Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 13

W PUSTYNI I W PUSZCZY, Henryk Sienkiewicz

STRESZCZENIE
Czternastoletni Staś Tarkowski opowiadał swojej ośmioletniej przyjaciółce Nel Rawlison o aresz-
towaniu Fatmy, żony dozorcy Smaina, który zdradził egipskie władze i przyłączył się do Mahdiego.
Okazało się, że kobieta wraz z trójką dzieci ubiegłej nocy usiłowała dostać się do swojego męża
pomimo zakazu wydanego przez miejscowe władze w Port-Said.

Podczas obiadu panowie Tarkowski i Rawlison wyjawili, że otrzymali zaproszenie z prowincji El-
Fajum, by jako wysoko cenieni inżynierowie skontrolowali prowadzone tam prace nad siecią kana-
łów. Przyjaciele postanowili zabrać ze sobą Stasia i Nel. Wyprawa miała potrwać co najmniej mie-
siąc. Według planu dzieci miały dołączyć do nich kilka dni później, gdy Staś będzie miał ferie w
szkole. Wszyscy nie mogli doczekać się wyprawy.

Panowie rozmawiali również o Chartumie obleganym przez okrutne hordy Mahdiego już przez
półtorej miesiąca. Miasta bronił wówczas generał Gordon, lecz jego klęska była tylko kwestią cza-
su. Mohammed Achmed Ibn Abd Allah al-Mahdi okrzyknął siebie następcą mesjasza, czyli Mahdim
i ogłosił świętą wojnę. Armia Mahdiego w każdej potyczce gromiła wojska egipsko-brytyjskie. Za-
jęła Darfur, Sudan, Kordofan i otoczyła Chartum. Mahdi miał zamiar podbić cały świat. Tarkowski
i Rawlison byli przekonani, że do tego nie dojdzie, ponieważ Anglia nie pozwoli mu nawet na zaję-
cie Egiptu.

Ku zdziwieniu mężczyzn czarnoskóry służący zapowiedział wizytę Fatmy. Tarkowski i Rawlison


byli zaskoczeni, że kobieta przychodzi do nich o tak późnej porze, co było sprzeczne z egipską kul-
turą. Jedynie ubogie kobiety mogły opuszczać harem, i to tylko do pracy lub na targ. Stanąwszy w
drzwiach, Fatma padła na kolana i zaczęła błagać o ratunek. Gdy dowiedziała się o planowanym
wyjeździe Europejczyków do Medinet zaproponowała, by skontaktowali się tam z dwoma wiel-
błądnikami– Idrysem i Gebhrem. W zamian za ich usługi poprosiła o wstawiennictwo w sprawie
swego wyjazdu do Sudanu. Zapewniała, że jej mąż nie był zdrajcą. Zapłakana wpatrywała się w
Nel, by ta wpłynęła jakoś na swojego ojca, lecz pan Rawlison doskonale wiedział, że kobieta kła-
mała. Mężczyzna zapewnił ją jednak, że gdy będzie w Kairze w sprawach służbowych to spróbuje
dla niej załatwić zgodę na opuszczenie kraju.

Panowie Rawlison i Tarkowski wyjechali w podroż z samego rana. Po dwóch dniach Staś otrzymał
depeszę od ojca, w której ten prosił, by przekazał dozorcy Chadigiemu, że w sprawie Fatmy nie
udało się im niczego załatwić w Kairze.

Gdy wreszcie nadeszły wyczekiwane ferie zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. Podczas popołu-
dniowej drzemki skorpion ukąsił opiekunkę dziecięcych bohaterów – panią Olivier – w szyję. Za-
stąpiła ją czarnoskóra Dinah.

Staś i Nel pod opieką nowej niani wyruszyli z Port-Said w kierunku Izmali, a stamtąd koleją do
Kairu. W pociągu dzieci zaznajomiły się z dwoma angielskimi oficerami: doktorem Clargem (jak
się okazało – dalekim krewnym Nel) oraz pułkownikiem Glenem, podążającymi do Kairu na spo-
tkanie z angielskim ambasadorem.
Dzieci dojechały do Medinet, otoczonego zewsząd piaszczystymi wzgórzami Pustyni Libijskiej. Po
powitaniach i opowieściach o podróży ojcowie zatrudnili Chamisa – syna dozorcy z Port-Said jako
chłopca do posyłek i posług.

Nel dostała od pana Tarkowskiego niespodziankę z okazji świąt. Był to duży pies rasy mastif o żół-
tej maści. Miał dwa lata i wabił się Saba, co oznaczało lew. Pies był łagodny jak baranek.

Szczęście z upominku zostało zmącone przybyciem dwóch nieznajomych postaci. Byli to bracia –
Idrys i Gebhr, zajmujący się wielbłądami, przysłani przez Fatmę. Bohaterowie także ich zatrudnili
na czas wyprawy podkreślając, że będą potrzebni dopiero za dwa dni, czyli po świętach, ponieważ
w te szczególne dni nie planują żadnych wypraw. Idrys i Gebhr bardzo dziwnie przypatrywali się
dzieciom, a szczególnie Nel. Sytuację tę przerwał Saba, który zaczął szczekać.

Nadszedł wieczór wigilijny. Dzieci otrzymały świąteczne upominki. Nel cieszyła się z dużej lalki i
łakoci, a Stać z upragnionego angielskiego sztucera myśliwskiego i siodła do konnej jazdy.

W ciągu pięciu wolnych dni bohaterowie zwiedzili ruiny starożytnego miasta Krakodilopaus, pira-
midy Kanara i szczątki labiryntu. Na wielbłądach dojechali nawet do jeziora Karoun, którego pół-
nocy brzeg stanowiła pustynia, a południowy – brzegi porośnięte wrzosem i trzciną, pełne wszel-
kiego rodzaju ptactwa: pelikanów, czapli, dzikich gęsi i kaczek. Staś był szczęśliwy ze swego sztu-
cera. Oddawał celne strzały w kierunku zwierzyny.

Spokój zmąciła wiadomość od doktora z Port-Said. Okazało się, że pani Olivier nie dołączy do wy-
prawy, ponieważ odnowiła się jej choroba – róża na twarzy. Staś i Nel zostali pod opieką starej Di-
nah, ajenta konsularnego i miejscowego gubernatora. Gdy ojcowie robili przeglądy w okolicy, przy
każdej nadarzającej się okazji przyjeżdżali do Medinet, lecz gdy jeździli do odleglejszych miast –
nie mogli wracać do dzieci. Wówczas przysyłali Chamisa z listem polecającym. Odbierał on dzieci
od opiekunów i dowoził do ojców.

Pewnego dnia panowie musieli wyruszyć dalej, aż do El-Fachen. Po trzech dniach Chamis przyje-
chał po dzieci oświadczając, że pojadą z nim pociągiem na spotkanie z ojcami. Tłumaczył zaniepo-
kojonemu Stasiowi, że panowie zmienili plany i przebywają obecnie w Gharak. W końcu spakowa-
no rzeczy dzieci. Staś, Nel, Dinah i Chamis pociągiem z Medinet udali się do Gharak. Na stacyjce
czekał już na nich Idrys, Gebhr i dwóch Beduinów z wielbłądami. Jedno zwierzę było bardzo obju-
czone, jakby przygotowane w daleką drogę.

Dzieci bardzo zdziwiły się nieobecnością ojców. W końcu zostały posadzone na wielbłądach.
Chłopiec oddał sztucer Chamisowi i wszyscy ruszyli w kierunku Pustyni Libijskiej.
Karawana najpierw jechał wolno, by potem zwiększyć tempo. Zwierzęta pędziły po pustyni jak wi-
cher. Na krzyki Stasia, proszącego, by zwolnili, ponieważ Nel kręciło się w głowie – nikt nie re-
agował. Jechali długo. Zapadła noc. Nadal nie było widać namiotów i ognisk obozu ojców. Staś
zrozumiał, że zostali porwani.

Choć panowie czekali na dzieci w mieście El-Fachen, oddalonego od Medinet o 45 kilometrów, to


jednak ich pociechy nie wysiadły z pociągu. Po szczegółowych poszukiwaniach zdali sobie sprawę,
że Staś i Nel zostali uprowadzeni. Dowiedzieli się, że dwoje dzieci z Murzynką, trzema Sudańczy-
kami i dwoma Beduinami i wielbłądami wyruszyło na pustynię. Tarkowski i Rawlison mieli nadzie-
ję, że Stasiowi i Nel nie grozi śmierć. Być może byli zakładnikami Mahdiego, który chciał je wy-
mienić za przebywającą z dziećmi w Port-Said Fatmę Smainową. Wiedzieli już, że Chamis, Idrys
oraz Gebhr należeli do spisku.

Panowie zatelefonowali do swej kompani z prośbą o przyznanie urlopu. Rawlison miał zorganizo-
wać pościg wzdłuż Nilu, a pan Tarkowski ruszyć w ślad za porywaczami.

Dzieci próbowały zostawiać ślady, aby ułatwić poszukiwaczom zadanie. Niestety Gebhr znalazł
porzucone rękawiczki Nel i za karę uderzył dziewczynkę biczem. Staś rzucił się na niego, za co
spotkała go jeszcze surowsza chłosta. Mimo próśb chłopca Idrys ani myślał ich uwolnić. Miał za-
miar przekazać dzieci Mahdiemu, którego uważał za boga. Stasiowi udało się przekonać Beduinów,
by lepiej zaczęli traktować Nel. Od tamtej pory dziewczynka podróżowała na grzbiecie najlepszego
wielbłąda w wygodnym koszu.

Sabie udało się odnaleźć Stasia i Nel. Porywacze postanowili nie zabijać psa i pozwolili dzieciom
go zatrzymać. Karawana zmierzała pustynnymi bezdrożami, a upał coraz bardziej doskwierał Nel.
Nagle w środku dnia zerwała się wielka burza piaskowa. Przymusowy postój trwał kilka godzin.
Gdy pogoda się uspokoiła wyruszyli dalej. Dotarli do wąwozu i tam musieli rozbić obóz, ponieważ
zaczął padać deszcz. Nad ranem Staś wstał jako pierwszy. Chłopiec próbował po cichu wykraść
Beduinom swoją broń i amunicję, lecz Saba swoim szczekaniem obudził porywaczy. Idrys stanął w
obronie Tarkowskiego, ale pozostali uznali, że należy go ukarać. Od tamtej pory Saba był przez
nich lepiej traktowany niż chłopiec. Porywacze zamierzali wychłostać Stasia, lecz w jego obronie
stanęła Nel i jej pies. Na widok groźnych kłów Saby porywacze dali za wygraną.

Przez kolejne dni karawana znajdowała ukryte zapasy pożywienia w skałach, co świadczyło o tym,
że porwanie zostało już wcześniej dokładnie zaplanowane. Beduini dowiedzieli się od arabskiego
strażnika, że grupa pościgowa za porywaczami białych dzieci już dawno wyruszyła, a nagroda za
pomoc w ich ujęciu jest bardzo atrakcyjna. Od tej pory Idrys postanowił, że będą podróżować jedy-
nie nocą.

Powoli zapasy karawany zaczęły się kończyć. Brakowało jedzenia i prochu strzelniczego. Staś na
rozkaz Idrysa porozkręcał kilkanaście ładunków sztucerowych, z których porywacze wydobyli po-
trzebny składnik. Dzięki nieuwadze mężczyzn chłopcu udało się schować po kryjomu do kieszeni
aż siedem naboi. Ponieważ karawana zbliżała się do Nubii, krainy w której panoszyły się hordy
rozbójników, Staś wpadł na pomysł, że nauczy Idrysa jak posługiwać się sztucerem. Chłopiec trzy-
mając broń w rękach miał niepowtarzalną okazję, żeby zabić przywódcę porywaczy, ale nie potrafił
tego zrobić.

Do karawany dołączają nowi Beduini, którzy przynieśli wiadomość o upadku Chartumu i śmierci
broniącego go generała Gordona. Dla Stasia oznaczało to koniec marzeń. Był przekonany, że skoro
wojska Mahdiego odniosły zwycięstwo, to szansę na ich uwolnienie spadły do zera.

Nastroje w karawanie diametralnie się odmieniły. Porywacze byli radośni. W każdej wiosce witano
ich z otwartymi ramionami na wieść, że zmierzają do Mahdiego. Po każdym takim postoju karawa-
na odjeżdżała coraz cięższa i bogatsza, przyłączali się do niej nowi Arabowie chętni służenia proro-
kowi.

W kraju Mahdiego spotkało ich całkiem inne przyjęcie. Karawana była często napadana przez wo-
jownicze ludy, które przepuszczały ją dopiero, po zapewnieniach Idrysa, że wiozą prorokowi w da-
rze białe dzieci. Napotkany po drodze emir Nur-el-Tadhila ostrzegł, iż w Chartumie panuje głód i
nędza. Zaoferował, że przenocuje ich jedną noc, a następnego dnia odwiezie do Omdurmanu. Tam
miał przebywać Mahdi i być może Smain.

W domu emira Nel dostała się pod opiekę żon mężczyzny. Kobiety nakarmiły ją i ułożyły do snu,
zaś Staś z resztą karawany spał na dworze. Idrys podupadł na zdrowiu. Podczas drogi przez pusty-
nię wierzył, że prorok obsypie go złotem i uczyni emirem. Zdał sobie właśnie sprawę, że jego po-
święcenie pozostanie niedocenione.

Nazajutrz, podczas drogi przez Chartum Staś i Nel dostrzegli ślady niedawnej walki. Dookoła leża-
ły trupy, których nikt nie myślał grzebać. Widok europejskich dzieci i Saby ściągnął tłumy gapiów.
Wszyscy popłynęli łodzią do proroka, do Omdurmanu. Rzeka roiła się od zwłok żołnierzy pomor-
dowanych po zdobyciu miasta, a także zmarłych na choroby rozpowszechnione wśród mahdystów.

Omdurman – kiedyś nędzna wioska, teraz kłębowisko dwustu tysięcy ludzi – był inny niż Chartum,
w którym stały domy murowane, piętrowe, był pałac gubernatora, w którym zginął generał Gordon,
kościół, szpital, budynki misyjne, wielkie wojskowe koszary, ogrody z podzwrotnikową roślinno-
ścią. Omdurman wyglądał jak wielkie obozowisko dzikich. Chaty były ze słomy, wszędzie dookoła
porozstawiano namioty. Staś i Nel oglądali piekło na ziemi: Europejczyków i Egipcjan bitych kor-
baczami, głód, żebrzące dzieci, kiedyś dorastające w dostatku. Na rynku Stasia i Nel zaczepił Grek
Kaliopuli. Gdy usłyszał od nich historię porwania i podróży przez pustynię (po angielsku), obiecał,
że wspomni o nich prorokowi.
Na środku targu Arabowie zatknęli na pal głowę generała Gordona. Porywacze z dziećmi dotarli na
plac modlitewny, gdzie lada chwila miał nauczać sam Mahdi. Gdy prorok się pojawił, tłum rzucił
się na kolana. Modlitwa trwałą do późnego popołudnia. Mahdi mówił między innymi o konieczno-
ści podboju całego Egiptu. Gdy bohaterowie mieli już opuścić plac, znajomy Grek Kaliopuli
oświadczył, że prorok chce ich widzieć. Powiedział dzieciom po angielsku, że zaznajomił Mahdie-
go z ich historią i wybłagał, by prorok przyjął je u siebie. Zaznaczył, że aby uratować siebie i Nel,
Staś musi wyrzec się wiary chrześcijańskiej i przejść na Islam.

Podczas spotkania z prorokiem chłopiec jako jedyny nie pokłonił się. Mahdi zapytał Stasia , czy ten
zechce przejść na jego wiarę. Chłopiec, patrząc mu w oczy, z podniesioną głową odparł, że jest
chrześcijaninem. Nie mógł wyrzec się wiary mimo grożącej śmierci. Słysząc odpowiedź Tarkow-
skiego, prorok zaniemówił. Oblał się rumieńcem. Zuchwałość Stasia bardzo go zaskoczyła. Z dru-
giej strony nie chciał wydać na dzieci zbyt surowego wyroku, ponieważ zła sława zaszkodziłaby
mu w odległych krajach. Zdecydował więc, że Europejczycy zostaną odesłani do Smaina, do Fa-
szody. Kazał wynagrodzić Idrysa, Gebhra i Beduinów za niebezpieczną podróż i chęć służby.

Wyprawa do Faszody była tak naprawdę wyrokiem śmierci na dzieci. Podróż miała być jeszcze
trudniejsza niż ta poprzednia. Staś czuł ogromne brzemię. Przez odrzucenie łaski Mahdiego, skazał
Nel na śmierć. Idrys w nocy zachorował. Rano był już nieprzytomny. Okazało się, że błogosławień-
stwo proroka nie ma mocy uzdrawiającej. Gebhr, Chamis i dwaj Beduini otrzymali od Mahdiego w
nagrodę po jednym funcie egipskim i jednym koniu. Byli zdziwieni, ponieważ liczyli na coś więcej.

Pod nieobecność Idrysa, Gebhr w końcu mógł okazać dzieciom swoją niechęć, ponieważ nikt go
nie hamował. Zdarzyło się nawet, że pobił Stasia. Od tej pory chłopiec sam musiał dbać o żywność
dla siebie i Nel. W mieście pozostali jeszcze przez tydzień. W tym czasie Tarkowski imał się drob-
nymi pracami za jedzenie. Doszło do tego, że żebrał. Sam nie jadł niemal nic, wszystko zanosząc
dziewczynce.

Wreszcie nadszedł dzień wymarszu w kierunku Faszody. Z rozkazu kalifa Abdullahiego Idrys, Ge-
bhr, Chamis i Beduini mieli również wyruszyć, co ich bardzo rozzłościło. Idrys nie mógł jechać z
powodu choroby. Gebhr przeczuwał, że już więcej nie spotka się z bratem, dlatego czule się z nim
pożegnał. Wieczorem w szałasie pojawił się znajomy Grek, aby pozdrowić dzieci. Grek okłamał
Gebhra, Chamisa i Beduinów mówiąc im, że Mahdi rozkazał im dobrze traktować dzieci podczas
marszu. Dodał też, że prorok zagroził śmiercią temu, kto podniesie rękę na Stasia i Nel. Kaliopuli
powiedział jeszcze chłopcu, że przekupił zegarkiem znajomego szejka Hatima, by miał na nich oko.
Nic więcej nie mógł już zrobić dla dzieci. Na pożegnanie dał Stasiowi trochę jedzenia i chininy -
leku na febrę.

Szejk Hatim, który niegdyś trudnił się handlem kością słoniową, dotrzymał danej Grekowi obietni-
cy. Gdy Gebhr uderzył raz Stasia, szejk ukarał go zarządzając trzydzieści batów bambusem w każdą
z pięt. Sudańczyk mścił się za to na swoim czarnoskórym niewolniku – Kalim.

Staś miał bardzo silny organizm, dlatego dobrze znosił trudy podroży. Inaczej było z Nel. Dziew-
czynka wyraźnie schudła, zamiast się opalić zbladła. Chłopiec chcąc zapobiec febrze dawał jej co-
dziennie po pół tabletki chininy. Dinah, która od dłuższego czasu źle się czuła, zemdlała i spadła z
wielbłąda. Zdołała na chwilę odzyskać przytomność i pożegnała się z Nel, po czym zmarła z wy-
cieńczenia. Nel bardzo przeżyła tę stratę.

Szóstego dnia podróży karawana dotarła do Faszody, lecz zastała jedynie zgliszcza miasta otoczo-
nego przez szałasy armii Mahdiego. Na miejscu podróżnicy dowiedzieli się, że Smain wyjechał na
połów niewolników. Szejk postanowił wysłać dzieci za mężem Fatmy. Mieli go odnaleźć po ślada-
ch ognia. Smain podpalał dżunglę, by wypłoszyć z niej zwierzęta, a następnie na nie polować.
Uwędzenia mięsa zajmowało około tygodnia czasu, więc szansę na odnalezienie go były spore.
Seki-Tamala, mieszkający w Faszodnie przyjaciel szejka Hatima, podarował Nel młodą niewolnicę
o słodkim wyrazie twarzy, Murzynkę o imieniu Mea.

Dzieci szykowały się do kolejnej podróży, tym razem przez puszczę. Gebhr, Chamis i dwaj Beduini
cieszyli się na myśl, że u boku Smaina upolują sobie kilku niewolników. Wielbłądy były już tak
wyczerpane, że nie było mowy o ponownym wykorzystaniu ich w podróży. Dlatego też osiodłano
konie. Po trzydniowym wypoczynku w Fasadzie nadszedł dzień wymarszu.

Gebhr szybko wpadł na trop Smaina. Ponieważ jego oddziały wypłoszyły zwierzynę podróżnikom
zagrażał głód. Gdyby zabłądzili groziły im nie tylko drapieżniki, ale jeszcze groźniejsze od nich
plemiona Murzynów. Gebhr nie mścił się już na dzieciach, koncentrując swoją złość na Kalim.
Dzieci często usiłowały wstawiać się w jego obronie, za co czarnoskóry niewolnik bardzo je poko-
chał.
Gdy pewnego dnia przechodzili przez wąwóz znaleźli się w pułapce bez odwrotu. Na ich drodze
stanął lew. Staś usłyszał o zamiarach Gebhra, który zamierzał rzucić Kalego i dzieci zwierzęciu na
pożarcie, aby ratować siebie i swoich ludzi. Przekonał Gebhra, że jeśli ten odda mu sztucer, to sam
stanie oko w oko z wielkim lwem. Staś podszedł najbliżej jak się dało do drapieżnika i oddał strzał.
Zwierze padło martwe na skały. Gdy porywacze wznosili okrzyki radości Staś stał ze sztucerem w
dłoniach i zdał sobie sprawę, że lepszej okazji do uwolnienia się mogą już nie mieć. Zastrzelił Ge-
bhra i Chamisa. Beduini rzucili się na chłopca, lecz ten był szybszy i dwoma celnymi strzałami po-
walił ich na ziemię. Nastała grobowa cisza. Staś stał nieruchomo z błędnym wzrokiem. Nel była
przerażona.
Około kilometra od miejsca strzelaniny dzieci, Kali i Mea rozbili obóz, w którym czekali na noc.
Staś martwił się o Nel, która prawie nic nie jadła. W jej oczach widział przerażenie i był przekona-
ny, że po tym, co zobaczyła zawsze będzie się go bała. Przytulił się do niej i tłumaczył, że nie miał
innego wyjścia, musiał zastrzelić tych złych ludzi, w innym przypadku prędzej czy później oni za-
biliby ich.

Nazajutrz po wymarszu Staś postanowił kierować się do granicy abisyńskiej. W Abisynii żyli czarni
i dzicy ludzie, ale za to chrześcijanie i nieprzyjaciele derwiszów. Miał nadzieję, że tam nikt nie bę-
dzie chciał ich zabić, a może nawet znajdzie się ktoś, kto im pomoże. Chłopiec znał język Zenziba-
rytów, więc mógł porozumiewać się nim z Kalim. Dowiedział się, że niewolnik był synem króla
wielkiego narodu Wa-Hima, wojującego ze złym plemieniem Samburu.

Pewnego dnia, gdy Kali przepowiedział wielką ulewę, Staś nakazał rozbicie obozu pod wielkim
drzewem. Zapadła noc i zaczął padać deszcz, a podróżników dobiegły ryki lwów. Przerażeni wdra-
pali się na drzewo, podczas gdy drapieżniki zaatakowały ich konie. Rano okazało się, że dwóm
wierzchowcom udało się uciec, przez co mogli jechać dalej. Doszli do rzeki i zaczęli podążać wz-
dłuż niej, aż natknęli się na przeszkodę odłupany wielki kawał skały, który blokował kanion. Staś z
Kalim wdrapali się na kamień, by się rozejrzeć. W dole zauważyli słonia leżącego na brzuchu.
Zwierze było wygłodzone i wychudzone do tego stopnia, że nie miało siły wstać. Słoń musiał sie-
dzieć w tym potrzasku około dwóch tygodni. Zapewne uciekając z płonącego buszu zawadził o ska-
łę, która spadając odcięła mu drogę powrotną. Był uwięziony, ponieważ od drugiej strony parowu
była wielka przepaść, w dole której płynęła rzeka. Dzieci nakarmiły go melonami i trawą, a słoń
natychmiast zabrał się za zielone pyszności. Staś po przyjrzeniu się okolicy zarządził, że właśnie w
tym miejscu rozbiją obóz.

Noc była spokojna. Z polecenia Stasia Kali z Meą od rana gromadzili pokarm dla słonia. Zwierze
wciąż było głodne, co oznajmiało donośnym trąbieniem. Nel była nim zachwycona. Gdy dziew-
czynka podawała mu jedzenie, ten wyciągał w jej kierunku swoją trąbę. Nel karmiąc słonia wciąż
do niego mówiła, a on sprawiał wrażenie, jakby wszystko rozumiał. Kali był tym zaniepokojony:
Pan wielki zabić słonia, a Kali go jeść zamiast zbierać trawę i gałęzie – powiedział do Stasia.

Chłopiec dokładnie obejrzał oberwaną skałę, która uwięziła zwierzę w wąwozie. Dostrzegł, że nie-
opodal rzeki zbierają się zebry i antylopy. Udało mu się ustrzelić jedną zebrę. Kali zajął się nią,
oprawiając jej mięso. Staś tymczasem przyglądał się wielkiemu baobabowi, w którym w końcu po-
stanowił urządzić „dom”. Uważał, że będą w nim bezpieczni, uchroni je ono przed wiatrem i desz-
czem, a poza tym zapewni schronienie przed drapieżnikami. Głód również nie będzie im groził, po-
nieważ nieopodal był wodopój, gdzie gromadziły się stada zwierząt. Postanowił, że zostaną w tym
miejscu około miesiąca, gdyż tyle właśnie trwa w dżungli wiosenna pora dżdżysta.

Po wypędzeniu owadów i węży, mieszkających dotąd w baobabie, Staś z Kalim zajęli się urządza-
niem izb wewnątrz wielkiego drzewa. Po oczyszczeniu wnętrza pnia okazało się, że miejsca jest tak
dużo, że pomieściłoby się w nim kilka dorosłych osób. Staś przedzielił wnętrze na dwie części za
pomocą płótna namiotu. Jedna miała być dla chłopców i psa, a druga dla Nel i Mei. Dolny otwór w
pniu służył za drzwi, a górny za okno. Dzięki temu w baobabie nie było duszno i ciemno. Nad
otworami chłopcy zbudowali z kory okapy. Ziemię we wnętrzu drzewa zasypali piaskiem z rzeki
wyprażonym wcześniej przez słońce. Na takim podłożu położyli suchy mech. Kali pracował bardzo
ciężko, ponieważ poza urządzaniem baobabu wciąż zajmował się wędzeniem mięsa, a także zbiera-
niem żywności dla słonia. Cieszył się, że nie musi już rozstawiać co wieczór namiotu dla dziew-
czynki. Mówił Stasiowi, że jest mężczyzną, więc lubi próżnować. Według niego, wychowanego w
plemieniu i nie znającego innego życia, pracować powinny tylko kobiety i to one muszą usługiwać.

Nową siedzibę bohaterowie urządzili w ciągu trzech dni. Staś nazwał ją Krakowem. Pora dżdżysta
rozpoczęła się na dobre. Kilkanaście razy w ciągu dnia padał ulewny deszcz, po czym dżunglę za-
lewało jasne słońce. Trawy rosły tak szybko, że wydawało się, że są zaczarowane. Drzewa pokry-
wały się obfitymi liśćmi. Powietrze było tak przezroczyste, że wzrok sięgał w odległą przestrzeń.

Pewnego dnia Staś poszedł na polowanie, Kali łowił ryby nad rzeką, a Mea zajęła się gotowaniem
obiadu. Murzynka nie zauważyła, jak Nel oddaliła się z obozu. Gdy młody Tarkowski wrócił z po-
lowania, nie mógł znaleźć dziewczynki. W końcu usłyszał jej głos dobiegający z głębi wąwozu.
Gdy pobiegł do krawędzi i spojrzał w dół, zobaczył Nel siedzącą przy słoniu. Jego serce zamarło ze
strachu, że zwierze zrobi jej krzywdę. Natychmiast zsunął się po obdartej z kory lianie w dół. Jego
pośpiech był zbyteczny. Słoń z radością bawił się z jasnowłosą Angielką.
Gdy dzieci, zmuszone deszczem, musiały wrócić do Krakowa, słoń z tęsknoty za Nel cały czas trą-
bił donośnie, aż dziewczynka musiała się mu pokazać. Gdy ją ujrzał, zaczął przebierać nogami, ki-
wać się, machać uszami i radośnie gulgotać. Mała Rawlison tłumaczyła, że musi być grzeczny i
spokojny. Dzieci nazwały słonia King.

Od tego dnia Nel cały czas spędzała u Kinga. Siedziała w baobabie jedynie podczas deszczu. Bawi-
ła się ze zwierzęciem, do którego przyprowadziła nawet Sabę. Kali także przestał się obwiać słonia
i odwiedzał go regularnie do dnia, gdy został pokąsany przez dzikie pszczoły, gdy podbierał im
miód w dole rzeki. Cierpiał do tego stopnia, że stracił przytomność. Mea wyciągnęła z jego opuch-
niętego ciała żądła, obłożyła go ziemią, którą Staś podlewał wodą. Silny organizm młodego Mu-
rzyna walczył dzielnie z chorobą. Po dziesięciu dniach chłopiec odzyskał zdrowie.

Podczas choroby Kalego dwa konie zaczęły chudnąć. Okazało się, że zostały ugryzione przez mu-
chę tse-tse. Staś przypomniał sobie wiadomości ze szkoły o musze afrykańskiej. Tarkowski stwier-
dził, że jego konie i osioł były mocno pokąsane. Kali codziennie nacierał je wonną rośliną z dżungli
o zapachu cebuli, jednak nic to nie pomogło. Zwierzęta dalej chudły. Zatrwożony Staś nie wyobra-
żał sobie dalszego losu bez koni. Jak mieli ruszyć w dalszą drogę?

Kłopoty spadały na głowę chłopca niczym miecz. Nel straciła apetyt, skarżyła się na dziwne samo-
poczucie. Raz było jej gorąco, a raz zimno. Jej ząbki dygotały, a ciałem wstrząsały dreszcze. Tar-
kowski nie miał już ani jednego proszku chininy. Domyślił się, że Nel choruje na febrę. W końcu
nadszedł pierwszy atak choroby. Nel zaczęła się rzucać jak złowiona ryba, miała przywidzenia i
halucynacje. Tarkowski cały czas modlił się o jej zdrowie. W końcu poszedł nad rzekę, gdzie upo-
lował dwie kaczki, które Mea przeznaczyła na rosół dla chorej. Gdy dziewczynka piła wywar, chło-
piec zobaczył, jak bardzo wyniszczyła ją jedna noc gorączki. Jej cera była żółta i przezroczysta,
usta poczerniałe, oczy podkrążone. Angielka nie miała siły. Zrozpaczony Tarkowski obawiał się
drugiego ataku febry, który przyszedł dopiero po tygodniu. Nie był już tak silny, jak pierwszy, ale
dziewczynkę wyczerpał doszczętnie.

Pewnego dnia z nowiną przybiegł Kali. Zaprowadził Stasia w miejsce, z którego widać było daleko
wśród dżungli, między wierzchołkami dwóch wzgórz unoszący się dym. Polak, mimo strachu przez
Smainem i jego derwiszami udał się w drogę z nadzieją zdobycia proszków chininy – jedynego ra-
tunku dla Nel. Przed wyruszeniem pobłogosławił wiernego przyjaciela Kalego, dał mu wskazówki
do dalszego działania w razie, gdyby nie wrócił, wziął sztucer i naboje i wyruszył do dżungli.

Księżyc świecił już wysoko, gdy chłopiec przedzierał się przez wysokie trawy, wśród których na-
wet człowiek na koniu byłby niewidoczny. Dzięki temu łatwo było zgubić drogę i chodzić w kółko.
W końcu chłopiec po dwóch godzinach wędrówki wszedł na kamienisty grunt, gdzie trawy były
niższe i było trochę widniej. Nagle dostrzegł odblask płomienia na skalanej ścianie. Jego serce biło
jak oszalałe. Bał się ujrzeć postaci na dnie wąwozu. Może był tam Smain, a może dzicy Murzyni?
Cały czas jednak skradał się w kierunku ogniska. Zdziwił go fakt, że nikt nie stał na straży. Usły-
szawszy parskanie pięciu koni, doczołgał się do krawędzi i spojrzał w dół. Stał nad wielkim namio-
tem, przed którym na płóciennym polowym łóżku leżał człowiek w europejskim ubraniu. Obok
mały Murzynek dokładał do ogniska, które oświetlało skalną ścianę. Dostrzegł tam śpiących czar-
noskórych.

Staś przedstawił się nieznajomemu i opowiedział swą historię. Biały człowiek nazywał się Henryk
Linde i był podróżnikiem. Przemierzał Afrykę, by poznać niezbadany ląd. Murzyni pod ścianą byli
jego pomocnikami, którzy zapadli w śmiertelną odmianę śpiączki. Ocalał jedynie trzynastoletni Na-
sibu, który stanowił teraz jego jedyną pomoc. Teraz Linde leżał rozgorączkowany w łóżku po napa-
dzie dzika ndiri. Wiedział, że umiera. Kazał zabrać Tarkowskiemu konia i zapasy żywności. Dał mu
również dwa słoiki proszków chininy. Szczęśliwy Staś natychmiast wyruszył w drogę powrotną.
Pierwszy raz w Afryce miał poczucie, że oto wraca do domu, do swego Krakowa.

Następnego dnia Staś upolował dwie pantery i zawiózł je panu Linde, by chory pożywił się świe-
żym mięsem. Henryk był bardzo słaby, lecz dał Tarkowskiemu wskazówki do dalszej podróży i za-
lecenia w opiece nad Nel. Na koniec poprosił Stasia, by pogrzebał go pod kamieniami, gdy już
umrze. Nie chciał, by jego ciało było pożywieniem dla hien. Miał się także zaopiekować Nasibu,
ponieważ było to dobre dziecko oraz pokropić wodą każdego śpiącego pod ścianą Murzyna i po-
wiedzieć ja ciebie chrzczę, w imię Ojca, Syna i Ducha. Linde miał wyrzuty sumienia i ogromny żal
do siebie, że wcześniej sam ich nie ochrzcił. Chciał w ostatnią podróż życia odejść z resztą swej
karawany. Chłopiec rozpłakał się na te słowa.

Nazajutrz Staś spełnił prośbę Lindego, który był już bardzo słaby, nic nie jadł i nie mówił. Ochrzcił
po kolei każdego śpiącego Murzyna. Po śmierci podróżnika Staś z Kalim złożyli jego ciało w jaski-
ni, zakrywając otwór cierniami i kamieniami. Tarkowski zabrał Nasibu do Krakowa.
Bohaterowie wyruszyli w dalszą podroż, tak jak radził nieboszczyk. Przedtem jeszcze uwolnili
Kinga, który bardzo się przywiązał do wszystkich. Droga nie była aż tak męcząca, ponieważ było
chłodno. Przed zachodem słońca wszyscy ujrzeli w oddali osobną górę, o której mówił Linde. Ła-
two znaleźli jedyny skalny grzbiet prowadzący na szczyt. Zaczęli się wspinać. Po godzinie byli na
miejscu w opuszczonej wiosce. Nel zamieszkała wraz z Meą w największej, ulepionej z gliny izbie
króla wioski, stojącej na środku i posiadającej swoistą werandę. Staś oznajmił, że owa góra będzie
górą Lindego, a wioska będzie nosiła nazwę – Nel.

Następnego ranka Staś zwiedził całą Górę Lindego. Z dotychczasowych odwiedzonych miejsc ona
była dla bohaterów najbezpieczniejszą. Mieli dużo jedzenia, picia, a zdrowy klimat dobrze wpłynął
na Nel. Dziewczynka odzyskała siły, jej oczy były znowu radosne.
W trakcie ostatnich tygodni Staś bardzo zmężniał i wyrósł. Ruch i praca fizyczna wyrobiły w nim
siłę i mężność. Stał się dobrym myśliwym dzięki codziennym polowaniom. Nie bał się już dzikich
zwierząt.

Pewnego dnia Tarkowski postanowił, że zaczną robić latawce. Dzieci z wysuszonego rybiego mięsa
robiły swoisty papier, na którym pisali wiadomości z prośbą o pomoc. Poza tym Staś i Nel nauczyli
pogan Kalego i Meę oraz mahometanina Nasibu katechizmu. Opowiadali im o stworzeniu świata, o
Bogu. Gdy Tarkowski uznał, że już ich nawrócił i oświecił, urządził uroczystą ceremonię i ochrzcił
całą trójkę.

Bohaterowie wyruszyli w dalszą drogę. Na przedzie jechał Staś, za nim King obładowany pakun-
kami i bagażami z palankinem na grzbiecie, w którym siedziała Nel z Meą. Kali prowadził obju-
czone konie, powiązane między sobą powrozami, co miało uniemożliwić rozbiegnięcie. Za nimi
jechał Nasibu na ośle i biegł Saba. Podczas podróży Kali opowiedział historię swego narodu Wa-
hima, który żył nad Wielką Wodą, nazywaną Bassa-narok.

Bohaterowie weszli do pięknej, zielonej dżungli. Bohaterowie mijali stada pasących się antylop,
zebr, żyraf. Nie bali się jednak – mieli w swej karawanie Kinga. Staś postanowił, że będą kierować
się na wschód do jeziora.

Karawana podróżowała bardzo wolno, z uwagi na białe godziny, czyli czas największego upału i
przymusowego odpoczynku. Pewnego dnia natknęła się na murzyńską wioskę dzikich, w której
sprytny Kali przedstawił Stasia jako Wielkiego Pana – władcę słoni zabijającego lwy piorunem
(strzelbą), a Nel jako Dobre Mzimu (bóstwo, bożek) do Wielkiej Wody, oznajmiając, ze podróżują
wszyscy do Jeziora Bassa-Narok, w którym zamieszkuje naród Kalego. Przekonał Murzynów, by
padli na twarz przed bóstwem, za co otrzymają z wdzięczności deszcz, wiatr, obronę przed napaścią
oraz by złożyli dary dla Mzimu (mleko, miód, kurze jaja). W przeciwnym wypadku na ich wioskę
spadną klęski.

Wszystko układało się dobrze do momentu, gdy z chaty na uboczu wsi dobiegł ich piekielny hałas,
przypominający wycie wilka. Wojownicy poderwali się z ziemi, chwycili dzidy. Powstało zamie-
szanie, wszystkich ogarnęła panika. Krzyczano Nasze Mzimu. Wystraszony Kali powiedział do Sta-
sia: – Panie, to czarownik zbudził złe Mzimu, które boi się, że je ominą ofiary, i ryczy ze złości.
Uspokój, panie, czarownika i złe Mzimu wielkimi darami, albowiem inaczej ci ludzie zwrócą się
przeciw nam. Chłopca ogarnął gniew na myśl o chciwości czarownika i przy pomocy Kinga zdema-
skował intrygę. Okazało się, że Kumba nie był czarownikiem, lecz złodziejem, który oszukiwał
swój lud przez wiele pór dżdżystych i suchych (czyli lat). Za karę skazano go na banicję.

W wiosce urządzono zabawę na cześć dzieci, a Kali w zamian Stasia uczynił braterstwo z królem
M’Rua, czyli zjadł z władcą wątrobą zabitego koźlęcia.

Karawana ruszyła dalej. Po drodze mijała kolejne wioski. Jedne leżały obok siebie, a inne oddalone
o dwa dni drogi. Wszystkie otaczało szerokie ogrodzenie dla ochrony przez atakiem lwów. Było
ono spowite pnączami i z daleka wyglądało jak dziewiczy las. W każdej wiosce karawanę przyj-
mowaną jak u M’Ruy. Na początku nieufnie, potem za sprawą opowieści Kalego – z podziwem i
czcią. Wielkiemu Panu, Władcy Słonia i Piorunów i Dobremu Mzimu składano pokłony i dawano
dary za odwiedziny w wiosce. Kali zawsze musiał już bratać się z królem, zjadając wątrobę koźlę-
cia umazaną krwią kolejnego władcy.

Jadąc dalej, podróżnicy przeszli góry i wąwozy, aż w końcu weszli na podgórze, gdzie mieli groźne
spotkanie z wobo – rodzajem kota, który chciał zabić Nel, a którego unieszkodliwił Staś. Gdy mar-
twego potwora zobaczył Kali, twierdził, że nigdy żadnemu Murzynowi nie udało się go zabić: –
„Lew ryczeć w nocy i nie przeskoczyć przez częstokół, a wobo przeskoczyć w biały dzień i zabić
dużo Murzynów w środka wsi, a potem porwać jednego i zjeść. Od wobo włócznia nie obroni ani
łuk, tylko czary, bo wobu zabić nie można.”

Karawana szła dalej w kierunku jeziora. W czasie postoju dzieci cały czas kleiły latawce i wypusz-
czały je na wiatr. Staś, obok napisów angielskich i francuskich, dodawał arabskie. Chciał mieć
pewność, że jak najwięcej osób odczyta ich wołanie o pomoc. Bardzo się ucieszył, gdy pewnego
dnia Kali oświadczył, że rozpoznaje po łańcuchu gór na wschodzie swe rodzinne okolice. Oznacza-
ło to, że jechali w dobrym kierunku. W końcu dojechali do wioski Kalego, pomogli narodowi Wa-
hima w walce z Samburu. Po odstawieniu Nel i Mei do Lueli (tzw. bezpieczne miejsce), Staś zgo-
dził się pomóc. Czarnoskóry kompan chłopca w bardzo krótkim czasie przyprowadził około trzystu
wojowników Wa-hima rozgonionych po okolicy przez oddziały Samburu. Staś zgodził się stanąć na
czele małej armii i wyruszył z wojownikami na odsiecz królowi Fumbie. Dzięki pomysłowości Tar-
kowskiego wojna zakończyła się sukcesem Wa-hima, którzy wygrali bezapelacyjnie bitwę pod górą
Boko. Samburu przegrali sromotnie to starcie. Ich król Mamba poległ na polu bitwy. Podobny los
spotkał również króla Fumbę, a jego następcą został Kali (jego syn). Nowy władca ze swoim naro-
dem otaczali Stasia i Nel wielką, wręcz boską, czcią. Gdy dziewczynka drzemała, nowy król zaka-
zał swoim podwładnym głośno mówić pod groźbą pozbawienia języka.
Bohaterowie szykowali się do marszu w kierunku oceanu. Staś wiedział, że ta wyprawa będzie naj-
trudniejsza z dotychczasowych, dlatego rozpoczął intensywne i żmudne przygotowania. Samburo-
wie żyjący po drugiej stronie jeziora Bassa-Narduk uprzedzili go, że zanim dotrą do oceanu będą
musieli przejść pustynię. Nie słyszeli jeszcze o przypadku, by komukolwiek udała się ta sztuka.
Królowie Faru i Kali powierzyli Stasiowi po stu swoich najlepszych wojowników. Chłopiec na-
uczył czterdziestu z nich posługiwania się bronią palną. Ta grupa żołnierzy miała stanowić przy-
boczną gwardię Nel. Bohater nie mógł doczekać się reakcji Anglików, gdy ci dowiedzą się, że wraz
z dziewczynką przeszedł niemal całą Afrykę bez zapasów żywności, wody, sprzętu, tragarzy i woj-
sk, z pomocą tylko dwóch osób – Kalego i Mei. Próbował wyobrazić sobie ich minę, gdy zobaczą
go na słoniu w otoczeniu małej armii dwustu murzyńskich wojowników.
Po trzech tygodniach żmudnych przygotowań Staś w końcu dał sygnał do wymarszu. Karawana
liczyła ponad dwieście osób (dwustu wojowników, Staś, Nel, Kali, Mea i Nasibu, a także kilkadzie-
siąt kobiet niosących wodę i przysmaki dla Nel). Po dziesięciu dniach od wymarszu weszła na rów-
ninę. Rozpoczęły się problemy z wodą. Kraj stawał się bardziej suchy. Staś wiedział, że wkroczyli
na bezwodną pustynię, o której opowiadali mu Samburowie. Murzyni wystraszyli się kurczącymi
zapasami wody pitnej. Niektórzy z nich uciekali z karawany.
Dni mijały, a karawana wciąż podążała na wschód. Z czasem zmęczenie i pragnienie dawały się
podróżnikom coraz bardziej we znaki. Na szczęście natrafili na rzekę, dzięki której mogli się od-
świeżyć i uzupełnić zapasy wody. Staś zachwycony tym miejscem rozkazał rozbić obóz i zarządził
dwudniowy odpoczynek. Gdy wyruszyli ponownie w drogę słońce prażyło jeszcze mocniej, a po
drodze nie było już ani drzew akacjowych ani antylop gnu, co wskazywało na zupełny brak wody.
Z nieba lał się żar, a wszystko wokół wydało się wręcz białe od nadmiaru oślepiającego światła.
Ludzie poszukiwali cienia gdzie tylko się dało. Niektórzy z nich składali swe pakunki z jedzeniem
w jeden wielki stos, a następnie kładli się pod nim w nadziei, że choć trochę się ochłodzą. Nel wy-
glądała coraz mizerniej. Konie i słoń szły powoli, ledwie poruszając nogami. Staś zarządzał zaso-
bami wody. Co kilka godzin każdy z podróżnych mógł napić się kilka łyków, lecz to nie wystarczy-
ło – ktoś ukradł całe zapasy wody. Okazało się, że byli to dwaj nieuczciwi czarownicy M’Kunja i
M’Pua. Ich uczynek był wyrokiem śmierci dla całej karawany.

Mimo prób odnalezienia źródeł wody, wszyscy podróżnicy cierpieli straszne katusze, a przecież
musieli iść naprzód, aby uciec od sępów czyhających na ich śmierć. Staś cały czas w głębi serca
miał nadzieję, że po drodze natrafią na chociażby jedną kałużę, z której będą mogli zaczerpnąć nie-
co wody. Wa-himowie i Samborowie mówili „po cóż mamy iść naprzeciwko śmierci, kiedy ona
sama do nas przyjdzie.” Karawana wyruszyła, lecz o połowę mniej liczna niż poprzedniego dnia.
Staś starał się najlepiej jak tylko potrafił dbać o Nel. Ze swoich zapasów wody „na czarną godzinę”,
które trzymał w małej gumowej flaszce, zagotował dla niej herbatkę. Nie odważył się powiedzieć
towarzyszce, że woda całkowicie się skończyła. Od trzech dni nie miał nawet kropli w ustach. Jego
stan był coraz gorszy. Przed oczami widział czerwone plamy, szczękę miał boleśnie zaciśniętą, su-
che i piekące gardło, a także spuchnięty język. Następnego dnia upał był jeszcze gorszy… Konie
padały, a King stawał się coraz bardziej nerwowy i zły.

Nadeszła gwieździsta noc. Podróżnicy leżąc w całkowitej ciszy czekali na śmierć. Nel głośno dy-
szała, szeptała prosząc Stasia o wodę. Chłopiec nie potrafił jej pomóc w męczarniach.

Sam cierpiał z powodu gorączki. Miał przewidzenia, omamy, słyszał głosy. Wstał i próbował gdzieś
pobiec, ale padł na ziemię nieprzytomny. Podbiegł do niego Saba i zaczęła głośno szczekać i wyć.
Chłopca otrzeźwił niespodziewany chłodny powiew wiatru ze wschodu. Pies chwycił Stasia za
ubranie zaczął odciągać w przeciwną stronę od obozu. Chłopiec oprzytomniał i pomyślał, że może
podmuch wiatru przyniósł ze sobą zapach ludzi, który poczuła Saba. Staś resztką sił wrócił do obo-
zu, odnalazł racę i wystrzelił ją w górę. Upływały minuty i nic się nie działo. Stracił ostatnią na-
dzieję. Nagle spostrzegł, że na niebie rozbłysnęła czerwona wstęga światła. Daleko na wschodzie
ktoś wystrzelił racę w odpowiedzi na sygnał chłopca. Staś z całych sił krzyknął do śpiących w obo-
zie ludzi: Ratunek! Półmartwi Murzyni podnieśli się na równe nogi i zaczęli biec w kierunku czer-
wonej poświaty. Co jakiś czas niebo rozbłyskiwało czerwonym światłem kolejnych rac. Rozlegał
się również huk wystrzałów. Staś rozkazał Murzynom by otworzyli ogień z karabinów i strzelali w
górę tak długo, na ile starczy im naboi. Staś z Nel wsiedli na konia i popędzili przez równinę ku
zbawczym odgłosom. Za nimi pędziły Saba i King. Dwa obozy dzieliła odległość zaledwie kilku
kilometrów. Ratownicy i ratowani spotkali się w połowie drogi. Staś rozpoznał wśród zbawców ka-
pitana Glena i doktora Clarge’a.

W obozie oficerów panowała radość. Dzieci zostały nakarmione, napojone i przebrane. Szybko za-
snęły i nie obudziły się przez cały następny dzień, podobnie jak reszta karawany. Obydwaj panowie
nie kryli zdziwienia wyczynem dzieci: samodzielnie przeszli przecież dżunglę i bezwodną pustynię.
Cały czas mieli w pamięć obraz, jak Staś stanął przed nimi z karawaną, słoniem, końmi, namiotem,
żywnością i bronią.

Trzeciego dnia karawana obu oficerów wyruszyła w drogę powrotną do Mombassy. Kali, choć bar-
dzo chciał, nie pojechał dalej. W Egipcie byłby tylko sługą. Musiał wrócić do swego narodu Wa-
hima, ponieważ był jego królem. Pełniąc tę funkcję, mógł rozszerzać i utwierdzać chrześcijaństwo,
uczynić ze swego narodu dobrych, cywilizowanych ludzi, złagodzić „dzikie” obyczaje. Podczas
pożegnania Kalego zapanowała rozpacz. Przecież dzieci przeżyły ze sobą dobre i złe chwile, szcze-
rze się pokochali. Zapłakany Murzyn leżał długo u stóp białych przyjaciół.

Dwaj oficerowie z dziećmi i karawaną w drodze wysłali depesze do pana Rawlisona i pana Tarkow-
skiego z informacją, że za miesiąc dotrą do Mombassy z ich dziećmi. Prosili, by odebrali tam swe
pociechy.
Podczas drogi Staś i Nel opowiadali kapitanowi i doktorowi o swych egzotycznych, niebezpieczny-
ch przygodach, a kapitan Glen poinformował ich o śmierci proroka Mahdiego, którego pokonał za-
wał serca. Władzę po nim przejął Abdullah.

Radości w Port-Said po otrzymaniu depeszy od oficerów nie było końca. Ojcowie nie mogli uwie-
rzyć, że ich dzieci żyją. Pan Rawlison zaraz po porwaniu wyprawił do Sudanu mnóstwo karawan w
poszukiwaniu dzieci. Z kolei pan Tarkowski w przebraniu Araba dotarł aż do Chartumu, lecz nicze-
go się tam nie dowiedział, ponieważ ludzie zginęli w wyniku ciągłych rzezi i z głodu. Wówczas
ojcowie stracili nadzieję na odszukanie dzieci. Żyli tylko wspomnieniami. Obaj posiwieli i schudli.
Pocieszali się wiarą, że spotkają się z dziećmi po śmierci, w wiecznym życiu.

Otrzymawszy depeszę ojcowie wraz z panią Oliwier natychmiast wyruszyli wielkim parowcem,
płynącym z Indii do Mombassy. Chwila pojednania była niezwykle szczęśliwa. Wszyscy padli so-
bie w ramiona, radości nie było końca. Zdecydowali się na powrót do Suezu francuskim statkiem.
Podczas podróży dzieci opowiedziały ojcom wszystko to, co spotkało ich w ciągu ostatnich miesię-
cy w czasie wędrówki przez pustynię i puszczę.

Pan Rawlison po powrocie do Port-Said wyjechał z córką na stałe do Anglii. Z kolei jego kolega –
pan Tarkowski – wysłał syna do szkoły w Aleksandrii. Dzieci pisały do siebie codziennie listy.
Staś ukończył naukę w Egipcie, potem studiował na politechnice w Zurychu, gdzie zdobył dyplom i
pracował przy robotach tunelowych w Szwajcarii.

Po dziesięciu latach pan Tarkowski podał się do dymisji i wyjechał z synem do Anglii, na zaprosze-
nie przyjaciela. Uczestnicy dawnej wyprawy spotkali się pierwszy raz od rozstania. Nel ukończyła
właśnie osiemnaście lat, a Staś dwadzieścia cztery. Pan Rawlison ze spokojem oddał rękę ukocha-
nej córki swemu przybranemu „synowi”. Para wzięła ślub i zamieszkała w Anglii aż do śmierci ojca
Nel. Potem bohaterowie zdecydowali się wyjechać w podróż do Egiptu. Okazało się, że państwo
Mahdiego i Abdullaha już dawno runęło, a na jego miejscu nastąpiła, jak to mówił kapitan Glen –
Anglia. Młodzi prosto z Kairu pociągiem pojechali do Chartumu, korzystając z udogodnienia cywi-
lizacji. Potem parowcem udali się do Faszody i ponownie koleją do Mombassy. Nie zastali jednak
kapitana Glena i doktora Celarego, ponieważ obydwaj przenieśli się do Natalu. Wędrówka nie oka-
zała się daremna – Staś i Nel odwiedzili Kinga, żyjącego pod troskliwą opieką angielskich władz w
Mombassie. Słoń natychmiast poznał Tarkowskich i Sabę, mimo tych wszystkich lat. Gulgotał ra-
dośnie na widok starych przyjaciół. Poza tym młodzi dowiedzieli się, że Kali cieszył się dobrym
zdrowiem, dobrze władając swym narodem pod angielskim protektoratem. Podobno sprowadził mi-
sjonarzy, którzy wśród dzikich szczepów rozpowszechniali chrześcijaństwo.

Staś i Nel po dalekiej podróży i odgrzebaniu wspomnień z przeszłości wrócili do Europy. Z ojcem
mężczyzny wyjechali do Polski, gdzie osiedlili się na stałe, wiodąc szczęśliwe i spokojne życie.

You might also like