Professional Documents
Culture Documents
Jaka Rolę W Życiu Dzieci Odegrał Tajemniczy Ogród.
Jaka Rolę W Życiu Dzieci Odegrał Tajemniczy Ogród.
Burnett:
Tajemniczy ogród.
(2 godziny)
Ogród uśpiony - r. 9.
„Potem zaczął ostrożnie posuwać się naprzód, może ostrożniej i ciszej jeszcze niż Mary, gdy
weszła tu po raz pierwszy. Oczy jego zdawały się wszystko dostrzegać: i drzewa szare z
szarymi zasłonami wijących się po nich i zwieszających się festonami z gałęzi pnączy, i
gąszcz splątanych gałązek na murach i trawie, i altany z barwinku z kamiennymi ławkami
wewnątrz i wielkimi kamiennymi wazonami.”
Ogród wiosną – r. 15
„— Wszystko już inaczej wygląda — rzekła. — Trawa zieleńsza, wszędzie coś kiełkuje, coś
rośnie, na gałązkach pokazują się zielone pączki liści. Pewna jestem, że Dick dzisiaj przyjdzie
po południu.
Długotrwały, ciepły deszcz porobił dziwne rzeczy z kwietnikami pod murem. Różne roślinki
poczęły się z korzonków rozwijać, tu i ówdzie zabłyszczała królewska purpura i złoto
krokusów i hiacyntów.
Mary przyklękła obok niego. Natrafili na duże gniazdo różnobarwnych krokusów. Mary
główkę schyliła i poczęła kwiatki z zapałem całować.
— Człowieka nie można by tak całować — rzekła, podnosząc główkę. — Kwiaty to zupełnie
co innego.
— O mój Boże! Nieraz ja matkę tak całowałem — mówił — gdym ze stepu po całodziennej
bieganinie powracał, a ona we drzwiach, słońcem oblana stała, taka pogodna i dobra!
Biegali od jednej strony ogrodu na drugą i znajdowali dziwów tyle, że wciąż musieli sobie
przypominać, że przecież tylko szeptem mówić tutaj mogą. On jej pokazywał nabrzmiewające
pączki listowia na krzakach różanych, które im się zdawały zeschnięte. Pokazywał moc
niezliczoną nowych kiełków, wychylających się przez czarną glebę. Ciekawe swe młode
noski przytykali blisko do ziemi, wdychając jej wonie wiosenne; kopali i pełli, i śmiali się
radośnie,”
Ogród wiosną – r. 17
„Colin oczy przymknął i leżał zupełnie spokojnie, ona zaś trzymała go za rękę i poczęła
mówić wolno i bardzo cicho:
— Myślę, że tak długo był sam, że się tam wszystko rozrosło w cudny gąszcz. Myślę, że róże
musiały się piąć, piąć i piąć po gałęziach, drzewach, murach, a nawet pełzać po trawie, tak że
ich gałązki utworzyły, jakby szarą zasłonę z mgły. Niektóre z nich pousychały, lecz dużo jest
żywych i w lecie będzie powódź i całe fontanny róż. Myślę, że ziemia tam pełna krokusów,
narcyzów, pierwiosnków, irysów, które w ciemnej ziemi pracują i zaczynają kiełkować.
Wiosna już się zaczęła na dobre, być więc może… być może…
— Być może, że już widać je przez trawę… może już są całe gniazda purpurowych i żółtych
krokusów. Może już listki poczynają pękać i rozwijać się… a może… może szarość gałązek
zamieniać się zaczyna na zielony welon gazowy… i pnie się… pnie się na wszystko. A
ptaszki przylatują przyglądać się tym cudom, albowiem jest tam tak zacisznie i tak
bezpiecznie. A może… może… może… — dodała zupełnie cicho i wolniusieńko — może gil
znalazł samiczkę i gniazdko sobie zakłada…”
I Colin zasnął.
„Lecz Colin w tymże momencie oparł się o poduszki, choć dyszał z rozkoszy, oczy zakrył
dłońmi i nie patrzył na nic, dopóki nie znaleźli się w samymże ogrodzie, dopóki nie zatrzymał
się fotel jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej i dopóki nie zamknięto drzwi. Wtedy
dopiero ręce odjął od oczu i począł się rozglądać — rozglądać dokoła tak samo, jak ongi
Mary i Dick. Tymczasem świeża zieloność niby welon powiewny poczęła okrywać mury,
ziemię i drzewa, i wiszące gałązki i pędy, w trawie zaś, pod drzewami, w wazonach
kamiennych, wszędzie pełno było niby plam złocisto purpurowych, drzewa nad ich głowami
okryte były śnieżnym i różowym kwiatem, a wszędy pełno śpiewu ptasząt, brzęczenia
pszczółek i woni. Słońce ciepłymi promieniami pieściło twarzyczkę Colina niby ręka
kochająca. Mary zaś i Dick stanęli, przyglądając mu się z podziwem. Wyglądał dziwnie i
całkiem odmiennie — kolory niby płomień objęły go całego, zaróżowiły twarzyczkę, szyję,
ręce…
— Będę zdrów teraz! Będę zdrów! — zawołał. — Mary! Dicku! Zdrów będę! I będę żył
zawsze, zawsze, zawsze!”
„I zapanowało szczęście.
Fotel ustawili pod drzewem śliwkowym, które białe było od kwiecia i pełne pszczółek
brzęczenia. Było ono niby baldachim nad tronem królewicza z bajki. Opodal były czereśnie i
jabłonie okryte biało-różowym pękiem — gdzieniegdzie ukazującym kwiat rozkwitnięty.
Poprzez ukwiecone gałązki przezierał błękit nieba niby czyjeś cudne, modre oczy.
Mary i Dick wzięli się do roboty, Colin im się przyglądał. Przynosili mu różne rzeczy do
oglądania — to rozwijające się pączki, to znów inne, ścisło jeszcze zwinięte, to gałązki
poczynające wypuszczać listeczki, to piórka dzięcioła, które w trawie pogubił, to pustą
skorupkę wcześnie wyklutego jajka. Dick obwoził go naokoło ogrodu, zatrzymując się co
chwila, by popatrzeć na cuda wyrastające z ziemi, lub zwieszające się z drzew. Było to tak,
jakby go zaniesiono do zaczarowanej krainy i pokazywano wszystkie jej skarby i bogactwa.”
„Nazywali to zawsze czarami i istotnie czarami zdawać się mogły miesiące następne — owe
zadziwiająco cudne, promienne, pogodne miesiące. Mój Boże! Ileż to rzeczy cudnych w
ogrodzie tym się zdarzyło! Jeśliście nigdy ogrodu nie posiadali, to zrozumieć nie zdołacie;
jeśliście zaś mieli ogród, to zrozumiecie, że potrzeba by było grubym tomem objąć to
wszystko, co się tam działo. Najpierw zdawało się, że nie będzie końca kiełkowaniu i
ukazywaniu się coraz to nowych roślinek w ziemi, w trawie, w klombach, a nawet w
zagłębieniach muru. Potem owe zielone roślinki poczęły okrywać się pączkami, pączki
poczęły się rozwijać i ukazywać kolory — wszystkie odcienie błękitu, wszystkie odcienie
purpury, karmazynu, złota i fioletu. W owych dniach szczęśliwych sadzono troskliwie kwiaty
w każdy kątek, każde miejsce wolne. Ben Weatherstaff przyglądał się; a sam spomiędzy
cegieł w murze wydrapywał wapno i robił zagłębienia ziemią wypełnione, w które sadził
cudne pnącze kwitnące. Irysy i lilie białe snopami można było zbierać, zaś zielone altany
barwinku napełniły się całą armią białych, niebieskich, złotych ostróżek, dzwonków,
mieczyków.”
„Było to miejsce cudów jesiennych pełne, pełne złota, purpury, fioletu i szkarłatu, a wszędzie
kwitły snopy lilii białych i biało-purpurowych. Pan Craven pamiętał, gdy tu pierwsze z nich
sadzono, że w owej roku porze roztaczały swe wdzięki. Późne, jesienne róże pięły się,
zwieszały i czepiały, a promienie słońca czyniły odblask pożółkłych liści złocistszym jeszcze
i miało się uczucie, że się znajduje w złotej świątyni sklepionej.”
Czary w ogrodzie
„— Owe wielkie naukowe odkrycia, które przedsięwezmę — mówił — tyczyć się będą
czarów. Czary to potężna rzecz i mało kto o nich coś wie z wyjątkiem kilku ludzi w starych
książkach… i Mary, która wie to i owo, ponieważ urodziła się w Indiach, gdzie są fakirzy.
Myślę, że Dick zna czary, choć może nie wie o tym, że je zna. Czaruje zwierzęta i ludzi. Nie
byłbym mu nigdy pozwolił przyjść do siebie i spojrzeć na się, gdyby nie był czarodziejem
zwierząt, co znaczy czarodziejem chłopców, bo chłopiec to zwierzątko. Jestem przekonany,
że czary są we wszystkim, tylko ludzie nie mają dość zmysłu, żeby je pochwycić i zmusić do
wykonywania różnych rzeczy dla nas, jak to czyni elektryczność, konie i para.”
„Nie wiem, jak się to coś nazywa, więc nazywam to czarami. Nie widziałem nigdy wschodu
słońca, lecz widziała go Mary i Dick, a z tego, co mi opowiadali, pewny jestem, że to też
czary. Coś pcha je i ciągnie. Czasami, odkąd przychodzę do ogrodu, spoglądałem przez
gałęzie w niebo i miałem dziwne uczucie szczęścia, jakby w piersiach coś mnie pchało, siłę
dawało i kazało prędzej oddychać. Czary zawsze pchają, ciągną i czynią coś z niczego.
Wszystko powstaje z czarów, listki i drzewa, kwiaty i ptaki, borsuki i lisy, i wiewiórki i
ludzie. Zatem ta siła musi znajdować się wokoło nas. I w tym ogrodzie, i na każdym miejscu.
Czary w tym ogrodzie sprawiły, żem stanął i sprawią to, że będę żył i wyrosnę na człowieka.
A teraz chcę zrobić doświadczenie naukowe: chcę popróbować zmusić te czary do wstąpienia
we mnie, do dania mi sił, do uczynienia mnie silnym. Nie wiem, jak się do tego zabrać, ale
przypuszczam, że jeśli bez ustanku będę o nich myślał i przywoływał je, to może przyjdą do
mnie. Może to pierwszy, dziecinny sposób przywoływania ich. Kiedym wtenczas pierwszy
raz chciał spróbować stanąć, Mary wciąż do siebie mówiła, jak tylko mogła najprędzej:
„Możesz stanąć, możesz stanąć!”: i stanąłem. Sam wprawdzie w tej samej chwili chciałem
popróbować moich sił, lecz jej czary mi pomogły… i Dicka także. Teraz każdego wieczoru i
rana każdego, w każdej chwili dnia, jak tylko sobie przypomnę, będę wołał: „Czary są we
mnie! Czary mnie uzdrawiają! Będę tak silny jak Dick! Będę tak silny jak Dick!”.
a) Rajski ogród - według Biblii miejsce stworzone przez Boga, gdzie panował dostatek i żyli
w szczęściu pierwsi ludzie - Adam i Ewa, z którego zostali wypędzeni za popełnienie grzechu