Ebook PDF of Rodzina Monet Królewna Tom 2 Część 2 1St Edition Weronika Anna Marczak Full Chapter

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 53

Rodzina Monet Królewna Tom 2 Cz■■■

2 1st Edition Weronika Anna Marczak


Visit to download the full and correct content document:
https://ebookstep.com/product/rodzina-monet-krolewna-tom-2-czesc-2-1st-edition-wer
onika-anna-marczak/
More products digital (pdf, epub, mobi) instant
download maybe you interests ...

Rodzina Monet Pere■ka Tom 3 Cz■■■ 2 1st Edition


Weronika Anna Marczak

https://ebookstep.com/product/rodzina-monet-perelka-
tom-3-czesc-2-1st-edition-weronika-anna-marczak/

Rodzina Monet Królewna Tom 2 Cz■■■ 1 1st Edition


Weronika Marczak

https://ebookstep.com/product/rodzina-monet-krolewna-
tom-2-czesc-1-1st-edition-weronika-marczak/

Rodzina Monet Pere■ka Tom 3 Cz■■■ 1 1st Edition


Weronika Anna Marczak

https://ebookstep.com/product/rodzina-monet-perelka-
tom-3-czesc-1-1st-edition-weronika-anna-marczak/

Rodzina Monet 1st Edition Weronika Marczak

https://ebookstep.com/product/rodzina-monet-1st-edition-weronika-
marczak/
Secrets sur le campus Blairwood university 2 1st
Edition Anna B. Doe

https://ebookstep.com/product/secrets-sur-le-campus-blairwood-
university-2-1st-edition-anna-b-doe/

Cavaleiros das Trevas de Aço 2 Tradução DarkSeidClub


2nd Edition Tom Taylor Yasmine Putri

https://ebookstep.com/product/cavaleiros-das-trevas-de-
aco-2-traducao-darkseidclub-2nd-edition-tom-taylor-yasmine-putri/

Euclidis elementorum libri sex priores graece et latine


Tom 2 Complectens Libr IV VI

https://ebookstep.com/product/euclidis-elementorum-libri-sex-
priores-graece-et-latine-tom-2-complectens-libr-iv-vi/

Mon Faux Epoux Le milliardaire Ryan Van Dael


Millionnaires de New York 2 1st Edition Anna May

https://ebookstep.com/product/mon-faux-epoux-le-milliardaire-
ryan-van-dael-millionnaires-de-new-york-2-1st-edition-anna-may/

Reflex 123 2 a upp 2nd Edition Hans Almgren Anna


Furelid Stefan Höjelid Erik Nilsson

https://ebookstep.com/product/reflex-123-2-a-upp-2nd-edition-
hans-almgren-anna-furelid-stefan-hojelid-erik-nilsson/
Ilustracja i projekt okładki: Dixie Leota
Redakcja: Marta Stochmiałek
Redaktor prowadzący: Anna Wyżykowska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Korekta: Karolina Mrozek, Kornelia Dąbrowska

Droga Czytelniczko/Drogi Czytelniku,


ponieważ niektóre motywy i zachowania opisane w książce mogą
urazić uczucia odbiorców, zalecamy ostrożność podczas czytania.
Wszystkie wydarzenia i postacie przedstawione w powieści są fikcyjne.
Życzymy dobrej lektury,
Autorka i Wydawnictwo

© for the text by Weronika Anna Marczak


© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2023

ISBN 978-83-287-1941-5

You&YA
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2023
SPIS TREŚCI

32 SMOKI ZIEJĄCE OGNIEM


33 KWIATY I CZEKOLADKI
34 DUŻE DZIECI
35 WOLNOŚĆ
36 COŚ SŁODKIEGO
37 ŻYJĄCA W ZŁOTEJ KLATCE HAILIE MONET
38 NUDNA NASTOLATKA
39 CZAR JEDYNEJ CÓRKI
40 RASOWY KLAUN
41 Z PRAWEM NIE PO DRODZE
42 NOŻE LATAJĄCE PO DOMU
43 HAKI
44 ŻYCIEM RZĄDZĄ NAGRANIA
45 KILKA PYTAŃ
46 CYWILIZOWANY SPOSÓB KOMUNIKACJI
47 OBRZYDLIWY
48 STARA MIŁOŚĆ NIE RDZEWIEJE
49 DŻENTELMEN TONY
50 JAŚNIE KSIĘŻNICZKA
51 MYŚL, HAILIE
52 ZIMNO
53 DZIKUSKA
54 WYŚMIENITA ROBOTA
55 CHIŃSZCZYZNA
56 MOMENTY NA WAGĘ ZŁOTA
57 PRZYTULANIE JEST FAJNE
58 PRAWDZIWA MONET
32

SMOKI ZIEJĄCE OGNIEM

Woda.
To tylko woda.
Była na tyle ciepła, że na szklanych ścianach kabiny prawie od razu
osadziła się para.
Wiedziałam, że to niemożliwe, by z deszczownicy trysnął kwas, a mimo
to potrzebowałam kilku dobrych minut, żeby zebrać odwagę i wziąć
prysznic.
Oddychałam głęboko, gdy zmywałam z siebie traumy wczorajszego
wieczora, choć nawet świeża i pachnąca odczuwałam dziwne otępienie.
Kojący prysznic nie rozluźnił moich spiętych mięśni ani nie pomógł na
doskwierające uczucie niepokoju.
Sonny czaił się za mną bliżej niż kiedykolwiek, gdy schodziłam na dół,
ale nie przeszkadzała mi jego obecność. Po raz pierwszy chyba byłam mu
wdzięczna.
Najwyraźniej bezpiecznie nie mogłam się czuć nawet we własnym
domu.
– Hailie, dzień dobry – przywitał mnie w kuchni Vincent, odstawiając
kubek z kawą i unosząc wzrok znad laptopa.
Odburknęłam mu odpowiedź i nalałam sobie wody do szklanki, którą
wypiłam na raz. Dopiero teraz poczułam, jak odwodniona jestem przez ten
wczorajszy płacz. Usiadłam przy stole, naprzeciwko brata i westchnęłam,
rozkładając się na blacie.
– Powinnaś zjeść śniadanie – oznajmił, ciągle na mnie patrząc.
Pokiwałam głową, przymykając powieki.
– Mhm – mruknęłam i ziewnęłam. – Zaraz sobie zrobię. Tosty francuskie
czy coś.
Szkoda, że Eugenie nie pracowała w niedziele.
Rozległy się szurnięcie krzesłem i ciche kroki. Myślałam, że Vince ot tak
sobie poszedł i trochę zaczynało mi się robić przykro, że nawet się nie
zainteresował, czy wszystko u mnie w porządku po tym, jak ktoś próbował
zabić mnie perfumami z kwasem, ale potem usłyszałam brzdęk naczyń
i podniosłam szybko głowę, marszcząc brwi.
Vince w białej koszuli i ciemnych spodniach wyciągnął patelnię i sięgał
po jajka z lodówki.
Gapiłam się oniemiała, dopiero po chwili rozumiejąc, co się dzieje.
– Ja mogę sama, nie musisz… – zaczęłam, dziwnie się czując, że osoba
taka jak on robi mi śniadanie.
– Wiem, że możesz sama – odparł tylko, zerkając na mnie przelotnie.
Obserwowałam go przez chwilę, przygryzając wargę. Gdy wrzucił tosty
na patelnię, zaczęły głośno syczeć.
– Pomóc ci?
– Siedź.
Zgarbiłam się i powoli moja głowa znowu ułożyła się na blacie. Ciągle
jednak wodziłam spojrzeniem za Vincentem. Robił mi śniadanie. Po raz
pierwszy widziałam go przy tak przyziemnym zadaniu.
Niedługo potem stanął przede mną talerz z dwoma tostami francuskimi,
pokrojonym w plasterki bananem, a obok garnuszek z syropem klonowym
i herbata. Podziękowałam i ostrożnie uniosłam kubek. Musiałam najpierw
przekonać podświadomość, że to tylko gorący napój, a nie żaden kwas, bo
przecież zaserwował mi to Vincent. Dopiero wtedy ostrożnie upiłam łyk,
parząc sobie język. W tym czasie Vince usiadł z powrotem na wcześniej
zajmowanym miejscu, zamknął laptopa, odchrząknął i znowu wbił
spojrzenie we mnie.
– Jak się czujesz? – zapytał i był dla mnie uprzejmy, ale w jego jasnych
oczach czaiła się ta sama złość co wczoraj.
– Nie tak źle. Boli mnie głowa – odparłam, przeżuwając pierwszy kęs
tosta.
– Jeśli nie przejdzie ci po jedzeniu, to weź tabletkę.
Pokiwałam głową.
Chwila ciszy.
– Wiesz już, od kogo była ta paczka? – zapytałam.
– Jeszcze nie.
Znowu pokiwałam głową, przyjmując tę odpowiedź do wiadomości,
a potem przyszła mi na myśl jeszcze jedna kwestia, którą chciałam
poruszyć.
– Skąd wiedziałeś, że coś będzie z tymi perfumami nie tak?
Vince westchnął i potarł sobie oczy. Gdy znowu spojrzał na mnie,
zgodziłam się nawiązać z nim ten kontakt wzrokowy.
– Znałem zawartość paczek. Wiedziałem, że dostaniesz kolczyki, pióro,
pudełko robionych na zamówienie pralin i coś od Ruby, notes czy może
kalendarz. Żadne perfumy.
Nie miałam siły się złościć, że Vince kontrolował nawet moje prezenty.
Gdzieżbym zresztą śmiała. Gdyby było inaczej, byłabym martwa.
Widziałam, że chce mi powiedzieć coś jeszcze, i z jakiegoś powodu
czułam, że mi się to nie spodoba. Na szczęście nie zwlekał długo.
– W najbliższych… tygodniach chciałbym, żebyś ograniczyła swoje
wyjścia z domu – poinformował mnie. Swoim uważnym spojrzeniem
wyraźnie dawał mi do zrozumienia powagę sytuacji, choć gdzieś tam
w czeluściach jego mroźnych tęczówek kryła się łagodność.
– Ale Vince… – Zawahałam się, nerwowo bawiąc się plasterkiem
banana na talerzu. – Tutaj nie ma czego ograniczać. Przecież poza szkołą
praktycznie nigdzie wychodzę.
– Wiem o wszystkich twoich wyjściach, Hailie. I mówię, że muszą one
zostać ograniczone – powtórzył spokojnie.
Jedzenie w moich ustach straciło smak i przełknęłam je szybko,
zwalczając odruch wyplucia go na talerz. Ślad zdegustowania pozostał
jednak na mojej twarzy, gdy wpatrywałam się w brata. Myślałam, że po
prostu źle go zrozumiałam.
– Chcesz mi dać szlaban?
– To nie szlaban. I nie kara.
– Brzmi jak szlaban i kara – mruknęłam ze zmęczeniem, bo z jednej
strony chciałam się buntować, ale z drugiej ktoś właśnie próbował mnie
zabić.
– Mówiąc o ograniczeniu – rzekł – chodziło mi głównie o twoje
regularne wyjścia.
Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc.
– Chciałbym, żebyś przez kilka następnych tygodni skorzystała
z przywileju nauczania domowego.
– Słucham?
– Załatwię ci prywatnych nauczycieli. Będziesz na bieżąco z całym
materiałem.
– Ale ja… Mam sprawdziany i projekty, ja… Nie mogę tak nagle
przestać pojawiać się w szkole…
– Hailie, wiem, że to dla ciebie trudne. Wiem, że lubisz chodzić do
szkoły. Nie chcę robić ci na złość. Wczorajsza sytuacja jednak zmusza mnie
do zachowania niecodziennych środków ostrożności.
– Po co niby Sonny wszędzie za mną chodzi? Co on, jest do ozdoby?
– Hailie, wtargnięcie na teren waszej szkoły to żadna filo­zofia. Shane
i Tony nie zawsze są przy tobie. A Sonny musiałby siedzieć z tobą w klasie
i na każdej przerwie, żeby jego ochrona w szkole miała sens. Nie chcę
jednak, żeby się aż tak ostentacyjnie pokazywał w twojej obecności, zresztą
ty sama też tego nie chcesz, uwierz mi.
No jasne, że nie chciałam. Chyba zapadłabym się pod ziemię, gdybym
musiała znosić tak oczywistą obecność swojego ochroniarza w klasie.
– To jakiś koszmar – westchnęłam i schowałam twarz w dłoniach.
– Nie będzie tak źle – pocieszył mnie sztywno Vince.
Oderwałam ręce i uniosłam głowę.
– Będzie tragicznie. Jak długo to potrwa? Aż nie znajdziecie osoby za to
odpowiedzialnej? – pytałam. – A co, jeśli nie znajdziecie jej nigdy? Czy już
na zawsze będę zamknięta w domu?
– Hailie, nie nakręcaj się i nie dramatyzuj, jesteśmy…
Zmrużyłam oczy i weszłam mu w słowo, dobrze pamiętając, że tego nie
lubi:
– Dramatyzowałam wczoraj! Zaraz po tym, jak ktoś chciał mnie zabić!
Dzisiaj myślę trzeźwo i…
– Hailie, jest to decyzja, której podjęcie należy do mnie, nie do ciebie.
Nastała cisza. Patrzyłam teraz gdzieś w bok. Byłam z siebie dumna, że
nie płakałam, choć byłam naprawdę bliska rozpaczy. Po prostu wszystkie
łzy wylałam wczoraj.
– Duszno mi – wymamrotałam, a mój brat przechylił głowę.
Popatrzyłam na niego. – Nie mogę złapać oddechu. Czuję się jak w klatce.
Wszędzie podąża za mną ochroniarz. Mój telefon to jedno wielkie
urządzenie szpiegowskie. Nie mogę prowadzić samochodu, nie mogę pójść
na imprezę, nie mogę iść na głupią randkę. Odkąd tu zamieszkałam, chyba
nigdy nie byłam kompletnie sama w domu. W szkole na każdym kroku
wpadam na bliźniaków. Już tak nie mogę…
– Mówiłem ci. Twoje nazwisko niesie ze sobą zarówno mnóstwo
korzyści, jak i wyrzeczeń – przypomniał mi Vincent.
– Wydaje mi się, że jednak niesie ze sobą zdecydowanie więcej
wyrzeczeń – stwierdziłam ponuro.
– To dlatego, że przyzwyczaiłaś się do niektórych korzyści. Innych
jeszcze nie zdążyłaś poznać.
Prychnęłam cichutko, chcąc pokazać swoje niezadowolenie, ale tak,
żeby nie przegiąć.
– Co, jeśli będę nieszczęśliwa?
Vincent nie był na mnie zły. Możliwe, że choć jest to niepotwierdzone,
nawet mi trochę współczuł. Skanował mnie swoimi zimnymi tęczówkami,
po czym podniósł się i złapał w jedną dłoń swojego laptopa. Drugą dłonią
natomiast pogłaskał mnie po głowie, gdy przed wyjściem z kuchni zbliżył
się do mnie.
– Postaramy się temu zaradzić – szepnął, po czym postukał w krawędź
talerza z moim śniadaniem. – Dokończ to, proszę.
Popatrzyłam tępo na nadgryzionego, złocistego tosta i topniejącego
w syropie klonowym banana.
– Vince? – zawołałam nagle, szybko się obracając. Nie zdążył jeszcze
opuścić pomieszczenia, więc zatrzymał się i odwzajemnił moje spojrzenie.
Oblizałam nieświadomie wargi, zanim odważyłam się zadać pytanie. – A co
z moją pracą dla fundacji? Co z balem, który miałyśmy z Ruby
organizować? I przyjęciem świątecznym dla dzieci?
Nic nie powiedział, ale pokręcił lekko głową, zachowując pełną powagę.
To wystarczyło. Moje serce zadrżało nieprzyjemnie. Nie akceptowałam
takiej odpowiedzi.
– Nie. Nie zabieraj mi tego, proszę!
Przecież dopiero co chwaliłam się wszystkim, jak bardzo cieszą mnie
nadchodzące projekty.
– Przekażę Ruby, żeby wydzieliła dla ciebie zadania, którymi możesz
zająć się zdalnie.
– I zdalnie dołączę do balu? Ale frajda! – prychnęłam i nawet nie dałam
mu szansy, żeby odpowiedział. Po prostu wstałam i ignorując resztki
śniadania, wybiegłam z kuchni, lekko go przy tym szturchając.
Najpierw chciałam zabarykadować się w swojej sypialni i tam pogrążać
w rozpaczy i złości, ale i od niej potrzebowałam odetchnąć. Dlatego
pognałam w głąb korytarza. Już się tam wcześniej zapuszczałam.
Znajdowały się tam pokoje gościnne. W jednym z nich zamieszkała Maya
z wujkiem Montym, gdy zatrzymywali się pod naszym dachem. Dziś
weszłam do losowej sypialni i mimo poruszenia, jakie czułam w sercu,
uśmiechnęłam się lekko na sam powiew świeżości, jaki we mnie uderzył.
Nad tymi pokojami czuwała Eugenie i zawsze porządnie je wietrzyła.
Zostawiła rozszczelnione okna i wczorajsza rześkość jeszcze stąd nie
uleciała.
Sypialnia była biała, z drobnymi, zielonymi akcentami, które bardzo
cieszyły moje oko. Na przykład łoże zaścielone kapą w kolorze soczystej
trawy wręcz przyciągało. Opadłam na nie z westchnieniem.
Pokój mnie uspokajał nie tylko relaksującymi barwami, lecz także
niezagraconą przestrzenią. Poza nielicznymi meblami znajdowały się tu
świeczka zapachowa, urocza nocna lampka i kaktus, o którego również
dbała gosposia. Dzięki temu, że pokój nie był zamieszkany przez żadnego
stałego lokatora, nie panował tutaj bałagan w postaci porozrzucanych
książek, długopisów, notatek czy laptopów. Żadna torba nie leżała w kącie,
żadna kurtka nie była przewieszona przez oparcie fotela i żadna szklanka
wody nie zalegała na stoliku nocnym. Taki minimalizm kojąco wpływał na
mój zmęczony umysł.
Przymknęłam na chwilę powieki i znalazłam się w idealnej pozycji do
dołowania samej siebie. Rozpaczałam po cichu nad kierunkiem, jaki obiera
moje życie. Będę zamknięta tu jak w więzieniu. A przecież nie jestem,
kurczę, świnką morską, którą można wsadzić do klatki i której potrzeby
sprowadzają się do świeżego sianka i miodowej kolby.
W rzeczywistości nie złościłam się na Vincenta. Może trochę, bo sposób,
w jaki przekazywał mi informacje o wprowadzeniu ograniczeń do mojego
życia, pozostawiał wiele do życzenia, ale rozumiałam, dlaczego to robił.
Sytuacja była poważna. Ktoś dokonał zamachu na moje życie. Ja sama do
końca nie wiedziałam, jak mam po tym wszystkim teraz normalnie
funkcjonować.
Po prostu zrobiło mi się przykro, że w związku z tym zostają mi
odebrane nieliczne przyjemności. Nie potrafiłam poradzić sobie z tą
niesprawiedliwością.
W pewnym momencie zza przymrużonych powiek dostrzegłam wyjście
na balkon i wyobraziłam sobie, jak wspaniale będzie poczuć powiew wiatru
na twarzy, więc zwlokłam się z łoża i ruszyłam w tamtą stronę. Balkon był
betonowy z elegancką barierką składającą się z małych kolumn. Podobny
miałam w pokoju, ale nieco większy. Ten jednak wychodził na inną stronę
i podobał mi się ten nowy widok, choć na dobrą sprawę także składał się
głównie z gęstych rzędów drzew.
Usiadłam na ziemi i oparłam plecy o ścianę, gapiąc się na zieleń iglaków
pomieszaną brązem nagich koron drzew pozbawionych już o tej porze roku
liści. Nie wiało, więc nic nie smagało mnie po twarzy, tak jak to sobie
wyobrażałam, ale panował chłód, więc od razu zrobiło mi się zimno.
W pewnym momencie przeniosłam spojrzenie z ponurych drzew na
wierzch mojej nagiej ręki i zmrużyłam oczy, obserwując z największą
uwagą stojące na baczność włoski.
Mogę się przeziębić, skoro i tak będę siedzieć teraz w domu.
Wokół Rezydencji Monetów panowała cisza, jak zawsze, dlatego też gdy
rozległo się cichutkie stuknięcie w sypialni, moje uszy od razu je
wychwyciły i obróciłam podejrzliwie głowę.
Przewróciłam oczami i zacisnęłam jednocześnie szczękę na widok
Sonny’ego.
– Przyszłam tu, bo chcę być sama – oznajmiłam nieco niegrzecznie.
Obecność ochroniarza często wzbudzała moją agresję i nie byłam z tego
dumna, ale w tamtym momencie o tym nie myślałam.
– Przepraszam. Tylko sprawdzam… – odpowiedział mi Sonny, jak
zwykle uprzejmie.
Pewnie myślał, że jestem rozpieszczona i zepsuta. Trudno.
– Czy co? Czy nie uciekłam? Niby jak? – prychnęłam ironicznie.
Siedziałam na balkonie, na piętrze i o ile nie dorwałabym nigdzie latającej
miotły, naprawdę nie miałam jak się stąd wydostać. Nie wspominając
o samym wyjściu poza granice posesji, co bez wiedzy moich braci było
zwyczajnie niemożliwe.
– Czy nic głupiego nie przyszło ci do głowy.
Uniosłam brwi.
– Niby co? Jestem zamknięta w tym domu, więc jakoś nie mam dużo
pola do popisu, wiesz?
Sonny nie odpowiedział, tylko skinął głową. Cierpliwie znosił moje
humory, przez co – znając życie – będę miała później wyrzuty sumienia.
Głupie to wszystko, chyba się zabiję.
Och. Otworzyłam szerzej oczy, gdy dotarło do mnie, co Sonny miał na
myśli. Natychmiast na niego spojrzałam, na chwilę zapominając o złości.
– Sprawdzasz, czy nie robię sobie krzywdy? – zapytałam, drżąc na samą
myśl.
– Mam pilnować twojego bezpieczeństwa. Nawet jeśli mam cię chronić
przed samą sobą – przytaknął sztywno Sonny.
Zamilkłam na chwilę, z lekkim dreszczykiem wyobrażając sobie, co
mogłabym zrobić. Mogłabym się pociąć, skoczyć z tego balkonu albo
nawet się zastrzelić. W końcu większego problemu ze znalezieniem broni
w tym domu mieć nie powinnam.
– Nie zabiję się – powiedziałam bezbarwnie.
– Miło mi to słyszeć, panno Monet.
Już wychodził, by dać mi tę wymarzoną chwilę samotności, ale go
zatrzymałam.
– Sonny? – zapytałam i od razu dziwnie się poczułam, zwracając się do
niego po imieniu.
– Tak, panno Monet?
– Możesz mówić do mnie Hailie – zasugerowałam.
– Nie sądzę, panno Monet.
– Nie będzie mi to przeszkadzało, naprawdę.
– Rozumiem, ale dostałem od pana Moneta odpowiednie instrukcje
i powinienem ich przestrzegać.
Przekrzywiłam głowę, jakbym nadal nie miała kontaktu
z rzeczywistością, ale się nie kłóciłam.
– A ile ty tak w ogóle masz lat?
Uśmiechnął się. Bawiłam go.
– Dwadzieścia.
Objęłam się ramionami, bo robiło mi się coraz zimniej, ale jednocześnie
dobrze siedziało mi się na dworze.
– Jesteś bardzo młody jak na zaufanego ochroniarza – oceniłam.
Sonny parsknął cichutko.
– Bardzo młoda to jesteś ty, panno Monet.
Zamyśliłam się, gapiąc się na mężczyznę z nieskrywanym
zainteresowaniem. Ostatnio był ciągle obecny w moim życiu, a ja tak mało
o nim wiedziałam.
– Dlaczego tak właściwie jesteś ochroniarzem? Myślałeś o tym, żeby
zmienić pracę? Iść może na studia czy coś? – ciągnęłam.
Sonny wzruszył obojętnie ramionami.
– To świetnie płatna fucha i jestem w niej dobry – odpowiedział, a ja
pokiwałam tylko głową i choć miałam jeszcze kilka pytań, to nie zadałam
ich, bo nie chciałam wyjść na wścibską. Gdy wyczuł, że to koniec naszej
pogawędki, zebrał się do wyjścia i tylko obrócił się ostatni raz w moją
stronę, żeby zwrócić mi uwagę. – To nie moja sprawa, panno Monet, ale
przeziębisz się na tym balkonie.
Wyszedł, a ja zerknęłam na ręce, które zaczynały mi się trząść.
Przesiedziałam na dworze jeszcze kilka minut, ale potem potrzeba komfortu
wygrała i uniosłam zesztywniałe ciało, by wrócić do pokoju. Zatrzasnęłam
drzwi balkonowe i zatrzęsłam się. Brr. Sekundę później dałam się skusić
wielkiemu łożu. Zakopałam się pod wszystkimi narzutami i kołdrami,
którymi było zaścielone, i wreszcie się rozgrzałam. Zamknęłam powieki,
rozkoszując się tym przyjemnym uczuciem. Obudziło mnie szturchanie
w ramię.
– Will! – westchnęłam, gdy obudziłam się na tyle, by rozpoznać
ulubionego brata.
– Hej, malutka, co tutaj robisz? – zapytał mnie, uśmiechając się lekko,
choć jego oczy były wyraźnie zmartwione.
Przewróciłam się z boku na plecy i ziewnęłam cicho, przykrywając usta.
Wtuliłam się w kołdrę jeszcze bardziej i dopiero po chwili zauważyłam, że
leżałam w poprzek łóżka. Nie pamiętam tylko, czy tak zasnęłam, czy po
prostu przemieściłam się w trakcie snu.
– Śpię – odparłam niewinnie, odgarniając włosy z oczu.
Will uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Czas na obiad. Już późno.
– Przecież chwilę temu zjadłam śniadanie. – Zmarszczyłam brwi,
a wtedy Will machnął mi przed oczami swoim zegarkiem, którego
wskazówki wyraźnie pokazywały godzinę osiemnastą.
– Z tego, co mi wiadomo, to za wiele go nie zjadłaś.
To mi przypomniało poranną rozmowę z najstarszym bratem.
– Will, Vince chce zmusić mnie do domowego nauczania i zakazuje mi
jeździć do fundacji… – poskarżyłam się z przygnębieniem.
Will otworzył usta i zaraz je zamknął, a następnie usiadł na brzegu łóżka
i spojrzał na mnie.
– Wiem, że ci przykro – westchnął. – Ale nie masz pojęcia, jak się
wszyscy wystraszyliśmy. Jak Vince się wystraszył. Te perfumy… Hailie…
I to w naszym domu, tuż pod naszym nosem. Vince teraz najchętniej
zamknąłby cię w zamku, a na straży postawił z osiem smoków. Takich
ziejących ogniem.
Chyba raczej pięć – pomyślałam.
Gapiłam się w sufit. W głowie kotłowało mi się tyle myśli, że
zatęskniłam za tą pustką, która w niej gościła na czas snu.
– Zawsze chciałam być jak księżniczka… – powiedziałam monotonnym
głosem.
– Jesteś księżniczką – odparł z uśmiechem i błyskiem w pięknych,
błękitnych oczach. – I jesteś dla nas zbyt ważna, by ryzykować twoje życie.
Przymknęłam oczy i teraz to ja westchnęłam.
– Will, zanudzę się.
Mój brat zaśmiał się serdecznie i podniósł się, wyciągając do mnie rękę.
– Staniemy na głowie, żeby do tego nie doszło – obiecał, a ja wtedy
otworzyłam oczy i wciąż nieprzekonana, zaczęłam wygrzebywać się
z kołdry i uścisnęłam rękę Willa. Pozwoliłam mu się przytulić, ale nagle
poczułam przeszywające mnie zimno.
– Mogę twój sweter? – zapytałam bezwstydnie, wiedząc, że Will mi nie
odmówi.
Miałam rację. Uśmiechnął się czule i zdjął sprawnym ruchem swój
bordowy sweter. Założył mi go przez głowę. Z zadowoleniem wsunęłam
ręce w rękawy. Od razu zrobiło mi się lepiej i cieplej. A ubranie cudownie
pachniało Willem.
Skierowaliśmy się razem do kuchni, gdzie przy stole spotkaliśmy
Shane’a. Gapił się w telefon i zajadał lody prosto z pudełka. Na mój widok
odłożył łyżkę, a także odsunął i poklepał krzesło obok siebie, które chciał,
żebym zajęła. Zapytał też, czy dobrze się czuję, a ja uśmiechnęłam się do
niego trochę smutno, na co on położył dłoń z boku mojej głowy
i przyciągnął ją do swojej piersi, sprawiając, że znalaz­łam się w bardzo
niewygodnej pozycji. Stęknęłam, ale nie próbowałam się nawet wyrwać,
tylko doceniłam jego próbę okazania mi czułości.
Potem zajęłam się jedzeniem zupy dyniowej, aż nagle przerwałam, gdy
do kuchni wszedł Dylan. Ubrany był w czarną, obcisłą bluzkę z jakimś
małym, białym znaczkiem na lewej piersi i w również czarne spodnie. Ależ
on był wielki. Machnął akurat głową, żeby pozbyć się włosów wpadających
mu do oczu, gdy zatrzymały się one na mnie i jego twarz stężała. Bardzo
trudno było mi uwierzyć, że wczorajszego wieczora to właśnie jego
ramiona oplatały mnie tak opiekuńczo.
Dylan usiadł naprzeciwko mnie i Shane’a. W momencie, gdy czujność
bliźniaka na chwilę się uśpiła, on sięgnął przez stół i porwał jego pudło
lodów.
– Spadówa! – huknął Shane i nachylił się, by odzyskać swój deser, ale
był poza jego zasięgiem. Dylan, liżąc bezwstydnie łyżkę, doprowadził do
tego, że Shane musiał wstać, by okrążyć stół i wyrwać mu swoją własność.
Nie obeszło się bez szarpaniny i normalnie pewnie już dawno
chichotałabym wniebogłosy, ale nie dzisiaj.
– Weźcie się ogarnijcie – mruknął Tony. Właśnie dołączył do nas
w kuchni i wyjął sobie puszkę coli z lodówki. On również rzucił mi dłuższe
spojrzenie, którego zręcznie uniknęłam.
Will wkrótce wyszedł, prosząc mnie na odchodne, bym zjadła wszystko,
a ja wiedziałam, że te trzy dobermany, które zostały ze mną, na pewno będą
pilnowały, by tak się stało, więc skupiłam się na byciu grzeczną młodszą
siostrą i wyczyściłam talerz. Poza tym naprawdę byłam głodna. Jadłam po
cichu w towarzystwie chłopaków, którzy gawędzili. Kiedy odkładałam
talerz do zmywarki, Tony głośno beknął, a Dylan po raz pierwszy dzisiaj
odezwał się bezpośrednio do mnie.
– E, dokąd idziesz, mała dziewczynko?
Odwróciłam się z westchnięciem.
– A dokąd ja mogę iść? – zapytałam zrezygnowana. – Do sypialni czy do
salonu? Hm, trudna decyzja, naprawdę. W sypialni mogę leżeć na łóżku, ale
w salonie jest telewizor. Muszę to przemyśleć.
Nie zamierzałam tak ironicznie odpowiadać, ale byłam rozdrażniona
i znużona, więc nad tym nie panowałam.
Shane zachichotał, Dylan uniósł brew, a Tony znowu beknął.
Odwróciłam się z powrotem do wyjścia, ale i tym razem Dylan mnie
zatrzymał.
– Ruszcie dupy – rzucił do pozostałych braci. – Pomożemy naszej małej
Hailie się wyżyć.
I poszliśmy na strzelnicę.
33

KWIATY I CZEKOLADKI

Moi bracia może nie są idealni, ale musiałam im przyznać, że potrafią


bezbłędnie poprawić mi humor.
Strzelaliśmy wszyscy. Gdy miałam lekcje z Tonym, to zwykle tylko nade
mną sterczał i korygował błędy. Dzisiaj urządzaliśmy sobie razem
minizawody, które – nic nowego – przegrywałam. Moi bracia byli dla mnie
nad wyraz mili, ale nie na tyle, by dać mi wygrać, co nawet mi nie
przeszkadzało. Zwłaszcza że byłam na końcu nie dlatego, że fatalnie
strzelałam, tylko dlatego, że po prostu oni strzelali o wiele lepiej i czekało
mnie jeszcze sporo ciężkiej pracy, bym mogła im dorównać.
Kilka razy mnie pochwalili, więc tyle mi wystarczyło.
Narobiliśmy sporo huku, a chłopcy co chwilę zmieniali pistolety. Dali mi
nawet raz użyć strzelby, wcześniej strasząc mnie, że jestem na nią za drobna
i odrzut urwie mi rękę. Dochodzące – mimo słuchawek – do moich uszu
wystrzały były jak najpiękniejsza muzyka, bo działały na mnie kojąco.
Rzeczywiście się wyżywałam. I naprawdę przynosiło mi to ulgę.
– A ten? – zapytałam, zaglądając ukradkiem do wielkiego sejfu pełnego
broni, od którego Tony za każdym razem kazał trzymać mi się z daleka.
Wskazywałam na karabin maszynowy, który imponował swoją wielkością,
masywnością i byłam bardzo ciekawa, czy robi tyle zamieszania, jak
pokazują to w filmach.
– Ten nie jest dla małych dziewczynek – odpowiedział mi Tony.
– Żadna broń nie jest dla małych dziewczynek.
– Ale tej nie utrzymasz, choćbyś się miała posikać w majtki – powiedział
do mnie Dylan i poczochrał mi włosy na głowie.
Mlasnęłam z irytacją, ale zaraz szybko zrobiłam słodką minę.
– To pokaż mi chociaż, jak strzela. Proszę.
Dylana nie trzeba było długo namawiać. Wymienił znaczące spojrzenia
z bliźniakami, po czym sięgnął po karabin maszynowy.
– Vince się przywali – ostrzegł Tony, ale niespecjalnie go zatrzymywał.
– Do czego? – zapytałam, przyglądając się, jak Dylan ostrożnie wyjmuje
broń. Nikt mi nie odpowiedział. Zamiast tego Dylan podał mi ją ostrożnie,
żebym mogła zobaczyć, ile waży. – Ciężka.
– Bo masz słabego bicka – zaśmiał się Shane, szczypiąc mnie
w przedramię, tak że pisnęłam i gdyby Dylan nie asekurował trzymanej
przeze mnie broni, to upuściłabym ją sobie na stopy.
Tony parsknął i wywrócił oczami, a Dylan tymczasem ustawił sobie
broń w odpowiedniej pozycji, pogłaskał ją i naładował, po czym zmrużył
oczy i wpatrzył się w wiszące daleko przed nim tarcze.
– Say hello to my little friend – zawołał zachrypniętym głosem
bandziora.
Cofnęliśmy się z chłopakami jeszcze bardziej, gdy Dylan zaczął swój
show. Wszyscy mieli już teraz założone słuchawki na uszy oraz gogle
ochronne, ale mimo to huk, jaki towarzyszył agresywnej serii wystrzałów,
wżerał się w uszy i tarabanił w mózgu. Czułam się, jakbym wkroczyła
w wirtualny świat jednej ze strzelanek braci. Oprócz tego z lufy aż się
błyskało i przez to broń wyglądała trochę, jakby miotała ogniem. Gapiłam
się na to z otwartą buzią. To lepsze niż fajerwerki!
W końcu Dylan zakończył pokaz. Powoli opuścił pistolet, z którego aż
się lekko dymiło, i jedną ręką zdjął słuchawki, a na twarzy malował mu się
wielki banan. Znowu czule poklepał uchwyt i chyba dobrze się bawił.
Tarczy, do których celował, nie podziurawił tak po prostu. Sprawił, że
przestały istnieć.
– Nieźle – gwizdnął Shane, któremu aż świeciły się oczy.
– Co jest z wami? – warknął głos zza naszych pleców.
Nie potrzeba było jasnowidza, by wiedzieć, że ten ostry, lodowaty ton
należał do naszego najstarszego brata, który lubił pojawiać się w różnych
miejscach jak duch.
Zerknęłam na niego, sprawdzając, czy swoje wyrzuty kieruje i do mnie,
ale oberwałam tylko przelotnym surowym spojrzeniem i raczej można było
z ulgą stwierdzić, że dzisiaj dostanie się komu innemu.
– To tylko pokazówa dla Hailie. Sam mówiłeś, żeby dostarczyć jej
trochę radochy. – Dylan wzruszył ramionami.
– Ale nie karabinem maszynowym, schowaj to natychmiast – syknął
Vincent, kręcąc z dezaprobatą głową. – Mówiłem, żeby nie wyciągać przy
niej takiej broni, czy nie?
– No dobra, już, chciała zobaczyć, to jej pokazałem. Straszne rzeczy.
Tony zaśmiał się i Vince trzepnął go wierzchem dłoni w ramię. Tak
bardzo przypomniał mi w tym momencie ojca, że prawie rozdziawiłam
usta.
– Dlaczego niby nie można przy mnie wyciągać takich broni? –
zapytałam z lekkim oburzeniem, ośmielona arogancją Dylana.
Vince przeniósł na mnie spojrzenie.
– Bo tak mówię.
Miałam ochotę przewrócić oczami i nawet go przedrzeźnić, ale jego
wyzywający wzrok przywołał mnie do porządku. To by było głupie,
niepotrzebne i skutkowałoby pewnie banem na lekcje strzelania z Tonym.
Wieczór w stylu braci Monet dobiegł więc końca. Kiedy moja mama
jeszcze żyła i chciała mi poprawić humor, zwykle robiła nam herbatę
smakową, otwierała ciastka i układałyśmy razem puzzle, grałyśmy
w scrabble albo kalambury.
Moi bracia natomiast zabrali mnie na strzelnicę.
Najlepsze jest to, że ich terapia faktycznie podziałała i mimo iż wciąż
byłam załamana nowym rygorem, to wróciłam do sypialni zadowolona
i uśmiechnięta. Dopiero gdy położyłam się na łóżku i połączyłam się
z Moną na wideo, by wyjaśnić jej, dlaczego nie zobaczy mnie przez
najbliższe tygodnie w szkole, znowu odrobinę posmutniałam.
Ona siedziała na swoim różowym dywanie, opierała się o łóżko
i wcinała krążki cebulowe. Gdy opowiedziałam jej, co mnie spotkało, aż
opadła jej szczęka. Vince zabronił mi rozpowiadać o sprawie z kwasem,
więc musiałam trochę lawirować pomiędzy prawdą a kłamstwem i zrobić
z niego przewrażliwionego rodzica.
Mona lamentowała, że nie będziemy się widziały tak długo, a ja
obiecałam wyprosić dla nas spotkanie. Czułam, że mogło ono nie nastąpić
zbyt prędko, ale chciałam dać jej nadzieję. A gdy się pożegnałyśmy
i obiecałyśmy sobie, że wykombinujemy coś, żeby zobaczyć się jak
najszybciej, podjęłam kolejną decyzję.
Napisałam do Leo. Nie odzywałam się do niego od wczoraj i wysłałam
mu teraz po prostu krótką wiadomość, oznajmiającą, że nie będę chodzić na
razie do szkoły. Przez większość czasu pielęgnowaliśmy naszą
przyjacielską relację, spędzając razem wybrane przerwy. Mało pisaliśmy,
nigdy do siebie nie dzwoniliśmy, dlatego zdziwiłam się, gdy mój telefon
zaczął wibrować.
Dźwięk jego głosu w słuchawce był dla mnie czymś nowym. Serce
zabiło mi jakoś mocniej i usiadłam na łóżku po turecku, z wyprostowanymi
plecami. Ściskałam telefon obiema rękami przy lewym uchu, wielkimi
oczami wpatrując się w podłogę.
– Cześć – przywitał się prosto, a ja poczułam ciarki na plecach.
– Cześć, Leo – szepnęłam, przełykając ślinę. Oderwałam jedną rękę od
słuchawki i przejechałam nią po kołdrze, prostując jej fałdki.
– Stało się coś, Hailie? Dlaczego nie będziesz chodziła do szkoły? –
zapytał cicho.
Westchnęłam.
– Nie wiem. Nic, o czym mi wiadomo. Vince powiedział mi dziś rano, że
przez kilka tygodni będę miała domowe nauczanie. To wszystko.
Na chwilę zapadła cisza.
– Mam nadzieję, że on wie, co dla ciebie dobre – powiedział w końcu
Leo.
Ja też.
– Szkoda tylko, że nie będziemy się widywać – ciągnął.
Uśmiechnęłam się do siebie.
– Wiem, ale i tak za wiele się nie spotykamy, nie?
– Ale czuję się raźniej, jak wiem, że jesteś gdzieś w pobliżu.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
– Mam nadzieję, że to naprawdę będzie tylko kilka tygodni.
– Jak będziesz bardzo samotna, to daj znać. Może uda mi się zakraść pod
twój balkon. Jeśli w ogóle masz balkon. Pewnie masz. Mógłbym wziąć róże
i czekoladki.
Choć nie mogłam tego zobaczyć, to byłam prawie pewna, że puścił mi
oczko, i zachichotałam.
– Proszę nie, moi bracia cię rozszarpią.
– Chyba że mnie nie nakryją.
– Nie ma szans, by ktokolwiek przedarł się pod dom bez wiedzy
Vincenta – przypomniałam mu. – Serio, Leo, nawet nie próbuj. Czasami na
noc spuszczane są psy. Nie chciałabym, żeby cię zagryzły.
– Cholera. Że też akurat musiała mi się spodobać dziewczyna, która ma
pięciu starszych, krwiożerczych braci.
– Hej, tylko czterej z nich są krwiożerczy – powiedziałam nienaturalnie
szybko, by ukryć, jakie wrażenie zrobiły na mnie jego słowa.
Podobałam się mu i przyznał to wprost. Aż mi się zrobiło gorąco
i opadłam lekko na plecy, rozplątując nogi.
– Tylko czterej? A, to nie ma sprawy.
Zaśmiałam się, tak samo jak on. Czułam ciepło w sercu na długo po tym,
jak się wreszcie rozłączyliśmy. Leżałam z telefonem w ręce i gapiłam się
w sufit.
Chłopak, którego uważałam za atrakcyjnego zarówno fizycz­nie, jak
i intelektualnie, przyznał, że mu się podobam. Brnął nawet w naszą relację
mimo tych wszystkich trudności i komplikacji, jakie się z nią wiązały. Nie
miałam szansy na normalny związek jak dziewczyny w moim wieku, bo
większość ewentualnych kandydatów wiedziała, że wystarczy się do mnie
odezwać, by znaleźć się na czarnej liście braci Monet, a nikt raczej nie
szukał takich kłopotów. A tu nagle pojawił się Leo, który – mimo iż miał
już do czynienia z moją rodziną, i to w dość nieprzyjemnych
okolicznościach – był na tyle wytrwały i odważny, by ją testować. Może
naprawdę mnie lubi?
Przykro mi było, gdy wydał mnie przed Vincentem, ale zrobił to dla
mamy, co go w moich oczach usprawiedliwiało. Poza tym moja relacja
z najstarszym bratem tylko zyskała na sile po tym wydarzeniu. Z czasem
już nawet zapomniałam o całej sprawie…
Poniedziałek, tak jak się spodziewałam, był nudny. Snułam się po
opustoszałym domu. Ze wszystkich moich braci obecny w nim był tylko
Will, który pracował i którego przez większość dnia nie widziałam.
Próbowałam się uczyć, ale mój umysł się buntował. Cały czas wisiała nade
mną świadomość, że nie wracam na razie do szkoły, co znowu mnie
dołowało.
Wieczorem, gdy poprosiłam Vincenta o weekendowe wyjście z Moną,
by uczcić moje urodziny, zmienił temat.
We wtorek poznałam dwóch nowych nauczycieli, którzy przyjechali do
rezydencji, żeby osobiście ustalić ze mną plan nauki, choć większość lekcji
mieliśmy odbywać zdalnie. Nie uśmiechało mi się ślęczenie nad
komputerem i psucie sobie wzroku, mimo iż dostałam wielki ekran,
klawiaturę i stojak na laptopa, żeby podczas zajęć siedzieć w odpowiedniej
pozycji. Nowy komputerowy zestaw wyglądał bardzo elegancko
i profesjonalnie na moim biurku. Sugerował, że mógł należeć do dorosłej
kobiety, która zajmowała się architekturą, programowaniem lub grafiką,
a nie do nastolatki, której głównym zadaniem było wkucie tekstu
z podręczników na pamięć.
Tamtego dnia akurat zakopywałam się w książkach, tak jak lubiłam,
robiąc sobie kolorowe notatki i zaznaczając pewne fragmenty tasiemkami.
Włączyłam jakąś muzykę klasyczną, podobną do tej, którą czasami grywał
Vincent. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam sobie, że może nauczanie
domowe nie będzie aż tak złe, jak mi się wcześniej wydawało.
Na dworze było zimno, więc miło siedziało się w domu. Wiał chyba
jakiś straszliwy wiatr, bo uderzał w szyby moich okien i robił tym trochę
hałasu. Gdy wyjątkowo dziwny dźwięk powtarzał się zbyt długo,
zmarszczyłam brwi z irytacji.
A potem coś walnęło o szybę tak, że aż podskoczyłam. Wstałam powoli,
nieźle wystraszona. W końcu kilka dni temu ktoś próbował zabić mnie
kwasem zawartym w perfumach. Odsunęłam firanę, ale żeby porządnie się
rozejrzeć, musiałam wyjść na balkon. Opatuliłam się szczelniej swetrem
Willa, którego po tylu dniach wciąż mu nie oddałam, i otworzyłam drzwi.
Najpierw ostrożnie wyjrzałam, ale balkon świecił pustkami, a po stronie, na
którą wychodził, widoczne były po prostu drzewa i kawałek naszej działki.
Dziś to wszystko skąpała szarość, tak jak to bywa pod sam koniec
listopada.
To tylko wiatr, nic się nie dzieje.
– Hailie!
Może jednak to nie wiatr.
Już miałam wracać do pokoju, gdy dźwięk mojego imienia zatrzymał
mnie i zmroził krew w żyłach. Powoli zbliżyłam się do barierki,
przekonując w duchu samą siebie, że to pewnie któryś z moich głupich
braci robi sobie ze mnie żarty.
W dole, tuż pod moim balkonem, zobaczyłam ogromny bukiet
czerwonych róż, a po chwili blond czuprynę Leo.
Natychmiast kurczowo złapałam się eleganckiej balustrady, bo inaczej
bym upadła. Oczy prawie wyszły mi z orbit i przez chwilę myślałam, że
śnię. Wiatr targał mi włosy i musiałam pomóc sobie jedną ręką, by założyć
je za uszy, jednocześnie panicznie rozglądając się wkoło. We własnej
wyobraźni widziałam Dylana, który biegnie na Leo, a w rękach trzyma
karabin maszynowy, który pokazał mi na strzelnicy.
– Leo, co ty tutaj robisz? Jak tu wszedłeś? – zawołałam do niego
gorączkowym szeptem i obróciłam się za siebie, by sprawdzić, czy nikt
z jakiegoś powodu znienacka nie wszedł do mojej sypialni.
– Wszystkiego najlepszego! – odpowiedział, szczerząc się do mnie
i unosząc jeszcze wyżej bukiet oraz jakieś pudełko.
Zapewne czekoladki.
Na chwilę skupiłam się na nim i przekrzywiłam ze wzruszenia głowę,
ale zaraz potem dotarło do mnie, że on stoi sobie pod moim balkonem tak
po prostu, bezbronny i wystawiony na pożarcie.
– Leo, poważnie, jak udało ci się tutaj wejść? – zapytałam, zagryzając
z nerwów wargę. Znowu musiałam ujarzmić włosy, bo wiatr nie dawał mi
spokoju.
– Spokojnie, Hailie. Mówiłaś, że nie da się tutaj wejść bez wiedzy
Vincenta, więc po prostu wszedłem za jego wiedzą – odparł Leo i opuścił
nieco bukiet kwiatów, uśmiechając się do mnie zadziornie. – To jak,
zejdziesz tu do mnie?
Od razu przestałam się rozglądać i zapatrzyłam się teraz prosto na niego.
– V–Vince wie? – upewniłam się.
Leo pokiwał głową.
Zalało mnie poczucie ulgi. Odetchnęłam i wciąż nie rozumiałam, co się
dzieje, ale wszystko wskazywało na to, że powinno obejść się bez
rękoczynów. Po raz kolejny odgarnęłam splątane już włosy. Cóż, żadna ze
mnie książkowa Julia ani tym bardziej bajkowa Roszpunka, dlatego
postanowiłam jak najszybciej opuścić balkon.
– Czekaj! – rzuciłam do Leo i wbiegłam do sypialni, niedokładnie
zamykając za sobą drzwi, a następnie wystrzeliłam po schodach w dół,
mijając w korytarzu zaskoczonego Sonny’ego. Z walącym sercem
zatrzymałam się dopiero przed drzwiami wejściowymi, nagle się
zawahawszy, gdy usłyszałam głos za plecami.
– Załóż kurtkę – powiedział mój najstarszy brat.
Błyskawicznie się odwróciłam. Stał obok schodów, znów pojawił się
znikąd. Albo to ja byłam mało spostrzegawcza.
Trzymał rękę w kieszeni swoich eleganckich, ciemnych spodni, a drugą
położył na poręczy, jakby zamierzał iść na górę i tylko przystanął na
moment.
Posłusznie zdjęłam z wieszaka nowy jesienno-zimowy płaszczyk. Był
bardzo dziewczęcy i uroczy, w kolorze jasnego brązu i zapinany na piękne,
wielkie, białe guziki. Z kaptura wystawał biały plusz i cieszyłam się, że
miałam pod ręką ładną kurtkę, w której mogłam przywitać Leo.
– Masz piętnaście minut – poinformował mnie Vincent, po czym
faktycznie zaczął się wspinać po schodach, a ja wtedy ukradkiem
zerknęłam jeszcze w lustro i poprawiłam włosy, nie mogąc wyjść
z podziwu, że Vince naprawdę pozwolił Leo wkroczyć na teren naszego
domu. To jakiś cud.
Nacisnęłam na klamkę i wyszłam przez główne drzwi na zewnątrz. Leo
też już się przemieścił.
– Hej – powtórzył, gdy prawie na niego wpadłam. Na szczęście otworzył
dla mnie ramiona, więc musiał nie mieć nic przeciwko. Przez podarunki,
które trzymał, trudno mu było mnie objąć. Gdy się od niego odsunęłam,
przekazał mi piękny bukiet pachnących róż, których czerwień była
najbardziej intensywną barwą w zasięgu wzroku, i owinięte wstążką
czekoladki. – Wiem, że urodziny masz dopiero jutro, ale z twoimi braćmi
niełatwo się negocjuje.
Zamknęłam oczy i zatopiłam twarz w płatkach kwiatów, wdychając ich
świeży zapach. Po raz pierwszy dostałam bukiet od chłopaka. Cieszyłam
się, że jestem wreszcie tą dziewczyną, która dostaje róże.
– Z wielką przyjemnością mogę zacząć świętować je już dzisiaj,
naprawdę – oznajmiłam mu, przytulając do siebie kwiaty i pudełko
czekoladek, a potem spojrzałam mu w oczy.
Mimochodem zerknęłam też na jego usta. Nie byłam na tyle głupia, by
całować się z nim w swoim ogródku, ale mój szurnięty mózg musiał, po
prostu musiał to zasugerować. Wtedy zobaczyłam, że ma lekko rozciętą
wargę, i zmarszczyłam brwi.
– Co ci się stało? – zapytałam, podbródkiem wskazując na jego ranę.
Doskonale wiedział, o czym mówię. Podniósł dłoń i musnął palcami swoje
usta, jakby sprawdzając, czy rozcięcie wciąż tam jest.
– Nic takiego – uciął. – Nie wiedziałem, jakie czekoladki lubisz, więc
kupiłem mieszane…
– Co ci się stało w wargę? – ponowiłam pytanie, wiedziona bezbłędną
intuicją.
Leo westchnął i uśmiechnął się do mnie słodko.
– Tony najpierw reaguje, a potem słucha.
– Tony cię uderzył! – zawołałam z niedowierzaniem.
– Uderzył to za dużo powiedziane. – Leo machnął ręką. – To nieważne,
Hailie.
– Ważne. Chcę wiedzieć, co zaszło między tobą i moimi braćmi. Jak
w ogóle udało ci się przekonać Vince’a?
– Zagadałem wczoraj na przerwie do bliźniaków. Uznałem, że warto
spróbować, zwłaszcza że przecież chodziło o to, żeby zrobić coś miłego dla
ciebie, no a z tym nie powinni mieć problemu. Tony po prostu zdążył się
wkurzyć, zanim jeszcze otworzyłem usta, ale Shane go pohamował
i w końcu mnie wysłuchali. Przekazali moją prośbę Vincentowi, a on się
zgodził.
– Wow – mruknęłam pod nosem. Popatrzyłam na kwiaty, na pudełko
czekoladek i na końcu na Leo. – To niesamowite. I odważne. Dziękuję.
– To mała rzecz. Zasługujesz na wiele, wiele więcej.
– To bardzo dużo – zaprotestowałam, po czym się skrzywiłam, bo
porządny powiew wiatru wcisnął mi włosy do oczu i uniosłam dłoń,
w której trzymałam czekoladki, by je z nich wyciągnąć, ale Leo szybko
zareagował i delikatnym ruchem mi pomógł. Aż zadrżałam, gdy jego palce
dotknęły przy okazji moich zziębniętych już policzków. – Dzięki. Chcesz
wejść do środka?
– Eee… Może kiedy indziej. Umowa była taka, że mogę spotkać się
z tobą pod domem na jakieś piętnaście minut i mam się zmywać –
wytłumaczył mi Leo, odrobinę rozbawiony wytycznymi, jakie dostał od
braci Monet.
Przewróciłam oczami.
– No tak. W każdym razie dziękuję. Naprawdę poprawiłeś mi tym humor
– wyznałam i po raz setny wsadziłam nos w róże.
– Fajnie, że wszystko się udało – podsumował Leo z zadowoleniem,
zerkając w górę, na mój balkon.
– Wyszło idealnie.
Piętnaście minut minęło stanowczo zbyt szybko i szkoda było mi
rozstawać się z Leo, ale musiałam cieszyć się tym, co mam. Na odchodne
pocałował mnie w policzek i zamarłam, przerażona, że któryś z braci
wyskoczy z krzaków. Na szczęście tak się nie stało, a jego mały, niewinny
całus wywołał ogromny uśmiech na mojej twarzy. Przytulałam bukiet do
siebie, gdy patrzyłam, jak Leo odchodzi, i doceniałam, że mam chociaż
kwiaty, które będą mi przypominały o tej niesamowitej niespodziance.
Another random document with
no related content on Scribd:
The Project Gutenberg eBook of Histoire du Bas-
Empire. Tome 02
This ebook is for the use of anyone anywhere in the United
States and most other parts of the world at no cost and with
almost no restrictions whatsoever. You may copy it, give it away
or re-use it under the terms of the Project Gutenberg License
included with this ebook or online at www.gutenberg.org. If you
are not located in the United States, you will have to check the
laws of the country where you are located before using this
eBook.

Title: Histoire du Bas-Empire. Tome 02

Author: Charles Le Beau

Editor: J. Saint-Martin

Release date: February 22, 2024 [eBook #73018]

Language: French

Original publication: Paris: F. Didot, 1836

Credits: Brian Wilson, MFR, Pierre Lacaze and the Online


Distributed Proofreading Team at https://www.pgdp.net
(This book was produced from images made available
by the HathiTrust Digital Library.)

*** START OF THE PROJECT GUTENBERG EBOOK HISTOIRE


DU BAS-EMPIRE. TOME 02 ***
HISTOIRE
DU
BAS-EMPIRE.

TOME II.
A PARIS,

CHEZ

FIRMIN DIDOT père et fils, Libraires, rue Jacob, no 24;


LEQUIEN, Libraire, rue des Noyers, no 45;
BOSSANGE père, Libraire, rue de Richelieu, no 60;
VERDIÈRE, Libraire, quai des Augustins, no 25.
HISTOIRE

DU

BAS-EMPIRE,

PAR LEBEAU.

NOUVELLE ÉDITION.
REVUE ENTIÈREMENT, CORRIGÉE,
ET AUGMENTÉE D'APRÈS LES HISTORIENS
ORIENTAUX,

Par M. DE SAINT-MARTIN,

MEMBRE DE L'INSTITUT (ACADÉMIE DES


INSCRIPTIONS ET BELLES-LETTRES).

TOME II.
PARIS,
DE L'IMPRIMERIE DE FIRMIN DIDOT,
IMPRIMEUR DU ROI ET DE L'INSTITUT, RUE
JACOB, No 24.

M. DCCC. XXIV.
HISTOIRE
DU
BAS-EMPIRE.
LIVRE VII.
i. État de l'empire. ii. Caractère de Constant. iii. Ministres
de Constant. iv. Quel jugement on peut porter de ce
prince. v. Caractère de Magnence. vi. Il est proclamé
Auguste. vii. Mort de Constant. viii. Suites de la révolte de
Magnence. ix. Vétranion prend le titre d'Auguste. x.
Entreprise de Népotianus. xi. Tyrannie de Magnence. xii.
Guerre de Perse. xiii. Siége de Nisibe. xiv.
Commencement du siége. xv. Sapor inonde la ville. xvi.
Nouvelle attaque. xvii. Opiniâtreté de Sapor. xviii. Levée
du siége. xix. Miracles qu'on raconte à l'occasion de ce
siége. xx. Préparatifs de Constance. xxi. Députation de
Magnence. xxii. Vétranion dépouillé. xxiii. Conduite de
Constance à l'égard de Vétranion. xxiv. Constance jette
les yeux sur Gallus pour le faire César. xxv. Éducation de
Gallus et de Julien. xxvi. Gallus et Julien à Macellum.
xxvii. Différent succès des instructions chrétiennes
données aux deux princes. xxviii. Gallus déclaré César.
xxix. Il purifie le bourg de Daphné. xxx. Décentius César.
xxxi. Magnence se met en marche. xxxii. Propositions de
paix rejetées par Magnence. xxxiii. Il reçoit un échec au
passage de la Save. xxxiv. Insolence de Titianus. xxxv.
Divers succès de Magnence. xxxvi. Bataille de Mursa.
xxxvii. Perte de part et d'autre. xxxviii. Ruse de Valens.
xxxix. Suites de la bataille. xl. Magnence se retire en
Italie. xli. Il fuit dans les Gaules. xlii. Embarras de
Magnence. xliii. Il attente à la vie de Gallus. xliv. Mort de
Magnence. xlv. Lois touchant la religion. xlvi. Lois
concernant l'ordre civil. xlvii. Lois militaires.

CONSTANCE, CONSTANT.
L'empire, gouverné depuis douze ans par des
princes fort inférieurs en mérite à Constantin, perdait An 349.
peu à peu son éclat, sans avoir encore rien perdu de
ses forces. Constance, réglé dans ses mœurs, mais i.
sombre et bizarre, s'égarait dans des discussions Etat de l'empire.
théologiques, où l'hérésie pratiquait mille détours. Soz. l. 3, c. 18.
Obsédé par des évêques ariens et toujours Cod. Th. Lib.
environné de conciles, il négligeait la gloire de l'état, 16, tit. 10. leg.
et n'opposait qu'une faible résistance aux fréquentes 2, 3. et ibi God.
incursions des Perses. Constant, plus livré aux
plaisirs, tranquille du côté de ses frontières, dont il avait écarté les
Francs, s'en rapportait sur les questions de doctrine à Maximin,
évêque de Trèves, dont il connaissait la sainteté éminente et la
science consommée. Guidé par les sages conseils de ce prélat, il se
déclarait hautement le défenseur de l'orthodoxie; il réprimait l'audace
des païens et des hérétiques; il relevait l'éclat du culte divin par de
riches offrandes; il comblait les ecclésiastiques d'honneurs et de
priviléges. Il reçut de bonne heure la grace du baptême. A l'exemple
de son père, il portait de nouveaux coups à l'idolâtrie; il défendit les
sacrifices; il fit fermer les temples, sans permettre qu'on les détruisît,
ni dans Rome, dont ils faisaient un des principaux ornements; ni
hors de Rome, parce qu'il ne voulait pas priver le peuple des jeux et
des divertissements établis à l'occasion de ces temples.
Ce prince, placé entre les catholiques qu'il
protégeait, les hérétiques qu'il rejetait, et les païens ii. Caractère de
dont il tâchait d'anéantir le culte, a été regardé de Constant.
son temps et montré à la postérité sous des aspects
Athan. apol. ad.
entièrement opposés; et jamais souverain n'a laissé Const. t. 1, p.
une réputation plus équivoque. Les écrivains 296, 301 et
catholiques les plus respectables, et même des passim.
pères de l'Église, l'ont comblé de ces louanges Optat. de
générales que l'enthousiasme de la reconnaissance schism. Don. l.
produit souvent, mais n'accrédite pas toujours: ils ont 3, c. 3.
été jusqu'à lui donner le nom de bienheureux. Si l'on [Eutrop. l. 10.]
en croit, au contraire, les auteurs païens, c'était un
Zos. l. 2, c. 42.
tyran cruel, d'une avarice insatiable, fier, imprudent,
impétueux, exécrable par ses propres vices et par
ceux de ses ministres; un ingrat, qui ne payait que Aur. Vict. de
de mépris les services des gens de guerre. cæs. p. 173.
L'heureuse température de l'air, la fertilité des Vict. epit. p.
années, la tranquillité des Barbares auraient, 225.
pendant tout le cours de son règne, rendu ses sujets Zonar. l. 13, t. 2,
fortunés, s'il ne les eût affligés lui-même par des p. 13.
fléaux plus terribles que la peste, la famine et la Joan. Ant. in
guerre: c'étaient les magistrats pervers auxquels il excerpt.
vendait à prix d'argent le gouvernement des
provinces. On lui reproche même ce vice honteux qui fait rougir la
nature. Il était sans cesse environné de jeunes efféminés, qu'il
choisissait entre les otages que lui envoyaient les Barbares, ou qu'il
faisait acheter dans les pays étrangers; et pour les récompenser de
leur criminelle complaisance, il leur abandonnait les biens et le sang
de ses sujets. Passionné pour la chasse, souvent elle lui servait de
prétexte pour aller cacher au fond des forêts l'horreur de ses
débauches. Sa santé en fut altérée; il perdit l'usage des mains et
des pieds; et les douleurs de la goutte, dont il était tourmenté, le
punissaient sans le corriger.
Ses ministres abusaient de sa confiance: rien
n'échappait à leurs désirs, et il fallait leur céder tout iii. Ministres de
ce qu'ils désiraient, ou se résoudre à ressentir les Constance.
effets d'une haine puissante et implacable. Dans
Liban. or. 7, t. 2,
cette cour corrompue on ne trouve qu'un seul p. 212, ed.
homme digne d'estime: il se nommait Euthérius. Il Morel. Amm. l.
était né en Arménie dans une condition libre; enlevé 16. c. 7.
dès son enfance par des coureurs ennemis, il avait [Hieron. chron.]
été fait eunuque, vendu à des marchands romains,
et conduit au palais de Constantin. Son heureux Eunap. in
Prohæres. p.
naturel se développa dès ses premières années; il 89, ed. Boiss.
prit lui-même le soin de se perfectionner par l'étude
Ducange Gloss,
des lettres, autant que le permettait sa fortune. Il inf. Græc. in
avait des mœurs, beaucoup d'empressement à faire στρατοπε-
du bien, une grande mémoire, un esprit adroit, subtil, δάρχης.
pénétrant, plein de ressources sans s'écarter jamais
des règles de la justice; et l'histoire lui rend ce témoignage que, si
Constant eût voulu écouter ses conseils, il n'eût point fait de fautes,
ou n'en eût fait que d'excusables. On cite encore un homme de bien
qui eut quelque crédit auprès de Constant: c'était Prohéresius,
sophiste d'Athènes, célèbre par son éloquence, et plus encore par
son attachement à la religion chrétienne; ce qui était presque sans
exemple dans les sophistes de ce temps-là. Constant le fit venir
dans les Gaules; et quoiqu'il ne fût vêtu que d'un simple manteau de
philosophe, et qu'il marchât les pieds nus, l'empereur l'admettait à sa
table entre les principaux de sa cour. Il le renvoya comblé de
bienfaits, qu'on ne dit pas qu'il ait refusés, et il l'honora du titre de
Stratopédarque; ce qui signifiait alors tantôt un général d'armée,
tantôt le commandant d'un camp ou d'une troupe, tantôt l'intendant
des vivres: dignités peu assorties au caractère d'un sophiste.
Sur des mémoires si contradictoires, il est difficile de
porter de Constant un jugement assuré. Il est certain iv. Quel
que la protection qu'il a accordée à l'Église, et son jugement on
zèle pour le progrès et pour la pureté de la religion, peut porter de
méritent des éloges. Mais si l'on considère ses Constant.
qualités personnelles, je croirais volontiers que son Liban. Basil. t.
portrait a été chargé de part et d'autre, et que le 2, p. 141 et 144.
mélange de bonnes et de mauvaises qualités dans Eutr. l. 10.
son caractère s'est également prêté aux louanges de
ses panégyristes et aux satires de ses ennemis. Les
uns et les autres n'ont vu dans sa personne que ce qu'ils y voulaient
trouver. Pour approcher le plus de la vérité, le meilleur moyen serait
sans doute de consulter les auteurs contemporains, et les plus
voisins de son temps; de recueillir ses vices dans les chrétiens qui
lui sont si favorables, et ses vertus dans les païens qui lui sont si
contraires. Mais les premiers ne lui donnent point de vices, et les
autres point de vertus, si l'on en excepte un orateur mercenaire qui,
faisant son éloge de son vivant, doit être compté pour rien. Le seul
Eutrope adoucit un peu les traits odieux dont les autres païens le
noircissent. Selon cet auteur, il montra d'abord de l'activité et de la
justice; mais le dérangement de sa santé le mit hors d'état de bien
faire, et la corruption de ses courtisans l'entraîna à faire le mal.
Cependant, ajoute Eutrope, il se signala par ses exploits militaires,
et il se fit toujours craindre de ses troupes par une sévérité de
discipline qui n'avait cependant rien de cruel.
Au reste, la chute rapide de ce prince, et la facilité
qu'on eut à le détruire, montrent assez combien il
était haï ou méprisé de ses sujets. Au premier signal v. Caractère de
Magnence.
de la révolte, il se vit abandonné sans ressource.
Magnence projetait depuis long-temps d'usurper la Jul. or. 1. p. 34;
puissance souveraine, et la circonstance lui 2. p. 56 et in
Cæs. p. 315.
paraissait favorable. Des deux empereurs, les
Perses tenaient l'un dans des alarmes continuelles, Liban. or. 10. t.
l'autre s'endormait dans les bras de la volupté. Cet 2, p. 269.
ambitieux n'avait, pour aspirer à l'empire, d'autre titre [Athan. apol. ad
que son audace. Il était né au-delà du Rhin. Dès son Const. t. 1, p.
enfance il fut emmené captif et transporté en Gaule 299 et passim.]
avec son père, appelé Magnus. Devenu libre par le Zos. l. 2, c. 54.
bienfait de Constantin, il s'était instruit dans les Aur. Vict. de
lettres latines; il avait de la lecture, et une sorte cæs. p. 179.
d'éloquence qui ne manquait pas de force et de Vict. epit. p.
vivacité. Il était grand et puissant de corps. D'abord 226.
soldat dans les gardes du prince, il s'était ensuite Zon. l. 13, t. 2,
élevé jusqu'au grade de commandant des Joviens et p. 13.
des Herculiens, avec le titre de comte: c'étaient deux Steph. de urb.
légions formées par Dioclétien et par Maximien. Ces in Δεκέντιος.
deux princes, dont l'un avait pris le titre de Jovius et
Cod. Th. Lib.
l'autre d'Herculius, avaient donné leur nom à ces 16, tit. 10, leg. 5
légions: elles faisaient partie de la garde des et ibi God.
empereurs. Comme il se piquait d'une rigoureuse
Banduri, in
exactitude, ses soldats s'étant un jour soulevés Magnentio.
contre lui, il allait être massacré, si Constant ne lui
eût sauvé la vie en le couvrant de sa pourpre. Il [Eckhel, doct.
num. vet. t. 8, p.
conserva cette régularité apparente après son 121 et 122.]
usurpation, et dans le sein de l'injustice il affectait un
scrupule religieux pour l'observation des lois.
L'éducation n'avait réussi qu'à déguiser ses vices. Dur, intraitable,
avare, capable des forfaits les plus noirs, hardi dans le succès par
ostentation, timide dans l'adversité par caractère, il était infiniment
adroit à cacher ses noirceurs et sa timidité sous des dehors de bonté
et de courage. Un auteur païen croit achever le portrait de sa
tyrannie, en disant qu'elle fit à juste titre regretter le règne de
Constant. On ne reconnaît qu'il était chrétien qu'à ses médailles, qui
portent le monogramme du Christ. D'ailleurs il favorisa le paganisme
en permettant à Rome les sacrifices nocturnes défendus dans Rome
païenne, et proscrits par les empereurs chrétiens, lors même qu'ils
toléraient ceux qu'on faisait en plein jour. Julien, qui devait lui savoir
gré de cette indulgence pour l'idolâtrie, n'a pu s'empêcher de
convenir que même ce qu'il a fait de louable ne fut jamais fondé sur
des principes de vertu, ni dirigé par le bon sens.
Tandis que Constant, emporté par le plaisir de la
chasse, passe son temps dans les forêts, An 350.
Marcellinus intendant des finances, et Chrestus un
des plus distingués entre les commandants des vi. Il est
proclamé
troupes, se liguent avec Magnence. Ils gagnent Auguste.
plusieurs officiers du palais et de l'armée,
mécontents du peu de considération qu'ils avaient Vict. epit. p.
225.
dans une cour voluptueuse. Marcellinus était le chef
de l'intrigue; il aurait pu travailler pour lui-même; Zos. l. 2, c. 42.
mais dans ces entreprises hasardeuses le second [Socr. l. 2, c. 25.
rôle est toujours moins dangereux: il aima mieux être Jul. or. 2. p. 57.
le maître de l'empereur que de l'empire. Il fixa le jour ed. Spanh.
de l'exécution au 18 janvier, sous le consulat de Soz. l. 4, c. 1.]
Sergius et de Nigrinianus. C'était l'anniversaire de la
Zon. l. 13, t. 2,
naissance de son fils, et les pères de famille p. 13.
célébraient ce jour-là par un grand festin. La cour
était alors à Autun [Augustodunum]. Il invita Chron. Alex. vel
Pasch. p. 289.
Magnence avec les premiers de la ville, et les
principaux officiers de l'armée. Quelques-uns des Idat. chron.
conviés étaient du complot. La joie de la fête
prolongea le repas fort avant dans la nuit. Magnence, étant sorti de
la salle sans qu'on y fît attention, y rentre un moment après, comme
dans une scène de théâtre, escorté de gardes, avec tout l'appareil
de la dignité impériale. Les conjurés le saluent du nom d'empereur:
les autres restent interdits; il parle, et ses paroles appuyées de
menaces que l'effet allait suivre, déterminent les plus difficiles à
persuader: l'acclamation devient générale. Accompagné de ce
cortége, il marche au palais, s'empare des trésors, et les prodigue à
sa troupe. Il pose des gardes aux portes de la ville, avec ordre de
laisser entrer tous ceux qui se présenteraient, mais de ne laisser
sortir personne. Dès le point du jour tous les habitants environnent le
palais; le peuple des campagnes accourt à la ville; un corps de
cavalerie illyrienne, qui venait pour recruter les armées de la Gaule,
se joint à eux. Tous les officiers des troupes se réunissent; et la
plupart sans savoir la cause de ce tumulte, entraînés par l'exemple
des conjurés, reconnaissent à grands cris le nouvel Auguste.
Malgré les précautions de Magnence, Constant, qui
s'occupait de la chasse, dans un pays fort éloigné vii. Mort de
d'Autun, fut instruit de la révolte. Il voulait se sauver Constant.
en Espagne; mais Gaïson, envoyé par le tyran avec
Vict. epit. p. 225
une troupe d'élite, l'atteignit à Elne [Helena][1], au et 226.
pied des Pyrénées. L'infortuné prince, abandonné de Eutr. l. 10.
tous, excepté d'un Franc nommé Laniogaise, fut
massacré la treizième année de son règne, et la Amm. l. 15, c. 5.
trentième de son âge. Quelques auteurs rapportent Zos. l. 2, c. 42.
que se voyant sans secours, il quitta les ornements Zon. l. 13. t. 2,
de sa dignité, et qu'il se réfugia dans une chapelle, p. 13 et 14.
d'où on l'arracha pour l'égorger. Hier. chron.
[1] Cette ville, appelée antérieurement Illiberis, est à [Idat. chron.]
quelque distance de Perpignan, dans le Roussillon
(Pyrénées orientales).—S.-M.
L'usurpateur, afin d'assurer sa puissance, prit le parti
de se défaire des plus considérables de ceux qui viii. Suites de la
avaient servi Constant. En même-temps qu'il envoie révolte de
à la poursuite de ce prince, il dépêche des courriers Magnence.
pour les mander au nom de l'empereur, et les fait Jul. or. 1. p. 26,
assassiner sur la route. Il n'épargne pas même ceux ed. Spanh.
de sa faction, dont il avait quelque défiance. Il se Eutr. l. 10.
rend maître de tout l'Occident en deçà des Alpes.
Zos. l. 2, c. 43.
Bientôt après, l'Italie, la Sicile, l'Afrique se déclarent
en sa faveur. Il nomme Anicetus préfet du prétoire, Socr. l. 2, c. 25.
et Titianus préfet de Rome. Zon. l. 13, t. 2,
p. 14.
L'Illyrie lui échappa. A la nouvelle de la mort de
Constant, Vétranion, général de l'infanterie dans la Buch. Cycl. p.
Pannonie, fut proclamé Auguste le premier de 240.
mars[2], à Sirmium ou à Mursa, par les soldats qui le
chérissaient. C'était un vieillard expérimenté dans la
ix. Vétranion
guerre, qu'il pratiquait depuis long-temps avec prend le titre
succès. Il s'était fait aimer des troupes par sa d'Auguste.
probité, par sa douceur, et par une simplicité
Jul. or. 1. p. 26,
grossière qui le rapprochait beaucoup de ses 30 et 31, ed.
soldats. Né dans les pays incultes de la haute Spanh.
Mésie, il était resté dans une ignorance si barbare,
[Eutrop. l. 10.]
qu'il lui fallut apprendre à lire quand il se vit
empereur; mais il fut dépouillé de l'empire avant que Aur. Vict. de
d'avoir eu le temps de connaître toutes les lettres. cæs. p. 179.
Selon plusieurs historiens ce fut Constantine elle- Vict. epit. p.
même, fille de Constantin et veuve d'Hanniballianus, 226.
qui le revêtit de la pourpre impériale. Elle voulait Zos. l. 2, c. 43.
l'opposer au torrent de la révolte qui avait déja Hier. chron.
entraîné le reste de l'Occident. Elle craignait que son
Socr. l. 2, c. 25.
frère Constance, alors occupé contre les Perses, ne
pût arriver assez à temps pour y résister; et elle se Soz. l. 4, c. 1.
croyait en droit de donner le titre d'Auguste, parce [Idat. chron.]
qu'elle l'avait elle-même reçu de son père Zon. l. 13, t. 2,
Constantin. Vétranion fit écrire à Constance: il lui p. 15.
protestait qu'il ne se regardait que comme son Theoph. p. 37.
lieutenant; et qu'il n'avait accepté le nom d'empereur
Philost. l. 3, c.
qu'afin de profiter contre Magnence de l'affection des 22.
soldats; il lui demandait de l'argent et des troupes, et
l'exhortait à venir lui-même repousser l'usurpateur. Oros. l. 7, c. 29.
Ce vieux soldat connaissait peu le caractère jaloux Chron. Alex. vel
et insociable de la puissance souveraine; il ignorait Pasch. p. 289.
que c'est un crime de s'asseoir à côté d'elle, fût-ce Joan. Ant. in
pour la servir. Constance, plus politique, feignit de lui excerpt.
savoir gré de son zèle: il approuva son élection; il lui
envoya même le diadème et des sommes d'argent, et il ordonna aux
légions de Pannonie de se réunir sous ses drapeaux.
[2] Le 1er de mai selon Idatius.—S.-M.
Dans cette agitation de tout l'Occident, il s'éleva un troisième parti.
Népotianus,[3] qui avait, comme nous l'avons dit, échappé au
massacre de sa famille, refusa aussi de reconnaître
Magnence pour son empereur. Neveu de x. Entreprise de
Constantin, fils d'un consul, revêtu lui-même en 336 Népotianus.
de la dignité consulaire, il ne se croyait pas né pour
Aur. Vict. de
reconnaître les ordres d'un soldat de fortune. Ayant cæs. p. 180.
rassemblé une multitude de bandits, de gladiateurs
et de gens perdus de débauche, et abîmés de Vict. epit. p.
226.
dettes, il vient le 3 juin se présenter aux portes de
Rome avec le diadême. Anicetus préfet du prétoire Eutr. l. 10.
sort à la tête d'une foule d'habitants mal armés, Zos. l. 2, c. 43.
encore plus mal en ordre. Les troupes de Hier. chron.
Népotianus n'étaient guère mieux aguerries. Socr. l. 2, c. 25.
Cependant dès la première attaque ceux-ci mettent
les habitants en fuite. Le préfet, craignant pour la Soz. l. 4, c. 1.
ville, s'y retire avec une partie des fuyards, fait Idat chron.
fermer les portes, et abandonne les autres à la merci Chron. Alex. vel
des ennemis qui en font une horrible boucherie. Pasch. p. 289.
Népotianus avait des intelligences dans Rome: on Banduri, In
massacre le préfet; on ouvre les portes au Nepotiano.
vainqueur, qui laisse ses soldats se rassasier de [Eckhel, doct.
butin et de carnage. Les places, les rues, les num. vet. t. viii,
maisons, les temples sont inondés de sang; et le p. 119.]
nouveau tyran, fier d'une si belle victoire, prend le
nom de Constantin[4]. Il ne le porta que vingt-huit jours. Magnence
envoie contre lui une armée commandée par Marcellinus, qu'il avait
fait grand-maître du palais. Les habitants de Rome, trahis encore par
un sénateur nommé Héraclide, sont vaincus dans un grand combat.
Cette ville infortunée est une seconde fois le théâtre d'une révolution
sanglante. Népotianus est tué, et sa tête portée au bout d'une lance
annonce une nouvelle proscription.
[3] On voit par ses médailles qu'il s'appelait Flavius Popilius
Népotianus.—S.-M.
[4] Il existe quelques médailles, sur lesquelles il prend le nom de
Constantin. Voyez Eckhel, Doct. num. vet. t. viii, p. 119.—S.-M.
Magnence vient jouir de sa conquête: le massacre des citoyens les
plus considérables lui tient lieu de triomphe. Il fait mourir Eutropia,
dont tout le crime était d'être mère de Népotianus.
Les Barbares, tels que les Germains et les Iazyges, xi. Tyrannie de
qui composaient une partie de son armée, Magnence.
assouvissent la haine naturelle qu'ils portaient au
Ath. apol. ad
nom romain. Marcellinus le maître de Magnence, Const. t. 1, p.
plutôt que son ministre, s'attache surtout à éteindre 299.
tout ce qui tenait par des alliances à la maison Jul. or. 1, p. 34;
impériale. Au milieu de ces désastres, la crainte, qui or. 2, p. 58, ed.
affecte les dehors de l'admiration et de la Spanh.
reconnaissance, prodigue à l'oppresseur les titres de
Them. or. 3, p.
libérateur de Rome et de l'empire, de réparateur de 43.
la liberté, de conservateur de la république, des
Hier. chron.
armées et des provinces. On ne célèbre sur ses
monuments et sur ses monnaies que le bonheur, la Eutr. l. 10.
gloire et le rétablissement de l'état[5]. Magnence Aur. Vict. de
enivré de ces fausses louanges, pour persuader au cæs. p. 180.
peuple, et peut-être à lui-même, qu'il les a méritées, Socr. l. 2, c. 32.
fait arrêter plusieurs officiers de son armée, qui Grut. inscript. p.
s'étaient distingués dans le massacre; il les punit de 291, no 10.
lui avoir obéi, et les sacrifie à la vengeance publique.
Murat. inscript.
Mais en même temps il ne relâche rien de sa o
tyrannie. Il oblige par un édit tous les Romains sur p. 262. n 1.
peine de la vie à porter au trésor la moitié de la Banduri, in
valeur de leurs biens; et contre les lois anciennes et Magnent.
nouvelles, il permet aux esclaves de dénoncer leurs [Eckhel, doct.
maîtres. C'était les y exciter. Il contraint les num. vet. t. viii,
particuliers d'acheter les terres du domaine. Son p. 121 et 122.]
avarice n'était pas le seul motif de ces tyranniques
ordonnances. Il faisait d'immenses préparatifs, et rassemblait des
troupes de toutes parts, pour soutenir la guerre contre Constance:
car il méprisait la vieillesse imbécille de Vétranion. Les troupes
romaines répandues dans la Gaule et dans l'Espagne, les Francs,
les Saxons et les autres Barbares d'au-delà du Rhin, attirés par
l'appât du pillage, se mettent en mouvement pour se rendre sous
ses enseignes. Les garnisons quittent la frontière. Chaque ville de la
Gaule devient un camp. On ne rencontre sur les chemins que
fantassins, cavaliers, gens de trait. Les Alpes sont sans cesse
hérissées de lances et de piques; toutes ces bandes comme autant
de torrents fondaient en Italie; et la terreur était universelle.
[5] Les médailles de Magnence portent les légendes BEATITVDO.
PVBLICA. ou LIBERATOR. REIPVBLICAE. ou RENOBATIO (sic).
VRBIS. ROME (sic). ou RESTITVTOR. LIBERTATIS. Les mêmes
expressions se retrouvent dans les inscriptions faites en l'honneur
de ce tyran.—S.-M.
Constance était encore à Antioche, où il prenait des
mesures pour reconquérir l'Occident. Sur la nouvelle xii. Guerre de
de la révolte, il avait quitté la Mésopotamie toujours Perse.
infestée par les Perses. Après la bataille de Singara, Liban. or. 10, t.
Sapor, ayant pendant l'hiver réparé ses pertes, avait 2, p. 309 et 310.
dès le printemps repassé le Tigre. Constance de son
Zos. l. 2, c. 45.
côté passa l'Euphrate. On sait en général que
l'empereur reçut cette année-là plusieurs échecs; Zon. l. 13, t. 2,
mais on en ignore le détail. Il y a quelque apparence p. 13.
que le mauvais succès de la bataille de Singara
avait découragé les troupes romaines; et l'incapacité de leur chef
n'était pas propre à leur rendre le cœur. Ce fut apparemment alors
que les Perses prirent sur les Romains cette supériorité, qu'ils
conservèrent tant que Constance vécut. Ce prince ne se montra plus
sur les frontières de la Perse, que pour y recevoir des affronts.
Renfermé dans son camp et toujours prêt à prendre la fuite, il laissait
l'ennemi faire librement ses incursions. Les Romains à qui il
apprenait à trembler, s'accoutumèrent à se tenir cachés sous leurs
tentes, tandis qu'on enlevait jusqu'aux portes de leur camp les
habitants des villes et des campagnes qu'ils étaient venus défendre.
Ces braves soldats, qui jusqu'alors avaient préféré l'honneur à la vie,
commencèrent à ne plus craindre que la mort. Une nuée de
poussière, qui annonçait l'approche d'un escadron ennemi, les
mettait en fuite. Ils ne pouvaient soutenir la vue d'un Perse; le nom
même de Perse était devenu un épouvantail, dont on se servait soit
par raillerie, soit pour leur faire interrompre le pillage.
Après cette campagne, malheureuse dans le détail,
mais qui s'était passée sans action décisive, les xiii. Siége de
Perses s'étant retirés, il paraît que Constance avait Nisibe.
pris des quartiers d'hiver entre l'Euphrate et le Tigre; Jul. or. 1. p. 27,
et ce fut cet éloignement qui augmenta l'audace de et or. 2. p. 62-
67, ed. Spanh.
Magnence. L'empereur était à Edesse, quand il
apprit la mort de son frère et les désordres de Zos. l. 3, c. 8.
l'Occident. Il prit aussitôt le parti de retourner à Theod. l. 2, c.
Antioche, et d'abandonner la Mésopotamie. Il laissa 30. et vit.
des garnisons dans les places frontières, et les Patr. c. 1.
pourvut de tout ce qui était nécessaire pour soutenir Zon. l. 13, t. 2,
un siége. A peine eut-il repassé l'Euphrate, que p. 14, et 15.
Sapor, instruit des troubles de l'empire, recommença
Philost. l. 3, c.
ses ravages, prit plusieurs châteaux, et vint se 23.
présenter devant Nisibe. Dans l'histoire de ce siége
mémorable, je m'écarterai souvent du récit de M. de Theoph. p. 32.
et 33.
Tillemont: il me semble qu'en cette occasion il n'a
pas toujours rapproché avec succès les diverses Chron. Alex. vel
Pasch. p. 290 et
circonstances répandues dans les auteurs originaux.
291.
Sapor parut à la tête d'une armée innombrable,
suivie d'une multitude d'éléphants armés en guerre,
et d'un train redoutable de toutes les machines alors xiv.
en usage pour battre les villes. Les rois de l'Inde, Commencemen
qu'il avait soudoyés, l'accompagnaient avec toutes t du siége.
leurs forces[6]. Il somma d'abord les habitants de se
rendre, les menaçant de détruire leur ville de fond en comble, s'ils
osaient lui résister. Ceux-ci encouragés par Jacques leur évêque,
qui leur répondait du secours du ciel, se disposèrent à une
vigoureuse défense. Lucillianus beau-père de Jovien, depuis
empereur, commandait dans la place. Il se signala par une
constance à toute épreuve et par les ressources d'une habileté et
d'une valeur dignes des plus grands éloges. Pendant soixante-dix
jours, le roi fit jouer toutes ses machines; une partie du fossé fut
comblée; on battit les murs à coups de bélier; on creusa des
souterrains; on détourna le fleuve, afin de réduire les habitants par la
soif. Leur courage rendit tous ces travaux inutiles; les puits et les
sources leur fournissaient de l'eau en abondance.
[6] C'est Julien qui parle des Indiens qui vinrent avec Sapor au
siége de Nisibe. Voy. Orat. 2, p. 62, ed. Spanh.—S.-M.

You might also like