wewnętrzne zostały zażegnane, tedy pozostało rozwiązać kwestię bezpieczeństwa granic, a także poszukać sojuszy.
Był rok 1080, kiedy władający Anglią
Wilhelm zw. Zdobywcą wezwał całą swą Radę, zaufanych, a także dwóch dorosłych już synów i pełnoletnią córkę. – Zewsząd otaczają nas rosnące w siłę królestwa – rzekł król. -Kwestią czasu jest, kiedy wyciągną łapy po moje dziedzictwo... I dlatego musimy być szybsi; najpierw rozprawimy się ze Szkotami, lecz od morza musimy zabezpieczyć się układami. – Wilhelm wskazał na mapę.
- Nic trwalej nie spaja sojuszy, jak święte
małżeństwo. – Kontynuował król. – Wyprawię poselstwa i oddam rękę mej córki następcy tronu Franków lub królowi Duńczyków. Takoż zażądam od jednego z królów żony dla jednego z mych synów. – Na to dictum klęcząca dotychczas u podnóża tronu królewska córka zadrżała. Myśl o dalekiej podróży i porzuceniu ojca, a także wszystkich przyjaciół... zdjęła ją przerażeniem i okropnym smutkiem. Lecz jak tu sprzeciwić się ojcu: samemu Wilhelmowi Zdobywcy?!
Widząc jak jego córka drży pogrążona w
niemej rozpaczy, wyciągnął w jej stronę dłoń. – Taka jest moja wola! Któż mógłby odrzucić tak wdzięczną gołąbeczkę?! -.
Adela uniosła lekko zarumienioną
twarzyczkę, otoczoną złocistymi lokami, i spojrzała ojcu w oczy z całą godnością królewskiej córki. Była to panna dwudziestoletnia, wspaniale wyrośnięta, której urodę rozsławiali liczni bardowie po wszystkich wyspach Brytanii. Przybrana w najdostojniejsze szaty i złoty diadem, przedstawiała się przepysznie! Spojrzenie płonących oczu zza przyczernionych rzęs, tak opiewane w pieśniach, zdawało się dworzanom mieć nadprzyrodzone źródło, aczkolwiek wcale nie niebezpieczne! Adela na moment poddała się słabości i zawahała się...
Lecz chwilę później posłusznie ujęła
ojcowską dłoń. – Niech się spełni twa wola, mój ojcze! - odpowiedziała Adela, ukrywając głęboko w duszy swój lęk i smutek. Ojciec spojrzał na Adelę z wymagającą wdzięcznością rodzica i polityka w jednym. Królewna, choć obdarzona urzekającym wyglądem, wychowana została na kobietę posłuszną i wystarczająco rozumną, choć jako niewiasta czasem ulegała swym namiętnościom. Pokornie ucałowała dłoń rodzica, chociaż jej zniewalające oczy płonęły dziecięcym sprzeciwem. Mimo to, strach przed ojcem, może trochę mniej miłość do niego, a nadto doskonale wyuczony ceremoniał, nie pozwoliły jej na publiczny sprzeciw.
- Powstań, droga córko! – rzekł król i
gestem pełnym monarszej godności pomógł Adeli unieść się z klęcznika. – Jesteś mi posłuszna, tak jak posłuszna jest mi Anglia. I za to cię miłuję! –. Adela skłoniła pokornie głowę i ceremonialnie dygnęła. Z całą kobiecą dzielnością powstrzymała łzy, które same napłynęły jej do oczu.
Spojrzenia dworzan, rycerzy i służby
przylgnęły do upojnego kształtu rysującego się pod strojną suknią. Bujne piersi i płodne biodra szczodrze wzdymały suknię, zaś wiotka kibić gwałtownie zwężała się między nimi, wąska nieledwie jak łodyżka trzciny. Tak oto natura wspaniałomyślnie obdarzyła królewnę!
- Przez wszystkie, nieliczne, mgnienia
wiosen twojego życia, Adelo, udowadniałaś, że godna jesteś mojego zaufania. Dlatego też pragnę, żebyś odbyła podróż jako wysłannik. – Rzekł król do nieco zdumionej królewny. – Udasz się na dwór Filipa i Kanuta; pokłonisz się ode mnie. W moim imieniu postarasz się pogłębić relacje handlowe; pomogą ci w tym doradcy. – Mówił Wilhelm do córki, która uważnie słuchała każdego słowa. – Chcę poznać ich szlaki, miasta i porty. Ale najważniejsze: musisz pozyskać dla mnie ich przyjaźń! – król ścisnął mocniej dłoń Adeli. – I niech sojusz wzmocnią mariaże! -.
Po tych słowach Wilhelm zasiadł na
tronie i przyzwał stojących nieopodal doradców, którym powierzył na czas misji opiekę nad królewną. A byli to: zakonnik, będący spowiednikiem królewny i doradcą w rokowaniach, a także strażnikiem jej czystości; wierna służka, jej powiernica i zauszniczka, obowiązana także strzec cnoty królewny; i wreszcie paź wysokiego urodzenia, służący królewnie radą i zbrojną strażą, będący również królewskim szpiegiem na dworach i jednocześnie posłańcem. Za swoje obowiązki odpowiadali głową.
A tymczasem... pobożny król Franków,
Filip, także potrzebował sojuszy. Królestwo jego, choć nadal silne, znacznie utraciło na znaczeniu, odkąd Wilhelm podbił anglosaskie królestwa i uniezależnił Normandię od Paryża. Szczególnie ta ostatnia okoliczność utkwiła cierniem w sercu Filipa. Lecz na konflikt z Wilhelmem było teraz za późno... do czasu. Za najważniejszą potrzebę chwili uważał bowiem zwasalizowanie Burgundii i Akwitanii, dwóch niezależnych księstw. Naonczas słał on poselstwa na dwory królów i cesarza; w jednym z nich podróżowała jego córka.
Konstancja, bo o niej mowa, w pierwszej
swojej zagranicznej podróży kierowała się ku angielskiej Normandii. Kurz drogi i znój odznaczał się na jej podróżnych szatach, a nadto kalał zuchwale nieskazitelnie piękną twarz królewny. A sława jej urody roznosiła się daleko przed nią i poza słoneczną Francję, za sprawą ballad układanych przez trubadurów. I choć słońce naznaczało swym piętnem nieskalanie mleczną płeć dziewczyny i łatwo rumieniące się policzki – z powabnych ust nie padało ani słowo skargi. Przybywała do obcego kraju, a przecież ufała w siłę swego uroku.
Dwudziestoletnia Konstancja przybyła do
zamku Caen w okolicach zimy 1080 roku. Choć wielomiesięczna podróż wyczerpała młodą królewnę i nadwątliła jej powaby, to pojawienie się wciąż tak niezwykle urodziwej podróżnej wywołało nie lada poruszenie na dworze królewskiego syna i namiestnika – Roberta. W ciągu kilku tygodni nieustannych uczt, niezwykle zręczna w prowadzeniu dyskusji Konstancja uzyskała wszystko to, z czym przybyła, czyli wzajemne umowy handlowe i wymianę wiadomości o granicach obu państw. Najmężniejsi z rycerzy miękli pod wpływem łagodnego i zarazem przenikliwego spojrzenia anielskich oczu. Tak oto zjawiskowa królewna wpływała na losy obu królestw!
Na wieść o poselstwie córki samego króla
Filipa, angielski monarcha wyprawił ze stolicy zaufanych urzędników. Cóż mogłoby trwalej zespolić w przyjaźni oba państwa, niźli małżeństwo jego następcy, mężczyny dzielnego i pięknego, z przepysznej urody córką swego konkurenta? A któż nie radowałby się z synowej pełnej gładkości w mowie i gestach, kobiety obytej i godnej wielkiego dziedzica?
Ku uciesze Wilhelma, król Filip przystał na
sojusz poparty małżeństwem Konstancji z Rufusem Wilhelmowicem. Ślub zawarto w opactwie westminsterskim zimą roku 1080.
Książęca para wnet przypadła sobie do
serc, a ich pomyślne małżeństwo zapewniło długotrwały pokój między Frankami a Anglikami. Konstancja doskonale wypełniała obowiązki żony dziedzica tronu i obdarzyła go licznym potomstwem. Książe i przyszły król miłował swą urodziwą i dobrą niewiastę, o liczkach bielszych niż marmur, przyozdobionych gwałtownie rumieniącymi się przy byle sposobności policzkami. Zgodnie więc z wolą Wilhelma, hrabstwo normandzkie było bezpieczne; lecz wciąż istniało zagrożenie ze strony Duńczyków.
I oto najwyższa pora, by powrócić do
opowieści o królewnie Adeli. Na wiosnę następnego roku, tj.: 1081, Wilhelm nakazał swej córce odbyć podróż dyplomatyczną do zimnej i dzikiej Jutlandii. W zamyśle przeznaczał Adelę zasiadającemu na duńskim tronie – królowi Kanutowi; w ostateczności zaś jednemu z tamtejszych możnych – zyskując wówczas za teścia sławnego generała lub biegłego administratora. Lecz rozeznanie tejże sprawy polecał doradcom córki.
I tak królewna stanęła przed ojcowskim
majestatem w dzień podróży, na kilka pacierzy przed kwietniowym świtem. Odziana była w podróżne, ciepłe szaty, aczkolwiek kosztowne i pełne splendoru. Krój sukni nader zuchwale podkreślał cielesność królewskiej córy; stanik spodniego kaftanika mocno oplatał wąską kibić, uwydatniając łabędzią pierś, wybujałą nad wyraz śmiało. Rzeczony stanik wraz z kosztownym pasem krępował swobodę ruchów. Oczy królewny mieniły się łzami, powstrzymywanymi mężnie; czarowne jej chrapki nozdrzy drżały z ledwie skrywanego wzruszenia. Pierś falowała w rytm nerwowego oddechu.
Adela z najwyższym trudem
powstrzymywała łkanie, tak nieprzystojne córce zdobywcy Anglii. Jestem pewien, że także Wilhelm musiał głęboko skryć wzruszenie, kiedy błogosławił drogiej Adeli tonem zimnym i oficjalnym. – Najdroższa moja córko, posyłam cię do naszych nieprzyjaciół, jako najpewniejszego z emisariuszy. Liczę, że nie zawiodę się na tobie i raz jeszcze dowiedziesz swej wierności mnie, jako twemu królowi i ojcu. Będziesz tam moimi oczami i uszami; w moim imieniu rozmówisz się z królem tych... nieokrzesańców! – spojrzał kpiąco po rycerzach. – I niech cię strzegą twoi patroni, Adelo! Ruszaj!... –.
Tu Wilhelm ściszył swój głos: - Chcę,
żebyś użyła całego swojego niewieściego charme’u przeciwko temu... jak mu tam... Kanutowi, rozumiesz? – Adela opuściła głowę zawstydzona. – Użyj całego niewieściego podstępu, tak jak ja używam podstępów bitewnych!... – uczył król córkę, nie patrząc w jej rozognione oczy. – Uwiedź go, rozmiłuj w sobie... – szeptał – potrzebuję tego sojuszu, rozumiesz Adelo?! – królewna słuchała z zaciśniętymi zębami, aż poruszały się jej cudownie wysklepione policzki. Rycerze raz po raz rzucali nieokrzesane spojrzenia na zniewalający kształt swej pani...
Adela skłoniła się królowi-ojcu z całym
należnym mu szacunkiem, z wytwornością spotykaną wyłącznie u najgładszych panien. Zbierające się łzy nie pozwoliły królewnie na wyduszenie z siebie choćby słowa pożegnania, za wyjątkiem pełnego godności ukłonu. Rycerze spoglądali po raz ostatni na swoją anielską panią, której nie spodziewali się więcej ujrzeć. Nieliczni tylko spośród nich, najznaczniejsi, śmieli starać się o rękę królewny, lecz król zbywał kolejnych zalotników, widocznie niezbyt jeszcze godnych. Pomniejsi – mogli tylko śnić o swej urodziwej i dobrotliwej pani.
I tak chłodnego kwietniowego dnia
samotna koga Adeli wypłynęła w rejs pełen niebezpieczeństw; należało bowiem ominąć wiosenne burze i uniknąć spotkania z piratami Morza Północnego. Najbezpieczniej było żeglować wzdłuż wybrzeża kontynentu, często przybijając do portów, lecz wydłużając znacznie czas podróży. Eskorta królewny liczyła dwudziestu zbrojnych, nie licząc marynarzy; można zatem uznać, że nie podróżowała bezbronna. Lecz cóż mógł znaczyć samotny korab wobec srogiego sztormu, wobec floty okrutnych piratów? Pomimo chłodnej, wiosennej bryzy, Adela pozostała na górnym pokładzie, tęsknym wzrokiem żegnając klify Lincolnshire, klify ojczystej Anglii. Jako przyszła pani obcej ziemi, nie spodziewała się więcej ujrzeć kraju dzieciństwa. Łatwo powiedzieć: - Dobro Anglii! – trudniej natomiast zerwać wszystkie drogie więzi rodzinne i towarzyskie! I obcy dwór, nieznany mężczyzna, intrygi nieznanych ludzi... Próżno wierna służąca upominała swą panią przed katarem, próżno namawiała do powrotu do przytulnej celi mieszkalnej pod rufowym kasztelem okrętu!...
Pochmurna królewna pozostała na pokładzie
korabia aż do zmroku, póki ziąb nie zmroził jej aż do kości i nie zmorzyła senność od trosk. Srogi, północny zefir zabarwił alabastrowe policzki Adeli i rozkoszne usta sinawą barwą; zuchwale wdarł się pod szaty królewny, wzbudzając w ciele dygot. Lecz córce zdobywcy Anglii nie brakowało krzepkości; Hożej Adeli nie zmógł ani katar, ani żadna inna dolegliwość! Na końcu zaś słona bryza wysuszyła niewieście łzy, skrywane gdzieś w kącikach cudnych ocząt. Smutek ustępował przed kobiecą ciekawością. Lecz niepewność tego co nastąpi, wciąż dręczyła Adeliną duszę.
Mijały monotonne tygodnie żeglugi,
spędzane w towarzystwie okropnej nudy i samotności. Szaty królewny, jej złociste włosy - chłonęły woń statku: wilgoci i soli. Brak jakiejkolwiek rozrywki zmuszał Adelę do mimowolnych rozmyślań: - Jaki jest mój przyszły małżonek? Czy szpetny? Czy będzie dla mnie łagodny? Ach, gdyby posiadał zalety mego ojca... -. Po stokroć wolałaby jednego z angielskich rycerzy, którzy tak licznie prosili o jej rękę, a których odprawił jej ojciec: zacnego Godfreda z Kollr, walecznego Ulfhedyna z Valdingi, pobożnego Symonda z Amesbury, wielce urodziwego Waltera Synnigara... Czerwiec przypomniał o lecie. Ciepły, słony zefirek nadał obliczu królewny wszelkich powabów doskonałej witalności; cera zalśniła się niczym alabaster, policzki przyoblekły w rumieniec, usta nabrały kuszącej barwy malin. Duchota statku częściej wypędzała Adelę na pokład, a wierna służka czyniła wszystko, by słońce nie spaliło nienagannej białości cery jej pani. Ciepłe dni przegnały z duszy królewny troski i niepokoje, wlewając w nią szczególną słodycz i namiętność. Jak każda istota na wiosnę, instynktownie zapragnęła miłować i być miłowaną... Wszak właśnie w tym celu podróżowała! Afekt ten wprawiał młode serce Adeli w drżenie i słodko dręczył duszę.
Lecz nie cała podróż upływała w tak
pomyślnej beztrosce. Nawet niewielka, jak na dzisiejsze czasy, odległość do przebycia między Anglią a Danią, była wówczas ryzykowna. W odległości 1/3 drogi od celu melancholię królewny zmąciło nagłe pojawienie się pirackiego okrętu, płynącego od strony Skandynawii. Na ucieczkę ku Wyspom Frygijskim było zbyt późno. Przerażoną Adelę - a jeszcze bardziej przerażonych: służkę i kapelana - odesłano do ich podróżnej celi na rufie, zaś reszta - żołnierze i marynarze – chwycili za broń.
Z obu stron wypuszczono strzały; dzielna
załoga angielskiego korabia starła się wręcz z okrutnymi morskimi rabusiami, którzy przypuścili szturm na pokład. Zdradzieckie strzały świstały wokoło; oręż tłukł o tarcze, łomotał czaszki i żebra; miecze szczękały; wojownicy obu stron miotali straszliwe obelgi; krzyki ranionych i zabijanych rozbrzmiewały z każdej strony. I mimo wyrównanej walki, Anglicy odparli atak piratów, kładąc wszystkich trupem lub posyłając na dno, samemu tracąc tylko pięciu towarzyszy. Adela - wsłuchana w odgłosy całkowicie niegodne uszu niewiasty – mężnie skryła swe kobiece przerażenie; choć serce podchodziło jej do gardła a kolana same się uginały – jeszcze dodawała otuchy przerażonym towarzyszom. Czekał ich, być może, straszny i haniebny los jeńców zdanych na łaskę skandynawskich rzezimieszków. Serca trójki podróżnych wciąż jeszcze łomotały niczym wojenne bębny, kiedy zwycięska załoga korabia wydała z siebie kilkukrotny okrzyk triumfu. Po chwili trzy gwałtownie bijące serca zmroziły jęki dobijanych nieprzyjaciół i plusk ciał wrzucanych w morską toń.
Rzeź bezbronnych już rzezimieszków
wstrząsnęła łagodną duszą Adeli; w porywie szlachetnego gniewu, królewna rzuciła się ku swoim obrońcom, by powstrzymać dobijanie jeńców – lecz powstrzymała ją nieodstępna służka. Wszak oni, prostacy, nie znaliby litości - nawet dla tak dobrze urodzonej niewiasty.
Lecz czy aby Wilhelm nie postąpił zbyt
lekkomyślnie, posyłając córkę z tak lichą eskortą? Cóż, flota wojenna – niezmiernie kosztowna - była dopiero w budowie, a przecież liczył się pośpiech; wszakże i Frankowie saliccy, Piastowie, czy Rurykowicze szczycili się córkami.
Być może opiece któregoś z patronów
zawdzięczała Adela wybawienie z opresji, ale też i koniec morskich przygód na resztę podróży.
Lato miało się ku końcowi, kiedy oczom
podróżnych ukazały się piaszczyste plaże i wyniosłe wydmy zachodniego wybrzeża Jutlandii. Nareszcie! Dla Adeli nieznośną już była wilgoć i pleśń okrętu, nieustanna woń stęchlizny i smoły, słonawy posmak w ustach... Lecz króla duńskiego – Kanuta - nie było ani w stolicy, ani nawet w kraju. Adela bezzwłocznie posłała zaufanego szpiega, Morrisa z St. Albans, by ten zasięgnął języka o miejscu pobytu króla; zgodnie z wolą swego ojca, nie mogła ani nie chciała czekać w stolicy na powrót przyszłego wybranka – mimo że Aarhus mamiło dużym rynkiem z kramami i było ludniejsze od samego Londynu. Wysłannik królewny, niczym dobry pies łowczy, bez większego trudu podjął trop i rychło znalazł się w obozie króla Duńczyków. Otóż wystarczyło tylko zdobyć zaufanie pewnego kupca, który posyłał żywność wojskom Kanuta, oblegającym od wiosny Saksończyków.
Wiosną 1081 roku Kanut wyruszył na
czele 1,5 tys. zbrojnych przeciwko Saksończykom i obległ ich w potężnym (ówcześnie) zamku Hamburg. Najmężniejsi i najlepiej uzbrojeni wojownicy Danii opasali pierścieniem oblężenia wysokie i grube mury warowni, budując tarany i drabiny. Zaledwie pół tysiąca plebejskiej piechoty pozostało w Aarhus.
Wojowniczy Kanut, jak na potomka
Wikingów przystało, podbojem i ekspansją pragnął zbudować skandynawskie imperium. Wikińska dusza nakazywała mu czynić to krwią i żelazem, nie układami.
Oblegani nie mogli spodziewać się
znikąd odsieczy. Pół tysiąca chłopskich łuczników i plebejskich tarczowników nie stanowiło większego wyzwania dla wojsk Kanuta. O sile zamku stanowiły wysokie mury na solidnej opoce, w których obronę znaleźli uciekinierzy z plądrowanych przez Duńczyków osad. Zgromadzona żywność pozwalała im bronić się latami, choć w zamku tłoczyło się ponad pięć tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci. Ufając w potęgę murów, Saksończycy nie poczynili ani jednego wypadu przeciwko nieprzyjaciołom. A cóż Adela? Obleganie Hamburga zmierzało ku generalnemu szturmowi, kiedy królewna – zbrojna w wieści od szpiega – wyruszyła na spotkanie swego oblubieńca. Wbrew obyczajowi (który nakazywał niewiastom trzymać się z daleka od męskich wojen), przybyła wraz z całym orszakiem pod obóz oblegających. Na nic się zdało gderanie wiernej służki - przedtem i po czasie – Adela nic sobie z niego nie robiła; niezłomność woli i chęć do działania – odziedziczyła po Wielkim królu-ojcu. Zatrzymawszy się o milę lub dwie od obozujących Duńczyków, nakazała swym wysłannikom pokłonić się skandynawskiemu władcy.
Roztropna po kobiecemu – i ufna we
własny urok – Adela wykąpała się starannie (w wodzie zaprawionej dziurawcem i mydlnicą), utrefiła swe olśniewające włosy (przy pomocy służki) w bujne pukle, odziała w najpiękniejsze szaty, i poczerniła węglem długie, złociste rzęsy i kształtne brwi; wszakże oczekiwała rychłego przybycia posłów od Kanuta. Niewieście przeczucie kazało Adeli spodziewać się – któż wie? - wizyty samego króla? I tak każdego dnia miała być jak biblijna Panna Roztropna. A wierna służka dwoiła się, by jeszcze upiększyć anielską urodę królewny, i uwydatnić jej urzekającą cielesność.
- Posłuchaj, co Ci powiem, principessa:
– piastunka nie milknęła, łącząc toaletę z nauką – nie trzeba się trwożyć; ten Wiking nie oprze się Tobie! -. Służka przygotowywała wywar z rumianku do wybielania cery królewny i mycia dłoni. – Uwieść mężczyznę, choćby i takiego, to figiel dla kobiety; nic trudnego! Wszystko już wiesz, moja Miła. Natura obeszła się z Tobą hojnie. – Adela potaknęła milcząco – Bądź dla niego trudną do zdobycia, principessa; troszkę dumy nie zawadzi. Wpierw jednak musisz usidlić go pogodną radością; zanęć go słodkim spojrzeniem, uśmiechem. Każda kobieta to potrafi! -. - A gdy dojdzie do rozmowy... w cztery oczy, – starsza niewiasta nie przestawała wykładać sztuki zalotów – zwódź go subtelnymi gestami; graj spojrzeniami, principessa. – Następnie piastunka poczęła przygotowywać płyn dla Adeli do płukania ust: kwaśne wino białe przyprawione solą. –Ejże, wiesz to po sobie, Kochana? – Adela zadrwiła z poczciwej piastunki, wdowy tęgawej i nieurodziwej. – No to mam w Tobie poważną rywalkę! O, ja nieszczęsna! Chi-chi! – królewna zachichotała. – Nie chcę już o tym słuchać! Sama wiem. Lepiej mi powiedz... czy Go widziałaś?! – oczy Adeli zajaśniały niczym gwiazdy.
- Wiesz co?... – Adela spłoniła się nieco
– ktoś tak dzielny jak Kanut... pewnie ma coś z Herkulesa! Jest taki silny i barczysty... –. W odpowiedzi służka wykrzywiła drwiąco usta. – I wiesz?... Wyobrażam sobie, że jest jak Herkules i Apollo zarazem... – Adela spuściła wzrok ku ziemi, nakrywając czernionymi rzęsami zaognione oczy – marzące czoło... jasnobłękitne oczy... troskliwy... – królewna pogrążała się w marzeniach. – Cha-cha! – tym razem to służąca podrwiwała – Wybacz mi, principessa!... – przeprosiła - Nie widziałam go wprawdzie, lecz powiadają, że ma oko pokryte bielmem... – odrzekła.
- Czy próbujesz mi dokuczyć?! – policzki
Adeli zapłonęły, tym razem z gniewu. – Nie, principessa. I ponoć jego twarz jest cała poorana bliznami... – służąca nachmurzyła się, współczując ukochanej pani. – Lecz trudno o dzielniejszego męża! – zapewniła wzburzoną królewnę. – Okropność! Ohyda! Ja... takiego męża?! Nie odbieram Mu żadnych zasług, ale... ale... – Królewna była bliska płaczu. Tak daleko od domu, i teraz to! Policzki Adeli to pąsowiały, to bledły ze wzburzenia. – Posłańcy wrócą, wszystko nam opowiedzą. – Służka usiłowała powściągnąć nową rozpacz swej pani. Adela zacisnęła piąstki; przed oczami wyobraźni dostrzegła Waltera Synnigara... Tej nocy Adela nie mogła zmrużyć oka, nie kładła się nawet do spania. Przechadzając się od ściany do ściany namiotu, kreśliła w wyobraźni wizerunek szkaradnego męża; przybierał on postać paskudnego i złośliwego trolla, to jawił się jako groteskowy goblin... Cóż to za nieszczęście, dla tak urodziwej panny, spragnionej rozkoszy życia, młódki?... - Ech, jak to dobrze skowronkom, kukułkom; gdyby móc odlecieć w dal jak one... – myślała.
Obóz pogrążał się w coraz większej
ciszy, kiedy płachta namiotu poruszyła się gwałtownie, szeleszcząc. –Ech, to ty? – Adela wzięła cień za swoją służkę – Moja Droga, przynieś mi odrobinę wina. – powiedziała w langue d’oil.
Lecz w tym momencie zakrzyknęła i
rzuciła się w głąb namiotu; przed nią stał zdyszany mężczyzna, w niedbałym stroju pachołka. – Co tu robisz?! Ktoś ty?! Czego chcesz?! – przerażona Adela przylgnęła do pękatej belki stelażu, jakby szukając w niej obrony. Lecz nim zdążyła skrzyknąć straże, mężczyzna – niewiele piękniejszy od trolla – przemówił w łacinie: - Pokłon dla najcudowniejszej z bogiń, od wojowniczego Marsa! – w blasku kaganka jarzyło się bielmo w lewym oku przybysza. Adela zaczynała pojmować...
- Ledwiem zmylił straże... Wybacz mi
tę nietaktowną wizytę, dame; uff... lecz byłem okrutnie ciekaw potomkini tak wielkiego władcy! – duński król skłonił się z szacunkiem. Adela, jakby zmieniona w słup soli, słuchała w zdumieniu. – Twoi słudzy, dame, powiedzieli mi o Twym wdzięcznym wyglądzie, o Twoim szlachetnym sercu i niezwykłej łagodności; tak oto zapragnąłem ujrzeć Cię już teraz. Raz jeszcze wybacz mi ten niecny figiel! – Jasnym się stało dla Adeli, że Kanut nie był zbytnio biegły w dworności. - Królu!... Jak się tu dostałeś?! – Adela przybliżyła się ostrożnie do Nieznajomego, wciąż niedowierzając temu, by monarcha zakradał się jak złodziej. Głos jej nienaturalnie wysoki, drżał – Zabawne by to było, gdyby mi twoi pachołkowie wlepili parę kijów, cha-cha! – szalony król zaśmiał się ze swej psoty. – Lecz co widzę: Tyś, dame, po stokroć urodziwsza, niźli mi twoi dworzanie opowiedzieli! A nie zbywało im na gładkiej mowie! – spojrzenie jedynej zdrowej źrenicy Kanuta utkwiło na rozkosznie zalęknionym obliczu królewny, po czym bystro objęło jej kibić.
- Król mój, władca Anglii i dziedzic
Normandii – Adela starała się zapanować nad drżącym głosem – śle Tobie pozdrowienia... – królewna zwróciła cnotliwie główkę w bok, kiedy Duńczyk się zbliżył. Także dlatego, że pokaleczona w bitwach twarz ją odstręczała. – A czegóż to chce Twój ojciec ode mnie, że wysyła tak miłe poselstwo? – Duńczyk zagadnął przyjaźnie, podziwiając wyborny kontur twarzy królewny. – Król pragnie złączyć sojuszem nasze państwa; pra... – nie dokończyła. – A Ty, dame, jesteś rękojmią sojuszu? – wtrącił.
- Zaiste, zaiste; Twój ojciec jest
najhojniejszym z władców! – Kanut zbliżał się ku Adeli, więżąc ją pomiędzy belką stelażu a sobą. Poczuł bijące od Adelinego ciała ciepło, słodką woń sukni i włosów: rumianku i ziół; w miarę bliskości królewna coraz to bardziej drżała i gwałtowniej oddychała. – Królu, co robisz?!... - Wyszeptała łamiącym głosem. Bujna jej pierś falowała pod suknią, muskając tors Duńczyka. Krasa dziewczęcia podburzała w nim wikińską krew. – Powiedz, czy Ty, Adelo, też pragniesz tego samego, co twój król?-. - Powiedz, powiedz; odpowiedz mi, Adelo? – Kanut chwycił w ramiona królewnę i przycisnął swe ciało do jej smukłego ciała. – Tak... – wyszeptała gorączkowo – lecz cóż czynisz?!... Proszę, puść... Nie można tak... – prosiła, drżąc cała. Zapach wojownika prosto z obozu, drażnił szlachetne nozdrza; przeciwnie Kanut. Przytulił czerstwy, drapiący policzek do zarumienionego, jedwabistego policzka Adeli, uwięził ją całą w ramionach. Karmił zmysły wikinga i mężczyzny, czując kształtność i miękkość Adelinego ciała. Sycił się wonią miłego oddechu, zapachem zadbanej skóry i wypielęgnowanych włosów. Darmo próbowała się wyzwolić.
- Dość, dość! – szeptała Adela, coraz
ustępliwiej i ciszej, kalecząc łacińskie słowa. – Z czym Cię jeszcze Wilhelm przysyła? – spytał, wilgocąc swym potem policzek kobiety. – Handel... pogłębić handel... chce wieści o granicach... wymienić... – szeptała Adela. Dziewicze ciało pierwszy raz znalazło się w objęciach mężczyzny; do tego dwukrotnie starszego od niej i sławnego wojownika... – Twoje sługi jeszcze dziś... Nie, dziś jeszcze wyprawię poselstwo do Wilhelma; poślę mu mapy i traktat o umowie handlowej... między oboma królestwami... – Kanut nie przestawał tulić zastygłej w bezruchu królewny.
I król nieżonaty, i dziewicza
królewna, oddychali coraz to ciężej i szybciej, upojeni chwilą. – Służka... moja służka... jeśli zobaczy... – niepokoiła się Adela. – To co? Opowie twojemu spowiednikowi, co? – Kanut szeptał prosto w słodkie usta. – He! To prawda!... – odszepnęła, czując że płatki uszu palą ją ogniem. – Skoro przymierze... między Nami obojgiem... ma sprowadzić szczęście i na nasze królestwa... Skoro tyle od tego zależy... – szeptał Kanut. - Tak, to co? – dopytywała się Adela. – To każdy przyzna, że mam prawo wziąć mały zadatek... – wyszeptał prosto w usta. Nie opierała się ani trochę, kiedy potomek wikingów chwycił oburącz (silnymi dłońmi) jej główkę. Adela drżała jak przy gorączce. Kiedy tylko odchylił jej głowę w tył, nakryła powiekami magiczne źrenice i rozchyliła malinowoczerwone wargi. Duńczyk podziwiał chwilę zastygłe nieruchomo oblicze, o doskonałych rysach, niczym wykute w marmurze przez antycznego mistrza; obficie przyczernione rzęsy kładły się wachlarzami na rumianych policzkach; soczyste wargi, chwytając nerwowo powietrze, nęciły niczym rajski owoc. I zbliżył swe usta do ust Adeli; przycisnął je.
Rozsmakował się chwilę w dorodnych
wargach, ciepłych, rozkosznie delikatnych, choć bardzo nieśmiałych. Lecz szybko je porzucił (sztywniały – nieuprzejme i płoche) i przylgnął do ciepłej szyi, o skórze delikatnej jak bisior. Wpił wargi, obsypując Adelę gwałtownymi pocałunkami. Smak delikatnej skóry sprawiał mu niewysłowioną przyjemność, jakiej próżno doświadczać na wojnie. Zdyszana Adela próbowała początkowo odpychać mężczyznę, lecz szybko rozsmakowała się w nieznanych wcześniej pieszczotach. Jak zaczarowana, poddawała się woli kochanka, nie broniąc się ni trochę. Wreszcie zaprzestała jakiegokolwiek sprzeciwu, choćby dla pozoru niewinności. Nieokrzesane pocałunki potomka wikingów obezwładniły jej dziewicze ciało, zmąciły umysł. Znieruchomiała, zamknęła oczy i poddała się cudzej woli, zapominając o chrześcijańskiej cnotliwości i zatracając się w diabelskiej pokusie. Dziki wiking niewolił ją, upajał i poił zwierzęcą żądzą. Świat zawirował w głowie Adeli, jakby opiła się winem; po ciele rozpływała się błogość. Ślad dawny wstydu zmagał się z ciekawością odkrywania nieznanego. Adela nie opierała się nawet wtedy, gdy Duńczyk pchnął ją miękko na jej własne posłanie wymoszczone kosztownymi futrami. Choć pocięta w bitwach twarz nordyckiego monarchy napawała ją nieledwie odrazą, a przynajmniej lękiem – to ciekawość tego co nastąpi i nagłość samych wypadków nie pozwalały królewnie odpędzać się od natrętnego zalotnika. Młode ciało pragnęło ledwo zasmakowanego owocu, do którego wpajano jej awersję. Adela pomyślała, że tak samo kot niewoli gołębia, samym spojrzeniem, nim się na niego rzuci; a ten - ani drgnie...
Znów spierzchłe wargi przylgnęły
łapczywie do aksamitnych warg królewny (pielęgnowała je namaszczając miodem). Nieokrzesany monarcha smakował Adelę łapczywie; najprzedniejsze delicje nie mogły równać się ze smakiem Adelinych usteczek. Choć z początku zwarła je mocno, to w końcu Duńczyk dostał się do ich wnętrza (sam wcześniej wypłukał usta syconym miodem). Królewna traciła dech – przygnieciona ciężarem wojownika i dławiona zachłannymi, barbarzyńskimi pocałunkami.
Uduszona prawie, przekonała się,
że nie o takim kochanku marzyła: zwierzęcym, sycącym jeno swoje namiętności. Tyrańskie wargi dokazywały bez pardonu, gwałtem szturmując dziewicze wargi. Cóż, Kanut nie był mistrzem pocałunku; w pieszczotach bardziej przypominał pijawkę, niż artystę... – Dość... Przestań... Mhm... – wyszeptała Adela, zaczerpując powietrze, kiedy tylko kochanek pozwolił jej na chwilę wytchnienia. Nagły wybuch niechęci w królewnie uraził duńskiego króla, nienawykłego do niepowodzeń. Oczy Adeli zapałały gniewem i pełnym rozczarowania rozgoryczeniem. – Ejże, nie zasmakowałem Ci? Bo ty mi owszem. Ejże, bo jeszcze pomyślę, że podesłano mi mniszkę... – roześmiał się król, tłumiąc swe podrażnienie. – Jak... śmiesz!? Przestań, jeśli nie chcesz bym zawołała na sługi! Nie jestem twoją dziewką! – Adela wzburzyła się, dysząc rozeźlona, i od niedawnych soczystych pocałunków. – Takaś narowista? Po co mnie złościsz? Na cóż Ci to? – wiking oblizał ze swoich warg smak Adeli. – Jeszczem nie Twoja! Com Ci zrobiła? – żaliła się królewna.
W odpowiedzi - duński władca nakrył
ciałem Adelę, przygniótł swym solidnym ciężarem, i unieruchomił w uścisku silnych ramion; po czym raz jeszcze złożył pocałunek na wargach zupełnie bezbronnej dziewczyny. Tym razem pieszczota była delikatniejsza: usta Adeli i Kanuta zwarły się, z powściągliwością napierając na siebie. Królewna leżała bezradna, nie mogąc się (nawet gdyby chciała) bronić, całowana napatliwie przez długą chwilę. Poczuła wstyd, wyzyskana niczym pierwsza lepsza służka, o której cnotę się nie troszczy. Żałowała, że w porę nie skrzyknęła swych sług.
Nagle Duńczyk porwał się znad Adeli i
stanął przed nią, ani chybi gotowy do drogi powrotnej. Królewna wciąż spoczywała na posłaniu, zdyszana i mocno zarumieniona na twarzy; bujna pierś dziewczyny falowała w gwałtownym oddechu. – Bądź zdrowa, Adelo! Jeszcze będziem mieli czas na negocjacje... – Kanut wyprostował się w pozie zdobywcy i ponownie oblizał wargi z kpiącym uśmiechem. W półmroku błyskały białka szeroko rozwartych oczu, szklących się w tłumionym płaczu, pełne niewieściego gniewu i strachu. – Tymczasem będę opiewał twe słodkie wargi, cha-cha! -. Adela rzuciła się w ślad za uchodzącym cieniem wikinga, lecz ten czmychnął niczym zwinny ryś, gdzieś pomiędzy namioty a zarośla. – Stój, poczekaj! – zawołała półszeptem, lecz na próżno. Ocuciło ją zimne powietrze jesiennych nocy, które wdarło się przez wejście do namiotu. Mimo to wciąż nie mogła całkowicie ochłonąć; diabelski figiel szalonego króla zawstydzał ją i napawał grozą, a jednocześnie budził śmiech. – Śniłam? Ani chybi: śniłam! – niedowierzała swym zmysłom. – To zbyt niemądre, by mogło być jawą! -. Na wspomnienie jurnych pocałunków poczuła jeden wielki wstyd; zemdliło ją. – Dałam się... zmiędlić jak... jak posługaczka... ach! Wszystko rozpowie ten... barbarzyńca! – dręczyła się Adela.
Pospiesznie wracając pod namiot z tej
nagłej i krótkiej przechadzki, Adela wpadła na swoją służącą. – Na miłość boską, principessa!! – zakrzyknęła przerażona i niecałkiem dobudzona służka. – Zbudził mnie twój głos!... Przybiegłam tutaj co tchu!... Nie było cię, principessa!... – kobieta dyszała. – Ach! Nie masz pojęcia... – Adela ugryzła się w język. – To... Miałam zły sen! To tylko sen. Krzyknęłam, bo śniłam okropne majaki – królewna zataiła wstydliwą prawdę o niecnej wizycie króla. – Bałam się, że uczyniono nam zdradę! Pricipessa, zaklinam cię!... – służka wciąż drżała, przejęta zaniedbaniem obowiązków.
- Ach, dajże wreszcie pokój! – obruszyła
się Adela, zniecierpliwiona biadaniem służącej. Szczęśliwie dla królewny, półmrok częściowo osnuł rumieńce jej policzków. – Wyszłam... zaczerpnąć świeżości poranka. Któż miałby nam zadać krzywdę? Jesteśmy pod opieką samego Kanuta. – Adela próbowała nadać swemu głosowi jak najbardziej obojętny ton. – Principessa, król (oby cieszył się zawsze zdrowiem) powierzył Cię mojej opiece – zajęczała służąca – błagam, byś nie opuszczała namiotu po zmroku... Wokoło wojna... Już wiem! Zagotuję ci piwa na dobry sen, zaprawionego ziołami. – - Tylko zaczerpnę jeszcze kilka łyków tego upojnie rześkiego powietrza, dobrze? – królewna odsunęła połę namiotowej płachty i wyściubiła złotowłosą główkę na zewnątrz. – Ale tylko na chwilkę, bo się zaziębisz! Albo podam ci płaszcz – odrzekła troskliwa piastunka. Chłód wczesnojesiennego poranka studził rozpaloną głowę Wilhelmowej córki. – To nie namiętność, Adelo, to polityka – tłumaczyła sobie dziewczyna. – Cóż za fantazja; godna wikinga! Lecz dzielić łoże z bezczelnym szaleńcem o manierach naszych wieśniaków?! – usta wciąż paliły ją wstydem. – Jak go pokocham, jeśli już budzi we mnie obrzydzenie?! – dumała.
Tymczasem pod Hamburgiem roboty
oblężnicze miały się ku końcowi. Pod toporami Duńczyków Kanuta padały konary drzew, wleczone następnie pod zamek, sypano wały; obrońcy mogli tylko przyglądać się z murów bezkarnej budowie srogich machin. W ciągu kilku miesięcy powstały trzy potężne tarany mogące sforsować bramy i wiele drabin sięgających zamkowych blanek. Klęska Saksończyków wydawała się i oblegającym, i obleganym całkiem pewna. Na jesieni najeźdźcy byli gotowi do generalnego szturmu na zamek.
Wczesną jesienią 1081 roku, kilka
tygodni po goszczeniu króla u Adeli, władca Duńczyków nakazał uderzyć na mury Hamburga. Jak wyglądała bitwa? Opowiem o niej co nieco. Nim machiny zwarły się z kamieniem, jako pierwsi poczęli osłabiać obrońców skandynawscy łucznicy, znani ze swych umiejętności. Skryci za tarczami i puklerzami, w swej liczbie dwustu strzelców, zasypali strzałami Saksończyków. Ci odpowiedzieli, szyjąc z łuków - z blanek i poprzez szczeliny w murach. Następnie król Kanut, osobiście, poprowadził do boju swych pieszych wikingów i przybocznych huskarlów, toczących arcyciężkie tarany na potężnych kołach i przystawiających do murów wysokie drabiny. Stojąc w cieniu murów i oblężniczych machin, czekał na padnięcie solidnej bramy; w chwili bezczynności, mógł tylko zgrzytać zębami, widząc jak wielu jego wojów pada od saksońskich strzał. Cenni łucznicy ze Skandynawii i waleczni wikingowie zwalali się z nóg, zabici i ranni – nim brama runęła, a drabiny zostały przyparte do murów.
Kamienne blanki zapewniały
obrońcom wyśmienitą osłonę przed strzałami posyłanymi z dołu. Nie sposób także było uczynić krzywdy łucznikom szyjącym strzałami poprzez liczne otwory obronne w murze. Nim mury padły, straty Saksończyków były niewielkie i wynosiły ledwie dziesiątą część wojsk. Kiedy oblegający wbiegali na mury lub padała brama – zazwyczaj wycofywano się do wewnętrznej cytadeli; w tym ostatnim punkcie oporu z reguły obrońcy walczyli do ostatniej kropli krwi. Walka na murach, przy takie dysproporcji sił, nie dawała żadnych szans na skuteczną obronę.
Ostatecznie brama główna padła pod
uderzeniami tarana, choć jedna z trzech machin uległa zniszczeniu przez obrońców. Inni po drabinach wspięli się na mury i stanęli na blankach. Jako pierwszy do zamku wdarł się jarl (hrabia) Haraldsson, siekąc na prawo i lewo obrońców i wyrąbując sobie mieczem przejście do cytadeli. Lojalny wobec duńskiego króla, stanowił jego oddanego powiernika i zaufanego wodza, posyłanego w największy wir walki i rozstrzygającego o losach wielu bitew. Pod Hamburgiem dowodził najbardziej doborowym oddziałem spieszonych rycerzy (ówcześnie jazdy przybocznej) i pieszych mieczników. Pojawienie się spieszonych rycerzy duńskich Haraldssona: doborowych wojowników uzbrojonych w miecze, buzdygany i pełne kolczugi, w barwach króla na swych tarczach, w zasadzie zdecydowało o losach bitwy. Wbiegając za swym dowódcą, siekli i rąbali każdego, kto nie zdążył wycofać się do cytadeli. Znakomicie wyćwiczeni w walce, stanowili siłę niemożliwą do odparcia przez chłopską piechotę.
Tymczasem wikińska piechota króla
Kanuta wdarła się na mury po drabinach, czyniąc spustoszenie w bezładnej kupie uciekających łuczników. Nieopamiętany monarcha rzucał się w największy tłum, czyniąc straszliwą rzeź. Dla znanego z szaleńczej odwagi Duńczyka, zwycięstwo było najważniejsze. Trupy obrońców, takoż i żyjących rannych, zrzucano na miejscu za mury, do fosy. Już tylko garstka zbrojnych pozostała, by bronić cytadeli. Wówczas to duński monarcha pozwolił na plądrowanie.
Zamkowa cytadela stała się niemym
świadkiem najzaciętszego starcia. Nieliczna garstka zbrojnych obrońców, nienajlepiej uzbrojona gromada, stawiła gwałtowny opór, kruszony dopiero śmiercią lub ciężką raną. Równocześnie część atakujących rozpierzchła się po zamku, mordując napotkanych mieszkańców, hańbiąc niewiasty, niszcząc sprzęty i rabując wszelkie dobra obrońców. Wszakże wielu zdołało okupić się zwycięzcom. Kiedy mordy i grabież ustały, duński król zaprosił na zamek królewnę Adelę. Szczycąc się zwycięstwem i zemstą za pobitych wojów (zwyczajowo zajmowano zamek po bitwie, puszczając wolno ludność, która szukała schronienia za murami), przedstawiał się jako straszliwy wódz północy, depczący po swoich nieprzyjaciołach. Adela, widząc nieszczęście ludności i wszechobecną śmierć, czując woń trupów, struchlała ze zgrozy. Wydając z siebie jęki rozpaczy i obrzydzenia, zalała się łzami. Nigdy nie oglądała na własne oczy takiego okrucieństwa i żądzy łupów.
Tłumiąc w sobie niewieście odruchy,
poczęła czynić królowi gorzkie wyrzuty. Nieledwie doświadczała słabości, widząc rozpłatane ciała walające się po dziedzińcu i słysząc zawodzenia niewiast. – Okrutniku!!... Czymże zawiniły wobec Ciebie te nieszczęsne kobiety, te niewinne pisklęta?!... – dławiła ją zgroza i wstręt. – I cóż, tak udowadniasz swoją potęgę?!... Czyż wielką... – tutaj przerwała, bojąc się rozjuszyć króla, gwałtownie pąsowiejącego z gniewu. – Nie znasz się na wojnie, Adelo, choć walecznego masz ojca. Uczyniłem tak zgodnie z prawem wojny... Nie twoja to rzecz!... – odrzekł.
- Victoria!!! – zakrzyknął król ze szczytu
wieży górującej ponad zamkiem. – Saksonia należy do mnie! Lecz nie poprzestanę na niej! – triumfował w obecności Wilhelmowej córki, pyszniąc się swą potęgą. – Rex meus, godne to zwycięstwo – zwrócił się do Kanuta jarl Haraldsson, dotychczas czuwający u wejścia na wieżę – lecz pozwól swym wojskom odpocząć -. Hrabia nie chciał powiedzieć wobec Adeli (a rozmawiali po łacinie), że ponieśli znaczne straty i kolejna wyprawa wymagała czasu; oto trzecia część wojska padła w boju lub leczyła rany. - Odpocząć, powiadasz? – Kanut popatrzył na stalowe ostrze swego miecza. – Byle nie pognuśnieli! Pilno mi powiększyć dziedzictwo mego ojca -. Wojna była żywiołem tego monarchy; wikińska dusza gnała go ku podbojom bez względu na koszta. Oto zawładnął potężnym zamkiem, wzniesionym u wrót Skandynawii, przyłączył bogate ziemie aż do rzeki Ems na zachodzie, gór Harzu na południu i granic na Łabie. Stąd mógł snuć plany o wyprawie na Brandenburczyków lub na Pomorze. Obfity łup – dwa tysiące florenów do królewskiego skarbca, za które możnaby wystawić cztery langskipy – podniecał do planowania następnej wyprawy.
Roniąc rzęsiste łzy nad pohańbionymi
kobietami i wymordowanymi mężami, Adela pojmowała jak bardzo los Anglii spoczywał w jej rękach, a raczej zawisł na kądzieli; kobieca przebiegłość i charm mogły uchronić Wyspę przed podobnym losem. Królewna była na tyle zaznajomiona z dziejami jej państwa, że natychmiast ujrzała oczami duszy wszystkie srogie najazdy Duńczyków w przeszłości, pustoszące angielskie ziemie. Z racji skandynawskiego pochodzenia Normanów i tradycji osiedlania się wikingów na Wyspach – Kanut wciąż rościł sobie prawa do tronu po jej ojcu. Prawdopodobnym było, że wojowniczy król wyciągnie rękę po schedę po Danelaw.
Rozmyślając tak, królewna otarła łzy i
zacisnęła zęby, przypominając sobie o tym, że przybyła tutaj jako dyplomatka swego królestwa. Polityczne małżeństwo mogło uchronić Anglię przed wojną, a przynajmniej odwlec ją w czasie. Zamierzała też ostrzec ojca przez zaufanego wysłannika; wszak wiedziała, że większość jej wojsk przebywało w Normandii. – Królu, oby nasze królestwa połączyła życzliwa przyjaźń – Adela zdobyła się na dyplomatyczną formalność monarszego wysłannika, choć głos nie przestawał jej drżeć. – Wierzę, że będą się wspierać nawzajem niczym wierni bracia. Bez wrogości -.
- Cóż za nagła odmiana, co? – duński
monarcha zwrócił się do hrabiego w języku nordyjskim, choć mogło to uchodzić za niegrzeczne w obecności gościa. – Ledwie mnie nie pokąsała przed chwilą! Widziałeś? – król podrwiwał sobie; choć jarl Haraldsson nie był wcale pewien czy urocza królewna nie rozumie ich mowy. – Królu, jeśli każesz, odprowadzę osobę twojego gościa na spoczynek - hrabia zwrócił się do Kanuta w odpowiedzi (po łacinie). – To nie jest miejsce dla tak szlachetnej niewiasty -. Jarlowi nie brakowało wyszukanej dworności