Download as docx, pdf, or txt
Download as docx, pdf, or txt
You are on page 1of 35

Kiedy Anglia zjednoczyła się pod

panowaniem Normanów i konflikty


wewnętrzne zostały zażegnane, tedy
pozostało rozwiązać kwestię bezpieczeństwa
granic, a także poszukać sojuszy.

Był rok 1080, kiedy władający Anglią


Wilhelm zw. Zdobywcą wezwał całą swą
Radę, zaufanych, a także dwóch dorosłych
już synów i pełnoletnią córkę. – Zewsząd
otaczają nas rosnące w siłę królestwa – rzekł
król. -Kwestią czasu jest, kiedy wyciągną
łapy po moje dziedzictwo... I dlatego musimy
być szybsi; najpierw rozprawimy się ze
Szkotami, lecz od morza musimy
zabezpieczyć się układami. – Wilhelm
wskazał na mapę.

- Nic trwalej nie spaja sojuszy, jak święte


małżeństwo. – Kontynuował król. –
Wyprawię poselstwa i oddam rękę mej córki
następcy tronu Franków lub królowi
Duńczyków. Takoż zażądam od jednego z
królów żony dla jednego z mych synów. – Na
to dictum klęcząca dotychczas u podnóża
tronu królewska córka zadrżała. Myśl o
dalekiej podróży i porzuceniu ojca, a także
wszystkich przyjaciół... zdjęła ją
przerażeniem i okropnym smutkiem. Lecz
jak tu sprzeciwić się ojcu: samemu
Wilhelmowi Zdobywcy?!

Widząc jak jego córka drży pogrążona w


niemej rozpaczy, wyciągnął w jej stronę
dłoń. – Taka jest moja wola! Któż mógłby
odrzucić tak wdzięczną gołąbeczkę?! -.

Adela uniosła lekko zarumienioną


twarzyczkę, otoczoną złocistymi lokami, i
spojrzała ojcu w oczy z całą godnością
królewskiej córki. Była to panna
dwudziestoletnia, wspaniale wyrośnięta,
której urodę rozsławiali liczni bardowie po
wszystkich wyspach Brytanii. Przybrana w
najdostojniejsze szaty i złoty diadem,
przedstawiała się przepysznie! Spojrzenie
płonących oczu zza przyczernionych rzęs,
tak opiewane w pieśniach, zdawało się
dworzanom mieć nadprzyrodzone źródło,
aczkolwiek wcale nie niebezpieczne! Adela
na moment poddała się słabości i zawahała
się...

Lecz chwilę później posłusznie ujęła


ojcowską dłoń. – Niech się spełni twa wola,
mój ojcze! - odpowiedziała Adela, ukrywając
głęboko w duszy swój lęk i smutek. Ojciec
spojrzał na Adelę z wymagającą
wdzięcznością rodzica i polityka w jednym.
Królewna, choć obdarzona urzekającym
wyglądem, wychowana została na kobietę
posłuszną i wystarczająco rozumną, choć
jako niewiasta czasem ulegała swym
namiętnościom. Pokornie ucałowała dłoń
rodzica, chociaż jej zniewalające oczy
płonęły dziecięcym sprzeciwem. Mimo to,
strach przed ojcem, może trochę mniej
miłość do niego, a nadto doskonale wyuczony ceremoniał, nie pozwoliły jej na publiczny sprzeciw.

- Powstań, droga córko! – rzekł król i


gestem pełnym monarszej godności
pomógł Adeli unieść się z klęcznika. –
Jesteś mi posłuszna, tak jak posłuszna
jest mi Anglia. I za to cię miłuję! –. Adela
skłoniła pokornie głowę i ceremonialnie
dygnęła. Z całą kobiecą dzielnością
powstrzymała łzy, które same napłynęły
jej do oczu.

Spojrzenia dworzan, rycerzy i służby


przylgnęły do upojnego kształtu
rysującego się pod strojną suknią. Bujne
piersi i płodne biodra szczodrze
wzdymały suknię, zaś wiotka kibić
gwałtownie zwężała się między nimi,
wąska nieledwie jak łodyżka trzciny. Tak oto natura wspaniałomyślnie obdarzyła królewnę!

- Przez wszystkie, nieliczne, mgnienia


wiosen twojego życia, Adelo,
udowadniałaś, że godna jesteś mojego
zaufania. Dlatego też pragnę, żebyś odbyła
podróż jako wysłannik. – Rzekł król do
nieco zdumionej królewny. – Udasz się na
dwór Filipa i Kanuta; pokłonisz się ode
mnie. W moim imieniu postarasz się
pogłębić relacje handlowe; pomogą ci w
tym doradcy. – Mówił Wilhelm do córki,
która uważnie słuchała każdego słowa. –
Chcę poznać ich szlaki, miasta i porty. Ale
najważniejsze: musisz pozyskać dla mnie
ich przyjaźń! – król ścisnął mocniej dłoń
Adeli. – I niech sojusz wzmocnią
mariaże! -.

Po tych słowach Wilhelm zasiadł na


tronie i przyzwał stojących nieopodal
doradców, którym powierzył na czas
misji opiekę nad królewną. A byli to:
zakonnik, będący spowiednikiem
królewny i doradcą w rokowaniach, a
także strażnikiem jej czystości; wierna
służka, jej powiernica i zauszniczka,
obowiązana także strzec cnoty królewny;
i wreszcie paź wysokiego urodzenia,
służący królewnie radą i zbrojną strażą,
będący również królewskim szpiegiem na
dworach i jednocześnie posłańcem. Za swoje obowiązki odpowiadali głową.

A tymczasem... pobożny król Franków,


Filip, także potrzebował sojuszy.
Królestwo jego, choć nadal silne, znacznie
utraciło na znaczeniu, odkąd Wilhelm
podbił anglosaskie królestwa i
uniezależnił Normandię od Paryża.
Szczególnie ta ostatnia okoliczność
utkwiła cierniem w sercu Filipa. Lecz na
konflikt z Wilhelmem było teraz za
późno... do czasu. Za najważniejszą
potrzebę chwili uważał bowiem
zwasalizowanie Burgundii i Akwitanii,
dwóch niezależnych księstw. Naonczas
słał on poselstwa na dwory królów i
cesarza; w jednym z nich podróżowała
jego córka.

Konstancja, bo o niej mowa, w pierwszej


swojej zagranicznej podróży kierowała się
ku angielskiej Normandii. Kurz drogi i
znój odznaczał się na jej podróżnych
szatach, a nadto kalał zuchwale
nieskazitelnie piękną twarz królewny. A
sława jej urody roznosiła się daleko przed
nią i poza słoneczną Francję, za sprawą
ballad układanych przez trubadurów. I
choć słońce naznaczało swym piętnem
nieskalanie mleczną płeć dziewczyny i
łatwo rumieniące się policzki – z
powabnych ust nie padało ani słowo
skargi. Przybywała do obcego kraju, a
przecież ufała w siłę swego uroku.

Dwudziestoletnia Konstancja przybyła do


zamku Caen w okolicach zimy 1080
roku. Choć wielomiesięczna podróż
wyczerpała młodą królewnę i nadwątliła
jej powaby, to pojawienie się wciąż tak
niezwykle urodziwej podróżnej wywołało
nie lada poruszenie na dworze
królewskiego syna i namiestnika –
Roberta. W ciągu kilku tygodni
nieustannych uczt, niezwykle zręczna w
prowadzeniu dyskusji Konstancja
uzyskała wszystko to, z czym przybyła,
czyli wzajemne umowy handlowe i
wymianę wiadomości o granicach obu
państw. Najmężniejsi z rycerzy miękli pod
wpływem łagodnego i zarazem
przenikliwego spojrzenia anielskich oczu.
Tak oto zjawiskowa królewna wpływała na
losy obu królestw!

Na wieść o poselstwie córki samego króla


Filipa, angielski monarcha wyprawił ze
stolicy zaufanych urzędników. Cóż mogłoby
trwalej zespolić w przyjaźni oba państwa,
niźli małżeństwo jego następcy, mężczyny
dzielnego i pięknego, z przepysznej urody
córką swego konkurenta? A któż nie
radowałby się z synowej pełnej gładkości w
mowie i gestach, kobiety obytej i godnej
wielkiego dziedzica?

Ku uciesze Wilhelma, król Filip przystał na


sojusz poparty małżeństwem Konstancji z
Rufusem Wilhelmowicem. Ślub zawarto w
opactwie westminsterskim zimą roku 1080.

Książęca para wnet przypadła sobie do


serc, a ich pomyślne małżeństwo
zapewniło długotrwały pokój między
Frankami a Anglikami. Konstancja
doskonale wypełniała obowiązki żony
dziedzica tronu i obdarzyła go licznym
potomstwem. Książe i przyszły król
miłował swą urodziwą i dobrą
niewiastę, o liczkach bielszych niż
marmur, przyozdobionych gwałtownie
rumieniącymi się przy byle sposobności
policzkami. Zgodnie więc z wolą
Wilhelma, hrabstwo normandzkie było
bezpieczne; lecz wciąż istniało zagrożenie
ze strony Duńczyków.

I oto najwyższa pora, by powrócić do


opowieści o królewnie Adeli. Na wiosnę
następnego roku, tj.: 1081, Wilhelm
nakazał swej córce odbyć podróż
dyplomatyczną do zimnej i dzikiej
Jutlandii. W zamyśle przeznaczał Adelę
zasiadającemu na duńskim tronie –
królowi Kanutowi; w ostateczności zaś
jednemu z tamtejszych możnych –
zyskując wówczas za teścia sławnego
generała lub biegłego administratora.
Lecz rozeznanie tejże sprawy polecał
doradcom córki.

I tak królewna stanęła przed ojcowskim


majestatem w dzień podróży, na kilka
pacierzy przed kwietniowym świtem.
Odziana była w podróżne, ciepłe szaty,
aczkolwiek kosztowne i pełne
splendoru. Krój sukni nader zuchwale
podkreślał cielesność królewskiej córy;
stanik spodniego kaftanika mocno
oplatał wąską kibić, uwydatniając
łabędzią pierś, wybujałą nad wyraz
śmiało. Rzeczony stanik wraz z
kosztownym pasem krępował swobodę
ruchów. Oczy królewny mieniły się
łzami, powstrzymywanymi mężnie; czarowne jej chrapki nozdrzy drżały z ledwie skrywanego
wzruszenia. Pierś falowała w rytm nerwowego oddechu.

Adela z najwyższym trudem


powstrzymywała łkanie, tak
nieprzystojne córce zdobywcy Anglii.
Jestem pewien, że także Wilhelm musiał
głęboko skryć wzruszenie, kiedy
błogosławił drogiej Adeli tonem zimnym
i oficjalnym. – Najdroższa moja córko,
posyłam cię do naszych nieprzyjaciół,
jako najpewniejszego z emisariuszy.
Liczę, że nie zawiodę się na tobie i raz
jeszcze dowiedziesz swej wierności mnie,
jako twemu królowi i ojcu. Będziesz tam
moimi oczami i uszami; w moim imieniu
rozmówisz się z królem tych...
nieokrzesańców! – spojrzał kpiąco po
rycerzach. – I niech cię strzegą twoi
patroni, Adelo! Ruszaj!... –.

Tu Wilhelm ściszył swój głos: - Chcę,


żebyś użyła całego swojego niewieściego
charme’u przeciwko temu... jak mu
tam... Kanutowi, rozumiesz? – Adela
opuściła głowę zawstydzona. – Użyj
całego niewieściego podstępu, tak jak ja
używam podstępów bitewnych!... – uczył
król córkę, nie patrząc w jej rozognione
oczy. – Uwiedź go, rozmiłuj w sobie... –
szeptał – potrzebuję tego sojuszu,
rozumiesz Adelo?! – królewna słuchała z
zaciśniętymi zębami, aż poruszały się jej
cudownie wysklepione policzki. Rycerze
raz po raz rzucali nieokrzesane
spojrzenia na zniewalający kształt swej pani...

Adela skłoniła się królowi-ojcu z całym


należnym mu szacunkiem, z
wytwornością spotykaną wyłącznie u
najgładszych panien. Zbierające się łzy
nie pozwoliły królewnie na wyduszenie z
siebie choćby słowa pożegnania, za
wyjątkiem pełnego godności ukłonu.
Rycerze spoglądali po raz ostatni na
swoją anielską panią, której nie
spodziewali się więcej ujrzeć. Nieliczni
tylko spośród nich, najznaczniejsi,
śmieli starać się o rękę królewny, lecz
król zbywał kolejnych zalotników,
widocznie niezbyt jeszcze godnych.
Pomniejsi – mogli tylko śnić o swej urodziwej i dobrotliwej pani.

I tak chłodnego kwietniowego dnia


samotna koga Adeli wypłynęła w rejs
pełen niebezpieczeństw; należało bowiem
ominąć wiosenne burze i uniknąć
spotkania z piratami Morza Północnego.
Najbezpieczniej było żeglować wzdłuż
wybrzeża kontynentu, często przybijając
do portów, lecz wydłużając znacznie czas
podróży. Eskorta królewny liczyła
dwudziestu zbrojnych, nie licząc
marynarzy; można zatem uznać, że nie
podróżowała bezbronna. Lecz cóż mógł znaczyć samotny korab wobec srogiego sztormu, wobec
floty okrutnych piratów?
Pomimo chłodnej, wiosennej bryzy, Adela
pozostała na górnym pokładzie, tęsknym
wzrokiem żegnając klify Lincolnshire, klify
ojczystej Anglii. Jako przyszła pani obcej
ziemi, nie spodziewała się więcej ujrzeć
kraju dzieciństwa. Łatwo powiedzieć: -
Dobro Anglii! – trudniej natomiast zerwać
wszystkie drogie więzi rodzinne i
towarzyskie! I obcy dwór, nieznany
mężczyzna, intrygi nieznanych ludzi...
Próżno wierna służąca upominała swą
panią przed katarem, próżno namawiała
do powrotu do przytulnej celi mieszkalnej
pod rufowym kasztelem okrętu!...

Pochmurna królewna pozostała na pokładzie


korabia aż do zmroku, póki ziąb nie zmroził
jej aż do kości i nie zmorzyła senność od
trosk. Srogi, północny zefir zabarwił
alabastrowe policzki Adeli i rozkoszne usta
sinawą barwą; zuchwale wdarł się pod szaty
królewny, wzbudzając w ciele dygot. Lecz
córce zdobywcy Anglii nie brakowało
krzepkości; Hożej Adeli nie zmógł ani katar,
ani żadna inna dolegliwość! Na końcu zaś
słona bryza wysuszyła niewieście łzy,
skrywane gdzieś w kącikach cudnych ocząt.
Smutek ustępował przed kobiecą
ciekawością. Lecz niepewność tego co
nastąpi, wciąż dręczyła Adeliną duszę.

Mijały monotonne tygodnie żeglugi,


spędzane w towarzystwie okropnej nudy i
samotności. Szaty królewny, jej złociste
włosy - chłonęły woń statku: wilgoci i soli.
Brak jakiejkolwiek rozrywki zmuszał Adelę
do mimowolnych rozmyślań: - Jaki jest
mój przyszły małżonek? Czy szpetny? Czy
będzie dla mnie łagodny? Ach, gdyby
posiadał zalety mego ojca... -. Po stokroć
wolałaby jednego z angielskich rycerzy,
którzy tak licznie prosili o jej rękę, a
których odprawił jej ojciec: zacnego
Godfreda z Kollr, walecznego Ulfhedyna z Valdingi, pobożnego Symonda z Amesbury, wielce
urodziwego Waltera Synnigara...
Czerwiec przypomniał o lecie. Ciepły, słony
zefirek nadał obliczu królewny wszelkich
powabów doskonałej witalności; cera
zalśniła się niczym alabaster, policzki
przyoblekły w rumieniec, usta nabrały
kuszącej barwy malin. Duchota statku
częściej wypędzała Adelę na pokład, a
wierna służka czyniła wszystko, by słońce
nie spaliło nienagannej białości cery jej
pani. Ciepłe dni przegnały z duszy królewny
troski i niepokoje, wlewając w nią
szczególną słodycz i namiętność. Jak każda
istota na wiosnę, instynktownie zapragnęła
miłować i być miłowaną... Wszak właśnie w
tym celu podróżowała! Afekt ten wprawiał
młode serce Adeli w drżenie i słodko dręczył
duszę.

Lecz nie cała podróż upływała w tak


pomyślnej beztrosce. Nawet niewielka, jak
na dzisiejsze czasy, odległość do przebycia
między Anglią a Danią, była wówczas
ryzykowna. W odległości 1/3 drogi od celu
melancholię królewny zmąciło nagłe
pojawienie się pirackiego okrętu,
płynącego od strony Skandynawii. Na
ucieczkę ku Wyspom Frygijskim było zbyt
późno. Przerażoną Adelę - a jeszcze
bardziej przerażonych: służkę i kapelana -
odesłano do ich podróżnej celi na rufie,
zaś reszta - żołnierze i marynarze –
chwycili za broń.

Z obu stron wypuszczono strzały; dzielna


załoga angielskiego korabia starła się
wręcz z okrutnymi morskimi rabusiami,
którzy przypuścili szturm na pokład.
Zdradzieckie strzały świstały wokoło; oręż
tłukł o tarcze, łomotał czaszki i żebra;
miecze szczękały; wojownicy obu stron
miotali straszliwe obelgi; krzyki ranionych
i zabijanych rozbrzmiewały z każdej
strony. I mimo wyrównanej walki, Anglicy
odparli atak piratów, kładąc wszystkich
trupem lub posyłając na dno, samemu
tracąc tylko pięciu towarzyszy.
Adela - wsłuchana w odgłosy całkowicie
niegodne uszu niewiasty – mężnie skryła
swe kobiece przerażenie; choć serce
podchodziło jej do gardła a kolana same
się uginały – jeszcze dodawała otuchy
przerażonym towarzyszom. Czekał ich,
być może, straszny i haniebny los jeńców
zdanych na łaskę skandynawskich
rzezimieszków. Serca trójki podróżnych
wciąż jeszcze łomotały niczym wojenne
bębny, kiedy zwycięska załoga korabia
wydała z siebie kilkukrotny okrzyk
triumfu. Po chwili trzy gwałtownie bijące
serca zmroziły jęki dobijanych
nieprzyjaciół i plusk ciał wrzucanych w
morską toń.

Rzeź bezbronnych już rzezimieszków


wstrząsnęła łagodną duszą Adeli; w
porywie szlachetnego gniewu, królewna
rzuciła się ku swoim obrońcom, by
powstrzymać dobijanie jeńców – lecz
powstrzymała ją nieodstępna służka.
Wszak oni, prostacy, nie znaliby litości -
nawet dla tak dobrze urodzonej niewiasty.

Lecz czy aby Wilhelm nie postąpił zbyt


lekkomyślnie, posyłając córkę z tak lichą
eskortą? Cóż, flota wojenna – niezmiernie
kosztowna - była dopiero w budowie, a
przecież liczył się pośpiech; wszakże i
Frankowie saliccy, Piastowie, czy
Rurykowicze szczycili się córkami.

Być może opiece któregoś z patronów


zawdzięczała Adela wybawienie z opresji,
ale też i koniec morskich przygód na resztę
podróży.

Lato miało się ku końcowi, kiedy oczom


podróżnych ukazały się piaszczyste plaże i
wyniosłe wydmy zachodniego wybrzeża
Jutlandii. Nareszcie! Dla Adeli nieznośną
już była wilgoć i pleśń okrętu, nieustanna
woń stęchlizny i smoły, słonawy posmak w
ustach... Lecz króla duńskiego – Kanuta -
nie było ani w stolicy, ani nawet w kraju.
Adela bezzwłocznie posłała zaufanego
szpiega, Morrisa z St. Albans, by ten
zasięgnął języka o miejscu pobytu króla;
zgodnie z wolą swego ojca, nie mogła ani
nie chciała czekać w stolicy na powrót
przyszłego wybranka – mimo że Aarhus
mamiło dużym rynkiem z kramami i było
ludniejsze od samego Londynu. Wysłannik
królewny, niczym dobry pies łowczy, bez
większego trudu podjął trop i rychło
znalazł się w obozie króla Duńczyków.
Otóż wystarczyło tylko zdobyć zaufanie
pewnego kupca, który posyłał żywność
wojskom Kanuta, oblegającym od wiosny
Saksończyków.

Wiosną 1081 roku Kanut wyruszył na


czele 1,5 tys. zbrojnych przeciwko
Saksończykom i obległ ich w potężnym
(ówcześnie) zamku Hamburg.
Najmężniejsi i najlepiej uzbrojeni
wojownicy Danii opasali pierścieniem
oblężenia wysokie i grube mury warowni,
budując tarany i drabiny. Zaledwie pół
tysiąca plebejskiej piechoty pozostało w
Aarhus.

Wojowniczy Kanut, jak na potomka


Wikingów przystało, podbojem i
ekspansją pragnął zbudować
skandynawskie imperium. Wikińska
dusza nakazywała mu czynić to krwią i
żelazem, nie układami.

Oblegani nie mogli spodziewać się


znikąd odsieczy. Pół tysiąca chłopskich
łuczników i plebejskich tarczowników
nie stanowiło większego wyzwania dla
wojsk Kanuta. O sile zamku stanowiły
wysokie mury na solidnej opoce, w
których obronę znaleźli uciekinierzy z
plądrowanych przez Duńczyków osad.
Zgromadzona żywność pozwalała im
bronić się latami, choć w zamku
tłoczyło się ponad pięć tysięcy
mężczyzn, kobiet i dzieci. Ufając w potęgę murów, Saksończycy nie poczynili ani jednego wypadu
przeciwko nieprzyjaciołom.
A cóż Adela? Obleganie Hamburga
zmierzało ku generalnemu szturmowi,
kiedy królewna – zbrojna w wieści od
szpiega – wyruszyła na spotkanie swego
oblubieńca. Wbrew obyczajowi (który
nakazywał niewiastom trzymać się z
daleka od męskich wojen), przybyła wraz
z całym orszakiem pod obóz
oblegających. Na nic się zdało gderanie
wiernej służki - przedtem i po czasie –
Adela nic sobie z niego nie robiła;
niezłomność woli i chęć do działania –
odziedziczyła po Wielkim królu-ojcu.
Zatrzymawszy się o milę lub dwie od
obozujących Duńczyków, nakazała swym
wysłannikom pokłonić się
skandynawskiemu władcy.

Roztropna po kobiecemu – i ufna we


własny urok – Adela wykąpała się
starannie (w wodzie zaprawionej
dziurawcem i mydlnicą), utrefiła swe
olśniewające włosy (przy pomocy służki)
w bujne pukle, odziała w najpiękniejsze
szaty, i poczerniła węglem długie,
złociste rzęsy i kształtne brwi; wszakże
oczekiwała rychłego przybycia posłów od
Kanuta. Niewieście przeczucie kazało
Adeli spodziewać się – któż wie? - wizyty
samego króla? I tak każdego dnia miała
być jak biblijna Panna Roztropna. A
wierna służka dwoiła się, by jeszcze
upiększyć anielską urodę królewny, i
uwydatnić jej urzekającą cielesność.

- Posłuchaj, co Ci powiem, principessa:


– piastunka nie milknęła, łącząc toaletę
z nauką – nie trzeba się trwożyć; ten
Wiking nie oprze się Tobie! -. Służka
przygotowywała wywar z rumianku do
wybielania cery królewny i mycia dłoni.
– Uwieść mężczyznę, choćby i takiego,
to figiel dla kobiety; nic trudnego!
Wszystko już wiesz, moja Miła. Natura
obeszła się z Tobą hojnie. – Adela
potaknęła milcząco – Bądź dla niego
trudną do zdobycia, principessa;
troszkę dumy nie zawadzi. Wpierw
jednak musisz usidlić go pogodną radością; zanęć go słodkim spojrzeniem, uśmiechem. Każda
kobieta to potrafi! -.
- A gdy dojdzie do rozmowy... w cztery
oczy, – starsza niewiasta nie
przestawała wykładać sztuki zalotów –
zwódź go subtelnymi gestami; graj
spojrzeniami, principessa. – Następnie
piastunka poczęła przygotowywać płyn
dla Adeli do płukania ust: kwaśne wino
białe przyprawione solą. –Ejże, wiesz to
po sobie, Kochana? – Adela zadrwiła z
poczciwej piastunki, wdowy tęgawej i
nieurodziwej. – No to mam w Tobie
poważną rywalkę! O, ja nieszczęsna!
Chi-chi! – królewna zachichotała. – Nie
chcę już o tym słuchać! Sama wiem.
Lepiej mi powiedz... czy Go widziałaś?!
– oczy Adeli zajaśniały niczym gwiazdy.

- Wiesz co?... – Adela spłoniła się nieco


– ktoś tak dzielny jak Kanut... pewnie
ma coś z Herkulesa! Jest taki silny i
barczysty... –. W odpowiedzi służka
wykrzywiła drwiąco usta. – I wiesz?...
Wyobrażam sobie, że jest jak Herkules i
Apollo zarazem... – Adela spuściła
wzrok ku ziemi, nakrywając
czernionymi rzęsami zaognione oczy –
marzące czoło... jasnobłękitne oczy...
troskliwy... – królewna pogrążała się w
marzeniach. – Cha-cha! – tym razem to
służąca podrwiwała – Wybacz mi,
principessa!... – przeprosiła - Nie
widziałam go wprawdzie, lecz
powiadają, że ma oko pokryte
bielmem... – odrzekła.

- Czy próbujesz mi dokuczyć?! – policzki


Adeli zapłonęły, tym razem z gniewu. – Nie,
principessa. I ponoć jego twarz jest cała
poorana bliznami... – służąca nachmurzyła
się, współczując ukochanej pani. – Lecz
trudno o dzielniejszego męża! – zapewniła
wzburzoną królewnę. – Okropność! Ohyda!
Ja... takiego męża?! Nie odbieram Mu
żadnych zasług, ale... ale... – Królewna
była bliska płaczu. Tak daleko od domu, i
teraz to! Policzki Adeli to pąsowiały, to
bledły ze wzburzenia. – Posłańcy wrócą,
wszystko nam opowiedzą. – Służka
usiłowała powściągnąć nową rozpacz swej
pani. Adela zacisnęła piąstki; przed oczami
wyobraźni dostrzegła Waltera Synnigara...
Tej nocy Adela nie mogła zmrużyć oka,
nie kładła się nawet do spania.
Przechadzając się od ściany do ściany
namiotu, kreśliła w wyobraźni
wizerunek szkaradnego męża;
przybierał on postać paskudnego i
złośliwego trolla, to jawił się jako
groteskowy goblin... Cóż to za
nieszczęście, dla tak urodziwej panny,
spragnionej rozkoszy życia, młódki?... -
Ech, jak to dobrze skowronkom,
kukułkom; gdyby móc odlecieć w dal
jak one... – myślała.

Obóz pogrążał się w coraz większej


ciszy, kiedy płachta namiotu poruszyła
się gwałtownie, szeleszcząc. –Ech, to ty?
– Adela wzięła cień za swoją służkę –
Moja Droga, przynieś mi odrobinę wina.
– powiedziała w langue d’oil.

Lecz w tym momencie zakrzyknęła i


rzuciła się w głąb namiotu; przed nią
stał zdyszany mężczyzna, w
niedbałym stroju pachołka. – Co tu
robisz?! Ktoś ty?! Czego chcesz?! –
przerażona Adela przylgnęła do
pękatej belki stelażu, jakby szukając
w niej obrony. Lecz nim zdążyła
skrzyknąć straże, mężczyzna –
niewiele piękniejszy od trolla –
przemówił w łacinie: - Pokłon dla
najcudowniejszej z bogiń, od
wojowniczego Marsa! – w blasku
kaganka jarzyło się bielmo w lewym
oku przybysza. Adela zaczynała
pojmować...

- Ledwiem zmylił straże... Wybacz mi


tę nietaktowną wizytę, dame; uff...
lecz byłem okrutnie ciekaw potomkini
tak wielkiego władcy! – duński król
skłonił się z szacunkiem. Adela, jakby
zmieniona w słup soli, słuchała w
zdumieniu. – Twoi słudzy, dame,
powiedzieli mi o Twym wdzięcznym
wyglądzie, o Twoim szlachetnym
sercu i niezwykłej łagodności; tak oto
zapragnąłem ujrzeć Cię już teraz. Raz
jeszcze wybacz mi ten niecny figiel! – Jasnym się stało dla Adeli, że Kanut nie był zbytnio biegły w
dworności.
- Królu!... Jak się tu dostałeś?! – Adela
przybliżyła się ostrożnie do
Nieznajomego, wciąż niedowierzając
temu, by monarcha zakradał się jak
złodziej. Głos jej nienaturalnie wysoki,
drżał – Zabawne by to było, gdyby mi
twoi pachołkowie wlepili parę kijów,
cha-cha! – szalony król zaśmiał się ze
swej psoty. – Lecz co widzę: Tyś, dame,
po stokroć urodziwsza, niźli mi twoi
dworzanie opowiedzieli! A nie zbywało
im na gładkiej mowie! – spojrzenie
jedynej zdrowej źrenicy Kanuta utkwiło
na rozkosznie zalęknionym obliczu
królewny, po czym bystro objęło jej
kibić.

- Król mój, władca Anglii i dziedzic


Normandii – Adela starała się
zapanować nad drżącym głosem – śle
Tobie pozdrowienia... – królewna
zwróciła cnotliwie główkę w bok, kiedy
Duńczyk się zbliżył. Także dlatego, że
pokaleczona w bitwach twarz ją
odstręczała. – A czegóż to chce Twój
ojciec ode mnie, że wysyła tak miłe
poselstwo? – Duńczyk zagadnął
przyjaźnie, podziwiając wyborny
kontur twarzy królewny. – Król
pragnie złączyć sojuszem nasze
państwa; pra... – nie dokończyła. – A
Ty, dame, jesteś rękojmią sojuszu? –
wtrącił.

- Zaiste, zaiste; Twój ojciec jest


najhojniejszym z władców! – Kanut
zbliżał się ku Adeli, więżąc ją
pomiędzy belką stelażu a sobą. Poczuł
bijące od Adelinego ciała ciepło,
słodką woń sukni i włosów: rumianku
i ziół; w miarę bliskości królewna
coraz to bardziej drżała i gwałtowniej
oddychała. – Królu, co robisz?!... -
Wyszeptała łamiącym głosem. Bujna
jej pierś falowała pod suknią,
muskając tors Duńczyka. Krasa
dziewczęcia podburzała w nim wikińską krew. – Powiedz, czy Ty, Adelo, też pragniesz tego samego,
co twój król?-.
- Powiedz, powiedz; odpowiedz mi,
Adelo? – Kanut chwycił w ramiona
królewnę i przycisnął swe ciało do jej
smukłego ciała. – Tak... – wyszeptała
gorączkowo – lecz cóż czynisz?!...
Proszę, puść... Nie można tak... –
prosiła, drżąc cała. Zapach wojownika
prosto z obozu, drażnił szlachetne
nozdrza; przeciwnie Kanut. Przytulił
czerstwy, drapiący policzek do
zarumienionego, jedwabistego policzka
Adeli, uwięził ją całą w ramionach.
Karmił zmysły wikinga i mężczyzny,
czując kształtność i miękkość
Adelinego ciała. Sycił się wonią miłego
oddechu, zapachem zadbanej skóry i
wypielęgnowanych włosów. Darmo
próbowała się wyzwolić.

- Dość, dość! – szeptała Adela, coraz


ustępliwiej i ciszej, kalecząc łacińskie
słowa. – Z czym Cię jeszcze Wilhelm
przysyła? – spytał, wilgocąc swym
potem policzek kobiety. – Handel...
pogłębić handel... chce wieści o
granicach... wymienić... – szeptała
Adela. Dziewicze ciało pierwszy raz
znalazło się w objęciach mężczyzny; do
tego dwukrotnie starszego od niej i
sławnego wojownika... – Twoje sługi
jeszcze dziś... Nie, dziś jeszcze wyprawię
poselstwo do Wilhelma; poślę mu mapy
i traktat o umowie handlowej... między
oboma królestwami... – Kanut nie
przestawał tulić zastygłej w bezruchu
królewny.

I król nieżonaty, i dziewicza


królewna, oddychali coraz to ciężej i
szybciej, upojeni chwilą. – Służka...
moja służka... jeśli zobaczy... –
niepokoiła się Adela. – To co?
Opowie twojemu spowiednikowi,
co? – Kanut szeptał prosto w
słodkie usta. – He! To prawda!... –
odszepnęła, czując że płatki uszu
palą ją ogniem. – Skoro
przymierze... między Nami
obojgiem... ma sprowadzić szczęście
i na nasze królestwa... Skoro tyle od
tego zależy... – szeptał Kanut. - Tak,
to co? – dopytywała się Adela. – To każdy przyzna, że mam prawo wziąć mały zadatek... –
wyszeptał prosto w usta.
Nie opierała się ani trochę, kiedy
potomek wikingów chwycił oburącz
(silnymi dłońmi) jej główkę. Adela
drżała jak przy gorączce. Kiedy tylko
odchylił jej głowę w tył, nakryła
powiekami magiczne źrenice i
rozchyliła malinowoczerwone wargi.
Duńczyk podziwiał chwilę zastygłe
nieruchomo oblicze, o doskonałych
rysach, niczym wykute w marmurze
przez antycznego mistrza; obficie
przyczernione rzęsy kładły się
wachlarzami na rumianych
policzkach; soczyste wargi, chwytając
nerwowo powietrze, nęciły niczym
rajski owoc. I zbliżył swe usta do ust
Adeli; przycisnął je.

Rozsmakował się chwilę w dorodnych


wargach, ciepłych, rozkosznie
delikatnych, choć bardzo
nieśmiałych. Lecz szybko je porzucił
(sztywniały – nieuprzejme i płoche) i
przylgnął do ciepłej szyi, o skórze
delikatnej jak bisior. Wpił wargi,
obsypując Adelę gwałtownymi
pocałunkami. Smak delikatnej skóry
sprawiał mu niewysłowioną
przyjemność, jakiej próżno
doświadczać na wojnie. Zdyszana
Adela próbowała początkowo
odpychać mężczyznę, lecz szybko
rozsmakowała się w nieznanych
wcześniej pieszczotach. Jak
zaczarowana, poddawała się woli
kochanka, nie broniąc się ni trochę.
Wreszcie zaprzestała jakiegokolwiek sprzeciwu, choćby dla pozoru niewinności. Nieokrzesane
pocałunki potomka wikingów obezwładniły jej dziewicze ciało, zmąciły umysł. Znieruchomiała,
zamknęła oczy i poddała się cudzej woli, zapominając o chrześcijańskiej cnotliwości i zatracając się
w diabelskiej pokusie. Dziki wiking niewolił ją, upajał i poił zwierzęcą żądzą. Świat zawirował w
głowie Adeli, jakby opiła się winem; po ciele rozpływała się błogość. Ślad dawny wstydu zmagał się
z ciekawością odkrywania nieznanego.
Adela nie opierała się nawet wtedy, gdy
Duńczyk pchnął ją miękko na jej
własne posłanie wymoszczone
kosztownymi futrami. Choć pocięta w
bitwach twarz nordyckiego monarchy
napawała ją nieledwie odrazą, a
przynajmniej lękiem – to ciekawość
tego co nastąpi i nagłość samych
wypadków nie pozwalały królewnie
odpędzać się od natrętnego zalotnika.
Młode ciało pragnęło ledwo
zasmakowanego owocu, do którego
wpajano jej awersję. Adela pomyślała,
że tak samo kot niewoli gołębia,
samym spojrzeniem, nim się na niego
rzuci; a ten - ani drgnie...

Znów spierzchłe wargi przylgnęły


łapczywie do aksamitnych warg
królewny (pielęgnowała je
namaszczając miodem).
Nieokrzesany monarcha smakował
Adelę łapczywie; najprzedniejsze
delicje nie mogły równać się ze
smakiem Adelinych usteczek. Choć z
początku zwarła je mocno, to w
końcu Duńczyk dostał się do ich
wnętrza (sam wcześniej wypłukał
usta syconym miodem). Królewna
traciła dech – przygnieciona ciężarem
wojownika i dławiona zachłannymi,
barbarzyńskimi pocałunkami.

Uduszona prawie, przekonała się,


że nie o takim kochanku marzyła:
zwierzęcym, sycącym jeno swoje
namiętności. Tyrańskie wargi
dokazywały bez pardonu, gwałtem
szturmując dziewicze wargi. Cóż,
Kanut nie był mistrzem
pocałunku; w pieszczotach
bardziej przypominał pijawkę, niż
artystę... – Dość... Przestań...
Mhm... – wyszeptała Adela,
zaczerpując powietrze, kiedy tylko
kochanek pozwolił jej na chwilę
wytchnienia. Nagły wybuch niechęci w królewnie uraził duńskiego króla, nienawykłego do
niepowodzeń.
Oczy Adeli zapałały gniewem i
pełnym rozczarowania
rozgoryczeniem. – Ejże, nie
zasmakowałem Ci? Bo ty mi
owszem. Ejże, bo jeszcze pomyślę, że
podesłano mi mniszkę... – roześmiał
się król, tłumiąc swe podrażnienie. –
Jak... śmiesz!? Przestań, jeśli nie
chcesz bym zawołała na sługi! Nie
jestem twoją dziewką! – Adela
wzburzyła się, dysząc rozeźlona, i od
niedawnych soczystych pocałunków.
– Takaś narowista? Po co mnie
złościsz? Na cóż Ci to? – wiking
oblizał ze swoich warg smak Adeli. –
Jeszczem nie Twoja! Com Ci zrobiła?
– żaliła się królewna.

W odpowiedzi - duński władca nakrył


ciałem Adelę, przygniótł swym solidnym
ciężarem, i unieruchomił w uścisku
silnych ramion; po czym raz jeszcze
złożył pocałunek na wargach zupełnie
bezbronnej dziewczyny. Tym razem
pieszczota była delikatniejsza: usta
Adeli i Kanuta zwarły się, z
powściągliwością napierając na siebie.
Królewna leżała bezradna, nie mogąc
się (nawet gdyby chciała) bronić,
całowana napatliwie przez długą
chwilę. Poczuła wstyd, wyzyskana
niczym pierwsza lepsza służka, o której
cnotę się nie troszczy. Żałowała, że w
porę nie skrzyknęła swych sług.

Nagle Duńczyk porwał się znad Adeli i


stanął przed nią, ani chybi gotowy do
drogi powrotnej. Królewna wciąż
spoczywała na posłaniu, zdyszana i
mocno zarumieniona na twarzy;
bujna pierś dziewczyny falowała w
gwałtownym oddechu. – Bądź zdrowa,
Adelo! Jeszcze będziem mieli czas na
negocjacje... – Kanut wyprostował się
w pozie zdobywcy i ponownie oblizał
wargi z kpiącym uśmiechem. W
półmroku błyskały białka szeroko
rozwartych oczu, szklących się w
tłumionym płaczu, pełne niewieściego
gniewu i strachu. – Tymczasem będę
opiewał twe słodkie wargi, cha-cha! -.
Adela rzuciła się w ślad za uchodzącym
cieniem wikinga, lecz ten czmychnął
niczym zwinny ryś, gdzieś pomiędzy
namioty a zarośla. – Stój, poczekaj! –
zawołała półszeptem, lecz na próżno.
Ocuciło ją zimne powietrze jesiennych
nocy, które wdarło się przez wejście do
namiotu. Mimo to wciąż nie mogła
całkowicie ochłonąć; diabelski figiel
szalonego króla zawstydzał ją i napawał
grozą, a jednocześnie budził śmiech. –
Śniłam? Ani chybi: śniłam! –
niedowierzała swym zmysłom. – To zbyt
niemądre, by mogło być jawą! -. Na
wspomnienie jurnych pocałunków
poczuła jeden wielki wstyd; zemdliło ją.
– Dałam się... zmiędlić jak... jak
posługaczka... ach! Wszystko rozpowie
ten... barbarzyńca! – dręczyła się Adela.

Pospiesznie wracając pod namiot z tej


nagłej i krótkiej przechadzki, Adela
wpadła na swoją służącą. – Na miłość
boską, principessa!! – zakrzyknęła
przerażona i niecałkiem dobudzona
służka. – Zbudził mnie twój głos!...
Przybiegłam tutaj co tchu!... Nie było
cię, principessa!... – kobieta dyszała. –
Ach! Nie masz pojęcia... – Adela ugryzła
się w język. – To... Miałam zły sen! To
tylko sen. Krzyknęłam, bo śniłam
okropne majaki – królewna zataiła
wstydliwą prawdę o niecnej wizycie
króla. – Bałam się, że uczyniono nam
zdradę! Pricipessa, zaklinam cię!... –
służka wciąż drżała, przejęta
zaniedbaniem obowiązków.

- Ach, dajże wreszcie pokój! – obruszyła


się Adela, zniecierpliwiona biadaniem
służącej. Szczęśliwie dla królewny,
półmrok częściowo osnuł rumieńce jej
policzków. – Wyszłam... zaczerpnąć
świeżości poranka. Któż miałby nam
zadać krzywdę? Jesteśmy pod opieką
samego Kanuta. – Adela próbowała
nadać swemu głosowi jak najbardziej
obojętny ton. – Principessa, król (oby
cieszył się zawsze zdrowiem) powierzył
Cię mojej opiece – zajęczała służąca –
błagam, byś nie opuszczała namiotu po
zmroku... Wokoło wojna... Już wiem!
Zagotuję ci piwa na dobry sen,
zaprawionego ziołami. –
- Tylko zaczerpnę jeszcze kilka łyków
tego upojnie rześkiego powietrza, dobrze?
– królewna odsunęła połę namiotowej
płachty i wyściubiła złotowłosą główkę
na zewnątrz. – Ale tylko na chwilkę, bo
się zaziębisz! Albo podam ci płaszcz –
odrzekła troskliwa piastunka. Chłód
wczesnojesiennego poranka studził
rozpaloną głowę Wilhelmowej córki. – To
nie namiętność, Adelo, to polityka –
tłumaczyła sobie dziewczyna. – Cóż za
fantazja; godna wikinga! Lecz dzielić łoże
z bezczelnym szaleńcem o manierach
naszych wieśniaków?! – usta wciąż paliły
ją wstydem. – Jak go pokocham, jeśli już
budzi we mnie obrzydzenie?! – dumała.

Tymczasem pod Hamburgiem roboty


oblężnicze miały się ku końcowi. Pod
toporami Duńczyków Kanuta padały
konary drzew, wleczone następnie pod
zamek, sypano wały; obrońcy mogli
tylko przyglądać się z murów bezkarnej
budowie srogich machin. W ciągu kilku
miesięcy powstały trzy potężne tarany
mogące sforsować bramy i wiele drabin
sięgających zamkowych blanek. Klęska
Saksończyków wydawała się i
oblegającym, i obleganym całkiem
pewna. Na jesieni najeźdźcy byli gotowi
do generalnego szturmu na zamek.

Wczesną jesienią 1081 roku, kilka


tygodni po goszczeniu króla u Adeli,
władca Duńczyków nakazał uderzyć na
mury Hamburga. Jak wyglądała bitwa?
Opowiem o niej co nieco. Nim machiny
zwarły się z kamieniem, jako pierwsi
poczęli osłabiać obrońców
skandynawscy łucznicy, znani ze
swych umiejętności. Skryci za tarczami
i puklerzami, w swej liczbie dwustu
strzelców, zasypali strzałami
Saksończyków. Ci odpowiedzieli, szyjąc
z łuków - z blanek i poprzez szczeliny w
murach.
Następnie król Kanut, osobiście,
poprowadził do boju swych pieszych
wikingów i przybocznych huskarlów,
toczących arcyciężkie tarany na
potężnych kołach i przystawiających
do murów wysokie drabiny. Stojąc w
cieniu murów i oblężniczych machin,
czekał na padnięcie solidnej bramy; w
chwili bezczynności, mógł tylko
zgrzytać zębami, widząc jak wielu jego
wojów pada od saksońskich strzał.
Cenni łucznicy ze Skandynawii i
waleczni wikingowie zwalali się z nóg,
zabici i ranni – nim brama runęła, a
drabiny zostały przyparte do murów.

Kamienne blanki zapewniały


obrońcom wyśmienitą osłonę przed
strzałami posyłanymi z dołu. Nie
sposób także było uczynić krzywdy
łucznikom szyjącym strzałami poprzez
liczne otwory obronne w murze. Nim
mury padły, straty Saksończyków były
niewielkie i wynosiły ledwie dziesiątą
część wojsk. Kiedy oblegający wbiegali
na mury lub padała brama –
zazwyczaj wycofywano się do
wewnętrznej cytadeli; w tym ostatnim
punkcie oporu z reguły obrońcy
walczyli do ostatniej kropli krwi.
Walka na murach, przy takie
dysproporcji sił, nie dawała żadnych
szans na skuteczną obronę.

Ostatecznie brama główna padła pod


uderzeniami tarana, choć jedna z
trzech machin uległa zniszczeniu przez
obrońców. Inni po drabinach wspięli
się na mury i stanęli na blankach.
Jako pierwszy do zamku wdarł się jarl
(hrabia) Haraldsson, siekąc na prawo i
lewo obrońców i wyrąbując sobie
mieczem przejście do cytadeli. Lojalny
wobec duńskiego króla, stanowił jego
oddanego powiernika i zaufanego
wodza, posyłanego w największy wir
walki i rozstrzygającego o losach wielu
bitew. Pod Hamburgiem dowodził
najbardziej doborowym oddziałem
spieszonych rycerzy (ówcześnie jazdy
przybocznej) i pieszych mieczników.
Pojawienie się spieszonych rycerzy
duńskich Haraldssona: doborowych
wojowników uzbrojonych w miecze,
buzdygany i pełne kolczugi, w barwach
króla na swych tarczach, w zasadzie
zdecydowało o losach bitwy. Wbiegając
za swym dowódcą, siekli i rąbali
każdego, kto nie zdążył wycofać się do
cytadeli. Znakomicie wyćwiczeni w
walce, stanowili siłę niemożliwą do
odparcia przez chłopską piechotę.

Tymczasem wikińska piechota króla


Kanuta wdarła się na mury po
drabinach, czyniąc spustoszenie w
bezładnej kupie uciekających
łuczników. Nieopamiętany
monarcha rzucał się w największy
tłum, czyniąc straszliwą rzeź. Dla
znanego z szaleńczej odwagi
Duńczyka, zwycięstwo było
najważniejsze. Trupy obrońców,
takoż i żyjących rannych, zrzucano
na miejscu za mury, do fosy. Już
tylko garstka zbrojnych pozostała,
by bronić cytadeli. Wówczas to
duński monarcha pozwolił na
plądrowanie.

Zamkowa cytadela stała się niemym


świadkiem najzaciętszego starcia.
Nieliczna garstka zbrojnych obrońców,
nienajlepiej uzbrojona gromada, stawiła
gwałtowny opór, kruszony dopiero
śmiercią lub ciężką raną. Równocześnie
część atakujących rozpierzchła się po
zamku, mordując napotkanych
mieszkańców, hańbiąc niewiasty,
niszcząc sprzęty i rabując wszelkie
dobra obrońców. Wszakże wielu zdołało
okupić się zwycięzcom.
Kiedy mordy i grabież ustały, duński
król zaprosił na zamek królewnę Adelę.
Szczycąc się zwycięstwem i zemstą za
pobitych wojów (zwyczajowo zajmowano
zamek po bitwie, puszczając wolno
ludność, która szukała schronienia za
murami), przedstawiał się jako
straszliwy wódz północy, depczący po
swoich nieprzyjaciołach. Adela, widząc
nieszczęście ludności i wszechobecną
śmierć, czując woń trupów, struchlała
ze zgrozy. Wydając z siebie jęki
rozpaczy i obrzydzenia, zalała się łzami.
Nigdy nie oglądała na własne oczy
takiego okrucieństwa i żądzy łupów.

Tłumiąc w sobie niewieście odruchy,


poczęła czynić królowi gorzkie wyrzuty.
Nieledwie doświadczała słabości, widząc
rozpłatane ciała walające się po
dziedzińcu i słysząc zawodzenia niewiast.
– Okrutniku!!... Czymże zawiniły wobec
Ciebie te nieszczęsne kobiety, te niewinne
pisklęta?!... – dławiła ją zgroza i wstręt. –
I cóż, tak udowadniasz swoją potęgę?!...
Czyż wielką... – tutaj przerwała, bojąc się
rozjuszyć króla, gwałtownie
pąsowiejącego z gniewu. – Nie znasz się
na wojnie, Adelo, choć walecznego masz
ojca. Uczyniłem tak zgodnie z prawem
wojny... Nie twoja to rzecz!... – odrzekł.

- Victoria!!! – zakrzyknął król ze szczytu


wieży górującej ponad zamkiem. –
Saksonia należy do mnie! Lecz nie
poprzestanę na niej! – triumfował w
obecności Wilhelmowej córki, pyszniąc się
swą potęgą. – Rex meus, godne to
zwycięstwo – zwrócił się do Kanuta jarl
Haraldsson, dotychczas czuwający u
wejścia na wieżę – lecz pozwól swym
wojskom odpocząć -. Hrabia nie chciał
powiedzieć wobec Adeli (a rozmawiali po
łacinie), że ponieśli znaczne straty i
kolejna wyprawa wymagała czasu; oto
trzecia część wojska padła w boju lub
leczyła rany.
- Odpocząć, powiadasz? – Kanut
popatrzył na stalowe ostrze swego
miecza. – Byle nie pognuśnieli! Pilno mi
powiększyć dziedzictwo mego ojca -.
Wojna była żywiołem tego monarchy;
wikińska dusza gnała go ku podbojom
bez względu na koszta. Oto zawładnął
potężnym zamkiem, wzniesionym u
wrót Skandynawii, przyłączył bogate
ziemie aż do rzeki Ems na zachodzie,
gór Harzu na południu i granic na
Łabie. Stąd mógł snuć plany o
wyprawie na Brandenburczyków lub na
Pomorze. Obfity łup – dwa tysiące
florenów do królewskiego skarbca, za
które możnaby wystawić cztery
langskipy – podniecał do planowania
następnej wyprawy.

Roniąc rzęsiste łzy nad pohańbionymi


kobietami i wymordowanymi mężami, Adela
pojmowała jak bardzo los Anglii spoczywał w
jej rękach, a raczej zawisł na kądzieli; kobieca
przebiegłość i charm mogły uchronić Wyspę
przed podobnym losem. Królewna była na tyle
zaznajomiona z dziejami jej państwa, że
natychmiast ujrzała oczami duszy wszystkie
srogie najazdy Duńczyków w przeszłości,
pustoszące angielskie ziemie. Z racji
skandynawskiego pochodzenia Normanów i
tradycji osiedlania się wikingów na Wyspach
– Kanut wciąż rościł sobie prawa do tronu po
jej ojcu. Prawdopodobnym było, że
wojowniczy król wyciągnie rękę po schedę po
Danelaw.

Rozmyślając tak, królewna otarła łzy i


zacisnęła zęby, przypominając sobie o tym, że
przybyła tutaj jako dyplomatka swego
królestwa. Polityczne małżeństwo mogło
uchronić Anglię przed wojną, a przynajmniej
odwlec ją w czasie. Zamierzała też ostrzec
ojca przez zaufanego wysłannika; wszak
wiedziała, że większość jej wojsk przebywało
w Normandii. – Królu, oby nasze królestwa
połączyła życzliwa przyjaźń – Adela zdobyła
się na dyplomatyczną formalność monarszego
wysłannika, choć głos nie przestawał jej
drżeć. – Wierzę, że będą się wspierać
nawzajem niczym wierni bracia. Bez
wrogości -.

- Cóż za nagła odmiana, co? – duński


monarcha zwrócił się do hrabiego w
języku nordyjskim, choć mogło to
uchodzić za niegrzeczne w obecności
gościa. – Ledwie mnie nie pokąsała przed
chwilą! Widziałeś? – król podrwiwał sobie;
choć jarl Haraldsson nie był wcale pewien
czy urocza królewna nie rozumie ich
mowy. – Królu, jeśli każesz, odprowadzę
osobę twojego gościa na spoczynek -
hrabia zwrócił się do Kanuta w
odpowiedzi (po łacinie). – To nie jest
miejsce dla tak szlachetnej niewiasty -.
Jarlowi nie brakowało wyszukanej dworności

You might also like