pożarta przez tego cholernego rekina.
Nie mam dokąd uciec. Nie mam jak się od niego uwolnić. Przez całe życie nieustannie
uciekałam, a teraz znalazłam się w sytuacji bez wyjścia. Czuję się, jakby moje ciało
zainfekowały jakieś drobne pasożyty. Najchętniej rozorałabym sobie skórę paznokciami,
żeby się ich pozbyć, ale wiem, że nie miałoby to żadnego sensu.
Jest późno w nocy. Sztucznego światła mamy tu równie niewiele, co naturalnego.
Na twarzach Enza i Sylvestra tańczą cienie oraz pomarańczowy blask bijący od ognia
z kominka. Choć na stoliku stoi lampka, stary wydaje się niechętny, by ją zapalić.
Nagle Enzo chwyta moją drugą stopę tak mocno, że wydaję z siebie okrzyk.
Rzuca mi spojrzenie, pewnie dlatego, że uraziłam jego delikatne uszy, po czym zaczyna
przemywać rany, a wtedy znów pojawia się to nieznośne pieczenie. Wolałabym już chyba po
prostu zanurzyć nogę w oceanie, ale wyjście na zewnątrz w takich ciemnościach wydaje się
jednak bardziej przerażające niż perspektywa opatrującego mnie Enza. Niewiele bardziej,
ale zawsze.
– Jak skończysz, zaprowadzę was do sypialni – oznajmia Sylvester.
Serce mi się ściska, a skóra cierpnie na te słowa.
– W sensie: będziemy mieć osobne pokoje, tak? – dopytuję.
Enzo przerywa opatrywanie, również spoglądając na starego w oczekiwaniu na
odpowiedź.
– Niestety nie. Mam tylko jeden wolny pokój.
O nie. Akurat kiedy myślałam, że nie może być gorzej.
– Mogę spać na kanapie – proponuje Enzo.
– Nie, synu. To mój dom i nie chcę, żeby ktokolwiek spał mi w salonie. Czasami lubię
pooglądać do późna telewizor. – Jego ton jest na tyle stanowczy, że nie pozostawia miejsca
na jakąkolwiek dyskusję.
– I jest tylko jedno łóżko? – pytam posępnie, choć znam już odpowiedź. Musiałam jednak
chwycić się choćby tego skrawka nadziei, bo inaczej moje serce zaraz obróci się z żalu
w kupkę popiołu.
– Zgadza się – potwierdza.
A więc albo będę dzielić materac z nienawidzącym mnie mężczyzną, albo któreś z nas
będzie spało na podłodze z robakami.
Przełykam ciężko ślinę.
Podejrzewam, że Enzo przegoni mnie na podłogę, a sam zajmie łóżko. Przecież żaden
z niego dżentelmen.
Enzo spycha gniewnie moje stopy ze swoich kolan i wstaje. Atmosfera robi się wyraźnie
napięta, ale – co zaskakujące – Sylvester bynajmniej nie wzdryga się pod wpływem
piorunującego spojrzenia mojego towarzysza.
Podnoszę się niezdarnie z kanapy i odchrząkuję.
– Jakoś sobie poradzimy, Syl. Dziękuję.
Wtem Enzo spogląda na mnie.
Choć brak mi odwagi, nie zamierzam ulegać temu dupkowi, więc pomimo strachu
zbieram się w sobie i prostuję plecy.
Kulenie się pod czyimś surowym spojrzeniem to mój naturalny odruch, bo odnoszę
wrażenie, że jeśli pozwolę komukolwiek wpatrywać się we mnie zbyt długo, być może
przejrzy na wylot mury, które wokół siebie zbudowałam, a zauważywszy pęknięcia
i niedoskonałości, jednym ruchem obróci je w pył niczym zwykłą iluzję.
A tak się składa, że stojący przede mną mężczyzna zdążył już zobaczyć tę brzydotę
kryjącą się pod tęczą moich pozorów. Jak się jednak okazało, dostrzegł w niej również swoje
własne odbicie.
Może i mam ohydne wnętrze, ale on także nie jest pod tym względem królową piękności.
Sylvester wskazuje nam gestem ręki krętą klatkę schodową.
– Jeśli można, prosiłbym, żebyście dziewiąta wieczór byli już w pokoju – mówi,
prowadząc nas ku metalowym stopniom. – Tera dochodzi dziesiąta, to zaprowadzę was
szybko.
Marszczę brwi, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatnio miałam narzuconą konkretną
porę spania i wstawania… Na pewno nie byłam jeszcze dorosła. Chociaż prośba Sylvestra
brzmiała jak najbardziej uprzejmie, domyślam się, że tak naprawdę ma gdzieś, czy mi się to
podoba, czy nie. A wcale mi się to nie podoba.
Jednak odchrząkuję i mówię:
– W porządku.
Myślę, że to i tak nie najgorsza rzecz, jaka spotkała mnie w ciągu ostatniej doby. Po
prostu cieszę się, że nie dryfuję już pośrodku oceanu, który w dziewięćdziesięciu pięciu
procentach wciąż pozostaje nieodkryty – jak poinformował mnie Enzo. Tylko o tym myślałam,
kiedy fala pochłaniała nas, wciągała w odmęty, a potem wypluwała jak kawałek nadgniłego
jedzenia.
Co czai się pod powierzchnią?
Czy połknie mnie w całości, czy będzie powoli przeżuwać?
Nie wiem, dlaczego tak mocno koncentrowałam się na wizji pożerających mnie,
nieznanych stworów zamiast na tym, że byłam o krok od utonięcia. Mimo to jednak pod
wpływem instynktu zaczęłam rozpaczliwie poruszać nogami i płynąć ku powierzchni. Tam
chwyciłam się odłamanego z łodzi kawałka drewna, na którym widniał fragment imienia:
„anna”. W tamtym momencie pozostało mi wyłącznie liczyć na szczęście.
Kiedy wchodzimy po schodach, rozlega się dźwięczny stukot drewnianej nogi Sylvestra.
Całość trzeszczy pod ciężarem naszych ciał. Nagle lęk przed morskimi potworami ustępuje
obawie o bycie nadzianą na metalowy pręt po tym, jak schody się zarwą.
Docieramy jednak do wąskiego, króciutkiego korytarza, z drzwiami po lewej i prawej
stronie, a także schodkami na jego końcu, prowadzącymi do jeszcze jednych drzwi.
– Mój pokój jest na wprost. Wasz po lewej.
– A co jest za tymi drzwi? – dopytuję.
– Ubikacja. Ale nie lubię, gdy ktoś mi tupie po nocach, więc przygotowałem wam wiadro
na wszelki wypadek.
Zatrzymuję się w miejscu, przez co Enzo na mnie wpada. Warczy gniewnie, ale jestem
zbyt zszokowana, żeby się przejmować.
– Słucham? Nie wolno nam korzystać z ubikacji?
– Wolno, a jakże! – odpiera Sylvester z donośnym rechotem. – Tylko nie po dziewiątej
wieczór – dodaje, jak gdyby to było coś całkowicie normalnego.
Otwieram usta, ale zaraz zamykam je z powrotem.
Wreszcie frustracja Enza wyrywa mnie z konsternacji. Przepycha się, rzucając wściekle:
– Cammina17.
Zerkam na niego przez ramię, zaskoczona, że nie ma nic do powiedzenia odnośnie do
tych dziwacznych zakazów. Kiedy jednak zauważam jego piorunujące spojrzenie,
odpuszczam. Choć nie wyraża tego słowami, jego twarz mówi wszystko. On również nie jest
zadowolony z perspektywy przebywania w tym pokoju.
Przełknąwszy ślinę, zaciskam zęby i patrzę, jak Sylvester otwiera drzwi. Wchodzi, zapala
niewielki kinkiet umieszczony nad łóżkiem, po czym prezentuje nam pokój.
Łóżko stoi w kącie po lewej stronie, nad nim zaś znajduje się niewielkie, kwadratowe
okienko. Poza rozklekotanym stolikiem z okrągłym blatem i dwoma krzesełkami nie ma tu nic
więcej. Tylko szare, kamienne ściany. Atmosferę tego pomieszczenia ratuje nieco
rozciągający się za oknem widok pięknego nocnego nieba.
Sylvester wskazuje kąt po prawej stronie.
– Tam macie wiadro. Rano opróżnicie – instruuje.
Biały pojemnik wygląda, jakby już nie raz go używano, ale nigdy dokładnie nie
wyczyszczono…
Staram się z całych sił nie zwymiotować.
Nie ma chuja, że na tym usiądę. Wolałabym już wystawić tyłek za okno i niech się dzieje,
co chce.
Milczymy wraz z Enzem, aż robi się niezręcznie.
Czyżby Sylvester oczekiwał podziękowań za umieszczenie nas w tym uroczym lokum?
– Przed siódmą zejdźcie na śniadanie. Potem znajdziemy wam coś do roboty.
– Dobrze – odpowiadam niepewnie.
– No to dobrej nocy.
To powiedziawszy, odwraca się i wychodzi, kuśtykając. Na końcu cicho zamyka za sobą
drzwi.
Nagle nachodzi mnie myśl: Właściwie to jak on chce nas powstrzymać przed
korzystaniem z normalnej toalety? Jednak w tej samej chwili słyszę charakterystyczne
kliknięcie zamka w drzwiach.
Spoglądamy po sobie z Enzem, kompletnie zbici z tropu.
– Czy on właśnie…?
Enzo natychmiast dopada do drzwi. Kręci klamką, ale bezskutecznie.
– Skurwiel zamknął nas tu na klucz – warczy, ponownie pociągając za klamkę. –
Stronzo18.
Ogarnia mnie dziwne uczucie, jak gdyby coś oślizgłego owijało się wokół mojego
kręgosłupa i każdej pojedynczej kości, wypełniając całe ciało.
– Dlaczego mam wrażenie, że zostaliśmy uwięzieni? – pytam bełkotliwie i obejmuję się
ramionami.
– Bo, kurwa, zostaliśmy – prycha.
Jego akcent staje się wyraźniejszy, kiedy się złości. Uderza jeszcze dłonią w drzwi, po
czym nabuzowany podchodzi do łóżka. Siada na krawędzi z gniewnym, choć wyraźnie
zamyślonym spojrzeniem. Opiera łokcie na kolanach i splata palce dłoni. Wpatruje się przy
tym w drzwi, jak gdyby rozważał najodpowiedniejszy moment do ich wyważenia.
– Nie rób nic szalonego – mówię. – Przecież i tak nie mamy dokąd pójść.
Obrzuca mnie iskrzącym spojrzeniem, ale ponownie opieram się jego złości.
– To prawda. Aczkolwiek z nas dwojga tylko ty na razie okazujesz słabość.
Robię wielkie oczy.
– Masz czelność karać mnie za moje przestępstwa, a teraz sam chcesz okraść starca
z jego domu?
Widzę, jak mięśnie jego szczęki pulsują, ale nie odpowiada.
– Jasne, znaleźliśmy się w pojebanej sytuacji, ale przypominam ci, że to przez ciebie
zaskoczył nas sztorm. Nie karz innych za swój błąd, Enzo.
Zrywa się na równe nogi i dopada do mnie, na co momentalnie blednę, cofając się, aż
natrafiam plecami na drzwi. Z hukiem kładzie dłonie po bokach mojej głowy. Emanuje furią
równą sile burzy, która nas tu przywiodła.
– Co to? Jesteś w stanie ukraść komuś tożsamość, ale wywarzenie drzwi to dla ciebie
problem? Nagle odkryłaś, że posiadasz zasady moralne? Czy może tylko tobie wolno
rujnować innym życie?
Auć.
– Bądź lepszy ode mnie, Enzo – wyduszam z siebie.
Zaśmiewa się bez humoru.
– To akurat nietrudne.
Zasępiam się, ponieważ jego słowa przebijają moje serce niczym sztylet.
– Możesz mnie nienawidzić, ale nie pogarszaj naszej sytuacji – odpowiadam wreszcie
cicho, ale stanowczo. – Udostępnił nam swój dom, więc powinniśmy to uszanować.
Dzieli nas od siebie tylko kilka cali mocno iskrzącej przestrzeni.
Enzo napina szczękę, ale ostatecznie się odwraca, a ja mam przy tym wrażenie, jakby
wyrywał się z okalającego nas pola siłowego.
Zyskawszy nieco swobody, wreszcie mogę odetchnąć, jak gdyby moje ciało było
urządzeniem, które na nowo podłączono do sieci.
Enzo chodzi po pokoju niczym zamknięte w klatce zwierzę; cały spięty i kipiący gniewem,
więc wykorzystuję okazję i trzęsącymi się dłońmi zdejmuję zapiaszczone ciuchy, po czym
biorę ubrania, które dał nam Sylvester. Zarówno T-shirt, jak i spodnie zalatują stęchlizną, ale
lepsze to niż spanie w szmatach pokrytych zaschniętą solą.
Przez cały czas, kiedy się przebieram, staram się zakrywać przed wzrokiem Enza. Tak
jakby nigdy nie widział mnie nagiej, a do tego w pozycjach, za które mogłabym zostać
ukrzyżowana przez samego Jezusa. On jednak wygląda teraz przez okno, nachmurzony i z
rękami skrzyżowanymi na piersi.
Skończywszy, odkładam swoje rzeczy na kupkę. Jutro je wypiorę. Co ciekawe, jego karta
kredytowa wciąż tkwi w kieszeni moich szortów. Zamierzam schować ją później pod
materacem, kiedy nie będzie patrzył. Na razie niech zostanie tam, gdzie jest.
Mój egoizm i sumienie toczą śmiertelny bój. Z jednej strony czuję ulgę, a z drugiej
rozczarowanie, że ocean nie odebrał mi tej cholernej karty, czym uwolniłby mnie od tego
dylematu.
– Ja biorę łóżko – oznajmiam z wymuszonym uśmiechem i poprawiam materac.
– Wykluczone – warczy, natychmiast się odwracając.
– Nie będę spała na podłodze – odpieram.
Mruży oczy.
– A myślisz, że ja będę?
Krzyżuję ręce na piersiach.
– Serio nie zamierzasz być dżentelmenem?
– Wtedy musiałbym mieć do czynienia z damą, a nie jebaną pijawką.
Otwieram usta ze zdumienia. Czuję się, jakbym dostała kopniaka w brzuch. Co za
bolesny przytyk, aż ogarnia mnie złość.
– Pierdol się – cedzę przez zęby.
Jak ja go, kurwa, nienawidzę.
– Już to z tobą robiłem. Największa pomyłka mojego życia – ripostuje.
Odwraca się plecami i rozbiera do naga. Widok jego gołego tyłka wywołuje gorące ukłucie
w mojej piersi. Owszem, to świetny tyłek, ale nawet coś takiego nie sprawi, że zapomnę
o bólu pod żebrami.
Ciuchy Sylvestra w ogóle na niego nie pasują, więc mogę śmiało założyć, że obydwoje
wrócimy do naszych własnych, jak tylko je wyczyścimy.
Wtem kładzie się na łóżku wraz ze mną, czym kompletnie mnie zaskakuje. Oczywiście nie
spodziewałam się żadnego szlachetnego gestu z jego strony, ale nie sądziłam też, że
dobrowolnie położy się obok. Jestem uparta i tak jak zapowiedziałam: nie zamierzam spać
na zmurszałej, zakurzonej podłodze, od której po jednej nocy dostanę artretyzmu.
Przełknąwszy ślinę, podejmuję jeszcze jedną niemrawą próbę:
– Zwykle kopię przez sen. Nie zdziw się, jeśli obudzisz się z moją stopą w tyłku.
Unosi brew.
– Jeśli tak się stanie, to odwzajemnię ci się czymś o wiele gorszym, bella ladra.
Napięcie między nami jest tak silne, że mogłoby wywołać pożar. Z tego gorąca ledwo
mogę oddychać, a jego obecność tuż obok bynajmniej nie pomaga.
– Co to w ogóle znaczy? – Kiedy nie odpowiada, precyzuję pytanie: – Co znaczy „bella
ladra”?
Kojarzę słowo „bella”; jestem prawie pewna, że oznacza „piękna”. I właśnie dlatego tak
bardzo ciekawi mnie „ladra”. Może razem znaczą coś innego?
– Nieważne. Jestem zmęczony. To był długi dzień, więc albo uwal się na podłodze, albo
idź już, kurwa, spać.
Marszcząc brwi, podkulam nogi, przyklejam się do ściany i przykrywam wytartym,
granatowym kocem. Wolałabym nie spać z Enzem w jednym łóżku, jednak mój upór bierze
górę nad rozsądkiem. Podobnie jak jego upór nad nim…
Drań.
Przykrywa się i natychmiast odwraca do mnie plecami.
I dobrze, wcale nie chcę, by leżał twarzą do mnie. Chłód, jakim emanuje, sprawia, że
chyba zaraz zamarznę.
Obojętnie.
Ułożywszy się na tyle wygodnie, na ile mogę, zamykam oczy z nadzieją, że kiedy otworzę
je z powrotem, będę już w zupełnie innym miejscu.
***
Czuję mocne uderzenie w głowę, które przenosi mnie z koszmaru sennego do tego na jawie.
Momentalnie przypominam sobie, że utknęłam na niemal bezludnej wyspie z dwoma
nieznajomymi, z których jeden mnie nienawidzi i właśnie znajduje się w mocnym uścisku
demona snu – tak moja mama określała koszmary, gdy byłam jeszcze mała. Trudno było mi
wytłumaczyć ich naturę w inny sposób.
Siadam, zastanawiając się, jak skutecznie go obudzić, jednak nagle moją uwagę
przykuwa dziwny hałas dobiegający zza drzwi.
Zalewa mnie fala niepokoju, kiedy dźwięk się powtarza. Tym razem wyraźniej.
Łańcuchy.
Brzęk metalowych łańcuchów, ciągniętych powoli po drewnianej podłodze. Przypomina mi
to odgłos spacerującego po celi niebezpiecznego więźnia.
Ściągam brwi, a skóra na całym ciele mi cierpnie.
Cokolwiek to jest, brzmi złowieszczo. Zgroza przesącza się przez pęknięcia w drzwiach
i wyciąga do mnie rękę, kusząc, bym ją ujęła.
Wciągam gwałtownie powietrze i wstrzymuję oddech. Słucham, jak odgłos niknie
w oddali. Ledwo się odprężam, gdy znów mknie ku mnie ciężka kończyna Enza.
Piszczę zaskoczona, ale udaje mi się uniknąć uderzenia. Od tego wszystkiego moje
serce wali jak młot kowalski.
Enzo wydaje z siebie niski pomruk.
W skąpym świetle księżyca dostrzegam zbolały wyraz jego twarzy.
– Enzo – szepczę drżącym głosem, wciąż przerażona wizją zakutego w łańcuchy jeńca
na korytarzu.
Znów jęczy, ale nie mam śmiałości, by go dotknąć. Dobrze wiem, z jaką łatwością można
wybudzić się z koszmaru w szale i zaatakować osobę obok, będąc przekonanym, że to
wciąż sen.
Przekręca nerwowo głowę na boki, uwięziony we własnym umyśle.
– Enzo! – powtarzam, tym razem głośniej.
Nic.
Zbieram się więc w sobie i go szturcham.
Jakoś nie przypominam sobie, żeby tamtej wspólnej nocy dręczyły go koszmary. Kiedy
położyliśmy się spać, obydwoje byliśmy już całkowicie wyczerpani i natychmiast zasnęliśmy.
Nawet moje demony nie miały sił wypełznąć z ciemności. Niemniej widzę, że sen bardzo go
męczy, więc zamiast narażać się na kolejny cios, ujmuję go za dłoń i splatam nasze palce.
Nie mam pojęcia, co robię ani dlaczego, ale jakoś nie potrafię się przekonać, by go
puścić. Szczególnie teraz, kiedy wyraźnie się uspokaja, a jego napięta twarz na powrót
przybiera łagodniejszy wyraz.
Podczas gdy jego niepokój słabnie, mój się wzmaga. Dopada mnie bowiem świadomość
sytuacji, w jakiej się znalazłam.
Jak dotąd umiałam odwracać swoją uwagę od tego, co się dzieje. Nie rozmyślałam więc
o sztormie i o tym, jak traumatyzującym okazał się doświadczeniem. O tym, jak
dezorientujące było obudzić się prawie o zmroku na środku oceanu, z nieprzytomnym,
rannym w głowę Enzem dryfującym niedaleko. Starałam się nie pamiętać w tamtym
momencie o tym, że prowokował rekiny moją krwią oraz że krew z jego rany mogłaby
przywabić je z powrotem na posiłek, którego wcześniej im odmówiono.
Nie ma pojęcia, jak bardzo się bałam, kiedy płynęłam do niego, zamiast się oddalić. Choć
lękałam się o swoje życie, myślałam tylko o nim. Nigdy mu nie opowiem, jak bardzo mi
ulżyło, kiedy sprawdziłam mu puls i poczułam, jaki jest silny. Albo jak zalałam się łzami,
widząc jasne światło w oddali, ani o tym, jak popłynęłam tam, podtrzymując go na kawałku
drewna, i prawie opadłam przy tym z sił, bo był taki ciężki. Niewiele brakowało, abym się
poddała, ale ostatecznie mój upór okazał się silniejszy. Nie puściłam go, choć płakałam
przez całą drogę. Nie opowiem mu o tym, jak pękło mi serce, kiedy ujrzawszy mnie żywą po
przebudzeniu, skwitował to pełnym rozczarowania spojrzeniem.
Łzy napływają mi do oczu i serce się ściska. Czuję, jak pokrywa się bliznami. Zanoszę się
głośnym szlochem, na co odruchowo zasłaniam usta wolną dłonią. Zerkam na Enza, aby
sprawdzić, czy śpi. Ujrzawszy go jednak, nie mogę już oderwać wzroku. Nawet jeśli widzę go
niewyraźnie z powodu potoku łez.
Po raz pierwszy od sześciu lat nie mam dokąd uciec. Jestem naprawdę uwięziona. Im
bardziej to sobie uświadamiam, tym większa ogarnia mnie panika.
Boże, co by na to powiedział Kev?
Taka jesteś bystra, pętaku, a zobacz, coś narobiła. Mówiłem ci, że faceci to tylko kłopoty i
powinnaś dać sobie z nimi spokój. Jestem jedynym, którego potrzebujesz.
Ściskam dłoń Enza mocniej, szukając pocieszenia u mężczyzny o lodowatym sercu.
Właściwie to ostatnia osoba, o jakiej powinnam myśleć, jednakże niezależnie od tego, jak
bardzo mam mu za złe, że wpakował nas w te tarapaty – a wystarczyło, by przed
wypłynięciem sprawdził prognozę pogody – o wiele większe pretensje mam do siebie. Bo
ostatecznie do niczego by nie doszło, gdybym nie była taką zjebaną osobą i zostawiła go
w spokoju.
A tak znaleźliśmy się w beznadziejnej sytuacji. I chociaż Sylvester przyprawia mnie
o gęsią skórkę, lepsze mieszkanie z nim niż dryfowanie w zimnym, bezdusznym oceanie.
Lepsze to niż śmierć.
Tak mi się przynajmniej wydaje.
Enzo napina mięśnie ręki, więc pospiesznie cofam dłoń, żeby mnie nie przyłapał. Ocieram
gorączkowo łzy z policzków tuż przed tym, jak otwiera oczy.
– Co robisz? – pyta chrapliwym głosem, od którego ściska mnie w dołku.
Nawet półprzytomny brzmi chłodno i twardo, a mimo to trudno mi przypomnieć sobie
bardziej seksowny głos.
Odchrząkuję i rzucam krótko:
– Nie mogłam spać.
– Płaczesz – zauważa.
– Wcale nie – kłamię.
Milczy przez chwilę, a mnie przebiega zimny dreszcz.
– Zgaduję, że nigdy wcześniej nie musiałaś być silna, Sawyer. Najwyższa pora się
nauczyć.
Po tych słowach się odwraca.
Ja natomiast zamykam oczy i zbieram w sobie siłę, której tak mi brakuje. Próbuję
powstrzymać łzy, podczas gdy blizny na moim sercu się pogłębiają.
ROZDZIAŁ 10
Enzo
Ostatni raz na ryby wybrałem się podczas studiów, aczkolwiek trudno to nawet nazwać
wędkowaniem: czterech kolesi na łodzi, bardziej skupionych na chlaniu piwa niż łowieniu.
Byliśmy zbyt porobieni, żeby mieć do tego głowę… Sesja dawała nam w kość, a ja miałem
większą ochotę na to, by popływać z rybami, niż wyciągać je z wody na pokład. A teraz pluję
sobie w brodę, że nie przyłożyłem się wtedy do nauki wędkowania.
– Jesteś ekspertem od ryb, ale nie potrafisz łowić? Nie uczą tego na studiach rybnych?
Ktokolwiek twierdzi, że ćwiczenia oddechowe pomagają na nerwy, jest jebanym
oszustem. Próbowałem ich już milion razy, odkąd tu trafiliśmy, a mimo to nadal mam ochotę
udusić Sawyer.
Najgorsze jest jednak to, że równie mocno chciałbym ją przelecieć…
Kurwa.
– Sawyer, ja nie łowię ryb. To zabija ekosystem, a więc jest sprzeczne ze wszystkim,
czemu poświęciłem swoją karierę. Moim celem jest ochrona oceanu.
Wydyma wargi i przytakuje zamyślona.
– Doceniam twój szlachetny heroizm. Jak już się stąd wydostaniemy, postawię sobie za
cel, aby napisano o tobie książkę. Ale do tego czasu musimy coś jeść. Sylvester dał nam
jasno do zrozumienia, że nie ma dość zapasów, by się z nami podzielić.
– Tak, zrozumiałem. I właśnie dlatego próbuję coś złowić – odgryzam się i macham ręką
ze złości na nasze nieudane próby złapania czegokolwiek, nawet cholernego planktonu.
Obydwoje przespaliśmy cały wczorajszy dzień, wstając tylko co jakiś czas na siku przed
dwudziestą pierwszą. Potem nie wychodziliśmy już z pokoju i korzystaliśmy z wiadra.
Nadszedł kolejny dzień, jednak ból i zmęczenie po wypadku nie ustąpiły nawet na jotę,
a widok tej małej brodzącej w wodzie czarownicy też nie pomaga.
Dziś poniedziałek. Troy na pewno wezwie policję po tym, jak nie zjawię się w ośrodku.
W ciągu całej naszej znajomości nie opuściłem ani jednego dnia pracy.
– Może powinniśmy spróbować za pomocą dzidy? – proponuje Sawyer, zupełnie
nieświadoma tego, jak mnie irytuje.
A może jej to po prostu obojętne? Jeśli tak, to ja też mam ją gdzieś.
– Jak chcesz zrobić dzidę?
Zamiast odpowiedzieć, biegnie do latarni, z łatwością omijając ostre kamienie pomimo
wciąż pokaleczonych stóp. Tym razem przynajmniej owinęła je bandażem.
Po dziesięciu minutach wraca z długą, pogiętą, drewnianą laską, nożem kuchennym
i taśmą klejącą.
Patrzę na nią w milczeniu, a ona raczy mnie szerokim uśmiechem.
– Pozwolił mi użyć jego starej laski pod warunkiem, że jej nie zniszczę.
– Akurat ty niszczysz wszystko, czego się dotkniesz – komentuję.
Jej uśmiech momentalnie znika, ale równie szybko wymusza kolejny, choć iskry w jej
oczach zgasły na dobre, przez co teraz ja czuję się jak złodziej. Mam przeprosiny na końcu
języka, jednak ostatecznie się w niego gryzę. Już raz zrobiło mi się żal tej małej złodziejki,
wskutek czego dałem się nabrać na jej sztuczki. Drugi raz nie popełnię tego błędu.
Nie odpowiada i w milczeniu zabiera się za konstruowanie broni. Krzyżuję ręce na piersi,
nie mogąc oderwać od niej wzroku, mimo że bardzo się staram. Choć mam przed sobą
ocean i cały ten fascynujący podwodny świat, z jakiegoś powodu kieruję swój podziw na nią,
czym sam siebie doprowadzam do szału.
Nagle wyrywa mnie z zamyślenia, unosząc gotową dzidę i krzycząc triumfalne „Aha!”.
– Geniusz inżynierii za chwilę stanie się mistrzem łowienia ryb – oznajmia z uśmieszkiem.
Mam szczerą ochotę coś jej zrobić, ale tak bardzo miesza mi w głowie, że nie wiem co,
zatem z beznamiętnym wyrazem twarzy patrzę, jak wraca do wody.
Jej opalona skóra tak bardzo kontrastuje z błękitem oceanu…
– Teraz pozostaje tylko znaleźć jakieś ryby – mamrocze do siebie z mocno ściągniętymi
brwiami, po czym przygryza wargę w wyrazie determinacji.
Rozszerza oczy i ciska swoją nową broń w wodę, wydając przy tym bojowy okrzyk
zagłuszający szum fal.
– O tak, mam cię, kurwa.
Kiedy jednak wyciąga dzidę z wody i zauważa, że wcale nie dorwała żadnej ryby,
momentalnie zwiesza ramiona.
Mimowolnie wykrzywiam kącik ust w uśmieszku, napawając się jej rozczarowanym
spojrzeniem. Nie spodziewała się, że rzeczywistość będzie tak brutalna.
Chętnie sprawiłbym, żeby poczuła się jeszcze gorzej.
– Prędzej zranisz się tym w stopę, niż cokolwiek złapiesz.
– Całe życie we mnie wątpiono. Potrafię więcej, niż ci się wydaje.
Nucąc przypadkową melodyjkę, podchodzę do niej, oczarowany tym, jak jej mięśnie
odznaczają się pod skórą. Dobrze wie, kto tu jest prawdziwym drapieżnikiem – na pewno nie
ona, pomimo broni trzymanej w ręce.
Podchodzę tak, że napieram na jej plecy, przez co momentalnie nieruchomieje.
Musnąwszy ustami jej ucho, szepczę:
– Dobrze wiem, do czego jesteś zdolna. Pamiętaj: jeszcze mi nie uciekłaś, bella ladra.
Wcale nie jesteś tak dobra w uciekaniu, jak ci się wydaje.
Unosi głowę, ocierając się blond lokami o mój nos. Pachnie oceanem, co tylko mnie
mierzi. To mój ulubiony zapach, ona nie zasługuje, by go nosić.
– W wielu rzeczach nie jesteś tak dobra, jak ci się wydaje. – Wypowiadam tę uwagę
z wyraźnym naciskiem na jej dwuznaczność.
Niech ta myśl nie daje jej spokoju, mimo że w rzeczywistości Sawyer mogłaby
doprowadzić mnie do orgazmu jednym spojrzeniem. Taka prawda. Jeśli chodzi o mojego
kutasa, to ta dziewczyna jest niczym dar od Boga. Niemniej za chuja nie potrafi kłamać.
Teraz, kiedy już przejrzałem ją na wylot, bez problemu dostrzegam to, czego nie komunikuje
wprost. Myśli, że jest dobra w swoim fachu, a tak naprawdę jechała po prostu na farcie.
A sądząc po jej obecnej sytuacji, szczęście ją opuściło.
– Dźgnę cię. Odsuń się – warczy z nutą żalu w głosie.
– Nie.
Syczy przez zęby, zbierając się w sobie.
Nie daję jej jednak okazji, by zrobiła coś, czego zaraz pożałuje, i ciągnę dalej:
– Coś tu pływa koło twojej nogi. Przekonajmy się, czy potrafisz zrobić porządnie choć
jedną rzecz oprócz rujnowania ludziom życia.
Silny podmuch wiatru zarzuca jej kręcone włosy na twarz. Zaciskam pięść, walcząc
z impulsem, by ją za nie przytrzymać i wsunąć kutasa do jej ust.
Nie wiem, czy przyjmuje moje wyzwanie, czy po prostu mnie ignoruje, ale powoli unosi
dzidę i kompletnie nieruchoma namierza cień poruszający się w wodzie przy jej nogach.
Jestem nieco zaskoczony tym, jak swobodnie czuje się w oceanie. Wszak to może być
cokolwiek, jednak ona nie okazuje żadnego strachu.
Oby to była meduza.
Wtem, niczym grom z jasnego nieba, zadaje cios. Następnie zaś prostuje się, emanując
aurą zwycięstwa. Rzuca mi przez ramię spojrzenie spod gęstych rzęs i wykrzywia usta
w uśmieszku. Bez odrywania ode mnie wzroku podnosi dzidę z nadzianą na nią słusznej
wielkości rybą.
Kiedy spoglądam jej w twarz, mam wrażenie, jakbyśmy byli dwoma samochodami
jadącymi na czołówkę. Atmosfera gęstnieje, a gdy Sawyer mruży swoje płonące błękitne
oczy, po moich plecach przechodzi dreszcz.
– Wygrałam.
To powiedziawszy, odwraca się i zbiera do odejścia. Próbuje przy tym trącić mnie
ramieniem, ale ją powstrzymuję. Gwałtownie prostuję rękę, którą owijam wokół jej szyi, na co
cała zamiera.
– Bravissima19. A teraz zrób to jeszcze raz.
– Że co, proszę? Złap swoją własną – wydusza pełnym złości tonem.
Chwyta mój nadgarstek, wbijając w niego paznokcie, i próbuje się uwolnić, czym tylko
bardziej mnie rozsierdza.
W mgnieniu oka puszczam jej szyję oraz zabieram rybę, po czym łapię ją za włosy
i przyciągam.
– Teraz, maleńka, stanowimy drużynę. Rób więc to, co potrafisz najlepiej: zabijaj każdą
nieszczęsną istotę, która się do ciebie zbliży. – Zanim kończę zdanie, kładę jej rękę na
szczęce i muskam kciukiem spuchniętą dolną wargę, na której wciąż widać ranę po
ugryzieniu.
Wbrew moim oczekiwaniom nie rumieni się, lecz blednie, a jej oczy robią się niewyraźne
jak słońce schodzące ku horyzontowi.
Ostrożnie unosi drżącą dłoń i zsuwa moją rękę z twarzy. Następnie odwraca się, by bez
słowa wejść z powrotem do wody w celu złapania kolejnej ryby.
Stoję skonsternowany, zastanawiając się, co miała oznaczać jej reakcja. Ostatecznie
jednak stwierdzam, że mam to gdzieś, i odchodzę.
***
Sawyer
Sawyer
Myślisz, że ktoś cię kiedykolwiek pokocha, pętaku? Poza mną, ma się rozumieć – o ile nie
zamierzasz być kurwą. Bo kurew nikt nie kocha.
Zaciskam mocno powieki, przez co potykam się o kamień.
– Kurwa! – wykrzykuję.
Głupio zrobiłam, przychodząc tu boso z poranionymi stopami, ale walić to… Po prostu
musiałam się stamtąd wyrwać.
Chcę się przekonać, jak brzmisz, kiedy dochodzisz, a nie możesz krzyczeć.
– Zamknij się – cedzę przez zęby. – Obaj się zamknijcie.
Tak łatwo cię złamać.
W głowie szumi mi od wstydu i zażenowania. Jestem tak czerwona na twarzy, że pewnie
z kosmosu widać, jak się jarzę… Po co komu radio, skoro blask mojej nienawiści do
mężczyzn mógłby zwabić tu kosmitów z innej galaktyki?
Wypadłam z latarni cała spocona, nie mając pojęcia, dokąd idę. Nie obchodzi mnie to –
byle dalej od tego miejsca i od niego. Tak naprawdę jednak nigdy nie będę sama, bo
przecież przez sześć lat, odkąd uciekam, ani na chwilę nie zdołałam uwolnić się od Kevina.
Zatem na ucieczkę od Enza – od jego okrutnych słów, jadowitego języka i nikczemnych
zamiarów – też nie mam co liczyć.
Obawiam się jednak, że nawet gdyby jakoś udało mi się mu wymknąć, to i tak mnie
odnajdzie, niezależnie od tego, dokąd się udam, i – zupełnie jak Kev – stanie się moim
prześladowcą.
Wspinam się na skały, przeklinając ich obu pod nosem, a kiedy natrafiam na dziwną,
sporych rozmiarów formację skalną przypominającą pagórek, natychmiast milknę. Wydaje
się czymś więcej niż tylko częścią klifu.
Podchodzę powoli, sprawnie omijając ostre kamienie pod nogami. Gdy tylko się zbliżam,
zauważam otwór w skale, wewnątrz którego zionie czarna otchłań.
Jaskinia.
Serce mi przyspiesza, ale nie wiem, czy to ze zmęczenia, ekscytacji czy niepokoju. Mam
wrażenie, jakby coś niczym lina przyciągało mnie do środka – niezależnie od tego, czy chcę
wejść, czy nie.
Niepewnie podchodzę do wejścia, nasłuchując uważnie, czy nie wyskoczy z niej zaraz
jakieś dzikie zwierzę. Z jednej strony to miejsce nie wygląda na zbyt przyjazne dla zwierząt,
jednak z drugiej – widziałam dość horrorów klasy B, by wiedzieć, że wszelkie potwory
świetnie odnajdują się w takich warunkach.
Z przygryzioną wargą odwracam się, by spojrzeć na latarnię za mną. Wystarczy mi kilka
sekund, aby stwierdzić, że wolę znaleźć się w jaskini niż tam. Najpierw jednak muszę zdobyć
coś do oświetlenia sobie drogi.
Podekscytowana, pędzę zatem do latarni, wewnątrz której zastaję Sylvestra
czyszczącego broń przy stole w jadalni.
Już po drzemce…
Cieszę się, że jestem zarumieniona z wysiłku, bo inaczej zaczerwieniłabym się na samo
wspomnienie o tym, co stało się przed chwilą.
Spogląda na mnie, jakby zaskoczony tym nagłym najściem.
– Serwus. Potrzeba ci czego?
Wydaje się całkowicie nieświadomy tego, co działo się w jego szafie. I dobrze.
– Mogłabym pożyczyć latarkę? – pytam zziajana i spocona.
Ściąga krzaczaste brwi.
– A po co?
– Chcę pozwiedzać wyspę – odpowiadam.
Nie wiem dlaczego, ale wolę nie mówić mu o jaskini. Może z obawy, że powiedziałby
o niej Enzowi… Nie, raczej dlatego, że chcę mieć własną kryjówkę, w której nikt mnie nie
znajdzie.
Popatrując krzywo w moją stronę, wstaje, po czym otwiera szufladę wyspy kuchennej.
– Tylko przynieś potem. To nie so tanie rzeczy – instruuje, trzymając w dłoni niewielką
czarną latarkę.
– Tak jest – przytakuję.
Uśmiecham się szeroko w geście podziękowania i biorę urządzenie. Już zbieram się do
wyjścia, ale on mnie zatrzymuje.
– Może dam ci jakieś buty, cobyś się nie pokaleczyła? Zdaje się, że zostały jedne po
mojej córce.
Przypominam sobie zdjęcia z jego szuflady. Ciekawość wręcz pali mnie żywym ogniem.
To pierwszy raz, kiedy wspomina o córce, w dodatku zrobił to jakby nieświadomie. Nie mam
jednak teraz czasu, by go wypytywać, więc bez słowa czekam, aż wróci z butami.
Przestępuję niecierpliwie z nogi na nogę, modląc się, żeby w tym czasie Enzo nie wyłonił
się ze swojego piekielnego portalu, by znowu mnie podręczyć.
Na szczęście Sylvester już wraca z parą niebieskich butów do wody. Odbieram je
z uśmiechem i ćwierkam „dziękuję”, po czym, założywszy je, pędzę na zewnątrz. Gdy jestem
już z powrotem przy jaskini, włączam latarkę i wchodzę do środka. Okazuje się, że droga
niemal natychmiast stromo opada, przez co muszę przysiąść na tyłku dla zachowania
równowagi.
Im niżej schodzę, tym chłodniej się robi. Najbardziej jednak zaskakują mnie błękitne
odblaski na ścianach.
To musi być jakiś korytarz.
Teraz skręca łagodnie w lewo, a światło staje się coraz intensywniejsze.
Skonsternowana, mijam zakręt i nagle zatrzymuję się, oczarowana rozciągającym się
przede mną widokiem.
Moim oczom ukazuje się przestronna sala wypełniona błyszczącymi kamieniami
wyglądającymi jak czarne diamenty. Wszystkie powierzchnie wokół mienią się odbijanym
światłem, tworząc czarujący teatrzyk refleksów i dziwnych niebieskich kropek na stropie.
Zupełnie jakbym patrzyła na gwiazdy, a przede mną roztaczał się cały wszechświat.
Aż zapiera mi dech w piersiach. Zdumiona, rozdziawiam usta, a kiedy zauważam
znajdujące się pośrodku sporych rozmiarów jeziorko, wzdycham z zachwytu. Tafla wody ma
ten sam błękitny kolor co światełka nade mną.
– Ja pierdolę – mamroczę, wchodząc do sali, którą powoli ogarniam wzrokiem.
Tu jest jak w krainie czarów. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam.
Nie wiedzieć czemu łzy napływają mi do oczu. Może to z powodu piękna tego miejsca.
A może przez to, że wreszcie znalazłam swoją bezpieczną przystań pośród mroku.
***
Enzo
Sawyer
***
Siedzę na łóżku, zaczytana w starej książce o latarniach morskich, gdy nagle rozlega się
pukanie do drzwi. Nie czekając na moją odpowiedź, Sylvester wchodzi ot tak.
Wzdycham.
Widocznie w jego świecie nie istnieje coś takiego jak prywatność. A gdybym właśnie się
przebierała? Mogłabym przecież, mimo że mam jednie kilka T-shirtów na zmianę, jedną parę
szortów, no i robiący za bieliznę strój kąpielowy, który zdejmuję tylko do prania.
– Chciałem cię przeprosić za wcześniej – oznajmia i sprawia wrażenie skruszonego.
Minęło kilka godzin od tej akcji, kiedy postanowili się przekonać, kto ma dłuższego, ale od
tamtej pory nie widziałam Enza.
Drań poszedł pewnie do mojej jaskini. Jeśli tak, to jestem w pełni gotowa z nim o nią
walczyć. To ja ją odkryłam, więc prawo decydowania o tym, kto i kiedy może w niej
przebywać, należy do mnie.
Wzruszam ramionami.
– W porządku. Każdemu czasem uderza testosteron do głowy – kwituję łagodnie.
– Na pewno nie tobie, ale rozumiem, co masz na myśli. Chłopakowi brakuje manier, toteż
uniosłem się dumą. Wybacz, jeśli wprawiłem cię w zakłopotanie.
– Myślę, że jeśli od tej pory wszyscy będziemy trzymać ręce przy sobie, unikniemy takich
problemów.
Wydyma dolną wargę i przytakuje, ale przez chwilę mam wrażenie, jakby moja odpowiedź
go rozczarowała.
Czyżby spodziewał się zapewnienia, że jego dotyk mi nie przeszkadza? To byłoby
kłamstwo. Może nauczyłam się kłamać nałogowo, jednak nie zamierzam pozwalać temu
staruchowi dotykać mnie, kiedy tylko ma na to ochotę.
To już wolałabym zamieszkać w jaskini ze świetlikami.
– Twojego kolegi też się to tyczy? – pyta nagle, wpatrzony w podłogę.
Marszczę brwi.
– Słucham?
Wzrusza ramionami, udając niewinnego.
– Domyślam się, że każdemu chłopu byłoby trudno trzymać przy sobie łapy przy kimś, kto
wygląda i ubiera się tak, jak ty. Trudno im się dziwić, co nie?
Mrugam zdumiona.
– Masz chyba na myśli małych chłopców. Mężczyzna nie dotyka kobiety bez jej
pozwolenia – odpieram. – Poza tym strój kąpielowy to nie zaproszenie do przekraczania
jakichkolwiek granic.
Jak to nie, pętaku? Przecież ty dosłownie błagasz o atencję.
Z jego gardła wydobywa się niski rechot, zupełnie pozbawiony humoru.
– To był ciężki dzień. Kładziemy się dziś o siódmej, dobra?
– Co? Dlaczego?
Mamrocze coś pod nosem, kuśtykając do drzwi.
– Rano zaczniemy od nowa – rzuca tylko.
Gdy tylko wychodzi za drzwi, zjawia się Enzo, który brakiem koszulki niemal całkowicie
odwraca moją uwagę od dziwnego zachowania naszego gospodarza.
Na jego twarzy od razu maluje się podejrzliwość.
Sylvester w milczeniu czeka, aż Enzo wejdzie do środka; obaj mierzą się przy tym
wzrokiem.
– Śpijcie dobrze! – woła starzec, po czym zamyka za sobą drzwi.
Wstaję. Chcę coś powiedzieć, ale właściwie nie mam pojęcia co.
Aż znowu rozlega się kliknięcie ryglowanego zamka.
– Zamknąłeś nas tu?! – krzyczę i podbiegam do drzwi, by szarpnąć za klamkę.
– Dobrej nocy – odpowiada, po czym się oddala.
– Kurwa, serio nas zamknął? – warczy Enzo. Odepchnąwszy mnie, sam próbuje siłować
się z drzwiami. Uderza w nie dłonią. – Ej! Jest dopiero dziewiętnasta, do kurwy. Wypuść nas,
człowieku!
Sylvester zdążył się już jednak oddalić, co wnioskuję po dźwięku, jaki wydaje jego
drewniana noga, gdy mężczyzna schodzi po metalowych stopniach.
– Co tu się, kurwa, stało? – rzuca w moją stronę oskarżycielskim tonem Enzo.
– Nic nie zrobiłam! – wykrzykuję w odruchu obronnym. – A ty gdzie byłeś?
– Naprawiałem rzeczy na dole, żeby jakoś stłumić chęć uduszenia go. Potem wziąłem
prysznic i wróciłem tutaj, akurat na przedstawienie – wyjaśnia z wyraźną frustracją.
Dopiero teraz zauważam kropelki wody pokrywające cienką warstwą jego owłosiony tors
i powoli spływające po kształtnych mięśniach brzucha. Choć włosy i broda mocno mu
odrosły, bynajmniej nie dodają mu łagodności.
Gniewny wyraz jego twarzy rozpala moje ciało, zmieniając krew w benzynę.
– No to co się stało? – powtarza z nachmurzonym obliczem.
Odchrząkuję i wytężam wszystkie siły, by skupić się na jego słowach.
– Przyszedł przeprosić, a ostatecznie stwierdził, że jeśli facet mnie dotyka, to sama się
o to proszę, nosząc bikini i szorty.
Podchodzi do mnie, a sposób, w jaki to robi, przywodzi mi na myśl skradające się dzikie
zwierzę. Jak gdyby otaczał go złowieszczy cień.
– Dotknął cię znowu? – Nie czeka na odpowiedź, tylko zerka na drzwi. – Lo uccido27 –
pluje ze śmiertelnym spokojem.
– Co to znaczy?
Odwróciwszy się, piorunuje mnie palącym spojrzeniem.
– To znaczy, że go zajebię, Sawyer.
Prycham, rozbawiona tym, że zachowuje się, jakby mu na mnie zależało.
– Jak sobie chcesz. Przyganiał kocioł garnkowi.
Pod wpływem jego spojrzenia przestępuję nerwowo z nogi na nogę. Przeraża mnie.
– Co masz na myśli? – pyta wyzywająco.
– Czy to nie ty mnie pieprzyłeś, próbując jednocześnie utopić? Będziesz udawał, że to nic
takiego?
Dostrzegam dołeczek w jego policzku.
Kurwa, jeśli ten chuj się zaraz uśmiechnie, to przysięgam na boga, że go zabiję.
– Masz rację – przyznaje. Milknie na chwilę, po czym kontynuuje: – Zrobiłbym to
ponownie. Tylko ja mogę cię dotykać, bella ladra, i tylko ja mogę zadawać ci ból. Capito28?
Zszokowana, robię wielkie oczy. Przez kilka sekund nie jestem w stanie wydusić z siebie
ani słowa.
– Co ty, jesteś jakimś barbarzyńcą wychowanym przez jaskiniowców?
– Nie nazwałbym sióstr zakonnych jaskiniowcami – odpowiada niezobowiązująco.
Podchodzi ze spokojem do łóżka i podnosi z niego książkę, by lepiej się jej przyjrzeć.
Mam wrażenie, że próbuje odwrócić ode mnie swoją uwagę, co z jakiegoś powodu tylko
bardziej mnie wkurza.
– Nie wychowały cię zakonnice.
Ignoruje moją uwagę.
– Skąd to wzięłaś? – pyta, machając książką.
– Z regału. To taka półka, na której trzyma się książki – odpieram złośliwie. – Skąd
w tobie ta zuchwałość?
Nie zwracając na mnie uwagi, przekartkowuje książkę. Chyba nie zamierza mi
odpowiadać.
Zaciskam dłonie w pięści. Jestem kłębkiem nerwów. Najpierw te groźby w jaskini, potem
dziwne zachowanie Sylvestra, a teraz to… Dosłownie kipię frustracją i rozczarowaniem
całym męskim rodem. Kobiety doskonale poradziłyby sobie bez facetów, a mimo to musimy
się z nimi męczyć jak z karaluchami zatruwającymi Ziemię. Co za porażka ewolucji…
– Dowiedziałaś się czegoś ciekawego? Czegoś, co mogłoby nam pomóc?
„Nam”? Nie ma żadnych nas. Jest tylko on i ja. Nie „my”. Nie tworzymy też drużyny ani
zespołu. A już na pewno nie jesteśmy osobami, które mogłyby sobie zaufać. Staliśmy się
jednością tylko jednej nocy. Ale teraz egzystujemy jako oddzielne istoty. Tyle.
Krzyżuję ręce na piersiach.
– I tak bym ci nie powiedziała.
Wydaje z siebie głęboki pomruk, który równie dobrze mógłby robić za alarm ostrzegający
przed tornadem.
– Bo chcesz wydostać się z tej wyspy sama? – pyta spokojnie, choć w jego tonie daje się
wyczuć coś mrocznego.
Odwracam się, gotowa na długo pójść do kąta, byle tylko nie musieć na niego patrzeć.
Stawianie mnie w kącie stanowiło ulubioną karę mojej matki. Stosowała ją, gdy tylko
Kevin wciągał mnie w kłopoty, a więc nieustannie. Pewnego dnia miałam już dość gapienia
się na spękaną białą farbę, więc postanowiłam tak mocno przycisnąć nos do ściany, że
prawie go złamałam. Tłumaczyłam się potem, że to ściana mnie zaatakowała, a takie
sterczenie w kącie jest niebezpieczne. W rezultacie matka od tamtej pory kazała mi za karę
stać na werandzie i gapić się na zabawki, które kupili Kevinowi do ogródka. W ten sposób,
jak sama twierdziła, chroniła mnie przed groźnymi ścianami. Musiałam jedynie znosić widok
brata bawiącego się beze mnie. Zupełnie niewinnego. Bo przecież to ja zawsze byłam tą złą,
na którą zrzucał winę. A matka mu wierzyła, ponieważ nigdy nie protestowałam, kiedy karała
mnie za jego przewinienia.
Dlaczego więc teraz milczysz?
– Mam gdzieś, co się z tobą stanie – bąkam.
Robię krok naprzód, ale nagle chwyta mnie za włosy i odwraca.
Wciągam gwałtownie powietrze i z sercem w gardle spoglądam w jego pełne wściekłości
piwne oczy. Ciemna plamka w prawej tęczówce wywołuje złudzenie, jakby całe oko było
czarne.
Naruszywszy moją przestrzeń osobistą, obnaża zęby i pociąga za włosy tak, że skóra
głowy zapala się bólem.
– To już wiem, maleńka. Niestety masz kurewskiego pecha, bo mnie jak najbardziej
obchodzi to, co stanie się z tobą.
Próbuję go odepchnąć, ale nawet nie drgnie.
Z trudem łapię oddech, po czym mówię:
– Niby, kurwa, z jakiej racji cię to obchodzi?
Nachyla się tak blisko, że dzielący nas skrawek przestrzeni wyraźnie się elektryzuje. Za
każdym razem, gdy czuję dotyk jego skóry, gdzieś na świecie uderza grom z jasnego nieba.
Ilu ludzi zostało już porażonych przez to, że on nie może się ode mnie oderwać?
– Bo chcę widzieć, jak cierpisz. I zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tak się stało.
Nawet jeśli będę musiał utrzymać cię przy życiu tylko po to, by ściągnąć cię na dno.
Wtem odpycha mnie tak mocno, że aż ląduję na tyłku, pozbawiona tchu.
– Dupek – wysapuję.
Oczy szczypią mnie od łez, a plecy pulsują bólem po uderzeniu.
Boże, mam go powyżej uszu.
Znowu sadowi się na łóżku i ze skrzyżowanymi nogami zaczyna przeglądać książkę, jak
gdyby mnie tu nie było, a on nie miał żadnych zmartwień.
Dobrze się składa, że z nas dwojga to akurat ja mam większe doświadczenie
w rujnowaniu innym życia.
ROZDZIAŁ 15
Sawyer
– Co robisz?
Chcę odpowiedzieć, ale wydaję z siebie tylko skrzek przypominający bardziej głos Godzilli
niż człowieka. Zawstydziłabym się tym, gdyby nie fakt, że jestem zbyt zajęta próbami
opanowania nerwów.
Przez kilka ostatnich minut opukiwałam ściany na korytarzu, szukając jakiegoś pustego
miejsca z nadzieją, że być może natknę się na tajne przejście prowadzące na szczyt latarni.
W końcu opanowuję się na tyle, by móc normalnie oddychać, jednak jedyne, co
ostatecznie przechodzi mi przez gardło, i to z niemałym trudem, to:
– O mój Boże.
Enzo gapi się na mnie beznamiętnie, na co obejmuję się ramionami i biorę głęboki wdech,
by choć trochę uspokoić szaleńczo bijące serce.
– A co ty robisz? – pytam bez tchu, widząc, że wciąż przegląda tę książkę o latarniach.
– Szukasz drogi na górę?
Prycham.
– Nie. Skąd ci to przyszło do głowy?
– Zaznaczyłaś stronę w książce.
– Och, doprawdy? – mamroczę.
W nocy nie mogłam spać, więc do późna czytałam przy oknie. Niestety w słabym świetle
księżyca szło mi to dość powoli.
Książkę wydano w dwa tysiące ósmym roku jako zapis historii Raven Isle. Wygląda na to,
że uwzględniono w niej wszelkie ważniejsze wydarzenia. Znalazłam nawet wzmiankę
o Sylvestrze – faktycznie opiekuje się nią od tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego ósmego.
Przez ten czas pomógł setkom jednostek przebyć znajdujące się wokół wyspy zdradliwe,
skaliste wody, które pochłonęły już niejeden statek. Latarnia morska funkcjonuje bowiem
w dwojaki sposób: jako punkt ostrzegawczy oraz bezpieczna przystań dla rozbitków.
Wspominają tu o całych tuzinach przypadków, kiedy to Sylvester naprowadzał
uszkodzone statki na swoją wyspę. Podano nawet informacje dotyczące rodzajów jednostek,
przewożonych towarów oraz nazwiska ocalałych i zabitych.
Nie ma jednak nic o tamtych więźniach ani katastrofie przypominającej tę z jego
opowieści. Oczywiście to nie oznacza od razu, że nic takiego się nie wydarzyło, ale dziwi
mnie brak nawet najmniejszej wzmianki o czymś takim.
– Dlaczego szukasz drogi na górę?
Otóż z książki wyczytałam, w jaki sposób Sylvester komunikował się z kapitanami, będąc
w laternie29. Innymi słowy: musiał mieć jakieś urządzenie komunikacyjne. Jestem pewna, że
znajdują się tu jeszcze jedne schody, którymi można dostać się na górę, i właśnie ich tak
zawzięcie szukałam. Być może udałoby mi się znaleźć również radiostację i nadać sygnał
z prośbą, by zabrał nas stąd jakiś statek.
Albo chociaż mnie.
Enzo na pewno zauważyłby zbliżającą się do wyspy łódź, więc pozostałoby mi chyba
tylko przekonanie ich, że jest niebezpieczny…
Wzruszam niewinnie ramionami.
– Chciałam zobaczyć lampę.
Enzo krzyżuje ręce na piersi w oczekiwaniu na szczerą odpowiedź.
Skurwiel sobie poczeka.
Odwracam się ponownie i układam dłonie na ścianie, by wznowić poszukiwania.
– Sawyer – odzywa się gniewnie, a szorstki tembr jego głosu oraz wyraźny akcent
przyprawiają mnie o dreszcz.
Właściwie jeszcze nie słyszałam, by jęczał moje imię. I dobrze. Gdyby tak się stało, to
chyba już nigdy nie wyszłabym z jego łóżka. Może i dzięki temu nie znaleźlibyśmy się w tym
miejscu, jednak z drugiej strony na pewno bym się w nim zadurzyła, a to o wiele bardziej
niebezpieczne niż bycie wyrzuconym przez sztorm na tę wyspę pośrodku oceanu. Bez
dwóch zdań.
– No co? – wypalam, zawstydzona rumieńcami, które powoli pokrywają moje policzki,
oraz faktem, że muszę napiąć uda z całych sił, aby opanować mrowienie między nimi.
– Dlaczego szukasz drogi do laterny? – powtarza, przysuwając się bliżej. – Lepiej mnie
teraz nie okłamuj.
– Nie kłamałam. Zbijałam cię tylko z tropu, a to różnica – bronię się, jak mogę.
Gdy czuję na sobie jego dotyk, wzdrygam się z piskiem i odwracam, przywierając plecami
do ściany.
– Nie zbliżaj się, bo zacznę krzyczeć – ostrzegam z wyciągniętym w jego stronę palcem.
Jedno z nas jest lwem, a drugie zającem. Nietrudno przy tym zgadnąć, które się boi,
a które wygląda na wygłodniałe.
– Przestań tak na mnie patrzeć – domagam się.
Kurwa.
Nie zadziałało. Wciąż się gapi.
– Odpowiedz. Nie będę pytał ponownie – rozkazuje i robi kolejny krok, wbijając we mnie
ogniste spojrzenie.
Przyklejona płasko do ściany, po raz kolejny z rozczarowaniem przekonuję się, że nie
mogę przenikać przez stałe obiekty.
Enzo potrafi doskonale mnie zastraszyć samą mową ciała, rozproszyć uwagę i wziąć to,
czego pragnie.
Zrób coś nieoczekiwanego, kretynko.
Racja. Ale łatwiej powiedzieć, niż wykonać, kiedy ma się przed sobą Minotaura
rozdymającego wściekle nozdrza.
Przełknąwszy z trudem ślinę, zbieram się w sobie i rozluźniam ramiona, a potem
pozostałe mięśnie. Spuszczam wzrok na dostatecznie długą chwilę, by nabrać – całkowicie
udawanej – odwagi, po czym spoglądam mu w oczy. Cały czas czuję to mrowienie między
nogami oraz bolesne twardnienie sutków wywołane jego bliskością. Choć udaję odwagę,
pozostałe reakcje mojego ciała są w stu procentach autentyczne. Toczę w sobie nieustanny
bój – z jednej strony czuję do niego pociąg, a z drugiej próbuję wmówić sobie, że to nic
szczególnego i każdy facet może jednym spojrzeniem sprawić, by zmiękły mi kolana.
Uwolnienie się od tego dylematu byłoby jak zdjęcie noszonego zbyt długo, ciasnego
kostiumu i odetchnięcie pełną piersią. Tymczasem, gdy tylko Enzo wystarczająco się zbliży,
moja łechtaczka rozpala się pulsującym żarem, a wnętrze ud pokrywa wilgocią – nie ma
sensu się co do tego oszukiwać. Aczkolwiek próbuję. Nie mam jednak klapek na oczach
i wyraźnie widzę, co się ze mną dzieje.
Enzo zamiera w bezruchu. Jak stopklatka w filmie. Nagle jednak dopada do mnie, chwyta
za szyję, po czym podnosi tak, że ledwo sięgam stopami podłogi. Napiera na mnie całym
ciałem, jak gdyby nasze płuca miały złączyć się w jedno, a przy tym odbiera mi cały tlen. Żar
bijący z jego ciała zaraz spali mnie żywcem, zostawiając osmalony ślad na kamiennej
ścianie.
– Wiem, co kombinujesz – prycha.
– Nie okłamuję cię – szepczę przepojonym boleścią głosem, gdy zaciska rękę mocniej.
W reakcji na moją bezbronność rozszerzają mu się źrenice.
Enzo mnie nienawidzi, ale jednocześnie mnie pragnie, nie zamierzam mu więc w tym
przeszkadzać, skoro to jedyne, dzięki czemu jeszcze żyję.
Powoli unoszę nogę i zakładam mężczyźnie na biodro, zapraszając go głębiej między
uda, na co z niskim pomrukiem dudniącym w piersi napiera nabrzmiałym kutasem na moją
cipkę.
Wydaję z siebie jęk. Doznanie jest tak rozkoszne, że wstrząsa mną dreszcz.
Wychodzę mu naprzeciw i ocieram się o nogę Enzo. Szukam u niego czegoś, czego
zdecydowanie nie powinnam.
– Nie, nie okłamujesz – przytakuje, po czym nachyla się i szepcze tuż przy mojej twarzy:
– Ale wiesz, czego jeszcze nie robisz?
– Hmm?
Rozprasza mnie ruchami bioder, od których zaczynam ciężko dyszeć. Za każdym razem,
gdy trąca kutasem moją łechtaczkę, żołądek skręca mi się w coraz ciaśniejszy supeł.
– Nie błagasz, bella ladra – mamrocze.
Wtem odsuwa się ode mnie na kilka cali i to wystarczy, by wyrwać mnie z tego
elektryzującego napięcia, jakie wywoływał między udami. Jego miejsce zajmuje dojmujący
chłód.
Oddala się coraz bardziej, więc chwytam go w geście desperacji. Jestem tak rozpalona,
że nie mogę się skupić. Wszystkie moje myśli wyrywają się i ulatują z umysłu jak upiory
z rozbitego grobowca. Nie ma tu bowiem miejsca na rozum i logikę. A na pewno nie w tej
chwili, kiedy jedyne, co mnie obchodzi, to skłonić go, by dał mi orgazm. Jednym ruchem
bioder zredukował mnie do bezmyślnej, nastawionej tylko na jeden cel masy.
Stoimy naprzeciwko siebie, a między nami szaleje huragan pożądania i nienawiści.
– Proszę – szepczę, nie zważając na to, jak żałosna w tej chwili się staję.
Z jego gardła wydobywa się pełne niezadowolenia chrząknięcie.
– Czy nie powiedziałem ci, że cię nie tknę, nawet jeśli będziesz błagać? Jak myślisz
dlaczego? – Mówi to iście lodowatym tonem.
Kręcę głową, coraz bardziej przytłoczona ciężarem odrzucenia, a także wstydu. Nie
miałam przecież zamiaru go błagać. Nie chciałam tego. Wypowiedziałam jednak to słowo
zupełnie instynktownie.
– Ponieważ to nie wystarczy, Sawyer. Nie jesteś dla mnie dostatecznie dobra.
Nie mogę powstrzymać łez napływających do oczu.
– Ale jest jeszcze jeden powód, wiesz jaki? – cedzi przez zęby, a oczy coraz jaśniej płoną
mu gniewem.
– Po prostu cię nienawidzę – warczy, potrząsając mną, jak gdyby chciał w ten sposób
podkreślić kolejne sylaby.
Wbijam mu paznokcie w rękę, aż zostają krwawe ślady, jednak nie robi to na nim
większego wrażenia.
Ja też go nienawidzę. Boże, i to jak. Nienawidzę wszystkiego, czym jest. Tej jego
arogancji i moralizatorstwa. Wszystkiego. Kurwa, każdej części jego osobowości. Tak bardzo
chciałabym wykrzyczeć mu to w twarz, ale ledwo mogę złapać oddech, a co dopiero wyrazić
na głos swoją wściekłość.
Wtem nad nami rozlega się przeciągły odgłos, jakby coś szurało po podłodze.
Słowa, które miałam na końcu języka, rozwiewają się jak dym, a ogień szalejący
w oczach Enza momentalnie zmienia się w bryłę lodu. Obydwoje zadzieramy wysoko głowy,
sparaliżowani pobrzękiwaniem ciągniętych łańcuchów.
Enzo zwalnia uścisk i cofa się, wiodąc spojrzeniem za przesuwającym się dźwiękiem.
– Halo?! – woła, aczkolwiek nie na tyle głośno, by mógł go usłyszeć Sylvester.
Kroki nad nami jednak nie ustają. Nagły ból w piersi uświadamia mi, jak mocno bije moje
serce.
Enzo opuszcza głowę i patrząc na mnie badawczo, pyta cicho:
– Perché30, Sawyer? Dlaczego szukałaś drogi na górę?
Całkowicie zbija mnie z tropu tym pytaniem.
Mrugam kilka razy i odpowiadam:
– Pytasz, bo myślisz, że co? Spiskuję przeciwko tobie z duchami? Szczerze mówiąc, to
teraz już nawet nie chcę tam iść…
– Sawyer.
– O Boże, myślałam, że może będzie tam jakaś radiostacja – szepczę, zirytowana
kolejnym naruszeniem mojej prywatności.
Nie dość, że muszę dzielić z nim pokój, to jeszcze nieustannie próbuje mi mieszać
w głowie. Tego już po prostu za wiele.
Z zamyślenia wyrywa mnie ciche łupnięcie.
Wzdrygam się i wbijam wzrok w sufit.
Po chwili ciszy brzęczenie łańcuchów się wznawia.
Odgłosy wydawane przez więźnia nad nami w połączeniu z upiorną ciszą wokół
sprawiają, że ledwo wytrzymuję. Zaczynam rozglądać się nerwowo i zauważam, jak ciemny
jest korytarz. Nie ma tu żadnego okna ani szczeliny, przez które mogłoby wpaść światło
porannego słońca.
To tylko skąpana w mroku przestrzeń z uwięzionym na piętrze duchem.
– Halo?! – woła ponownie Enzo, tym razem trochę głośniej.
I tym razem kroki cichną.
Wstrzymuję oddech i wsłuchuję się w tę złowieszczą ciszę. Jest tak przejmująca, że aż
zaczyna mi piszczeć w uszach, nie słychać nawet Sylvestra z dołu. Na domiar złego ogarnia
mnie nieprzeniknione zimno.
Po raz pierwszy czuję się tak, jakbyśmy naprawdę byli na tej wyspie sami – z wyjątkiem
tych kilku nawiedzających ją dusz. I chyba nie bardzo mi się to podoba.
Z pędzącym szaleńczo sercem, przekonana, że duch odszedł, odprężam się niejako na
siłę. Aż nagle coś uderza głośno o podłogę nad nami, a ja wydaję z siebie okrzyk strachu.
Mam wrażenie, jakby serce miało mi wyskoczyć z piersi. Zaraz popuszczę w majtki.
Enzo natomiast stoi niewzruszony, nawet kiedy huk się powtarza.
To brzmi, jak gdyby ktoś uderzał pięścią lub tupał. Na tyle mocno, że czuję uderzenia
całym ciałem.
– Enzo – wysapuję.
W moich żyłach płynie niebezpieczna mieszanka adrenaliny i przerażenia.
– Wyjdźmy na zewnątrz – mówi cicho, a gdy kończy zdanie, rozlega się kolejne łupnięcie.
Potem cisza i tupot nóg – coraz szybszy, głośniejszy i szaleńczy.
W końcu panika bierze nade mną górę: rzucam się z krzykiem ku spiralnej klatce
schodowej, zupełnie oszołomiona desperackim pragnieniem wydostania się stąd. Potykam
się i z wrzaskiem lecę na twarz. Enzo jednak nie pozwala mi upaść, chwytając moje ramię
tuż przed tym, zanim mój nos zalicza bliskie spotkanie z metalowym stopniem.
– Do diabła, Sawyer – warczy, a potem praktycznie znosi mnie po schodach
i wyprowadza z latarni.
Oślepiona blaskiem słońca, zasłaniam twarz i trzymam się swojego towarzysza, podczas
gdy on ciągnie mnie na plażę. Założę się, że to przerażające doświadczenie właśnie skróciło
mi życie o jakieś dwadzieścia lat.
– Co to za draka?! – krzyczy Sylvester stojący nieco dalej na plaży.
Jestem jednak zbyt roztrzęsiona, by rozumieć jego pytanie.
– Coś waliło w podłogę na piętrze – odpowiada Enzo stanowczym tonem.
Stary podchodzi do nas z nie lada wysiłkiem. Jego proteza zapada się w piasku.
– Ja… mam zawał – sapię.
– Nie masz – odpiera oschle Enzo.
– Umieram – wystękuję. – Wezwij policję wodną. Dzwoń na 911!
Odpowiada mi milczenie, aczkolwiek przez to dudnienie w uszach i tak nie usłyszałabym
ich odpowiedzi.
A jednak:
– Policję wodną?
– Nie słuchaj jej – bąka Enzo. – Nikt nie odbierze pod 911, pomyliłaś kraje31.
– W głowę się rąbnęła czy jak?
Enzo wzdycha.
– Chciałbym… Po prostu jest sobą.
ROZDZIAŁ 16
Sawyer
Enzo
– Rekiny często pływają wokół wyspy? – pytam, wpatrzony w dwie płetwy grzbietowe, które
co rusz wyłaniają się z wody.
Nie jestem pewien, ale są tu chyba trzy sztuki.
Sylvester staje obok zdyszany, przenosząc ciężar ciała na swoją nogę.
– Cały czas – odpowiada. – Dlatego to takie zdradliwe miejsce. Polują na foki.
Przytakuję i krzyżuję ręce na piersi. Oddałbym wszystko, żeby móc tam z nimi popływać –
chwycić je za płetwy i poczuć, jak się pode mną poruszają. Nie da się tego z niczym
porównać, co tylko mi przypomina, w jak beznadziejnym położeniu się znalazłem.
– Lubisz rekiny, co nie? – pyta niepewnie.
Przez cały ranek panowała jakaś niezręczna atmosfera. Jestem prawie pewien, że
Sylvester słyszał nas w nocy, ale bynajmniej się tego nie wstydzę. A ponieważ on zwykle
głośno komunikuje swoje niezadowolenie, podejrzewam, że jemu też się podobało.
Chory pojeb.
Nadal się nie lubimy, ale żeby nie pogarszać sytuacji, odpowiadam:
– Tak. To niesamowite stworzenia.
– Pływałeś z takimi?
– Regularnie – wyjaśniam.
Rechocze, kręcąc głową, jak gdyby nie mógł uwierzyć.
– I bez klatki też?
– Jak najbardziej. Ale kiedy jestem w oceanie, nie dotykam ich. Szanuję ich przestrzeń.
Prowadzę ośrodek badawczy w Port Valen. Mamy tam zagrody, do których je zwabiamy,
kiedy chcemy przeprowadzić testy. Wtedy zwykle pływam z nimi.
– I trzymacie je tam na stałe?
– Nie, nigdy. Nie powinny żyć w niewoli.
Kiwa głową, dziwnie milczący. Ignoruję to jednak, skupiając całą uwagę na rekinie. Wizja
wejścia do wody i popływania z nimi kusi, ale wiem, że nawet z moim doświadczeniem
byłoby to zbyt niebezpieczne. Szczególnie że upatrzyły sobie ten obszar jako miejsce
polowań.
– Wybaczcie za wczoraj – przeprasza. – Mnie nigdy się cuś takiego nie przydarzyło. Nie
dziwota, żeście najedli się strachu.
Powoli kieruję na niego wzrok.
Starzec patrzy na piasek i delikatne fale rozbijające się o jego drewnianą nogę, która
zaczyna zapadać się w ziemię. Jest spięty, ale trudno stwierdzić, czy to przez to, co mówi,
czy może po prostu nie lubi mojego towarzystwa.
– Widocznie duchy za nami nie przepadają. Dziwne, skoro to nie my posłaliśmy je na
tamten świat.
Zaśmiewa się, ale brzmi to nieautentycznie.
– Może chciały prosić was o pomoc? Nie powiem, mnie też niezbyt miło się z nimi żyje.
– Dlaczego nie opuścisz tego miejsca? – pytam, ponownie wbijając wzrok w wodę, choć
cały czas obserwuję go kątem oka.
Nie mam do niego za grosz zaufania.
– A gdzie ja pójdę? Mieszkałem na tej wyspie trzydzieści dwa lata, zanim wyłączyli
latarnię na dobre w dwa tysiące dziesiątym. Przyjechał żem tu jako osiemnastoletni chłystek.
Toć gdybym teraz wrócił do normalnego świata, nie odnalazłbym się w nim. Jak więzień, co
to większość życia przesiedział w mamrze.
– Sawyer wspomniała coś o twojej córce – zagaduję.
– Ta, swego czasu miałem rodzinę – przytakuje, choć jego ton robi się nieco napięty. –
Próbowałem urządzić tu prawdziwy dom, ale… niektórych nie da się przekonać. Ale ja
uparty, to i nie odpuszczałem.
Spoglądam na niego.
– Pewnie trudno było ci się pogodzić z ich odejściem.
Nie odpowiada, a zamiast tego odwraca się do mnie i wskazuje kciukiem za siebie.
– Dziś w nocy bedzie sztorm. Za godzinę lepiej być już w środku. Szybko nadchodzą, a i
fale robią się wtedy potężne. Zresztą samiście zdążyli się o tym przekonać. – Przed
odejściem poklepuje mnie kilka razy po plecach, na co zaciskam pięści.
Choć ręce trzymam skrzyżowane, chowam dłonie pod pachy, żeby przypadkiem nie
przywalić mu w łeb.
– Sylvester?! – wołam za nim, ale się nie odwracam.
Nic nie mówi, ale słyszę, że się zatrzymał.
– Nie dotykaj mnie więcej. I nie dotykaj Sawyer.
Odpowiada mi złowieszcze milczenie. Jak gdyby seryjny morderca dyszał tuż za mną,
gotów do zadania śmiertelnego ciosu. Chyba nawet nie miałbym nic przeciwko, gdyby
spróbował.
Po chwili jednak rusza i odchodzi bez słowa.
– Trzeba było nic nie mówić – odzywa się łagodny głos za moimi plecami.
Tym razem się odwracam, a Sawyer podchodzi niepewnym krokiem.
– Mam mu pozwolić na ubliżające mi gesty tylko po to, żeby uniknąć spięć?
Zaciska mocno wargi, po czym przytakuje.
– Słuszna uwaga. Przepraszam.
Potrząsam głową i kieruję wzrok ponownie w stronę wody. Choć wcześniej miałem do
siebie pretensje o to, jakie uczucia Sawyer we mnie wywołuje, teraz to mnie robi się głupio
z powodu tego, jak ona czuje się przeze mnie.
– Nie chcę twoich przeprosin. To mężczyźni wpoili ci ten nawyk. Tymczasem to oni
powinni cię przepraszać.
– A ty mnie przeprosisz? W końcu jesteś jednym z nich.
– Jeśli będę czegoś żałował – mamroczę.
Ma rację. Powinienem to zrobić. Ale z drugiej strony nie jestem kłamcą i chociaż
faktycznie odzywa się we mnie poczucie winy, nie potrafię jeszcze w pełni go zaakceptować.
– Źle postąpiłam. Zjebałam po całości.
– Zgadza się – odpowiadam. – Ale nie jest ci żal, bo cię przeleciałem, tylko przez to, że
cię nastraszyłem.
Milczy przez chwilę.
– To prawda. Bałam się przez całe życie i przez całe życie mnie dotykano. Twój dotyk nie
boli, ale zacznie, jeśli nie będę czuła się przy tym bezpiecznie.
W przypływie wściekłości dopadam do niej i patrzę prosto w oczy.
– Czyli sprawiłem, że poczułaś to, co czułem ja? Nie przeczę, że jestem czarnym
charakterem w twojej historyjce, maleńka, ale nie obrażaj mnie, zachowując się, jakbyś to
nie ty skrzywdziła mnie pierwsza.
Przygryza dolną wargę, żeby ukryć jej drżenie, na co unoszę dłoń i kciukiem wysuwam ją
spomiędzy jej zębów.
Sawyer wciąż pachnie oceanem i jest tak kurewsko piękna. I właśnie to boli mnie
najbardziej.
– Nie chowaj łez, bella. Jesteś taka ładna, kiedy płaczesz.
– Jestem…
– Powiedziałem, że przeproszę cię dopiero, gdy będę mógł to zrobić szczerze. Tobie
sugeruję to samo – mówię, po czym się odwracam.
Myślałem, że dzięki temu będzie mi łatwiej oddychać, ale sama jej obecność zapiera mi
dech w piersiach.
Nie mogę przestać myśleć o ubiegłej nocy, cały czas odtwarzam w głowie jej przebieg.
Zarzekałem się, że już nigdy jej tknę, a mimo to uległem w chwili słabości, wciąż roztrzęsiony
wspomnieniem mojej matki, która porzuciła mnie na schodach i odeszła, zanosząc się
śmiechem.
Musiałem odwrócić czymś od tego swoją uwagę, a widok rozochoconej Sawyer okazał się
idealnym pretekstem – oto miałem przed sobą kogoś, kto wbrew własnej woli nie potrafił mi
się oprzeć. Z kolei mnie zależało jedynie na tym, aby dopilnować, żeby faktycznie nie mogła
wyrwać się z moich objęć.
Pomimo tego, jak wielkim okrucieństwem potrafię się wykazać, ona nadal jest tak
kurewsko uległa, jak gdyby została dla mnie wręcz stworzona.
Suor Caterina33 powtarzała, że wszyscy jesteśmy bożymi stworzeniami, ale ja nigdy nie
wierzyłem w te bzdury. Jednak jeśli to prawda, to Bogu należy się wpierdol za uczynienie jej
zmorą mojego życia. I za to, że stała się moim największym pragnieniem.
Czy to był koszmar, na jaki liczyłeś?
Nie, był o wiele gorszy.
Właśnie tak. Zupełnie, jakbym zebrał cały swój opór w jednym punkcie, a ona wyjebała go
za jednym zamachem, pozostawiając mi jedynie mgliste wspomnienie odczuwanej do niej
wcześniej awersji.
– Przepraszam. Naprawdę jest mi przykro. Być może tobie też. Czy to nie dlatego
powiedziałeś Sylvestrowi, żeby mnie już nie dotykał? – naciska. – Bo nie chcesz, żeby
krzywdzili mnie kolejni mężczyźni?
Wzruszam ramionami.
– Jeśli cię skrzywdzi, to zrobię to, o czym mówiłem.
Na samą myśl o wyryciu swojego imienia na jej skórze, twardnieje mi kutas. Ta
dziewczyna ma w sobie coś takiego, że trudno mi jej współczuć, kiedy ją krzywdzę.
W dodatku to tak bardzo uzależnia…
Staje bliżej, przez co muszę spojrzeć w dół. Na jej twarzy maluje się grymas
niezadowolenia.
Co za uroczy widok.
– Przecież to samo w sobie byłoby wyrządzeniem mi krzywdy.
– Nigdy nie powiedziałem, że nie chcę cię skrzywdzić.
– Nie wyryjesz swojego imienia na mojej skórze, psycholu.
Unoszę brew.
– No to patrz, bella ladra.
Prycha.
– Lubisz mnie pieprzyć, zadając mi ból, Enzo. Powiedziałeś, że już tego nie zrobisz,
chyba że będę cię o to błagała. A ja nie zamierzam się przed tobą płaszczyć.
– Akurat pod tym względem jesteś tak samo niewiarygodna jak ja. Ostatnia noc pokazała
to dobitnie. Być może cię zaskoczę, maleńka, ale nie wierzę w ani jedno twoje słowo.
Opuściwszy ręce, rzucam jeszcze jedno spojrzenie na coraz bardziej niespokojny ocean
– nawet te niewielkie docierające tu fale coraz gwałtowniej obmywają nasze stopy –
i gęstniejące ciemne chmury, po czym się odwracam i odchodzę.
Zwracam wzrok ku latarni i z niepokojem myślę o spędzeniu kolejnej nocy w zamkniętym,
ciemnym pokoju, mając za towarzystwo własne myśli i dziewczynę, od której nie potrafię się
uwolnić. I to nawet kiedy nie ma jej w pobliżu.
– To nie jest tak, że nieustannie kłamię, wiesz?! – woła, goniąc za mną, przez co potyka
się o kamień.
Kręcę głową i zastanawiam się, jak to możliwe, że taka niezdara nie ma wybitego zęba
albo nosa pokrzywionego od złamań. Nie jestem w stanie policzyć, jak wiele razy, odkąd się
tu znaleźliśmy, o mało nie upadła na twarz.
– A skąd niby miałbym wiedzieć, kiedy akurat mówisz prawdę? – ripostuję. – Przecież już
na wstępie okłamałaś mnie co do swojej tożsamości.
– Owszem, przedstawiłam ci się fałszywym imieniem, Enzo, ale nie udawałam nikogo,
kim nie jestem.
Moja złość znów zaczyna wrzeć niczym czajnik pozostawiony zbyt długo na palniku. Po
raz kolejny się odwracam i dopadam do niej.
Zaskakuję ją tym, przez co się wzdryga i prawie upada na tyłek. Zszokowana robi wielkie
oczy i spogląda na mnie, podczas gdy ja wypalam:
– I znowu kłamiesz. Oczywiście, że udawałaś kogoś, kim nie jesteś, Sawyer. Bo
dziewczyna, którą zabrałem do domu, nie była tą samą, która mnie potem okradła. Nie
obchodzi mnie, co mi o sobie powiesz, bo wszystko doskonale widzę. Vuoi sapere cosa
vedo34? Kłamliwą złodziejkę, której zależy wyłącznie na sobie.
W połowie mojej wypowiedzi jej oczy zachodzą łzami. Sprawia wrażenie tak kurewsko
smutnej, ale cały czas wydaje mi się, że to tylko maska. Uroczy kostium, w który przebiera
się, aby wziąć innych na współczucie.
Kurwa, aż mam ochotę ją udusić, a jednocześnie cofnąć swoje słowa. Tak bardzo miesza
mi w głowie, że nie myślę trzeźwo. Jak to jest, że pragnę ją skrzywdzić, a jednocześnie
chronić przed samym sobą?
Odwracam się z warknięciem, ale ona chwyta mnie za rękę. Nie wiem, co takiego
dostrzega w moich oczach, gdy rzucam jej spojrzenie przez ramię, ale to wystarczy, by
cofnęła dłoń, jak gdyby złapała rozgrzany do czerwoności pogrzebacz.
– Nie chciałam cię okradać, Enzo – zapewnia. – Po prostu… nie miałam wyboru.
Zrywa się wiatr, który szarpie gwałtownie nasze włosy i ubrania. Jest tak porywisty, że aż
cały się spinam.
– Zawsze mamy wybór. Mogłaś wybrać inną drogę życiową niż okradanie ludzi.
– Nie mogłam! – wykrzykuje łamiącym się głosem.
Cała się trzęsie. Nie wiem tylko, czy to przez kotłujące się w niej emocje, czy może
z powodu coraz zimniejszych podmuchów. Zalewa się łzami, a te spływają jej po policzkach,
gdy posyła mi pełne żalu spojrzenie.
Nienawidzę jej w tym momencie jeszcze bardziej. Im dłużej na nią patrzę, tym trudniej mi
oddychać. Wkurza mnie, że ma nade mną taką kontrolę – jakby była w stanie wyssać cały
tlen z mojego organizmu.
– Niby dlaczego, Sawyer?! – krzyczę w odpowiedzi, rozkładając ręce.
Zapieram się z całych sił pod wpływem coraz mocniejszych podmuchów wiatru. Musimy
wracać do środka, ale chciałbym się najpierw dowiedzieć, dlaczego robi coś tak okropnego.
Odwraca jednak wzrok, broda jej drży.
Opuszczam ręce i się prostuję. Wnioskując po wyrazie jej zdradzieckiej, pięknej twarzy,
stwierdzam beznamiętnie:
– Nie powiesz.
Kręci głową, zalewając się kolejną falą łez. Otwiera usta, ale zaraz zamyka je ponownie
z braku odpowiednich słów.
I tak straciłem już zainteresowanie.
Tym razem, kiedy się odwracam, nie zatrzymuje mnie. Docieramy do latarni
w ogłuszającym milczeniu.
Sylvester postawił na stole trzy szklanki whisky oraz kilka zapalonych świec.
– Prąd zara wysiądzie – oznajmia, patrząc na nas porozumiewawczo.
Nie wiem, czy nas słyszał, ale mam to gdzieś.
– Chyba pójdę… – zaczyna Sawyer, ale Sylvester macha ręką.
– Ejże, nie każ starcowi pić samemu. Możecie dziś posiedzieć dłużyj. Nie lubię sztormów.
Sawyer odchrząkuje i kiwa głową, wymuszając uśmiech.
– W porządku.
Zerka na mnie przelotnie, po czym mija i siada przy stole. Specjalnie zajmuje miejsce
obok Sylvestra.
Nie wiem dlaczego, ale mnie tym wkurwia, przez co moja niechęć do niej się pogłębia.
Wkurza mnie wszystkim, co robi.
Po cichu siadam naprzeciwko nich i rozpieram się na rozklekotanym drewnianym krześle.
Przysunąwszy sobie szklankę whisky, popijam powoli. Alkohol rozlewa się goryczką po moim
języku i spływa, piekąc w gardło. Dokładnie tak jak lubię.
Obserwuję pozostałą dwójkę.
Podczas gdy Sawyer kuli się pod ciężarem mojego spojrzenia, Sylvester bez wahania
stawia mu opór.
– A może poznamy się dziś lepij, zamiast tak żyć ze sobo jak jacyś obcy?
Sawyer wypija whisky jednym haustem i wzdycha z sykiem, po czym odstawia
gwałtownie szklankę.
– Tak! Może zaczniemy od ciebie, Sylvester? Opowiedz coś o sobie. – Entuzjazm w jej
głosie jest wyraźnie sztuczny. Ledwo panuje nad emocjami. – Jak straciłeś nogę?
Jej pytanie było nie na miejscu, ale że sam nie należę do grzecznych, więc się nie
odzywam.
Dostrzegając napięcie między nami, Sylvester odchrząkuje.
– Szkaradnica35. Dziabnęła mnie niedługo po narodzinach drugiej córki, Kacey. Mało
brakło, a wpędziłaby człowieka do grobu, ale w ostatniej chwili zabrali mnie do szpitala
i odratowali. Tylko w nogę wdała się zgorzel, to musieli urżnąć.
Sawyer marszczy brwi.
– To lipa – podsumowuje.
Kręcę głową. Czasami odnoszę wrażenie, że ma jeszcze gorsze maniery niż ja.
Sylvester nic nie mówi, a niezręczna cisza skłania Sawyer do zadania kolejnego pytania.
– Wspominałeś o rodzinie – zagaduje. – Opowiesz o nich coś więcej?
– Ta – przytakuje. – Byłem żonaty z Raven ponad trzydzieści lat. Wyspę na jej cześć
nazwałem. Ale że nie lubiła tego miejsca, to i któregoś dnia odeszła. A kilka miesięcy później
wyłączyli latarnię. Nawet się nie pożegnała. Od tamtyj pory siedzę tu sam.
Sawyer pomrukuje, choć wcale nie sprawia wrażenia bardzo zainteresowanej jego
losami.
– To nieładnie. – Wtem kieruje na mnie ostre niczym sztylet spojrzenie. – A jak to jest
z tobą, panie idealny? Opowiedz mi o swoim doskonałym życiu.
Mrużę oczy i celowo biorę kolejny łyk, żeby ją zirytować. Widzę, że się denerwuje, ale
mimo to nic nie mówi.
– A co chciałabyś wiedzieć, Sawyer? Coś o moim idealnym dzieciństwie? Jak na ironię, to
właśnie wtedy wyhodowałem w sobie nienawiść do kłamców. Dzięki mojej idealnej matce.
Jej twarz łagodnieje, ale nie zamierzam się nad sobą rozczulać.
– Dorastałem w Rzymie. Byliśmy bardzo biedni, przez co mama robiła różne podejrzane
rzeczy, aby zarobić na utrzymanie. Kiedy tylko mieliśmy dość pieniędzy, chodziliśmy do
Regoli, piekarni, w której sprzedawali najlepsze maritozzo36. W takie dni czułem się, jakby to
było święto. Myślałem, że nasze życie już zawsze będzie tak wyglądać, aż nadeszły moje
dziewiąte urodziny. Zostawiła mnie wtedy na schodach Basilica di San Giovanni37,
zarzekając się, że zaraz wróci. Chcesz wiedzieć, jak długo na nią czekałem?
Przełyka ślinę i siada prosto. Zamiast odpowiedzieć, odwraca wzrok.
Wyginam kącik ust w uśmieszku, choć przecież nie ma nic zabawnego w porzuceniu
dziecka przez matkę.
– Otóż cały czas na nią czekam – kończę, nie odrywając od niej wzroku.
Jeśli myśli, że ona jedyna na całym świecie cierpiała, to bardzo chętnie poznam ją z tym
chłopcem nadal siedzącym na schodach w przekonaniu, że mama zaraz wróci.
Sylvester posyła mi surowe spojrzenie, po czym odwraca się do Sawyer. Przez moment
całkiem zapomniałem o jego obecności.
– A ty, młoda damo, co nam powiesz?
Sawyer pociąga nosem, nachyla się i bierze butelkę whisky. Napełnia szklankę do połowy,
by za chwilę wypić spory łyk.
– Ostrożnie. Nie za dużo, jak na takie małe ciałko?
– Moje małe ciałko jest w stanie wiele znieść – odparowuje.
Jej słowa działają na mnie jak zapalona zapałka rzucona na benzynę. Momentalnie robi
mi się gorąco, a atmosfera między nami wyraźnie się zagęszcza. Czuję mrowienie pod skórą
i coś jakby pierwsze wstrząsy zwiastujące trzęsienie ziemi.
Niech prowokuje mnie tak dalej, a pokażę jej, jak bardzo się myli. Jeśli serio uważa, że
nie ma kontroli nad swoim życiem i podejmowanymi przez siebie decyzjami, to może
faktycznie powinienem jej uzmysłowić, co to znaczy być prawdziwie nieokiełznanym. A jeśli
sądzi, że teraz jest rozbita, to chętnie przekonałbym się, co powie po tym, gdy już z nią
skończę.
Unoszę brew i biorę kolejny łyk, cały czas na nią patrząc.
– Moi rodzice nie byli może najgorsi – stwierdza – ale na pewno kochali bardziej Kevina.
– Milknie, po czym zerka na Sylvestra. – To mój brat bliźniak. Pewnie nie spodziewałeś się,
że jest dwoje takich gagatków, co? – Nie daje mu jednak odpowiedzieć i odwraca się do
mnie z wredną miną. – Dorastałam w ładnym domu z placem zabaw w ogródku. Mieliśmy
nawet trampolinę. Wszystkie dzieciaki z sąsiedztwa przychodziły się do nas bawić.
Normalnie zajebiste życie, co nie? – Milknie, czekając w napięciu na odpowiedź.
Sylvester bąka:
– No, zdawałoby się.
– Otóż nie – odpiera Sawyer, odstawiając z hukiem szklankę, aż część alkoholu wylewa
się na blat.
Sylvester otwiera usta, najpewniej żeby ją upomnieć, ale ona nie daje mu dojść do głosu.
– Wiecie, jak to jest z tymi pozornie idealnymi rodzinami? Nikt nie podejrzewa, jaką
brzydotę w sobie skrywają. Nawet cholerni rodzice zapatrzeni w swojego idealnego synka,
który w ich oczach nigdy by niczym nie zawinił. – Podnosi szklankę, by dopić resztę.
Ogień w mojej piersi szaleje, wydzielając gęste opary toksycznego dymu, jak gdyby
spalały się w nim jakieś plastikowe odpady.
Sawyer odstawia pustą szklankę na stół i odsuwa ją od siebie. Wbija w nią wzrok jak
w kryształową kulę, w której ukazują się wszystkie przeżyte przez nią koszmary.
Nagle, acz zgodnie z zapowiedzią, gasną światła. Gdyby nie świece, siedzielibyśmy
w całkowitych ciemnościach. Pomarańczowy blask oświetla jej twarz, ale nawet w półcieniu
nie jest w stanie zamaskować bólu, który się na niej maluje.
Ciszę rozrywa grzmot, a zaraz po nim łoskot fali rozbijającej się o klify.
– Kev wstąpił do policji – mówi cicho, a ja czuję ucisk w piersi. – A gliniarze, jak to
gliniarze, wszędzie mają kumpli o podobnym poczuciu moralności.
– Co takiego zrobił? – pytam głosem przypominającym warczenie psa.
– Nalej mi jeszcze, Syl – prosi, zamiast odpowiedzieć.
Stary nalewa jej na dwa palce.
– Wystarczy ci już – ostrzegam.
– Chcesz, żebym odpowiedziała na twoje pytanie czy nie? – wypala, po czym popija.
Zaciskam zęby. Mam ochotę powiedzieć, że jej tajemnice nie są warte użerania się z nią
po pijaku, ale mnie uprzedza.
– W szkole mieliśmy z Kevinem mnóstwo przyjaciół. Choć obydwoje byliśmy lubiani, moja
popularność zaczęła mu z czasem uwierać. W związku z tym coraz bardziej izolował mnie
od innych. W szkole średniej rozgłosił plotki, przez które straciłam przyjaciół i stałam się
ofiarą prześladowań. W rezultacie coraz więcej czasu spędzałam samotnie w domu. Rodzice
często wychodzili, zostawiając nas z opiekunką. Nie była wredną dziewczyną, ale
nieustannie siedziała na telefonie, gadając z chłopakiem, i nie interesowała się nami. –
Wzrusza ramionami, jak gdyby to nie było nic takiego. – Dlatego też nigdy nie zauważała, jak
Kevin się ze mną… bawił.
– Kurwa mać – mamroczę pod nosem, a gniew dosłownie sączy się z moich porów.
Znów robię się niespokojny, ale tym razem ogarnia mnie chęć dorwania jej brata w swoje
łapy i skręcenia mu karku.
Zużyła na to wyznanie chyba całą odwagę, bo widzę, że już traci pewność siebie.
Z obojętnym wyrazem twarzy opróżnia trzecią szklankę, gwałtownie odchylając głowę do
tyłu. Przełknąwszy, znowu zwraca ku mnie oczy; nie są już jednak błyszczące i pełne bólu,
a raczej zamglone i zagubione.
Gdybym miał porównać, które z nas nosi na barkach większy ciężar swojej przeszłości,
odparłbym, że zdecydowanie Sawyer. Jej koszmary są dla niej wyraźnie zbyt ciężkie i widać
po niej, że sama nie wierzy, by kiedykolwiek miała się od nich uwolnić własnymi siłami.
Kiedy wylądowaliśmy na tej wyspie, powiedziałem jej, że jest słaba. Teraz jednak
uświadamiam sobie, jak bardzo się myliłem. Strach i słabość to dwie różne rzeczy. Potrzeba
siły, żeby wstawać za każdym razem, gdy zostaje się powalonym na ziemię.
– Wygląda na to, że kawał z niego drania – komentuje Sylvester, kładąc jej pocieszająco
rękę na dłoni.
Napinam szczękę. Jedyne, co powstrzymuje mnie od rozbicia mu butelki na łbie, to fakt,
że Sawyer cofa dłoń.
– To prawda. Podobnie jak jego kumple w mundurach. Ale to nic, nie znajdą mnie.
Sylvester siada przodem do niej.
– W takim razie możesz zostać tu ze mną, skarbeńku.
– Wykluczone – rzucam.
Zaraz stracę nad sobą panowanie. Nie wiem tylko, co zrobiłbym najpierw: zabrał stąd
Sawyer czy udusił starego.
– Wtedy to już faktycznie nikt by mnie nigdy nie znalazł – przytakuje dziewczyna.
Poklepuje Sylvestra po dłoni, którą ten wciąż trzyma w tym samym miejscu na stole. –
Zastanowię się. Teraz jednak kręci mi się w głowie i nie jestem w stanie myśleć.
Sylvester przygląda się w milczeniu, jak Sawyer wstaje, z trudem łapiąc równowagę.
Natychmiast zrywam się na równe nogi i pomagam jej stanąć prosto. Chwyciwszy ją za ręce,
przyciągam ku sobie.
Czuję obrzydzenie spływające mi po kręgosłupie. Wywołane nie tylko jej opowieścią, ale
też tym, jak gapi się na nią ten stary pryk. Jak gdyby już postanowił, że ona tu zostanie,
i pozostało mu tylko dopilnować, by tak się stało.
ROZDZIAŁ 18
Sawyer
Mam wrażenie, jakby cały świat wraz ze mną znalazł się pod wodą. Zastanawiam się, czy to
może sztorm rozszalał się tak bardzo, że nas utopił, i jeszcze sobie tego nie uświadomiłam,
czy też może to tylko mój umysł płata mi figle.
Enzo niesie mnie – czy raczej ciągnie – do pokoju.
Żołądek mi się skręca, jak zawsze, kiedy wspominam Kevina.
Stęskniłaś się, pętaku? Bo ja za tobą tak…
– Czy teraz dotykanie mnie niepokoi cię jeszcze bardziej? Skoro wiesz, że mój brat też
lubił to robić? – pytam gorzko.
– Sawyer – warczy, po czym stawia mnie prosto, by spojrzeć mi w oczy.
Wszystko wokół wiruje, nie dam rady tak wystać. Poza tym robi mi się niedobrze, a z
każdym ruchem czuję, jak alkohol wręcz chlupocze w moim brzuchu.
Chichoczę, wyobrażając sobie, jak nakazuję moim narządom wewnętrznym spacyfikować
intruza i opanować sytuację pod groźbą, że urządzę im dodatkową musztrę. Wtem robię
kwaśną minę i marszczę brwi. Może faktycznie przydałoby im się trochę wysiłku. W końcu
sporo czasu minie, zanim znowu zaczną funkcjonować prawidłowo.
– Spójrz na mnie – rozkazuje.
Ciemno tu. Jedynie światło księżyca, wpadające przez brudną szybę, rozjaśnia nieco rysy
jego twarzy i spowite cieniem oczy. Aczkolwiek nawet ono chwilami ginie w paszczy
szalejącej na zewnątrz nawałnicy.
– Nie mogę – odpowiadam.
Czuję jego gorący oddech na ustach, kiedy przysuwa się bliżej.
– Nigdy nie myśl o sobie tak, jak chcieliby tego twoi oprawcy. Ja na pewno tak o tobie nie
pomyślę. Jesteś warta znacznie więcej niż rola, do jakiej chcieli cię sprowadzić.
Wykrzywiam twarz, nie wierząc w ani jedno jego słowo.
– Zamierzam ci to udowodnić – obiecuje. – To, co ci wyrządzono, nie określa tego, kim
jesteś. Wyznaczyło ci tylko nową ścieżkę do poznania innej wersji siebie. Nikt nie może cię
do niczego zmuszać. Ty decydujesz o tym, kim jesteś. To wyłącznie twój wybór, Sawyer.
Chyba mam łzy w oczach. Na dodatek ogarnia mnie ten tak dobrze mi znany smutek.
Nawet alkohol nie jest w stanie go rozcieńczyć.
Przez tak długi czas wmawiałam sobie, że będzie trawił mnie niezależnie od tego, dokąd
i jak długo będę uciekać. Teraz jednak zrozumiałam, iż to ja trzymałam się tego uczucia jak
dziecko swojej ulubionej zabawki.
– Dość uciekania, maleńka. Niech cię odnajdzie. Chcę mieć przywilej odebrania mu życia
za to, że tknął coś należącego do mnie.
Żołądek mi się ściska. Chciałabym zrzucić to na karb alkoholu, ale nie jestem aż tak
głupia.
– Wtedy nie należałam do ciebie. Nie miałeś nawet pojęcia o moim istnieniu.
Muska kciukiem mój policzek, ale nie ma w tym geście żadnej czułości. To raczej jak
dotyk mordercy mającego cię za chwilę zabić.
– Od zawsze byłaś mi pisana – stwierdza.
Jego słowa nie mają dla mnie sensu – tak gorące i lodowate jednocześnie… Chciałabym,
żeby były prawdą, ale to niemożliwe.
– To, czy żyje, nie ma znaczenia. Zawsze będzie mnie nawiedzał – wyjaśniam
zachrypniętym głosem. Przytłacza mnie autentyczność tego stwierdzenia.
– W takim razie ja będę cię nawiedzał z jeszcze większą siłą. – Kiedy już sprawia
wrażenie, jakby miał mnie pocałować, odsuwa się. – Zaprowadźmy cię do łóżka.
Znów słychać grzmot, aż z przerażenia wskakuję mu w ramiona. W uszach dudni mi
serce walące jak młot. Gdy tylko spoglądam przez okno, kolejna błyskawica uderza w wodę,
a jej błysk rozświetla otoczenie na tyle wyraźnie, że widać sunącą w naszym kierunku
ogromną falę.
– O mój Boże – wzdycham, wtulając się w Enza, kiedy wielki bałwan rozbija się o bok
latarni.
Choć woda przez kilka sekund napiera na budynek z potężną siłą, konstrukcja dzielnie
stawia jej opór, a okno nawet nie drży.
– Ale… Ale mocne okno… – wysapuję, wciąż roztrzęsiona.
Wtem w ciemności dostrzegam kolejną wzbierającą falę.
– Latarnie buduje się z myślą o właśnie takich warunkach. Idziemy do łóżka – ponagla.
Wydaje mi się, że jego ton nie brzmi aż tak szorstko jak zazwyczaj. Ale może to tylko
alkohol zaburza moją percepcję.
– Hej, Enzo? – zagaduję, gdy pomaga mi się położyć.
– Hmm? – mruczy.
– Postaraj się nie osądzać, dobrze? Kevin zawsze powtarzał, że nikt mi nie uwierzy.
I cóż… miał rację: nikt nigdy nie uwierzył. I chyba wolę, by tak już zostało. Byś myślał, że
jestem kłamczuchą.
– Nie będę cię osądzał – mówi łagodnie.
– To dobrze – przytakuję, niezdarnie padając na łóżko. Chciałabym, żeby pokój przestał
już wirować. – Może zostanę tu na zawsze – wzdycham kapryśnie. – Zamieszkam w jaskini
ze świetlikami, a Sylvester będzie moim sąsiadem. Przynajmniej już nikogo bym nie
skrzywdziła.
Cokolwiek odpowiada Enzo, o ile w ogóle się odzywa, ja już tego nie słyszę, bo sen
spowija mój umysł i z przyjemnością poddaję mu się do końca.
***
Ktoś płacze.
Ściągam brwi.
Dziwny dźwięk ledwo przebija się przez szum w uszach i sen, który trzyma się kurczowo
mojej podświadomości jak przestraszony kociak.
Przekręcam się z boku na bok i wzdrygam, po czym wracam do rzeczywistości,
a stłumiony wcześniej odgłos płaczu staje się wyraźniejszy. Nadal jednak nie potrafię
stwierdzić, skąd dobiega.
– Słyszysz? – pyta cicho Enzo.
Okazuje się, że mój świat wciąż wiruje jak oszalały. Wydaje mi się, że nie wytrzeźwiałam
nawet w połowie.
Siadam prosto, aby jako tako dojść do siebie.
– Co to? – mamroczę.
Naraz płacz cichnie, jak gdyby źródło osobliwego dźwięku usłyszało moje pytanie. Zostaje
tylko ogłuszająca cisza.
– Non lo so38 – bąka Enzo.
– Jeszcze jeden duch?
Nie odpowiada, tylko daje mi znać gestem, bym na niego spojrzała.
Światło księżyca uwydatnia ostre rysy jego twarzy, gdy tak wpatruje się w sufit, a mięśnie
jego szczęki nieustannie pulsują.
Nie wiem dlaczego – być może wskutek opętania – ale wyciągam rękę i szturcham go
w czoło.
Mruga szybko kilka razy, po czym spogląda na mnie zaskoczony.
– Kontemplujesz podobieństwa między belkami sufitowymi a kijem, który masz w dupie?
Założę się, że są identyczne w dotyku.
– Co z tobą? – bąka i wraca wzrokiem na wspomniane drewniane elementy.
Wzruszam ramionami, po czym opadam z powrotem na materac i układam się twarzą do
okna. Na zewnątrz wciąż szaleje sztorm, a deszcz z uporem maniaka próbuje przebić się
przez okno.
– To już chyba sam dobrze wiesz. – Wspomnienie o naszej wcześniejszej rozmowie
wzburza tylko szkodliwą ciecz zalegającą mi w żołądku. – W każdym razie dziwne odgłosy
ustały, więc mogę wrócić do odsypiania kaca.
– No to przymknij się i śpij – pogania mnie chłodno.
Jestem zbyt pijana, by teraz się z nim kłócić. A jutro znowu obleci mnie strach.
Kiedy jednak zamykam oczy, sen nie nadchodzi. Błagam, by się zjawił i zabrał mnie do
swojej magicznej krainy, nawet zamieszkanej przez potwory, a mimo to pozostaje głuchy na
moje wołania.
– Enzo? – odzywam się.
Milczy tak długo, że zakładam, iż zasnął. Nagle jednak wzdycha.
– Co, Sawyer?
– Czy potem miałeś jakiś kontakt z mamą?
Znowu cisza.
– Nie.
– A szukałeś jej? – dopytuję.
Czuję, że się spina.
– Dlaczego pytasz?
Szukam odpowiednich słów, a serce przepełnia mi strach, który czuję zawsze, gdy
pomyślę o moim kochanym braciszku. Odwracam się do Enza i wsuwam dłonie pod głowę.
Ciągle gapi się na sufit.
– Zastanawiam się, czy można zapomnieć o kimś, kto nie chce być odnaleziony.
Wzdycha ponownie i zerka na mnie.
– Tego akurat się domyślam. Rozumiem, że wiedziesz takie życie, żeby się przed nim
ukryć – oznajmia niespiesznie, jak gdyby obdarzenie kogoś zrozumieniem i empatią było dla
niego czymś nowym, niczym nieodkryty ląd. – A próbowałaś…
– Tak – przerywam mu. – Kiedy mieliśmy szesnaście lat, próbowałam prosić o pomoc
rodziców i władze. Ale Kev znakomicie potrafił manipulować innymi. Był taki czarujący
i charyzmatyczny. Oddałby potrzebującemu ostatnią koszulę. Dlatego wszyscy powtarzali:
„Znamy Kevina Bennetta. Nigdy by czegoś takiego nie zrobił”. A jednak prawda była zupełnie
inna.
Dopiero kiedy gorąca łza spływa mi po nosie i spada na poduszkę, orientuję się, że
zaczęłam płakać. Na szczęście Enzo nie patrzy na mnie dostatecznie długo, by to zauważyć.
– Zaraz. Zgłosiłaś to na policję i dostał się z taką kartoteką do akademii?
Wzruszam smutno ramionami.
– Tak, bo nie przyjęli formalnie zgłoszenia, więc papiery miał czyste.
Wyczuwam coś mrocznego i gwałtownego między nami. Po chwili odnajduję źródło tego
wrażenia: Enzo jest rozgniewany. Niby to nic nowego, ale tym razem jest inaczej. Po raz
pierwszy gniewa się w moim imieniu.
– Naprowadź go na mnie – mówi cichym, złowieszczym głosem, w taki sam sposób jak
wtedy, gdy stwierdził, że należę do niego; pamiętam to doskonale pomimo mojej
nietrzeźwości.
Serce mi się zatrzymuje, po czym rusza znowu, potykając się o własne nogi i nabierając
dziwacznego, nierównego rytmu. W brzuchu zaś czuję motylki, ale uznaję, że one również
są pijane.
– Dlaczego chcesz go skrzywdzić?
Odwraca się przodem do mnie i gładzi palcami moje loki, od czego dostaję gęsiej skórki.
A kiedy muska przy tym skroń, to jakby przyłożył mi rozgrzany węgielek – aż trzepoczę
rzęsami, zaskoczona doznaniem. Nie jest ono jednak słodkie i zmysłowe, raczej czuję się
niczym upolowana zwierzyna, którą drapieżnik się bawi, zanim rozszarpie ją kłami.
– To on zmusił cię do okradania ludzi z ich tożsamości. Odpłacę mu więc tym samym –
oznajmia złowieszczo.
Przełykam ślinę, która zalega mi w gardle, powoli uzmysławiając sobie, co tak naprawdę
oznaczają jego słowa.
Enzo nie ukradłby tożsamości gliniarzowi, ale rozerwałby ją na strzępy.
Muszę przyznać, że na samą myśl czuję intensywne mrowienie między nogami. Zaciskam
więc uda, aby się opanować, jednak okazuje się to bezskuteczne, kiedy jego palce znów
zanurzają się w moich włosach niczym nasza łódź w odmętach oceanu.
Wtem nachodzi mnie myśl: czy ktoś ją kiedykolwiek odnajdzie, na przykład za sto lat,
i uzna za ofiarę nieprzejednanej potęgi natury?
– Dlaczego miałbyś to dla mnie zrobić? – szepczę, tłumiąc kolejną reakcję mojego ciała,
gdy zaciska mi boleśnie dłoń na lokach.
Enzo podnosi się i opiera na przedramieniu, kompletnie nade mną dominując. Czuję na
twarzy żar bijący od jego ciała. Serce mi przyspiesza, a ja chwytam się desperacko resztek
tkwiącej we mnie trzeźwości. Gdy owiewa moje ucho oddechem, pragnę zarówno się od
niego odsunąć, jak i unieść wyzywająco twarz, aby zbliżył się jeszcze bardziej.
– Bo chcę być jedyną osobą, przez którą nie możesz w nocy zasnąć, bella ladra – warczy.
– A jeśli już ktoś ma cię skrzywdzić, to tylko ja.
Kręcę głową, nie zwracając uwagi, że każdy taki ruch powoduje bolesne szarpnięcie za
włosy, które Enzo wciąż mocno trzyma w garści.
Pragnę tego jak niczego innego, ale jednocześnie mnie to przeraża. Ten mężczyzna nie
może uchronić mnie przed moim losem, i też nigdy go o to nie poproszę. Cokolwiek więc
zrodziło się między nami, nie ma szansy przetrwać. Zadaliśmy sobie nawzajem zbyt wiele
bólu. W dodatku on wciąż nie jest gotów mi wybaczyć. O to też nie mogę go prosić.
Ogarnia mnie chęć ucieczki, jak zwykle w takich sytuacjach. Nie mam jednak dokąd
pójść, więc jedyne, co przychodzi mi do głowy, to sprawić, by to on odszedł.
– Przetrwam ciebie, Enzo, tak jak przetrwałam brata. A moje życie się nie zmieni.
Gdy milczy, wzdycham przeciągle, a potem dodaję szeptem:
– Zrobię to, do czego będę zmuszona.
Rozluźnia chwyt, ale nie cofa dłoni. Nagle pojawia się między nami chłód i już wiem, że
dokonałam tego, co zamierzałam. A to łamie mi serce.
– Nigdy nie odnalazłem matki – odpowiada cicho. – Szukałem jej, ale niezbyt długo.
Wiesz dlaczego?
Złe przeczucie zastępuje dopiero co łaskoczące moje ciało iskierki.
– Dlaczego? – pytam, choć nie chcę wiedzieć.
– Ponieważ pozwoliła, by jej smutek przekształcił ją w godną pożałowania istotę, skłonną
krzywdzić innych, aby ratować samą siebie. Nie była warta mojego przebaczenia.
Tak jak ty – dopowiadam sobie w myślach.
Nie powiedział tego na głos, ale te słowa i tak rozbrzmiewają w mojej głowie, wbijając się
w mózg niczym chmara pasożytów.
Odsuwa się, a ja gryzę się w język. Niby sama o to zapytałam, jednak wcale nie robi mi
się przez to lżej.
– Przyprowadź go do mnie, Sawyer. Zajmę się nim. Nie pozwolę ci zniknąć, tak jak zmyła
się moja matka.
Kręcę głową, sfrustrowana myślą, że mogę się już nigdy od niego nie uwolnić.
– Szczęściara z niej – szepczę z nadzieją, że zranię go równie mocno, jak on mnie.
Odwraca się bez słowa, a więc tak – zraniłam go. Czuję to.
Bolało, skarbie?
ROZDZIAŁ 19
Sawyer
Enzo
Po raz milionowy tego ranka Sylvester się wierci, nerwowo spoglądając w kierunku drzwi
wejściowych. Pytałem już, o co mu chodzi, ale on tylko machnął ręką i powiedział, że
wszystko w porządku.
Nie zastanawiając się nad tym, czy zachowam się niegrzecznie, podszedłem do nich
i otworzyłem na oścież, przekonany, że dzieje się tu coś podejrzanego. Na zewnątrz jednak
unosiła się tylko gęsta mgła. Po kilku minutach rozglądania się wróciłem na miejsce. Od
tamtej pory nie spuszczam oka z tego starego, kłamliwego chuja z nadzieją, że wreszcie
pęknie.
– Wczoraj w nocy słyszeliśmy jakby czyjś płacz – rzucam niezobowiązująco.
Nieruchomieje, po czym zerka na mnie.
– Zginęły tu może jakieś kobiety?
Wpatruje się w swoją kawę, jak gdyby miał w niej znaleźć odpowiednie kłamstwo.
Nie zapomniałem o tej kobiecie stojącej w wodzie. Niby zniknęła bez śladu, ale myśl
o niej cały czas nie daje mi spokoju. W dodatku różne rzeczy zaczęły nam tu znikać. Wczoraj
czytałem Wichrowe wzgórza. Odłożyłem książkę na stoliku przy kanapie, ale kiedy wróciłem
dziś rano, nie było jej. I nigdzie nie mogę jej znaleźć – ani pod, ani między poduszkami. Na
regale też nie ma. Sylvester rzekomo nie wie, co się z nią stało, ale to tylko wzmaga moje
podejrzenia.
Wygląda na to, że ściągnął tu o wiele więcej niespokojnych dusz, niż przyznał.
– Moja córka zginęła. Trinity.
Tego się nie spodziewałem.
Unoszę brwi.
– Jeden z powodów odejścia żony. Nie mogła wytrzymieć z żalu i obwiniała mnie.
Przytakuję powoli, przyglądając mu się badawczo. Nie żebym nie wierzył w tę opowieść,
ale Sylvester ma w sobie coś takiego, że najchętniej podważyłbym każde wypowiadane
przez niego słowo.
– Jak to się stało?
Pociąga nosem i zerka na mnie.
– Skoro samiście tyle o sobie powiedzieli w zeszłem tygodniu, to i ja powiem prawdę –
mamrocze.
Gryzę się w język, bo tamten wieczór bynajmniej nie przypominał przyjemnego przyjęcia
integracyjnego z prezencikami.
– Trinity była tu nieszczęśliwa i chciała odejść. My zaś staralim się dać jej warunki jak
w normalnej rodzinie. Ale jak to z nastolatkami bywa, czuła, jakby marnowała tu życie.
Dlatego, choć martwilim się z żono, wiedzielim, że w końcu i tak zrobi po swojemu. Raven
chciała zabrać ją gdzie indziej, ale ja nie mogłem ot tak rzucić pracy. Trin była niepełnoletnia,
toteż nie zamieszkałaby nigdzie sama. Pozostało im jedynie wyjechać beze mnie. Kacey
miała czternaście i też nie chciała zostać tu sama ze starym. – Rusza powoli do wyjścia, po
czym opiera się ciężko o framugę i patrzy w dal, jakby przywoływał wspomnienia. – Zaczęlim
się kłócić, bo nie chciałem, żeby wyjechały. Aż pewnego dnia Trin nie wytrzymała i powiesiła
się w oknie.
Spoglądam na okna po obu stronach drzwi. Próbuję sobie wyobrazić, jakie to uczucie,
ujrzeć stopy córki dyndającej na sznurze piętro wyżej. Co za kurewsko makabryczna wizja.
Aż mu współczuję.
– Dwa dni później Raven odeszła razem z Kacey. Niedługo potem zamknęli latarnię, bo
postawili nowocześniejszo w innym miejscu. I tak tu siedzę sam od tamtej pory.
– Dlaczego nie dołączyłeś do nich po zamknięciu latarni?
Robi się nerwowy, porusza niespokojnie ustami i przeczesuje dłonią brodę.
– One mnie nienawidziły, a ja uwielbiałem to miejsce. Ani one, ani ja nie bylibyśmy tam
razem szczęśliwi.
Być może wybaczyłyby mu, gdyby tylko podjął wysiłek i uczynił je priorytetem swojego
życia, jednak teraz nie ma to znaczenia. Ja jednak nie zamierzam mu służyć pomocą
psychologiczną.
Sylvester spogląda na mnie wzrokiem pełnym skruchy.
– Ciągle płakała – mówi, a potem spuszcza wzrok i idzie w stronę klatki schodowej.
Wiodę za nim spojrzeniem, a po chwili dolatuje mnie stukanie drewnianej nogi
o metalowe stopnie zmieszane ze stękaniem umęczonego starca. Następnie wychodzę na
zewnątrz, przed drzwi, i spoglądam na okno. Wyobrażam sobie wiszącą dziewczynę. Nagle
niewyraźna wcześniej twarz przybiera rysy Sawyer, jakby to jej ciało kiwało się na wietrze.
Kolejna dusza, która znalazła ostateczną drogę ucieczki.
Gardło mi się ściska. Mam wrażenie, jakbym dostał cios pięścią w pierś. Potrząsam
głową, zaciskając powieki, i przecieram gwałtownie oczy, aby uwolnić umysł od tej pojebanej
wizji.
Nie jestem jeszcze gotowy przyznać, dlaczego tak trudno złapać mi oddech.
Ta wiedźma narobiła już dość szkód; ostatnie, czego potrzebuję, to by wżarła się w mój
mózg niczym robak w jabłko, pozbawiając zdrowego rozsądku i instynktu przetrwania.
È una maledetta bugiarda40.
Za każdym razem, gdy na nią patrzę, wracam myślami do tych cholernych schodów
kościoła, gdzie zostawiła mnie moja kłamliwa matka. Obie ukradły mi część życia i porzuciły
bez oglądania się za siebie. Bez żadnych skrupułów. A jednak pragnienie, by ją odnaleźć
i na nowo podjąć z nią walkę, niemal mnie przytłacza.
Warcząc z frustracji, przeczesuję włosy dłonią. Nigdy nie nosiłem ich tak długich.
Nie powinienem się z nią teraz spotykać. Nadal chcę ją udusić, ale jednocześnie marzę
o tym, by ją pocałować, a co gorsza – zapewnić jej bezpieczeństwo oraz chronić siebie
przed nią.
Po tym, jak z wielkim bólem wyznała, co zrobił jej brat, o wiele lepiej rozumiem tę
nieustannie otaczającą ją aurę smutku oraz strach przed tym, że ten drań w końcu ją
odnajdzie. Jest jak dzikie zwierzę prowadzące nieustanną walkę o przetrwanie i nie ma
pojęcia, jak żyć inaczej. Myśląc o tym, sam dostaję dzikiej furii.
Mi sta facendo uscire pazzo, porca miseria41.
Gniew, jaki poczułem w momencie, gdy o tym opowiadała, niemal mnie oślepił i – jak
dotąd – nie osłabł nawet na jotę. Potrafię myśleć jedynie o tym, jak ulżyć jej w cierpieniu,
a chęć odnalezienia tego skurwiela i rozjebania mu łba przybiera rozmiary
wszechogarniającej wręcz obsesji.
Wciąż ją prześladuje, co tylko mnie wkurwia – bo ona jest moja.
Ale właśnie w tym tkwi problem, prawda? Jasno dała mi do zrozumienia, że nie chce stać
się moja, że zawsze będzie kąsała karmiącą ją rękę, ponieważ nie potrafi żyć inaczej
i prędzej zagłodzi się na śmierć, niż zmieni cokolwiek w swoim postępowaniu.
Ogarnięty emocjami, ruszam prędko do jaskini, nie zastanawiając się nad tym, co ani
dlaczego robię. Po prostu… muszę z nią porozmawiać. Mam już dość tego jebanego
milczenia.
Myśli tak mnie pochłaniają, że nie rejestruję nawet, kiedy docieram na miejsce i wchodzę
do jaskini. Nagle zatrzymuję się skonsternowany.
Nie ma jej.
– Sawyer?! – wołam, a mój głos niesie się echem.
Bez odpowiedzi.
Wszystkie gniewne myśli natychmiast ustają, mój umysł cichnie.
Coś jest nie tak.
Wołam ją ponownie, głośniej i bardziej stanowczo, ale znów nie otrzymuję odpowiedzi.
Rozglądam się nerwowo dokoła i kątem oka dostrzegam wejście do korytarza w ścianie
naprzeciwko. Ruszam biegiem, cały czas nawołując jej imię. Wewnątrz jest ciemno, więc
przeklinam siebie za to, że nie wziąłem latarki.
– Nie waż mi się ginąć… – cedzę przez zęby, docierając do studni krasowej, ciągnącej się
na kilka stóp.
Nic nie widzę, ale nie mam wyboru: muszę zejść na czuja. Staram się robić to najwolniej,
jak mogę, choć średnio mi to wychodzi, ponieważ ponagla mnie myśl o pewnej małej
syrence, która być może leży gdzieś tam ranna.
– Sawyer! – krzyczę, docierając na dół.
Cisza.
Pomimo chłodu obficie się pocę.
Przykładam dłonie do ściany i oparty o nią ruszam przed siebie. W oddali dostrzegam
błękitną poświatę, dzięki czemu widzę wszystko coraz wyraźniej, aż wreszcie docieram do
sali ze stropem pełnym świetlików.
Tam.
Odnajduję ją w mgnieniu oka. Leży nieprzytomna, przez co serce podchodzi mi do gardła.
– Kurwa mać.
Dopadam do niej, po czym kucam i delikatnie unoszę jej głowę. Czuję krew na dłoni.
I chociaż wiem, że rany głowy mogą krwawić obficie niezależnie od wielkości, muszę jak
najszybciej zabrać ją do latarni i opatrzyć.
– Cazzo, che cazzo hai fatto42? – mamroczę pod nosem, szukając jej pulsu.
Jest – mocny. Oddycha, ale nie mam pojęcia, jak długo leżała nieprzytomna.
– Obudź się, bella. Niech spojrzę w te oczy.
Nie rusza się, co wzmaga moją panikę.
Obok jej ręki leży latarka, więc podnoszę ją i pospiesznie włączam.
– Sawyer, obudź się – mówię.
Unoszę jej jedną powiekę i świecę w oko.
Wydaje z siebie jęk, a po chwili odwraca głowę, chcąc uwolnić się z mojego uścisku.
– Jezus Maria, kurwa mać – bąkam z ulgą, gdy Sawyer odzyskuje przytomność.
– Co się stało? – pyta.
– Musiałaś upaść. Usiądź, zaraz nas stąd wyprowadzę – mówię.
Stęka z bólu, ale wykonuje polecenie.
– Chodź do mnie, maleńka – szepczę i przygarniam jej drobne ciałko do piersi. – Złap
mocno i nie puszczaj.
– Cholera, jeszcze żyję? – marudzi.
Chryste, gdy tylko wydobrzeje, złoję jej tyłek za takie gadanie.
– Mam wrażenie, jakby głowa miała mi pęknąć na pół. Może poczekam chwilę i Pan
zabierze mnie do siebie?
Powarkując z bólu, obejmuje mnie za szyję, a ja układam ją sobie na plecach tak, aby
oplotła mnie jeszcze nogami w biodrach. Wstaję i czuję, jak zacieśnia chwyt oraz zahacza
stopę o stopę, po czym cały spocony, czując piekące krople spływające mi do oczu, wracam
z nią do korytarza. Kiedy docieramy do studni, oświetlam sobie drogę, aby zaplanować
wspinaczkę.
– Trzymaj się mocno, maleńka.
Choć się stara, czuję, że brakuje jej sił.
Powoli wchodzę na skałę, a Sawyer opiera mi głowę na ramieniu. Muszę co chwilę ją
sobie poprawiać, przez co tylko się niepokoję, że zaraz spadnie. Choć wspinaczka na samą
górę trwa niespełna minutę, każda jej sekunda wydaje mi się wiecznością, za to droga na
zewnątrz jaskini idzie jak z płatka.
Świeże powietrze od razu mnie otrzeźwia, ale trochę mija, zanim oczy przywykną do
słońca. Z tego względu muszę się zatrzymać.
– O nie, Enzo, to światło na końcu tunelu – bełkocze, chcąc się ze mną podrażnić.
– Nie zgrywaj się – wypalam, ostrożnie stawiając stopy na nierównym terenie, by
ostatecznie znaleźć się na piaszczystej plaży.
– Jeszcze sprawię, że się uśmiechniesz – bąka. – Zrób to chociaż raz, zanim umrę.
– Nie umrzesz.
– Na pewno? Bo chyba słyszę wołającego mnie Jezusa.
– W takim razie na pewno nie umierasz. Jezus nigdy by się do ciebie nie odezwał.
Parska śmiechem, po czym chrząka z bólu.
– Masz rację. Może to po prostu twój głos. Zwiastun, że idę do piekła. W końcu jesteś
diabłem.
Jeśli ja jestem diabłem, to ona uosabia cholerną Lilith43.
Dotarłszy do latarni, otwieram drzwi i układam Sawyer delikatnie na kanapie. Następnie
udaję się na poszukiwanie apteczki.
– Straszysz mnie – oznajmia, gdy wracam.
Rzucam jej wymowne spojrzenie.
– Czy nie powiedziałem ci, że nigdy się ode mnie nie uwolnisz? Nawet śmierć ci w tym
nie pomoże, bella.
Krzyżuje ręce na piersiach i nic nie odpowiada, a ja zaczynam przemywać jej ranę. To
niewielkie, niezbyt głębokie rozcięcie na potylicy.
– I jaka diagnoza, doktorku?
– Nic ci nie będzie. Nie trzeba nawet zszywać, ale pewnie doznałaś wstrząśnienia mózgu.
Westchnąwszy, otwiera usta, by odpowiedzieć, aczkolwiek rezygnuje na dźwięk kroków
dobiegających z klatki schodowej.
Sylvester wyłania się z przejścia, kuśtyka powoli do kuchni i przystaje, żeby na nas
zerknąć. Wtem dociera do niego, że coś się stało. Rusza w naszą stronę tak szybko, jak
może.
– Co to się porobiło? – pyta i nachyla się, aby obejrzeć ranę.
– Daj jej odetchnąć – rzucam, na co prycha z niezadowoleniem, ale mimo wszystko się
cofa.
– Upadłam – wyjaśnia Sawyer z zażenowaniem, wzruszając ramionami. – To tylko
draśnięcie.
Zerkam na Sylvestra.
– Zabieram ją na górę. Ma wstrząśnienie mózgu, musi odpoczywać.
– W porządku – potakuje stary i odsuwa się na bok.
Sawyer wstaje samodzielnie, ale gdy tylko robi krok naprzód, natychmiast otaczam ją
ramieniem dla asekuracji. Wzdycha delikatnie, rozchylając wargi.
Na ten widok mam ochotę przywrzeć do niej ustami.
– Dam radę.
– Chyba upaść.
Wykrzywia twarz w grymasie irytacji, popatrując na mnie z ukosa. Wygląda jak wściekłe
kocię.
Z tej odległości widzę, jak jasne są jej tęczówki otoczone granatową obwódką. Nie
martwiąc się już jej raną i trzymając ją tak blisko, uświadamiam sobie, jak niebezpieczna
stała się ta sytuacja. Jej dotyk wywołuje tak przyjemne doznanie, że zamiast mnie złościć –
przeraża. Dosłownie czuję ciarki na skórze.
Stawałem twarzą w twarz z tyloma niebezpieczeństwami, a tymczasem na kolana
powaliła mnie ta mała syrenka. Chciałbym przestać o niej myśleć, ale wdarła się w mój
umysł zbyt głęboko.
Sylvester odprowadza nas palącym spojrzeniem, gdy niosę Sawyer ku klatce schodowej
i do naszego pokoju. Tym razem jednak kładę ją z mniejszą czułością. Wciąż gniewam się
o to, że prawie się zabiła. Na samą myśl robi mi się słabo.
Wypuszcza głośno powietrze z płuc i wbija we mnie wzrok.
– Dzięki – mamrocze. – Chyba jesteśmy kwita.
Unoszę brew.
– Jak to?
Jej oczy błyszczą emocją, której nie jestem w stanie rozpoznać.
– Ja uratowałam ciebie, a ty mnie.
Marszczę brwi ze zdziwienia.
Co ona pierdoli?
– Czy to znowu jakieś kłamstwo?
Krzywi się, a po kilku sekundach mały gniewny kociak przeistacza się we wściekłą lwicę.
– Nie – warczy. – Myślisz, że znalazłeś się na tej plaży przypadkiem?
Patrzę na nią, analizując jej słowa.
– Byłeś nieprzytomny. Zaciągnęłam cię ze sobą, płynąc tutaj.
Ja… pierdolę.
Napinam szczękę. Zupełnie nie mam pojęcia, co w tej chwili czuję, ale niewiele brakuje,
bym z wdzięczności padł przed nią na kolana.
Zaciska wargi, po czym się odwraca, a moją uwagę przykuwa krew na jej jasnych lokach.
– Musisz się wykąpać – mówię.
Zerka na mnie, jak gdyby oburzona, że zmieniłem temat.
Mam jej wiele do powiedzenia i dopilnuję, by wszystko usłyszała, ale dopiero wtedy, kiedy
będę w stanie z nią rozmawiać, nie czując jednocześnie chęci wepchnięcia jej języka do
gardła.
Odchrząknąwszy, wstaje i próbuje mnie minąć, ale obejmuję ją ramieniem wpół, na co się
zatrzymuje.
Odwracam ku niej głowę, a kiedy słyszę ten rwany oddech i czuję, jak pod moim dotykiem
cierpnie jej skóra, w piersi wybucha mi pożar.
– Pomogę ci w tym, bella ladra.
ROZDZIAŁ 21
Sawyer
Sawyer
Nic nie daje takiego poczucia bycia żywym jak uwięzienie w zimnych objęciach oceanu.
Zgrzytam zębami, siedząc w wodzie na piaszczystym dnie. Zadzieram głowę, a końcówki
moich włosów zanurzają się w falach.
– Co ty robisz? – odzywa się za mną niski, stanowczy głos.
Wzdrygam się, całkowicie zaskoczona jego obecnością. Po tym, jak zeszłej nocy zostawił
mnie nagą na łóżku, unikaliśmy się przez cały kolejny dzień. A raczej to ja unikałam jego, bo
ilekroć znajdujemy się w tym samym pomieszczeniu, on patrzy na mnie bez wahania, a mnie
brakuje odwagi, by się odezwać.
– Przeżywam kryzys egzystencjalny – odpowiadam spokojnie.
Słońce już zaszło, więc niedługo Sylvester zamknie nasz pokój na klucz. Musiałam jednak
wykorzystać okazję, by pobyć sama. Udałam się nawet w tym celu na drugi koniec wyspy,
ale mimo to wciąż czuję pewien niedosyt wolności.
Gapię się na tę wielką, białą kulę kontrolującą ruchy obmywającej mnie wody.
Chrzanić Posejdona. Moim zdaniem o wiele większy szacunek powinniśmy okazywać
bogini księżyca.
– Wierzysz w kosmitów? – pytam.
– Wiedząc, jakie dziwactwa żyją w oceanie, nietrudno mi uwierzyć, że coś podobnego
może istnieć na innych planetach.
Uśmiecham się.
– Myślisz, że byłabym szczęśliwsza, gdybym zamieszkała w innym świecie?
Zwleka z odpowiedzią.
– Może. Ale ja nie cieszyłbym się z tego powodu.
Jego słowa przyprawiają mnie o szybsze bicie serca. Łagodna bryza owiewa moją już
nieco wychłodzoną skórę, wywołując kolejny dreszcz.
– Wyjdź z wody, Sawyer – nakazuje.
Zerkam przez ramię.
Trzyma w ręce górę mojego stroju kąpielowego. Zdjęłam ją, bo chciałam po prostu
poczuć wodę na gołej skórze, ale dół wciąż na sobie mam.
– Co dopadnie mnie najpierw? Jakieś zwierzę czy hipotermia?
– Przed zwierzęciem byś uciekła – stwierdza beznamiętnie.
Zaśmiewam się i odwracam twarz w stronę księżyca.
– Racja. A zatem hipotermia.
– Też nie. Moim zdaniem nie jesteś gotowa, by umrzeć.
Kręcę głową.
Myli się. Od dawna jestem na to gotowa. Jednocześnie jednak mam w sobie zbyt wiele
uporu, by zrezygnować z tego, co wciąż okazuje się dla mnie tak trudne: z życia.
– Nigdy nie bałam się śmierci, Enzo. To życia się boję. I tego, że pójdzie ono na marne. –
Choć bardzo staram się opanować, ronię łzę. – Tak długo uciekałam, że nie pamiętam już,
po co żyję. – Ponownie posyłam mu spojrzenie.
Rysy jego twarzy zaburza już dość obfity zarost, który dodaje mu lat, aczkolwiek wygląda
jak najbardziej apetycznie.
– A ty pamiętasz, po co żyjesz?
Dopiero po kilku chwilach odpowiada:
– Już jako dzieciak byłem wściekły na świat. Przestrzegano mnie, bym nie dawał się
opanować tej złości, bo zaprzepaszczę przez nią wszystko, czego się podejmę. Oczywiście
miałem gdzieś zdanie innych i jeszcze do niedawna nadal kierowałem się tym uczuciem.
Życie stało się dla mnie czymś nieważnym przez to, jakim uczyniła je ta, która powinna
kochać mnie najmocniej. Ale wtedy zjawiłaś się ty i mi je ukradłaś. Teraz jednak czuję, jakbyś
mi je zwróciła.
Z sercem w gardle odwracam się do niego całą sobą, drżąc przy tym z zimna. Choć woda
sięga mi do piersi, mam wrażenie, jakbym stała przed nim całkowicie obnażona.
– Nie rozumiem. Jestem przecież zepsuta, a czegokolwiek dotknę, zaczyna krwawić.
Podchodzi do mnie po cichu. Woda pochłania jego stopy i nogi, lecz nawet nie wzdryga
się z zimna. Ja natomiast tak, ale nie ma to już nic wspólnego z temperaturą, lecz z tym, jak
blisko mnie staje.
Jakbym znalazła się twarzą w twarz z bestią.
Kuca przede mną, przybierając gniewny wyraz twarzy. Chętnie potarłabym ją dłonią, by
się przekonać, czy zdołam tym jakoś złagodzić jej rysy.
Nachyla się i muska ustami moją szczękę.
– Wiesz, co przyciąga drapieżnika do ofiary, amore mio?
– Co takiego? – szepczę.
– Krew z jej rany – odpowiada półgłosem, a następnie delikatnie całuje mnie w żuchwę. –
Uwielbiam, kiedy jesteś ranna, maleńka, ale tylko wtedy, jeśli to ja zadaję ci ból.
Jęczę, gdy zamiast ust używa zębów.
– Wydobrzejesz, Sawyer. A dopóki będziesz ze mną, nie będziesz musiała nikogo
krzywdzić. Kiedy zaś znajdziesz się w mojej paszczy, zaczniesz krwawić. To ja zadam ci ból.
– Przesuwa mi palcami po stwardniałym sutku. – To właśnie w tym odnajdziesz sens życia.
I zapragniesz żyć ze mną.
– Dlaczego? – szepczę. – Nawet nie byłeś w stanie powiedzieć, że mnie nie
nienawidzisz.
– Non ti odio47, Sawyer – oznajmia szorstko. – Gdy zapytałaś, czy cię nienawidzę,
chciałem powiedzieć „tak”. Ostatecznie nie mogłem skłamać, więc nie odpowiedziałem. Dziś
natomiast, ilekroć na ciebie spoglądałem, wciąż myślałem tylko o tym, że tak naprawdę od
początku nie żywiłem do ciebie nienawiści. – Odsuwa się na tyle, by spojrzeć w moje
załzawione oczy. – Wybierz życie, bella. Wybierz mnie.
Przygryzam wargę, ponieważ nie potrafię zmusić się do powiedzenia „tak”. Jak mogłabym
rozbudzać jego nadzieje, jeżeli sama nie wiem, co czeka mnie w przyszłości? Kazał mi
przestać kłamać, więc milczę i zamiast odpowiedzieć, przysuwam się i obejmuję go za szyję,
próbując odepchnąć.
Jest jednak zbyt silny. Łapie mnie wpół i podnosi z wody.
Nie potrafię jeszcze zostawić za sobą podszeptów śmierci, ale to, w jaki sposób trzyma
mnie Enzo, okazuje się znacznie bardziej pociągające od nich. Jeszcze tego nie wie, ale
właśnie w tym momencie wybieram jego.
Układa mnie plecami na piasku, tak blisko wody, że fale wciąż obmywają nasze nogi.
Dreszcze już ustąpiły, ale teraz dostaję gęsiej skórki.
Enzo sadowi się na mnie, jednak zatrzymuję go i daję znać, byśmy zamienili się
miejscami, po czym siadam mu na kolanach. W tym momencie czuję się zbyt bezbronna,
więc jeśli nie będę miała choć znikomego poczucia kontroli nad tym, co się dzieje, rozpadnę
się na kawałki. Co zaskakujące – nie sprzeciwia się i pozwala zdjąć sobie koszulkę, a potem
szorty.
Bije od niego taki gorąc, że już nie zwracam uwagi na zimno wody.
Ponownie obejmuję go za szyję i cały czas patrzę mu w oczy, które żarzą się w świetle
księżyca. Teraz jego stale gniewny wyraz twarzy wydaje się wręcz dziki.
Oblizuję suche usta i szepczę:
– Przesuń je na bok.
Doskonale rozumie, co mam na myśli, więc wiedzie dłonią po moim brzuchu. Wzdrygam
się pod jego dotykiem, a chłód wody tylko wzmaga intensywność tego przeżycia. Choć co
jakiś czas skóra cierpnie mi z zimna, czuję, że żyję – i to w zupełności mi wystarczy.
Dociera palcami do majtek, po czym sunie po udzie, od czego przechodzi mnie kolejny
dreszcz. Wreszcie chwyta materiał i odsuwa go na bok, obnażając cipkę.
Przygryzam wargę, a następnie chwytam go za kutasa, czym wyduszam z niego
przeciągły syk. Jego twarz znowu przybiera ten podniecający wyraz.
Jest najpiękniejszy, gdy ogarniają go najbardziej pierwotne instynkty.
Na chwilę się unosi, po czym spluwa na główkę, a ja rozcieram wilgoć po całej jego
długości. Nie tracąc czasu na zabawę, po prostu na nim siadam, co kwituje kolejnym
zwierzęcym odgłosem pożądania. Napina się przy tym cały jak powierzchnia nadmuchanego
balonika. Ja zaś odnoszę wrażenie, jakby pozbawiono mnie kości.
Chociaż wnika we mnie z trudem, boleśnie, witam to uczucie z otwartymi ramionami.
– Boli? – pyta ochrypłym głosem, w pełni świadomy swojego rozmiaru.
Kręcę głową.
– Nie aż tak – cedzę przez zęby.
Napieram mocniej, aż pochłaniam go całego. Drżę pod wpływem zarówno doznania, jak
i chłodu bijącego od oceanu. Odrzucam głowę w tył z cichym jękiem.
Podniecenie spowija nas niczym mgła.
Wolną ręką wędruje od mojego brzucha ku piersi, którą zachłannie nakrywa dłonią.
Zaczynam poruszać biodrami pod takim kątem, aby jednocześnie ocierać się o niego
łechtaczką.
– Mogę sprawić, że zaboli – oznajmia poważnym i nieco ponurym tonem.
– Wiem – odpieram, patrząc mu w oczy. – Ale zrobisz to tak, jak ja zechcę.
Widzę, że zamierza się spierać, więc wykonuję mocniejszy ruch, czym zamykam mu usta.
Zaciska zęby na swojej wardze i wydaje z siebie niski pomruk.
Kładę dłoń na jego ręce, którą ugniata moją pierś, po czym, trzymając go za kark,
przyciągam go ku sobie. Wysuwa język, by niemal natychmiast dopaść ustami do piersi
i ssać nabrzmiały sutek.
Przymykam oczy, nabierając tempa i uśmiechając się lubieżnie, a następnie przysuwam
się bliżej, aż moje usta znajdują się tuż przy jego uchu.
– Grzeczny chłopiec – szepczę.
W odpowiedzi przygryza mi sutek – na taką reakcję właśnie liczyłam.
– Tak – sapię gwałtownie, podczas gdy w moim ciele toczy się bitwa o dominację
pomiędzy bólem a przyjemnością.
Enzo z łatwością zdziera ze mnie dolną część bikini i odrzuciwszy ją na bok, natychmiast
chwyta mój tyłek obiema rękami. Ściska go, po czym przesuwa dłonie ku udom, dając mi
wyraźny sygnał, bym przyspieszyła. Naprzemiennie drażni mój sutek zębami i pieści go
językiem, na co zaczynam pokrzykiwać, opętana narastającą w podbrzuszu ekstazą. Pędzę
za nią jak ćpunka za hajem, pragnąc zatrzymać w sobie jak najdłużej, choć wiem, że
ostatecznie nie dam rady i skonsumuję tę rozkosz w jednej chwili.
– Mocniej… – proszę go. – Niech boli.
Puszcza mój obolały od ściskania tyłek i łapie mnie za włosy. Następnie klęka tak, że
zahaczam nogami o jego biodra i podpieram się rękami z tyłu, a moje dłonie zapadają się
w piasek wymywany spod nich przez wodę. Choć ledwie daję radę wytrzymać w takiej
pozycji, on zaczyna swój szaleńczy galop.
Rozchylam wargi, uwalniając z siebie donośny jęk. On zaś puszcza moje włosy i chwyta
mnie za szczękę, by po chwili wsunąć mi palec w usta. Jednocześnie trafia czuły punkt,
przez co przymykam powieki.
Wtem słyszę trzask, w ślad za którym pojawia się piekący ból na policzku.
– Patrz na mnie, Sawyer – domaga się pożądliwie.
Mój umysł reaguje szokiem na fakt, że mnie spoliczkował, ale ciało przyjmuje ten gest
z najczystszą lubieżnością. Wyginam plecy w łuk, sycąc się chwilą uniesienia, a krzyk,
którym ją kwituję, wyraża największe zadowolenie.
Wraz z kolejną falą obmywającą moje dłonie wbijam palce głębiej w piasek. Uczucie
zimna i wrzynające się w skórę muszelki intensyfikują wszelkie doznania. Jego kutas
penetruje moją cipkę tak gwałtownie, że ta w końcu się na nim zaciska.
Celowo zamykam oczy i uśmiecham się pomimo jego palca w ustach, podczas gdy on
pieprzy mnie coraz mocniej.
Jak na zawołanie ponownie uderza mnie wolną ręką, tym razem w bok piersi. Wzdrygam
się, gdyż nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułam.
Kurwa, jest mi tak cudownie, że chyba na dobre zacisnę powieki, aby tylko nie
przestawał. Jestem tak bliska eksplozji… Wychodzę mu naprzeciw, aby sycić się w pełni
każdym ruchem, a i tak ciągle mi mało.
– Powiedz mi prawdę, bella. Będziesz się uśmiechać, nawet jeśli ból stanie się nie do
zniesienia? – pyta złowieszczym tonem, jak gdyby rzucał mi wyzwanie.
W ramach odpowiedzi mocno zaciskam zęby na jego palcu.
Z chęcią się dowiem, jakie konsekwencje mnie za to czekają, co dodatkowo podkreślam
nikczemnym uśmieszkiem.
Wyciąga kciuk z moich ust i chwyta mnie za policzki.
– Jeśli chciałaś, żebym cię rozweselił, wystarczyło poprosić.
Wtem łapie mnie za biodra i z siebie zsadza. Chcę zaprotestować, bojąc się, że to koniec,
jednak na szczęście przypominam sobie, że Enzo przecież nigdy nie przestanie mnie
krzywdzić.
Każe mi się odwrócić tak, abym usiadła na nim tyłem do niego.
Przede mną rozciąga się widok na czarny ocean. Jakaś muszelka wpija mi się w kolano,
ale to tylko kolejny ból, który przyjmuję z radością.
– Sorridi, piccola48 – nakazuje, wsuwając mi po dwa palce do ust i ciągnie na tyle mocno,
że przywieram plecami do jego torsu.
Wciągam gwałtownie powietrze.
Początkowy dyskomfort wywołany tą pozycją przeradza się w prawdziwie rozdzierający
ból. Enzo rozciąga moje policzki tak, że mam wrażenie, jakby odsłonił mi wszystkie zęby.
Nagle znów zaczyna pchać, a przy tym nie przestaje kazać mi się uśmiechać.
W tym momencie jestem w stanie wydawać z siebie tylko nieludzkie jęki. Enzo
tymczasem muska ustami moją skroń. Powieki mi trzepoczą, a cipka pulsuje euforycznie pod
wpływem jego eksperckiej techniki. Chociaż upajam się już samą naszą bliskością, dopiero
sposób, w jaki ten mężczyzna wykorzystuje moje ciało, napełnia mnie prawdziwie dziką
żądzą.
– Cóż za piękny uśmiech, bella – mruczy.
Łza spływa mi po policzku, tuż przy jego ustach.
Natychmiast zgarnia ją językiem.
– Co się dzieje? – drażni się ze mną, ciągnąc jeszcze mocniej, aż piszczę. – Czyżby cię
bolało?
Ból twarzy jest dojmujący, lecz orgazm, który we mnie wzbiera, okazuje się o wiele
silniejszy, choć dopiero się do niego zbliżam. Cała drżę – tak bardzo pragnę zanurzyć się
w czymś innym niż pogarda dla samej siebie.
Przytakuję mu ruchem głowy.
Ślina ścieka mi z otwartych ust na brodę. Nie kontroluję już własnego głosu, coraz
donośniejszego i wyższego.
– Opłucz dłonie w następnej fali i pobaw się dla mnie swoim guziczkiem. Chcę popatrzeć,
jak dochodzisz z tym szerokim uśmiechem na twarzy.
Prawie nieświadomie czekam, aż zimna woda ponownie obmyje moje ręce, abym mogła
pozbyć się piasku z palców. Gdy są już gotowe, wsuwam je między nogi i odnajduję
łechtaczkę. Jest tak mokra, że dłoń mi się ześlizguje, ale to tylko bardziej mnie podnieca.
Wznawiam więc pogoń i już prawie docieram na szczyt.
– Właśnie tak. Uwielbiasz być moją grzeczną dziewczyną, prawda, maleńka? – mówi,
przeciągając samogłoski. – Podobnie jak uwielbiasz dochodzić na moim kutasie niczym
mała, zdesperowana suka.
Zaciskam powieki, a kiedy już szczytuję, jeszcze jedna łza spływa mi po twarzy. Ręka,
którą się pieściłam, nieruchomieje pod wpływem spazmu kurczącego wszystkie mięśnie
mojego ciała. Wstrząsa mną fala rozkoszy. Krzyczę, a Enzo obejmuje mnie ramieniem
i przyciska do siebie. Tracę wszelkie poczucie czasu i przestrzeni, jak gdybym przeniosła się
do zupełnie innego wymiaru. Równie dobrze mogłoby nas teraz porwać tsunami, a ja nawet
bym tego nie zauważyła. Bo mnie już tu nie ma – jestem tam, gdzie powinnam być.
Kiedy wreszcie dochodzę do siebie, mam wrażenie, jak gdybym spędziła kilka dni
w stanie nieważkości. Rzeczywistość jednak chwyta mnie za rękę i ściąga z powrotem na
ziemię.
Enzo ciągle porusza zmysłowo biodrami, prowadząc moje ciało poprzez fale orgazmu,
przez co zamieniam się w galaretę, ale jednocześnie czuję go w stu procentach. Jest już tak
blisko finału, że pozostaje mu jedynie przyspieszyć, aby przy okazji skontrować moje zejście
ze szczytu.
Resztkami sił utrzymuję się w pionie i czekam, aż Enzo znajdzie się na krawędzi, by
dokładnie w tym momencie mu się wyrwać, całkowicie go zaskakując.
Odwracam się, po czym chwytam go za szyję i jednym ruchem przewracam na piasek.
Upada z łatwością, ponieważ czegoś takiego w ogóle się nie spodziewał. Muszę się jednak
sprężać, bo wiem, że mimo wszystko nie mam wiele czasu.
Patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, podczas gdy sadowię się między jego nogami.
Chwytam wyprężonego do granic możliwości kutasa i posyłam mężczyźnie spojrzenie spod
rzęs.
– Byłeś już tak blisko, a ja cię tego pozbawiłam, prawda?
Po twarzy przebiega mu grymas gniewu, na co wykrzywiam usta w uśmieszku.
– Boli cię, kochany?
Chce się podnieść i do mnie dopaść, ale uprzedzam go, biorąc końcówkę jego fiuta do
ust. Ssę łapczywie, sycąc się smakiem mieszanki naszych ciał. Zanurza mi palce we
włosach, ale opieram się rękami o jego biodra, aby odebrać mu wszelką kontrolę nad tym, co
robię.
– O kurwa, Sawyer, drażnij się ze mną tak dalej, a stracisz te piękne zęby i czarujący
uśmiech. Szkoda by tego było, co nie?
Na tę groźbę wypuszczam z ust jego kutasa. Wyszczerzam się, po czym raczę go miną
niewiniątka.
– Jestem małą, zdesperowaną suką i chcę poczuć, jak spuszczasz mi się do gardła.
Odpowiada mi spojrzenie dwojga oczu, mieniących się złocistym blaskiem. Enzo zaciska
rękę na moich włosach i mnie unieruchamia. Chwyta się przy tym za kutasa, by przesunąć
mi jego końcem po ustach.
– Grzeczne suki uprzejmie proszą – cedzi przez zęby, a potem przygryza wargę, kiedy
wysuwam język, zachęcając go, aby uderzył o niego kilka razy kutasem.
Łapię jego nadgarstek i odchylam głowę do tyłu.
– Nigdy nie powiedziałam, że jestem grzeczna. Powiedziałam, że jestem zdesperowana –
wypominam mu ochryple.
Po tych słowach ponownie biorę go do ust pomimo tego, że wciąż trzyma mnie za włosy.
Warczy głośno, gdy zębami drażnię mu czułą skórę, a potem pieszczę językiem miejsce tuż
pod główką. Wkładam całe serce w to, aby dać mu jak najwięcej rozkoszy. Ssę i liżę tak
zachłannie, że nawet nie zauważam, gdy moja ślina spływa na jego ciało.
W mgnieniu oka doprowadzam go prawie na szczyt, aż cały się wypręża. Kutas wyraźnie
mu nabrzmiewa, a on zaczyna poruszać instynktownie biodrami tak, że z każdym
pchnięciem dociera coraz dalej w głąb mojego gardła.
– O kurwa, właśnie tak, maleńka. Ssij mocno, kurwa, tak, tak, tak – powtarza ze śpiewną
intonacją.
Wtem odrzuca na chwilę głowę do tyłu i widzę już tylko jego szyję. Krzycząc z rozkoszy,
patrzy z rozchylonymi ustami i mocno ściągniętymi brwiami, jak spijam wszystko do ostatniej
kropli. Cały drży pod wpływem przeszywającej go rozkoszy, aż ledwo nadążam, by
pochłonąć jego orgazm.
Wreszcie mnie odpycha, gdy już nie daje rady znieść nadmiaru stymulacji.
– Jezu Chryste, ja pierdolę – sapie, wpatrując się we mnie wielkimi oczami.
Ocieram twarz i brodę, po której spływa mi ślina wraz z ejakulatem.
Enzo emanuje tak intensywnymi emocjami, że odruchowo znowu odczuwam chęć
ucieczki. Choć nogi mam jak z waty, wstaję, co kwituje pełnym konsternacji spojrzeniem.
Najwyraźniej wyczuwa moje zamiary. Przeciągam ten moment; powoli zbieram swój strój
kąpielowy, po czym go wkładam.
Przez cały ten czas mężczyzna nie odrywa ode mnie wzroku.
– Wybieram życie, ponieważ nie chcę umierać i iść tym samym na rękę Kevinowi. Muszę
jednak przecierpieć to życie sama, Enzo.
Patrzy na mnie w milczeniu i napina szczęki tak mocno, że wyraźnie widzę mięśnie
odznaczające się na jego policzkach.
Ruszam w stronę latarni, zanim stracę nad sobą panowanie; na myśl o byciu zamkniętą
w pokoju z nim ogarnia mnie strach.
Prosiłam, by mnie skrzywdził, a tymczasem okazuje się, że sama robię to o wiele lepiej.
ROZDZIAŁ 23
Enzo
– Jak ona się czuje? – pyta stojący za mną Sylvester, na co spinam się jeszcze bardziej
i odpowiadam mu jedynie burknięciem.
Mamrocze coś pod nosem, ale zbyt cicho, bym go usłyszał. Poza tym mam gdzieś, co on
tam sobie gada.
Zeszłej nocy, po tym, jak Sawyer zostawiła mnie na plaży, już nie zasnąłem. Wydaje mi
się, że ona też nie, ale żadne z nas nie chciało odezwać się pierwsze.
Znam ją dopiero od sześciu tygodni, a już padam jej do stóp.
Wybierz mnie.
Nie wybrała.
Zamiast tego wykorzystała seks, aby odwrócić moją uwagę. Wolała cierpienie zamiast
mnie.
– Masz jeszcze whisky?
Sylvester odchrząkuje i podchodzi do szafki.
– Aż tak martwi cię jej głowa? Wydobrzeje, synu.
Każde jego słowo tylko drażni moje nerwy, ale nic nie mówię, bo właśnie podaje mi
alkohol. Wypijam go jednym haustem, po czym przysuwam mężczyźnie kubek, a on bez
słowa nalewa mi na trzy palce. Tym razem piję powoli, napawając się klonowym posmakiem
towarzyszącym goryczce.
– Coś ci powiem… Rzadko się spotyka takie kobitki – zagaduje.
– Zauważyłem – bąkam.
Niecodziennie można spotkać dziewczynę, która wabi cię między swoje uda, a potem
okrada z tożsamości, by ostatecznie uratować ci życie, wyciągając nieprzytomnego
z oceanu.
Sawyer jest jak żywa błyskawica: jednocześnie piękna i kurewsko niszczycielska.
– Obiecuję ci, że jeśli postanowi zostać, to przypilnuję, coby jej niczego nie brakło.
Równie dobrze mógł wylać mi na łeb kubeł zimnej wody.
Natychmiast się prostuję i odstawiam kubek, zanim go roztrzaskam.
– Dlaczego miałaby zostać? – pytam powoli, skupiając na nim całą uwagę.
Patrzy na mnie, unosząc brwi ze zdziwienia. W jego oczach zaś dostrzegam ekscytację.
– Przecie nie ma dokąd pójść, prawda?
– Nie, nieprawda – odpowiadam.
Wzrusza ramionami, moje zdanie i tak go nie obchodzi.
– Może to dlatego, że chcesz ją zatrzymać. A takie jak ona nie lubią być uwiązane.
– Jak dotąd to ty sprawiasz wrażenie, jakbyś chciał ją tu zatrzymać. Mylę się? –
odpieram, unosząc brew.
Po twarzy przebiega mu emocja, której nie jestem w stanie rozczytać.
Obnaża sczerniałe zęby w uśmiechu.
– Nie ma sensu trzymać czegoś na siłę. Ja tam nie lubię mieć rzeczy, które nie so mi
potrzebne.
Ściągam brwi.
– Chyba nie podoba mi się twoja sugestia.
Wzrusza ramionami.
– Bo nie podoba ci się, że może wybrać mnie zamiast ciebie.
Co, kurwa?
Gotuje się we mnie, ale zamiast dostawać szału, biorę kolejny łyk, gapiąc się na Sylvestra
znad kubka. Liczy, że wpadnę w furię. Dosłownie widzę to wyczekiwanie w jego oczach.
Chce, żebym stracił nad sobą panowanie, dzięki czemu zyskałby pretekst do wyrzucenia
mnie z latarni.
– Jeszcze się przekonamy – rzucam, po czym, nie odrywając do niego oczu, dopijam
drinka. – Szepnąć jej dobre słówko w twoim imieniu, gdy wieczorem położę się z nią do
łóżka?
Zasępia się, ale raczy mnie tak lodowatym spojrzeniem, że aż parzy. Nie jest to chłód
zamrażający duszę, lecz taki, od którego zamienia się ona w popiół.
– Okaż trochę manier, synu – napomina. – Brak ci szacunku. To dlatego tak od ciebie
ucieka.
Przytakuję i mimowolnie rozciągam usta w uśmiechu.
Rzadko mam ochotę się uśmiechać, a jeśli już mi się to zdarza, to jedynie w reakcji na
widok jakiegoś szaleństwa rozgrywającego się na moich oczach.
– Wiem, jak ją schwytać – mówię, przeciągając samogłoski, po czym zerkam na jego
drewnianą nogę. – A rozprawić się z tobą to żaden problem, stronzo.
Choć mogę sprawiać inne wrażenie, nie należę do typów wszczynających bójki.
Aczkolwiek większość ludzi ma na tyle rozumu, by nie prowokować mnie do tego stopnia.
W dodatku rzadko zależy mi na czymś tak bardzo, bym miał się o to bić. Niemniej w tej chwili
moją głowę wypełniają wizje sposobów, na jakie mógłbym skłonić Sylvestra, żeby zaczął
kwiczeć jak świnia. Którą zresztą jest.
Niezależnie od tego, jak bardzo mnie to kusi, nie mogę ryzykować, że zostanę stąd
wyrzucony. Sawyer potrzebuje ciepłego i bezpiecznego miejsca – takiego jak to – ale będzie
ono bezpieczne tylko ze mną wewnątrz. Nie ma chuja, żebym zostawił ją samą w tej latarni
z tym półdzikim degeneratem. Dobrze wiem, że skurwiel wali konia na samą myśl o niej.
Dlatego jeśli kiedykolwiek to zobaczę lub usłyszę, urwę mu tego bezużytecznego fiuta
własnoręcznie.
Odpycham się od blatu i mijam go, posyłając mu wymowne spojrzenie. W ten sposób
chcę podkreślić różnicę wzrostu między nami.
Milczy, nawet kiedy docieram do klatki schodowej, jednak będąc już na górze, wyraźnie
słyszę jego bełkotliwy głos.
– Ale jeszcześ tego nie zrobił.
***
W pokoju zastaję Sawyer w koszulce i dolnej części bikini. Śpi skulona w kłębek, plecami do
mnie.
Starając się jej nie obudzić, podnoszę rzuconą wcześniej na podłogę książkę, którą czyta
każdego wieczora przed snem. Ja też zabrałem się za jej lekturę, aczkolwiek robię to rano
po tym, jak Sawyer pójdzie do swojej jaskini.
Obydwoje mamy nadzieję odnaleźć drogę do laterny. Podejrzewam, że kobieta tak
naprawdę jest równie nieufna wobec Sylvestra, jak ja. Coś dużo osób straciło tu życie, a on
wydaje się jakoś powiązany z tymi zdarzeniami. Wątpię, aby to była kwestia przypadku.
Teraz zaś, kiedy starzec zainteresował się Sawyer, odczuwam jeszcze większą
determinację, żeby wydostać ją z tej przeklętej wyspy.
Usiadłszy na krawędzi łóżka, słyszę nagle jej delikatny głos.
– Wczoraj minęła nas jakaś łódź.
Natychmiast odwracam się w jej stronę.
– Słucham?
– I tak by nas nie zobaczyli przez tę mgłę. Okazuje się jednak, że statki przepływają tędy
znacznie częściej, niż twierdził stary. Gdybyśmy znaleźli sposób na włączenie latarni,
moglibyśmy zwrócić na siebie ich uwagę. Jestem pewna, że przynajmniej ciebie ktoś szuka.
Może nawet natrafilibyśmy akurat na nich.
Marszczę brwi. Wpatrzony w nią, przetwarzam to, co właśnie usłyszałem, ona natomiast
gapi się beznamiętnie na kamienną ścianę. Mam wrażenie, jakbym w tej chwili obcował
z prawdziwą Sawyer. Nie z tą wesolutką i ćwierkającą, na jaką zdaje się pozować.
– Mnie? – powtarzam. – Chciałaś powiedzieć „nas”.
Zaciska wargi.
– Ja chyba tu zostanę – oznajmia. – Wiem, że chciałeś, bym wybrała ciebie, ale w ten
sposób wciągnęłabym cię tylko w bałagan, którego sama narobiłam. A tak? Nie musiałabym
już nikogo okradać. Ani uciekać.
Kręcę głową, słysząc to wszystko.
– Nie ma mowy – warczę i zrywam się na równe nogi.
Rozpiera mnie dziwna energia. Na przemian zaciskam i rozluźniam pięści, aby choć
trochę się uspokoić.
Sawyer natomiast się nie rusza, nie patrzy na mnie. Wydaje się taka zmęczona… Dobrze
wiem, że to moja wina.
– Chcesz mnie zatrzymać, bo mnie nienawidzisz. Rozumiem – odzywa się cicho, bez
emocji. – Chcesz mnie karać, ponieważ przypominam ci o twojej matce. Proszę cię więc, daj
mi tę jedną rzecz. Daj mi wolność.
– To nie jest wolność – odpieram. – To tylko inny rodzaj więzienia. W dodatku takiego,
które może cię zabić.
Wzrusza ramionami.
– A nawet jeśli, to co?
Ogarnia mnie coraz większy gniew.
– Nie rób tego. Nie poddawaj się, kiedy…
– Przecież już ci mówiłam. Jestem tchórzem i uciekam. Jeśli w ogóle ci na mnie zależy,
Enzo, to pozwolisz mi tu zostać. Bo sprowadzając mnie z powrotem do Port Valen, sprawisz,
że naprawdę trafię za kraty albo znowu będę kraść.
Ja się tobą zajmę.
Mam te słowa na końcu języka, ale nie potrafię ich wypowiedzieć. Przecież ledwie się
znamy. Większość wspólnego czasu spędzamy, uprawiając seks, kłócąc się lub walcząc
o życie. Nie ufamy sobie, a poza tym, kurwa, przecież ona jest poszukiwana. Jaka zatem
czekałaby nas przyszłość? A mimo to na samą myśl, że miałbym ją tu zostawić, dostaję
szału. Powrót do Port Valen samemu, bez niej, wydaje się czymś… nierzeczywistym.
– W dodatku – ciągnie z jakąś udawaną lekkością w głosie, nie dając mi dojść do słowa –
Sylvester chyba chciałby, żebym została.
– Bo jest jebanym zwyrolem – rzucam żarliwie.
Przytakuje.
– Owszem.
To wszystko? Tylko tyle ma do powiedzenia?
Kręcę głową, całkowicie zdumiony tym, że się go nie boi, chociaż powinna.
Wreszcie spogląda mi w oczy i wymusza uśmiech – bardzo kiepski – próbując mnie
udobruchać.
– Nie martw się. Mieszkałam już z jednym zwyrolem. Wiem, jak sobie z takimi radzić.
– W tym właśnie problem, bella – zauważam, ulegając swoim pierwotnym instynktom
i siadając obok niej na łóżku.
Spogląda na mnie łagodnie, przez co mam ochotę przysunąć się bliżej. Kładę się przy
niej i choć jestem na nią zły, to jeszcze bardziej czuję, że nie mogę pozwolić jej odejść.
– Nigdy nie powinnaś była znaleźć się w takiej sytuacji ani, kurwa, uczyć się żyć z kimś
tak jadowitym.
Mruga szklistymi oczami i opuszcza wzrok.
– Co niby powinnam zrobić? Przecież nie mam wyboru – mamrocze.
Zaciskam powieki. Stopniowo się poddaję, ale nie przeszkadza mi to tak bardzo, jak się
spodziewałem.
– Ochronię cię, Sawyer – obiecuję, na co rzuca mi spojrzenie pełne zdziwienia. – Nie
podoba mi się to, jak żyjesz, ale cię rozumiem. I nie jesteś jebanym tchórzem. Walczyłaś od
tak dawna, że należy ci się odpoczynek.
Przygryza drżącą wargę, a wtedy znów czuję to pragnienie, by skosztować jej ust. To nie
tylko pragnienie, ale wręcz żądza.
– Nie mogą mnie znaleźć – szepcze.
– Jedynym, który kiedykolwiek cię odnajdzie, będę ja, Sawyer. Możesz ukryć się przed
innymi, ale nie przede mną.
Patrzy na mnie przerażona, chyba z trudem przychodzi jej zaakceptowanie tego, co
mówię. Mnie też nie jest łatwo, ale uważam, że postępuję słusznie. Nawet wtedy, gdy mnie
okradła, nie uważałem jej za nikczemną osobę.
– Dlaczego miałbyś mi pomagać?
Dotykanie jej w tej chwili to niezbyt mądry ruch, ale nie potrafię się powstrzymać.
Odgarniam kilka niesfornych loków z jej twarzy i zakładam za ucho. Drży pod wpływem
kontaktu ze mną, czym tylko wzmaga krążące w moich żyłach pożądanie.
Nie mogę dać jej teraz więcej, choć wiem, że to zdecydowanie za mało.
– Bo bardzo mi na tobie zależy, Sawyer.
Pozwalam sobie musnąć ustami jej wargi, a kiedy się nachylam, dochodzi do mnie jej
zapach. Słony posmak oceanu i coś słodkiego. Wzdycham delikatnie, domyślając się, co
właśnie chodzi jej po głowie.
Pomimo tego, że sama z siebie całkowicie zamiera, przytrzymuję ją w miejscu za szyję.
– Nie ruszaj się – ostrzegam, na co odpowiada westchnieniem.
Ponownie ocieram się ustami o jej wargi, po czym wysuwam język, aby ich posmakować.
Sycę się przy tym miętowym smakiem jej oddechu. Gdy docieram do kącika ust, całuję ją
subtelnie w policzek raz, a potem drugi.
– Czy to nienawiść? – pyta ochrypłym głosem, drżąc na całym ciele.
– Nie nienawidzę cię – odpowiadam, po czym kolejny raz ją całuję. – Zasługujesz na to,
by żyć. By mieć prawdziwe życie. – Pocałunek. – Wróć ze mną, bella. – Pocałunek; ten
smakuje słono z powodu łzy, która wymknęła się z jej oka.
– Naprawdę tego chcesz? – pyta szorstkim głosem. – I co niby miałabym robić? Z czego
bym żyła?
– Pracowałabyś dla mnie.
Wzdryga się, robiąc wielkie oczy.
– Wykluczone. Nie weszłabym do wody z tymi… bestiami.
Zaśmiewam się mimowolnie, aż obydwoje nieruchomiejemy.
Kurwa, jeśli mam złamać dziś w nocy jakieś zasady, to najlepiej wszystkie.
Podnosi się i z zadumą gładzi palcami moje usta.
– Zrób to jeszcze raz.
– Nie – odpowiadam, choć uśmieszek wciąż nie chce zniknąć mi z twarzy.
Dostrzegam błysk w jej oku, po raz pierwszy, odkąd ją ujrzałem. Gdybym jej nie znał,
pomyślałbym, że jest w tej chwili szczęśliwa, a ten widok napełnia mnie ochotą, by zaśmiać
się jeszcze raz. Uważam to za co najmniej kurewsko niepokojące.
– Pomimo tego, co zrobiłem ci na łodzi, nie chcę przerabiać cię na pożywienie dla
rekinów.
Na samo wspomnienie o tamtym opuszcza rękę i się zasępia.
– To było naprawdę chujowe z twojej strony.
– Owszem – przytakuję, czując żal, którego obiecałem sobie nigdy nie czuć. – Nie
zasłużyłaś na coś takiego.
Unosi brwi.
– Naprawdę tak uważasz?
Milczę, a po chwili przyznaję:
– Tak.
Mruży oczy.
– To przeproś.
Zerkam na jej rozchylone wydatne, gładkie wargi, po czym znów patrzę w jej niebieskie
oczy.
– Przepraszam – bąkam w pełni szczerze.
Naprawdę mi przykro z powodu tego, co zrobiłem. Napadłem na nią, obydwoje to wiemy.
Wyobrażam sobie, że nawet gdyby matka mnie nie porzuciła, to na pewno wyrzekłaby się
mnie na wieść o tym, jak potraktowałem tę kobietę.
Uśmiecha się szeroko i promiennie, niczym słońce przebijające się przez chmury
burzowe po potężnym sztormie.
– Nie wybaczam ci – oznajmia dowcipnym tonem, po czym szybko wysuwa się z objęć,
wykorzystując moje oszołomienie.
Robi kilka kroków w tył, aż natrafia na okrągły stolik i się o niego opiera.
Zwierzę we mnie najchętniej dopadłoby ją i uwięziło pod sobą ponownie.
– Zrobię to dopiero, gdy przeprosisz mnie należycie – kwituje.
Marszczę brwi i siadam na łóżku. Patrzę na nią w milczeniu, czekając, aż wyjaśni, co ma
na myśli.
– Przez cały ten czas zachowywałeś się wobec mnie jak nieznośny, wkurwiający dupek.
Jasne, nawaliłam, ale ty… jesteś serio tak wredny, że aż trudno mi policzyć, ile razy zraniłeś
moje uczucia.
Kiwam powoli głową.
– Masz rację.
Zachęcona tym, kontynuuje:
– Jeśli mam z tobą zostać, wybrać ciebie, to chcę, żebyś uklęknął przede mną i przeprosił
za to, jak mnie traktowałeś – mówi, wskazując podłogę.
Wciągam wargi między zęby i mocno przygryzam. Czuję narastające w piersi zdradliwe
uczucie; mroczne, złowieszcze. Aż mam ochotę się uśmiechnąć. Najchętniej chwyciłbym ją
za szyję i spełnił wszystkie swoje najmroczniejsze żądze – zębami, rękami i kutasem. To
mieszanka dumy, pożądania i niezłomnej potrzeby dania jej tego, czego pragnie, bo – kurwa
mać – jestem dumny z tego, że każe mi błagać o przebaczenie.
Sawyer zasługuje na coś o wiele lepszego niż to, jak ją traktowałem. Obydwoje jesteśmy
na swój sposób zepsuci, ale zamiast to dostrzec i zrozumieć, pozwoliłem, by moje własne
cierpienie wzięło nade mną górę. I przysporzyłem jej tym wyłącznie bólu.
Jeszcze nie wybaczyłem jej tego, co mi zrobiła – w końcu kradzież czyjejś tożsamości
oraz wszelkie następstwa takiego czynu to nie byle co – poza tym nadal nie do końca jej
ufam. Mam wrażenie, jakbym wciąż był tym samym głupcem, który zabrał ją do tamtego
wodospadu, a potem został okradziony z najcenniejszej rzeczy. Wystarczył jeden
nieostrożny ruch z jej strony, a wpędziłaby mnie w poważne kłopoty i tym samym zagroziła
moim badaniom oraz pracy całego życia. Jednak – chociaż ciągle mam pewne wątpliwości
w tej kwestii – nie zmienia to niczego w tym, co do niej czuję, ani też tego, że nie zasługuje
na mój gniew i okrucieństwo.
Nigdy nie wyzbędę się pragnienia, by zadawać jej ból, ale z drugiej strony jej cierpienie
nie daje mi żadnej satysfakcji. Bynajmniej. Jedyne, co chcę widzieć, kiedy chwycę ją zębami,
to właśnie ten promienny uśmiech.
Po cichu wstaję z łóżka i się prostuję. Przewyższam ją o głowę, ledwo sięga mi do piersi.
Robię krok w jej kierunku, ale moja mała złodziejka tkwi w miejscu niewzruszona i tylko unosi
dumnie brodę. Stoi wyprostowana, z opuszczonymi ramionami. Zmierzwione loki opadają jej
w nieładzie na twarz i falującą pierś. Jej krągłości przypominają mi morskie bałwany, ale
takie, w których chętnie bym się zanurzył. Oczy ma szeroko otwarte, ale wyraźnie
dostrzegam w nich wyzwanie.
Napięcie między nami się wzmaga, gdy zatrzymuję się tuż przed nią. Energia iskrząca
wokół nas sprawia, że cała drży. Będąc niecałą stopę od niej, padam na kolana. Krew uderza
mi do głowy, a ona rozchyla usta i wydaje z nich prawie bezgłośne westchnienie.
– Przepraszam, bella – zaczynam. Staram się mówić cicho, ale stanowczo i nie odrywać
od niej oczu. – Karałem cię za coś, czego nie zrobiłaś. Coś więcej niż tylko kradzież
tożsamości. Wyrządzałem ci krzywdę, ponieważ to samo uczyniono mnie. Ale to przecież nie
ty mnie skrzywdziłaś. Nigdy nie miałem prawa mścić się za to na tobie.
Przygląda mi się uważnie, analizując każdy szczegół mojej twarzy: długie włosy, gęsty
zarost. Ciekawe, kogo tak naprawdę we mnie widzi. Człowieka, który zakochał się w małej
złodziejce? Który, choć trudno mu to przyznać, całkowicie jej ulega?
– Ty też nie jesteś tym, który zniszczył mi życie – szepcze wreszcie, spoglądając mi
w oczy.
– Nie, chociaż próbowałem cię zniszczyć.
Ujmuję ją za rękę; dziwię się, jak mała się wydaje w porównaniu z moją. Choć z zewnątrz
Sawyer sprawia wrażenie delikatnej i kruchej, skrywa w sobie siłę, której nie można
lekceważyć. Jest tak cholernie wytrzymała. Lepsza ode mnie. Silniejsza.
Kiedy zobaczyłem po raz pierwszy, jak bardzo jest rozbita, miałem ochotę pozbierać
odłamki jej duszy i zetrzeć je na proch, aby już nigdy nie mogła się odbudować. Teraz jednak
zdaję sobie sprawę, jaką głupotą się wtedy wykazałem. Powinienem od razu zabrać ją ze
sobą do domu i sprawić, by poczuła się tam jak u siebie.
– Jesteś dla mnie aż nazbyt dobra, Sawyer. Myliłem się co do ciebie. Jesteś silna
i odważna, a co ważniejsze, całkowicie godna podziwu.
Łzy napływają jej do oczu, przez co odwraca wzrok. Mruga szybko kilka razy, ocierając je
palcem.
– Możesz nie doprowadzać mnie teraz do płaczu, proszę? Staram się zgrywać
twardzielkę.
Unoszę kącik ust w uśmieszku. Ona też potrafi mnie rozbawić, ale wolę jej to pokazać, niż
wyznać.
– Wybaczysz mi, bella? – pytam przyciszonym głosem.
Znów na mnie spogląda, choć dalej zalewa się łzami.
– Nie – odpowiada, ale uśmiecha się przy tym, a w głębi jej oczu dostrzegam jakiś figlarny
błysk. – Najpierw pocałuj mój ulubiony palec u stopy.
Unoszę brew, na co ona prostuje lewą nogę i wskazuje najmniejszy palec.
– Pocałuj go, Enzo.
Oblizuję wargi, wciągając dolną wargę między zęby, po czym znów kieruję wzrok na nią.
Widząc żar w moich oczach, rozchyla usta.
– Jeśli prosisz, bym cię wielbił, to z radością spędzę resztę życia, klęcząc przed tobą –
wyznaję tak niskim tonem, że ledwo poznaję własny głos.
Przełyka ślinę, gdy chwytam ją za stopę i przysuwam ją do ust. Delikatnie całuję jej palec,
czując, jak drży pod wpływem mojego dotyku. Nagle jednak zastępuję wargi zębami, choć
nie wkładam w to siły.
Wciąga gwałtownie powietrze.
Ona rzuci mnie na kolana, ale ja zadam jej ból.
Na wszelki wypadek całuję też cztery pozostałe. Następnie wstaję i patrzę w jej
rozszerzone oczy.
Ciężko oddychając, stawia stopę i próbuje wyglądać na spokojną, ale i tak czuję zapach
jej słodkiej cipki oraz to, jak robi się dla mnie wilgotna.
– Nie wybaczam ci jeszcze – odzywa się półgłosem.
Milczę, wyraźnie słysząc wyzwanie w jej tonie. Powinienem był się domyślić, że nie
pójdzie mi tak łatwo. Mam ochotę wbić kolana w podłoże jeszcze głębiej i czekać, aż pozwoli
mi wstać.
– Mam przed tobą pełzać, bella? – pytam z gulą w gardle. – Padać ci do stóp i się
korzyć? Czy może wolałabyś siąść mi na plecach i wskazywać palcem, dokąd ma cię
zabrać?
– A zrobiłbyś to? – odbija piłeczkę, po czym staje za mną.
Nie ruszam się. Czuję jednak każdy jej ruch i oddech.
– Spełniałbyś wszystkie moje zachcianki, niezależnie od tego, o co bym cię poprosiła?
– Niczego nie będzie ci brakowało, amore mio. Ti darò tutto49.
Wciąga gwałtownie powietrze i podchodzi bliżej. Nachyla się, aż owiewa moje ucho
ciepłym oddechem.
Zaciskam pięści, by opanować pragnienie chwycenia jej za włosy i zarzucenia sobie na
ramię – właśnie w taki sposób najchętniej pokazałbym, jak zaspokoję jej potrzeby.
– Grzeczny chłopiec – szepcze zmysłowo.
Ponownie muszę zagryźć wargę, szczególnie że kutas zaczyna mi twardnieć. Mam
ochotę skwitować jej słowa pomrukiem, ale wie, że nie wydam z siebie głosu, jeżeli o to nie
poprosi.
Prostuje się i znów staje przede mną. Raczy mnie łagodnym spojrzeniem. Przepełnia ją
spokój. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo chciałem ją ujrzeć w takim stanie.
– Czy to znaczy, że będziesz dla mnie miły? – pyta z kolejnym figlarnym uśmieszkiem.
Chcę odpowiedzieć, ale się opanowuję. Naprawdę zamierzam dać jej wszystko. Tylko
jeszcze nie dziś.
– Nigdy nie będę dla ciebie miły, bella ladra – oznajmiam, przyglądając się jej profilowi.
Pod styraną koszulką odznaczają się jej stwardniałe sutki, a na szyi pojawia się
rumieniec, który powoli zalewa policzki. Ma zaciśnięte uda, jak gdyby miało to sprawić, że jej
cipka zrobi się mniej mokra.
– Zakonnice nie nauczyły cię manier?
– Nie znosiły nieposłuszeństwa, a ja nie tolerowałem żadnej władzy nad sobą. Wiele lat
zajęło, zanim znaleźliśmy między sobą nić porozumienia.
– A teraz ja mam nad tobą władzę – wypomina.
Unoszę brew, ale przytakuję.
– Zgadza się.
Napawa się tą myślą, a mój kutas błaga, by wypuścić go na wolność.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że wychowały cię siostry zakonne – kontynuuje.
Wzruszam ramionami. Nie wstaję z kolan. Czekam na polecenie.
– Nie wierzę w Boga, ale uważam je za święte przez wzgląd na to, jak długo się ze mną
użerały.
Prycha.
– Ja też nie. Jeśli jednak niebo istnieje, to na pewno zasłużyły na miejsce w nim. Wygląda
na to, że jesteś wredny z natury.
Na widok jej rozszerzonych źrenic znów czuję impuls, by się uśmiechnąć. Znajduję się
dokładnie na wprost niej i gdybym przysunął się bliżej, mógłbym poczuć jej zapach. Muszę
jednak pamiętać, że jest ranna. Już nasze wczorajsze szaleństwo było niezbyt rozsądne.
– Na to wygląda – odpowiadam oschle.
Odchrząkuje, wycierając ręce o T-shirt.
– Tak czy inaczej, to wielka rzecz, że zdobyłeś się na te przeprosiny, Enzo –
komplementuje. – Możesz już wstać.
Coraz trudniej zapanować mi nad uśmiechem.
Wstaję, a ona się cofa i opiera o stolik, którego nogi skrzypią pod jej ciężarem. Mierzy
mnie wzrokiem, jakby nagle sobie przypominała, że jestem od niej o wiele wyższy. Zauważa
też, jak bardzo stwardniałem na myśl o niej, od czego tylko bardziej się rumieni.
– Przyniosę nam wodę, a potem… Położę się spać czy coś. Ale jutro chciałabym
poszukać drogi do laterny.
Przytakuję.
– Żebyśmy mogli oboje się stąd wyrwać – podpowiadam, chcąc usłyszeć jej odpowiedź.
Kiwając się na piętach, wydyma wargi.
– Oboje – potwierdza wreszcie.
Uśmiecham się subtelnie.
Kiedy mnie mija, prawie zahacza o stolik. Mogła pójść drugą stroną, gdzie jest więcej
miejsca, ale wygląda na to, że po prostu nieświadomie do mnie lgnie.
Chwytam ją za ramię i zatrzymuję. Chęć, by wziąć ją tu i teraz, sprawia, że niemal znowu
padam na kolana. Gdybym to zrobił, nie cofnęłaby się, a jej cipka znalazłaby się tuż przy
moich ustach. Czując ją tak blisko, a jednocześnie nie mogąc jej tknąć, jestem jak
wygłodniały drapieżnik, któremu zabroniono pożywić się świeżo złapaną zwierzyną.
– Połóż się. Przyniosę ci wodę. I jakieś tabletki na ból głowy – mówię głosem ociekającym
pożądaniem. Mierzę ją wzrokiem jeszcze raz. – Może poszukaj sobie jakichś spodni pod
moją nieobecność. Aż stąd czuję twoją cipkę.
Rozdziawia usta.
– Właśnie załatwiłeś sobie spanie na podłodze.
Dla niej? Bardzo chętnie.
ROZDZIAŁ 24
Sawyer
Podobno nie powinno się iść spać ze wstrząśnieniem mózgu – niby wszyscy o tym wiedzą.
Znalazłam się jednak w takim punkcie, że wszystko mi jedno, czy mój stan się pogorszy.
Wolałabym stracić przytomność, niż słuchać tego.
Ktoś, a może coś, płacze na piętrze, dosłownie tuż nad naszym łóżkiem. Enzo powiedział,
że to duch córki Sylvestra – Trinity – która powiesiła się w oknie zajmowanego przez nas
pokoju.
Według Sylvestra za życia często płakała, a teraz to jej zawodzenie przyprawia mnie
o mdłości. Oczywiście sufit je tłumi, niemniej brzmią bardzo dziwnie. Jakby chciała krzyczeć,
ale nie mogła.
Enzo leży obok, sztywny jak kłoda, i wpatruje się w sufit. Obydwoje leżymy na wznak,
w pełni przytomni i zaniepokojeni.
– Jak myślisz, co gorsze? Cierpieć za życia czy po śmierci? – pytam drżącym głosem.
– Po śmierci – odpowiada cicho. – Wtedy już wiesz, że to na wieczność.
Spoglądam na niego.
– Wierzysz w życie po śmierci? Musisz, prawda? Skoro wychowały cię zakonnice.
Kręci głową.
– Wierzę, że nasze dusze przenoszą się w jakieś nieznane miejsce, zostają tutaj albo
przechodzą reinkarnację. Nigdy nie wierzyłem w to, co głosiły zakonnice. Cały czas miały
nadzieję, że Bóg zaleczy moje rany i poprowadzi mnie przez życie. Wyobrażały mnie sobie
nawet jako księdza głoszącego świadectwo swoich doświadczeń i zwycięstwa nad
doznanym złem. Tymczasem im głębiej zaczytywałem się w Biblii, tym bardziej czułem się
zagubiony.
Przekręcam się na bok, przodem do niego, i wsuwam dłonie pod głowę, na co wzdycha,
najwyraźniej przeczuwając lawinę pytań z mojej strony. Nie zrażam się jednak.
– Jak to było tam dorastać?
– To nie jest ciekawa historia, bella.
– Dla mnie jest – przekonuję. – Opowiedz.
Marszczy brwi.
Zastanawiam się, czy Enzo kiedykolwiek pozwolił się komuś do siebie zbliżyć – wszak
trzyma wszystkich na dystans z obawy, że go zranią. Na myśl o tym, że sama go zraniłam,
mam ochotę dźgnąć się w oko.
– Po tym, jak mia madre50 zostawiła mnie na schodach, trafiłem do Istituto Sacro Cuore51,
gdzie mieszkałem i się uczyłem. Każdy dzień był dokładnie zaplanowany. O siódmej
pobudka i modlitwa. Śniadanie o ósmej, a pół godziny później zaczynały się lekcje. Po
zajęciach kolacja, godzina na zmówienie modlitwy przed snem, a następnego dnia wszystko
od nowa.
Nagle wzdrygam się na dźwięk jakiegoś łupnięcia dochodzącego z góry. Aż serce
podskakuje mi do gardła. Płacz Trinity nie ustaje, wręcz przeciwnie – staje się jakiś gniewny.
– A co z twoim ojcem? Nie obchodziło go, że cię zostawiła? – dopytuję niepewnie, bo boję
się, że zdenerwuję go tym pytaniem.
– Zginął, kiedy była jeszcze ze mną w ciąży. Pracował na kutrze rybackim. Pewnej nocy
złapał ich sztorm. Aż dziw, że przy tak wielkich falach łódź nie zatonęła. Tak czy siak,
w pewnym momencie zmyło sześciu z pokładu, a zaraz potem kolejnych. W tym mio padre52.
Co za ironia losu, że o mało nie zginąłem w ten sam sposób.
– Przykro mi – szepczę.
– Niepotrzebnie. Nigdy go nie poznałem. Aczkolwiek najwyraźniej po nim odziedziczyłem
zamiłowanie do morza.
Kiwam powoli głową.
– A w szkole miałeś jakichś przyjaciół?
Uśmiecha się lekko.
– Tak. Było nas kilku o podobnym zapatrywaniu na życie.
– I często pakowaliście się w kłopoty, co? – podpuszczam go.
Wyobrażam sobie młodego Enzo, wymykającego się wieczorami, pijącego gorzałę
z gwinta i zakradającego się do okien zawstydzonych dziewcząt. Zwłaszcza to ostatnie
wywołuje we mnie odrobinę zazdrości. Nie wiem tylko, czy przez to, że – siłą rzeczy – nie
zakradał się pod moje okno, czy może dlatego, że moje życie tak bardzo różniło się od tego,
które prowadził.
Kevin uniemożliwiał mi zawieranie jakichkolwiek przyjaźni. Nie pozwalał mi żyć.
– Tak – odpowiada. – Powiedziałbym nawet, że niewystarczająco często.
– No, straszne nudy.
Mruczy z rozbawienia.
– No właśnie przez większość czasu się nudziliśmy. Dlatego nam odbijało. W katolicyzmie
wszystko jest grzechem. Bardzo tłumiłem swoją seksualność, ale jednocześnie nie
zamierzałem dawać im satysfakcji z ujarzmienia mnie. I przez to się buntowałem.
Spowiadałem się oczywiście niezliczoną ilość razy. Niby prosiłem o przebaczenie, ale tak
naprawdę nigdy mi na nim nie zależało.
Prycham.
– Założę się, że siostry cię uwielbiały – drażnię się z nim.
– Nienawidziły mnie – wyjaśnia radośnie. – A przynajmniej większość.
– Wychowywała cię jakaś konkretna czy wszystkie po trochu?
– Każda odgrywała w tym jakąś rolę, ale suor Caterina poświęcała mi najwięcej uwagi.
– Dobrze ci się z nią układało?
– Zrobiła, co mogła, żeby pomóc dzieciakowi, który w ogóle nie chciał tam być i dobitnie
to okazywał. Była miła, ale jednocześnie zdystansowana. Chciała, żebym stał się kimś, kim
nie byłem. Żebym uwierzył w kogoś, kogo nie rozumiałem. Przysparzałem jej tylko frustracji,
a poza tym… nie była moją matką.
Zasępiam się. Oczami wyobraźni widzę młodego Enzo – zagubionego, smutnego
i pełnego gniewu, nierozumiejącego, dlaczego się tam znalazł. Dlaczego nie był dość dobry,
by mógł zostać z matką. Wychowywał się w miejscu, w którym nigdy nie okazano mu
bezwarunkowej miłości i ciepła. Nic dziwnego więc, że dziura w jego sercu jest tak wielka.
– Czułeś się, jakbyś był brzemieniem dla innych – podsumowuję.
– I nie wiedziałem, jak być czymkolwiek innym – stwierdza wprost.
To jak cios w policzek.
Przygryzam wargę i ujmuję go za rękę, splatając nasze palce. Jego dłoń jest taka duża.
Chciałabym móc trzymać ją tak w nieskończoność. Tak bardzo pragnę okazać mu ciepło
i miłość, na które zasługiwał. I zasługuje. Nie mogę jednak zranić go jeszcze bardziej i łudzić
czymś, czego być może nie będzie mógł zatrzymać.
– Byłeś kiedykolwiek szczęśliwy?
– Nie – odburkuje. – Dopóki nie zamieszkałem w Australii. Kiedy po raz pierwszy
dowiedziałem się o żarłaczach białych, natychmiast mnie oczarowały. Dostałem wręcz
obsesji na ich punkcie. Suor Caterina wiedziała, że porzucę religię, więc dała mi część
swoich skromnych oszczędności, pomogła załatwić wizę i wysłała do Australii miesiąc po
moich osiemnastych urodzinach. To był jedyny moment, gdy poczułem, że być może
faktycznie jej na mnie zależało. Na miejscu znalazłem pracę w sklepie wędkarskim,
zapisałem się na uczelnię i harowałem, jak tylko mogłem. To właśnie wtedy czułem się
najszczęśliwszy. Byłem spłukany i samotny, ale mogłem zacząć pracę przy badaniach
oceanu. A właśnie tego pragnąłem najbardziej.
Spogląda na mnie, ale cały czas nasłuchuje dziwnych odgłosów dochodzących z piętra.
Dopiero teraz się orientuję, że płacz ustał, a jego miejsce zajęła przytłaczająca cisza.
Denerwuję się przez to, ale z Enzo u boku czuję się bezpieczna jak nigdy dotąd.
– A ty? Byłaś kiedykolwiek szczęśliwa? – pyta.
Wydymam wargi, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Kiedy byłam młodsza, tak. Zanim Kevin się zmienił. Lubiliśmy się razem bawić. Wtedy
był dla mnie dobry, a rodzice nie byli mną wiecznie rozczarowani.
– Dlaczego mieliby być rozczarowani?
– Bo nie byłam nim – wyjaśniam gorzko. – Gdy zaczął mnie molestować, bardzo się
wycofałam. Buntowałam się, podczas gdy on zgrywał idealnego aniołka. Chcieli odzyskać
swoją grzeczną, małą dziewczynkę, a jednocześnie w ogóle nie słuchali, gdy próbowałam im
wyjaśnić, że to ich kochany chłopiec tak mnie zniszczył. – Nie widzę jego oczu, ale czuję
emanujący z nich gniew. – Ich śmierć niemal mnie ucieszyła – wyznaję. – Nie musiałam już
zabiegać o ich względy i przekonywać, że nie jestem kłamczuchą, którą, jak na ironię, stałam
się, gdy wreszcie się od niego uwolniłam.
– A mimo to nadal cię prześladuje.
Przytakuję.
– Tak jak ciebie twoja matka.
Zauważam dołeczek w jego policzku.
– W takim razie może nauczymy się wspólnie, jak zerwać z przeszłością?
W przypływie emocji przygryzam wargę. Wciąż mnie to przeraża i nie dowierzam, że
Enzo zdoła wyrwać mnie ze szponów Kevina. Mimo to chcę pozwolić mu spróbować, nawet
jeśli to samolubne z mojej strony.
– Chętnie – odpowiadam, wstrzymując płacz.
Ponownie zwraca oczy ku sufitowi.
– W takim razie zacznij od wymienienia rzeczy, które uszczęśliwiają cię teraz.
Uśmiecham się łagodnie.
– Stara Zosia mnie uszczęśliwia. To styrany minibus Volkswagena, którego kupiłam na
początku pobytu w Port Valen. Zostawiłam go na terenie obozowiska Valen’s Bend.
Podejrzewam, że już go tam nie zastanę. – Trochę mi przykro z tego powodu, ale
kontynuuję: – Simon też mnie uszczęśliwia. Tatuaż na moim udzie to jego dzieło. Choć
ledwo go znam, stał się moim pierwszym prawdziwym przyjacielem.
Po chwili milczenia Enzo się odzywa:
– Dopilnuję, by i wóz, i on tam na ciebie czekali – obiecuje.
Zaraz się rozpłaczę, więc desperacko zmieniam temat.
– Hej, Enzo?
– Hmm?
– Cieszę się, że odnalazłeś spokój. A przynajmniej do momentu, w którym poznałeś mnie
– mówię, a ostatnią uwagę kwituję sardonicznym prychnięciem.
Po chwili on również się zaśmiewa, przez co od razu oddycham z ulgą.
– Masz rację. Zasiałaś chaos w moim życiu. – Wtem odwzajemnia gest i zaciska dłoń na
mojej. – Podoba mi się to, bella.
ROZDZIAŁ 25
Sawyer
***
Enzo
Płonąc furią, z całej siły kopię w drzwi, na co te trzeszczą rozpaczliwie, ale jeszcze nie
ustępują.
Muszę znaleźć Sawyer – tylko o tym myślę, tylko tą myślą teraz oddycham.
Znaleźć ją.
Kiedy szykuję się do ponownego uderzenia, zza drzwi dobiega brzęk kluczy, a sekundę
później szczęk otwieranego zamka.
Zbieram się w sobie, wypatrując starucha. Gdy drzwi się uchylają, moim oczom prawie
natychmiast ukazuje się wylot lufy.
Sylvester rzuca mi spojrzenie, po czym cofa się o krok i ruchem broni wskazuje schody,
mówiąc:
– Jazda.
Pełen gniewu, ale milczący, opuszczam pokój i kieruję się we wskazane miejsce. Idę
powoli, a na plecach czuję zimny metal strzelby. Wokół wybrzmiewa stukanie drewnianej
nogi Sylvestra.
– Gdzie Sawyer? – warczę.
– Uciekła. Nie bój się, dorwę jo jeszcze.
– Zrobiłeś jej krzywdę? – cedzę przez zęby.
– To wcale nie musiało tak być, synu – odpowiada, ignorując pytanie, czym tylko bardziej
mnie rozsierdza.
Ciemnieje mi przed oczami. Jeśli coś jej zrobił, to z miłą chęcią oddam duszę diabłu.
– Niepotrzebniem się z tobo cackał. Trza było od razu odstrzelić ci łeb.
– Trzeba było – przytakuję. W ten sposób ocaliłby swoje życie.
– I tak zrobię. Ale zaczekam, aż Sawyer wróci. Jeszcze rzuci się do wody, jak ubiję cię za
szybko.
Nie byłbym tego taki pewien, ale niech staruch sobie wierzy, w co chce. Wbrew temu, co
Sawyer sama o sobie myśli, jest twardą wojowniczką. Wszak toczyła walkę nieustannie
przez ponad połowę swojego życia. Rola uległej niewolnicy, uwięzionej do końca życia na
małej wysepce, zupełnie jej nie pasuje. Zrobiłaby wszystko, co w jej mocy, aby stąd
spierdolić. Nawet jeśli miałaby przy tym znowu przelać krew.
Kurwa, kocham ją. Ta mała złodziejka ma w sobie niesamowity potencjał. Jeżeli więc
Sylvester doprowadzi ją na skraj desperacji, zadziała wyłącznie na swoją niekorzyść.
Ale nie dojdzie do tego.
To ja będę jego zgubą.
Dotarłszy do schodów, schodzę jak najszybciej, aby stary nie mógł za mną nadążyć.
Choć próbuje, przychodzi mu to z trudem, aż wreszcie się potyka.
Mam dosłownie tylko dwie sekundy na reakcję, ale po tylu latach igrania z rekinami już się
do tego przyzwyczaiłem. Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że dam radę
obezwładnić starucha z drewnianą nogą.
W mgnieniu oka zeskakuję na dół, pokonując jakieś cztery stopy. Stary oddaje strzał,
a kula ociera się o moje ramię, czym wywołuje piekący ból, by ostatecznie rozbić coś
w kuchni. Wykorzystuję okazję i dopadłszy do niego, chwytam lufę, wyrywając mu broń z rąk.
– Sukinsynu! – zapluwa się.
Próbuje ze mną walczyć, ale okazuję się zdecydowanie silniejszy i po chwili to ja trzymam
go na muszce, napawając się widokiem jego fioletowej ze złości gęby.
– No dalej, złaź, popatrzę sobie, jak kuśtykasz na dół.
– Ja cię…
– Nie interesują mnie twoje mokre sny, Sylvestrze. Pospiesz się – uciszam go.
Burcząc pod nosem, schodzi, popatrując na mnie spod krzaczastych brwi. Rozejrzawszy
się dokoła, zauważam, że musiał wcześniej przesunąć dywan wraz ze stołem, by odsłonić,
teraz otwarte na oścież, zejście do piwnicy. Zapewne to właśnie tam zamierzał mnie
zamknąć.
– Nie masz jaj, żeby zabić człowieka – prowokuje stary. Poci się tak obficie, że aż widać
plamy na jego czapce.
Myli się. Chętnie pokazałbym mu, że nie tylko on potrafi odebrać życie. Spełniłbym w ten
sposób jego największe marzenie: pozostać na Raven Isle nawet po śmierci. Choć bardzo
mnie to kusi, muszę myśleć o tym, co czeka nas potem. Nie mogę ulegać emocjom, nawet
jeśli widok jego krwi na moich rękach sprawiłby mi satysfakcję.
– Właź – mówię, wskazując ruchem broni piwnicę.
– Moja noga…
– Jest bezużyteczna, wiem. Nie mój problem. Ruszaj się albo odstrzelę ci drugą.
Z grymasem wściekłości wymalowanym na twarzy podchodzi do zejścia. Gdy staje tuż
przed nim, postanawiam mu pomóc i mocnym kopniakiem w plecy posyłam go na dół.
Jego wrzask nagle przeradza się w potworny ryk, po którym wnioskuję, że miał niezbyt
miękkie lądowanie.
Nie mój problem.
Zerkam w dół: okazuje się, że upadając, przeturlał się kilka razy i wylądował na plecach.
Będzie to prawie dwadzieścia stóp. Z jego ust leci jedna jadowita wiązanka przekleństw za
drugą.
Nie zamierzam mu współczuć. Rzuciwszy starcowi ostatnie spojrzenie, zamykam klapę,
a potem rygluję ją prostą zasuwką. Wolałbym zabić całość gwoździami, ale na tę chwilę
powinno wystarczyć.
Sylvester nie powiedział mi w końcu, czy Sawyer została ranna, więc skupiam na niej
wszystkie myśli. Kierując się do wyjścia, zauważam leżący na kanapie koc, który zabieram
ze sobą na wypadek, gdyby trzeba było zatamować jej krwawienie albo po prostu ją ogrzać.
Do jaskini docieram w ciągu kilku minut, choć i tak mam wrażenie, że to za długo.
– Sawyer! – wrzeszczę, wchodząc do środka.
– Enzo? – odpowiada zapalczywie.
Gdy tylko wchodzę do sali ze świetlikami, podbiega do mnie. Cała mieni się błękitem. Na
jej twarzy maluje się ulga, choć szczęka zębami.
Panuje tu dojmujące zimno. Ochłodziło się po tych wszystkich sztormach.
– Jesteś ranna? – pytam, mierząc ją wzrokiem, po czym odstawiam strzelbę.
Ma na sobie tylko szorty i koszulkę, a ręce i nogi pokrywa jej gęsia skórka. Nie musi
jednak odpowiadać, bo już wiem. Zauważam napuchnięte oko i krwawiącą wargę, na których
widok zamiera mi serce.
Podchodzę bliżej, napinając szczęki i zaciskając pięści. Chce się cofnąć, ale z refleksem
żmii błyskawicznie chwytam ją w ramiona, za kark, i zwracam twarzą ku sobie. Potyka się
przy tym, ale zaraz odzyskuje równowagę, opierając się o mój tors.
Oddycham ciężko i z trudem panuję nad gniewem.
Morirà lentamente55.
Kiedy nas tu znajdą, powiem, że zabiłem go w obronie własnej. Startował z łapami do
mojej dziewczyny, więc nie ma chuja, bym pozwolił mu dłużej żyć.
Nachylam się do niej. Cała drży i patrzy na mnie wielkimi oczami. Ma rozszerzone
źrenice, ale nie z powodu strachu. Płonący w nich ogień może oznaczać tylko jedno.
Całuję delikatnie jej zaczerwienione oko, na co cichutko wzdycha.
– Enzo… – szepcze, ale zaraz urywa, bo uciszam ją kolejnym pocałunkiem.
– Nie martw się, maleńka – mówię lodowatym tonem. – Wykończę go, a ty będziesz na to
patrzeć.
Wzdryga się, zaciskając dłonie na mojej koszulce.
– Mam nadzieję – wysapuje. Jej głos brzmi, jakby miała zaraz dojść, choć nawet jej nie
dotykam. Ostatecznie jednak zbiera się w sobie i pyta: – Gdzie on jest?
– W kuchni pod stołem ukrywał zejście do piwnicy. Siedzi na dole – wyjaśniam.
Opatulam ją kocem, a ona spogląda na mnie błyszczącymi oczami z taką miną, jak
gdybym był wybawcą, który ją uratował.
Tak kurewsko piękna…
– Ciekawe… Jakoś nie pomyślałam o ewentualnej piwnicy.
– Przynajmniej okazała się użyteczna – mamroczę, prowadząc ją za rękę do jeziorka. –
Powiedz, gdy będziesz gotowa, a tam wrócimy – mówię i pokazuję gestem, by usiadła obok
mnie.
– Możemy zostać tu na noc? Wiem, że jest tu niewygodnie, ale chcę spędzić noc z dala
od tej latarni. Duszę się tam już.
– Jasne, co tylko zechcesz, bella.
Wykrzywia twarz w grymasie bólu.
– Jutro rano dalej będziemy szukać drogi do laterny. Musimy się tam dostać. Nie chcę tu
zostawać.
– Zmuszę go, żeby wszystko wyśpiewał – obiecuję, po czym otaczam ją ramieniem
i przyciskam do piersi.
Prycha, rozbawiona tym, pod jak dziwnym kątem opiera na mnie głowę.
– Chyba nigdy w życiu z nikim się nie przytulałeś, co?
– Nie – odpowiadam.
– Widać. Cały jesteś spięty.
Ale się staram.
– Co tam się stało? – pytam.
Tym razem to ona sztywnieje i robi się nieswoja, co tylko na nowo zaognia moją złość.
Kurwa, jeśli próbował się do niej dobierać…
– Poprosił, żebym została. Nie zgodziłam się, więc próbował mnie szantażować. A potem
poszło już z górki.
Zaciskam szczęki tak mocno, że już bolą.
– Dotknął cię? – cedzę przez zęby.
– Nie, tylko uderzył. Gdyby spróbował, poradziłabym sobie.
Zaciskam pięści.
Wizja Sylvestra bijącego Sawyer sprawia, że znowu niewiele mi brakuje, bym stracił nad
sobą panowanie.
– Co masz na myśli?
– To, że od początku chciał położyć na mnie łapy, ale to nie znaczy, że bym mu na to
pozwoliła.
Wykrzywiam wargi w uśmieszku.
Jakby wyczuwając mój gniew, Sawyer spogląda na mnie, po czym opiera mi policzek na
ramieniu. Kiedy czuję na skórze jej gorący oddech, mam ochotę posadzić ją sobie na
kolanach, jednak tłumię ten impuls i wbijam wzrok w jeziorko.
– O czym myślisz? – pyta szeptem.
– Chce tego, co moje.
Nie odpowiada, więc zerkam na nią.
– Ciebie, bella. Nie podoba mu się, że jesteś ze mną – wyjaśniam głosem tak głębokim,
że sam go nie poznaję. – Wyobraź sobie, jak by się czuł, gdyby musiał patrzeć.
– Enzo – wzdycha.
Tym razem nie jestem w stanie oderwać od niej oczu. Czuję uderzenie gorąca, a mój
kutas twardnieje.
Myśl o zmuszeniu Sylvestra do patrzenia na coś, czego nie mógłby znieść, przepełnia
mnie podnieceniem i wywołuje potężny wyrzut adrenaliny do krwi.
– Wtedy jednak już na pewno musiałbym go zabić – stwierdzam.
Marszczy brwi i rozchyla ze zdziwienia usta, z których bucha para. Pomimo niepewności
patrzy na mnie wielkimi oczami.
– Dlaczego? – pyta półgłosem.
Gładzę jej usta kciukiem, aż przygryza delikatne wargi.
Kto by pomyślał, że jedno słowo może tak zakręcić mi w głowie?
Moja.
– Bo każdy, kto spojrzy na to, co moje, nie pożyje dostatecznie długo, by o tym opowiadać
– odpieram ochryple.
– Czyli jestem twoja? Należę do ciebie? – dopytuje.
– Już na zawsze – bąkam. – Rzecz w tym, czy ze mną zostaniesz.
Nie odpowiada, a mnie ponownie ogarnia chęć zatrzymania jej przy sobie.
Wysuwa język i oblizuje opuszkę mojego kciuka. Przykuwa tym całą moją uwagę, a kutas
twardnieje mi na całego.
– Tu sei mia56 – warczę.
Pożądanie wykręca mi wnętrzności, gdy Sawyer chwyta mój kciuk zębami i go przygryza.
Nie czuję jednak bólu, lecz coś mrocznego i pierwotnego, co błaga, aby wypuścić to na
wolność.
– Co jeszcze? – zachęca. – Powiedz mi wszystko, czego nigdy nikomu nie mogłeś
powiedzieć.
Wiem, o co prosi. Mam wyspowiadać się jej w języku, którego nie zrozumie. Nie wiem,
czy ma się to przysłużyć jej, czy mnie. Czyżby myślała, że tylko w ten sposób mogę wyrazić
swoje uczucia? A może tylko tak wysłucha mnie w spokoju i nie ucieknie?
– È impossibile odiarti quando mi fai sentire così vivo57? – zaczynam, zahaczając dwoma
palcami o jej zęby, aby przyciągnąć ją bliżej. – Ed è esattamente per questo che voglio
odiarti. Prima di incontrare te ero un sonnambulo. Cazzo, non ero pronto a svegliarmi58.
Patrzy, jakby rozumiała. Nawet kiedy mówię w obcym języku, wciąż mnie słyszy.
– Ho sbagliato a dirti che eri debole. Sei così incredibilmente coraggiosa, vorrei che lo
vedessi anche tu59.
Cofam dłoń i wsuwam ją pod koszulkę Sawyer, wędrując wilgotnymi palcami po delikatnej
skórze jej brzucha, od czego przechodzi ją dreszcz. Materiał unosi się lekko, kiedy docieram
między piersi. Zniecierpliwiona, prostuje się i ściąga koszulkę przez głowę, by następnie
odrzucić ją na bok i wtulić się we mnie ponownie. Zaraz też zdejmuje szorty i odwróciwszy
się do mnie przodem, siada mi na kolanach, opierając się dłońmi o moje barki. Koc zsuwa
się z niej na ziemię.
– Nie przestawaj – prosi.
– Ti penso ogni ora, ogni minuto, ogni dannato secondo. Non so che fare60.
Rozwiązuję sznureczki górnej części jej bikini, po czym z przygryzioną wargą obserwuję,
jak materiał zsuwa się z jej ciała, obnażając jędrne piersi. Ulegam i całuję delikatnie
bladoróżowy sutek, na co wzdycha zmysłowo i daje znać, bym skosztował językiem jego
uzależniającego smaku.
– L’oceano era l’unico posto in cui mi sentivo a casa61 – kontynuuję.
Opuszczam ręce i rozsupłuję kokardki na jej biodrach, a kiedy już znajduje się przede
mną naga, wszystkie komórki mojego ciała wręcz płoną pożądaniem. Czuję jej podniecenie,
przez co coraz trudniej skoncentrować mi się na tym, co mówię.
– Era l’unica cosa che mi eccitava e dava pace. Hai rovinato anche questo. Sentirti su di
me è meglio di immergersi nell’oceano. Neanche con questa rivelazione so che fare62.
Nachylam się i biorę jej sutek do ust. Ssę go zachłannie, co ona kwituje niskim,
przytłumionym jękiem. Obejmuję ją i przytrzymuję jedną ręką, podczas gdy drugą zaczynam
pieścić ją między nogami, by ostatecznie zająć się łechtaczką.
– Kiedyś… – dyszy – nauczę się włoskiego i dowiem się, co właśnie powiedziałeś.
Nie jestem w stanie wyjaśnić emocji, jaka przepełnia moją pierś na myśl, że miałaby
nauczyć się mojego języka, zanurzyć w mojej kulturze. Wyobrażam ją sobie spacerującą po
Mercato Campo de’ Fiori63 w Rzymie, odwiedzającą bancarelle64 stojące wzdłuż placu oraz
uśmiechającą się do sprzedawców czarujących i namawiających ją do kupna ich produktów.
Byłaby zachwycona widokiem owoców, warzyw, intensywną wonią świeżych kwiatów, której
nie mogłaby się oprzeć. Wsunąłbym jej we włosy niebieskiego hibiskusa, aby podkreślić jej
oczy.
Un giorno65.
Powiedziała, że pozwoli mi zagwarantować sobie bezpieczeństwo. Nie wiem jednak, co to
oznacza dla nas dwojga. Czy zostanie? Czy owo „kiedyś” w ogóle nadejdzie? Postanawiam
zachować te wątpliwości dla siebie. Nie chcę ranić własnych uczuć.
W ramach odpowiedzi zanurzam środkowy palec w jej mokrej cipce i zagłuszam jej jęk
własnym warknięciem.
– Cazzo, quanto sei bagnata66 – mamroczę.
– Enzo – mówi, napierając na moją rękę.
Dodaję kolejny palec i zakrzywiam oba, aby nieco ją rozciągnąć oraz odnaleźć ten czuły
punkt. Skupiam się na nim całkowicie.
Sawyer jęczy coraz głośniej, kiedy kciukiem zaczynam dodatkowo drażnić jej łechtaczkę.
– Pragnę więcej – dodaje, szarpiąc mnie za koszulkę.
Odsuwam się i zdejmuję T-shirt przez głowę. Jestem tak rozpalony, że chłodne powietrze
witam z ulgą. Następnie Sawyer pomaga mi pozbyć się szortów, by w końcu usiąść na mnie
ponownie.
Kiedy już prawie opada na mojego kutasa, powstrzymuję ją.
– Bez pośpiechu, bella – mówię.
Uśmiecham się przy tym mimowolnie, na co ona kwili z oburzeniem:
– Zamierzasz mnie torturować? A co z błaganiem o przebaczenie?
– W takim razie może błagajmy się nawzajem, maleńka? – proponuję z nutką humoru.
Otwiera usta ze zdziwienia, gdy wstaję i ją podnoszę. Wciąga gwałtownie powietrze,
chwytając się gorączkowo mojej szyi.
Przecież nie pozwoliłbym jej upaść. No chyba że na kolana przede mną.
Podchodzę z nią do jeziorka, a ona z każdym krokiem coraz bardziej sztywnieje.
– Enzo… – mówi ostrzegawczym tonem.
Wije się w moich objęciach, co rusz ocierając tę słodką, małą cipkę o mojego kutasa.
Choć nie miała zamiaru mnie sprowokować, sprawia, że odwzajemniam ruch i napieram na
nią mocniej.
– Enzo – powtarza niemal histerycznym tonem. – Nie rób mi tego znowu. Chciałeś,
żebym ci przebaczyła, prawda?
– Ćśś, nie zrobię ci krzywdy, amore mio. Zastąpię twoje złe wspomnienie czymś
pozytywnym – uspokajam. Klękam, po czym sadzam ją na krawędzi jeziorka. – Chciałaś,
żebym przeprosił za to, co zrobiłem ci na łodzi. Obiecałem, że to zrobię, kiedy będę gotowy.
– Muskam ustami jej szczękę, od czego przechodzi ją dreszcz. – Jestem gotowy wyrazić
skruchę, maleńka. Ale jeśli chcesz, żebym przestał, powiedz tylko słowo.
Rozchyla szeroko powieki i posyła mi spanikowane spojrzenie. Jeżeli owo „kiedyś”
faktycznie się ziści, dopilnuję, by już nigdy nie patrzyła na mnie w ten sposób. Nie mogę
cofnąć tego, co zrobiłem, ale zastąpię to czymś dobrym.
– Co zamierzasz?
– Adrenalina może działać jak afrodyzjak – wyjaśniam. – Przez strach i obcowanie ze
śmiercią czujesz, że żyjesz. To jeden z powodów, dla których wykonuję swoją pracę.
– Podnieca cię pływanie z rekinami? – pyta wątpiąco, ale przynajmniej udało mi się choć
trochę ją uspokoić.
Odwracam od siebie jej sztywne ciało, zanim zauważy uśmiech na mojej twarzy.
Przywieram torsem do jej pleców i ułożywszy dłoń płasko na jej brzuchu, nachylam się, by
wyszeptać:
– Nie, nie podnieca. Moja praca jest całkowicie pozbawiona jakiegokolwiek erotyzmu. Ale
dzięki niej czuję, że żyję. Podobnie jak dzięki temu, co zamierzam zrobić, o ile mi pozwolisz.
Gdybym dysponował rentgenowskim wzrokiem, zapewne ujrzałbym, jak półkule jej mózgu
walczą ze sobą, aby podjąć decyzję. Z jednej strony się boi, a z drugiej jest zaintrygowana.
– A czy mnie to podnieci? – pyta cicho.
– Si – odpowiadam. – Będziesz szczytować tak intensywnie jak jeszcze nigdy.
Przygryza wargę, wciąż zastanawiając się nad tym, co zrobić.
– To poważna obietnica.
– W takim razie lepiej pozwól mi jej dotrzymać.
Po chwili niemal niezauważalnie potakuje, ale to wystarczy by moja zwierzęca, pierwotna
natura zerwała się z łańcucha.
– Pochyl się – rozkazuję, popychając ją lekko, aż jej nos zatrzymuje się tuż nad wodą,
a krągły tyłek wypina ku górze. – Bellissima – kwituję z zachwytem, po czym ściskam mocno
jej pośladki.
Sawyer trzyma się krawędzi jeziorka tak mocno, że aż bieleją jej knykcie. Nie zamierzam
jednak dodawać jej otuchy. Jasne, chcę, żeby czuła się bezpieczna, ale jednocześnie ma się
obawiać. Powinna się obawiać.
Przysuwam się do niej i cofam rękę, zastępując ją ustami. Pocałunkami znaczę drogę od
jej pleców ku ociekającej wilgocią cipce. Im bardziej się zbliżam, tym głośniej Sawyer dyszy.
– Kurwa, ale smakowicie pachniesz – warczę, po czym zanurzam język w jej ciasnej
dziurce.
Sawyer jęczy głośno, a dźwięk niesie się echem po jaskini.
Pożeram ją coraz zachłanniej. Okrężnymi ruchami sunę językiem po łechtaczce, aż
zaczynają jej drżeć nogi.
– Enzo! – wykrzykuje i napiera na mnie biodrami. – Och, nie przestawaj! – Rozchyla
szerzej uda i wygina plecy, aby ułatwić mi dostęp.
Musiałaby wskoczyć do wody, żebym się od niej oderwał. Podejrzewam, że głód, jaki
odczuwam, myśląc o niej, nie różni się wiele od głodu odczuwanego przez rekina
śledzącego swoją ofiarę.
Szybkim ruchem się odwracam i układam na plecach tak, aby umieścić głowę między jej
udami, na co prostuje plecy. Ujeżdża mnie bez zahamowań, podczas gdy ja spijam każdą
kroplę, którą mnie uraczy. Nakrywa dłońmi piersi, drażniąc nabrzmiałe sutki, i odrzuca głowę
w tył, a jej krzyki przemieniają się wręcz we wrzaski.
To najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek widziałem. Już samo to doprowadza mnie na
skraj orgazmu. Chwytam kutasa i ściskam mocno, aż ból pomaga mi się opanować.
– O mój Boże, Enzo, dochodzę – jęczy.
Czuję, jak jej uda zaciskają się na mojej twarzy. W momencie gdy chce już przestać się
wstrzymywać, podnoszę ją.
Natychmiast patrzy na mnie z wyrazem zaskoczenia i złości na twarzy. Oto rozsierdzona
bogini zamierza wydrzeć z moich rąk to, co jej się należy. Złociste loki otaczają jej głowę
niczym korona, w jej oczach błyszczy ogień, a na ustach błąka się arogancki uśmieszek.
Chryste.
Wygląda wspaniale. Równie dobrze mógłbym eksplodować już teraz jak jakiś żałosny
szczeniak.
Zanim zdąży zakląć, wchodzę w nią dwoma palcami i mocno je zakrzywiam. Rozchyla
usta, a jej oczy jarzą się niczym dwa słońca. Już wspina się na szczyt.
– Oto twoja zemsta, bella ladra. Twoja kolej, byś utopiła mnie tak, jak ja ciebie.
Każdy jej oddech miesza się z jękiem rozkoszy; dyszy, jakby nie mogła zaczerpnąć dość
powietrza. Ja natomiast dopadam do jej łechtaczki i odnalazłszy punkt G, naciskam na niego
zdecydowanie, czując, jak zalewa moją dłoń swoją rozkoszą.
– Enzo, o mój… Czekaj! – sapie bez ładu i składu.
Przytłoczona przyjemnością, wali mnie dłonią po łbie. Nie wiem, czy się zaśmiać, czy
może ugryźć ją w łechtaczkę.
Wtem jej cipka zaciska się na moich palcach, aż muszę zamknąć oczy i odepchnąć od
siebie myśli o tym, jak bym się czuł, gdybym właśnie trzymał w niej kutasa.
Milknie na chwilkę, po czym wreszcie wybucha. Ciszę jaskini rozrywa głośny krzyk,
a całym jej ciałem wstrząsają spazmy. W momencie gdy cofam rękę, tryska wprost na mnie,
więc błyskawicznym ruchem łapię ją za uda i sadzam sobie na twarzy, otwierając szeroko
usta. Spijam z niej soki jak spragniony człowiek, który od miesięcy dryfował po oceanie.
Wykrzykuje moje imię, targana spazmami i napełnia moje usta do tego stopnia, że aż
cieknie mi po policzkach.
Warczę znowu, bo mam wrażenie, że uderza mnie ponownie, ale jestem tak zatopiony
w podnieceniu i upojony jej smakiem, że nie mogę myśleć o niczym innym niż płyny
ściekające mi do gardła.
Jej orgazm ciągnie się w nieskończoność, a kiedy wreszcie Sawyer bezwładnie na mnie
opada, cały drżę z pragnienia, by ją wyruchać.
– Dość. Boże, dłużej nie wytrzymam! – błaga, próbując się odsunąć.
Puszczam ją, ale tylko po to, by się spod niej wysunąć i ułożyć ją w tej samej pozycji co
wcześniej: z twarzą tuż nad wodą i wypiętym tyłkiem.
– Czekaj, nie zanurzaj mnie jeszcze – sapie, wzburzając taflę. – Pozwól mi… Ciągle
z trudem łapię oddech.
– Maleńka, dopóki będę w tobie, nie dam ci odetchnąć – odpieram.
Przysuwam kutasa do jej szparki, po czym powoli w nią wnikam. Od tej chwili nie potrafię
już się od niej oderwać.
– O kurwa – cedzi przez zęby i próbuje na mnie usiąść.
– Ejże! Pozwoliłem ci się ruszać? – wypalam i dociskam ją do ziemi za kark.
– To za dużo – wydusza pełnym napięcia głosem, podczas gdy zanurzam się w jej
ciasnym cieple.
– Dasz radę, bella. Niech popatrzę, jak twoja cipka pochłania mojego kutasa, zupełnie jak
twoje gardło.
W odpowiedzi raczy mnie kolejnym soczystym jękiem.
Wchodzę w nią do samego końca, aż przymykam oczy z czystej rozkoszy.
– Cazzo – wzdycham. – Grzeczna dziewczynka.
Wysuwam się powoli, patrząc, jak mój kutas błyszczy od pokrywających go soków.
Następnie zdecydowanie w nią uderzam, aż wciąga gwałtownie powietrze i wykrzykuje moje
imię. Brzmi niemal, jakby chciała mnie upomnieć, ale kwituję to dzikim uśmieszkiem.
– Dasz radę – powtarzam. – Czujesz, jak twoja cipka się na mnie zaciska? Jak gdyby nie
chciała mnie puścić. Jak głęboko pozwolisz mi się w sobie zanurzyć, zanim zaczniesz
błagać, bym przestał?
– Ja… – wzdycha, gdy nagle podciągam jej tyłek wyżej, aby zmienić kąt i móc niemal
dotrzeć do szyjki macicy.
– Tak… Tak jest najgłębiej – piszczy.
– A może stać cię na więcej? Przekonajmy się.
Zanim może cokolwiek odpowiedzieć, chwytam ją za włosy i zanurzam jej twarz
w wodzie, na co zaczyna się wić. Napinam wszystkie mięśnie, aby zachować równowagę,
podczas gdy drugą ręką dopadam do jej łechtaczki.
Wzdryga się, a ja cofam biodra, by za chwilę pchnąć ponownie. Z każdym kolejnym
ruchem łapię równiejszy rytm. Choć na powierzchni pojawiają się bąbelki, jej cipka zaciska
się na mnie niczym imadło.
Wiem, że igram w tej chwili z ogniem, niemniej ma to w sobie coś niezaprzeczalnie
erotycznego. Uzależniłem się od uczucia, jakie wywołuje patrzenie na to, jak bezskutecznie
walczy z moim uściskiem i dociera na skraj życia i śmierci.
Jej życie od samego początku spoczywało w moich rękach, z czego nie zdawała sobie
sprawy, bo przez cały ten czas nieświadomie żywiła nadzieję, że ją ochronię.
Wtem wyciągam jej głowę z wody, na co natychmiast bierze głęboki, desperacki wdech.
– Brava ragazza. Zajebiście sobie radzisz! – wołam do niej, nieustannie pracując
biodrami. – Jestem z ciebie dumny.
Jęczy i mówi coś niezrozumiale. Mimo to ruchami bioder pokazuje, że pragnie więcej.
Igranie ze śmiercią to ekscytująca zabawa.
– Nabierz powietrza, bella.
Wykonuje polecenie, ale rozmyślnie jej to utrudniam, przyśpieszając rżnięcie.
– Czekaj, Enzo! – krzyczy, bo wie, że nie ma czasu.
Nie pozwalam jej nawet dokończyć. Ponownie zanurzam jej głowę, która znika pod wodą
pośród mrowia bąbelków wywołanych zapewne jej krzykiem. A zatem tym razem ma
mniejszy zapas tlenu. Chcę ją pieprzyć tak, aż stanie twarzą w twarz ze śmiercią.
Drażnię jej łechtaczkę szybciej i warczę, gdy czuję kolejny skurcz jej cipki oraz
towarzyszące mu drżenie nóg. Kutas nabrzmiewa mi już do granic wytrzymałości. Choć
czuję, że zbliżam się do finiszu, nie chcę jeszcze kończyć.
Zatracam się w jej słodkiej szparce, lecz wtem ona zaczyna walczyć. Panikuje, ale
przetrzymuję ją pod wodą jeszcze trochę, aż nagle uderza we mnie wściekle biodrami.
Pozwalam jej się wynurzyć i już po sekundzie słyszę kolejny dziki wdech. Nie zamierzam
jednak ustępować, szczególnie że niewyraźne krzyki sprzeciwu miesza z piskliwym
pojękiwaniem, którym tylko mnie zachęca, bym kontynuował.
– Wybaczasz mi, piccola?
– Nie mogę… Enzo, ja nie…
– Weź głęboki wdech. Ale tym razem zatrzymaj powietrze w sobie – rozkazuję. –
Przytrzymam cię pod wodą dłużej. Bez względu na to, jak bardzo będziesz się opierać.
Twoja cipka robi się taka ciasna, kiedy ocierasz się o śmierć.
W odpowiedzi wydaje z siebie szloch, ale wykonuje polecenie i nabiera tyle powietrza, ile
tylko może.
– Odpręż się, bella. Nie pozwolę ci umrzeć. Chcę ci pokazać, jak dobrze jest żyć.
Potakuje.
Fakt, że obdarza mnie zaufaniem, tylko wzmaga moją obsesję na jej punkcie. Jak tylko
zamyka usta, wpycham jej głowę z powrotem pod powierzchnię wody. Unoszę jedno kolano,
zapierając się mocno stopą o podłoże, i rżnę ją już tak intensywnie, że odgłosy obijających
się o siebie ciał i jej mokrej cipki zagłuszają plusk wody, którą wokół siebie rozchlapuje.
U podstawy kręgosłupa czuję wzbierającą ekstazę, a walka Sawyer o uwolnienie się tylko
ją wzmaga.
Skupiam wzrok na wodzie, aby upewnić się, czy nie straciła przytomności. Wygląda
jednak na to, że stara się nad sobą panować. Nagle zamiera, choć jeszcze przed chwilą jej
ciałem targały spazmy, i dokładnie w tym momencie eksploduje. Zaciska się na mnie z taką
siłą, że aż dostaję zeza. Zatracam się całkowicie w euforii. Puszczam jej głowę, ale nawet
nie widzę, czy ją wynurza, ponieważ całą uwagę skupiam na doznaniach wywołanych
konwulsjami jej cipki na moim kutasie.
– Kurwa, kurwa, KURWA, Sawyer! – jęczę.
Nachylam się nad nią i wbijam zęby w jej ramię, kiedy mój własny orgazm rozrywa mnie
od środka. Bełkoczę na przemian po włosku i angielsku, samemu nie rozumiejąc własnych
słów. Wiem tylko, że to jedyna modlitwa, jaką szczerze w życiu odmawiam. Ciemnieje mi
przed oczami, a z gardła wydobywa się przeciągły warkot, kiedy zalewam jej cipkę
strumieniami spermy, która aż wylewa się na zewnątrz.
– O Boże… O mój Boże… Enzo… – sapie ochrypłym, szorstkim głosem.
Z nadmiaru wrażeń zmysłowych w końcu się od niej odrywam, a widok mojej spermy
ściekającej jej po nodze rozbudza we mnie zwierzęcą satysfakcję. Dwoma palcami zbieram
strugę i wpycham ponownie w nią.
Wzdycha ciężko, po czym zerka na mnie.
Przygryzam wargę.
– To moje – oznajmiam. A potem powtarzam po włosku: – Questa è mia.
Następnie rozsmarowuję spermę na jej tyłku, by po chwili zanurzyć w nim kciuk.
Wciąga gwałtownie powietrze.
– Enzo – syczy.
Muszę mieć świadomość, że byłem w i na każdej części jej ciała. Jeszcze raz nurzam
palec w spermie, aby napisać nią moje imię na jej skórze.
Pragnę ją zatrzymać. I zamierzam spełnić to pragnienie.
– Tak, właśnie podpisuję cię swoim imieniem – mamroczę.
Zerka na mnie przez ramię, zarumieniona, z rozszerzonymi oczami i rozchylonymi ustami.
W akcie aprobaty oblizuje usta ze słonej wody, po czym szepcze:
– Wybaczam ci.
Pierś przepełnia mi dziwne uczucie. To samo, którego doświadczyłem, kiedy trzymałem
jej głowę w wodzie i kutasa w jej cipce za pierwszym razem.
– I tak nigdy nie przestanę cię błagać o wybaczenie – oznajmiam. – Nigdy nie przestanę
cię wielbić.
Nakrywam dłonią jej cipkę i obnażam zęby. Wiem, że w tej chwili moją twarz spowija
mrok. Odnoszę wrażenie, że chce doszczętnie wypełnić moją duszę.
– Będziesz moja aż do ostatniego tchu, Sawyer. I to ja przedstawię cię śmierci.
Jeszcze raz wsuwam palce w jej cipkę, po czym cofam rękę i zahaczam opuszkami o jej
zęby, aby na mnie spojrzała.
Zaskoczona piszczy, obserwując, jak się do niej nachylam.
Owiewam oddechem jej twarz oblepioną mokrymi lokami.
– Ma solo quando sono pronto a venire con te. Annegheremo insieme, bella ladra67.
ROZDZIAŁ 27
Sawyer
***
Sylvester był bardzo skrupulatny w wydzielaniu racji żywnościowych. Nic dziwnego, skoro to,
co normalnie miało wystarczyć mu na miesiąc, nagle trzeba było podzielić między trzy osoby.
Oczywiście nie mieliśmy o to pretensji, a wręcz cieszyliśmy się, że w ogóle dostajemy jakieś
jedzenie. Z tego też powodu przestrzegaliśmy zakazu szperania w szafkach.
Kiedy jednak faktycznie je przeszukaliśmy, okazało się, że Sylvester miał o wiele większe
zapasy, niż to opisywał. Nie dziwię mu się: mieszkając w takim miejscu, też odkładałabym
dodatkowe porcje na wypadek, gdyby o mnie zapomniano. Z tą też myślą wraz z Enzem nie
szalejemy i przyrządzamy sobie raczej skromną kolację: jeden ziemniak oraz przyprawiana
na ostro pierś z kurczaka. Lepsze to niż kolejna z miliarda butelek Ensure70, stojących
w szafce.
Obydwoje jesteśmy przekonani, że znajdziemy radiostację albo że z zapasami uda nam
się przeczekać do przybycia statku. Niemniej musimy się też przygotować na nieco dłuższy
pobyt tutaj. Wiele wskazuje bowiem na to, że statek, o którym mówił Sylvester, przybywa tu
znacznie rzadziej. Lepiej więc oszczędzać żywność.
– Połóż się – mówi Enzo, wskazując kanapę.
Wzdycham i wykonuję polecenie; nie mam siły, by się spierać. Ten rozejm między nami
mnie wyczerpuje, ale nie mam zamiaru go niszczyć, ponieważ Enzo rzeczywiście jest dla
mnie miły. Postąpiłabym głupio.
Podczas gdy moszczę się na kanapie, on rozpala ogień w kominku. Potem z ponurą miną
podaje mi strzelbę.
Spoglądam na niego i nieco niepewnym gestem odbieram broń.
– Sylvester nie przyniósł ostatnio drewna do kuchni. Muszę pójść na tyły po zapas.
Zajmie mi to góra kilka minut, więc trzymaj to i bądź czujna.
– Dobrze – odpowiadam niewyraźnie. – Skąd on właściwie brał to drewno? Przecież tu
prawie nie ma roślin.
– Przywożą mu, jak wszystko inne. Ma polana na opał i trochę desek. Jest nieźle
zaopatrzony.
Przytakuję i wzdycham z ulgą, ponieważ to pokazuje, że statek faktycznie przypływa tu
regularnie. A zatem w końcu zdołamy się stąd wydostać. Kwestia tylko, jak długo przyjdzie
nam czekać na ten moment. W międzyczasie wiele może się wydarzyć.
Gdy tylko Enzo zamyka za sobą drzwi, wokół zapada grobowa cisza, która przyprawia
mnie o ucisk w dołku. Z trudem przełykam ślinę.
Kurwa. Ależ tu strasznie.
Wyciągam rękę po pilot do telewizora, a w tym samym momencie na górze rozlega się
jakiś huk.
Zaraz chyba dostanę zawału.
Jebać to.
Wstaję, aby w razie potrzeby móc zareagować szybciej, i wytężam słuch w oczekiwaniu
na kolejne odgłosy. Po jakichś trzydziestu sekundach się odprężam, jednak nie na długo,
ponieważ właśnie w tej chwili dolatuje mnie dźwięk łańcuchów ciągniętych po podłodze. Jest
stłumiony, a zatem jak zwykle dobiega z drugiego piętra, co bynajmniej nie sprawia, że czuję
się bezpieczniej. W żyłach buzuje mi adrenalina i strach, tworząc niebezpieczną mieszankę,
od której miękną mi kolana, a serce zachowuje się tak, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi.
Przestępuję z nogi na nogę i w myślach popędzam Enzo: jeśli nie wróci za minutę – zmiatam
stąd.
Hałasy ustają, a nagła cisza okazuje się jeszcze straszniejsza niż to upiorne
pobrzękiwanie. Wtedy przynajmniej wiedziałam, gdzie kręci się ten duch. A teraz? Może być
przecież wszędzie.
Tak mocno się spinam, że aż zapiera mi dech. Pierś boli z niedoboru tlenu, bo za bardzo
się boję, by oddychać poprawnie. Z tego stresu mój mózg nie jest w stanie przekazać
odpowiednich sygnałów reszcie ciała.
Ja pierdolę, zanim ta zjawa mi się ukaże, wszystkie moje narządy po kolei wysiądą, aż
wreszcie umrę. Może to i lepiej?
Wtem słyszę ciche pukanie.
Początkowo biorę to tylko za puls dudniący mi w uszach, ale po kilku sekundach pukanie
rozlega się ponownie. Brzmi… dziwnie nieśmiało. Jak sąsiedzi chcący powitać świeżymi
wypiekami nowych mieszkańców osiedla.
Z powodów, których nigdy nie będę w stanie wyjaśnić, ruszam powoli w stronę schodów.
Przystaję przed nimi, a wtedy, jak na zawołanie, znowu ktoś puka. Tym razem głośniej.
Bardziej stanowczo.
– Halo?! – wołam.
Nikt nie odpowiada, przez co czuję się jak głupek. Nagle słyszę łupnięcie, jakby ktoś
uderzył pięścią w podłogę. Wzdrygam się i wydaję z siebie okrzyk.
– Co się dzieje?
Na te słowa wydzieram się wniebogłosy i momentalnie odwracam.
Od drzwi wejściowych nadchodzi Enzo ze zdziwioną miną. Podbiega do mnie, bo
dosłownie nie mogę się ruszyć ani oddychać.
– Co się stało? – pyta zaaferowany, oglądając mnie z każdej strony, aby sprawdzić, czy
się nie zraniłam.
– Duch. Puka. Straszny. Wezwij policję wodną. – Tylko to jestem w stanie wydusić.
Rozluźnia się i zwiesza ramiona. Z napiętą szczęką spogląda na sufit.
– Już dobrze. Nie skrzywdzi cię.
– Nie jestem tego taka pewna. Oglądałeś może Obecność albo jakikolwiek inny horror
o zjawiskach paranormalnych? Tam ludzie zawsze giną z rąk duchów. Demony to prawdziwi
seryjni mordercy, Enzo.
Wiem, że gadam głupoty, ale wciąż próbuję nad sobą zapanować i przywrócić oddech do
normalnego rytmu. Jestem przekonana, że cokolwiek znajduje się tam na górze, może mnie
skrzywdzić. Skoro potrafi uderzać pięścią w podłogę, to równie łatwo obierze sobie za cel
moją twarz.
– To nie demony, to duchy – przypomina Enzo.
Wzruszam ramionami.
– Byli złymi ludźmi za życia. Sugerujesz, że po śmierci się zmienili?
Patrzy na mnie przez chwilę bez słowa.
– W sumie racja – przyznaje wreszcie. – W takim razie będę walczył nawet z duchem,
jeśli zajdzie taka potrzeba. A teraz połóż się na trochę.
Choć wiem, że przecież jego ciosy nie zrobią na duchach żadnego wrażenia, to jego
opiekuńczość mi pochlebia. Milknę więc i idę położyć się na kanapie. Enzo natomiast
wyciąga gwoździe z jednej ze skrzynek na narzędzia, które Sylvester trzyma w kuchni, po
czym zabiera się do roboty.
Z każdą kolejną deską przybijaną do okien i drzwi ogarnia mnie coraz większe uczucie
klaustrofobii. Niby latarnia powinna być bezpieczniejszym miejscem od jaskini, a mimo to
czuję się mniej pewnie, niż kiedy fala zmyła mnie z pokładu łodzi.
Podobnie jak tam tu również grasuje rekin, a my znajdujemy się na jego terytorium.
ROZDZIAŁ 28
Sawyer
Rekin zaciska szczęki na mojej nodze, a mnie wydaje się, że krzyczę bezradnie, gdy nagle
otrzymuję czymś cios w głowę. We śnie jest to rakieta tenisowa. Uderzenie odwraca moją
uwagę od wgryzającej się we mnie bestii. Nagle znów dostaję rakietą po łbie, na tyle mocno,
że przerażająca wizja się rozmywa, a ja przenoszę się z sieci snu na jawę.
Coś się o mnie opiera, ciężko dysząc, więc zdezorientowana zaczynam panicznie
wymachiwać pięściami.
– To ja – syczy Enzo i łapie moje nadgarstki, zanim go uderzę.
Oddycham z ulgą, choć dopada mnie też swego rodzaju rozczarowanie. Z jednej strony
cieszę się, że nie ma tu żadnego rekina, ani tym bardziej wściekłego Sylvestra, jednak
z drugiej trochę żałuję, że nie uderzyłam Enza. To byłoby miłe uczucie.
Gdy tylko otwieram usta, aby go przeprosić, orientuję się, że mój koszmar to nie jedyna
rzecz, która nie dawała mu spać.
Gniewne pukanie wróciło. I tym razem ktoś puka w drzwi naszej cholernej sypialni.
Enzo zabezpieczył je pojedynczą deską, wbijając gwoździe jedynie do połowy długości,
aby w razie czego móc je łatwo usunąć i otworzyć przejście. W tej chwili jednak szczerze
wątpię w wytrzymałość tej konstrukcji i wydaje mi się, że równie dobrze mógł zakleić drzwi
gumą do żucia.
Nieruchomieję, przejęta strachem dziesięciokrotnie silniejszym niż ten, który odczuwałam
we śnie. Wcześniej odbierałam go jako denerwującą falę, uderzającą co jakiś czas w moją
twarz i niedającą w pełni odetchnąć, jednak teraz odnoszę wrażenie, że to gwałtowna
nawałnica ciągnąca mnie na dno.
– Co to takiego? – szepczę na tyle głośno, by hałas nie zagłuszył słów.
Wtem to coś, jak gdyby usłyszało moje słowa, nagle przestaje.
Gdyby nie to, że Enzo nadal mocno ściska moje nadgarstki, mogłabym pomyśleć, że
zostałam tu sama.
Wtem rozlega się kolejne gwałtowne walnięcie w drzwi – jakby ktoś w nie kopnął albo
próbował wyważyć ramieniem. I tak jak wtedy, gdy odgłosy dochodziły z góry, z mojego
gardła wyrywa się krzyk.
Natychmiast zasłaniam usta ręką, a to coś ponownie zaczyna się dobijać.
– Otworzę – mówi cicho Enzo.
– Nie! – wrzeszczę.
– Nie możemy tego tak zostawić – przekonuje, po czym mocniej zaciska dłonie na moich
nadgarstkach.
– A jeśli to Sylvester? – pytam.
– On już by krzyczał i zapewne zacząłby strzelać. Sama dobrze to wiesz.
– No to co, do diabła, chcesz zrobić?! – krzyczę szeptem. – Otworzyć drzwi i kazać temu
czemuś się uciszyć, bo dostanie klapsa?
– Zaraz tobie dam klapsa, jeśli nie przestaniesz – warczy.
– Zamierzasz to tutaj wpuścić – mówię, ignorując ostrzeżenie i próbując podjeść go
inaczej. – Ot tak pozwolić temu czemuś zrobić to, czego chce…
– Przecież to nie wampir, Sawyer – odpiera z frustracją.
Żadne z nas nie miało nigdy do czynienia z duchami i nie jesteśmy przygotowani na taką
konfrontację. Przydałaby się woda święcona i Biblia, ale Sylvester jakoś nigdy nie
zasugerował, by był religijny i posiadał takie rzeczy.
– Możemy jedynie to przeczekać – stwierdzam.
BAM!
Wzdrygam się w objęciach Enza i kulę od tego okropnego odgłosu. Brzmi tak
przerażająco, że aż ściska tyłek.
Coś stoi za naszymi drzwiami i z całej siły próbuje dostać się do środka. Najwyraźniej nie
życzy sobie być ignorowane.
– Jebać tę przeklętą wyspę – bąka Enzo i kładzie się na plecach.
Gdy ze mnie schodzi, nagle robi mi się zimno. Czuję się bezbronna, obnażona. Modląc
się, aby mnie nie odrzucił, przekręcam się na bok i układam mu głowę na piersi. On zaś bez
wahania otacza mnie ramieniem i przyciąga.
Mam nieodpartą ochotę płakać. Opanowuję się jednak i przywieram nosem do jego nagiej
skóry. Zamknąwszy oczy, dziękuję Bogu, że nie utknęłam tu sama.
***
Coś porusza się pode mną, zakłócając mój i tak niespokojny sen, w którym jako tako się
zatraciłam. Choć spałam beznadziejnie, udało mi się nieco odpocząć.
Walenie do drzwi trwało prawie całą noc, a kiedy ustało, niebo już robiło się niebieskie.
Staraliśmy się ignorować hałas, ale bez większego powodzenia.
Postękując, przewracam się na plecy. Wciąż bolą jak cholera, ale dzięki nocy spędzonej
w prawdziwym łóżku nie są już tak spięte.
Enzo wzdycha z frustracji.
Dobrze wiem, co czuje, bo myślę o tym samym: czeka nas świetny dzień.
Siada, zwieszając nogi z krawędzi łóżka, i obraca głową, aby nieco rozluźnić kark. Kolejny
raz ciężko wzdycha, po czym nieruchomieje. Tkwi w takiej pozycji przez jakiś czas,
a atmosfera robi się tak gęsta, że powietrze dałoby się kroić zabawkowym nożykiem
z zestawu kuchennego dla dzieci.
Wreszcie wstaje i podchodzi do drzwi, a potem, podniósłszy młotek z podłogi, zaczyna
wyciągać gwoździe z deski – te po kolei odpadają, aż w końcu przejście zostaje
odblokowane. Następnie zamienia młotek na strzelbę, ogląda się przez ramię w moją stronę
i otwiera drzwi, jak gdyby nigdy nic.
Korytarz zionie pustką. Niczym siarczysty policzek uderzają w nas jedynie cisza i chłód.
Dlaczego to coś musi nękać nas w nocy, gdy próbujemy spać, i znikać akurat, kiedy się
budzimy? To przecież kurewsko niegrzeczne.
Wstaję, przygryzając język. Wszystkie mięśnie moich pleców wręcz krzyczą z bólu, gdy
przeciągam się na siłę. Choć odczuwam ulgę, mimo wszystko wydaję z siebie zbolały jęk.
Z wysiłku aż zakręciło mi się w głowie, więc czekam chwilę, aby odzyskać równowagę,
i dopiero wtedy wkładam szorty.
Enzo przygląda mi się uważnie z gniewną miną, po czym kieruje uwagę na zewnętrzną
stronę naszych drzwi.
Nie wiem, czy denerwuje się na nie, czy na mnie, ale natychmiast szykuję się do obrony.
Ściągnąwszy brwi, podchodzę bliżej, aby zobaczyć, w czym rzecz. Od razu zauważam
głębokie ślady pazurów i pęknięcia w drewnie mniej więcej na wysokości ramienia.
Rozdziawiam usta. Nawet nie pamiętam, żeby to coś drapało w drzwi. Byłam pewnie zbyt
nieprzytomna z braku snu.
– Ja pierdolę – mamroczę, macając palcami jeden ze śladów.
Enzo milczy, ale widzę, że jest wściekły.
– Duchy nie robią czegoś takiego – oznajmia.
Rzucam mu niemiłe spojrzenie.
– Skąd miałbyś to wiedzieć? – bąkam. – Nagle jesteś ekspertem od zjawisk
paranormalnych?
Patrzy na mnie takim wzrokiem, że mógłby nim stopić lody Antarktydy. Nie ulegam mu
jednak. Zarówno przez ten ból pleców, jak i przez brak snu chyba już zobojętniałam na wizję
ewentualnej śmierci na tej wyspie. Dlatego też odpowiadam środkowym palcem i mijam
mężczyznę, by zejść do kuchni.
Spieranie się z nim o zdolności duchów do zakrzywiania praw fizyki nie ma sensu. Poza
tym jestem tak spragniona kawy, że gdy tylko dopadnę do ekspresu, będę spijać ją jak
gwiazdka porno spermę z wyprężonych w jej stronę kutasów.
Pomimo zabicia okien deskami światło wpada do środka przez szczeliny, nadając
podłodze niebieskawej barwy. W promieniach słońca daje się zauważyć fruwające drobinki
kurzu. Macham ręką, aby je przepędzić, jakby to miało faktycznie zadziałać. Widok brudu
unoszącego się w powietrzu od zawsze mnie brzydził. Przypominał mi, jak często wdychamy
codziennie taki czy inny syf.
Kiedy Enzo schodzi kilka minut później, wymownie nie zwracamy na siebie uwagi.
Pomimo złości przygotowuje tosty i jajka dla nas obojga, więc też postanawiam być
uprzejma i podaję mu kubek kawy.
Pośród tej panującej między nami ciszy zauważam, że nóż do steków, którego używałam
wczoraj, zniknął. Wyraźnie pamiętam, jak odkładałam go na wyspę, zanim poszłam spać.
W dodatku Enzo poszedł na górę wcześniej, więc nie mógł go nigdzie przełożyć.
Wizja demona kradnącego nóż przeraża mnie jeszcze bardziej niż to walenie w drzwi.
Kiedy mówię o tym Enzowi, przytakuje tylko pomrukiem, ale widzę, jak wyostrza mu się
spojrzenie i że wzmaga czujność.
Najadłszy się i nasyciwszy naszym płynnym narkotykiem w postaci kawy, wreszcie
oznajmia:
– Musimy dziś poszukać drogi do laterny.
Co ty nie powiesz? Co innego mielibyśmy robić, do diabła? Siedzieć tu i wymyślać
zabawne gesty na powitanie?
Ech, a zatem ani jedzenie, ani kawa nie poprawiły mi za bardzo humoru.
Nie odpowiadam. Wstaję tylko, okropnie szurając krzesłem, na co Enzo rzuca mi
wymowne spojrzenie.
Wciąż uważam, że droga prowadząca na szczyt latarni znajduje się gdzieś na dole,
kończą mi się jednak pomysły, gdzie szukać ukrytych drzwi. Zaczynam więc opukiwać
ściany, nasłuchując przy tym różnicy w dźwięku.
– Będę szukał na górze – mamrocze.
– Dziel i rządź, brzmi świetnie – kwituję, po czym pukam w to samo miejsce dwa razy, aby
upewnić się, czy przypadkiem nie natrafiłam na pustą przestrzeń.
Mam nadzieję, że w ten sposób odpłacam duchom pięknym za nadobne, nie dając im
zasnąć, tak jak one nie dawały zasnąć mnie. Skoro ja mam się męczyć i łazić niewyspana, to
niech teraz same zobaczą, jak to jest.
ROZDZIAŁ 29
Sawyer
Kurwa, cały dzień zmarnowany. Nie znaleźliśmy niczego. Aż mam ochotę rwać sobie włosy
z głowy, a od tego opukiwania ścian zaczęło mi dudnić w uszach.
Wraz z upływem czasu nasz nastrój tylko się pogarszał. Najwyraźniej musimy się jeszcze
nauczyć, jak wspólnie i na spokojnie mierzyć się z problemami.
Ostatnia noc dobitnie przypomniała nam, jak bardzo nie pasujemy do tej pojebanej wyspy.
Niestety na tę chwilę nie możemy nic z tym zrobić, a świadomość tego, że Sylvester gdzieś
się tam czai, a my wciąż nie możemy znaleźć drogi do laterny, z wolna doprowadza nas do
szału.
Skakaliśmy sobie do gardeł przez cały dzień i podczas gdy ja byłam tylko poirytowana, on
wręcz zionął gniewem od momentu, w którym otworzył oczy. Z każdą mijającą godziną coraz
intensywniej zastanawiam się, czy po prostu wstał lewą nogą, czy może to ja go czymś
rozsierdziłam.
Nie chcę jeszcze wracać do pokoju. Jest dopiero siedemnasta, ale postanowiliśmy już
dać sobie na dzisiaj spokój z poszukiwaniami.
Stoję w łazience, jeszcze wilgotna po kąpieli. Denerwuję się. Lustro pokrywa para, ale
jakoś nie spieszy mi się, żeby je wytrzeć. Nigdy nie lubiłam na siebie patrzeć – z poczucia
wstydu – a poza tym boję się, że zobaczę jakiegoś demona za swoimi plecami.
Spoglądam na jedyne należące tu do mnie rzeczy: poza koszulką od trzech tygodni
chodzę w tym samym komplecie ubrań. Mając już dość smrodu stęchlizny, wyprałam
wszystkie koszule Sylvestra i co kilka dni odświeżam nasze ciuchy. Starzec ma ich
wystarczająco, aby zrobić zapas na zmianę. Jednakże moje zielonkawe bikini zaczyna się
już niszczyć od ciągłego noszenia.
Teraz, kiedy jesteśmy tylko we dwoje, rozważam, czy po prostu nie założyć którejś
z większych koszulek na nagie ciało. Wtedy jednak przypominam sobie, dlaczego nie chcę
wracać do pokoju: bo siedzi tam Enzo i w tym momencie z jakiegoś powodu go nienawidzę.
Nie ma co się oszukiwać – obydwoje byliśmy dziś dla siebie wredni. To miejsce
doprowadza nas do obłędu. Im dłużej tu przebywam, tym większej nabieram ochoty, by
dźgnąć coś nożem. Szkoda tylko, że oprócz Enza nie mam innego celu.
Westchnąwszy, zakładam strój kąpielowy, ale zapominam o koszulce i szortach. Wezmę
sobie jakąś koszulę z szafy Sylvestra i tyle.
Wchodząc do jego sypialni, prawie wpadam na wyłaniającego się z niej Enzo. W ręce
trzyma strzelbę, z którą już praktycznie się nie rozstaje.
Obydwoje zamieramy na swój widok.
Podczas gdy ja patrzę na niego zszokowana, że o mało nie staranował mnie wściekły
wielkolud o posępnym obliczu, on posyła mi gniewne spojrzenie. Mierzy powoli wzrokiem
moje półnagie ciało, po czym wykrzywia kącik ust w grymasie… zdegustowania. Równie
dobrze mógłby mnie po prostu zastrzelić.
Rozchylam usta, zraniona i skonsternowana, natomiast on idzie dalej w kierunku
schodów.
– Kurwa, ubierz się, Sawyer. Nie chcę tego oglądać.
Robię wielkie oczy i wciągam gwałtownie powietrze, całkowicie zdumiona. Nie wierzę, że
właśnie to powiedział. Zanim jednak się namyślę, co odpowiedzieć, jego już nie ma.
Co za jebany dupek!
Z tak poturbowanym ego oraz narastającą furią wywołaną tą gównianą uwagą niemal
nieświadomie wpadam do sypialni Sylvestra i zdejmuję koszulę z wieszaka w szafie. Nie
zostało ich już wiele, ponieważ większości użyliśmy do zrobienia liny.
Trzymając ubranie w rękach, zatrzymuję się przed lustrem wolnostojącym. Dopiero po
sekundzie orientuję się, że z powodu łez napływających do oczu wszystko mi się rozmazuje.
Przecieram je więc, a potem, chyba po raz pierwszy od lat, przyglądam się sobie.
Oczywiście unikam własnego spojrzenia, bo Kevin to ostatnia osoba, jaką chcę teraz
widzieć.
Mam wyraźne odrosty. Co prawda straciłam nieco na wadze, ale nie prezentuję się
o wiele gorzej niż wcześniej. Dlaczego więc Enzo spojrzał na mnie, jakbym podsunęła mu
pod nos karton zepsutego mleka?
Marszcząc brwi, patrzę sobie w oczy.
Są mocno podkrążone. Wyraźnie widać po mnie zmęczenie, ale czy naprawdę wyglądam
aż tak źle? Łudzę się, że nie.
Oho, jest i Kevin.
Kręci protekcjonalnie głową.
Kiedy zrobiłaś się taka delikatna, pętaku? Tak łatwo cię złamać.
To samo powiedział mi wcześniej Enzo.
Jebać to. Jebać ich obu za to, że przez nich teraz znowu w siebie wątpię.
Zbieram się do wyjścia, ale w tej samej chwili zauważam coś na podłodze obok lustra. To
sterta czystych, plastikowych toreb, na której leży zwinięty spiralnie, długi i cienki wężyk.
Mrugam kilka razy. Nie mam pojęcia, do czego to służy, ale zupełnie nie pasuje do tego
miejsca.
Wreszcie wkładam koszulę i podchodzę – ostrożnie, jak gdybym miała do czynienia
z jadowitym wężem, a nie plastikową rurką.
Na torebkach nie widnieją żadne napisy, jednak przy bliższych oględzinach zauważam, że
zszyto je tak, aby – jak mniemam – można było wsunąć w nie tę rurkę. Wszystkie są
identyczne i ręcznie robione, co poznaję po nieco nierównym ściegu. Mimo to widać, że nie
przepuszczają powietrza, a jedyny otwór, jaki posiadają, to ten na wężyk.
Kręcę głową, zastanawiając się, co to takiego. Ostatecznie stwierdzam, że mogą się
przydać – na przykład jako pojemniki na wodę, gdybyśmy musieli opuścić latarnię. Zabieram
całość ze sobą i chowam pod naszym łóżkiem.
Jestem w pełni gotowa spędzić tu kolejną noc. Nawet pomimo apetycznego zapachu
jedzenia dolatującego z kuchni, od którego aż burczy mi w brzuchu. Nic mi się nie stanie,
jeśli ominę jeden posiłek, aby tylko nie przebywać w towarzystwie Enza. Choć z drugiej
strony to niezbyt mądre – tutaj nie jest bezpiecznie, a poza tym potrzebuję energii.
Szczególnie jeśli ten cholerny duch znowu postanowi pozbawić nas snu swoim szaleńczym
waleniem w drzwi.
Wzdychając ciężko, schodzę do kuchni, a przez głowę ponownie przelatują mi te okropne
słowa Enza.
Nie chcę tego oglądać.
Jasne, obydwoje mieliśmy piekielnie ciężką, gównianą noc i jesteśmy niewyspani, ale czy
to dostateczny powód, by tak nagle się na mnie obraził? Zwłaszcza po tym, jak padł na
kolana i błagał o przebaczenie za bycie dla mnie tak okrutnym? Nawet kiedy otwarcie mnie
nienawidził, nigdy nie sprawił, że poczułam się tak… brzydka. Niepociągająca.
Byłabym gotowa zabić, żeby to Kevin tak na mnie patrzył i postrzegał za równie
atrakcyjną jak wazektomia bez znieczulenia.
Z na nowo rozpalonym w sercu gniewem siadam do stołu, nie patrząc na Enzo. Wbijam
wzrok w blat, jak gdyby to mebel sprawił mi przykrość. Po kilku chwilach kątem oka
zauważam zbliżającego się mężczyznę, na co cała się spinam, a mój mózg przechodzi
w tryb przetrwania.
– Jedz – rozkazuje ostro, niemal rzucając na stół miskę z zupą, przez co ta prześlizguje
się po blacie i uderza mnie w pierś, ochlapując gorącym płynem.
Odsuwam ją od siebie z grymasem bólu na twarzy. Chyba właśnie straciłam apetyt.
Zerkam na swoje ciało, a z poczucia niepewności ściska mi się gardło. Kiedy na niego
spoglądam, zauważam, że przygląda mi się ze stoickim spokojem, a pod skórą pulsują mu
mięśnie napiętych szczęk.
– Nie jestem głodna – szepczę.
Pochyla głowę i zanosi się całkowicie pozbawionym humoru śmiechem, na którego
dźwięk robi mi się niedobrze z zażenowania.
Zrywam się z krzesła tak gwałtownie, że prawie je przewracam. Natychmiast podnosi
wzrok, a ja odwracam się, żeby uciec. Łzy napływają mi do oczu. Jestem już tak kurewsko
zmęczona płakaniem.
Robię tylko krok, zanim dopada do mnie i łapie za włosy. Jednym, silnym szarpnięciem
sprawia, że ląduję boleśnie plecami na stole, wydając z siebie okrzyk. Sparaliżowana
szokiem próbuję zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Wpatruję się w niego z wyrazem
zupełnego zdumienia na twarzy. Choć widzę go do góry nogami i tak napawa mnie
przerażeniem.
– Powiedz, bella ladra, czyżbyś zapomniała, jak głęboko naznaczyłem cię swoim
kutasem? Czy może walnęłaś się w łeb i postradałaś rozum?
Całkowicie odbiera mi mowę, bo zupełnie nie rozumiem, o czym on mówi.
– Cokolwiek sobie wtedy pomyślałaś, jesteś w błędzie – oznajmia.
A więc rozumie, że zranił mnie tamtym tekstem.
Mrugam.
– Powiedziałeś…
– Wiem, kurwa, co powiedziałem, Sawyer.
– To dlaczego to powiedziałeś? – rzucam, uwalniając wreszcie gniew.
Nachyla się, a jego oczy płoną złością równie gwałtowną, co sztorm, przez który się tutaj
znaleźliśmy.
– Bo wkurwia mnie to, że tak bardzo cię pragnę – warczy.
Mocniej zaciska dłoń na moich włosach, aż z bólu zaczynam krzyczeć i się wić. Wbijam
mu paznokcie w ramię, próbując się desperacko uwolnić z jego uścisku, jednak ignoruje
moje starania i tylko mierzy mnie wzrokiem tak groźnym jak eksplodujący wulkan.
– Nie mogę na ciebie patrzeć, Sawyer, ale nie dlatego, że nie podoba mi się to, co widzę.
To przez to, jak okropnie się czuję na ten widok.
Obraca mnie na stole przodem do siebie, po czym zmusza, bym usiadła.
Wciągając gwałtownie powietrze, zupełnie zdezorientowana patrzę, jak staje między
moimi nogami. Próbuję zrozumieć, o co mu chodzi, ale błysk w jego piwnych oczach oraz
napięte oblicze hipnotyzują mnie do tego stopnia, że nie mogę się skupić.
– Nie rozumiem, co takiego się dzisiaj stało. Mówiłeś, że nie będziesz już dla mnie
okrutny.
Wyciąga coś z tylnej kieszeni i mi pokazuje.
To cienka, złota karta kredytowa. Ta sama, którą wyrobiłam na jego nazwisko. Obraca ją
i pokazuje mi stronę z widniejącym na niej jego imieniem i nazwiskiem, jak gdyby chciał mi to
wypomnieć.
– Zbierałem pościel do prania, gdy nagle to wypadło spod materaca.
Otwieram usta, ale nie daje mi dojść do głosu.
– Ukrywałaś ją przede mną. Dlaczego znowu mam wrażenie, jakbyś mnie okłamywała,
Sawyer?
– Nie zamierzałam jej używać, przysięgam – zarzekam się. – Miałam ją w tylnej kieszeni,
kiedy zabrałeś mnie na łódź. Z jakiegoś powodu nie wypadła mi podczas sztormu.
Schowałam ją więc pod materacem i po prostu… zapomniałam się jej pozbyć. – Gdy tylko
wypowiadam te słowa, wzdrygam się, bo dociera do mnie, jak niewiarygodnie brzmią.
Enzo uzna, że kłamię, choć po raz pierwszy jestem z nim całkowicie szczera. Nie chcę go
już okłamywać. Pragnę, żeby zobaczył całą brudną prawdę i zaakceptował mnie taką, jaka
jestem.
– Powinnam była wyrzucić ją do wody. Nie wiem, dlaczego tego nie zrobiłam – wyznaję. –
Ale przysięgam, że nie zamierzałam jej używać.
Rzuca kartę na stół obok mnie i opiera pięści przy moich biodrach. Nachyla się przy tym
tak nisko, że nasze twarze znajdują się ledwie cal od siebie.
Mam wrażenie, jakby w mojej głowie uruchomił się alarm przeciwpożarowy, a z płuc uszło
całe powietrze.
– Dlaczego ci wierzę? – pyta głośno, ale nie wiem, czy oczekuje ode mnie odpowiedzi. –
Nie chcę ci wierzyć, Sawyer, bo ostatnim razem, kiedy to zrobiłem, skrzywdziłaś mnie.
Warga mi drży pod naporem poczucia winy i wstydu, które zdają się powoli stawać moim
DNA. Czuję tylko to i jestem tylko tym, co wyrządziłam zarówno Enzowi, jak i wszystkim
innym ludziom.
– Przepraszam – chrypię, roniąc łzę.
Enzo śledzi ją wzrokiem, jak spływa mi po brodzie na gołe nogi. Koszula mi się
podwinęła, przez co czuję się tak obnażona jak jeszcze nigdy, i to pomimo włożonego bikini.
Pospiesznie ocieram twarz.
– Nie masz prawa płakać – mówi. – To ty chciałaś mnie zrujnować.
– Masz rację. Skrzywdziłam cię – przytakuję i mrugam kilka razy, aby zapanować nad
łzami.
Nie płaczę ze względu na siebie, bo już nawet sobie nie współczuję. To, przez co
przeszłam i co zrobiłam, nie usprawiedliwia tego, jak żyłam. Zrzuciłam odpowiedzialność za
własne przetrwanie oraz bezpieczeństwo na barki obcych mi ludzi. Zawsze miałam tego
świadomość, ale to pierwszy raz, kiedy przychodzi mi mierzyć się twarzą w twarz
z konsekwencjami. Byłam jak potwór niszczący wszystko wokół, a kiedy jego gniew stopniał,
ten ocknął się pośród zgliszczy, mogąc winić za to wszystko wyłącznie siebie.
– Tak bardzo przepraszam – wyduszam.
Modlę się, aby zobaczył, że mówię szczerze.
Enzo przygląda się uważnie mojej twarzy, analizując każdą, nawet najmniejszą ekspresję.
Zapewne wypatruje oznak kłamstwa.
– Wiem – mamrocze. – Ale i tak nie chcę ci wybaczyć.
Kiwam głową na znak zrozumienia, niemniej trudno mi to zaakceptować. Nienawidzę
tego, co zrobiłam, ale jeszcze mocniej pragnę zerwać z tym, kim byłam. A to oznacza, że
muszę mu powiedzieć całą prawdę o Kevinie.
– Rozumiem – przytakuję.
Szukam odpowiednich słów. Nie wiem, jak to powiedzieć, ale zanim cokolwiek wymyślę,
on kręci głową z rezygnacją.
– Mimo wszystko zrobię to. Nie chcę się już na ciebie złościć, Sawyer. Obiecałem, że nie
będę okrutny. Teraz jednak uświadomiłem sobie, że aby dotrzymać słowa, muszę ci, kurwa,
wybaczyć. I zaufać. Jeżeli mam dać ci wszystko, na co zasługujesz, to muszę dać ci całego
siebie. – Opuszcza nieco brodę. Na jego twarzy maluje się stanowczość. – Mogę, bella?
Mogę dać ci całego siebie?
– Tak – odpowiadam z taką łatwością, jak gdyby to słowo po prostu wypadło mi z ust. –
Już nigdy cię nie skrzywdzę, Enzo. Przysięgam.
Kiwa głową, niby pogodzony z tą sytuacją, a następnie wzdycha i na mnie spogląda, ale
tym razem w jego oczach iskrzy już coś innego niż gniew.
– Jesteś cholerną syreną, a ja głupcem, który z radością da się utopić, aby tylko cię
skosztować. Jeśli chcesz, bella, to możesz sobie pościć, ale ja zamierzam się dziś nasycić.
A wiedz, że pragnę tylko ciebie.
Kompletnie mnie tym zaskakuje. Mrugam kilka razy, gotowa poprosić, by to powtórzył.
Kiedy jednak otwieram usta, on przywiera do nich wargami. Spija moje słowa i zagarnia je
językiem, całkowicie mnie uciszając. Nie wiem, czy to z szoku, czy instynktownie, ale po
chwili rozchylam usta, aby odwzajemnić gest. Opieram się jedną ręką o blat, a drugą
obejmuję mężczyznę za szyję.
Moje ciało rozświetla się niczym miasto, któremu przywrócono zasilanie po zaciemnieniu.
Z każdym dotykiem jego warg przebiega mnie elektryzujący dreszcz, a każdy ruch języka
wymazuje wszystkie nagromadzone w mojej głowie negatywne myśli.
Syci się mną tak łapczywie, że aż nie wiem, jak mogłam pomyśleć, że już mnie nie
pragnie.
– Kurwa – mamrocze, po czym znów pochłania moje usta i ujmuje moją twarz w dłonie.
Zaraz potem sunie nimi ku włosom, napawając się ich zapachem.
Serce wyrywa mi się z piersi jak kochanek pragnący uciec ze swoją drugą połówką.
Z braku tchu próbuję się oderwać od Enza, ale on mi na to nie pozwala.
– Non ancora71 – dyszy. – Pragnę więcej.
Wtem ponownie mnie przyciąga, aż zapominam o tym, że chciałam odetchnąć. Nasze
języki splatają się w zmysłowym tańcu i ocierają o siebie niczym wiedzione dźwiękami
romantycznej ballady.
Po plecach przebiega mi iskrzący dreszcz, a każdy kolejny pocałunek sprawia, że
mogłabym stanąć w ogniu. Jesteśmy jak doskonała burza, w której on, grzmot, łączy się ze
mną, błyskawicą.
Wtem chwyta mnie za biodra i przysuwa, aż czuję między udami jego nabrzmiałego
kutasa. Wydaje z siebie jęk, a rozkosz rozchodzi się falą po naszych ciałach.
Oplatam go nogami w pasie i napieram, szukając kolejnych doznań.
Jeśli ja jestem syreną, to on musi być Posejdonem, wściekłym bóstwem rządzącym moim
ciałem jak wodami całego świata.
Ociera się o mnie tak mocno, że wprawia w ruch cały stół.
W ciągu kilku sekund zostajemy opętani niepohamowaną żądzą.
W momencie gdy wreszcie się ode mnie odrywa, cała płonę pożądaniem. Jednym
pchnięciem układa mnie płasko na blacie i zrywa dolną część bikini, które ustępuje bez
żadnych oporów. Następnie unosi moje biodra oraz nogi tak, że zakładam mu je na barki, po
czym przysuwa się bliżej.
Czuję gładki blat stołu pod łopatkami oraz jego usta na mojej cipce, przez co znów tracę
dech w piersiach. Wychodzę mu naprzeciw i napieram, gdy zaczyna pracować językiem
w moim wnętrzu. Oczy odpływają mi do tyłu, kiedy Enzo, powarkując, pieści moją
spragnioną szparkę. Zanurzam się w przyjemności i napawam tym, jak liże łechtaczkę, którą
za chwilę nakrywa ustami.
– Enzo! – wykrzykuję, wsuwając mu dłonie we włosy.
Są jeszcze zbyt krótkie, bym mogła je chwycić, więc drapię skórę jego głowy, na co
odpowiada przeciągłym pomrukiem. Dźwięk ten niesie się wibracją po moim ciele, tylko
wzmagając doznania.
Pożera mnie z zachłannością wygłodniałego rozbitka na bezludnej wyspie, na której nie
pozostało już nic do zjedzenia.
Orgazm zbliża się powoli, aż wreszcie dopada mnie jednym susem jak dziki kot swoją
długo wyczekiwaną ofiarę.
Enzo nie daje mi chwili wytchnienia i wsuwa we mnie dwa palce, mocno je zakrzywiając,
przez co, zupełnie niegotowa, zostaję porwana przez kolejną falę ekstazy. Słyszę
wydobywający się z mojego gardła krzyk, a przed oczami wirują mi kolorowe światła. Mam
wrażenie, jakby coś wyrywało moją duszę z ciała.
Może to ręka Boga zabiera ją do nieba? Jednakże strzegący jej diabeł nie zamierza
odpuszczać, dlatego z hukiem sprowadza ją znowu na ziemię.
Kiedy mgła rozkoszy się rozwiewa, a mój wzrok na powrót się wyostrza, zauważam, jak
mokre są moje uda oraz twarz Enza.
– Jak ty to robisz, że za każdym razem eksploduję? – dyszę.
Nie on pierwszy doprowadza mnie ustami do orgazmu, ale z nim czuję się jak jebany pies
Pawłowa. Dosłownie wytresował moją cipkę, aby śliniła się dla niego na zawołanie.
– Masz naturalny talent, maleńka. Po prostu nikt nigdy nie nacisnął w tobie
odpowiedniego guzika – wyjaśnia.
Prostuje się i przysuwa mnie na skraj stołu.
Spodziewam się ostrego rżnięcia, ale zamiast tego łapie mnie za ręce i każe usiąść tak,
aby nasze twarze znalazły się ledwo cal od siebie. Widząc, jak blisko moich warg znajdują
się jego usta, wzdycham ciężko.
Wygląda, jakby bawił się myślą, czy mnie pocałować. Muska ustami moje, zachęcając,
abym skosztowała smaku własnego ciała. Jak gdyby wyczuwał moje zamiary, nagle się
odsuwa.
– Klęknij, bella ladra. Dam ci wszystko, o co się modliłaś.
Przełknąwszy ślinę, cała drżąc, zsuwam się ze stołu i opadam na kolana. Przez cały ten
czas patrzę mu w oczy, więc doskonale widzę, że im niżej się znajduję, tym większą żądzą
płonie jego oblicze.
Unoszę twarz, jak gdybym chciała go sprawdzić.
– W takim razie odpowiedz na moje modły – rzucam, po czym rozchylam usta i wysuwam
język w oczekiwaniu na jego następny ruch.
Uśmiecha się, ukazując oba dołeczki w całej ich chwale. Ten widok zapiera dech w piersi,
ale jednocześnie mnie przeraża. Bo ten uśmiech wręcz ocieka złowieszczością. Niemniej
jest kurewsko szczery.
Nachyla się i przesuwa opuszką kciuka po moim języku.
– Co za niegrzeczna dziewczynka – mówi śpiewnym głosem. – Jak to możliwe, że
smakujesz tak słodko?
Nie potrafię odpowiedzieć, ale on nawet nie oczekuje odpowiedzi.
– Zdejmuj je – rozkazuje.
Natychmiast zsuwam mu szorty, uwalniając kutasa, i wcale nie wstydzę się tego, że na
ten widok dostaję ślinotoku. To rzecz godna podziwu.
Zahacza kciuk o moją szczękę, po czym przyciąga mnie ku sobie. Wyprężony czeka na
moje usta, aby spiły do czysta kropelkę preejakulatu lśniącą na główce.
Chcę go pochłonąć, ale on wciąż przytrzymuje mnie w miejscu. Spoglądam na niego, nie
będąc w stanie mówić ani się ruszyć.
– Twoje słowa zawsze były tylko słowami – odzywa się cicho – ale twoje milczenie to
czysta szczerość. I właśnie w niej odnajduję odpowiedzi, których szukam. Słyszę to, czego
nie mówisz na głos.
Mam ochotę odwrócić wzrok, ukryć się, ale wytrzymuję napór jego spojrzenia.
– Koniec gadania, Sawyer – nakazuje. – Czas, byś wszystko mi pokazała.
Powoli cofa kciuk, ocierając go mocno o moją dolną wargę, po czym puszcza moją twarz.
Sprawdza mnie, a ja desperacko pragnę dać mu to, czego żąda.
Nie ukrywaj się, Sawyer.
Nie uciekaj.
Po prostu… zostań.
I to właśnie robię. Bez przerywania kontaktu wzrokowego, przysuwam się i biorę do ust
końcówkę jego kutasa, na co wypuszcza z sykiem powietrze z płuc. Choć powieki trzepoczą
mi od słonawego posmaku, nie zaciskam ich. Liżę go powoli, upojona tym doznaniem.
Pochłaniam go coraz głębiej, rozcierając wilgoć po całej długości, aby łatwiej sięgnął mojego
gardła.
Rozchyla usta i marszczy brwi. Patrzy na mnie z uwielbieniem i dopiero teraz
uświadamiam sobie, jak wiele treści można zawrzeć w jednym spojrzeniu. Od samego
początku Enzo przemawiał do mnie w ten sposób i słuchał tego, co sama mówiłam.
Podniecenie zalewa mi pierś i podnosi serce do gardła. Drażnię go językiem, ssąc coraz
mocniej, aż wreszcie zanurza się we mnie cały tak głęboko, że aż mogę ucałować jego
miednicę.
Wstrząsa nim dreszcz, a z ust sypią się przekleństwa.
Nigdy nie miałam w takich sytuacjach odruchu wymiotnego, ale oczy i tak łzawią mi
z niedoboru tlenu. Po kilku chwilach, cały czas patrząc mu w oczy, cofam się powolnym,
przeciągłym ruchem, który Enzo komentuje kolejną wiązanką barwnych słów.
Czy słyszy, jak mówię, że jest pierwszym facetem, którego zadowalam bez obrzydzenia?
Że z nim czuję się, jakbym zapraszała go do swojego ciała z wyboru, a nie z przymusu
i chęci przetrwania? Czy słyszy, jak dziękuję mu za to, że dzięki niemu czuję się mniej
zepsuta?
Chyba tak, skoro łapie mnie za włosy i podnosi, aby uwięzić moje usta w dzikim
pocałunku. Kiedy zaś się odrywa, ponownie sięgam jego kutasa. Jeszcze nie skończyłam,
chcę dalej robić mu dobrze, ale on się odsuwa.
– Ja decyduję, co masz robić – warczy, po czym pomaga mi wstać i popycha na stół.
Następnie chwyta mnie pod kolanami i unosi je tak, abym oparła się stopami o krawędź
blatu. Przesuwa kutasem po mojej szparce, aż instynktownie się ku niemu wypinam.
Objąwszy go za szyję, złączam się z nim ciałem. Cała drżę i pragnę go poczuć jak najbliżej
siebie, ale potrafię wyrazić to jedynie milczeniem. Muszę go poczuć.
Odchyla biodra na tyle, aby wycelować w moje wejście, po czym niespiesznie wykonuje
pchnięcie, chwytając moją dolną wargę zębami.
Trzęsę się z pożądania i pragnienia, aby wyrazić je krzykiem, ale teraz to moje milczenie
do niego krzyczy; błaga, aby widział mnie przez pryzmat tego, kim jestem, a nie tego, co
zrobiłam.
Pogłębia pocałunek, czym blokuje mój krzyk, i wnika we mnie po samą nasadę. Jedną
ręką sunie mi po włosach, by na koniec chwycić za kark, a drugą obejmuje mnie w talii
i przyciska do siebie jeszcze bardziej. Kiedy nabiera tempa, wykonując na przemian szybkie
pchnięcia i powolne ruchy w tył, zaczyna drżeć mi broda. Rozbudza tym we mnie dzikie
zwierzę, które chwyta go i ciągnie szponami, by się zbliżył, choć jest już najgłębiej, jak się
da.
W momencie gdy obydwoje tracimy dech w piersi, cofa się i pochyla głowę tak, abyśmy
zetknęli się czołami. Sycimy się zapachem naszych ciał i wsłuchujemy w rwane oddechy.
Milczymy, jak gdyby jakikolwiek hałas miał zepsuć nam ten moment.
– Pokaż mi, bella – mówi szorstkim głosem. – Pokaż, gdzie cię boli, abym mógł kochać to
miejsce najmocniej.
Łzy napływają mi do oczu, ale natychmiast je powstrzymuję. Nie chcę, by cokolwiek
przesłaniało mi teraz widok. Marszczę brwi i przełykam wzruszenie, w ogóle się z tym przed
nim nie kryjąc. Niech widzi, że jest tego wart.
– Mostrami come amarti72 – mówi tak niskim i zmysłowym tonem, że przechodzi mnie
dreszcz.
Nie wiem, co to znaczy, ale brzmi jednocześnie pięknie oraz boleśnie.
Podkręca tempo, jego ruchy stają się ostrzejsze, a oczy płoną coraz intensywniej. Oblewa
nas pot, nasze ciała iskrzą z każdym dotykiem, jak gdyby już za chwilę miały stanąć
w płomieniach.
Miska z zupą spada z blatu, a dwie nogi stołu zsuwają się z dywanu i szurają o podłogę
z każdym pchnięciem. Coraz trudniej zachować nam ciszę.
Jest mi z nim tak dobrze, szczególnie kiedy trafia kutasem w ten czuły punkt, czym
sprawia, że przymykam powieki. Odrzucam głowę w tył, a z gardła ucieka mi pojedynczy
szloch. Czuję, jak moje serce staje się jego ofiarą, a ja nie mogę nic z tym zrobić.
Dopada do mojej szyi i znaczy ją śladami zębów, by po chwili ugryźć mnie tuż pod
uchem.
Początkowo się wzdrygam, ale ostatecznie okazuje się to euforycznym doznaniem.
Jestem tak blisko rozpadnięcia się na kawałki, lecz boję się, że jeśli Enzo to zobaczy, uzna,
iż nie warto się dla mnie wykrwawiać.
– Enzo! – wołam głosem, w którym przyjemność miesza się z bólem.
– Właśnie tak – dyszy i ponownie kąsa mnie w szyję. – W taki sposób masz wypowiadać
moje imię.
Wsuwa rękę między nasze ciała; wystarczy tylko kilka muśnięć kciukiem po łechtaczce,
abym zapaliła się niczym lont materiału wybuchowego. Wreszcie eksploduję, instynktownie
zaciskając nogi wokół jego bioder tak mocno, że nie może się ruszyć nawet na cal. Słyszę
niski pomruk dźwięczący mu piersi, ale nie czuję nic oprócz serii wybuchów następujących
w moim wnętrzu. Jak przez mgłę rejestruję, że wchodząc na stół, podnosi mnie tak, abym
znalazła się pod odpowiednim kątem pozwalającym mu kontynuować rżnięcie.
Trzymam się go z całych sił, ale on łapie moje nadgarstki i unieruchamia mi je nad głową.
Wtem wyginam plecy w łuk, zalewana kolejnymi falami ekstazy. Przytłoczona doznaniami,
ledwo kontaktuję, jednak on nie zwraca na to uwagi, tylko cały czas pieści moją łechtaczkę,
doprowadzając mnie na kolejny szczyt.
Wreszcie ciszę rozrywa mój przenikliwy krzyk, urywający się w momencie, gdy Enzo
przywiera ustami do moich warg. Przesuwa rękę z łechtaczki na biodro, ściska mnie tak
mocno, że już czuję, jak robią mi się siniaki. Ignoruję to jednak, skupiając uwagę na jego
ruchach oraz tym, jak mnie sobą wypełnia. W pewnej chwili nieruchomieje, a potem
w mgnieniu oka dochodzi, co kwituję stłumionym jękiem.
Nie wiem, ile czasu mija, zanim obydwoje opadamy z sił. Podpiera się, by nie przygnieść
mnie swoim ciężarem, ale nawet gdyby to zrobił, to chyba by mi to nie przeszkadzało. I tak
odnoszę już wrażenie, jakby moja dusza trzymała się ciała wyłącznie z litości.
Kiedy się podnosi, wokół rozlega się głośne skrzypnięcie oraz trzask. Nagle opadam, niby
pozbawiona ciężaru, i krzyczę, ale tym razem ze strachu, ponieważ to stół całkowicie się pod
nami rozpadł. Dzieje się to zbyt szybko, aby któreś z nas mogło odpowiednio zareagować.
Upadek pozbawia mnie tchu, a Enzo rzuca wiązankę przekleństw.
Tkwimy nieruchomo, wpatrzeni w siebie szeroko otwartymi oczami oraz z wyrazem szoku
na twarzach.
Wtem mimowolnie się zaśmiewam.
Rozjebaliśmy stół, jak gdyby to był Humpty Dumpty73 – nie ma opcji, żeby udało się go
poskładać z powrotem do kupy.
Enzo pochyla głowę i powoli wypuszcza powietrze z płuc, natomiast ja nie kryję już
rozbawienia i otwarcie zanoszę się śmiechem. Widzę też, że jemu również ramiona
zaczynają drżeć, choć śmieje się bezgłośnie. Kiedy na mnie spogląda, dostrzegam
najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam. Mam wrażenie, jakby moje serce
właśnie rozbijało się o mur. Patrzy na mnie z uczuciem, cały promieniejąc, a jego piwne oczy
wręcz iskrzą.
– Dlaczego mnie pocałowałeś? – zastanawiam się na głos.
To urzekające, jaki jest uroczy, kiedy się cieszy. Choć jego uśmiech gaśnie, to oczy cały
czas intensywnie się jarzą.
Zawisa nade mną, podpierając się na rękach po bokach mojej głowy, jak gdyby zamykał
mnie w klatce.
To jedyna klatka, w jakiej chcę się znaleźć.
– W głębi oceanu znajduje się obszar, do którego nie dociera nawet najmniejsza ilość
światła. Tkwiłem tam tak długo, pozbawiony tchu. Kiedy jednak cię poznałem, wyciągnęłaś
mnie z tej otchłani i po raz pierwszy mogłem odetchnąć pełną piersią. Stałaś się moim
tlenem, bella ladra. Nie potrafię już bez ciebie oddychać.
Serce wyrywa mi się z piersi i teraz to ja nie mogę złapać tchu. Nigdy nie chciałam, by
ktokolwiek mnie pokochał, ale w tym momencie pragnę tego jak niczego innego. Boże, tak
bardzo pragnę jego miłości.
– „Piękna złodziejka” – mamroczę, przypominając sobie znaczenie tych słów. – Już nią
nie jestem.
Przygląda mi się uważnie i przysuwa bliżej. Uczucie, którym przed chwilą emanowały
jego oczy, nie gaśnie. Ociera się o mnie nosem, po czym znów wygina usta w uśmiechu.
– Owszem, jesteś złodziejką, maleńka. Najpierw skradłaś mi tożsamość, a teraz
kradniesz moje serce. Zażądaj ode mnie czegokolwiek innego, a ci to dam.
– Nie zasługuję…
Ujmuje mnie za podbródek i mocno naciska na policzki.
– Moja miłość bardzo cię zaboli. I na to właśnie zasługujesz – warczy, po czym dodaje
z pasją: – Kocham cię, a ty pokochasz mnie.
Jeżeli nie umarłam, to jest to najszczęśliwsza chwila w moim życiu.
– Kocham cię – odpowiadam niemal automatycznie.
Oczywiście słowa brzmią bełkotliwie, ponieważ wciąż ściska moje policzki, przez co usta
wydymają mi się jak u ryby. Nie przeszkadza mi to jednak, ponieważ kiedy cofa dłoń, znowu
się uśmiecha, a ten widok przyprawia mnie o szybsze bicie serca i zapiera dech.
Z jakiegoś powodu jest gotów mi wybaczyć, ale dopóki nie pozna całej prawdy, nie
zasłużę na to.
Nagle się zasępiam, na co jemu też rzednie mina.
– Co się dzieje, bella?
– Zabiłam go – bąkam.
Enzo wzdryga się ze zdumienia.
– Co?
Przygryzam wargę i zbieram w sobie całą odwagę, jaką dysponuję.
– Zabiłam Kevina.
Rozdziawia usta. Zdaje się, że dopiero po kilku sekundach dociera do niego to, co
właśnie powiedziałam.
– Mówiłaś, że cię szuka.
Kręcę głową, a łzy szczypią mnie w oczy.
– Szuka mnie policja, jego kumple. Nie chodzi im o kradzieże tożsamości, ale o to, że
zabiłam gliniarza, jednego z nich. Zamordowałam swojego brata.
ROZDZIAŁ 30
Sawyer
Słysząc trzask drzwi wejściowych, aż podskakuję ze strachu. Zwykle lubi żartem wołać coś
w stylu: „Kochanie, wróciłem!”, ale dziś wita mnie tylko milczeniem.
Natychmiast wzmagam swoją czujność i wytężam zmysły. Boję się. Napięcie
towarzyszące oczekiwaniu jest jak trucizna powoli wsączająca się do mojego organizmu.
Żołądek mi się ściska, gdy słyszę jego kroki na schodach. Coraz bliżej i bliżej…
– Sawyer?! – woła Kevin.
W kilka sekund dokonuję analizy wypowiadanych przez niego sylab oraz tonu głosu, aby
rozpoznać, w jakim jest nastroju.
– Tutaj – odpowiadam, starając się brzmieć uprzejmie.
Niedawno skończył się rok akademicki, więc mam wakacje. Jedyne, co trzyma mnie jako
tako z dala od domu, od niego, to moja praca w bibliotece. Niestety dziś dostałam wolne, ale
zastanawiam się, czy nie poprosić pani Julie o dodatkowy dyżur.
Siedzę na łóżku, przeglądając jakąś powieść kryminalną. Nie pamiętam już nawet,
o czym jest. Zdekoncentrowałam się jakieś pięćdziesiąt stron temu, a czytam właśnie
pięćdziesiątą czwartą.
Kev otwiera drzwi i wchodzi ot tak. Nigdy nie puka ani nie pyta o pozwolenie.
Jest w mundurze, ale nie ma pasa z bronią i paralizatorem.
Niedobrze mi się robi na jego widok. Nosi się niczym zbawca i obrońca uciśnionych,
a tymczasem jedyne skojarzenie, jakie mi się nasuwa, gdy patrzę na jego mundur, to
bezsilność. Nie mogę go powstrzymać przed krzywdzeniem mnie.
Atmosfera w pokoju robi się lodowata z szybkością zjeżdżającego ze szczytu wagonika
kolejki górskiej. Adrenalina zalewa mój układ krwionośny, a ciało oblewa pot. Zaczynam się
trząść.
– Co czytasz? – pyta, po czym wyrywa mi książkę z rąk, zanim zdążę się odezwać.
Ten jeden raz cieszę się z jego braku taktu, ponieważ i tak nie potrafiłabym odpowiedzieć
na jego pytanie.
Zerka na mnie i rzuca książkę na łóżko, a ja śledzę wzrokiem, jak ta upada i się zamyka.
Strona pięćdziesiąta czwarta, nie zapomnij, myślę sobie.
– Cały dzień czytałaś? Nie chciało ci się posprzątać domu? – odzywa się takim tonem,
jakby mnie przesłuchiwał.
– Sprzątałam – próbuję się nieśmiało bronić.
Splatam palce, aby ukryć, jak bardzo drżą mi ręce.
– A obiad? Co ty? Siedzisz cały dzień na dupie, podczas gdy ja na nas zarabiam?
– Mam swoje pieniądze, Kev – odpieram cicho.
Nie jest tego wiele, ale robię, co mogę, żeby za siebie płacić. Nawet w trakcie roku
akademickiego staram się pracować dorywczo i pomagać z rachunkami. Zabawne:
ubezpieczenie rodziców wystarczyło na spłacenie domu i samochodu, tymczasem Kevin
zachowuje się tak, jakbyśmy ledwo wiązali koniec z końcem. Nie wspomnę już o tym, że
ukradł moją połowę tych pieniędzy. Nie zdziwiłabym się, gdyby przewalał hajs na striptizerki
i kluby nocne.
– Te pieniądze są moje, dopóki będziesz mieszkać w moim domu.
– To nasz dom – poprawiam go, ale nie unoszę wzroku. Serce bije mi jak oszalałe. –
Jesteśmy bliźniętami. W dodatku urodziłam się trzy minuty przed tobą.
Zerkam na niego i dostrzegam furię kotłującą się w jego oczach. Tak wyraźną i głęboką.
Jedyne wytłumaczenie, jakie dla niej znajduję, jest takie, że musiał się z nią urodzić.
Rozwijałam się w łonie matki tuż obok potwora. Zło tkwi w jego DNA. Przeraża mnie myśl, że
dzielimy te same geny.
Kiwa głową, jak gdyby przytakiwał szepczącemu mu coś na ucho demonowi. Mogę tylko
wyobrażać sobie, o czym tak naprawdę rozmawiają, i właśnie to jest w tym wszystkim
najsmutniejsze – mogę sobie to wyobrazić, ponieważ doświadczyłam już tego wszystkiego.
– Założyłaś to dla mnie, pętaku? – pyta, wskazując moje ciało.
Nie wiem, dlaczego spoglądam na swoje ubranie, jakbym nie wiedziała, w co jestem
ubrana. Czarny, luźny T-shirt, dość obszerne jeansy i skarpetki z obrazkiem
przedstawiającym ramen Maruchan. Spędziłam czterdzieści pięć minut, starannie wybierając
ciuchy, które włożę. Robię tak codziennie. Jeśli tylko założę coś podkreślającego figurę lub
odsłaniającego ciało, mogę się spodziewać, że Kevin zacznie mnie dotykać. Choć czasami
za pretekst wystarczy mu sama moja obecność.
Wyciągam rękę, by podnieść książkę, i staram się przy tym unikać jego wzroku.
– Dla nikogo.
– Bo nie ma nikogo innego, kto mógłby zwrócić na ciebie uwagę, prawda?
Tak, dzięki tobie, odpowiadam w myślach.
– Tego właśnie chcesz, co nie? – ciągnie. – Uwagi.
– Nie…
Milknę natychmiast, gdy Kev siada na łóżku, po czym przysuwa się i nade mną zawisa.
Sztywnieję niczym kamienny posąg. On natomiast raczy mnie złowieszczym uśmieszkiem.
Zbiera mi się na wymioty i czuję, że robię się zimna jak lód.
Nie może mi tego zrobić ponownie. Sponiewierał już moje ciało tak dotkliwie, że nie mam
przecież nic więcej do zaoferowania. Czego więc jeszcze chce?
Gładzi mnie dłonią po policzku, a ja odnoszę wrażenie, jakby moja dusza wyszła z ciała.
Patrzę z góry, jak próbuje ułożyć mnie na wznak. Opieram się jednak z lodowatym gniewem
w oczach.
– Połóż się, Sawyer. Wiesz, że opór nie ma sensu – warczy.
Zalewam się łzami.
Jak może patrzeć mi w oczy i nie widzieć tego, co przez niego przeżywam? Choć
w sumie chyba nie powinnam się dziwić, biorąc pod uwagę to, że obydwoje jesteśmy
przecież martwi w środku.
– Złaź ze mnie, obrzydliwa świnio – syczę, a drżę przy tym tak mocno, jak gdyby moje
ciało miało się zaraz rozpaść na kawałki.
Cofa się, zszokowany.
– Dotknij mnie jeszcze raz, to cię, kurwa, zabiję.
Obnaża wściekle zęby, chwytając mnie za szyję i odcinając dopływ powietrza.
Widzę jednocześnie jego spowite cieniem oczy oraz siebie unoszącą się nad łóżkiem.
Z całych sił się szarpię i próbuję wyrwać. Czuję, jak moja twarz puchnie i napływa krwią.
Chce mnie zabić – widzę to w jego wściekłym obliczu oraz w sile, z jaką miażdży mi krtań.
Rozpaczliwie wyciągam rękę w poszukiwaniu czegoś, czym mogłabym się bronić, bo
z każdą upływającą chwilą moje życie stopniowo gaśnie.
Wiedziałam, że w końcu mu się postawię, czułam to w kościach. Od jakiegoś czasu
byłam już na granicy wytrzymałości, a każdym kolejnym atakiem Kevin tylko przybliżał mnie
do momentu załamania. To właśnie dlatego zaczęłam ukrywać noże po całym domu.
Podświadomie rozumiałam, że nie mam już nic do stracenia.
Wreszcie natrafiam dłonią na broń ukrytą pod poduszką, tuż przed tym, jak zaczyna mi
ciemnieć przed oczami. Zadaję cios na oślep. Zanurzam ostrze w jego ciele, kierując się
bardziej czuciem niż wzrokiem.
Nagle ucisk na mojej krtani ustępuje, a na twarz spada mi coś ciepłego i mokrego.
Robię gwałtowny wdech, który przynosi bolesną ulgę. Nie mam jednak czasu się tym
napawać, ponieważ już wyraźnie wszystko widzę: lejący się na mnie szkarłatny wodospad
krwi oraz wiszącego nade mną Kevina, wstrząsanego konwulsjami.
Trafiłam go w szyję, przebijając żyłę. Krew sączy się zarówno z rany, jak i z jego ust. Oczy
niemal wychodzą mu z orbit, a wargi ściągnął tak, że odsłania wszystkie zęby.
Odnoszę wrażenie, że płaczę, ale jestem w tej chwili tak rozbita, że nie mam pojęcia, co
właściwie robię lub czuję.
Brat patrzy mi prosto w oczy z malującym się na twarzy poczuciem zdrady.
Zdradzić można tylko kogoś, kto nam ufa, a on nigdy nie powinien był ufać mnie.
Wtem cały wiotczeje i opada, na co błyskawicznie się odsuwam, odpychając go od siebie.
Jego ciało ląduje obok na łóżku.
Mój oddech staje się niespokojny z powodu narastającej paniki. Od pasa w górę jestem
cała umazana krwią – ciemną i gęstą niczym smoła. Muszę ją jak najszybciej z siebie zmyć.
Z wytrzeszczonymi oczami zwlekam się z łóżka. Nie chcę patrzeć na to, co zrobiłam.
Wystarczy, że dowody tego czynu wsiąkają w pory mojej skóry.
Zdzieram z siebie koszulkę i wycieram się nią jak najdokładniej. Ręce trzęsą mi się jak
oszalałe i prawie drętwieją.
Kątem oka dostrzegam leżącego na łóżku trupa oraz wielką czerwoną plamę na pościeli.
– Kurwa, kurwa, kurwa – powtarzam nerwowo.
Wyciągam z szafy czystą koszulkę, z wielkim trudem odnajduję właściwy koniec i ją na
siebie wkładam. W głowie mam mętlik, nie potrafię sformułować nawet jednej sensownej
myśli. Działam czysto instynktownie, więc jedyne, co przychodzi mi do głowy, to: uciekać.
– Uciekaj, Sawyer. Nie oglądaj się – mówię wreszcie sama do siebie.
Wypadam z sypialni i pędzę na dół, potykając się na schodach o własne nogi. Kręcę się
panicznie w poszukiwaniu butów, a kiedy nie mogę ich znaleźć, zaczynam rozpaczliwie
kwilić.
Jebać to. Nie mogę tracić czasu. Muszę wiać, dopóki mam na to szansę.
Wtem uświadamiam sobie, że gdy tylko przekroczę próg domu, nie będzie już odwrotu.
ROZDZIAŁ 31
Enzo
Sawyer patrzy na mnie, czekając na jakąś reakcję, jednak jestem zbyt oniemiały ze
zdumienia. Jedyne słowa, jakie przychodzą mi do głowy, to: „I jak ja mam jej teraz, do kurwy,
pomóc?”.
Spuszcza wzrok i, jak zwykle w takich sytuacjach, zamyka się w sobie.
– Spójrz na mnie – warczę.
Natychmiast wykonuje polecenie i zanosi się przy tym płaczem. Myśli, że się rozzłoszczę.
W pewnym sensie rzeczywiście się wściekam.
– Kiedy?
– Sześć lat temu – szepcze. – Mieliśmy po dwadzieścia dwa lata. Był świeżo po akademii,
ale już zdążył zaskarbić sobie względy wszystkich, z którymi pracował. Wieść o jego śmierci
ich zdruzgotała. – Poprawia się niezdarnie. – Niektórzy z jego kumpli mówili
w wiadomościach, że nie spoczną, dopóki mnie nie znajdą. Miałam nadzieję, że w pewnym
momencie odpuszczą, ale jeden z nich cały czas przysyła mi e-maile.
Wzdycham ciężko, po czym wstaję i ujmuję ją za ręce, przyciągając ku sobie.
Wygląda tak bardzo niepewnie. Chciałbym ją w jakiś sposób pocieszyć, ale brak mi słów.
Jak mam jej powiedzieć, że się wściekam, ponieważ to ja chciałem go zabić? Że chętnie
zobaczyłbym to, co zrobiła, na własne oczy, a potem ją zerżnął?
Powoli schodzimy z rozwalonego stołu, a ja upewniam się, że nie nadepnęła na drzazgi
lub rozbite szkło. Następnie podnoszę nasze ciuchy i pomagam jej się ubrać. Muszę zająć
czymś ręce.
Gdy jesteśmy już gotowi, zabieram strzelbę i prowadzę Sawyer do naszego pokoju.
– Enzo? – odzywa się nieśmiało po wejściu do sypialni.
Przecieram twarz dłonią. Mam mętlik w głowie.
– Gdzie to się stało? – pytam.
– W Nevadzie, w Stanach.
Wzdycham.
– Władze Australii na pewno wydałyby cię w ręce Amerykanów – wyjaśniam. – Ale są
kraje, które nie podpisały umowy ekstradycyjnej z USA.
Potakuje ruchem głowy.
– Nigdy nie zamierzałam zostawać w Australii na dłużej, Enzo. Przez ostatnie sześć lat
ukrywałam się w różnych stanach. Kiedy jednak zebrałam w sobie dość odwagi,
wykorzystałam jedną ze skradzionych tożsamości, żeby zdobyć paszport i opuścić Amerykę.
Miałam lecieć do Indonezji, ale na lotnisku natknęłam się na kogoś znajomego. Nie mogłam
czekać, aż mnie zdemaskują, więc natychmiast zmieniłam lot na pierwszy dostępny. I tak
trafiłam do Australii. Nie wychylałam się co prawda, ale od samego początku wiedziałam, że
tu nie zostanę.
Od początku wiedziałam, że tu nie zostanę.
Nie wiem, czy pozwolę jej wyjechać.
– Słuchaj, wiem, że zrobiłam coś złego, ale…
Rzucam jej ostre spojrzenie, pod którego wpływem milknie, najwyraźniej speszona.
Ujmuję jej twarz w dłonie, na co lekko się wzdryga; nie ma pewności, czy powinna się
obawiać tego gestu.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, jak jestem teraz zazdrosny? Żałuję, że mnie tam nie było,
aby nagrodzić cię za to, co zrobiłaś. Dopilnowałbym też, by nigdy cię nie złapano.
Sawyer kręci głową zdezorientowana.
– Dlaczego nie jesteś wstrząśnięty? Przecież zamordowałam kogoś z zimną krwią.
– Maleńka… Jedyne, czego żałuję, to to, że przez ostatnie sześć lat zamartwiałaś się
tym, zamiast się z tego cieszyć.
Skupiam wzrok na jej różowych ustach. Nie rozumiem, dlaczego tak długo zwlekałem,
aby ich posmakować. Kiedy spoglądam znowu w jej błękitne oczy, maluje się w nich jedynie
konsternacja.
– Czy ty przypadkiem nie zabiłeś mnie na tym stole? Może jakiś kawałek drewna przebił
mnie na wylot? Bo nie wierzę, że to się dzieje naprawdę.
Wyginam usta w uśmieszku, na co rozchyla szerzej powieki.
– O Boże. Ja naprawdę umarłam.
– Mam się rozgniewać?
– Nie? – odpowiada, choć brzmi to bardziej jak pytanie. – Zwykle ludzie reagują na coś
takiego szokiem, osądzają i natychmiast dzwonią na policję.
– Przecież wiesz, że i tak nie da się tu wezwać policji.
Przewraca oczami i wyswobadza się z moich objęć.
– Po prostu nie spodziewałam się, że cię to uszczęśliwi – wyznaje.
Przyglądam się jej bacznie i choć dostrzegam iskierkę ulgi w jej oczach, Sawyer nadal
emanuje niepewnością.
– Cieszę się z tego, że on nie żyje, a nie z twojej sytuacji – poprawiam ją. – Masz spore
kłopoty. Niełatwo będzie cię z nich wyciągnąć.
Marszczy brwi.
– Enzo, nie oczekuję od ciebie ratunku.
– Dlatego, że nikt nigdy nie uznał cię za wartą ratowania.
Rozdziawia usta, urażona tą uwagą, więc korzystam z okazji i zahaczam dwoma palcami
o jej dolne zęby, by przyciągnąć ją bliżej. Prawie wpada na mój tors.
– Mylili się, maleńka. Jesteś tego warta.
Przygryza mi palce, na co wyszczerzam zęby w uśmiechu i w końcu ją puszczam.
– Poradzę sobie sama – oznajmia z ogniem w oczach.
– Wiem. – Przytakuję i muskam czule kciukiem jej policzek. – Dowiodłaś tego, zabijając
swojego oprawcę. Ale już nie jesteś sama. Teraz masz kogoś u swego boku, z kim możesz
szukać sprawiedliwości.
Mruga kilka razy.
– Nie tak to sobie wyobrażałam – stwierdza przyciszonym głosem; znów wygląda na
wystraszoną.
Rozumiem ją: nie chce robić sobie nadziei.
Nachylam się i całuję ją delikatnie.
– Obydwojgu nam złamano serce już na samym początku życia. Jednak teraz być może
zdołamy nauczyć się czuć coś więcej niż tylko smutek i gniew?
Uśmiecha się niemal niezauważalnie, po czym kiwa głową i szepcze:
– Tak.
– Razem przez to przejdziemy. Najpierw jednak musimy wydostać się z tej cholernej
wyspy.
Ponownie przytakuje ruchem głowy, już wyraźnie pogodniejsza, więc usatysfakcjonowany
udaję się w stronę łazienki, żeby wziąć prysznic.
Po drodze jednak dobiega mnie dźwięk czyichś kroków na dole. I nie tylko kroków, ale też
brzęczących łańcuchów.
– Co to za dźwięk? – pyta szeptem Sawyer.
– Ktoś tu jest. Już nie jesteśmy sami.
– Enzo… – odzywa się niepewnie. – Nie idź na dół.
– To tylko duch, prawda? – pytam, zerkając na nią przez ramię. – Nic mi nie zrobi.
Prycha z frustracji i w końcu do mnie dołącza.
– Już o tym rozmawialiśmy. Skoro potrafią uderzać w obiekty materialne, to mogą też
uderzyć ciebie. W końcu też jesteś obiektem materialnym. Serio, Enzo, powinieneś oglądać
więcej filmów.
– Przecież to bujdy – spieram się.
– Ale niektóre są oparte na faktach! – krzyczy szeptem.
– I mocno wyolbrzymione dla dramatyzmu.
Zaciska piąstki i posyła mi oburzone spojrzenie. Wygląda uroczo, ale w tej chwili moją
uwagę bardziej przykuwa osoba – lub cokolwiek to jest – hałasująca na dole.
– Zostań tutaj – mówię półgłosem, ignorując jej delikatny jęk zawodu.
Chwyciwszy strzelbę, idę lekkim krokiem w kierunku klatki schodowej. Oczywiście Sawyer
mnie nie słucha i rusza za mną. Przykleja się do moich pleców, aż w drodze na dół prawie
się przez nią potykam.
Tam, cały spięty, omiatam wzrokiem każdy cal pomieszczenia.
Nikogo.
Stoimy nieruchomo na ostatnim stopniu, próbując wyczuć czyjąkolwiek obecność
w zastygłej przestrzeni kuchni oraz salonu.
– Rany, ale to pojebane – kwili cicho Sawyer. Przestępuje z nogi na nogę, na co metalowy
stopień odzywa się wyraźnym skrzypnięciem. – Może wróćmy…
– Maleńka, zamknij się, do kurwy.
– Cham – bąka i na tym kończy wszelkie niepotrzebne w tej chwili komentarze.
Nie wierzę, że cokolwiek możne zniknąć ot tak, więc wytężam wzrok i uważnie lustruję
wzrokiem oba pomieszczenia.
Dywan wraz z rozwalonym stołem zasłaniają wejście do piwnicy, poza którą nie ma tu za
bardzo miejsc, w których można by się schować. Po kilku minutach takiego wypatrywania
muszę jednak stwierdzić, że cokolwiek to było, faktycznie zniknęło albo ukryło się poza
zasięgiem wzroku.
Stojąc w salonie, wpatrzony w zimny, wygasły kominek, słyszę, jak Sawyer skrada się tuż
za mną. Popatruje przy tym nerwowo na boki, jak gdyby spodziewała się, że to coś zaraz
skądś wyskoczy.
Liczę na to, bo szanse są spore. Chciałbym się przekonać, czy faktycznie mamy tutaj
ducha, który obrał sobie za cel sianie chaosu i doprowadzenie nas do obłędu.
– Uch, widzisz to? – pyta Sawyer, prostując się. Nagle odzyskuje całą pewność siebie.
Wiodę wzrokiem za jej spojrzeniem na podwójny regał stojący przy ścianie naprzeciwko
kanapy.
Jedna z połów mebla wygląda, jakby została poruszona, i to nie odsunięta w bok, ale od
ściany.
Niczym drzwi.
Natychmiast podbiegam, mówiąc:
– Weź latarki z kuchni.
Sawyer w mgnieniu oka wykonuje polecenie i dołącza do mnie, gdy zaczynam ciągnąć
przekrzywiony regał. Mebel już po chwili ustępuje i otwiera się, skrzypiąc, jednak potem
zapada cisza, przerywana jedynie głośnym westchnieniem Sawyer. Okazuje się bowiem, że
to regał jest tym cholernym przejściem, za którym znajduje się spowita ciemnością, spiralna,
kamienna klatka schodowa.
– Droga do laterny – szepcze, po czym włącza latarkę i rusza przodem.
– Sawyer, schowaj się za mną. Dopiero co trzęsłaś się ze strachu.
Rzuca mi spojrzenie przez ramię.
– Ale teraz jestem zbyt podekscytowana, żeby się bać, więc to ty schowaj się za mną.
Bycie facetem nie czyni cię wyjątkowym. O ile dobrze pamiętam, to ja jestem morderczynią,
nie ty.
Unoszę brwi.
– Z przyjemnością dołączę do tego grona, bella.
– Mężczyźni… – rzuca drwiąco i przewróciwszy oczami, rusza przed siebie.
Wykrzywiając usta w uśmieszku, wyrywam jej z ręki latarkę, którą zapomniała mi dać, ale
nie zatrzymuję jej. Ma rację – nie potrzebuje, bym ją ratował. To jednak nie znaczy, że nie
będę jej chronił. A już na pewno nie zawaham się strzelić jej nad głową, jeżeli za chwilę
natkniemy się na Sylvestra.
Staramy się stąpać jak najciszej, gdy powoli idziemy na górę. Schody ciągną się
w nieskończoność, a kiedy wreszcie docieramy na szczyt, Sawyer przystaje na ułamek
sekundy i piszczy z podniecenia.
– To laterna! – wykrzykuje, choć nie na tyle głośno, by zdradzić nasze położenie.
Uśmiecha się szeroko i posyła mi radosne spojrzenie.
Dołączam do niej w niewielkim, sferycznym pomieszczeniu. Niemal całe jest wykonane ze
szkła, a za drzwiami prowadzącymi na zewnątrz znajduje się otaczająca je metalowa
galeryjka. Zauważam też drabinę, dzięki której można dostać się na górę, bezpośrednio do
lampy. Połowę pomieszczenia zajmuje panel kontrolny, a na samym końcu, po lewej stronie,
widnieje radiostacja.
Na ten widok natychmiast ogarnia mnie furia, bo to tylko pokazuje, że Sylvester od
początku nas okłamywał i umyślnie więził w latarni. Choć nigdy tego nie przyznał, dobrze
wiem, że zrobił to z poczucia samotności, od której już dawno go popierdoliło. Chciał
zatrzymać przy sobie Sawyer.
– Wreszcie będziemy mogli się stąd wydostać – mówi, a w jej oczach, nawet
w ciemnościach lśniących jaśniej niż całe to przeszklone pomieszczenie, maluje się nadzieja
przemieszana z ekscytacją.
Podbiega do panelu kontrolnego, a kiedy robię krok w jej stronę, słyszę jakieś szuranie
dolatujące z góry. Zamieram, wytężywszy słuch, podczas gdy Sawyer naciska przypadkowe
przyciski i próbuje włączyć radio. Jest zbyt zaaferowana, by zwracać uwagę na otoczenie.
– Chyba działa! – piszczy, gdy głośnik zaczyna cicho brzęczeć.
Ja jednak za bardzo skupiam się na tym niepokojącym dźwięku dobiegającym z góry,
żeby cieszyć się jej odkryciem.
– Sawyer – szepczę ostro.
Odwraca się do mnie, marszcząc brwi ze zmartwienia. Otwiera usta, jakby chciała coś
powiedzieć, ale w tym samym momencie w pomieszczeniu nad nami rozlega się dźwięczny
brzęk.
Łańcuchy.
Serce mi przyspiesza, ponieważ to coś wyraźnie chodzi w kółko wokół lampy.
Cokolwiek więc szwendało się na dole, teraz znajduje się nad nami. Może specjalnie
zostawiło otwarte przejście, abyśmy je znaleźli.
Cholera… Byłem zbyt przejęty odkryciem drogi do laterny i nie pomyślałem, że to… coś
mogło przecież wejść tu przed nami.
– Podejdź tu, bella – mówię i podaję jej rękę.
Gdy tylko mnie łapie, wciągam ją za siebie, poprawiając broń w rękach.
Nagle pobrzękiwanie ustaje, ale jednocześnie u szczytu drabiny zauważam kobiece stopy
zakute w kostkach w klamry połączone długim łańcuchem.
Adrenalina buzuje mi w żyłach.
– Enzo… – odzywa się niepewnie Sawyer. – Zastrzelimy to?
– Przecież mówiłaś, że nie da się zabić ducha – przypominam jej.
Im niżej schodzi duch, tym wyraźniej widzimy, że to dziewczyna. Niesamowicie
wychudzona, w białej sukience wiszącej na jej zabiedzonym ciele. Zszedłszy na dół, staje
z pochyloną głową i twarzą zasłoniętą przez zmierzwione pukle długich blond włosów.
– O Boże… To dziewczyna, którą widzieliśmy wtedy w oceanie – szepcze na wdechu
Sawyer.
– Przecież… to bez sensu – bąkam.
W natłoku myśli próbuję poskładać w całość wszystko, co wiemy o życiu Sylvestra,
włącznie z kłamstwami, którymi nas karmił.
Mówił, że łańcuchami byli skuci więźniowie, rzekomo zabici przez niego przed laty. To ich
duchy miały nawiedzać latarnię. Wspomniał też o samobójstwie córki – powiesiła się. Jeśli
zatem to jej duch, to dlaczego zakuto go w łańcuch?
Nagle serce podchodzi mi do gardła i posępnieję.
– Sawyer – odzywam się, podczas gdy dziewczyna, pobrzękując głośno łańcuchem,
podchodzi do drzwi, za którymi mieści się drabina.
Unosi głowę, jak gdyby mnie usłyszała, na co zamieram niczym skuty lodem. Sawyer
wciąga gwałtownie powietrze, równie zdumiona, jak ja.
Dziewczyna zdaje się nie mieć ust. To znaczy: ma usta, ale zaszyte grubą, czarną nicią.
Dziewczyna zbliża się coraz bardziej, a wiatr szarpie gwałtownie jej włosami.
– Sawyer – odzywam się ponownie, cofając nas oboje. – To nie duch. Ona jest
prawdziwa.
Idzie ze wzrokiem wbitym przed siebie. Jej zaszyte usta tworzą iście groteskowy widok.
– Co?! – skrzeczy Sawyer. – Jak to „prawdziwa”? To dobrze czy źle?
– Sylvester okłamał nas z tymi więźniami. Dlatego w książce nie było o nich wzmianki.
Wspomniał też, że miał dwie córki, pamiętasz? Trinity miała powiesić się w oknie naszego
pokoju, a Kacey opuścić wyspę razem z matką. A zatem to musi być któraś z nich.
Czuję, jak Sawyer się trzęsie, gdy pyta:
– Czyli od początku nie było tu żadnych duchów? Tylko ona?
– Tak sądzę – odpowiadam. – Zapewne to ona wypuściła Sylvestra z piwnicy.
– Kurwa – szepcze Sawyer.
Gdy tylko dziewczyna dociera do drzwi i je uchyla, uderza w nas podmuch wyjącego
wiatru. Ona zaś zwiesza głowę, aby ponownie skryć oblicze.
Na wszelki wypadek nie opuszczam broni.
Nagle Sawyer wychodzi przede mnie i przez chwilę wszyscy stoimy nieruchomo
z zapartym tchem. Wtem dziewczyna unosi głowę, w pełni ukazując brutalność tego, co jej
uczyniono.
Aż żołądek mi się skręca.
Teraz zauważam, że jej sukienka była kiedyś żółta – z biegiem czasu materiał wypłowiał
i cuchnie stęchlizną. Ale jej twarz… wygląda o wiele gorzej, niż początkowo mi się
wydawało. Czarne szwy ciągną się od jednego policzka do drugiego, przecinając usta. Skóra
pod nimi jest sczerniała, a rany po igle najpewniej zakażone.
Widząc nas, szeroko otwiera załzawione, błękitne oczy. Trzęsie się jak liść na wietrze.
Próbuję odruchowo powstrzymać Sawyer, która wygląda, jakby zbierała się, aby do niej
podejść.
Odwraca się i mówi:
– Spokojnie.
Przytakuję i puszczam ją, ale trzymam się blisko i na wszelki wypadek nie opuszczam
strzelby. Nie mam pojęcia, jakie zamiary ma ta dziewczyna, równie dobrze może szukać
pomocy albo szykować jakiś podstęp.
– Mam na imię Sawyer. Jesteś jedną z córek Sylvestra?
Dziewczyna wpatruje się w nią przez jakiś czas.
Jej widok przyprawia mnie o ciarki, ale Sawyer patrzy jej w oczy i ze spokojem czeka na
jakąś reakcję.
Wreszcie nastolatka kiwa głową, a ja czuję, jakbym dostał kopa w ryj.
– Trinity? – pytam cicho.
Rzuca mi spojrzenie, od którego przechodzi mnie ponury, złowieszczy dreszcz. Nie wiem
tylko, czy chodzi o jej wygląd, czy może świadomość tego, czego doświadczyła.
Kręci głową, więc dopytuję:
– Kacey?
Po chwili przytakuje.
Chryste.
A zatem to całkiem możliwe, że Trinity faktycznie się powiesiła, a Sylvester w przypływie
rozpaczy lub szaleństwa po prostu nie pozwolił Kacey odejść. Z desperacji zakuł ją
w łańcuchy i zamknął na klucz. Do tego jeszcze zaszył jej usta, żeby w razie czego nie
mogła krzyczeć, gdyby na wyspie zjawił się ktoś inny.
Gdzie ona śpi? Przez cały ten czas uwięziono ją gdzieś tutaj. To dlatego Sylvestrowi tak
zależało, żebyśmy w nocy siedzieli zamknięci i tylko ją słyszeli, kiedy prawdopodobnie
pozwalał jej wyjść na zewnątrz. Waląc w podłogę i nasze drzwi, próbowała zwrócić na siebie
uwagę.
Sawyer muska dłonią jej twarz. Widzę, że myśli to samo co ja.
– Zamierzamy opuścić wyspę. Chciałabyś… do nas dołączyć? – pyta powoli.
Kacey robi krok w kierunku Sawyer, na co odruchowo przyciągam kobietę z powrotem do
siebie i unoszę broń. Dziewczyna zatrzymuje się i na mnie spogląda. Nie potrafię wyczytać
żadnych emocji w jej oczach, ale bez wątpienia przygląda mi się równie uważnie, co ja jej.
– Już dobrze – uspokaja Sawyer i raczy mnie uśmiechem rzuconym przez ramię.
Na pewno? Przecież tu nic nie jest „dobrze”.
Zerkając na Kacey, gestem brody wskazuję radiostację i mówię:
– Musimy skorzystać z radia, żeby wezwać pomoc.
Dziewczyna potakuje, po czym się odsuwa, aby zrobić nam przejście – a zatem nie
zamierza nas zatrzymywać.
– No już, maleńka – popędzam Sawyer, która podbiega do radiostacji.
Zaczyna przeszukiwać kanały, raz za razem powtarzając „halo” z nadzieją na odpowiedź.
Staję tuż za nią, żeby osłonić ją przed ewentualnym niebezpieczeństwem.
Dopiero teraz opuszczam broń. Choć chcę wierzyć, że Kacey nas nie zaatakuje, przy jej
stanie psychicznym nie możemy mieć co do tego żadnej pewności. Trudno mi odgadnąć, co
sobie teraz myśli, jeśli chodzi o nas. Zna tylko Sylvestra, więc może cierpieć na syndrom
sztokholmski i wbrew temu, co jej zrobił, wciąż być do niego przywiązana.
Popatruję na nią co chwilę, podczas gdy ona przygląda się Sawyer.
– Wiesz, dokąd poszedł Sylvester? – pytam.
Kieruje na mnie oczy.
To, jak błyskawicznie przenosi wzrok z jednego punktu na drugi, przyprawia mnie o ciarki.
Kręci głową i znów spogląda na Sawyer, która majstruje przy radiostacji.
– Przetrzymuje tu jeszcze kogoś?
Kręci głową.
A więc nie.
– To prawda, że raz w miesiącu przypływa tu statek? – pytam, robiąc krok w jej stronę.
Potakuje.
A zatem miał dość rozumu, żeby nie ściemniać choć w tej kwestii. Ilość jedzenia i brak
miejsca na przechowywanie większych zapasów szybko by go zdradziły.
– Czy twoja matka opuściła wyspę? – dopytuję bez ogródek.
Może i brak mi wyczucia, ale jestem ciekaw, co ostatecznie stało się z Raven. Choć
chyba się już domyślam…
Spuszcza na chwilę wzrok, jak gdyby zasmucona tym pytaniem, ale zaraz zbiera się
w sobie i kręci głową.
A więc nie.
– Zabił ją – stwierdzam.
Przytakuje.
Chryste. Sapevo che lo stronzo stava mentendo74. Nie sądziłem jednak, że prawda okaże
się aż tak popierdolona. W niczym nie uspokaja to wrzącej we mnie czarnej furii.
– Bardzo mi przykro, że cię to spotkało. Nie musisz już tu z nim zostawać. Chętnie ci
pomożemy.
Choć nie może mówić, jej oczy wyraźnie łagodnieją.
– Halo? Jest tam kto? Halo? Na Raven Isle znajduje się troje zakładników. Prosimy
o pomoc. – Sawyer wysyła w eter komunikat.
Niestety odpowiada nam jedynie szum. Kobieta powtarza więc wszystko od początku, raz
za razem, a Kacey przygląda się jej kolejnym próbom.
Mniej więcej po minucie dobiega nas z dołu głośny trzask.
Sawyer natychmiast się wzdryga, całkowicie przerażona, a z gardła ucieka jej przenikliwy
krzyk.
Kacey również spogląda ze strachem w stronę schodów. Kiedy zaś zerka na mnie,
dokładnie wiem, co myśli.
Wrócił.
ROZDZIAŁ 32
Sawyer
Enzo
Łeb mnie napierdala, a nozdrza wypełnia odór zgnilizny. Zaciskam zęby i warczę z bólu,
który promieniuje tuż za oczami. Przez to dudnienie w głowie ledwo pamiętam, gdzie jestem
i co się stało.
Skur… wysyn…
Wtem fragmenty wspomnień powoli układają się w całość.
Droga do laterny. Radiostacja. Kacey i jej zaszyte usta. Sylvester włamujący się do
budynku. Sawyer z dziewczyną na górze.
Pamiętam, że otworzyłem przejście w postaci regału, ale w salonie nie było nikogo.
Jedyne, co się zmieniło, to otwarte wejście do piwnicy.
Podszedłem ostrożnie i nagle usłyszałem trzask drzwi wejściowych, a zaraz potem
wystrzał za moimi plecami. Dalej wszystko jest zamglone. Kula na pewno trafiła w strzelbę,
wyrywając mi ją z rąk. Następnie Sylvester dopadł do mnie od tyłu, kiedy próbowałem
podnieść broń, i strzelił ponownie, czym ostatecznie zniszczył strzelbę. Potem pamiętam już
tylko zadany mi w twarz cios kolbą i… wszystko się urywa.
Cazzo.
Kipiąca we mnie wściekłość dodaje mi nowej energii, więc otwieram oczy i ruszam
z miejsca. Wokół panuje niemal nieprzenikniona ciemność, jest gorąco, wilgotno, i śmierdzi
gnijącymi trupami.
Zadzieram głowę i dostrzegam światło przebijające się przez szczeliny w podłodze,
a także cień Sylvestra niespiesznie sunącego przed siebie w kuchni – z każdym tupnięciem
jego drewnianej nogi spadają na mnie kolejne drobinki kurzu i brudu. Teraz jakby coś
mówił… Niestety nie słyszę wyraźnie. Nie mam pojęcia, czy jest z nim Sawyer, ale na samą
myśl skacze mi adrenalina.
Macając na oślep dłońmi, mam wrażenie, jakbym znajdował się w dole wykopanym
w ziemi. W pewnym momencie odnajduję chyba koc leżący u moich stóp. Wyciągam się
dalej, aż natrafiam na coś twardego i zimnego. Po chwili orientuję się, że to łopata.
Przyciągam ją bliżej, po czym szukam dalej, tym razem czegoś, co mogłoby posłużyć jako
źródło światła. Wreszcie, po kilku minutach i znalezieniu kilku bliżej nieokreślonych
przedmiotów, odnajduję niewielką lampę gazową. Działa, ale oświetla przestrzeń
w promieniu co najwyżej kilkunastu cali.
Moje podejrzenia się potwierdzają – to nie tyle piwnica, ile zwykła dziura wykopana
w ziemi. Na szczęście znajduje się tu drabina, po której można stąd wyjść.
Prostuję się i rozglądam dokoła. Teraz widzę wyraźniej: to cmentarzysko ukryte pod
podłogą domu. Wokół znajdują się groby w formie kopców z powbijanymi w nie krzyżami
zrobionymi z kawałków drewna.
Ja pierdolę.
Z zapartym tchem zastanawiam się, ile osób mógł zabić Sylvester. Czy więził tych ludzi?
Popełnili samobójstwo czy może to on ich wykończył, kiedy nie chcieli mu się
podporządkować?
Oprócz grobów zauważam też wiadro wypełnione ludzkimi odchodami, niewielkie łóżko
polowe z kocem i starą poduszką, szmacianą lalkę, apteczkę, butelki z wodą i kilka pustych
plastikowych toreb.
To tutaj Sylvester musiał przetrzymywać Kacey. Odkąd się tu zjawiliśmy, dało się ją
słyszeć tylko na górze. Zapewne nie miała jak się nam pokazać i przyprowadzić tutaj – do
jebanego grobowca.
On tymczasem wciskał nam bajki o duchach, żebyśmy uznali hałasy na górze i na
korytarzu za dzieło niespokojnych zjaw.
Kręcę głową, zastanawiając się, dlaczego chodziła w nocy korytarzem i dlaczego
z każdym kolejnym razem brzmiało to coraz bardziej niepokojąco. Poza łazienką mogła
jedynie wchodzić do pokoju Sylvestra – sądząc po tym, w którą stronę niósł się dźwięk jej
łańcuchów, tak właśnie musiało być.
Zajebię tego skurwiela, a zacznę może od zaszycia mu gęby. Dopilnuję, by zdychał
powoli, i przekonamy się, czy wytrzyma, czy może, chcąc krzyczeć, rozerwie swoje wargi
razem ze szwami.
Chwytam się jedną ręką drabiny, podczas gdy drugą oświetlam sobie drogę. Tak jak się
spodziewałem – klapa została zablokowana, ale tutaj przynajmniej słyszę wyraźniej, co mówi
stary.
– Głupia suka mnie dziabnęła. Na szczęście twój staruszek ma słusznego kałduna, to
i nóż nie dolazł do bebechów – warczy. – Podaj mnie te nożyce, skarbeńku.
Słyszę brzęk metalu, a potem kolejne stęki i powarkiwania. Wygląda na to, że Sawyer
udało się go zranić, a teraz staruch zszywa ranę.
Brawo, maleńka.
– Na początku będzie niezadowolona. Tak jak ty, pamiętasz? Ale przywyknie, tylko czasu
trza. Niedługo znowu będziemy mieć wesoło rodzinkę.
Skurwiel planuje sobie przyszłość z Sawyer, czym tylko rozbudza moją wściekłość. Chce
ją uwięzić na tej wyspie. Jebany morderca i oprawca własnej córki. Nie mam wątpliwości, że
ją skrzywdzi i wykorzysta, a na samą myśl o tym kręci mi się w głowie.
Ledwie powstrzymuję się od uderzenia pięścią w klapę. I tak nic bym tym nie osiągnął,
a nawet gdyby udało mi się ją otworzyć, to uzbrojony Sylvester mógłby mnie natychmiast
zastrzelić.
– Wiesz, że trza będzie cię ukarać za to, co zrobiłaś? – ciągnie dalej stary. – Zostawiłem
cię, bo miałem obolałe plecy i musiał żem się pozbierać. Odsapnął żem se w tej małej jaskini
z drugiej strony wyspy. Nie tej, gdzie mieszkajo świetliki, co oni łazili. Chciałem cię tam
zabrać znowuż, chociaż wiesz, że z to nogo ciężko mi się włóczyć po jaskiniach. Ale tera to
chyba nie zasługujesz, co nie? Całe życie tak się tobo opiekuję, a ty pokazujesz im radio? To
ma być wdzięczność? – Następuje długie milczenie. – Podejdź no, Kacey.
Zaciskam powieki i aż trzęsę się z wściekłości. Nie ma znaczenia, czy zacznę się drzeć
i robić scenę, bo ostatecznie stary i tak albo uciszy mnie na dobre, albo po prostu dalej
będzie robił swoje. W tej chwili nie mam go jak powstrzymać. Owszem, wzbiera we mnie
żądza przemocy, ale muszę się opanować i rozegrać to z głową.
Wtem rozlega się głośny trzask, a zaraz potem stłumiony płacz. Po cichu podążam
szybko z powrotem na dół. Nie ma chuja, żebym pozwolił mu się dłużej znęcać nad tą
dziewczyną. Muszę jak najszybciej wydostać się z tej dziury.
To będzie cholernie ryzykowne, ale zamierzam wywołać pożar.
Dopadam do apteczki i wyciągam z niej butelkę z alkoholem do odkażania oraz bandaże.
Następnie biorę koc i odrywam od niego kilka kawałków, które zwijam tak, aby przypominały
sznurek. Nasączam wszystko alkoholem, przysuwam sobie lampę bliżej i tak wyposażony
podchodzę do drabiny. Czoło zalewa mi pot.
Gdy wspinam się po cichu, słyszę, że Sylvester wciąż bije swoją córkę.
Dotarłszy na szczyt drabiny, czekam na odpowiedni moment, aby wykorzystać hałas na
górze do zamaskowania dźwięku otwieranej lampy. Odczekuję jeszcze chwilę i upewniam
się, że Sylvester niczego nie słyszał, po czym przy akompaniamencie kolejnej fali ciosów
wpycham nasączone alkoholem bandaże w szpary między deskami klapy oraz podłogi. Mam
nadzieję, że opętany złością staruch nie zauważy ich za wcześnie. Na szczęście jest zbyt
skupiony na wymierzaniu kary dziewczynie, co potwierdza kolejny trzask.
Niemal oślepiony furią, podpalam kawałek koca, a ten natychmiast zajmuje się ogniem,
parząc mi palce. Pospiesznie wsuwam go w szpary między deskami i to samo robię
z pozostałymi kawałkami koca, starając się równomiernie je rozmieszczać. Już za chwilę
ogień powinien chwycić również bandaże z alkoholem.
Oczy zaczynają mnie piec od dymu. Schodzę na dół i wciskam się w kąt. Słyszę, że
Sylvester albo zauważył, albo poczuł dym.
– Skurwesyn! – ryczy, kuśtykając prędko do źródła ognia.
Odblokowawszy klapę, odrzuca ją na bok i oddaje dwa strzały w ciemną przestrzeń
poniżej.
Huk jest wręcz ogłuszający.
Niemniej ogień rozrasta się nieustannie, a Sylvester nie może sobie pozwolić na utratę
latarni, bo tracąc Raven Isle, straci wszystko. Rzuca przekleństwami na lewo i prawo, po
czym zabiera się do gaszenia płomieni.
W ciągu kilku sekund wbiegam na górę.
Sylvester próbuje zdusić ogniste jęzory butem, natomiast Kacey stoi nieruchomo jak
posąg i przygląda się całej scenie, a jej szeroko otwarte oczy mienią się czerwonym
światłem.
Dopadam do Sylvestra i choć zauważa mnie w ostatniej chwili, udaje mi się go powalić
oraz zadać mu cios w twarz. Ogłuszony, daje sobie wyrwać broń, której kolbą natychmiast
uderzam go w nos. Traci przytomność, a ja zrywam się z podłogi i pędzę ku schodom.
Sawyer albo czeka na piętrze, albo w laternie. Nie mam jednak czasu sprawdzić obydwu
miejsc.
Sylvester jest nieprzytomny, więc pożar zaraz się rozszerzy.
Muszę się streszczać.
Wbiegam po metalowych schodach i ruszam korytarzem do naszego pokoju.
Pusto.
– Sawyer! – krzyczę, a kiedy odpowiada mi bliżej nieokreślony dźwięk z sypialni
Sylvestra, niemal uginają się pode mną kolana.
Wracam na korytarz i przeskoczywszy schodki, wpadam do środka.
Siedzi na podłodze z rękami skutymi łańcuchem, który staruch zahaczył o nogę łóżka,
aby nie mogła wyjść. Na jej lewej dłoni oraz ramieniu widnieją ślady zaschniętej krwi, a usta
ma zaklejone taśmą. Oczy błyszczą jej od łez niczym dwa szafiry.
– Skurwiel – syczę, unosząc łóżko tak, aby mogła wysunąć spod niego łańcuch. Sądząc
po jej poranionych nadgarstkach, musiała się mocno szarpać. – Maleńka, ostrożnie, nie zrób
sobie krzywdy – rzucam cicho i pomagam jej wstać.
Jednym ruchem zrywa taśmę ze swojej pięknej twarzy, po czym syczy przeciągle z bólu.
– Martwiłam się o ciebie – mówi.
– Nic mi nie jest, bella. Skrzywdził cię?
– Przypadkowo zraniłam się w dłoń. I chyba mam złamany nadgarstek. Ale tak poza tym
wszystko gra. Zamknął mnie tu, żebym posiedziała w odosobnieniu i zastanowiła się nad
swoim zachowaniem.
Ujmuję ją za rękę, próbując się opanować. Oglądam ją dokładniej i zauważam rozcięcie
na dłoni, a na nadgarstku także ślady po palcach, na których widok warczę ze złości.
– Hej, hej – mówi łagodnie, przykuwając moją uwagę. – Już dobrze. Dźgnęłam go, a on
zrobił mi ślad. Było warto mimo wszystko.
Puszczam ją i muskam kciukiem jej wargę.
– Pięknie wyglądasz wymalowana jego krwią. È il colore che preferisco su di te75.
Dolatuje nas zapach palącego się drewna. Odwracam się więc szybko i zaczynam
szperać w jego szafce nocnej, szukając nabojów. Znajduję je w górnej szufladce, razem
z zegarkiem, sztuczną szczęką i portmonetką z drobniakami. Typowe graty starego dziada.
– To dym? – pyta Sawyer.
Pociąga nosem, podczas gdy ja ładuję broń, a pozostałe naboje chowam do kieszeni
szortów.
– Tak. Zamknął mnie pod kuchnią, więc musiałem wymyślić coś kreatywnego, żeby się
wydostać.
Marszczy nos.
– Coś „kreatywnego”. Dobrze powiedziane.
– Chodźmy. Musimy się stąd wydostać, zanim ogień nas uwięzi.
Złapawszy Sawyer za rękę, prowadzę ją cicho korytarzem w kierunku klatki schodowej,
gdzie dym zdążył już zrobić się gęstszy; szczypie w oczy i drażni płuca.
– Weź głęboki wdech i zasłoń usta. Postaraj się tak wytrzymać, a jeśli nie dasz rady, to
rób jak najmniejsze wdechy.
Bez wahania naciąga kołnierzyk koszulki na twarz, po czym kiwa głową, sygnalizując
gotowość.
Całuję ją w czoło z czystej potrzeby dotknięcia jej, następnie poprawiam sobie broń,
wciągam głęboko powietrze i ruszamy na dół.
Choć wokół unoszą się obfite kłęby dymu, ogień został zgaszony. A zatem albo Sylvester
się ocknął, albo Kacey wzięła się do roboty.
Kątem oka dostrzegam w kuchni ruch oraz słyszę brzęk łańcuchów. To ona – kieruje się
do wyjścia. Wtem zauważam coś jeszcze i nagle zjawia się Sylvester. Z młotkiem w ręce
i okrzykiem bitewnym na ustach próbuje zadać mi cios.
– Enzo! – krzyczy Sawyer, odciągając mnie do tyłu za koszulkę dokładnie w momencie,
gdy starzec miał już zafundować mojej czaszce spotkanie z młotkiem.
Wiedziony impetem potyka się, co skrzętnie wykorzystuję i powalam go ciosem bronią.
Staruch pada na podłogę, po czym przewraca się na plecy z głośnym warknięciem.
– Jebana suko ty – zapluwa się, na co chwytam go za fraki i ciągnę na środek kuchni.
Drzwi do piwnicy wciąż stoją otworem, a Kacey nigdzie nie widać.
Mój narastający od dawna gniew właśnie osiąga punkt krytyczny. Myślę tylko o tym, co
ten skurwiel zrobił Sawyer. Co prawie jej zrobił. Kurwa! Porwanie, przytroczenie do łóżka
z zamiarem trzymania jej tu w nieskończoność… Wyobrażam sobie jej zaszyte usta
i smutne, zgasłe oczy, a ten widok wżera się w mój mózg niczym ogień w drewnianą
podłogę.
Przysiadam na nim, emanując furią.
Próbuje mnie bić pięściami, ale jest tylko bezsilnym starcem. Zapluwa się bluzgami, aż
w pewnym momencie flegma wypełnia mu gardło i zmienia głos w charczenie.
Odłożywszy na bok broń, łapię go za nadgarstki i unieruchamiam mu ręce kolanami.
Napieram na niego z całej siły, a on wije się niczym robak na haczyku. Tak
przygwożdżonego zaczynam okładać pięściami po gębie. Czuję, jak przy kolejnych razach
zdzieram sobie skórę na kostkach.
Wtem, upojony nienawiścią, słyszę dziwny, bulgoczący głos, jakby krzyk, i nagle zostaję
powalony na bok. Coś trzyma mnie rękoma i nogami.
Moja dezorientacja pozwala Sylvestrowi się podnieść i chwycić broń, lecz gdy tylko unosi
ją w moim kierunku, zza jego pleców wyłania się Sawyer, która zarzuca mu na szyję łańcuch
łączący jej nadgarstki i ze wściekłym okrzykiem szarpie nim co sił, aż obydwoje upadają do
tyłu.
Choć widzę ból malujący się na twarzy kobiety, skupiam uwagę na strzelbie upuszczonej
przez Sylvestra.
– Kacey! – warczę, próbując ją z siebie strącić.
Nie chcę jej krzywdzić. Jest zdezorientowana, a stary przecież latami prał jej mózg
i powtarzał, że ma stawiać go na piedestale. I robił to w najbardziej brutalny sposób. Mimo to
nie pozwolę jej mnie powstrzymać przed zabiciem go. Zbyt wiele krzywdy wyrządził
niewinnym ludziom. Poza tym śmiał tknąć moją dziewczynę. A czegoś takiego nigdy nie
wybaczę.
Wreszcie uwalniam się z uścisku dziewczyny. Widzę jednak, że z desperacji rozchyla
usta, rozrywając szwy i otwierając zaropiałe, zastrupiałe rany. Sczerniałe zęby i resztki
języka tylko dopełniają potworności tego widoku. Krew spływa jej po brodzie, a z gardła
wydobywa się upiorne zawodzenie.
Chwytam ją za szczękę z nadzieją, że opanuje się i nie zrani mocniej.
– Nie musisz dla niego cierpieć! – wołam, walcząc z odruchem wymiotnym wywołanym
dotykiem nadgniłego ciała i płynów ustrojowych wraz z ich odrażającym smrodem. – To już
koniec.
Kacey walczy zarówno dla niego, jak i przeciw niemu.
Miłość jest doprawdy czymś szalonym. Tli się w sercu, nawet jeśli uczyniono wszystko, co
tylko możliwe, aby ją zdławić. Domaga się zabrania głosu i nie daje się zniewolić niczemu
poza własnymi pragnieniami. I chociaż dysponuje tak wielką siłą, to właśnie te egoistyczne
pragnienia czynią ją jednocześnie tak niesamowicie słabą.
To przez to wybaczamy zdradzającym nas partnerom i wracamy po raz kolejny do osoby,
która podnosi na nas rękę, aż wreszcie staje się naszym katem. Tęsknimy za matką, która
porzuciła nas na schodach kościoła, i łudzimy się, że zaraz wróci. Trzymamy się kurczowo
ręki ojca będącego jednocześnie największym koszmarem naszego życia, które z każdym
dniem po trochu nas opuszcza.
Kacey kręci głową i zawodzi boleśnie jękiem pełnym żalu. Słyszę jej rozpacz całym sobą.
Wiem, że potrzebuje pocieszenia, jednak Sawyer wciąż walczy z Sylvestrem i nie mogę
tracić ani chwili.
Rzucam jej jeszcze jedno spojrzenie, jakbym chciał powiedzieć: „Pomóż nam pomóc
sobie”, po czym odwracam się w stronę szarpiącej się dwójki.
Sawyer cały czas trzyma starucha, próbując go udusić łańcuchem. Ich twarze robią się
czerwone z wysiłku. Widzę jednak, że kobieta wyraźnie słabnie, a Sylvester powoli wyzwala
się z jej uścisku.
Kiedy jestem już o krok od nich, stary się wyrywa i rzuca po broń. Natychmiast celuje we
mnie.
Mimo to myślę tylko o Sawyer, więc jeśli ten skurwiel naprawdę chce mnie powstrzymać,
niech lepiej naciśnie spust teraz.
– Nie! – wrzeszczy Sawyer, po czym wskakuje mu na plecy.
Jednak broń ostatecznie i tak wypala. Na szczęście kula idzie w sufit, z którego obficie
sypie się strop.
Z okrzykiem „Sawyer!” na ustach dopadam do nich. Staremu udaje się ją uderzyć łokciem
w twarz, aż głowa odskakuje jej w tył, a wargi zalewają się krwią.
Wzrok zachodzi mi czerwoną mgłą, przez co ledwo widzę. Czuję jednak napór czegoś
twardego na swój bok. Próbuję zrobić unik, ale w tym samym momencie rozlega się huk
wystrzału.
Czekam już tylko na ból.
Jest.
Rwące pieczenie wywołane kulą wdzierającą się w mój bok i rozrywającą moją duszę.
Mimo to daję radę się opanować. Prostuję plecy, widząc, jak Sawyer i Sylvester patrzą na
mnie wielkimi oczami pełnymi przerażenia.
Nie, stop, pomyliłem się – to nie na mnie patrzą, lecz na coś obok.
Jak gdyby w zwolnionym tempie odwracam głowę i widzę, że Kacey stoi w miejscu,
w którym znajdowałem się jeszcze przed sekundą. Głowę ma spuszczoną. Wiodę wzrokiem
za jej spojrzeniem i dostrzegam, że z piersi wysącza się jej krew, tworząc coraz większą
kałużę u jej stóp.
– NIE! – wydziera się Sylvester i próbuje wstać, aż nabrzmiewają mu żyły na czole.
Kacey chwieje się, więc chwytam ją i delikatnie układam na ziemi. Stary czołga się do
nas, zostawiając broń za sobą. Powoli dociera do mnie, że ta biedna dziewczyna, stanąwszy
na linii strzału, właśnie uratowała mi życie.
– Odsuń się! – warczę na niego, ale jest chyba zbyt zszokowany, żeby mógł
zarejestrować cokolwiek innego oprócz widoku umierającej córki i świadomości, że to jego
sprawka.
Zamiera w bezruchu i wbija w nią pełen niedowierzania wzrok.
– Hej, spójrz na mnie – zwracam się do niej półgłosem, po czym obracam jej twarz ku
sobie.
Dopiero po kilku chwilach spogląda mi w oczy.
Zaciskam zęby, widząc, że nareszcie odzyskuje spokój.
– Sei così dolce. Sei un angelo76 – szepczę, ocierając kciukiem łzę spływającą po jej
zakrwawionym policzku.
– Nie, nie, nie, nie – powtarza Sylvester. Zachowuje się jak zahipnotyzowany, a z każdym
kolejnym słowem jego głos robi się bardziej napięty.
Dziewczyna patrzy na mnie. Choć nie może uśmiechać się ustami, dostrzegam uśmiech
w jej oczach. Swoją małą dłonią gładzi mnie po twarzy, jak gdyby w geście pocieszenia,
a przecież to ona właśnie umiera. Skupia wzrok na swoich palcach, które delikatnie muskają
moją brodę, jakby oczarował ją dotyk szorstkiego zarostu. Jednak w następnej chwili jej oczy
gasną – razem z duszą. Po latach męki dane jej było przeżyć kilka chwil jako kobieta
pogodzona ze swoim losem.
– NIE! – krzyczy ponownie stary, waląc pięścią w podłogę. – Wyście to zrobili! – pluje
w moją stronę.
Sawyer klęczy za nim, zapłakana i wzruszona widokiem Kacey.
W otępieniu delikatnie układam dziewczynę na podłodze, po czym wstaję. Podnoszę
strzelbę i podchodzę do kuchenki gazowej, by odkręcić jeden z kurków do maksimum
i zapalić palnik. Następnie przysuwam końcówkę lufy do ognia. Trochę trwa, zanim metal
rozgrzeje się do czerwoności. W międzyczasie pozwalam Sylvestrowi przeżywać żałobę
i zmierzyć się z tym, co zrobił.
Uznawszy, że strzelba jest już gotowa, wyłączam palnik i podchodzę do zawodzącego
starucha. W głowie mam tylko szum i poruszam się czysto instynktownie. Kopię go w brzuch,
wskutek czego upada na wznak. Krztusi się i próbuje usiąść, ale przytrzymuję go na ziemi,
napierając mu na pierś rozgrzaną lufą. Piekący ból wydziera z niego rozpaczliwy krzyk.
Patrzę na niego z obrzydzeniem.
Sawyer przysuwa się do starego, ciężko dysząc i pokasłując. Przekrwionymi oczami
obserwuje, co robię. Ja zaś przesuwam lufę ku jego szyi.
Wokół natychmiast daje się wyczuć swąd palonego ciała.
– I co? Nadal uważasz, że nie mam jaj, żeby zabić?
Stary wytrzeszcza oczy, a ja zaciskam zęby i z grymasem wściekłości napieram bronią
mocniej, napawając się jego zawodzeniem.
Chwyta lufę oburącz z nadzieją, że uda mu się ją odsunąć, jednak w odpowiedzi opieram
się na strzelbie całym swoim ciężarem, aż zaczyna się wręcz wtapiać w jego krtań. Z rany
sączy się bulgocząca krew, a jego krzyki cichną, zastąpione rzężeniem. Ciałem Sylvestra
wstrząsają konwulsje, kiedy lufa dociera do rdzenia kręgowego.
W tym momencie ją od niego odrywam i obserwuję, jak dławi się własną posoką,
wlepiając błędne spojrzenie w sufit.
Czyżby miał nadzieję dostrzec Boga? A może widzi życie, jakie mógł mieć, zanim wstąpił
na ścieżkę zwyrodnialstwa i zbrodni?
Jeśli Bóg istnieje, to na pewno patrzy z góry, ale nie na Sylvestra, lecz na biedną Kacey.
Po starego zaś wyciąga swe kościste ręce Ponury Żniwiarz, aby zabrać go do jeszcze
posępniejszej samotni niż Raven Isle.
Zmęczony, spoglądam na Sawyer. Zaczerwienione białka jej oczu tylko podkreślają błękit
tęczówek, a malujący się na jej twarzy smutek idealnie obrazuje to, jak słaba jest miłość.
Wystarczy jedno spojrzenie, a mógłbym teraz rozpaść się na kawałki.
– Halo? Czy ktoś mnie słyszy? Powtarzam: czy ktoś mnie słyszy?
Mija jakiś czas, zanim dociera do mnie ten mechaniczny głos. Dobiega z oddali i jest
zniekształcony. Z ledwością przebija się przez gęste gruzowisko moich myśli.
– Halo? Słyszeliśmy wasze wołanie o pomoc. Powtarzam: czy ktoś nadal tam jest?
Pomożemy wam.
ROZDZIAŁ 34
Sawyer
***
Lodowata woda oceanu liże moje łydki, wywołując gęsią skórkę na całym ciele. Cofające się
fale wymywają mi piasek spod stóp.
Za godzinę wzejdzie słońce. Wciąż jest ciemno, ale widać już poświatę świtu na
horyzoncie. Tli się tuż pod jasnym snopem światła latarni.
Enzo stoi za mną z rękami założonymi na piersi i marszcząc brwi, przygląda się
nadpływającej łodzi straży przybrzeżnej. Spędziliśmy na tej wyspie dwadzieścia cztery dni,
a mam wrażenie, jakby minęły lata.
Nagle dopada mnie smutek.
Kacey powinna tu być z nami. Siedzieć obok mnie w oczekiwaniu na upragniony ratunek.
Pięć minut temu Enzo poprosił, bym wyszła z wody, zanim się przeziębię. Ja natomiast
odpowiedziałam mu, że zawsze byłam dobra w zbijaka, więc gdy tylko zobaczę
przeziębienie, zrobię unik. Zareagował jedynie spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
Uważam, że to śmieszne.
W dłoni trzymam list będący dowodem na to, że Sawyer Bennett żyła i zginęła na Raven
Isle.
Czuję się, jakby od dnia, kiedy siedziałam na plaży z papierosem i mężczyzną, którego
imienia nigdy nie poznałam, minęła cała wieczność. I oto jestem: znów na plaży, ale tym
razem już bez papierosów, za to z mężczyzną, którego nigdy w życiu nie zapomnę. Mimo to
nie zmieniłam zdania, że śmierć i rak smakują identycznie – jak gówno.
Po dziesięciu minutach łódź dociera do wyspy, a ja zmieniam się w kłębek emocji. Łzy
napływają mi do oczu i nie wiem, czy powinnam czuć ulgę, czy strach.
Nie pierwszy raz udaję kogoś innego.
Ale być może ten będzie ostatni.
ROZDZIAŁ 35
Sawyer
– Enzo Vitale? – pyta Enza jeden z funkcjonariuszy oglądający jego rany. – Szukano cię
dość intensywnie, ale nikomu nie przyszło do głowy sprawdzić tego obszaru. Jesteśmy spory
kawałek od australijskiego wybrzeża.
Nie słyszę, co odpowiada Enzo, jednak wygląda, jak zwykle, na poirytowanego.
Odwracam się do mężczyzny opatrującego moje rany i unieruchamiającego nadgarstek.
– Dziękuję, Jasonie – mówię.
Okazało się, że klucze do kajdan Sylvester miał przy sobie, więc Enzo mógł mi je zdjąć.
Zostawiły jednak wyraźne, czerwone ślady. A do tego jeszcze to niefortunne rozcięcie na
dłoni…
– W szpitalu założą ci porządny opatrunek – oznajmia.
Zauważył już tatuaż na mojej nodze.
Wraz z Enzo uznaliśmy, że ukrywanie go byłoby podejrzane. Nawet gdyby strażnicy go
nie zobaczyli, w szpitalu na pewno ktoś zwróciłby na niego uwagę. Dlatego też wymyśliliśmy
historyjkę, zgodnie z którą zrobiłam go sobie w akcie buntu przeciwko Sylvestrowi.
Nieprofesjonalny charakter napisu tylko uwiarygadnia tę wersję. Co za szczęście, że
pierwszy tatuaż zrobił mi przypadkowy gość na przystanku autobusowym.
Odkąd zabrali nas na pokład, uległam swojemu lękowi i przez cały czas milczałam.
Widząc mój niepokój, Jason zagadywał mnie przez cały czas, opowiadał nawet o swoim
chorym psie, któremu usunięto nowotwór z ucha.
– Zaraz po wizycie w szpitalu będziecie musieli zgłosić się na policję.
– Dobrze – odpowiadam, starając się brzmieć pewnie.
Wciąż odczuwam chęć ucieczki, ale z całych sił ją w sobie tłumię. Nie chcę już żyć
strachem i ukrywać się w nieskończoność.
To ostatni raz, kiedy wraz Enzem skłamiemy, aby przetrwać.
***
– Jak masz na nazwisko, skarbie? – pyta policjantka. Na jej twarzy odmalowuje się
wyłącznie współczucie.
Ma silny akcent, ale jej głos jest bardzo kojący. To siwiejąca kobieta w średnim wieku
o łagodnych brązowych oczach i delikatnych dłoniach. Nie wiem, dlaczego tak mocno
skupiłam się na jej rękach… W każdym razie to jedyne, o czym mogłam myśleć, kiedy ujęła
mnie za nadgarstek i powiedziała, że już jestem bezpieczna.
Bezpieczna.
Nigdy wcześniej się taka nie czułam. Po raz pierwszy poznałam, co to poczucie
bezpieczeństwa dopiero, gdy wraz z Enzem uporaliśmy się z Sylvestrem. A potem ponownie
– kiedy funkcjonariuszka Bancroft nakryła moje dłonie swoimi.
Czuję się okropnie, musząc ją okłamywać.
Rozchylam usta, ale zaraz zamykam je z powrotem. Nie znam odpowiedzi na jej pytanie.
Znajdujemy się na posterunku policji w Port Valen. Poprzedni dzień spędziliśmy
w szpitalu. Tam założyli mi gips na nadgarstek oraz zajęli się wstrząśnieniem mózgu Enza.
Ma okropnie posiniaczoną twarz po uderzeniu bronią, a także obite plecy i bark – skutek
twardego lądowania po tym, jak Sylvester zrzucił go do piwnicy. Podali nam też tlen po
zatruciu dymem.
Przetrzymali nas tak przez noc, a rano udaliśmy się na posterunek.
– Nie jestem pewna – odpowiadam cicho, rumieniąc się.
Policjantka myśli pewnie, że to z zawstydzenia, ale tak naprawdę przeraża mnie wizja
tego, że zaraz wszystko spierdolę. Ze strachu kręci mi się w głowie, a żołądek zawiązuje się
w supeł. Córki Sylvestra zasługują na pamięć, a tymczasem ja dla własnej korzyści
całkowicie wymazuję istnienie jednej z nich.
Niedobrze mi się robi.
– W porządku – odpowiada łagodnie. – Opowiesz mi o tym, co się działo po przybyciu
Enza na wyspę?
Odchrząkuję i rozglądam się, jakbym chciała znaleźć odpowiedź na ścianie.
– Tata… zauważył go nieprzytomnego na plaży. Kazał nam się schować. Potem wyjął
baterie z radia i czekał, aż E-Enzo się ocknie…
Jedyną korzyścią z bycia tak cholernie zdenerwowaną jest to, że faktycznie sprawiam
wrażenie wychowanej na bezludnej wyspie: zahukanej, małomównej i przytłoczonej nowym
środowiskiem. Czuję się tym zażenowana, ale policjantka nie musi przecież znać prawdy.
– Wiesz, dlaczego wyjął baterie?
Poprawiam się na krześle i drapię po rękach, aby zająć czymś dłonie.
– Kiedy będę mogła zobaczyć się z Enzem? – pytam.
Zgrywam nieufną i próbuję pokazać, że czuję się bezpieczna tylko przy nim.
Jednocześnie niechętnie mówię o Sylvestrze, choć jako Trinity nie znam nikogo poza nim.
– Wkrótce się z nim zobaczysz, skarbie. Najpierw odpowiedz na moje pytania, dobrze?
Zerkam przez ramię na drzwi, mamrocząc:
– Dobrze.
Ciekawe, czy pozwoliliby mi do niego teraz pójść.
– Możesz…
– Ale on nie będzie miał kłopotów, tak? – przerywam jej.
– Pytają go o to, co się stało – uspokaja mnie.
Zauważam, że nie odpowiada wprost.
– Wiesz, dlaczego twój ojciec wyjął baterie z radia? – powtarza wciąż łagodnym
i cierpliwym tonem.
Ja już dawno dostałabym szału, gdybym użerała się z kimś takim jak ja. Ta kobieta jest
święta. Założę się, że w każdy weekend udziela się charytatywnie i rozdaje jedzenie
potrzebującym.
– T-tata nie chciał, żeby powiedział komukolwiek o mnie i siostrze.
– I dlatego nie powiedział Enzowi o radiostacji?
Wzruszam ramionami i drapię się po ramieniu.
– Tata nie lubi być sam.
Policjantka kiwa głową, zapisując coś w notatniku.
– Ile osób przebywało na wyspie?
Zagryzam wargi. Udając Trinity, staram się unikać odpowiedzi na pytania mogące
skompromitować jej ojca. Tak naprawdę jednak nie mam pojęcia, ile trupów zakopał pod
podłogą.
– Pamiętaj, że on już cię nie skrzywdzi – pociesza funkcjonariuszka i nachyla się, aby
spojrzeć mi w oczy.
– Rozumiem… – odpowiadam zamyślona i znowu wiercę się na krześle. – Czasami nie
pozwalał mi wychodzić na zewnątrz i nie widziałam wszystkich. Ja… n-nie wiem.
– Już dobrze – reaguje, wyczuwając narastającą we mnie panikę.
Serce wali mi jak młot, a czoło oblewają krople potu spływające powoli na twarz.
– A zatem tata trzymał cię z siostrą w zamknięciu przez cały czas, kiedy Enzo był na
wyspie?
– Tak, na początku zamknął nas obie.
Milknę, na co policjantka dopytuje:
– A potem?
– Potem… Jednej nocy pozwolił nam wyjść na świeże powietrze, żeby obmyć się
w oceanie. E-Enzo zauważył mnie przez okno i zaczął wypytywać, kim jestem. Tata
tłumaczył się, że nie chciał, aby obcy mężczyzna kręcił się koło jego córki. Jednak
następnego dnia już mnie wypuścił.
– A co z Kacey? Czy Enzo widział też Kacey?
Kręcę głową i zaczynam się drapać coraz mocniej.
Policjantka łapie mnie za rękę, abym się nie poraniła. Ma naprawdę delikatne dłonie.
– Zrobisz sobie krzywdę, skarbie.
Cofam rękę, a ona puszcza, żeby mnie nie denerwować.
– Mów dalej. Jesteś już bezpieczna – zapewnia po raz kolejny.
Nie jestem jednak tego taka pewna.
Odchrząkuję i ciągnę:
– Kacey chyba stała wtedy bliżej drzwi i nie było jej widać z okna. Enzo nie wspominał nic
o drugiej dziewczynie. Poza tym tata nie pozwoliłby mu jej zobaczyć, szczególnie po tym, co
jej zrobił. Upiekło mu się… – urywam.
– Trinity… – zaczyna funkcjonariuszka, ale przerywa, jakby szukała odpowiednich słów. –
Dlaczego Sylvester okaleczył Kacey, a ciebie nie?
Spuszczam wzrok, drżąc z nerwów.
– Mnie lubił bardziej – wyduszam z wymownym grymasem na twarzy. – Wolał…
zajmować się mną w inny sposób. Dlatego… karał nas inaczej.
Bancroft posępnieje, a w jej oczach maluje się mieszanka obrzydzenia i furii. Szybko
jednak spogląda w dół, aby ukryć swoją reakcję na tę przerażającą i obrzydliwą, aczkolwiek
nie moją, historię.
Kiedy patrzę, jak zapisuje coś w notatniku, mam wrażenie, jakby obsiadły mnie małe
robaki z każdą sekundą coraz agresywniej wgryzające się w moje ciało.
Czyżby wersja, którą jej przedstawiam, nie pokrywała się z tym, co powiedział Enzo?
A może znalazła lukę w tym, co mówię, i teraz pisze, jaka ze mnie kłamczucha?
Skończywszy, unosi głowę i uśmiecha się życzliwie.
– Wspomniałaś, że w piwnicy było kilka zakopanych ciał. Znałaś te osoby? – pyta.
A więc znowu wracamy do tych trupów. Czuję przypływ kolejnej fali paniki.
Zwieszam głowę. Robi mi się niedobrze na myśl, że mogłabym się wyłożyć na tym
pytaniu. Po skontaktowaniu się przez radio ze strażą przybrzeżną, wraz z Enzem długo
namyślaliśmy się nad tym, w jaki sposób uśmiercić Sawyer Bennett. Było to bowiem
konieczne, jeśli chciałam żyć dalej bez konieczności nieustannego oglądania się za siebie.
– Enzo nie był pierwszym rozbitkiem, który do nas trafił. Było ich kilkoro. A tata… po
prostu nie chciał pozwolić im odejść. Trzymał nas jednak z dala od nich, więc nikogo nie
widziałam, ale… poznałam jedną dziewczynę.
Bancroft zamienia się w słuch.
Przełknąwszy ślinę, zaczynam wyjaśniać:
– Źle znosiła pobyt na wyspie, więc tata pomyślał, że może moja obecność jakoś jej
pomoże. Ona chyba rzeczywiście poczuła się lepiej, ale ja na pewno nie… – Ocieram usta
palcami i milknę.
– W porządku – dodaje mi otuchy Bancroft. – Masz pełne prawo do wyrażania swoich
uczuć.
Przytakuję ruchem głowy.
– Nazywała się Sawyer. Sawyer Bennett. Chyba się… zaprzyjaźniłyśmy. Opowiadała mi
o swoim życiu. Ciągle płakała i co jakiś czas się denerwowała, krzyczała, żeby pozwolił jej
odejść. Pewnego razu po prostu zniknęła i więcej jej nie widziałam.
Oczy zachodzą mi łzami i broda zaczyna drżeć. Choć płaczę z fałszywego powodu,
naprawdę czuję w tej chwili, jakbym uśmiercała samą siebie wraz ze wszystkim, czym byłam.
Trudno mi nawet dokładniej określić to uczucie. Coś jak żal przeplatany ulgą.
Siąkam nosem i splatam dłonie, aby powstrzymać ich drżenie.
– Tata nie powiedział nam, co się stało. Jej zniknięcie złamało mi serce. Zaczęłam nawet
szperać w jego rzeczach z nadzieją, że czegoś się dowiem – kontynuuję chrapliwym
szlochem. – Znalazłam to…
Przechylam się i sięgam do tylnej kieszeni, z której wyciągam list. Trzęsącą się ręką
podaję go policjantce. Serce wali mi tak mocno, że aż słyszę dudnienie w uszach.
Bancroft rozkłada kartkę i ściągnąwszy brwi, zaczyna czytać.
Kłamanie nigdy nie było najgorszym z moich grzechów, ale na pewno było pierwszym.
Kiedy powiedziałam rodzicom, że mój brat, Kevin James Bennett, mnie gwałci, matka
mnie spoliczkowała, a ojciec zażądał przeprosin za „wygadywanie takich obrzydliwych
bzdur”.
Patrzyli na mnie, jak gdybym to ja była oprawczynią. Jak śmiałam niszczyć nasze idealne
życie tymi potwornymi bzdurami i oskarżać mojego doskonałego brata o coś tak strasznego?
Tamtego dnia mówiłam prawdę. Potem jednak zaczęłam kłamać.
Pierwszy raz skłamałam, kiedy ze spuszczoną głową i łzami w oczach przeprosiłam brata
za swoje oskarżenie. Rodzice stali u jego boku z założonymi rękami i grymasem oburzenia
wymalowanym na twarzach, pilnując, abym zrobiła to pełnym zdaniem.
Odtąd kłamanie przychodziło mi coraz łatwiej.
Jak chociażby wtedy, gdy zapewniałam innych, że nic mi nie jest, lub – pytana przez
pedagog szkolną i nauczycieli – odpowiadałam, że w domu wszystko w porządku.
Jednocześnie jednak nauka szła mi coraz gorzej, zamykałam się w sobie i odsuwałam od
przyjaciół, których i tak miałam niewielu. Obcięłam włosy, zaczęłam nosić workowate ciuchy,
przestałam się uśmiechać.
Wesoła i pogodna Sawyer Bennett zniknęła. Jej miejsce zaś zajęła wściekła, ciskająca
gromy burza.
Po śmierci rodziców Kevin stał się jeszcze gorszy. Uzależnił mnie od siebie do tego
stopnia, że kiedy chciałam podjąć pracę w miejscowej bibliotece, musiałam błagać go o
pozwolenie. Cały czas mnie obserwował. Czuł się pewnie, ponieważ zamierzał zostać
policjantem. Obrońcą ludu. Wraz z mundurem zyskał coś więcej niż tylko władzę – znalazł
wpływowych przyjaciół.
Zabicie go nie było moim największym grzechem. Jedynie najkrwawszym.
Nie żałuję swojego czynu. Nawet jeśli jego konsekwencją było znalezienie się tutaj, w tej
zrujnowanej latarni, której opiekun łypie na mnie równie drapieżnie, jak Kevin.
Jedyne, czego żałuję, to ludzi, których skrzywdziłam na swojej drodze.
Kiedy cała zakrwawiona po zabiciu Kevina uciekłam z domu, nie wiedziałam, co ze sobą
zrobić. Przykro mi, że jedynym rozwiązaniem, jakie przyszło mi wtedy do głowy, była
kradzież tożsamości innym ludziom i zatrucie ich świata własnymi grzechami. Nie zasłużyli
na to.
Szczerze tego żałuję.
Dość już żyć odebrałam. Dlatego dziś skończę z tym raz na zawsze.
I jestem z tym w pełni pogodzona.
Sawyer Bennett
Sawyer
Moje serce wykształciło małe piąstki, którymi bije teraz w ścianki klatki piersiowej, domagając
się, aby je wypuścić.
Enzo stoi plecami do mnie, a kiedy rzuca mi spojrzenie przez ramię, w policzku robi mu
się delikatny dołeczek. Piwne oczy jaśnieją mu radością, aż mam ochotę złośliwie dźgać je
palcami.
– Jak to możliwe, że Stara Zosia stoi na twoim podjeździe?! – piszczę tonem graniczącym
z histerią.
Oto przede mną znajduje się wielki, żółty volkswagen w całej swojej opromienionej
słońcem chwale.
Unosi brew.
– Nie powiedziałaś mi, skąd takie imię – rzuca wymijająco.
– Ta bryka to imbecylka, w dodatku kurewsko humorzasta. Dlaczego tutaj jest?
– Bo to jej miejsce. Twoje miejsce.
Przygryzam dolną wargę, a do oczu napływają mi łzy.
– Jak ją znalazłeś? – pytam drżącym głosem.
Wzrusza ramionami.
– Po tym, jak zasnęłaś w szpitalu, pielęgniarka pozwoliła mi skorzystać z jej telefonu.
Zadzwoniłem więc do Valen’s Bend, żeby upewnić się, czy wciąż tam jest. Potem poprosiłem
kumpla, Troya, żeby odstawił samochód tutaj.
Wybucham śmiechem, aby tylko nie rozpłakać się ze wzruszenia. Zapamiętał, gdzie
zaparkowałam… Chyba jajniki mi zaraz eksplodują.
– Nie musiałeś tego robić.
– Obiecałem, że będzie tu na ciebie czekała, prawda? Nigdy we mnie nie wątp, Sawyer.
Nie wiem, co na to odpowiedzieć, więc milczę przez chwilę, po czym z drżącą brodą
mówię:
– Czy mogę wciąż dodać cię do listy rzeczy, które mnie uszczęśliwiają? Zresztą
nieważne… i tak cię dodaję.
Uśmiecha się, ponownie ukazując dołeczek w policzku. Patrzy na mnie tak, jakby już od
dawna wiedział, że daje mi szczęście.
Gestem brody wskazuje dom i mówi cicho:
– Chodź, bella.
Robię krok naprzód, ale nagle nieruchomieję, jakby ktoś przykleił mnie do podłoża.
Ten widok tylko go rozwesela.
– Co cię tak bawi? – wyduszam, wpatrzona w dom.
– Dlaczego tak się denerwujesz przed wejściem do naszego domu? To chyba ja
powinienem odczuwać tremę?
– Nie – mamroczę.
Oblewa mnie zimny pot, a w głowie odbijają się echem dwa słowa: „nasz dom”.
To oczywiste, że nadal wstydzę się tego, co zrobiłam, będąc tu ostatnim razem. A teraz
on chce, żebym z nim została. I to ma mnie niby uspokoić?
Z jakiegoś Bogu tylko znanego powodu Enzo uznał, że jestem warta jego miłości. Może
kiedy podczas sztormu uderzył się w głowę, postradał rozum, a ja, kierując się egoizmem,
chcę to wykorzystać i zatrzymać go przy sobie? Tamtego dnia obydwoje utraciliśmy jakąś
część naszej duszy. Im dłużej jednak przebywaliśmy w tej latarni i odbudowywaliśmy się, tym
lepiej rozumieliśmy, że musimy być razem.
Nie mam wątpliwości, że Enzo również jest wart kochania. I chociaż przeraża mnie
perspektywa wspólnego życia, nie zamierzam uciekać.
Zatrzymuje się przed drzwiami i odwraca do mnie przodem. Słońce odbija się w jego
oczach.
– Co? – wypalam.
Wygina usta w uśmieszku, na którego widok łupanie w mojej piersi ustaje. Ten prosty gest
całkowicie paraliżuje zarówno mnie, jak i moje serce. Muszę przyznać, że to irytujące.
– Wiesz, że ci wybaczyłem, prawda? – pyta.
Pociągam nosem.
– Nie pamiętam, żebyś powiedział to wprost, ale tak.
Podchodzi do mnie, wsuwa mi dwa palce w usta i przyciąga ku sobie. Aż zapiera mi dech
w piersiach.
– Wybaczam ci, bella. A teraz proszę cię, abyś wybaczyła samej sobie. Zrobisz to dla
mnie, maleńka?
Rozczulam się, tak po prostu. Nie mogąc wydobyć z siebie głosu, przytakuję tylko ruchem
głowy i rozluźniam ramiona.
– Dobrze. Weźmy wreszcie porządny, gorący prysznic, a potem zamówmy coś na wynos.
Zupełnie nieoczekiwanie zanoszę się szlochem. Niby to taka prosta rzecz – prysznic
i jedzenie na wynos – a czuję się, jakby prowadził mnie do raju.
***
Enzo
***
Enzo
Sawyer
Miesiąc później
Coś miękkiego napiera na bok mojej szyi, wybudzając mnie z głębokiego snu. Po chwili ów
delikatny dotyk zmienia się w ostre ugryzienie. Wciągam gwałtownie powietrze
i błyskawicznie rozchylam powieki, podczas gdy Enzo kąsa mnie tuż pod uchem.
– Enzo – jęczę. – Jeszcze nigdy w życiu nie miałam tak obolałej pochwy.
– Dasz radę – odpowiada półgłosem, akcentując słowa kolejnym ugryzieniem. – Jak
zawsze.
– Okropny jesteś – kwituję. – Zupełnie obojętny na moje styrane, posiniaczone ciało.
Przywiera nabrzmiałym kutasem do moich pleców, pomrukując cicho. Ten odgłos
wystarczy, aby rozbudzić we mnie żar i posłać dreszcz podniecenia wzdłuż kręgosłupa. Aż
czuję się zażenowana, jak atrakcyjny wydaje mi się w tym momencie. Serio, gość mógłby
z powodzeniem promować pokój na świecie samym swoim wyglądem.
Gdyby tylko obchodziły go takie sprawy.
– Nie mogę się z panią zgodzić, pani Vitale.
Serce przyspiesza mi na te słowa.
Sawyer Vitale.
Moje imię to jedyne, co pozostało mi po dawnym życiu. Za każdym razem, kiedy Enzo je
wypowiada, brzmi tak słodko. Nie ukrywam, że między innymi właśnie dlatego chciałam je
zachować. Jednocześnie po tak długim czasie uciekania przed własnym imieniem wreszcie
czuję się dobrze, mogąc swobodnie się nim posługiwać.
Kiedy Enzo zaproponował, bym przyjęła jego nazwisko, z początku oczywiście się
opierałam, ale on nie chciał nawet słyszeć o żadnym sprzeciwie. W dodatku zastosował na
mnie kilka bardzo skutecznych technik perswazji, tak więc nie miałam już nic przeciwko.
To tylko nazwisko… które na zawsze zwiąże mnie z Enzem, nawet jeśli kiedyś uznałby, że
ma mnie dość.
– Wciąż nie rozumiem, dlaczego się uparłeś, abym przyjęła twoje nazwisko. Nie mamy
nawet ślubu.
– Ślub to tylko świstek, a nazwisko zostaje na zawsze.
– Przecież to samo można powiedzieć właśnie o nazwisku.
Warcząc, przewraca mnie na bok, po czym układa na plecach i nade mną zawisa.
Wybucham śmiechem na widok jego zawziętej miny. Nawet po tym wszystkim, co
przeszliśmy, nic się nie zmienił.
– Ależ z ciebie brutal – drażnię się z nim.
Uśmiech natychmiast znika mi z twarzy, kiedy zsuwa ze mnie swoją koszulkę, odsłaniając
mój brzuch, a potem sunie po nim szorstkimi dłońmi. Wzdrygam się na to, jak taki
pojedynczy dotyk sprawia, że roztapiam się niczym masło na patelni. Wciąż jeszcze się do
tego nie przyzwyczaiłam.
Nachyla się nisko i wiedzie ustami wzdłuż mojej szyi.
– Ti mangerei.
– Co to znaczy? – szepczę.
– Że najchętniej bym cię pożarł – odpowiada ochryple, po czym ponownie przygryza
skórę na mojej szyi.
Wstrzymawszy oddech, wyginam instynktownie plecy w łuk, a po całym ciele przechodzi
mi dreszcz, wywołany jego zmysłowym dotykiem. Pojękując cichutko, obejmuję mężczyznę
za szyję i trzymam przy sobie pomimo sprzeciwu mojego ciała.
– Niedługo musimy się zbierać – przypomina i całuje mnie pod uchem oraz w szczękę.
– Dokąd? – pytam, zamykając oczy, kiedy jego usta zbliżają się powoli ku moim.
– Na łódź – odpowiada, na co momentalnie rozchylam powieki, gotowa zaprotestować.
On wykorzystuje tę okazję i wsuwa mi język do ust, po czym całuje żarliwie. Skubaniec
posługuje się ustami, jakby to był przycisk odpalający bombę atomową. Za każdym razem,
gdy mnie nimi dotyka, wywołuje kolejne eksplozje.
Wiedzie ręką po krągłościach mojego ciała, sycąc się ich dotykiem. Jednocześnie
pogłębia pocałunek, którym praktycznie okrada mnie z duszy. Już się nie dziwię, dlaczego
nigdy nie pozwolił żadnej go skosztować. Natychmiast by się uzależniły i nigdy nie dały mu
spokoju.
Przygryza mi dolną wargę i ssie ją zachłannie. Gdy puszcza, z ust wyrywa mi się jęk, a on
natychmiast wraca po więcej. Pieści mój język swoim, czym wywołuje elektryzującą falę,
rozlewającą się po całym ciele.
Kiedy przerywa pocałunek, przywiera wargami do kącika moich ust, by następnie
powędrować w dół szyi.
Brak mi tchu i dostaję zawrotów głowy.
– Myślę, że powinniśmy darować sobie dziś pływanie i zostać w łóżku – wyduszam,
gładząc dłońmi jego świeżo ostrzyżoną głowę.
Jak rozkosznie jest móc znów dotykać tych krótkich niczym kolce włosków.
Wtem podnosi się i spogląda na mnie tak intensywnie, że serce niemal wyrywa mi się
z piersi.
– W takim razie przełożymy to na jutro – oznajmia.
– O rany – mówię śpiewnym tonem. – Jutro mam coś do załatwienia. Możemy to
przełożyć na później?
– Bella, nie narażę nas ponownie na niebezpieczeństwo. Nic ci się nie stanie.
Wydymam usta. Od wypadku boję się przebywać na łodzi, więc nie spieszy mi się, by
wrócić na pokład. Obawiam się, że karma jeszcze ze mną nie skończyła, jednak z drugiej
strony mam dylemat, ponieważ zdążyłam się już przekonać, że mierzenie się z własnymi
lękami daje niesamowite poczucie siły.
– Niech ci będzie, ale najpierw muszę coś dziś zrobić. Potem rzucisz mnie rekinom na
pożarcie, dobrze?
Kręci głową na moje dramatyzowanie, ale ustępuje.
– No to leć. W południe masz być na przystani.
***
– Niech mnie kule biją! A myślałem, że to ja jestem tym, który znika jak poranna mgła.
Ten głos od razu wywołuje uśmiech na mojej twarzy. W okamgnieniu zrywam się i biegnę
na przystanek autobusowy, klapiąc różowymi japonkami o chodnik. Tam bowiem zastaję
Simona.
Odwiedzałam to miejsce od kilku tygodni, ale jakoś się z nim mijałam. Zaczęłam go
szukać dopiero po tym, jak policja dała nam wreszcie spokój, a nasze rany się zagoiły. Nie
chciałam, żeby widział mnie posiniaczoną i połamaną.
Chce powiedzieć coś więcej, ale nie daję mu dojść do głosu i usiadłszy obok, obejmuję go
za szyję. Opieram głowę na jego ramieniu.
Znów wita mnie ten słonawy zapach oceanu z nutką Old Spice’a.
Zaśmiewa się, aż cały drży, i poklepuje mnie po głowie.
– Ja też za tobą tęskniłem, młoda damo.
– Przepraszam – mówię, odsuwając się. – Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę.
–To miasteczko jest tak małe, że kiedyś na pewno byśmy na siebie wpadli. Poza tym stąd
mogę już trafić co najwyżej do piekła.
Przewracam oczami i się uśmiecham.
– Nie pójdziesz do piekła, Simonie.
Prycha.
– Moja była żona na pewno by się z tobą nie zgodziła. – Odchyla się, po czym rzuca mi
baczne spojrzenie, jak gdyby oglądał mnie pod lupą. – Co ci się stało?
Drapię się po głowie i zastanawiam, ile prawdy mu powiedzieć.
– Zgubiłam się na jakiś czas. Ale już wróciłam do domu – wyjaśniam.
– Aha. – Potakuje powoli, zawieszając wzrok na szynie usztywniającej mój nadgarstek.
Jest już prawie jak nowy, ale jeszcze osłabiony. Tak czy siak, kuruję się pod względem
zarówno fizycznym, jak i psychicznym.
Przez większość nocy wciąż budzimy się wzajemnie z Enzem z powodu koszmarów. Tym
razem jednak jest inaczej, ponieważ mamy siebie i nie musimy mierzyć się z nimi sami.
– Zdaje się, że jesteś gotowa na nowy tatuaż.
Raczę go szerokim uśmiechem, pokazując wszystkie zęby.
– Żebyś wiedział.
Śmieje się, a potem wyciąga plastikową torbę z przyborami.
– Co takiego sobie zażyczysz w ten piękny wtorkowy poranek?
Zupełnie nie zdawałam sobie sprawy z tego, jaki mamy dzień. Teraz mam wrażenie,
jakbym doświadczała déjà vu. Trzy i pół miesiąca temu na tym przystanku, też we wtorek,
poznałam Simona, który zrobił mi mój pierwszy tatuaż. Można więc powiedzieć, że
zatoczyłam koło, aczkolwiek teraz przybyłam tu jako zupełnie inna osoba.
Wtedy byłam smutna, rozbita i ledwo wiązałam koniec z końcem. Teraz, chociaż wciąż
nieco rozbita, czuję się dobrze i chcę żyć. Pomimo tego, że wspomnienia mojej przeszłości
zostaną ze mną już na zawsze, wreszcie nauczyłam się spoglądać w przyszłość, zamiast
ciągle oglądać się ze strachem za siebie.
– Chcę kaktusa – oznajmiam.
Unosi brwi w akcie zdziwienia.
– Kaktusa… – powtarza niczym echo. – Dlaczego?
Wzruszam ramionami.
– Bo są silne i wytrzymałe. Potrafią przetrwać w skrajnie trudnych warunkach.
Wysuwa dolną wargę, zastanawiając się nad tym, co powiedziałam.
– Poza tym nikogo nie krzywdzą, o ile się z nimi nie zadziera.
Simon wybucha gromkim śmiechem.
– A zatem kaktus. – Potakuje, rechocząc i kiwając głową jakby w zadumie.
– Zdecydowałam, że tym właśnie teraz jestem. Kaktusem.
– No to wytatuujmy ci kaktusa – mówi. – Gdzie go chcesz?
Zdejmuję szynę z nadgarstka, który podsuwam mu pod nos. – O tutaj, poproszę.
Simon z uśmiechem łapie mnie za rękę i kładzie ją sobie płasko na udzie. Następnie
otwiera opakowanie z igłą jednorazową oraz pojemnik z atramentem i tak przygotowany
przystępuje do pracy.
W pełnym zakłopotania milczeniu obserwuję, jak na moim nadgarstku powoli pojawia się
owa niezrozumiana roślina. Boli jak diabli, ale piękno zawsze wykuwa się w cierpieniu.
Właśnie to sprawia, że możemy je doceniać.
– Gotowe – oznajmia po dwudziestu minutach i się prostuje.
Ja natomiast oglądam to dzieło.
– Jest tak kurewsko uroczy, Simonie – stwierdzam wpatrzona w koślawy rysunek. –
Szkoda tylko, że nie zrobiłeś tego za pomocą prawdziwej igły kaktusa.
Zanosi się śmiechem.
– W pobliżu chyba nie ma żadnych kaktusów. Ale jeśli jakiś znajdziesz, to następny tatuaż
zrobię ci igłą kaktusa.
– Co zrobisz?
Wzdrygam się na widok pędzącego w naszym kierunku Enza.
– Co ty tu robisz? – pytam.
Czuję się jak dziecko przyłapane na podjadaniu ciastek.
– Byłem właśnie w drodze do sklepu wędkarskiego, kiedy zauważyłem małą blond
złodziejkę na przystanku autobusowym.
– Spokojnie, kolego…
– W porządku – przerywam Simonowi, nakrywając jego dłoń swoją. – To ponurak. Mój
ponurak.
Simon zerka na mnie, po czym znów na Enzo.
Odwracam się przodem do mojego ponuraka i pokazuję mu nadgarstek. Promiennie
uśmiechnięta, modlę się w duszy, aby tylko nie spłoszył swoim gniewem mojego jedynego
przyjaciela.
– Simon zrobił mi kolejny tatuaż. Kaktus.
Enzo kieruje swoje piwne oczy na mój nadgarstek. Nagle chwyta mnie za rękę i przyciąga
ją bliżej.
Przygryzam wargę, czując falę gorąca wywołaną jego dotykiem. Chyba nigdy do niego
nie przywyknę, jednak jakoś mnie to nie martwi.
– Dlaczego akurat kaktus?
Tłumaczę mu to tak samo jak Simonowi, ale nie reaguje w żaden sposób. Patrzy tylko na
obrazek przez kilka sekund, by ostatecznie mnie puścić.
– To niehigieniczne – stwierdza wreszcie.
– Wiem – przytakuję.
Spogląda na Simona z grymasem niezadowolenia na twarzy. Nie mam pojęcia, co sobie
teraz myśli, i jak zwykle nie potrafię stwierdzić, czy jest wściekły, czy nie. To dlatego, że jego
neutralny wyraz twarzy wygląda identycznie jak ten wściekły.
Po chwili Simon zagaduje:
– Zamierzasz tak tkwić jak kołek czy może usiądziesz i też dasz się wytatuować?
Enzo unosi brew, zupełnie niewzruszony. Jednakże, ku mojemu całkowitemu
zaskoczeniu, faktycznie siada obok Simona i w milczeniu podaje mu nadgarstek.
– Tylko szybko – bąka.
Rozdziawiam usta i gapię się znieruchomiała niczym wspomniany kołek, podczas gdy
Simon przygotowuje kolejną igłę.
– Co byś chciał?
– Rekina.
Nie przejmując się nieprzyjemną postawą Enza, Simon zabiera się do pracy.
Mój ponurak spogląda mi w oczy, po czym kieruje wzrok na moje rozchylone usta.
– Mucha ci zaraz wleci – komentuje Simon, również zerkając w moją stronę.
– Uch. – To jedyne, co mogę powiedzieć.
Enzo natomiast unosi brew, jak gdyby chciał zapytać: „Zamkniesz wreszcie te usta?”.
Zwieram szczęki tak energicznie, że aż stukam zębami.
– Dziwny jesteś – mówię mu wreszcie.
Simon się uśmiecha i odpowiada:
– Trafił swój na swego, co nie?
– Na to wygląda – przyznaję, wpatrzona w mojego ponuraka.
EPILOG
Sawyer
KONIEC
SŁOWNICZEK
Uwaga: Poniższe zwroty przetłumaczono tak, aby pasowały do kontekstu, w jakim się
pojawiają, dlatego też pominięto niekiedy ich dosłowne znaczenie z myślą o zachowaniu
płynności narracji oraz dialogów.
Bella/Bellissima – piękna
Ladra – złodziejka
Si – tak
Cazzo, quanto mi fai godere – O kurwa, co za uczucie.
Ecco la mia piccola ladra – Oto jest moja mała złodziejka.
Cazzo – kurwa
Piccola – maleńka
Vieni qui – Chodź tutaj.
Ancora una volta – Jeszcze tylko raz.
Guardami – Spójrz na mnie.
Andiamo – Chodźmy.
Cammina – Idź.
Bravissima – brawo
Che stronzo – Co za dupek.
Stronzo – dupek
Merda – kurwa
Amore mio – kochana
È davvero bellissima – Pięknie tu.
Bugiarda – kłamczucha
Lo uccido – Zabiję go.
Capito? – Zrozumiałaś?
Perché? – Dlaczego?
Che cazzo succede? – Co, do kurwy?
Suor Caterina – siostra Caterina (zakonnica)
Vuoi sapere cosa vedo? – A wiesz, co takiego widzę?
Maritozzo – bułka z puszystego, miękkiego ciasta, nadziewana kremem lub bitą
śmietaną
Non lo so – Nie wiem.
È una maledetta bugiarda – Cholerna kłamczucha.
Mi sta facendo uscire pazzo, porca miseria – Oszaleję przez nią, do cholery.
Cazzo, che cazzo hai fatto? – Kurwa, coś ty tu nawyprawiała?
Scusa, bella – Przepraszam, piękna.
Concentrati – Skup się.
Attenta – Ostrożnie.
Brava ragazza – Grzeczna dziewczynka.
Non ti odio – Nie nienawidzę cię.
Sorridi, piccola – Uśmiechnij się, maleńka.
Ti darò tutto – Dam ci wszystko.
Mia madre – moja matka
Mio padre – mój ojciec
Morirà lentamente – Dopilnuję, by zdychał powoli.
Tu sei mia – Jesteś moja.
È impossibile odiarti quando mi fai sentire così vivo? – Jak mógłbym cię
nienawidzić, skoro dzięki tobie czuję, że żyję?
Ed è esattamente per questo che voglio odiarti. Prima di incontrare te ero un
sonnambulo. Cazzo, non ero pronto a svegliarmi – I właśnie dlatego chcę cię
nienawidzić. Zanim cię poznałem, lunatykowałem; nie byłem gotowy, by się obudzić.
Ho sbagliato a dirti che eri debole. Sei così incredibilmente coraggiosa, vorrei che lo
vedessi anche tu – Myliłem się, nazywając cię słabą. Jesteś tak niesamowicie
odważna. Chciałbym, żebyś sama też to dostrzegła.
Ti penso ogni ora, ogni minuto, ogni dannato secondo. Non so che fare – Myślę
o tobie w każdej godzinie, minucie i sekundzie. Nie wiem, co z tym zrobić.
L’oceano era l’unico posto in cui mi sentivo a casa – Ocean to jedyne miejsce,
gdzie czułem się jak w domu.
Era l’unica cosa che mi eccitava e dava pace. Hai rovinato anche questo. Sentirti su
die me è meglio di immergersi nell’oceano. Neanche con questa rivelazione so che
fare – Była to jedyna rzecz, która mnie ekscytowała i zapewniała mi spokój duszy. To
również zrujnowałaś, bo będąc w tobie, czuję się nieporównywalnie lepiej, niż kiedy
obcuję z oceanem. I tak jak powiedziałem wcześniej: nie wiem, co z tym począć.
Bancarelle – stragany
Un giorno – pewnego dnia
Cazzo, quanto sei bagnata – Ależ jesteś mokra.
Ma solo quando pronto a venire con te. Annegheremo insieme, bella ladra – Ale
tylko wtedy, gdy będę gotów stanąć przed nią razem z tobą. Utoniemy razem, piękna
złodziejko.
Svegliati – Obudź się.
Non ancora – Jeszcze nie.
Mostrami come amarti – Pokaż mi, jak cię kochać.
Sapevo che lo stronzo stava mentendo – Wiedziałem, że skurwiel kłamał.
È il colore che preferisco su di te – W tym kolorze najbardziej ci do twarzy.
Sei così dolce. Sei un angelo – Kochana dziewczynka. Jesteś aniołem.
Mia piccola bugiarda – Moja mała kłamczucho.
PODZIĘKOWANIA
Jak zawsze w pierwszej kolejności pragnę podziękować moim Czytelnikom. Z głębi duszy
dziękuję Wam za to, że jesteście ze mną i zawierzacie mi swoje serca oraz umysły (choć
zapewne nie powinniście). Kocham Was i brak mi słów, aby wyrazić, jak bardzo jestem Wam
wszystkim wdzięczna.
Dziękuję też mojemu najsilniejszemu systemowi wsparcia – Victorowi. Jesteś moim
partnerem w zbrodni, życiu i, bądźmy szczerzy, również w śmierci. Dziękuję, że jesteś
niczym klej, który trzyma mnie w całości; bez Ciebie rozsypałabym się na kawałki.
Dziękuję moim niesamowitym Czytelniczkom alfa: May, Amandzie i Tashy. Stanowicie mój
fundament. Bez Was żadna z moich powieści nie byłaby tym, czym jest, i z całą pewnością
skończyłaby jako sterta papieru płonąca w koszu na śmieci. Bardzo Was kocham.
Dziękuję również moim Czytelniczkom beta: Autumn, Taylor, Keri, Naomi oraz Kristie.
Jesteście wspaniałe. Szczególne słowa wdzięczności kieruję też do Veroniki za pomoc
z tłumaczeniem na włoski, a także do Gabby za edukację na temat Australii!
Nie zapominam oczywiście o mojej cudownej asystentce, która trzyma moje życie
w ryzach oraz służy pomocą jako dodatkowa Czytelniczka beta. To wielkie szczęście, że Cię
mam.
Naturalnie ogromne podziękowania przesyłam też moim redaktorkom. Angie, jesteś dla
mnie jak siostra, w której zawsze znajdę oparcie. Dziękuję za opiekę nade mną i moimi
książkowymi maleństwami – kocham Cię. Rumi, za Twoją niesamowitą pracę doceniam Cię
po milionkroć.
Cassie, Tobie z kolei dziękuję za to, że nadajesz moim maleństwom piękne wizualnie
wnętrza. Jesteś kochana, a nazywanie Cię swoją przyjaciółką traktuję jako zaszczyt.
I wreszcie: dziękuję projektantkom niesamowitych okładek moich książek – Emily Wittig
oraz Murphy Rae. Stworzyłyście zabójcze dzieła, za które chyba nigdy Wam się nie
odwdzięczę.
O AUTORCE
Więcej informacji i zapowiedzi znajdziesz na oficjalnej stronie autorki oraz w jej mediach
społecznościowych:
www.hdcarlton.com
www.facebook.com/hdcarlton
https://www.instagram.com/hdcarltonauthor/
www.goodreads.com/author/show/18239774.H_D_Carlton
1
Naturalne, okrągłe lub eliptyczne zagłębienie terenu, powstałe nagle lub stopniowo.
Do najsłynniejszych takich form należą np. Blue Hole w Morzu Czerwonym, Great
Blue Hole w Morzu Karaibskim czy Crveno Jezero w Chorwacji (przyp. red.).
2
Organiczny związek chemiczny stosowany do znieczulenia miejscowego (przyp.
red.).
3
Średniej wielkości czarno-biały ptak należący do rodziny ostrolotów (długość ciała
wynosi około 40 cm). Zamieszkuje Australię i południową Nową Gwineę.
W poczuciu zagrożenia, głównie w okresie lęgowym, odstrasza lub atakuje
zwierzęta i ludzi, bijąc skrzydłami, drapiąc pazurami i dziobiąc (przyp. red.).
4
Przegłębienie w dnie cieku wodnego, np. rzeki, które powstaje wskutek niszczącego
oddziaływania na nie wody płynącej, często właśnie u podnóża wodospadu (przyp.
red.).
5
Z języka włoskiego „piękna” (przyp. red.).
6
O kurwa, co za uczucie (przyp. red.).
7
Złodziejka (przyp. red.).
8
Morska ryba chrzęstnoszkieletowa, o płaskim, dyskowatym kształcie ciała. Wiele
gatunków ma ogon zakończony kolcem jadowym (przyp. red.).
9
Oto jest moja mała złodziejka (przyp. red.).
10
Chodź tutaj (przyp. red.).
11
Piękna złodziejko (przyp. red.).
12
Jeszcze tylko raz (przyp. red.).
13
Kurwa (przyp. red.).
14
Spójrz na mnie (przyp. red.).
15
Urządzenie służące do ułatwienia wybierania lub luzowania lin i łańcuchów
z obciążeniem, np. wciągania łańcuchów kotwicznych na pokład (przyp. red.).
16
Chodźmy (przyp. red.).
17
Idź (przyp. red.).
18
Dupek (przyp. red.).
19
Brawo (przyp. red.).
20
Co za dupek (przyp. red.).
21
Kurwa (przyp. red.).
22
Kochana (przyp. red.).
23
Skaliste podłoże, podłoga jaskini (przyp. red.).
24
Pięknie tu (przyp. red.).
25
Skrzydlate owady o wielkości do 40 mm, zwykle żyjące w środowisku wodnym
(przyp. red.).
26
Kłamczucho (przyp. red.).
27
Zabiję go (przyp. red.).
28
Zrozumiałaś? (przyp. red.).
29
Oszklone miejsce na szczycie latarni, gdzie znajduje się urządzenie optyczno-
świetlne, zwykle otoczone od zewnątrz galeryjką (przyp. red.).
30
Dlaczego? (przyp. red.).
31
Numer alarmowy 911 obowiązuje m.in. w USA, Kanadzie czy Meksyku (w Polsce
wybranie numeru 911 poskutkuje przekierowaniem na 112). W Australii natomiast
numerem alarmowym jest 000 (przyp. red.).
32
Co, do kurwy? (przyp. red.).
33
Siostra Caterina – zakonnica (przyp. red.).
34
A wiesz, co takiego widzę? (przyp. red.).
35
Drapieżna ryba morska z rodziny skorpenowatych. Stanowi jedno z najbardziej
jadowitych zwierząt morskich, a jej ukłucia mogą być śmiertelne dla człowieka
(przyp. red.).
36
Bułka z puszystego, miękkiego ciasta, nadziewana kremem lub bitą śmietaną (przyp.
red.).
37
Bazylika św. Jana (przyp. red.).
38
Nie wiem (przyp. red.).
39
Pionowy lub bardzo stromy, biegnący w dół odcinek jaskini, najczęściej prowadzący
do dalszych jej ciągów w postaci poziomych korytarzy bądź kolejnych studni (przyp.
red.).
40
Cholerna kłamczucha (przyp. red.).
41
Oszaleję przez nią, do cholery (przyp. red.).
42
Kurwa, coś ty tu nawyprawiała? (przyp. red.).
43
Postać z mitologii żydowskiej; żeński demon, szczególnie zagrażający kobietom
w ciąży i małym dzieciom (przyp. red.).
44
Ostrożnie, piękna (przyp. red.).
45
Grzeczna dziewczynka (przyp. red.).
46
Nawiązanie do biblijnej historii o Wieży Babel. Była to olbrzymia budowla mająca
symbolizować potęgę ludzkości i zapobiegać jej „rozproszeniu się” po świecie.
W tamtym czasie wszyscy ludzie mieli też porozumiewać się jednym językiem.
Rozgniewany tą arogancją Bóg postanowił ukarać ludzi i sprawił, że zaczęli
posługiwać się różnymi językami, wskutek czego nie ukończyli budowy i rozeszli się
po świecie jako różne nacje (przyp. red.).
47
Nie nienawidzę cię (przyp. red.).
48
Uśmiechnij się, maleńka (przyp. red.).
49
Dam ci wszystko (przyp. red.).
50
Moja matka (przyp. red.).
51
Instytut pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa (przyp. red.).
52
Mój ojciec (przyp. red.).
53
Z j. francuskiego „ja?” (przyp. red.).
54
Wyraz twarzy, który stwarza wrażenie, jakby dana osoba była zła lub zdegustowana,
nawet jeśli w rzeczywistości nie odczuwa tych emocji (przyp. red.).
55
Dopilnuję, by zdychał powoli (przyp. red.).
56
Jesteś moja (przyp. red.).
57
Jak mógłbym cię nienawidzić, skoro dzięki tobie czuję, że żyję? (przyp. red.).
58
I właśnie dlatego chcę cię nienawidzić. Zanim cię poznałem, lunatykowałem; nie
byłem gotowy, by się obudzić (przyp. red.).
59
Myliłem się, nazywając cię słabą. Jesteś tak niesamowicie odważna. Chciałbym,
żebyś sama też to dostrzegła (przyp. red.).
60
Myślę o tobie w każdej godzinie, minucie i sekundzie. Nie wiem, co z tym zrobić
(przyp. red.).
61
Ocean to jedyne miejsce, gdzie czułem się jak w domu (przyp. red.).
62
Była to jedyna rzecz, która mnie ekscytowała i zapewniała spokój duszy. To również
zrujnowałaś, bo będąc w tobie, czuję się nieporównywalnie lepiej, niż kiedy obcuję
z oceanem. I tak jak powiedziałem wcześniej: nie wiem, co z tym począć (przyp.
red.).
63
Rzymski plac znajdujący się na pograniczu rejonów Rzymu Parione i Regola. Jego
nazwa oznacza „pole kwiatów” – plac aż do wieków średnich zachował charakter
łąki (przyp. red.).
64
Stragany (przyp. red.).
65
Pewnego dnia (przyp. red.).
66
Kurwa, ależ jesteś mokra (przyp. red.).
67
Ale tylko wtedy, gdy będę gotów stanąć przed nią razem z tobą. Utoniemy razem,
piękna złodziejko (przyp. red.).
68
Obudź się (przyp. red.).
69
Główny antagonista powieści Psychoza autorstwa Roberta Blocha z 1959 roku. Na
jej podstawie rok później powstał film w reżyserii Alfreda Hitchcocka o tym samym
tytule (przyp. red.).
70
Napój, niekiedy mający też postać proszku, zapewniający pełnowartościową,
zbilansowaną dietę, stosowany np. podczas leczenia szpitalnego (przyp. red.).
71
Jeszcze nie (przyp. red.).
72
Pokaż mi, jak cię kochać (przyp. red.).
73
Antropomorficzne jajko będące bohaterem rymowanki dla dzieci; spadłszy na ziemię,
Humpty Dumpty rozbija się na kawałki i nikt nie jest w stanie poskładać go
z powrotem (przyp. red.).
74
Wiedziałem, że skurwiel kłamał (przyp. red.).
75
W tym kolorze najbardziej ci do twarzy (przyp. red.).
76
Kochana dziewczynka. Jesteś aniołem (przyp. red.).
77
Gatunek promieniopłetwej ryby o jasnożółtym ciele z jaskrawoniebieskimi poziomymi
paskami. Osiąga do 40 cm długości. Występuje na obszarach od Morza
Czerwonego po Indo-Pacyfik (przyp. red.).
78
Wymarły około 2,6 mln lat temu prehistoryczny rekin, którego ciało osiągało wielkość
około 15 m (przyp. red.).
79
Ryba morska z rodziny garbikowatych o jasnopomarańczowym ciele z trzema
białymi pasami podkreślonymi czarnym obrzeżem. Osiąga długość około 11 cm.
Odżywia się przeważnie planktonem oraz resztkami posiłków ukwiała (przyp. red.).
80
Moja mała kłamczucho (przyp. red.).