Professional Documents
Culture Documents
Opowieść Ady
Opowieść Ady
Śnieg nie stopniał jeszcze zupełnie, ale nie był już tak świeży, tak lekki, tak puszysty, jak
miesiąc wcześniej. Parowóz marki Henschel wtoczył się na stację z oszołamiającym piskiem.
Stojąca na peronie kobieta wykrzywiła twarz w lekkim grymasie, zupełnie jakby mogło
uchronić ją to przed atakiem dźwiękowym ze strony stalowej maszyny.
Tymczasem drzwi wagonów otwarto i na peron wylała się chaotyczna masa ludzka.
— Odstaw ją na ziemię, chłopcze, i dwa kroki w tył! — Oto z wagonu wypadła oburzona
matka, parasolką okładając chłopaka po nodze.
— Miło mi — odrzekł prosto chłopak i ruszył w stronę ulicy, przy której czekały powozy.
Na tym Kirchhof musiał zakończyć obserwację podopiecznego swojej siostry i jego nowej
wybranki, gdyż kobieta z czarną walizką zyskała towarzystwo. Minął ją szybko jakiś
mężczyzna, a ta bez słowa podążyła jego śladem, jak chart, który właśnie złapał świeży trop.
Kirchhof ruszył ostrożnie za nimi, bacząc by uniknąć spotkania z Ottonem, który mógłby go
przecież rozpoznać i wymusić na nim przerwanie tak ważnego zadania.
Tajemniczy mężczyzna wsiadł do czarnego powozu; nie pozwolił jednak woźnicy ruszyć,
dopóki ukradkiem nie dosiadła się do niego kobieta z czarną walizką. Rozległ się suchy trzask
przecinającego powietrze bata. Konie szarpnęły powozem, rżąc cicho. Wyjechali na ulicę.
Detektyw Kirchhof szybko znalazł wolny powóz i wpychając do ręki woźnicy solidną zapłatę,
nakazał mu, w pewnym oddaleniu, podążać za wskazanym pojazdem.
Cała akcja skończyła się niepowodzeniem — Kirchhof bowiem zgubił parę na Kronen Strasse.
Dwanaście lat doświadczenia okazało się nie być wystarczającą gwarancją umiejętności.
Wpadł na ich trop miesiąc później, doprowadził sprawę do finału, dostał należytą zapłatę.
Historia ta przeskoczyłaby zapewne do kategorii: „mniej istotne" w jego mózgu, gdyby nie
zapoczątkowała historii dużo ważniejszej.
Był październik, pogoda dość deszczowa, skłaniająca do picia herbaty i to ona właśnie
wypełniała stojącą przed nim filiżankę. Czarna, bez cukru, ale nie za mocna — a przynajmniej
o taką poprosił. Czarna była, bez cukru również, ale jeśli to właśnie Ada rozumiała przez „nie
za mocną", to ciekawe co podałaby jako herbatę mocną. Ci Bawarczycy zdecydowanie mieli
na nią zły wpływ.
— Może szarlotki, Aaronie? — wytarła dłonie o materiał sukni. Zawsze tak robiła, gdy starała
się ukryć przejęcie.
— Nie, nie. Dziękuję, Ado — wziął do ręki filiżankę. — Usiądź, proszę. Mieliśmy
porozmawiać.
— Tak, wiem.
Ada nie zapytała nawet skąd. Chyba była już przyzwyczajona, że nic nie może zaskoczyć jej
brata.
— W jakim celu?
— Chciał zacząć studia w tym roku. Nie dostał się na wybrany kierunek. Będzie składał
wniosek za rok.
— Rozumiem.
Ada otworzyła usta, nie wydobyła jednak z siebie żadnego dźwięku. Westchnęła ciężko.
Wzięła łyk wystygniętej herbaty i potarła dłonią czoło.
— On chyba wplątał się w jakieś kłopoty, Aaronie. Tak sądzę. I mam na myśli poważne
kłopoty, wiesz?
— Opowiadaj — rzekł.
— Ah, nie wiem dlaczego, nic już nie rozumiem. A potem też, kiedy on był w Berlinie,
odezwał się do mnie właściciel warsztatu i powiedział mi, że byli w warsztacie u niego jacyś
podejrzani ludzie żądający by im wskazał, gdzie Otto zamieszkuje. Właściciel zagroził im
policją i akurat byli z nim jego synowie, a wiesz to naprawdę postawni mężczyźni, więc tamci
odeszli. I nie pojawili się już potem, z tego co słyszałam. Ah, i jeszcze, Otto zerwał pięć
miesięcy temu kontakt ze wszystkimi swoimi dobrymi przyjaciółmi i zaczął obracać się w
zupełnie nowym towarzystwie, a tych nowych znajomych jakoś nie chce w ogóle zapraszać
do domu, więc nie bardzo wiem co to za ludzie.
Dochodziła trzecia. Było jednak ciemno z powodu obfitych opadów deszczu, które trwały
nieprzerwanie od rana.
Wiatr zmienił kierunek i krople uderzyły w okna ze strony wschodniej. Szyby zadrżały w
ramach. Krajobraz za nimi stał się zupełnie niewidoczny.
— Aaronie — zacisnęła palce na rękawie jego marynarki. — Jak on pojedzie do tego Berlina,
to proszę cię, sprawdź czasem czy z nim dobrze. Rozumiesz o czym mówię?
Nazajutrz, pogoda znacznie się uspokoiła. Deszcz przestał padać — szybko się rozpoczął,
szybko zakończył; wiatr osłabł nieco, niebo pozostało jednak dość pochmurne.
Detektyw Kirchhof spacerował brzegiem rzeki Pegnitz. Jego świeżo wypastowane buty lśniły
lekko w blasku ukrytego za zasłoną skłębionej wody słońca.
I — dwanaście lat doświadczenia zobowiązuje — odniósł pierwszy sukces tego dnia. Wśród
spacerowego tłumu dostrzegł siostrzeńca.
Otto obszedł tymczasem kościół z lewej strony i ruszył Obstmarkt Strasse. Kirchhof podążył
za nim, zachowując jednak odpowiedni przy tego typu sytuacjach dystans.
Otto jak dotychczas nie zdawał sobie sprawy z obecności wuja w Norymberdze — Kirchhof
nocował w hotelu, a z Adą widywał się tylko gdy jej syn był nieobecny. Detektyw śledził go
przez dwa dni.
Nadszedł jednak wtorek, w którym, jak ustalił z Adą, miał pojawić się w mieście oficjalnie i
przyjść do niej na kolację. Kobieta uprzedziła Ottona w poniedziałek, ten zadeklarował się, że
będzie obecny w domu po pracy.
We wtorek zatem — zegar właśnie wybił piątą — detektyw Aaron Kirchhof stanął pod
drzwiami domu swojej siostry. Po raz pierwszy oficjalnie. Westchnął głęboko, czując
zmęczenie podróżą, której w rzeczywistości tego dnia nie odbył. Zapukał do drzwi.
Mimo nabytej przez dwanaście lat pracy spostrzegawczości nie dostrzegł człowieka stojącego
w drzwiach zamkniętej już apteki, zaledwie przecznicę dalej. Mężczyzna ten, zastygły jakby
nieodwracalnie, stał w milczeniu. Wełniany płaszcz, którym był okryty, chronił jego ciało
przed coraz bardziej natarczywym wiatrem. Wyglądał jak cień nie z tej ziemi. Jedną dłoń
trzymał w kieszeni, zaciskając palce na chłodnym metalowym przedmiocie, druga, zapewne
zgrabiała od chłodu, zwisała wisielczo wzdłuż boku. Krople wody spływały po przykurczonych
palcach.